SPIS TREŚCI
Prolog Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI Rozdział VII Epilog
PROLOG Dokładnie pamiętam dzień, w którym ją zobaczyłem. Wracałem niespiesznym krokiem z misji, która wycieńczyła mnie jak mało która. Tego popołudnia razem z Blakiem i Maksem złapaliśmy mały oddział próbujący wywieźć z miasta wampira. Opancerzony, dokładnie wytłumiony i zaciemniony wóz zmierzał beztrosko w stronę granicy, ze skrępowanym, przerażonym Zimnym na pace. Żaden z nas nie przejawiał gorących uczuć do chodzących trupów, ale… no cóż, to właśnie nazywaliśmy sprawiedliwością. Ludzie bywali nieludzcy, a potwory dobre i pożyteczne – taka była prawda, i każdy był wedle niej sądzony. Winny czy niewinny, o tym decydować mógł tylko Xander, którego bez protestów wszyscy traktowaliśmy jako przywódcę naszej ekipy. Max w żartach nazywał nas bandą wyjętych spod prawa i choć nikt oprócz niego nie używał tego określenia, w głębi duszy czy sumienia każdy z nas się z nim identyfikował. Było nas dwóch, kiedy to się zaczęło. Poznałem Xandera jeszcze na studiach, ale nasza przyjaźń umocniła się dopiero po tym, kiedy postanowił wymierzyć sprawiedliwość winnym śmierci bliskiej mu osoby. Nie mieliśmy pojęcia, z czym będziemy mieć do czynienia. Byliśmy przerażeni jak dzieciaki, kiedy dotarło do nas, że świat, w którym żyjemy, nie jest taki, jaki się wydawał, a ludzie nie są jedynym wyższym gatunkiem żyjącym na naszej planecie. Szybko przekonaliśmy się, że samonarzucające się podziały są błędne i – serio, tak jakoś wyszło – stanęliśmy pośrodku, starając się strzec tych, którzy tego potrzebowali, opowiadając się tak bezstronnie, jak tylko się dało. Z czasem dołączyli do nas inni, a w nadnaturalnej części społeczeństwa rozniosły się wieści o naszej sprawiedliwej działalności, dając nam tym samym zajęcie na kilka następnych lat. Proszono nas o różne rzeczy – pomoc w waśniach między rasami, ochronę, lewe papiery, odnalezienie bliskich… W uproszczeniu, byliśmy po prostu grupą facetów o dziwnych upodobaniach – mając spore fundusze i umiejętności, postanowiliśmy wytoczyć wojnę światu, nie zakładając z góry, że ludzie są zawsze niewinni i bez skazy. Zgodnie z tą zasadą dzisiejszego popołudnia z rąk moich oraz moich towarzyszy zginęło pięcioro ludzi, a ocalono jednego krwiopijcę, który według raportu Blake’a został przetransportowany bezpiecznie do naszej bazy, odpowiednio nakarmiony i zabezpieczony w oczekiwaniu na przesłuchanie. Nazajutrz, kiedy powinien wrócić Xander, wszyscy mieliśmy być obecni przy przesłuchaniu nadnaturalnego. Liczyliśmy na to, że jego zeznania doprowadzą nas choć trochę bliżej do rozwikłania misji tajemniczej grupy, której działania od
dwóch miesięcy spędzały nam sen z powiek. Paliłem się do wyznaczenia sprawiedliwości kretynom, którzy wydawali się kolekcjonować „niesamowite okazy”, diabeł jeden wie w jakich celach. Do tej pory otrzymaliśmy pięć zgłoszeń o zaginięciu nadnaturalnych: dwa wampiry, żywiołak, dżin i młody wilkołak. Sprawa była tym cięższa, że rasowych, czystej krwi wilkołaków z darem przekazywanym w genach zostało już niewiele. Jeden z nich, Cain, był jednym z nas i nie skłamię, jeśli wyznam, że cholernie dobrze było go mieć po swojej stronie. Do tej pory znaleźliśmy zwłoki trzech ze zgłoszonych przypadków. Strata każdego z nich głęboko mnie poruszyła, rodząc palącą potrzebę zemsty. To nie tak, że miałem w tym jakiś osobisty interes; po prostu nienawidziłem, kiedy ktoś przyznawał sobie prawo do zarządzania czyimś istnieniem lub do odbierania go. Śmiertelne czy nie, każde było darem i nie wyobrażałem sobie, by dla jakichkolwiek zysków można je było niszczyć. Tak, wiem, byłem paskudnym hipokrytą – sam bez wahania mordowałem tych, którzy dopuszczali się takich czynów. Działanie w dobrej intencji musiało wystarczyć za moje usprawiedliwienie, innego najzwyczajniej w świecie nie miałem, a od znienawidzenia samego siebie dzieliło mnie naprawdę niewiele. Chłodny wiatr szarpał połami mojego skórzanego płaszcza. Przytrzymywałem go od niechcenia na tyle, by nie odsłaniał mojego torsu, całego upstrzonego rozmaitymi rodzajami broni. Lato było w pełni, ale wieczory bywały zimne i wietrzne – szczególnie tu, nad Zatoką, gdzie właśnie przechodziłem, zmierzając do mieszkania na obrzeżach miasta. W myślach widziałem już kolację odgrzewaną w mikrofali i szklaneczkę whisky, która zwykle niezawodnie koiła moje nerwy. Resztki adrenaliny przeszywały moje ciało, pozostawiając przyjemne poczucie odrętwienia. Uwielbiałem je. To było jak haj, skuteczny i upajający. Być może dlatego tak angażowałem się w swoją pracę. Nic innego nie dawało mi tego uczucia, żadne inne przeżycia nie zastępowały potężnego skoku ciśnienia i błogostanu towarzyszącego jego uchodzeniu z nabuzowanego ciała. Nie to, żebym nie próbował żyć inaczej. Miałem kiedyś normalną pracę, dom, psa, nawet narzeczoną. Mama cholernie długo próbowała mnie zmusić do takiego życia, ale ani ona, ani nawet moja przeklęta eks-dziewczyna nie były w stanie mnie zrozumieć. Może tak naprawdę sam siebie nie rozumiałem. Wszyscy moi dawni znajomi pozakładali rodziny, pobrali kredyty na wesela, mieszkania, zagraniczne wycieczki, latali całymi dniami po marketach, kompletując zdrową żywność i modne ubrania dla całej swojej cholernej familii. A mi chciało się rzygać na samą myśl o prowadzeniu takiego życia. To nie było dla mnie. Nie chciałem być tego częścią. Moim życiem były misje, moją rodziną kumple z ekipy, a narzeczoną ulubiona spluwa. Nie potrafiłem tego zmienić i nie chciałem, by ktokolwiek robił to za mnie. Tylko to dawało mi spełnienie.
Oczywiście, że miałem potrzeby zwykłego faceta. Nawet tacy jak ja potrzebują czasem napełnić żołądek dobrym żarciem i przytulić choćby na chwilę kobiecy tyłek. To jednak zawsze była chwila. Nie czułem przy tym niczego, poza zaspokojeniem pierwotnych potrzeb. Plaża była pusta. Wybrałem jej rzadko uczęszczany fragment, pokryty podmywanymi przez wodę głazami i zwinnie zeskoczyłem z mostu, którym do tej pory szedłem. Krótkiemu skokowi towarzyszył kolejny malutki kopniak mojego narkotyku. Gdy moje ciężkie wojskowe buty zetknęły się z bezpieczną, równą częścią skały, przeciągnąłem się i wciągnąłem w płuca potężną dawkę świeżego, przepełnionego jodem powietrza. Rozkoszując się jego słonawą wonią, rozsiadłem się na skałach, wyciągając swobodnie nogi. Zostało kilka minut do zachodu słońca. Wyjątkowo lubiłem tę porę dnia – żaden był ze mnie romantyk, po prostu wtedy jak nigdy docierało do mnie, że kolejny dzień dobiegł końca. Ten był dobry. Udało nam się uratować kolejne istnienie, źli ludzie wąchali kwiatki od spodu, a ja byłem spełniony. Pozwoliłem sobie zamknąć na chwilę oczy, by poczuć ostatni ciepły dotyk słońca na zmęczonej twarzy. Wiatr szarpnął moimi długimi, jasnymi włosami, a ja uśmiechnąłem się kwaśno do własnych myśli – mama załamałaby ręce, widząc moją obecną fryzurę i kilkudniowy zarost. Otworzyłem na powrót oczy, mrużąc je lekko przed jaskrawym blaskiem pomarańczowego zachodu, i moje wyczulone zmysły natychmiast zarejestrowały zmianę w otoczeniu. Przez dłuższą chwilę błądziłem spojrzeniem po opustoszałej plaży, aż w końcu zatrzymałem się na brzegu wody, kilkaset metrów ode mnie. Krwistoczerwona plama wyraźnie odcinała się od skąpanych w świetle fal. Dla faceta z moimi zainteresowaniami mogło to być tylko jedno – krew. Chciałem się podnieść, ale wtedy do moich uszu dotarł najbardziej niesamowity dźwięk, jaki kiedykolwiek udało mi się usłyszeć. Był tak cichy, że chyba cudem udało mi się go usłyszeć, mimo to sprawił, że na całym ciele dostałem dreszczy. Naprawdę nie wyolbrzymiam, używając słowa CAŁYM. Moja skóra naelektryzowała się i spięła, w oczekiwaniu na kolejne tony cichej melodii, tak rzewnej, słodkiej i przejmującej, że aż coś mi drgnęło w środku. Im dłużej wpatrywałem się w jaskrawą plamę koloru na wodzie, tym wyraźniej dostrzegałem, czym była. Włosy. Długie, skręcające się w nieposkromione loki włosy, o odcieniu tak niespotykanym, że aż nieprawdopodobnym. Ich właścicielka siedziała na płyciźnie, wpatrzona w dal, jakby tak samo jak ja napawała się widowiskiem serwowanym przez niebo. Dłonią machinalnie przeczesywała niesamowite pukle, a ja byłem w stanie przysiąc, że docierał do mnie ich zapach – intensywna woń alg, nieoczekiwanie przemieszana ze słodkim zapachem lilii wodnych i czymś jeszcze, czymś nieuchwytnym, nienazwanym, co sprawiło, że krew w moim ciele nagle
zaczęła wrzeć. Chciałem podejść bliżej, ale nie mogłem się poruszyć. Wciąż docierająca do mnie melodia jakby sparaliżowała moje ciało, zahipnotyzowała mnie i uczyniła niemym widzem. Chłonąłem więc niesamowity widok, dziewczynę o czerwonych włosach, która, nie wiedzieć czemu, przyćmiła do reszty zachód słońca. Kiedy słońce całkiem zniknęło za linią horyzontu i plażę otulił kojący półmrok, postać w wodzie ożywiła się. Oparła się na łokciach, odchylając głowę do tyłu i patrząc w gwiazdy, powoli zapalające się na niebie. Cieszyłem się, że była najwyraźniej nieświadoma mojej obecności. Choć nigdy bym się do tego nie przyznał, byłem gotów spędzić tak całą noc, o ile wciąż by tu była. Zapatrzony w nią czułem się nad wyraz spokojny oraz zrelaksowany i pierwszy raz od kiedy pamiętam, to uczucie przyniosło mi zadowolenie… Przynajmniej do chwili, gdy fale cofnęły się, a ja zobaczyłem coś, na co zupełnie nie byłem przygotowany. Dziewczyna roześmiała się cicho, a ja zdusiłem kolejny dreszcz wywołany tym słodkim dźwiękiem. Oprócz jej melodyjnego głosu dotarł do mnie chlupot wody. Bezwiednie zaczęła igrać z falami, wyrzucając w górę fontannę wody… ogonem. Kurwa, chyba zwariowałem, ale naprawdę zamiast pary nóg ujrzałem dziko błyszczący w świetle księżyca ogon i długie płetwy. Zmroziło mnie. – Pieprzona Arielka – rzuciłem znacznie głośniej, niż miałem zamiar, i drgnąłem nerwowo. Odruchowo przybrałem pozycję, jakbym szykował się do skoku. Przysunąłem się bliżej krawędzi skały, gotów zejść z niej w każdej chwili. Cholerny mętlik gwałtownie wybuchł w mojej głowie i… zniknął bezpowrotnie, gdy tylko ta niezwykła istota obróciła się, zaalarmowana hałasem. Nigdy nie widziałem kogoś takiego jak ona. Cała jej skóra lśniła srebrzystym blaskiem. Była naga, nie licząc łusek pokrywających ogon i częściowo dłonie. Czerwone loki opadły na ramiona, niezbyt dokładnie zakrywając pełne piersi. Za nic nie oderwałbym wzroku od tego idealnego obrazka, gdyby nie jej twarz. Była… nie, słowo piękna nie opisałoby jej zbyt dobrze, a ja nie byłem żadnym poetą, by choćby spróbować ją określić. Duże oczy, otoczone gęstą zasłoną długich rzęs, miały kolor wody – niebiesko-zielone, pociągające i dzikie jak fale. Wysokie kości policzkowe i zadarty nos czyniły jej buzię niemalże majestatyczną – dumną, ale nie wyniosłą. Kiedy, zapewne ze strachu, przygryzła pełne, jasnoróżowe usta, nie wytrzymałem i jęknąłem z wrażenia. Była najdoskonalszą i najbardziej wyjątkową istotą, jaką kiedykolwiek widziałem, a podczas misji zdarzało mi się widywać różne osobliwości. Odnalazła mnie wzrokiem i zamarła. Przysięgam, miałem wrażenie, że nawet woda na chwilę zupełnie się zatrzymała. Serce zaczęło tłuc mi się po żebrach, kiedy w ciszy wpatrywaliśmy się w siebie, niemo badając przeciwnika. Nie poruszyła się, kiedy wreszcie zebrałem się na odwagę i zeskoczyłem ze skały.
Wystarczyłoby kilka kroków i znalazłbym się obok niej, ale bałem się ją wystraszyć. Wyglądała na dostatecznie przerażoną, a ja szybko stwierdziłem, że nie chciałbym nigdy widzieć tej emocji na jej twarzy, kiedy na mnie patrzyła. Dziwnie było to przyznać, ale onieśmieliła mnie. Czy miała ten cholerny ogon, czy nie, nadal była młodą, nagą kobietą, a ja gapiłem się na nią jak kretyn. Nie umiałbym ukryć, jak ogromne wrażenie na mnie zrobiła i nawet nie próbowałem. Ona też mi się przyglądała. Widziałem, jak spojrzenie jej bystrych morskich oczu bada dokładnie moją twarz. Teraz, kiedy widziałem ją wyraźniej, wydawała się jeszcze piękniejsza. Taka istota po prostu nie mogła istnieć. Była zbyt idealna. Nie to, żeby zwykle kręciły mnie ogony zamiast nóg, ale… taka po prostu była. Zbyt doskonała, by być prawdziwą. Ostrożnie zrobiłem kolejny krok w jej stronę, uważnie badając jej reakcję. Im byłem bliżej, tym więcej szczegółów zauważałem. W cudowne włosy wpięła opaskę z wodorostów, ze starannie wplecionymi w nie muszelkami. Nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się na ten widok. Arielka. Znalazłem cholerną syrenkę z bajki. Musiała wziąć mój uśmiech za dobrą monetę, bo wyraźnie się odprężyła. Przerzuciła długie włosy przez ramię i spuściła na chwilę wzrok, wyraźnie zawstydzona. Boże, choć nie wzywam Jego imienia zbyt często, jak można wyglądać tak kusząco i tak niewinnie w tym samym czasie! Kiedy z powrotem podniosła oczy, obdarzyła mnie najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek otrzymałem. Kurwa, zmiękły mi nogi. Ostatni raz czułem się tak, gdy miałem jakieś czternaście lat i koleżanka, którą odprowadzałem po szkolnej potańcówce, dała mi całusa w policzek. Tyle że teraz nie byłem niedoświadczonym gówniarzem. Byłem dorosłym, bezwzględnym facetem pozbawionym uczuć, po rękach którego statystycznie co kilka nocy spływała czyjaś krew… co nie zmieniło faktu, że cholerne łaskotanie drażniło mój brzuch od środka, a spodnie w kroku zrobiły się nagle co najmniej o rozmiar za małe. Nie byłem pewien, czy zdawała sobie sprawę z tego, co mi robiła samym swoim spojrzeniem. Nie poruszyła się, ale nie przestała na mnie patrzeć. Być może bezwarunkowe reakcje mojego ciała nie uszły jej uwagi, bo jej usta rozchyliły się zmysłowo, a idealnie równe, białe zęby wbiły nieznacznie w pełną, dolną wargę. Zmrużyła prowokacyjnie oczy, a ja walczyłem z narastającym pragnieniem rzucenia się na nią i posmakowania jej ust. Niech to szlag, co się ze mną działo?! Zrobiłem jeszcze kilka niepewnych kroków w jej stronę, kiedy nagle jej mina się zmieniła. Zmarszczyła brwi, aż pojawiła się między nimi mała zmarszczka. Strach oraz niepewność wyjrzały z jej oczu i zaczęła cofać się w oceaniczną toń. Spanikowałem. Wyciągnąłem ręce, pragnąc ją zatrzymać. – Zaczekaj! Proszę! – zawołałem cicho.
Pokręciła głową, wyraźnie rozdygotana. Skrzyżowała ramiona, jakby próbowała się przede mną zasłonić i wyciągnęła dłonie, wyraźnie chcąc mnie powstrzymać. Byłem zdezorientowany. Zerkałem błagalnie na nią. W tym momencie dostrzegłem kolejną rzecz, która mnie w niej zaintrygowała – palce jej dłoni wyglądały na obleczone pierścieniami i klejnotami, a w rzeczywistości łączył je wąski pas cienkiej, mocno połyskującej błony. Dlaczego nagle zaczęła się mnie bać? Warknąłem bezsilnie, a dłonie odruchowo powędrowały do broni ukrytej pod płaszczem. Broń! Kurwa, jestem idiotą. Miałem ochotę trzasnąć się otwartą dłonią w czoło. Nic dziwnego, że wystraszyła się faceta obwieszonego wcale nie tak małym arsenałem. Pospiesznie zapiąłem płaszcz i obdarzyłem ją najłagodniejszym spojrzeniem, jakie potrafiłem z siebie wykrzesać. – Nie bój się. To nie… Nie użyłbym jej przeciwko tobie. Po prostu mam ciężką pracę – westchnąłem, nerwowo przeczesując dłonią włosy. Może naprawdę były za długie? Normalnie miałem to gdzieś, ale… Moja Arielka uspokoiła się trochę i podpłynęła bliżej, ale ramiona ciasno oplatające piersi były wyraźnym znakiem nieufności. Stłumiłem jęknięcie spowodowane dwoma zawodami. Po pierwsze chciałem, żeby całkowicie uwierzyła mi, że nie mam złych zamiarów. Po drugie jej piersi były najsłodszą rzeczą w całym wszechświecie, a ja nie mogłem powstrzymać się od myślenia o tym, co chciałbym z nimi zrobić. – Czy mogę podejść bliżej? – zapytałem, mając nadzieję usłyszeć jej głos. Nie odezwała się, ale też nie zaprzeczyła w żaden oczywisty sposób. Postanowiłem więc zaryzykować i powoli podszedłem tak blisko wody, jak tylko było to możliwe. Kucnąłem, by zrównać się z nią wzrostem, i pozwoliłem, by małe fale obmywały moje buty. – Często tutaj bywasz? – zadałem pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy. Gdyby odpowiedziała twierdząco, istniała szansa, że to jest nie ostatni raz, kiedy ją widzę. Nie mogłem odepchnąć od siebie przerażającej myśli, iż to jedyna taka chwila w moim życiu. Teraz, gdy ją zobaczyłem, kiedy… Szlag, to nie mogła być jednorazowa przygoda. Po prostu nie mogła. Potrafię być całkiem uparty i przysięgam, że nie spocząłbym, dopóki nie znalazłbym sposobu na to, by widzieć ją częściej. Najlepiej codziennie. Kiedy znów nie odpowiedziała, posłałem jej ciepły uśmiech. Chryste, nie wiedziałem nawet, że moje usta potrafią takie rzeczy. Byłem pewien, że gdybym tylko mógł, gdyby tylko ona mogła… to znalazłbym w sobie o wiele więcej nowych umiejętności. I zastosowań. Nie tylko dla ust. Zbliżyła się odrobinę, a fala wzburzona uderzeniem jej płetw zrosiła małymi,
słonymi kroplami moją twarz i ubranie. Skrzywiłem się mimowolnie i usłyszałem jej śmiech. Brzmiał jak milion małych dzwonków poruszanych wiatrem. Ja też się roześmiałem. Była zadziorna i odważna, a to sprawiło, że spodobała mi się jeszcze bardziej. – Już się mnie nie boisz? Przekrzywiła zabawnie głowę i rzuciła mi rozbawione spojrzenie, jakby czekając na kolejne pytania. Próbowałem więc dalej, mając nadzieję, że w końcu do mnie przemówi. – Często tu przychodzę, ale nigdy cię nie widziałem. Żałuję, że to nasze pierwsze spotkanie. Jesteś… niezwykła. Wiem, kim jesteś, Arielko – rejestrowałem jej reakcję i albo mi się wydawało, albo po „Arielce” zmrużyła groźnie oczy. – Widziałem wiele niezwykłych istot i nie musisz się mnie obawiać, nie zrobię ci krzywdy. Chciałbym móc cię jeszcze zobaczyć. Chciałbym cię… poznać. Mam na imię Ryder – zakończyłem nieco koślawo swój wywód i wyciągnąłem dłoń w jej stronę w geście powitania. Przyglądała się przez chwilę uważnie mojej dłoni, zanim ostrożnie się zbliżyła. Popatrzyła na mnie nieoczekiwanie smutnym wzrokiem, od którego aż przewróciły mi się wnętrzności. Co takiego zrobiłem, że tyle bólu pojawiło się w jej oczach? Kretyn, kurwa, jestem kretynem i nie nadaję się do niczego, oprócz zabijania. Chwilę beształem się w myślach, zanim mnie olśniło. – Nie mówisz, prawda? A przynajmniej nie tak, żebym mógł zrozumieć? – zaryzykowałem, wciąż nie opuszczając dłoni. Miałem cholerną nadzieję, że będzie chciała mnie dotknąć, bo ja aż się do tego paliłem. Moja syrena potrząsnęła głową i uśmiechnęła się z otuchą, od której zrobiło mi się cieplej w środku, a po krótkiej chwili wsunęła swoją małą, zgrabną dłoń w moją wielką łapę. I wtedy poraziło mnie. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jej zapach dotarł do mnie wzmożoną falą, jej delikatna, chłodna i pachnąca wodą skóra zamroczyła mnie i… zanim zdążyła cokolwiek przeczuć, przyciągnąłem ją do siebie i złożyłem krótki, choć gorący pocałunek na jej ustach. Diabeł jeden wie, że gdybym mógł, nigdy bym go nie przerwał – nie po tym, jak poznałem już to uczucie. Jej miękkie, idealnie aksamitne wargi, słodko-słony przyspieszony oddech, krótki nacisk piersi na moim ciele… Zbyt ją jednak zaskoczyłem. Zdezorientowana i przerażona, wyskoczyła z moich objęć i zniknęła w falach. Wpatrywałem się w nie jeszcze uważnie przez kilka minut, jednak zniknęła bez śladu. Kurwa, naprawdę jestem skończonym idiotą, ale… nie żałowałem. Ten ułamek sekundy, kiedy trzymałem ją blisko, zmienił wszystko. Coś we mnie pękło. Wiedziałem, czułem, że już nic nigdy nie będzie takie samo. Nie, jeśli znów jej nie zobaczę. – Przepraszam, Arielko. Nie mogłem się powstrzymać. Jesteś najpiękniejszą
istotą, jaką kiedykolwiek spotkałem. I mówi to facet bez serca, więc może to coś znaczy – powiedziałem cicho i wciskając dłonie do kieszeni płaszcza, odwróciłem się na pięcie, wzdychając ciężko. Zrobiłem może dwa kroki, kiedy coś uderzyło mnie w plecy i z pacnięciem wylądowało na piasku. Schyliłem się i… roześmiałem oraz jęknąłem jednocześnie. W swoich niezgrabnych palcach trzymałem piękną, małą muszelkę. Nie potrzeba było słów, by zrozumieć moc tego prezentu. Miałem tylko nadzieję, że moja cholerna Arielka poczuła to samo, bo jeśli nie… ogień mojego pożądania mógł ją spalić, nawet jeśli schowałaby się przede mną na dnie oceanu.
ROZDZIAŁ I Tej nocy spałem jak zabity. Nie wiem dokładnie, jak wróciłem do mieszkania – najwyraźniej nogi niosły mnie same, ponieważ ja byłem zbyt pochłonięty myślami o niesamowitej kobiecie z ogonem, by przejmować się takimi drobiazgami. Zrzuciłem tylko ubranie, kompletnie zapominając o kolacji i whisky; nie potrzebowałem niczego więcej prócz słodkiego obrazka jej twarzy, powracającego wciąż przed moje oczy i wspomnienia smaku jej ust. Zasnąłem, mając w głowie szum fal smagających jej idealne ciało, a kiedy się obudziłem, na zewnątrz od dawna świeciło słońce, a miasto żyło swoim zwyczajnym rytmem. Otworzyłem oczy i przez chwilę bezmyślnie kontemplowałem białą powierzchnię sufitu. Poprzedni wieczór wbrew mojej woli zacierał się w pamięci. Gdybym poleżał tak dłużej, mógłby zupełnie ulecieć, a ja do końca życia zastanawiałbym się, czy tylko nie wyśniłem sobie kobiety moich marzeń. Kiedy jednak odrzuciłem kołdrę i przyjemny chłód owiał moje nagie ciało, znalazłem muszlę spoczywającą na środku mojego torsu. Chwyciłem ją w palce i niewiele myśląc, przytknąłem do ust. Przejechałem chłodną, chropowatą powierzchnią przedmiotu po wargach i uśmiechnąłem się. Szlag, nie wiedziałem, co się ze mną działo. Czyżbym robił się sentymentalny? Poszedłem pod prysznic, po drodze delikatnie, wręcz pieczołowicie odkładając morski prezent na blat szklanego stolika. Letnia woda nie ostudziła jednak moich myśli i całą siłą woli powstrzymałem się, by nie zrobić sobie dobrze, mając przed oczami jej obraz. Cholera, nie mogłem sobie pozwolić na takie rozproszenie, czekał mnie przecież kolejny dzień ratowania świata. Na jeszcze wilgotne ciało włożyłem spodnie z motywem moro, prostą czarną koszulkę i przerzuciłem przez ramię płaszcz. Po chwili namysłu wsunąłem do jego kieszeni muszelkę, czyniąc z niej swojego rodzaju amulet. Wyszedłem z mieszkania, nie przejmując się śniadaniem – jak zwykle zjem coś w bazie. Chciałem jak najszybciej zobaczyć się z Xanderem. Nie wiedziałem jeszcze, co mu powiem, ale musiałem zapytać go o syreny. Czy naprawdę istniały? W żadnej ze znanych nam książek czy innych źródeł informacji przez kilka lat pracy z chłopakami nie widziałem ani jednej wzmianki o tych istotach. Musiały jednak istnieć, jak inaczej wytłumaczyłbym nagłe pojawienie się w moim życiu Arielki? Do diabła, naprawdę ją widziałem. Całowałem ją. Pożerałem wzrokiem jej boskie ciało, a kutas podrygiwał mi na samą myśl o jego słodkich zakamarkach. Nie mogłem sobie tego tylko wyobrazić. Zmierzając do bazy, postanowiłem ominąć Zatokę. Wiedziałem, że o tej porze, kiedy plaża pełna była ludzi, nie było szans na spotkanie tam mojej Arielki. Poza tym, gdybym tam poszedł, rozsiadłbym się na skałach i czekał jak idiota na
zachód słońca z nadzieją, że znów ją zobaczę. Naprawdę nie mogłem przestać o niej myśleć, a ekipa przecież mnie potrzebowała. Kiedy przeszedłem przez drzwi wejściowe, od razu wychwyciłem podniesione głosy pozostałych, które mogły oznaczać tylko jedno – wrócił Xander. Zmusiłem się do skupienia myśli na robocie i przywołałem na twarz zwyczajny wyraz obojętnego lustrowania rzeczywistości. Drzwi sali spotkań rozsunęły się przede mną automatycznie i wszedłem do środka. – Ryder. Co u ciebie, stary? – Xander wyszedł mi na powitanie i uścisnęliśmy sobie dłonie, obdarzając się nawzajem przyjacielskim klepnięciem w ramię. Lubiłem go. Bywało tak, że rozumieliśmy się bez słów, no i podobnie do mnie postrzegał rzeczywistość. Czasami wydawało nam się, że tylko dla nas nasze zajęcia nie były źródłem rozrywki, ale konkretnymi zadaniami, które ktoś musiał wykonać, a że świetnie się do tego nadawaliśmy, przypadały właśnie nam. Reszta chłopaków zbyt często zachowywała się jak szczeniaki, rozochocone i podniecone myślą o zabijaniu. Może jeszcze Blake był w miarę normalny, ale na mój gust trochę zbyt mocno aspirował do miana przyjaciela mojego i Xandera, czym momentami niesamowicie mnie wkurzał. – W porządku. – Skinąłem krótko głową pozostałym i usiadłem na obrotowym krześle, jednym z wielu stojących przy okrągłym stole. – Max przekazał mi raport z waszej wczorajszej misji. Dobrze się spisaliście. – Xander dołączył do nas i usiadł, tak, że zajmowałem miejsce po jego prawej stronie. To była nasza kolejna niepisana zasada – choć wcale o to nie zabiegałem, pozostali traktowali mnie jak prawą rękę przywódcy. – Poczekamy na wszystkich i wtedy przesłuchamy Zimnego. Do tego czasu możecie coś zjeść, wypić kawę, czy co tam chcecie. Chłopcy ruszyli się niespiesznie, jak zwykle przerzucając się głupawymi dowcipami i dziecinnymi docinkami. Przy stole pozostaliśmy ja, Xander i Blake. Nie miałem zbytniej ochoty poruszać nurtującego mnie tematu przy Blake’u i niespecjalnie wiedziałem, od czego zacząć. Nie byłem pewien, czy tym razem Xander mnie zrozumie. Nie mogłem po prostu wypalić, że spotkałem syrenę, która całkowicie zawładnęła moimi myślami. Jeszcze uznałby, że się przepracowałem i odsunął mnie od misji, a ja musiałem mieć jakieś zajęcie – w przeciwnym razie całymi dniami przesiadywałbym na plaży i oczekiwał na łut szczęścia. Zbierałem się w sobie, zastanawiając się, jak najlepiej przekazać przywódcy to, co tak mnie frapowało. Ukradkiem przyglądałem się Xanderowi, zazwyczaj nad wyraz opanowanemu, wręcz zblazowanemu i zdystansowanemu. Skupiony, wertował coś na swoim telefonie ze strapioną miną. Wydawał mi się spięty, przemęczony i trochę nieobecny. Jego zazwyczaj idealnie ułożone włosy były
w nieładzie, pod ciemnymi oczami kreśliły się cienie, kilkudniowy zarost wyraźnie odznaczał się na twarzy. Chyba byłem trochę samolubny, najwidoczniej nie tylko ja zmagałem się z wewnętrznym rozdarciem. Nie odważyłem się odezwać, a potem przyszli pozostali i zaczęliśmy zebranie. Chwilę trwało, zanim ekipa zajęła swoje miejsca i uspokoiła się, skupiając wzrok na przywódcy. Xander wstał i przyjął swoją zwyczajową pozę, opierając umięśnione ręce o blat stołu i pochylając się lekko do przodu. Wymięte kartki przed nim, zapisane pochyłym, niedbałym pismem, nie były czymś, do czego nas przyzwyczaił. Zawsze był perfekcyjnie przygotowany do spotkań i nie dawał się niczym zaskoczyć. Zamilkliśmy, oczekując na jego przemowę. – No… to tak – zaczął trochę nieudolnie, kilkakrotnie przeczesując dłonią włosy, czym spowodował jeszcze większy bałagan na swojej głowie. – Dzięki waszej wczorajszej interwencji udało nam się przejąć kolejnego zakładnika. Z raportu Maksa, Blake’a i Rydera wynika, że zginęło pięcioro śmiertelnych, najpewniej członków nielegalnie działającej grupy, którą, jak wiecie, obserwujemy od mniej więcej ostatnich dwóch miesięcy. Przechwycony zakładnik to Zimny, niejaki Vladimir M… Me… Mre… – wpatrywał się w notatki, nie mogąc rozszyfrować rosyjsko brzmiącego nazwiska wampira. – Walić jego nazwisko. I tak najpewniej zabijemy go, zanim zajdzie słońce – wtrącił Nick, nie przerywając bujania się na swoim krześle. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, którego zawsze doświadczam w obecności tego członka naszej grupy. Nie wiedzieć czemu, koleś dziwnie na mnie działał. Może to dlatego, że go nie znałem i nie byłem w stanie mu zaufać. Dołączył do nas jakieś pół roku temu i zbyt kręciły go krwawe jatki, żebym uważał go za odpowiedniego kandydata na jednego z nas, ale ostateczna decyzja należała do Xandera, a on postanowił dać młodemu szansę. – Ekhm, no tak, więc… – podjął Xander, nawet nie komentując faktu, iż Nick mu przerwał. Serio musiało go coś trapić, normalnie nowy kuliłby się już pod siłą jego bezwzględnego spojrzenia. Może powinienem bardziej zainteresować się swoimi partnerami w zbrodniach. – Za chwilę przesłuchamy Zimnego, jak zwykle zaczynając od rozmowy. Jeśli któremukolwiek z was będzie wydawało się, że chce coś zataić, przejdziemy do bardziej radykalnych metod. Poprowadzę przesłuchanie, ale jeśli ktoś będzie chciał wziąć czynny udział, niech się odezwie. To chyba wszystko – przywódca spojrzał na nas przelotnie, po czym wskazał głową drzwi. – Chodźcie za mną. Salę spotkań wypełniły odgłosy szurania krzeseł po podłodze. Poszedłem za Xanderem i kiedy udało nam się trochę wyprzedzić pozostałych, klepnąłem go w ramię, by zwrócić jego uwagę. – Wszystko w porządku? W sensie, no wiesz, dobrze się czujesz i tak dalej?
– Pytanie naprawdę nie było w moim stylu, bo kiedy kumpel na mnie spojrzał, nie do końca zapanował nad wyrazem zdumienia, który na moment zagościł na jego twarzy. – Tak, wszystko spoko. Dzięki… dzięki, że pytasz. – Uśmiechnął się nieznacznie i natychmiast znów spoważniał. – Zróbmy, co do nas należy. Otworzył ciężkie, posrebrzane wrota oddzielające nas od Zimnego. Z niesmakiem zerknąłem na pętające ocalonego wampira łańcuchy i kajdany. Zastanawiałem się, czy to Blake tak go zabezpieczył. Skoro niczego jeszcze mu nie udowodniono, nie widziałem potrzeby, by skuwać go jak zwierzę. Raczej średnie pierwsze wrażenie dla kogoś, kto mógł mieć dla nas cenne informacje. Jeśli Xander też nie był zadowolony ze sposobu, w jaki potraktowano naszą zdobycz, to nie dał tego po sobie poznać. Odchrząknął, stanął pewnie na lekko rozstawionych nogach i odruchowo napiął szerokie ramiona. Wampir podniósł głowę i patrzył na nas w milczeniu. Wyglądał jak zwyczajny facet; no, może był trochę zbyt idealny, jakby dopiero co zszedł z planu filmowego, ale ten gatunek już taki był. Przynajmniej kiedy nie był w bojowym nastroju, nie musieliśmy patrzeć na jego czerwone oczy i wystające z ust kły. – Vladimirze. – Xander skinął uprzejmie głową w geście powitania. – Uratowaliście mnie – powiedział cicho mężczyzna, jakby sam niedowierzał prawdziwości tego stwierdzenia. W jego głosie wyraźnie dźwięczał obcy akcent. – Dlaczego? – Zostałeś porwany przez pewną grupę, która od jakiegoś czasu poluje na nadnaturalne istoty. Staramy się im przeszkodzić, więc… czy jesteś nam w stanie coś o nich powiedzieć? Cokolwiek? Kim są, dlaczego na was polują? Usłyszałem ciche prychnięcie i byłem pewien, że to Nick wyrażał swoją dezaprobatę w stosunku do uprzejmego tonu przywódcy. – Ja… nie wiem. Musieli mnie obserwować od jakiegoś czasu. Wiedzieli, gdzie mieszkam. Przyszli w ciągu dnia, kiedy nie bywam zbyt aktywny. Spałem, kiedy ktoś wtargnął do mojego domu. Wsadzili mi na głowę czarny worek i wyprowadzili na zewnątrz, na pełne słońce. Wciąż odczuwam skutki poparzeń na całym ciele. – Koleś ewidentnie był przejęty i wciąż zdezorientowany. Wierzyłem jego słowom. – Zapakowali mnie do jakiegoś samochodu, tam przynajmniej nie spalały mnie promienie… wstrzyknęli mi coś dziwnego. Nie mogłem się poruszyć, ale nadal wszystko widziałem i słyszałem. Nie mówili zbyt wiele. Spieszyli się, by przed zmrokiem dotrzeć do jakiegoś punktu, gadali o kasie, która przypadnie im w udziale. Planowali wyjechać za granicę i nigdy nie wrócić. Kurwa. Najwyraźniej przeklęta banda wysługiwała się przypadkowymi ścierwami łasymi na kasę. Wiedziałem już, że gdyby nie zginęli z naszych rąk podczas misji, zapewne stałoby się to w chwilę po przekazaniu wampira w kolejne ręce. Ilu ludzi mogło być w to zamieszanych? Jeśli ich przywódcy co chwilę
zmieniali przydupasów, już niedługo mogliśmy biegać w kółko za fałszywymi tropami, gryząc własne tyłki z bezsilności. – Pamiętasz coś jeszcze? Jakieś nazwiska, miejsca, daty? Cokolwiek? – dopytywał Xander, który najwyraźniej zdążył dojść do takich samych wniosków jak ja. – To wszystko. Naprawdę chciałbym pomóc, ale zaskoczyli mnie, nie byłem w stanie się obronić. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiliście. – W porządku. – Nasz przywódca skinął głową. – Niestety zanim cię wypuścimy… JEŚLI cię wypuścimy, muszę zadać ci jeszcze parę pytań. Wampir przełknął głośno ślinę i wyraźnie się spiął. – Co robisz? Tutaj, w tym mieście? Z czego żyjesz? Jak się żywisz? – Chłopaki, jestem niewinny, serio. Przenoszę się od czasu do czasu, kiedy zbyt podejrzane staje się to, że się w ogóle nie zmieniam. Czasami łapię jakąś dorywczą nocną robotę, kiedy indziej po prostu egzystuję, umilając sobie czas. Lubię być między ludźmi, nie znam zbyt wielu innych wampirów. Nie zabijam, żeby przeżyć. – Vladimir tłumaczył się, siląc się na spokojny ton. Na jego miejscu też pewnie byłbym obsrany, dlatego rozluźniłem się nieco i nawet porzuciłem agresywny wyraz twarzy, żeby poczuł się choć trochę lepiej. Według mnie był w porządku. – Żywię się ludźmi, ale nie osuszam ich ciał. Wypijam trochę, a potem modyfikuję im pamięć i po sprawie. Dużo imprezuję, lubię dziewczyny… jak każdy – wzruszył ramionami, aż zabrzęczały łańcuchy u jego stóp. – Mogę wam nawet pomóc. Jeśli się zgodzicie, mogę pomóc wam złapać tych ludzi. Przyda wam się ktoś tak silny i szybki jak ja… Bez obrazy, oczywiście. Xander, który do tej pory bez widocznej reakcji słuchał jego wypowiedzi, natychmiast pokręcił odmownie głową. – Nie narzekamy na braki w załodze i damy sobie radę, ale będę miał to na uwadze i w razie potrzeby, odezwę się do ciebie. Musisz mieć świadomość, że będziemy cię obserwować. Na tę chwilę uznajemy cię za niewinnego, ale będziemy czekać na twoje potknięcie. Wtedy nie ugościmy cię tak miło, jak teraz – zakończył nieco złowieszczym tonem i skinął głową w kierunku Maksa i Blake’a. – Rozkujcie go, dajcie butelkę krwi i jakiś kąt, gdzie będzie mógł przeczekać do wieczora. Wtedy może zniknąć. Xander wyszedł, a pozostali ruszyli za nim. W przejściu zetknąłem się z Nickiem, który najwyraźniej nie do końca zgadzał się z decyzją przywódcy – patrzył z pogardą na wampira, który z pomocą chłopaków właśnie wyswobadzał się łańcuchów. – Wychodzisz? – warknąłem, umyślnie potrącając go barkiem, i poczekałem, aż obdarzając mnie zimnym spojrzeniem, wyjdzie za drzwi. Dopiero wtedy sam wyszedłem z pokoju, ukradkiem obserwując Xandera i podążyłem jego śladem do miejsca, które nazywaliśmy po prostu stołówką.
Zrobiłem sobie kawę i zająłem miejsce przy stole możliwie najbardziej oddalonym od reszty, czekając, aż przywódca skończy podgrzewać posiłek i – jak przewidziałem – usiądzie na przeciwko mnie. – Miałem nadzieję na bardziej przydatne informacje – westchnął, opierając łokcie na blacie i grzebiąc smętnie widelcem w gotowym obiadowym daniu. – Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce sprawą zacznie interesować się policja, może nawet FBI… w końcu niektórzy z nich, tacy jak ten Zimny, mają pracę, znajomych… Wolałbym załatwić to po naszemu. – Spoko, stary, wiem w czym rzecz. Też chciałbym szybko rozbić ten popieprzony interes i dowiedzieć się, dlaczego to robią – mruknąłem, obskubując brzeg tekturowego, jednorazowego kubka. – Poradzimy sobie z tym, jak z całą resztą. Draco i Cain powinni jutro wrócić. Jestem pewny, że udało im się czegoś dowiedzieć. To była dwójka naszych najlepszych zwiadowców, których wysłałem kilka dni temu w celu zebrania wszelkich możliwych informacji na temat poszukiwanej przez nas bandy. Pod groźbą zdradzenia przywódcy ich małych sekretów (między innymi tych o nadmiernym zainteresowaniu żeńskimi wampirami i ich łóżkowymi umiejętnościami) drążyli wśród najbliższego otoczenia zaginionych lub niestety już martwych istot, o których wiedzieliśmy, że zostały uprowadzone. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zabrzęczał jego telefon i z niezbyt szczęśliwą miną odczytał wiadomość. – Destiny mnie wykończy. – Rzucił widelcem w nietknięte jedzenie i przeczesał dłonią włosy, wystukując pospiesznie treść SMS-a. Młodsza siostra Xandera, Destiny, była lekarzem w jednym z mniejszych szpitali w miasteczku. Jej pacjentami bywali ludzie z wszelkich możliwych klas społecznych, a ostatnio coraz częściej zdarzało się, że trafiały do niej różne nadnaturalne okazy. Korzystając z nietypowej profesji brata, a także z faktu, że również miał medyczne wykształcenie, ściągała go do pomocy przy naprawdę trudnych lub zagadkowych przypadkach. – Co, znowu wydaje jej się, że leczy wampira? – parsknąłem śmiechem, przypominając sobie jeden z bardziej gorączkowych alarmów Destiny. – Nawet mi nie przypominaj, Ryder. – Przez chwilę jego twarz rozjaśnił uśmiech, ale szybko został zastąpiony ponurym grymasem. – Dzieciak spiłował sobie zęby i próbował pić krew kota. Rzygał dalej, niż widział, a Des spanikowała i ściągnęła mnie w środku jednej z ważniejszych misji… Ale to moja siostra. Poza tym kilka razy nam pomogła. – Fakt. – Skinąłem głową na potwierdzenie i upiłem łyk kawy. Była paskudna, zresztą jak każda kawa w moim odczuciu. – Gdybyś potrzebował pomocy, wiesz, że jestem w pobliżu. – Jak zawsze. Dzięki. – Xander odsunął od siebie talerz i zaczął się podnosić.
Mogłem stracić jedyną okazję, by pogadać z nim sam na sam, musiałem szybko zareagować. Ostatni raz musnąłem palcami muszlę skrytą w kieszeni i odchrząknąłem. – Xander? Chciałem o coś zapytać – wyrzuciłem z siebie, nagle dziwnie spięty i spanikowany. Jak niby miałem to powiedzieć? „Hej, stary, myślisz, że można przelecieć syrenę?” – Mów, Ryder. – Schował telefon do kieszeni spodni i z powrotem usiadł, obdarzając mnie uważnym spojrzeniem. Nagle przy naszym stoliku znaleźli się Max i Blake i rozsiedli się, paplając beztrosko. – Całkiem spoko typ z tego Vlada. Mówił, że zna fajne dziewczyny, i ustawiliśmy się w pubie na bilard, wyczuwam jego klęskę i przypływ gotówki w mojej kieszeni. Nikt nie wygra z Blakiem – Najbardziej Sprawnym Kijem w tym mieście i ma się to rozumieć dokładnie tak dwuznacznie, jak brzmi! – Blake śmiał się z własnego żartu i dopiero kiedy usiadł oraz trochę się uspokoił, dostrzegł chłodne spojrzenia, które równocześnie rzuciliśmy mu z przywódcą. – Eee, przerwaliśmy wam? – Trochę – wycedziłem, oddychając powoli przez nos, by się uspokoić i nie przyłożyć gówniarzowi, żeby pokazać mu, gdzie jego miejsce. Jak już chyba wspominałem, lubiłem go, ale… – Nie przeszkadzajcie sobie. – Blake zajął się pochłanianiem podwójnej porcji obiadu, wyraźnie nadstawiając uszu. – Pytaj, Ryder – zachęcił mnie Xander, przewracając oczami, by dać mi do zrozumienia, że mam się nie przejmować tym pajacem. – Chciałem zapytać… Czy cokolwiek, kiedykolwiek słyszałeś, czytałeś coś… o syrenach? – wyrzuciłem z siebie pospiesznie. – Syrena? – Blake zaczął rechotać, aż zakrztusił się obiadem. Max rzucił się, by poklepać go po plecach, a Xander milczał, niby obserwując z politowaniem kompanów, ale wiedziałem, że zastanawia się nad odpowiedzią. – Taka laska z ogonem? – upewnił się Blake. – Staaaary, ani to wybzykać, ani to usmażyć… – Razem z Maksem zawyli ze śmiechu, ściągając na nas uwagę Nicka także przebywającego w stołówce. Zanim nielubiany przeze mnie typ zdążył do nas dołączyć, zaciekawiony nagłym wybuchem wesołości, nachyliłem się nad stołem i chwyciłem rękę Blake’a, przyszpilając ją widelcem do blatu. Warknąłem ostrzegawczo, zwiększając nacisk metalowych ząbków na skórę i wycedziłem cicho: – Jeszcze jedno słowo, a zaraz ja wybzykam ciebie, tym widelcem – zagroziłem, nie zważając na próbującego mnie odsunąć Maksa i lekko poirytowaną minę przywódcy. – Zostaw go, Ryder. – Xander był spokojny i wyważony, choć wyraźna nuta
zmęczenia dodatkowo obniżała głęboki sam w sobie ton jego głosu. – A ty trzymaj język za zębami, kiedy nikt nie prosi cię o zdanie – szturchnął Blake’a łokciem, kiedy już go puściłem. – Rany, pożartować sobie nie można… Odrobina uśmiechu na tej ponurej gębie by cię nie zabiła, Ryder. – Blake wstał pospiesznie od stołu i oddalił się razem z Maksem. Rozluźniłem nieco zaciśnięte w pięści dłonie i jednym haustem wypiłem stygnącą kawę. – Nigdy nie słyszałem o takim gatunku – odpowiedział w końcu Xander, przyglądając mi się uważnie. – Dlaczego pytasz? Widziałeś coś? – Może… sam nie wiem. Chciałbym się przyjrzeć temu bliżej, to wszystko. – Wzruszyłem ramionami, nagle zdając sobie sprawę, że nie do końca chcę ze szczegółami opowiadać mu o mojej przygodzie i kobiecie, której wspomnienie wprowadza mnie w ten dziwny stan upojenia. – Powinieneś pojechać do Destiny. Pogrzeb trochę w bazie, nie pamiętam wszystkiego, co tam umieściliśmy przez te lata, ale… Może coś znajdziesz. – Dzięki. Na pewno się z nią skontaktuję – przytaknąłem, zgniatając styropianowy kubek i podnosząc się z miejsca. – Za godzinę kończy dyżur, uprzedzę ją, że wpadniesz. A… i jeszcze jedno, Ryder. Odpuść trochę Blake’owi. To dobry dzieciak i… no wiesz, on cię lubi. Wiem, że bywa trochę infantylny, ale my też nie zawsze byliśmy takimi poważnymi dziadami. – Uśmiechnął się i przez chwilę rzeczywiście dostrzegłem w nim tego odważnego gnojka, którego poznałem dziesięć lat temu. Zaraz jednak rozdzwonił się jego telefon i na powrót stał się niedostępnym przywódcą. – Postaram się o tym pamiętać – rzuciłem na odchodne i wyszedłem ze stołówki. W drodze do garażu, z dala od czujnych spojrzeń pozostałych członków ekipy, zdecydowanie się rozluźniłem. Mogłem sobie pozwolić na odrobinę rozmarzonych myśli o mojej niezwykłej syrenie, które powodowały, że niemalże podskakiwałem, kierując się ku jednemu z wolnych aut. Naprawdę było ze mną coraz gorzej. Dotarłem do mieszkania Destiny jakieś półtorej godziny później. Zmusiłem się do wybrania okrężnej drogi, z dala od plaży, choć myśl o odwiedzeniu miejsca, które poprzedniego wieczoru było świadkiem niesamowitych zdarzeń, kusiła mnie naprawdę mocno. Zadzwoniłem dwa razy do drzwi i niecierpliwie czekałem. Nie słysząc żadnego poruszenia, zacząłem naciskać dzwonek raz za razem, z kilkusekundową przerwą. Cieszyłem się, że mam czym zająć ręce, a dodatkowo droczenie się z siostrą Xandera zawsze było zabawne. Destiny była od nas młodsza i mimo swojego poważnego stanowiska prywatnie wciąż potrafiła być dziecinnie zadziorna i szybko się irytowała. Tak jak myślałem, kiedy tylko otworzyła
z impetem drzwi, na jej twarzy gościł pochmurny, uroczo zagniewany grymas. – Chryste, Ryder, przecież słyszę, że dzwonisz! – warknęła na powitanie, kiedy obdarzyłem ją złośliwym, szerokim uśmiechem, nonszalancko opierając się o futrynę. – Trzeba było od razu otworzyć – odszczeknąłem, wchodząc do małego mieszkanka. – Jestem martwa, dopiero co wróciłam z nocnego dyżuru, mógłbyś odpuścić – westchnęła, splatając ręce na piersi i rzucając mi wyzywające spojrzenie. Patrzyłem na nią przez chwilę, zastanawiając się, co takiego zmieniło się w jej wyglądzie. – Wooooow, Destiny, wyglądasz jakoś inaczej. – Pierwszy raz widzisz mnie bez kitla i ciasno spiętego koka, co? – roześmiała się i machnęła ręką, zapraszając mnie w głąb mieszkania. Faktycznie, nigdy wcześniej nie widziałem jej w cywilnych ciuchach i z rozpuszczonymi włosami. Długa, ciemna, lśniąca kaskada idealnie prostych włosów sięgała do połowy jej pleców. Musiałem przyznać, że wyglądała piekielnie seksownie w obcisłych dżinsach i bordowym sweterku z dekoltem w szpic, ale mimo to nie robiła na mnie wrażenia. Wątpiłem, by jakakolwiek dziewczyna była w stanie mnie zainteresować, biorąc pod uwagę cholernie pociągający obraz czerwonowłosej piękności, która zaledwie wczoraj wtargnęła do mojego życia, a już pochłonęła wszystkie moje myśli. – Moje wykwintne danie właśnie się ugotowało – zażartowała, kiedy z kuchni dobiegł nas piszczący dźwięk mikrofalówki. – Zjesz ze mną? – Nie, dzięki. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym skorzystać z bazy, którą tworzysz z Xanderem – wyjaśniłem bez ogródek, nie mogąc się doczekać, aż dowiem się czegoś więcej o mojej syrenie. – Wspominał coś o tym. W salonie jest komputer, rozgość się i korzystaj do woli, a ja idę coś pożreć. – Poszła do kuchni, zostawiając mnie samego. To było całkiem miłe, że ktoś ufał mi na tyle, by dać mi wolną rękę w kwestii plądrowania prywatnego komputera, ale ostatecznie znaliśmy się od tak dawna, że ja pewnie postąpiłbym tak samo. Siląc się na cierpliwość, uruchomiłem urządzenie i odpaliłem dwa pliki – jeden zawierał misternie tworzoną przez rodzeństwo bazę istot nadnaturalnych, a drugi skrupulatnie uzupełnianą przez Destiny medyczną kartotekę jej paranormalnych pacjentów. Wpisałem hasło „syrena” i wstrzymałem oddech, gdy baza, zbyt długo jak na mój gust, przeżuwała informacje. Kiedy na ekran wyskoczyła ramka z napisem „brak danych”, zakląłem cicho i powstrzymałem się od trzaśnięcia ręką w blat biurka. Cholera. Wiedziałem, że to nie będzie łatwe zadanie, ale mimo wszystko miałem cichą nadzieję… Zacząłem wpisywać wszystkie kombinacje słów, które przyszły mi do
głowy, między innymi „ogon”, „łuski”, „woda”, „błona między palcami” i tak dalej. Za każdym razem ekran wyrzucał ten sam irytujący komunikat. Oddychając głęboko, mozolnie zacząłem się przedzierać przez całą bazę, pobieżnie czytając zgromadzone informacje o wampirach, wilkołakach, zmiennokształtnych, dżinach, żywiołakach – demonach Wody, Ognia, Powietrza, Ziemii i Eteru, o elfach, nimfach i jeszcze kilkunastu innych gatunkach, z którymi zetknęliśmy się podczas naszej ośmioletniej pracy z Xanderem. Ani słowa o syrenach. – Kurwa mać – sarknąłem, zaciskając mocno pięści i zamykając oczy. To nie mogło mi się przywidzieć. Była tam. Naga, powalająco piękna, z tym swoim hipnotyzującym głosem i oczami w kolorze wzburzonych fal… Na samo wspomnienie robiłem się twardy. Szlag by to trafił! – I jak, znalazłeś coś? – Des weszła do saloniku i postawiła przede mną szklaneczkę z napojem podejrzanie wyglądającym jak whisky. Usiadła na brzegu sofy, podciągając nogę i opierając głowę na kolanie. Jej własna szklanka zachybotała się, napełniona po brzegi whisky i colą. – Nic. Kompletnie nic – odpowiedziałem cicho, zdając sobie sprawę, że mój głos wyraża rozczarowanie i nazbyt wyraźnie pobrzmiewa w nim ból. – Powiesz mi, o co chodzi? Może będę umiała ci pomóc – rzuciła pocieszająco, tłumiąc ziewnięcie. Nagle zrobiło mi się głupio, że zajmowałem jej wolny czas, a w dodatku, chyba pierwszy raz w życiu, zachowywałem się jak mięczak. Przyglądałem jej się przez chwilę, zastanawiając się, czy wyjaśnić jej, co mi się przytrafiło. Co prawda, nie zaliczałem jej do grona nie wiadomo jak bliskich przyjaciół, ale czy w ogóle takich miałem? Znaliśmy się. Wiedziała, czym się zajmuję. Lubiliśmy się, choć widywaliśmy się stosunkowo rzadko. No i była kobietą, więc pojawił się cień szansy, że mogłaby zrozumieć moje całkowicie babskie biadolenie… – Właściwie… czemu nie – odetchnąłem, obracając w wielkich dłoniach małą, zgrabną szklaneczkę. – Wczoraj, wracając do domu… widziałem coś dziwnego. Niesamowitego… kogoś. Przytaknęła głową w milczeniu, uśmiechając się zachęcająco. – Wydaje mi się… Nie, kurwa, jestem cholernie pewny, że była syreną – wyrzuciłem na jednym oddechu, natychmiast żałując, że zdecydowałem się to powiedzieć głośno. To było cholernie niedorzeczne. Destiny parsknęła nieoczekiwanie, aż gazowany drink poszedł jej nosem. Krztusiła się i prychała przez dobre dwadzieścia sekund, a kiedy się w końcu uspokoiła, spojrzała na mnie wielkimi oczami i zakryła usta dłonią. – Des? O co ci chodzi? – zirytowałem się, myśląc, że się ze mnie śmieje. A niech się, kurwa, śmieje, sam wiedziałem, że byłem żałosny. Zanim odpowiedziała, odstawiła szklankę na podłogę i nie zważając na to, co
robi, wytarła dłonie o narzutę na sofie. – Zajebiście. Dzięki, że okazałaś się taką wyrozumiałą słuchaczką – warknąłem, kręcąc głową i unikając jej spojrzenia. – Ryder… Ja ci wierzę – odezwała się niepewnie. – Ja… przeżyłam coś podobnego – wyznała nagle, rumieniąc się jak nastolatka. – Żartujesz – jęknąłem, opierając łokcie na kolanach i wpatrzyłem się w nią uważnie. – Nie żartuję. – Pokręciła przecząco głową, a w jej ciemnych oczach, identycznych jak oczy mojego „szefa”, coś dziko błysnęło. – Ja… opowiem ci, dobrze? Ale… nigdy nikomu tego nie powiedziałam. Nawet Xanderowi. I chciałabym, żeby tak zostało… rozumiesz? – upewniła się, a kiedy gorliwie przytaknąłem, odchrząknęła, usiadła po turecku i spuściła wzrok na dłonie złożone na podołku. – To było w wakacje, po pierwszym roku studiów. Wróciłam na lato do domu i strasznie pożarłam się z bratem. Zawsze byliśmy sobie bliscy, a on nagle przestał mi się zwierzać, ciągle gdzieś łaził i nie chciał mi powiedzieć, co robi. Teraz wiem, że to był czas, kiedy zaczęły się wasze misje – rzuciła mi szybkie spojrzenie – ale wtedy… Nie mogłam tego znieść. Tak długo mu trułam, że w końcu ojciec zainterweniował i kazał mi dać mu spokój. Wściekłam się i wybiegłam z domu. Łaziłam przez kilka godzin po miasteczku, a złość nie chciała ze mnie wyparować… Aż w końcu znalazłam się na plaży. – Odruchowo spiąłem się, niecierpliwie wyczekując na ciąg dalszy jej historii. – Robiło się już ciemno i nikogo oprócz mnie tam nie było… A przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy usłyszałam jęk bólu, odezwał się we mnie instynkt lekarza. Nie zważając na nic, rzuciłam się na ratunek i… spotkałam najpiękniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek widziałam. Był niesamowity, jego skóra lśniła w świetle księżyca, a całe ciało miał tak idealne, że… trudno było uwierzyć, że jest prawdziwy – westchnęła, bezwiednie unosząc dłoń i masując się po karku. – Szkło weszło mu w stopę, a kiedy je usunęłam i chciałam zadzwonić po karetkę, poprosił, bym tego nie robiła. Przez moment wydało mi się to podejrzane, ale… był taki… – Spojrzała na mnie, zawstydzona, starając się dobrać odpowiednie słowa. – Po prostu nieziemski. Kompletnie mnie zauroczył. Dopiero później zauważyłam, że jest nagi, ale wcale mi to nie przeszkadzało… Zaczęliśmy rozmawiać, był inteligentny, miał świetne poczucie humoru i natychmiast zapomniałam o całej sprawie z Xanderem. A potem… – Nagle przestała mówić, a na jej szyję i twarz wypłynął mocny rumieniec. Oczy lśniły jej dziko, kiedy unikała mojego spojrzenia, i wydawało mi się, że całe jej ciało się spięło, emitując fale energii, które, co dotarło do mnie dopiero chwili, były po prostu podnieceniem. Przeraziło mnie, że tak dokładnie opisała i wyraziła to, co sam czułem. – Sam sobie dopowiedz, co było dalej. – Odchrząknęła znacząco i roześmiała się cicho. – Powiem ci tylko tyle, że nigdy
później nie przydarzyło mi się nic tak spontanicznego, dzikiego i nieokiełznanego jak chwile bliskości z tym facetem. Nie przeszkadzało mi to, że nie znam jego imienia. W ogóle nie docierało do mnie nic, dopóki był ze mną, ale potem… Coś się stało. Kiedy go dotykałam, znalazłam jeszcze jeden fragment szkła, w jego dłoni. Najwidoczniej wbił się tam, kiedy próbował opatrzyć nogę, i był na tyle mały, że go nie poczuł. Ale kiedy go wyciągnęłam i odczekaliśmy parę minut, aż krew przestała się sączyć, mój kochanek zamilkł. Po prostu przestał ze mną rozmawiać, a potem spojrzał na mnie, pocałował mnie przelotnie i zwiał – dokończyła, a jej dłonie odruchowo powędrowały do ramion i zaczęły je pocierać, jakby nagle zrobiło jej się zimno. – Jak to, zwiał? – zapytałem zaskoczony. – Normalnie, skoczył na nogi i spieprzył, jakby go goniło stado wygłodniałych wampirów. – Des wzruszyła ramionami i spojrzała mi głęboko w oczy. – Po chwili usłyszałam tylko głośny plusk wody, a potem już nic. – Skąd wiesz… Dlaczego myślisz, że ten koleś był… Skoro miał nogi, ręce i wszystko inne na swoim miejscu? – Rozparłem się wygodniej w fotelu i bez namysłu wychyliłem jednym haustem zawartość szklanki. Destiny sięgnęła po swoją i też upiła kilka solidnych łyków, zanim odpowiedziała. – To coś w rodzaju przeczucia, Ryder. Wyglądał jak Posejdon, pachniał wodorostami i cholernym testosteronem, jego ciało było tak przyjemnie chłodne, jakbym weszła do morza w środku przesadnie upalnego dnia… No i wydawało mi się, że uciekł do wody – westchnęła, wyraźnie strapiona. – Może masz rację i wcale nie był taki jak… – Wierzę ci, Des – przerwałem jej, widząc, że się zmieszała. – Po tym, co mi powiedziałaś, o ile jesteś w stanie mi uwierzyć, mogę cię zapewnić, że twój facet był syreną, trytonem czy jak tam nazywa się kolesiów z pedalskimi, błyszczącymi ogonami – celowo zażartowałem, żeby ją rozchmurzyć. Destiny roześmiała się, a ja zdałem sobie sprawę, że zdecydowanie się odprężyłem. Powiedzenie o wszystkim Des i jej opowieść sprawiły, że się rozluźniłem, a w brzuchu poczułem dziwne, ciepłe i mówiąc szczerze, bardzo przyjemne ukłucie. Nadzieja. Wiedziałem już, że nie oszalałem. Moja Arielka była prawdziwa. I jeśli zgodnie z tym, czego się przed chwilą dowiedziałem, była w stanie porzucić ogon na rzecz smukłych nóg i najpiękniejszego tyłeczka na świecie (byłem pewien tego, że tak będzie, bardziej niż swojego nazwiska), to nie odpuszczę, dopóki jej nie spotkam i znów nie posmakuję jej ust. To zaś tylko na dobry początek. – No, to co z tą twoją syrenką, co? Opowiesz mi coś o niej? – zagadnęła Destiny, ratując mnie przed kompletnym emocjonalnym roztopieniem się. – Jest kurewsko piękna. Nie spróbuję ci jej opisać, bo nie potrafię, ale jest… idealna, no. – Speszyłem się odrobinę, więc żeby zająć czymś ręce, odstawiłem
szklankę na biurko i wyłączyłem komputer. – Ma długie, kręcone, czerwone włosy – westchnąłem, wyobrażając sobie, jak by to było móc wetknąć w nie palce i przyciągnąć jej twarz do swojej. – Chryste, Ryder, znalazłeś Arielkę, co? – Oboje się roześmialiśmy. – Żebyś wiedziała, że to samo pomyślałem, kiedy ją zobaczyłem. Nawet z tym ogonem i błoną między palcami jest po prostu… – urwałem, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. – Wiem. Rozumiem – potwierdziła Destiny, wstając i poklepując mnie delikatnie po ramieniu. – Oczy ci świecą, jakby ci ktoś w głowie podłożył ogień. – Kiedy wstałem, szturchnęła mnie zaczepnie w żebra. – Będziesz jej szukał? – Nie widzę innego wyjścia. Muszę ją jeszcze zobaczyć, Des. – Skinąłem głową i pozwoliłem, by odprowadziła mnie do drzwi. – Dzięki za wszystko. I przepraszam, że zająłem ci wolny czas. – Nie ma sprawy, Ryder. Możesz na mnie liczyć. Twój… sekret jest ze mną bezpieczny, o ile możesz powiedzieć to samo. – Jasne. – Wyciągnąłem do niej zaciśniętą w pięść dłoń i przybiliśmy „żółwika”, dokładnie jak robiliśmy to od czasu, gdy się poznaliśmy. Destiny miała wtedy niecałe osiemnaście lat i była nieznośną, upierdliwą, rozkrzyczaną nastolatką. Pożegnaliśmy się i wsiadłem do auta, ruszając spod osiedla z piskiem opon. Podkręciłem maksymalnie głośno radio i złapałem się na tym, że wystukuję palcami rytm na kierownicy. Potrząsając głową ze zdumienia i śmiejąc się cicho sam do siebie, bez wahania ruszyłem w stronę plaży.
ROZDZIAŁ II Kolejny raz wyciszyłem telefon, ignorując przychodzące połączenie. Nie miałem najmniejszej ochoty widzieć się teraz z Blakiem, nawet jeśli w grę wchodziła misja zlecona przez Xandera. Zresztą i tak nie przydałbym się na nic, bo moje myśli cały czas uciekałyby w innym kierunku. Było tylko jedno miejsce, w którym chciałem teraz być. Musiałem tam być. Zostawiłem służbowe auto, ciemnozielonego dodge’a, na parkingu przed wejściem na plażę. Było późne popołudnie i słońce wciąż mocno świeciło, dlatego przerzuciłem przez ramię skórzaną kurtkę i poprawiłem czarny podkoszulek bez rękawów, który przylgnął mi do pleców. Niespiesznym krokiem ruszyłem w stronę deptaka, ignorując spojrzenia mijających mnie ludzi. Ostatnio odwykłem trochę od tłumu, który zawsze skanował mnie uważnie od stóp obutych w ciężkie glany, przez wytatuowaną w czarne wzory rękę, po wytarty nieśmiertelnik na szyi i niedbale związane rzemykiem jasne włosy. Minąłem dwie nastoletnie gotki, których chichot i zalotne uwagi ciągnęły się za mną przez kolejne kilka minut. W dupie miałem zdanie otoczenia na temat mojego wyglądu, chociaż część mnie, której nigdy specjalnie nie zależało na byciu atrakcyjnym dla kobiet, teraz mimowolnie sterowała moimi ruchami. Odgarnąłem włosy z twarzy, które wyślizgnęły się z upięcia, i potarłem dłonią szczękę, zastanawiając się, czy powinienem pozbyć się kilkudniowego zarostu. Wątpiłem, by miało to jakiś widoczny wpływ na ogólny wyraz mojej gęby, która zazwyczaj była niedostępna i trochę groźna, nawet jeśli byłem w dobrym humorze. Potem jednak przypomniało mi się, jak jedna z lasek na odchodne zarzuciła mi, że moja broda kłuła ją w twarz, nie mówiąc już o innych miejscach… Skóra mojej Arielki była taka delikatna i nieskazitelna, nie chciałbym jej podrażnić… Kurwa, przepadłem. Wiedziałem, czułem to pod skórą, że jeśli znów ją zobaczę, nie będę w stanie się powstrzymać. Pragnąłem ją zobaczyć. Dotknąć. Poczuć. Pieprzyć do utraty tchu w blasku zachodzącego słońca. Chryste, byłem idiotą. A co, jeśli ona wcale by tego nie chciała? Chociaż… taka wizja też mogła być przyjemna. W dodatku nie mogła się porozumiewać w moim języku, więc… Dość! Właśnie przeraziłem samego siebie. Co ona ze mną zrobiła? Wątpiłem, by była tego świadoma. Być może powinienem zawrócić, ale… naprawdę nie mogłem. Musiałem ją zobaczyć. Na plaży byli jeszcze ludzie. Pływali, wylegiwali się i spacerowali po piasku, a ja zamarzyłem o mocy, która sprawiłaby, że zniknęliby na jedno pstryknięcie moich palców. Domyślałem się, że moja syrena nie pokaże mi się w ich obecności… o ile w ogóle to zrobi. Dopiero tak naprawdę dotarła do mnie myśl, że
mogę już nigdy jej nie zobaczyć. Frustracja i niemoc szarpnęły moim ciałem i klapnąłem ciężko na piasek, chwilowo zmrożony tym uczuciem. Nie wiem, czy kiedykolwiek doświadczyłem czegoś podobnego. Zazwyczaj, gdy czegoś chciałem, robiłem wszystko, by to mieć. Nawet dla samej satysfakcji zdobycia i osiągnięcia celu. Ale ona… utracenie jej sprawiłoby, że nie potrafiłbym się pozbierać. Czułem to. Niewidzialna drzazga wbiła mi się w trzewia i wciskała tam coraz mocniej z każdym oddechem. Rzuciłem kurtkę za siebie i położyłem się na niej, wkładając ręce pod głowę. Skrzyżowałem nogi w kostkach i zamknąłem oczy, próbując się uspokoić. Nie podobało mi się to nowe, obce uczucie paniki i zdezorientowania. Musiałem przysnąć, bo kiedy coś chłodnego dotknęło mojej twarzy, drgnąłem z zaskoczenia. Mimo to nie otworzyłem oczu. Uczucie było tak subtelne i delikatne… Przesunęło się po moim czole, po brwiach, zwykle gniewnie skupionych na czole, a teraz samoistnie wygładzonych przez sen, po nosie, policzku, aż w końcu dotarło do linii szczęki i ostrożnie zjechało ciut niżej, jakby badając puls. Poruszyłem się i powoli otworzyłem oczy. Nie mogłem sobie wyobrazić bardziej doskonałej pobudki. Siedziała koło mnie, zerkając nieśmiało spod zasłony gęstych rzęs, bezwiednie przygryzając wargę, jak wczoraj, kiedy mnie zobaczyła. Wystraszyła się, kiedy momentalnie usiadłem, i cofnęła rękę, ale zdążyłem schwycić jej zgrabną dłoń i przytrzymać w swoich wielkich, szorstkich palcach. Gdybym był dzikim zwierzęciem, zapewne zamruczałbym teraz przeciągle z zadowoleniem. Ledwie powstrzymałem się, żeby tego nie zrobić. Rozkoszowałem się przez chwilę jej dotykiem i widokiem, zanim zdołałem coś z siebie wydusić. – Cześć – powiedziałem, a ona po chwili w odpowiedzi skinęła głową i zaśmiała się. – Myślałem o tobie cały dzień – wyznałem, z drżeniem obserwując jej reakcję na moje słowa. Gwałtownie wciągnęła powietrze przez usta, które rozchyliły się nieznacznie, wyrażając niedowierzanie. Powiodłem za jej spojrzeniem, kiedy rozejrzała się po plaży, po czym znów zerknęła na mnie pytająco, nieznacznie przekrzywiając przy tym głowę. Nie miałem problemu ze zrozumieniem, o co jej chodzi. – Tak. Przyszedłem tu, żeby cię zobaczyć. Czekałbym do jutra, gdyby była taka potrzeba – odpowiedziałem szczerze, nie puszczając jej dłoni. Arielka parsknęła zduszonym śmiechem, założyła ramiona na piersi i popatrzyła znacząco na leżącą na piasku kurtkę. – Odpadłem na chwilę, mając nadzieję, że odwiedzisz mnie chociaż we śnie. – Zmieszałem się na moment, ale jej kolejna reakcja sprawiła, że krew zawrzała w moich żyłach i znów stałem się pewny siebie. Miała na sobie kolorową chustę, którą sprytnie owinęła wokół smukłego ciała jak sukienkę. Przez cienki materiał, z tak bliskiej odległości, bez problemu
dojrzałem zarys idealnie wyrzeźbionych piersi i napierających sutków. Chryste, jeśli działałem na nią choć w maleńkim stopniu tak jak ona na mnie… Odruchowo poprawiła pareo, doskonale odszyfrowując moje świdrujące spojrzenie. Na jej zmysłowe usta wypłynął zagadkowy uśmiech, kiedy położyła się obok mnie, opierając część ciała na rękach zgiętych w łokciach. W milczeniu, z zapartym tchem rejestrowałem każdy najdrobniejszy szczegół jej ciała. Włosy, które w promieniach słońca miały jeszcze piękniejszy odcień czerwieni, spłynęły po jej plecach i miękko osiadły na piasku. Przymknęła oczy i wystawiła buzię do słońca, najwidoczniej rozkoszując się jego ciepłem. Ledwie oderwałem wzrok od twarzy, do której nie umywały się żadne przeszłe ani przyszłe miss świata, by chłonąć nieskazitelnie gładką skórę jej ramion, wystające, lecz nie chorobliwie, kości obojczykowe, falujące przy każdym oddechu piersi, aż w końcu zgrabne, kobiece uda i smukłe nogi bogini. Jej skóra miała jasny, mleczny odcień i gdy spojrzałem pod odpowiednim kątem, iskrzyła się delikatnie, jakby cała subtelnie wypieszczona brokatem. Palce stóp zatopiła w piasku i cały czas przesuwała nimi nieznacznie, a ja wyobrażałem sobie, jakie musi to być dla niej uczucie. Przełknąłem głośno ślinę i poprawiłem się nieznacznie, mając nadzieję, iż uda mi się ukryć erekcję coraz żywiej napierającą na moje spodnie. Przy tej kobiecie przestawałem nad sobą panować, a była to jedna z umiejętności, którą, jak uważałem, do tej pory miałem opanowaną do perfekcji. – Jesteś taka piękna – wyrwało mi się i natychmiast tego pożałowałem. Czy którakolwiek z kobiet lubi, gdy facet tak ewidentnie ślini się na jej widok? Ale ona nie była taka jak inne, z którymi się dotąd spotykałem. Otworzyła oczy i śmiało dotknęła mojego policzka, dopasowując swoją miękką dłoń do twardych rysów mojej twarzy. Bezwiednie wtuliłem twarz, pragnąc, by nigdy nie przestała tego robić. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo i nachyliła się, a moje serce stanęło. Musnęła przelotnie ustami mój policzek i zastygła, by po chwili dodać jeszcze jeden nieśmiały całus w jedno z moich najbardziej wrażliwych miejsc, między szczęką a płatkiem ucha. „Dziękuję”. Nie musiała tego mówić, żebym wiedział, że doceniła komplement. To było zadziwiające. Wcześniej po mojej głowie krążyły najbardziej śmiałe wizje zdobycia jej i zrobienia tego, co zechcę. Teraz, będąc przy niej tak blisko, wszystko się zmieniło. Kusiła mnie swoją niewinnością. Pociągała i zalewała niekontrolowanym pożądaniem, mimo wszystko wymuszając stosowne zachowanie. Czułem, że powinienem zasłużyć na możliwość roszczenia sobie do niej… czegokolwiek. Nie była obojętna, ale doskonale wyważała dystans między nami. Już wcale nie byłem taki pewien, czy gdyby zależało to ode mnie, to leżałaby teraz pode mną naga i pojękująca w ekstazie. Delikatność i gra we flirt wywoływały we mnie tak silne uczucia, budowały takie napięcie, że nie myślałem
o czymkolwiek innym jak to, że chcę grać z nią w to tak długo, jak będzie miała na to ochotę. Przesunąłem palcami po jej ramieniu, zataczając małe kółka na miękkiej, pachnącej morską wodą skórze, aż westchnęła cicho z uznaniem. – Gdzie byłaś przez całe moje życie, dziewczyno? – zapytałem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Bez wahania zwróciła się w stronę wody, po której przetaczały się spienione fale, i kiwnęła głową w jej kierunku. Oboje wybuchliśmy śmiechem. Arielka położyła się na boku, a ja zaproponowałem jej swoją kurtkę jako okrycie przed wiatrem. Domyślałem się, że pewnie nieszczególnie dokucza jej stopniowo uchodzące ciepło dnia, ale mruknąłem z zadowoleniem, gdy ją przyjęła. Narzuciła ją na ramiona i kiwnęła na mnie głową, jak poprzednio na ocean. – Tak? – zapytałem, marząc o tym, by usłyszeć jej głos. Chociaż świetnie porozumiewaliśmy się bez tego, gdzieś tam w środku czułem z tego powodu niedosyt. – Zimno ci? Mogę cię… Pacnęła mnie delikatnie w ramię, nie dając mi dokończyć, i przewróciła wymownie oczami. – Założę się, że spodobałoby ci się to, co chciałem zaproponować – roześmiałem się z jej miny. „Ty” – wskazała na mnie palcem. „Mów” – wykonała oczywisty gest dłonią, coś jak słowo w języku migowym. – Mam ci opowiedzieć coś o sobie? Nie żartuj – jęknąłem, ponieważ była to jedna z cholernych rzeczy, których szczerze nienawidziłem robić… Zresztą jak trzy czwarte populacji świata. Arielka przytaknęła i teraz to ona się roześmiała, kiedy powtórzyłem jej gest z wywracaniem oczu. – No cóż… Mam na imię Ryder – zacząłem i zawiesiłem się, robiąc w myślach szybki przegląd swojej przyszłości. – I… chyba jestem trochę popieprzony – zaśmiałem się gorzko. – Jak by to powiedzieć… Nie jestem typem zwyczajnego człowieka. Nie mam normalnej, legalnej pracy, nie gram w golfa, nie jeżdżę na rowerze i nie wyjeżdżam ze znajomymi na wczasy za granicę. Lubię ryzyko. Adrenalinę. Dlatego właśnie… – rozejrzałem się i ściszyłem głos, nie chcąc się zbytnio afiszować ze swoimi wyznaniami – pracuję dla takich istot jak ty. Staram się dbać o sprawiedliwość, bronić tych, którzy tego potrzebują. Świat jest pełen skurwieli, którzy krzywdzą, kogo popadnie. Ludzie są okrutni i mają się za jedyną, najwyższą i słuszną rasę. Uważam, że to nie w porządku. Żaden ze mnie bohater, wiesz, po prostu chciałbym naprawić chociaż małą część tego chorego systemu. Robić coś dobrego. – Wzruszyłem ramionami, by zatuszować niezręczność sytuacji i swoich słów. – Chyba zawsze tego chciałem. Spojrzałem na nią, drżąc z obawy przed jej reakcją. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, tym bardziej że wcześniej błąkało mi się po głowie wiele rzeczy,
które chciałbym z nią robić i jej powiedzieć… ale tego akurat nie przemyślałem. Pamiętałem, jak zareagowała, zobaczywszy mój standardowy rynsztunek na wypady. Nie chciałem jej znów wystraszyć, ale też nie miałem zamiaru zgrywać romantycznego wybawiciela świata… Jej ciepły uśmiech rozwiał wszystkie moje wątpliwości. Nie była przerażona ani zażenowana. Zachęcająco kiwnęła głową, chcąc dowiedzieć się więcej. Zacząłem więc opowiadać. O moim dzieciństwie i dorastaniu, o byciu wiecznym odludkiem w glanach i zamiłowaniu do metalcore’owych kapeli. O próbach mojej mamy zmieniania mnie w normalnego, standardowego członka społeczności. Z każdym wyznaniem coraz bardziej się rozluźniałem. Przebywanie w jej towarzystwie stawało się tak normalne i naturalne jak oddychanie. Nie zamierzałem mówić jej o żałosnych perypetiach z moją byłą narzeczoną, ale jakoś tak wyszło. Przez kolejną godzinę dowiedziała się o mnie więcej niż którakolwiek z bliskich mi w życiu osób. Słuchała uważnie i z zainteresowaniem, kiedy wspominałem o misjach. Śmiała się z mojego odwiecznego lęku przed kotami. Spontanicznie dotykała mojej dłoni, kiedy w moje słowa wkradały się nieprzemyślanie bolesne wspomnienia o utracie ojca. Kiedy w końcu zamilkłem, podnieśliśmy się z piasku i ruszyliśmy niespiesznym krokiem wzdłuż brzegu oceanu. Rozgrzane popołudnie powoli ustępowało przyjemnemu, chłodnemu wieczorowi i ludzie zaczęli stopniowo znikać z plaży. Arielka wtuliła się w moje ramię i poprowadziła mnie ku skałom, na których siedziałem poprzedniego wieczoru. Popchnęła mnie delikatnie na mokry piasek, więc posłusznie usiadłem, czekając, aż do mnie dołączy. Obserwowałem ją z widocznym uwielbieniem w oczach, co najdziwniejsze, zupełnie się tego nie wstydząc. Naprawdę ją uwielbiałem. Ja, nikogo niepotrzebujący twardziel z misją, zacząłem wielbić każdy skrawek ziemi, po której stąpała. Lub którego dotykała płetwą, bez różnicy. Wsunęła ręce do kieszeni mojej kurtki i kuląc się pod nią, przesunęła nosem po kołnierzu, jakby chcąc odnaleźć mój zapach, a potem zdjęła ją i zarzuciła na moje nagie ramiona. Chciałem zaprotestować, ale kiedy nachyliła się nade mną i jej piersi zawisły tuż przed moją twarzą, nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Postawiła kołnierz, by osłonił mnie przed wiatrem, przypadkowo muskając mój kark, aż wszystkie drobne włoski zjeżyły się od tej nieoczekiwanej pieszczoty. – Pewnie wcale nie odczuwasz zimna, co? – zapytałem głosem zachrypniętym od nagłej fali pożądania. Pokręciła przecząco głową i wzruszyła ramionami, a krwistoczerwone loki rozsypały się wdzięcznie wokół jej twarzy. Zanim zdążyłem się powstrzymać, złapałem ją i bez trudu przyciągnąłem do siebie. Posadziłem ją między swoimi nogami, tak by plecami opierała się o moją klatkę piersiową i w opiekuńczym geście przytuliłem jej smukłe ciało.
– Mogę zrobić chociaż tyle – mruknąłem, muskając nosem jej ucho i wdychając świeży, słony zapach. Z zadowoleniem wyczułem, jak przepłynął przez nią dreszcz i przytuliłem ją mocniej. Moja – to właśnie mówił ten gest. Była moja, czy tego chciała, czy nie. Ta myśl tak bardzo mi się spodobała, że nieomal nie wypowiedziałem jej na głos. Przez dłuższą chwilę po prostu rozkoszowałem się bliskością jej ciała i patrzyłem, jak smukłymi palcami kreśli fantazyjne wzory i zawijasy na mokrym piasku. Dopiero po chwili zorientowałem się, że z pozornie przypadkowych linii stworzyła niesamowity portret – samej siebie. Spojrzała na mnie zachęcająco i przekrzywiła głowę, spojrzeniem rzucając mi wyzwanie. Krztusząc się ze śmiechu, w kilku ruchach nabazgrałem koło jej subtelnego obrazka postać dziecinnego ludzika-patyczaka (tak, to szczyt moich umiejętności) i podpisałem go swoim imieniem. Spontaniczny wybuch śmiechu nas obojga przerwał piskliwy głos gdzieś nieopodal: – O, to ona! To ta złodziejka! Ukradła mi chustę! Rozejrzałem się zdezorientowany i zobaczyłem leciwą już damę w wielkim kapeluszu, która z niemałym trudem biegła w naszą stronę, potykając się na piasku. – Co do… – podniosłem się i spojrzałem na Arielkę, ale… Jej już nie było. Szybki uścisk delikatnych palców na moim nadgarstku, nagły podmuch wiatru i kolorowa chusta opadająca właśnie na piasek u moich stóp były jedynym, co po niej zostało. Roześmiałem się i słysząc za plecami charakterystyczny plusk, podniosłem materiał z ziemi i wyszedłem naprzeciw jego wzburzonej właścicielce. – To, zdaje się, należy do pani? – zapytałem, wyciągając przed siebie kwiecistą szmatkę. – Gdzie ona jest?! – fuknęło babsko, wyrywając mi pareo z rąk. – Gdzie jest ta okropna złodziejka? – Mamo, niechże się mama uspokoi… – Drepczący za kobietą facet z niezbyt szczęśliwą miną dołączył do nas i spojrzał na mnie z wyraźnym przestrachem. – Znalazłem to na plaży – wyjaśniłem, wzruszając ramionami. – Kłamstwo! To paskudne dziewuszysko… – Mamo, ten pan ją znalazł, słyszałaś przecież… – wtrącił zawstydzony i nadal pełen obaw mężczyzna, pocierając dłonią łysinę na czubku głowy. – Nonsens! Ona mnie okradła, ty bezużyteczny… – ściągnąwszy kapelusz z głowy, kobieta wymierzyła nim cios swojemu towarzyszowi. – Do widzenia! – wtrąciłem i odszedłem, pozostawiając biednego faceta na pastwę swojej, zapewne, teściowej. Telefon kolejny raz rozdzwonił się w mojej kieszeni. Tym razem od razu
odebrałem. – Czego chcesz, Blake? – Widocznie wystarczająco długo przebywałem w towarzystwie pięknej syreny, by jej urok wprowadził mnie w błogi, spokojny nastrój; pozbawione zwyczajowego chłodu i warknięcia powitanie na chwilę wytrąciło Blake’a z równowagi. Kiedy już odzyskał zdolność mówienia, odchrząknął i powiedział zdecydowanie: – Masz natychmiast zjawić się w szpitalu u Des. To polecenie służbowe. – Jasne, jestem w drodze. Co się stało? Ktoś z naszych jest ranny? – Przyspieszyłem kroku, by jak najszybciej znaleźć się w samochodzie. – Mamy kolejne ciało – wyznał, a ja poczułem jak zimny dreszcz, niemający nic wspólnego ze stygnącym dniem, pokrywa moje ramiona gęsią skórką. – Kurwa mać! – sarknąłem, odpalając auto i z miejsca włączając się do ruchu. – No, wiem. Spotkamy się później w bazie. – Nie ma cię tam? – Zdziwiło mnie, że „polecenie służbowe” wyraźnie było skierowane tylko do mnie. Cóż za wyróżnienie… – Nie, dostałem własną misję pod tytułem „Uratuj bezużyteczne tyłki swoich kumpli” – Blake stłumił przekleństwo, jakby bał się, że powtórzę jego słowa Xanderowi. – Awansowałeś na nianię, hm? – zaśmiałem się złośliwie, w duchu ciesząc się, że szef postanowił dać młodemu nauczkę. – Kto tym razem wpakował się w bagno? – Draco i Cain potrzebują podwózki. Najwyraźniej stracili kasę, auto, mózgi i godność, skoro muszę jechać po nich jakieś dwieście kilometrów na totalne zadupie – Blake żartował, ale mi wcale nie było do śmiechu. – Draco i Cain? Serio? To… – Wiem, wiem, to do nich niepodobne, wszyscy tak mówią. – Byłem pewien, że kiedy to mówił, wymownie przewracał oczami. Ale to naprawdę nie było w ich stylu. Nigdy, ani jednego pieprzonego razu przez siedem lat, od kiedy obydwaj do nas dołączyli, nikt nie musiał ratować ich z tarapatów. Jeśli już zgłaszali się po pomoc, to do siebie nawzajem… w takim razie naprawdę musiało się wydarzyć coś ważnego. Być może znaleźli coś istotnego dla sprawy… Wreszcie. Najwyższa, kurwa, pora. Przynajmniej oni. Przebijałem się przez miasto, nerwowo bębniąc palcami w kierownicę. Kika razy próbowałem się dodzwonić na zmianę do Xandera i Destiny, bez skutku. Musiało być naprawdę źle. Wreszcie wjechałem w obskurną dzielnicę miasteczka, przy której mieścił się niewielki, zapomniany oddział szpitalny Des. Cierpliwie przebijałem się przez ulicę, ignorując dudniące dźwięki rapu z okolicznych kamienic, narastające krzyki i dźwięki tłuczonego szkła. Zaparkowałem dodge’a przy chodniku, tuż obok
rozbitego parkometru, i jak strzała pomknąłem do wejścia. Dopiero w środku zwolniłem, próbując nie rzucać się w oczy tak bardzo, jak to tylko było możliwe. Minąłem maleńką recepcję, nie zaszczycając jej spojrzeniem, chociaż z dyżurki wyszła właśnie młoda pielęgniarka z kubkiem śmierdzącej, taniej kawy. – Chwileczkę! Do kogo pan… – zawołała za mną. Obróciłem się na pięcie i siląc się na spokój, zmierzyłem ją znużonym spojrzeniem. – Doktor Mads jest u siebie? – zapytałem, dobrze znając odpowiedź. – Tak, piętro… – Wiem – uciąłem jej wypowiedź, natychmiast podejmując przerwaną drogę. – Wiem, że wiesz – rzuciła jeszcze cicho kobieta i wzdychając, wróciła za biurko. Minąłem windę, wybierając ciężkie drzwi prowadzące do wyjścia ewakuacyjnego – najszybszą drogę do dotarcia na poziom minus dwa, gdzie spodziewałem się zastać doktorkę i jej brata. Wyłożony brzydkimi kaflami korytarz prowadzący do kostnicy wyglądał dokładnie tak jak w innych szpitalach – no, może był brzydszy i dodatkowo ozdobiony ponurym graffiti, pamiątką po dawnym włamaniu pozostawioną przez okolicznych gnojków. Zwolniłem, słysząc za drzwiami po prawej charakterystyczne pikanie aparatury i stłumione głosy. Zastukałem kilkakrotnie w metalowe obicie i czekając, aż ktoś otworzy, starałem się oddychać przez usta, by nie odczuwać ohydnej woni środków do dezynfekcji. – Och, to ty. Cześć, Ryder, wejdź. – Destiny wyglądała na zmęczoną. Biały kitel miała pochlapany krwią, kilka pojedynczych pasm wysunęło się z ciasnego koka i dyndało smętnie wokół jej bladej twarzy. Przesunęła się, by wpuścić mnie do środka i nie rozglądając się, natychmiast zamknęła za nami drzwi, zasuwając starannie wszystkie trzy zamki. – Przyjechałem najszybciej, jak mogłem. Blake mówił, że… – urwałem, kiedy dotarło do mnie, co działo się na środku pomieszczenia. Wzdłuż ścian, jak to w kostnicy, pięły się rzędy metalowych szaf, w których spoczywały zwłoki. Pełna frekwencja, jak zwykle w tym miejscu. W dzielnicy takiej jak ta nietrudno było o niefortunne wypadki, czy to w porachunkach gangów, czy prywatnych domach. Nigdy nie przestanę podziwiać Destiny za to, że psychicznie wyrabia z całym tym szajsem. Jednak to nie było wszystko. Na środku pomieszczenia, na chirurgicznym, metalowym stole, spoczywała drobna postać. Wokół unosił się intensywny zapach krwi, jak na zapleczu rzeźni, całość zresztą wyglądała podobnie. Zakrwawione narzędzia i poprzewracane pojemniki zasłały cały wózek na kółkach i część podłogi. Leżąca na stole postać podpięta była pod różne sprzęty, ale prawie każdy z kolorowych wykresów przedstawiał poziomą linię. Tylko jeden jedyny aparat,
monitorujący akcję serca, pikał w nierównym rytmie, a na jego ekranie wyświetlała się krzywa, co jakiś czas zmieniająca położenie – to dwa podskoki, kilka ledwo odbiegających od poziomu fal, znów podskok, i tak przez cały czas. – Co do… – odchrząknąłem, odruchowo przeczesując ręką włosy. – Blake mówił, że mamy kolejne zwłoki. – Nie do końca – szepnęła Des, podchodząc do postaci i poprawiając okrywające ją białe prześcieradło. – Myśleliśmy, że już po niej. – Drgnąłem na dźwięk zachrypniętego, lecz znajomego głosu, dobiegającego gdzieś z rogu pokoju. Xander wyszedł z mroku, odbijając się od ściany, o którą się opierał. Ubrany jak na misję, w czarne dżinsy, koszulkę, ciężkie buty i skórzaną kurtkę, cały umazany był krwią. Mimo tego, że twarz miał napiętą, szczęki zaciśnięte i oddychał ciężko przez nos, wyglądało na to, że nie była to jego krew. – Co się, u diabła, stało? – wypowiedziałem na głos obijające mi się po głowie pytanie, podchodząc powoli do stołu. – Zmaterializowała się tu w korytarzu. Nie wiem, jak jej się to udało, biorąc pod uwagę stan, w jakim była. Rozcięte podbrzusze, brakowało kilku narządów. Rozległe nacięcia wzdłuż żył i tętnic, krwawiła po prostu zewsząd. Wyrwany jeden kieł. Własną, odciętą dłoń miała w kieszeni… – wyjaśniła Destiny drżącym głosem. – Chryste… kto jej to zrobił? – Zdławiło mnie w gardle, kiedy to usłyszałem, ale miotnęło mną naprawdę mocno, kiedy stanąłem nad stołem. Była drobna, drobniutka, mogła mieć najwyżej metr pięćdziesiąt pięć wzrostu. Blada, prawie srebrna skóra lśniła od potu i zaschniętej krwi. Krótkie, sięgające podbródka czarne włosy, zwieszały się w zlepionych, zmatowiałych strąkach. Jedno ucho miała poszarpane, jakby nadgryzł je pies. Głębokie cienie kładły się pod zamkniętymi powiekami, zakończonymi nienaturalnie długimi, gęstymi rzęsami. Pod lewym okiem widać było świeżo zszyte rozcięcie. Wyciągnąłem dłoń i omijając kształtny nos, zabarwiony żółcią i fioletem od rozległego siniaka, delikatnie podciągnąłem górną wargę wiśniowych ust. Idealnie zaostrzony, smukły kieł błysnął bielą; drugiego rzeczywiście brakowało – w dziurze po wyrwanym zębie pojawił się maleńki, biały kościec, jakby ząb już zaczął odrastać. Wiedziony ciekawością, odjąłem rękę od ust wampirzycy i złapałem za brzeg okrywającego ją prześcieradła. Już miałem je odsłonić, kiedy usłyszałem za sobą niemal zwierzęce warknięcie i silna dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku. Xander stał tuż za mną, ze śmiercią ziejącą z ciemnych oczu i nozdrzami rozszerzonymi od spazmatycznie wypuszczanego powietrza. – Zostaw ją – wydusił z siebie, nie przestając patrzeć mi w oczy. Odsunął się dopiero, kiedy posłusznie puściłem prześcieradło i wykręciłem rękę,
wyswobadzając się z jego uścisku. – Xander, w porządku, Ryder przecież nie chciał jej nic zrobić – wtrąciła Destiny, wyraźnie zdezorientowana tak samo jak ja. Wodziła spojrzeniem pomiędzy nami obydwoma, jakby próbując sobie uzmysłowić, czego właśnie była świadkiem. – Tak, Xander. Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Byłem tylko ciekawy – wymamrotałem, wciąż mierząc przywódcę uważnym spojrzeniem. Zanim ktokolwiek z nas zdążył coś jeszcze powiedzieć, pikanie aparatury przybrało na sile, a wampirzyca na łóżku poruszyła się niespokojnie. – Wyjdźcie stąd – zarządziła Destiny, odzyskując rezon i swój zwyczajowy ton, którego używała jako lekarka. Posłusznie ruszyłem do wyjścia, wiedząc, że i tak w niczym nie mógłbym tu pomóc. – Obydwaj. Już – powtórzyła i dopiero wtedy Xander się ruszył. Wyszliśmy na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Zdając sobie sprawę, że przez ostatnie kilka sekund wstrzymywałem oddech, wypuściłem powietrze przez usta i oparłem się o ścianę, wlepiając wzrok w sufit. Xander wciąż stał twarzą do drzwi, jakby czekając na najmniejszy sygnał, by z powrotem wparować do środka. – Co jej się stało, stary? – zapytałem; mój głos rozszedł się echem w opuszczonej przestrzeni. Mój towarzysz westchnął głośno i odwrócił się plecami do wejścia. Zsuwając się po drzwiach na podłogę, ukrył na chwilę twarz w dłoniach, po czym kilka razy ją nimi potarł, zanim się odezwał. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. – Pokręcił głową, wyciągając jedną długą nogę przed siebie, a drugą podciągając do piersi. – Wyglądała, jakby ktoś chciał zobaczyć, co ma w środku. I zrobił to. Brakowało trzustki, śledziony, żołądka, sporego kawałka jelit i płuca. Normalnie ją wybebeszyli. Gdybyś ją zobaczył… – Dobrze, że tu trafiła. Wygląda już całkiem nieźle. Jestem pewien, że za kilka dni wszystko jej się odtworzy – powiedziałem i przez myśl przemknęło mi, że brzmiało to tak, jakbym go pocieszał. Chryste, przecież taką mieliśmy robotę. Wiedzieliśmy, na co się piszemy. Okej, dla mnie też masakra, którą przeżyła ta wampirzyca, była niewyobrażalna, ale myślałby kto, że po tylu latach jesteśmy już na trochę innym poziomie przeżywania. Odchrząknąłem i nadałem swoim myślom bardziej prawidłowy bieg. Przecież nie byłem tu do końca po to, żeby jej tylko współczuć. – Myślisz, że oni ją dopadli? Wygląda na to, że wyrwała się z niezłej jatki. Może będzie coś wiedzieć? Wyczułem, że wszystkie mięśnie Xandera napięły się jak postronki, zanim odpowiedział.
– Żadne ze zwłok, które znaleźliśmy, nie były tak potraktowane, ale… to jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy. – Przesłuchamy ją? Jak wydobrzeje, jak już Destiny postawi ją na nogi, zabierzemy ją do bazy i przesłuchamy jak zwykle? – Nie – odpowiedział natychmiast; jego głos ociekał lodem i determinacją. – Nie. Nie przykuję jej łańcuchami i nie będę patrzył, jak banda facetów ze skłonnościami do agresji… – Xander. – Złapałem go za ramię, widząc, że znów zaczyna się zachowywać jak przed chwilą, w środku, kiedy chciałem obejrzeć rany wampirzycy. – Kurwa, sorry – sapnął, znów chowając twarz w dłoniach. – Nie myślę tak o tobie… o nich. Ostatnio jestem przemęczony, to wszystko. Chodziło mi o to, że… – W porządku. Rozumiem to. Też nie chciałbym, żeby Nick się na nią gapił, jak na tego ostatniego Zimnego. Wampirzyca czy nie, w końcu to kobieta. Zrobimy to inaczej – uspokoiłem go i odruchowo sięgnąłem do kieszeni, chcąc zacisnąć dłoń na spoczywającej w niej muszelce i… przełknąłem gorzkie zaskoczenie, natrafiając w kieszeni na pustkę. – Sam ją przesłucham. Jak dojdzie do siebie. A do tej pory… czy mogę cię prosić, żebyśmy utrzymali tę pierwszą wersję? O znalezieniu zwłok? Dopóki się czegoś nie dowiem… – Jasne – przytaknąłem, niespecjalnie go słuchając. Muszla zniknęła. Zgubiłem jedyny, namacalny dowód na istnienie mojej Arielki. Szlag, kiedy się od niej oddalałem, ten mały, piękny drobiazg sprawiał, że mentalnie pozostawała blisko mnie. Ale oczywiście go zgubiłem. Kur… – A co z tymi syrenami? – zagadnął Xander, nagle jakby się rozluźniając i zmieniając temat. – Co? – warknąłem w odpowiedzi, bynajmniej nie spodziewając się takiego pytania. – No, znalazłeś coś, co cię interesowało?… U Destiny, w bazie? – dopytał, kiedy nadal patrzyłem na niego zdezorientowany. – A, to… Nie, spoko, to nic ważnego. – Wzruszyłem ramionami i korzystając z tego gestu, włożyłem drugą rękę do kieszeni. Ta też była pusta. Metalowe zasuwy zgrzytnęły i Xander skoczył na równe nogi. – Xander, pomożesz mi? – głowa Destiny wysunęła się zza drzwi. – Ocknęła się. Wygląda na to, że zaczyna się regenerować, więc musimy natychmiast pousuwać szwy… no i… ona chyba musi się pożywić. Potrzebuję cię tu. – To co, widzimy się jutro? – zapytałem, mając szczerą nadzieję, że dziś nie będę już potrzebny. – Tak, jasne. Zadzwoń tylko potem do Blake’a i zapytaj, czy z Draco i Cainem wszystko okej, dobrze? Dziś mogę być już niedostępny. Jeśli nic im nie
jest, chcę was jutro wszystkich widzieć w bazie. – Ta jest, szefie. – Skinąłem głową i pospiesznie opuściłem najpierw korytarz, a potem budynek. Zmuszając się do myślenia o tym, że śpiąc na plaży przez całą noc, byłbym kompletnym straceńcem, wróciłem do mieszkania. Szybki prysznic, opróżnienie lodówki do czysta i już leżałem w łóżku, prawie natychmiast zasypiając. Zanim jednak zupełnie odpłynąłem, wpadłem na pomysł, jak mógłbym sprawić przyjemność mojej syrence. Zasnąłem, uśmiechając się jak idiota. Chociaż to jeszcze nic w porównaniu z tym, jak zapewne będę się czuł, kiedy będę kupował kolorowe babskie łachy.
ROZDZIAŁ III Dudniący, dubstepowy kawałek jako jedyny towarzyszył mi na siłowni, dobrze zgrywając się z kolejnymi krokami stawianymi przeze mnie na bieżni. Kolorowy wyświetlacz oznajmił właśnie koniec piętnastego okrążenia, ale jeszcze nie miałem dość, choć koszulka zaczynała się lekko kleić do spoconego ciała, a łydki przeszywały pierwsze, lekko palące skurcze. Podkręciłem jeszcze tempo, zmieniając szybki trucht w regularny bieg i zerknąłem na ścienny zegar. Mogłem poświęcić jeszcze dziesięć minut; zdążyłbym wziąć prysznic i przebrać się przed przybyciem Xandera, a rozładowanie buchającej we mnie od rana energii było dobrym pomysłem, zwłaszcza przed spotkaniem z wredną gębą Nicka i lizodupstwem Blake’a. Niestety nie zdążyłem tego zrobić, bo oto zapowiadany przyjemniaczek stanął w drzwiach i darł się, próbując przebić się przez potężną falę basu, od której drżały szyby w oknach. Zrezygnowany, zwolniłem nieco, by móc na niego spojrzeć. – Xander! Nie! Przyjedzie! W końcu włączył mózg i podszedł do stereo, wyciszając dźwięk. – Xander dziś nie przyjedzie. Destiny wpadła obejrzeć rany naszych sierotek. Ty i ja ruszamy dziś wieczorem do Bunkra – oznajmił nieco schrypniętym od krzyku głosem. – Z jakiej to okazji? Nie przypominam sobie, żebym umawiał się na chlanie, a już na pewno nie z tobą – warknąłem, zeskakując z bieżni i przechodząc do sprzętów siłowych. – Vlad ma dla nas jakieś informacje, zatrudnił się ostatnio w Bunkrze jako barman, więc… – Przeczesał odruchowo włosy w kolorze cholernego toffi, przez co jeszcze bardziej niż zawsze wyglądał jak jakiś licealista Australijczyk, w dodatku siatkarz albo surfer, za którym szaleją wszystkie nastolatki. Cholera, to chyba też mnie w nim wkurzało. Może nawet bardziej niż wszystko inne? – Jeśli Draco i Cain będą na chodzie, to też pewnie pójdą. Nick i Max dostali jakąś inną miejscówkę do sprawdzenia. – Szef nie mówił, czemu go nie będzie? – zapytałem, nie komentując jego wypowiedzi. – Nie, ale wydał dyspozycje, więc… – Spoko. – Jak Destiny opatrzy już chłopaków, to… – To powiedz jej, żeby tu zaszła. Muszę z nią pogadać – dorzuciłem, znów nie dając mu dokończyć. Szczeniak wydawał się podenerwowany… – Dobra, coś jeszcze? – rzucił, zanim zdążył się pohamować.
Parsknąłem śmiechem i zacząłem dodawać obciążenie do sztangi. – Tylko jedno – odpowiedziałem. – Co? – Lekko obrażony Blake stał już w drzwiach. – Postaraj się mnie nie wkurwiać – rzuciłem i znów się roześmiałem, kiedy drzwi za chłopakiem zamknęły się z hukiem. Zdążyłem się wykąpać i przebrać w czystą zmianę codziennego uniformu – bojówki w motyw moro i czarną koszulkę, a kiedy wróciłem do siłowni, Destiny już na mnie czekała. Siedziała na jednej z ławeczek pod ścianą, zgarbiona, jedną nogą wystukując szybki rytm na posadzce. Przygryzała paznokcie prawej dłoni, a dźwięk zamykających się za mną drzwi sprawił, że skoczyła nerwowo na nogi. – Cześć, Ryder – przywitała się, to chowając, to znów wyciągając dłonie z tylnych kieszeni dżinsów. – Chciałeś się ze mną widzieć? – Taaa, chciałem… – Podszedłem do niej powoli, bacznie obserwując jej nerwowe zachowanie. Chryste, mógłbym przysiąc, że słyszałem, jak głośno bije jej serce i z jaką prędkością obracają się trybiki w jej głowie. – Des… – Hmmm, co się stało? O co chodzi? – Nie przestawała się kręcić, więc kiedy już przed nią stanąłem, zdecydowanym ruchem złapałem ją za nadgarstki i przytrzymałem w miejscu. – Destiny – spróbowałem najpierw cicho i delikatnie, ale nadal nie chciała na mnie spojrzeć. – Des, hej, co się z tobą dzieje? Przełknęła głośno ślinę, jej ramiona kilka razy uniosły się przy głębokim wdechu i dopiero wtedy na mnie spojrzała. Była kompletnie przerażona. – Destiny, co się stało? – warknąłem, przysuwając ją do siebie w obronnym geście. – Xander? To o niego chodzi?… Rozmawiaj ze mną! – Potrząsnąłem nią lekko, na co tylko wyrwał jej się stłumiony szloch, i schowała twarz w moim ramieniu. Zdziwiony, niezdarnie pogłaskałem ją po głowie i dałem jej chwilę, żeby się ogarnęła. – Des, jeśli chodzi o Xandera, jeśli… coś mu się stało, to musisz mi o tym powiedzieć. Natychmiast – nie chciałem być wobec niej szorstki, ale echo jej przerażenia zaczęło odbijać się także i w mojej głowie. – To ta wampirzyca? Zrobiła mu coś? Czy ona go… – Nie! – Destiny zaprzeczyła gwałtownie i odsunęła się z mojego zasięgu. – Wszystko z nim w porządku. Z nią też, nic mu nie zrobiła… Ja… tylko… Czekałem, pozwalając jej zebrać myśli. Nigdy jeszcze nie widziałem siostry swojego przywódcy w takim stanie. Okej, może była na swój sposób delikatna, jak każda kobieta. Jednak przeważnie, kiedy naprawdę dochodziło do ciężkich sytuacji, była silna i opanowana, tak jak my. Nie przywykłem do tej roztrzęsionej, bezbronnej wersji, którą właśnie mi zaserwowała. – Ryder, ja… ja się po prostu tak strasznie boję! – wydusiła w końcu,
pospiesznie ocierając rękawem koszulki łzy, które na nowo napłynęły do jej oczu. – Hej, już w porządku… – wyciągnąłem do niej ręce, ale pokręciła przecząco głową i odsunęła się o krok. – Boję się. Boję się o Xandera. Boję się o ciebie. Boję się o Draco, o Caina, o Blake’a, boję się… o siebie – wyrzuciła na jednym tchu, nerwowo splatając i rozplatając dłonie. – Boję się o mojego tatę. Boję się o wszystkich naszych bliskich. Ryder, to nie jest normalne. Tu nie jest normalnie. To miejsce jest… złe. – Pociągnęła nosem i usiadła z powrotem na ławeczce. Oplotła się ramionami, jakby było jej zimno, ale nie zaprotestowała, kiedy usiadłem obok niej. – Nie widziałeś jej wczoraj, kiedy ją znalazłam. Ona była… Boże, wampir czy nie, to jest ktoś żywy! Chodzi tak jak my, mówi tak jak my, wygląda tak jak my… I ktoś… – przerwała na chwilę, otrząsając się z obrzydzeniem. – Ktoś był zdolny zrobić jej te okropne rzeczy. Oni ją wypatroszyli jak kawał mięsa, rozumiesz? Wycięli jej organy! Ryder, oni obcięli jej rękę! – Ostatnie zdanie prawie wykrzyczała i znów zaniosła się urywanym szlochem. Kiedy ukryła twarz w dłoniach, objąłem ją ramieniem i kołysałem lekko, trawiąc to, co powiedziała. – Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Ciągle ją widzę przed oczami, zakrwawioną, ledwo żywą, tak cholernie bezbronną… – Destiny… to jest wampirzyca. To nie tak, że jest do końca bezbronna i niewinna… – A gdybym to była ja? – przerwała mi, patrząc na mnie surowym spojrzeniem mimo zaczerwienionych oczu i spuchniętych od płaczu powiek. – Jestem tylko człowiekiem, Ryder, tak samo jak ty czy Xander. Żadne z nas nie przeżyłoby nawet jednej dziesiątej tego, co jej zrobili. Co gdyby to było któreś z nas? – Oni nie porywają ludzi. Przecież o tym wiesz – odpowiedziałem, powoli i ostrożnie dobierając słowa. Destiny wstała z ławki i przez chwilę oddychała głośno, a kiedy odwróciła się znów w moją stronę, ręce miała splecione na piersi, spojrzenie nieoczekiwanie mroczne, a głos twardy jak stal. – A co, jeśli to byłaby ONA? Nie musiała precyzować, o kogo jej chodziło. Skoczyłem na równe nogi i warknąłem gardłowo, zaciskając dłonie w pięści z taką siłą, że oboje usłyszeliśmy, jak zatrzeszczały kości. – O nią też się boję. Jest dla ciebie ważna, więc jest ważna także dla mnie, Ryder. Boję się o nas wszystkich. Czasami myślę, że powinniśmy po prostu… – Powinniśmy co? – przerwałem jej, czując, że jeszcze chwila i gotujący się we mnie gniew wyleje się na tę bezbronną dziewczynę. To nie tak, że to, co właśnie powiedziała, było dla mnie czymś nowym. Ale kiedy wspomniała o NIEJ… miałem ochotę po prostu wyjść na ulicę i gołymi rękoma rozszarpać
każdą podejrzaną osobę. Człowieka czy nie. – Wyjechać stąd. Zabrać wszystkich, na których nam zależy, uciec stąd i nigdy nie obejrzeć się za siebie – zakończyła cicho, zupełnie jakby opuściły ją wszystkie emocje. Roześmiałem się gardłowo, krótko i nieprzyjemnie. – Świetny plan, Des. A co z resztą? Co z innymi ludźmi czy nadnaturalnymi? Myślisz, że sobie sami z tym poradzą? Każdy jest zagrożony i każdy ma bliskich, o których życie się boi. Ucieczka byłaby teraz najgorszym aktem tchórzostwa, jaki jestem w stanie sobie wyobrazić. Naprawdę myślisz, że wyjechałabyś stąd i żyła długo i szczęśliwie? – parsknąłem, nie zważając na to, że mój prześmiewczy ton może ją ranić. Trudno było mi uwierzyć, że naprawdę miała na myśli to, co powiedziała. Ale z drugiej strony… Przecież nie każdy musiał mieć takie podejście do życia jak ja. Destiny mogła chcieć czegoś innego. Spokoju. Normalnych pacjentów. Męża, dzieci… rodziny. Tak szczęśliwej, jaką sama kiedyś miała, a która rozpadła się, kiedy to wszystko się dla nas zaczęło… Jakby słysząc moje myśli, powiedziała: – Straciłam najbliższą mi osobę przez wampiry. Nie chcę stracić nikogo więcej, czy to przez nadnaturalnych, czy nie. Rozumiesz? Teraz to wy jesteście moją rodziną. Jeśli… jeśli komuś z was coś się stanie, ja tego nie zniosę. Nigdy więcej. Pokiwałem w milczeniu głową, nie wiedząc, co mógłbym jej na to odpowiedzieć. Minęło kilka kolejnych cichych minut, w czasie których oboje staraliśmy się ochłonąć. – Chcesz, żebym odwiózł cię do domu? – zapytałem w końcu, obserwując, jak Destiny kończy poprawiać zrujnowany makijaż przed wielkim lustrem na ścianie. – Nie, za kilka godzin muszę tu znów być, żeby sprawdzić, jak czują się chłopcy. Ponownie złamane i nastawione kości Caina na pewno się już zrastają i do wieczora powinien dojść do siebie, ale Draco zarobił dość paskudną ranę kłutą między żebra i będę musiała go błagać, żeby dla swojego dobra odpoczął chociaż przez jeden dzień – wyjaśniła, przeczesując długie włosy palcami i wzdychając, kiedy znów obróciła się w moją stronę. – Poza tym nie zniosłabym całego dnia sama w domu. Zostanę tu do wieczora, a potem ktoś podrzuci mnie do szpitala na nocną zmianę. – No, to może masz ochotę na małą przejażdżkę? Chciałem cię prosić, żebyś mi w czymś pomogła. Poza tym wyrwiemy się stąd i może pogadamy jeszcze raz, na spokojnie, na bardziej neutralnym gruncie. – Och, jasne, to byłoby miłe. – Uśmiechnęła się lekko i wreszcie trochę rozchmurzyła. – A co będziemy załatwiać?
– Chciałbym, żebyś pomogła mi coś kupić – wyjaśniłem tajemniczo, na co jej oczy otworzyły się szerzej, a potem zmrużyły. – Znasz się na babskich sprawach lepiej niż ja. – Prezent? Będziemy kupować coś dla twojej… – roześmiała się, kiedy szturchnąłem ją lekko w żebra, żeby zamilkła. – Chciałabym ją poznać – wyznała, kiedy zeszliśmy do podziemnego parkingu i wsiedliśmy do zielonego dodge’a. Przez chwilę ogarnęło mnie dziwne uczucie zazdrości, jakbym chciał odgrodzić moją wspaniałą syrenę nie tylko od Destiny, ale i od całego świata. – Taaa, myślę, że mogłybyście się polubić – odpowiedziałem w końcu, odpalając auto i wyjeżdżając na zalaną słońcem ulicę. – Oczywiście, że się polubimy – ucięła konwersację, a pewność w jej głosie sprawiła, że poczułem się po prostu wspaniale. Tak jakby to, że Arielka będzie stałą częścią mojego życia, było proste i już dawno przesądzone. Kilkanaście godzin później razem z Destiny wszedłem do pokoju, który przylegał do stołówki – to tu spodziewałem się zastać resztę bandy, szykującej się na wieczorne wypady. Pokój był dość przytulny, choć wyraźnie „męski” – pudła po pizzy walały się po podłodze, na niskim stole przed wielką kanapą i na podłodze, gdzie służyły jako podnóżek rozłożonemu na niej Draco. Blake i Max grali w piłkarzyki, które sąsiadowały z wielkim, profesjonalnym bilardowym stołem, jak zwykle paplając głośno o wszystkim i niczym, śmiejąc się i zachowując tak beztrosko, jak tylko może para przyjaciół, którymi zresztą byli. Nick siedział sam przy stole w rogu, z otwartym laptopem, pracując pewnie nad raportem dla Xandera. Kiedy weszliśmy, Cain stał oparty nonszalancko o futrynę przejścia między pokojami i w charakterystycznym dla siebie tempie pochłaniał „kanapkę”, to jest złożone razem cztery kawałki pizzy. Kiedy skończył, beknął głośno, przyciągając uwagę Destiny. – Kobieta na pokładzie, Cain. Zachowuj się – rzuciła zaczepnie i usiadła na kanapie obok Draco. – No i jak się czujesz, bohaterze? – zapytała go, sprawdzając, czy płyn w kroplówce podłączonej do jego ramienia prawidłowo spływa. – Jak nowo narodzony – odpowiedział chłopak, obserwując jej działania. – Czy to coś zmieni, jeśli powiem, że tamci wyglądali gorzej? – Niestety, kochany, masz szlaban na dzisiejsze wyjście. – Poklepała go delikatnie po ramieniu. – To dla twojego dobra. – Ech, Des, w takim razie nie wiesz, co dobre dla facetów. – Draco przeczesał dłonią platynowe włosy, tworząc na swojej głowie bałagan jeszcze większy, niż panował tam zazwyczaj. – Ale wiem, co dobre dla moich pacjentów, a ty właśnie masz niewątpliwe szczęście nim być. – Obdarzyła go swoim grzecznym uśmiechem i odsunęła koc, który okrywał go od pasa w dół. – Zerkniemy jeszcze na twoje żebra, dobrze? – Nie martw się, Draco, pozdrowię od ciebie Carrie – rzucił Cain, wycierając
otłuszczone palce w jednorazową serwetkę i odrzucając ją za siebie, po czym przyciągnął sobie krzesło i usiadł blisko kumpla, zarzucając wielkie, obute w glany stopy na oparcie kanapy, tuż przed nosem Draco. – Stary, ona nie brata się z wrogiem. Nie bądź zbyt rozczarowany, jeśli cię spławi – odparował blondyn, spychając nogi wilkołaka z powrotem na ziemię. – A mnie się wydawało, że brata się z każdym, kto dobrze płaci – dorzucił Max, czym tak zdezorientował Blake’a, że bez problemu wbił kolejnego gola do jego bramki. – Ha, wygrałem. Wyskakuj z kasy, maleńki – roześmiał się i wyciągnął dłoń w stronę przyjaciela. Blake z naburmuszoną miną przeszukał kieszenie swoich spodni. – Dobra, tym razem ci odpuszczę. Ale w tym tygodniu bierzesz na siebie moją zmianę sprzątania. – Max splótł ramiona na piersi, uśmiechając się z zadowoleniem. – Nie myśl, że będę prał twoje brudne gacie – sarknął Blake, na co wszyscy się roześmiali. On i Max oprócz tego, że byli przyjaciółmi, byli też współlokatorami i szczerze mówiąc, wszyscy zachodzili w głowę, jak są w stanie wytrzymać ze sobą tyle czasu. – Gdybym jeszcze jakieś nosił – odpowiedział Max, czym wywołał kolejną reakcję wśród zebranych, tym razem w postaci chóralnego jęknięcia. – Bez szczegółów, Maksie – poprosiła Destiny, delikatnie odwijając bandaże oplatające szczupłe ciało Draco. – A przy okazji, ja wcale Carrie nie muszę płacić. Ona sama tego chce – powiedział poszkodowany i znacząco poruszył brwiami. Zaraz jednak się skrzywił i syknął mimo woli, kiedy Destiny odwinęła do końca bandaż i po włożeniu rękawiczek delikatnie zaczęła badać ranę między jego żebrami. – Jasne, może po prostu płacisz jej w naturze, co? – zażartował Blake i wykonał gest zatapiania kłów w szyi. Carrie była miejscową dziewczyną do towarzystwa. Wysoka, kobieca, zawsze napalona… wampirzyca. Traf chciał, że Draco był jej ulubieńcem i to ona latała za nim, a nie odwrotnie. Zresztą, nie była jedyna. Magnetyzująca osobowość chłopaka przyciągała do niego laski gdziekolwiek by się nie pojawił, a on nie zwykł z tego nie korzystać. Ze swoim metrem dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, szczupłą, ale atletycznie zbudowaną sylwetką, lodowoniebieskimi oczami i grzywą platynowych włosów, wygrywał z każdym facetem. Zanim jeszcze wyścigi zdążyły się zacząć. Tylko ci, którzy naprawdę dobrze go znali, wiedzieli, że nienaganna prezencja to nie wszystko, czym mógł się pochwalić. Piekielnie inteligentny, z wielką wiedzą, odważny, błyskotliwy i przebiegły, mógł wieść życie, o jakim inny z nas nawet by nie marzył. Ale nie Draco. Po tym, jak około siedmiu lat temu
wyciągnęliśmy go z zamkniętego zakładu dla psychicznie chorych – do którego wpakowała go własna rodzina – całą swoją wiedzę, inteligencję i życie dożywotnio oddał w ręce bandy. Oprócz tego Draco miał jeszcze coś, co sprawiało, że był idealnym członkiem naszego stowarzyszenia – wbudowany radar wykrywający nadnaturalnych. To właśnie przez niego trafił do pokoju bez klamek, więc kiedy jego rodzina, a dokładnie ich umysły, zostały zawłaszczone przez dżina, przed którym próbował ich ostrzec, zaczął z zapałem wykorzystywać swój dar w naszej misji, której nadrzędnym celem była sprawiedliwość. – Dobra, wystarczy tego samczego sporu – Destiny zgasiła dyskusję na temat seksu z nadnaturalnymi i jego korzyściami tudzież wadami, która już wisiała w powietrzu. – Poczekajcie chociaż, aż wyjdę! – Hej, Des, jestem pewny, że te tematy nie są ci obce – rzucił Blake, opierając się biodrem o stół do piłkarzyków i rzucając jej taksujące spojrzenie. – No wiesz, laski w kitlach są sexy – zaśmiał się, a ja, mimo tego, że Destiny wzruszyła tylko ramionami na jego głupią uwagę, błyskawicznie znalazłem się przy nim i trzepnąłem go z otwartej ręki w głowę. – Co jest, kurwa? – żachnął się, ale wycofał się, kiedy zobaczył moją minę. – Och, Ryder, daj spokój, jakby mnie obchodziło, co gada Blake – rzuciła doktorka, skupiona na oglądaniu szwów na żebrach Draco. – To jest siostra Xandera. Mam ci przypomnieć, kim on jest? Radzę ci zachowywać swoje gówniarskie uwagi dla siebie. Poza tym myślałem, że rano wyraziłem się jasno. Miałeś mnie nie wkurwiać, tak? – wycedziłem, ze spokojem patrząc w jego cholernie-boysbandowo-przystojną buźkę. Blake chciał już coś odpowiedzieć, ale Max podszedł do niego z drugiej strony i klepnął go w ramię. – Daj spokój, Blake – tylko tyle powiedział, ale to wystarczyło, żeby powietrze z chłopaka uszło, a wojownicza mina zmieniła się w zakłopotaną. – No, jest nieźle, ale nadal twierdzę, że masz dziś siedzieć na tyłku i odpoczywać. – Destiny skończyła badać Draco i pomogła mu z powrotem przykryć się kocem. – Cain, twoja kolej. Przez chwilę przyglądaliśmy się, jak bada lewą rękę wilkołaka. Jej blade palce dotykały i obracały wielkie łapsko Caina, który ze spokojem poddawał się jej zabiegom. – I jak? – zapytał, kiedy westchnęła i uśmiechnęła się do niego lekko. – Wszystko wydaje się w porządku. Ale i tak wolałabym zrobić rentgen… – Czuję się super, maleńka. Zdrów jak młody wilk – mrugnął do niej i zsunął rękaw białego podkoszulka, który przesadnie rozciągał się na jego wielkim, umięśnionym ciele. Nagle coś trzasnęło, aż wszyscy podskoczyliśmy. Milczący dotąd Nick złożył laptopa i wstał.
– Max, możemy ruszać. Mamy spotkanie za dwadzieścia minut. – Jasne – przytaknął Max i wyszarpnął swoją kurtkę z oparcia krzesła, na którym bujał się Cain. Mało go przy tym nie zrzucił, co wywołało salwę śmiechu i przepychanki. – Gdzie będziecie? – zapytałem, mrużąc oczy, kiedy patrzyłem na Nicka. Dlaczego, kurwa, ten koleś jest takim gburem? W ogóle do nas nie pasował. Kolejny raz uderzyło mnie to proste odkrycie i stwierdziłem, że jeszcze raz powinienem przegadać tę kwestię z Xanderem. Jak tylko raczy pojawić się w bazie. – Mamy spotkanie w centrum z rodziną kolejnej zaginionej. Wampiry. Z sąsiedniego miasteczka. Kilka lat temu zniknęła im jedna córka, kilka dni temu druga. Świrują z niepokoju, więc musimy wybadać co i jak – to Max mi odpowiedział, nie Nick. Ten tylko stał, gapiąc się na mnie z tym podejrzanym wyrazem na gębie… chociaż, jak dla mnie to on zawsze tak wyglądał. – Podrzucicie mnie po drodze do szpitala? – zapytała Destiny, zbierając swoje rzeczy. – My cię odwieziemy – odpowiedziałem, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać. Kątem oka zauważyłem, jak Blake przygląda mi się podejrzliwie. Niemal widziałem, jak w tej swojej mózgownicy wszystko splata w najprostsze z możliwych wytłumaczeń, mimo to postanowiłem nie reagować. Nie, dopóki nie rozpowiada na prawo i lewo, że Des i ja kręcimy na boku. – To do jutra, chłopaki – pożegnał się Max i wyszedł za Nickiem. – Stary, mam nadzieję, że to będzie lajtowy wieczór, dawno z tobą nie piłem. – Cain sprzedał mi braterski uścisk, który odwzajemniłem z uśmiechem i wyszedł za tamtą dwójką. – Ta, chłopaki, bawcie się dobrze. Wypijcie moje zdrowie – wymamrotał Draco i krzywiąc się, okręcił się mocniej kocem, jednocześnie sięgając po pilota do plazmy wiszącej na ścianie i pada do konsoli walającego się między pudełkami po pizzy. – Jasne. Odbijemy to sobie, nie martw się. – Przybiliśmy piątkę i podszedłem do drzwi, czekając na Destiny. – Jeśli poczujesz się gorzej, dzwoń do mnie, dobrze? – Des przesłała Draco całusa w powietrzu i wyszła, za nią bez słowa Blake, na końcu ja. Zamykając drzwi, usłyszałem intro Tekkena odpalonego na konsoli. Po drodze zgarnąłem jeszcze świeżo naładowaną baterię do telefonu, kurtkę i kluczyki od dodge’a. Już byłem przy wejściu na parking, kiedy coś kazało mi się zatrzymać. Kilka kroków ode mnie Blake złapał Destiny za rękę i zatrzymał ją w miejscu. – Destiny, jeśli cię obraziłem, to… no wiesz… przepraszam – powiedział cicho, na co dziewczyna się roześmiała.
– Boże, Blake, czemu się tak stresujesz Ryderem, co? On traktuje mnie jak siostrę, dlatego tak gada, wiesz. – Puściła do niego oko i wzruszyła ramionami. – Poza tym… – zbliżyła się do niego i wyciągnęła dłoń, którą szybko przejechała po jego policzku – powiedziałeś, że jestem seksowna, a to komplement, więc… dzięki – roześmiała się wdzięcznie i sprzedała mu zaczepne klepnięcie w ramię, po czym odeszła w stronę samochodu, może trochę zbyt wyzywająco kręcąc biodrami, jak na mój gust. Stłumiłem parsknięcie śmiechem i odczekałem, aż Blake za nią pójdzie, zanim sam poszedłem do samochodu, gdzie na mnie czekali. Chryste, niech ten dzień się już skończy. Owszem, perspektywa dobrego wieczoru z Cainem, w połączeniu z możliwością ruszenia sprawy naprzód, nie była najgorsza. Jednak tak naprawdę było tylko jedno miejsce, gdzie chciałem być. I tylko jedna osoba, z którą chciałem być. Tylko ona liczyła się naprawdę. Bunkier był jednym z trzech najbardziej obleganych miejsc w miasteczku. Stanowił coś pomiędzy oldschoolowym pubem a jaskinią nielegalnych interesów, w których lubowały się społeczne wyrzutki. Wydawało się, że właściciel nie do końca potrafi się określić, jaki gatunek lokalu chciałby prowadzić, dlatego można tu było trafić zarówno na popisy popularnych wśród nastolatków początkujących miejscowych kapeli, jak i na naprawdę odjechane imprezy w klimacie trance czy dubstep. Pub w rzeczywistości był starym bunkrem: do wejścia, potężnych, ciężkich drzwi, prowadziły stare, strome schody w dół. Na wprost wejścia znajdowała się długa barowa lada, a przed nią, na wytartych skórzanych stołkach, zbierała się rozmaita klientela – od podstarzałych punków przychodzących na piwo lub kilka szotów i dyskusje, przez nerwowo rozglądających się małolatów sączących swoje zdobyczne drinki, po miejscowych dilerów, łowiących wśród tłumu potencjalnych klientów. Pod ścianami z surowych cegieł oblepionych neonowymi reklamami piwa i plakatami z przeszłych lub przyszłych wydarzeń muzycznych poupychano mnóstwo sof, foteli i pufów wokół starych, drewnianych stolików. Toalety znajdowały się po prawej, w wąskim, nieprzyjemnym korytarzu, a po lewej od baru szerokie, sklepione przejście do drugiej sali, z wielkim didżejskim podium, sceną i kolorowymi światłami. Kiedy odbywała się tam impreza, tak jak teraz, siedząc przy stoliku, można poczuć dudnienie basu we własnej klatce piersiowej, a psychodelicznie zmieniające się kolory stroboskopów co chwila wypełzały na podłogę przy barze niczym macki. Dym z palarni, którą nikotynowcy urządzili sobie przed samym wejściem, wpadał nieustannie do środka i razem z zapachem tłumu, damskich perfum oraz alkoholu tworzył charakterystyczną, klimatyczną część Bunkra. Ten znajomy zapach otoczył mnie zewsząd, kiedy tylko wszedłem za Cainem do środka. Szliśmy powoli, bo mój kumpel wilkołak jak zwykle przybrał
swoją swobodną pozę, co oznaczało, że każdy krok, który stawiał z takim rozmysłem, pełen był drapieżności, niebezpieczeństwa i testosteronu, czego po prostu nie dało się nie zauważyć. Wydawało się, że nawet muzyka przycichła, kiedy wszedł. Z pewnością zrobiły to głosy obecnych w Bunkrze, zupełnie, jakby ktoś złapał za pokrętło z napisem volume. Trwało to jednak tylko chwilę, która mimo wszystko wystarczyła, by faceci skurczyli się w sobie, a kobiety, poprawiając wyzywające kreacje, pojawiły się w zasięgu jego wzroku. Niektóre tylko patrzyły, przybierając niewinne miny i okręcając wyprostowane pasma włosów na palcu; inne machały do niego subtelnie, prężąc swoje wdzięki, któraś nawet podeszła i szepnęła mu coś na ucho, ośmielając się przy tym zakleszczyć swoją zakończoną krwawoczerwonymi tipsami dłoń na potężnym bicepsie. Cain odpowiedział jej coś, czego nie dosłyszałem, a kiedy odchodziła, wzdychając teatralnie, klepnął ją w pośladki obleczone skórzaną mini. – Idę do baru. Ryder, to co zwykle? – Kiwnąłem głową na potwierdzenie. – Blake, piwko? – Jasne, stary. Dzięki. – Blake wychylił się zza Caina i skinął głową w geście przywitania do kogoś przy barze. Odszedłem w możliwie najdalszy kąt, rozsiadając się w wytartym fotelu przy stoliku, który zwykle zajmowaliśmy. Blake dołączył do mnie po chwili, niepewnie zajmując kanapę obok. W milczeniu czekaliśmy na Caina, lustrując salę znudzonymi spojrzeniami. – Ryder – spojrzałem na towarzysza, który gapił się na mnie z niepewną miną – sorry za dziś. Za Destiny – wyjąkał widocznie zestresowany, ale nie odwrócił wzroku. Ten gest sprawił, że przypomniałem sobie, że koleś nie jest do końca taki beznadziejny. To jeszcze dzieciak, mimo to lojalny, nie zawsze głupi i dało się na nim od biedy polegać. – Spoko, Blake. Wyluzuj, wszystko gra – odpowiedziałem, siląc się nawet na krzywy uśmiech. Przed dalszą niechcianą wymianą uprzejmości uratował nas Cain, stawiając na stoliku whisky dla mnie, piwo dla Blake’a i dwa kolejne przed wolnym miejscem, które zajął. – Blady zaraz przyjdzie. Trochę się zesrał, jak mnie zobaczył, ale z tobą się chyba polubił, więc może coś z siebie wydusi. – On i Blake stuknęli się kuflami i napili się. – Ma na imię Vlad. Może gdybyś zaczął od mówienia do niego po imieniu, toby nie trząsł gaciami na twój widok – roześmiał się Blake i opróżnił swój kufel do połowy. – Spokojnie, amigo, nie jesteś na pustyni, a my mamy robotę na dziś – przystopował go wilkołak. – Poza tym to nie moja wina, że jego bladej dupie
przydałoby się trochę słońca. To fakt. Góra mięśni, na którą składały się ramiona mężczyzny, uniosła się na moment i opadła. Wilkołak zsunął z nadgarstka czarną gumkę i związał nią długie, kręcone, ciemne włosy. – Cain, co się właściwie stało tobie i Draco? Wiem tyle, że byliście poza miastem, tropiliście furgonetkę podobną do tej, którą przechwyciliśmy z Vladem na pace. Co tam się stało, że Blake musiał po was jechać i byliście w takim stanie? – zapytałem, przypominając sobie, że właściwie nie było czasu tego wyjaśnić. – Koleś, nie wiem, czy uwierzysz – wilkołak nagle się ożywił i zaczął opowiadać – śledziliśmy ten wóz przez jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów. Goście zatrzymali się w przydrożnym barze, zamówili szamę i siedzą jak gdyby nigdy nic. Było ich z pięciu, no to my do ich wozu, otwieramy, a tam… Kolejna ósemka, ale nie sama. Mieli trzy przerażone dziewczyny, chcieli je wywieźć za granicę i wiesz… jakoś nie przepadam za handlującymi ludźmi, szczególnie kobietami. Zaczęła się niezła jatka i… no co tu dużo gadać, odjechali naszym samochodem, kilku nieprzytomnych i dwóch martwych. Ale przynajmniej uratowaliśmy dziewczyny. Zgłosiły się do najbliższego komisariatu i jeśli wszystko poszło dobrze, to pewnie są już bezpieczne w swoich domach – zakończył historię, wzruszając ramionami, jakby nie stało się nic wielkiego. – Zero powiązań z naszymi poszukiwanymi? – Zero. Zanim wampir mógł wyrwać się zza baru, aby z nami pogadać, inny przedstawiciel tego gatunku dotarł do naszego stolika. A raczej dotarła. Kołysząc się wyćwiczonym krokiem modelki na niebotycznie wysokich szpilkach, Carrie przystanęła przed stolikiem, wypychając biodro do przodu i kładąc na nim zgrabną dłoń z pomalowanymi na czarno paznokciami. Zlustrowała nas po kolei wzrokiem, dłużej zatrzymując się na Blake’u i puszczając do niego oczko, swoimi olśniewającymi, czarnymi oczami o starannie wytuszowanych rzęsach. Długie nogi wcisnęła w ekstremalnie wąskie, skórzane legginsy; za górną część garderoby służył jej fikuśnie wycięty, czerwony top, który zdecydowanie więcej odsłaniał, niż zasłaniał. – Cześć, chłopcy – miauknęła, przerzucając przez ramię czarne włosy. – To już wszyscy? – Cześć, Carrie – odpowiedziałem, upijając łyk whisky ze swojej pękatej szklaneczki. – A co, liczyłaś na kogoś jeszcze? My ci nie wystarczymy? – Cain roześmiał się, a Blake dalej gapił się na wampirzycę jak urzeczony. – Och, Ryder, nie to, żebyś mi nie odpowiadał, przystojniaku. – Nachyliła się, a jej biust o mało nie wylał się na moje spodnie. Przeciągnęła paznokciami po moim ramieniu, mrużąc oczy, jakby sprawiło jej to przyjemność. Mnie wręcz przeciwnie. Nie to, żebym był nieczuły na jej bezdyskusyjne wdzięki, ale…
– Nie ma z wami Draco? – zapytała, prostując się. – Nie, kotku, dziś ma co innego do roboty – odpowiedział jej Cain, wyciągając do niej rękę. Chwyciła ją i dała się pociągnąć, by przysiąść na oparciu jego fotela. – Ale my później możemy się zdzwonić. – Otoczył ją wielkim ramieniem i pogładził po opiętym skórą udzie. – Będę czekać, wielkoludzie – mruknęła uwodzicielsko i nachylając się, przygryzła jego usta, na moment wysuwając kły, po czym wstała i odeszła krokiem tak płynnym, jak gdyby unosiła się nad podłogą. – Serio, Cain? – zapytałem go, unosząc znacząco brwi. Wilkołak westchnął i spojrzał na mnie, wzruszając ramionami. – Jak się nie ma, co się pragnie… – zaczął. – … to się rucha, co popadnie – dokończył Blake i zarechotał. Razem z Cainem przybili sobie piątkę i ostatni raz popatrzyli za lawirującą wśród tłumu Carrie. Coś ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Chciałem być daleko stąd. Plaża o tej porze musi wyglądać cudownie, a instynktownie czułem, że czeka tam na mnie jeszcze większy cud – najwspanialsza kobieta na świecie. Stłumiłem chęć ucieczki, opróżniając haustem zawartość swojej szklanki. To tylko dwie godziny, może trzy. A potem… – Witajcie, panowie. – Najpierw usłyszałem głos, a potem kolejna porcja whisky stanęła na stoliku przede mną. Vlad, nasz nowy informator-drakula, przeciskał się ostrożnie przed wielkimi nogami Caina, by zająć miejsce na kanapie obok Blake’a. Podaliśmy sobie dłonie i przyjęliśmy zwyczajowe pozy, przy tego typu rozmowach – dwóch z nas nachyliło się nad stolikiem, a jeden, w tym przypadku Cain, nadal nonszalancko rozsiadał się na swoim miejscu i niby znudzonym wzrokiem lustrował pomieszczenie. Trzeba było przyznać facetowi, że nadawał się do tego zadania jak mało kto. Ciekawe, czy mina mówiąca „jestem-tu-królem-kurwa-wszystkiego” była tą, z którą się urodził, czy nabył ją dopiero później. – Mówiłeś, że coś dla nas masz. Nawijaj, stary. – Blake klepnął wampira w plecy, zachęcając do gadania. – Słuchajcie, od kiedy tu pracuję, słyszę to i owo. Poznałem sporo takich jak ja i innych, przychodzą tu, gadają ze sobą, plotkują, jak wszyscy – wyjaśnił Vlad, co jakiś czas nerwowo zerkając na Caina. – Wszyscy rozważają dwie opcje: albo to sprawka nadnaturalnych, albo ludzi. – Niesamowite, naprawdę. Bardzo. Kurwa. Odkrywcze – wtrąciłem, a wampir posłał mi urażone spojrzenie. – Jeśli chodzi o ludzi… oni myślą, że to możecie być wy – dodał Vladimir. – Co?! – wykrzyknął Blake, za co zarobił jednocześnie kopniaka pod stołem
ode mnie i od Caina. – Au! To znaczy… – ściszył głos, masując potraktowaną z glana piszczel – …jak to – my? Przecież jesteśmy po waszej stronie, do cholery! – Nie wszyscy o tym wiedzą. Nie wszyscy mieli z wami do czynienia i mogli się przekonać, że nie jesteście dupkami zdolnymi do takich rzeczy. Poza tym… – dodał z zachowawczą miną – to nie do końca tak, że gracie po naszej stronie, no nie? Przecież zdarzyło wam się zabijać nadnaturalnych. – Tak – przytaknąłem bez ogródek. – Nie działamy po żadnej stronie. Zresztą żadna nie istnieje. To nie tak, że my to ta dobra, a wy ta zła. Chodzi o sprawiedliwość, żadnych podziałów. – Może to właśnie to – wtrącił cicho Cain, nadal skupiając uwagę na dziewczynach przy barze. – Wkurwiliśmy kogoś, zabiliśmy mu matkę, ojca, brata czy dupę i teraz się mści. Robi to tak, żeby prostą drogą podejrzenie padło na nas. – Kurwa, wolę, jak nie gadasz tak sensownych rzeczy – wtrącił Blake, po czym opróżnił swój kufel i zaczął następny. – Coś jeszcze? – zapytałem Vlada, który widocznie zaczynał się robić nerwowy. – Wszystkim, którzy sugerują was, mówię o tym, jak się poznaliśmy. Niektórzy dają się łatwo przekonać, szczególnie ci, dla których zrobiliście coś dobrego. Inni w ogóle nie chcą słuchać, ale nikt nie pali się do odkrywania prawdy na własną rękę. Są przerażeni. Większość zaginionych to młode osobniki, które nic nikomu przecież nie zrobiły… – Vlad, to serio super, że się przyjaźnimy i w ogóle, ale konkrety. Coś jeszcze oprócz tego, że ktoś chamsko próbuje nas w to wrobić? Jacyś podejrzani, cokolwiek? – zapytał Blake (całkiem rzeczowo, musiałem przyznać). – Jest tu taki koleś… Od jakiegoś tygodnia przychodzi tu codziennie. Siedzi od otwarcia do zamknięcia, sam, pije tylko jedno piwo, nikogo nie zaczepia, ale… – wampir zastanowił się, celując ukradkiem w plecy jakiegoś dziada przy barze. – To ten. Wydaje mi się… że gapi się na mnie. Pilnuje – jak na zawołanie, człowiek, na którego wskazał, obrócił się nieznacznie i trafił prosto na wlepione w niego spojrzenia. – Zaraz sobie z nim pogadamy… – Blake już podnosił się z miejsca, ale Cain chwycił go za rękaw i bez wysiłku posadził z powrotem. – Siadaj i się zamknij. Niestety, koleś przy barze zorientował się, co jest grane. Pod maską obojętności, powoli dopił swoje piwo i niespiesznym krokiem, nie patrząc na nasz stolik, wyszedł. – Teraz możemy iść – postanowił Cain i obaj natychmiast się podnieśli i wybiegli z lokalu. – A jeśli się pomyliłem? – Vlad zachichotał nerwowo, odprowadziwszy ich wzrokiem. Musiałem przyznać, że był całkiem w porządku, może rzeczywiście był
trochę za blady, ale mimo to nie taki beznadziejny. – Spoko, nic mu nie zrobią. Nie zabijamy bez powodu – wyszczerzyłem się w uśmiechu, na co wampir jakby nieco oklapł. – Strasznie jesteś wrażliwy, jak na groźnego wampira. – Dzięki, to prawie komplement – zażartował i wreszcie się rozluźnił. Może to przez Caina taki był? Też pewnie bym się zestresował w obecności blisko dwumetrowego bydlaka o morderczym spojrzeniu i szerokości w ramionach prawie dwa razy większej niż zawodnik WMA, gdybym go nie znał. – To co z nim zrobią? – Przeszukają, wypytają, zostawią w spokoju, jeśli okaże się, że tobie się tylko wydawało… Jeśli nie, no cóż, może weźmiemy go na nockę do nas. – Opróżniłem drugą szklankę i odstawiłem ją na stolik. – Aha. – Wampir kręcił się przez chwilę na swoim siedzeniu, aż w końcu nachylił się w moją stronę i zapytał: – Dlaczego to robicie? – Robimy co? – No… interesujecie się takimi jak ja – wyjaśnił, skubiąc czystą ścierkę, którą miał przerzuconą przez ramię. – Różnie. Po prostu chcemy sprawiedliwości. Jeśli chcecie żyć tu z nami, wśród ludzi, to wszyscy musimy się dogadać – wyjaśniłem krótko, przyglądając mu się uważnie. – Dlaczego pytasz? – Ja… nie wiem, po prostu się zastanawiałem. Cieszę się, że mam was po swojej stronie, to wszystko. – Mówiłem ci już, nie ma żadnych stron. Po prostu… życie. Dla każdego na tych samych zasadach – wyprostowałem się nieznacznie, kiedy Carrie mijała nasz stolik i posłała mi długie spojrzenie. Kilka kolejnych minut przesiedzieliśmy w milczeniu. Zastanawiałem się, czy nie zapytać wampira o syreny, może dowiedziałbym się czegoś nowego… – Wrócili – rzuciłem, zauważając Caina i lekko zdyszanego Blake’a, wracających do stolika. Ten drugi opadł na kanapę i w dwie sekundy opróżnił resztę swojego kufla. – I co? – dopytywał się nasz teoretycznie martwy sprzymierzeniec. – Miałeś rację. Koleś przychodził cię obserwować. Ale już nie będzie. – Blake posłał mu dziki uśmiech. – Stracił posadę. – Zabiliście go? – Oczy wampira prawie wyskoczyły na wierzch. – Nie było takiej potrzeby. Wszystko grzecznie nam opowiedział. – Jakieś problemy? – rzuciłem, patrząc na Caina, który jak gdyby nigdy nic wrócił do obczajania klientek lokalu. – Najmniejszych – odparł wilkołak, oblizując wargi i puszczając oczko do Carrie wyginającej długie nogi na barowym stołku. – Myślę, że to miało być coś w rodzaju ostrzeżenia, wiesz, że o tobie nie
zapomnieli. To był zwykły paź, koleś z ulicy, nie wiedział, jaka jest stawka ani kim jesteś. Wątpię, żeby przysłali następnego. – Muszę wracać za bar. Dzięki za wszystko, odezwę się, jeśli będę coś wiedział. – Vlad wstał i pożegnał się z nami uściskiem dłoni. – Zapłacę za alkohol – powiedziałem, wyciągając banknot z kieszeni kurtki. – Nie, nie, nie – odparł wampir, kręcąc głową. – Na koszt firmy, przyjaciele. – No, i to ja rozumiem! – Cain uśmiechnął się i klepnął Vladimira w ramię tak mocno, że ten prawie się przewrócił. Zapewne w mniemaniu wilkołaka miał być to przyjazny gest… Odprowadziliśmy spanikowanego wampira wzrokiem, dopóki nie znalazł się bezpiecznie za kontuarem. – Dobra, panowie – powiedziałem, kiedy nachylili się w moją stronę. – Gdzie zwłoki? – W bagażniku, zutylizujemy po drodze – odpowiedział Blake, bębniąc palcami po stole. – Mało nie narobił w gacie, kiedy Cain go przycisnął. Zero rodziny, pomieszkiwał po przytułkach, więc nikt nie będzie go szukał. – Wiedział, kto go wynajął? – Niestety nie. Zaczepił go jakiś gość, którego nie pamiętał, bo był naćpany. Dał jakieś drobne na browary, kazał tu przychodzić i obserwować nowego barmana. Nic więcej, zero na temat tożsamości Vlada, zero na temat innych akcji. – Ale miał przy sobie to. – Cain wyciągnął z kieszeni komórkę, stary model z klapką, ale wyglądał na nowy, praktycznie nieużywany. – Jeden zakodowany numer. Draco się nim zajmie. – Zawsze to coś. – Wzruszyłem ramionami. – Xander nie będzie zadowolony z tego, co powiedział nam nasz wampirzy kolega. – Nikt z nas nie jest. Ale to zawsze jakieś ostrzeżenie, przez myśl mi nie przeszło, że ktoś nas spróbuje w to wrobić – burknął Blake, masując się dłonią po karku. – Stary, mi też nie, ale co zrobić, taka branża – dorzucił Cain. – Dobra, panowie, było miło, ale spadam stąd. Jedziecie ze mną? – Wstałem i poprawiłem kurtkę, by na pewno maskowała ukrytą pod nią broń. – Ta, musimy pozbyć się pasażera na gapę z twojego bagażnika. – Blake także wstał i wsunął dłonie do kieszeni spodni. – Cain? – Jeśli nie macie nic przeciwko, zostanę jeszcze parę minut – odpowiedział wilkołak, znaczącym gestem wskazując na Carrie. Wampirzyca natychmiast wstała i z zadowoleniem wypisanym na pięknej twarzy zaczęła zbliżać się do stolika. – Twój wybór, druhu. Trzymaj się – pożegnaliśmy się i zaczęliśmy przeciskać się w stronę wyjścia. Ostatnim, co mignęło mi, zanim wyszliśmy na chłodne, letnie powietrze, był
Cain przesiadający się na kanapę i Carrie lądująca mu na kolanach.
ROZDZIAŁ IV – Trochę nie czaję Caina – zagaił Blake, kiedy wsiedliśmy do dodge’a i ruszyliśmy spod Bunkra. – Z czym? – zapytałem, dociskając pedał gazu i nie myśląc o niczym innym jak o tym, że chciałbym się pozbyć Blake’a oraz pana truposza z auta i pojechać prosto w stronę Zatoki. – Z Carrie, a z czym? – zirytował się odrobinę. – Ale czego ty nie rozumiesz, Blake? Carrie to prostytutka, chyba nie muszę ci tłumaczyć, co to znaczy. – No wiem, ale… przecież ona ciągle lata za Draco – powiedział takim tonem, jakby wszystko było oczywiste. – Blake, powtarzam ci, Carrie to dziwka i bez różnicy jej, z kim się prześpi. No, dobra, może Draco jest jej ulubieńcem, ale ostatecznie to nie ma znaczenia. – Ale oni się przyjaźnią! – NO I CO Z TEGO? – nie wytrzymałem i podniosłem głos. – Jeśli tak bardzo cię to interesuje i nie daje ci spokoju, to jestem pewien, że robili to z nią kiedyś obaj naraz. A jeśli… – Dobra, dobra, wystarczy – poddał się, ziewając rozdzierająco. – Pomyślmy, gdzie podrzucić tego z bagażnika, i odwieź mnie do domu. – Bawimy się w kopanie grobu czy damy trochę roboty miejscowej policji i gdzieś go podrzucimy? – zapytałem, kiedy mijaliśmy czający się między uliczkami radiowóz. – Jedź do lasku, zakopiemy go. Z tego, co mówił Vlad, jesteśmy wystarczająco podejrzani, po co kusić los… – Racja – przytaknąłem, kierując się w stronę wylotu z miasteczka. – Nieźle, co? Tyle razy im pomogliśmy, ratowaliśmy dupy z najgorszych opresji, a tu takie piękne podziękowanie. – No, słabo to wyszło. Ale szczerze, chciałbyś się przez to wycofać? No wiesz, skoro oni nam tak, to my zamykamy biznes i nara, niech sobie radzą? – Nie-ee, raczej nie. – Pokręciłem głową, skupiając się na drodze, żeby nie przegapić zjazdu. – Ja też nie. Bez kitu, nie wiem, co miałbym zrobić ze swoim życiem, gdybyśmy wyszli z gry – roześmiał się Blake i znów ziewnął. Mimowolnie przypomniała mi się przedpołudniowa panika Destiny. Jeszcze do niedawna, kurwa, jeszcze dwa dni temu mnie też wydawało się, że chłopaki i misje to całe moje życie. Choć trudno było mi to przyznać, przynajmniej w mojej głowie to nie wydawało się już tak oczywiste… – Masz latarkę? – zapytał Blake, kiedy zatrzymaliśmy się na miejscu, to jest
głęboko w ciemnym, mrocznym lesie. – Powinna być z tyłu – odpowiedziałem, gasząc silnik i otwierając drzwi auta. Przez krótką chwilę rozkoszowałem się chłodnym powietrzem, przesyconym zapachem drzew i ziemi. Słuchałem jak chłopak, mrucząc coś pod nosem, przeszukuje tylną kanapę, kiedy… – Uuuuuu, Ryder, jakie to ładne! Twarzowe, ale chyba niespecjalnie dobrze ci w bieli – zawołał Blake, a kiedy jak oparzony rzuciłem się w jego stronę, jak gdyby nigdy nic przerzucał zawartość błyszczącej torebki prezentowej, którą musiał znaleźć. – Stary, już wiem, co kupić ci na urodziny! Wreszcie znam twoje gusta – idiota rył ze śmiechu i nie przestał nawet, kiedy wyrwałem mu torebkę i odłożyłem ją z powrotem na miejsce. – Stul pysk albo zakopię cię tu razem z tamtym – warknąłem, z trudem maskując uczucie zawstydzenia… co nie zdarzało mi się często. Co w ogóle mi się nie zdarzało. Nigdy. – Masz tego więcej? – udał, że znów sięga po paczkę. – Daj pooglądać, no co ty! – Blake, kurwa, to nie dla mnie, jasne? – Chciałem, żeby się po prostu zamknął. Ale nie chciałem mu też tłumaczyć dla kogo… – A dla kogo? – palnął, a po chwili zmrużył oczy, kiedy jego ograniczony mózg dodał „dwa do dwóch”. – O cholera, Ryder, nie wiedziałem, że masz… Nic się nie chwaliłeś! – Szturchnął mnie w ramię, a ja pomyślałem, że jeszcze jeden taki gest z jego strony i też go szturchnę, ale tak, że Destiny będzie go łatać przez tydzień. – A od kiedy to ja ci się zwierzam, hę? – sarknąłem, wysiadając z auta i trzaskając drzwiami. – Masz tę latarkę? Blake w końcu się ogarnął i raz dwa wykopaliśmy zgrabny dołek, do którego przetransportowaliśmy nieszczęsnego prześladowcę Vlada na wieczny spoczynek. Po skończonej robocie, dysząc lekko mimo postępującego chłodu nocy, zapaliliśmy po fajce, stojąc nad świeżym grobem. – Szkoda trochę, że tak musiałeś skończyć, koleś – westchnął Blake, opierając się o najbliższe drzewo i gapiąc się na schludnie skopaną ziemię. – Może twoje życie nie było super, jakieś zajebiste, ale było darem, którego mój kumpel Cain wcale nie chciał ci zabierać. No, ale stary, to ty go zaatakowałeś, więc… – Obrona własna – dodałem, kiwając głową ze zrozumieniem. Cały Cain. – Ta jest. Nie to, żebyś mógł mu naprawdę zaszkodzić, ale jednak. Szkoda. – Rzucił niedopałek na ziemię, przydeptał go glanem i nie mówiąc nic więcej, wróciliśmy do auta.
– To mówisz, kobieta? – zagaił Blake, kiedy wjechaliśmy do centrum. – Nic nie mówiłem – mruknąłem pod nosem, przyspieszając, żeby jak najszybciej pozbyć się upierdliwego pasażera. – Dobra, jasne, znam ją? – nie dawał za wygraną. – Nie, Blake, nie znasz jej. To nie Destiny, kretynie – westchnąłem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Chryste, nie miałem zamiaru z nim o tym gadać. Moja kobieta była moją sprawą. Tylko moją. – Ryder… a dobra, jak sobie chcesz. – Machnął ręką i wreszcie się przymknął. Spokojnie dojechaliśmy pod kamienicę, w której mieszkał z Maksem. – To do jutra, stary. – Przybiliśmy piątkę i wysiadł, trąc oczy ze zmęczenia. Odczekałem chwilę, aż zniknął w drzwiach, i ruszyłem w stronę Zatoki. Jeśli wcześniej czułem się zmęczony, to zupełnie to odrzuciłem. Czekałem zdecydowanie za długo, żeby móc ją zobaczyć, mimo to byłem trochę podenerwowany. Czy spodoba jej się to, co wybraliśmy razem z Destiny? Czy w ogóle będzie na mnie czekała tam, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy? Nie miałem jak się z nią porozumieć. Wszystko, co mieliśmy, to tych parę zapierających dech w piersiach wspólnych chwil. I rosnące uczucie, które teraz znów zaczęło zalewać mnie falą gorąca. Zatrzymałem dodge’a na opustoszałym parkingu przy Zatoce. Szybkie spojrzenie w lusterko, przeczesałem przycięte na tę okazję włosy, przejechałem ręką po skróconym zaroście. Ze zmęczonymi, zaczerwienionymi oczami nic nie mogłem już zrobić, ale było dość ciemno, więc może ten szczegół przejdzie niezauważony. Szybko przejrzałem zawartość paczuszki, sprawdzając, czy Blake nie upaćkał prezentów swoimi spracowanymi łapskami. Wszystko grało. Podrygując nerwowo, wysiadłem z auta, zamknąłem je i siląc się na wyluzowany krok, przeszedłem przez puste molo. Była tam. Spienione fale cicho rozbijały się o wyrzucone na brzeg kamienie, poświata księżyca barwiła mokry piach na niebiesko, a w samym środku tego tajemniczego krajobrazu była ona. Siedziała na brzegu, w wodzie, a melodia, którą cicho nuciła, znów mnie sparaliżowała. Czerwone włosy spływały na jej ramiona i plecy, wijąc się i kręcąc w nieuporządkowany, charakterystyczny sposób. Było coś takiego w tym widoku, w niej, że przystanąłem i westchnąłem, przypominając sobie ten pierwszy raz, kiedy odwróciła się i na mnie spojrzała. Nagle melodia się urwała, a dziewczyna się odwróciła. Poważne, nieco zachmurzone oblicze zmieniło się natychmiast, kiedy mnie dostrzegła. Nieśmiały uśmiech wypłynął na kuszące usta, drobną dłoń uniosła w geście powitania. Nie mogłem się powstrzymać. Przebiegłem dzielącą nas odległość i padłem na kolana, nie zważając na wodę, która szybko przemoczyła nogawki moich spodni.
– Cześć – wyszeptałem, wyciągając do niej ręce i przyglądając się jej twarzy kawałek po kawałku, przypominając sobie wszystkie delikatne rysy i szczegóły. Uśmiechnęła się w odpowiedzi i uścisnęła moje dłonie; śliskie, błyszczące, długie palce na krótką chwilę splotły się z moimi i po raz kolejny świadomość, że to jest to, czego brakowało w moim życiu, przyprawiła mnie o zawrót głowy. – Nie mogłem przyjść wcześniej – wydusiłem z siebie usprawiedliwienie, choć nie wydawało się, żeby na nie czekała. Nie była zła, ba, nie była nawet zwyczajnie, po babsku poirytowana. Jej oczy i usta śmiały się, jakbym sprawił jej najlepszą niespodziankę. Boże, była niesamowita. Absolutnie cudowna. – Mam coś dla ciebie. Przekrzywiła głowę i pokręciła nią niepewnie. – Wiem, że nie musiałem. Ale chciałem. Bardzo – podałem jej torebkę, którą przyjęła niepewnie, chociaż z wyraźnym zainteresowaniem. – To drobiazg, chciałem… Mam nadzieję, że ci się spodobają. Obserwowałem w napięciu, jak wyciągała chusty, podobne do tych, które tak wdzięcznie podebrała starszej pani tamtego popołudnia. Jedna była kwiecista, kolorowa jak skrzydła rajskiej papużki, a druga biała, oblamowana koronką i srebrną nitką. Trzymała je przez chwilę w niesamowitych, syrenich dłoniach, absolutnie skupiona. – Podobają ci się? – zapytałem w końcu, nie mogąc się doczekać jej reakcji. Powoli odwróciła od nich wzrok i skupiła go na mnie. Rozchylone usta, szeroko otwarte oczy, szkliste, jakby wypełnione łzami. Przycisnęła chusty do piersi i pokręciła głową w geście niedowierzania. Westchnąłem z ulgą i roześmiałem się. – Idź, przymierz, zobacz – zachęciłem ją, wstając i przysiadając na piasku, odwrócony plecami, jak przystało na porządnego gościa. Minęło kilka minut, nieznośnie długich, kiedy już tu byłem, a ona była dalej niż na wyciągnięcie dłoni. W końcu delikatna dłoń musnęła moje ramię i wstałem, nie mogąc się doczekać, by ją zobaczyć. I znowu była tam, sprawiając, że nie widziałem i nie czułem nic innego. Białe pareo, zawiązane wokół szyi, kończyło się zaraz za pośladkami. Przełknąłem głośno ślinę, podenerwowany jak dzieciak. Niejasno przypomniałem sobie Carrie w jednym z jej wyzywających strojów i z męską, nieposkromioną fascynacją stwierdziłem, że ona i jej wdzięki mogły się schować przy mojej kobiecie. Syrena okręciła się wdzięcznie w miejscu, wpadając prosto w moje ramiona. Złapałem ją i przyciągnąłem do siebie, gapiąc się jak urzeczony w jej roześmiane oczy. – Jesteś piękna – stwierdziłem, na co ona roześmiała się, pokręciła głową i lekko trzepnęła mnie w ramię. „Nie przesadzaj”. – Kiedy to prawda. Jesteś… Zaplotła dłonie na mojej szyi i zanim zdążyłem złożyć jakieś nieoklepane,
nietandetne zdanie na temat jej urody, jej usta lekko i niepewnie spoczęły na moich, gasząc wszystkie myśli w mojej głowie. Jej wargi były miękkie i chłodne, cudownie pełne i nieśmiałe, choć to ona zaczęła pocałunek. O Panie, jestem skończony – przemknęło mi tylko przez głowę, zanim zatraciłem się w niej zupełnie. Jej dłonie w leniwym, niespiesznym tańcu przesuwały się po moim karku, dostosowując się rytmem do ust, muskających i smakujących z niebywałą delikatnością. Wessała moją dolną wargę, wywołując głęboki jęk, który zrodził się w mojej piersi. Przycisnąłem ją mocniej do siebie, zsuwając dłonie niżej, głaszcząc jej plecy i słodkie wgłębienie nad pośladkami. Rozchyliła usta, a mój świat eksplodował, kiedy nasze języki się spotkały. Chryste, smakowała tak słodko, jej wargi nabrzmiałe i wilgotne pod moimi, chętnie przyjmujące coraz bardziej głębokie, natarczywe pocałunki. Chciałem oblizać ją całą, posmakować i poczuć każdy centymetr jej ciała. Moje dłonie przesuwały się wyżej, przez słodkie krzywizny jej bioder i płaski brzuch i jeszcze wyżej, docierając do piersi. Musnąłem je od spodu, pocierając przez gładką, cieniutką tkaninę i teraz to ona jęknęła, wtulając się we mnie jeszcze mocniej. Jakimś cudem jej krągłe, kobiece kształty idealnie dopasowały się do moich, silnych, lecz nieco kanciastych, po męsku twardych i wyćwiczonych. Była pojętną uczennicą. Początkowo nieśmiała, zawłaszczyła moje usta i przytrzymała mnie mocno, zdecydowanie, bez słów wyrażając to, czego chciała. Jej ciało wibrowało, tak samo jak moje, a myśl, że pragnie mnie tak samo jak ja jej, dołożyła mocy mojemu podnieceniu. Czułem, że moje ciało płonie. Moje dłonie błądziły po jej ciele, od ramion lekko pokrytych gęsią skórką po krawędź pareo, które troszeczkę podjechało do góry i odkryło przede mną smakowicie krągły kształt jej pośladków. Mój penis pulsował coraz bardziej boleśnie, wciskając się przez materiał w jej łono, domagając się spełnienia, które wzbierało niczym fala w postaci dreszczy i rozkosznych skurczów. A nadal tylko staliśmy i wymienialiśmy gorączkowe pocałunki. Kiedy nasze usta się rozłączyły i oboje zaczerpnęliśmy głęboki oddech, jakbyśmy przebiegli właśnie kilkukilometrowy maraton, zacząłem zsuwać się z niebezpiecznej granicy grożącej potężną eksplozją. Nadal jednak trzymałem ją w ramionach. Nie miałem zamiaru jej puszczać. Nigdy. Spojrzałem w jej twarz, znowu jak gdybym zobaczył ją po raz pierwszy. Rozszerzone źrenice, tęczówki koloru oceanu błyszczące jak gwiazdy nad naszymi głowami, patrzące na mnie śmiało i z zachwytem. Nabrzmiałe, wilgotne usta, rozchylone i drżące. Urocze rumieńce rozświetlające blade policzki na wysokości idealnie wyrzeźbionych kości.
Serce dudniło mi w piersi, jakby chciało całemu światu oznajmić, że żyję. ŻYJĘ. Istnieję, oddycham… pragnę. Rozpaczliwie, szaleńczo, gorąco pragnę tej kobiety, istoty z krwi i kości, którą los tak niespodziewanie postawił na dziwacznej, pokręconej drodze mojej egzystencji. Która już nigdy nie będzie taka sama, ponieważ ona zmieniła wszystko. – Jesteś moja. Moja – mój głos był niski i ochrypnięty, ale wyznanie musiało przypaść jej do gustu, bo śmiała się bezgłośnie i tuliła do mnie ufnie, kiedy porwałem ją na ręce i zaniosłem do „naszego” miejsca, niedaleko od brzegu, przed wielkim głazem osłaniającym nas od wiatru. Usiadłem na piasku i posadziłem ją na swoich kolanach, wciągając pod kurtkę. Powoli, delikatnie ucałowałem jej czoło, oba policzki, nos, a na końcu usta. – Tak cholernie za tobą tęskniłem – wyznałem, wtulając twarz w gęste, czerwone sploty jej włosów i wdychając ich zapach przesycony solą. – Nie mogłem przyjść wcześniej… Opowiedziałem jej wszystko, co robiłem od czasu naszego ostatniego spotkania. Z zadziwiającą lekkością i przyjemnością się tym dzieliłem; to było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, móc i szczerze chcieć dzielić się z kimś swoimi przeżyciami i myślami. Głaskałem ją przy tym uspokajająco po udzie, szczególnie podczas historii wampirzycy ze szpitala Destiny, bo ta najwyraźniej wytrąciła ją z równowagi i sprawiła, że w dużych niebieskich oczach zaszkliły się łzy, a buzię wykrzywił grymas strachu. – A ty co robiłaś przez cały ten czas? – zapytałem, kiedy już wyczerpałem temat i ochrypłem nieco od swojego monologu. W odpowiedzi zarumieniła się lekko i złapała mnie za rękę, obracając ją otwartą dłonią w górę. Położyła na niej coś małego i chłodnego i uśmiechając się, kiwnęła zachęcająco głową. Rozwarłem palce i cholernie niemęskie wzruszenie zatkało mnie na dłuższą chwilę. Na środku mojej wielkiej dłoni leżała muszelka. Moja muszelka, ta sama, którą podarowała mi tego pierwszego wieczoru. A raczej, którą rzuciła we mnie, kiedy ukradłem jej pierwszy pocałunek. Byłem pewien, że ją zgubiłem, a tymczasem… Na chropowatym, czysto białym wnętrzu muszli, pięknym, ozdobnym pismem, zostało wyryte moje imię. Moja muszelka była teraz małym dziełem sztuki. – Jest wspaniała. To najpiękniejszy prezent, jaki jestem w stanie sobie wyobrazić – powiedziałem zgodnie z prawdą i schowałem mój cenny skarb do kieszeni kurtki. Wtuleni w siebie, milczeliśmy przez dłuższą chwilę, ale była to idealna cisza, z gatunku tych, w których żadne słowa nie są potrzebne, by się porozumieć i dobrze przy sobie czuć. Kołysząc Arielkę w ramionach, leniwie zataczałem
palcami kółka na aksamitnej skórze jej ud. Wplotła dłonie w moje włosy i głaszcząc je, bezwiednie nuciła swoją ulubioną melodię, doskonale czysto i kojąco. Odczuwając błogie spełnienie, zamknąłem oczy i musiałem na chwilę przysnąć; obudziły mnie jej chłodne palce subtelnie muskające mój policzek. – Przepraszam, chyba odpłynąłem – wymruczałem, całując ją w skrawek szyi nieosłonięty burzą czerwonych loków. – Przy tobie to strasznie proste. Pokiwała głową ze zrozumieniem i z uśmiechem wskazała w stronę molo. – Nie, nie chcę jeszcze iść – jęknąłem z zawodem, chociaż wiedziałem, że miała rację. To był długi dzień i powieki opadały mi coraz mocniej. W odpowiedzi nachyliła się i pocałowała mnie delikatnie, troskliwie i łagodnie. Znów była nieśmiałą, spokojną dziewczyną o ufnych, zatroskanych oczach. Samiec w moim wnętrzu warknął z satysfakcją na myśl, że tylko ja potrafiłem wywołać w niej ten ogień, emocje i namiętność, gorączkę spalających się zmysłów i pożądania. – Nie chcę się z tobą rozstawać – wyznałem, przyciskając ją do siebie mocno i głęboko patrząc jej w oczy, mając nadzieję, że odczyta w nich znacznie więcej, niż umiałem przekazać słowami. – Chcę zabrać cię ze sobą. Jej oczy rozszerzyły się i pociemniały, kiedy zaczęła kręcić przecząco głową i wysuwać się z moich ramion. – Proszę, chodź ze mną, obiecuję, że się tobą zajmę – przekonywałem na darmo błagalnym tonem; stała już spięta spory kawałek ode mnie, błądząc wzrokiem między mną a spokojnie przelewającymi się wodami oceanu. Wciąż potrząsała nerwowo głową w geście zaprzeczenia, aż krwistoczerwone loki podrygiwały to w jedną, to w drugą stronę. Byłem rozczarowany i chyba nie udało mi się tego ukryć, bo kiedy również się podniosłem, nie podeszła do mnie, tylko patrzyła niepewnie, jakby czekając na mój wybuch. Owszem, przez chwilę miałem ochotę zapytać ją, niezbyt grzecznym tonem, czy nie chce, czy też nie może ze mną iść, ale smutek malujący się na jej pięknej twarzy wystarczająco mną wstrząsnął. Chryste, znowu zachowywałem się jak samolubny idiota. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w ciszy, podczas której przez moją głowę przepływały tysiące myśli i sposobów na naprawienie swojego kretyńskiego zachowania, ale kiedy tylko wyciągnąłem ręce w jej stronę i natychmiast przybiegła, tuląc się do mnie z cichym westchnieniem, zrozumiałem, że nie było to w ogóle potrzebne. Była moja. I może, dopóki nie byliśmy na dobrej drodze do rozwiązania problemu porywaczy, tutaj była bezpieczniejsza niż gdziekolwiek indziej. Przez najbliższe dwa tygodnie moja syrena pozostawała moją ostoją i za każdym razem, kiedy opuszczałem plażę po kilku wspólnych godzinach wypełnionych pocałunkami i radością z bycia razem, zostawiałem przy niej swoje
serce, wiedząc, że nigdzie indziej nie byłoby tak troskliwie chronione. Coraz trudniej było mi ukrywać ją przed innymi, ale świadomość jej istnienia, jej obecności w moim życiu, napawała mnie takim optymizmem i nieopisanym szczęściem, że dzielnie i bez słowa znosiłem nawet głupkowate uwagi Blake’a, który nie mógł sobie darować i wypaplał wszystkim, że mam jakąś tajemniczą kochankę. Poza tym nasze życie trochę się uspokoiło. Destiny przynajmniej z pozoru pozbierała się w sobie i skupiła na pracy w szpitalu, rzadko nas odwiedzała. Draco coraz szybciej dochodził do siebie i każdego wieczoru wychodził z Bunkra ze szczęśliwą Carrie, uwieszoną na jego ramieniu. Nick i Max pozostawali w kontakcie z rodziną zaginionej wampirzycy, wspólnie z Cainem odwiedzając znane nam klany, by zebrać jak najwięcej informacji, które mogły nas naprowadzić na trop porywaczy. Xander rzadko bywał w bazie, przesyłając nam instrukcje przez SMS-y, a kiedy już się pojawiał, wydawał się roztargniony oraz nieobecny i szczerze żałowałem, że nie było okazji go przycisnąć i dowiedzieć się, co go tak trapi. Tego dnia przypadała mi nocna zmiana, więc całe długie popołudniowe godziny spędziłem z moją syrenką. Przy czułym pożegnaniu obiecałem jej, że zajrzę na chwilę na plażę koło świtu, w drodze do domu, i jadąc do bazy, marzyłem o tej chwili, w której znów ją pocałuję, chociaż usta mrowiły mnie jeszcze od ostatnich pieszczot. Chryste, całowanie jej nigdy mi się nie znudzi, podobnie jak gapienie się na jej półnagie ciało, które coraz lepiej poznawałem i wciąż odkrywałem na nowo. Czuły punkt na szyi, którego drażnienie językiem sprawiało, że szybciej biło jej serce. Miękka skóra pod kolanami wrażliwa na łaskotanie. Wgłębienie nad pośladkami, jakby idealnie skrojone pod kształt mojej dłoni. I ten jej zapach, który sprawiał, że na samo wspomnienie mi stawał. Była wszędzie. W każdej mojej myśli, gdziekolwiek nie byłem, gdzie się nie obejrzałem, co robiłem. Najcudowniejsze rozproszenie na świecie. Podniesione głosy dobiegające z pokoju, w którym zwykle urządzaliśmy narady, sprawiły, że niechętnie przełączyłem się na tryb pracy. Minąłem zamknięte drzwi i skierowałem się do jaskini, gdzie było wyjątkowo głośno i tłoczno. Draco i Cain rozgrywali właśnie zacięty pojedynek w Tekken vs. Streetfighter na konsoli, a Blake i Max głośno im kibicowali. Zapach pizzy unosił się w powietrzu, przypominając mi, że nie jadłem nic od rana. Przygarnąłem niewyczyszczone do końca pudełko ze stołu i przyciągnąłem sobie krzesło bliżej ekranu, dołączając do reszty. Przez chwilę jadłem bez słowa, obserwując jak Byson Draco mistrzowsko nokautuje Ogra Caina, dopóki nie rozbrzmiało przebijające się przez hałas „K.O” i wilkołak nie rzucił padem w podłogę, roztrzaskując go na kawałki bezużytecznego elektrogruzu. – Oni tak długo? – zapytałem, wskazując głową na drzwi widoczne
z korytarza, kiedy już przebrzmiały śmiechy, a Max sięgnął po jednego z kolekcji zapasowych padów i zajął miejsce Caina, by zagrać następną rundę z wygranym. – Jakąś godzinę – odpowiedział Cain, otwierając butelkę piwa o futrynę drzwi stołówki i siadając przy stole. – Ostra jest ta nasza mała doktorka. – No, Xander od godziny dostaje od Des takie lanie, że nie pytaj – przytaknął Max, wybierając postacie do pojedynku. – Wiadomo, o co poszło? – Gadają strasznie ogólnikowo, nic nie idzie podsłuchać. – Blake wzruszył ramionami i podążył w ślad za wilkołakiem, otwierając sobie piwo. – Ty czasem nie pracujesz dzisiaj ze mną? – wycelowałem w niego oskarżycielskie spojrzenie. – Jedno piwo, koleś. I tak się nic nie będzie działo. – Wzruszył ramionami i ochoczo dołączył do pojedynku na kapsle, właśnie zainicjowanego przez Caina. – Jak tam, Draco, dałeś dzisiaj Carrie wolne? – zapytałem, wywołując głośny rechot wśród zebranych. Niebieskolodowe oczy spoczęły na mnie, mimo to nie przerwał pojedynku, mistrzowsko ładując kolejne kombo w postać Maksa. – Na dłuższą metę jest trochę męcząca, przyjacielu. – Puścił do mnie oko, co w jego wykonaniu wyglądało zawsze odrobinę przerażająco. – Jak chcesz się zabawić, to na pewno będzie zainteresowana. Lubi cię. Chłopcy znowu się roześmiali i chcąc nie chcąc do nich dołączyłem. – Ale doszły mnie słuchy, że masz własne źródełko rozkoszy – dorzucił Draco, poruszając znacząco brwiami. – Właaaaaaśnie Ryder, umieramy z ciekawości, kto jest tą twoją tajemniczą dziewczyną – przytaknął Blake, bujając się na swoim krześle i podrzucając w górę kolejnego fistaszka, którego zaraz złapał w zęby i pogryzł. – Daj mu spokój stary, on się chyba zakochał. Od paru tygodni chodzi jak śnięty – zagrzmiał basem Cain. – Moje kondolencje, brachu. Oby była tego warta. – Max wychylił się z kanapy i poklepał mnie po ramieniu. – Baby są jak modliszki. Urobi cię taka, rozkocha, wyssie z kasy, a potem, jak się nie spodziewasz… trach! Urywa ci łeb! – Albo jaja. Nie wiem, co gorsze – dorzucił Blake i znowu wszyscy się roześmiali. W tym momencie drzwi pokoju obrad otworzyły się z hukiem i przeszła przez nie Destiny. Spiorunowała nas wzrokiem i oparła dłonie na biodrach. – Udam, że tego nie słyszałam – warknęła i ruszyła korytarzem w stronę schodów. Tuż za nią wyszedł Xander, nerwowo naciągając rękawy czarnej bluzy z kapturem. Skinął mi głową i ruszył prosto do lodówki, by wyjąć z niej piwo. – Jak tam, szefie, przeżyłeś zmasowany atak modlichy? – zarechotał Max,
przesuwając się, by zrobić dla niego miejsce na kanapie, i przekazując mu pada. – Rundkę mordobicia? – Dzięki. – Xander napił się i przeszedł do menu wybierania postaci w grze. – Jakie plany na dzisiejszy patrol? – zapytał, patrząc na mnie przelotnie. Cholera, nie wyglądał najlepiej. Był blady, policzki miał zapadnięte, włosy w nieładzie i tylko oczy lśniły mu jakimś dziwnym blaskiem. Spojrzałem po chłopakach i stwierdziłem, że mimo wszystko nie jest to najlepszy moment, żeby zapytać, co się dzieje. – Standardowa runda po mieście. Pogadamy, popytamy, jeśli uda nam się kogoś spotkać. – Wzruszyłem ramionami. Rozdzwonił się telefon Blake’a i przez chwilę słuchaliśmy jego konwersacji zlewającej się z dźwiękami z gry. – Dobra, stary, będziemy za piętnaście minut. Do zobaczenia. – Blake rozłączył się, wsunął telefon do kieszeni i przeciągnął się, aż trzasnęły kości. – Okej, panowie, zbieramy się. Interesujące info z Bunkra. Max oddał swojego pada Draco i wciągnął na siebie kurtkę przewieszoną przez oparcie kanapy. – Co jest? – Xander skupił spojrzenie na Blake’u, nie zważając na to, że jego bokser właśnie dostaje ostre lanie od małej Chinki sterowanej przez Draco. – Vlad twierdzi, że ma dla nas coś ciekawego. W Bunkrze od kilku dni pojawia się koleś, który rozpytuje o stałą klientelę. Dziwnym trafem na cel obiera sobie głównie nadnaturalnych – wyjaśnił Blake, dopijając piwo i narzucając na siebie czarną skórę. – Chcecie jeszcze kogoś, czy dacie radę w trójkę? – zapytał przywódca, obdarowując nas zmęczonym spojrzeniem. – Damy sobie radę – oznajmiłem, podnosząc się ze swojego krzesła. – Bądźcie pod telefonem, w razie potrzeby będziemy dzwonić. – Okej. Na wszelki wypadek zostaniemy wszyscy w bazie. Nick jest na mieście, w razie czego ściągnijcie go, będzie najbliżej. – Jasne, szefie – pożegnaliśmy się i w trójkę ruszyliśmy w stronę garażu. – Jedziemy dodge’em? – zapytał Max, kiedy weszliśmy w chłodną przestrzeń wypełnioną przez auta i motocykle Caina. – Weźmiemy caddy’ego, w razie gdyby ekipa nam się powiększyła. – Ruszyłem w stronę czarnego SUV-a i usiadłem za kierownicą. Blake zajął miejsce pasażera, Max wskoczył na tylną kanapę, i już byliśmy w drodze. – Co konkretnie powiedział ci Vlad? – Jakiś typ od paru dni przychodzi do Bunkra i wżenia się w towarzystwo. No wiesz, wszystkim stawia, opowiada o sobie, najlepszy przyjaciel całego świata, rozumiesz – wyjaśnił Blake. – Wypytywał o stałych bywalców, początkowo jak leci, a potem, taka niespodzianka, zaczął się skupiać na odmieńcach. Carrie i jej
dziewczyny już wyczuły kasę, Vlad im powiedział, że mają się trzymać z daleka, ale nie chciał wzbudzać podejrzeń i wyjaśniać zbyt wiele, więc nie bardzo poskutkowało. Pojedziemy, poprzyglądamy się i zobaczymy, jak się dalej wieczór potoczy. – Potoczy to się jego łeb, jeśli Vlad się nie myli – rzucił Max, uchylając okno i odpalając papierosa. – Chryste, wreszcie coś się zaczyna dziać. – Obyś się nie mylił – mruknąłem, dociskając mocniej pedał gazu. Mimo niezbyt późnej pory impreza w Bunkrze była wystarczająco rozkręcona. Grupka małolatów nieopodal wejścia rechotała dziko, przekazując sobie jointa. Jakaś dziewczyna rzygała, oparta o drzewo, co nie przeszkadzało jej koledze w obmacywaniu jej. Schody oblegali palacze, dyskutując głośno i przypadkowo oblewając się wyniesionym piwem. Już po wejściu, pomijając nawet ryczący wokal dobiegający z drugiej sali, zorientowaliśmy się, że ten wieczór przejęła któraś z metalowych kapel. Wnętrze Bunkra było po brzegi wypełnione mieszanką fanów ostrego grania, młodszych i starszych, tych zwyczajnych i tych zagorzałych, przy czym jednych od drugich odróżniała liczba ćwieków, skórzane kamizelki, tatuaże i czarny makijaż. Z trudem dopchaliśmy się do baru, gdzie Vlad i dwójka pozostałych barmanów, chłopak i dziewczyna, uwijali się jak w ukropie, by obsłużyć wszystkich klientów. – Dobrze, że Cain nie przyjechał z nami – mruknął Max, opierając się łokciem o ladę baru. – Wyniósłby ich stąd wszystkich. – Nie miałbym nic przeciwko – odpowiedziałem z uśmiechem, kiwając głową do wampira, który właśnie nas zauważył. – Nienawidzę takich spędów. – Witam panów. Co dla was? – Vlad podszedł do nas i uśmiechnął się, trochę zbyt nerwowo jak na mój gust. – Cześć. Wyrwiesz się z nami na chwilę na papierosa? Chyba należy ci się mała przerwa – zasugerował Blake, kiwając głową w stronę wyjścia. – Strasznie tu dziś głośno, pogadamy na zewnątrz. Wampir podszedł do kolegi i szepnął mu coś na ucho. Tamten pokiwał głową, jednocześnie nalewając piwo i przyjmując zamówienie od następnego klienta. Patrząc na jego minę, stwierdziłem, że nie ja jeden chciałbym być wszędzie, tylko nie tu. – Mam pięć minut. Urwanie głowy. – Vlad rzucił ścierkę i zapaskę na półkę pod ladą i wyszedł zza baru, zręcznie lawirując między gośćmi. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie było tylko odrobinę spokojniej i wampir z wyraźną ulgą oparł się o ścianę budynku. – Mów, co dla nas masz – poprosiłem, splatając ręce na piersi. – Ten gość, o którym wam powiedziałem, jest tu dzisiaj. Wysoki, ciemna karnacja, ogólnie egzotyczny typ. Przystojny, więc Carrie i jej dziewczyny mają go
na oku. Zasugerowałem im, żeby trzymały się od niego z daleka, ale koleś jest dość czarujący, więc raczej mnie nie posłuchały. Nina lata za nim cały wieczór. – Zacisnął usta i pokręcił głową, widocznie niezadowolony, a coś w jego postawie oznajmiało, że odczuwa przy tym jakiś osobisty dyskomfort. – Do tej pory przychodził sam. Stawiał wszystkim kolejkę, dużo gadał o sobie, szpanował kasą i tak dalej. No to ludzie z nim gadali. Chętnie opowiadali o Bunkrze, o tym, kto tu przychodzi, przedstawiali go sobie nawzajem. Wczoraj w żartach poszła gadka o tym, że niby w naszym mieście można trafić na dziwolągi. Nadnaturalnych znaczy się. Większość go wyśmiała, ale trafiło się kilku takich, co gorliwie powtarza plotki, i dzisiaj koleś zjawił się z towarzystwem, wziął ze sobą dwóch kolejnych, pokażę wam którzy, jak wrócimy do środka. Zamówili stolik i siedzą od samego początku, podrywają dziewczyny i generalnie źle im z ryja patrzy. – W porządku. – Skinąłem głową, w myślach tworząc coś, co można by określić „planem działania”. – Max, dzwoń do Nicka. Będziemy ich obserwować tak długo, jak tu będą, a jeśli wyjdą, będziemy ich śledzić. Jeśli się rozdzielą, łatwiej nam będzie w czwórkę. – Okej, już dzwonię. Tylko do Nicka, czy dajemy znać reszcie? – Na razie Nick nam wystarczy. Niech się, kurwa, wreszcie do czegoś przyda – wycedziłem, nie kryjąc niechęci wobec tego członka naszej grupy. Jak zwykle zresztą. – Wracamy do środka? – zapytał Blake, obserwując Maksa, który odszedł na bok i już kontaktował się z Nickiem. – Ta, wracamy. Blake, pójdziesz do Carrie i dyskretnie podpytasz ją o tego gościa. Tylko skup się na tym, a nie na jej cyckach, okej? Liczę na ciebie. – Jasne, stary – przytaknął i razem z Vladem ruszył z powrotem do lokalu. – Nick będzie za dziesięć minut. Idziemy? Wróciliśmy razem do Bunkra, przeciskając się przez mroczny tłum i modląc w duchu, by ten wieczór minął jak najszybciej. Goście opisani przez Vlada rzeczywiście próbowali się zaprzyjaźnić z miejscowymi, dlatego korzystając z okazji, posłaliśmy do nich dyskretnie Maksa, który według nas najbardziej nadawał się do tego zadania. No dobra, jeśli mam być szczery, po prostu przegrał w marynarza z każdym z nas po kolei, ale ostatecznie naprawdę wiedzieliśmy, że da sobie radę. Po tym jednak utknęliśmy w martwym punkcie, bo nasi nowi znajomi widocznie zamierzali pomóc sprzątać pracownikom klubu po zamknięciu – mijały kolejne długie godziny, a oni nadal siedzieli przy stoliku, stawiali wszystkim drinki (choć sami ewidentnie pozostawali trzeźwi) i gadali, gadali, gaaaaadali w nieskończoność. – Chryste, mam dość – mruknąłem w końcu, kiedy wysłużony barowy stołek naprawdę mocno zaczął uwierać mnie w tyłek. – Która godzina? – zapytał Blake, ziewając przy tym rozdzierająco
i pocierając dłonią oczy. – Prawie czwarta. Niedługo będą zamykać. – Zerknąłem na wyświetlacz telefonu i po raz kolejny tego wieczoru pomyślałem o obietnicy złożonej mojej bogini. Od północy fani metalu stopniowo opuszczali Bunkier, więc pozostało jakieś trzydzieści osób, w tym większość zgromadziła się wokół stolika podejrzanych. – Cześć, chłopcy. Pozdrówcie… – Carrie i jej przyjaciółki właśnie zmierzały do wyjścia. Zatrzymały się na chwilę koło nas, narzucając na siebie króciutkie kurteczki i poprawiając markowe torebki. – Spoko, Carrie. Draco na pewno się ucieszy – odpowiedziałem, dopijając swoją colę i patrząc na nie uważnie. – Uważajcie na siebie, dobra? – Jasne, Ryder. Jak zawsze. – Carrie uśmiechnęła się promiennie i wyszła razem z dwoma pozostałymi dziewczynami, machając nam na pożegnanie. Blake odprowadził je tęsknym wzrokiem, czym zasłużył na moje poirytowane sapnięcie i przewrócenie oczami. – No co? – oburzył się i znowu ziewnął. – Wychodzą – odezwał się Nick, który do tej pory nawet na nas nie patrzył, chociaż siedzieliśmy obok siebie od dobrych sześciu godzin. – Tylko jeden – zauważył Blake, obracając się dyskretnie na swoim stołku. – Ty i Max zostańcie tutaj z pozostałą dwójką, a my bierzemy cadillaca i jedziemy za nim – oznajmiłem Nickowi i klepnąłem Blake’a w ramię. – Kończ swoje orzeszki i wychodzimy. – Nareszcie – wymamrotał Blake, zgarniając garść fistaszków z dna miseczki i wpychając je sobie do buzi. Pożegnaliśmy się z Vladem, odczekaliśmy chwilę, aż nasz gość wyjdzie, i ruszyliśmy za nim, upewniając się po drodze, że Max i reszta skutecznie rozpraszają uwagę jego towarzyszy. Wsiedliśmy do cadillaca i obserwowaliśmy przez chwilę typa, który właśnie wsiadał do czarnego busa zaparkowanego kilka aut przed nami. – Bingo, furgonetka jest identyczna jak ta poprzednia – zauważyłem, odpalając auto i pozwalając mu rozgrzać się przez chwilę na jałowym biegu. – Dziewczyny. – Blake wskazał palcem na grupkę stojącą przed skrzyżowaniem. Kobiety uściskały się na pożegnanie, po czym dwie, Carrie i Lana, ruszyły w prawo, a Nina w lewo. – Dlaczego wracają pieszo? Zaraz będzie świtać – stwierdziłem, mając na myśli wszystkie zagrożenia, jakie mogą spotkać samotną dziewczynę w mieście, zwłaszcza wampirzycę, kiedy księżyc zaczynał ustępować miejsca słońcu, śmiertelnie szkodliwemu dla Zimnych. Silnik podejrzanego samochodu zawarczał i kierowca powoli wytoczył się
z wąskiej uliczki pod klubem, by w spacerowym tempie ruszyć za Niną. – Kurwa mać! – sarknąłem, ruszając za nim i jednocześnie nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Dzwoń do niej, natychmiast. – Jak? Nie mam numeru! – To do Carrie! Kurwa, Blake, albo zrobisz to szybko, albo Nina znajdzie się w poważnym niebezpieczeństwie – pospieszyłem go, nie patrząc nawet, czy zrobił to, co mu kazałem. Skupiłem się zupełnie na furgonetce przed nami i wampirzycy, która zupełnie nie zdając sobie sprawy z sytuacji, równym krokiem pokonywała kolejne odległości, kręcąc biodrami opiętymi kusą spódniczką. Niebo nad naszymi głowami szybko zmieniało barwy z ciemnych na jasne odcienie szarości, światła ulicznych latarni pogasły, a przestrzeń powoli zaczęły wypełniać śpiewy porannych ptaków. – Hej, Draco, taaaak, tak, słuchaj potrzebuję numeru do Carrie, szybko – paplał Blake do telefonu, postukując nerwowo palcami o deskę rozdzielczą. – Tak, śledzimy go, Max i Nick zostali w Bunkrze… Dobra, okej, dzięki – rozłączył się i natychmiast wpisał numer, który właśnie dotarł do niego SMS-em. – Hej, Carrie, to ja, Blake. Tak, wiesz co, potrzebuję… – Szybciej! – warknąłem, skręcając w uliczkę prowadzącą prosto do Zatoki. Tylko przez chwilę pomyślałem o mojej syrenie, starając się zachować spokój. Niestety, Nina nadal szła w spokojnym tempie, chociaż słońce już zaczęło wychylać się zza horyzontu. „Kurwa, jeszcze moment i zacznie ją spalać, co ona wyprawia?” – pomyślałem i natychmiast zahamowałem gwałtownie, tak jak zrobiło to śledzone przez nas auto. Koleś wysiadł z środka i powoli ruszył za nieświadomą wampirzycą. Jedna z jego dłoni powędrowała do wnętrza kurtki i ja też odruchowo sięgnąłem po broń, wyskakując z samochodu najciszej jak potrafiłem, chociaż adrenalina już zaczęła rozlewać się po moim ciele. Facet coraz bardziej zbliżał się do dziewczyny, a ja nie mogłem pojąć, jak mogła tego nie zauważyć. Skradałem się za nimi, bardziej instynktownie czując, niż słysząc, że Blake jest tuż za mną. Nagle Nina przystanęła, wyciągnęła z uszu małe słuchawki, których wcześniej nie zauważyłem, i sięgnęła po telefon, który rozdzwonił się w kieszeni jej torebki. Momentalnie koleś znalazł się tuż za nią, a ręka z bronią wycelowała w jej kierunku. – Nina, wiej! – ryknął Blake, rzucając się przede mnie i ładując prosto na podejrzanego. Wampirzyca na ułamek sekundy obróciła się; zdążyłem tylko zobaczyć jej szeroko otwarte ze zdziwienia usta i oczy, po czym już jej nie było. Chwała wampirzej prędkości. Wystrzelony pocisk przeleciał przez kilkaset metrów teraz już pustej przestrzeni, po czym upadł z cichym brzękiem na chodnik.
Mężczyzna natychmiast zerwał się do biegu, a my ruszyliśmy za nim. Blake, chociaż przed chwilą mnie wyprzedzał, został z tyłu; przemknęło mi przez myśl, że zabierze wystrzelony przez tamtego pocisk. Wiatr świstał mi w uszach, kiedy biegłem za nim tak szybko, jak tylko potrafiło zmusić się do tego moje ciało. Oprócz adrenaliny zalewającej mnie od stóp do głów jakiś alarm rozdzwonił się w mojej głowie i kazał mi biec, nie szczędząc czasu na oddychanie. Przez chwilę nie wiedziałem, o co chodzi, ale kiedy nieznajomy strzelił do mnie w biegu przez ramię i potknąłem się, ledwie uskakując przed kulką, dotarło to do mnie z taką mocą, że niemal nie padłem na kolana, prosto na mokry, zimny piasek. PIASEK. Skurwysyn biegł prosto na plażę. – Nie, nie, nie, NIE! – wysyczałem przez zęby i zmusiłem się, by przyspieszyć, chociaż mięśnie paliły mnie już żywym ogniem. Facet oddał jeszcze kilka chybionych strzałów i Blake za mną odpowiedział mu tym samym, ale było za późno. Wbiegliśmy na puste jeszcze o tej porze kąpielisko i słony wiatr dmuchnął nam z mocą w twarze, ale ja nie mogłem się zatrzymać. Świtało. Zaraz powinna tu być. Chryste, błagam, żeby jej tutaj nie było, nie teraz! Za późno. Jak w zwolnionym tempie dostrzegłem jej smukłą sylwetkę na tle spienionego oceanu. Czekała na mnie, tajemniczy uśmiech snuł się po jej cudownych ustach i na ten widok aż ścisnęło mnie w dołku. Długie, falujące, czerwone włosy. Jasna, błyszcząca skóra. Kolorowe pareo owinięte wokół smukłej talii niczym elegancka sukienka. I ta melodia, którą nuciła swoim niesamowitym głosem… – NIEEEEEEE! – ryknąłem nieludzko w tym samym momencie, w którym zdezorientowany facet odwrócił się w jej stronę i oddał precyzyjny strzał.
ROZDZIAŁ V Huk wystrzału przedarł się przez poranną ciszę, ale ja nie słyszałem niczego. Biegłem ile sił z łzami przesłaniającymi mi widok i dopadłem do niej, zanim kolana zupełnie się pod nią ugięły i upadła. Za późno. Krwistoczerwona plama rozlewała się po przodzie chusty, zaburzając kolorowy wzór. Chwyciłem jej lekkie, przelewające się przez ręce ciało i przycisnąłem do siebie, jakbym samym tym gestem był w stanie zatrzymać ją przy sobie. – Nie, nie błagam, tylko nie to! – mamrotałem, głaszcząc ją po twarzy. – Arielko, zostań ze mną, błagam, kochanie, zaraz cię stąd zabiorę! Powieki jej drgały, to rozchylając się, to przymykając. Otwierała i zamykała usta, jak rybka wyjęta z wody, oddychając przy tym ciężko. – Ryder… o kurwa, Ryder… – Blake dotarł do nas i złapał się za głowę, wytrzeszczając na nas oczy. Był tak przerażony, że nie mógł wydusić z siebie nic więcej. – Wszystko będzie dobrze, uratuję cię, słyszysz? – Odgarnąłem syrenie włosy, które wiatr zsuwał jej na twarz. – Blake, samochód, natychmiast! – wrzasnąłem do niego, nie przestając tulić do siebie coraz zimniejszego ciała dziewczyny. Patrzył tylko, jak w desperacji dłońmi próbuję zatamować krwawiącą ranę na piersi mojej ukochanej. – BLAKE! Potoczyłem dziko wzrokiem po plaży. Sylwetka naszego zbiega robiła się coraz mniejsza i mniejsza, w miarę jak się oddalał, nie zwalniając nawet na chwilę. Arielka w moich ramionach dostała drgawek i musiałem naprawdę mocno ją przytrzymać. Skupiony na jej twarzy i błagalnym szepcie, nie zauważyłem, że z jej ciałem zaczęło się dziać coś dziwnego. Jej prawdziwa natura próbowała chyba utrzymać ją przy życiu, bo podrygujące nogi zaczęły się pokrywać łuską, podobnie jak zaciskające i rozwierające się dłonie. – Blake, kurwa, musimy natychmiast zabrać ją do bazy! Ona nie może umrzeć, rozumiesz? ! – Pokiwał powoli głową z wciąż otwartymi ustami, ale nie ruszył się z miejsca. Gapił się na syrenę, jakby pierwszy raz w swoim życiu widział coś takiego. I pewnie tak było. – Kochanie, zaraz cię stąd zabiorę, słyszysz? Arielko, błagam… – Łzy zaczęły spływać mi po twarzy niekontrolowanym strumieniem, mocząc jej włosy i wsiąkając w kolorowy materiał. Niespodziewanie, częściowo pokryta błoną dłoń zacisnęła się na moim ramieniu.
– Eileen – zachrypnięty szept wyrwał się z najpiękniejszych ust na świecie. – Mam na imię Eileen, Ryder. – Oczy w kolorze morskiej toni otworzyły się szeroko i spojrzały na mnie z nutą groźby czającą się w ich zamglonym pięknie. – Nazwij mnie jeszcze raz Arielką… – kaszlnęła i strużka krwi wypłynęła z jej ust – … a uduszę cię wodorostami we śnie, przyrzekam. – Eileen – wypowiedziałem jej imię z nabożnym zachwytem i przytuliłem ją do siebie tak mocno, aż cała zadygotała. – Kochanie… Blake najwyraźniej się odblokował, bo jak strzała pomknął z powrotem przez plażę. – Powoli, skarbie, zaraz się tobą zajmiemy. – Zdjąłem kurtkę i okryłem nią syrenę, po czym wziąłem ją na ręce i szybko, ale bardzo ostrożnie ruszyłem w stronę molo. – Ryder… – jęknęła, sycząc z bólu i znów zadziwiająco mocno ściskając moje ramię. – Ciii, nic nie mów, nie męcz się. Zaraz poczujesz się lepiej, jeszcze chwilę, wytrzymaj. – Ucałowałem jej chłodne czoło z westchnieniem. Chciałem, żeby nigdy nie przestała wymawiać mojego imienia. Kiedy usłyszałem jej głos, to było jak brakujący element idealnej układanki. Jego kojąca, melodyjna barwa spływała na mnie i uspokajała szalejące bicie serca. – Wytrzymaj, wytrzymaj, wytrzymaj… – powtarzałem cicho jak mantrę przez całą drogę do SUV-a. Blake już czekał przy otwartych tylnych drzwiach caddy’ego i gdy tylko wsiadłem, umieszczając Eileen ostrożnie na swoich kolanach, zamknął je i wskoczył na miejsce kierowcy, natychmiast ruszając. Zacisnąłem zęby, żeby łatwiej było mi powstrzymać bredzenie o wszystkich nierównościach i wybojach, po których przewoził nas Blake, bo wiedziałem, że stara się jak może i spieszy się, żebyśmy zdążyli pomóc mojej ukochanej na czas. Eileen w moich ramionach co chwila coś mruczała do siebie, to zupełnie traciła kontakt z rzeczywistością, co jakiś czas znów wpadając w drgawki i zmianę „postaci”, ale dopóki czułem jej serce mocno bijące tuż przy moim, byłem tak silny i dzielny, jak tylko potrafiłem. Dla niej. Dociskałem ranę, by choć trochę zatamować krwawienie, i przytulałem ją, próbując rozgrzać jej zimne, lekko zesztywniałe ciało. Kilkakrotnie ucałowałem jej czoło, a kiedy wreszcie podniosłem głowę, napotkałem spojrzenie Blake’a w lusterku na przedniej szybie. Otwierał i zamykał usta, jakby chciał coś powiedzieć. W końcu nie wytrzymałem i burknąłem: – No co? – Ja… eee… Ryder… – westchnął głośno i nie zwalniając, przeleciał przez trzy kolejne czerwone światła, pocierając dłonią oczy. – Ryder, przepraszam. Za te
głupie żarty o… o… – Syrenach – podpowiedziałem mu z zadziwiającym spokojem w głosie. – No właśnie. Nie miałem pojęcia… – Wiem, Blake. W porządku. Po prostu dowieź nas na miejsce, żeby mogli ją uratować, dobrze? – Posłałem mu nerwowy uśmiech. – Jeśli ona… jeśli Eileen… – Hej, będzie dobrze. Naprawimy twoją dziewczynę, bez obaw. – Teraz to on uśmiechnął się do mnie, szczerze i spokojnie, i musiałem przyznać, że naprawdę mi tym pomógł. – Dałem znać szefowi i Destiny. Będą na nas czekać. – Dzięki, stary. Naprawdę – odpowiedziałem i nie zdążyłem nic więcej dodać, bo właśnie zatrzymaliśmy się przed ciężkimi drzwiami prowadzącymi do jednego z wejść do bazy. Blake wysiadł i okrążył auto, żeby otworzyć nam drzwi, po czym bardzo delikatnie pomógł mi wydostać syrenę ze środka. Cholera, w przyciemnionym wnętrzu auta wyglądała lepiej niż w świetle dnia. Usta miała sine, tak samo dłonie i stopy, a kiedy znów ją podniosłem, drgawki powróciły i niebiesko-srebrne łuski to wypełzały, to znów znikały z jej ciała. Ocknęła się i odetchnęła głęboko, ale natychmiast znów się rozkaszlała i krew spłynęła z jej ust na brodę i moją koszulkę. – Szybko! – Blake już otwierał mi drzwi i wpadliśmy do chłodnego wnętrza, tuż pod drzwi naszej salki zabiegowej, gdzie każdy z nas trafiał z drobnymi lub groźniejszymi urazami przynajmniej kilka razy w ciągu każdego roku. Teraz przed wejściem stali Xander i Destiny, oboje w jednorazowych, zielonych ubraniach, a przez otwarte drzwi widać było szpitalne nosze, stoliki i sprzęty w pełnej gotowości na przyjęcie rannej. Kiedy tylko weszliśmy, Destiny chciała do mnie podbiec, ale Xander zagrodził jej drogę. Spojrzał na Eileen, wyglądającą koszmarnie, z krwią spływającą po ciele i wciąż w pół transformującą się, a potem prosto w moje oczy. – Co to ma, kurwa, znaczyć? – warknął, wyraźnie wściekły, ale życie mojej syreny było zbyt cenne, żebym w tak ważnym momencie tracił czas na odpieranie jego ataku. Nie powiedziałem ani słowa. – Pytam cię! Co ty odpierdalasz, co?! – Hej, Xander, uspokój się! – Blake wkroczył odważnie między nas i posłał szefowi harde spojrzenie. – Pomóż jej. – Uratuj ją. Błagam. Wyciągnij z niej tę kulę, a ja wszystko ci wytłumaczę, tylko… uratuj ją – odpowiedziałem cicho, a kiedy po kilku sekundach Xander bez słów usunął mi się z drogi, natychmiast zaniosłem Eileen na metalowe łóżko. Destiny natychmiast pojawiła się przy mnie i szybko mnie uścisnęła, po czym od razu zabrała się do pracy. Brat po chwili dołączył do niej, ale kiedy sięgnął po nożyce, żeby rozciąć zniszczoną sukienkę, ruszyłem w jego kierunku jak rozjuszony byk. – Ryder, stary, lepiej wyjdźmy na zewnątrz. – Blake złapał mnie za ramiona
i powstrzymał przed rzuceniem się na szefa. – Nie – wycedziłem i wyrwałem mu się, ale tym razem drogę błyskawicznie zastąpiła mi Des. – Ryder – powiedziała cicho, patrząc mi głęboko w oczy. – Zajmiemy się twoją syrenką, dobrze? Pozwól nam działać. Obiecuję ci, że zrobimy dla Arielki wszystko, co w naszej mocy. – Eileen – wydusiłem z siebie, czując jak strach o jej życie znów zdominował wszystkie inne myśli w mojej głowie. – Ona ma na imię Eileen. Uratuj ją, Des, błagam cię i zaklinam na wszystko. Ona musi przeżyć, rozumiesz? Łzy wypełniły moje oczy i nawet nie zaprzątałem sobie głowy tym, żeby je ukryć. Nie wstydziłem się ich. Cały mój świat leżał nieprzytomny na tym koszmarnym metalowym łóżku, zamknięty w tej drobnej, delikatnej kobietce, której ja nie umiałem pomóc i która, jak czułem, została ranna z mojej winy. Jeśli ona umrze… – Tak zrobię, Ryder. A teraz wyjdź z Blakiem i zaczekaj na zewnątrz, dobrze? – Destiny uścisnęła moją dłoń i kiedy skinieniem głowy potwierdziłem jej słowa, odwróciła się do stołu i zasłoniła mi cały widok. – Chodź, Ryder. Zjemy coś, napijemy się kawy, odpoczniesz chwilę, dobra? – pozwoliłem Blake’owi wyprowadzić się z sali, ale kiedy tylko drzwi się za nami zamknęły, po prostu zsunąłem się po nich i usiadłem na podłodze, ukrywając twarz w dłoniach. Siedziałem tak przez jakiś czas, czując się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Wydarzenia z ostatnich kilku godzin migały mi przed oczami w postaci stop-klatek, dopóki głosy z zewnątrz nie poderwały mnie na nogi. Wyszedłem przed budynek i skrzywiłem się, kiedy słońce stojące już wysoko na niebie trafiło mnie w oczy, aż musiałem je osłonić. – Ryder, słyszeliśmy, co się stało, jak się czujesz? – Max podszedł do mnie i objął, po bratersku klepiąc mnie po plecach. – Dobrze – odpowiedziałem krótko i odsunąłem się, patrząc na pozostałych. Blake poczęstował mnie papierosem i zapaliliśmy razem w niezręcznej ciszy. – Gdzie Draco i Cain? – Pojechali do mieszkania Niny. Umierała z przerażenia i musieliśmy ją wtajemniczyć… – odpowiedział Blake, zaciągając się głęboko i zezując na Nicka, który opierał się o ścianę budynku w milczeniu. – Niedobrze – stwierdziłem, wracając spojrzeniem do Maksa. – A co z tamtą dwójką? – Śledziliśmy ich do speluny, w której pomieszkują. Odczekaliśmy grzecznie, a kiedy ten, który zwiał… – zawahał się na moment, widząc moją minę. To jakoś samo wyszło ze mnie, że warknąłem i obnażyłem zęby, a dłonie zacisnęły
mi się w pięści. – …do nich dołączył, zasadziliśmy się na nich i… są już w środku. Natychmiast rzuciłem niedopałek na ziemię, gotowy w tej chwili wymierzyć sprawiedliwość. Obecność gnoi w tym samym budynku, w którym przez nich o życie walczyła Eileen, zmroziła mnie i jednocześnie orzeźwiła. – To co my tu jeszcze robimy? – zapytałem, patrząc na nich z niedowierzaniem. – Xander kazał nam czekać. Niech sobie troszkę pomyślą nad swoim losem, zanim się nimi zajmiemy. – Xander może mnie cmoknąć w tyłek. Na co mamy czekać? Wyciągnijmy z nich wszystko, a potem… – nie mogłem zrozumieć, o co im wszystkim chodzi. – Ryder, dostaną za swoje, obiecuję ci to. Ale na razie musimy czekać. Oni naprawdę mogą nas doprowadzić do sedna tej sprawy. Nie możemy tego spieprzyć przez pośpiech. – Blake poklepał mnie po ramieniu i spojrzał mi prosto w oczy. – Poza tym ty powinieneś teraz chyba skupić się na czymś innym. – Uśmiechnął się i chyba pierwszy raz w życiu spojrzałem na niego jak na przyjaciela. – Chodź, napijemy się kawy, powinni niedługo skończyć, operują ją od jakichś trzech godzin… Trzy godziny? Okej, może nie byłem lekarzem, ale to chyba trwało zbyt długo. Rozpacz znów próbowała przejąć moje myśli, ale zanim na dobre zdążyła się w nich rozgościć, Blake wciągnął mnie do środka. Pozwoliłem posadzić się na specjalnie przytarganym z pokoju narad krześle i czekaliśmy w ciszy, zgniatając w dłoniach puste kubki po marnej kawie z ekspresu. Minęła kolejna godzina i Blake właśnie zamierzał znowu wyjść na papierosa, kiedy drzwi małego ambulatorium otworzyły się z hukiem i wyszedł przez nie Xander. Wciąż miał na sobie papierowe zielone wdzianko, teraz całe pokryte krwią, i minę identyczną jak ta, którą zaserwował mi na powitanie kilka godzin wcześniej. – Co z nią? – Zerwałem się z krzesła i cisnąłem styropianowy kubek na podłogę, gdzie wylądował z ledwie słyszalnym pacnięciem, rozpryskując ostatnie kilka kropel czarnego płynu. – Coś ty sobie, kurwa, myślał, zabierając ją tutaj, co? – warknął Xander, podchodząc do mnie i popychając mocno na ścianę. – Dlaczego nic o niej nie wiedziałem, hę? – Próbowałem ci powiedzieć, ale ostatnio w ogóle tu nie bywasz – odparłem atak, odpychając go od siebie nieznacznie. – I to było ważniejsze niż dorwanie tego typa? Co się z tobą dzieje, Ryder? Dupa zawróciła ci w głowie? – popchnął mnie kolejny raz, co w połączeniu z ostrymi słowami podziałało na mnie jak płachta na byka. – Nie masz prawa tak o niej mówić! – krzyknąłem, zamierzając się do strzelenia mu pięścią w szczękę.
– Hej, hej, panowie! Pojebało was czy jak?! – Blake znów wepchnął się między nas i odsunął na szerokość własnych rozłożonych ramion. – Serio chcecie się bić? – Spierdolił przez nią poważną sprawę! – zaoponował natychmiast szef, próbując mnie dosięgnąć przez potężne ramię chłopaka. – Ja spierdoliłem?! Może gdybyś zaczął się angażować i robić to jak należy, to wpadlibyśmy na nich wcześniej i Eileen nie musiałaby teraz walczyć o życie! – odparowałem, czując, jak agresja przejmuje nade mną kontrolę. Chciałem go skrzywdzić. Chciałem mu dołożyć tak, żeby sam trafił na te cholerne stalowe nosze. Chciałem rozbić mu ten głupi, niewyparzony pysk za samo to, jak o niej mówił. – Ty cholerny gnojku, naraziłbyś nas wszystkich, byleby ochronić ją? To jest dla ciebie najważniejsze? – Xander odepchnął Blake’a i nawet nie próbowałem się bronić, kiedy jego łokieć boleśnie wbił mi się w brzuch, odrzuciło mnie na ścianę i zgiąłem się wpół, straciwszy oddech. Teraz przynajmniej miałem pretekst, żeby go zdrowo trzasnąć w zahukany łeb. – Nie twoja sprawa, szefie – w ostatnie słowo włożyłem tyle jadu i nienawiści, na ile mogłem się zdobyć, i z dziką satysfakcją obserwowałem, jak jego twarz czerwienieje, a nozdrza się rozszerzają. Ruszył w moim kierunku, wyraźnie gotowy, aby skończyć to, co zaczął, kiedy przez drzwi wybiegła Destiny i z całym impetem swojego drobnego ciała uderzyła w brata. Xander zachwiał się i potknął, lecąc na ścianę tuż obok mnie. – Ty idioto! – krzyknęła, nie dając mu chwili na złapanie oddechu. Ledwie stanął pewniej na nogach, znów go popchnęła, okładając małymi pięściami po piersi. – Ty cholerny, pieprzony hipokryto! Masz go natychmiast zostawić w spokoju! Po tych słowach w korytarzu zapadła cisza, zakłócana jedynie cichym pikaniem aparatury dobiegającym z sali, w której operowali syrenę. Cała nasza trójka, Destiny, Xander i ja, stała, dysząc ciężko i patrząc na siebie spod byka. – Już wam przeszło? – wtrącił Blake, wpychając ręce do kieszeni i kręcąc głową z niedowierzaniem. – O co wam wszystkim biega, co? Zamiast się cieszyć, że złapaliśmy tych kmiotów i że kobieta Rydera z tego wyjdzie… bo wyjdzie, no nie? – Spojrzał na Des, która w milczeniu skinęła głową na potwierdzenie. – To skaczecie sobie do gardeł i gadacie rzeczy, których później będziecie żałować. Banda wariatów. – Znów pokręcił głową i wyszedł, a po chwili usłyszeliśmy charakterystyczne kliknięcie jego zippo. – Co z nią? – zapytałem, powstrzymując się przed ruszeniem prosto do gabinetu. – Wyjęliśmy kulę i zszyliśmy ranę. Nadal jest nieprzytomna, ale jej stan jest stabilny – odpowiedziała od razu Destiny, uśmiechając się mimo zmęczenia
wymalowanego na twarzy. – Przestała się wreszcie zmieniać… no cóż, to było trochę przerażające, ale i fascynujące. – Destiny, nie wiem, jak wam dziękować… – Masz ją stąd zabrać – odezwał się Xander. Siostra spojrzała na niego i znowu się zjeżyła. – Byłoby lepiej, gdyby Eileen… – zaczęła ostro, ale zaraz jej przerwał: – Ma stąd zniknąć. Koniec tematu. – Ty… – Des zaperzyła się, ale podszedłem do niej i objąłem ją mocno, szepcząc: – Daj spokój. Dziękuję za wszystko, co dla niej zrobiłaś. Zabiorę ją do siebie, nawet nie chcę, żeby tu była, nie po tym, co powiedział. – Przykro mi, Ryder – westchnęła, opierając głowę na moim ramieniu. – Ale jeśli coś będzie się działo, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. – Wiem, udowodniłaś to nie raz. Dziękuję. – Odsunęliśmy się od siebie i napotkaliśmy twarde spojrzenie Xandera. – Masz tu być o siedemnastej, wtedy zaczniemy przesłuchanie – oznajmił, splatając ręce na piersi. – Ale ty nie będziesz brał w nim udziału. – Co? Zamierzasz mnie teraz odsunąć? Kurwa, człowieku, o czym ty mówisz! – zaperzyłem się, ale zaraz mi przerwał. – Podjąłem już decyzję. Możesz się z nią nie zgadzać, ale nie zmienię zdania. Masz być w bazie podczas przesłuchania, ale zabraniam ci na nie wejścia, rozumiesz? – Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu nieznacznie kiwnąłem głową w geście potwierdzenia. – Xander? – Zatrzymałem go, kiedy chciał już odejść. Obrócił się przez ramię i spojrzał na mnie bez cienia zainteresowania. – Dziękuję za uratowanie Eileen. Nie zareagował. Żadnego słowa, gestu, tylko odwrócił się i odszedł. – Po prostu nie reaguj – podpowiedziała mi Destiny. – Olej go, w końcu mu przejdzie. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. – Nie chcesz jej zobaczyć? – Kiwnęła zachęcająco głową w kierunku otwartych drzwi. – Chcę, bardzo. – Odwzajemniłem uśmiech i razem weszliśmy do gabinetu. Pomieszczenie wyglądało znacznie gorzej niż zazwyczaj po standardowej pierwszej pomocy. Od razu przed oczami stanęło mi inne łóżko oraz ranna dziewczyna i przez moment chciałem zapytać Destiny, co się z nią stało, ale wystarczyło jedno spojrzenie na syrenę, żebym zapomniał o wszystkich innych nieistotnych sprawach. Od szyi do stóp była okryta cienkim, papierowym prześcieradłem. Wyglądała upiornie blado; urocze kolory odpłynęły z ust i policzków, ale pikanie aparatury upewniło mnie, że wciąż jest ze mną. Podszedłem i delikatnie pogładziłem ją po włosach spływających czerwoną kaskadą z krawędzi łóżka.
– Miałeś rację – szepnęła Des, sięgając po obrotowe krzesło z rogu pokoju. Obróciła je i usiadła, kładąc głowę na ramionach splecionych na krawędzi oparcia. – Jest oszałamiająca. Zaśmiałem się cicho, nie odrywając wzroku od twarzy mojej ukochanej. Rzeczywiście, nawet w tym stanie robiła piorunujące wrażenie. – Dziś odezwała się do mnie po raz pierwszy. – Jak to? – Zaskoczona i wyraźnie zaintrygowana dziewczyna podjechała bliżej na krześle. – Wcześniej w ogóle nie mówiła, ale i bez tego potrafiliśmy się porozumieć. Ale po tym strzale, kiedy już ją usłyszałem… – Kochasz ją – proste i krótkie stwierdzenie Des sprawiło, że teraz to ja spojrzałem na nią z zaskoczeniem. – Co? – zapytałem głupio, obserwując, jak marszczy brwi i w skupieniu przygląda się nieprzytomnej Eileen. – Zakochałeś się w niej, Ryder. – Oszalałaś? Ile ją znam, trzy tygodnie? Może nawet nie… Jak mógłbym się w niej tak szybko zakochać? – Z zakłopotaniem przejechałem ręką po włosach, znów wracając wzrokiem do mojej syreny. – Tak, Ryder, kochasz ją, czy chcesz się do tego przyznać, czy nie. Nieważne, ile ją znasz. Nieważne, czy dziś odezwała się do ciebie po raz pierwszy. Gdybyś zobaczył samego siebie kilka godzin temu, kiedy ją tu przyniosłeś… Zrozumiałbyś to tak dobrze jak ja. Kochasz ją. – Destiny… – I uważam, że to cholernie piękne i chciałabym, żeby ktoś kiedyś patrzył na mnie tak, jak ty na nią – dokończyła, patrząc na mnie nieco wojowniczo, z brodą uniesioną dumnie do góry, tak że nie śmiałem więcej protestować. – A teraz zabierz ją do siebie i zadbaj o nią, dobrze? A gdyby cokolwiek się działo, natychmiast mnie powiadom. – Dobrze, Des, tak zrobię – potwierdziłem, podnosząc swoją kurtkę, porzuconą na podłodze podczas akcji ratunkowej. – Cholera, nie mam dla niej żadnego ubrania, a przecież nie zabiorę jej owiniętej w ten kiepski kocyk. – Włożyłam jej szpitalną koszulę – poinformowała mnie doktorka. – Jeśli chcesz, mogę podrzucić wam później coś od siebie. Co prawda, Eileen jest ode mnie trochę wyższa, ale na początek powinno wystarczyć. – Destiny… – Podszedłem do niej i znów zamknąłem ją w niedźwiedzim uścisku. – Nie wiem, jak ci dziękować. Jesteś najlepsza. – Opiekuj się nią, to wystarczy. Destiny odłączyła aparaturę i razem delikatnie włożyliśmy wciąż nieprzytomnej dziewczynie moją kurtkę i szczelnie owinęliśmy ją kocem, a potem wziąłem ją na ręce i zaniosłem do wyjścia. Dopiero tam przypomniałem sobie, że
dodge stoi w garażu, ale okazał się zbędny. Blake już czekał w odpalonym cadillacu i kiedy nas zobaczył, wyszedł, by z uśmiechem otworzyć mi drzwi i pomóc ułożyć Eileen na tylnym siedzeniu. – Cholera, Blake, wobec ciebie też mam dług wdzięczności. Dzięki za wszystko, co dziś dla mnie zrobiłeś – wymamrotałem, kiedy już usadowiłem się na miejscu obok kierowcy i ruszyliśmy przez zalane popołudniowym słońcem miasto. – Nie ma sprawy, stary. Zrobiłbyś dla mnie to samo – odpowiedział z beztroskim uśmiechem, chociaż widziałem, że też jest wyczerpany przedłużającą się zmianą. – Szefem się nie przejmuj. Jeśli będzie chciał cię odsunąć, to z nim pogadamy. To nie tak, że może nami rządzić, a my będziemy skakać wokół jak pieski. Siedzimy w tym wszyscy razem, no nie? – Już to zrobił. Nie mogę wziąć udziału w dzisiejszym przesłuchaniu – westchnąłem, chociaż tak naprawdę z każdą minutą było mi to coraz bardziej obojętne. Eileen żyła. Zabierałem ją do swojego mieszkania, gdzie nikt nie będzie mógł jej skrzywdzić. W tej chwili nic więcej mnie nie obchodziło, oprócz tego, że była przy mnie i była bezpieczna. – Szlag, co mu odbiło? – Blake pokręcił głową z rozczarowaniem. – Dziwny jest ostatnio, zauważyłeś? Wzruszyłem tylko ramionami, nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę o Xanderze i jego idiotycznym zachowaniu. Nie miałem siły i wolnej przestrzeni w głowie do rozważania dzisiejszych zdarzeń, chciałem tylko dostarczyć Eileen do bezpiecznego miejsca i zaopiekować się nią najlepiej, jak potrafiłem. W milczeniu dotarliśmy pod wieżowiec, w którym mieszkałem. Ostrożnie wyjąłem syrenę, uważając, by prowizoryczne okrycie nie zsunęło się z jej ciała, i jeszcze raz podziękowałem Blake’owi. – Przyjadę po ciebie przed siedemnastą – oznajmił, trąc oczy ze zmęczenia. – Prześpij się trochę. – Dzięki, bracie, spróbuję. Trzymaj się i do zobaczenia – pożegnaliśmy się i wszedłem do klatki. Kiedy dotarłem już do mieszkania i zamknąłem za sobą drzwi, dziewczyna w moich ramionach drgnęła i chyba zaczęła odzyskiwać przytomność. Położyłem ją na łóżku i zdjąłem z niej kurtkę, po czym odsunąłem się, nagle niepewny tego, co miałem zrobić. Chryste, a jeśli nie będzie chciała tu zostać? Wcześniej przestraszyła się, kiedy zaproponowałem, żeby ze mną poszła. Co zrobię, jeśli teraz zareaguje podobnie? Aby trochę się uspokoić, pootwierałem wszystkie okna w sypialni i wpuściłem trochę świeżego, choć niezaprzeczalnie ciepłego powietrza i po namyśle, usilnie starając się nie podglądać, zsunąłem także koc okrywający jej ciało.
Stałem tak chwilę, przyglądając się jej z zachwytem, chociaż zmęczenie zaczęło dopadać także i mnie. Nachyliłem się, żeby delikatnie ucałować jej czoło, a kiedy to zrobiłem, powieki jej zatrzepotały i otworzyła na chwilę oczy, biorąc ciężki, głęboki oddech. – Eileen? – Uklęknąłem przy łóżku, łapiąc ją za dłoń i pocierając ją delikatnie. – Ryder – szepnęła sennie i uśmiechnęła się, oddając uścisk dłoni, nieporównywalnie słabiej niż poprzednio. – Teraz już wszystko będzie dobrze. Możesz zasnąć, zaopiekuję się tobą – pogłaskałem ją po policzku i uśmiechnąłem się, kiedy rozkosznie westchnęła. – Dziękuję – mruknęła, a jej powieki opadły, kiedy z miejsca pogrążyła się we śnie. Zadowolony i uspokojony, wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w czyste spodnie od dresu i koszulkę. Eileen spała, więc zsunąłem rolety, pogrążając pokój w półmroku i ostrożnie położyłem się obok niej. Leżąc na boku, podziwiałem jej doskonały profil, dopóki oczy same mi się nie zamknęły i nie zasnąłem. Mój telefon rozdzwonił się dokładnie o szesnastej czterdzieści. To nie był budzik, który mógłbym zlekceważyć i przełączyć na kilka kolejnych drzemek, tylko Blake, który czekał na mnie pod blokiem. – Cholera, spałem, sorry. Już schodzę – jęknąłem do słuchawki i z niechęcią wstałem. Eileen nadal spała w tej samej pozycji, w jakiej ją ułożyłem. Miałem nadzieję, że będzie tak, dopóki nie wrócę, czyli najpóźniej za trzy godziny. Przebrałem się w pośpiechu i wciąż zawzięcie mrugając oczami, żeby się rozbudzić, zostawiłem szklankę zimnej wody na stoliku przy łóżku, na wszelki wypadek. Chciałem zostawić też kartkę, ale po chwili namysłu stwierdziłem, że syrena raczej nie potrafi czytać, więc odpuściłem. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie i wyszedłem, zbiegając szybko po schodach. Blake musiał być zmęczony tak samo jak ja, ale jak zwykle wyglądał nienagannie, może poza niewielkimi sinymi cieniami pod oczami. Palił papierosa z ręką wystawioną przez okno i sprzeczał się o coś z Maksem siedzącym obok niego. Kiedy wsiadłem, od razu ruszyliśmy, a ich kłótnia się urwała. – Wszystko w porządku? – zapytał Max, odwracając się w moją stronę. – Tak, dzięki. Eileen odzyskała przytomność, kiedy weszliśmy do mieszkania, ale zaraz zasnęła i nadal śpi. Mam nadzieję, że zdążę wrócić, zanim się obudzi – odpowiedziałem, związując włosy kawałkiem rzemyka, który znalazłem w kieszeni bojówek. – Stary, dlaczego nam o niej nie powiedziałeś? – wypalił Blake po chwili
ciszy. Max gorliwie mu przytaknął i puścił mi takie spojrzenie, że nie mogłem się nie roześmiać. – Hm, czekajcie, jak to było?… – udałem, że się nad czymś zastanawiam. – O, już wiem. Laska z ogonem? Ani to usmażyć, ani… – Dobra, nie kończ! – przerwał mi Blake i wszyscy się roześmialiśmy. – Gdybym wiedział, że o nią chodzi, to nigdy bym tak nie powiedział. – Będziemy mogli ją chociaż poznać czy coś? – zapytał Max. – Blake mówił, że to najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widział… – No, a trochę się na nie w życiu napatrzyłem – przerwał mu przyjaciel, znacząco poruszając brwiami. – Eeee, teraz to będę się musiał nad tym zastanowić. Poważnie zastanowić. – Ryder… Wydawało mi się, że ona chciała nas uratować – odezwał się Blake, znów się zamyślając. – Kiedy wbiegliśmy na plażę, w pierwszej chwili jej nie zauważyłem, ale usłyszałem… No nie wiem, coś takiego, że aż przeszły mnie ciary. Koleś cały czas do nas celował, ale kiedy tylko usłyszałem tę melodię, zamiast celować do nas, wycelował w nią. Po jego słowach zalała mnie taka fala uczuć, że na chwilę odebrało mi mowę. Blake miał rację. Eileen odwróciła jego uwagę od nas, ryzykując własne życie. Chryste, gdyby nie przeżyła tego postrzału, nie wybaczyłbym tego sobie nigdy. – Chyba masz rację – odpowiedziałem w końcu cicho, walcząc sam ze sobą, żeby nie wyskoczyć z pędzącego samochodu, wrócić do mieszkania i na kolanach do końca świata błagać syrenę o przebaczenie i dziękować jej za to, co zrobiła. – Gdzie ty ją znalazłeś, co? Bo raczej nie poderwałeś jej w Bunkrze – zażartował Max. – Gdyby tam przychodziła, to obawiam się, że Ryder nie zdążyłby do niej pierwszy – Blake znów odbił piłeczkę, wracając do swojej zwyczajnej, zawadiackiej postawy. Musiałem przyznać, że to było miłe z jego strony. Nie chciałem teraz rozdrapywać tej ledwo zabliźnionej rany, szczególnie kiedy miałem przed sobą niezbyt radosną perspektywę stanięcia znowu twarzą w twarz z Xanderem. – Spotkałem ją na plaży, kilka tygodni temu – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ciekawe, czy ma jakieś siostry – rozmarzył się Max. – Dałbym takiej syrence klapsa w płetwę, czemu by nie. Śmialiśmy się, dopóki nie wjechaliśmy na parking w bazie. Atmosfera gęstniała z każdym krokiem, który przybliżał nas do pokoju narad. Dotarliśmy na czas; wszyscy właśnie zbierali się w środku. Kiedy wszedłem, Draco od razu podszedł oraz przywitał się ze mną i z chłopakami. – Jak tam, Ryder, wszystko gra? – Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
– Jasne, Draco. Dzięki – odpowiedziałem, kątem oka dostrzegając, że Xander, siedzący już na swoim miejscu, przygląda się nam uważnie. – Chodź no tu, maleńki. – Cain zgniótł mnie w krótkim uścisku swoich wielkich ramion. – Jak tam twoja dziewczynka? – zapytał, jak zwykle waląc prosto z mostu. – Odzyskała przytomność i śpi. Chyba z tego wyjdzie – mruknąłem, czując się trochę niezręcznie pod tym naporem troski, a z drugiej strony zajebiście wdzięczny za wsparcie, które dostałem od, jak by nie patrzeć, najbliższych mi osób. – I tak ma być – ucieszył się wilkołak i rozsiadł na największym spośród wszystkich krzeseł przy stole (jedynym, na którym się mieścił). Powiodłem wzrokiem po zebranych i po krótkim namyśle okrążyłem stół, mijając wolne krzesło po prawej stronie szefa, i usiadłem obok Blake’a. – Czekamy jeszcze na Nicka i możemy zaczynać – odezwał się sztywno Xander, nie komentując faktu, że zrezygnowałem z miejsca obok niego. Spodziewany gość jak na zawołanie stanął w drzwiach. – Są gotowi – oznajmił i usiadł na krześle zwykle zajmowanym przeze mnie. Szef skinął głową i przerzucił leżące przed nim kartki. Tak jak na poprzednim zebraniu, tuż przed przesłuchaniem Vlada, na jego notatki składało się kilka poszarpanych, pospiesznie nabazgranych kartek. Tym razem w ogóle mnie to nie obeszło. Miałem gdzieś to przesłuchanie, notatki Xandera, jego samopoczucie i potencjalne problemy, przez które się tak zachowywał. Kiedy zaczął mówić, nawet nie zaszczyciłem go spojrzeniem. Kontemplując motyw moro na swoich spodniach, słuchałem skróconej wersji wydarzeń, które doprowadziły do złapania podejrzanych – zero wzmianki o Eileen. Xander wymienił ich nazwiska, znalezione na dokumentach, które przy sobie mieli, adres i opis meliny, w której spali. Pokrótce wspomniał jeszcze o tym, czego Nick i Max dowiedzieli się od zaniepokojonych klanów nadnaturalnych i bezowocnej wyprawie Draco i Caina za furgonetką. – Jakieś pytania? – Rozejrzał się po zebranych, a kiedy nikt się nie odezwał, wstał i stanął przy wejściu. – To zapraszam. Ryder, zaczekasz, aż skończymy. Wszyscy ruszyli za szefem, a ja zostałem sam przy stole, czując się jak dzieciak, który jako jedyny miał zostać po lekcjach w kozie. Pieprzyć to, mógłbym być w domu i czuwać nad Eileen, zamiast siedzieć tu jak zamówiony i nieodebrany oraz czekać nie wiadomo na co. Jeśli chciał mnie upokorzyć, to było mi z tego powodu strasznie wszystko jedno. Mimo wszystko zostałem. Xander mógł sobie wymyślić jeszcze miliard sposobów na odsunięcie mnie od reszty, ale nadal byłem częścią tej grupy i nie zamierzałem odpuszczać. Zjadłem prowizoryczny obiad, złożony z kilku nadających się jeszcze do
jedzenia produktów znalezionych w stołówkowej lodówce, i czekałem, bujając się z nudów na krześle, dopóki reszta nie wróciła do pokoju narad. – To co, szefie, małe zapoznanie z moimi pięściami na rozgrzewkę i zobaczymy, czy nie zaczną inaczej śpiewać? – zaproponował Cain, wyraźnie próbując rozładować napiętą atmosferę. – Chyba tak – westchnął Xander, zgniatając swoje notatki w kulkę i celując nią do stojącego w rogu śmietnika. – Nie chcą nic powiedzieć. Upierają się, że nie mają pojęcia o żadnych nadnaturalnych, a do miasteczka zjechali w poszukiwaniu pracy na pobliskiej budowie marketu – wyjaśnił, patrząc na mnie. – Jasne, a co z tym, który śledził Ninę? Uciekał, strzelał do nas, a Eileen o mało przez niego nie zginęła! – warknąłem, odpychając się od stołu i wstając. – Co zamierzasz z tym zrobić? – Skoro nie chcą rozmawiać, to ich do tego zmusimy. Dowiemy się wszystkiego, Ryder, obiecuję – odpowiedział twardo. – Nie tylko tobie na tym zależy. – Świetnie. Dajcie znać, jak się czegoś dowiecie. – Wyszedłem, niezatrzymywany przez nikogo, i popędziłem do garażu. Mój ulubiony dodge przywitał mnie znajomym mruczeniem silnika i już byłem w drodze powrotnej. Miałem ochotę coś rozwalić, a najlepiej kogoś, tych trzech gnoi, z którymi Xander widocznie zamierzał obchodzić się jak z kurzymi jajkami. Teraz, akurat teraz zachciało mu się bawić w elokwentnego, rozsądnego przywódcę, zamiast siłą sprawić, że woleliby wyjawić wszystko jak na spowiedzi. Oby pozostali wkroczyli do akcji, zanim zupełnie odpuści. Albo jeszcze im uwierzy. Kurwa, ten koleś przestawał przypominać samego siebie. Doskonale wiedziałem, że sam jeden zna mnóstwo sposobów, którymi mógłby ich zmusić do mówienia. Nie wiedziałem, w co pogrywał, ale zupełnie mi to nie odpowiadało… Niestety to on rządził, tak czy inaczej, więc mogłem tylko przytaknąć i wyjść, zanim znów byśmy się pobili. Wszedłem do mieszkania, starając się zachowywać cicho, w razie gdyby Eileen wciąż spała. Westchnąłem, uspokajając się i zastanawiając, ile czasu minęło, odkąd ostatni raz ktoś na mnie czekał i nie była to dziewczyna od wejścia narzekająca i zarzucająca mnie pretensjami, że nie odbierałem telefonu, wróciłem pięć minut za późno czy nie kupiłem czegoś po drodze. To było tak miłe i odświeżające uczucie, zwłaszcza że była to właśnie ona, że od razu porzuciłem trapiące mnie jeszcze chwilę temu sprawy i zrzuciwszy buty, po cichu poszedłem do sypialni. – Eileen? – szepnąłem, popychając drzwi i wchodząc w ciemność. Świszczący oddech dotarł do moich uszu i natychmiast rzuciłem się do okna, by odsłonić rolety. – Eileen!
Syrena była przytomna; jej oczy dziko lustrowały przestrzeń, a kiedy na moment zatrzymały się na mnie, ich błagalny i jednocześnie przerażony wyraz sprawił, że serce ścisnęło mi się ze strachu. Ogon, pokryty dziwnie zmatowiałymi, wyschniętymi łuskami, uderzał bezładnie o materac łóżka. Łuski na rękach wyglądały podobnie, a w miejscach, gdzie nie była nimi pokryta, skóra była pomarszczona jak stare jabłko i wyglądała, jakby zaraz miała płatami odchodzić od kości. Rzuciłem się ku niej, ale bałem się jej dotknąć, żeby nie zrobić jej krzywdy. – Eileen! Hej, spokojnie, jestem tutaj – wykrztusiłem, ostrożnie głaszcząc ją po włosach. – Jak mam ci pomóc? Jeszcze raz potoczyła szalonymi oczami po pokoju i z widocznym wysiłkiem uniosła dłoń i trąciła nią moje ramię. Podążyłem za jej ruchem i zobaczyłem przewróconą szklankę z wodą, którą tam dla niej zostawiłem. – Woda? Potrzebujesz wody? – zapytałem z nadzieją i kiedy skinęła głową, dźwignąłem ją z łóżka i wziąłem na ręce. Cholera, jej syreni ogon ważył znacznie więcej niż zgrabne nogi, mimo to najszybciej jak potrafiłem zaniosłem ją do łazienki, chociaż ledwie mieściliśmy się w wąskim korytarzu małego mieszkania. Włożyłem ją do wanny i odkręciłem wodę, jednocześnie wybierając numer do Destiny. – Des? Musisz natychmiast do mnie przyjechać – mówiłem pospiesznie do telefonu, zerkając na płetwy wystające zza krawędzi wanny. – Eileen odzyskała przytomność, ale chyba nie wszystko jest w porządku. Błagam, pospiesz się! – Rozłączyłem się i pobiegłem otworzyć drzwi. Kiedy wróciłem do łazienki, wanna zdążyła napełnić się do połowy i syrena widocznie zaczęła się uspokajać. Z odchyloną do tyłu głową i przymkniętymi oczami, oddychała coraz bardziej rytmicznie. – Już lepiej? – zapytałem, przyklękając i patrząc na nią uważnie. Mruknęła z błogością i otworzyła oczy, przytakując. – Eileen, powiedz coś do mnie – poprosiłem, delikatnie odgarniając jej włosy do tyłu. Zanurzyłem ręce w wodzie i zrosiłem kroplami ogon, którego spora część nie mieściła się w wannie i ze zdumieniem obserwowałem, jak na moich oczach łuski wracają do swojego błyszczącego, niebieskiego koloru. W odpowiedzi uśmiechnęła się smutno i położyła swoją pokrytą błoną dłoń na mojej, zaciśniętej na krawędzi wanny. – Zaraz będzie tu moja przyjaciółka. Spróbujemy ci pomóc, dobrze? – Gardło ściskało mi się w odpowiedzi na jej smętną minę. – Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? Powiedz, cholera, zrobię wszystko. Syrena wskazała głową na przemoczoną szpitalną koszulę, którą włożyła jej
Destiny. Krew przesączyła się przez opatrunek i znaczyła bladozielony materiał, boleśnie przypominając mi o zemście, której całym sobą chciałem, ale za nic nie mogłem dokonać. Delikatnie, starając się z grzeczności nie patrzeć, pomogłem jej zdjąć okrycie i rzuciłem je w kąt łazienki. W zamian za to podałem jej miękki kąpielowy ręcznik i pomogłem zakryć strategiczne miejsca. Czekaliśmy w ciszy na wsparcie, nie odrywając od siebie wzroku. W końcu ktoś załomotał w drzwi wejściowe. Eileen poprawiła ręcznik na piersi i wyraźnie się spięła. – Jesteśmy w łazience! – krzyknąłem, znów przyklękając przy wannie. – Nie bój się, Destiny ci pomoże. Jest w porządku. Zdyszana doktorka wpadła przez drzwi od łazienki i stanęła jak wryta w progu, gapiąc się na Eileen. – Ja… cześć – przywitała się, wyraźnie zbita z tropu. Zrzuciła wielką torbę z ramienia i podciągnęła rękawy, wciąż wpatrując się w ogon syreny. Usłyszałem hałas w korytarzu i po chwili do łazienki zajrzał Xander z brwiami ściągniętymi w geście niezadowolenia. Skinął mi głową i wycofał się w cień, wyraźnie nie zamierzając uczestniczyć w akcji. – Co się stało? – zapytała Destiny, klękając obok mnie i patrząc to na mnie, to na syrenę. – Zastałem ją tak, jak wróciłem do domu – wyjaśniłem, ściskając chłodną dłoń Eileen, żeby dodać jej otuchy. – To znaczy, teraz jest lepiej. Eileen chyba… się wysuszała. Ale woda pomogła, tylko że znów nie może mówić. – Okej, okej, dobrze… – Des próbowała chyba uspokoić samą siebie. – Cześć, Eileen. Jestem Destiny, przyjaciółka Rydera i lekarka. – Pomachała do syreny, uśmiechając się z otuchą. – Chciałabym zobaczyć twoją ranę, w porządku? Eileen skinęła niepewnie i odchyliła do tyłu głowę. Destiny ostrożnie odsunęła ręcznik i ściągnęła opatrunek. Ponieważ nie mogłem się zmusić do odwrócenia wzroku, ze zdumieniem nie mniejszym niż doktorka zobaczyłem, że w miejscu, w którym skóra dziewczyny została zszyta, widniała jedynie cienka, różowa blizna. – Och, okej, to dość niezwykłe, ale wygląda na to, że po postrzale nie ma już praktycznie śladu – odezwała się Des, nagle schrypniętym głosem. – Ale wy już tak macie. To znaczy nadnaturalni. Istoty podobne do ciebie – wyjaśniła syrenie. – Usunę teraz szwy, pozwolisz mi? – Otworzyła torbę, wyjęła z niej potrzebne narzędzia i powoli zaczęła rozcinać i wyciągać nici. – No dobra, ale skoro jej organizm już się zregenerował, to dlaczego była w takim stanie? – dociekałem, cały podrygując z nerwów. Zdolności organizmu dziewczyny nieco mnie przerażały. – Myślę, że po prostu za długo przebywałaś poza wodą, prawda? Coś
w stylu, że jest ci niezbędna do życia? Eileen przytaknęła, a jej ogon podskoczył, jakby chciała podkreślić ten fakt. Blizna zaczerwieniła się, ale nie spłynęła z niej ani jedna kropla krwi. – Myślisz, że będzie znów mogła być człowiekiem? I mówić? – Hmm… może po prostu spróbujesz, Eileen? Zrobić to tak, jak robiłaś do tej pory? – zaproponowała Des i skończywszy pracę, pozbyła się niepotrzebnego już opatrunku, rękawiczek i resztek nici i przysiadła na kafelkach. Syrena znów przytaknęła i zamknęła oczy. Jej twarz ściągnęła się w skupieniu i po chwili, na naszych oczach, łuski zaczęły dosłownie wsiąkać w ciało, a ogon dzielić na dwoje i oblekać w mlecznobiałą skórę. Nie trwało to dłużej niż dwadzieścia sekund i znów była dziewczyną. Z widoczną ulgą podkurczyła nogi i wsunęła stopy do wody, poprawiając ręcznik. – Wow, to dość… hm, fajna sprawa – podsumowała Des, przymykając otwarte ze zdumienia usta. – Kochanie, powiesz coś do mnie? – zapytałem z nadzieją, oddychając głęboko z ulgą. Popatrzyła na mnie niemo i pokręciła przecząco głową. Szlag, co takiego się wydarzyło tam, na plaży, że potrafiła mówić? Destiny nagle poderwała się z podłogi, złapała za leżącą przy kranie maszynkę do golenia i nic nie mówiąc, mocno i krzywo przejechała nią po ręce syreny. – Cholera, Des, co ty wyprawiasz? – warknąłem, rzucając się, by ją powstrzymać. Krople krwi spłynęły po ręce Eileen, która nagle odetchnęła głęboko i otworzyła usta. Xander znów zerknął przez drzwi, ale powstrzymał się od komentarza. – Trochę bolało – powiedziała Eileen, zerkając z wyrzutem na doktorkę, ale od razu po tym szczerze się uśmiechnęła. – Ale zadziałało. – O kurwa – wyrwało mi się, czym zarobiłem pełne rozbawienia i jednocześnie karcące spojrzenie od obu kobiet. – Nie klnij tyle, Ryder – ostrzegła mnie wesoło syrena, a jej oczy znów rozbłysły niesamowitym blaskiem. – Dziękuję, Destiny. Miło cię poznać. – Och, ciebie też – odparła dziewczyna. – Ryder tyle mi o tobie opowiadał… cieszę się, że jesteś z nami. – Ja też. Tylko trochę mi zimno – westchnęła, pocierając dłońmi ramiona pokryte gęsią skórką. – Już cię wyciągam. Jestem trochę skołowany, wybacz – wytłumaczyłem się i popędziłem po czysty, nigdy nieużywany puchowy szlafrok. – Pomogę ci się ubrać – zaproponowała Destiny i dyskretnie skinęła mi głową, żebym wyszedł.
Posłusznie, choć niechętnie wyszedłem z łazienki i dołączyłem do Xandera w kuchni. – Wszystko w porządku? – zapytał mnie po chwili niezręcznej ciszy, nie zmieniając niezadowolonej miny. – Teraz już tak – odpowiedziałem, napełniając wysoką szklankę do piwa czystą, zimną wodą. – Naprawdę jestem ci wdzięczny za to, co dziś zrobiłeś… – Pogadamy o tym innym razem – uciął, kiedy do kuchni weszły dziewczyny, szepcząc o czymś z tajemniczymi uśmiechami. – To jest mój brat, Xander. – Destiny wskazała go Eileen, która od razu z uśmiechem wyciągnęła rękę w geście powitania. – On i Ryder pracują razem. – Cześć, dużo o tobie słyszałam – przywitała się syrena i jej uśmiech nieco zbladł, kiedy Xander szybko, niechętnie oddał uścisk i znów splótł ramiona na piersi. Szybko jednak zatuszowała rozczarowanie i podeszła do mnie, śmiało wtulając się w moje ramię i przyjmując podaną przeze mnie szklankę wody. Na chwilę zapanowała niezręczna cisza, którą szybko przerwał twardy, zimny głos Xandera. – Skąd wiedziałaś, co zrobić, żeby znowu zaczęła mówić? – zapytał siostrę, która z miejsca posłała mi nerwowy uśmiech. – Nie wiem, po prostu… Eileen rozmawiała z Ryderem tylko po postrzale. Pomyślałam więc, że jeśli zostanie zraniona, kiedy jest w takiej postaci to… to wtedy potrafi to robić. Na szczęście dla nas poskutkowało – wyjaśniła pospiesznie, wzruszając ramionami. – Wiedziałaś, że tak jest? – Xander zwrócił się teraz do syreny, która, skupiona na osuszaniu szklanki, podniosła na niego zaskoczony wzrok. – Czujesz to w jakiś sposób? Kiedy możesz, a kiedy nie możesz tego robić? – Ja… no tak, do tej pory to było coś jak blokada w mojej głowie. Nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu, choćbym bardzo chciała. Jakbym zupełnie nie potrafiła składać słów – wyjaśniła, wzruszając ramionami. – Po tym, jak tamten człowiek do mnie strzelił, coś jakby pękło. Po prostu blokada znikła. Teraz czuję się tak samo. – Znajdziemy sposób, żeby to utrzymać – zapowiedziałem gorliwie, obejmując ją ramionami i całując w czubek głowy. – Nigdy więcej cię nie stracę – wyznałem, patrząc na nią z mocą, aż się zarumieniła. Chryste, Destiny chyba miała rację. Zakochałem się w Eileen i czy tego chciała, czy nie, nie pozwoliłbym jej odejść. – Skoro wszystko jest już w porządku, to chyba powinniśmy już was zostawić – wtrąciła Destiny, nieśmiało przerywając nasze namacalne wręcz połączenie. – Na pewno chcecie odpocząć. To był zdecydowanie za długi dzień. – Jeszcze raz wam dziękuję – powiedziałem, nie mogąc się doczekać, aż
pochmurna gęba Xandera zniknie z zasięgu mojego wzroku. – Zobaczymy się jeszcze, prawda? – zapytała Eileen, pozwalając Destiny uściskać się na pożegnanie. – Kiedy tylko będziesz chciała – odpowiedziała doktorka, po czym uściskała także mnie i poszła po swoją torbę. – Jeśli chcesz, możesz jutro zrobić sobie wolne – zaproponował szef, nie patrząc na żadne z nas. – Do zobaczenia. – Wyszedł i po chwili usłyszeliśmy zatrzaskujące się za nimi drzwi. Syrena westchnęła głośno i oparła głowę na moim ramieniu. – Chyba niespecjalnie mnie polubił – powiedziała ze smutkiem. – To chyba niedobrze, prawda? – Nie przejmuj się nim. To nie ma znaczenia – ująłem jej twarz w swoje dłonie i przejechałem kciukami po pięknie zarysowanych kościach policzkowych. – Nic nie ma znaczenia, oprócz tego, że jesteś tu ze mną. – Ja też się cieszę, Ryder – odpowiedziała cicho i przysunęła się bliżej, aż poczułem na swojej piersi przyspieszone bicie jej serca. Pocałowałem ją delikatnie, rozkoszując się miękkim naciskiem jej warg na moich i zapachem, który jak zawsze wprawił mnie w lekki stan upojenia. – Jestem wyczerpana – szepnęła, odsuwając się ode mnie nieznacznie. – Ty chyba też. – Przejechała palcami po mojej twarzy, studiując cienie kreślące się pod moimi oczami. – To nieważne. Nie chcę stracić ani sekundy z czasu spędzonego z tobą – wyznałem bez skrępowania. – Ale jeśli jesteś zmęczona, możemy się położyć. – Wziąłem ją za rękę i zaprowadziłem do sypialni. – Może jesteś głodna? Chce ci się pić, potrzebujesz czegoś? – Wody. Dużo wody, na wszelki wypadek – roześmiała się, wsuwając zgrabne nogi pod cienką kołdrę. – I… coś, jak to się mówi… ostrego? – Eileen, naprawdę jesteś tutaj bezpieczna… – Wiem, Ryder. Chodzi o to, co zrobiła Destiny. Ma rację, jeśli mam ranę i krwawię, wtedy… – przerwała, widząc moją przestraszoną minę. Robiło mi się niedobrze na myśl, że musi się tak poświęcać, by móc ze mną zostać. Teraz tego chciała, ale co jeśli to ją zmęczy albo przerośnie? Jak długo będę gotowy patrzeć na jej cierpienie po to, żeby samolubnie zachować ją przy sobie? – Eileen, skarbie… – Przysiadłem obok niej, chwytając ją za dłonie i patrząc głęboko w piękne oczy. – Ryder, wiem, co robię. Nie martw się, musimy po prostu sprawdzić, jak często będę musiała to robić. – Spuściła na chwilę wzrok na nasze splecione palce, a kiedy znów go podniosła, spojrzała na mnie tak, że nie miałem ochoty więcej protestować. – Chcę tego. Chcę ciebie i jeśli ty nadal chcesz mnie, zrobię wszystko, żeby móc…
Nie pozwoliłem jej dokończyć; przyciągnąwszy ją do siebie, popchnąłem ją delikatnie na materac i zacząłem całować. Smakowała jak niebo. Jak najsłodszy ze wszystkich smakołyków na świecie. Jak łyk lodowatej, cudownie orzeźwiającej wody w przesadnie upalny dzień. Była wszystkim i była moja. – Zostaniesz ze mną? – wymruczałem w jej włosy, muskając ustami delikatną skórę jej szyi. – Tak długo, jak będziesz mnie chciał – odpowiedziała, wzdychając, kiedy wstałem. – Idę po tę wodę. I po nóż, chociaż bardzo mi się to nie podoba. – To jedyny sposób, który znamy, żebym mogła z tobą rozmawiać. Jeśli wolisz, żeby było tak jak wcześniej… – Nie. Po prostu nie znoszę myśli, że musisz zadawać sobie ból – wyznałem szczerze, patrząc na nią i czując, jak zalewa mnie fala gorących uczuć. Była taka śliczna i delikatna, kiedy leżała zarumieniona w czysto białej pościeli, owinięta w za duży szlafrok, z włosami rozsypanymi na ramiona i lekko zaspaną miną. I była moja. Miałem ochotę wyjść na balkon i wykrzyczeć to wyznanie całemu miasteczku. – To nic w porównaniu z przemianą w człowieka – szepnęła, kiedy byłem już przy drzwiach. – Co to znaczy? – oparłem się o futrynę i splotłem ramiona na piersi, drżąc ze strachu przed tym, co spodziewałem się usłyszeć. – Przemiana w człowieka to dużo większy ból. Z każdym razem jest coraz łatwiej, ale na początku… – Wypuściła głośno powietrze i położyła się, naciągając kołdrę pod samą brodę. – Jakby obdzierali cię ze skóry. Masz wrażenie, że całe twoje ciało to jedna wielka, zaogniona rana i dziwisz się, że cały nie spływasz krwią. Czujesz, że płoniesz, że twoje kości trzeszczą w proteście i nie możesz sobie nawet ulżyć krzykiem, bo zyskanie głosu to zupełnie inna sprawa. Pomimo że powiedziała to spokojnie, miałem ochotę wyć z rozpaczy. Jak mogłem prosić ją o to, by ze mną została, po tym, co właśnie usłyszałem? – Eileen… – Głos mi się załamał, ale pokręciła gorliwie głową i powstrzymała mnie. – Ryder, nie mówię ci tego po to, żeby było ci przykro. Po prostu… tyle już wiem o tobie, opowiedziałeś mi to wszystko, więc ja też chciałam być… szczera, tak? Tak to się mówi? – Uśmiechnęła się niepewnie. – Tak, kochanie, szczera. Jesteś taka i widzę to w każdym twoim geście i słowie, choć nadal trudno mi uwierzyć w to, że czujesz to wszystko właśnie do mnie. – Jak mógłby być ktoś inny? Nie znam nikogo takiego jak ty. I nie chcę poznawać – stwierdziła zdecydowanie, puszczając do mnie oczko. – Idź i wracaj szybko. Nigdzie się stąd nie ruszam. Tu jest dużo wygodniej niż na dnie oceanu –
zachichotała i wtuliła się w poduszkę. W kuchni wygrzebałem z szafki dawno nieużywany dzbanek i napełniłem go wodą. Kiedy szukałem w szufladzie odpowiedniego ostrza, mój wzrok padł na kartkę przypiętą na lodówce z notką sprzed około miesiąca brzmiącą „oddzwonić do mamy”. Szlag, musiała wysiadać z niepokoju, ale jak zwykle nie chciała się narzucać i więcej nie dzwoniła. Przełykając wyrzuty sumienia, sięgnąłem po telefon i wybrałem jej numer. Odebrała po dwóch sygnałach. – Halo? – Cześć, mamo – przywitałem się cicho, słysząc, jak wzdycha po drugiej stronie słuchawki. – Cześć, synku! – radość w jej głosie wygrała z przyganą i czułem, że chyba oszczędzi mi wyrzutów. Zresztą, nigdy specjalnie nie okazywała mi rozczarowania, chociaż wiedziałem, jak bardzo za mną tęskni i cierpi, że nie pozwalam jej na większy udział w swoim życiu. Trudno ją winić, chciała jak najlepiej dla swojego jedynego dziecka. – Dobrze cię słyszeć, kochanie. – Ciebie też mamo. Przepraszam, że dopiero oddzwaniam. Miałem dużo pracy – wyjaśniłem ogólnikowo, wiedząc, że nie będzie pytała o szczegóły. Miałem osiem lat, żeby do perfekcji wypracować nasze rozmowy, jeśli chodziło o moje zajęcia. Dobrze wiedziała, że nie warto o to pytać. – Nie obudziłem cię? – Nie, kochany, wiesz, że to jeszcze nie moja pora – zaśmiała się cicho i doskonale wyobraziłem ją sobie w ulubionym fotelu, z paskudnym rudym kotem zwanym Sierściuchem na kolanach i starym dalmatyńczykiem, żartobliwie ochrzczonym na cześć filmu dla dzieci, zwiniętym przy jej nogach, pijącą przedostatnią z piętnastu herbat w ciągu dnia i oglądającą głupawe teleturnieje, które na zmianę z blokiem reklamowym Mango wyświetlali w późnowieczornych godzinach. – Wiem – przytaknąłem, uśmiechając się nieznacznie, kiedy usłyszałem stłumione miauknięcie potwierdzające moją wizję. – Wszystko u ciebie dobrze? – Jak zwykle. Ja, Sierściuch i Sto Jeden mamy się dobrze. Ale co u ciebie, syneczku? – Jakoś się kręci. Ja… poznałem kogoś, mamo – wyznałem i jęknąłem w duchu, kiedy usłyszałem, że głośno wciągnęła powietrze. – To wspaniała dziewczyna. Myślę, że… – Przełknąłem ślinę i jeszcze ściszyłem głos. – To coś poważnego. – Ryder! – mama nie wytrzymała i krzyknęła z radością w słuchawkę, aż odsunąłem telefon od ucha. – Kochanie, to wspaniale! Tak się cieszę! Odwiedzicie mnie niedługo, prawda? – Była tak podekscytowana, że musiała zrzucić Sierściucha z kolan, bo jej słowa prawie zagłuszyło dzikie kocie prychnięcie. – Pewnie, mamo. Jak będę miał więcej wolnego, to na pewno do ciebie
przyjedziemy – przytaknąłem, wiedząc, że bez tego zapewnienia nie da mi spokoju. – Muszę już kończyć, Eileen na mnie czeka. Zdzwonimy się innego dnia, dobrze? – Dobrze, syneczku, życzę wam dobrej nocy… Nie mogę się doczekać, aż opowiem o tym dziewczynom! Dziewczynami mama nazywała swoje przyjaciółki od gry w bingo. Świetnie, w wyobraźni już słyszałem ich jazgoczące głosy zawzięcie plotkujące na mój temat… – Dobranoc. Uściskaj ode mnie Sto Jeden. Pa, mamo – pożegnałem się i rozłączyłem, odkładając komórkę na kuchenny blat. Teraz pozostało mi tylko mieć nadzieję, że za jakiś czas Eileen zgodzi się odwiedzić ze mną mamę. I wytrzyma jej niewątpliwe zachwyty nad tym, że wreszcie się z kimś spotykam… I nie zniechęci jej przymus oglądania wszystkich naszych rodzinnych zdjęć… Westchnąłem głośno i wziąwszy dzbanek z wodą w jedną dłoń i mały, ostry nożyk w drugą, wróciłem do sypialni. Eileen spała słodko, oddychając cichutko przez lekko rozchylone usta. Nie chcąc jej budzić, przebrałem się w porzucone wcześniej dresy, otworzyłem wszystkie okna i delikatnie ułożyłem się obok niej. Otworzyła na chwilę zaspane oczy, żeby uśmiechnąć się do mnie jak anioł i wtulić w moje ramię, po czym od razu znów zasnęła. Cholera, nie sądziłem, że kiedykolwiek w życiu będę się czuł aż tak spełniony.
ROZDZIAŁ VI Jeśli kiedykolwiek w życiu o czymś marzyliście, chcieliście czegoś bardzo mocno, wyobrażaliście to sobie tysiące razy w głowie i w końcu to się spełniło, to znaczy, że Wszechświat was naprawdę lubi. Tego ranka przekonałem się, że Wszechświat najwidoczniej szaleje na moim punkcie. Nigdy, przenigdy nie wyobrażałem sobie, że pewnego dnia obudzę się przy pięknej, szczerej kobiecie, która będzie odwzajemniała moje uczucia i zatrzęsie moim poukładanym światem. Zawładnie moim życiem. Nie marzyłem i nie myślałem o tym, dopóki tego nie otrzymałem. Aż do tej nocy i poranka, kiedy pierwszy raz zasnąłem i obudziłem się przy Eileen, nie wiedziałem nawet, że to jest to, czego chciałem. Ona. Pierwsza i ostatnia myśl mojego dnia. Początek i koniec wszystkiego. Zakochałem się. Uświadomiłem sobie ten oczywisty fakt bardzo dobitnie, kiedy, ocknąwszy się ze snu, jeszcze z zamkniętymi oczami wyciągnąłem rękę, by upewnić się, że leży obok, i moja dłoń natrafiła na pustkę. Otworzyłem szeroko oczy, gwałtownie siadając i wciągając powietrze, a moje serce zadudniło w oszalałym rytmie. Eileen, siedząca na kolanach w nogach łóżka, roześmiała się i prawie spadła na podłogę, zaskoczona moją nagłą, wystraszoną pobudką. Z jękiem opadłem z powrotem na poduszki, próbując uspokoić szalejące tętno. Wciąż się śmiała, siadając bliżej, zwrócona w moją stronę. Zerknąłem na nią z obrażoną miną. Długie włosy były jeszcze wilgotne po kąpieli, a szlafrok zamieniła na jeden z moich prostych T-shirtów w kolorze khaki. Chryste, wyglądała tak świeżo i apetycznie, że odechciało mi się nawet udawać, że jestem zły. – To nie było śmieszne – powiedziałem z wyrzutem, chcąc się z nią trochę podroczyć. – Było. – Pokiwała głową, nie przestając się szeroko uśmiechać. Pisnęła, kiedy złapałem ją za nadgarstki i wciągnąłem na siebie. – Ryder, no coś ty, puszczaj! – zachichotała i próbowała się wyrwać, kiedy zacząłem ją łaskotać. Posłusznie przestałem, zamiast tego wsuwając dłonie pod jej za dużą koszulkę i… szlag, nie miała na sobie nic więcej. Przesunąłem palcami po subtelnej linii krągłości jej bioder i uścisnąłem lekko nagie pośladki ze słabo stłumionym, gardłowym jęknięciem. Eileen patrzyła na mnie z góry, przygryzając wargę, a jej oczy zalśniły
tajemniczo. – Lubię cię w moich ciuchach – mruknąłem zachrypniętym głosem, oblizując nagle wyschnięte usta. – Nie jesteś zły, że wzięłam sobie twoją koszulkę? – zapytała i puściła mi słodkie, niewinne spojrzenie. Cholera, jeszcze moment i po prostu się na nią rzucę. Całą siłą woli powstrzymywałem biodra, które bezwiednie chciały poruszać się w górę i w dół, byle tylko wcisnąć się między jej zgrabne nogi i… – Dobrze w niej wyglądasz – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale bez niej chyba jeszcze lepiej. Zanim zdążyłem się powstrzymać, moje ręce zaczęły sunąć w górę wzdłuż jej kręgosłupa, podciągając coraz wyżej koszulkę i odkrywając stopniowo idealnie gładkie oraz smukłe ciało. Ona też nie próbowała mnie zatrzymać. Patrzyła na mnie bez słowa, z przyspieszonym oddechem wyrywającym się przez rozchylone usta i oczami skrzącymi się podnieceniem. Moje zachłanne palce dotarły do jej piersi, a kiedy się na nich zamknęły, Eileen zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnąwszy mnie do siebie, jęknęła słodko prosto w moje ucho. To było jak zapałka wrzucona do kanistra z benzyną. Błyskawicznie wyciągnąłem cienką kołdrę, oddzielającą od siebie nasze ciała i zaplotłem jej nogi wokół swoich bioder, żeby pulsująca coraz mocniej męskość w moich spodniach dotykała dokładnie jej sedna. Ocierając się o nią w rozmyślnie powolnym tempie, pieściłem sterczące pączki jej sutków, jednocześnie odnajdując jej usta i zawłaszczając je w głębokim pocałunku, liżąc, ssąc i przygryzając pełne wargi. Eileen pojękiwała rozkosznie, wpijając paznokcie w moje plecy, a jej biodra szybko odnalazły rytm i jeszcze moment, a doszedłbym, nawet w niej nie będąc. Szlag, to byłby rekord, ale co mogłem zrobić… To ona tak na mnie działała. Musiała to chyba wyczuć albo sama czuła się doprowadzona do krawędzi, bo kiedy oderwałem się na chwilę od jej ust i chciałem ściągnąć z niej koszulkę, zdecydowanie mnie powstrzymała. – Ryder – wychrypiała zduszonym głosem i obdarzyła mnie tak roznamiętnionym spojrzeniem, że przycisnąłem ją do siebie jeszcze mocniej. – Jeśli teraz nie przestaniemy, to obawiam się, że cały wolny dzień spędzisz tutaj. – Ehe, masz rację – odparłem, łapiąc oddech jak po kilkunastokilometrowym maratonie. Pocałowałem ją w czoło, przymykając oczy, a kiedy znów je otworzyłem, spojrzałem w jej zarumienioną buzię i uśmiechnąłem się. – I chociaż wcale nie chcę przestawać, to jest tyle miejsc, w które chciałbym cię zabrać…
– Ja też nie chcę przestawać. Nigdy – zapewniła i pocałowała mnie delikatnie. – Ale nigdzie się nie wybieram. Uspokojony jej zapewnieniem, posadziłem ją na kołdrze i wstałem, przeciągając się i dyskretnie poprawiając spodnie, żeby chociaż trochę ukryć bolesne wybrzuszenie w kroku. – Jesteś głodna? – zapytałem, szukając w szafie ubrań, które chociaż trochę różniłyby się od mojego codziennego stroju. Eileen syknęła cicho, a kiedy odwróciłem się, zaalarmowany tym dźwiękiem, zobaczyłem, że pospiesznie zlizuje krew wypływającą ze świeżej rany na ręce, zanim ta spłynęła na kołdrę. – Skarbie, tak mi przykro, że musisz to robić. – Usiadłem obok niej, zastanawiając się, jak, do cholery, ma być jej przyjemnie spędzać ze mną czas, jeśli regularnie musi się chlastać nożem, żeby krwawić. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, jakby ją to w ogóle nie obeszło. – Masz coś innego, co też jest ostre? Jeśli będę co chwila to robić wśród ludzi, to chyba będzie trochę dziwne, prawda? – upewniła się, jakby czytała mi w myślach. – Ja… poczekaj, chyba coś znajdę – odpowiedziałem, wpadając na pewien pomysł. Zawróciłem w stronę szafy i sięgnąłem po nienoszone spodnie, pamiętające jeszcze czasy moich studiów, specjalnie postarzone, porozcinane i spięte ciągiem agrafek. Odpiąłem jedną z nich, przełożyłem małe oczko przez jeden z kilku posiadanych przeze mnie rzemyków, których używałem sporadycznie do związywania włosów, i zawiązałem go syrenie na nadgarstku, jak bransoletkę. – Wystarczy, że ją rozepniesz, ukłujesz się ostrym końcem i mała rana gotowa – wyjaśniłem, pokazując, jak powinna to zrobić. Obserwowałem, jak wypróbowuje mój pomysł, nienawidząc tego wszystkiego jak diabli. – Właśnie tak. – Nawet tak nie boli – oświadczyła zachwycona, zapinając z powrotem agrafkę i oglądając ją z każdej strony. – I całkiem fajnie wygląda. Masz ich więcej? – Spojrzała na mnie z takim optymizmem i nadzieją, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Podałem jej dżinsy, które obejrzała z wyraźnym zaciekawieniem. – Nigdy nie miałam czegoś takiego na nogach – wyznała, przejeżdżając palcami po wzorze z agrafek, ciągnącym się od ud po same kostki nogawek. – W ogóle nie miałam nigdy nic swojego. Mogę zabrać te… co to właściwie jest? – Agrafki. Weź tyle, ile chcesz. Poza tym, kochanie, zabiorę cię do miasta i dostaniesz wszystko, czego sobie zażyczysz, jasne? – Pocałowałem ją w drobny nosek, na co lekko się skrzywiła. – Drapiesz – pogłaskała mnie po nieogolonym policzku – ale lubię to. Jesteś bardzo przystojny i… taki… no, bo ja wiem… – widocznie próbowała znaleźć
odpowiednie słowo. – Męski? – podpowiedziałem, napinając mięśnie i sugestywnie ruszając brwiami, mając nadzieję, że ją tym rozbawię. – Tak! To chciałam powiedzieć. Wiesz, niektóre słowa… Nie wszystkie rozumiem – wyjaśniła, odpinając agrafki od spodni i pieczołowicie wsuwając je na rzemyk. – Opowiesz mi. Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Obserwowałem zafascynowany, jak sobie radzi. Jak na kogoś, kto zazwyczaj posługuje się palcami złączonymi błoną, szybko uczyła się radzić sobie z precyzyjnymi, drobnymi czynnościami. W ogóle zadziwiająco się adaptowała i to, że poznałem ją jako niemalże bajkową syrenkę z ogonem, w dodatku niepotrafiącą mówić, ledwie miesiąc temu, wydawało mi się wręcz niemożliwe w połączeniu z obrazem, który właśnie przed sobą miałem. Ale cóż… była po prostu wyjątkowa. – Idę wziąć prysznic i wyruszamy. Poradzisz tu sobie? – Tak, tak, możesz iść – przytaknęła, nadal zajęta nową błyskotką. Nie chcąc tracić ani chwili z dnia, który przed sobą mieliśmy, w rekordowym tempie odbębniłem wizytę w łazience i wróciłem do Eileen. – Wow. Nie wiem, czy to do końca bezpieczne gdziekolwiek cię zabierać – powiedziałem, kiedy wszedłem do sypialni i ją zobaczyłem. Koszulkę, którą miała na sobie wcześniej, związała na dole w węzeł, tak że między nią a teraz przerobionymi starymi dżinsami, które straciły swoją długość i sięgały jej do połowy uda, widać było kawałek gładkiego brzucha. Bransoletka z agrafek idealnie pasowała do ozdobionych nimi spodenek i paska z ćwiekami, który musiała znaleźć gdzieś na dnie szafy. Spojrzała na mnie niepewnie, oplatając na palcach kosmyki długich włosów, przerzuconych przez ramię. – Źle? – zapytała ze zmartwioną miną. – Złościsz się o te spodnie? – Przeciągnęła dłońmi po udach w taki sposób, że zapragnąłem ściągnąć z niej te cholerne dżinsy jak najszybciej i znów poczuć na sobie jej nagie ciało. – Eileen, nigdy się na ciebie nie zezłoszczę. Po prostu wyglądasz… – Podszedłem do niej i złapałem ją za ręce, przyciągając do siebie. – Obłędnie. Boję się tylko, że jeśli ktoś na ciebie spojrzy, będę musiał wybić mu zęby. – Dlaczego? – zaśmiała się niepewnie, przytulając się i całując mnie lekko w szyję. – Jesteś piękna. Będę o ciebie zazdrosny – odpowiedziałem, sięgając po łańcuszek z nieśmiertelnikiem leżący na szklanym blacie stolika i zakładając jej go na szyję. – Co to znaczy? – dociekała, oglądając kolejną nową ozdobę. – Podoba mi się. Co to jest?
– To znaczy, że jeśli jakiś facet będzie się na ciebie gapił, to będę się czuł bardzo, bardzo źle – wyjaśniłem, wciągając czystą koszulkę i spodnie. – A to taka pamiątka. Chciałem, żebyś miała coś mojego. Wychodzimy? – Podałem jej rękę i kiedy ją ujęła, poprowadziłem ją korytarzem do drzwi wyjściowych. Wciągając na nogi trampki, zorientowałem się, że o ile ze strojem dla Eileen poszło łatwo, o tyle z butami będzie problem. – Cholera, nie mam dla ciebie żadnych butów. Destiny miała nam coś pożyczyć… – Dała mi to. – Syrena pokazała mi damskie japonki z niezbyt zadowoloną miną. – Ale to jest niewygodne. Twoje podobają mi się bardziej. – Okej, sprawimy ci conversy, nie ma sprawy. Ale na razie włóż klapki, dobrze? – Obserwowałem ją, jak wkłada japonki i szybko przebiera palcami od stóp. – Muszę je w ogóle mieć? Na plaży można chodzić bez tego. – Nie idziemy od razu na plażę. Miasteczko jest spore i na pewno ci się spodoba, ale mogłabyś zranić się w stopę – wyjaśniłem, zamykając za nami drzwi i upewniając się, że portfel i kluczyki spoczywają w kieszeniach moich bojówek. – To dobrze. Nie musiałabym robić tego. – Uniosła rękę i pokręciła nią, aż zagrzechotały agrafki na jej bransoletce. – Znajdę jakiś sposób, żebyś nie musiała robić sobie krzywdy. Na razie kończymy ten temat. Zapraszam na przejażdżkę. – Otworzyłem przed nią drzwi dodge’a i zapraszającym gestem wskazałem na wnętrze. Eileen nie ruszyła się z miejsca. Stała, dosłownie gapiąc się na poczciwego zielonego staruszka, z szeroko otwartymi oczami. – Co to jest? – zapytała, niepewnie łapiąc za drzwi i zaglądając do środka. – To jest samochód, skarbie. Zawiezie nas tam, gdzie będziemy chcieli – wyjaśniłem, uśmiechając się szeroko. – Sam? – upewniła się, wsuwając się na siedzenie pasażera, i rozejrzała się, marszcząc brwi. – Jesteś pewien, że to bezpieczne? – Ja będę kierował. Przy mnie nic ci nie grozi, odpręż się i wszystko będzie dobrze. Spodoba ci się, zobaczysz – zamknąłem drzwi i okrążywszy samochód, zająłem miejsce kierowcy. Otworzyłem okna, wpuszczając świeże powietrze i odpaliłem silnik. Kiedy dodge zamruczał na przywitanie, Eileen kurczowo złapała się dłońmi siedzenia. – Zapnę cię pasem, dobrze? Przytrzyma twoje ciało w miejscu. – Pomogłem zapiąć jej pas, świadomy, że uważnie obserwuje każdy mój ruch. – Gotowa? – Chyba tak. – Skinęła głową, przygryzając wargę i uśmiechając się do mnie niepewnie. – Ufam ci. I wiem, co znaczy to słowo. To znaczy, że wierzę, że nie zrobisz mi nic złego i że jeśli ci o czymś powiem i poproszę, żebyś tego nikomu nie wygadał, to tego nie zrobisz.
Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Była tak niesamowicie niewinna i, owszem, może musiała się jeszcze wiele dowiedzieć i nauczyć, ale w tej chwili, tą najprostszą z definicji zaufania, kolejny raz podbiła moje serce. – No co? Źle powiedziałam? Cholera, jeszcze tylu rzeczy nie rozumiem… – Patrzyła na mnie, jakby wyczekując oznak rozczarowania na mojej twarzy. Zamiast tego usłyszała, jak parskam śmiechem. – Czemu się śmiejesz? Znowu powiedziałam coś głupiego? – Nie, skarbie, po prostu właśnie usłyszałem moją „cholerę” z najpiękniejszych ust na świecie. – Złapałem ją delikatnie za podbródek i ucałowałem jej słodkie usta. – Już zdążyłaś ode mnie przejąć to słówko. I wszystko powiedziałaś dobrze. Nie ma zresztą rzeczy, którą robiłabyś źle. Jesteś moim ideałem, wiesz? – Nie wiem, co to znaczy Ryder, ale uśmiechasz się, więc chyba nic złego. Możemy jechać. Powoli wyjechałem z miejsca parkingowego i dołączyłem do ruchu, który o tej porze dnia był dość spokojny. Eileen stopniowo się odprężyła, usiadła wygodniej i przeniosła dłonie z brzegów fotela na podołek. Jej głowa obracała się we wszystkie strony i widziałem, że z przejęciem rejestruje każdy szczegół otoczenia. – W porządku? – zapytałem, zatrzymując się na czerwonym świetle i zerkając na nią. – Wszystko jest takie… duże. I kolorowe. O, na przykład ten… – Wskazała na auto, które zatrzymało się obok nas. – Samochód – podpowiedziałem, wychylając się nieznacznie i zauważając, że kierowca porsche gapi się na syrenę z na wpół zszokowaną, na wpół rozanieloną miną. – Ma kolor jak moje włosy. Podoba mi się. – Uśmiechała się, najwyraźniej nieświadoma wrażenia, jakie wywarła na tamtym gościu. Kierowca porsche najpewniej myślał, że uśmiecha się do niego, bo napuszył się jak paw i przygazował, rzucając mi wyzywające spojrzenie. Klnąc w duchu, przeniosłem wzrok na sygnalizator i ledwie światło rozbłysło zielenią, dodge wyrwał do przodu, zostawiając w tyle kolesia w szpanerskim wozie, zanim tamten zdążył w ogóle wrzucić bieg. Pozwoliłem sobie na mały rajd przez kilka najbliższych ulic. Kiedy wreszcie zwolniłem i wtoczyliśmy się do centrum, dopiero spojrzałem na moją pasażerkę. Obawiałem się, że się obrazi, nawrzeszczy na mnie czy coś w tym stylu, ale ona tylko rzuciła mi rozradowane spojrzenie i wykrzyknęła: – To było świetne! Zrób to jeszcze raz! – Może później, aniele. Jesteśmy już na miejscu. – Zaparkowałem
i pomogłem jej wysiąść z auta. – Najpierw zmienimy buty na takie, jakie chciałaś, zgoda? Pokiwała głową i zrobiła śmiały krok na chodnik, ale naparła na nią fala przechodniów i natychmiast się cofnęła, przywierając plecami do boku dodge’a. – Spokojnie. – Podszedłem do niej i objąłem ją w pasie, przyciągając do siebie. – Nie schodź im z drogi. Idź przed siebie tak samo pewnie jak oni. Czasami, kiedy ludzie się spieszą, nie patrzą na innych. Potrącają ich, rozpychają się i czasem jeszcze powiedzą coś niemiłego. Ale nie martw się tym. Tacy już jesteśmy. – Puściłem do niej oczko i złapałem ją za rękę, prowadząc w stronę ciągu budynków. Na parterze każdego znajdowały się sklepy, niewielkie, z pojedynczym wejściem i dużą przeszkloną wystawą, zajętą przez manekiny, wieszaki czy półki, w zależności od rodzaju sprzedawanych artykułów. To była jedna z rzeczy, za które uwielbiałem miasteczko – w dobie wszechobecnych galerii handlowych, wielkich, klimatyzowanych molochów, w których człowiek przepadał na długie godziny, nawet jeśli wchodził tam tylko po kostkę mydła, u nas głównym źródłem zaopatrzenia wciąż były małe, prywatne biznesy. Do jednego z takowych zabrałem właśnie Eileen, która, bardzo nieśmiało, zamieniła kilka słów z ekspedientką i wybrała proste, białe conversy i kilka par krótkich skarpetek, nawet nie zająkując się o tym, że w życiu nie miała czegoś takiego na stopach i że wcale jej się to nie podoba, chociaż bez problemu rozszyfrowałem to z jej spojrzenia, które rzuciła mi za plecami młodej dziewczyny. Następny w kolejce był butik odzieżowy, gdzie na wejściu sprzedałem historyjkę o zgubionym bagażu dziewczyny, która dopiero co przyjechała do miasta i spokojnie zostawiłem ją tam na chwilę w towarzystwie dwóch elegancko ubranych kobiet, które natychmiast się nią zajęły, zachwycając się w międzyczasie jej urodą, sylwetką i włosami. Z ulgą pozostawiając za sobą babski jazgot, kupiłem wodę i jabłko dla Eileen oraz odebrałem telefon od Blake’a, który jako jedyny pokwapił się, żeby mnie poinformować, jak stoją nasze sprawy. Niestety nie dowiedziałem się zbyt wiele, bo Xander nie ponowił przesłuchania, a pierwszy etap zabaw Caina z podejrzanymi nie przyniósł żadnych rewelacji, poza jedną zwichniętą szczęką, trzema straconymi palcami, kilkoma zębami i połamanym żebrem. Nie podobało mi się to wszystko. Przeszło mi przez myśl, że może lepiej byłoby puścić ich wolno i zmusić, żeby nas doprowadzili do reszty? Zazwyczaj nie byliśmy tak beznadziejni, jak w tym przypadku. Ale zazwyczaj też udawało nam się zdobyć więcej informacji, mieliśmy więcej haków na podejrzanych, zawsze znajdował się ktoś, kto chciał współpracować… Teraz nie mieliśmy nic, poza trzema odnalezionymi zwłokami, dwójką nadal zaginionych, rosnącą paniką ze strony nadnaturalnych i trójką palantów, którzy cenili trzymanie gęby na kłódkę
bardziej niż swoje życie. Wszystko było do dupy. Żegnając się z kumplem, obserwowałem przez szybę, jak kobiety w sklepie świetnie się bawią, wybierając dla syreny kilka podstawowych części garderoby. Oczy Eileen śmiały się otwarcie, policzki miała zaróżowione i cała z daleka jaśniała ekscytacją. Cholera, była taka piękna i bezbronna, a przy tym… była przecież jedną z nich. Z tego, co było mi wiadomo, jedyna w swoim rodzaju. Bardziej niż idealnie wpisywała się w typ zainteresowań porywaczy i… Żołądek podjechał mi do gardła na samą myśl, że mogłaby trafić w ich ręce. Właśnie spojrzała w moją stronę, machając radośnie przez szybę, ale spochmurniała, zobaczywszy moją minę. Natychmiast ją zmieniłem, odrzucając te pieprzone, lęgnące się jak robaki wyobrażenia, które nie miały przecież szansy się spełnić. Była moja. Zrobiłbym wszystko, żeby ją ochronić, oddałbym własne życie, jeśli to mogłoby ją ocalić. Była moją odpowiedzialnością. To przeze mnie znalazła się tu, w obcym dla siebie świecie, delikatna i nieskażona ani krztą syfu, jakim zalana była rzeczywistość. Jednak to nie było wszystko. Była moją miłością, tak niespodziewaną i nieoczekiwaną, że tym bardziej drogą i godną każdego poświęcenia. Przesłałem jej całusa i wróciłem do środka, gdzie zadowolone ekspedientki pakowały wybrane przez nią rzeczy do papierowych toreb z logo sklepu. Eileen wyszła właśnie z przebieralni, dokładając kilka kolejnych rzeczy na ladę i obdarowując mnie całusem w policzek. – Wszystko w porządku? – szepnęła, opierając głowę na moim ramieniu i obserwując, jak dłonie jednej ze sprzedawczyń śmigają nad klawiaturą komputera. – Dopóki tu jesteś, to tak – odpowiedziałem, patrząc, jak jej wzrok powoli przenosi się na stojaki z biżuterią przy kasach. – Wybierz coś – zachęciłem ją, wskazując na błyskotki, z poczuciem zadowolenia, że mogę sprawić jej tę przyjemność. Byłem gotów kupić cały ten szajs, o ile to sprawiłoby, że byłaby zadowolona. – Och, to wszystko jest takie ładne. Nie umiem zdecydować – mruknęła, przesuwając palcami po koralikach, błyszczących kamieniach i kolorowych rzemykach. – Te będą pasować do białej sukienki. – Ekspedientka pospieszyła z pomocą, wybierając komplet naszyjnika, bransoletek i kolczyków. – A to do zestawu ze spódniczką i kurtką. – Proszę to dołożyć – zadecydowałem bez wahania. – To też mi się podoba. Jak myślisz, Eileen? – Pokazałem jej opaskę-wianek z błękitnymi różami. – Śliczne – przytaknęła, wpatrując się w parę kolczyków-sztyftów, ozdobionych kamieniami odbijającymi wszystkie kolory tęczy. – Jak… – Ojej, nie ma pani przekłutych uszu – zauważyła druga z kobiet, a kiedy
syrena spojrzała na nią pytającym wzrokiem, wskazała na własne ucho, ozdobione kilkoma srebrnymi kuleczkami. – Przekłutych? To znaczy, że będą rany? – zapytała bezpośrednio Eileen, nie zważając na zdumione spojrzenia kobiet. – Załatwimy to – zapewniłem, zanim zdążyło paść więcej niewygodnych pytań. Przeczuwałem, co chodzi mojej kobiecie po głowie i nie było potrzeby, żeby rozmawiać o tym akurat teraz. – Wybierz, co ci się podoba, skarbie, i zmykamy. Opuściliśmy sklep po chwili, ciężsi o kilka toreb i lżejsi o ładnych kilka stówek. Wrzuciliśmy wszystko do auta. Eileen z ulgą przyjęła ode mnie butelkę z wodą i z nieufną miną ugryzła kawałek jabłka, ale zaraz oddała mi resztę, żując z lekko skwaszoną miną. – Musisz być głodna. Na co masz ochotę? – zapytałem, obejmując ją ramieniem i prowadząc przez niewielki plac, poprzecinany schludnymi alejkami pełnymi kwiatów i małych ławek, pozajmowanych w większości przez zmęczonych upałem przechodniów. – Zazwyczaj jem ryby, krewetki albo ostrygi. Niedużo, bo rzadko bywam głodna, ale teraz jest jakoś inaczej – pomasowała się po brzuchu i wypiła jeszcze trochę wody. – Chcę mieć przekłute uszy – zmieniła nagle temat, jednocześnie odpinając jedną z agrafek na swojej bransoletce i wbijając mocno ostry koniec w miękką skórę nadgarstka. – To mogłoby pomóc. Chociaż na jakiś czas. – Eileen… – Chcę to zrobić teraz – oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ja naprawdę chciałabym robić z tobą te wszystkie cudowne rzeczy, ale cały czas myślę o tym, czy już powinnam wbić sobie to coś w ciało, czy mogę zrobić to dopiero za chwilę. – Dobrze, przekłujemy uszy – westchnąłem zrezygnowany, chociaż dobrze wiedziałem, że ma rację. – Znam tu takie jedno miejsce. Opuściliśmy skwer i spacerowym krokiem, przystając przy co ciekawszych miejscach, szliśmy do salonu Sida, w którym robiłem swoje tatuaże. Syrena zatrzymała się kilkanaście kroków przed wejściem i przytuliła się do mnie z uśmiechem wdzięczności na ustach. – Dziękuję, Ryder. Gdyby nie ty, nigdy nie próbowałabym być jedną z was. Ominęłoby mnie tyle pięknych rzeczy… – To znaczy, że nigdy nie porzucałaś ogona? Wcześniej? – zapytałem z nieskrywaną ciekawością. – Spróbowałam raz. – Pociągnęła mnie za rękę w stronę najbliższej ławki i kiedy usiedliśmy, oparła mi głowę na ramieniu. – Bolało tak strasznie, że nie dokończyłam przemiany. Poza tym… nie było sensu, żebym to robiła. Przez całe
swoje życie widziałam mnóstwo ludzi. Obserwowałam ich, słuchałam ich rozmów, uczyłam się od nich… przerażają mnie. Są tacy zmienni, raz dobrzy, a raz źli, nigdy nie możesz być pewny tego, co zrobią… Uciekałam. Wolałam swoją samotność. Przynajmniej nic nie mogło mnie zaskoczyć. – Wzruszyła ramionami i przymknęła oczy, wystawiając buzię do promieni słońca. – Byłaś sama? Nie ma innych takich jak ty? – Och, są. Nie ma nas dużo, a przynajmniej ja nie znam zbyt wielu. Jeśli mam być szczera, to jesteśmy jeszcze gorsi niż wy. – Otworzyła oczy i obdarzyła mnie nieco przerażającym spojrzeniem. – Syreny, jak o nas mówicie, to okrutni, skupieni na sobie drapieżnicy. Im dłużej przebywamy razem, tym częściej dochodzi do kłótni. Do zabijania się nawzajem. Najsilniejsi walczą o to, żeby móc rozkazywać reszcie, głównie zmuszać do częstszego wabienia i atakowania ludzi. Do zdobywania różnych rzeczy, zwłaszcza takich… błyszczących, cennych, które są dla ludzi ważne. Rozumiesz, o co mi chodzi? – Trudno mi w to uwierzyć, ale rozumiem – potwierdziłem, nagle patrząc na nią z zupełnie innej perspektywy. Chociaż wydawała się tak inna od obrazu, który właśnie mi przedstawiła, była przecież jedną z nich… – Ryder, czy ty się mnie… boisz? – zachichotała, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Widzę to w twoich oczach. Wystraszyłam cię, prawda? – Może troszeczkę. Ale ufam ci, Eileen. Znam cię. A to, że gdzieś tam w głębi jesteś drapieżnikiem, znaczy tyle, że nie jesteś do końca tak bezbronna, jak się obawiałem. To dobrze. – Pocałowałem ją w czoło. – Chociaż, pierwsze słowa, które do mnie powiedziałaś, były groźbą – roześmiałem się, przypominając sobie tamten moment. – Nazywałeś mnie Arielką. Nie wiń mnie za to – ona też się zaśmiała. – Wyglądałaś jak ona. Prosto jak z książeczki dla dzieci – wyjaśniłem, wzruszając ramionami. – Zjadam ryby, zamiast się z nimi przyjaźnić. I nie czeszę się widelcem. I chyba nie jestem aż taka… hm, naiwna? To dobre słowo? Znam swój gatunek i nieźle poznałam ludzi. Zobacz. – Skinęła głową w stronę przechodzącej pary. Facet, mimo iż towarzyszyła mu ładna kobieta pchająca przed sobą wózek z kwilącym dzieckiem, obejrzał się właśnie za stadkiem młodych, skąpo ubranych dziewczyn. – Teraz jest tu, z nią, a za kilka wschodów i zachodów słońca może być z którąś z tamtych. Ona będzie płakać i cierpieć, a on się bawić. Jeśli dobrze pójdzie, to potem role się odwrócą i dostanie za swoje… Tak już jest, Ryder. Ludzie tacy są. Dość napatrzyłam się na wasze życie, żeby to wiedzieć. – Więc dlaczego jesteś tu ze mną? Ja też jestem tylko człowiekiem. Sam robiłem różne złe rzeczy… Przerwała mi, całując mnie krótko w usta. – Chyba od zawsze czułam coś takiego, w środku, takie… nic. Brak. Dlatego
tak lgnęłam do ludzi. Patrzyłam na nich, nie rozumiałam, wycofywałam się, ale czułam w głębi, że pragnęłam mieć wszystko, co oni mieli. Dobre i złe rzeczy. Bałam się tego, ale nadal tego chciałam. I kiedy się pojawiłeś, wtedy, na plaży, kiedy cię zobaczyłam, a potem mnie pocałowałeś… Och, Ryder, to było właśnie to. Wydawało mi się, że to wystarczy, że ta pustka zniknie i wszystko się zmieni. Ale ona była coraz większa. Coraz bardziej bolesna, z każdą chwilą, kiedy… – spuściła nagle wzrok, zawstydzona – kiedy nie było cię obok. Dlatego tutaj jestem. Bez ciebie po prostu cierpię. – Kochanie… – Wciągnąłem ją na swoje kolana i nie zważając na krążących wokół nas ludzi, zawłaszczyłem jej usta w głębokim, spragnionym pocałunku. Odechciało mi się wycieczek. Odechciało mi się jedzenia, zwiedzania i innych mało ważnych bzdur. Chciałem po prostu zabrać ją do domu, czuć przy sobie jej ciało i całować, jakby od tego zależało moje życie. – Chodźmy. Tutaj jest studio Sida, przekłujemy te twoje piękne uszy i zabieram cię do Zatoki. Weszliśmy do chłodnego, przesiąkniętego zapachem kadzidełka i tytoniu z fajki lokalu, w którym mieściło się jedyne godne polecenia studio piercingu i tatuażu w miasteczku. – Zaczekaj tu minutkę. Pójdę po niego. – Przeszedłem przez zasłonę z drewnianych koralików do drugiego pomieszczenia, zostawiając Eileen rozglądającą się po wnętrzu z nieskrywaną ciekawością. – Sid? – rzuciłem w przestrzeń niewielkiego pokoiku, wyposażonego przede wszystkim w spore łóżko i fotel, gabloty, półki i szafki pełne sprzętów do tatuowania. – Ryder. Co za niespodzianka! – Z przylegającej do pokoju kanciapy wyszedł potężny, wytatuowany, niemłody już gość z nieodłączną czerwoną bandaną na siwiejących włosach i długą fajką w zębach. Uścisnęliśmy sobie dłonie na powitanie. – Zatęskniłeś za brzęczeniem maszynki? – Nie tym razem. Ja… przyprowadziłem kogoś. Chciałaby przekłuć sobie uszy – wytłumaczyłem. – Ech, robota na minutę. Myślałem, że podrzucisz mi jakieś konkretne zlecenie. – Wydmuchał kilka kółeczek z dymu i westchnął. – Chyba nie narzekasz na brak pracy? Od kiedy stacjonujesz w centrum? – Masz na myśli siedemnastolatki pragnące mieć małego delfinka sam-wiesz-gdzie czy kolesiów z tribalami? – Rzucił mi kpiące spojrzenie i obaj się roześmialiśmy. – No dobra, gdzie masz tę klientkę? – Czeka. – Kiwnąłem głową w stronę zasłony. Usłyszeliśmy odgłos otwieranych drzwi i po chwili sąsiednie pomieszczenie wypełniły głosy. Miałem nadzieję, że syrena się nie wystraszy. – Tylko, Sid… cholera, ona jest… Wyjątkowa.
– W taki sposób, jak myślę? – Rzucił mi bystre spojrzenie. – Dokładnie w taki – przytaknąłem, wiedząc, że nie ma potrzeby niczego przed nim zatajać. Sid, jako jeden z niewielu ludzi w miasteczku, zdawał sobie sprawę z istnienia nadnaturalnych. Nie wnikał jednak w szczegóły, pokiwał tylko w zamyśleniu głową i pierwszy przeszedł przez drewnianą kotarę. Z miejsca bezwiednie zacisnąłem zęby i pięści. Eileen nie była już sama. Nonszalancko opierając się o ladę i pozwalając jej przyglądać się i błądzić palcami po swojej wytatuowanej w stu procentach ręce, stał Billy. Chociaż w oczach dziewczyny widziałem tylko autentyczne zaciekawienie, kiedy dokładnie studiowała kolorowe rysunki na jego opalonej skórze, i tak miałem ochotę złapać go za gardło i miotnąć nim o ścianę. Ona mogła nie mieć nic złego na myśli, to było widoczne jak na dłoni, ale on… cholerny podrywacz. Gapił się na nią, jakby była kawałkiem mięsa. Usłyszałem ciche gwizdnięcie podziwu Sida, kiedy zobaczył syrenę. – Cześć, Billy – wykrztusiłem przez zaciśnięte szczęki i posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. – Widzę, że poznałeś już moją dziewczynę. – Stanąłem obok niej i zaborczym gestem złapałem ją za rękę. Niespecjalnie zawstydzona, patrząc na mnie z brakiem zrozumienia dla mojej reakcji, wtuliła się w moje ramię. – Billy pozwolił mi obejrzeć swoje tatuaże. Są inne niż twoje – zauważyła jak gdyby nigdy nic, uśmiechając się do niego przyjaźnie. – Gdzieś ty się podziewał, gówniarzu? – Sid trzepnął Billy’ego w tył głowy, nieco burząc jego idealnie wystylizowanego irokeza. – Chryste, tato, czy ja mam pięć lat? – warknął zawstydzony chłopak, poprawiając włosy. – Byłem u kumpla. – Przez pięć dni? A co on, w jaskini mieszka, że nie mogłeś nawet zadzwonić? – Sid był wyraźnie wkurzony na swojego syna, chociaż ten faktycznie nie był już dzieckiem. Młodszy ode mnie może o dwa, trzy lata Billy był jedyną rodziną Sida. Ich widoczne na pierwszy rzut oka podobieństwo świadczyło, że z tatuatora musiał być kiedyś niezły alvaro. Ich charaktery były jednak skrajnie inne i pewnie dlatego wiecznie się kłócili. – Idę spać – oświadczył tylko Billy, zgarniając spod lady klucze od mieszkania znajdującego się nad studiem. – Miło było cię poznać, Eileen. – Puścił do syreny oczko. – Nara, Ryder. – Ten chłopak wpędzi mnie kiedyś do grobu. Gdyby tylko widziała to jego matka… – Sid wzniósł oczy do nieba i pyknął kilka razy fajkę. – Eileen, to jest Sid. Robił wszystkie moje tatuaże, a teraz zajmie się twoimi uszami.
– Cześć, miło cię poznać – uścisnęła mu dłoń, uśmiechając się promiennie i, co już traktowałem jako normę, z miejsca zaskarbiła sobie jego względy. – Ciebie również, dziecinko. To będzie prawdziwa przyjemność. Kiedy dwadzieścia minut później opuszczaliśmy studio, Eileen była podekscytowana i wyraźnie zachwycona. Co chwila ostrożnie dotykała uszu, w których błyszczały małe, złote kolczyki i przeglądała się w każdej witrynie. Uważnie wysłuchała Sida, który poinstruował ją, jak ma postępować z nową ozdobą, i podziękowała mu z tak rozbrajającym uśmiechem, że wiedziałem, że bez trudu podbiła jego serce. Byłem zresztą przekonany, że będzie tak działała na każdego. Była chodzącym uosobieniem radości i piękna. Wiedziałem, że będę musiał jakoś nauczyć się z tym żyć, żeby nie zdechnąć z zazdrości. – Chcę mieć tatuaż – oświadczyła mi, odrywając się na chwilę od butelki z wodą, kiedy jechaliśmy do Zatoki. – Powoli, skarbie. To strasznie wciąga – zaśmiałem się i przytknąłem jej palce do swoich ust, całując je delikatnie. – Twoje ciało jest piękne i bez tego. – Ty je masz. Podobają mi się. Też chcę je mieć – zaoponowała z niewinnym uśmieszkiem. – I chcę nauczyć się jeździć samochodem. – Będziesz miała wszystko, czego pragniesz. Obiecuję – zapewniłem ją, parkując przy samym molo, wypełnionym turystami. – Ale najpierw musisz się najeść. Mam wyrzuty sumienia, że trzymam cię głodną od wczoraj. – Ruszyliśmy w stronę kramów, na których oferowano różne smakołyki, począwszy od kuchni azjatyckiej, przez sushi, po klasyczne kebaby. Mój brzuch odezwał się tęsknie na sam zapach smażonego mięsa. – Masz ochotę spróbować czegoś nowego? – Strasznie śmierdzi. – Skrzywiła się, zaglądając przez ladę do dużego naczynia, w którym smażyły się frytki. – Będziesz to jadł? – Oczywiście – odpowiedziałem z entuzjazmem, zamawiając potężną porcję frytek, steku z surówkami i tortillę na deser. – Ale ty wybierz to, na co masz ochotę. Do przewidzenia było, że zaciągnęła mnie do stoiska ze świeżymi rybami i owocami morza. Teraz to ja starałem się oddychać przez usta, żeby nie czuć znienawidzonego odoru. Pomogłem jej nieco, kiedy wybierała dla siebie rybę, skorupiaki i kilka różnych rodzajów sushi. Z pełnymi talerzami zajęliśmy miejsce na piknikowej ławie, skrywając się w cieniu wielkiego, kolorowego parasola. – Przynajmniej wygląda trochę znajomo – powiedziała, sięgając po krabowego paluszka i ostrożnie go smakując. – Och, to jest pyszne – westchnęła rozkosznie, pochłaniając swoje jedzenie szybciej ode mnie. Obserwowałem zafascynowany, jak jej palce sprawnie radzą sobie otwieraniem muszli małży. Jedzenie wyraźnie jeszcze bardziej poprawiło jej humor i kiedy skończyła, oblizała palce oraz odsunęła lekko pusty talerz, po czym
westchnęła z lubością. – Smakowało ci? – zapytałem, odstawiając także swoje puste naczynia i wycierając ręce w serwetkę. – Może jakiś deser? – Nie żartuj. W życiu nie zjadłam tyle naraz. Było cudownie, ale chyba pęknę – pogładziła się po nieskazitelnie gładkiej skórze płaskiego brzucha. – Zmienisz zdanie, zobaczysz. Poczekaj tu. Wróciłem z dwoma pucharkami pełnymi lodów, bitej śmietany i kolorowych posypek. Chociaż trochę się broniła, spróbowała odrobinę i znów jęknęła z zachwytem. – Nie wiedziałam, że jedzenie może być takie przyjemne – wyznała, oblizując łyżeczkę, nieświadoma, że gapię się na nią jak urzeczony i każdy z pozoru normalny, niewinny gest, odbieram jako skrajnie podniecający. – Jadłam tylko po to, żeby przeżyć. – Koniec z tym – oznajmiłem, pochylając się i delikatnie ścierając palcem odrobinę śmietany z kącika jej ust. Z szelmowskim uśmiechem złapała moją dłoń, zanim zdążyłem ją cofnąć, i zlizała słodki krem. Zadrżałem, kiedy jej usta i język zetknęły się na krótki moment z moją skórą. – Eileen… – wydyszałem, czując, jak gorąco lęgnie się w dole mojego brzucha. Nachyliła się nad stołem, zbliżając swoje usta do moich. Rozochocony i spięty w oczekiwaniu, nie zdążyłem zauważyć, jak sprytnie zanurza palec w moim pucharku i z zachwyconą miną pakuje go sobie do ust, zamiast mnie pocałować. Roześmialiśmy się oboje, a ja, czekając na okazję do odegrania się i wykorzystując moment jej nieuwagi, tak jak zrobiła to ze mną przed chwilą, złapałem jej podbródek i wycisnąłem na jej słodkich wargach upragniony pocałunek. Chryste, smakowała tak doskonale, że nie chciałem nigdy przestawać. – Co powiesz na mały spacer? – zagadnęła, kiedy już wypuściłem ją ze swoich zachłannych rąk. – Z tobą mogę iść na koniec świata – wyznałem miękko, podając jej dłoń i prowadząc przez wciąż zatłoczone molo. Zeszliśmy na plażę i ściągnęliśmy trampki, zanurzając stopy w gorącym piasku. – Uwielbiam to – zamruczała Eileen, z rozmysłem stawiając kroki tak, by jak najgłębiej zakopywać palce. – Na górze jest taki gorący, a pod spodem coraz zimniejszy. Kiedyś tego nie zauważałam. Kiedy mam ogon, tylko przylepia się do niego i boleśnie włazi pod łuski. Nie ustalając tego wcześniej, doszliśmy spacerowym krokiem do skał i usiedliśmy tam, osłonięci od słonego wiatru. Słońce zsuwało się po niebie coraz niżej, a my rozmawialiśmy w nieskończoność. Chciałem wiedzieć o niej wszystko.
Jej głos był magiczny i hipnotyzujący, kiedy rozbrajająco szczerze mówiła o swoim pochodzeniu, opowiadała o ludziach, których najbardziej lubiła obserwować, o tym, jak uczyła się znaczenia poszczególnych słów z naszego języka. Jednocześnie jej palce kreśliły linie po wygładzonej wcześniej części podłoża, a kiedy skończyła, kiwnęła na mnie zachęcająco, abym zobaczył, co stworzyła. Ze zdumieniem spojrzałem na własny, nieźle upiększony portret. – Chyba troszkę przesadziłaś. – Usiadłem za nią i objąłem ją, całując w jedno z ulubionych miejsc, delikatne wgłębienie między linią szczęki a płatkiem ucha. Potrząsnęła głową, owiewając mnie cudownie znajomym, niepowtarzalnym zapachem swoich włosów. – To jest to, co widzę. Tak wyglądasz, kiedy na mnie patrzysz. – Otarła się miękkim policzkiem o moją zarośniętą szczękę i pocałowała mnie delikatnie w kącik ust. Z pomrukiem zadowolenia obróciłem ją do siebie przodem i przechyliłem lekko jak w tańcu. Przytrzymałem ją w objęciach, kiedy jedna z moich dłoni przesuwała się delikatnie w górę i w dół po miękkiej skórze jej ramienia, a usta ocierały powoli o pełne, wydatne wargi. Powstrzymując się, by nie obdarować jej tym żarliwym, głodnym pocałunkiem, na jaki miałem ochotę, droczyłem się z nią tak przez dłuższą chwilę, wycofując się nieznacznie za każdym razem, kiedy jej usta otwierały się coraz szerzej. Mruknąłem z satysfakcją, kiedy pierwsza się złamała i wpijając paznokcie w moje przedramiona, przyciągnęła mnie bliżej i wsunęła słodki, wilgotny język w moje usta. Gorący płomień przebiegł przez całe moje ciało i sprawił, że penis w moich spodniach podniósł się z pełnym zainteresowaniem, przylegając do jej uda, doskonale możliwy do wyczucia przez materiał spodni. – Eileen – wydyszałem w jej usta, odsuwając się, by spojrzeć w jej roziskrzone, zasnute gęstą mgłą pożądania oczy. – Chcesz wrócić do domu? Nie mogąc wydusić słowa, pokiwała tylko głową, zaciskając mocniej palce na moim ciele. Podniosłem nas z piasku i nie zważając na jej piszczące, rozbawione protesty, posadziłem ją sobie na plecach i powoli szedłem w stronę samochodu. Jej dłonie delikatnie obejmowały mnie za szyję, a cichy oddech wybrzmiewał miarowo tuż przy moim uchu. Bardziej dla przyjemności niż z konieczności podtrzymywałem dłońmi jej pośladki, żeby nie zsuwała się z każdym moim krokiem. Chryste, czułem się trochę jak prymitywny zdobywca niosący swoją kobietę do jaskini, a w tym przypadku mieszkania, gdzie nie do końca miałem zamiar odpowiadać za to, co jej zrobię. Była tak samo winna jak ja. Milczeliśmy przez większą część drogi przez miasteczko i dalej, wchodząc do mieszkania. Nie była to jednak nieprzyjemna cisza, z gatunku tych, kiedy po prostu nie ma tematu do rozmów. To było słodkie milczenie, związane tylko
i wyłącznie z oczekiwaniem. Zwolniłem miejsce w części szafy, żeby Eileen mogła schować tam swoje nowe rzeczy – chciałem, by poczuła, że to także jej dom. Najlepszy, jaki na razie umiałem jej stworzyć. Syrena uklękła przed szafą, a potem przysiadła na stopach i wszystko, co widziałem, to był jej cudowny tyłeczek, idealnie wypełniający krótkie spodenki. Pieczołowicie rozkładała i uczyła się ponownie składać ubrania, zerkając na mnie co chwila. Cholera, znów to samo. Ręce trzęsły mi się jak u małolata, a w ustach cały czas mi zasychało. Nie mogłem tak stać i gapić się, jak kolejne kolorowe szmatki metodycznie lądują na półkach. Nie chciałem żadnych ubrań. Chciałem ją mieć przy sobie nagą, gorącą i całkowicie wyzwoloną… – Pójdę wziąć szybki prysznic. Zaczekasz na mnie? – wyjąkałem i odczekawszy tylko tyle, żeby zauważyć, jak z tajemniczym uśmiechem kiwa głową, rzuciłem się do łazienki. Wskoczyłem pod gorący prysznic, mając nadzieję, że chociaż trochę osłabi ogarniającą mnie chuć. Nie potrafiłem inaczej tego określić. Wszystkie nerwy w moim ciele zostały pobudzone i nie miały zamiaru odpuścić, dopóki powód ich napięcia nie znajdzie się znów w moich ramionach. Kolejne minuty mijały, gorący strumień przesadnie parzył moją skórę, ale nadal nie mogłem pozbyć się tego wrażenia, że jeśli stąd wyjdę, Eileen nie zdoła się przede mną schować. Nie, żeby tego chciała. Wyraziła to tak jasno, jak się dało, mimo to drżałem z obawy i niepewności. Nie chciałem jej skrzywdzić. Nie wybaczyłbym tego sobie nigdy. Wiedząc, że nie powinienem dłużej kazać jej na siebie czekać, zakręciłem wodę i wytarłem całe ciało. Znów się zawahałem. Powinienem się ubrać, czy od razu pokazać jej się nago? Cholera, a jeśli wcale nie będzie mną zachwycona? Nigdy nie miałem kompleksów, dbałem o siebie jak każdy, przeciętny facet, może bardziej niż inni przywiązując wagę do sprawności fizycznej, co przejawiało się głównie w zarysowanych w kształcie „V” biodrach, umięśnionych rękach, klatce piersiowej i udach. Biłem się z myślami, stresując się coraz bardziej, dopóki syrena nie zapukała głośno w drzwi łazienki. Zdążyłem tylko owinąć się ręcznikiem w pasie i już była w środku. – Ryder? Co ty tu robisz tak długo? – z wyrazem autentycznego niepokoju na pięknej twarzy, ruszyła w moją stronę. – Och… – zobaczywszy mnie, jak kurczowo ściskam brzeg okrycia, przystanęła i jej policzki spłonęły rumieńcem. Nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Długie, czerwone włosy okalały jej nieziemską twarz i spływały na odsłonięte ramiona. Za cały strój służył jej prosty, bawełniany komplet bielizny, z niewielkimi koronkowymi wstawkami w górnej części stanika i na bokach białych, idealnie opinających jej krągłe kształty majteczek. Natychmiast moje ciało stanęło w ogniu, skóra spięła się w rozkosznym
oczekiwaniu, a oczy nie mogły powstrzymać się od błądzenia po niej w górę i w dół. – Ja… – wychrypiałem z nagle wyschniętym gardłem. I to było wszystko. Nie mogłem powiedzieć nic więcej. – Ryder… – mruknęła jak kotka, powoli podchodząc do mnie, z rozmysłem stawiając każdy krok. Jak zaczarowany gapiłem się na kołyszące się biodra i falującą pierś. Chryste, wyglądała jak bogini. Jak istota nie z tej ziemi. Była zbyt doskonała, by być prawdziwa. Przystanęła przede mną i spojrzała mi głęboko w oczy, jednocześnie wyciągając smukłą dłoń i kładąc mi ją na środku torsu. – Całe życie spędziłam w oceanie – szepnęła, opuszczając oczy i powoli zsuwając dłoń coraz niżej. Jęknąłem mimo woli i przygryzłem wargę. O Panie… – Widziałam mnóstwo nagich mężczyzn – wyznała, a ja zachłysnąłem się powietrzem, kiedy zwinne palce wsunęły się za brzeg ręcznika i powiodły jego śladem po moim podbrzuszu. – Ale jeszcze nigdy żadnego nie dotykałam. – Lekkie szarpnięcie i ręcznik opadł bezdźwięcznie u naszych stóp. Eileen westchnęła przejmująco i znów spojrzała mi w oczy. – Chcę cię dotknąć, Ryder. Pragnę tego tak bardzo, że nie potrafię się powstrzymać. – Zrób to – wydyszałem, łapiąc jej dłoń. – Dotknij mnie, Eileen. – Zapominając o całym stresie, pokierowałem ją tam, gdzie pragnąłem poczuć jej dotyk. Musnęła go lekko, prawie niewyczuwalnie, ale zachęcona moim natychmiastowym westchnieniem, pogładziła go od nasady po czubek, badając długość lekko drżącymi palcami. – Ryder… – szepnęła gorączkowo, czując, jak pod jej dotykiem pręży się i pęcznieje. – Nie przestawaj – odpowiedziałem pospiesznie, odchylając głowę do tyłu i tłumiąc szarpiące mną spazmy rozkoszy. Kontynuowała swoje poczynania coraz śmielej, nakrywając go dłonią i pieszcząc powolnymi ruchami w przód i w tył, powodując, że stwardniał i nabrzmiał, domagając się coraz większej uwagi. Kiedy kropla skrajnego podniecenia zalśniła na jego czubku, pochyliła się i… – Nie. – Podniosłem ją z podłogi i posadziłem na swoich biodrach. Instynktownie wtuliła się we mnie i otoczyła smukłymi nogami w pasie. – Nie tutaj. I nie tak. Z każdym krokiem moja postawiona na baczność męskość ocierała się o cienki materiał majteczek w miejscu, gdzie skrywał samo jej sedno. Szedłem powoli, nie przestając patrzeć jej w oczy. Miałem nadzieję, że wyczyta z nich
wszystko, czego nie potrafiłem jej jeszcze powiedzieć. W sypialni posadziłem ją ostrożnie na środku łóżka i usiadłem naprzeciwko, obserwując jej nieskazitelne rysy w przyćmionym świetle małej kontaktowej lampki, zalewającej pokój złotawą poświatą. Odgarnąłem jej włosy na plecy, na chwilę zanurzając palce w miękkich, słodko pachnących splotach i ująłem jej twarz w dłonie. Musnąłem kciukami jej policzki, następnie subtelną linię szczęki, szyję, obojczyki, a kiedy dotarłem do ramion, ostrożnie, z największą delikatnością, zsunąłem z nich ramiączka biustonosza. – Ryder. – Jej oddech przyspieszył, kiedy zsuwałem dłonie po jej dekolcie, docierając do obfitych wypukłości jej piersi. – Pocałujesz mnie wreszcie? Zachichotała i ten słodki dźwięk przeszedł w przeciągły jęk, kiedy lekko popchnąłem ją na materac i nakryłem swoim ciałem. Tym razem żadne z nas nie było w stanie utrzymać leniwego, subtelnego tempa. Wpiłem się w jej usta, wsuwając ręce pod jej plecy, by przyciągnąć ją do siebie jak najbliżej. Zachłannie ssałem i kąsałem jej wargi, podniecony do granic możliwości każdym jej stłumionym westchnieniem. Nasyciwszy się odrobinę jej smakiem, zsunąłem się niżej, mrucząc z satysfakcją, kiedy usłużnie wygięła się w łuk, żebym mógł zdjąć jej stanik. Zadrżała i odruchowo próbowała zakryć się dłońmi. – Jesteś pewien, że… że ja… że wszystko ze mną w porządku? – zapytała, unosząc lekko głowę z wyraźnym zawstydzeniem. Warknąłem gardłowo, odsuwając jej ręce, i potarłem lekko sterczące sutki, aż syknęła i podkurczyła palce stóp. – Kochanie, jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie – wymruczałem, okrążając językiem jeden z cudownych pączków, wsysając go i przygryzając, dopóki nie wyrwał jej się stłumiony okrzyk. Nie przestając pieścić jej piersi dłońmi, moje usta zsunęły się niżej, wycałowując ognistą ścieżkę wzdłuż jej brzucha. Usiadłem między jej nogami, zarzucając sobie jedną z tych długich, cudownych kończyn na ramię. Uśmiechając się, połaskotałem ją lekko pod kolanem, pomasowałem przez chwilę smukłą łydkę, musnąłem ustami zgrabne paluszki szczupłych stóp. Zapach, jaki buchał z jej ciała, był tak upajający, że czułem się jak pijany. – Jesteś taka słodka – wyznałem, skubiąc ustami i pokrywając małymi pocałunkami wewnętrzną część jej ud. – Chcę oblizać cię całą – przesunąłem językiem wzdłuż ledwie widocznych żył, aż zadrżała po raz kolejny i wplotła palce w moje włosy, przytrzymując moją głowę. – Podoba ci się? – Taaak. Tak, Ryder, tak… Och! – krzyknęła i podniosła się, kiedy musnąłem przez coraz bardziej wilgotny materiał jej szparkę. – Ciii, dziecinko, nie bój się. – Położyłem się obok niej, opierając się na
łokciu, tak że mogłem patrzeć na nią, całować ją i jednocześnie lekko głaskać nabrzmiały, otwierający się dla mnie skarb. Rozsunęła szerzej nogi, a jej rzęsy zatrzepotały, kiedy wsunąłem palce pod materiał i dotknąłem gorących, śliskich fałdek. Mój język i dłoń w spójnym, powolnym rytmie nacierały na jej ciało, torturując ją słodkimi pieszczotami, aż jęczała cicho i nieprzerwanie, wijąc się i mnąc w palcach prześcieradło. – Ryder – głos jej się urywał, a szczupła dłoń z niewiarygodną siłą zacisnęła się na moim nadgarstku, przytrzymując moje palce w jej rozgrzanym wnętrzu – nie zniosę więcej. Zrób to, proszę… Pragnąłem tego jak niczego w życiu do tej pory, dlatego nie wahałem się ani przez chwilę, pospiesznie zsuwając ostatnią przeszkodę z jej nóg i nachyliłem się nad nią, z rękoma opartymi po obu stronach jej głowy. – Jesteś pewna? – droczyłem się z nią, ślizgając się pomiędzy aksamitnymi ściankami jej ciała, aż sam zadrżałem. I właśnie wtedy dopiero dotarło do mnie, że dla niej będzie to pierwszy raz. Zatrzymałem się, zmrożony tą myślą, ale jej głos przywołał mnie do porządku. – Ryder – mruknęła ostrzegawczo, rzucając mi spojrzenie z czającą się w nim nutą groźby. Szlag, to był ostatni moment, żeby się wycofać ale… widziałem w jej oczach, w rozchylonych ustach, w zachęcająco wygiętym ciele, że chciała tego równie mocno jak ja. Nie potrafiłem teraz odpuścić. – Uwielbiam sposób, w jaki mówisz moje imię. – Pchnąłem lekko biodrami, zagłębiając się w niej na chwilę i zaraz wycofując. – Zrobisz to jeszcze raz? – Musnąłem ustami jej ucho, a kiedy spełniła moją prośbę, wszedłem głębiej i jednocześnie krzyknęliśmy, zalani falą doznań. Chryste, czułem dokładnie, jak moja męskość pulsuje, otulona ściśle jej rozpalonym, ciasnym wnętrzem, i musiałem kilka razy głęboko odetchnąć, żeby nie skończyć w tej sekundzie. Eileen zaplotła ręce na mojej szyi i wtuliła się we mnie, każde wolne pchnięcie przypieczętowując głębokim pocałunkiem. Moje dłonie wielbiły jej piękne ciało, muskały szyję, subtelnie zarysowane obojczyki i głaskały włosy, rozsypane wdzięcznie na białej poduszce. Byłem tak delikatny i ostrożny, jak tylko potrafiłem, dopóki nie poczułem, jak zaczepnie przygryza moje ucho, owiewając je słodkim, gorącym oddechem. Odchyliła głowę w tył i obdarzyła mnie rozpalonym spojrzeniem. Była ucieleśnieniem kobiecego piękna i seksapilu. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że była tu ze mną. – D-dobrze się czujesz? – wydusiłem, doszukując się na jej twarzy choćby maleńkiej oznaki bólu.
– Mocniej – syknęła, wbijając paznokcie w moje plecy. Wygięła się w łuk i naprężone sutki otarły się o moją pierś, wzniecając kolejną falę pożaru zalewającego moje ciało i kumulującego się w pompujących lędźwiach. Zgodnie z jej życzeniem w całkowitym zatraceniu i zapamiętaniu wsuwałem się coraz głębiej, mocno napierając na barierę niewinności, którą doskonale wyczuwałem w jej słodkim wnętrzu do czasu, gdy nie pękła, sprawiając, że oboje zastygliśmy zszokowani. – Skarbie… – Przytuliłem ją mocno i chciałem się wycofać, wyczuwając jej drżenie, ale wbiła się piętami w moje pośladki, nie pozwalając mi się ruszyć. – Nie… nie wychodź. Proszę – szepnęła łamiącym się głosem, a kiedy na nią spojrzałem, strużki łez zsuwały się po zarumienionych policzkach i ginęły w czerwonych splotach jej włosów. – Chryste, Eileen… – Scałowałem pieczołowicie słone krople i jeszcze raz spróbowałem z niej wyjść, ale znów mnie powstrzymała. – Ryder, proszę. Jest cudownie, nie przestawaj. Kochaj się ze mną. – Na potwierdzenie tych słów, które sprawiły, że serce zadudniło mi w piersi jak werbel, kusząco poruszyła biodrami, dokładnie wyrażając, na co ma ochotę. Z dzikim pomrukiem zadowolenia, objąłem ją mocno ramionami i przetoczyłem się na plecy, tak żeby górowała nade mną i sama mogła spróbować wziąć to, o co mnie prosiła. W pierwszym odruchu zesztywniała i przygryzła wargę, znów się zawstydzając, ale kiedy złapałem ją za biodra i wsunąłem na sterczącą, naprężoną męskość, wypełniając ją całą jego długością, na jej usta powrócił zmysłowy uśmiech. Donośne „och!” było pierwszym ze słodkich dźwięków, jakie wydała; kolejne, kwitujące coraz mocniejsze i szybsze pchnięcia, stawały się bezładnymi, wpółwyciszonymi jękami, przemieszanymi z urwanymi oddechami nas obojga. Dokładnie zauważyłem, kiedy od granicy rozkoszy dzieliło ją tylko pół kroku. Podciągnąłem się, by móc wtulić twarz w słodkie wgłębienie między jej piersiami i wypieścić ich zadarte do góry koniuszki, rozmyślnie spychając ją z krawędzi. Zaciskała się na mnie tak kurczowo, że musiałem mocno zacisnąć zęby, żeby nie złamać swojego postanowienia i nie skończyć jeszcze przed nią. – O tak, kochanie, zrób to dla mnie – zachęciłem ją i mocno przytrzymałem, kiedy przez jej ciało przebiegła fala dreszczy pochłaniającego ją orgazmu. Kurwa. Bałem się, że tego nie przeżyję, ale nie mogłem przecież dojść… w niej. Cholernie nierealne wydawało się rozsądne myślenie w takim momencie, gdy trzymałem w ramionach szczytującą, piękną kobietę, ale kiedyś w życiu każdego człowieka przychodzi ten moment na bycie odpowiedzialnym i dla mnie to była chyba właśnie ta chwila. Inna sprawa, że ta wchodząca w grę potencjalna ciąża wcale nie biła na alarm w mojej głowie tak, jak powinna. Szlag, ta myśl w ogóle nie wywoływała we mnie nic negatywnego. Wręcz przeciwnie…
Spięte mięśnie w jej ciele rozluźniły się nagle i miękko wpadła w moje ramiona. – Właśnie tak, skarbie. Jesteś taka cudowna – wymruczałem w jej ucho, tuląc ją i delikatnie kładąc sobie na piersi. Minęło kilka minut, zanim jej oddech się wyrównał i podniosła głowę, żeby na mnie spojrzeć. Błyszczące oczy patrzyły na mnie z uczuciem i szczerością, dodatkowo zasnute jeszcze lekką mgłą niedawnego spełnienia. – Ryder… – pocałowała mnie delikatnie i uśmiechnęła się błogo i leniwie – czy ty… – odkaszlnęła, zaskoczona brzmieniem własnego, schrypniętego głosu. – Czy tobie też było tak… – A jak myślisz? – roześmiałem się lekko, wypychając biodra, żeby mogła poczuć, że wciąż zagłębiony w niej, nadal jest twardy i gotowy, a także, czego nie miałem zamiaru jej zdradzać, cholernie obolały przez moje powstrzymywanie się. Ale nie to było teraz najważniejsze. Nie ja. – Czy to zawsze jest tak… – Oblizała usta, szukając odpowiedniego słowa. Powstrzymałem się, żeby nie zaskamleć na widok jej nieświadomie podniecającego gestu. Cholera, byłem gotowy na następną rundę i tym razem nic by mnie nie powstrzymało przed naznaczeniem jej w ten najbardziej prymitywny, pierwotny sposób. – Tak, skarbie, to zawsze powinno być przyjemne. Ale dla mnie nigdy jeszcze nie było aż tak, jak przed chwilą. – Ostrożnie zsunąłem ją z siebie. – Chodź, umyjemy cię, moja piękna. – Podniosłem się i wziąłem ją na ręce. – Czarujesz – zarzuciła mi żartobliwie, mrużąc podejrzliwie oczy, kiedy niosłem ją do łazienki. – Kotku, mam na to twarde dowody. Śmiała się jeszcze, kiedy postawiłem ją pod prysznicem i odkręciłem wodę. Delikatnie i pieczołowicie namydliłem ją całą, pozwalając sobie na powolne, rozmyślne masowanie każdego skrawka jej ciała, na który miałem ochotę. Była tak cholernie doskonała, że mógłbym to robić godzinami. Oddała mi się w całości, odchylając głowę i zamykając oczy, z tym samym ujmującym uśmiechem co w łóżku, nie do końca świadoma głodu coraz wyraźniej wyglądającego z moich oczu. Pragnąłem jej jeszcze bardziej, teraz kiedy doświadczyłem tego małego skrawka nieba i nie mogłem się już dłużej powstrzymywać. Stała tak, dopóki nieprzyzwoity plan nie zrodził się w mojej głowie i uklęknąłem przed nią, łapiąc ją za pośladki i przyciągając do swoich ust, spragnionych kolejnych głębokich pocałunków. Zastygła, kiedy wycałowałem drogę przez miękkie krzywizny jej bioder do słodkiego miejsca u zbiegu jej ud i zawłaszczyłem je, liżąc i ssąc bynajmniej nie subtelnie, ale gorączkowo, łapczywie, z przytłaczającym pragnieniem. Mój kutas podrygiwał w rytmie każdego jej westchnienia, dopóki nie rozchyliła ciężkich powiek i nie spojrzała na
mnie tak, że niezależnie od tego, co by powiedziała i tak bym się w niej znalazł. – Weź mnie, teraz – ledwie dokończyła zdanie, już wypełniałem ją całym sobą, wciskając jej plecy w ścianę prysznica i przytrzymując nogi obejmujące mnie w pasie. – Zrobię to – odpowiedziałem posłusznie, zaplatając jej dłonie na swojej szyi i raz po raz wchodząc mocno w gorące, śliskie, pulsujące wnętrze jej kobiecości. – A potem jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze, i tak bez końca, aż będziesz miała mnie dość. – Schowałem twarz w zagłębieniu jej szyi, drażniąc wrażliwą skórę zębami. – Nigdy nie będę miała cię dość – odpowiedziała poważnie, dysząc ciężko i wplatając palce w moje włosy, żeby przyciągnąć moją twarz i przygryźć mocno moją wargę. Syknąłem, porażony ekscytującym bólem tego doznania, i przyspieszyłem. Świadomy zbliżającego się spełnienia wstrząsającego moim ciałem, wtuliłem się w nią mocniej i pieprzyłem ją, dopóki gorący strumień nie wytrysnął w jej wnętrze, skwitowany głośnym, gardłowym okrzykiem, który, jak zauważyłem ze zdumieniem, wydobył się z moich ust. Kiedy długą chwilę później otworzyłem oczy, Eileen patrzyła na mnie z błogim uśmiechem zadowolenia. Odstawiłem ją ostrożnie na ziemię i objąłem ramionami, opierając brodę na czubku jej głowy. – Muszę ci coś powiedzieć – westchnąłem nieco sennie, gładząc powoli jej plecy. Poruszona, uniosła głowę i spojrzała na mnie pytająco. – Jesteś najcudowniejszą istotą na ziemi. – Ucałowałem po kolei jej policzki, czubek nosa i czoło. – Ja też muszę ci coś powiedzieć – szepnęła rozbawiona, zadziornie przygryzając usta. – Co takiego, skarbie? – Chyba musisz umyć mnie jeszcze raz. Po tych słowach zaczęła mnie całować, a jej ręce gładziły moje nagie ciało nie mniej zachłannie niż moje jej. Z ochotą odwzajemniłem jej pieszczoty, zupełnie zapominając o zmęczeniu i o tym, że nie minęły nawet trzy minuty od… a zresztą, to było bez znaczenia. Może to jednak jeszcze nie był mój czas na bycie odpowiedzialnym?
ROZDZIAŁ VII – Jesteś pewna, że dacie sobie radę? Byłem już przy drzwiach, kiedy kolejny raz zadałem to pytanie Destiny. – Ryder, pytałeś o to już miliard razy w ciągu tego tygodnia. Wszystko jest super i świetnie się bawimy. Możesz już iść. – Doktorka stała w drzwiach kuchni i patrzyła na mnie z rozbawieniem. Cholera, wiedziałem, że ma rację, ale nic nie mogłem poradzić na to, że po prostu się martwiłem. Fakt, nie pierwszy raz przekazywałem Eileen w jej ręce, kiedy miałem iść do bazy. Rzeczywiście, dziewczyny świetnie się dogadywały, pod moją nieobecność zwiedzały miasteczko, robiły zakupy i przesiadywały w mieszkaniu Destiny, dopieszczając tworzoną przez nią i jej brata bazę nadnaturalnych. Oprócz tego Des zaczęła uczyć syrenę czytać i pisać, za co byłem jej naprawdę wdzięczny, chociaż było mi trochę głupio, że sam na to nie wpadłem. Tak czy inaczej, przez ten krótki czas zżyły się ze sobą i nie dało się nie zauważyć, że obu zrobiło to dobrze. – Jeszcze tu jesteś? Eileen wypadła z sypialni, wystrojona w długą, białą sukienkę ze zwiewnego materiału. Czerwone włosy upięła w warkocz, luźno spływający na ramię, a pojedyncze kosmyki opadające na czoło podtrzymała opaską z kwiatami, którą sam dla niej wybrałem. Była śliczna i radosna i jak zwykle zabrakło mi tchu na jej widok. – Możesz już iść, kochanie. – Podeszła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję. Odruchowo przytuliłem ją, mocno zaciągając się jej cudownym zapachem. – Na dziś planujemy muzeum, galerię sztuki i lody. Zobaczymy się wieczorem. – Pocałowała mnie i wyślizgnęła się z mojego uścisku. – Jesteś pewna, że chcesz tam iść? – zapytałem, patrząc, jak wsuwa na zgrabne stopy sandałki i przegląda się w lustrze. – Chyba to już ustaliliśmy? – Rzuciła mi zaczepne spojrzenie przez ramię. – Chcę poznać twoich przyjaciół. Widzimy się wieczorem w Bunkrze. A teraz już idź! – śmiejąc się, wypchnęła mnie za drzwi, całując zdecydowanie zbyt krótko na pożegnanie. Nie mając innego wyjścia, wsiadłem do dodge’a i pojechałem do bazy. Moje życie nie wywróciło się do góry nogami, od kiedy Eileen pojawiła się w nim i zajęła miejsce na samym jego szczycie. Wykonało jednak popisowe salto, gubiąc po drodze wszystkie troski i chwile bez znaczenia, zamiast tego dając mi cel, poczucie przynależności i bycia… kochanym. Byłem tak szczęśliwy, że absolutnie nikt nie był w stanie tego nie zauważyć. Moją bandę tak bardzo intrygowała moja przemiana, że dosłownie wymusili na mnie dzisiejszy wypad do
Bunkra, żeby wreszcie mogli poznać sprawczynię tego niesamowitego wydarzenia. Syrena także nie mogła się doczekać, aż w końcu ich pozna, dlatego nie miałem zbyt wiele do gadania. Chciałem zrobić wszystko, co mogłoby ją uszczęśliwić, tak jak ona robiła to ze mną. Przychodziło jej to zupełnie bez wysiłku. Każdego dnia, kiedy zasypiałem wycieńczony jej gorącym przywitaniem po moim powrocie do domu i budziłem się, trzymając ją w ramionach, czułem, że jestem dokładnie tam, gdzie chciałem być. Byłem spełniony. Szczęśliwy. Cholernie zakochany. Tylko w bazie, będąc zbyt daleko od niej, w samym centrum porażek, które ostatnio ciągle zaliczaliśmy, czułem się sfrustrowany i niespokojny. Każdy dzień był taki sam. Siłownia, runda koszykówki z Draco i Cainem, mały sparing z Maksem, przerwy na fajkę z Blakiem i długie godziny przesłuchań naszych podejrzanych. Wciąż bezowocne. Co prawda, nie nastąpiło żadne kolejne zniknięcie ani nie powtórzył się żaden atak na nadnaturalnego, ale i tak tkwiliśmy w matni. Xander mnie unikał, zresztą unikał nas wszystkich, pojawiając się w bazie na kilka minut albo wcale. Choć nikt nie mówił tego głośno, wszyscy czuliśmy, że z ekipą dzieje się coś złego. Bez przywódcy, który zawsze nas motywował i trzymał razem, banda od środka zaczynała się zbytnio rozluźniać. Miałem nadzieję, że dzisiejszy wieczór trochę nas wszystkich orzeźwi. Zgodziłem się nawet, żeby Nick poszedł z nami, choć nie znosiłem gnoja nie mniej niż zawsze. Jednak wciąż był jednym z nas. Musieliśmy trzymać się razem, zwłaszcza teraz. Dlatego kilka cholernie długich godzin później, kiedy zajrzałem do naszej męskiej jaskini, postarałem się, żeby beztroski uśmiech mnie nie opuszczał. – Jak tam, panowie, gotowi? Dziewczyny będą za dwadzieścia minut na miejscu. Nick i Cain kończyli rundę w Tekkena, Blake i Max zdążyli wypić już po dwa piwa, a Draco przekładał platynowe kosmyki włosów to na jedną, to na drugą stronę, przeglądając się w ekranie swojego telefonu. – Pewnie, że gotowi. – Blake beknął głośno i zgniótł pustą puszkę, po czym rzucił ją za siebie, trafiając dokładnie do kosza stojącego w sąsiadującej z pokojem kuchni. – Tylko wiecie, zachowujcie się, dobra? – ostrzegłem ich po raz kolejny. Cain wstał z kanapy i przeciągnął się, aż trzasnęły kości. – Nie dygaj, Ryder. Nie narobimy ci wstydu. – Klepnął mnie w plecy, aż mną zarzuciło, i wciągnął na siebie skórzaną kurtkę. – W każdym razie nie jakiegoś strasznego – zażartował Max, też zbierając się do wyjścia. – Xander się odzywał? Idzie z nami? – zapytałem, trochę podenerwowany. – Napisał, że nie da rady i że mamy się ładnie zachowywać – odpowiedział Nick, wyłączając grę i rzucając oba pady na stertę pozostałych. – Jeszcze trochę i przyniesie nam swoje zdjęcie, żebyśmy od czasu do czasu mogli popatrzeć na
jego ryj, zamiast przychodzić do bazy. Ktoś ma jakiś pomysł, co się z nim dzieje? – Nie mam pojęcia, stary. – Draco wzruszył ramionami i wygładził dłońmi czarną koszulę, którą miał na sobie. – Uuuu, Carrie oszaleje, jak cię zobaczy. – Szturchnąłem go zaczepnie, kiedy szliśmy korytarzem prowadzącym do garażu razem z resztą. – Oj, Ryder, to nie dla Carrie, tylko dla twojej Eileen – odciął się i poruszył znacząco brwiami. – Tylko spróbuj – warknąłem groźnie, nie biorąc jednak jego słów poważnie. – Żartuję, stary. Lubię swoje jaja tam, gdzie są, nie chciałbym, żebyś mi je urwał. – Poklepał się po kroczu i obaj się roześmialiśmy. – Wystarczają mi moje dziewczyny. Carrie też, chociaż najczęściej jest do zniesienia dopiero wtedy, kiedy zatka jej się buzię. – To trochę przykre, Draco. Ona naprawdę na ciebie leci – wtrącił Blake, widocznie gotowy stanąć w obronie wątpliwego honoru naszej wampirzej znajomej. – Dzieciaku, ona lubi, jak jej się zatyka usta. – Śmiech Caina zadudnił echem w przestrzeni garażu. – Różnymi rzeczami, w zależności od nastroju. Wszyscy oprócz Blake’a parsknęliśmy śmiechem i rozdzieliliśmy się, wsiadając do swoich pojazdów. Blake i Max wpakowali się ze mną do dodge’a, Draco i Nick wybrali czarną impalę należącą do pierwszego z nich, a Cain wskoczył na jeden ze swoich motocykli i pierwszy wyjechał na zewnątrz. Przez całą drogę do Bunkra Max docinał Blake’owi, dywagując nad jego nadmiernym zainteresowaniem Carrie i jej uczuciami. Cieszyłem się, kiedy dojechaliśmy na miejsce, ponieważ miałem już dość słuchania dyskusji pod tytułem „jak szanować kogoś, kto nie szanuje sam siebie”. Wampirzyca była mi w zasadzie obojętna i nie miałem zamiaru wtrącać się w jej relację z chłopakami, chociaż gdy słychałem Blake’a, dotarło do mnie, że przydałaby mu się jakaś dziewczyna. Później wszystko inne straciło znaczenie, bo Destiny i Eileen czekały już na nas przed wejściem. Moja syrena jak zwykle wyglądała obłędnie w wąskich dżinsach, luźnej koszulce zsuwającej się z jednego ramienia i skórzanej ramonesce z ćwiekami, chociaż musiałem przyznać, że Des tego wieczoru też nieźle mnie zaskoczyła. Szpilki, obcisła mała czarna i rozpuszczone włosy sprawiły, że cała ekipa na chwilę zaniemówiła z wrażenia, zanim się z nią przywitała. – Cześć, laleczko. Tęskniłem. – Złapałem Eileen i ucałowałem ją gorąco, aż się zarumieniła. – Pięknie wyglądasz. – Destiny też, prawda? – zapytała mnie cicho. – Namówiłam ją na tę sukienkę. Wygląda bosko. – O cholera, Destiny… – Max zagwizdał z podziwem. – Wyglądasz bombowo.
Doktorka lekko się zarumieniła, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się Nick. – Twój brat by nas chyba zabił, gdyby… – Ale go tu nie ma i nikogo nie obchodzi jego zdanie – uratował sytuację Blake, widząc, jak oczy dziewczyny z miejsca zapałały złością, a drobne dłonie zacisnęły się w pięści. Nienawidziła, kiedy któryś z nas traktował ją jak dziecko tylko dlatego, że była siostrą Xandera. Totalnie ją rozumiałem, zwłaszcza teraz, kiedy oboje z Eileen naprawdę szczerze się z nią zaprzyjaźniliśmy. – Wyglądasz zajebiście, Des. – Blake pocałował ją w policzek na przywitanie i doktorka wyraźnie się rozluźniła. – Dziękuję – uśmiechnęła się do niego i spojrzała po pozostałych – wy też wyglądacie nieźle. Ładna koszula, Draco. – Puściła do niego oczko, za co dostała w prezencie jego najbardziej olśniewający, zawadiacki uśmiech, od którego wszystkim dziewczynom w promieniu kilkunastu kilometrów miękły nogi. – Carrie na pewno się spodoba. – Już komuś dzisiaj mówiłem, że to nie dla niej – roześmiał się i podszedł do nas, uśmiechając się do mojej syrenki i obdarzając ją badawczym spojrzeniem lodowoniebieskich oczu. – Witaj, Eileen. To zaszczyt móc cię poznać. Jestem Draco. – Kiedy podała mu dłoń, ucałował ją jak prawdziwy dżentelmen, aż się zarumieniła. – Mnie też jest bardzo miło – zapewniła go ze szczerym uśmiechem. Cholera, Draco mógł być moim kumplem i tak dalej, ale nie udało mu się ukryć, że syrena go oczarowała. – Wysyłasz niesamowite wibracje. Czegoś takiego jeszcze nie czułem. – Przekrzywił lekko głowę, przeczesując dłonią platynową czuprynę. – Yyy… to dobrze czy źle? – zapytała niepewnie, cofając się o krok i instynktownie szukając we mnie oparcia. Objąłem ją w talii i pogłaskałem uspokajająco po biodrze. – Draco ma dar do wyczuwania takich niesamowitych istot jak ty – poinformowałem ją cicho łagodnym tonem. – Nie wiem, jak to robi i co dokładnie czuje, ale to nic złego, nie przejmuj się. – Och, okej. No to… dzięki, Draco – roześmiała się beztrosko i reszta szybko do niej dołączyła. – Ty to umiesz zatekścić do laski, stary. – Cain wysunął się do przodu, po drodze sprzedając Draco braterskiego kuksańca. – Cześć, malutka. Fajnie, że jesteś z nami. Zawsze o jednego odmieńca więcej. – Porwał ją w uścisk swoich silnych ramion, a kiedy ją odstawił, aż się zachwiała. – Ja pieprzę, czy wy chcecie ją wystraszyć, czy co? Hej, Eileen. Jestem Max. Po prostu Max. I bardzo się cieszę, że mogę cię poznać. – Max uścisnął jej dłoń tak
normalnie i serdecznie, jak tylko się dało. – To jest Nick, a Blake’a już chyba znasz – przedstawił szybko resztę, za co byłem mu wdzięczny, bo moja ukochana była wyraźnie zmieszana. – Idziemy się w końcu napić czy będziemy tu tak sterczeć? – Prowadź, bracie – zachęciłem go, biorąc Eileen za rękę i ściskając ją uspokajająco. – Nie przejmuj się nimi, trochę się popisują, ale wychodzili ze skóry, żeby cię wreszcie poznać. – Ale ja się w ogóle nie przejmuję! Oni są… czadowi – wyjaśniła zachwycona i roześmiała się, kiedy moje brwi bezwiednie podjechały do góry. – No co, tak się mówi. – Wzruszyła ramionami i znów się roześmiała. – Cain jest taki jak ja, tak? – Tak. Jest wilkołakiem – przytaknąłem cicho, kiedy schodziliśmy po stromych schodach. – Och, nieźle. Koniecznie chcę z nim później pogadać. Zatrzymała się nagle jak wryta. No dobra, Bunkier nie był może szczytem luksusu i spełnieniem marzeń, ale tego wieczoru akurat grała całkiem niezła rockowa kapela i klienci też nie prezentowali się najgorzej. Mimo to zastanowiłem się, czy to nie był błąd… – Tu… jest… zajebiście – podsumowała Eileen, rozglądając się dookoła z zachwytem. Roześmiałem się i przytuliłem ją mocno, aż pisnęła i też się zaśmiała. – Cieszę się, że ci się podoba. Ale chyba muszę pogadać z Des na temat twojego świetnego słownictwa. – Żartujesz, prawda? – Destiny pojawiła się obok mnie i spojrzała na mnie z żartobliwym politowaniem. – Wszystkie te słówka Eileen wyłapuje od ciebie. – Hej, ja tutaj stoję. Możecie się odczepić i wyluzować? – zagadnęła syrena, lekko naburmuszona. Parsknąłem śmiechem, aż obie spojrzały na mnie z wyrzutem. – Okej, okej, już jestem wyluzowany. – Uniosłem dłonie w geście kapitulacji, wciąż się szczerząc. – Chodźcie, tam jest nasz stolik. Zajęliśmy jedno z naszych ulubionych miejsc, skąd mieliśmy dobry widok na resztę lokalu. Eileen i Destiny koniecznie chciały siedzieć obok siebie i cały czas szeptały coś między sobą, podśmiewując się cicho. Kiedy w ruch poszły szklanki z piwem, whisky i kolorowymi drinkami dla dziewczyn, początkowo odrobinę niezręczna atmosfera się rozluźniła. Eileen rozmawiała i żartowała ze wszystkimi, coraz bardziej się otwierając i wpasowując w grupę, którą wyraźnie podbiła całą swoją osobą. Długi czas rozmawiała z Cainem i Draco o nadnaturalnych, a później, co wszyscy odkryliśmy z zaskoczeniem, odnalazła w sobie nowy talent i kilka razy z rzędu ograła Blake’a, Nicka i Maksa w darta. Poznała się nawet przelotnie z Carrie i jej przyjaciółkami, choć, jak zdradziła mi szeptem, nie bardzo przypadły jej do gustu. Przede
wszystkim sądziła, że Draco powinien mieć jakąś lepszą dziewczynę, co przypadkiem podsłyszał Blake i zaraz uznał za stosowne wyjawić jej, o co tak naprawdę chodzi w znajomości tych dwojga. Myślałem, że go uduszę, ale Eileen bardzo rozsądnie stwierdziła po chwili, że to jednak ich sprawa i nieładnie tak o tym rozmawiać. To był naprawdę udany wieczór i kiedy razem z moją syreną wychodziliśmy z Bunkra, Draco przepadł już gdzieś z Carrie i Laną, a Blake siedział coraz bliżej Destiny, zasypując ją komplementami i żartami. Kiedy kilka godzin później, leżąc w pomiętej, pachnącej seksem pościeli, zasypiałem z Eileen przyklejoną do mojego boku, naprawdę nie przeczuwałem, że wszystko tak strasznie się spierdoli. Kiedy wychodziłem, syrena jeszcze spała, oddychając spokojnie i uśmiechając się lekko przez sen. Kilka długich minut po prostu stałem, gapiąc się na nią jak urzeczony i marząc o tym, żeby móc wrócić do łóżka i delikatnie ją obudzić porcją jakichś niewybrednych pieszczot, ale Xander napisał do mnie wiadomość z samego rana i byłem tak zaintrygowany, że naprawdę musiałem pojechać do bazy. Miałem nadzieję, że poradzi sobie przez te kilka godzin, zanim Destiny przyjedzie do niej po dyżurze. Zdeterminowany, przestąpiłem próg wspólnego pokoju, zastając tam zaspanych Maksa, Nicka i Blake’a, chłepczących kawę z tekturowych opakowań, jakby była najcenniejszym darem. Dołączyłem do nich, wsłuchując się w ciszę panującą w całym budynku, tak bardzo niepasującą do tego miejsca, że aż odrobinę przerażającą. Chłopcy ożywili się dopiero, kiedy przez drzwi z korytarza do kuchni weszła Destiny w swoim zwyczajowym uniformie. – O, cześć, Destiny, dawno się nie widzieliśmy – przywitał ją Max, uśmiechając się z jakimś dziwnie tajemniczym, ale niezaprzeczalnie uszczypliwym uśmieszkiem. – Zamknij się, Max. Wszystko w porządku, Des? Odwieźć cię do pracy? – zaoferował się Blake, ku mojemu zdziwieniu, nieco się rumieniąc. O cholera. Już wiedziałem, że coś było na rzeczy… – Dziękuję, Blake. Xander mnie odwiezie. – Destiny speszyła się, szybko przygotowała sobie kawę i wypadła z kuchni, nawet się ze mną nie witając. – Co do… – Nieźle, stary. Ale nie chciałbym być w twojej skórze, kiedy Xander się dowie, że… – zaczął Nick, ale Blake natychmiast zerwał się z krzesła i ruszył w jego kierunku. – Zamknij się, dobrze ci radzę – wysyczał przez zaciśnięte zęby, ściskając w ręku kubek tak mocno, że ten się zgniótł i napój pociekł na podłogę i dłoń chłopaka.
– Blake, do cholery, co się dzieje? – powstrzymałem go, zaniepokojony. – Nic – warknął, odtrącając moją dłoń i wyrzucając zniszczony kubek do śmietnika z taką siłą, jakby chciał w nim zrobić dziurę. Nick parsknął śmiechem. – Chyba byłoby jej przykro, że fakt przespania się z nią to dla ciebie „nic”. Blake przemknął obok mnie i złapał go za gardło. – Jeszcze słowo i cię, kurwa, uduszę, przysięgam. – Zacisnął mocniej palce na jego gardle, warcząc jak zwierzę. – Blake, do kurwy nędzy, uspokój się! – Odciągnąłem go od rechoczącego Nicka i próbowałem siłą usadzić na krześle, kiedy do pokoju wszedł Xander. – Co tu się dzieje? – zapytał, gapiąc się na nas skonsternowany. – Nic, szefie. Tak sobie wspominamy wczorajszy wieczór – odpowiedział ten gnojek Nick, szczerząc się w paskudnym, wrednym uśmiechu. – Ekstra. Jadę odwieźć Des do szpitala i zaraz do was wracam. Ryder, możesz zacząć przesłuchanie. Jeśli ten skurwiel naprawdę chce nam wskazać jakieś miejsce, to wyruszymy tam od razu. Blake, Max, dobudźcie pozostałych, mają być trzeźwi i gotowi na misję – zarządził i wyszedł. Blake wyrwał mi się i z furią spojrzał na Nicka. – Jeszcze z tobą nie skończyłem, draniu. – Wyszedł, trzaskając drzwiami, a Max pospiesznie ruszył za nim. – Co ci, kurwa, strzeliło do głowy, co? – zapytałem Nicka, kręcąc głową z pogardą. – Nawet jeśli Blake i Destiny… – …się pieprzyli, to Xander na pewno będzie zachwycony – przerwał mi, dopijając kawę i idąc do drzwi nonszalanckim krokiem. – To przede wszystkim nie jest twój cholerny interes. Wiesz, że Xander go rozszarpie. Tego chcesz? Żebyśmy się zaczęli żreć między sobą? – Poszedłem za nim, lekko go popychając. – Zawsze to jakaś rozrywka. – Wzruszył ramionami i odszedł. Szlag, miałem ochotę roztrzaskać ten jego głupi łeb. Zamiast tego, trawiąc w głowie nowe, zaskakujące fakty, ruszyłem na górę do pokoju przesłuchań. Otworzyłem zamki, przesunąłem ciężką zasuwę i skrzywiłem się mimowolnie na widok typa, który tamtego ranka strzelał do Eileen. Opłakany widok. Smród niedomytego ciała i fekaliów bił od niego na kilometr, chociaż moim zdaniem wcale nie traktowaliśmy ich tak, jak na to zasługiwali. Wstrzymując oddech, rozkułem mu ręce i nogi i usadziłem na krześle, po czym wycofałem się pod ścianę. – Podobno chcesz mi o czymś powiedzieć – zacząłem bez ogródek, zezując na niego podejrzliwie. Facet uniósł głowę, ukazując złamany nos i posiniaczoną twarz.
– Tak. Ale jeśli wam o tym powiem, wypuścicie mnie, prawda? Pokręciłem głową w geście zaprzeczenia. – To nie zależy ode mnie. Może tak, jeśli twoje informacje okażą się przydatne. Może nie, jeśli próbujesz nas oszukać. Nie radzę ci tego robić. Możesz mieć pewność, że nie wyjdziesz stąd żywy. – Ja… powiem. Powiem prawdę – przytaknął gorliwie. – No, to słucham. – Skrzyżowałem ramiona na piersi, siląc się na spokój. – Jest takie miejsce… Tam mieliśmy dostarczyć tę wampirzycę. Tylko tyle wiem, naprawdę. – Komu? Komu mieliście ją dostarczyć? – Nie wiem. Przysięgam. Chcieliśmy tylko zarobić i obiecano nam dużą kasę, jak tylko ją przekażemy. To wszystko. – No to kto was wynajął? Wkurwiasz mnie – ostrzegłem go. – Jakiś facet. Widzieliśmy go tylko raz. Dał nam te dokumenty, telefony i podał miejsce, do którego mieliśmy dostarczyć jakiegoś dziwoląga. Obojętnie jakiego. – Nadnaturalnego – poprawiłem go, zgrzytając zębami. – No, obojętnie. – Wzruszył ramionami, krzywiąc się z bólu. – Daj mi mapę, to pokażę ci, gdzie to jest. Wyciągnąłem plan miasteczka z tylnej kieszeni spodni i rzuciłem mu go pod nogi. Pochylił się z jękiem i podniósł go, a potem rozłożył i wygładził brudnymi palcami. – Tutaj. – Wskazał miejsce w okolicach opuszczonej dzielnicy handlowej, gdzie nie było nic poza ruinami kilku dawno upadłych interesów. – Jesteś pewien? Wiesz, co się z wami stanie, jeśli kłamiesz. – Wiem. Jestem pewien. – Pokiwał gorliwie głową, oddając mi mapę, przed czym jeszcze raz wskazał interesujący nas punkt. Bez słowa wziąłem od niego plan i wyszedłem, starannie zamykając za sobą ciężkie drzwi. Cholera, sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Tyle czasu nic nie przynosiło skutku, aż nagle dziś taka informacyjna bomba. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia. Musieliśmy to sprawdzić. Kiedy wszedłem do sali narad, pozostali czekali już w środku w pełni gotowości. – I jak? – zapytał Xander, kiedy zbliżyłem się i rozłożyłem mapę na stole. – To tutaj. Twierdzi, że tam mieli dostarczyć Ninę. Ją albo kogoś innego, to było podobno bez znaczenia. – Okej, panowie, sprawdzamy to od razu. Nick, Blake, zostajecie w bazie i pilnujecie podejrzanych. Reszta razem ze mną jedzie do starej handlowej. – Kurwa, dlaczego?! – Blake podniósł się ze swojego krzesła z takim impetem, że je przewrócił. – Dlaczego muszę zostać tu z tym zjebem, kiedy
wszyscy idziecie się zabawić? – Zamknij się albo za chwilę odeślę cię do domu – odpowiedział mu chłodno Xander, mierząc go uważnym spojrzeniem. – Oj, Blake, może ze mną nie będziesz bawił się tak dobrze jak z… – zaczął Nick. – ZAMKNIJ SIĘ! – ryknęliśmy na niego z Maksem jednocześnie, a reszta gapiła się na nas zdezorientowana. – Możecie mi wyjaśnić, o co, do cholery, wam dzisiaj chodzi? – wkurzył się szef, trzaskając pięścią w stół. – Zachowujecie się jak banda idiotów. Wiecie w ogóle, po co tu jeszcze jesteśmy? – Tak. Sorry – rzucił Blake, splatając ramiona na piersi i spuszczając głowę. – Zajebiście. Możemy się skupić na robocie? Nikt nie odezwał się już ani słowem, kiedy Xander przedstawił nam wstępny plan, podzielił nas na dwie grupy i opuścił pokój, a my ruszyliśmy za nim. – Przykro mi, Blake. – Klepnąłem kumpla w ramię. – Będzie dobrze. Pogadamy później, okej? – Jasne. – Wzruszył ramionami, patrząc za nami z miną szczeniaka, któremu odmówiono zabawy. Piętnaście minut później, razem z Maksem i Xanderem zbliżaliśmy się do opuszczonej dzielnicy handlowej, rozmawiając przez zestaw głośnomówiący z Draco i Cainem, którzy już byli na miejscu i przeszukiwali po kolei wszystkie budynki, zaczynając od najdalej położonych od wskazanego przez podejrzanego miejsca. – Pusto. Tony gruzu, parę legowisk meneli i nic więcej – relacjonował Draco. – Nie spieszcie się. Musimy być pewni, że to nie jest jakaś cholerna pułapka. – Tak jest, szefie. Budynek, którego szukamy, to rzeźnia. Odezwę się, jak będziemy blisko. – Jak słodko – warknął Max z tylnej kanapy, po czym usłyszeliśmy charakterystyczne kliknięcie odbezpieczanej broni. Zaparkowaliśmy auto i natychmiast biegiem ruszyliśmy w stronę przeciwną od tej, gdzie znajdowali się pozostali. Miasteczko nie było jakieś przesadnie wielkie, więc nie mieliśmy zbyt wielu miejsc do sprawdzenia, zwłaszcza że większość budynków została już zburzona i nie sposób było się do nich dostać lub pozostała po nich ledwie kupka gruzu. Wszystko było opuszczone i ciche. – Czysto. A jak z waszej strony? – zapytał nas Draco, kiedy całą piątką spotkaliśmy się przed wejściem do byłej rzeźni. – To samo. Dziwnie to wygląda. – Max cały czas się rozglądał, trzymając broń w pogotowiu. – Wchodzimy?
– Jeśli cokolwiek usłyszycie albo coś was zaniepokoi, to natychmiast się wycofujemy, jasne? – Xander upewnił się, że żaden z nas nie ma zamiaru odstawiać heroicznych i jednocześnie beznadziejnie głupich szopek i otworzył pierwsze drzwi. Metalowe wrota zajęczały w proteście i ze środka buchnął na nas fetor starej zwierzęcej krwi, przypraw i taniego środka czyszczącego. – Kurwa, co za smród – wzdrygnął się Cain, osłaniając twarz dłonią i pierwszy wchodząc do pomieszczenia wykafelkowanego w starym stylu, pełnego zakurzonych metalowych lad i lodówek. – Nikt żywy nie wytrzymałby tu zbyt długo. Nie podoba mi się to – wtrącił Draco, lufą pistoletu odchylając szuflady pod blatami, żeby wyrywkowo do nich zajrzeć. – Tu jest chłodnia. Pusto – ocenił Max, zaglądając do przylegającego pomieszczenia i świecąc latarką w jego ciemne wnętrze. – Sprawdzę dalej. – Przeszedłem przez zasłonę z plastikowych pasków, wchodząc po drodze do dawno nieużytkowanego pomieszczenia socjalnego i toalet. Cisza. Ani żywego ducha, nie licząc przemykających pod ścianami szczurów, najwyraźniej niezbyt zadowolonych z faktu, że zaburzyliśmy ich spokój. Doszedłem do ostatnich drzwi oznaczonych plakietką „Sortownia” i przystanąłem, tknięty złym przeczuciem. – Hej! Tu jest jeszcze coś – zawołałem nerwowo resztę i kiedy do mnie dołączyli, na znak Xandera, wyważyłem je solidnym kopniakiem. – O kurwa! – syknął Max, natychmiast zawracając na korytarz i wymiotując obficie w kąt. – Szlag. Nie wygląda to dobrze. To było zdecydowanie zbyt delikatnie powiedziane. Na rozwieszonych pod sufitem hakach, niczym kawały mięsa, wisiały poćwiartowane zwłoki. Częściowo zastygła, granatowa krew rozbryzgana była po prawie całej podłodze, a na sinej skórze wiszących ochłapów wyraźnie widać było pajęczyny cienkich, splatających się w rytualne wzory, tatuaży. – Dżin – stwierdził Draco, przyglądając się z bliska odciętej w kostce nodze. – To musiało stać się dawno, kompletnie go nie czuję. – Obawiam się, że mamy większy problem – odezwał się Cain, oświetlając latarką coś na ścianie. – Spójrzcie na to. Pełni najgorszych przeczuć, podeszliśmy do niego i włączyliśmy swoje latarki. Wilgotna, betonowa powierzchnia pełna była… zdjęć. – O… ja… pierdolę – wydusił Max, w osłupieniu wpatrując się w nieoczekiwaną wystawę, której tematem… byliśmy my.
Draco i Cain grający w kosza na prowizorycznym boisku na terenie bazy. Ja i Xander ćwiczący na naszej siłowni. Blake i Max grający w bilard w Bunkrze. Blake i Cain grający w Tekkena na konsoli. Destiny i Xander w samochodzie pod szpitalem. Ja stojący na balkonie swojego mieszkania. Blake palący papierosa przed garażem. Xander siedzący samotnie w salce narad, Cain parkujący swój motocykl przed salonem Sida, Max przy domu zaprzyjaźnionych nadnaturalnych, ja i Eileen spacerujący po plaży… Zdjęć było mnóstwo. Większe i mniejsze podobizny nas, naszej bazy, naszych domów i bliskich zrobione bez naszej wiedzy, z ukrycia, patrzyły na nas ze ściany, a żaden z nas nie mógł wydusić z siebie ani słowa. I wtedy to do mnie dotarło. Gorączkowo przejrzałem jeszcze i jeszcze raz wszystkie fotografie, a przejmujące ukłucie strachu spłynęło po moich plecach, kiedy utwierdziłem się w tym początkowo absurdalnym przekonaniu. – Nick – wychrypiałem, patrząc po wyraźnie wstrząśniętych towarzyszach. – Nie ma go na ani jednym zdjęciu. – O kurwa, Blake! – Max ocknął się pierwszy i natychmiast wybiegł z pokoju. – Zabiję tego skurwysyna gołymi rękoma – zagroził Cain i pospieszył za kumplem. Draco zaraz ruszył w jego ślady. – To niemożliwe – szepnął Xander, kręcąc głową. – Jest jednym z nas. Nie mógł… – Potrzebujesz więcej dowodów? – wrzasnąłem na niego, wskazując ręką na upiorną wystawę. – On wie o nas wszystko, kurwa! On wie o… Zimny pot oblał mnie całego i biegnąc do wyjścia, trzęsącymi się rękoma sięgnąłem po telefon. Już z samochodu, pędzącego z powrotem do bazy, zadzwoniłem do Destiny. Odebrała po kilku sygnałach. – Ryder? Co tam? – Des, musisz natychmiast pojechać do mojego mieszkania. Zabierz Eileen i jedźcie gdzieś, gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd! Jesteście w niebezpieczeństwie. Mówię serio, Des! – Ale ja… muszę zostać jeszcze w szpitalu, Ryder… co się stało? – Była wyraźnie zdezorientowana. – Des, proszę cię! Musisz zrobić to, co mówię, w tej chwili! – ryknąłem w słuchawkę, jednocześnie łapiąc się zagłówka fotela przede mną, kiedy autem zarzuciło na zakręcie, w który wjechaliśmy ze zdecydowanie zbyt dużą prędkością. – Dobrze, dobrze Ryder, już jadę. Zadzwonisz do mnie później i wszystko mi powiesz? – Tak, Destiny, zadzwonię i powiem ci, co się dzieje, ale teraz naprawdę musisz już iść! I powiedz Eileen… – zawahałem się, ale zanim zdążyłem
dokończyć, doktorka wiedziała, o co chodzi. – W porządku, Ryder. Powiem jej. Czekam na telefon. Wcisnąłem komórkę do kieszeni kurtki i w milczeniu zacisnąłem zęby. Wszyscy zresztą mieliśmy podobne miny. Nikt się nie odzywał. To był jeden z tych momentów, kiedy doskonale rozumieliśmy się bez słów. Wracaliśmy do bazy z jednym celem – Nick musiał zginąć. Było to o tyle trudne, że naprawdę traktowaliśmy go jako jednego z nas. Nieważne jak bardzo go nie lubiłem, jak bardzo wszystkich wkurwiał, był częścią bandy i jego zdrada bolała jak diabli. Ale nienawiść, która w tamtej chwili mnie napędzała, była silniejsza. Ona i strach o Eileen, której w tej chwili nie mogłem zapewnić lepszej ochrony niż towarzystwo Destiny i gorąca modlitwa, żeby zdążyły wyjechać z miasteczka. Kiedy dojechaliśmy pod bazę, Cain biegł już z środka w naszą stronę. – I co? – Xander wyskoczył z auta, wciąż ściskając w dłoniach pistolet. – Zniknął. Podejrzani też – wyznał wilkołak z morderczym wyrazem przystojnej twarzy. – Kurwa mać! – ryknął przywódca i z bezsilności przywalił pięścią w maskę samochodu. – Co z Blakiem? – chciał wiedzieć Max. – Nieprzytomny. Musieli go nieźle ogłuszyć. Draco z nim został. – Szarpnął głową, wskazując na budynek bazy, o której myśleliśmy do tej pory jak o naszej własnej, tajnej twierdzy. Teraz wydawała mi się być najgłupszym, najbardziej absurdalnym i oczywistym miejscem, jakie tylko mogliśmy wymyślić. – Coś zginęło? – zapytał Xander, kiedy wbiegaliśmy po schodach na górę, gdzie znajdowały się cele. – Nie wiem, nie zdążyłem sprawdzić. Szef rzucił się w kierunku małego biura, w którym, za sekretnym przejściem, składował całą dokumentację z naszej ośmioletniej pracy, a my poszliśmy za Cainem, który zaprowadził nas do miejsca, gdzie zostawił przyjaciela z nieprzytomnym Blakiem. – Chryste, dobrze, że go nie zabili. – Max padł na kolana obok Draco, który siedział pod ścianą, trzymając głowę Blake’a na kolanach. – Zarobił nieźle w potylicę, będzie miał pewnie siniak, i tyle – odezwał się cicho Draco, rzucając nam poważne spojrzenie. – Musimy znaleźć tego gnoja. Natychmiast. Zanim zdążyliśmy coś odpowiedzieć, w korytarzu stanął Xander. Przerażenie ziało z jego ciemnych oczu, kiedy spojrzał po kolei na każdego z nas. – Zniknęły wszystkie moje notatki. Osiem lat spraw rozwiązywanych dla nadnaturalnych, wszystkie ich dane, nasze powiązania z nimi, wszystko… Zwierzęcy ryk odbił się echem w całym budynku, a potężna pięść uderzyła w ścianę, przebijając ją na wylot. Wyostrzone rysy, ostre kły i dziki, lśniącozłoty
wzrok dosadnie powiedziały nam, że Cain jest wkurwiony. I to poważnie. – Zabiję go – warknął, kłapiąc nieludzką szczęką. – Kiedy go znajdziemy, jest mój, zrozumiano? – Jak chcesz go znaleźć, Cain? Myślisz, że zadzwoni i łaskawie poinformuje nas, co robi? – jęknął przywódca, łapiąc się za głowę i opierając ciężko o ścianę. – Musiał to planować od dawna. A ja jak ostatni idiota… – Xander, daruj sobie, bo to bez sensu. Wszyscy zjebaliśmy na całej linii – powstrzymał go Max, wzruszając ramionami. – Wolałbym się skupić na znalezieniu go, wtedy będziemy zawodzić nad swoją głupotą. Po chwili ciszy Max dodał: – To jak go znajdziemy? – GPS – odezwał się Draco, przyglądając się wciąż nieprzytomnemu Blake’owi. – Co? – Xander spojrzał na niego zaskoczony. – Nadajnik w jego telefonie – wyjaśnił spokojnie blondyn. – Max, przynieś mi mój komputer. – Od kiedy telefon Nicka ma nadajnik z GPS-em? – zapytał przywódca z wyraźnym zainteresowaniem, kiedy Max bez słowa pognał do sypialni kumpla. – Wszystkie wasze telefony je mają. – Draco wzruszył ramionami i uśmiechnął się, błyskając swoimi lodowoniebieskimi oczami. – Lubię wiedzieć, gdzie jesteście. – Poza tym, że to trochę trąci perwersją, zajebisty pomysł, stary. – Uśmiechnąłem się, zsuwając się po ścianie i przysiadając naprzeciwko niego. – Mam tylko nadzieję, że jeszcze się go nie pozbył. Po kilku minutach Max wrócił z laptopem Draco i podał mu go, zmieniając jednocześnie w roli poduszki dla Blake’a. W ciszy obserwowaliśmy, jak dłonie blondyna śmigają nad klawiaturą, co trwało łącznie może dwie minuty. – Jest. – Podeszliśmy bliżej, zaglądając mu przez ramię na satelitarny obraz miasteczka. – Przemieszcza się, i to dosyć szybko. – Ruszamy od razu – zawyrokował Xander, podrywając się na nogi, wyraźnie znów odzyskując swoją zwyczajową postawę przywódcy. – Max, chcesz zostać z Blakiem? – Nie tym razem. – Chłopak roześmiał się i ostrożnie zsunął głowę przyjaciela ze swoich kolan. – No, to lecimy. Jedziemy jednym autem, nie rozdzielamy się już, zgoda? Wpakowaliśmy się do największego SUV-a, jakim dysponowaliśmy, i z piskiem opon ruszyliśmy spod bazy tropem sygnału z nadajnika. Draco, siedzący obok kierującego szefa, nawigował go na bieżąco, a nasza pozostała trójka siedziała grzecznie i cicho z tyłu, dopóki nie rozdzwonił się mój telefon. Destiny.
– Des? Jesteś już z Eileen, wyjeżdżacie? – Ryder – jęknęła płaczliwie i już wiedziałem, że stało się coś strasznego. Zastygłem, czując, jak serce boleśnie obija mi się o żebra. – Twoje mieszkanie jest puste. Drzwi były wyłamane, a w środku… w środku… – Co, Destiny?! – ryknąłem na nią, czując, że jestem bliski odejścia od zmysłów. W głowie zaczęło mi się kręcić i nie mogłem złapać oddechu. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zgrozą w oczach. – Krew. I ślady szarpaniny. – Des rozpłakała się na dobre. – O Boże, Ryder, co się dzieje? Kto mógł… Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Cain pospieszył mi z pomocą, wyjmując telefon z mojej dłoni i przyciskając go sobie do ucha. – Uspokój się, Des. Natychmiast stamtąd wyjdź i jedź do bazy. Na piętrze jest Blake, nieprzytomny, zajmij się nim i siedźcie obydwoje na dupie, dopóki nie wrócimy. Jasne? Przez chwilę próbowała chyba się spierać, ale zdecydowany ton Caina w końcu na nią zadziałał. – Grzeczna dziewczynka. Nic się nie bój, wszystko będzie dobrze. Tak, Des, przysięgam, znajdziemy Eileen. Zajmij się Blakiem i dopilnuj, żeby nie zrobił nic głupiego. Tak, do zobaczenia w bazie – zakończył rozmowę i włożył telefon z powrotem do mojej kieszeni. – Ten gnój… – wydusiłem z trudem przez zaciśnięte zęby, czując, jak strach przejmuje nade mną kontrolę. – On ma Eileen. – Kurwa – syknął Xander, rzucając mi szybkie spojrzenie we wstecznym lusterku. – Znajdziemy ją, Ryder. Wszystko będzie dobrze. – Zatrzymał się – oznajmił Draco, nadal skupiony na ekranie komputera. – Za dwadzieścia sekund będziemy w tym miejscu. – Max, zadzwoń do niego – rzucił przywódca, zaciskając coraz mocniej dłonie na kierownicy, aż pobielały mu palce. Zwolniliśmy i powoli toczyliśmy się zgodnie z sygnałem GPS, dopóki po naszej prawej nie rozdzwonił się kontener na śmieci. – Kurwa, po prostu go wyrzucił. – Max odczekał jeszcze chwilę i przerwał połączenie. Dźwięk dobiegający ze śmietnika ucichł. – To nic. Draco, skup się na wyczuciu Eileen. Jeśli to on ją porwał, to dzięki niej doprowadzisz nas prosto do niego. Dobrze było móc liczyć na to, że ktoś z nas nadal potrafi myśleć rozsądnie. W mojej głowie panował jeden wielki chaos, napędzany nienawiścią do Nicka i strachem o moją ukochaną. Kurwa, to wszystko była moja wina. Może gdybym nie zgodził się na ten wypad do Bunkra, gdybym jej mu nie przedstawił… gdyby nie została postrzelona i nie zabrałbym jej do bazy…
– Ryder, oddychaj. – Cain szturchnął mnie w ramię. – Draco ją znajdzie. Zabijemy tych gnoi, wszystkich, rozumiesz? Nie mogąc powiedzieć ani słowa, skinąłem tylko głową i wpatrzyłem się ponuro w umykający krajobraz za oknem. – Draco? Gdzie teraz? – Cholera, czekaj… nigdy tego jeszcze nie robiłem w taki sposób, myślę, że… skręć tutaj w prawo. Intuicja Draco nie była tak precyzyjna jak GPS, ale głęboko wierzyłem, że uda mu się doprowadzić nas do Eileen. Żałowałem, że sam nie potrafię w żaden sposób jej wyczuć ani się z nią połączyć. Chryste, tak chciałbym dać jej jakoś znać, że jestem w drodze, że ją uratuję, choć po raz kolejny tak ją zawiodłem… – Stój! – Draco zaparł się dłońmi o deskę rozdzielczą, kiedy Xander gwałtownie zahamował. – Tam. Niedaleko. – Wskazał wąską uliczkę między kamienicami w mniej uczęszczanej części miasteczka. – Ryder, zaczekaj! Nie zważając na nic, wyskoczyłem z auta i pomknąłem we wskazanym przez niego kierunku. Serce tłukło mi się w piersi, a wiatr huczał w uszach, kiedy przeskakiwałem nad wystającymi rynnami i walającymi się w uliczce śmieciami, gnając przed siebie coraz szybciej. Brzmiący w niedalekiej odległości tupot stóp towarzyszy dodawał mi otuchy, a kiedy Draco udało się ze mną zrównać i w ciszy wskazał mi poszukiwany przez nas budynek, w moich żyłach popłynęła czysta adrenalina. Nie czekając na rozkaz przywódcy, z ulubioną spluwą w dłoni, przebiłem się przez gnijące drewniane drzwi do tylnego wejścia jakiejś starej kamienicy. Byli tam. Dwóch z naszych podejrzanych rzuciło się w moim kierunku, ale po prostu przebiegłem obok nich, wiedząc, że reszta dobrze się nimi zajmie. Rozejrzałem się nerwowo po zatęchłej klatce schodowej i nasłuchiwałem przez chwilę, aż czyjś stłumiony głos dobiegł do moich uszu. Piwnica. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie przez ramię, akurat trafiłem na moment, w którym pozostała czwórka nad wyraz brutalnie rozprawiała się z osłabionym wrogiem, po czym wyważyłem kopniakiem kolejne drzwi i zbiegłem po stromych schodach, zahaczając głową o pajęczyny i pojedynczą, zwisającą smętnie na kawałku drutu przepaloną żarówkę. – Eileen…! – krzyk zamarł mi na ustach, kiedy to zobaczyłem, a potworny żal tak mocno ścisnął za serce, że niemal zgiąłem się wpół z przejmującego bólu. W zatęchłym, przesyconym wonią kurzu pomieszczeniu, gdzie jedynym źródłem światła były mdłe smugi słońca przedostające się przez brudne, małe okna przy samym suficie, stało akwarium. Miało kształt walca i żelazne obręcze, łączące ściany ze szczelnie zamkniętą pokrywą. Gdyby ktoś chciał trzymać w nim rybki, z pewnością można byłoby uznać je za ogromne i imponujące, ale zważywszy na
to, że w środku trzymano żywą dziewczynę, w dodatku ze sporej wielkości ogonem, było ono żałośnie małe i tchnęło okrucieństwem. Nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy, chcąc się upewnić, że nie jest poważnie ranna i nie cierpi, jak gdyby sam fakt, że porwano ją z naszego domu i zapakowano jak cholerny towar z zoologicznego nie byłby wystarczający. Jej smutne oczy patrzyły na mnie ze strachem, który doskonale rozpoznałem. Niech to szlag, mogłem się założyć, że sam patrzyłem na nią dokładnie tak samo. Chociaż to ona została zaatakowana, zabrana siłą z miejsca, w którym miała być bezpieczna, zmuszona do przybrania nadnaturalnej postaci i ostatecznie zapakowana do tej cholernej puszki przez kogoś, kogo przedstawiłem jej jako członka grupy najbliższych mi osób, ona… wciąż bała się o mnie. Chciałem rozerwać to piekielne akwarium gołymi rękami, porwać ją w ramiona i już nigdy z nich nie wypuszczać. Byłem gotów zabić każdego, kto jeszcze raz ośmieli mi się ją odebrać. Usłyszawszy jakiś ruch pod ścianą, bez wahania podniosłem broń i oddałem strzał. Rozpoznałem upadające ciało – trzeci z podejrzanych, ten, który na plaży postrzelił syrenę. I dobrze. Szkoda, że dopiero teraz. – Niezły okaz, prawda? I nigdy nie dowiedzielibyśmy się o niej, gdyby nie ty. – Drgnąłem, kiedy z ciemności pod ścianą wyszedł Nick, obracając w dłoniach wielki nóż myśliwski i uśmiechając się kpiąco. – Szef jest ci naprawdę wdzięczny, Ryder. Chociaż to go trochę wkurzy. – Kopnął zwłoki swojego wspólnika z obojętną miną. Przełknąłem ślinę, starając się opanować rosnące zdenerwowanie. Chryste, chciałem wyrwać mu ten nóż i wyciąć mu ten przerażający grymas, który miał na twarzy. – Jaki szef, Nick? O kim mówisz? Myślałem, że twoim szefem jest Xander, tak samo jak moim. Mieliśmy cię za jednego z nas. Postanowiłem zagrać na zwłokę, zwłaszcza że banda musiała być blisko i lada chwila mogła do mnie dołączyć. – Xander? – zaśmiał się drwiąco i podszedł do akwarium, w którym zamknięto Eileen. Czubek noża oparł o szklane wieko i przejechał po nim, aż metal zazgrzytał w proteście. – On nie nadaje się na przywódcę. Poza tym ja, w przeciwieństwie do was, nienawidzę dziwolągów – wyznał, z satysfakcją obserwując, jak moja twarz odbija nadmiar rozdzierających mnie emocji. – Należy je likwidować, Ryder. Zabijać. Szukać sposobów na ich całkowite zniszczenie, a nie się z nimi przyjaźnić, pomagać im czy je… bzykać. – Przy ostatnim słowie spojrzał mi prosto w oczy i udał, że się nad czymś zastanawia. – Chociaż… ta tutaj jest całkiem niezła. Może kiedy szef z nią skończy, ja też się z nią zabawię. Ale zaraz, czekaj, chyba lepiej
będzie to zrobić przed, kiedy jeszcze będzie ciepła. – Ty chory skurwysynu. – Szarpnąłem się do przodu, ale powstrzymał mnie, kręcąc głową z dobrotliwym uśmiechem, tak cholernie niepasującym do jego parszywej gęby, że od razu się zatrzymałem. – Wieko nowego domku twojej rybki otwiera się na odcisk palca – oznajmił mi, wyraźnie z siebie zadowolony. – Mojego palca. – Myślisz, że martwi nie mają linii papilarnych? – Basowy głos Caina zagrzmiał gdzieś za moimi plecami i schody zaskrzypiały, kiedy on i Xander po nich zeszli i stanęli obok mnie. – Zanim mnie dopadniesz, przerośnięty psie, przełączę system i to pudełeczko wybuchnie, zanim zdążycie mrugnąć – odparował zaczepnym tonem, wysuwając wojowniczo nóż przed siebie. – Ryder najwidoczniej pała uczuciami do tego kawałka obślizgłego ogona, więc radzę ci się zastanowić, zanim zaczniesz mi grozić. – Ty pieprzony… – Cain w ułamku sekundy byłby przy nim, gdyby szef go nie powstrzymał. – Cain, nie. – Złapał wilkołaka za ramię i odciągnął za siebie. – Od jak dawna dla nich pracujesz? – zapytał, zaciskając pięści tak mocno, aż zatrzeszczały kości. – Zacząłem, zanim do was dołączyłem. Doprawdy, cholernie męczące było szlajać się z wami i patrzeć, jak nieudolnie próbujecie zbawiać świat. Ale to już koniec. – Co masz na myśli? – wtrąciłem, zerkając na niego podejrzliwie i cały czas intensywnie myśląc nad jakimś planem, który pomógłby nam ocalić Eileen. – Szef jest już w drodze. I nie jest sam. Nie macie żadnych szans, chyba że natychmiast stąd wyjdziecie. – Chyba cię pojebało, jeśli myślisz, że zwiejemy jak tchórze. Myślisz, że zostawimy wam syrenę, żebyście zrobili z nią to co z tamtym dżinem? – warknął Cain. – Jeśli odejdziecie, nic wam się nie stanie. My, w przeciwieństwie do was, nie zabijamy ludzi. – Nie? To ciekawe. Wszyscy nadnaturalni, których zabijacie, to tak naprawdę ludzie, Nick. Chodzą, śpią, oddychają, jedzą, myślą, mówią… zupełnie tak jak ty czy ja. Kim jesteś, że masz prawo decydować o tym, czy będą żyć, czy nie? – Xander próbował go rozproszyć filozoficzną gadką szmatką, ale obawiałem się, że to nie zadziała. – A kim ty niby jesteś, że możesz mi zabronić ich zabijać? – prychnął, wyraźnie wkurzony, ale nadal czujny. – To wolny kraj i wolny świat, głupku. My, ludzie, jesteśmy jego panami. Nie oni. Nie te kreatury żywiące się naszą krwią ani te potrafiące okiełznać wodę, ogień czy co tam jeszcze. Nie ta pół dziewczyna, pół
ryba. – Kiwnął głową w stronę zbiornika. – Oni nie mają prawa istnieć, nie mają racji bytu, rozumiesz? Xander coś mu odpowiedział, ale zupełnie nie zwróciłem na to uwagi, skupiając się na uwięzionej dziewczynie. Z wysiłkiem uniosła dłonie, przykleszczone do ciała i przytknęła je do uszu. Ułamek sekundy zajęło mi zrozumienie tego gestu i ostatnim, co zdążyłem zrobić, było ostrzeżenie pozostałych. – Zatkajcie uszy! – ryknąłem i sam wykonałem polecenie, na sekundę przed tym, jak Eileen otworzyła usta i przeszywający dźwięk przebił powietrze. Akwarium wybuchło, rozpryskując odłamki szkła i wodę na całą piwnicę. Cain i Xander skrzywili się i domyśliłem się, że świdrujący dźwięk przeszył boleśnie ich ciała, tak jak moje. Nick, który nie zareagował na moje ostrzeżenie, padł na podłogę i skulił się na niej, kurczowo ściskając w dłoniach głowę. – Eileen! – zawołałem, rzucając się w jej stronę, i poślizgnąwszy się na mokrej posadzce, upadałem, ale ten cholerny gnój był szybszy. W zadziwiającym tempie pozbierał się i złapał syrenę za włosy, podciągając ją do góry. Ręce i twarz mojej ukochanej były poszatkowane od ostrych odłamków; krew wypływała z miliardów małych ran, mocno wyróżniając się na tle bladej skóry. Syknęła, wijąc się i próbując oswobodzić z mocnego uścisku, ale kiedy szarpnął mocniej, poddała się i zwiotczała w jego rękach. – Zostaw ją, proszę! – jęknąłem, przełykając gorące łzy ściskające moje gardło. Głowa opadła jej ciężko na pierś, jednak kolejne gwałtowne szarpnięcie sprawiło, że zassała głośno powietrze, dusząc się jak… no cóż, jak ryba wyciągnięta z wody. Odsłonięte piersi unosiły się i opadały w pospiesznym rytmie, ale Nick zupełnie nic sobie z tego nie robił. – Nick, puść ją. – Xander zbliżył się do niego powoli, ale to sprawiło tylko, że ostrze myśliwskiego noża błyskawicznie znalazło się na gardle dziewczyny. – Odsunąć się, już. – Nie musisz jej krzywdzić – spróbował znów przywódca, ale Nick tylko uśmiechnął się kpiąco. – Masz rację, nie muszę. Ale chcę. – Przejechał ostrzem po jasnej, smukłej kolumnie jej szyi, aż strumień krwi spłynął z poziomego rozcięcia. – Nie możesz tego zrobić! – ryknąłem, zupełnie tracąc głowę i czołgając się w ich kierunku. – Odsuń się! – Zanim na oślep wymierzył mocnego kopniaka, trafiając mnie w szczękę, jeszcze raz ją skaleczył, tym razem mocniej, aż usta otworzyły jej się w niemym krzyku, a twarz zmieniła w maskę bólu i strachu. Zatoczyłem się i upadłem na plecy, czując, jak słone krople
niekontrolowanie spływają po moich policzkach. – Jeszcze jeden krok i zabiję ją od razu – zagroził, przenosząc ostrze niżej i przyciskając jego czubek do wgłębienia między jej piersiami. – Ale nie martw się, Ryder. Jeśli tak bardzo nie możesz bez niej żyć, z tobą zrobię to samo. Nieludzki ryk, który wstrząsnął całą kamienicą, tym razem nie pochodził od wilkołaka. Moja śliczna, niewinna Eileen spojrzała mi krótko w oczy, po czym wykręciła głowę w stronę swojego oprawcy. Na naszych oczach jej delikatne, piękne rysy się wyostrzyły, skóra ciasno opięła czaszkę, a rzędy długich, ostrych zębów wypełniły usta. Atakując szybko jak kobra, przegryzła Nickowi gardło, odrywając od ciała spory kawał mięsa. Ten, którego do dzisiaj uważaliśmy za jednego z nas, spojrzał jeszcze na nas zaskoczony, zanim jego umierające ciało straciło siłę. Nóż z brzękiem uderzył w podłogę, ręka ściskająca syrenę rozluźniła się i Eileen z hukiem osunęła się tuż obok mnie. Gęsta, ciemnoczerwona krew spłynęła obfitym potokiem na jego ubranie, zanim martwy padł na mokry beton. – Eileen! – Natychmiast odzyskując siły, obróciłem ją ostrożnie na plecy. Jej twarz nie straciła jeszcze dzikiego wyrazu, niebiesko-zielone oczy toczyły wściekle po otoczeniu, ale kiedy skupiły się na mnie, od razu się uspokoiła. – Wróć do mnie – szepnąłem, ocierając delikatnie krew z jej twarzy. Przemiana zajęła jej kilka sekund, po których głośno odetchnęła i natychmiast usiadła, wciskając się w moje objęcia. – Ryder – załkała, chowając twarz w moje ramię i drżąc jak w gorączce. – O Boże, Ryder… – Już dobrze, kochanie, już dobrze, jestem tutaj. – Przytuliłem ją mocno, obsypując pocałunkami jej włosy. – Eileen. Chwilę zajęło, zanim na mnie spojrzała, łamiąc mi serce swoim zapłakanym wzrokiem. – Już po wszystkim. – Ująłem jej twarz w swoje dłonie i drżącymi kciukami starłem krew z jej ust. – Ryder, ja… Przycisnąłem swoje wargi do jej, odciskając na nich krótki pocałunek, przepełniony całym tym bólem i strachem, który targał mną od czasu jej zniknięcia. – Kocham cię – wyznałem, patrząc jej w oczy i zupełnie nie przejmując się tym, że nie byliśmy sami. – Już nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Wiem, że ostatnio też to obiecywałem, ale tym razem… – Kocham cię – przerwała mi, uśmiechając się z czułością i… Boże, to było to. Przeszedłbym przez wszystko, byleby to usłyszeć. Przyciągnąłem ją do siebie i jeszcze raz pocałowałem, tuląc mocno jej nagie, zmarznięte ciało, do swojego gorąco bijącego dla niej serca.
– Musimy iść. – Xander podszedł do nas i zdjął swój płaszcz. Przykucnął i zarzucił go ostrożnie na plecy Eileen, po czym, wahając się lekko, uścisnął delikatnie jej ramię. – Przepraszam za to, co cię spotkało – wyznał ze skruchą odbijającą się na jego zmęczonej twarzy. – Dziękuję, że przyszliście mnie uratować – odpowiedziała, uśmiechając się do niego. – Uratowałaś to ty się sama, maleńka! To było zajebiste! – Cain roześmiał się i podniósł ją ostrożnie z podłogi, po czym wyciągnął rękę i pomógł mi wstać. – To fakt. To było imponujące, kochanie. Ale mam nadzieję, że nigdy więcej nie będziesz musiała tego robić. – Owinąłem ją szczelnie płaszczem Xandera i wziąłem na ręce. Pospiesznie ruszyliśmy do wyjścia, bo jeśli to, co mówił Nick, było prawdą, mogliśmy zaraz stoczyć następną konfrontację, a zdecydowanie nie byliśmy teraz na to gotowi. – Ryder? – szepnęła Eileen, obejmując mnie za szyję, kiedy niosłem ją do samochodu. – Czy po tym, jak… jak widziałeś, co zrobiłam… kochasz mnie trochę mniej? – Spojrzała na mnie z autentyczną obawą czającą się w pięknych oczach. Roześmiałem się i uścisnąłem ją mocno, a potem pocałowałem w to słodkie, wrażliwe miejsce między szczęką a płatkiem ucha, aż zadrżała. – Po tym? – Potarłem nosem o jej nos i patrzyłem na nią, dopóki się nie uśmiechnęła. – Kocham cię jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
EPILOG Dokładnie pamiętam dzień, w którym przysięgłem jej, że moja miłość do niej będzie wieczna. Nie oświadczyłem się, jeszcze nie, z tym zdecydowanie czekałem na lepszy moment, kiedy zupełnie ochłoniemy z ostatnich tragicznych wydarzeń i będziemy mogli celebrować to, jak należy. Od zdrady Nicka i porwania Eileen minęły dopiero dwa tygodnie i wszyscy dochodziliśmy jeszcze do siebie. – Ryder, powiesz mi wreszcie, gdzie jedziemy? Eileen była podekscytowana, ale i trochę zaniepokojona, kiedy jechaliśmy przez miasteczko, a ja nie chciałem powiedzieć, co chcę jej pokazać. Nerwowo poprawiała opaskę, która zasłaniała jej oczy, i postukiwała palcami w oparcie fotela. – Zaraz wszystko ci pokażę – obiecałem, parkując przy krawężniku i wysiadając z dodge’a. Otworzyłem drzwi od strony pasażera i pomogłem jej wysiąść, po czym poprowadziłem ją wybrukowaną ścieżką. – Czuję ocean – stwierdziła, kiedy wiatr rozwiał jej włosy i dmuchnął w uda osłonięte krótką letnią sukienką. – Jesteśmy. Poczekaj jeszcze chwilkę… – Rozwiązałem opaskę i zsunąłem z jej twarzy, uśmiechając się z zadowoleniem. – Właśnie to chciałem ci pokazać. Eileen zamrugała kilkakrotnie i kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła, oniemiała spojrzała przed siebie. Dom był śliczny, zupełnie jak wyjęty z obrazka. Białe drewniane schody prowadziły na szeroką werandę, gdzie stały dwa duże plecione bujaki z kolorowymi poduchami. Ogromne okna, ciągnące się od podłogi do sufitu, wpuszczały do środka promienie słońca przez zwiewne białe zasłony. Wzdłuż ścieżki prowadzącej do wejścia pyszniły się zielone krzewy, obsypane kolorowymi kwiatami i obrzucone blaskiem solarnych lampek powtykanych w trawnik. – Podoba ci się? – zapytałem, spięty w oczekiwaniu na jej reakcję. – Ryder, co to jest? – Spojrzała na mnie z wyrazem zachwytu w błyszczących oczach. – To jest dom. NASZ dom, jeśli tylko ci się spodoba – oznajmiłem zachwycony, biorąc ją za rękę. Przytknęła dłonie do ust, a jej oczy otworzyły się szeroko. – Jest cudowny! – wykrzyknęła i rzuciła mi się w ramiona. – Poczekaj, aż zobaczysz resztę – roześmiałem się i porwałem ją na ręce, wnosząc po schodach. Otworzyłem drzwi i przeniosłem ją przez próg, z uczuciem triumfu i głębokiej satysfakcji.
– Duża kuchnia, dwie łazienki, dwie sypialnie, potężny salon i… – opowiadałem, ale nie słuchała mnie, patrząc oniemiała na rozsuwane drzwi, prowadzące na taras. Opuściłem ją na podłogę i powoli poszedłem za nią. Rozsunęła przejście, wpuszczając do środka świeże wieczorne powietrze i wyszła na zewnątrz, z rozmysłem stawiając każdy krok, dopóki nie dotarła do rzeźbionej balustrady. Widok był naprawdę urzekający. Wystarczyło zejść ze schodów i przejść kilkanaście kroków przez plażę, żeby znaleźć się w wodzie. Eileen z zadowoleniem powiodła palcami po drewnianej barierce i odwróciła się, uśmiechając się szeroko, chociaż łzy szkliły się w jej oczach. – Ryder… – szepnęła cicho i już byłem przy niej, trzymając ją w mocnym, bezpiecznym uścisku. – Chcesz, żebyśmy tutaj zamieszkali? – zapytałem tylko dla formalności, cholernie zadowolony z siebie i niespodzianki, która, nie było wątpliwości, zadziałała tak, jak trzeba. – Tak – pokiwała gorliwie głową i wspięła się na palce, żeby dosięgnąć moich ust – to najpiękniejszy dom, jaki mogłabym sobie dla nas wymarzyć – wyznała, przywierając do mnie z drżącym sercem. – Mój dom jest wszędzie tam, gdzie jesteś ty. Moja miłość do ciebie będzie trwać nawet wtedy, kiedy nas obojga już nie będzie. Kocham cię na zawsze, Eileen. Podniosłem ją i posadziłem na balustradzie, wciskając się między jej rozchylone uda. Powoli, niespiesznie cieszyłem oczy i ręce jej anielską buzią i smukłym, delikatnym ciałem, drażniąc się z nią pocałunkami lekkimi jak muśnięcie piórka. – Chcesz zwiedzić dom? Zobaczyć sypialnię? – zapytałem, przesuwając zmysłowo dłońmi w górę i w dół jej pleców, aż syknęła i przygryzła wargę. – Mam lepszy pomysł. – Oplotła mnie nogami w pasie i zaczepnie złapała za klamrę paska moich bojówek. – Pójdziemy popływać. Schodząc za nią po schodach i idąc przez stygnący po upalnym dniu piasek, pomyślałem o tym, co nas czeka. Nadal nie wiedzieliśmy, kim był szef, o którym mówił Nick. Ile naprawdę o nas wiedział? Udało nam się odzyskać wszystkie skradzione dokumenty, ale niewykluczone, że Nick zdążył mu wszystko przekazać na bieżąco, w końcu był członkiem bandy przez wystarczająco długi czas. Baza była więc spalona; Xander i Max od tygodnia poszukiwali nowego, odpowiedniego miejsca i wkrótce mieliśmy się przenieść. Podświadomie czuliśmy, że pewien rozdział w naszym życiu dobiega końca. Chociaż chwilowo wstrzymał działania, nasz przeciwnik musiał zostać potraktowany poważnie, a my musieliśmy trzymać się razem jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Ufać sobie bezgranicznie. Stale się szkolić. Doprowadzić to do końca,
dopóki nikomu nie będzie już grozić niebezpieczeństwo, człowiekowi czy nadnaturalnemu. Tym razem banda naprawdę musiała wyjść spod prawa. – Ryder? O czym myślisz? – zagadnęła mnie Eileen, patrząc na mnie podejrzliwie. Otrząsnąłem się i odkryłem, że stoimy już nad brzegiem, a moja syrena nie ma na sobie nic poza wisiorkiem zrobionym z muszli, tej samej, którą przyozdobiła moim imieniem. Błyskotka spoczywała w słodkim zagłębieniu między jej piersiami i wystarczyło jedno spojrzenie, żebym nie potrafił skupić się na niczym innym. Z drapieżnym uśmiechem zrzuciłem ciuchy i ująłem jej dłoń, wyciągniętą zachęcająco w moją stronę. – O tym co zawsze – wyznałem, zanurzając się w chłodnych falach i przyciągając ją do siebie, żeby zamknąć jej usta w głodnym pocałunku. – Tylko o tobie.
Banda | Część I. Ryder i Eileen Wydanie pierwsze, ISBN 978-83-8083-448-4 © Karolina Sudoł i Wydawnictwo Novae Res 2017 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res. REDAKCJA: Magdalena Hoły-Łuczaj KOREKTA: Alicja Januszkiewicz OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska ZDJĘCIE AUTORKI NA OKŁADCE: Fotograf – Karolina Mrówczyńska, Asystent – Paweł Wołochowicz KONWERSJA DO EPUB/MOBI: InkPad.pl WYDAWNICTWO NOVAE RES al. Zwycięstwa 96 / 98, 81-451 Gdynia tel.: 58 698 21 61, e-mail:
[email protected], http://novaeres.pl Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl. Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.