Daniel H. Wilson
ROBOKALIPSARobopocalypse
Tłumaczenie Rafał Śmietana
Dla Anny
ODPRAWA
„...dzięki tej wojnie dojrzeliśmy jako gatunek”.
Cormac „Sprycia...
7 downloads
9 Views
Daniel H. Wilson
ROBOKALIPSARobopocalypse
Tłumaczenie Rafał Śmietana
Dla Anny
ODPRAWA
„...dzięki tej wojnie dojrzeliśmy jako gatunek”.
Cormac „Spryciarz” Wallace
Dwadzieścia minut po oficjalnym zakończeniu wojny przyglądam się wyrwinóżkom
wynurzającym się z dziury w skutej lodem ziemi. Z wyglądu przypominają mrówki z piekła
rodem. Modlę się, żebym niebacznie nie nadepnął na jedną z nich.
Roboty o rozmiarach orzecha włoskiego wspinają się po grzbietach innych
identycznych maszyn. Miliony nóg i czułków łączą się razem w jedną koszmarną kotłującą
się morderczą masę.
Zdrętwiałymi palcami z trudem zsuwam okulary ochronne na oczy i razem z
zaprzyjaźnionym automatem przygotowujemy się, by zrobić z nimi porządek.
Tego ranka panuje dziwna cisza, którą zakłóca tylko szum wiatru w nagich gałęziach
drzew i chrzęst stu tysięcy samobieżnych ładunków wybuchowych - mechanicznych
sześcionogów poszukujących swoich ofiar - ludzi. Z góry dobiegają nawoływania gęsi
śnieżnych szybujących po zimnym niebie Alaski.
Wojna się skończyła. Czas zacząć poszukiwania niedobitków.
Z miejsca, w którym stoję, oddalonego mniej więcej o dziesięć metrów od otworu w
ziemi, nie mogę odmówić urody mechanicznym zabójcom. O świcie bardziej przypominają
cukierki wysypane na półmisek wiecznej zmarzliny.
Mrużę oczy, chroniąc się przed ostrymi promieniami wschodzącego słońca. Mroźne
powietrze zmienia mój oddech w kłęby pary. Odzianą w rękawicę dłonią chwytam stary,
wysłużony miotacz ognia. Kciukiem próbuję włączyć zapalarkę.
Pstryk.
Ani śladu płomienia.
Nie przejmuję się, mimo że wyrwinóżki podchodzą coraz bliżej. Broń musi złapać
właściwą temperaturę. Robiłem to już wcześniej setki razy. Najważniejsze to działać
spokojnie i metodycznie, tak jak one. Poza tym po tylu latach nawet automat miał prawo
trochę się zużyć.
Pstryk.
Zaczynam rozróżniać pojedyncze sześcionogi. Haczykowate odnóża odchodzą na boki
od skorupy złożonej z dwóch części. To zbiorniki. Z doświadczenia wiem, że zawierają dwa
reagujące ze sobą płyny. Faktura i ciepło ludzkiej skóry uaktywniają spłonkę, płyny łączą się i
BUM! Kolejny człowiek kuśtyka bez nogi.
Pstryk.
Jeszcze nie wiedzą, że tu jestem. Wywiadowcy rozchodzą się po śniegu losowo, w
oparciu o wyniki badań Archosa nad żerowaniem mrówek. Maszyny zdążyły dość dobrze
poznać nas i przyrodę.
Tym razem niedługo będą się cieszyć swoją wiedzą.
Pstryk.
Powoli zaczynam się wycofywać.
- Zapal wreszcie, draniu! - syczę.
Pstryk.
Popełniłem błąd: nie powinienem był się odzywać. Ciepło mojego oddechu sprawia,
że miniroboty widzą mnie wyraźniej niż radiolatarnię. Na chwilę drętwieję z przerażenia.
Pstryk.
Jeden z wywiadowców wspina się na mój but. Teraz muszę bardzo uważać. Nie wolno
mi zareagować. Jeżeli eksploduje, w najlepszym razie stracę stopę.
Nie powinienem był tutaj przychodzić bez wsparcia.
Pstryk.
Teraz obie moje nogi zalewa powódź mechanicznego robactwa. Na oszronionym
nagolenniku czuję szarpnięcie. Jeden z wywiadowców wspina się po mnie. Metalowe macki
opukują mój pancerz ochronny - puk, puk, puk - w poszukiwaniu charakterystycznego ciepła
ludzkiego ciała.
Pstryk.
O Boże. Zapal wreszcie. No już!
Pstryk.
Na poziomie pasa, tam gdzie pancerz jest słabszy, robot wykryje różnicę temperatur.
Eksplozja robota na poziomie torsu to nie wyrok śmierci, ale nie wróży najlepiej moim
klejnotom rodzinnym.
Pstryk. Sssssss.
Nareszcie! U wylotu dyszy mojego miotacza pojawia się płomień. Czuję jego ciepło
na spoconej twarzy. Koncentruję się na tym, co mam teraz zrobić. Widzę tylko strumienie
ognia, które łuk za tukiem wypuszczam w tundrę. Kleista płonąca galareta zmienia się w
rzekę śmierci. Tysiące robotów skwierczą i topią się. Słyszę odgłosy przypominające jęki. To
chłodne powietrze nagromadzone w pancerzach małych bestii wydostaje się na zewnątrz.
Żadnych eksplozji, tylko sporadyczne błyski rac. Gorąco doprowadza do wrzenia płyn
w ich odwłokach, co uniemożliwia wybuch. Najgorsze, że zupełnie ich to nie obchodzi. Są
zbyt proste, by zrozumieć, co się z nimi dzieje.
Przyciąga ich ciepło.
Oddycham z ulgą, gdy lider zwiadowca zostawia moją nogę w spokoju i na złamanie
karku pędzi ku płomieniom. Odczuwam przemożne pragnienie podeptania mechanicznego
robaka, ale widziałem wcześniej opłakane tego skutki. Na początku nowej wojny ciche
eksplozje nadepniętych robotów i zdezorientowane okrzyki rannych słyszało się tak często jak
wystrzały.
Wszyscy żołnierze mówią, że Archos lubi się zabawić. A kiedy zacznie, trudno mu
przerwać.
Ostatni robot samobójca biegnie ku płonącej bryle ciepła i skwierczących odwłoków
swoich towarzyszy.
Wyciągam nadajnik.
- Spryciarz do bazy. Szyb pięćset jedenaście... Pułapka.
W odpowiedzi głos z małego pudełka skrzeczy z włoskim akcentem:
- Przyjąłem. Tu Leo. Wracaj. Jesteś potrzebny przy szybie cinque dodici. Znaleźliśmy
coś. Tu naprawdę dzieją się niesamowite rzeczy, szefie.
Śnieg skrzypi mi pod nogami, gdy po skutej lodem ziemi wracam do szybu pięćset
dwanaście, żeby na własne oczy zobaczyć, co się tam dzieje.
* * *
Leonardo jest ogromny, a wygląda na jeszcze większego dzięki wzmacniającemu nogi
ciężkiemu szkieletowi zewnętrznemu, który zabrał ze stacji górskiego pogotowia
ratunkowego w południowej części terytorium Jukonu. Biały krzyż zakrywają smugi czarnej
farby. Chłopcy obwiązali mu linę wokół pasa. Porusza się powoli do wtóru jęku silników,
wyciągając z otworu w ziemi coś dużego i czarnego.
Spod szopy rozczochranych, falujących czarnych włosów Leo narzeka:
- Szefie, to naprawdę molto grande!
Cherrah, moja specjalistka od rozpoznania, kieruje miernik w dół otworu i melduje, że
szyb ma głębokość dokładnie stu dwudziestu ośmiu metrów. Zaraz potem odsuwa się z
rozwagą. Na policzku ma wklęsłą bliznę - pamiątkę z czasów, kiedy była mniej ostrożna. Nikt
z nas nie wie, co wyłoni się z dziury.
Zabawne - myślę. Ludzie mają wszystkiego po dziesięć. Liczymy na palcach nóg i
rąk, zupełnie jak małpy. Maszyny też liczą, z tą różnicą, że ich oprogramowanie działa w
systemie dwójkowym. Dwa podniesione do wszystkich możliwych potęg.
W otworze zaczyna majaczyć jakiś kształt. Chwytak wynurza się z otworu jak pająk
trzymający muchę. Jego długie ramiona zasilane układem hydraulicznym obejmują czarny
sześcian wielkości mniej więcej piłki do koszykówki. Widać, że sześcian jest ciężki jak ołów,
ale naszemu urządzeniu nie brakuje siły. Tego rodzaju sprzętu zwykle używamy do
wyciągania ludzi z trudno dostępnych przestrzeni, ale poradzi sobie ze wszystkim - od
pięciokilogramowego niemowlęcia do żołnierza w pełnym rynsztunku bojowym. Trzeba tylko
uważać, bo może człowiekowi pogruchotać żebra.
Leo naciska guzik zwalniający i sześcian z głuchym tąpnięciem ląduje w śniegu.
Oddział spogląda na mnie. Teraz moja kolej.
Czuję, że mamy do czynienia z czymś poważnym. A nawet bardzo, bo otoczony
wieloma pułapkami szyb znaleźliśmy w pobliżu miejsca, w którym skończyła się wojna.
Znajdujemy się w odległości zaledwie stu metrów od punktu, gdzie Duży Rob - dla robotów
Archos - zorganizował ostatnią linię obrony. Jaka nagroda pocieszenia czeka tu na nas? Jaki
skarb tkwił zakopany pod skutą lodem równiną, na której ludzkość postawiła wszystko na
jedną kartę?
Przykucam przy sześcianie. Dość duże czarne nie wiadomo co gapi się na mnie.
Żadnych przycisków ani uchwytów. Niczego. Tylko kilka zadrapań na powierzchni. Ślady po
ramionach chwytaka.
Nie wygląda na szczególnie wytrzymały - myślę, ale pamiętam o prostej zasadzie: im
robot delikatniejszy, tym bardziej inteligentny.
Nie można wykluczyć, że sześcian ma mózg. A jeżeli ma mózg, to będzie chciał żyć.
Nachylam się do niego i szepczę.
- Hej - mówię do urządzenia. - Zginiesz, jeżeli nie zaczniesz mówić.
Bardzo wolno zsuwam z ramienia miotacz, by sześcian mógł wszystko dokładnie
zobaczyć. Oczywiście jeżeli cokolwiek widzi. Kciukiem naciskam urządzenie zapłonowe.
Żeby mógł usłyszeć. Oczywiście jeżeli cokolwiek słyszy.
Pstryk.
Sześcian z czystego obsydianu tkwi nieruchomo w wiecznej zmarzlinie.
Pstryk.
Wygląda jak skała wulkaniczna perfekcyjnie wyrzeźbiona za pomocą nieznanych nam
narzędzi. Jak artefakt innej kultury zakopany tutaj na wieczność, przed erą człowieka i przed
erą maszyn.
Pstryk.
Pod powierzchnią sześcianu migocze ognik. Spoglądam na Cherrah, która w
odpowiedzi wzrusza ramionami. Może to odbicia światła słonecznego?
Pstryk.
Przerywam. Ziemia w pobliżu sześcianu zaczyna się szklić. Lód wokół niego topnieje.
Myśli, próbuje podjąć decyzję. Obwody rozgrzewają się, gdy urządzenie zastanawia się nad
własnym losem.
- Tak - mówię spokojnie. - W takim razie pomożemy mu podjąć decyzję.
Pstryk. Sssssss.
Płomień u wylotu dyszy miotacza zapala się z przejmującym sykiem. Zza moich
pleców słyszę chichot Leo. Lubi oglądać, jak giną maszyny inteligentniejsze od niego. Mówi,
że czuje wtedy zadowolenie. W sumie ma rację - po co zabijać coś, co nie wie, że żyje?
Przez ułamek sekundy refleks płomyka pilota tańczy na powierzchni sześcianu, a
potem czarny kształt zaczyna się jarzyć jak choinka. Po jego powierzchni błyskają jakieś
kształty. Maszyna trajkocze coś do nas bez sensu swoim robocim popiskiwaniem.
Ciekawe - myślę. Wygląda na to, że sześcianu nie zaprojektowano po to, by
bezpośrednio kontaktował się z ludźmi. W przeciwnym razie zalałby nas powodzią
angielskojęzycznej propagandy, jak wszystkie inne kulturalnie uświadomione roboty, starając
się pozyskać dla swojej sprawy nasze serca i umysły.
Co to może być?
Nieznany przedmiot bardzo chce nam coś powiedzieć.
Dobrze wiemy, że nie ma po co próbować go zrozumieć. Każde chrypnięcie czy pisk
w mowie robotów zawiera całe słowniki danych. Poza tym słyszymy tylko niewielki zakres
częstotliwości dźwięku, jakie potrafią emitować.
- Och, tatusiu! Może zostać z nami? Bardzo proszę - mówi Cherrah z uśmiechem.
Dłonią w rękawicy ochronnej gaszę płomień.
- Weźmiemy go do domu - decyduję.
Oddział natychmiast bierze się do dzieła.
W przestrzeni ładunkowej Leo mocujemy sześcian i wleczemy do najbliższej bazy. Na
wszelki wypadek nastawiam zasięg zapory elektromagnetycznej na sto metrów. Roboty są
nieobliczalne. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie któremuś ochota na zrobienie jakiegoś
głupstwa. Siatka założona na sześcian blokuje kontakt ze wszystkimi zabłąkanymi robotami,
które mogłyby zechcieć z nim nawiązać kontakt.
W bazie zostaję z nim sam na sam.
Sześcian bez przerwy powtarza jedno zdanie i jeden symbol. Sprawdzam ich
znaczenie w przenośnym tłumaczu polowym, spodziewając się kolejnej porcji robociego
bełkotu. Tym razem jednak udaje mi się go zrozumieć: automat mówi, że nie może dokonać
samozniszczenia bez względu na okoliczności, nawet jeżeli zostanie schwytany.
Cenna informacja. Poza tym widać, że ma gadane.
Całą noc spędzam w namiocie z sześcianem. Nie rozumiem mowy robotów, ale
maszyna pokazuje mi różne rzeczy. Generuje obrazy i dźwięki. Widzę androidy
przesłuchujące ludzi schwytanych do niewoli. Niektórzy uważają, że rozmawiają z innymi
ludźmi. Ale większość z nich to tylko rozmowy zarejestrowane przez kamery. Dotyczą
przeważnie wojny. Obrazom towarzyszy masa informacji - przypisy uzupełniające, materiały
filmowe pochodzące z satelitów, wyniki badań wykrywaczem kłamstw przeprowadzane przez
maszyny myślące, dane na temat obiektów, emocji, gestów i języka.
W sześcianie kryje się nieprzebrane mnóstwo danych. Sprawia wrażenie
skamieniałego mózgu, który nagromadził w swoim wnętrzu historie wielu ludzkich istnień,
upakowując je coraz ciaśniej i ciaśniej.
Późną nocą w pewnej chwili świta mi w głowie myśl, że obserwuję zanotowaną ze
szczegółami historię powstania robotów.
Cholera! To przecież czarna skrzynka nowej wojny!
Maszyna pokazuje znajome twarze. Między innymi moją i kilku moich kumpli. Widzę
nasze sylwetki we wnętrzu maszyny. A więc Archos do samego końca nagrywał wszystko.
Oprócz nas są tam też dziesiątki innych ludzi. Dorośli i dzieci, żołnierze i cywile z całego
świata. Nie wszyscy przeżyli, nie wszyscy wygrali swoje bitwy, lecz wszyscy walczyli. Na
tyle dzielnie, że zwrócili na siebie uwagę Archosa.
Pojawiających się w bazie danych ludzi, bez względu na to, czy przeżyli, czy nie,
maszyna zgrupowała pod jednym stworzonym przez siebie hasłem:
„Bohater”.
Przeklęte maszyny znały nas i kochały, mimo że jednocześnie krok po kroku niszczyły
naszą cywilizację.
Zostawiam sześcian w ekranowanym namiocie na cały tydzień. Moi żołnierze bez
strat oczyszczają z pułapek resztę terenów wokół bazy sztucznej inteligencji w Ragnorak, a
potem się upijają. Następnego dnia zaczynamy się pakować, a ja nadal nie mogę zmusić się,
żeby wrócić do namiotu i wysłuchać historii robota.
Nie mogę zasnąć.
Nikt nigdy nie powinien oglądać tego, co my widzieliśmy na własne oczy.
Tymczasem w namiocie siedzi coś, co odtwarza film grozy tak dziwaczny, że ludzie mogą
przy nim postradać zmysły. Nie mogę zasnąć, bo wiem, że każdy z pozbawionych duszy
potworów, z którymi walczyłem, czeka na mnie jak żywy w kolorze i w 3D.
Potwory chcą mówić, chcą się z kimś podzielić wiedzą o wydarzeniach z niedawnej
przeszłości. Chcą, żebym wszystko zapamiętał i spisał.
Tylko że ja wcale nie jestem pewien, czy ktokolwiek zechce pamiętać o tych
strasznych czasach. Myślę, że chyba lepiej byłoby, gdyby nasze dzieci nigdy nie dowiedziały
się, co robiliśmy, by przeżyć. Nie chcę snuć wspomnień w towarzystwie morderców. Poza
tym kto mnie upoważnił do decydowania o czymś takim w imieniu całej ludzkości?
Wspomnienia znikają, ale słowa pozostają na zawsze.
Dlatego nie wchodzę do ekranowanego namiotu. I nadal nie śpię. Orientuję się w
sytuacji dopiero wtedy, gdy mój oddział po raz ostatni szykuje się do snu w terenie. Jutro rano
ruszamy w drogę do domu; lub tam, gdzie zechcemy go sobie zbudować.
Nasza piątka siedzi wokół ogniska w bezpiecznej strefie. Już nie musimy się martwić
o czujniki podczerwieni, o śledzące nas satelity ani nasłuchiwać tupotu robotów zwiadowców.
Nic z tych rzeczy. Dlatego opowiadamy sobie niestworzone historie. A poza niszczeniem
robotów mój oddział właśnie w tym się specjalizuje. Numero uno.
Nie odzywam się, ale moi ludzie ciężko zapracowali na prawo do opowiadania
wszystkiego, co im ślina na język przyniesie. Co jakiś czas uśmiecham się, gdy dowcipkują i
przechwalają się jeden przez drugiego. Mówią o potyczkach z robotami. Na przykład
Tyberiusz rozbroił kiedyś kilka wyrwinóżek o rozmiarach skrzynek pocztowych i
przymocował je sobie do butów. Dranie przypadkowo przeczołgały go przez obozowe
ogrodzenie z drutu kolczastego, ostrego jak nie wiem co. Na pamiątkę zostało mu kilka
budzących respekt blizn na twarzy.
Gdy ognisko przygasa, żarty ustępują miejsca poważniejszej rozmowie. Na koniec
Carl z szacunkiem wspomina Jacka, sierżanta, który przede mną dowodził grupą. Jego
opowiadanie wciąga mnie, mimo że sam byłem świadkiem opisywanych wydarzeń.
Cholera, przecież tego samego dnia awansowałem na dowódcę drużyny.
Carl opowiada, a ja gubię się w słowach. Tęsknię za Jackiem i żałuję, że nie ma go
wśród nas. Na chwilę znów staje mi przed oczami jego uśmiechnięta twarz.
Krótko mówiąc, Jacka Wallace’a nie ma wśród żywych, bo przyjął wyzwanie samego
Archosa. Dostał zaproszenie i poszedł. Na razie to wszystko, co mogę o tym powiedzieć.
Właśnie dlatego tydzień po zakończeniu wojny siedzę po turecku przed ocalałym
robotem, który wyświetla przede mną hologramy. Spisuję wszystko, co widzę i słyszę.
Marzę już tylko o tym, żeby wrócić do domu, dobrze zjeść i spróbować znów poczuć
się człowiekiem. Ale historie życia bohaterów wojny rozgrywają się przede mną jak jakieś
koszmarne déjà vu.
Nie prosiłem się o to i nie mam ochoty tego robić, ale w głębi serca wiem, że ktoś
powinien opowiedzieć ich historie. Od początku do końca opisać powstanie robotów.
Wyjaśnić, jak i dlaczego wszystko się zaczęło i jak się skończyło. Jak roboty zaatakowały nas
i jak musieliśmy się zmienić, żeby skutecznie z nimi walczyć. Ile wycierpiała ludzkość, a Bóg
mi świadkiem, że wiele wycierpiała. Ale także o tym, jak stawialiśmy opór. I jak w ostatnich
dniach wytropiliśmy samego Archosa.
Ludzie powinni wiedzieć, że najpierw wróg wyglądał, jak przedmioty codziennego
użytku: samochody, budynki, telefony. A później, kiedy roboty zaczęły się same projektować
i produkować, ich świat nadal wyglądał znajomo, lecz sprawiał wrażenie zniekształconego,
jak ludzie i zwierzęta z innego wszechświata stworzonego przez innego Boga.
Maszyny, które nas atakowały, pochodziły nie tylko z naszych sennych marzeń, lecz
także z koszmarów. Mimo to rozszyfrowaliśmy je. Ludzie, którzy pozostali przy życiu,
szybko się uczyli i przystosowali. Dla większości z nas było już za późno, ale jako rasa
odnieśliśmy sukces. Bitwy toczyliśmy przeważnie indywidualnie i chaotycznie, więc
większość z nich poszła w zapomnienie. Miliony bohaterów na kuli ziemskiej zginęły w
samotności, anonimowo. Zaświadczyć mogą o tym tylko bezduszne automaty. Możemy nigdy
nie poznać pełnego obrazu wojny, lecz na szczęście niektórych spośród nas obserwowano.
Ktoś powinien opowiedzieć ich historie.
Tylko tyle i aż tyle. Zmodyfikowany zapis danych uzyskanych z szybu R-512
wywierconego w wiecznej zmarzlinie przez Archosa - główną jednostkę sztucznej inteligencji
i siłę sprawczą powstania robotów. Reszta ludzkości wraca do normalnego życia,
odbudowując świat. Postanowiłem poświęcić trochę czasu na zapisanie naszej historii
słowami. Nie wiem dlaczego ani nawet czy ma to jakiekolwiek znaczenie, ale uważam, że
ktoś powinien to zrobić.
Tutaj, na Alasce, na dnie głębokiego, ciemnego szybu, roboty zdradziły się ze swoim
podziwem dla rodzaju ludzkiego. Tutaj ukryły zapis wydarzeń, w których uczestniczyli ci, co
przetrwali, tocząc duże i małe osobiste potyczki. Roboty podziwiały nas, badając nasze
pierwsze reakcje i dokumentując postępy naszych rozwiązań technicznych, aż do chwili, gdy
zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby je zniszczyć.
Poniżej streszczam informacje zawarte w archiwum bohaterów.
Przekaz słowny to nic w porównaniu z oceanem danych zamkniętym w sześcianie.
Dzielę się z wami tylko znakami na kartkach papieru. Żadnych nagrań audio, wideo ani
wyczerpujących danych uzupełniających, analiz predykcyjnych, spekulacji, dlaczego pewne
wydarzenia rozegrały się tak, a nie inaczej, co niemal się zdarzyło i co w ogóle nigdy nie
powinno było się wydarzyć.
Mogę zaproponować tylko słowa. Nic specjalnego, ale będą musiały wystarczyć.
Nie ma znaczenia, kiedy znajdziecie tę książkę. Wszystko jedno, czy przeczytacie ją
za rok, czy za sto lat. Na końcu kroniki dowiecie się, że ludzkość zaniosła płomień wiedzy w
nieznane, w straszliwą ciemność, na sam skraj zagłady. I przyniosła go z powrotem.
Dowiecie się, że dzięki tej wojnie dojrzeliśmy jako gatunek.
CORMAC „SPRYCIARZ” WALLACE
IDENTYFIKATOR ODDZIAŁU: ARMIA Z GRAY HORSE - GHA#217
IDENTYFIKATOR SIATKÓWKI: 44V11902+
BAZA SZTUCZNEJ INTELIGENCJI W RAGNORAK, STAN ALASKA
SZYB R-512
CZĘŚĆ PIERWSZA
PIERWSZE INCYDENTY
„Żyjemy na spokojnej wyspie
niewiedzy wśród czarnych mórz
nieskończoności, na które nie
powinniśmy się zbyt daleko
zapuszczać. Jak dotąd nauki
ścisłe, z których każda ciągnie
w swoją stronę, niewiele nam
zaszkodziły, lecz pewnego dnia
scalenie fragmentarycznej wiedzy
ukaże nam tak przerażającą wizję
rzeczywistości i naszego strasznego
w niej położenia, że albo oszalejemy,
albo schronimy się przed zabójczym
światłem w ustronnym i bezpiecznym
nowym średniowieczu”.
Howard Phillip Lovecraft, 1926
ROZDZIAŁ 1
OSTRZE WŁÓCZNI
„Jesteśmy czymś więcej niż zwierzętami”.
doktor Nicholas Wasserman
WIRUS PREKURSOR + 30 SEKUND
Poniższy zapis pochodzi z nagrania kamery do monitoringu zainstalowanej w podziemnym
rządowym laboratorium naukowym Lake Novus z siedzibą w północno-zachodniej części
stanu Waszyngton. Mężczyzna to prawdopodobnie profesor Nicholas Wasserman,
amerykański statystyk.
CORMAC WALLACE GHA#217
Na ekranie pojawia się śnieżący obraz z kamery przemysłowej zainstalowanej w mrocznym
pomieszczeniu. Ujęcie z góry pokazuje wnętrze laboratorium. Pod jedną ze ścian stoi ciężkie
metalowe biurko. Meble i podłoga są dosłownie zasłane stosami papierów i książek.
Słychać ciche odgłosy charakterystyczne dla pracują...