FOTOGRAF Z AUSCHWITZ Anna Dobrowolska Warsaw 2015
REKOMENDACJE „Jestem pod dużym wrażeniem książki „Fotograf z Auschwitz”. Nie jest to praca naukowa, ani też sensu stricte pamiętnik, ale wnosi bardzo dużo do wiedzy dzisiejszych zwyczajnych ludzi nie tylko o obozie, lecz i o systemie, który takie obozy stworzył. Z głębokim przekonaniem o słuszności mego poglądu gorąco rekomenduję tę pozycję.” Władysław Bartoszewski b. więzień Auschwitz I Nr 4427 „Jest to książka niezwykła nie tylko w treścij, ale i w formie, pokazuje życie obozowe od strony jakiej do tej pory nikt nie przedstawił widziane oczami człowieka, który poznał, przynajmniej z widzenia, większość więźniów Auschwitz” Małgorzata Korwin-Mikke dla Historykon.pl: „Anna Dobrowolska wybrała do albumu fotografie, które pokazują wiele wymiarów obozowego życia. Są tam zdjęcia z komór gazowych, z rampy kolejowej, na którą wyładowywano kolejne transporty więźniów. Ale w albumie znalazły się też zdjęcia obozowej orkiestry, zawodów bokserskich, meczów piłki nożnej, a nawet ślubu, który odbył się w obozie”. Portal INTERIA.pl Fotograf z Auschwitz nie był „korespondentem wojennym”, „reportażystą”, „obserwatorem”, ale współofiarą każdej z tych sytuacji. Oglądając zdjęcia, które – by przywołać zdanie Susan Sontag – „przerażają i przerażać powinny”, należy o tym pamiętać. To sprawia, że nasze współczesne spojrzenie („które nigdy nie jest niewinne”) uczy się pokory. Agnieszka Sabor, Tygodnik Powszechny
Spis treści REKOMENDACJE /DZIECIŃSTWO/ /ŻYWIEC – MOJE MIASTO/ /FOTOGRAFIA – POCZĄTKI/ /WYBUCHA WOJNA/ /AUSCHWITZ – POCZĄTKI/ /„ARBEIT MACHT FREI”/ /NAJWAŻNIEJSZE BYŁO DOBRE KOMANDO / /ERKENNUNGSDIENST/ /FOTOGRAFIE POLICYJNE/ /FOTOGRAFIE PORTRETOWE NIEMCÓW/ /KARNA KOMPANIA/ /KOMANDO ZEPPELIN/ /FOTOGRAFIE DUCHOWNYCH/ /TYFUS/ /FOTOGRAFIE „OKAZÓW” I PRZYPADKÓW DZIWNYCH/ /FOTOGRAFIE DLA MENGELE I INNYCH LEKARZY/ /FOTOGRAFIE KRÓLIKÓW DOŚWIADCZALNYCH/ /FOTOGRAFIE EKSPERYMENTÓW NA MĘŻCZYZNACH/ /FOTOGRAFIE KOBIET/ /FOTOGRAFIE DZIECI/ /FOTOGRAFIE SPECJALNE - Z RAMPY, KOMÓR GAZOWYCH I KREMATORIUM/ /FOTOGRAFIE NIELEGALNE/ /FOTOGRAFIE WYKORZYSTYWANE PRZY FAŁSZOWANIU BANKNOTÓW/ /FOTOGRAFIE PRAC ARTYSTÓW OBOZOWYCH/ /FOTOGRAFIE ORKIESTRY/ /POMOC INNYM WIĘŹNIOM/ /ŻYCIE OBOZOWE/ /HANDEL/ /OBOZOWE WARTOŚCI/ /MIŁOŚĆ W OBOZIE/ /PRAWDZIWA MIŁOŚĆ/ /WESELE W AUSCHWITZ/[563] /FOTOGRAFIE POCZTÓWKOWE/ /URATOWANIE ZDJĘĆ/ /EWAKUACJA/
/KONIEC FOTOGRAFII/ POSŁOWIE KALENDARIUM AUSCHWITZ KATEGORIE WIĘŹNIÓW STOPNIE WOJSKOWE GLOSARIUSZ LISTA WIĘŹNIÓW, KTÓRYCH RELACJE WYKORZYSTANO BIOGRAFIE WIĘŹNIÓW BIOGRAFIE ZAŁOGI OBOZU AUSCHWITZ FOTOGRAFIE I REPRODUKCJE: BIBLIOGRAFIA PODZIĘKOWANIA PRZYPISY
Nazywam się Wilhelm Brasse. Z zawodu jestem fotografem. Od września 1940 roku byłem więźniem w obozie koncentracyjnym w Auschwitz, gdzie wykonałem ponad 50 000 zdjęć do obozowych kartotek oraz dokumentację eksperymentów dr. Mengele.
/DZIECIŃSTWO/
Brasse ze swoimi młodszymi braćmi. Urodziłem się 3 grudnia 1917 roku. Rodzice nadali mi starogermańskie imię Wilhelm. Wilhelm II był wtedy cesarzem Niemiec.
Dziadek Wilhelma Brasse — Albert Karol Mój dziadek Albert Karol pochodził z Alzacji, ale uważał się za Austriaka[1]. W czasie wojny prusko-francuskiej wielu ludzi przywędrowało stamtąd w nasze strony.[2] Dziadek pracował u arcyksięcia Habsburga, jako ogrodnik ozdobny i w tym czasie dobrze mu się powodziło. Zakładał między innymi Park przy Zamku w Żywcu, zajmował się sadzeniem drzew i kwiatów. W życiu codziennym posługiwał się trzema językami. Mówił po francusku, niemiecku i bardzo ładnie po polsku. Byłem zadziwiony i dumny, kiedy potrafił wymienić nazwy kwiatów i drzew we wszystkich językach, dochodziła jeszcze łacina. Dobrze dziadka pamiętam, bo często nas odwiedzał. Umarł w 1934 roku.
Mama Wilhelma Brasse – Helena – w stroju żywieckim. Mama miała na imię Helena, z domu Kucharska. Była bardzo dobrym człowiekiem i wspaniałą matką – dobrą, opiekuńczą. Nadzwyczajnie dbała o nas, a miałem przecież pięciu braci. Siostry nie miałem. Byłem najstarszy i musiałem się braćmi opiekować. Mama bardzo nas kochała – troszczyła się, gotowała smakołyki, piekła pyszne ciasta. Ja też umiałem już gotować i dawałem sobie radę. Starszym braciom robiłem kanapki, a młodszym gotowałem zacierkę – brałem mleko, mąkę, jajko i sól – a potem wszystko mieszałem widelcem tak, że tworzyły się drobne kluseczki. To rzucałem na gotujące się mleko i na koniec podawałem z podgrzanym masłem. Później nauczyłem się gotować bardziej skomplikowane rzeczy jak rosoły, a nawet piec pieczenie. Mama była w moim pojęciu bardzo ładną kobietą. I szalenie pracowitą. Szyła i to nieraz od wczesnych godzin rannych, choć nie była z zawodu szwaczką. Pamiętam, jak siedziała przy maszynie i nuciła sobie pieśni religijne. Właśnie ten obraz ciągle mi powraca... Mama była Polką w pełnym tego słowa znaczeniu. Mówiła mi i braciom, że jesteśmy Polakami, i że tu jest nasza ojczyzna. Od dziecka wpajała nam patriotyzm, pracowitość, uczciwość i pobożność. Wymagała, byśmy chodzili do kościoła. Powtarzała, że ojczyznę trzeba kochać. Była tym przesiąknięta.
Ojciec Wilhelma Brasse (po prawej stronie) Ojciec w roku 1920 brał udział w kampanii przeciw bolszewikom. Jeszcze przed wojną należał do organizacji „Przyjaźń”, która działała w Żywcu, i choć jego nazwisko sugerowało niemieckie pochodzenie, utrzymywał kontakty wyłącznie z Polakami. Z Niemcami się nie kolegował. Stale opowiadał o tej „Przyjaźni”, a potem zapisał się do chóru „Lutnia”. Od razu po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku wstąpił do PPS-u i działał w nim aż do wybuchu wojny. Tematy ojczyźniane ojciec poruszał bardzo często. Z zawodu ojciec był mechanikiem precyzyjnym – specjalizował się w ślusarstwie. Był bardzo dobrym fachowcem i dobrze zarabiał. Ale bardziej zafascynowany byłem jego pasją. Ubóstwiałem słuchać, jak gra na flecie i na skrzypcach. Grywał często i bardzo ładnie. Później nawet w orkiestrze wojskowej. Stale ćwiczył, prawie codziennie sam, a dwa, trzy razy w tygodniu przychodzili jego przyjaciele. Jeden grał na skrzypcach, drugi na klarnecie, a trzeci na wiolonczeli. Grywali przeważnie walce Straussa i polki. Byłem wtedy dość dobrze obeznany z muzyką. Sam też próbowałem grać na skrzypcach, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Czasem wyglądałem na podwórko i widziałem grupę sąsiadów, którzy przysiedli przy domu i słuchali muzyki taty przez otwarte okna. Wtedy jeszcze nie było radia, dopiero pojawiały się pierwsze gramofony. To były lata 1925-1926. Potem ojciec już coraz rzadziej grywał. Mówił, że nie ma czasu. Pracował w śrubiarni pod Żywcem i zaczynał oddawać się innym przyjemnościom, na przykład wódce.
Zdjęcie ślubne rodziców Wilhelma Brasse Rodzice pobrali się 17 lutego 1917 roku. Ojciec wybrał swą narodowość wcześniej, nie pod wpływem mojej matki-Polki. Oni wszyscy – mam na myśli moją najbliższą rodzinę - uważali się za Polaków. On i jego czterej bracia – Alfred, Bruno, Oswald i Adolf, a także dwie siostry – Luiza i Ilona. Ojciec był wielkim, polskim patriotą. Fakt, że ożenił się z moją mamą, tylko pomógł polskość pielęgnować. W domu jedynie ojciec mówił po niemiecku. Był żołnierzem w armii austriackiej, więc mówił nawet dobrze. Ja zacząłem uczyć się niemieckiego szybko, po kilku latach w szkole. Wówczas niemieckiego uczono od piątej klasy szkoły podstawowej, a potem w gimnazjum. Choć ojciec umiał niemiecki, nie uczył mnie i nie pomagał, ale było mi o tyle łatwiej, że miałem w gimnazjum kolegów Niemców, którzy między sobą rozmawiali wyłącznie po niemiecku, albo w dwóch językach. Na przykład w domach Kubiców albo Hibnerów – znanych i szanowanych rodzin - mówiło się jednocześnie po polsku i po niemiecku, czasami mieszając wyrazy w jednym zdaniu.
Brasse z mamą Heleną i braćmi (fotografie z tego rozdziału pochodzą z prywatnego archiwum rodzinnego Wilhelma Brasse) U nas w domu mówiło się tylko po polsku, bo mama zupełnie nie znała niemieckiego. Natomiast często słyszałem, jak tata i dziadek rozmawiają ze sobą poza domem po niemiecku. Chodziłem do miejscowej podstawówki. Zdałem egzamin i od razu poszedłem do drugiej klasy tutejszego gimnazjum w Żywcu, bo dobrze mi szło. Miałem talent do nauki niemieckiego. Bardzo miło wspominam mojego profesora germanistę. Kiedy po raz pierwszy zjawił się w szkole, wyglądał jak typowy nauczyciel: chudy, wysoki, staromodnie ubrany ze sztywnym kołnierzem. Któryś z Żydów od razu nadał mu przezwisko Pipsztok, co w naszej gwarze oznaczało cienki patyk. I biedny profesor został już tym Pipsztokiem. Ani rodzice, ani inni profesorowie inaczej go nie nazywali: „Gdzie jest Pipsztok? Nie widzieliście Pipsztoka?”. Czasem
ktoś przychodził na wywiadówkę i pytał: - Pan profesor Pipsztok?, a on na to odpowiadał: - Państwo pozwolą, nie nazywam się Pipsztok tylko Łaszczyński, ale proszę, proszę... Nie gniewał się za to. Bardzo lubiłem tego profesora. Dobrze nauczył mnie gramatyki, a to była podstawa, z której w błyskawicznym tempie skorzystałem później. Niestety, bardzo smutno zakończył swe życie... W 1945 roku, tuż po wojnie, nikt nie chciał się już uczyć niemieckiego. Wtedy profesor rzucił się pod pociąg.
/ŻYWIEC – MOJE MIASTO/
Panorama Żywca z Zabłocia, widok na niezachowane mosty - kolejowy i drewniany na rzece Sole, okres międzywojenny.
Panorama Żywca z góry cmentarnej, widok na targ i rynek, okres międzywojenny. Żywiec początku XX wieku był miastem polskim, choć unosił się nad nim miły obłok internacjonalizmu - za przyczyną Habsburgów, właścicieli tutejszego olbrzymiego browaru, których obecność w mieście stanowiła o dostatku okolicznej ludności. Byli bardzo szanowani, zatrudniali wtedy kilkaset osób z Żywca, nikt więc nie miał im za złe obcego pochodzenia. Według przywileju nadanego przez Jana Kazimierza w czasie wojny polskoszwedzkiej – Cesarz Franciszek II dał miastu rzadki przywilej – w Żywcu zakazano osiedlania się Żydom.
Ulica Kościuszki w Żywcu, przed II Wojną Światową
Studnia Świętego Floriana na rynku żywieckim, okres międzywojenny
Rynek w Żywcu, widok na ratusz, pocz. XX wieku
Panny w żywieckim stroju mieszczańskim przed kościołem parafialnym w Żywcu, okres międzywojenny Miastami, które szczególnie upodobali sobie Żydzi, były Oświęcim, Chrzanów i Sosnowiec. W przypadku Oświęcimia stanowili oni w przededniu wojny blisko 60% mieszkańców miasta. Moi koledzy – Żydzi – mieszkali na przedmieściach Żywca, na Zabłociu. Kolegowałem się z tymi żydowskimi chłopcami. Zresztą na tym terenie spotykało się wiele narodowości - były duże kolonie niemieckie, a także osiedlało się tu wielu Austriaków i Czechów. To była prawdziwa mieszanka narodowościowa. Pracowali w miejscowej papierni i w śrubiarni.
Ulica Krakowska (dzisiaj Sienkiewicza) w Żywcu; widok w stronę rynku, okres międzywojenny (fotografia pochodzi ze zbiorów Muzeum Miejskiego w Żywcu)
Ulica Garbarska (obecnie ul. Sempołowska) w Żywcu, widok w stronę ul. Kościuszki na budynek Siejby i wieżę kościoła parafialnego, okres międzywojenny (fotografia pochodzi ze zbiorów Muzeum Miejskiego w Żywcu)
Kościół parafialny w Żywcu, okres międzywojenny (fotografia pochodzi ze zbiorów Muzeum Miejskiego w Żywcu) Dla nas wtedy nie miało znaczenia, czy ktoś był Żydem, Niemcem czy Czechem. Spędzaliśmy razem czas, grywaliśmy w piłkę. Żydzi tak samo za nią ganiali jak my. Borstein... Weiss... Forner... Kornhause... Ritter... Potem Makkabi[3] wybudowało im ładne boisko i tam urządzaliśmy mecze. Oni byli bardzo dobrymi kolegami. Pomagali nam w szkole, bo na ogół mieli talent do języków i dobrze uczyli się niemieckiego. Zresztą Żydzi w tym czasie rozmawiali też często między sobą po niemiecku. Rozmawialiśmy z kolegami, kim kto chciałby zostać, jedni chcieli być wielkimi artystami, inni mechanikami, lekarzami lub adwokatami. Ja tak wysoko nie mierzyłem. Byli też tacy chłopcy, którzy marzyli o karierze wojskowej. Dwóch innych marzyło, by zostać profesorami polonistyki. Bardzo dobrze się uczyli polskiego. Jeden nazywał się Ritter, a drugi Kornhauser. Obaj zginęli. Zresztą Forner też zginął i Weiss... Przeżył tylko Bornstein i wyjechał do Izraela... Kilku chłopców marzyło, by zostać lotnikami - ja też. Tym bardziej, że latem do Żywca przyjeżdżali lotnicy z II Pułku Lotniczego w Krakowie. Przeprowadzali manewry na olbrzymich łąkach, gdzie zazwyczaj wypasano bydło arcyksięcia Habsburga. Chodziłem z chłopakami popatrzeć z bliska na samoloty. Tam można było podejść, nie pędzili i nie przeganiali nas. Mnie się to ogromnie podobało. Kombinowaliśmy też z kolegą, by zbudować samolot napędzany akumulatorem, a potem polecieć...
/FOTOGRAFIA – POCZĄTKI/ Pewnego dnia wszedł do klasy ówczesny dyrektor, pan profesor Nowak, i wypowiedział formułkę: - Następujący uczniowie opuszczą klasę... Pierwszy wymieniony został Barcik, potem Borstein, a potem ja i tak po kolei... Nie mieliśmy pieniędzy na czesne i zostałem relegowany ze szkoły. Byłem dopiero w szóstej klasie, a było osiem. W tym czasie – wiosną 1930 roku - panowało duże bezrobocie, ojciec nie miał pracy, a gimnazjum było płatne. Wtedy znienawidziłem dyrektora Nowaka, ale później spotkałem go w obozie i okazał się złotym człowiekiem. Przede wszystkim sprawdził się jako starszy i pierwszorzędny kolega. Znajdowałem w dyrektorze oparcie duchowe. Lubiłem go ogromnie. Natomiast kończąc sprawę gimnazjum... zrobiło mi się przykro, że mnie relegowano, ale innego wyjścia nie było. Mama z ojcem uradzili, że trzeba mi jakiegoś fachu poszukać. Siostra mojego ojca, czyli moja ciotka, prowadziła w Katowicach duży zakład fotograficzny, bardzo dobrze prosperujący. Pomyślałem, i mama też, że widocznie to jest moja droga.
Wilhelm Brasse w Katowicach (fot. z archiwum rodzinnego) Praktykę u fotografa zacząłem jesienią 1933 roku. Początkowo wykonywałem prace pomocnicze. Miałem dobrego mistrza, nazywał się Edward Siudek. U niego wyuczyłem się zawodu i mogę się pochwalić, że trafiłem do dobrego fachowca. Edward Siudek wszechstronnie wykształcił mnie w fotografii. Nauczył takich dziedzin jak operatorka, zdjęcia portretowe, prace w laboratorium i retusz. W tych czasach pojawiły się już pierwsze reklamy, w kinach wyświetlano przed projekcją reklamowe przeźrocza na kliszach 6x6 cm. Myśmy przy tym pracowali. Ktoś robił projekt, a my wykonywaliśmy zdjęcia i diapozytywy. Reklamowano na przykład miejscowy sklep, wytwórnię wędlin, fabrykę wody sodowej Fornera. W 1933 roku, w pracowni pana Siudka, pierwszy raz w życiu wziąłem aparat fotograficzny do ręki. Wtedy już pojawiły się takie proste aparaty Kodak w kształcie pudełka. Ale mnie nie stać było na nie. Dopiero później mama mi kupiła aparat 9x12 Voglender i zacząłem nim robić, jak to się mówi, fuchy, czyli po prostu zacząłem coś tam dorabiać. Oczywiście szef o niczym nie wiedział, bo by się na pewno krzywił. Ale w końcu praktykę odbywałem bezpłatnie. Trzy lata pracowałem zupełnie za darmo, tzn. za przyuczenie do zawodu. Czułem się rozgrzeszony. Dążyłem do tego, by stać się mistrzem fotograficznego portretu. W tamtych czasach to była osobna profesja i wyższy stopień wtajemniczenia, wymagający rzeźbienia twarzy modela miękkim światłem. W fotografii zawodowej, portretowej, a konkretniej w prowadzeniu zakładu fotograficznego, gdzie wykonuje się portrety pocztówkowe i legitymacyjne, dobrym fotografem jest ten, kto potrafi odpowiednio ustawić oświetlenie i twarz człowieka, a potem dobrze wyretuszować zdjęcie. Od retuszu bardzo dużo zależy. Dzięki niemu można wyszczuplić twarz, skrócić nos, zlikwidować zmarszczki... Oczywiście retusz musi być delikatny. Czasami spotyka się stare zdjęcia okropnie przeretuszowane. Twarze na nich są takie gładkie, jakby w ogóle nie istniały zmarszczki. Najpierw trzeba pobieżnie obejrzeć człowieka, bo każdy z nas ma trochę nieregularne rysy i jedna połowa twarzy różni się od drugiej. Czasem jedno oko jest trochę większe niż drugie, albo nos za długi. Trzeba więc twarz odpowiednio ustawić, by ten nos skrócić. Można podnieść ją nieco do góry i oświetlić od dołu, by nie było długiego cienia nosa. Jeśli ktoś ma długi nos – trzeba go ująć lekko z dołu, a jeśli
krótkie nogi – tak samo. Dla mnie ładna twarz nie może być nalana, musi mieć regularne rysy. U kobiety dużo robi ubranie i bardzo ważne są oczy. No i przede wszystkim fotografowany człowiek powinien się zachowywać naturalnie. Nie może spinać twarzy i robić sztucznego uśmiechu. Na tym polega dobry portret. Po jakimś czasie pracy z Panem Siudkiem właściwie wszystkie prace laboratoryjne wykonywałem już sam: kopiowałem, powiększałem, retuszowałem. Do robienia samodzielnie zdjęć szef mnie jeszcze nie dopuszczał. Dopiero gdzieś po upływie pół roku zrobiłem pierwsze zdjęcie legitymacyjne. Byłem niesłychanie przejęty. Szef obejrzał później to zdjęcie, miał oczywiście swoje uwagi, ale ostatecznie uznał, że jest dobre.
Wilhelm Brasse w Katowicach 1937r. (fot. z archiwum rodzinnego) Pewnego dnia, to był początek 1935 roku, do atelier przyszła matka z młodą
dziewczyną i poprosiła, by zrobić córce kilka zdjęć w stroju baletnicy. Nie była specjalnie zadowolona, że taki młody chłopak jak ja będzie się tym zajmował. Powiedziałem, że zrobię kilka zdjęć, a ona wybierze sobie któreś z nich. Zrobiłem pięć czy sześć zdjęć całej sylwetki i kilka portretowych. Właśnie te portretowe spodobały jej się najbardziej. To pierwsza klientka, która była szczerze zadowolona z efektu mojej pracy. Od tego czasu coraz częściej szef dopuszczał mnie do robienia najprostszych zdjęć. Pracowałem u niego do końca czerwca 1935 roku. Zdałem wtedy egzamin czeladniczy i oficjalnie byłem już zawodowym fotografem. Zmieniłem wtedy pracę i zacząłem pracować już jako fotograf w katowickim zakładzie „Foto-Korekt”, przy ul. 3 Maja 36, wciąż istniejącym, choć już pod innym właścicielem. Wtedy był to najlepszy zakład w Katowicach, w którym robiono właściwie tylko zdjęcia portretowe. Najważniejsze było, bym skopiował zdjęcia i przygotował do odbioru w terminie. Dużo czasu spędzałem wówczas w laboratorium: kopiowałem, powiększałem, retuszowałem... Wykonywałem samodzielne prace. Czasami nawet chwalone. Lubiłem tę pracę bardzo. Była lekka i w dodatku mogłem się specjalizować.
Dancing. Kadr z filmu „Portrecista” Irka Dobrowolskiego W Katowicach poznałem też dziewczyny - Niemki. Nosiły na szyi medaliki podobne do tych z wizerunkami świętego, tylko otwierane. Wewnątrz medalika, w pozłacanej kopercie był portret Hitlera. Po raz pierwszy zetknąłem się z tak młodymi dziewczętami tak przesiąkniętymi hitleryzmem. Dziwiłem się - przecież one miały polskie nazwiska. Jedna z nich nazywała się panna Małgorzata Dziadek. Moja pierwsza miłość, do dzisiaj wspominam to dziewczę... Ją będę zawsze pamiętał... W Katowicach na każdym kroku spotykało się hitlerowską propagandę. Wszędzie było ją widać. Stołowałem się wtedy u jednej gospodyni, która na nazwisko miała Wolny. Jej syn, zdeklarowany hitlerowiec, rozwiódł się później z żoną, na początku 1940 roku, gdy Niemcy zajęli Śląsk, tylko dlatego, że była Polką i nie mówiła słowa po niemiecku.
Ruch uliczny. Kadr z filmu „Portrecista” Irka Dobrowolskiego W Katowicach bardzo dobrze mi się finansowo powodziło. Byłem młodym chłopakiem i dostawałem wtedy 120 zł miesięcznie plus za darmo mieszkanie. Za jedzenie u tej gospodyni płaciłem 40 zł miesięcznie. Karmiła bardzo obficie. Zgrzeszyłbym gdybym nie potwierdził, że wiodło mi się dobrze. Chodziłem do kawiarni i do kina. Właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu poszedłem do teatru. Ciotka wysłała mnie na „Damę Kameliową”. Było to dla mnie wspaniałe przeżycie i potem już systematycznie odwiedzałem teatr. Zapisałem się do szkoły tańca, by tańczyć na dancingach. Byłem młody, byłem wolny. Ale nie upijałem się: może czasem wypiłem kieliszek albo dwa i to wszystko. Przeżywałem pierwszą miłość... Poza dziewczyną i fotografią, która była dla mnie wielką pasją, ogromnie interesowałem się również motoryzacją, zwłaszcza motocyklami. W sąsiedniej kamienicy był mechanik, który naprawiał motocykle. Chodziłem do niego i pomagałem w ich czyszczeniu, czasem usmarowałem się potwornie. On rozbierał je na części, a ja
to wszystko myłem. Od niego nauczyłem się składać motocykle i do dziś mechanika motocyklowa czy samochodowa nie jest mi obca. Nawet zacząłem oszczędzać na motocykl, ale jednak był trochę za drogi. Poza tym okazało się, że ten, który chciałem kupić, miał jakąś usterkę. W końcu porzuciłem motoryzację i zacząłem jeszcze więcej fotografować. Ach co to była za przyjemność, fotografowałem swoim aparatem 9x12. Robiłem zdjęcia mamie w stroju żywieckim. Ojca sfotografowałem w domu przy lampie naftowej. Robiłem także zdjęcia braciom, kiedy jeszcze byli mali. Robiłem też różne zdjęcia krajobrazowe: góry, widoczki Żywca.
Wilhelm Brasse – zdjęcie powojenne, fot. z archiwum rodzinnego
W tym czasie interesowałem się też trochę fotografią artystyczną. Zacząłem stosować tzw. technikę gumy.[4] Miałem podręcznik i trochę z tą gumą eksperymentowałem. Guma arabska w połączeniu z żelatyną i dwuchromianem potasu jest światłoczuła. To oznacza, że guma naświetlona jest bardzo czuła na światło – i w tych miejscach, w których smarowałem zdjęcia gumą, farba nie schodziła, a w tych, gdzie nie było tego materiału nienaświetlonego – farba schodziła. Czasami dodawałem także farbę kolorową – niebieską, brązową lub zieloną. Z negatywu wykonywałem wtedy odbitkę – w różnych kolorach. Po naświetleniu wywoływałem w wodzie i następował najpiękniejszy moment – artystyczny efekt, bardzo dodający krajobrazom malowniczości i pewnej tajemnicy. Interesowało mnie to. Obecnie technika ta nie jest już zupełnie stosowana. Wykonywałem też zdjęcia dzieciom. Kiedyś wszystkie zdjęcia dzieci robiło się tak samo. Kładłem więc niemowlaka na białą, baranią lub kozią skórę i fotografowałem naguska. Takich zdjęć było bardzo dużo. Jeśli chodzi o starsze dzieci, to najczęściej przychodziły z matkami w niedzielę. Starałem się zrobić dużą główkę i odpowiednio ustawić światło. Poza tym musiałem dziecko zabawić, by przez chwilę patrzyło w kierunku obiektywu. Pokazywałem jakąś piłkę, ptaszka, czy grzechotkę. Do zdjęć całej sylwetki sadzałem dziecko na koniu bujanym albo stawiałem obok dużego roweru, albo trójkołowego dziecięcego, mieliśmy taki w zakładzie. Pracowałem w Katowicach do 1938 roku. Ten czas był wspaniały.
/WYBUCHA WOJNA/ W 1938 roku skończyłem 21 lat[5] i trafiłem przed komisję wojskową. Dostałem kategorię A z przydziałem do lotnictwa. Powiedziano mi, że na jesień pójdę do wojska. Dlatego właśnie we wrześniu tego samego roku zrezygnowałem z pracy w Katowicach, bo myślałem, że pod koniec września lub w październiku zostanę wcielony do polskiego wojska. W tym czasie wybuchł konflikt między Polską i Czechosłowacją, i Polacy zajęli część Zaolzia. Byłem więc pewny, że mnie zaraz powołają, ale tak się nie stało i pozostałem w Żywcu. W lutym 1939 roku pojechałem do Zakopanego na Zawody Narciarskie FIS. Śniegu nie było, spadł dopiero w dniu, w którym się miały odbywać skoki. Nasz zawodnik nie zdobył pierwszego miejsca. Wygrał austriacki skoczek, czyli wówczas niemiecki, bo to było już po przyłączeniu Austrii do Niemiec. Byłem trochę załamany. Chciałem zmienić coś w swoim życiu. Z Zakopanego napisałem do ciotki, która miała pensjonat w Krynicy, z pytaniem czy mogę przyjechać. Bardzo chętnie się zgodziła, więc od marca 1939 roku mieszkałem w Krynicy i tam pracowałem jako laborant w zakładzie fotograficznym. W nowym domu zdrojowym mieścił się mały zakład fotograficzny. Nie robiło się w nim zdjęć, ale wykonywało odbitki i powiększenia prac amatorskich. Pracowałem tam przeciętnie 5-6 godzin dziennie, miałem więc czas na rozrywki. W Krynicy przebywałem do 26 sierpnia 1939 roku. Czuć było narastającą psychozę wojenną. Teraz byłem już pewny, że mnie wezmą do wojska. Postanowiłem znowu wrócić do Żywca. Zaczął się w moim życiu okres nie wiadomo czego. Czułem, że coś się szykuje i czekałem z niecierpliwością na powołanie do wojska. Dostałem kategorię A i byłem gotowy. Od początku nie podobało mi się w jaki sposób Niemcy zaczęli wszystko traktować. Od razu zrozumiałem, że moje poglądy są zupełnie inne. „Na pierwszym miejscu stoi zniszczenie Polski. [...] Dam propagandowy powód rozpoczęcia działań, wiarygodny czy nie. [...]Przygotowałem na wschodzie moje oddziały «Trupich główek», rozkazując im zabijać bez miłosierdzia i bez litości mężczyzn, kobiety i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy. Tylko w ten sposób zdobędziemy nieodzowną nam przestrzeń życiową [...]Polska będzie wyludniona i skolonizowana przez Niemców.” Źródło: Przemówienie Kanclerza III Rzeszy Adolfa Hitlera[6]
Defilada. Kadr z filmu „Portrecista” Irka Dobrowolskiego Wreszcie dostałem powołanie do 6. Pułku Lotniczego we Lwowie. Miałem się stawić 1 września, więc próbowałem się tam dostać wszelkimi sposobami. Nie dojechałem do Lwowa, tylko do Rawy Ruskiej, gdzie zatrzymały mnie oddziały niemieckie. Zostałem internowany. Transportowali nas całą kolumną pieszo do Jarosławia. Jeszcze wtedy byłem w cywilu. Uciekłem z tego transportu i wróciłem do Żywca. Ojciec miał uprawnienia maszynisty kolejowego i dostał wtedy powołanie do Krakowa, na stację kolejową Bonarka. Potem skierowano go do pociągu pancernego – olbrzymiej maszyny kolejowej osłoniętej płytami stalowymi z co najmniej dwoma wagonami uzbrojonymi po zęby.[7] Przekroczył granicę węgierską i tam został internowany. I tak oto w 1939 roku ojca w domu nie było, a ja byłem najstarszym chłopcem w rodzinie.
Polski pociąg pancerny nr 54 „Groźny” – fot. ze zbiorów A. Jońcy Jak Niemcy zajęli Śląsk i przyłączyli go do Rzeszy, zrobili spis ludności i zarządzili tzw. optowanie. Każdy musiał się opowiedzieć za narodowością polską albo niemiecką. Wcześniej, pod koniec 1939 roku na terenach wcielonych przeprowadzono rejestrację narodowościową ich mieszkańców - policyjny spis ludności (Fingerabdruck, tzw. palcówkę). Mieszkańcy otrzymywali dokument osobisty, w którym zamiast zdjęcia umieszczano odcisk palca. Właściciel dokumentu musiał określić: język używany w domu, narodowość, okres zamieszkania na obszarze włączonym do Niemiec, fakt odbycia służby wojskowej w Wojsku Polskim, wyznanie, stan cywilny, zawód, fakt posiadania gruntu, nieruchomości lub przedsiębiorstwa, także rzemieślniczego. * Notki podane w tekście czcionką tego rodzaju (pomniejszoną) są tekstami autorki, która przygotowała je po konsultacji z pracownikami Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Fingeraabdruck – niemiecki dokument poświadczający przynależność narodową w
okupowanej Polsce (fot. Nowis, 26.12.2006 r.) Ja podałem wtedy, że jestem Polakiem. Urzędnik niemiecki, który oglądał moje papiery, nie chciał ich ode mnie przyjąć i tłumaczył mi, że przecież dziadek był Austriakiem, ojciec był Austriakiem, ja nieźle mówię po niemiecku, więc nie jestem Polakiem. Oddał papiery i nie chciał mi wydać dokumentu z odciskiem palca. Pomyślałem, że będzie mi robił problemy, ale spokojnie czekałem. Po dłuższym czasie jednak mnie puścił. Jeden z braci został ciężko ranny podczas ucieczki na wschód, ale wrócił pod koniec listopada i trzeba było go leczyć. Postanowiłem wtedy chodzić na przemyt na Słowację. Stamtąd przenosiło się żywność: cukier, mąkę, margarynę... Po prostu w ten sposób zarabiałem pieniądze i utrzymywałem rodzinę, a przede wszystkim dawałem na leczenie brata. Przychodziła do niego niewidoma masażystka i masowała mu ranną rękę. I to bratu pomagało. Wyjeżdżałem z Żywca pociągiem do Milówki, czyli jakieś 20 km w stronę Zwardonia. Tam był punkt graniczny. Wysiadałem w Milówce z nartami przerzuconymi przez ramię i szedłem pieszo przez Koniaków, a stamtąd schodziłem na południe przez wieś Zapasieki. To już sama granica. Przechodziłem na słowacką stronę i kupowałem żywność. Słowacy chętnie sprzedawali. Bywało, że zaopatrywałem się w żywność w samych Zapasiekach, bo mieli jej tam pod dostatkiem. A potem z powrotem: jakieś 20 km pieszo, Koniaków, Milówka i pociąg do Żywca. To była mordęga. Niemcy pilnowali granicy i czasem też były kontrole na dworcu kolejowym. Zdarzało się, że nam wszystko zabierano i trzeba było drugi raz iść i od nowa kombinować. Nieraz wracaliśmy goli... W 1939 roku zima była wyjątkowo ciężka: śnieżna i mroźna. Razem z innymi - a był wśród nas między innymi także brat matki, prawie mój rówieśnik Stanisław Kucharski[8] przejeżdżaliśmy tę trasę na nartach. Bardzo dobrze jeździłem na nartach, więc nie miałem problemu, by przejechać z Milówki poprzez Koniaków do granicy. Niemiecka straż graniczna, tzw. Grenzschutz pilnowała tego odcinka, ale miejscowi byli do nas przyjaźnie nastawieni i mówili, kiedy przeszedł patrol i kiedy będzie następny, bo mniej więcej się w tym orientowali. Między kolejnymi patrolami szybko zjeżdżaliśmy przez granicę na dół, do wsi po słowackiej stronie. Tam zaopatrywaliśmy się w to, co było nam potrzebne i wracaliśmy w ten sam sposób. Siedzieliśmy w lesie i czekaliśmy, aż przejdzie niemiecki patrol. Jak już przeszedł i się oddalił, ruszaliśmy
dalej. Musieliśmy podchodzić pod stromą górę, ale już wtedy krył nas las. Od Koniakowa zjeżdżaliśmy ślizgiem jakieś 18 km do Milówki i wsiadaliśmy do pociągu.
Wilhelm Brasse w Katowicach w 1937 roku (fot. z archiwum rodzinnego) W wolnych chwilach słuchałem radia. Co prawda był obowiązek oddawania wszystkich odbiorników, ale ja zakombinowałem - oddałem taki prymitywny aparat, tak zwany kryształkowy, a w domu zostawiłem bardzo dobry radioodbiornik Philipsa, na którym stale słuchałem zagranicznego radia. Wówczas jeszcze nie było BBC po polsku. Audycje w języku polskim nadawano z Tuluzy we Francji. Nawoływano w nich, by wszyscy, którzy mogą, uciekali przez Węgry do Francji i tam, żeby zgłaszali się do polskich oddziałów Co jakiś czas dowiadywaliśmy się, że ten uciekł, temu się udało, a tego już nie ma. Uważałem, że jako młody człowiek, zdrowy, z obowiązkiem służby wojskowej, po prostu muszę udać się na Węgry.
Zaczęliśmy się do tego przygotowywać we czterech: ja, mój brat, brat matki i kolega. Tydzień wcześniej wyruszyło dwóch kolegów. Potem zobaczyliśmy, jak ich pobitych prowadzi gestapo ze Słowacji. Wiedzieliśmy już, że nie jest różowo i postanowiliśmy przyśpieszyć ucieczkę. Wyruszyliśmy do punktu mobilizacyjnego na tydzień przed Wielkanocą 1940 roku. Próbowaliśmy przejść na Słowację przez granicę obok Zwardonia. Udało się. W Zwardoniu dołączył do nas jeszcze jeden ochotnik, właściwie był już w wojsku, ale jakimś cudem dostał się do niewoli. Wtedy na Słowację masowo przedostawali się chętni do polskiego wojska, więc Niemcy zaostrzyli kontrole na granicy. Słowacy, których znaliśmy trochę z poprzednich wycieczek, ostrzegli nas, byśmy na razie nie próbowali się przebijać, bo w pociągach ciągle odbywają się jakieś kontrole i rewizje. Wycofaliśmy się więc na naszą stronę przez granicę z Gubernią[9] w okolicach Suchej Beskidzkiej, a potem przez Maków Podhalański udaliśmy się do Sanoka. Po drodze musieliśmy się zatrzymać. W Tarnowie spotkaliśmy Żydów wysiedlonych z Żywca. Nakarmili nas i przenocowali. Następnego dnia skierowali nas do Sanoka, do znajomej Żydówki, która udzieliła nam wskazówek, jak mamy iść dalej. Przeszliśmy pieszo właściwie całe Bieszczady z Komańczy przez Przełęcz Bukowską i dotarliśmy niedaleko granicy z Węgrami. Węgrzy zajęli wówczas Ruś Zakarpacką[10] i mieliśmy około czterdziesto-, pięćdziesięciokilometrowy odcinek wspólnej granicy. Próbowaliśmy tamtędy przejść, jak się okazało z fatalnym skutkiem, ponieważ wokół były wsie ukraińskie, łemkowskie, a oni sprzyjali wówczas Niemcom, którzy podsycali separatystyczne nastroje Ukraińców, utrzymując ich nadzieje na utworzenie państwa ukraińskiego. Na drugi dzień po Wielkiejnocy chcieliśmy się napić wody. 28 marca 1940 roku weszliśmy do wsi, a tam otoczyło nas dziesięciu, albo dwunastu miejscowych Łemków. Zastraszyli nas kłonicami i kijami, a potem przyszedł ich działacz z myśliwską flintą i zaprowadził aż do Baligrodu. Też przez góry. W Baligrodzie była placówka gestapo. Łemkom powiedziano, że jak przyprowadzą następnych, to dostaną więcej. Wywnioskowałem z tego, że oni dostają pieniądze za doprowadzanie uciekinierów. Była to straszna biedota. Tak sobie tłumaczyłem...
Wilhelm Brasse - zdjęcie przedwojenne (fot. z archiwum rodzinnego) W Baligrodzie mieliśmy wstępne przesłuchanie, ale okazało się, że takich delikwentów jak my było znacznie więcej. Zrewidowano nas. Mieliśmy trochę marek. Ja miałem złoty zegarek i sygnet, który ojciec mi podarował, bym w razie czego mógł go na Węgrzech sprzedać. Wszystko nam zabrano. Ku mojemu zdziwieniu spotkałem tam młodego Niemca, którego pamiętałem z dancingów w Katowicach. Rzucał się wtedy w oczy, bo ubrany był w typowy strój hitlerowski: wysokie buty, krótkie spodnie i białe pończochy. W Baligrodzie był już pracownikiem gestapo, tłumaczem. Chodził w mundurze, bez żadnych dystynkcji, ale mnie poznał. Spytał, dlaczego uciekałem. Opowiedziałem mu krótko, jak było. Moich kolegów wtedy pobito, a mnie nie. Zostałem oszczędzony widocznie dlatego, że mnie poparł. Stamtąd pod strażą przewieziono nas furmanką do więzienia w Sanoku. Był 2 kwietnia 1940 roku. Przez chwilę każdy z nas myślał o tym, żeby zeskoczyć i uciec z furmanki, ale nie było to proste. Niemcy tak nas załadowali, że nie mogliśmy żadnego z nich dotknąć. Leżeliśmy z przodu i nie wolno się nam było poruszyć. Gdyby któryś drgnął, na pewno by go zastrzelili z krótkiego, szybkostrzelnego karabinka. Nie było sensu próbować ucieczki, bo nie było na nią szansy. Potem rozdzielono nas i każdego wsadzono do innej celi. Moja miała numer 27. W więzieniu spędziłem cztery miesiące. Przesłuchiwano mnie. Niemcy wmawiali mi, że byłem prowodyrem całej ucieczki. Nie mieliśmy żadnego prowodyra czy kierownika – tak mówiłem, bo tak się umówiliśmy. Połowa więźniów z mojej celi została postawiona przed sądem wojennym. Otrzymali wyroki. Wszyscy zostali rozstrzelani. Słowo gestapo nie było jeszcze popularne, ale już mniej więcej wiedziałem, co to jest za formacja i czym się zajmuje. Na terenie Żywca, tuż przed moją ucieczką, aresztowano wielu młodych chłopców, między innymi starszego o rok kolegę, byłego podchorążaka Stanisława Sanetra. Przesłuchiwano go i pobito niesłychanie. Wypuszczono na dwa, trzy dni i znowu zamknięto. Opowiedział mi, jak wyglądało przesłuchanie. Bito go tam strasznie, rękoma i kijami. Siedział potem w Sachsenhausen, szczęśliwie uchował się tam całe 5 lat, przeżył wojnę. Również jeden z kolegów, z którymi uciekałem na Węgry był wcześniej zatrzymany w Żywcu przez gestapo i przesłuchiwany, bo ktoś na niego doniósł, że słucha radia i rozpowszechnia usłyszane wiadomości. On też opowiadał o gestapo. Wiedziałem już,
że jest to tajna policja niemiecka i że się z ludźmi nie patyczkuje.
Wilhelm Brasse tuż przed wyjazdem na Węgry (fot. z archiwum rodzinnego) Szedłem na gestapo w Sanoku i strasznie się bałem. Czułem, że jak nas zatrzymali – będzie ciężko. Ojciec, który już wtedy wrócił z internowania, uprzedzał mnie, że jak nas złapią, to o głowę skrócą. Mniej więcej wiedział, czym to pachnie. Ja też wiedziałem, że będą kłopoty, że biją i to mocno, ale nie sądziłem, że aż tak. Podczas przesłuchania w miejscowej jednostce gestapo w Sanoku Niemcy pytali, kto z nas organizował ucieczki na Węgry i szczegółowo chcieli znać, kto za tym stoi. Dostałem takie lanie, że jak szedłem na przesłuchanie, to musiałem portki podtrzymywać, a jak z niego wracałem, to już się same trzymały. Tak byłem opuchnięty. Bił mnie pomocnik gestapowca – mocny, wielki człowiek. Dostałem i pięścią, i żyłą – to rodzaj byczego ogona, wysuszony i odpowiednio uelastyczniony. Wcześniej słyszałem, że wymierzający karę chcieli być dobrzy w tym co robią i wiem, że można było tak opanować fach, że każde uderzenie żyłą przecinało skórę skazańca. Zwykle minimalna kara to było 25 batów. Po przesłuchaniu każdego skuwano kajdankami i odprowadzano w asyście mundurowego na dworzec. Bałem się, że biorą mnie na rozwałkę, więc po niemiecku spytałem strażnika: „Wohin?”[11]. Powiedział, że do Tarnowa. Trochę się uspokoiłem. Przewieziono nas pociągiem do Tarnowa. W tamtejszym więzieniu spędziłem miesiąc. Większość z zatrzymanych nie przyznawała się w trakcie śledztwa do prawdziwego powodu wędrówki po górach, utrzymując, że są „turystami”. Tych, którzy się przyznali rozstrzeliwano na ogół na miejscu. Po niedługim czasie rozstrzelano tam stu pięciu więźniów, z mojej celi dziesięciu. Nie było wśród nich nikogo mi bliskiego, ani nikogo z kim uciekałem na Węgry. Przeważnie to była młodzież, studenci, również zawodowi żołnierze. Na ogół młodzi, wykształceni ludzie: nauczyciele, albo prawnicy, którzy indywidualnie przechodzili zieloną granicę w dowolnie wybranym miejscu. Jeśli owo przejście odbywało się z pomocą lokalnego przewodnika, to zapewne korzystano ze szlaków przemytniczych. Jeden z tych pięknych, młodych ludzi nazywał się Babiński i był synem przedwojennego ambasadora w Paryżu i Amsterdamie. Poznaliśmy się wtedy lepiej, bo siedząc w więzieniu, nie miałem nic do roboty i uczyłem się z nudów języka. A uczył nas właśnie Babiński, ponieważ uczył się w szkołach francuskich i był w tym naprawdę biegły. Był akurat w Polsce w 1939 roku bo przyjechał tylko na lato do
domu, do Warszawy. Miał pecha - akurat wojna go zastała. Próbował uciekać przez Węgry do ojca do Paryża. Został niestety złapany. Rozstrzelano go 5 lipca w 1940 roku. Był też ze mną student matematyki Bakinowski, Czesiu Malczewski z Piotrkowa, adwokat z Warszawy - mecenas Bielnicki, sędzia dr Łazarczyk, przedwojenny komunista Warzyszyn. Osiemdziesiąt procent osób z mojej celi to uciekinierzy, którzy liczyli na to, że dostaną się do wojska. Aresztowano ich w różnych miejscach w okolicach Sanoka, przy granicy. Właściwie prawie wszyscy w tym więzieniu zostali ujęci w drodze na Węgry. Pod koniec mojego pobytu w Tarnowie wywołano dwóch więźniów: niejakiego Adlera i mnie. Stanąłem przed jakimś elegancko ubranym oficerem. Powiedział, że jeżeli podpiszę zgodę na wstąpienie do wojska niemieckiego, zostanę zwolniony i nie pojadę „w transport”. Oni tak to nazywali. Nie mówili dokąd jedziemy, tylko „w transport”. Odmówiłem, bo jakbym mógł spojrzeć w oczy kolegom, gdybym to zrobił. Tamten chłopak też odmówił – miesiąc później już nie żył. Niemcy zaproponowali mi wtedy podpisanie Reichlisty[12], bo uważali, że to naturalne skoro mam niemieckie imię i nazwisko. Podczas przesłuchania powiedziano mi nawet, że jestem Niemcem i przynoszę hańbę narodowi niemieckiemu. A ja im na to, że mój ojciec jest Polakiem, więc ja także. - Wenn dein Vater ist dumm, must du nicht[13] - usłyszałem w odpowiedzi po niemiecku.
Przez myśl mi nie przeszło, że trzeba było podpisać ten cyrograf i mieć święty spokój. Rano 29 sierpnia 1940 roku zaprowadzono nas pod silną strażą do łaźni. Potem czterystu sześćdziesięciu więźniów uformowano w kolumnę i odeskortowano na dworzec kolejowy. Wyruszyliśmy nie wiadomo dokąd... „Pochód wił się wśród ulic jak długi wąż - robił przy tym nieodparte wrażenie gnanego do rzeźni stada. Krzyki żandarmów przycichły, lecz nie ustały. Szliśmy
poważni i przygnębieni. Byli wśród nas miejscowi, tarnowianie - im chyba było najtrudniej.”[14] ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jerzego Bieleckiego[15] „Choć trasa naszego marszu wciąż była pusta... mimo to gdzieniegdzie w oknach dało się dostrzec ukryte za firankami twarze. Spłoszone znikały szybko, aby za chwilę znów się ukazać. To oszołomione terrorem miasto w dwójnasób przeżywało wyjazd tak ogromnego transportu... W pewnym momencie, rzucona niewidzialną ręką, upadła wiązanka czerwonych kwiatów, zdeptana wściekle butem idącego żandarma. Tak żegnał swoich więźniów poczciwy Tarnów: cicho... tajemnie... serdecznie.” ŹRÓDŁO: Relacja Jerzego Bieleckiego[16]
/AUSCHWITZ – POCZĄTKI/
II transport tarnowski, którym przybył do KL Auschwitz Wilhelm Brasse Dojechaliśmy do Oświęcimia 30 sierpnia 1940 roku koło godziny trzeciej, czwartej po południu. Nazwa Oświęcim niewiele mi wtedy jeszcze mówiła. Miałem mgliste pojęcie, co to jest obóz koncentracyjny. Jeszcze nikt, z kim się dotychczas spotkałem, nie wiedział, że taki istnieje na terenie Polski. Mówiono nam, że jedziemy do obozu pracy. Esesmani, którzy nas odprowadzali, dokładnie tak mówili: „Ihr fährt zu arbeiten”.[17] Wśród nas byli nawet prawnicy, którzy twierdzili, że za to co zrobiliśmy, czyli za próbę nielegalnego przekroczenia granicy, zgodnie z kodeksem karnym grozi nam co najwyżej rok, dwa lata pozbawienia wolności. Zawieziono nas nie na dworzec, tylko na boczny tor, który przed wojną prowadził do magazynów wojskowych, na rampie w pobliżu budynku zwanego Monopol. Obiekty, w których w maju 1940 roku zlokalizowano obóz koncentracyjny, powstały w latach 1916-1919. Budowano je jako Stację Emigracyjną dla Robotników Sezonowych Krajowego Biura Pośrednictwa Pracy. Miały one pełnić rolę stacji kwarantanny dla emigrantów z Galicji, zmierzających na emigrację do Ameryki
Północnej lub Południowej. Po zajęciu Zaolzia przez Czechów w styczniu 1919 roku, przebywali w nich uchodźcy z Zaolzia i Śląska. W 1925 roku teren przejęło Wojsko Polskie. W jego koszarach stacjonował II batalion 73 Pułku Piechoty oraz III dywizjon 21 Pułku Artylerii Lekkiej, a od wiosny 1939 roku V dywizjon Artylerii Konnej. Najpóźniej rankiem 1 września pododdziały Wojska Polskiego stacjonujące w Oświęcimiu wyruszyły na front. Po podjęciu przez Niemców decyzji o utworzeniu obozu koncentracyjnego Auschwitz, w budynku Monopolu osadzono pierwszy transport więźniów. Dziedziniec przed budynkiem ogrodzono, w narożnikach ustawiono wieże wartownicze. Wychodziliśmy wśród niesłychanych wrzasków i bicia. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem więźniów w pasiakach. Ktoś powiedział, że to pewnie zbuntowani marynarze, a byli to więźniowie-Niemcy, których kilka miesięcy wcześniej przywieziono z Sachsenhausen. „Trzydziestu przestępców pospolitych Niemców, ubranych w pasiaste ubrania, stanowiło pierwszą załogę Oświęcimia. Byli to więźniowie, w większości wypadków zawodowi mordercy, skazani na dożywotnie więzienie. Ustawy narodowosocjalistyczne skazały ich na wysokie kary, a złagodzenie ich miało nastąpić, jeżeli zgłoszą się na ochotnika do tworzenia nowego lagru w Oświęcimiu, gdzie zakłada się obóz dla polskich bandytów, jak nas wówczas nazywano. Więźniom tym obsługa SSmańska lagrów oświadczyła, że jeżeli na równi z nami będą wykańczali Polaków, to władze darują im ich przewinienia i będą oni zwolnieni, ba nawet przyjęci w szeregi wojska hitlerowskiego.” ŹRÓDŁO: Zeznanie 1 [w:] Oświęcim w systemie RSHA[18] Po pięciu miesiącach w więzieniu przyzwyczaiłem się trochę do krzyków, ale z takimi spotkałem się po raz pierwszy. Byłem przerażony.
Powitanie nowoprzybyłych, Władysław Siwek (PMO—I-1-109) „Zgiełk i jazgot głosów zbliżał się stopniowo. Nareszcie gwałtownie otwarto drzwi naszego wagonu. Oślepiły nas reflektory skierowane we wnętrze. - Alle raus! rrraus! rrraus! [19] - padały wrzaski, a kolby esesmanów spadały na ramiona, plecy i głowy kolegów. Należało szybko znaleźć się na zewnątrz. [...] Zgraja esesmanów biła, kopała i robiła niesamowity wrzask: «zu Fünfe!»[20] Na stojących na skrzydłach piątek, rzucały się psy, szczute przez żołdaków. Oślepieni reflektorami, pchani, bici, kopani, szczuci psami, raptownie znaleźliśmy się w warunkach, w jakich wątpię, by ktoś z nas był kiedykolwiek. Słabsi byli oszołomieni do tego stopnia, że naprawdę tworzyli bezmyślną grupę.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[21]
Przekroczyliśmy bramę, ustawiono nas na placu apelowym i kazano oddać wszystkie rzeczy. Większość z nas nie miała nic, ale niektórym krewni z okolic Tarnowa dali jakieś paczki na drogę. Stojący z boku esesman odezwał się do nas po polsku: Zjedzcie, co macie, bo wam i tak wszystko zabiorą. Pamiętam go – nazywał się Malisch[22] i pochodził z Bielska. Miał rację. Zabierali wszystko. Czasami komuś udało się coś przemycić, ale szczerze mówiąc, nie wiem jak...
KL Auschwitz II-Birkenau, Żydzi podczas procedury przyjęcia skierowani do obozu po selekcji. (fot. SS 1944) „Z odrętwienia wyrwał mnie głos dobitny i silny: - Słuchajcie koledzy, wiemy, że niektórzy z was posiadają dolary miękkie, twarde, a prócz tego brylanty, złoto, srebro, marki, walutę. Macie to wszystko pochowane w ustach, nosie, w uszach, w dupie. Radzę wam – wydajcie to jak najprędzej, bo my mamy sposoby, aby zmusić was do wydania wszystkiego, nawet jeśli się to znajduje w waszych żołądkach lub kiszkach. [...] Każdy z nas podejrzliwie spoglądał na drugiego. Słowa te takie na mnie wywarły wrażenie, że zacząłem przypuszczać, iż istotnie ktoś mógł ukryć przy sobie jakieś kosztowności. Minęła chwila, potem druga, wszyscy stoją nieruchomo i nikt nic nie oddaje. Jedni na drugich patrzą błagalnie i oczami mówią: «Oddaj... oddaj... oddaj...!» Mocno żałowałem, że nie mam nic do oddania. Szukałem po kieszeniach, we wszelkich zgrubieniach ubrania, ale niestety nic nie znalazłem. Nie znaleźli i inni, chociaż wszyscy gorączkowo szukali.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Abrahama Kajzera[23]
„Pozwalano zatrzymać jedynie chusteczkę do nosa, a mężczyznom dodatkowo pasek do spodni, wszelkie pozostałe rzeczy wkładano do papierowych worków i przekazywano do depozytu (Effektenkammer), gdzie miały pozostawać przez cały okres pobytu więźnia w obozie. Oczywiście nie wydawano żadnego pokwitowania, nawet jeśli w depozycie więźnia znajdowały się wartościowe przedmioty ze złota, zegarek, większe kwoty pieniędzy. Następnie więzień otrzymywał karton, na którym był numer obozowy, i zostawał przepędzony do pomieszczenia, gdzie odbywały się dalsze czynności.”[24] Wyczytali mnie z listy transportowej. Wywoływano nazwisko, każdy podchodził, oddawaliśmy ubranie a dostawaliśmy bieliznę i strój więźniarski. Ci, którzy mieli włosy na głowie zostali od razu ostrzyżeni. Potem musieliśmy od razu iść pod prysznic. Tam nas trochę popryskano wodą.
Początki udręki – łaźnia, Władysław Siwek (PMO-I-1-110) „Popędzani gęsiego korytarzami stawaliśmy przed więźniami, którzy niemiłosiernie szarpiąc, pozbawiali nas włosów (ścinanych na produkcję czepków). Na innych taboretach siedzieli więźniowie golący na sucho resztę ludzkich owłosień (przez ten
sam proceder przechodziły niewiasty). ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jana Szembeka[25] „Był to zabieg nieprzyjemny tak ze względu na duży pośpiech, jak i tępe narzędzia, którymi się posługiwano. Wygolone miejsca dezynfekowano przez potarcie ich szmatą zamoczoną w jakimś płynie odkażającym.”[26] „[...] Wygolonych, w grupkach po około 30-tu, wpuszczano pod natrysk, który zraszał dokładnie całość szczupłego pomieszczenia. Wodę, przed którą nie było schronienia, puszczano tak zimną, że śnieg przy niej wydawał się ciepły. Innych, z następnej partii silnie poparzono. Cali mokrzy posuwaliśmy się gęsiego dalej korytarzem w kierunku otwartych w szczycie drzwi. Z bocznych pokoi rzucano w naszym kierunku: koszule, gacie, pasiaste drelichy, drewniaki, mycki, ręcznik.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jana Szembeka[27]
KL Auschwitz II-Birkenau. Grupa Żydów skierowanych do obozu po selekcji (fot. SS. 1944) Po strzyżeniu i myciu dostaliśmy ubrania. Niektórzy wyglądali śmiesznie, bo mieli za małe mundury: chłop olbrzymi, a spodnie poniżej kolan. Czapek jeszcze nie było,
chodziliśmy z gołymi głowami aż do stycznia 1941 roku. W mrozy dostaliśmy nauszniki na sprężynach – takie dwie klapki na uszy. Płaszczy też nie było, ani skarpet. Na początku również buty mieliśmy swoje. Moje były spalone, całe w strzępach, chciałem je wysuszyć i postawiłem za blisko ognia. Dopiero po tygodniu wydano nam buty obozowe: drewniaki obszyte z przodu skórą, a potem drewniane „holendry”, które się okazały całkiem niezłe na zimę. Po raz pierwszy zetknąłem się już wtedy z trupami. Przede wszystkim z widokiem trupów z bliska. Niemcy potrzebowali kilku młodych, silnych i ja się zgłosiłem, choć nie wiedziałem po co. Okazało się, że trzeba było zanieść trupy Żydów z naszego transportu do piwnicy, gdzie były składowane zwłoki. Ponieważ przyjechaliśmy dwa i pół miesiąca po uruchomieniu obozu Niemcy zdążyli już tam urządzić trupiarnie. Ten widok był jednym z pierwszych obrazów-koszmarów... A potem rozdzielono nas na poszczególne bloki, mnie przydzielono do ówczesnego bloku 9.[28] Spędziłem tam kilka pierwszych nocy. Na początku nie można było spać. Brakiem snu męczono wszystkich.
W nocy, Jerzy Potrzebowski (PMO-I-1-71) „[...] Pierwsza noc. Spaliśmy chyba na pierwszym piętrze. Sala była duża, na
podłodze rozsypane wióra, trociny i inne śmieci. Leżeliśmy blisko jeden obok drugiego. W nocy wpadli SS-mani, bili i strzelali w sufit. I ćwiczenia: padnij! powstań! hinlegen! auf! hinlegen! auf! Naokoło kłęby kurzu. Upłynęło dosyć dużo czasu zanim zmęczeni SS-mani odeszli ale jak się za chwilę okazało nie na długo. Gnębili nas tymi wizytami do rana.” ŹRÓDŁO: Relacja Józefa Paczyńskiego[29] „W obozie, podobnie jak w więzieniach, nie było warunków do normalnego snu. [...] Czy można mówić o śnie, który daje odpoczynek i odprężenie, jeżeli: - czuje się głód i pragnienie, - śpi się w ubraniu, które przez cały dzień nasiąkło śniegiem, deszczem lub mgłą, - śpi się w 8 osób na dolnej, środkowej lub górnej koi murowanego baraku, lub nawet później drewnianego baraku w Brzezince, -zimno panuje w bloku, budzi w nocy i zmusza do wędrowania do odległego baraku sanitarnego (określenie grubo przesadzone), -śpi się w powietrzu wypełnionym dymem z kominów krematoriów, -śpi się w takiej odległości od rampy, że słychać każdy przejeżdżający i rozładowywany pociąg z ludźmi.” [30] ŹRÓDŁO: Relacja Zofii Pohoreckiej[31]
Karta personalna więźnia Kazimierza Andrysika, aresztowanego w związku z podejrzeniem o udział w ruchu oporu Potem więźniowie-pisarze spisywali nasze personalia na podstawie listy dostarczonej przez Niemców. „Teczki zawierały kwestionariusz osobowy więźnia oraz inne akta, jak np. rozkaz uwięzienia ochronnego, potwierdzenie przeniesienia więźnia z więzienia do obozu (Überführungsvordruck). Do teczek wprowadzano aktualne informacje o karaniu więźnia, przeniesieniach do innych bloków, pobycie w szpitalu więźniarskim itp. Ponadto załączano tam kopie korespondencji prowadzonej w odniesieniu do danego więźnia. Dostęp do teczek – zawierających także poufne informacje, np. o stanie prowadzonego śledztwa czy też adnotacje typu «Rückkehr unerwünscht» (powrót niepożądany) itp. - posiadali jedynie esesmani i nieliczni więźniowie zatrudnieni tam jako pisarze.”[32] Dostałem numer obozowy 3444. Wtedy nie było jeszcze tatuaży. Dostawało się numery na kartce i koniec. Ja nosiłem swój w kieszonce na piersi. Tatuowanie więźniów zostało wprowadzone dopiero wczesną wiosną 1943 roku. „KL Auschwitz był jedynym, w którym wprowadzono tatuaż do oznakowania
więźniów. W innych obozach więźniowie (np. w KL Mauthausen) nosili małe blaszki z wygrawerowanym numerem, przymocowane do nadgarstka drutem, łańcuszkiem lub sznurkiem.
Bluza więźniarska. Dział Zbiorów PMA-B W Auschwitz poza tatuażem numer musiał być naszyty obok trójkąta oznaczającego kategorię więźnia, na bluzie na wysokości lewej piersi oraz na lewej nogawce spodni na wysokości uda, poniżej kieszeni. Przyczyną wprowadzenia tatuażu w KL Auschwitz była bardzo duża śmiertelność wśród więźniów, wynosząca niekiedy po kilkaset osób dziennie. [...] W obozowym szpitalu [...] zaczęto chorym wpisywać numer obozowy ołówkiem kopiowym na piersi. Podobnie postępowano w przypadku likwidowania więźniów przez ich rozstrzelanie. [...] Po raz pierwszy [...] tatuowano przy użyciu specjalnego metalowego stempla, do którego wkładano wymienne cyfry, sporządzone z igieł o długości około 1 cm. Przyrząd ten – przez uderzenie nim w górną część lewej piersi – pozwalał na wytatuowanie od razu całego numeru. Następnie w krwawiące ranki wcierano tusz. [...] Ponieważ stosowanie metalowego stempla okazało się niepraktyczne, wprowadzono tatuowanie przy użyciu pojedynczych igieł [...] Zmieniono także miejsce na przedramię lewej ręki.”[33] Powiedziano nam, że nie mamy już nazwisk, tylko jesteśmy numerami. Nie jesteśmy osobami tylko więźniami. Ówczesny Lagerführer Fritzsch[34] w randze porucznika wygłosił krótkie przemówienie: - Wy, polscy legioniści... - wiedział, że to transport uciekinierów do wojska znajdujecie się teraz w obozie koncentracyjnym Oświęcim i stąd nie ma innego wyjścia niż przez komin. Dodał, że najdłużej żyje się tu trzy miesiące i że każdy musi ściśle podporządkowywać się wszystkim poleceniom esesmanów oraz kapo, a jakiekolwiek nieposłuszeństwo będzie natychmiast karane śmiercią. Tłumaczył go hrabia Baworowski[35].
Słuchałem tego przemówienia i pomyślałem, że może Fritzsch kłamie, że może nas tylko straszy... „Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć nie dłużej niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące.” ŹRÓDŁO: Relacja Wiesława Kielara[36] „Nawet nie słuchałem tych słów z niedowierzaniem. Kto mógł pomyśleć, że w XX wieku w środku Europy Niemcy, taki zacny naród, stworzy fabrykę śmierci. Myślałem, że przecież nie popełniłem żadnego poważnego przewinienia, żeby stracić życie.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Paczyńskiego[37] Potem zastanawiałem się, jak można być tylko numerem i niczym więcej. I zrozumiałem, że tak widocznie tutaj jest.
KL Auschwitz I. Pierwsze krematorium. „W r. 1940 [Fritzsch] przybył do Oświęcimia jako pierwszy naczelnik obozu. Chociaż Fritzsch już od siedmiu przeszło lat miał do czynienia z obozami koncentracyjnymi, jednak nie zdawał sobie sprawy z najistotniejszych zagadnień. Mimo że uważał się za dostatecznie doświadczonego we wszystkich sprawach dotyczących obozów koncentracyjnych, starzy przestępcy zawodowi opanowali go po upływie ośmiu dni. Fritzsch był ograniczony, ale bardzo uparty i skory do kłótni. We wszystkim musiał mieć rację. Szczególnie lubił grać rolę zwierzchnika. To, że w Oświęcimiu był zastępcą komendanta, wprawiało go w szczególną dumę.[...] Terroru, który Fritzsch świadomie przygotował i zaczął stosować, Oświęcim nigdy się nie pozbył. Przechodził w spadku z jednego raportowego na drugiego, z kierownika bloku na kierownika bloku, z kapo na kapo itd.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa z listopada 1946r.[38] Następnego dnia cały nasz transport wypędzono na plac apelowy i zarządzono ćwiczenia gimnastyczne: przysiady, skakanie, żabki, bieganie w kółko. Ćwiczyliśmy przez dziesięć dni.
KL Auschwitz I. Bloki Schutzhaftlagerweiterung, w których po wyzwoleniu obozu odnaleziono różne przedmioty odebrane deportowanym.
KL Auschwitz I. Fragment głównej ulicy obozowej, z lewej blok nr 22 i 23 (fot. S. Łuczko, maj 1945r.). „Padały typowe rozkazy: rollen! (tarzać się po ziemi, w kurzu, w błocie, w śniegu), tanzen!, drehen! (wirować z uniesionymi rękami!), hüpfen!, federn! (skakać żabką!, sprężynować w przysiadzie!), nieder!, auf!, hinlegen!, aufstehn!, (padnij, powstań!), kniebeugen! (kucać z rękami założonymi na tyle głowy!). Również aż do omdlenia kazano wykonywać entengang (kaczy chód), bäremgang (niedźwiedzi chód) itp. Był to charakterystyczny w obozie sport lub gimnastyka w rozumieniu esesmanów. Utarły się też polskie lub bardziej spolszczone nazwy i określenia: żabka, czyli hipfowanie lub hipkanie, taniec np. indiański, robienie sportu, robić sport (z niem. Sport machen)”.[39] „Ćwiczenia prowadzono w sposób systematyczny, niemal codziennie. Na przykład esesman zwany «Fajeczką», który szczególnie lubił tę formę dręczenia i wykańczania więźniów, prowadził ćwiczenia codziennie (w okresie tzw. kwarantanny pierwszego transportu) w godzinach od 6 do 13, a potem od 14 do 19.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Czesława Jaszczyńskiego[40] „Dużą „wprawę” w prowadzeniu ćwiczeń posiadał SS-Uscha Plagge. Oświadczył
nam, że nie będzie sobie strzępił języka na wydawanie rozkazów – dlatego mieliśmy ćwiczyć na sygnały wydawane gwizdkiem.” ŹRÓDŁO: Relacja Adama Jurkiewicza[41] „Szczególnie okrutny «sport» egzekwował w obozie Rapportführer Kurpanek, uchodzący za jednego z najlepszych strzelców. Spośród więźniów wybierał głównie Żydów, ustawiał ich w odległości kilkudziesięciu metrów, a na ich głowach stawiał jakieś drobne przedmioty, do których strzelał z karabinu. Przeważnie trafiał, ale zdarzały się tragiczne «pudła». Ci, którzy uszli z życiem z takich «zawodów strzeleckich», przez długi czas nie mogli wrócić do równowagi psychicznej, a zwykle przez pierwsze godziny byli «kompletnie zaszokowani z samego strachu…».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Czesława Gaszyńskiego[42] Uczono nas śpiewać po niemiecku, czasami jakiejś pogodnej piosenki jak o wiewiórce - „Czarno-brązowa jest moja dziewczyna, czarno-brązowa jest wiewiórka”, ale przede wszystkim „Im Lager Auschwitz war ich zwar”: „Im Lager Auschwitz war ich zwar – holaria – holario So manchen Monat, Tag und Jahr – holaria – holario. Doch denk ich frohgemut und gern An meine Lieben in der Fern. An jeden Morgen in der Früh – holaria – holario Beginnt des Tages Last und Müh – holaria – holario Ob Arbeitsdienst, ob Sport uns zwingt Doch stets ein frohes Lied erklingt. Doch auch für uns kommt mal die Zeit – holaria – holario Wo aus der Schutzhaft wir befreit – holaria – holario Dann werden froh wir heimwärts ziehen Ganz gleich ob’s schneit, ob Rosen blühen.”[43] Dwukrotnie zdarzyło się, że ówczesny Lagerführer - Fritzsch - rozkazał, by cały obóz śpiewał. Niestety jego zdaniem źle śpiewaliśmy. Za karę nie dostaliśmy jedzenia. Wszyscy. „…nikomu by się nie śniło, że śpiew może być stosowany jako tortura, a tak jednak było (…). Nie był to właściwie śpiew, ale raczej nieludzki ryk czy wycie maltretowanych ludzi, którzy zmęczeni cielesnymi ćwiczeniami musieli równocześnie drzeć się w niebogłosy (…). Pieśni śpiewane były oczywiście po niemiecku i przez większość niezrozumiałe…” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Artura Krzetuskiego[44] „Wielu nie znało niemieckiego, trudno więc było zapamiętać słowa, których
znaczenia nie rozumiało się. Toteż śpiew nie zawsze się kleił. Z dala wyglądało, że wszyscy śpiewają, każdy bowiem otwierał usta, a najszerzej ci, którzy słów nie znali [...] - Im Lager Auschwitz war ich zwar[45] - darłem się głośno, bo tyle umiałem – Ojla rija, ojla rio – tu chór potężniał, a Dziunio dawał sobie upust, przekręcając refren na «skur-wy-sy-ny, skur-wy-sy-ny».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[46]
KL Auschwitz II-Birkenau. Wnętrze obozowej latryny w baraku drewnianym na odcinku BIIb. Stan sprzed 1954r. (fot. T. Kinowski) Uczono nas także różnych formułek i przepisów obozowych, między innymi prośby o zezwolenie na wyjście do ustępu, czy o zezwolenie na przejście obok esesmana. Gdy więzień zamierzał przejść przez drzwi, w których stał esesman, musiał najpierw zatrzymać się trzy kroki przed nim, zdjąć czapkę i wymówić formułkę: „Bitte um Erlaubnis zu durchgehen[47]„. I wtedy esesman łaskawie pozwalał, albo nie. Jeśli nie, trzeba było czekać. Gdy więzień chciał pójść do ustępu, musiał prosić kapo czy innego zwierzchnika o zgodę, wymawiając odpowiednią formułkę. Jak nie potrafił, dostawał
najnormalniej w świecie w pysk. Tak samo, gdy wymówił ją niewyraźnie. W końcu trudno wymagać od kogoś, kto w ogóle nie znał słowa po niemiecku, by od razu nauczył się takiej formułki. Tym bardziej że czasami wypowiadanie formułki wiązało się z jednoczesnym wykonywaniem innych obowiązkowych czynności. Jak było na przykład ze zwykłą formułką Mützen ab! Z tym był częsty problem... „Sztuka ta obejmuje cztery kolejne stadia, mimo, że komendy są tylko dwie: 1. Mützen ab! 2. Mützen auf! Czyli: Czapki zdjąć! Czapki włożyć! Ale każda z tych komend rozbita jest na dwa oddzielne tempa, stąd owe cztery stadia i związany z nimi ścisły, nieubłagalny protokół: Mützen…! – prawe ręce unoszą się ku czapkom i czekają w bezruchu… …ab! – ręce zdzierają czapki z głowy i jednoczesnym, głośnym trzaskiem, jak z bicza strzelił, obijają się o prawe udo… Mützen…! – ręce unoszą czapki do góry, niezdarnie wsuwają je na głowę i znów czekają… …auf! – ręce opadają, ale już bez czapek, dłonie obijają się o prawe udo z takim samym jednoczesnym i jak najgłośniejszym trzaskiem. Dopiero wtedy można swobodnie ułożyć sobie czapkę na głowie, aby być gotowym do powtórzenia rytuału. Wypróbujcie go na kilku setkach steranych, zgłodniałych, spragnionych, ledwo trzymających się na nogach istot ludzkich, a może zdołacie sobie wyobrazić, ile czasu trzeba, aby się tej sztuki nauczyć, a właściwie nie douczyć.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Szymona Laksa[48] Myślę, że moje przeżycie zawdzięczam aż w pięćdziesięciu procentach temu, że potrafiłem wysłowić się po niemiecku i od samego początku pobytu w obozie starałem się nawet z kapo rozmawiać po niemiecku, choć jeszcze wtedy był to łamany niemiecki. Z esesmanami musieliśmy rozmawiać po niemiecku. Mieliśmy taki rozkaz, po prostu. Naturalnie ci, którzy mieli trudności ze śpiewem, dostawali dodatkowe lanie. Jeśli ktoś nie znał regulaminu, albo nie umiał wypowiedzieć formułki przewidzianej w konkretnym przypadku, bito go po twarzy, okładano pięścią, albo dostawał kopniaka. Taka była procedura. „W tych warunkach izolacja językowa mogła być wyrokiem śmierci. Z tego powodu zmarli wszyscy Włosi. Już w pierwszych dniach okazało się, że nie rozumieją rozkazów, a to było niedopuszczalne, tego się nie tolerowało. Nie rozumieli poleceń i
nie umieli tego powiedzieć, nie byli rozumiani. Oni słyszeli tylko jakieś krzyki, bo Niemcy, żołnierze niemieccy zawsze krzyczą…” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Primo Levi[49] Bardzo poważne problemy mieli więźniowie z odliczaniem. Do apelu stawała grupa, powiedzmy, czterystu ludzi. Formowano po dziesięć rzędów, ale nikt nie chciał być w pierwszym, bo często więźniowie nie umieli odliczać do czterdziestu. Niscy pchali się do środka, żeby nie stać na przodzie, a z kolei, jeśli w pierwszym rzędzie stanął wysoki, dostawał lanie od esesmana, bo powinien być z tyłu. Więc podczas ustawiania się była niesłychana kotłowanina. Zresztą z tyłu też nikt nie chciał stawać, bo tam można było zarobić kopniaki od esesmana. Potem więźniowie już się wycwanili i, na przykład, ten, kto się nauczył mówić „osiemnaście” stawał w konkretnym miejscu i meldował: „achtzehn”, a ten za nim umiał powiedzieć „dziewiętnaście” i stawał tak, żeby trafić w ten numer. Jeśli ktoś nie znał regulaminu, albo nie umiał wypowiedzieć formułki, przewidzianej w konkretnym przypadku, od razu dostawał lanie. Bito go po twarzy, okładano pięścią, albo dostawał kopniaka. Taka była procedura. Niemcy wiecznie nas liczyli i jeżeli coś się nie zgadzało, przetrzymywali nas na apelach. Wtedy bili, trącali, kopali i musztrowali nas jak zwykle. „Czy może być coś prostszego, niż ustawić się po pięciu, zu fünfen? Wydaje się to dziecinną zabawką, ale rzeczywistość temu zaprzecza. Razy, którymi nas tak hojnie obdarzają, jeszcze bardziej utrudniają zadanie. Nie wiadomo dlaczego, raptem w poprzednim rzędzie jest tylko czterech, trzeba tę «dziurę» czym prędzej zatkać, musi to zrobić ktoś z następnego rzędu. Ale kto? Rzuca się dwu naraz. Zamiast przepisowej piątki mamy przed sobą sześciu, a za nimi znów czterech. Zabawa ta trwa z dobrą godzinę. Zaczyna się powoli rozwidniać. Nikt nie wie, która godzina. Trzecia? Czwarta? Mży lekki deszczyk.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Szymona Laksa[50] „Władze szły gdzieś pod dach, rzekomo robić zwykły rachunek - nas wykańczał chłód, deszcz, czy też śnieg i ten przymus stania w miejscu bez ruchu. Trzeba się było bronić całym organizmem, naprężać mięśnie i zwalniać, a przez to wytworzyć trochę ciepła do ratowania życia.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[51]
Za każdego uciekiniera karano więźniów wielogodzinnymi apelami. Mnie na początku też. Później, gdy robiłem już zdjęcia, miałem lepiej niż inni, bo nie zawsze musiałem jak oni stać na chłodzie i deszczu. „Z racji potrzeby pracy w komandzie często i do godzin wieczornych, zwolnieni byliśmy z obowiązku uczestniczenia w wieczornym apelu. Apel ten dokonywany był bezpośrednio u nas w komandzie, gdzie SS-man odbierał raport o stanie komanda podawany przez kapo Tadka. Jedynie apele poranne odbywaliśmy wraz z pozostałymi mieszkańcami bloku, ale te nie trwały długo, gdyż braki więźniów wynikały zawsze przy apelu wieczornym, jako że większość ucieczek organizowana była w czasie pracy na terenie objętym wielkim łańcuchem posterunków.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[52]E*
I w czasie apelów i w bloku – znęcano się nad nami i za byle głupstwa srogo nas karano.
Kozioł, na którym wykonywano karę chłosty, wynoszącą oficjalnie do 25 uderzeń, a w rzeczywistości nawet do 70. (fot. S. Kolowca, 1945r.) Karę chłosty wykonywano czasami na goły tyłek. Skóra pękała, a jak więzień przeżył, często miewał pośladki mocno pokiereszowane. U jednego z kolegów pupa przypominała nacięciami i zrostami kalafiora. Tak też zresztą na niego mówiono.
Kara chłosty, Władysław Siwek (PMO-I-1-92) Bardzo nieprzyjemna była także kara słupka, która polegała na tym, że więźnia podwieszano za wykręcone w tył ręce, a potem podciągano do góry. „Była to kara niesłychanie bolesna, w czasie której więźniowie z bólu tracili przytomność. Była ona również bardzo niebezpieczna ze względu na następstwa, jakie za sobą często pociągała. Na skutek długotrwałego wiszenia na słupku zrywały się ścięgna ramion, w wyniku czego więzień przestawał władać rękami i jako niezdolny do pracy padał ofiarą selekcji.”[53]
KL Auschwitz I, blok nr 11. otwory wentylacyjne o rozmiarach 5 x 5 cm. (fot. T. Kinowski, 1954r.) Czasami karano rozkazując „Stehbunker” – czyli bunkier stojący. Więzień stał wtedy przez całą noc, nie miał możliwości położenia się, a nawet siedzenia. „Cele do stania, będące zarazem ciemnicami, utworzono w celi 22, dzieląc ją ściankami działowymi na cztery pomieszczenia, każde z nich o powierzchni niespełna 1m2. Kierowano tam po czterech więźniów, na okres kilku, niekiedy kilkunastu nocy. Do cel tych więźniowie musieli wpełzać przez niewielkie otwory nad podłogą zamykane kratą i drzwiczkami z desek. Jedynym źródłem dopływu powietrza do każdej z cel był otwór 5x5 cm, zakryty od zewnątrz podziurawioną jak sito metalową osłoną. Przebywający w tych celach więźniowie pozbawieni byli dostatecznej ilości tlenu i tym samym narażeni na uduszenie.”[54] Rano więzień normalnie musiał iść do pracy. Wspomina o tym mój dobry kolega Wiesław Kielar[55]. To był cwaniak i spryciarz, ale bardzo koleżeński i miło go wspominam. Kielar karany był w ten sposób kilka razy i... przeżył. „[...] włożyłem ciepłą bieliznę «kanadyjską», plecy zabezpieczyłem papierowym workiem po cemencie, na to wdziałem dwie koszule, nogi owinąłem papierowymi bandażami. Stopy odziane w wełniane skarpety owinąłem dodatkowo onucami i
dopiero włożyłem pasiak, nie zapominając wciągnąć dwóch swetrów i szalika. Zamiast skórzanych butów nałożyłem na nogi o wiele za duże drewniaki. Tak ubrany wyglądałem potężnie. Odpowiednio do wyglądu poruszałem się niezgrabnie wzbudzając tym ogólną wesołość wśród kolegów obserwujących moje przygotowania. Sprawdziłem jeszcze zawartość swoich kieszeni: papierosy, zapałki, kawałek chleba z margaryną, świeczka. [...] [56] ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[57] Późnym latem 1940 roku pracowałem przy zewnętrznym obsypywaniu ziemią luźno stojącego budynku. Boczne ściany obsypywaliśmy ziemią, tworząc istniejący do dziś wał ziemny. Pracowało nas przy tym około 150 więźniów, w większości z transportu, którym ja przybyłem. Byliśmy przekonani, że obsypujemy ziemią budynek piekarni. Okazało się, że było to pierwsze krematorium. [58] Następnych pierwszych kilka tygodni w obozie spędziłem w stolarni, w bloku 9. Zgłosiłem się, bo pomyślałem, że może da się tam coś skombinować. Najpierw znowu trzeba było przenieść trupy sześciu czy ośmiu zamordowanych. Leżeli nadzy. Byli strasznie skopani, zwłaszcza jeden był tak skopany w okolicach członka, że to było wprost niewyobrażalne. Mieli popuchnięte głowy, albo twarze zmasakrowane od uderzeń. Zrobiło to na mnie strasznie przygnębiające wrażenie... Niektórzy więźniowie załamywali się od razu. Ale wielu z nas, zwłaszcza młodych, mówiło, że na złość będzie się jakoś trzymać. Część więźniów przebywała w Oświęcimiu już prawie trzy miesiące, więc się pocieszaliśmy, że może i nam się uda. Najważniejsze było to, żeby dostać się do jakiejś pracy.
/„ARBEIT MACHT FREI”/ Kiedy przybyłem do obozu, był straszliwy harmider, prowadzono nas wśród krzyków i bicia i właściwie nie zwróciłem wtedy uwagi na napis „Arbeit macht frei”. Zauważyłem go następnego dnia i wydał mi się po prostu śmieszny. Jak możliwa jest taka obłuda? – myślałem. Przecież my tu wcale nie pracujemy, tylko jesteśmy katowani i mordowani. W pierwszych dniach o pracy w ogóle nie było mowy. Były tylko ćwiczenia, bez przerwy biegi i krzyki kapo.
KL Auschwitz I. Brama główna „Arbeit macht frei” (fot. S. Łuczko, wiosna 1945) Arbeit macht frei, czyli praca czyni wolnym jest to parafraza cytatu z Ewangelii św. Jana (J8, 32) – prawda was wyzwoli, rozpowszechniona w tradycji protestanckiej. Hasło to zyskało popularność w niemieckich kręgach nacjonalistycznych. Potem było używane przez nazistowską propagandę w latach 30 XX wieku w programach zwalczania bezrobocia. Na rozkaz SS-Obergruppenführera Theodora Eicke współtwórcy systemu niemieckich obozów koncentracyjnych zostało wykorzystane przy bramach wejściowych do niektórych z nich – Auschwitz, Dachau, Gross-Rosen, Sachsenhausen, Theresienstadt. Nie we wszystkich obozach wykorzystane było to hasło, przykładowo na bramie KL Buchenwald znajdował się napis: Jedem das seine -
każdemu, co mu się należy. „Napisali «praca czyni wolnym», chociaż na własnej skórze przekonaliśmy się, że praca w Auschwitz była jedynie metodą uśmiercania więźniów. Szybko więc ułożyliśmy takie powiedzonko «Arbeit macht frei durch den Schornstein», czyli «praca czyni wolnym [do wyjścia] przez komin».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Kazimierza Albina[59] „Wchodziłem przez bramę do obozu. Tak, teraz rozumiałem napis na bramie: «Arbeit macht frei!» O tak, rzeczywiście... praca czyni wolnym... wyzwala z obozu... ze świadomości, jak to przeżywałem przed chwilą. Wyzwala ducha z ciała, kierując to ciało do krematorium... ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[60]
Napis „Arbeit macht frei” wykuł mój kolega Polak - Jan Liwacz[61]. Spotykałem się z nim dosyć często, szczególnie w późniejszym okresie obozowym. Zachodziłem na blok, na którym on mieszkał – to był blok 23a. Chodziłem tam głównie do kolegi Józefa Szajny[62], z którym blisko się przyjaźniłem.
Liwacz pracował wtedy w bardzo dobrym komandzie, gdzie byli sami artyści malarze, rzeźbiarze... „Jedną z pierwszych prac jaką wykonaliśmy, było przygotowanie bramy z napisem «Arbeit macht frei». Kapo Schlosserei Kurt Müller nakreślił na ziemi żądany kształt. Po wygięciu rurek i wycięciu liter spawem punktowym umocowano napis przy rurkach. Przy montażu bramy zatrudniona była cała ówczesna ślusarnia.” ŹRÓDŁO: Relacja Artura Krzetuskiego[63]
KL Auschwitz I. Brama główna „Arbeit macht frei” (fot. S. Łuczko, wiosna 1945) Liwacz był bardzo zdolny i pracował jako kowal-artysta zupełnie odrębnie dla komendanta i wyższych oficerów. Miał niesłychane umiejętności. Czytałem piękną o nim historię... „[...] była w tej grupie jakaś kobieta. Ktoś poinformował ją, że umiem zimnym żelazem rozpalić papierosa. Poprosiła, abym to zademonstrował. Powiedziałem, że nie mam papierosa. Gdy podawała mi papierosy w papierośnicy, przeprosiłem, że bez zgody przełożonych nie mogę niczego przyjąć. Gdy Lagerführer dał mi przyzwolenie,
przeprosiłem, że nie mogę wziąć, bo mam brudne ręce i powalałbym dalsze papierosy. Kobieta ta wyjęła papierosa z etui i wsadziła mi go do ust. Pręt żelaza rozgrzałem, uderzając w niego młotkiem. Od pręta zapaliłem papierosa. Wówczas kobieta ta powiedziała «Jednak ci Polacy to nie głupi naród». Bardzo przypadła mi do serca jej uwaga, lecz nie mogłem z tego powodu okazać radości, bo byłaby ona źle przyjęta przez towarzyszących jej SS-manów.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Liwacza[64] Liwacz wykonywał lampiony, lampy ozdobne, kinkiety. „Pierwszy żyrandol jaki wykonałem, to był duży żyrandol 6-kątny. Elementem tego żyrandola były jelenie rogi splecione ze sobą, a na tych rogach zamontowane były lampy. Drugim żyrandolem dużym był ten, który składał się z 6 orłów hitlerowskich splecionych (związanych) ze sobą. Każdy orzeł trzymał w dziobie ozdobną lampkę. To był pokaźny i ładny żyrandol. [...] Dla komendanta Hössa wykonywałem komplet składający się ze stolika do brydża, popielniczki, przyrządu do obcinania cygar, lampy stojącej itp. Zdobiłem wycięte z blachy napisy względnie poszczególne litery do napisów. Robiłem też symboliczne znaki czy ozdoby jak na przykład zachowane na budynku dawnego SS-Revier (gdzie była mała kantyna) postacie siedzące na beczce piwa (Fassreiter). [...] ŹRÓDŁO: Relacja Jana Liwacza[65] Janek Liwacz zrobił też ponoć samolocik dla syna Hössa[66]. Słyszałem, że to było prawdziwe dzieło.[67] „Z komanda Lederfabrik pamiętam również więźnia Liwacza, który zaprojektował i wykonał dla dzieci Hössa metalowy samolot–zabawkę zsuwający się na pręcie. Był to takiej wielkości samolot, w którym mieściło się dziecko. Zabawka ta znajdowała się w ogrodzie komendanta.” ŹRÓDŁO: Relacja Wiktora Pasikowskiego[68] „[...] z kolegą Weszkiem, stolarzem z zawodu, zrobiliśmy dla dzieci Hössa samolot o rozpiętości skrzydeł około 4 metrów, latający jak karuzela, napędzany silnikiem elektrycznym. Razem z kołodziejami wykonaliśmy dwa wozy, wyglądające identycznie jak samochody, do zaprzęgu w jednego konia, bardzo pięknie zrobione. Jednym jeździł Höss, a drugi wysłano do Berlina dla
Himmlera.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jana Liwacza[69]
Hans-Jürgen Höss i jego samolot, zdjęcie zrobiony przez więźnia Auschwitz. (fot. Reiner Höss & IFZ Munich) Nawet jeżeli Liwacz robił takie rzeczy jak samolocik dla syna Hössa to jestem pewien, że to jego przypodobanie się Niemcom nigdy nie wychodziło poza kręgi uczciwości. Tego jestem pewien. Wiem też, że Liwaczowi tak i mnie podsuwano kilka razy listę. „[...] zjawił się w Schlösserei[70] Höss i pyta, co zrobiłbym, gdybym został zwolniony. Wyjaśniłem, że powróciłbym zaraz do domu. Zapytał mnie dalej, czy nie uważam za możliwe, abym po zwolnieniu tu został, sprowadził rodzinę i pracował. Powiedziałem wówczas mniej więcej tak, że wystarczy że ja tu jestem. Oczywiście nie zostałem nigdy zwolniony.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Liwacza[71]
/NAJWAŻNIEJSZE BYŁO DOBRE KOMANDO / Szansę na przetrwanie miał ten, kto w miarę szybko dowiedział się od innych, albo sam zrozumiał, że przeżyć może ten kto dostanie się do dobrego komanda. „Żeby zdobyć jakąś funkcję w bloku lub otrzymać zajęcie „pod dachem” trzeba było kupić to sobie za żywność, papierosy lub mieć wpływowych kolegów, którzy przez protekcję uzyskali lepsze zajęcie.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jana Dziopka[72] „W tych warunkach pewne szanse ratowania życia stwarzała praca, w którymś z warsztatów budowlanych zorganizowanych wkrótce po założeniu obozu. Były to warsztaty: ślusarski, stolarski, instalacyjny, malarski, szklarski, ciesielski, elektryczny, dekarski, wodno-kanalizacyjny i betoniarski. [...] Praca w warsztatach uchodziła za uprzywilejowaną, gdyż z reguły była wykonywana «pod dachem» [...]”[73] „Praca – zjawisko w obozie powszechne, udręczające, groźne – miała też swój refleks językowy. Zwykle była to schwerarbeit – praca ciężka, czasem karna, od której odróżniano pracę lekką (leichtarbeit), stałą, pod dachem – przedmiot marzeń więźniów chcących przeżyć. Praca na aussen, na aussenach, w aussennkomandach lub auskomandach, tj. w grupach wychodzących poza druty, poza małą postenkietę, umożliwiała niekiedy tajny kontakt z ludźmi spoza obozu. Aussenarbeiterzy mogli łatwiej zdobyć coś do jedzenia, toteż trudno było – jak mówiono – o posadę lub etat w takich komandach. Wszędzie rozpowszechniała się wśród więźniów sekretna zasada pracy oczami i uszami (augenarbeit), tj. bystrej obserwacji wokół siebie i pozorowaniu pracy, aby postowie, kapowie, vorarbeiterzy i inni poganiacze nie dostrzegli symulacji.” [74] Ja zaliczyłem kilka komand. Na samym początku skierowano mnie do budowy drogi w fatalnym komando, wrogowi bym nie życzył... To była praca przy bezustannym krzyku i biciu. Mój pierwszy kapo miał zielony trójkąt, czyli był zawodowym przestępcą. Nazywał się Teresiak[75] i pochodził z Drezna.
Przy pracy tak bił, że w pierwszym dniu zabił styliskiem łopaty sześciu więźniów. Następnego dnia nasz nadzorca tylko stwierdził, że jest sześciu zabitych, i w ogóle nie zainteresowało go, co się z nimi stało. O nic nie zapytał i tylko przyjął do wiadomości, że są zabici. Na tym koniec. Byłem zdumiony i przerażony takim podejściem, nie mogłem pojąć, że nikogo nie obchodzi to, co się stało z tymi ludźmi. Potem skierowano mnie do pracy w Planierungskommando przy budowie fundamentów pod przyszłe stajnie, obór dla krów oraz garaży. Było nas około stu dwudziestu osób i przygotowywaliśmy fundamenty pod budynki, które stoją do dzisiaj.
KL Auschwitz II-Birkenau. Więźniowie przy kopaniu rowu odwadniającego. (fot. SS, D. Kamann) A potem pracowałem po 2 czy 3 dni kolejno przy rozbiórce domu, rozładunku koksu, noszeniu belek, zrywaniu dachu albo podłogi, burzeniu ścian kilofem. To była bardzo ciężka praca. Niewygodnie nabierało się na łopatę, musieliśmy pomagać sobie rękoma i całą skórę z dłoni mieliśmy pozdzieraną. Ciągle byłem spychany do najcięższej pracy, bo lepsze stanowiska były już zajęte. Uciekłem z tego ciężkiego komanda. Wtedy jeden kapo, ordynarny rudzielec i zwyrodnialec, odnalazł mnie, sprał po pysku i skopał. Musiałem iść do pracy, ale na drugi dzień znowu uciekłem. Dowiedziałem się, że do jednego z komand poszukiwani są ludzie – jeden pisarz mówił, że do łatwej i lekkiej pracy, z dodatkowym wyżywieniem. Razem z kilkoma kolegami zgłosiliśmy się natychmiast. Jak się okazało praca znowu polegała na przewożeniu trupów. Wkładaliśmy na nieduży wózek osiem albo dziesięć zwłok, zazwyczaj z bloku 28, czyli ze szpitala. Przez cały dzień tylko trupy i trupy. Woziliśmy je do krematorium. Po tygodniu zobojętniałem. Raz smażyliśmy na piecyku plastry ziemniaków, jakby obok nie leżeli zmarli. Dostawaliśmy tam popołudniu też dodatkową miskę zupy, ale ta zupa mi nie
smakowała. Znowu przeżywałem katusze... Niektóre komanda były wprost katorżnicze. W najgorszym komandzie - Neubau – czyli komandzie budowlanym były betoniarnie i kolumny transportowe – wyładunek cegieł, prace betoniarskie, ciesielskie, wydobywanie piasku i żwiru. Był tam też straszny kapo Siegruth[76] –
Niemiec, nienawidził Polaków, bo kiedyś walczył na terenie Wielkopolski w niemieckich „Freikorpsach” – oddziałach paramil itarnych złożonych z weteranów I wojny światowej. Działały one w latach 1918-1922, początkowo zwalczały rewolucję komunistyczną w Niemczech, a później walczyły o utrzymanie przedwojennych granic, miedzy innymi na Górnym Śląsku i w Wielkopolsce. Siegruth był wyjątkowo brutalny. Był mordercą. Traktował więźniów straszliwie. W ramach jego komanda (a było to olbrzymie komando, około 1000 osób) miał swoich podwładnych – Niemców kapo – zarządzających poszczególnymi działami prac. Mówił im, że mają osiągnąć cel, bez względu na cenę. Pewnego dnia zobaczyłem, że jeden kapo – Niemiec - względnie pozytywnie do mnie nastawiony jest z kartoflarni. Chciałem go prosić, by wziął mnie do roboty, ale nie mogłem się do niego dostać. Wreszcie zaryzykowałem i po prostu wszedłem do bloku. Więźniowie od razu mnie złapali i zaprowadzili do kapo – takie były zasady. Kapo nazywał się Markus[77] i pochodził z Hanoweru, miał czarny trójkąt – co oznaczało więźnia asocjalnego – przeważnie to byli alfonsi i kuplerzy. Powiedział, że ma czarny trójkąt ponieważ w 1926 roku wstąpił do francuskiej Legii Cudzoziemskiej i
po przeszkoleniu w Tuluzie został wysłany do Maroka, aby walczyć przeciwko arabom. Tam przepracował 10 lat. Opowiadał okropne rzeczy o stosunkach między ludnością miejscową, a oddziałami Legii. Mówił o walkach i o tym, w jak okrutny sposób traktowali ludność arabską. Na każdym kroku mordowali i nadużywali wszelkiej przemocy wobec Arabów. Po 10 latach służby wrócił do swojej ojczyzny, do Hannoveru, gdzie został natychmiast aresztowany i osadzony w obozie Sachsenhausen, a potem przeniesiono go do Oświęcimia. Dziewięćdziesiąt procent kapów Niemców to byli zwyczajni mordercy. Markus na tym tle okazał się człowiekiem. Na początku byłem zdziwiony – pierwszy raz spotkałem kapo, który nie bił i nie krzyczał, a to był wyjątek. Gdy się pojawiłem na jego bloku spokojnie stwierdził, że się nielegalnie wślizgnąłem, a potem mnie poznał, bo mieliśmy przez chwilę wcześniej kontakt w komandzie budowlanym, i powiedział: Du bist ein guter Arbeiter, ich weiss dass du bist ein Photograph. Du bleibst hier in der Kartoffellagerhalle.[78]
Budynek kartoflarni znajdujący się przy kuchni obozowej. (fot. Z. Klawender, zima
1945/46r.) Ostatecznie zostałem, ale nie skrobałem ziemniaków, tylko nosiłem obrane kartofle na drugi koniec długiej, wąskiej kuchni – jakieś pięćdziesiąt metrów - do jarzyniarni. To była lekka praca, bez bicia, bez krzyku, było spokojnie. Siedziałem w kartoflarni jak zając pod miedzą, licząc na to, że zostanę w tym dobrym miejscu. W kartoflarni pracowało około stu trzydziestu więźniów, przeważnie inteligenci. Istniały także nieformalne grupy zawodowe. Była grupa nauczycielska, profesorska, poselska, hrabiowska, sędziowska, senatorska... Czy rzeczywiście byli tam senatorowie, nie wiem. Natomiast był wśród nas np. przedwojenny PSL-owiec, poseł Putek[79] z Wadowic.
Na początku wcisnąłem się do grupy nauczycielskiej, ale mnie z niej wyrzucili. Poszli do kapo i poskarżyli się, że jakiś obcy się tam zjawił. Ostatecznie nie należałem do żadnej grupy zawodowej. Zostałem kimś w rodzaju osobistego tłumacza Markusa. Ważne, że pracowałem już w ciepłym pomieszczeniu, gdzie było napalone, a na dworze robiło się coraz zimniej. Mój nowy kapo nie pozwalał, by mu zabierano pracowników, więc byłem kryty. Raz po apelu zjawił się Lagerführer i powiedział, że politykowaliśmy podczas pracy w kartoflarni. Rzeczywiście – to prawda. Przy obieraniu ziemniaków omawialiśmy bieżącą sytuację, a nawet układ na froncie. Planowano też układ partii politycznych po zakończeniu wojny. Szczególny talent miał mój starszy, bardzo dobry kolega – redaktor przedwojennego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” – Artur Popiel[80]. Często opowiadał mi o swoich politycznych przewidywaniach i okazywały się one słuszne.
„Pracujący w kartoflarni zachowywali się jak w klubie, w którym skrobano ziemniaki, a przy tym swobodnie rozmawiano. Używano przedwojennych tytułów, opowiadano o różnych ludziach przebywających w lagrze, o ich przedwojennych stanowiskach, uprawiano szeroką politykę, «tworzono» nawet powojenne rządy”. ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[81]
„Prowadzono podobno śledztwo, że w kartoflarni była tajna organizacja «Politische Ecke» – «polityczny kącik». Rzeczywiście w kąciku siedziało przy obieraniu ziemniaków grono złożone z oficerów, posłów, profesorów, początkowo także i księży, adwokatów itp. i prowadziło rozmowy na tematy polityczne, ale żadnej tajnej organizacji nie tworzyło. [...] Podobno niektórzy więźniowie przesłuchiwani w «Politische Abteilung» lekkomyślnie twierdzili, że była taka organizacja, ale ci co do niej należeli, to już nie żyją (Barlicki, Dubois, Czapiński, Rybarski, Jaracz[82], Stawarz, Zajączek (albo wyjechali transportem) Putek, Wrona, ks. Węgrzyn) i że tak się organizacja zlikwidowała.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Józefa Putka[83] Choć byłem kryty przez kapo, mój pobyt w kartoflarni trwał krótko, i niestety, i tak mnie stamtąd dwukrotnie zabierano do noszenia cegieł. A pewnego razu jacyś szpicle donieśli o naszych rozmowach Lagerführerowi. Za karę cała kartoflarnia poszła do pracy na budowę. Pogoda była fatalna, więc wielu nie wróciło już do obozu. Mnie się udało. Popracowałem parę godzin, a potem zadekowałem się w jakiejś stodole. Wbiłem się w słomę, ale nie byłem pierwszy.
Kilku takich samych kombinatorów zaczęło krzyczeć: - Po coś tu wlazł? Ja tak samo krzyczałem na następnego delikwenta, bo już nas naprawdę było dużo i nie było miejsca w tej słomie. Na szczęście ciężko było tylko jeden dzień, potem wróciłem do kartoflarni. Dobrze mi tam było. Mogłem wykombinować jedzenie. Czasem kucharz dolał trochę więcej zupy. Zresztą legalnie dostawaliśmy od szefa kuchni - niskiej rangi esesmana Egersdörfera[84]
- takiego kapraliny, którego przezywaliśmy Wujkiem, dodatkowy kociołek na kartoflarnię. Z wkładką ze słoniny. Dawał nam też dodatkowy kocioł jedzenia jak ziemniaki były dobrze, czysto obrane, czyli mniej więcej 2 razy w tygodniu.
W kartoflarni przepracowałem do 18 listopada 1940 roku, czyli tylko 2 miesiące. Nie mogłem się dłużej utrzymać, bo młodych i silnych pędzono stamtąd do innych robót. Pomimo tego że bronił nas kapo Markus... A Markus nagle zniknął i znów było dość ciężko. Następny kapo miał naszywkę zielonego trójkąta – czyli był przestępcą pospolitym. Kazał nosić mi i koledze kocioł dużo cięższy, który ważył jakieś 50 kg. Musieliśmy przenosić ich ze trzydzieści dziennie. Ciężko było. Tyle tylko, że w kuchni zawsze mogłem skombinować coś do jedzenia. Udawało mi się czasem zwinąć kilka ziemniaków, bo mnie koledzy z sali prosili. Potem znalazł się jeden, który doniósł kapo, że kradnę ziemniaki. Kapo mnie wezwał, ale nawet nie dostałem po pysku, co było wtedy normą. Spytał się tylko, co robię z tymi ziemniakami, a ja mu na to, że kolegom daję. Pokiwał głową... Potem skierowano mnie do dużo cięższej pracy - znowu do Strassenbau komando tym razem przy budowie drogi prowadzącej z obozu na dworzec kolejowy. To była mordercza robota, bo trzeba było kopać ziemię kilofami, łopatami ładować ją na taczki, odwozić, zrzucać na bok i znów wracać z taczkami.
Oświęcim. Więźniowie zatrudnieni przy rozbiórce budynków w mieście (fot. autor
nieznany, 1941r.) „Wyładowywaliśmy wagony towarowe, wtaczane na bocznice kolejowe. Żelazo, szkło, cegła, rury, dreny. Przywożono wszelki materiał potrzebny do rozbudowy obozu. Wagony musiały być rozładowane szybko. Więc znowu pod kijem zwijało się, nosiło, potykało, upadało. Przygniatani byliśmy czasami ciężarem dwutonowej belki lub szyny. [...] Tak, tutaj rodziła się z jednej strony jakaś ogromna pogarda dla tych, których ze względu na ciało musiało się zaliczać do ludzi, lecz rodziło się też uznanie dla dziwnej natury ludzkiej, tak silnej duchem, iż - zdawało się - mającej w sobie coś z nieśmiertelności.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[85]
Potem trafiłem znowu na wyrównywanie terenu, a potem na ciągnięcie kabli elektrycznych. Warunki były okropne, a moje komando pracowało tylko na zewnątrz. Bito nas za wszystko: a to, że za wolno pchamy taczki, a to znowu, że za szybko. Któregoś dnia zjawił się Kommandoführer w randze kaprala – był to słynny Plagge[86]. Koledzy mówili, że to jeden ze Sportführerów, kawał zbója i sadysty. Pierwsze uderzenie jakie zarobiłem w obozie – było właśnie od niego. Zapamiętałem go.
Słynnego Plagge zwali „Fajeczką”, bo miał fajeczkę – dziwną, bo krótką - i lubił sobie ją pykać. Gdy moje komando pracowało, stał z boku i obserwował. Widocznie uznał, że za wolno mi nasypują, albo że ja za mało nabieram. Obok niego była łopata, wziął ją i styliskiem zdzielił mnie po kręgosłupie, a właściwie po nerkach. Od razu zwaliłem się na kolana. Wstałem i oberwałem drugi raz. Miałem dwa kręgi wybite. Gdy Kommandoführer poszedł, poprosiłem kapo, by mi pozwolił chwilę odpocząć. Zgodził się. Udałem, że odnoszę narzędzia. Wrzuciłem ich trochę na taczki i odwiozłem do szopy. Posiedziałem w niej może z dwie godziny i doszedłem do siebie. Nie można było sobie wybierać komanda, ale w tamtym okresie jeszcze nie było żadnych ścisłych reguł. Ja na szczęście zawsze mogłem wytłumaczyć się po niemiecku i jakoś mi to uchodziło, a w nowym komandzie starałem się wykazać pracowitością. Jeśli kapo nie miał stałych pracowników, brał innych do swej grupy. Albo mówił
starszemu obozu, tzw. Lageraltesterowi, że potrzebuje tylu i tylu ludzi do komanda i ich wybierano z bloku. Dopiero potem kapo zaczęli spisywać numery, bo okazywało się, że ludzie uciekali od ciężkiej pracy.
Budowa magazynu na kapustę i ziemniaki niedaleko Auschwitz II (fot. SS, 1943r.) Na drugi dzień po spotkaniu z Plagge poszedłem szukać innego komanda. Patrzyłem
po twarzach więźniów, szukałem niewychudłych... Wcisnąłem się do komanda, które czyściło okna. Potem znów je zmieniłem, ale trafiłem fatalnie, bo do wyładowywania węgla i koksu z wagonów. To była okropna robota, więc też uciekłem. Traciłem nadzieję. Nie widziałem końca tych poszukiwań...
Auschwitz II-Birkenau. Kopanie rowów odwadniających niedaleko Krematorium II (fot. SS, D. Kamann) Za opuszczenie pracy lub samodzielną zmianę komanda groziło lanie po twarzy, albo porządnym kołkiem w tyłek. Trzeba było się przewrócić po uderzeniu, bo jeśli nie, dostawało się drugi raz. Właściwie wiedzieliśmy, by się od razu przewracać. Wtedy Niemiec był dumny, że ma takie silne uderzenie. Gdy funkcyjny nie mógł uderzyć - ubliżał. Wyzwiska padały przeróżne, najczęściej krótkie, wulgarne określenia. Cały obozowy język był nasycony przekleństwami o jakich na wolności nawet nie słyszałem. „Wśród wiązanek chłoszczących jak bicz szczególnie często przewijały się wyrazy takie, jak: Arsch (dupa), Dreck i Scheiss (gówno), Mist (gnój), Schweine (świnia),
Kuh (krowa), Hure (kurwa) [...] Język niemiecki sprzyjał «efektownym» kombinacjom: du Arschloch! (ty dziuro w dupie!), du Scheissdreck! (dosł. ty zasrane gówno!), du Drecksack! (ty worku gówna!), du Scheisswagen! (ty wozie gówna!), du Misthaufen! (ty kupo gnoju!), ihr verfluchte Schweinerei! (przeklęte świnie!), du blöder Hund! (ty głupi psie!), du Sauhund! (ty brudny psie!), du Schweinehund! (ty świński psie!), du Schweinedreck! (ty świńskie gówno), du alte Hure! (ty stara kurwo!), du alte blöde Kuh! (ty stara, głupia krowo!), du inteligenter Kühtreiber! (ty inteligencki sodomito!), du Hurentreiber! (ty kurwiarzu!), du Läusenfresser! (ty zjadaczu wszy!), du Rattenfresser! (ty pożeraczu szczurów!) itd. Prymitywnych bandziorów stać też było na oryginalniejszą twórczość w tym zakresie, np. du Hosenscheisser! (ty obsrywaczu portek!), du pariser Puffleiter! (ty szefie paryskiego burdelu!).” [87]
Członek załogi SS. Kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista” A na koniec jak już załoga SS, czy nawet zwykli funkcyjni, nie mogli dokuczyć więźniowi, pobić go czy mu naubliżać - po prostu spuszczano psy. „Szkolono psy, które stanowiły także załogę obozową. Taka psiarnia - szkoła mieściła się w Brzezince na terenie byłego gospodarstwa Jana Krzemienia, opodal obozu Birkenau. Tresurę psów prowadzili esesmani, którzy zdobyli już szlify załogi obozu. W tej szkole w pewnym okresie było około 200 psów różnych ras, w przeważającej liczbie owczarki alzackie. Psy miały także swój regulamin i życie ich upodobniono do życia esesmanów. Nienawiść do więźnia obozu wpajano psom różnymi torturami. Esesmani ubrani byli w pasiaki, pod którymi w czasie ćwiczeń nosili grube ubrania watowane, chroniące ich przed pogryzieniem. Psy bito i dręczono przeróżnymi metodami. Chociaż niektóre z nich nie były z natury agresywne, to poprzez bicie doprowadzano je do granic wściekłości. Toteż taki pies rzucał się na człowieka w pasiaku i swojego prześladowcę. Po sprawdzeniu, że pies jest należycie przygotowany do służby wartowniczej, był przydzielany do poszczególnych komand.” [88]
SS-man „Perełka” z psami. Władysław Siwek (APMA-B-I-1-0090) „W Brzezince wybudowano, na rozkaz centrali w Berlinie z dnia 16.10.1942[89] roku, kosztem 81 tys. RM, luksusowo urządzoną psiarnię, obliczoną na pomieszczenie 250 psów służbowych. Na podstawie akt budowy tego obiektu można stwierdzić, że przy projektowaniu psiarni zasięgnięto fachowej opinii weterynarza obozowego i dołożono wszelkich starań, aby psiarnia spełniała wszystkie warunki sanitarne. Nie zapomniano także o zapewnieniu psom właściwej przestrzeni zieleńców, wybudowano i wyposażono odpowiednio szpital dla psów i urządzono specjalną kuchnię.”[90]
/ERKENNUNGSDIENST/ 5 lutego 1941 roku zostałem nagle wezwany do Wydziału Politycznego. Przestraszyłem się, bo takie wezwanie nie oznaczało niczego dobrego. Często kończyło się na bloku 11. Wraz ze mną w Wydziale Politycznym stawiło się jeszcze pięciu innych więźniów – wszyscy fotografowie. Esesman – Bernhard Walter[91] - wypytywał nas po kolei, co umiemy robić, jakie znamy dziedziny fotografii, czy wiemy, co to retusz. Konkretnie chodziło mu o to, żeby znaleźć kogoś, kto zna się na zdjęciach portretowych i pracy w laboratorium. Pytał, jakiej aparatury używałem, jaki sprzęt jest potrzebny, czy umiem robić wywoływacz. Rozmawialiśmy po niemiecku bez tłumacza. Wtedy jeszcze słabo mówiłem, ale na tyle dobrze, by go usatysfakcjonować. Poza tym naprawdę znałem się na fotografii i zostałem wybrany.
Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista” (Fot. J. Taszakowski)
Z tego co wiem, jeden z fotografów, którzy byli tam ze mną przeżył obóz i po wojnie prowadził w Krakowie zakład fotograficzny, natomiast reszta zginęła. Następnego dnia dostałem wezwanie do kancelarii, a stamtąd odesłano mnie już do Służby Rozpoznawczej – Erkennungsdienst. Zameldowałem się u szefa, czyli Bernharda Waltera, wówczas Oberscharführera, w cywilu sztukatora, pochodzącego z miejscowości Fürth w Bawarii. Jeszcze przed wybuchem wojny wstąpił do SS i tam został przeszkolony na kinooperatora. Przybył do Auschwitz w pierwszych miesiącach 1941 roku. Skierowano go z obozu Sachsenhausen i miał w KL Auschwitz zorganizować Erkennungsdienst. „Struktura obozu koncentracyjnego w Auschwitz była wzorowana na obozach założonych i funkcjonujących wcześniej na terenie III Rzeszy. Istniało 6 wydziałów, z których jeden – Wydział II – był wydziałem Politycznym (Politische Abteilung). Wydział ten zwano także obozowym Gestapo. Do jego zadań należało prowadzenie kartotek obozowych więźniów, przesłuchania i dochodzenia – zarówno więźniów, jak i załogi SS, walka z korupcją i niedozwolonym handlem, prowadzenie spraw karnych oraz nadzór nad masową zagładą.”[92] „Erkennungsdienst, służba rozpoznawcza, jest formalnie podporządkowana oddziałowi politycznemu z osławionym Grabnerem na czele. Już to ustawienie organizacyjne stawia komando, a więc i zatrudnionych w nim więźniów, na pozycji uprzywilejowanej. Oddział polityczny stanowił państwo w państwie w organizacji obozu i jedynie formalnie podlegał komendantowi obozu. Prowadził on samodzielną politykę wynikającą z realizowania interesów reprezentowanych przez gestapo niezależnie i nie oglądając się na opinię komendy obozu. Układ ten pozwalał na stworzenie przez szefów poszczególnych wydziałów oddziału politycznego pozycji uprzywilejowanej dla pracowników-więźniów danego wydziału.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[93]E*
„W okresie dojścia do władzy Adolfa Hitlera Walter był bezrobotnym. Wówczas zaproponowano mu służbę w formacjach SS. Zgodził się. Przeszkolono go w technice fotograficznej i innych specjalnościach Erkennungsdienstu. Następnie dostał przydział służbowy do jednego z obozów koncentracyjnych /Dachau lub Sachsenhausen/[94]. Stamtąd przyszedł do Oświęcimia na stanowisko szefa komanda. Namiętnie uprawiał sport motocyklowy i grę w karty. [...] Praca w Erkennungsdienst należała pod względem fizycznym do lżejszych w obozie. Nastręczała natomiast więcej niebezpieczeństw pod innym względem: jako jeden z organów Politische Abteilung, komando i jego prace podlegały zasadzie «streng geheim»[95]. Z tego wynikało, że nawet najdrobniejsza nieostrożność mogła spowodować natychmiastową likwidację. O podejrzenie nie trudno było zważywszy, że wszyscy polityczni więźniowie byli już a priori podejrzani, a poza tym z powodu częstej nietrzeźwości szefa komanda B.Waltera.” ŹRÓDŁO: Relacja Alfreda Woycickiego[96] E*
Na początek Walter musiał urządzić odpowiednio wyposażoną pracownię fotograficzną. Najważniejszy sprzęt z wyposażenia Erkennungsdienst pochodził więc z pracowni fotograficznej z Sachsenhausen – krzesło obrotowe, aparat fotograficzny z przesuwnym adapterem na błony 6x12,5 cm oraz kamera filmowa Agfa Mofik 16 mm z napędem sprężynowym. W celu lepszego funkcjonowania dokonano też stosownych przeróbek w wydzielonej części parteru bloku nr 26. „Biura i pracownie mieściły się na bloku 26, na parterze, na prawo od wejścia szczytowego. Erkennungsdienst nie zajmował jednak całej prawej strony parteru. W pierwszym pokoju urzędowali SS-mani Walter i Hofmann. W tym pokoju Walter miał szafę, w której zamykał wszystkie poufne czy tajne pisma, materiały i zdjęcia. Pokój drugi był kancelarią. Nie miał on bezpośredniego wejścia z korytarza i tutaj pracowali kapo i pisarz Woycicki. Pokój trzeci miał bezpośrednie wejście z korytarza i tutaj pracowali retuszerzy Dembek i Josefsberg, a nadto Myszkowski, który jako artysta malarz robił albumy, opisywał je /nie znał niemieckiego, więc teksty napisów dawali mu SS-mani/ często robił portrety, rysuneczki, rzeźbił itp. Używany był co najwyżej do jakichś pomocniczych prac fotograficznych. Pokój czwarty mieścił aparaturę do kopiowania i powiększania zdjęć. Pokój nie miał wyjścia na korytarz. Dalsze pomieszczenia to ciemnie fotograficzne.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka[97] E* Obok atelier, w którym wykonywaliśmy zdjęcia, znajdowały się trzy ciemnie. Jedna była przystosowana do wywoływania negatywów, a dwie następne do kopiowania i powiększania.
Nasze atelier to był dość duży pokój, o rozmiarach mniej więcej cztery metry na cztery. Znajdowało się tam podium z zamontowanym aparatem i krzesłem obrotowym, poruszanym przy pomocy dźwigni umieszczonej obok dużego, drewnianego aparatu fotograficznego. Aparat stał na mocnym i stabilnym statywie, firmy Zeiss, który można było ustawiać i w pionie, i w poziomie. W aparacie był też obiektyw firmy Zeiss, z jasnością 1,5 i ogniskową 15 oraz 18 cm, przystosowany do zdjęć policyjnych. Mieliśmy dość duże okrągłe reflektory. Światło dawały dwie żarówki 500V, przysłonięte specjalną matową przesłoną. Do policyjnych zdjęć używane były dwie główne lampy. Było to światło twarde. Do zdjęć portretowych wykorzystywaliśmy jeszcze dodatkowy reflektorek, by uwypuklić twarz. Tłem była rozpięta na ramie zasłona, ustawiona w jednym miejscu. Zdjęcia portretowe robiło się na szarym tle, policyjne na trochę jaśniejszym. „Dokładna data utworzenia Erkennungsdienst w KL Auschwitz nie jest znana. Wprawdzie w relacjach więźniów tego komanda wymienia się grudzień 1940 lub styczeń 1941 r., jednak skoro SS-Hauptscharfürer Walter do KL Auschwitz przybył 1.1.1941 r. to przypuszczać należy, że dopiero wówczas przystąpiono do pierwszych prac organizacyjnych. [...] Ponieważ różne pomieszczenia (np. ciemnia) musiały być dopiero przygotowane, przyjąć można, że rozpoczęcie akcji fotografowania więźniów przypada na połowę pierwszego kwartału 1941 r.”. [98] Na początek Walter wypisał mi kartę i skierował do kąpieli, czyli Badenraumu. Potem dano mi świeżą bieliznę i nowy mundur, bo wszyscy więźniowie, którzy stykali się z esesmanami, musieli być czyści. Bardzo przestrzegano higieny. Zostałem od razu przeniesiony z bloku 3a na inny blok - 26. Mieszkali tam też koledzy, którzy pracowali w kuchni oraz komanda, które pracowały z esesmanami – czyli komando Effektenkammern – magazyny depozytów więźniarskich i Bekleidungskammern – magazyny odzieży więźniarskiej. „Mieszkali tam więźniowie dobrych komand, [...] nie był reprezentatywnym dla obozu. Był to blok prominentów, do kręgu których i ja się dostałem pracując w Erkennungsdienście.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[99]
Zamieszkałem w nowym komando z nowymi kolegami. Tam właśnie poznałem Tadzia Myszkowskiego[100] – wielkiego przyjaciela. „Młody ten Góral z Zakopanego czy z okolic Zakopanego wykazał wielostronne uzdolnienia artystyczne – rysował, malował i rzeźbił. W obozie zwano go popularnie «Nosal» lub «Nase». [...] W twórczości obozowej przejawiała się również tęsknota za górami. Góry i wszystko co się z nimi wiązało to jego ulubiony temat.” ŹRÓDŁO: Relacja Mieczysława Kościelniaka[101]
„Myszkowski Tadeusz uważany za górala z Zakopanego nie był – o ile mi wiadomo – góralem, ale jakiś czas mieszkał w okolicach Zakopanego. [...] Dla Lagermuseum namalował olejny obraz żniwiarzy. Wykonywał też prace graficzne, robił z powodzeniem karykatury. Oficjalnie zajmował się też liternictwem, robieniem szkiców i opisów dla Erkennungsdienst.”
ŹRÓDŁO: Relacja Franciszka Targosza[102] Od esesmana Waltera przejął mnie Bródka[103] pochodzący z Poznania, który przyjechał do Oświęcimia pierwszym polskim transportem. Bardzo przyjaźnie się ze mną przywitał. Potem zapoznał mnie ze wszystkimi innymi, którzy już tam pracowali. Grupa składała się z bodajże trzech studentów i Tadzia, który trochę znał się na fotografii, bo przed wojną pracował w dużym przedsiębiorstwie, zajmującym się handlem aparaturą fotograficzną. Później było nas ośmiu, doszedł Bronisław Jureczek[104], który mówił biegle po niemiecku, i Józek Pysz[105].
Był z nami też kolega z Warszawy - Janusz Karwacki[106], który trafił do obozu, gdy miał 17 lat. Był też Josefsberg[107] oraz kapo – Franz Malz[108], który podawał się za fotografa, choć w zasadzie niewiele umiał. Właściwie nikt z moich kolegów nie był zawodowym fotografem. Ani szef, ani pozostali więźniowie z komanda nie mieli o Malzu najlepszego mniemania odnośnie jego zawodowych kwalifikacji. Po prostu mówiono o nim „wiejski” fotograf (Dorfphotograf). Pochodził ze Szczecina, a do obozu w Auschwitz został sprowadzony wraz z Walterem z obozu Sachsenhausen, drugim transportem kryminalistów niemieckich. Może umiał wywołać i skopiować zdjęcie, ale retuszu, już na przykład, nie. W tym czasie byłem więc jedynym zawodowym fotografem w Erkennungsdienst. Tadziu Bródka powiedział mi, że będę robił normalne zdjęcia portretowe do akt policyjnych. Do tej pory wykonywał je właśnie Tadziu i kapo Malz.
We wrześniu 1942 roku przyszedł wreszcie jeszcze jeden zawodowy fotograf – z Ostrowi Mazowieckiej, niejaki Eugeniusz Dembek[109], zwany w obozie „Genuś”. Pomagał mi przy retuszu zdjęć, był fachowcem. Później zatrudniono cynkografa z Krakowa – Tadka Krzysicę[110], ale on nie pracował wcześniej w zakładzie fotograficznym, tylko w IKC – „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” - jako fotograf do produkcji klisz cynkowych. Od niego się nauczyłem trochę cynkografii. Wiedziałem, że szefowi zależy na tym, żebym się nauczył wykonywać klisze drukarskie – a Tadek wyjaśnił mi, w jaki sposób odbywa się cynkografia i wytrawianie. Walterowi zależało poza tym, żeby ktoś robił indywidualne zdjęcia esesmanom. „Więźniowie fotografowali nowo przybyłych /tzw. Zugang/, a często i SS-manów, a nawet cywilów /którzy mieli przepustki uprawniające ich do wejścia na teren obozu lub byli doprowadzani przez SS-mana/. Tym osobom wykonywano zdjęcia legitymacyjne /Passbilder/. Wywoływanie i utrwalanie filmów, robienie fotografii stykowych oraz powiększeń należało do więźniów.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka[111]E* „[...] nie można wykluczyć, że tego rodzaju zdjęcia cywilne wykonywane były ewentualnie w związku z jakimiś sprawami cywilno-prawnymi (np. rozwód, alimenty itp.). Polecenie na wykonanie takiego zdjęcia wychodziło też z oddziału politycznego albo z referatu prawnego (prawno-interwencyjnego), w którym sprawy te załatwiał SSUscha Draser. Być również może, że podana procedura stosowana była wskutek prośby najbliższych krewnych więźnia wykazujących się obywatelstwem państwa zaprzyjaźnionego (np. Włochy) lub innego neutralnego. Domniemywać można, że w Erkennungsdienst wykonywano zdjęcia legitymacyjne dla pracowników firm zatrudnionych przy budowie i rozbudowie obozu. Cywilni pracownicy – (Zivilarbeiter) musieli się takimi legitymacjami posługiwać z tym, że na terenie ścisłego obozu mogli przebywać jedynie w obecności SS-manów.”[112] Doceniałem to, co mam pomimo tego, że codziennie miałem bardzo dużo pracy. Na początku dnia pracowałem w ciemni, najczęściej przy kopiowaniu. Trwało to do około 10. Potem pojawiali się więźniowie do zdjęć policyjnych, więc stałem przy aparacie przez jakieś 5-6 godzin. Z krótkimi przerwami. Gdy skończyłem fotografowanie więźniów w atelier – znowu pracowałem w ciemni, przy kopiowaniu,
odbitkach albo powiększeniach. Po wykonaniu serii zdjęć któryś z kolegów wywoływał w ciemni stykowe negatywy. Na początku Tadziu Bródka, a później Jureczek albo Józek Pysz.
Powiększeniami zajmował się Pysz, Josefsberg albo Jureczek, zależy, który miał akurat czas. Kopiowałem przede wszystkim ja, a jak mi czasu nie starczało, robił to inny kolega, na przykład Edward Josefsberg. Czułem, że moje komando jest nadzwyczajne, a praca w atelier, jak na warunki obozowe, była szczytem marzeń. Pracowałem w spokoju, nikt nie stał nade mną. W obozie bardzo ważne było, by mieć taką przystań, gdzie nikt człowieka nie bije. A tutaj – z racji naszych umiejętności – byliśmy chronieni, nie można było nas sponiewierać, pobić, czy zabić bez powodu. W kartoflarni głodu nie zaznałem, ale zdarzało się tam, że jakiś esesman czy inny Niemiec chciał się przed kimś popisać i bił więźniów. A tutaj, po pierwsze pracowałem w swoim zawodzie, po drugie przebywałem w ogrzanym pomieszczeniu. Nikt tam na nikogo głosu nie podnosił, szef się nie wtrącał, nie krzyczał na nas bez powodu. Więc to była szalona różnica, nawet w stosunku do kartoflarni. Praca tutaj dawała nam na pewno większe szanse na przeżycie. Poza tym koledzy i dobra atmosfera między nami – to pomagało zapomnieć o tym, co człowiek codziennie się naoglądał. „My tutaj w zakładzie tworzymy jakby małą rodzinę, choć każdy z nas jest z innej dzielnicy Polski. Przebywamy tu prawie cały dzień – pracujemy tu, jemy, gawędzimy tu
o wszystkim, czasami ukradkiem bawimy się w kucharzy, prześcigając się nawzajem w zdolnościach kulinarnych. Tylko spać idziemy na swój blok, gdzie każdy ma swoje łóżko z siennikiem i 3 kocami. Wstajemy w dalszym ciągu o 5 (w niedzielę 1,5 godziny później), by po całodziennej młócce wieczorem się znów położyć i chociaż we śnie upajać się widmem szybkiej wolności i szybkiego się z Wami zobaczenia.” ŹRÓDŁO: Relacja Józefa Światłocha[113] Mieliśmy bieliznę, ubranie, buty, płaszcz… Mieliśmy też dużo lepsze warunki dla utrzymania higieny: kąpiel dwa razy w tygodniu, nie raz na miesiąc. Była umywalnia z bieżącą wodą – na poprzednim bloku nie było umywalni i trzeba było się myć na zewnątrz. Był także ustęp spłukiwany wodą. Pierwszy też raz zobaczyłem trzypiętrowe łóżka, bo w poprzednim bloku spaliśmy na podłodze.
Giełda, Waldemar Nowakowski(APMA-B-I-1-196) Racje żywnościowe się nie zmieniły. W Erkennungsdienst dostawaliśmy wyżywienie normalnie, jak wszyscy. Taką samą zupę, jak inni więźniowie, normalne porcje chleba i kawałek margaryny. Na śniadanie kawa albo herbata ziołowa, potem obiad o 12, albo razem z kolacją po apelu. Na kolację – jedna trzecia bochenka i 2 dag margaryny. Dwa razy w tygodniu marmolada albo plaster końskiej kiełbasy. Nasze menu zapamiętam do końca życia, każdy tydzień wyglądał prawie zawsze tak samo: w poniedziałek i czwartek na obiad zupa „awo” – bardzo rzadka papka z mielonych kości, we wtorek woda z plastrami kalarepy z beczek, we środę i w sobotę – jarzynowa, a właściwie woda z kapustą, w piątek wodzionka na wołowym ogonie. I jeszcze dwa razy w tygodniu ziemniaki w mundurkach. Dostawaliśmy litr lury – kawy albo herbaty – i po apelu, na ogół bez śniadania, szliśmy do pracy. Mówię na ogół, chociaż my w Erkennungsdienst byliśmy w stanie sobie jeszcze czasami zorganizować coś w rodzaju śniadania. A to było dużo. Poza tym powodziło się nam lepiej, bo czasem Walter wysyłał karteczkę do swego szefa, by nam przydzielił dodatkową zupę. Wtedy któryś z kolegów szedł z wiaderkiem do kuchni, ale to zdarzało się może dwa razy w tygodniu... Mimo to bardzo doceniałem wtedy, że mogłem więcej zjeść i pomóc innym.
Miska i łyżka więźniarska (fot. Tomasz Pielesz) W niedzielę do miski wpadł czasem makaron, a czasem kartofel, zależy jak wydający pomieszał. No i trzeba było jeść od razu, nawet spod głowy potrafili ukraść. Wszyscy powtarzali: „Jak wrócę do domu, to mi mama ugotuje zupę, że łyżka będzie stać”. – Jedzenie to był Bóg, chociaż wiem, że to bluźnierstwo tak mówić. „W pobliżu miejsca naszej pracy, za drutami, umieszczonymi na granicy «wielkiego łańcucha wart» pasły się dwie kozy i krowa, które z apetytem zajadały liście kapuściane rosnące po tamtej stronie drutów. Po naszej stronie nie było już liści kapuścianych - wszystkie były zjedzone. Nie przez krowy, lecz przez stwory do ludzi podobne - przez więźniów - przez nas. Zjadaliśmy kapustę i buraki pastewne w surowym stanie. Zazdrościliśmy wtedy krowom - im buraki nie szkodziły. My w ogromnym procencie chorowaliśmy na żołądki. [...]” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[114]
„Magazyny żywnościowe i kuchnia podlegały personelowi SS. (...) Tak więc już do sporządzania posiłków wydawano mniejszą ilość produktów, niż przewidywały ustalone normy. Na podstawie akt Instytutu Higieny SS w Rajsku, do którego po 1943 roku przesyłano próbki żywności i produktów wydawanych więźniom stwierdzono, że na przykład w zupie brakowało około 60-90 procent margaryny przewidzianej w oficjalnej recepturze. (…)”[115] Poniższe zestawienie uwidacznia różnice, zachodzące między tymi trzema pozycjami na niekorzyść więźnia. wg jadłospisu g Niedziela Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek
kiełbasy kiełbasy margaryny marmolady kiełbasy margaryny margaryny marmolady
40 40 40 50 40 40 50 50
magazyn kuchni wydawał g 30 30 40 50 30 40 50 50
więzień otrzymywał g 15-20 15-20 25-30 25-30 15-20 25-30 30-40 30-40
Sobota sera 50 50 30-35 ŹRÓDŁO: tab. z BGKBZNwP, Tom I, Poznań 1946, s. 103 W obozie miałem taki węch, że czułem, kiedy ktoś mnie mijał i miał gdzieś schowaną kromkę chleba. Ten, kto miał chleb, był bogaczem, to znaczyło, że nie musiał go do końca zjeść. Do dziś zdarza mi się nosić w kieszeni kawałek suchego chleba.Właściwie innych zapachów poza chlebem z obozu nie pamiętam. Może jeszcze perfumy, które przywozili Żydzi, zwłaszcza francuscy. Przywozili też wody kolońskie i płyny do płukania ust. Wody kolońskie miały niebywałe wzięcie u niemieckich kapo. Oczywiście nie służyły do żadnych zewnętrznych celów. Pili je, a potem od nich śmierdziało rozpoznawalnym odorem. „Głodnemu wyostrza się węch. Wiatr przynosi do obozu zapachy gotowania z okolicznych wsi, ale może tylko nam się zdaje. Coraz częściej mówimy o jedzeniu. Wieczorami głodni ludzie układają sobie wolnościowe menu marzeń. Czasem znajduje się te przepisy w siennikach zmarłych – zapisane na strzępach worka po cemencie. Marzenie: wielki garnek albo patelnia, a tam wymieszane wszyściutko, co nadaje się do jedzenia.” ŹRÓDŁO: relacja Romana Trojanowskiego[116] „Oprócz marzeń niektórzy obdarzeni większą fantazją sporządzali różnego rodzaju zapiski i notatki. Układali przepisy na przeróżne bardzo tłuste i bezsensowne z punktu widzenia kulinarnego smakołyki.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[117] „Chorym z głodu przeważnie śniły się przyjęcia w domach znanych z rzetelnego podejmowania gości oraz dobre gospody i lokaliki jak: «Polonie», «Bakchusy», «Pollery» lub przytulne i życzliwe, prowincjonalne żydowskie szynki. Niestety zawsze się tak składało, że kiedy wszystko na stole było już przygotowane musiano jeszcze na kogoś czekać albo w ostatniej chwili czegoś zabrakło i trzeba było znów odłożyć przygotowane biesiady. Gdy wreszcie już wszystko było gotowe i wystarczyło tylko chwycić za widelec i nóż – odzywał się lagrowy gong nawołujący do wstawania i do roboty.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[118]
/FOTOGRAFIE POLICYJNE/ Zdjęcia policyjne były najbardziej popularnymi fotografiami robionymi w Auschwitz. Te zdjęcia zachowały się też w największej ilości. „Od 1947 roku przechowywane są w zbiorach archiwalnych Państwowego Muzeum w Oświęcimiu zdjęcia przedstawiające więźniów byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. [...] Zbiór ten zawiera 38916 zdjęć, w tym 31 969 mężczyzn i 6947 kobiet, wykonanych przeważnie w 3 pozycjach.”[119] Więźniowie przychodzili do atelier całymi grupami, zazwyczaj przyprowadzano jednorazowo około 20-25 osób. Bywało, że mieliśmy stu czy dwustu więźniów naraz. Pracowałem wtedy właściwie jak automat. Przychodzili albo nowi – czyli Zugang albo ci, którzy z jakichś powodów jeszcze nie mieli zdjęcia. Do naszych obowiązków należało pilnowanie, czy więźniowie mają zdjęcia. Jeśli któryś nie miał, pisarz wysyłał jego numer do kancelarii obozowej i więzień stawiał się u nas pod eskortą blokowego. „Słowo «Zugang» będzie chyba najlepiej przetłumaczyć jako «nowo przybyły». Nie jest to jednak całkiem to samo. W obozowej gwarze znaczy to też, że nowo przybyły jest «zielony», że tajniki życia obozowego są dlań obce i że jest tu traktowany w sposób nieco podobny do odnoszenia się do rekruta w wojsku. Oczywiście obóz nie jest wojskiem. Jest społecznością zupełnie specyficzną, mającą swe własne normy etyczne i zwyczaje.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[120]
Więźniowie po kolei podchodzili do krzesła i siadali na nim. Właściwie nie było to krzesło, a był to specjalny prostopadłościan, który do tylnej części miał przymocowaną
podpórkę w kształcie półksiężyca, na której więźniowie opierali głowę, by się nie ruszała. Półksiężyc był umieszczony mniej więcej na wysokości potylicy fotografowanej osoby. Był to jakby ogranicznik, który trzymał głowę więźnia w jednakowej odległości od aparatu. To ułatwiało pracę. Przy krześle było zamontowane coś w rodzaju statywu, na którym wysuwały się poszczególne numery oraz informacja, jakiej narodowości był więzień i jak został zakwalifikowany, na przykład czy był to więzień polityczny, czy uwięziony prewencyjnie. Oznaczenia, które fotografowaliśmy musiały być zgodne z tzw. Zugangsliste, czyli wykazem nowo przybyłych. Zdjęcia przechowywaliśmy narastająco, według kolejności numerów – oddzielnie dla mężczyzn i kobiet. Wykonywało się trzy rodzaje fotografii: pierwsza – w czapce na głowie i w ustawieniu trzy czwarte, druga – bez czapki i z przodu, a do trzeciej przy pomocy przekładni obracało się więźnia z całym krzesłem o dziewięćdziesiąt stopni i robiło mu się zdjęcie z profilu. Praca szła sprawnie głównie dzięki temu, że podstawa siedzenia zamocowana była na stałe na okrągłej platformie obrotowej, o grubości około 10 cm. W środku tej platformy znajdowało się zagłębienie, które wchodziło do metalowego bolca, wystającego z podłogi. Dzięki temu okrągła platforma razem z siedzeniem była ruchoma, czyli mogła się obracać na pionowej osi bolca. Wewnątrz siedzenia i platformy znajdował się system drążków doprowadzony do stanowiska fotografa, umożliwiający przez pociągnięcie dźwigni obrót platformy i ustawienia fotografowanego w odpowiednim, pożądanym położeniu, tzn. zwróconego profilem twarzy do obiektywu. „Siadający automatycznie był fotografowany «en face», a później przy dwóch przerzutach dźwigni taboretu z lewego i prawego profilu. Odbywało to się tak szybko, że nie tworzyły się przerwy, w przesuwającym się rzędzie.” ŹRODŁO: Wspomnienia Jana Szembeka[121] „Wszystko odbywało się szybko i sprawnie, jak w zegarku. Trzy zdjęcia nie zajmowały więcej niż jedną minutę łącznie z czasem potrzebnym na umieszczenie w ramce na prawym boku krzesła na wysokości barku napisu [...]” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[122]E*
Z fabryki przysyłano nam odpowiednio przycięte klisze. Myśmy je tylko wkładali do ramki w kasecie i przesuwali. System ten nie odrywał fotografa od aparatu. Na komendę „odejść” więzień schodził albo zeskakiwał, bo Niemcy wymagali, by się to odbywało jak najszybciej.
Więzień (nr 45218) oznaczony jako więzień kryminalny
Marcel Balteillard (nr 45203) ur. 23.06.1912
Stanisław Kwaśny (nr 25215), ur. 13.01.1909. Zginął 28.04.1942 w KL Auschwitz.
Chaim Nüssen (nr 25449), ur. 17.09.1890 w Mielcu, kupiec. Zginął 2.03.1942 w KL Auschwitz.
David Israel Brül (nr 25372), ur. 1.09.1901
Salomon Israel Reichel (nr 25508) ur. 25.05.1920 „Codziennie robiono około czterdziestu lub pięćdziesięciu negatywów. W pierwszym okresie istnienia obozu filmy były łatwo dostępne i zamawiane przez Waltera albo z Agfy, albo z firmy pod nazwą «Opta» w Bydgoszczy. Odbitki, które robiono z tych negatywów, były dołączane do karty indeksowej o wymiarach 8 na 8 centymetrów z nazwiskiem, numerem, datą i miejscem urodzenia więźnia oraz miejscem, skąd został przywieziony. Indeks dzielił się na trzy kategorie: żywych, zmarłych oraz przeniesionych do innego obozu.”[123] Nasz kapo Malz był komunistą, więc teoretycznie jego stosunek do współwięźniów powinien się cechować humanitaryzmem. W praktyce bywało jednak inaczej. Kiedy więzień schodził, można było pociągnąć za dźwignię i podciąć mu nogi. Malz wyspecjalizował się w tym i czuł dziką przyjemność, gdy udało mu się kogoś zwalić na ziemię. Zdarzały się sytuacje, że przyprowadzano do nas chorych ze szpitala. To byli bardzo słabi ludzie, ledwie stali na własnych nogach, a cóż dopiero mówić o schodzeniu z tego krzesła. Więc jak kapo pociągnął za dźwignię, taki nieszczęśnik momentalnie padał i się mocno tłukł. Kapo szczególnie lubił wyżywać się na kobietach. „Robiono czasem takie kawały z nami, że SS-man nacisnął jakiś guzik tak mocno, że wylatywało się z tego krzesła jak z katapulty.” ŹRÓDŁO: Relacja Anny Stefańskiej-Tytoniak[124]
„Pod fotelem była zamontowana sprężyna, która – jeśli ktoś nie zdążył szybko wstać – wyrzucała siedzącego na ziemię. Ten oczywiście przewracał się, co wywoływało u esesmana, który przy tym asystował, śmiech.”
ŹRÓDŁO: Relacja Franciszka Hillmanna[125] Przez Malza mieliśmy złą opinię wśród innych więźniów. Nie byliśmy w stanie nic zrobić, bo kapo się w tym lubował. Potem jednak znaleźliśmy sposób: dawaliśmy mu markę albo dwie i już się nie wtrącał do zdjęć. Od tego czasu był spokój i opinia o nas też się poprawiła. Ludzie wiedzieli, że przychodzą do zdjęć. Zresztą nie miałem czasu na indywidualne rozmowy, więc nie mogłem im nic tłumaczyć. Chyba, że robiłem sobie przerwę na odpoczynek, albo na spisanie personaliów więźnia. Wtedy mogłem o coś zapytać. Najczęściej skąd pochodził, jak długo siedział w obozie, choć to akurat było po nim widać. Więźniów z Żywca czy okolic wypytywałem, co słychać w moich stronach. Mnie właściwie o nic nie pytano. Miałem porządny, czysty pasiak, a mój numer wskazywał na długi staż w obozie. Mój wygląd był na pewno podejrzany. Podczas wykonywania fotografii pokazywałem więźniom, by nie patrzyli bezpośrednio w obiektyw, tylko trochę obok aparatu. Nie uśmiechać się, nie płakać... – mówiłem. I tak jeden po drugim... Jeśli więzień poruszył się podczas zdjęcia, od razu robiliśmy mu następne. Światła były ustawione, aparat tak samo, odległość fotografowania była jednakowa. Tylko kasetę trzeba było wymieniać. Podawał ją jeden z kolegów: albo Bródka albo ktoś inny, w danym momencie wolny. Były to rutynowe zdjęcia, więc specjalnie się do nich nie przykładałem. Widziałem tylko oczy więźniów, godzina za godziną, jedne za drugimi...
Jan Filipek (nr 25280), ur. 6.09.1914 w USA. Duchowny. Zginął 6.02.1942 w KL Auschwitz Oczy więźniów najpierw były rozsadzone przerażeniem, a z czasem obojętniały. Wzrok wygłodzonego człowieka, szczególnie muzułmanina, jest beznadziejny, patrzący w nieskończoność. Nic go nie interesuje, cała myśl skupiona jest na jedzeniu. To jedyne marzenie, cel, sen... „Charakterystyczne były muzułmańskie rozmowy. Obiecywano sobie, że po powrocie do domu każdy będzie mądrzej żył niż dotychczas. Będzie zjadał na raz kilka misek gęstego pęczaku ze skwarkami, po kilka bochenków chleba z masłem i boczkiem, będzie siedział zawsze w domu i pomagał żonie w przygotowywaniu posiłków.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[126]
„Więźniowie, którzy na skutek głodu i braku nadziei wyglądają jak żywe trupy, nazywani są «muzułmanami». Ich organizm zużył wszystkie zapasy tłuszczu i próbuje pokryć deficyt kalorii białkiem własnych tkanek. Agonia zaczyna się, gdy więzień straci około jednej trzeciej wagi ciała. Chęć życia zanika. «Muzułmanie» załatwiają potrzeby fizjologiczne pod siebie, leżąc, stojąc, zanieczyszczają korytarze, sienniki, wszystko. Są bici i już nie reagują. Jakby odgrodzili się od szczucia i razów niewidzialną ścianą.”[127] „[...] zbyt wielka jest w nich pustka, by mogli naprawdę cierpieć. Trudno nazwać ich żywymi - trudno jest nazwać śmiercią ich śmierć, której nawet się nie boją, gdyż są zbyt zmęczeni, aby ją zrozumieć…” [128] Podczas robienia zdjęć zwracałem uwagę, czy przypadkiem więzień się nie uśmiecha, albo nie robi min boleściwych. Czasem więźniowie byli tak przerażeni, że nie nadawali się do zdjęcia. Nie dawało się nic zrobić, na zdjęciach wyglądali bardzo niedobrze, takie zdjęcie nie mogło być wykonane. Ale ponieważ normalnych zdjęć policyjnych z reguły się nie powtarzało, czasami to widać - rzeczywiście wyraz twarzy był nieodpowiedni. Niekiedy też mój szef Walter odsyłał więźniów do ponownego golenia, bo więzień do zdjęcia musiał być ogolony i mieć czysty pasiak. Czasami prześwietlałem negatywy aparatem rentgenowskim, bo dzięki temu – chociaż rzadko - ofiary zyskiwały trochę czasu, trochę życia. Wzywało się wtedy takiego więźnia po raz drugi. Na ogół był on wtedy podwójnie przerażony, bo nie wiedział o co chodzi i spodziewał się najgorszego.
Zazwyczaj porozumiewaliśmy się z więźniami po niemiecku, Wydawałem komendę: „Mütze ab und gerade schauen”[129], „Mütze auf”[130], a na koniec „Weg[131]„. Formułki wypowiadałam zgodnie z narzuconą procedurą. Zresztą więźniowie wiedzieli, co mają robić i często nie musiałem nic mówić. Poza tym w większości fotografowałem Polaków. Mówiłem do nich: „Czapkę zdjąć. Tutaj patrzeć”, albo „Prosto patrzeć”, przy trzecim zdjęciu: „Patrzeć przed siebie”, a na koniec „Czapkę założyć” i „Zejść”. Czasem trzeba było dodać: „Siedź spokojnie. Patrz w prawo. Zachowuj się spokojnie”. Gdy ktoś nie rozumiał, o co chodzi, próbowałem wtedy jeszcze po francusku, bo całkiem dobrze znałem ten język i dosyć dużo umiałem już powiedzieć. Potem, powoli nauczyłem się podstawowych regułek i zdań potrzebnych mi w pracy w różnych językach. Kiedy musiałem poprosić Serbki, żeby zdjęły chustkę, zwracałem się do nich po serbsku: „rubec dolu”, do Czeszek mówiłem „czepicu dolu” - czyli chustka w dół i one to rozumiały.
Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista” (fot. J. Taszakowski) Bywało, że jednego dnia robiliśmy ponad 1000 zdjęć. Kiedyś latem 1942 roku przyszedł nasz szef Walter i powiedział, że będzie całą noc robota. Przyjechał transport więźniów, którym do rana musimy zrobić zdjęcia, bo takie jest zarządzenie. W tym transporcie było tysiąc sto osób z Paryża – Francuzów. „[...] w dniu 8.8.1942 r. do KL Auschwitz przywieziono z Paryża 1170 więźniów nie-Żydów, których oznaczono numerami od 45157 do 46326. [...] Stark polecił wpisać na arkuszach personalnych oznaczenie: «Nacht und Nebel» (noc i mgła). Przywiezieni tym transportem byli członkami organizacji lewicowych (komuniści) i antyfaszystowskich, a więc byli więźniami politycznymi. [...] Mimo iż przynależność państwowa tych więźniów została określona jako «F» (Francuz), istnieją obawy, że byli oni obywatelami różnych państw (np. bracia Hans Beckmann nr 45215 i Robert Beckmann nr 45219 byli Holendrami, a ich ojciec był zawodowym oficerem Holenderskim).”[132] „W obozie oznaczono ich trójkątami zielonymi, przeznaczonymi dla przestępców kryminalnych. Miało to na celu utrudnienie im kontaktów z więźniami politycznymi.”[133] Po apelu przyszliśmy do atelier. Tak jak powiedział Walter, pracowaliśmy przez całą noc. Zrobiłem z siedemdziesiąt procent wszystkich zdjęć. Gdy się zmęczyłem, zastępował mnie kolega Bródka, który tak samo dobrze fotografował tych ludzi, a ja w tym czasie odpoczywałem. Do rana rzeczywiście cały transport został sfotografowany i odstawiony. Szło to bardzo szybko, ponieważ było nas tam wtedy sześciu. Jeden wymieniał kasetę, jeden zmieniał numery, pomocnik podprowadzał więźniów. Dwóch było rezerwowych, żeby ktoś mógł odpocząć, bo po godzinie pracy w pośpiechu człowiek się bardzo męczył. Zachrypnąłem od ciągłego gadania, ale wszystko odbywało się bardzo spokojnie. Szef siedział w swoim pokoju, czasem o coś zapytał, ale generalnie się nie mieszał. Malz też się nie wtrącał, a myśmy robili swoje. Przypuszczam, że był to transport w całości przewidziany do likwidacji. Francuzów skierowano do niesłychanie ciężkiej pracy przy noszeniu cegieł i betonowaniu. Padali tam jak muchy. Prawie wszyscy zmarli, może pojedyncze osoby się uratowały. Najpierw zdjęcia policyjne robiliśmy wszystkim narodowościom, nawet Żydom, ale
im robiliśmy zdjęcia tylko do numerów ok pięćdziesięciu tysięcy, do 1942 roku.[134] Wtedy ruszyła już masowa eksterminacja, Żydów mordowano i palono po dwóch, trzech tygodniach od umieszczenia w obozie. Robienie fotografii Żydom było zdaniem Niemców marnotrawstwem - tak rozpoczęła się dla nas akcja Endlösung. „W lecie 1941 r.[135] dokładnej daty nie potrafię podać w tej chwili - zostałem nagle wezwany do naczelnego dowódcy SS do Berlina bezpośrednio przez jego adiutanturę. Himmler, wbrew swemu zwyczajowi, bez asysty adiutanta oświadczył mi, co następuje: «Führer zarządził ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. My, SS mamy ten rozkaz wykonać. Znajdujące się na Wschodzie miejsca wyniszczenia nie podołają akcji zamierzonej na wielką skalę. Wobec tego przeznaczyłem na ten cel Oświęcim, zarówno ze względu na jego korzystne położenie pod względem komunikacyjnym jak i dlatego, że obszar ten można łatwo izolować i zamaskować. (…)Rozkaz ten ma pan zachować w najgłębszej tajemnicy nawet w stosunku do swych przełożonych. Po rozmowie z Eichmannem prześle mi pan natychmiast plany projektowanego urządzenia. Żydzi są odwiecznymi wrogami niemieckiego narodu i muszą zostać wytępieni. Wszyscy Żydzi, których dostaniemy w nasze ręce, będą w czasie tej wojny bez wyjątku zgładzeni. Jeśli nie uda nam się teraz zniszczyć biologicznych sił żydostwa, to kiedyś Żydzi zniszczą naród niemiecki.” ŹRÓDŁO: Relacja Rudolfa Hössa[136] „Na konferencji dokonano m.in. ustaleń co do ilości Żydów przewidzianych na zagładę w poszczególnych krajach. Po tej konferencji rozpoczęły się masowe deportacje Żydów do ośrodków eksterminacji”. [137] Często stawia się pytanie czy Żydzi wysyłani do Auschwitz transportami skazanymi na zagładę wiedzieli, co ich czeka po przybyciu na miejsce. Żydzi pochodzący z Polski i Litwy, a także ci którzy już od lat przebywali w gettach oraz znali okrucieństwo masowej zagłady, zdawali sobie sprawę z oczekującego ich losu. Byli i tacy, do których dotarły słuchy o istnieniu obozów śmierci i o masowych mordach. Na ogół jednak te skąpe i najczęściej niepełne wiadomości nie mogły dać rzeczywistego pojęcia o przebiegu i rozmiarach akcji
.” [138] „Żydzi przywożeni do Oświęcimia (z wyjątkiem polskich i to też później) nie mieli pojęcia co ich czeka. Było to dlatego (dowiedzieliśmy się tego od Żydów francuskich, czy holenderskich), że byli oni w ten sposób przez Niemców informowani, że muszą opuścić swój kraj, że jadą do Polski, gdzie każdy będzie pracował nadal w swoim
zawodzie, albo otrzyma równoważne przedsiębiorstwo temu, które oddaje. Mają więc zabrać ze sobą cały swój majątek i środki utrzymania na 6 tygodni. Zarządzenia te miały ten skutek, że do Oświęcimia zwożono ogromne skarby (bankierzy holenderscy, szlifierze diamentów), które potem w znaczny sposób były rozkradane przez pełniących przy tym służbę esesmanów i więźniów.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jerzego Tabeau[139] „Objaśnia się przybyłym (są to Żydzi, ponieważ w okresie, w którym pracował w Sonderkomandzie zeznający, tylko żydowskie transporty szły do gazu), że grupa zdolnych do pracy uda się pieszo do obozu roboczego, pozostali zaś pojadą samochodami do obozu, w którym się nie pracuje. Wobec tego zdarzały się często wypadki, że mężczyźni z grupy zdolnych do pracy prosili Kathkego, by pozwolił im iść do grupy drugiej i nie rozłączać się z żoną i dziećmi. Kathke zgadzał się na to z reguły, mówiąc chętnie „bitte”. Z kolei więźniowie Sonderkomanda pomagali zająć miejsca w samochodach tym rzekomo zwolnionym z pracy, po 3 do 4 więźniów wsiadało do samochodu z tyłu, samochody ruszały, a w drodze więźniowie uspokajali kobiety (bo tak mieli nakazane), że będzie im zupełnie dobrze w obozie, że natychmiast po przybyciu wykąpią się, dostaną gorącej kawy, dzieci mleka itp. Samochody przybywały przed krematorium, które swym wyglądem zewnętrznym przypominało fabrykę z wielkim prostokątnym kominem. Grzecznie pomagano wysiąść z samochodów i mówiono: ‹to jest właśnie łaźnia›.” ŹRÓDŁO: Zeznanie 14 [w:] Oświęcim w systemie RSHA[140] „Jedna z matek, która cała zrozpaczona prowadziła za rękę małą dziewczynkę, nabrała nadziei, kiedy zobaczyła samochód z Czerwonym Krzyżem. Jeden z więźniów pracujących na rampie usłyszał, jak mówi: „Dzięki Bogu, jesteśmy uratowani!”. Ten więzień szepnął jej, że w aucie Czerwonego Krzyża przewożony jest trujący gaz do krematorium i że tam też zostanie spalona. Przestraszona kobieta zobaczyła Broada, zwróciła się do niego, pytając, czy to prawda. Broad miał odpowiedzieć: „Szanowna pani, jak może pani wierzyć jakiemuś więźniowi? To przecież przestępcy, niech pani tylko spojrzy na ich ogolone głowy”. Potem kazał pokazać sobie więźnia, który ostrzegł kobietę, i zrobił meldunek. Więzień ten skazany został na 150 uderzeń pałką, a pozostali więźniowie z tego komanda na dziesięć.”[141] ŹRÓDŁO: Zeznania Ericha Kulki[142] Na przełomie 1943 i 1944 roku Hofmann[143] powiedział, że nie będziemy już
fotografować Polaków. Zwrócił się do mnie tymi słowami: - Es ist schade des Materials für so einem Mist. [144] Polskim więźniom z numerami powyżej 125 tysięcy zdjęć więc już nie robiono. „[...] generalnie zauważyć można, że luki (braki) w zdjęciach więźniów oznaczonych numerami od około 70000 są dosyć częste, ale jeszcze większe są w numeracji do 100000 a szczególnie duże (są tylko nieliczne), powyżej tych numerów więźniarskich. [...] Głównie więc brak materiału fotograficznego spowodował odstąpienie od robienia zdjęć dla każdego więźnia, a w szczególności więźniów – Żydów, którzy do KL Auschwitz kierowani byli masowymi transportami, z których większość (bez obozowej rejestracji) zabito w komorach gazowych.”[145]
Józef Grzybowski (nr 21525), ur. 1.03.1922 w Dziesławicach, robotnik rolny. Zginął w Auschwitz 19.03.1942.
Jan Niewczas (nr 12948), ur. 15.07.1898 w Tychowie, rolnik.
Polski więzień polityczny (nr 2911), przybył do obozu z transportem z Warszawy 15.06.1940
Eugeniusz Siewierski (nr 630), ur. 4.09.1917 w Samborze. Zginął w październiku 1940 w Auschwitz.
Henryk Krajewski (nr 12451) ur. 26.11.1920 w Warszawie, szlifierz. Przeniesiony w 1942 do KL Mauthausen, tam wyzwolony.
Piotr Grabski (nr 12840)
Chaim Orner (nr 44568) ur. 15.12.1913 w Kutnie, robotnik. Zginął 29.07.1942 w KL Auschwitz
Bronisław Pawłęga (Nr 494) ur. 6.01.1906 w Krakowie, pracownik biurowy. W 1942 przeniesiony do KL Gross-Rosen. Przeżył.
Henryk Staniewski (nr 17531) ur. 2.02.1915 w Skaryszewie, szewc. Zginął 16.02.1942 w KL Auschwitz.
Kazimierz Budziński (nr 21686) ur. 23.02.1899 w Żyrardowie, ślusarz. Zginął 8.06.1942 w KL Auschwitz.
Więzień nr 1730
Więzień wymieniony jako antysocjalny (nr 61931)
Edward Matysik (nr 541) ur. 19.09.1914 w Nawojowej Górze. Zginął 7.09.1942 w KL Auschwitz
Iwan Androczienko (nr 63352), ur. 14.11.1926
Władysław Maria Agenor, Hr. Baworowski, nr 863, ur. 10.06.1910.
Wasil Biszko (nr 21801) ur. 21.01.1901. Przeniesiony z KL Auschwitz w 1942. Nie przeżył.
Wasyl Borszcz (nr 62122)
Ludwik Żurawski (nr 579), ur. 2.02.1915 w Charzewicach. Zginął w Auschwitz 28.12.1940.
/FOTOGRAFIE PORTRETOWE NIEMCÓW/ Zdjęcia policyjne nie wymagały specjalnego kunsztu. Światło było ustawione zawsze tak samo, a aparat znajdował się w stałych zapadkach. Przy zdjęciach portretowych zaś trzeba było ustawić światło i aparatem podjeżdżało się bliżej fotografowanego obiektu. Stosowaliśmy też wtedy różnej wielkości filmy, bo robiliśmy te fotografie już nie na kliszach, tylko na błonach. Fotografie portretowe to była zupełnie inna praca...
Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski). „Fotografie identyfikacyjne robiono także cywilnym pracownikom obozu, esesmanom i wysokiej rangi urzędnikom. Esesmani używali często pomieszczeń Erkennungsdienst do robienia własnych fotografii lub kazali je robić więźniom.”[146] Walter wezwał mnie na początku 1942 roku do swojego pokoju przy atelier i chciał się dowiedzieć, czego nam w atelier brakuje do wykonywania zdjęć portretowych.
Powiedziałem, że potrzebowałbym przede wszystkim więcej materiałów do retuszu i wymieniłem je. Szef pojechał wtedy do Katowic i po niedługim czasie miałem cztery pulpity retuszerskie, ołówki o twardości 3H i 4H oraz delikatne pędzle do plamkowania i farbki. Robiłem zdjęcia portretowe z użyciem monokla, to jest bardzo prymitywny obiektyw, pojedyncze szkiełko okularowe o dość dużej ogniskowej, około 25 cm, miękko rysujące obraz. Monokl, który wmontowałem w aparat, łagodził ostrość obiektywu, do tego dochodził delikatny retusz i moje zdjęcia cieszyły się wśród Niemców olbrzymim powodzeniem. „Komando [...] wykonywało też dla SS-manów zdjęcia portretowe i odbitki z amatorskich zdjęć małoobrazkowych. Najlepszym fotografem był Willi i każdemu z naszych klientów zamawiających dla siebie czy kogoś z rodziny portret zależało na tym, by był dobry i by się podobał”. ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[147]E*
„[...] wywoływaliśmy także amatorskie zdjęcia dla niektórych SS-manów, a także żołnierzy ze stacjonującej w Oświęcimiu jednostki przeciwlotniczej. Częstymi gośćmi naszego komanda byli kierownicy obozu (np. Hofmann, Rapportführerzy: Palitzsch i Kaduk, a także funkcjonariusze gestapo obozowego (m.in. Lachmann).” ŹRÓDŁO: Relacja Tadeusza Krzysicy[148]E* Robiłem fotografie portretowe znanym i ważnym osobom z obozu, a przez nasze atelier przewijało się dużo esesmanów – niskich i wysokich rangą. Przychodzili do nas, a ja im wykonywałem zdjęcia pocztówkowe lub zdjęcia gabinetowe, czyli nieco większe niż zwykłe legitymacyjne. Przeważnie trzeba było ich fotografować w hełmie
(takie nosili zwykli żołnierze SS) albo w czapce na głowie (takie nosili oficerowie). Prywatne zdjęcia były bez czapek.
Arthur Liebehenschel
Richard Baer
Karl Egersdorfer
Gerhard Palitzsch Robiłem zdjęcie pocztówkowe na przykład późniejszemu lagerführerowi Schwarzowi[149]. Był przystojnym mężczyzną. Nie robiłem zdjęć komendantowi Rudolfowi Hösse. Do nas po prostu Höss nie zaglądał, a ja nie byłem nigdy w jego domu. Zdjęcia jego, jego żony i dzieci wykonywał Walter. „Nie pamiętam, by kiedykolwiek przychodził do Erkennungsdienstu sam komendant Hőss. W pewnym czasie przychodził tam jego syn Klaus, który zaznajamiał się z techniką obróbki zdjęć fotograficznych. Przeważnie przynosił on ze sobą film i kolejno, pod kierunkiem poszczególnych więźniów film wywoływał, suszył, robił odbitki stykowe i powiększenia, suszył je itp. Po prostu w pracowni uczył się.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka[150]E* Słyszałem od kolegów, szczególnie Janka Liwacza[151], że powodziło mu się tu świetnie, a teren obozu traktował jak własne posiadłości ziemskie i fabryczne. Potwierdzał to też Stanisław Dubiel[152] – ogrodnik Hössów. „Höss często w ciągu dnia zachodził do domu, bardzo często jeździł konno lub różnymi środkami lokomocji po terenie całego obozu, zaglądając wszędzie i wszystkimi sprawami obozowymi się interesował. Najmniej przebywał w swoim biurze. Akta spraw wymagających jego podpisu przynoszono mu do domu i tam je załatwiał. W domu swoim przyjmował często różnych dygnitarzy SS, między innymi dwukrotnie Himmlera. W czasie pierwszego pobytu Himmler rozmawiał bardzo serdecznie z Hössem i jego żoną. Brał dzieci Hössa na kolana, dzieci nazywały go «Onkel Heini» (...). W czasie wszystkich tych odwiedzin Hössowie urządzali dla gości wspaniałe przyjęcia. (...) Hössowie nagromadzili w tzw. Haus Höss tyle towarów, że na ich przewiezienie po przeniesieniu Hössa[153] potrzebne były cztery wagony kolejowe.” ŹRÓDŁO: Relacja Stanisława Dubiela[154] „Prawda, że mojej rodzinie było dobrze w Oświęcimiu. Spełniano każde życzenie żony i dzieci. Dzieci mogły szaleć do woli, żona miała tyle ulubionych kwiatów, że czuła się wśród nich jak w raju.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa[155] „Dzieci Hössa, oprócz najstarszego Klausa, nie robiły krzywdy pracującym tam
więźniom. Biegały po ogrodzie, przyglądając się pracy. Pewnego razu przyszły do mnie, prosząc, abym uszyła im opaski z oznakami, jakie nosili więźniowie. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie następstwa mogły z tego wyniknąć. Klaus nałożył na rękaw opaskę kapo, pozostałym dzieciom przyszyłam do ubrania kolorowe trójkąty. Zadowolone dzieci, biegając po ogrodzie, napotkały ojca, który pozrywał im oznaczenia i wprowadził do domu. Mnie nie ukarano tylko zakazano robić takie rzeczy.” ŹRÓDŁO: Relacja Janiny Szczurek[156] „Chłopiec starszy, 14-15-letni, chodził do szkoły, był bardzo ambitny. Bawił się pistoletem i karabinkiem, strzelał wprost na ogród. Niejednokrotnie to było z naszym niebezpieczeństwem. Dziecko tak, z głupia, mierzyło w ludzi i mówiło «Ja świnię polską zastrzelę».” ŹRÓDŁO: Zeznania Stanisława Dubiela[157]
Dom Komendanta Rudolfa Hössa (fot. około roku 1946) Dom Komendanta. Budynek, w którym kwaterował komendant obozu z rodziną, powstał w latach 1935-1937. Należał do sierżanta WP Józefa Soji, który po kampanii wrześniowej przedostał się do Rumunii, gdzie został internowany. Jego rodzina została zmuszona do opuszczenia domu 8 maja 1940 roku. Niemcy dokonali przebudowy dachu
budynku w stylu mansardowym. Po wojnie Sojowie powrócili do swego domu, lecz po pewnym czasie sprzedali go. Okna budynku wychodzą na stojący naprzeciwko w odległości kilkunastu metrów budynek komendantury obozu i biuro komendanta, a z drugiej strony w odległości ok. 150 m na budynek krematorium i komory gazowej, przy którym stoi szubienica, na której 16 kwietnia 1947 roku został stracony były komendant obozu SS-Obersturmbannführer Rudolf Höss. Pewnego dnia zrobiłem zdjęcie Waltera z żoną i dzieckiem. Nasz zakład nie był przystosowany do wykonywania zdjęć grupowych, więc ta fotografia rodziny Walterów nie wyszła najlepiej. Z jednej strony twarzy światło było zbyt ostre, a z drugiej był cień. Nie mieliśmy na tyle silnego reflektora, by ten cień złagodzić. Ale Walter i tak był zadowolony. Myślę, że mnie lubił, bo rozmawiałem z nim na tematy zawodowe po niemiecku. Zresztą akurat on kiepsko mówił po niemiecku, posługiwał się jakąś gwarą, a pisma urzędowego w ogóle nie potrafił sklecić. Robił to za niego Roman Karwat[158], po nim przyszedł inny pisarz, z Krakowa – Alfred Woycicki[159].
Roman Karwat, nr 5959
Alfred Woycicki, nr 39247 Był historykiem sztuki, mówił po francusku, niemiecku i włosku, wcześniej był dyrektorem artystycznym w Teatrze w Krakowie. W Erkennungsdienst prowadził kartotekę fotografii i archiwum. Pytałem się go nieraz o różne rzeczy związane z niemieckim. Walter interesował się fotografią i czasami nawet go douczałem, mówiłem jak robię pewne rzeczy. Nie rozumiał dlaczego nie chciałem się opowiedzieć za narodowością niemiecką i powtarzał wiele razy, że przynoszę im hańbę. Mówił nawet dosadniej: - «Du bist unsere Schande».[160] Kiedyś do Waltera przyszedł jego przełożony, czyli szef całego wydziału politycznego Untersturmfűhrer Grabner[161]. Zażyczył sobie zdjęcie portretowe pocztówkowe. Walter uprzedził mnie, że musi to być szczególnie dobre i starannie wykonane zdjęcie. Zaprowadził do swego gabinetu i w mojej obecności powiedział Grabnerowi, że ja zrobię zdjęcie, bo jestem zawodowym fotografem. Ogromnie się denerwowałem. Fotografowanie szefa gestapo obozowego było niebywałą sprawą. Nawet sam Walter trząsł się przed nim ze strachu. Grabner zaczął ze mną bardzo grzecznie rozmawiać. Powiedział, że zależy mu na ładnym zdjęciu, bo chce je wysłać rodzinie. Nawet zwrócił się do mnie „Bitte Sie” [162]. Mówił gwarą austriacką, więc to nie był żaden inteligent. Słyszałem, że przed wojną był pasterzem na halach w Austrii. Zresztą inni więźniowie też mówili, że to prostak. Szef zaprowadził go do atelier. Bardzo grzecznie poprosiłem, by usiadł na krześle, patrzył przed siebie i się odprężył. Ustawiłem światła: dwa normalne bezcieniowe
reflektory oraz dodatkowo jeden mniejszy, by uwypuklić rysy twarzy.
Maximilian Grabner (SS-Untersturmführer),w Auschwitz od czerwca 1940 do 1 grudnia 1943; szef obozowego Gestapo (fot. przed 1945) - Bitte nehmen Sie Platz, und bitte nich so verklemmt sein (...). Denken Sie nicht über das lager, denken Sie über die Alpen. [163] Poprosiłem też szefa Waltera, by zajrzał pod czarne sukno aparatu i zobaczył, jak to wygląda. Spodobało mu się. Jeszcze drobne poprawki, prośba o uśmiech i zrobiłem bodajże dwa ujęcia. Porządnie wyretuszowałem i mój szef zaniósł mu gotowe odbitki. Wrócił i powiedział, że Grabner był bardzo zadowolony. Negatyw został u nas i jakimś cudem ocalał. Zdjęcie rzeczywiście wyszło dość dobrze. Oczy miał rozjaśnione i lekki uśmieszek. Wyglądał na tym zdjęciu jak człowiek łagodnego usposobienia, a był przecież okazem wszelkiego zła i zbrodni w obozie. Grabner był naszym panem życia i śmierci. Baliśmy się go jak ognia. O tym, co Grabner wyprawiał, mówił mi mój kolega Jan Pilecki[164], który pracował wtedy jako pisarz na bloku 11.
Standgericht w Bloku 11/Sąd doraźny w Bloku 11, Władysław Siwek(APMA-B-I-1-97) Raz w tygodniu Grabner przychodził do bunkra w bloku 11 i urządzał coś w rodzaju
sądu, ale bez sądu. Nazywali to z Fritzschem czystką. W bloku 11 była niewielka salka. Esesmani usadawiali się za stołem, a kalifaktorzy, czyli więźniowie obsługujący bunkry, po kolei przyprowadzali więźniów. Grabner i Fritzsch przez tłumacza pytali, za co dany więzień został ukarany i decydowali, czy pójdzie na rozwałkę, czy na sześć miesięcy do kompanii karnej. Każdy więzień króciutko opowiadał, za co siedzi, na przykład, że ukradł chleb lub margarynę albo znaleziono przy nim wódkę. Jeśli jakiś został przyłapany na grypsowaniu, sprawa była z góry przesądzona. Wiadomo było, że pójdzie pod mur. Skazanych na śmierć od razu prowadzono do umywalni, kazano im się rozbierać i rozstrzeliwano. Czasem widziałem, jak Grabner i Fritzsch wychodzili z bloku 11 zadowoleni i uśmiechnięci.[165] „Odprawy odbywają się zazwyczaj w sobotę przed południem. Grabner zwykł – jak mawiał cynicznie – wykorzystywać każdy koniec tygodnia do «odkurzania bunkra». Po odprawie cały oddział udać się ma do obozu do bloku 11-go. Właściwie potrzebni są tylko trzej czy czterej referenci, ale Grabner ściąga wszystkich, ponieważ czuje się dobrze wśród licznego sztabu. W pokoju służbowym bloku 11 oczekuje się na zjawienie Lagerführera SS-Hauptsturmführera Aumeiera. Po okresie oczekiwania, podkreślającym jego ważność, mały Bawarczyk wkraczał potężnym krokiem do pokoju. Ostry skrzekliwy głos zdradza pijanicę. Wyzierające z oczu i rysów twarzy okrucieństwo zastępuje wizytówkę. Przechwala się tym, że jest osobistym przyjacielem Himmlera, wyróżnionym złotą odznaką partyjną. Potem zjawia się jeszcze lekarz SS. Nadzorca bunkra i kilku Blockführerów uzupełniają komisję, która udaje się teraz do piwnicy, by rozpocząć «odkurzanie». [...] Zduszony pomruk za drzwiami cel, jaskrawe światło żarówek wydobywające ostry kontrast między na czarno pomalowaną podłogą a biało tynkowanymi ścianami i błyszczące trupie czaszki na czapkach SS-manów tworzą niesamowitą atmosferę.” ŹRODŁO: Wspomnienia Pery Broada[166] „Lagerführer, szef polit. oddz. Grabner wraz z całą świtą wpadali do bunkra prawie zawsze z jakiejś wesołej zabawy, a więc w stanie nietrzeźwym, i szli od celi do celi. [...]. O życiu więc więźnia decydował nie wyrok, lecz dobry humor komendanta i wrażenie, jakie na pijanej bandzie zrobił więzień. Jeżeli było ono dobre, zostawał (często tylko do drugiej, podobnej egzekucji), jeżeli nie, szedł na śmierć. W takich wypadkach nie odbywało się nigdy bez pastwienia i znęcania się nad skazanym. Zwykle 85% - 90% bunkra szło pod ścianę[167] i znów było miejsce na przyjęcie
nowych więźniów.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jerzego Tabeau[168] Niemcy robili to też dla polepszenia wyników swojej pracy – po prostu wynagradzano ich, gdy brali udział w rozwałkach. „Warunkiem utrzymania bezpiecznej funkcji było wzorowe pełnienie służby, dobre wyniki w dyskryminowaniu i wyniszczaniu więźniów jako wrogów III Rzeszy. Słabe wyniki narażały ich na złą ocenę przełożonych, co groziło przerzuceniem z obozu na front, szczególnie przerażający front wschodni.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Arnolda Andrunika[169] „Młodzi esesmani byli żądni awansu. Im więcej meldunków, tym szybszy awans. W tej obserwacji na pewno nie pomyliliśmy się. Było też widać, że gdy jakiś esesman był sam i nie miał czy nie bał się świadka, był inny, pozytywniejszy. Jednak gdzie był drugi, tam się zaczynały popisy. [...]. Naprawdę źli i nieludzcy byli takimi wszędzie , gdzie tylko mogli. Różne siedzą w człowieku instynkty.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia prof. dr. Mieczysława Brożka[170] Po jakimś czasie Grabnera aresztowały jego zwierzchnie władze ponoć za to, że samowolnie kazał zabijać więźniów, a informacje o jego zbrodniczej działalności przedostały się do radia angielskiego. Poza tym były tam jeszcze jakieś nadużycia natury finansowej. Po 1943 roku pomimo zaostrzenia rygoru wciąż fotografowałem Niemców. Na przykład ostatniego komendanta obozu podpułkownika Baera[171] choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będzie komendantem. Robiłem mu zdjęcie pocztówkowe i legitymacyjne. Fotografowałem również komendanta Liebehenschela[172], następcę Hössa.
Ludwig Plagge (SS-Oberscharführer), od lipca 1940 roku w KL Auschwitz w składzie Wydziału III – kierownik bloków 2, 24 i 11. (Yad Vashem) Przychodzili też do mnie: szef zatrudnienia porucznik Sell[173], dr Wirths[174] i różni podoficerowie: osławiony Palitzsch[175], Plagge, Stiewitz[176]. „Wielokrotnie przychodził do nas Rapportführer Palitzsch. Ten ostatni przychodził czasem bezpośrednio po przeprowadzonej na dziedzińcu bloku 11 egzekucji. Zawsze siadał na rogu stołu, spokojnie wyciągał papierosa, zapalał, go nie odzywając się ani słowem i po chwili wychodził.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka[177]E* Zdjęcia się Niemcom podobały. Nie wiem, co by było, gdyby się nie spodobały, może by mnie wyrzucili z komanda? Nie twierdzę, że od razu poszedłbym pod mur, ale na pewno byłyby jakieś przykre niespodzianki. Nie denerwowałem się jednak, bo byłem już wtedy naprawdę doświadczonym fachowcem. Umiałem odpowiednio ustawić fotografowaną osobę i odpowiednio ją oświetlić. Później drobne poprawki retuszerskie i zdjęcie musiało być dobre. Niejednokrotnie za robienie prywatnych zdjęć esesmanom otrzymywałem od nich żywność i papierosy. Na ogół dawali je sami z siebie, ja o nic nie prosiłem. Dopiero
po pewnym czasie ośmieliłem się, by prosić o pomoc wprost. Najpierw starałem się wyczuć esesmana, który do mnie przychodził. Pytałem go, jakie chce zdjęcie, jak je sobie wyobraża. Jeśli zauważyłem, że ten esesman grzecznie się do mnie zwraca, że można z nim porozmawiać, dawałem mu do zrozumienia, że owszem zrobię coś dla niego dodatkowo, ale za jakieś papierosy, chleb czy kawałek kiełbasy. Czasami mieli jakieś dodatkowe prośby, z którymi nie chcieli się zwracać do mojego szefa, na przykład chcieli zrobić sobie odbitki albo reprodukcje rodzinnych zdjęć. Były też inne sytuacje, na przykład zjawiali się u mnie żołnierze z tzw. Flak[178] artylerii. To była artyleria przeciwlotnicza, która stacjonowała koło obozu. Fotografowałem ich, a oni dawali mi papierosy. Bo właściwie mieli prawo do jednego zdjęcia, ale jak ze mną pogadali, robiłem im więcej. Ich plutonowy nawet kilkukrotnie przynosił mi rum.
/KARNA KOMPANIA/ Robiłem zdjęcia więźniom z karnej kompanii. „Obóz w porównaniu z karną kompanią był letniskiem. Jakikolwiek kontakt z więźniami spoza karnej kompanii był wykluczony. Pod groźbą najsurowszych restrykcji nawet nie można było się zbliżać do bloku 11. Wszystko odbywało się biegiem. Krankemann powiedział: - W karnej kompanii jest tylko «Laufschritt»[179], stać nie wolno ani w bloku, ani w pracy, z ciężarem czy bez ciężaru. [...]” ŹRÓDŁO: Relacja Pawła Żura[180] Już na początku mojego pobytu w obozie wiedziałem, że karna kompania to pewna śmierć. W grudniu 1940 roku karna kompania została ustawiona za kuchnią. Stali całkiem nago na siarczystym mrozie. Co jakiś czas jeden z nich padał na ziemię i ginął. Przechodziłem między tymi rozebranymi więźniami, ale oczywiście nie mogłem się zatrzymać. Nawet nie wolno mi było patrzeć w ich kierunku. Jednak kątem oka zobaczyłem mojego szkolnego kolegę z gimnazjum. Nagiego, czekającego na śmierć. W żaden sposób nie mogłem mu pomóc. Bardzo złe wieści docierały do nas z bloku 11 od listopada 1941 roku, gdzie pod Ścianą Śmierci zabijano masowo Polaków, i nie tylko. „Pod kamiennym murem[181] na podwórzu bloku 11 ustawiona jest czarna ściana. Ściana ta, składająca się z czarnych płyt izolacyjnych, stała się końcowym kamieniem milowym istnienia tysięcy niewinnych ludzi: patriotów, którzy nie chcieli w zamian za korzyści materialne zdradzać ojczyzny; więźniów, którym udało się zbiec z oświęcimskiego piekła, lecz gorzki los chciał, że zostali ujęci; świadomych narodowo mężczyzn i kobiet ze wszystkich krajów okupowanych przez Niemców.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[182] „Tam kat Palitzsch - przystojny chłopak, który w lagrze nikogo nie bił, bo to nie było w jego stylu - wewnątrz zamkniętego dziedzińca był głównym autorem scen makabrycznych. Skazani, w rzędzie, stawali nago przy «ścianie płaczu», on im kolejno przykładał małokalibrowy karabinek pod czaszkę z tyłu głowy i kończył im życie. Czasami do tego celu używał zwyczajnego bolca do zabijania bydła. Sprężynowy bolec wrzynał się w mózg, pod czaszkę i kończył życie. [...] Dziewczętom kazał się Palitzsch rozbierać i biegać w koło po zamkniętym dziedzińcu. Stojąc w środku, wybierał długo, po czym mierzył, strzelał, zabijał - kolejno wszystkie. Żadna nie wiedziała, która zginie
zaraz, a która jeszcze pożyje chwilę, czy też może znowu wezmą na badania... On zaprawiał się w celnym mierzeniu i strzelaniu.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[183]
„Często go obserwowałem, nie mogłem jednak dostrzec w nim nigdy najmniejszych oznak żywszej reakcji. Obojętny i spokojny, bez pośpiechu i z niewzruszoną twarzą dokonywał swego okropnego dzieła. Podczas pełnienia służby przy komorach gazowych nie mogłem zauważyć u niego śladu sadyzmu. Twarz jego była zawsze nieruchoma i pozbawiona wyrazu. Był prawdopodobnie tak zatwardziały pod względem psychicznym, że mógł zabijać bez przerwy, o niczym nie myśląc.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa[184] Więźniów z karnej kompanii przyprowadzał zazwyczaj Wacek Ruski - jeden z bardziej znanych w obozie ze swej brutalności oprawców. Był to kalifaktor z bloku 11. Naprawdę nazywał się Wacław Szymborski(Szemborski)[185], tylko myśmy mówili na niego „Wacek Ruski”, bo służył przed wojną na kresach w Korpusie Ochrony Pogranicza. Był mocno zbudowany, przysadzisty, dobrze odżywiony. To był Polak, robotnik. Mówił gwarą. Szymborski pałał szczególną nienawiścią do jeńców rosyjskich, których traktowano od początku obozu wyjątkowo okrutnie. Ich obraz mnie prześladuje. Chudzi, obdarci, zmizerowani...
Radzieccy jeńcy wojenni (fot. data nieznana) „Drugi większy kontyngent stanowili jeńcy radzieccy, którzy mieli wybudować obóz dla jeńców w Brzezince. Przewieziono ich z obozu dla jeńców w Łambinowicach na Górnym Śląsku w stanie całkowitego wyczerpania. W Łambinowicach znaleźli się po wielotygodniowych marszach; po drodze nie otrzymywali prawie żadnego wyżywienia, podczas przerw w marszu prowadzono ich na najbliższe pola i tam jedli wszystko, co było jadalne. W obozie w Łambinowicach było podobno 200 000 radzieckich jeńców wojennych. Mieszkali oni przeważnie w ziemiankach, które sami wykopali. Wyżywienie otrzymywali zupełnie niewystarczające i nieregularnie. Gotowali sobie sami w dołach ziemnych. Większość «pożerała» - bo jedzeniem nie można już było tego nazwać – swój przydział zaraz na surowo.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa[186] „W przemokniętych mundurach chodzili pieszo z Birkenau do Auschwitz i z powrotem w zimie, w temperaturze -15 stopni i więcej. Podkładali sobie więc pod te mundury brudne worki po cemencie, a to było sprzeczne z rygorystyczną dyscypliną Niemców i skutkowało karą. Jednego razu, na rozkaz oficera Seidla, z szeregu wyciągnięto około 10 z nich. Kazano im porozbierać się do naga. Jeńcy na mrozie pokładali się jeden na drugim i w drgawkach, i w boleściach
zamarzali, a blada, tłusta twarz SS-mana Seidla wyrażała głęboką satysfakcję. Było to przy bloku nr 24. Ta scena, właśnie przed blokiem, który znajdował się po lewej stronie, tuż przy wejściu do obozu, była zaaranżowana dla przykładu, tak by wszyscy wchodzący przez bramę to widzieli.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Adama Stręka[187] „Ludzie ci szaleli z głodu. Rzucali się dziko na każdą żabę, na każdego buraka. Co wieczór wieziono trupy wozami drabiniastymi do krematorium Auschwitz. Półżywi, nie mogący znieść dłużej nieopisanych męczarni, dobrowolnie gramolili się na wóz i byli jak bydło dobijani.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[188] Specjalnością Wacka Ruskiego było zabijanie przez uduszenie. Przyciskał jeńca rosyjskiego ręką do ściany i dusił. Potrafił także postawić przed sobą człowieka na baczność, zrobić zamach i uderzyć łokciem w szczękę. Nieszczęśnik od razu padał jak ścięty, a Szymborski dobijał go grubym kijem albo kopał na śmierć. Mogę także potwierdzić, że Wacek Ruski zabijał więźniów na swoim bloku po to, by otrzymywać ich racje żywnościowe. Konkretna liczba więźniów oznaczała konkretny przydział chleba. „Po prostu blokowi ci mordowali więźniów już nie tylko z chęci zabijania, sadyzmu czy zwyrodnialstwa, ile z chęci zysku.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[189] „[...] na tym bloku szalał w owym czasie blokowy Wacek Ruski pospolity sadysta i zbrodniarz, który chełpił się, że dla zdobycia jednej porcji chleba morduje codziennie po 2 Żydów. Procederu tego dokonywał bezkarnie i stale.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Stanisława Głowy[190] Gdy Wacek był głodny, mordował pięciu, ośmiu albo dziesięciu Żydów i automatycznie zabierał ich chleb. Dzielił się nim z blokowym, pisarzem i jeszcze innymi. Liczyli ilu Żydów czy słabeuszy będzie trzeba tego dnia zabić i potem dzielili się ich jedzeniem. Zabijali uderzeniem pałki albo dusili, a trupa odkładali do łaźni. Potem składali tzw. meldunek śmierci, a następnego dnia znowu kogoś mordowali w ten sam sposób. Esesmani w ogóle się do tego nie wtrącali. Umarł, to umarł – nikogo nie obchodziło w jaki sposób. Jedzenie pozostałe po więźniach, którzy zmarli w nocy, też nie pozostawało bezpańskie.
„Blokowi byli obowiązani każdego rana podawać głównej Schreibstubie aktualny stan ludzi swego bloku. Od tego, ilu blokowy podał, zależało też, ile porcji jedzenia dostanie dany blok w ciągu dnia. Nie było takiego bloku, gdzie by przez noc nie zmarło przynajmniej kilku więźniów. [...] Blokowi ze zrozumiałych więc względów woleli, żeby trupy zabierano dopiero po apelu, mogli bowiem wtedy podawać je w stan bloku jako żyjących, fasując[191] całodzienne ich wyżywienie.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[192] Zanim Szymborski przyprowadził do nas więźniów, wcześniej tłukł ich przy byle okazji: a to, że nierówno stoją, a to, że się ruszają... Gdy więźniowie stali na korytarzu, czekając w ogonku na swoją kolej, zaczynali kombinować i zachowywać się trochę niesfornie – chcieli załatwić papierosy, albo coś innego. Wtedy właśnie opiekunowie, którzy przyprowadzali więźniów, a Szymborski szczególnie był z tego znany, bardzo brutalnie chcieli zaprowadzić porządek. Szymborski wykorzystywał do tego każdy pretekst. W kilku przypadkach zwróciłem mu uwagę, by tego nie robił, bo do zdjęcia więźniowie nie mogą mieć okrwawionej czy posiniaczonej twarzy, mówiłem, że nie mogą mieć plam po uderzeniach, ran, które ropieją, ani krwiaków. Na ogół skutkowało. Esesmani także na to reagowali, gdy ktoś przyprowadzał więźnia, który miał podbite oko. Zdarzało się to zwłaszcza w przypadku Żydów. Wtedy właśnie esesman mówił, że w danej chwili zdjęcie nie może być wykonane. I kazał blokowemu przyprowadzić więźnia, kiedy indziej, gdy więzień wyzdrowieje, gdy go wyleczą. W dziewięćdziesięciu procentach cofnięci z kolejki więźniowie już nie wracali, bo wcześniej zostali zamordowani niż wyleczeni. Gdzieś na początku 1942 roku Szymborski przyprowadził grupę więźniów z kompanii karnej, w której ku mojemu przerażeniu byli Ci Żydzi, którzy kiedyś w Tarnowie, podczas mojej ucieczki na Węgry, udzielili mi schronienia. Jeden z nich nazywał się Wachsberger[193] i był właścicielem restauracji naprzeciwko dworca w Żywcu. Drugi nazywał się Enoch[194] i był właścicielem sklepu w Zabłociu – jeszcze bliżej mojego domu - miał około 35 lat. Poznali mnie. Dałem im trochę chleba i papierosów – wszystko, co mogłem. Wachsberger, starszy już mężczyzna, miał naderwaną małżowinę ucha. Wiedziałem, że zostaną zamordowani. Zrobię im zdjęcie, wrócą do bloku 11 i za dzień czy dwa Wacek ich zamorduje, albo inny oprawca zatłucze kijami w czasie pracy. Poprosiłem Szymborskiego, by im nie zabierał jedzenia
i papierosów, i zrobiłem jeszcze coś, w co do dzisiaj trudno mi uwierzyć. Zwróciłem się do tego kata z prośbą, by nie umierali długo. Poprosiłem go, by się nad nimi nie znęcał. Chciałem, by łagodniej ich potraktował i żeby nie mordował ich w jakiś wyszukany sposób, bił, czy dusił. I jeśli już będzie chciał ich zabić, niech tego nie robi w jakiś okrutny sposób. Zabicie na przykład jednym uderzeniem pałki – byłoby lepsze. Szymborski odpowiedział krótko i węzłowato – „zrobi się”. Tyle. Dziś to brzmi nieprawdopodobnie, że prosiłem o lekką śmierć dla kogoś... Ta historia wlecze się za mną przez całe życie. Ciągle wraca we wspomnieniach. Widzę tego Wachsbergera, przyjaznego człowieka, niesłychanie wymizerowanego, z naderwanym uchem. Ciągle widzę jego pobitą głowę: twarz miał w porządku, ale głowę strasznie potłuczoną. Ten obraz mnie prześladuje... Wacek Ruski zawsze mówił na Żydów „kasztany”. Żyd nie był dla niego człowiekiem, tylko robakiem, albo nawet gorzej. Sam widziałem przypadki wyrafinowanego zadawania śmierci. Zwalał więźnia na ziemię twarzą do góry, stylisko łopaty kładł mu na szyję, stawał na tym stylisku i bujając się raz w jedną, raz w drugą stronę dusił ofiarę. Właśnie tak wykańczano Żydów. Aż wreszcie Wacka Ruskiego też wykończyli. I to swoi. Można powiedzieć, z Bożą pomocą. „W czasie szalejącej epidemii tyfusu wiosną 1942 r. znalazł się jako chory na bloku zakaźnym 20, gdzie piszący te słowa pełnił funkcję sanitariusza i równocześnie pisarza blokowego. Po kilku dniach intensywnego leczenia Wacuś przeniósł się poprzez komin krematorium w zaświaty. Nikt go nie żałował i nie opłakiwał. Przeciwnie, więźniowie, którzy się bliżej z nim zetknęli, żałowali, że tak późno to nastąpiło.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Stanisława Głowy[195] Innym, podobnym do Wacka Ruskiego, sadystą był Ukrainiec – Bogdan Komarnicki[196], który przyjechał do obozu z moim transportem.
Bogdan Komarnicki (nr 3637) ur. 28.07.1913 w Synowodzku, kupiec Poddał się od razu i zaczął współpracować z władzami obozowymi. Bił współwięźniów i robił wszystko, co mu kazali Niemcy, kapo albo esesmani. Został podkapo, czyli Unterkapo w kompanii karnej. Był dobrze zbudowany, miał metr osiemdziesiąt wzrostu. Nosił czarny trójkąt jako więzień asocjalny. Znany był ze swych morderczych zapędów i cieszyłem się, że do nas nie przychodzi. Jego specjalnością było łamanie kręgosłupa osłabionemu i kompletnie wynędzniałemu więźniowi. Jedną ręką chwytał takiego człowieka za marynarkę pod szyją, a drugą za spodnie poniżej paska, wystawiał kolano i mocnym uderzeniem łamał kręgosłup. Taki więzień umierał od razu. Kiedyś widziałem karną kompanię przechodzącą koło mojego komanda. Wracali wycieńczeni z pracy, ledwo trzymali się na nogach. Jeden więzień był tak osłabiony, że nie mógł zupełnie iść i wtedy Bogdan doskoczył do niego, chwycił, krzyknął: Ja cię, skurwysynu, wykończę. Usłyszałem uderzenie o kolano, lekkie chrupnięcie i więzień bezwładnie upadł na ziemię, koledzy wzięli trupa i zanieśli do bloku. „Chlubił się ilością zabitych więźniów. Pamiętam, że jednego razu własnoręcznie zamordował 6 lub 7 Żydów i zameldował o tym SS-manowi Blockführerowi.” ŹRÓDŁO: Relacja Michała Mysińskiego[197]
„Bestialstwo oprawców niemieckich, które zwyrodnialczo podkreślało instynkty wyrostków, zbrodniarzy, niegdyś - kilkuletnich więźniów «kacetów» niemieckich, dziś - stanowiących naszą władzę w Oświęcimiu, przejawiało się tu i tam w najrozmaitszych odmianach. W SK[198] oprawcy zabawiali się, rozbijając jądra przeważnie Żydom - drewnianym młotkiem na pieńku. Na «Industriehof II» esesman, «Perełką» przezwany, ćwiczył swego psa, wilka, w rzucaniu się na ludzi, używając do tego materiału ludzkiego, który nic tu nikogo nie obchodził.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[199]
„Esesmani i kapowie stosowali czasem tzw. śmierć lotnika. Wyglądało to w ten sposób, że ustawiano upatrzoną ofiarę nad przepaścią i kopniakiem w brzuch zrzucano w dół, gdzie stali kapowie lub Vararbeiterzy z łopatami. Z chwilą gdy nieszczęśliwiec
zrzucony w przepaść stykał się z ziemią, stojący tam kapowie zasypywali go ziemią i po jej ugnieceniu wkładali w ziemię kij, na znak, że tutaj leży «lotnik».” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Edwarda Ciesielskiego[200]
Przy łopacie, Władysław Siwek (APMA-B-I-1-105) Dla oprawców zabijanie to była rozrywka – patrzyli na to i się śmiali. Gorsze chwile miałem też wtedy, gdy przyprowadzano mi do sfotografowania ludzi, którzy uciekli z obozu i zostali złapani. Trzymali na drążku tablicę z napisem: „Hurra! Hurra! Ich bin wieder da!”[201], czasami musieli jeszcze uderzać w bębenek. Potem ich przeważnie wieszano.
Przywitanie uciekinierów, Jan Komski (APMA-B-I-1-615) „Złapanego na nieudanej ucieczce więźnia ubierano jak na czapkę o oślich uszach i przyczepiano mu inne fatałaszki. Zawieszano mu na szyi tablicę z napisem «to jest osioł... czynił wysiłek ucieczki...», itp.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego [202]
„Cały obóz w promieniu ok. 2000 m jest otoczony wieżami strażniczymi stojącymi w odległości 150 metrów od siebie,[203] [...]. Ucieczka przez ten łańcuch straży – było dużo prób – jest prawie wykluczona.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Alfreda Wetzlera[204] „Pierwszy więzień, który zwiał z Oświęcimia przez pojedynczy wówczas płot z drutów, nienaładowanych jeszcze wtedy prądem elektrycznym, nazywał się - jakby na złość władzom lagru - właśnie Tadeusz Wiejowski[205]. Władze się wściekły. Po ustaleniu na apelu braku jednego więźnia, za karę cały obóz przez 15 godzin trzymano na placu w postawie zasadniczej. Ma się rozumieć, nikt nie dał rady stać na baczność. Pod koniec stójki stan ludzi bez jedzenia, bez możliwości wyjścia do ubikacji był opłakany.[...] Więzień taki [uciekinier] zawsze przypłacał to życiem, zabijany od razu po złapaniu, czy wsadzony do bunkra, bądź też wieszany publicznie [...] Bloki, wyrównane na apelu, przyjmowały tę makabryczną komedię głuchym milczeniem.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[206] „[...] nałożyli kolorową czapkę na głowę i jakąś wyszywaną szatę nałożyli, zawiesili bęben, do ręki dali pałkę i kazali mu iść bardzo powoli i bębnić tak głośno, na ile tyko ma jeszcze siły. Szedł, bębnił i krzyczał: «po ucieczce jest wielka pokuta», «w domu najbliższych wszystkich wybili!».” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Józefa Jędrycha[207] „W późniejszym okresie wystawiano przed blokiem 24 ciała więźniów zastrzelonych w czasie ucieczki. Przechodzący więźniowie musieli zwracać w tym kierunku głowy.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Dziopka[208] „[...] Lagerführer Fritzsch ogłosił w obozie, aby więźniowie szpiegowali się nawzajem, a jeśli ktoś uprzedzi SS o planowanej przez więźniów ucieczce – to zostanie wówczas zwolniony z obozu.” ŹRÓDŁO: Relacja Alojzego Drzazgi[209] Od założenia KL Auschwitz do jego likwidacji i ewakuacji (18-19 stycznia 1945 roku) podjęło ucieczkę 757 więźniów i 45 więźniarek, w sumie 802 osoby. Spośród nich najliczniejszą grupę stanowili: Polacy – 396 ((386 mężczyzn i 10 kobiet), Obywatele ZSRR -179 (164 mężczyzn - w tym 50 jeńców wojennych i 15 kobiet)
Żydzi - 115 (112 mężczyzn i 3 kobiety) Cyganie - 38 (36 mężczyzn i 2 kobiety) Niemcy - 31 (22 mężczyzn i 9 kobiet) Czesi - 23 (19 mężczyzn i 4 kobiety) Austriacy - 2 mężczyzn Obywatele Jugosławii - 2 (1 mężczyzna i 1 kobieta) i inni - 16 (15 mężczyzn i 1 kobieta), których narodowości nie ustalono. Różnie potoczyły się losy tych 802 uciekinierów, 144 z nich zbiegło szczęśliwie i w większości przeżyło wojnę. 327 zostało ujętych w trakcie ucieczki lub aresztowanych po jej sfinalizowaniu – nieraz po upływie wielu miesięcy, roku, a nawet kilku lat – i sprowadzonych do obozu. W tej liczbie mieszczą się też zastrzeleni w trakcie pościgu. W przypadku 331 więźniów nie ma danych o ich ujęciu, co nie świadczy, że ucieczka im się udała, choć niewątpliwie dla wielu z nich mogła się ona zakończyć szczęśliwie.”[210]
KL Auschwitz I. Fragment ogrodzenia obozowego z widocznym po lewej stronie budynkiem Theatergebaude (fot. nieznany)
Ucieczką, która była jedną z najbardziej znanych, była ucieczka Tomasza Serafińskiego, czyli Witolda Pileckiego[211], więźnia którego w obozie oczywiście nie znałem, był pod pseudonimem, ale o którym później dowiedziałem się, że najpierw dał się złapać i przywieźć do obozu dobrowolnie, potem stworzył tutaj ruch oporu, a na koniec jeszcze uciekł.
Witold Pilecki (Tomasz Serafiński) (nr 4859), ur. 13.05.1901 w Ołońcu, oficer zawodowy. Zbiegł z KL Auschwitz 27.04.1943 „Urodził się 13 maja 1901 r. na terenie Karelii, gdzie jego ojciec pracował jako rewizor leśny. Przed zrusyfikowaniem uchroniła Witolda matka, która podjęła decyzję o kształceniu swoich dzieci w Wilnie. Młody Witek brał udział w walkach o granice wschodnie II Rzeczypospolitej. Uczestniczył w nich jako harcerz, obrońca Wilna i ochotnik w wojnie polskobolszewickiej 1920 r. W okresie międzywojennym życie Witolda Pileckiego, będącego właścicielem majątku ziemskiego w Sukurczach k. Lidy, należało do spokojnych i ustabilizowanych. Uczestniczył w wojnie obronnej Polski w 1939 r., aby potem natychmiast włączyć się w nurt walki konspiracyjnej. Latem 1940 r. podjął dobrowolną decyzję przedostania się do KL Auschwitz w celu utworzenia tam siatki konspiracyjnej, zorganizowania łączności Podziemia z uwięzionymi w nim Polakami i przesyłania wiarygodnych danych o zbrodniach SS, a później przygotowania obozu do walki, gdyby nadarzyła się sprzyjająca ku temu okazja.
Z tego powodu dał się ująć podczas łapanki na Żoliborzu, aby zostać wywiezionym do KL Auschwitz, gdzie przybył w nocy z 21 na 22 września 1940 r. Utworzony w obozie z jego inicjatywy Związek Organizacji Wojskowej wysyłał raporty do Komendy Głównej ZWZ/ AK w Warszawie. Następnie informacje te przekazywane były do Londynu, aby świat dowiedział się o zbrodniach popełnianych na Polakach, Żydach, Romach i innych narodowościach. Pilecki sądził, że istnieje możliwość uwolnienia więźniów. W nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. wraz z dwoma współwięźniami uciekł z obozu. Kiedy jednak nawiązał kontakt z KG AK w Warszawie, nie podzielono jego poglądu, że opanowanie obozu jest możliwe. Walczył w Powstaniu Warszawskim, był więziony w obozach jenieckich w Łambinowicach i Murnau, po wojnie był oficerem w 2. Korpusie Polskim we Włoszech, gdzie zdecydował się utworzenia w Kraju, rządzonym przez komunistów, siatki informacyjnej i przesyłania zebranych wiadomości do Włoch. Aresztowano go w Warszawie wiosną 1947 r., a w rok później skazano na karę śmierci, wykonując wyrok w więzieniu na Mokotowie 25 maja 1948 r. [212] Angielski historyk Michael Foot w swojej książce „Six Faces of Courage”, wydanej w 1978 r., określił Witolda Pileckiego jako jedną z sześciu najwybitniejszych postaci europejskiego ruchu oporu podczas drugiej wojny światowej”. [213] Jedną z najbardziej brawurowych i spektakularnych ucieczek z KL Auschwitz była ucieczka Kazimierza Piechowskiego[214].
Piechowski był więźniem drugiego transportu zarejestrowanego pod numerem 918. Razem z nim uciekli Józef Lempart (3419), Stanisław Jaster (6438) i Eugeniusz Bender (6805). Wykorzystując sytuację wynikającą z faktu zatrudnienia w warsztatach i
magazynach obozowych, wykradli oni z magazynów SS mundury i broń, a następnie 20 czerwca 1942 roku oddalili się z terenu przyobozowego samochodem komendantury obozu. Mimo, iż nie posiadali przepustki zezwalającej na wyjazd nie zostali zatrzymani na punktach kontrolnych, dzięki zdecydowanej postawie Piechowskiego, który biegle władał językiem niemieckim. W rejonie Makowa Podhalańskiego uciekinierzy zniszczyli samochód i wysłali ironiczne podziękowania do komendanta obozu za umożliwienie ucieczki. Spośród czwórki uciekinierów wojny nie przeżył jedynie S. Jaster, który został najprawdopodobniej omyłkowo skazany na śmierć przez sąd konspiracyjny i stracony. Piechowski wstąpił po ucieczce do oddziału partyzanckiego AK i czynnie walczył z okupantem. Po wojnie został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i skazany na 10 lat więzienia, z czego odsiedział 7 lat.
Ucieczka z HWL, Waldemar Nowakowski (APMA-B-I-1-698)
/KOMANDO ZEPPELIN/ Latem 1942 roku przywieziono do KL Auschwitz grupę oficerów rosyjskich. Dostarczono ich do obozu całkiem ładnym autobusem, a umieszczeni zostali w bloku 3 lub 4. Sądząc po ich wyglądzie, nie byli to rdzenni Rosjanie, lecz raczej mieszkańcy republik południowych, tzn. Uzbekowie, Gruzini i inni. „Odpowiedni kandydaci mieli zostać wyselekcjonowani spośród jeńców przebywających w stalagach i oflagach głównie według kryterium narodowościowego w ramach trzech grup: mieszkańcy republik kaukaskich, a zwłaszcza Osmeńczycy, Azerowie, Gruzini, Czerkiesi, Karbadyńczycy, Ormianie, Irańczycy, Kurdowie, Dagestańczycy i Osetyńcy; mieszkańcy Turkmenistanu, a w szczególności Kazacy, Kirgizi, Turkmeni, Uzbecy, Tadżycy, Mongołowie (Kałmucy i Buriaci) oraz nadwołżańscy Tatarzy; Rosjanie z jeszcze niezajętych terenów ZSRR. [...] Jeńcy wstępnie zakwalifikowani jako kandydaci do Unternehmen Zeppelin mieli być przesyłani do trzech obozów szkoleniowych, których lokalizacja została już uprzednio zatwierdzona: Auschwitz k. Katowic – dla jeńców należących do narodowości wyszczególnionych w grupie «A», Zielonka k. Warszawy dla grupy «B» i Sachsenhausen K. Oranienburga – dla grupy «C»„.[215] „Komando Zeppelin to była kompania, która stacjonowała w Birkenau w rosyjskich mundurach”. ŹRÓDŁO: Zeznania Stefana Beretzkiego[216] „Cel ich szkolenia był znany. Komando Zeppelin było szkolone w Auschwitz. Widzę jeszcze przed sobą tych Rosjan w ich czakach”. ŹRÓDŁO: Zeznania Pery Broada[217]
KL Auschwitz II – Birkenau. Narożny słup ogrodzenia oddzielającego odcinek BIIb od krematorium nr II (fot. S. Korolowiec 29.05.1945) Wymienieni więźniowie byli całkowicie izolowani na terenie obozu, w obozie byli też rejestrowani. Pamiętam ten szczegół bardzo dobrze, bo do wypełniania specjalnych, białego koloru „Fragebogenów”[218] został wyznaczony jeden z więźniów naszego komanda znający język rosyjski – Gieniu Dembek. Potem Ci jeńcy byli fotografowani, tzn. sporządzano dla nich fotografie typu legitymacyjnego. „Do KL Auschwitz przyjeżdżało w tygodniowych odstępach czasu, najczęściej w piątek lub sobotę rano, 2 funkcjonariuszy gestapo wraz z kilkoma obywatelami sowieckimi przebranymi czasami w mundury SS. Po rozmowie z esesmanami w biurze przyjęć więźniów funkcjonariusze SD informowali przyprowadzonych ze sobą «Rosjan», że udają się do kantyny SS, aby zamówić śniadanie. Po ich wyjściu z biura SS-Unterscharführer Stark lub któryś z jego zastępców polecał zatrudnionym w biurze więźniom-pisarzom spisanie personaliów przyprowadzonych do obozu Sowietów. Dane osobowe spisywano na przeznaczonych do tego drukach, z tym że przywiezionym nie nadawano numerów obozowych. Jako placówki kierujące do obozu wpisywano «Staatspolizei Oppeln»[219] z dopiskiem «Sonderkommando Zeppelin», a w rubryce «powód aresztowania» wpisywano zawsze «Geheimnistrager» (nosiciel tajemnicy).” [220]
Wartownik w obozie KL Auschwitz. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego. Jeńcami tymi interesowała się grupa oficerów SS przybyła z Berlina. Przeprowadzali z nimi jakieś ćwiczenia. Wszystko to było niesłychanie tajemnicze, tym bardziej że kiedy wykonywaliśmy wspomniane zdjęcia, to jeden z tych oficerów SS zabrał ze sobą nie tylko wszystkie filmy, odbitki lecz sprawdził nawet zawartość koszy w laboratorium, wyciągając z nich odpady. Dosłownie nie pozostał po tej pracy żaden ślad. Za szkolenie wymienionych jeńców radzieckich odpowiedzialny był oficer SS w stopniu SS-Hauptsturmführera. Dziwnym zbiegiem okoliczności zapamiętałem jego nazwisko. Mianowicie, kiedy odbierał od nas w Erkennungsdienst fotografie i filmy, poprosiłem go, aby potwierdził odbiór. Wówczas to wymienił swoje nazwisko. Nazywał się Kudriawcew[221]. Gdy od opisanych wydarzeń upłynęło kilkanaście miesięcy, nagle pewnego dnia zjawił się w Erkennungsdienst jeden z tych oficerów SS, który szkolił izolowanych jeńców i rozmawiał bezpośrednio z szefem. Z treści rozmowy wynikało, że chodziło o bardzo szybkie wywołanie przywiezionego przez niego filmu małoobrazkowego. Sprawa musiała być rzeczywiście pilna i ważna, gdyż szef osobiście postanowił się
zająć wywołaniem filmu. Polecił mi jednak, bym był razem z nim w ciemni. Film został wywołany, a przy tej okazji, gdy sprawdzałem jakość wywołania, zdołałem oglądnąć to, co znajdowało się na filmie. Na poszczególnych klatkach filmu widać było jakieś białe gondole balonów, jakieś postacie. Kiedy wspomniany oficer SS rozmawiał z Walterem, posłyszałem nazwy geograficzne – takie jak Krym, czy nazwę miejscowości Kercz. Jestem przekonany, że grupa jeńców radzieckich szkolonych w KL Auschwitz to członkowie osławionego komanda Zeppelin, renegaci, których władze hitlerowskie po specjalistycznym przeszkoleniu balonami przerzucali jako dywersantów na tyły radzieckiego frontu. „Zakładano, że zostaną wyszkoleni na spadochroniarzy i wykorzystani jako agenci do prowadzenia działalności sabotażowej i zwalczania partyzantów na rozległych terenach Związku Radzieckiego. Spośród grupy jeńców, którzy zostali wyszkoleni na agentów, utworzono nawet oddziały militarne podzielone na poszczególne «drużyny». Sowieccy jeńcy wojenni działający w ramach «Akcji Zeppelin» określani byli mianem «aktywistów».”[222] Po upływie dwóch - trzech miesięcy wspomniana grupa jeńców nadal przebywała w KL Auschwitz. Później zabrano ich gdzieś w niewiadomym kierunku. „Jak wiele faktów związanych z historią Sonderkommanda Zeppelin w Auschwitz, tak i dokładna data jego likwidacji nie jest możliwa do ustalenia. Wydaje się jednak, że skoro od marca 1943r. w rozdzielniku rozkazów komendanta obozu koncentracyjnego nie pojawia się już wspomniana nazwa [...] należy przyjąć, że to właśnie w tym czasie «Vorlager – Sondereinheit[223] Auschwitz» przestał istnieć.” [224]
/FOTOGRAFIE DUCHOWNYCH/ Specjalnych zdjęć duchownym nie robiłem. Czasami na zdjęciach transportów widać było księży wśród nowych więźniów. Bardzo źle ich traktowano. Zresztą ludzi otwarcie wierzących - też. Od razu po przyjeździe – pierwsi Niemcy, którzy nas pilnowali – więźniowie z Sachsenhausen - dawali dodatkowe lanie tym, którzy nosili medaliki czy szkaplerze na szyi (to takie zaszyte obrazki Matki Boskiej). Niemcy chcieli się wtedy popisać przed swymi przełożonymi, więc nas tłukli niemiłosiernie. Jednego z księży, staruszka siwego jak gołąbek, zabili na miejscu. Najpierw któryś z kapo uderzył go w głowę, a potem inni go bili. Zamęczyli go na śmierć. Do obozu jechał na taczkach, już jako trup. „Esesman, młody szczeniak, zawołał wszystkich księży, pokazał im znalezioną podobiznę Matki Boskiej, pytając, czy to znają? [...] Na to nieznany jeszcze wśród nas ojciec Kolbe, znający, jak się okazało język niemiecki, powtarza, iż jest to Matka Chrystusa Pana. Wtedy esesman uderzył ojca Kolbe w twarz, mówiąc, że to nieprawda, bo to była największa «K» świata, używając przy tym jeszcze cały szereg innych wulgarnych słów. Księża aż się przeżegnali, zaprzeczając temu. Wtenczas kapo Krott i esesmani zaczęli nad duchownymi się znęcać, bijąc i kopiąc żołnierskimi buciorami, gdzie popadło. (...)Po chwili esesman kazał im wstać, rozkazując ojcu Kolbe by ten obrazek spluł. [...] Mówiąc, iż tego nie uczyni. [...] Wtedy esesman podobiznę tę opluł, rzucił na ziemię, wgniatając obcasem buta w ziemię, mówiąc: «Niech mnie teraz ten Wasz Bóg ukarze!».” ŹRÓDŁO: Relacja Edwarda Wieczorka[225]
Nie fotografowałem, ale widziałem grupę duchownych, wcześniej przetrzymywanych w więzieniu w Krakowie, którą rozbawieni, rechoczący Niemcy zmuszali do „uprawiania sportu”, aby „przewentylowali płuca”. Księża robili żabki, pompki, turlali się po ziemi przy wtórze obelg i szyderstw. Kiedy przyjechałem do obozu, w czasie wyczytywania transportu, oddzielono od nas grupę księży. Było ich dwudziestu, a właściwie dziewiętnastu, bo jednego już zamordowano. Dołączono do nich przybyłych z nami rabinów w długich chałatach. Wszystkich przesunięto na bok, uformowano dwie grupy i każdej z nich kazano śpiewać pieśni religijne. Najpierw księża zaczęli śpiewać po łacinie, a potem Żydzi swoje pieśni. Zmuszano ich do tego biciem i krzykami. Jak Żydzi śpiewali, to znowu zaczęto bić księży i mówić im, że są leniwi, że nie wiedzą, co to ciężka praca i nie chcą śpiewać. Jak księża śpiewali na tyle głośno, że przekrzykiwali rabinów, to bito rabinów. Więc ci zaczęli po prostu krzyczeć. Zrobił się niesłychany harmider ku ogromnej radości esesmanów. Dla nas to było okrutne widowisko, a dla Niemców niezła zabawa. Trwało to może z pół godziny, bo potem księża i rabini przestali już reagować na popędzanie, a nawet na bicie. „Szczególnie poniżające ćwiczenia polecano wykonywać księżom i rabinom. Większość z nich stanowili ludzie w starszym wieku, mniej sprawni fizycznie. Na rozkaz musieli wchodzić jak najprędzej na drzewo, a ci spośród nich, którzy zostawali na dole, byli bici i maltretowani, kopani podkutymi butami po głowie i po brzuchu. Po wejściu na drzewo esesman kazał wszystkim śpiewać psalmy Jerusalem”. ŹRÓDŁO: Wspomnienia Kazimierza Tokarza[226] Młodzi i starzy. Co chwilę któryś mdlał. To było dla mnie jak cios w splot słoneczny. Nagła świadomość, że istnieje absolutne zło. Że są ludzie, którzy nie zawahają się podnieść ręki nawet na kapłana. Nad duchownymi znęcał się także znany mi dobrze Plagge, który na początku obozu uszkodził mi dwa kręgi. „Podczas jednych z takich ćwiczeń wspomniany SS-man Plagge wydał rozkaz: «Juden und Pfarrer raus!» /Żydzi i księża wystąp!/. Wystąpiło kilkunastu Żydów i jeden ksiądz, proboszcz z miejscowości Nisko. [...] Plagge wyjął jakąś karteczkę, podał ją jednemu z Żydów, polecając się zapoznać z tekstem /to samo musieli zrobi inni Żydzi/ zanucił melodię – i kazał śpiewać. [...] Maszerujący śpiewali oczywiście w języku niemieckim. Treścią pieśni była prośba wyrażana do Mojżesza, aby wejrzał na
umęczonych Żydów, aby zstąpił na ziemię, zaprowadził lud swój nad Morze Czerwone i laską sprawił cud – rozstąpienia się wód, które miały się zewrzeć nad ludem Żydowskim – by wreszcie zapanował pokój na ziemi.” ŹRÓDŁO: Relacja Adama Jurkiewicza[227]
Przy walcu, Władysław Siwek (APMA-B-I-1-0534) Wyjątkową bestią wobec księży był niejaki Krankemann[228].
Widziałem kiedyś grupę dwudziestu kilku księży, którzy zostali zaprzężeni do obsługi walca drogowego. Był to bardzo ciężki walec, jakim przed wojną ubijano drogi, i wtedy ciągnęły go cztery pary koni. W obozie zaprzężono do walca cztery pary księży. Musieli cały dzień jedno miejsce utwardzać - tam i z powrotem. To był ówczesny plac apelowy. Widziałem ich kilka razy przy pracy. Jak któryś ze zmęczenia upadał, to walec po nim przejeżdżał. Krankemann, który ich wtedy dozorował, stał na walcu i popędzał księży pejczem. „[Krankemann] Był podobno z zawodu fryzjerem. Była to odrażająca, potworna kreatura. Olbrzymia bryła mięsa i tłuszczu, obdarzona niezwykłą siłą. Był blokowym bodajże bloku 13[229] i postrachem jego mieszkańców. Lubił się popisywać zabijaniem człowieka jednym uderzeniem. Był to cios w szczękę nasadą dłoni, skierowany skośnie od dołu ku górze. Polegał on na wytrąceniu atlasa, tj. szczytowego kręgu, i przerwania w ten sposób rdzenia pacierzowego. Śmierć następowała natychmiast.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Artura Krzetuskiego[230] „Tuż obok, koło nas, na placu «pracowały» dwa walce. Chodziło niby o równanie terenu. Pracowały one jednak na wykańczanie ludzi, którzy je ciągnęli. W jeden, mniejszy, wprzęgnięci byli księża z dodaniem kilku innych więźniów - Polaków, do liczby 20-25. W drugi, większy, wprzęgniętych było około 50 Żydów. Na jednym i drugim dyszlu stał Krankemann i inny jakiś kapo, którzy wagą swego ciała zwiększali ciężar dyszla, wgniatając go w karki i ramiona więźniów ciągnących walec. Od czasu do czasu kapo lub blokowy Krankemann z filozoficznym spokojem opuszczał kij na czyjąś głowę, uderzał to lub inne pociągowe zwierzę-więźnia z taką siłą, że nieraz
kładł go trupem od razu lub omdlałego wtrącał pod walec, bijąc resztę więźniów, by się nie zatrzymywała. Z tej fabryczki trupów w ciągu dnia wielu wyciągano za nogi i układano rzędem - do przeliczenia w czasie apelu. Pod wieczór Krankemann, przechadzając się po placu z rękami w tył założonymi, przyglądał się z uśmiechem zadowolenia byłym więźniom leżącym już spokojnie.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[231]
„W pokoju, gdzie później stale urzędował Blockführer[232] [Krankemann] musieliśmy się rozebrać, oddać wszystkie rzeczy, a następnie przeprowadzono szczegółową rewizję. [...]. U mnie Blockführer znalazł medalionik zaszyty w trójkącie więźniarskim. Powiedział do mnie: Ta przeklęta Czarna Madonna nic ci nie pomoże. Rzucił medalionik na ziemię i podeptał.” ŹRÓDŁO: Relacja Pawła Żura[233] Nawet samo przyznawanie się do wiary było niebezpieczne. Na moich oczach któryś z esesmanów chwycił łańcuszek z krzyżykiem jednego kolegi więźnia i dusił go nim, krzycząc: Wo ist dein Jesus? [234] Stałem zszokowany. Ksiądz na religii mnie uczył, że Bóg jest wszechmogący. „Gdzie On teraz jest?” – pytałem siebie. Ani ksiądz katolicki, który był wtedy ze mną, zwany „Wujkiem”, ani pastor protestancki z Niemiec – moi dwaj towarzysze niedoli – nie udzielili mi wtedy odpowiedzi. Też pytali się wtedy „gdzie jest Bóg”?
Pierwszy transport tarnowski. Tym transportem przywieziono do obozu 728 polskich więźniów politycznych (fot. nieznany, czerwiec 1940). Niemcy myśleli, że nas też zabijanie może bawić i pewnego razu to nam kazano się znęcać nad duchownymi. Podzielono nas na grupy po dwudziestu więźniów i każdej przydzielono opiekuna – kapo, jakiegoś Niemca wcześniej przybyłego do Oświęcimia. Nasz kapo wziął długi drąg i zaczął bić dwóch księży. Wiedział, że to są księża, choć już byli ubrani w pasiaki. Następnie podał ten drąg hrabiemu Sobieszczańskiemu[235], który był ze mną w grupie – niepozorny człowiek, miły w rozmowie - i mówi: Halt dein Stock fest und schlage ihn, er ist ein Pfaffe. [236] A hrabia Sobieszczański odpowiedział po niemiecku: Nein. [237] Mnie też ten kij dał i ja też odmówiłem. Normalnie wykonywaliśmy rozkazy bez wahania, bo byliśmy sterroryzowani. Tym razem się sprzeciwiliśmy. Bez przykrych konsekwencji. W 1942 roku sytuacja księży zmieniła się na trochę lepszą. W każdym razie zaczęto ich wywozić do Dachau. „Rozpoczynał się 1942 r.[…] Zmienił się również od dawna stosunek do księży,
lecz z innego powodu. Na podstawie jakiegoś wpływu Watykanu osiągniętego przez sojusznicze Włochy na władzach Rzeszy, księża zostali wywiezieni do Dachau. Pierwszy raz w początku roku 1941; drugi transport księży z Oświęcimia do Dachau nastąpił w lipcu 1942 roku. W Dachau księża podobno mieli, w porównaniu do warunków tutejszych, zupełnie możliwą egzystencję.”[238] ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[239]
/TYFUS/ W 1942 roku w obozie rozszalał się tyfus. Jest to choroba przenoszona przez wszy.
Włosy, które zostały obcięte zabitym kobietom, sprzedawane one były niemieckiej firmie Alex Zink w cenie po 50 fenigów za 1 kg (kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista” za „Kronika wyzwolenia obozu”, 1945r.) „Cele były wylęgarnią wszelkiego robactwa. Niezliczone ilości pcheł, czarnych karaluchów, wszy, pluskiew, zalegały ciemne i wilgotne pomieszczenia więzienne. Najgroźniejsze z nich były wszy, które były nośnikiem groźnej choroby tyfusu plamistego rozszerzającej się błyskawicznie po całym obozie. [...] Wszy wszędzie wchodziły do uszów, nosa, w szczeliny ciała i wysysały resztki krwi z wygłodniałych więźniów. Kąsani przez robactwo więźniowie drapali swe ciała do krwi, a wskutek zakażeń umierali.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Jana Otrębskiego[240]
Tyfus trwa na ogół trzynaście dni. Po tym czasie następuje tzw. przełom: albo się z niego wychodzi, albo nie. Charakteryzuje się niesłychanie wysoką gorączką i często w dziewiątym czy dziesiątym dniu choroby chorzy umierali na serce albo z powodu innych powikłań. Dla siedemdziesięciu procent zakażonych więźniów tyfus oznaczał śmierć. Ponieważ nasze komando pracowało z esesmanami, byliśmy specjalnie chronieni. Nie mogliśmy pić wody studziennej z kranu, tylko musieliśmy pić wodę mineralną „Mattoni”, którą sprowadzano z Czechosłowacji. Niemcy dostarczali ją całymi skrzyniami, bo ponoć woda na terenie Oświęcimia była skażona. „26 III [1941] Prof. Dr Inż. Zunker, który w dniu 7 marca przeprowadził badania nad stosunkami wodnymi na terenie strefy wpływów obozu oświęcimskiego, wydał orzeczenie pisemne stwierdzające, że woda używana w obozie nie nadaje się nawet do płukania ust.”[241] My kąpaliśmy się prawie codziennie, bieliznę zmienialiśmy co tydzień i mieszkaliśmy w zasadzie w osobnym bloku z podobnymi komandami. Dobrze pamiętam kiedy złapałem pierwszą wesz. Poszedłem po 5 dkg dodatkowej kiełbasy. Wydawano ją za kuchnią, więc poszedłem tam i stanąłem w kolejce z innymi więźniami, którzy pobierali ten dodatek dla swoich kolegów, bo był on rozdzielany na komanda pracy. Niestety - to tam właśnie złapałem wesz. No i się zaczęło. Po kilku dniach dostałem gorączki. Miałem pierwsze oznaki choroby, ale jeszcze chodziłem. Brat mojej matki - Staś, który pracował w Brzezince, już przeszedł tyfus i był na tzw. kwarantannie potyfusowej. Był mi bliski, kiedyś przemycałem z nim przecież różne
rzeczy ze Słowacji. Zaczęły dochodzić do nas niepokojące wieści, że coś się szykuje w obozie. Nikt nie wiedział co, ale panika rosła. Powiedziałem Stasiowi, by uciekał z kwarantanny. A on na to: Jak coś się zacznie dziać, to mnie zwolnią. A ja już wtedy rozchorowałem się na dobre. Miałem bardzo wysoką gorączkę. Zgłosiłem to szefowi. Nawet poszedł ze mną do lekarza. Zbadał mnie doktor Diem[242], więzień. Z miejsca orzekł, że to Fleckfieber[243] bo miałem charakterystyczne objawy. Nagłą gorączkę, ból głowy i zaczerwienione oczy. Przeniesiono mnie na blok 20, gdzie parter przeznaczony był dla chorych na tyfus. Ja przechodziłem ten tyfus bardzo ciężko. Miałem podobno od razu 41 stopni gorączki. Tak mi opowiadano. Byłem nieprzytomny. Gdzieś w pamięci kołacze mi jedynie wspomnienie, że gdy pielęgniarze przemywali mnie zimną wodą, wydawało mi się, że zjeżdżam na nartach z góry Grojec, gdzie jeździłem kilka lat wcześniej, i że jest chłodno. To znowu majaczyłem, że jestem gdzieś w tropikach i jest niesłychanie gorąco. Lekarstw naturalnie nie było żadnych. Opiekował się mną dr Fejkiel[244], późniejszy profesor, specjalista chorób zakaźnych.
Nie zawsze był, ale na szczęście przyszedł w ten dzień fatalny. Koledzy mówili mi potem, że był to już 8 dzień, kiedy byłem nieprzytomny. I zaczęło się... Zarządzono wywóz wszystkich chorych na tyfus do obozu w Brzezince, gdzie były gazownie i krematoria. Wywleczono nas wszystkich z łóżek i nieprzytomnych na podwórku położono na ziemi. Następnie wywoływano po kolei nasze numery. Podstawiono ciężarówkę i kazano wchodzić tym, którzy mogli to zrobić o własnych
siłach. Między innymi Stasiowi Kucharskiemu, bratu matki, chociaż był już prawie zdrowy. Tak się złożyło, że moje komando znajdowało się dokładnie naprzeciwko bloku 20. i koledzy widzieli, jak mnie wleczono nieprzytomnego. Tadzio Bródka nie myśląc wiele, pobiegł prędko przez bramę i zameldował, że dostał wezwanie do esesmana Waltera. Walter mieszkał w domku na terenie posterunków. Bródka poprosił go, by się za mną wstawił. Podobno się momentalnie zebrał i wskoczył na motocykl. Poszedł do lekarza obozowego. Jako niższy rangą zameldował się i poprosił o rozmowę. Ponoć Entress[245] niechętnie spytał, o co chodzi, a Walter tłumaczył mu, że jestem dobrym fachowcem, bardzo mu potrzebnym i żeby mnie zostawili. Nic nie mówił, żeby nie brali mnie do gazu, tylko prosił, by mnie zostawiono i wyleczono. Entress zgodził się bez większych oporów. Odstawiono mnie na bok, a potem przeniesiono do zastępczego baraku. Tymczasem pielęgniarze załadowali resztę nieprzytomnych na wozy i wywieźli.
Ładowanie chorych na auto, Jerzy Potrzebowski (APMA-B-I-1-077) Następnego dnia wróciłem do bloku tyfusowego. Później się dowiedzieliśmy, że tych
wszystkich chorych, którzy zostali wywiezieni, a mówiono im, że rzekomo na leczenie do Brzezinki, jeszcze tego samego dnia zagazowano i spalono. Ponoć sześćset osób. [246]
Dużych wywózek osób chorych było w Auschwitz więcej. Poza swoim przypadkiem zapamiętałem szczególnie wywózkę do Drezna.[247] Podczas apelu powiedziano, że wszyscy inwalidzi, którzy kuleją, albo mają coś z rękami, mogą wyjechać́ na dodatkowe leczenie, a potem zostaną zwolnieni. Ludzie pozgłaszali się do tego transportu do Sonnenstein koło Drezna, bo uwierzyli. Zdarzało się, że nawet wytrawne lisy się na to łapały. Jak na przykład Maks (Maksymilian) Wylężał[248], którego zapamiętałem jeszcze z kartoflarni, bo znęcał się tam w grupie sędziowskiej nad Julianem Lachendro z Gorlic[249], na przykład wpychał mu obierzyny za kołnierz. Maks został przywieziony do KL Auschwitz transportem ze Śląska. Mówił śląską gwarą i miał numer około 1100-1200. Był kulawy i chodził z laską na skutek zranienia w Powstaniu Śląskim. „Przebieg akcji przygotowania do transportu wyselekcjonowanych chorych do Drzna /Drezna/ był b. dobrze zamaskowany, spokojny tak dalece, że mimo naszych wątpliwości co do celu wywiezienia chorych i starców oraz kalekich byliśmy raczej przeświadczeni, iż znajdą się, oni w lepszych warunkach bytowania. Zdarzały się, np. wypadki, że lekarze SS zauważyli niezbyt w/g ich zdania, obchodzenie się, pielęgniarzy z chorymi wówczas, zwyczajem Niemców, wywoływali głośne awantury i żądali ukarania rzekomo winnych, nawet pielęgniarzy Niemców. Ten swoisty kamuflaż upewniał chorych, iż czeka ich lepszy los”. ŹRÓDŁO: Relacja Adama Stapfa [250] Zachęcano więźniów, że może później, wyleczonych, wywiozą na roboty. Tak wywieziono około 500-600 więźniów. Wiedzieliśmy, że coś jest nie tak i dziwiło mnie to, że zgłosił się Maks, bo był „wytrawnym lisem”. „Docelowym miejscem transportu nie było jednak ani sanatorium, ani miasto Dresden. Pociąg z więźniami wywiezionymi z KL Auschwitz skierowany został do miejscowości Pirna, położonej około 20 km na wschód od stolicy Saksonii. Następnie więźniów, po opuszczeniu pociągu, przewieziono do budynków zamkniętego jesienią 1939 roku zakładu dla psychicznie chorych w Pirnie-Sonnenstein [...].”[251] „W ciągu najbliższych dni potwierdziły się nasze najgorsze przypuszczenia. [...] Na to, że zginęli, wskazywał fakt, że mienie tych nieszczęśliwców powróciło do
obozowego Bekleidungskammer, lagrowa zaś schreibstube przez jakiś czas wykreślała ich systematycznie ze stanu żyjących.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara [252] Ja przeszedłem ten tyfus bardzo ciężko. Prawie zupełnie ogłuchłem i osiwiałem. Po trzynastu dniach zacząłem wracać do zdrowia. Musiałem się od początku nauczyć chodzić, bo po tyfusie człowiek chodzi jak niemowlak. Powoli zaczął mi też powracać słuch. Po trzech tygodniach wróciłem do swego komanda. Wtedy koledzy zaczęli mnie dokarmiać, bo apetyt dopisywał mi niesłychany. Miałem bardzo dobrych kolegów, a dzięki Tadziowi Bródce żyję. Inaczej przecież by mnie zagazowano jak brata matki. Do rodziny wysłano zawiadomienie, że wuj zmarł na zapalenie płuc. Niemcy przeważnie tak wypisywali: zapalenie płuc, choroba nerek, powikłania sercowe...
/FOTOGRAFIE „OKAZÓW” I PRZYPADKÓW DZIWNYCH/ W krótkim czasie po przybyciu do obozu zrozumiałem, że Niemcy mają obsesję na punkcie dokumentowania. Wszystko czego w obozie dokonują – fotografują i robią o tym filmy. „W jednym konkretnym wypadku były to zdjęcia zrobione na oddziale kobiecym w Brzezince przez przysłanego w tym celu specjalnie z polecenia RSHA Hauptscharführera, którego nazwiska nie znam. Było to w końcu roku 1943 lub na początku roku 1944. Obóz został powiadomiony o jego przyjeździe telefonicznie z poleceniem poczynienia mu wszelkich ułatwień. Dokonał on wówczas szeregu zdjęć w obozie kobiecym, i tego samego dnia przyniósł je do Erkennungsdienstu w celu wywołania klisz i sprawdzenia, czy zdjęcia są udane. Dzięki temu widziałem wszystkie te zdjęcia i nie mogę zrozumieć, po co były one robione, gdyż treścią swą wysoce kompromitowały władze obozowe. Jedno z nich przedstawiało stos trupów kobiecych, na którym stały dwie roześmiane SS-manki, a SS-man w stopniu oficerskim podnosił nogę jednych ze zwłok kobiecych i wydawał się być tą sceną bardzo ubawiony. Drugie zdjęcie przedstawiało szpital kobiecy, w którym chore leżały w nieładzie, po kilka osób na jednej pryczy, niektóre całkiem nagie i w stanie kompletnego wycieńczenia. ŹRÓDŁO: Zeznania Alfreda Woycickiego[253]E*
Pamiętam horror i sadystyczny entuzjazm mojego szefa Waltera, gdy pokazywał mi i moim kolegom film rejestrujący najbrutalniejsze sceny egzekucji Rosjan na bloku 11 albo zdjęcia masakry Żydówek w Budach. Zabijano kobiety łopatami, kijami i
siekierami. Trudno mi te sceny zapomnieć... „Zdjęcia te mogły mieć związek z masakrą więźniarek, Żydówek z Francji, osadzonych w karnej kompanii w Budach. W wyniku tej masakry, dokonanej przez funkcyjne kryminalistki niemieckie, zginęło 90 więźniarek. Zostały one zabite drągami i siekierami, a niektóre miały odcięte głowy. Masakra przeprowadzona została prawdopodobnie w godzinach wieczornych 5.10.1942 r.” [254] Szef Erkennungsdienst Walter brał także udział w fotografowaniu uciekinierów i samobójców. Razem ze swoim asystentem Ernstem Hofmannem robili zdjęcia więźniom, którzy wieszali się lub rzucali się na druty.
Na fotografii zabity więzień przed ogrodzeniem obozowym (fot. SS, 1940-1944) „Służba rozpoznawcza fotografowała scenerię ze wszystkich stron. Potem pod najostrzejszą kontrolą wykonano w laboratorium fotograficznym z każdego zdjęcia tylko jedną odbitkę. Klisze komendant kazał zniszczyć w swojej obecności. Odbitki oddano do jego dyspozycji.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[255]
Tadek Bródka wykonywał zdjęcia więźniów zastrzelonych „podczas ucieczki”. Szkice sytuacyjne z tym związane sporządzał Tadeusz Myszkowski. „Był oficjalny rozkaz zabraniający przeszkadzania kolegom w odbieraniu sobie życia. Złapany na takim «przeszkadzaniu» więzień szedł za karę do «bunkra»„. ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[256]
Ogrodzenie w Auschwitz I widoczne z wewnątrz obozu. (fot. S. Mucha, 1945) Gdy więzień nie zdążył dojść do drutów, to i tak po nim. Przed naelektryzowanymi drutami była strefa neutralna. Jeśli się przekroczyło jej granicę, strażnik mógł zastrzelić, zanim poraził prąd. „Gdy nocą padały strzały, każdy wiedział, że to znów rozpacz pchnęła na druty człowieka, który leżał teraz jak martwy strzęp w strefie neutralnej. [...] W takich wypadkach blokowy meldował lakonicznie przy raporcie kierownikowi obozu liczbę samobójców. Służba Rozpoznawcza pędziła wówczas na miejsce wypadku, fotografując zwłoki ze wszystkich stron [...].” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[257] „Ich liczba była różna. Przy transportach holenderskich była bardzo wysoka.
Przypominam sobie, że pewnego razu wzrosła do 30. Przy słowackich transportach była mniejsza, chyba od pięciu do dziesięciu. Średnia mogła wynosić od ośmiu do dwunastu dziennie”. ŹRÓDŁO: Zeznanie Josefa Neumanna[258] „Co się tyczy pory roku, więcej samobójstw zdarzało się jesienią i zimą, zwłaszcza w dni dżdżyste lub deszczowe. Zła pogoda wyraźnie potęgowała cierpienia i udrękę. W takie dni po przyjściu do pracy więźniowie masowo przekraczali linie bezpieczeństwa, co było kresem ich życia. Jedni przechodzili je szybkim krokiem, drudzy szli wolno upadając z wycieńczenia, lub znajdowali się w stanie «zapamiętania».”[259]
KL Auschwitz I. Napis nad wejściem do jednego z bloków szpitalnych (blok nr 12 chirurgiczny). (fot. wykonana po wyzwoleniu, 1945 r.) Mnie oddelegowano do fotografowania prac obozowych lekarzy. Spotkałem się z nimi prawie od razu. Pierwsza myśl o lekarzach była radosna, bo choroby więźniom bardzo dokuczały, a na początku był właściwie gabinet, a nie szpital. Była więc szansa, że opieka nad nami się poprawi...
Birkenau. Sala operacyjna (fot. SS, 1941, Yad Vashem) „Na początku w ogóle nie istniała opieka lekarska. W bloku 21 znajdował się tylko jeden gabinet lekarzy SS i mała sala operacyjna. Kto był ciężko chory, musiał umrzeć bez pomocy lekarskiej.” ŹRÓDŁO: Zeznania Władysława Fejkla[260]
„Dopiero pod koniec 1941 roku (...) młody lekarz SS dr Entress, chcąc uczyć się chirurgii, zorganizował dla szpitala więziennego salę operacyjną. Wyposażenie jej było prymitywne i dopiero później więźniowie zaopatrzyli się w odpowiednie przyrządy, skradzione z zapasów, pochodzących z wymordowanych transportów.” ŹRÓDŁO: Opinia prof. Jana Olbrychta[261] „Szło się do szpitala. Jeden więzień trzymał za głowę, a drugi wyrywał ząb starymi kombinerkami. Także bardzo dużo ludzi zmarło z powodu rozwolnienia, na które w obozowej gwarze z niemieckiego mówiliśmy durchfall. Brudny ziemniak i już po zabawie. [...] Jak się dostało durchfall, to człowiek ratował się, czym tylko się dało i co kto podpowiedział.[...] Więźniowie rosyjscy wynaleźli «nóż» - ostrzyło się o jakiś kamień łyżkę aluminiową. Takim nożem kroiło się ziemniaka w cienkie plasterki i kładło na chleb. Kanapkę posypywało się solą, ale tylko odrobinę, żeby wystarczyła na dłużej, bo był to jeden z najdroższych artykułów w obozie. Jak się miało sól, to się ją zawijało w kawałek szmatki i nosiło zawsze przy sobie. Chleb z ziemniakiem i solą miał zatrzymać rozwolnienie. A najdroższym artykułem był cebion – cudowny lek na wszystko. W Auschwitz miał wartość brylantu. Więźniowie organizowali witaminę C od ludzi mieszkających przy obozie.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Skrzypka[262] Pierwszym lekarzem, którego spotkałem, był dr Friedrich Entress, który zaczął przysyłać mi tzw. okazy. To byli albo właściciele jakichś wyjątkowych tatuaży, albo bardzo grubi więźniowie. Fotografowałem kiedyś dwóch takich wyjątkowo otyłych Żydów. Naprawdę wyjątkowo, mogli ważyć ze 200 kg. Dr Entress przysłał mi też Ukraińca z niesłychanie dużym członkiem. Potem robiłem zdjęcie nadzwyczaj przystojnemu, wysokiemu Polakowi - ponad 190 cm wzrostu, dobrze zbudowanemu, ale z kolei z bardzo małym członkiem. Mówił, że miał ogromne kompleksy, bo co poszedł do jakiejś baby, to go po jednej nocy wyrzucała i więcej nie chciała widzieć.
KL Auschwitz II-Birkenau. Kaleki Żyd sfotografowany na rampie w Birkenau (fot. SS 1944) Fotografowałem też mężczyznę, który nie wiem z jakich powodów, w dolnej części brzucha miał olbrzymi, może 6-8-calowy gwóźdź[263]. Przebił mu całą przeponę, ale ten człowiek jakoś z nim żył. Zadziwiające tatuaże i dziwne ozdoby albo okaleczenia na skórze i ciele więźniów widziałem często, ale pamiętam szczególnie jednego więźnia, którego przysłał do mnie dr Entress w maju 1941 roku. Więzień ten był Niemcem, pochodził z Gdańska i nosił polskie nazwisko Zieliński[264]. Był marynarzem, palaczem okrętowym. Został aresztowany za to, że zadeklarował obywatelstwo gdańskie, a nie niemieckie. Kazano mi wykonać zdjęcie jego tatuażu na plecach.
Tatuaż „Raj”. Kadr z filmu w reż. I. Dobrowolskiego „Portrecista” Ten tatuaż był przepięknie zrobiony: czerwono-niebieski, wspaniale rozplanowany. Przedstawiał rajskie drzewo i Ewę podającą Adamowi jabłko. Często się zdarzał motyw Adama i Ewy, ale – poza tym jednym przypadkiem - na ogół był prymitywnie zrobiony. Tatuaż Zielińskiego zrobił z pewnością dobry artysta, był doskonały w rysunku. Po jakichś kilku tygodniach dowiedziałem się, że Zieliński zmarł - albo go zastrzelono, albo dostał zastrzyk śmiertelny. Kolega, którego dobrze znałem, bo był z Krakowa jak wielu moich znajomych, pracował w krematorium – Mietek Morawa[265]
- i na polecenie lekarzy wycinał z trupów różne eksponaty - powiedział mi, żebym przyszedł coś zobaczyć. Dopiero po dwóch dniach udało mi się dostać do krematorium z komandem nosicieli trupów i tam zobaczyłem na stole rozpiętą skórę z pleców Zielińskiego. Morawie kazano wyciąć ze zmarłego więźnia skórę z takim tatuażem i ją spreparować. Ponoć jakiś Niemiec kazał oprawić weń Biblię. Mietek pracował w krematorium prawie od początku do końca obozu. Dużo wiedział. Zaczynał od czyszczenia Grabnerowi roweru. „Do zadań naszej grupy zatrudnionej w bloku 24 należało także czyszczenie rowerów. Czynność tę wykonywali Lizak i Mietek Morawa. Ten ostatni czyścił zazwyczaj SS-manowi Grabnerowi. Po pewnym czasie Grabner powiedział Mietkowi, że może otrzymywać przydział do «lekkiej pracy». Tą lekką pracą było palenie zwłok w krematorium. Oczywiście początkowo wszystko dobrze się układało. Pracował pod dachem, było ciepło, miał więcej jedzenia. Kiedy jednak parę lat później spotkałem go w Birkenau, był zrozpaczony. Płakał mówiąc, że chciałby się «urwać» z tego komanda ale było to niemożliwe. W każdym razie w 1940 r. zachowywał się sympatycznie, lubił boks. Później, będąc już w Birkenau, miał się zmienić na niekorzyść.” ŹRÓDŁO: Relacja Kazimierza Smolenia[266] Lekarze przeglądali nowo przybyłych więźniów, wyłapywali tych z tatuażami i przysyłali do mnie. Obywateli niemieckich sprawdzali wyjątkowo szczegółowo. Kiedyś lekarz kazał mi zrobić zdjęcie Niemcowi, który na członku miał wytatuowaną podziałkę z centymetrami, a z boku rękę, która wskazywała na to miejsce i napis po niemiecku „NUR FüR DAMMEN”[267]. Innym razem więzień miał również
wytatuowaną rękę, która wskazywała członek i napis „NUR FüR MäDCHEN”[268]. Widziałem też na przykład tatuaż nad odbytem: u wylotu kiszki stolcowej była wytatuowana myszka, a nad nią kot, który sięgał łapą w jej stronę aż do samego odbytu. Ładnie to wyglądało. Sporo było tatuaży politycznych. Robiono je na lewym nadgarstku i były to zwykle dwie ręce splecione w uścisku. Za czasów Hitlera ludzie z tym tatuażem byli niesłychanie tępieni. Jureczek mówił mi, że Walter trzymał albumy z fotografiami tatuaży w swoim biurze. W albumach tych były też zdjęcia reprodukowane z filmu, który dostarczył osobiście komendant obozu Rudolf Höss. Materiały wysyłane były znowu do Berlina i wracały kopie. „Wiadomo mi, że do specjalnego albumu robiono zdjęcia ciekawych tatuaży skóry więźniów. Fotografowano dla niewiadomych mi celów więźniów ułomnych czy też ludzi o wadliwej budowie ciała, a nadto przepukliny, zniekształcenia, blizny itp.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka[269]E*
Karzeł – jedna z ofiar badań dr Mengele (fot. SS, 1944) W każdym razie uznano za interesujące fotografowanie ludzi uważanych za dziwnych, chorych, zdeformowanych czy na granicy śmierci. Przykładem tych ostatnich zdjęć mogą być wykonane przez Tadzia Bródkę na polecenie Wirthsa zdjęcia SSmanów chorych na malarię. Filmy te były kręcone podczas ataku gorączki chorych, w baraku drewnianym, który stał obok krematorium. Nie wiem, w jakim celu SSLagerarzt[270] polecił filmować te sceny – ale widziałem straszliwie wykrzywione twarze chorych, których ciała wstrząsane były dreszczami.
/FOTOGRAFIE DLA MENGELE I INNYCH LEKARZY/ W maju 1943 roku do obozu przyjechał Josef Mengele[271]. Nawet robiłem mu zdjęcie do przepustki obozowej, ale jeszcze wtedy nie wiedziałem, czym się zajmuje.
Dr. Joseph Mengele w ramach badań nad teorią dziedziczenia przeprowadzał eksperymenty na bliźniętach, karłach i osobach kalekich od urodzenia (fot. nieznany) Dowiedziałem się później. Mówiono, że to wysoki rangą oficer SS uhonorowany odznaczeniami za męstwo na froncie. Ponoć w przeszłości chorowite dziecko. Teraz najpierw eksploatował swoje ofiary, a potem - gdy już mu nie były potrzebne - posyłał je do gazu. Przez jakiś czas przebywał w ich towarzystwie, opisywał je, ważył, mierzył, a potem wskazywał tylko, który numer trzeba zlikwidować.
Jedno z 600 ocalałych dzieci z Auschwitz II-Birkenau („Kronika wyzwolenia obozu”, 1945r., kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista”) „Odwiedzał nas w klinice jako dobry wujaszek, przynosząc nam czekoladę. Zanim przystępował ze skalpelem lub strzykawką mówił: «Nie bójcie się, nic wam się nie stanie». Dokonywał cięć w naszych jądrach, wstrzykiwał chemikalia i operował kręgosłup Tibiego. Po tych eksperymentach przynosił nam podarunki. Jeszcze dzisiaj widzę go wchodzącego przez drzwi i jestem sztywny ze strachu. W trakcie
późniejszych doświadczeń kazał wbijać szpilki do naszych głów. Blizny po tych ukłuciach jeszcze dzisiaj są widoczne. Pewnego dnia zabrał Tibiego. Mojego brata nie było kilka dni. Gdy przyniesiono go znowu, jego głowa ukryta była w ogromnym opatrunku. Mój brat zmarł w moich ramionach.” ŹRÓDŁO: Zeznania Moshe Ofera[272] Mengele nie wyglądał na potwora: zwyczajna, szeroka twarz, dobrotliwy uśmiech. Miał śniadą cerę, wzrostu był trochę wyższego niż średni i był dość smukły. Czasami przychodził, zabierał odbitki i odchodził. Ja tylko notowałem w zeszycie, że wziął. Rozmawiał ze mną jak z fachowcem i zachowywał się poprawnie. Mówił do mnie: Tun Sie es. Ob Verstehen Sie was ist loss?[273] albo Ist es klar für Sie oder soll ich es wiederholen?[274] Tak więc potrafił być ludzki, a kilka godzin później wysyłał cały oddział przebadanych dzieci do gazu.
Selekcja chorych do gazu, Jerzy Potrzebowski (APMA-B-I-1-068)
Fotografowanie eksperymentów Mengele zaczęło się właśnie wiosną 1943 roku. „W niemieckich obozach koncentracyjnych przeprowadzano eksperymenty lekarskie na więźniach. Inicjatywa wychodziła od lekarzy, często profesorów uniwersytetu, których rozwiązanie danego problemu lekarskiego interesowało i dla rozwiązania tego problemu szukali w obozach koncentracyjnych materiałów doświadczalnych, na których interesujące ich kwestie mogliby eksperymentalnie zbadać i wyniki sprawdzić. W sprawach tych zwracali się oni do Gravitza, który przez Himmlera, a następnie centralne władze nadzorcze, wyrabiał dla nich zezwolenie na przeprowadzenie eksperymentów. W obozie oświęcimskim przeprowadzali eksperymenty: dr Clauberg, zwyczajny profesor uniwersytetu w Królewcu w wieku około 45 lat, Oberleutnant lotnictwa dr Schumann z kancelarii Hitlera oraz lekarz garnizonu obozowego dr Eduard Wirths.” ŹRÓDŁO: Zeznania Rudolfa Hössa[275] Mengele zgłosił się do mojego szefa Waltera i dosyć długo z nim wszystko ustalał, mnie powiedział tylko, że przyśle grupę kobiet. Polecił, by fotografować je nago - z przodu, z boku i z tyłu. Zwrócił się do mnie jak zawsze bardzo grzecznie. Oznajmił, że będę fotografował specjalne okazy medyczne, przeważnie bliźniaki, czasem trojaczki. Sam też powiedział mi, że prowadzi tzw. badania rasowe, ale z czasem rozszerzył zainteresowania o karłów i osoby niedorozwinięte. Od tamtej pory co jakiś czas przysyłał mi grupki więźniów, na ogół po dwanaście-czternaście dziewczynek, Żydówek. Zjawiali się również chłopcy bliźniacy, przeważnie w towarzystwie pielęgniarki więźniarki, esesmana albo aufseherki[276]. „Bliźnięta i osoby kalekie były fotografowane, z ich szczęk i zębów sporządzano odlewy gipsowe, zabezpieczano odciski palców rąk i nóg, a na polecenie Mengelego więźniarka Dina Gottliebová z getta Theresienstadt wykonywała porównawcze rysunki głów, małżowin usznych, nosów, ust, rąk i nóg bliźniaków. Naukowym opracowaniem prowadzonych przez Mengelego badań nad zagadnieniem bliźniactwa (jak też nad nomą) zajmowali się więźniowie Żydzi: światowej sławy pediatra prof. dr Bertold Epstein z Uniwersytetu w Pradze oraz dr Rudolf Vitek (w obozie Weiskopf).”[277] „Według Y. Ternona i S. Helmana (op.cit., s. 231) Josef Mengele drogą eksperymentów na bliźniętach jednojajowych (monozygotycznych) miał podbudować rasistowską tezę o wyższości rasy nordyckiej, dowodząc absolutną nadrzędność podłoża dziedzicznego w stosunku do środowiska.”[278]
„«Wielkim celem» tych badań jest wzmożenie przyrostu naturalnego powołanej do panowania «wyższej rasy». Chodzi dokładnie o to, aby każda niemiecka matka rodziła w przyszłości bliźniaki.”[279] Kolejną fotografowaną grupą więźniów przysyłanych przez Mengele byli niepełnosprawni. Najwięcej takich osób przyjeżdżało z transportami węgierskimi i greckimi. Niektórzy byli tak upośledzeni, że nie mogli stać, musiałem im podsuwać krzesło. Mengele rozkazał, by karłom, których przyśle, zrobić zdjęcia tak jak zwykle – nago i w trzech ustawieniach. Kiedyś przysłał do mnie całą taką rodzinę – dwie siostry i brata. Wszyscy mieli normalne korpusy i bardzo krótkie ręce i nogi. Kobiece piersi miały normalne rozmiary, były pełne i kształtne. Udało mi się porozmawiać z tą rodziną i dowiedziałem się, że pochodzili z Węgier, z Budapesztu. Opowiadali, że utrzymywali się z występów – jedna siostra grała na gitarze, druga na skrzypcach, a brat śpiewał. Brali udział w różnych przedstawieniach i kabaretach i z tego żyli. Potem już się niestety nie spotkaliśmy. Odbitki ich zdjęć odbierał sam Mengele i mówił szefowi, że jest z nich zadowolony. Mengele przysyłał do mnie także przypadki, które pomimo tego, że widziałem już w obozie wiele, były wstrząsające. Kilkukrotnie kazał mi fotografować cygańskie dzieci, a kiedyś też młodą Cygankę z dziwną i przerażającą chorobą. Dziewczyna miała bardzo ładną twarz, ale gdy otworzyła usta zobaczyłem przegniłe okolice dolnej szczęki, wyżarte aż do gołych kości. Nawet spytałem Mengele, co to za choroba. Powiedział, że noma, czyli rak wodny i że występuje tylko u ciemnej rasy. Pokazywał, co i jak mam fotografować. Pod jakim kątem interesuje go zdjęcie. W sumie dla Mengele zrobiłem od 400 do 500 zdjęć. „Jaka była ogólna liczba bliźniąt pozostających do dyspozycji doktora Mengelego – nie wiadomo. Była więźniarka, Elżbieta Warszawska, zatrudniona w baraku nr 1 dla bliźniąt jako opiekunka i pielęgniarka, podaje w swojej relacji, iż było tam około 350 par bliźniąt obojga płci w wieku od dwóch do około szesnastu lat, różnej przynależności państwowej. Przewagę stanowiły jednak dzieci żydowskie z transportów węgierskich, czeskich (Terezin), a następnie niemieckich, włoskich, belgijskich, francuskich. Jeśli chodzi o ilość bliźniąt w szpitalu męskim, w baraku nr 15, to z relacji jednego z bliźniaków tam przebywających wiemy, iż było ich ponad 100 w wieku do sześćdziesięciu lat. Wśród nich były także trojaczki z Niemiec oraz karły z
Węgier.”[280] Osobne badania prowadził dr Wirths w Brzezince. Był w randze SSSturmbanführera. Początkowo robiłem dla niego zdjęcia kobiecych oczu. Wyszukiwał kobiety, które miały oczy w dwóch różnych kolorach, na przykład niebieskie i zielone, albo brązowe i niebieskie. Znalazł osiem takich kobiet. Kilka razy wysyłał mnie i Tadzia Bródkę do Birkenau z poleceniem wykonania zdjęć samych oczu, w dużym powiększeniu, doskonałym aparatem Leica. Potem niestety nie był za bardzo zadowolony, bo na fotografiach czarno-białych nie było takiego efektu jakiego oczekiwał i jaki pewnie uzyskałby na zdjęciach kolorowych. Po jakimś czasie rzeczywiście musieliśmy powtarzać zdjęcia różnych oczu, ale już na taśmie kolorowej. Tych zdjęć nie widziałem, bo myśmy takich zdjęć nie wywoływali. Nie znaliśmy się na tym i nie mieliśmy odpowiednich urządzeń. Obrabiałem też zdjęcia dla doktora Emila Kaschuba[281], który przeprowadzał eksperymenty na kończynach zdrowych mężczyzn, w bloku 28. Wstrzykiwał im najpierw rozmaite substancje, a potem w różnych stadiach rozkładu, też aparatem marki Leica, fotografował owrzodzenia, obrzęki i ropiejące rany. Do naszego atelier Kaschuba przynosił jedynie filmy do wywołania. „Hofmann bardzo ostro zaznaczał nam, iż zdjęcia te są ściśle tajne i niezmiernie ważne, że będzie kontrolował każdą odbitkę, zaś wszystkie, nawet zepsute, mają być jemu oddawane. Pilnował też osobiście tych prac w laboratorium.” ŹRÓDŁO: Relacja Alfreda Wojcickiego[282]
„W latach 1941-1944 obozowi lekarze SS Friedrich Entress, Helmuth Vetter, Eduard Wirths wypróbowywali na więźniach KL Auschwitz tolerancję i skuteczność nowych
preparatów i leków oznaczonych m.in. kryptonimami: B-1012, B-1034,. B-1036, 3582, P-111[283], a także występujących np. pod nazwą rutenolu i peristonu, nie wprowadzonych jeszcze do użytku. Działali na zlecenie koncernu IG Farbenindustrie, głównie wchodzącej w skład tego koncernu firmy Bayer. Wymienione preparaty podawano więźniom cierpiącym na choroby zakaźne, przy czym w wielu przypadkach zakażano ich tymi chorobami.”[284]
Preparat B-1034, którego działanie SS-mani badali na więźniach w trakcie eksperymentów farmakologicznych, wyprodukowany przez IG Farben (Bayer) (fot. L.Foryciarz, 1968)
/FOTOGRAFIE KRÓLIKÓW DOŚWIADCZALNYCH/ Lekarze eksperymentowali głównie na kobietach[285]. Pod koniec 1943 roku urządzono na terenie obozu głównego specjalny blok dla kobiet (blok w 10)[286], w którym przebywały przeważnie Żydówki słowackie, greckie i holenderskie.[287] Unikałem chodzenia do bloku kobiecego. Te kobiety wprawdzie bardzo lubiły towarzystwo mężczyzn, bo były przeważnie młode, ale mnie te odwiedziny nie sprawiały przyjemności. Czasem stykałem się z pielęgniarkami Żydówkami, które zajmowały się ofiarami eksperymentów. Natomiast do samych ofiar nie chciałem chodzić. Wiedziałem, że po eksperymentach zostaną zabite. Zresztą niektóre z nich były już bardzo chore. Co innego normalna, zdrowa kobieta, a co innego królik doświadczalny.
Auschwitz I, fotel ginekologiczny znajdujący się wewnątrz bloku nr 10 (fot. nieznany) Pielęgniarki opowiadały mi, że widziały tam straszne rzeczy… Tak straszne, że pewna Francuzka odmówiła ponoć pomocy lekarzowi[288]. Powołała się na przysięgę Hipokratesa. „Dr Samuel, który – na polecenie lekarza Luftwafe Schumanna – osobiście usuwał
zniszczone naświetlaniem promieniami rentgena jajniki «królików doświadczalnych», polecił jej [dr Hautval] pewnego razu (w szorstki sposób – co podkreśliła przed sądem), by dała narkozę wyznaczonej do operacji ofierze. Była to 17-letnia grecka dziewczyna. Po wykonaniu polecenia Hautval oświadczyła Samuelowi, że w przyszłości nie będzie już asystować przy operacjach tego rodzaju. Samuel doniósł o tym SS.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Hermanna Langbeina [289]
Ewa Muhlrad (nr A-13160) ur. 13.10.1924
Kilka razy rozmawiałem z kobietami, na których eksperymentowano – ale było to w naszym atelier. Czasem esesman, który z nimi przychodził, znikał gdzieś na pół godziny i mogliśmy spokojnie porozmawiać, o ile znały język niemiecki. Kiedyś na przykład dr Mengele przysłał młodą Żydówkę, miała może z 30 lat. Nie wiem, dlaczego trafiła do nas, bo nie była bliźniaczką. Zacząłem robić jej zdjęcie, ale ona się bardzo wstydziła. Poprosiłem pielęgniarkę, która z nią przyszła, by ją uspokoiła. Starałem się nie patrzeć w kierunku tej zakłopotanej kobiety, oświetliłem ją dopiero do samego zdjęcia, nawet nie podchodziłem i nie ustawiałem jej. Dowiedziałem się, że pochodzi z Budapesztu i że jest lekarką. Jakimś cudem któryś z kolegów lekarzy rozpoznał w niej swoją znajomą. Poprosił przez pisarza Woycickiego, by mogła jeszcze raz przyjść do atelier. Chciał z nią porozmawiać. Myślał też, że może uda mu się przedłużyć jej życie, że wyciągnie ją od Mengele i umieści w normalnym kobiecym obozie. Wiedział, że doktor po wykonaniu eksperymentu uśmiercał albo posyłał do ciężkiej pracy zdrowe w miarę więźniarki. A one tam ginęły. Zniszczyłem więc negatyw, zameldowałem szefowi, że materiał był niedobry, szef wezwał Węgierkę po raz drugi, ale ona już nie żyła. Czyli od razu została wysłana do gazu. Bardzo przykro mi się zrobiło, bo kobieta była w pełni sił, z pięknym ciałem... Zdjęcia badań ginekologicznych wykonywałem w bloku 10. Kilkukrotnie do zakładu przynoszono fotel ginekologiczny, sadzano na nim siedemnasto- lub osiemnastoletnią dziewczynę i w mojej obecności pomocnik lekarza SS dr Samuel[290] – więzień, który robił eksperymenty dla dr Wirthsa - podobno były profesor ginekologii z uniwersytetu w Kolonii - robił jej zastrzyk usypiający z ewipanu. Więźniarka błyskawicznie zasypiała. Najbardziej cierpiały Żydówki, bo im zabieg przeprowadzano bez znieczulenia. Pielęgniarki układały więźniarkę na krześle, podciągały sukienkę i rozwierały dziewczynie szeroko nogi. Ja dawałem światło na narządy płciowe, a lekarz kleszczami rozciągał pochwę i specjalną łyżką wyjmował na zewnątrz macicę. Ja to fotografowałem w zbliżeniu. Macica z jednej strony była czerwona, a z drugiej widać było białe nacieki. Prawdopodobnie wpuszczali do macicy jakieś żrące płyny, by wywołać raka. Dr Samuel tłumaczył mi, że zajmują się poszukiwaniem metod sztucznego zapłodnienia u kobiet, wykrywaniem raka macicy i przede wszystkim znalezieniem sposobu na szybką sterylizację. „Historia dra Maximiliana Samuela, szanowanego profesora ginekologii z Kolonii, wiąże się z eksperymentami sterylizacyjnymi, które zniszczyły sławę Deringa[291]. Jako
Żyd Samuel musiał emigrować do Belgii, a później do Francji, skąd z końcem sierpnia 1942 roku z żoną i córką został deportowany do Auschwitz. (…) Dr Dora LorskaKleinova, która należała do personelu bloku eksperymentalnego, krytykowała jego nadgorliwość. Sara Spanjaard von Esso, przebywająca w tym bloku jako «królik doświadczalny», scharakteryzowała go jako «wstrętnego mężczyznę» w dodatku «bardzo gorliwego».”[292] „Z rozmów z Claubergiem oraz funkcjonariuszami Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Thomsonem i Eichmannem wiem, że Himmler zamierzał użyć metody Clauberga do biologicznego wyniszczenia narodu polskiego i czeskiego.” ŹRÓDŁO: Zeznania Rudolfa Hössa[293] „Nie ulega wątpliwości, że nowa metoda sterylizacji miała być zastosowana u kobiet z narodów niewygodnych dla hitleryzmu. Już 7 czerwca 1943 r. Clauberg w piśmie do Himmlera donosi, że niedługo zamelduje mu, iż jeden wprawny lekarz przy pomocy 10 osób pomocniczego personelu będzie mógł przeprowadzić w ciągu jednego dnia sterylizację kilkuset, a nawet do tysiąca kobiet.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[294]
Robiłem zdjęcia eksperymentów na kobietach dla dr. Samuela jeszcze przez kilka miesięcy. Tutaj także wykonywałem fotografie czarno-białe i kolorowe. Kolorowych nigdy nie dostawałem z powrotem. Widocznie szef wysyłał je do Katowic albo Krakowa. Albo do Berlina jak w niektórych przypadkach, które wcześniej wspominałem. Wiem, że dr Samuel był z tych zdjęć bardzo zadowolony. Co ciekawe kilka kobiet z bloku 10 uratowało się. Kiedyś czytałem o trzech czy
czterech greckich Żydówkach, które przeżyły obóz i mieszkały w Salonikach.[295] Rzeczywiście stamtąd było bardzo dużo Żydówek, bo te tereny zostały zajęte przez Niemców. Natomiast z terenów zajętych przez Włochów, Żydów do zdjęć nie przysyłano.[296]
Betty Spinoza (nr A-27858) ur. 10.10.1908 Fotografie wykonane w szpitalu PCK na terenie KL Auschwitz I podczas oględzin Komisji Badani Zbrodni Niemieckich w Polsce (fot. S. Łuczko 11-25.5.1945r.) Robienie zdjęć dla lekarzy stwarzało możliwość częstego pobytu w Brzezince. Obóz główny mogliśmy opuszczać nawet w przypadku blokady, gdyż łatwo uzyskiwaliśmy zezwolenie Wirthsa na udanie się do Brzezinki w celu dokonania poprawek zdjęć. Wykorzystywaliśmy tę sytuację do przenoszenia leków do obozu kobiecego. „Szmuglowaliśmy” je w dużym futerale na statyw. Zamiast statywu do środka futerału dr Fejkiel z Kłodzińskim[297] nakładali pełno różnych medykamentów, na górę zakładaliśmy tylko głowicę statywu i tą drogą wędrowały one do Brzezinki.
/FOTOGRAFIE EKSPERYMENTÓW NA MĘŻCZYZNACH/ Robiłem specjalne zdjęcia dla jednego z lekarzy, który był wykładowcą uniwersyteckim – dla Johanna Kremera[298], docenta z Uniwersytetu w Münster. Któregoś dnia Kremer przyprowadził do mnie pięciu zupełnie zagłodzonych mężczyzn, Żydów. To były już cienie nie ludzie. Sama skóra i kości. Kremer prowadził doświadczenia nad zanikiem wątroby u więźniów na skutek głodu. Gdy tylko sfotografowałem więźniów, profesor zabił zastrzykami dwóch z nich, po czym wezwał polskich lekarzy do zrobienia sekcji zwłok. Normalnie sekcję robi się po kilku godzinach od zgonu, ale wtedy lekarze mieli przeprowadzić sekcję zwłok na ciepłych jeszcze ciałach. Kremer prowadził notatki, jak się okazało po wojnie, i pisał w nich o tym, i o jeszcze jednym przypadku zdjęć, które dla niego robiliśmy. „[notatka z 13 listopada 1942r.] Pobrałem całkiem świeży materiał ze sfotografowanego uprzednio, silnie atroficznego więźnia żydowskiego (wątroba, śledziona, trzustka). Utrwaliłem, jak zwykle, wątrobę i śledzionę w Carnoy, a trzustkę w Zenkerze (nr więźnia 68030).” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Johanna Paula Kremera[299] I oczywiście zapamiętałem dialog pomiędzy doktorem Kremerem a jego pomocnikiem. - Wo sind dieses Leichnam?[300] - pyta pomocnik - Sicherlich sie noch laufen[301] - odparł Kremer i zaśmiał się.
Strzykawka używana przez SS do uśmiercania więźniów poprzez podawanie im fenolu (fot. L. Foryciarz, 1968) Dobrze znany mi był sanitariusz Klehr[302]. Był to na oko 35-letni mężczyzna, plutonowy – Unterscharführer, który codziennie wstrzykiwał fenol nawet 50 ludziom. Klehr dowoził też puszki cyklonu B. A potem, jak gdyby nigdy nic, przychodził do mojego szefa Waltera i rozmawiali. Gdy nie było szefa rozmawiał z nami, tymi, którzy umieli mówić po niemiecku. Opowiadał nam wtedy o swych normalnych, codziennych sprawach, o froncie na przykład, potem pytał nas o sprawy rodzinne. Rozmawiał z nami tak jakby przed chwilą kogoś wykąpał albo przebrał, nie zabił. Wstrzyknięcie fenolu w serce kilkudziesięciu osobom nie było dla niego niczym innym. Dla niego to była najnormalniejsza praca pod słońcem. „W sierpniu 1941 r. na większą już skalę czynione są próby zabijania ciężej chorych w szpitalu obozowym. Dzieje się to za pomocą dożylnych wstrzykiwań wody utlenionej, benzyny, ewipanu, a wreszcie fenolu.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Stanisława Kłodzińskiego[303]
„Okazało się, że fenol wstrzyknięty dożylnie w ilości 10 ml sprowadza śmierć. [...] Ba, ale fenolu wychodziło bardzo dużo. Po rewizji sposobów wstrzykiwania fenolu okazało się, że dawka 3 ml podana wprost do komory sercowej działa również skutecznie, a jaka przy tym oszczędność. Nie podawano już więcej fenolu dożylnie. Metoda dosercowa opracowana przez medycynę SS-mańską była prosta tak, że zastrzyki mogli wykonywać ludzie niewprawni, nawet SS-Oberscharführer Josef Klehr, który miał wielkie trudności z podpisywaniem się.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Tadeusza Paczuły[304] „Klehr, ubrany w biały lekarski kitel, przyjmował każdego z osobna w swoim gabinecie «zabiegowym», zamykając starannie drzwi za pacjentem.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[305] „Więźniowie siadali na taboretach. Podchodzili do nich dwaj sanitariusze - Schwarz i Gelbhard[306]. Stojąc poza nimi jedną ręką chwytali za głowę, zasłaniając siedzącemu oczy i przechylali do tyłu, a przez podłożenie kolana pod kręgosłup powodowali wypięcie klatki piersiowej. Pańszczyk wbijał igłę strzykawki w klatkę piersiową. (...) Więźniowie asystujący przy zabiegu wyciągali natychmiast zwłoki w kierunku drzwi na korytarz. Z przeciwległego pomieszczenia wychodzili czekający tam więźniowie i na korytarzu odbierali zwłoki, wciągali je do Baderaumu[307], zamykając drzwi.” ŹRÓDŁO: Relacja Stanisława Głowy[308] „Po każdym zabiegu, trwającym dziwnie krótko, [Klehr] wyglądał na korytarz, zapraszając następnego. [...] Nic nie podejrzewający pacjenci wchodzili do sali zabiegowej jeden po drugim aż do momentu, kiedy zniknął ostatni z czekających pod ambulatorium.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[309] „Musiałem przenosić zwłoki zabitych z pomieszczenia w bloku 20, w którym «szpilowano», przez korytarz do waschraumu. Stałem często zaledwie pół metra albo metr od Klehra gdy on «szpilował». 29 września 1942 roku na moich oczach Klehr zamordował mojego ojca. […] Ojciec leżał w tym czasie w bloku 21, miał flegmonę na lewej ręce. Często go odwiedzałem. W tym dniu zabrano nagle do bloku 20. także i jego. Wprowadzono jednocześnie dwóch do pokoju, jednym z nich był mój ojciec. Klehr powiedział jeszcze do nich: «siadajcie panowie, dostaniecie teraz zastrzyki, by nie zachorować na tyfus.». Zacząłem płakać. Klehr dał ojcu zastrzyk, a ja zaniosłem go do waschraumu. [...] Nie powiedziałem wówczas Klehrowi, że to mój ojciec, bo bałem
się, że każe mi usiąść obok niego.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Weissa[310] „Szacunkowe, przybliżone obliczenia więźniów lekarzy i sanitariuszy ustalały jeszcze w czasie trwania obozu liczbę wymordowanych fenolem więźniów w obozie Oświęcim I na około 20 000.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Stanisława Kłodzińskiego[311] Myśmy przez okno widzieli jak codziennie, ciągnąc za nogi, wywlekano po schodach dziesiątki ciał zabitych z bloku 20. Kiedyś zobaczyłem kilkunastu chłopców w wieku 13-17 lat z Zamojszczyzny. Czekali pod murem na oprawcę i na własną śmierć.
Deportacja z Zamościa „W dniach 21 stycznia, 23 lutego i 1 marca 1943 roku uśmiercono fenolem w trybie specjalnym w bloku 20 łącznie 121 więźniów – chłopców polskich i żydowskich, przywiezionych z objętej masowym wysiedleniem Ziemi Zamojskiej i innych rejonów Polski.”[312] „[23.II.1943] Chłopców sprowadzono do obozu macierzystego pod pozorem uczestnictwa w kursie pielęgniarskim. Wieczorem tego samego dnia zostali oni zabici dosercowymi zastrzykami fenolu.”[313]
Bracia Kochowie z Zamojszczyzny „Żaden z więźniów się nie bronił. Mogli przecież powiedzieć: «Oberscharführer, pozwól mi żyć». Nie wydawali żadnego głosu. To było właśnie najbardziej przygnębiające.” ŹRÓDŁO: Relacja Josefa Klehra - sanitariusza SS[314] Po południu z tych młodych chłopców został stos zwłok.
Obozowy dokument potwierdzający śmierć dziewięcioletniego Tadeusza Rycyka z Zamojszczyzny zabitego dosercowym zastrzykiem fenolu 21 stycznia 1943. Jako przyczynę śmierci podano-obustronne zapalenie płuc. Tego samego dnia w ten sam sposób zabito dwunastoletniego Mieczysława Ryca, zmarłego rzekomo z powodu zakaźnej anginy. Słyszałem też, że lekarze pobierali nasienie od młodych Żydów. Myśmy nawet żartowali, że ci chłopcy pod przymusem mają odbywać stosunki. Ale to nie była prawda, oni się w tym celu onanizowali. „Obok zabiegów kastracyjnych i pobierania wycinków do histologicznego badania naświetlonych narządów, Schumann dodatkowo usiłował od niektórych więźniów pobierać nasienie. O tej procedurze opowiadali flegierzy bloku 28 Krankenbau. Kilku sprowadzonych z Birkenau więźniów czekało na korytarzu przed salą zabiegową naprzeciw ambulatorium. Więźniów wprowadzano pojedynczo i zamykano drzwi. Zmuszano ich do zdjęcia spodni, półnagich podtrzymywał SS-Oberscharführer Büning. W tym czasie
Schumann wpychał więźniowi do odbytnicy jakiś drobny przedmiot podobny do ręcznego wiatraczka. Prawdopodobnie drażniąc odbytnicę, chciał tym sposobem wywołać pobudzenie seksualne. Jaki był efekt tej makabrycznej procedury, nie wiadomo. Badani jęczeli z bólu.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[315]
Ci mężczyźni, którym pobierano nasienie podobno przeżyli, Ci, którzy byli naświetlani zginęli w komorze.
Enrico Morpurgo (nr 192901). Fotografia wykonana w szpitalu PCK na terenie KL Auschwitz I podczas oględzin Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (fot. S. Łuczko, 11-25.5.1945r.) „29.IV.1944 Zastępca szefa II wydziału kancelarii Führera Blankenburg w piśmie do Reichsführera SS zreferował eksperymenty dra Schumanna w KL Auschwitz w następujący sposób: «Na polecenie Reichsleitera Bouhlera przesyłam w załączeniu pracę dra Horsta Schumanna nad wpływem promieni Roentgena na ludzkie gruczoły rozrodcze. Przed niejakim czasem polecił Pan Oberführerowi Brackowi zlecenie tej pracy i nawet pomógł Pan, dając możność dysponowania odpowiednim materiałem w KL Auschwitz. Powołuję się przede wszystkim na drugą część tej pracy, która wykazuje, że kastracja mężczyzn przeprowadzona tą metodą nie wchodzi w ogóle w rachubę, gdyż powoduje znaczne koszty. Kastracja chirurgiczna, jak sam się przekonałem, trwa 6 do 7 minut i daje znacznie większą pewność i szybkość w porównaniu z kastracją promieniami Roentgena. Wkrótce mam nadzieję móc przedstawić Panu dalszy ciąg tych badań....».”[316]
14-letni żydowski chłopiec (nr 814615) pochodzący z Węgier (fot. zrobiona podczas badań medycznych po wyzwoleniu obozu) Przez pracę, którą wykonywałem dla lekarzy, dużo więcej widziałem niż normalni więźniowie. W obozie wykonywane były także badania histopatologiczne i wykonywano preparaty poszczególnych organów. W formalinie konserwowano nawet całe głowy. Pod koniec 1943 roku dr Mengele opuścił Auschwitz i jego eksperymenty zostały zawieszone.[317] Także doktor Samuel dostał śmiertelny zastrzyk i zamknięto cały ten blok.[318] Inne eksperymenty zakończono gdzieś w październiku 1944 roku. „Dlaczego władze obozowe uśmierciły Samuela zanim eksperymenty zostały zakończone? Tadeusz Paczuła sądzi, że SS «nie była zadowolona rzekomo z powodu jego gadulstwa i niechlujstwa», gdyż Samuel cierpiał na wilgotną egzemę, miał oropiałą twarz i budził odrazę swoim wyglądem. Także Dering pisał, że Samuel został usunięty, ponieważ «był stary, nieprzydatny i cały pokryty egzemą». Przed sądem w Londynie jednak inaczej sformułował przyczyny. Samuel był arogancki, za dużo wiedział i wszczynał sprzeczki z lekarzami.” [319] „Kiedyś napisał list do Himmlera. Czytałem ten list, gdyż wszyscy więźniowie, którzy chcieli korespondować, musieli swoje listy oddawać w izbie pisarskiej. Doktor Samuel prosił Himmlera o ratunek dla swojej córki, która była w Birkenau, i powoływał się przy tym na swoje zasługi podczas I wojny światowej. Był na froncie i został ranny. Później był aktywny w Kolonii w ruchu działającym przeciwko władzom okupacyjnym i został za to odznaczony. Powołując się na te zasługi, prosił o zwolnienie córki. To mogło być na jesieni 1943r. Po kilku dniach doktor Samuel zniknął z obozu. Potem nadszedł meldunek o jego śmierci. Słyszałem, że został zastrzelony w Birkenau albo w starym krematorium. On był Geheimnisträger[320] [...]”. ŹRÓDŁO: Zeznanie Tadeusza Hołuja[321]
/FOTOGRAFIE KOBIET/ Kobiety przyszły do obozu w 1942 roku. Później zostały przeniesione do Brzezinki. [322] Ja widziałem je, gdy przychodziły do atelier, a także dlatego, że wykonywaliśmy wiele prac na terenie kobiecego obozu. Kobiety miały inną numerację i w sumie nie było ich tak wiele. W KL Auschwitz zarejestrowano ponad 131 560 kobiet, z których większość nie przeżyła obozu. Wśród więźniarek przeważały Żydówki (ok. 82 000), Polki (31 000) i Romki (ok. 11 000). W obozie więzione były również: Rosjanki, Niemki, Białorusinki, Serbki, Ukrainki, Jugosłowianki, Francuzki, Czeszki i Holenderki. „Kobiety stanowiły przypuszczalnie połowę ofiar zamordowanych w oświęcimskich komorach gazowych w ramach hitlerowskiego planu eksterminacji Żydów europejskich oraz około 30% zarejestrowanych w KL Auschwitz więźniów.”[323] Do zdjęć policyjnych przychodziły zwykle tylko Niemki, Czeszki i Jugosłowianki – przeważnie Serbki – a wśród kobiet wykorzystywanych do eksperymentów było dużo Greczynek. Miałem znajomych, którzy myśleli w innych kategoriach i mówili: Ale ty to się tam napatrzysz! A mnie to nie interesowało. To znaczy doceniałem urodę, ale przecież większość kobiet przychodziła do nas – to widać zresztą na zdjęciach – już wychudzona, wynędzniała. Bardzo przykry widok. Sytuacje, kiedy kobiety były jeszcze w pełni sił fizycznych, z pełnymi biustami, były bardzo rzadkie. Wtedy zainteresowanie wykazywali też moi koledzy. Jak znaleźli zdjęcie jakiejś młodej, zgrabnej Żydówki w pełni kobiecej krasy, to nawet próbowali je gdzieś schować.
Członkinie kobiecego oddziału pomocniczego SS w drodze autobusem do ośrodka wypoczynkowego SS niedalego Auschwitz 22.7.1944r. (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) W godzinach zdjęć dla esesmanów przychodziły niemieckie dziewczęta z Funkstelle[324], które pracowały w Auschwitz dla SS jako służby pomocnicze w centrali telefonicznej oraz jako „służba iskrowa” w telegrafie na terenie tutejszej komendantury. Miały niewiele ponad dwadzieścia lat, nosiły mundury i były zawsze ładnie uczesane. Bardzo mi się podobały. Najbardziej w pamięć wryła mi się telefonistka - śliczna blondynka, dwudziestotrzyletnia, w marynarce i spódnicy z tego samego materiału co mundury SS. Przyszła zrobić zdjęcie w asyście esesmana, który jej pilnował, bo normalnie kobiety przychodziły zawsze pod strażą. Miała pozwolenie na fotografie portretowe i powiedziała mi, że chce zrobić zdjęcie z dość głębokim dekoltem, by biust było widać. Przyniosła ze sobą nawet kawałek tiulu, by nim ten biust przysłonić. W pewnym momencie wyprosiła esesmana z atelier. Ku mojemu zdziwieniu wyszedł. Zostaliśmy sami. Zdjęła bluzkę i biustonosz. Powiedziała, że chce takie zdjęcie, na którym widać będzie prawie cały biust. Byłem wstrząśnięty tym widokiem, bo dziewczyna była naprawdę ładna, zgrabna, dobrze odżywiona, z pięknym biustem.
Stałem podniecony i lekko zdenerwowany. Zrobiłem pięć zdjęć w różnych ujęciach. Na dwóch tylko lekko przysłaniała biust tiulem. Jedno ujęcie zrobiłem w zbliżeniu, inne z dalszej odległości, jeszcze inne – samo zbliżenie buzi i góry biustu. Powiedziałem jej, że będą gotowe za trzy dni. Wykonałem półostre kopiowanie, więc ten biust nie był widoczny, wszystko pięknie wyretuszowałem. Zdjęcia wydał jej mój szef - Walter. Gdzieś po tygodniu podczas wieczornego apelu nagle zostałem wezwany do Lagerführera Schwarza. Poszedłem, zameldowałem się przepisowo: „Häftlingsnummer solche und solche Berichte in der Reihenfolge an Ort und Stelle”[325]. Czapka obowiązkowo przy sobie, ręce przyłożone. On się wtedy zapytał, czy robiłem zdjęcia tej dziewczynie. Odpowiedziałem, że tak. - Sofort bringen diese Negative zu mir![326] - powiedział To było niedopuszczalne, bo takie negatywy są w zasadzie prywatną rzeczą, zwłaszcza, że kobieta była na nich do połowy goła. Ale to był Lagerführer, więc nie mogłem się nie zgodzić. Poszedłem i przyniosłem. Popatrzył pod światło i zadał krótkie pytanie: Ob sie hatte ordentliche Ziztzen?[327] Ja powiedziałem: Ja wohl, Lagerführer![328] Od innej esesmanki dowiedziałem się później, że ta dziewczyna się otruła. Prawdopodobnie nie wytrzymała widoku tego, co się działo w obozie. Radiostacja i stacja iskrowa mieściły się w piętrowym budynku tuż obok krematorium. Telefonistki widziały wszystko przez druty: całą machinę śmierci i stosy trupów na wozach. Oprócz tej pięknej dziewczyny, która odebrała sobie życie, przychodziły jeszcze inne ładne dziewczęta, młodziutkie Niemki. Rozmawiałem z nimi po niemiecku. Jedna z nich mówiła też po polsku. Nazywała się Edyta Pinczer[329] i pochodziła z Bielska. Śliczna dziewczyna, tylko nogi miała do niczego.
Czesława Kwoka (nr 26947) – polski więzień polityczny. Przywieziona do Auschwitz
13.12.1943r. z Zamościa. Pamiętam również młodziutką więźniarkę, 16-17 lat, która przyjechała z obozu przesiedleńczego w Zamościu wraz z większą grupą kobiet. Inne były już bardzo wynędzniałe, a ona jeszcze w dość dobrym stanie i wyjątkowo ładna. Czesia Kwoka[330], na którą wtedy zwróciłem uwagę, miała krew na ustach. Byłem młodym mężczyzną, wrażliwym na wygląd dziewczyny, więc taka osoba natychmiast wpadała mi w oko. Poprosiłem ją wtedy grzecznie do zdjęcia. Uspokoiłem, że nie ma się, czego bać. Te dziewczęta były na ogół przerażone, nie znały niemieckiego, więc nie rozumiały o co chodzi, kiedy wywoływano ich numery. SS-manki terroryzowały je krzykiem i biły też przy formowaniu kolumny. Wystarczyło, że któraś dziewczyna o parę centymetrów odstawała z szeregu i już dostawała pejczem po twarzy. Słyszałem zwłaszcza o trzech SS-mankach, które wyróżniały się szczególną brutalnością: Hasse[331], Dreshsler[332], Mandel[333]. Ta ostatnia miała zwyczaj jeździć po obozie rowerem. „Piękna Mandel [...]
Było to rasowe, giętkie, sprężyste, śliczne dzikie zwierzę, zawsze rozwścieczone, pantera złotowłosa o oczach błyszczących żądzą mordu, ryś umiejący niepostrzeżenie zajść którędyś od tyłu, gdzie go się nikt nie spodziewał i walić na ziemię jednym ciosem małej, a jak stalowej ręki. [...] Bicie w paroksyźmie wściekłości sprawiało jej przyjemność i widocznie było dla niej środkiem pielęgnowania piękności, bo po każdej takiej egzekucji robiła się jeszcze piękniejsza; mięśnie, których grę widać było przez bajecznie uszyte, a niesłychanie obcisłe ubranie, chodziły jak żywe węże, zielonkawe oczy świeciły jak gwiazdy, delikatny róż twarzy nabierał żywości, nawet złote włosy zdawały się bardziej błyszczeć.” ŹRÓDŁO: Zeznania Heleny Tyrankiewicz[334] „Zna tylko język niemiecki, mówi narzeczem wiedeńskim. Z zawodu bokserka,
pochodząca z Wiednia, urodz. 10.1.1912 r. Popularnie zwana wśród więźniarek jako «Mańcia Migdał». Człowiek – okrutnik, znęcała się i katowała osobiście więźniarki. Siła jej uderzenia była okrutna, jednym uderzeniem pięści wybijała szczękę, a specjalnością jej było kopanie w podbrzusze tak kobiet jak i mężczyzn.” ŹRÓDŁO: Pismo Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce[335] „U niej nie było prawa łaski. Inni wyciągali pewne osoby, a ona była bezwzględna. Posyłała do gazu, jeśli ktoś miał obtartą piętę albo odmarznięty palec. Nic nie pomagały prośby więźniarek, które całowały jej buty.” ŹRÓDŁO: Zeznania Anny Szyller[336] Wśród grup kobiet, które spotykałem w obozie, trafiała się czasami osoba tak piękna, że jej twarz pamiętam przez całe życie. Dla mnie to twarz przepięknej blondynki z Krakowa, którą spytałem za co siedzi. Powiedziała, że była łączniczką AK i została aresztowana. Później, ciekawym zbiegiem okoliczności, zobaczyłem zdjęcie tej dziewczyny. Zrobił je mój wiceszef Hofmann, gdy fotografował kobiety pracujące przy oczyszczaniu stawów niedaleko Oświęcimia. Pamiętam tę fotografię - buzię miała wynędzniałą, ale w dalszym ciągu ładną. Kobiety z tego komanda żyły w niesłychanie trudnych warunkach, przy ciężkiej i wyczerpującej pracy, więc patrzyłem na zdjęcie i od razu pomyślałem, że ta dziewczyna niedługo zginie. Poza tym przypominam sobie też, że gdzieś we wrześniu lub październiku 1944 roku była fotografowana z polecenia Politische Abteilung[337] więźniarka Żydówka z Estonii, która miała być kochanką Palitzscha. Nazwiska tej więźniarki nie znałem[338].
KL Auschwitz II-Birkenau. Barak drewniany nr 8 na odcinku BIIa (fot. 9.4.1963r.)
KL Auschwitz II-Birkenau. Wnętrze baraku drewnianego nr 16 na odcinku BIIa (fot. L. Foryciarz 2.11.1974r.) Kobiety mieszkały w barakach bez łóżek, na trzypiętrowych boksach zbitych z desek. W każdym takim boksie spały po cztery więźniarki, w strasznym ścisku, jedna na drugiej. Wody nie miały, ustępu też nie – między barakami były tylko latryny. „Obóz ten [dla kobiet] został zbudowany, na największych moczarach i bagnach, tak, że błoto i ogromne kałuże o głębokości 2-ch metrów nie wysychały od wiosny do zimy.” ŹRÓDŁO: Zeznanie 2 [w:] Oświęcim w systemie RSHA[339] „Na trzypiętrowych łóżkach rozstawionych ciasno po obu stronach długiego baraku leżały setki wynędzniałych postaci, niewiele różniących się od kościotrupów. Kilka kobiet siedziało w kucki na swych pryczach, iskając się, parę innych zawzięcie biło wszy w kocach przypominających łachmany, jeszcze inne snuły się nago między łóżkami, starając się być jak najbliżej oryginalnego pieca, zajmującego całą swą długością środkową część baraku, łudząc się, że tu bodaj trochę się ogrzeją. Pod ich bosymi stopami chlupało błoto przypominające gnojówkę.”
ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[340]
KL Auschwitz II-Birkenau. Stajnia dla 52 koni adaptowana na więźniarski barak mieszkalny dla setki więźniów (Kronika wyzwolenia obozu, 1945) Bardzo współczułem tym kobietom. Nie było tam warunków do higieny. A przecież one potrzebowały wody nawet bardziej od mężczyzn, z powodów biologicznych. Po prostu nie miesiączkowały - natura okazała się łaskawa. Potem się dowiedziałem, że życie w strachu i przerażeniu zatrzymywało menstruację. „Przez osiem miesięcy po przeniesieniu nas do Brzezinki nie myłam się. Jak nas przywieźli to tylko na jednym baraku był tusz, który działał przez trzy dni i koniec. Nie było w ogóle wody. Myłam się tylko na deszczu, jeśli padał, a SS-mani nie widzieli.” ŹRÓDŁO: Relacja Anny Stefańskiej – Tytoniak[341]
„Wszystkie byłyśmy niedożywione. Żadna z nas nie miesiączkowała, przy braku bielizny stanowiło to zaletę. Ale zadaję sobie pytanie, czy było to tylko niedożywienie, czy pasuje tutaj porównanie ze zwierzętami? Nawet dobrze odżywione ssaki w ZOO rzadko mają młode. Niewola jest szkodliwa, od najniższego do najwyższego stopnia ewolucji.”[342] ŹRÓDŁO: Wspomnienia Ruth Klüger[343]
/FOTOGRAFIE DZIECI/ Dzieci trafiały do obozu głównie za winy rodziców. Na przykład, jeśli ojciec uciekł, czy się ukrywał, zabierano dziecko i przetrzymywano w obozie dopóki nie pojawił się poszukiwany. Dzieci aresztowano także wtedy, gdy rodzice popełnili jakieś przestępstwo: słuchali radia, czytali tajną gazetkę lub rozpowszechniali fałszywe, w opinii Niemców, wiadomości.
KL Auschwitz II-Birkenau. Matka z dziećmi prowadzona do komory gazowej nr IV lub V drogą średnicową między obozem BIIc i BIId (fot. SS, 1944r.) Na ogół miałem do czynienia z dziećmi żydowskimi, które były przyprowadzane przez pielęgniarki Polki. Zresztą to nie były już całkiem malutkie dzieci, przeważnie ośmio-, dwunastoletnie. Przychodziły tak wystraszone, że nawet się bały rozmawiać ze sobą, zwłaszcza w obecności esesmanki. Uspokajałem je, mówiłem, że nic złego się im tutaj nie stanie i robiłem zdjęcia. Czasem nie można było się z tymi dziećmi dogadać. Niektóre rozumiały po niemiecku, inne nie. Tam były dzieci głównie słowackich, węgierskich i greckich Żydów...[344] Ci greccy Żydzi w ogóle nie mówili po niemiecku.
„Niemcy deportowali do KL Auschwitz około 232 000 dzieci i młodocianych, w tym około 216 000 dzieci żydowskich, z których jedynie niektóre przyjęto do obozu, a ogromną większość zabito w komorach gazowych bez rejestracji w ewidencji więźniów. W obozie umieszczono też około 11 000 dzieci romskich i około 5000 dzieci słowiańskich, głównie polskich.”[345]
KL Auschwitz II-Birkenau. Grupy Żydów po selekcji prowadzone do komory gazowej (fot. SS. 1944) Jeśli do Oświęcimia trafiła kobieta w ciąży i urodziła dziecko, to jednak najczęściej topiono je w beczce z wodą. W obozie była specjalistka od tych spraw, niemiecka położna, przezywali ją „Schwester Klara”[346]. Pracowała na terenie szpitala w Birkenau i właściwie jej praca polegała tylko i wyłącznie na likwidowaniu nowo narodzonych. Miała przygotowane wiadro z wodą i od razu po urodzeniu dziecko topiła. „Porody odbywały się początkowo w baraku nr 24 na terenie «szpitala» (rewiru) obozu żeńskiego (numeracja z 1943 roku), w Birkenau na odcinku BIa. Odbierała je blokowa tegoż bloku, niemiecka więźniarka kryminalna «Schwester Klara» wraz ze
swoją pomocnicą, również Niemką, kryminalistką o imieniu Pfani. Więźniarki rodziły w niesłychanie prymitywnych warunkach, na ciągu kominowym biegnącym wzdłuż baraku, na oczach wszystkich chorych. Zaraz po odebraniu porodu obie Niemki uśmiercały noworodki, topiąc je najczęściej w kuble z wodą. Były również przypadki porodów w barakach mieszkalnych, na kojach. Zaraz po urodzeniu dziecka matki musiały stanąć do apelu i iść wraz ze swoim komandem do pracy.”[347] Rodzice starali się chronić swoje dzieci jak mogli. Przeważnie kończyło się to bardzo źle. Niektórzy esesmani popisywali się swym okrucieństwem i na oczach matki rozbijali głowę dziecka o ścianę.
KL Auschwitz II-Birkenau. Na pierwszym planie kobiety i dzieci po selekcji oczekujący w lasku na wpędzenie do komory gazowej (fot. SS, 1944) „ [...] w zachowanych dokumentach poobozowych z lat 1943-45 oraz w dokumentacji dotyczącej pomocy wyzwolonym więźniom figuruje 680 dzieciwięźniów, urodzonych w obozie kobiecym w Birkenau oraz w familijnym obozie dla Cyganów. Z tej liczby ośmioro zwolniono z obozu razem z matkami; wyzwolenia w KL
Auschwitz doczekało zaledwie 46 dzieci, z czego jeszcze kilkoro zmarło zaraz po wyzwoleniu w szpitalach PCK na terenie byłego obozu oraz w Brzeszczach.”[348]
KL Auschwitz II-Birkenau. Grupy Żydów po selekcji (fot. SS, 1944) W obozie dzieci żydowskie nie miały właściwie żadnych szans na przeżycie. Dziecko nie mogło iść do pracy, bo było za małe i za słabe, a Niemcy takiego więźnia uważali za bezużytecznego i taki musiał zginąć. Dlatego na ogół dzieci nawet nie były rejestrowane jako więźniowie, tylko od razu wyselekcjonowane i albo od razu szły do gazu, albo żyły dopóki były potrzebne. Po zakończeniu eksperymentu były zabijane. Tak wyglądał ich los.
| Dzieci w wieku 3-6 lat oswobodzone na terenie KL Auschwitz II-Birkenau w 1945 roku. (fot. wykonana prawdopodobnie w Buczach Harcerskich w 1945r.) Najczęściej miałem do czynienia z dziećmi poddawanymi eksperymentom. Przychodziły przysyłane przez lekarzy. Zależało mi na tym, by w atelier się nie bały. Po prostu czułem tragiczną obecność ich matek. Postawiłem między dziewczynkami a nami przesuwne tło, które używałem przy robieniu fotografii portretowych esesmanom i za nim te dziewczynki mogły się rozbierać. Prosiłem pielęgniarki, by im mówiły, że nikt tu ich nie będzie bić ani straszyć. Nie chciałem też ich dotykać, starałem się jak najmniej ingerować i tylko grzecznie, i uprzejmie mówiłem im co robić. Przerażał je sam widok esesmana czy esesmanki. Uspokajały się dopiero kiedy esesmanka wyszła. Czasami przychodziły z nimi pielęgniarki.
Dwoje więźniów KL Auschwitz podczas oględzin lekarskich pokazują odmrożenia stóp (Kronika wyzwolenia obozu 1945r) Przychodziła na przykład Ola Skalska[349] z Nowego Targu. Powiedziałem jej jak ma ustawiać dziewczynki i ona to robiła. Obracała je lub przesuwała bardziej w lewo, albo w prawo. W sumie było tych dziewcząt około 250-300. Czułem się nieswojo, bo wśród dzieci bywały dojrzewające trzynasto-, czternastoletnie dziewczęta i one się ogromnie wstydziły. Zupełnie bezbronne istoty, o których wiedziałem tylko tyle, że zaraz zginą. Ustawiały się nago jedna obok drugiej i pozowały do zdjęcia. Byłem młodym mężczyzną, przed którym stawały obnażone. To mnie krępowało, choć w masie, gdy osób stoi kilka naraz, nagą dziewczynę czy kobietę odbiera się inaczej. W takim przypadku nie patrzyłem na nie jak mężczyzna. Rozumiałem tragedię dziecka, które stoi przede mną... Niekiedy to były bardzo ładne dziewczęta, ale tutaj stawały okaleczone i oszpecone, z włosami nie tyle obciętymi co powyrywanymi, bez owłosienia, nagie. Miałem świadomość, że te wszystkie dzieci zostaną przebadane i pójdą do gazu. Potem w rozmowach z pielęgniarkami doktora Mengele potwierdziły się moje przypuszczenia.
Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski). Gdy miałem okazję, pytałem się dzieci, skąd pochodzą. Mówiły na przykład, że z Ružomberoku ze Słowacji lub spod Budapesztu. Choć właściwie bały się ze mną rozmawiać. Często odbywało się to przez pielęgniarkę czy pisarkę. Nie odzywały się bez ich zezwolenia. Były bardzo nieufne, ale pielęgniarki próbowały je uspokoić. Wiedziały, jak się nazywają i zwracały się do nich po imieniu. Kilka razy spytałem, gdzie są ich rodzice. Nigdy nie odpowiadały, że poszli do gazu, tylko, że wyjechali autem. Za dużo z dziećmi nie rozmawiałem, czasem jak kolega Jureczek ładował kasetę, to prosiłem, by wsunął dziecku do ręki kawałek chleba. One od razu przy nas go rozrywały i jadły. Były bardzo wychudzone. Zresztą to był normalny widok w obozie: mężczyźni niebywale wychudzeni i umęczeni pracą, kobiety jak chodzące szkielety obciągnięte skórą, i dzieci - bardzo chude i co gorsza pozbawione opieki. Zrobiłem chyba z pięćdziesiąt zdjęć tych dzieci. Wszystkie dla doktora Mengele. Wcześniej właściwie nie lubiłem dzieci, natomiast kiedy zacząłem z nimi pracować wtedy zacząłem im głęboko współczuć i rozumieć sens rodzicielstwa. Zrozumiałem, że jedynym zadaniem dorosłego człowieka jest to, by dzieci chronić. To było najgorsze doświadczenie w moim życiu. Fotografowanie dzieci w obozie. Patrząc na bezbronne istoty, przeżywałem i płakałem. W najokrutniejszy sposób zlikwidowano dzieci z getta w Łodzi. Słyszałem o tym po wojnie. „Pod koniec sierpnia 1943 roku ghetto łódzkie zostało zlikwidowane w podobny sposób jak ghetto w Zduńskiej Woli. Wybierani przypadkowo ludzie zostali przywiezieni do obozu w Oświęcimiu. Podróż odbywała się w zamkniętych wagonach towarowych, przy czym do wagonu ładowano od 70 do 150 ludzi w każdym. Przeszło 25% ludzi zginęło z pragnienia i zmęczenia. Wiele osób zostało uduszonych. Na rampie kolejowej w Oświęcimiu odbyła się segregacja, przeprowadzona przez oficerów niemieckich. Większość kobiet i wszyscy chorzy i dzieci zostali zagazowani. Mniejsze dzieci załadowano na samochody i wywożono w stronę tak zw. Brzezinki, gdzie były przygotowane głębokie doły, w których paliły się kłody drzewa oblane naftą. Samochody podjechały tyłem do dołów i wysypywały za pomocą automatów żywe dzieci do płonących dołów.”
ŹRÓDŁO: Zeznanie 12 [w:] Oświęcim w systemie RSHA[350] Wiem, że polskie i żydowskie więźniarki próbowały ratować dzieci w obozie. Nie wiem czy czasem im się udawało, ale chowały je gdzieś po blokach. Po wyzwoleniu obozu, okazało się, że w ten sposób ocalało kilkadziesiąt dzieci. „O wspomnianej pomocy na Brzezinkach może posłużyć fakt uratowania młodziutkiej matki i jej dziecka. Wśród moich podopiecznych chorych /byłam wówczas pielęgniarką/ znalazła się 18-letnia Stefania Romik z Zakopanego. Kiedyś w wielkiej tajemnicy przyznała mi się, że jest w ciąży. Był to koniec 1942 roku i początek 1943 r., kiedy to kobiety w ciąży lub matki z dziećmi skazane były na zastrzyk śmiertelny z fenolu, względnie zabierane były do gazu. Młodziutka «Funia», jak ją nazwałam, nie otrzymywała paczek, a bliski jej człowiek, przyszły ojciec mającego przyjść na świat dziecka - rozstrzelany pod pamiętną ścianą śmierci w Oświęcimiu. Za wszelką cenę postanowiłam ją uratować. W czasie selekcji /sortierung/ chorych do gazu – ubierałam «Funię» w szeroki fartuch dla ukrycia jej kształtów, zdradzających daleko posuniętą ciążę; dawałam jej miotłę do ręki, aby w ten sposób upozorować zatrudnienie «Funi» jako pucerki /sprzątaczki/. W dniu 2 lutego 1943 roku Stefania Romik urodziła córeczkę /pamiętam ten dzień, ponieważ małej nadałyśmy imię Maria/. W czasie porodu, co było zadziwiające, moja «Funia» nawet nie krzyknęła, bo wiedziała jaki los czekałby ją, gdyby jej tajemnica wyszła na jaw.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janiny Kałanczyńskiej[351] „Pośrodku wzdłuż baraku ciągnął się piec w kształcie kanału, zbudowany z cegieł, z paleniskami na krańcach. Służył on jako jedyne miejsce odbywania porodów, innego bowiem, choćby zaimprowizowanego urządzenia na ten cel nie przeznaczono. Palono w nim corocznie zaledwie kilka razy. (…) O wodę niezbędną do obmycia rodzącej matki i noworodka musiałam starać się sama, przy czym przeniesienie jednego wiadra wody pochłaniało około 20 minut.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Stanisławy Leszczyńskiej[352] „Przy każdej codziennej wizycie lekarzy SS i służby pomocniczej blady strach padał na nas czy przypadkiem nasza kruszyna nie zapłacze. Maleństwo nigdy nie zapłakało!” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janiny Kałanczyńskiej[353]
/FOTOGRAFIE SPECJALNE - Z RAMPY, KOMÓR GAZOWYCH I KREMATORIUM/ Dosyć szybko zorientowaliśmy się, że Niemcy zaczęli myśleć o nowej metodzie szybkiego i masowego zabijania ludzi. Pierwsza myśl o tym mroziła nam krew w żyłach... Jesienią 1941 roku[354] zobaczyłem esesmanów, którzy chodzili po obozie w maskach przeciwgazowych. Nie wiedziałem, co to znaczy, ale domyślałem się najgorszego. Jak się okazało zrobiono najpierw eksperyment na bloku 11 – wpędzono do niego setki jeńców radzieckich i sporą – dwustu-trzystuosobową grupę ze szpitala, uszczelniono wszystkie drzwi i okna, i wrzucono do środka puszki z cyklonem-B. „W czasie mojej nieobecności [...] mój zastępca Schutzhaftlagerführer Fritzsch zastosował przy zabijaniu gaz, preparat kwasu pruskiego – cyklon B, używany w obozie do niszczenia robactwa.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[355] „Gaz cyklon używany był w Oświęcimiu przez firmę Tesch und Stabenow do tępienia robactwa i dlatego też administracja obozu dysponowała zawsze pewną ilością puszek z tym gazem.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa[356] „W dniu 3 września [1941 r.] na polecenie SS pielęgniarze przenieśli około 250 chorych więźniów z bloków szpitalnych i umieścili ich w bunkrach bloku 11. Następnie wpędzono do bunkrów około 600 radzieckich jeńców wojennych.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[357]
Wejście do bloku 11, Władysław Siwek (APMA-B-I-1-79) „Pod wieczór tego dnia przyszła grupa niemieckich wojskowych z oficerami na czele. Komisja niemiecka weszła na salę i po nałożeniu masek gazowych, rozrzuciła tu parę baniek z gazem, obserwując jego działanie.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[358]
„W dniu 4 września Rapportführer z maską gazową na głowie otworzył drzwi
bunkrów i stwierdził, że niektórzy więźniowie jeszcze żyją. Dosypano wiec następną dawkę gazu i ponownie zamknięto drzwi.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa[359] „[...] Fritzsch zameldował mi o tym i przy następnym transporcie znów użyto tego gazu. Zagazowanie przeprowadzono w aresztach bloku 11.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[360] Próba gazowania się udała i od tej pory uruchomiono w Birkenau pierwsze komory gazowe. Wszystko się wtedy zmieniło. Ludzka śmierć wydawała się jeszcze bardziej beznadziejna...
Auschwitz II-Birkenau, przyjazd transportu Żydów. (fot. SS, 1944) Śmierć była etapem życia więźnia, a nie było o nią trudno. Esesman mógł zgłosić tzw. niesubordynację lub niewykonanie najbardziej głupiego rozkazu i wysłać za to do kompanii karnej. Jeśli esesman kazał przenosić kamienie z jednej kupy na drugą i z powrotem, trzeba było je przenosić, choć mogłoby to wydawać się bezcelowe i głupie. Kiedyś woziliśmy taczkami piasek z jednego końca placu apelowego na drugi, tam wysypywaliśmy, a inni koledzy ładowali go na swoje taczki i wieźli z powrotem.
Chodziło o to, by nas zmęczyć. Albo zamęczyć... „Innym razem polecono 50 więźniom wspinać się na cienkie drzewko. Według rozkazu wszyscy oni znaleźć się mieli jednocześnie na tym drzewku, co było oczywiście fizyczną niemożliwością, gdyż drzewko złamało się od razu, gdy znalazło się na nim kilku pierwszych więźniów. Przy tej «gimnastyce» bito więźniów najpierw za to, że jeszcze nie są na drzewie, a następnie za to, że je złamali.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa[361] Musieliśmy być posłuszni, bo jeśli nie - dostawało się manto. Bardziej sadystyczni Niemcy, jak Palitzsch czy Plagge, mogli za to zabić. Wszyscy byli sterroryzowani. Głodem, zmęczeniem, biciem, egzekucjami. Akcje gazowania odbywały się – można powiedzieć – w dziwnym spokoju.
Nagie żydowskie kobiety przywiezione do komory gazowej nr V (fot. prawdopodobnie Alex – grecki Żyd, 1944r.) „Nikt nie krzyczał, kazano tylko rozebrać się i poukładać rzeczy. Kiedy wszyscy więźniowie byli nadzy, zostali wprowadzeni do środka, niby do kąpieli.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Paczyńskiego[362] „Rzecz polegała na tym, żeby umieścić około 2000 ludzi w komorze gazowej – trwało to okrągłą godzinę, nie dłużej. [...]
Nie można się tam było ruszyć, wyjść też nie, po prostu było za ciasno. Stali jeden przy drugim, sklejeni ze sobą ciasno, jak sardynki.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Josefa Sackara[363]
KL Auschwitz I, pierwsza prowizoryczna komora gazowa utworzona na przełomie 1941/1942 r. z kostnicy w Krematorium I (fot. A. Kaczkowski, 1970) „Bo, wiadomo, im większa ciasnota, tym szybsze gazowanie. Te ciała [po śmierci] stały, bo zagęszczenie było bardzo duże, że nie mogły się przewrócić.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Henryka Mandelbauma[364] „Gdy było mało miejsca, to małe dzieci unosili i wrzucali na głowy tłumu. SS-mani cały czas ludzi bili i krzykiem zmuszali ich do stłoczenia się.”
ŹRÓDŁO: Wspomnienia Dova Paisikovica[365] „Na końcu do komory gazowej wpychano około trzydziestu silnych mężczyzn. (...) bici jak bydło mężczyźni bezwolnie napierali na tłum, chcąc̨ wcisnąć się do środka i uniknąć katowania. Wydaje mi się, że właśnie wtedy tak wiele osób umierało, choć nie wpuszczono jeszcze gazu” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Shlomo Venezia[366] „W komorze gazowej [członkowie rodzin] czasem się obejmowali. […] Tak, często jeden trzymał drugiego za rękę.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Josefa Sackara [367] „Potem zamykano dokładnie wszystkie drzwi i przez małe okienko w suficie wrzucano gaz. Ludzie zamknięci wewnątrz nic już na to nie mogli poradzić.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Langfusa Lejba[368] „Chwilę później rozległ się straszny krzyk. Myślałem, że rozsadzi te grube mury. Niemcy próbowali go zagłuszyć, odpalili nawet dwa motory na zewnątrz i kazali komuś jeździć w kółko autem, ale na próżno.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Paczyńskiego[369] W dziwnym spokoju zabijano tłum bezsilnych osób. Trupy zakopywano początkowo na łąkach w Brzezince.
Auschwitz II-Birkenau. Masowy grób sfotografowany przez Armię Sowiecką po wyzwoleniu obozu (Kronika wyzwolenia obozu, 1945) „Widziałyśmy jak płonęło wielkie ognisko, podjeżdżały samochody ciężarowe, wypakowane po brzegi. Na brzegu samochodu stali więźniowie Sonderkommanda, brali ciało: jeden za ręce, drugi za nogi, huśtali ciałem i wyrzucali wielkim łukiem w ten wielki dół z ogniem. Kiedy ciało padało, wylatywał ogromny snop iskier. A ciało lecące w płomieniach wyglądało jak jakiś niesamowity, nieziemski ptak.” ŹRÓDŁO: Relacja Zofii Stępień-Bator[370] „Po jakimś czasie jednak ziemia zaczęła się ruszać, gnić. Nakazano wtedy wszystko odkopać i spalić na stosach. Ludzie brali zwłoki na ręce i rzucali do ognia. Makabra, smród nie do wytrzymania. Ponieważ przyjeżdżało coraz więcej transportów Żydów z całej Europy, Niemcy na gwałt zaczęli budować nowe krematoria z komorami gazowymi w Brzezince.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Paczyńskiego[371] „Wyposażeniem tej fabryki zajęły się wyspecjalizowane firmy, jak np. Firma Topf und Söhne z Erfurtu, która na zlecenie Hössa przystąpiła do budowy czterech komór
gazowych i krematoriów na terenie Brzezinki, jak również firma produkująca gaz «Cyklon B» z Dessau”. ŹRÓDŁO: Wspomnienie Kazimierza Albina[372] „Łącznie posiadały więc te cztery nowe krematoria 46 retort, każda pojemności 3-5 zwłok. Spalanie jednego ładunku retorty trwało w tych krematoriach około pół godziny, a ponieważ na odżużlowanie rusztów zużywano godzinę na dobę, przeto wszystkie cztery krematoria spalić mogły około 12 000 zwłok na dobę, co daje w stosunku rocznym 4 380 000 zwłok.” [373] ŹRÓDŁO: Wspomnienia Rudolfa Hössa [374] „W dużych krematoriach z lat 1943-1944 Sonderkommando miało różny skład. Myślę, że przy transportach więgierskich, kiedy było największe nasilenie – […] – komando takie składało się z 900 więźniów.” ŹRÓDŁO: Zeznania Filipa Müllera[375] Bywało tak, że nawet gdy było już krematorium - nie nadążano ze spalaniem. Masowo palono wtedy trupy na specjalnych stosach. Układano drewno, kilka warstw trupów, polewano to wszystko benzyną czy ropą i podpalano. Ten odór czuć było nawet tutaj, w Oświęcimiu, oddalonym prawie 3 km od Brzezinki. Dolatywał do nas dym o słodkawo-gorzkim zapachu i żółtawo-czarnym kolorze. Jak było wilgotno, zapach utrzymywał się dłużej. Kiedy w krematorium palono dużo ciał naraz, wiatr przynosił zapach spalonego mięsa jeszcze bardziej intensywny.
Cyklon B w postaci grudek ziemi okrzemkowej nasyconej cyjanowodorem dostarczany był w puszkach różnej wielkości. Producentem gazu była firma Degesch, a do obozu dostarczała go firma Testa. (Kronika wyzwolenia obozu 1945 r.). Na zdjęcia specjalne Walter jeździł zwykle sam lub zabierał Hofmanna. Obydwaj robili zdjęcia zarówno na rampie, jak i w pobliżu krematorium. „[Walter] był lakoniczny i nigdy nie prowadził z nami żadnych innych dysput i rozmów jak ściśle związane z pracą i działalnością komanda. Był śniady, szczupły, żylasty i wysportowany. Do pracy przyjeżdżał zawsze na miarowo terkoczącym motocyklu, który przez dzień cały stał pod oknem biura. Lubił dryl wojskowy i często przyjeżdżał z małokalibrowym karabinkiem sportowym, który mu służył przy egzekucjach dokonywanych przy ścianie śmierci na jedenastym bloku. Walter traktował to uboczne zajęcie w beztroski sposób godny sportowca lubującego się w trafianiu do celu.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[376] „Odnosiliśmy wrażenie, że [Walter] cieszy się popularnością wśród kolegów z SS, jako służbisty żołnierz i dobry kompan. Z obserwacji naszych wynikało, że uczestniczył
przy przyjmowaniu większych transportów na rampie w Birkenau, a następnie przy ich likwidacji w komorach gazowych. Będąc bardzo porywczego usposobienia, Walter nieraz potrafił zbić i skopać więźnia, który mu się czymkolwiek naraził. Uważał to zresztą za doskonałą zabawę i potem cieszył się swoim wyczynem. Nie podejrzewaliśmy go jednak nigdy, by brał udział w egzekucjach na 11 bloku. Dopiero w lecie 1943 r., gdy w obozie dokonano selekcji około 250 /dwustu pięćdziesięciu/ więźniów i odprowadzono ich na blok 11, zauważyliśmy, że i on również tam się udał, ale bez aparatu fotograficznego. W ciągu kilku godzin trwała w obozie tzw. Lagersperre. Nie wolno było nikomu wychodzić z bloku, ani stać w oknach. [...] Po kilku godzinach wrócił on do komanda. Przez niedomknięte drzwi usłyszałem jak opowiadał Hofmannowi, że zarobił dziś 250 RM., po 5 RM od głowy. Zabił więc własnoręcznie 50 więźniów. Gdy na procesie załogi oświęcimskiej w roku 1947 w Krakowie złożyłem to zeznanie, jeden z oskarżonych zaprotestował przeciw zarzutowi odpłatności tej funkcji. Wówczas prokurator przedłożył trybunałowi, obrońcom i oskarżonym pismo znalezione w aktach Politische Abteilung KL Grose-Rosen, w którym Reichssicherheitshauptamt, względnie WVHA, poleca wypłacić SS-manowi «x.» kwotę «y.» za wykonanie «z.» wyroków śmierci. Kwota od głowy wynosiła właśnie 5 RM. Ponadto w piśmie tym polecano udzielić temuż SS-manowi pewnej ilości dni urlopu, przysługującego mu w związku z wykonaną «pracą». Wobec tego autentycznego dokumentu oskarżeni nie podtrzymywali swojego przeczenia. [...] Gdy wracał zwracało uwagę zwłaszcza jego zachrypnięcie, jakie bywa po wielkim wysiłku krtani i strun głosowych. Był zmęczony, brudny, zakurzony, a nieraz też pod działaniem alkoholu. Umywszy się, zamykał się wówczas z Hofmannem w swoim biurze i długo mu coś opowiadał, nieraz wybuchając śmiechem. Czasem po takiej akcji specjalnej zamykał się w ciemni fotograficznej sam, gdzie wywoływał osobiście taśmę filmową, suszył ją - dla pośpiechu – w spirytusie i zabierał ze sobą.” ŹRÓDŁO: Relacja Alfreda Woycickiego[377]
„Według doktora Kremera, ludzie współzawodniczyli między sobą o to, aby brać udział w «takich akcjach», ponieważ otrzymywali dodatkowe racje: «pół litra wódki, pięć papierosów, sto gramów kiełbasy i chleba».[378] Widziałem zdjęcia z rozwałek tylko wtedy, gdy dawano mi je do końcowej obróbki. Kilka zdjęć pochodzących z rampy, które robił Walter, a ja obrabiałem w naszej ciemni znajduje się w albumie Lili Jacob[379]. Przedstawiają one wyładowywanie wagonów z przybyłymi więźniami, odrzucanie neseserów, walizek i innych rzeczy osobistych, potem pracę więźniów przy sortowaniu tych rzeczy na terenie magazynów obozowych – tzw. Kanady, przebieg selekcji na rampie w Birkenau, przejście do komór gazowych, czekanie całych rodzin na zagładę w lasku tuż obok budynków krematorium i wejście do krematorium. Pewnego razu Hofmann pokazał mi zdjęcie starszej kobiety uchwycone w momencie, gdy otwarto komorę, a jej oczom ukazał się stos trupów. Niewyobrażalny widok dziwnie wyglądających splątanych zwłok. Twarz kobiety pokazywała przerażenie i rozdzierający ją ból. Takiego wyrazu twarzy nigdy nie widziałem. I nie zapomnę tego... „W Erkenunngsdienst wywołano negatywy (przeszło 200 zdjęć) wykonanych przez SS—Hauptscharführera Waltera i SS-Unterscharführera Hofmanna. Zdjęcia wykonano na rampie kolejowej w Birkenau i przedstawiają one sceny dotyczące przyjazdu transportu deportowanych, wysiadanie z wagonów, rozdzielanie wg płci, selekcję wykonaną przez SS-Ärzte[380] i SDG oraz towarzyszących im SS-manów, ładowanie bagażu na ciężarówki, kierowanie do obozu kobiecego względnie męskiego, oczekiwanie na wejście do komory gazowej w krematorium V, praca więźniarek i
więźniów przy sortowaniu zrabowanego mienia na terenie Kanady I (Auschwitz) oraz II (BII) Birkenau. Fotografie były wykonane z rożnych punktów sytuacyjnych, w tym również z pomieszczenia wartowni głównej w Birkenau (z góry). Według widocznych, drugoplanowych ujęć, ukazujących rożne elementy obozu (kominy krematorium II i III, drogi i rowy w budowie, baraki), fotografie były wykonane w połowie 1944 r. i najprawdopodobniej dotyczą Żydów przywiezionych z Węgier (sugeruje to sposób ubrania, wygląd bagaży). Różnorodność punktów, z których dokonano zdjęcia, jak i ich liczba, pozwalają na wysunięcie hipotezy, że nie mogły one być wykonane w jednym dniu. Trudno ustalić jakimi przesłankami kierowano się udzielając zezwolenia na ich wykonanie i dla kogo były one przeznaczone. Ponieważ odnaleziony zbiór mieścił się w albumie, w którym na pierwszych stronach (ręcznie, drukowanymi literami) przedstawiono jakby historię KL Auschwitz (fotografie podobozów, zdjęcia z wizyt dygnitarzy SS) - całość imputuje, że był to jakby album pamiątkowy. Liternictwo w albumie wykonane zostało przez b. więźnia plastyka Tadeusza Myszkowskiego.”[381]
Ulotka producenta środka dezynfekcyjnego Cyklonu-B. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego Po wszystkim grupy Sonderkommando pozbawiały trupy resztek czegokolwiek, co można było przy nich i na nich znaleźć – złota lub srebra w zębach, włosów, a potem nawet popiołów. Wszystko precyzyjnie segregowano. W archiwach Muzeum w Auschwitz zachowały się meldunki stwierdzające wyrwanie ze zwłok zmarłych więźniów zębów: złotych i zawierających inne metale szlachetne. Meldunki były bardzo dokładne: zawierały numer więźnia, często jego imię i nazwisko, przede wszystkim zaś dentystyczne numery usuniętych zębów. Tak samo traktowani byli więźniowie zmarli od bicia, zastrzeleni, powieszeni czy zagazowani w początkowym etapie stosowania tej formy zagłady. Kiedy Auschwitz stał się częścią realizacji «Endlösung», czyli ostatecznego rozwiązania, odzyskiwanie złota i metali szlachetnych przybrało masową formę. W 1944 roku – jak ustalili działacze ruchu oporu – z zębów ofiar eksterminacji w Auschwitz uzyskiwano 10–12 kg złota miesięcznie. Dla oczyszczenia z resztek kości i mięśni wrzucano je do kwasu solnego. Potem były przetapiane na sztaby ważące od 0,5 do 1 kg, czasami zaś na krążki po 140 g. Tak spreparowane złoto było przekazywane służbie dentystycznej SS i Bankowi Rzeszy. Swoją wymierną cenę (w 1943 roku pół marki za kilogram) miały też włosy więźniów. Zarówno ścinane więźniom zaraz po przywiezieniu do obozu (te, które można było wykorzystać, musiały mieć przynajmniej 2 cm długości), jak i obcinane żydowskim kobietom po zagazowaniu. Włosy były odkażane, następnie suszone na podłogach ogrzewanych przez krematoryjne piece. Pakowane w papierowe worki przekazywane były do dalszego wykorzystania firmom prywatnym. Tam produkowano z nich między innymi stopy pończoch przeznaczonych dla marynarzy łodzi podwodnych. W styczniu 1945 roku po wyzwoleniu obozu znaleziono w nim 7 ton ludzkich włosów. Zakładając średnią wagę włosów jednego człowieka na około 50 g, te znalezione pochodziły od 140 tysięcy ofiar. „Kości i popioły ofiar także miały swoje zastosowanie dające zysk. Ponad 100 ton kruszywa kostnego zarząd Auschwitz wysłał w latach 1943–1944 do firmy «Strem» zajmującej się produkcją nawozów sztucznych. Przygotowaniem zwłok, tak by można było z nich czerpać zyski, zajmowało się Sonderkommando. «Pracowali jak w fabryce w zmianowym systemie. Były zmiany nocne i dzienne. Nagrody i kary. Jak w
normalnym zakładzie pracy. Tylko materiał był inny. Ludzie i ludzkie ciała i prochy» – mówi Gideon Greif, izraelski historyk.”[382] Jawne sprzeciwy zdarzały się w komorze gazowej bardzo rzadko i były wtedy głośno komentowane przez innych więźniów. „Stała się rzecz niebywała. W nocy w czasie likwidowania jednego z licznych transportów został zastrzelony Oberscharführer Schillinger[383], Rapportführer męskiego obozu w Birkenau, jeden z najbardziej znienawidzonych i okrutnych esesmanów. Wieść rozeszła się lotem błyskawicy po całym obozie, wywołując ogólny radosny nastrój. [...] Schillinger, jak zwykle gorliwy, asystował przy przyjmowaniu nocnego transportu Żydów na rampie w towarzystwie swego koleżki, Hauptscharführera Emmericha[384]. Obaj, podchmieleni, konwojowali transport aż do krematorium. Weszli nawet do rozbieralni, powodowani bądź perspektywą łatwej grabieży, bądź sadystycznym upodobaniem napawania oczu widokiem wystraszonych, bezbronnych, obdartych z szat kobiet, mających za chwilę skonać w męczarniach w komorze gazowej. Wersja ta wydawała mi się prawdopodobna, biorąc pod uwagę upodobania Schillingera, tym bardziej że był pijany. Jego uwagę zwróciła jedna z młodych i podobno pięknych kobiet, która w obecności esesmanów nie chciała rozebrać się do naga. Rozjuszony tym Schillinger zbliżył się do kobiety, usiłując zerwać jej stanik.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[385] „Schillinger odwrócił się i wrzasnął ... Nie, rozebrać się do naga i wycelował pistoletem w biustonosz. Kobieta zdjęła biustonosz, rzuciła nim Schillingerowi w twarz, ale trafiła go w ramię. Pistolet wypadł mu z ręki na ziemię. Kobieta prędko go podniosła, wycelowała w Schillingera i zastrzeliła go na miejscu. W rozbieralni wybuchła panika. Niemcy wystraszyli się, że kobieta zacznie strzelać i do nich. Wyprowadzili wszystkich ludzi z rozbieralni i rozstrzelali ich. Dopiero po tym fakcie pozwolono więźniom z Sonderkommando wrócić do rozbieralni. Na podłodze obok zwłok Schillingera leżały zwłoki tamtej kobiety. Na wieść o śmierci Schillingera cały obóz oszalał z radości. (…) Chodziły słuchy, że [ta kobieta] była aktorką, ale nigdy nie dowiedzieliśmy się, kim była naprawdę.”[386] ŹRÓDŁO: Relacja Szlomo Dragona[387]
Franciszka Mannówna, tancerka. Fotografia sytuacyjna wykonana w atelier. (fot z Narodowego Archiwum Cyfrowego) Opowieści rozgrzewały nas, ale nie było ich dużo. Świadków tych sytuacji właściwie nie było, bo przecież wszyscy, którzy to widzieli, umierali. Nie słyszałem o tym, żeby ktoś się z komory uratował.[388]
/FOTOGRAFIE NIELEGALNE/ Pod koniec 1942 roku, niedługo przed sylwestrem, przyjaźniłem się z Polakiem – Mietkiem Januszewskim[389] - który był zastępcą Otto Küsela[390], Polak. Któregoś dnia przyszedł do mnie i mówi: Słuchaj, trzeba zrobić zdjęcie Otto Küselowi. Będzie miał zezwolenie.
Otto Küsel (nr 2) ur. 16.05.1909. Niemcy niekiedy dostawali zezwolenie z komendantury na zrobienie prywatnego zdjęcia legitymacyjnego, bo w tym czasie byli zwalniani do Wermachtu, albo do oddziałów Waffen SS gen. Dirlewangera. Werbowano tam przeważnie kryminalistów. Z Otto było inaczej – przygotowując się do ucieczki, potrzebował legitymacyjnego zdjęcia, które miało być wykorzystane do fikcyjnego dokumentu. Na wyposażeniu Erkennungsdienstu znajdowała się cywilna marynarka (oficjalnie), którą z polecenia SS używało się w sporadycznych przypadkach. Zrobiłem Otto kilka zdjęć, ale nie nadawały się do użytku, bo były na ciemnym tle. Wtedy Küsel poprosił, by jedno było na jasnym tle i by można było na nim coś dorysować, na przykład mundur. Nadmienił, że spróbuje nawiać. Razem z nim chciał uciekać grafik - niejaki Baraś[391], ale nie jest to prawdziwe nazwisko. To on na zdjęciu domalował Otto bardzo ładny mundur. Gdzieś wykombinowali pustą legitymację, wypełnili ją i na koniec spryskali lakierem, by nie było widać farby. Uciekli we czterech: Otto, Mietek Januszewski, Baraś, czyli grafik/rysownik i dentysta Kuczbara[392].
Baraś-Komski, nr 564
Bolesław Kuczbara, nr 4308 Pobrali konia i furmankę. W furmance Otto Küsel miał już mundur esesmana z odpowiednią legitymacją i zabrał ich niby do pracy.[393] Wyjechali z Oświęcimia, gdzieś zjechali na pobocze, zeskoczyli, przebrali się i nawiali. Uciekli do Krakowa, a potem przedostali się do Warszawy. „Otto na wozie konnym w szafie wywiózł ich z obozu, bo Otto nie podlegał kontroli postenketty przez SS - manów. Był znany, wiedział, który miał na tym szlabanie służbę. Pod Krakowem, kiedy spali w stodole, wczesnym rankiem, kiedy się obudził już nie było Mietka i Kuczbary. Zostawili go samego, jedynie posiadał adres meliny pod Warszawą w Wilanowie i część pieniędzy. Wszystkie dolary ok. 4 tys. i 800 dol. w
złocie zabrali koledzy i ulotnili się. W sytuacji beznadziejnej kupił skrzypce z futerałem i jako głuchoniemy wędrował do W-wy. Odnalazł melinę profesora, który był kolegą Surzyckiego, i tam przebywał do chwili aresztowania około 8 miesięcy.” ŹRÓDŁO: Relacja Edwarda Kiczmachowskiego[394] Pewnego dnia latem 1944 roku - kończył się właśnie pierwszy miesiąc Powstania Warszawskiego – zobaczyłem, jak prowadzą Otto Küsela do bunkra jako więźnia. Złapali go w jakiejś restauracji. Dowiedziałem się, że sypnęła go konfidentka-Polka, już w Warszawie. „Zdrada nastąpiła przez Polkę, która była o jego losie poinformowana, prosił ją, aby odszukała Kuczbare, który specjalnie się w tym czasie w W-wie nie ukrywał - bawił się w lokalach, ubierał się po niemiecku, buty z cholewami, skórzana kurtka, kapelusz, tak że wyglądał jak gestapowiec. O jego zachowaniu się w W-wie Otto wiedział poprzez tę Polkę. Polka ta odnalazła Kuczbare w W-wie
i poinformowała go, gdzie przebywa Otto i prosiła go o spotkanie z Ottem. Po tym incydencie za 3 dni Gestapo aresztowało Otta oraz rodzinę, która mu udzieliła schronienia [...].” ŹRÓDŁO: Relacja Edwarda Kiczmachowskiego[395] Niestety znaleziono też porzucone ubranie, a tam - uciekinierzy zostawili podrobiony dokument ze zdjęciem Otto. Była z tego afera. Do Erkennungsdienst wpadł osobiście Grabner, szef Politische Abteilung i zagroził, że jeśli ustali, że zdjęcie zostało wykonane w naszej pracowni fotograficznej, to on się już z nami porachuje. Skóra mi ścierpła – przecież zaczną Otto wypytywać, jakim cudem uciekł, i zaraz
nas wyda. Tym razem szef – Walter - wpadł w szał i powiedział to co Grabner. Dodając, że wtedy wszyscy zostaniemy rozstrzelani. A ja byłem podwójnie przerażony, bo przecież to była moja robota. Na szczęście miałem kolegów na terenie bloku karnego, a Otto nie był tak ściśle izolowany, jak myślało Politische Abteilung. - Gdyby tak udało się przekazać Otto jedną informację istniała realna szansa odsunięcia mnie od podejrzeń – myślałem. Pracowali tam bracia Kupcowie[396], którym powiedziałem, że muszę rozmawiać z Otto Küselem. Pomogli mi się z nim spotkać, gdy szedł do umywalni. Zdążyłem wtedy tylko szepnąć Küselowi: Diese Photograph hat Kapo Malz gemacht. Aber es ist schon tot. [397] Otto zrozumiał i kiwnął głową. Taka wersja była całkowicie prawdopodobna, gdyż za Erkennungsdienst rzeczywiście odpowiadał kapo i on też mógł wykonać zdjęcia dla uciekiniera. Było także rzeczą zrozumiałą, że martwy świadek w żaden sposób nie mógł ani potwierdzić, ani zaprzeczyć tej wersji. Później przewieźli Otto karnym transportem do Flossenbürga. To był bardzo ciężki obóz. Leżał w Bawarii w Górnym Palatynacie w pobliżu miasta Weiden leżącego wtedy tuż przy granicy z Czechosłowacją. Pracowało się tam w kamieniołomach, na szczęście Küsel przeżył wojnę.
Album z karykaturami – okładka, Stanisław Trałka (PMO-I-2-444) Pod koniec 1943 roku zacząłem intensywniej myśleć o tym, że sam powinienem przekazać komuś dokumenty na temat niemieckich zbrodni. Próbowałem przekazywać zdjęcia, między innymi esesmanów oraz kopie prac Stasia Trałki[398], więźnia I-szego transportu Polaków, który namalował komando w karykaturze. Niestety za każdym razem kurier musiał je niszczyć, bo w pociągu zjawiała się kontrola. Nie było sensu, by ryzykował. Zresztą miałem oryginały tych karykatur. Udało się natomiast przesłać kopię karykatury naszego komendanta. Dostałem potwierdzenie, że te wyjątkowo udane karykatury Hössa doszły.
Karykatura SS-mana, Stanisław Trałka (APMA-B-I-2-444/6)
Karykatura Wilhelma Brasse, Stanisław Trałka (APMA-B-I-2-444/4)
Pisałem też listy do rodziny. Kiedy nie miałem jeszcze możliwości wysyłania nielegalnej korespondencji, pisałem normalne obozowe listy po niemiecku, ze ścisłą, urzędową formułką, że jestem zdrów. Korespondencja była przez Niemców kontrolowana, a nawet niekiedy sfingowana w celu ukrycia prawdziwych planów oprawców.
Trzej królowie, Adam Bowbelski (PMO-I-5-0041) Gdy chciałem coś ważnego w liście przekazać, dopisywałem zdania w pewien sposób zaszyfrowane. Na przykład, gdy na tyfus umarł brat mamy – mój wuj - pod spodem dopisałem zdanie w rodzaju: „Wujek Staszek wyjechał do wujka Wiktora i są razem”. Wujek Wiktor kilka lat wcześniej zmarł na zapalenie płuc, więc mama od razu się zorientowała, co się stało z drugim bratem. Teraz, gdy mogłem wysyłać nielegalnie, napisałem mamie wprost, że Staszek zginął. Nie pisałem, że został zagazowany, bo gdyby taki list przechwycono, miałbym duże problemy. A tak zginął, to zginął...
„Korespondencja więźniów przechodziła przez główną izbę pisarską. Listy pisane przez więźniów doręczali pisarze blokowi. Tutaj je pakowano i oddawano na wartownię, gdzie podlegały ocenzurowaniu przez esesmanów (Zensurstelle). Cenzurze podlegała także wszelka korespondencja adresowana do więźniów. Dopiero po przejściu tej procedury listy trafiały do kancelarii obozowej, gdzie sortowano je według bloków i przekazywano pisarzom blokowym, którzy rozdawali je adresatom. Listy adresowane do nieżyjących już więźniów wracały do kancelarii, gdzie je niszczono. Nie wolno ich było zwracać nadawcy”[399]
Ogrodniczka, Bronisław Czech (APMA-B-I-5-110)
Dzieci (artysta nieznany) (APMA-B-I-5-429) Wysłałem z obozu do rodziców w sumie 54 listy urzędowe. Wszystkie moja mama starannie przechowywała jeszcze długo po wojnie. Niestety mój brat kiedyś wyniósł je i sprzedał gdzieś w Warszawie po 5 dolarów. Najzwyczajniej przehandlował moje obozowe listy za 270 dolarów. Złościłem się na niego, ale też zrozumiałem. W czasach PRL-u 270 dolarów to był majątek. Dla siebie, prywatne zdjęcie - bez rozkazu, nielegalnie zrobiłem tylko raz podczas całego mojego pobytu w obozie. To było w Brzezince, tam na terenie szpitala, dla dr. Mengele, pracowała przepiękna dziewczyna, pielęgniarka, Basia – choć naprawdę Anna Tytoniak[400].
Poszedłem robić zdjęcie dla dr. Wirthsa, a przy okazji zrobiłem jej zdjęcie z ukrycia. Potem w największej tajemnicy je wywołałem. Gdy wojna się skończyła przejęty dałem jej odbitkę, ale ona spojrzała i powiedziała, że nie podoba się sobie na tym zdjęciu. Po czym je podarła...
/FOTOGRAFIE WYKORZYSTYWANE PRZY FAŁSZOWANIU BANKNOTÓW/ Właściwie od początku obozu Niemcy fałszowali dokumenty. Na przykład rozstrzelanych nie zaznaczali jako zmarłych tylko jako przeniesionych albo przesuniętych. Wiedzieliśmy to, kiedy prowadzono więźniów i było widać mniej więcej ilu ich jest. Potem, kiedy dostawaliśmy wykaz zmarłych, wszystko stawało się dla nas jasne. Dowolnie wpisywano powód śmierci więźnia. Tylko niekiedy sprawdzano, co więzień miał w aktach, gdy przybył do obozu, i jeśli tylko chorował wcześniej na groźną chorobę, to ją wpisywano jako powód zgonu. Słyszałem jednak, że zazwyczaj zostawiano to fantazji osób wpisujących. „Praca moja polegała na wypisywaniu totenmeldunków. Opis choroby, na którą zmarł więzień, dotyczył również tych wszystkich, którzy zostali w obozie zamordowani. Rozstrzelani, zaszprycowani, zagazowani. Każdy zmarły musiał mieć swoją historię choroby, fikcyjną oczywiście. Tego żądały władze obozowe i to kazano robić mnie. Początkowo nawet więźniom, o których wiedziałem, że zostali rozstrzelani, wpisywałem «herzschlag»[401], później jednak doszedłem do wniosku, że za wiele byłoby tych «ataków serca», co mogłoby się dla mnie źle skończyć, gdyby Politische zwróciło na to uwagę. Wpisywałem więc totenmeldunki tak, jak sobie tego życzono: zastrzelonemu wpisywałem, np. «durchfall»[402], zmarłemu na durchfall napisałem «herzschlag», zaszpilowanemu «nierenentzundung»[403] itp.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[404] Kontakt naszego komanda z fałszowaniem polegał na początku na tym, że kopiowaliśmy w atelier różne niemieckie dokumenty dla esesmanów, przede wszystkim legitymacje, książeczki wojskowe oraz akty urodzenia. Czasem po kopiowaniu zostawały nieudane odbitki czy inne odpady. Niemcy nie pozwalali nam ich wyrzucać do śmietnika, tylko musieliśmy je palić. „Praca nasza była ściśle kontrolowana. Próbne kopie musieliśmy niszczyć, a odbitki w ścisłym zarachowaniu przekazywać Walterowi.” ŹRÓDŁO: Relacja Tadeusza Krzysicy[405] Kilka razy zobaczyłem, jak Alfred Woycicki coś wyciąga,
więc powiedziałem, że mogę mu robić porządne odbitki. Tym jednym zdaniem rozpocząłem współpracę z obozowym ruchem oporu. Od tej pory wykonywałem nielegalne fotografie i kopie przekazywałem polskiemu podziemiu. „Chociaż wszystkie fotografie robione w Erkennungsdienst były uważane za ściśle tajne i Grabner często ostrzegał więźniów, że jeśli wyniosą coś z pracowni, zostaną rozstrzelani, pracownicy szmuglowali materiały na zewnątrz za pośrednictwem obozowego ruchu oporu. Alfred Woycicki, który został aresztowany 18 lutego 1942 roku za działalność konspiracyjną w Krakowie, w obozie nadal pracował dla podziemia. Ponieważ mówił płynnie po niemiecku, sprawował pieczę nad papierami w biurze i nad archiwum fotograficznym i regularnie przekazywał wybrakowane odbitki lub dokumenty obozowemu ruchowi oporu. Brasse również brał udział w wyrabianiu fałszywych dokumentów ze zdjęciami dla więźniów próbujących uciec. Myszkowski też przyznał później, że należał do, jak to nazwał «tajnej organizacji».”[406] Od pamiętnej rozmowy z Alfredem Woycickim robiłem porządne odbitki różnych dokumentów niemieckich. Oddawałem je Woycickiemu lub dr. Kłodzińskiemu. Dr. Kłodziński pochodził z Krakowa i pracował jako pielęgniarz w bloku 20. Był jednym z nielicznych, którzy przekazywali informacje Armii Krajowej w Krakowie. Często się ze mną spotykał, wypytywał o fotografowanych więźniów. Wiedziałem, że tu chodzi o konspirację, ale miałem do Alfreda bardzo duże zaufanie, zresztą on do mnie też, a dr Kłodziński był moim wielkim przyjacielem. Za nielegalną działalność można było skończyć na podwórzu bloku 11, pod ścianą śmierci. Nawet za rozsyłanie grypsów trafiało się do kompanii karnej, a tam człowieka wykańczali w ciągu dwóch, trzech tygodni.
Miałem świadomość, że ryzykuję życiem, ale było za późno, już się w to wciągnąłem. Początkowo robiłem drobne rzeczy potem poważniejsze. Nie wiem, jak je przerzucali poza obóz. „Im mniej pytasz, tym lepiej” – myślałem. „Ja osobiście listy i wspomniane zdjęcie oddawałem koledze Światłochowi. On z kolei załatwił sobie jakoś to, że z więźniami Effektenkammer odwoził brudną bieliznę do pralni w Bielsku i tam spotykał się ze swoją siostrą, której przekazywał nielegalnie przesyłki. [...]” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka[407]E* Pewnego dnia w 1944 roku mój szef Walter przyniósł mi do reprodukcji podziemne pisemko, które nazywało się „Gwardzista”. Od tego czasu Niemcy kazali mi pracować przy reprodukowaniu fałszywek tego pisma. Na podstawie kilku oryginalnych artykułów sporządzono w obozowej drukarni pewną ilość sfałszowanego numeru „Gwardzisty” i puszczono je w obieg na terenie Śląska. Tę fałszywkę ulotki lewicowej potem Niemcy powielali i rozpowszechniali. Prowokacja ta przyniosła efekt w postaci aresztowania jakiegoś bardzo ważnego działacza PPR[408], sekretarza miejscowej organizacji PPR, pochodzącego z Sosnowca lub okolicy. Aresztowanego przywieziono do KL Auschwitz, gdzie był osobiście przesłuchiwany przez esesmana Bogera[409], słynnego oprawcę.
Przesłuchiwania te były połączone z najbardziej wyrafinowanymi torturami. Ich efekt mogłem stwierdzić naocznie, bo na polecenie szefa działacz PPR był sfotografowany w Erkennungsdienst. Był to mężczyzna średniego wzrostu i krępej budowy ciała. Pośladki miał tak pocięte, że nie mógł usiąść do zdjęcia. W 1944 roku uczestniczyłem też w operacji „Bernhard”, wielkiej akcji fałszowania alianckich walut. Ta część operacji „Bernhard” miała pogrążyć gospodarkę wrogów i pomóc Niemcom wygrać wojnę.
Banknot jednodolarowy (fot. Jacek Szymczak) „Myśl fałszowania banknotów zrodziła się podobno w głowie esesmana Naujocksa. [...] W tym mniej więcej czasie wpadła Naujocksowi do rąk książka o działalności fałszerzy na Węgrzech po pierwszej wojnie światowej. Autor wspominał w niej między innymi o fałszowaniu pierwszych czechosłowackich pięćset koronówek. Zasadnicza część książki poświęcona była fałszowaniu tysiąc-frankowych banknotów francuskich. [...] Naujocksa książka widocznie zainteresowała i nasunęła mu myśl, czy nie można by w podobny sposób uzyskać środków finansowych na potrzeby hitlerowskiego wywiadu za granicą. Namówił więc swego szefa Heudricha, aby polecił opracować na piśmie historię fałszowania banknotów tysiącfrankowych z uwzględnieniem wszystkich okoliczności i szczegółów tej sprawy. Przestudiowanie jej utwierdziło Naujocksa w przekonaniu, że fałszowanie waluty zagranicznej może zostać uwieńczone sukcesem, szczególnie w wypadku produkcji angielskich funtów, które drukuje się czarną farbą na białym papierze, bez tła. Spodziewał się, że udane falsyfikaty funtów będą mogły posłużyć z jednej strony do płacenia nimi szpiegom, z drugiej do dokonywania
zakupów za granicą. Można było również spodziewać się, że w wyniku wprowadzenia do obiegu nadmiernej ilości funtów dojdzie w Anglii do inflacji, a także kraje neutralne mogą stracić zaufanie do angielskiej waluty.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Oskara Skáli [410] Operacja Bernhard uważana jest za największe fałszerstwo finansowe w historii. Jest to kryptonim tajnego niemieckiego programu, mającego na celu destabilizację gospodarki brytyjskiej poprzez wprowadzenie na rynek brytyjski ogromnych ilości sfałszowanych banknotów o nominałach 5, 10, 20 oraz 50 funtów.[411] „Dziś już wiadomo, że od roku 1942 do końca wojny Niemcy puścili w obieg fałszywe banknoty warte ok. 135 mln funtów, co stanowiło równowartość rezerw złota Banku Anglii.”[412]
Banknot jednodolarowy (fot. Jacek Szymczak) Pewnego dnia Walter przyniósł epidiaskop oraz jednodolarowy banknot z podobizną prezydenta Waszyngtona i napisem „In God we trust”. Otrzymał polecenie od SS, aby sporządzić idealną podróbkę dolara, która byłaby nie do odróżnienia od oryginału. Kazał mi zrobić w miarę możliwości doskonałą reprodukcję tego banknotu. Szefowi bardzo zależało na tej pracy. Do pomocy sprowadził nawet innego więźnia, Żyda o nazwisku Haas[413]. W tym czasie poznaliśmy się lepiej. Leon Haas był malarzem, robił portrety, skończył niemiecką akademię sztuk pięknych. Przez kilka lat mieszkał w Berlinie, gdzie pracował w studiu graficznym. Stąd świetnie znał niemiecki. W 1926 roku Haas jako 25-latek znalazł się w czeskiej Opawie i zaczął pracę w firmie, która zajmowała się już wtedy reklamą. Ożenił się z piękną kobietą – miała na imię Sophie – i tego ożenku zazdrościło mu pół miasta. Po jakimś czasie był znanym w
całej Opawie i okolicy rysownikiem-portrecistą. Po pogromie żydowskim, do którego doszło w tym mieście w 1937 roku, wyprowadził się z żoną do Ostrawy, do jej rodziców. W 1942 roku Leon Haas został umieszczony w getcie żydowskim w Terezinie. Rysunkami dokumentował życie getta. W październiku 1942 r. został przywieziony do KL Auschwitz i umieszczony w bloku 24. Opowiadał, że „żona odjechała autem”. Zrozumiałem - poszła do gazu. W Auschwitz Haas został rysownikiem doktora Mengele. Na jego zlecenie robił portrety wyznaczonych więźniów. Tak właśnie trafił do naszego atelier. U nas zajmował się czym innym – prawdopodobnie w Auschwitz przygotowywał się do supertajnej operacji fałszerskiej, którą na większą skalę rozwinął w Sachsenhausen. Słyszałem, że stał się zresztą pierwowzorem głównego bohatera filmu „Fałszerze” Salomona Sorowitscha.[414] W naszym laboratorium ja mu pomagałem. Zabraliśmy się wspólnie do sporządzenia dolarowej fałszywki - ja robiłem zdjęcia, a on wykonywał dokładne rysunki poszczególnych fragmentów banknotu w dwudziestokrotnym powiększeniu. Robił to w trzech kolorach, czarnym, zielonym i czerwonym. Chodziło o zrobienie kliszy, a na tym znałem się przecież ja. Poprosiliśmy wtedy esesmanów o dodatkowe materiały. Chodziło nam o kolorowe filtry, potem o cynkowe płyty i wreszcie o papier. Dostarczano nam wszystko, czego chcieliśmy. Papier był dokładnie taki, jak ten, z którego sporządzone były dolary. W papierze - znaki wodne. Nad tym męczył się kto inny, ale z tą osobą nie miałem już kontaktu. Poszczególne fragmenty dolara powiększałem dwudziestokrotnie i łączyłem w całość, tak by z tego powstała reprodukcja ponownie w skali 1:1. Po mnie przejmował to Haas i wszystko rysował, był niesamowicie dokładny. Mógł odwzorować wszelkie szczegóły i kolory. I rzeczywiście bardzo misternie nanosił je na papier. Najmniejsza niewłaściwie postawiona kreseczka przy tak olbrzymim powiększeniu od razu wychodziła. Rysunek banknotu porównywano przez równoległe wyświetlanie rzutnikiem kopii i oryginału. Później dokonywano kolejnych korekt rysunku i tak do skutku - aż uzyskano zadowalające rezultaty, po odpowiednich retuszach. Poszczególne fragmenty, znów połączone w całość i sfotografowane, pomniejszane były do wielkości oryginału. Następnie drukowano to w obozowej drukarni i znowu robiłem reprodukcje tych fałszywek. Prace trwały półtora miesiąca, a potem efekt naszych wysiłków wysłano do
Berlina. Ponoć potem ostatecznym egzaminem miało być - tu już dokładnie jak w filmie „Fałszerze” - przesłanie banknotów do weryfikacji bankierom w Szwajcarii. Zapytano czy aby przypadkiem nie są sfałszowane. „Nie, nie są. To oryginały” - brzmiała podobno odpowiedź szwajcarskiego banku. Niewiele mogłem wtedy o tym wiedzieć, ale mówiono, że banknoty oceniał też najważniejszy malarz akwarelista III Rzeszy, sam Adolf Hitler... A potem nagle przestałem to robić, nie pracowałem już przy fałszywych banknotach. Wróciłem do rutynowych zajęć, a Leon Haas został wywieziony do Sachsenhausen, gdzie dostał kolejne zlecenia fałszowania banknotów - tym razem chodziło o brytyjskie funty.
/FOTOGRAFIE PRAC ARTYSTÓW OBOZOWYCH/ Na początku mojego pobytu w obozie – w bloku 3a - mieszkałem w jednej sali z Xawerym Dunikowskim[415]. Pracował on wtedy w łyżkarni wraz z pierwszym Lagerdolmetscherem[416] Baworowskim.
Fotografowałem zdjęcia obrazów i rzeźb Dunikowskiego, który rzeźbił głównie w drewnie, między innymi postacie kobiet. Wiele prac wykonał dla SS-Obersturmführera Schwarza.
Portret Xaverego Dunikowskiego (APMA-B-I-2-619) Wśród fotografowanych prac były też prace Czesława Lenczowskiego[417], Czesława Kowalskiego-Wierusza[418], Bronisława Czecha[419].
Fotografia obrazu olejnego przedstawiająca góry zimą, praca zaginiona, Bronisław Czech (APMA-B-R1-68) „Nie istnieją żadne dokładne dane statystyczne na temat liczby profesjonalnych artystów więzionych w obozie Auschwitz-Birkenau i w ponad 40 podległych Auschwitz podobozach. Jednak z całą pewnością można stwierdzić, że w Auschwitz więzionych było ponad 200 artystów wielu różnych narodowości. Największą grupę stanowiło ponad 150 artystów polskich, którzy aresztowani zostali w związku z ich działalnością w ruchu oporu lub dlatego, że należeli do intelektualnej i kulturalnej elity Polski. Niektórzy z nich nigdy nie mieli sposobności wykonania w Auschwitz żadnego rysunku. Niektórym się to udało, ale nigdy nie będziemy w stanie zidentyfikować wielu ich prac, jako że nie zostały one podpisane lub są opatrzone więcej niż jednym podpisem. Co więcej, niektórzy polscy artyści zostali zamordowani natychmiast po przybyciu do Auschwitz. Na przykład większość ze 198 artystów aresztowanych w Kawiarni Plastyków w Krakowie, przy ul. Łobzowskiej 3, 16 kwietnia 1942 r. [...] zostało uśmierconych od razu po przybyciu do obozu Auschwitz I. 27 maja 1942 r. 168 osób z tej grupy zostało rozstrzelanych przez pluton egzekucyjny przy bloku 11 w obozie głównym Auschwitz.”[420]
Fotografowaliśmy obrazy, by zachować dokument dla autorów, bo oryginały zabierali sobie esesmani. Dzieła znikały, a reprodukcje zostawały.
Fotografia obrazu pod tytułem „Wiosna” z cyklu „Cztery pory roku”, praca zaginiona, Czesław Kaczmarczyk (APMA-PMO-R1-228) „Pomimo ścisłej kontroli komando nasze dzięki Wacławowi Weschke (kalifaktorowi Hössa), wiele materiałów przekazało poza obóz. Weschke często przychodził do komando „Erkennungsdienst” i po kryjomu zabierał wcześniej już przygotowane przeze mnie, Tadeusza Myszkowskiego i Alfreda Woycickiego materiały. Były to kopie niektórych zdjęć, a także obrazy, szkice i rysunki wykonane przez więźniów w obozie. Weschke przekazywał te materiały żonie, która przyjeżdżała do niego od czasu do czasu z Chorzowa. U niej też były one przechowywane.” ŹRÓDŁO: Relacja Tadeusza Krzysicy[421] Pamiętam ładne portrety wykonywane przez Mieczysława Kościelniaka[422], który często odwiedzał nasze komando, i pamiętam piękne, typowo polskie krajobrazy, tworzone w obozie przez Czesława Lenczowskiego. „Największym odbiorcą moich obrazów był Untersturmführer dr Turek z Wiednia, mężczyzna średniego wzrostu, lat ok. 38, przystojny i stale uśmiechnięty. Przychodząc do Muzeum zawsze się ze mną witał przez podanie ręki – oczywiście, jeśli nikt nie
widział. Raz ogromnie zdziwiony zapytał: «dlaczego tak kulturalni ludzie w takie gówno (sic) tj. Oświęcim się dostali?». Myśmy odpowiedzieli: z tej racji, że jesteśmy Polakami. Każdorazowo dr Turek przychodząc przynosił cukier, słoninę, papierosy itp.” ŹRÓDŁO: Relacja Czesława Lenczowskiego[423]
„W obozie oświęcimskim kapowie, blokowi i SS-mani chętnie korzystali z możliwości sportretowania się, czy z możliwości uzyskania «obrazka» – a z drugiej strony więzień – artysta zyskiwał pomoc, a co ważne – chronił się od ciężkiej pracy.” ŹRÓDŁO: Relacja Mieczysława Kościelniaka[424]
Reprodukcje obrazów trafiały potem do Lagermuseum[425]. Swego czasu Franciszek Targosz[426] zrobił tam generalną inwentaryzację i partiami dostarczał nam obrazy do sfotografowania. Z tych zdjęć był zrobiony także album.
„Zasadniczą i oficjalną placówką było muzeum w bloku 24, gdzie gromadzono różne przedmioty o wartości artystycznej, pamiątkowej, czy historycznej. Znajdowały się tu przedmioty wykonane z ceramiki, szkła, metaloplastyka, banknoty i monety obozowe, a nawet obiegowe /numizmatów było ponad 1000 sztuk/. Odznaczenia, a nawet mundury /armii radzieckiej/, stara kasa wojskowa z czasów napoleońskich, a nawet welocyped stanowiły eksponaty muzeum obozowego. Na bieżąco gromadzono szaty i przyrządy liturgiczne różnych wyznań /tałesy, talmud, modlitewniki/, a także eksponaty z zakresu folkloru, malowane przez więźniów obrazy, wykonane różną techniką. Oddzielne miejsce zajmowały różnego rodzaju stare dokumenty /nadania szlachectwa, rycerskie itp./, a nawet proporce i sztandary /w tym sztandary kościelne/. Znajdował się tu czerwony sztandar z wypisanymi złotymi literami : «PPR – Brzezinka». Trudno już dziś wymienić wszystkie typy eksponatów. Eksponaty były dostarczane do muzeum obozowego z Bekleidungskammer i Effektenkammer, a nawet tzw. «Kanady».” ŹRÓDŁO: Relacja Franciszka Targosza[427] „Gdy miałbym wyjaśnić dlaczego, komendant obozu Rudolf Höss kazał utworzyć tzw. «Muzeum w Konzentrationslager Auschwitz», to uznałbym kilka przyczyn. Hitlerowcy planowali zagładę Żydów i Słowian jako ras małowartościowych. Zgromadzenie eksponatów miałoby stanowić ciekawostkę, a równocześnie dać podstawy i dowody do wyśmiewania tradycji i zwyczajów zgładzonych.” ŹRÓDŁO: Relacja Mieczysława Kościelniaka[428]
/FOTOGRAFIE ORKIESTRY/ Fotografie orkiestry były wykonywane przez naszego szefa Waltera. Robił on zdjęcia, nawet w olbrzymim powiększeniu, a ja pomagałem jak zwykle przy obróbce. To było jeszcze na początku tworzenia orkiestry, gdy zespół był niewielki, składał się może z dziesięciu osób. Z czasów późniejszych też zachowało się zdjęcie - zespół rozrósł się do czterdziestu muzyków.
Orkiestra więźniarska przed bramą „Arbeit macht frei” (fot. lato 1941r.) „Zdjęcia były wykonane co najmniej w 2 odstępach czasu. Wniosek taki nasuwa się na podstawie: małej i dużej liczby członków orkiestry, odzieży jak i pierwotnego wyglądu kuchni obozowej oraz widocznego przed nią placu, w późniejszych latach zabudowanego (skrzydłami kuchni). Jakość tych zdjęć nie jest najlepsza (w porównaniu z innymi wykonanymi przez SS) i trzeba rozważyć czy nie były one wykonane nielegalnie przez więźniów zatrudnionych w Erkennungsdienst.”[429] „Jeszcze w styczniu 1941 r. - Franz Nierychło[430] z kuchni, były kapelmistrz orkiestry z Krakowa, oraz «Lagerältester» Bruno Brodniewicz wpadli na pomysł
założenia orkiestry obozowej. Zebrano nas siedmiu grających /akordeony, skrzypce i jeszcze jakiś instrument/ i zrobiono próbę. Zaczęto szukać po obozie umiejących grać i przystąpiono do organizowania orkiestry.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Baranioka[431]
„Któregoś wieczoru, po apelu wieczornym, gdy mieliśmy wolny czas, przechadzając się po głównej Lagerstrasse, obserwowałem próbę orkiestry pod batutą Franza Nierychły. Gdy grali Karschmusik zauważyłem następującą scenę. W pewnej chwili basista, Józef Piasecki, został dotkliwie skopany przez kapelmistrza, który powiedział: «jak jeszcze raz krystusie pieronie mi sfałszujesz to cię wyrzucę z orkiestry». Ja siedziałem do końca próby na krawężniku i czekałem, aż orkiestranci się rozejdą. Spotkałem wspomnianego Józefa Piaseckiego i wyraziłem mu współczucie, że w ten sposób został potraktowany przez kapelmistrza. On powiedział mi «człowieku to nic nie znaczy. Grunt, że się w orkiestrze gra, bo się ma przy okazji pracę pod dachem, co pewien czas Franz wyasygnuje jakiś maleńki kociołek zupy tylko dla członków orkiestry i to jest już warte tyle co życie». ŹRÓDŁO: Relacja Franciszka Stryja[432] „[...] próby prowadzone były w jednej z sal na parterze bloku nr 24. Pierwszy oficjalny koncert odbył się w święto w Nowy Rok lub w święto Trzech Króli w 1941 r. Na występ orkiestry przyszedł także Lagerführer Fritzsch. Grano jakieś ludowe, niemieckie melodie. Zrobiono to specjalnie po to, aby zadowolić Fritzscha, który wydał wówczas oficjalne zezwolenie na utworzenie orkiestry.” ŹRÓDŁO: Relacja Kazimierza Smolenia[433]
„To wyborowi muzycy, zebrani niemalże z całej Europy. Są wśród nich sławni wirtuozi, naprawdę sławni muzycy, którzy grywali na różnych i do tego najlepszych estradach całego świata i zespołu tego nie powstydziłaby się żadna ze słynnych filharmonii. A dziś grają dla najdziwniejszego chyba audytorium na świecie, dla słuchaczy w zielonych mundurach z trupimi główkami, dla więźniów z «bindami» blokowych i capów oraz dla wielu ludzkich już cieni, które zjawiły się tu bądź ze strachu, pod przymusem, bądź z ogromnej potrzeby wysłuchania tych jednak zawsze pięknych i nawet tu, a może właśnie tu, tak wzruszających i chwytających za serce melodii.” ŹRÓDŁO: Relacja Wojciecha Kaweckiego[434] Urządzano koncerty poważne oraz lżejsze, na których muzycy grywali lekkie utwory, na przykład Straussa. Poza tym muzykę poważną, arie z niemieckich oper, a nawet polską muzykę ludową. Zazwyczaj jednak orkiestra stała przy bramie obozu. Gdy więźniowie wychodzili lub wchodzili - muzycy grywali marsze. „Orkiestra grała nam dziennie cztery razy. Rano, gdy wychodziliśmy do pracy, gdy wracaliśmy na obiad, gdy szliśmy do pracy po obiedzie i przy powrocie na wieczorny apel. [...] Całą makabrę odczuwało się szczególnie w czasie marszu powracających z pracy oddziałów. Sunące kolumny wlokły po ziemi zabitych przy pracy kolegów. Niektóre trupy zatrważały. Przy dźwiękach skocznych marszów granych w szybkim tempie, które raczej polkę lub oberka przypominały, wracały pobite, słaniające się postacie wyczerpanych pracą więźniów. Szeregi czyniły wysiłek, by iść w nogę, wlokąc po ziemi często półnagie trupy kolegów, gdyż grudy ziemi, błoto, kamienie zsunęły z nich części garderoby. Kolumny bezgranicznej fizycznej nędzy ludzkiej opasane pierścieniem naganiaczy, ćwiczone kijami, zmuszane były iść w takt wesołej muzyki. Kto nie szedł w nogę, dostawał drągiem po głowie i po chwili także jego wlekli koledzy.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[435]
Kiedy Niemcy odnosili zwycięstwa na froncie wschodnim, to grano im muzykę marszową, nadętą i pompatyczną. Kapelmistrz Franz Nierychło skomponował nawet specjalnie utwór na tę okazję pt. „Marsz na Wschód”. Chciał się popisać przed zwierzchnikami. Zresztą muszę przyznać, że go doceniali.
Orkiestra więźniarska podczas niedzielnego koncertu dla SS-manów, który odbył się na placu przed komendanturą (fot. data nieznana)
Orkiestra obozowa występowała też co niedzielę obok pierwszego krematorium. Tam ustawiano pulpity dla muzyków z przygotowanymi nutami, a naprzeciwko krzesła i ławki dla esesmanów. W pierwszych rzędach siadało kilku oficerów i podoficerów, a zwykli żołnierze z tyłu. „W niedzielę w godzinach 14 - 16.00 graliśmy na placu przed willą komendanta obozu Rudolfa Hössa.[436] Były to koncerty dla SS i ich rodzin. Koncerty te składały się z lekkiego repertuaru muzycznego. Przeważały przeboje niemieckie.” ŹRÓDŁO: Relacja Ludwika Żuka[437] Esesmanom nawet się to podobało, kilka razy słyszałem, jak łaskawie bili brawo. Krematorium w tym czasie normalnie pracowało, dym z komina unosił się jakby nigdy nic.
Orkiestra obozowa składająca się z więźniów Auschwitz. W tym czasie tyle osób zagazowywano, że krematorium musiało pracować dzień i noc bez przerwy. Właściwie nikt się już tym nie przejmował. Muzycy grali, bo im kazano. To był ich zawód i dzięki niemu żyli - dostawali dodatkowe jedzenie i nie
musieli ciężko pracować. Pograli godzinę, półtorej i wracali do obozu. A że siedzieli obok murów, za którymi się palą trupy ich zagazowanych kolegów, to już było mniej ważne. Krematorium było czymś zupełnie normalnym. Nie zwracało się na nie już uwagi i nie myślało się o nim. Szczególnie Niemcy traktowali to, jako coś naturalnego, normalnego.... Siedzieli spokojnie, słuchali muzyki i byli zadowoleni. „Pewnej niedzieli w marcu[438], rano «Lager-Ältester» Bruno zaprosił «Lagerführera» Fritzscha na koncert naszej orkiestry w bloku 24. Graliśmy walc «Bayerische Mädel» zresztą celowo gdyż Fritzsch był Bawarczykiem. Podobało mu się bardzo. Zatwierdził orkiestrę obozową i zarządził, że członkowie orkiestry od tej chwili muszą być zatrudnieni wewnątrz obozu, by mogli w każdej porze grać na wypadek przyjazdu jakiejś komisji.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Baranioka[439]
„Każdorazowy przyjazd jakiejkolwiek komisji musiał być uświęcony tradycyjnym marszem powitalnym. Akordy pięciu fanfar, ozdobionych proporcjami wszelkich rodzajów «winkli», przejmowały dreszczem więźniów, którzy chcieli przeniknąć cel przybycia komisji, zwiastującej niejednokrotnie nowe masowe rozstrzeliwania.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Adama Kopycińskiego[440] „[...] Himmlera, który zajechał na teren obozu czarną limuzyną, wraz z towarzyszącą mu świtą, oprowadzał po obozie komendant Höss. Na ulicach obozowych były ustawione stoliki do szachów i innych gier. Na terenie obozu przebywali dobrze prezentujący się więźniowie funkcyjni.
Orkiestra przy powitaniu odegrała marsz generalski, a przy pożegnaniu zwykłe marsze. Dyrygował Nierychło, stojąc tyłem do orkiestry – normalnie dyrygent stał twarzą do orkiestry.” ŹRÓDŁO: Relacja Ludwika Żuka[441] Orkiestra dawała też prywatne koncerty w obozie. Lubiłem je. Czasami prosiliśmy, by nam coś zagrali – tak po prostu – dla kolegów. Był tam bardzo dobry skrzypek, Dottenberg[442] się nazywał, a myśmy go przezywali „Dotek”. Na wiolonczeli grał pułkownik, szef orkiestry wojskowej w Bielsku Józef Sitko[443] i Adaś Wysocki[444] z byłego chóru „Dana”[445].
Przez jakiś czas mieliśmy prycze obok siebie, więc go bardzo dobrze znałem. W orkiestrze obozowej grał na skrzypcach i oprócz tego rozpisywał nuty na poszczególne instrumenty. Repertuar orkiestry był bardzo szeroki – od muzyki poważnej czy wręcz patriotycznej do lekkiej, zupełnie rozrywkowej. „Były to nie tylko występy «Wesołej Piątki» sławnych jazzbandzistów, którzy swym repertuarem chcieli rozpędzić ponure myśli towarzyszy, ale także koncerty muzyki w najwyższym stylu. Na prawo i lewo «organizowano» nuty, by czasem przy świeczce wykonać solowe utwory Mozarta, Beethovena, Karola Szymanowskiego lub wykonać w święta narodowe nieśmiertelnego Chopina. Stoi mi przed oczyma obraz wielu ludzi, wchłaniających z przejęciem każdy, najsubtelniejszy dźwięk nokturnu, czy też oszałamiające dźwięki poloneza As-dur. Przez ten moment byliśmy wolni! Każdy wyobraźnią przenosił się w dal do swoich najbliższych, do swoich kochanych, rodzinnych stron. Nawet brutalny «opiekun» niejednokrotnie pokorniał pod wpływem
dźwięków polskiej muzyki, nie tylko nie protestował i nie krzyczał, ale nawet czasem zdobył się na zdjęcie czapki.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Adam Kopyciński [446] „[...] konspiracyjnie, podczas wspomnianych kabaretów, oprócz znanych i lubianych piosenek chóru Dana śpiewaliśmy «Brazylijskie tango» i powszechnie znane kuplety z powtarzającym się refrenem «Stój, bracie, rano, wieczór stój – i w południe stój ….!», «Stoi komin murowany, ale my go wykiwamy!» było pointą tego utworu krzepiącego serca.” ŹRÓDŁO: Relacja Włodzimierza Borkowskiego[447]
/POMOC INNYM WIĘŹNIOM/ Uwielbiałem słuchać orkiestry, bo przypominały mi się najlepsze czasy z moim ojcem. Któregoś lata mogłem też pomóc jednej osobie w dostaniu się do orkiestry. Otrzymałem wtedy gryps, że Żydówka z Żywca, niejaka Springut[448], prosi o pomoc, bo pracuje w polu i już ledwo żyje, jest w tragicznej sytuacji. Widziałem wcześniej te Żydówki na terenie Auschwitz. Pracowały w nieludzkich warunkach i chodziły do pracy w mundurach radzieckich. Springut umiała grać na kontrabasie i słyszała, że w Birkenau jest tworzona orkiestra damska. W grypsie pytano mnie czy byłbym w stanie skierować ją do tej orkiestry. Trzeba było ją przenieść do Birkenau. O tym musiał zadecydować Untersturmführer Zelt[449]. I wtedy przypomniałem sobie, że jego krawcem jest mój znajomy - Franciszek Piela[450]. Esesmani byli próżni i lubili Pielę, bo ładnie szył. Pogadałem z nim, wziął nazwisko Żydówki i rzeczywiście – udało się. Grała w orkiestrze na kontrabasie. Przeżyła obóz. Spotkałem ją po wojnie, ale nigdy jej nie powiedziałem, że się przysłużyłem. Jeszcze by pomyślała, że chcę jakiegoś podziękowania. Jeśli mogłem, to pomagałem też więźniarkom przenosić się z Brzezinki do Oświęcimia. Tutaj panowały jednak o wiele lepsze warunki. Zapamiętałem Jadwigę Bartel[451] – bardzo dobrą siostrę, której zależało na tym, by być z młodszym bratem[452]. „[...] Bartel Jadwiga chciała być przeniesiona do Oświęcimia dlatego, bo tu znajdował się jej młodszy brat, Bartel Erwin. Kierowała się po prostu siostrzaną miłością. W Oświęcimiu nawiązała kontakt z bratem i wzajemnie pomagali sobie. Kontakt ten był możliwy dzięki temu, że np. dla wykonania fotografii obozowej zaprowadzono nas do Erkennungsdiendst w obozie Auschwitz I.” ŹRÓDŁO: Relacja Janiny Perun[453] Dużo częściej mogłem pomagać mężczyznom, niż kobietom. Jeśli ktoś mnie poprosił, a ja mogłem mu pomóc, to robiłem to. Nieraz mówiłem: Przyjdź wieczorem, to dostaniesz kawałek chleba. Szczególnie często koledzy z Żywca kierowali do mnie innych Żywczan. I rzeczywiście przychodzili.
KL Auschwitz I, Kuźnia obozowa (fot. SS, 1942-1943r.) Kilka razy ulokowałem też nowo przybyłych więźniów w dobrych, jak na warunki obozowe, komandach. Innym, zwłaszcza tym z Żywiecczyzny, radziłem, by starali się nie podpaść. Bo jeśli ktoś w obozie podpadł, to był szczególnie prześladowany. Mówiłem im, że należy podać konkretny zawód, by dostać się do jakiegoś komanda, które pracuje pod dachem. Żaden student czy inteligent, a już na pewno nie zawodowy żołnierz. „W wielkim procencie inteligenci przywiezieni do obozu byli fajtłapami życiowymi. Nie orientowali się, że inteligencję swoją naukową i dyplomowaną należało ukryć na razie jak najgłębiej pod inteligencją umysłu sprężystego, szukającego sposobu zaczepienia się na tej skalistej, trudnej do wegetowania glebie «koncentraku». Nie należało się tytułować, lecz brać się z warunkami za bary. Nie żądać pracy w biurze dlatego, że się jest inżynierem, a w szpitalu dlatego, że jest się doktorem, a zadowalać się każdą możliwą «dziurką», […], byleby się znaleźć na miejscu pracy, która władzom obozu wydaje się potrzebna, a która jednak nie ubliża honorowi Polaka. Nie «nadąć się» ważnie, że jest się mecenasem, bo tu zawód ten absolutnie nie popłacał. Być
przede wszystkim koleżeńskim w stosunkach z każdym Polakiem, jeśli ten nie jest draniem, i korzystać z każdej przysługi, przysługą odpłacając. Bo tu się żyło tylko wiążąc się wzajemnie przyjaźnią, pracą - wzajemnie się wspomagając. A iluż tego nie rozumiało... Iluż było takich egoistów, o których można powiedzieć: nie lgnie fala do niego ani on do fali. Taki musiał ginąć.” ŹRÓDŁO: Raport Witolda Pileckiego[454]
Mówiłem Żywczanom, że jeśli trafi się do dobrego komanda, to jakoś można tu pociągnąć. Tak właśnie im mówiłem: jakoś można tu pociągnąć.
KL Auschwitz I. Wnętrze obozowej ślusarni, z lewej strony SS-man Lubusch, z prawej na pierwszym planie więźniowie Pluta i Zając (fot. SS, 1942-1943r.) Poza tym, że radziłem, by nie podpadać, wiedziałem więcej niż nowo przybyli i ich uspokajałem, bo byli przerażeni sytuacją. Kiedyś odezwał się Gustaw Baron[455], który pochodził z miejscowości Pietrzykowice pod Żywcem. Powiedział, że zna mojego brata Janka. Jego twarz była blada i zszokowana tym, co zobaczył, więc kazałem mu przyjść do mnie jeszcze dziś wieczorem. Pytał wprost, jakie są możliwości przeżycia. Wiedział, że inni giną jak muchy, a ja już jestem tu trzeci rok. Okazało się, że był z zawodu elektrykiem samochodowym i przed wojną pracował w papierni jako elektryk. W tym czasie przez kolegów z biura zatrudnienia mogłem postarać się o przyzwoite miejsce. Szedłem tam, podawałem numer nowo przybyłego i prosiłem, by go gdzieś ulokowali: albo w stolarni, albo w jakimś magazynie, czy u malarzy. Przyjaźniłem się też z dwoma więźniami Austriakami, kierownikiem garaży oświęcimskich – Veselym[456] oraz z Friemlem[457], któremu miałem później okazję zrobić weselne zdjęcie. Dzięki Friemlowi mogłem pomagać szczególnie tym, którzy mieli zawody związane z mechaniką albo elektryką. Rudolf bardzo często mi pomagał, przyjmując do
swojego komanda moich znajomych. Służba transportowa, w której Friemel był kapo, a potem Oberkapo, była dobrą miejscówką – praca była dość lekka, w ciepłym pomieszczeniu. Poza tym kapo nie bił, nie krzyczał – a to było bardzo ważne. Poszedłem więc do niego i powiedziałem, że mam takiego fachowca i żeby go zatrudnił. Podałem numer obozowy chłopaka. Rudolf od razu powiedział, że coś mu znajdzie, bo elektryk samochodowy to dobry fach u niego w komandzie. Faktycznie, na drugi dzień zatrudniono go w garażach jako elektryka i przeżył obóz. Po wojnie się kształcił, był nauczycielem w szkole zawodowej w Sosnowcu. Kiedyś przyjechał z żoną i dziećmi, by mi podziękować. Zmarł w 1967 roku. Jeśli mogłem, to wprowadzałem też znajomych do swojego komanda, ale te możliwości były bardzo rzadko. Pomogłem Edwardowi Josefsbergowi, który trafił do nas dzięki Bródce. Tadzio przyszedł kiedyś do mnie i powiedział, że jeden z jego kolegów, lwowiak, miał ojca fotografa i zna się na naszej pracy. Ponieważ z czasem pracy było coraz więcej, mogłem pójść do szefa i poprosić go o dodatkową pomoc. Przyprowadziliśmy Edzia, szef na niego popatrzył, a potem zapisał nazwisko i numer. Niedługo potem sprawa była załatwiona - Walter wypisał mu kartkę, nakazał kąpiel i skierował po czystą bieliznę i dobry pasiak. Poszedłem z Edkiem do łaźni, która była z tyłu naszego budynku i weszliśmy pod prysznic. Jak się Edziu rozebrał to zdębiałem. Był obrzezany. Wiedziałem, że jak Walter się dowie to obaj jesteśmy zgubieni. Walter nie lubił Żydów, gdyby wykrył, byłby wobec nas bezlitosny. Edziu tłumaczył, że to po chorobie - stulejce - którą leczono obrzezaniem, ale przecież zanim wytłumaczyłby to jakiemukolwiek Niemcowi, już dawno by nie żył. Nie widziałem wyjścia z sytuacji. Powiedziałem, że w takim razie zawsze pod prysznicem musi się chować między więźniami, żeby go nie zobaczył żaden Niemiec. To jedyna szansa. I Edek u nas został. Bardzo się przydał, był pomocny i dobry w robieniu odbitek. Był bardzo dobrym kolegą. I bardzo dobrym człowiekiem. Byliśmy do samego końca razem. Edziu przeżył obóz i mieszkał w Ystad w Szwecji. Odwiedziłem go po ponad pięćdziesięciu latach i powspominaliśmy. Długo rozmawialiśmy i popłakaliśmy się obydwaj. Następnego dnia mieliśmy się spotkać, ale zadzwoniła jego żona i bardzo
mnie poprosiła, żebym go zostawił w spokoju. Po naszej rozmowie Edek był bardzo poruszony. Uciekł z domu, siedział w krzakach za domem i szukał czegoś, grzebiąc w ziemi. Mówiła też, że Edek się wcześniej leczył psychiatrycznie. Nie mógł sobie podarować, że w obozie wyparł się żydostwa. Nie spotkałem się z nim już więcej. Gdzieś pod koniec 1942 czy na początku 1943 roku przyszedł do mnie mój dobry kolega i powiedział, że ma ogromną prośbę: jego przyjaciel z Bielska ginie w oczach, a jego siostra jest fotografką, więc i on wie co nieco o fotografii. Do Oświęcimia trafił właściwie za nic, za to, że napisał kartkę pocztową do kolegi z okolic Bielska, że w Bielsku są wielkie aresztowania. Jakiś szpicel na poczcie doniósł i trafili do niego po adresie zwrotnym. Weź postaraj się, bo inaczej zginie, proszę cię bardzo - mówił mój dobry kolega. Powiedziałem wtedy, żeby przyprowadził chłopaka z Bielska, porozmawiam i zobaczę, co da się zrobić. Przyszedł do mnie, a ja na jego widok stanąłem jak wryty. Był już kompletnym muzułmanem, ręce miał całe w świerzbie. Pomyślałem sobie: „Rany boskie! Jak mój szef go zobaczy, od razu go wyrzuci, a ja dostanę po pysku”. Ale ponieważ ten znajomy tak mnie błagał, więc zaryzykowałem. Poszedłem do szefa i powiedziałem, że potrzebny mi jest jakiś pomocnik, bo Jureczek nie nadąża z powiększeniami i że mam takiego, który mógłby to robić. Jest dobrym fachowcem i umie trochę po niemiecku. Szef chciał z nim porozmawiać. Na drugi dzień przyprowadziłem tego więźnia. To był Józef Pysz, do dziś pamiętam jego numer: 1420.
Szef go zobaczył i zaklął, ale dał kartkę, by go wykąpać i wydać mu nowy mundur, a
potem wysłać do pracy w naszym komandzie. Zaprowadziłem tego kolegę do kąpieli – to był szkielet powleczony skórą. Kąpielowy, który z zawodu był lekarzem, odciągnął mnie na bok i mówi, że szkoda brać tego człowieka, bo on dłużej niż dwa, trzy dni nie pociągnie. My jednak staraliśmy się mu pomóc, skombinowaliśmy surową cebulę od ogrodników i trochę cukru. O dziwo, po niedługim czasie Józek zaczął normalnie chodzić. Jakby na przekór wszystkiemu przeżył. Potem zaprowadziłem go na prześwietlenie i się okazało, że ma ropny wysięk w płucach, ale wciąż się trzymał i zaczął nawet przybierać na wadze, bo dokarmialiśmy go czym się dało i organizowaliśmy mu dodatkowe porcje zupy. Po jakimś czasie doszedł do siebie zupełnie. W lecie 1944 roku Pysz został zwolniony z obozu, ponieważ jego matka podpisała Volkslistę. Po wojnie utrzymywaliśmy ze sobą kontakt, ale nie był to kontakt częsty. Józek był człowiekiem zamkniętym w sobie, nie chciał w ogóle o obozie rozmawiać. Choć muszę powiedzieć, że zawsze był mi bardzo wdzięczny. Według całkiem podobnego scenariusza Tadzio Bródka i Woycicki pomogli też Tadkowi Krzysicy: „Ponieważ dalszy pobyt na Krankenbau stawał się niebezpieczny, koledzy: Marian Toliński, Michał Pieńkos, Alfred Woycicki /z Komanda «Erkennungsdienst»/, Kazek Szelest /zatrudniony w kuchni obozowej/ postanowili wystarać się dla mnie o lekką pracę pod dachem, która umożliwiałaby mi powrót do zdrowia. Ponieważ byłem z zawodu chemigrafem i znałem pracę fotograficzną, koledzy brali pod uwagę komando «Erkennungsdienst»/, Poważną przeszkodą stanowił jednak mój wygląd zewnętrzny. Byłem schorowany, straszliwie wychudzony - wyglądałem jak typowy muzułman. Szefem komanda «Erkennungsdienst» był SS-Hauptscharführer Bernhard Walter, a jego zastępcą SS-Unterscharführer Ernest Hofmann. Trzeba było wyszukać taką osobę, która miałaby wpływ na Waltera. [...] Przebrany w porządny, czysty pasiak poszedłem do bloku 26, gdyż tam właśnie mieściło się biuro Waltera i pracowało komando «Erkennungsdienst» [...]. Walter wysłuchawszy prośbę lekarza, kazał mnie zawołać. W gabinecie oprócz Waltera i lekarza zastałem kapo komanda «Erkennungsdienst» Tadeusza Bródkę. Na mój widok Walter krzyknął głośno: «Was solche Muzułman, raus!», po czym wyrzucił mnie za drzwi. Na usilne prośby wspomnianego /nieznanego mi niestety z nazwiska/ lekarza, kapo Bródki, a także Alfreda Woycickiego, Walter biorąc pod uwagę, że jestem dobrym
fachowcem, kazał mnie wezwać powtórnie i wobec wszystkich powiedział do kapo Bródki /po niemiecku/: «Bródka uważaj, jak on się zesra na taboret, ty będziesz na apelu to jadł». Słowa te oznaczały, że starania moich kolegów odniosły skutek. Zostałem przyjęty do komanda «Erkennungsdienst» i fakt ten uratował mi życie.” ŹRÓDŁO: Relacja Tadeusza Krzysicy[458]E* Wiedzieliśmy, że dobry zawód i trafienie do dobrego komanda było najważniejsze. Ale co można było zrobić z kolegami, których zawody były dla Niemców nieużyteczne? Przyszedł do mnie pewnego dnia, latem 1943 roku, nauczyciel, którego znałem przed wojną. Tacy ludzie zazwyczaj z automatu trafiali do żwirowni albo do komanda budowlanego – w którym praca trwała cały dzień, bez jedzenia, a na koniec dnia, w drodze powrotnej do obozu, więźniowie musieli dźwigać na plecach cegły. Zastanawiałem się, jak pomóc temu mojemu znajomemu nauczycielowi. Wtedy pomógł mi Otto Küssel – więzień nr 2, kierownik biura zatrudnienia - a było to niedługo przed jego ucieczką[459].
Bardzo się z nim przyjaźniłem, to był bardzo dobry człowiek. Wziąłem numer tego mojego znajomego nauczyciela i poszedłem do Otto. Był kapo w komandzie, które zajmowało się wyszukiwaniem i umieszczaniem specjalistów w innych komandach. Formalnie odpowiadał za właściwą organizację pracy więźniów. „Był to dobry człowiek, z poczuciem humoru, w miarę możliwości starał się pomóc, przydzielając słabszych czy zagrożonych do komand, w których mieli szansę podratowania zdrowia, ocalenia życia. Lubił otaczać się Polakami. Uczył się języka
polskiego i dość dobrze go opanował.” ŹRÓDŁO: Relacja Stanisława Skibickiego[460] „Pamiętam, że kiedy po przybyciu do obozu umieszczono nas w piwnicy budynku Monopolu Tytoniowego, [Otto] był jedynym, który podał nam trochę wody. Później wielokrotnie z nim rozmawiałem, opowiedział mi nawet historię swojego życia. Podobno jako młody chłopiec związał się z szajką włamywaczy. Sam nie kradł, tylko stojąc na czatach, czuwał nad bezpieczeństwem kompanów. Wpadł na tym raz, drugi i wreszcie jako recydywistę umieszczono go w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Długoletni pobyt w obozach nie stępił przekornej natury. Był przekorny. Jego sympatia do Polaków wynikała nie tyle z jego poglądów politycznych, ile z przekory; ponieważ wszyscy kapowie Niemcy bili i katowali więźniów Polaków, on z właściwą mu przekorą robił akurat odwrotnie: pomagał nam, wspomagał gdzie się tylko dało.” ŹRÓDŁO: Relacja Kazimierza Szczerbowskiego[461] Otto wymyślił, że umieści nauczyciela w komandzie kaflarzy. Oczywiście było ryzyko, że nauczyciel u kaflarzy nie zagrzeje miejsca – ale okazało się, że bardzo szybko inni więźniowie nauczyli go mieszania żółtej gliny, której potrzebowali do budowy pieców. I bardzo go polubili. A z czasem stał się prawdziwym ekspertem rozrabiania gliny. Nauczyciel też przeżył wojnę i też był u mnie, by mi podziękować. Kiedyś jeden z kolegów, który dość późno trafił do obozu, bo w 43 roku, też poprosił mnie, bym mu załatwił dobrą pracę. I udało mi się załatwić mu pracę w magazynie żywnościowym. Tam się sortowało sery, przygotowywało różnego rodzaju pakunki, wydawało jedzenie. W czasie gdy on tam pracował, masowo przychodziły transporty z węgierskimi Żydami, którzy przywozili ze sobą bardzo dużo chleba i gęsiego smalcu. On tym dysponował i nieraz mi przynosił. Nie było mi potrzebne to jedzenie. Prosiłem go, by oddawał innym, ale upierał się. Chciał mi się zrewanżować. Wspieraliśmy się z kolegami w najbardziej tragicznych chwilach. Swego czasu byłem spowiednikiem swojego przyjaciela – Romana Karwata, pisarza ze Śląska, z Chorzowa.
Roman Karwat, nr 5959 Byliśmy bardzo blisko ze sobą, bo uczył mnie niemieckiego. Kończył dobre niemieckie szkoły przed I wojną światową i mówił biegle zarówno po niemiecku, jak i po polsku. Często się go pytałem, jak mam sformułować zdanie. Karwat był niewiele ode mnie starszy. Zajmował się w naszym komandzie wypisywaniem wezwań dla więźniów. Ściśle prowadził ewidencję więźniów z kartotekami i ze zdjęciami. Kartoteki były podzielone na 3 grupy: dla żyjących, zmarłych i przeniesionych z obozu. Jeżeli w kartotece nie było zdjęcia, Roman przygotowywał wezwanie do Schreibstube, czyli biura obozowego, podając numer wzywanego więźnia. Pewnego wieczoru Roman dowiedział się, że następnego dnia zostanie rozstrzelany, bo jako pisarz blokowy dostał wykaz numerów, a wśród nich swój: 5959. Poprosił mnie wtedy: Chodź, chcę z tobą porozmawiać. Opowiedział mi całe swoje życie, od początku aż do końca, do ostatnich dni przed aresztowaniem. Był to rodzaj spowiedzi, bo księdza nie mieliśmy. Prosił, bym postępował uczciwie, tak jak on się starał postępować. Służył w tajnej organizacji na Śląsku, ale nie żałował tego, co się stało. Męczyło go za to co innego – zdrada. Był żonaty, ale ukrywał się tuż przed aresztowaniem i poznał tam kobietę. To go męczyło. Chciał się wyspowiadać, opowiedzieć o wszystkim na koniec swojego życia... Był bardzo spokojny, przyjmował wszystko wyjątkowo łagodnie i życzył mi, bym przeżył. Następnego dnia wzięto go do bloku 11. Walter próbował mu pomóc. Gdy Tadziu
Bródka i ja zameldowaliśmy mu, że Karwata zabrano szef poszedł do bloku 11 i ściągnął Karwata z powrotem do komanda. Kazał mu złożyć różne raporty, rozliczyć się z pieniędzy, które inkasował od esesmanów. Wymyślał przez cały dzień zadania wierząc, że być może sprawa się rozpłynie. Niestety nic nie wskórał. Karwata znów wezwano. Daj mi gorącej herbaty – to była jego ostatnia prośba przed pójściem na śmierć. Wrócił do bloku 11, gdzie go rozstrzelano. Natomiast zdarzało się, że ktoś mógł pomóc, lecz tego nie robił. Mieliśmy kolegę z Żywca, który był pisarzem obozowym i miał sporo możliwości, ale nikomu nie pomógł. Współwięźniowie powiedzieli mu, że nie ma po co do domu wracać, bo mu gębę stłuką. Rzeczywiście, wyszedł z obozu, ale do Żywca nigdy nie przyjechał. Mieszka w Kanadzie, a z rodziną spotyka się w Krakowie.
/ŻYCIE OBOZOWE/ Życie obozowe miało swój rytm. Można powiedzieć, że uprzywilejowana pozycja w moim komandzie pozwalała mi na prowadzenie życia towarzyskiego. To życie to po prostu spotkania z kolegami – zwyczajne albo świąteczne. W sercu najbardziej w pamięć zapadły mi chwile gdy byłem z innymi więźniami bardzo blisko – jak w Boże Narodzenie. Czuliśmy wtedy wielką solidarność wśród więźniów.
Wigilia w Oświęcimiu, Jerzy Potrzebowski, (APMA-B-I-1-669) „Smutek i przygnębienie trwało do chwili pojawienia się w obozie wielkiej choinki. Rozpoczął się śpiew niemieckiej kolędy, a następnie popłynęła potężna jak morze pieśń «Bóg się rodzi - moc truchleje» i inne, w końcowym akordzie popłynął Mazurek Dąbrowskiego «Jeszcze Polska». Wszyscy ściskali się serdecznie, gorąco i długo płakali, a byli i tacy, którzy głośno szlochali. Byli i tacy, którym serca przestały bić.” ŹRÓDŁO: Relacja Józefa Jędrycha[462]
Zdarzało się – w aktach pomocy więzień-więźniowi - że Ci, którzy mieli pieniądze, nieraz dawali je tym, którzy niczego nie mieli. Kilku kolegów z naszego komanda w ogóle nie otrzymywało paczek, więc oddawaliśmy nasze paczki do wspólnej puli i równo dzieliliśmy między wszystkich.
Oficer SS Karl Hoecker zapala świeczki na choince (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) W pierwsze w obozie święta Bożego Narodzenia był silny mróz. Tej Wigilii na szczęście nie fotografowaliśmy ale zapadła mi mocno w pamięć. Niemieccy kapowie postawili naprzeciw kuchni choinkę i zawiesili na niej kilka żarówek. W Wigilię wieczorem był apel i wtedy zobaczyliśmy ten straszny obraz. Niemcy ułożyli pod choinką kilka żydowskich trupów. Obok choinki trzech kapów intonowało niemiecką pieśń wigilijną. Kapo Markus grał na bandonium[463], drugi kapo grał na gitarze, a trzeci śpiewał Heilige Nacht[464].
Wigilia, Władysław Siwek, (APMA-B-I-1-107) „Chociaż na placu stało kilka tysięcy więźniów – śpiew ten nie był zbyt głośny gdyż atmosfera obozowa i widok leżących obok choinki trupów lub konających kolegów stwarzały raczej nastrój milczenia i zamyślenia u każdego więźnia.” ŹRÓDŁO: Relacja Karola Świętorzeckiego[465]
Rok później Niemcy znowu zorganizowali Wigilię. W czasie powrotu do obozu komand radzieckich po niewolniczej pracy przy budowie KL Auschwitz II-Birkenau Niemcy zabijali na miejscu wszystkich, którzy nie byli w stanie iść o własnych siłach. Zginęło wtedy około 300 osób. Widziałem też inne transporty, które były w tym dla nas wyjątkowym - świątecznym okresie – okrutnie męczone. Kazano mi robić zdjęcia tuż przed jedną z wigilii obozowych, kiedy odbyło się tzw. polowanie na Żyda. Przyszedł transport Żydów, z którego lekarz obozowy wyciągnął niesłychanie grubego mężczyznę. Przysłał go najpierw do naszego atelier, byśmy go sfotografowali jako okaz otyłości. Był postawny i wysoki, ale niebywale gruby z okropnym brzuchem. Zrobiłem mu zdjęcie nago. Pamiętam do dziś, nazywał się prezes Feivel[466]. Na drugi dzień widziałem, jak maszerował do pracy poza obozem. Po coś wyszedłem i zobaczyłem go za drutami. Tam, gdzie ci więźniowie pracowali, był dół, z którego wyciągano żwir. Niemieccy kapo znęcali się nad tym Żydem niesłychanie, okładali go kijami i spychali do tego dołu żwirowego. Kapo wraz z esesmanami śmiali się do rozpuku. On się próbował wydostać, ale jak tylko wychodził, to go spychali nogami i bili w głowę drewnianymi pałkami. Uderzenia słychać było z odległości 5070 m. Ten okrutny obraz niesłychanie wrył mi się w pamięć. Stale widzę jak go bez litości biją. Urządzili sobie wesołe widowisko, a na końcu go zamordowali. Poza tymi złymi obrazami Wigilii, które powracają, wspominam kilka pięknych chwil z tego czasu.
Przeżyłem na przykład jedną wyjątkowo obfitą Wigilię (już drugą w obozie, w 1942 roku). Zawdzięczaliśmy ją Marianowi Studenckiemu[467] z Żywca.
Pracował jako rzeźnik i dwa razy w tygodniu szedł na dworzec kolejowy po bydło i świnie. Przyniósł wtedy wszystkie potrzebne mięsa i wędliny, a my mieliśmy się postarać o spirytus, chleb i inne dodatki. Przygotowaliśmy Wigilię. Razem z kapo było nas dwunastu. Tego mięsiwa mieliśmy naprawdę dużo. W pierwszy dzień świąt zrobiliśmy sobie jeszcze jedno przyjęcie. Na trzecią obozową Wigilię wszyscy w komandzie postanowili przestrzegać postu, więc ustaliliśmy, że nie będziemy jeść żadnych kiełbas. Razem z kolegą zdobyliśmy trochę makaronu i syrop do smarowania. Kolega ugotował makaron na słodko, bo cukier też mieliśmy i urządziliśmy sobie wigilię. Dzieliliśmy się opłatkiem, opłatki dostaliśmy od cywili. Ryby nie było, bo nie mieliśmy skąd jej wziąć, ale zrobiliśmy jeszcze podsmażane ziemniaki z bulionem. A na koniec wypiliśmy trochę wódki. Wigilię 1944 roku spędzałem u kolegów w szpitalu obozowym w bloku 28. To było komando ziółkarzy, którzy sortowali ziółka. Zaprosili mnie na makaron i jakieś jarzyny. Można było je skombinować u ogrodników, nawet w zimie. Mogłem też już wtedy skombinować przynajmniej sardynki, bo przywozili je greccy i holenderscy Żydzi. Nasza Wigilia była całkiem okazała. Mieliśmy wspaniały ser, podsmażane ziemniaki jako główne danie oraz rodzynki i figi na deser.
Kantownia, Tadeusz Myszkowski, (APMA-B-I-1-0431) W takich lepszych czasach poczucie humoru pomimo wszystko – nam dopisywało. Z esesmanów raczej nie robiliśmy sobie żartów - to było zbyt ryzykowne. Ale sobie nawzajem owszem. Na przykład zabieraliśmy Tadziowi Myszkowskiemu, rysownikowi, gąbkę, moczyliśmy w wodzie i podkładaliśmy pod cienki kocyk. On na tym siadał, po chwili wstawał mokry i klął. Kiedyś się zdarzyło, że na tej gąbce usiadł nasz drugi szef – Ernst Hofmann. Trochę „poverfluchtował”[468], ale na szczęście na tym się skończyło. Kiedyś wykombinowałem kalejdoskop. Wyjąłem kryształki ze środka i zamiast nich wsadziłem tam fotografie półgołych dziewczyn. Często Żydzi z Grecji przywozili tego rodzaju zdjęcia, czasem nawet kolorowe filmy. Ta zabawka dla dorosłych cieszyła się popularnością, a ja wpadłem kiedyś na pomysł, żeby wysmarować nasadkę kalejdoskopu sadzą. Jak kolega przyłożył do niego oko, to miał wypapraną twarz i robiło się wesoło. Takie kalejdoskopy kupowali też od nas esesmani - za papierosy. Chcieli sobie popatrzeć na gołe dziwki. Czasem przychodzili do nas na pogawędki, najczęściej to
byli Blockführerzy[469]. Na ogół rozmawialiśmy o jakichś neutralnych sprawach: o jedzeniu, o komandach – gdzie kto pracował i jak było. „Życie obozowe ma swe najbardziej intensywne godziny wieczorem między apelem a gongiem nakazującym pozostanie na własnym bloku. W ciągu tego czasu spotyka się znajomych czy nawiązuje nowe znajomości, odbywają się także wtedy transakcje handlu wymiennego i wreszcie przygotowanie potraw ze zorganizowanych artykułów żywnościowych wymagających gotowania.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[470]E*
„Już jesienią 1940 r. rozpoczęła się jak gdyby moda na chodzenie pewnych kolegów od bloku do bloku wieczorami na poszczególne sale i opowiadanie o ludziach, zdarzeniach i rzeczach interesujących, z którymi zetknęli się w swoim życiu. Były to niejednokrotnie pogadanki czy opowiadania ciekawe, ba arcyciekawe. Dowiadywaliśmy się spraw dla wielu ludzi zupełnie nieznanych. Jeden z kolegów, którego nazwiska niestety nie pamiętam, były dyplomata, człowiek starszy opowiadał o protokole dyplomatycznym, o różnych zdarzeniach na placówkach dyplomatycznych i w ministerstwach krajów egzotycznych czy też zachodnich.” ŹRÓDŁO: Relacja Andrzeja Rablina[471]
„W niekończących się opowieściach urodzonych gawędziarzy, ludzi prostych czy intelektualistów, rzeczywistość ulegała iście literackiemu przetworzeniu, budziła się fantazja i narratorzy opowiadali nie tyle własne przeżycia, co swe, może nie uświadomione, marzenia.(…) Szczególną rolę odgrywało pisanie wierszy nie przez «zawodowych» poetów, ale przez zwykłych ludzi. (...) Nie były to żadne hurapatriotyczne ody, przeciwnie, głównie bardzo osobiste liryki, których treścią była przede wszystkim tęsknota za wolnością i bliskimi, rozpacz i ból lub – zazwyczaj ironiczne – spojrzenie na siebie. Te, które miały uogólniające znaczenie, wyrażały powszechne uczucia, krążyły po obozie. Istniała bowiem niezaprzeczalna potrzeba dawania wyrazu obozowej rzeczywistości, jakiejś ponownej samokreacji człowieka w pasiakach i dania odpowiedzi na podstawowe nieraz pytanie: co się stało z człowiekiem?” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Tadeusz Hołuja[472]
„Organizacja” (artysta nieznany, inicjały MM)(APMA-B-I-2-417/17) Poważnych tematów nie poruszaliśmy, robienie tego oficjalnie było bardzo niebezpieczne. Pewnego dnia w magazynie żywnościowym esesman zaczął mnie wypytywać, jak sobie wyobrażam zakończenie wojny. Był przyjaźnie nastawiony do więźniów, ale mimo wszystko bałem się mu powiedzieć, co myślę naprawdę. Odbyłem też podobną rozmowę z esesmanem Schumacherem[473]. Pochodził z Frankfurtu nad Menem, miał 32 lata i był jednym z szefów magazynów żywnościowych. Miał opinię człowieka lubiącego swych współpracowników. Często tam przychodziłem, więc mnie zagadywał. Pytał, skąd jestem, kim jest mój ojciec, za co siedzę. Zaczął też pytać, jak my sobie wyobrażamy koniec wojny. Nie chciałem o tym rozmawiać, ale kilkukrotnie zapewniał mnie, że nie mam się czego bać. Delikatnie dałem mu do zrozumienia, że prawdopodobnie Niemcy wojnę przegrają, ale możliwe, że się dogadają z Anglikami. Różne plotki wtedy krążyły. Wtedy był schyłek 1943 roku, Niemcy były bardzo bombardowane. Potem ten esesman pojechał na urlop. Wrócił
kompletnie załamany. Jego dom został całkowicie zbombardowany. Żona, dziecko i rodzice zginęli. Zaczął okropnie pić, a później zgłosił się na front wschodni i słuch o nim zaginął. Kiedyś mieszkałem w jednej sali z Niemcem w wieku około 45 lat. Pracował w kantynie. Spokojny, nadzwyczaj porządny człowiek. Po kilku miesiącach dowiedziałem się, że był pastorem. Trafił do obozu, bo podczas kazania powiedział, że słyszał pogłoski o mordowaniu i gazowaniu ludzi. Nawet za słowa „słyszałem pogłoski” można było być aresztowanym, a co dopiero za opowiadanie dowcipów. W obozie opowiadaliśmy je w bardzo zaufanym kręgu, bo szpicli była cała masa. „Szczególnie popularne były dowcipy przyniesione z wolności, a w satyrycznym świetle ukazujące Niemców, zwłaszcza ich przywódców. Oto jeden z wielu przykładów: «Jaki powinien być prawdziwy hitlerowiec? – Blondyn jak Hitler, smukły jak Göring, postawny jak Goebbels, męski jak Röhm, a nazywać się powinien Rosenberg».”[474] Mówienie o Niemcach w negatywny sposób zawsze kończyło się tragicznie. Kapo Malz zaczął kiedyś opowiadać w naszym komandzie, że miał sen. Widział w nim całe Niemcy otoczone drutem kolczastym, za którym przechadzał się Hitler, Himmler i Goebbels. Potem opowiadał to już innym więźniom z bloku, gdzie pracowaliśmy. Zwróciłem mu uwagę: - Franz, halt Maul weil du kannst dein Kopf verlieren. [475] On tylko machnął ręką, poszedł i znowu opowiedział swoją historię – tym razem szefowi kantyny obozowej – Unterscharführerowi Jakobowi Raith[476] Bawarczykowi, zdeklarowanemu nacjonaliście. Ten zameldował na Malza w wydziale politycznym. Na drugi dzień kazano naszemu kapo stawić się przy bramie, a z bramy zabrano go do wydziału politycznego. Tam podobno przesłuchiwał go niejaki Kirchner[477]. Gdy Malz zorientował się, że sprawa wygląda groźnie, próbował pobiec do swego przyjaciela, szpicla obozowego Kauera[478] ale dopadli go tuż obok krematorium, wciągnęli do środka i tam zamordowali. Moim zdaniem on był nieszkodliwy, choć większość więźniów złożyła na jego temat obciążające relacje. Na początku, owszem, bywał złośliwy, wyżywał się na więźniach, ale generalnie był nieszkodliwy. Nawet nie wiem, czy on rzeczywiście miał taki sen, czy po prostu sobie to wymyślił.
Malz był zażartym przeciwnikiem narodowego socjalizmu. Pochodził ze Szczecina i aresztowano go zaraz po dojściu Hitlera do władzy za to, że był czynnym komunistą. A poza tym był prostakiem. Nawet nie będę powtarzał, jak ordynarnie potrafił się do nas odezwać. Zachowywał się też nie lepiej. Podjadł kapuchy, dostał wzdęcia i puszczał głośnego bąka. Wstawał, kłaniał się i znów siadał. I za chwilę to samo. Takie miewał pomysły. Już po wszystkim nie tyle żałowaliśmy Malza, ile byliśmy przerażeni tym, co się stało. W końcu Malz był rodowitym Niemcem, a został brutalnie zabity przez swoich. Zakazane były jakiekolwiek rozmowy i kontakty z polskimi robotnikami, którzy pracowali na terenie obozu, a nie byli więźniami. Więzień mógł trafić za to do kompanii karnej, a robotnik wylądować w areszcie obozowym, czasem nawet w obozie. Zdarzały się takie przypadki, więc ci robotnicy byli bardzo zastraszeni. Kiedyś poszedłem ze swoim szefem Hofmannem robić robotnikom zdjęcia do przepustek. Przebywali w specjalnym budynku. Ustawiłem aparat, przygotowałem wszystko i zacząłem robić zdjęcia. Wśród tych robotników był kolega z Żywca. Chciałem, by pozdrowił moich bliskich. Był tak wystraszony, że prosił, by się do niego nie odzywać. Podobną sytuację miałem z jeszcze jednym człowiekiem z Żywca, tak zwanym więźniem wychowawczym. Tacy trafiali do obozu na sześć tygodni za drobne przewinienia w pracy lub za jej opuszczenie i nosili osobną numerację. Ten mój znajomy więzień wychowawczy właśnie wychodził z obozu, przebrany w cywilne ubranie. Spotkałem go na korytarzu, a ponieważ nikogo prócz nas nie było, więc się do niego odezwałem – poprosiłem, by odwiedził moich rodziców. Najzwyczajniej na świecie kazał mi zamilknąć i odejść.
Oficer SS Karl Hoecker odpoczywa na leżakach z kobietami podczas pobytu w Solahuette, 1944. (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) Właściwie w temacie „życie towarzyskie” istniały jakby dwie rzeczywistości. Jedna, którą opisałem - ludzie unikali kontaktu, bo tak byli wystraszeni, i druga rzeczywistość – dość niewiarygodna, trudna do wyobrażenia sobie gdy myśli się o obozie. I były to sytuacje jak najbardziej towarzyskie. Na przykład uprawianie prawdziwego sportu i pamiętne mecze, na przykład pomiędzy Polakami a kapo. „Uprawianie sportu kwalifikowanego, takiego jak piłka nożna, boks, gimnastyka, pływanie itp.., zaliczyć należy z całą pewnością do osobliwości obozu koncentracyjnego.” [479]
Mecz piłki nożnej, Aleksander Kołodziejczyk,(APMA-B-I-1-251) „Piłka nożna była niewątpliwie najbardziej popularną dyscypliną sportu uprawianą w obozie. Miała nie tylko najwięcej kibiców i obserwatorów zarówno wśród więźniów, jak i wśród esesmanów, lecz także najwięcej więźniów uprawiało ją czynnie. Pierwsze mecze w niepełnym wymiarze czasu rozgrywano w Oświęcimiu I obok bloku 11. [...] W piłkę grywano nawet w krematorium!” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Stanisława Głowy[480] „Bywało i tak, że mecze piłkarskie odbywały się bezpośrednio po masowych egzekucjach, na placu, z którego przed chwilą uprzątnięto ślady krwi. Z jednej strony ustawiono bramkę zrobioną z… przenośnej szubienicy, z drugiej strony bramka znajdowała się na ścianie śmierci, gdzie dokonywano masowych egzekucji. «Graliśmy nieraz mimo fetoru z krematorium».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Stefana Świszczowskiego[481] „[...] Najczęściej rozgrywano mecze pomiędzy poszczególnymi komandami. Pod takim «płaszczykiem» rozgrywano w istocie mecze drużyn różnych narodowości lub
mecze między więźniami a kapo, więźniami a «Krankenbau», DAW[482] przeciwko TWL[483], młodzież przeciwko «oldbojom» itp. Piłkarze polscy często grali w meczach mających charakter «międzynarodowy», tzn. z drużynami Austrii, Francji, Niemiec, Związku Radzieckiego oraz z drużynami żydowskimi. W skład drużyn często wchodzili funkcyjni, blokowi i kapo. Niektórym ważniejszym meczom przyglądali się również esesmani. [...] Poza więźniami-amatorami, którzy mieli trochę sił do gry, brali w nich udział znani zawodnicy piłkarscy klasy europejskiej. W niektórych relacjach byli więźniowie wspominają o podobnych meczach w roku 1942, natomiast w latach 1943-1944 w piłkę grywano znacznie częściej i w tym okresie rozegrano wiele ważnych, wspominanych do dziś meczów o charakterze międzynarodowym.[...] Drużyna polska wyróżniała się niespotykaną wolą walki i zwycięstwa. Doping więźniów bywał ogromny i tutaj także przeważali Polacy okrzykami «Polska, gola». Bywało jednak inaczej. Podczas jednego meczu, kiedy drużyna polska zaczęła zdobywać przewagę, jeden z esesmanów stanął nagle za polskim bramkarzem z pistoletem w ręku i zagroził, że go zabije, jeśli będzie skutecznie bronić strzałów piłkarzy niemieckich. W takiej sytuacji mecz musiał być rozstrzygnięty na korzyść Niemców. «Wyniku meczu dokładnie nie pamiętam – pisze jeden z respondentów – lecz dla nas, oglądających ten niedzielny mecz, był on niezapomniany. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wbrew założeniom okupanta stanowimy monolit narodowościowy».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Juliana Kiwały[484] „Po piłce nożnej boks był drugą pod względem popularności dyscypliną sportową, którą uprawiano w obozie w pewnych okresach. [...] W roku 1942 walki bokserskie organizowano co niedzielę w różnych blokach.”[485]
Tadeusz Pietrzykowski (fot. E. Szafran) „Przypominam sobie walkę Pietrzykowskiego, który przed wojną nosił pseudonim „Teddy” i capo rzeźni „Fleischerei”. Capo o postawie kulturysty z ogromnie rozwiniętymi mięśniami chyba waga ciężka, a „Teddi” w najlepszym przypadku kogucia: drobny, szybki, zwinny, członek przedwojennej kadry polskiej. Na żadnym innym ringu walka tego rodzaju odbyć się nie mogła, różnica wynosiła chyba cztery wagi, z jednej strony kolos, a z drugiej drobny szczupły chłopak. Kulturysta ten przegrał, chociaż miał pojęcie o boksie. Dysproporcja wagowa nie była jedyną przyczyną, że walka ta nie powinna mieć miejsca. Decydującą sprawą była przewaga umiejętności bokserskich „Teddiego”. Nie widziałem, aby na ringu zawodnik w ten sposób masakrował przeciwnika jak to miało miejsce w tej walce. Krew z rozbitego nosa, warg i rozciętych brwi zalewała tułów capo rzeźni i matę ringu, a walka wciąż trwała. To mogło się zdarzyć tylko w Oświęcimiu.” ŹRÓDŁO: Relacja Andrzeja Rablina[486]
„Polak jest w ringu, Polak bije niemieckiego kryminalistę, który wczoraj jeszcze bił i mordował naszych kolegów. Ta atmosfera wokół ringu, ten klimat wśród wychudzonych i zabiedzonych polskich więźniów, to była jakby «transfuzja» wiary, bodziec dodający otuchy, że przecież «Jeszcze Polska nie zginęła».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Tadeusza Sobolewskiego[487] Równie nieprawdopodobne było to, że w 1944 roku uruchomiono kino dla zwykłych więźniów. Ekran rozstawiono obok krematorium, więc więźniowie nie chcieli iść na projekcję, bo się bali, że to podstęp.
„Cywil w tyrolskim kapeluszu obsługiwał projektor, obok niego rozsiedli się esesmani. Zaczęła się projekcja. Jakiś film z Mariką Rück. Niewiele widziałem, bo zasłaniali mi stojący przede mną, tekstu też nie rozumiałem. Lekka muzyka działała na mnie jakoś denerwująco, tym bardziej że ciągle mi się wydawało, iż słyszę warkot samochodów dochodzący z zewnątrz. W momentach kiedy na ekranie Marika Rück tańcząc, ukazywała swe kształtne uda, na sali wzmagał się szmer uznania, cmokanie i ciężkie westchnienia. Reakcja podobna, jaką słyszało się przed wojną w drugorzędnym kinie. Tu może bardziej jaskrawa, tak że któryś ze zdenerwowanych blockführerów gromko krzyknął: Ruhe da! – podniecony gwar posłusznie ucichł.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[488] „Wyświetlano nam również filmy naukowe i komedie – na najniższym poziomie. Zorganizowano również objazdowe rewie i kabarety w języku niemieckim. O tym nie warto wspominać, było to urządzone po to, by wydrzeć resztę moralności i uczuć szlachetnych z piersi ludzkich.” ŹRÓDŁO: Relacja Wandy Tarasiewicz[489] „[...]Treść drugiego filmu propagandowego dotyczył działalności GPU. Przedstawiono w nim wewnętrzną i zagraniczną działalność radzieckich słuźb bezpieczeństwa, roiło się więc w tym filmie od różnych prowokacji. Jednym słowem był to typowy, antysowiecki w treści film propagandowy.” ŹRÓDŁO: Relacja Kazimierza Smolenia[490] Wiem, że w Birkenau dwa razy pokazywano film muzyczny o niemieckiej piosenkarce Ernie Sack. Na terenie Auschwitz pokazywano też raz, by załamać więźniów, film o burzeniu Warszawy po Powstaniu Warszawskim. „Wyświetlanie filmów rozpoczęto dopiero w 1944 roku i używano do tego celu zastępczo większych pomieszczeń w blokach mieszkalnych lub np. w łaźniach. [...] Nie są znane tytuły wyświetlanych filmów, lecz z reguły były to bądź filmy o wyraźnej treści propagandowej lub typu romantyczno-przygodowego, wszystkie produkcji niemieckiej.”[491]
/HANDEL/ Kto handlował ten żył. Handel w obozie był codziennością. Ja też handlowałem. „Głodujący więźniowie różnymi sposobami starali się zaspokoić głód i zdobywać dodatkową żywność. Najczęściej jedynym wyjściem była tzw. organizacja, czyli zdobywanie pożywienia w czasie pracy, na przykład przy uprawie warzyw, w czasie przenoszenia produktów żywnościowych do magazynów SS lub w inny sposób. Szczególnie pożądane i poszukiwane były świeże jarzyny i owoce, których w ogóle nie było w obozowym jadłospisie. Pomimo bezwzględnego karania więźniów przyłapanych na «organizowaniu» zwyczaj ten szerzył się nie tylko w KL Auschwitz, lecz we wszystkich obozach koncentracyjnych. Zdobywaną w ten nielegalny sposób żywność, a nawet różne przedmioty «organizowane» z magazynów, w których znajdowały się różne rzeczy po zabitych gazem, więźniowie wymieniali na obozowej «czarnej giełdzie».”[492] Miałem też dobrych kolegów, którzy zawsze mi coś dorzucali. Czasem chcieli, by komuś przekazać trochę margaryny czy puszkę mięsa. Właściwie handlowali wszyscy ci, którzy nie poddali się śmierci. Nie czekali na nic, działali. I mieli fantazję, a były tu przecież różne narodowości świata... Ja nie tyle handlowałem żywnością co ją organizowałem. Kombinowałem jedzenie dzięki temu, że byłem dobrym fotografem. To była prawda. Dostarczałem żywność całemu komandu. A zaczęło się to już w połowie 1942 roku. Jakoś latem przyszedł do mnie zrobić zdjęcie Schebeck[493] – z Wiednia, szef magazynu.
Potem chciał jeszcze zrobić powiększenie, ale nie zwrócił się z tym do mojego szefa, tylko do mnie. Spytał, jak to można załatwić. Zależało mu na zrobieniu powiększeń całej jego rodziny. I zrobiłem je. Postarałem się też, by portrety te były dobre technicznie – użyłem do poprawek sadzy, potem ją utrwaliłem matowym lakierem i otrzymałem bardzo dobrze dopracowane fotografie. W rysunku pomagał mi Tadek Myszkowski. Esesman był bardzo zadowolony z efektu naszej pracy. Powiedziałem, że chętnie zrobię dla niego coś jeszcze tylko... Podkreśliłem to słowo, a potem zażartowałem: Fuer den Entwickler ware ein bishen Margarine notwendig und fuer das Fixiermittel ein bishen Brot. [494] Kommst du morgen, bekommst du[495] - powiedział. I tak mi zaczął dawać jedzenie codziennie. Dawał mi dwa chleby i kostkę margaryny poza przydziałem. Koledzy z magazynu dorzucali mi jeszcze dwa, czasem trzy bochenki i dwie, trzy margaryny zamiast jednej. Czasem skombinowali mi też marmoladę. „Willi celował w pozyskiwaniu sobie klientów i w zaspokajaniu ich pragnień. Tak też pozyskał sobie wielu SS-manów zajmujących najrozmaitsze funkcje w obozie. W tenże sposób komando stało się stałym klientem szefa kuchni i szefa Krankenbau, jak tu nazywano szpital obozowy. [...] Z kuchni Willi przynosił z codziennych swych popołudniowych wizyt margarynę, cukier i czasami kiełbasę, a ze szpitala dietetyczną zupę gotowaną na mleku i słodzoną prawdziwym cukrem.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego [496]E*
Od tej pory chodziłem do szefa kuchni prawie codziennie. Moim zadaniem było
zdobyć jedzenie i podzielić się z kolegami. To mi sprawiało radość. Miałem szereg pewnego rodzaju podopiecznych. Przychodzili pod wieczór, stawali pod budynkiem i czekali, aż im rozdam jedzenie. Ryzykowałem, ale skoro mogłem pomóc, to pomagałem. A oni mi się odwdzięczali.
Wieczorna giełda, Jerzy Potrzebowski, (APMA-B-I-1-066) Ci co kombinowali, pytali po prostu, czy wezmę „pół na pół” i ja się zgadzałem. Ten kto pośredniczył dostawał połowę. Ta zasada obowiązywała w obozie na każdym kroku. Wczesną jesienią ‘44 poszedłem do magazynu po swoją porcję, a więzień, który wydawał żywność, powiedział, że jest całe pudło margaryny, całe trzydzieści kostek do wyniesienia. Bierzesz „pół na pół”? No pewnie, nie ma się nad czym zastanawiać - odpowiedziałem Najpierw wyniosłem połowę. Szedłem wzdłuż całej kuchni do mojego komanda,
czyli niezły kawałek drogi. Margarynę niosłem w wiadrze przykrytym ścierką kuchenną. Doszedłem już prawie do bloku, patrzę – w bramie stoi esesman. Już się nie mogłem wycofać, więc podszedłem, przepisowo zdjąłem czapkę i wypowiedziałem formułkę: Bitte um Erlaubnis zu durchgehen. [497] Esesman mówi: Komme herein. [498] Mijam go, a on podnosi ściereczkę do góry. Zdębiał, bo w życiu tyle margaryny nie widział. Spytał po niemiecku, skąd to mam. A ja, wiedząc, że i tak czeka mnie sześć tygodni karnej kompanii, najnormalniej w świecie odpowiedziałem: Gestohlen.[499] Chwilę pomyślał i mówi: Mensch, was soll ich mit dir tun? [500] W tym momencie zorientowałem się, że to nie jest Niemiec, tylko Chorwat, bo ma zupełnie inny akcent. Najbezczelniej na świecie powiedziałem mu po niemiecku: Kommen Sie abends bekommen Sie die Hälfte.[501] I przyszedł. Dałem mu cztery kostki margaryny, czyli mniej niż obiecałem, ale i tak był zadowolony.
„Organizacja” (artysta nieznany, inicjały MM), (APMA-B-I-2-417/17) Poza tym moi koledzy z Żywca pracowali w rzeźni, więc zawsze wracałem z niej obładowany. Niosłem na przykład cztery kiełbasy z tyłu i połacie boczku wędzonego z przodu, wszystko paskiem ściągnięte. Zawsze mówiłem temu esesmanowi Chorwatowi, że idę do rzeźni. Jak wracałem on już był przy bramie. Niby regulaminowo podchodził do mnie. Meldowałem mu: Diese Nummer kommt ins Lager züruck.[502] On zaznaczał mnie na liście, obmacywał, czyli „filcował”, jak to nazywaliśmy i po cichu pytał, ile mam sztuk. Ja odpowiadałem: Vier.[503] Die Hälfte für mich[504] - mówił. To trwało gdzieś do końca listopada 1944 roku. Później Chorwat został przeniesiony. Nie zawsze wszystko szło gładko. Pamiętam feralny raz, kiedy wpadka z żywnością była już prawie pewna. Mój szef Walter dał mi kartkę do magazynu i posłał po dwie puszki mięsa konserwowego do kierownika magazynu żywnościowego, czyli
właśnie Schebecka. Były to kilogramowe puszki mielonej wieprzowiny, bardzo smacznej zresztą. Zabrałem swój przydział chleba i margaryny, ale więzień, który tam pracował – Adolf Maciejewski[505] z Chorzowa – powiedział mi, że jest cała skrzynka tych puszek do wyniesienia. I znowu słyszę: Bierzesz „pół na pół”? Pewnie, że tak! – odpowiedziałem jak zawsze. Załadowałem te puszki do wiadra, przykryłem i wyszedłem. Uszedłem parę kroków i widzę, że w drzwiach stoi szef kuchni - Egersdörfer. Miał dobroduszny wygląd, ale dobroduszny nie był. Zatrzymał mnie i spytał co mam w środku. Ja mu na to, że puszki mięsne. Woher hast du es? [506] Odpowiedziałem, że od szefa magazynu dostałem. Komm, wir fragen.[507] Byłem zlany potem. Wchodząc do biura szefa magazynu, odruchowo zostawiłem wiadro przed drzwiami, nie wniosłem go ze sobą. Karl Egersdörfer spytał Schebecka, czy dał mi jakieś konserwy mięsne, ale nie spytał ile. Schebeck na to: Ja, ja, ich gab ihm es. Er bekam es. [508] A do mnie: Flüchte! [509] „Jak szef magazynu tak powiedział, to trzeba wiać” - pomyślałem. Spojrzałem na puszki i pobiegłem targając je do siebie. Potem ze dwa razy wracałem po resztę i tak przeniosłem trzydzieści konserw. Wspaniałe żarcie! „Znajomości Willego pozwalały nam zaspokoić i pozostałe podstawowe potrzeby jak odzież i obuwie. Tu też staranie o nas wykazywali nasi szefowie, gdyż służąc bezpośrednio SS-manom winniśmy być czysto i schludnie przyodziani.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego [510]E*
I jeszcze było czym obdzielić kolegów, bo przecież nie dla siebie jednego je wziąłem. Było wielu potrzebujących. Stale przychodzili, a to po chleb, a to po margarynę, a to po coś ciepłego. A jak się trafił kawałek mięsa z puszki, to była uczta niesłychana. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że się narażałem. Ale takie już było to życie. Przyzwyczaiłem się do niego. Musiałem chodzić po jedzenie, bo przecież miałem układy z Schebeckiem i byłbym głupi, gdybym nie skorzystał. Kiedy Żydzi zaczęli masowo przybywać do obozu, zostawały po nich różnego rodzaju sery holenderskie, rodzynki, figi... Więc czasem dostawałem też takie dary. Raz między rodzynkami znalazłem złoto o wartości 20 dolarów. Sprzedałem je za spirytus i poczęstunek w kantynie. Bywało też trochę śmiesznie, trochę strasznie. Gdy wychodziłem kiedyś z magazynu żywnościowego, zobaczyłem w bramie esesmana, który nazywał się Kaduk[511] i pochodził z Siemianowic Śląskich koło Katowic.
Mówił gwarą, ale też bardzo dobrze po polsku. Zaczął kogoś rewidować i znalazł u niego za paskiem kostkę margaryny. Słyszałem jak spytał po niemiecku: Woher hast du es?[512] A więzień odpowiedział: Ich verstehe nicht. [513] Ponieważ zawsze w pobliżu bramy był urzędowy tłumacz, więc esesman go zawołał. [514] Tłumacz zapytał więźnia po polsku, a ten najnormalniej w świecie odpowiada: Powiedz chujowi, żem znalozł. Esesman oczywiście zrozumiał, o co chodzi i trzasnął go w pysk. Ale na tym się skończyło. Gdyby na niego zameldował, biedak dostałby karną kompanię i 25 batów na koźle. Zasada „pół na pół” była powszechna. Miałem pewnego razu możliwość przekazania jedzenia do obozu kobiecego. Była w nim żona jednego z kolegów z Żywca, który pracował w rzeźni i poprosił mnie, bym dostarczył jej kiełbasy. Okazało się, że z czterech pętek doszło do niej zaledwie pół, bo każdy po drodze brał dla siebie połowę.
Tak samo było z pieniędzmi. Też brano połowę. Pamiętam historię, która zaczęła się jeszcze w lutym 1939 roku w czasie mojego pobytu w Zakopanem. Poszedłem z kolegami na studniówkę do żeńskiego gimnazjum i poznałem dziewczynę z Warszawy - Krysię. Potańczyliśmy ze sobą, spodobała mi się i zaczęliśmy potem pisać do siebie karteczki. Nie była to żadna wielka miłość, ale sympatia na pewno. Po wybuchu wojny, kiedy trafiłem do obozu, straciłem z nią kontakt. Miałem jej warszawski adres, mieszkała gdzieś przy ulicy Chmielnej, ale w obozie wolno mi było pisać tylko raz w miesiącu na jeden adres, a ponieważ pisałem do rodziców, nie mogłem już nigdzie indziej. Zresztą nie uważałem tego za konieczne. Jak się jednak okazało ta dziewczyna utrzymywała kontakt z moją mamą. W 1944 roku, po wybuchu Powstania Warszawskiego moja mama przysłała mi gryps, że Krysia znajduje się w obozie przesiedleńczym w Pruszkowie i prosi o jakąkolwiek pomoc finansową, chociażby 50-100 marek. „Po wybuchu Powstania w Warszawie, w sierpniu i wrześniu 1944 r. osadzono w obozie ponad 13 000 warszawiaków – mężczyzn, kobiet i dzieci.”[515] „Większość osób z tych transportów przeniesiono po kilku, kilkunastu tygodniach, w ramach rozpoczętej wstępnej ewakuacji KL Auschwitz, do obozów w głębi Trzeciej Rzeszy i zatrudniono w przemyśle zbrojeniowym. Wielu zginęło w tych obozach.”[516] Chciałem pomóc Krysi, bo dla mnie wtedy zdobycie pieniędzy nie było żadnym problemem. Wprawdzie czasem trafiał się ktoś nieuczciwy, kto zabierał wszystko, a potem opowiadał, że była kontrola na trasie i musiał wyrzucić, ale wierzyłem, że jeśli dobrze wyliczę to wszystko się uda. Obliczyłem, że żeby doszło tysiąc marek, muszę wysłać przynajmniej pięć tysięcy. Wiedziałem, że ten, który zabierze je do Żywca weźmie połowę, a ten, który zawiezie do Guberni połowę tej połowy. Poszedłem do Żydów i powiedziałem wprost, że są mi potrzebne pieniądze. Po dwóch, trzech dniach były gotowe. W zamian miałem dać cztery kiełbasy, bochenek chleba i margarynę. Kiełbasy wykombinowałem z rzeźni, a resztę z magazynu żywnościowego. Umówiłem się z jednym Żydem, że najpierw dam dwie kiełbasy, a dwie pozostałe dostarczę za dzień, dwa. I rzeczywiście tak było. Musiałem być uczciwy, bo na drugi raz niczego bym nie dostał. Żyd był zadowolony i ja byłem zadowolony. Pieniądze wysłałem w piątek przez robotników, którzy wracali do domów do Żywca. Następnego dnia dostałem przez tego kolegę list od mamy, że otrzymała 2,5 tys. i wysłała je przez kolejarza do Krakowa. A stamtąd inny kolejarz wiózł je do Warszawy, a z Warszawy
jeszcze inny do Pruszkowa. Nie dotarło 1000 marek, przeliczyłem się. Dziewczyna otrzymała tylko 500 marek, ale i tak podziękowała mamie bardzo serdecznie, bo nie spodziewała się tak dużej sumy. W Guberni oryginalne marki były w cenie.
/OBOZOWE WARTOŚCI/ W obozie wszystko miało zupełnie inną wartość. Najcenniejsza była żywność, przede wszystkim kiełbasa. Za tę „walutę” można było dostać praktycznie wszystko. Niektórzy więźniowie otrzymywali kiełbasę czy inną trwałą wędlinę w paczkach. Przypominam sobie przypadek bardzo wygłodzonego kolegi, któremu udało się dostać do transportu świeżo przybyłych więźniów i zaczął krzyczeć spomiędzy nich: - Chłopaki, majątek! Kiełbasę mają, tłuszcz mają. Największy skarb mają – kiełbasę! U rzeźników kupowało się cztery kiełbasy esesmańskie za sto dolarów. U innych można było kupić taniej. To była ta lepsza kiełbasa. Normalnie dostawaliśmy dwa razy w tygodniu po 5 dkg kiełbasy, ale znacznie gorszej – zwykłej końskiej, czerwonej i chudej. Czasami dawano mięso wołowe. Kiełbasa była w porównaniu z tym czymś niewyobrażalnie lepszym... Drugi pod względem wartości był chleb. Trzecia – margaryna. Dwa chleby i kostka margaryny kosztowały 100 dolarów. Za 5 dolarów można było kupić jedynie pół małej porcji chleba. Zupa była na dalszym miejscu. Co ciekawe, zawsze utrzymywały cenę papierosy. W obozie można je było kupić w kantynie, na ogół francuskie i chorwackie, ale zdarzało się, że rzucano bardzo dobre niemieckie. Francuskie były ponoć bardzo mocne. „Na uwagę zasługuje też słownictwo związane z używkami w lagrze, trudno oczywiście dostępnymi, których nałogowcy – palący, lubiący kawę – również poszukiwali na giełdzie, czasem kupowali w kantynie, otrzymywali w paczkach i zdobywali jeszcze innymi, przemyślanymi sposobami. Palenie w obozie było tolerowane, jak wiadomo, tylko w wyznaczonych godzinach i miejscach. Więźniowie palili jednak ukradkiem w różnych okolicznościach i porach, często pośpiesznie jeden drugiemu przekazywali palącego się papierosa. W tej sytuacji przyjemnością był dla więźnia nawet jeden tzw. dym czy cug, a cieszyła choćby obietnica dostania paru dymów czy szlugów na później. Mało było w obozie gatunków papierosów: przeważały najlichsze niemieckie, np. haudegeny (junaki) i juno, były też baleriny, zorki i inne. Przez jakiś czas, po zajęciu przez Niemców Jugosławii, można było dostać w kantynie bregawy, drawy i tytoń sawa. W okresie nasilenia akcji eksterminacji transportów prominenci palili w lagrze najprzeróżniejsze, nieraz świetne papierosy z różnych krajów okupowanych lub podporządkowanych Hitlerowi, np. sławne, acz ostre
w smaku gauloisy.” [517]
Palacze, Jan Komski, (APMA-B-I-1-606) Papierosy można było kupić za marki niemieckie – a więc tylko więźniowie ze Śląska, Pomorza i Poznania mieli takie marki, bo tereny te należały do Rzeszy. Dostawali je zwykle od rodzin i mogli za to kupować w kantynie. Więźniowie z Generalnej Guberni mieli dużo trudniej. Papierosy musieli zazwyczaj kombinować, bo pieniędzy na zakup nie mieli. „Pamiętam, był to jeszcze rok chyba 1940, koniec jesieni. Jakiś wychudzony muzułman, z nosem sinym jak burak i wyciągniętym jak marchewka, kroczył niepewnie z czwartego (wówczas) bloku; chwiał się ze słabości, oczy miał w typowy sposób podpuchnięte, tak, że tylko szparki było widać. Szedł dziwnie szczęśliwy, bo… w ustach miał dużą trąbę ukręconą z grubego papieru z worka od cementu. W «trąbie» było trochę tytoniu; palił tak skonstruowanego papierosa. Błękitny dym stanowił raczej produkt spalania się papieru niż tytoniu, a on «szedł», by… po nie więcej jak dziesięciu krokach runąć bez życia ze swoim dymiącym jeszcze «szczęściem».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Krzysztofa Hofmana[518] Ja właściwie na każdym kroku kombinowałem papierosy, choć sam nie paliłem. Koledzy to wiedzieli i ciągle węszyli za papierosami koło mnie. Taki Tadzio Myszkowski na przykład... Papierosy chowałem w miechu. Brałem je, bo były najłatwiejsze do wymiany. I przyszedł kiedyś taki czas, że nigdzie nie było papierosów, nawet w kantynie. Tadek, łobuz jeden, wywęszył, że mam je gdzieś pochowane i wyciągnął mi z tego miecha dwie paczki. Przychodzę, patrzę, a on puszcza sobie dymek. Pytam: Skąd żeś, cholera, wziął tego papierosa?! A on na to: A miałem... Wykombinowałem... Coś mnie tknęło, lecę do atelier, patrzę Rany Boskie! Papierosy wybrane! Myślę sobie: A żeby cię...., gdybyś chociaż zabrał je dla kobitek! Czasem przychodziły więźniarki i prosiły o papierosy. No to komu miałem je dawać jak nie swoim? Polkom?! „W dniu 28 kwietnia 1942 r., kiedy kobiety zajmowały kilka bloków w obozie w Oświęcimiu I, przeprowadzono nas do obozu męskiego, do Erkennungsdienstu, w celu
wykonania zdjęć do albumu przestępców politycznych. Tam nawiązałyśmy pierwsze kontakty z więźniami Polakami, którzy wszystkie palaczki zaopatrzyli w paczki papierosów. Tak już było do końca istnienia obozu Oświęcim-Brzezinka, że papierosy dostarczali nam mężczyźni” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Anny Tytoniak[519]
Niestety, Tadziu gdzieś przyuważył, że daję papierosy i potem śmiał się ze mnie, że się przymilam kobitkom. Ale w sumie to był bardzo przyjemny chłopak. Jego życiowym marzeniem było, żeby kiedyś umrzeć na babskiej dupie... Tak mówił. Zresztą przezwisko „Nase” nie było przypadkowe. W „nosie” był potężny... W sumie nieduży człowiek, z krzywymi nogami, bo ponoć je na nartach połamał, ale „w nosie”... kawał chłopa. Powodzenie miał niebywałe. Nałogowi palacze sprzedawali swój chleb za papierosy. Sam widziałem, jak palacze oddawali całą porcję chleba - czyli jedną trzecią bochenka, który ważył około kilograma - czasem nawet za jednego jedynego papierosa. W niektórych okresach za porcję chleba można było dostać cztery czy pięć papierosów. Oczywiście trafiali się spryciarze, którzy nożem wycinali chleb w środku, zostawiając tylko skórkę. Miąższ zjadali, na wierzch naklejali kawałek środka i taką skorupkę sprzedawali. Tak samo oszukiwano przy sprzedaży margaryny. Małą kostkę margaryny można było kupić za jednego papierosa. Normalnie ważyła 2 dkg, ale często w tej sprzedawanej nie było więcej niż 1,5 dkg. Bywało, że ktoś wyciął kostkę z ziemniaka, wysmarował ładnie margaryną i zamieniał na papierosa. Tak wyglądał handel.
„Były w obozie miejsca nazywane popularnie giełdą. Taka giełda [...] miała zwyczajowe miejsce między blokami 18 a 19 i na dojściu do nich. Tam pod gołym niebem kwitł handel wymienny, czym się dało, a zasadniczym pieniądzem był chleb. «Notowania» na giełdzie były uzależnione od ilości papierosów w obozie. Inne były ceny papierosów «kantynowych», inne «organizowanych», a jeszcze inne «wolnościowych» (np. z paczek)”. ŹRÓDŁO: Wspomnienia Ludwika Kozakiewicza[520] Jeśli ktoś miał trochę marek, mógł też nabyć w kantynie żyletki albo krem do golenia, chociaż w obozie byli fryzjerzy, którzy golili więźniów i tego golenia ściśle przestrzegano. Poza tym w kantynie można było dostać buraki ćwikłowe – pokrojone w plastry i zakiszone w beczce - albo porcję ślimaków. Dwie marki kosztowała porcja solonych ślimaków z beczki, winniczków. Były strasznie słone, a nie mieliśmy gdzie ich namoczyć. Ale jeśli udało się dobrze wypłukać i podsmażyć, były nawet niezłe. Kilka razy je kupiłem, ale tylko na początku pobytu w obozie, gdzieś do 1942 roku, bo wtedy dostawałem po kilka marek od mamy. W kantynie sprzedawano też jakieś drobiazgi, na przykład raz w miesiącu znaczek pocztowy. A to było potrzebne, bo jak ktoś nie miał na znaczek, to nie mógł wysłać listu. I właściwie nic więcej w kantynie nie było. Aha – jeszcze bardzo rzadko kondomy. „Zakupy w kantynie mogli robić więźniowie w ściśle określonych dniach, jeśli posiadali na swoim koncie marki (RM) zdeponowane w chwili rejestracji lub nadsyłane przekazami pocztowymi przez rodzinę. W rzeczywistości kantyny nie odgrywały prawie żadnej pozytywnej roli ze względu na oferowany asortyment artykułów żywnościowych.”[521]
Więźniowie z komanda „Kanada” przy sortowaniu rzeczy odebranych deportowanym do KL Auschwitz Żydom (fot. SS, 1944r.) Wysoko ceniony w obozie był też alkohol. Przemycano spirytus z Generalnej Guberni. Od przemytników kupowali go robotnicy, którzy pracowali wokół obozu, na terenie dużych posterunków strażniczych. To byli murarze, zduni, stolarze. Przynosili spirytus do obozu i przekazywali go więźniom. Mieli umówione miejsca na budowach, gdzie wzrok esesmana nie sięgał. Jeden przynosił spirytus, a drugi dolary. Potem ten spirytus trzeba było wnieść do obozu. Z tego co pamiętam, na największą skalę przemycało go komando zamiataczy. Mieli miotły z długimi witkami i kiedy wchodzili do obozu, trzymali te miotły oparte na ramieniu jak łopaty. W środek witek wkładali flaszkę i przywiązywali za szyjkę do drążka. Kiedyś jedna butelka wypadła i się stłukła w bramie. Esesmani zrewidowali całe komando i znaleźli dwanaście butelek spirytusu. Wszystkich więźniów z tego komanda wysłano na karne ćwiczenia, a niektórzy dostali dodatkowo po 25 batów na tyłek. Spirytus przemycano także w zbiorniku na fekalia. Wypompowywano fekalia z ustępów obozowych, wywożono je gdzieś i wylewano, ale nie wszystko. W tym, co
pozostało zanurzano butelki i wwożono je do obozu. Później te butelki się wyciągało, myło i spirytus szedł na handel. Ludzie go kupowali, bo po pracy chcieli się po prostu napić wódki, zwłaszcza ci funkcyjni, kapo, blokowi, pisarze czy jacyś fachowcy. „Przemycano spirytus krakowski do obozu w różny sposób, np. przerzucano przez druty butelkę wepchniętą do miotły, albo w dyszlu wozu ciągniętego przez więźniów (dyszel był zrobiony z rury metalowej, zakręcanej szczelnie i pomalowanej na drzewo). Widziałem kilka walizek wypełnionych butelkami «krakowskiego», które przywiózł esesman, kierowca sanitarki, zabierającej często chorych więźniów do gazu.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia dr Tadeusza Orzeszko[522] „Koledzy ze ślusarni opowiadali mi, że przemycali alkohol do obozu w rurkach wodociągowych. Zabierali narzędzia i szli rzekomo naprawiać instalacje wodociągowe.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Osiki[523] „Ofiarowanie jednej czwartej litra wódki blokowemu czyniło dawcę prominentem bloku. Mógł leżeć na łóżku, palić papierosy w izbie itp.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Brodnickiego[524]
Oficerowie SS, w tym kilku lekarzy, piją napoje po wizycie w kopalni węgla 110.9.1944r. (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) Esesmani czasem dowiadywali się o pijanym więźniu i łapali delikwenta na gorącym uczynku. Jeśli to był Niemiec, to posiedział parę dni w bunkrze i co najwyżej tracił dobre komando. Ale nietrzeźwy Polak trafiał najpierw do bunkra, a potem na sześć tygodni do kompanii karnej. „Pragnienie chwilowego odurzenia się alkoholem i zapomnienia o tragicznej rzeczywistości było tak silne, że ryzykowano życie dla łyku trunku. Niemcy nie cofali się przed torturowaniem więźnia, którego schwytano na pijaństwie, aby zdobyć adresy osób, które dostarczyły wódkę.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia dr Tadeusza Orzeszko[525] Kiedyś sam skombinowałem wódkę i zrobiliśmy sobie z kolegami bibkę, w 1942 czy 1943 roku. Piliśmy spirytus, by zapomnieć. Na chwilę pomagało. Jak człowiek sobie wypił, nie uchlał się, tylko wypił, to cały świat wydawał się milszy, weselszy, nie taki straszny. Potem człowiek trzeźwiał, wracał do rzeczywistości i znów próbował wykombinować jakąś flaszynę. Z pół litra spirytusu wychodził mniej więcej litr i ćwiartka dobrej wódki. Przepalaliśmy cukier i rozrabialiśmy spirytus. W ten sposób robiliśmy niby-koniak - „zapalankę”. Do tego kombinowaliśmy jakąś przekąskę, na przykład kawałek sera i w ten sposób świętowaliśmy. Zresztą nie tylko my, bo inni koledzy też. Czasem nas też zapraszali. Na Boże Narodzenie 1943 roku koledze odkleił się kapeć i znalazł w nim studolarówkę. Za taką studolarówkę można było kupić dwie półlitrowe butelki, jak był dobry kurs, bo jak był słaby, to tylko jedną. Nam wystarczyło na dwie. Zeszliśmy się wszyscy w komandzie, bo tam mogliśmy przebywać nawet w niedzielę czy święto. Mistrzem ceremonii rozcieńczania spirytusu był starszy fotograf z Ostrowi Mazowieckiej, czyli Gienuś. Uprosił sobie tę fuchę, twierdząc, że jest fachowcem. Wlał pół litra spirytusu do jednej miski, a w drugiej miał przygotowaną wodę do rozrobienia. W pewnym momencie chwycił za miskę i zamiast wody wylał do zlewu spirytus. Pomylił się. My patrzymy, a Gienek z rozpaczy biegnie na druty. Chciał popełnić samobójstwo... W ostatniej chwili myśmy go złapali i pytamy, co wyprawia, jest przecież druga półlitrówka. A on na to:
Tak, ale przecież jedną zniszczyłem. Taki skarb... Przeżywał to jeszcze bardzo długo.
Stosy rzeczy należących do Żydów deportowanch do KL Auschwitz gromadzone przed barakami obozowych magazynów tzw. „Kanady” (fot. SS, 1944) Dolary i złoto pojawiły się w obozie dopiero później, wraz z masowymi żydowskimi transportami. Dziś się wydaje dziwne, że pieniądze nie miały tutaj żadnej wartości. Złoto, brylanty, marki, dolary czy funty angielskie nie były obiektem pożądania przeciętnego więźnia. Niektórzy esesmani układali się z więźniami, nawet z Żydami, by dostać złoto i brylanty, a potem wywozili je do rodzin. Żydzi, szczególnie holenderscy i belgijscy, przywozili tych brylantów bardzo dużo. Tak więc pieniądze przestały być cenne, a za jedzenie można było kupić dosłownie wszystko. Zdobycie w Oświęcimiu za jedzenie dolarów, marek, złota, brylantów – to zadanie łatwe. Wystarczyło mieć do jedzenia dostęp albo odpowiednie znajomości.
Odzież zgromadzona w baraku – magazynie tzw. „Kanady” w pobliżu KL Auschwitz I. (fot. S. Mucha, luty/marzec 1945)
Auschwitz II-Birkenau. Buty. (fot. prawdopodobnie podczas inspekcji po wyzwoleniu obozu, 1945)
Auschwitz II-Birkenau. Pędzle odebrane przywiezionym do obozu. Ja osobiście kombinowałem jedzenie, ale kombinowaniem złota czy innych kosztowności się nie zajmowałem, bo miałem przykre doświadczenia. Niedługo po Nowym Roku, na początku 1943 roku Marian Studencki –
- dzięki któremu nasza druga obozowa Wigilia była pełna smakołyków nawiązał kontakt ze swoją żoną, która mieszkała niedaleko, w Makowie koło Suchej Beskidzkiej
i zaczął zajmować się przemytem. Miał jakiegoś opłaconego esesmana. Pewnego dnia ogłoszono, że kto chce może pójść na stację. To była pułapka. Do mnie przyszedł kolega i prosił, by uprzedzić Mariana. Tak zrobiłem. Obiecał, że nie pójdzie, ale na drugi dzień i tak poszedł. Zrewidowano go, znaleziono przy nim złoto i dolary. Od razu trafił do bunkra. To była niedziela, a w poniedziałek go rozstrzelano pod ścianą śmierci w bloku 11.[526]
KL Auschwitz I. Rzeczy przywiezione przez osoby deportowane do obozu – Walizki (fot. Kronika wyzwolenia obozu, 1945). Inny kolega pracował przy przeszukiwaniu walizek po Żydach, czyli w Kanadzie. Przyszedł do mnie kiedyś i przyniósł cały plik dolarów, same setki, w sumie jakieś 10 tys. Pokazałem mu otwarty piec i tam kazałem wrzucić te banknoty. Najpierw na mnie popatrzył, a potem spalił całą paczkę. Ani dla mnie, ani dla niego te pieniądze nie przedstawiały żadnej wartości. „Rzeczy zamordowanych osób sortowało «Kanada komando». Tam było wszystko. [...] Najwięcej mieli przy sobie Żydzi holenderscy. Dolary zaszyte w kołnierzach, kosztowności schowane w obcasach, czego tam nie było w ich ubraniach.”
ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Paczyńskiego[527] „Kanada to: złoto, brylanty, biżuteria, waluty, zegarki, futra, ubrania i obuwie, wytworna pościel, kołdry, poduszki, zabawki dla dzieci i wiele cennych rzeczy osobistego użytku. Kanada, to również wysokokaloryczna żywność, którą na rampę oświęcimską przywieźli bogaci Żydzi w przeświadczeniu, że jadą na tereny wschodniej Europy, gdzie według zapewnień władz niemieckich znajdą spokojną egzystencję. Szynki i mięso w puszkach, salami, doskonałe sery duńskie lub holenderskie, puszki mleka skondensowanego, sardynki, cukier, czekolada, wino, pieczywo, tytoń i papierosy.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Kazimierza Albina[528] „Załadowane kuframi, walizami i tobołami auta odjeżdżały jedno po drugim do magazynów mieszczących się w Effektenlagrze, gdzie cały ten majątek podlegał dalszej, tym razem już skrupulatnej selekcji. Spora część tych rzeczy, a zwłaszcza jedzenie i kosztowności, przenikała różnymi drogami do obozu.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[529] Pokusa, by wziąć jakieś większe pieniądze czy kosztowności - jeśli była - to chwilowa. Późną wiosną 1944 roku przyjechali francuscy Żydzi. Po drugiej stronie korytarza, naprzeciwko naszego atelier, było pomieszczenie, w którym zabierano ludziom dobytek. Korytarzem przechodzili więźniowie i zdawali wszystko, co mieli. Już byli wyselekcjonowani, część poszła do gazu, a część przyprowadzono tutaj. Mieli dostać numery i oddać wartościowe rzeczy. Pełno ich było na korytarzu przed atelier, bo czekali w kolejce. Normalnym więźniom w tym czasie nie wolno było się tam kręcić, ale myśmy mogli wychodzić na korytarz. Otworzyłem drzwi i w tym momencie zaczepił mnie starszy człowiek, gdzieś koło pięćdziesiątki. W czapce miał pełno złota, jakieś monety i brylanty. Powiedział łamaną polszczyzną: Bierz, wystarczy ci to do końca życia. Mnie już na nic ten majątek. Nigdy nie byłem łasy na takie rzeczy, bo wiedziałem, że jest to śmierdząca sprawa i na ogół źle się kończy. Podziękowałem więc i odszedłem. Pokusie nie uległem i dobrze zrobiłem, bo i tak bym nic z tego nie miał. Co najwyżej kupiłbym kolejne pół litra spirytusu, którego i tak prawie nie piłem. Poszedłem też kiedyś do znajomych, którzy mieszkali w osobnym pokoiku, bo jeden z nich był pisarzem blokowym, a inny - kolega Andrzej Rablin[530] pracował w komandzie, mającym wejście do Kanady.
Rozmawialiśmy, a on w pewnym momencie wyjmuje z kieszeni sporych rozmiarów płócienny woreczek i rzuca nim o stół. Z woreczka wypadło kilka brylantów. Były wielkości grochu, a może nawet większe. Kurwa – mówi - mam majątek w kieszeni, a nie mogę się nigdzie wódki napić.
/MIŁOŚĆ W OBOZIE/ Intymne spotkanie z kobietą było niemożliwe na terenie naszego obozu[531]. Pomimo tego zdarzało się, że w obozowej kantynie można było kupić kondom. Ale naprawdę rzadko. Przychodziły do mnie kobiety – Niemki - czasami niebrzydkie i choć to były tylko służbowe spotkania to przecież przed obozem miewałem już dziewczyny. Niezbyt wiele, ale już normalnie współżyłem. Odczuwałem więc swoje potrzeby. Uważałem wtedy, że to jest normalne, szczególnie, że zawodowo stykałem się z kobietami. Młodzi, w miarę dobrze odżywieni mężczyźni musieli jakoś sobie radzić w obozie z temperamentem. Ja też musiałem to napięcie gdzieś rozładować. Nam, mężczyznom czasem śniły się kobiety i wtedy następowało rozładowanie, czyli sławetna polucja, ale nie dawała specjalnego zadowolenia. Niektórzy stosowali samogwałt. To były bardzo częste przypadki i zupełnie zrozumiałe. Zdarzały się także odchylenia od normy, czyli zbliżenia z drugim mężczyzną. Ja do tego czułem fizyczny wstręt. W naszym komandzie też nie słyszałem nigdy o takich przypadkach. O sytuacjach takich w obozie słyszałem. „W pracy wykańczały nas kamienie, a w obozie - homoseksualiści. Było kilku Niemców, którzy masowo gwałcili, kiedy tylko mieli taką fantazję. Po prostu podchodzili do kogoś i mówili: -Zostajesz dziś na bloku! Protestujesz: - Ale dlaczego? Idę do pracy! Krótka piłka: - Nie ma mowy, zostajesz! Hulaj dusza, piekła nie ma! Cały barak pusty. Pamiętam Piotrusia. Został zgwałcony na stole w kuchni. Przy więźniach. Niestety widziałem to na własne oczy. Skuliłem się w kącie. Zamknąłem oczy. Zatkałem uszy. Nic nie pomogło. Jeden, drugi, trzeci... gwałcili go masowo, a potem wyrzucili na glebę. Piotruś nie wytrzymał tego. Podniósł się z ziemi i poszedł prosto na druty. Kilka wstrząsów. Mgła przed oczami i koniec.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Skrzypka[532] Byłem dobrze odżywiony, więc raz czy dwa razy w miesiącu chodziłem do Puffu. Właściwie chodziłem tam po chwilowe uspokojenie. „Ostatecznie domy publiczne powstały w dziesięciu obozach na terenie Trzeciej
Rzeszy i okupowanej Polski. Jeden z nich został otwarty w Auschwitz I w sierpniu 1943 roku, pracowało w nim 20 kobiet. W listopadzie tego samego roku stworzono kolejny, w obozie Auschwitz III – Monowitz, w którym pracowało 10 kobiet. W obozie macierzystym komando umieszczono w bloku numer 24. Pierwszym budynku po lewej stronie za bramą z napisem «Arbeit macht frei».” [533] Za to starsi koledzy potępiali takie zachowanie. Większość - na znak protestu przeciwko systemowi niemieckiemu - nie korzystała z burdelu. Mówili, że to nieetyczne i niehonorowe. „Żaden szanujący się Polak nigdy by się tym nie zhańbił. Uważaliśmy się za więźniów politycznych, którzy są przetrzymywani bezprawnie i cierpią za ojczyznę. Korzystanie z takiego przybytku zafundowanego nam przez wroga uwłaczałoby naszej godności. Traktowaliśmy to jako obrzydliwość.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Stósa[534] „Nieprawda. Chodzili wszyscy. I Polacy, i Niemcy. Człowiek, który od kilku lat siedzi za drutami, nie myśli w takich momentach o ojczyźnie. Zastanawia się natomiast, czy następnego dnia jeszcze będzie żył.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jerzego Bieleckiego[535] Zdarzało się, że fachowcy-więźniowie za dobrą pracę, na przykład za wykonanie jakiegoś szczególnego zadania, otrzymywali od swego Kommandoführera, czyli kierownika esesmana, bon o wartości 2-4 marek, z którym mogli pójść do burdelu i zapłacić sobie za tę przyjemność - wejście kosztowało 2 marki obozowe.
Dublosan Gummi Schutz – aluminiowy pojemnik na prezerwatywę. (fot. M. Tuza, GRH Festung Breslau) Chodzili też ci, którzy byli na tyle dobrze odżywieni, że mieli na to ochotę i zdrowie. No i o ile mieli pieniądze. Osłabiony muzułman tam nie szedł, bo i po co? No i oczywiście wyłączeni z tego byli Żydzi. Z domu publicznego mogli korzystać wszyscy Aryjczycy z wyjątkiem Rosjan. Można było płacić także normalnymi pieniędzmi - papierowymi, bo monet w ogóle nie dostawaliśmy. Nikogo nie obchodziło, skąd mamy pieniądze. Na ogół kombinowaliśmy od Żydów, ale czasem rodziny przysyłały nam trochę grosza. Więźniowie, i ja też, choć akurat ja korzystałem z burdelu, wiedzieliśmy, że dom
publiczny stał się kolejnym elementem mającego nas upokorzyć systemu motywacyjnego za posłuszność Niemcom. System ten nasilił się szczególnie po maju 1943 roku.[536] Niemcy nazywali to potocznie „Frauen, Fressen, Freiheit (kobiety, żarcie, wolność)” i przyznawali specjalne nagrody za szczególnie wysoką wydajność pracy: prawo do częstszej korespondencji, dodatki żywnościowe, możliwość nabycia papierosów albo nawet zwolnienia z obozu – ale tylko w przypadku więźniów niemieckich. „Ta «instytucja» stworzona przez Hössa była dziełem nie tylko cynicznym i wyrafinowanym, ale i przemyślanym. Miała być bowiem także propagandowym zaprzeczeniem opinii o głodzeniu, terrorze i mordowaniu więźniów.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[537]
„Jak doszło do założenia Puffu? Mieszkałem na bloku 24, gdy kiedyś przyszedł blokowy Oksy i powiedział, że przenosimy się na blok 3a bo tu będzie Puff. Nikt nie chciał temu wierzyć. W obozie Puff? To niemożliwe! A jednak wkrótce stało się to rzeczywistością. Do bloku 24 weszli murarze, malarze, by dokonać pewnych zmian. Duże sale zamieniono na kilkanaście mniejszych. W krótkim czasie zakończono wszelkie prace i gdy kiedyś wracaliśmy z pracy zauważyliśmy kobiety w oknach tegoż bloku.” ŹRÓDŁO: Relacja Józefa Paczyńskiego[538] Wizyty w Puffie miały ściśle określone zasady. W budynku 24, na dole stał wyznaczony więzień funkcyjny, któremu wręczało się specjalny bon. Dostawało się numerek i szło na piętro. Używanie kondomów było wliczone w cenę wizyty. Każda
dziewczyna miała tam swój pokój, który był urządzony jak w normalnym domu. Łóżko, jakiś stolik, firanki. „O wyznaczonej godzinie zbieramy się przed wejściem do bloku i czekamy. Każdy jest elegancki, czysty i pachnący. Wchodzimy na pierwsze piętro. Przed sanitariuszem odbywa się szwancparada. Każdy musi spuścić spodnie i poddać szczegółowym oględzinom swego członka. Wszystko musi się odbyć zgodnie z zasadami higieny i ochrony zdrowia. Po paradzie przechodzimy do poszczególnych pokoi...” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego [539]E*
Starałem się dostać do dziewczyny, która mi się podobała. Czekałem, aż mnie wpuści do pokoiku. Przebywałem tam regulaminowy czas, po czym był dzwonek, wszyscy musieli wyjść i wchodzili następni. Jeśli ktoś miał pieniądze, to mógł sobie wykupić od razu dwie sesje, czyli pół godziny tej przyjemności. Ale to się rzadko zdarzało. Nie słyszałem, by ktoś był tak strasznie rozrzutny. Po zakończeniu wizyty sanitariusz dezynfekował klientowi członka jakimś płynem i szło się z powrotem do swojego baraku. W Puffie pracowały nawet niebrzydkie dziewczęta. Nikt, kto nie spędził kilku lat za drutami, nie zrozumie, jakie wrażenie robił na nas ich widok. „(Leżąc w bloku szpitalnym) któregoś dnia obserwowałam młodą dziewczynę z ufryzowanymi włosami, oczy i rzęsy miała podmalowane henną, była w przepięknej koszulce koloru błękitnego z czarnymi koronkami, przez rękę miała przerzucony błękitny szlafroczek. Na nogach widać było jakieś pantofle na wysokich obcasach. (…) Nonszalanckim ruchem szła przez blok, przed nią szła blokowa, prowadziła ją do łóżka. Było to dla nas zjawisko.”
ŹRÓDŁO: Relacja Zofii Stępień-Bator[540] Dziewczyny pracujące w burdelu wyglądały w porównaniu ze zwykłymi więźniarkami jak rajskie ptaki. Miały normalne, kobiece włosy, ładnie się czesały i były zadbane. Kąpały się codziennie, dobrze ubierały. Nie miały normalnych więźniarskich ubiorów, tylko prawdziwe cywilne sukienki. Były dobrze odżywione. „Władze SS bardzo dbały o pensjonariuszki Puffu. Dostarczały im z kuchni dietetycznej Krankenbau biały chleb, a za zarobione przez nie pieniądze wodę mineralną, papierosy i pachnidła z kantyny dla więźniów.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Władysława Fejkla[541]
Znałem kobiety z Puffu, bo robiłem im zdjęcia do dokumentów. Przyszły kiedyś do mnie roześmiane, rozluźnione. Bardzo ładne. Żartowały i piszczały przed obiektywem. Wtedy było to osiem Polek i siedem Niemek. Rozmawiałem z nimi. Były zadowolone, bo dano im nadzieję. Niemcy obiecali, że po sześciu miesiącach wyjdą na wolność. Kobiety rekrutowano spośród więźniarek. Część z kobiet do tego zmuszono, część, przeważnie zawodowe prostytutki, zgłosiła się dobrowolnie. Wiele z kobiet, gdyby nie zdecydowało się na to zajęcie, skazanych byłoby na natychmiastową zagładę. Obietnice Niemców były jednak bez pokrycia. Po prostu odroczona śmierć. Wypuszczono nieliczne.[542] „Znanym był w obozie wypadek, gdy 17-letnia dziewczyna zgłosiła komendantowi obozu żeńskiego Hesslerowi gotowość do pracy w domu publicznym. Na pytanie Hesslera, w którym w tym wypadku obudził się człowiek, odpowiedziała, że ma 17 lat, że z mężczyznami dotąd nigdy nie współżyła, że jednak chce ratować życie, a ponieważ
nie widzi innego wyjścia zgłasza się dobrowolnie do domu publicznego w nadziei, iż będzie tam miała lepsze warunki i przetrwa w obozie. Dziewczynę tę skierował podobno Hessler na jakieś inne lepsze komando robocze.” ŹRÓDŁO: Zeznania Alfreda Woycickiego[543]
„Kiedyś ogłoszono, że poszukują chętnych do lekkiej pracy, ona się zgłosiła (...), nie wiedząc, co to jest. Przyjął ją lekarz esesman. (...) Kiedy ją zbadał, powiedział: czy ty wiesz, gdzie pójdziesz? Ona mówiła: nie, nie wiem, mówili, że do lekkiej pracy, gdzie będzie dużo chleba. Więc on jej mówił: słuchaj, ta praca będzie polegała na tym, że będziesz miała do czynienia z mężczyznami, a poza tym jest taka rzecz, że będziesz miała przeprowadzony zabieg, który pozbawi cię możliwości macierzyństwa. Zastanów się, bo istnieje szansa przeżycia obozu, jesteś młoda, zapragniesz być matką – a wtedy to będzie już zupełnie niemożliwe. Ona mówiła – a co tam matką, matką. Ja chcę chleba.” ŹRÓDŁO: Relacja Zofii Stępień-Bator[544] Mi najbardziej podobała się Polka - Krysia z Ostrołęki. Ładna dziewczyna – postawna, wysoka blondynka. I jeszcze Baśka z Warszawy. Z Niemek – Helga i Sonia. SS nawet w domach publicznych było wierne ustawom norymberskim.
Wizjer w bloku, w którym obecnie znajdują się biura PMA-B, natomiast wcześniej znajdował się Puff (fot. M. Obstarczyk) „Strażnicy podglądali przez judasza, czy wszystko odbywa się zgodnie z przepisami. Więźniowie mogli bowiem zaspokajać swoje potrzeby tylko w pozycji klasycznej. Wszelkie odstępstwa od tej zasady traktowane były przez SS – zgodnie ze zdrowym narodowosocjalistycznym światopoglądem – jako seksualne wynaturzenie. Musieli również przed stosunkiem zdjąć buty.”[545] Niemcy mogli spać z Niemkami, Polacy z Polkami lub innymi Słowiankami. Ale tak było tylko w teorii, bo w praktyce więźniowie chętnie wymieniali się przyznanymi im numerkami. Szczególnie chętni na takie wymiany byli Niemcy. Polki były chyba ładniejsze. Jak miałem ochotę na konkretną dziewczynę, choćby Niemkę, to się zamieniałem, ale oczywiście musiałem mieć numer do odpowiedniej Polki. Takiej, która by się spodobała Niemcowi, bo tam przecież były różne dziewczyny. Ale miałem także przypadki, że trafił mi się zły numer, nie mogłem z nikim go zamienić i kończyło się na niczym – zmarnowana zapłata. Było tam kilka brzydszych, czasem odstręczających kobiet, między innymi trzy Polki. Zgłosiły się, to je wzięto. I były także dwie wstrętne Niemki, do których chodzili Niemcy z przymusu, kiedy nie mogli dostać innego numerka. Ale Niemcy specjalnie wybredni nie byli, im wystarczało właściwie jakiekolwiek kobiece ciało. Chodzenie do burdelu sprawiało mi przyjemność. Zawsze byłem rzetelnie obsłużony. Otrzymywałem pełną satysfakcję i po zachowaniu dziewczyny widziałem, że ona też. Kobiety, które tam były, miały też upatrzonych mężczyzn, na których czekały. Jak na przykład na Nase – czyli Tadzia Myszkowskiego - jednego z gorących zwolenników burdelu oświęcimskiego.
Tadziu Myszkowski tworzył obrazy, karykatury i innego rodzaju prace graficzne dla esesmanów. Trafił do obozu właśnie za karykaturę. Narysował niemiecką kobietę z rozkraczonymi nogami, z której łona wyskakują żołnierze w hełmach. Powiesił to w ustępie w restauracji wuja w Zakopanem. Ktoś doniósł i obu aresztowano. Szef lubił Tadzia, więc często dawał mu bony. Kiedyś, w połowie 1944 roku, przyszedł do mojego szefa ówczesny Lagerführer porucznik Schwarz i mówi, że chcą, by Tadziu wykonał karykatury oficerów SS. Właśnie urządzali komuś wieczór kawalerski i postanowili takimi karykaturami udekorować salę. „Pamiętam, że Kol. Myszkowski otrzymał polecenie wykonania dekoracyjnych obrazów na papierze «Bristol», o tematyce groteskowej SS. Widziałem te obrazy – jeden z nich, to «Grabner patrzy przez lornetkę na kąpiące się niewiasty». Zdaje mi się, że w kasynie SS[546] było przyjęcie, a może zabawa i te obrazy służyły jako dekoracja.” ŹRÓDŁO: Relacja Franciszka Targosza[547] Wiem, że gdy szef zawołał Myszkowskiego i go o to poprosił ten łamaną niemczyzną odpowiedział, że nie ma natchnienia. Lagerführer spytał, kiedy będzie miał to natchnienie. Wenn ihr mich im Bordell zuschliessen hättest[548] - powiedział Tadziu spokojnie. I rzeczywiście, zamknięto go w burdelu na trzy dni ze sztalugami, kartonami i kredkami. Po trzech dniach ku zadowoleniu esesmanów karykatury były gotowe. Tadziu krótko i zwięźle opisał swój pobyt: Chłopcy, alem się obdupczył!
/PRAWDZIWA MIŁOŚĆ/ To ciekawe, ale w koszmarze bloku 24 rodziły się też prawdziwe uczucia. Widziałem kilka razy jak moi koledzy się zakochiwali. I to na zabój... „Jeden z moich kolegów, Polak, pracował w obozowej straży ogniowej. Wszystkie pieniądze wydawał na wizyty u jednej z dziewcząt, Irki. Zakochał się. Po wojnie podobno wzięli ślub i razem wyjechali do Kanady czy Australii.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Jerzego Bieleckiego[549] Ci naprawdę zakochani w dziewczynach z Puffu chodzili do nich po apelu, po zakończeniu pracy. Krążyli pod budynkiem, wspinali się po murze albo po drabinie. Czasem one same wciągały ich na piętro na sznurach. Zanosili do dziewczyn wódkę, robili libację i uczucie kwitło. Czasem zdarzały się wpadki. Pamiętam muzyka - Zygmunta Wojszczyka[550] - który podkochiwał się w jednej z dziewczyn. Ona była tak ordynarna, że aż pasowała do tego zawodu. Pewnego razu wciągała go po murze i w połowie drogi spytała: Zygmunt, a wódkę masz? A on dla żartu powiedział, że nie. Wtedy ona go puściła. Spadł z połowy piętra, stłukł butelkę, którą miał w kieszeni i się paskudnie tym szkłem pokaleczył. Musieli wziąć chłopaka do szpitala i szyć. Pamiętam też miłosną historię pewnego aktora. Przed wojną widziałem go w filmie o siedemnastowiecznym wojowniku. Pracował niedaleko kobiecych komand. W obozie robiłem mu zdjęcie. Potem złapano go in flagranti z Żydówką. Słyszałem od lekarza dr. Rudolfa Diema, który pracował na sali operacyjnej w bloku 28, że za karę wykastrowano go na żywca w okrutny sposób. Ale w obozie były też przypadki słynnych miłości. Najgłośniejszy był związek Edka Galińskiego[551] i Żydówki – Mali Zimetbaum[552].
Edward Galiński (nr 531), ur. 5.10.1923 w Więckowicach Znałem Edka osobiście. Był bardzo wesołym człowiekiem i to widać na jego obozowym zdjęciu . Edek mówił, że będą próbować ucieczki. I rzeczywiście – on się przebrał za esesmana, zabrał Malę i wyprowadził z obozu, ale niestety w Jeleśni koło Żywca zatrzymała ich niemiecka straż graniczna. Zostali odstawieni do obozu.
Ucieczka Mali, Waldemar Nowakowski, (APMA-B-I-2-694) Para uciekła z obozu 24 czerwca 1944 roku. Edek w mundurze SS-Rottenfuhrera wyprowadził Malę ubraną w kombinezon roboczy. Pokazał wartownikowi sfałszowaną przepustkę oraz wyjaśnił, że wraz z więźniem niosącym porcelanową umywalkę na głowie (a nie klozet jak pokazuje szkic) udają się do oświęcimskiego mieszkania pewnego Niemca. Po wylegitymowaniu się wraz z nierozpoznaną Malą oddalili się spokojnym krokiem. 7 lipca natknęli się na patrol niemiecki, który zatrzymał ich i sprowadził z powrotem do Auschwitz. „Mala Zimetbaum była wyjątkową osobą. W obozie dla kobiet zajmowała dobre, wpływowe stanowisko, nigdy jednak nie nadużywała swojej władzy. Zawsze pomagała, miała silną osobowość. W obozie mówiło się, że jej ucieczka z Polakiem Edkiem Galińskim nie była taką zwykłą ucieczką. Mówiło się, że zabrali ze sobą spisy, żeby poinformować świat o Auschwitz.” ŹRÓDŁO: Zeznanie Raya Kagan[553]
Mala Zimetbaum (nr 19880) ur. 26.01.1918 w Brzesku. W obozie zatrudniona jako tłumaczka i goniec. (fot. wykonana przed deportacją do obozu) Już po wojnie dowiedziałem się, że przez 70 dni razem z Edkiem przesiedział w celi Bolesław Staroń[554], który o tym opowiadał. „Aresztowano ją [Malę], kiedy wracała ze sklepu do znajdującego się w pobliżu Edka. Przyrzekli sobie, że nigdy się nie rozstaną i wzajemnie nie opuszczą. Edek nie
uciekał i wykonał polecenie żandarma niemieckiego: «Mützen ab!», zdejmując czapkę i pokazując ogoloną głowę, czym zdradził, że jest więźniem, który zbiegł z obozu.” ŹRÓDŁO: Relacja Bolesława Staronia[555] Przesłuchiwano ich i... czekali na wyrok. „Zastanawiało mnie jednak zachowanie Edka, który zawsze po wieczornym apelu, odbywającym się podobnie jak apel poranny w celi, stawał przy skośnym otworze okiennym i pięknie śpiewał włoską piosenkę «Serenata in Messico». […] Do dzisiaj potrafię zanucić i zagrać jej melodię, nie pamiętając już słów, które Edek śpiewał podczas prawie że wszystkich więziennych nocy w Bloku Śmierci. W ciszy nocnej jego śpiew lub czasami tylko gwizd mocnym echem wracał do bunkra. Nie domyślałem się wtedy, że w ten sposób daje o sobie Mali znak życia, a także kolegom współwięźniom, których tak wielu miał w obozie.” ŹRÓDŁO: Relacja Bolesława Staronia[556] Wreszcie przyszedł wyrok – skazujący. Edka powieszono, a Mala sama sobie żyły podcięła. Ktoś jej podrzucił żyletkę, więc nie było już kogo wieszać. To była głośna historia. „Kierowniczka obozu Mandel chciała z jej egzekucji zrobić wielki spektakl i rozkazała generalny apel. [...] Esesman Ritter chciał jej zabrać tę żyletkę, ona jednak uderzyła go w twarz okrwawioną ręką. Zawołała: «Umrę jak bohaterka, a ty zdechniesz jak pies!». Potem żywą zawieziono na taczce do krematorium.” ŹRÓDŁO: Zeznanie Raya Kagan[557] „Zanim skończono odczytywanie wyroku, Galiński włożył głowę w pętlę i odbił się od stołka. Natychmiast podbiegł do niego Lagercapo «Jup» i uwolnił z pętli, podstawiając pod nogi stołek. I znów zaczęto odczytywać wyrok. Jeszcze nie przebrzmiały ostatnie słowa wyroku, gdy Galiński zaczął wznosić okrzyk: «Jeszcze Pol...» - i zawisł na szubienicy. Nagle z grupy więźniów instalatorów, stojących oddzielnie, padł rozkaz wydany w języku polskim: «Czapki zdjąć». W milczeniutysiące rąk więźniarskich wykonało jednocześnie tak bardzo znany ruch - było to ostatnie pożegnanie i hołd oddany straconemu.” ŹRÓDŁO: Relacja Wiesława Kielara[558]
Portret Mali został narysowany przez więźniarkę Zofię Stępień-Bator. Mala pełniła wpływową funkcję gońca (Läuferin), była znana i lubiana przez współwięźniarki. Wdzięczna Mala wynagrodziła Zofię obfitym posiłkiem i załatwiła jej przeniesienie do komanda Streikerei (Hafciarek), wykonującego lekką pracę pod dachem. Podobizna Mali została przekazana przez Edwarda Galińskiego jego przyjacielowi Wiesławowi Kielarowi, który przechował ją i wraz z puklem włosów Edka i Mali, otrzymanymi od Edka, przekazał po wojnie do Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Cyla Cybulska-Stawiska (nr 29558), ur. 29.12.1920 w Łomży. Przyjechała do KL Auschwitz 21.01.1943. (fot. wykonana po 1945r.)
Jerzy Bielecki (nr 243), ur. 28.03.1921 w Słaboszowie, student. 21.07.1944r. (fot. wykonana po ucieczce, w październiku 1944) „Inna spektakularna ucieczka pary zakochanych nastąpiła 21 lipca 1944 roku. Dokonali jej Polak Jerzy Bielecki[559], więzień pierwszego transportu nr 243 i polska Żydówka Cyla Cybulska[560]. Jerzy spotkał Cylę w workowni i pomimo wielkiego niebezpieczeństwa udawało im się tam spotykać. Zakochali się w sobie. Bielecki podejrzewając, że Żydzi zostaną wymordowani podczas likwidacji obozu, postanowił ratować Cylę. Wykorzystując swoje doświadczenie i znajomość realiów obozowych, zorganizował dla siebie mundur esesmana i 21 lipca 1944 roku wyprowadził Cylę poza obóz na «przesłuchanie». Ucieczka się powiodła. Zbiegowie dotarli do rodziny Bieleckiego na Kielecczyźnie. Wkrótce jednak musieli się rozstać ze względów bezpieczeństwa. Bielecki ukrywał się i podjął współpracę z oddziałem AK, w którym służyli jego bracia. Cyla nie mogąc doczekać się powrotu Jurka - w kwietniu 1946 r. - wyszła za mąż i wyjechała do Szwecji. Utrzymywała kontakt z Czernikami, krewnymi Jurka, u których się ukrywała, przysłała nawet zdjęcie ze szpitala, w którym się leczyła. Krewni Jurka powiedzieli mu, że zachorowała i zmarła. On nie uwierzył, ale jesienią 1946 r. ożenił się, choć nadal jej szukał. W 1949 r. Cyla wyjechała do USA, owdowiała w 1975 roku, do tego czasu mąż zabraniał jej wspominać i szukać Jurka. Wreszcie w 1983 r. w środku nocy dzwonek telefonu wyrwał go ze snu. „Juracku, to ja. To Twoja Cylutka” - usłyszał Bielecki. Do 1989r. była w kraju 11 razy, była rozczarowana Polską. Wyjechała wtedy nagle i zerwała kontakt na 10 lat, mimo że Jurek bywał w USA i szukał kontaktu. Zwrot nastąpił w 1999 roku, przy okazji kręcenia dokumentu o nich. Spotkanie nastąpiło w USA. Utrzymywali kontakt do końca. Cyla zmarła w 2002 roku w Nowym Jorku, a Jurek 20 października 2011 roku w Nowym Targu.
Anna Stefańska (nr 6866), ur. 4.01.1920 w Jaśle. Uciekła podczas ewakuacji obozu. Ja też miałem w obozie sympatię. Często grupy więźniarek przyprowadzała blokowa pisarka z kobiecego szpitala, od dr. Mengele, niejaka Anna Stefańska. Czyli Baśka – bo jak już wspominałem - nie lubiła swojego imienia. Była ładną dziewczyną. Zadurzyłem się w niej. Szczególnie silnie przeżywałem to w 1943 roku. Byliśmy razem szczęśliwi, gdy mogliśmy się czasem spotkać i porozmawiać. Mówiła bardzo dobrze po niemiecku. Wysyłaliśmy sobie różnego rodzaju grypsy. Później ona zaczęła pracować bliżej męskiego obozu, więc mogłem się z nią spotykać. Jakieś uczucie się wtedy narodziło. Podziwiałem ją, podobała mi się bardzo i czułem do niej głęboką sympatię, ale bez podtekstów seksualnych. Pamiętam, jak kiedyś zdobyłem goździki dla mojej Basi i podarowałem jej elegancko. A w 1944 roku na Barbary udało mi się wykombinować dla niej doniczkę ładnych azalii i przesłałem je jej przez Jureczka. To była zupełnie wyjątkowa sytuacja w obozie – poza sławnymi bratkami z pocztówek, które wykonywałem później dla Waltera i Hofmanna - ogólnie widok ten był bardzo rzadki. Może czasem ogrodnicy też przynosili kwiaty do obozu, ale rzadko kto to widział. Poza tym kwiatów w obozie nie było. Spędzaliśmy wspólne, krótkie chwile z Basią tylko wtedy, gdy przychodziła do mnie w służbowych sprawach. Czas wolny przewidziany był po apelu – ale wtedy spotykałem się z kolegami. Poza tym ja nawet wtedy – pomimo późnej pory - bardzo często pracowałem, bo dopiero w wolnym czasie, esesmani i inni klienci mieli czas, by do mnie przyjść.
Najczęściej rozmawialiśmy z Basią o naszych rodzinach, co piszą, co u nich słychać. Esesman czy esesmanka patrzyli pobłażliwie na naszą prywatną rozmowę, więc mogliśmy wymienić kilka zdań. Naturalnie nie rozmawialiśmy przy Niemcach o polityce, tylko – jak się czujemy, jakie mamy plany na przyszłość... Gdy czasami zdarzało się, że esesmani na chwilę wychodzili, udawało nam się ostrożnie wymienić kilka zdań o tym, jak wygląda wojna, jakie są prognozy na jej zakończenie. W 1943 roku otrzymałem ponowną propozycję wyjścia z obozu za podpisanie Volkslisty. Wezwał mnie wtedy szef obozu, Lagerführer Aumeier[561],
i urzędowo zapytał mnie najpierw o rodzinę, a potem o to, co bym zrobił, gdybym został zwolniony z obozu. Wiedziałem, że prawidłowa odpowiedź brzmi „Ich werde zum Deutsche Militär gehen.” [562], ale nie odpowiedziałem tak. Powiedziałem zgodnie z prawdą, że chciałbym pracować w swoim zawodzie, bo to dobry zawód. W ten sposób podpisałem na siebie przedłużenie wyroku – czyli obóz. Ale w żadnej chwili –
ani wcześniej, ani nawet potem, gdy było dużo gorzej, nie czułem się tak bardzo Polakiem jak wtedy. Zostałem w obozie i dalej kochałem się w Basi. Wiedziałem, że ona odwzajemnia moje uczucia. Mówiła mi o tym. Mówiła, że mnie lubi, że ceni sobie rozmowę ze mną. Pisywała grypsy, a w nich wyrażała swoją sympatię. Nie mówię tu o miłości, tylko o sympatii, szczerej przyjaźni. Oboje wiedzieliśmy, że mamy znikome szanse na wyjście z obozu. Trudno nam było myśleć o jakiejkolwiek konkretnej przyszłości, ale wyobrażaliśmy sobie, że jeśli przeżyjemy obóz, ona zostanie nauczycielką, a ja otworzę zakład fotograficzny. O wspólnej przyszłości jeszcze nie myśleliśmy. Po wojnie Basia wyszła za mąż, a ja odwiedziłem ją jak koleżankę.
/WESELE W AUSCHWITZ/[563] Szczególnie, bo miło, wspominam wydarzenie zupełnie nietypowe - rodzinne zdjęcie mojego bliskiego przyjaciela Rudolfa Friemla, studenta, trochę starszego ode mnie. Miał czerwony trójkąt, był więźniem politycznym, austriackim komunistą. W czasie wojny domowej w Hiszpanii w latach 1936-39 walczył jako członek międzynarodowych oddziałów komunistycznych. Opowiadał mi, że ma dziewczynę Hiszpankę, córkę jakiegoś profesora, która urodziła mu dziecko, chłopczyka. Po zakończeniu wojny w Hiszpanii uciekli razem do Francji, a tam zostali internowani. W 1940 roku, kiedy Niemcy zajęli Francję, od razu go aresztowano. Ta dziewczyna pojechała nawet za nim, zaczęła pracę i zamieszkała przy jego rodzinie. Niestety w lutym 1942 roku Rudolfa wywieziono do Oświęcimia. Pozycja Friemla była w obozie uprzywilejowana. Oznacza to, że miał dużo lepiej, niż normalni więźniowie. Poza tym jako mechanik – specjalista silników Diesla – dostał się do Fahrbereitschaft, czyli służby transportowej, a tam był ceniony nawet przez Niemców.
Rudolf Friemel (nr 25173) (fot. wykonane przez Wilhelma Brasse podczas wesela Friemla 18.03.1944r.) „W KL Auschwitz istniała także grupa więźniów uprzywilejowanych, tzw. «Bevorzugte – Häftlinge»[564]. [...]
«Bezorzugte – Häftling» miał prawo noszenia dłuższych włosów, mógł mieć zegarek, nie musiał nosić obok numeru /na bluzie/ trójkąta. [...]. Niektórzy z nich mogli w niedzielę wychodzić na spacery poza obóz /pod nadzorem SS-mana/ w ubraniach cywilnych. Takich wypadków było mało, ale zdarzały się.” ŹRÓDŁO: Relacja Erwina Olszówki[565] „Mechanicy samochodowi mieli lepsze wyżywienie, prawdopodobnie zdobywali coś w kuchni SS i Friemel wyglądał na dobrze odżywionego, podobnie jak Vesely, wesoły chłopak, wykonujący prace biurowe, ktoś w rodzaju adiutanta Friemela. Uchodzili za nierozłącznych i wydaje mi się, że Friemel czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za tego młodzika, który może przypominał mu jego własną młodość. Friemel był wesoły, tryskał humorem, był silnym mężczyzną, przeświadczonym, że istnieje szansa na przeżycie tego piekła. Zdeklarowany marksista, o niewzruszonych zasadach moralnych, wstąpił do partii nie z wyrachowania, lecz świadomie zerwał z polityką socjalistów i opowiedział się za partią komunistyczną. Kiedy to nastąpiło, tego nie wiem. Przypuszczalnie w 1941 roku, po agresji Niemiec na Związek Radziecki.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie [w:] Wesele w Auschwitz [566] Zaprzyjaźniłem się z Friemlem i byliśmy blisko, bo mieszkaliśmy w tym czasie na tym samym bloku. Opowiadał dużo i o dziewczynie Hiszpance, i o małym synku. „Moja przyjaciółka pracowała w cenzurze i znajdowała czasem sposobność, żeby przeczytać jego listy do Hiszpanki. Potrafiła powtórzyć z pamięci całe fragmenty. [...] Tyle trosk, marzeń, pieszczotliwych imion. Moja dzielna, biedna żono! Moja kochana Hiszpanko! Moja kochana, kochana Margo! Słodka mała pieszczoszko! Jakże piękne będzie nasze życie. Nie zniechęcaj się, bądź cierpliwa, jestem dumny z Ciebie i Eduardito, on jest podobny do mnie, ale ma Twoje oczy, a w spojrzeniu – ich słoneczną ojczyznę [...] Wiem, pisał Rudi, że pragniesz wyrwać się z tej niedoli, i smutno mi na myśl, że chcesz z naszym synkiem wyjechać daleko ode mnie – ale nie mogę nic więcej zrobić, jak tylko powiedzieć Ci: bądź dzielna i walcz razem ze mną o naszą wspólną przyszłość. To najtrudniejszy odcinek drogi, ale zarazem ostatni przed osiągnięciem naszego celu.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia [w:] Wesele w Auschwitz [567] Rudi mówił mi, że rodzina z Wiednia nie ustaje w dążeniach do tego, by poślubił dziewczynę, nawet tutaj w Auschwitz. Napisali również w tej sprawie do szefa SS,
Heinricha Himmlera. Rudolf też bardzo chciał ją poślubić. I tak oto w ostatnią sobotę marca 1944 roku[568] odbyło się szczególne, jak na warunki obozowe, wydarzenie. Jego Hiszpanka przyjechała do Oświęcimia, gdzie skierowano ją na początku do kancelarii. „Któregoś dnia rozeszła się wieść: przyjdzie teraz do nas jakaś Hiszpanka, osoba cywilna, żeby poślubić Rudiego Friemela. Zaraz potem wprowadził ją jeden z esesmanów. Wyglądała tak, jak człowiek wyobraża sobie typową Hiszpankę: pociągła twarz, czarne włosy, czarne oczy. Była w ciemnym kostiumie i białej bluzce, na głowie miała biały kapelusik z kwiatkami. Ktoś poprosił, żeby usiadła, ale ona dalej stała. Była speszona i zdenerwowana i nie odezwała się ani słowem.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia [w:] Wesele w Auschwitz [569]
Margarita Ferrer. Fot. wykonana przez Wilhelma Brasse podczas wesela Friemla. Margarita miała oczy jak węgiel i była naprawdę piękna. Patrzyliśmy na Rudiego z zazdrością, ale i sympatią, bo był on bardzo lubiany przez Polaków. Koledzy wiedzieli, że chłopak będzie miał uroczystość ślubną, więc zorganizowali orkiestrę. Orkiestra ustawiła się obok w łaźni i muzycy zagrali pieśń „Niech żyje miłość”. Chwilę później wszyscy stali pod prysznicami i jakiś drań zrobił figla i odkręcił wodę, więc się szybko rozbiegli. Zrobił to dla żartu. I naprawdę było śmiesznie, przynajmniej przez chwilę.
Kartka z życzeniami wykonana na okoliczność zawarcia związku małżeńskiego w KL Auschwitz. Potem Rudolfowi Friemlowi i Margaricie Ferrer udzielono ślubu w komendanturze SS, bo tam, jak się okazało, znajdował się urząd stanu cywilnego, choć normalnie służył do innych celów - rejestracji przepływu więźniów i sporządzania aktów zgonu. „Urząd stanu cywilnego miał 3 referaty: urodzeń, ślubów i zgonów. [...] Referat ślubów załatwiał wszelkie formalności związane ze zmianą stanu cywilnego esesmanów jak również więźniów. Najbardziej rozbudowany był referat zgonów.”[570] „Kiedy wychodziliśmy z tego biura, kapela znowu zagrała marsza, i wydawało mi się, że więźniowie patrzą na nas teraz przyjaźniej jakby wrogowie ich wrogów odnieśli zwycięstwo. Potem poszliśmy do jadalni, gdzie było nakryte tylko dla nas, a
więźniowie, którzy podawali do stołu, mówili mi szeptem, jak bardzo się cieszą z tego wyjątkowego wesela.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Margarity Ferrer Rey [w:] Wesele w Auschwitz [571] Po ślubie zezwolono młodej parze na wykonanie zdjęcia wraz z dzieckiem. Ja to zdjęcie robiłem i bardzo się cieszyłem, bo to był mój prawdziwy przyjaciel. Poza tym przyprowadzono dziecko, nie wystraszone, trzymające mamę za rękę. Odczuwałem nieprawdopodobną przyjemność patrząc na tę wolną, małą istotę.
Rudolf Friemel z żoną i synkiem - Edim (fot. wykonana przez Wilhelma Brasse podczas ślubu Friemla, 18.03.1944) „Był to jeden jedyny wypadek, aby więzień zamknięty w obozie żenił się. W dzień ślubu wydano mu jego cywilne ubranie i pod strażą odprowadzono przyszłych małżonków do Urzędu Stanu Cywilnego w Oświęcimiu. Po ślubie przyprowadzono młodą parę do obozu i umieszczono ich na I piętrze bloku 24-go, gdzie mieściły się pokoje domu rozpusty. Dzień przedtem usunięto bogdanki z ich apartamentów.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Dziopka [572] „Po posiłku obejrzeliśmy przydzielone nam na noc pokoje, jeden dla teścia i szwagra, drugi dla nas trojga. Kiedy wchodziliśmy po schodach na górę, Rudi
powiedział: Nie denerwuj się, że zakwaterowano nas akurat tutaj, na co dzień w tym domu są ulokowane prostytutki. Na pierwszym piętrze w długim korytarzu czekali na nas liczni więźniowie polityczni. Składali nam gratulacje, żartowali, dostaliśmy też od nich rysunki wykonane specjalnie z tej okazji.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Margarity Ferrer Rey [w:] Wesele w Auschwitz [573] „Młoda para pozostała tam do następnego dnia. Małżonkę, opuszczającą swojego męża, żegnali więźniowie owacyjnie z muzyką.” ŹRÓDŁO: Relacja Jana Dziopka [574] To był niespotykany przypadek w obozie. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzały, choć w tym czasie, czyli w roku 1944, reżim obozowy nieco złagodniał. „Mimo licznych transportów do gazu i selekcji wśród chorych, a nawet zdrowych, ogólnie rzecz biorąc, poprawiły się znacznie stosunki w obozie. Różnie to komentowano. Oświęcimiacy przypisywali to nowemu komendantowi Liebehenschlowi, następcy Hössa. [...] Jeszcze inni utrzymywali, mając wiadomości ze «źródeł poinformowanych», że zmianę kursu spowodowały doniesienia radia londyńskiego, które rzekomo wie o wszystkim co się tu dzieje.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Wiesława Kielara[575] O tym, że teraz będzie lżej, przekonaliśmy się w chwili, gdy decyzją obecnego Lagerführera Liebehenschela zniesiono karę śmierci za próbę ucieczki. Za takie przewinienie na ogół dostawało się od tej pory 25 batów po tyłku lub szło się do kompanii karnej ewentualnie otrzymywało przeniesienie do obozu karnego. Lżejsze traktowanie było jednak iluzją. Dowiedzieliśmy się o tym wkrótce - dwa miesiące po ślubie Friemel próbował ucieczki wraz z innymi więźniami, ale ich złapano i wsadzono do bunkra. W dniu 27 października 1944 r. nastąpiła próba ucieczki pięciu więźniów z kierownictwa obozowego ruchu oporu. Uciekinierzy korzystając z pomocy przekupionego esesmana, mieli zostać wywiezieni z obozu na ciężarówce wiozącej odzież do pralni w Bielsku. Na skutek zdrady esesmana SS-Rottenführera Johanna Rotha ucieczka nie powiodła się. Zbigniew Raynoch (nr 60746) i Czesław Duzel (nr 3702) zażyli truciznę w momencie aresztowania. Natomiast Bernard Świerczyna wraz z Piotrem Piątym (nr 130380) i Austriakiem Ernstem Burgerem (nr 23850) zostali poddani śledztwu, podobnie jak dwaj inni austriaccy współorganizatorzy ucieczki: Ludwig Vesely (nr 38169) i Rudolf Friemel.
Byliśmy w szoku, gdy się okazało, że ten chłopak został skazany na śmierć. 30 grudnia 1944 roku postawiono go wraz z innymi pod szubienicą ustawioną na placu apelowym[576]. „Bladzi jak ściana, ale z wysoko uniesionymi głowami ci nieszczęśnicy szli na oświetlony reflektorami plac apelowy. Przez całą drogę wykrzykiwali polityczne hasła. Cały czas ich bito, ale oni nie przestawali wołać. [...] Ernst Burger zawołał: Precz z faszyzmem! Niech żyje wolna, niepodległa Austria! A Rudi Friemel podniósł związane ręce nad głowę i krzyknął: «Precz z brunatną zarazą! Niech żyje...».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia [w:] Wesele w Auschwitz [577] Rudi zdążył jeszcze krzyknąć: - Hoch Österreich, es lebe Freiheit – Niech żyje Austria, Niech żyje wolność. „[...] byli w starych spodniach i wytartych koszulach. Z wyjątkiem Rudiego. Heinz Dürmayer, oboźny, polecił zanieść do bunkra koszulę, w której Rudi brał ślub. Nie wiem, czy to była jego ostatnia wola. Wiem tylko, że powieszono go w ślubnej koszuli z wyhaftowanymi różami. Jego żona Hiszpanka, nigdy się o tym nie dowiedziała” ŹRÓDŁO: Wspomnienia [w:] Wesele w Auschwitz [578] Była to ostania egzekucja przez powieszenie wykonana w obozie męskim w Oświęcimiu. Wolność była wtedy już bardzo blisko. 27 stycznia 1945 r., oddziały Armii Czerwonej wyzwoliły KL Auschwitz.
/FOTOGRAFIE POCZTÓWKOWE/ Pod koniec wojny mieliśmy już dwa zakłady fotograficzne w Oświęcimiu. To otworzyło nowe możliwości. Przed budynkiem, w którym pracowałem, był kawałek trawnika. Nasz kolega Gienuś Dembek wykombinował od ogrodników nasiona bratków oraz jakieś sadzonki i je tam posadził. Jak kwiatki rozkwitły, zerwałem je, bo lubiłem popatrzeć na coś ładnego, a w obozie w zasadzie niczego ładnego do oglądania nie było. Pomyślałem sobie, że je sfotografuję, tak bez żadnej konkretnej potrzeby. Włożyłem kwiatki do jakiegoś szklanego pojemnika, przypominającego bardziej menzurkę medyczną niż wazon, i zrobiłem zdjęcie pocztówkowe. Następnego dnia ktoś dał odbitkę Walterowi, a on wziął ją do domu, żeby żona zobaczyła. Być może jeszcze ktoś inny to zdjęcie oglądał, w każdym razie niedługo potem Walter przyszedł i powiedział, żeby zrobić sto sztuk takich pocztówek. Zabrał je i gdzieś sprzedał, może w kantynie. Potem chciał jeszcze więcej - zamówił tysiąc sztuk. Powiedział, że moje kwiatki tak bardzo się wszystkim spodobały. Widocznie esesmani wykupywali je i wysyłali do domu w Bawarii lub Saksonii jako kartki okolicznościowe. Podobnie robili z pocztówkami robionymi przez grafików i malarzy. „Zapotrzebowanie było duże na te kartki i koledzy artyści robili je czasem mechanicznie i «pod zamówienie» nie angażując swego talentu. Były to jednak czasem bardzo udane i ładne grafiki małej formy.” ŹRÓDŁO: Relacja Franciszka Targosza[579] Sam Walter bardzo docenił bratki i wprost nam to powiedział. Zaczęliśmy tysiącami kopiować to zdjęcie. Najwyraźniej miał z tego też korzyść finansową.
Bratki – inscenizacja do filmu „Portrecista” w reż. Irka Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski) Nawet spróbowałem kiedyś bratki pokolorować, używając do tego farbek kredkowych. Niestety to nie było trwałe. Doskonale znałem technikę kolorowania zdjęć i wiedziałem, że emulsja przyjmuje najlepiej farby anilinowe, bo się z nią łączy i razem są niezmywalne. Poprosiłem szefa, który skombinował takie farby i zrobiliśmy kilka kolorowych sztuk. Tym dyrygował już Tadziu Myszkowski. Pocztówki w wersji kolorowej spodobały się Walterowi jeszcze bardziej i zamówił następne dwa tysiące sztuk. Gdzieś w Katowicach kombinował materiały fotograficzne. Schodziło ich bardzo dużo. Nieco inne pocztówki robiłem też dla Hofmanna – zastępcy Waltera, z zawodu nauczyciela, który uczył kiedyś w miejscowości Witkendorf. „Hofmann przed wstąpieniem do SS był nauczycielem wiejskiej szkółki i w związku z tym umysł miał ścisły i nastawiony na szczegółowe i dokładne rozwiązywanie
otaczających nas problemów, za to w sposób przystępny i praktyczny.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Janusza Karwackiego[580] E*
„[...] Jako były nauczyciel był trochę więcej wykształcony, chociaż nie posiadał głębszej inteligencji i wiedzy. Nieraz musiał w rozmowach z więźniem uciekać się do wykrętnych odpowiedzi, a nawet uchylać się od dyskusji. Swoją służbę w SS traktował jako ochronę przed służbą frontową oraz jako bardziej popłatną niż w innych formacjach. Korzystał też bezceremonialnie z upominków, pomocy, względnie prywatnych prac więźniów. Nie sprzeciwiał się, gdy mu oferowano sute paczki żywności, bądź pochodzące z przesyłek od naszych rodzin, bądź z magazynów obozowych. Część z nich wysyłał do domu do Niemiec, czego nie taił, każąc nam pakować dla niego paczki pocztowe. Ponieważ w naszym komandzie był snycerz, rzeźbiarz i malarz- Tadeusz Franciszek Myszkowski /zwany Nase/, dawał mu do wykonania różne rzeźby z drzewa, oraz polecał wykonywać powiększenia /techniką olejną/ rozmaitych obrazów, przeważnie z kolorowych pocztówek. Przedmioty te następnie również wysyłał, względnie osobiście wywoził do Niemiec. Służbę w komandzie traktował sumiennie, ale był mniej [niż Walter] szkodliwy i niebezpieczny od innych funkcjonariuszy Politische Abteilung.” ŹRÓDŁO: Relacja Alfreda Woycickiego[581]
Jakiś czas po udanym eksperymencie z bratkami Hofmann kazał mi wziąć aparat pocztówkowy na normalną kliszę i statyw. Zaprowadził mnie w okolicę mostu z widokiem na całe miasto Oświęcim i chciał, żebym zrobił ładny widoczek miasta. Już na moście pokazał mi, że ma przy sobie pistolet, żebym czasem nie próbował ucieczki. Tam rosły nadrzeczne łoziny, więc jakiś ryzykant może by i między nie czmychnął.
Widok na centrum Oświęcimia (fot. nieznany, 1939r.) Zrobiłem zdjęcie mostu i zamku w Oświęcimiu i z tego pocztówkę. Tadziu
Myszkowski przygotował napis po niemiecku: „Blick auf die Brücke und die Burg in Auschwitz”[582]. Ten widoczek także reprodukowaliśmy masowo, w tysiącach egzemplarzy. Potem wiceszef Hofmann pojechał do Porąbki koło Żywca. Zrobił zdjęcie, przywiózł je i produkowaliśmy pocztówki z widokiem na jezioro w Porąbce. Pocztówki z widoczkami były ładne, ale nic nie przebiło moich bratków. Tych pocztówek robiliśmy najwięcej, były to masowe ilości.
/URATOWANIE ZDJĘĆ/ Już w połowie grudnia 1944 roku nasz szef Walter kazał nam zapakować do skrzyń całą masę zdjęć i negatywów. Były to głównie zdjęcia robione na terenie Brzezinki: wyładowywanie żydowskich transportów i marsz do krematorium. Pakowanie fotografii i materiałów odbywało się jeszcze wtedy powoli i w wielkim spokoju. Podczas wkładania zdjęć do wielkich walizek widziałem też zdjęcia pochodzące z likwidacji jeńców sowieckich. Fotografie, które niszczono, pokazywały zupełnie niewiarygodne sceny. Wśród palonych pośpiesznie materiałów były także materiały filmowe nakręcone przez obu szefów kamerą szesnastomilimetrową Agfa. Nasze atelier nie było w stanie wywoływać tych materiałów, ale szef wywoził je do RSHA w Berlinie, a później otrzymywałem w zamian kopie. Klisze filmowe widziałem na specjalnym kinowym aparacie projekcyjnym, który był w Erkennungsdienst. Na jednym z filmów widać było kilka tysięcy radzieckich jeńców na dziedzińcu bloku 11, ubranych, a potem nagich, prawdopodobnie przed egzekucją. Inny film zawierał sceny mordowania tysięcy radzieckich jeńców toporami, łopatami i kijami. Widziałem też zdjęcia robione podczas budowy Brzezinki. To nie my robiliśmy te zdjęcia. Powołano do tego specjalną komórkę i słyszałem, że kiedyś nawet zrobiono w lagrze pokaz tych zdjęć. „[...] zachowała się dokumentacja fotograficzna z budowy Auschwitz II-Birkenau. Wydział przeszedł pod bezpośredni nadzór Karla Bischoffa, szefa Zentralbauleitung (Centralnego Biura Konstrukcyjnego), a kierował nim SS-Sturmmann (kapral) Uscha Dietrich Kamann. Pomysł odrębnej pracowni fotograficznej poddał Kamannowi polski więzień polityczny Ludwik Lawin, którego zadaniem było sporządzanie albumów fotograficznych w celu rejestrowania postępów prac budowlanych. Kamann, który chciał uniknąć wysłania na front, podsunął pomysł doskonały i uzyskał zgodę na jego realizację [...] Większość zdjęć Biura Konstrukcyjnego została zrobiona w 1943 roku, kiedy prace budowlane w Birkenau toczyły się w najlepsze. Wszystkie etapy pracy były fotografowane, w tym osuszanie terenu, budowa baraków, komór gazowych i krematoriów.”[583] „Centralne kierownictwo budowy obozu koncentracyjnego Oświęcim było tak dumne ze swych osiągnięć, że wywiesiło publicznie w westybulu swego gmachu głównego zestaw zdjęć z krematoriów. W ogóle nie zwracano na to uwagi, że
wchodzący i wychodzący tam cywile chyba mniej będą się zastanawiali- oglądając wielkie zdjęcia piętnastu czyściutko obok siebie ułożonych pieców nad technicznymi umiejętnościami kierownictwa budowy, ile nad sensem tych wątpliwych urządzeń Trzeciej Rzeszy.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[584]
Rekonstrukcja do filmu „Portrecista” I. Dobrowolskiego. Nadpalone zdjęcie Ignaca Jakubowskiego (nr 25749) ur. 2.02.1877 w Pułtusku, robotnik. Zginął 22.03.1942 w Auschwitz. Pewnego dnia - 19 albo 20 stycznia 1945 roku wieczorem - wpadł Walter, Hofmanna już nie było, i powiedział, by palić wszystkie zdjęcia. Niemcy nie spodziewali się, że wyzwolenie nastąpi tak szybko. Kazali nam jak najszybciej niszczyć zdjęcia. Zależało im na tym, by nie pozostawić dowodów zbrodni. „W czasie ewakuacji więźniów Polaków z Oświęcimia zmienił się skład personalny naszego kommanda. Z dotychczasowych pracowników zostałem tylko ja i Brasse. Wiedzieliśmy, że i nas – choćby w ostatniej chwili – ewakuują. Swoje zdjęcie obozowe z negatywem i szereg drobnych zdjęć przygotowałem sobie – by je ukryć i zabrać ze sobą, co przy chaosie ewakuacyjnym było możliwe. Oprócz mnie i Brasse znalazło się wówczas w Erkennungsdienst bodajże 7 więźniów Żydów, z czego 3 było pochodzenia węgierskiego, 3 czeskiego oraz 1 Niemiec, który twierdził, że z zawodu jest adwokatem. W takim składzie pracowaliśmy.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka [585]E*
KL Auschwitz. Porozrzucane dokumenty oraz inne przedmioty znalezione po wyzwoleniu obozu w jednym z nieustalonych pomieszczeń obozowych. (fot. S. Łuczko 1945r.) Walter kazał nam wyciągać z szaf negatywy i odbitki i wrzucać je do pieca. Zależało mu przede wszystkim na zniszczeniu zdjęć policyjnych więźniów. Zaczęliśmy wrzucać, ale ogień od razu zgasł, bo filmy były zrobione z niepalnego materiału. Co ciekawe Walter nie wiedział, że to właśnie jego rodacy wymyślili ten trudno palący się materiał, co bardzo ułatwiło nam zadanie. Szef stał nad nami z jakieś pół godziny, a potem odebrał telefon i wyszedł. W pokoju były także kartoteki zmarłych i rozstrzelanych, które potrafiliśmy rozszyfrować. Uważałem się za świadomego więźnia politycznego, więc zależało mi, by te rzeczy ocalić. Tak samo mój kolega Jureczek. Najpierw umyślnie ciasno załadowaliśmy klisze tak, by jeszcze trudniej się paliły. Gdy tylko Walter zamknął drzwi, natychmiast przestaliśmy palić i nawet zalaliśmy wodą to, co było w piecu. „Do pieca kaflowego w pracowni wsadziliśmy wpierw zamoczony papier fotograficzny i fotografie, a następnie masę zdjęć oraz negatywów. Wtłoczone do pieca
duże ilości materiałów zatkały odpływ dymu. Kiedy zapaliliśmy w piecu, byliśmy przekonani, że spłonie tylko część zdjęć i klisz tuż przy drzwiczkach piecowych, a potem z braku powietrza w piecu – ogień wygaśnie.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka [586]E* Gdy tylko umilkły kroki Waltera wyciągnęliśmy z pieca nieco nadpalone materiały i staraliśmy się je jakoś zabezpieczyć, by nikt ich nie zniszczył, nie rozkradł. Wiedzieliśmy, że jeśli Walter wróci, to nas zastrzeli. Niemcy w takich przypadkach się nie zastanawiali. Skombinowaliśmy dwie czy trzy porządne deski i zabiliśmy nimi drzwi. Nikt już nie mógł wejść do tego pomieszczenia.
Jedno z pomieszczeń obozowych sfotografowanych po wyzwoleniu. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego. „Rozmyślnie zresztą pewną ilość zdjęć i negatywów pod pozorem pośpiechu rozrzuciłem po pokojach pracowni. Wiedziałem, że przy pośpiesznej ewakuacji nikt nie będzie miał czasu wszystkiego zebrać i coś się ocali. [...]
Jak się po wojnie dowiedziałem nasze przewidywania dokładnie się sprawdziły i przynajmniej duży procent zdjęć i negatywów dostał się w odpowiednie ręce. Nie wiem dokładnie, co i w jakiej ilości ocalało – na pewno jednak negatywy trójpozowych zdjęć więźniarskich, znajdujące się w Archiwum Państwowego Muzeum w Oświęcimiu są tego pochodzenia.” ŹRÓDŁO: Relacja Bronisława Jureczka [587]E* „Od 1947 roku przechowywane są w zbiorach archiwalnych Państwowego Muzeum w Oświęcimiu zdjęcia przedstawiające więźniów byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. [...] Zbiór ten zawiera 38 916 zdjęć, w tym 31 969 mężczyzn i 6947 kobiet, wykonanych przeważnie w 3 pozycjach.”[588] „Czterdzieści tysięcy fotografii identyfikacyjnych, ocalonych dzięki pomysłowości Brasse i Jureczka, było jedynymi fotografiami odnalezionymi w momencie wyzwolenia obozu. W ciągu następnych dwudziestu lat wypływały stopniowo na powierzchnię inne fotografie zrobione w obozie. Dwudziestego piątego września 1946 roku Ludwik Lawin wrócił do Auschwitz, by odzyskać pięćdziesiąt trzy fotografie wydziału Bauleitung, które zakopał potajemnie na terenie obozu w zakorkowanej butelce zimą 1944 roku. Fotografie nadal były tam, gdzie je zakopał – czternaście kroków od trzeciego baraku Bauleitung – i dobrze się zachowały. [...] Pod koniec lat 40. trzydzieści osiem fotografii przedstawiających eksperymenty, które doktor Kaschub przeprowadzał na kończynach więźniów, zostało wykorzystanych jako dowód w procesach zbrodniarzy z Auschwitz w Krakowie. [...] W 1958 roku pracownik biurowy muzeum zwrócił do archiwum walizkę zawierającą około 2500 fotografii rodzinnych, prawdopodobnie przywiezionych do obozu przez deportowanych. [589] Nie odnotowano, kim była ta osoba.”[590] Przykłady fotografii wykonanych w Erkennungsdienst - KL Auschwitz:
Władysław Fejkiel (nr 5647) ur. 1.01.1911 r. w Krościenku Wyżnem, lekarz, profesor Akademii Medycznej w Krakowie. Pracował w szpitalu dla więżniów. W 1945 r. ewakuowany do KL Mauthausen, gdzie został wyzwolony.
Maria (Bronisława) Nistenberger (nr 24167) ur. 19.09.1905 w Stanisławowie, urzędniczka. Zginęła 5.01.1943 w KL Auschwitz
Alina Jasińska (nr 24188) ur. 14.06.1920r. w Warszawie, ogrodniczka. Przeniesiona do KL Bergen-Belsen, wyzwolona
Stanisława Kozerawska (nr 24190) ur. 11.11.1909 r. w Opocznie. Zginęła 22.04.1943 w w KL Auschwitz
Irena Przesmycka (nr 24471) ur. 17.04.1925. Ewakuowana do KL Ravensbrück, przeżyła
Olga Stańczyk (nr 24476) ur. 2.09.1916r. w Orszy. Przeniesiona w 1944 r. do KL Flossenbürg, wyzwolona.
Maria Śledź (nr 22208) ur. 26.10.1919 r. w Łukowie. Zmarła 20.11.1942 r.w KL Auschwitz Wiedziałem, że Niemcy będą chcieli mnie zniszczyć, bo jestem „Geheimnisträger[591]„. Pracowałem w komandzie służby rozpoznawczej wydziału politycznego. Znałem tajemnice obozu, a takich więźniów Niemcy likwidowali. Ten, kto widział za dużo, był niebezpieczny dla SS. Podam przykład dwóch kapo, strasznych oprawców. Jeden nazywał się Krankemann, a drugi Siegruth. O Krankemannie mówiłem w opowieści o walcu i księżach. A drugi Siegruth też był postacią znaną w obozie z sadyzmu. Miał tylko jedną rękę, bo drugą stracił w czasie I wojny światowej.
Ernst Krankenmann (nr 3210) ur. 19.12.1895
Johann Siegruth (nr 26) ur. 24.03.1903 I Krankemann, i Siegruth - byli uprzywilejowanymi więźniami. Tak jak Friemel – ci dwaj, w asyście esesmana, chodzili też do kina w Oświęcimiu, to znaczy poza teren obozu, do miasta. Ale to był obóz – fortuna mogła się odwrócić w mgnieniu oka, szczególnie dla tych, którzy wiedzieli za dużo. I tak było w przypadku Siegrutha i Krankemanna - jednego dnia mieli przywileje, a drugiego ich koledzy zarządzili, że mają wyjechać razem z kalekami, których rzekomo wywożono na leczenie pod Drezno. Dowiedzieliśmy się potem, że obaj zostali zamordowani w pociągu. Już wtedy – a był to pierwszy rok działania obozu pomyślałem, że jeśli przeżyję, to będzie cud. Wiedziałem, że to, co robię w obozie, nie jest bezpieczne. Teraz, pod koniec, gdy wyzwolenie było coraz bliżej, złe przeczucia nachodziły mnie coraz częściej, albo wspomnienia, jak choćby o Siegruthcie i Krankemannie. „[...] Dowiedzieliśmy się, że kapo Krankemann został powieszony w wagonie przez Lagerällteste -Brodniewicza Brunona z pomocą dobranych kapów Niemców, a Oberkapo Siegruth udał się pod ochronę postów SS. Jednak w Dreźnie został zagazowany razem z chorymi. Samosąd dokonany na Krankemannie odbył się za wiedzą Komendanta -Hössa i Lagerführera - Fritzscha, i Grabnera szefa Politsche Abteilung, rzekomo za rozsiewanie przedwcześnie wiadomości, w sposób zresztą cyniczny i zastraszający więźniów o celu i przeznaczeniu transportu chorych.” ŹRÓDŁO: Relacja Adama Stapfa[592] Pod koniec wojny przykładów na to, że SS pozbywało się niewygodnych ludzi, było coraz więcej. Z niektórymi się uczciwie rozliczano, jak z Palitzschem.
„Kariera Palitzscha zakończyła się w Matzkau. Dokonane przezeń masowe mordy, oczywiście – tylko dla dobra Wielkich Niemiec i wynikające z najgłębiej odczutego światopoglądowego i rasistowskiego przekonania – nie przeszkadzały mu w nawiązywaniu intymnych stosunków z wrogami państwa, m.in. z żydowskimi, o ile wrogowie ci byli rodzaju żeńskiego, młodzi i ładni. Nie pomogły późniejsze pogróżki, że wykończy je, o ile by «sypały». Jego los był przypieczętowany. Stosunek z pewną Żydówką co prawda na jego szczęście nie wyszedł na jaw.[593] Natomiast jego stosunek miłosny z łotewską więźniarką Verą Lukans oraz bardzo rozpowszechniony w Oświęcimiu zwyczaj odkładania sobie części odebranych nowo przybyłym więźniom przedmiotów wartościowych dla zabezpieczenia starości, skończyły się dlań wielokrotną karą pozbawienia wolności.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Pery Broada[594] Jeden z pracowników krematorium Mietek Morawa - mój kolega z Krakowa próbował wyrwać się ze swojego Sonnderkommanda.
Chciał wyjechać z transportem, ale go złapano. Szef wywiadu politycznego powiedział mu: Morawa wir brauchen dich und du kanst nicht mit dem Transport fahren. [595] Mietek nie pojechał, ale za 2 miesiące - w połowie grudnia 1944 roku - wywieziono go do obozu w Mauthausen. Tam Morawę rozstrzelano razem z całą załogą. Dowiedzieliśmy się o tym od esesmanów. „To, że wszyscy członkowie Sonderkommando zostali zgładzeni, było dla esesmanów tak oczywiste, że Rapportführer Kaduk zerwał się nagle i obruszył się, gdy
w areszcie we Frankfurcie zapoznano go z zeznaniem jednego z Ocalonych z tego komanda: «To wykluczone, żeby świadek przeżył Auschwitz jako członek Sonderkommando. Z całą pewnością wiem, że co pewien czas członkowie Sonderkommando byli usuwani bez reszty».” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Hermanna Langbeina[596] „Nas – ludzi z Sonderkommando umieścili w oddzielnym baraku. Chcieli nas zabić, żeby zupełnie nic nie zostało. Powiedziałem do kolegów: «Coś tu się nie zgadza, dlaczego nas zamykają?». Trzymali nas w baraku bez możliwości kontaktu z kimkolwiek, słyszeliśmy na zewnątrz jakieś hałasy. Widzieliśmy, jak wszyscy więźniowie wychodzą z baraków i ruszają w marsz ewakuacyjny. Uciekliśmy z baraku i wmieszaliśmy się w tłum więźniów. Wyruszyliśmy ze wszystkimi w trasę, bo myśleliśmy, że w ten sposób uda nam się przeżyć. Kiedy dotarliśmy do Mauthausen, szukało nas dwóch wartowników z krematorium II i wszędzie pytali: «Kto pracował w Sonderkommando?». Podczas tego długiego marszu ewakuacyjnego, prawie bez jedzenia, schudliśmy trochę i dlatego nie można nas już było odróżnić od reszty więźniów. (...) Szukali i szukali, ale nie znaleźli. Deptali nam po piętach aż do Mauthausen! Proszę sobie wyobrazić – szukali nas do ostatniej chwili, żeby nas zabić.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Szaula Chasana[597] Udzielał mi się strach mojego szefa Waltera, który w prywatnych rozmowach powtarzał mi: Brasse, ich sehe deine Zukunft schwarz... [598]
/EWAKUACJA/
KL Auschwitz I, Porozrzucane dokumenty w jednym z nieustalonych pomieszczeń obozowych (fot. S.Łuczko 1945) O zbliżającym się froncie wiedzieliśmy już nawet z niemieckich gazet. Czytywaliśmy na przykład „Kattowitzer Zeitung”[599]. Pożyczaliśmy ją od Niemca z Katowic, który miał prawo otrzymywać prasę. Zresztą esesmani sami mówili, że jak Ruscy będą się zbliżać, to większość ucieknie, a reszta więźniów zostanie wywieziona do obozów w głąb Europy. Około 10-12 stycznia dowiedzieliśmy się, że ruszyła radziecka ofensywa. W wielkim pośpiechu zaczęto ewakuować obóz. Pierwsze duże transporty ruszyły 17 stycznia 1945 roku.[600] Szły prawie codziennie. Wyprowadzano ludzi w kierunku zachodnim. „Podzielono nas wtedy na grupy marszowe /Marschkolonnen/, z których każda liczyła około 2000 więźniów. Nie wiem, ile było takich grup. Każda z nich opuszczała obóz w ściśle określonych odstępach czasu. W tym okresie od strony Krakowa grzmot dział armii Czerwonej zwiastował szybkie zbliżanie się chwili oswobodzenia, którego nie pozwolono nam doczekać się w obozie.”
ŹRÓDŁO: Relacja Waltera Fajnzylberga[601] Esesmani poganiali więźniów do opuszczenia obozu. Jureczek zniknął gdzieś kilka godzin wcześniej. Gdzieś wyszedł, złapano go i wcielono do transportu. Ja miałem jeszcze nadzieję, że się gdzieś zadekuję i nigdzie nie pojadę. Potem jednak ani ja, ani nikt inny, nie chcieliśmy zostać, bo dowiedzieliśmy się, że podczas ewakuacji obozu koncentracyjnego w Majdanku Niemcy zastrzelili wszystkich, którzy tam zostali, czyli ok. 15-16 tys. Żydów i Polaków. „Cały proces likwidacji obozów koncentracyjnych i innych ośrodków odosobnienia był ciągiem zbrodni dokonywanych na więźniach. Były to między innymi masakry dokonane w Małym Trostincu na Białorusi (około 6500 ofiar), w Klooga w Estonii w 1944 roku (około 2200 ofiar), w Radogoszczy[602] (około 2000 ofiar), Słońsku pod Kostrzyniem (800 ofiar), Isenschnibbe pod Gardelegen (ponad 1000 ofiar) oraz w Kauferingu (jednym z zespołów podobozów KL Dachau) w 1945 roku – co najmniej kilkaset ofiar. Zgodnie z obowiązującą na opuszczanych przez wojska niemieckie zasadą «Spalonej ziemi» i nakazem «Żaden żywy więzień nie powinien wpaść w ręce wroga» («Kein HäFtling darg lebendig in die Hände des Feindes fallen») SS unicestwiała więźniów, których nie była w stanie ewakuować, bądź w ich ewakuacji nie widziała żadnych korzyści dla siebie i Trzeciej Rzeszy. [603] Poszedłem w transport 21 stycznia 1945 roku. To była niedziela. Dostaliśmy na drogę po bochenku chleba i kostce margaryny. Byliśmy trochę przestraszeni. Setki zwłok leżały bezładnie porzucone po całym obozie. Niemcy nie nadążali zacierać śladów. Zobaczyłem, że z obozu wychodzi też Józef Cyrankiewicz[604] i dr Fejkiel. Dr Kłodziński został. Podobno powiedział, że nie zostawi chorych. Przeżył. Jak się okazało, po opuszczeniu obozu przez kolumny więźniów, Niemcy w popłochu zdjęli posterunki z wież wartowniczych i nie było żadnej straży. Mój kolega z Żywca Janusz Baut[605] - zaryzykował i też został, a potem po prostu sobie wyszedł z obozu. My nie mieliśmy tyle odwagi. „W obozach oświęcimskich pozostawiono bez zaopatrzenia w żywność i bez opieki lekarskiej ponad 8000 chorych i całkowicie wyczerpanych więźniów i więźniarek, w tym kilkaset dzieci. W wyniku podjętej przez główne siły Armii Radzieckiej – na osiem dni przed zaplanowanym terminem – operacji wiślańsko-odrzańskiej Oświęcim znalazł się w zasięgu działalności 1 Frontu Ukraińskiego.
W pamiętnym dla więźniów dniu 27 stycznia 1945 roku żołnierze 60 Armii 1 Frontu Ukraińskiego wkroczyli do Oświęcimia, wyzwalając w obozie macierzystym około 1200 więźniów, w Brzezince około 4000 więźniarek i 1800 więźniów, w Monowicach około 650 więźniów.”[606] Tak jak wszystkich – ustawiono nas w kolumny i ruszyliśmy. Miałem cywilne ubranie, porządny garnitur i sporo pieniędzy, które mi skombinowali znajomi Żydzi. Dostałem od nich paczkę dolarów, ponad 10 tys. w różnych banknotach. Miałem nadzieję, że jak ucieknę, to uda mi się je wymienić na złotówki, kupić jakąś profesjonalną kamerę i ewentualnie otworzyć swój zakład. Dolar przed wojną kosztował 4,50 złotego, czyli byłem w posiadaniu jakichś 45 tys., a na otwarcie zakładu wystarczyłoby 5-6 tys. złotych. U kolegów, mających dostęp do żydowskich rzeczy, postarałem się o plecak. Włożyłem do niego dobrej marki aparat fotograficzny, który przed wojną kosztował około 1,2 tys. złotych, a dodatki do niego, czyli teleobiektyw, obiektyw szerokokątny - jakieś 1,5 tys. złotych. Zabrałem także kamerę filmową Agfa Mofik 16 mm, będącą na wyposażeniu komanda. Korzystał z niej wyłącznie Walter, ja nie mogłem. Poza tym nie za bardzo się znałem na tym sprzęcie. Fachowcem od kamer filmowych był Bródka. Wiedziałem jednak, że to wartościowa rzecz, kosztowała jakieś 1800 może 2000 złotych, więc wziąłem ją ze sobą. Zabrałem także swoje zdjęcie obozowe i zdjęcie wujka. Byłem przygotowany do ucieczki. Chciałem uciec po drodze. Prowadzono nas pieszo z Oświęcimia do Pszczyny. Liczyłem na to, że w Pszczynie uda mi się niezauważenie odłączyć. Bałem się jednak, bo kręciło się tam wielu ewakuowanych bauerów, czyli gospodarzy niemieckich. Podnosili krzyk, gdy tylko któryś z więźniów próbował się zbliżyć do ich wozów. Przenocowaliśmy pod gołym niebem w pobliskim Jastrzębiu, na terenie wielkiego gospodarstwa niemieckiego. Spaliśmy w szczerym polu na mrozie - na stojąco, na leżąco. Nie wiedziałem, dokąd nas prowadzą, ale wciąż miałem nadzieję, że gdzieś na trasie uda mi się zbiec do lasu. Nie było łatwo. Prowadzili nas esesmani ustawieni co jakieś 8-10 metrów, każdy z pistoletem gotowym do strzału, a odległość do lasu była zbyt duża. „Pochód zamykało kilku esesmanów. Ani na chwilę nie chowali pistoletów do kabury. Kto przystawał, siadał zmęczony, ten na naszych oczach dostawał kulę w głowę. Śnieg z jednej i drugiej strony drogi był czerwony od krwi. Jedynym pożywieniem był roztopiony śnieg.”
ŹRÓDŁO: Wspomnienia Józefa Paczyńskiego[607] Doszliśmy do Wodzisławia, jakieś 80 km[608] od Oświęcimia, a tam nas załadowano na węglarki, do zupełnie otwartych wagonów. Była zima i padał śnieg, był kilkustopniowy mróz. Wieziono nas przez Morawską Ostrawę gdzieś na południe.
Jeden z transportów ewakuacyjnych sfotografowany w momencie wyjazdu ze stacji w Kolinie – Czechosłowacja. (fot. J. Kremer, 24.01.1945) Z Oświęcimia zabrałem ze sobą na szczęście tzw. koc kanadyjski, bardzo ciepły, wełniany koc. Owinąłem się nim i właściwie przebyłem całą trasę jakby w półśpiączce. „[...] Dopiero późną nocą transport ruszył naprzód, ale nie ujechał zbyt daleko; wkrótce zatrzymał się na jakiś czas, a następnie przez parę godzin kontynuował bieg w przeciwnym kierunku. Nazajutrz pociąg nie posunął się ani o kilometr. W nocy powtórzył eskapadę, jak poprzednio. W dzień znów sytuacja wyglądała podobnie.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Lecha Szawłowskiego[609] „W wagonach panował okropny tłok. Żaden z więźniów nie mógł się właściwie poruszyć, ani zmienić raz zajętej pozycji (…). Trudno mi jest obecnie dokładnie opisać to, co zaczęło się dziać w czasie jazdy. Pozbawieni osłony przed mrozem więźniowie
opadali z sił. Rozgrywały się dantejskie sceny. Każdy walczył o miejsce, które zajmował. Słabsi i wycieńczeni więźniowie konając, zsuwali się na dno wagonu. (…) Rozdzierające jęki umierających mieszały się z okrzykami, które wydawali niektórzy więźniowie popadający w obłęd. Gryząc, kopiąc i drapiąc najbliższych sąsiadów stawali się niebezpieczni.” ŹRÓDŁO: Relacje Józefa Tabaczyńskiego[610] „Zdawaliśmy sobie sprawę z tragizmu naszej sytuacji, wielu z nas nie miało już ani kęsa chleba, po wagonach zaś chodzili esesmani pytając: «Wieviel Tote?».[611] Zastanawialiśmy się nad tym, czy nie lepiej będzie wyskoczyć z wagonu i zginąć od kuli, niż umrzeć śmiercią głodową. Wreszcie nocą pociąg ruszył i rano, w siódmym dniu ewakuacji zatrzymał się na większej stacji na terenie Czechosłowacji (Bogumin). Tu mieszkańcy miasta wrzucili nam do wagonu kilka bochenków chleba, co wybitnie pokrzepiło nasze siły.” ŹRÓDŁO: Wspomnienia Lecha Szawłowskiego[612] Gdy ludzie z wiaduktów zrzucali nam chleb i papierosy, esesmani zaczęli do nich strzelać.
Były obóz Mauthausen (fot. mauthausen-memorial.at) Dojechaliśmy do Mauthausen. Musiałem pozbyć się swego niebezpiecznego bagażu, więc na moście kolejowym wyrzuciłem plecak ze sprzętem fotograficznym i filmowym do Dunaju. Przez wiele lat tego żałowałem, ale nie widziałem wtedy innego wyjścia. W Mauthausen znowu czekaliśmy kilka godzin na mrozie. Potem przed łaźnią staliśmy nadzy i czekaliśmy aż spiszą nasze personalia. Pytali o zawód. Nie powiedziałem, że jestem fotografem, tylko ślusarzem. Mój ojciec był mechanikiem, metalowcem, więc znałem się trochę na ślusarce. Niestety i tak nic mi to nie pomogło. Czułem, że wpadłem. Nie było ucieczki. Tydzień byliśmy na tzw. kwarantannie, po czym przeniesiono mnie do Melk. To był podobóz Mauthausen, tzw. Komando Wewnętrzne Melk, w przepięknej miejscowości położonej w środkowej Austrii, nad Dunajem. W Melk otrzymałem nowy numer – 116588 – ponieważ tam był inny system numeracji. Dostawało się numery po zmarłych więźniach.
Melk był dość dużym obozem, w którym produkowano łożyska kulkowe i części do czołgów. Budowaliśmy podziemną fabrykę. Zakład w Melk miał około dwudziestu pięciu kilometrów podziemnych korytarzy i olbrzymie hale o powierzchni 25 x 50 m. Drążyliśmy tunele w piaskowcu. Ja pracowałem przy młocie pneumatycznym. To była paskudna robota. Byłem zatrudniony też przy budowie baraków i ogrodzenia. Spędziłem tam dwa i pół miesiąca, od lutego do połowy kwietnia. Byłem bardzo wygłodzony, chudy jak szczapa. Warunki mieliśmy fatalne. Mieszkaliśmy w dawnych stajniach konnicy austriackiej. Było nas tak wielu, że z poddasza kapała woda. Po prostu skraplały się ludzkie oddechy.
Obóz w Melk (fot. en.mauthausen-memorial.at) W Melk trafiło mi się rzeczywiście fatalne komando, ale miałem bardzo dobrych kolegów, dzięki którym żyję. Kiedyś zatrułem się chlebem i koledzy prowadzili mnie do pracy. Z obozu trzeba było jechać osiem kilometrów pociągiem do góry, w której wierciliśmy tunele. Dojechaliśmy, a ja nie byłem w stanie iść, tym bardziej pracować. Koledzy postanowili mnie gdzieś położyć i przykryć. O dziwo esesman, który był szefem komanda, zgodził się, bym się schował w baraku. To był marzec, na dworze zimno i deszcz. Sześciu kolegów zdjęło więzienne płaszcze. Obłożyli mnie nimi, a sami poszli do pracy w samych ubraniach. Ja się ogrzałem, po południu wstałem o własnych siłach i poszedłem im podziękować. Tacy byli solidarni. W Melk przebywałem do 16 kwietnia 1945 roku. Zmuzułmaniałem, byłem u wrót śmierci. Armia radziecka wkraczała w tym czasie do Wiednia[613]. Kilka dni później, 13 kwietnia 1945 roku widzieliśmy jak ucieka ludność cywilna - całymi rodzinami, z załadowanymi wózeczkami. Przypominało mi to wrzesień 1939 roku w Polsce. Pełna panika. Na drugi dzień poszliśmy do pracy, ale pracy już nie było. Zarządzono ogólny apel i powrót do obozu, a w obozie ewakuację. Cały obóz wymaszerował olbrzymią
kolumną. Po drodze mieliśmy nalot. To były samoloty radzieckie. Piloci pewnie wzięli nas za maszerującą armię. Prali niesamowicie. Byłem tak wyniszczony, że nie miałem siły biec. Podczas nalotu kilku więźniów zabili. Zostawiono ich tam, a reszta pomaszerowała na dworzec. Załadowano nas do różnych wagonów: towarowych i osobowych, a potem przewieziono nas do kolejnego podobozu Mauthausen w pięknej alpejskiej miejscowości Ebensee. Spotkaliśmy tam naszych wcześniej zabranych kolegów. To był przerażający widok: wynędzniałe do ostatniego stopnia, chodzące kościotrupy.
Więźniowie obozu koncentracyjnego w Ebensee, w Austrii. (fot. Lt. A.E. Samuelson, 1945, Archival Research International/Double Delta Industries Inc.) W Ebensee były najstraszniejsze warunki, w jakich się znalazłem odkąd pamiętam. Pomyślałem, że tutaj czeka mnie pewna śmierć. Normalnego jedzenia właściwie już nie było. Gotowano jedynie łupiny z ziemniaków i wodę. Więźniom dawano tego może z 10 dkg.
„Dzienna racja żywnościowa wynosiła tu jedną chochlę zupy gotowanej na ostrużynach ziemniaczanych, które kuchnia więźniów otrzymywała z kuchni ssmańskiej, i 1/10, a tuż przed wyzwoleniem obozu już tylko 1/12 część obozowego bochenka chleba, czyli 1/3 porcji oświęcimskiej.” ŹRÓDŁO: Wspomnienie Józefa Ciepłego[614] Zagonili mnie do pracy przy uprzątaniu węzłowej stacji kolejowej w sąsiednim miasteczku. Zostało ono zbombardowane przez Amerykanów, prawdopodobnie po to, by zablokować komunikację kolejową i uniemożliwić dalsze działanie armii niemieckiej. Ludność cywilna po tym nalocie była nieźle wystraszona. Gdy tylko słyszeli warkot silnika samochodowego, w popłochu zaczynali się chować. Niemcy chcieli uruchomić chociaż jeden tor. Stacja wyglądała okropnie. Szyny były pozwijane jak nici i splątane z wagonami. Ku naszej radości okazało się, że w wagonach jest jedzenie - ryż i makaron. W czasie bombardowania to wszystko zostało wymieszane z ziemią, ale i tak coś tam powybieraliśmy. Pilnowali nas esesmani i normalni żołnierze Wermachtu. Kiedy przywieziono zupę, jeden z tych żołnierzy podszedł do mnie i spytał, czy to jest całe nasze jedzenie. Powiedziałem, że tak i że w obozie dostajemy jeszcze tylko kawę albo herbatę z ziółek. Zajrzał do kotła, pomieszał chochlą... Był wstrząśnięty. Ale na tym się skończyła nasza rozmowa. Na stacji kolejowej pracowałem trzy dni i zrobiła mi się flegmona, zaczęła ze mnie ciec ropa. Tę chorobę wywołuje brak witamin i jedzenia. Widziałem takie przypadki w Oświęcimiu. Wtedy mnie ominęło, tym razem jednak czułem się już bardzo źle i zgłosiłem, że nie mogę pracować. Poszedłem do szpitala. Nie znałem tamtejszych lekarzy w ogóle. Jeden z nich, też więzień, obejrzał mnie i wysłał do ambulatorium. Usiadłem na stole zabiegowym, a lekarz, francuski Żyd, próbował mi naciąć ropiejące miejsce. Ledwo stał na nogach, tak był wykończony. Nie miał siły pracować, a w dodatku lancet był tępy. Zdenerwowałem się i pchnąłem tego człowieka. Wywrócił się, biedny. Mimo że tak go brutalnie potraktowałem, ponownie stanął koło mnie i w końcu udało mu się mnie naciąć. Ropa wyciekła, obandażował mnie i kazał zostać w szpitalu. Trafiłem na oddział, gdzie leżało pełno chorych. W szpitalu spędziłem tydzień. Właściwie mnie tam nie leczono, tylko owinięto papierowym bandażem i to wszystko. Leków żadnych nie było. Chorych, którzy byli w stanie chodzić, namawiano, by schronili się przed
amerykańskimi nalotami w sztolni. Ale słyszałem, że podobno ktoś ostrzegał cywilnych robotników, że sztolnia jest zaminowana. Zrobiło się zamieszanie. Wiedzieliśmy, że zbliżają się Amerykanie. Słychać było odgłosy artylerii. Część więźniów-Niemców została przebrana w mundury wojskowe i wcielona do Wermachtu. Jeszcze przed ich wejściem zaczęły się samosądy. Był tam jeden blokowy, który wysługiwał się Niemcom – Ukrainiec z Kijowa – wyjątkowo brutalny. Morderca wykonujący własnoręcznie wyroki. Widziałem jak okładał więźnia metalowym drągiem. W ostatni dzień więźniowie – głównie Rosjanie i inni Ukraińcy - wrzucili go do basenu przeciwpożarowego i nie pozwolili mu wyjść z niego. Potem go tam ukamienowano. Bito też różnych kapo. Słyszałem odgłosy bicia i wrzasków. Były też przypadki, że dźgano ich nożami. Nie byłem w stanie pójść i zobaczyć, jak się na nich mszczą, ledwo stałem na nogach.
Ebensee na krótko przed wyzwoleniem (fot. 1945) W niedzielę gdzieś koło drugiej po południu do obozu wkroczyli Amerykanie. 6 maja 1945 roku oswobodzili Ebensee. Gdy wchodzili, załogi SS już właściwie w obozie nie było. Rano zdjęto posterunki esesmanów i zastąpiono ich wermachtowcami, starszymi żołnierzami z poboru. Amerykanie ich rozbroili. Widziałem, jak jednemu odebrali karabin i pchnęli go, by sobie poszedł.
Z okna sali, w której leżałem, można było zobaczyć ułożone w stosy trupy przy krematorium. Ludzie masowo umierali z głodu i nie nadążano palić ich zwłok. Układano je warstwami, jedne na drugich, na wysokość pierwszego piętra. Nawet pomyślałem sobie, że ja także skończę na takim stosie. Byłem zbyt doświadczonym więźniem, by nie wiedzieć, czym grozi flegmona: gangrena postępuje, aż dojdzie do serca i wtedy koniec. Ale szczerze mówiąc, już właściwie się nie bałem, pogodziłem się z losem. Na szczęście Amerykanie zdążyli przyjść i wszystko się zmieniło. Kilka godzin po oswobodzeniu obozu Amerykanie przyprowadzili pod krematorium z dwudziestu niemieckich oficerów, między innymi dwóch generałów w pięknych mundurach z lampasami, choć już bez broni i bez pasów. Prowadzili ich przez cały obóz, by pokazać te stosy trupów. Wyszedłem nawet kilka kroków przed szpitalny barak, bo chciałem to zobaczyć. Tamci ponoć mówili, że o niczym nie wiedzieli.
Ebensee po wyzwoleniu (fot. 1945) Po południu zauważyłem, że więźniowie wynoszą chleb z piekarni obozowej. Pobiegłem tam półnagi: miałem na sobie tylko koszulinę, bo kalesonów nam nie dawali. Udało mi się ukraść kawałek chleba i schowałem go w łóżku. Potem Amerykanie przywieźli konserwy mięsne - taką wieprzowinę, jaką widziałem w Oświęcimiu. Z ciężarówki pomagali wyładowywać to Hiszpanie – komuniści, których Niemcy aresztowali i przysłali tu, do obozu. Odpędzano stamtąd więźniów, ale na moje nieszczęście udało mi się ukraść jedną puszkę. Poszedłem do lasku obok baraku szpitalnego, schowałem się w krzakach i otworzyłem ją jakimś gwoździem na tyle, by wyciągnąć trochę mięsa. Właściwie wiedziałem, że mi nie wolno jeść, ale głodny człowiek nie myśli logicznie, a ja byłem bardzo wycieńczony, ważyłem góra 40 kg. Widziałem w Oświęcimiu, jak niektórzy więźniowie dostawali z domu paczki ze smalcem i umierali po jego zjedzeniu. Jednak nie mogłem się oprzeć, zjadłem kilka łyżek, w tym tłuszcz, oczywiście, i zrobiło mi się niedobrze. Najpierw zwymiotowałem, a później zaczęła się moja udręka z niesłychanym wręcz rozwolnieniem. Do toalety biegałem co pół godziny, potem co kwadrans, co dziesięć minut, aż w końcu tam zamieszkałem. Całą noc spędziłem w ustępie. Zaczęły się walki o to miejsce, ale ja siedziałem na sedesie i nie dałem się spędzić. Następnego dnia byłem tak wycieńczony, że po prostu ktoś mnie zepchnął z sedesu i wywlókł na zewnątrz. Przekazano mnie do szpitala. Tam spotkałem kolegę z Oświęcimia - Janusza Müllera później Młynarskiego[615], który pracował w szpitalu obozowym jako pomocnik pielęgniarza. Faktycznie nazywał się Müller, pochodził z Poznania, a nazwisko zmienił na Młynarskiego na początku wojny, by jako działacz polskiego podziemia w kręgach Kościoła katolickiego, nie zwracać na siebie uwagi gestapo swoim po niemiecku brzmiącym nazwiskiem. Co ciekawe po wojnie wrócił do nazwiska Müller. Wziął mnie pod swoją opiekę. Najpierw porządnie zbeształ, gdzie ja miałem rozum, jedząc taką tłustą wieprzowinę. Przyniósł trochę węgla medycznego i tanalbinę. Trochę mi pomogło. Szpital przejęli już wtedy Amerykanie. Na drugi dzień przyszli amerykańscy lekarze i pielęgniarki wojskowe – dziewczęta w mundurach. Mnie zakwalifikowano jako chorego żołądkowego. Byłem kompletnie wycieńczony, w ogóle się nie ruszałem. Przeszedłem na ścisłą dietę. Amerykanie bardzo tego przestrzegali.
Młynarski wykombinował gdzieś suszone wiórki jabłek i tym mnie karmił. Przyniósł także jakieś biskwity. Poza tym dostawałem tylko suchary, gorzką herbatę i jakieś pigułki. Po kilku dniach poczułem się lepiej i mogłem normalnie jeść. Chorzy na ścisłej diecie byli bardzo niezadowoleni, bo ci zdrowsi dostawali gulasz, prawdziwy gulasz. Mieli wspaniale, a myśmy musieli pościć. „Ani byli więźniowie, ani nikt spośród tych, którzy ich oswobodzili, nie wiedzieli, że nadmiar pokarmu dla wynędzniałego, odwodnionego ustroju, który nie był zdolny go asymilować, może być tragiczny. Zjedzony pokarm opuszczał układ pokarmowy w ciągu kilku minut. Odwodnienie nasilało się, odbiałczenie postępowało. Oswobodzeni więźniowie zaczęli masowo umierać. Do najbardziej tragicznych wspomnień należą te, gdy rozmawiałem z więźniami, którzy cieszyli się, że wreszcie wrócą do swoich rodzin, a nie przypuszczali, iż często są to już ich ostatnie słowa. Wprawdzie byłem wtedy jeszcze studentem, ale byli ze mną lekarze doświadczeni, których taki stan zupełnie zaskoczył. Mimo ciężkich doświadczeń wojennych świat lekarski nie miał wypracowanych form postępowania w tego rodzaju wypadkach, gdyż z opisanym stanem spotkali się po raz pierwszy. Nie wiedzieli o tym również ci, którzy powodowani humanitaryzmem, dawali byłym więźniom żywność w nadmiarze. Dlatego każdy, kto przybył z pomocą nieszczęśliwym, mógł liczyć tylko na własne siły, pomysłowość, wiedzę.” [616] „Pacjentów przyzwyczajano do normalnego jedzenia, dawkując im posiłki niemal jak leki, np. zupę z przecieranych ziemniaków podawano trzy razy dziennie po łyżce, a po pewnym czasie po kilka łyżek. Przez szereg tygodni po wyzwoleniu pielęgniarki znajdowały jeszcze pod siennikami i materacami chleb, który niektórzy chorzy chowali na następny dzień, nie dowierzając, że wkrótce otrzymają nowe porcje.”[617] Spotkałem w Ebensee kilku kolegów oświęcimiaków. Na przykład Leona Haasa. Haas opowiedział mi, że kazano mu tutaj podrabiać funty. Nigdy potem się nie spotkaliśmy, dowiedziałem się, że zmarł w 1983 roku. Spotkałem tu też Chorwata, z którym dzieliłem się kradzioną margaryną. Czasami Amerykanie zabierali nas na przejażdżki po Alpach wojskowymi samochodami. Co kilkanaście kilometrów były punkty kontrolne i musieliśmy się tam zatrzymywać. Sprawdzano nie tyle dokumenty, co podróżnych. Przystanęliśmy w jednym z takich punktów. Zauważyłem tam grupkę młodych ludzi po cywilnemu. Jeden z nich trzymał tobołek na kiju. To był on – chorwacki esesman z Oświęcimia. Też mnie poznał.
Przestraszył się śmiertelnie. Nie miałem sumienia zameldować na niego Amerykanom. W obozie zachowywał się po ludzku. Mógł przecież najnormalniej w świecie zgłosić, że kradnę żywność i trafiłbym do kompanii karnej. Nie wydałem go Amerykanom. Niech to zrobią inni – tak sobie pomyślałem. Odchodząc, popatrzył na mnie z wdzięcznością. Jakiś czas później Amerykanie zorganizowali szpital. Podzielono go na odpowiednie oddziały: choroby wewnętrzne, choroby skórne, chirurgię miękką, chirurgię twardą. Przywieźli rentgen polowy i inne wspaniałe rzeczy. Przebadali mnie dokładnie, zrobili transfuzję krwi i dali kroplówkę ze środkiem wzmacniającym. Poczułem się lepiej i zacząłem chodzić. Gdy już byłem wystarczająco silny, zgłosiłem się do obsługi aparatu rentgenowskiego. Dostawało się tam mundur i cztery dolary dziennie. Nie podobała mi się ta praca, bo wymagała kontaktu z chorymi. Ciągle stykałem się z jakimiś ciężkimi przypadkami, na przykład z ludźmi, którym trzeba było łamać już zrośnięte kości. Po tygodniu ją rzuciłem. Zostałem przeniesiony na oddział ozdrowieńców do innego baraku na terenie byłego obozu. Teraz otrzymywaliśmy już pełnowartościowe jedzenie: na śniadanie każdy dostawał tyle chleba, ile chciał, prawdziwe masło, plastry kiełbasy albo szynki, a oprócz tego gęsty ryż na mleku. Muszę się przyznać, że w owym czasie potrafiłem zjeść kilkulitrowe wiaderko takiego ryżu. A na obiad była wspaniała zupa. Nabierałem sił z dnia na dzień. Prawie codziennie dostawaliśmy również paczki żywnościowe od żydowskiej organizacji „Joint”[618] z USA. W każdej była kostka margaryny, suchary, dżem w puszkach, plastry szynki konserwowej, rodzynki, czekolada i po dwie paczki papierosów Camel. Ja nie paliłem, więc oddawałem papierosy kolegom. Byliśmy wdzięczni Żydom, że nam takie rzeczy przysyłali. Zresztą podkreślali, że otrzymywać je mają wszyscy bez względu na narodowość. Nawet więźniowie-Niemcy dostawali paczki z „Jointu”. Nie było żadnych wyjątków. Musiały przychodzić olbrzymie ilości tego jedzenia, bo w obozie było wtedy ze trzystu chorych i każdy z nich dostawał codziennie paczkę. Prócz tego ozdrowieńcy i zdrowi więźniowie dostawali raz w tygodniu pięciokilogramową paczkę z „Unrry”[619]. Cóż to były za smaki w tych paczkach! Człowiek w ogóle nie pamiętał, że takie rzeczy można jeść. Czekolada była wtedy niesłychanym rarytasem. Owszem, w
Oświęcimiu czasem się skombinowało z transportów żydowskich jakąś puszkę sardynek w oleju czy jakiś ser holenderski. Nieraz kradłem rodzynki z magazynu. To był szczyt możliwości. A tutaj byliśmy wolni i jeszcze dostawaliśmy takie paczki! Zasiadaliśmy, Amerykanie przywozili chleb pszenny, do chleba braliśmy prawdziwe masło i wspaniały dżem, a na koniec łamaliśmy po kawałku czekolady. Czuliśmy się jak w raju.
Ocaleni więźniowie obozu koncentracyjnego w Ebensee piją w baraku szpitalnym cienką zupę przygotowaną przez armię USA (fot. J. Heslop, May 5th 1945, United States Holocaust Memorial Museum)
/KONIEC FOTOGRAFII/ Nie musiałem wracać do Polski. Amerykanie oferowali wszystkim, mającym choćby znajomych w USA, emigrację i transport. Mówiący po angielsku też z łatwością mogli tam wyjechać. - Zostań tu. Tam są już bolszewicy. Jak zechcesz, będziesz Niemcem, Anglikiem albo Amerykaninem - kusili. Słyszałem, że chętnych odwożono do Hamburga, a stamtąd statkiem do Stanów. Ja nie skorzystałem z ich propozycji. Gdy już prawie umierałem, myślałem tylko o domu, wtedy najbardziej chciałem wracać do kraju. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że mogę mieć jakąś inną ziemię, nigdy. W naszym domu rozmawiało się tylko po polsku, a ojciec brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Jak ja mogłem być teraz Niemcem albo Amerykaninem? Na zawołanie?! Bez honoru?! Poprosiłem o możliwość powrotu do Żywca. Po odzyskaniu sił w szpitalu amerykańskim przyjechałem do Polski. Był 9 lipca 1945 roku. Wracałem pieszo tą samą uliczką, którą w ów feralny dzień – wiosną 1940 roku - wyszedłem z domu. Nikogo nie było. Zauważył mnie mój najmłodszy brat, który urodził się, gdy byłem w Oświęcimiu. Pobiegł do mamy i zawołał: Mamo, mamo, jakiś pan do nas idzie.
Wilhelm Brasse po wojnie Mama wyszła i się rozpłakała. - Boże, po sześciu latach… - wołała - Boże Święty, moje dziecko… Rok później, 6 lipca 1946 roku, ożeniłem się z piękną dziewczyną – Stasią, młodszą ode mnie o 5 lat.
Zdjęcie ślubne Wilhelma Brasse, 6.07.1946 Chciałem zacząć życie od nowa. Miałem dwadzieścia osiem lat, czułem się zdrowy i silny. Chciałem nawet wrócić do zawodu fotografa. Co prawda wszystko wyrzuciłem i nie miałem żadnego sprzętu, ale właściwie mógłbym go sobie zorganizować. Zatrudniłem się nawet jako pomocnik w zakładzie fotograficznym w Żywcu. Od żołnierzy radzieckich kupiłem aparat fotograficzny Kodak Retina – dobry aparat na film zwijany. Problem w tym, że gdy tylko zaczynałem robić zdjęcia, zwłaszcza kobiet i dzieci, przed oczami stawały mi obrazy z Oświęcimia - szczególnie tych dziewcząt od dr. Mengele[620]. Fotografowałem normalną kobietę, a widziałem nagą, wygłodzoną Żydówkę z obozu. Te obrazy ciągle do mnie powracały, ciągle widziałem dzieci, ludzi
niepełnosprawnych, niedorozwiniętych... W dwóch, regularnie powtarzających się snach powracały też do mnie sceny z obozu. W pierwszym ukrywałem się przed obozowymi oprawcami. Mój numer został wywołany, Niemcy szukają mnie i formują grupę do rozstrzelania, a ja się staram gdzieś ukryć. W drugim śnie zawsze zabrakło czegoś w naszym atelier, a ja wiem, że mój szef Walter za chwilę wyda wyrok skazujący mnie na śmierć. Budziłem się cały spocony. Prześladowały mnie koszmary, cały czas widziałem atelier i nagie dzieci. Przeżyłem wtedy głębokie załamanie nerwowe i poczułem wstręt do fotografowania. To nie było przywoływanie wspomnień, tylko konkretne, realne obrazy. Koszmarne zwidy, które na sekundę zacierały mi poczucie czasu i miejsca. Nie umiałem tych obrazów przegnać i nie umiem. I z tym już umrę.
Zdjęcie czterech dziewczynek. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski) W normalnych warunkach zdjęcie czterech nagich dziewczynek, które wykonałem,
byłoby powodem do dumy. Jest ono przecież jednym z najbardziej znanych zdjęć na świecie. Natomiast wtedy po prostu wykonywałem swoją pracę. Starałem się oszczędzić tym dzieciom cierpień fizycznych. Chciałem, by czuły się w miarę swobodnie. Szczególnie dziewczynki, bo one były bardzo wrażliwe i przeczulone na te sprawy. Nie przypuszczałem, że zdjęcie to stanie się dowodem zbrodni hitlerowskich, szczególnie tych dokonywanych na dzieciach. Nieraz je oglądałem i byłem zdziwiony, że tylko ono się zachowało, bo robiłem ich znacznie więcej. Do czasu filmu Irka Dobrowolskiego „Portrecista”[621] nigdy nie opowiadałem żonie o mojej pracy i przejściach w obozie. Jak tylko zaczynałem o tym mówić, zaraz się bardzo denerwowałem. W konsekwencji takie właśnie zdjęcia jak to jedno odstręczyły mnie od zawodu fotografa. Fotografię właściwie porzuciłem. Po jakimś czasie znalazłem sobie zupełnie inne zajęcie. Razem z żoną otworzyliśmy małą wytwórnię sztucznych osłonek dla masarnii produkujących kiełbasy. W 1976 roku otrzymałem rentę wojenną. Od tego czasu żona i ja dużo podróżowaliśmy z przyczepą kempingową po Europie Zachodniej. Okazało się, że aż do roku 1992 osłonki do kiełbas były dobrym interesem. Do końca byłem ze Stasią szczęśliwy. Umarła w 2008 roku. Nieraz zastanawiałem się, czy to wszystko naprawdę przeżyłem? Gdyby nie dokumenty, zdjęcia, można by pomyśleć, że nic się nie stało. Pozostało tylko to, że dziś nie jestem w stanie wziąć do ręki aparatu.
Po wojnie Ci pracownicy Erkennungsdienst, którzy przeżyli, wrócili do normalnego życia. Bernhard Walter po odsiedzeniu wyroku, został operatorem filmowym w Bawarii. Hofmann zniknął niedługo po wojnie i nigdy go nie odnaleziono. Według Brasse, nigdy nie wrócił do swojego domu rodzinnego w Niemczech. Bródka wyjechał do Szwecji, a Myszkowski pozostał w Auschwitz i był dyrektorem Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, dopóki w 1950 roku nie wyemigrował do Izraela. Woycicki wrócił do pracy w krakowskim teatrze, a Jureczek znalazł zatrudnienie w stalowni w Bytomiu, kilkanaście kilometrów od Oświęcimia. Były zawodowy fotograf Wilhelm Brasse wrócił do swojego rodzinnego Żywca i nigdy więcej nie zrobił żadnego zdjęcia.[622] Wilhelm Brasse – potomek austriackich osadników, urodził się w polskiej rodzinie w Żywcu 3 grudnia 1917 roku. Zapowiadał się na świetnego fotografa portrecistę. Za odmowę potwierdzenia przynależności do narodu niemieckiego trafił w czasie II wojny światowej do obozu w Auschwitz, gdzie przydzielono mu pracę w komandzie
wykonującym tzw. zdjęcia policyjne więźniów. Przeżył obóz, ale pod koniec wojny trafił do kilku innych miejsc kaźni, z których wrócił całkowicie wyczerpany. Po wojnie nigdy już nie fotografował; zajął się produkcją rzemieślniczą (założył mały zakład produkujący osłonki na wędliny). Całe życie mieszkał w Żywcu. Jego wielokrotne zeznania złożone w archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz większość zachowanych dzięki niemu zdjęć znacząco wzbogaciły tutejsze zbiory i opracowania. Żywiec to dla Wilhelma Brasse szczególne miasto. Jego dziad władający trzema językami (francuski, niemiecki i polski) osiedlił się w Żywcu i tu ród zapuścił nowe korzenie. Wilhelm Brasse trzy razy w swoim długim, dziewięćdziesięcio-pięcioletnim życiu nie chciał się polskiego Żywca wyrzec, choć mógł w ten sposób kupić spokój i bezpieczeństwo. Dwa razy proponowali mu to Niemcy, zdumieni faktem, że ktoś, kto ma niemieckie nazwisko, niemieckie imię i w dodatku jest potomkiem austriackich osadników, twierdzi, że niczego nie podpisze, bo jest Polakiem. Brasse był w obozie do końca, choć nie doczekał tam wyzwolenia. W ostatnich dniach funkcjonowania tej fabryki śmierci ewakuowano go z KL Auschwitz do innych obozów w Niemczech i Austrii. Tam stracił wiarę w ocalenie, wycieńczony, po zabójczych infekcjach, umierał. Od wyzwalających obóz Amerykanów po raz trzeci usłyszał propozycję zmiany obywatelstwa. Poprosił o powrót do Żywca. Wilhelm Brasse wiedział, że jego świadectwo jest dla historii bezcenne, dlatego nie unikał kontaktu z pracownikami Muzeum zbierającymi relacje świadków czasów zagłady. Ale to nigdy nie było dla niego łatwe. Dość powiedzieć, że choć wyniósł ze szkoły dobrą znajomość języka niemieckiego, a pogłębił ją w obozie, po wyzwoleniu nie powiedział po niemiecku ani słowa przez 20 lat. Nawet żona pana Wilhelma Stanisława - nie wiedziała, że jej mąż zna niemiecki! Zdradził się w czasie wycieczki do Krakowa, kiedy pomógł niemieckiemu turyście. Taką miał metodę wyrzucania z pamięci traumy bólu i poniżenia. Wilhelm Brasse zmarł 23 października 2012 roku w swoim ukochanym Żywcu. Do końca współpracował i pomagał przy wydaniu tej książki. Niestety nie zobaczył jej wersji drukowanej.
Atelier fotograficzne, rekonstrukcja do filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski) Materiały dodatkowe zamieszczone na marginesach książki powstały na podstawie badań autorki książki obejmujących swoim obszarem oświadczenia byłych więźniów, zbierane i przechowywane w Archiwum Państwowego Muzeum Oświęcimskiego (APMO) od 1954 r. Relacje znajdują się w 165 tomach „Oświadczeń” oraz 275 tomach „Wspomnień” i zawierają ponad 5,3 tys. oficjalnych relacji byłych więźniów, świadków wydarzeń, robotników przymusowych oraz zeznania procesowe członków niemieckiej załogi obozu. W książce znalazły się także wspomnienia więźniów pochodzące z ich książek, każdorazowo autorka podaje źródła.
Posłowie Stephen Cooper Przyjechaliśmy do Krakowa wieczorem w Boże Narodzenie. To była pierwsza moja, i mojej rodziny, wizyta w Polsce. Kolejne dwa dni spędziliśmy spacerując po krakowskim Rynku, zwiedzając Wawel i przechadzając się nad brzegiem skutej lodem Wisły. Trzeciego dnia wybraliśmy się do Auschwitz. Wydawało się, że czas nagle zwolnił swój bieg, kiedy wraz z przewodnikiem przekroczyliśmy bramę obozu i krocząc po zmarzniętej ziemi przechodziliśmy przez kolejne pokryte sadzą ceglane baraki. Słuchaliśmy i patrzyliśmy, czasem odwracając wzrok, starając się ogarnąć ogrom tej potworności. Wśród wielu eksponatów – stosów butów, włosów, walizek, okularów – było coś, czego się nie spodziewałem. W centralnym korytarzu Bloku 6 mijaliśmy setki oprawionych w ramki czarno-białych fotografii. Na każdym z nich ostro zarysowany obraz mężczyzny, kobiety, dziewczyny lub chłopca w więziennym pasiaku, nieruchomo spoglądający w obiektyw przez dekady czasu. Oczy każdego z portretowanych zdawały się szukać kontaktu z moim wzrokiem i efekt był porażający. Kiedy zbliżyliśmy się do wyjścia z bloku, przewodnik poinformował nas, że autor tych zdjęć wciąż tu powraca, by opowiedzieć historię swojego uwięzienia… Wróciłem do Los Angeles i dziwny komentarz przewodnika utkwił w mojej pamięci. Pewnego razu w czasie wykładu na uniwersytecie zauważyłem, że odbiegam od tematu zajęć, by opisać zawrót głowy, jakiego doznałem spacerując wśród tych portretów. Jak to możliwe, że człowiek, który je sporządził, nadal tam powraca? Następnego dnia po zajęciach podeszła do mnie jedna ze studentek i podała mi skrawek papieru. Powiedziała, że istnieje film dokumentalny o fotografie z Auschwitz, na kartce było nazwisko i adres reżysera. Skontaktowałem się z Irkiem Dobrowolskim. Przysłał mi egzemplarz Portrecisty, filmu nagrodzonego na licznych festiwalach, który opowiada historię młodego polskiego fotografa Wilhelma Brasse, który spędził w Auschwitz pięć lat jako więzień polityczny, którego kwalifikacje profesjonalne okazały się przydatne dla SS. Film Dobrowolskiego rozbudził moją ciekawość. Zacząłem czytać wszystkie dostępne materiały dotyczące realiów w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, w tym relacje naocznych świadków takich jak Primo Levi, Elie Wiesel, Victor Frankl, Eugen Kogon, Miklos Nyiszli, Jorge Semprun i innych. Doprowadziły mnie one do
lektury książki Susan Sontag Widok cudzego cierpienia [Regarding the Pain of Others] i jej późnego przesłania „Niech te potworne obrazy nas prześladują.” Po wielokrotnym obejrzeniu Portrecisty zacząłem rozumieć, jak Irek Dobrowolski zrealizował postulat Sontag kierując oko kamery na autora portretów z Bloku 6. Stojąc twarzą w twarz z okrucieństwem i jego fotograficznym obrazem, ani Brasse, ani Dobrowolski nie odwrócili wzroku. Rok później powróciłem do Warszawy by przeprowadzić wywiad z autorem filmu. Kiedy skończył odpowiadać na moje pytania, zadał jedno własne – czy chciałbym spotkać Pana Brasse?
Od lewej: Stephen Cooper, Wilhelm Brasse i Irek Dobrowolski Fot. pochodzi z archiwum reżysera filmu „Portrecista”, 2007r. W jeden dzień przejechaliśmy ponad 600 kilometrów tam i z powrotem do Żywca, rodzinnego miasta Pana Brasse, położonego na południu Polski. Przy kolacji i w trakcie długiej wieczornej rozmowy mogłem obserwować przyjaźń, łączącą Irka i pan Brasse, pełną ciepłego humoru. To prawda, Wilhelm Brasse przetrwał Auschwitz. Później jednak, kiedy tylko
spoglądał przez wizjer aparatu, powracały do niego koszmarne obrazy ludzi, których tam fotografował. Nie mogąc poradzić sobie z tym bólem, musiał zmienić zawód i znaleźć inne źródło utrzymania. Kiedy jednak pod koniec naszego długiego wieczoru poprosiłem go, by zrobił nam zdjęcie, Brasse nie wahał się ani chwili. Wziął mój mikroskopijny aparat cyfrowy, podniósł do oka i skierował obiektyw na nasze uśmiechnięte twarze. Wilhelm Brasse zmarł w październiku 2012 r. w wieku lat 95. Przez ponad pół wieku jego wojenne przeżycia były jego tajemnicą. W ostatnich latach życia, dzięki Portreciście, okazał się jednym z głównych świadków Auschwitz. Dziś, dzięki Annie Dobrowolskiej, producentce, najbliższej współpracowniczce i żonie Irka, dziedzictwo Wilhelma Brasse znajduje oddźwięk we współczesnym świecie. Anna Dobrowolska, obdarzona zacięciem pisarskim dziennikarka, uważa Auschwitz za jedno z najważniejszych doświadczeń ludzkości. Jest jednak także świadoma, że żyjemy w czasach, kiedy wielkie ludzkie narracje znikają. Anna chce to zmienić. W trakcie dwuletnich podyplomowych studiów, prowadzonych przez profesora Uniwersytetu Warszawskiego Marka Millera, Anna usłyszała sentencję rosyjskiego filozofa i teoretyka literatury Michaiła Bachtina. „Prawda nie rodzi się ani nie przebywa w głowie pojedynczego człowieka” – przypomina Bachtin. – „ale rodzi się kolektywnie pomiędzy ludźmi wspólnie jej poszukującymi, w procesie ich dialogowego obcowania.” W czasie studiów Anna mieszkała i pracowała również przez 2 tygodnie na terenie byłego hitlerowskiego obozu zagłady, gdzie wraz z innymi studentami prowadziła badania w archiwach Muzeum Auschwitz-Birkenau. Właśnie tam autorka książki zdecydowała się wykorzystać bachtinowskie idee dialogowości i polifonii do opracowania materiałów archiwalnych. Stosując metody dokumentalnej rekonstrukcji prezentowane przez Millera, postanowiła pogłębić nasze zrozumienie narracji Auschwitz ilustrując opowieść Brasse wspomnieniami wielu osób, które miały własną wersję tych samych epizodów obozowego życia. 20 godzin rozmów z Wilhelmem Brasse zarejestrowanych przez Irka techniką wideo uzupełniła relacjami innych świadków Oświęcimia – ofiar i katów – i opatrzyła materiałem fotograficznym. Efekt tej pracy, niniejszą książkę, możemy nazwać powieścią dokumentalną. „Każdy, kto zetknął się z wielkimi narracjami ma wrażenie, że wszystko tam jest
połączone.” – mówi Anna. „Miłość i śmierć, wiara i beznadziejność, radość i smutek – cała wielkość i marność człowieka.” Po lekturze niezliczonych świadectw i odkryciu, jak się one nakładają i wzajemnie przenikają, poczuła, że ich autorzy stali się sobie bliscy. W Portreciście Irek skupił się na głosie głównego bohatera. W Fotografie z Auschwitz Anna dyryguje chórem głosów skupionych wokół Wilhelma Brasse, który mówi we własnym imieniu w tylko jemu właściwy jasny, prosty i bezpośredni sposób. Zanurzając się w tekst i obrazy zawarte w książce Dobrowolskiej wchodzimy powoli w intymny wręcz kontakt z jednym z najbardziej niewiarygodnych tematów, jakim jest życie codzienne w stworzonej przez ludzi wysoce wydajnej fabryce śmierci. Bez względu na to, jak wiele się na ten temat przeczyta, książka ta jest być może pierwszą, która oddaje rzeczywistość obozu w jej wielu wymiarach, tak jak była przeżywana przez mieszkańców tej zabójczej ziemi, poczynając od koszmarnej logiki nazistowskiej przemocy do absurdu ludzkiej życzliwości i nawet humoru. Jeśli diabeł tkwi w szczegółach, w takim razie, mówi Anna Dobrowolska, w tym miejscu wyjątkowo zaznaczył swoją obecność. Walcząc z odruchem oporu, my, którzy przyszliśmy później, musimy teraz zwrócić się ku tym fotografiom i wysłuchać opowieści ich autora. Żaden inny świadek nie przenosi nas w tamten świat tak mocno, jak zrobił to Brasse. Stephen Cooper California State University, Long Beach
KALENDARIUM AUSCHWITZ
KL Auschwtiz II-Birkenau. Główna wartownia zwana przez więźniów Bramą Śmierci oraz rampa kolejowa wybudowana w 1944 r. na którą kierowano pociągi z deportowanymi do obozu Żydami (ph. S. Mucha, 1945). 1939 • 1 września – Nazistowskie Niemcy atakują Polskę. Wybuch II wojny światowej. • koniec roku – W związku z masowymi aresztowaniami Polaków i przepełnieniem więzień na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim w Urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji we Wrocławiu powstaje projekt utworzenia obozu koncentracyjnego dla Polaków. 1940 • 27 kwietnia – Po szeregu inspekcji różnych obiektów dowódca SS, Heinrich Himmler, wydaje rozkaz założenia w Oświęcimiu, noszącym wówczas nazwę Auschwitz, obozu koncentracyjnego na terenie byłych polskich koszar artyleryjskich. • 14 czerwca – Władze niemieckie kierują do Auschwitz pierwszy transport więźniów politycznych – 728 Polaków, wśród nich niewielką grupę Żydów polskich.
Dzień ten uznawany jest za początek funkcjonowania obozu. W sumie w latach 19401945 w obozie zostaje zarejestrowanych ok. 405 tys. więźniów, w tym 270 tys. mężczyzn. •19 czerwca – Pierwsze wysiedlenia okolicznej ludności w celu pozbycia się świadków zbrodni, a także uniemożliwienia kontaktów z więźniami i utrudnienia im ucieczek. Następne wysiedlenia związane są z planami rozbudowy Auschwitz. Łącznie Niemcy wysiedlają z Oświęcimia i pobliskich wsi co najmniej 5 tys. Polaków. Ponadto deportują do pobliskich gett całą żydowską ludność Oświęcimia – ok. 7 tys. osób. Zostaje zniszczonych osiem wsi i rozebranych ponad sto budynków, znajdujących się na terenie miasta Oświęcim, w bezpośrednim sąsiedztwie obozu. • 6 lipca – Ucieka pierwszy więzień, Tadeusz Wiejowski. Ogółem w całej historii obozu na ponad milion osób do niego deportowanych próbę ucieczki podejmuje kilkuset więźniów. Najwięcej wśród nich jest Polaków, Sowietów i Żydów. Ucieczka udaje się mniej niż 150 osobom. Większość pozostałych zostaje przez Niemców zastrzelona podczas próby ucieczki lub zatrzymana i zamordowana później. • jesień – Polski ruch oporu przekazuje informacje na temat obozu polskiemu rządowi na emigracji w Londynie. • 22 listopada – Pierwsza egzekucja przez rozstrzelanie. Stracono 40 Polaków. 1941 • 1 marca – Do Auschwitz po raz pierwszy przyjeżdża na inspekcję dowódca SS Heinrich Himmler. Rozkazuje m.in. rozbudować obóz oraz dostarczyć koncernowi IG Farbenindustrie 10 tys. więźniów do budowy zakładów przemysłowych. • 23 kwietnia – W odwecie za ucieczkę więźnia komendant obozu Rudolf Höss po raz pierwszy skazuje 10 więźniów na śmierć głodową. • 6 czerwca – Pierwszy transport czeskich więźniów politycznych. Początek deportacji do Auschwitz więźniów nie-Polaków. • 3 września – Pierwsze masowe uśmiercenie ludzi przy pomocy gazu Cyklonu B. Ginie ok. 600 sowieckich jeńców i 250 Polaków. • jesień – Władze obozowe uruchamiają pierwszą komorę gazową w Auschwitz I. • październik – Utworzenie obozu dla sowieckich jeńców wojennych na terenie Auschwitz I. – Rozpoczęcie na terenie zburzonej wsi Brzezinka budowy drugiej części obozu, Auschwitz II-Birkenau. • 11 listopada – W pierwszej egzekucji przed Ścianą Śmierci hitlerowcy
rozstrzeliwują 151 polskich więźniów. 1942 • początek roku – Rozpoczęcie masowej zagłady Żydów w komorach gazowych. • marzec – Początek deportacji do Auschwitz 69 tys. Żydów z Francji i 27 tys. Żydów ze Słowacji. • 1 marca – Początek funkcjonowania obozu Auschwitz II-Birkenau. • 26 marca – W Auschwitz zostają osadzone pierwsze 2 tys. kobiet, spośród ok. 130 tys. zarejestrowanych w obozie do końca jego istnienia. • marzec-czerwiec – Uruchomienie prowizorycznych komór gazowych na terenie przyobozowym Auschwitz II-Birkenau. • wiosna – Początek funkcjonowania znajdującej się między obozami Auschwitz I i Ausch-witz II-Birkenau tzw. Judenrampe, gdzie przyjmowano transporty z kierowanymi do Auschwitz Żydami, a także Polakami, Romami (Cyganami) oraz więźniami innych narodowości. • maj – Początek deportacji do Auschwitz 300 tys. Żydów z Polski i 23 tys. Żydów z Niemiec i Austrii. • 4 maja – Esesmani przeprowadzają pierwszą selekcję w obozie Birkenau. Wybrani więźniowie zostają zamordowani w komorze gazowej. •10 czerwca – Bunt i próba zbiorowej ucieczki ok. 350 więźniów polskich z karnej kompanii w Birkenau. Ucieczka udała się 7 z nich, zginęło ponad 300. • lipiec – Początek deportacji do Auschwitz 60 tys. Żydów z Holandii. • lipiec – Uruchomienie podobozu Golleschau przy cementowni w Goleszowie, koło Cieszyna – pierwszego z blisko 50 podobozów Auschwitz. • 29 lipca – Edward Schulte, niemiecki przemysłowiec i an-tynazista, przekazuje aliantom wiadomość, że Himmler podczas pobytu w Auschwitz w lipcu obecny był przy zamordowaniu Cyklonem B 499 Żydów w tzw. bunkrze nr 2. Jest to pierwsza tak ścisła wiadomość ze źródeł niemieckich o zagładzie Żydów w komorach gazowych Auschwitz. Począwszy od jesieni 1940 r. alianci informowani są regularnie o tym, co dzieje się w Auschwitz. Informacje te przekazuje im głównie polski rząd na emigracji w Londynie, pozostający w stałym kontakcie z polskim ruchem oporu, działającym zarówno w samym obozie, jak i w jego pobliżu. • sierpień – Początek deportacji do Auschwitz 25 tys. Żydów z Belgii i 10 tys. Żydów z Jugosławii.
• 30 października – Przy budowanej przez IG Farbenindustrie fabryce kauczuku syntetycznego powstaje podobóz Buna, przemianowany później na Auschwitz IIIMonowitz. W latach 1942-1944 powstaje 47 podobozów i komand zewnętrznych KL Auschwitz. Umieszczeni w nich więźniowie pracują głównie w niemieckich przedsiębiorstwach przemysłowych. • październik – Początek deportacji do Auschwitz 46 tys. Żydów z Protektoratu Czech i Moraw. • grudzień – Pierwszy transport Żydów z Norwegii. W sumie w dwóch transportach przywiezionych zostaje blisko 700 osób. • 13 grudnia – Pierwszy transport Polaków wysiedlanych z Zamojszczyzny w ramach realizacji hitlerowskiego „Generalplan Ost” (Generalnego Planu Wschodniego) – wysiedlenia i eksterminacji ok. 50 milionów Słowian (Polaków, Rosjan, Białorusinów, Ukraińców i innych) oraz skolonizowania przez osadników niemieckich Europy Środkowej i Wschodniej, w tym w pierwszej kolejności ziem polskich. • koniec roku – Lekarze SS rozpoczynają eksperymenty sterylizacyjne na więźniach i więźniarkach. 1943 • 26 lutego – Utworzenie w Birkenau tzw. rodzinnego obozu cygańskiego dla Romów. • marzec – Początek deportacji 55 tys. Żydów z Grecji. • 22 marca – 25 czerwca – Władze obozowe uruchamiają w obozie Auschwitz IIBirkenau cztery krematoria z komorami gazowymi. • 7 czerwca – Pracownicy cywilni zakładów Kruppa rozpoczynają montaż maszyn w wydzierżawionej od władz obozowych hali. W budowę obozu Auschwitz zaangażowane są setki niemieckich firm, wiele z nich – jak np. IG Farbenindustrie lub Siemens – czerpie także dodatkowe zyski z wykorzystania niewolniczej pracy więźniów obozu. • 19 lipca – Największa publiczna egzekucja. W odwecie za ucieczkę kilku więźniów i za kontakty z ludnością cywilną esesmani wieszają na szubienicy 12 więźniów Polaków. • 9 września – Utworzenie w Birkenau tzw. obozu rodzinnego Theresienstadt dla Żydów z getta terezińskiego. • październik – Początek deportacji 7,5 tys. Żydów z Włoch.
1944 • maj – Pierwsze samoloty alianckie przelatujące nad Auschwitz wykonują zdjęcia lotnicze, na których widoczne są komory gazowe i dymy ze stosów spaleniskowych. Trzy miesiące później rozpoczynają się amerykańskie i brytyjskie bombardowania położonej o kilka kilometrów od Birkenau fabryki syntetycznego kauczuku i paliw płynnych niemieckiego koncernu IG Farbenindustrie. • 16 maja – Oddanie do użytku bocznicy kolejowej wewnątrz obozu, umożliwiającej dojazd transportów z deportowanymi bezpośrednio pod komory gazowe nr II i III obozu Ausch-witz II-Birkenau. Początek deportacji do Auschwitz blisko 438 tys. Żydów z Węgier. • 10–12 lipca – Likwidacja tzw. rodzinnego obozu Theresienstadt. Hitlerowcy mordują w komorach gazowych ok. 7 tys. Żydów. • sierpień – Początek deportacji do Auschwitz 67 tys. Żydów z getta Litzmannstadt (Łódź). • 2 sierpnia – Likwidacja „rodzinnego obozu cygańskiego” – esesmani mordują w komorach gazowych blisko 3 tys. Romów (Cyganów). • 12 sierpnia – Początek deportacji do Auschwitz 13 tys. Polaków, aresztowanych masowo po wybuchu powstania warszawskiego. • 7 października – Bunt Sonderkommando. W trakcie buntu ginie 3 esesmanów i 450 więźniów Sonderkommando, żydowskich więźniów zmuszanych do spalania w krematoriach zwłok pomordowanych. • listopad – Wstrzymanie akcji masowej zagłady Żydów w komorach gazowych. 1945 • 6 stycznia – Ostatnia egzekucja ok. 70 Polaków skazanych na śmierć przez niemiecki sąd doraźny. Cztery Żydówki skazane za pomoc w przygotowaniu buntu Sonderkommando giną na szubienicy w ostatniej publicznej egzekucji. • 17 stycznia – Początek Marszów Śmierci – esesmani ewakuują blisko 60 tys. więźniów KL Auschwitz. • 21-26 stycznia – Niemcy wysadzają w powietrze komory gazowe i krematoria w Birkenau. • 27 stycznia – 7 tys. więźniów doczekuje wyzwolenia Auschwitz przez oddziały armii sowieckiej.
KATEGORIE WIĘŹNIÓW
więźniowie polityczni
Żydzi
więźniowie aspołeczni
więźniowie kryminalni
świadkowie Jehowy
więźniowie homoseksualni SU sowieccy jeńcy wojenni EH więźniowie wychowawczy PH więźniowie policyjni
STOPNIE WOJSKOWE
GLOSARIUSZ Barak/blok – obozowy budynek mieszkalny dla więźniów. W Auschwitz I były to głównie baraki murowane (Block), w Auschwitz II-Birkenau i w Auschwitz IIIMonowitz – znajdowały się głównie baraki drewniane (Barack) Blockführer – esesman nadzorca bloku, który nadzorował jeden lub kilka bloków (baraków) więźniarskich Durchfall – krwawa biegunka, skrajna forma rozwolnienia, dyzenterii Effektenkammer – depozyt, miejsce, gdzie przechowywano rzeczy osobiste, odebrane więźniom podczas rejestracji Erkennungsdienst – służba rozpoznawcza Wydziału Politycznego (obozowego Gestapo) Funkstelle –centrala radiowo-telegraficzna komendantury obozu Gestapo (Geheime Staatspolizei ) – Tajna Policja Państwowa, utworzona w nazisotwskich Niemczech i rozwiązana wraz z upadkiem III Rzeszy Haftling – więzień obozu koncentracyjnego „Kanada” – magazyny mienia zrabowanego ofiarom, znajdujace się w sąsiedztwie obozu macierzystego (Kanada I) oraz w KL Auschwitz II-Birkenau,. Kapo – więzień funkcyjny, nadzorujący pracę drużyny roboczej (komanda) Komando – więźniarska drużyna (oddział) roboczy Lagermuseum – muzeum obozowe utworzone przez komendanta Rudolfa Hössa, gromadziło różnego rodzaju eksponaty w tym judaika Oberkapo – kapo sprawujący nadzór nad pracą dużego komanda, składającego się z kilku drużyn roboczych więźniów Politische Abteilung (Abteilung II) – wydział polityczny, obozowe Gestapo, czyli obozowa jednostka Tajnej Policji Państwowej Rampa – bocznica kolejowa, na której dokonywano wyładunku deportowanych do KL Auschwitz Rapportführer – podoficer raportowy z załogi obozowej SS, jego zadaniem było przyjmowanie na apelach meldunków Blockführerów o stanie bloków i kontrola liczby więźniów. Selekcja – wybieranie spośród Żydów przywiezionych na śmierć w komorach gazowych osób zdolnych do pracy, które rejestrowano w obozie jako więźniów, Sztuba (Stube)- pomieszczenia mieszkalne dla więźniów.
„Sport” – w żargonie obozowym specyficzny rodzaj szykan wobec więźniów polegający na zmuszaniu ich do wykonywania wycieńczających ćwiczeń fizycznych. Szpilowanie – zabijanie dosercowym zastrzykiem z substancją chemiczną, najczęściej fenolem Schreibstube – kancelaria obozowa Ściana śmierci – miejsce na dziedzińcu pomiędzy blokami 10 i 11 na terenie obozu macierzystego (Auschwitz I), gdzie dokonywano zbiorowych egzekucji przez rozstrzelanie. Unterkapo – podkapo, zastępca kapo Waschraum – umywalnia więźniarska Zugang – nowoprzybyli więźniowie
Na każdym kroku, Jerzy Adam Brandhuber (APMA-B-I-1-368)
LISTA WIĘŹNIÓW, KTÓRYCH RELACJE WYKORZYSTANO W książce zamieszczono relacje następujących więźniów:
Drugi transport tarnowski, którym Wilhelm Brasse przybył do obozu. Kazimierz Albin Arnold Andrunik Jan Baraniok Jerzy Bielecki Włodzimierz Borkowski Józef Brodnicki Mieczysław Brożek Shaul Chasan Józef Ciepły Edward Cieśliński Szlomo Dragon Alojzy Drzazga Stanisław Dubiel Jan Dziopek Walter Fajnzylberg Władysław Fejkiel Stanisław Głowa Franciszek Hillmann Krzysztof Hofman Tadeusz Hołuj Czesław Jaszczyński
Józef Jędrych Bronisław Jureczek Adam Jurkiewicz Raya Kagan Janina Kałanczyńska Janusz Karwacki Wojciech Kawecki Edward Kiczmachowski Wiesław Kielar Julian Kiwała Ruth Klüger Stanisław Kłodziński Adam Kopyciński Mieczysław Kościelniak Ludwik Kozakiewicz Artur Krzetuski Tadeusz Krzysica Erich Kulka Szymon Laks Hermann Langbein Langfus Leib Czesław Lenczowski Stanisława Leszczyńska Primo Levi Jan Liwacz Henryk Mandelbaum Filip Müller Michał Mysiński Tadeusz Myszkowski Josef Neumann Moshe Ofera Jan Olbrycht Erwin Olszówka
Józef Osika Tadeusz Orzeszko Jan Otrębski Tadeusz Paczuła Józef Paczyński Dov Paisikovic Wiktor Pasikowski Janina Perun Zofia Pohorecka Józef Putek Andrzej Rablin Josef Sackar Stanisław Skibicki Józef Skrzypek Kazimierz Smoleń Tadeusz Sobolewski Adam Stapf Bolesław Staroń Anna Stefańska – Tytoniak Zofia Stępień – Bator Józef Stós Adam Stręk Franciszek Stryja Lech Szawłowski Kazimierz Szczerbowski Janina Szczurek Jan Szembek Anna Szyller Józef Światłoch Karol Świętorzecki Stefan Świszczowski Józef Tabaczyński Jerzy Tabeau
Wanda Tarasiewicz Franciszek Targosz Kazimierz Tokarz Roman Trojanowski Helena Tyrankiewicz Shlomo Venezia Jan Weiss Alfred Wetzler Edward Wieczorek Alfred Woycicki Ludwik Żuk Paweł Żur
BIOGRAFIE WIĘŹNIÓW Jan Baraś-Komski (nr 564) ur. 3.02.1915 r. w Birczy, artysta malarz. 29.12.1942 r. zbiegł z obozu, schwytany po ucieczce i skierowany ponownie do KL Auschwitz, gdzie nie został rozpoznany, przeżył
Jadwiga Bartel (nr 21953) ur. 6.10.1913 r. w Oświęcimiu, przywieziona do KL Auschwitz 6.10.1942 r. transportem z KL Ravensbrück. Później przeniesiona do KL Bergen-Belsen i tam wyzwolona 15.4.1945 r. Erwin Bartel (nr 17044) ur. 3.2.1923 r. w Oświęcimiu, uczeń. Przeżył KL Auschwitz. Tadeusz Baut (nr 1529) ur. 14.8.1921 r. w Żywcu. Przywieziony do KL Auschwitz 26.6.1940 r. transportem Katowic. Zbiegł z Auschwitz 21.1.1945 r. Jerzy Bielecki (nr 243) ur. 28.03.1921 w Słaboszowie, student. Zbiegł z KL Auschwitz o 21.07.1944. Przeżył. Władysław Maria Agenor hr. Baworowski z Baworowa h. Prus (nr 863) ur. 10.8.1910 r. W Germakówce, ziemianin. Pprzywieziony do KL Auschwitz w dniu 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Zginął 1.06.1941 r. w Auschwitz.
Tadeusz Bródka (nr 245) ur. 9.1.1920 r. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa Tarnowa. W 1944 r. przeniesiony do KL Sachsenhausen, przeżył. Cyla Cybulska-Stawiska (nr 29558) ur. 29.12.1920 r. w Łomży. Do obozu koncentracyjnego Auschwitz została przetransportowana z całą rodziną 21 stycznia 1943 r. Podczas selekcji tylko Cylę skierowano na prawą stronę i przydzielono do pracy. Matkę z dziesięcioletnią siostrą przeznaczono do zagazowania. Ojca i braci hitlerowcy zamordowali po kilkudziesięciu dniach. Cyla uciekła z obozu wraz z Jerzym Bieleckim 21.7.1944 r. Józef Cyrankiewicz (nr 62933) ur. 23.4.1911 r. w Tarnowie, prawnik. Przywieziony do KL Auschwitz 4.9.1942 r. transportem z Krakowa, zatrudniony jako pielęgniarz w bloku szpitalnym 20. W 1945 r. ewakuowany do KL Mauthausen i tam wyzwolony. Bronisław Czech (nr 349) ur. 25.7.1908 r. w Zakopanem, instruktor narciarski, taternik, alpinista, olimpijczyk. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Zmarł 5.6.1944 r. w obozowym szpitalu. Eugeniusz Dembek (nr 63764) ur. 1900 r. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 15.9.1942 r. transportem z Warszawy. Dalsze losy nieustalone. Rudolf Diem (nr 10022)
ur. 23.8.1896 r. w Hermanowie, lekarz, major WP. W kampanii wrześniowej był szefem sanitarnym dowództwa obrony stolicy, a po kapitulacji brał czynny udział w pracy konspiracyjnej, dostarczając m.in. leki i środki opatrunkowe dla więźniów Pawiaka. Wyzwolenia doczekał w KL Auschwitz. Stanisław Dubiel (nr 6059) ur. 13.11.1910 r. w Chorzowie. Przywieziony do KL Auschwitz 6.11.1940 r. transportem z Katowic. Zatrudniony m.in. jako ogrodnik u komendanta obozu – Rudolfa Hössa, przeżył Xawery Dunikowski (nr 774) ur. 29.11.1875 r. w Krakowie, malarz, rzeźbiarz, prof. ASP w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa–Tarnowa. 27.1.1945 r. został wyzwolony w KL Auschwitz. Armin Enoch (nr 27148) ur.27.4.1900 w Petroutz w Rumunii, chemik. Zginął w KL Auschwitz 7.4.1942 r. Władysław Fejkiel (nr 5647) ur. 1.1.1911 r. w Krościenku Wyżnem, lekarz, profesor Akademii Medycznej w Krakowie. W sierpniu 1940 r. został aresztowany przez gestapo, a 8 października przywieziony do KL Auschwitz. Wyniszczony chorobą głodową dostał się do szpitala dla więźniów (Häflingskrankenbau). Po odzyskaniu sił pracował tam przez cztery lata pełniąc różne funkcje – od stróża nocnego do starszego lagru chorych – Lagersältera. W 1945 r. ewakuowany do KL Mauthausen, gdzie został wyzwolony.
Rudolf Friemel (nr 25173)
ur. 11.4.1907 w Wiedniu, mechanik samochodowy. Przywieziony do Auschwitz 2.1.1942 r. 18 marca 1944 r. zawarł ślub cywilny z Margaritą Ferrer Rey – Hiszpanką posiadającą obywatelstwo francuskie, był to jedyny przypadek zawarcia ślubu w obozie przez więźnia. 27.10.1944 r. został osadzony w bunkrze bloku 11 jako jeden ze współorganizatorów nieudanej ucieczki z obozu więźniów działających w obozowym ruchu oporu i skazany na śmierć. Egzekucję wykonano w dniu 30.12.1944 r. Edward Galiński (nr 531) ur. 5.10.1923 r. w Więckowicach, przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. 24.6.1944 r. zbiegł z obozu wraz z Malą Zimetbaum, ujęty. Osadzony w obozowym areszcie i skazany na śmierć. Powieszony we wrześniu 1944 r. w obozie męskim BIId w Birkenau.
Leo Haas (nr 199885) ur. w Opavie w Czechosłowacji, w 1901r., artysta. Przeniesiony do Karlsruhe w Niemczech gdzie studiował sztukę oraz miał lekcje pianina i śpiewu. W 1929 roku poślubił Sophie Hermann i stał się sławnym malarzem portretowym w Opavie. Aresztowany przez Gestapo w sierpniu 1942r. i włączony do transportu do Terezina pod koniec września 1942r. Do obozu Auschwitz przybył 28 października 1942r. i został zaklasyfikowany jako więzień polityczny. W listopadzie 1944r. Haas został przeniesiony do Sachsenhausen gdzie nadano mu nowy numer 118029. Po kilku dniach został przeniesiony do bloków 18 i 19, które były oddzielone od reszty obozu. Pod koniec lutego 1945r. przeniesiony do Mauthausen. Przeżył. Zmarł w 1983r. Mieczysław Januszewski (nr 711)
ur. 1.7.1918 r. w Łodzi, porucznik marynarki, mechanik okrętowy. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Zbiegł 29.12.1942 r., aresztowany zginął w drodze do KL Auschwitz. Bronisław Jureczek (nr 26672) ur. 13.7.1920 r. w Brzozowicach Kamieniu. Przywieziony do KL Auschwitz 10.3.1942 r. transportem z Katowic. Przeniesiony w końcowych okresie do KL Mauthausen i tam wyzwolony. Janusz Mieczysław Karwacki (nr 93186) ur. 22.7.1925 r. w Ostrowcu. Przywieziony do KL Auschwitz 23.1.1943 r. transportem z Krakowa. Przeniesiony w 1944 r. do KL Flossenbürg, ponownie do Auschwitz, następnie KL Buchenwald. Wyzwolony w KL Sachsenhausen.
Roman Karwat (nr 5959) ur. 15.11.1904 r. Przywieziony do KL Auschwitz 10.10.1940 r. transportem z Katowic. Rozstrzelany 14.6.1942 r.
Rudolf Kauer (nr 15592) ur. 24.1.1902 r. w Teschen, inżynier budowalny. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 16.5.1941 r. transportem zbiorowym. Przeniesiony 14.9.1944 r. do KL Flossenbürg, przeżył. Stanisław Kłodziński (nr 20019) ur. 4.5.1918 r. w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 12.8.1941 r. transportem z Krakowa. W 1945 r. ewakuowany do KL Mauthausen, przeżył. Bogdan Komarnicki (nr 3637) ur. 28.7.1913 r. w Synowodzku. Przywieziony do KL Auschwitz 30.8.1940 r. transportem z Brasse - z Krakowa–Tarnowa. Przeniesiony w 1945 r. do KL Mauthausen, przeżył.
Mieczysław Kościelniak (nr 15261) ur. 28.1.1912 r. w Kaliszu, art. malarz, grafik. Przywieziony do KL Auschwitz 2.5.1941 r. transportem z Łodzi. Autor wielu obrazów przedstawiających życie w obozie. Ewakuowany w 1945 r. do KL Mauthausen i tam wyzwolony.
Ernst Krankemann (nr 3210) ur. 19.12.1895 r. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 29.8.1940 r. transportem z KL Sachsenhausen, kapo karnej kompanii. 28.7.1941 r. został włączony do transportu 575 więźniów inwalidów, którzy zostali wysłani do Sonnenstein koło Pirny w Saksonii. Tam zamordowano ich w komorze gazowej w ramach akcji eutanazji realizowanej pod kryptonimem „akcja 14/f13”. Do obozu dotarły pogłoski, że więźniowie dokonali na nim samosądu podczas podróży.
Tadeusz Krzysica (nr 120557) ur. 22.10.1914 r. w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz 8.5.1943 r. transportem zbiorowym. Przeniesiony w październiku 1944 r.do KL Sachsenhausen, podobóz Barth. Wyzwolony podczas marszu ewakuacyjnego 1.5.1945 r. Stanisław Kucharski (nr nieznany) ur. 26.4.1918 r. w Żywcu, syn Karola i Karoliny z d. Ertel, nie żonaty. Oficjalna przyczyna zgonu Darmkatarrh bei Körperschwäche - nieżyt jelit przy osłabieniu organizmu (!), chory na tyfus plamisty – wywieziony znanym transportem 1200 osób, data zgonu 7.9.1942 r. Bolesław Kuczbara (nr 4308) ur. 26.11.1911 r., dentysta. Przywieziony do KL Auschwitz 22.9.1940 r. transportem z Warszawy. 29.12.1942 r. zbiegł z obozu.
Jan Kupiec (nr 790) ur. 17.2.1904 r. w Zakopanem, technik budowalny. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa, przeżył. Józef Kupiec (nr 791) ur. 17.12.1905 r. w Zakopanem, kucharz. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Przeniesiony do KL Neuengamme, zginął 3.5.1945 r. w Zatoce Lubeckiej. Bolesław Kupiec (nr 792) ur. 12.7.1913 r. w Poroninie, rzeźbiarz. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Przeniesiony z obozu do więzienia Palace w
Zakopanem i tam zginął 4.3.1943 r. Władysław Kupiec (nr 793) ur. 13.8.1907 r. w Zakopanem, stolarz. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Przeniesiony w 1942 r. do KL Mauthausen, przeżył. Karol Kupiec (nr 794) ur. 27.1.1909 r. w Zakopanem, kupiec. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Rozstrzelany w KL Auschwitz w dniu 21.9.1942 r. Antoni Kupiec (nr 5908) ur. 19.1.1919 r. w Poroninie, rzeźbiarz. Przywieziony do KL Auschwitz 8.10.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Przeniesiony do KL Sachsenhausen, przeżył. Otto Küssel (nr 2) ur. 16.5.1909 r. w Berlinie, pracownik biurowy, złodziej, karany za kradzieże samochodów. Przywieziony do KL Auschwitz 20.5.1940 r. transportem więźniów wybranych przez Palitzscha w KL Sachsenhausen. 29.12.1942 r. zbiegł z obozu wraz z innymi więźniami: Janem Barasiem (564), Mieczysławem Januszewskim (711) oraz Bolesławem Kuczbarą (4308). Ukrywał się w Warszawie, aresztowany i ponownie przywieziony do KL Auschwitz, gdzie 25.9.1943 r. osadzono go w bunkrze bloku 11, skąd 23.11.1943 r. został zwolniony. W 1944 r. przeniesiono go do KL Flossenbürg; przeżył.
Czesława Kwoka (nr 26947) ur. 15.8.1928 r. w Wólce Złojeckiej. Przywieziona do KL Auschwitz w dniu
13.12.1942 r. transportem z Zamościa. Zginęła 12.3.1943 r. w KL Auschwitz.
Julian Lachendro (nr 265) ur. 14.9.1895 r. w Wieprzu, dr praw, sędzia sądu grodzkiego. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. 13.2.1941 r. odnotowano jego zgon w obozie. Czesław Lenczowski (nr 29553) ur. 13.3.1905 r. w Świątnikach Górnych, artysta, malarz. Przywieziony do KL Auschwitz 13.4.1942 r. transportem z Krakowa. W 1944 r. przeniesiony do KL Flossenbürg, przeżył.
Jan Liwacz (nr 1010) ur. 4.10.1898 r. w Dukli, kowal. Został przywieziony do obozu w drugim transporcie 20.6.1940 r. Przeniesiony w 1944 r. do KL Mauthausen, przeżył.
Adolf Maciejewski (nr 1130) ur. 9.2.1910 r. w Chrzów-Batory. Przywieziony do KL Auschwitz 25.6.1940 r. transportem z Katowic. Zbiegł podczas marszu ewakuacyjnego z KL Auschwitz. Franz Malz (nr nieznany) ur. 25.9.1896 r. w Brandenburgu, fotograf. Zamieszkały przed aresztowaniem w Szczecinie, zgon odnotowano w dniu 5.2.1943 r. i jako przyczynę zgonu podano plötzlicher Herztod (atak serca). Podawano taką przyczynę zgonu w przypadku egzekucji. Janusz Młynarski (Müller) (nr 355) ur. 14.8.1922 r. w Poznaniu. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa, zatrudniony jako laborant w bloku szpitalnym 20. W 1945 r. ewakuowany do KL Mauthausen, przeżył. Mieczysław Morawa (nr 5730) ur. 19.3.1920 r. w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz 8.10.1940 r. transportem z Krakowa-Tarnowa. Zatrudniony jako kapo w krematorium najpierw w obozie macierzystym, później w Birkenau. Rozstrzelany 3.4.1945 r.
Franciszek Tadeusz Myszkowski (nr 593) ur. 25.9.1912 r. w Zakopanem, grafik. Absolwent Państwowej Szkoły Sztuk Zdobniczych w Krakowie. 6.5.1940 r. aresztowany w Zakopanem i osadzony w więzieniu „Palace”, potem w Tarnowie, skąd 14.6.1940 r. został przewieziony do KL Auschwitz. Pracował w stolarni, rzeźbiarni oraz „Erkennungsdienst” Rysował portrety i karykatury współwięźniów i esesmanów, malował obrazy i zajmował się rzeźbą. We
wrześniu 1944 r. przeniesiony został do Oranienburga (podobóz KL Sachsenhausen), a następnie do Barth (podobóz KL Ravensbrück). 1.5.1945 r. zbiegł z transportu ewakuacyjnego. Zmarł 21.6.1980 r. w Jerozolimie. Franciszek Nierychło (nr 994) ur. 17.11.1905 r. w Łagiewnikach, muzyk. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa- Tarnowa. 29.5.1944 r. został zwolniony z obozu. Kazimierz Piechowski (nr 918) ur. 3.10.1919 w Rajkowach, ślusarz, żołnierz Armii Krajowej. Przyjechał do obozu w transporcie z Krakowa-Tarnowa 20.06.1940 roku. Zbiegł z obozu 20.06.1942 roku.
Franciszek Piela (nr 1258) ur. 26.4.1916 r. w Cięcinie. Przywieziony do KL Auschwitz 26.6.1940 r. transportem z Katowic. W marszach ewakuacyjnych w styczniu 1945 r. przeniesiony do KL Mauthausen i tam wyzwolony. Jan Pilecki (nr 808) ur. 27.4.1913 r. w Warszawie. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. W obozie zatrudniony m.in. jako pisarz w bloku 11, przeniesiony w 1944 r. do KL Sachsenhausen, przeżył. Witold Pilecki – znany jako Tomasz Serafiński(nr 4859) ur. 13.05.1901 w Ołońcu, oficer zawodowy, „ochotnik do Auschwitz” i organizator obozowego ruchu oporu. Przybył do obozu KL Auschwitz drugim transportem warszawskim 21.09.1940 roku. Uciekł 26.04.1943 roku. Zginął skazany na karę śmierci przez komunistyczne władze Polski Ludowej 25.05.1948 roku.
Artur Popiel (nr 951) ur. 24.5.1885 r. w Warszawie. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Przeniesiony 7.7.1942 r. do KL Mauthausen. Józef Putek (nr 829) ur. 4.7.1892 r. w Wadowicach, dr praw, adwokat, poseł na Sejm z ramienia Związku Polskich Ludowców. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Przeniesiony 7.7.1942 r. do KL Mauthausen, przeżył.
Józef Pysz (nr 1420) ur. 9.3.1915 r. w Dresseldorfie, fotograf. Przywieziony do KL Auschwitz 29.7.1940 r. transportem z Katowic. 5.2.1944 r. w aktach odnotowano jego zwolnienie z obozu.
Andrzej Rablin (nr 1410) ur. 1.1.1914 r. w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz 18.7.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Przeniesiony do KL Sachsenhausen, następnie KL Ravensbrück, zbiegł z marszu ewakuacyjnego w miejscowości Malhof.
Max Samuel (nr 62907) ur. 15.9.1880 r. Frachen k. Kolonii, lekarz. Przywieziony do KL Auschwitz 2.9.1942 r. transportem z Drancy. Zatrudniony m.in. w bloku 10 przy eksperymentach sterylizacyjnych prowadzonych przez dr. Clauberga. Zginął w obozie w 1944 r. – dokładnej daty brak, ostatni wpis w aktach : maj 1944 r. Johann Siegruth (nr 26) ur. 24.3.1903 r. w Katowicach. Przywieziony do KL Auschwitz 20.5.1940 r.
transportem więźniów z KL Sachsenhausen, zatrudniony jako więzień funkcyjny. 28 lipca 1941 r. wraz z grupą 575 więźniów skierowany do Sonnesteinu, przeczuwając co go czeka - powiesił się w wagonie.
Józef Sitko (nr 75906) ur. 9.3.1887 r. w Dembnie pow. Brzesko, ppłk WP. Aresztowany w Krakowie 13.11.1942 r. za słuchanie radia i akcje przeciwko Niemcom w Bielsku, osadzony w więzieniu Montelupich w Krakowie. Przywieziony do Auschwitz 18.11.1942 r. Grał w orkiestrze obozowej na wiolonczeli. Przeniesiony do KL Sachsenhausen, przeżył. Aleksandra Skalska (nr 38103) ur. 17.10.1921 r. w Grodnie. Przywieziona do KL Auschwitz 9.3.1943 r. transportem z Krakowa. Z KL Auschwitz została przeniesiona do innego obozu – miejsca przeniesienia brak, przeżyła. Renata Springut (nr A-26594) ur. 18.4.1921 r. w Żywcu. Przywieziona do KL Auschwitz 22.10.1944 r. transportem z KL Kraków – Płaszów, zatrudniona w warsztatach odzieżowych. Z KL Auschwitz przeniesiona do KL Ravensbrück, wyzwolona w Neustadt – Glewe. Bolesław Staroń (nr 127829) ur. 9.05.1919 roku w Berlin-Aldershof, technik budowlany. W 1944 roku przeniesiony do KL Fossenbürg. Przeżył. Marian Studencki (nr 5822) ur. 14.11.1907 r. w Żywcu. Przywieziony do KL Auschwitz 8.10.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. 25.1.1943 r. rozstrzelany pod Ścianą Śmierci
Józef Szajna (nr 18729) ur. 13.3.1923 r. w Rzeszowie. Przywieziony do KL Auschwitz 25.7.1941 r. transportem z Krakowa. Przeniesiony w 1944 r. do KL Buchenwald, przeżył.
Wacław Szymborski (nr 1976) ur. 1913 r. w Warszawie, lakiernik. Przywieziony do KL Auschwitz 15.8.1940 r. transportem z Warszawy. Nie był kalifaktorem tylko zastępcą blokowego. Zginął 3.8.1942 r. w KL Auschwitz. Franciszek Targosz (nr 7626) ur. 7.09.1899 roku w Lipniku. Przywieziony do KL Auschwitz z Bielska 18.12.1940 roku. Przeniesiony to KL Mauthausen 21.01.1945, a następnie do Melku, gdzie został wyzwolony 5.05.1945.
Franz Teresiak (nr 3231) ur. 23.1.1914 r. Niemiec przywieziony do obozu 27.08.1940 r. z obozu Sachsenhausen. Brak informacji o dalszych losach.
Stanisław Trałka (nr 660) ur. 14.7.1921 r. w Wąbrzeźnie. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa-Tarnowa jako ięzień polityczny. 2.10.1942 r. odnotowano jego zgon w obozie. Anna Tytoniak, znana w obozie jako Barbara Stefańska (nr 6866) ur. 4.01.1920 r. w Jaśle. Przywieziona do obozu 27.04.1942 r. z więzienia w Tarnowie, od listopada 1942 r. pracowała w izbie pisarskiej szpitala kobiecego. Zbiegła podczas marszu ewakuacyjnego z KL Auschwitz, przeżyła.
Ludwig Vesely (nr 38169)
ur. 5.7.1919 w Wiedniu, mechanik. Przywieziony do Auschwitz 15.4.1942 r., działacz austriackiego ruchu oporu w obozie. Został powieszony 30.12.1944 r. wraz z innymi więźniami za pomoc w organizacji ucieczki. Felix Wachsberger (nr 31504) ur.29.9.1889 w Tvrdšin. Został zamordowany/zginął w KL Aushwitz w 1942 r. Zygmunt Wojszczyk (nr 5482) ur. 10.1.1910 r. w Częstochowie. Przeżył, po wojnie grał w orkiestrze Cajnera. Alfred Woycicki (nr 39247) ur. 21.6.1906 r. we Lwowie. Przywieziony do KL Auschwitz 11.6.1942 r. transportem z Krakowa. W marszach ewakuacyjnych przeniesiony do KL Gross-Rosen, przeżył.
Adam Wysocki (nr 2985) ur. 23.7.1907 r. Kopyńczyce. Przywieziony do KL Auschwitz w dniu 15.8.1940 r. pierwszym transportem z Warszawy. W 1944 r. został przeniesiony do KL Sachsenhausen, gdzie doczekał wyzwolenia.
Mala Zimetbaum (nr 19880) ur. 26.1.1918 r. w Brzesku, przywieziona do KL Auschwitz 3.9.1942 r. transportem z Malines w Belgii. W obozie zatrudniona jako tłumaczka i goniec. Zbiegła wraz z Edwardem Galińskim, ujęta i po przesłuchaniach skazana na śmierć, wyrok wykonano.
BIOGRAFIE ZAŁOGI OBOZU AUSCHWITZ HANS AUMEIER (SS -Sturmbannführer) ur. 20.8.1929 w Amberg w Bawarii, tokarz, urzędnik. Członek NSDAP od grudnia 1929 i SS od sierpnia 1929. Od lipca 1930 w zawodowej służbie SS. W sierpniu 1934 oficer w sztabie Reichsführera -SS. Później w oddziałach wartowniczych przy obozach koncentracyjnych: KL Dachau, KL Esterwegen, KL Lichtenberg, KL Buchenwald. Następnie odkomenderowany do KL Flossenbürg, Wydział III. Do lutego 1942 kierownik tego obozu. Luty 1942 – lipiec 1943 kierownik obozu w KL Auschwitz. W październiku 1943 komendant KL Vaivara w Estonii, a od lutego 1945 KL Mysen w Grini k. Oslo w Norwegii. Wyrokiem Najwyższego Trybunału Narodowego w Krakowie z 22.12.1947 skazany na karę śmierci, wyrok wykonano.
RICHARD BAER (SS-Sturmbannführer) ur 9.09.1911 r. Członek NSDAP (nr 454991) i SS (nr 44225). Pracę w obozach
koncentracyjnych rozpoczął w 1933 r. od służby w oddziale wartowniczym KL Dachau. W 1939 r. został przydzielony do dywizjonu Trupich Główek, skąd po kontuzji przeniesiono go w 1942 r. na stanowisko adiutanta do KL Neuengamme, a następnie w 1943 r. do KL Auschwitz. Po trzech dniach został odwołany do WVHA na stanowisko adiutanta Pohla, a potem w listopadzie 1943 r. objął stanowisko szefa urzędu D I (Wydział Polityczny) w Inspektoracie Obozów Koncentracyjnych. 11 maja 1944 r. objął funkcję komendanta KL Auschwitz. Pod koniec wojny był komendantem KL Mittelbau-Dora. Po wojnie do grudnia 1960 mieszkał pod nazwiskiem Karl Neumann w okolicach Hamburga. Tam został aresztowany i osadzony w więzieniu, w którym zmarł 17.06.1963r.
WILHEM FREDRICH BOGER (SS–Oberscharführer) Ur. 19.12.1906 w Stuttgart-Zuffenhausen, sekretarz policji politycznej. Od marca 1922 do października 1930 w Hitlerjugend, po czym wcielony do SS. Od lipca 1930 członek NSDAP o Allgemeine-SS. W KL Auschwitz od 1942, wartownik. Później od grudnia 1942 w składzie wydziału II, gdzie objął funkcję kierownika referatu dochodzeniowo – śledczego. Po ewakuacji obozu przeniesiony do KL Buchenwald. Wyrokiem Sądu Krajowego we Frankfurcie nad Menem z 20.08.1965r. skazany na dożywotnie więzienie. Zmarł w 1977 w więzieniu w Bietigheim-Bissingen.
MARGOT ELISABETH DRECHSLER (SS -Aufseherin) ur. 11.5.1908 w Neuersdorf, Saksonia. Do KL Au schwitz przeniesiona z początkiem października 1942 z FKL Ravensbrück. Do końca czerwca 1944 nadzorczyni SS w FKL w KL Auschwitz II - Birkenau. Sądzona w Polsce, wyrok śmierci przez powieszenie, wykonany. KARL EGERSDÖRFER (SS -Unterscharführer) ur. 20.7.1902 w Rosenberg k. Norymbergii, rzeźnik. Członek NSDAP od stycznia 1934, a SS od stycznia 1933. Do czynnej służby SS powołany został 30 marca 1941, przydzielony służbowo do KL Auschwitz. Od 28 sierpnia 1941 pozostawał w Wydziale IV – Administracja, jako kierownik Häftlings-küche. W styczniu 1945 podczas ewakuacji obozu przeniesiony został do KL Bergen-Belsen. Sądzony w Anglii w 1945, uniewinniony.
WILHELM EMMERICH (SS -Oberscharführer) ur. 7.2.1916 w Tiefenbach. Członek NSDAP i SS. Do KL Auschwitz przybył 22 lipca 1940 z KL Sachsenhausen. Członek Wydziału IIIa – Zatrudnienie Więźniów, m.in. zastępca kierownika obozowej służby pracy. Po ewakuacji obozu znalazł się w KL Mittelbau-Dora. Zmarł 22.5.1945 w szpitalu w Schnarmstedt. FRIEDRICH KARL HERMANN ENTRESS (SS -Hauptsturmführer) ur. 8.12.1914 w Poznaniu, lekarz medycyny. Członek SS od listopada 1939. Lekarz w zapasowym batalionie sanitarnym SS od grudnia 1940, później od grudnia 1941 w KL Gross-Rosen i KL Sachsenhausen. Następnie od października 1943 lekarz obozowy SS w KL Auschwitz. Przeniesiony na stanowisko naczelnego lekarza garnizonu SS w KL Mauthausen. W ostatnim okresie wojny w jednostkach frontowych Waffen -SS. W
procesie załogi KL Mauthausen skazany na karę śmierci, wyrok wykonano 29.05.1947. KARL FRITZSCH (SS-Hauptsturmführer) ur. 10.07.1903 w Nassenbgrub, Sudety. Dekarz, szyper Dunajskiej Żeglugi Śródlądowej Donauschiffahrtsgesellschaft. Członek NSDAP od lipca 1930 i Allgemeine-SS od lipca 1933. Do września 1937 oficer w jednostkach wartowniczych w obozach koncentracyjnych, po czym skierowany do Wydziału I w KL Dachau. Od czerwca 1940 kierownik KL Auschwitz. W lutym 1942 przeniesiony do KL Flossenbürg. Na skutek nadużyć stanął przed sądem SS. Później w 18. zapasowym pułku grenadierów SS. W listopadzie oddany do dyspozycji Głównego Urzędu Dowodzenia SS. Zmarł 2.05.1945r. MAXIMILIAN GRABNER (SS-Untersturmführer) ur. 2.10.1905 w Wiedniu; urzędnik policji kryminalnej. Członek NSDAP od sierpnia 1932 i SS od września 1939. Listopad 1939 – czerwiec 1940 urzędnik jednostki policji w Katowicach. Od czerwca 1940 do 1 grudnia 1943 w składzie załogi KL Auschwitz, Wydział II – kierownik w randze sekretarza kryminalnego. Na skutek nadużyć popełnionych w obozie skazany przez Sąd SS na 12 lat więzienia. Wyrokiem Najwyższego Trybunału w Krakowie z 22.12.1947 skazany na karę śmierci, wyrok wykonano.
ELISABETH HASSE (SS -Aufseherin)
ur. 24.1.1917. Przybyła do KL Auschwitz 7.10.1942 z KL Ravensbrück, w 1944 awansowała na stanowisko Rapportführerin, gdzie została na tym stanowisku aż do stycznia 1945. Uczestniczyła w selekcjach, obecna przy wywożeniu więźniarek z bloku śmierci (barak 25 w Birkenau) do komór gazowych. Po wojnie aresztowana w angielskiej strefie okupacyjnej, dalsze losy nieznane. ERNST HOFMANN (SS -Unterscharführer) ur. 11.11.1901 w Witkendorfie. W Auschwitz od 16.5.1941 do 14.9.1944 jako zastępca kierownika służby rozpoznawczej Wydziału II – Wydziału Politycznego. Dalsze losy nieznane. RUDOLF HÖSS (SS -Obersturmbannführer) ur. 25.11.1900 w Baden -Baden, urzędnik ziemski. Ochotnik w I wojnie światowej. Po demobilizacji w korpusach ochotniczych, członek NSDAP od listopada 1922 (numer legitymacji partyjnej 3240). Za uczestnictwo w mordzie kapturowym na Walterze Kadowie skazany na 10 lat ciężkiego więzienia. Członek Allgemaine -SS od września 1933. W czynnej służbie w KL Dachau od grudnia 1934. W okresie grudzień 1934 – sierpień 1938 awansował do stanowiska adiutanta komendanta obozu, funkcję tę pełnił w KL Sachsenhausen do grudnia 1939, później kierownik tego obozu. Maj 1940 – listopad 1943 komendant KL Auschwitz i dowódca garnizonu SS. Następnie przeniesiony do WVHA na stanowisko kierownika Urzędu D I i zastępcę Inspektora Obozów Koncentracyjnych. W związku z zagładą Żydów węgierskich ponownie skierowany do KL Auschwitz jako koordynator tej akcji i dowódca garnizonu SS, które to funkcje pełnił do końca lata 1944. Wyrokiem Najwyższego Trybunału Narodowego w Warszawie skazany 2.4.1947 na karę śmierci. Wyrok wykonano 16.4.1947r.
OSWALD KADUK (SS -Unterscharführer) ur. 26.8.1906 w Chorzowie, rzeźnik, strażak. Od lipca 1941 w składzie załogi KL Auschwitz – wartownik od grudnia 1941, następnie w Wydziale III jako kierownik bloku i podoficer raportowy w KL Aschwitz I. Skazany na dożywocie za morderstwa, zwolniony z więzienia w 1989 ze względu na stan zdrowia. Zmarł 31.05.1997 w Langelsheim.
EMIL KASCHUB ur. 3 kwietnia 1919 w Mensguth. Lekarz, do Auschwitz trafił latem 1944 Przeprowadzał pseudomedyczne eksperymenty na więźniach. Dalsze losy nie są znane. KURT PAUL KIRCHNER (SS-Hauptscharführer) ur.23.10.1913 w Eckartsberg. W KL Auschwitz od września 1944 do 20.1.1945, kierownik podobozu „Charlottengrube” w Rydułtowach. Sądzony w Polsce, dostał wyrok śmierci. JOSEF KLEHR (SS-Oberscharführer) ur. 17.10.1904 w Langenau, stolarz, pielęgniarz. Członek SS od 1932. Wchodził w skład załogi SS najpierw w KL Buchenwald, a później w KL Dachau. Od września
1941 sanitariusz SS w Wydziale V – Lekarz Garnizonu SS w KL Auschwitz oraz kierownik drużyny dezynfekcyjnej, która wsypywała cyklon B do komór gazowych. Znany z uśmiercania więźniów dosercowymi zastrzykami fenolu. W styczniu 1945 po ewakuacji obozu przebywał w KL Gross-Rosen. W ramach akcji denazyfikacyjnej spędził 3 lata w obozie pracy. Po procesie frankfurckim przebywał w więzieniu. W 1988 zwolniony z odbywania kary dożywotniego więzienia, wkrótce zmarł. JOHAN PAUL KREMER (SS-Obersturmführer) ur. 26.12.1883 w Stelberg; doktor filozofii i medycyny, profesor uniwersytetu w Münster. Członek NSDAP od sierpnia 1932 i Allgemeine-SS od grudnia 1934. W czerwcu 1941 w czynnej służbie w SS, lazaret SS w Dachau, później w Pradze. Z końcem sierpnia 1942 przeniesiony do KL Auschwitz jako lekarz obozowy SS. Jednocześnie prowadził doświadczenia nad zanikiem wątroby i chorobą głodową. W połowie listopada 1942 powrócił do lazaretu SS w Pradze, później służbowo urlopowany do uniwersytetu w Münster. Wyrokiem Najwyższego Trybunału Narodowego w Krakowie z 22 grudnia 1947 skazany na karę śmierci, ułaskawiony z zamianą na karę dożywotniego więzienia. Postanowieniem Sądu Wojewódzkiego w Bydgoszczy z 9 stycznia 1958 zwolniony z reszty odbywania kary i reekstradowany do RFN. Tam ponownie postawiony przed sądem i uznany winnym zarzucanych mu czynów. Skazany na 10 lat ciężkiego więzienia. Zaliczono mu karę pozbawienia wolności odbytą w Polsce.
ARTHUR LIEBEHENSCHEL (SS-Obersturmbannführer) ur. 25.11.1901 w Poznaniu, urzędnik skarbowy. Członek NSDAP i Allgemeine-SS od 1932. Od sierpnia 1937 w czynnej służbie w SS, adiutant komendanta KL Lichtenberg. Od maja 1940 szef sztabu Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych, później kierownik jednego z wydziałów. Od marca 1942 szef Urzędu DI w WVHA i zastępca Inspektora Obozów Koncentracyjnych. W listopadzie 1943 przeniesiony na stanowisko komendanta KL Auschwitz. W maju 1944 mianowany komendantem KL Lublin. Lipiec 1944 w składzie Głównego Urzędu Personalnego SS, po czym w Urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji w Treście. Wyrokiem Najwyższego Trybunału Narodowego w Krakowie z 22.12.1947 skazany na karę śmierci, wyrok wykonano.
ERICH MALISCH (SS-Unterscharführer) ur. 23.08.1910 w Świętochłowicach, pełnił służbę jako kierowca w obozie macierzystym i w podobozie w Jaworznie. W procesie załogi Auschwitz -Birkenau skazany na 6 lat pozbawienia wolności. MARIE MANDEL (SS-Oberaufseherin) ur. 10.1.1912, urzędniczka. Członkini NSDAP od 1942. W 1938 podpisała zawodowy kontrakt z SS. Nadzorczyni SS w FKL Lichtenberg, a od września 1939 FKL Ravensbrück. Październik 1942 – listopad 1944 główna nadzorczyni SS w obozie kobiecym w KL Auschwitz. Wyrokiem Najwyższego Trybunału Narodowego z 22.12.1947 skazana na karę śmierci. Wyrok wykonano.
JOSEF MENGELE (SS-Hauptsturmführer) ur. 16.03.1911 w Günzburgu; doktor nauk humanistycznych i doktor medycyny. Członek NSDAP od kwietnia 1938 i Allgemeine-SS. Między październikiem 1938 a lipcem 1940 służba w Wermachcie. Później wcielony do Waffen-SS z przydziałem do Inspektoratu Sanitarnego Waffen-SS. Listopad 1940 – lipiec 1942 w placówce Głównego Urzędu SS-Rasy i Osadnictwa w Poznaniu. Od lutego do maja 1943 służba frontowa w 5. Dywizji Pancernej SS „Wiking”, w czasie walk ranny. 30 maja 1943 przeniesiony do KL Auschwitz. Lekarz w obozie dla Cyganów w KL Auschwitz IIBirkenau i w obozie kobiecym. Od sierpnia do listopada 1944 naczelny lekarz SS tego obozu. Po organizacyjnym włączeniu KL Auschwitz II-Birkenau do KL Auschwitz I lekarz w szpitalu dla esesmanów. W KL Auschwitz przeprowadzał eksperymenty nad
ciążą mnogą, rakiem wodnym (noma) oraz dziedzicznością cech u bliźniąt i karłów. Po wojnie zamieszkiwał w amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec, skąd w 1949 wyemigrował do Argentyny. Na skutek intensywnych poszukiwań od 1960r. mieszkał w Urugwaju oraz różnych państwach południowo-amerykańskich. Nie ujęty, zmarł 7.02.1979r. na udar mózgu w Brazylii.
GERHARD MAX ARNO PALITZSCH (SS-Hauptscharführer) ur. 17.06.1913 w Grossopitz-Tharandt k. Drezna; rolnik. Członek NSDAP i Allgemeine SS od 15 marca 1933. Początkowo pełnił służbę wartowniczą w KL Oranienburg, KL Lichtenberg i KL Sachsenhausen, w ostatnim obozie został podoficerem raportowym. 20 maja 1940 przeniesiony został do KL Auschwitz, gdzie do 1942 był podoficerem raportowym w obozie macierzystym. Po czym objął identyczne stanowisko w KL Auschwitz II - Birkenau. Od czerwca do sierpnia 1942 pełnił obowiązki kierownika obozu w Zigeunerfamilienlager KL Auschwitz II - Birkenau, a od 1 października objął kierownictwo obozu KL Auschwitz III - Brünn (podobóz w Brnie na Morawach). Na skutek nadużyć i utrzymywania kontaktów z żydowskimi więźniarkami został aresztowany i osadzony w obozie karnym dla SS w Danzig -Mackau (Gdańsk - Maczki), a następnie przeniesiony do karnych oddziałów frontowych Waffen SS. Dalsze losy nieznane.
LUDWIG PLAGGE (SS-Oberscharführer) ur. 13.01.1910 w Landesbergen; rolnik. Od grudnia 1931 członek NSDAP, a od października 1934 Allgemeine-SS. Listopad 1939 – czerwiec 1940 przeszkolony w KL Sachsenhausen do służby w obozach koncentracyjnych. Od lipca 1940 w KL Auschwitz w składzie Wydziału III – kierownik bloków 2, 24 i 11. W 1942 przeniesiony do KL Auschwitz II - Birkenau. Od momentu utworzenia obozu dla Cyganów do jesieni 1943 podoficer raportowy w tym obozie. W lecie 1943 sprawował zastępczo obowiązki kierownika obozu dla Cyganów w KL Auschwitz II - Birkenau. Później przeniesiony do KL Lublin, a stamtąd do KL Flossenbürg. Po wojnie przekazany władzom polskim. Wyrokiem Najwyższego Trybunału Narodowego skazany 22.12.1947r. na karę śmierci, wyrok wykonano.”
JAKOB RAITH (SS -Unter scharführer)
ur. 22.5.1909 w Bittenkirchen. W KL Auschwitz od 1.2.1941 do 2.12.1941, kierownik kantyny dla SS i kantyny więźniarskiej. Zatrudniony także w Erholungsheim Porombka (dom wypoczynkowy dla SS-manów), prawdopodobnie zaginął w 1944. FRANZ SCHEBECK (SS-Unterscharführer) ur. 15.9.1907 w Wiedniu, ślusarz. Członek NSDAP od stycznia 1931r., a SS od 4.5.1934r. W KL Auschwitz od 25.6.1940 do 1944, pracował w magazynach żywnościowych. Nazywany przez więźniów Szwejkiem. 28.12.1944 przeniesiony do jednej z jednostek Waffen-SS. Po wojnie skazany przez sąd w Wiedniu na karę 10 lat więzienia.
JOSEF HERMANN SCHILLINGER (SS -Unterscharführer) ur. 21.1.1908 W Oberrimsigen, bednarz. Od 1 września 1939 pozostawał w czynnej służbie w SS. 3.3.1941 został przeniesiony do KL Auschwitz i przydzielony do Wydziału III – Kierownictwo Obozu. Od 25.4.1943 był podoficerem raportowym MKL (obóz męski) w KL Auschwitz II - Birkenau. 23.10.1943 zmarł wskutek postrzału. W trakcie akcji masowej zagłady Żydów jedna z kobiet wyrwała mu jego służbowy pistolet i go postrzeliła. HANS SCHUMACHER (SS-Unterscharführer) ur. 31.8.1906 w Düsseldorfie, robotnik. W KL Auschwitz od 1942, zastępca kierownika magazynów żywnościowych. 22.12.1947r. Najwyższy Trybunał Narodowy w Krakowie skazał go na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano w krakowskim więzieniu Montelupich.
HEINRICH SCHWARZ (SS-Hauptsturmführer) ur. 14.6.1906 w Monachium, chemiograf. Członek NSDAP od grudnia 1931 i
Allgemeine - SS od listopada 1931. Do października 1940 w KL Mauthausen, następnie w Głównym Urzędzie Budżetu i Budów SS. Od końca września 1941 w KL Auschwitz, członek Wydziału III – kierownik służby pracy więźniów. Od kwietnia 1942, po utworzeniu Wydziału IIIa, jego kierownik. Sierpień - listopad 1943 kierownik obozu macierzystego. Później aż do ewakuacji obozu komendant KL Auschwitz III Monowitz. Od lutego 1945 komendant KL Natzweile. Wyrokiem francuskiego Sądu Wojskowego skazany na karę śmierci, wyrok wykonano. MAX SELL (SS -Obe rsturmführer) ur. 8.1.1893 w Kilonii, kupiec. Uczestnik I wojny światowej. Członek NSDAP od listopada 1931 i Allgemeine-SS. Od kwietnia 1932 w czynnej służbie SS. We wrześniu 1939 w FKL Ravensbrück. Następnie w KL Auschwitz, w składzie Wydziału IIIa zastępca kierownika, a od 1943 jego kierownik. Na tym stanowisku do ewakuacji obozu. 2 października 1950 uznany za zmarłego. FRIEDRICH STIEWITZ (SS-Unterscharführer) ur. 15.5.1910 w Sobernheim, Pfalz, ślusarz i tokarz. Członek Waffen - SS od października 1940 W 1941 w składzie załogi KL Auschwitz, wartownik, a od lipca 1941 w Wydziale III, jako kierownik bloku. Później zastępca podoficera raportowego w KL Auschwitz I, po czym w Wydziale IIIa. Po ewakuacji obozu w KL Buchenwald – podobóz Ohrdruf oraz w KL Mauthausen. 30.10.1957 uznany za zmarłego. BERNHARD WALTER (SS-Hauptscharführer) ur. 27.4.1911 w Fürth, sztukator. Członek NSDAP i Allgemeine-SS od maja 1933. Od kwietnia 1934 w zawodowej służbie w SS. Wartownik w KL Dachau i KL Sachsenhausen. Styczeń 1941 – styczeń 1945 w KL Auschwitz. Członek Wydziału II, kierownik referatu służby rozpoznawczej i fotograficznej. Następnie od komenderowany do oddziałów frontowych Waffen-SS, później w KL Mittelbau - Dora. Wyrokiem Sądu Okręgowego w Krakowie z 8.4.1948 skazany na 3 lata więzienia i 3 lata pozbawienia praw publicznych oraz obywatelskich praw honorowych. EDUARD WIRTHS (SS-Sturmbannführer) ur. 4.9.1909 w Würzburgu, doktor medycyny. Członek NSDAP od maja 1933, a SS od października 1934. We wrześniu 1941 został lekarzem SS w KL Dachau, a później w KL Neuengamme. Od września 1942 do stycznia 1945 był naczelnym lekarzem garnizonu SS w KL Auschwitz, gdzie prowadził eksperymenty, m. in. nad nowotworami złośliwymi, oraz doświadczenia ze środkami farmakologicznymi. Po ewakuacji KL
Auschwitz przebywał w KL Mittelbau - Dora, KL Bergen - Belsen i KL Neuengamme. We wrześniu 1945 popełnił samobójstwo.
FOTOGRAFIE I REPRODUKCJE: /DZIECIŃSTWO/ Fotografie z tego rozdziału pochodzą z prywatnego archiwum rodzinnego Wilhelma Brasse: Brasse ze swoimi młodszymi braćmi. Dziadek Wilhelma Brasse — Albert Karol Mama Wilhelma Brasse – Helena – w stroju żywieckim. Ojciec Wilhelma Brasse (po prawej stronie) Zdjęcie ślubne rodziców Wilhelma Brasse Brasse z mamą Heleną i braćmi /ŻYWIEC – MOJE MIASTO/ Wszystkie fotografie Żywca pochodzą ze ziorów Muzeum Miejskiego w Żywcu: Panorama Żywca z Zabłocia, widok na niezachowane mosty – - kolejowy i drewniany na rzece Sole, okres międzywojenny. Ulica Kościuszki w Żywcu, przed II Wojną Światową Studnia Świętego Floriana na rynku żywieckim, okres międzywojenny Rynek w Żywcu, widok na ratusz, pocz. XX wieku Panny w żywieckim stroju mieszczańskim przed kościołem parafialnym w Żywcu, okres międzywojenny Ulica Krakowska (dzisiaj Sienkiewicza) w Żywcu; widok w stronę rynku, okres międzywojenny Ulica Garbarska (obecnie ul. Sempołowska) w Żywcu, widok w stronę ul. Kościuszki na budynek Siejby i wieżę kościoła parafialnego, okres międzywojenny. Kościół parafialny w Żywcu, okres międzywojenny. /FOTOGRAFIA – POCZĄTKI/ Wilhelm Brasse w Katowicach (fot. z archiwum rodzinnego) Wilhelm Brasse w Katowicach 1937r. (fot. z archiwum rodzinnego) Dancing. Kadr z filmu „Portrecista” Irka Dobrowolskiego Ruch uliczny. Kadr z filmu „Portrecista” Irka Dobrowolskiego Wilhelm Brasse – zdjęcie powojenne, fot. z archiwum rodzinnego /WYBUCHA WOJNA/ Defilada. Kadr z filmu „Portrecista” Irka Dobrowolskiego Polski pociąg pancerny nr 54 „Groźny” – fot. ze zbiorów A. Jońcy
Fingeraabdruck – niemiecki dokument poświadczający przynależność narodową w okupowanej Polsce (fot. Nowis, 26.12.2006 r.) Wilhelm Brasse w Katowicach w 1937 roku(fot. z archiwum rodzinnego) Wilhelm Brasse - zdjęcie przedwojenne (fot. z archiwum rodzinnego) Wilhelm Brasse tuż przed wyjazdem na Węgry (fot. z archiwum rodzinnego) /AUSCHWITZ – POCZĄTKI/ II transport tarnowski, którym przybył do KL Auschwitz Wilhelm Brasse Powitanie nowoprzybyłych, Władysław Siwek (PMO—I-1-109) KL Auschwitz II-Birkenau, Żydzi podczas procedury przyjęcia skierowani do obozu po selekcji. (fot. SS 1944) Początki udręki – łaźnia, Władysław Siwek (PMO-I-1-110) KL Auschwitz II-Birkenau. Grupa Żydów skierowanych do obozu po selekcji (fot. SS. 1944) W nocy, Jerzy Potrzebowski (PMO-I-1-71) Karta personalna więźnia Kazimierza Andrysika, aresztowanego w związku z podejrzeniem o udział w ruchu oporu Bluza więźniarska. Dział Zbiorów PMA-B KL Auschwitz I. Pierwsze krematorium, które działało od 1940r. Początkowo spalano w nim zwłoki zabitych w czasie pracy, zmarłych z głodu i chorób, a także rozstrzelanych bądź uśmierconych w inny sposób więźniów. Od końca 1941r. Rozpoczęto tutaj także spalanie ciał ludzi zabitych gazem – cyklonem B (fot. L. Foryciarz, 1968r.) KL Auschwitz I. Bloki Schutzhaftlagerweiterung, w których po wyzwoleniu obozu odnaleziono różne przedmioty odebrane deportowanym. KL Auschwitz I. Fragment głównej ulicy obozowej, z lewej blok nr 22 i 23 (fot. S. Łuczko, maj 1945r.). KL Auschwitz II-Birkenau. Wnętrze obozowej latryny w baraku drewnianym na odcinku BIIb. Stan sprzed 1954r. (fot. T. Kinowski) Kozioł, na którym wykonywano karę chłosty, wynoszącą oficjalnie do 25 uderzeń, a w rzeczywistości nawet do 70 (fot. S. Kolowca, 1945r.). Kara chłosty, Władysław Siwek (PMO-I-1-92) KL Auschwitz I, blok nr 11. W celu uniemożliwienia kontaktów z osadzonymi w celach do stania więźniami położono na otwory wentylacyjne o rozmiarach 5x5cm
metalowe osłony. Zamarznięty śnieg powodował zimą całkowity brak dopływu powietrza i śmierć przez uduszenie osadzonych w celach więźniów (fot. T. Kinowski, 1954r.). /„ARBEIT MACHT FREI”/ KL Auschwitz I. Brama główna „Arbeit macht frei”(fot. S. Łuczko, wiosna 1945) Hans-Jürgen Höss i jego samolot, zdjęcie zrobione przez więźnia Auschwitz. (fot. Reiner Höss & IFZ Munich) /NAJWAŻNIEJSZE BYŁO DOBRE KOMANDO / KL Auschwitz II-Birkenau. Więźniowie przy kopaniu rowu odwadniającego (fot. SS, D. Kamann). Budynek kartoflarni znajdujący się przy kuchni obozowej (fot. Z. Klawender, zima 1945/46r.) Oświęcim. Więźniowie zatrudnieni przy rozbiórce budynków w mieście (fot. autor nieznany, 1941r.). Budowa magazynu na kapustę i ziemniaki niedaleko Auschwitz II (fot. SS, 1943r.) Auschwitz II-Birkenau. Kopanie rowów odwadniających niedaleko Krematorium II (fot. SS, D. Kamann) Członek załogi SS. Kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista” SS-man „Perełka” z psami. Władysław Siwek (APMA-B-I-1-0090) /ERKENNUNGSDIENST/ Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista” (fot. J. Taszakowski) Giełda, Waldemar Nowakowski(APMA-B-I-1-196) Miska i łyżka więźniarska (fot. Tomasz Pielesz) /FOTOGRAFIE POLICYJNE/ Więzień (nr 45218) oznaczony jako więzień kryminalny Marcel Balteillard (nr 45203) ur. 23.06.1912 Stanisław Kwaśny (nr 25215), ur. 13.01.1909. Zginął 28.04.1942 w KL Auschwitz. Chaim Nüssen (nr 25449), ur. 17.09.1890 w Mielcu, kupiec. Zginął 2.03.1942 w KL Auschwitz. David Israel Brül (nr 25372), ur. 1.09.1901 Salomon Israel Reichel (nr 25508) ur. 25.05.1920 Jan Filipek (nr 25280), ur. 6.09.1914 w USA. Duchowny. Zginął 6.02.1942 w KL
Auschwitz Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski). Józef Grzybowski (nr 21525), ur. 1.03.1922 w Dziesławicach, robotnik rolny. Zginął w Auschwitz 19.03.1942. Jan Niewczas (nr 12948), ur. 15.07.1898 w Tychowie, rolnik. Polski więzień polityczny (nr 2911), przybył do obozu z transportem z Warszawy 15.06.1940 Eugeniusz Siewierski (nr 630), ur. 4.09.1917 w Samborze. Zginął w październiku 1940 w Auschwitz. Henryk Krajewski (nr 12451) ur. 26.11.1920 w Warszawie, szlifierz. Przeniesiony w 1942 do KL Mauthausen, tam wyzwolony. Piotr Grabski (nr 12840) Chaim Orner (nr 44568) ur. 15.12.1913 w Kutnie, robotnik. Zginął 29.07.1942 w KL Auschwitz Bronisław Pawłęga (Nr 494) ur. 6.01.1906 w Krakowie, pracownik biurowy. W 1942 przeniesiony do KL Gross-Rosen. Przeżył. Henryk Staniewski (nr 17531) ur. 2.02.1915 w Skaryszewie, szewc. Zginął 16.02.1942 w KL Auschwitz. Kazimierz Budziński (nr 21686) ur. 23.02.1899 w Żyrardowie, ślusarz. Zginął 8.06.1942 w KL Auschwitz. Więzień nr 1730 Więzień wymieniony jako antysocjalny (nr 61931) Edward Matysik (nr 541) ur. 19.09.1914 w Nawojowej Górze. Zginął 7.09.1942 w KL Auschwitz Iwan Androczienko (nr 63352), ur. 14.11.1926 Władysław Maria Agenor, Hr. Baworowski, nr 863, ur. 10.06.1910. Wasil Biszko (nr 21801) ur. 21.01.1901. Przeniesiony z KL Auschwitz w 1942. Nie przeżył. Wasyl Borszcz (nr 62122) Ludwik Żurawski (nr 579), ur. 2.02.1915 w Charzewicach. Zginął w Auschwitz 28.12.1940. /FOTOGRAFIE PORTRETOWE NIEMCÓW/
Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski). Arthur Liebehenschel Richard Baer Karl Egersdorfer Gerhard Palitzsch Dom Komendanta Rudolfa Hössa (fot. około roku 1946) Maximilian Grabner (SS-Untersturmführer), w Auschwitz od czerwca 1940 do 1 grudnia 1943; szef obozowego Gestapo (fot. przed 1945) Standgericht w Bloku 11/Sąd doraźny w Bloku 11, Władysław Siwek(APMA-B-I-197) Ludwig Plagge (SS-Oberscharführer), od lipca 1940 roku w KL Auschwitz w składzie Wydziału III – kierownik bloków 2, 24 i 11 (Yad Vashem) /KARNA KOMPANIA/ Radzieccy jeńcy wojenni(fot. data nieznana) Bogdan Komarnicki (nr 3637) ur. 28.07.1913 w Synowodzku, kupiec Przy łopacie, Władysław Siwek (APMA-B-I-1-105) Przywitanie uciekinierów, Jan Komski (APMA-B-I-1-615) KL Auschwitz I. Fragment ogrodzenia obozowego z widocznym po lewej stronie budynkiem Theatergebaude (fot. nieznany) Witold Pilecki (Tomasz Serafiński) (nr 4859), ur. 13.05.1901 w Ołońcu, oficer zawodowy. Zbiegł z KL Auschwitz 27.04.1943 Ucieczka z HWL, Waldemar Nowakowski (APMA-B-I-1-698) /KOMANDO ZEPPELIN/ KL Auschwitz II – Birkenau. Narożny słup ogrodzenia oddzielającego odcinek BIIb od krematorium nr II (fot. S. Korolowiec 29.05.1945) Wartownik w obozie KL Auschwitz. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego. /FOTOGRAFIE DUCHOWNYCH/ Przy walcu, Władysław Siwek (APMA-B-I-1-0534) Pierwszy transport tarnowski. Tym transportem przywieziono do obozu 728 polskich więźniów politycznych (fot. nieznany, czerwiec 1940). /TYFUS/
Włosy, które zostały obcięte zabitym kobietom, sprzedawane one były niemieckiej firmie Alex Zink w cenie po 50 fenigów za 1 kg (kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista” za „Kronika wyzwolenia obozu”, 1945r.) Ładowanie chorych na auto, Jerzy Potrzebowski (APMA-B-I-1-077) /FOTOGRAFIE „OKAZÓW” I PRZYPADKÓW DZIWNYCH/ Więźniowie podejmowali wielokrotnie próby ucieczek z obozu. Większość z nich skończyła się tragicznie. Na fotografii zabity więzień przed ogrodzeniem obozowym (fot. SS, 1940-1944) Ogrodzenie w Auschwitz I widoczne z wewnątrz obozu. Druty pod napięciem oraz wieże obserwacyjne potęgowały poczucie izolacji oraz uniemożliwiały więźniom ucieczkę (fot. S. Mucha, 1945) KL Auschwitz I. Napis nad wejściem do jednego z bloków szpitalnych (blok nr 12 chirurgiczny). Szpital obozowy nazywany był przez więźniów przedsionkiem krematoriów. Lekarze SS przeprowadzali w nim wiele zbrodniczych eksperymentów, a uśmiercali chorych i słabych więźniów za pomocą dosercowego wstrzykiwania fenolu (fot. wykonana po wyzwoleniu, 1945 r.) Birkenau. Sala operacyjna (fot. SS, 1941, Yad Vashem) KL Auschwitz II-Birkenau. Kaleki Żyd sfotografowany na rampie w Birkenau (fot. SS 1944) Tatuaż „Raj”. Kadr z filmu w reż. I. Dobrowolskiego „Portrecista” Karzeł – jedna z ofiar badań dr Mengele (fot. SS, 1944) /FOTOGRAFIE DLA MENGELE I INNYCH LEKARZY/ Dr. Joseph Mengele w ramach badań nad teorią dziedziczenia przeprowadzał eksperymenty na bliźniętach, karłach i osobach kalekich od urodzenia (fot. nieznany) Jedno z 600 ocalałych dzieci z Auschwitz II-Birkenau(„Kronika wyzwolenia obozu”, 1945r., kadr z filmu I. Dobrowolskiego „Portrecista”) Selekcja chorych do gazu, Jerzy Potrzebowski (APMA-B-I-1-068) Preparat B-1034, którego działanie SS-mani badali na więźniach w trakcie eksperymentów farmakologicznych, wyprodukowany przez IG Farben (Bayer) (fot. L. Foryciarz, 1968) /FOTOGRAFIE KRÓLIKÓW DOŚWIADCZALNYCH/ Auschwitz I, fotel ginekologiczny znajdujący się wewnątrz bloku nr 10 (fot. nieznany)
Ewa Muhlrad (nr A-13160) ur. 13.10.1924 Betty Spinoza (nr A-27858) ur. 10.10.1908. Fotografie wykonane w szpitalu PCK na terenie KL Auschwitz I podczas oględzin Komisji Badani Zbrodni Niemieckich w Polsce (fot. S. Łuczko 11-25.5.1945r.) /FOTOGRAFIE EKSPERYMENTÓW NA MĘŻCZYZNACH/ Strzykawka używana przez SS do uśmiercania więźniów poprzez podawanie im fenolu (fot. L. Foryciarz, 1968) Deportacja z Zamościa Bracia Kochowie z Zamojszczyzny Obozowy dokument potwierdzający śmierć dziewięcioletniego Tadeusza Rycyka z Zamojszczyzny zabitego dosercowym zastrzykiem fenolu 21 stycznia 1943. Jako przyczynę śmierci podano-obustronne zapalenie płuc. Tego samego dnia w ten sam sposób zabito dwunastoletniego Mieczysława Ryca, zmarłego rzekomo z powodu zakaźnej anginy. Enrico Morpurgo (nr 192901). Fotografia wykonana w szpitalu PCK na terenie KL Auschwitz I podczas oględzin Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (fot. S. Łuczko, 11-25.5.1945r.) 14-letni żydowski chłopiec (nr 814615) pochodzący z Węgier (fot. zrobiona podczas badań medycznych po wyzwoleniu obozu) /FOTOGRAFIE KOBIET/ Członkinie kobiecego oddziału pomocniczego SS w drodze autobusem do ośrodka wypoczynkowego SS niedalego Auschwitz 22.7.1944r. (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) Czesława Kwoka (nr 26947) – polski więzień polityczny. Przywieziona do Auschwitz 13.12.1943r. z Zamościa. Zmarła 6.02.1943 prawdopodobnie na tyfus. KL Auschwitz II-Birkenau. Barak drewniany nr 8 na odcinku BIIa (fot. 9.4.1963r.) KL Auschwitz II-Birkenau. Wnętrze baraku drewnianego nr 16 na odcinku BIIa (fot. L. Foryciarz 2.11.1974r.) KL Auschwitz II-Birkenau. Stajnia dla 52 koni adaptowana na więźniarski barak mieszkalny dla setki więźniów (Kronika wyzwolenia obozu, 1945) /FOTOGRAFIE DZIECI/ KL Auschwitz II-Birkenau. Matka z dziećmi prowadzona do komory gazowej nr IV lub V drogą średnicową między obozem BIIc i BIId (fot. SS, 1944r.)
KL Auschwitz II-Birkenau. Grupy Żydów po selekcji prowadzone do komory gazowej (fot. SS. 1944) KL Auschwitz II-Birkenau. Na pierwszym planie kobiety i dzieci po selekcji oczekujący w lasku na wpędzenie do komory gazowej (fot. SS, 1944) KL Auschwitz II-Birkenau. Grupy Żydów po selekcji (fot. SS, 1944) Dzieci w wieku 3-6 lat oswobodzone na terenie KL Auschwitz II-Birkenau w 1945 roku (fot. wykonana prawdopodobnie w Buczach Harcerskich w 1945r.) Dwoje więźniów KL Auschwitz podczas oględzin lekarskich pokazują odmrożenia stóp (Kronika wyzwolenia obozu 1945r) Aparat fotograficzny taki jak ten, na którym Wilhelm Brasse wykonywał zdjęcia w obozie. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski). /FOTOGRAFIE SPECJALNE - Z RAMPY, KOMÓR GAZOWYCH I KREMATORIUM/ Wejście do bloku 11, Władysław Siwek (APMA-B-I-1-79) Auschwitz II-Birkenau, przyjazd transportu Żydów (fot. SS, 1944) Nagie żydowskie kobiety przywiezione do komory gazowej nr V (fot. prawdopodobnie Alex – grecki Żyd, 1944r.) KL Auschwitz I, pierwsza prowizoryczna komora gazowa utworzona na przełomie 1941/1942 r. z kostnicy w Krematorium I (fot. A. Kaczkowski, 1970) Auschwitz II-Birkenau. Masowy grób sfotografowany przez Armię Sowiecką po wyzwoleniu obozu (Kronika wyzwolenia obozu, 1945) Cyklon B w postaci grudek ziemi okrzemkowej nasyconej cyjanowodorem dostarczany był w puszkach różnej wielkości. Producentem gazu była firma Degesch, a do obozu dostarczała go firma Testa(Kronika wyzwolenia obozu 1945 r.). Ulotka producenta środka dezynfekcyjnego Cyklonu-B. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego Franciszka Mannówna, tancerka. Fotografia sytuacyjna wykonana w atelier (fot z Narodowego Archiwum Cyfrowego) /FOTOGRAFIE NIELEGALNE/ Otto Küsel (nr 2) ur. 16.05.1909. Album z karykaturami – okładka, Stanisław Trałka (PMO-I-2-444) Karykatura SS-mana, Stanisław Trałka (APMA-B-I-2-444/6) Karykatura Wilhelma Brasse, Stanisław Trałka (APMA-B-I-2-444/4)
Trzej królowie, Adam Bowbelski(PMO-I-5-0041) Ogrodniczka, Bronisław Czech (APMA-B-I-5-110) Dzieci (artysta nieznany) APMA-B-I-5-429) /FOTOGRAFIE WYKORZYSTYWANE PRZY FAŁSZOWANIU BANKNOTÓW/ Banknot jednodolarowy (fot. Jacek Szymczak) /FOTOGRAFIE PRAC ARTYSTÓW OBOZOWYCH/ Portret Xaverego Dunikowskiego (APMA-B-I-2-619) Fotografia obrazu olejnego przedstawiająca góry zimą, praca zaginiona, Bronisław Czech (APMA-B-R1-68) Fotografia obrazu pod tytułem „Wiosna” z cyklu „Cztery pory roku”, praca zaginiona, Czesław Kaczmarczyk (APMA-PMO-R1-228) /FOTOGRAFIE ORKIESTRY/ Orkiestra więźniarska przed bramą „Arbeit macht frei” (fot. lato 1941r.) Orkiestra więźniarska podczas niedzielnego koncertu dla SS-manów, który odbył się na placu przed komendanturą (fot. data nieznana) Orkiestra obozowa składająca się z więźniów Auschwitz. /POMOC INNYM WIĘŹNIOM/ KL Auschwitz I, Kuźnia obozowa (fot. SS, 1942-1943r.) KL Auschwitz I. Wnętrze obozowej ślusarni, z lewej strony SS-man Lubusch, z prawej na pierwszym planie więźniowie Pluta i Zając (fot. SS, 1942-1943r.) /ŻYCIE OBOZOWE/ Wigilia w Oświęcimiu, Jerzy Potrzebowski, (APMA-B-I-1-669) Oficer SS Karl Hoecker zapala świeczki na choince zaledwie na tydzień przed wyzwoleniem obozu (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) Wigilia, Władysław Siwek, (APMA-B-I-1-107) Kantownia, Tadeusz Myszkowski, (APMA-B-I-1-0431) Organizacja (artysta nieznany, inicjały MM)(APMA-B-I-2-417/17) Oficer SS Karl Hoecker odpoczywa na leżakach z kobietami podczas pobytu w Solahuette, 1944r. (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) Mecz piłki nożnej, Aleksander Kołodziejczyk,(APMA-B-I-1-251) Tadeusz Pietrzykowski (fot. E. Szafran) /HANDEL/
Wieczorna giełda, Jerzy Potrzebowski, (APMA-B-I-1-066) Organizacja (artysta nieznany, inicjały MM), (APMA-B-I-2-417/17) /OBOZOWE WARTOŚCI/ Palacze, Jan Komski, (APMA-B-I-1-606) Więźniowie z komanda „Kanada” przy sortowaniu rzeczy odebranych deportowanym do KL Auschwitz Żydom (fot. SS, 1944r.) Oficerowie SS, w tym kilku lekarzy, piją napoje po wizycie w kopalni węgla 1-10.9.1944r. (fot. z United States Holocaust Memorial Museum) Stosy rzeczy należących do Żydów deportowanch do KL Auschwitz gromadzone przed barakami obozowych magazynów tzw. „Kanady” (fot. SS, 1944) Odzież zgromadzona w baraku – magazynie tzw. „Kanady” w pobliżu KL Auschwitz I. (fot. S. Mucha, luty/marzec 1945) Auschwitz II-Birkenau. Buty. (fot. prawdopodobnie podczas inspekcji po wyzwoleniu obozu, 1945) Auschwitz II-Birkenau. Pędzle odebrane przywiezionym do obozu. Auschwitz II-Birkenau. Rzeczy przywiezione przez osoby deportowane do obozu – Walizki (fot. Kronika wyzwolenia obozu, 1945) /MIŁOŚĆ W OBOZIE/ Dublosan Gummi Schutz – aluminiowy pojemnik na prezerwatywę (fot. M. Tuza, GRH Festung Breslau) Wizjer w bloku, w którym obecnie znajdują się biura PMA-B, natomiast wcześniej znajdował się Puff (fot. M. Obstarczyk) /PRAWDZIWA MIŁOŚĆ/ Edward Galiński (nr 531), ur. 5.10.1923 w Więckowicach Ucieczka Mali, Waldemar Nowakowski, (APMA-B-I-2-694) Mala Zimetbaum (nr 19880) ur. 26.01.1918 w Brzesku. W obozie zatrudniona jako tłumaczka i goniec (fot. wykonana przed deportacją do obozu) Portret Mali został narysowany przez więźniarkę Zofię Stępień-Bator. Mala pełniła wpływową funkcję gońca (Läuferin), była znana i lubiana przez współwięźniarki. Wdzięczna Mala wynagrodziła Zofię obfitym posiłkiem i załatwiła jej przeniesienie do komanda Streikerei (Hafciarek), wykonującego lekką pracę pod dachem. Podobizna Mali została przekazana przez Edwarda Galińskiego jego przyjacielowi Wiesławowi Kielarowi, który przechował ją i wraz z puklem włosów Edka i Mali, otrzymanymi od
Edka, przekazał po wojnie do Muzeum Auschwitz-Birkenau. Cyla Cybulska-Stawiska (nr 29558), ur. 29.12.1920 w Łomży. Przyjechała do KL Auschwitz 21.01.1943. (fot. wykonana po 1945r.) Jerzy Bielecki (nr 243), ur. 28.03.1921 w Słaboszowie, student. 21.07.1944r. uciekł z obozu, przeżył (fot. wykonana po ucieczce, w październiku 1944) Anna Stefańska (nr 6866), ur. 4.01.1920 w Jaśle. Uciekła podczas ewakuacji obozu. /WESELE W AUSCHWITZ[623]/ Rudolf Friemel (nr 25173) (fot. wykonane przez Wilhelma Brasse podczas wesela Friemla 18.03.1944r.) Margarita Ferrer. Fot. wykonana przez Wilhelma Brasse podczas wesela Friemla. Kartka z życzeniami wykonana na okoliczność zawarcia związku małżeńskiego w KL Auschwitz (fot. pochodząca ze zbiorów Wilhelma Brasse) Rudolf Friemel z żoną i synkiem - Edim (fot. wykonana przez Wilhelma Brasse podczas ślubu Friemla, 18.03.1944) /FOTOGRAFIE POCZTÓWKOWE/ Bratki – inscenizacja do filmu „Portrecista” w reż. Irka Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski) Widok na centrum Oświęcimia (fot. nieznany, 1939r.) /URATOWANIE ZDJĘĆ/ Rekonstrukcja do filmu „Portrecista” I. Dobrowolskiego. Nadpalone zdjęcie Ignaca Jakubowskiego (nr 25749) ur. 2.02.1877 w Pułtusku, robotnik. Zginął 22.03.1942 w Auschwitz. KL Auschwitz. Porozrzucane dokumenty oraz inne przedmioty znalezione po wyzwoleniu obozu w jednym z nieustalonych pomieszczeń obozowych. (fot. S. Łuczko 1945r.) Jedno z pomieszczeń obozowych sfotografowanych po wyzwoleniu. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego. Władysław Fejkiel (nr 5647) ur. 1.01.1911 r. w Krościenku Wyżnem, lekarz, profesor Akademii Medycznej w Krakowie. Pracował w szpitalu dla więżniów. W 1945 r. ewakuowany do KL Mauthausen, gdzie został wyzwolony. Maria (Bronisława) Nistenberger (nr 24167) ur. 19.09.1905 w Stanisławowie, urzędniczka. Zginęła 5.01.1943 w KL Auschwitz Alina Jasińska (nr 24188) ur. 14.06.1920r. w Warszawie, ogrodniczka. Przeniesiona
do KL Bergen-Belsen, wyzwolona Stanisława Kozerawska (nr 24190) ur. 11.11.1909 r. w Opocznie. Zginęła 22.04.1943 w w KL Auschwitz Irena Przesmycka (nr 24471) ur. 17.04.1925. Ewakuowana do KL Ravensbrück, przeżyła Olga Stańczyk (nr 24476) ur. 2.09.1916r. w Orszy. Przeniesiona w 1944 r. do KL Flossenbürg, wyzwolona. Maria Śledź (nr 22208) ur. 26.10.1919 r. w Łukowie. Zmarła 20.11.1942 r. w KL Auschwitz Ernst Krankenmann (nr 3210) ur. 19.12.1895 Johann Siegruth (nr 26) ur. 24.03.1903 /EWAKUACJA/ Jeden z transportów ewakuacyjnych sfotografowany w momencie wyjazdu ze stacji w Kolinie – Czechosłowacja (fot. J. Kremer, 24.01.1945) Były obóz Mauthausen (fot. mauthausen-memorial.at) Obóz w Melk (fot. en.mauthausen-memorial.at) Więźniowie obozu koncentracyjnego w Ebensee, w Austrii (fot. Lt. A.E. Samuelson, 1945, Archival Research International/Double Delta Industries Inc.) Ebensee na krótko przed wyzwoleniem (ph. 1945) Ebensee po wyzwoleniu (fot. 1945) Ocaleni więźniowie obozu koncentracyjnego w Ebensee piją w baraku szpitalnym cienką zupę przygotowaną przez armię USA (fot. J. Heslop, May 5th 1945, United States Holocaust Memorial Museum) /KONIEC FOTOGRAFII/ Wilhelm Brasse po wojnie Zdjęcie ślubne Wilhelma Brasse, 6.07.1946 Zdjęcie czterech dziewczynek. Kadr z filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski) Atelier fotograficzne, rekonstrukcja do filmu „Portrecista” w reż. I. Dobrowolskiego (fot. J. Taszakowski) Stephen Cooper, Wilhelm Brasse i Irek Dobrowolski Fot. pochodzi z archiwum Irka Dobrowolskiego, 2007r. KALENDARIUM AUSCHWITZ
KL Auschwtiz II-Birkenau. Główna wartownia zwana przez więźniów Bramą Śmierci oraz rampa kolejowa wybudowana w 1944 r. na którą kierowano pociągi z deportowanymi do obozu Żydami (ph. S. Mucha, 1945). GLOSARIUSZ Na każdym kroku, Jerzy Adam Brandhuber(APMA-B-I-1-368) LISTA WIĘŹNIÓW, KTÓRYCH RELACJE WYKORZYSTANO Drugi transport tarnowski, którym Wilhelm Brasse przybył do obozu. PRZYPISY KL Auschwitz-Birkenau. Fotografia lotnicza wykonana 26.06.1944r. przez lotniczy wywiad aliantów. Na fotografii KL Auschwitz I, II, III Wilhelm Brasse podczas odwiedzin w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau. Fot. Pochodzi z archiwum rodzinnego Wilhelma Brasse
BIBLIOGRAFIA: APMA-B – archiwa Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Albin Kazimierz, Księgi Pamięci. Transporty Polaków z Warszawy do KL Auschwitz 1940-1944, T. 3, Warszawa – Oświęcim 2000 Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Bartosik Igor, Willma Adam, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem, członkiem Sonderkommando w KL Auschwitz, Warszawa 2009 Bielecki Jerzy, Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat, Oświęcim 1999 Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, T.1, Poznań 1946 Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, T.7, Poznań 1951 Camon Ferdinando, Rozmowa z Primo Levim, E. Kabatc (tłum.), Oświęcim 1997 Cyra Adam, Boksował by przeżyć [w:] Kronika, Nr 24, Bielsko-Biała 1988 Cyra Adam, Ochotnik do Auschwitz. Witold Pilecki 1901-1948, Oświęcim 2000 Czech Danuta, Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz, Oświęcim 1992 Czech Danuta, Konzentrationslager Auschwitz - zarys historyczny [w:] Oświęcim: hitlerowski obóz masowej zagłady, W. Michalak (red.), Warszawa 1984 Dziopek Jan, Walka o życie [w:] Pamiętniki nauczycieli z obozów i więzień hitlerowskich 1939-1945, K. Bidakowski, T. Wójcik (red.), Warszawa 1962 Fejkiel Władysław, Pamiętniki lekarzy, Warszawa 1964 Fejkiel Władysław, Więźniarski szpital w KL Auschwitz, Oświęcim 1994 Giza Jerzy, Morasiewicz Wiesław, Poobozowe zaburzenia seksualne u kobiet jako element tzw. Kz-syndromu [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1974 Greif Gideon, ...płakaliśmy bez łez..., tłum. L. Ulicka, Warszawa-Oświęcim 2001 Grenda Józef, Wspomnienia z pracy w szpitalu PCK w Oświęcimiu po wyzwoleniu obozu [w:] Okupacja i medycyna. Trzeci wybór artykułów z „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim” z lat 1963-1976, Warszawa 1977 Gutman Yisrael, Krakowski Shmuel, Żydzi w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów z Auschwitz. 1. Relacje., K. G. Saur, Monachium 1995 Hackl Erich, Wesele w Auschwitz, Tłum. A. Buras, Kraków 2006
Hitler Adolf – fragment przemówienia wygłoszonego do generalicji w Obersalzbergu, 22 sierpnia 1939 r. [w:] Dokument Norymberski nr 798 – PS Höss Rudolf, Autobiografia, Tłum. W. Grzymski, Warszawa 1989 Iwaszko T., Kontakt ze światem zewnętrznym [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu – więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Iwaszko Tadeusz, Przyczyny osadzania w obozie i kategorie więźniów [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu – więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Iwaszko Tadeusz, Więźniowie [w:] Oświęcim: hitlerowski obóz masowej zagłady, W. Michalak (red.), Warszawa 1984 Iwaszko T., Zakwaterowanie, odzież i wyżywienie więźniów [w:] Auschwitz 19401950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Jacewicz Wiktor, Woś Jan, Martyrologium Polskiego Duchowieństwa Rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945. T. 1, Warszawa 1977 Księgi zgonów z Auschwitz. 1. Relacje., K. G. Saur, Monachium 1995 Jagoda Zenon, Kłodziński Stanisław, Masłowski Jan, Oświęcim nieznany, Kraków 1981 Jagoda Zenon, Kłodziński Stanisław, Masłowski Jan, Więźniowie Oświęcimia, Kraków-Wrocław 1984 Kajzer Abraham, Za drutami śmierci, Wałbrzych 2008 Kielar Wiesław, Dzieła zebrane 2. Anus mundi, Wrocław 2004 Klee Ernst, Auschwitz. Medycyna III Rzeszy i jej ofiary, Tłum. Kalinowska – Styczeń, Kraków 2001 Klüger Ruth, Żyć dalej…, Tłum. M. Lubyk, Wrocław 2009 Kłodziński Stanisław, Fenol w KL. Auschwitz – Birkenau, [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1a, Oświęcim 1963 Kopyciński Adam, Orkiestra w oświęcimskim obozie koncentracyjnym [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1964 Kubica H., Dzieci i młodzież w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995
Kubica Helena, Dr Mengele i jego zbrodnie [w:] Zeszyty Oświęcimskie 20, Oświęcim 1993 Laks Szymon, Gry oświęcimskie, Oświęcim 1998 Langbein Hermann, Auschwitz przed sądem. Proces we Frankfurcie nad Menem 1963-1965. Dokumentacja, Tłum. V. Grotowicz, Wrocław–Warszawa–Oświęcim 2011 Langbein Hermann, Ludzie w Auschwitz, Oświęcim 1994 Langfus Leib, Rękopis [w:] Zeszyty Oświęcimskie 14, Tłum. J. Parcer i H. Jastrzębska, Oświęcim 1972, Leszczyńska Stanisława, Raport położnej z Oświęcimia [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1965 Levi Primo, Czy to jest człowiek, Tłum. H. Wiśniewska, Warszawa 1996 Nyiszli Miklós, Pracownia doktora Mengele. Wspomnienia lekarza z Oświęcimia, Tłum. T. Olszański, Warszawa 1966 Okupacja i medycyna. Czwarty wybór artykułów z „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim” z lat 1963-1978, Warszawa 1979 Oświęcim: hitlerowski obóz masowej zagłady, W. Michalak (red.), Warszawa 1984 Oświęcim w oczach SS. Höss, Broad, Kremer, I. Polska (red.), Tłum. E. Kocwa i J. Rawicz, Katowice 1972 Paczuła Tadeusz, Izby Pisarskie w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów z Auschwitz. 1. Relacje., K. G. Saur, Monachium 1995 Paczuła Tadeusz, Obóz i szpital obozowy w Oświęcimiu we wczesnych okresach istnienia [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1a, Oświęcim 1963 Parcer Jan, Zdjęcia więźniów KL Auschwitz ze zbiorów PM w Oświęcimiu [w:] Fotografie więźniów z Obozu Auschwitz-Birkenau, T. 1, J. Parcer (red.), Oświęcim 1993 Piper Franciszek, Eksploatacja pracy więźniów [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Piper Franciszek, Eksterminacja [w:] Oświęcim: hitlerowski obóz masowej zagłady, W. Michalak (red.), Warszawa 1984 Piper Franciszek, Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz, Oświęcim 1992 PMA-B, Dział Dokumentów Archiwalnych [za:] J. Struk, Holocaust w fotografiach, Warszawa 2004
Proces ZO, APMA-B Rajewski Ludwik, Oświęcim w systemie RSHA, Warszawa 1946 Raporty uciekinierów z KL Auschwitz, Henryk Świebocki(red.), Oświęcim 1991 Raporty uciekinierów z KL Auschwitz, [Reports of the Auschwitz fugitives]. Henryk Świebocki ed., Oświęcim 1991 Ryn Zdzisław, Kłodziński Stanisław, Patologia sportu w obozie koncentracyjnym Oświęcim-Brzezinka [w:] Okupacja i medycyna. Czwarty wybór artykułów z „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim” z lat 1963-1978, Warszawa 1979 Ryn Zdzisław, Kłodziński Stanisław, Z problematyki samobójstw w hitlerowskich obozach koncentracyjnych [w:] Okupacja i medycyna. Trzeci wybór artykułów z „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim” z lat 1963-1976, Warszawa 1977 Sehn Jan, Obóz koncentracyjny Oświęcim-Brzezinka/Auschwitz-Birkenau, Warszawa 1964 Setkiewicz Piotr, Krematoria i komory gazowe Auschwitz, Oświęcim 2010 Setkiewicz Piotr, Sonderkommando Zeppelin – Volager Auschwitz [w:] Łambinowicki Rocznik Muzealny, Opole 2006, T. 29 Skála Oskar, Komando Fałszerzy, Tłum. W. Kaniewski, Warszawa 1969 Smoleń Kazimierz, Erkennungsdienst [w:] Fotografie więźniów z Obozu AuschwitzBirkenau, T. 1, J. Parcer (red.), Oświęcim 1993 Smoleń K., Sowieccy jeńcy wojenni w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów z Auschwitz. 1. Relacje., K. G. Saur, Monachium 1995 Struk Jadwiga, Holocaust w fotografiach, Tłum. M. Antosiewicz, Warszawa 2004 Strzelecka Irena, Eksperymenty [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Strzelecka Irena, Kary i tortury [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Strzelecka Irena, Kobiety w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Strzelecka Irena, Szpitale obozowe w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W.
Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Strzelecki Andrzej, Kości i popioły [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Strzelecki Andrzej, Likwidacja obozu [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. T. 5. Epilog, Oświęcim 1995 Szawłowski Lech, Z przeżyć warszawskich dzieci w obozach hitlerowskich [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1972 Świebocki Henryk, Ucieczki z obozu [w:] Auschwitz 1940-1950 węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Ruch oporu. T. 4, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995 Venezia Shlomo, Sonderkommando. W piekle komór gazowych, Tłum. K. SzeżyńskaMaćkowiak, Warszawa 2009 Wołkoński Jurij, Operacja Bernhard, Warszawa 2006 [audiobook] Czasopisma oraz publikacje elektroniczne: Albin Kazimierz, W Oświęcimiu i konspiracji [w:] Rzeczpospolita, 25.9.1984 r. Benicewicz-Miazga Anna, Klauziński Ernest, Góra Anna, O fotografii-historia, nurty, kierunki, mody, podziały [w:] Kwartalnik Internetowy CKfoto.pl, Nr CK 3/2009, http://ckfoto.pl/foldery/nurty_artykul.pdf, 16.1.2010 r. Kołodziejczyk Marcin, http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/reportaze/1506442,2,pierwszy-transport-doauschwitz.read#ixzz1pPetNA00, 18.6.2010 r. Paczyński Józef, Byłem fryzjerem Hössa [w:] wywiad Ireneusza Dańko, Gazeta Wyborcza - Kraków nr 24, 29.1.2010 r. Skrzypek Józef, Jak przeżyć? [w:] Dziecko szczęścia, A. Morawska [http://www.fpnp.pl/swiadkowie/materialy/dziecko-szczescia.pdf] Skrzypek Józef, Różowi [w:] Dziecko szczęścia, A. Morawska [http://www.fpnp.pl/swiadkowie/materialy/dziecko-szczescia.pdf] Stręk Adam, Bóg ocalił nielicznych [w:] artykuł Ewy Tylus, hhttp://fakty.interia.pl/wiadomosci/podkarpackie/news/bogocalilnielicznych,1251240,3328, 30.1.2009 r. Szembek Jan, Obozowe wspomnienia Auschwitz-Birkenau. Zugang – Block, http://www.auschwitz88369.republika.pl/, 27.07.2012 r.
Weseli Agnieszka, Puff w Auschwitz [w:] Polityka – Historia, http://www.polityka.pl/historia/260561,1,puff-w-auschwitz.read, 4.11.2009 r. Zychowicz Piotr, Domy publiczne w Auschwitz [w:] Rzeczpospolita, 21.7.2007 r.
KL Auschwitz-Birkenau. Fotografia lotnicza wykonana 26.06.1944r. przez lotniczy wywiad aliantów. Na fotografii KL Auschwitz I, II, III
Mapa Auschwitz I Wilhelm Brasse odwiedzał Muzeum Auschwitz-Birkenau kilkukrotnie. Pracownicy naukowi przeprowadzali z nim też rozmowy i spisali 4 relacje. Nie były to jednak kontakty częste, a obozowy fotograf mówił o swoich doświadczeniach niechętnie. Przełomem był film dokumentalny „Portrecista” z roku 2006. Od tego czasu dzielenie się swoją historią, szczególnie z niemiecką młodzieżą, z którą swobodnie rozmawiał po niemiecku, uznawał za swą misję.
Wilhelm Brasse podczas odwiedzin w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau. Fot. Pochodzi z archiwum rodzinnego Brasse
Wilhelm Brasse podczas odwiedzin w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau. Fot. Pochodzi z archiwum rodzinnego Brasse
The A u s c h w i t z P h o t o g r a p h e r Anna Dobrowolska Konsultacje historyczne: Dr Grzegorz Berendt, Instytut Pamięci Narodowej IPN Dr Aleksandra Namysło, Instytut Pamięci Narodowej IPN Mirosław Obstarczyk, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau Książka powstała na bazie pełnego wywiadu Irka Dobrowolskiego z Wilhelmem Brasse do filmu dokumentalnego pt.: „Portrecista”. www.portrecista.com O ile nie podano innego źródła, fotografie i prace artystów obozowych pochodzą z Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau (APMA-B). Projekt okładki: Ryszard Kajzer Ekspert ds kolorów: Oleh Diakon Tłumaczenie z niemieckiego: Jerzy Prokopiuk Niniejsza publikacja, ani żadna jej część nie może być kopiowana bez pisemnej zgody właściciela praw autorskich, z wyłączeniem przypadków dozwolonego użytku chronionych utworów zgodnie z Ustawą z 4.02.1994r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Wydawca: Grupa Filmowa REKONTRPLAN www.rekontrplan.pl [email protected] www.fotografzauschwitz.pl www.auschwitzphotographer.com www.portrecista.com Wszystkie prawa zastrzeżone Copyright © 2015 Anna Dobrowolska ISBN 978-83-937261-8-9
Podziękowania: Instytutowi Pamięci Narodowej - IPN (partnerowi wydania polskiej edycji) Ireneuszowi Dobrowolskiemu Weronice Dobrowolskiej Idze Konińskiej Annie Korzeniowskiej-Bihun Krystianowi Modrzejewskiemu Annie Kusińskiej-Wójcik Monice Kusinskiej-Wójcik Sonii Ruszkowskiej Andrzejowi Sochalowi Krzysztofowi Żarnotalowi Specjalne podziękowania składamy na ręce osób, bez których ta książka by nie powstała: Prof. Władysława Bartoszewskiego Dr Piotra Cywińskiego Dr Piotra Setkiewicza Dr Wojciecha Płosy Dr Adama Cyry Mirosława Obstarczyka Haliny Ździebko Romana Zbrzeskiego Elżbiety Cajzer Agnieszki Sieradzkiej Jadwigi Pinderskiej-Lech Krystyny Leśniak Szymona Kowalskiego PARTNERZY WYDANIA:
PRZYPISY: [1] Należąca do Francji Alzacja i Lotaryngia została po wojnie prusko-francuskiej w
1871 r. włączona do Niemiec i pozostawała w ich granicach do 1919 roku. (przypisy bez podanego innego źródła pochodzą od autorki, powstały one we współpracy z konsultantem historycznym) [2] na Żywiecczyznę [3] Makabi – nazwa żydowskiego stowarzyszenia gimnastycznego. [4] Chromianowa technika fotograficzna tzw. guma - w latach 50. XIX wieku, zaczęto intensywnie pracować nad techniką fotografii barwnej. Podczas wielu prób z pigmentami, gumą arabską i dwuchromianami, wynaleziono litograficzną technikę „gumy”. Do otrzymywania obrazów wykorzystuje się światłoczułość roztworu dwuchromianu amonu lub potasu oraz gumy arabskiej jako koloidu organicznego. Papier akwarelowy pokryty takim roztworem z dodatkiem pigmentów barwnych, naświetla się stykowo światłem słonecznym przez negatyw. Po wywołaniu, czyli rozpuszczeniu w wodzie emulsji, otrzymujemy gotową pracę. ŹRÓDŁO: Benicewicz-Miazga A., Klauziński E., Góra A., O fotografii-historia, nurty, kierunki, mody, podziały, [w:] Kwartalnik Internetowy CKfoto.pl, Nr CK 3/2009 (I-III 2010) [24.01.2013] [5] dokładnie 17 grudnia [6] Fragment przemówienia Adolfa Hitlera wygłoszonego do generalicji w Obersalzbergu, 22.8.1939 r. Dokument Norymberski nr 798 - PS [7] W ramach „Armii Kraków” walczyły dwa pociągi pancerne, nr 51 „Pierwszy Marszałek” i 54 „Groźny” wchodzące w skład 2 Dywizjonu Pociągów Pancernych w Niepołomicach. Pociąg, w którym walczył ojciec Wilhelma Brasse, to najprawdopodobniej PP 54 „Groźny”, bo PP 51 został przejęty przez Rosjan [8] Stanisław Kucharski ur. 26.4.1918 r. w Żywcu. Więcej - BIOGRAFIE [9] „Gubernia“ przytoczona tutaj to potoczne określenie występujące w okupacyjnej polszczyźnie nawiązuje do nazwy jednostki administracyjnej dawnego zaboru rosyjskiego. Częściej spotykamy się z określeniem Generalne Gubernatorstwo (Generalfouvernment) [10] W marcu 1939 roku, w wyniku rozbioru Czechosłowacji, Węgry zajęły Ruś Zakarpacką w wyniku czego Polska zyskała wspólną granicę z Węgrami. [11] Tłum.: Dokąd?
[12] Willelmowi Brasse zaproponowano zapewne podpisanie wniosku o przyznanie
obywatelstwa niemieckiego (Staatsangehörigkeit), jako synowi i wnukowi Niemca. [13] Tłum.: Jeśli twój ojciec jest głupi, to ty nie musisz. [14] Bielecki przyjechał pierwszym transportem tarnowskim 14 czerwca, a Brasse drugim - 30 sierpnia 1940 r. [15] Bielecki J., Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat, Oświęcim 1999, s. 59 [16] Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau (dalej: APMA-B), Zespół Oświadczenia, t. 132, k. 43 [17] Tłum.: Jedziecie do pracy. [18] Rajewski L., Oświęcim w systemie RSHA, Warszawa 1946, s. 89-90 [19] Tłum.: wynocha [20] Tłum.: piątkami [21] Cyra A., Ochotnik do Auschwitz. Witold Pilecki 1901-1948, Oświęcim 2000, s. 266-267 [22] Erich Malisch (SS-Unterscharführer) ur. 23.8.1910 w Świętochłowicach, pełnił służbę jako kierowca w obozie macierzystym i w podobozie w Jaworznie. [23] Kajzer A., Za drutami śmierci, Wałbrzych 2008, s. 29 [24] Iwaszko T., Więźniowie [w:] Oświęcim: hitlerowski obóz masowej zagłady, W. Michalak (red.), Warszawa 1984, s. 46 [25] Szembek J., Obozowe wspomnienia Auschwitz-Birkenau. Zugang – Block, http://www.auschwitz88369.republika.pl/, [27.07.2012] [26] Iwaszko T., Więźniowie, [w:] Oświęcim: hitlerowski…, op. cit., s. 46 [27] Szembek J., Obozowe wspomnienia…, op. cit. [28] Pierwsza numeracja bloków obowiązywała do sierpnia 1941 r., blok 9 to późniejszy blok 24, gdzie obecnie znajduje się archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. [29] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 100, k. 95 [30] Zofia Pohorecka była w obozie kobiecym. Opisane zjawisko ilustruje rzeczywistość obozową uniwersalną zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet. Szczególnie w pierwszych tygodniach pobytu. [31] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Więźniowie Oświęcimia, KrakówWrocław 1984, s. 215 [32] Paczuła T., Izby Pisarskie w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów z Auschwitz. 1.
Relacje., K. G. Saur, Monachium 1995, s. 30 [33] Iwaszko T., Przyczyny osadzania w obozie i kategorie więźniów [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu – więźniowie – życie i praca. T. 2, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995, s. 12, 18-19 [34] Karl Fritzsch (SS-Hauptsturmführer) ur. 10.7.1903 r. w Nassengrub, dekarz, szyper Dunajskiej Żeglugi Śródlądowej Donauschifffahrtsgesellschaft. Od czerwca 1940 kierownik KL Auschwitz. Więcej - BIOGRAFIE [35] Władysław hr. Baworowski (nr 863) ur. 10.8.1910 r. w Germakówce, ziemianin. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [36] APMA-B, Zespół Oświadczenia, Materiały obozowego ruchu oporu, t. 7, k. 464 [37] Paczyński J., Byłem fryzjerem Hössa [w:] wywiad I. Dańko, Gazeta Wyborcza Kraków nr 24, [29.1.2010] [38] Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (dalej: BGKBZNwP), T.7, Poznań 1951, s. 253-254 [39] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim nieznany, Kraków 1981, s. 31 [40] Ryn Z., Kłodziński S., Patologia sportu w obozie koncentracyjnym OświęcimBrzezinka [w:] Okupacja i medycyna. Czwarty wybór artykułów z "Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim" z lat 1963-1978, Warszawa 1979, s. 100-101 [41] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 76, k. 44 [42] Ryn Z., Kłodziński S., Patologia sportu…, op. cit., s. 103 [43]
Byłem wprawdzie w obozie Auschwitz – holaria holario nie jeden miesiąc, dzień i rok Jednakże myślę wesoło i chętnie o moich kochanych w oddali. Każdego ranka bardzo wcześnie – holaria holario zaczyna się dnia codziennego trud i znój czy służba pracy czy też sport nas przymusza wciąż rozbrzmiewa wesoła piosenka. Ale nadejdzie i dla nas czas – holaria holario kiedy zwolnieni zostaniemy z uwięzienia wtedy wesoło udamy się do rodzinnych stron obojętnie, czy będzie padał śnieg, czy będą kwitnąć róże [44] Ryn Z., Kłodziński S., Patologia sportu... op., cit., s. 103-104 [45] Tłum.: Byłem wprawdzie w obozie Auschwitz... [46] Kielar W., Dzieła zebrane 2. Anus mundi, Wrocław 2004, s. 23 [47] Tłum.: Proszę o pozwolenie przejścia.
[48] Laks S., Gry oświęcimskie, Oświęcim 1998, s. 26-27 [49] Camon F., Rozmowa z Primo Levim, E. Kabatc (tłum.), Oświęcim 1997, s. 26 [50] Laks S., Gry…, op. cit., s. 26 [51] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 291 [52] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 60
E* Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [53] Piper F., Eksterminacja [w:] Oświęcim…, op. cit., s. 88-89 [54] Strzelecka I., Kary i tortury [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 285 [55] Wiesław Kielar (nr 290) ur. 12.8.1919 w Przeworsku, uczeń. Więcej BIOGRAFIE [56] Cele do stania były także w jednym z baraków murowanych w obozie męskim na BIb, który funkcjonował do lipca 1943 r. i to o nich wspomina Wiesław Kielar. [57] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 203-208 [58] Zdjęcie tego budynku jest tłem na stronach 42 i 43. [59] Albin K., W Oświęcimiu i konspiracji [w:] Rzeczpospolita, dn. 25.09.1984 r. [60] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 286 [61] Jan Liwacz (nr 1010) ur. 4.10.1898 r. w Dukli, kowal. Więcej è BIOGRAFIE [62] Józef Szajna (nr 18729) ur. 13.3.1923r. w Rzeszowie. Przywieziony do KL Auschwitz 25.7.1941 r. transportem z Krakowa. Więcej è BIOGRAFIE [63] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 12 k. 113 [64] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 65, k. 78 [65] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 65, k. 76-77 [66] Rudolf Höss (SS-Obersturmbannführer) ur. 25.11.1900 r. w Baden-Baden. Komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau w latach 1940– 1943. Więcej -> BIOGRAFIE [67] Samolot był wyposażony w silnik elektryczny zasilany z gniazdka elektrycznego przewodem długości 15 m. Poruszał się do wyciągnięcia wtyczki z gniazdka. Śmigło obracało się jak w prawdziwym samolocie. Na tylnych sterach widoczna była swastyka. Samolot nosił imię "Brummer", a nazwa była wymalowana na skrzydłach. Źródło: IFZ Munich [68] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 105, k. 156 [69] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit, s. 124 [70] Tłum.: ślusarnia
[71] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 65, k. 78 [72] Dziopek J., Walka o życie [w:] Pamiętniki
nauczycieli z obozów i więzień hitlerowskich 1939-1945, K. Bidakowski, T. Wójcik (red.), Warszawa 1962, s. 327 [73] Piper F., Eksploatacja pracy więźniów [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 68-69 [74] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit., s. 39 [75] Franz Teresiak (nr 3231) ur. 23.1.1914 r. Niemiec przywieziony do obozu 27.8.1940 r. z obozu Sachsenhausen. Więcej - BIOGRAFIE [76] Johann Siegruth (nr 26) ur. 24.3.1903r. w Katowicach. Przywieziony do KL Auschwitz 20.5.1940 r. transportem więźniów z KL Sachsenhausen. Więcej BIOGRAFIE [77] brak danych [78] Tłum.: Ty jesteś dobrym robotnikiem, wiem, że jesteś fotografem. Zostaniesz tu, w kartoflarni. [79] Józef Putek (nr 829) ur. 4.7.1892 r. w Wadowicach, dr praw, adwokat, poseł na Sejm z ramienia Związku Polskich Ludowców. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [80] Artur Popiel (nr 951) ur. 24.5.1885 r. w Warszawie. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [81] Fejkiel W., Więźniarski szpital w KL Auschwitz, Oświęcim 1994, s. 152 [82]
Jaracz został zwolniony z obozu 15 maja 1941 r. Zmarł tuż po wojnie i prawdopodobnie dlatego Putek wymienia go tutaj błędnie wraz z nieżyjącymi. [83] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 255, k. 37 [84]Karl Egersdörfer (SS-Unterscharführer) ur. 20.7.1902 r. w Rosenbach w Bawarii. W KL Auschwitz od 1941 do 1944 r., kierownik kuchni obozowej. Więcej BIOGRAFIE [85] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 285 [86] Ludwig Plagge (SS-Oberscharführer) ur. 13.1.1910 r. w Landesbergen, rolnik. Przeszkolony w KL Sachsenhausen do służby w obozach koncentracyjnych. Od lipca 1940 r. w KL Auschwitz w składzie Wydziału III – kierownik bloków 2, 24 i 11. Więcej - BIOGRAFIE [87] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit, s. 31-32 [88] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Więźniowie…, op.cit., s. 22
[89] Psy były wykorzystywane przez Niemców od początku istnienia obozu, natomiast
psia kompania powstała latem 1942 r. [90] Sehn J., Obóz koncentracyjny Oświęcim-Brzezinka/Auschwitz-Birkenau, Warszawa 1964, s. 49-50 [91] Bernhard Walter (SS - Hauptscharführer) ur. 27.4.1911 r. w Fürth, sztukator. Styczeń 1941 - styczeń 1945 r. w KL Auschwitz. Członek wydziału II, kierownik referatu służby rozpoznawczej i fotograficznej. Więcej -> BIOGRAFIE [92] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie więźniów z Obozu AuschwitzBirkenau, T. 1, J. Parcer (red.), Oświęcim 1993, s. 14 [93] APMA-B, Zespół Wspomnień, t. 175 k. 50. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [94] do Sachsenhausen [95] Tłum.: ściśle tajne [96] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 9, k. 1313-1314. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [97] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 19, k. 30. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [98] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie…, op. cit., s. 14 [99] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 60 [100] Franciszek Tadeusz Myszkowski (nr 593) ur. 25.9.1912 r. w Zakopanem, grafik. 14.6.1940 r. przewieziony do KL Auschwitz. Więcej - BIOGRAFIE [101] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 73, k. 202 [102] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 64, k. 56 [103] Tadeusz Bródka (nr 245) ur. 9.1.1920 r. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [104] Bronisław Jureczek (nr 26672) ur. 13.7.1920 r. w Brzozowice Kamień. Przywieziony do KL Auschwitz 10.3.1942 r. transportem z Katowic. Więcej BIOGRAFIE [105] Józef Pysz (nr 1420) ur. 9.3.1915 r. w Dresseldorfie, fotograf. Przywieziony do KL Auschwitz 29.7.1940 r. transportem z Katowic. Więcej - BIOGRAFIE [106] Janusz Mieczysław Karwacki (nr 93186) ur. 22.7.1925 r. w Ostrowcu. Przywieziony do KL Auschwitz 23.1.1943 r. transportem z Krakowa. Więcej -
BIOGRAFIE [107] brak danych [108] Franz Malz (nr nieznany) ur. 25.9.1896 r. w Brandenburgu, fotograf. Więcej BIOGRAFIE [109] Eugeniusz Dembek (nr 63764) ur. 1900 r. Przywieziony do KL Auschwitz 15.9.1942 r. transportem z Warszawy. Więcej - BIOGRAFIE [110] Tadeusz Krzysica (nr 120557) ur. 22.10.1914 r. w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz 8.5.1943 r. transportem zbiorowym. Więcej - BIOGRAFIE [111] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 19, k. 29. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [112] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie…, op. cit., s. 18 [113] APMA-B, odpis zachowanego grypsu obozowego z 23.11.1942 r., t. 60, k. 65 [114] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 284 [115] Iwaszko T., Zakwaterowanie, odzież i wyżywienie więźniów [w:]Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 44 [116] Kołodziejczyk M., http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/reportaze/1506442,2,pierwszy-transport-doauschwitz.read#ixzz1pPetNA00, z 18.6.2010 r. [117] Fejkiel W., Pamiętniki lekarzy, Warszawa 1964, s. 434 [118] Fejkiel W., Więźniarski szpital…, op. cit., s. 70 [119] Parcer J., Zdjęcia więźniów KL Auschwitz ze zbiorów PM [w:]Fotografie…, op. cit., s. 3 [120] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 20 [121] Szembek J., Obozowe wspomnienia…, op. cit. [122] APM-A, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 58. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [123] Struk J., Holocaust w fotografiach, Warszawa 2004, s. 145-146 [124] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 137, k. 88 [125] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 95, k. 118 [126] Fejkiel W., Pamiętniki…, op. cit., s. 434 [127] Klee E., Auschwitz. Medycyna III Rzeszy i jej ofiary, Kraków 2001, s.13 [128] Levi P., Czy to jest człowiek, Warszawa 1996, s. 99-100 [129] Tłum.: Zdjąć czapkę i patrzeć przed siebie.
[130] Tłum.: Założyć czapkę. [131] Tłum.: Precz. [132] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie…, op. cit., s. 19 [133] Czech D., Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz, Oświęcim 1992, s. 197 [134] Więźniowie obozu fotografowani byli do kwietnia 1943 r., oprócz Niemców i
Austriaków których fotografowano do końca, ale nie tatuowano. Generalnie Żydzi fotografowani byli tylko w sytuacji, gdy przywiezieni zostali w transportach zbiorowych tzn.: razem z więźniami innych narodowości. [135] Rudolf Höss pomylił się w swoim zeznaniu. Mogło to być latem 1942 r. [136] Relacja o zagładzie Żydów w obozie oświęcimskim spisana podczas śledztwa w więzieniu krakowskim w 1946 r. [w:] BGKBZNwP, T. 7, Poznań 1951, s. 223 [137] Raporty uciekinierów z KL Auschwitz, H. Świebocki (red.), Oświęcim 1991, s. 95 [138] Gutman Y., Krakowski S., Żydzi w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów…, op. cit., s. 168 [139] Raporty…, op. cit., s. 112 [140] Rajewski L., Oświęcim w systemie..., op. cit., s. 120-121 [141] Z dalszej relacji dowiadujemy się, że więzień, który powiedział o PCK zmarł. Dla kamuflażu Cyklon B dowożony był do krematoriów ambulansami ze znakiem Czerwonego Krzyża. [142] Langbein H., Auschwitz przed sądem. Proces we Frankfurcie nad Menem 1963-1965. Dokumentacja, V. Grotowicz (przeł.) Wrocław–Warszawa–Oświęcim 2011, s. 391 [143] Ernst Hofmann (SS-Unterscharführer) ur. 11.11.1901 r. w Witkendorf. W Auschwitz od 16.5.1941 r. do 14.9.1944 r. jako zastępca kierownika służby rozpoznawczej wydziału politycznego w obozie. Więcej - BIOGRAFIE [144] Tłum.: Szkoda materiału dla takiego gnoju. [145] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie…, op. cit., s. 20-21 [146] PMA-B, Dział Dokumentów Archiwalnych [za:] Struk J., Holocaust…, op. cit., s. 146 [147] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 63. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [148] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t.67, k. 118-119. E* - Tym symbolem
oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [149] Heinrich Schwarz (SS-Hauptsturmführer) ur. 14.6.1906 r. w Monachium, chemiograf. Od końca września 1941 r. w KL Auschwitz, członek wydziału III kierownik służby pracy więźniów. Od kwietnia 1942 r., po utworzeniu wydziału IIIa, jego kierownik. Sierpień- listopad 1943 r. kierownik obozu macierzystego. Później komendant KL Auschwitz III-Monowitz. Więcej -> BIOGRAFIE [150] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 19, k. 29. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [151] Historia Jana Liwacza szerzej w rozdziale „Arbeit macht frei“. [152] Stanisław Dubiel (nr 6059) ur. 13.11.1910 r. w Chorzowie. Przywieziony do KL Auschwitz 6.11.1940 r. transportem z Katowic. Więcej -> BIOGRAFIE [153] 11 listopada 1943 r. został przeniesiony na stanowisko szefa urzędu Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych, Wyższego Urzędu Administracyjno-Gospodarczego SS (SS-WVHA) w Berlinie. [154] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 4, k. 45-46, 51 [155] Oświęcim w oczach SS. Höss, Broad, Kremer, I. Polska (red.), Katowice 1972, s.101 [156] Ibidem, s. 282 [157] APMA-B, Proces Hössa, t. 5a, k. 92 [158] Roman Karwat (nr 5959) ur. 15.11.1904 r. Przywieziony do KL Auschwitz 10.10.1940 r. transportem z Katowic. Więcej - BIOGRAFIE [159] Alfred Woycicki (nr 39247) ur. 21.6.1906 r. we Lwowie. Przywieziony do KL Auschwitz 11.6.1942 r. transportem z Krakowa. Więcej - BIOGRAFIE [160] Tłum: Jesteś naszą hańbą. [161] Maximilian Grabner (SS-Untersturmführer) ur. 2.10.1905 r. w Wiedniu, urzędnik policji kryminalnej. Od czerwca 1940 do 1 grudnia 1943 r. w składzie załogi KL Auschwitz, Wydział II – kierownik w randze sekretarza kryminalnego. Więcej BIOGRAFIE [162] Tłum.: Proszę pana. [163] Tłum.: Bardzo proszę zająć miejsce i niech pan nie będzie taki spięty (...) Niech pan nie myśli o obozie, niech pan pomyśli o Alpach. [164] Jan Pilecki (nr 808) ur. 27.4.1913 r. w Warszawie. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE
[165]
Wilhelm Brassse nie będąc bezpośrednim świadkiem, myli posiedzenia wyjazdowe Sądu Doraźnego Gestapo Katowickiego z „odkurzaniem” bunkra, gdzie selekcja odbywała się bezpośrednio w celach aresztu znajdującego się w piwnicy bloku 11. [166] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 138-139 [167] Mogło się zdarzyć, że tak duży procent więźniów rozstrzelano, ale to nie było regułą. [168] Raporty…, op. cit., s. 124 [169] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Więźniowie…, op. cit., s. 19 [170] Ibidem, s. 19 [171] Richard Baer (SS-Sturmbannführer) ur. 9.9.1911 r. Pracę w obozach koncentracyjnych rozpoczął w 1933 r., w 1943 r. trafił do KL Auschwitz. 11 maja 1944 r. objął funkcję komendanta KL Auschwitz, a 27 lipca tego roku dowódcy garnizonu. Więcej - BIOGRAFIE [172] Arthur Liebehenschel (SS-Obersturmbannführer) ur. 25.11.1901 r. w Poznaniu, urzędnik skarbowy. W listopadzie 1943 r. przeniesiony na stanowisko komendanta KL Auschwitz. W maju 1944 r. mianowany komendantem KL Lublin. Więcej BIOGRAFIE [173] Max Sell (SS-Obersturmführer) ur. 8.1.1893 w Kilonii, kupiec. We wrześniu 1939 r. w FKL Ravensbrück. Następnie w KL Auschwitz, w składzie wydziału IIIa zastępca kierownika, a od 1943 r. jego kierownik. Więcej - BIOGRAFIE [174] Eduard Wirths (SS-Sturmbannführer) ur. 4.9.1909 r. w Würzburgu, doktor medycyny. Od września 1942 do stycznia 1945 r. naczelny lekarz garnizonu SS w Auschwitz, gdzie prowadził eksperymenty medyczne na więźniach. Więcej BIOGRAFIE [175] Gerhard Max Arno Palitzsch (SS-Hauptscharführer) ur. 17.6.1913 r. w Grossopitz-Tharandt k. Drezna; rolnik. W KL Auschwitz od maja 1940 do listopada 1943 r. członek wydziału III – początkowo jako podoficer raportowy w KL Auschwitz I i w KL Auschwitz II-Birkenau. Więcej - BIOGRAFIE [176] Friedrich Stiewitz (SS-Unterscharführer) ur. 15.5.1910 r. w Sobernheim, Pfalz; ślusarz i tokarz. W 1941 r. w składzie załogi KL Auschwitz, wartownik, a od lipca 1941 r. w wydziale III, jako kierownik bloku, później zastępca podoficera raportowego
w KL Auschwitz I, po czym w wydziale IIIa. Więcej - BIOGRAFIE [177] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 19, k. 29. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [178] Skrót Fliegerabwehrkanonen, niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Stanowiska bojowe baterii Flak-u, usytuowane były wokół Oświęcimia w celu ochrony budowanej przez więźniów fabryki kauczuku syntetycznego „Buna Werke” oraz innych zakładów przemysłowych znajdujących się w okolicy miasta. [179] Tłum.: bieg [180] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 55, k. 168–171 [181] Ten mur był z cegły. [182] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 140 [183] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 295 [184] Biuletyn..., op. cit., Vol..7, Poznań 1951, p. 257 [185] Wacław Szymborski (nr 1976) ur. 1913 r. Przywieziony do KL Auschwitz 15.8.1940 r. transportem z Warszawy. Nie był kalifaktorem tylko zastępcą blokowego. Więcej - BIOGRAFIE [186] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 56 [187] Stręk A., Bóg ocalił nielicznych [w:] artykuł E. Tylus, http://fakty.interia.pl/wiadomosci/podkarpackie/news/bog-ocalilnielicznych,1251240,3328, 30.01.2009r [20.1.2013] [188] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 161 [189] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 66 [190] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 181, k. 57-58 [191] W gwarze środowiskowej, koszarowej – pobierać coś z magazynu: żywność, ekwipunek, broń. [192] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 66 [193] Felix Wachsberger (nr 31504) ur.29.9.1889 r. w Tvrdosin. Więcej - Biografie [194] Armin Enoch (nr 27148)ur.27.4.1900 r. w Petroutz w Rumunii, chemik. Więcej Biografie [195] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 181, k. 57-58 [196] Bogdan Komarnicki (nr 3637) ur. 28.7.1913 r. w Synowodzku. Przywieziony do KL Auschwitz 30.8.1940 r. transportem z Brasse – II transport tarnowski. Więcej BIOGRAFIE
[197] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 63, k. 109 [198] Strafkompanie – karna kompania [199] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 289 [200] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 55, k. 37 [201] Tłum.: Hurra! Hurra! Jestem tu z powrotem! [202] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 290 [203] Były to prymitywne wieże strażnicze stojące luźno w oddaleniu około 200 m od
siebie. [204] Raporty…, op. cit., s. 136-137 [205] Ucieczka Tadeusza Wiejowskiego miała miejsce 6 lipca 1940 r., na 25 dni przed przybyciem Wilhelma Brasse do obozu. Karna stójka trwała wówczas ponad 19 godzin. Źródło: Czech D., Kalendarz…, op. cit., s. 19 [206] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 290 [207] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 101, k. 19 [208] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 10, k. 28 [209] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 86, k. 71 [210] Świebocki H., Ucieczki z obozu [w:] Auschwitz 1940-1950 węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Ruch oporu. T. 4, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995, s. 110-111 [211] Witold Pilecki (nr 4859) ur. 13.5.1901 r. w Ołońcu, oficer zawodowy. Więcej Biografie [212] Witolda Pileckiego zrehabilitowano dopiero po latach, pośmiertnie, anulując tamten zbrodniczy stalinowski wyrok. Dzisiaj – w Polsce niepodległej – przywracana jest prawda o bohaterskim rotmistrzu, którego kiedyś mordując, skazano na całkowite zapomnienie. Uroczyste obchody i coroczne «Marsze Rotmistrza» w różnych miastach Polski stają się tradycją. [213] dr Adam Cyra [214] Kazimierz Piechowski (nr 918) ur. 3.10.1919 r. w Rajkowach, ślusarz. Więcej Biografie. [215] Setkiewicz P., Sonderkommando Zeppelin – Volager Auschwitz [w:] Łambinowicki Rocznik Muzealny, Opole 2006, t. 29, s. 51 [216] Langbein H., Auschwitz przed sądem…, op. cit., s. 115 [217] Ibidem, s. 397
[218] Tłum.: ankiet [219] Tłum.: Komenda Miejska Policji w Opolu [220] Smoleń K., Sowieccy jeńcy wojenni w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów…, op.
cit., s. 138 [221] brak danych [222] Smoleń K., Sowieccy jeńcy wojenni w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów…, op. cit., s. 137 [223] Tłum.: jednostka specjalna [224] Setkiewicz P., Sonderkommando…, op. cit., s. 51 [225] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 104 k. 24-25 [226] Ryn Z., Kłodziński S., Patologia sportu…, op. cit., s. 102 [227] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 76, k. 46 [228] Ernst Krankemann (nr 3210), ur. 19.12.1895 r. Przywieziony do KL Auschwitz 29.8.1940 r. transportem z KL Sachsenhausen, kapo karnej kompanii. Więcej BIOGRAFIE [229] Blok 13, to według nowej numeracji blok 11, w którym znajdował się areszt obozowy. Ponadto odbywały się w nim posiedzenia Sądu Doraźnego gestapo, który skazywał na śmierć polskich więźniów spoza obozu. Na dziedzińcu bloku 11 wykonywano egzekucje przez rozstrzelanie. [230] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Więźniowie…, op. cit., s. 34-35 [231] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 278 [232] W relacji nastapił błąd, Krankemann był Blockältesterem (blokowym). [233] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 55, k. 168–171 [234] Tłum.: Gdzie jest twój Jezus? [235] brak danych [236] Tłum.: Trzymaj kij i bij go, bo to klecha. [237] Tłum.: Nie. [238] Trudno mówić o radykalnej zmianie sytuacji księży w Auschwitz. Poprawiła się ona o tyle, że na przełomie 1940/41 r., na skutek starań nuncjusza papieskiego w Berlinie, Cesare Orsenigo, większość księży została przeniesiona z Auschwitz do Dachau, który stał się swoistym zbiorczym obozem polskich duchownych. Tym samym zaniechano praktyki z pierwszych miesięcy istnienia obozu, polegającej na umieszczaniu nowo przywiezionych duchownych katolickich, podobnie jak Żydów, w
karnej kompanii, gdzie szybko ginęli. Pierwszy transport 68 księży wysłano do Dachau w grudniu 1940 r., kolejne w maju 1941 oraz czerwcu 1942 r. W obozie pozostali chorzy i skrajnie wycieńczeni oraz ci, którzy orientując się w sytuacji utajnili swoją profesję. W Dachau uwięziono 1746 polskich księży katolickich, z których 799 zginęło. ŹRÓDŁO: Jacewicz W., Woś J., Martyrologium Polskiego Duchowieństwa Rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945. T. I, Warszawa 1977, s. 28-29 [239] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 329-330 [240] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 236, k. 12 [241] Czech D., Kalendarz…, op. cit. s., 55-56 [242] Rudolf Diem (nr 10022) ur. 23.8.1896 r. w Hermanowie, lekarz, major WP. Do KL Auschwitz przywieziony transportem z Warszawy. Więcej - BIOGRAFIE [243] Tłum.: tyfus plamisty [244] Władysław Fejkiel (nr 5647) ur. 1.1.1911 r. w Krościenku, lekarz. Przywieziony do KL Auschwitz 8.10.1940 r. transportem z Krakowa. Więcej - BIOGRAFIE [245] Friedrich Karl Hermann Entress (SS-Hauptsturmführer) ur. 8.12.1914 r. w Poznaniu, lekarz medycyny. Od października 1943 r. lekarz obozowy SS w KL Auschwitz. Więcej - BIOGRAFIE [246] Zdarzenie takie mogło mieć miejsce późną wiosną – latem 1942 r. [247] 28 lipca 1941 r. Źródło: Czech D., Kalendarz…, op. cit., s. 74 [248] brak danych [249] Julian Lachendro (nr 265) ur. 14.9.1895 r. w Wieprzu, dr praw, sędzia sądu grodzkiego. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej -> BIOGRAFIE [250] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 148, k. 101 [251] Johen A., Transport 575 więźniów KL Auschwitz do Sonnenstein... [w:] Zeszyty Oświęcimskie 24, Oświęcim 2008, s. 113 [252] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 89 [253] APMA-B, Proces Hössa, t. 7, k. 4. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [254] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie…, op. cit., s. 24 [255] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 158 [256] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 272
[257] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 135 [258] Langbein H., Auschwitz przed sądem…, op. cit., s.87 [259] Ryn Z., Kłodziński S., Z problematyki samobójstw w hitlerowskich obozach
koncentracyjnych [w:] Okupacja i medycyna. Trzeci wybór artykułów z „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim“ z lat 1963-1976, Warszawa 1977, s. 114-115 [260] Zeznanie z 7.06.1960 r. Proces Oświęcimski, k.5791 i n. [261] APMA-B, Proces Hössa, t. 31, k. 12 [262] Skrzypek J., Jak przeżyć? [w:] Dziecko szczęścia, A. Morawska [http://www.fpnp.pl/swiadkowie/materialy/dziecko-szczescia.pdf], s.10 [263] Czyli ok 15-20 cm. [264] brak danych [265] Mieczysław Morawa (nr 5730) ur. 19.3.1920 r. w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz 8.10.1940 r. transportem z Krakowa-Tarnowa. Zatrudniony jako kapo w krematorium najpierw w obozie macierzystym, później w Birkenau. Więcej BIOGRAFIE [266] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 76, k. 173-174 [267] Tłum.: Tylko dla kobiet. [268] Tłum.: Tylko dla dziewcząt. [269] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 19, k. 29. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [270] Tłum.: lekarz obozowy [271] Josef Mengele (SS-Hauptsturmführer) ur. 16.3.1911 r. w Günzburgu, doktor nauk humanistycznych i doktor medycyny. Lekarz w obozie dla Cyganów w KL Auschwitz IIBirkenau i w obozie kobiecym. Od sierpnia do listopada 1944 r. naczelny lekarz SS tego obozu. Po organizacyjnym włączeniu KL Auschwitz II-Birkenau do KL Auschwitz I lekarz w szpitalu dla esesmanów. W KL Auschwitz przeprowadzał eksperymenty nad ciążą mnogą, rakiem wodnym (noma) oraz dziedzicznością cech u bliźniąt i karłów. Więcej -> BIOGRAFIE [272] Kubica H., Dr Mengele i jego zbrodnie [w:] Zeszyty Oświęcimskie 20, Oświęcim 1993, s. 352 [273] Tłum.: Niech pan to zrobi. Czy pan rozumie o co chodzi? [274] Tłum.: Jest to dla pana jasne, czy trzeba coś powtórzyć? [275] APMA-B. Proces Hössa, t. 21a, k. 132
[276]Aufseherka
– (niem. Aufseherin) nadzorczyni kobiet-więźniarek w obozie
koncentracyjnym. [277] Strzelecka I., Eksperymenty [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 269 [278] Ibidem, s. 268 [279] Nyiszli M., Pracownia doktora Mengele. Wspomnienia lekarza z Oświęcimia, T. Olszański (tłum.), Warszawa 1966, s. 44 [280] Kubica H., Dzieci i młodzież w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 205 [281] Emil Kaschub - lekarz, do Auschwitz przybył latem 1944 r. Więcej - Biografie [282] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 9, k. 1319 [283] Były to głównie preparaty sulfonamidowe, stosowane w niektórych przypadkach gruźlicy, duru wysypkowego, brzusznego, płonicy oraz bliżej nieznane szczepionki przeciwtyfusowe. Podawano je więźniom w postaci tabletek, granulek, płynów, iniekcji, oraz wlewek doodbytniczych w różnych dawkach. W przypadku pozytywnego przebiegu prób, miały one wejść w skład cenionych i powszechnie stosowanych leków. [284] Strzelecka I., Eksperymenty [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 270 [285] Lekarze niemieccy prowadzili szereg rozmaitych eksperymentów medycznych oraz testowali środki farmakologiczne zarówno na więźniach kobietach, jak i mężczyznach (patrz następny rozdział). [286] Stacja eksperymentalna kierowana przez prof. dr. Carla Clauberga zlokalizowana była w bloku 10 obozu macierzystego od kwietnia 1943 do maja 1944 r. [287] Do Auschwitz deportowano co najmniej 1 100 000 Żydów z Niemiec i państw okupowanych lub sprzymierzonych z nimi: z Węgier 430 000, Polski 300 000, Francji 69 000, Holandii 60 000, Grecji 55 000, Czech 46 000, Słowacji 27 000, Belgii 25 000, Niemiec 23 000, Jugosławii 10 000, Włoch 7 500 oraz z innych miejsc, razem 37 000. [288] „Chodzi o dr Adelajdę Hautval z Francji, zatrudnioną jako lekarz więzień w obozowym szpitalu, wyznając zasadę, iż istnieją wyższe wartości niż życie, odmówiła współpracy przy eksperymentach prowadzonych w obozie przez nazistowskich lekarzy: Clauberga, Schumanna i Mengelego [...].“ ŹRÓDŁO: Strzelecka I., Kobiety w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 160 [289] Langbein H., Ludzie w Auschwitz, Oświęcim 1994, s. 253
[290]
Max Samuel (nr 62907) ur. 15.9.1880 r. Frachen k. Kolonii, lekarz. Przywieziony do KL Auschwitz 2.9.1942 r. transportem z Drancy. Zatrudniony m.in. w bloku 10 przy eksperymentach sterylizacyjnych prowadzonych przez dr. Clauberga. Więcej - BIOGRAFIE [291] Władysław Dering przed wojną był znanym warszawskim ginekologiem i położnikiem. [292] Langbein H., Ludzie…, op. cit., s. 250 [293] APMA-B. Proces Hössa, t. 21a k. 136-137 [294] Fejkiel W., Więźniarski szpital…, op. cit., s.134 [295] W Izraelu powszechnie znana jest historia Alizy Tzarfati urodzonej w Salonikach w 1927 r. i deportowanej do Auschwitz w 1943 r. Została tam poddana eksperymentom sterylizacyjnym dr. Mengele. Po wojnie poślubiła Żyda z Salonik Ovadię Barucha, którego poznała w obozie, a wkrótce potem, pomimo usuniętego w Auschwitz jajnika, urodziła dwójkę dzieci. [296]
Grecja była podzielona na strefy okupacyjne niemiecką i włoską.
[297] Stanisław Kłodziński (nr 20019) ur. 4.5.1918 r. w Krakowie. Przywieziony do
KL Auschwitz 12.8.1941 r. transportem z Krakowa. Więcej - BIOGRAFIE [298] Johann Paul Kremer (SS- Obersturmführer) ur. 26.12.1883 r. w Stelberg, doktor filozofii i medycyny, profesor uniwersytetu w Münster. Z końcem sierpnia 1942 r. przeniesiony do KL Auschwitz jako lekarz obozowy SS. Jednocześnie prowadził doświadczenia nad zanikiem wątroby i chorobą głodową. Więcej - BIOGRAFIE [299] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 221 [300] Tłum.: Gdzie one są, te zwłoki? [301] Tłum.: Pewnie jeszcze gdzieś gonią. [302] Josef Klehr (SS-Oberscharführer) ur. 17.10.1904 r. w Langenau, stolarz, pielęgniarz. Od września 1941 r. sanitariusz SS w Wydziale V - Lekarz Garnizonu SS w KL Auschwitz oraz kierownik drużyny dezynfekacyjnej. Więcej - BIOGRAFIE [303] Kłodziński S., Fenol w KL. Auschwitz – Birkenau, [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1a, Oświęcim 1963, s. 62 [304] Paczuła T., Obóz i szpital obozowy w Oświęcimiu we wczesnych okresach istnienia [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1a, op. cit., s. 53 [305] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 118 [306] Poza wymienionymi egzekucje przez „szpilowanie“ wykonywali najcześciej
esesmani Josef Klehr i Herbert Scherpe oraz więźniowie sanitatiusze szpitala więźniarskiego: Blockältester Otto Bock oraz Polacy: Alfred Stössel, Mieczysław Szymkowiak, Feliks Walentynowicz, Leon Landau i szczególnie gorliwie Mieczysław Pańszczyk. [307] Tłum.: łaźnia [308] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 36, k. 5 [309] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 118 [310] Langbein H., Ludzie…, op. cit., s. 254 [311] Kłodziński S., Fenol w KL. Auschwitz – Birkenau. [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1a, op. cit., s. 63 [312] Strzelecka I., Szpitale obozowe w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 254 [313] Czech D., Kalendarz…, op. cit., s. 352 [314] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 92, k. 85 [315] Fejkiel W., Więźniarski szpital…, op. cit., s. 135-136 [316] Czech D., Kalendarz…, op. cit., s. 648, 649 [317] W rzeczywistości Mengele opuścił Auschwitz 17.1.1945 r. Wilhelm Brasse nie wiedział o tym, że Mengele zachorował na tyfus, co wyłączyło go na pewien czas z aktywności w obozie. Ponadto obszarem działalności Mengelego było głównie Birkenau, a zwłaszcza obóz cygański. [318] Dr Samuel rzeczywiście zginął w obozie w 1944 r. – dokładnej daty brak; ostatni wpis w aktach: maj 1944 r. [319] Langbein H., Ludzie…, op. cit., s. 251 [320] Tłum.: nosiciel tajemnicy [321] Langbein H., Auschwitz przed sądem…, op. cit., s. 248-249 [322] 26 marca 1942 r. w obozie zarejestrowane zostały pierwsze więźniarki, przywiezione w dwóch transportach. W pierwszym było 999 Niemek z KL Ravensbrück (jedna więźniarka zbiegła z transportu), wśród których, prócz więźniarek politycznych i badaczek Pisma Świętego (Świadków Jehowy) były również prostytutki i przestępczynie pospolite. Drugi transport, wysłany z Popradu na Słowacji składał się z 999 młodych Żydówek (jedna kobieta zmarła w trakcie transportu). [323] Strzelecka I., Kobiety w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 139
[324] Tłum.: z radiostacji [325] Tłum.: Więzień numer taki to a taki melduje się na rozkaz. [326] Tłum.: Natychmiast wydać negatywy, przynieść je do mnie! [327] Tłum.: Czy przynajmniej miała porządne cycki? [328] Tłum.: Tak jest, Lagerführer! [329] brak danych [330]
Czesława Kwoka ( nr 26947) ur. 15.8.1928 r. w Wólce Złojeckiej. Przywieziona do KL Auschwitz 13.12.1942 r. transportem z Zamościa. Więcej BIOGRAFIE [331] Elisabeth Hasse (SS-Aufseherin ) ur. 24.12.1917 r. Przybyła do KL Auschwitz 7.10.1942 r. z KL Ravensbrück, w 1944 r. awansowała na stanowisko Rapportführerin. Więcej - BIOGRAFIE [332] Margot Elisabeth Drechsler (SS-Aufseherin) ur. 11.5.1908 r. w Neuersdorf, Saksonia. Do KL Auschwitz przeniesiona z początkiem października 1942 r. z FKL Ravensbrück. Do końca czerwca 1944 r. nadzorczyni SS w FKL w KL Auschwitz IIBirkenau. Więcej - BIOGRAFIE [333] Marie Mandel (SS-Oberaufseherin) ur. 10.1.1912 r., urzędniczka. Październik 1942 - listopad 1944 r. główna nadzorczyni SS w obozie kobiecym w KL Auschwitz. Więcej - BIOGRAFIE [334] APMA-B, Proces ZO, t. 57, k. 40 [335] Pismo z 13.4.1946 r. [w:] APMA-B, Proces ZO, t. 65, k. 4 [336] APMA-B, Proces ZO, t. 56, k. 84 [337] Tłum.: wydział polityczny [338] Kiedy w listopadzie 1942 roku zmarła na tyfus plamisty żona Palitzscha zakochał się on w pięknej więźniarce, Żydówce słowackiej - Katji Singer. O romansie dowiedziała się obozowa komórka gestapo i Palitzscha aresztowano. Katja Singer (nr 2098), miała bardzo wysoką pozycję, pełniąc funkcję Lagerschreiberin – czyli pisarki. Po wykryciu jej związku z Palitzschem została przeniesiona do obozu w Stutthoffie, wojnę przeżyła i po jej zakończeniu wyszła za mąż za czeskiego oficera. [339] Rajewski L., Oświęcim w systemie..., op. cit., s. 98-99 [340] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 184 [341] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 137, k. 100 [342] „Wiele kobiet (wg badań ok. 85%) traciło menstruację w obozie w wyniku
zaburzeń gospodarki hormonalnej spowodowanych niedożywieniem oraz czynnikami psychogennymi wywołanymi skrajnym napięciem psychicznym. Zaburzenia objawiały się zwykle w postaci całkowitego braku miesiączkowania (oligomenorrhea) lub zaburzeniami występującymi okresowo lub cyklicznie (amenorrhea).” ŹRÓDŁO: Giza J., Morasiewicz W,, Poobozowe zaburzenia seksualne u kobiet jako element tzw. Kz-syndromu [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1974, s. 68-71 [343]Klüger R., Żyć dalej…, Wrocław 2009, s. 163 [344] Poza małymi wyjątkami dzieci żydowskie kierowane były w trakcie selekcji do komór gazowych wraz z matkami. Do wyjątków należały dzieci, które wzbudziły zainteresowanie dr. Mengele, prowadzącego zbrodnicze eksperymenty medyczne na dzieciach urodzonych z ciąży mnogiej (bliźniacy, trojaczki), karłach i innych dzieciach upośledzonych fizycznie. [345] Kubica H., Dzieci i młodzież w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 165-166 [346] Schwester Klara - niemiecka więźniarka kryminalna, blokowa. [347] Kubica H., Dzieci i młodzież w KL Auschwitz [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 209 [348] Ibidem, s. 190 i 211 [349] Aleksandra Skalska (nr 38103) ur. 17.10.1921 r. w Grodnie. Przywieziona do KL Auschwitz 9.3.1943 r. transportem z Krakowa. Więcej - BIOGRAFIE [350] Rajewski L., Oświęcim w systemie..., op. cit., s. 117-118 [351] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 95, k. 39 [352] Leszczyńska S., Raport położnej z Oświęcimia [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1965, s. 104 [353] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 95, k. 40-41 [354] Było to dokładnie 3 września 1941 r. [355] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 164 [356] Höss R., Autobiografia, Warszawa 1989, s. 188 [357] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 164-165 [358] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 319 [359] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 62 [360] Ibidem, s. 164-165 [361] BGKBZNwP, T.1, Poznań 1946, s. 88
[362] Paczyński J., Byłem fryzjerem…, op. cit. [363] Greif G., ...płakaliśmy bez łez..., Warszawa-Oświęcim 2001, s. 252, 249 [364] Bartosik I., Willma A., Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem
Mandelbaumem, byłym więźniem, członkiem Sonderkommando w KL Auschwitz, Warszawa 2009, s. 58 [365] Setkiewicz P., Krematoria i komory gazowe Auschwitz, Oświęcim 2010, s. 87 [366] Venezia S., Sonderkommando. W piekle komór gazowych, K. SzeżyńskaMaćkowiak przeł.), Warszawa 2009, s. 82 [367] Greif G., ...płakaliśmy…, op. cit, s. 264, 270 [368] Langfus L., Rękopis [w:] Zeszyty Oświęcimskie 14, Oświęcim 1972, s. 58 [369] Paczyński J., Byłem fryzjerem…, op. cit. [370] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 68, k. 141 [371] Paczyński J., Byłem fryzjerem…, op. cit. [372] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 149 , k. 112-112 [373] Wg. zachowanego dokumentu firmy Topf und Söhne z Erfurtu, projektującej i budujacej krematoria w Birkenau, ich teoretyczna, dobowa wydajność wynosiła: krematorium I – 340 zwłok, krematoria II i III – po 1440 zwłok, krematoria IV i V – po 768 zwłok. Wydajność łączna miala wynosić 4756 zwłok ludzkich na dobę. [374] BGKBZNwP, T.1, Poznań 1946, s. 125 [375] Langbein H., Auschwitz przed sądem…, op. cit., s. 101 [376] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 61-62 [377] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 9, k. 1313-1316 [378] Struk J., Holocaust…, op. cit., s. 154 [379] Album ocalały dzięki Lili Jacob, który zawiera 189 zdjęć wykonanych przes esesmanów wiosną 1944 r. w obozie Auschwitz – Birkenau. [380] Tłum:. lekarzy SS [381] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie…, op. cit., s. 21-22 [382] Strzelecki A., Kości i popioły [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 304 [383] Josef Hermann Schillinger (SS-Unterscharführer) ur. 21.1.1908 r. W Oberrimsigen, bednarz. Od 1 września 1939r. pozostawał w czynnej służbie w SS. 3.3.1941 r. został przeniesiony do KL Auschwitz i przydzielony do Wydziału III Kierwonictwo Obozu. Od 25.4.1943 r. był podoficerem raportowym MKL (obóz męski) w KL Auschwitz II-Birkenau. Więcej -> BIOGRAFIE
[384] Wilhelm Emmerich (SS-Oberscharführer) ur. 7.2.1916 r. w Tiefenbach. Do KL
Auschwitz przybył 1940 r. z KL Sachsenhausen. Członek Wydziału IIIa, m.in. zastępca kierownika obozowej służby pracy. Więcej -> BIOGRAFIE [385] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 247 [386] Aktorka, o której była mowa to najprawdopodobniej Franciszka Mann ur. 4.2.1917 r., a opisywane tu zdarzenie miało miejsce przypuszczalnie 23.10.1943 r. Mannówna uważana była za współpracownicę żydowskiego Gestapo, tzw. Trzynastki w warszawskim getcie. Pomimo współpracy z Gestapo o aktorce mówi się zwykle w kontekście jej bohaterskiej postawy w Oświęcimiu. Niekiedy przy opisie tego zdarzenia wymienia się też nazwisko Loli Horowitz, ale nie sądzi się, że były dwa identyczne zdarzenia. Prawdopodobnie chodziło o tę samą osobę a podanie innego nazwiska wynikało z niewiedzy świadka. To zdarzenie miało miejsce podczas zagłady transportu 1800 polskich Żydów przywiezionych z obozu Bergen-Belsen, którym gestapo warszawskie w zamian za wysoką opłatę, miało umożliwić wyjazd do Ameryki Południowej. Wspomniana kobieta postrzeliła również SS-Unterscharführera Wilhelma Emmericha. Rozjuszone kobiety poważnie poraniły kilku innych esesmanów. [387] Greif G., ...płakaliśmy…, op. cit, s. 149-150, 231 [388] Doktor Nyiszli opisywał w swoich wspomnieniach jeden taki przypadek: “Dziewczynkę łapie atak ostrego kaszlu i wyrzuca z płuc gęstą flegmistą ciecz. Mała otwiera oczy i martwo patrzy w sufit (…) Jej oddech staje się coraz głębszy. Umęczone gazem płuca łapczywie chłoną powietrze. Tętno pod wpływem zastrzyków staje się coraz bardziej wyczuwalne. Czekam cierpliwie […] wiem, że za kilka minut dziewczynka odzyska całkowicie przytomność. Tak też się dzieje. Delikatna buzia zaczerwienia się, przytomnieje wzrok. Spogląda na nas z bezmiernym zdziwieniem. Zamyka oczy, jeszcze nie wie, co się stało. […] Ruchy dziewczynki stają się coraz żywsze. Unosi ramiona, głowę, rozgląda się na lewo i prawo, na twarzy pojawiają się skurcze. Łapie mnie za kołnierz i kurczowo wczepiona usiłuje za wszelką cenę usiąść. Chcę ją z powrotem położyć, ale dziewczynka z uporem ponawia swoje wysiłki. To ostry nerwowy szok. Powoli uspokaja się, leży wyczerpana. W oczach jej błyszczą ogromne krople łez, ale nie płacze. Na moje pytanie otrzymuję pierwszą odpowiedź. Nie chcę jej męczyć, nie pytam wiele. Dowiaduję się tylko, że ma szesnaście lat i że przyjechała tu z rodzicami w jednym z węgierskich transportów. […] Za kwadrans dziewczynkę wyprowadzono, a właściwie wyniesiono do przedsionka i tam strzelono
jej w tył głowy”. Mimo starań Nyiszliego, by ocalić dziewczynce życie, esesman Muhsfeldt zdecydował, żeby ją zastrzelić. Mogłoby bowiem opowiedzieć „pierwszej napotkanej osobie o wszystkim, co przeżyło, gdzie było i co widziało“.ŹRÓDŁO: M. Nyiszli, Pracownia…, op. cit., s. 91-94 [389] Mieczysław Januszewski (nr 711) ur. 1.7.1918 r. w Łodzi. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej –> BIOGRAFIE [390] Otto Küssel (nr 2) ur. 16.5.1909 r. w Berlinie. Przywieziony do KL Auschwitz 20.5.1940 r. transportem więźniów wybranych przez Palitzscha w KL Sachsenhausen. Więcej --> BIOGRAFIE [391] Jan Baraś-Komski (nr 564) ur. 3.02.1915 r. w Birczy, art. malarz. Więcej –> BIOGRAFIE [392] Bolesław Kuczbara (nr 4308) ur. 26.11.1911 r., dentysta. Przywieziony do KL Auschwitz 22.9.1940 r. transportem z Warszawy. Więcej –> BIOGRAFIE [393] Ucieczka Otto Küsela była 29.12.1942r. [394] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 111, k. 106 [395] Ibidem, k. 107 [396] Pięciu braci Kupców zostało przywiezionych do Auschwitz transportem z Nowego Wiśnicza 20.6.1940 r., a najmłodszy transportem z Tarnowa 8.10.1940 r. Więcej –> BIOGRAFIE [397] Tłum.: Zdjęcie zrobił kapo Malz. On już nie żyje. [398] Stanisław Trałka (nr 660) ur. 14.7.1921 r. w Wąbrzeźnie. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa-Tarnowa. Więcej –> BIOGRAFIE [399] Paczuła T., Izby Pisarskie w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów…, op. cit., s. 3 [400] Anna Stefańska (nr 6866) ur. 4.01.1920 r. w Jaśle. Przywieziona do obozu 27.4.1942 r. z więzienia w Tarnowie, od listopada 1942 r. pracowała w izbie pisarskiej szpitala kobiecego. Więcej - BIOGRAFIE [401] Tłum:. atak serca [402] Tłum:. biegunka [403] Tłum:. zapalenie nerek [404] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 213 [405] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 67, k. 118
[406] Struk J., Holocaust…, op. cit., s. 153 [407] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 19, k. 30. E* - Tym symbolem oznaczeni są
członkowie Erkennungsdienst [408] PPR – Polska Partia Robotnicza [409] Wilhelm Friedrich Boger (SS–Oberscharführer) ur. 19.12.1906 r. w StuttgartZuffenhausen, sekretarz policji politycznej. W KL Auschwitz od 1942 r., wartownik. Później od grudnia 1942 r. w składzie Wydziału II, gdzie objął funkcję kierownika referatu dochodzeniowo – śledczego. Więcej - BIOGRAFIE [410] Skála O., Komando Fałszerzy, Warszawa 1969, s. 21, 24-25 [411] Niemcy prowadzili takie operacje głównie na terenie obozu Sachsenhausen. Poza relacją Wilhelma Brasse w Muzeum Auschwitz nie ma żadnych informacji na temat tego typu działań na terenie KL Auschwitz. [412] Wołkoński J. [w:] audiobook Operacja Bernhard, Warszawa 2006 [413] Leo Haas (więzień nr 199885) ur. w Opavie w 1901r. artysta. Aresztowany przez Gestapo w sierpniu 1942r. i włączony do transportu do Terezina pod koniec września 1942r. Do obozu Auschwitz przybył 28 października 1942r. i został zaklasyfikowany jako więzień polityczny. Więcej —> BIOGRAFIE [414] W rzeczywistości pierwowzorem Salomona Sorowitscha – głównego bohatera filmu „Fałszerze“ był Salomon Smolianoff oraz Adolf Burger, którego wspomnienia zaadaptowano na potrzeby filmu. Smolianoff był rosyjskim żydem, który już przed wojną zasłynął z wyjątkowego talentu na polu fałszowania banknotów. [415] Xawery Dunikowski (nr 774) ur. 29.11.1875 r. w Krakowie, malarz, rzeźbiarz, prof. ASP Kraków. Przywieziony do KL Auschwitz 20.6.1940 r. transportem z Krakowa–Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [416] Tłum:. Dolmetscher – tłumacz ustny. [417] Czesław Lenczowski (nr 29553) ur. 13.3.1905 r. w Świątnikach Górnych, art. malarz. W KL Auschwitz od 13.4.1942 r. transportem z Krakowa. Więcej BIOGRAFIE [418] brak danych [419] Bronisław Czech (nr 349) ur. 25.7.1908 r. w Zakopanem, instruktor narciarski, taternik, alpinista, olimpijczyk. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [420] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit, s. 126
[421] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 67, k. 119 [422] Mieczysław Kościelniak (nr 15261) ur. 28.1.1912 r. w Kaliszu, art. malarz,
grafik. Przywieziony do KL Auschwitz 2.5.1941 r. transportem z Łodzi. Więcej BIOGRAFIE [423] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 47, k. 43-44 [424] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 57, k. 85 [425] Tłum.: muzeum obozowe [426] Franciszek Targosz (nr 7626) ur. 7.9.1899 r. w Lipniku. Przewieziony do KL Auschwitz z Bielska dnia 18.12.1940 r. Więcej - BIOGRAFIE [427] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 64, k. 51 [428] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 73, k. 195 [429] Smoleń K., Erkennungsdienst [w:] Fotografie…, op. cit., s. 23 [430] Franciszek Nierychło (nr 994) ur. 17.11.1905 r. w Łagiewnikach, muzyk. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa- Tarnowa. Więcej -> BIOGRAFIE [431] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 33, k. 59 [432] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 96, k. 16 [433] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 76, k. 174 [434] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 75, k. 244 [435] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 308 [436] Willa Rudolfa Hössa znajduje się na terenie przylegającym do obozu. Z jej okien widać wieżyczkę strażniczą oraz krematorium I. [437] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 34, k. 61-62 [438] Był to rok 1941. [439] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 33, k. 60 [440] Kopyciński A., Orkiestra w oświęcimskim obozie koncentracyjnym [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1964, s. 114 [441] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 34, k. 61-62 [442] brak danych [443] Józef Sitko (nr 75906) ur. 9.3.1887 r. w Dembnie, ppłk WP. Przywieziony do Auschwitz 18.11.1942 r. z więzienia Montelupich w Krakowie. Grał w orkiestrze obozowej na Wiolonczeli. Więcej - BIOGRAFIE [444] Adam Wysocki (nr 2985) ur. 23.7.1907 r. Kopyńczyce. Przywieziony do KL
Auschwitz 15.8.1940 r. pierwszym transportem z Warszawy. Więcej - BIOGRAFIE [445] Chór Dana – męski zespół wokalny utworzony w 1928 r. w Warszawie. Współpracował jako chórek ze Stefcią Górską, Adolfem Dymszą, Zulą Pogorzelską, czy Hanką Ordonówną. Wystąpił w wielu polskich filmach przedwojennych. Dużo koncertował, nie tylko w Polsce, ale również za granicą. [446] Kopyciński A., Orkiestra…, op. cit., s. 115 [447] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 115, k. 19 [448] Renata Springut (nr A-26594) ur. 18.4.1921 r. w Żywcu. Przywieziona do KL Auschwitz 22.10.1944 r. transportem z KL Kraków – Płaszów, zatrudniona w warsztatach odzieżowych. Więcej - BIOGRAFIE [449] Brak danych [450] Franciszek Piela (nr 1258) ur. 26.4.1916 r. w Cięcinie. Przywieziony do KL Auschwitz 26.6.1940 r. transportem z Katowic. Więcej - BIOGRAFIE [451] Jadwiga Bartel (nr 21953) ur. 6.10.1913 r. w Oświęcimiu, przywieziona do KL Auschwitz 6.10.1942 r. transportem z KL Ravensbrück. Więcej - BIOGRAFIE [452] Erwin Bartel (nr 17044) ur. 3.2.1923 r. w Oświęcimiu, uczeń. Więcej BIOGRAFIE [453] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 11, k. 46 [454] Cyra A., Ochotnik…, op. cit., s. 313 [455] brak danych [456] Ludwig Vesely (nr 38169) ur. 5.7.1919 r. w Wiedniu, mechanik. Przywieziony do Auschwitz 15.4.1942 r. Więcej - BIOGRAFIE [457] Rudolf Friemel (nr 25173) ur. 11.4.1907 r. w Wiedniu, mechanik samochodowy. Przywieziony do Auschwitz 2.1.1942 r. Więcej - BIOGRAFIE [458] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 67, k. 117-118. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [459] Patrz rozdział „Fotografie nielegalne“ [460] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 149, k. 109-110 [461] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 67, k. 67 [462] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 101 k. 21 [463] Bandonium – harmonia [464] Stille Nacht, heilige Nacht [465] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 86, k. 234
[466] brak danych [467] Marian Studencki (nr 5822) ur. 14.11.1907 r. w Żywcu. Przywieziony do KL
Auschwitz 8.10.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [468] Verfluchen (niem.) – przeklinać. [469] Tłum.: esesmani, kierownicy bloków lub baraków więźniarskich, nadzorcy SS w strukturze hitlerowskich obozów koncentracyjnych. [470] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 50. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [471] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 101, k. 93 [472] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit, s. 113-114 [473] Hans Schumacher (SS-Unterscharführer) ur. 31.8.1906 w Düsseldorfie. W KL Auschwitz od 1942 r., zastępca kierownika magazynów żywnościowych. Więcej BIOGRAFIE [474] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit, s. 153 [475] Tłum.: Franz, trzymaj pysk na kłódkę, bo możesz głowę stracić. [476] Jakob Raith (SS-Unterscharführer) ur. 22.5.1909 r. w Bittenkirchen. W KL Auschwitz od 1.2.1941 r. do 2.12.1941 r., kierownik kantyny dla SS i kantyny więźniarskiej. Więcej -> BIOGRAFIE [477] Kurt Paul Kirchner (SS-Hauptscharführer)ur. 23.10.1913 r. W Eckartsbergu. W KL Auschwitz od września 1944 r. Więcej ->BIOGRAFIE [478] Rudolf Kauer (nr 15592) ur. 24.1.1902 r. w Teschen, inżynier budowalny. Przywieziony do KL Auschwitz 16.5.1941 r. transportem zbiorowym. Więcej >BIOGRAFIE [479] Ryn Z., Kłodziński S., Patologia sportu…, op. cit., s. 109 [480]
Ibidem, s. 110 [481] Ibidem, s. 112 [482] DAW – Deutsche Ausrüstungswerke – wielospecjalistyczne warsztaty w obozie, w zasadzie dla celów zbrojeniowych, zatrudniające wiele komand więźniów. [483] TWL – Truppenwirtschaftslager – magazyny zaopatrzenia SS. [484] Ryn Z., Kłodziński S., Patologia sportu…, op. cit., s. 110-111 [485] Ibidem, s. 112 [486] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 101, k. 97 [487] Cyra A., Boksował by przeżyć [w:] Kronika, Nr 24, Bielsko-Biała 1988, s. 6
[488] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 241 [489] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 19, k. 29 [490] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 114, k. 69 [491] Iwaszko T., Kontakt ze światem zewnętrznym [w:] Auschwitz 1940-1950…, op.
cit., s. 320 [492] Iwaszko T., Zakwaterowanie, odzież i wyżywienie więźniów [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 47 [493] Franz Schebeck (SS-Unterscharführer), nazywany przez więźniów Szwejkiem, w KL Auschwitz od 1940 do 1944 r., pracował w magazynach żywnościowych. Więcej - BIOGRAFIE [494] Tłum.: Przydałoby się do wywoływacza trochę margaryny, a do utrwalacza trochę chleba. [495] Tłum.: Przyjdziesz jutro, dostaniesz. [496] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 s. 63. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [497] Tłum.: Proszę o pozwolenie przejścia. [498] Tłum.: Wchodzić. [499] Tłum.: Ukradzione. [500] Tłum.: Człowieku, co ja mam z tobą zrobić? [501] Tłum.: Przyjdzie pan wieczorem, dostanie pan połowę. [502] Tłum.: Taki a taki numer wraca do obozu. [503] Tłum.: Cztery. [504] Tłum.: Połowa dla mnie. [505] Adolf Maciejewski (nr 1130) ur. 9.2.1910 r. w Chorzowie Batorym. Przywieziony do KL Auschwitz 25.6.1940 r. transportem z Katowic. Więcej BIOGRAFIE [506] Tłum.: Skąd masz? [507] Tłum.: Chodź, spytamy się [508] Tłum.: Tak, tak, dałem mu. Dostał. [509] Tłum.: Uciekaj! [510] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 64. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [511] Oswald Kaduk (SS-Unterscharführer) ur. 26.8.1906 r. w Chorzowie, rzeźnik,
strażak. Od lipca 1941 r. w składzie załogi KL Auschwitz - wartownik od grudnia 1941 r. Następnie w Wydziale III jako kierownik bloku i podoficer raportowy w KL Aschwitz I. Więcej - BIOGRAFIE [512] Tłum.: Skąd to masz? [513] Tłum.: Nie rozumiem. [514] Tłumacz, czyli Dolmetschel był zawsze do dyspozycji kierownika obozu lub oficera raportowego. W sytuacjach codziennych tłumaczyli zapewne ludzie, którzy byli pod reką, a znali niemiecki i dany język. [515] Piper F., Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz, Oświęcim 1992, s. 23 [516] Albin K., Księgi Pamięci. Transporty Polaków z Warszawy do KL Auschwitz 1940-1944, T. 3, Warszawa – Oświęcim 2000, s. 1293 [517] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit., s. 45-46 [518] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Więźniowie…, op. cit., s. 164 [519] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit, s. 182 [520] Ibidem, s. 176-177 [521] Iwaszko T., Zakwaterowanie, odzież i wyżywienie więźniów [w:] Auschwitz 1940-1950…, op. cit., s. 46 [522] Jagoda Z., Kłodziński S., Masłowski J., Oświęcim…, op. cit, s. 198 [523] Ibidem, s. 197-198 [524] Ibidem, s. 199 [525] Ibidem, s. 190 [526] Było to 25.1.1943 r. [527] Paczyński J., Byłem fryzjerem…, op. cit. [528] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 149, k. 112-113 [529] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 241 [530] Andrzej Rablin (nr 1410) ur. 1.1.1914 r. w Krakowie. Przywieziony do KL Auschwitz 18.7.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej -> BIOGRAFIE [531] Obóz kobiecy znajdował się w odległym o 3 km obozie Auschwitz II - Birkenau. Więźniarki przebywały w wydzielonej części obozu macierzystego tylko w okresie marzec-sierpień 1942 r. oraz od 30 października 1944 r., aż do ewakuacji. Znane są przypadki stosunków seksualnych pomiędzy więźniami, a więźniarkami, ale z całą
pewnością należały one do rzadkości. [532] Skrzypek J., Różowi [w:] Dziecko szczęścia…, op. cit, s.12 [533] Weseli A. [w:] http://www.polityka.pl/historia/260561,1,puff-w-auschwitz.read [534] Zychowicz P., Domy publiczne w Auschwitz [w:] Rzeczpospolita, 21 lipca 2007 r. [535] Ibidem [536] Sytem motywacyjny przejawiał się zazwyczaj w formie bonów premiowych Premienschein o równowartości 1 marki oraz w formie premii, którą można było zamienić na bilet do bloku 24. [537] Fejkiel W., Więźniarski szpital…, op. cit., s. 161 [538] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 100, k. 107 [539] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 k. 74. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [540] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 68, k. 51-52 [541] Fejkiel W., Więźniarski szpital…, op. cit., s. 161-162 [542] Robert Sommer - autor książki „Das KZ-Bordell” zidentyfikował 230 kobiet, które pracowały w domach publicznych na terenie niemieckich obozów pracy przymusowej. Zdecydowana większość była Niemkami. Polek było 49. Poza tym kilka Ukrainek, Białorusinki, a nawet Holenderka. W samym Auschwitz pracowało kilkadziesiąt dziewcząt. [543] APMA-B, Proces Hössa, t.7, k. 7 [544] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 68, k. 52 [545] Sommer R., Das KZ-Bordell, Paderborn 2009 [546] Chodzi o kantynę SS. [547] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 113, k. 64 [548] Tłum.: Jakbyście zamknęli mnie w burdelu, to bym zrobił. [549] Zychowicz P., Domy publiczne w Auschwitz [w:] Rzeczpospolita, 21 lipca 2007 r. [550] Zygmunt Wojszczyk (nr 5482) ur. 10.1.1910 r. w Częstochowie. Więcej BIOGRAFIE [551] Edward Galiński (nr 531) ur. 5.10.1923 r. W Więckowicach. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa. Więcej - BIOGRAFIE [552] Mala Zimetbaum (nr 19880) ur. 26.1.1918 r. w Brzesku, przywieziona do KL
Auschwitz 3.9.1942 r. transportem z Malines w Belgii. W obozie zatrudniona jako tłumaczka i goniec. Więcej - BIOGRAFIE [553] Langbein H., Auschwitz przed sądem…, op. cit., s. 98 [554] Bolesław Staroń (nr 127829) ur. 9.5.1919 w Berlin-Adlershof, technik budowalny. Więcej - Biografie [555] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 137 k. 238 [556] Ibidem [557] Langbein H., Auschwitz przed sądem…, op. cit., s. 99 [558] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 8, k. 1172 [559] Jerzy Bielecki (nr 243) ur. 28.3.1921 r. w Słaboszowie, uczeń. Więcej BIOGRAFIE [560] Cyla Cybulska-Stawiska (nr 29558) ur. 29.12.1920 r. w Łomży. Do KL Auschwitz przybyła 21.1.1943 r. Więcej - BIOGRAFIE [561] Hans Aumeier (SS-Surmbannführer) ur. 20.8.1929 r. w Amberg w Bawarii, tokarz, urzędnik. Luty 1942 - lipiec 1943 r. kierownik obozu w KL Auschwitz Więcej > BIOGRAFIE [562] Tłum.: Pójdę do niemieckiego wojska. [563] Erich Hackl (ur. 1954 r. w Steyr) jeden z czołowych współczesnych prozaików austriackich, wydał książkę poświęconą temu wydarzeniu zatytułowaną „Wesele w Auschwitz”. Książka została wydana po polsku w 2006 r. [564] Tłum.: więźniowie uprzywilejowani [565] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 72, k. 135 [566] Hackl E., Wesele w Auschwitz, Kraków 2006, s. 87 [567] Ibidem, s. 107-109 [568] „18 marca 1944 roku więzień austriacki Rudolf Friemel (25173) zawarł ślub cywilny z Margaritą Ferrer Rey – Hiszpanką posiadającą obywatelstwo francuskie; był to jedyny przypadek zawarcia ślubu w obozie przez więźnia.” ŹRÓDŁO: Paczuła T., Izby Pisarskie w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów…, op. cit., s. 32 [569] Hackl E., Wesele…, op. cit., s. 124 [570] Paczuła T., Izby Pisarskie w KL Auschwitz [w:] Księgi zgonów…, op. cit., s. 32 [571] Hackl E., Wesele…, op. cit., s. 107-109 [572] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 10, k. 27-28
[573] Hackl E., Wesele…, op. cit., s. 124 [574] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 10, k. 27-28 [575] Kielar W., Dzieła…, op. cit., s. 273 [576]
Friemel został powieszony w publicznej egzekucji w Stammlager – obozie macierzystym 30.12.1944 r. [577] Hackl E., Wesele…, op. cit., s. 183 [578] Ibidem [579] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 64, k. 58 [580] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 175 s. 61. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [581] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 9, k. 1317 [582] Tłum.: Widok na most i zamek w Oświęcimiu. [583] Struk J., Holocaust…, op. cit., s. 149 [584] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 176 [585] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 19, k. 30-31. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [586] Ibidem. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [587] Ibidem. E* - Tym symbolem oznaczeni są członkowie Erkennungsdienst [588] Parcer J., Zdjęcia więźniów KL Auschwitz ze zbiorów PM w Oświęcimiu [W:] Fotografie…, op. cit., s. 3 [589] Nie były to fotografie wykonane w obozie, lecz osobiste zdjęcia rodzinne przywiezione przez Żydów z Zagłębia Dąbrowskiego, deportowanych do KL Auschwitz latem 1943 r., głównie z gett w Będzinie i Sosnowcu. Zdumiewa fakt, że przetrwały, ponieważ fotografie i dokumenty osobiste nowo przywiezionych Żydów były palone w specjalnych piecach znajdujacych się w krematoriach nr II i III w Birkenau, niemal równocześnie z kremacją ciał ich włascicieli zabitych w komorach gazowych. [590] Struk J., Holocaust…, op. cit., s. 161 [591] Tłum.: nosicielem tajemnicy [592] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 148, k. 101 [593] Chodzi tutaj o jego romans z Żydówką słowacką - Katją Singer – o której Brasse wspomina w rozdziale „Fotografie kobiet“. [594] Oświęcim w oczach…, op. cit., s. 164
[595] Tłum.: Morawa, ty jesteś nam potrzebny i nie możesz iść w transport. [596] Langbein H., Ludzie…, op. cit., s. 216 [597] Greif G., ...płakaliśmy…, op. cit, s. 306 [598] Tłum.: Brasse, czarno widzę twoją przyszłość. [599] Tłum.: Gazeta Katowicka [600] Ostateczna ewakuacja obozu nastąpiła w dniach 17-23 stycznia 1945 r., kiedy to
rozpoczął się marsz śmierci, w którym uczestniczyło około 58 000 więźniów i więźniarek. [601] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 114, k. 15 [602] Radogosz to obecnie jedno z osiedli mieszkaniowych Łodzi w dzielnicy Bałuty. [603] Strzelecki A., Likwidacja obozu [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Epilog, T. 5, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995, s. 8 [604] Józef Cyrankiewicz (nr 62933) ur. 23.4.1911 r. w Tarnowie, prawnik. Przywieziony do KL Auschwitz 4.9.1942 r. transportem z Krakowa, zatrudniony jako pielęgniarz w bloku szpitalnym 20. Więcej - BIOGRAFIE [605] Tadeusz Baut (nr 1529) ur. 14.8.1921 r. w Żywcu. Przywieziony do KL Auschwitz 26.6.1940 r. transportem Katowic. Więcej - BIOGRAFIE [606] Czech D., Konzentrationslager Auschwitz - zarys historyczny [w:] Oświęcim…, op. cit., s. 38 [607] Paczyński J., Byłem fryzjerem…, op. cit. [608] Trasa liczy 63 km. [609] Szawłowski L., Z przeżyć warszawskich dzieci w obozach hitlerowskich [w:] Przegląd Lekarski, Nr 1, Kraków 1972, s. 161 [610] APMA-B, Zespół Oświadczenia, t. 44, k. 26 [611] Tłum.: Ilu żyje? [612] Szawłowski L., Z przeżyć…, op. cit., s.162 [613] Armia Czerwona wkroczyła do Wiednia 2 kwietnia 1945 r. [614] APMA-B, Zespół Wspomnienia, t. 165, k. 15 [615] Janusz Młynarski (Müller) (nr 355) ur. 14.8.1922 r. w Poznaniu. Przywieziony do KL Auschwitz 14.6.1940 r. transportem z Krakowa – Tarnowa, zatrudniony jako laborant w bloku szpitalnym 20. Więcej - BIOGRAFIE [616] Grenda J., Wspomnienia z pracy w szpitalu PCK w Oświęcimiu po wyzwoleniu
obozu [w:] Okupacja i medycyna. Trzeci…, op. cit., s. 272 [617] Strzelecki A., Likwidacja obozu [w:] Auschwitz 1940-1950: węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Epilog, T. 5, W. Długoborski, F. Piper (red.), Oświęcim 1995, s. 39 [618] Joint - American Jewish Joint Distribution Committee (Amerykańsko-Żydowski Połączony Komitet Rozdzielczy) – organizacja non-profit założona w USA w 1914 r. Jej fundusze pochodzą głównie z datków amerykańskich Żydów. [619] UNRRA – United Nations Relief and Rehabilitation Administration (Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy) - organizacja międzynarodowa powstała w USA w 1943 r. dla niesienia natychmiastowej pomocy krajom alianckim zniszczonym w wyniku II wojny światowej, rozwiązana w 1947 r. [620] Zdjęcie Pana Brasse, które obiegło cały świat, to fotografia czwórki romskich dzieci, dwóch par bliźniaków dotkniętych rakiem wodnym, zgorzelinowym zapaleniem śluzówek, spotykanym w przypadkach poważnego niedożywienia. Choroba ta wyżera ciało w okolicy twarzy aż do kości. [621] Premiera filmu miała miejsce w styczniu 2006 r. [622] Struk J., Holocaust..., op. cit. s. 164 [623] Erich Hackl (ur. 1954 r. w Steyr) jeden z czołowych współczesnych prozaików austriackich, wydał książkę poświęconą temu wydarzeniu zatytułowaną „Wesele w Auschwitz”. Książka została wydana po polsku w 2006 r.