MARGOT DALTON DANIEL I LWICA Rozdział 1 Całkiem możliwe, że volkswagen Jamie był swego czasu ciemnozielony. Obecnie jednak przypominał barwą kawał bla...
9 downloads
22 Views
1MB Size
MARGOT DALTON DANIEL I LWICA
Rozdział 1 Całkiem możliwe, że volkswagen Jamie był swego czasu ciemnozielony. Obecnie jednak przypominał barwą kawał blachy unurzanej w błocie. Samochód ów miał wielu właścicieli i każdy próbował odcisnąć na nim swoje piętno w postaci nalepek na zderzakach czy odbitek rajdowych oznak. Pozostały po tym wszystkim strzępy odłażącej farby. Nad paskudnym wklęśnięciem w drzwiach od strony kierowcy ktoś wymalował jaskrawożółtą farbą w sprayu wykrzyknik „oooch!"
s u
Wkład Jamie to pogięty prawy przedni błotnik, wynik sporu między volkswagenem a skrawkiem lodu na jezdni oraz latarnią... Bitwy, w której
o l a d n
niewątpliwym zwycięzcą okazała się właśnie latarnia.
Mimo ujawniających się czasem paskudnych cech charakteru auta, Jamie kochała je. Samochód miał wyrazistą osobowość, był wytrzymały, pod pewnym względem reprezentował dość wysoki standard. Dowoził ją zawsze, dokąd chciała, ale tylko na własnych warunkach i wyłącznie w odpowiadającym mu czasie.
a c
Zdaniem Terry'ego, brata Jamie, ta jej miłość do pogiętego, poobtłukiwanego samochodu była jeszcze jednym dowodem wariactwa siostry. Tylko że Terry
s
wmawiał jej to wariactwo, odkąd sięgała pamięcią, co zresztą w najmniejszym stopniu nie psuło jej nastroju. Jamie zawsze była dziewczyną niezależną, pewną siebie, samodzielną i bezgranicznie zachwyconą życiem. Teraz czuła się bardzo zmęczona, spięta, co rzadko jej się zdarzało, i to samo działo się z samochodem. Nie miała co do tego wątpliwości, bo wóz zaczął wariować, podskakiwać, a silnik wykazywał niebezpieczną tendencję do krztuszenia się, nieomylny znak, że coś mu nie pasuje. Terry twierdził, że silnik przerywa z powodu usterki w pompie paliwowej, ale Jamie wiedziała swoje. Volkswagen był w pełni świadom, do jakiego miejsca jest przypisany. Toteż zarówno Jamie, jak i wóz czuli się zdecydowanie obco w okolicy, w jakiej się
Anula & pona
znaleźli. Jeździli, wolno tam i z powrotem wysadzaną drzewami ulicą, szukając właściwego numeru domu. Jamie patrzyła na eleganckie rezydencje przesuwające się za porysowaną szybą auta i zastanawiała się, czy zgłosiłaby się do tej pracy, gdyby wiedziała, że to tutaj. Samochód raptem się rozkaszlał, zaczął podskakiwać i ruszył na oślep w stronę krawężnika. Jamie wyjęła kluczyk ze stacyjki - niech wóz sobie odpocznie i przestanie się dąsać. Sama zaś, zacisnąwszy usta, spoglądała ponuro przez szybę. Knightsbridge Heights to zwyczajowa nazwa dzielnicy, rozległego, bogatego dzięki ropie naftowej miasta Calgary. Nie figuruje ona na planie miasta, a tutejsze
s u
adresy kryją się pod niewinnie brzmiącymi numerami ulic. Dopóki się tu samemu nie przyjedzie, trudno mieć pojęcie, z jakiego rodzaju osiedlem ma się do czynienia.
o l a d n
To, z czym się człowiek tu styka, jest wręcz niesamowite. Domy wznoszące się po obydwu stronach ulicy nie odznaczają się, co prawda, wielkością i bogactwem. W końcu w całym mieście sporo jest takich domów. Te świadczą o
a c
innego rodzaju bogactwie - tak bezmiernym, że odnosi się wrażenie, iż mieszkający tutaj ludzie nigdy nie muszą myśleć o finansach. Znajdują się bowiem
s
na samym wierzchołku piramidy bogaczy. Pieniądze nie napływają do nich w postaci miesięcznych wynagrodzeń, wyciągów z kont, dywidend. Są na miejscu. I cały czas mnożą się niczym jakiś olbrzymi, nieziemski potwór. Jamie poklepała w zamyśleniu kierownicę i spojrzała na doskonale utrzymany teren najbliższej posesji. Domy tu nie były zbyt duże, a ich wystrój nie rzucał się w oczy. Gdy patrzyło się na nie z ulicy, sprawiały wrażenie niewielkich, skromnie ozdobionych od frontu cegłami lub kamieniem, ukryte wśród górujących nad nimi drzew. Lecz Jamie miała dziwne uczucie, że gdy człowiek raz wkroczy do którejś z tych rezydencji, dostanie się do Krainy Czarów Alicji, pochłonie go niewyobrażalny przepych, będzie miał do czynienia z przedmiotami tak luksusowymi, bajecznymi, bezcennymi, że trudno mu będzie nawet znaleźć dla nich właściwe określenie.
Anula & pona
Zmobilizowała się, wzięła głęboki oddech i przekręciła kluczyk w stacyjce. - No, ruszże się - mruknęła. - Zajechaliśmy aż tutaj, to trzeba doprowadzić sprawę do końca. Ale wóz nie miał nastroju do rozmowy. Warknął ponuro, zatrząsł się, jęknął i zamilkł. - Niech to szlag! - wymamrotała Jamie. Patrzyła chwilę na zniszczoną tablicę rozdzielczą, z której sterczał kłak żółtej wyściółki. Znając obyczaje swojego wozu, postanowiła zostawić go przy tym krawężniku i dalej iść piechotą. Zauważywszy, że przestano na niego liczyć, może po jakiejś godzinie wykaże się większym rozsądkiem.
s u
Otworzyła drzwiczki i wysiadła, wyłaniając się z wdziękiem z małego, ciasnego wozu i z westchnieniem ulgi rozprostowując swą wysoką postać. Sięgnęła
o l a d n
po teczkę i jeszcze raz przeczytała ogłoszenie wpięte do notatnika:
Poszukuje się fizykoterapeuty do masażu paraplegika. Trzy godziny dziennie plus dodatkowa pielęgnacja w razie potrzeby, pełne wynagrodzenie, mieszkanie.
a c
Była jeszcze mowa o szczegółach dotyczących kwalifikacji, trybu zgłoszenia
s
się, warunków, ale meritum sprawy wywarło na rodzinie Jamie wrażenie piorunujące.
Wynalazła owo ogłoszenie Doreen, żona Terry'ego, i już sam ten fakt wywołał w rodzinie emocje. Takie warunki odpowiadały Jamie w całej rozciągłości. A kiedy nieznany ogłoszeniodawca po paru tygodniach zatelefonował - po zapoznaniu się z rozszerzoną ofertą Jamie - proponując jej spotkanie, Doreen tak się tym przejęła, że zrobiła notatkę na odwrocie dzienniczka Seana i musiała potem dzwonić do szkoły z przeprosinami. Skąd, do licha, miała wiedzieć, myślała Jamie idąc z właściwym sobie wdziękiem ulicą, że ten ktoś mieszka w dzielnicy Knightsbridge Heights? Istny koszmar! Wokół ani żywej duszy. Popołudniowe słońce kończącego się maja grzało
Anula & pona
nieźle - panowało rozleniwiające ciepło, pachniały drzewa owocowe w pełnym rozkwicie, świeżo zżęta trawa, ale nie widać, by ktoś rozkoszował się tym pięknym dniem. Nie było dzieci jeżdżących na rowerkach chodnikami, starsze kobiety z torbami na zakupy nie gawędziły na przystankach autobusowych, żony nie plotkowały przy ogrodzeniach. Jedynym dowodem na to, iż zamieszkują tę dzielnicę istoty ludzkie, były niewielkie, migające sygnały świetlne przy każdej niemal rezydencji - widomy znak, że dom jest pod ochroną. Jamie poczuła nagle ogromną wdzięczność dla Doreen za jej życzliwą stanowczość i macierzyńską niemal troskę. Zamierzała bowiem wybrać się na to spotkanie w spodniach koloru khaki i kraciastej luźnej bluzie, wychodząc z założe-
s u
nia, że nikt nie zatrudni fizykoterapeuty, kierując się oceną stroju. Doreen jednak namówiła ją przez telefon, żeby włożyła jedwabną bluzkę, odpowiednią spódnicę i
o l a d n
buty na wysokim obcasie. Przyznała teraz rację swojej bratowej.
Chwała ci za to, Doreen, myślała. Masz u mnie przynaj - mniej trzy wieczory dyżurowania przy dzieciach. Coś okropnego, gdybym przyjechała do takiej dzielnicy w swoich ulubionych ciuchach!
a c
Stała przed rezydencją Herald Drive 1260. Wobec tego następna posesja to na pewno 1270, czyli dom, którego szuka, jasna sprawa.
s
Wcale jednak nie okazała się taka jasna. Następna rezydencja nosiła numer 1280, a po numerze 1270 nie było śladu. Jamie, zdezorientowana, znowu sprawdziła adres, po czym spojrzała bezradnie w lewo i w prawo. Herald Drive 1270 jak gdyby w ogóle nie istniało. I raptem dostrzegła ów dom. Dobudowany był do wysokiego, o pięknej konstrukcji, kamiennego muru. Na miedzianej tabliczce widniał numer 1270. Wzdłuż muru biegła asfaltowa szosa i ginęła za zakrętem, w gęstwinie liści. Jamie domyśliła się, że wiedzie tędy boczna uliczka. Spoglądając na szeroki podjazd, po którego obu stronach wznosił się kamienny mur wysokości ponad dwa metry, Jamie poczuła, że uginają się pod nią nogi. Ogarnęła ją przemożna chęć ucieczki... Zawrócić i pobiec z powrotem do auta. Znaleźć się w ciasnym, ale własnym kolorowym mieszkaniu, wpaść do wesołej, hałaśliwej kuchni Doreen, pełnej trampek, zeszytów, zepsutych zabawek i
Anula & pona
wspaniałego zapachu gotujących się potraw. Równie szybko, jak się zjawiła, minęła jej ta ochota do rejterady. Jamie zebrała się na odwagę, musnęła dłonią miedzianą tabliczkę, jak gdyby czerpiąc z niej siły, i ruszyła szybko krętą alejką między wysokimi murami z kamienia. Gdy nadeszła ta kobieta, Steven siedział w swoim ulubionym zakątku, w pobliżu podjazdu, wśród osłaniających go gałęzi górskiego jesionu. Choć wspinał się na wszystkie w tym parku drzewa dostępne dla siedmiolatka, najbardziej upodobał sobie górski jesion, a to dlatego, że jego gałęzie zwisały tuż nad ziemią, a pień był dość niski i rozwidlony, co stwarzało idealne warunki obserwacji. Chłopiec mógł się ukryć w gęstwinie liści i nikt by go nie odnalazł, nawet Hiro,
s u
który przechodził tędy, kiedy pracował w ogrodzie. Co najważniejsze, całe kiście jaskrawoczerwonych jagód wabiły stada ptaków. Czasami, jeśli było naprawdę
o l a d n
bardzo, bardzo cicho, jakiś mały ptaszek przysiadał tuż przy nim, prawie na wyciągnięcie ręki, by uraczyć się jagodą.
Jeden chłopak w szkole, Jeremy Fletcher, chwalił się, że ma leśny domek, który ojciec wybudował mu wśród gałęzi starego drzewa. Na samą myśl o leśnym
a c
domku Stevena ogarnął dojmujący żal i aż łzy napłynęły mu do oczu. Nigdy nie widział leśnego domku, bo nigdy nie odwiedzał swoich kolegów. Ale często
s
wyobrażał sobie, jak taki domek wygląda, choć rozmyślania o nim sprawiały mu ból. A więc wyobrażał sobie małe zaciszne pomieszczenie wśród szeleszczącego listowia, ze ścianami, oknami, dachem oraz drabinką ze sznurka, którą Jeremy się chlubił - można ją było podnosić i opuszczać. Steven leżał na gładkiej korze w zagłębieniu rozwidlających się gałęzi i marzył o leśnym domku - jak by to było dobrze mieć taki domek, bawiłby się w nim, kiedy by mu tylko przyszła ochota. Rozmyślania te wprawiły go w zły nastrój, więc z radością powitał przybycie owej pani - odwróciło to jego uwagę od spraw bolesnych. Goście zajeżdżali przed dom nader rzadko, a kiedy coś takiego się zdarzyło, zainteresowanie Stevena sięgało szczytu. Uniósł się z miejsca bardzo ostrożnie, żeby nie zdradził go szelest liści, i z wielką uwagą zaczął się tej pani przyglądać.
Anula & pona
Była to piękna pani. Szczupła, wysoka, znacznie wyższa niż Clara, Maria, a nawet Hiro; idąc zahaczała niemal czubkiem głowy o niższe gałęzie drzew. A szła z werwą, krokiem, rzec można, radosnym, jak gdyby cieszyła się życiem i zawsze zmierzała tam, gdzie czekało ją szczęście. Również na jej twarzy malowała się radość. Delikatny zarys linii wokół ust świadczył, że ubóstwia się śmiać. Gdy przechodziła koło jego kryjówki, zauważył, że ma niebieskie oczy, takie niebieskie... jak hiacynty na klombach Hiro. Włosy gęste, falujące tworzyły aureolę wokół jej głowy; jasny, rudozłoty odcień, który przejął ogniste błyski od słońca. Cerę miała złocistą, przydymioną odrobinę piegami, a jej spódnica była koloru lodów waniliowych, bluzka natomiast - barwy kawy z dużą ilością bitej śmietany.
s u
Steven zmarszczył brwi zastanawiając się, kogo ta pani mu przypomina. Nagłe olśnienie - podobna była do lwa! Dobrego, przyjacielskiego lwa o
o l a d n
rudozłotym futrze, pełnego gracji, przemierzającego z łatwością równiny, wkraczającego do dżungli. Poczuł raptem przemożne pragnienie, by znaleźć się bliżej niej, usłyszeć jej głos.
Ześliznął się bezszelestnie z drzewa, wyciągnął spośród gałęzi małą piłkę,
a c
którą poprzednio tam umieścił, i alejką przy murze pobiegł w stronę furtki; owa pani nie mogła dostrzec biegnącego za murem małego chłopca.
s
Jamie doszła do kolistego zakrętu podjazdu i oczom jej ukazało się dostojne, obszerne domostwo. Zawahała się, coraz bardziej onieśmielona. Teren posesji, jak obliczyła sobie w duchu, liczy zapewne jakieś cztery do pięciu akrów, a w tej dzielnicy standardowa działka wielkości około dwóch tysięcy metrów kwadratowych kosztowała więcej niż cały dom Doreen i Terry'ego. Front willi był ze szkła i kamienia, ocieniały ją drzewa i gęste krzewy, konstrukcja architektoniczna polegała na nietypowych narożnikach, płaszczyznach oraz skośnym układzie okien. Po jej lewej stronie ciąg garaży prowadził do domu, łącząc kamienny mur z zabudowaniami na tyłach posiadłości. Pięć garaży zamkniętych było na głucho. Czyżby ten facet miał aż pięć samochodów?. pomyślała. Stała na podjeździe w promieniach słońca, nie mogąc się pozbyć dziwnego
Anula & pona
uczucia, że jest obserwowana. Miała tę świadomość od początku, jak tylko przekroczyła furtkę, lecz teraz owo uczucie nasiliło się. Jak gdyby zewsząd obserwowały ją czyjeś oczy, przenikały ją na wskroś, oceniały, szacowały. Drzewa miały oczy, kamienie w murze, krzewy, klomby i harmonijne płaszczyzny milczącego domostwa. Upominała się w duchu, że przecież ma prawo tu być, jest umówiona, ktoś na nią czeka. Nie ma powodu czuć się jak włamywacz lub domokrążny handlarz. Nabrała w płuca spory haust powietrza i przyjrzała się domostwu pod kątem drzwi, do których powinna zadzwonić. Dom miał jedno wejście masywne, obudowane dębowym drewnem. Po obydwu jego stronach wkomponowane były szerokie
s u
prostokąty witraży. Drugie, mniejsze, znajdowało się na lewo od niej, bliżej garaży. - Osoba, która otworzy mi drzwi, jest prawdopodobnie w kuchni, myślała Jamie.
o l a d n
Nie ma sensu ładować się od frontu i dawać tym do zrozumienia, jaka to jestem ważna. Zadzwonię do bocznych drzwi. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyła szybkim krokiem w tamtą stronę. Minęła ciężką, kutą w żelazie bramę po prawej i... wrzasnęła niemal na cały głos.
a c
Za furtką wyrosła nagle przed nią jak spod ziemi, niczym duch, ludzka postać. Stała i wpatrywała się w nią, nic nie mówiąc.
s
Po chwili Jamie ochłonęła z przerażenia i zauważyła, że ową postacią jest mały chłopiec, nie większy niż jej siostrzeniec Sean, a w jego wyglądzie nie ma absolutnie nic groźnego. Przeciwnie, jest drobny i słabowity w tych swoich brązowych spodenkach, brązowej bawełnianej koszulce i trampkach z odłażącą podeszwą. Ma proste ciemne włosy, duże piwne oczy i sprawia wrażenie chłopca zarazem przestraszonego i smutnego. - Cześć! - powiedziała ciepło Jamie, patrząc na onieśmieloną i zaciekawioną buzię chłopca. - Jak masz na imię? - Steven. - Obserwował ją przez żelazne pręty bramy, potem wspiął się na palce i usiłował otworzyć furtkę. - Chcesz wejść? Jamie zawahała się. - Powinnam. Jestem umówiona z... - Szukała w pamięci nazwiska. - Z
Anula & pona
panem Danielem Kelleherem. - To mój ojciec. - Aha. - Spojrzała na niego uważniej. - Nie powinieneś wpuszczać obcych na teren posesji, prawda, Steven? - Dlaczego? - Podciągnął się, żeby otworzyć furtkę; jedną ręką zawisł niemal na ogrodzeniu, w drugiej trzymał piłkę, - Dlatego, że wobec obcych trzeba zachować ostrożność. Ludzie nie zawsze są sympatyczni. - Ale ty jesteś - stwierdził chłopiec rzeczowym tonem. - Naprawdę jesteś sympatyczna. Ja ci to mówię. Głowę daję, że umiesz się fajnie bawić. Jamie uśmiechnęła się.
s u
- Tu się nie mylisz, Steven. Naprawdę bardzo lubię się bawić. Obojętnie w co. Oczy mu rozbłysły.
o l a d n
- W futbol też? Umiesz grać w futbol?
- Jak prawdziwy piłkarz - oświadczyła radośnie.
a c
- Świetnie! - wykrzyknął i ruszył pędem przez dziedziniec; zawrócił i zadziwiająco celnie kopnął piłkę w jej kierunku.
s
Jamie, stojąc wciąż przy uchylonej bramie, chwyciła zgrabnie piłkę i rzuciła mu - nie za wysoko i nie za mocno. Chłopiec złapał, a jego buzia promieniała radością. Podbiegł, odwrócił się i rzucił piłkę odrobinę w prawo, więc Jamie, chcąc nie chcąc, znalazła się już po tej stronie muru. Podskoczyła, by złapać piłkę w powietrzu. Wysokie obcasy przesądziły sprawę - pośliznęła się i upadła, lądując bezpiecznie na miękkiej trawie, i przejechała się jeszcze kawałek na pośladkach, ale przez cały czas trzymała triumfalnie piłkę w rękach. Steven podbiegł do niej szybko. Buzię miał bladą i przerażoną. - Przepraszam - powiedział z zatroskaniem. - Nic ci się nie stało? Ja nie chciałem... - Nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się, siedząc jeszcze na świeżo skoszonej trawie, i wyciągnąwszy rękę, poklepała go delikatnie po ramieniu. - Ale musimy
Anula & pona
jeszcze popracować nad twoim quarterbackiem. Gdybym nie była tak fantastycznym bramkarzem, stracilibyśmy piłkę. Steven odrzucił głowę do tyłu, śmiejąc się serdecznie. Jamie poraziła wręcz ta jego nagła przemiana. Nieśmiały, osamotniony chłopiec przeistoczył się w jednej chwili w wesołego, szczęśliwego, jak inni jego rówieśnicy. - Zagramy jeszcze? - zapytał, podając jej rękę i pomagając wstać. Otrzepała spódnicę z źdźbeł trawy i poprawiła bluzkę. Uśmiechnęła się do niego, mierzwiąc mu włosy. - Nie teraz. Muszę porozmawiać z twoim ojcem. Może później. Szedł obok niej w stronę domu, wciąż trzymając ją za rękę. Ona zaś czuła się
s u
o całe niebo lepiej, mimo iż nie opuszczała jej świadomość, że jest obserwowana była teraz pewna, że to nie wytwór jej wyobraźni. Za rogiem domu, przy garażu,
o l a d n
mignął jej czyjś cień, na prawo od niej coś się poruszyło wśród krzewów, a w jednym z okien opadła żaluzja.
Lecz dzięki tej beztroskiej zabawie odzyskała równowagę ducha. Znów była sobą - pogodna, szczęśliwa, pewna siebie. Otoczenie, w jakim się znalazła, nie
a c
onieśmielało jej już.
Nie musiała już także podejmować decyzji w sprawie drzwi, bo Steven
s
zaciągnął ją do tych bocznych; wszedł do środka i zawołał: - Mario! Chodź szybko!
Jamie nie miała nawet czasu, by rozejrzeć się po dużej, lśniącej, nowoczesnej kuchni, bo z głębi domu od razu wyłoniła się drobna, szczupła dziewczyna i stanęła, miętosząc w ręku fartuch. - To Maria - powiedział wesoło Steven - a to jest pani. Graliśmy w futbol - dodał, po czym przemaszerował przez kuchnię, podszedł do lodówki i zbadał jej zawartość. Jamie uśmiechnęła się do dziewczyny, która wyglądała najej rówieśniczkę, dwadzieścia siedem, osiem lat. Szczupła, kruczoczarne włosy i oczy - była zdecydowanie atrakcyjna, tyle że sprawiała wrażenie nieśmiałej, zalęknionej i miała tak bladą cerę, jakby nigdy nie oglądała światła dziennego. Stała nieruchomo,
Anula & pona
spoglądając bojaźliwie na Jamie, wyraźnie przytłoczona jej wzrostem, postawą, promiennym spojrzeniem. Jamie, wyczuwając kompleks niskiej kobiety, patrzyła na nią z powagą. - Nazywam się Jamie O'Rourke - powiedziała uprzejmie. - Jestem umówiona z panem Kelleherem na godzinę drugą. Oczy Marii zaokrągliły się z przerażenia. Spojrzała pytająco na przybyłą. - Nie sądzę - mruknęła. - To na pewno... Musiała tu zajść jakaś pomyłka. - Dlaczego pomyłka? - zapytała Jamie ze zdziwieniem. - Przyszłam we właściwym dniu... Oczywiście, że tak. Moja bratowa zanotowała termin. Sobota, godzina druga, Herald Drive 1270. Więc jestem.
s u
- Tylko że on... Nie, na pewno nie... - zaczęła Maria, po czym rzekła z rezygnacją: - Jeżeli jest pani umówiona, no to w porządku. - Była wyraźnie
o l a d n
zakłopotana. - Ale jestem przekonana, że on...
- Mario - przerwał jej Steven. - Czy mogę sobie wziąć puddingu? Dziewczyna obróciła się w jego stronę.
- Możesz - pozwoliła. - Ale niedużo. Stracisz apetyt na obiad.
a c
- A co jest na obiad? - zapytał.
- Nie wiem. Clara nie chciała mi powiedzieć. Ma to być niespodzianka.
s
Oczy chłopca rozbłysły.
- Jak ona tak mówi, to zawsze są ostrygi i szparagi. Fajnie! Maria uśmiechnęła się do niego i momentalnie znikły z jej twarzy napięcie i lęk.
Jamie stała, nie wiedząc co począć i walcząc z narastającym w niej poczuciem nierealności. Coraz bardziej czuła się jak Alicja wkraczająca do nierzeczywistego, pogrążonego w ciszy świata, w którym ściany i drzewa mają oczy i wszyscy wokół są onieśmieleni, osamotnieni, a mali chłopcy lubią ostrygi. Przemogła się, żeby skierować myśli ku domowi Terry'ego, gdzie pulchna i wesoła Doreen podaje makaron z serem, a przy stole siedzi hałaśliwa gromadka dzieciaków, z których z pewnością żadne na widok talerza z ostrygami nie wykrzyknęłoby: fajnie!
Anula & pona
Tamten świat jest prawdziwy, utwierdzała się w duchu, a ten jest naprawdę dziwny. Znacznie dziwniejszy, myślała, niż mogłoby się zdawać na początku, przy pobieżnej ocenie. Maria obróciła się w stronę Jamie. - Pan Kelleher jest na górze, w swoim apartamencie - powiedziała ciepło. - Może pani skorzystać z windy. Zaprowadzę panią. Jamie wyszła za nią z kuchni, a w przestronnym holu o marmurowej posadzce poczucie nierealności jeszcze się wzmogło. Za łukowymi sklepieniami otwartych na oścież drzwi przyciągała wzrok rozległa perspektywa, widoma oznaka luksusu, znakomite obrazy na ścianach, bezcenne rzeźby w podświetlonych
s u
wykuszach. I wszędzie zieleń; mnóstwo roślin pod wielkimi oknami, ożywiających kąty pokoi, a już najwięcej zieloności było w atrium widocznym za salonem, skąd
o l a d n
prawdopodobnie droga wiodła do półkrytego basenu.
Drzwi otwierały się przed nimi bezszelestnie, za sprawą fotokomórki, jak w supermarketach. Jamie wprawiło to w zdumienie. Nie mogła sobie przypomnieć, by słyszała kiedykolwiek o czymś takim w domach prywatnych.
a c
Uświadomiła sobie jednak, że przecież ów dom należy do paraplegika, który najwidoczniej ma wystarczająco dużo pieniędzy, by przystosować go do swoich
s
potrzeb. Dla człowieka przykutego do wózka automatycznie otwierające się drzwi to doprawdy rozsądny pomysł.
Stanęły przed mosiężnymi drzwiami w holu, czekając na windę. Jamie uśmiechnęła się życzliwie do Marii. Dziewczyna, najwyraźniej zaskoczona, odwzajemniła jej się przelotnym, trwożliwym uśmiechem. W tym samym momencie uszu Jamie dobiegł jakiś dziwny dźwięk, po czym ujrzała w oddali, w pobliżu palm w donicach, niewyraźnie majaczącą ludzką postać. Skonsternowana i z lekka przerażona zacisnęła kurczowo dłoń na swojej skórzanej teczce i weszła za Marią do windy, która płynnie i bezszmerowo uniosła je na pierwsze piętro. Potem podążyła za Marią korytarzem, stąpając po wyfroterowanym dębowym parkiecie, aż wreszcie zatrzymały się przed ciężkimi drzwiami. Te, jak
Anula & pona
zauważyła Jamie, nie otworzyły się przed nimi automatycznie. Pewno były zamknięte albo też podlegały innym kontrolnym zespołom. Domysł ów, jak się okazało, odpowiadał prawdzie. Głos z domofonu w futrynie ryknął prosto w ucho Jamie, aż cała drgnęła. - O co chodzi? - Ktoś do pana - powiedziała Maria do głośnika. - W porządku. Wpuść. Drzwi rozsunęły się równie złowieszczo i tajemniczo, odsłaniając widok na duży kwadratowy pokój pełen słonecznego blasku. Po mroku korytarza Jamie zmrużyła oczy przed światłem. Maria machnęła niezgrabnie ręką w stronę pokoju i błyskawicznie odeszła.
s u
Jamie, zakłopotana, obserwowała przez chwilę jej smukłą, dziewczęcą sylwetkę, zanim odważyła się przekroczyć próg.
o l a d n
Pierwsze jej wrażenie było bardzo korzystne. Szybko dostrzegła przytulność i komfort tego pomieszczenia, jej zdaniem znacznie większy niż luksusowego salonu piętro niżej. Pokój ten był wyraźnie zamieszkany, przeznaczony dla kogoś, kto stale w nim przebywa: solidne, kryte skórą meble wypoczynkowe, książki od
a c
podłogi po sufit, jasne plamy obrazów na ścianach, dywany. Duże biurko z różanego drewna, wyposażone w komputer najnowszej generacji, stało w pobliżu szerokiego okna.
s
Za biurkiem, w promieniach słońca, obok olbrzymich rozmiarów paproci siedział mężczyzna. Gdy tylko oczy Jamie przyzwyczaiły się do światła, przyjrzała mu się dokładnie. Całą uwagę skupiła na jego postaci: twarz opalona, władcze, nieco wyniosłe spojrzenie - tyle miał w sobie męskiego uroku, że aż dech jej zaparło. Oczy czarne, wyraziste, włosy również ciemne, gęste i proste, na skroniach przyprószone lekko siwizną. Jamie oceniła go na nieco powyżej trzydziestki. Jego nos był lekko zakrzywiony, usta szerokie, o ładnym wykroju, świadczyły o zmysłowości. Miał mocno zarysowany, kwadratowy podbródek. Siedział przyglądając się jej z powagą, bez uśmiechu. Opalone dłonie spoczywały na oparciach inwalidzkiego wózka. Biała koszulka polo z krótkim rękawem, rozpięta pod szyją, jeszcze bardziej uwydatniała jego opaleniznę i
Anula & pona
podkreślała muskulaturę klatki piersiowej. Jamie zwróciła uwagę na jego silne bary - mięśnie marszczyły i wybrzuszały cienką dzianinę koszulki. Od dołu mężczyzna ubrany był w niebieskie spodnie od dresów, a na podnóżku wózka spoczywały nieruchomo nogi obute w czyste szare trampki. Obrzucił Jamie chłodnym spojrzeniem czarnych oczu, obejmując każdy szczegół jej postaci - falującą, rudą koronę włosów, pełną pierś pod jedwabną, barwy kawy z mlekiem bluzką, smukłą kibić, mocne uda i zgrabne nogi. Była speszona, czuła się jak wystawiony na pokaz przedmiot. W jego bezlitośnie utkwionym w niej wzroku była jakaś uporczywa dociekliwość. - No więc? - Słucham? - zapytała Jamie.
s u
- Proszę przedstawić mi cel swojej wizyty - powiedział. - Miała pani do
o l a d n
mnie jakąś sprawę, skoro moja gospodyni wpuściła panią. Proszę mi ją wyłuszczyć, bo nar godzinę drugą jestem umówiony.
- Właśnie ze mną - ucięła ostro, przemagając zmieszanie. - To ja. Ze mną jest pan umówiony.
a c
Wytrzeszczył na nią oczy, lecz ona wytrzymała jego wzrok, starając się zwalczyć w sobie owo poczucie nierzeczywistości, które towarzyszyło jej od
s
pierwszej chwili, odkąd postawiła nogę na terenie tej posesji. Była osobą pewną siebie, umiejącą panować nad sytuacją. Ale to miejsce miało w sobie coś takiego... I ten mężczyzna przeszywający ją na wskroś tymi swoimi czarnymi oczyma. Tym razem zatrzymał na niej wzrok trochę dłużej, potem pochylił się, by wziąć z biurka teczkę i zanim znów ostro na nią spojrzał, przerzucił notatki. - Pani nazywa się Morgan James O'Rourke? - zapytał z powątpiewaniem. - Tak, to ja. Zapanowała cisza, podczas której wyraźnie przeżuwał tę informację. Jamie czekała. - Jak to się stało? - zapytał w końcu z sardonicznym grymasem. - Czy ci ludzie w szpitalu zamienili dzieci i umknęło ich uwagi, że to nie chłopiec? Jamie, słysząc ten ton, zaczerwieniła się i podniosła głowę, mierząc go
Anula & pona
pewnym siebie spojrzeniem. - Morgan to wśród Irlandczyków popularne imię żeńskie. - Okay. Przyjmuję ten argument. Ale James? Czy w pani rodzinie to też popularne imię żeńskie? Stroił sobie z niej żarty, a Jamie bardzo tego nie lubiła. Panowała nad sobą w pełni, nie okazywała żadnych emocji i spokojnym głosem, na jaki tylko mogła się zdobyć, rzekła: - James to panieńskie nazwisko mojej matki. Dawnymi czasy w jednym z hrabstw Irlandii, z którego pochodzą moi rodzice, panował zwyczaj nadawania córkom panieńskiego nazwiska matki. Więc kiedy taka córka wyjdzie za mąż i
s u
przybiera nazwisko męża, może również zachować to, które otrzymała jako spuściznę.
o l a d n
- Rozumiem - powiedział kiwając głową. Cień uśmiechu pojawił się na jego dużych, kształtnych ustach. - Można by rzec, że to coś w rodzaju feudalizmu po kądzieli.
Jamie pomyślała w duchu, że ten facet w ogóle jej się nie podoba. Ale
a c
zależało jej na pracy, bardzo zależało, więc stała przed nim nie odzywając się słowem. Nie było jej przyjemnie stać tak na środku pokoju. Bała się, że lada chwila
s
zaczną jej drżeć kolana. Z jakąż chęcią opadłaby na głęboki skórzany fotel, który, stojąc obok, jakby sam się o to napraszał, lecz gospodarz nie uczynił najmniejszego kurtuazyjnego gestu, toteż wzięła się w garść i czekała na jego dalsze słowa. - Widzę, że w dokumentach używa pani imienia Jamie. Dlaczego nie Morgan, skoro jest to pani pierwsze imię? Guzik cię to obchodzi, pomyślała z wściekłością. Uświadomiła sobie jednak w tym momencie, jak bardzo zależy jej na tej właśnie pracy. Łyknęła spory haust powietrza i nieśpiesznie wyjaśniła: - Dlatego, że kiedy byłam małą dziewczynką - mówiła głosem jednostajnym - byłam gruba, ruda jak marchewka i nieznośna, więc imię Morgan zupełnie do mnie nie pasowało. Przypominałam raczej rodzinę mojej matki. „Istna mała Jamesówna", powiadali ludzie. Wobec tego zaczęli mnie nazywać Jamie.
Anula & pona
Gospodarz nagle uśmiechnął się szeroko, pokazując białe lśniące zęby. Jamie zdumiała ta raptowna przemiana. Przez chwilę wyglądał chłopięco i atrakcyjnie. Lecz równie szybko uśmiech zniknął i twarz zrobiła się tak ponura, że Jamie przyszło na myśl, iż przez chwilę uległa halucynacjom. - Cała ta irlandzka rodzinna opowieść jest istotnie rewelacyjna - rzekł z sarkastyczną uszczypliwością i Jamie znów zaczerwieniła się z gniewu i zażenowania - lecz obawiam się, że oboje tracimy na próżno czas. Nie zamierzam pani zatrudnić i przykro mi, że panią fatygowałem. Jamie wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma. Ważyła w myślach słowa pełne oburzenia. - Ale... - zaczęła bezradnie - pan nawet nie...
s u
- Potrzebny mi mężczyzna do tej pracy - przerwał jej tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Proszę mi wybaczyć, że sądziłem, iż Morgan James O'Rourke jest
o l a d n
mężczyzną. W końcu to całkowicie uzasadnione przypuszczenie.
Jamie miała uczucie, że ziemia usuwa jej się spod stóp, chciała się czegoś chwycić, powiedzieć coś mądrego, ale zdawała sobie sprawę, że jest zbyt poruszona i nie zapanuje nad własnym głosem. Stała bez ruchu i spoglądała na
a c
niego.
- Do widzenia pani - powiedział z nutą zniecierpliwienia w głosie. - Zna
s
pani drogę, mam nadzieję.
Jeszcze przez chwilę nie odrywała od niego wzroku. Różne myśli kłębiły jej się w głowie, tworząc jakiś szaleńczy melanż. On zaś odwrócił się z rozmysłem i skierował zręcznie wózek za biurko podczas tych manewrów widać było, jak pracują mięśnie jego przedramion. Jamie ruszyła powoli w stronę drzwi, które rozsunęły się przed nią. W progu zatrzymała się i odwróciła głowę, by jeszcze raz na niego spojrzeć, i aż usta otworzyła ze zdumienia. Uśmiechając się odprowadzał ją wzrokiem. Tym razem nie było to złudzenie. Uśmiech rozjaśniał całą jego twarz, tworzył głębokie bruzdy na policzkach, dodawał blasku czarnym oczom. Jamie wiedziała jednak, że nie wyrażał życzliwych uczuć. Był to autentycznie wesoły uśmiech i kryła się w nim odrobina ironii,
Anula & pona
jak gdyby nie wiadomo dlaczego ów człowiek drwił sobie z niej. Odwróciła się ze złością, przekroczyła próg, a drzwi zasunęły się za nią. Po chwili wahania podążyła ciężkim krokiem w stronę windy, zastanawiając się, co powie Terry'emu, Doreen i ojcu. Pomyślała o uśmiechu Daniela Kellehera i nagle przyszła jej do głowy straszna myśl. Spojrzała do tyłu i zaczerwieniła się po korzonki włosów. Na jej obcisłej kremowej gabardynowej spódnicy widniała wielka zielona plama od trawy. Jamie uświadomiła sobie, że łapiąc piłkę kopniętą przez chłopca, pośliznęła się na tych swoich wysokich obcasach i upadła na świeżo zżętą trawę. Potem przypomniała sobie radosny uśmiech i rozbawienie na twarzy pana
s u
domu i poczuła ogarniającą ją falę wściekłości, od której robiło jej się to zimno, to gorąco. Drań, myślała, bezczelny złośliwy drań. Tego już za wiele.
o l a d n
Nie zastanawiając się, zawróciła na pięcie. Jej niebieskie oczy miotały błyskawice, rude włosy zdawały się sypać iskry. Pobiegła z powrotem do dębowych drzwi prowadzących do jego pokoju.
a c
s
Rozdział 2
Waliła do drzwi i wreszcie usłyszała jego głos, który zagrzmiał w głośniku domofonu: - Co się dzieje, Mario? Jamie usiłowała mówić spokojnie, opanowanym tonem: - To nie Maria. To ja, Jamie O'Rourke. Chciałam zamienić z panem jeszcze kilka słów. Po chwili drzwi się rozsunęły. Jamie weszła do pokoju. Daniel Kelleher rzucił na nią okiem, po czym wyłączył komputer i czekał uprzejmie, co ma jeszcze do powiedzenia. Jamie nabrała powietrza w płuca, poczekała parę sekund, by serce
Anula & pona
przestało jej łomotać. Już sam wygląd tego człowieka - arogancki grymas wokół ust, uniesione pytająco brwi - doprowadzał ją do dzikiej furii. - Chodzi mi - zaczęła wreszcie - o dwie rzeczy. Chcę coś panu powiedzieć i o coś zapytać. - Długo to potrwa? Praca na mnie czeka. Przygryzła wargę. - Nie, proszę pana. Nie zajmę panu dużo czasu - powiedziała z całym spokojem. - Po pierwsze, chcę pana poinformować, że zielona plama na mojej spódnicy, która tak serdecznie pana ubawiła, jest skutkiem krótkiej rozgrywki futbolowej, jaką przeprowadziłam z pańskim synkiem przed wizytą w tym pokoju. Odniosłam wrażenie, że ten mały chłopiec czuje się bardzo osamotniony. Trzeba by
s u
chyba zadbać o to, by miał paru kolegów, wtedy nie zabiegałby o towarzystwo obcych osób.
o l a d n
Strzał był w dziesiątkę, pomyślała z satysfakcją. Daniel Kelleher lekko zbladł, a w jego oczach pojawiły się groźne błyski.
- Ponadto - ciągnęła, nie dając mu dojść do słowa - chciałabym zapytać, czy ma pan kogoś chętnego do tej pracy, kogoś o wyższych kwalifikacjach niż
a c
moje? Byłabym wdzięczna za szczerą odpowiedź.
Nad głosem zdołała zapanować, ale w jej niebieskich oczach wciąż migotały
s
iskierki gniewu. Patrzyła mu prosto w twarz. Mężczyzna na wózku inwalidzkim również spojrzał na nią, a w jego wzroku, co Jamie ze zdziwieniem odnotowała, było coś w rodzaju szacunku.
- Nie - powiedział po namyśle. - Nie mam. A pani... - Przerwał i zaczął szybko przerzucać teczki na biurku. Jamie odnalazła wzrokiem arkusz ze swoją ofertą, opatrzony jakimiś adnotacjami. Zauważyła też liczne podkreślenia czarnym długopisem. Pan domu znowu na nią spojrzał. - Ma pani stopień naukowy, specjalność: fizykoterapia i pięć lat praktyki w klinice, co stawia panią w czołówce najwyżej wykwalifikowanych kandydatów. Większość - powiedział z odcieniem goryczy - to ludzie przypadkowi, którzy chcą mieć pracę z całodziennym utrzymaniem oraz pełną opłatą za trzy godziny zajęć dziennie. - Tak też myślałam - rzekła Jamie. - Więc skoro jestem kandydatką o
Anula & pona
najwyższych kwalifikacjach, to dlaczego nie daje mi pan szansy wykazania się, chociażby w rozmowie wstępnej? - Powiedziałem już pani - mówił tonem pełnym cierpliwości, wyszukanie uprzejmym, jakim przemawia się do dzieci, może nawet nie za bardzo rozgarniętych - że chcę zatrudnić mężczyznę, nie kobietę. - Obawiam się, proszę pana, że jest to niezgodne z prawem. Prawo reguluje obecnie tego typu problemy. - I co pani zamierza zrobić? Złożyć raport do Komisji Praw Człowieka, że nie chcę zatrudnić fizykoterapeuty, który przychodzi na rozmowę z zieloną plamą na pupie? Jamie przygryzła wargę i spojrzała na niego ponuro.
s u
- Ma pan w sobie coś z drania, prawda? Całkiem nieoczekiwanie uśmiechnął się.
o l a d n
- Owszem - odparł spokojnie. - Mam.
- Nie zamierzam złożyć na pana donosu. - Z premedytacją, bez zaproszenia, przeszła przez pokój i usiadła z wdziękiem na fotelu stojącym
a c
najbliżej biurka; pochyliła się nieco do przodu i utkwiła wzrok w gospodarzu tego domu. - Zamierzam natomiast domagać się, żeby dał mi pan tę pracę. Albo w
s
najgorszym razie przeprowadził ze mną rozmowę wstępną.
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Ten zazwyczaj pełen spokoju, luksusowy, słoneczny gabinet nieomal zadrżał w posadach od konfrontacji dwóch tak silnych osobowości.
- Jak już panu wspomniałam - ciągnęła Jamie - mam za sobą pięć lat praktyki w klinice. Płeć moich pacjentów nie odgrywa dla mnie żadnej roli. Nieistotne jest, czy zajmuję się osobnikiem rodzaju męskiego, czy żeńskiego. Dla profesjonalisty nie ma to żadnego znaczenia. - Zapewniam panią ze swej strony - powiedział oschłym tonem - że mnie również nie sprawia to różnicy. W ciągu dwóch ostatnich lat tyle osób znęcało się nad moim ciałem, że wystarczyłby mi wyszkolony goryl, byleby tylko umiał wykonać właściwy masaż. Za przyjęciem mężczyzny do tej pracy przemawiają inne
Anula & pona
względy. - Jakie? - zapytała ostro. Gniew jej szybko się ulotnił. Nigdy nie potrafiła długo się złościć, żeby nie wiem jak ktoś jej się naraził. Wdzięczna była jednak losowi za ten przypływ wściekłości, bo dzięki niemu nabrała odwagi, pozbyła się paraliżującego onieśmielenia wobec bogactwa, zbytku, mogła wypowiadać się bez skrępowania. - Dyskrecja - rzekł łagodnie. Najwyraźniej nie czuł się urażony jej ostrym tonem. - Dyskrecja? - powtórzyła. - W jakim sensie? Odchylił się na miękkie oparcie swego wózka, obracając w śniadych dłoniach ołówek i patrzył na nią z
s u
powagą.. Wytrzymywała jego wzrok - czekała. - Tak się składa, że jestem człowiekiem dość popularnym. Nie występuję pod własnym nazwiskiem, lecz
o l a d n
innym, powszechnie znanym. Od wielu już lat przywiązuję ogromną wagę do tego, by zachowywać dwie osobowości, gdyż bardzo sobie cenię własną prywatność. Rozumie pani?
- Nie za bardzo. Rozumiem, że ceni pan sobie własną prywatność. Ale nie
a c
rozumiem, co to ma wspólnego z wyborem prywatnego fizykoterapeuty. - Proszę się dobrze zastanowić. Jest to praca związana z zamieszkaniem pod
s
wspólnym dachem. Osoba, którą zatrudnię, będzie, mam nadzieję, pracować u mnie długo, stanie się więc integralną częścią mego domu. Niejako automatycznie wejdzie w posiadanie informacji, które nie mogą się stać publiczną tajemnicą. Toteż potrzebny mi jest ktoś, na czyjej dyskrecji będę mógł całkowicie polegać. Czy teraz pani zrozumiała, o co mi chodzi? Jamie poczuła falę gorąca zapowiadającą nowy przypływ wściekłości, groźniejszy i bardziej bulwersujący niż poprzedni. Złość emanowała z niej od stóp do głów. Cała się trzęsła, ledwo mogła nad sobą zapanować. - Cholerny idiotyzm! - wybuchła. Zbyt podniecona, by usiedzieć na miejscu, zerwała się na równe nogi. Stała przed nim z rękami wspartymi na biodrach, miotając gniewne spojrzenia na siedzącego za biurkiem mężczyznę.
Anula & pona
- Cholerny idiotyzm? - zapytał wyraźnie ubawiony, co jeszcze wzmogło jej złość. - Co pani ma na myśli? - Ten bzdurny, idiotyczny stereotyp, że mężczyźni są bardziej dyskretni od kobiet! Milczała chwilę, jej pełna pierś unosiła się miarowo. Usiłowała zapanować nad oddechem, uspokoić się, podczas gdy on obserwował ją z zaciekawieniem. - Miałam w swoim życiu mnóstwo przyjaciół. Zarówno kobiet, jak i mężczyzn. I ogólnie rzecz biorąc uważam, że kobiety są bardziej godne zaufania i dyskretne. Moim zdaniem właśnie mężczyźni mają skłonność do plotkarstwa, szczególnie we własnym gronie. Kobiety natomiast robią wszystko, by nie zawieść
s u
zaufania przyjaciół. Zresztą jest to sprawa indywidualna. Jeśli chodzi o mnie, to w moim zawodzie dowiaduję się o różnych problemach wielu ludzi i zawsze
o l a d n
zachowuję to dla siebie. Śmiem przypuszczać, że jestem bardziej dyskretna niż liczni znani panu mężczyźni.
Zamilkła. Fala gniewu odpływała; było jej teraz trochę głupio, czuła się niezręcznie.
a c
- Nie cierpię stereotypów - mruknęła od niechcenia. Paliła ją twarz. Mierzi mnie taka powierzchowna ocena ludzi.
s
- A co w istocie rzeczy wiadomo pani o stosowaniu stereotypów? - zapytał z goryczą, wskazując na swój wózek inwalidzki. Spojrzała na niego z powagą. - Zgoda, na pewno pan wie więcej. Lecz sporo lat przepracowałam w lecznictwie i dobrze się orientuję, ile cierpień znoszą ludzie niepełnosprawni z powodu ignorancji i braku wrażliwości bliźnich. - Po minucie milczenia ciągnęła dalej: - W niewielkim stopniu doświadczyłam tego na własnej skórze. - Pani? Jakim cudem? - Proszę mi się przyjrzeć - poleciła, stając przed jego biurkiem. - Mam metr siedemdziesiąt siedem na bosaka. Rude włosy. Jestem Irlandką. I na domiar złego zarabiam nażycie masażem. Teraz proszę sobie wyobrazić, na jakie głupie, wywodzące się ze stereotypów, uwagi jestem narażona.
Anula & pona
Aż cmoknął szczerze ubawiony - pierwsza ludzka reakcja podczas całej dotychczasowej rozmowy, co zjednało mu nieco Jamie; na jej ustach zagościł przelotny uśmiech. - Tak - powiedział w końcu. - Wyobrażam sobie stek komunałów, jakim musiała się pani przeciwstawić. - Uśmiechnął się do niej. - Proszę, niech pani siada. Nie, żebym miał jakieś zastrzeżenia do pani wzrostu, broń Boże, ale patrzenie na mnie z takiej wysokości na pewno panią trochę peszy. Opadła z powrotem na fotel, ściskając w dłoniach teczkę; jego widok wciąż jednak przejmował ją lękiem. - Proszę mi powiedzieć - zaczął obojętnym tonem - dlaczego zależy pani
s u
akurat na tej pracy, o którą walczy pani z takim przekonaniem.
- Ponieważ na tym etapie mego życia jest dla mnie wymarzona - odparła
o l a d n
bez namysłu. - Lubiłam zawsze pracę w klinice, ale zajmuje ona mnóstwo czasu i pochłania moc energii, tak że na nic więcej człowieka już nie stać.
- Aha, a pani osiągnęła stadium, kiedy to chce się w życiu czegoś dokonać? - Tak. Pracuję właśnie nad programem ćwiczeń dla pacjentów z wadą serca
a c
i kobiet ciężarnych. Jest to połączenie łagodnego aerobiku i gimnastyki podwodnej; trudno jest bowiem osiągnąć właściwą równowagę między pracą mięśni a
s
rozładowywaniem stresów. Miną lata, zanim się z tym wreszcie uporam. Skinął w zadumie głową.
- A co potem? Nagra pani ten program na kasetę i osiągnie sławę i bogactwo? Uśmiechnęła się. - Nie zaliczam się do tych, co osiągają sławę i bogactwo. Ale lubię pomagać ludziom. Będę bardzo zadowolona, gdy mój program ukaże się w druku i zostanie rozprowadzony po szpitalach w całym kraju, żeby był z niego jakiś realny pożytek. Obecnie - ciągnęła dalej - prowadzę eksperymentalne zajęcia cztery razy w tygodniu, wieczorami. Trzy razy w klinice, a raz w Domu Kultury. Zajmuję się badaniami nowych systemów ćwiczeń. Rzuciłam pracę, by skoncentrować się na moim programie. Od ładnych paru miesięcy nie pracuję i kończą mi się już oszczędności.
Anula & pona
Nowy, lekki ton ich rozmowy sprawił, że Jamie była w stanie zaobserwować, jak słońce igra na jego przystojnej, bardzo męskiej twarzy i opalonych, muskularnych ramionach. Miał tak silną, władczą osobowość, która emanowała na cały pokój. I to przenikliwe spojrzenie błyszczących czarnych oczu... Takie oczy przewiercają człowieka na wskroś, zaglądają mu do duszy, odgadują najskrytsze marzenia. Drgnęła z lekka, zebrała rozproszone myśli, usiłując skupić się na tym, co mówił. - ...wygodna dla pani, tak? - Słucham? Byłam nieobecna duchem - przyznała zawstydzona. - Ten cały... to interview wytrąciło mnie trochę z równowagi.
s u
Uśmiechnął się, ale nie skomentował jej słów. - Powiedziałem - powtórzył
o l a d n
- że ta praca byłaby idealna ze względu na pani sprawy osobiste. Otrzymywałaby pani odpowiednie do wymogów wynagrodzenie i miała mnóstwo czasu na swoje badania. - Tak - zgodziła się skwapliwie. - To właśnie mieliśmy na myśli. - My? - zapytał głosem, w którym pojawiła się nagle nuta czujności.
a c
- Moja rodzina - odparła. - Mój brat Terry i jego żona Doreen. Właśnie ona przekazała mi termin rozmowy z panem. - Rzuciła mu pytające spojrzenie, a
s
on, obserwując ją bacznie, skinął głową. - I mój ojciec, który owdowiał i mieszka z nimi. Mają dom na północy miasta i pięcioro dzieci. - Nieźle - zauważył sucho Daniel Kelleher. - Dom pełen ludzi - powiedziała z uśmiechem. - Faktycznie. Ale kocham ich wszystkich. - Jeśli zatrudnię panią, to proszę być przygotowaną, że choć stanie się pani mieszkanką tego domu i otrzyma apartament do dyspozycji, to jednak nie będzie miała pani prawa nikogo tu zapraszać. Nikogo. Ani rodziny, ani przyjaciół. Spojrzała na niego w milczeniu. - Będzie pani miała wolne weekendy. Od godziny czwartej w piątek do poniedziałku rano. Jeśli zechce pani prowadzić życie towarzyskie, to właśnie w ciągu tych dni, z dala od mojej posesji. Jasno się wyraziłem?
Anula & pona
Skinęła głową. - Tak, oczywiście. - Sądząc z oferty, nie jest pani mężatką. Ma pani przyjaciela? - zapytał obcesowo. - Tak - odrzekła nieco zaskoczona. - Mam. - Nie chcę go tu widzieć. Nigdy. Spotkania z nim będzie pani musiała zorganizować gdzie indziej albo niech on się tym zajmie. Nie w moim domu. Zrozumieliśmy się? - Tak - powtórzyła. - Nie rozumiem tylko, czy to oznacza, że przyjmuje mnie pan do pracy i przedkłada właśnie warunki?
s u
- Dobre pytanie. - Spojrzał na nią. Ich oczy się spotkały: jego czarne, przenikliwe, jej błękitne, jak skrawek letniego nieba za oknami.
o l a d n
Nagle się uśmiechnął, błyskając białymi zębami.
- Przyjmuję, bo mam dziwne uczucie, że jest to rzecz nieunikniona. Jest pani osobą przebojową, nie ulega kwestii.
- Panu też niczego nie brakuje - zauważyła Jamie.
a c
- Dla dobra naszych przyszłych kontaktów starajmy się odnosić do siebie z należytym szacunkiem. W dalszym ciągu mówimy sobie per pan i pani - ciągnął, a
s
jego głos stawał się coraz bardziej szorstki i władczy - albowiem nie będzie między nami mowy o jakiejś zażyłości czy przyjaźni. Terapeuta i pacjent, nic ponadto. W żadnym wypadku nie wolno pani rozmawiać z kimś z zewnątrz o mieszkańcach tego domu, czy też przekazywać komuś informacji o mojej osobie. Ja nie będę się pani zwierzał z moich psychicznych urazów, a pani powstrzyma się łaskawie od relacji na temat swoich przeżyć osobistych. - Może pan na to liczyć - obiecała Jamie. Spojrzała na niego z góry. - Jaki system leczenia pan proponuje? - spytała oficjalnym tonem. - Czy ma pan obecnie jakiś program terapii? - Trzy razy w tygodniu jeżdżę popołudniami do szpitala na hydroterapię i masaż podwodny, ale nie cierpię tego. Zawsze jest tam tłok i mam wrażenie, że gra nie jest warta świeczki, szkoda tylko czasu.
Anula & pona
Skinęła głową. - We wszystkich ambulatoriach w mieście są tłumy ludzi. To prawdziwy problem. - Poza tym - ciągnął - parę razy w tygodniu przychodzą do mnie terapeuci, ale to ludzie notorycznie niesłowni, a ja lubię żyć według z góry ustalonego planu. Nie cierpię siedzieć i czekać na kogoś, kto raczy się zjawić godzinę później lub w ogóle nie przyjdzie. Jamie patrzyła na groźny grymas wokół jego wydatnych ust i myślała, że ktoś, kto każe temu mężczyźnie na siebie czekać, musi mieć nerwy jak postronki. - Oni też są zawaleni robotą - powiedziała miękko. - Mam na myśli terapeutów odwiedzających pacjentów w domach. Są przeciążeni pracą. Nie starcza pieniędzy na odpowiedni personel i programy.
s u
- Wiem. - W jego głosie brzmiało znużenie. - Bardzo mi żal tych
o l a d n
nieszczęśników z dolegliwościami takimi jak moje, którzy są zależni od łaskawości rządu. Ale z tej przyczyny nie zrezygnuję z troski o własne zdrowie i dlatego zamieściłem ogłoszenie. Dopiero teraz się do tego wziąłem, bo z różnych powodów miałem opory - o niektórych wspomniałem już pani - przed przyjęciem do mego
a c
domu obcej osoby.
- Odnoszę wrażenie, że pański uraz jest świeżej daty.
s
- Z punktu widzenia medycyny może i tak - powiedział, spoglądając smętnie na błękitne, letnie niebo za oknem. - Ale dla mnie to całe wieki - dodał ze spokojem.
Milczała, czekając na dalsze jego słowa. - Stało się to przeszło dwa lata temu, wczesną wiosną. Grałem w hokeja jako członek małej amatorskiej drużyny. Nic nadzwyczajnego, ale ja zawsze... zawsze lubiłem mocny sport, wyżywałem się w nim po wysiłku umysłowym, jakiego wymaga charakter mojej pracy. Spojrzał na Jamie badawczo, a ona skinęła głową, że pilnie słucha. - Zaatakowano mnie ostro, upadłem w fatalnej pozycji i wyniesiono mnie z lodowiska na noszach. Czułem, że coś jest nie tak z dolną częścią mego ciała, ale nie zdawałem sobie sprawy z rozmiaru doznanego urazu, oczywiście dopóki w
Anula & pona
szpitalu nie powiedziano mi o tym.
Rozdział 3 Jamie wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, ściskając z całych sił skórzaną teczkę, aż zbielały jej kostki u rąk. Choć często przychodziło jej wysłuchiwać takich historii, nie stać jej było na obojętność wobec ludzkiej tragedii. Wobec rozpaczy, jaka jest udziałem człowieka, któremu z całym okrucieństwem i
s u
bezwzględnością podaje się do wiadomości, że jego życie nigdy już nie będzie takie jak dawniej. Tym ciężej, pomyślała z sympatią, musi to znosić człowiek jego
o l a d n
pokroju... silny mężczyzna w kwiecie wieku. Była jednak dobrze przygotowaną profesjonalistką i wiedziała, że w jej zawodzie trzeba panować nad uczuciami. Ostatnia rzecz, o jakiej marzyłby mężczyzna typu Daniela Kellehera, której by wręcz nie tolerował, to litość.
Rzeczowym tonem zadała więc kilka pytań o rodzaj i miejsce urazu
a c
kręgosłupa oraz stopień uszkodzenia.
- Szczęście w nieszczęściu - powiedział bez emocji. - Tak przynajmniej
s
twierdzą lekarze. Uraz nastąpił w dolnej części kręgosłupa, dzięki czemu nie straciłem całkowicie czucia w dolnych partiach tułowia. Kontroluję na przykład czynności fizjologiczne. - Istotnie szczęściarz z pana. Zalicza się pan do absolutnych wyjątków. - Wiem, proszę mi jednak wybaczyć, ale jest mi cholernie trudno cieszyć się tym szczęściem. - Wybaczam - powiedziała ciepło. - A więc uraz nastąpił w dolnej części kręgosłupa. Czy może pan poruszać nogami? - Niestety, nie. Od tamtej pory nie zrobiłem kroku. Przystosowałem się do nowych warunków. Od czasu do czasu nogi mi dokuczają. Niewielki ból, skurcze; zdaniem lekarzy zjawisko na podłożu bardziej psychicznym niż somatycznym. Ale
Anula & pona
masaż pomaga na to. - Wymaga pan typowych zabiegów terapeutycznych - powiedziała Jamie, kiwając głową. - Masaż pobudzający krwiobieg, mięśnie nóg i łagodzący ból kręgosłupa. - Tak. Ale kręgosłup to inna sprawa. - Spojrzał na nią nieco zażenowany. Chcę panować nad swoim ciałem. Czasami przesadzam z uprawianiem gimnastyki i pływaniem i dlatego potem mnie boli. - Jako pańska terapeutka - rzekła srogim tonem - będę musiała w to wkroczyć. Życzy pan sobie trzy godziny masażu dziennie, tak? Trzy godziny w jednym bloku czy też rozłożone na cały dzień?
s u
- O Boże! Na cały dzień - odparł stanowczo. - Nie wytrzymałbym trzech nudnych godzin pod rząd. Dlatego potrzebny mi jest terapeuta mieszkający tutaj,
o l a d n
dla mojej własnej wygody. Godzina rano po pływaniu, godzina przed lunchem i ostatnia o, czwartej. Czasem będzie potrzebny dodatkowy masaż, kiedy w nocy dopadnie mnie ból i nie będę mógł spać. - Czy to się często zdarza? - Owszem - powiedział z posępną miną. - Nie zamierzam się uzależniać
a c
od proszków przeciwbólowych.
Skinęła głową, rozważając coś szybko w myślach. Naszkicowany przez
s
niego plan znakomicie jej pasował; miałaby czas pracować nad programem, a wieczorami mogłaby prowadzić zajęcia. Obserwował jej twarz.
- Czy odpowiada to pani? - Oczywiście, jak najbardziej. Przekracza nawet moje najśmielsze oczekiwania. - No dobrze.. Wspomniałem już, że przeznaczam dla pani niewielki apartament, a posiłki jadać pani będzie z resztą domowników. Może pani także korzystać tu z basenu, sauny, solarium. Jest czytelnia prasy, biblioteka... - Biblioteka? - przerwała. - Ma pan bibliotekę? Poza tymi tutaj regałami? - wskazała ściany obudowane półkami na książki. - O, tak - rzekł z uśmiechem. - I to sporą. W bibliotece na dole znajduje
Anula & pona
się około czterech tysięcy woluminów. Nie tylko literatura piękna, ale także wiele książek specjalistycznych z różnych dziedzin. Z piersi Jamie wyrwało się błogie westchnienie. Spojrzał na nią zaciekawiony. - Lubi pani czytać? - Tak, oczywiście. Kocham książki ponad wszystko. Od najmłodszych lat. - Czarne oczy Daniela Kellehera rozbłysły autentycznym zainteresowaniem. Wydawało się, że ma na końcu języka dalsze pytania, ale powstrzymał się. Wyraz jego twarzy stał się znowu chłodny i opanowany. - Mam nadzieję, że spodoba się pani tutaj - powiedział oficjalnym tonem. - Maria pokaże pani pokoje. Czy
s u
będzie pani mogła przystąpić do pracy w poniedziałek rano? - Tak - odparła.
o l a d n
- Świetnie - rzekł, odwracając się i włączając komputer. Głos jego brzmiał szorstko, skończył rozmowę. - Dziękuję pani.
Jamie wstała, przypominając sobie ze wstydem o zielonej plamie na spódnicy.
a c
- Chwileczkę.
- Słucham. - Zatrzymała się w progu i odwróciła do niego.
s
- Będzie pani mogła trzymać wóz w garażu, w tym boksie bliżej ulicy. Drzwi do wszystkich są zdalnie sterowane, trzeba znać kod. Maria go pani przekaże.
- Bardzo dziękuję. Przed oczami Jamie stanął jak żywy jej zdezelowany wozik, stojący przed dużym garażem w oczekiwaniu na automatyczne otwarcie się drzwi. Uśmiechnęła się odruchowo, marszcząc nosek, ukazując dołki w policzkach i rząd białych zębów. - Co tak panią ubawiło? - Pomyślałam... bo mój samochód jest mały i taki niereprezentacyjny. To stary volkswagen i właśnie sobie wyobraziłam... Zamilkła, a mężczyzna za biurkiem potrząsnął smętnie głową.
Anula & pona
- Coś mi się wydaje - zaczął - że podjąłem wielkie ryzyko... Nie wiedziała, czy powiedział to poważnie. Lecz gdy po sekundzie wychodziła z pokoju, pomyślała, że jednak nie żartował. Jamie wędrowała przez wyłożone marmurem korytarze na parterze, oszołomiona tym, co się wydarzyło. Nie mogła wprost uwierzyć, że otrzymała tę pracę i że zamieszka w tym oto pięknym domu. Zatrzymała się przed jedną z oświetlonych wnęk, w której stała marmurowa statua pegaza, tak znakomicie wykonana, że odnosiło się wrażenie, iż lada chwila skrzydlaty koń zerwie się do lotu. Porażona wręcz dostojnym pięknem tej rzeźby, Jamie wyciągnęła rękę, chcąc dotknąć delikatnego skrzydła.
s u
I w tym momencie usłyszała dziwny odgłos. Obejrzała się szybko, serce waliło jej jak młotem. Ujrzała szary cień niknący za rogiem. Boże mój, pomyślała,
o l a d n
przyciskając dłoń do piersi. Ten dom ma w sobie coś i trzeba się do tego czegoś przyzwyczaić. Co to było? Duch?
W tym samym ułamku sekundy jedno z okien stało się jakby ciemniejsze i mignął w nim zarys czyjejś twarzy. Równie szybko jak się pojawił, zniknął.
a c
W przypływie paniki popędziła co tchu do dającej na ogół schronienie kuchni. Była tam Maria, która z zapałem czyściła lśniącą jak lustro podłogę.
s
- Cześć, Mario - powiedziała Jamie.
Dziewczyna aż podskoczyła; odwróciła się, wciąż na kolanach, i spojrzała z przerażeniem na Jamie.
- Przepraszam. Przestraszyłam cię? - Nie ma sprawy. - Maria wstała, wytarła niezdarnie ręce w fartuch i popatrzyła na Jamie pytająco i nieśmiało. - Dostałam tę pracę - oznajmiła Jamie radośnie. - Zaczynam w poniedziałek, ale sprowadzę się tu chyba jutro wieczorem. Pan Kelleher powiedział, że wszystko mi pokażesz, gdzie będę mogła...Urwała zdziwiona nagłym uśmiechem, jaki rozjaśnił młodą buzię Marii. - Zatrudnił cię? - zapytała, jakby nie wierząc własnym uszom. Naprawdę? Zamieszkasz tutaj?
Anula & pona
- Tak. - Och, jak się cieszę! To cudownie! Baliśmy się, że... Zamilkła, utkwiwszy rozradowany wzrok w twarzy Jamie. Dziewczyna była nieco zdziwiona tak spontaniczną i niespodziewaną reakcją. - Mam na imię Jamie - powiedziała. - Na pewno zostaniemy przyjaciółkami. - Oczywiście. Chodź, Jamie - rzekła Maria z radosnym uśmiechem. Pokażę ci twoje pokoje. Są bardzo ładne i wychodzą na patio. Wzięła klucze z wieszaka w rogu kuchni i wyszła ochoczo na korytarz, a za nią Jamie; ruszyły w stronę tylnej części domostwa. Pokoje w tym skrzydle miały
s u
charakter typowo mieszkalny. Rzuciwszy okiem do niektórych z nich, Jamie zobaczyła telewizory, fotele przy kominkach, barwne dywany na podłodze.
o l a d n
- My tu mieszkamy - powiedziała Maria - i są tu również pokoje gościnne, o ile trafi nam się jakiś gość.
- Co za „my"? - zapytała Jamie. - Ile osób tu pracuje? - Niewiele. Trzy. Cztery - poprawiła się z uśmiechem - łącznie z tobą. -
a c
Wyjęła klucz z kieszeni fartucha i otworzyła drzwi; weszła do środka i wręczyła klucz Jamie.
s
Jamie oniemiała. Pokój wyłożony był grubym dywanem i gustownie umeblowany. Na jednej ścianie znajdował się niewielki, obudowany dębowym drewnem kominek na gaz. Przed kominkiem leżał biały wełniak. Dwoje drzwi w pokoju dziennym prowadziło do sypialni i łazienki. Apartament był przytulny i luksusowy. Ale najwspanialszy z tego wszystkiego okazał się widok. Jedna ściana w pokoju dziennym była prawie cała ze szkła. Widziało się stąd miasto jak na dłoni, zupełnie jakby ten pokój wisiał w powietrzu. Jamie uświadomiła sobie, że dom zbudowano na zboczu skał na peryferiach Calgary. Widok z okna obejmował rozległą panoramę miasta oraz otaczającej go prerii, aż po horyzont, w niektórych miejscach przestrzeń sięgającą pięćdziesięciu mil. A jednak miejsce to miało bardzo prywatny charakter, zawieszone wysoko, niedostępne.
Anula & pona
- Ojej - westchnęła Jamie. - O Boże! - Podeszła do okna, dotknęła delikatnej tkaniny zasłon, przepełniona szczęściem wyjrzała na zewnątrz. Maria z niepokojem obserwowała jej ruchy. - Są tu tylko takie zasłony, ale jeśli sobie życzysz, zawiesimy cięższe, bardziej izolujące. - O nie! - wykrzyknęła Jamie. - Te ogromnie mi się podobają. Są fantastyczne! Zawsze lubiłam lekkość i przestrzeń. Maria spojrzała na nią z powątpiewaniem. - A ja tego nie cierpię. Żyłabym tu w ciągłym strachu - powiedziała bezbarwnym tonem. - Nie zniosłabym takiego okna.
s u
Jamie rozejrzała się dokoła, zdziwiona przerażeniem tej drobnej dziewczyny, a potem przeszła dalej, do sypialni. Umeblowanie było tu równie luksusowe, a
o l a d n
oszklone drzwi wychodziły na cieniste patio obok basenu.
- Wprost nie do wiary - orzekła w końcu. - Wydaje mi się, że śnię. Poczekam, aż mnie ktoś uszczypnie. Uszczypnij mnie, Mario - powiedziała wesoło. Maria zachichotała. Wyraźnie się odprężyła, napięcie minęło. Wyglądała
a c
teraz młodziej i ładniej.
- Kto jeszcze tutaj mieszka? - zapytała Jamie i poszła zwiedzić piękną,
s
nowoczesną łazienkę z wanną i stelażami na ręczniki.
- Moje pokoje są po drugiej stronie holu, a Clara, nasza kucharka, poznasz ją niebawem, mieszka na górze. - Wskazała kierunek, z którego przyszły. - Hiro, ogrodnik i majster do wszystkiego, ma mieszkanie za garażami. Pokój Stevena jest oczywiście na górze. - On sprawia wrażenie... wygląda na chłopca bardzo osamotnionego powiedziała z wahaniem Jamie. Na twarzy Marii odmalował się smutek. - Wiem. Ojciec robi, co może, ale on rzadko wyjeżdża na dwór... a ja nie jestem w stanie... - urwała, przygryzła wargę. - Poza tym pan Kelleher nie znosi, kiedy mu się przeszkadza w pracy. I nigdy nie wiadomo - ciągnęła ponuro - kiedy on właściwie pracuje. Bywa, że całymi dniami i nocami.
Anula & pona
- Co on takiego robi? - zapytała Jamie. Maria obrzuciła ją szybkim spojrzeniem. - Pisze książki - rzekła. Jamie utkwiła w niej zdumiony wzrok. - Jest pisarzem? - zapytała. - Tak. Zdziwiło cię to? Dziewczyna zawahała się z odpowiedzią. Wskazała ręką na otaczający ją zbytek. - Nie wiedziałam, że pisarze zarabiają aż taką kupę pieniędzy. - Nic mi na ten temat nie wiadomo - odrzekła z uśmiechem Maria. - Pan
s u
Kelleher odziedziczył ten dom po rodzicach. Jego ojciec był potentatem w przemyśle naftowym. Ale mam wrażenie, że książki dają mu również sporo grosza.
o l a d n
Jamie spojrzała na nią zaintrygowana. Przypomniała sobie bowiem jego słowa, że nosi szeroko znane nazwisko.
- Ciekawe, czy czytałam którąś z jego książek - zastanowiła się głośno. - Na pewno - odrzekła Maria tonem raczej oschłym. - Jeżeli w ogóle
a c
czytasz.
- A jak brzmi jego pseudonim?
s
Dziewczyna zacisnęła usta, jak gdyby żałując, że wymknął jej się ten potok słów, i potrząsnęła przecząco głową. Jamie spojrzała na nią i nagłe olśnienie - nazwisko w połączeniu z rzędem książek stojących na półce za biurkiem Daniela Kellehera, książek o odważnych, rzucających się w oczy okładkach. - Dan Kelly - szepnęła. - Widziałam cały zestaw w jego gabinecie. To on jest Danem Kellym? Maria odwróciła się, drżąc cała, i zdenerwowana wcisnęła się w sam róg obłożonej poduszkami kanapy. - Ja tego nie powiedziałam - mruczała spanikowana. - Ja nic nie mówiłam. Jamie patrzyła na nią oszołomiona.
Anula & pona
- On jest naprawdę Danem Kellym? - wysapała. Maria miała wciąż opuszczone oczy, a Jamie wpatrywała się w nią jak urzeczona. - O Boże - wymamrotała, potrząsając głową z niedowierzaniem. - Dan Kelly. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mieszka tutaj, w Kanadzie. Myślałam, że na jakiejś własnej wyspie czy coś w tym rodzaju...Maria błyskawicznie obróciła się ku niej. Jej twarz była blada, a spojrzenie błagalne. - Nie wolno ci nigdy, przenigdy - mówiła szybko niskim chropowatym głosem - powiedzieć o tym komukolwiek. Proszę cię. Straciłabym pracę jak nic. A potem - zakonkludowała - po prostu bym umarła. Nie wiem, co bym poczęła, gdyby przyszło mi mieszkać gdzie indziej.
s u
- Nie przejmuj się, Mario. On już mnie uprzedził o konieczności dyskrecji. Spójrz na mnie - poprosiła.
o l a d n
Drobna dziewczyna uniosła twarz, wciąż bladą z przerażenia. Ich oczy się spotkały.
- Przysięgam - zaczęła Jamie, wpatrując się w nią przenikliwie przysięgam na wszystko, co jest mi święte, że beż jego zgody nigdy nikomu nie
a c
powiem, kim on jest. Dopóki żyję. A teraz przestań już się trapić, okay? Maria przez chwilę patrzyła na nią, potem uśmiechnęła się niepewnie i w
s
dowód wdzięczności wyciągnęła ku niej dłoń.
- Dobra z ciebie dziewczyna, Jamie - mruknęła. - Dobry człowiek. Od pierwszego wejrzenia poznałam się na tobie, tak jak Steven. Jamie machinalnie poklepała ją po dłoni, cały czas pochłonięta myślą, kim w gruncie rzeczy jest jej szef. I raptem uświadomiła sobie z przerażeniem, że w czasie rozmowy nazwała go draniem. . Dan Kelly, pisarz, był legendą. Napisał moc szpiegowsko - sensacyjnych powieści, które zajmowały pierwsze miejsca na listach bestsellerów; sprzedawano je w milionowych nakładach, adaptowano do filmów, co potężnie pomnażało obroty w kasach biletowych. W gruncie rzeczy był on jednym z ulubionych pisarzy Jamie. Nigdy nie przepuściła jego nowo wydanej książki, nawet jeśli musiała stać w kolejce w księgarni lub płacić wygórowaną cenę u pokątnego handlarza.
Anula & pona
- Mario - szepnęła przerażona. - W czasie rozmowy wstępnej popełniłam straszną gafę, nazwałam go draniem! O Boże, nazwałam draniem samego Dana Kelly'ego! Maria sprawiała wrażenie, że jest tym setnie ubawiona. - Owszem - powiedziała tonem pocieszenia, z domieszką złośliwości czasami zdarza mu się być draniem. Powinnaś wysłuchać, co niekiedy Clara wygaduje na niego w kuchni. Jednakże - zaznaczyła lojalnie - on jest naprawdę dobrym szefem. Surowy i czasami wpada we wściekłość, jeśli coś okaże się nie po jego myśli, ale zawsze jest sprawiedliwy i wielkoduszny. - Jak długo tu jesteś?
s u
- Dwanaście lat. Zostałam zatrudniona przed śmiercią jego matki, miałam wtedy siedemnaście lat. Dawne czasy... Odbywały się tu wtedy liczne przyjęcia,
o l a d n
cały czas dom pełen ludzi. Wierz mi, było zupełnie inaczej niż teraz. Dziesięcioro służby i stale coś się działo. - Uśmiechnęła się do tych miłych wspomnień. - Ale potem starsza pani umarła na raka, a pan Kelleher ożenił się. Prowadzili już całkiem inne życie, dużo podróżowali, przez całe pół roku dom stał zamknięty. I
a c
wtedy zdarzył się ten wypadek, i ona odeszła.
- Kto odszedł? Jego żona? Maria skinęła głową.
s
- Jakieś półtora roku temu, niedługo po jego powrocie ze szpitala. Powiedziała... - Zawahała się, ale po chwili ciągnęła dalej: - Clara słyszała, jak rozmawiała przez telefon z którymś ze swoich przyjaciół, że jak widzi go na wózku inwalidzkim, to dostaje gęsiej skórki. Nie mogła tego znieść i opuściła go. - Maria zwróciła ku Jamie twarz szarą jak popiół. - Czy słyszałaś o czymś równie koszmarnym? Żeby zostawić męża dlatego, że uległ wypadkowi? - Tak - odparła Jamie. - Słyszałam. Fakt ów, choć miał dla Marii przerażającą wymowę, był w istocie rzeczy zjawiskiem dość powszechnym. W powieściach i filmach, myślała Jamie, często występują wspaniali ludzie, otaczający miłością i troską swoich bliskich, którzy utracili zdrowie i sprawność. W rzeczywistości natomiast większość zachowuje się
Anula & pona
tak jak żona Daniela Kellehera. Nie mogą po prostu podołać nieszczęściu i porzucają swoich bezradnych współmałżonków, dzieci, rodziców, polecając ich opiece osób obcych. - Są rozwiedzeni czy tylko w separacji? - zapytała Jamie. - Rozwiedzeni - odrzekła Maria ponuro. - Możesz mi wierzyć. Chciała mieć udział w majątku i wszystko przeprowadziła legalnie. Jamie skinęła głową. - Wyobrażam sobie. Jaka ona była? - Próżna - rzekła wreszcie Maria po chwili zastanowienia. - Nieciekawa osoba. Piękna, ale nic poza tym. Zabawne, jak inteligentni mężczyźni dają się czasem tak otumanić.
s u
- Masz rację - potwierdziła Jamie owo spostrzeżenie.
o l a d n
- To naprawdę zabawne. - Po chwili wahania przeszła do konkretu. Trzeba się wziąć do przeprowadzki. Pojadę do domu i zacznę się pakować. Kolację zjem u brata.
Wsunęła klucz do torebki i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi. -
a c
Podam ci kod do garażu - rzekła Maria, usiłując nadążyć za długim krokiem Jamie. - I klucz do kuchni. Kiedy zamierzasz się wprowadzić?
s
- Chyba jutro wieczorem. Przystępuję do pracy w poniedziałek rano. - Będziesz na obiedzie? Powiem Clarze. Jamie potrząsnęła głową z ogarniającym ją nagle skrępowaniem. - Nie... Raczej nie. Wystarczy, kiedy poznam was wszystkich w poniedziałek. Zresztą skoro znam już ciebie i Stevena, to znam połowę domowników, prawda? Uśmiechnęła się do Marii, która obdarzyła ją uśmiechem jeszcze czulszym: - Bardzo się bałyśmy - wyznała. - Myślałyśmy z Clarą, że zatrudni jakiegoś koszmarnego faceta, który będzie tu z nami mieszkał. - Maria wzdrygnęła się. - Trzeba było ci widzieć, jacy tu przychodzili. - No i nie zatrudnił. - Jamie znowu się uśmiechnęła. - Zatrudnił natomiast wielką rudą babę z plamą od trawy na spódnicy, i będziecie teraz musieli mieszkać
Anula & pona
z nią pod jednym dachem. Maria parsknęła śmiechem. - Przynieś jutro tę spódnicę - rzekła pocieszająco. - Sok z cytryny i ocet wywabią plamę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jamie pomachała Marii na do widzenia i krętą ścieżką zeszła na dół. Spojrzała na zegarek i zauważyła z rozbawieniem, że odkąd szła tą drogą pod górę, minęła zaledwie godzina. W głowie jej się zakręciło, jak gdyby odbyła podróż do dalekiego kraju, poznała tam mnóstwo interesujących ludzi i prowadziła bujne, pełne przygód życie. Tymczasem tutaj, w realnym świecie, na niebie tkwiło to samo słońce, jej
s u
stary wóz wciąż stał przy krawężniku, Doreen kupowała na mieście półprodukt mięsny, by włożyć go od razu do piekarnika - i działo się to raptem w ciągu tej jednej godziny.
o l a d n
Wyglądało na to, że volkswagenowi minęły wszelkie dąsy, jak gdyby chciał się dostroić do sukcesu Jamie, i pruł przez miasto ani się nie zająknąwszy. Przyczyna takiego zachowania samochodu mogła jednak równie dobrze tkwić w
a c
tym, że trasa z Knightsbridge Heights wiodła z góry na dół. W miarę jak Jamie wjeżdżała w ruch sobotniego popołudnia, mijało jej owo
s
poczucie nierealności. Zamiast tego dawała się ponieść radości triumfu. Robota była fantastyczna, warunki idealne, mieszkanie na miejscu, z wszelkimi udogodnieniami, żadnego pędzenia na złamanie karku do pracy i z pracy. A jeśli Daniel Kelleher okaże się chimerycznym, denerwującym mężczyzną, no to przybędzie jej jeszcze jeden zrzędliwy pacjent. Z setkami podobnych zdążyła już mieć do czynienia przez te wszystkie lata. Zatrzymała się za swoim obdrapanym blokiem, w korytarzu zdjęła szpilki, pobiegła na trzecie piętro i otworzyła drzwi do swojego mieszkania. Teczkę i torebkę rzuciła na stolik w holu, na którym panował niesamowity bałagan, rozejrzała się dokoła i zmarszczyła brwi. W małym, składającym się z dwóch sypialń i bawialni mieszkaniu panowała wręcz duchota, a daleko było jeszcze do godziny, gdy żar z chylącego się ku
Anula & pona
zachodowi słońca ogarnia tę niewielką przestrzeń i niemal uniemożliwia oddychanie. Panował tu ponadto deprymujący bałagan, wręcz brud. Wczoraj wieczorem dziewczyny urządziły przyjęcie i nie zawracając sobie głowy zmywaniem naczyń i sprzątaniem, wyszły widocznie po zakupy. Brudne szklanki, porozlewane drinki, pokruszone pomidorowe chipsy i pełne niedopałków popielniczki - wszystko to poniewierało się po całym mieszkaniu. Powietrze przesycone było wonią zjełczałego jedzenia, a rośliny Jamie powiędły od tego zapachu i upału. Pomyślała o swoim apartamencie w domu Daniela Kellehera, tak spokojnym, przytulnym, z widokiem zapierającym dech w piersi, o chłodnym, cienistym patio za oszklonymi drzwiami i aż jęknęła z nadmiaru szczęścia.
s u
Po skończeniu uczelni i rozpoczęciu pracy zawodowej sprowadziła się do tego ciasnego mieszkanka, które dzieliła z jeszcze trzema dziewczynami. Obecnie
o l a d n
była jedyną od samego początku niezmienną lokatorką. Przewinęła się przez ten lokal długa procesja współmieszkanek, z których jedne powychodziły za mąż, inne otrzymały lepszą pracę i przeniosły się do dzielnic o wyższym standardzie. Ale Jamie przywiązała się do ogrzanego przez siebie miejsca i została w tym
a c
mieszkaniu, witając kolejne roczniki rozpromienionych koleżanek, które wydawały jej się co roku odrobinę młodsze i odrobinę głupsze.
s
Ostatnio mieszkała z dwiema pielęgniarkami i laborantką. Bywało, że zadomawiali się tu również ich chłopcy. Zdarzało się jej spotkać chłopaka w łazience bądź myszkującego w slipach po kuchni. Miała tego powyżej uszu. Już bez cienia żalu wyprowadzała się stąd. Pakując się nie mogła wyjść ze zdumienia, jak mało ma rzeczy, które powinna zabrać. W myśl niepisanego prawa wszelkie kuchenne utensylia należały do mieszkania - jeżeli ktoś kupił do kuchni jakiś sprzęt, wyprowadzając się nie brał go ze sobą. Jedyną bezsprzeczną własnością Jamie były rośliny, książki, trochę ciuchów, małe stereo oraz dwa niezłe sztychy, które kupiła przed laty i powiesiła na ścianie w swojej części sypialni. Weszła do tej sypialni, a dzieliła ją z jedną z pielęgniarek, i aż nią zatrzęsło. Kontrast był tak szokujący, że wręcz zabawny, zakładając oczywiście, iż nie będzie
Anula & pona
tu mieszkała. Połowa pokoju Jamie była nieskazitelnie posprzątana: łóżko posłane, bez załomków, na nocnym stoliku rzeczy porządnie poukładane, ubranie powieszone w niewidocznym miejscu. Natomiast część należąca do Carol to jeden wielki, dziki bałagan. Wydawało się całkiem możliwe, wręcz trudno byłoby to wykluczyć, iż gdzieś w środku śpi jego użytkowniczka. Pościel poniewierała się w potwornym nieładzie, gdzieniegdzie prześwitywał goły materac. Części garderoby były wszędzie, porozrzucana brudna bielizna, puste torby na żywność, krem do twarzy na podłodze, suszarka do włosów, lokówki elektryczne i cała masa innych różności. Jamie potrząsnęła głową zastanawiając się, jak to się dzieje, że Carol,
s u
przystępując do pracy, jest taka świeża, schludna, czysta; jak to jest możliwe, a nieraz przychodziło jej to do głowy, że z podobnego brudu wyłania się piękno.
o l a d n
Przeszła do swojej części, wyciągnęła z szuflady dżinsy i koszulki trykotowe, a jedwabną bluzkę powiesiła w szafie. Zwinęła zaplamioną spódnicę i włożyła do małego koszyczka, myśląc z uśmiechem, że jutro poprosi Marię, by pomogła jej wyczyścić plamę po trawie.
a c
Nagle, gdy przebierała się w domowy strój, poczuła taki przypływ szczęścia, jakby coś ją rozsadzało od wewnątrz. Jak mogła wytrzymać tutaj przez te wszystkie
s
lata, mieszkać w tym strasznym rozgardiaszu, w tych ciasnych klitkach, przez które przewijały się tłumy hałaśliwych, niechlujnych dziewczyn. Teraz już by tego nie zniosła. Była gotowa do przeprowadzki, bardziej niż się spodziewała. Czując się przewiewnie i wygodnie w swoich wytartych dżinsach, sandałach i koszulce trykotowej, którą dostała na gwiazdkę od bratanków i bratanic, podlała kwiaty i zatrzymała się chwilę, by po raz ostatni obrzucić spojrzeniem mieszkanie. Potem bez namysłu, z radosnym, szczerym uśmiechem na ustach, chwyciła torbę, rozłożyła szeroko ramiona i tanecznym krokiem przemierzyła bawialnię. Wyszła na korytarz, zbiegła ze schodów i ruszyła w stronę parkingu. Gdy podjeżdżała do domu swego brata Terry'ego, dzieci zazwyczaj biegły hurmem od drzwi przez zadeptany trawnik. Tym razem jednak szykowała się jakaś impreza z konkursem, organizowana przez Teresę, jej dziesięcioletnią bratanicę.
Anula & pona
Dzieciaki z sąsiedztwa ustawiały się dokoła, ciągnąc za sobą koty i szczeniaki na smyczach, sznurkach, paskach. Była tam nawet, co udało się Jamie dostrzec, udręczona do ostatecznych granic złota rybka, pływająca dzielnie w szklanym pojemniku, ledwie wytrzymująca żar skwarnego popołudnia. Wokół Teresy narastał szum sprzeczek, wzajemnych oskarżeń, ale ona zachowywała kamienny spokój. Czub jej rudych włosów lśnił w słońcu, gdy manewrowała wśród szczęśliwców otrzymujących w nagrodę kolorowe wstążki, omijając wzrokiem protestujących właścicieli zwierzaków. - Jest brudny - powiedziała z całym spokojem do jednego z małych chłopców, który przyciskał kurczowo do serca swego ukochanego kundelka i
s u
wpatrywał się w Teresę przez łzy. - Jak mogłabym dać nagrodę twojemu psu, skoro go nawet nie wykąpałeś przed konkursem.
o l a d n
Jamie zaparkowała wóz i przeszła z uśmiechem przez trawnik; tymczasem mnożyły się spory, padały ciężkie oskarżenia i dawały znać o sobie konflikty interesów.
- Ona nie może dać nagrody Howardowi! To jej własny kot! Gra nie fair!
a c
Tak nie można!
- Howard jest tutaj najładniejszy - orzekła Teresa z niezachwianym
s
spokojem. - Dlaczego niby miałoby dostać nagrodę twoje parszywe kocisko? Tylko dlatego, że ja jestem jurorem? Sean, przypnij mu to do obroży - pouczyła młodszego braciszka, który z szacunkiem podążał za nią, niosąc różnokolorowe wstążki i świecące miedziane puszki po karmelkach. - Ciocia Jamie! Ciocia Jamie! - Pięcioletni Kevin z roześmianą, uszczęśliwioną buzią chwycił ją za kolana i skakał jak piłeczka. - Wiesz, Howard dostał nagrodę! Pierwszą nagrodę! Wielki pręgowany kocur miał przypiętą do obroży czerwoną, pokaźnych rozmiarów kokardę, a smycz od tej obroży Kevin mocno ściskał w ręku. Howard spojrzał wymownie na Jamie, co wyglądało dość groźnie. - To nie fair! - znów rozległy się głosy protestu tych, co umieli wykorzystać odpowiednią chwilę. - Kot należy do niej, panno Jamie! Proszę jej
Anula & pona
powiedzieć, że tak nie wolno! Wyczuwając w powietrzu rewoltę, Jamie uciekła szybko do relatywnie spokojnego teraz domu. Miriam, lat trzy, w pokoju od frontu oglądała z ojcem Jamie mecz baseballowy. Mały, dziewięciomiesięczny Dougie leżał spokojnie w swoim kojcu, machając gołymi nóżkami i z szeroko otwartymi oczkami pociągał z butelki. - Czołem, tato - powiedziała Jamie, całując ojca w policzek i przytuliła czule do piersi małą Miriam. - Cześć, Miriam. Jak się miewają Blue Jaysy? Kevin O'Rourke chrząknął groźnie, jego gęste brwi, wciąż czarne i krzaczaste, uniosły się w górę z dezaprobatą.
s u
Siedząca przy nim na kanapie Miriam popatrzyła na Jamie wielkimi niebieskimi oczyma.
o l a d n
- Dwaj zawodnicy zderzyli się ze sobą. Jeden upadł i wypuścił piłkę relacjonowała uroczyście. - Dziadek był wściekły.
Kevin O'Rourke zachichotał i posadził sobie wnuczkę na kolanach, całując ją w ciemne włoski. - Bo byłem naprawdę wściekły - przyznał; irlandzki akcent
a c
zawsze brał w nim górę nad angielskim, ilekroć Blue Jaysy poruszyli go do żywego. - Grają jak gromada starych bab. Wstyd po prostu.
s
- Przydałbyś się im, tato, jako organizator pola - powiedziała Jamie z uśmiechem. - Porozmieszczałbyś ich wszystkich właściwie. - Bo ja wiem - odparł ponuro. - Obawiam się, że w tym sezonie i ja nic bym tu nie zdziałał. Smętny widok, doprawdy. - Spojrzał na córkę i jego twarz rozświetlił uśmiech. - Za to ty, dziewczyno, masz radosną minę. Dostałaś tę pracę? - Cśśś... Chcę sprawić niespodziankę Terry'emu i Doreen. - Popatrzyła czule na ojca. - Ale przed tobą, tato, nic się nie ukryje. Patrząc na niego doznawała tego samego, pełnego lęku uczucia miłości, towarzyszącego jej niezmiennie od czasu ataku serca, jakiemu uległ przed ponad rokiem. Dość szybko wracał do zdrowia, choć przez cały czas wyglądał bardzo mizernie, można by rzec: krucho - nie ten sam człowiek, którego Jamie pamiętała
Anula & pona
z dzieciństwa. Po śmierci żony Kevin O'Rourke postanowił, że sam będzie wychowywał swoje dzieci - Jamie i Terry'go oraz dwóch starszych chłopców, obecnie już żonatych, mieszkających na wschodzie kraju. Zawsze w oczach dzieci był gigantem, postacią z nikim nieporównywalną, Irlandczykiem w każdym calu. Towarzyszył mu śmiech, muzyka, zabawa, a pracował dłużej, śpiewał głośniej, bawił się z większym zapałem niż inni ludzie. Teraz był blady, wątły. Silny do niedawna, skulił się ostatnio i zgarbił. Dobrze mu się tu mieszkało - z Terrym i wielkoduszną,sympatyczną Doreen, która kochała go tak, jakby był jej własnym ojcem, i szczerze była mu
s u
wdzięczna za pomoc w opiece nad tą jej hałaśliwą, niesforną gromadką. Jednak Jamie stale martwiła się o ojca. Głównie ze względu na jego dolegliwości zaczęła
o l a d n
się interesować terapią pacjentów chorych na serce.
Ścisnął ją teraz za ramię i poklepał po dłoni z lekkim zniecierpliwieniem. - Nie stój tak i nie patrz na mnie z taką miną, jakbym już leżał w trumnie powiedział. - Stary człowiek bywa bardzo żywotny. Dougie, mój chłopcze, czy
a c
aby twoja pieluszka nie wymaga zmiany? - Posadził ostrożnie Miriam na kanapie, podniósł się sztywno i zbliżył do kojca.
s
Na widok dziadka Dougie wypuścił butelkę i zaczął piszczeć z radości, przebierając bez opamiętania rączkami i nóżkami. Kevin obrócił się z uśmiechem do córki.
- Wszyscy są w kuchni - oznajmił. - Właśnie jedzą kolację, ponieważ Terry idzie dziś do roboty na piątą. Jamie skinęła głową. - Dzięki, tato. Na razie. Odeszła, a on sprawnie i szybko przewinął malucha. Udała się do kuchni, myśląc ze współczuciem o swoim biednym bracie, policjancie, który często pracował w nocy, a potem w tym ciągłym rozgardiaszu i nieprzerwanym hałasie musiał znaleźć sobie jakiś kącik, by się przespać w ciągu dnia.
Anula & pona
Terry był już w mundurze i zajadał mięso z pieczonymi kartoflami, Doreen zaś, dotrzymując mu towarzystwa, siedziała obok z kubkiem kawy w ręce. Swoją kolację planowała później, z Jamie, Kevinem i dziećmi. Jamie poklepała brata po szerokich barach, uściskała w locie Doreen i skierowała się ku dzbankowi z kawą, stojącemu na półce. - Jak sprawuje się wóz? - zapytał Terry z uśmiechem, pochłaniając kolejny płat mięsa; jego szeroka, piegowata twarz jaśniała zadowoleniem. - Dobrze? - Fatalnie - odrzekła, siadając naprzeciwko. - Dwa razy gasł mi silnik, jak jechałam tutaj, a trzeci raz na drodze dojazdowej do autostrady. To było naprawdę straszne.
s u
- Powtarzam ci bez końca - powiedział tonem człowieka cierpliwego - że potrzebna jest nowa pompa paliwowa. Nie wolno z tym zwlekać. Ale będzie cię to
o l a d n
sporo kosztować - dodał - bo muszą ci ten zabieg wykonać w warsztacie. Pracuję na dwie zmiany i nie będę miał czasu tym się zająć.
- Nie ma sprawy, Terry - rzekła Jamie spokojnie. - Wyobraź sobie ciągnęła z umyślną niedbałością - że dostałam tę wspaniałą pracę. Więc jestem
a c
znowu osobą pracującą i stać mnie na naprawę mego samochodu. Doreen, wpatrująca się w Jamie z napięciem i zachowująca taktowne
s
milczenie, nagle rozpromieniła się cała, obiegła dokoła stół, by uściskać serdecznie bratową. Jamie ze śmiechem opędzała się jak mogła, przed gradem pytań. - To ładny dom - zaczęła. - Mam tam własny niewielki apartament, a reszta tak jak w ogłoszeniu. Pełne wynagrodzenie za trzy godziny dziennie plus dyspozycyjność w nagłych wypadkach. Reszta czasu należy do mnie. Skrzętnie unikała pytań o dom, szczególnie zaś o pana Daniela Kellehera; zobowiązana do dyskrecji udzielała odpowiedzi raczej zdawkowych. Terry'emu i Doreen wiedza ta wyraźnie wystarczała i byli szczerze uradowani takim zrządzeniem losu. - Jak przebiega konkurs? - zapytał Terry, zmieniając temat, kiedy żona podsunęła mu miseczkę z lodami. - Powiało tam grozą - zameldowała Jamie. - Moim zdaniem w ciągu najbliższych paru minut dojdzie do buntu i zlinczowania sędziego.
Anula & pona
- Świetnie - podsumował Terry z satysfakcją. - Wtedy może chociaż przez chwilę zapanuje tu jaki taki spokój. Wypił kawę, zdjął z kołka przy drzwiach czapkę ze spuszczaną przyłbicą, pocałował Doreen, poklepał siostrę po ramieniu, wbił się w patrolową kurtkę i wyszedł ochoczo z domu w stronę swego auta. Jamie obserwowała niepostrzeżenie bratową i nagle zobaczyła w niej nie otyłą matkę dzieciom, lecz młodą zakochaną dziewczynę, która - podobnie jak wszystkie żony policjantów, odprowadzające wzrokiem męża idącego na dyżur - modliła się w duchu, by szczęśliwie wrócił do domu. Jamie podeszła do niej i z uśmiechem pogładziła jej spracowaną, szorstką
s u
dłoń. Lecz owa krótka chwila ciszy została zaraz przerwana - do kuchni wpadła z nie milknącą wrzawą gromadka dzieci.
o l a d n
Wyglądało na to, że Teresa nie czuła się urażona nieprzyjemną reakcją na jej sędziowski werdykt. W gruncie rzeczy bowiem pochłaniały ją już plany na jutro: występ cyrku, jaki ma się odbyć na podwórzu, z kuchennymi krzesłami dla widowni, z biletami wstępu, które trzeba wyprodukować i potem rozprowadzić. Ona,
a c
Sean i mały Kevin mają grać główne role, a biedny, znoszący wszystko z pokorą, kot Howard otrzyma rolę podwójną - zjadacza tygrysa i tańczącego niedźwiedzia.
s
- Ciociu Jamie, przyjdziesz? Dostaniesz rolę Olbrzymki. - Dzięki za zaproszenie - odparła z poważną miną. - Ale jutro będę zajęta. Przeprowadzam się, Tessie.
- Gdzie? Dokąd się przeprowadzasz? - zapytał przerażonym głosem mały Kevin. Do niebieskich oczu napłynęły mu łzy. - Tylko do innej dzielnicy, głuptasie - oznajmiła Teresa swemu małemu braciszkowi. - Mama mówiła nam już o tym. Ojciec Jamie dał wnukowi pocieszającego kuksańca. - Ciocia nie odjeżdża daleko - mruknął. - Będzie mieszkać w dużym, pięknym domu, tutaj, w naszym mieście. Zarobi moc pieniędzy i będzie miała dużo wolnego czasu, i często będzie nas odwiedzać. Częściej niż do tej pory. Chłopiec wytarł łzy i popatrzył z nadzieją na Jamie.
Anula & pona
- Będę mógł przyjść i obejrzeć ten wielki dom? - zapytał. Jamie pomyślała o dużym, rozległym, pięknym parku, o basenie i o małym, osamotnionym chłopczyku i jego ściągniętej smutkiem twarzyczce. - Może któregoś dnia wezmę tam ciebie. Naprawdę byłoby dobrze, gdyby Steven miał się z kim bawić. Mały chłopczyk sam w takim dużym parku! I nagle stanęła jej przed oczyma śniada twarz Daniela Kellehera pałającego gniewem. Ale całkiem rozsądnie zignorowała ten widok. Nie może być stale pod kontrolą swego szefa! Inni ludzie też czasami mają rację.
s u
Po kolacji dziadek zabrał dzieci na dół na sobotnią rozrywkę - godzinny film animowany z kasety - a Jamie i Doreen sprzątały kuchnię, zmywały naczynia,
o l a d n
gawędząc o tym i owym. Potem Jamie pochłonęły bez reszty przygotowania dzieci do kąpieli i snu - szorowała ciałka, suszyła kędzierzawe łebki, wpychała maluchy pod kołdry, wreszcie opowiadała bajki, a także wysłuchiwała różnych tajemnic. W końcu, gdy dom pogrążony już był w ciszy, Jamie usiadła z ojcem i bratową w
a c
salonie, radując się spokojem i filiżanką kawy.
- Zagrałabyś w brydża, Jamie? - zapytała Doreen. - Możemy ściągnąć na
s
czwartego panią Eliott. - Uśmiechnęła się znacząco. - Uważamy z Terrym, że pani Eliott darzy naszego dziadka szczególną sympatią. Kevin chrząknął oburzony, wyraźnie było mu to nie w smak. Jamie zachichotała.
- Przepraszam cię, Doreen - rzekła. - Chętnie bym zagrała, ale jestem umówiona z Chadem. Spotykamy się przed siłownią. Chcemy wybrać się na kręgle z Markiem i Cindy. - Miła perspektywa - powiedziała Doreen. - Co słychać u Chada? zapytała niby od niechcenia. - Wszystko po staremu... Zapracowany jak zwykle - odparła Jamie. - Coś mi się wydaje, że jest śmiertelnie przerażony tą twoją nową pracą wyraziła przypuszczenie Doreen.
Anula & pona
- Prawdę mówiąc, jeszcze mu o tym nie powiedziałam. - Nie powiedziałaś? Aż trudno mi w to uwierzyć, - Nie widziałam się z nim dzisiaj - rzekła Jamie logicznie. - Właśnie mamy się spotkać, jak ci wspomniałam. - No tak, ale przypuszczałam, że jadąc tu, wstąpiłaś do niego, aby podzielić się tak radosną wiadomością. - Wyobraź sobie, że nie przyszło mi to do głowy. Nawet nie pomyślałam o tym, Wstała, poszła do kuchni i wypłukała filiżankę po kawie. Kevin i Doreen wymienili zatroskane spojrzenia, lecz Jamie nie była świadoma, że jest
s u
przedmiotem ich obaw. Siłownia Chada była przedsięwzięciem dobrze rokującym; z każdym dniem jej popularność i dochody rosły. Trzeba mu zaufać, myślała Jamie
o l a d n
parkując obok, a potem szybkim krokiem przemierzając hol. Chad kupił ten rozwalający się budynek, zaciągnąwszy uprzednio ogromną pożyczkę w banku. Wszystkie urządzenia zainstalował sam i ciężko pracował, by zapewnić sobie stałą klientelę. Obecnie miał już grupę regularnych bywalców i był zajęty od świtu do
a c
nocy. Nie narzekał jednak, cieszył się, że interes idzie mu tak dobrze. Gdy Jamie wchodziła, salę już zamykano. Wypływał z niej tłum młodych,
s
wysportowanych ludzi: każdy z torbą zawierającą ekwipunek, ubrany w kosztowny, niedbały strój. Wymieniali hałaśliwe uwagi co do planów na resztę wieczoru. Jamie pozdrowiła z uśmiechem znajomych, po czym, idąc pod prąd, prześliznęła się do siłowni.
Chad był sam. Miał na sobie białe szorty i cienką czerwoną koszulkę trykotową; ćwiczył wiosłowanie. Jej przybycie skwitował uśmiechem i ćwiczył dalej. Jamie obserwowała go. Chad był jej fizycznym odpowiednikiem - silny, przystojny, o złotych włosach. I o dobrych kilka centymetrów wyższy od niej. Gdy wchodzili dokądś razem, wszystkie oczy kierowały się ku nim, bo stanowili niezwykle dobraną parę. Jamie znała Chada jeszcze ze szkoły średniej, był jednym z przyjaciół Terry'ego, ale dopiero parę miesięcy temu zaczęli się spotykać. Patrzyła teraz na
Anula & pona
niego, ćwiczącego wiosłowanie, na wydatne mięśnie imponującej klatki piersiowej, długie nogi, które podciągał i rozprostowywał, i stwierdziła w duchu, że oto porównuje go z Danielem Kelleherem. Co do klatki piersiowej, myślała, Chad przegrywa z Danielem. Mało tego, Daniel jest jakby bardziej muskularny i silniejszej budowy. I chociaż nie ma, jak Chad, aparycji amanta filmowego, cechuje go jakiś specyficzny, nieodparty urok. Ale potem wzrok jej zatrzymał się na nogach Chada; prawidłowo umięśnione, twarde jak stal uda, napinające się i wygładzające w rytmie łagodnych ruchów maszyny. Pomyślała, że w tym punkcie wszelkie podobieństwo się kończy. Zobaczyła w wyobraźni nieszczęsne nogi Daniela, obute w tenisówki stopy,
s u
spoczywające bezwładnie na podnóżku wózka inwalidzkiego. Nie wiadomo z jakiej przyczyny irytacja wywołana tymi myślami skierowała się przeciwko Chadowi.
o l a d n
Wolałaby, żeby wysiadł z tej cholernej maszyny i przywitał ją jak należy. - Pospiesz się - powiedziała ostrzejszym, niż zamierzała, tonem. - Musisz jeszcze wziąć prysznic, a z Markiem i Cindy umówiliśmy się o wpół do dziesiątej. - Okay, okay. - Uśmiechnął się do niej szeroko. Błysnął nagle rząd białych
a c
zębów na tle opalenizny i złote włosy pod padającym z góry światłem. - Jeszcze czterdzieści razy. A potem jestem już do twojej dyspozycji.
s
Jamie podeszła do boksu z ciężarkami i zaczęła się nimi bawić. Chad tymczasem skończył wiosłowanie. Stał przed nią, dysząc ciężko. Uniósłszy głowę, spojrzała na niego. Lubiła przebywać w towarzystwie mężczyzny wyższego od siebie. Prawdę mówiąc, był to jeden z głównych walorów Chada. Dziś jednak z niewiadomej przyczyny to jego wysportowane, spocone cia ło podziałało na nią odpychająco. Świadoma swoich niezbyt życzliwych myśli uśmiechnęła się do niego promiennie i rzekła: - Dostałam pracę. Zaczynam w poniedziałek. Wyszczerzył zęby i szturchnął ją w bok. - Dziecino, to kapitalne. Wszystko jest tak, jak sobie wymarzyłaś? - Nawet lepiej. Trzy godziny pracy dziennie z pełnym wynagrodzeniem, no
Anula & pona
i do dyspozycji własny apartament. - Duża rzecz - powiedział ze znaczącym skrzywieniem warg. - Nigdy nie czułaś się za dobrze w swoim mieszkaniu ani w moim, bo zawsze u mnie i u ciebie pełno było ludzi. A teraz, kiedy wreszcie będziemy mieli mieszkanie tylko dla siebie, może w końcu... - Wcale to tak nie wygląda! - przerwała mu przerażona. - Nie będziesz mógł tam przyjść. Nigdy. - Co? Dlaczego? - Dlatego że... właściciel tego domu, mój szef... - Jamie brnęła niezdarnie - jest... zalicza się do oryginałów. Jeden z warunków, jakie mi postawił, to ten, że
s u
nigdy nikogo tam nie zaproszę. Mogę się spotykać z przyjaciółmi poza jego domem.
o l a d n
- Rozumiem - powiedział Chad nagle chłodnym tonem. Odsunął się od niej i oparł o ścianę, wysuwając do przodu te swoje długie, muskularne nogi. - To kaleka, tak? Facet na wózku inwalidzkim? Wielki szef!
- Tak - odparła krótko Jamie, znowu zła na niego.
a c
- A ile on ma lat? Jest naprawdę stary? Siedemdziesiątka czy coś w tym sensie?
s
- Nie. Nie jest naprawdę stary.
- Hm. - Spojrzał na nią. - A ile ma lat? - zapytał miękko. - Jamie zesztywniała. Zazdrość Chada utrudniała jej życie już przedtem, ale do głowy by jej nie przyszło, że pojawi się taki problem w związku z jej pracą. - Nie wiem - powiedziała wymijająco i zaraz podjęła niezłomną decyzję, że nie będzie się zmuszać do kłamstwa, byle tylko panował między nimi spokój. Przypuszczam, że tuż po trzydziestce. Jakieś parę lat starszy od ciebie. Ładna twarz Chada spochmurniała. - Brzmi to całkiem, całkiem. Nic dziwnego, że nie chce, bym się tam pętał, skoro zamierza mieć cię tylko dla siebie, żebyś cały dzień go masowała. - Chad, na litość boską! Ten człowiek jest paraplegikiem. Jest
Anula & pona
sparaliżowany. Porusza się na wózku inwalidzkim. Choć raz spróbuj rozsądnie myśleć. - Szlag by to trafił, Jamie, ale facet na wózku to coś w twoim stylu. Mężczyzna, o którego naprawdę możesz się troszczyć. Mam rację? Pominęła to milczeniem. - Tak jak ten cholerny artysta... Jak on miał na imię? Eric? No, ten typ, co to postanowił stać się sławny. Potrzebne mu było twoje wsparcie, bo inaczej odbierze sobie życie. Pamiętasz tego gnojka? Pamiętasz, ile ci przysporzył cierpień? A ten drugi... ten z dwójką małych dzieci, który nie potrafił radzić sobie bez ciebie. O mało cię przez niego nie przymknęli, chyba się nie mylę, dziewczyno? - Pal go sześć, Chad...
s u
- Uświadom to sobie, drogie dziecko. Ty kolekcjonujesz nieszczęśników.
o l a d n
Nic innego nie robisz, tylko szukasz mężczyzny, o którego mogłabyś się troszczyć. Powinienem się domyślić, że to tylko kwestią czasu, zanim znowu znajdziesz sobie pacjenta. Ubóstwiasz cierpieć za ludzkość. A ta ludzkość przysparza ci nieodmiennie zmartwień, wszyscy ci pechowcy, z którymi się wiążesz, bo tylko o
a c
jedno im chodzi; jak tu najskuteczniej cię wykorzystać. Jamie patrzyła w milczeniu na przeciwległą ścianę. Wiedziała, że ostre słowa Chada zawierają źdźbło prawdy.
s
Czasami odznaczał się on tego typu intuicją. Szczególnie wówczas, gdy wchodziły w grę jego własne interesy.
Zwróciła ku niemu spojrzenie. - A czy ty jesteś inny? Czy też nie chcesz mnie wykorzystać? Chętnie korzystasz z mego ciała, bo zadowalam cię seksualnie; podoba ci się mój wzrost i mój wygląd, ponieważ stanowię swego rodzaju ozdobę twojej siłowni, prawda? Lubisz się ze mną pokazywać, gdyż świetnie się razem prezentujemy i wywiera to na ludziach wrażenie. Powiedz sam, czy to nie jest również metoda wykorzystywania mnie? Poczerwieniał ze złości. - Dziecinko, ja nie potrzebuję nikogo wykorzystywać. Ja sam pracuję na swój sukces. I tak będzie zawsze, z tobą czy bez ciebie. Ale gdybyś była sprytna,
Anula & pona
trzymałabyś się mnie i walczylibyśmy razem. Twarz przy twarzy, oboje piękni, o złocistej karnacji, a rozwścieczeni na siebie. On pierwszy ustąpił i wycofał się z pola bitwy. - Nie chcę z tobą walczyć, dziecinko. Zapomnijmy o całej sprawie, okay? Czasami mnie ponosi, bo tak cholernie cię pragnę, a ty... Otwierała już usta, by mu odpowiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa: - Zapomnij, powiedziałem! I nic już nie mów. Szybko wezmę prysznic i pójdziemy pograć w kręgle i zabawić się. Okay? - Okay - odpowiedziała machinalnie. Uśmiechnęła się do niego, myślami
s u
nieobecna, przelotnie musnęła go w policzek i patrzyła, jak idzie w stronę szatni. Usiadła na ławce wagowej, podkuliła kolana i znów utkwiła wzrok w ścianie
o l a d n
naprzeciw. Ale nie myślała ani o Chadzie, ani o ich niedawnym konflikcie, ani o czekającej ich zabawie dzisiejszego wieczoru.
Wybiegła myślami w przyszłość, tkwiła marzeniami w dniu następnym, kiedy to załaduje swój dobytek do samochodu, przejedzie przez miasto i zatrzyma
a c
się przed dużym domem w Knightsbridge Heights.
s Rozdział 4
Steven, w brązowej piżamie, leżał na podłodze w swoim pokoju. Rozczochrane włosy stanęły mu dęba, wzrok miał skupiony, albowiem pochłaniała go kolejka na szynach, Nie przepadał za nowoczesnymi zabawkami, jakie chłopcy w jego wieku przedkładają nad wszystko... Potworne typy, budzące lęk, nawiedzane przez duchy zamczyska oraz brutalne sceny Wojenne podlewane obficie krwią. Zdaniem Stevena był to istny koszmar i naprawdę wolał te swoje kolejki, książki i pluszowe
Anula & pona
misie. Miał nawet małą rodzinę lalek - matka i ojciec, chłopiec i niemowlę, wszyscy zaopatrzeni w kompletne stroje, mieszkali w domu z meblami: duże ozdobne pudło stojące w kącie pokoju. Spędzał całe godziny, rozbierając i ubierając lalki, rozmawiał z nimi, brał je na spacery i zapraszał na poczęstunek. Na szczęście jego ojciec był człowiekiem inteligentnym, wykształconym, rozumiejącym potrzeby dziecka tyczące życia rodzinnego. Starał się wzbudzać w Stevenie uczucie przyjaźni do tych małych ludzików, a nawet czasem sam włączał się do zabawy; odbywał długą poważną rozmowę z ojcem lalek na temat, dajmy na
s u
to, rynku papierów wartościowych lub baseballu; udawał, że kompletnie mu nie idzie karmienie dziecka, co wywoływało w Stevenie eksplozję radosnego śmiechu.
o l a d n
W owym czasie najszczęśliwszymi dla Stevena były te godziny, kiedy ojciec wjeżdżał do jego pokoju, by pobawić się z nim, albo kierował wózek na dwór i przyłączał się do syna, który bawił się sam ze sobą. Lecz te szczęśliwe momenty nie zdarzały się często, bo ojciec stale był zajęty.
a c
Postać matki rozpływała się już w pamięci Stevena, stawała się cieniem. Nigdy jej za często nie widywał, nawet kiedy mieszkała w tym domu - często
s
wychodziła, rozmawiała przez telefon, zajmowała się własną fryzurą, strojami. Gdy za bardzo się do niej zbliżył albo dotknął jej rzeczy lub w jakiś inny sposób ją niepokoił, podnosiła na niego głos i dawała mu klapsa. Niebawem nauczył się jej unikać.
Ale matka odeszła od niego i nawet nigdy go nie odwiedziła... Prawdopodobnie dlatego, myślał Steven ze smutkiem, że jest takim niedobrym chłopcem i nie mogła z nim dłużej wytrzymać. Tak więc teraz było pięcioro domowników: Steven, ojciec, Clara, Maria i Hiro. Steven kochał ich wszystkich bardzo, tylko że czasami czuł się taki strasznie samotny... I raptem przypomniał sobie złotą panią lwicę, która dzisiaj sprowadzi się do nich. Pamiętał jej miłą twarz, lśniące włosy i sposób, w jaki się do niego
Anula & pona
uśmiechała. Serce wypełniło mu błogie uczucie szczęścia. Obrócił się na wznak i w nagłym porywie emocji zaczął przebierać nogami; potem uderzył gołymi piętami w puszysty dywan i roześmiał się prosto do sufitu. W progu pojawił się Daniel. Jego mocne śniade przedramiona spoczywały na poręczach wózka, ciemne włosy były jeszcze mokre po porannym pływaniu; miał na sobie tylko slipy i biały, miękki ręcznik kąpielowy, udrapowany na muskularnym torsie. - Co to ma oznaczać? - zapytał, patrząc w zamyśleniu na syna młócącego nogami dywan. Steven usiadł, włosy miał jeszcze bardziej niż zazwyczaj potargane, oczy błyszczące, buzię roześmianą. - Cześć, tato.
o l a d n
- Czy aby nie spóźnisz się do szkoły?
s u
- Dziś jest niedziela, tatusiu - powiedział tonem pełnym wyrozumiałości. Był do tego przyzwyczajony. Ojciec nie chodził do biura, tak jak ojcowie innych chłopców, więc jego dni niczym się od siebie nie różniły, toteż zdarzało się, że nie
a c
wiedział, który to dzień tygodnia, szczególnie wówczas, gdy był bardzo zapracowany.
s
- Rzeczywiście - przyznał. - I ta pani dzisiaj się sprowadza - powiedział Steven.
- Panna O'Rourke? .
- Tak. - I znowu zaczął pracować piętami. - Spodobała ci się ta pani? - zapytał Daniel. - Jest fajna. Grała ze mną w piłkę i przytulała mnie. Patrząc na promieniejącą szczęściem twarz chłopca, Daniel poczuł nagły skurcz w gardle i zaraz zmienił temat: - Jakie masz plany na dzisiaj? - Chciałbym pójść do zoo i obejrzeć pandy. Powiedziałeś, że będę mógł podczas tego weekendu. Pandy przyjechały z Chin. Na krótko. - Oczywiście - zgodził się Daniel, błądząc myślami gdzie indziej. - Z kim
Anula & pona
idziesz? - Ty obiecałeś, że ze mną pójdziesz - przypomniał Steven. - Clara ma wychodne i pojechała na wieś. Hiro wybiera się na wystawę rzemiosła. Daniel popatrzył na syna z przerażeniem. - Ja? Ależ, Steven, nie dam sobie... Na buzi chłopca pojawił się wyraz rozczarowania. - A co z Marią? - zapytał Daniel szybko. - Jest w domu, prawda? Widziałem, jak podlewała rośliny w holu. Steven spojrzał na ojca żałośnie. - Maria nie zabierze mnie do zoo.
s u
- Dlaczego? Ma już jakieś plany na dzień dzisiejszy?
- Maria nigdzie nie wychodzi - oznajmił rzeczowo chłopiec. - Nigdy nigdzie nie wychodzi.
o l a d n
Daniel wjechał wózkiem do pokoju, zamknął za sobą, drzwi i zatrzymał się przy Stevenie. Pochylił się z lekka i zagarnął na kolana wątłe ciałko synka. Steven wtulił się z błogością w miękki ręcznik kąpielowy. - Skąd ci to przyszło do głowy,
a c
że Maria nigdzie nie wychodzi? - zapytał Daniel. - Przecież załatwia różne sprawy, robi zakupy, odwiedza rodzinę... umawia się z kimś... i temu podobne.
s
Steven z całą stanowczością potrząsnął przecząco głową. - Nigdy nigdzie nie wychodzi. Boi się. Daniel obrzucił syna zdziwionym i zakłopotanym spojrzeniem. - Tak, rzeczywiście, często przebywa w domu - mruknął pod nosem. Ale przypuszczałem... Steven, ty twierdzisz, że ona nigdy nie wychodzi z domu? Absolutnie nigdy? - Nigdy - oświadczył chłopiec uroczyście. Wywinął się z objęć ojca, poszedł w drugi koniec pokoju i kucnął przy domu lalek. Ojciec obserwował go w milczeniu, zafrasowany. - Mogę? - zapytał Steven, biorąc z kołyski dziecko i wpatrując się w nie troskliwie. - Co możesz?
Anula & pona
- Iść do zoo - odparł chłopiec spokojnie. Daniel zawahał się. - Zabawmy się zamiast tego w pociąg - zaproponował. - Pamiętasz, mieliśmy zbudować nową stację? Dziś jest świetny dzień na budowę. - Okay - zgodził się Steven bez zapału; wyjął chłopczyka z łóżeczka i zaczął ściągać mu piżamę. - Może ta pani mnie zabierze, kiedy wreszcie przyjdzie - wyraził nadzieję. - Głowę daję, że ubóstwia pandy. I - dodał niby pochłonięty ubieraniem lalki - na pewno nie boi się wychodzić z domu, tak jak ty albo Maria. Daniel błyskawicznie zwrócił głowę ku synowi. Spojrzał nań z wielkim
s u
zatroskaniem, lecz Steven wciąż klęczał przy domku dla lalek, pochłonięty swą pracą. Ramionka miał wysoko uniesione, tak że chude obojczyki niemal przebijały wiotką materię piżamy.
o l a d n
Ojciec zastanawiał się dłuższą chwilę, próbował coś powiedzieć, lecz po chwili wahania zmienił zdanie i wyjechał w milczeniu z pokoju syna. - Musisz się teraz ubrać - mruknął Steven do swojej małej laleczki. -
a c
Włożyć coś na siebie, bo z mamą i tatą idziesz do zoo. Małego też weźmiecie, w wózku, i będzie bardzo wesoło. Zobaczycie pandy, kupicie sobie watę cukrową i
s
lizaka, i obejrzycie małpy.
Głos chłopca zamieniał się w ciche mruczenie, które tego ponurego niedzielnego poranka ginęło w przestronnym, luksusowym domu. Jamie zbliżała się powoli do zakrętu, a potem wjechała na podjazd z dziwnym uczuciem, że robi z siebie i swego wozu niezłe przedstawienie. Staruszek volkswagen uginał się pod ciężarem jej dobytku, który, jak to zazwyczaj bywa, zajął o wiele więcej miejsca, niż się spodziewała. Na dachu wznosił się stos dość niepewnie przymocowanych walizek, tylne zaś siedzenie wypełniały po brzegi urządzenia stereo, książki, obrazy i kilka par butów zimowych. Liście roślin doniczkowych huśtały się i szamotały w każdym okienku, czyniąc wrażenie, że wóz przybłąkał się z cygańskiego taboru. Zatrzymała się przed drzwiami garażu przeznaczonego. dla niej i rozejrzała dokoła, chłonąc urodę nasyconego barwami
Anula & pona
wiosennego zmierzchu. Budynek mieszkalny i park były tak samo wielkie i piękne, jak je zapamiętała, bardziej jeszcze onieśmielające niż wczoraj. Dom sprawiał wrażenie mało gościnnego i nieprzytulnego. Miała to samo uczucie co w dniu wczorajszym, że zza zasłoniętych okien śledzi ją mnóstwo oczu. Potrząsnęła głową, zacisnęła szczęki, postanawiając nie dać się oszołomić temu bogactwu. Ludzie są tylko ludźmi, myślała, bez względu na to, gdzie mieszkają. Ale uczucie przygnębienia i zniechęcenia nie ustępowało. Zdawała sobie sprawę, że korzenie tego nastroju tkwią w niej. Cała jej dotychczasowa radość z otrzymania tej pracy znikła, ustępując miejsca dojmującemu przeczuciu nieszczęścia.
s u
Głównym powodem tak ponurego nastroju był, jak przypuszczała,
o l a d n
wczorajszy wieczór z Chadem. Oboje usiłowali lepić, co się dało, i próbowali miło spędzić czas, lecz Chad wciąż wracał do poprzedniej dyskusji. Stale się jej czepiał, dokuczał. W końcu, nim przyjechali przed jej dom i lodowato się pożegnali, stoczyli żałosną, bezpardonową walkę. Jamie nie cierpiała kłótni, kwasów i owego
a c
paskudnego uczucia nazajutrz rano, gdy wracają w pamięci słowa wypowiedziane i usłyszane.
s
A może, myślała przestraszona, obserwując wypolerowane drzwi garaży, nadeszła pora, by rozstać się z Chadem? Zacisnęła palce na kierownicy. Rozmyślając o Chadzie, zwlekała z wyjściem z wozu. Zastanawiała się, co w głównej mierze zafrapowało ją w nim. Prawdopodobnie fakt, że był silny, pewny siebie i tak radykalnie różniący się od tych słabeuszy, którzy tyle cierpień przysporzyli jej w latach minionych. Jednakże, mimo że był zarozumiały, okazał się piekielnie zazdrosny, a także żądny wszelkiego rodzaju pochwał i wyrazów uznania. Westchnęła, myśląc sobie w duchu, że żaden mężczyzna nie jest wolny od przywar. Podsumowawszy w ten sposób ponure rozważania, zauważyła, że drzwi kuchni otworzyły się szeroko, wyrzucając ze swego wnętrza małą figurkę, która popędziła ku podjazdowi, do niej, przebierając nogami w oszalałym tempie. Pomachała dłonią i wysiadła z samochodu, czując się od razu o całe niebo
Anula & pona
lepiej. - Cześć, Steven! - powiedziała z uśmiechem, nachylając się nad chłopcem. - Jak ci minęła niedziela? - Dzień dobry... - zawahał się, walcząc z chęcią wypowiedzenia jej imienia, speszony, choć od paru godzin tęsknie wypatrywał jej przybycia. - Jamie - powiedziała. - Mów mi Jamie. To prościej. - W szkole mam kolegę, który nazywa się Jamie - oznajmił Steven, stając na palcach, zafascynowany najwyraźniej stertą rzeczy na tylnym siedzeniu i dachu auta. - Jest fajny? - zapytała.
s u
- Całkiem okay - rzekł bez emocji. - Umie poruszać uszami. - Ja nie umiem - przyznała. Steven uśmiechnął się do niej.
o l a d n
- Ja też nie. Tyle razy próbowałem, ale nic z tego nie wyszło.
- Każdy zna jakąś sztuczkę - powiedziała pocieszająco. - Jak myślisz, dasz radę pomóc mi z tymi gratami?
Steven najpierw się rozpromienił, lecz po chwili mina mu zrzedła.
a c
- Tego jest mnóstwo - rzekł. - Zawołam Hiro do pomocy, tak będzie najlepiej. Zanim Jamie zdołała zaprotestować, zniknął gdzieś za garażami wśród
s
drzew i niemal w ciągu paru sekund zjawił się z powrotem; przyprowadził chudego Japończyka w czystych, porządnie połatanych dżinsach i niebieskiej bluzie marynarskiej.
- To jest Hiro - powiedział z dumą, chwytając brązową rękę młodego człowieka z miną gospodarza przedstawiającego bardzo ważną osobistość. - A to Jamie, Będzie u nas mieszkać. - Cześć, Jamie, witaj w naszym domu - rzekł Hiro uprzejmie, z lekkim obcym akcentem. Jamie uśmiechnęła się do niego ciepło. Był znacznie niższy od niej i prawdopodobnie parę lat młodszy, lecz swoisty rodzaj inteligencji w jego czarnych oczach sprawiał, że wyglądał poważniej. Ruchy miał oszczędne, pełne wdzięku, a kiedy otworzył drzwi wozu i zaczaj układać porządnie rzeczy na trawniku, Jamie
Anula & pona
nie mogła się nadziwić jego sprawności. - W przyszłą niedzielę Hiro zabierze mnie do zoo, żebym obejrzał pandy oświadczył Steven, czując się widocznie w obowiązku bawić gościa rozmową. Dziś był na wystawie rzemiosła i widział szkatułkę na biżuterię pełną tajnych skrytek; trzeba nacisnąć odpowiedni guzik, żeby małe tajemne szufladki się otworzyły. Jamie myślała o tym, co usłyszała, zafascynowana zarówno ową tajemniczą szkatułką, jak i bliskim, przyjacielskim stosunkiem, jaki Steven zdołał nawiązać z tymi chłodnymi, zamkniętymi w sobie ludźmi, pracującymi dla jego ojca. Hiro podniósł ostrożnie z tylnego siedzenia radioodbiornik i postawił go na bruku, przy tarczy gramofonu. Ręce, jak spostrzegła Jamie, miał piękne, długie palce o wyraźnie zaznaczonych stawach.
s u
- Lubisz stolarkę? - zapytała go, wręczając Stevenowi doniczkę z
o l a d n
bluszczem, którą ten niósł potem dumnie przed sobą. - Tak - odparł krótko Hiro. - Bardzo.
- Musisz mi pokazać jakieś swoje wyroby - rzekła Jamie. - Na pewno są piękne. Mój ojciec powiedziałby, że masz ręce artysty.
a c
Hiro popatrzył na nią przestraszonym wzrokiem.
- Hiro nic nie tworzy - oznajmił Steven. - On tylko ogląda.
s
- Aha, rozumiem. - Jamie zmieszała się nieco.
- On nie ma narzędzi - ciągnął chłopiec. - Jak dostanie narzędzia, to zrobi różne cuda. Zbuduje...
Japończyk zaczerwienił się i szepnął coś Stevenowi na ucho. A potem dał mu jeden z obrazów, by zaniósł go do domu. - Tutaj, Steven - powiedział. - Bocznymi drzwiami. Maria cię wpuści. Steven maszerował przez dziedziniec, niosąc obraz z niezwykłą troską. Hiro spojrzał na Jamie przepraszająco, wziął z ziemi wieżę stereo i podążył za Stevenem. Jamie szła za nimi, dźwigając dwie walizy, jeszcze bardziej zbita z tropu tajemnicami mieszkańców tego domostwa. Daniel Kelleher siedział na górze w swoim gabinecie i spoza zasłon obserwował przybycie nowej terapeutki oraz rozładunek jej wozu. Przyglądał się z
Anula & pona
męską aprobatą wysokiej szczupłej dziewczynie w bluzie i dżinsach. Wyraźnie da wało się wyczuć, że jest jej znacznie wygodniej w tym stroju niż w szpilkach i gabardynowej spódnicy z zieloną plamą na pupie. Uśmiechnął się, a potem nagle spoważniał. Zachował się wobec niej obcesowo i teraz szczerze tego żałował. Jego reakcja częściowo spowodowana była urodą dziewczyny, sprawnością jej ciała i niesamowitą żywotnością. Ktoś taki jak Jamie budzi pożądanie każdego mężczyzny, a dla mężczyzny będącego w sytuacji Daniela widok kobiety o takich cechach jest szczególnie bolesny. Lecz to nie powód, żeby tak niegrzecznie ją potraktować. Daniel był człowiekiem o dużej dyscyplinie wewnętrznej, nie okazującym gniewu, lęku,
s u
frustracji, które ukrywał za fasadą uprzejmej obojętności. Aż za dobrze zdawał sobie jednak sprawę, że rude włosy i brzoskwiniowa cera dziewczyny wywarły na
o l a d n
nim duże wrażenie. A także wzmianka o irlandzkim pochodzeniu...
Irlandia była dlań wciąż bolesnym, nie do zniesienia wspomnieniem. Wkrótce po wypadku, gdy wrócił ze szpitala do domu poharatany na ciele, świadom ruiny własnego małżeństwa, porażony okrutną rzeczywistością, chcąc
a c
ulżyć własnemu bólowi, rzucił się w wir pracy nad książką, z którą nosił się już od dłuższego czasu. Akcja nawiązywała do przemytu broni dla IRA. I jakby nie
s
akceptując własnej fizycznej niesprawności, pojechał z zatrudnionym przez siebie asystentem do Belfastu, by zapoznać się z realiami. Na wspomnienie tamtego przeżycia aż się wzdrygnął, a jego śniadą twarz wykrzywił grymas bólu. Działo się to o tej samej porze roku. Irlandia była piękna,zielona. Bogata, urodzajna gleba miała swój niepowtarzalny zapach. Podróżując po raz pierwszy na wózku inwalidzkim, stwierdził, że jest to trudne, ale nie niemożliwe. Zaczął nawet wierzyć, że to, co powiadają, iż ze wszystkim można sobie poradzić w tej sytuacji, jest zgodne z prawdą. Może istotnie ludzie niepełnosprawni mogą podróżować i osiągać wytyczone sobie cele, może istotnie czas, który on teraz przeżywa, nie pójdzie na marne, lata pracy nie zostaną zaprzepaszczone... Po paru dniach pobytu zaryzykował wypad na ulice Belfastu, sam, na swoim
Anula & pona
wózku, zachwycony wiekowymi budowlami, ubarwionymi złotem i czerwienią zachodzącego słońca, wdychając ich omszałą wilgoć. Specjalnie wysłał asystenta po różne przybory piśmiennicze i po raz pierwszy zdany był tylko na własne siły. Upajał się swoją niezależnością, swobodą. Skręcił w wąską, wyłożoną kocimi łbami uliczkę, odczuwając niemal namacalnie powrót do normalności. I wówczas bez żadnego ostrzeżenia nastąpił cios. Gwałtowny wybuch i mała trafika w dole ulicy legła w gruzach. Rozprysło się wokół stłuczone szkło, błysnęły płomienie ognia. Krzyki kobiet, kwaśny odór dymu i spalenizny. Ludzie biegali w panice tam i z powrotem, potrącając i popychając jego wózek.
s u
Daniel wypadł na bruk. Bezradny, niezdolny do ucieczki leżał na kocich
o l a d n
łbach, modląc się tylko, żeby go nie stratowano.
Właśnie wtedy, leżąc na pokrytej pyłem ulicy tego poniewieranego miasta, Daniel Kelleher w pełni uświadomił sobie, co znaczy kalectwo. Leżał skulony, drżąc z przerażenia, dopóki nie odnalazł go wreszcie jego asystent i zawiózł z
a c
powrotem do hotelu.
Nazajutrz wsiedli do samolotu i Daniel bezpiecznie wylądował w zaciszu swego domostwa.
s
Teraz, choć minęło sporo czasu od tej przygody, na samą wzmiankę o Irlandii czy na widok kobiety o jasnej cerze i bujnych rudych włosach stawała mu w pamięci tamta straszna scena. Zapach kordytu, jęk konających ludzi - nie mógł się pozbyć tych wspomnień. Czuł się głęboko upokorzony terrorem, jakiego doświadczył, faktem, że nie mógł sobie pomóc, a najbardziej tym, że nie był w stanie udzielić pomocy innym ludziom ginącym od bomby. Bezużyteczny... kaleka. Przesunął się niezgrabnie i spojrzał na podjazd, gdzie Steven usiłował dźwignąć walizkę prawie tej samej co on wielkości. Jamie pochyliła się nad nim ze śmiechem i odebrała mu ten ciężki bagaż. Ze zmarszczonymi brwiami Daniel, chwyciwszy się poręczy wózka, zawrócił. Twarz miał posępną; wciąż myślał o tamtym popołudniu w Irlandii.
Anula & pona
Po owym bolesnym wydarzeniu prawie wszystkie więzi z minionym życiem kurczyły się z dnia na dzień i wreszcie urwały całkowicie. Nie zaryzykował już podróży; nie mógłby też zmienić odnowionych kontaktów z kolegami po piórze na całym świecie. Zaskoczenie i litość na ich twarzach, nienaturalna serdeczność wypowiedzi były dla niego tak bolesne, że wolał pozrywać wszystkie dawne znajomości. Z biegiem czasu stał się więźniem własnego miasta, załatwiając wszystkie sprawy z wydawcami i agencją przez telefon; wypuszczał się niekiedy na krótki spacer, lecz zawsze wracał szybko do bezpiecznych murów swego domu. Powoli, z wyrazem cierpienia na twarzy, oddalił się od okna i podjechał do biurka; włączył komputer, mając nadzieję, że całonocna praca przepędzi z myśli czarne demony.
s u
W zadziwiająco krótkim czasie cały dobytek Jamie został rozpakowany i
o l a d n
ułożony porządnie w szafach jej apartamentu; rośliny poustawiała na parapetach, obrazy oparła o ściany - później podejmie decyzję, gdzie je zawiesi.
Rozkoszowała się potem gorącą kąpielą w eleganckiej, wyłożonej glazurą łazience, upajając się świadomością, że to wszystko jest do jej dyspozycji, że nikt
a c
nie popędza jej zza drzwi, żeby się pospieszyła.
Wyszła z wanny, wytarła się dużym, żółtym prześcieradłem kąpielowym i
s
owinęła w swój ciemnozielony szlafrok. Weszła do saloniku, zapaliła piecyk gazowy i rozejrzała się dokoła z błogim westchnieniem. Zdziwiła się słysząc nieśmiałe pukanie do drzwi. - Proszę - powiedziała. W progu stała Maria z tacą w dłoniach, a za nią dziarska kobieta około pięćdziesiątki. Siwe włosy miała spięte na karku, na nosie okulary w drucianej oprawie, a kibić jej otaczał różowy bawełniany fartuch. - To jest Clara - przedstawiła ją Maria. - Właśnie wróciła i dlatego jeszcze jej nie znasz. - Bardzo mi miło - rzekła Clara szorstko, wyciągając rękę do Jamie i mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. Poza Danielem, myślała Jamie, Clara już na pierwszy rzut oka sprawia
Anula & pona
wrażenie, że jest jedynym pewnym siebie i całkowicie niezależnym mieszkańcem tego domu. Uśmiechnęła się do niej, co absolutnie nie wpłynęło na zmianę wyrazu twarzy Clary; usiadła na skraju najbardziej niewygodnego krzesła w tym pokoju i utkwiła nieruchomy wzrok w światłach miasta za wielkim, obramowanym ciemnością oknem. - Pomyślałyśmy sobie, że może masz ochotę na filiżankę czekolady powiedziała Maria, cała czerwona z onieśmielenia i emocji. - Zawsze raczymy się czekoladą po wiadomościach telewizyjnych tuż przed pójściem spać. Jamie wzięła z uśmiechem filiżankę z tacy. - Świetny pomysł, Mario. Dziękuję.
s u
Dziewczyny rozmawiając sączyły czekoladę, Clara zaś z całym spokojem
o l a d n
piła nie osłodzoną herbatę z kubka i wpatrywała się nieprzerwanie w okno. - Bajeczny! - wykrzyknęła raptem. - Któregoś wieczoru chętnie bym sobie stąd strzeliła.
- Słu... słucham? - zapytała zdumiona Jamie.
a c
- Widok z twojego okna. - Clara machnęła niecierpliwie ręką w stronę granatowego aksamitu nieba i tańczących świateł. - Nie sądziłam, że o tej porze
s
roku tak to wspaniałe wygląda. Przesłona. Pierwszy plan wśród gałęzi wierzby, a potem rzut oka na pola w kierunku północno - zachodnim. - Mówisz o fotografowaniu? - wyrwało się Jamie. - Oczywiście - odparła Clara, jakby zdziwiona tym, że ktoś mógłby mieć coś innego na myśli. - Nie masz nic przeciwko temu? Jamie patrzyła na nią szeroko otwartymi oczyma. - Chodzi ci o zrobienie paru zdjęć z tego okna, tak? Clara nabrała powietrza w płuca z miną artystki, która zmuszona jest do rozmowy ze zwykłymi śmiertelnikami. - Tak, właśnie o to mi chodzi - rzekła. - Nie, nie mam nic przeciwko temu - odparła Jamie. - Chętnie obejrzę te zdjęcia. Kupiłabym nawet jedną odbitkę. Stąd jest
Anula & pona
naprawdę piękny widok. Clara zesztywniała. - Nie pokazuję nikomu moich prac - oświadczyła lodowatym tonem. Nikomu. - Uhummm - mruknęła Jamie. - Hiro obiecał wpaść jutro do ciebie - wtrąciła się szybko Maria. Zamontuje ci stereo. On się zna na takich rzeczach. - Wygląda bardzo sympatycznie - oznajmiła Jamie. - Ma kapitalną barwę skóry - wtrąciła nagle Clara. - Lubię wziąć go na cel w przyćmionym słońcu. Wspaniała głębia.
s u
Wszystko jej się kojarzy, pomyślała Jamie. I przypomniała sobie dziwny odgłos pstrykania, dobiegający z holu podczas jej pierwszej wizyty, oraz przemykający tajemniczo cień.
o l a d n
- Zrobiłaś tu na pewno mnóstwo zdjęć - powiedziała. - Koło domu, w parku.
- Owszem - przyznała Clara ostrożnie.
a c
Jamie zastanawiała się, w jaki by tu uprzejmy sposób poprosić Clarę, by nie fotografowała jej z zaskoczenia. Spojrzała na surową twarz kobiety i doszła do
s
wniosku, że ona, Jamie, nie podejmie takiej próby. Wróciła więc do tematu Japończyka.
- Dlaczego Hiro - zaczęła, a to pytanie nurtowało ją od samego początku tylko ogląda wyroby z drewna? Dlaczego nie zaopatrzy się w narzędzia i sam nie zacznie produkować? Clara i Maria wymieniły spojrzenia. - Hiro wyemigrował zaledwie parę lat temu - powiedziała Maria. Ponieważ jeszcze uczył się angielskiego, pomagałyśmy mu z Clarą w jego różnych sprawach, związanych również z bankiem. Stąd wiemy, że co miesiąc posyła swojej rodzinie w Japonii wszystko, co zarobi, oprócz pięćdziesięciu dolarów. Tylko tyle zostawia na własne potrzeby. Pięćdziesiąt dolarów. Jamie spojrzała zdziwiona na obie kobiety.
Anula & pona
- Pięćdziesiąt dolarów? I to... - Nie wystarcza mu na zakup narzędzi - podsumowała Maria. - A moim zdaniem najbardziej by mu na nich zależało. - Długo będzie jeszcze wysyłał te pieniądze? Maria wzruszyła ramionami. - Nie wiem. On nigdy o sobie nie mówi. Ale sądzę, że tak długo, póki tamci nie uzbierają tyle, by móc wyemigrować... Jego rodzice, bracia, siostry... Jamie milczała poruszona rozmiarem poświęcenia i szlachetnością tego chłopca. - Pewno nie ma biedak samochodu? - wyraziła przypuszczenie. Clara prychnęła z ironią i dolała sobie herbaty. - Nie stać go nawet na rower - rzekła Maria.
s u
- No to kto jeździ tymi wszystkimi wozami w garażu?
o l a d n
- Mały samochód należy do Clary, a furgonetka do wszystkich w tym domu - odparła Maria. - Każdy domownik może z niej korzystać, załatwiać swoje sprawy na mieście i w ogóle. Porsche i lincoln są własnością pana Kellehera. Przystosowane są do obsługi ręcznej i mają specjalnie skonstruowane siedzenia.
a c
- A ty, Mario, nie masz samochodu?
- Nie umiem prowadzić - odparła bezbarwnym głosem i jej blada twarz
s
pokryła się rumieńcem. - A chciałabyś się nauczyć? - zapytała Jamie usłużnie. Z radością bym cię...
- Nie! - krzyknęła Maria z nagłym przerażeniem w głosie i zaraz uśmiechnęła się speszona. - Bardzo to miłe z twojej strony, ale nie sądzę... Urwała, skubiąc nerwowo tweedowe pokrycie fotela, podczas gdy Clara z nieodgadnionym wyrazem twarzy spoglądała przez okno. Jamie obserwowała chwilę je obie, a cisza stawała się coraz bardziej męcząca; toteż, widząc skrępowanie Marii, zmieniła temat: - Nie widziałam dziś jeszcze pana Kellehera. Domyślam się, że w dalszym ciągu sobie życzy, bym zaczęła pracę jutro rano. Maria skinęła głową. - Zrobił plan zajęć. Jest w kuchni, ale jeśli chcesz, zaraz ci go przyniosę.
Anula & pona
Powiedział, że o dziewiątej chce mieć godzinny masaż, po pływaniu; drugi w południe, potem o czwartej. - Gdzie to się odbywa? - W solarium za basenem - odpowiedziała Maria. - Pokażę ci jutro rano. - Dzięki, Mario. Wydaje mi się - dodała impulsywnie Jamie - że będę z tej pracy bardzo zadowolona. Z ust Clary wydobył się zduszony chichot, co nie zabrzmiało optymistycznie. - Nie wytrzymasz nawet tygodnia - rzekła z niewzruszonym spokojem. Lecz kiedy Jamie, zdumiona i spłoszona, spojrzała na nią, twarz kobiety nie wyrażała złości; taki już widocznie miała sposób bycia. - Ma trudny charakter i
s u
potrafi być niegrzeczny - mówiła dalej, wprawiając Jamie w coraz większe przerażenie. - Trzeba umieć się do niego przyzwyczaić, a większość ludzi nie stać na to. Nie mają cierpliwości.
o l a d n
- Dlaczego on taki jest? - zapytała Jamie.
- Wciąż się uczy obcować z bólem - rzekła Clara. - Nie fizycznym... Fizycznie jest nie do zdarcia, Bóg mi świadkiem. Ale duszę ma fatalnie
a c
pokiereszowaną, i mieszka jak więzień we własnym domu. Zgorzkniał. Maria przysłuchiwała się temu uważnie. W jej wzroku było coś, co
s
sugerowało, że ona również wie, co znaczy nie kończące się cierpienie psychiczne. - Zdziwisz się pewno, Claro, kiedy ci powiem - zaczęła Jamie - że jestem oswojona z bólem fizycznym, ale moja rola polega także na tym, że nie wybucham płaczem z powodu każdego ostrego słowa rzuconego pod moim adresem. Clara przez chwilę bacznie jej się przyglądała. - Dobrze - powiedziała ostro. - To ważne. Trzeba tu być twardym, jeśli chce się przetrwać. Jamie pomyślała o mieszkańcach tego domu, o Marii, nieśmiałej i skrywającej się we własnym świecie, o małym, osamotnionym Stevenie, o Hiro, skromnym, trochę tajemniczym młodzieńcu. Nie spotkała chyba w życiu grupy osób, do których określenie „twardzi ludzie" mniej by pasowało. - Dam sobie radę - oświadczyła głośno, odprowadzając gości do drzwi.
Anula & pona
Czas pokaże.
Rozdział 5 Leżanka do masażu stała w obszernym pomieszczeniu, za basenem. Przez
s u
oszklone ściany widać było miasto i, podobnie jak w pokoju Jamie, odnosiło się wrażenie, że jest ono zawieszone w przestrzeni niezbyt odległej od ziemi. Rośliny
o l a d n
pięły się po ścianach, okna z trzech stron były szeroko otwarte - wpuszczały do środka ciepły, poranny wietrzyk wraz z zapachami lata.
Daniel urządził ów pokój pod kątem wygody i wymogów profesjonalnych. Szeroka, pokrytą skórą leżanka do masażu była najnowocześniejszym klinicznym modelem - wyposażona w urządzenia elektryczne unoszące ją w górę, opuszcza-
a c
jące w dół, przechylające na boki. Dzięki odbiornikowi stereo kojąca muzyka
s
barokowa mieszała się ze śpiewem ptaków, bzyczeniem owadów, z monotonnym szumem kosiarki Hiro.
Przemagając zdenerwowanie, Jamie rozpoczęła pierwszy masaż z pełną spokoju fachowością. Ugniatała długie, bezwładne nogi Daniela Kellehera, naciskała wybrane miejsca, rozmasowywała. Potem przystąpiła do pracy nad górną częścią ciała - uciskała punkty stymulujące krążenie krwi. Przez cały czas Daniel leżał na wznak w białych spodenkach kąpielowych. Oczy, wystawione na działanie chłodnych jeszcze promieni słonecznych, miał zamknięte. Jamie rzuciła ukradkowe spojrzenie na wyraziste rysy jego twarzy, wydatny nos, usta bez uśmiechu, proste ciemne włosy. Był wyniosły i dumny nawet w tej pozycji, gdy poddawał się biernie zabiegowi.
Anula & pona
Nie sprawiał wrażenia bezradnego mężczyzny. Wyrobione mięśnie klatki piersiowej i ramion uginały się i napinały pod palcami masażystki. Ku zaskoczeniu Jamie skórę miał zadziwiająco miękką i delikatną. Pod dotykiem jej dłoni zdawała się nabierać życia. Dziewczyna spojrzała na jego zamknięte oczy i pasmo ciemnych włosów opadających na czoło, popatrzyła na wypukłą, zmysłową dolną wargę i zastanowiła się, co też on sobie może myśleć. Czy wyczuł tę iskrę, jaka przebiegła między jej dłońmi a jego ciałem? A może to tylko bujna wyobraźnia? Uświadomiwszy sobie, w jak mało profesjonalnym kierunku biegną jej myśli, trochę się zaniepokoiła. Wykonała w swoim życiu tysiące masaży i nigdy czegoś podobnego nie odczuwała.
s u
- Proszę się odwrócić - powiedziała głosem monotonnym, matowym.
o l a d n
Patrzyła obojętnie, jak posłusznie napina muskularne ramiona, ze zwinnością atlety unosi ciało i kładzie się na brzuchu, obejmując rękami głowę.
Wtarła krem w jego opalone plecy i znów przystąpiła do pracy. Uciskała i wygładzała węzły mięśni, łagodnie masując okolice kręgosłupa aż po kręgi szyjne.
a c
Leżał rozluźniony, aż nagle, jakby mimo woli, westchnął głęboko. Jamie skwitowała to uśmiechem. W dalszym ciągu jednak pracowała w skupieniu.
s
To doprawdy ciężka praca, bardziej wyczerpująca niż mogłoby się wydawać przypadkowemu obserwatorowi. Pragnąc za wszelką cenę wypaść jak najlepiej, zaprezentować najwyższy profesjonalizm, Jamie pracowała nie szczędząc sił. Niebawem krople potu zaczęły się zbierać nad jej brwiami i spływać po policzkach. Starła je ukradkiem, postanawiając, że następnym razem ubierze się lżej i włoży opaskę na czoło. Wykonywała rytmiczne, mechaniczne ruchy, a umysł jej pracował równie usilnie. Próbowała nad nim zapanować, oderwać się od obsesyjnego wręcz myślenia o tym pięknym, opalonym ciele i błyskotliwej inteligencji mężczyzny leżącego przed nią na skórzanej leżance. - No więc kto wygrał? - zapytał nagle Daniel ku jej zaskoczeniu. - Co i kto miał wygrać? - Jamie była wyraźnie zdezorientowana.
Anula & pona
- Wielki śniadaniowy konkurs - powiedział, obracając głowę na bok, dzięki czemu było go lepiej słychać. Spojrzała stropiona na jego brązowy policzek oraz kącik ust i zauważyła, że jej pacjent się uśmiecha. - Nie wiem... Nie potrafię odgadnąć, co pan ma na myśli. - Dziś rano, jadąc na pływalnię, usłyszałem przypadkiem wybuchy śmiechu dobiegające z kuchni. Domyśliłem się, że chodzi o jakiś konkurs. Jamie stanęła w pąsach i znów wzięła się do masażu. - Takie tam... wygłupianie się - mruknęła. - My... to znaczy Steven znalazł samochodzik w płatkach owsianych, z małą procą do strzelania, taka niespodzianka, i Hiro go uruchomił, i ustawiliśmy...
s u
Urwała nagle, koncentrując się na swojej pracy. Odniosła wrażenie, że z jego twarzy nie znika uśmiech.
o l a d n
- No proszę - powiedział rozbawionym głosem. - Mam chyba prawo wiedzieć, co dzieje się w moim domu. Co ustawiliście?
- Kieliszki - wyznała czerwona jak piwonia. - I potem kolejno trafialiśmy do samochodziku z ustalonej odległości, wie pan... I osoba, która trafiając
a c
przewróciła za jednym zamachem najmniej kieliszków, wygrywała. - Rozumiem - rzekł ze śmiertelną powagą.
s
Jamie zerknęła na niego, ale ukrył głowę w ramionach i nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy.
- Kto okazał się zwycięzcą? - zapytał. - Clara. Ta kobieta ma nieprawdopodobny cel w oku. Widocznie dzięki pasji fotografowania. - Daniel ryknął śmiechem, aż zatrzęsły mu się gwałtownie ramiona. Jamie podskoczyła. Z początku nieśmiało, potem coraz odważniej zaczęła mu sekundować. - O Boże - powiedział w końcu, wycierając załzawione oczy. - Bardzo zdrowo tak się pośmiać. Od dawna - dodał, spoglądając na nią - uszy moje nie słyszały takiej lawiny śmiechu w porze śniadaniowej. Dziękuję pani za to. Obserwowała go chwilę, wciąż z rumieńcem zażenowania, choć jego słowa
Anula & pona
sprawiły jej wyraźną przyjemność. Zabrała się znowu do masażu, a gdy dotknęła dłonią jego włosów, przeszył ją nagły dreszcz. W końcu otarła ręką zarumienioną twarz i spojrzała na zegarek. Zauważyła z ulgą, że zostało jej jeszcze pięć minut. Przeznaczyła je na energiczne, rozluźniające nacieranie, stymulujące krwiobieg i aktywizujące komórki. Stopniowo zwalniała tempo, by w ostatniej fazie wytrzeć ręcznikiem jego lśniący tors. - Okay - rzekła nieco zasapana. - Koniec. Zasnął pan? Chwilę leżał nieruchomo, wtuliwszy głowę w ramiona. Jamie przyszło na myśl, że może rzeczywiście po intensywnym pływaniu i pod wpływem kojącego masażu zapadł w sen. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się,
s u
czy powinna go obudzić, czy może lepiej wyjść na palcach z pokoju.
Wtedy właśnie uniósł głowę; wspierając się na ramionach, przekręcił się na wznak i otworzył oczy.
o l a d n
- Cudownie - mruknął. - Było naprawdę wspaniale. Znakomicie. Jest pani świetnym fachowcem.
Jamie uśmiechnęła się radośnie i znowu przetarła spoconą twarz.
a c
- Dziękuję za uznanie - powiedziała. Spojrzał na nią z troską. - Zgrzała się pani. Przepraszam. Jest tu klimatyzacja, ale zapomniałem
s
włączyć. Absolutna bezmyślność. - Nic się nie stało. Naprawdę. Czuję się doskonałe. Tylko następnym razem włożę coś lżejszego. Szorty, jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu.
- Nieważne, co pani włoży, jeżeli zabieg będzie taki jak dziś - powiedział z uśmiechem. - Kombinezon nurka, suknia balowa, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Jamie wyobraziła sobie siebie w długiej sukni, obszytej cekinami lub w masce nurka i płetwach, jak pochyla się nad Danielem Kelleherem i smaruje mu kremem plecy. Zachichotała mimo woli, a on uniósł pytająco brew. - Nic wielkiego - wyjaśniła szybko. - Takie głupie myśli. Oczy mu rozbłysły i też się roześmiał. Wciąż z uśmiechem na ustach usiadł, wyciągnął długie ramię po wózek i, pamiętając o zaciągnięciu hamulca, przerzucił
Anula & pona
zręcznie na fotel najpierw swoje bezwładne nogi, potem tułów. Podjechał do ściany i nacisnął guzik, wpuszczając do pokoju smugę chłodnego, świeżego powietrza. - Proszę zostać tu parę minut i ochłonąć - rzekł przez ramię, kierując się w stronę drzwi. - Pojadę do kuchni i przygotuję dla pani szklankę mrożonej herbaty. - Niech pan tego nie robi, bardzo proszę - zaprotestowała pośpiesznie. Lecz jego już nie było. Jechał szybko wzdłuż wyłożonego kafelkami, obrzeża basenu i wkrótce zamknęły się za nim drzwi. Jamie straciła go z oczu. - Upajała się powiewem orzeźwiającego powietrza. Pozamykała okna, westchnęła z ulgą i usiadła z przyjemnością na jednym z metalowych wygodnych
s u
foteli, stojących przy ścianie, pod sklepieniem z pnączy, i raptem zamyśliła się. Od samego początku nie wiedziała, czego się spodziewać po swoim tajemniczym
o l a d n
chlebodawcy. Ale z całą pewnością nie liczyła na to, że okaże się sympatyczny. I nigdy by nie przypuszczała, że jego towarzystwo będzie ją zarówno bawić, jak i wprawiać w zakłopotanie.
Daniel wrócił niebawem, trzymając na kolanach tacę z dzbankiem mrożonej
a c
herbaty, dwiema szklankami, miseczką z plasterkami cytryny oraz paterą świeżych ciastek.
s
- Dzieło Marii - powiedział wesoło.
Mile zaskoczona Jamie przyglądała mu się z uwagą. Z ręcznikiem zarzuconym na szerokie bary ustawiał zawartość tacy na małym metalowym stoliku. Nalał do szklanek mrożonego płynu, dodał cytryny i wyciągnął w jej stronę paterę. Jamie była głodna i chętnie zjadła ciastko. - Oooch - westchnęła z błogością. - To imbirówki. Wspaniałe! Nie jadłam ciepłych ciasteczek imbirowych od czasu... Przerwała, by pochłonąć kolejny kęs i z miną pełną aprobaty łyknąć spory haust mrożonego napoju. - Powiedział pan, że to wypiek Marii? - zapytała. - Myślałam, że to Clara jest kucharką.
Anula & pona
- Zgadza się. Clara ustala menu, przygotowuje posiłki, robi zakupy, prowadzi domowe rachunki i inne temu podobne rzeczy. Pieczenie ciasta to dla Marii rodzaj rozrywki. Jakiś czas z zadumą obserwował Jamie. - Co pani wiadomo o zaburzeniach psychicznych? - Słucham? Daniel wybrał sobie ciastko i patrzył na nią z uwagą. - Jest pani fizykoterapeutą wysokiej klasy. Wie pani dużo o bólu i urazach fizycznych. A czy coś pani wiadomo o rodzajach i leczeniu urazów emocjonalnych?
s u
- W pewnym sensie tak - powiedziała ostrożnie. - Urazy psychiczne i fizyczne są na ogół ściśle ze sobą powiązane.
o l a d n
Skinął głową, sącząc powoli mrożoną herbatę.
- Mam na myśli agorafobię. Orientuje się pani w tym? Spojrzała na niego zaokrąglonymi ze zdziwienia oczami.
Czyżby mówił o sobie? Ubiegłego wieczoru Clara wspomniała, że jest
a c
„więźniem we własnym domu", Starając się nic nie dać po sobie poznać, rzekła z wyuczonym spokojem:
s
- Określenie agorafobia wywodzi się z języka greckiego i oznacza lęk przestrzeni. Jest to stan psychiczny, którego skutkiem między innymi jest obawa przed wyjściem z domu. .
- Czy pani osobiście zetknęła się z takim przypadkiem? - zapytał, spoglądając na nią spod uniesionych brwi. - Tak. Jest to zjawisko bardziej powszechne, niż się wydaje. Przekonujemy się o tym, gdy pracując w szpitalu odbywamy wizyty domowe. Ludzie niepełnosprawni coraz bardziej wolą przebywać w domu i dochodzi do tego, że nie są już zdolni do kontaktu ze światem zewnętrznym. Zamilkła zakłopotana, zastanawiając się, czy istotnie opisuje sytuację człowieka, który siedzi naprzeciwko niej. On zaś słuchał uważnie, zmarszczywszy w zamyśleniu czoło.
Anula & pona
- A jak to wygląda w najskrajniejszym przypadku? - zapytał. - Jaki zasięg przybiera ta choroba? - Pamiętam kobietę, która przez trzy lata nie wystawiła nogi za próg. Nie wyszła nawet po gazetę tuż za bramą. Bała się stać przy oknie czy otwartych drzwiach. Wszystko załatwiała przez pocztę. Miała domowego lekarza, który do niej przychodził. Pewnego razu zmusiła męża, by wyrwał jej bolący ząb, bo nie chciała pójść do dentysty. Daniel słuchał przerażony. - Mój Boże - szepnął. - To bardzo smutna historia. A to taka sympatyczna kobieta. Nie chciała nikomu sprawiać kłopotu; nie miała pojęcia, dlaczego taka jest. Była przekonana,
s u
że jeżeli ruszy się na krok z domu, to stanie się coś strasznego, zagrozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo i umrze. - Co się z nią stało?
o l a d n
- Nic. O ile wiem, nadal siedzi w domu, wciąż boi się wyjść na dwór. Jamie spojrzała na Daniela, zafascynowana promieniami słońca przebijającymi się ukośnie przez ścianę ustawia za oknem; tworzyły cętki światła i
a c
cienia na jego opalonej twarzy, igrały na policzkach i ustach. Złapała się na tym i szybko odwróciła wzrok, czując ponownie falę ciepła
s
ogarniającą jej twarz. Wszystko to, myślała, staje się coraz bardziej dziwne i niepokojące. To urocze, zaimprowizowane drugie śniadanie pod roślinami w donicach, bezpośrednia szczera rozmowa - tego nie spodziewała się absolutnie. Wzbierały w niej jakieś uczucia, dziwne, nękające ją emocje i tęsknoty, których nawet nie odważyła się określić. Przyszło jej na myśl, że może jego zainteresowania agorafobią są raczej literackiej natury, nie osobistej. Zbierała się na odwagę, by zapytać go o to, gdy powiedział: - Wydaje mi się, że Maria cierpi na tę chorobę. Wytrzeszczyła na niego oczy. - Maria? Na jakiej podstawie pan tak sądzi? - Oczywiście, nie jestem bystrym obserwatorem w tej dziedzinie. - Zamilkł i uśmiechnął się do Jamie
Anula & pona
sardonicznie, jak gdyby kpiąc z siebie, z własnej izolacji. - Ale nigdy nie widziałem, żeby wychodziła z domu, a przecież widzę, jak inni wchodzą i wychodzą. Jamie milczała, czekając, co jeszcze usłyszy. - A najważniejsze, że wczoraj Steven mi powiedział, iż Maria nigdy nie wychodzi z domu. Że boi się wyjść nawet na podwórze. Przejęło to Jamie niepokojem. - Skoro Steven tak mówi - zaczęła powoli - byłabym skłonna mu uwierzyć. Łączą go... z nimi wszystkimi przyjacielskie stosunki - dodała. - Wiem. To jakby jego rodzina - powiedział z ogarniającym go nagle smutkiem, który udzielił się również Jamie.
s u
Lecz równie szybko wyraz zasmucenia zniknął z jego twarzy. Spojrzał na nią
o l a d n
z miłym, pełnym spokoju uśmiechem.
- Czy mogłaby pani zainteresować się przypadkiem Marii i ocenić, w jakim stanie znajduje się obecnie?
Jamie trochę się zlękła, lecz zanim zdążyła odpowiedzieć, odjechał.
a c
Jakiś czas później postanowiła zrelaksować się w basenie. Pływała na wznak z zamkniętymi oczyma, rozkoszując się ciszą i spokojem wczesnego przedpołudnia.
s
Musi minąć trochę czasu, zanim przyjmie do wiadomości fakt, że to jest teraz jej życie, ów zbytek, poczucie bezpieczeństwa; że ma obecnie wiele czasu dla siebie i może go poświęcić własnym sprawom. Przebierała leniwie palcami w wodzie i uśmiechała się do siebie. W końcu otworzyła oczy, zbierając rozproszone myśli, by rozważyć warianty aerobiku wchodzącego w skład jej programów. Przywarła do boku basenu, stopy wsparła o przednią ścianę i wykonywała różne ćwiczenia usprawniające kręgosłup; wtedy właśnie pojawiła się Maria. Stanęła uśmiechnięta na chodniku i spojrzała na nią z góry. - Telefon do ciebie - powiedziała. Jamie odgarnęła z czoła mokre włosy, zastanawiając się z niepokojem, kto też może do niej dzwonić. Dała oczywiście rodzinie numer telefonu, ale zastrzegła,
Anula & pona
że można go użyć tylko w nagłych wypadkach. Pierwszą jej myślą było, że coś się stało z ojcem, który ostatnio czuł się kiepsko. Zmartwiona wyszła z basenu i okręciła się białym prześcieradłem kąpielowym. Ręcznikiem owinęła głowę, wsunęła nogi w sandały i ruszyła za Marią do kuchni. Była tam również Clara - mieszała coś z przejęciem w miedzianym rondlu, co smakowicie pachniało aromatycznie przyprawionym kurczęciem. Spojrzała bez wyrazu na Jamie, wskazała głową telefon i wróciła do mieszania. - Halo - powiedziała Jamie do słuchawki, z trudem łapiąc oddech. - Cześć, dziecino! Jak ci minął pierwszy dzień pracy?
s u
- Chad? - Najpierw doznała ulgi, a potem poczuła ukłucie irytacji. Dlaczego dzwonisz do mnie tutaj? - zapytała przytłumionym głosem. - Mówiłam ci, że tylko w nagłych wypadkach.
o l a d n
- Zgadza się - rzekł wolno, z wyraźną nutą rozdrażnienia. - I właśnie zdarzył się nagły wypadek. Jestem w gwałtownej potrzebie zjedzenia z tobą lunchu. Nabrała spory haust powietrza w płuca i uczyniła wysiłek, by nad sobą zapanować.
a c
- Już ci przecież mówiłam, że w tych godzinach jestem zajęta. W południe mam zabieg. Kończę rozmowę i proszę cię, nie dzwoń do mnie tutaj.
s
- Chwileczkę! A dziś wieczorem? Czy wciąż się na mnie boczysz? Jamie milczała. Uświadomiła sobie, że dziś wieczór nie ma ochoty na spotkanie z Chadem.
- No dobrze - zgodziła się w końcu. - Zajedź po mnie pod szpital o wpół do dziewiątej. Muszę z tobą omówić pewną sprawę. - Świetnie! - W jego głosie brzmiała radość. - Będę tam na ciebie czekał. Na razie. Jamie wolno odłożyła słuchawkę i stała patrząc w okno. W porządku, Chad, na razie. Ale to „na razie" będzie już ostatnie. Otrząsnęła się z tych myśli i przywołała na twarz pogodny uśmiech. - Mój przyjaciel, który nie wiedział, że tu się nie dzwoni - wyjaśniła Marii i Clarze. - To się już nie powtórzy.
Anula & pona
Clara zignorowała jej słowa, mieszając zupę w ponurym milczeniu, a Maria uśmiechnęła się nieśmiało. - Chodź, Mario, na chwilę do mnie - poprosiła Jamie pod wpływem impulsu. - Chciałabym cię o coś zapytać. Maria w jednej chwili odłożyła druty ze swetrem, który robiła dla Stevena. Podążając za Jamie, wyszła z kuchni. Jamie wytarła się mocno ręcznikiem i wskazując na stojący przy kominku fotel, zaproponowała: - Siadaj, a ja tymczasem się przebiorę. Znikła w sypialni, lecz niebawem wróciła - w krótkiej niebieskiej sukience - wycierając wilgotne jeszcze włosy.
s u
- Usiądź może tam - rzekła ostrożnie, mając na myśli fotele stojące w chłodnym, ocienionym roślinnością patio.
o l a d n
- Pogadamy, a w przewiewnym miejscu szybciej wyschną mi włosy. Maria zbladła i potrząsnęła przecząco głową.
- Wolałabym... tutaj - wymamrotała. - Tam silnie dopieka słońce. Jamie rzuciła okiem na patio pogrążone w głębokim cieniu, ale nie odezwała
a c
się słowem.. Usiadła w fotelu naprzeciwko Marii, założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się życzliwie.
s
- Co byś powiedziała na mały wypad po południu? Muszę jechać do śródmieścia, kupić parę drobiazgów. Może wybrałybyśmy się razem? Po zakupach wstąpiłybyśmy na kawę - zachęcała Jamie. - Co ty na to? Maria spojrzała na Jamie wybałuszonymi oczyma, szukając w myślach słów usprawiedliwiających odmowę. - Nie mogę... - wydukała wreszcie. - Muszę dziś... Po południu rozścielam wszystkie łóżka i wietrzę pościel. Zabierze mi to dużo czasu... Muszę... - Okay - przerwała jej szybko Jamie, poruszona paniką, w jaką wprawiła Marię ta propozycja. - Nie ma sprawy. Rzuciłam po prostu taką myśl. Co Clara przyrządza? - zapytała zdawkowo. - Zapach dociera aż tu. Jest boski. - Zupa z kurczęcia, według przepisu jej babci - powiedziała Maria drżącym głosem. - Naprawdę wspaniała. Do tego robi paszteciki podawane na
Anula & pona
gorąco, które pan Kelleher uwielbia. - Czy on zawsze jada sam?Maria skinęła głową. - Na ogół. Wieczorem spożywa kolację w jadalni, razem ze Stevenem. Inne posiłki zanosi mu się na tacy do pokoju, w którym pracuje. - A zabieg w południe? Przed lunchem czy po? Maria nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. - Trzeba więc brać pod uwagę obie możliwości - ciągnęła Jamie. Dziwne - dodała z uśmiechem - jak szybko płynie czas, kiedy człowiek cieszy się życiem. Maria też się uśmiechnęła, choć z wyraźnym przymusem; wstała i ruszyła ku drzwiom.
s u
- Przepraszam, że tak wyszło z tym popołudniem - mruknęła. - Może to
o l a d n
śmiesznie brzmi, ale ja... naprawdę nie mam czasu. - Rozumiem. Wypuścimy się innym razem.
Uciekła korytarzem, chcąc jak najszybciej schronić się w zapewniających bezpieczeństwo czterech ścianach kuchni. Jamie zaś, stojąc przy kominku, utkwiła
a c
zamyślony wzrok w zieleni patio.
Letni księżyc prawie osiągnął pełnię - lśniące srebrem koło na aksamitnej
s
czerni nieba. Na ogromnej kopule nad prerią migotały gwiazdy, miliony gwiazd, podczas gdy jasne łuki zorzy polarnej przekreślały ciemność niczym tęcze świecące nocą.
Jamie zaparkowała wóz w dużym garażu, wyszła na podjazd i zapatrzyła się w niebo. Ogrom przestrzeni w pewnym sensie uspokaja człowieka, minimalizuje jego zmartwienia i troski, stawia je na dalszym planie. Mimo to Jamie czuła się osamotniona, rozdrażniona, bardzo by pragnęła z kimś porozmawiać. Ostatni wieczór z Chadem był koszmarny, przekroczył jej najgorsze oczekiwania. Ciężkim krokiem ruszyła w stronę bocznych drzwi, otworzyła je własnym kluczem i stąpając jak najciszej, udała się do swoich pokoi. Rozległe domostwo pogrążone było w nocnej ciszy, tak głębokiej, że aż świdrującej w uszach. Jak gdyby jego mieszkańcy w ogóle nie istnieli i dom żył swoim własnym,
Anula & pona
tajemniczym życiem. Nagle stanęła w wyłożonym dywanem korytarzu, wstrzymała oddech i zaczęła pilnie nasłuchiwać. Tym razem nie była to gra wyobraźni. Naprawdę usłyszała jakiś dźwięk, delikatny szelest, coś jakby się przesunęło; trudno go było zidentyfikować, dobiegał skądś spoza holu. Próbowała ustalić kolejność własnych doznań. Pierwszym jej wrażeniem było przeczucie dobrej zabawy. Uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie Clarę wędrującą w lunatycznym śnie z aparatem fotograficznym w ręku. Lecz uśmiech zniknął z jej twarzy na myśl o małym Stevenie, Marii, Danielu
s u
pozbawionym wózka, bezradnym, i rabusiach, którzy włamali się do tego luksusowego domu.
o l a d n
Nie namyślając się dłużej, zawróciła bezszelestnie i cichutko, w miękkich trampkach podążyła w stronę holu, cała zamieniona w słuch, wychwytując coraz więcej tajemniczych odgłosów. Prześliznęła się przez hol i pokój do masażu, dotarła do pogrążonego w mroku basenu, przesuwając się wzdłuż ścian zamaskowanych
a c
roślinnością. Panowała tam niczym nie zakłócona cisza; w wodzie odbijało się światło księżyca, który wyglądał jak olbrzymia kula z kutego srebra, migocząca
s
mętnym blaskiem. - Jamie spojrzała na powierzchnię basenu, marszcząc w zaaferowaniu brwi i wstrzymując oddech. Wyraźnie czuła czyjąś obecność, odnosiła wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Przezwyciężając strach, a przede wszystkim mając do siebie pretensję, że pakuje się w podejrzaną sytuację, przesuwała się wzdłuż ściany roślinności; starała się przy tym czynić to możliwie bez najmniejszego szmeru. - Jeszcze jeden krok - rozległ się czyjś spokojny głos - a oboje nabawimy się poważnych kłopotów. Jamie aż podskoczyła, otworzyła usta z wrażenia i zaraz przytknęła dłoń do warg, żeby nie krzyknąć. I ogromna ulga, odetchnęła głęboko. Pod olbrzymią paprocią, niemal tuż przed nią siedział na swoim wózku
Anula & pona
Daniel. Jak rozsądnie zauważył, jeszcze jeden krok i Jamie wpadłaby na niego, potknęła się i prawdopodobnie przewróciła wózek. - Ojej - jęknęła wciąż oszołomiona. - To pan. A ja myślałam... - Przepraszam, że panią przestraszyłem - rzekł serdecznie. - Słyszałem, jak otwiera pani drzwi; byłem w basenie i pomyślałem sobie, że uda mi się po cichu z niego wyjść i ukryć w listowiu, żeby pani nie przestraszyć. Widocznie - dodał z kwaśnym uśmiechem - ile to sobie obliczyłem. - O mało nie umarłam - powiedziała szczerze, odzyskując panowanie nad sobą. - Odebrał mi pan parę lat życia. - Gdy pani sobie obliczy, jaką cenę mają te lata, proszę dać mi znać; postaram się to pani zrekompensować.
s u
Oczy jej przywykły już do mroku i całkiem wyraźnie widziała teraz jego
o l a d n
przystojną, dumną twarz. Wyglądała w świetle księżyca jak wykuta w srebrze, a muskularna pierś,pokryta ciemnym owłosieniem, lśniła kropelkami wody; na pozostałą część ciała narzucił ręcznik.
- Dlaczego wyszedł pan z basenu? - zapytała. - Mam nadzieję, że nie z
a c
mego powodu?
- Owszem - odparł i błysnął w ciemności bielą zębów. - Widzi pani, gdy
s
pływam nocą, nie wkładam kąpielówek." I wolałem, by na początku pracy nie doznała pani szoku z mego powodu. - Coś takiego - mruknęła Jamie. Ku jej absolutnemu zdziwieniu poczuła falę ciepła na policzkach i bardzo była rada ciemności. Podjęła próbę zanalizowania własnych reakcji. Twierdziła dotąd, i powiedziała o tym Danielowi, że po pięciu latach praktyki w tym zawodzie płeć pacjenta czy jego nagość nie odgrywają dla niej żadnej roli. Tymczasem teraz myśl o Danielu Kelleherze, który jest tuż - tuż w świetle księżyca i tylko ręcznik przysłania jego lędźwie, była dla niej, łagodnie mówiąc, niepokojąca. Rozmyślała nad sobą, co też jej się przydarzyło; usiłowała zebrać myśli, wycofać się szczęśliwie na bezpieczny grunt. - Czy miał pan... problemy z zaśnięciem? - zapytała niepewnym głosem. -
Anula & pona
Atak bólu? Potrząsnął przecząco głową. - Na ból pływanie nie pomaga. Ale czasem rozładowuje napięcie psychiczne, gdy pracuję do późna i potem nie mogę zasnąć. - Może i ja spróbuje tej metody - powiedziała posępnie, wpatrując się w migoczącą powierzchnię wody. Daniel spojrzał w zamyśleniu na jej delikatny profil i wyciągnął ramię po stojący w pobliżu wiklinowy fotel. - Niech pani siada - rzekł kurtuazyjnie. Po chwili wahania skorzystała z zaproszenia. Milczała że wzrokiem utkwionym w srebrzystą taflę wody.
s u
- Pora raczej późna na wykład o ćwiczeniach dla kobiet w ciąży, nie sądzi pani? - zapytał ostrożnie.
o l a d n
Popatrzyła na niego odrobinę zakłopotana.
- Wykład skończył się parę godzin temu. Byłam później ... Miałam randkę. Znów spojrzał ukradkiem na jej pełną napięcia, smutną twarz. - Widzę, że się nie udała - w jego głosie zabrzmiała zadziwiająca
a c
delikatność.
- Coś w tym sensie - rzekła ponuro. Obróciła się, by spojrzeć swemu
s
szefowi prosto w twarz. - Zerwaliśmy ze sobą. Koniec, kropka. - Aha. - Milczał chwilę. - Z pani czy z jego inicjatywy? - Z mojej - odparła. Była zbyt zaabsorbowana własnymi odczuciami, by zauważyć, jak opalone na brąz ręce Daniela rozluźniają nagle uchwyt na poręczach wózka. - Zanosiło się na to od dłuższego już czasu - ciągnęła - ale gdy wreszcie do tego doszło, człowiek czuje się tak jakoś... - Przerwała, siląc się na uśmiech. Przepraszam - powiedziała nagle. - Jeden z pańskich warunków, gdy przyjmował mnie pan do pracy, polegał na tym, że nie wolno mi pana wprowadzać w tajniki mojego życia. I cóż ja robię już następnego wieczoru? Opowiadam panu o swoim życiu osobistym. Proszę mi wybaczyć. - To zupełnie inna sprawa - rzekł z naciskiem. - Ja panią zapytałem. - Tak, faktycznie. Bardzo to miłe z pana strony, że interesuje się pan moimi
Anula & pona
problemami - skwitowała, spoglądając pustym wzrokiem na taflę basenu. - Po powrocie do domu czułam się taka nieszczęśliwa, a teraz, skoro mogłam się przed panem wygadać, jest mi o wiele lżej. - Powiedziała to pani tak naturalnie. - Co mianowicie? - Powiedziała pani: po powrocie do domu. Zabrzmiało to tak szczerze. Czy rzeczywiście czuje się pani tutaj jak u siebie w domu? - Tak - odparła z namysłem. - Chyba tak. W ciągu dzisiejszego wieczoru, nawet wtedy gdy mi było najciężej, przyłapałam się na tym, że myślę o tym domu jak o swoim. - Wskazała dłonią basen, pokój zabiegowy, solarium z pięknym
s u
widokiem na olbrzymi obszar nieba i światła miasta wieczorem. - I teraz też myślę z przyjemnością, że wróciłam do domu - zakończyła.
o l a d n
- Cieszę się - oznajmił Daniel.
Siedzieli jakiś czas bez słowa, nie patrząc na siebie. Ale Jamie ze wzmożoną siłą odczuwała jego obecność: wyniosły, srebrny od księżycowego światła profil, mocno zarysowane kości policzkowe oraz zmysłowe, o ładnym wykroju usta.
a c
Przebiegł ją dreszcz. Daniel spojrzał na nią zaniepokojony. - Jest pani chłodno?
s
- Nie, nie. Czuję się świetnie. Pomyślałam tylko... - Urwała i po chwili podjęła wątek: - Pomyślałam sobie o tym, co mi pan powiedział o Marii. I chyba ma pan rację. Zachodzi
poważne podejrzenie, że cierpi na agorafobię. Daniel zafrasował się. - Przypuszczałem, że taką wyda pani opinię. Jak pani sądzi, czy można by jej jakoś pomóc? - Nie wiem. Na pewno nie należy jej namawiać do wyjścia. Obrzucił Jamie szybkim spojrzeniem. - Widzę, że ma pani wątpliwości. - Owszem, mam. - Przygryzła wargę. Wzrok miała zatroskany. - Często stykam się z różnego rodzaju problemami. Ludzie wciągają mnie w swoje sprawy, tkwię w ich życiu i czasem odnoszę wrażenie, że byłoby lepiej i dla nich, i dla mnie, gdybym ograniczała się do czynności czysto zawodowych. Rozumie pan, co
Anula & pona
mam na myśli? Skinął twierdząco głową. - Jest pani osobą bardzo sympatyczną. I rozumiem, że wyzwala to w ludziach potrzebę zwierzenia się z własnych trudnych problemów. Jamie miała ponurą minę. - Jeżeli nie chce się pani angażować w chorobę Marii, nie musi pani. - Ale ja chcę! - wybuchła. - I w tym właśnie tkwi sęk. Bo ja zawsze chcę się angażować, nawet jeśli zdaję sobie sprawę, że będę tego żałować. Daniel uśmiechnął się. - Późno już, a pani jest zmęczona. Prześpimy się z tym problemem, dobrze?
s u
Przeczytam coś na ten temat i może podsunę pani jakąś myśl. O to samo proszę panią. Po paru dniach porównamy nasze wnioski i zastanowimy się, co da się
o l a d n
zrobić dla biednej Marii, i czy w ogóle są jakieś szanse. Słusznie rozumuję? Jamie wstała z fotela. Jej wysoka, gibka sylwetka zarysowała się zgrabnie w księżycowym świetle.
- Jak najbardziej. Dobranoc panu. Do jutra rana. Kiedy mijała jego wózek,
a c
chwycił ją za rękę. Stanęła zaskoczona i spojrzała na niego. Serce rozszalało się w niej, gdy poczuła jego mocną, szorstką dłoń na swoim nagim przedramieniu.
s
- Okoliczności są niezwykłe - zaczął - i pani jest osobą niezwykłą. Chciałbym, za pani pozwoleniem, złamać pewną zasadę, jaką sobie narzuciłem. - Jaką? - zapytała, pochłonięta własnymi burzliwymi myślami. - Chciałbym mówić pani po imieniu. I wzajemnie. Jeżeli mamy zostać współpracującymi ze sobą doradcami - ciągnął wesoło - to bądźmy na mniej oficjalnej stopie. Jak pani się na to zapatruje? Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, które w świetle księżyca wydawały się jeszcze większe. - Nie wiem, czy potrafię... - Spróbuj - rzekł z werwą i zwolnił z uchwytu jej ramię. - Powiedz do mnie „Daniel". - Ale to wygląda... - szepnęła, patrząc na niego z góry.
Anula & pona
- Dobrze, Danielu - dokończyła miękko. - No widzisz. I nic się nie stało. A teraz, Jamie, powiemy sobie dobranoc, bo chcę jeszcze trochę popływać i nie możemy u progu naszej przyjaźni wprawiać się w zakłopotanie, prawda? Uśmiechnął się z błyskiem złośliwości w oku. Jamie skinęła głową, przełknęła ślinę i szybkim krokiem pomaszerowała brzegiem basenu. Znowu własne odczucia wprawiły ją w zdumienie; nie mogła się wręcz nadziwić, że wizja jego nagiego ciała zanurzającego się w basenie, jego silnych ramion rozgarniających wodę w świetle księżyca, tak głęboko ją poruszyła, zakłóciła jej spokój.
s u
Przynajmniej, myślała, przemykając korytarzem do swoich pokoi, dzięki tej niespodziewanej rozmowie dokonała się jedna ważna rzecz. Wszystkie przykre
o l a Rozdział 6 d n a c s
myśli dotyczące Chada uleciały jej z głowy.
Jamie przewiozła leżankę do szklanych drzwi w solarium, które rozsunęły się automatycznie na całą szerokość. Minęła je szczęśliwie i podążając za wózkiem Daniela, weszła w nagrzany cień patio.
- Tak jest dobrze? - zapytała, zatrzymując leżankę przy niskim kamiennym murku. Rozciągał się stąd równie oszałamiający widok na miasto i okoliczne wzgórza. - Może bardziej pod drzewami - zaproponował Daniel. - Żebyś się tak nie zgrzała jak poprzednim razem. - Słusznie - odparła, popychając leżankę bardziej w cień. - Teraz jest dobrze. Przyjemnie, chłodno i wspaniały widok. Popatrz, jak wyraźnie widać dzisiaj góry. Jakie są piękne, prawda? - Prawda - powiedział z roztargnieniem. Nie patrzył na góry. Obserwował
Anula & pona
twarz Jamie oraz jej wysoką, zgrabną sylwetkę. Nieświadoma jego myśli zajęta była właściwym ustawianiem leżanki; żeby znajdowała się w cieniu i pozwalała jej na swobodę ruchów podczas pracy. Obniżyła wysokość i zacisnęła hamulce. - Okay - powiedziała w końcu. - Gotowe. Przyglądała się Danielowi, który mając na sobie tylko szare spodenki gimnastyczne, podniósł się z wózka i zsunął na pokrytą skórą leżankę. Twarz miał ściągniętą od ogromnego wysiłku, gdy unosił się do góry, ustawiając w pozycji siedzącej bezwładną dolną część ciała. Następnie odpowiednio ułożył swoje nieruchome nogi. Obserwowała go w milczeniu, wiedząc, że jej pomoc jest zbędna.
s u
Wyobraziła sobie mimo woli, jak musiał wyglądać przed wypadkiem, gdy te jego długie nogi były tak samo sprawne jak ramiona.
o l a d n
Wysoki, smukły i silny, o zwinnych ruchach i nieodpartym uroku osobistym. Zadrżała raptem w tym upale i potarła dłońmi swoje nagie ramiona. - Gotowe! - powtórzyła z werwą, sięgając do szafki po tubę z kremem. Najpierw lewa noga.
a c
Zamknął oczy, głowę wsparł na dłoniach. Jego cała twarz pokryta była cętkami cieni liści. Zerknęła na niego z ukosa,zafascynowana gładkością jego
s
twarzy, ciemnym pasmem gęstych włosów, opadających na śniade czoło, wypukłym kształtem dolnej wargi.
Pracowała wytrwale, a własne myśli i reakcje wywoływały w niej lęk. Jak bardzo by pragnęła nachylić się i pocałować te jego zmysłowe usta. Odwróciła wzrok, starając się zanalizować swoje reakcje i przejąć nad nimi kontrolę. Po pierwszych dwóch dniach zapadła decyzja, że godzinny masaż w południe będzie się odbywać w patio, i właśnie w tym otoczeniu ogarniały Jamie dziwne, prawie nie do opanowania pokusy. Być może ma to związek z błogim nastrojem tego pomieszczenia, myślała; orzeźwiający zapach powietrza, jednostajne brzęczenie owadów. Piękno owych wczesnych letnich dni i uroda tego miejsca uderzały do głowy, miały jakąś hipnotyczną moc.
Anula & pona
Jednakże nie tłumaczyło to w żadnej mierze tego niesamowitego zafascynowania owym mężczyzną, jej gwałtownie rosnących pragnień. Myślała o Chadzie, o jego zgrabnym, silnym ciele, i uświadomiła sobie raptem, że nigdy w trakcie całego wspólnie spędzonego czasu nie czuła do niego takiego pociągu seksualnego, jaki czuła do mężczyzny, którego właśnie masowała. Przyczyna tkwiła w niej samej - zdawała sobie z tego sprawę. Nastąpiła w niej dziwna zmiana osobowości, coś, czego nie potrafiła wytłumaczyć i o czym nawet niechętnie myślała. Daniel nie zawinił tu w najmniejszym stopniu. Nie uczynił niczego, co by mogło w niej wzbudzić takie uczucia. Po początkowych utarczkach zaakceptował ją całkowicie i był nadzwyczaj uprzejmy, przyjacielski i
s u
delikatny, a zarazem pogodny i pełen rezerwy, co zazwyczaj ułatwia stosunki między pacjentem a terapeutą. Wiedziała, że to ona ponosi winę za wszelkie błędy,
o l a d n
burzące układ zachowania. Musiała coś z tym zrobić.
- Czy wszystkie drzwi są zamknięte? - zapytał Daniel, mrugnąwszy do niej konspiracyjnie. - Możemy porozmawiać?
Jamie rozejrzała się dokoła: rzuciła okiem na szklane drzwi prowadzące z
a c
patio do jej pokoju, do solarium i części mieszkalnej domu.
- Tak, zamknięte - rzekła lekkim, wesołym tonem, starając się zatuszować
s
swoją ekscytację. - Jeżeli w patio nie założony jest podsłuch, to możesz mówić bez obawy.
Roześmiał się.
- Wyobrażasz sobie małe pomieszczenie zaopatrzone w aparaturę podsłuchową, tak jak w filmach sensacyjnych nadawanych w telewizji? I na przykład sytuację, kiedy Clara wraz z Hiro, otoczeni mnóstwem odbiorników, siedzą tam ze słuchawkami na uszach, wyławiając prywatne rozmowy domowników? Oczyma wyobraźni Jamie zobaczyła tę zabawną scenę jak na dłoni i razem się roześmieli, lecz raptem śmiech zniknął z jej twarzy. - Wczoraj wieczorem byłam w śródmieściu, w bibliotece - powiedziała. A ty?
Anula & pona
- Dzwoniłem do paru znajomych - rzekł odrobinę wymijająco - i zdobyłem trochę informacji. - Coś nowego? Potrząsnął głową, skrzywiwszy się nieco, bo za mocno nacisnęła mu na nerw powyżej biodra. - Zabolało? - zapytała szybko. - Trochę. Pracowała dalej w milczeniu. - Wiadomo o agorafobii tyle - ciągnął - że jest to dolegliwość uciążliwa. Cierpiący na nią ludzie boją się wychodzić z domu, są bowiem święcie przekonani, że za progiem spotka ich nieszczęście. Przyczyna tkwi....
s u
Rzucił pytające spojrzenie, czekając na jej słowa, jak gdyby była egzaminującym inteligentnego ucznia profesorem. Uśmiechnęła się.
o l a d n
- W chorobliwej nieśmiałości - dopowiedziała skrzętnie. - Powiązanej być może z jakimś urazem doznanym w przeszłości, który według wszelkiego prawdopodobieństwa został zapomniany, ale skutek w ten właśnie sposób się przejawił.
a c
Zgodził się z nią.
- A jaka terapia? - zapytał.
s
- Praca nad sobą.
Roześmiał się i przekręcił zwinnie na brzuch. - Prosta kuracja - zauważył wesoło. - Za cztery tysiące dolarów. - Gdybyż to było takie proste - rzekła. - Biedna Maria. Przystąpiła do masażu polegającego na ucisku czułych miejsc w zgięciu kolan; zerknęła przy tym na jego szerokie brązowe bary, zachwycając się ciemnymi włosami, sięgającymi nasady karku. - Ale jak to leczyć? - Głos miał stłumiony, bo głowę trzymał na zgiętych ramionach. Uśmiechnęła się pod nosem, rada grze, jaką prowadzili. Starała się uporządkować myśli pod tym kątem.: - Po pierwsze, pacjent musi uświadomić sobie problem oraz fakt, że
Anula & pona
potrzebna mu jest pomóc. Po drugie, przyjaciel bądź terapeuta ofiarowuje mu wsparcie. Po trzecie, standardowe poczynania powinny być w miarę potrzeb uzupełniane. Pacjent, pokonując lęk na małym odcinku, odczuwa stopniowo coraz mniejsze zagrożenie, potem wkracza w sytuację jego zdaniem groźniejszą przy znacznie mniejszym napięciu lękowym. Czy odczuwasz tu ból? - Na plecach w stronę karku. - Tu? - zapytała, uciskając płaską dłonią zwój mięśni przy kręgosłupie. - Tak, tutaj. Przerwała masaż, podparła się pod boki i spoglądała na niego z uwagą. - Nie powinno boleć. Czy znowu podnosiłeś te ciężary w siłowni? Obrócił głowę i łypnął na nią okiem. - Tylko przez krótką chwilę - wyznał.
o l a d n
s u
Patrzyła na niego z marsem na czole. Jego twarz wyrażała pełną namaszczenia skruchę, ale w oczach dojrzała iskierki śmiechu.
- Ostrzegam cię, Danielu, że rzucę tę robotę. Ja robię wszystko, by utrzymać twoje ciało w dobrej kondycji, podczas gdy ty z uporem godnym lepszej
a c
sprawy działasz na jego szkodę.
- Nie wygłupiaj się. Obiecuję, że się poprawię. Podejrzliwość jej nie malała.
s
- Obiecujesz? - Solennie.
- W porządku - powiedziała bez przekonania i wróciła do pracy, traktując już z większą ostrożnością te mięśnie, które sam sobie nadwerężył. - Wracając do tematu: co możemy dla niej zrobić? - Bo ja wiem - odparła. - Można by poprosić o pomoc profesora terapeutę, ale to cholernie kosztowne, ponadto jeśli Maria go nie zaakceptuje, nic to nie da. - Namyślała się chwilę. - Może najpierw ja się do tego wezmę. Wyczuwam, że ona mnie lubi. Daniel uśmiechnął się i spojrzał na nią z dołu. - Czy jest taki ktoś na świecie, kto ciebie nie lubi? Jamie pomyślała o ostatnim wieczorze z Chadem, o jego
Anula & pona
przystojnej twarzy czerwonej z wściekłości i doznanej zniewagi, i aż chłód przebiegł jej po plecach. Starając się zachować lekki ton, rzekła: - O, znalazłoby się parę osób. - Zaczniesz chyba od tego. - mówił, ignorując jej ostatnie słowa - że postarasz się uzmysłowić Marii ten problem, Jak się do tego zabierzesz? - Zastanawiam się - odparła w zadumie. - Coś wymyślę. Popatrzyła na jego ciemną głowę, spoczywającą na zgiętych muskularnych ramionach. - Ci ludzie, do których dzwoniłeś - zaczęła swobodnie. - Ci, u których zasięgałeś informacji. Czy to są twoi stali konsultanci literaccy? Obrócił się nagle na plecy i spojrzał na nią uważnie. Jego czarne oczy przewiercały ją na wylot.
s u
- A więc wiesz - powiedział powoli. Skinęła głową, przygryzając wargę.
o l a d n
- Znudziło mi się udawanie, że nie wiem. Powinniśmy być wobec siebie szczerzy. - Kto ci powiedział?
- Nikt. Sama się domyśliłam. Wiedziałam, że jesteś pisarzem, uznawanym,
a c
poczytnym, i zbieżność nazwisk była zbyt... - Jak na to wpadłaś?
s
- Och, daj spokój - jęknęła, patrząc na niego sceptycznie. - Kto by nie wpadł? Dan Kelly jest od lat jednym z moich ulubionych pisarzy. Jak bym mogła sobie tego nie skojarzyć? Leżał teraz całkiem rozluźniony. Jamie przypatrywała się mu ukradkiem, zadowolona, że najwyraźniej nie ma jej tego za złe. - Jednym z twoich ulubionych pisarzy, powiadasz? - powtórzył z zadumą w głosie, wpatrując się w cętki cienia nad głową. - Oczywiście. Ubóstwiam każdą z jego... - Roześmiała się krótko, z niejakim zakłopotaniem. - Każdą z twoich książek - poprawiła się. Patrzył na nią w milczeniu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - W gruncie rzeczy - odezwała się niezbyt pewna siebie - to najbardziej lubię „Astrakhan". Moim zdaniem to wspaniała książka.
Anula & pona
Przepadam za nią. Zupełnie nieoczekiwanie twarz jego rozjaśnił uśmiech, radosny, chłopięcy, który zawsze ją rozbrajał. - Mnie też się podoba - powiedział. - Lubiłem ją pisać. Mieszkałem pół roku w małej wiosce wśród gór w Nepalu, poznawałem okolicę i stałem się jednym z tych ludzi. Jest wśród nich wielu fantastycznych gawędziarzy, a ich święta i obrządki są wręcz niewyobrażalnie piękne. Jamie zginała i rozprostowywała jego nogi całkiem mechanicznie. Spojrzenie miała rozgorączkowane. - Cudowna przygoda - rzekła. - Nic dziwnego, że książka tchnie taką
s u
prawdą. - Milczała chwilę. - Czy zawsze dokonujesz tego typu wizji lokalnych? Skinął głową.
o l a d n
- Dokonywałem. Zupełnie co innego, kiedy nabywa się wiedzę z drugiej ręki. Chyba że bierze się na warsztat inną epokę, wtedy znacznie trudniej o realia. Zwiedziłem cały świat, przebywałem w najdziwniejszych, zapomnianych przez Boga i ludzi miejscach...
a c
Nagle urwał, wpatrzony w zieleń listowia nad głową. - Ale teraz już nigdzie nie jeździsz - powiedziała łagodnie. - Teraz inni
s
ludzie zbierają dla ciebie informacje.
- Tak. - Głos jego zabrzmiał szorstko. - Teraz mam stałych konsultantów, którzy w razie potrzeby dostarczają mi niezbędnych danych. Spojrzała w dół, trochę speszona jego chłodem, który stanowił silny kontrast z poprzednią, pełną ciepła serdecznością. - Dlaczego - zaczęła ostrożnie - przestałeś podróżować i zbierać informacje samodzielnie? - Nie udawaj naiwnej, Jamie - rzekł zniecierpliwiony. - To do ciebie nie pasuje. Popatrzyła na niego zamyślona, nie przyjmując do wiadomości jego ostrego tonu. - Nie mam takiego zamiaru - oświadczyła. - A może jakaś rzecz uszła
Anula & pona
mojej uwagi? Zwrócił ku niej wzrok, zaskakując ją błyskiem gniewu w lśniących czarnych oczach. - Nie pojmuję twojej ignorancji - rzekł oschle. - W końcu wyczuwasz pod dłońmi, jak sytuacja wygląda, prawda? - Danielu, jak dobrze wiesz, ludzie niepełnosprawni podróżują. Ze wszystkim dają sobie radę. Mają wszelkie udogodnienia... - Oczywiście - przerwał z goryczą. - Wszelkie udogodnienia dla osób niepełnosprawnych. Więc jestem jedną z tych osób korzystających ze specjalnych udogodnień, kimś, kto czeka na pomoc i litość innych ludzi. Dziękuję bardzo. Wolę pozostać w domu.
s u
Jak Maria? - pomyślała Jamie. Czy to właśnie masz na myśli? Że łatwiej
o l a d n
jest ukryć się przed światem niż ryzykować narażanie się na zagrożenia poza domem?
- Każdy wie swoje - powiedziała, zdobywając się na obojętny, pogodny ton. - Ale gdybym była na twoim miejscu, gdyby podróże wiązały się z
a c
charakterem mojej pracy, a pozycja i finanse umożliwiały mi ich odbycie... Uśmiechnęła się zadyszana, bo właśnie z całą energią wycierała mu ręcznikiem
s
nogi. - Jedno ci powiem: nigdy w życiu nie zapłaciłabym nikomu za odbywanie podróży w moim imieniu.
Patrzył, jak przetacza wózek w pobliże leżanki i zaciąga hamulce. Wyraz gniewu zniknął z jego twarzy. Pojawił się pełen zadumy smutek, który tak często na niej gościł, gdy nikogo przy nim nie było. Usiadł, chwytając się niklowanych poręczy, przemieścił się ostrożnie na wózek i znowu wzrok jego spoczął na Jamie. - Łatwo ci mówić - powiedział w końcu. - Liczysz sobie prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, jesteś silna jak lwica i masz wdzięk lwicy. Możesz jechać wszędzie i robić wszystko. Gdybyś tkwiła na tym wózku i z niego patrzyła na świat, miałabyś prawdopodobnie inne spojrzenie na wiele spraw. Zawrócił i odjechał - przez patio, solarium, zniknął jejz oczu w pokoju
Anula & pona
zabiegowym, skąd udał się do swojej samotni na górze. Jamie odprowadzała go wzrokiem, rozmyślając o tym, co powiedział; zastanawiała się, czy istotnie, gdyby znalazła się w jego sytuacji, jej ogląd świata byłby inny. Trudno przewidzieć, pomyślała ze smutkiem. Nikt nigdy nie wie, jak zachowa się wobec nieszczęścia, dopóki nie przekona się o tym na własnej skórze. Zatopiona w rozważaniach, doprowadziła do porządku solarium, rzuciła tęskne spojrzenie na rozsłoneczniony świat za oknami i skierowała się do kuchni na lunch. Było piątkowe popołudnie - minął już prawie tydzień od tej kłopotliwej
s u
rozmowy z Danielem. Dzień był ponury i niespokojny. Ołowiane chmury gromadziły się nad miastem, silny wicher prerii wył i jęczał za oknami, zacinając
o l a d n
od czasu do czasu deszczem, którego wielkie krople waliły w szyby.
Jamie siedziała po turecku na dywanie w swoim pokoju dziennym, wśród splątanych motków kolorowej włóczki. Gazowy kominek wytwarzał w pokoje przytulny nastrój. Dziewczyna upajała się tą domową, ciepłą atmosferą.
a c
Obok niej Maria, siedząc w fotelu, oddawała się rozkosznemu lenistwu; chrupała prażoną kukurydzę i śledziła przebieg dyskusji na ekranie małego
s
telewizora Jamie. Miała na sobie białe domowe spodnie i czerwony sweter, podkreślający delikatne piękno jej białej cery, ciemnych włosów i oczu. Jamie patrzyła na nią z zachwytem, myśląc o tym, jak ta dziewczyna ładnie wygląda, kiedy jest zrelaksowana, na pełnym luzie. - Już to zrobiłam - powiedziała Jamie. - Co dalej? Wyciągnęła w stronę Marii robótkę szydełkową z jasnożółtej wełny. Maria pochyliła się, by obejrzeć efekt jej pracy. - A teraz - rzekła - połącz oba końce. Potem przerób łańcuszkiem i dalej następny ścieg. O tak - pokazała. Jamie skinęła głową i patrząc w przestrzeń, wzięła z miseczki Marii garść prażonej kukurydzy. - Już wiem - powiedziała nagle. - Ten ścieg wyznacza kąty, tak?
Anula & pona
- Uhm. W ten sposób powstaje kwadrat; stale powtarzasz ten ścieg na rogach, przybierając oczka na każdym boku. - Pojęłam! - wykrzyknęła zadowolona Jamie. - Będę teraz umiała robić poduszki, szale, narzuty. - Ile ty masz w sobie energii, Jamie - zauważyła Maria z uśmiechem. Komu przyszłoby do głowy, by od razu po nauczeniu się szydełkowania brać się do robienia narzut. Jamie zachichotała, ale w jednej chwili uśmiech znikł z jej twarzy. - Co robisz jutro, Mario? - zapytała od niechcenia, niby koncentrując się na szydełkowaniu. - Dlaczego pytasz?
s u
- Jutro jest sobota. Może masz jakieś plany? Maria potrząsnęła przecząco głową.
o l a d n
- Jak zwykle... nic specjalnego - powiedziała wymijająco. - Aty? - Ja idę do brata. Pamiętasz, opowiadałam ci o Terrym i Doreen? - I są tam dzieciaczki, tak? - zapytała tęsknym głosem.
a c
- Aha. Cała piątka. Terry i Doreen zabierają jutro po południu trójkę starszych do cyrku, a ojciec idzie na brydża, więc przez parę godzin przypilnuję
s
dwójki najmłodszych:Miriam i Dougiego. Ona ma trzy latka, a on dziewięć miesięcy. Naprawdę słodkie maluszki.
Na szczupłej, delikatnej twarzy Marii pojawił się marzycielski, przepojony tęsknotą wyraz, aż przykro było patrzeć. - Pokochałabyś je - dodała Jamie. - Są takie urocze. Maria patrzyła na przyjaciółkę zbolałym wzrokiem. Westchnęła ciężko. Jamie odłożyła na bok robótkę, błyskawicznie podeszła do niej i objęła szczupłe ramiona Marii. Ta pochyliła się bezwładnie do przodu i ukryła twarz w dłoniach. Jamie podtrzymała ją, czekając, aż minie pierwszy atak bólu. - Mario - szepnęła - spójrz na mnie. Maria bez słowa uniosła powoli głowę. Policzki miała mokre od łez. - Ty nigdy nie wychodzisz, prawda? - zapytała łagodnie Jamie. - Boisz
Anula & pona
się opuszczać dom? Maria przełknęła ślinę, skinęła głową i znowu ukryła twarz w dłoniach. - To jest... naprawdę straszne - szepnęła zdławionym głosem. - Tak jakbym była w pewnym sensie nienormalna. Po prostu nie mogę. - Słuchaj, co ci powiem - rzekła Jamie z nagłą stanowczością. Wysłuchasz mnie? Maria przytaknęła, odwracając głowę. - Po pierwsze, nie jesteś nienormalna - oświadczyła Jamie. - W najmniejszym stopniu. I nie jesteś w tej dolegliwości odosobniona. W gruncie rzeczy mnóstwo ludzi na to cierpi. Ma to nawet swoją nazwę: agorafobia.
s u
Maria obróciła się ku niej ze zdumieniem, jej czarne oczy były szeroko otwarte. - Co? Coś ty powiedziała?
o l a d n
- Powiedziałam - powtórzyła cierpliwie Jamie - że wielu ludzi boi się wychodzić z domu. Jest to kliniczny przypadek zwany agorafobią. - Twierdzisz więc - wyszeptała Maria z nie malejącym zdziwieniem - że
a c
nie tylko ja taka jestem? Że inni ludzie też tak to odczuwają? - Mnóstwo osób - odparła Jamie z ożywieniem. - I można im pomóc.
s
Wielu ludzi wyleczyło się z tej choroby.
Maria usiłowała zebrać myśli. Zastanawiała się nad tym, co usłyszała. - Nie miałam pojęcia. Uważałam zawsze, że tylko ja mam bzika na tym punkcie. - Z werwą obróciła się w stronę Jamie. - Mówisz, że inni wyleczyli się z tego? Przezwyciężyli to w sobie i wychodzą normalnie z domu? - Oczywiście. - Ale... w jaki sposób? - spytała zacinając się. - Jamie, ja próbowałam. Tyle razy. Nawet sobie nie wyobrażasz. Od lat... nie mogę już... Starałam się przemóc to w sobie, lecz jak tylko przekroczę próg, nawet o kilka centymetrów, dostaję zawrotu głowy, zapiera mi dech w piersi i czuję się tak, jakbym miała zaraz zemdleć albo się udusić... - Urwała, drżąc na całym ciele. Jamie przytuliła ją mocno.
Anula & pona
- Nic w tym dziwnego, Mario - powiedziała z czułością. - Ogromnie ciężko jest poradzić samej sobie. Pierwszy krok jesf najgorszy i dlatego niezbędna jest pomoc drugiego człowieka. - Nikt nigdy mi jej nie ofiarował - wyznała szczerze. - Moja mama umarła wkrótce potem, jak przyszłam tu do pracy, a siostry mieszkają tak daleko stąd... Ten dom jest właściwie moim domem, wszystkim, co posiadam. - Spojrzała na Jamie z dziecięcą bezradnością. - Myślisz, że mogłabyś mi pomóc? - Tak - odparła Jamie z uśmiechem. - Pomogę ci. Będę ci pomagać przez cały czas. - Co tu się dzieje?
s u
Obie dziewczyny odwróciły się spłoszone na dźwięk znanego im szorstkiego
o l a d n
głosu. W progu stała Clara z przewieszonymi przez szyję kilkoma aparatami fotograficznymi.
Maria popatrzyła na nią nieśmiało, zarumieniła się zakłopotana. Jamie natomiast przeczołgała się do swego miejsca na dywanie, przesyłając starszej
a c
kobiecie idylliczny uśmiech.
- Maria uczy mnie szydełkowania - oświadczyła, unosząc w górę kawałek
s
żółtej dzianiny. - A jak już posiądę tę sztukę - dodała wesoło - to zrobię ci pokrowce na wszystkie aparaty i Wielką torbę na inny sprzęt. Clara nie odrywała jednak od Jamie surowego spojrzenia. - Zrobię je chyba - ciągnęła Jamie z miną niewiniątka, pochłonięta robótką - z jaskrawozielonej albo pomarańczowej włóczki, żebyś była z daleka widoczna. Dość już tego tajemniczego pstrykania jak z ukrytej kamery. Zupełnie nieoczekiwanie Clara parsknęła śmiechem, a Maria jej zawtórowała. Jamie także wyszczerzyła zuchwale zęby. - Co o tym sądzisz, Claro? - zapytała. - Sądzę, że nie grzeszysz uprzejmością - odparła Clara, ściągnąwszy usta. - Pomyślałam sobie, że skoro na dworze jest tak zimno i nieprzyjemnie, to mogłybyśmy spędzić miłe popołudnie przy kawie i świeżej szarlotce. Niedługo
Anula & pona
wyjmuję ją z piekarnika. Chodźcie. Jamie odłożyła skwapliwie robótkę i obie z Marią podążyły za Clarą, przecinającą dziarskim krokiem hol. Maria już teraz wygląda inaczej, pomyślała Jamie. Młodziej, radośniej, idzie lżejszym krokiem, ochoczo. Nagle jej twarz zachmurzyła się, a na czole pojawiła się zmarszczka; aby tylko ta jej chęć niesienia ludziom pomocy była proporcjonalna do możliwości. - Był tam słoń - opowiadał dziadkowi rozemocjonowany Sean. - Stał na podwyższeniu i machał łapą. - Naprawdę? - zapytał Kevin O'Rourke, wsuwając zręcznie łyżkę zmiksowanego banana do ust małego Dougiego.
s u
- Żal mi było tego słonia - mruknęła Teresa do siedzącej obok Jamie. Jamie popatrzyła na rude kędziory bratanicy i zasmuconą piegowatą buzię. - Dlaczego, Tessie?
o l a d n
- Bo go zmuszają do wygłupiania się - odparła ponuro. - Ubieraj ą go w ten śmieszny strój, kładą mu na głowę idiotyczne ozdóbki. Ręczę, że nienawidzi tego wszystkiego.
a c
Jamie milczała, ale rozumiała świetnie odczucia dziecka. Gdy była mała, też cierpiała z powodu upokorzeń, jakie muszą znosić zwierzęta w cyrku i nie
s
rozumiała dzieci, które zachwycały się tresurą.
- Mnie podobały się konie - zwierzył jej się nieśmiało mały Kevin, siedzący po drugiej stronie Jamie. - Były białe i na łbach miały pióropusze. Wyglądały przepięknie.
Jamie uśmiechnęła się do małego i, gładząc go po gęstych włosach, patrzyła nań w zamyśleniu. Taki subtelny, mały chłopczyk, zupełnie jak Steven. Przyszedłbyś do mnie którejś soboty? - zapytała nagle. - Pobawiłbyś się ze Stevenem. Co ty na to? Oczy Kevina zaokrągliły się. - Z tym chłopcem, co mieszka w dużym domu? Jamie skinęła głową. - Jest o parę lat od ciebie starszy, ale jesteście bardzo do siebie podobni. Świetnie bawilibyście się razem.
Anula & pona
Błękitne oczy Kevina rozbłysły z emocji i w milczeniu zaczął się bujać na krześle. - Może za kilka tygodni, na początku wakacji - ciągnęła Jamie. - Jak skończy się szkoła, to Steven będzie już kompletnie samotny, zdany całymi dniami tylko na siebie. - Ciociu Jamie! Ciociu Jamie! - urażone starsze dzieci podniosły wrzask. Ja też, ciociu! Ja też chcę iść do tego dużego domu! Oczy Kevina napełniły się łzami, które po chwili zaczęły spływać po jego pucołowatych policzkach. Zawsze tak było: gdy on dostał coś tylko dla siebie, zaraz pojawiały się jego siostry i bracia, aby mu to coś odebrać. Jamie jednak stanowczo zaprotestowała:
s u
- Bardzo mi przykro, moi drodzy, ale ja zapraszam tylko Kevina. Gdybym
o l a d n
zabrała was wszystkich, na pewno wylano by mnie z pracy.
Uśmiechnęła się na widok rozpromienionej buzi Kevina, która wyrażała również dumę; ignorując starsze rodzeństwo, wrócił do jedzenia zapiekanych ziemniaków.
a c
Jamie odczuwała jednak pewien niepokój; wprawdzie jej stosunki z Danielem były teraz o wiele lepsze i bardziej bezpośrednie niż na początku, lecz
s
zaproszenie bratanka to tak czy owak krok ogromnie ryzykowny. Byłoby to bo wiem jawne naruszenie warunków. Postąpiłaby wbrew wyraźnemu poleceniu szefa, toteż musiałaby się liczyć z wszelkimi nieprzyjemnymi konsekwencjami tego przedsięwzięcia.
- Jak ci tam idzie? - zapytał Terry. Jamie zaczęła opowiadać o swojej pracy, o Japończyku, Clarze i Marii, o bogactwie tego domu; opowiadała o tym, gdzie pracuje i na czym jej praca polega, starając się nie narazić na szwank prywatności Daniela. Trójka dorosłych słuchała z zapartym tchem, ale dzieciaki ulotniły się jedno po drugim, by obejrzeć sobotni program telewizyjny. Kevin O'Rourke wstał ciężko od stołu, wyciągnął wnuczka z jego przytulnego gniazdka na wysokim dziecinnym foteliku i ruszył za dziećmi,
Anula & pona
uśmiechnąwszy się uprzednio do trójki przy stole. Terry, Doreen i Jamie odetchnęli z ulgą po odejściu dzieci, rozkoszując się ciszą i spokojem, jakie nagle zapanowały w kuchni. Doreen nalała po jeszcze jednej filiżance kawy. - Wyglądacie na absolutnie wykończonych - powiedziała Jamie. - O Boże - rzekł Terry z głębokim westchnieniem - wolałbym pełnić dodatkowy dyżur i uśmierzać zamieszki, niż iść do cyrku z trójką własnych dzieciaków. Jamie roześmiała się. - Następnym razem zrobimy inaczej - zaproponowała. - Wy zostaniecie w
s u
domu z maluchami, a ja z dużymi pójdę do cyrku. Już się cieszę na tę perspektywę. - Słyszysz, co ona mówi - zwrócił się Terry do żony, zabawnie uniósłszy w
o l a d n
górę brwi. - Kompletna wariatka. Stale ci to powtarzam".Doreen uśmiechnęła się, lecz zwróciwszy się do Jamie, spoważniała nagle.
- Mam nadzieję - rzekła z zafrasowaną miną - że wizyta Kevina nie narazi cię na kłopoty. Wspominałaś, że twój szef wyklucza wszelkie odwiedziny.
a c
- Trochę już zmiękł. - . Jamie wzruszyła ramionami. - Zresztą jeden mały chłopiec, co to znowu za gość! Przypuszczam, że jeśli zadbam, by ta wizyta w
s
niczym mu nie przeszkodziła, nie naruszyła jego spokoju, to nie będzie miał nic przeciwko niej. Jest w pewnym sensie fanatykiem własnej prywatności. Terry i Doreen wymienili zatroskane spojrzenia. Doreen spuściła oczy, przebierając machinalnie palcami frędzle serwetki. Jamie przeniosła wzrok z brata na bratową. - Hej - powiedziała. - Co jest? Co się tu dzieje? Terry przełknął ślinę i z ociąganiem spojrzał na siostrę; jego niebieskie oczy wyrażały zakłopotanie i smutek. - Jamie... Chodzi o Chada. To Chad. - Chad? - zapytała obojętnie Jamie, - Co z nim? Terry znów wymienił z żoną spojrzenie i po chwili mówił dalej: - Wczoraj wieczór zadzwonił do mnie i poprosił, bym wracając z dyżuru
Anula & pona
zatrzymał się przy siłowni. Poszliśmy na kawę i pogadaliśmy trochę. Zamilkł, zapatrzył się w dno swojej filiżanki, a Jamie czuła się coraz bardziej nieswojo. - I co dalej, Terry? - naciskała zniecierpliwiona. - Co ci powiedział? Oczy brata i siostry się spotkały. - On jest naprawdę wytrącony z równowagi. My z Doreen. .. Poważnie się niepokoję, że może coś zrobić... Jamie poczuła ukłucie lęku, ale zignorowała je. - Dlaczego się niepokoisz? - zapytała. - Cóż on może zrobić? Przecież świat się na tym nie kończy. Ludzie często ze sobą zrywają. Od dłuższego już czasu nie układało się między nami. Prawdę mówiąc - dodała - nigdy nie było za
s u
dobrze. Starałam się patrzeć przez palce na wiele spraw, bo chciałam chyba... Zamilkła, wpatrując się niewidzącymi oczyma w letni zmierzch za oknem,
o l a d n
podczas gdy brat i bratowa patrzyli uważnie na nią.
- Tak czy siak - powiedziała wreszcie - skończyło się. I co za powód do niepokoju?
Terry zmarszczył brwi, a na jego zazwyczaj wesołej twarzy malowało się
a c
zatroskanie.
- Z Chadem od dawna się przyjaźnimy - zaczął pewnym głosem. -
s
Jeszcze ze szkoły. Nie było między nami niesnasek, ale pewna jego cecha... Nie lubi, jak mu się ktoś sprzeciwia. On tak chce i koniec, kropka. - Myślisz, że nie wiem? - Jamie uśmiechnęła się z przekąsem. - Jest przekonany o twojej winie - ciągnął Terry. - Nie przyjmuje do wiadomości, że może przyczyna tkwi w nim, w jego charakterze. Uważa, że rzuciłaś go... dla kogoś. Jamie patrzyła na brata z narastającym zaniepokojeniem. - Dla kogo? Kogo on ma na myśli? - Twojego szefa - rzekł Terry całkowicie zdeprymowany. - Daniela? - Tak. I zamierza coś zrobić w tej materii. - O Boże - wyszeptała Jamie. Co zamierza? Nie powiedział ci?
Anula & pona
- Owszem. Zamierza porozmawiać z twoim szefem i powiedzieć mu, co o nim myśli. Jamie nie odrywała wzroku od nich obojga, twarz miała bladą jak kreda. - Ale to jest... O Boże, jeżeli on to zrobi, Daniel na pewno... Terry, powstrzymaj go przed tym, na litość boską! - W jaki sposób? Przecież nie aresztuję go za to, że grozi komuś rozmową. - Oczywiście, że nie - przyznała Jamie zupełnie zagubiona. - Powiedz mu może, jaki jest Daniel i że nie miałoby to najmniejszego sensu, i byłoby strasznie głupio... Zdała sobie raptem sprawę, jak daremne byłyby próby przemówienia Chadowi do rozsądku.
s u
- A może odniosłoby to jakiś skutek - wtrąciła łagodnie Doreen - gdybyś ty sama porozmawiała z Chadem?
o l a d n
Jamie potrząsnęła przecząco głową.
- Nie chcę z nim rozmawiać. On jest taki... A poza tym nic bym nie zwojowała. Nastawił się na wielką wojnę i będzie jeszcze bardziej wściekły i
a c
obrażony.
- Czasami Chad przedkłada rozmowę nad działanie - powiedział Terry z
s
nadzieją w głosie. - Może już puścił parę w gwizdek i nie będzie szedł na udry. - Może - wyraziła nadzieję Jamie. - Minęło już parę tygodni i jak dotąd nic nie zrobił. Niewykluczone, że mu minęło. I nie psujmy sobie tego wieczoru taką rozmową.
Wstała, by sprzątnąć ze stołu. Zmuszała się do śmiechu, sprowadzała rozmowę na weselsze tematy, starając się zapomnieć o przykrych problemach.
Rozdział 7
Anula & pona
W poniedziałek rano Jamie, w czarnych trykotach, opracowywała w swoim pokoju nowy zestaw ćwiczeń aerobiku. Zrobiła kilka próbnych ruchów i zmarszczywszy czoło, zapisała coś w swoim notatniku, po czym przewinęła taśmę w magnetofonie. Komponowanie nowych zestawów ćwiczeń jest bardzo czasochłonne i wymaga zarówno talentu fizykoterapeuty, jak też gimnastyka i choreografa. Ogromnie ważną rzeczą jest ustalenie właściwego układu i dobranie do tego odpowiedniej muzyki. Jamie wiele godzin spędziła na tym, by osiągnąć wskaźnik idealnej równowagi, rzec można - płynności, kładła nacisk na urozmaicanie ćwiczeń, czym zyskała sobie dużą popularność wśród trenujących u niej studentów.
s u
Wykonała kilka tanecznych pas, kilka pełnych wdzięku skłonów i już na pełnym luzie zakołysała się z boku na bok w rytm muzyki. I właśnie wówczas
o l a d n
rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Jamie wyprostowała się, wzięła parę głębokich oddechów.
- Tak?! - zawołała. - Proszę! Otwarte.
W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Marii.
a c
- Nie przeszkadzam? - zapytała nieśmiało. - Może przyszłam nie w porę? - W porę, Mario! Wejdź.
s
Włożyła bluzkę i usiadła w fotelu, wskazując drugi przyjaciółce. Maria, sztywno wyprostowana, przysiadła na samym jego brzeżku, splotła dłonie, a blask jej czarnych oczu świadczył o tym, że ma coś ważnego do powiedzenia.
- Jestem gotowa - oświadczyła. Jamie spojrzała na nią z uwagą. - Jesteś pewna? Nie masz nawet cienia wątpliwości? To musi być twoja decyzja, absolutnie niezależna, bo w przeciwnym razie nic z tego nie wyjdzie. Musisz wykrzesać z siebie całą siłę woli, by uporać się z tymi wszystkimi trudnymi sprawami. - Wiem. Myślałam o tym w czasie weekendu i doszłam do wniosku, że nie mogę dalej tak żyć. Zdaję sobie sprawę, że będzie to dla mnie bardzo trudne, ale chcę spróbować. Jamie była zachwycona jej postawą. - To się nazywa siła ducha.
Anula & pona
Sprawa jest w zasadzie prosta. Podjęłaś decyzję, postawiłaś przed sobą cel i teraz musisz wykonać pewne czynności, żeby ten cel osiągnąć. Co to za cel? Maria popatrzyła tępym wzrokiem na siedzącą obok wysoką dziewczynę. - Przecież go znasz. Chcę bez lęku móc wreszcie wychodzić z domu. - Oczywiście, że znam. Ale żeby twoje działanie było bardziej skuteczne, musisz stawiać sobie cele drobniejszego kalibru. Chcesz na przykład pójść w jakieś miejsce albo wyobrażasz sobie, że masz coś do załatwienia poza domem; idziesz dokądś, choć napawa cię to lękiem i wymaga z twojej strony przełamania się. Jamie milczała chwilę. - Przypomina to podjęcie decyzji o stosowaniu diety wyjaśniła. - Daje efekt, kiedy ludzie uprą się, by wyglądać ładnie: na plaży w bikini czy podczas tańca w skąpym przyodziewku.
s u
- Rozumiem. - Maria zamilkła, lecz po chwili dodała strwożonym głosem:
o l a d n
- Chciałabym móc uczestniczyć w zjeździe wychowanków mojej szkoły. - Kapitalnie! Kiedy się odbywa i gdzie?
- Jesienią, w jednym ze śródmiejskich hoteli. W październiku. Coś w głosie Marii, w rozanielonym wyrazie jej twarzy zwróciło uwagę
a c
Jamie.
- Czy na tym zjeździe będzie ktoś, na kim ci specjalnie zależy?
s
Maria zaczerwieniła się po korzonki włosów.
- Właściwie to nie... Taki jeden chłopak... którego znałam. - Roześmiała się nienaturalnie. - Ładny mi chłopak, ma już prawie trzydziestkę! Jest kierownikiem supermarketu w śródmieściu. - Jak ma na imię? - zapytała Jamie. - Tony - odrzekła Maria z malującym się na twarzy roztargnieniem, jakby myślami była gdzie indziej. - Chodziliśmy razem do szkoły średniej i naprawdę go lubiłam. A potem zaczęłam tutaj pracować i umarła mi matka, a on na parę lat wyjechał do college'u. A jak wrócił, to już się zaczęło... Obrzuciła Jamie pełnym udręki spojrzeniem. - Coraz trudniej było ci wychodzić z domu - uzupełniła delikatnie Jamie. Maria skinęła głową z nieszczęśliwą miną.
Anula & pona
- Telefonował do mnie, a ja się wykręcałam, jak mogłam, w końcu zerwał znajomość. Sądził widocznie, że nie jestem nim zainteresowana... No wiesz, jak to bywa. Ale znowu zaczął dzwonić - ciągnęła - kiedy w zeszłym roku dostał zawiadomienie o zjeździe. Telefonuje od czasu do czasu, żeby pogadać, a ja wiem skądinąd, że się nie ożenił. Chciałabym... bardzo bym chciała się z nim zobaczyć. Wziąć udział w tym zjeździe. - Świetnie - powiedziała Jamie z zapałem. - Wspaniały cel i w dobrym terminie. Będziemy obie dążyć do tego, żebyś była w stanie pojechać do śródmieścia na zjazd koleżeński. Kupimy ci ładną sukienkę, pójdziesz do fryzjera, a biedny Tony padnie z zachwytu na twój widok.
s u
- Ojej, Jamie! - Maria zamknęła oczy i westchnęła z rozmarzeniem. Jamie spojrzała na nią, poruszona głębią jej przeżyć. Podobała jej się
o l a d n
subtelna uroda tej dziewczyny. Cera jej nie była wystawiana na działanie promieni słonecznych, toteż zachowała delikatność i gładkość skóry dziecka. Wyglądała jak uczennica szkoły średniej, tak jak ją prawdopodobnie zapamiętał Tony. - Co dalej ? - zapytała Maria, otwierając oczy i patrząc na Jamie z nagłą
a c
determinacją. - Co mam robić?
Jamie roześmiała się głośno.
s
- Wyglądasz, jakbyś miała skoczyć w przepaść albo coś w tym sensie. Nie przejmuj się. Jest taki program, który nazywa się „stopniowe przekształcanie". Polega on na metodzie drobnych kroków, tak że nie powinnaś się niczego obawiać; a kiedy na danym etapie poczujesz się pewnie, wykonamy następne posunięcie. Wyjęła z szuflady stojącego obok stołu podręcznik w jasnoczerwonej oprawie. Maria śledziła każdy jej ruch z lękiem, a zarazem z fascynacją. - A teraz słuchaj - zaczęła Jamie. - Opracowaliśmy dla ciebie kilka zadań. Pierwsze... - Opracowaliśmy? - przerwała Maria z nagłym przerażeniem w oczach. Co za my? Jamie spojrzała jej prosto w twarz. - Pan Kelleher i ja - rzekła. Wzrok Marii wyrażał panikę.
Anula & pona
- Pan Kelleher? - szepnęła. - On wie? Jamie skinęła głową. - On właśnie zwrócił moją uwagę na ciebie. Powiedział, że chyba .masz problemy. Maria zbladła i zaraz stanęła w pąsach. - Nie wiem... nie wiem, co powiedzieć... Sądziłam, że on w ogóle mnie nie zauważa. - Myliłaś się. W gruncie rzeczy on wie wszystko o domu i każdym jego mieszkańcu. Tylko nie potrafi chyba tego wyrazić ani okazać swojego zainteresowania. Tak się utarło, że odnosi się do każdego z rezerwą. - Tak - zgodziła się Maria. - Był wobec nas serdeczny, śmiał się i nawet
s u
żartował, zanim... - Zamilkła na moment. - Twoja obecność, Jamie, bardzo dobrze na niego działa. Stał się jakby... bardziej ludzki.
o l a d n
Jamie uśmiechnęła się szeroko.
- Może i masz rację. Bo jak po raz pierwszy z nim rozmawiałam, to z całą pewnością nie był za bardzo ludzki.
- Nie podoba mi się - zaczęła Maria z miną nagle poważną - że pan
a c
Kelleher wie o tym. Jest mi wstyd.
- Nie podchodź tak do tego. Nie ma się czego wstydzić. Już ci mówiłam, że
s
mnóstwo ludzi ma ten sam problem. Nie jesteś w tym odosobniona. Wydaje mi się - dodała z namysłem - że i panu Kelleherowi dobrze zrobi, kiedy zobaczy, jak wychodzisz na prostą.
- Dlaczego? Co chcesz przez to powiedzieć? - Że jego to też może dotyczyć, choć nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. - Pana Kellehera? - zapytała Maria, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia. Ale on przecież wyjeżdża... Jedzie do szpitala i... - Oczywiście - zgodziła się Jamie. - Ale już nie podróżuje, prawda? Czy od wypadku wyjechał dokądś z miasta? Maria długo się zastanawiała. - Nie, od tej wyprawy do Irlandii. Skrócił wówczas tę podróż. Czy... czy twoim zdaniem może to być to samo?
Anula & pona
- Niedokładnie to samo. Ale coś w tym sensie. I wydaje mi się, że jeżeli ty się z tym uporasz i on to zauważy, może twoja postawa i jego zachęci do działania. Maria rozprostowała ramiona, oczy jej rozbłysły. - Okay. Spróbuję. Powiedz mi o tych zadaniach, jakie zaplanowałaś. Jamie skwitowała uśmiechem ów wyraz determinacji, jaki dostrzegła na delikatnej twarzy dziewczyny i otworzyła swój notatnik. - Jak ci wspomniałam, mam całą serię zadań. Będziesz wykonywała jedno, aż się z nim absolutnie oswoisz, potem krok po kroku podejmiesz się drugiego i tak dalej. I tak przez cały czas do momentu, kiedy będziesz mogła jechać samodzielnie do śródmieścia. Maria patrzyła na Jamie z niedowierzaniem.
s u
- Trudno wprost dać temu wiarę. Ale będę próbować. Co na pierwszy ogień?
o l a d n
- Przez dwie minuty będziesz stała przy tym oknie i spoglądała w dół. Maria popatrzyła na rozległą kopułę nieba oraz widoczną przez okno część wielkiego miasta i zadrżała z lęku.
a c
- Ale z początku - ciągnęła Jamie, studiując notatnik - będę przy tobie stała. Możesz trzymać mnie za rękę, rozmawiać ze mną, robić wszystko, co ci powiem. - A potem?
s
- Jak już oswoisz się z oknem, odejdę. Nauczysz się patrzeć przez okno sama.
- Będziesz chyba gdzieś w pobliżu, prawda? - Na początku tak - powiedziała Jamie serdecznym tonem. Maria skinęła głową w zamyśleniu. - Rozumiem. Najpierw stoję przy oknie i ty jesteś w pokoju, a potem spróbuję stać sama, bo ty wyjdziesz. - Zgadza się. Kiedy oswoisz się już z tym samodzielnym staniem przy oknie, przejdziemy do trudniejszej rzeczy, wymagającej większej odwagi. - Na czym będzie polegać? - zapytała Maria niepewnie. Jamie znów
Anula & pona
zajrzała do notatnika. - Dwie minuty stoisz przy otwartych drzwiach. Maria zbladła, skuliła ramiona. - Też zaczniemy razem - pospieszyła z wyjaśnieniem Jamie. - Staniemy obie przy drzwiach, blisko siebie, dopóki nie poczujesz się całkiem pewnie. - Nie wszystko od razu, prawda? Będę miała trochę czasu, żeby... - Będziesz miała tyle czasu, ile ci będzie potrzeba. W końcu do zjazdu mamy trzy miesiące. A jeżeli się zaprzesz, to przez ten czas możesz wiele osiągnąć. W oczach Marii malowało się przerażenie. Jamie zdawała sobie sprawę, jakie obawy ją nurtują.
s u
- Decyzja należy do ciebie - zaczęła łagodnie. - Skoro czujesz, że nie podołasz, że nie jesteś jeszcze gotowa, przełożymy to...
o l a d n
- Jestem gotowa - rzekła, wpadając Jamie w słowo. - Jeśli nie wezmę się teraz w garść, to chyba już nigdy.
Wstała, podeszła do okna, odciągnęła delikatnie przezroczyste firanki i z widocznym wysiłkiem wyjrzała na zewnątrz. Rozciągał się przed nią rozległy
a c
widok, całe kilometry otwartej przestrzeni. Maria zbladła, zadrżała i zachwiała się na nogach.
s
- Jamie - szepnęła, cicho zdławionym głosem.
Jamie niezwłocznie pospieszyła z pomocą. Objęła jej - drżące ramiona i przytuliła mocno do siebie, podczas gdy Maria, zacisnąwszy usta i pojękując z lekka, spoglądała na panoramę za oknem. - Ile... Jak długo jeszcze? - Dziewięćdziesiąt sekund - mruknęła Jamie, trzymając dziewczynę mocno za ramiona. - Nic ci nie jest, Mario? - W porządku - odrzekła, łykając łzy i z kamienną twarzą, wyrażającą niezłomne postanowienie, patrzyła w dal. - Tak - powiedziała w końcu głosem cichym, zmęczonym. - Uda mi się. Musi mi się udać. Daniel siedział przy oknie w swoim gabinecie, spoglądając na tereny okalające domostwo oraz na gamę kolorów zachodzącego słońca. Odniósł
Anula & pona
wrażenie, że na podwórzu panuje niecodzienny ruch. Wychylił się, odsunął firanki i popatrzył z zadumą na swoich domowników, znajdujących się na trawniku pod oknem. Clara stała w cieniu pod drzewami, niemal na skraju pola widzenia Daniela. Była obwieszona aparatami fotograficznymi, którymi manipulowała, ustawiając ostrość, by uchwycić tęczę na niebie wśród drzew. Hiro, w dżinsach i starej koszulce trykotowej, klęczał przy klombie koło podjazdu i sadził roślinki. Nawet z takiej odległości Daniel dostrzegał spokojne, pewne siebie ruchy chłopca, gdy zręcznymi śniadymi rękoma rozgarniał glebę i umieszczał w niej sadzonki.
s u
Jamie stała obok niego. Rozmawiali o czymś. Ona opierała się o maskę swego wołającego o pomstę do nieba volkswagena. Miała na sobie białą obcisłą
o l a d n
bluzkę i czerwoną, związaną w pasie spódnicę. Jej złocistorude włosy lśniły w zapadającym zmierzchu. Wyglądała egzotycznie niczym jakiś rzadki okaz motyla, przepięknego, pełnego wdzięku, który przyniesiony tu powiewem wiatru, dodał światu urody. Daniel westchnął głęboko, obserwując Jamie. Stała taka zgrabna,
a c
pełna wdzięku. Po chwili odrzuciła głowę do tyłu. Gdy ogrodnik coś jej powiedział, prawdopodobnie coś zabawnego, śmiała się długo i serdecznie.
s
Lubił jej śmiech. W gruncie rzeczy coraz więcej jej cech wprawiało go w zachwyt i ta myśl przeraziła go. Po wypadku tak doskonale zorganizował sobie życie, odcinając się od świata, a tym samym zmniejszając własne cierpienie. I udało mu się to... dopóki nie pojawiła się Jamie. Z typową dla niej żywiołowością i zapałem zmuszała go do zrewidowania własnej postawy, do dokonania ponownego wyboru; chciała, żeby pokonując lęk, odrzucił te wszystkie opory, które potęgują jego samotność, męczą go, wzmagaj ą poczucie bezsiły. On natomiast obstawał przy tym, że nic w jego życiu nie podlega dyskusji. Jamie wykonywała swoje obowiązki bez zarzutu, spełniała jego polecenia, postępowała zgodnie ze swoją wiedzą i doświadczeniem. Nie zdawała sobie sprawy, jaką jest silną osobowością, jak ogromny ma wpływ na ludzi, z którymi przestaje; umiała cieszyć się życiem, zarażając innych tą radością.
Anula & pona
Obejrzała się, powiedziała coś do Hiro i zawołała kogoś znajdującego się po drugiej stronie domu. Hiro uśmiechnął się, wstał, otrzepał ziemię z kolan i nachylił się, by szepnąć coś Stevenowi, który dołączył właśnie do towarzystwa. Steven ściskał w dłoniach małą torbę i aż podskakiwał z emocji. Z wyżyn pierwszego piętra Daniel dostrzegł błysk szczęścia w oczach syna. Jego surowa twarz rozjaśniła się i złagodniała. W piątki wieczorem Jamie prowadziła zajęcia w Centrum Rekreacyjnym i brała tam ze sobą Stevena. Zapisała go na kurs pływania dla początkujących i Steven zachwycał się wszystkim: wodą, lekcjami, różnymi grami, towarzystwem innych dzieci.
s u
Trzy osoby stały przy samochodzie, pozując posłusznie Clarze, która spieszyła się, by jednym ze swoich aparatów utrwalić ich wizerunek. Raptem
o l a d n
odwrócili się i zawołali kogoś, kto stanął w progu drzwi kuchennych.
Tym kimś jest chyba Maria, pomyślał Daniel. Jamie zdawała mu regularnie sprawozdania o postępach dziewczyny, odkąd zaczęły wdrażać program „stopniowego przekształcania". Maria mogła już teraz stać sama w otwartych
a c
drzwiach i machać ręką komuś, kto wychodził z domu. Ogromne osiągnięcie jak na początek.
s
Jamie uprzedziła jednak Daniela, że może nastąpić nawrót. Była na to przygotowana. Jej zdaniem Maria w najbliższym czasie nie powinna ryzykować wyjścia z domu; jeszcze na to za wcześnie. Teraz Jamie wgramoliła się wraz ze Stevenem do samochodu; zaturkotali starym gratem na podjeździe. Hiro wrócił do sadzenia kwiatów, Clara zaś znikła w głębi parku. Z uczuciem dziwnego osamotnienia Daniel odjechał od okna, ustawił wózek przed komputerem i zabrał się do pracy. Rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiony spojrzał na zegarek i nacisnął guzik domofonu. - Tak, Clario? - Jakiś pan do pana.
Anula & pona
Wciąż zdezorientowany sięgnął po kalendarzyk - wszystkie dni były puste i ze zmarszczonym czołem powiedział do słuchawki: - Niech wejdzie. - Nacisnął guzik, otwierając automatycznie wielkie dębowe drzwi. W progu ukazała się Maria z nieśmiałą i przestraszoną miną, jak zawsze, gdy przychodziło jej wkroczyć do tego pokoju. - Proszę pana - powiedziała ledwie oddychając - przyszedł pan... przyszedł pan Bolton. I momentalnie znikła, a na jej miejscu pojawił się jak spod ziemi wysoki mężczyzna, który po sekundzie wparował do pokoju. Był to młody, potężny
s u
blondyn o wyglądzie amanta filmowego: twarz o regularnych rysach, błyszczące włosy, jak na gust Daniela odrobinę za długie, krzepkie, dobrze umięśnione ciało.
o l a d n
Przeszedł po dywanie z wdziękiem drapieżnika.
- Jestem Chad - poinformował oschłym tonem, stając przed biurkiem Daniela i patrząc z góry na człowieka na wózku inwalidzkim. Wyciągnął rękę. Chad Bolton.
a c
- Dzień dobry - rzekł chłodno Daniel. Uścisnął wyciągniętą ku niemu dłoń, ale nie uznał za wskazane się przedstawić czy też pomóc jakimś słowem w
s
nawiązaniu rozmowy. - Czym mogę panu służyć?
Blondyn, nie czekając na zaproszenie, usiadł na skórzanym fotelu po przeciwnej stronie biurka i przyglądał się Danielowi; wyraz jego niebieskich oczu był butny i wyzywający.
- Przyszedłem, by porozmawiać o Jamie - powiedział. Aha, pomyślał Daniel, porzucony wielbiciel... Zacisnął usta, twarz mu się ściągnęła, ale nie dał po sobie poznać, że wie, z kim ma przyjemność. - O Jamie? - zapytał, udając, że nie kojarzy. - Domyślam się, że chodzi panu o pannę O'Rourke, moją fizykoterapeutkę? Bezczelna mina gościa uległa niejakiej zmianie. - Wie pan aż za dobrze, o kogo mi chodzi - powiedział rozwścieczony,
Anula & pona
pochylając się nieco do przodu. - Może i jest to pana fizykoterapeutka, ale to moja dziewczyna. - Wydaje mi się - zaczął Daniel łagodnie, starając się zamaskować targającą nim złość - że w tym wypadku należałoby użyć określenia: „moja była dziewczyna", prawda? - Więc opowiedziała panu! - rzekł Chad. - I oboje mieliście dobry ubaw, tak? Głos Daniela stał się jeszcze bardziej oschły. - Proszę pana, sprawy osobiste moich pracowników nie są dla mnie źródłem rozrywki. - Jasne - oświadczył Chad; rysy jego twarzy zniekształciła zazdrość. - Ale
s u
Jamie jest nie tylko pańską pracownicą, prawda? Głowę daję, że jest kimś znacznie ważniejszym.
o l a d n
Daniel dał odpór wzbierającej w nim fali gniewu - nie wolno mu było stracić panowania nad sobą.
- Co pan chce przez to powiedzieć? - zapytał.
- Znam Jamie cholernie dobrze! Leci na facetów takich jak pan! Ze mną jej
a c
nie po drodze, bo wie, że sam potrafię o siebie zadbać. Ale facet na wózku, który miał w życiu pecha i potrzebuje jej pomocy, to jest właśnie to, czego Jamie szuka.
s
Daniel wpatrywał się w swego gościa, w oczach zapalały mu się niebezpieczne błyski, lecz ten mężczyzna miał coś do powiedzenia i musiał to z siebie wyrzucić.
- Od dawna znam rodzinę Jamie - mówił Chad zapalczywie. - I znam kilku chłopaków, z którymi była związana. Pechowcy co do jednego. Faceci, którzy jej potrzebowali, wykorzystywali ją, a potem rzucali. Nie wiedzieć czemu ma słabość do takich typów. Jeżeli łączy pana coś z Jamie, to niech pan się nie łudzi, że zależy jej na panu. Przyczyna tkwi w tym, że ona nie potrafi się oprzeć pechowcom. Wściekłość Daniela znikła równie szybko, jak się pojawiła. Poza ogromnym, przejmującym znużeniem nie czuł już nic. - Domyślam się, że to, co pan mówi, pokrywa się z prawdą - rzekł
Anula & pona
spokojnym tonem. - Zdaję sobie w pełni sprawę, że życzliwość i wspaniałomyślność Jamie wynikają po prostu z jej charakteru. Tyle tylko, że ja absolutnie nie mam zamiaru czerpać z tego jakichkolwiek korzyści. Milczał przez dłuższą chwilę. Chad wpatrywał się w niego uważnie; jego szeroko otwarte niebieskie oczy wyrażały niepokój. - Mam nadzieję, że przemawia przez pana troska o Jamie - ciągnął Daniel. - Że to jest motywem pańskiego nieuprzejmego zachowania. Przynajmniej wolałbym tak to sobie tłumaczyć. Proszę zatem przyjąć do wiadomości, że cokolwiek zaszło między wami, jest to wyłącznie wasza sprawa. Nie wkraczam w życie prywatne Jamie i nie zamierzam zmieniać swego stanowiska. Do widzenia panu. - Ale... - zaczął Chad.
o l a d n
s u
- Proszę wyjść - rzekł spokojnie Daniel - zanim zrezygnuję z dobrych manier i będę musiał potraktować pana tak, jak pan na to zasługuje.
Chad zjeżył się wobec takiej perspektywy. Wstał z miejsca, przyjmując groźną postawę - wysoki, muskularny górował nad siedzącym na wózku
a c
Danielem.
Lecz coś w zachowaniu tego człowieka - w jego szerokich barach,
s
odchylonych na oparcie wózka, w śniadych przedramionach, w rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu - sprawiło, że cofnął się parę kroków. Chwilę się wahał, niepewny i zakłopotany, po czym ruszył ku drzwiom, a gdy otwarły się przed nim, stanął na moment.
- Chciałem tylko powiedzieć... - próbował jeszcze, odwracając się do gospodarza. - Niech pan już nic nie mówi - doradził mu Daniel głosem tak cichym, że był to niemal szept. - Proszę tylko wyjść. I to niezwłocznie. Chad, jakby zahipnotyzowany błyszczącymi, przepastnymi czarnymi oczami Daniela, zrobił w tył zwrot i wyszedł z pokoju, a drzwi natychmiast się za nim zasunęły. Daniel, sam w ciszy swego pokoju, siedział i wpatrywał się w te drzwi, a na
Anula & pona
jego twarzy malowały się smutek i zaduma. Wsparł głowę na dłoniach. Dłuższy czas trwał w tej pozycji, milczący, nieruchomy, a wydłużone cienie schyłku dnia pogrążały pokój w ciemności. Jamie masowała wytrwale ciało Daniela, zaniepokojona jego milczeniem. Zazwyczaj podczas poniedziałkowych seansów, po dwóch dniach wolnych, trwała ożywiona rozmowa. Opowiadali sobie, co robili w czasie weekendu i o czym myśleli; cieszyli się tym wspólnie spędzonym czasem. Dziś jednak Daniel był całkiem inny, dziwnie poważny i milczący, tak jak na samym początku ich znajomości. Gdy leżał z zamkniętymi oczyma, poddając się dotknięciom jej rąk, spojrzała na niego ukradkiem. Poraził ją srogi wyraz jego twarzy. Zastanawiała się, czy myśli
s u
o czymś przykrym, czy też po prostu rozważa jakiś problem natury literackiej. Przypomniała sobie, że w czasie weekendu spotkała go kilkakrotnie. Wtedy
o l a d n
również zachowywał się wobec niej z wielką rezerwą. Być może spotkała go jakaś przykrość, myślała Jamie. Może jego książki nie sprzedają się dobrze albo spadła wartość akcji na giełdzie, lub dostał list z nieprzyjemnymi wieściami. Nie mogła się jednak pozbyć irracjonalnego uczucia, że jego zły nastrój łączy
a c
się jakoś z jej osobą, że czymś go zdenerwowała lub sprawiła mu zawód. Potrząsnęła głową, chcąc w ten sposób przepędzić dręczące ją myśli i skupiła
s
całą uwagę na masażu jego bezwładnych nóg. Machinalnie zdjęła ręcznik przykrywający jego lędźwie i zastosowała masaż działający na okolice nerwu kulszowego - by pobudzić czucie, jakie mu jeszcze zostało w tej części ciała i wzmóc krwiobieg w kończynach dolnych. Jej wyćwiczone dłonie pracowały niemal automatycznie, niezależnie od myśli, a wzrok wędrował poza wielkie okna solarium - cieszyło ją piękno dnia, rozkoszowała się uczuciem absolutnego odosobnienia. Teraz, gdy Daniel był już z nią na tyle swobodny, że leżał nago na leżance, przykryty zaledwie ręcznikiem, woleli, aby drzwi oddzielające solarium od reszty domu i od basenu były zamknięte. Natomiast pozostawały otwarte okna wychodzące na patio, i do solarium, w którym Daniel i Jamie przebywali 'w całkowitej izolacji, jakby odcięci od świata. Stamtąd właśnie docierały odgłosy i zapachy z zewnątrz.
Anula & pona
Pracowała w pocie czoła, sapiąc z wysiłku. Oczy miała zamknięte, a padające na jej twarz słońce gładziło przyjemnie policzki. Ptaki śpiewały w porannym chórze radości na cześć nowego dnia i słońca dającego ciepło; w krzewach za oknem pszczoły bzyczały jednostajnie. Kwiaty czerwca były w pełnym rozkwicie. Silny, przyprawiający niemal o zawrót głowy zapach peonii i bzu odurzał jak mocne perfumy. Łagodny wietrzyk wpadał przez otwarte okna, chłodził cudownie jej nagie ramiona i ją całą. Miała na sobie niebieskie bawełniane szorty, które lubiła wkładać na poranne seanse. Chłonęła urodę dnia, odgłosy i zapachy lata, świadoma własnego ciała i ciała leżącego obok mężczyzny. Czuła się tak, jak gdyby trwała w jakimś dziwnym, niesamowitym transie, kiedy to każde doznanie
s u
potężnieje, wzmaga się jego intensywność granicząca z rozkoszą.
Rytmiczne, hipnotyczne ruchy jej rąk, łagodna symfonia odgłosów poranka,
o l a d n
słodka woń kwiatów, ciepły, kojący powiew wiatru - wszystko to tworzyło klimat radości, rozkoszy niemal erotycznej. W jej myślach jawiły się obrazy, które ją pobudzały, ekscytowały, wprawiały w stan silnego napięcia. Otworzyła oczy i spojrzała na Daniela. Zauważyła ze zdumieniem, że w jakiś
a c
tajemniczy sposób, dotykiem rąk przekazała mu własne odczucia. Był ewidentnie podniecony, o czym świadczył uniesiony ręcznik, który przykrywał jego biodra.
s
Jamie, zafascynowana, w stanie zbliżonym do ekstazy, patrzyła na tę widomą oznakę męskości; zastanawiała się, czy była to reakcja na jej pożądanie i czy paraliż nie będzie przeszkodą, aby poczuł się w pełni mężczyzną. Takie spontaniczne reakcje nie były w trakcie masażu niczym wyjątkowym, nawet u mężczyzn, którzy nie mieli problemów z dolną częścią ciała. W ciągu długich lat praktyki Jamie nauczyła się ignorować taktownie podobne przypadki bądź też, zależnie od tego, z jakim pacjentem miała do czynienia, traktować je ze spokojnym humorem. Lecz tego ciepłego, letniego poranka, gdy patrzyła na oznakę podniecenia Daniela, nie mogła pozostać obojętna. Milczał, twarz miał nieruchomą, rysy jak wyrzeźbione,oczy zamknięte. Spoglądała na niego i nagle poczuła przypływ pożądania. Fala gorąca objęła całe jej ciało; osłabła, nogi się pod nią ugięły.
Anula & pona
Machinalnie, z trudem łapiąc oddech, masowała go w dalszym ciągu, coraz bardziej go pobudzając, pieszcząc jego wspaniałą męskość. I choć on wciąż leżał nieruchomo i oczy miał zamknięte, mogła już stwierdzić z całą stanowczością, że czuł, co się z nim dzieje, że skala emocji mu przekazanych wpłynęła na to, iż był w stanie doświadczyć erekcji. Nie uświadamiała sobie w pełni tego, co czynią jej ręce. Wiedziała tylko, że pragnie tu zostać na zawsze, tu, w tym domu, pragnie dotykać tego mężczyzny, pobudzać jego ciało w cieple promieni słonecznych wśród śpiewu ptaków. Raptem, nie otwierając oczu, wyprostował ramię i przyciągnął ją do siebie, na szeroką, obitą skórą leżankę.
s u
Jamie, gdy przywarła do niego całym ciałem i poczuła obejmujące ją silne męskie ramiona, jęknęła z rozkoszy i narastającego w niej podniecenia. Ustami
o l a d n
błądził po jej twarzy, dłonie pieściły jej ciało, brutalnie, pożądliwie, głaskały jej piersi i krągłość bioder, osunęły się niżej, na uda, szarpiąc niecierpliwie materiał szortów.
Bez chwili wahania usiadła, rozpięła szorty i odrzuciła je na bok. Położyła
a c
się przy nim, drżąc z podniecenia, czując na sobie jego silnie umięśnione ciało, owłosioną pierś. Całował ją - jego usta były równie brutalne i pełne pożądania jak
s
dłonie. Jamie westchnęła, rozkoszując się smakiem jego warg, gwałtownością pieszczot.
Zaatakował jej koronkowe bikini, rozerwał tasiemkę na biodrach i odrzucił jak niepotrzebny łachman. Drżała z emocji, gdy uniósł ją i posadził na sobie, pieszcząc zachłannie jej piersi, a tymczasem słońce spływało na nią złotą kaskadą. Potem, jakby pod wpływem nagłego impulsu, wszedł w nią od razu głęboko. - O Boże - szepnęła opadając na niego, kołysząc się, nieświadoma własnych ruchów, całkiem zagubiona. - O Boże! Teraz, gdy poruszała się nad nim rytmicznie, gdy ich ciała stanowiły jedność, stał się delikatny. Jego dłonie pieściły łagodnie jej piersi, przesuwały się wzdłuż talii, z ogromną czułością dotykały twarzy i włosów. Czuła, że jest doceniona, piękna, bogata. Wypłynęła na szerokie wody erotycznego spełnienia, jęcząc cicho z
Anula & pona
rozkoszy, z całą paletą barw tęczy pod powiekami, przenikających ją na wskroś. Nastrój i tempo nagle uległy zmianie. Jego ruchy stały się bardziej gwałtowne. Na twarzy malowało się napięcie, rysy się wyostrzyły. Jamie zareagowała wzmagającym się przypływem uczuć przechodzących w ekstazę trudną do przeżycia, niepohamowanym, gwałtownym rytmem. W końcu nie widziała już ani jego twarzy, ani pokoju, nie istniało dla niej nic poza wielką, płomienną rozkoszą, którą wybuchła w niej, osłabłej nagle, przepełnionej błogą radością. Potem płynęła niesiona prądem, daleko, w odległą krainę, gdzie ciepłe powietrze przesycone jest aromatem, gdzie rozlegają się ciche dźwięki muzyki, a jej twarz i całe ciało owiewa niebiańska bryza.
s u
Otworzyła oczy zażenowana, zdezorientowana i przekonała się; że wciąż
o l a d n
znajduje się w solarium, leży w ramionach Daniela, a przez okna patio wiatr przywiewa zapach kwiatów.
Spojrzała w okno w suficie, osłabła z emocji, porażona tym, co się stało, wciąż niezdolna do precyzyjnego myślenia. Jedno nie ulegało dla niej wątpliwości
a c
- nigdy w życiu nie doznała tak silnych wrażeń. Intensywność przeżyć i pożądania, niewyobrażalne wręcz spełnienie, o czymś takim nie marzyła. .. nawet we śnie.
s
Popatrzyła z ukosa na Daniela, na jego twarz tuż przy jej twarzy. Obserwowała zarys jego nosa, wypukłą dolną wargę, zaskakująco gęste czarne rzęsy na tle opalonych policzków, drobne mimiczne zmarszczki w kącikach zamkniętych teraz oczu. I nagle ogarnęła ją wielka czułość do tego człowieka, pragnienie dotknięcia jego twarzy, pogłaskania po policzku, muśnięcia palcami warg. W tym właśnie momencie uchylił powieki i spojrzał na nią. Jego czarne oczy lśniły, przeszywały ją na wylot i nie było w nich czułości, tylko jakiś nieodgadniony spokój, który ją zmroził. Uśmiech zniknął z jej twarzy i zanim odwróciła głowę, wytrzymała w milczeniu jego wzrok. Zacisnęła usta, usiadła i sięgnęła po szorty. Drżącymi dłońmi włożyła je,
Anula & pona
zasunęła zamek, a następnie wcisnęła do kieszeni leżące opodal bikini. Unikając jego spojrzenia, obróciła się ku niemu. - Danielu - zaczęła cichym głosem. - Proszę cię - przerwał. - Nic nie mów. Przysuń mi tylko wózek. - Ale... - Proszę, Jamie - rzekł ze znużeniem. - Mój wózek. Speszona, oszołomiona przyciągnęła wózek do leżanki, zacisnęła hamulce i patrzyła, jak z wysiłkiem lokuje się na siedzeniu i przykrywa ręcznikiem. Wyraz twarzy miał nieobecny, hermetyczny. Nie sposób było się domyślić, co czuł...Gniew czy rozczarowanie jej osobą, czy też może miał pretensję do siebie, że tak się zachował?
s u
Podjechał w milczeniu do drzwi, zatrzymał się i z niespodziewaną
o l a d n
gwałtownością odwrócił ku niej. Zobaczyła wyraźnie jego oczy i zaskoczył ją ich wyraz. Nie było w nich gniewu tylko głęboki, przejmujący ból, jak gdyby pod wpływem zdrady, jakiej doznał, czegoś, co słowami wyrazić nie sposób. - Danielu - szepnęła, wpatrując się w niego. - O co ci chodzi?
a c
- Nie wątpię - powiedział z pełną wstrzemięźliwości ogładą - że należą ci się ode mnie słowa podziękowania. Byłaś bardzo uprzejma. Kapitalna usługa
s
wykonana na rzecz kaleki.
Jamie nie odrywała od niego wzroku, z jej twarzy odpłynęła wszystka krew. Lodowaty chłód Daniela oraz sens wypowiedzianych przez niego słów - to było ponad jej siły.
- Czy ty nie rozumiesz... - zaczęła z rozpaczą w głosie - że ja nie... nie kierowałam się... - Do widzenia, Jamie. Odwrócił się, wyjechał szybko z solarium, zmierzając w stronę basenu. Jamie odprowadzała go wzrokiem, w głowie czuła zamęt. Wiedziała, co miał na myśli... że jej zaskakujące poczynania spowodowane były litością. Nic dziwnego, że poczuł się dotknięty. Zapragnęła pobiec za nim, zapewnić go, że nie ma racji, że pragnęła go bez
Anula & pona
względu na wszystko, że dostarczył jej niezapomnianych wrażeń i pod każdym względem ją uszczęśliwił. Pokonała jednak w sobie ów impuls i zmusiła się do codziennych czynności - sprzątnięcia solarium, pochowania przyrządów, usiłując przez cały czas uspokoić rozhuśtane serce i uporządkować myśli. Na przekór bowiem swojej pierwszej reakcji zdawała sobie sprawę, że w tym, co on sugerował, było jakieś źdźbło prawdy. Możliwe, że powodowała nią litość. Wielekroć w przeszłości zdarzało się jej, że myliła litość z miłością. Niewykluczone, że stało się to również i tym razem, wobec Daniela. I doszło aż do stosunku. Jeżeli tak to się przedstawia, to popełniła koszmarny, niewybaczalny błąd nie wolno jej było tak go traktować.
s u
Zmartwiona, z posępną, ściągniętą bólem twarzą kończyła sprzątanie, po
o l a d Rozdział 8 n a c s
czym w milczeniu przeszła koło basenu, by jak najszybciej skryć się w ustroniu własnych czterech ścian.
Resztę przedpołudnia przesiedziała u siebie, nieszczęśliwa, nękana wyrzutami sumienia. Próbowała wziąć się do roboty, opracować ćwiczenia rozluźniające dla swego nowego programu, lecz nie potrafiła się na niczym skoncentrować. Męczyły ją zupełnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony pragnęła porozmawiać z Danielem, przeprosić go, przekonać, że nie ma racji, odnowić dawne przyjacielskie stosunki, jakie panowały między nimi. Z drugiej - i ta strona przeważała - chciałaby uniknąć wszelkich z nim kontaktów, napisać list, że rezygnuje z pracy, spakować się i wynieść chyłkiem z tego domu. Najbardziej jednak dręczyło ją to, że w żaden sposób nie może siebie
Anula & pona
zrozumieć. Jej zachowanie dziś rano w solarium było absolutnie sprzeczne z jej charakterem; zupełnie jakby jakaś rozwydrzona, szukająca wrażeń dziewczyna wcieliła się w nią na parę szaleńczych chwil. Jamie nie cechował agresywny seksualizm. W gruncie rzeczy przywiązywała wielką wagę do kontaktu fizycznego i zawsze bardzo uważała, by stosunki towarzyskie z mężczyznami nie przekroczyły pewnej granicy. Od dawna nie zbliżyła się do żadnego mężczyzny. I dziś rano ni stąd, ni zowąd... Przykucnęła na podłodze przy wieży stereo i ukryła twarz w ramionach, drżąca, załamana. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego zachowała się tak nieobliczalnie, z tak niepohamowaną żywiołowością. Daniel miał w sobie coś,
s u
dzięki czemu umiał zachować dystans, a nawet ustawiać się ponad innymi. Przerażenie ogarniało ją na myśl, że to ona jest wszystkiemu winha, że doszła tu do
o l a d n
głosu ta jej perfidna litościwa natura i wobec nieszczęśliwego człowieka odegrała rolę tej silnej, która może ofiarować satysfakcję fizyczną i duchową.
A najgorsza była świadomość, że Daniel doskonale o tym wie. Już nigdy więcej, pomyślała z goryczą. Nie zamierzam znowu angażować się
a c
jednostronnie, w żadnym wypadku!
O dwunastej odważyła się zejść do kuchni, starając się sprawiać wrażenie, że
s
nic się nie wydarzyło. Zastała tam Marię - siedziała w alkowie przy wielkiej maszynie do szycia, przyszywając kołnierz do nowej podomki. Clara stała przy stole, obierając skrupulatnie jajka na twardo i wydłubując żółtka - przyrządzała widocznie jajka faszerowane; Hiro siedział obok niej - jego wrażliwe brązowe palce robiły coś przy gaźniku kosiarki, ustawionym pieczołowicie na gazecie. - Cześć! - powiedziała Jamie; wzięła parę jajek z wazy, by pomóc Clarze w jej pracy. - Daj spokój - zaprotestowała Clara z energią. - Posiekasz je na wszystkie strony. Jeśli chcesz mi pomóc, weź łyżkę i ucieraj żółtka. Wręczyła Jamie miskę z majonezem i zieleniną. Jamie zabrała się posłusznie do ucierania. - Chyba za mały dopływ do silnika, coś musiało się zatkać, ale nie mogę
Anula & pona
znaleźć tego miejsca - mruknął Hiro. - Cholera jasna! - krzyknęła nagle Maria, wprawiając tym w zdumienie obecnych. - Przepraszam - dodała zaraz i spojrzała na nich z nieśmiałym uśmiechem. - Wszystko dlatego, że coś tu szwankuje i rwie mi się nić od spodu. Dostaję szału! - Jak wyczyszczę tę machinę, zobaczę, co u ciebie da się zrobić - obiecał Hiro. - Przestańcie oboje i zejdźcie mi z drogi - rzekła burkliwie Clara. - Muszę nakrywać do stołu, zaraz będzie lunch. Jamie spojrzała na zegarek, ociągając się z opuszczeniem bezpiecznej i przytulnej kuchni.
s u
- Zbliża się pora południowego zabiegu - powiedziała wolno, wstała z miejsca i odsunęła na bok krzesło.
o l a d n
- On jeszcze nie zszedł na dół - oznajmiła Clara. Serce Jamie zaczęło walić, krew napłynęła do twarzy.
- Nie zszedł? Wzywał cię? Clara skinęła głową. - Jakieś pół godziny temu.
a c
Prosił o podanie lunchu do pokoju, bo cały czas będzie pracował i zejdzie na dół dopiero pod wieczór.
s
Jamie zdenerwowała się; poczuła ulgę, a zarazem ogarnął ją lęk. Wmawiała sobie rozpaczliwie, że decyzja Daniela co do opuszczenia południowego zabiegu nie musiała mieć związku z tym, co dziś rano wydarzyło się między nimi. W końcu już kilkakrotnie tak był zapracowany i zawiadamiał Jamie, że południowy masaż się nie odbędzie. Możliwe, że tak się stało i tym razem. Zjadła lunch razem ze wszystkimi, zmuszając się do udziału w rozmowie, śmiała się. Była wręcz irracjonalnie zdziwiona, że nikt nic nie wie, że nikt niczego z jej twarzy nie wyczytał. Czekało ją długie popołudnie, które będzie musiała jakoś przeżyć, nim spotka się z Danielem i dowie o dalszych swoich losach. Pojechała do śródmieścia i kupiła całkiem niepotrzebnie parę trykotów do ćwiczeń i taśm do rejestracji programu; wróciła do domu w samą porę, by się przebrać przed zabiegiem o czwartej.
Anula & pona
Skierowała kroki w stronę basenu, zastanawiając się, czy Daniel w ogóle zejdzie, a jeśli tak, to co jej powie. Serce jej zaczęło szybciej bić, zabrakło śliny w ustach, gdy zobaczyła go w basenie, jego lśniące czarne włosy i silne, przecinające taflę wody ramiona. Usiadła na wiklinowym fotelu, czekając, aż wyjdzie z basenu i przysiadłszy na jego skraju, odpocznie. Po chwili dopłynął do brzegu, podciągnął się i chwycił dłońmi metalową ławkę, przy której stał jego wózek; wsunął się na niego zręcznie i wytarł ręcznikiem mokre włosy. W końcu uniósł wzrok i zobaczył Jamie; podjechał, zatrzymał wózek przy niej. Spuściła oczy, wpatrując się pilnie we własne dłonie, miętoszące połę swetra, podczas gdy milczenie między nimi niebezpiecznie się przedłużało.
s u
Nie mogąc już dłużej tego znieść, Jamie przemówiła pierwsza:
o l a d n
- Czy chcesz... czy życzysz sobie, bym zrezygnowała z pracy? - zapytała stłumionym głosem.
- Zrezygnowała z pracy? - powtórzył szczerze zdziwiony. - Dlaczego miałabyś zrezygnować?
a c
Popatrzyła na niego i znowu utkwiła wzrok w ziemi, nie wytrzymując jego przenikliwego spojrzenia.
s
- No bo... - wymamrotała - zachowałam się... fatalnie. Postąpiłam wbrew etyce swego zawodu. Jestem terapeutką, ty - moim pacjentem, i to wykracza poza wszelkie...
Zamilkła, wpatrując się stale w swoje ręce. - Daj spokój, Jamie - powiedział szorstko. - Doszłaś widocznie do wniosku, że owo szczególnego rodzaju doświadczenie jest częścią terapii. Niech ten nieszczęsny facet wie, że stać go jeszcze na to. - Nieprawda! - wybuchła, po raz pierwszy patrząc mu prosto w oczy, blada, cała spięta. - To nie powód! Przynajmniej nie zamierzony... Właściwie... ciągnęła zmieszana i speszona - nie wiem, dlaczego... - Moim zdaniem - zaczął - oboje wiemy, dlaczego tak postąpiłaś, i rozwodzenie się nad tym nie poprawia mi nastroju, możesz mi uwierzyć. Fakt jest
Anula & pona
faktem, i ja również ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało. Przyjmij do wiadomości - dodał z wymuszonym, smutnym uśmiechem - że nie czuję się zgwałcony. Czy nie uważasz, że dla naszego wspólnego dobra powinniśmy wyrzucić z pamięci ów incydent i udawać, że nic się nie stało? Jamie patrzyła na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczyma, próbując zrozumieć, co on do niej mówi. - Tak, oczywiście - wyszeptała w końcu. - Dobrze, zapomnijmy o tym. Przepraszam i obiecuję solennie... - W porządku - powiedział opryskliwym tonem, a na jego twarzy pojawił się wyraz bólu. - Żadnych przeprosin, żadnych obietnic. Zapominamy o tym, okay? Szaleństwo upalnego lata, było, minęło. Uśmiechnęła się smętnie.
o l a d n
s u
- Było... cudownie. No tak. - Wstała energicznie z miejsca, zmuszając się do pogodnego i rzeczowego tonu. - Bierzemy się do dzieła. Dzisiejszy wieczór zapowiada się dość ciekawie.
- W jakim sensie? - zapytał, kierując wózek w stronę solarium.
a c
- Oni wcześniej zjedzą kolację - powiedziała Jamie, wyliczając na palcach kolejność czynności - ponieważ Clara udaje się w teren, by fotografować zachód
s
słońca. Ale my też niewiele później, bo Steven ma piknik na zakończenie roku szkolnego i oboje obiecaliśmy wziąć w nim udział. - Niech to licho - mruknął Daniel. - Zupełnie wyleciało mi to z pamięci. - Nie mów! Może być całkiem przyjemnie. Clara przygotowała już koszyk z prowiantem. Jamie obserwowała, jak Daniel przenosi z wysiłkiem swoje ciało z wózka na skórzaną powierzchnię leżanki. Zrobiło się jej lekko na sercu, poczuła się niemal szczęśliwa. Wygląda na to, że wszystko będzie dobrze, myślała. Wymażą ten fakt z pamięci, potraktują go jako przejściowe szaleństwo i wszystko wróci do normy. Ich wzajemne przyjacielskie stosunki nie ulegną zmianie. Czuła się tak wspaniale, była mu wdzięczna za jego takt i zrozumienie sytuacji. W pewnym momencie jednak oboje poczuli się niezręcznie, kiedy Daniel z
Anula & pona
ręcznikiem na biodrach usiłował ściągnąć kąpielówki. Oparł się na łokciu, mocując się ze spodenkami, które stawiały opór. Odruchowo pochyliła się, chcąc mu pomóc. Oczy ich mimochodem się spotkały. Jamie zaczerwieniła się po korzonki włosów, podczas gdy jego twarz spochmurniała. Może poczuł się urażony? Odwróciła niezdarnie wzrok, czekając, aż sam upora się ze spodenkami. Wreszcie położył się na wznak i zamknął oczy, a gdy Jamie zaczęła masaż, twarz jego, jak zwykle, przybrała wyraz obojętności. - Poza tym - rzekła, starając się rozpaczliwie zachować lekki, rzeczowy ton - będzie to ważny wieczór również z innej przyczyny. Czyżbyś zapomniał? - O czym? - burknął, nie uchylając powiek.
s u
- Maria postanowiła dziś wieczorem wyjść z domu. Wyjdzie kuchennymi drzwiami, po kolacji, nim udamy się na piknik.
o l a d n
Otworzył oczy i spojrzał na Jamie zaskoczony.
- Rzeczywiście, zapomniałem. - Milczał chwilę. - Twoim zdaniem jest już do tego przygotowana? Nie za szybko? Zastanawiała się w skupieniu.
a c
- Nie wiem - odparła w końcu. - Przeczytałam na ten temat sporo książek, myślałam o tym problemie, ale wciąż nie jestem pewna. Sęk w tym - ciągnęła,
s
smarując dłonie oliwką, którą wcierała w zmatowiałą skórę jego ud - że w istocie rzeczy nie istnieje nic pośredniego między wnętrzem domu a światem zewnętrznym.
- Ale czy nie koncentrowaliśmy się przez cały ten czas właśnie na czymś pośrednim? Mam na myśli wyglądanie przez okno, stanie przy otwartych drzwiach. - Tak - zgodziła się. - Lecz nie zmienia to faktu, że wyjście na zewnątrz byłoby ogromnym osiągnięciem. Wszystkie tamte działania pomagały w przezwyciężeniu oporów, ale nie zmniejszały urazu, lęku przed wyjściem na dwór po raz pierwszy od lat. To ciężka próba. - Szczególnie dla osoby - rzekł w zamyśleniu - której najtrudniejsze przeżycia wiążą się właśnie z otwartą przestrzenią. Jakiś czas milczeli oboje, myśląc o Marii.
Anula & pona
- Czy ona chce, żebyśmy wszyscy byli przy tym obecni? - zapytał. - Niekoniecznie wszyscy. Uważa natomiast, że ty powinieneś być. - Bardzo mnie to dziwi. Od lat u mnie pracuje, a zamieniliśmy ze sobą zaledwie parę słów. Odnoszę wrażenie, że z jakichś przyczyn boi się mnie. - Otóż właśnie. Maria się ciebie boi, a skoro wiesz o jej kuracji i bierzesz czynny udział, jest przekonana, że twoja obecność jej pomoże. Wierzy święcie, że pod twoim okiem powiedzie się jej, bo czułaby się upokorzona, gdybyś był świadkiem jej klęski. - Biedna dziewczyna. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Spojrzał na Jamie. - Powiedziała ci coś jeszcze na temat tego chłopca? O tym
s u
młodym sprzedawcy, który jej się podoba? - Nie lubi o nim mówić. Ale wydaje mi się... że to dla niej bardzo ważna sprawa - rzekła Jamie.
o l a d n
Maria stała przy kuchennych drzwiach, trzymając się kurczowo framugi, w najwyższym stopniu skoncentrowana, przerażona tą rozciągającą się przed nią przestrzenią. Jeszcze całkiem niedawno nie mogłaby stać w progu, przekraczałoby to jej możliwości, ale cierpliwe wysiłki Jamie dały nadspodziewanie szybki efekt.
a c
Samej Marii też trudno było w to uwierzyć.
Patrzyła z lękiem na poruszane wiatrem gałęzie drzew, na widoczny - z
s
miejsca, gdzie stała, skrawek trawnika. Wieczór był ciepły, powietrze aksamitne, owa cudowna łagodność zmierzchu, która zdarza się tylko wczesnym latem. Romantyczna, pełna nostalgii pora, która wzbudziła w Marii dziwne, nieokreślone pragnienia i wywołała nagły przypływ tęsknoty. Zamknęła oczy i pomyślała o Tonym, o jego łagodnym, poczciwym uśmiechu, czarnych oczach, wydatnych ustach i dołku w brodzie, i o puklu włosów, który opada mu niesfornie na czoło. I zaraz potem dopadły ją ponure myśli o samotności. Zachwiała się na nogach i poczuła się nieszczęśliwa, pusta w środku. Otworzyła oczy. Jej twarz wyrażała mocne postanowienie. Znów wyjrzała na zewnątrz. Wszyscy byli tam, za drzwiami, na skraju podjazdu - czekali na nią w milczeniu. Zobaczyła Jamie, której miła, dobra, okolona złocistymi włosami twarz
Anula & pona
wyrażała współczucie i dodawała odwagi, oraz Stevena - trzymał Jamie za rękę i uśmiechał się zachęcająco, a jego ciemne oczy błyszczały. Nawet Hiro wyrażał poparcie, pracując od niechcenia wzdłuż granicy posesji; przycinał żywopłot wielkimi nożycami, udając taktownie, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Ale co Marią najbardziej wstrząsnęło, to obecność samego pana Kellehera, który siedział na wózku przy Stevenie i obserwował ją z zainteresowaniem. Wieczorny wietrzyk targał jego ciemne włosy, a wyniosła, dumna twarz, która zazwyczaj wywoływała w Marii lęk, pełna była ciepła i życzliwości. Nie pamiętała, by pan Kelleher przejawił kiedykolwiek takie zainteresowanie jej osobą. Doznawała oszałamiającego uczucia, jakby zewsząd otaczała ją rodzina - życzli-
s u
wość, troska, przyjaźń tych ludzi nie ulegały najmniejszej wątpliwości. Nie wolno ich rozczarować... Tylko że czekają takie koszmarnie ciężkie zadanie.
o l a d n
Wciąż stała w progu, usiłując wykrzesać z siebie całą odwagę. Zastanawiała się, czy oni wszyscy zdają sobie sprawę, co to dla niej znaczy. Skąd mogli wiedzieć, jakie przerażenie budzi w niej wielki, niczym nie osłonięty teren, złowieszcze cienie oraz inne czające się wśród gęstych krzewów niebez-
a c
pieczeństwa, zdradliwa przestrzeń, która niesie ze sobą tyle tajemniczych gróźb? Poczuła dobrze znany ucisk w gardle, który od lat dawał jej się we znaki.
s
Na początku, przed laty, Maria zaczęła zdawać sobie sprawę, że z każdym dniem wyprawa do śródmieścia czy wizyta u znajomych napawa ją coraz większym lękiem. Doszło do tego, że najlepiej czuła sję w domu - potrzebne rzeczy nabywała dzięki sprzedaży wysyłkowej, a siostry i przyjaciółki zapraszała do siebie. Ale po pewnym czasie budziło w niej przerażenie nawet podwórze, pełne ukrytych niebezpieczeństw. Ponieważ zaś nigdy nikogo nie rewizytowała, ludzie stopniowo przestali ją odwiedzać. Siostry wyprowadziły się z miasta, przyjaciółki powychodziły za mąż, urodziły dzieci i zapomniały o niej. W końcu nawet przekroczenie progu domu stało się dla niej niemożliwe i Maria przeobraziła się w więźnia własnych lęków. Wszyscy czekali teraz na dworze, dopingując ją, by przełamała narzucone sobie nakazy i postawiła pierwszy krok na drodze do wolności.
Anula & pona
Jęczała cichutko pod nosem, żeby nikt nie słyszał. Serce waliło jak młotem w jej piersi, ręce zrobiły się lepkie. Zimny pot spływał wzdłuż ciała pod sukienką. Było jej chłodno, miała mdłości. W głowie pulsowało, - huczało, lęki atakowały umysł. Wyjrzała na groźną, pogrążoną w ciszy przestrzeń za otwartymi drzwiami... I już wiedziała, że nie wyjdzie. Nie było takiej siły, nikt na całym świecie nie natchnąłby jej odwagą, by przekroczyła próg drzwi wychodzących na zewnątrz. Ani jej własna ambicja, ani tęsknota do wolności, niezależności, nawet do Tony'ego. Kwiliła cicho, marząc o śmierci. Z całych sił pragnęła uciec i schować się we
s u
własnym, ciepłym i bezpiecznym pokoju, w którym ściany i grube zasłony chroniły ją przed niebezpieczeństwem. Chciałaby zaszyć się w łóżku, wtulić głowę w
o l a d n
poduszki i już nigdy, nigdy w życiu nie być zmuszoną do wyjścia z domu. Ale Jamie była tam, czekała. Taka kochana i taka dobra dla niej. Steven i Hiro, jej przyjaciele, też tam stali, dodawali odwagi, wierzyli w sukces. A co najważniejsze, był tam również pan Kelleher.
a c
Człowiek taki jak on, bogaty, sławny, tak potężny i inteligentny traci dla niej czas. Mario Santari, wyjdź przez kuchenne drzwi na podjazd. A już zupełnie
s
nieprawdopodobne i zadziwiające jest to, że czynnikiem najbardziej ją hamującym, który powoduje, iż stoi na progu, drżąc ze strachu i pragnie uciec, schować się, okazała się pewna wiadomość przekazana jej przez Jamie. Otóż Jamie powiedziała jej, że ten człowiek, niemal Bóg w oczach Marii, cierpi na podobne lęki. Dodała jeszcze, że jeśli ona, Maria, okaże się dzielna i przełamie strach, pomoże tym panu Kelleherowi. Nabrała powietrza w płuca, trzymając się framugi tak rozpaczliwie, z taką siłą, że kostki u rąk zbielały jej jak kreda, i zrobiła maleńki, niezdarny krok w stronę wyjścia. Jeszcze jeden krok. Zaszlochała udręczona, czując na twarzy łagodny powiew wieczornego wiaterku, wąchała ze zdumieniem zapomniane zapachy zieleni i kwiatów.
Anula & pona
Zawahała się, przyłożyła dłoń do ust, by stłumić okrzyk przerażenia i znów uniosła nogę. Jeszcze jeden krok. Była już poza drzwiami i stopa jej dotknęła nie znanej szorstkości chodnika. Fale strachu podchodziły do gardła, zalewały ją. Brakło jej tchu. Czuła, że się dusi. Powietrze o tej przedwieczornej porze było chłodne, ziębiło złowieszczo twarz i powieki. Zachwiała się, zrobiło jej się niedobrze, osłabła. I już Jamie była przy niej, chwyciła ją w objęcia, śmiała się na cały głos, nie szczędząc jej pochwał. - Mario! Stało się! Jesteś wspaniała, dzielna!
s u
Maria poczuła w dłoni małą ciepłą rączkę i wiedziała, że Steven jest także razem z nią, przytula się do niej, cały drżący z wrażenia. - Dobra robota, Mario -
o l a d n
usłyszała skądś z bliska niski męski głos. - Nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, ile taki czyn wymaga odwagi.
Uchyliła powieki i popatrzyła na spokojną śniadą twarz pana Kellehera, na jego czarne oczy, spoglądające na nią życzliwie, z aprobatą. Przełknęła ślinę, czując
a c
słone łzy spływające po policzkach. Jamie wyjęła z kieszeni kamizelki chusteczkę i czułym gestem wytarła jej twarz, w dalszym ciągu szepcząc słowa pochwały.
s
- Mogłabyś postać tu jeszcze chwilę? - zapytała. Maria, znów przełknąwszy ślinę, skinęła głową, oglądając nie znany świat wokół niej z bojaźliwym zdumieniem. - Może tylko... parę sekund, dobrze? - spytała szeptem, ściskając mocno dłoń Jamie. - Powiedz mi... kiedy będzie cała minuta. - Zostało trzydzieści pięć sekund - odparła Jamie, patrząc na zegarek. Maria znowu skinęła głową, czując odrętwienie w całym ciele; Steven w dalszym ciągu stał przytulony do niej z jednej strony, a z drugiej obejmowało ją silne ramię Jamie. Trzydzieści pięć sekund. Cała wieczność. Spojrzała lękliwie na kołyszące się gałęzie drzew nad trawnikiem, na zakręt podjazdu ginący w krzewach, na mnóstwo pachnących peonii na klombach, na kwitnące krzewy bzu przy oknach solarium. Hiro obserwował ją z uśmiechem, i ten
Anula & pona
miły, promienny uśmiech znowu rozczulił ją do łez. - Pan Kelleher także nie spuszczał z niej wzroku i właściwie tylko te jego czarne oczy powstrzymywały Marię przed ucieczką. Znużona, pełna rezygnacji zdawała sobie sprawę,I że tonie koniec walki. W gruncie rzeczy to dopiero początek. Niebawem przyjdzie jej dłużej pozostać na zewnątrz, musi nauczyć się siadać na trawniku, jakże daleko od bezpiecznego domowego azylu. A później będzie musiała dawać sobie, radę sama i nie będzie w pobliżu nikogo, kto by przyszedł jej z pomocą. Na samą myśl o tym zaschło jej w gardle i nie mogła złapać tchu. Lecz z całą stanowczością odrzuciła od siebie te koszmarne wizje. Byle dalej, jak mówiła
s u
Jamie. Po pierwszym kroku następuje drugi. Dwa tygodnie temu nie mogła się nawet zbliżyć do otwartego okna. A teraz stoi na dworze.
o l a d n
- Potrafię! - powiedziała drżącym głosem. Wzrok jej padł na pana Kellehera, który skinął w milczeniu głową. Patrzyła na niego wstrząśnięta. Dojrzała w jego twarzy wyraz podziwu. Zaniemówiła ze zdumienia. Pan Kelleher podziwiał ją. Za jej odwagę.
a c
- W porządku, kochanie - mruknęła Jamie. - Czas minął. Maria zrobiła w tył zwrot i pobiegła radośnie ku otwartym drzwiom kuchni, a
s
uczucie szczęścia rozpierało ją.
Dokonała dzieła. Wyszła na zewnątrz i pozostała tam całą minutę. I Hiro, i Steven cieszyli się razem z nią, Jamie ją chwaliła, a pan Kelleher patrzył na nią z podziwem.
Czuła się fantastycznie. Koszmar tego doświadczenia wstrząsnął nią i przyprawiał o mdłości, ale górowało nad tym uczucie triumfu, świadomość własnej odwagi, stawienia czoła najgorszemu - i to nowe, doznanie wzbogacało ją i dawało satysfakcję. Odetchnęła z ulgą w bezpiecznym azylu kuchni i uśmiechnęła się niepewnie do Jamie, nieświadoma łez spływających jej po policzkach. - Nic ci nie potrzeba? - zapytała Jamie z troską w głosie, widząc skupioną, ale radosną, zalaną łzami twarz Marii.
Anula & pona
- Może chcesz zostać sama? Maria potrząsnęła przecząco głową, wycierając oczy i nos, po czym uśmiechnęła się z zażenowaniem. - Przepraszam, że zachowuję się jak smarkacz - powiedziała. - Ale wiesz, Jamie... taka jestem szczęśliwa. Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Dziękuję ci. - Daj spokój. Dlaczego mi dziękujesz? To ty dokonałaś tego strasznie trudnego dzieła. Zrobiłaś to dla siebie i dowiodłaś, że jesteś godna najwyższego uznania. - Taka jestem szczęśliwa - powtórzyła. Popatrzyła na Jamie i sięgnęła po kawałek materiału zawieszony na maszynie do szycia. - Idź już - dodała słabym głosem. - Spóźnisz się na piknik.
s u
Jamie stała przy oknie i obserwowała, jak Hiro wyjeżdża z garażu na
o l a d n
wstecznym biegu; potem pomógł Danielowi ulokować się za kierownicą i złożywszy wózek, umieścił go w bagażniku. Steven podskakiwał z emocji, dopóki ojciec nie wychylił się z okna i nie powiedział mu paru słów. Wówczas chłopiec wskoczył posłusznie na tylne siedzenie i obaj wyczekująco spojrzeli na dom.
a c
- Miłe dziecko ten Steven - powiedziała ciepło Maria. - Jest taki zadowolony, że oboje z nim jedziecie.
s
- Jego ojciec nie był zachwycony tym projektem - rzekła Jamie. - Ale wie, jakie to ważne dla Stevena. - Spojrzała na Marię z niepokojem. - Czy jesteś absolutnie pewna, że...
- Idź już - popędziła ją Maria z przekorną miną. - Przecież w domu nigdy niczego się nie boję. - Oczywiście, że nie. Okay, więc jedziemy. Hiro zostaje,a my za parę godzin będziemy z powrotem. Mario - dodała impulsywnie - byłaś wspaniała. Ja naprawdę tak uważam. Pochyliła się, aby jeszcze raz uścisnąć dziewczynę, chwyciła duży piknikowy kosz i wybiegła na dwór, do czekającego na nią samochodu. Maria podeszła do okna, nie mogąc się nadziwić, jak z wnętrza domu wygląda to łatwo i naturalnie, właśnie te najprostsze czynności, które tak niedawno
Anula & pona
wydawały się jej zupełnie niewykonalne. Chwilę przyglądała się Jamie, która siadając obok kierowcy, zgięła z wdziękiem swoje długie ciało, następnie odwróciła się i powiedziała coś śmiesznego do Stevena; Daniel, tymczasem włączył bieg i niebawem jego wielki wóz zniknął za zakrętem. Maria, sam na sam ze swoimi myślami, podeszła do maszyny do szycia i patrząc na materiał, zafrasowała się. Lecz wkrótce w jej oczach rozbłysła radość i myśli powędrowały gdzieś daleko. Do miasta, do supermarketu, gdzie oczami wyobraźni ujrzała pracującego pilnie ciemnowłosego mężczyznę, jego miłą, pogrążoną w zadumie twarz, tak jej znaną i bliską, jak gdyby dopiero wczoraj się z nim rozstała.
s u
W parku szkolnym Daniel siedział na swoim wózku pod rozłożystą topolą.
o l a d n
Wszędzie dokoła pełno było ludzi. Rodzice biwakowali przeważnie na kocach, niektórzy zajęli wiklinowe fotele. Plotkowali, śmiali się, częstowali wzajemnie, co chwila przywołując, pokrzykując, poszturchując swe pociechy. Daniel trzymał się od wszystkich z daleka,odpowiadał półgębkiem na zadawane pytania, a jego
a c
najbliżsi sąsiedzi patrzyli na niego z nie pozbawionym lęku szacunkiem, wiedząc o jego sławie, niesamowitym bogactwie i samotniczych upodobaniach. Zdumieliby
s
się, gdyby znali jego myśli.
Daniel obserwował bieg trzynożny dzieci i mam, w którym brali udział Jamie i Steven, a w głowie miał prawdziwy zamęt. Na tej roześmianej, barwnej, kolorowej scenie istniała dla niego tylko... Jamie. Patrzył na jej wysoką, zgrabną sylwetkę, gdy stała na linii startu, śmiejąc się podniecona radośnie, a w wieczornym, padającym ukośnie świetle jej złocistorude włosy błyszczały jak płomień. Obejmowała czule Stevena, przekomarzała się i rozmawiała z innymi paniami. Żartowała, kiedy zakładano im przepaski na nogi, łączące je z rozbrykanymi latoroślami. Zajaśniała jak słońce w świecie Daniela, rozpromieniając wszystko wokół. Tęsknił do niej, pragnął jej, marzył o dotknięciu dłoni, o bliskości tej dziewczyny. Na jego ustach pojawił się mimowolny uśmiech, gdyż właśnie rozpoczęły się
Anula & pona
wyścigi i pokraczne, trójnożne drużyny ruszyły na trawniku do zawodów. Liczne młode mamy były przy kości i zabrakło im tchu, niektóre przewróciły się razem z dziećmi, zanosząc się od śmiechu i tworząc wielką plątaninę rąk i nóg. Ale Jamie i Steven to całkiem co innego. Chłopiec był niezwykle zręczny, po ojcu, a Jamie, z jej wspaniałą figurą - wprost stworzona do sportu. Wraz ze Stevenem chwycili od razu właściwy rytm i krok, dzięki czemu osiągnęli zdumiewającą prędkość, podczas gdy widzowie wyli z zachwytu. Daniel obserwował ich. Jego oczy nie mogły się nasycić doskonałymi proporcjami sylwetki Jamie, lśniącą kaskadą włosów. Miała na sobie jasnoniebieskie dżinsy i trykotową koszulkę. Podziwiał jej zapał i żywiołową
s u
energię. Wraz ze Stevenem dotarli do mety na długo przed innymi. Wśród salw śmiechu zaprowadzono ich do namiotu, gdzie mieli otrzymać nagrodę.
o l a d n
Gdy tylko znikli Danielowi z oczu, zrobiło mu się nieswojo. Znów zaatakowały go smutne myśli. Powiedział Jamie, że zapomną o porannym incydencie, a ona z wyraźną ulgą zgodziła się na to. Ale jak może zapomnieć, skoro tak bardzo wryły mu się w pamięć jej osoba, dotyk, zapach? Jak może przestać
a c
myśleć o doskonałych kształtach jej ciała, zachwycającej spontaniczności uczuć, o szczęściu, jakie odczuwał, gdy powodowani tym samym pragnieniem połączyli się w jedno?
s
Musi zapomnieć. Obiecał i postąpiłby nie fair, gdyby nie dotrzymał obietnicy. Zapomni, bo wie, że ona nie podziela jego uczuć. Nie zaprzeczyła, a tym samym przyznała, że kierowała się litością; on zaś nie zniósłby myśli, że budzi w niej współczucie. Przypomniał sobie słowa porzuconego przez nią mężczyzny, Chada, przystojnego młodzieńca o figurze atlety, który powiedział z goryczą, że Jamie nie może się oprzeć żadnemu nieszczęśnikowi. Daniel nachmurzył się i poruszył niezręcznie na wózku. Niesprawiedliwość losu jest wręcz druzgocząca - takie to wszystko bolesne, że aż trudno spokojnie o tym myśleć. Jego próżna i powierzchowna żona nie wzbudziła w nim wielkiej miłości ani pożądania... Nie wiedział nawet, że stać go na tak silne uczucia.
Anula & pona
I teraz, po raz pierwszy w życiu, spotkał kobietę swoich marzeń, której potrzebował, pragnął, po to tylko, by sobie uświadomić, że w jej oczach jest tylko nędzną namiastką mężczyzny, kimś godnym litości. Z chłodnym obiektywizmem pomyślał o sobie sprzed wypadku. Był wysoki, silny, sprawny. W owych czasach jego ciało nie budziło w kobietach współczucia. Gdyby poznał Jamie wówczas, myślał z rozpaczą w sercu, kiedy stał pewnie na dwóch nogach, mógłby zdobyć ją, obdarzyć miłością i dać jej fizyczną rozkosz, na jaką zasługiwała. Lecz takie myśli nic nie dają, są jałowe. To, co było, nie wróci, a brutalna rzeczywistość nie ulegnie zmianie. Pisane mu było to nieszczęście: ułomne ciało, bezwładne nogi trzymające go na uwięzi, uniemożliwiające podróżowanie, tak
s u
niezbędne w jego zawodzie. Nie mógł nic ofiarować kobiecie, której pragnął. Przybycie Jamie i Stevena przerwało tok jego ponurych myśli; oboje tryskali radością.
o l a d n
- Wygraliśmy - oznajmił Steven, opierając się o wózek ojca; w jego czarnych oczach płonęły ogniki. - Pokonaliśmy wszystkich! Daniel popatrzył na syna zaskoczony radością, jaka emanowała z twarzy
a c
chłopca.
- Faktycznie - zgodził się, usiłując nadać głosowi wesoły ton. -
s
Powaliliście ich na dechy.
Spojrzał na Jamie, która uśmiechnęła się do niego z niepokojem w oczach. - Dobrze się czujesz? - zapytała. - Nie jest ci w tym cieniu za zimno? Machnął ręką ze zniecierpliwieniem, zirytowany jej troskliwością, która sugerowała, że wymaga specjalnego traktowania. - Świetnie - powiedział. - Co to za nagroda? - Lody czekoladowe - odparł rozanielony syn. - Z orzechami. Ja już zjadłem, a Jamie oddała swoje Mathew. Płakał, bo oni byli drudzy na mecie. - Typowe - orzekł sucho Daniel. - Jamie przepada za pechowcami. Zauważył nagły rumieniec na jej twarzy, wyraz bólu w oczach, i zrobiło mu się przykro. Zaczął żałować, że to powiedział. - Nie jadłam lodów i jestem głodna - oświadczyła z nienaturalnym
Anula & pona
ożywieniem. - Zobaczymy, co Clara przygotowała dla nas w koszyku. Steven przyciągnął koszyk na środek koca i już w nim myszkował. Jamie siedziała ze skrzyżowanymi nogami obok chłopca, napełniając z namaszczeniem plastikowe kubki kawą z termosu. Jeden podała Danielowi. Patrzył na nią, jak rozkłada jedzenie na serwecie, zachwycając się wilgotnymi kosmykami włosów wokół jej rozgrzanych policzków i nad czołem. Gawędziła ze Stevenem i jego przyjaciółmi, a Daniel przysłuchiwał się w milczeniu, spoglądając od czasu do czasu na kręcącą się wszędzie dzieciarnię. W końcu włączono Stevena do zawiłych negocjacji w sprawie wymiany przygotowanych przez Clarę faszerowanych jajek i dwóch kawałków pieczonego
s u
kurczaka na ciastka lukrowe z koszyka innej rodziny, toteż udał się z kolegą do sąsiedniego biwaku, by sfinalizować sprawę. Daniel i Jamie zostali sami. Sączyli
o l a d n
kawę w zapadającym już mroku, obserwując wstęgi pastelowych barw na zachodniej połaci nieba.
- Jest pięknie - powiedziała Jamie z błogim westchnieniem. - Ubóstwiam pikniki.
a c
Wbrew sobie Daniel skwitował uśmiechem tę jej spontaniczną, dziecięcą radość.
s
- Łatwo ci sprawić przyjemność - zauważył. - Nie masz zbyt wyszukanych wymagań.
Położyła się na wznak, wsunąwszy ramiona pod głowę i spojrzała na niego z nieco złośliwą miną.
- Oczywiście - rzekła. - Możesz sobie stroić ze mnie żarty, no bo nie jeżdżę po świecie jak ty, kosmopolita, który zawsze wszystko wie najlepiej. - Już przecież nie jeżdżę po świecie - oznajmił spokojnie. - To się skończyło. - Ale jeździłeś. I na pewno znowu będziesz jeździł. Nagle zapadła między nimi cisza. Jamie wstała, twarz miała smutną. Zaczęła pakować do koszyka resztki jedzenia. Daniel siedział w milczeniu, obserwując wspaniały zachód słońca, który opromieniał blaskiem cały świat.
Anula & pona
Rozdział 9 Kevin siedział obok Jamie w jej starym volkswagenie, ściskając w swoich małych rączkach nowy plecak z Myszką Miki. Wyglądał w milczeniu przez okno na uciekające do tyłu domy, ale był ledwie żywy z wrażenia. W przeciwieństwie do starszej siostry i brata, w stanie napięcia nerwowego nie zachowywał się hałaśliwie.
s u
Przejawiał niezwykły spokój, buzię miał bladą, tylko niebieskie oczy były roziskrzone.
o l a d n
Jamie obrzuciła wzrokiem jego drobną figurkę; miał na sobie czyste dżinsy i koszulkę trykotową. Ciemne włosy były po wyszczotkowane wilgotne i lśniące. - Jesteś niesamowicie spokojny - zauważyła wesoło. Obrócił ku niej głowę. Szeroko otwarte niebieskie oczy spojrzały na nią błagalnie.
a c
- Ciociu, a jeśli nie spodobam się Stevenowi?
- Spodobasz się. - Zmarszczyła czoło, zwalniając za wozem z meblami
s
wjeżdżającym na skrzyżowanie. - Bardzo się cieszy na twój przyjazd. Nie może się wprost doczekać.
- A ten pan? Ojciec Stevena? Nie będzie się złościć? - To całkiem inna sprawa - rzekła Jamie w zamyśleniu, koncentrując się najeździe. - Musimy po prostu uważać. Od tamtego fatalnego poranka w solarium panowały między nimi dość dziwne i niełatwe stosunki. Oboje zgodzili się co do tego, że należy zapomnieć o całym wydarzeniu, zachowywać się jak gdyby nigdy nic, i początkowo wydawało się, że im się to uda. Lecz wraz z upływem dni Jamie zaczęła sobie uświadamiać, że sytuacja jest bardziej skomplikowana. Nie czuła się na siłach zapomnieć tych chwil, kiedy leżała w jego ramionach, nieprzytomna z namiętności, i czasem
Anula & pona
obawiała się, że owe myśli i uczucia ma wypisane na twarzy. Zastanawiała się, czy on też to pamięta. Czy ów poranek wraził mu się w umysł tak jak jej. Czy tym należy tłumaczyć momenty niezręcznego milczenia, jakie od czasu do czasu zapada między nimi? - Czy ten pan wie, że przyjeżdżam, by pobawić się ze Stevenem? odezwał się Kevin, przerywając tok jej myśli. - Ależ skąd! - odparła szybko Jamie. - Gdybym go zapytała o pozwolenie, odmówiłby, więc wolałam nie pytać. Pomyślałam sobie, że jeżeli cię przywiozę i będziecie się ze Stevenem ładnie bawić i nie przeszkadzać mu, to nie zaprotestuje przeciwko twoim następnym odwiedzinom.
s u
Skinął uroczyście głową; buzię miał tak bladą, że piegi na policzkach stały się jeszcze bardziej widoczne.
o l a d n
- Musicie więc - ciągnęła z namaszczeniem - bawić się spokojnie i nie hałasować, nie wprowadzać zamętu. Pokazać mu, jak dwaj grzeczni chłopcy potrafią się zachowywać. Jesteśmy na miejscu - zakończyła, zawracając na podjeździe i zatrzymując się przed dużym garażem.
a c
Kevin rozejrzał się dokoła z lękiem w oczach. Spojrzał na pogrążony w ciszy dom i park.
s
- Wygląda jak zamczysko - powiedział.
- Nie żadne zamczysko. Po prostu dom, w którym mieszkają ludzie. - Gdzie jest pokój Stevena? - zapytał, prześlizgując się wzrokiem po oknach.
- Po drugiej stronie domu. Tak jak mój. Spojrzała z troską na przerażoną twarz bratanka, na jego małe rączki zaciśnięte kurczowo na plecaku. - Hej, kolego, naciśnij ten guzik i zobacz, co się stanie. Popatrzył na przyrząd do zdalnego sterowania, który trzymała w ręku. - Tak? - zapytał rozemocjonowanym głosem. Jamie potwierdziła. Wyciągnął ostrożnie wskazujący paluszek i nacisnął guzik; potem obserwował w osłupieniu, jak drzwi garażu unoszą się bezszelestnie w górę.
Anula & pona
- Ojej! - wykrzyknął z błyskiem w oczach. - Mogę zamknąć i znowu otworzyć? - Lepiej nie. Tatuś Stevena może stać w oknie i jak zobaczy, że drzwi garażu otwierają się i zamykają, zacznie nas o coś podejrzewać. Kevin skinął głową, wciąż przejęty lękiem. Jamie wstawiła wóz do środka, kazała chłopcu wysiąść i trzymając go mocno za rękę, weszła bocznymi drzwiami do domu. W kuchni Maria uśmiechnęła się do niej przyjaźnie; siedziały z Clarą przy stole i piły kawę. - Cześć, Kevin - powiedziała Maria tym swoim ciepłym, przyjemnym głosem. - Miło mi cię poznać. Tyle już o tobie słyszałam.
s u
Kevin zdobył się na nieśmiały uśmiech, zachęcony jej serdecznością. A
o l a d n
tymczasem Clara obserwowała go pilnie. On też na nią spojrzał z dziecięcym zaciekawieniem.
- Jesteś grzecznym chłopcem? - zapytała nagle.
- Tak - odparł. - Mama mówi, że gdyby mój brat i siostra byli tacy
a c
grzeczni jak ja, miałaby o wiele łatwiejsze życie.
Clara spojrzała na niego przenikliwie i widząc ogromną powagę malującą się
s
na twarzy chłopca, wybuchła szczekliwym śmiechem, tak niespodziewanym, że aż budzącym trwogę.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - rzekła do Jamie. - Naturalnie, Claro - odparła dziewczyna skwapliwie. - Zdaje się, że on zamierza dziś cały dzień pracować i już się ukrył za tym swoim komputerem dodała ponuro. - Sytuacja przedstawia się jeszcze gorzej - oznajmiła Clara. - Zaniosłam mu rano śniadanie. Pracował niemal całą noc i wyglądał jak śmierć na chorągwi. Powiedział, że będzie pracował nieprzerwanie, aż skończy, i w domu ma panować cisza jak makiem zasiał. - Tym lepiej - mruknęła Jamie. - Tak więc - ciągnęła, zmuszając się do śmiechu - nie będziemy mu przeszkadzać, prawda? Chłopcy będą się bawić na dworze i zachowywać cichutko jak myszki. Mam rację, Kevin?
Anula & pona
Bratanek znowu skinął głową, chrupiąc z błogą miną czekoladowe ciastko, które dała mu Maria. - Gdzie podział się Steven? - zapytała Jamie, sięgając również po ciastko. - Jest już na dworze, czeka - odparła Maria. - Hiro pomógł mu znieść jego lalki i dom dla lalek, prawie wszystkie zabawki, jakie posiada, więc jest gotów na przybycie kolegi. Jamie wzięła Kevina za rękę. - Okay, idziemy. Kevin dreptał przy niej, rozglądając się dokoła ze zdumieniem. - Mają basen - wyszeptał. - Basen w środku domu! I las! - dodał. Jamie zachichotała.
s u
- Ciii - szepnęła. - Nie mów tak głośno, kochanie. Wyszli drzwiami przy
o l a d n
basenie, które prowadziły do patio, i przemknęli się cichutko na tę część podwórza, gdzie był trawnik. Znając obyczaje Stevena i jego kryjówki, Jamie skręciła raptem, przeszła przez pas szmaragdowej niemal zieleni i wkroczyła na małą polankę, na której rosło kilka pełnych gracji brzóz.
a c
Steven już tam. był; klęczał na trawie pochłonięty szykowaniem pikniku dla swojej lalkowej rodziny przed ich lalkowym domem. Nie zauważył gości. Jamie
s
obserwowała go chwilę, wzruszona do głębi drobnymi łopatkami chłopca ster czącymi przez cienką koszulkę i kruchością jego wątłego ciałka. - Cześć, Steven - powiedziała w końcu. - Zobacz, kogo ci przyprowadziłam.
Chłopiec zerwał się na równe nogi, oczy rozbłysły mu radością na widok Kevina, który stał onieśmielony, przytulając się do Jamie. - Czołem, Kevin - rzekł Steven. - Cześć! - odparł krótko gość i urwał. - Czy możesz pływać w basenie o każdej porze? - zapytał z dziecięcą bezpośredniością. - Tak - potwierdził Steven. - Ale tylko w obecności taty lub Jamie. - Szczęściarz z ciebie. - A według mnie ty jesteś szczęściarz - powiedział Steven, dając dowód
Anula & pona
zadziwiającej wręcz delikatności. - Jamie mówiła, że masz braci i siostry, i mieszkacie razem, więc zawsze masz się z kim bawić. Kevin, myśląc o starszym rodzeństwie, zastanowił się nad tym problemem. - Jak zechcesz, to też możesz ich mieć - oświadczył ponurym głosem. Jamie parsknęła śmiechem. - Dobrze wam tu jest? - zapytała. - Jeżeli tak, to bawcie się, a ja sobie pójdę. Hiro odstawił traktor do naprawy, Clara ma dzień wolny, a my z Marią będziemy pracować w ogrodzie po drugiej stronie domu. Jeśli będziecie czegoś potrzebować... - Fajnie - zapewnił ją Steven, uśmiechając się do młodszego kolegi. Mamy wszystko, czego nam potrzeba.
s u
- Ale pamiętajcie: musicie zachowywać się bardzo cicho - powiedziała
o l a d n
głosem, w którym brzmiał niepokój. - Nie wchodźcie do domu, ani do twego pokoju, Steven, ani nigdzie indziej. Twój ojciec...
- Wiem, pracuje i jest w złym humorze. Będziemy cicho - uspokoił ją Steven. - Nie zbliżymy się nawet do domu.
a c
Jamie jeszcze chwilę ich obserwowała. Chłopcy przykucnęli przed domem dla lalek i Steven przedstawił Kevinowi członków lalkowej rodziny:
s
- A to niemowlak...
Kevin przyglądał się lalkom z zaciekawieniem. Młodszy i delikatniejszy od swego zadziornego brata chętnie bawiłby się lalkami, wiedział jednak, że zadręczono by go na śmierć, gdyby rodzice zafundowali mu taki podarunek. - Jak on ma na imię? - zapytał, dotykając lalczane dziecko swoją małą rączką. - To ona. Dziewczynka. Nazywa się Alexandra. - Nasz dzieciak jest chłopcem - rzekł Kevin. - Ma na imię Dougie. - Prawdziwy niemowlak? - zapytał Steven z zachwytem. - Płacze i robi siusiu w pieluszki? - Bez przerwy - potwierdził Kevin krótko. Jamie znowu się uśmiechnęła i aż coś ją ścisnęło za gardło, kiedy chłopcy
Anula & pona
rozpoczęli, z prawdziwą znajomością rzeczy, ubieranie lalczynej rodziny do wyjścia. - Pójdę już pomóc Marii - powiedziała. - W razie czego jestem po drugiej stronie domu. Pochłonięci pracą nawet nie zauważyli jej odejścia. Jamie długim krokiem przeszła przez trawnik. Zrobiło się jej lekko na sercu, czuła się szczęśliwa. Daniel przeczesał dłonią zmierzwione włosy i ze zmarszczonym czołem spoglądał na ekran komputera, po czym obrócił się i zaczął przerzucać niecierpliwie grubą teczkę z notatkami. - Musi tu być - mruknął pod nosem. - Pamiętam, że niedawno miałem te dane dotyczące austriackiego parlamentu.
s u
Ogarnęła go złość, że jest zmuszony zatrudniać ludzi, którzy zbierają i
o l a d n
opracowują potrzebne mu informacje. Dawnymi czasy, gdy był pełnosprawnym mężczyzną, sam przeprowadzał badania, gromadził dane, stosował właściwą kolejność, tak że w razie potrzeby wszystko od razu mógł znaleźć. Wówczas pisanie sprawiało mu radość, ponieważ sięganie do własnych notatek przypominało mu
a c
miejsca, jakie zwiedzał, przyjemne wydarzenia towarzyszące zbieraniu informacji. Zmęczony przetarł zaczerwienione oczy, odchylił się na oparcie fotela,
s
naprężając i rozluźniając obolałe mięśnie pleców. Zapragnął nagle masażu i postanowił zadzwonić, dowiedzieć się, czy Jamie jest osiągalna. Wtedy przypomniał sobie, że jest sobota, i doznał przykrego rozczarowania. Wobec tego zatelefonował do kuchni, licząc na to, że zastanie tam kogoś, kto przyniesie mu filiżankę kawy. Nikt się jednak nie odezwał. Przypomniał sobie mimo woli, że dziś rano na podwórzu panował ożywiony ruch. Samochody wyjeżdżały i przyjeżdżały, więc przypuszczalnie personel pracował poza domem. Ostatnio nawet Maria stale była zajęta. Mogła już wychodzić z domu, toteż zmuszała siej by spędzać sporo czasu na podwórzu i w ogrodzie, choć zawsze w towarzystwie kogoś z domowników. Powrót do zdrowia Marii ma również złą stronę, pomyślał z niejakim rozbawieniem. Dawnymi czasy bowiem zawsze w kuchni ktoś był. Znów przerzucił nerwowo swoje notatki. Zamknął wreszcie teczkę,
Anula & pona
z rezygnacją odłożył ją na bok i podjechał wózkiem do największego okna. Wyciągnął ramię i odsunął ciężką zasłonę; ustawił się w takiej pozycji, by móc swobodnie obserwować, co się dzieje na zewnątrz. Dzień był gorący i złocisty, w powietrzu czuło się już senność zbliżającego się upalnego popołudnia. Lecz trawniki i krzewy, pielęgnowane starannie przez Hiro, emanowały świeżością zieleni, a ocienione drzewami polanki zapraszały gościnnie. Spojrzał z zadumą w dół, zastanawiając się, co też porabia Jamie. Jakby to było cudownie, gdyby ku jej wielkiemu zaskoczeniu odszukał ją, wziął za rękę i zaprowadził na jedną z tych ocienionych polanek, a potem zaciągnął w otchłań zieleni, wziął w ramiona i okrył jej twarz pocałunkami.
s u
Na myśl o tym poczuł ból w całym ciele. Był wściekły na siebie, że nie potrafi nadać myślom innego kierunku. Marzy niczym uczniak, skarcił się w duchu.
o l a d n
A co gorsza, dokądkolwiek zapuszczał się w tych marzeniach, zawsze był pełnosprawnym mężczyzną idącym u jej boku, wyższym od niej, silnym,
wysportowanym. Nigdy nie jawił mu się on sam jako pogruchotany wrak człowieka, toczący się obok niej na wózku inwalidzkim.
a c
Ponownie ogarnął go bezbrzeżny smutek, który cały świat pogrążył w mroku. Trwał chwilę w pozie pełnej rezygnacji, z głową zwieszoną na pierś. Ale z
s
właściwą sobie samodyscypliną wziął się w garść i odwrócił od okna, aby podjechać do biurka i znowu zatopić się w pracy. Ustawił się odpowiednio i już miał ruszyć w stronę komputera, gdy uszu jego dobiegł jakiś hałas, który przejął go nagłym lękiem. Szybko odwrócił wózek i otworzył okno. Hałas wdarł się do jego zacisznego gabinetu, wrzask zwierzęcego niemal przerażenia, jaki wydobywa się na ogół z ust dziecka. Daniel pomyślał zaraz o Stevenie, który bawił się samotnie gdzieś w parku, i mimo opalenizny zrobił się blady jak płótno. Nie zważając na nic, przemierzył jak mógł najszybciej pokój, wjechał do holu i do windy. Przetoczył się przez pogrążone w ciszy pokoje na dole, nasłuchując tych przeraźliwych krzyków dobiegających z parku. Z szaleństwem w oczach rozglądał
Anula & pona
się, szukał pomocy. Lecz w całym wielkim domu nie było nikogo, żywego ducha. Przejechał przez drzwi patio i bez chwili namysłu przeciął trawnik, kierując się tam, gdzie syn zwykł się bawić. W pobliżu zarośli teren był nierówny, a że jechał szybko, jego wózek niebezpiecznie podskakiwał. On sam zaś drżał, słysząc te okropne wrzaski. Krzyki przerażenia były tak donośne, że wydawało się niemożliwe, aby jeden chłopiec mógł wydać z siebie taki ryk. Dojechał do polanki wśród brzóz, klnąc z wściekłości, bo wózek z trudem się mieścił między korzeniami drzew. W końcu, spocony jak mysz, ledwie dysząc ze zmęczenia, wydostał się na
s u
otwartą przestrzeń i od razu rzuciły mu się w oczy dobrze mu znane zabawki Stevena, ułożone starannie na trawie.
o l a d n
I wówczas, oniemiały ze zgrozy, ujrzał swego syna.
Steven wisiał wśród gałęzi brzozy jakieś trzy metry nad ziemią. Przewiązany był w pasie, ale sznurek podjeżdżał niebezpiecznie do góry, wpijając się w ciało pod pachami chłopca, który w pozycji pionowej kołysał się nad trawą. Oczy
a c
zacisnął mocno w panicznym strachu, usta miał otwarte, a twarz czerwoną. Przerażony, krzyczał z całych sił.
s
Scena jak z koszmarnego filmu. Raptem Daniel dostrzegł przyczynę. Wyżej, wśród gałęzi, wisiał drugi mały chłopiec. Daniel, zdziwiony, podniósł wzrok i od razu zrozumiał, w czym tkwi przyczyna. Obaj chłopcy przewiązali się końcami tego samego sznurka. Prawdopodobnie wspinali się na drzewo i jednemu osunęła się noga, co automatycznie ściągnęło w dół tego, który był wyżej. Sznurek, jak Daniel zauważył, zarzucony był na jeszcze wyższą gałąź, i chłopcy wisieli jeden nad drugim niczym ciężarki zegara. Zdusił w sobie krótki histeryczny chichot i zaczął się zastanawiać, co tu począć. Na pierwszy rzut oka sytuacja przedstawiała się dość komicznie, lecz w gruncie rzeczy była groźna. Wystarczyłby jeden nagły ruch któregoś z chłopców, by obaj runęli na ziemię z wielką siłą, kalecząc się o gałęzie.
Anula & pona
Jedynym wyjściem było, jak sobie Daniel wykoncypować przytrzymanie Stevena, bo on wisiał niżej, i łagodne ściągnięcie go na ziemię; dzięki temu drugi chłopiec, kimkolwiek był, uniesie się do góry, chwyci gałęzi nad sobą i w takiej pozycji poczeka na ratunek. Potrzebna mi drabina, myślał nerwowo, starając się zapanować nad sytuacją.. Muszę znaleźć sposób, by obciążyć czymś Stevena, gdy sam będę się starał pomóc temu chłopcu na górze. Wtedy uświadomił sobie z przeraźliwą jasnością, że właściwie nic nie może zrobić. Był tu sam, a obaj chłopcy znajdowali się poza jego zasięgiem. Nie może przyjść z pomocą własnemu synowi! Jeśli któryś z chłopców poruszy się gwał-
s u
townie lub jeśli zerwie się sznurek albo puści jeden z tych kiepskich węzłów - on będzie tylko siedział i patrzył, kompletnie bezradny, jak jego syn spada na ziemię.
o l a d n
Zrobiło mu się ciemno przed oczyma. Owładnęła nim ślepa wściekłość na los, który skazał go na taką niemoc, taką bezużyteczność. Nie był w stanie pomóc dziecku, które kochał. Zaczął walić dłońmi w poręcze wózka, wołać o ratunek, dołączając swój głos do krzyków nieszczęsnych chłopców.
a c
Jamie i Maria przybiegły na polankę. Twarze miały białe jak kreda. - Danielu! - krzyknęła Jamie. - Co się stało? Usłyszałyśmy...
s
Podążyła za jego wzrokiem i urwała nagle. Przykrywając dłonią usta, wytrzeszczyła oczy z przerażenia.
- O, Boże! - szepnęła, patrząc na kołyszące się łagodnie w powietrzu ciała chłopców. - O, mój Boże! Czy oni aby... Czy nic się im nie stało? - Chyba nic - odparł Daniel sucho, starając się ukryć narastającą w nim wściekłość. - Tak głośno krzyczą, że umarłego postawiliby na nogi. - Mario! - zawołała Jamie. Ale Marii już tu nie było, biegła przez trawnik w stronę garażu. - Przyniosę drabinę! - krzyknęła przez ramię, nie przerywając biegu. Jamie stanęła pod drzewem, gotowa chwycić któregoś z chłopców, gdyby Maria nie zdążyła na czas z drabiną. Daniel siedział z rękoma na poręczach wózka i obserwował Jamie. Twarz miał spokojną, ale widać była że z trudem nad sobą
Anula & pona
panuje. Wkrótce ujrzeli Marię, ciągnącą przez trawnik aluminiową drabinkę. Jamie podziękowała ledwie dyszącej dziewczynie i ustawiła drabinkę tuż pod wiszącym Stevenem. Weszła na samą górę. Na jej gołych nogach widać było pracę mięśni. - Steven - mówiła łagodnie - przestań krzyczeć i wysłuchaj mnie. Czy ty mnie słyszysz? Chłopiec uciszył się, czknął, złapał oddech i otworzył ostrożnie oczy, zerkając na Jamie, która zdołała już chwycić go wpół. - Słyszysz mnie? - zapytała ponownie. Przełknął ślinę i skinął twierdząco głową.
s u
- No dobrze. A teraz słuchaj uważnie. Nie mogę cię od razu uwolnić, bo Kevin spadnie. Mogę natomiast ściągnąć cię trochę niżej, abyś stanął na ostatnim
o l a d n
stopniu drabinki. Wtedy Odwiążę cię i zacznę ściągać na dół Kevina. Okay? Znowu skinął głową, uspokojony jej rzeczowym tonem i praktycznym podejściem do sprawy. Jamie chwyciła go mocno i pociągnęła za sznurek, stawiając chłopca na najwyższym stopniu drabinki, podczas gdy drobne ciało Kevina
a c
podjechało wśród gałęzi w górę. Trzymała mocno sznurek na tej samej wysokości, by Kevin nie wspiął się jeszcze wyżej.
s
- Ostrożnie odwiązuj - powiedział cicho Daniel. - Jeżeli odwiążesz go i rozluźnisz dłoń na sznurku choćby przez ułamek sekundy, tamten chłopiec spadnie na łeb, na szyję.
Skinęła głową skwapliwie, przyglądając się węzłom. Ale zanim zdążyła przystąpić do dzieła, obok niej, na szczycie drabinki, pojawiła się Maria. Ze zdumiewającą zręcznością pokonała wszystkie szczeble. - Trzymaj mocno sznurek, a ja Odwiążę Stevena - zdecydowała szybko. Jamie zgodziła się z wdzięcznością i całą uwagę skupiła na sznurku, utrzymując Kevina w tej samej pozycji; Maria tymczasem zajęła się rozwiązywaniem węzłów na piersi Stevena. - W porządku - wysapała. - Za minutę będzie wolny. Jesteś na to przygotowana?
Anula & pona
- Tak - mruknęła Jamie. - Trzymaj go, Mario, i pomóż mu zejść. Chłopiec jest w szoku. Ze sznurkiem w garści obserwowała - oparłszy się o pień drzewa, by na drabince było więcej miejsca - jak Maria rozwiązuje drżącego, szlochającego chłopca i niemal znosi go na dół. Dopiero kiedy stanęli bezpiecznie na trawie, Jamie zaczęła ostrożnie, z wielkim skupieniem puszczać sznurek i powoli ściągać Kevina w dół. Gdy w końcu cały i zdrów wylądował na ziemi, Jamie zeskoczyła z drabinki. Chwyciła w ramiona swego małego bratanka. Tuląc go i mrucząc coś do niego, całowała jego rozpalone, mokre od łez policzki.
s u
Po chwili przestał płakać. Przywarł mocno do piersi Jamie, a małe rączki chłopca zacisnęły się wokół jej szyi. Wyczuła wzrok Daniela i spojrzała w jego
o l a d n
stronę. Steven tak samo tulił się do ojca szlochając, a Daniel gładził jego ciemną główkę i patrzył na Jamie w zamyśleniu.
- Rozumiem - powiedział do niej wreszcie - że znasz tego chłopca. - Tak... on jest - jąkała się Jamie. - To mój bratanek. Ma na imię Kevin.
a c
Odwiozę go... Zabiorę go teraz do domu.
Nie mogąc dłużej znieść badawczego spojrzenia Daniela, wstała, wciąż
s
trzymając w ramionach drżącego chłopczyka,i skierowała się ku garażom. Maria szła w milczeniu obok niej - niosła plecak Kevina z Myszką Miki. Daniel, tuląc wystraszonego syna, odprowadzał je wzrokiem, a jego nieodgadniona, mroczna twarz nie pasowała do aury letniego południa. Jamie siedziała po drugiej stronie lśniącego, różanego biurka Daniela i patrzyła mu prosto w twarz. Był wczesny wieczór. Długie pasma cienia kładły się na podłodze i zamierały w posępnej ciszy pokoju. Dziewczyna wstała nagle, by zapalić górne światło, po czym znowu usiadła i utkwiła w swoim szefie prowokujące spojrzenie. - Nie mogę przejść do porządku nad tym - mówił spokojnie Daniel - że nie zastosowałaś się do mego wyraźnego polecenia; nie zadałaś sobie nawet trudu, by mi o tym powiedzieć czy poprosić o pozwolenie.
Anula & pona
- Wiedziałam, że jak Zwrócę się do ciebie z taką prośbą, to mi odmówisz odparła, unikając jego wzroku. - Myślałam. .. myśleliśmy, że jak Kevin przyjdzie i obaj chłopcy będą się ładnie bawić, a ty przekonasz się, że to żaden problem, to może byłbyś skłonny zgodzić się na takie odwiedziny w przyszłości. Przelotny, smutny uśmiech pojawił się na srogiej twarzy Daniela. - Czyżbyś rzeczywiście chciała mnie przekonać, że z twoim bratankiem nie było „żadnego problemu", jak raczyłaś to ująć? Zaczerwieniła się. - Danielu, przecież to są mali chłopcy. Bawili się. Zdarzył się wypadek. Kevin nie zrobił tego celowo, jak się domyślasz.
s u
Popatrzyła na niego, ale nic nie można było odczytać z wyrazu jego twarzy. Siedziała ze wzrokiem utkwionym w powierzchnię biurka, spoglądała na jego silne,
o l a d n
opalone dłonie, przerzucające odruchowo wydruki komputerowe. Mimo że była zakłopotana i czuła się fatalnie, nie mogła nie podziwiać jego śniadej twarzy, czarnych rzęs niemal dotykających policzków, Chwyciła się poręczy dużego skórzanego fotela i westchnęła ciężko.
a c
Tak było zawsze. Tyle drobnych rzeczy podobało jej się w tym mężczyźnie, takich jak zarys profilu, skrzywienie dolnej wargi, włosy, które sięgały karku.
s
Znienacka napotkała jego spojrzenie, usłyszała nagle jego głos i już była cała roztrzęsiona, niezdolna do racjonalnego myślenia. Czuła ogromny pociąg fizyczny do tego człowieka, gwałtowny, nie do opanowania; fascynacja jego osobą tak się wzmogła, że w końcu nie była już pewna własnych reakcji. Daniel spojrzał na nią ostro i uniósł pytająco brwi. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, poruszyła niezgrabnie w fotelu, usiłując odnaleźć w pamięci przerwany wątek rozmowy. - Moim zdaniem - powiedziała w końcu - nie powinieneś zabraniać mu przychodzić tylko dlatego... - Czyżby miał ochotę znowu tu przyjść? - zapytał sucho. - Kiedy zabierałaś go stąd, miał bardzo nieszczęśliwą minę. Przypuszczam, że będzie się trzymał od nas jak najdalej.
Anula & pona
Jamie nagle uśmiechnęła się szeroko i w tym ponurym pokoju od razu zrobiło się jaśniej. - Ma ciężkie życie ze swoim starszym rodzeństwem. Kevin jest chłopcem spokojnym, tak jak Steven. Często mu się dostaje i jest do tego przyzwyczajony. Brat i siostra wykorzystują go do swoich celów, wciągają do spraw, których nie rozumie. Dzisiaj w istocie rzeczy nie stało się nic nadzwyczajnego, choć w pewnym momencie wyglądało to groźnie. Daniel patrzył na nią z niedowierzaniem. - Więc według ciebie, skoro przywykł do tego, że obrywa, to nie będzie miał oporów przed odwiedzaniem nas, nawet po tym koszmarnym przeżyciu? Skinęła twierdząco głową.
s u
- Już się otrząsnął. Jest nawet zadowolony, że może zaimponować bratu taką opowieścią. Wcale się nie pokaleczył ani nic w tym sensie. I sądzę - dodała
o l a d n
miękko - że obaj chłopcy przypadli sobie do gustu. Polubili się. Wiem, że Kevin chciałby znowu pobawić się ze Stevenem.
Daniel podniósł na nią wzrok i, tak jak zawsze, tymi swoimi przenikliwymi czarnymi oczyma zajrzał do jej duszy. Jamie zebrała wszystkie siły i wytrzymała to
a c
spojrzenie. Teraz czekała w milczeniu na dalszy rozwój wydarzeń. - Wygląda na to - zaczął - że Steven myśli podobnie. Był przerażony tym
s
wypadkiem, ale otrząsnął się szybciej, niż przypuszczali. I rzeczywiście polubił tego chłopca. Skoro tak, to nie mam wyboru. Popadłbym w niezłe tarapaty, gdybym nie pozwolił Kevinowi przyjść do nas. Jamie wytrzeszczyła na niego oczy. - Czy to oznacza - zapytała zdumiona - że pozwalasz im razem się bawić? Kevin może tu przyjść? - Tak - odparł Daniel z niejakim zniecierpliwieniem. - Może. Jak już powiedziałem, nie mam wyboru. Dla Stevena jest to najwyraźniej bardzo ważna sprawa i byłby ze mnie istny tyran, gdybym mu zabronił spotykać się ż przyjacielem. Oczy Jamie rozbłysły. - Ogromnie się cieszę, Danielu. Chciałam właśnie... - Tylko ten jeden, chłopiec, Jamie - przerwał jej. - Nie waż się znowu złamać zasad i
Anula & pona
przeszmuglować tutaj wszystkich dzieci swego brata! Nie przyjęła do wiadomości chłodnego tonu szefa, przechyliła się przez biurko, obydwiema dłońmi chwyciła go za rękę i uścisnęła z całej mocy. - Danielu, przestań się zgrywać - powiedziała wesoło. - Jesteś naprawdę fajny i wszyscy o tym wiedzą. Znowu spojrzał na nią nieprzychylnie, a jego oczy miały taki dziwny wyraz, że poczuła się nieswojo. Dobry nastrój prysł. Puściła jego rękę i nieco stropiona usiadła głębiej w fotelu. Przez chwilę jeszcze przyglądał się jej, a potem przeniósł wzrok na okno; znów był zamyślony i pełen rezerwy.
s u
- Co oni właściwie robili? - zapytał obojętnie, - Nie mogłem nic od Stevena wydobyć. Powtarza tylko, że się bawili i sznurek wyśliznął im się z rąk.
o l a d n
Ale nawet się nie zająknął, dlaczego wleźli na to cholerne drzewo. Może ty wiesz? - Wiem. Kevin powiedział mi, że bawili się w leśny domek i dla bezpieczeństwa obwiązali się sznurkiem, jak alpiniści; myśleli, że jeśli jeden zacznie spadać, to drugi go przytrzyma.
a c
Daniel nieoczekiwanie uśmiechnął się od ucha do ucha. - Niezły plan. Nie wzięli tylko pod uwagę, co się może stać, jeśli im
s
obydwu powinie się noga.
- Właśnie - rzekła Jamie. - Nie przyszło im to do głowy. Daniel przez dłuższą chwilę spoglądał w milczeniu przez okno.
- Dlaczego akurat zabawa w leśny domek? - zapytał, zwracając twarz ku Jamie. - Czyj to był pomysł? - Stevena - odparła niezwłocznie. - Steven ubóstwia leśne domki. Nie wiedziałeś o tym? - Nie. Widać z tego, że o wielu rzeczach mój syn mi nie mówi. - Jeden z jego kolegów ma leśny domek. I zdaniem Stevena jest to najpiękniejsza rzecz na świecie, choć nigdy go nie widział. Dowiedział się tylko, jak wygląda, i dałby wszystko, żeby mieć prawdziwy leśny domek, z drabiną, małymi drzwiami i tak dalej.
Anula & pona
Daniel znowu się uśmiechnął - rzadko goszczący na jego twarzy promienny, chłopięcy uśmiech zmieniał go nie do poznania. - Miałem taki domek - powiedział. - Jako chłopiec miałem leśny domek i był naprawdę wspaniały. Mówiąc szczerze, to napisałem w nim swoją pierwszą książkę - dodał, nie przestając się uśmiechać. Odwzajemniła uśmiech uradowana zmianą jego nastroju. - Naprawdę? Ile miałeś wtedy lat? - Dziewięć. Koszmar... mam na myśli tę moją powieść. Zerknęła na niego kątem oka i zobaczyła, jak uśmiech znika z jego twarzy, a na to miejsce pojawia się czujność, zaduma, oddalenie.
s u
- O Boże, jak bardzo chciałbym zbudować mu taki domek - wymamrotał bardziej do siebie niż do niej. - Dałbym wszystko, żeby móc... - Zamilkł i znów
o l a d n
zapatrzył się w okno, a Jamie nie spuszczała zeń zatroskanego spojrzenia. - A gdyby poprosić Hiro? - zapytał nagle. - Dlaczego nie miałby zbudować Stevenowi leśnego domku? Zna się na stolarce, prawda?
- Hiro nie ma żadnych narzędzi. Machnął ręką zniecierpliwiony. -
a c
Oczywiście, że ma. Korzysta z narzędzi, jakie są na terenie mojej posiadłości. - Na terenie twojej posiadłości nie ma żadnych narzędzi
s
- powiedziała łagodnie. - Są tylko przybory ogrodnicze, kosiarka i kilka zupełnie podstawowych, takich jak młotek, śrubokręt i stara piłka. Hiro nie ma żadnych narzędzi napędzanych prądem. - Skąd ty o tym wiesz? - Bo to jest przedmiot jego marzeń. Uwielbia stolarkę. Jego ojciec ma w Japonii warsztat stolarski,i jak Hiro był młody, zanim wyemigrował; spędzał mnóstwo czasu w warsztacie ojca. Chodzi w naszym mieście na wszystkie wystawy rzemiosła i sztuki stolarskiej; w wolnych chwilach odwiedza sklepy z narzędziami, a w domu opracowuje wzory szkatułek na biżuterię. - Uśmiechnęła się. Powinieneś zobaczyć jego mieszkanie za garażem. Któregoś dnia zaprosił nas z Mariana herbatę. Samotni mężczyźni przypinają sobie na ścianach plakaty z szałowymi dziewczynami, a u niego wiszą ilustracje wiertarek, pił elektrycznych...
Anula & pona
Daniel spojrzał na nią ze zdumieniem. - Jeżeli ten człowiek ma fioła na punkcie stolarki - zaczął niespiesznie to dlaczego nie kupi sobie narzędzi? Płacę mu chyba nieźle i powinno go być stać na taki wydatek. Jamie nachyliła się nad biurkiem i ze skupioną miną opowiedziała Danielowi o rodzinie Hiro w Japonii, o czeku, jaki co miesiąc im posyła, i o owych pięćdziesięciu dolarach, które zachowuje na własne potrzeby. - Coś podobnego! - mruknął Daniel poruszony do głębi. - Pięćdziesiąt dolarów! To nawet nie starcza na... - Popatrzył na Jamie, wpijając w nią te swoje czarne, niespokojne oczy. - Jak ty to robisz? Ci wszyscy
s u
ludzie pracują u mnie od lat. Ty jesteś tu zaledwie kilka tygodni i znasz najtajniejsze zakamarki ich duszy. Jak to jest możliwe?
o l a d n
- Nie wiem - przyznała. - Ludzie po prostu opowiadają mi o sobie. Na twarzy Daniela pojawił się nikły uśmiech.
- Chyba tak - rzekł, patrząc na blat biurka. Znów przerzucał machinalnie wydruki komputerowe. - Co robisz jutro?
a c
- zapytał w końcu.
- Jutro jest niedziela. Zaraz jadę do brata, przenocuję u nich i nazajutrz
s
posiedzę z dziećmi, a oni zabiorą ojca do Edmonton, na mecz baseballowy. - Wobec tego w poniedziałek rano - zaczął wolno - przed masażem przyprowadź do mnie Hiro, dobrze? Jamie, zdziwiona, skinęła głową. - Oczywiście - odparła. Chwilę się zawahała, ale popatrzyła na zegarek i wstała. - Pójdę już. Obiecałam Terry'emu i Doreen, że będę u nich przed ósmą. Uśmiechnęła się do siedzącego za biurkiem mężczyzny i ruszyła w stronę drzwi. W progu obejrzała się i spojrzała na niego ciepło. - Danielu, bardzo to ładnie z twojej strony, że pozwalasz Kevinowi przyjść tutaj znowu. Ogromnie ci jestem wdzięczna i sądzę, że obydwu chłopcom wyjdzie to na korzyść. Pomachał jej ręką. Bezmiar bólu, jaki dostrzegła w jego oczach, wręcz ją poraził.
Anula & pona
- Danielu - szepnęła. - Czy możesz sobie wyobrazić, Jamie, co dziś przeżyłem? - zapytał porywczo, a jego przystojną twarz wykrzywił grymas cierpienia. - Potrafisz pojąć, co może - czuć mężczyzna w mojej sytuacji, którego dziecko znalazło się w niebez - pieczeństwie, a on jest absolutnie, totalnie bezradny? Potrafisz? Stała w progu wstrząśnięta jego słowami, udręką, jaką ten człowiek przeżywa. - Tak, Danielu, potrafię. Mogę sobie wyobrazić. Musiało to być dla ciebie straszne przeżycie. - A ty mówisz, że powinienem podróżować - ciągnął z goryczą. -
s u
Uważasz, że stać mnie na to, bym zapomniał o własnym kalectwie i zachowywał się jak inni normalni ludzie. Na litość boską, Jamie, nie byłem nawet w stanie pod-
o l a d n
nieść ręki, by ratować własne dziecko! Jakim cudem mam żyć jak normalny człowiek?
Jamie nie odrywała od niego wzroku. Poruszona do głębi jego cierpieniem, szukała w myślach odpowiednich słów.
a c
- Masz rację. Jesteś inwalidą. Nie możesz robić wielu rzeczy, które innym nie nastręczają trudności. Ale nie zmienia to w niczym faktu - ciągnęła z
s
narastającym w miarę mówienia przekonaniem - że wiele innych rzeczy robić możesz. Więcej niż to sobie założyłeś. Nie ma sensu udawać, że wrócisz kiedyś do całkiem normalnego życia. Jestem jednak głęboko przekonana, że masz święty obowiązek wykorzystywać wszystkie swoje możliwości. Przyglądał się jej w zamyśleniu. Twarz miała zaróżowioną z emocji, pełne piersi falowały, a ogniste włosy tworzyły wokół twarzy jasną aureolę. Lśniła w progu niczym pochodnia emanująca żywotnością, barwą, siłą, że aż serce się do niej wyrywało. Wiedział jednak, że nie może jej powiedzieć o swoich uczuciach. Obrócił się do niej bokiem, przybrał na twarz dawną maskę i nacisnął guzik komputera. - Do widzenia, Jamie - rzekł szorstko. - Do poniedziałku rano. Stała jeszcze sekundę w progu i patrzyła ze smutkiem na ciemną głowę
Anula & pona
pochyloną nad plikiem papierów. W końcu odwróciła się, drzwi się za nią cicho zasunęły i ruszyła wysłanym dywanem korytarzem.
Rozdział 10 W kuchennym oknie wisiał długi kryształowy pryzmat. Kołysał go powiew porannego wiatru, wprawiający także w ruch białe firanki. Różnokolorowe
s u
odblaski, zgodnie z ruchami pryzmatu, tańczyły na ścianach i podłodze, połyskiwały na twarzach ludzi zgromadzonych wokół stołu.
o l a d n
- Clara piła kawę pochłonięta przeglądaniem magazynu fotograficznego, który oparła o dzbanek z sokiem.
- Czy wiedzieliście o tym - odezwała się nagle do wszystkich obecnych że wyrabiają teraz automatycznie regulujące ostrość teleobiektywy ze wskaźnikiem światła pięć do jednego?
a c
Spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Nikt jej nie odpowiedział, więc znowu zagłębiła się w lekturze.
s
- Chodź tu, Steven - powiedziała Jamie przytłumionym głosem. - Znowu but ci się rozwiązał.
Chłopiec okrążył stół i stanął posłusznie przy Jamie, opierając nogę o skraj jej krzesła i ciągnąc dalej temat, który go absorbował. - Mieszkałby w garażu - mówił z poważną miną do Jamie - i przez cały czas my obaj z Hiro byśmy go doglądali. Tatuś nawet by się nie domyślił, że on tu jest. Prawda, Hiro? Hiro, który właśnie przeglądał postrzępiony magazyn o nazwie "Miesięcznik Rzemieślnika", na dźwięk swego imienia uniósł wzrok, skinął machinalnie głową i wrócił do czytania. - Mogę? - zapytał Steven. - Mogę, Jamie? Proszę cię.
Anula & pona
- To nie ode mnie zależy - wyjaśniła, wiążąc sznurowadło na mocny węzeł i zdejmując nogę chłopca ze swego krzesła. - Jak ci dobrze wiadomo, nie mogę decydować o tym, czy wolno ci mieć szczeniaka. Decyzja należy wyłącznie do twego ojca. - Ale mogłabyś go poprosić - przekonywał ją z dziecięcym uporem. Jeśli ty go poprosisz, nie odmówi. Nigdy ci nie odmawia. Bardzo cię lubi. Spojrzała zaskoczona na poważną buzię Stevena i poczuła, że się rumieni. - Jesteś gotowa? - zapytała, odwracając się w stronę zlewu, przy którym Maria płukała ruszt. - Co sądzisz o małym wypadzie dziś po południu?Maria popatrzyła po twarzach obecnych, w jej oczach malowało się przerażenie. - Och, Jamie - szepnęła. Jamie utkwiła w przyjaciółce zamyślony wzrok.
o l a d n
s u
- Może faktycznie jeszcze na to za wcześnie - rzekła.
- Na wypad do śródmieścia. Oswój się z podwórkiem, parkiem, zanim się wypuścimy...
- Nie! - przerwała jej Maria. - Taki miałyśmy plan i ja go wykonam.
a c
Odkładanie nie wróży nic dobrego, im później, tym będzie trudniej. - Wspaniała dziewczyna - odezwała się niespodziewanie Clara. - Zanim
s
wyjedziecie, zrobię wam kilka zdjęć - dodała. - Wydarzenie jest w końcu niezwykłe. Pierwszy po dziesięciu latach wypad do miasta. Prawdę mówiąc - dorzuciła pod wpływem nagłego impulsu - powinnam sfilmować całą tę imprezę. Byłby to niezwykle cenny materiał dokumentalny! Maria zbladła, źrenice jej się rozszerzyły ze strachu. - Nie przejmuj się - powiedziała do niej Jamie uspokajającym tonem. Clara nie sfilmuje naszej wycieczki do śródmieścia. Doskonale wie, że nie dopuściłabym do tego. Clara z miłym uśmiechem zamknęła magazyn i wstała. - Dzień targowy - oznajmiła z werwą i wypłynęła z kuchni krokiem osoby bardzo zajętej. - Mogę, Jamie? - nie ustępował Steven. - Będę go szczotkować i karmić, i
Anula & pona
wyprowadzać na spacer, a jak przyjedzie Kevin, to... - Mówiłam ci już - rzekła znużona. - Naprawdę nie ode mnie to zależy. - Ale poproś go. Powiedz mu, że obiecałem... - Zobaczę - odparła z bezradną miną. - Hiro! - zawołała, widząc, że Japończyk wstał i zamierza wyjść z kuchni. - Tak? - Zostań jeszcze chwilę. Mamy dziś... Musimy teraz coś załatwić. - Słucham? - Zdziwiony zatrzymał się przy stole, jak zwykle spokojny, pełen kurtuazji. - Musimy... Pan Kelleher życzy sobie, byśmy do niego wpadli na parę minut. Chce z tobą o czymś porozmawiać.
s u
Gładka, śniada twarz chłopca poszarzała. Spoglądał na Jamie z paniką w oczach.
o l a d n
- Dlaczego? - wyszeptał, chwytając się oparcia krzesła. - Zrobiłem coś nie tak?
- Skądże. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo - poprawiła się szybko.
a c
- Prosił, żebym dziś rano przed masażem przyprowadziła cię do niego. Nie wiem, o co mu chodzi.
s
Wróciła Clara i obie z Marią stały w pełnym napięcia milczeniu, spoglądając z niepokojem na Hiro. Ten patrzył przerażony na swój wytarty kombinezon, po czym uniósł wzrok na Jamie i uśmiechnął się, wykrzywiając wargi. - Możemy iść - powiedział niepewnie. Szli holem w stronę windy Daniela. Jamie zauważyła z przykrością, gdy już byli blisko gabinetu, że młodemu Japończykowi drżą ręce. Zacisnął pięści i stał z opuszczonymi ramionami, podczas gdy Jamie rozmawiała z Danielem przez domofon. - Nie bój się, Hiro, - szepnęła, gdy drzwi się rozsunęły, Na pewno to nic... Nie zdążyła skończyć, bo znaleźli się już w pokoju. Daniel siedział nieruchomo przy dużym gotyckim oknie, tak jak wówczas, gdy Jamie przyszła do niego po raz pierwszy. Jakże silnych emocji i wzruszeń doznawała przy każdym
Anula & pona
spotkaniu z nim! Pchnęła lekko Hiro do przodu. - Oto i on - powiedziała z nienaturalną swobodą. - Stawił się zgodnie z poleceniem. Daniel uśmiechnął się, ukazując białe lśniące zęby. - Siadaj, Jamie - poprosił, wskazując skórzany fotel. - Ty też, Hiro. Mam nadzieję, że nie oderwałem cię od pracy. Hiro przełknął nerwowo ślinę i usiadł na brzeżku fotela, wsuwając dłonie między kolana. - Nie, proszę pana - wyszeptał.
s u
- Co ostatnio robisz? - zapytał uprzejmie Daniel. Hiro spojrzał przerażony na Jamie i zwilżył wargi.
o l a d n
- Zwykłe gospodarskie prace - odrzekł tym swoim miękkim, melodyjnym głosem. - Trawniki wymagają teraz specjalnej pielęgnacji... Poza tym naprawiam ogrodzeniem tyłach posesji, przy urwisku.
Daniel kiwał w zamyśleniu głową, słuchając uważnie. Promienie słoneczne
a c
wpadały przez okno, złocąc jego ciemne włosy, igrając na twarzy. - A znalazłbyś trochę czasu? - zapytał. - Na przykład na robotę ekstra? Co o tym sądzisz?
s
Hiro wytrzeszczył na niego oczy. - Naturalnie - odparł. - Jeśli ma pan coś dla mnie, czas musi się znaleźć. W każdej chwili.
- Steven marzy o leśnym domku - powiedział Daniel. - Może uda ci się znaleźć odpowiednie drzewo na terenie posiadłości i zbudujesz domek, w którym chłopiec mógłby się bezpiecznie bawić. Japończyk rzucił Jamie błagalne spojrzenie i milczał dłuższą chwilę. W końcu, opuściwszy z rezygnacją ramiona, powiedział niskim, drżącym z napięcia głosem: - Dobrze, proszę pana, zbuduję. W przypływie nagłej radości oczy Daniela rozbłysły, ale twarz miał nadal
Anula & pona
pełną skupionej powagi. - Doprawdy, Hiro? Ręczną piłą i młotkiem? Japończyk spłonął rumieńcem i odpowiedział z typową dla niego uprzejmością: - Tak, zbuduję, skoro pan sobie tego życzy. - Myślałem o tym, by w ogóle lepiej cię wykorzystać - oznajmił Daniel wesoło. Ogrodnik popatrzył na niego z lękiem i nic na to nie powiedział. - Tego typu zadanie wykracza poza twoje obowiązki służbowe - ciągnął Daniel. - Oznacza to, że ja osobiście zlecam ci budowę tego domku i praca ta jest
s u
nadprogramowa. Otrzymasz za nią ekstra zapłatę, tak jak za inną robotę stolarską, jeśli się takiej w przyszłości podejmiesz.
o l a d n
- Stolarską? - zapytał ostrożnie Hiro, patrząc w roziskrzone oczy szefa. Daniel skinął głową.
- Przybyłeś tu już po śmierci mego ojca - zaczął z rzadką u niego serdecznością - więc nie znałeś go. Był miłośnikiem rzemiosła stolarskiego i znał
a c
się na tym całkiem nieźle.
Czarne oczy Japończyka wyrażały zdziwienie i ciekawość, ale trwał w
s
milczeniu. Czekał, co dalej nastąpi. - W suterenie jest po dziś dzień jego magazyn z narzędziami, w pełni wyposażony. Po jego śmierci matka nie mogła się zdobyć na usunięcie tych narzędzi, bo ojciec bardzo był do nich przywiązany. Miała nadzieję, że któregoś dnia przydadzą się jeszcze w gospodarstwie. I chyba ten dzień właśnie nastał. Jamie spojrzała w osłupieniu na Daniela, a potem zerknęła z ukosa na Hiro. Oczy miał szeroko otwarte i zaciskał mocno dłonie na poręczach fotela. - Proponuję ci coś w rodzaju wzajemnej ugody - ciągnął Daniel spokojnym głosem. - Jeśli uda ci się zbudować dobry leśny domek dla Stevena i jeszcze parę innych rzeczy w gospodarstwie, łącznie z półkami na książki dla mojej stale rozrastającej się biblioteki... Hiro obrzucił szybkim spojrzeniem ściany gabinetu, oczy rozbłysły mu
Anula & pona
zachwytem, po czym wpatrzył się znów w twarz swego chlebodawcy. - W tej sytuacji chciałbym ubić interes - kończył swą myśl Daniel. Wykonasz to, co ci zlecę, w godzinach pozasłużbowych lub służbowych, zależy, jak to sobie zorganizujesz, a ja udostępnię ci magazyn i będziesz mógł używać narzędzi również do swoich własnych celów. Jak ci się to podoba? Jamie zauważyła, że Hiro nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu. - Na pewno bardzo - mruknęła, chcąc wybawić kolegę z kłopotu. Bardzo ci się podoba, prawda, Hiro? Japończyk spojrzał na nią, oczy błyszczały mu z emocji. Jamie pojęła, o co chodzi.
s u
- A może - szepnęła do Daniela - pokazałbyś mu zaraz ten magazyn? Daniel wyjął klucze z kieszeni koszulki polo i pochylił się do przodu, by
o l a d n
wręczyć je siedzącemu naprzeciwko ogrodnikowi.
- Idziemy! - powiedział z energią. Cała trójka zjechała w milczeniu do sutereny. W chłodzie najniższej części domu Jamie wysiadła z windy i rozejrzała się dokoła z zaciekawieniem. Była tu zaledwie parę razy, po jakąś przyprawę dla
a c
szykującej posiłek Clary, tak że nawet nie zorientowała się dobrze, jak owa suterena wygląda.
s
Pomieszczenia, aczkolwiek nie można ich było porównać z luksusem reszty domu, były przestronne, czyste, dobrze utrzymane, wyposażone odpowiednio, z prawidłowo działającą wentylacją. Daniel szybko przejechał wyłożony terakotą korytarz i zatrzymał się przed solidnymi, dębowymi drzwiami; obejrzał się, skinął na Hiro. - Oto twój magazyn - poinformował go. - Klucz do twojej dyspozycji. Japończyk wyciągnął drżącą rękę, obrócił klucz w zamku. Drzwi otworzyły się i Hiro wkroczył do dużego, mrocznego pomieszczenia. Za nim wjechał Daniel. Nacisnął przycisk i światło rozjaśniło mrok. Spojrzał przez ramię na Jamie, ruchem głowy wskazując jej Japończyka. Podążyła za jego wzrokiem, po czym odwróciła się i przesłała Danielowi ledwie zauważalny uśmiech.
Anula & pona
Hiro stał na środku narzędziowni zupełnie oszołomiony. Rozglądał się dokoła z zapartym tchem, oniemiały z zachwytu. Magazyn wyposażony był w narzędzia, o jakich tylko rzemieślnik może marzyć. Jamie, która wiele czasu spędzała w towarzystwie ojca i starszych braci, rozpoznawała sporo przedmiotów świdry, wiertarki, piły, obrabiarki, wszystko 'Bardzo kosztowne, lśniące, dobrze utrzymane. Ale były tam i narzędzia zupełnie jej nie znane, wśród których Hiro poruszał się z wielkim szacunkiem, wyciągając rękę, by pogładzić błyszczący, naoliwiony mechanizm. Na półkach i kołkach leżało i wisiało mnóstwo drobnych narzędzi, a szafki ze starannie wypisanymi etykietami zawierały nieprzebraną mnogość gwoździ, sworzni, śrubek i uszczelek. Odnosiło się wrażenie, że ojciec
s u
Daniela przerwał pracę tylko na chwilę i tylko patrzeć, jak wróci i znów weźmie się do roboty.
o l a d n
Jamie popatrzyła na szerokie bary Daniela i jego profil jak spod dłuta mistrza. Obserwował Japończyka, a ona zastanawiała się, jaki też był jego ojciec. O tych sprawach tyczących Daniela nie miała pojęcia, a była ciekawa wszystkiego. Pragnęła wiedzieć, gdzie chodził do szkoły, co lubił jako dziecko, jaki miał
a c
stosunek do rodziców, jakie były jego ulubione zabawy.
Poczuła się zaniepokojona faktem, że w ostatnim czasie jej wszystkie myśli
s
koncentrowały się na Danielu Kelleherze. Nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. - No jak, Hiro, zadowolony? - zapytał Daniel. - Umowa stoi? Hiro popatrzył na swego chlebodawcę. Stał obok pasa napędowego piły, gładząc pieszczotliwie jej błyszczącą metalową powierzchnię. Proste czarne włosy opadały mu na czoło. - Nie mogę... przecież nie mogę używać tych rzeczy - mamrotał załamany. - Są takie piękne... najpiękniejsze ze wszystkich, jakie widziałem. Co za jakość! Po prostu nie mogę... - Oczywiście, że możesz - powiedział Daniel dobrotliwie. - Nikt inny nie będzie z nich korzystał. Skoro masz takie opory, to jak zbudujesz Stevenowi leśny domek? I w jaki sposób zrobisz półki, które są mi potrzebne? Hiro milczał, przyglądając się mężczyźnie siedzącemu na wózku
Anula & pona
inwalidzkim. Machinalnie dotykał palcem guzika sterującego piły. - Ta narzędziownia jest do twojej dyspozycji - oświadczył Daniel stanowczym tonem. - I jako twój szef liczę na to, że bez zbędnych słów zgodzisz się z moją decyzją. No, najwyższy czas na masaż, a potem mam mnóstwo pracy. Jesteś gotowa, Jamie? - Jak najbardziej! - odparła z animuszem, patrząc na oszołomioną minę ogrodnika. - Zatrzymaj te klucze - powiedział Daniel. - Mam drugi komplet. Ale przyjmij do wiadomości, że to jest twoje królestwo i bez twojego pozwolenia nikt nie ma prawa tu wejść. Zdaje się, że klucze są odpowiednio oznaczone, niektóre pasują również do dużych szaf.
s u
Hiro chrząknął i pokiwał głową, potem spojrzał na Daniela, następnie na
o l a d n
zestaw kluczy we własnej dłoni. Wreszcie rozprostował ramiona, wziął głęboki oddech i rzucił ostatnie spojrzenie na magazyn.
- Czeka mnie tyle pracy - westchnął, jakby dopiero w tej chwili zdał sobie z tego sprawę.
a c
Podczas gdy Hiro zamykał drzwi magazynu, Jamie i Daniel wymienili uśmiechy. Japończyk włożył klucze do kieszeni kombinezonu i poklepał je
s
pieszczotliwie przez materiał. Uśmiechnął się do nich obojga i ruszył korytarzem do drzwi sutereny, wychodzących na podwórze; głowę trzymał wysoko, szedł krokiem żwawym, elastycznym.
Jamie i Daniel przenieśli się do patio, miejsca ich porannej terapii. Dzień był gorący, a powietrze tak przejrzyste, jak to się zdarza tylko wczesnym rankiem na prerii. Lekki wiatr kołysał gałęzie drzew - unosiły się w górę i skłaniały ku ziemi niczym tancerze w majestatycznym menuecie. Para drozdów uwiła sobie gniazdo wśród potężnych konarów wiązu i ptaszki co rusz robiły wypady w poszukiwaniu pokarmu dla swego hałaśliwego potomstwa. - Ale pracują - powiedział Daniel, leżąc z rękami pod głową i obserwując ptasie małżeństwo, w czasie gdy Jamie masowała mu nogi. - Aż dziw, ciężko pracują całe lato, a potem, jesienią, mają jeszcze dość siły, by lecieć tysiące kilome-
Anula & pona
trów na południe. Jak im się to udaje? - Natura - orzekła Jamie, podnosząc i zginając lewą nogę Daniela. Robią to od początku świata i na pewno nie przestaną, jak nas już nie będzie na tym padole. . Milczeli jakiś czas, upajając się ciepłem dnia i pieszczotliwym dotykiem porannego wiaterku. - Nie jest ci za gorąco? - zapytał Daniel. Potrząsnęła przecząco głową. - Na razie jest przyjemnie, ale w południe może być rzeczywiście upał. Podeszła do niego z drugiej strony, by zabrać się do masażu prawej nogi. Twarz jej się nagle zmieniła, co nie uszło uwagi Daniela. - Co jest, Jamie?
s u
Napotkawszy jego spojrzenie, uśmiechnęła się nieco zakłopotana. Przygryzła wargę.
o l a d n
- Nie może mi to wyjść z pamięci... Czy widziałeś jego twarz? Był w siódmym niebie. Ilekroć o tym pomyślę, robi mi się ciepło koło serca i siłą muszę się powstrzymać, żeby się nie rozpłakać.
a c
Chwycił ją za rękę. - Wiem - rzucił szybko. - Też o tym myślałem. Czasami człowiek tak łatwo może kogoś uszczęśliwić, ma po temu wszelkie
s
możliwości, ale zbyt jest zajęty, zaabsorbowany własnymi sprawami, by sobie to w pełni uświadomić.
Popatrzyła na niego, czując aż do bólu, jak jego mocna dłoń zaciska się na jej ręce, a silnie umięśniony błyszczący tors zbliża się do jej ciała. Była mu Ogromnie wdzięczna za szlachetność, za ciepły, miły stosunek do ogrodnika, a zarazem narastała w niej owa niepokojąca, gwałtowna namiętność, która niosąc udrękę, tak często ją ostatnimi czasy nawiedzała. Zachwiała się na nogach i niemal oparła o Daniela - tak bardzo przyciągało ją to opalone, błyszczące ciało, wydatne usta. Pragnęła być bliżej niego i jeszcze bliżej, w środku, ze wszystkich stron... Jego czarne oczy spotkały się nagle z jej oczyma. W tym wzroku było coś, co ją zmroziło. Ostrzeżenie? Przestroga?
Anula & pona
Cofnęła się błyskawicznie, odwróciła i z wypiekami na twarzy zabrała się znowu do masażu. - Jeszcze jedna sprawa - zaczęła, starając się nadać głosowi lekki, obojętny ton. - Skoro masz dzisiaj dzień dobroci dla bliźnich. - A mianowicie? Twarz miał znów spokojną, nieodgadniona. - Steven - odparła, wyciskając krem na dłonie i przystępując ze zdwojoną energią do masowania ud. - Steven marzy o szczeniaku. - O Boże! - jęknął z przesadną trwogą, zasłaniając ręką oczy. - Mam ci przekazać - ciągnęła - że cały czas będzie go trzymał w garażu, będzie go karmił, szczotkował i wyprowadzał na spacer.
s u
- Cały czas w garażu! - kpił Daniel. - Już ja to widzę. Pierwszą noc,
o l a d n
zapamiętaj dobrze moje słowa, szczeniak spędzi z pewnością w jego pokoju, obok mojego, będzie piszczał, skrobał pazurami i nie da mi spać.
- Mówi, że Hiro pomoże mu go doglądać - meldowała Jamie. - Przysięga, że będzie trzymał go w garażu.
a c
- Przestań, Jamie. - Daniel wciąż był uprzejmy. - Spocznij wreszcie na laurach. Sprawiłaś, że Hiro otrzymał całą narzędziownię, że Steven będzie miał
s
leśny domek. Tym się powinnaś zadowolić.
- Nie dasz się namówić na szczeniaka? - Nie.
Uśmiechnęła się do siebie - oboje czuli ulgę, że niebezpieczeństwo zostało szczęśliwie zażegnane i znowu panują między nimi dobre, przyjacielskie stosunki. Daniel zamknął oczy i rozkoszował się ciepłem promieni słonecznych, a Jamie masowała, zginała i prostowała jego długie, bezwładne nogi. Jamie i Maria stały na przystanku autobusowym, spoglądając niecierpliwie w stronę ocienionej drzewami ulicy. Obie ubrane były stosownie do upalnego popołudnia - w lekkie spódnice, bawełniane bluzki, a na nogach miały sandałki. Maria drżała mimo upału, była blada, a w jej oczach malował się lęk. - Wolałabym pojechać twoim samochodem - szepnęła ledwo żywa. -
Anula & pona
Wolałabym nie korzystać z autobusu. - Trzeba - rzekła Jamie cierpliwie. - Przejechałaś się parę razy moim samochodem i chwała ci za to, ale jeśli chcesz robić postępy, musisz nauczyć się jeździć autobusem. Wiesz o tym, prawda? Maria skinęła głową. - Tak. Nie mam prawa jazdy, więc jeśli chcę się dostać do śródmieścia, muszę wsiąść do autobusu. - Ilekroć będziesz chciała, zawsze pojadę z tobą - obiecała Jamie. - A jak poczujesz, że dasz sobie radę, pojedziesz sama. Maria wzruszyła ramionami i panicznym gestem przycisnęła do piersi torebkę.
s u
- To takie trudne - mruknęła. - Chyba najtrudniejsze ze wszystkiego. Wiesz.
o l a d n
Popatrzyła na stojącą obok przyjaciółkę, zastanawiając się, jak to się dzieje, że Jamie zawsze wygląda świeżo, nawet w najgorętszy dzień. Ma to chyba związek z jej łagodnym usposobieniem. Jest wesoła, akceptuje życie we wszelkich jego
a c
odmianach, nigdy nie jest zdenerwowana, zła czy spięta.
Dziś Jamie miała na sobie czerwoną wzorzystą spódnicę i przewiewną białą
s
bluzkę na koronkowych ramiączkach, ładnie kontrastujących z jej opalonym ciałem. Jej twarz o złocistej karnacji była piękna, a pełne usta nieco rozchylone przypomniała sobie widocznie coś wesołego. Wygląda na osobę, myślała Maria, która wszystkiego może dokonać, niczego się nie boi i pójdzie tam, gdzie zechce. - Jamie, czy ty się kiedykolwiek bałaś? - zapytała z nieszczęśliwą miną. - Cały czas się boję - odparła, spoglądając na przyjaciółkę. - Mnóstwo rzeczy przejmuje mnie lękiem. - Nigdy tego nie okazujesz. Zawsze sprawiasz wrażenie takiej... odważnej, co to wszystko potrafi i jest szczęśliwa...Jamie milczała chwilę, szukając odpowiednich słów. - My wszyscy, Mario - zaczęła wolno - podlegamy różnym lękom, które dopadają nas w rozmaity sposób. Twoje są bardziej widoczne, bo działają na ciebie
Anula & pona
paraliżująco i trudno ci je ukryć. Wszyscy ludzie się czegoś boją, przynajmniej znaczna większość, ale zazwyczaj mają możność nieokazywania własnych obaw, umieją chować je głęboko, ot i cała tajemnica. Maria, ściskając kurczowo torebkę w ręku, rozmyślała nad słowami przyjaciółki. - A czego ty się boisz? - zapytała. Jamie niewidzącym wzrokiem patrzyła na jadący po przeciwnej stronie samochód i milczała. Lecz jej szczera twarz wyrażała, ku zdziwieniu Marii, wielką gamę gwałtownych uczuć - przeogromną tęsknotę, tłumiony ból. - Jamie! - ponagliła ją zaniepokojona Maria.
s u
- Czego się boję? Żab - wyznała bezradnie. - Strasznie się boję żab. Paniczny lęk.
o l a d n
- Żab? - powtórzyła Maria, patrząc na nią rozszerzonymi ze zdumienia oczami. - Naprawdę?
Jamie skinęła głową. Widać było, że wraca jej dobry nastrój. - Panicznie się boję - potwierdziła. - Gdybym znalazła się w jednym
a c
pomieszczeniu z żabą, nie zamkniętą w klatce czy w czymś tam, to chyba bym umarła. Wcale nie żartuję. Dlatego tak cię podziwiam. Bo wiem, co to znaczy
s
odczuwać przed czymś lęk, którego przyczyny inni nie rozumieją. My sami musimy się uporać z własnym strachem, inni ludzie nie mają tu nic do rzeczy, a to jest bardzo trudna, ciężka walka.
Maria zachichotała, w jej ciemnych oczach zapaliły się błyski. - Żab? rzuciła z niedowierzaniem, tłumiąc śmiech i od razu, jakby ją ktoś odmienił, wyglądała uroczo, dziewczęco, jej twarz promieniała wesołością. - A dużo miałaś z nimi do czynienia? Czy, że tak powiem, odegrały w twoim życiu znaczącą rolę? Jamie spojrzała ze smutkiem w niebo. - No proszę, jak ludzie się zachowują - mruknęła. pod nosem. - Nawet najlepsi przyjaciele. Zwierzasz się im ze swoich tajemnych lęków i co się dzieje? Wyśmiewają się z ciebie. - Ja się z ciebie nie wyśmiewam - powiedziała Maria ze skruchą. - No -
Anula & pona
poprawiła się szybko - może troszeczkę. Usiłuję sobie wyobrazić... - Weź pod uwagę, że mam trzech starszych braci - rzekła Jamie. - A jak oni odkryli, czego się boję, stali się bezlitośni. Przez pewien czas znajdowałam żaby w łóżku, w szufladach, w teczce. Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz. - I co dalej? - Maria nie śmiała się już, na jej ładnej twarzy malowało się współczucie. - Ojciec wytropił, co się dzieje, i oznajmił im, że jeśli coś podobnego jeszcze się powtórzy, spotka ich surowa kara,; niech się więc nie ważą. Westchnęła, wciąż pod wrażeniem wspomnienia tych okropnych czasów.
s u
Pamiętała też cudowne uczucie ulgi, gdy w końcu wkroczył ojciec i położył kres jej męce.
o l a d n
Maria obserwowała wyrazistą twarz przyjaciółki przejęta bólem, jaki czytała w jej oczach; tak była poruszona opowieścią Jamie, że nawet nie zauważyła, kiedy podjechał autobus i obie wgramoliły się do środka. Szła za Jamie między ławkami i patrzyła, jak ta wysoka dziewczyna zgrabnie wsuwa się na jedno z tylnych miejsc.
a c
Zacisnąwszy na chwilę powieki w przypływie nagłego lęku - poszła za jej przykładem, wdzięczna przyjaciółce za moralną podporę.
s
Otworzyła oczy i rozejrzała się ostrożnie dokoła. Czuła się niemal jak podróżujący wehikułem czasu człowiek, który nagle przerzucony został w przeszłość. Ze wszystkich stron otaczały je zjawiska, o jakich czytała w książkach lub oglądała w telewizji: dziewczyna o włosach ufarbowanych na czerwono i zielono, ekstrawagancko ostrzyżona... Inna w minispódniczce, ryzykownie krótkiej... Poważny młody człowiek siedzący naprzeciwko, pochłonięty studiowaniem podręcznika do matematyki - głowa ogolona na zero, w jednym uchu kolczyk w kształcie krzyżyka. Maria przyglądała się temu wszystkiemu oniemiała ze zdumienia i grozy. Wówczas, bez żadnego ostrzeżenia, dopadł ją ponownie obezwładniający lęk - lodowaty strach pełznął wzdłuż kręgosłupa, ścisnął serce, szumiał w uszach. Cała była jednym wielkim przerażeniem, zabrakło jej tchu, niewiele brakowało, a
Anula & pona
zaczęłaby krzyczeć. - Jamie - wyszeptała zdławionym głosem. - Jamie! - Ciii - mruknęła przyjaciółka i chwyciła małą dłoń Marii w swoją silną, pewną rękę. - Ciii. W porządku, wszystko gra. Jestem przy tobie i nikt nie zamierza zrobić ci krzywdy. Kapitalna z ciebie dziewczyna. Naprawdę kapitalna. Wysiadamy w śródmieściu, koło parku, i przejdziemy piechotą... Głos jej brzmiał łagodnie, kojąco. Umysł Marii powoli się uspokajał, emocje wyciszały, serce już się tak nie tłukło i w końcu mogła normalnie nabrać powietrza w płuca. Zmieszana, unikając wzroku Jamie, ścisnęła ją za rękę. - Przepraszam - powiedziała na wydechu. - Tak bardzo mi przykro.
s u
- Przykro? - zapytała Jamie, nie tając zdziwienia. - Dlaczego? - Dlatego - bąknęła Maria z nieszczęśliwą miną - że jestem jak małe dziecko.
o l a d n
Jamie zaśmiała się cicho i dała przyjaciółce lekkiego kuksańca.
- Przestań, Mario. Zwierzyłam ci się, że się boję żab, a ty mnie przepraszasz, że jesteś jak małe dziecko? Też coś!
a c
Maria niezbyt pewnie rozejrzała się dokoła. Doznawała przykrego uczucia, że jest wystawiona na widok publiczny, że rzuca się wszystkim w oczy, że ludzie w
s
autobusie - ludzie na całym świecie - znają jej tajemnicę, obserwują ją zachłannie, tylko czekają, aż się załamie i zrobi z siebie kompletną idiotkę. Tymczasem nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Zielonowłosa dziewczyna wyglądała smętnie przez okno, pogrążona we własnych myślach, tę w ryzykownym mini pochłaniało bez reszty piłowanie paznokci, a łysy młody człowiek wciąż zgłębiał tajniki wiedzy matematycznej. - Oni tak dziwnie wyglądają - szepnęła Maria. - Kochana, to jest nic - mruknęła Jamie kącikiem ust, na gangsterską modłę. - Zobaczysz na deptaku! Maria znowu popatrzyła przerażona na przyjaciółkę i rozejrzała się ukradkiem. W końcu, z westchnieniem, wycofała się na bezpieczniej szy grunt:. Hiro, po leśnym domku i półkach na książki, przymierza się do zrobienia kilku
Anula & pona
antycznych kasetek, które jesienią postara się sprzedać na targach rzemiosła. Zarobione ekstra pieniądze chce wysłać rodzinie. - Wolałabym - rzuciła Jamie od niechcenia - żeby trochę pieniędzy zachował dla siebie. Wszystkie te akty poświęcenia wpędzają mnie w kompleksy. - Ja mam to samo uczucie. Nie mieści się to w naszej... obyczajowości. Ale dla niego to rzecz całkiem naturalna. Powiada, że jak już dopilnuje rodziny, żeby bezpiecznie tu dojechała i osiedliła się, tó wtedy pomyśli o sobie. Jamie skinęła w zadumie głową, patrząc przez okno na postrzępiony wysokościowcami horyzont, który szybko się ku nim przybliżał. - O leśnym domku nic Stevenowi nie powie - ciągnęła Maria, chcąc tym
s u
gadaniem powstrzymać napór lęku. - Będzie go budował segmentami, w swojej pracowni, i zamierza wszystkich nas prosić, byśmy przed zakończeniem nie zdradzili chłopcu tajemnicy.
o l a d n
Na myśl o niespodziance, jaka czeka Stevena, Jamie uśmiechnęła się radośnie.
- Nie widziałaś planu tego domku - mówiła Maria. - Nie było cię wtedy.
a c
Robiłaś masaż, kiedy Hiro opowiadał nam o kilku swoich pomysłach i szkicował projekty. Na środku mają być stół i krzesła, i okno, które naprawdę zamyka się i
s
otwiera, no i mały ganeczek.
Dziewczyna westchnęła z dziecięcym zachwytem, a Jamie uśmiechnęła się do niej ciepło i zaległa między nimi cisza. Maria patrzyła przez okno, na zapchane popołudniowym tłumem uliczki, którym wznoszące się po obu stronach gmaszyska odbierają światło dnia. Znowu chwyciła Jamie za rękę, oddech miała przyspieszony i zaczęła opowiadać z desperacką żarliwością, byle tylko nie ulec panice: - Chcę kupić kilka wykrojów i materiał - powiedziała, opanowując zadyszkę. - Uszyję sobie strój na popołudniową część zjazdu. Myślałam o szykownym kostiumie z długim żakietem. Czarnym albo szarym. Co ty na to, Jamie? Przyjaciółka chwilę się namyślała. - Kostium by pasował, to prawda. Ale moim zdaniem żakiet powinien być
Anula & pona
krótki, żeby podkreślał twoją figurę. Przecież jesteś fantastycznie zgrabna. I zdecyduj się na jaśniejszy kolor. Coś barwnego, może w delikatny deseń. Ciągle masz na sobie szarość albo czerń. Twarz Marii zaróżowiła się z emocji i lęku. - Będę musiała kupić nowe buty, nową torebkę... - Świetnie! Im więcej zakupów, tym lepiej. Musisz częściej wybierać się do śródmieścia. Pomyśl tylko o stanie swego konta - dodała nie bez złośliwości, spoglądając na nią z ukosa. - Przez tyle lat nigdzie nie wychodziłaś, nic nie kupowałaś, więc narosła ci z pewnością spora sterta gotówki. Maria skinęła głową.
s u
- Tak, na pewno - przyznała. - Masz rację, najwyższy czas zacząć wydawać pieniądze, trochę uszczknąć z tej sterty. - Raptem uśmiechnęła się i jej
o l a d n
jasna twarz nabrała ciemnoróżowej barwy. - Tony zawsze mówił, że lubi mnie w czerwieni - wyznała, nieśmiało. - Powiedział kiedyś, że jak będę brała ślub, to koniecznie w czerwonej sukni, bo czerwony to mój kolor.
- Ten Tony to musi być wspaniały chłopak - uznała Jamie. - Dzwonił do
a c
ciebie ostatnio?
Dziewczyna nagle posmutniała. - Nie - odparła. - Myślę, że on czeka -
s
szepnęła. - Wie o zjeździe i nie chce dzwonić, woli poczekać i przekonać się, czy... - Zamilkła na chwilę. - Jamie, kochana - jęknęła żałośnie. - Chyba będę mogła pój ść, prawda?
- Oczywiście - potwierdziła Jamie ze spokojną pewnością, obejmując drżące ramiona Marii. - Już połowę drogi masz za sobą. Maria, drżąc jeszcze, głośno przełknęła ślinę. Postanowiła wziąć się w garść. Starała się nie patrzeć na mrożące krew w żyłach widoki za oknem autobusu. - Co... co zamierzasz dzisiaj kupić, Jamie? - zapytała głosem, w którym brzmiała rozpacz. - Włóczkę, tony włóczki - odparła wesoło. - Skończyłam już ten szal i chcę się zabrać do robienia narzuty. Mam szeroko zakrojone plany. Maria zaśmiała się. W towarzystwie dowcipnej Jamie udawało jej się czasem
Anula & pona
zapomnieć, że oto decyduje się na rzecz budzącą jej największe przerażenie.
Rozdział 11 Jamie siedziała w półcieniu swego małego patio. Miała na sobie białe bawełniane szorty, różową koszulkę trykotową i kapelusz z dużym rondem. Kwadraty dzianiny szydełkowej w kolorze kremowym i żółtym zalegały na kutym
s u
w żeliwie stoliku i krzesłach. Z zaaferowaną miną doszywała ostatni, brakujący do całości kwadrat, zakończyła fachowo, by się nie pruło, w stercie żółtych motków poszukała nożyczek i ucięła nitkę.
o l a d n
Uniosła do góry swoje dzieło, przyjrzała się mu i uśmiechnęła radośnie. Promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz i wygładził ślady zmęczenia pod jej ciemnoniebieskimi oczyma. Lecz równie szybko, jak się pojawił, zniknął, i znowu wyglądała na zmęczoną.
a c
Odkąd zaczęła robić narzutę, doznawała często dziwnego, niepokojącego uczucia, że nic się nie wydarzyło, ale wszystko uległo zmianie. Odnosiła wrażenie,
s
że miarą drobnych zmian w domu Daniela jest stale powiększająca się liczba owych zrobionych szydełkiem kwadratów. Wyliczyła sobie, że na narzutę potrzebuje przeszło sto tych dwudziestocentymetrowych kwadratów, a wówczas miała ich prawie czterdzieści. W ciągu całego okresu pracy nad narzutą atmosfera w domu ulegała zmianie - stawała się cieplejsza, pod każdym niemal względem. Hiro swój wolny czas na ogół spędzał w piwnicznym magazynie, konsultując się niekiedy z odwiedzającym go tam chlebodawcą, toteż prawie się go nie widywało. Po wyjściu Daniela pracował często do świtu, a przespawszy się zaledwie parę godzin, zabierał się rześko do codziennych obowiązków. Z jego twarzy można było wyczytać - z każdym dniem wrażenie owo było silniejsze - że
Anula & pona
jest człowiekiem zadowolonym z życia, że osiągnął to, o czym marzył. Również Maria z każdym dniem czuła się szczęśliwsza i bardziej pewna siebie. Po kilku eskapadach autobusowych w towarzystwie Jamie, zmąconych nieprzyjemnymi nawrotami lęku, potrafiła już sama jechać do śródmieścia; wysiadała z autobusu i czekała na Jamie. Nie mogła się jeszcze zdobyć na zupełnie samodzielny wypad; zakupy, kontakty z obcymi ludźmi, powrót do domu na własną rękę - wszystko to było ponad jej możliwości, ale wkrótce przekroczy i ten próg. Będzie to ostatnia próba przed zjazdem szkolnym, od którego dzieliło ją jeszcze sześć tygodni. A Steven... Jamie wzięła do ręki kłębek kremowej włóczki, obracała nim
s u
machinalnie, uśmiechając się pod nosem. Steven był uosobieniem radości życia, tryskał wprost szczęściem. Aż trudno uwierzyć, że to ten sam chłopiec o smutnych
o l a d n
oczach, którego spotkała wiosną podczas pierwszej swojej wizyty w tym domu. Długie słoneczne wakacje spędził wesoło z małym Kevinem, któremu pozwolono przychodzić kilka razy w tygodniu, i obydwu chłopcom ta przyjaźń wyszła na dobre. W pozostałe dni Steven częściej przebywał z ojcem - różne gry, ćwiczenia,
a c
rozmowy, wspólne wyjazdy za miasto urozmaicały życie zarówno ojcu, jak synowi. Nagle uśmiech zniknął z twarzy Jamie i pod jej niebieskimi oczyma znów
s
pojawiły się cienie. Wszystkim życie dobrze się ułożyło, pomyślała. Wszystkim oprócz niej...
Nerwowym ruchem przesunęła się na leżaku, wystawiając gołe nogi na słońce i przysłaniając oczy rondem słomkowego kapelusza. Z rękami wyciągniętymi luźno wzdłuż bioder odchyliła się bardziej do tyłu i spoglądała na świat przez koronkowy welon liści, dumając nad własnym życiem i próbując znaleźć przyczynę swojego wciąż pogłębiającego się rozgoryczenia. Być może, myślała, patrząc spod przymrużonych powiek na światło, które przedzierało się przez masę zieleni, być może jest ona urodzonym bojownikiem walczącym o dobro innych i teraz, kiedy ci inni są już szczęśliwi i nie jest im potrzebna, korci ją, by działać dalej. Nie była to jednak prawda. Daniel wciąż jej potrzebował; wysoce sobie cenił
Anula & pona
dotyk jej sprawnych dłoni i zniewalający sposób bycia. Nie omieszkał więc powiedzieć Jamie, jakiego znaczenia nabrała dla niego stosowana przez nią terapia. Poza zabiegami spędzali ze sobą sporo czasu. Prowadzili długie rozmowy na różne tematy. O mieszkańcach tego domu, o rodzinie Jamie, pracy Daniela, fascynujących ludziach, jakich spotkał w trakcie swych podróży, i krajach, jakie zwiedził, a także o programach terapeutycznych Jamie. Jednym słowem o wszystkim. Potrząsnęła głową i odsunęła kapelusz do tyłu, by promienie słońca ogrzały jej twarz. To jednak nieprawda, że rozmawiali o wszystkim.
s u
Kilka tematów pomijali i Jamie uznała w duchu, że owo pomijanie mówiło więcej niż słowa.
o l a d n
Nigdy na przykład nie wrócili do stanowiska Daniela co do jego trybu życia - że nie chciał już podróżować i zbierać danych na własną rękę, co ongiś przynosiło mu tyle radości i było tak istotne dla jego pracy pisarskiej. I nigdy nie wspomnieli o tym szaleńczym wiosennym poranku sprzed prawie dwóch miesięcy,
a c
kiedy to Jamie wśliznęła mu się w ramiona, poddając się bez reszty namiętności, która wzniosła ich oboje na same szczyty rozkoszy i spełnienia...
s
Znużonym gestem potarła skronie, usiłując przegnać z głowy nękające ją myśli. Nie mogłaby zapomnieć o tym porannym interludium. Wspomnienie owo nawiedzało ją często w snach podczas samotnych księżycowych nocy i dręczyło w ciągu dnia, szczególnie wówczas, gdy byli razem. Masowała jego ciało, bierne pod jej dłońmi, i nagłe przypominała sobie własne doznania, gdy leżała w jego ramionach, jego męską siłę, radość, że oto szybuje w powietrzu coraz dalej i dalej... Westchnęła, poruszyła się niespokojnie, twarz jej wyrażała smutek i żal. Zdawała sobie sprawę, że kierowała się wówczas błędnymi przesłankami i że przyczyna jej obecnej udręki tkwi w niej samej. Albowiem najbardziej pociągała ją w Danielu jego bezradność, a fakt, że stała mu się niezbędna, był czynnikiem niezwykle mocno wiążącym. Inni - Hiro, Maria i Steven - byli już blisko znalezienia własnego sposobu na życie, dbania o swoje interesy i samodzielnego
Anula & pona
osiągnięcia celu. Tylko Daniel nie uwolnił się. od niej, wciąż był zależny od jej rąk i kojącego towarzystwa. A jednak zastanawiała się czasem, czy istotnie to, co czuje do niego, wynika z potrzeby okazywania partnerowi własnej siły, dawania mu oparcia. Czy rzeczywiście w tym tkwi przyczyna nieokiełznanej namiętności, jaką Daniel budzi w niej, wyobrażeń erotycznych, które ją nieustannie nękają, ciągłego pragnienia jego intymnej bliskości? Albo może zahipnotyzowała ją silna osobowość tego człowieka lub zniewoliła ją, osobę, która ceni sobie wolność ponad wszystko, niezaprzeczalna moc jego ducha?
s u
Takie myśli dręczyły ją nieustannie, doprowadzając niemal do kresu wytrzymałości. W chwilach szczerej rozmowy z samą sobą przyznawała, że
o l a d n
powinna odejść. Miała jednak silne poczucie obowiązku wobec swojego pacjenta. Daniel, poza tym jednym seksualnym wybrykiem, nie dał już więcej po sobie poznać, że również jej pożąda, a przecież gdyby jej zabrakło, odbiłoby się to na jego zdrowiu i kondycji.
a c
Innym mieszkańcom tego domu nie była już potrzebna. Dawali sobie świetnie radę bez niej. A może i Daniel czułby się lepiej z innym terapeutą, mniej
s
kłopotliwym pod pewnym, względem?
Lecz nie mogła zdecydować się na odejście. Polubiła ten dom i ludzi w nim mieszkających, wygodny układ zajęć i odpoczynku. Myśl o rezygnacji, o wyjeździe stąd, zostawieniu wszystkiego tutaj i rozglądaniu się za inną pracą zbyt była przykra, by dłużej się nad tym problemem zastanawiać. Z nachmurzoną twarzą sięgnęła po kłębek włóczki i przyglądała mu się z zadumą. Uświadomiła sobie, że czeka i musi się zdarzyć coś, co doprowadzi sytuację do punktu kulminacyjnego, zmobilizuje ją do działania, a zarazem wytrąci decyzję z jej rąk. Wiedziała, że tak się stanie, i to niedługo. Z dziwaczną mieszaniną obawy i ulgi podniosła szydełko, zrobiła pętelkę z włóczki i zaczęła dziergać kolejny kwadrat.
Anula & pona
W parę godzin później Jamie wybrała się do centrum. Wciąż jeszcze była w szortach i koszulce trykotowej. Zjechała swoim volkswagenem na pobocze w śródmiejskiej dzielnicy mieszkaniowej i przechyliła się, by otworzyć drzwi od strony pasażera. Maria siedziała na ławce koło przystanku autobusowego i tak była pochłonięta rozmową z jakąś starszą panią, że Jamie, dając o sobie znać, musiała nacisnąć klakson. Maria obróciła się i spojrzała na Jamie radośnie. Zbierając się do odejścia, kończyła jeszcze rozmowę ze swoją nową znajomą. Wsiadła w końcu do samochodu i obdarzyła przyjaciółkę uśmiechem od ucha do ucha. - No, jest zmiana - stwierdziła Jamie, starając się nie okazać
s u
zniecierpliwienia. - Za pierwszym razem nie mogłaś się mnie doczekać, siedziałaś jak na szpilkach, miałaś taką minę, że gdybym spóźniła się minutę, umarłabyś. A
o l a d n
dziś nie raczyłaś mnie nawet zauważyć.
Z niezmąconą pogodą Maria odparła:
- To taka sympatyczna pani. Ma trzech synów i wszyscy są kucharzami.' Coś takiego! - zainteresowała się Jamie. - I na Boże Narodzenie, i na Dzień
a c
Dziękczynienia przychodzą do matki, żeby jej upiec indyka? - Wyobraź sobie, że zapytałam ją o to i wiesz, co mi odpowiedziała?
s
- No? - Jamie, cofając powoli, by odjechać z pobocza, patrzyła we wsteczne lusterko.
- Że cała trójka zabierają na świąteczny obiad do restauracji. Trzej kucharze i żaden nic nie przyrządza. Jamie zaśmiała się cicho i spojrzała na rozgorączkowaną twarz Marii. - Ładnie wyglądasz - powiedziała szczerze. - Nawet pięknie. Szkoda, że siebie nie widzisz. Maria, zarumieniona, uniosła rękę w geście protestu. - Jak sytuacja? - zapytała Jamie. - Dobrze. Nie ma sprawy. Jutro idę na całość. Jamie nagle się zlękła i zacisnęła dłoń na kierownicy. - Czy jesteś pewna - zaczęła wolno - że to dobry pomysł? Całą drogę do
Anula & pona
śródmieścia sama, z przesiadkami? - Możesz być spokojna. Ustaliłyśmy przecież, że to będzie następny krok. Wielokrotnie tak jeździłam, sama w jedną stronę, a potem wracałam z tobą do domu. Chyba już dam sobie radę. - Bo ja wiem - rzekła Jamie z troską w głosie. - Wydaje mi się, że powinnaś jeszcze parę razy pojechać tak jak do tej pory. - Jamie, mam tylko sześć tygodni do zjazdu! Muszę nabrać pewności, że potrafię samodzielnie się poruszać! I muszę, jak najwięcej ćwiczyć, żebym potem mogła swobodnie się czuć. Nie stać mnie na długie przygotowania. Jamie milczała. Wiedziała jako fachowiec, że tylko długie przygotowania
s u
pozwalają osiągnąć cel i że ów pośpiech Marii może się źle skończyć. Zdawała sobie zarazem sprawę, że motyw pacjenta jest najsilniejszym bodźcem, a nie ulega
o l a d n
kwestii, że Maria ów motyw miała. Pragnienie wyleczenia, a tym samym niezależności, przebijało z wyrazu jej twarzy, z każdego drgnienia głosu. - Okay - zgodziła się w końcu. - Jeśli tak bardzo tego pragniesz, to chyba dasz sobie radę.
a c
Wjechała na podjazd, potem do garażu i zaraz pospieszyły do kuchni, gdzie szykowała się właśnie mała uroczystość.
s
Daniel, Clara, Hiro i Steven zgromadzili się wokół stołu kuchennego, czekając najwidoczniej na ich powrót. Jamie zatrzymała się w pół kroku, zdziwiona niecodzienną obecnością Daniela w kuchni. Oczy jej się zaokrągliły. - Ojej - szepnęła. - Czyżby już...? Daniel skinął głową, a w jego czarnych oczach zapaliły się radosne błyski. Jamie patrzyła na niego, starając się oswoić z widokiem jego osoby w tym przytulnym, miłym pomieszczeniu, w którym personel spędzał większość wolnego czasu. Wielkopański, arystokratyczny wygląd, twarz jak wyrzeźbiona, silny tors, blask w oczach. Jamie poczuła - jak prawie zawsze na jego widok – zalewającą ją falę gorąca oraz przemożne pragnienie przeszywające ją na wylot. Uleciała z niej cała energia. Tak więc i tym razem po pierwszym ataku pragnienia ogarnęło ją dojmujące
Anula & pona
uczucie pustki, smutku i bezmiernej, bolesnej tęsknoty. - Chciałabym.:. myślała z oczami utkwionymi w podłodze, usiłując zapanować nad sobą. Boże; jak bardzo bym chciała... W tym miejscu urywała myśl, ponieważ nigdy nie pozwoliła sobie na sformułowanie tego życzenia. Żywiła przed tym dziwny lęk. Ale dziś zmęczenie i smutek wzięły górę i nie mogła dłużej trzymać na uwięzi własnych emocji. Wyjawiła sobie prawdę z całą bezwzględnością. Chciałabym, żeby nie był przykuty do wózka, myślała. Żeby był sprawnym mężczyzną, wtedy mogłabym go kochać najzwyczajniej w świecie, nie myśląc o litości.
s u
Poczuła bolesne, piekące uczucie wstydu i odrazy do samej siebie. Zmusiła się do ponownego spojrzenia na Daniela. Zacisnęła usta i powiedziała, nadając głosowi pogodny ton:
o l a d n
- No to zaczynamy. Jesteś gotowy, Hiro?
Japończyk siedział przy stole obok Daniela; włożył na tę okazję najlepszą parę dżinsów i śnieżnobiałą koszulę. Włosy miał dokładnie wyszczotkowane.
a c
Wąskie dłonie drżały mu z wrażenia. Spojrzał na Jamie z uśmiechem i skinął głową.
s
- Dziś po południu skończyłem.
... - Jest już na górze, gotowy? - zapytała Jamie. Hiro znów przytaknął. Na tle bladej twarzy oczy błyszczały mu jak ogniki. Steven przełknął olbrzymi kęs kanapki z masłem orzechowym i obrócił się na krześle, by popatrzeć na Jamie. - Co jest na górze? - zapytał. - Tatuś kazał mi przyjść, bp Hiro ma mi coś pokazać, ale nie powiedział co. Chciał poczekać na ciebie i Marię. - To miło z waszej strony - odrzekła Jamie, uśmiechając się do chłopca. Nie przebolałabym, gdyby mnie to ominęło. - Co ominęło? - dopytywał się z uporem Steven. Jamie usiadła obok niego, podczas gdy reszta przypatrywała się im ze znaczącym, tajemniczym uśmiechem. Chłopiec miał na sobie wypłowiałe krótkie spodenki i pomarańczową koszulkę z
Anula & pona
Myszką Miki, a jego ręce i nogi były opalone na brąz od długiego przebywania na słońcu tego lata. Cały drżał z ciekawości, a oczy błyszczały mu z podniecenia. Nie mógł się nadziwić, co się takiego stało, że raptem wszyscy dorośli zebrali się w kuchni i wyraźnie coś przed nim ukrywają. Jamie uściskała go mocno. Od razu się do niej przytulił, po czym odsunął się z chłopięcą godnością i wrócił do pałaszowania kanapki. - Co robiłeś dziś po południu? - zapytała Jamie. - Gdzie byłeś, gdy Hiro... no, gdy Hiro pracował? - Tatuś zabrał mnie do akwarium. Powiedział, że musimy się usunąć, bo niespodzianka spali na panewce. Ale nie zdradził, co to za niespodzianka. Jamie, o co tu chodzi?
s u
Jamie spojrzała z uśmiechem na Daniela. Napotkała jego czarne, wesołe
o l a d n
oczy. Popatrzyli na siebie, lecz po chwili radość znikła z jego twarzy, skrywając się pod maską powagi i czujności. Pierwsza odwróciła wzrok, zarumieniwszy się z lekka, i skierowała go w stronę chłopca, który w pozycji klęczącej kiwał się niecierpliwie na krześle.
a c
- Poprosimy tatusia i Hiro, żeby zdradzili ci już tajemnicę - oświadczyła. W końcu to pomysł tatusia, a Hiro wykonał robotę.
s
Steven obrócił się ku ojcu, który skinął potakująco głową. Jego oczy znowu się śmiały.
- No dobrze - rzekł wesoło. - Obejrzymy to sobie. Claro, masz aparat w pogotowiu?
Clara rzuciła okiem na aparat, który trzymała w ręku, i popatrzyła z wyrzutem na swego szefa. - Oczywiście - odparła z godnością. - Świetnie. No to chodźmy. Skierował wózek w stronę drzwi, za nim podążyła reszta osób, a Steven, podskakując z radości, bombardował wszystkich pytaniami. - Cierpliwości, kochanie - mruknęła Jamie, gdy minęli podjazd i ruszyli przez park z Danielem na czele pochodu. - Jeszcze parę minut.
Anula & pona
Emocje Jamie również rosły. Zbliżali się tymczasem do wielkiego wiązu, wybranego przez Hiro na budowę leśnego domku. Serce Jamie mocno biło i czuła przyjemny dreszczyk oczekiwania. Zdezorientowany Steven przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą, dopóki pochód nie zatrzymał się pod rozłożystymi gałęziami, a Clara nie zaczęła manipulować aparatem. - Co jest, tato? - zapytał. - Dlaczego się tutaj zatrzymaliśmy? To ma być niespodzianka? Jaka? Daniel uśmiechnął się, a potem zwrócił się do ogrodnika, który w pełnym napięcia milczeniu stał przy sękatym pniu wielkiego drzewa. - Pokaż mu, Hiro.
s u
Hiro patrzył przez chwilę na swego chlebodawcę niemal ze czcią, po czym
o l a d n
szczupłą brązową ręką pociągnął za prawie niewidoczną wśród listowia linkę, przywiązaną do zwisającej nisko gałęzi. I wówczas spośród liści zaczęła się wyłaniać solidna drewniana drabinka. Z zegarmistrzowską precyzją rozkładały się poszczególne jej części i wreszcie zawisła gościnnie kilkanaście centymetrów nad
a c
ziemią.
Pod drzewem zapadłą martwa cisza. Steven z taką mocą zacisnął piąstkę na
s
metalowym pręcie za oparciem wózka ojca, że uszła z niej wszystka krew; Przygryzł wargę i szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w drabinkę. - Tato... - szepnął, nie mogąc oderwać wzroku od szczebelków, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wypłynęły z chmury zieloności. - Tato, co to jest? Dokąd ona prowadzi? Daniel obrócił się na wózku, spojrzał na chłopca i ujął jego małą dłoń. Był bardzo wzruszony, choć próbował tego nie okazywać. - Wejdź i sam się przekonaj - powiedział. - Dowiedz się, dokąd prowadzi. Steven stał z otwartą buzią i patrzył po twarzach obecnych, pełen zdziwienia, aczkolwiek czuł już, co się święci. Tytułem próby chwycił drabinkę i zaczął się wspinać, najpierw powoli, a potem coraz szybciej, tak że niebawem stał się tylko pomarańczową plamą wśród zieleni.
Anula & pona
- O, jakie cudo! - wykrzyknął nagle. - Jak pięknie, wspaniale! Jakie malutkie... Raptem głos umilkł, słychać było szelest liści poruszanych przez Stevena i potem uderzenie jego stóp o podłogę nad ich głowami, gdy wreszcie dotarł na miejsce. Jamie spojrzała w górę. Udało jej się rozróżnić kształt budowli, ukrytej przemyślnie wśród listowia. Ujrzała pochyłą ścianę i skraj małego dachu. - Z drugiej strony widać go lepiej - odezwał się Daniel zza jej pleców. Hiro wstawił okno również po tej stronie, żeby Steven miał widok na miasto. - Piękny, Danielu, naprawdę! Hiro pokazywał mi plany i wiedziałam, że domek będzie imponujący, ale żeby aż do tego stopnia.
s u
Zamilkła i przysłoniła dłonią oczy, patrząc w zadumie na zieleń liści,,
o l a d n
podczas gdy Daniel przyglądał się jej przenikliwie. - Zdaje się, że jest tam miejsce na dwie osoby - powiedział mimochodem. - Mogłabyś wejść i się rozejrzeć. Potrząsnęła głową z powątpiewaniem. - Lepiej nie. Jestem taka duża...
a c
- Śmiało! - odezwał się nieoczekiwanie Hiro. Z jego twarzy biła duma i pewność siebie, co dawniej się nie zdarzało. - Pan Kelleher ma rację. Jest tam
s
mnóstwo miejsca, zmieścicie się oboje.
Jamie, wahając się, spoglądała to na jednego, to na drugiego. - Ojej, jest tu nawet ganeczek! - krzyknął Steven z góry. - Z balustradką! I malutkie szafki, a w nich kredki i ciastka, i jeszcze jakieś jedzenie! O, jak pięknie! - Okay - zdecydowała Jamie. - Idę. Muszę to zobaczyć na własne oczy. Ostrożnie postawiła nogę na najniższym szczeblu, wypróbowując stabilność drabinki. A potem zaczęła się wspinać ze zwinnością i gracją sportsmenki. Leśny domek znajdował się na wysokości około dwóch i pół metra - z drabinki wchodziło się wygodnie na ganeczek z balustradką, o którym mówił Steven. Domek był tak dobrze ulokowany między gałęziami, że Jamie mogła się w nim niemal wyprostować. Stanęła na małej werandce, doznając czarownego uczucia zespolenia się z szeleszczącymi liśćmi. Pochyliła się, by się wśliznąć przez
Anula & pona
wąskie frontowe drzwi. Znalazła się w zadziwiająco przestronnym pomieszczeniu wielkości przeszło dwa metry na dwa; stały tam urocze małe ławeczki i stolik. Wdychała z rozkoszą zapach świeżego drewna, farby oraz woń nagrzanych od słońca liści, która wlatywała przez otwarte okienka z prawdziwymi szybami. Wzdłuż jednej ściany Hiro ustawił miniaturowe szafki, przy których klęczał teraz Steven. Przyćmione światło padające z okna igrało na jego twarzy, gdy w absolutnej ciszy badał zawartość schowka. Spojrzał w jej kierunku. Oczy miał szeroko otwarte. - Jamie... - szepnął.
s u
- Hej, Steven - rzekła z uśmiechem. - Na te ławeczki to jestem chyba za duża - zauważyła wesoło. - Przycupnę tutaj na podłodze. Powinnam dostać
o l a d n
ciastko, skoro jestem pierwszym gościem w tym domu.
Pospieszył po mały talerzyk i filiżankę. Na malutkim, wyrzeźbionym w drewnie stole postawił ciastka wraz z kartonem soku. Wszystko to robił w milczeniu. W dalszym ciągu nie mógł wydusić z siebie słowa.
a c
- Co z tobą, Steven? - zapytała zaniepokojona. - Podoba ci się tutaj? - Niesamowicie - wybełkotał w końcu. - Najpiękniejsze miejsce na
s
świecie! - Nagle buzia mu się wykrzywiła i zaczął płakać. Niezdarnie wycierał wierzchem dłoni łzy, spływające po opalonych policzkach. Jamie przyciągnęła go do siebie, tuliła, głaskała po miękkich ciemnych włosach, a on szlochał na jej piersi. Wreszcie odsunął się i podnosząc głowę, spojrzał na nią. - Czy zdarzyło ci się kiedyś płakać ze szczęścia? - zapytał drżącym głosem. - I to nieraz - odparła. - Kiedy j est się naprawdę szczęśliwym, to nie pozostaje nic innego, jak tylko trochę sobie popłakać. Uśmiechnął się przez łzy i z wielkim dostojeństwem przystąpił do nalewania soku do kubków i serwowania ciastek. - Chcę mieszkać tu na stałe - oznajmił. Przyniosę śpiwór i będę tu spał, odrabiał lekcje...
Anula & pona
- Nie, w żadnym razie - rzekła Jamie stanowczo. - Będziesz się tu tylko bawił. Popatrzył na Jamie tęsknym wzrokiem. - Wiesz, bardzo bym chciał, żeby tatuś tu przyszedł. Ogarnął ją jakże dobrze jej znany beznadziejny smutek. - Ja też bym chciała, kochanie. - Odwróciła się i wyjrzała przez małe okienko. - Ja też bym chciała! Maria popatrzyła na siwą głowę kierowcy autobusu, poddając się miłemu uczuciu pewności siebie i radości z odniesionego sukcesu. Choć już odbyła sporo samodzielnych autobusowych wypraw, ta różniła się zdecydowanie od innych. Do
s u
tej pory wiedziała, że jak wysiądzie z autobusu i trochę poczeka, przyjedzie po nią Jamie i zabierze do domu; umawiały się zawsze na konkretnym przystanku.
o l a d n
Dziś jednak takie spotkanie nie było przewidziane. Maria od początku do końca zdana była tylko na siebie. Miała pojechać do śródmieścia, kupić dla Jamie parę szpulek nici i jeszcze trochę żółtej włóczki, po czym wrócić autobusem do domu, tak jak każda robiąca sprawunki normalna kobieta.
a c
Obserwując uciekające za oknem drzewa i domy, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do siebie. Pełna uniesienia, była zachwycona własną
s
niezależnością. Z nadmiaru szczęścia kręciło jej się w głowie. Kolory były bardziej intensywne, dźwięki nadzwyczaj czyste! Gdy drzwi autobusu otwierały się, do środka wpadał łagodny, popołudniowy wiaterek, przynosząc zapach zbliżającej się jesieni, chłodząc i orzeźwiając jej twarz. Na myśl o niedalekim terminie zjazdu wychowanków szkoły czuła wzbierającą w niej radość. Wyobrażała sobie siebie w pięknej, nowej czerwonej sukience, jak rozmawia z dawnymi koleżankami, z nauczycielami. W pewnym momencie pojawia się Tony z nieśmiałym uśmiechem na ustach, ona idzie ku niemu, bierze go za rękę... Przesunęła się trochę na twardej ławce, pochłonięta bez reszty marzeniami. Pomyślała też o Jamie i jak przyjaźń tej wysokiej, pełnej wyrozumiałości dziewczyny odmieniła jej życie. Ale także cień smutku przemknął przez jej twarz.
Anula & pona
Ostatnimi czasy Jamie nie sprawiała wrażenia szczęśliwej, nigdy jednak nie powiedziała, co ją gnębi. Maria podejrzewała, że ma to jakiś związek z panem Kelleherem, który również był ostatnio zatroskany i nieobecny duchem, choć daleko mu było do tej szorstkości i oschłości, jaką demonstrował przed przybyciem Jamie. Przypomniała sobie pełen ciepła i miłości wyraz twarzy pana Kellehera podczas ceremonii przekazywania Stevenowi leśnego domku i błysk wesołości w jego oczach, kiedy dowcipkował na temat pasji fotograficznej Clary. Pod wieloma względami jest to wspaniały człowiek, myślała Maria, i nie taki znów straszny, jaki wydawał się do tej pory. Wykazywał nawet zainteresowanie jej
s u
osobą, pytał często, jakie robi postępy, poświęcał swój cenny czas na pokazywanie jej artykułów na temat agorafobii, na poważne dyskusje o tym problemie,
o l a d n
rozmawiał z nią jak równy z równym.
Zastanawiała się, dlaczego tych dwoje wspaniałych ludzi nie potrafi dojść ze sobą do ładu. Być może dlatego, że oboje mają tak silną osobowość, albo tyle czasu spędzają ze sobą, że już...
a c
Tok myśli Marii przerwał zgrzyt hamulców autobusu, który zatrzymał się niezręcznie przy krawężniku. Wyjrzała i spostrzegła ze zdziwieniem, że już jest w
s
śródmieściu, naprzeciwko sklepów, przy których zamierzała wysiąść. Jej serce z wrażenia zaczęło mocniej bić, dłonie zrobiły się wilgotne, ale powtarzała sobie w duchu, że nie ma żadnej różnicy między tą jej wyprawą a poprzednimi, z Jamie. Nic jej nie zagraża, nic jej się nie może stać. Wszystkie te paniusie są w tej samej sytuacji i żadna się nie boi. Ociągając się wstała z miejsca i wysiadając z autobusu, uśmiechnęła się nieśmiało do kierowcy. Drzwi zamknęły się za nią, autobus odjechał i Maria została sama na ruchliwej, wielkomiejskiej ulicy. Rozglądała się dokoła z rosnącym niepokojem. Dziwna rzecz, ale wszystko w śródmieściu wyglądało inaczej niż wówczas, gdy przyjeżdżała tu z Jamie. Powietrze było ciężkie, domy wielkie i bez wyrazu, twarze ludzi idących chodnikiem zimne i obojętne.
Anula & pona
Lęk ścisnął ją za gardło. Rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu telefonu. „Zadzwoń do mnie - powiedziała Jamie. - Miej w zapasie, drobne i jeśli poczujesz choćby najmniejszy niepokój, zadzwoń koniecznie. W razie potrzeby wiedz, że czekam". Maria nie mogła sobie darować, że tak jej było spieszno. Jamie ją ostrzegała, jej zdaniem Maria wzięła zbyt szybkie tempo i pominęła istotne etapy terapii, no i okazało się, że miała rację. Powinna była jeszcze kilka razy spotkać się z Jamie, w śródmieściu, a dopiero potem zdecydować się na całkiem samodzielny wypad. Ale tak jej dobrze szło i taka była zmęczona czekaniem na rozpoczęcie nowego życia... na Tony'ego.
s u
Zadrżała, trzymając kurczowo torebkę w ręku. Stała blada i milcząca na środku chodnika, a popołudniowy tłum ciągnął z lewa i prawa, napierał na nią, potrącał.
o l a d n
Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i pisnęła przerażona. Ktoś mówił jej coś do ucha, ale miała taki łomot w głowie, że nie mogła rozróżnić słów. Odwróciła się odruchowo i ujrzała twarz tuż przy swojej, szeroką, czerwoną, obramowaną nie-
a c
chlujnie ufarbowanymi blond loczkami.
Lecz niebieskie oczy kobiety spoglądały na Marię ciepło, z wyraźnym zatroskaniem.
s
- Źle się czujesz, kochanie? - zapytała ochrypłym głosem. - Mogę ci w czymś pomóc?
Maria uśmiechnęła się do niej niepewnie. - Nie... nie... czuję się dobrze. Tylko w głowie mi się trochę zakręciło szepnęła. - Ale już mi lepiej. Kobieta zmierzyła ją przenikliwym, badawczym spojrzeniem. - Czy aby na pewno? Nie wyglądasz za dobrze. Może powinnam... - Nie, naprawdę nic mi nie jest - zapewniła ją Maria, podniesiona na duchu tym drobnym przejawem ludzkiej życzliwości. - Bardzo pani dziękuję. Kobieta odeszła, porwała ją fala przechodniów. Maria powoli dostosowała swój krok do kroku innych. Tłum uniósł ją aż do
Anula & pona
samego domu towarowego. Nagle ktoś zatoczył się na nią, poczuła gorący oddech na szyi i czyjaś ręka chwyciła jej torebkę. Zamarła, niezdolna wydać z siebie głosu. W panice rozglądała się dokoła, lecz mężczyzna już zniknął, wchłonął go tłum i nawet nie dostrzegła jego twarzy. Wstrząśnięta do głębi spojrzała na torebkę. Była, zamknięta jak zwykle, jej dłonie trzymały kurczowo rączkę. Może wydawało jej się tylko? Ludzie też wyglądali teraz inaczej. Twarze mieli zimne, wrogie, w ich spojrzeniach czaiła się groźba. Patrzyli na nią z nienawiścią, a tymczasem wokół niej narastał hałas, odgłos syren, wrzaski i jęki, wywołane jakby zwierzęcym wręcz przerażeniem. Dźwięki wzmagały się, przechodziły w jednostajny łomot i pisk,
s u
mieszały się z przyśpieszonym pulsem, który rozsadzał jej czaszkę.
Chwyciły ją mdłości, była chora ze strachu, nie mogła oddychać.
o l a d n
Znów ktoś złapał ją za ramię, usłyszała czyjś głos. Wyrwała się i zaczęła biec, potykała się niezdarnie na wysokich obcasach, byle tylko uciec jak najdalej od tej masy ludzkiej, hałaśliwego, rozgadanego tłumu, ogromnych budynków wznoszących się groźnie na tle olbrzymiego, budzącego lęk, jesiennego nieba.
a c
Znów okrzyki, czyjeś ręce na jej ramionach, twarze ludzi, wpatrujące się w nią oczy... Długie czarne włosy opadły jej na czoło, oddech miała urywany, ciężki.
s
Gorące łzy spływały po policzkach, oślepiały ją, nie widziała, dokąd idzie. Usłyszała ostry zgrzyt hamulców, ktoś ze złością nacisnął klakson, poczuła na nogach powiew spalin z przejeżdżających samochodów. Nagle bruk pod jej stopami zrobił się nierówny, wyboisty. Osunęła się na żwirowate pobocze i leżała jak długa twarzą do ziemi, czując dojmujący ból w skroni. W dłonie wbiły jej się drobne kamyczki, starte kolana piekły. Wreszcie łaskawym zrządzeniem losu jej skołatany umysł pogrążył się w niebycie - nic więcej nie widziała ani nie słyszała.
Rozdział 12
Anula & pona
Światło księżyca padało przez duże gotyckie okna, malując ściany i podłogę w ukośne, srebrne wzory, nurzając w łagodnym blasku lśniące politurą meble. Daniela leżał w ciemności z szeroko otwartymi oczyma i rękoma wyprostowanymi wzdłuż ciała; czoło miał zmarszczone. Uniósł się trochę i przesunął w swoim wielkim łożu, starając się znaleźć pozycję, w jakiej nie odczuwałby takiego bólu. Ale w dalszym ciągu cierpiał męki, paliło go żywym ogniem w dolnej części kręgosłupa. Ból promieniował po czubki palców u nóg. Spojrzał z rozpaczą na fosforyzującą tarczę zegarka. Parę minut po pierwszej. Stanowczo za późno, myślał przygnębiony, by niepokoić Jamie. Na pewno mocno śpi, bo dzień miała bardzo ciężki.
s u
Zapalił lampkę przy łóżku i rozglądając się wokół, usiłował przestać myśleć o bólu. Lubił ten pokój, który od dzieciństwa należał do niego, a urządził go
o l a d n
według swego gustu. Meble były przeważnie z drewna tekowego, o ładnych, prostych kształtach, w kolorach spokojnych, jakie przedkładał nad inne - brąz, ciemna zieleń, żółć. Większa część lśniącej podłogi przykryta była włochatym safianem, na który rzucono gdzieniegdzie kolorowe poduszki z aksamitu. Łóżko Daniela było
a c
jedynym w tym pokoju bogato zdobionym meblem. Hebanowe, o masywnym wezgłowiu rzeźbionym ręcznie i inkrustowanym perłami, miało ogromną wartość,
s
a nabył je przed laty w Pakistanie.
W pokoju tym znajdowały się właściwie wszystkie skarby, małe i duże, jakie zgromadził w ciągu całego swego życia. Pamiątki z lat szkolnych, czapki, proporce i trofea obok oprawnych w skórę pierwszych wydań jego książek, pojedyncze egzemplarze ładnej porcelany, małe rzeźby i egzotyczne cacka z krajów, które zwiedzał. Dwie maski z wybrzeża Kolumbii wisiały obok pięknie utkanego perskiego gobelinu, dzwonki wielbłądów, z Iranu leżały w poprzek kadłuba precyzyjnie wyrzeźbionej w nefrycie chińskiej dżonki. Daniel patrzył w zadumie na wszystkie te rzeczy, które pozbierał z różnych zakątków świata. Koncentrując uwagę na każdym przedmiocie, przypominając sobie okoliczności,w jakich je nabył, usiłował zapanować nad bólem, przezwyciężyć go.
Anula & pona
Lecz takie odrywanie się od rzeczywistości niewiele pomagało. Ostatnio rozmyślania o przeszłości i podróżach w czasie, który minął, pogarszały jego samopoczucie, szczególnie odkąd Jamie łagodnie, acz nieustępliwie zaczęła go przekonywać, że powinien wrócić do czynnego, ruchliwego życia, jakby był całkiem normalnym człowiekiem. Zazgrzytał zębami i sięgnął do wezgłowia, usiłując ułożyć się w wygodniejszej pozycji. I znów atak bólu, który żelazną pięścią rozrywał mu ciało. Jęknął i otarł dłonią wilgotne od potu czoło. Zrozpaczony przywołał w pamięci twarz Jamie - duże, słodkie usta, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, łagodne spojrzenie niebieskich oczu. O Boże, jak ja ją kocham! - pomyślał.
s u
W nagłym przypływie wstydu odrzucił to uczucie. Miłość do Jamie to
o l a d n
folgowanie własnej słabości; nie może sobie na to pozwolić, tym bardziej że wie, jakie uczucia ona żywi do niego.
Był przecież człowiekiem inteligentnym, a kalectwo wyostrzyło mu jeszcze wrodzoną intuicję. Wyczuwał nieomylnie wszelkie symptomy litości czy
a c
pobłażliwego traktowania jego osoby. Widział także ogrom ciepła, z jakim Jamie patrzyła na niego, choć starannie usiłowała to ukryć, jej przywiązanie i to, jak
s
bardzo pragnęła mu pomóc, sprawić ulgę.
I zawszę wtedy stawała mu przed oczyma zionąca zazdrością twarz porzuconego przez nią mężczyzny. Słyszał jego Słowa, że Jamie ma słabość do pechowców, nie może im się oprzeć. Na ustach Daniela pojawił się gorzki uśmiech. Niech mnie szlag trafi, myślał, jeśli poddam się jej litości! Mam do ofiarowania tylko swoje bezwładne ciało i ona o tym wie, toteż i ja nic od niej nie chcę. Nic! Stale jednak jej pragnął, tęsknił do łagodnego dotyku dłoni, do widoku twarzy w świetle księżyca, do śmiechu wibrującego w powiewie wiatru. Westchnął i znowu podjął próbę przewrócenia się na drugi bok. Przeszył go ból, jakby ktoś lał mu po plecach roztopione żelazo, ból nie do wytrzymania. Ledwo się powstrzymał, by nie krzyknąć na cały głos.
Anula & pona
Sięgnął po słuchawkę wewnętrznego telefonu i po krótkim wahaniu nakręcił numer Jamie. Odezwała się po trzech sygnałach, głos miała zaspany, przytłumiony. - Halo? Co jest? - Jamie, to ja. Przykro mi... - Co się stało? - Od razu się rozbudziła, ani śladu zmęczenia. - Masz atak bólu? - Tak. Straszny. W przeciwnym wypadku nie dzwoniłbym do ciebie o tej porze. - Plecy?
s u
- Tak. Ale nigdy jeszcze mnie tak nie bolało. Z trudem wytrzymuję. - Już idę. A ty staraj się nie ruszać.
o l a d n
Z obezwładniającym uczuciem ulgi odłożył słuchawkę i ostrożnie obrócił się na wznak. Wpatrzony w jeden punkt sufitu czekał na Jamie.
Nie minęło parę minut, a była już na miejscu. Weszła do pokoju obwieszona ręcznikami; przyniosła też poduszkę elektryczną i tuby z kremem. Daniel spojrzał
a c
na nią i spróbował się uśmiechnąć. - Anioł miłosierdzia - powiedział - w piżamie z Kaczorem Donaldem.
s
Jamie spojrzała na siebie. Na nogach miała grube, zrobione na drutach jasnoniebieskie skarpetki, a na sobie niebieską piżamę ze ściągniętymi gumką rękawami i nogawkami, z wizerunkiem Kaczora Donalda na samym przodzie. - Nie planowałam na dziś wieczór życia towarzyskiego - oznajmiła. Więc przestań się ze mnie naśmiewać. - Powinienem się domyślić... - mówił przez zaciśnięte zęby, walcząc z bólem, podczas gdy Jamie ściągała z niego koszulę i układała go delikatnie na boku. - Powinienem się domyślić, że nie ubierasz się do łóżka w koronki i pióra. To nie w twoim stylu. - Koronki mnie łaskoczą, a od piór kicham - powiedziała wesoło. - Lubię Kaczora Donalda. Proszę cię, przewróć się na brzuch. O, tak, teraz dobrze. Złożył głowę na ramionach i całą uwagę skupił na tym, by nie krzyknąć, gdy
Anula & pona
długie, wrażliwe dłonie Jamie przesuwały się delikatnie wzdłuż jego kręgosłupa w poszukiwaniu ogniska bólu. - Jest - oświadczyła w końcu, trzymając dłoń na napiętych mięśniach i rozmasowując je pieczołowicie. - To tu, prawda, Danielu? Fala ostrego bólu zaparła mu dech w piersi. - Przepraszam - mruknęła. - Fatalne miejsce, wiem. Ale chyba damy mu radę. Rozluźnij się, a ja... Usiadła wygodniej obok niego i z wielką wprawą i wyczuciem przystąpiła do masażu, napiętych mięśni. Ręce jej poruszały się wolno, z niebywałą pewnością i mocą, co zawsze, według niego, graniczyło z czarną magią. Po chwili ból zaczął
s u
ustępować, gasł, przechodził w tępe pulsowanie. - Ojej - westchnął z błogością, poruszając głową z lewa na prawo. - Cudownie, Jamie. Jesteś fantastyczna. Nie przerywaj ani na chwilę.
o l a d n
- Nie mam zamiaru - powiedziała z uśmiechem. - Będę masować, dopóki nie rozluźnią się mięśnie, a potem przyłożymy poduszkę elektryczną. Musiało cię strasznie boleć - ciągnęła - bo po raz pierwszy wezwałeś mnie w nocy, zdajesz
a c
sobie z tego sprawę? Uprzedzałeś na początku, że coś takiego może się zdarzyć, ale zdarzyło się dopiero teraz.
s
Skinął głową, twarz miał cały czas ukrytą w ramionach. - Zrobiłem to bardzo niechętnie. Szczególnie po tym... Dłonie Jamie zatrzymały się na moment, lecz zaraz podjęły pracę, okrągłymi ruchami wychwytując bolesne miejsca. - Tak - przyznała. - Nie mogłam dziś po tym wszystkim zasnąć. Leżałam i rozmyślałam o niej. - I do jakiego doszłaś wniosku? Totalny nawrót choroby? Czy twoim zdaniem Maria w ogóle wróci do zdrowia? - Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Nie widział jej twarzy, ale zauważył ból w jej głosie. Poczuł ukłucie w sercu. Jest taka wszystkim życzliwa i wielkoduszna, chce, żeby ludzie dokoła byli szczęśliwi, i nie szczędzi sił, by osobiście przyczynić się do tego.
Anula & pona
- Jak to dobrze - ciągnęła - że policja nie umieściła jej w szpitalu, tylko przywiozła do domu, zgodnie z prośbą Marii. Wyobrażam sobie, w jakim byłaby stanie, gdyby znalazła się w obcym miejscu. - Uważasz, że nie powinna iść do szpitala na obserwację?" - Nie. Uderzyła się wprawdzie głową o latarnię, ale nie było wstrząsu mózgu. Padając obtarła paskudnie kolana, więc zrobiłam jej opatrunek i wszystko gra. Niebawem się zagoją. Chwilę milczeli - oboje myśleli o innych, niewidocznych ranach, których gojenie się trwa znacznie dłużej. - Niech to licho! - wybuchnęła nagle Jamie i na chwilę przerwała masaż. To wszystko przeze mnie! Wiedziałam, że nie jest jeszcze gotowa, ale tak się do tego paliła, że dałam spokój...
s u
- Przestań, Jamie. - Obrócił głowę, by na nią spojrzeć. - Nie możesz winić
o l a d n
siebie za wszystko. Każdy, jak ci wiadomo, odpowiada za swoje czyny. Co mogłaś począć? - Mogłam...
- Zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy. Tyle ci zawdzięcza. .. Prawdę
a c
mówiąc, my wszyscy. Nie pozwalam, byś obarczała się winą, gdy będzie coś wbrew twoim przewidywaniom.
s
Siedziała na brzegu łóżka i patrzyła na niego ze zdziwieniem i wdzięcznością. A on, wsparłszy się na łokciach, obrócił się na wznak. Skrzywił się z bólu, ale zaraz uśmiech rozjaśnił mu twarz. - Tak jest lepiej. Zresztą ból prawie minął. - Świetnie. Podnieś się trochę, wsunę poduszkę. - Wprowadzając słowa w czyn, włożyła mu poduszkę pod plecy i uregulowała dopływ ciepła. - Poczekam parę minut, by się upewnić, że ból nie wróci. - Okay. A to, żebyś nie zmarzła. Pociągnął skraj narzuty i otulił nią troskliwie nogi Jamie. Uśmiechnęła się i okryła mocniej narzutą. - Teraz całkiem dobrze. Czy aby nie odnosimy się do siebie ze zbytnią poufałością? Od naszej pierwszej rozmowy długą przebyliśmy drogę, nie uważasz?
Anula & pona
- Lepiej mi nie przypominaj. Powiedziałaś, że mam w sobie coś z drania. A nie miałam racji? Nawet nie zaprotestowałeś. Uśmiechnęli się ciepło do siebie. Ich oczy się spotkały, a uśmiech powoli zanikł pod wpływem narastającego w obojgu uczucia. W końcu Daniel odwrócił wzrok i zmienił temat na bezpieczniejszy. - Jak sądzisz? - zapytał. - Czy to stan nieodwracalny? Czy będzie mogła znowu rozpocząć terapię, czy też jest już skazana na wieczne siedzenie w domu? - Nie mam pojęcia - odparła w zadumie. - Wszystko zależy od niej. Była skrajnie przerażona, lecz jeśli to jest dla niej ważne, jeśli będzie miała wystarczająco silny motyw, może zechce znowu spróbować. Czas pokaże.
s u
Spojrzał w sufit, milczący, nieobecny duchem; myślał o lęku Marii i o sobie. O lotniskach, urzędach celnych, restauracjach, drzwiach wahadłowych, łaźniach i
o l a d n
tysiącu innych drobnych, ale jakże uciążliwych przeszkodach, które człowiek niepełnosprawny musi codziennie pokonywać w świecie zniecierpliwionych pełnosprawnych ludzi.
- Straszna rzecz - powiedział miękko. - Mam na myśli to przeżycie.
a c
Człowiek przez całe lata nie wychodzi, wreszcie zbiera się na odwagę, przełamuje się, i co: potwierdzają się jego najgorsze obawy.
s
Obrzuciła go szybkim spojrzeniem. Daniel zastanowił się, czy czasem głos nie zdradził jego uczuć.
Spojrzenia ich się skrzyżowały. Zaczerpnął powietrza. Jamie patrzyła na niego, w jej błyszczących, niebieskich oczach tyle było czułości, twarz emanowała takim ciepłem... - Danielu - szepnęła. - Przecież wiesz, że to nie... Dotknął delikatnie palcami jej warg, nie chciał słyszeć, co zamierzała mu powiedzieć. Lecz ten drobny gest, jej miękkie,pełne usta pod opuszkami jego palców, szeroko otwarte oczy - wszystko to przeważyło szalę. Z jękiem przesyconego bólem pożądania uniósł się i przyciągnął ją do siebie. Broniła się, starała się go odepchnąć, wyśliznąć z jego objęć, uciec z łóżka, ale jego ramiona zbyt były silne. Na moment cała zesztywniała, by po chwili rozprężyć się,
Anula & pona
szepcąc coś nieskładnie, i ukryć twarz na jego nagiej, szerokiej piersi. - Jamie - mówił cicho, wtulając głowę w jej pachnące, bujne, złocistorude włosy. - Kocham cię... Tak bardzo cię pragnę... Wstrzymała oddech, poruszyła się, ale nie uniosła głowy. Wyczuł jej wzajemność, nie wypowiedziane przyzwolenie, i serce zaczęło mu walić z emocji. - Jamie - szepnął znowu, całując jej włosy, kark, dotykając smukłych krągłości jej ciała. Sięgnął delikatnie pod bluzę piżamy i z subtelną tkliwością badał linię jej pleców, ramion, czując, jak napięcie jej rośnie. Powoli, ostrożnie otoczył ramieniem jej kibić, dłoń powędrowała wyżej, ku pełnym piersiom, a gdy pieścił małą twardą brodawkę, Jamie drżała pod jego dotykiem.
s u
- Danielu, nie... - protestowała słabo. Z twarzą ukrytą na jego piersi, mówiła powoli, rozmarzonym głosem: - Nie możemy...
o l a d n
- Ciii - szepnął. - Nie mów nic, Jamie. Pozwól mi... Nie dokończył. Pieścił jej piękne piersi na różne sposoby, potem odwinął jej piżamę i pochyliwszy głowę, całował je, wodził ustami po krągłościach, a Jamie drżała z podniecenia. Twarz wciąż miała ukrytą. Daniel znów wyczuł jej wewnętrzny żar, że poddaje się
a c
jego woli. Puls zaczął mu gwałtownie przyspieszać, a pieszczoty stały się jeszcze tkliwsze. Równie delikatnie sięgnął poniżej i zaczął pieścić jedwabistą skórę
s
krągłych bioder. Aż dech mu zaparło z zachwytu nad jej prężnym ciałem. Gładził jej płaski brzuch, potem ręka przesunęła się niżej, ku gotowej na jego przyjęcie, gorącej kobiecości.
Mówiła coś szeptem; jakieś urywane, ledwie słyszalne zdania. Czuł wzbierającą w niej namiętność, żarliwe pożądanie, nad którym tak często trudno jej było zapanować. Pragnął jej, dążył do tej chwili z typowo męską niecierpliwością, co zawsze było dla niego źródłem wielkiej satysfakcji. Nie mógł się nadziwić tej niemal magicznej sile, jaką przejawiało jego okaleczone ciało. I nawet w chwili szczytowego pożądania dziękował w głębi duszy kobiecie, którą trzymał w ramionach, i błogosławił ją za to, że tę siłę w nim wyzwoliła. Ruchy Jamie, posłuszne jego ciału, były powolne, pozornie ociężałe, upajające erotyzmem. Obejmował ją coraz mocniej, oplatał jej kibić muskularnymi
Anula & pona
ramionami i nie całował już jej delikatnie, tylko gwałtownie, aż do bólu. Ona odwzajemniła tę jego pożądliwość, przywarła twarzą do jego twarzy, a on rozgniótł jej usta pocałunkiem, jakby chciał pogrążyć się w jej bujnej zmysłowości. Język Jamie naparł na jego język. Daniel zadrżał, czując ruchy poddającego mu się ciała; z trudem chwytał powietrze, gdy przeszywały go elektryzujące iskry, rozniecając w nim płomień pożądania. - I raptem poczuł, że coś się w niej odmieniło - stopniowa, narzucona sobie zmiana nastroju. Była jak znoszony rozszalałym prądem pływak, który podejmuje kolejny desperacki wysiłek, by uratować się przed zatonięciem. Zrozumiał, że Jamie zbiera siły do obrony, by stawić opór własnemu ciału,
s u
aby cofnąć się znad przepaści totalnego poddania się. Ogarnęło go bolesne uczucie rozczarowania, miał gorzką świadomość, że coś traci, że dzieje mu się straszna krzywda.
o l a d n
- Jamie - szepnął z twarzą wtuloną w jej włosy. - Co się stało, kochanie? Czego się przelękłaś?
Odchyliła głowę i spojrzała mu prosto w twarz. Policzki jej pałały, a w
a c
oczach tyle było udręki, że na krótką chwilę dopadły go wyrzuty sumienia. Wpatrywał się w nią, póki nie opuściła oczu. Odsunęła się, poprawiając
s
zmiętą piżamę, zacisnęła złożone na udach dłonie. W przyćmionym świetle jej rzęsy rzucały na rozpalone policzki cień w kształcie wachlarza. Piersi jej unosiły się i opadały, oddech miała płytki i przyspieszony - widać było, że usiłuje odzyskać kontrolę nad sobą.
- Co się stało? - zapytał znowu. - Tak być... nie może - powiedziała ledwo słyszalnie, patrząc gdzieś w bok. - Dlaczego? Oboje jesteśmy dorośli. I ty pragniesz tego tak samo jak ja. Czytam to z twoich oczu i czuję, gdy jesteś blisko mnie. Na tyle znam kobiety, że w tej kwestii nie mogę się mylić. Uniosła w końcu głowę i spojrzeli na siebie. Twarz miała znękaną, ale z oczu przebijała tak niepodważalna uczciwość, że znów ogarnął go głęboki smutek.
Anula & pona
- Tak - zgodziła się, a głos jej brzmiał pewnie. - Pragnę cię, Danielu. Przez cały czas. Ale sądziłam, że potrafię nad sobą zapanować. W stosunkach pacjent - terapeuta coś takiego jest nie do pomyślenia. Ze względu na konsekwencje muszę kontrolować swoje uczucia. - Jakie konsekwencje? - zapytał. - W końcu nie byłby to pierwszy raz. Wpatrywała się w niego przenikliwie. Pod tym jej spojrzeniem poczuł się głupio i niezręcznie. - Słusznie - potwierdziła. - Nie pierwszy raz. I dla nas obojga było to straszne. Nie sam fakt - zastrzegła ze smutnym uśmiechem. - Zdaje się, że seksualnie pasujemy do siebie. Problem pojawił się wówczas, gdy oboje
s u
zaczynaliśmy rozmyślać... o różnych rzeczach. I to właśnie było straszne, dobrze o tym wiesz.
o l a d n
Na jego przystojnej twarzy malowała się wciąż tłumiona namiętność i gorycz zawodu, ale nie mógł odmówić słuszności jej słowom.
- Chcesz przez to powiedzieć, że kiedy kochaliśmy się, było wspaniale, ale potem, jak zaczęliśmy się zastanawiać nad motywami, to już gorzej, tak?
a c
Patrząc mu prosto w oczy, skinęła głową. Bardzo chciała, żeby zrozumiał jej intencje.
s
- Nie chodzi o moje motywy - ciągnął, zmuszając się do uśmiechu. Jestem w końcu normalnym mężczyzną, jako tako normalnym, i jak każdy człowiek mam mnóstwo różnych pragnień, których większość nigdy się nie spełni. - Danielu - szepnęła zrozpaczonym głosem. - Proszę cię, nie... - A teraz zastanówmy się nad twoimi motywami, dobrze? - poprosił spokojnie, przerywając jej w pół zdania. - Ponieważ nie za bardzo wiemy, dlaczego ty to zrobiłaś. Czy żywisz do mnie prawdziwe uczucie, czy też kierujesz się współczuciem dla biednego, kalekiego faceta, bo przecież kalecy też potrzebują miłości. Popatrzyła na niego, oczy miała pełne bólu, nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. - I wiadomo nam skądinąd - ciągnął - jaki jest słaby punkt Jamie. Mówiąc wzniosie, ma ogromną słabość do wszystkich nieszczęśników, co zawsze źle się dla
Anula & pona
niej kończy. Mam rację? - Tak - przyznała bezbarwnym głosem, spoglądając na zmięte prześcieradła. - Zawsze źle się dla mnie kończy. - Jak jest tym razem, Jamie? Czy poza litością dla mego stanu żywisz do mnie szczere uczucie? Czy traktujesz mnie jak mężczyznę? Unikała jego wzroku. Daniel pochylił się do przodu - nie mógł rozróżnić wypowiadanych przez nią słów. - Co takiego? Nie dosłyszałem... - Powiedziałam - zaczęła i w miarę mówienia głos jej cichł - że nie wiem. Naprawdę nie wiem, Danielu. Cały czas usiłuję dociec, czy ja... - Głos jej się załamał, nie była w stanie mówić dalej. Spojrzał na nią, twarz mu trochę złagodniała.
o l a d n
s u
- Przepraszam - powiedział. - Nieładnie z mojej strony, że tak cię przypieram do muru. To nie twoja wina. Jesteś po prostu miłą, słodką, szlachetną dziewczyną i nie zrobiłaś nic złego. Popełniłem błąd, domagając się od ciebie czegoś, na co nie zasłużyłem. Przepraszam cię, kochanie. To się więcej nie
a c
powtórzy.
Zaskoczona jego słowami i tonem popatrzyła na niego z uwagą.
s
- Danielu, ja nie powiedziałam...
- Proszę cię, Jamie. Wszystko jest okay. - Ich spojrzenia się spotkały; Daniel miał znowu skupioną, nieodgadnioną twarz, uśmiechał się uprzejmie. - To się już nie powtórzy. Dzięki, że pomogłaś memu kręgosłupowi. Czuję się teraz znacznie lepiej. - Nie o to mi chodziło. Nie to chciałam powiedzieć... - Idź już do łóżka i wypocznij - przerwał jej tym samym spokojnym, uprzejmym tonem. - Ostatnio sprawiałaś wrażenie zmęczonej. Musisz się wyspać. Wstała z markotną miną i przeszła przez pokój, zbierając swoje rzeczy. Po czym, nie patrząc na niego, doprowadziła do porządku pościel, poprawiła poduszki, a on obserwował ją w ponurym milczeniu. Ruszyła do drzwi, ale w progu obejrzała się na niego. Tłumione wzruszenie odbijało się w jego jeszcze bardziej
Anula & pona
pociemniałych oczach, usta wykrzywił gorzki grymas. - Danielu... - zaczęła z wahaniem. - Dobranoc, Jamie. Jeszcze raz ci dziękuję, że o tej porze zerwałaś się dla mnie z łóżka. Skłoniła głowę, przyjmując do wiadomości jego pełne kurtuazji słowa oraz ton, jakim zazwyczaj odprawia się służbę. Cicho zamknęła za sobą drzwi i znikła w mroku nocy; Po jej odejściu Daniel leżał nieruchomo w kręgu światła lampy. Wspierając się na rzeźbionym wezgłowiu, patrzył w sufit. Na jego twarzy malowały się odczucia, jakimi nie mógł podzielić się z Jamie - oszołomienie, ból, zawód, uraza
s u
i irytacja własną osobą, żal do losu, który tak był dla niego niełaskaw. Ale jego twarz wyrażała coś jeszcze, jakieś nieuchwytne, choć wzmagające
o l a d n
się powoli przekonanie, trudne do określenia nawet dla samego Daniela, człowieka o nieprzeciętnym umyślę. Wiedział tylko, że ma to jakiś związek z tym, co wyczytał z oczu Jamie przed jej odejściem, a co świadczyło o niebywałej uczciwości, jąkają cechowała.
a c
Skoro człowiek zetknie się z czymś takim, myślał, i w pełni to sobie uświadomi, bez żadnych wątpliwości, dokonuje się w nim przemiana.
s
Nie był pewien, czy on podlega temu prawu albo czy drogą pewnych przemyśleń doprowadzi do zmiany własnej osobowości. Wiedział jedno: po tej nocy, kiedy spojrzał w błyszczące, niebieskie oczy Jamie i odczytał w nich prawdę o sobie, nigdy już nie będzie takim człowiekiem, jakim był do tej pory. Jamie w ciszy i osamotnieniu leżała w łóżku, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w cienie na suficie. Usiłowała zasnąć, wiedziała jednak, że udręczony, skołowany umysł nie pozwoli jej pogrążyć się w błogim niebycie. Na podświetlonej tarczy zegarka przy łóżku obserwowała mijające godziny i walczyła z napierającą na nią falą emocji, która mogłaby ją zepchnąć na samo dno beznadziejnej rozpaczy. Czuła się straszliwie samotna. Nie potrafiła określić własnych uczuć, nad którymi z trudem panowała. Cała była obolała od fizycznego
Anula & pona
pożądania, a w uszach dźwięczały jej słowa Daniela i własne na nie odpowiedzi. Czy on miał rację? Czyżby rzeczywiście z czystej litości tak ją do niego ciągnęło, pożądała go tak namiętnie? Czy naprawdę była o krok od tego zdradliwego uczucia, które w przeszłości przysporzyło jej tyle bólu? Jęknęła i położyła się na brzuchu. Chwyciła dłońmi kanty łóżka i ukryła twarz w poduszce. Długo leżała w tej pozycji, a tymczasem księżyc oświetlił jej sprężone, nieruchome ciało. W końcu, utrudzona, poddała się. Wstała, włożyła szlafrok, kapcie i przeszła do swego małego saloniku. Ustawiła fotel naprzeciw okna, rozsunęła zasłony i usiadła, skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę; w absolutnej ciszy wpatrywała się w jaśniejące na wschodzie niebo.
s u
Przejrzysty blask, tak subtelny i delikatny, jak migotanie światła na brzegu muszli, wychynął zza linii horyzontu, tam gdzie wkrótce pojawi się fragment tarczy
o l a d n
słonecznej. Poza tym nic nie oddzielało ziemi od nieba. Przylegały do siebie niczym dwie połówki jabłka, srebrnoszare, pogrążone w ciszy. Niebo wyglądało jak olbrzymia, zamglona łąka, a na ziemi przelewały się fale ołowianych chmur. Świat był bezkresny, tajemniczy, kula zawieszona w czasie, wyciszona, oczekująca.
a c
I nagle w martwej ciszy słońce wytoczyło się zza horyzontu i wspaniały blask zalał prerię. Karmazynowa ścieżka światła przecięła posrebrzoną trawę,
s
drobinki szronu zalśniły na smukłych łodyżkach roślin. Chmury chwyciły ogień i opromieniły śpiącą ziemię wszystkimi kolorami tęczy. Wraz ze wschodem słońca zerwał się wiatr i kołysał się lekko, a ustrojona klejnotami trawa unosiła się i opadała, podczas gdy domy w mieście, ciche jeszcze wśród brzasku, błyszczały pastelowymi barwami, ich okna zaś złociły się odbitym blaskiem horyzontu' Jamie oglądała ten»cudowny spektakl, wschód słońca na prerii, z uczuciem niewypowiedzianego smutku, ogromnego osamotnienia. Subtelny blask zdawał się prześwietlać jej duszę, wprowadzając w myślach jeszcze większy nieład. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, do czego ją doprowadzą te uczucia i co może się z stać. Jedyna rzecz, z jakiej jasno zdawała sobie sprawę, to nadciągające zagrożenie. Czuła, że jeśli nie zapanuje nad sobą i nie odwróci biegu wydarzeń, pogrąży się bez reszty. Czeka ją łóżko Daniela, jego ramiona. Swoim ciepłem, siłą
Anula & pona
psychiczną będzie go wspomagać, chronić przed światem, którego on się boi. O nie, tylko nie to. Nigdy więcej, obiecała sobie z nieruchomą, kamienną twarzą. Swego czasu przyrzekła sobie solennie, że zwiąże się tylko z takim mężczyzną, który umie sobie w życiu radzić. I nie zamierza teraz łamać przyrzeczenia. Nawet dla kogoś o tak nieodpartym uroku jak Daniel Kelleher. I nagle rozjaśniło jej się w głowie - promień światła, niczym słoneczna ścieżka na pogrążonej we śnie prerii. Wiedziała już, co trzeba zrobić, i że nie wolno jej z tym zwlekać. Powoli, odrętwiała z bólu, wstała z fotela i skierowała kroki do sypialni; włożyła dżinsy, mokasyny, wełniany sweter i ciepłą drelichową bluzę. Zapakowała
s u
trochę rzeczy do torby, nie dając sobie czasu na myślenie, chcąc tylko jak najszybciej mieć to za sobą. Następnie usiadła przy biurku, wyrwała z notatnika
o l a d n
kartkę, napisała parę zdań i włożyła list do koperty.
Z kopertą i torbą w ręku wyszła z pokoju i przemknęła się ukradkiem przez pogrążony we śnie dom. W holu zatrzymała się na chwilę i położyła zaklejoną kopertę na stoliku z różanego drewna. Parę sekund patrzyła na nią z napięciem,
a c
przeżywając mękę wahania; dłoń jej zawisła nad kopertą.
Wreszcie z ponurą miną wcisnęła rękę do kieszeni, przeszła przez kuchnię,
s
bocznymi drzwiami wydostała się na zewnątrz i szybko udała się do garażu po samochód.
Rozdział 13 Anula & pona
Kuchnię Doreen dzieliło od Knightsbridge Heights zaledwie kilka kilometrów, ale wszystko tu było tak inne, jakby tamta dzielnica znajdowała się w odległości wielu lat świetlnych. Jakbym znalazła się nagle w zupełnie innym świecie, myślała Jamie. Istotnie, odnosiło się wrażenie, ze miasto dzieli przegroda nie do przebycia. Lecz przynajmniej, pomyślała z goryczą, człowiek tutaj nie będzie się nad sobą rozczulał. Tok jej rozważań przerwała solidna porcja owsianki, która spłynęła jej po policzku i wylądowała, siejąc bryzgi, przed jej talerzem. Jamie popatrzyła na papkę,
s u
potem na Dougiego, który niewinnie na nią spoglądając, machał łyżką. Z wyraźną satysfakcją chłopiec spojrzał na tę łyżkę w swojej tłustej piąstce, potem na papkę z
o l a d n
owsianki na stole. W czarującym uśmiechu otworzył buzię, pokazał wszystkie nowe ząbki i głośno zachichotał, waląc energicznie łyżką w miseczkę. - No dobrze, młody człowieku - powiedział Kevin O'Rourke do swojego wesołego wnuczka. - Wynika z tego, że nie jesteś już głodny, tak? Dziadzio cię
a c
teraz doprowadzi do porządku.
Uniósł z głębi fotelika wiercące się, piszczące wciąż z zachwytu dziecko, by
s
umyć mu buzię i zdjąć śliniaczek.
Po jego wyjściu Jamie uśmiechnęła się blado i skupiła uwagę na dość gwałtownej sprzeczce między Teresą a Seanem, dotyczącą najwyraźniej spraw metafizycznych.
- Nieprawda! - wykrzyknął Sean, nie posiadając się z wściekłości. - Prawda, głupku! - powiedziała spokojnie Teresa. - Każdy o tym wie. Mówią o tym w telewizji, są filmy na ten temat i w ogóle. Nie przypuszczałam, że jesteś taki głupi. - Co powiedziałaś? - zapytał zadziornie Sean. - No to dlaczego, kiedy nawiedzają domy, robią taki raban? Jak to się dzieje? Jak to jest możliwe? Jamie z mimowolnym zaciekawieniem obserwowała dyskutantów. Siedzieli przy drugim końcu stołu, jedli wafle w syropie i spoglądali na siebie spode Iba.
Anula & pona
Ruda Teresa, ze skłonnością do ekscentrycznych ubiorów, miała na sobie starą, marszczoną suto, niebieską bluzę, którą świsnęła ze stosu ciuchów matki, modny szal i wystrzępione stare portki z dużą dziurą na kolanie. A że była to sobota, Sean paradował w nocnym stroju - starym, już na niego za małym komplecie, który na plecach i brzuchu niebezpiecznie się rozłaził. - Prawda, ciociu Jamie? - zapytał, zwracając ku niej piegowate buzię, na której malował się rozpaczliwy apel o wsparcie. - Mam rację, prawda? - On jest głupi - oświadczyła Teresa z całym spokojem, polewając syropem kolejny wafel. Dyplomacja nigdy nie była jej mocną stroną. Lubiła nazywać rzeczy po imieniu.
s u
- Nie lej tyle syropu, Tessie - Jamie odruchowo zwróciła jej uwagę. - Nie powinnaś. O co wam chodzi?
o l a d n
- Ona mówi - zaczął Sean szczerze oburzony - że duchy są jak wiatr i że potrafią tylko straszyć ludzi.
- A tak nie jest? - zapytała zbita trochę z tropu Jamie. - Zawsze byłam tego zdania.
a c
- Widzisz? - W głosie Teresy brzmiała nie ukrywana satysfakcja. - Ciocia też tak uważa.
s
- Ale one robią taki raban - protestował Sean. - Przenoszą rzeczy, rzucają sprzętami, potrącają ludzi i w ogóle. Gdyby były jak powietrze, to nie mogłyby się tak nabijać.
Jamie, która nieraz dawała się wciągać w ciekawe dyskusje między rodzeństwem, zasępiła się, rozważając problem. - A według ciebie, Sean, jakie one są? - zapytała. - Mówię oczywiście o duchach. - Moim zdaniem są jak prawdziwi ludzie, tyle że niewidzialni. Gdybyś wpadła na ducha, to byś go wyczuła. - Gdybym ja wpadł na ducha - odezwał się nieoczekiwanie siedzący obok Jamie Kevin - to bym umarł. Nic bym nie czuł. Jamie roześmiała się głośno. Wzięła chłopczyka na kolana i przytuliła go
Anula & pona
czule do piersi. - Gdzie jest Miriam? - zapytała nagle, rozglądając się po dzieciach. - Tu - rozległ się cichy głosik gdzieś z dołu. Jamie zajrzała pod stół i zobaczyła swoją bojaźliwą ciemnowłosą bratanicę, siedzącą w jej ulubionym miejscu, chronionym przez nogi całej rodziny. W uroczystym skupieniu ubierała w oszałamiający zestaw strojów armię lalek Barbie. Jamie uśmiechnęła się i oparła wygodniej na krześle, bawiąc się machinalnie kosmykami włosów Kevina. - Ciociu - zaczął i obrócił się na jej kolanach, by spojrzeć Jamie w twarz czy będę mógł dzisiaj pobawić się ze Stevenem? Nie byłem u niego cały tydzień, a musimy coś zrobić w leśnym domku. To tajemnica.
s u
- Nie dzisiaj, kochanie - odparła. - Mam dziś wolny dzień i chcę zostać z wami, a potem...
o l a d n
Głos jej się nagle załamał. Odwróciła się, żeby łyknąć kawy, ale nie uniknęła badawczego spojrzenia, jakie bratowa rzuciła jej przez stół. - Koniec - powiedziała Doreen. - Zabierajcie się, dzieci. Tereso, pomóż
a c
Miriam się ubrać. A ty, Sean, weź Kevina i posprzątajcie swój pokój. Później możecie wszyscy obejrzeć na dole film animowany, a jak tatuś się obudzi,
s
pójdziemy na spacer. No, szybko, nie guzdrajcie się.
Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej kuchnia opustoszała i przy stole zaległa cisza. Jamie i Doreen uniosły w milczącym toaście filiżanki z kawą. - Jak ty to robisz, Doreen? - zapytała Jamie z podziwem. - Jesteś kapitalna! Otworzysz usta i zmienia się cały świat. - Może jestem duchem - odparła ze smętną miną. - BÓG mi świadkiem, że czasami naprawdę czuję się jak duch. Dziewczyna roześmiała się, po chwili jednak smutek znowu zagościł na jej twarzy. - No, wyduś z siebie - rzekła szorstko Doreen. - Co się dzieje? Jamie spojrzała na bratową, lecz zaraz spuściła oczy i drżącymi palcami zaczęła kreślić pilnie jakiś wzór na talerzu. - Och, nic specjalnego - powiedziała, nadając głosowi lekki ton. - Jak
Anula & pona
normalnie w sobotę. - Nie wyglądasz za dobrze. - Kiepsko spałam, to wszystko. - Daj spokój, Jamie. Jesteśmy same. Nie ma mężczyzn, nie ma dzieci. Powiedz mi, co ci leży na sercu. Szybciej, zanim znowu nastąpi inwazja. Jamie spuściła głowę. Starając się panować nad głosem, który mógł zdradzić stan jej uczuć, oznajmiła: - Będę chyba musiała odejść z pracy. Właściwie to już odeszłam. Zostawiłam dziś rano na stole list z rezygnacją. Uniosła wzrok, jej niebieskie oczy były pełne bólu. Doreen spoglądała na nią w milczeniu, czekała na dalsze słowa. - Było już... Zrobiło się...
o l a d n
s u
- Myślałam, że jesteś zadowolona z tej pracy - rzekła bratowa. - Dobrze myślałaś. Ale sprawy się... skomplikowały - dokończyła zmieszana Jamie.
- Czy znowu pan Kelleher nieuprzejmie cię potraktował? Wciąż się nad
a c
tobą znęca?
- Nie. Wręcz przeciwnie. Zdaje się, że popełniam stale te same błędy.
s
Doreen patrzyła na nią w zamyśleniu.
- Słuchaj, czy ma to może coś wspólnego z Chadem? - Z Chadem? powtórzyła Jamie ze zdziwieniem. - Niby dlaczego? Od wieków nie myślałam o nim ani go nie widziałam. Doreen milczała z zatroskanym wyrazem twarzy, patrząc na swoje spracowane dłonie. - Pamiętasz, jak swego czasu mówiliśmy, że Chad wybiera się na rozmowę do pana Kellehera? I był u niego. Chwalił się potem Terry'emu, że mu wygarnął, panu Kelleherowi oczywiście. Jamie wytrzeszczyła na bratową przerażone oczy, twarz miała koloru kredy. - Chad? - wyszeptała. - Chad rozmawiał z Danielem? O Boże! Ukryła twarz w dłoniach i dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, porządkując
Anula & pona
rozproszone myśli. W końcu uniosła wzrok, usiłując za wszelką cenę powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu. Doreen patrzyła na nią ze współczuciem. - Nie podchodź do tego tak tragicznie - powiedziała. - Wspomniałam ci o tym, bo może to mieć związek z twoim obecnym zmartwieniem, ale Chad był u niego już dość dawno. To stara sprawa. - Może i tak - zgodziła się Jamie. - Nie przypuszczam, żeby to się za mną ciągnęło. Tylko że... - Moim zdaniem za bardzo się tym wszystkim przejmujesz - przerwała jej łagodnie Doreen. - I panem Kelleherem, i małym Stevenem, i tą biedną Marią, i nawet tym rzemieślnikiem... Jak mu tam? - Hiro - odparła Jamie z bladym uśmiechem.
o l a d n
s u
- No właśnie. Uważam, że potrzebny ci urlop. Dlaczego nie miałabyś wyjechać na parę dni, przemyśleć sobie to i owo i podjąć rozsądną decyzję co do pracy?
Jamie popatrzyła na okrągłą, poczciwą twarz bratowej i zaświtała w jej sercu
a c
nadzieja. Lecz nie na długo, znowu ciężki kamień legł jej na sercu. - Ale ja już zrezygnowałam, Doreen. Zostawiłam mu list.
s
- Zadzwonię do niego. Powiem, że źle się czujesz i potrzebny ci jest krótki odpoczynek, że w ciągu tygodnia skontaktujesz się z nim. - Tylko że ja nie wiem... - bąknęła Jamie i urwała. - Nie wiem, czy będę mogła tam wrócić. - Spojrzała na bratową błagalnym wzrokiem. Doreen zamyśliła się. Stykając się często z problemami różnych ludzi, potrafiła wiele rzeczy zrozumieć. - Okay - powiedziała wreszcie, podjąwszy widać w duchu jakąś decyzję. A więc ustalamy: wyjedziesz na parodniowy odpoczynek, a ja jutro zatelefonuję do pana Kellehera i wszystko mu wyjaśnię. Jak wrócisz, to jeśli zechcesz, porozmawiasz z nim i wtedy postanowisz, czy będziesz dalej u niego pracować. Jamie czuła się tak, jakby była w wieku Miriam - ktoś wziął jej sprawy w swoje ręce, zadbał o nią, uporał się z jej zmartwieniem, wrócił jej radość życia. Na
Anula & pona
jej zszarpane nerwy podziałało to kojąco. - Dokąd mam jechać? - zapytała z pokorą. - Nie za bardzo potrafię organizować sobie urlop. - Mogłabyś pojechać do naszej chaty - odparła rzeczowo Doreen. - Stoi pusta, a o tej porze roku w górach jest pięknie. Widzisz w dole wszystkie kolory jesieni. Jamie od razu doceniła mądrą propozycję bratowej. Stanęła jej w oczach owa chata, ukryta przytulnie wśród wysokich, milczących sosen, i mimo woli wyrwało jej się z piersi błogie westchnienie. Mężczyźni z rodu O'Rourke'ów, Kevin oraz jego synowie, kupili przed
s u
paroma laty wiejską chatę w górach, w pobliżu Banff, i jeździli tam kolejno na letni wypoczynek, a w zimie na narty. Starsi bracia Jamie planowali urlopy, starając się
o l a d n
nie wchodzić sobie w paradę, toteż w sezonie chata była niemal stale zajęta. Jamie nie należała do wspólnoty, ale stale ją tam zapraszano, by przyjeżdżała pochodzić po górach lub zimą na narty. Zupełnie sama nigdy w tej chacie nie mieszkała, lecz w tym stanie nerwowego wyczerpania perspektywa spędzenia paru
a c
dni w samotności bardzo ją nęciła.
- Och, Doreen! - zawołała z wdzięcznością i twarz jej się rozjaśniła.
s
Doreen, nie zważając na ten wykrzyknik, ciągnęła z ożywieniem: - Talerze i sztućce są na miejscu, również garnki, opał i pościel. Flamandczycy wciąż prowadzą sklepik przy drodze. Jedyne, co musisz zrobić, to kupić po drodze trochę mleka, zieleniny. Idę po klucz. Wyskoczyła z kuchni, energiczna, przedsiębiorcza grubaska, i Jamie została sama. Siedziała przy stole, sącząc kawę i znużonym wzrokiem wpatrując się w drzwi. Po pum minutach Doreen wróciła z kluczem przymocowanym do małego totemu, który przed laty podczas jakiegoś urlopu wyrzeźbił w drewnie starszy brat Jamie. W ślad za Doreen wparował do kuchni Terry w granatowej bluzie, z oznaką policyjną miasta Calgary na lewej kieszeni. Jamie nie miała pojęcia, co Doreen powiedziała mężowi, w każdym razie uśmiechnął się do siostry z szorstką serdecz-
Anula & pona
nością i położył dłoń na jej ramieniu. - Cześć, dziewczyno! Słyszałem od Doreen, że wybierasz się na mały urlop? - Na parę dni. Uważasz, że mogę zająć chatę? - Jak najbardziej. Ktoś musi zrobić jesienne porządki i zabezpieczyć chatę na zimę. Wypadło na ciebie. Spojrzała z uśmiechem na wesołą, piegowatą twarz brata, do którego Sean był tak podobny. Miała, i odczuła to teraz ze zdwojoną siłą, kochającą, troskliwą rodzinę. Była wykończona psychicznie, a wzruszenie odbierało jej głos. Bała się, że lada chwila wybuchnie płaczem.
s u
Przełknęła ślinę, odsunęła krzesło, wzięła klucz od bratowej i włożyła bluzę.
o l a d n
- Wobec tego jadę na urlop. - oświadczyła, przemagając drżenie głosu. Już się zbieram, żeby nie tracić cennego czasu. Dziękuję wam za wszystko. Ucałujcie ode mnie ojca i dzieci. A jak będziesz rozmawiała z Danielem, Doreen, to powiedz mu, że ja...
a c
- Powiem - zapewniła Doreen. - Jedź i miłego urlopu. Jamie zatrzymała wzrok na nich obojgu, chciała coś powiedzieć, ale się
s
rozmyśliła. Pomachała im tylko ręką i wyszła, kierując kroki ku swojemu zdezelowanemu, małemu samochodowi. Tymczasem Terry i Doreen stanęli przy oknie i wymieniwszy zatroskane spojrzenia, obserwowali jej rudą ijżuprynę, niknącą w zgiełku sobotniego porannego tłumu. Nazajutrz rano Jamie siedziała na werandzie wiejskiej chaty, wystawiając twarz do słońca, rozkoszując się ciszą i samotnością. Powietrze przesycał sosnowy zapach, od czasu do czasu słychać było chrobotanie wiewiórek i melancholijny śpiew nurów, niosący się od jeziora. Miałaś rację, Doreen, myślała, wyciągając swoje długie nogi, z rękami założonymi pod głowę. Tego mi właśnie było potrzeba. Uśmiechnęła się na myśl o cudownej, uzdrawiającej samotności ubiegłej doby. Już czuła się lepiej i była w stanie sterować własnym życiem, radzić sobie z różnymi problemami.
Anula & pona
Ze wszystkimi, ale nie z problemem Daniela, pomyślała zasmucona, lecz błyskawicznie odrzuciła tę myśl. Daniel był jej nieustanną zgryzotą - później to sobie rozważy, nie teraz. Teraz pójdzie na spacer nad jezioro i będzie myślała tylko o słońcu i piasku, ptakach, sosnach i wspaniałej, cudownej samotności. Podniosła się z miejsca i z uśmiechem,włożyła swoje stare pionierki, a z gwoździa przy drzwiach zdjęła sweter. Weszła jeszcze do środka, by przysypać popiołem ogień w dużym kamiennym kominku, znajdującym się w pokoju dziennym, i odsunąć polana na bezpieczną odległość. Upewniwszy się, że drzwi od tyłu są dobrze zamknięte, powąchała aromatyczny bukiet z gałęzi cedru, który wstawiła do kartonu po mleku, i wyszła przez werandę, kierując się w stronę jeziora.
s u
Ładnych parę godzin spacerowała wzdłuż brzegu, puszczała kaczki, robiła
o l a d n
krótkie wypady do lasu, by nacieszyć się widokiem ptaków i wiewiórek. Myśli jej krążyły swobodnie, wtapiały się w promienie słońca. Nuciła coś sobie pod nosem, od czasu do czasu chwytała motyw jakiejś piosenki.
Jesienne powietrze było ostre, przejrzyste i błyszczące złotem, a cisza tak
a c
ogromna, że słychać było kapanie wody z przybrzeżnych skał i łagodne falowanie wiatru w gałęziach sosen. Słońce zbliżało się już do środka kopuły nieba i Jamie
s
zawróciła, rozmyślając mimo woli o czekającym ją długim, samotnym popołudniu i wieczorze. Zastanawiała się z przyjemnym rozleniwieniem, czy uciąć sobie drzemkę, czy poszukać wędki i iść na ryby, a może rozpalić ogień na kominku i z miską prażonej kukurydzy spędzić popołudnie na lekturze. Westchnęła z lubością i odłożyła decyzję na później. Zeszła niżej, na płaską skałę tuż za zakolem jeziora, i ułożyła się na gładkiej skalnej ławie. Padały na nią ciepłe słoneczne promienie i ogrzewały ją, a ona wpatrywała się w migocącą w słońcu taflę wody. Cisza wokół była niemal namacalna, wtulała się w nią kojąco ze wszystkich stron. Jamie doznała dziwnego uczucia, że jest sama na świecie, ale nie samotna, że jej myśli i emocje są drobną cząstką jakiejś olbrzymiej, skomplikowanej konstrukcji. Uczucie owo było przyjemne, podnoszące na duchu, szczególnie po długim
Anula & pona
okresie samotności, wadzenia się z sobą. Leżała na skale z zamkniętymi oczyma, słońce łagodnie ją pieściło, a ona coraz głębiej i głębiej pogrążała się w otulającym ją błogim spokoju. Myśli jej płynęły złocistymi strumieniami, łączyły się w potok, stawały się coraz bardziej konkretne. Nagle ze zdumiewającą jasnością, która aż nią wstrząsnęła, ujrzała twarz Daniela. Śmiał się, kąciki jego wydatnych ust uniosły się do góry, czarne oczy błyszczały, kosmyk włosów opadł na opalone czoło. Wyciągnął do niej ramiona, a ona z uśmiechem pobiegła ku niemu, zatonęła w mocnym uścisku, chłonąc znajomy zapach jego ciała, czując ciepłą bliskość muskularnego torsu, która zawsze wywoływała w niej dreszcz pożądania.
s u
Otworzyła oczy i spojrzała na skrawek błękitnego nieba, 'postrzępionego przez korony drzew. Zdumiona, zaszokowana tym, z czego nagle zdała sobie
o l a d n
sprawę i co nie ulegało już dla niej najmniejszej wątpliwości.
- Kocham go - powiedziała głośno wiatrowi i wodzie. - Kocham go. Tak, to prawda. Kochała Daniela jak żadnego mężczyznę w swoim życiu. Z całego serca i duszy. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z litością, ze
a c
współczuciem dla jego kalectwa. Jej miłość górowała nad wszystkim. Wypełniała ją bez reszty. Będzie trwała wiecznie.
s
Jamie wciąż wpatrywała się w niebo. Czuła się jak odrodzona. Nie mogła wyjść z podziwu, dlaczego dopiero teraz uświadomiła sobie, że go kocha, dlaczego walczyła ze sobą, zadawała sobie gwałt, nie potrafiła odróżnić miłości od współczucia? Bo nie chciałam stanąć w obliczu prawdy, myślała. Wiedziałam, że gdy to nastąpi, będę musiała podjąć decyzję. Nareszcie jest wobec siebie szczera, ale to wcale nie ułatwia jej sytuacji. Nie wsiądzie do samochodu i, choć tego pragnie, nie pojedzie prosto do niego i nie powie mu, że go kocha. Ponieważ, z chwilą gdy wyznałaby mu miłość, wyłoniłoby się mnóstwo innych okoliczności, przerażająco realnych. Kalectwo Daniela nie miało żadnego znaczenia, zdążyła się już o tym przekonać. Lecz również jego dusza była okaleczona i w tym momencie Jamie nie wiedziała, czy da sobie z tym radę.
Anula & pona
A może mogłabym mu pomóc, myślała z pasją. Przekonać go, żeby podjął te swoje podróże, żeby odważnie stawił czoło życiu i zajął w świecie należne mu miejsce. Jeździłabym z nim i... I w tym tkwiło największe niebezpieczeństwo, poważne zagrożenie dla jej szczęścia. Wydawało jej się to teraz tak oczywiste, że wprost trudno uwierzyć, iż wcześniej na to nie wpadła. Nie przyznawała się do miłości, kładła wszystko na karb współczucia, bo w przeciwnym wypadku musiałaby się uporać z tym dylematem. Gdyby opuściła Daniela, podeptałaby największą, najszczerszą miłość swego życia. A jeśli zostanie przy nim, będzie jak dotąd jego opiekunką, pomocnicą, tą,
s u
która dodaje mu sił i go pociesza - czyli będzie pełnić rolę, która w końcu może ją doprowadzić do załamania, skłóci z nim, uczyni nieszczęśliwą. I znów w nagłym
o l a d n
olśnieniu doszła do wniosku, że istnieje tylko jedno wyjście z sytuacji. - Żegnaj, Danielu - mruknęła wiatrowi i falom. - Kocham cię, bardziej niż przypuszczasz, ale nie zobaczymy się już nigdy, więcej.
Oczy miała pełne łez. Spływały jej po policzkach. Wytarła je dłonią,
a c
rozprostowała ramiona i odchyliwszy głowę, spoglądała na świat, który mimo wszystko trwał.
s
Musi zebrać się w sobie i wytrwać, odnaleźć sens i zadowolenie z życia, ponieważ zalicza się do tego typu ludzi, którym jest to niezbędne. A jeżeli Daniel dojdzie do siebie i zdobędzie się na to, by zmienić tryb życia i odzyskać należne mu miejsce na świecie, wtedy proszę bardzo, będzie na niego czekała. Nie godzi się natomiast na funkcję pomocnicy, w żadnym razie. On musi dokonać tego samodzielnie. Zeszła ze skały. Twarz miała skupioną, trochę nieobecną, malował się na niej wyraz determinacji, jak po podjęciu ważnej, dojrzałej decyzji. Choć milcząca i zamyślona, była jednak pogodzona ze sobą i światem, co od wielu miesięcy jej się nie zdarzyło. Minęła zakole jeziora i ruszyła pod górę, w stronę chaty. Zatrzymała się nagle, patrząc w tamtym kierunku. Przysłoniła ręką oczy i spojrzała uważniej.
Anula & pona
Obok chaty, przy wjeździe na drogę, pod drzewami stał jakiś pojazd. Duża srebrzysta furgonetka - boki jej lśniły w popołudniowym słońcu. Serce łomotało jej z przerażenia. Podeszła ostrożnie do werandy, wypatrując jakiejś ludzkiej istoty, ale nikogo nie było, tylko ta duża srebrzysta furgonetka. Lęk Jamie wzmagał się. Gotowa w każdej chwili uciec, zatrzymała się przed schodkami werandy. Cała zamarła, gdy do jej uszu dobiegł jakiś odgłos. Rozejrzała się dokoła i oniemiała ze zdumienia - wpatrywała się w jeden punkt. Ujrzała Daniela Kellehera siedzącego na swoim wózku. Miał na sobie czarne dresowe spodnie i wiśniową wełnianą bluzę. Patrzył na nią w posępnym milczeniu.
s u
- Jak się masz, Jamie - powiedział spokojnie. - Przepraszam, że cię przestraszyłem.
o l a d n
- Da... Daniel - wyjąkała, szukając najwłaściwszych słów i całą siłą woli starając się nad sobą zapanować. Serce jej waliło, w uszach szumiało, prawie że nie słyszała własnego głosu.
- Uspokój się - poprosił z uśmiechem. - Nie jestem chyba taki straszny.
a c
- Po .prostu... nie spodziewałam się. - Popatrzyła na niego bezradnie. Kto cię tu przywiózł? Hiro? Gdzie on jest?
s
Daniel się zasępił, ale wytrzymał jej wzrok.
- Nie ma go tutaj. Przyjechałem sam. Ta furgonetka - wskazał ręką duży srebrny wóz - stanowi część mego ekwipunku. Wyposażona jest w rozmaite urządzenia, które ułatwiają życie człowiekowi na wózku. - Skąd ją masz? - Jamie wciąż była oszołomiona i zaskoczona. - Wypożyczyłem - odparł wesoło. - Ale zdaje się, że wypiszę czek i wezmę ją sobie. Przypadła mi do gustu. - To świetnie... Naprawdę fantastycznie. Nie przestawał na nią patrzeć, z zadumą, przenikliwie. Jamie czuła, że rumieni się po korzonki włosów. Zmieszana odwróciła głowę. - Jamie - zaczął nagle ciepło - mamy chyba parę spraw do obgadania. - Tak - szepnęła. - Mamy.
Anula & pona
- Postaraj się o jakieś deski, żebym mógł wjechać do chaty. Może są w szopie za domem, tylko że na drzwiach szopy wisi kłódka. Ucieszyła się, że ma możliwość działania. Pobiegła za chatę, otworzyła szopę i niebawem przyciągnęła kawał dykty - w ubiegłym roku budowali mały pomost nad jeziorem i została resztka drewna. Sapiąc z wysiłku, umocowała prowizoryczną pochylnię. Pomogła Danielowi ustawić odpowiednio wózek i wjechać na werandę. Otworzyła chatę i ze stojącego na płycie kuchennej dzbanka nalała kawy dla nich obojga. Teraz opadła na stary trzcinowy fotel, ściskając kubek w drżących ze wzruszenia dłoniach. - Jamie - powiedział miękko.
s u
Nie miała siły spojrzeć na niego, nie ufała nawet własnemu głosowi. Utkwiła wzrok w kubku, starając się usilnie nie okazywać miotających nią uczuć.
o l a d n
- Dlaczego mnie opuściłaś? Dlatego że tamtej nocy nie zachowałem się odpowiednio? Oświadczam ci, że jest mi bardzo przykro, przepraszam cię. Nie wolno mi było wywierać na ciebie takiej presji. Moje postępowanie było poniżej krytyki.
a c
- Danielu... proszę cię... Nie chcę o tym mówić... o tym wszystkim. Jeszcze nie teraz. Proszę cię.
s
Spojrzała na niego błagalnie, a jej niebieskie oczy były pełne bólu. Po chwili wahania skinął głową. - Okay. Jak sobie życzysz. Więc o czym chciałabyś porozmawiać? - Skąd się dowiedziałeś, że tu jestem? - zapytała. - Wczoraj rano Maria przyniosła mi twój list. Właśnie dochodziłem do siebie po szoku i zacząłem się zastanawiać, jak cię wytropić, gdy zadzwoniła twoja bratowa. - Doreen - powiedziała Jamie z przelotnym uśmiechem. - To dobry duch całej rodziny. - Gdy ją poznałem, pomyślałem sobie dokładnie to samo. - Poznałeś Doreen? - Jamie popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. - Jak to? Przecież mówiłeś, że zadzwoniła do ciebie.
Anula & pona
- Owszem - odparł z wesołą miną. - I zaprosiła nas na kolację w ogrodzie. Jamie miała uczucie, że jej świat rozpada się na drobne, nie powiązane ze sobą kawałki. W dalszym ciągu wpatrywała się w Daniela, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. - Zapomniałaś zamknąć buzię - powiedział z uśmiechem. - Nie mieści mi się to w głowie... Dlaczego poszedłeś do mego brata? Uśmiech zniknął z jego twarzy. Patrzył teraz na nią poważnie, ze spokojem. - Po przeczytaniu twego listu czułem się fatalnie. Chciałem cię odnaleźć i sprowadzić do domu. Twoja bratowa nie powiedziała mi, gdzie jesteś, ale dodała, że chętnie porozmawia ze mną osobiście. Wobec tego zaprosiła nas na wieczór i poszliśmy.
s u
- Wszyscy? - Zdziwienie Jamie ani trochę nie zmalało. - Co masz na myśli mówiąc „nas"?
o l a d n
- Nas wszystkich. Stevena, Marię, Hiro, Clarę i siebie. Przyjęliśmy zaproszenie.
- Ojej! - jęknęła, usiłując wyobrazić sobie scenę wspólnej kolacji. W
a c
myślach zobaczyła wydeptaną trawę, starą kuchenkę gazową z plamami po ketchupie, stół piknikowy przykryty plastikowym obrusem i chmarę
s
rozkrzyczanych dzieciaków...
- Było bardzo zabawnie - powiedział, jakby czytając w jej myślach. - Zabawnie - powtórzyła. - Nie starcza mi wprost wyobraźni... - Steki smakowały wyśmienicie - ciągnął. - Twój brat ma prawdziwy talent. A sos barbecue jego receptury to istne marzenie. Clara próbowała wyciągnąć od niego przepis, ale on był nieugięty. Jamie uśmiechnęła się blado, lecz w dalszym ciągu zdumienie nie pozwalało jej skupić nad niczym myśli. - Clara dostała jednak parę przepisów od Doreen - relacjonował Daniel. Przez cały wieczór wymieniały je między sobą. Terry natomiast zabrał Hiro do swojego warsztatu i rozmawiali o stolarstwie. - A Maria? Mówiłeś, że poszła razem z wami. Czy po tym, co zdarzyło się
Anula & pona
w piątek, nie bała się wyjść? - Przypuszczam, że się bała - odparł spokojnie. - Jestem nawet pewien, iż była śmiertelnie przerażona, ale wiedziała, że robi to dla ciebie, więc zmusiła się do opuszczenia bezpiecznego domu. - A tam? - A tam z wielką przyjemnością obserwowała bawiące się dzieci. Przez cały wieczór trzymała na kolanach to najmniejsze tłuste dziecko i rozpływała się ze szczęścia. - Szkoda, że tego nie widziałam - rzekła Jamie z uśmiechem. - Kapitalna sytuacja!
s u
- Dziś rano powiedziałem Marii, że jadę do ciebie - ciągnął lekkim tonem. - Prosiła, bym ci przekazał, że czuje się dobrze i jutro spróbuje pojechać sama do
o l a d n
śródmieścia. Wyznała mi, że widząc dzieci twego brata, tym bardziej zapragnęła wrócić do normalności.
- Co takiego?! - wykrzyknęła uradowana Jamie. - Danielu, to cudownie! - Zaraz jednak twarz jej się zasępiła. - Jutro wybiera się, powiadasz, a mnie tam
a c
nie będzie. Powinnam być przy niej, Danielu, by w razie czego.;. - Nie możesz zawsze być „przy kimś". Ludzie muszą ponosić za siebie
s
odpowiedzialność. Przejmując problemy innych, bierzesz na swoje barki zbyt wielki ciężar. Przynajmniej - dodał nieco zmieszany - tak twierdzi twoja bratowa. Jamie spłonęła rumieńcem, oczy jej rozbłysły. - Bardzo ładnie z twojej strony, Danielu... - Urwała, patrząc w dół na surowe deski podłogi. Znów uniosła głowę i próbowała się uśmiechnąć. - A jeśli idzie o ciebie? - zapytała od niechcenia. - Co robiłeś przez cały wieczór u mego brata? - Rozmawiałem głównie z twoim ojcem. Wspaniały człowiek. Bardzo mi się spodobał. Wypowiedź Daniela sprawiła jej przyjemność. Wyobraziła sobie ich obu pogrążonych w rozmowie. - O czym rozmawialiście? - Niech no sobie przypomnę. Aha. O szansach Blue Jay - sów na
Anula & pona
proporczyk w przyszłym roku, skoro Blue Jaysowie są zawsze drużyną roku następnego, i o historii Irlandii, i o początkach pracy twego ojca w stoczni. Ciekawe miał życie! Nigdy nie napisałem książki o Irlandii. Zacząłem kiedyś i nawet pojechałem do Belfastu zebrać materiał, ale... Zamilkł nagle i przez chwilę oboje unikali swego wzroku. Obserwowali małą szarą wiewiórkę, odważniejsza niż inne, bo podbiegła po balustradzie do ramienia Daniela, usiadła wyprostowana i z komicznym zdziwieniem przypatrywała się błyszczącym, chromowanym częściom wózka. - A więc Doreen orzekła - zaczął w końcu Daniel - że mimo wszystko nie stanowię dla ciebie zagrożenia, a nawet lepiej będzie dla nas obojga, gdy spotkamy
s u
się, by to i owo omówić. Powiedziała mi, gdzie jesteś, Terry poradził, bym wypożyczył ten wóz, i oto jestem.
o l a d n
- Oto jesteś - powtórzyła jak echo Jamie, obawiając się słów, jakie padną. - Najwyższy czas, Jamie, przestać owijać w bawełnę i porozmawiać poważnie.
. - Nie będę chyba i w stanie... - mruknęła z oczyma "utkwionymi w
a c
ziemię.
- Popatrz na mnie - powiedział łagodnie.
s
Uniosła głowę i ich spojrzenia skrzyżowały się. Twarz miała smutną, ściągniętą bólem. - Kocham cię, Jamie. - Och, Danielu...
- Proszę cię, uwierz mi, to nie jest żadna pretensja z mojej strony. Chcę po prostu, żebyś wiedziała... - uśmiechnął się, zawahał przez chwilę - ... żebyś wiedziała, iż mam wobec ciebie uczciwe zamiary. Często sprawiałem ci przykrość, oskarżałem cię... że kierujesz się fałszywymi motywami, ale ja chciałem po prostu stłumić własne uczucia, bronić się, i to był błąd. Prawda jest taka, że cię kocham, i ostatnia rzecz, jakiej pragnę, to zadawać ci ból, unieszczęśliwiać cię. Jamie odstawiła kubek na poręcz balustradki, złożyła na udach splecione dłonie i wpatrywała się w niego w pełnym napięcia milczeniu. - Zdaję sobie sprawę - ciągnął Daniel z powagą - że poza nazwiskiem i
Anula & pona
pieniędzmi niewiele mogę ci ofiarować, a dla ludzi twego pokroju pieniądze nie są najważniejsze. Nigdy nie będę pełnosprawnym mężczyzną i w tych okolicznościach chęć związania się z tobą świadczy o moim egoizmie. Toteż pragnę ci powiedzieć, że będę szczęśliwy, jeśli dasz mi tyle z siebie, na ile będzie cię stać. Jeśli wrócisz do mego domu jako moja terapeutka i ofiarujesz mi tylko przyjaźń, zadowolę się tym. Nie zamierzam wywierać już na ciebie żadnego nacisku. Słowa te poraziły ją jak prąd, oburzenie ścisnęło za gardło. Spojrzała na niego - policzki jej pałały, oczy rzucały gniewne błyski. - Czy sądzisz, że ma to dla mnie jakieś znaczenie? Wiesz przecież, że nie
s u
zależy mi na pieniądzach. Czyżbyś rzeczywiście uważał, że twoje nogi zrażają mnie do ciebie? Czy naprawdę myślisz, że z powodu twojego kalectwa nie
o l a d n
mogłabym się w tobie zakochać? - Boja wiem, Jamie. - Ciemne, pełne zadumy oczy wpatrywały się intensywnie w jej twarz. - Jeśli nie mam racji, to dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Mogłabyś mimo wszystko mnie pokochać? Z jej niebieskich oczu przebijała tak bezkompromisowa uczciwość i
a c
szlachetność, że poraziło go to, wprawiło w osłupienie.
- Powiedz, Jamie - wyszeptał z dziecięcą natarczywością. - Chcę to od ciebie usłyszeć.
s
- Kocham cię, Danielu - rzekła poważnie. - Kocham cię z całego serca i duszy i nigdy nie przestanę.
- O Boże! - powiedział zdławionym głosem. - O mój Boże! - Swoimi silnymi dłońmi chwycił koła wózka, by przejechać się po werandzie, ale nagle coś w jej słowach przykuło jego uwagę. - Pokochałam cię od pierwszego wejrzenia, mimo że tak się na mnie wyżywałeś - ciągnęła tym samym opanowanym, bezbarwnym tonem. - Lecz nim zrozumiałam własne uczucia, minęło sporo czasu. Kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy. .. - Rzuciła mu krótkie, pytające spojrzenie, zarumieniła się, a on skinął w milczeniu głową. - Tak, byłam naprawdę zaszokowana. Oskarżyłeś mnie, że kieruję się litością, i pomyślałam sobie, że może masz rację, choć przez cały czas
Anula & pona
nie mogłam się powstrzymać przed dotykaniem ciebie. - Jamie - przerwał jej, ukazując w uśmiechu rząd białych zębów. Przecież twoja, praca polega na dotykaniu mego ciała. - Daj spokój. Wiesz, co mam na myśli. - No tak - zgodził się skwapliwie. - Wiem, co masz na myśli. - A potem, tej nocy, kiedy chciałeś... - Zawahała się speszona, ale brnęła dalej. - Ja też chciałam. Bardzo pragnęłam, mimo iż w dalszym ciągu nie byłam pewna przyczyny. Dopiero jak przyjechałam tutaj i mogłam w samotności wszystko sobie przemyśleć, zrozumiałam, że nie kryje się za tym żaden uboczny motyw. Po prostu cię kocham - zakończyła najzwyczajniej w świecie. - I pragnę cię cały czas.
s u
- Jamie, najdroższa, dlaczego nie czuję pełni szczęścia? Kobieta, którą uwielbiam, mówi, że kocha mnie dla mnie samego, bez żadnych zastrzeżeń, a ja
o l a d n
wciąż mam uczucie, iż oddalona jest ode mnie o milion lat świetlnych? Dlaczego tak jest? W czym tkwi sedno?
Popatrzyła na niego z namysłem. Widać było, że szuka właściwych słów. - Powiedziałeś mi swego czasu - zaczęła wreszcie - że po Bożym
a c
Narodzeniu zabierasz się do następnej książki. Ma to być powieść sensacyjna. Zdaje się, że o złodziejach dzieł sztuki, prawda?
s
- Tak - odparł zdziwiony nagłą zmianą tematu. - Wszystko się zgadza. - Mówiłeś, że jej akcja będzie się głównie rozgrywać w Paryżu. W Luwrze, tak?
- Tak. Wspominałem ci o tym. - Jak zamierzasz zapoznać się z realiami? Odrzucił głowę do tyłu i zanim odpowiedział, zmierzył ją bacznym spojrzeniem. - Zapoznam z tym projektem moją ekipę badawczą - zaczął wolno. - A kiedy będę już miał opracowaną akcję, wyślę do Paryża jednego z seniorów, którego darzę największym zaufaniem, żeby zebrał dane techniczne o zabezpieczeniach galerii obrazów, a także o innych realiach z tym związanych. - Ale sam się tam nie wybierzesz - stwierdziła Jamie spokojnym tonem.
Anula & pona
- Nie - równie spokojnie odparł Daniel. - Stanowczo? Nigdy? - Nigdy. Wyrazista twarz Jamie posmutniała, wzrok jej błądził po lśniącej tafli jeziora. - O to ci chodzi, dziewczyno? Nie pozwalasz sobie na miłość do mnie, bo nie akceptujesz mojego stylu życia? - Nie potrafię przestać cię kochać - rzekła cicho - ale nie mogę zgodzić się na połączenie naszych losów, skoro nie akceptuję twojego poglądu na pewne problemy i związanego z tym postępowania. - Ciężka sprawa. Obróciła się ku niemu.
s u
- Ja tak nie uważam. Moim zdaniem najwyższy czas, aby zmienić taktykę. To jedyne słuszne i rozsądne pociągnięcie. Widzisz, Danielu, młodą kobieta,
o l a d n
szczególnie kobieta mego pokroju - mówiła Jamie z gorzkim uśmiechem zawsze jest przekonana, że wszystko umie najlepiej. Więc podświadomie szuka mężczyzny, który jej rozpaczliwie potrzebuje, bo wówczas staje się jedyną osobą rozwiązującą jego problemy. Pomaga mu, dodaje odwagi, czuwa nad nim.
a c
Rozumiesz, o co mi chodzi?
Daniel skinął głową, nie spuszczając z niej wzroku.
s
- Ale kiedy ta młodą kobieta dojrzeje... - zaczął.
- ... to wtedy sobie uświadomi - podjęła Jamie - że nie potrafi niczego rozwiązać. Absolutnie niczego. Ludzie muszą sami sobie radzić z własnymi problemami, a jeśli uzależnią się od kogoś, to ich miłość może się przerodzić w nienawiść. - Nie znienawidziłbym ciebie, Jamie. Nigdy w życiu. Jej niebieskie oczy wyrażały niezłomne przekonanie. - Sam byłbyś zaskoczony, Danielu. Bardzo byłbyś zaskoczony, ile by ci się po paru latach uzbierało powodów do nienawiści. No bo jestem wolna, mogę iść tu i tam, a ciebie własne obawy trzymają na uwięzi. Zbladł, ale nie odrywał od niej uporczywego spojrzenia. - Twarda jesteś, Jamie.
Anula & pona
- Kocham cię, a prawdziwa miłość nie jest łatwa. Musi być trudna, żeby była silna. Jeżeli chcesz to w sobie przezwyciężyć - ciągnęła - dam z siebie wszystko, na co mnie tylko będzie stać. Miłość, wsparcie. Lecz jeśli nie będziesz chciał sam sobie pomóc, odejdę. Bo dla nas obojga byłaby to zbyt bolesna próba. Milczał, obserwując jej profil. Widocznie podjął w końcu jakąś trudną decyzję, bo nagle ruszył, podjechał do skraju werandy i po pochylni stoczył się wolno na dół. Zatrzymał się i spojrzał przez ramię na Jamie. Ona zaś szybko się odwróciła i popatrzyła na taflę jeziora, walcząc z ogarniającym ją raptem namiętnym pożądaniem. Wystarczył widok jego szerokich ramion w czerwonej bluzie, władczy wykrój ust, twarz o szlachetnych rysach, by była chora z tęsknoty i
s u
pożądania. Ale twarz miała nieruchomą, nie można było z niej wyczytać burzliwych wzruszeń, j akie przeżywała.
o l a d n
- Wrócisz? - zapytał matowym głosem. - Jeśli ci obiecam, że słowem nie wspomnę o tym wszystkim i będziesz wykonywała swoje obowiązki bez żadnej presji z mojej strony? - Raczej nie - odparła wolno. - Przyjadę po swoje rzeczy. .. Ja naprawdę nie będę mogła wrócić...
a c
- Poza mną są inni, których należałoby wziąć pod uwagę - powiedział, patrząc na nią wymownie. - Pomyśl o Stevenie, Marii, tych, którzy cię kochają.
s
- Danielu... - jęknęła.
- Przynajmniej zastanów się nad tym - głos jego brzmiał ostro. - Zostań tutaj, odpocznij parę dni i przemyśl sobie te sprawy. Wrócisz w ciągu tygodnia i porozmawiamy. - Wątpię, czy będę mogła zostać w twoim domu... - Jesteś wolnym człowiekiem, zrobisz, co zechcesz - oświadczył spokojnie. - Tak to widzę. Żadnego nacisku z mojej strony. Jamie skinęła głową, wpatrując się ze strapioną miną w swoje ręce. Daniel odczekał chwilę, po czym odwrócił się bez słowa i ruszył szybko po nierównym terenie ku swemu dużemu srebrzystemu wozowi. Obserwowała, jak mocuje się z zasuwanymi drzwiami i podlewarowaną
Anula & pona
pochylnią. Korciło ją, aby przyjść mu z pomocą, lecz instynkt podpowiadał jej, że w obecnej sytuacji robić tego nie wolno. Siedziała na werandzie z dłońmi złożonymi na kolanach, a Danielowi udało się tymczasem zasiąść za kierownicą i ulokować z tyłu wózek. Pomachał jej ręką - zdawkowy, uprzejmy gest - zawrócił przed chatą i zjeżdżając drogą wśród gór, zniknął w obłokach kurzu.
Rozdział 14
o l a d n
s u
- Tatusiu, tatusiu, czy mogę wejść? Daniel, pochłonięty przeglądaniem sterty dokumentów porozrzucanych po całym biurku, z trudem wrócił do rzeczywistości i podjechał wózkiem do drzwi. Za progiem stał Steven w schludnym, szkolnym mundurku - włosy miał jeszcze wilgotne, gładko przyczesane. - Słucham, synku? Chciałeś ze mną porozmawiać?
a c
- Zapytać cię o coś. Mogę wejść?
- Oczywiście. Daniel spojrzał na swojego syna. Jak zwykle, uderzyła go
s
wrażliwa buzia chłopca, jego nieśmiałość i rzucająca się w oczy uczuciowość. Steven wszedł i usiadł na skórzanym fotelu, złożywszy grzecznie dłonie na kolanach. Szare krótkie spodenki podkreślały chudość jego nóg. Ojciec zauważył z uśmiechem, że na łydce ma jeszcze ślad po tamtej letniej przygodzie. Chłopiec siedział chwilę w milczeniu, z opuszczonymi oczyma, po czym spojrzał ojcu prosto w twarz. - Tatusiu, czy Jamie wróci do nas? Danielowi aż zabrakło tchu. Poczuł w sercu niemal fizyczny ból, lecz zdołał zapanować nad twarzą, przesuwając w swoją stronę papiery i układając je w symetryczny stos. - Oczywiście, że wróci. Skąd te obawy?
Anula & pona
- Bo myślałem... bo pomyślałem sobie, że może nas już nie lubi albo co wyszeptał Steven, a buzia zbladła mu z przejęcia. - Pomyślałem, że może ona, jak mamusia, nie chce z nami dłużej mieszkać, odejdzie i już nigdy nie wróci. Daniel z trudem wytrzymał spojrzenie syna. - Wysłuchaj mnie uważnie, Steven - zaczął w skupieniu. - Odejście mamusi nie miało żadnego związku z tobą. Absolutnie żadnego. Jesteś dobrym chłopcem i mamusia wciąż cię kocha, na swój sposób. I Jamie też cię kocha. Bardzo jest do ciebie przywiązana. - To dlaczego odeszła? - zapytał Steven bliski łez. - Na mamusi specjalnie mi nie zależy - wyznał z naiwną szczerością dziecka. - Nigdy się o mnie ani trochę nie troszczyła. Co innego Jamie...
s u
Głos mu się załamał, brakowało mu słów. Opuścił główkę, Daniel przyglądał
o l a d n
się synowi szczerze zasmucony. - Jak Jamie nie wróci, to ja umrę - oświadczył stłumionym głosem. - Kocham ją.
- Ja też, synku - przyznał Daniel; myślami błądził gdzieś daleko, w sobie tylko znanym miejscu. - Ja też.
a c
Zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć, w otwartych drzwiach stanęła Maria. Przeprosiwszy wzrokiem Daniela, zwróciła się do chłopca:
s
- Pospiesz się, Steven - rzekła. - Zaraz będzie autobus... - Urwała nagle, patrząc na niego z przerażeniem. - Płaczesz? Co się stało? Chłopiec wstał z fotela, wytarł pospiesznie oczy i spojrzał w stronę drzwi. Maria popatrzyła na Daniela z rosnącym niepokojem. - Martwi się o Jamie - wyjaśnił Daniel ponad czarną, lśniącą główką syna. - Boi się, że już do nas nie wróci. Maria skinęła głową ze zrozumieniem i pochyliła się, żeby go uściskać. - Wiesz przecież, Steven, że Jamie wróci - pocieszała go. - Twój tatuś powiedział nam, że za parę dni. - Ludzie czasem obiecują - oznajmił Steven z uporem - a potem nigdy nie wracają. I co będzie, jak Jamie nie wróci? - Wróci - oświadczyła Maria z głębokim przekonaniem.
Anula & pona
- Za bardzo nas kocha, żeby miała się z nami rozstać. Przekonasz się. Jamie zjawi się pod koniec tygodnia i Clara upiecze na kolację jej ulubiony placek rabarbarowy. Steven spojrzał na Marię z błyskiem w oczach. - Jamie ubóstwia placek rabarbarowy - potwierdził. - Oczywiście - rzekła Maria z uśmiechem, głaszcząc go po włosach. - Ą ty musisz skończyć malować dla niej te ładne obrazki z kwiatami. Wiesz przecież, jak Jamie kocha kwiaty. Podniesiony na duchu chłopiec podszedł do ojca, pocałował go czule i powędrował za Marią w stronę drzwi. - Steven - odezwał się nagle Daniel - biegnij do Clary po plecak, dobrze? A ja tymczasem porozmawiam z Marią.
s u
- Okay. Cześć, tato, cześć, Mario. Do zobaczenia po szkole. - Zatrzymał
o l a d n
się chwilę w drzwiach i rzucił ojcu pełne nadziei spojrzenie. - Myślisz, tato, że jak wrócę, to Jamie może już tu być?
- Raczej nie. Myślę, synku, że przyjedzie pod koniec tygodnia. Jest na krótkim urlopie, odpoczywa.
a c
Chłopiec myślał chwilę, potem skinął głową i zniknął w korytarzu. Daniel siedział jakiś czas w milczeniu, wpatrując się z zadumą w drzwi,
s
którymi wyszedł Steven. Wreszcie zwrócił się do Marii, wyraźnie speszonej sytuacją. Odkąd Jamie przybyła do tego domu, od czasu tych wszystkich doniosłych wydarzeń, jakie wiązały się z jej osobą, Maria nie przejawiała już takiego zdenerwowania w obecności swego chlebodawcy. Jednakże nieśmiałość została. Wynikała po prostu z jej natury. - Mam nadzieję, że powiedziałem mu prawdę - rzekł ze smutnym uśmiechem. - Prawdę o Jamie? Skinął głową, rysy twarzy mu się ściągnęły, patrzył w milczeniu na leżącą przed nim stertę papierów. - Na pewno - potwierdziła Maria. - Nie mieści mi się w głowie, że Jamie mogłaby od nas odejść. Ona naprawdę jest do nas przywiązana. Jak...
Anula & pona
- Jak członek naszej rodziny - dokończył Daniel, spoglądając na nią tymi swoimi czarnymi błyszczącymi oczyma. - Tak - zgodziła się skwapliwie. - Jak członek naszej rodziny. - O Boże - szepnął w przypływie wzruszenia, co zupełnie nie było w jego stylu. - O mój Boże! Momentalnie jednak zapanował nad sobą i zaczął się pilnie przypatrywać własnym, złożonym na biurku dłoniom. - Mario - powiedział z wymuszonym spokojem, zmieniając temat. - Zdaje mi się, że masz dzisiaj w planie coś ważnego, tak? Zwilżyła wargi i spłonęła rumieńcem. - Tak, proszę pana. Ważnego dla mnie.
s u
- Nie tylko dla ciebie, dla nas wszystkich. Odwaga człowieka, który
o l a d n
decyduje się na coś, co go absolutnie przeraża... to czyn niesłychanej wagi, na jaki każdy z nas powinien się w życiu zdobyć.
Maria wpatrywała się w niego, a na jej twarzy malował się lęk, wdzięczność i jeszcze inne, trudne do określenia emocje.
a c
- Dziękuję panu - mruknęła.
- Jakie konkretnie plany masz na dziś? - zapytał tonem pozornie
s
obojętnym. - Mógłbym ci w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję. Lepiej, żebym nie liczyła na czyjąkolwiek pomoc. Sama się z tym uporam.
- Jak to zamierzasz przeprowadzić? - Tak jak... ostatnim razem. Tylko że teraz muszę sobie jakoś zabezpieczyć drogę powrotu. Muszę mieć pewność, że przemierzę całą tę trasę. - Jakie środki zdecydowałaś przedsięwziąć? Maria zawahała się i policzki jej spłonęły jeszcze większym rumieńcem. - Chcę tak to załatwić, żeby ktoś tam na mnie czekał - wymamrotała, bojąc się spojrzeć na swego chlebodawcę. - Ktoś, komu nie mogłabym sprawić zawodu, więc będę robić wszystko, by dotrzymać słowa.
Anula & pona
- Czy ten ktoś mieszka w śródmieściu? - zapytał Daniel z łagodnym, nieco przebiegłym uśmiechem. - Pracuje, powiedzmy, w centrum handlowym? Uśmiechnęła się do niego radośnie, aż wzruszenie ścisnęło go za gardło. - Zadzwoniłaś do niego? - zapytał. - Zadzwonię... za parę minut. Najpierw sama utwierdzę się w przekonaniu, że jestem gotowa. Dokonam tego - dodała zaraz z podniesioną dumnie głową, co również Daniela rozczuliło. - Nie chcę dłużej ulegać własnym lękom. Dość już straciłam czasu. - Jak to jest, Mario? - zapytał z nagłym zaaferowaniem. - Co czujesz, kiedy wychodzisz i zmuszasz się do robienia tego, co cię
s u
przeraża, jesteś już w połowie drogi i nie masz szans na ucieczkę? Jak się wtedy czujesz?
o l a d n
Szukała słów, by udzielić mu właściwej odpowiedzi, oczy miała zamyślone, nieobecne.
- To straszne uczucie - powiedziała wreszcie. - Brak mi słów na opisanie tego, co czuję w takim momencie. Jakby się umierało ze strachu, bo człowiek nie
a c
wierzy, że można żyć z takim cierpieniem. Ale wtedy - ciągnęła dziewczyna z ciepłą nutą w głosie - trzeba pomyśleć o ludziach, których się kocha, i o tym, jakie
s
to ważne co człowiek straci, jeśli zrejteruje. A potem to wspaniałe uczucie! Nie ma cudowniejszej rzeczy niż... stawienie czoła lękowi i odniesienie nad nim zwycięstwa.
Daniel słuchał w milczeniu, z twarzą nieruchomą, ale był cały spięty. - Życzę ci powodzenia, Mario. Jesteś bardzo dzielną dziewczyną i zasługujesz na pełnię szczęścia w życiu. Spojrzała na niego mile zaskoczona, po czym skierowała się ku wyjściu. Daniel poczekał, aż drzwi zasuną się za nią bezszelestnie, i podjechał wózkiem do okna. Rozsunął zasłony i dłuższy czas siedział, chłonąc urok złotego jesiennego poranka. - Dziękuję ci, Hiro! - wysapała Maria z zachwytem. - Wielkie dzięki. Jest naprawdę piękna! - Trzymała w ręku małą, błyszczącą, drewnianą szkatułkę, a na
Anula & pona
jej bladej twarzy malowało się zadowolenie. - Twoja jest z drewna tekowego - skomentowała Clara przez stół. - A moja z mahoniu. Spójrz, jak ładnie dopasowane są okucia. . Clara podała Marii swoją szkatułkę. Na szerokiej twarzy kucharki pojawił się nietypowy dla niej, łagodny wyraz. Uśmiechnęła się do Hiro, który przysiadł nieśmiało na krześle, ucieszony, że jego podarunki sprawiły im tyle radości. - Zrobiłem także dla Jamie - powiedział. - Wręczę jej, jak wróci. - Będzie zachwycona - zapewniła go Maria. - Wykonujesz takie piękne rzeczy. Hiro dokończył kawę, odsunął krzesło i zabierał się do odejścia. Przystanął
s u
jeszcze w progu i spojrzał na dwie siedzące przy stole kobiety.
- Dla niewiast w moim życiu - oznajmił z niebywałym u niego figlarnym
o l a d n
uśmiechem, który rozjaśnił jego nieruchomą, zawsze spokojną twarz - nie ma rzeczy zbyt pięknych. Clara, śmiejąc się, wstała, - postawiła ostrożnie szkatułkę na parapecie i pogłaskała ją delikatnie. Potem wzięła klucze i włożyła stary sweter. - Wychodzę. Potrzebujesz czegoś? - zwróciła się do Marii, sprawdzając
a c
listę zakupów.
- Nie, dziękuję. - Maria stała przy zlewozmywaku i myła naczynia. - Ja
s
też wybieram się do śródmieścia - dodała, siląc się na obojętny ton. - Około południa.
Clara zmierzyła przyjaciółkę uważnym spojrzeniem. - Czy aby na pewno rozsądnie postępujesz? Nie za szybko? Nie przytrafi ci się nic złego tak jak poprzednim razem? Może poczekasz przynajmniej na powrót Jamie? Maria potrząsnęła głową. - Nie możemy wciąż zwalać wszystkiego na Jamie. Dokonam tego sama i pokażę jej, że potrafię sobie poradzić. Clara stała w progu, dzwoniąc kluczami. Po paru minutach skinęła głową z typową dla niej oschłą miną i energicznym ruchem zamknęła za sobą drzwi. Maria, stojąc przy oknie, obserwowała, jak furgonetka Hiro, a za nią wóz
Anula & pona
Clary znikają za zakrętem. Wytarła nerwowo ręce fartuchem, zdecydowanym krokiem podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. Numer wrył jej się w pamięć, choć od dawna z niego nie korzystała. Jakże często w samotne popołudnia otwierała książkę telefoniczną i tęsknym wzrokiem patrzyła na te cyfry, wiedząc, że gdzieś niedaleko jest Tony i tylko sekundy dzielą ją od niego, gdyby miała odwagę zadzwonić. Odetchnęła głęboko, przygryzła wargę i z całych sił trzymając słuchawkę, drżącym palcem nakręciła numer. Usłyszała długi sygnał, rześki głos urzędnika odbierającego telefon i jej własny, nieśmiały, potem wesołe nawoływania Tony'ego i jego szybkie kroki. - Halo - powiedział do słuchawki.
s u
Na dźwięk tego kochanego, dobrze znanego głosu poczuła wzbierającą w
o l a d n
niej panikę. Nie mogła wydobyć z siebie słowa, zapomniała nawet, jak się nazywa i po co dzwoni.
- Halo - powtórzył Tony. - Kto mówi?
- To ja, Tony - wyjąkała wreszcie, nienawidząc się za własną głupotę,
a c
niezgulstwo, tchórzostwo.
- Maria?! - wykrzyknął. - Naprawdę Maria?!
s
- Tak, ja. Przepraszam, że przeszkadzam ci w pracy. Nie powinnam dzwonić, ale...
- Wcale nie przeszkadzasz! Żebyś wiedziała, ile razy... - Czuły głos Tony'ego zamilkł nagle i po chwili, tonem bardziej już opanowanym, mówił dalej: - Co mogę dla ciebie zrobić? Wiesz coś na temat zjazdu? - Nie, nic nowego - wyszeptała. - Potrzebna mi jest... twoja pomoc. - Mario, nie ma na świecie rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił. Na te słowa ogarnęła ją radość, napięcie ustępowało, zaczęła rodzić się odwaga. - Wiesz, mam pewien problem... Ciągnie się to już dość długo, a w ostatnich latach nastąpiło pogorszenie. Jak by ci tu powiedzieć... - Zamilkła, lecz
Anula & pona
wysiłkiem woli podjęła temat: - Cierpię na chorobę, która się nazywa agorafobia. Orientujesz się, co to takiego? - Tak, wiem. - Milczał chwilę. - Czy to z tej przyczyny zbywałaś mnie zawsze, kiedy proponowałem ci spotkanie? Bałaś się wyjść z domu? - Tak, właśnie dlatego. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym? Powinnaś była, Mario. Sądziłem, że nie chcesz mnie więcej widzieć, że może znalazłaś sobie kogoś, kto ci się bardziej podoba. - Och, Tony - szeptała Maria, ściskając słuchawkę w drżących palcach i z całych sił powstrzymując się od łez.
s u
Usłyszała, że ktoś go woła, a potem gwar tuż przy nim. Odpowiedział coś
o l a d n
grzecznie tym ludziom i głosy umilkły. Zaległa cisza i znowu usłyszała w słuchawce głos Tony'ego:
- Powiedziałaś, że potrzebna ci jest moja pomoc. Co mogę dla ciebie zrobić? Jestem do twojej dyspozycji.
a c
Maria westchnęła głęboko i brnęła dalej:
- Próbuję zwalczyć to w sobie. Zrozumiałam w końcu... Wiesz, zamieszkała
s
u nas terapeutka, prowadzi zajęcia z panem Kelleherem. Ona właśnie uświadomiła mi, że nie jestem wariatką, że. to jest po prostu choroba jak każda inna i można się z niej wyleczyć. Pomaga mi i mdj stan wyraźnie się polepszył. Mogę już jechać autobusem do śródmieścia, choć wciąż napawa mnie to... strasznym lękiem. - Mario - powiedział cicho. - Moja maleńka... Czułość w jego głosie zupełnie ją rozbroiła. Zakrztusiła się i oparła o stolik, na którym stał aparat; nie mogła dalej mówić. - Tony - zaczęła po dłuższej chwili - ja mam prawie trzydzieści lat. Nie chcę już tracić cennego czasu, szkoda życia. Chciałabym... Chciałabym... Znowu usłyszała jego silny, serdeczny głos, który zabrzmiał miło w jej uchu. - Tak, Mario, mam to samo uczucie. Jak mogę ci pomóc? - Chciałabym się z tobą zobaczyć. Dlatego dzwonię. Musiałam... - Urwała,
Anula & pona
gdyż poczuła paraliżującą falę strachu, ale po chwili zdecydowała, że musi dokończyć: - ...że może... Dokąd idziesz na lunch? - Dzisiaj? - zapytał. - Tak. - Rany boskie, Mario, cały czas czekałem na tę chwilę i raptem ni stąd, ni zowąd... Nigdzie się nie wybieram - powiedział chłopięcym, uszczęśliwionym głosem. - Jestem do twojej dyspozycji, dziecino. - Muszę cię uprzedzić - rzekła poważnie. - Bo może się zdarzyć, że nawalę... W ubiegłym tygodniu całą trasę do śródmieścia przebyłam sama, a potem dostałam ataku lęku i jak niepyszna wylądowałam w domu. Przywieziono mnie.
s u
- A gdybym po ciebie przyjechał? Nie byłoby prościej?
- Nie. Prostsze zadania mnie nie interesują. Chcę wrócić do normalnego
o l a d n
życia. Pokonam ten trudny odcinek, a z powrotem będziesz miał nade mną pieczę. - Dobrze. Powiedz, czego chcesz, a ja się zastosuję.
- Czego ja chcę - powtórzyła z całą powagą. - Otóż chciałabym się z tobą spotkać w śródmieściu na lunchu. Jaka godzina by ci pasowała?
a c
- Pierwsza - odparł niezwłocznie. - Będziemy mieli wtedy dla siebie dwie godziny.
s
- Wspaniale - ucieszyła się Maria. - Spotkamy się zatem o pierwszej przed domem towarowym Eatona, dobrze? - Jesteś pewna, że dasz radę? . - Jak najbardziej - zapewniła go energicznie. - No to do pierwszej, na razie. - Mario - zaczął, a z głosu jego przebijało ogromne wzruszenie, które bardzo ją rozczuliło. - Nawet nie masz pojęcia jak ja... Znowu usłyszała gwar głosów, dobrotliwe pokpiwania i Tony zamilkł, a po krótkiej przerwie powiedział oficjalnym tonem: - Okay, świetnie. Do widzenia, Mario. - Do widzenia - rzekła ciepło. Po odłożeniu słuchawki długo jeszcze siedziała ze wzrokiem utkwionym w
Anula & pona
jeden punkt. Usta miała rozchylone, oczy błyszczące i rozmarzony wyraz twarzy. Pora lunchu to niezbyt dobry czas na jazdę autobusem, ale Maria za późno zdała sobie z tego sprawę. Pasażerowie - studenci, ludzie z zakupami, właściciele biletów miesięcznych - tłoczyli się między ławkami, potrącali się wzajemnie i rozpychali. Sztucznie podtrzymywana odwaga Marii niemal prysła, gdy przyparł ją do okna jakiś tłusty mężczyzną w starym, przepoconym swetrze. Trzymał pod pachami dwie papierowe torby pełne książek i cuchnęło mu z ust kiełbasą salami. Na szczęście ów niefortunny towarzysz podróży nie przejawiał chęci nawiązania rozmowy, więc Maria spokojnie wyglądała przez okno na mijane
s u
kolorowe krajobrazy. W ubiegłym miesiącu często obserwowała ten widok, dzięki czemu czuła się dziwnie swojsko, co podtrzymywało ją na duchu.
o l a d n
Siedziała z rękoma żłożonymi na kolanach. Jej uroda rzucała się w oczy: blada twarz o delikatnych rysach, czarne włosy ściągnięte w węzeł na karku. Miała na sobie czerwoną sukienkę, którą uszyła na zjazd koleżeński. Dobrze się stało - że nie zachowałam jej tylko na zjazd,pomyślała, dotykając
a c
gładkiego materiału zgrubiałymi od pracy palcami. W końcu dziś jest najważniejszy dzień w moim życiu.
s
Autobus zatrzymał się, kierowca otworzył drzwi, by wóz wchłonął i wyrzucił z siebie strumień pasażerów. Rozległ się dźwięk klaksonu, ludzie głośno gadali, a jesienny wiatr pędził kurz wzdłuż ulicy. Powoli, nieubłaganie, świat za oknem zaczął się zmieniać, krajobraz stał się ponury, rokujący liczne zagrożenia. Maria zacisnęła usta i patrzyła przed siebie bezmyślnie, czując, jak ogarnia ją powoli beznadziejny, paraliżujący lęk, który poprzedza zazwyczaj atak paniki. Starała się myśleć o rzeczach przyjemnych, o Stevenie i Kevinie chichoczących w leśnym domku, o radości Clary z nowego aparatu, o Hiro i jego wyrobach, o błysku słońca w czuprynie Jamie. Myślała z desperacją o Tonym, o jego ciemnych, falujących włosach, dołkach w policzkach oraz oczach pełnych nieprawdopodobnej łagodności, że czeka na nią na ulicy, po której hula wiatr.
Anula & pona
Lecz wszystkie te ukochane osoby ledwie rysowały się w jej umyśle dalekie, nierealne, niczym oglądane przez odwrotną stronę teleskopu figurynki. Wyszła z błędnego założenia, że randka z Tonym, sprawa wszak niezmiernie doniosła zdoła poskromić jej lęki. Kochała go i pragnęła się z nim spotkać, jednakże wobec tej fali przerażenia, jaka zaczęła na nią napływać, ścinać ją z nóg, Tony równie dobrze mógłby się znajdować po drugiej stronie księżyca. Jęknęła rozpaczliwie, zwierając dłonie coraz mocniej. Robiła wszystko, by nie zerwać się z miejsca, przecisnąć między ławkami jadącego autobusu i wyskoczyć na ulicę, gdzie mogłaby biec przed siebie, do jakiegoś bezpiecznego schronienia. Jak najszybciej do domu, do swojego pokoju, tam, skąd nigdy już się nie ruszy...
s u
Coś przedarło się przez wirującą w jej umyśle mgłę, głos, jak spod ziemi,
o l a d n
wypowiadający jakieś dziwne słowa.
Maria jęknęła, potrząsnęła głową, usiłując rozpaczliwie rozwikłać splątane myśli, a głos nie milkł.
Ciężka, ciepła dłoń chwyciła ją za ramię przysłonięte cienkim jedwabiem, w
a c
nozdrza uderzył okropny zapach salami, z bardzo bliska, i znowu usłyszała głos rozsadzający jej czaszkę.
s
Owładnięta paniką otworzyła usta do krzyku. Ręka ścisnęła mocniej jej ramię. Nagle rozróżniła kilka słów i zaczęła słuchać oniemiała ze zdumienia. Prawdopodobnie człowiek o nieprzyjemnym oddechu mówił o psach. Właściwie o jednym psie, który wabił się George. - ...nienawidzi się kąpać - dudnił wesoło głos. - Nienawidzi, poczciwina. I co mogę na to poradzić? Cały czas biega po dworze, grzebie w kompoście sąsiada, więc raczej nie mam wyboru. Ale jak już go wykąpię, to ubóstwia, kiedy go czeszę jego szczotką i wygładzam mu sierść do połysku... Głos brzęczał jej nad głową, monotonnie jednostajny, opowiadał o obyczajach kulinarnych George'a, jaki jest ładny, jak lubi listonosza i jaki jest mądry. Maria zacisnęła dłonie i obróciła nieznacznie głowę, by spojrzeć na
Anula & pona
siedzącego obok mężczyznę. Był gruby i niechlujny, czerwona, okrągła twarz pęczniała nad brudnym golfem i pod pewnym względem przypominał wyrośnięte dziecko. Zauważył wzrok Marii i dudniącym głosem zapytał, uśmiechając się sympatycznie: - Czujesz się już lepiej, kochanie? Woń salami była porażająca, ale Maria potrafiła już docenić uprzejmość tego człowieka. Opuściła oczy na swoje ręce, walcząc z uczuciem beznadziejności. - Trochę... lepiej - mruknęła. - Miałam... Chwycił mnie atak lęku. - Tak, rozumiem - powiedział bez pośpiechu grubas. - Jak mnie dopada
s u
chandra, to obecność George'a bardzo mi pomaga, więc pomyślałem sobie, że opowiem pani o nim.
o l a d n
- Jest pan nadzwyczaj uprzejmy - bąknęła Maria.
- Z moich długoletnich obserwacji wynika, że ludzie potrafią być uprzejmi - oświadczył. - Proszę o tym pamiętać, droga pani. W ekstremalnej sytuacji zawsze znajdzie się ktoś, kto przyjdzie człowiekowi z pomocą. Świadomość tego
a c
jest niezwykle pocieszająca.
Dławiący strach powoli ustępował, a rozhuśtane nerwy uspokajały się
s
stopniowo. W jakiś cudowny sposób udało jej się powstrzymać straszliwy atak lęku. Pomyślała o wielkoduszności tego dziwacznego tłuściocha wobec zupełnie obcej mu osoby, o czekającym na nią Tonym, przechadzającym się spokojnie po ulicy, do której jest już niedaleko. Poczuła nagle bezmiar szczęścia, tak obezwładniającego, jak obezwładniający był strach. Rozjaśniło to jej umysł, napełniło radością, która emanowała z jej twarzy. Tak promiennie uśmiechnęła się do swojego towarzysza podróży, że najwyraźniej był tym zaskoczony. - Dziękuję panu - powiedziała„ściskając serdecznie jego tłustą dłoń, całą w brązowych plamach. - Bardzo panu dziękuję. Nie przypuszcza pan nawet, ile panu zawdzięczam. Stokrotne dzięki. Autobus podjechał do przystanku i Maria wyjrzała
Anula & pona
na ulicę. Podskoczyła zadowolona i chwyciła torebkę. - Tu wysiadam - oznajmiła, przeciskając się obok masywnego mężczyzny. - Jeszcze raz dziękuję panu. Szła między ławkami krokiem tak lekkim i z tak radosnym uśmiechem na ustach, że ludzie się za nią oglądali. Na wielu twarzach malował się podziw dla jej smukłej sylwetki i błyszczących, czarnych włosów. Ale dla Marii nic nie istniało. Widziała tylko jedną twarz, spokojną, o delikatnych rysach, ginącą ciągle wśród ludzkiego mrowia. Tony rozglądał się zaaferowany, szukał jej. - Tony! - zawołała. - Jestem tutaj!
s u
Obejrzał się, zobaczył ją i oczy mu rozbłysły. Wyciągnął ramiona. Maria pobiegła ku niemu. Chwycił ją w objęcia i na przemian śmieli się i płakali.
o l a d n
Nie wiedziała, kim jest, gdzie jest, jak ważnego dokonała czynu. Jedyne, dominujące nad wszystkim uczucie, jakiego doznawała, to radosna pewność, że oto nareszcie znalazła się we własnym domu.
Jamie przekręciła klucz w zamku i cicho otworzyła drzwi. Przemknęła się
a c
przez pogrążoną w ciszy, pustą kuchnię, kierując się do przestronnego, luksusowo urządzonego holu. Po prawie tygodniowym pobycie w wiejskiej chacie dom Danie-
s
la, wydał jej się niebywale zasobny i piękny. Ze smętną zadumą pomyślała o swoim wygodnym pokoju. Zastanawiała się, jak zniesie odejście z tego domu, rozstanie z ludźmi, którzy stali się jej tacy bliscy. Nagle rozejrzała się, coś ją zaniepokoiło. Ale wszędzie panowała cisza. I w tym właśnie momencie pojawiła się Maria - szła szybko korytarzem, obładowana stosem ręczników. Na widok Jamie zatrzymała się na chwilę, po czym wydała okrzyk zachwytu i pobiegła uściskać przyjaciółkę. - Jamie! Jak się cieszę! Zastanawialiśmy się niedawno, kiedy wrócisz. - Co się z tobą stało, Mario? - zapytała wolno Jamie. - Jesteś zupełnie odmieniona! Wyglądasz na tak... - Szczęśliwą - dokończyła Maria. - No bo jestem szczęśliwa. I wszystko dzięki tobie. Jestem ci tak...
Anula & pona
- Chwileczkę! - rzekła Jamie ze śmiechem, przerywając jej potok słów. Podaj mi jakieś szczegóły. Co się takiego wydarzyło? - W poniedziałek - zaczęła Maria, a oczy błyszczały jej jak gwiazdy pojechałam sama autobusem do śródmieścia. I spotkaliśmy się z Tonym, i zjedliśmy razem lunch. Jamie patrzyła na nią w osłupieniu. - I od tej pory - ciągnęła Maria - co wieczór wypuszczamy się gdzieś. Złożyliśmy wizytę jego matce, byliśmy na kolacji w pięknej restauracji i raz w kinie. Czy ty wiesz, Jamie, kiedy byłam po raz ostatni w kinie? - Zamurowało mnie po prostu - oświadczyła Jamie. - Jak do tego doszło?
s u
- Zadzwoniłam do niego i poprosiłam o spotkanie w śródmieściu.. To był jedyny sposób, - żebym się przełamała. - A co ze zjazdem?
o l a d n
- Doszłam do wniosku, że ten zjazd to tylko pretekst, że właściwie wcale mi na nim nie zależy. Koncepcja zjazdu pomogła mi wystartować, ale w gruncie rzeczy, jak powiedziałam Tony'emu, człowiek musi żyć dniem bieżącym, a nie,
a c
czekać na specjalne okazje.
- Słusznie - zauważyła Jamie. - Masz absolutną rację. A teraz powiedz
s
mi, kochanie, co u ciebie słychać. Wszystko w porządku?
- Och, Jamie - rzekła Maria z błogim westchnieniem. - Nie mogę się doczekać, żeby ci wszystko opowiedzieć. W pogrążonym w ciszy domu zadzwonił telefon, który odebrała szybko automatyczna sekretarka. - Gdzie się wszyscy podziewają? - zapytała Jamie, rozglądając się wokół. - Steven oczywiście w szkole. A Clara i Hiro w garażu, szykują posłanie dla szczeniaka. Znalazłam właśnie dla niego parę miękkich ręczników... - Szczeniak? - przerwała jej Jamie. - Co za szczeniak? - Pan Kelleher postanowił w końcu kupić Stevenowi szczeniaka. Mały kudłaty spaniel, nie masz pojęcia, jaki uroczy. Sama się przekonasz. Zamierzamy nazwać go George - dodała z przelotnym uśmiechem. - Steven pozwolił mi wy-
Anula & pona
brać imię, a ja wybrałam właśnie to. Jamie potrząsnęła głową. - Co za towarzystwo - mruknęła z udanym oburzeniem. - Nie było mnie zaledwie parę dni, no i proszę: kupujecie szczeniaki, chodzicie do kina, robicie mnóstwo dziwnych rzeczy. - Zamilkła, a potem z cieniem smutku, który przeniknął jej po twarzy, zapytała: - A co słychać u... pana Kellehera. Co porabiał poza kupowaniem szczeniaka? - Nie wiem. Od kilku dni prawie nie bywał na dole, zszedł tylko po to, żeby powiedzieć o szczeniaku.
s u
- Hm. - Jamie miała zmartwioną minę. - Tego się właśnie obawiałam. - Wezwał mnie raz do siebie - mówiła dalej Maria. - Następnego dnia po
o l a d n
moim wypadzie do śródmieścia. Zasypał mnie mnóstwem pytań, jak się czułam, jak się to odbyło, jak dałam sobie radę i w ogóle. Sprawiał wrażenie, że bardzo go to interesuje.
Z niewiadomych przyczyn słowa Marii wprawiły ją w przerażenie. Postawiła
a c
walizkę na podłodze i po chwili wahania obróciła się w stronę windy. - Muszę skoczyć na górę i... przywitać się z nim. Potrwa to parę minut, a
s
potem pokażesz mi George'a, okay?
- Chwileczkę, Jamie. Jego tam nie ma. - Nie ma?
- Dziś rano wyjechał. Powiedział, że na kilka dni wyjeżdża z miasta. Nie zdradził dokąd, ale zostawił dla ciebie list. - List? Maria skinęła głową, wyjęła z kieszeni fartucha białą kopertę i wręczyła ją wystraszonej dziewczynie. Obrzuciła ją zatroskanym spojrzeniem i szybko się oddaliła. Jamie drżącymi dłońmi rozerwała kopertę, rozłożyła pojedynczy arkusik papieru listowego i przeczytała, co następuje;
Anula & pona
Jamie! Wyjeżdżam na parą dni. Nie martw się o mnie. Mam nadzieją, że niedługo się odezwą. Proszą cię, nigdzie się nie wyprowadzaj i daj mi jeszcze jedną szansą przekonania cię, byś z nami została. Kocham cię. U dołu widniał zamaszysty podpis i nic ponadto. Jamie stała z kartką papieru w ręce, blada i milcząca. W ciszy panującej w
s u
tym dużym, pustym pomieszczeniu słychać było, jak jesienny wiatr jęczy i hula wokół domostwa, jak pędzi zeschłe liście wzdłuż podjazdu, a one nikną gdzieś wdali.
o l a Rozdział 15 d n a c s
W pierwszą sobotę po powrocie Jamie mróz oszronił gałęzie drzew i zmroził przepiękne jesienne chryzantemy, które wciąż kwitły na klombach wokół domu. Nazajutrz rano obudzili się i zobaczyli śnieg - duże puszyste płatki opadały wolno na ziemię, pokrywając bielą trawniki i ogrody. Jamie, w ciepłej niebieskiej piżamie i skarpetkach, stała w oknie swojej sypialni i patrzyła na bielejący świat. Chłonąc urok dnia, poddała się przez chwilę fali bezmiernego szczęścia - ale fala ta cofnęła się, górę wzięły nękające ją dzień i noc myśli o ostatniej rozmowie z Danielem, jego dziwnym zniknięciu, spowodowanym niewątpliwie tymi wszystkimi złośliwościami, jakie wypowiedziała pod jego adresem. Zmarszczyła brwi, odwróciła się od okna, zamierzając wziąć prysznic, lecz
Anula & pona
zatrzymało ją pukanie do drzwi. - Proszę - powiedziała. - Otwarte. W progu stanął Steven, trzymając na ręku szczeniaka. Piesek przywarł do piersi swego pana; nastroszył małe, jedwabiste uszka, a jego brązowe ślepka patrzyły na świat z czujnym zainteresowaniem. - Cześć, Steven! Cześć, George! - powiedziała Jamie z uśmiechem. - Jak się spało wam obu? - Jemu świetnie - odrzekł Steven. - Z początku trochę płakał, no to... urwał speszony. - No to wziąłeś go do łóżka i się uspokoił - dokończyła Jamie. - Tak?
s u
Chłopiec potwierdził, unikając jej wzroku. Jamie z rękami wspartymi na biodrach przyglądała mu się bacznie.
o l a d n
- Obiecałeś przecież tatusiowi, że George będzie spał w garażu - rzekła z bezradną miną.
- Tatuś nie ma nic przeciwko temu, żeby George spał w moim pokoju. Byle tylko nie szczekał i nie rozrabiał. A poza tym - ciągnął z buzią nagle zasmuconą -
a c
tatuś wyjechał, więc w ogóle nie ma sprawy.
Jamie patrzyła na jego drobną, zaniepokojoną twarzyczkę, na opiekuńczo
s
tulące pieska ramiona i serce w niej tajało.
- No dobrze. Ale zanim tatuś wróci, musisz nauczyć George'a, by zachowywał się cicho jak myszka.
- Będzie cicho - obiecał, a oczy mu rozbłysły. - Na pewno! I zaraz pobiegł do kuchni, by przygotować pieskowi śniadanie. Po drodze minął Marię, która była następnym gościem Jamie. - Jak się masz - powitała ją Jamie. - Prawda, jaki ten śnieg piękny? Maria potwierdziła z uśmiechem, po czym spojrzała filuternie na wizerunek Kaczora Donalda zdobiący piżamę Jamie. - Lubię te piżamy - powiedziała prostodusznie. - Są bardzo seksowne. - Coś ty! - zaprotestowała Jamie, udając oburzenie. I znów opadły j ą złe myśli. Pamiętała dokładnie, jakby to było wczoraj,
Anula & pona
złośliwe uwagi Daniela na temat tejże piżamy, owej nocy, kiedy przyszła do jego sypialni. Ogarnęła ją nagle wielka, prawie nie do zniesienia, tęsknota do niego. Maria zauważyła wyraz oczu Jamie i uśmiech zniknął z jej twarzy. - Co ci jest? - zapytała. Jamie, tuląc poduszkę, usiadła na fotelu, a Maria naprzeciwko niej, wyraźnie zaniepokojona. - Tak się o niego martwię, Mario. Strasznie się martwię! - Jamie, sama mówiłaś, że jest w stanie zadbać o siebie i że nic, absolutnie nic mu nie grozi. W tym duchu rozmawiałaś przecież ze Stevenem. - Wiem, wiem. Tylko że wciąż chodzi mi po głowie, co mu się może
s u
przydarzyć. Tak dawno nigdzie nie wyjeżdżał, nie ma doświadczenia w podróżowaniu na wózku. - Uniosła głowę i spojrzała na przyjaciółkę
o l a d n
zrozpaczonym wzrokiem. - Chciałabym być teraz przy nim - szepnęła. - Pomóc mu.
- Nigdy nie przypuszczałam - powiedziała Maria ze smutnym uśmiechem - że ja i pan Kelleher będziemy mieli ze sobą coś wspólnego. Trapi nas przecież
a c
ten sam rodzaj lęku i w gruncie rzeczy nikt nam nie może pomóc. Kiedy nachodzi to na człowieka, musi znaleźć w sobie tyle siły, by ten strach przezwyciężyć, bo w
s
przeciwnym razie nigdy tej choroby nie zwalczy.
Jamie skinęła głową, ale jej twarz wciąż wyrażała niepokój, a niebieskie oczy patrzyły ze smutkiem na padający za oknami śnieg. - Ty go kochasz, prawda? - zapytała cicho Maria. Jamie spojrzała na nią zaskoczona. Czuła, że się oblewa rumieńcem. - Tak - wyszeptała. - Kocham go. Nie przypuszczałam, że aż tak bardzo, dopóki nie wyjechałam i nie przemyślałam sobie tego w samotności. Ale nawet wtedy byłam zdecydowana zerwać, bo on nie miał zamiaru stawić czoła własnym lękom i zacząć żyć normalnie. No i po powrocie dowiedziałam się, że wyjechał. Och, Mario, czasami wydaje mi się, że dłużej tego nie zniosę - wyrzuciła z siebie. - Wydaje mi się, że umrę, jeśli natychmiast go nie zobaczę, nie przekonam się, co robi i czy nic mu nie grozi.
Anula & pona
- Na pewno nic - powiedziała Maria uspokajająco. - Gdyby wydarzyło się coś złego, od razu dano by nam znać. Jednak niezbyt to Jamie przekonało. - On też cię kocha, jak ci zapewne wiadomo - ciągnęła Maria ciepłym, łagodnym głosem. - Odkąd z nami zamieszkałaś, stał się innym człowiekiem. Żebyś wiedziała, jak na dźwięk twego imienia zmienia się na twarzy, albo kiedy patrzy na ciebie i wydaje mu się, że nikt tego nie widzi. Uwielbia cię po prostu. Jamie spojrzała na przyjaciółkę poruszona jej słowami. Roześmiała się nienaturalnie, cisnęła na bok poduszkę i wstała. - Co za dom! - powiedziała. - Wszyscy są zakochani. Clara w swoim
s u
nowym aparacie fotograficznym, Hiro w narzędziach, Steven w George'u, a ty... wręcz szalejesz za Tonym. I teraz ja dołączyłam do towarzystwa.
o l a d n
Głos jej się załamał. Podeszła do okna, rozsunęła zasłony i wyjrzała na opatulony śniegiem świat.
Maria zbliżyła się do niej, objęła przyjaciółkę i złożyła głowę na jej ramieniu.
a c
- Niedługo otrzymasz od niego wiadomość - zapewniła. - Zadzwoni albo,coś w tym sensie. Może nawet dziś. Przekonasz się.
s
Jak się jednak okazało, Maria pomyliła się o kilka dni. Wiadomość od Daniela przyszła dopiero w końcu tygodnia, i to w formie całkiem nieoczekiwanej. Jamie była właśnie na pomoście basenu. Miała na sobie żółty kostium kąpielowy. Obok stało jej małe stereo wraz ze stertą taśm - dobierała muzykę do nowego zestawu ćwiczeń aerobiku. Wykorzystywała w ten sposób, wolny czas, który niespodziewanie stał się jej udziałem, by przygotować się do nadchodzącego sezonu. - Ciężar ciała na piętach, stanąć na palcach, dwa trzy - mówiła. - Do tyłu, na bok, w górę, dwa trzy. W progu pojawiła się Maria. Widać było, że jest podekscytowana. Jamie spojrzała na nią, z braku tchu nie mogła wymówić słowa. Wyłączyła stereo. - Co się stało, Mario?
Anula & pona
- Przyjechał posłaniec. Z przesyłką dla ciebie, de rąk własnych. - Rany boskie... Dziewczyny wymieniły wymowne spojrzenia. Jamie zaczęła nerwowo szukać spódnicy. Wciągnęła ją, drżącymi palcami Pozapinała guziki i pobiegła za Marią do kuchni. Posłaniec, schludny i bez wyrazu w swoim niebieskim mundurze, wręczył jej dużą kwadratową kopertę, pełną nalepek i znaczków pocztowych. Jedyne, co dotarło do skołowanego umysłu Jamie, to jej imię i nazwisko wypisane zdecydowanym charakterem pisma Daniela. Szybko, ledwo mogąc utrzymać pióro w dłoniach, podpisała pokwitowanie i pobiegła pogrążonym w ciszy korytarzem do
s u
swojego pokoju. Zamknąwszy starannie za sobą drzwi, z sercem podchodzącym jej do gardła, otworzyła kopertę i zajrzała do środka.
o l a d n
W kopercie był krótki list napisany na maszynie oraz folder z biletem lotniczym.
Popatrzyła tępym wzrokiem na bilet, potem wzięła kartkę i z rosnącym zdumieniem zaczęła czytać.
a c
List był od Daniela, ale pozbawiony wszelkich osobistych akcentów. W gruncie rzeczy sprowadzał się do instrukcji: jak powinna postąpić z biletem
s
lotniczym, jak się zachować po przybyciu na miejsce, jak załatwić sobie hotel. Na końcu oznajmiał uprzejmie, że oczekuje spotkania z nią i ma nadzieję, że jej podróż przebiegnie pomyślnie.
Otworzyła folder i przyjrzała się biletowi. Porą odlotu z Calgary - nazajutrz wczesnym rankiem. Cel podróży - Dallas w Teksasie. W głowie jej się zakręciło, nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. - Danielu - szepnęła. - Co ty wyprawiasz? Po chwili namysłu z energią wpadła do sypialni, wyciągnęła z szafy walizkę i zaczęła się pakować. Pod skrzydłami samolotu kłębiły się zwały chmur. Jamie przyglądała się im ze zniecierpliwieniem - chciała, żeby się rozproszyły, znikły, by mogła zobaczyć ziemię na dole. Rzuciła okiem na zegarek i znów wpatrzyła się w okno.
Anula & pona
Zgodnie z rozkładem powinni teraz lecieć nad Kolorado. Jakby odgadując jej myśli, chmury przerzedziły się, rozsunęły i zobaczyła wspaniałe szczyty Gór Skalistych. Podziwiała imponujące w swej potędze góry, przecinające Amerykę Północną aż do Alaski. Poraził ją wręcz ogrom kontynentu, nad którym przelatywał samolot. Niebawem teren spłaszczył się, zmatowiał, kolory zieleni z białymi plamami śniegu przemieniły się w czerwień i brąz, a gdy lecieli nad pustyniami i kanionami Nowego Meksyku, dominowały już barwy brunatne i żółte. Wzruszenie spowodowało, że Jamie nie mogła złapać tchu. Była już blisko celu podróży i Daniela, i wkrótce dowie się, jakie ma wobec niej plany.
s u
Na lotnisku podszedł do niej niski, uprzejmy mężczyzna w ciemnej liberii, który miał za zadanie wypatrywać wysokiej dziewczyny o złocistorudych włosach.
o l a d n
Człowiek ów okazał identyfikator, o jakim wspomniał Daniel, i poprowadził Jamie przez zatłoczony terminal. Choć sprawiał wrażenie doskonale wyszkolonego w swym fachu, nie potrafił się powstrzymać przed ukradkowym spojrzeniem na zgrabne nogi i świetną figurę Jamie; prezentowała się wspaniale w kremowym
a c
kostiumie i pomarańczowej jedwabnej bluzce.
Jamie zauważyła ów oceniający wzrok, uśmiechnęła się wesoło i od razu
s
poczuła się pewniej.
Mężczyzna doprowadził ją do luksusowego auta, zaparkowanego tuż przy wyjściu, pomógł jej wsiąść, po czym poszedł po bagaż. Ona tymczasem rozglądała się z zaciekawieniem po tonącym w słońcu parkingu. Gdy dziś wczesnym rankiem odlatywała z Calgary, wszędzie były sterty brudnego śniegu, a zimny wiatr hulał po mrocznych ulicach. Miała teraz złudne wrażenie, że w ciągu paru godzin przeniosła się z zimy do lata. Mężczyzna w liberii wrócił i zasiadł za kierownicą. Już po chwili zręcznie manewrował wozem w tłoku śródmieścia, kierując się ku rozległemu kompleksowi hoteli, które wybudowano w samym niemal centrum. Jamie rzuciła okiem na potężną budowlę. - Czy to tu? - zapytała nerwowo kierowcę. - Czy tutaj Daniel się
Anula & pona
zatrzymał? - Pan Kelleher tu mieszka - odrzekł ten bezbarwnym tonem. - Czeka na mnie? Zaprowadzi mnie pan do jego pokoju? - Teraz uda się pani do swojego. Po dwudziestu minutach, jak się pani odświeży po podróży, przyjdę po panią. - I zaprowadzi mnie pan do pokoju Daniela? - Zaprowadzę panią tam, gdzie znajduje się pan Kelleher. Jamie spojrzała na niego, ale on patrzył prosto przed siebie, twarz miał nieodgadniona, oczy przysłonięte ciemnymi okularami. Westchnęła i podążyła za nim. Oddalił się niezwłocznie, przypominając, że za dwadzieścia minut zjawi się
s u
po nią. Jamie wkroczyła do niewielkiego apartamentu i aż zamarła z wrażenia na widok takiego zbytku. Kwiaty i kosze z owocami stały wszędzie, w każdym
o l a d n
wolnym miejscu. Na serwantce z różanego drewna, koło wazonu z jesiennymi kwiatami, leżała mała paczuszka w kolorowym papierze.
Jamie niepewnym krokiem przemierzyła pokój i rozpakowała paczuszkę. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. W środku znajdował się mały lew, w pozycji
a c
leżącej, wykonany misternie z dukatowego złota, z błyszczącymi szafirowymi oczyma. Przyglądała mu się w osłupieniu, obracając go w dłoniach, zachwycona
s
perfekcyjnym wykonaniem. Z pudełeczka wypadła kartka. Jamie przeczytała, co następuje: Kochanie!
Steven zawsze mówił, że przypominasz mu pięknego, złocistego lwa, i zrozumiałem teraz dlaczego. Jesteś silna, urocza, pełna wdzięku i nieustraszona. Kocham cię, Najdroższa Jamie, z całego serca. Poczuła się tak bezgranicznie szczęśliwa, że aż zrobiło jej się słabo - jakby uszły z niej wszelkie siły. Złożyła kartkę i wsunęła ją do torebki, a cenną figurkę ustawiła pieszczotliwie na serwantce. Następnie weszła do luksusowo urządzonej,
Anula & pona
biało - złotej łazienki, by poprawić włosy i makijaż. Punktualnie co do sekundy zjawił się bezimienny mężczyzna w liberii. Zapukał do drzwi i stanął uprzejmie obok, a potem ruszył za nią we wskazanym przez siebie kierunku. Jamie szła szerokim pustym korytarzem, poruszając się z wdziękiem nawet na wysokich obcasach. Zastanawiała się, gdzie też może być pokój Daniela i co będą mieli sobie do powiedzenia, kiedy staną twarzą w twarz. Uśmiechnęła siei przyśpieszyła kroku. Rozmyślała, ubawiona nieco, ile Daniel musiał przezwyciężyć w sobie oporów, aby udowodnić jej, że potrafi podróżować samodzielnie, poruszać się poza swoim miastem, i w dodatku jeszcze
s u
załatwić wszystko dla nich obojga. Och, Danielu, pomyślała z czułością, nie musiałeś ciągnąć mnie przez cały kontynent, bym uwierzyła w ciebie. Ale taki już jesteś. Zawsze idziesz na całego.
o l a d n
- A teraz - powiedział mężczyzna w liberii, przerywając jej myśli wsiądziemy do windy i zjedziemy na dół, na piętro reprezentacyjne. - Reprezentacyjne? - powtórzyła Jamie nieco zdezorientowana. -
a c
Sądziłam... mówił pan, że zaprowadzi mnie do pokoju Daniela. - Że zaprowadzę panią tam, gdzie pan Kelleher się znajduje - rzekł z
s
niewzruszonym spokojem niski, ciemnoskóry mężczyzna. - I właśnie zmierzamy w tym kierunku.
Optymizm Jamie wyraźnie zmalał, brało w niej górę zakłopotanie, przeradzające się w lęk. Mężczyzna ujął jej ramię, prowadząc ją przez elegancko urządzony hol, obok recepcji i dalej, wysłanym dywanem korytarzem. Zatrzymali się przed masywnymi, podwójnymi drzwiami, obudowanymi piękną boazerią. Mężczyzna w liberii rzekł z nieznacznym, acz dodającym odwagi uśmiechem: - Chyba już się zaczęło. Powiem woźnemu, żeby wskazał pani miejsce. Nie będę już więcej potrzebny. - Miejsce? O czym pan mówi? - wyszeptała rozzłoszczona. - Co za miejsce? Co się tam odbywa? - Zjazd pisarzy i wydawców - odparł. - Pan Kelleher zarezerwował dla
Anula & pona
pani miejsce. Otworzył wielkie drzwi. Cichym krokiem podszedł do nich błyskawicznie woźny. Mężczyzna powiedział coś szeptem. Woźny skinął głową i poprowadził Jamie przez dużą, słabo oświetloną salę pełną ludzi. Zaskoczona i oszołomiona tym wszystkim, ledwo dysząc z przejęcia; zdołała zauważyć po drodze złocone kinkiety i cenne obrazy w podświetlonych wnękach. Dookoła futra, jedwabie i biżuteria oraz setki bladych twarzy w mrocznym, wielkim, wysłanym dywanem audytorium. Szli w stronę pierwszych rzędów krzeseł i właśnie w pierwszym rzędzie młody woźny wskazał jej uprzejmie miejsce. Jedyne wolne, jak zdołała zauważyć.
s u
Z niepokojem rozglądała się dokoła w poszukiwaniu Daniela. Nigdzie go nie było.
o l a d n
Gdy już jej oczy przywykły do przyćmionego światła, widok ludzi siedzących w rzędach krzeseł wprawił ją w osłupienie. Znała ich twarze z okładek książek, w których od wielu lat była rozmiłowana. Ludzie siedzący na przedzie to pisarze znani na całym świecie. Na przykład mężczyzna po jej lewej strome, o
a c
rozczochranej fryzurze, grubych rysach, z fajką w zębach, był jednym z czołowych amerykańskich pisarzy współczesnych; gruba, sympatyczna pani po prawej pisała
s
zakrojone na wielką skalę sagi historyczne, które wydawano w milionowych nakładach. Jamie spojrzała na nią z pełnym podziwu szacunkiem, co siwowłosa autorka skwitowała miłym uśmiechem, po czym znowu utkwiła wzrok w podium. Jamie uśmiechnęła się również, wstrząśnięta rozwojem wydarzeń. Kręciło jej się w głowie. Zmarszczyła czoło, zacisnęła usta, usiłując rozpaczliwie zebrać rozproszone myśli i nadać im jakiś sensowny kierunek. Wiadomo jej było oczywiście, że Daniel od czasu wypadku unikał, wręcz bał się kontaktu z kolegami pisarzami. Nie mógł znieść myśli, że zobaczyliby go na wózku inwalidzkim, bezradnego, słabego, więc od tamtej pory nie przyjął żadnego zaproszenia czy to na zebranie, czy zjazd. Unikał także spotkań ze swoimi agentami i wydawcami - wszystkie sprawy wolał załatwiać przez telefon. Jedno nie ulegało kwestii, myślała Jamie. Skoro wypuścił się w taką podróż,
Anula & pona
aby jej udowodnić, że stać go na to, przełamał tym samym pewną barierę i dalej będzie zmierzał w tym kierunku. Nie tylko pokazał jej, że potrafi sam podróżować, ale również zademonstrował w całej rozciągłości, że nie lęka się spotkań z kolegami, a co za tym idzie - kontaktu ze światem zewnętrznym. Ale gdzie on jest? Rozejrzała się ukradkiem, przejęta obawą. A jeśli Daniel podjął owo wyzwanie i w ostatnim momencie poczuł, że nie potrafi mu sprostać? Jeżeli leży w którymś pokoju, powalony atakiem panicznego przerażenia, podobnym do ataków Marii, nieszczęśliwy, przeżywający gorycz rozczarowania, że załamał się, stchórzył, że ściągnąwszy ją tutaj, sprawił jej taki zawód? Danielu, myślała ledwo żywa ze strachu, Danielu...
s u
Miała taki mętlik w głowie, że nie docierało nawet do niej to, co mówił mężczyzna na podium. W ogóle nie zwracała na niego uwagi aż do chwili, gdy
o l a d n
uświadomiła sobie, ie jego słowa wywołują co jakiś czas burzę oklasków. W pewnym momencie mówca umilkł, uśmiechnął się i po przerwie ciągnął dalej: - Zdaję sobie sprawę, szanowni państwo, że nie chcecie mnie już dłużej słuchać. A więc bez dalszych ceregieli oddaję głos bohaterowi dzisiejszego dnia.
a c
Teatralnym gestem wyprostował ramię. Jamie, tak jak inni, spojrzała we wskazanym przez niego kierunku i w obawie, że zemdleje, chwyciła się poręczy fotela.
s
Spoza draperii wyłonił się Daniel Kelleher na wózku. Jechał wolno w promieniach reflektora, odbijającego się w chromowych częściach wózka, oświetlającego czarne włosy pisarza, jego przystojną, opaloną twarz i dobrze skrojoną, szarą tweedową marynarkę. Okrzyki aplauzu i zachwytu rozległy się na widowni i niczym grzmot odbiły się echem od wysokiego sklepienia sufitu. Sławny powieściopisarz siedzący obok Jamie zerwał się na równe nogi. Fruwały mu poły marynarki, wykrzykiwał coś niezrozumiale i klaskał z zapamiętaniem. Wszyscy zaczęli wstawać z miejsc, masa ludzka falowała, hałas narastał. Również Jamie, powodowana tą samą siłą, wstała z miejsca i biła brawo, śmiała się, nie wiedząc nawet, że łzy spływają jej po policzkach.
Anula & pona
Daniel szukał jej wzrokiem, wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w pogrążoną w mroku salę. Gdy w końcu ją odnalazł, prawie niezauważalnie skinął głową w jej kierunku. Nagle uśmiechnął się; ów rzadko goszczący na jego twarzy chłopięcy uśmiech mówił o odniesionym zwycięstwie, radości, odwadze i bezgranicznej, wspaniałej, triumfalnej miłości. Skręcił, ustawił wózek na samym środku sceny, w blasku reflektorów. Spoglądał ze spokojem na rozentuzjazmowany tłum i czekał, aż grzmot oklasków umilknie, aby móc zacząć przemówienie.
Epilog
o l a d n
s u
Jamie obudziło słońce wczesnego poranka, które objęło swymi promieniami szerokie łoże, a ciężkie, rozszywane koronką zasłony rzucały na nie wzorzysty cień. Popatrzyła sennie przez termopanowe szyby na niewielką fontannę przed
a c
willą, zachwycając się migotaniem słońca w opadających strumykach wody. Obróciła głowę na poduszce i uśmiechnęła się. Po tylu miesiącach
s
małżeństwa wciąż nie mogła się nacieszyć widokiem twarzy Daniela o wczesnym poranku, nie posiadała się ze szczęścia, że są i zawsze będą razem. Gdy spał, obserwowała jego profil. Tak dobrze jej znany kosmyk czarnych włosów opadł mu na czoło, nadając twarzy chłopięcy wyraz. Wyglądał na zmęczonego. Ciężko ostatnio pracował - całe dnie spędzał w Luwrze i innych galeriach Paryża, zgłębiając problemy kradzieży dzieł sztuki, co miało być tematem jego kolejnej książki. Obecnie tę część pracy skończył i cały tydzień przed powrotem do Kanady będą mieli już tylko dla siebie. Zatrzymali się u starego przyjaciela Daniela, pisarza o tak znanym nazwisku, że Jamie czuła się skrępowana, zasiadając z nim do wspólnego posiłku. Gospodarz był dowcipny, uprzejmy, wielkoduszny. Jego
Anula & pona
młodzi goście robili, co chcieli - odpoczywali, kochali się, obserwowali zwycięski pochód wiosny przez okoliczne winnice i sady. Daniel otworzył oczy i spojrzał na nią z czułością. - Dzień dobry, kochanie - szepnął. Jamie poczuła nagle przemożną potrzebę poinformowania go o czymś. Zamierzała uczynić to dopiero w domu, ale tacy byli w sobie zakochani, no i Paryż, pełnia wiosny. Powie mu teraz. - Pamiętasz, Danielu, że we wtorek byłeś w Luwrze i rozmawiałeś z personelem ochrony? Skinął głową, a w jego ciemnych oczach pojawił się wyraz zaciekawienia.
s u
- A ja poszłam do lekarza. - Roześmiała się na widok jego przerażenia i objęła go mocno. - Jestem w ciąży, kochanie - szepnęła. - Będziemy mieli
o l a d n
dziecko. Steven dostanie w prezencie braciszka albo siostrzyczkę - dodała z uśmiechem. - Będzie na pewno tak samo szczęśliwy jak ja.
Twarz Daniela rozjaśniła ogromna, niewyobrażalna wręcz radość. Wziął żonę w ramiona, całował ją namiętnie, mrucząc chaotycznie czułe słowa, podczas
a c
gdy gołębie gruchały na parapecie, a fontanna wyrzucała ku słońcu strumienie migoczących tęcz.
s
Anula & pona