PHILLIP M. MARGOLIN Dzika sprawiedliwość Z angielskiego przełożył Wacław Niepokólczycki LiBROS Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media CZĘŚĆ PIERWSZA RĘKA ...
8 downloads
11 Views
1MB Size
PHILLIP M. MARGOLIN
Dzika sprawiedliwość Z angielskiego przełożył Wacław Niepokólczycki
LiBROS Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media
CZĘŚĆ PIERWSZA RĘKA CARDONIEGO
1 Blask błyskawicy oświetlił odrzutowiec Lear oczekujący na pasie startowym prywatnego lądowiska i w chwilę później trzask pioruna wstrząsnął doktorem Cliffordem Grantem. Doktor zbadał wzrokiem mrok w poszukiwaniu oznak życia, lecz na parkingu nie było żadnych innych samochodów i nikt nie poruszał się na polu startowym. Gdy spojrzał na zegarek, ręka mu drżała. Była 11. 35. Wysłannik Breacha spóźnił się już pięć minut. Popatrzył na schowek na rękawiczki. Łyk z leżącej tam flaszki uspokoiłby jego nerwy, lecz wiedział, do czego to by doprowadziło. Musiał mieć jasny umysł, kiedy przyniosą pieniądze. Ciężkie krople padały coraz szybciej. Grant włączył wycieraczki i w tej samej chwili ogromna pięść zastukała do drzwi od strony pasażera. Doktor szarpnął się w tył i wytrzeszczył oczy. Przez chwilę sądził, że deszcz zniekształca to, co zobaczył, ale człowiek popatrujący złowrogo przez okno był rzeczywiście taki wielki, istny potwór z masywną ogoloną czaszką i w czarnym, długim do kolan skórzanym płaszczu. Otwórz drzwi - rozkazał olbrzym głosem ostrym i przerażającym. Grant posłuchał natychmiast. Chłodny wiatr dmuchnął drobniutkim pyłem wodnym do samochodu. Gdzie to jest? W bagażniku - ledwo zdołał wykrztusić Grant, wskazując kciukiem do tyłu. Mężczyzna cisnął walizeczkę do wnętrza samochodu i zatrzasnął drzwi. Deszcz osiadł kroplami na gładkich ściankach walizeczki i sprawił, że jej mosiężne zamki lśniły. Pieniądze! Grant zastanawiał się, ile biorca zamierzał zapłacić za serce, skoro on i jego wspólnik otrzymali ćwierć miliona dolarów. Dwa raptowne stuknięcia kazały mu się odwrócić. Olbrzym łomotał w klapę bagażnika. Grant zapomniał zwolnić zamek. Gdy sięgał do klameczki, następna błyskawica rozświetliła mrok za tylnym oknem - i samochody, które pojawiły się nie wiedzieć skąd. Nie myśląc o tym, co robi, Grant wcisnął pedał gazu do podłogi i skręcił kierownicę. Olbrzym odskoczył ze zdumiewającą zręcznością, gdy samochód pomknął przechylony po asfalcie, pozostawiając za sobą swąd palącej się gumy. Grant zdał sobie niejasno sprawę ze zgrzytu metalu o metal, kiedy przemykał obok jednego z radiowozów policyjnych i wyrwał część ogrodzenia z ogniw łańcucha. Rozległy się strzały, odgłos pękającego szkła i samochód przejechał kawałek na dwóch kołach, potem wyprostował się i pomknął w noc. Następne, co Clifford Grant pamiętał wyraźnie, to gwałtowne łomotanie w tylne drzwi domu wspólnika. Zabłysło światło, poruszyła się firanka i wspólnik wytrzeszczył z niedowierzaniem oczy, zanim otworzył drzwi. Co ty tu robisz? Policja... - wydyszał Grant. - Obława. Na lotnisku? Wpuść mnie, na miłość boską! Grant wszedł, potykając się, do środka. Oddychał z trudem. Czy to są pieniądze? Grant kiwnął głową i osunął się na stołek przy kuchennym stole. Daj mi je.
Grant pchnął walizeczkę przez stół. Otworzyła się ze szczękiem zamków i ukazały się pliki brudnych i pogniecionych studolarowych banknotów, spiętych gumowymi opaskami. Wieko opadło z trzaskiem. Co się stało? Czekaj. Muszę złapać oddech. Oczywiście. I odpręż się. Jesteś już bezpieczny. Grant skulił się i włożył głowę między kolana. Nie dostarczyłem towaru. Co?! Jeden z ludzi Breacha położył pieniądze na przednim siedzeniu. Serce było w bagażniku. Miał go właśnie otworzyć, gdy zobaczyłem radiowozy. Wpadłem w panikę. Uciekłem. I serce jest... Nadal w bagażniku. Chcesz mi powiedzieć, że wykiwałeś Martina Breacha? Zadzwonimy do niego - rzekł Grant. - Wyjaśnimy, co zaszło. Odpowiedział mu ostry śmiech. Clifford, Breachowi nie wyjaśnia się tego rodzaju rzeczy. Czy ty rozumiesz, co zrobiłeś? Nie musisz się o nic martwić - odrzekł Grant z goryczą. - Martin nie ma pojęcia, kim jesteś. To ja muszę się martwić. Po prostu zwrócimy te pieniądze. Nie zrobiliśmy nic złego. Tam była policja. Jesteś pewien, że on nic o mnie nie wie? Nigdy nie wymieniłem twojego nazwiska. Głowa Granta opadła na dłonie, zaczął się trząść. On się do mnie dobierze. O, Boże! Nie wiesz tego na pewno - rzekł jego wspólnik kojącym tonem. - Jesteś po prostu przestraszony. Ponosi cię wyobraźnia. Grant trząsł się coraz mocniej. Nie wiem, co robić. Silne palce wspólnika zaczęły ugniatać mięśnie ramion i szyi Granta. Pierwsze, co musisz zrobić, to się opanować. Te dłonie działały tak kojąco. Tego właśnie Grant potrzebował, dotyku i troski drugiej istoty ludzkiej. Breach nie będzie cię niepokoił, Clifford. Zaufaj mi, ja się wszystkim zajmę. Grant podniósł wzrok, pełen nadziei. Znam para ludzi - zapewnił go spokojnie wspólnik. Ludzi, którzy mogą z nim pogadać? Tak. Odpręż się. Głowa Granta opadła z ulgi i ze zmęczenia. Adrenalina, która była jego siłą napędową w ciągu minionej godziny, kończyła się. Jesteś wciąż spięty. Potrzebujesz drinka. Trochę zimnego jak lód chivas regal. Co ty na to? Prawdziwą miarą przerażenia Granta był fakt, że odkąd zobaczył przez tylne okno samochodu policję, nawet nie pomyślał o drinku. Nagle każda komórka jego ciała zaczęła się domagać alkoholu. Palce przestały go masować, usłyszał odgłos zamykanych drzwiczek kredensu i przyjazny dźwięk lodu uderzającego o szkło. Potem szklanka znalazła się w jego dłoni. Przełknął ćwierć jej zawartości i poczuł pieczenie w przełyku. Zamknął oczy i przyłożył zimne szkło do rozpalonego czoła. No, no - rzekł wspólnik, uderzając silnie dłonią w podstawę szyi Granta. Grant szarpnął się w górę, zaskoczony ostrym ukłuciem szpikulca do lodu w chwili, gdy przechodził przez jego rdzeń pacierzowy z podręcznikową precyzją.
Głowa doktora uderzyła z głuchym odgłosem w blat stołu. Wspólnik Granta uśmiechnął się z zadowoleniem. Grant musiał umrzeć. Sama myśl o zwróceniu ćwierci miliona dolarów była śmieszna. Co jednak zrobić z sercem? Westchnął. Procedura wyjęcia go została dokonana nieskazitelnie, ale niepotrzebnie. Teraz ten organ musi zostać pocięty, zmielony i wyrzucony, gdy tylko Grant zajmie jego miejsce w kufrze samochodu.
2 Zastępca prokuratora okręgowego zadał posterunkowemu, który dokonał aresztowania, Darrylowi Powersowi, trzy pytania, zanim Amanda Jaffe zdała sobie sprawę, że pierwsze pytanie było niewłaściwe. Zerwała się na nogi. Sprzeciw, pogłoska. Sędzia Robard się zdumiał. Jak pytanie pana Darta może być pogłoską, panno Jaffe? Nie to, Wysoki Sądzie. Chodzi o... zaraz, zaraz. Tak. Dwa pytania wcześniej. Sędzia Robard wyglądał, jakby go dręczył dotkliwy ból. Skoro uważa pani to pytanie za pogłoskę, to czemu nie zgłosiła pani sprzeciwu w chwili, kiedy zostało postawione? Bo dopiero się teraz zorientowałam. Sędzia potrząsnął głową ze smutkiem i wzniósł oczy ku niebu, jakby zapytując Boga, czemu musi być karany takim brakiem kompetencji wśród współpracowników. Sprzeciw oddalony. Proszę dalej, panie Dart. Przegrała. Minęła chwila, nim do Amandy to dotarło. Osunęła się na swoje krzesło. Dart tymczasem zdołał zadać jeszcze jedno mordercze pytanie. Witaj w świecie realnym, szepnął cichutki głosik w jej głowie. Zdobyła celującą notę z przedmiotu zeznania w jednej z najlepszych szkół prawniczych w kraju, wydrukowała notatkę na temat pogłosek w przeglądzie prawniczym, a jak przyszło co do czego, nie potrafiła dostatecznie szybko myśleć, by zgłosić w porę sprzeciw. Teraz sędzia był pewien, że ma do czynienia z kretynką, a Bóg jeden wie, co o niej myślą przyjaciele. Amanda poczuła czyjąś dłoń głaszczącą jej ramię. Nie przejmuj się, kochana - powiedziała La Tricia Sweet. -Świetnie sobie radzisz. Wspaniale, myślała Amanda. Tak bardzo spieprzyłam sprawę, że moja klientka czuje się w obowiązku mnie pocieszyć. A był pan ubrany tak jak teraz, posterunkowy Powers? - ciągnął Rodney Dart. Nie, proszę pana. Miałem na sobie cywilne ubranie, bo to była tajna operacja. Dziękuję panu. Proszę teraz powiedzieć przysięgłym, co się potem stało. Zapytałem oskarżoną, ile by kosztowało, gdyby wykonała te wszystkie czyny lubieżne, o których wspomniała. Oskarżona rzekła na to, że ma pokój w motelu po drugiej stronie ulicy i byłoby jej łatwiej tam rozmawiać o interesach. Pojechałem na parking motelowy i poszedłem za oskarżoną do pokoju sto siedem. I co zaszło w pokoju? Spytałem oskarżoną, ile wynosi cena za różne czyny lubieżne, a ona wymieniła ceny od pięćdziesięciu do dwustu dolarów za coś, co nazwała „nocą ekstazy". A czym ściśle była owa „noc ekstazy"? Szczerze mówiąc, panie Dart, rzecz była zbyt skomplikowana, żeby zapamiętać, a nie mogłem tego zapisać w notesie, bo działałem tajnie.
Darryl Powers miał dziecięco niewinne niebieściutkie oczy, falujące blond włosy i rodzaj uśmiechu, jaki Amanda widywała jedynie na reklamach pasty do zębów. Nawet się zaczerwienił, gdy odpowiadał na pytanie o „noc ekstazy". Dwie kobiety spośród zasiadających na ławie przysięgłych sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz przeskoczyć barierkę i zedrzeć z niego odzienie. W miarę jak Powers wyjaśniał okoliczności prowadzące do aresztowania La Tricii za prostytucję, Amanda wpadała w coraz większe przygnębienie. Zastosowany przez nią krzyżowy ogień pytań był żałosny. Kiedy skończyła, Rodney Dart powiedział: Oskarżenie nie ma pytań. Odwrócił się przodem do Amandy a plecami do przysięgłych i uśmiechnął się głupio. Amanda zastanawiała się, czy nie odpowiedzieć mu pogardliwym gestem, ale była zbyt przygnębiona, żeby się bronić. Jedno, czego naprawdę chciała, to zakończyć ten swój pierwszy proces, pójść do domu i popełnić seppuku. Poza tym Dart miał wszelkie prawo kpić sobie z niej. Nie oszczędzał jej. Posterunkowy Powers uśmiechnął się do przysięgłych, opuszczając miejsce świadka. Cała piątka pań sędziów obdarowała go uśmiechem. Jeszcze jacyś świadkowie, panno Jaffe? - zapytał sędzia Robard, lecz Amanda go nie słyszała. Myślała o wczorajszym popołudniu, kiedy to starszy wspólnik firmy prawniczej, jej ojciec, Frank Jaffe, przekazał jej sprawę La Tricii i kazał się przygotować do obrony następnego ranka. Jak mam wystąpić w mojej pierwszej sprawie bez jej zbadania i uprzedniej rozmowy z którymkolwiek świadkiem? -spytała z przerażeniem. Wierz mi - odparł Frank Jaffe - z taką klientką jak La Tricia jest tak, że im mniej o niej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Amanda przeczytała akta cztery razy, zanim pomaszerowała korytarzem do gabinetu ojca, stanęła przed jego biurkiem i pomachała mu aktami przed nosem. Co ja mam z tym zrobić? - zapytała gniewnie. Wystąpić z energiczną obroną. Jak! Jest tylko jeden świadek, zaprzysiężony funkcjonariusz policji. Zezna, że nasza klientka obiecała mu zrobić za pieniądze różne rzeczy, o jakich dziewięćdziesiąt pięć procent ludzkości nigdy nie słyszało. La Tricia potrafi sama zadbać o siebie. Tato, bądź realistą. Ona ma trzynaście oskarżeń o takie przestępstwa jak prostytucja, sprośne obmacywanie i rozwiązłe zachowanie. Kto będzie skłonny uwierzyć jej, a nie policjantowi? Frank wzruszył ramionami. Świat jest śmieszny, Amando. Nie mogę wystąpić w takiej sprawie - upierała się. Oczywiście, że możesz. Zaufaj mi. I zaufaj La Tricii. Wszystko się dobrze skończy, jeśli pozwolisz sprawie płynąć własnym nurtem. Sędzia Robard odchrząknął i powtórzył pytanie: Panno Jaffe, czy chce pani powołać jakichś świadków? Tak, Wysoki Sądzie. Spódniczka obcisłego czarnego kostiumu od Donny Karan podjechała w górę jej długich nóg, kiedy Amanda wstała. Chciała ściągnąć spódniczkę w dół, ale bała się, że wszyscy na sali to zobaczą, stała więc z udami częściowo odsłoniętymi, a jej policzki coraz bardziej pąsowiały. Obrona powołuje na świadka La Tricię Sweet. La Tricia, zanim podeszła do miejsca dla świadków, pochyliła się i szepnęła do ucha Amandy: Nic się nie martw, kochanie. Kiedy przysięgnę mówić całą prawdę, zapytaj mnie, jak zarabiam na życie, co powiedziałam temu policjantowi i czemu to powiedziałam. Potem sobie usiądź, a ja zajmę się resztą.
Nie czekając na odpowiedź, La Tricia przeszła nonszalancko na miejsce dla świadków. Jej piersi i pupa były tak ogromne, że Amanda bała się, aby nie rozsadziły obcisłego czerwonego sweterka i czarnej skórzanej minispódniczki. Na głowie miała nieco przekrzywioną pomarańczową blond perukę. Amanda porównała swoją klientkę z promiennym Darrylem Powersem i jęknęła w duchu. Nie mając żadnego planu, postanowiła zastosować się do instrukcji klientki. Panno Sweet - zapytała po zaprzysiężeniu La Tricii - jak pani zarabia na życie? Chodzę po ulicach Portland i handluję swoim ciałem, panno Jaffe. Amanda zamrugała powiekami. To wyznanie ją zaskoczyło, ale odczuła ulgę, że klientka nie skłamała. Czy może pani powiedzieć przysięgłym, co się zdarzyło wieczorem trzeciego sierpnia w zeszłym roku? Tak, proszę pani. La Tricia przybrała odpowiedni wyraz twarzy i zwróciła się do przysięgłych. Trzeciego sierpnia pracowałam na Bulwarze Martina Lu-thera Kinga, kiedy podjechał do mnie pan Powers. Czy wiedziała pani, że on jest policjantem? Wiedziałam. Wiedziała pani? O, tak, widziałam, jak posterunkowy Powers wycinał numery także kilku moim koleżankom. Więc czemu pani... Ach, i co się stało potem? La Tricia wygładziła rękami spódniczkę i chrząknęła. Posterunkowy Powers zapytał, czy chciałabym z nim mieć seks. Wiedziałam, co chciał zrobić. Widywałam już, jak aresztował moje koleżanki. Ale wiedziałam też, że nie będzie mógł tego zrobić, jeśli nie wspomnę o pieniądzach. Powiedziałam więc, że mam wynajęty pokój w motelu po drugiej stronie ulicy i że tam mogłabym spokojniej zająć się omawianiem naszych wspólnych interesów. Zapytał, co to mogą być za interesy i opisałam mu kilka rzeczy, które go zdaje się podnieciły. Przynajmniej tak myślałam, bo zrobił się czerwony na twarzy i coś jeszcze prócz temperatury mu się podniosło. Dwie panie spośród sędziów przysięgłych wymieniły spojrzenia. Co się stało potem? - spytała Amanda. La Tricia spojrzała na przysięgłych, następnie spuściła wzrok. Posterunkowy Powers zaparkował na motelowym parkingu i weszliśmy do mojego pokoju. Kiedy znaleźliśmy się w środku, ja... To jest dla mnie trochę kłopotliwe, panno Jaffe, ale wiem, że muszę mówić prawdę. Proszę się nie śpieszyć, panno Sweet - doradziła jej Amanda. La Tricia kiwnęła głową, zaczerpnęła głęboko tchu i ciągnęła dalej. Jak już mówiłam, widywałam posterunkowego Powersa tu i ówdzie i uważałam, że jest najmłodszym chłoptysiem, jakiego kiedykolwiek widziałam, taki młodziutki i nieśmiały. Wszystkie moje przyjaciółki, które zapuszkował, mówiły, że jest grzeczny i traktował je jak damy. Nie tak jak inni policjanci. No i... Tak? La Tricia spuściła wzrok. Gdy przemówiła, jej głos był ledwie dosłyszalny. Prawda jest taka, że zakochałam się w posterunkowym Powersie i wyznałam mu miłość, jak tylko drzwi się za nami zamknęły. Przysięgli pochylili się do przodu. Ktoś w głębi sali zachichotał. Wiem, że to brzmi wariacko - rzekła La Tricia, zwracając się z tą uwagą do widzów. - I wiem, że posterunkowy Powers nie powiedział nic o moim wyznaniu, kiedy zeznawał jako świadek. Nie wiem, czy przemilczał to z zakłopotania, czy też nie chciał wprawić mnie w zakłopotanie. On jest takim dżentelmenem!
La Tricia wzruszyła ramionami i zwróciła się ponownie do przysięgłych. Gdy tylko znaleźliśmy się u mnie, zaraz powiedziałam, że wiem, iż jest policjantem. Potem dodałam jeszcze, że wiem, iż jestem tylko starą kurwą, steraną przez życie, ale nigdy jeszcze nie żywiłam takiego uczucia dla żadnego mężczyzny jak dla niego. On tylko poczerwieniał i wyglądał, jakby chciał się zapaść pod ziemię i ja to potrafię zrozumieć. Prawdopodobnie ma jakąś piękną białą kobietę, pewnie rudą. Lecz ja mu powiedziałam, że chcę z nim spędzić tylko jedną noc miłości, a potem będzie mógł wsadzić mnie do więzienia, bo za jedną noc jego słodkiej miłości warto spędzić wieczność w więzieniu. Łza spłynęła po policzku La Tricii. Urwała, wyjęła z torebki chusteczkę, osuszyła łzę i powiedziała do przysięgłych: Przepraszam. Może dać pani wody, panno Sweet? - spytała Amanda, która dała się porwać dramatyczności chwili. Rodney Dart zerwał się na nogi. Sprzeciw, Wysoki Sądzie. Tego już za wiele. Och, ja wcale nie oczekiwałam, że pan w to uwierzy, panie prokuratorze. Że taka stara torba jak ja chce znaleźć miłość u człowieka o połowę od niej młodszego. Ale czy nie wolno mi pomarzyć? Wysoki Sądzie - błagał Dart. Oskarżona ma prawo do obrony, panie Dart - odparł sędzia Robard tonem, który sygnalizował przysięgłym, że on nie da się nabrać La Tricii, lecz kilku przysięgłych rzuciło gniewne spojrzenia na prokuratora. Co tu więcej gadać - zakończyła La Tricia. - Postawiłam na miłość i przegrałam. Jestem gotowa przyjąć, co los ma dla mnie w zanadrzu. Lecz chcę, abyście wiedzieli, że nigdy nie pragnęłam pieniędzy od tego człowieka. Chciałam jedynie miłości. Frank Jaffe, starszy wspólnik firmy Jaffe, Katz, Lehane i Brindisi był dużym mężczyzną o czerstwej cerze i czarnych kędzierzawych włosach, przetykanych siwizną. Nos miał w młodości dwukrotnie złamany, toteż wyglądał raczej jak furman albo robotnik portowy niż jak adwokat. Frank był właśnie w swoim gabinecie i dyktował list, gdy weszła Amanda, powiewając aktami sprawy Sweet. Jak mogłeś mi to zrobić? Frank się uśmiechnął. Wygrałaś, prawda? To nie ma nic do rzeczy. Ernie Katz siedział w tyle sali. Mówił, że nie byłaś taka znów okropna. Posłałeś Erniego, żeby patrzył na moje upokorzenie? Mówił też, że byłaś śmiertelnie przerażona. Tak, byłam, i to, że dałeś mi tę zwariowaną sprawę, wcale mi nie pomogło. Byłabyś przerażona bez względu na to, do czego bym cię przydzielił. Kiedy ja występowałem w mojej pierwszej sprawie, usiłowałem przypomnieć sobie cały czas słowa, które się wypowiada, kiedy się chce przedstawić nowy dowód. I nie przypomniałem sobie. Dzięki za współczucie. Ja przegrałem swoją pierwszą sprawę. Wiedziałem, że mając La Tricię za klientkę, masz szansę wygrać, choćbyś nie wiem jak wszystko spaprała. Reprezentuję ją od lat i zwykle wychodzi cało. Ernie powiedział, że przysięgli wrócili już po dwudziestu minutach. Dwudziestu dwu - odparła Amanda ze smętnym uśmiechem. - Muszę przyznać, że było to szybkie zwycięstwo. Frank się zaśmiał.
Ernie powiedział też, że twoje końcowe wystąpienie było wyśmienite. Zwłaszcza ta część, w której powiedziałaś przysięgłym, że przejrzałaś wszystkie statuty stanu Oregon i nigdzie nie mogłaś znaleźć miłości zdefiniowanej jako przestępstwo. Amanda uśmiechnęła się lekko. Tak, to było świetne zdanie. Potem przestała się uśmiechać. Nadal uważam, że jesteś drań. Stałaś się teraz wojownikiem, dziecko. Całe biuro czeka u Scarlettiego, żeby to uczcić. O, psiakość, oni chcą mnie po prostu obśmiać. Poza tym, ja zrobiłam niewiele. To La Tricia wygrała sprawę swoją ckliwą opowieścią. Hej, adwokaci nigdy nie powinni być skromni. Przechwalaj się zwycięstwami, a za klęski obwiniaj stronniczych sędziów, ignoranckich przysięgłych i sztuczki faszystowskich prokuratorów. Jak na razie jesteś jedynym adwokatem w tym biurze, który nigdy nie przegrał sprawy. Póki nie znalazła własnego mieszkania, Amanda mieszkała z Frankiem w zielonym domu ze stromym dachem w stylu East Lake Victorian, w którym się wychowała. Odkąd wstąpiła na uczelnię przed dziewięciu laty, bywała w domu tylko w czasie wakacji i świąt. Przebywanie w pokoju sypialnym na piętrze, gdzie spędziła dzieciństwo, wywoływało dziwne wrażenie po tylu latach niezależności. Pokój był pełen pamiątek z młodości: dyplomów ze szkoły średniej i uczelni, półek zastawionych trofeami pływackimi i medalami, oprawionych w ramki wycinków z gazet donoszących o jej wyczynach sportowych. Amanda była wyczerpana i lekko pijana, gdy o dziewiątej wśliznęła się do łóżka, lecz czuła się zbyt podekscytowana, aby zasnąć. Frank nie powinien był rzucać ją nieprzygotowaną na salę sądową w taki sam sposób, w jaki rzucił ją do basenu pływackiego, gdy miała trzy latka, żeby się nauczyła pływać. Zawstydził ją też potem u Scarlettiego, wygłaszając mowę, w której porównał jej zwycięstwo w sądzie do zaskakującego zwycięstwa w pierwszej klasie szkoły średniej, kiedy to wygrała stanowe mistrzostwa szkół średnich w pływaniu. Chciałaby, aby ojciec przestał uważać ją za małą córeczkę i zrozumiał, że jest już dorosłą kobietą o kwalifikacjach, które mogły jej otworzyć każde drzwi w branży prawniczej. Już zapomniała, jaki władczy potrafił być Frank. Jego założenie, że zawsze wie, co dla niej najlepsze, doprowadzało ją do szału. Nie po raz pierwszy zastanawiała się dziś, czy nie zrobiła błędu, wstępując do firmy Franka zamiast do którejś z wielu firm w San Francisco, które się o nią ubiegały. A może powinna starać się o posadę w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych, jak jej radził sędzia Madison. Patrzyła na cienie na suficie i zapytywała samą siebie, czemu wróciła do Portland. Ale znała odpowiedź. Odkąd dorosła na tyle, aby zrozumieć, co robi jej ojciec, dała się uwieść bez reszty tajemniczości i atrakcyjności prawa karnego, a nikt nie był lepszym obrońcą w sprawach karnych od Franka Jaffe. Już jako mała dziewczynka patrzyła, jak ojciec urzeka przysięgłych i wprawia w zmieszanie świadków strony przeciwnej. Trzymał ją na rękach na konferencjach prasowych i omawiał z nią swoją strategię nad filiżanką gorącej czekolady przy kuchennym stole. I kiedy jej koledzy ze studiów prawniczych rozmawiali o pieniądzach, jakie będą zarabiali, ona myślała o niewinnych ludziach, których będzie bronić. Odwróciła się na bok. Jej oczy przywykły do mroku. Patrzyła na symbole swojego sukcesu, które zgromadził Frank. Frank przeżywał w niej swoje utracone dzieciństwo. Wiedziała, że ją kocha i chce dla niej wszystkiego, co najlepsze. Ona natomiast chciała jedynie sama decydować, co dla niej najlepsze.
3 Mary Sandowski, pielęgniarka, wypadła z drzwi sali operacyjnej. Biegła zatłoczonym szpitalnym korytarzem ze spuszczoną głową, aby ukryć łzy płynące po twarzy. W kilka chwil później doktor Vin-cent Cardoni wyszedł z trzaskiem przez te same drzwi i pobiegł za nią. Kiedy potężnie zbudowany chirurg dogonił pielęgniarkę, chwycił szczupłą kobietę za łokieć i obrócił twarzą do siebie. - Ty niekompetentna krowo. Goście, pacjenci i personel szpitala przystawali, żeby popatrzeć na wściekającego się lekarza i kobietę, którą łajał. Próbowałam panu powiedzieć... Zamieniłaś kubki, ty kretynko. Nie. Pan... Cardoni pchnął ją pod ścianę i nachylił się tak, iż jego twarz znalazła się o parę cali od twarzy kulącej się pielęgniarki. Źrenice jego przekrwionych oczu były rozszerzone, a żyły na szyi nabrzmiałe. Jak śmiesz mi zaprzeczać! Vincent, co ty wyprawiasz? Cardoni obrócił się na pięcie. Ujrzał przed sobą wysoką kobietę o karmelowych włosach i atletycznej figurze. Miała na sobie luźną brązową suknię i biały fartuch lekarski. Chłodne oczy, które utkwiła w chirurgu, były barwy jadeitu. Cardoni na nią skierował swoją wściekłość. To nie twój interes, Justine. Kobieta zatrzymała się o parę kroków od niego i nie ustępowała. Trzymaj ręce z dala od niej, bo cię zaskarżę przed Komisją Kontroli Medycznej. Nie sądzę, byś zdołał wywinąć się przed kolejną skargą, a tym razem będzie bardzo wielu świadków. Jakieś kłopoty, doktor Castle? Justine spojrzała na barczystego mężczyznę w zielonym kitlu chirurgicznym. Białe litery na czarnej plastikowej plakietce na piersi identyfikowały go jako Antony'ego Fiori. Żadnych, bo doktor Cardoni właśnie odchodzi - odparła Justine, wracając spojrzeniem do Cardoniego. Na skroni chirurga pulsowała żyłka i wszystkie mięśnie jego ciała były napięte, ale nagle zauważył tłum, który się zgromadził, więc puścił łokieć pielęgniarki. Justine podeszła bliżej do Cardoniego i zajrzała mu w oczy. Boże - rzekła cicho, lecz dostatecznie głośno, by inni mogli słyszeć. - Zażyłeś coś? Operowałeś na prochach? Pięści Cardoniego się zacisnęły. Przez chwilę wyglądało na to, że uderzy Justine, potem jednak obrócił się na pięcie i odszedł, przepychając się przez tłum gapiów. Sandowski zachwiała się na nogach. Fiori podtrzymał ją. Nic pani nie jest? - zapytał łagodnie. Zaprzeczyła, płacząc. Chodźmy w jakieś ustronne miejsce - powiedziała Justine, biorąc Sandowski pod ramię i prowadząc ją bocznym korytarzem do pokoju, w którym sypiali lekarze-stażyści. Justine położyła roztrzęsioną pielęgniarkę na wąskim żelaznym łóżku pod jedną ze ścian, a sama usiadła obok niej. Fiori przyniósł jej kubek wody. Co się stało? - spytała Justine, gdy pielęgniarka odzyskała panowanie nad sobą. Powiedział, że zamieniłam kubki, a ja nie zamieniłam. Napełnił strzykawkę, nie patrząc. Zwolnij, bo nie nadążam. Sandowski zaczerpnęła głęboko tchu.
Tak lepiej. Po prostu się odpręż. Doktor Cardoni dokonywał otwarcia przewodu napięstkowego. Przed operacją znieczula się dłoń lidokainą. Justine kiwnęła głową. Potem przemywa się ranę wodą utlenioną przed jej nasączeniem. Justine znów kiwnęła głową. Lidokaina i woda utleniona były w dwóch kubkach. Doktor Cardoni uparł się, że sam napełni strzykawkę. Nie patrzył. Wstrzyknął pacjentowi wodę utlenioną zamiast lidoka-iny? - spytała Justine niedowierzająco. Próbowałam mu powiedzieć, że się pomylił, ale kazał mi się zamknąć. Potem pani Manion, ta pacjentka, zaczęła się skarżyć, że ją piecze, więc zrobił jej następny zastrzyk i ona zaczęła krzyczeć. Nie do wiary - rzekła Justine, trzęsąc głową z oburzeniem. - Jak on mógł wziąć wodę utlenioną za lidokainę? Jedno jest przezroczyste, a drugie ma w sobie banieczki. To jak pomylić szampana z wodą. Naprawdę próbowałam mu powiedzieć, ale mi nie pozwolił. Nie wiem, co by się stało, gdyby doktor Metzler go nie powstrzymał. To nie była moja wina. Przysięgam, że nie zamieniłam kubków. Chcesz o tym donieść? Ja cię poprę. Sandowski wyglądała na spłoszoną. Nie, nie. Chyba nie muszę? Sama zdecyduj. Sandowski wytrzeszczyła oczy z przerażenia. A pani o tym nie doniesie? Nie, jeżeli nie chcesz, żebym to zrobiła - odrzekła Justine uspokajająco. Sandowski opuściła głowę i zaczęła znowu płakać. Nienawidzę go. Pani nie wie, jaki on jest - powiedziała. Wiem, wiem - odparła Justine. - Ten drań to mój mąż. Fiori był zaskoczony. Jesteśmy w separacji - powiedziała Justine z naciskiem. Podała pielęgniarce chusteczkę higieniczną. Może pójdziesz do domu na resztę dnia? - zaproponowała. - My załatwimy wszystko z przełożoną pielęgniarek. Sandowski kiwnęła głową i Fiori skorzystał z telefonu, żeby załatwić pielęgniarce zwolnienie. Trzeba koniecznie coś z nim zrobić - rzekła Justine, gdy tylko Sandowski wyszła z pokoju. Mówiłaś poważnie, kiedy powiedziałaś, że Cardoni operuje pod działaniem narkotyku? Justine spojrzała na Fioriego. Była zaczerwieniona. On nie potrafi przeżyć dnia bez kokainy. Czeka go sprawa o niewłaściwe leczenie. Wiem, że jeśli się czegoś nie zrobi, w końcu kogoś zabije, ale nie mogę powiedzieć ani słowa. On jest uznanym chirurgiem. Ja jestem tylko lekarzem-stażystą. Wystąpiłam też o rozwód. Nikt nie weźmie moich słów poważnie. Rozumiem - powiedział Fiori w zamyśleniu. - To cię stawia w trudnej sytuacji. Zwłaszcza jeżeli Sandowski na niego nie doniesie. Nie mogę jej o to prosić. Jest śmiertelnie przerażona. Fiori kiwnął głową. Przy okazji, dziękuję ci za interwencję - rzekła Justine. -Nie wiem, co Vincent by zrobił, gdyby ciebie tam nie było. Fiori się uśmiechnął. Wyglądało, że zupełnie nieźle sobie sama radzisz.
Tak czy inaczej dziękuję. Hej, my skromni stażyści musimy się wzajem wspierać. - Fiori spojrzał na zegar ścienny. Oj, muszę biec, bo spóźnię się na randkę z tłuszczakiem na oddziale Grud i Guzów. Przystojny lekarz-stażysta odszedł korytarzem. Justine Castle patrzyła za nim, póki nie zniknął za zakrętem. 4 Jasne włosy Martina Breacha zaczynały rzednąć, jego ponure brązowe oczy były wodniste, a cera blada jak u kogoś, kto rzadko wychodzi z domu w ciągu dnia. Miał też okropny gust, jeśli chodzi o ubrania. Nosił zwykle pomarańczowe lub zielone spodnie, krzykliwe marynarki oraz jaskrawe krawaty, niemodnie szerokie. Jego ubiory sprawiały, że wyglądał głupio, lecz Breach nie dbał o to. Kiedy wrogowie zdążyli uzmysłowić sobie, że go nie doceniali, najczęściej już nie żyli. Breach rozpoczął pracę w branży od łamania nóg dla Benny'ego Dee, był jednak za inteligentny, by długo pozostawać łamignatem. Obecnie kierował najskuteczniejszą i najbardziej bezwzględną organizacją kryminalną na Północnym Zachodzie. Nikt nie wiedział, gdzie można znaleźć Benny'ego Dee. Prawa ręka Martina, Art Prochaska, był olbrzymem o grubych wargach, szerokim nosie i brwiach jak kreseczki. Krążyły pogłoski, że kiedy pracował jako poborca dla jakiegoś gangu, używał swego wielkiego łba, aby ogłuszać dłużników z równą skutecznością co ładunek elektryczny z tasera. Prochaska nie miał żadnej ze zdolności Breacha, ale podzielał jego zamiłowanie do gwałtu. Gdy Martin piął się po drabinie przestępczości, wlókł za sobą jedyną w świecie osobę, której ufał. Prochaska wszedł, kulejąc, w drzwi biura Breacha na zapleczu Klubu Jungle i usadowił się przy biurku naprzeciwko szefa. Potłukł się, gdy upadł na asfalt lądowiska, odskakując od samochodu Clifforda Granta. Biuro było malutkie, a meble w nim rozklekotane. Cienkie jak papier ściany zdobiły obrazki nagich kobiet i kalendarz jakiejś firmy handlującej olejem silnikowym. Chrypiąca muzyka z klubu striptizowego utrudniała słyszenie. Breach chciał, aby klub wyglądał nędznie, by urząd podatkowy nie zorientował się, jakie pieniądze przezeń przepływają. I co? - spytał Breach. Grant przepadł. Sprawdziliśmy jego mieszkanie i byliśmy w szpitalu. Nikt go nie widział od chwili, kiedy się rozstaliśmy podczas obławy. Breach był bardzo spokojny. Dla kogoś, kto go nie znał, mógł się wydawać odprężony, ale Prochaska wiedział, że gromadzi się w nim niewyobrażalna wściekłość. To źle, Arty. Straciłem ćwierć miliona dolarów, nie osiągnąłem zysku, a moja reputacja ucierpiała z powodu tego szarlatana. Gdyby nie uciekł z tym sercem, aresztowano by nas obu. Breach wlepił wzrok w Prochaskę, póki ten nie spuścił oczu. Gdzie on jest? Nikt nie wie. Przeszukaliśmy z Eugene jego mieszkanie. Nie znaleźliśmy niczego. Mam wrażenie, że ktoś szperał tam przed nami, ale nie jestem pewien. Gliny? Nie, bo było za schludnie. Wspólnik? Może. Kto to jest, Arty? Prochaska odpowiedział z wahaniem. Nie cierpiał przekazywać Breachowi złych wiadomości. Mam pewien trop. Mój przyjaciel z firmy telefonicznej dał mi spis połączeń Granta. Grant dzwonił kilka razy pod pewien numer na West Hills. Ten numer należy do doktora Vincenta Cardoniego. Czy on jest chirurgiem? Tak, pracuje w Centrum Medycznym Św. Franciszka. Oczy Breacha się zwęziły. Clifford Grant miał chody u Św.
Franciszka. Pani mieszkająca naprzeciwko Granta mówi, że on nie miewał wielu gości, ale widziała u niego kobietę i mężczyznę, może dwóch. Tak czy inaczej, kobieta była szałowa, więc sąsiadka zażartowała sobie na jej temat. Mówi, że Grant się strasznie zdenerwował. Powiedział, że to koleżanka z pracy nazwiskiem Justine Castle. I co? Jest lekarzem, Martin, chirurgiem, i to nie wszystko. Castle jest żoną Vincenta Cardoniego. Breach zamyślił się na chwilę, a Prochaska wiercił się nerwowo na krześle. Myślisz, że gliny mają Granta? - spytał. - Nasi ludzie w komendzie policji mówią, że nie. Rozpracuj tych dwoje, Arty. Już zacząłem to robić. Chcę dorwać Granta, chcę jego wspólnika i chcę odzyskać swoje pieniądze. Jak już to będę miał, załatwię sobie inne serce w miejsce tego, które utraciłem. 5 Doktor Carleton Swindell, dyrektor Centrum Medycznego Św. Franciszka, wygrał partyjkę w komputerowej grze w brydża i spojrzał na zegarek. Kazał interesantowi czekać już dwadzieścia minut. Wąskie wargi Swindella skrzywiły się w pełnym zadowolenia uśmiechu. Siedzieć jak na rozżarzonych węglach byłoby prawdopodobnie ściślejszym określeniem, o ile znał doktora Cardoniego. Cóż, trudno. Dobrze zrobi Cardoniemu, jeśli nauczy się trochę pokory. Swindell kliknął myszą. Plansza brydża znikła i zastała zastąpiona inną, ukazującą Einsteina i Leonarda da Vinci grających w tenisa - to była ulubiona rozrywka Swindella. Dyrektor wszedł do swojej prywatnej łazienki i poprawił sobie przed lustrem krawat. Uważał siebie za przystojnego mężczyznę i równie wytwornego w wieku czterdziestu pięciu lat w tweedowej marynarce sportowej, niebieskiej koszuli oksfordzkiej i w spodniach z ostro zaprasowanymi kantami, jak podczas studiów w Yale. Jego blond włosy były miejscami przerzedzone i potrzebował do czytania okularów w złoconej oprawce, ale co ranka wiosłował na Willamette, toteż wagę miał taką samą jak za czasów uniwersyteckich. Wrócił do gabinetu i spojrzał ponownie na zegarek. Dwadzieścia pięć minut. Cardoni pewnie aż się gotuje, pomyślał z satysfakcją. No, dobrze, nie przesadzajmy. Pochylił się i nacisnął brzęczyk. - Przyślij doktora Cardoniego, Charlotte. Swindell przybrał odpowiedni wyraz twarzy i czekał na eksplozję. Nie rozczarował się. Charlotte otworzyła szeroko drzwi gabinetu i przycisnęła się do nich. Cardoni wpadł do gabinetu. Scena ta przypomniała Swindellowi walkę byków, którą oglądał w Barcelonie. Charlotte była matadorem, drzwi peleryną, a bykiem... Z trudem opanował uśmiech. Czekałem tam pół godziny - warknął Cardoni. Przepraszam cię, Vincent. Miałem ważną rozmowę międzymiastową - odparł spokojnie Swindell. Jeśli Cardoni widział, że na telefonie Charlotty nie świeciła się lampka, to wie, iż kłamie, lecz stawiał na to, że tamten się nie zorientował. - Usiądź. O co chodzi? - dopytywał się Cardoni. Swindell odchylił się w tył i zrobił z palców wieżę. Dotarły do mnie niepokojące wiadomości o tobie. Cardoni patrzył na niego z wściekłością. Dyrektor zauważył jego zaczerwienione policzki, zwichrzone włosy i ubranie w nieładzie. Cardoni był najwyraźniej na krawędzi. Być może pogłoski o braniu narkotyków są prawdziwe. Czy to prawda, że wczoraj na korytarzu napastowałeś pielęgniarkę? Napastowałem? - szydził Cardoni. - Co to znaczy, Carleton? Wiesz bardzo dobrze, Vincent - odparł Swindell spokojnie. - Czy napastowałeś Mary Sandowski? Kto ci to powiedział?
Nie mogę zdradzić. No więc? Cardoni uśmiechnął się głupio. Nie, Carleton, nie napastowałem jej. Ja ją opieprzyłem. Rozumiem. I dokonałeś tego, hm, opieprzenia na oczach pacjentów i personelu szpitalnego? Nie miałem pojęcia, kto jest w pobliżu. Ta tępa suka nachrzaniła w czasie operacji. Powinienem kazać ją wyrzucić. Byłbym wdzięczny, gdybyś się wyrażał przyzwoicie, Vincent. A ty powinieneś wiedzieć, że o twoim błędzie na sali operacyjnej powiadomiła mnie niejedna osoba. Wstrzyknąłeś pacjentce wodę utlenioną zamiast lidokainy. Po tym jak ta kretynka zamieniła kubki. Carleton złożył razem koniuszki palców obu rąk i przyjrzał się Cardoniemu, zanim odpowiedział. Ty wiesz, Yincent, że to nie jest pierwsza skarga na... cóż, mówiąc bez osłonek, na twój brak kompetencji. Wszystkie mięśnie ciała chirurga były napięte. Będę szczery - ciągnął Swindell. - Jeżeli pani Manion wniesie przeciwko tobie sprawę o niewłaściwe leczenie, to będą już trzy skargi. - Potrząsnął głową ze smutkiem. - Nie chcę podejmować jakichś kroków, ale mam obowiązki wobec tego szpitala. Żadne z tych oskarżeń nie ma jakichkolwiek podstaw. Konsultowałem się z moim adwokatem. Być może, ale dużo się mówi. Krążą na przykład pogłoski o narkotykach. A więc gwarzyłeś sobie z Justine. Nie mogę ujawnić moich źródeł. - Swindell patrzył na Cardoniego ze współczuciem. Wiesz, że istnieją cudowne programy dla lekarzy z problemami - powiedział to tonem jak mężczyzna mężczyźnie. - Wszystkie są poufne. Charlotte da ci ich listę, jak będziesz wychodził. Była u ciebie Justine, prawda, Carleton? Wiesz, że wystąpiła o rozwód? Jest gotowa na wszystko, aby mi tylko popsuć reputację. Zdaje się, że masz niejedną sprawę w sądzie. Czy w zeszłym roku nie było to coś związanego z napaścią? Do czego zmierzasz? Zmierzam? Cóż, zależy, czego się dowiem, kiedy zakończę badanie. Zaprosiłem cię, żebyś mógł przedstawić swoją wersję zdarzeń. Cardoni wstał. Właśnie jej wysłuchałeś. Jeżeli nie masz do mnie nic więcej, pójdę, bo mam jeszcze wiele do zrobienia. To na razie wszystko. Dzięki, że wpadłeś. Cardoni obrócił się i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Swindell siedział bez ruchu. Czy mam zamknąć drzwi? - spytała Charlotte. Swindell kiwnął głową, po czym obrócił się na obrotowym krześle twarzą do świateł Portland. Cardoni był nieokrzesany i nonszalancki, ale problem, jaki sobą przedstawiał, był do rozwiązania. Wargi Swindella ułożyły się do uśmiechu. Miło będzie trochę utrzeć nosa aroganckiemu chirurgowi. Vincent Cardoni czekał na swego łącznika pod rampą zjazdową autostrady. Grube betonowe słupy spinały obie strony wąskiej uliczki. Po drugiej stronie autostrady ciągnęła się pusta parcela, a najbliższym budynkiem był magazyn instalacji wodnokanalizacyjnych. O dziesiątej wieczorem okolica ta była wyludniona. Cardoni był wciąż rozzłoszczony spotkaniem z Carletonem Swindellem. Cardoni nigdy nie nazywał dyrektora „doktorem". Dupek może i uczył się na chirurga, ale nic mu to nie dało. Teraz został dyrektorem, który znajdował frajdę w utrudnianiu życia prawdziwym lekarzom. Naprawdę zaś dopiekło Cardoniemu to, że ten drań nie chciał powiedzieć, kto na niego doniósł, Sandowski
czy Justine. Pielęgniarka zbyt się go bała, a to bardzo podobne do tej suki, jego żony, że wykorzystała Swindella, by wywrzeć nacisk i uzyskać przewagę w postępowaniu rozwodowym. Światła samochodu w głębi ulicy zabłysły i zgasły i Cardoni wysiadł z samochodu. W chwilę później Lloyd Krause podjechał do rampy zjazdowej. Lloyd miał przeszło metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył sto pięćdziesiąt kilogramów sadła. Jego długie, brudne włosy sięgały mu do ramion czarnej skórzanej kurtki, a na zniszczonych dżinsach widniały tłuste plamy. Cardoni wyczuł jego zapach, gdy tylko Lloyd wysiadł z samochodu. Cześć, stary, dostałem twoją wiadomość - rzekł Krause. Doceniam szybkość reakcji. Jesteś cennym klientem, doktorku. Co mogę dla ciebie zrobić? Potrzebuję ósmej bili, Lloyd. Chętnie służę - odparł Krause. Podszedł do bagażnika, podniósł klapę i poszperał pod nią. Kiedy się wyprostował, trzymał w ręku plastikową torebkę wypełnioną dwoma i pół gramami białego proszku, którą Cardoni schował do kieszeni. Dwieście pięćdziesiąt, chłopie, i zjeżdżam. Przyjechałem prosto ze szpitala, więc nie mam przy sobie gotówki. Zapłacę ci jutro. Beztroski uśmiech dealera znikł. Więc jutro dostaniesz śnieg - powiedział. Cardoni spodziewał się tego. Gdzie chcesz, żebym się z tobą spotkał? - spytał, nie robiąc żadnego ruchu, żeby zwrócić kokainę. Krause wyciągnął rękę dłonią do góry. Torebeczka - zażądał. Słuchaj, Lloyd - rzekł Cardoni swobodnie - jesteśmy przyjaciółmi od prawie roku. Po co te utrudnienia? Znasz zasady, doktorku. Nie ma forsy, nie ma śniegu. Zapłacę ci jutro, ale potrzebuję tej kokainy dziś wieczorem. Nie psujmy naszych dobrych stosunków. Dłoń Lloyda znikła w kieszeni. Kiedy się znów ukazała, był w niej nóż sprężynowy. To groźna broń - powiedział Cardoni bez cienia lęku. Dość pieprzenia, dawaj koks. Cardoni westchnął. Na pewno masz doświadczenie w posługiwaniu się nożem. Jak cholera. Ale może zechcesz sobie zadać jedno pytanie, zanim spróbujesz go użyć. To nie pogróżki. Oddaj koks. Pomyśl chwilę, Lloyd. Jesteś większy ode mnie i młodszy, poza tym masz nóż, ale ja nie wyglądam na zmartwionego, prawda? W oczach dealera pojawiła się wątpliwość i szybko rozejrzał się wokół. Nie, nie, Lloyd, to nie to. Jesteśmy tu zupełnie sami, tylko ty i ja. Chciałem, żeby tak było, bo podejrzewałem, że możesz się tak zachować. Słuchaj, nie chcę ci zrobić krzywdy. Oddaj mi tylko prochy. Ty mi nie zrobisz krzywdy, a ja ci nie oddam ósmej bili. Wiem to na pewno. A ty szybko się domyśl dlaczego, zanim zdarzy ci się coś złego. O czym, do cholery, mówisz? To tajemnica, Lloyd. Coś, co ja wiem, a ty nie. Coś, co się zdarzyło ostatnio, kiedy ktoś wyciągnął do mnie nóż. Cardoni zauważył, że dealer nie przysunął się bliżej i że ręka zaczęła mu drżeć. Jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz, Lloyd.
Spojrzał prosto w oczy swojego łącznika. Zabiłeś kiedykolwiek człowieka? Co? Gołymi rękami? Krause zrobił krok w tył. Bój się nieznanego, Lloyd. To, czego nie wiesz, może cię zabić. Grozisz mi? - spytał Krause z fałszywą zuchowatością. Cardoni wolno potrząsnął głową. Wciąż nie rozumiesz, prawda? Jesteśmy tu zupełnie sami. Jeżeli coś się stanie, nikt nie przyjdzie ci na pomoc. Wyprostował się na całą długość i obrócił bokiem, aby być dla swojego dealera mniejszym celem. Ja honoruję swoje długi i zapłacę ci jutro. Dealer się wahał. Zimne oczy Cardoniego przewiercały go na wskroś. Krause oblizał wargi. Doktor wsiadł do samochodu, a Krause nie zrobił nic, żeby go powstrzymać. Jutro to będzie trzysta - rzekł Lloyd roztrzęsionym głosem. Oczywiście, za niewygodę. Tylko lepiej je przynieś. - Nie ma sprawy, Lloyd. - Cardoni włączył silnik. - Miłego wieczoru. Odjechał, machnąwszy od niechcenia ręką, tak jak po zakończeniu przyjacielskiej rundy golfa. 6 Mary Sandowski otworzyła oczy. Było ciemno choć oko wykol i czuła na sobie ucisk ciepłego, parnego powietrza. Zastanawiała się, czy można czuć dotyk powietrza we śnie, lecz była nazbyt zmęczona, aby znaleźć odpowiedź, zamknęła więc oczy i zasnęła. Mijał czas. Mary znów się ocknęła i siłą woli usiłowała wydobyć się z mgły. Próbowała usiąść. Więzy wpiły się w jej czoło, kostki nóg i przeguby rąk i przykuły ją do miejsca. Wpadła w panikę, zaczęła się szarpać, ale wkrótce zrezygnowała. Leżąc w ciemności i w ciszy, słyszała, jak serce jej się tłucze tap, tap, tap. Gdzie ja jestem? - zapytała głośno. Jej głos odbił się echem w ciemności. Oddychała głęboko, aż uspokoiła się na tyle, by móc ocenić swoje położenie. Wiedziała, że jest naga, bo czuła podmuch powietrza na ciele. Miała pod sobą prześcieradło, a pod prześcieradłem była twarda wyściełana powierzchnia. Mogła znajdować się na leżance albo na stole do badań jak w szpitalu. Szpital! Na pewno jest w szpitalu. Z całą pewnością w szpitalu. Halo! Jest tu kto? - krzyknęła. Może jakaś pielęgniarka ją usłyszy. Ktoś przyjdzie i powie jej, czemu jest w szpitalu... jeżeli to jest szpital. Poczuła, że powietrze trochę brzydko pachnie. Brakło w nim antyseptycznego zapaszku, jaki kojarzył jej się z Centrum Medycznym św. Franciszka. Jakieś drzwi się otworzyły. Usłyszała pstryknięcie wyłącznika i blask światła ją oślepił. W odruchu samoobrony zamknęła oczy. Drzwi się zamknęły. Widzę, że pacjentka nie śpi - rzekł przyjazny głos. Wydał się jej niejasno znajomy. Otworzyła wolno oczy, mrużąc je przed blaskiem żarówki, która wisiała prosto nad jej głową. Spodziewam się, że odpoczęłaś. Mamy dużo do zrobienia. Gdzie ja jestem? - zapytała. Nie było odpowiedzi. Słyszała odgłos butów stąpających po podłodze. Wytężyła wzrok, żeby zobaczyć człowieka stojącego u stóp stołu. Co mi jest? Czemu tu jestem? Jakiś kształt przesunął się między nią a żarówkę. Zobaczyła kawałek zielonego szpitalnego kitla, jakie noszą chirurdzy w czasie operacji. Serce jej drgnęło. Poczuła ukłucie igły w żyłę. Co pan robi? - spytała zaniepokojona. Daję ci małe coś, co zwiększy twoją wrażliwość na ból. Co takiego? - zapytała, niepewna, czy dobrze zrozumiała.
Nagle coś ją ścisnęło w gardle. Każdy nerw w jej ciele zaczął swędzić. Oddychała ciężko, poczuła, że się poci. Jej skóra jakby parowała lękiem. W jednej chwili leżące pod nią prześcieradło zwilgotniało i stało się szorstkie, a powietrze, które owiewało jej nagie ciało, raptem stało się szorstkie jak papier ścierny. Na jej lewą pierś wsunęła się dłoń. Była nie do zniesienia zimna, niczym suchy lód. Błagam - prosiła. - Niech mi pan powie, co się dzieje. Kciuk pieścił jej sutek i Mary poczuła tak intensywny lęk, aż wygięła się w łuk. Dobrze - zauważył głos. - Bardzo dobrze. Ręka się cofnęła. Panowała kompletna cisza. Mary zagryzła wargę i usiłowała przestać się trząść. Proszę mówić do mnie - błagała. - Czy jestem chora? -Usłyszała nieomylny brzęk instrumentów chirurgicznych, uderzających przypadkowo o siebie. - Będzie pan operował? Doktor nie odpowiedział. Nazywam się Mary Sandowski. Jestem pielęgniarką. Jeżeli się dowiem, co pan zamierza zrobić, zrozumiem i nie będę się bała. Doprawdy? Doktor zachichotał i podszedł do niej z boku. Zobaczyła blask tańczący na gładkiej stali ostrza skalpela. Teraz zaczęła bełkotać ze strachu, ale doktor nie odpowiedział na jej pytanie, tylko zanucił coś pod nosem. Czemu pan to robi? - załkała. Doktor po raz pierwszy zainteresował się jej słowami. Przez chwilę rozmyślał nad jej pytaniem. Potem pochylił się i szepnął: Robię to, bo chcę, Mary. Bo mogę. 7 Amanda Jaffe wykonała nawrót i poczuła, jak stopa ześlizguje jej się po kafelkach, gdy odbijała się z przewrotki od ściany basenu. Ten zły nawrót zachybotał jej ciałem, kiedy ruszała na ostatni odcinek ośmiuset metrów w stylu dowolnym i musiała walczyć z wodą, aby wyrównać. Była na skraju wyczerpania, ale ruszyła do końcowego sprintu. Gdy przez spienioną wodę zobaczyła odległą ścianę, zacisnęła zęby, zdobyła się na ostatni ogromny wysiłek, rzuciła się do przodu i opadła na ścianę basenu. Przed nią nad basenem wisiał zegar. Zsunęła gogle na czoło. Jęknęła, kiedy zobaczyła, jaki osiągnęła czas. Daleko jej było do wyniku, który uzyskała przed pięcioma laty w finałach mistrzostw Pacific-10. Ściągnęła z głowy czepek pływacki i rozpuściła długie czarne włosy. Miała imponującą figurę, o ramionach szerokich i muskularnych od wieloletniego startowania w zawodach. Kiedy jej oddech się wyrównał, jeszcze raz spojrzała na zegar i zauważyła, że czas dochodzenia do siebie był też dużo wolniejszy niż wtedy, kiedy miała dwadzieścia jeden lat. Przez króciutką chwilkę myślała, czy nie popływać jeszcze trochę, ale wiedziała, że ma dosyć. Wydźwignęła się z basenu i skierowała do jacuzzi, gdzie zamierzała się pławić, póki ból w zmęczonych mięśniach nie ustąpi. Amanda ubrała się i poszła do recepcji YMCA, gdzie stanęła w kolejce, żeby oddać klucz i wziąć swoją legitymację członkowską. Już kiedy brała prysznic, zwróciła uwagę na kobietę stojącą przed nią. Kobieta miała umięśnioną figurę kogoś, kto ćwiczy hantlami i uprawia biegi. Wzięła swoją kartę od recepcjonistki i podeszła do równie zwracającego uwagę wyglądem mężczyzny w granatowym dresie. Stanowili niezłą parę. Mężczyzna był atletycznie zbudowany, miał ciemną cerę i niebieskie oczy, a kosmyk czarnych włosów opadał mu na czoło jak u małego chłopca. Amanda ściągnęła brwi. W tym towarzyszu kobiety było coś znajomego, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go już widziała. Potem uśmiechnęła się, bo sobie przypomniała. Tony? Mężczyzna się odwrócił. Jestem Amanda Jaffe. Twarz Tony'ego Fiori pojaśniała.
Mój Boże, Amanda, oczywiście! Ile to już lat? Osiem, dziewięć... - odparła Amanda. - Kiedy wróciłeś do Portland? Jakiś rok temu. Jestem lekarzem. Odbywam staż w Centrum Medycznym Św. Franciszka. Wspaniale! A co ty robisz? Jestem adwokatem. Ale nie w sprawach o niewłaściwe leczenie? Nie, pracuję w firmie ojca. - Amanda się roześmiała. Wybacz, gdzie moje maniery. - Tony zwrócił się do swojej towarzyszki: - Amanda Jaffe, Justine Castle. Justine jest moją przyjaciółką ze szpitala, równie jak ja przepracowaną i słabo opłacaną stażystką. Amanda i ja chodziliśmy do tej samej szkoły średniej, a nasi ojcowie byli wspólnikami w firmie adwokackiej. Justine stała w milczeniu, kiedy Amanda i Tony rozmawiali. Teraz uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń. Dłoń była chłodna w dotyku, a jej uścisk mocny. Amanda uznała, że uśmiech młodej kobiety wydawał się sztuczny. Tony spojrzał na zegarek. Musimy wracać do Św. Franciszka - rzekł. - Wspaniale było cię spotkać. Może kiedyś umówimy się na lunch. Z przyjemnością. Miło było cię poznać, Justine. Justine skinęła głową i poszli z Tonym na parking. Amanda zaparkowała na ulicy. Z lekkim uśmiechem szła w stronę swego samochodu. Tony był zawsze przystojniacha i mogła o nim tylko marzyć, gdy była nędzną pierwszoklasistką, a on kończącym szkolę bożyszczem. Wtedy różnica wieku między nimi była ogromna. Obecnie już nie wydawała się tak wielka. Może zaprosi go kiedyś na kawę. Roześmiała się. Gdyby przyjął zaproszenie, jej życie towarzyskie poprawiłoby się o sto procent. Jedyny mężczyzna w jej wieku w firmie był żonaty, a ona spędzała większość czasu w bibliotece prawniczej, która nie była zatłoczona nieżonatymi flirciarzami. Zrobiła kilka rund po barach z koleżankami ze szkoły, ale nie spodobała jej się wymuszona wesołość. Prawdę mówiąc, uznała umawianie się na randki za niemiłe. Większość mężczyzn, z którymi się umawiała, prędko przestawała ją interesować. Jedyny poważny romans przeżyła z kolegą z prawa. Romans się skończył, kiedy on został zatrudniony przez jedną z firm z Wall Street, a ona podjęła pracę w Sądzie Apelacyjnym Stanów Zjednoczonych z siedzibą w San Francisco. Todd uzależnił ich dalszy związek od tego, czy Amanda zrezygnuje z tego stanowiska i pozostanie w Nowym Jorku. Amanda zdecydowała jednak raczej zrezygnować z Todda i nigdy nie żałowała swojej decyzji. Chociaż nie tęskniła za Toddem, tęskniła za byciem z kimś. Mile wspominała kupowanie niedzielnego „New York Timesa" o pierwszej w nocy i czytanie go nad opiekanymi w tosterze bajglami i kawą. Lubiła poranny seks i poczucie bliskości z kimś ciepłym i przyjaznym. Nie zamierzała zrezygnować ze swojej tożsamości dla jakiegokolwiek mężczyzny, ale były chwile, gdy miło jej było mieć kogoś w pobliżu. Zastanawiała się, czy Tony i Justin byli czymś więcej niż tylko przyjaciółmi. Zastanawiała się też, czy przyjmie zaproszenie na filiżankę kawy. 8 Pogoda w Portland była chłodna i wilgotna i Bobby Vasquez czuł się zmęczony i zniecierpliwiony. Ten żylasty policjant z obyczajówki przez ostatnie dwa tygodnie usiłował zaskarbić sobie zaufanie drobnego narkomana, którego brat miał powiązania z kilkoma bardzo poważnymi przestępcami. Narkoman był chytry i podejrzliwy i Vasquez już zaczął myśleć, że tylko traci czas. Właśnie pisał raport z ostatniego spotkania z nim, kiedy recepcjonistka wywołała go do telefonu. Mam bardzo dziwnego rozmówcę na linii. Przełącz go do kogoś innego.
Vasquez wciąż miał na sobie poplamione dżinsy, podartą flanelową koszulę i czerwono-czarny podkoszulek, które nosił bez przerwy przez dwa dni. Ubranie śmierdziało i on sam śmierdział, i nie chciał od życia niczego więcej poza kąpielą, szóstką piwa i wieczorną transmisją telewizyjną meczu. Poza panem nie ma nikogo - rzekła recepcjonistka. Więc weź jego numer, Sherri, jestem zajęty. Panie detektywie Vasquez, mam jakieś dziwne przeczucie. Ten człowiek zmienia swój głos jakimś elektronicznym urządzeniem. Sherri pracowała dopiero od niedawna i traktowała każdy nowy przypadek jakby to było coś rewelacyjnego. Vasquez zdecydował, że będzie łatwiej przyjąć ten telefon niż kłócić się z nią, a już zdecydowanie ciekawiej niż pisać raport. Podniósł słuchawkę. Tu detektyw Vasquez. Kto mówi? Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał - rzekł jego rozmówca poprzez urządzenie, które wydawało jakiś niesamowity, monotonny dźwięk. - Doktor Vincent Cardoni, chirurg z Centrum Medycznego Św. Franciszka, nabył ostatnio dwa kilogramy kokainy od Martina Breacha. Cardoni ukrywa tę kokainę w swoim domku w górach. Zamierza sprzedać ją dwóm facetom z Seattle w ciągu tygodnia. Gdzie jest ten domek? Rozmówca podał Vasquezowi położenie domku. To bardzo interesujące - zaczął mówić Vasquez, ale w słuchawce zapadła cisza. Spojrzał na słuchawkę, a potem w przestrzeń. Tajemniczy donosiciel wyrzekł magiczne słowo. Vasqueza nie interesował jakiś lekarz-narkoman. Co innego Martin Breach. Byli już bliscy postawienia Breacha w stan oskarżenia przed dwoma laty, gdy Mickey Parks, gliniarz wynajęty z departamentu policji południowego Oregonu, wkradł się w szeregi organizacji Breacha. Vasquez był prowadzącym Parksa i bardzo zżyli się ze sobą. Na tydzień przed aresztowaniem Breacha Parks znikł. Przez następny miesiąc brygada do spraw narkotyków otrzymywała paczki zawierające poszczególne części ciała policjanta. Wszyscy wiedzieli, że to Breach zabił Parksa, dowiedziawszy się, iż jest policjantem, ale nie było ni śladu dowodu łączącego Breacha z tym morderstwem. W czasie przesłuchania Breach sobie dowcipkował, a detektywi, włącznie z Vasquezem, patrzyli na to bezradnie. Vasquez okręcił się na krześle i wyobraził sobie doktora w kajdankach w pokoju przesłuchań, w rozwiązanym krawacie, zmiętej koszuli i z kroplami potu na czole. Doktor w tych okolicznościach zapewne szybko by zmiękł. Dość byłoby nakreślić kilka obrazków z przebywania w towarzystwie pomylonych motocyklistów, miejscowych rozrabiaków i śliniących się pedałów, żeby wolał napić się benzyny niż pójść do więzienia. Bez zbytniego wysiłku udałoby się przekonać przerażonego doktorka, że zdradzenie Martina Breacha jest łatwiejsze od picia uniwersalnej bezołowiowej. Vasquez okręcił się jeszcze raz i pomyślał o pierwszej przeszkodzie, jaką przewidywał. Żeby zaaresztować doktora, Vasquez potrzebował dowodu. Kokaina by wystarczyła, ale jak miał znaleźć towar Cardoniego? Sądy orzekły, że telefoniczny donos od nieznanego informatora nie jest dostateczną podstawą do wydania nakazu rewizji. Jeśli informator nie podaje swojego nazwiska, może być żartownisiem albo kłamcą, który ma złość do człowieka, na którego donosi. Informacja od anonimowego informatora musiała zostać potwierdzona, zanim sędzia zechce ją rozważyć. Vasquez nie mógł dostać nakazu rewizji domku w górach, póki nie przedstawi dowodu, że kokaina się w nim znajduje. Wiedział, że to nie będzie łatwe, ale przygwożdżenie Breacha zasługiwało na ten trud.
9 Na prawie pustym parkingu Rebel Tavern zachrzęścił żwir pod kołami matowozielonego camaro Bobby'ego Vasqueza. Po obu stronach wejścia stały zaparkowane dwa harleye i okryty kurzem pikap. Vasquez zajrzał na tył parkingu i dostrzegł wiśniowego cadillaca Arta Prochaski, zaparkowanego pod nagimi konarami jedynego na parkingu drzewa. W nocy Rebel Tavern wyglądała jak jakaś scena z apokaliptycznego filmu science fiction. Brodate, niemyte ciała odziane w skóry i ozdobione przerażającymi tatuażami stały czterema rzędami przy barze, ogłuszająca muzyka uniemożliwiała rozmowę, krew lała się pod byle pretekstem. Lecz o trzeciej po południu w piątek niemiłosierne słońce ukazywało spłowiałą farbę na ścianach tawerny, a szafa grająca była dostatecznie ściszona, by skacowani mogli to znieść. Vasquez wszedł do tawerny i zaczekał, aż oczy przywykną do mroku. Jego śledztwo nie szło dobrze. Rada Inspektorów Medycznych prowadziła dochodzenie w sprawie Vincenta Cardoniego i jego zachowanie w Centrum Medycznym stawało się coraz bardziej dziwaczne, krążyły nawet pogłoski, że zażywa kokainę. Lecz żadna z tych informacji nie była dostatecznym powodem, by móc otrzymać nakaz rewizji jego domku w górach celem znalezienia dwóch kilogramów kokainy. Vasquez był zrozpaczony, zaaranżował więc to spotkanie z Artem Prochaską, który ostatnio naraził się federalnym. Vasquez musiałby pomóc Prochasce wykaraskać się z kłopotów z federalnymi, jeżeli chciał uzyskać informację. Była to dla niego perspektywa równie pociągająca co badanie prostaty, ale wyglądało na to, że goryl Breacha był jego jedyną nadzieją. Prochaska stał ze szklanką szkockiej przy barze. Kiedy Vasquez zamawiał piwo, Prochaska wyszedł do toalety. W chwilę później Vasquez poszedł za nim. Gdy tylko wszedł, Prochaska zamknął drzwi na klucz i przycisnął go twarzą do ściany. Vasquez spodziewał się, że zostanie obszukany i stłumił impuls, by zdzielić gangstera butelką piwa w twarz. Kiedy ten zakończył obszukiwanie, cofnął się i kazał Vasquezowi się odwrócić. Policjant stał dostatecznie blisko, by wyczuć zapach czosnku w oddechu Prochaski. - Długo cię nie widziałem, Art. Gdybym cię nigdy nie widział, to byłoby dla mnie za długo, Vasquez - odrzekł Prochaska głosem, który brzmiał jak chrzęst kół samochodu na żwirze. Vasquez wypił łyczek piwa i oparł się plecami o ścianę toalety. Podobno jesteś oskarżony o posiadanie z zamiarem sprzedaży. Chcę ci pomóc z federalnymi. Prochaska się zaśmiał. Co, urodziłeś się na nowo? Nie bądź taki cyniczny. Wiadomo, że pomagałem większym od ciebie dupkom, kiedy to było dla mnie korzystne. Przestań zabierać mi czas i powiedz, czego chcesz. Potrzebuję informacji o doktorze Vincencie Cardonim, chirurgu z Centrum Medycznego. Nie znam go. Słuchaj, Art, wiesz, że nie jesteśmy na podsłuchu. To jest między nami. Ja tylko szukam potwierdzenia informacji, jaką uzyskałem. Jak mogę ci pomóc, jeżeli nie znam faceta? Powiedz mi, czy Martin Breach sprzedał mu dwa kilo kokainy. Prochaska poruszał się bardzo szybko jak na człowieka swojego wzrostu. Zanim Vasquez zdążył zareagować, Prochaska przyszpilił go do ściany i przycisnął przedramię do jego krtani. Butelka z
piwem upadła i rozbiła się na podłodze. Prochaska podbił szczękę Vasqueza do góry tak, że ten musiał patrzeć mu w oczy. Powinienem ci zgnieść gardło i skopać cię na śmierć za samą sugestię, że mógłbym złożyć donos na swojego najlepszego przyjaciela. Vasquez próbował się uwolnić, ale Prochaska mocno go przyciskał. Detektyw szarpał się w przerażeniu, zużywając resztkę powietrza w płucach, lecz Prochaska ściskał go niczym kaftan bezpieczeństwa. W chwili gdy Vasquez zaczynał tracić przytomność, Prochaska zwolnił ucisk i odstąpił w tył. Vasquez osunął się na ścianę i chwytał ustami przesycone uryną powietrze. Prochaska uśmiechnął się złośliwie. - O, jakie to łatwe - rzekł. I wyszedł. 10 W godzinę później Bobby Vasquez skręcił na dwupasmową szosę prowadzącą w góry koło Cedar City. Droga szybko nabierała wysokości. Niskie chmury otulały szczyty wysokich zielonych wzgórz i powietrze było ciężkie od zapowiedzi śniegu. Wzdłuż północnej strony szosy w luce między piętrzącymi się drzewami po wielkich szarych gładkich kamieniach mknęły w dół wody potoku. Po stronie południowej szosa biegła wzdłuż rzeki, której wody pieniły się miejscami biało, kiedy indziej pełzły z leniwą obojętnością. Kiedy Mickey Parks pracował jako tajniak pośród ludzi Breacha, Vasquez był jedynym człowiekiem, z którym Parks mógł rozmawiać bez obawy, że się zdradzi. Zwierzał się Vasquezowi ze swoich obaw i nadziei, jak gdyby ten był księdzem w konfesjonale. Vasquez z czasem polubił i zaczął podziwiać naiwnego i pełnego oddania gliniarza. Jego śmierć mocno go ugodziła. Odmowa potwierdzenia donosu przez Prochaskę nie odwiodła go od ścigania zabójców Parksa. Uczyniła go jedynie bardziej zdeterminowanym, by dopaść Breacha. Od szosy wiodła do domku krótka wąska droga gruntowa. Gęste szpalery piętrzących się drzew iglastych zdusiły słabe światło zachodzącego słońca i podjazd okrywały mroczne cienie. Gdy przejechał kilkaset metrów, światła samochodu padły na nowoczesny dom z ociosanych cedrowych belek z wysokimi panoramicznymi oknami i rozległym pomostem wzdłuż północnej i zachodniej ściany. Kamienny komin stanowił część wschodniej ściany domu i wznosił się wysoko nad spiczasty, kryty gontem dach. Vasquez zastanawiał się, ile ten „domek" Cardoniego mógł kosztować. Vasquez nawet przed rozwodem mógłby sobie pozwolić najwyżej na połowę takiego. Zaparkował samochód tak, że stał zwrócony przodem w kierunku szosy. Włożył lateksowe rękawiczki i ruszył w stronę domu. Przestępczość prawie nie istniała wśród tutejszej górskiej społeczności i w domu nie było alarmu. Gdy wejdzie do środka, popełni przestępstwo, ale musiał wiedzieć, czy Cardoni naprawdę ukrywa dwa kilo kokainy w swoim domu. Jeśli znajdzie towar, wyjdzie i wymyśli jakiś sposób, aby otrzymać nakaz. Mógłby nawet zacząć śledzić Cardoniego i spróbować przyłapać go na sprzedaży. Najważniejsze to się przekonać, czy nie zrobiono z niego wariata. Podniósł kołnierz, aby osłonić się od chłodu i obszedł dom dookoła, sprawdzając drzwi, zanim spróbuje się włamać. Poszczęściło mu się, kiedy nacisnął klamkę małych drzwi w tyle garażu. Drzwi ustąpiły. Zapalił światło w garażu i przeszukał go. Garaż sprawiał wrażenie nie używanego. Na ścianach nie wisiały żadne narzędzia, nie dostrzegł też przyborów ogrodniczych ani innych leżących gratów. Nie znalazł też kokainy, lecz znalazł klucz do domu wiszący na gwoździu. W chwilę później stał w holu na dole, u stóp schodów. U szczytu schodów był salon ze ścianą ze szkła, która dawała panoramiczny widok na las. Coś się poruszyło na krawędzi pola jego widzenia i już sięgnął po broń, gdy uświadomił sobie, że to jeleń znikający wśród drzew. Odetchnął i zapalił światło. Nie bał się, że zostanie przyłapany. Najbliższy sąsiad Cardoniego był prawie pół kilometra stąd. Salon był skąpo umeblowany. Tandetne meble nie pasowały do tak drogiego domu. Uderzyło go, że nigdzie nie ma brudu ani kurzu, zupełnie jakby ktoś ostatnio posprzątał w salonie. W spiżarni były plastykowe talerzyki i kubki, w szufladach kilka nie pasujących do siebie utensyliów. Obok
zlewu stał dzbanek do połowy wypełniony kawą. Vasquez zauważył też garnek do parzenia kawy, zawierający niewielką jej ilość. Dotknął garnka. Był zimny. Sypialnia też stwarzała wrażenie niezamieszkanej. Vasquez dostrzegł pustą półkę na książki, drewniane krzesło z prostym oparciem i tandetny materac leżący na podłodze. Na materacu nie było prześcieradeł, jedynie kilka wyschniętych brązowych plam, które wyglądały jak krew. Vasquez przeszukał szafy i przyległą łazienkę. Potem przeszedł do innych pokoi na głównym piętrze. Im dłużej szukał, tym większy niepokój go ogarniał. Nigdy nie widział tak schludnego opuszczonego domu. Jeśli nie liczyć dzbanka do kawy i garnka do jej parzenia, nigdzie nie było żadnych oznak życia. Przeszukawszy główne piętro, zszedł jeszcze do sutereny. Były tam cztery pokoje, z których jeden zamknięto na kłódkę. Przeszukał najpierw trzy niezamknięte. Wszystkie były puste i bez śladu brudu czy kurzu. Zajął się więc drzwiami zamkniętymi na kłódkę. Miał z sobą komplet wytrychów i wkrótce znalazł się wewnątrz długiego, wąskiego pomieszczenia o szarych betonowych ścianach i podłodze. Jakiś słaby nieprzyjemny zapach unosił się w powietrzu. Rozejrzał się. W jednym kącie był zlew, w drugim stała lodówka. Pomiędzy nimi, na środku pokoju, stał stół operacyjny. Z wyściełanego blatu stołu zwisały skórzane paski służące do unieruchomiania rąk, nóg i głowy pacjenta. Metalowa taca do narzędzi chirurgicznych używanych w czasie operacji była pusta. Detektyw zbadał pilniej podłogę wokół stołu operacyjnego i dostrzegł kilka plam krwi. Ukląkł, żeby się lepiej przyjrzeć krwi i zobaczył coś pod stołem. Był to skalpel. Podniósł go delikatnie i dokładnie obejrzał. Plamki zaschłej krwi pokrywały ostrze i rączkę. Położył skalpel ostrożnie na tacy, po czym skierował uwagę na lodówkę. Chwycił za rączkę. Drzwi początkowo nie chciały się otworzyć, potem ustąpiły. Detektyw zamrugał oczami i puścił rączkę jak oparzony. Drzwi lodówki zatrzasnęły się, a Vasquez zwalczył odruch, żeby uciec z pokoju. Zaczerpnął głęboko tchu i znowu otworzył lodówkę. Na górnej półce stały dwa szklane słoje z zakręcanymi wieczkami i napisem Viaspan. Słoje były pełne przezroczystego płynu o żółtawym zabarwieniu. Na dolnej półce dostrzegł torebkę plastykową wypełnioną białym proszkiem. Jednakże nie dwu-kilogramową. Kilka dni później stanowe laboratorium kryminalistyki doniesie, że ten proszek do istotnie kokaina. Do tej pory jednak Vasquez będzie miał kłopot z pamiętaniem, że kokaina miała jakikolwiek związek ze sprawą przeciwko doktorowi Vincentowi Cardoniemu. Co natomiast Bobby Vasquez będzie pamiętał przez resztę swego życia, to martwe oczy, które patrzyły na niego z dwóch odciętych głów stojących na środkowej półce. 11 Szeryf okręgu Milton, Clerk Mills, mężczyzna o sennych oczach, zmierzwionej brązowej czuprynie i sumiastych wąsach musiał dokonać nadludzkiego wysiłku, żeby zachować zimną krew, kiedy Vasquez pokazał mu ucięte głowy. Obie należały do białych kobiet. Jedna miała kształt owalny i blond włosy, sztywne i lepkie. Była oparta o wewnętrzną ścianę lodówki niczym filmowy rekwizyt do horroru. Druga miała włosy czarne i opierała się o pierwszą. Oczy w obu czaszkach były wywrócone do góry tak, że źrenic prawie nie było widać. Skóra wyglądała jak blada guma stworzona przez specjalistę od efektów specjalnych i była poszarpana i nierówna w miejscu odcięcia od reszty ciała. Jake Mullins, zastępca Millsa, chwilę mrugał gwałtownie powiekami, a potem szybko wycofał się z pokoju. Człowiekiem, na którym widok tej okropności w lodówce wywarł najmniejsze wrażenie, był Fred Scofield, prokurator okręgowy. Scofield, potężny mężczyzna na granicy otyłości, walczył w Wietnamie i był prokuratorem w wielkim mieście, zanim zapragnął spokoju i odosobnienia górskiej społeczności w Cedar City. Co teraz powinniśmy zrobić, Fred? - spytał szeryf. Szeryf żuł nie zapalone cygaro i patrzył beznamiętnie na głowy. Odwrócił się plecami do lodówki i rzekł do roztrzęsionego policjanta:
Myślę, że powinniśmy wynieść się stąd, żeby nie nabałaganić na miejscu zbrodni. Potem ty zadzwoń i poproś policję stanową o przysłanie tu sądowej ekipy technicznej. Zabrali zastępcę szeryfa pobladłego jak głowy w lodówce i kiedy Mills dzwonił do policji stanowej a zastępca szeryfa padł na kanapę w salonie, Scofield wyprowadził Bobby'ego na pomost i zapalił cygaro. Było zimno, ale chłodne wiejskie powietrze stanowiło przyjemną odmianę po zaduchu zaimprowizowanej sali operacyjnej w suterenie. Co cię sprowadziło do tego domu okropności, detektywie? Vasquez przygotował sobie odpowiedź, czekając na policję, i miał ją jak na zamówienie. Myślał, że jeśli ten twardy prokurator okręgowy ją kupi, zdołają sprzedać każdemu. Prowadzę dochodzenie w sprawie anonimowego donosu, że pewien doktor nazwiskiem Cardoni planuje sprzedaż dwóch kilogramów kokainy, które zakupił od Martina Breacha, jednego z większych handlarzy narkotyków. Wiem, kto to Breach - powiedział Scofield. Ta kokaina miała być ukryta w tym domu. Zakładam, że znalazłeś potwierdzenie donosu, zanim wtargnąłeś do domu doktora Cardoniego? Księżyc świecił słabo, lecz Scofield widział oczy Vasqueza w blasku padającym z salonu. Przyglądał się im pilnie, gdy Vasquez odpowiadał na pytanie bez jednego mrugnięcia. Art Prochaska, prawa ręka Breacha, wpadł ostatnio w ręce policji federalnej. Przycisnąłem go i zgodził się mówić o Cardonim, jeżeli mu pomogę w jego sprawie federalnej i nie włączę do obecnej. Ale go z niej nie wybronisz. Nie. Już nie. Mamy do czynienia z seryjnym morderstwem. To wiele zmienia. Scofield kiwnął głową, ale Vasquezowi się wydało, że ujrzał błysk sceptycyzmu w jego oku. Prochaska potwierdził, że Cardoni kupował małe ilości do własnego użytku od jednego z jego sprzedawców aż do pewnego dnia przed kilku tygodniami, kiedy to nagle zażądał dwóch kilogramów. Cardoni był wypłacalny, więc Breach sprzedał mu prochy. Prochaska nie powiedział, że doktor miał kupca i sprzedaż miała nastąpić dzisiaj. Szczęka Scofielda opadła i mało nie zgubił cygara. Chcesz powiedzieć, że Cardoni i jego klient mogą być właśnie w drodze tutaj? Nie sądzę. Myślę, że przegapiliśmy sprzedaż. Szukałem wszędzie. Jedyną kokainą, jaką znalazłem, jest ta niewielka ilość w lodówce. Scofield pociągał cygaro w zamyśleniu. Dopiero się poznaliśmy, detektywie. Jedyne, co o tobie wiem, to że jesteś zaprzysiężonym stróżem prawa. Ale wiem parę rzeczy o Martinie Breachu i Arcie Prochasce. Szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć, by Prochaska zechciał się zadawać z jakimkolwiek policjantem, a tym bardziej rozmawiać z nim o sprawach Martina Breacha. Ale tak było, proszę pana. Prochaska zaprzeczy wszystkiemu. Być może, lecz wtedy będzie moje słowo przeciwko jego słowu. Słowo doświadczonego policjanta przeciwko słowu handlarza narkotyków - rzekł Scofield, kiwając głową w zamyśleniu. Właśnie. Scofield nie wyglądał na człowieka, który kupi wszystko, co Vasquez zechce mu sprzedać. Czemu nie złożyłeś wszystkich tych informacji pod przysięgą i nie przedstawiłeś ich sędziemu, żeby uzyskać nakaz rewizji domu doktora Cardoniego? Nie było czasu. Zresztą nie potrzebowałem nakazu. Zaistniały tu okoliczności naglące rzekł Vasquez, cytując jeden z wyjątków od zasady, że rewizje należy przeprowadzać z nakazem. Prochaska powiedział, że sprzedaż ma nastąpić dzisiaj, ale nie wiedział, o której godzinie.
Pomyślałem, że mogę ją przegapić, jeśli się zajmę załatwianiem nakazu. Jak się okazało, i tak przegapiłem. Czemu nie zabrałeś ze sobą wsparcia albo nie zadzwoniłeś do szeryfa Millsa czy do policji stanowej? Wiem, że powinienem to wszystko zrobić - powiedział Vasquez z odpowiednio zmartwioną miną. - Złe zrobiłem, że chciałem zająć się tym sam. Scofield spojrzał na las. Jedynym dźwiękiem dochodzącym do nich chwilami był szelest liści na wietrze. Pociągnął dym z cygara. Potem przerwał milczenie. Myślę, że wiesz, iż to ja będę oskarżał w tej sprawie w Cedar City, a ty będziesz moim świadkiem koronnym. Vasquez kiwnął głową. Chcesz coś dodać albo zmienić w tym, co już powiedziałeś? Nie. To dobrze. I mam nadzieję, że tak właśnie było, bo jeśli nie zdołam przekonać sędziego Brody, że może polegać na twoim słowie, cała sprawa spłynie z wodą w kiblu. 12 Sean McCarthy przybył na miejsce zbrodni z powodu dochodzenia, jakie wszczął Bobby Vasquez przypomniawszy sobie, że Cardoni niedawno zaatakował pielęgniarkę, która następnie zniknęła bez śladu. McCarthy miał czterdzieści siedem lat, był nienagannie ubrany i trupio blady niczym zwłoki, które były przedmiotem jego dochodzeń w wydziale zabójstw. Rude włosy miał przetkane siwizną, piegi, które znaczyły alabastrową skórę - matoworóżowe, oczy zaś podkrążone. Detektyw McCarthy stał w niewielkiej odległości od otwartej lodówki i patrzył na ucięte głowy w zamyśleniu, a Vasquez i Scofield przyglądali mu się. Potem wyjął plik zdjęć i uniósł polaroidowe zdjęcie do oczu. Popatrzył najpierw na nie, a następnie na głowy. McCarthy nie okazał rewulsji ani wstrząsu zdradzanego przez innych funkcjonariuszy, którzy oglądali te szczątki. Natomiast na jego ustach ukazał się uśmiech, dość enigmatyczny i właściwie nie na miejscu. Zaspokoiwszy ciekawość, zamknął drzwi lodówki. Te pieprzone głowy cię nie niepokoją? - spytał Vasquez. McCarthy nie odpowiedział. Spojrzał na pracowników ekipy technicznej, którzy fotografowali i mierzyli pokój w suterenie. Wyjdźmy stąd, żeby panowie mogli pracować w spokoju. Poprowadził Vasqueza i Scofielda na górę, na pomost. Vasquez był wyczerpany i chciał tylko spać. Scofield wydawał się podrażniony. McCarthy popatrzył chwilę na poranne niebo, potem pokazał im jedno z polaroidowych zdjęć. Jedną z ofiar jest Mary Sandowski. Nie wiem, kim jest ta druga. McCarthy już miał mówić dalej, gdy na jednej ze ścieżek prowadzących do lasu ukazał się policjant. Szeryfie - zawołał do Millsa rozmawiającego z dwoma ludźmi koło domu. - Znaleźliśmy coś. Ach - powiedział McCarthy. - Spodziewałem się tego. Czego? - spytał Vasquez, ale detektyw z wydziału zabójstw ruszył do Millsa i policjantów, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi. Vasquez spojrzał na Scofielda, który wzruszył ramionami i podążył za chudym detektywem do lasu. Szli w milczeniu długą, wąską ścieżką, odgłos ich kroków tłumiła gruba warstwa ziemi. Z zapachem sosen mieszała się woń iłu. Tabliczka obwieszczała, że wkraczają na teren lasu państwowego, trochę dalej ścieżka skręciła w prawo i nagle znaleźli się na polanie. Na kupie ziemi na środku polany sterczała łopata. Wyglądało, jakby ziemia została ostatnio wzruszona - wyjaśniał policjant. - Poszedłem więc po szpadel i wróciłem tutaj.
Odstąpił na bok, aby pokazać swoje odkrycie. Vasquez podszedł do wąskiej jamy, którą wykopał policjant. Na jej dnie widniała ludzka ręka. Doktor Sally Grace, asystent inspektora medycznego, przybyła krótko przed wydobyciem ostatniego z dziewięciu ciał ekshumowanych z wilgotnej ziemi. Dwa z nich były bezgłowe. Z pozostałych cztery były kobiece, trzy męskie, i wszystkie oprócz jednego należały do osób młodych. Po pobieżnym badaniu Grace poinformowała zebranych przedstawicieli prawa, że z wyjątkiem jednego mężczyzny w średnim wieku, wszystkie ofiary noszą ślady przebytych tortur. Ponadto, powiedziała Grace, jedna z bezgłowych kobiet była rozcięta od obojczyka po brzuch i ma wyjęte serce, a jeden z mężczyzn i jedna z kobiet mają rozcięte brzuchy na obszarze poniżej mostka aż do kości łonowej i wyjęte nerki. Słuchając tego, Vasquez przyglądał się zwłokom. Wszystkie ofiary wydawały się wzruszająco kruche i bezbronne. Wszystkim prześwitywały żebra. Ich łopatki były ostre i widoczne pod przezroczystą skórą, bardziej przypominały druciane wieszaki niż kości. Vasquez zapragnął uczynić coś, co by ulżyło zmarłym, na przykład zetrzeć grudki ziemi, które przywarły do ich bladej skóry, albo okryć ciała kocem, ale to by już im teraz nie pomogło. Gdy doktor Grace zakończyła podsumowanie, McCarthy przeszedł wzdłuż rzędu zwłok. Vasquez przyglądał mu się podczas tej czynności. McCarthy przyjrzał się pobieżnie ośmiu ciałom, ale przykucnął obok mężczyzny w średnim wieku i wyjął jeszcze jedną fotografię z kieszeni marynarki. Najpierw patrzył to na fotografię, to na zwłoki, a potem spędził kilka chwil głęboko zamyślony. Kiedy wstał, przywołał inspektora medycznego. Vasquez nie usłyszał, co detektyw powiedział doktor Grace, ale patrzył, jak ta kuca przy zwłokach i ogląda kark ofiary. Przyzwała gestem McCarthy'ego, który przykucnął obok i kiwnął głową, kiedy wskazała miejsce na szyi, gestykulując żywo. Dziękuję pani, doktor Grace - rzekł McCarthy i wstał. Powie nam pan, o co chodzi, detektywie? - spytał Scofield, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie ceni sobie tajemniczego zachowania człowieka, który prowadzi razem z nim dochodzenie. McCarthy ruszył z powrotem w stronę domu. Miesiąc temu skontaktował się ze mną pewien detektyw z Montrealu, i powiadomił mnie, że jakiś chorowity kanadyjski milioner prowadzi negocjacje z Martinem Breachem. Chce kupić serce na czarnym rynku. Wiecie, kto to jest Breach? Scofield i Vasquez kiwnęli głowami. Od dawna już podejrzewamy, że Breach ma jakieś drobne ale lukratywne zajęcie uboczne: sprzedaż organów ludzkich na czarnym rynku bogatym ludziom, którym się nie chce czekać na dawcę. Podejrzewaliśmy też, że organy te nie pochodzą od ochotników. W czasie dochodzenia w Kanadzie zastosowano podsłuchy. Został w nich kilka razy wymieniony doktor Clifford Grant. Był chirurgiem w Centrum Medycznym Św. ranciszka. - McCarthy pokazał im fotografię, którą oglądał wcześniej, po czym wskazał ruchem głowy zwłoki. - To ta ofiara w średnim wieku, która nie ma śladów tortur. Scofield i Vasquez przyjrzeli się zdjęciu i przez chwilę wszyscy szli w milczeniu. Gdy Scofield zwrócił zdjęcie detektywowi z wydziału zabójstw, ten ciągnął dalej: Gdy tylko się dowiedzieliśmy, że Grant włączył się do akcji poszukiwania serca, objęliśmy go całodobowym nadzorem. Kilka dni po otrzymaniu wiadomości zauważono Granta, jak zabiera chłodziarkę z szafki na stacji autobusowej i umieszcza ją w bagażniku swojego samochodu. Jeśli chłodziarka zawierała serce, Grant nie mógł być tym, który je pozyskał. Ma się jedynie cztery do sześciu godzin czasu między wyjęciem serca a transplantowaniem go do ciała biorcy, Grant zaś był pod stałą obserwacją. Oznacza to, iż Grant miał wspólnika. Cardoniego - rzekł Vasquez. Możliwe. Scofield zapalił cygaro i pociągnął kilka razy. Dym wzbił się krętą smużką w górę i rozpłynął w powietrzu.
Ja byłem jednym z funkcjonariuszy, którzy pojechali za Grantem na prywatne lotnisko. Widzieliśmy, jak Art Prochaska, prawa ręka Breacha, sięga po walizeczkę w samochodzie Granta. Grant zobaczył nas i umknął, zanim zdążył dać Prochasce chłodziarkę. W kilka dni później znaleziono samochód Granta na długoterminowym parkingu koło dworca lotniczego. A teraz znaleźliśmy Granta i salę operacyjną, gdzie pozyskiwano organy - powiedział Vasquez. A skoro znaleźliśmy tu Granta - dodał Scofield - chyba nie będzie zbyt daleko posuniętym przypuszczeniem, że zabił go wspólnik. Szli kilka chwil w milczeniu. Kiedy dom znalazł się w polu ich widzenia, Vasquez wyciągnął rękę, aby powstrzymać Mc-Carthy'ego. Chcę cię poprosić o jedną przysługę - rzekł. - Chcę dorwać Breacha i chcę dorwać Cardoniego. Pozwól mi brać udział w tym dochodzeniu. To była od początku moja sprawa. Nie dopuść, aby mnie z niej wyłączono. Co ty na to? McCarthy skinął głową w zamyśleniu. Daj mi porozmawiać z kilkoma ludźmi. Zobaczę, co się da zrobić. 13 Frank Jaffe był wybornym gawędziarzem. Ulubioną opowieścią Amandy była ta o jej cudownych narodzinach, którą Frank opowiedział po raz pierwszy w jej piąte urodziny w czasie odwiedzin na cmentarzu Beth Israel. Było straszliwie zimno tego popołudnia, ale Amanda nie zwróciła uwagi ani na przykry wiatr, ani na zupełnie szare groźne niebo, gdyż cała jej uwaga skupiła się na grobie Samanthy Jaffe urodzonej 3 września 1953, zmarłej 10 marca 1974. Kamień nagrobny był mały, gdyż Franka nie było stać na inny, kiedy go zamawiał. Grób znajdował się pod bezlistnymi konarami starego klonu, trzeci od wąskiej drogi, która wiła się przez cmentarz. Frank patrzył ze smutkiem na kamień nagrobny. Potem spojrzał na swoją córeczkę. Amanda była dlań wszystkim, co dobre na świecie, i jedyną sprawczynią tego, że przetrwał. Mając dwadzieścia kilka lat, Frank, wysoki i silny, samotny ojciec, który całymi dniami pracował, a wieczorami zdobywał wiedzę w szkole prawniczej, potrzebował czegoś więcej niż tylko sił i młodości, aby się nie załamać. Urodziłaś się dziesiątego marca - zaczął Frank - w taki sam dzień jak dzisiejszy, o trzeciej osiem po południu, to znaczy o tej samej prawie porze co teraz, w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym. O trzeciej osiem po południu? Punktualnie o trzeciej osiem - zapewnił ją. - Twoja mama leżała na szerokim łożu na miękkich białych prześcieradłach... Jak wyglądała? Uśmiechała się cudownym uśmiechem, bo wiedziała, że zaraz masz się urodzić i z tym uśmiechem przypominała anioła najpiękniejszego z aniołów. Ale, oczywiście, nie miała jeszcze skrzydeł. A potem dostała skrzydeł? Z pewnością. To należało do transakcji, lecz anioł i twoja mama nie od razu zawarli transakcję, dlatego twoja mama musiała zaczekać na skrzydła. A kiedy anioł przyszedł? Zjawił się w szpitalu, w pokoju twojej mamy tuż przed twoim urodzeniem. Anioły są zwykle niewidzialne, ale mama go zobaczyła. Tylko moja mama? Tylko mama. I to dlatego, że sama była prawie jak anioł. I co ten anioł powiedział? Samantho - powiedział głosem, który brzmiał jak lekki deszczyk - Bóg czuje się samotny w niebie i chce, żebyś Go odwiedziła. - Podziękuj Bogu ode mnie - odparła twoja matka -ale właśnie mam urodzić piękne dziecko, i muszę z nim zostać!
Bóg bardzo się zasmuci, kiedy to usłyszy - odparł anioł. - Nic na to nie poradzę powiedziała aniołowi mama. - Moja córeczka jest dla mnie najcenniejszą dziewczynką na świecie i strasznie ją kocham. Byłabym bardzo smutna, gdybym nie mogła z nią zostać. I co się wtedy stało? Anioł odleciał do nieba i oznajmił Bogu, co powiedziała mama. Jak sobie możesz wyobrazić, Bóg bardzo się zasmucił. Uronił nawet kilka łez. Ale Bóg jest bardzo mądry i przyszedł mu pewien pomysł do głowy, wysłał więc anioła z powrotem na ziemię. Czy anioł powiedział mamie, jaki to pomysł? Oczywiście. Czy przyszłabyś odwiedzić Boga w niebiosach, gdybyś potem mogła na zawsze zostać ze swoją córeczką? - zapytał anioł. - O tak - odpowiedziała mama. Była cudowną osobą i bardzo nie lubiła, kiedy ktoś się smuci. - Jeśli pójdziesz teraz ze mną, Bóg umieści twoją duszę w twojej córeczce, tuż przy jej serduszku. Wtedy zostaniesz z nią na zawsze. Tak będzie wam nawet lepiej niż innym matkom i córkom. Będziesz z nią wszędzie, dokądkolwiek pójdzie, nawet gdy będzie w szkole, albo na placu zabaw, albo w podróży. - Wspaniale - zekła Samantha i uścisnęła rękę anioła na znak zgody. I co się wtedy stało? Cudowna rzecz. Jak wiesz, nie można pójść do nieba, póki się nie umrze, więc mama umarła, lecz dopiero w chwili, kiedy otworzyłaś usta i zaczerpnęłaś tchu. Gdy twoja buzia była najszerzej otwarta, dusza Samanthy Jaffe wskoczyła do niej i umościła się tuż obok twojego serduszka. I jest tam do dzisiaj? I jest tam każdej minuty każdego dnia - odparł Frank, lekko ściskając rączkę Amandy. Amanda wspominała tę opowieść o swych cudownych narodzinach za każdym razem, kiedy udawała się z Frankiem w urodzinową pielgrzymkę na cmentarz. Przez całe lata naprawdę wierzyła, że Samantha żyje koło jej serduszka. Kiedy była małą dziewczynką, nocami leżąc w łóżeczku, zwierzała się Samancie z rzeczy, z jakich zwykle córki zwierzają się matkom. Potem, jako nastolatka, co stało się jej niezmiennym rytuałem, przed każdymi zawodami pływackimi przyciskała pięść do serca i prosiła matkę w duchu o siłę. Frank nigdy nie ożenił się ponownie i Amanda zastanawiała się niejednokrotnie, czy ojciec naprawdę wierzy, że Samantha z nim jest. Kiedyś zapytała go, dlaczego się nie żeni powtórnie. Frank odpowiedział, że był bliski tego dwukrotnie, ale w końcu się wycofał, bo żadna z tych kobiet nie mogła sprawić, by zapomniał o miłości swego życia. To zasmuciło Amandę, bo chciała, by ojciec był szczęśliwy, lecz Frank zawsze wydawał się pogodzony ze sobą, ona zaś domyślała się, że ktoś tak silny jak on na pewno by się ożenił, gdyby tylko się zakochał. Poświęcenie Franka, jeśli to było poświęcenie, dało poznać jej moc prawdziwej miłości. Uczucie to nie było czymś, z czym można igrać, dlatego nie ulegała mu łatwo. Wiedziała, że miłość to bardzo poważna sprawa. Jak poznała na przykładzie ojca, była ona czymś, co naprawdę może trwać wiecznie. Frank i Amanda mieli szczęście. Rankiem dziesiątego marca padał deszcz, ale przestał zaraz po południu. Gdy byli przy grobie Samanthy, nawet na chwilę wyszło słońce. Jak zwykle oboje milczeli po wyjściu z cmentarza. Dziesiąty marca był zawsze trudnym dniem dla nich obojga i w drodze do domu oddali się rozmyślaniom i wspomnieniom. Na podjeździe przed ich domem stało porsche na jałowym biegu. Gdy tylko Frank stanął obok niego, drzwi samochodu otworzyły się i wysiadł z nich Vincent Cardoni, ubrany w luźne spodnie od dresu i spłowiałą koszulkę. Miał sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, był dobrze umięśniony, o długich czarnych włosach sczesanych w tył znad wysokiego czoła. Miał kwadratową szczękę i rzymski nos, ale cerę bladą a policzki zapadnięte, jakby się nieodpowiednio odżywiał. W jego oczach był twardy błysk, a gniew ułożył jego usta w napiętą krechę. W moim domu jest policja - rzekł, gdy tylko Frank otworzył drzwi.
Tu jest trochę zimno, Vince - rzekł Frank z przyjaznym uśmiechem. - Może wejdziemy porozmawiać do środka? Słyszałeś, Frank. Powiedziałem, policja. Więcej niż jeden. Naliczyłem samochody. Szukali czegoś w krzakach wokół mego domu. Drzwi były otwarte. Byli w środku. Jeżeli są w twoim domu, to stało się i już się nie odstanie. Jeżeli mam to naprawić, musimy o tym spokojnie porozmawiać. Chcę, żeby te skurwiele wyszły natychmiast z mego domu! Twarz Franka pociemniała, gdy Cardoni zaklął. Chyba nie przedstawiłem cię jeszcze mojej córce. Amanda jest świetnym adwokatem. Właśnie ukończyła aplikanturę w Sądzie Apelacyjnym. To bardzo prestiżowe stanowisko. Obecnie zniżyła się do pracy w mojej firmie. Amando, to doktor Vincent Cardoni. Jest chirurgiem w Centrum Św. Franciszka. Cardoni popatrzył na Amandę, jakby była dziwolągiem. Miło mi pana poznać, doktorze Cardoni. - Amanda wyciągnęła rękę. Cardoni mocno ścisnął jej dłoń i jego oczy przez króciutką chwilę patrzyły prosto w jej oczy, zanim ześliznęły się spojrzeniem w dół. Amanda czuła, że się czerwieni. Puściła rękę Cardoniego. Jego oczy zatrzymały jej wzrok na chwilę, potem skierowały się na jej ojca. Wejdźmy do środka - powiedział Cardoni tonem, który sprawił, że te słowa zabrzmiały bardziej jak rozkaz niż jak przyjęcie zaproszenia. Frank poszedł przodem, doktor za nim. Amanda została trochę w tyle, żeby nie być za blisko klienta Franka. Wszedłszy do domu, Frank pozapalał światła i poprowadził Cardoniego do salonu, gdzie mu wskazał kanapę. Powiedz mi, co się dzieje - rzekł Frank, gdy wszyscy usiedli. Nie mam pojęcia. Wyszedłem pobiegać w Forest Park. Kiedy wróciłem, zobaczyłem mnóstwo glin na moim podwórku i w domu. Nie zatrzymywałem się, żeby zapytać, co tam robią. Urwał na chwilę. - To nie może mieć nic wspólnego z kabałą, z której mnie wyciągnąłeś w zeszłym roku, co? Nie. Sprawa została oddalona. Więc co się dzieje? Nie ma sensu tracić czasu na domysły. Jaki jest numer twojego domowego telefonu? Cardoni zrobił zaskoczoną minę. Chcę wiadomości z pierwszej ręki. Policja prawdopodobnie nadal jest w twoim domu. Zapytam dowodzącego akcją, co się dzieje. Cardoni wytrajkotał numer i Frank wyszedł z pokoju. Amandzie nie podobało się, że została sama z Cardonim, ale on nie okazywał jej zainteresowania. Wiercił się na swoim miejscu, potem wstał i zaczął chodzić po salonie, przyglądając się pobieżnie obrazom i biorąc w palce bibeloty. Kiedy znalazł się za plecami Amandy, przestał się poruszać. Czekała, aż znów zacznie chodzić, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie mogąc tego dłużej znieść, usiadła bokiem na kanapie, aby go widzieć. Stał za nią i patrzył na obraz na przeciwległej ścianie. Jeżeli ją obserwował, nie mogła w żaden sposób tego dowieść. Pojedziemy do twojego domu, Vince - rzekł Frank, wchodząc do salonu. Czy powiedzieli ci, co się dzieje? Nie, rozmawiałem z Seanem McCarthy, szefem akcji. Nie chciał odpowiedzieć na żadne z moich pytań. Vince, Sean jest detektywem z wydziału zabójstw. Z wydziału zabójstw? Frank kiwnął głową, obserwując reakcję Cardoniego. Sean to bystrzacha, wielki bystrzacha. Powiedział, że chce z tobą porozmawiać. Kiedy zacząłem się wykręcać, zagroził, że będzie miał nakaz aresztowania. Żartujesz.
Mówił bardzo poważnie. Czy istnieje coś, czym powinniśmy się martwić? Nie lubię prowadzić klienta na spotkanie z detektywem z wydziału zabójstw, kiedy nie jestem w pełni przygotowany. Cardoni potrząsnął głową. Dobrze, więc słuchaj. Przegrałem bardzo niewiele spraw, ale gdy mój klient zostawał skazany, zwykle zawdzięczał to swojemu gadulstwu. Nie mów nic, jeśli ci na to nie pozwolę, a kiedy odpowiadasz na pytanie, słuchaj dobrze, o co cię pytają. Nie mów nic z własnej inicjatywy. Rozumiesz? Cardoni kiwnął głową. Więc chodźmy. Frank zwrócił się do Amandy. Pojadę z Vince'em. Ty jedź za nami naszym samochodem. W drodze do domu Cardoniego Amanda uznała, że nie spodobał jej się klient Franka. Nie spodobało jej się, jak ją omiótł wzrokiem, gdy Frank ich sobie przedstawiał. Denerwowało ją takie chłodne badanie, bez uczucia pożądania lub zwykłej sympatii. Prędkość, z jaką opanował swój gniew, kiedy się jej przyglądał, też była niepokojąca. Jednakże jej niepokój został szybko wyparty przez podniecenie, że oto Frank włączył ją w sprawę, która mogła okazać się sprawą o morderstwo. Odkąd przystąpiła do firmy Jaffe, Katz, Lehane i Brindisi, jak większość nowicjuszy otrzymywała zadania, których nikt inny nie chciał się podjąć. Lubiła prawne dociekania, toteż nie narzekała na czas spędzony w bibliotece prawniczej. Ale naprawdę chciała brać udział w procesach sądowych i im większe było ryzyko, tym lepiej. Nie była pewna, czy Frank poprosił ją z sobą, bo chciał ją włączyć w sprawę Cardoniego, czy też chciał, żeby go później odwiozła do domu. Wszystko jedno. Tak czy inaczej będzie wprowadzona w początek sprawy o morderstwo. Cardoni mieszkał w rozległym żółto-niebieskim domu w stylu kolonialnym na niewielkiej działce ocienionej brzozami, dębami i topolami amerykańskimi. Kiedy Amanda dojechała na miejsce, zobaczyła funkcjonariuszy w czarnych kurtkach, którzy przeszukiwali teren. Samochody policji blokowały garaż, więc Cardoni zaparkował na ulicy, a Amanda za nim. Sean McCarthy czekał na nich przy frontowych drzwiach. Frank - powiedział McCarthy z uśmiechem. Miło cię znów widzieć, Sean. To jest doktor Cardoni, a to moja córka, Amanda. Jest adwokatem w mojej firmie. McCarthy kiwnął głową Amandzie i wyciągnął rękę do Cardoniego, którą chirurg zignorował. McCarthy jednak wcale się tym nie stropił. Przepraszam za to wtargnięcie, doktorze. Wydałem moim ludziom surowe polecenie, aby szanowali pana własność. Jeżeli stwierdzi pan jakieś zniszczenia, proszę mnie powiadomić, zadbam, by zostały skompensowane. Przestań pieprzyć i zabierz swoich ludzi z mojego domu -odparł gniewnie Cardoni. Rozumiem, że jest pan zdenerwowany - rzekł gniewnie detektyw. - Ja też byłbym zdenerwowany, gdybym zastał obcych wałęsających się po moim domu. - McCarthy wyjął jakiś papier z kieszeni marynarki i wręczył Frankowi. - Jednakże mamy upoważnienie sądu do przeprowadzenia rewizji. Mogę jedynie obiecać, że wyniesiemy się stąd, jak tylko to będzie możliwe. Czy to jest zgodne z prawem? - zapytał Cardoni. Obawiam się, że tak - odparł Frank, przeczytawszy nakaz. Ma pan bardzo przyjemny gabinet. Wejdźmy i porozmawiajmy. Tam jest cieplej i nie będziemy przeszkadzali moim ludziom, więc szybciej skończą. Cardoni łypnął wściekle na detektywa. Frank położył mu rękę na ramieniu i rzekł: Skończmy z tym, Vince. McCarthy poprowadził ich przez hol do wygodnego, wyłożonego drewnianą boazerią gabinetu, gdzie już czekało kilku ludzi. McCarthy ich przedstawił.
Frank, to jest Bobby Vasquez. A to szeryf okręgu Milton, Clark Mills, oraz Frank Scofield, prokurator okręgowy. Panowie, oto doktor Vincent Cardoni i jego obrońcy, Frank i Amanda Jaffe. Doktorze, proszę usiąść. Dziękuję za zaproszenie, bym usiadł w swoim własnym domu - odparł Cardoni. Amanda usłyszała rozdrażnienie w jego głosie, ale nie wiedziała, czy wywołał je gniew, strach czy jedno i drugie naraz. Co się tu dzieje, Sean? - zapytał Frank. Odpowiem ci za chwilę. Najpierw chcę zadać twojemu klientowi kilka pytań. Pytaj - rzekł Frank do McCarthy'ego. Potem zwrócił się do Cardoniego i kazał mu czekać z odpowiedzią na każde pytanie, póki się nie skonsultują. Doktorze Cardoni, czy zna pan doktora Clifforda Granta? Podobno on też pracuje w Centrum św. Franciszka. Cardoni i Frank pochylili się ku sobie i odbyli szeptem rozmowę. Wiem, kto to jest doktor Grant - rzekł Cardoni, gdy skończyli. - Kilka razy rozmawiałem z nim. Ale nie znam go dobrze. Czy zna pan kobietę nazwiskiem Mary Sandowski? Cardoni zrobił zdegustowaną minę. Nawet się nie zatroszczył, żeby skonsultować odpowiedź z Frankiem. Chodzi o Mary Sandowski? Co się stało? Czy złożyła na mnie skargę pod przysięgą? Nie. Nie złożyła. Cardoni czekał na dalsze wyjaśnienie. Kiedy nie nastąpiło, odpowiedział McCarthy'emu: Znam ją. Skąd? Jest pielęgniarką u św. Franciszka. Tylko tyle? - spytał z naciskiem Vasquez. To wtrącenie się Vasqueza zirytowało McCarthy'ego. Wzrok Cardoniego przesuwał się wolno od policjanta z obyczajówki do McCarthy'ego i z powrotem. Był teraz taki spięty i skoncentrowany, że Amanda poczuła się nieswojo. O co tu chodzi? Kiedy pan był ostatni raz w swoim domku w okręgu Milton? - spytał McCarthy. O czym ty pieprzysz? Nie mam tam żadnego domku i nie zamierzam więcej brać udziału w twoich gierkach. Albo mi powiesz, czemu mi przewracacie dom do góry nogami, albo spieprzajcie stąd. Frank uniósł rękę, żeby go uspokoić. Pouczę swojego klienta, żeby nie odpowiadał na żadne pytanie, póki nie powiecie, jaki jest powód tych pytań - rzekł. Słusznie - odrzekł McCarthy. Podszedł do telewizora i magnetowidu, stojących w luce między książkami na regale, który zajmował całą ścianę od podłogi do sufitu, i włączył telewizor. Na magnetowidzie leżała kaseta. McCarthy wyjął kasetę z pudełka i włożył do magnetowidu. Znaleźliśmy tę kasetę w pana sypialni, panie Cardoni. Interesuje mnie, co pan powie na temat jej zawartości, jeśli pana adwokat pozwoli panu mówić. Wygląda na to, że została nagrana w pokoju w suterenie domku w górach w okręgu Milton. Znaleźliśmy tam kilka przedmiotów z pana odciskami palców. Jednym z tych przedmiotów jest skalpel, który wygląda tak samo jak ten na kasecie. Przy okazji, kasetę już sprawdzono, są na niej pana odciski palców. I co z tego? Mam całe dziesiątki kaset wideo w domu. Vincent, od tej chwili masz z nikim nie rozmawiać, oprócz mnie, chyba że ci pozwolę rzekł Frank. - Rozumiesz?
Cardoni kiwnął głową i Amanda widziała, że był zdenerwowany tym ograniczeniem. McCarthy włączył telewizor i magnetowid. Amanda zwróciła uwagę, że żaden ze stróżów prawa nie patrzył na ekran, wszyscy patrzyli na Cardoniego. Ekran wypełniła przerażona twarz kobiety. Kobieta coś mówiła, ale kaseta nie zarejestrowała dźwięku. Kamera przesunęła się po jej nagim ciele. Kobieta była wychudła, jakby nie jadła od wielu dni. Kamera skupiła się na jej piersiach i ukazała zbliżenie lewego sutka. Był miękki. W polu widzenia ukazał się palec w gumowej rękawiczce i zaczął stymulować sutek, aż nastąpiła jego erekcja. Palec się cofnął, a twarz kobiety znowu wypełniła ekran. Nagle jej oczy zrobiły się ogromne i kobieta wrzasnęła. Amanda zamarła. Kobieta krzyczała raz po raz. Potem wywróciła oczy i zemdlała. Ręka w rękawiczce uderzała kobietę po policzkach, póki nie oprzytomniała. Zaczęła łkać. Kamera była wciąż skierowana na jej twarz i Amanda mogła odczytać, co kobieta mówi, z ruchu warg. Układały się w słowo błagam i powtarzały je raz po raz, a łzy spływały po policzkach. Kamera przesunęła się i twarz znikła z ekranu, ukazując otoczenie. Amanda zobaczyła betonowe ściany, zlew, lodówkę. Następnie kamera wróciła do kobiety. Tym razem ukazała ją z boku. Krew spływała z jej falującej klatki piersiowej. Następnie kamera przesunęła się do ujęcia z góry. Na piersi kobiety była czerwona kałuża. Kamera zrobiła zbliżenie. Sutka nie było. Amanda wstrzymała oddech. Zacisnęła powieki i tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi woli nie straciła panowania nad sobą. Kiedy się uspokoiła, otworzyła oczy, ale pilnowała się, żeby nie patrzeć na ekran. Z twarzy jej ojca odpłynęła cała krew, lecz wyraz twarzy Cardoniego wcale się nie zmienił. Detektyw wyłączył telewizor. Cardoni odwrócił się wolno i spojrzał prosto w oczy McCarthy'ego. Możesz mi z łaski swojej powiedzieć, o co, do cholery, chodzi? - zapytał twardym, beznamiętnym głosem. Poznaje pan tę kobietę? Frank odzyskał panowanie nad sobą. Wyciągnął rękę i złapał Cardoniego za przedramię. Ani słowa. Następnie spojrzał na McCarthy'ego. Miałem o tobie lepsze zdanie, Sean. To tani chwyt. McCarthy nie był zdziwiony. Myślałem, że zainteresuje cię typ człowieka, którego reprezentujesz. Frank wstał. Nadal wydawał się roztrzęsiony, lecz głos miał opanowany. Nie widziałem doktora Cardoniego w tym horrorze. Zakładam, że ty także nie, bo pokazałbyś mi inny fragment. Otrzymasz pełny obraz włącznie z kopią tej taśmy we właściwym czasie. McCarthy przeniósł swoją uwagę na doktora. Doktorze Cardoni, muszę pana poinformować, że ma pan prawo milczeć. Cokolwiek pan powie, może i będzie użyte przeciwko panu w sądzie. Ma pan prawo do adwokata. A jeśli pana na niego nie stać, zostanie on wyznaczony, aby pana reprezentować. Rozumie pan te prawa? Cardoni wstał i łypnął groźnie na McCarthy'ego. Możesz mnie pocałować w dupę - powiedział wolno i dobitnie. Frank stanął między nim a McCarthym. Czy ty aresztujesz doktora Cardoniego? Szeryf Mills go aresztuje. Okręg Multnomah postawi przeciwko niemu własne zarzuty w najbliższej przyszłości. Czy doktor Cardoni jest oskarżony o zabójstwo kobiety, którą widzieliśmy na taśmie? naciskał Frank. Fred Scofield wstał i odpowiedział Frankowi. Szeryf Mills zaaresztuje doktora Cardoniego pod zarzutem zamordowania Mary Sandowski i za posiadanie kokainy, którą znaleziono w sypialni doktora, lecz ja wkrótce zwrócę się do sądu o
postawienie go w stan oskarżenia pod ośmioma innymi zarzutami o morderstwo z premedytacją. Przewiduję, że doktor Cardoni spędzi dużo czasu w okręgu Milton w najbliższej przyszłości. Proszę się odsunąć, panie Jaffe - powiedział szeryf Mills -muszę założyć pana klientowi kajdanki. Cardoni przyjął pozycję gotowości do walki. Vasquez sięgnął po broń. Frank położył rękę na ramieniu CardoniegoNie stawiaj oporu, Vince. Ja się tym zajmę. Więc się zajmij. Nie zamierzam iść do więzienia. Musisz. Jeżeli będziesz stawiał opór, pogorszysz sprawę. Może to wpłynąć na twoje zwolnienie i zostać użyte przeciwko tobie na rozprawie. Amanda widziała, jak Cardoni przyswaja tę informację. Natychmiast się odprężył, znów zdumiewając ją błyskawiczną zmianą swoich emocji. Czy mogę porozmawiać ze swoim klientem kilka chwil na osobności? McCarthy chwilę się zastanawiał, a potem kiwnął głową. Możesz to zrobić tutaj, ale chcę, żeby doktor Cardoni był w kajdankach. Ręce Cardoniego skuto za plecami i szeryf Mills szybko obszukał aresztowanego. Jestem ci potrzebna? - spytała Amanda, siląc się na obojętność. Byłoby lepiej, gdybym porozmawiał z doktorem bez świadków. To potrwa tylko chwilę. W porządku - odparła z uśmiechem, aby zamaskować rozczarowanie. Nie obwijając w bawełnę - rzekł Frank, gdy tylko drzwi się zamknęły - powiem, że jesteś w ogromnych tarapatach. Morderstwo z premedytacją to najcięższa zbrodnia w stanie Oregon. Pociąga za sobą potencjalną karę śmierci. Cardoni po raz pierwszy wydał się zmartwiony. Gdzie oni chcą mnie zabrać? Prawdopodobnie do więzienia w Cedar City. Jak prędko możesz mnie stamtąd wyciągnąć? Nie jestem pewien. Nie ma wyjścia za kaucją w sprawie o morderstwo, a nie chcę wystąpić o przesłuchanie w sprawie kaucji, póki nie znajdziemy się w najkorzystniejszej pozycji, żeby cię wyciągnąć. Nie jestem jakimś tam mechanikiem samochodowym, który może sobie siedzieć i pobierać zasiłek dla bezrobotnych. Jestem lekarzem. Mam pacjentów z wyznaczonymi terminami operacji. Wiem, i spróbuję sprawić, aby zarząd Centrum Św. Franciszka włączył się do akcji w twojej sprawie. Ci skurwiele nie zechcą pomóc. Usiłują pozbyć się mnie. To dla nich świetna okazja. Masz pojęcie, jak długo trzeba się uczyć, żeby zostać lekarzem? Masz pojęcie, jak ciężko na to pracowałem? Musisz sprawić, żebym nie poszedł do więzienia. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale nie chcę ci kłamać ani stwarzać złudnych nadziei. Scofield powiedział, że myślą o dodaniu ośmiu oskarżeń o morderstwo z premedytacją. Może to oznaczać, że mają jeszcze osiem ciał. To nie będzie takie proste jak tamta sprawa o pobicie. Teraz posłuchaj uważnie. Zastosowanie się do moich pouczeń może ocalić ci życie. W sensie dosłownym. Znajdziesz się w radiowozie, a potem w więzieniu, gdzie będą cię poddawali obróbce. Rób wszystko, co ci każą. Nie stawiaj oporu. Ale w żadnym wypadku nie rozmawiaj na temat tej sprawy z nikim. A mówię o policjantach, prokuratorach okręgowych i innych więźniach, zwłaszcza o innych więźniach. Będziesz się czuł osamotniony i zapragniesz czyjejś przyjaźni. I poznasz więźniów, którzy się z tobą zaprzyjaźnią. Sprawią, że zaczniesz się im zwierzać. A potem się zdziwisz, kiedy zobaczysz, jak twój przyjaciel zeznaje przeciwko tobie w zamian za wycofanie jego sprawy. Rozumiesz, co mówię? Cardoni kiwnął głową.
Dobrze. Spróbuję się jutro z tobą zobaczyć. Pomyśl o tym, kto mógłby za ciebie poręczyć na sprawie o wypuszczenie za kaucją. I postaraj się znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu McCarthy chciał wiedzieć, czy znałeś doktora Cłifforda Granta. Frank położył łagodnie dłoń na ramieniu Cardoniego. I ostatnia rzecz, Vince. Nie trać nadziei. Cardoni spojrzał Frankowi Jaffe prosto w oczy. Głos miał opanowany i twardy. Ja nigdy nie rezygnuję, Frank, i nigdy nie zapominam. Ktoś mnie wrobił. A to znaczy, że ktoś za to zapłaci. No i co na to powiesz? - zwrócił się Frank do Amandy, gdy znaleźli się w samochodzie, jadąc do domu. Odkąd kaseta zaczęła się kręcić, Amanda była bardzo cichutka. Teraz też miała głos przytłumiony, gdy odpowiadała na pytanie Franka. Policja sprawia wrażenie zupełnie pewnej, że Cardoni jest winien. A co ty myślisz? Amanda zadrżała. On mi się nie podoba, tato. Z jakiegoś określonego powodu, czy to tylko przeczucie? Jego reakcje nie są normalne. Zauważyłeś, że on zmienia emocje tak jak my z tobą zmieniamy kanały telewizyjne? Raz jest wściekły, a za chwilę zimny jak lód. Vince to nie doktor Marcus Welby. Co to, to nie. A ta druga sprawa, w której go broniłeś? Pobicie. Vince próbował zdobyć trochę kokainy. Amanda uniosła brwi. Był w barze, który nie specjalizuje się w zaspokajaniu potrzeb przedstawicieli zawodu lekarskiego. Chciał też zaskarbić sobie względy czyjejś dziewczyny. Kiedy chłopak dziewczyny sprzeciwił się temu, Vince pobił go tak bardzo, że musiano zabrać go do szpitala. Na szczęście dla Vince'a chłopak był karany, a w tego typu barach nikt nie ma odpowiednio dobrego wzroku ani dostatecznej pamięci, kiedy policja zadaje pytania. Wzmianka o dziewczynie sprawiła, że Amandzie stanęła przed oczyma zalana łzami twarz Mary Sandowski. Zakręciło jej się w głowie i zacisnęła powieki. Frank zauważył, że krew odpłynęła z jej twarzy. Dobrze się czujesz? Ja tylko pomyślałam o tej biednej kobiecie. Przykro mi, że musiałaś to zobaczyć. Amanda się zamyśliła. Kiedy byłam mała, nigdy nie zabierałeś mnie do sądu, kiedy występowałeś w naprawdę ciężkich sprawach. Byłaś za młoda. Nie robiłeś też tego, kiedy byłam w szkole średniej. Pamiętam, że pytałam cię o sprawę Fonga i o tę, gdzie torturowano dwie dziewczyny, ale nigdy nie miałeś czasu. Nie było potrzeby, abyś słuchała o takich rzeczach w twoim wieku. Zawsze mnie osłaniałeś, kiedy dorastałam. Myślisz, że łatwo mi było samotnie wychowywać małą dziewczynkę? Próbowałem sobie wyobrazić, co by zrobiła twoja matka, i ani razu nie pomyślałem, że Samantha pozwoliłaby mi zaprowadzić jedenastolatkę na sprawę o gwałt. Nie, chyba by nie pozwoliła - odparła Amanda z lekkim uśmiechem. Potem pomyślała znowu o tym, co widziała na taśmie, i spoważniała. Chyba nie bywa dużo gorzej od tego, co właśnie zobaczyłam. Nie, nie bywa.
Do tej pory nigdy tak naprawdę nie rozumiałam, co robisz. To znaczy niby tak na rozum wiedziałam, ale... Nie ma nic na rozum w prawie karnym, Amando. Nie ma żadnych wież z kości słoniowej, jest tylko tragedia i najgorsze strony natury ludzkiej. Czemu to robisz? Dobre pytanie. Może dlatego, że to jest prawdziwe. Zanudziłbym się na śmierć zawieraniem transakcji kupna i sprzedaży nieruchomości lub sporządzaniem kontraktów. A tak co jakiś czas udaje mi się coś zmienić w życiu jakiegoś nieszczęśnika. Reprezentowałem mnóstwo bardzo złych ludzi, ale też i uwolniłem z więzienia dwóch, którzy byli skazani na śmierć za zbrodnie, jakich nie popełnili, udało mi się również obronić przed więzieniem paru ludzi, którzy nie zasługiwali, aby tam się znaleźć. Myślę, że można powiedzieć, iż spędziłem wiele czasu w gównie, ale czasem trafiałem na perłę, a to usprawiedliwia tamto zło. Nie musisz jednak brać każdej sprawy. Niektóre możesz odrzucić. Frank spojrzał na córkę. Masz na myśli tę? Co, jeśli jest winien? Tego nie wiemy. A gdybyś wiedział ponad wszelką wątpliwość, że Cardoni torturował tę kobietę? Jak mógłbyś pomóc komuś, kto był zdolny zrobić to, co widzieliśmy na taśmie? Frank westchnął. To jest pytanie, jakie każdy obrońca w sprawach kryminalnych zadaje sobie w którymś momencie. Myślę, że będziesz zastanawiała się często nad tym, kiedy będziemy pracowali nad tą sprawą. Ci, którzy uznają, że nie są w stanie tego robić, przerzucają się na jakiś bardziej wyrafinowany rodzaj prawa. Czy istnieje dostateczna ilość pereł, aby usprawiedliwić pracę dla kogoś takiego jak Cardoni? Pamiętasz McNaba? Słabo. Byłam wtedy na początku szkoły średniej, prawda? Frank kiwnął głową. Walczyłem i walczyłem z tą sprawą. Został skazany w pierwszej instancji. Płakałem po wyroku, ponieważ wiedziałem, że jest niewinny. Nie miałem doświadczenia w sprawach dopuszczających karę śmierci. Święcie wierzyłem, że wyrok zapadł z mojej winy. Powodowany poczuciem winy nie ustawałem, póki nie wygrałem apelacji i nowego procesu. Zdania przysięgłych były podzielone. Nie mogłem spać, traciłem na wadze i obwiniałem się o każdą chwilę, którą nieszczęsny chłopak spędzał w więzieniu. W końcu jeden z moich ludzi porozmawiał z matką Maria Rossiego. Tego kapusia? Frank kiwnął głową. Zeznanie Rossiego trzymało Terry'ego McNaba w celi śmierci cztery lata, ale wyznał matce, że skłamał w sądzie, żeby uzyskać dla siebie ugodę sądową. Gdy Rossi odwołał zeznania, prokurator musiał wycofać sprawę. Frank umilkł na chwilę. Amanda zauważyła, że poczerwieniał, a oczy wypełniły się łzami. Gdy zaczął mówić, głos mu się łamał. Nadal pamiętam to popołudnie. Skończyliśmy przesłuchanie o czwartej i musiałem czekać z rodzicami Terry'ego jeszcze godzinę, aż go wypuszczą z więzienia. Terry wyglądał jak ogłuszony, gdy wyszedł na zewnątrz. Był luty i słońce już zaszło, ale czuło się czyste i rześkie powietrze. Stanąwszy na schodach więzienia, Terry spojrzał w górę na gwiazdy. Po prostu stał i patrzył. Potem zaczerpnął głęboko tchu.
Miałem samolot dopiero rano, więc zatrzymałem się w motelu na skraju miasta. Rodzice Terry'ego zaprosili mnie na obiad, ale wymówiłem się. Wiedziałem, że zrobili to z grzeczności i że rodzina wolałaby być sama. Ponadto byłem rozbity. Cała moja energia została na sali sądowej. Znów umilkł na chwilę. Czy wiesz, co pamiętam najlepiej z tego dnia? To, jak się czułem, kiedy wszedłem do swego pokoju w motelu. Aż do tamtej chwili nie byłem nigdy sam, i ogrom tego, czego dokonałem, jeszcze do mnie nie dotarł. Cztery i pół roku walki, żeby uczynić rzecz słuszną, bezsenne noce, łzy, frustracja... Zamknąłem drzwi za sobą i stałem pośrodku pokoju motelowego. I nagle zrozumiałem, że to już koniec, że wygrałem i Terry już nigdy nie będzie musiał spędzić ani chwili w pudle. - Amando, przysięgam ci, że moja dusza wyszła wtedy z ciała. Zamknąłem oczy, odchyliłem głowę w tył i czułem, jak dusza unosi się pod sufit. To była tylko chwila i zaraz znów znalazłem się na ziemi, ale to uczucie sprawiło, że każda chwila tych okropnych czterech lat się opłaciła. Nie zyskasz tego uczucia, robiąc cokolwiek innego. Amanda pamiętała, jak się czuła, gdy usłyszała: „Niewinna" w sprawie La Tricii Sweet. Zwycięstwo uderza do głowy, zwłaszcza gdy się na nie nie liczy. Ale zaraz przypomniała sobie, co widziała na taśmie magnetofonowej i uświadomiła sobie, że nie ma porównania między sprawą La Tricii Sweet a zamordowaniem Mary Sandowski. La Tricia nikomu nie robiła krzywdy, jedynie sobie. Nikt nie musiał się jej obawiać, gdy wypuszczono ją na wolność. Ale co się czuje, gdy pomaga się w uwolnieniu kogoś, kto zamordował Mary Sandowski. Amanda wiedziała, że ojciec myślał tak, jak mówił. Ale nie wiedziała, czy wierzy, iż szansa uratowania kilku zasługujących na to ludzi będzie dostateczną rekompensatą za reprezentowanie potwora, który potrafił na zimno i z całym okrucieństwem obciąć brodawkę piersiową krzyczącej z bólu kobiecie. 14 Bobby Vasquez zaparkował na wyznaczonym miejscu na parkingu przed swoim tanim mieszkaniem z ogródkiem. Po jednej stronie kompleksu była autostrada międzystanowa, a po drugiej pas zieleni i deptak. Rzecz w tym, że po opłaceniu podatku i alimentów na dzieci było to najlepsze, na co go stać. Koło parkingu stały dwa rzędy skrzynek na listy. Vasquez wyjął swoją pocztę i przeglądał ją, pnąc się po schodach do mieszkania na piętrze. Reklamy i rachunki. A czego oczekiwał? Kto miał do niego napisać? Otworzył drzwi i włączył światło. Meble w salonie były kupione w komisie i okrywała je warstewka kurzu. W każdy weekend Vasquez przysięgał sobie, że posprząta, ale zdobywał się na ten wysiłek tylko wtedy, kiedy nic już nie było widać spod brudu i odpadków. Rzadko bywał w domu. Praca agenta zatrzymywała go poza domem o różnych porach. A kiedy nie pracował, dotrzymywał towarzystwa Yvette Stewart, kelnerce w policyjnym barze koktajlowym, gdzie zwykle tęgo popijał. Właśnie dlatego, że nie bywał w domu, rzuciła go żona. Cisnął pocztę na niski stolik do kawy i wszedł do kuchni. W lodówce był tylko sześciopak piwa, karton zepsutego mleka i na wpół zjedzony bochenek czerstwego chleba. Nie przejął się tym. Był zbyt zmęczony, żeby odczuwać głód. Również zbyt zmęczony, żeby spać. Padł na kanapę, otworzył puszkę piwa i zmieniał pilotem kanały, póki nie natrafił na Wiadomości Policyjne. Zamknął oczy i przesunął zimną puszkę po czole. Wszystko jak dotąd szło świetnie. Wyglądało na to, że wszyscy kupili jego opowieść o przeszukaniu, a Cardoni siedział w więzieniu. Miło było w tych rzadkich chwilach, kiedy dla odmiany wszystko się układało. Inna rzecz, która go radowała, to twierdzenie Cardoniego, że dom w okręgu Milton nie należy do niego. Takie coś bardzo łatwo sprawdzić. Wyłączył telewizor i dźwignął się z kanapy. Zmiął gazety i puszkę od piwa i cisnął wszystko do kosza. Potem poczłapał do łazienki. Czyszcząc zęby, rozsmakowywał fakt, że doktor Vincent Cardoni spędza swój pierwszy z nieskończonego ciągu dzień w więzieniu.
15 Frank Jaffe siedział w loży w głębi Stokely's Cafe przy Jefferson Street w Cedar City i kończył jeść szarlotkę, czytając ostatnią stronę raportów policyjnych, które rano dał mu Fred Sco-field. Ta kawiarnia była zawsze oazą dla Franka, jego ojca i innych znużonych myśliwych, wyczerpanych po całych godzinach włóczenia się po gęstych zaroślach, którzy nie mieli nic, czym by się mogli pochwalić, prócz zadrapań, cieknących nosów i opowieści o olbrzymich kozłach, które uciekły. Było to miejsce, w którym Frank zamówił swoją pierwszą kawę i wypił pierwsze piwo. Kiedy Amanda dostatecznie podrosła, Frank nauczył ją strzelać i zapoznał z cudami smażonych kurcząt i gorącej szarlotki Stokely'ego. Dopił kawę i zapłacił. Więzienie okręgowe mieściło się o trzy przecznice dalej przy Jefferson w nowoczesnym aneksie za sądami. Frank ruszył w tym kierunku. Za czasów jego młodości liczba ludności Cedar City wynosiła około tysiąca trzystu i Jefferson była jedyną brukowaną ulicą, lecz przedsiębiorcy budowlani zniszczyli miasto. Małe sklepiki spożywcze i wielobranżowe umierały powolną śmiercią, kiedy w mieście zbudowano duże supermarkety. Powstała promenada z kinem o kilku salach na wschodnim krańcu miasta, i Stokely był zmuszony włączyć do menu kawę z mlekiem, aby przeżyć, a dwupiętrowy ceglany gmach sądu przy Jefferson był jednym z nielicznych budynków, które miały więcej niż trzydzieści lat. Frank zameldował się u policjantów w recepcji i zaprowadzono go do pokoju, w którym się odbywały wizyty adwokatów. W kilka chwil później otwarły się grube metalowe drzwi i wprowadzono Vincenta Cardoniego. Był ubrany w pomarańczowy więzienny drelich i miał sińce pod oczami. Gdy tylko strażnik wyszedł, spojrzał na Franka z wściekłością. Gdzie się, do licha, podziewałeś? Sądziłem, że przyjdziesz z samego rana. Najpierw byłem u Freda Scofielda - odparł spokojnie Frank. - Dał mi pewne materiały, które musiałem przeczytać przed spotkaniem z tobą. Frank położył plik raportów policyjnych na lichym drewnianym stole, który ich dzielił. Ten komplet jest dla ciebie. Pomyślałem, że może przejrzymy je przed przesłuchaniem w sprawie zwolnienia za kaucją. Wręczył Cardoniemu kopię oskarżenia. Są dwa zarzuty przeciwko tobie. Pierwszy dotyczy kokainy, którą policja znalazła w twojej sypialni. - Urwał na chwilę. - Drugi to oskarżenie o morderstwo z premedytacją Mary Sandowski, kobiety z taśmy. Ja nie... Frank mu przerwał: Mary Sandowski została znaleziona na terenie posesji położonej około czterdziestu kilometrów stąd. Inne trupy były zakopane w niedalekiej odległości od domku, w którym odkryto dwie ucięte głowy. Większość ofiar była torturowana. Nie obchodzi mnie, co się stało w tym domku. Ja tego nie zrobiłem. Samo twoje słowo nie wystarczy, by wygrać tę sprawę. Scofield ma kilku świadków, którzy będą zeznawali, że zaatakowałeś Mary Sandowski na korytarzu u Św. Franciszka. Cardoni wyglądał na wyprowadzonego z równowagi. Zwrócił się do Franka, jak się zwraca do niezbyt bystrego dziecka. Czyż nie wyraziłem się jasno, Frank? Nie mam domku w okręgu Milton i nie wiem nic o tych morderstwach. A co powiesz o wideokasecie? McCarthy mówi, że są na niej twoje odciski palców. To proste. Osoba, która ją podrzuciła, najwidoczniej ukradła ją z mego domu, nagrała i zwróciła. A kokaina, którą znaleźli w twojej sypialni? Pytanie to zaskoczyło Cardoniego. Poczerwieniał i odwrócił wzrok. No więc? - naciskał Frank.
Jest moja. Sądziłem, że zamierzasz z tym skończyć po tym, jak pomogłem ci wyjść z tarapatów ostatnim razem. Nie praw mi kazań, Frank. Ja ci prawię kazania? Co? Teraz jesteś mną rozczarowany? Pieprzę to. Jesteś moim adwokatem, nie kapłanem czy psychoanalitykiem, wróćmy więc do tych bzdurnych oskarżeń. Co jeszcze gliny mają? Twoje odciski palców na skalpelu z krwią Mary Sandowski. Były też na opróżnionym do połowy dzbanku z kawą znalezionym obok zlewu kuchennego. Cardoni nagle się zainteresował. Jakim dzbanku do kawy? On tu gdzieś jest. Frank wertował plik raportów policyjnych, aż znalazł, czego szukał. Dał dwie fotokopie Cardoniemu. Jedna ukazywała dzbanek stojący na ladzie kuchennej, a druga była zbliżeniem dzbanka. Cardoni patrzył z triumfem. Justine kupiła mi ten dzbanek w jednym z tych butików na Dwudziestej Trzeciej Ulicy, kiedy się do niej zalecałem. Stał w moim gabinecie w Św. Franciszku, a przed kilku tygodniami znikł. Myślałem, że ktoś ze sprzątających go ukradł. A co ze skalpelem? Jestem chirurgiem, Frank! Codziennie mam w ręku skalpele. To oczywiste. Ktoś mnie wrabia. Frank brał pod uwagę tę możliwość. Wertował raporty policyjne. Ta cała rzecz zaczęła się od Bobby'ego Vasqueza, tego policjanta z wąsami, który oglądał z nami taśmę. Otrzymał donos, że kupiłeś dwa kilo kokainy od Martina Breacha i przechowujesz ją w domku, który masz w górach koło Cedar City. Vasquez twierdzi, że pewien informator potwierdził ten donos. Vasquez przeszukał domek i znalazł w lodówce odcięte głowy w zaimprowizowanej sali operacyjnej, którą widzieliśmy na taśmie. Kto doniósł Vasquezowi? - spytał Cardoni. Donos był anonimowy. Doprawdy? Jakie to wygodne. Frankowi przyszła pewna myśl do głowy. Czy Martin Breach dostarcza ci kokainę? Powiedziałem już, że nie chcę rozmawiać o tym facecie. Mam powód, że o to pytam. Czy kupujesz od Breacha? Nie, ale możliwe, że człowiek, od którego kupuję, to robi. Nie znam jego źródła. Frank zrobił kilka notatek w żółtym notesiku. Porozmawiajmy o Cliffordzie Grancie. Cardoni się zmieszał. O co chodzi z tym Grantem? Ten policjant też mnie o niego pytał. Frank opowiedział Cardoniemu o śledztwie w sprawie czarnorynkowego handlu ludzkimi organami, jaki prowadzi Breach, o donosie policji z Montrealu i nieudanej obławie na prywatnym lądowisku. Wygląda na to, że organy były pobierane w domku w górach, ale policja jest pewna, że Grant nie pobrał serca sam. Myślą, że miał wspólnika. A tym wspólnikiem mam być ja? - spytał spokojnie Cardoni. Frank kiwnął głową. Otóż się mylą. Jeżeli tak, ktoś zadał sobie cholernie dużo trudu, żeby cię wrobić. Kto cię dostatecznie nienawidzi, żeby to zrobić, Vince?
Zanim Cardoni zdążył odpowiedzieć, drzwi się otworzyły i wszedł strażnik, niosąc plastikową torbę na ubranie. Frank spojrzał na zegarek. Była dziewiąta czterdzieści. - Mamy tylko dwadzieścia minut do sprawy o wyjście za kaucją. Przyniosłem ci garnitur, koszulę i krawat. Włóż to i spotkamy się w sądzie. Przeczytaj te raporty uważnie. Jesteś bardzo bystry, Vince. Pomóż mi rozwiązać tę sprawę. Przesłuchanie w sprawie zwolnienia za kaucją doktora Cardoniego odbywało się na piętrze sądu powiatowego w sali sprzed pierwszej wojny światowej, w sali czcigodnego Patricka Brody. Frank i jego klient siedzieli przy jednym stole, Scofield przy drugim. Za barierką stały rzędy twardych drewnianych ław dla widzów. Na ogół jedynymi gośćmi była tylko garstka emerytów i nieliczni zainteresowani, ale tego dnia w ławach było tłoczno. Ciężarówki z wymalowanymi po bokach logo sieci i talerzami anten satelitarnych na dachach zakorkowały ulicę przed sądem. Na parkingu, inaczej niż zazwyczaj, nie można było znaleźć miejsca, podobnie jak pokoju w motelu w promieniu trzydziestu kilometrów. Kombinacja masowego morderstwa, sprzedaży organów ludzkich na czarnym rynku, tortur i przystojnego lekarza, który w ilustrowanych pismach już otrzymał miano Doktora Śmierć, ściągnęła do Cedar City reporterów ze wszystkich zakątków Stanów Zjednoczonych i z kilku obcych krajów. Czekając, aż Fred Scofield powoła pierwszego świadka, Frank rozejrzał się po sali i dostrzegł Arta Prochaskę na miejscu przy oknie w głębi sali. Frank reprezentował kilku „pracowników" Martina Breacha, lecz nigdy Prochaskę. Niemniej poznał go natychmiast i zdziwił się, co on tutaj robi. Sędzia Brody postukał młotkiem i Scofield wezwał Seana McCarthy, aby przedstawił sprawę przeciwko Cardoniemu. Potem prokurator wezwał kilku ekspertów technicznych przed powołaniem właściwego świadka. Przez salę przeszła jakaś kobieta i stanęła na miejscu dla świadków. Była pięknie ubrana w bladoszary garnitur, zielony kaszmirowy golfik, miała też perłowe kolczyki. Karmelowe włosy opadały miękko na jej ramiona. Zielone oczy spojrzały krótko na Cardoniego, po czym zignorowały go. Frank nigdy przedtem jej nie widział, lecz jego klient najwidoczniej tak, bo stężał i patrzył gniewnie. Proszę podać swoje nazwisko - poprosił urzędnik sądowy. Doktor Justine Castle - odparła mocnym głosem, który z łatwością docierał do wszystkich zakątków sali. Czym się pani zajmuje? Jestem lekarzem, obecnie na stażu na wydziale chirurgii ogólnej w Centrum Medycznym św. Franciszka w Portland. Jakie ma pani wykształcenie i gdzie pani studiowała? Ukończyłam chemię w Dartmouth i uzyskałam magisterium z biochemii na Cornell, poza tym studiowałam w szkole medycznej w Jefferson w Filadelfii. Czy pracowała pani przed rozpoczęciem studiów medycznych? Tak, pracowałam dwa lata jako chemik w firmie farmaceutycznej w Denver, Kolorado. Jaki jest pani związek z oskarżonym, Vincentem Cardonim? Jest moim mężem - odparła Justine zwięźle. Czy mieszkaliście razem w chwili aresztowania go pod obecnymi zarzutami? Justine zwróciła się do Cordoniego i patrzyła wprost na niego. Nie. Wyprowadziłam się, kiedy mnie pobił. W tłumie powstało poruszenie i sędzia Brody zażądał spokoju, a Frank wstał. Sprzeciw, Wysoki Sądzie. To nie ma związku z kwestią zajmującą sąd, to znaczy tym, czy istnieje dostateczny dowód, iż mój klient jest winien morderstw w okręgu Milton. Sprzeciw oddalony. Czy może pani powiedzieć sędziemu Brody, jakie były okoliczności tego pobicia? Głos Justine nie drgnął i jej twarz pozostała nieporuszona, kiedy odpowiadała:
To się zdarzyło w czasie gwałtu. Vincent chciał mieć ze mną stosunek płciowy. Był po zażyciu kokainy, więc mu odmówiłam. Bił mnie pięściami, póki nie uległam. Potem zbił mnie jeszcze dla zabawy. Tego wieczoru się wyprowadziłam. A kiedy to było? Dwa miesiące temu. Sędzia Brody był staromodny. Żył z tą samą żoną od czterdziestu lat, a jego coniedzielna obecność w kościele nie była na pokaz. Wyraz jego twarzy odzwierciedlał uczucia, jakie żywił dla tych, którzy biją żony. Frank widział, jak szanse uzyskania zgody na wyjście jego klienta za kaucją maleją z każdym słowem wypowiadanym przez Justine Castle. Wspomniała pani o narkotyku. Czy oskarżony jest narkomanem? Mój mąż jest kokainistą. Czy to ma wpływ na jego zdolność rozumowania? Jego zachowanie stawało się coraz bardziej nierówne w czasie trwania naszego związku. Czy była pani świadkiem takiego zachowania w czasie incydentu dotyczącego pielęgniarki z Centrum Medycznego św. Franciszka, nazwiskiem Mary Sandowski? Tak, byłam. Proszę powiedzieć sędziemu Brody, co pani widziała. Kiedy Justine skończyła opowiadać o napaści Cardoniego na pielęgniarkę, Scofield zmienił temat. Pani Castle, czy ma pani powód sądzić, że oskarżony mógłby uciec, gdyby został zwolniony za kaucją? Tak, mam. Proszę wyjaśnić sędziemu, czemu pani sądzi, że oskarżony mógłby uciec. Wystąpiłam o rozwód. Mój adwokat usiłuje zlokalizować aktywa mojego męża. Niemal natychmiast po tym, gdy wystąpiłam o rozwód, mąż usiłował wycofać znaczne sumy pieniędzy z naszych wspólnych kont i naszych lokat kapitałowych. Zdołaliśmy przewidzieć niektóre z tych posunięć, ale on mimo to przelał mnóstwo pieniędzy na rachunki zagraniczne. Jesteśmy też przekonani, że ma konta w Szwajcarii. Te konta dadzą mu dość pieniędzy, aby żyć w luksusie, gdy ucieknie z kraju. Żyły na szyi Cardoniego były napięte z gniewu. Pochylił głowę ku Frankowi, nie odrywając oczu od Justine. Pytałeś, kto mógłby chcieć mnie wrobić - szepnął. - Masz tego kogoś przed sobą. Ta suka ma dostęp do mojego gabinetu i klucze do mego domu. Łatwo by jej było ukraść dzbanek do kawy, skalpel i kasetę wideo. Poza tym Justine znała Granta. Sugerujesz, że Justine była wspólniczką Granta? Jest chirurgiem, Frank. Pobranie tych organów byłoby dla niej bardzo łatwe. A morderstwo? Sądzisz, że byłaby do niego zdolna? Tak samo jak do kłamstwa pod przysięgą. Nigdy jej nie zgwałciłem i nie mam żadnych kont zagranicznych. Wszystko to jest kłamstwem. Co się stało? - spytała Amanda, gdy tylko Frank wszedł do jej gabinetu. Odmówiono zwolnienia za kaucją - odparł. Wyglądał na wyczerpanego. - Wcale się nie dziwię, Cardoni nie mógł przedstawić ani jednego świadka, a racje Scofielda są bardzo mocne. Jak Cardoni przyjął decyzję sędziego? Źle - odpowiedział Frank, nie wdając się w szczegóły. Nie chciało mu się referować tyrady Cardoniego, pełnej gróźb pod adresem Justine Castle i wszystkich przedstawicieli władzy, wspomagających oskarżenie. Co teraz zamierzasz robić? Już pracuję nad prośbą do sędziego o zatuszowanie, ale nie mam wielkiej nadziei, że to coś da. Pozwól mnie to zrobić - poprosiła Amanda z zapałem.
Frank się wahał. Amanda zaczerpnęła tchu i natarła: Po co prosiłeś, żebym przyszła do ciebie pracować, tato? Z litości? Zaskoczyło go to pytanie. Sama wiesz, że nie. Wiem, że nie potrzebuję litości. Byłam recenzentką prawną jednej z najlepszych szkół prawniczych w kraju i właśnie skończyłam sekretarzować w federalnym sądzie apelacyjnym. Mogę dostać każdą pracę, jakiej tylko zechcę, i zacznę się za nią rozglądać, jeśli nie scedujesz na mnie trochę odpowiedzialności. Frank zrobił gniewną minę i zaczął coś mówić, ale Amanda naciskała. Słuchaj, tato, może jestem początkującą w sądzie karnym, ale mam czarny pas szóstego stopnia w kwestii badań prawnych. Powiedz, gdzie znajdziesz kogoś lepszego do pracy nad tym zagadnieniem. Frank się wahał. Potem odrzucił głowę w tył i roześmiał się. Masz szczęście, że jesteś moją córką. Gdyby jakiś inny wspólnik tak ze mną rozmawiał, wykopałbym go na sam środek Broadwayu. Amanda się uśmiechnęła, ale zmilczała. Nauczyła się już, obserwując różne spory apelacyjne, że nie należy mówić, kiedy się wygrało. Chodź do mojego biura po akta - rzekł Frank. Wpadł mu do głowy pomysł. - Skoro tak bardzo chcesz sobie ubrudzić ręce, może potowarzyszysz Herbowi Crossowi, jak będzie robił wywiad z Justine Castle, żoną Cardoniego? To ona nas wykończyła na przesłuchaniu w sprawie zwolnienia za kaucją. Jej zeznania w czasie rozprawy mogłyby posłać Cardoniego do celi śmierci. Czy ta Castle jest lekarzem? Tak. Czemu pytasz? I jest bardzo przystojna? Zabójczo. Znam ją. 16 W każdy ranek tygodnia Carleton Swindell wiosłował na rzece Willamette, potem brał prysznic w klubie atletycznym. Włosy miał jeszcze wilgotne, kiedy wszedł do przedpokoju swego gabinetu punkt siódma trzydzieści, kilka dni po przesłuchaniu w sprawie zwolnienia Vincenta Cardoniego za kaucją. Gdy tylko dyrektor szpitala wszedł w drzwi, Sean McCarthy wstał i pokazał swoją odznakę. Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan za złe, iż zaczekałem tu na pana, doktorze Swindell rzekł McCarthy, kiedy Swindell oglądał jego legitymację. - Nie było nikogo w pobliżu. W porządku, detektywie. Moja sekretarka przychodzi dopiero o ósmej. McCarthy wszedł za Swindellem do gabinetu. Obok fotografii Swindella z prezydentem Clintonem, dwoma senatorami stanu Oregon i kilkoma innymi dygnitarzami wisiały dyplomy kilku prestiżowych uniwersytetów, a także dyplomy doktora medycyny i magistra zdrowia publicznego z uniwersytetu Emory. Trofeum tenisowe i dwie plakietki za zwycięstwo w zawodach wioślarskich zdobiły kredensik stojący pod panoramicznym oknem z widokiem na śródmieście Portland, rzekę Willamette i trzy okryte śniegiem szczyty gór. McCarthy nie zauważył żadnych fotografii rodzinnych. Nie zalegam chyba z opłatami za niewłaściwe parkowanie? Chciałbym, żeby chodziło o tak prostą sprawę. Zakładam, iż pan wie, że jeden z lekarzy z pana szpitala został oskarżony o morderstwo. Uśmiech Swindella znikł. Vincent Cardoni. - Potrząsnął głową. - To nie do wiary. Cały szpital mówi tylko o tym. Więc jego aresztowanie zaskoczyło pana? Swindell nie odpowiedział od razu na to pytanie.
Może pan usiądzie - rzekł, obchodząc biurko, usiadł sam, obrócił się twarzą do okna i zrobił z palców obu rąk wieżę. -Pyta pan, czy jestem zaskoczony. Ten typ zbrodni - masowe seryjne morderstwo - oczywiście wstrząsnęło mną. Jak mogło nie wstrząsnąć? Ale doktor Cardoni stwarzał problemy dla tego szpitala, odkąd zaczął tutaj pracę. Ach, tak? Swindell zamyślił się na chwilę. Pana wizyta jest dla mnie kłopotliwa. Nie jestem pewien, czy mogę z panem rozmawiać o doktorze Cardonim. Sprawa poufności i tym podobne. McCarthy wyjął z wewnętrznej kieszeni dokument i pokazał nad biurkiem. Przed przyjściem tu poprosiłem sędziego o nakaz. Dotyczy kartoteki doktora Cardoniego. Tak, dobrze, na pewno jest w porządku. Będę musiał zlecić naszym radcom prawnym, aby ją obejrzeli. Oczywiście, postaram się to załatwić w trybie przyśpieszonym. Dziękuję. Wstrząsające. Ta cała sprawa. - Swindell się zawahał. -Czy mogę coś powiedzieć nieoficjalnie? Oczywiście. Otóż nie mam dowodu na to, co chcę panu powiedzieć. Jest to, jak sądzę, coś, co wy nazywacie głębokim tłem. McCarthy kiwnął głową, rozbawiony tym telewizyjnym żargonem policyjnym. Mniej więcej tydzień temu doktor Cardoni zaatakował Mary Sandowski, jedną z naszych pielęgniarek. - Swindell westchnął ciężko. - Czytałem, że okazała się jedną z tych nieszczęśniczek, które znaleźliście na tym cmentarzysku w górach. McCarthy znów kiwnął głową. To człowiek gwałtowny, detektywie. W ubiegłym roku był aresztowany za napaść, a ja miałem skargi na jego obelżywe zachowanie od naszego personelu. Są też pogłoski, że bierze narkotyki. - Swindell zrobił ponurą minę. - Nigdy nie znaleźliśmy potwierdzenia tych pogłosek, ale mam przeczucie, że coś w tym jest. Na tym cmentarzysku został znaleziony jeszcze inny doktor, który tu pracował. Ach, Clifford... Wie pan, oczywiście, że groziło mu niebezpieczeństwo utraty posady? Nie, nie wiedziałem. Picie - powiedział Swindell. - Ten człowiek był beznadziejnym alkoholikiem. Czy Cardoni znał Clifforda Granta? Chyba tak. Doktor Grant nadzorował staż Justine Castle, póki go nie przekonaliśmy, by wziął sobie urlop. Doktor Castle jest żoną Vincenta. Interesujące. Czy jest coś jeszcze, co wiąże Granta z Cardonim? W tej chwili nic innego nie przychodzi mi do głowy. McCarthy wstał. Dziękuję panu, doktorze. Pana informacje bardzo mi pomogły. I dziękuję za przyśpieszenie wykonania nakazu. Swindell uśmiechnął się do detektywa i rzekł: Cała przyjemność po mojej stronie. Gdy tylko McCarthy wyszedł, Swindell zadzwonił do Archiwów. Pragnął się upewnić, że policja otrzyma coś na temat Cardoniego jak najprędzej. Przynajmniej tyle na razie mógł dla nich zrobić z wdzięczności za zajęcie się tą kłopotliwą dla szpitala sprawą. Walter Stoops zarabiał na utrzymanie, ubiegając się o klientów występujących o odszkodowanie za uszkodzenie ciała i broniąc kierowców jeżdżących po pijanemu. Przed trzema laty Stoops został zawieszony na pół roku w czynnościach adwokackich za sprzeniewierzenie funduszy klienta. W minionym roku jedynie najsubtelniejsza formalność umożliwiła mu uniknięcie oskarżenia o pranie pieniędzy, kiedy policja rozbiła meksykański gang narkotykowy.
Stoops miał swoje biuro na poddaszu zniszczonej dwupiętrowej kamienicy w pobliżu autostrady. Ciasna recepcja mogła pomieścić tylko biurko i sekretarkę-recepcjonistkę, młodą kobietę o strąkowatych brązowych włosach i zbyt grubo nałożonym makijażu. Spojrzała niepewnie, kiedy Bobby Vasquez wszedł w drzwi. Bobby domyślał się, że Stoops nie ma wielu klientów. Proszę powiedzieć panu Stoopsowi, że detektyw Robert Vasquez pragnie z nim pomówić. Błysnął odznaką i opadł na fotel obok stolika, na którym leżały numery „People" i „Sports Illustrated" sprzed roku. Młoda kobieta wyszła śpiesznie przez drzwi z lewej strony i wróciwszy po chwili, wprowadziła Vasqueza do gabinetu niewiele większego od recepcji. Za odrapanym drewnianym biurkiem siedział otyły mężczyzna w podniszczonym brązowym garniturze, w okularach z grubymi soczewkami w szylkretowej oprawce. Rzadkie włosy miał sczesane na boki z przedziałkiem na środku głowy, kołnierzyk koszuli był wystrzępiony. Stoops uśmiechnął się do Vasqueza nerwowo. Maggie mówi, że jest pan z policji. Tak jest, proszę pana. Chciałem panu zadać kilka pytań z związku ze śledztwem, które prowadzę. Mogę usiąść? Proszę bardzo - rzekł Stoops, wskazując krzesło. -Lecz jeśli to dotyczy któregoś z moich klientów, być może nie będę w stanie panu pomóc. - Miało to zabrzmieć nonszalancko. Rzecz jasna. Proszę mnie powstrzymać, jeśli któreś z pytań będzie panu nie na rękę - odparł Vasquez z uśmiechem, wyjmując z teczki plik papierów. - Czy znana jest panu korporacja oregońska Northwest Realty? Stoops nagle się zatroskał. Potem światełko się zapaliło. Northwest Realty. Oczywiście. A o co chodzi? Jest pan wymieniony jako agent korporacji. Zechce mi pan powiedzieć coś więcej o tej spółce? Stoops milczał przez chwilę. Nie jestem pewien, czy mogę to zrobić. Nie widzę problemu, panie Stoops. - Vasquez przewertował plik papierów. - Na przykład, nie jest tajemnicą, że nabył pan trzyakrową posiadłość w okręgu Milton w roku 1990 dla tej spółki. Pana nazwisko widnieje na akcie notarialnym. No, tak. Czy nabył pan jeszcze jakąś nieruchomość dla tej spółki? Och, nie, tylko tę jedną. Może mi pan powiedzieć, o co chodzi? Jakie jeszcze rzeczy robił pan dla Northwest Realty, oprócz zakupu tej posiadłości? Stoops zaczął się kręcić nerwowo na fotelu. Bardzo niezręcznie jest mi mówić o interesach klienta. Będę musiał przerwać rozmowę, jeśli mi pan nie wyjaśni, w jakim celu zadaje mi pan te pytania. To zrozumiałe - odparł Vasquez kordialnie. Wyjął z teczki dwie fotografie i rzucił je na biurko. Fotografie leżały przed Stoopsem odwrócone. Stoops pochylił się, nie zdając sobie jeszcze sprawy, co ma przed oczyma. Wyciągnął rękę ostrożnie i obrócił zdjęcie. Potem krew odpłynęła mu z twarzy. Vasquez wskazał fotografię z prawej strony. Te głowy zostały znalezione w lodówce w suterenie domu, który pan kupił dla Northwest Realty. Wargi Stoopsa poruszały się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Vasquez wskazał drugą fotografię. To jest zdjęcie cmentarza, który znaleźliśmy. Znajduje się w pobliżu domu. Jest tam dziewięć ciał. Dwa z nich bez głów. Wszyscy ci ludzie byli prawdopodobnie torturowani w pokoju w suterenie, gdzie znaleźliśmy głowy.
Jezu... - zdołał wydusił z siebie Stoops. Pocił się obficie. -Czemu, do cholery, pan mnie nie ostrzegł? Nie wiedziałem, że to potrzebne. Pomyślałem, że może pan już widział te ciała. Oczy Stoopsa rozszerzyły się. Jedną chwileczkę. Jedną chwilkę. Czytałem o tym dziś rano w gazecie. O, nie. Chwileczkę. Nie może pan wchodzić do mego biura i pokazywać mi takich zdjęć. Zapytam jeszcze raz. Co może mi pan powiedzieć o Northwest Realty? Adwokat osunął się na fotelu. Wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł czoło. Jestem chory na serce. Wiedział pan o tym? - Stoops jeszcze raz spojrzał na fotografie, a potem oderwał od nich wzrok. - Co pan sobie wyobraża? Vasquez pochylił się ku niemu. Nie wdawajmy się w żadne gierki, Walter. Zazwyczaj zajmuję się zwalczaniem handlu narkotykami. Wiem wszystko o twoich układach z Javierem Moreno. Jesteś pieprzonym oszustem, któremu się poszczęściło. Jesteś coś winien systemowi sprawiedliwości, i po to właśnie przyszedłem. Mów teraz, albo cię wsadzę za współudział w tych morderstwach. Stoops wyglądał na wstrząśniętego. Nie możesz sądzić... Przecież to bzdura. Vasquez wstał i wyjął kajdanki. Walterze Stoops, prawo wymaga, abym cię pouczył, że możesz nic nie mówić. Cokolwiek powiesz... Stoops wyciągnął ręce, jakby odpychał go od siebie. Zaraz, zaraz. Nie mam z tym nic wspólnego - rzekł, wskazując fotografie. - Nie wiem nic o morderstwach. Po prostu doznałem wstrząsu na widok tych głów. Będę teraz widział to draństwo nawet we śnie. - Ponownie otarł czoło. - No, proszę, zadawaj te swoje pytania. Vasquez usiadł, ale położył kajdanki na biurku, by Stoops mógł je widzieć. Kto jest właścicielem posiadłości w okręgu Milton? Tego nie mogę powiedzieć. Vasquez sięgnął po kajdanki. Zrozum - rzekł Stoops z rozpaczą. - Nie wiem, kto jest właścicielem. Facet skontaktował się ze mną listownie. Nie mogę nawet powiedzieć, czy to był facet. Może kobieta. Umowa była taka, że znajdę jakąś wiejską posiadłość z domem. Musiała być odizolowana. Była cała lista warunków. Odmówiłbym, ale... Co tu gadać, miałem kłopoty z urzędem skarbowym, w dodatku miałem zakaz praktykowania, więc prawie nie zarabiałem. Poza tym cena była odpowiednia i wydawało się, że nie ma nic złego w tym, o co kupujący prosił. Była to zwykła transakcja kupna i sprzedaży nieruchomości. A kiedy wkroczyła korporacja? To był pomysł nabywcy. Miałem założyć korporację i wykorzystać ją do nabycia posiadłości. Umowa mówiła, że otrzymam kwity kasowe, przekazy pieniężne i takie tam rzeczy potrzebne do założenia korporacji, potem miałem przesłać fotografie i opisy posiadłości, które uznam za odpowiadające wymaganiom na numer skrytki pocztowej. Gdy klient znajdzie posiadłość, jakiej pragnie, korporacja ją nabędzie. Brzmiało to osobliwie, lecz nie nielegalnie. To była jedyna transakcja, jaką zawarłem dla Northwest Realty. Po nabyciu posiadłości nigdy więcej nie miałem żadnego kontaktu z tym facetem. Czy nazwisko doktor Vincent Cardoni mówi ci coś? Nic poza tym, co było w porannej gazecie. Czy miałbyś coś przeciwko temu, żebym obejrzał sobie twoje akta dotyczące Northwest Realty? Nie, nie miałbym. Stoops wstał i otworzył szarą metalową szafkę na akta, stojącą w kącie gabinetu. Podał akta Vasquezowi i usiadł. Vasquez przewertował dokumenty. Jedyne, co go interesowało, to fotokopie
kwitów i przekazów pieniężnych, z których wszystkie opiewały na sumy mniejsze niż dziesięć tysięcy dolarów. Znaczenie wysokości tych sum było oczywiste dla kogoś, kto miał do czynienia z handlarzami narkotyków. Sprzedaż narkotyków była łatwa, posłużenie się pieniędzmi, które się zań otrzymało, znacznie trudniejsze. Ustawa o tajemnicy bankowej wymagała od banków, aby meldowały o transakcjach gotówkowych wynoszących dziesięć tysięcy dolarów lub więcej i zakładały kartoteki ludziom, którzy takich transakcji dokonywali. Aby tego uniknąć, handlarze narkotyków zawierali transakcje na sumy mniejsze niż dziesięć tysięcy dolarów. Czy mogę dostać kopię tych akt? Tak, poza kopiami korespondencji. Vasquez mógł go przycisnąć, żeby dał również kopie nielicznych listów, ale nie było w nich nic ważnego. Żaden z tych listów nie był podpisany, a wszystkie napisano na komputerze. Vasquez siedział w poczekalni, gdy sekretarka poszła z materiałami do kopiarki w korytarzu. Czuł się zawiedziony. Liczył, że Stoops powiąże Cardoniego z posiadłością, ale wyglądało na to, że Cardoni zatarł ślady. To jednak zapewne nie miało znaczenia. Była przytłaczająca ilość dowodów przeciwko chirurgowi: jego odciski palców na różnych przedmiotach znalezionych w domku w górach i na kasecie wideo w jego domu w Portland. Niech tylko przysięgli obejrzą kasetę, a będzie po Cardonim. Mimo to, myślał Vasquez, byłoby miło mieć jeszcze jeden dowód wiążący go z miejscem zbrodni. 17 Przed siedmiu laty pewien biegły ekspedient ze sklepu spożywczego oskarżył przez pomyłkę Herba Crossa, Afroamerykanina, o obrabowanie sklepu. Cross zaangażował Franka Jaffe do obrony. Kiedy agentowi Franka nie udało się znaleźć świadków, którzy mogliby poprzeć alibi Crossa, ten wziął sprawy we własne ręce i wykorzystał swoje kontakty, żeby wyśledzić prawdziwego rabusia. Zaimponował tym Frankowi tak bardzo, że prawnik zaproponował mu u siebie pracę. Ja będę zadawał pytania - pouczył Cross Amandę, kiedy szli korytarzem piątego piętra do sali konferencyjnej oddziału chirurgicznego Centrum Medycznego Św. Franciszka, gdzie na nich czekała Justine Castle. - Ty słuchaj i notuj. Jeśli będzie coś, co twoim zdaniem pominąłem, włącz się, gdy skończę. Naszym celem dzisiaj jest zdobycie jak największej ilości informacji od doktor Castle, więc pozwól jej mówić. I nie stawaj w obronie Cardoniego bez względu na to, co o nim powie. Chcemy zobaczyć, co wie i jakie są jej odczucia. Nie jesteśmy tutaj po to, aby ją przeciągać na naszą stronę. Amanda nie sprzeciwiała się Crossowi. Nigdy dotąd nie przeprowadzała wywiadu ze świadkiem i poczuła z ulgą, że to Herb będzie zadawał pytania. Bezokienna sala konferencyjna była wąska i duszna. Powietrze było w niej przesycone słabym zapachem potu. Migocąca świetlówka wisiała nad półkami z książkami medycznymi i żurnalami. Justine Castle siedziała przy stole konferencyjnym i popijała czarną kawę. Spędziła na oddziale większą część popołudnia i zdaniem Amandy wyglądała na zmęczoną. Jestem Herb Cross, agent Franka Jaffe. Rozmawiałem z panią przez telefon. A to Amanda Jaffe. Jest adwokatem w naszej firmie. Spotkałyśmy się w YMCA - przypomniała jej Amanda, gdyż Castle nie zdradziła się, czy ją rozpoznała. - Była pani z Tonym Fiori. Och, tak - odparła niechętnie - koleżanka Tony'ego ze szkoły średniej. Ta chłodna reakcja zaskoczyła Amandę, ale nie okazała tego. Dziękuję, że zechciała pani nas przyjąć, doktor Castle - rzekł Herb. Zrobiłam to tylko przez grzeczność, panie Cross. Nic, co powiem, nie pomoże waszemu klientowi. Nasz rozwód nie jest polubowny i dla mnie Vincent jest odrażający. Wyszła pani za niego - powiedział Cross. - Musiała więc pani dojrzeć w nim coś dobrego. Justine się uśmiechnęła. Vincent potrafi być uroczy, gdy nie zażywa kokainy.
Amanda i Cross siedzieli naprzeciwko niej. Amanda wyjęła notes i przygotowała się do robienia notatek. Czytała pani w prasie opis morderstw w okręgu Milton -zaczął Herb. - Czy doktor Cardoni zrobił lub powiedział kiedykolwiek coś, co mogłoby w pani wzbudzić podejrzenie, że zabijał tych ludzi? Panie Cross, gdybym pomyślała kiedykolwiek, że mój mąż coś takiego zrobił, natychmiast zadzwoniłabym na policję. Sądzi pani, że jest zdolny do tego typu gwałtowności? Vincent jest człowiekiem gwałtownym - odparła bez wahania. - Zakładam, że zna pan moje zeznanie sądowe. Zeznała pani, że pobił panią, a następnie zgwałcił. Od gwałtu i pobicia już niedaleko do morderstwa. Morderstwa w okręgu Milton nie były aktami namiętności -powiedział Cross. — Były przemyślanymi aktami sadyzmu. Vincent jest sadystą, panie Cross. Ten gwałt był bardzo metodyczny. Pobicia również nie dokonał w szale wściekłości. Sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie, kiedy skończył. Doktor Cardoni zaprzecza, jakoby panią zgwałcił lub pobił. To oczywiste. Chyba nie oczekiwał pan, że się do tego przyzna. Czy pani doniosła o gwałcie na policję lub poprosiła o pomoc medyczną? Justine zrobiła zdegustowaną minę. Pyta pan, czy potrafię udowodnić, że Vincent mnie zgwałcił? Moim zadaniem jest sprawdzenie faktów w sprawie. Nie oszukujmy się, panie Cross. Pana zadaniem jest sprowokowanie mnie do powiedzenia czegoś, co pomoże Vincentowi uniknąć kary, na jaką zasługuje. Ale odpowiadam na pana pytanie nie, nie zameldowałam o gwałcie na policji i nie szukałam pomocy medycznej. Tak więc mamy słowo Vincenta przeciwko mojemu. Taka możliwość nie onieśmiela mnie w najmniejszym stopniu. Pani Castle, czy wiedziała pani, że mąż ma dom w okręgu Milton? Policja już o to pytała. Jeżeli jest właścicielem tej posiadłości, nigdy mi o tym nie mówił. Czy pani adwokat w sprawie rozwodowej nigdy nie natrafił na wzmiankę o niej lub o posiadłości należącej do Northwest Realty, kiedy usiłowaliście ustalić stan posiadania doktora Cardoniego? Nie. Czy zna pani doktora Clifforda Granta? Gniew Justine ustąpił miejsca smutkowi. Biedny Clifford - powiedziała. - Był moim lekarzem nadzorującym, zanim dyrekcja pozbawiła go tej odpowiedzialności. Wcale jej zresztą za to nie potępiam. On pił. Dlatego rzuciła go żona, co z kolei sprawiło, że zaczął pić jeszcze więcej. Potem był ten incydent podczas operacji - wtedy o mało nie zabił czteroletniego chłopca. A jednak odnoszę wrażenie, że pani lubiła Granta. Justine wzruszyła ramionami. Właśnie rozwodził się z żoną, gdy nadzorował moją pracę. Chodziliśmy czasem razem na kolacje. Ufał mi i zwierzał mi się czasami. Umilkła i jej spojrzenie zrobiło się dalekie. Nie mogę przestać się zastanawiać, czy nie jestem odpowiedzialna za jego śmierć. Czemu pani tak mówi? Vincent i Clifford zaprzyjaźnili się dopiero po moich zaręczynach z Vincentem. Prasa pisze, że pozyskiwali organy ludzkie dla czarnego rynku. Ciekawam, czy Clifford zaufałby Vincentowi, gdybym ich ze sobą nie zetknęła. Co może nam pani powiedzieć o incydencie z Mary Sandowski? - spytał Cross.
Byłam przy tym, gdy ją zaatakował. Nieszczęsna zaniemówiła ze strachu. Trzymał ją za ramię i wrzeszczał. Czy wie pani, co go tak rozgniewało? Mary mówiła mi, że Vincent coś pochrzanił w czasie operacji i wpadł w szał, gdy próbowała go ostrzec. Jestem pewna, że miała rację. Czemu? Widziałam oczy Vincenta. Był nafaszerowany kokainą. Jaką reputację ma pani mąż wśród innych lekarzy u Św. Franciszka? Nie mogę mówić za nich. Jeśli chce pan plotek, niech pan porozmawia z Carletonem Swindellem, dyrektorem szpitala. Ja tylko wiem, że Rada Inspektorów Medycznych bada kilka skarg na niewłaściwe leczenie, które to skargi są prawdopodobnie uzasadnione. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy bym go nie wpuściła do sali operacyjnej. Uważam go za narkomana i człowieka niekompetentnego. Jest bogaty, prawda? Justine uniosła brew. No to co? Nie chcę pani obrazić, doktor Castle, ale czy to prawda, że gdyby pani mąż został skazany za morderstwo, rozwód przyniósłby pani duży majątek i pieniądze? Justine odsunęła krzesło i wstała. Niech mi pan wierzy, że wszystko, co wyniosę z tego małżeństwa, sama zarobiłam. A teraz obawiam się, że muszę zakończyć to spotkanie. Pracowałam od wczesnego ranka i muszę trochę odpocząć. No i co myślisz? - spytała Amanda, kiedy szli do windy. Myślę, że doktor Justine Castle jest bardzo zagniewaną damą. A ty byś nie był, gdyby cię zgwałcono i pobito? Więc wierzysz jej? Chciała odpowiedzieć, kiedy zauważyła Tony'ego Fiori, który szedł w ich stronę. Miał na sobie zielony strój operacyjny pod białym kitlem, który wyglądał jakby nigdy nie był prany. Z wypchanych kieszeni wystawały skrawki papieru. Tony! Fiori przez chwilę wyglądał na zdziwionego. Potem uśmiechnął się. Cześć, Amando. Co ty tutaj robisz? Skończyliśmy właśnie rozmowę ze świadkiem w pewnej sprawie... Herb Cross, nasz agent. Herb, to jest doktor Tony Fiori, mój stary przyjaciel ze szkoły średniej. Herb uścisnął rękę Tony'ego. Masz może czas na filiżankę kawy? - zapytał Tony Amandę. - Wyciągnęli mnie z sali operacyjnej do nagłego wypadku i zostało mi pół godziny, zanim tam wrócę. Nie wiem. - Amanda popatrzyła z wahaniem na Crossa. Możesz iść - odparł. Jesteś pewien, że nie będę ci potrzebna? Wracam do biura napisać raport. Spotkamy się później. Dobrze. Spotkamy się w biurze. Zwróciła się do Tony'ego. Przydałoby mi się trochę kofeiny. Chodźmy. Padało, kiedy Amanda i Tony wyszli na zewnątrz. Przebiegli przez ulicę do Starbucks, Amanda szukała stolika, a Tony tymczasem złożył zamówienie. Jedna duża karmelowa kawa z chudym mlekiem - rzekł, stawiając napój przed Amandą. A to wygląda jak zwyczajna kawa. - Amanda wskazała na kubek Tony'ego. Bo ja jestem barbarzyńca. Co mogę powiedzieć innego? Amanda się zaśmiała.
To dziwne... nie widzimy się od lat, a potem wpadamy na siebie dwukrotnie w ciągu jednego miesiąca. Przeznaczenie - odparł Tony ze swobodnym uśmiechem. Wyglądasz na bardzo zapracowanego. Haruję jak koń. Na szczęście mój starszy stażysta jest równym facetem, więc nie jest tak źle, jak mogłoby być. Co robisz? Przez dwa miesiące pełniłem dyżury na OIOM-ie, ale od dwóch dni operuję: przepukliny, wyrostki robaczkowe. Dziś miałem dwie operacje. Pozwól sobie wyciąć wyrostek, a usunę ci za darmo śledzionę. Nie, dziękuję - odparła z uśmiechem. Tony wypił duży łyk kawy. Raju, potrzebowałem tego, pracuję bez przerwy od szóstej rano. Ciesz się, że się na mnie natknąłeś. Tony odchylił się w tył i popatrzył na nią. Wiesz, co mi się z tobą kojarzy? - spytał z uśmiechem. -Pływanie. Pływałaś wspaniale na zawodach stanowych, a przecież byłaś dopiero w pierwszej klasie. Czy na uczelni nadal trenowałaś? Całe cztery lata. I jak ci szło? Nieźle. W pierwszym i czwartym roku wygrałam dwieście metrów w stylu dowolnym w zawodach Pacyfik-10 i zakwalifikowałam się do ogólnonarodowych. Niesamowite, a próbowałaś startować w Olimpiadzie? Tak, ale nigdy nie miałam szans na stworzenie zespołu. Było kilka dziewczyn, które mogły mi dokopać w mój najlepszy dzień. Prawdę mówiąc, wypaliłam się na czwartym roku. A kiedy studiowałam prawo, już wcale nie pływałam. Dopiero teraz zaczynam do tego wracać. Gdzie studiowałaś prawo? Na Uniwersytecie Nowojorskim, a przez dwa ostatnie lata sekretarzowałam w Sądzie Apelacyjnym w San Francisco. Ty chodziłeś do Colgate, tak? Tylko rok. Zmarł mój ojciec i ciężko to zniosłem. Oczy Tony'ego powilgotniały i spuścił wzrok. Amanda przypomniała sobie. Dominie Fiori był wspólnikiem Franka w firmie. Sam wychowywał Tony'ego po trudnym rozwodzie. W czasie ferii zimowych, kiedy Amanda była w drugiej klasie szkoły średniej, Dominie zginął w pożarze. W każdym razie przerwałem na pewien czas studia i włóczyłem się po Europie i Ameryce Południowej przez rok - ciągnął Tony przyciszonym tonem. - Potem przez pewien czas byłem instruktorem narciarskim w Kolorado, aż wreszcie wziąłem się w garść i poszedłem znowu do szkoły w Boulder. Moje oceny nie były dostatecznie dobre, żeby studiować medycynę w Ameryce, więc skończyłem ją w Peru. Po studiach poddałem się kilku testom i zostałem przyjęty do Św. Franciszka na staż. To trudna droga. Wzruszył ramionami. Może - odparł z lekkim zakłopotaniem. - A więc przeprowadziłaś wywiad z Justine w związku ze sprawą jej męża? - zapytał, zmieniając temat. Skąd wiesz? Posiadam zdumiewające moce psychiczne. Poza tym czytuję prasę. Twój ojciec i Cardoni bez przerwy przewijają się w wiadomościach, odkąd znaleziono te głowy. - Tony nagle spoważniał. - Wiesz, byłem przy tym, jak Cardoni napadł na Mary Sandowski. Nie wiedziałam. Czy on naprawdę uciął jej głowę?
W Amandzie obudził się nagle prawnik. Nie mogę o tym rozmawiać. Przepraszam, nie chciałem być wścibski. Po prostu... znałem ich oboje. - Wzdrygnął się, jakby usiłował odpędzić przykry obraz. Amanda zawahała się, a potem podjęła decyzję. Chyba mogę ci powiedzieć. To i tak wyjdzie na jaw na rozprawie. Mamy taśmę magnetowidową z nagranym zabójstwem Mary Sandowski. Ktokolwiek to zrobił, operował ją bez znieczulenia. - Zadrżała. - Ty pewnie jesteś przyzwyczajony do oglądania ludzi cierpiących, ale ja jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Ja też nigdy czegoś takiego nie widziałem. Lekarz usiłuje ulżyć pacjentowi w cierpieniu. Byłbym tak samo przejęty jak ty. Tony spojrzał na zegar na ścianie. Muszę już wracać. - Zawahał się. - Słuchaj - zapytał nerwowo - chciałabyś się czasem ze mną spotkać? No wiesz, jakaś kolacja, kino...? Uśmiechnęła się. Pewnie, bardzo bym chciała. To świetnie. Daj mi swój telefon. Amanda wyjęła firmową wizytówkę i napisała numer domowy na odwrocie. Tony wstał. Nie śpiesz się - powiedział. - Skończ swoją kawę. Zadzwonię wkrótce. Patrzyła, jak Tony daje nura w deszcz i biegnie do szpitala. Zastanawiała się, czy naprawdę do niej zadzwoni. Trudno będzie zrezygnować z wieczoru w bibliotece, żeby pójść na kolację z lekarzem przystojniachą, ale wierzyła, że jest w dostatecznym stopniu kobietą, aby zdobyć się na to poświęcenie. I odprawiła nas - powiedział Herb Cross Frankowi Jaffe, kiedy skończył swój opis wywiadu z Justine Castle. Jakie jest twoje zdanie o niej? - zapytał Frank. Cross skulił się w fotelu w gabinecie Franka i zapatrzył się na pasmo West Hills za oknem, zbierając myśli. Jest bardzo bystra i bardzo niebezpieczna. Nienawidzi naszego klienta i zrobi wszystko, co w jej mocy, aby go wsadzić do celi śmierci, jeżeli zostanie wezwana na świadka. Cardoni uważa, że żona go wrobiła. Cross się zdziwił. Sądzi, że to ona jest seryjnym zabójcą? Tak mówi. Justine Castle jest chirurgiem. I znała Granta. Cross zrobił sceptyczną minę. Ja też tego nie kupuję - powiedział Frank - ale ona mnie martwi. Muszę wiedzieć, czy jest jakiś sposób, żeby ją dopaść, jeśli będzie zeznawała. Idź do więzienia. Pogadaj z naszym klientem. Wydostań z niego jak najwięcej wiadomości na temat pani Castle, a potem weź się do niej. 18 Bobby Yasąuez zastał Seana McCarthy zanurzonego po czubek głowy w papierkowej robocie, kiedy wszedł do pokoju służbowego i przystawił sobie krzesło do biurka detektywa. Cześć, Bobby - rzekł McCarthy. - Masz coś? Mnóstwo - odparł Bobby, otwierając teczkę, którą przyniósł. - Cardoni wychowywał się pod Seattle. Jego rodzice się rozwiedli i Cardoni wkrótce po ich rozwodzie zaczął popadać w kłopoty. Był gwiazdą zapaśniczą w szkole średniej, ale też aresztowano go za pobicie. Sprawa nigdy nie znalazła się na wokandzie. Nie wiem, czemu ją wycofano. Po ukończeniu szkoły średniej Cardoni poszedł na uniwersytet stanowy Pensylwanii, miał stypendium zapaśnicze, ale utracił je, gdy na drugim roku został aresztowany za pobicie. Są jakieś szczegóły?
Mam raport policyjny w tej sprawie. To była bójka w barze. Prawie wykończył przeciwnika. Zgodnie z umową sądową poszedł do wojska. Oskarżenie zostało oddalone. Jak mu szło w wojsku? Bez żadnych kłopotów. Zakwalifikował się do drużyny zapaśniczej i trenował w czasie służby. Celował również w walkach wręcz. Po wojsku poszedł do Hearst College, w Idaho. Dobre wyniki, udział w zawodach Oddziału Drugiego Narodowej Rady Sportowców Amatorów, jako junior i senior, potem szkoła medyczna w Wisconsin i staż podyplomowy w Szpitalu New Hope w Denver. Jakieś kłopoty w Idaho, Wisconsin albo Kolorado? W Kolorado był oskarżony o niewłaściwe leczenie. Sprawę załatwiła firma ubezpieczeniowa. Mam pogłoski o zażywaniu kokainy i było też parę skarg o molestowanie seksualne, ale bez skutków prawnych. Po ukończeniu stażu przeniósł się do Portland. Skąd ma pieniądze? Część odziedziczył. Jego rodzice nie żyją. Podobno też mądrze inwestował. McCarthy odchylił się w tył i postukał w zadumie palcami. Jeśli Cardoni jest seryjnym mordercą, mógł już coś takiego zrobić przed przeniesieniem się do Portland. Dowiedz się, czy nie znaleziono takiego cmentarzyska jak ten koło domku w górach w Waszyngtonie, Pensylwanii, Idaho, Wisconsin, Kolorado lub jakimkolwiek innym miejscu, gdzie mieszkał. Dobra. A skoro już o tym mowa, czy poszczęściło ci się w dociekaniach, kto jest właścicielem posiadłości w okręgu Milton? Nie. Byłem w bankach, które realizowały czeki, ale nie znalazłem zapisów transakcji, ponieważ wszystkie opiewały na sumy mniejsze niż dziesięć tysięcy dolarów. A ty masz coś nowego? Trochę. Jestem pewien, że ten domek w okręgu Milton jest miejscem, gdzie pobierano nielegalnie narządy ludzkie. Pamiętasz te słoje w lodówce? Te z napisem VIASPAN? Tak. Viaspan jest środkiem konserwującym serce. Przed wyjęciem serca z ciała dawcy, wstrzykuje się do serca viaspan. Viaspan zastępuje krew, wypełnia naczynia i konserwuje serce tak, że procesy metaboliczne nie postępują, gdy serce przestaje bić. Po wyjęciu serca umieszcza się je w plastikowej torbie, również wypełnionej viaspanem. Viaspanu używa się też przy transplantacji innych narządów. Na przykład nerek? Właśnie. Zidentyfikowaliśmy tymczasem kilka ofiar. Kobieta bez głowy i z wyjętym sercem to Jane Scott, uciekinierka z domu. Inną z ofiar jest Kim Bowers, prostytutka, która zniknęła przed półtora rokiem, a jeszcze inną Louise Pierre. Ta studentka, która zaginęła w czerwcu? McCarthy kiwnął głową. Jednym z mężczyzn jest Rick Elam, urzędnik spedycyjny, którego zaginięcie zgłoszono we wrześniu. Elam i Pierre mają usunięte nerki. A teraz coś interesującego. Scott, Elam i Pierre byli pacjentami Centrum Medycznego Św. Franciszka na parę miesięcy przed zniknięciem. Coś podobnego! Czy któreś z nich było pacjentem Cardoniego? Nie, ale nie musieli być. Jedno, co trzeba zrobić, by znaleźć dawcę serca, to sprawdzić, czyja grupa krwi odpowiada grupie krwi biorcy i kto mieści się w dwudziestoprocentowej różnicy wagi ciała biorcy. Serce osoby z grupą krwi „0" nadaje się dla każdego. Cardoni czy Grant musieli jedynie zajrzeć do kartotek pacjentów. Czy inne ofiary mają wyjęte jakieś narządy wewnętrzne? McCarthy potrząsnął głową ze smutkiem.
Wygląda na to, że z niektórymi z tych nieszczęśników Cardoni się tylko zabawiał, a w innych przypadkach łączył interes z przyjemnością. 19 Amanda była spóźniona pół godziny na spotkanie z Tonym Fiori, gdy w końcu przybyła do YMCA. Jadąc tam, martwiła się, by nie pomyślał, że wystawiła go do wiatru, lecz on uśmiechnął się na jej widok. Przepraszam, ale przysięgli się naradzali i wrócili dopiero przed piątą. Wygrałaś? Odpowiedziała na to pytanie uśmiechem. To było wspaniałe. Tony. Tata umieścił mnie w kalendarzu sądowym, żebym nabyła więcej doświadczenia w występowaniu na sali sądowej i wyznaczono mnie na obrońcę tej nieszczęśniczki, Marii Lopez. Jest samotną matką i ma troje zwariowanych dzieci. Była w Kmart i Jose, jej dwulatek, zobaczył zabawki i popędził do nich, wsadziła więc rolkę taśmy klejącej i buteleczkę aspiryny do kieszeni płaszcza i pognała za nim. Jose umie biegać, lecz jeszcze nie nauczył się zatrzymywać, wpadł więc głową w stoisko z zabawkami. Wyobraź to sobie. Maria trzyma Jose, który drze się wniebogłosy, a jednocześnie usiłuje pocieszyć Teresę, która ma trzy latka i drze się do towarzystwa, i na dodatek usiłuje mieć na oku Miguela, który ma cztery lata. Naturalnie zapomina o taśmie i aspirynie i jakiś idiota ochroniarz aresztuje ją za kradzież. Jak ją uratowałaś? Załatwiłam ochroniarza na cacy. On zeznał, że Maria rozglądała się „ukradkiem", kiedy „wsuwała" te rzeczy do kieszeni. I mówił, że Jose pobiegł nie od razu, ale w parę sekund po tym, jak Maria „ukryła te przedmioty na sobie". Zrobił z Marii przebiegłą złodziejkę. Wtedy pokazałam mu wideokasetę ze sklepowej kamery. Trzeba było słyszeć, jak się jąka i zacina po jej obejrzeniu. Maria była taka wdzięczna. Ona ledwie wiąże koniec z końcem i była śmiertelnie przerażona, co stanie się z jej dziećmi, gdy pójdzie do więzienia. Zrobiłaś wspaniałą robotę. A żebyś wiedział, że tak. - Amanda była dumna jak paw. Więc zasłużyłaś na wystawną kolację w nagrodę. Tak? Dokąd pójdziemy? To niespodzianka. Powiem ci, gdy skończymy trening. Pływali ostro przez godzinę i Amanda uznała, że czas z Tonym jako partnerem biegnie bardzo szybko. Wzięła prysznic, osuszyła włosy ręcznikiem i wyszła z szatni na chwilę przed nim. Powiedz, dokąd idziemy na obiad. Umieram z głodu. Wspaniale, bo to jest bardzo ekskluzywny włoski lokal. Jesteś samochodem? Przytaknęła. Więc jedź za mną. Tony wjechał na autostradę, a potem zjechał z niej w kręte uliczki rezydencjalnej dzielnicy, której Amanda nie znała. Wreszcie skręcił na podjazd piętrowego domu w stylu wiktoriańskim, koloru granatowego z białymi ozdóbkami. Małe podwóreczko otaczał wysoki żywopłot, a od ulicy znajdował się ocieniony ganek. Witaj u Papy Fiori, w domu najlepszego włoskiego jadła w Portland - rzekł Tony, kiedy Amanda wysiadła ze swojego samochodu. Ty gotujesz? Si, signorina. Tony otworzył frontowe drzwi i włączył światło. To jest śliczne - powiedziała Amanda, podziwiając witraże nad frontowymi drzwiami. To te witraże sprawiły, że kupiłem ten dom. Został zbudowany w 1912 roku, a witraże są oryginalne.
W salonie był telewizor, magnetowid i wieża stereofoniczna, ale większość mebli w domu odpowiadała jego wiekowi. Tony poprowadził Amandę przez pokój stołowy. Stół był z wypolerowanego mahoniu, wysoki sufit zdobiły sztukaterie, a półka z wiśniowego drewna nad kominkiem była ozdobiona misternie rzeźbionymi cherubinami, smokami i czartami. Czy to też jest oryginalne? W większości tak. To wszystko jest z epoki. Zapalił światło w kuchni i wskazał stolik koło pieca. Usiądź na chwilę, a ja przygotuję przez ten czas spaghetti z klopsikami alla Fiori. Lubisz chleb z czosnkiem? Uwielbiam. To czeka cię uczta. Nie przechwaliłeś niczego - powiedziała Amanda skończywszy drugi kawałek czosnkowego chleba. Czuła się objedzona i senna po zjedzeniu za dużej ilości makaronu i wypiciu dwóch kieliszków chianti. Jeszcze trochę wina? Tylko odrobinkę. Muszę przecież dojechać do domu. Tony napełnił jej kieliszek i patrzył, jak upija łyczek. Przyłapała go na tym i uśmiechnęła się, aby mu dać do zrozumienia, że nie ma mu tego za złe. Nie pamiętała, by kiedykolwiek spędziła bardziej odprężający wieczór z mężczyzną. Jak idzie praca? - zapytał, podpalając drewno na kominku. Jestem bardzo zajęta. Zdaje się, że lubisz to, co robisz. Ogólnie rzecz biorąc, tak - odparła w zamyśleniu. -Chciałabym mieć więcej odpowiedzialności. Pracujesz nad sprawą Cardoniego, prawda? Trochę. Prośba o zatuszowanie ma być rozpatrzona w poniedziałek i tata mi zlecił jej opracowanie. I towarzyszyłam Herbowi Crossowi, naszemu agentowi, temu, z którym spotkałeś mnie w szpitalu. I jak sprawa postępuje? - zapytał Tony, gdy się usadowili na kanapie. Myślę, że zostaniemy sromotnie pobici. Czemu? Czemu? Wiesz, co się dzieje przy rozpatrywaniu prośby o zatuszowanie? Oglądam The Praktice, kiedy mam okazję. Amanda wypiła jeszcze jeden łyczek wina. Stopy w pończochach oparła o stolik do kawy, czuła ciepło od ognia na kominku. Zdecydowała, że mogłaby pozostawać w tej pozycji bardzo długo. Policja zwykle potrzebuje nakazu, kiedy chce przeszukać dom, lecz są wyjątki od tej zasady. Na przykład, gdy funkcjonariusz nie ma czasu wystąpić o nakaz, bo dowody, których szuka, mogą zostać zniszczone lub przeniesione w inne miejsce, w czasie kiedy on będzie u sędziego. Tak właśnie utrzymuje ten policjant, który przeszukał dom w górach. Tony siedział skulony na kanapie obok niej. Włosy miał zmierzwione, a policzki zaróżowione od wina. Ledwie mogła oderwać od niego wzrok. Co się stanie, jeżeli przegracie? Oskarżenie przedstawi wszystkie dowody, jakie znalazło w domu w górach i w domu Cardoniego w Portland, i wtedy nic się nie da zrobić. Jeśli Cardoni zabił tych wszystkich ludzi, to może tak byłoby lepiej. To jeden z punktów widzenia. Ale jeśli on jest taki zimny, okrutny, czy naprawdę nie wolałabyś, żeby był gdzieś zamknięty, gdzie nie będzie mógł krzywdzić ludzi?
To jest kwestia kary. O tym musi zdecydować sąd. Nie pytasz o życiorys człowieka, którego operujesz, prawda? Gdybyś się dowiedział, że twój pacjent jest seryjnym mordercą, czy odmówiłbyś leczenia go? Chyba nie. - Tony chwilę patrzył w ogień. - Ciekaw jestem, jak taki facet może się czuć. To znaczy, jeżeli on to zrobił. Każdy ma jakąś ciemną stronę, ale to, co on zrobił... Niektórzy ludzie po prostu nie są tak ukształtowani jak reszta, Tony. Byłam przy rozmowie ojca z Albertem Lundlem. On jest psychiatrą, z którym ojciec konsultuje się w trudnych przypadkach. I co powiedział? Seryjny morderca, który zabił tych ludzi w domu w górach, określany jest typem zorganizowanie aspołecznym. Jest to osobnik niezwykle biegły w dopasowywaniu się do towarzystwa, posiadający ponadprzeciętną inteligencję, szacowny wygląd i niesamowitą zdolność dostrajania się do potrzeb innych, dzięki której to umiejętności manipuluje ludźmi i rozbraja potencjalne ofiary. Żyje też wyobraźnią, która pozwala mu z góry przewidzieć przebieg zbrodni. Pomaga mu to uniknąć błędów, które mogłyby doprowadzić do ujęcia go. Cardoni chyba odpowiada tej charakterystyce, prawda? Jest lekarzem, przystojnym mężczyzną o nieprzeciętnej inteligencji, i zdołał przekonać taką bystrą kobietę jak Justine Castle, aby za niego wyszła. To prawda, ale jest kilka dość istotnych różnic. Jego oburzające zachowanie przyciąga uwagę. Paprał operacje, narkotyzował się i sprawił, że był powszechnie nielubiany. Rozumiem, o co ci chodzi - rzekł Tony z namysłem. - Z całą pewnością nie przewidywał błędów, które mogły doprowadzić do jego ujęcia. Pozostawienie tego dzbanka i skalpela z własnymi odciskami na miejscu zbrodni było istotnie niemądre. Jeśli to on je zostawił. Co masz na myśli? Cardoni twierdzi, że został wrobiony. Umieszczenie tych przedmiotów było chytrym posunięciem, jeśli on rzeczywiście nie jest zabójcą, a prawdziwy morderca chciał go wrobić. I ty mu wierzysz? Myślisz, że tak właśnie było? Amanda westchnęła. Nie wiem. Zwróciliśmy na to uwagę doktorowi Smallowi, a on wystąpił z alternatywnym wytłumaczeniem. Typy zorganizowanie aspołeczne to ludzie, którzy nigdy się nie wznieśli nad stadium „ja", w którym przebywa większość dzieci, dopóki się nie uspołecznią. Myślą wyłącznie o swoich potrzebach i uważają się za pępek świata. Jest dla nich nie do pomyślenia, że mogą się mylić, co prowadzi ich okazyjnie do bardzo kiepskiego osądu. Wiara we własną nieomylność sprawia, że popełniają błędy. Dodaj kokainę do już nadwątlonej zdolności wydawania zdrowych sądów, a będziesz miał kogoś, kto pozostawia obciążające dowody na miejscu zbrodni, ponieważ jest dla niego nie do pomyślenia, iż zostanie złapany. Stłumiła ziewnięcie, potem zaczerwieniła się i zaśmiała. O rety, zanudzam cię - rzekł Tony z uśmiechem. - Czy powinienem ci opowiedzieć jakiś świński kawał albo pokazać sztuczkę kuglarską? Uśmiechnęła się do niego sennie. To nie twoja wina. Ja po prostu padam na nos po rozprawie i pływaniu. Znowu ziewnęła. Tony się roześmiał. Pora, żebyś poszła do domu. Czy nie jesteś zbyt senna, żeby prowadzić? Zastanawiała się przez chwilę, czy Tony zaproponowałby jej gościnną sypialnię, gdyby odparła twierdząco, i do czego mogłoby to doprowadzić. Zanim jednak weszła zbyt głęboko w ten las, Tony wstał. Przygotuję ci filiżankę espresso - rzekł. - Zrobię na tyle mocne, żebyś mogła dojechać na księżyc i z powrotem, nie mrugnąwszy powieką.
Frank pracował w swoim gabinecie, gdy trochę po jedenastej Amanda wróciła do domu. Wsadziła głowę w drzwi i powiedziała: Cześć. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Gdzie byłaś? Pamiętasz Tony'ego Fiori? Syna Dominica? Jadłam z nim kolację. Doprawdy? Nie widziałem Tony'ego od... Co najmniej od dziesięciu lat. Jak to się stało, że się spotkaliście? Rozmawiałam z nim w YMCA przed kilkoma tygodniami. Potem wpadliśmy na siebie u Św. Franciszka, wtedy jak Herb i ja robiliśmy wywiad z Justine Castle. Poszliśmy na kawę i kilka dni później zaprosił mnie na kolację. A co on robił u Św. Franciszka? Jest lekarzem. Nie żartuj. Czemu jesteś taki zdziwiony? Miał ciężki okres po śmierci Dominika. Słyszałem, że rzucił szkołę. Cieszę się, że w końcu się odnalazł. Miło było? Bardzo. Jak twoja sprawa? Podniosła kciuki do góry, a potem opowiedziała wszystko. To świetnie! - W chwili gdy to mówił zadzwonił telefon. Frank podniósł słuchawkę. Czy to Frank Jaffe? - zapytał męski głos. Amanda patrzyła na ojca wyczekująco w nadziei, że to dzwoni Tony, by powiedzieć dobranoc. Owszem - rzekł Frank i potrząsnął głową w jej kierunku. Jestem wykończona, tato. Idę spać - powiedziała Amanda. Frank pomachał jej ręką i wrócił do telefonu. Co mogę dla pana zrobić? - zapytał. Chodzi o to, co ja mogę zrobić dla pana. Ach tak? Wiem coś o sprawie Cardoniego. Powinniśmy porozmawiać. 20 W upalne letnie noce w Carrington, w Vermoncie, orkiestra dawała koncerty na placu miejskim i można było leżeć sobie w trawie, patrzeć w gwiazdy i wierzyć, że żyje się w czasie, który płynął dużo wolniej, kiedy to dzieciaki jadły lody i bawiły się w berka, a dorośli spędzali czas, spacerując pod rękę nad Hobard Creek. W te noce ciemności ukrywały fakt, że wiele z dziewiętnastowiecznych sklepów, które otaczały plac, było już nieczynnych lub ledwo zipały. Za dnia nie dało się ukryć ubóstwa miasta, w którym wychowywała się Justine Castle. Jadąc na farmę Jamesa Knolla, Herb Cross zastanawiał się, jak wyglądało życie Justine Castle w tym mieście parkingów dla przyczep kempingowych, tawern i upadających fabryk, i miał nadzieję, że dawny szef policji coś mu na ten temat powie. Knoll wydawał się podniecony okazją do rozmowy o pracy policyjnej, gdy Cross dzwonił do niego z komisariatu. Zaproponował mu nawet lunch. Gdy tylko Herb zaparkował, z ganku zszedł wysoki kościsty mężczyzna z bujną czupryną śnieżnobiałych włosów, smagłą cerą, w dwusoczewkowych okularach. Uścisnęli sobie dłonie. Wejdźmy do środka, żona przygotowała kanapki i kawę. Kiedy usiedli przy kuchennym stole, Knoll przyjrzał się
agentowi. Z Portland do Carrington daleka droga. Naszemu klientowi grozi kara śmierci. Knoll kiwnął głową, na znak, że dalsze wyjaśnienia są zbędne. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz myślałem o Justine Castle. - Knoll potrząsnął głową. - To była paskudna sprawa. A co się dokładnie stało? Czytałem o tym w gazecie, ale szczegóły były niejasne. To było zamierzone. Nie chcieliśmy skandalu. Gil nie żył i szło o reputację młodej kobiety. Knoll ugryzł kęs kanapki i wypił łyk kawy, zanim zaczął mówić dalej. Gil Marning był naszą gwiazdą futbolu i gwiazdą koszykówki... a także gwiazdą dupków. Oczywiście, kiedy zamykał oczy na to ostatnie, ponieważ był... Gwiazdą? - Herb się uśmiechnął. Właśnie. Justine była najładniejszą dziewczyną w szkole i oboje stanowili piękną parę już od pierwszej klasy szkoły średniej. Justine była naszym mówcą na zakończenie nauki. Gil przyczyniał się do wygrywania meczów. I wszyscy tylko o tym mówili, aż do ogłoszenia ich zaręczyn. Gil był dobrym sportowcem w szkole średniej, ale nie aż tak dobrym, żeby dostać sportowe stypendium na uczelni. Zresztą nie miał potrzebnych do tego wyników. Justine mogła pójść na każdą uczelnię, na jaką tylko chciała. Przyjęto ją zresztą do kilku, o ile sobie przypominam. Potem zaszła w ciążę i wszystko się skończyło. Pobrali się z Gilem na drugi dzień po skończeniu szkoły średniej i wprowadzili się do jego rodziców. I wtedy zaczęły się kłopoty. Gil nie mógł się odnaleźć po szkole. Przestał być ważny. Zawsze dużo pił, ale wszyscy patrzyli na to z przymrużeniem oka, dopóki był wielkim człowiekiem w szkole. Ale kiedy skończył szkołę, stał się po prostu jeszcze jednym mieszkańcem miasta, którzy stwarzają problemy. Prawdziwe kłopoty zaczęły się wtedy, gdy zaczął odgrywać się za swoje frustracje na Justine. Któregoś wieczoru pobił ją tak bardzo, że aż poroniła. Próbowałem skłonić ją, żeby powiedziała, co się stało. Było przecież oczywiste, że nie spadła ze schodów. Ale Gil przesiadywał w szpitalu i był naprawdę troskliwy, nie chciała zeznawać przeciwko niemu. Potrząsnął głową ze smutkiem. Justine była zawsze taka ładna i bystra. Kobieta, którą zobaczyłem w szpitalu, wyglądała na wynędzniałą, a miała dopiero osiemnaście lat. Z ogromną przyjemnością zawlókłbym żałosny tyłek Gila do pudła, ale bez Justine nie mogłem tego zrobić. Przerwał, żeby ugryźć kanapkę. W dwa miesiące później zadzwoniono od Manningów na numer 911. Dzwoniła Justine, śmiertelnie przerażona. Ledwie mogła mówić. Dotarłem tam o pierwszej w nocy. Gil leżał przy frontowych drzwiach, twarzą do ziemi. Zabiła go jego sztuce-rem, jednym strzałem, prosto w serce. Gdy przyjechałem na Farmę, Justine siedziała przy kuchennym stole. Wciąż trzymała w ręku słuchawkę. Kazano jej pozostać na linii, póki nie przyjadę. Musiałem siłą wydrzeć jej słuchawkę z ręki. Drżała jak liść. Czy powiedziała ci, co się stało? O, tak. Rozmawialiśmy o tym, jak tylko ją trochę uspokoiłem. Gil uparł się, żeby poszła z nim pić. Nie chciała, ale zrobił scenę. Upił się, zrobił się napastliwy w tawernie Dave'a Bucka. Kiedy usiłował wszcząć bójkę z jakimś chłopakiem, Dave go wyrzucił. W drodze do domu zaczął obwiniać Justine za to, że zmarnował sobie życie. Powiedział, że jest tłustą świnią i twierdził, że mu podcina skrzydła. - Knoll potrząsnął głową. - W czym, nie mogłem zgadnąć. Potem uderzył ją w twarz. Miała paskudny siniec. Zrobiliśmy zdjęcia. Podbił jej też oko. A potem wypchnął z samochodu i próbował ją przejechać. Justine uciekła, a Gil był zbyt pijany, żeby ją złapać. Kiedy nie patrzył, skierowała się po ciemku do domu. Zanim dotarła na farmę, wpadła w histerię i była śmiertelnie przerażona. Powiedziała, że była przekonana, iż Gil ją zabije, gdy wróci do domu. Rodzice Gila pojechali w
odwiedziny do drugiego syna do Connecticut, Justine była więc zupełnie sama. Chwyciła sztucer Gila i usiadła na kanapie we frontowym pokoju. Tymczasem Gil rozbił samochód. Jemu samemu nic się nie stało, ale samochód został skasowany. Odwiózł go do domu Andy Laidlaw, jeden z jego kompanów od kieliszka. Andy powiedział mi, że Gil wyznał mu, iż próbował przejechać Justine, ale powiedział też, że miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Gdy przyjechali na farmę, Andy zaproponował, że wejdzie z nim do domu, lecz Gil go odprawił. Andy mówił, że kiedy odjeżdżał, Gil stal przed domem. Jak zginął Gil? Justine powiedziała, że usłyszała zajeżdżający samochód i pomyślała, że to auto Gila. Nie wiedziała, że je rozbił. Kiedy wszedł w drzwi, zagroziła, że jeśli nie wyjdzie, to go zabije. On zrobił krok do przodu, a ona strzeliła i było po wszystkim. Jak daleko od miasta był dom rodziców Justine? Bliżej niż farma, ale ona była taka wystraszona po tym, jak chciał ją przejechać, że nie zastanawiając się, pobiegła na farmę. Nie chciała, aby rodzice dowiedzieli się, co się stało. Wstydziła się, że jej małżeństwo było nieudane. Czy nie ochłonęła trochę, siedząc na kanapie ze sztuce-rem? Nie miała na to czasu. Kiedy wyszli z baru? Około jedenastej. Kiedy zadzwoniła pod numer 911? Około pierwszej. To znaczy, że upłynęło zapewne półtorej godziny między jej ucieczką od męża a chwilą, gdy go zastrzeliła. Wiemy o tym, ale musisz pamiętać, że przebiegła siedem kilometrów z miasta. To jej zajęło prawie godzinę. W tym czasie Gil zdążył rozbić samochód i pójść do domu Andy'ego, żeby go odwiózł. Justine powiedziała, że Gil wszedł jakieś pięć, dziesięć minut po jej dotarciu do domu. Więc twoim zdaniem ten strzał był usprawiedliwiony? Rozmawiałem o tym z oskarżycielem i on nie chciał oskarżać w tej sprawie - rzekł Knoll, nie odpowiadając na pytanie Herba. - Justine była dobrą dziewczyną, która związała się ze złym człowiekiem. Wszyscy to wiedzieli. Wiedzieli też o dziecku. Niewiele było współczucia dla Gila. Jedynymi ludźmi, którzy chcieli postawić Justine przed sądem, byli jego rodzice, ale tego należało oczekiwać. Twierdzili, że Justine zamordowała Gila, aby otrzymać pieniądze z ubezpieczenia. Cross uniósł brew. Ile ich było? Około stu tysięcy dolarów, o ile dobrze pamiętam. To mnóstwo pieniędzy jak dla wiejskiej dziewczyny. To mnóstwo pieniędzy dla każdego. Zadając następne pytanie, Cross pilnie przyglądał się Knollowi. Czy uwierzyłeś w wersję Justine Castle? Knoll nie odwrócił wzroku. Nigdy nie miałem powodu w nią wątpić, ale też i nigdy zbytnio nie naciskałem, by dowieść, że kłamała. To był jeden z tych przypadków, kiedy nikt nie chciał, abym zbytnio wnikał w sprawę. 21 W związku ze sprawą Cardoniego do Cedar City przyjechało mnóstwo ludzi i Amanda z piętnaście minut krążyła po mieście, zanim znalazła miejsce. W sądzie przeszła na przód kolejki oczekujących na wolne miejsce na sali sędziego Brody'ego i pokazała legitymację strażnikowi. Frank konferował z Cardonim przy stole obrony w oczekiwaniu na wejście sądu. Ich klient miał na sobie ciemnoszary garnitur, białą jedwabną koszulę i niebieski krawat w wąskie żółte paski. Amanda mogła zrozumieć, czemu ktoś tak wyrafinowany jak Justine Castle zakochała się w
chirurgu. Był przystojny, szeroki w barach. Wydawał się też niebezpieczny, lekko pochylony w przód, spięty, jak ścigane zwierzę. Zdążyłaś - powiedział Frank z uśmiechem. Z trudem. W całym mieście nie ma gdzie parkować. Poszczęściło mi się koło Stokely'ego. Vince, pamiętasz moją córkę, Amandę? Pomagała mi przygotować prośbę do sądu o zatuszowaniu i chciałem, żeby tu była na wypadek, gdybyśmy stanęli wobec jakiejś zawiłości prawnej. Cardoni ledwie zwrócił uwagę na Amandę. Zmusiła się, żeby uśmiechnąć się do niego i usiadła. Była rada, że ojciec siedzi między nią a ich klientem. Ledwie zdążyła wyjąć z torebki papiery, gdy drzwi w głębi otworzyły się i na salę wszedł sędzia. Wszyscy wstali i usiedli dopiero wtedy, gdy sędzia Brody dał znak, że mogą usiąść. Czy jesteście, panowie, gotowi rozpocząć postępowanie? -spytał Brody. Scofield kiwnął głową od swego stołu. Gotów w imieniu doktora Cardoniego, Wysoki Sądzie -rzekł Frank Jaffe. Jakieś oznajmienie na początek, panie Jaffe? Krótkie, Wysoki Sądzie. Pragniemy zatuszowania wszystkich dowodów zebranych w domu w okręgu Milton i w domu doktora Cardoniego w okręgu Multnomah. Oskarżenie przeszukało dom w okręgu Milton bez nakazu sądowego, a zatem na nim ciąży zadanie przekonania sądu o istnieniu wyjątku od zasad stanowych i federalnych, które wymagają, aby agenci rządowi przedstawili nakaz przed przeprowadzeniem rewizji w domu obywatela. Przeszukanie domu doktora Cardoniego w Portland nastąpiło po okazaniu nakazu sądowego, lecz nakaz został wydany na podstawie informacji w oświadczeniu złożonym pod przysięgą. Twierdzimy, że dowody przedstawione w oświadczeniu złożonym pod przysięgą zostały uzyskane w czasie nielegalnego, bo bez nakazu, przeszukania domu w okręgu Milton. Za zgodą sądu chcielibyśmy zatuszować materiał dowodowy uzyskany w Portland zgodnie z doktryną „owocu trującego drzewa", którą omówiłem w memorandum przedstawionym na poparcie tej prośby. Scofield podniósł się powoli. Mówiąc, kołysał się lekko. Otóż, Wysoki Sądzie, detektyw Robert Vasquez, z portlandzkiej policji, otrzymał anonimową informację, że oskarżony przechowuje dwa kilo kokainy w swoim domu w Milton County. Detektyw powie sądowi, że sprawdził tę wiadomość, a potem musiał działać szybko, ponieważ się dowiedział, że sprzedaż kokainy ma nastąpić lada chwila. Pośpieszył tutaj i przeszukał dom bez nakazu, ponieważ uznał, iż zaistniały okoliczności naglące. Jak się okazało, nie zdążył na moment sprzedaży. Jak Wysokiemu Sądowi wiadomo, funkcjonariusz policji nie musi przerywać akcji i starać się o nakaz rewizji, jeśli^ ma powody mniemać, że staranie się o nakaz doprowadzi do utraty albo zniszczenia dowodów, które pragnie zdobyć. Jeżeli rewizja przeprowadzona tutaj, w okręgu Milton, była w porządku, nie było nic złego w wykorzystaniu dowodów znalezionych w domu w górach jako podstawy do wydania nakazu rewizji domu oskarżonego w Portland. Kto jest pana pierwszym świadkiem, panie Scofield? -zapytał sędzia Brody. Oskarżenie wzywa Sherri Watson. Watson była recepcjonistką wydziału obyczajowego i narkotykowego, która przekazała anonimowy telefon Vasquezowi. Kiedy zaświadczyła, że telefon był faktycznie skierowany do Komendy Głównej policji, Scofield powołał Bobby'ego Vasqueza. Vasquez był ubrany w granatową sportową marynarkę i brązowe spodnie. Amanda uznała, że wyglądał na zdenerwowanego, składając przysięgę. Czekając na pierwsze pytanie prokuratora okręgowego, wypił łyczek wody. Proszę przedstawić sądowi okoliczności, które doprowadziły do przeszukania domu w Milton County bez nakazu - poprosił Scofield, kiedy detektyw przedstawił przebieg pracy w policji.
Siedziałem przy swoim biurku w wydziale obyczajowo--narkotykowym, sporządzając raport, kiedy recepcjonistka połączyła mnie z rozmówcą, który pragnął donieść o przestępstwie. Byłem jedynym obecnym detektywem, więc tylko przez przypadek odebrałem ten telefon. I co powiedział rozmówca? - spytał Scofield. Informator doniósł, że doktor Vincent Cardoni zamierza sprzedać dwa kilo kokainy. Czy informator powiedział, gdzie oskarżony przechowuje tę kokainę? Tak. W domu w górach, w Milton County. Czy uzyskał pan nakaz przeprowadzenia rewizji? Nie. Informator wcale się nie przedstawił. Donos był anonimowy. Wiedziałem, że potrzebuję potwierdzenia wiadomości, zanim udam się do sędziego. Czy usiłował pan znaleźć potwierdzenie tej informacji? -spytał Scofield. Tak. Spotkałem się ze znanym handlarzem narkotyków, znajomym człowieka, który sprzedał doktorowi Cardoniemu kokainę, a on potwierdził, że Cardoni zamierzał sprzedać te dwa kilogramy. Czy pana informator wiedział, komu oskarżony chciał sprzedać kokainę? Nie. Tylko to, że Cardoni miał sprzedać i że te dwa kilogramy były jakoby w domu doktora. A więc potwierdził informację anonimowego donosiciela, że kokaina była w Milton County? Tak. A czemu teraz, mając już potwierdzenie, nie wystąpił pan o nakaz? Nie było czasu. Rozmawiałem z tym informatorem po południu. Mówił, że sprzedaż ma nastąpić jeszcze tego dnia. Droga z Portland do domu w górach zajmuje półtorej godziny. Bałem się, że nie zdążę, jeżeli będę czekał, aż sędzia wyda nakaz. Proszę powiedzieć sędziemu, co się zdarzyło, gdy przybył pan do domu w górach. Wszedłem do środka. Na najniższym piętrze zobaczyłem kłódkę przy jednych drzwiach. To wzbudziło moje podejrzenia. Wywnioskowałem, że oskarżony zamknął to pomieszczenie, aby ochronić towar. Czym otworzył pan tę kłódkę? Wytrychem, który miałem z sobą. Czy znalazł pan kokainę? Tak jest - odparł Vasquez ponuro. Co jeszcze pan znalazł? Ucięte głowy dwóch kobiet. Na sali powstało poruszenie i sędzia Brody postukał młotkiem. W czasie przywracania porządku Vasquez wypił łyk wody. Czy mógłby pan zidentyfikować te przedmioty, detektywie Vasquez? Vasquez wziął trzy fotografie z ręki prokuratora okręgowego i zidentyfikował je jako trzy różne ujęcia lodówki i jej zawartości. Scofield wręczył zdjęcia sędziemu i poprosił o włączenie ich do reszty dowodów. Twarz sędziego zbladła, kiedy zobaczył zdjęcia. Oglądał je krótko, a potem odwrócił wierzchem do dołu. Czy po znalezieniu uciętych głów zadzwonił pan do szeryfa? Tak jest. I co się wtedy stało? Przyjechali przedstawiciele policji okręgu Milton, policji stanu Oregon i policji Portland i przeprowadzili gruntowne badanie terenu wokół domu. Czy zabrano z domu jakieś przedmioty, mogące stanowić dowody w sprawie? Tak jest. Wysoki Sądzie, wręczam listę wszystkich przedmiotów zabranych z domu w górach. Zamiast pozwolić na to, aby detektyw Vasquez zajmował czas sądu, ustaliliśmy z panem Jaffe, że są to dowody, które oskarżony pragnie wycofać.
Czy pan tak ustalił, panie Jaffe? - spytał sędzia. Tak, Wysoki Sądzie. Bardzo dobrze, ustalenie zatem zostaje przyjęte, a ta lista będzie dołączona do dowodów. Proszę dalej, panie Scofield. Scofield przeprowadził Vasqueza przez rewizję w portlandzkim domu, po czym zakończył przesłuchanie. Świadek do pana dyspozycji, panie Jaffe. Frank odchylił się w krześle i przyglądał się policjantowi. Vasquez siedział cicho, z poważnym wyrazem twarzy. Detektywie Vasquez, ilu innych funkcjonariuszy towarzyszyło panu do domu w górach, kiedy robił pan przeszukanie? Ani jeden. Frank zrobił zdezorientowaną minę. Jak to, przecież spodziewał się pan spotkać dwóch lub więcej ludzi handlujących kokainą, prawda? Tak jest. Chyba zakładał pan, że mogą być niebezpieczni? Nie. Czy to nie jest prawda, że handlarze narkotyków często noszą broń? Prawda. I że są to często ludzie gwałtowni? Potrafią być. A pan poszedł na spotkanie z tymi handlarzami narkotyków, którzy najprawdopodobniej byli uzbrojeni, bez wsparcia? To było głupie. Gdy teraz o tym myślę, wiem, że powinienem był zabrać ze sobą pomoc albo zadzwonić do szeryfa Millsa, żeby mi pomógł. A więc fakt, że nie zabrał pan ze sobą wsparcia, składa pan na karb głupoty? Vasquez kiwnął głową. Powinienem był być mądrzejszy. Czy nie istniała inna przyczyna, dla której pojechał pan do tego domu sam? Vasquez myślał chwilę. Obawiam się, że nie rozumiem pytania. No cóż, detektywie, gdyby tam byli inni funkcjonariusze, byliby świadkami pana nielegalnego wejścia do domu i mogliby świadczyć przeciwko panu, prawda? Sprzeciw - powiedział Scofield. - Sąd zdecyduje, czy wejście było nielegalne. Sprzeciw podtrzymany - zgodził się sędzia Brody. Detektywie Vasquez, czy czytał pan raport policji stanu Oregon dotyczący znalezionych odcisków palców? Tak jest. Czy pana odciski zostały usunięte z miejsca zbrodni? Nie. A czemuż to? Bo ja miałem lateksowe rękawiczki. A dlaczego? Vasquez się zawahał. Nie przewidział tego pytania. Ja, hm... to było miejsce zbrodni, mecenasie. Nie chciałem utrudniać pracy ekspertom sądowym. Jakaż to komplikacja? Pana odciski są w kartotece. Byłoby bardzo łatwo je wyeliminować. Nie chciałem przysparzać pracy laboratorium. Lub pozostawić świadectw nielegalnego wtargnięcia? -zapytał Frank.
Sprzeciw - powiedział Scofield. Podtrzymany - rzekł Brody. - Proszę nie podważać reputacji detektywa, panie Jaffe, i przejść do następnej kwestii. Dobrze, Wysoki Sądzie. Detektywie Vasquez, zeznał pan, że spotkał pan informatora, który potwierdził telefoniczny donos po południu w dniu, w którym przeszukał pan dom w górach? Tak jest. Gdy tylko otrzymał pan potwierdzenie, pojechał pan do Milton County? Tak. Czułem, że muszę pojechać natychmiast lub zaryzykować, że przegapię sprzedaż kokainy. Domyślam się, że ten informator był jedynym świadkiem, z którym pan rozmawiał tego dnia przed wyruszeniem do Milton County? Tak jest. Jak się nazywa osoba, która potwierdziła pana informację w dniu przeszukania domu? Obawiam się, że nie mogę tego wyjawić, panie Jaffe. Rozmawiał ze mną pod gwarancją zachowania tajemnicy. Wysoki Sądzie, proszę o pouczenie świadka, że musi odpowiedzieć. W przeciwnym razie zajdzie sytuacja, w której jeden anonimowy donosiciel potwierdza informacje drugiego anonimowego donosiciela. Brody zwrócił się do Vasqueza: Czemu świadek nie chce wyjawić nazwiska tego człowieka? Bo byłby w wielkim niebezpieczeństwie, Wysoki Sądzie. Z utratą życia włącznie. Rozumiem. No, cóż, nie zamierzam ryzykować, panie Jaffe. Jeżeli pan implikuje, że taki świadek nie istnieje, będę musiał poddać pod osąd wiarygodność detektywa Vasqueza. A ja zakładam, że Wysoki Sąd wyłączy Wszystkie dowody, jeżeli dojdzie do wniosku, że funkcjonariusz policji kłamie. Oczywiście - odparł Brody ze skrzywieniem - ale daleko panu do ustalenia tego, panie Jaffe. Cień uśmiechu zaigrał na wargach Franka, gdy mówił sędziemu, że nie ma więcej pytań do świadka. Następnie Fred Scofield wezwał jeszcze kilku policyjnych świadków. Tuż przed południem sędzia Brody ogłosił przerwę w postępowaniu i widzowie ruszyli ku drzwiom. Frank i Fred Scofield podeszli do sędziego i odbyli z nim cichą rozmowę. Amanda w tym czasie zaczęła pakować swoje papiery. Jak pani zdaniem poszło ojcu? - spytał Cardoni. Myślę, że zyskał kilka punktów - odparła, nie patrząc na niego. Cardoni ucichł. Amanda skończyła pakować teczkę. Pani mnie nie lubi, prawda? Pytanie to zdumiało Amandę. Zmusiła się, żeby popatrzeć na Cardoniego. Siedział skulony w krześle i patrzył na nią. Nie znam pana dostatecznie dobrze, aby pana lubić lub nie lubić, doktorze Cardoni, ale pracuję bardzo ciężko, żeby panu pomóc. To miło z pani strony, zważywszy na honorarium, jakie płacę pani firmie. To nie ma nic wspólnego z honorarium. Pracuję ciężko dla wszystkich naszych klientów. Jak może pani ciężko pracować, myśląc, że zabiłem tych ludzi? Amanda się zaczerwieniła. Moja wiara w pana winę lub niewinność nie ma wpływu na moją profesjonalną sprawność odparła sztywno. Cóż, dla mnie to ma znaczenie - rzekł Cardoni, kiedy pojawili się strażnicy, którzy mieli odprowadzić go do więzienia. Odwrócił się i założył ręce na plecy. Amanda odetchnęła z ulgą, że ta rozmowa się skończyła. Kiedy strażnicy zakładali Cardoniemu kajdanki, wrócił Frank.
Sędzia ma coś do wyjaśnienia w innej sprawie o wpół do drugiej - powiedział swemu klientowi. - Powinniśmy wszcząć rozprawę o drugiej. Fred odpoczywa, więc kolej na naszych świadków po obiedzie. Spotkamy się w sądzie. Strażnicy odprowadzili Cardoniego. Idziesz do Stokely'ego? - zapytał Frank Amandę. A gdzież by indziej? Idziesz ze mną? Przykro mi, ale nie mogę. Mam dużo do zrobienia w czasie przerwy obiadowej. Zjedz za mnie wielki kawał szarlotki. Na pewno - odparła. Podchodząc do drzwi sali, lekko odwróciła się i zobaczyła, że Cardoni na nią patrzy. Zdenerwowało ją to, ale zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. Przez chwilę nie cofała wzroku. Potem przyszła jej pewna myśl do głowy. Nie trzeba wielkiej odwagi, żeby stawić czoło więźniowi w kajdankach, w dodatku otoczonego przez strażników. Czy miałaby odwagę patrzeć mu tak śmiało w oczy, gdyby był wolny? Wszystko przemawiało za tym, że Cardoni zostanie skazany, ale Frank jest bardzo dobry. A jeśli wywalczy wolność dla chirurga? Czy on zapamięta jej cyniczne spojrzenie? Amandzie zaschło w ustach i odwróciła wzrok. Pomyślała, że nie chciałaby zrazić do siebie Cardoniego, w ogóle nie chciałaby, aby o niej myślał. Szybko wyszła z sali. 22 Są jacyś świadkowie obrony, panie Jaffe? Mam świadka, Wysoki Sądzie. Czeka w korytarzu. Mogę go sprowadzić? Amanda patrzyła, jak ojciec idzie do drzwi i wychodzi na korytarz sądowy, a potem wraca z ociężałym, łysym mężczyzną. Fred Scofield skrzywił się, a Bobby Vasquez zrobił się popielatoszary. Proszę dla porządku podać swoje nazwisko - pouczył świadka urzędnik sądowy po zaprzysiężeniu go. Arthur Wayne Prochaska. Panie Prochaska, gdzie pan pracuje? - spytał Frank. Zarządzam kilkoma barami w Portland. Czy jednym z tych barów jest Rebel Tavera? Tak. Panie Prochaska - zapytał Frank - czy zna pan funkcjonariusza policji nazwiskiem Robert Vasquez? Pewnie, znam Bobby'ego. Czy może go pan dla porządku wskazać? Prochaska uśmiechnął się i pokazał na Vasqueza. To ten przystojniaczek, który siedzi za prokuratorem okręgowym. Kiedy ostatnim razem rozmawiał pan z detektywem Vasquezem? Prochaska pomyślał chwilkę. Spotkaliśmy się w Rebel Tavern w dniu, w którym znalazł te głowy. To było po południu. Czytałem o tych głowach następnego dnia w gazecie. Czemu się pan spotkał tego dnia z funkcjonariuszem Vasquezem? Bo mnie o to prosił - odparł Prochaska ze wzruszeniem ramion. - Nie miałem nic do roboty, więc powiedziałem, że dobrze. Czy detektyw wyjaśnił, czemu chciał z panem rozmawiać? Taa, powiedział, że mój przyjaciel sprzedał jakiemuś doktorowi kokainę. Powiedziałem mu, że nic o tym nie wiem. Prawdę mówiąc, byłem wściekły, że chce, abym wsypał przyjaciela. Czy ten doktor, o którego pytał, to Vincent Cardoni? Tak. To o niego szło. Cardoni.
Czy znał pan doktora Cardoniego? Nigdy o nim nie słyszałem, póki go Bobby nie wymienił. Czy powiedział pan o tym detektywowi? Taa. Czy detektyw Vasquez próbował pana przekupić? Nie wiem, czy to się nazywa przekupić. Gliny robią to cały czas. Zamykają cię, a potem mówią, że potraktują cię łagodnie, jeżeli powiesz im o kimś innym. I detektyw Vasquez próbował się z panem w ten sposób targować? Taa. Czekałem wówczas na oskarżenie o posiadanie z zamiarem sprzedaży. Powiedział, że pogada z federalnymi, jeśli mu powiem o tym doktorze. Tylko że ja nie mogłem nic powiedzieć, bo go nie znałem. Panie Prochaska, detektyw Vasquez zeznał pod przysięgą, że odbył z panem rozmowę w dniu, w którym odkrył głowy dwóch martwych kobiet. Czy był z panem ktoś jeszcze, kiedy pan rozmawiał z detektywem Vasquezem? Nie. Funkcjonariusz Vasquez zeznał, że osoba, z którą rozmawiał, mówiła, iż doktor Cardoni nabył dwa kilogramy kokainy od kogoś, kogo jego informator znal. Doktor Cardoni miał jakoby przechowywać tę kokainę w domu w górach w Milton County i zamierzał ją sprzedać tego popołudnia. Czy przypomina pan sobie, by mówił pan coś takiego funkcjonariuszowi Vasquezowi? Prochaska się roześmiał. Przypuszczam, że Bobby dał się przyłapać ze spuszczonymi portkami, kiedy się włamał do tego domu, i wszystko to zmyślił. Sprzeciw, Wysoki Sądzie - rzekł Scofield. - Spekulacja bez związku z pytaniem. Sprzeciw podtrzymany - powiedział Brody. Miał gniewny wyraz twarzy i jego ton był ostry, kiedy przykazał Prochasce ograniczyć odpowiedź do zadanego pytania. Panie Prochaska, czy pan zaprzecza, że dał detektywowi Vasquezowi informacje o doktorze Cardonim? Tak, absolutnie. Dlatego właśnie zeznaję. Nie chcę, aby ktokolwiek szerzył kłamstwa na mój temat. Świadek jest do pana dyspozycji, panie Scofield. Usta Freda Scofielda ułożyły się w ponury uśmiech, kiedy przyglądał się Artowi Prochasce. Reputacja dealera był dobrze znana i Fred nie mógł się doczekać, kiedy się do niego dobierze. Czy był pan kiedyś karny, panie Prochaska? - spytał spokojnie. Taa, kilka razy, ale nie ostatnio. Proszę przedstawić sędziemu swoją karierę przestępczą. Dobrze, zaraz. Było parę pobić. Dwa lata przesiedziałem w więzieniu stanowym. Było trochę kłopotów z narkotykami. Aresztowano mnie kilka razy, ale tylko raz mi coś udowodniono. Posiedziałem za to kilka lat. Panie Prochaska, jest pan prawą ręką Martina Breacha, handlarza narkotykami, prawda? Jego gorylem? Martin jest moim wspólnikiem w interesach. O tamtych rzeczach nic nie wiem. Pan Breach ma reputację człowieka, który zabija ludzi donoszących na niego, prawda? Nigdy o tym nie słyszałem. Gdyby pan przyznał, że doniósł pan na pana Breacha, czy to nie naraziłoby pana na niebezpieczeństwo? Nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego. Nawet dla ocalenia się przed piętnastoletnim wyrokiem w więzieniu federalnym. Nie, proszę pana. Te zarzuty będą wycofane. Ale pan nie wiedział o tym, kiedy funkcjonariusz Vasquez rozmawiał z panem. Podejrzewałem, że tak będzie - odparł Prochaska z uśmiechem.
Czy nie jest prawdą, że pan rzeczywiście potwierdził informacje detektywa Vasqueza, lecz boi się pan to przyznać ze strachu, że Martin Breach pana zabije? Vasquez kłamie, jeśli mówi, że mu to powiedziałem. Scofield się uśmiechnął. Mamy na to tylko pana słowo przeciwko słowu stróża prawa. Hej, ja mam dowód, że skłamał. Scofield zbladł. Jaki dowód? Myślicie, że jestem taki głupi, żeby spotykać się z gliniarzem bez zabezpieczenia? Bobby i ja rozmawialiśmy w męskiej ubikacji, gdzie mam założony podsłuch. Nagrałem całą rozmowę. Scofield spojrzał na Vasqueza - policjant wyglądał na chorego. Frank zerwał się z kasetą w ręce. Czekał na tę chwilę. Mam taśmę z tą rozmową, Wysoki Sądzie. Myślę, że powinniśmy ją puścić i rozstrzygnąć ten spór między świadkami. Sprzeciw, Wysoki Sądzie - powiedział Scofield drżącym głosem. Na jakiej podstawie? - spytał Brody gniewnie. No, bo... bo jeśli jest taka taśma, to została nagrana potajemnie. A to jest naruszeniem prawa stanu Oregon. Brody łypnął groźnie okiem na prokuratora okręgowego. Panie Scofield, pana pytanie otworzyło drzwi dla tego dowodu. A ja powiem panu jeszcze coś: jeżeli ktoś kłamie na mojej sali sądowej, to chcę o tym wiedzieć. Choćby ta taśma została nawet nagrana przez irackich terrorystów, wysłuchamy jej w tej chwili. Proszę ją odtworzyć, panie Jaffe. Frank umieścił kasetę w magnetofonie, który przywiózł ze sobą z Portland. Kiedy przycisnął klawisz z napisem „odtwarzanie", wszyscy na sali usłyszeli odgłos zatrzaskujących się drzwi i krótkiej szamotaniny. Potem Bobby Vasquez powiedział: Dawno się nie widzieliśmy, Art. Taśma się kręciła. Kiedy Prochaska odrzucił ofertę Vasqueza, który powiedział, że mu pomoże, oczy sędziego Brody zwęziły się i obrzucił miażdżącym spojrzeniem Vasqueza. Potem Prochaska powiedział Vasquezowi, że nie zna Vincenta Cardoniego i nie chciał rozmawiać na temat Martina Breacha. Kiedy taśma dobiegła końca, sędzia Brody był wściekły, Scofield stracił cały rezon, a Vasquez wpatrywał się w swoje buty. Vincent Cardoni uśmiechał się triumfalnie. Chcę, aby funkcjonariusz Vasquez wrócił natychmiast na miejsce dla świadków - zażądał Brody. Myślę, że detektyw Vasquez powinien postarać się o adwokata, zanim odpowie na jakiekolwiek pytanie o taśmie, której wysłuchaliśmy - rzekł Scofield, rzucając szybkie, gniewne spojrzenie na detektywa. Bardzo słusznie, bardzo słusznie, panie Scofield. Dziękuję za poprawienie mnie. I niech to będzie bardzo dobry adwokat, bo przestępcze postępowanie funkcjonariusza zmusiło mnie do podjęcia decyzji wycofania wszystkich dowodów zabranych z domu w Milton County i wszystkich dowodów uzyskanych w domu doktora Cardoniego w Portland. Przychylam się do tej prośby z żalem, ale nie mam innego wyboru, panie Scofield, ponieważ pana główny świadek jest cholernym kłamcą. Sędzia Brody spojrzał groźnie na Vasqueza. Dziewięć osób zostało zabitych, detektywie. Bestialsko okaleczonych. Nie wypowiadam się na temat winy lub niewinności doktora Cardoniego. Nie słyszałem dowodów w tej sprawie. Wiem jednak, że osoba, która zabiła tych ludzi, prawdopodobnie uniknie zasłużonej kary dzięki panu. Mam nadzieję, że zdoła pan z tym żyć. Frank wstał.
Wysoki Sądzie, czy sąd zechce ponownie rozważyć swoją decyzję w sprawie zwolnienia doktora Cardoniego za kaucją? Aby prośba o zwolnienie za kaucją w sprawie o morderstwo z premedytacją mogła zostać odrzucona, sąd musi odnieść wrażenie, że oskarżenie jest w stanie dowieść swej słuszności za pomocą wyraźnych i przekonujących dowodów. Skoro obecnie sąd zatuszował wszystkie dowody oskarżenia, nie jest prawdopodobne, aby doszło do rozprawy. Nie widzę nawet sposobu, aby pan Scofield mógł odwołać się od decyzji sądu. Proszę więc, aby sąd uwolnił doktora Cardoniego. Pragnę zarazem powiadomić pana Scofielda, iż występuję przeciw jego oskarżeniu na mocy tego, że zostało uzyskane przez przedłożenie rozszerzonemu sądowi przysięgłych nielegalnie uzyskanych dowodów i krzywoprzysięstwo policjanta. Frank wręczył oryginał swej prośby, który sporządził przed rozprawą, sędziemu Brody, a kopię dał prokuratorowi okręgowemu. Gdy Brody przejrzał tę prośbę, wyraźnie był wściekły. Kiedy ją uniósł, oczy pałały mu z gniewu. Związał mi pan ręce swoim nieprofesjonalnym postępowaniem, panie Scofield. Nie mam pojęcia, jak Vasquez zdołał pana podejść. Wygrał pana prośbę o niedopuszczenie do zwolnienia za kaucją obietnicą przedstawienia wszelkich możliwych dowodów winy doktora Cardoniego. Teraz nie może pan przedstawić ani jednego. Przychylam się do pana prośby o zwolnienie doktora Cardoniego w oparciu o jego własne zobowiązanie, panie Jaffe. Ja podejmę kroki celem oddalenia sprawy po głębszym rozważeniu. Panie Scofield, ma pan trzydzieści dni na odwołanie się od któregokolwiek z moich wyroków, w przeciwnym razie staną się wiążące. Sąd ogłasza przerwę w rozprawie. Sędzia Brody wyszedł z sali. Dziękuję ci, Frank - rzekł Cardoni do ojca Amandy. Potem spojrzał na nią. - I tobie też, Amando. Wiem, że myślisz, iż jestem winien, ale Frank mi powiedział, ile pracy włożyłaś w tę sprawę, i doceniam to. Amanda była zaskoczona szczerością słów Cardoniego, lecz to nie zmieniło jej zdania o nim. To, co się przed chwilą stało, przestraszyło ją. Frank był czarodziejem na sali sądowej, ale jego najnowsza sztuczka mogła mieć przerażające konsekwencje. Na korytarzu przed salą sądową tłumnie otoczyli Franka reporterzy. Amanda zapomniała o swoich obawach, kiedy i ona została objęta ich zainteresowaniem. Niektórzy kierowali swoje pytania właśnie do niej i Amanda uświadomiła sobie, że jest sławna. Gdy wrzawa ucichła, ojciec z córką udali się do Stokely'ego na obiad. Frank był dziwnie wyciszony jak na zwycięstwo tak wielkiego kalibru. Co się teraz stanie z Cardonim? - spytała Amanda. Wypuszczą go z więzienia, Herb odwiezie go do domu, a on będzie próbował wrócić do normalnego życia. Więc to już koniec? Tak powinno być. Zeznanie Arta Prochaski miało siłę bomby atomowej. Oskarżeniu nie pozostał żaden dowód do wykorzystania. Od kiedy wiedziałaś o Prochasce? Zadzwonił do mnie w piątek wieczorem. Więc od początku wiedziałeś, że wygramy. Nigdy nie ma nic pewnego, ale tu byłem bardziej pewny niż kiedykolwiek. - Dostrzegł wyraz jej twarzy i dodał: - Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie, iż nie powiedziałem ci o Arcie. Nie, nic nie szkodzi - odparła, ale była zła. Przeszli spory kawał drogi w milczeniu. Myśli Amandy krążyły wokół sprawy Cardoniego. Wiem, że powinnam się cieszyć ze zwycięstwa, ale... Myślę, że to on zabił tych ludzi, tato. Ja też nie za bardzo jestem zadowolony z tego zwycięstwa - przyznał Frank. Jeżeli jest winien, to czy nie mogą postawić go przed sądem? Nie. Zrobiłem naprawdę dobrą robotę. Vincent jest wolny i czysty.
A jeśli znów zrobi coś takiego? Frank objął ją ramieniem. Jego bliskość była kojąca, ale nie mogła sprawić, by Amanda zapomniała o kasecie i zdjęciach przedstawiających dziewięć ciał. Jakieś trzy lata po rozpoczęciu praktyki byłem obrońcą pomocniczym Phila Lomaxa w okropnej sprawie. Włamywacz zamordował dwoje małych dzieci i ich opiekunkę. Zbrodnia była bardzo okrutna. Oskarżony był złym, bezlitosnym człowiekiem, miał na sumieniu wiele przestępstw. Prokurator okręgowa była pewna, że ma właściwego człowieka, ale dowody były cieniutkie jak papier. Walczyliśmy zajadle i pod koniec rozprawy szanse na skazanie rozłożyły się pół na pół. Kiedy przysięgli udali się na naradę, poszliśmy z Philem do jednego baru, a pani prokurator i jej pomocnicy do drugiego, aby zaczekać na werdykt. Przysięgli wrócili po czterech godzinach z werdyktem „winien". Po miesiącu natknąłem się na jednego z pomocników pani prokurator. Powiedział mi, że Phil i ja byliśmy tematem dyskusji pani prokurator i jej pomocników w czasie oczekiwania na werdykt. Uważali, że jesteśmy bardzo etycznymi prawnikami, którzy walczą zaciekle, ale czysto. Szanowali nas jako ludzi i doszli do wniosku, że zapewne spalibyśmy spokojniej, gdyby zapadł wyrok skazujący, a nie uniewinniający. Mieli rację. Odetchnąłem z ulgą, gdy przegraliśmy, mimo że byłem pewien na sto dziesięć procent wygranej naszego klienta. A czy teraz źle się czujesz? Czy słyszysz, żebym się chełpił naszym zwycięstwem? Jako profesjonalista jestem dumny, że zrobiłem, co do mnie należy. Jako urzędnik sądowy cieszę się, że ujawniłem krzywoprzysięstwo człowieka, który przysięgał chronić nas i strzec konstytucji. To, co zrobił Vasquez, jest niewybaczalne. Ale jestem też człowiekiem i martwię się. Modlę się więc, by Vincent Cardoni okazał się człowiekiem niewinnym, którego niesłusznie oskarżono. Jeśli zaś jest winien, modlę się, aby to doświadczenie tak go przestraszyło, by nigdy już nikogo nie skrzywdził. Uścisnął dłoń Amandy. - To nie jest łatwa sprawa, Amando. Doprawdy niełatwa. 23 Martin Breach siedział pochylony nad sporą porcją pieczonych żeberek, gdy Art Prochaska wszedł do restauracji. Ręką poplamioną sosem barbecue wskazał Artowi krzesło. Chcesz jeść? - zapytał. Usta miał wypchane mięsem i pytanie było ledwie zrozumiałe. Taa. Breach machnął ręką. Natychmiast zjawił się kelner. Combę deluxe i jeszcze jeden dzban piwa - rzekł Breach. Kelner znikł. I co? - spytał Breach. Cardoni uwolniony. Dobra robota. Bałem się, że ten konował pójdzie na ugodę z prokuratorem, jeżeli wsiąknie. - Breach urwał kawał mięcha od kości. Usta okalał mu rozmazany szkarłatny pierścień. - Teraz chcę moich pieniędzy. Napuść Eugene'a i Eda Gordona na Cardoniego. Niechaj go porwą przy pierwszej okazji. Prochaska kiwnął głową. Breach podał Prochasce tłuste żebro. Goryl zaczął protestować, lecz Breach nie ustępował. Bierz, Arty. Oddasz mi, kiedy przyniosą twoją porcję. Breach otarł usta serwetką, potem sięgnął po drugie żeberko. - Chcę Cardoniego w dostatecznie dobrym stanie do rozmowy - mówił między jednym kęsem a drugim. - Nie chcę, żeby doszło do uszkodzenia mózgu. Powiedz to tym dwóm. Jeśli Cardoni będzie zbyt poturbowany, żeby mi powiedzieć, gdzie są moje pieniądze, odbiję to sobie na nich.
24 Gdy Frank i Amanda wrócili z Cedar City do domu, zastali nagraną na sekretarkę elektroniczną wiadomość od Herba Cros-sa. Frank wyłuskał się z krawata i marynarki, nalał szklankę szkockiej i wykręcił numer w Vermont. Co jest? - zapytał, gdy go połączono z pokojem hotelowym Crossa. Niewykluczone, że coś mam. Och? Frank słuchał spokojnie, gdy Herb mu relacjonował, czego się dowiedział w czasie spotkania z Jamesem Knollem. Nie wygląda na to, żebyśmy to mogli wykorzystać - rzekł Frank, kiedy Herb skończył. Zeznanie, że doktor Castle zastrzeliła znęcającego się nad nią męża w samoobronie, gdy była nastolatką, nie zostanie dopuszczone jako dowód, że porywała i torturowała ludzi. Zgodziłbym się z tym, gdyby to było wszystko, czego się dowiedziałem. Gil Manning był ubezpieczony na sto tysięcy dolarów. Kiedy policja oczyściła Castle z zarzutów, firma ubezpieczeniowa wypłaciła jej tę sumę. Castle wykorzystała te pieniądze na opłacenie studiów w Dartmouth. Na drugim roku studiów wyszła za mąż za bogatego kolegę i po uzyskaniu dyplomu przenieśli się oboje do Denver. W osiem miesięcy później jej mąż już nie żył. Zalewasz. Wypadek samochodowy. Był bardzo pijany. Był również ubezpieczony na dużą sumę i miał pokaźne konto w funduszu powierniczym. Castle odziedziczyła pieniądze z funduszu i otrzymała pieniądze z ubezpieczenia. Teraz to się zrobiło ciekawie. Zadzwoniłem do rodziców nieżyjącego męża do Chicago. Przysięgają, że ich syn pijał wyłącznie okazjonalnie. Domagali się zbadania sprawy, ale policja oświadczyła, że ją zadowala, iż śmierć ich syna nastąpiła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Teściowie Castle uważają, że jest ona poszukiwaczką złota. Byli przeciwni temu małżeństwu. Czy coś wskazywało na nieczystą grę? Nie wnikałem jeszcze w sprawę samego wypadku. Chcesz, żebym pojechał do Denver? Nie, wracaj do domu. Myślę, że to do czegoś prowadzi, Frank. Moim zdaniem powinniśmy iść dalej tym tropem. To niepotrzebne. Wygrałem prośbę o zatuszowanie. Cardoni został zwolniony i jest mało prawdopodobne, że będzie oskarżony. Co! Jak to się stało? Jeżeli masz kilka minut, to ci opowiem. 25 Granitowe cherubiny i chimery spoglądały w dół na przechodniów z ozdobnych kamiennych ślimacznic, które przystrajały fasadę Gmachu Stockmana, czternastopiętrowej budowli wzniesionej w samym środku śródmieścia Portland wkrótce po pierwszej wojnie światowej. Firma adwokacka Jaffe, Katz, Le-hane i Brindisi dzierżawiła ósme piętro. Narożny, przestronny gabinet Franka Jaffe był ozdobiony antykami. Frank siedział za biurkiem, które nabył za grosze na licytacji. Jedną ze ścian zdobiły grafiki Curriera i Ivesa, a dziewiętnastowieczny obraz olejny, który Frank odkrył na innej aukcji, wisiał naprzeciwko niego nad wygodną kanapą. Jedyny zgrzyt stanowił monitor komputera, który stał na skraju jego biurka. Vincent Cardoni nie okazał zainteresowania wystrojem gabinetu. Całą uwagę skupiał na adwokacie, i wiercił się niespokojnie, gdy Frank wyjaśniał ostatni manewr prawny Freda Scofielda. Więc mówisz, że musimy wrócić do sądu? Tak. Sędzia Brody wyznaczył sesję na przyszłą środę. Co to za bzdury, przecież wygraliśmy, prawda? Scofield wystąpił o ponowne rozpatrzenie sprawy. Ma nową teorię, nieuniknione odkrycie. Co to znaczy?
To wynika ze sprawy Nix kontra Williams. Około Bożego Narodzenia roku 1968, z gmachu YMCA w Des Moines, Iowa, znikła dziewięcioletnia dziewczynka. Wkrótce po jej zniknięciu widziano, jak ten gmach opuszcza Robert Anthony Williams, niosąc duży tobołek zawinięty w koc. Chłopiec, który pomagał Williamsowi otworzyć drzwi samochodu, zobaczył dwie chude białe nóżki pod kocem. Następnego dnia znaleziono samochód Williamsa dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Des Moines, w Davenport, w Iowa. Później znaleziono ubranko dziewczynki i koc podobny do tego, który Williams niósł z YMCA, na przystanku między Des Moines i Davenpoit. Policja wywnioskowała, że Williams musiał zostawić ciało dziewczynki gdzieś między Des Moines i przystankiem. Policja wykorzystała dwustu ochotników do poszukiwania ciała ofiary. Tymczasem Williams oddał się w ręce policji w Davenport i skontaktował się z adwokatem w Des Moines. Dwaj detektywi z Des Moines udali się do Davenport, zabrali Williamsa i zawieźli go z powrotem do Des Moines. W drodze jeden z detektywów powiedział Williamsowi, że ciało dziewczynki może zasypać śnieg, uniemożliwiając jej odnalezienie. Następnie powiedział, że rodzice dziewczynki mają prawo do chrześcijańskiego pochówku dziecka porwanego w Wigilię Bożego Narodzenia. Po pewnym czasie Williams powiedział detektywom, jak znaleźć ciało. Przed rozprawą adwokat Williamsa wystąpił o zatuszowanie dowodu, który stanowiło ciało, na tej podstawie, że zostało ono znalezione dzięki oświadczeniu Williamsa, a uzyskano je w czasie przesłuchania, które było nielegalne, gdyż przeprowadzono je pod nieobecność adwokata. Nie będę cię nudził wszystkimi kolejami apelacji, które w końcu doprowadziły sprawę dwukrotnie do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Natomiast musisz wiedzieć, że sędziowie przyjęli zasadę nieuniknioności odkrycia. Doszli do wniosku, że grupa poszukiwaczy z pewnością znalazłaby ciało dziewczynki, nawet gdyby Williams nie naprowadził na nie policji. Sąd postanowił, że dowód, który normalnie byłby wyłączony z powodu policyjnego uchybienia, zostaje dopuszczony, skoro zostałby odkryty tak czy owak. W jaki sposób to pomaga Scofieldowi? Dom stoi na terenie prywatnym. Ale grób znajduje się na szlaku, który przebiega przez lasy państwowe. Scofield dowodzi, że to cmentarzysko było tak rzucające się w oczy, że Vasquez, jakiś turysta, leśnik, każdy mógł je odkryć, dając tym samym sędziemu podstawę do wydania nakazu rewizji. Cardoni się roześmiał. To bzdura. Vasquez nigdy tamtędy nie wracał i nikogo nie było w pobliżu tego domu, póki Vasquez nie wezwał policji. Masz rację, Vince. Ten argument jest całkowitą bzdurą, ale Brody może się go uchwycić obiema rękami. Zbliżają się wybory. Mówi się, że zamierza się ubiegać o jeszcze jedną kadencję, a potem przejść na emeryturę. Jeśli przegra w wyborach, będzie się czuł upokorzony. Przychylenie się do żądania Scofielda zdjęłoby z niego odpowiedzialność za najniepopularniejszą decyzję, jaką kiedykolwiek podjął. Większość wyborców w Milton County nie rozumie subtelności prawa. Wiedzą jedynie, że Brody cię wypuścił, a policja uważa cię za kogoś w rodzaju Kuby Rozpruwacza. A jeśli nawet ta beka sadła postanowi, jak chce Scofield, ty i tak wygrasz apelację, prawda? Jestem pewien, że tak. Problem w tym, że Brody wsadzi cię z powrotem do więzienia przed rozprawą. Cardoni postukał nogą w podłogę. Po to ci płacę, żebyś przewidywał takie rzeczy. Cardoni rzucił Frankowi piorunujące spojrzenie. Był sztywny z gniewu. Nie zamierzam wracać do więzienia tylko dlatego, że jakiś tłusty osioł sędzia chce wygrać wybory. Albo ty się tym zajmiesz, albo ja.
26 Eugene Pritchard i Ed Gordon byli inteligentnymi gorylami, z których usług Martin Breach korzystał, gdy potrzebował czegoś więcej niż zwykłej przemocy. Pritchard był zawodowym bokserem o przyzwoitej renomie, póki nie został aresztowany za przemyt kokainy po jednej z walk w Meksyku. Gordona, eksmarynarza, usunięto z wojska za pobicie oficera. Wieczorem tego samego dnia, gdy Frank Jaffe powiedział Cardoniemu, że Scofield wystąpi o wszczęcie sprawy ponownie, Pritchard i Gordon omawiali strategię zaatakowania Cardoniego w domu. Ale właśnie wtedy samochód Cardoniego wyjechał z garażu. Pojechali za nim z wyłączonymi światłami, póki nie skręcił na większą arterię. Wtedy trzymali się bezpiecznej odległości i usiłowali odgadnąć, dokąd zmierza. Po chwili pogubili się w domysłach. Wyglądało na to, że Cardoni krąży bez celu. Przez chwilę jeździł ulicami śródmieścia Portland, potem skierował się w stronę Buruside i poza miasto. Po kilku minutach skręcił na Skyline Boulevard i jechał nim, aż minął cmentarz i dotarł do wyboistej drogi gruntowej, która skończyła się nagle przy Forest Park, ogromnym obszarze leśnym. Gordon zgasił światło i jechał za nim w bezpiecznej odległości. Cardoni wysiadł z samochodu i poszedł w las wąską ścieżką. Co on tam robi? - zapytał Pritchard. Może ma jeszcze kilka trupów ukrytych w lesie. Pritchard potrząsnął głową. Straszny z niego popapraniec. Nie rób uwłaczających uwag o kimś, kto nam tak bardzo ułatwia pracę. Zwiniemy go tutaj. To jest miejsce oddalone i bez świadków. Pritchard chwycił latarkę i ruszyli za Cardonim. Puszczański Szlak biegnie prawie czterdzieści kilometrów przez portlandzki system parkowy. Część szlaku, którym podążał Cardoni, prowadziła do centralnego odcinka Forest Park, daleko od dróg i zabudowań. Choć byli w środku wielkiego miasta, czuli się jakby w mrocznym wnętrzu niezbadanej puszczy. Gordon biwakował i uprawiał marsze przełajowe w wojsku, ale Pritchard był miejskim chłopakiem, który wolał oglądać telewizję i pić w barach, niż włóczyć się po dziewiczych lasach. Zdecydowanie nie lubił łazić po lesie po ciemku. Kierować się słabą poświatą od latarki doktora było łatwo, więc Pritchard zgasił swoją. Butwiejący trup drzewa zwalonego przez gwałtowne sztormy zablokował część szlaku i Gordon potknął się o korzeń. Zaklął cicho i wytężył wzrok, starając się zobaczyć, co ma pod nogami. Pritchard odwrócił głowę i burknął do wspólnika, żeby się zamknął i uważał, gdzie stąpa. Gdy znów spojrzał przed siebie, nie dostrzegł światła latarki Cardoniego. Obaj zastygli. Jedynymi odgłosami był szum gałęzi i drapanie malutkich pazurków w ściółce. Potem Pritchard usłyszał trzask, stęknięcie i mocne uderzenie. Okręcił się w stronę tych odgłosów i zapalił latarkę. Gordon leżał na ziemi w kałuży krwi. Pritchard wymacał jego puls; ranny oddychał, ale się nie ruszał. Strasznie jest nocą w lesie. Stał za nim Cardoni. Pritchard wyjął pistolet i obrócił się. Czy nie czujesz się przypadkiem jak Jaś i Małgosia, zupełnie samiuteńcy w lesie złej czarownicy? Skończ z tymi zabawami - powiedział Pritchard, starając się ze wszystkich sił, by w jego głosie nie było lęku. To ty jesteś tym, który przez cały tydzień bawi się w chowanego. Myślałeś, że nie zauważyłem? - odpowiedział Cardoni z innego miejsca. Zmienił je bezszelestnie. Pritchard wycelował latarkę tam, skąd dobiegał głos. Blask latarki padł między świerk kanadyjski a czerwony cedr, ale nie natrafił na Cardoniego. Skończmy z tym gównem - krzyknął Pritchard w ciemność.
Czekał na odpowiedź, ale nie nadeszła. Obracał się wolniutko wkoło, kierując blask latarki i pistolet na drzewa. Trzasnęła gałązka i o mało nie wypalił. Gałąź otarła się o gałąź, a on skoczył w bok ze strachu. Dosyć tego, do cholery. Wychodź tutaj - wrzasnął, ale usłyszał jedynie odgłos swojego ciężkiego oddechu. Zaczął wycofywać się po szlaku w stronę samochodu, mierząc to tu, to tam z pistoletu, ilekroć usłyszał jakiś odgłos. Mięśnie barków i ramion miał tak napięte, że aż bolały. Piętą zawadził o korzeń drzewa. Zamachał rękami, żeby nie upaść, i pistolet wypadł mu z dłoni. Padł więc na ubitą ziemię i poturlał się w stronę, gdzie leżał pistolet. Oczekiwał, że poczuje ostrze noża wbijającego mu się w ciało, albo uderzenie pałką w kark, gdy macał wokół w poszukiwaniu pistoletu, lecz słyszał jedynie dźwięki, które sam wywoływał. Nie mógł znaleźć pistoletu, a przemieszczając się na czworakach, był zbyt bezbronny. Wstał więc i obracał się wkoło, trzymając latarkę przed sobą jak oręż. Coś twardego uderzyło w rzepkę jego prawego kolana, noga ugięła się i upadł na bok. Kiedy padał, Cardoni złamał mu prawe ramię. Oczy Pritcharda zacisnęły się mimowolnie z ogromnego bólu i omal nie stracił przytomności. Kiedy ponownie je otworzył, stał nad nim Cardoni, klepiąc się łyżką do opon w dłoń. Cześć - powiedział-jak leci? Pritchard za bardzo cierpiał, by odpowiedzieć. Cardoni dodał mu jeszcze, roztrzaskując lewą rzepkę: Pierwsza zasada: wyłączyć nogi przeciwnika. Cardoni wolno obchodził Pritcharda dokoła. Ten leżał rozciągnięty, zaciskając zęby i starając się nie stracić przytomności. Cios w rzepkę należy do najboleśniejszych doznań. Dorównuje uderzeniu w jądra. Zrobimy próbę porównawczą? Mignęła stopa. Bokserzy są nawykli do bólu, lecz to był ból na innym poziomie. Pritchard nawet nie próbował stłumić krzyku. Na pewno boli. Wiem, że boli. Lekarze znają wszystkie miejsca na ludzkim ciele, które mogą powodować cierpienie. Pritchard chciał odpowiedzieć mężnie na drwinki Cardoniego, ale był za słaby. Gdyby tamten chciał mu sprawić więcej bólu, on nie mógłby temu zapobiec. Czy wiesz, gdzie jesteś, mały człowieczku? Gdy Pritchard nie odpowiadał, Cardoni klepnął go od niechcenia w prawą rzepkę. Pritchard wygiął grzbiet w łuk, jak porażony prądem. Jesteś w Domu Cierpienia, i ja tu jestem kierownikiem. W Domu Cierpienia obowiązuje jedna zasada: Obowiązuje wszystko, co ja mówię. Nieposłuszeństwo jest karane. A oto moje pierwsze pytanie. Jest łatwe. Jak się nazywasz? Niech cię... - zaczął Pritchard, ale zaraz krzyknął, kiedy Cardoni chwycił go za lewy nadgarstek i wyciągnął jego rękę pod dziwnym kątem, zmuszając go do przetoczenia się na uszkodzone kolana. Dłoń jest cudownym tworem zaprojektowanym przez Boga do robienia najwspanialszych rzeczy - powiedział Cardoni. - Ja używam swojej dłoni do trzymania narzędzi, które ratują życie. Założę się, że ty używasz swojej do dłubania w nosie i bicia konia. Pritchard spróbował się wyrwać, ale Cardoni przywołał go do porządku lekkim naciskiem na nadgarstek. Potem mocno chwycił jego palec wskazujący. Pritchard próbował się opierać, lecz Cardoni bez trudu rozprostował palec. W dłoni jest dwadzieścia siedem kości. To stwarza mi dwadzieścia siedem okazji do wywołania u ciebie rozdzierającego bólu. Wzmocnił uchwyt na palcu wskazującym Pritcharda. Kości palców i kciuka nazywają się paliczkami. Pojedynczy paliczek ma długość od knykcia do knykcia. W twoim palcu wskazującym są trzy paliczki. - Cardoni odgiął palec w tył. -Wszystkie zostaną złamane, jeśli nie okażesz się bardziej chętny do współpracy.
Pritchard wrzasnął. Więc jak się nazywasz? Nawet taki tępak jak ty powinien móc odpowiedzieć na takie pytanie. Wzmocnił nacisk. Gene, Gene Pritchard - wyjąkał. Dobry chłopiec. Pritchard nagle się szarpnął. Cardoni cofnął się i mocno nacisnął na jego nadgarstek. Nogi Pritcharda rozsunęły się i zawył jak pies. Cardoni przegiął jego palec wskazujący. Gdy kość trzasnęła, Pritchard opadł bezwładnie, niemal tracąc przytomność. Jeśli jeszcze kiedyś spróbujesz dobrać się do kogoś, najpierw się upewnij, czy dasz mu radę - rzekł Cardoni, odrywając mały palec Pritcharda od dłoni. A teraz powiedz, Gene, kto cię nasłał, żebyś mnie śledził? Pritchard zawahał się sekundę i zapłacił za to. Pamiętał, że ostatni raz płakał, gdy miał osiem lat. Łzy spływały mu po policzkach. Martin Breach - wydyszał. Bardzo dobry chłopiec. A co jeszcze zlecił wam Martin oprócz śledzenia mnie? Mieliśmy... pana... do niego... przyprowadzić. Żywego lub umarłego? Żywego, w dobrej kondycji. Po co? Z powodu pieniędzy, które zapłacił za serce. On chce je odzyskać. Cardoni przyglądał się gorylowi przez chwilę, która wydała się Pritchardowi wiecznością. Potem puścił jego dłoń, cofnął się w cień drzew i znikł bez słowa. 27 Bobby Vasquez strącił pustą butelkę po whisky na dwie puste butelki po piwie, kiedy obracał się na bok. Trzy butelki prasnęły o podłogę i dźwięk tłuczonego szkła wyrwał Vasqueza z pijackiego odrętwienia. Otworzył oczy i zamrugał. Jego pierwszą myślą było, która godzina? A potem, jaki dzień? A jeszcze później, że to nie ma znaczenia. Od chwili zawieszenia go każdy dzień był do kitu. Usiadł z trudem, zacisnął oczy przed światłem i czekał, aż ustąpi pulsowanie. Biuro Spraw Wewnętrznych wszczęło przeciwko niemu dochodzenie. W okręgu Milton zostanie prawdopodobnie oskarżony o krzywoprzysięstwo, utrudnianie pracy organom sprawiedliwości i każdą inną zbrodnię, jaką zdołają do niego przylepić. Przed Biurem Spraw Wewnętrznych reprezentował go obrońca związkowy, ale rachunek jego adwokata do spraw kryminalnych będzie musiał sam zapłacić, a to prawdopodobnie pochłonie jego oszczędności. Jeśli zostanie skazany lub wyrzucony z policji, będzie mógł się pożegnać z emeryturą. Rozejrzał się za czymś do picia. Wszystkie butelki były puste. Dźwignął się na nogi i pokuśtykał do kuchni. Śmierdział. Nie golił się od wielu dni. Nie przejmował się tym. Nie zamierzał się z nikim spotykać, i nikt nie zamierzał go odwiedzać. Yvette zadzwoniła, ale był pijany i obraził ją. Nie zadzwoniła ponownie. Tyle, co się tyczy prawdziwej miłości. Były telefony od niektórych kolegów policjantów, ale pozwolił im się nagrać na elektroniczną sekretarkę. Bo co miałby im powiedzieć? Nie miał nic na swoje wytłumaczenie. Cała ta rzecz wciągnęła go w swoje tryby. Najpierw pragnął pomścić Mickeya Parksa. Potem znalazł te głowy i tak bardzo zapragnął dobrać się do Cardoniego, że złamał prawo. Co gorsza, to właśnie człowiek Breacha spowodował jego upadek. Teraz prawdopodobnie pójdzie do więzienia, a człowiek, który zarżnął dziewięciu ludzi, chodził sobie wolno. Przeszukał wszystkie szafki, aż znalazł jedyną butelkę, w której było coś na dnie. Przechylił ją do ust i wyssał resztkę whisky, kiedy ostatnia myśl odbiła się echem w jego głowie. Wkrótce on trafi do więzienia, a Cardoni pozostanie wolny. Jego życie się skończyło, a życie Cardoniego będzie
trwało. Ten psychol zacznie znowu zabijać, a Vasquez będzie odpowiedzialny za każdą nową śmierć. Po co to ma trwać? Po co się hańbić w więzieniu? Zaczynał wierzyć, że jedynym lekarstwem na jego problemy był strzał w głowę, gdy nagle zafrapowała go pewna myśl. To nie musi być jego własna głowa. Jeśli naprawdę chciał zakończyć swoje życie, mógł zrobić wszystko, na co miał ochotę. To było jak śmiertelna choroba. Nikt nie mógł ukarać go gorzej, niż sam zamierzał to zrobić. Nie było takiej groźby, która by mogła go powstrzymać. Zasady już nie obowiązywały. Gdyby popełnił samobójstwo, Cardoni mógłby nadal dręczyć swoje ofiary. Gdyby zabił Cardoniego, byłby dla niektórych bohaterem i miałby czyste sumienie. 28 Art Prochaska wszedł do biura Martina Breacha w Jungle Club i wrzasnął: Ed i Eugene są w szpitalu. - Chciał, żeby Martin go usłyszał poprzez łomot heavymetalowej muzyki, przy której rozbierała się hoża panienka, Honey Bush. Co się stało? Cardoni ich zaskoczył. Obu? - zapytał Breach z niedowierzaniem. Prochaska kiwnął głową. Są w bardzo kiepskim stanie. Skurwiel! - wrzasnął Breach, wyskakując zza biurka. Zaczął krążyć po pokoju. Następnie stanął pochylony, wsparł się knykciami o biurko i spojrzał groźnie na swojego goryla. Pięści miał tak mocno zaciśnięte, że aż mu pobielały knykcie. Zajmij się tym osobiście. Kiedy skończę z Cardonim, będzie mnie błagał, żebym go wysłuchał, gdzie ukrył moje pieniądze. 29 Dzwonił telefon. Amanda usiadła w łóżku i szukała go po omacku. Frank, jestem w tarapatach. Dzwonił Vincent Cardoni i wyglądało, że jest w rozpaczy. Mówi Amanda Jaffe, doktorze. Daj ojca. Jest w Kalifornii. Jeśli da rai pan numer, pod którym można pana złapać, powiem mu, żeby jutro do pana zadzwonił. Jutro będzie za późno. Jest coś, co muszę mu teraz pokazać. Jedyne, co mogę zrobić, to przekazać mu od pana wiadomość. Nie, pani nie rozumie. Chodzi o te morderstwa. Co się stało? Usłyszała ciężki oddech, gdy Cardoni szeptał do słuchawki: Wiem, kto je popełnił. Jestem w domku, w Milton County. Proszę tu przyjechać, natychmiast. W domku? Ja nie... Jest pani moim adwokatem, do cholery. Płacę pani firmie, żeby mnie reprezentowała i jest mi pani tu potrzebna. Chodzi o moją sprawę. Amanda się wahała. Frank nigdy by nie odmówił pomocy klientowi, który był tak zrozpaczony. Jeśli nie pojedzie, jak wytłumaczy swój brak działania ojcu? Jak mogła bronić w sprawach karnych, jeśli nie chciała pomóc klientowi, ponieważ ją przeraża? Adwokaci w sprawach karnych codziennie reprezentują różnych gwałcicieli, morderców i psychopatów. A oni wszyscy są przerażającymi ludźmi. Już jadę.
Połączenie zostało przerwane i Amanda natychmiast pożałowała, że przystała na prośbę Cardoniego. Była północ i jazda do domku w górach zajmie jej ponad godzinę. To oznaczało, że będzie sama z Cardonim w środku nocy. Aż ją ścisnęło w dołku. Przypomniała sobie, co się w tym domku zdarzyło. Zobaczyła twarz Mary Sandowski, z której odpłynęła cała krew i cała nadzieja. A jeżeli to Cardoni zrobił te wszystkie rzeczy? I teraz zrobi to jej? Zeszła po schodach na dół do gabinetu ojca. Frank lubił broń i prowadzał ją na strzelnicę, gdy tylko zdołała utrzymać w ręku pistolet. Lubiła strzelać do celu i umiała obchodzić się z bronią. Frank trzymał rewolwer kaliber 9 mm w dolnej szufladzie biurka. Amanda załadowała go i włożyła do kieszeni żakietu. Nigdy nie strzelała z rewolweru poza strzelnicą. Czytała i słyszała, że strzelanie do człowieka to zupełnie inna sprawa niż strzelanie do wyciętej z blachy sylwetki, ale nie zamierzała spotykać się z Cardonim w lesie po północy bez zabezpieczenia. Było chłodno, więc prócz jeansów i granatowego swetra z golfowym kołnierzem włożyła kurtkę narciarską. Tuż przed pierwszą zaczął padać deszcz, który przy przełęczy przeszedł w śnieg. Samochód Amandy miał napęd na cztery koła, mimo to odczuła ulgę, gdy śnieg zmienił się w drobny deszczyk. Miała już w polu widzenia skręt na drogę do domku, gdy nagle jakiś samochód wyjechał z drogi gruntowej i przemknął obok niej. Wydało jej się, że w tym króciutkim momencie, gdy obydwa samochody były obok siebie, poznaje kierowcę samochodu. Potem tylne światła tamtego samochodu spełzły z lusterka wstecznego. Gdy tylko światła jej samochodu oświetliły domek, nabrała pewności, że stało się coś złego. W salonie paliło się światło, a drzwi frontowe były szeroko otwarte. Wiatr się wzmógł i nawiewał ukośne płachty deszczu do wnętrza. Rozsądek mówił jej, że powinna zawrócić, ale wiedziała, że jej ojciec by nie zawrócił. Zaczerpnęła głęboko tchu, wyjęła z kieszeni rewolwer i ruszyła w stronę domku. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy po wejściu do domku, to była krew na deskach podłogi w salonie. Plama nie była wielka, ale dość rozległa, by dać jej do zrozumienia, że coś złego stało się w tym pokoju. - Doktorze Cardoni - zawołała drżącym głosem. Nie było odpowiedzi. Obejrzała ostrożnie duży pokój frontowy i nie dostrzegła w nim nic niezwykłego. Inne światła na parterze były wyłączone, ale paliły się na schodach wiodących do pokoju operacyjnego w suterenie. Amanda zatrzymała się przed wejściem do komnaty grozy i stała w drzwiach z łomocącym sercem. Upłynęła dłuższa chwila, nim zrozumiała, na co patrzy. Stół operacyjny był przykryty świeżym białym prześcieradłem. Krople krwi biegły promieniście od jednej dużej plamy pośrodku prześcieradła. Na środku plamy leżała ucięta dłoń. Amanda skoczyła na schody i runęła w drzwi. W mgnieniu oka przebyła odległość pomiędzy domem a samochodem i dała nura do środka. Samochód nie chciał zapalić. Wpadła w panikę. Patrzyła na domek i obracała kluczyk, nieomal czekając, że ujrzy sunącą w jej stronę zjawę z krwią tryskającą z uciętej ręki. Silnik wreszcie zaskoczył. Rozszedł się swąd palonej gumy. Amanda dygotała, było jej zimno. Przerażenie zmuszało ją do szybkiej jazdy, nie zwalniała nawet na zakrętach, ani wtedy, gdy samochód, podskakując na wybojach, tracił kontakt z ziemią. Zerknęła w lusterko wsteczne i o mało nie zemdlała z ulgi, nie widząc w nim świateł ścigającego ją samochodu. Wreszcie przed sobą dostrzegła szosę. Samochód wpadł na asfalt z piskiem opon i mknął po szosie z pięć minut, zanim jej serce zwolniło rytm i zaczęła myśleć o tym, co należy teraz zrobić. Amanda zaparkowała przed domkiem i nie wysiadła z samochodu, dopóki nie podjechali szeryf i jego zastępcy. Z Cedar City przyjechał z nią Fred Scofield. Wysiadł po stronie pasażera i podniósł kołnierz, aby zasłonić się od wiatru, który przybrał na sile, kiedy Amanda składała oświadczenie w biurze szeryfa. Prokurator okręgowy wskazał wciąż otwarte drzwi frontowe. Czy na pewno chce pani tam wejść? - zapytał Scofield. Nic mi nie jest - odparła, mocno nadrabiając miną.
Chodźmy więc. Clark Mills i czterej policjanci przebili się przez zadymkę i weszli do domku. Amanda i Scofield ruszyli za nimi. Amanda rozejrzała się po jasno oświetlonym frontowym pokoju. Jeśli się nie myliła, wszystko w nim było tak, jak poprzednio, jeśli nie liczyć śniegu nawianego przez otwarte drzwi. Scofield obejrzał się przez ramię. Szkoda, że śnieg zaczął padać, gdy samochód już odjechał. Mielibyśmy przynajmniej jakieś ślady. - Skierował wzrok ponownie na Amandę. - Jest pani pewna, że za kierownicą siedział Art Prochaska? Moja szyba była zalana strużkami deszczu, a wnętrze tamtego samochodu było ciemne i jechał bardzo szybko. Nie wiem, czy mogłabym przysiąc w sądzie, że to był Prochaska. Ale sądzę, że mężczyzna, którego widziałam, był łysy i miał nienaturalnie dużą głowę. Na tym poziomie nie ma nic - rzekł szeryf Mills do Amandy i Scofielda, gdy policjanci skończyli przeszukiwanie. - Schodzimy na dół. Może pani tu zaczekać, jeśli pani chce, panno Jaffe. Chodźmy. Amanda została z tyłu i pozwoliła, aby szeryf, prokurator okręgowy i dwaj uzbrojeni policjanci zeszli pierwsi po schodach. Gdy zeszli na dół, zobaczyła, że drzwi pokoju operacyjnego były wciąż otwarte, światła nadal zapalone. Niechaj wszyscy oprócz Clarka zaczekają w korytarzu -rozkazał Scofield przed wejściem do pokoju. Mężczyźni tłoczący się w wąskim korytarzu zasłaniali Amandzie widok. Przecisnęła się wzdłuż ściany obok nich do miejsca, skąd mogła coś widzieć między dwoma policjantami. Ręka wciąż leżała na środku stołu operacyjnego. Pozbawiona krwi była kredowobiała. Scofield i Mills podchodzili do niej ostrożnie, jakby się bali, że skoczy na nich ze stołu. Pochylili się nad nią i przypatrywali jej się pilnie. Amputowana ręka była duża, męska, sądząc po włosach na wierzchniej stronie. Scofield pochylił głowę, aż udało mu się odczytać litery na sygnecie, który okrywał część jednego palca. Vincent Cardoni otrzymał dyplom ze szkoły medycznej w Wisconsin, której nazwa była wygrawerowana na sygnecie. Amanda przekroczyła granicę okręgu Multnomah trochę po czwartej nad ranem i nie zastanawiając się, skierowała się do domu Tony'ego Fiori. W domu było ciemno, kiedy zaparkowała na podjeździe o czwartej trzydzieści. Weszła na ganek i zadzwoniła do drzwi. Po trzecim dzwonku w domu zapaliło się światło i usłyszała ciche kroki kogoś schodzącego po schodach. W chwilę później Tony wyjrzał przez szybkę we frontowych drzwiach. Następnie uchylił drzwi. Co ty tu robisz? - zapytał dziwnym tonem i Amanda od razu zrozumiała, że popełniła duży błąd. Ponad ramieniem To-ny'ego zobaczyła kobietę w jedwabnym szlafroku schodzącą po schodach. Szlafrok rozchylił się, ukazując gołe nogi. Amanda popatrzyła to na kobietę, to na Tony'ego. Potem cofnęła się od drzwi. Przepraszam... ja... ja... nie wiedziałam - wyjąkała i skierowała się do samochodu. Czekaj - powiedział Tony. - Co się stało? Ale Amanda już otwierała drzwi samochodu. Cofając, widziała, jak Tony na nią patrzy. Potem kobieta stanęła obok niego w drzwiach i Amanda lepiej się jej przyjrzała. Kiedy ona odkryła rękę Vincenta Cardoniego w domku, Tony Fiori spędzał noc z Justine Castle. 30 Amanda dostrzegła ojca wychodzącego o 21.35 z samolotu z Los Angeles, zanim on ją zobaczył w tłumie przy bramce. Wyglądał na podnieconego, rozglądał się gorączkowo, kiedy jej szukał. Wystąpiła o krok i Frank uściskał córkę, a potem trzymał na odległość wyciągniętych ramion. Nic ci nie jest? Nic, tato. Nic mi nie groziło. Jak przeszedł lot?
Do diabła z lotem. Nie masz pojęcia, jak się zdenerwowałem. Nie powinieneś. Powiedziałam ci dziś rano, że nic mi nie jest. Ruszyli wraz z całym tłumem po bagaż. Teraz, kiedy Frank zobaczył, że córka jest cała i zdrowa, twarz mu pociemniała. Co ci przyszło do głowy, żeby spotykać się z Cardonim w takim miejscu i o takiej porze? Myślałam, co ty byś w takiej sytuacji zrobił. Wzięłam nawet twój rewolwer. Chyba nie mówisz poważnie. Myślałaś, że Cardoni będzie stał spokojnie i czekał, aż do niego strzelisz? Nie, tato, myślałam, że jest klientem, który znalazł się w kłopotach. Nie mów mi, że ty byś kazał Cardoniemu przyjść rano do biura, po czym nakryłbyś się kołdrą z głową i został w łóżku. On był zdesperowany. Powiedział, że wie, kto zamordował te ofiary w domku. Wygląda na to, że miał rację. Amanda opowiedziała ojcu pokrótce swoją przygodę w okręgu Milton przez telefon wczesnym rankiem w piątek. Frank chciał natychmiast wracać do domu, ale Amanda przekonała go, by został i skończył to, co robił. Kiedy teraz czekali na bagaż, Amanda opowiedziała mu wszystko, co zaszło w domku w górach. Czy oni już wiedzą na pewno, że to jest ręka Cardoniego? - zapytał Frank, biorąc walizki i kierując się na parking. Amanda kiwnęła głową. Pan Scofield dzwonił do mnie do pracy. Odciski palców się zgadzają. Jezu. - Frank poczuł się przygnębiony. - Pewnie odchodziłaś od zmysłów ze strachu. Gdybym się tak szybko poruszała w basenie, jak uciekałam wtedy z domku, złoty medal olimpijski już wisiałby na ścianie mojego pokoju. To wywołało niechętny uśmiech Franka. A co z resztą ciała? - zapytał. Przekopują całą posiadłość, ale kiedy Scofield dzwonił, jeszcze nic nie znaleźli. Szli przez chwilę, nic nie mówiąc. Frank wstawił walizki do bagażnika, a Amanda włączyła silnik. W drodze do miasta Frank opowiedział córce o zeznaniach, jakie zdobył. W połowie drogi, na autostradzie, dwukrotnie zapytał o badania, które jej zlecił, zanim otrzymał odpowiedź. Czy oprócz tego, co się stało w domku, jeszcze coś cię trapi? Co? Pytałem, czy jeszcze coś cię trapi, oprócz tego, co się zdarzyło z Cardonim. Czemu tak myślisz? Jestem twoim ojcem. Znam cię. Powiesz mi, co się stało? Nic. Zapominasz, kogo starasz się oszukać. Nie tacy kłamcy próbowali mnie nabrać. Amanda westchnęła. Czuję się jak skończony głupek. A co wywołało to uczucie. Nie co, lecz kto. Wczoraj w nocy policja puściła mnie dopiero około trzeciej. Byłam wciąż zdenerwowana i było jeszcze ciemniej, gdy wróciłam do Portland. Po prostu nie chciałam być sama, więc pojechałam do Tony'ego. Zaczerwieniła się. To było takie żenujące. Frank czekał cierpliwie, aż córka się opanuje. Nie był sam. On... Była z nim kobieta. Frank czuł, jak mu się ściska serce. To była Justine Castle. Uciekłam, nie rozmawiając z nim. Nie powinnam była uciec. To takie niedojrzałe. My się po prostu tylko kilka razy spotkaliśmy i nigdy... Nigdy nie doszło między nami do zbliżenia. Ale teraz to i tak nie ma znaczenia. Tony został właśnie przyjęty na staż do Nowego Jorku, więc wyjedzie. Skąd o tym wiesz?
Amanda poczerwieniała jeszcze bardziej. Zadzwoniłam do niego, żeby go przeprosić. - Westchnęła. - Ja go naprawdę lubiłam, tato. Chyba jestem po prostu rozczarowana - powiedziała to w taki sposób, że Frankowi mało serce nie pękło. Może Tony nie jest właściwą osobą, by go poważne traktować. Amanda obrzuciła ojca uważnym spojrzeniem. Nie lubisz Tony'ego? Czy mówił ci, że się spotyka z Justine Castle w tym samym czasie, kiedy umawia się z tobą? My nie traktowaliśmy tego poważnie. Nigdy się do mnie nie przystawiał. Jeżeli spotykał się z Justine, to była to jego sprawa. Nie bałamucił mnie. Ja... ja po prostu żywiłam za wielkie nadzieje. W każdym razie, jak mówiłam, to już koniec. Tony wyjeżdża do Nowego Jorku. 31 Pierwszą rzeczą, którą Bobby Vasquez zauważył, kiedy szeryf Mills wprowadził go do długiego wąskiego pokoju przesłuchań, była ręka. Zdjęto z niej odciski i oczyszczono, a potem umieszczono ją w dużym słoju, gdzie pływała w płynie konserwującym, który nadawał jej żółtawe zabarwienie. Słój stał w końcu długiego stołu, przed Fredem Scofieldem. Scofield siedział w koszuli, z rozpiętym kołnierzykiem i ściągniętym w dół krawatem na mięsistej szyi. W pokoju było ciepło, ale Sean McCarthy wciąż miał na sobie marynarkę i krawat. Po prawej stronie McCarthy'ego siedział facet nazwiskiem Ron Hutchins ze Spraw Wewnętrznych, który ubierał się jak przedsiębiorca pogrzebowy i miał bródkę. Szeryf Mills był w mundurze. Scofield wskazał rękę. Co ty o tym myślisz, Bobby? Brzydka sprawa - odparł Vasquez. - Czyja to ręka? Nie wiesz? - spytał Scofield. Co to, bawimy się w dwadzieścia pytań? Siadaj, Bobby - rzekł McCarthy miłym głosem, w którym nie było groźby. Vasquez opadł na jedno z wolnych krzeseł. Szeryf siedział za plecami Hutchinsa. Teraz wszyscy byli zwróceni twarzą do niego. Teoretycznie powinien być zakłopotany, ale od dawna mało co do niego docierało. Jak się czujesz? - spytał McCarthy z prawdziwym zainteresowaniem. Jak człowiek, którego kariera legła w gruzach i który stoi wobec bankructwa i więzienia odparł ze znużonym uśmiechem. Cieszę się, że zachowałeś poczucie humoru - odparł detektyw. To jedyne, co mi pozostało, amigo. Gdzie twój adwokat? - spytał Scofield. On sobie liczy za godzinę, poza tym nie potrzebuję go. Wiem, jak się powołać na Piątą Poprawkę, jeżeli będę musiał. Słusznie - rzekł Scofield. Chcesz czegoś do picia? - spytał McCarthy. - Coca-colę, kawę? Vasquez się roześmiał. A kto gra rolę złego gliny? Nie ma żadnego złego gliny, Bobby. Ponadto jak moglibyśmy cię nabrać? Przecież znasz wszystkie sztuczki. Nie chce mi się pić. - Znowu popatrzył na rękę. - Wciąż jeszcze mi nie powiedzieliście, do kogo ta ręka należy. To jest prawa ręka doktora Yineenta Cardoniego - powiedział McCarthy, obserwując pilnie jego reakcję. - Znaleźliśmy ją w suterenie domku w górach w Milton County.
Chyba żartujesz! McCarthy uznał zaskoczenie Vasqueza za prawdziwe. Samego Doktora Śmierć - rzekł Scofield. - Odciski się zgadzają. A gdzie reszta? Nie wiemy. Poetycka sprawiedliwość. Ja to nazywam morderstwem z zimną krwią - odparł Scofield. - My tu się rządzimy prawem, Bobby. O winie decyduje sąd. Pamiętasz, sąd przysięgłych złożony z równych tobie ludzi i reszta tych bzdur? Myślicie, że to ja zrobiłem? - zapytał Vasquez, wskazując słój z jego niesamowitą zawartością. Jesteś podejrzany - odparł McCarthy. Możesz mi powiedzieć czemu? - spytał Vasquez. Rozparł się na krześle, usiłując zachować pozory spokoju, ale McCarthy widział napięcie w jego szyi i ramionach. Byłeś naprawdę zawzięty na Cardoniego. Chcąc go dorwać, zrujnowałeś sobie karierę. Prochaska cię ustrzelił, a Cardoni odszedł sobie wolny jak ptak. Co? Miałbym zabijać każdego, kto mnie pokona w sądzie? Tak bardzo chciałeś go dorwać, że włamałeś się do jego domu i skłamałeś pod przysięgą. Vasquez spuścił oczy. Nie jest mi przykro, że Cardoni nie żyje, i nie jest mi przykro, że go posiekano. Mam nadzieję, że ten chory sukinsyn cierpiał. Aleja nie zrobiłbym tego w ten sposób, Sean. Tortury to nie dla mnie. Gdzie byłeś w czwartek w nocy i w piątek rano? - zapytał Scofield. W domu, sam i nie mam nikogo, kto mógłby to potwierdzić. Owszem, mogłem pojechać do tego domku, zabić Cardoniego i wrócić niezauważony. McCarthy przyglądał się pilnie Vasquezowi. Miał on środki, motyw i okazję, jak się to mówi w filmach detektywistycznych, ale czy Vasquez mógł uciąć człowiekowi rękę z zemsty? McCarthy nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie z całą stanowczością. A jeśli nie byli w stanie tego rozstrzygnąć, nadal tkwili w tym samym miejscu, mieli podejrzanych, ale nie mieli podstaw do aresztowania. Art Prochaska zaprzeczył, jakoby zamordował doktora, i miał nawet alibi. Adwokat Prochaski przesłał faksem listę pięciu świadków gotowych przysiąc, że grali w pokera z Prochaską od szóstej wieczorem w czwartek do piątej rano w piątek. Jedyny problem z tym alibi był taki, że wszyscy świadkowie pracowali u Martina Breacha. Jakie jest wasze następne pytanie? - spytał Vasquez. Na razie nie mamy żadnych - odparł Scofield. No to ja mam jedno. Czemu jesteście tacy pewni, że Cardoni nie żyje? McCarthy przekrzywił głowę w bok, a Scofield i Mills wymienili spojrzenia. Vasquez przyglądał się ręce. Wystąpiłeś o wznowienie sprawy o zatuszowanie, prawda, Fred? Scofield kiwnął głową. Jakie są szanse, że sędzia Brody przychyli się do twojej prośby? Pół na pół. Jeżeli wygrasz, Cardoni wróci do więzienia. Jakie będziesz miał wtedy szanse na rozprawie? Jeśli stanę przed sądem z tym, co znaleźliśmy w domku w górach i w jego domu w Portland, poślę go do celi śmierci. Vasquez kiwnął głową. Mówi się, że Martin Breach zawziął się na Cardoniego, ponieważ uważa, że Cardoni był wspólnikiem Clifforda Granta i nie dopełnił umowy na lotnisku. Słyszeliśmy tę pogłoskę. Do czego to prowadzi?
Czy chirurg może amputować własną rękę? - spytał Yasąuez. Co?! - wykrzyknął szeryf Mills. Myślisz, że Cardoni odrąbał sobie rękę? - zapytał jednocześnie McCarthy. Jeden z najbardziej nieustępliwych sukinsynów, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia, wydał na niego wyrok. Jeśli Cardoni zdoła ujść siepaczom Breacha, czeka go cela śmierci. Jedyny sposób, aby prawo i Martin Breach przestali na niego polować, to przekonać ich, że nie żyje. To śmieszne - rzekł Mills. Doprawdy, szeryfie? - Vasquez umilkł i znów spojrzał na rękę. - Istnieją zwierzęta, które potrafią sobie odgryźć kończynę, żeby wydostać się z pułapki. Pomyśl o tym.
CZĘŚĆ DRUGA GHOST LAKE
32 O ósmej w wietrzny piątkowy wieczór Amanda Jaffe zaparkowała na pustej ulicy przed sądem okręgowym, pokazała legitymację strażnikowi i pojechała windą na trzecie piętro. Przed dwoma tygodniami przysięgłym zajęło zaledwie godzinę ustalenie, że Timothy Dooling jest winien straszliwej zbrodni. Ci sami przysięgli już od dwóch i pół dnia nie mogą zdecydować, czy Dooling zostanie przy życiu, czy umrze. Co to oznaczało? Wkrótce się dowie. W ciągu pięciu lat od rozpoczęcia pracy w firmie ojca, sąd powiatowy stał się jej drugim domem. Za dnia jego sale rozpraw i korytarze szumiały od rozgrywających się tu dramatów, wielkich i małych. W nocy, gdy milkł gwar i wrzawa, Amanda słyszała stukot własnych obcasów na marmurowej posadzce. Zbliżając się do sali sędziego Campbella, przypomniała sobie tłum reporterów, który wypełniał gmach sądu w czasie sprawy Cardoniego, jej pierwszej sprawy, w której w grę wchodziła kara śmierci. Smutna rzecz, że kara śmierci stała się tak pospolita, iż sprawa Doolinga zasłużyła sobie na uwagę tylko jednego reportera z lokalnej gazety. Nie po raz pierwszy pomyślała o Vincencie Cardonim w ciągu tych czterech lat, które upłynęły od jego tajemniczego zniknięcia. Sprawa ta wzbudziła wątpliwości, czy naprawdę chce się zajmować prawem karnym. Amanda trwała w niepewności dwa miesiące. Następnie jej wystąpienie, poparte solidną wiedzą prawną, pomogło doprowadzić do uniewinnienia od bezpodstawnych zarzutów o gwałt biednego chłopaka, który obecnie studiował na świetnym uniwersytecie, zamiast gnić w więzieniu za przestępstwo, którego nie popełnił. Sprawa tego studenta przekonała ją, że jako adwokat w sprawach karnych może uczynić wiele dobrego. Pomogła jej również zrozumieć, że nie każdy oskarżony jest jak tamten pomylony chirurg, choć jej obecny klient nie bardzo od niego odbiegał. Przystanęła przy drzwiach sali i przyjrzała się Timo-thy'emu Doolingowi przez szybę. Siedział na krześle przy stole obrony w kajdankach, pilnowany przez dwóch uzbrojonych strażników. Wydawało się absurdalne, by ktokolwiek musiał się mieć na baczności przed taką okruszyną mężczyzny, który ledwie przestał być nastolatkiem i ważył niecałe siedemdziesiąt kilogramów, ale Amanda wiedziała, że strażnicy mają wszelkie powody, aby nie spuszczać z oczu jej klienta. Drobnej budowy, faliste włosy blond i ujmujący uśmiech - cechy te nie zwiodły jej tak, jak zwiodły młodą dziewczynę, którą zamordował. Nawet w tych chwilach, kiedy nie czuła się spięta w jego towarzystwie, obecność strażników więziennych działała na nią uspokajająco. Lubiła myśleć, że Tim by jej nie skrzywdził, nawet jeżeli miałby po temu okazję, ale wiedziała, że były to prawdopodobnie pobożne życzenia. Raporty psychiatryczne i biografia, którą skompilował Herb Cross, świadczyły dobitnie, że Dooling był tak połamany psychicznie, iż nigdy już nie da się go złożyć. Od najwcześniejszego dzieciństwa jego matka-alkoholiczka znęcała się nad nim fizycznie. Ledwie wyrósł z pieluch, jeden z kochanków matki wykorzystał go seksualnie. Potem matka porzuciła go i tułał się po różnych domach dziecka, gdzie był ofiarą dalszych seksualnych i fizycznych nadużyć. Nie stanowiło to wymówki dla gwałtu i morderstwa, lecz tłumaczyło, dlaczego Tim stał się potworem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie twierdziłby, że Dooling powinien zostać wypuszczony z więzienia, ale Amanda dowodziła, że powinno mu się pozwolić żyć. Istniały silne argumenty przeciwko jej stanowisku. Mike Greene, prokurator, wykorzystał je wszystkie.
Dooling odwrócił się, kiedy Amanda weszła, i patrzył na nią wyczekująco wielkimi niebieskimi oczyma, które błagały o zaufanie. Jak się czujesz? - spytała, kładąc teczkę i siadając. Nie wiem. Chyba się boję. Zdarzały się chwile, takie jak ta, kiedy Amandzie było naprawdę żal Doolinga, i takie, gdy czuła dla niego sympatię. Wiedziała, że to wariactwo, coś, co tylko inny obrońca w sprawach karnych mógłby zrozumieć. Tim był taki od niej zależny i według wszelkiego prawdopodobieństwa nie miał poza nią żadnych przyjaciół. Jak poruszająco smutne musi być życie człowieka, myślała Amanda, gdy jego adwokat jest jedyną osobą, której na nim zależy? Urzędnik postukał młotkiem i weszła czcigodna Mary Campbell. Była bystrą, przystojną brunetką, niewiele po czterdziestce, zapalczywą, o krótkich włosach i jeszcze krócej trzymającą sprawy w ręku. Początkowa faza sprawy przebiegała bardzo rzeczowo i zdaniem Amandy jej klient został potraktowany jak należy. Nie było to jednak dobrym prognostykiem, jeżeli werdykt będzie brzmiał: kara śmierci. Proszę wprowadzić przysięgłych - poleciła Campbell urzędnikowi. Siedzący po drugiej stronie Mike Greene miał ponurą minę. Amanda wiedziała, że odczuwa on to samo napięcie, co ona. Było to pocieszające, ponieważ Greene był doświadczonym prokuratorem. Amanda lubiła Greene'a, który prawie nie słyszał o jej ojcu, kiedy przed dwoma laty przeprowadził się z Los Angeles do Portland. Bardzo trudno było córce Franka Jaffe określić własną tożsamość i ustalić reputację. Mike był jednym z nielicznych prokuratorów, prawników i sędziów, którzy nie myśleli o niej jako o małej córeczce Franka Jaffe. Kiedy na salę weszli gęsiego przysięgli, Amanda popatrzyła na nich. Już dawno przestała próbować odgadnąć werdykt z wyrazu ich twarzy. Co teraz będzie? - zapytał Dooling nerwowo, mimo że już mu to wyjaśniała kilka razy. Sędzia postawiła sędziom przysięgłym cztery pytania. Pytania te stawiane są przy ferowaniu wyroku w sprawach o morderstwo z premedytacją. Odpowiedź przysięgłych na każde pytanie musi być jednomyślna. Jeżeli wszyscy odpowiedzą na wszystkie pytania „tak", sąd będzie musiał wydać wyrok śmierci. Jeżeli odpowiedzią któregokolwiek z nich na którekolwiek pytanie będzie „nie", sędzia musi skazać cię na dożywocie. Gdy sędzia Campbell zapytała, czy sędziowie przysięgli wydali werdykt, wstała szczupła kobieta w średnim wieku i o siwych włosach. Była to Vivian Tahan, główna księgowa pewnej dużej firmy. Amanda nigdy by jej nie dopuściła do roli przysięgłego, gdyby to od niej zależało, ale wyczerpała wszystkie swoje sprzeciwy, zanim Tahan została powołana, a nie znalazła dostatecznych podstaw, aby prosić o jej wyłączenie ze względu na stronniczość. Fakt, że niezachwiana Tahan została przewodniczącą, bardzo zdenerwował Amandę. Sędzia Campbell wzięła formularz werdyktu od urzędnika sądowego i zaczęła je przeglądać. Amanda przywarła wzrokiem do pliku papierów. Przeczytam pytania postawione sędziom przysięgłym i ich odpowiedzi na każde z nich powiedziała Campbell. -Stwierdzam dla porządku, że każdy z nich podpisał swój werdykt. Na pierwszy zarzut oskarżenia, na pierwsze pytanie: „Czy działanie oskarżonego Timothy Rogera Doolinga, które spowodowało śmierć Mary Elizabeth Blair, było działaniem rozmyślnym i z przewidywaniem śmierci ofiary?" - przysięgli jednomyślnie odpowiedzieli: „Tak". We wczesnej fazie procesu przysięgli stwierdzili, że Dooling działał z zamiarem pozbawienia życia Mary Blair. Istniało prawne rozróżnienie między zamiarem a rozmysłem, lecz miało ono grubość włosa. I chociaż odpowiedź twierdząca nie zaskoczyła Amandy, mimo to sprawiła, że serce jej drgnęło. - Na drugie pytanie: „Czy istnieje prawdopodobieństwo, że oskarżony Timothy Roger Dooling będzie popełniał czyny zbrodnicze, które będą stanowiły trwałe zagrożenie dla społeczeństwa?" przysięgli jednomyślnie odpowiedzieli „Tak".
To również nie było zaskoczeniem. Pierwszy gwałtowny czyn Timothy Doolinga zdarzył się w trzeciej klasie, kiedy Tim podpalił psa. Zapoczątkowało to cały ciąg podobnych czynów, coraz okrutniejszych. Trzecie pytanie dotyczyło tego, czy działanie oskarżonego, które doprowadziło do śmierci ofiary, było reakcją na prowokację ze strony ofiary, jeśli coś takiego miało miejsce. Ofiara Doolinga została porwana, przez wiele dni przetrzymywana jako zakładniczka, systematycznie gwałcona i wreszcie zamordowana. Nikogo nie zdziwiło, że przysięgli jednomyślnie uznali postępowanie Doolinga za zbrodnicze. Amanda i Mike Greene pochylili się do przodu, gdy sędzia Campbell zaczęła czytać ostatnie pytanie i odpowiedź. Pytanie czwarte było jedynym ważnym pytaniem w większości spraw. Pytanie: „Czy oskarżony powinien otrzymać wyrok śmierci?" otwierało drzwi obrońcy do przedstawienia wszelkich argumentów, które mogły być poparte dowodami. Amanda przedstawiała świadka za świadkiem, którzy potwierdzali okropności dzieciństwa Tima Doolinga, i dowodziła, iż matka, która mu dała życie, kształtowała go od urodzenia na potwora, jakim się stał. Gdyby choć jeden z przysięgłych zgodził się z jej argumentacją, Tim Dooling mógłby żyć. Na czwarte pytanie - rzekła Campbell - przysięgli odpowiedzieli „Nie" stosunkiem głosów trzy do dziewięciu. Dooling siedział nieruchomy jak kamień, Amanda też się nie poruszyła. Dopiero, gdy zobaczyła, jak prokurator chyli głowę, pojęła, że przekonała troje przysięgłych, iż warto ocalić życie Doolinga. Wygraliśmy? - spytał ją Tim, z oczyma wielkimi z niedowierzania. Wygraliśmy. Coś podobnego... - Tim się uśmiechał. - Pierwszy raz w życiu coś wygrałem. Amanda wróciła na swoje poddasze o wpół do jedenastej, wyczerpana, lecz nie posiadająca się z radości, że pierwszy raz wybroniła kogoś od kary śmierci. Poddasze miało czterysta metrów kwadratowych powierzchni, było częścią dawnego magazynu z czerwonej cegły w dzielnicy Pearl w Portland. Podłogi były z twardego drewna, okna wysokie i szerokie. Na parterze mieściły się dwie galerie sztuki, a w pobliżu dobre restauracje i kawiarnie. Dojście do pracy w dobrą pogodę zajmowało jej piętnaście minut. Swoje poddasze zapełniła meblami i drobiazgami, jakie lubiła. Gruszka w cynowej misie Sally Haley, która kosztowała ją całą miesięczną pensję, wisiała naprzeciwko barwnego i pogodnego abstrakcyjnego obrazu namalowanego przez artystę, którego poznała w jednej z galerii na dole. Dębowy kredens odkryła w antykwariacie oddalonym o dwie przecznice. Stół został wykonany w pewnej stolarni na wybrzeżu. Zbudowano go z desek, które stolarz pozyskał ze statku rybackiego, gdy ten osiadł na mieliźnie w Newport w czasie sztormu. Amanda zapaliła światło i rzuciła żakiet na kanapę. Była zbyt podniecona, żeby pójść spać, i zbyt poruszona, aby oglądać telewizję, nalała więc sobie szklankę mleka i wrzuciła dwie kromki chleba do tostera, po czym opadła na ulubiony fotel. Sprawa Tima Doolinga była pierwszą sprawą o morderstwo, w której występowała jako główny obrońca. Ostatnie dziewięć miesięcy żyła pod ogromną presją. Nic nie przygotowało jej do występowania w sprawie, gdzie jeden błąd mógł doprowadzić do śmierci klienta. Kiedy odczytywano werdykt, nie doświadczyła tak głębokiej radości jak wtedy, gdy wygrała swoje pierwsze zawody pływackie Pacific-10, odczuła jedynie ulgę, jakby z jej barków zdjęto ogromny ciężar. Brzęknął toster i Amanda dźwignęła się na nogi. Przechodząc przez pokój, zauważyła nagle, jak cicho było na jej poddaszu. Lubiła swoją samotność, były jednak chwile, jak dzisiejszy wieczór, gdy miło by jej było mieć kogoś, z kim mogłaby dzielić swój triumf. Odkąd wróciła do Portland, umawiała się z kilkoma mężczyznami. Był więc sześciomiesięczny romans z pewnym maklerem, który to romans zmarł śmiercią naturalną za obopólną zgodą. Był też dłuższy związek z prawnikiem z jednej z większych firm portlandzkich, który chciał, aby za niego wyszła. Poprosiła o
czas do namysłu, ale zaraz zrozumiała, że nie musiałaby się zastanawiać, gdyby to był ten właściwy. Amanda chętnie by się wygadała przed Frankiem, ale Frank był w Kalifornii z Elsie Davis, nauczycielką, świadkiem w sprawie pewnego studenta, którego Frank bronił. Robiąc z nią wywiad, dowiedział się, że jej mąż zmarł na raka i przez dwanaście lat pozostawała sama, gdyż nie znalazła nikogo na jego miejsce. Ich ostrożna przyjaźń rozkwitła w poważny związek i obecnie byli na swoich pierwszych wspólnych wakacjach. Posmarowała grzankę masłem przy kuchennym stole. Popijając mleko, podsumowywała swoje życie. Ogólnie biorąc, była szczęśliwa. Jej kariera przebiegała dobrze, miała pieniądze w banku i umiłowane miejsce do życia, ale czasami czuła się samotna. Dwie z jej przyjaciółek wyszły za mąż w ubiegłym roku i Amanda zaczynała się czuć odizolowana. Pary trzymały się par. Wkrótce pewnie zjawią się dzieci, które wypełnią im czas. Amanda westchnęła. Nie czuła się bez mężczyzny gorsza lub niespełniona. Szło raczej o towarzystwo. O to, żeby mieć z kim porozmawiać, podzielić się sukcesami, kto pomógłby jej się podźwignąć, kiedy upadnie. 33 Andrew Volkov bardzo pilnie wykonywał swoje obowiązki salowego w Centrum Medycznym św. Franciszka. Tego wieczoru, gdy ścierał podłogę przed gabinetem lekarskim wydziału chirurgii, poruszał się wolno, upewniając się, czy jego ścierka nie ominęła ani jednego centymetra korytarza. Volkov był wysoki, ale nie sposób było odgadnąć, ile ma wzrostu, ponieważ się garbił i powłóczył nogami przy pracy. Rzadko się odzywał i nigdy nie patrzył w oczy rozmówcy. Miał szarozielone oczy, krótko ostrzyżone włosy blond, wystające kości policzkowe, szeroki nos i chmurne czoło Słowianina. Volkov rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, zachowując zazwyczaj otępiały wyraz twarzy. Gdy mu kazano coś zrobić, natychmiast wykonywał polecenie. Jego zwierzchnicy szybko się zorientowali, że muszą to być polecenia precyzyjne, bo Volkov przejawiał niewiele wyobraźni i wykonywał rozkazy dosłownie. Gabinety wydziału chirurgicznego były ciche i puste o drugiej w nocy. Volkov pchnął wózek pod ścianę i wolno się rozprostował. Oparł mop o ścianę, rozejrzał się po korytarzu i poczłapał ku drzwiom najbliższego gabinetu. Otworzył je i zapalił światło. Gabinet był wąski i długi, bez okien i niewiele szerszy od szafy. Stalowoszare biurko zajmowało większą część pomieszczenia. Było ono zarzucone żurnalami medycznymi, podręcznikami, korespondencją i różnymi szpargałami. Volkov otrzymał surowe polecenie, aby nigdy niczego nie ruszać na biurkach lekarzy, natomiast opróżniać kosz na śmieci pod biurkiem. Wziął ze swojego wózka miotełkę do kurzu i przebiegł nią po półkach regału, który stał przy ścianie. Gdy skończył odkurzanie, spojrzał na tę część podłogi, której nie zajmowało biurko, regał i dwa krzesła dla gości. Była to tak mała powierzchnia, że nie warto było nią się zajmować, ale szef Volkova pouczył go, że ma sprzątać wszystko, co się da, więc Volkov poczłapał na korytarz, wypróżnił kosz na śmieci, po czym wziął odkurzacz ze swojego wózka, odkurzył i umieścił odkurzacz z powrotem na wózku. Wszedł do gabinetu po raz ostatni. Zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz, następnie wyjął z kieszeni parę lateksowych rękawiczek oraz torebkę foliową. Wszedł za biurko i otworzył dolną szufladę. Dzbanek do kawy znajdował się dokładnie tam, gdzie widywał go w inne noce. Umieścił dzbanek w woreczku foliowym, wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi na klucz. Umieścił woreczek i rękawiczki pod stosem ręczników. Potem chwycił mop i zaczął wolno i systematycznie przesuwać się ku drzwiom następnego gabinetu. 34 W tę bezksiężycową niedzielną noc nawet przy włączonych długich światłach zastępca szeryfa Multnomah County, Oren Bradbury, widział przez zalaną deszczem szybę jedynie żółtą linię, która dzieliła na pół wiejską drogę, i chwilami jakiś kawałek poła.
- Wiesz, to było chyba fałszywe wezwanie - rzekł jego wspólnik, Brady Paggett. - Ta farma jest opuszczona od... Do licha, już nawet nie pamiętam odkąd. Może to dzieciaki. W taką noc jak ta? Bradbury wzruszył ramionami. I tak nie mieliśmy nic do roboty. Jechali w milczeniu, póki Paggett nie wskazał zardzewiałej skrzynki na listy, której słupek chylił się niebezpiecznie ku wysokiej trawie na poboczu drogi. To tutaj. Wzdłuż drogi biegł rozpadający się drewniany płot. Jego sztachety nie były pomalowane. Kilka z nich trzymało się tylko na jednym gwoździu. Bradbury dostrzegł lukę w ogrodzeniu i skręcił w nią. Radiowóz podskakiwał na koleinach. Po obu stronach drogi rosły wysokie drzewa. Gdy przejechali kilkaset metrów, w światłach samochodu ukazał się wiejski dom z łuszczącą się brązową farbą i zarośniętym zielskiem ogródkiem od frontu. Gdy podjechali bliżej, zobaczyli mglistą poświatę za frontowym oknem. Może to nie jest fałszywe wezwanie - rzekł Paggett. A co dokładnie powiedział dyspozytor? - spytał Bradbury. Ktoś zadzwonił i powiedział, że słyszał krzyk. Kto? Dyspozytor nie dosłyszał nazwiska. Ten, kto zadzwonił, musiał być tutaj. Najbliższy sąsiad znajduje się ze cztery kilometry stąd. Nie można w żaden sposób usłyszeć cokolwiek, jeżeli się przejeżdża obok szosą. A nikt by nie szedł w taką noc pieszo. Gdy radiowóz skręcał przed dom, jego światła omiotły granatowe volvo, zaparkowane z boku domu. Ktoś tu jest - rzekł Bradbury w chwili, gdy jakaś postać w kurtce z kapturem i dżinsach wypadła przez frontowe drzwi i pomknęła w stronę volvo. Bradbury wdepnął na hamulec, a Paggett wyskoczył z samochodu z wyciągniętą bronią. Stać! Policja! Postać zatrzymała się i zastygła w świetle reflektorów radiowozu. Ręce do góry! - rozkazał Paggett. Bradbury wyjął pistolet i wysiadł, starając się, aby od za-kapturzonej zjawy oddzielał go radiowóz. Podejdź do naszego samochodu, połóż ręce na dachu i rozstaw nogi. Gdy wezwany wykonał polecenie, Paggett sięgnął ręką i ściągnął kaptur. Kaskada miodowobrązowych włosów opadła na ramiona kobiety. Paggett nie opuszczał broni, kiedy ją obszukiwał. Kobieta wydawała się czymś mocno przejęta. Czy w tym domu jest ktoś jeszcze? - spytał. Kiwnęła głową energicznie. Myślę... myślę, że on nie żyje - wydusiła z siebie. Kto? Nie wiem. On jest w suterenie. A kim pani jest? Doktor Justine Castle. Jestem chirurgiem w Centrum Medycznym Św. Franciszka. Dobrze, doktor Castle, może pani opuścić ręce. - Paggett otworzył tylne drzwi radiowozu. Niech się pani schowa przed deszczem i spróbuje się uspokoić. Justine usiadła na tylnym siedzeniu. Bradbury obszedł samochód i stanął koło Paggetta przy drzwiach. Co pani tutaj robi, doktor Castle? - spytał Paggett. Nasiąknięte deszczem włosy zwisały wzdłuż mokrej twarzy Justine. Jej oddech był wciąż przyśpieszony.
Ktoś zadzwonił. Powiedział, że jest ze św. Franciszka, że chodzi o Ala Rossitera. Kto to jest Rossiter? - zapytał Bradbury. Jeden z chirurgów. A kto dzwonił? Nie jestem pewna. Myślę, że się przedstawił jako Delaney albo Delay. Naprawdę nie pamiętam. Nie znam go. Dobrze. Proszę mówić dalej. Ten człowiek powiedział, że doktor Rossiter udziela pomocy komuś, kto jest ciężko ranny i potrzebuje mnie. Powiedział, że to pilne. Kazał mi przyjechać tutaj i dokładnie opisał, jak tam trafić. Czy zwykle jeździ pani na miejsce wypadku? Nie, jest to zdecydowanie wbrew przyjętej praktyce. Zapytałam, czemu nie zadzwonili po pogotowie. Powiedziałam, że poczekam na nich w szpitalu. Bo tam są wszelkie potrzebne narzędzia i personel. Wtedy ten Delaney czy Delay powiedział, że nie może tego wytłumaczyć przez telefon, ale że jest to kwestia życia i śmierci i zrozumiem, kiedy tu przyjadę. Po czym odłożył słuchawkę. A gdzie są wszyscy inni? Gdzie jest doktor Rossiter? -spytał Paggett. Justine potrząsnęła głową. Wyglądała na zmieszaną i zdenerwowaną. Nie wiem. Zacisnęła powieki i odetchnęła głęboko. Dobrze się pani czuje? Kiwnęła wolno głową, ale nie wyglądała dobrze. Czy w domu jest jeszcze ktoś prócz... zmarłego? - zapytał Bradbury. Ja... ja nie wiem. Nikogo nie widziałam. Kiedy zobaczyłam tego... Wpadłam w panikę i uciekłam. Zostań z doktor Castle - rzekł Bradbury. Poszedł w stronę domu, broń trzymał w pogotowiu. Paggett zamknął tylne drzwi radiowozu. Drzwi nie miały wewnątrz klamek. Justine była więc w efekcie więźniem, ale nie protestowała i zdawała się zadowolona, że może sobie siedzieć z zamkniętymi oczyma i głową opartą o zagłówek. Krople deszczu załomotały mocniej. Paggett włożył czapkę. Spojrzał na zegarek. Zastanawiał się, co zatrzymuje Bradbury'ego tak długo. Kiedy ten wreszcie wyszedł, był blady i oczy miał szkliste. Musisz to zobaczyć, Brady. To okropne. Paggett i jego wspólnik widywali ofiary wypadków samochodowych, bite dzieci, ludzi poturbowanych i okaleczonych. Trzeba było nie byle czego, aby wprawić Orena w taki stan. Ruszył w stronę domu. Pierwsze, co go uderzyło, to niezwykła czystość. W ogrodzie rosły chwasty i dom z zewnątrz był w opłakanym stanie, ale każdy centymetr korytarza i pokoju frontowego lśnił czystością. W korytarzu nie było żadnych sprzętów, jedynie tandetny stolik do kawy i proste krzesło z oparciem w saloniku. Schody sutereny są w kuchni - powiedział Bradbury. -Światło w kuchni się paliło, kiedy wszedłem. Pewnie to światło widzieliśmy, gdy przyjechaliśmy. Kuchnia była równie czysta, jak inne pomieszczenia. Stał w niej stolik do kart i dwa krzesła z prostymi oparciami na pokrytej żółtym linoleum podłodze. Paggett otworzył jedną z szafek i zobaczył kilka plastikowych talerzyków i kubków. Na wpół napełniony garnek do kawy i dzbanek stały obok zlewozmywaka. Kiedy Paggett podszedł bliżej, zobaczył, że w dzbanku jest wciąż trochę kawy. Zwłoki są tam, na dole - powiedział Bradbury, wskazując przez otwarte drzwi do sutereny. Głos mu drżał. Jak one wyglądają?
Źle, Brady, sam zobaczysz. Schodząc po drewnianych schodach, które wiodły do sutereny, Paggett poczuł duszący odór, który przesyca powietrze, kiedy śmierć przychodzi w gości. Nieosłonięta żarówka rzucała mgliste cienie na betonową podłogę i ściany. Paggett dostrzegł materac koło pieca. Na materacu leżała jakaś postać. Światło było za słabe, aby dostrzec szczegóły, ale wystarczyło go, żeby się zorientować, że ciało jest nagie, a skute kajdankami ręce i nogi przymocowano do ściany długim łańcuchem. Paggett zbliżył się do trupa. Zobaczył wyraźnie widok, jaki przedstawiały zwłoki, i mało nie zemdlał. Mrugał powiekami, nie wierząc oczom. Materac był przesiąknięty krwią, a ciało było tak pokryte wyschłą krwią, że nie można było określić, jakiej jest rasy. Brakowało ucha i kilku palców. Poczuł skurcze żołądka. Odwrócił się, zacisnął powieki i zaczął głęboko oddychać. Smród o mało go nie pokonał, ale postarał się zatrzymać jedzenie w żołądku. Nic ci nie jest? - zapytał Bradbury z niepokojem. Nie... nie. - Paggett stał zgięty, z dłońmi wspartymi o kolana. - Daj mi jedną chwilkę. Wreszcie się wyprostował i przyjrzał bliżej zwłokom. O Boże... - wyszeptał. Wiele widział w swoim życiu, ale nigdy czegoś takiego. Odwrócił się z ulgą od zwłok i obejrzał resztę sutereny. Początkowo wymiary pomieszczenia zwiodły go. Suterena wydała mu się mniejsza, niż oczekiwał. Potem zdał sobie sprawę, że suterenę przedzielała na pół betonowa ściana z wąskimi drzwiami. Wszedł przez te drzwi do drugiego pomieszczenia, w którym stał stół operacyjny. Przy stole stała taca z narzędziami chirurgicznymi. Wśród tych narzędzi znajdował się skalpel oblepiony krwią. Odwrócił się i skierował po schodach na górę. Obejrzę sobie resztę domu. Ty zadzwoń na komendę. Potrzebujemy kogoś z wydziału zabójstw i ekipę techniczną. A co z tą kobietą? Po tym, co zobaczyliśmy, nie wypuszczę jej, póki się nie przekonam, że to nie ona załatwiła tego faceta. Paggett potrząsnął głową, jakby chciał wyrzucić z niej obraz tego, co przed chwilą widział. Bradbury wyszedł z domu. Paggett zrobił głęboki wdech i zaczął badać parter domu. Obejrzawszy raz jeszcze kuchnię i salonik, przeszedł na tył domu i znalazł tam dwa puste pokoje za zamkniętymi drzwiami. Były posprzątane do czysta. Kiedy wspinał się po schodach na piętro, przyszło mu nagle coś do głowy. Zawrócił i jeszcze raz przeszukał parter domu. Miał rację. W domu nie było telefonu. Zastanowiło go, czy znajdzie aparat na piętrze. Nie znalazł, ale coś jednak odkrył. W jednym z pokojów stał regał, fotel i pojedyncze łóżko z materacem i poduszką. Pomiędzy łóżkiem a fotelem stała kanapa. Na materacu nie było prześcieradła, na poduszce poszewki. Paggett domyślał się, że zabójca korzystał z łóżka, lecz zabrał poszewkę i prześcieradło, ponieważ mogły być na nich dowody, takie jak włosy lub plamy nasienia. Odczytał kilka tytułów książek na regale. Znalazł wśród nich Podręcznik torturanta, Oczyszczanie Ojczyzny: Nazistowska medycyna i higiena rasowa oraz Słodka uległość: Biblia sadysty przemieszane z tekstami medycznymi i innymi książkami na temat tortur. Na regale był również czarny skoroszyt z trzema kółkami. Paggett wziął go przez chusteczkę i otworzył. Kartki były zadrukowane drukarką komputerową. „Wtorek. Przypatrywałem się w mroku, jak osobnik ożywał. 20.17 obiekt zdezorientowany. Zdaje sobie sprawę, że jest naga i przykuta do ściany. Szarpie się niespełna minutę, zanim zaczyna pytać. Krzyki o pomoc zaczynają się o 20.20, kończą o 20.25. Obserwowałem obiekt do 21.00. Poszedłem na górę coś zjeść. Kiedy drzwi kuchenne otworzyły się i zamknęły, obiekt zaczął błagać. Jedząc, nasłuchiwałem z kuchni. Żadnego ducha walki, wzruszające, obiekt może dostarczyć niewiele nowych danych.
Środa. Pierwsze zbliżenie do obiektu. Prośby, błagania, pytania: Kim pan jest? Czemu pan to robi? etc. Obiekt jest niezmiernie uległy. Za lada dotknięciem przybiera pozycję płodową. Trochę poruszała głową, ale zaakceptowała kaptur ćwiczebny z niewielkim oporem. Uwolniona z kajdan natychmiast wykonuje polecenia. Bez sprzeciwu. Sobota. Obiekt, po dwóch dniach bez pożywienia i pozbawiony doznań zmysłowych, jest słaby i letargiczny. Jestem rozczarowany brakiem oporu. Postanowiłem natychmiast rozpocząć eksperymenty z tolerancją na ból. 8.25. Zdjęcie kajdanków i zaprowadzenie obiektu do stołu operacyjnego. Obiekt nie wykazuje żadnego oporu, wspina się na stół i pozwala sobie założyć więzy. 8.30. Kaptur zdjęty, głowa obiektu przymocowana do stołu. Prośby, błagania. Obiekt cicho łka. Postanowiłem zacząć od podeszew stóp". Pagget poczuł zawrót głowy. Nie mógł czytać dalej. Niech sobie prokurator okręgowy i detektyw z wydziału zabójstw sami odkryją, co stało się z... To spadło na niego niespodzianie. Dziennik mówił o obiekcie jako o „niej". Zwłoki w suterenie były męskie. Paggett przerzucił kartki dziennika. Było w nim więcej wpisów. 35 Trzeba było trzech dzwonków, by wyrwać Amandę z głębokiego snu. Telefon zadzwonił jeszcze raz i Amanda namacała słuchawkę po ciemku odczytując na zegarku jaskrawoczerwone cyfry: 2:30. Panna Jaffe? Tak - odparła półprzytomnie. Mówi Adele z poczty głosowej. Przepraszam, że panią niepokoję. Nie szkodzi. Amanda przerzuciła nogi na brzeg łóżka i usiadła. Mam na linii pewną kobietę. Dzwoni z komisariatu policji. Prosiła o połączenie z pani ojcem. Pan Jaffe jest poza miastem. Wiem. Powiedziałam, że pani przyjmuje jego telefony. Wobec tego prosiła o połączenie z panią. Czy mówiła, o co jej chodzi? Nie. Tylko że chce z panią rozmawiać. Amanda westchnęła. Ostatnia rzecz, jakiej pragnęła, to rozmowa z pijanym kierowcą o drugiej w nocy, ale telefony w środku nocy są czymś normalnym, gdy się praktykuje prawo karne. Połącz ją, Adele. Głos Adele zastąpił Tony Bennett, śpiewający „Zostawiłem serce w San Francisco". Amanda zamknęła oczy i przetarła powieki. Czy to Amanda Jaffe? Amanda otworzyła oczy. Znała ten głos. Mówi Justine Castle. Poznałyśmy się kilka lat temu. Amanda poczuła dreszcz. Pani jest żoną Vincenta Cardoniego. Ujrzała nagle doktor Castle schodząc ze schodów w mieszkaniu Tony'ego Fiori w wieczór, w którym znalazła rękę Cardoniego. Zacisnęła palce na słuchawce telefonu. Dlaczego dzwoni pani do mojego ojca o tej porze? Stało się coś strasznego. Amanda wyczuła drżenie w jej głosie. Ja... ja jestem aresztowana. Tym razem drżenie było wyraźniejsze, jakby Justine z trudem panowała nad sobą. Skąd pani dzwoni?
Z Centrum Sprawiedliwości. Czy jest ktoś z panią? Detektyw DeVore i zastępca prokuratora okręgowego Mike Greene. Teraz Amanda zupełnie oprzytomniała. DeVore był z wydziału zabójstw, a Mike rzadko zajmował się czymkolwiek innym poza szczególnymi zbrodniami. Czy DeYore i Greene przysłuchują się tej rozmowie? Są w pokoju. Proszę odpowiadać na moje pytania tak lub nie i nie mówić nic innego, póki na to nie zezwolę. Rozumie pani? Tak. Czy aresztowano panią za coś poważnego? Tak. Za jakiś typ zabójstwa? Tak. Zaraz przyjeżdżam. Od tej chwili proszę z nikim nie rozmawiać. Czy to jasne? Tak, ale... Doktor Castle, Aleks DeVore i Mike Green to bardzo mili ludzie, ale to również specjaliści od posyłania ludzi do celi śmierci. Jednym z ich sposobów jest zaprzyjaźnienie się ze zdezorientowanymi i przestraszonymi ludźmi, którzy są w ogromnym stresie. Ci ludzie im ufają, bo oni są tacy mili. Mówią do Mike'a i Aleksa rzeczy, które później zostają wykorzystane przeciwko nim. A więc powtarzam: proszę nie rozmawiać... powtarzam: nie rozmawiać z nikim o tej sprawie poza mną, chyba że sama wyrażę zgodę. Czy pani to rozumie? Tak. Proszę poprosić pana Greene do telefonu. Cześć, Amando - rzekł Mike Greene w chwilę później. Amanda nie była w nastroju do pogaduszek. Doktor Castle mówi, że ją aresztowałeś. Możesz mi powiedzieć za co? Oczywiście. Dwaj policjanci przyłapali ją na ucieczce z miejsca zbrodni. Czy się przyznała? Twierdzi, że jej nie popełniła. Ale aresztowałeś ją mimo wszystko. Oczywiście. Zawsze aresztujemy ludzi, kiedy można udowodnić, że są winni. 36 Przed rokiem 1983 więzienie okręgu Multnomah było staroświecką budowlą przypominającą fortecę i zbudowaną z ogromnych bloków granitu, położoną o kilka kilometrów od sądu w Rocky Butte. Kiedy więzienie zostało rozebrane, aby zrobić miejsce dla autostrady 1-205, zakład karny został przeniesiony na piętra od czwartego do dziesiątego Centrum Sprawiedliwości, szesnastopiętrowej budowli oddalonej o jedną przecznicę od sądu, w samym sercu śródmiejskiego Portland. Oprócz więzienia Centrum Sprawiedliwości mieściło również Centralny Komisariat policji Portland, filię biura prokuratora okręgowego, stanowe biuro nadzoru nad zwolnionymi warunkowo na wolność, biura zarządu policji portlandzkiej, stanowe laboratorium kryminalistyki, dwa sądy objazdowe i dwa sądy okręgowe. Zanim Amanda mogła odwiedzić Justine Castle, musiała zameldować się u strażnika na drugim piętrze Centrum Sprawiedliwości i przejść przez wykrywacz metalu. Strażnik zaprowadził do windy więziennej i zawiózł na piętro, na którym przetrzymywano Justine Castle. Gdy winda się zatrzymała, Amanda znalazła się w wąskim jasno oświetlonym korytarzu. W końcu korytarza na ścianie wisiał telefon bez tarczy obok masywnych stalowych drzwi. Nad drzwiami widniał obiektyw kamery. Amanda skorzystała z telefonu, aby wezwać strażnika. W kilka minut później strażnik więzienny otworzył drzwi i wpuścił ją do innego wąskiego korytarza. Z jednej strony
korytarza były trzy pokoje wizyt. Mogła zajrzeć do każdego z nich przez płytkę z grubego szkła. Strażnik otworzył ciężkie metalowe drzwi położone najbliżej wind. Po drugiej stronie pokoju wizyt były inne stalowe drzwi, które wychodziły na korytarz wiodący do celu. Czarny guzik widniał u spodu intercomu w niszy w żółtej betonowej ścianie. Strażnik wskazał go palcem. Jeżeli będzie pani potrzebowała pomocy, proszę go nacisnąć - powiedział i zamknął za sobą drzwi. Amanda usiadła na pomarańczowym profilowanym plastikowym krześle. Wyjęła notes i pióro z teczki i położyła je przed sobą na małym okrągłym stoliku, który był przymocowany do podłogi żelaznymi śrubami. Wiedziała z doświadczenia, że to trochę potrwa, nim strażnik przyprowadzi Justine. Czekając, myślała o chwili, gdy ostatni raz widziała Justine Castle. Przed czterema laty doznała wstrząsu, kiedy zastała Justine Castle z Tonym Fiori, ale to wydarzenie było już dla niej historią starożytną. Pomiędzy nią i Tonym i tak do niczego nie doszło. Była dostatecznie uczciwa, by przyznać, że pragnęła, aby doszło, ale zarazem dostatecznie realistyczna, by wiedzieć, iż byli po prostu przyjaciółmi. Trzasnęły zamki w drzwiach i umundurowana strażniczka więzienna wprowadziła doktor Castle do pokoju wizyt. Amanda przyglądała jej się badawczo, szukając zmian, jakie mógł poczynić w niej czas. Justine była wyczerpana, zresztą nikt nie wygląda szykownie w pomarańczowym więziennym drelichu o trzeciej nad ranem. Jej włosy, zmoczone deszczem, były nieuczesane, ale Justine była wciąż piękna, nawet w tych przykrych okolicznościach, i miała w sobie siłę, jeśli nawet poddaną bolesnej próbie. Dziękuję za przyjście - rzekła Justine. Doktor Castle... Justine, proszę. Mój ojciec jest w Kalifornii. Wróci dopiero za tydzień. Jeżeli chcesz, żeby kto inny cię reprezentował, dam ci listę wspaniałych adwokatów. Ale ty też jesteś obrońcą w sprawach kryminalnych, prawda? - Amanda wyczuła ślad rozpaczy w tym pytaniu. -Prokurator okręgowy powiedział mi, że właśnie pokonałaś go w sprawie o morderstwo. On uważa, że jesteś bardzo dobra. Bardzo to uprzejme ze strony pana Greene'a. Nie wygrałam sprawy. Mój klient został uznany za winnego. Ja tylko zdołałam przekonać przysięgłych, by dali mu dożywocie, a nie wyrok śmierci. Czytałam o tym, co twój klient zrobił tej dziewczynie. Chyba niełatwo jest przekonać sąd przysięgłych, by ocalił życie kogoś takiego. Nie, niełatwo. Więc pan Greene wcale nie przesadził, kiedy powiedział, że jesteś bardzo dobra. Amanda wzruszyła ramionami, zażenowana tym komplementem. Ciężko pracuję dla swoich klientów. Więc jesteś adwokatem, jakiego potrzebuję. A chciałabym, żebyś mnie stąd jak najprędzej wyciągnęła. To może nie być łatwe. Nie rozumiesz. Ja nie mogę być oskarżona o morderstwo. Moja reputacja ległaby w gruzach, a moja kariera... Urwała. Amanda widziała, że Justine nie chce, aby z jej słów przebijały prośba i rozpacz. To nie ma nic wspólnego z moimi umiejętnościami jako adwokata. W Oregonie zwalnia się automatycznie za kaucją w każdym przypadku, z wyjątkiem morderstwa. Mój ojciec musiał poprosić o specjalną rozprawę w sprawie zwolnienia za kaucją, kiedy prokurator sprzeciwił się zwolnieniu. Będziemy musieli wziąć udział w podobnej rozprawie, chyba że prokurator zgodzi się na uwolnienie cię. Więc zrób, żeby się zgodził.
Spróbuję. Mamy się spotkać, gdy skończę z tobą rozmawiać. Ale nie mogę niczego gwarantować. Justine pochyliła się i skupiła całą swoją energię na Amandzie. Amanda poczuła się nieswojo, ale we wzroku Justine było tyle napięcia, że nie mogła odwrócić oczu. Pozwól, że powiem jasno dwie rzeczy. Po pierwsze nikogo nie zabiłam. A po drugie wrobiono mnie. Kto? Nie wiem - odpowiedziała Justine z wyraźnym przygnębieniem. - Ale wiem, że zostałam zwabiona na tę farmę i fakt, że akurat wtedy przyjechała tam policja, nie był wcale zbiegiem okoliczności. Opowiedziała Amandzie o telefonie, po którym pojechała na farmę, i co się stało, kiedy tam przybyła. Czy znasz ofiarę? Chyba nie, ale nie jestem pewna. Nie przyglądałam się mu, a poza tym twarz miał zniekształconą. Amanda zauważyła, że dłonie Justine splecione przed nią na stole były tak mocno zaciśnięte, że aż pobielały knykcie. Jeśli przelotny widok denata mógł tak podziałać na chirurga, to Amanda wcale nie tęskni za oglądaniem zdjęć z autopsji i sceny zbrodni. Czy oprócz faktu, że znaleziono cię na miejscu zbrodni, przychodzi ci na myśl coś, co mogło sprawić, że policja nabrała przekonania, iż to ty zabiłaś tego człowieka w suterenie? Nie. Czy powiedziałaś coś, co można u} zinterpretować jako przyznanie się do winy? Justine się zirytowała. Mówiłam ci, że nikogo nie zabiłam. Ten człowiek już nie żył, kiedy przyjechałam. Czy aresztowano cię na miejscu zbrodni? Nie. Dwaj policjanci, którzy mnie tam znaleźli, byli bardzo grzeczni. Nie tylko oni, pan Greene i detektyw też, kiedy przyjechałam do Centrum Sprawiedliwości. Przynieśli mi kawę i kanapki. Byli bardzo współczujący. Potem dostali telefon z laboratorium kryminalistyki i wszystko się zmieniło. DeYore i prokurator wyszli na korytarz, by porozmawiać. Kiedy wrócili, DeYore odczytał mi moje prawa. Czy mówili, co się stało? Powiedzieli, iż wiedzą, że to ja zabiłam tego człowieka. Twierdzili, że kłamię, kiedy zaprzeczyłam. Wtedy zadzwoniłam do ciebie. Amanda zrobiła kilka notatek. Kiedy otrzymałaś telefon o doktorze Rossiterze? W niedzielę wieczorem około dziewiątej. Gdzie wtedy byłaś? W swoim domu. Sama? Tak. Czy był z tobą ktoś wcześniej tego dnia? Ktoś, kto może ci dać alibi? Nie. Wyjechałam na weekend. Mam domek na wybrzeżu. W szpitalu mieliśmy urwanie głowy i wyjechałam w piątek wieczorem, żeby uciec od wszystkich i popatrzeć na sztorm. Wróciłam do domu tuż przed telefonem. Powiedziałaś, że około dziewiątej. Justine kiwnęła głową. Gdzie się znajduje ta farma'? Daleko za miastem przy dwupasmowej drodze gdzieś na odludziu. Bardzo się zaniepokoiłam, gdy zajechałam przed ten dom. Wyglądał tak, jakby nikt w nim od lat nie mieszkał. Justine znów zrobiła się niespokojna.
Mów dalej - zachęciła ją Amanda. Ty występowałaś w obronie Vincenta, prawda? Pomagałam ojcu. I byłaś w tym domku w Milton County? To ty znalazłaś rękę Vincenta? Tak - odparła cicho Amanda. Justine zaczerpnęła powietrza w płuca i zamknęła na chwilę oczy. To nie widok tych zwłok sprawił, że uciekłam. Justine odetchnęła wolno i wzięła się w garść, Amanda zaś czekała cierpliwie. Suterena domu na farmie jest przedzielona cementową ścianką na dwie części. Za tą ścianką jest drugi pokój. Weszłam tam i zobaczyłam stół. Jaki stół? - spytała Amanda, czując, jak ją ściska w dołku. Stół operacyjny. Amanda otworzyła ze zdziwienia usta. To wygląda jak... Justine skinęła głową. To była pierwsza rzecz, jaka mi przyszła do głowy. Dlatego uciekłam i dlatego zadzwoniłam do twojego ojca. Amanda wstała. Muszę porozmawiać z Mikiem Greene'em. On był prokuratorem okręgowym w Los Angeles, kiedy aresztowano Cardoniego. Nie wie nic o tej sprawie. A DeVore o niej słyszał? To nie była jego sprawa i akcja w większości toczyła się w Milton County. Amanda zadzwoniła po strażnika, a potem zwróciła się do Justine. Najgorsze w więzieniu wcale nie jest to, co pokazują w telewizji - powiedziała. - Najgorsza jest nuda. Siedzi się, całymi dniami nie mając nic do roboty. Dam ci zajęcie, które zarazem pomoże w obronie. Chcę, żebyś napisała dla mnie autobiografię. Prośba ta zaskoczyła Justine. Na co ci to? Będę z tobą szczera. Mam nadzieję, że wygram tę sprawę i zostaniesz uwolniona, ale dobry adwokat zawsze przygotowuje się na najgorsze. Jeżeli zostaniesz skazana za morderstwo z premedytacją, wówczas będzie jeszcze druga faza procesu, faza wyznaczania kary. To jest wtedy, kiedy sąd przysięgłych decyduje o wyroku, a jednym z wyroków może być kara śmierci. Chcąc przekonać przysięgłych, aby cię oszczędzili, muszę sprawić, by zobaczyli w tobie istotę ludzką, a zrobię to, opowiadając im historię twojego życia. Justine miała bardzo niewyraźną minę. Jeżeli nie będziesz korzystać z informacji biograficznych, póki nie zostanę skazana, to po co się śpieszyć z ich pisaniem? Justine, mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała korzystać z materiału, który mi dasz, ale wiem z doświadczenia, że nie mogę czekać do ostatniej chwili z przygotowaniami do fazy wyznaczania kary. Sędzia zwykle daje tylko kilka dni między procesem a fazą wyznaczania kary. Nie będzie czasu na to, żeby się gruntownie przygotować, jeśli nie zaczniemy teraz. Jak daleko wstecz mam sięgnąć? Zacznij od urodzenia - odparła Amanda z uśmiechem. Trzasnęły zamki, drzwi zaczęły się otwierać. Przyjdę po południu. Czekając, napisz ten biogram. Jeszcze mi podziękujesz, że dałam ci coś, co odwróci twoją uwagę od kłopotów. 37 Mike Greene nieustannie miał do czynienia z gwałcicielami, zabójcami i obrońcami w sprawach karnych, lecz zawsze wydawał się w dobrym nastroju. Miał kędzierzawe czarne włosy,
bladoniebieskie oczy i krzaczaste wąsy. Jego głowa była ogromna, ale nie wydawała się nieproporcjonalna, ponieważ miał dwa metry wzrostu i był masywnej budowy, co sprawiało, że ludzie często go pytali, czy gra w kosza albo futbol. Nie grał i nawet nie oglądał sportu w telewizji. Grał natomiast w szachy i uchodził za eksperta, gdy był w drużynie szachowej na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Drugą pasją Greene'a był saksofon tenorowy, na którym grał na tyle biegle, że proszono go o granie w kwartecie jazzowym w lokalnych klubach. Alex DeVore był eleganckim drobnym mężczyzną, który się zawsze dobrze ubierał i wyglądał świeżo nawet o wpół do czwartej rano. Był głównym detektywem w dwóch sprawach, w których Amanda asystowała ojcu. Pamiętała go jako spokojnego i dokładnego człowieka. Prokurator okręgowy i detektyw popijali kawę z plastikowych kubków przy biurku DeVore'a w wydziale zabójstw, gdy weszła Amanda. Przed nimi stało otwarte pudełko z pączkami z cukierni Dunkina. Ocaliłem dla ciebie pączek z galaretką i baton z syropem klonowym, by pokazać, że nie żywię urazy w związku z Doolingiem - powiedział jej Greene. Amanda była głodna i wyczerpana. Czy mogę poprosić trochę kawy? - zapytała i chwyciła baton. Damy ci nawet śmietankę w proszku, jeśli przyznasz się do winy w imieniu klientki. Nie ma mowy. Nie zdradzam klientów za coś mniejszego niż grandę caramel z mleczkiem. Do licha - odparł Greene strzepnąwszy palcami. - Mamy tylko najzwyklejszą z kofeiną. Wygląda więc na to, że będziemy musieli stoczyć walkę na macie. Greene napełnił kubek czarnym mulistym płynem. Amanda wypiła łyczek i skrzywiła się. Co to jest? Jeśli się kiedyś dowiem, że daliście coś takiego jednemu z moich klientów, zaskarżę was do sądu. DeVore uśmiechnął się, a Greene ryknął śmiechem. Parzymy to specjalnie dla adwokatów. Amanda ugryzła duży kęs batona, żeby zabić smak kawy. Co powiesz na jakąś formę uwolnienia doktor Castle? Greene potrząsnął głową. Nic z tego. Daj spokój, Mike. Ona jest lekarzem. Ma pacjentów, o których musi dbać. Bardzo żałuję, ale ty nie masz pojęcia, co się tu dzieje. Więc mi powiedz. Greene spojrzał na DeVore'a. Detektyw kiwnął głową. Greene rozparł się w krześle. Twoja klientka używała tego domu na farmie jako komory tortur. Czekał na reakcję Amandy. Gdy się jej nie doczekał, ciągnął dalej: Znaleźliśmy mężczyznę w suterenie. - Potrząsnął głową i miły uśmiech spełzł mu z twarzy. - Masz szczęście, że zobaczysz to tylko na zdjęciach. A sprawę pogarsza jeszcze ten dziennik. Jaki dziennik? Twoja klientka porwała i inne ofiary. Dziennik jest opisem tortur, jakie zadawała każdej z nich. Znęcała się nad nimi wiele dni. Ja jestem uodporniony, ale tego dziennika nie mogłem przeczytać do końca. Czy ten dziennik jest pisany charakterem pisma doktor Castle? Greene potrząsnął głową. Nie, jest to wydruk z komputera. Nie ma w nim też jej nazwiska. Mielibyśmy dużo łatwiejszą sprawę, gdyby go podpisała, ale nie zrobiła tego. Więc skąd pewność, że to ona go pisała? Znaleźliśmy fragment tego dziennika w domu doktor Castle, kiedy wykonywaliśmy rewizję, wcześniej tego wieczoru. Zawiera graficzny opis tego, co zrobiła temu nieszczęśnikowi, którego znaleźliśmy w suterenie. Otrzymasz później kopię. Ale na twoim miejscu nie czytałbym tego zaraz po jedzeniu.
A przy okazji, wstępne badania naszego eksperta medycznego stwierdzają, że nasz John Doe popełnił samobójstwo, przegryzając sobie żyły w przegubie dłoni. Kiedy przeczytasz kopię dziennika, zrozumiesz, czemu się zabił. Wyobrażasz sobie, jaki musiał być zrozpaczony i przerażony, żeby się w ten sposób zabić? Krew odpłynęła Amandzie z twarzy. Czy jest jeszcze coś na miejscu zbrodni, co wiąże doktor Castle z morderstwem? - spytała spokojnie. Dostaniesz nasz raport, jak będzie gotowy. Doktor Castle jest przekonana, że została wrobiona. Czy podejrzewa o to kogoś konkretnego? - spytał Greene sceptycznie. Obie jesteśmy o tym przekonane. Powiedziałeś doktor Castle, że policja przybyła na farmę w odpowiedzi na anonimowe wezwanie na numer 911. Farma jest położona jakieś czterysta metrów od drogi, prawda? Jak ten anonimowy informator mógł usłyszeć krzyki? Dobre pytanie. Jestem pewien, że poddasz je pod rozwagę przysięgłych. Daj spokój, Mike. Czy to według ciebie nie wygląda na sfingowaną sprawę? Policja zupełnie przypadkowo otrzymuje wiadomość, która posyłają na miejsce zbrodni akurat w chwili, gdy z niego wybiega zabójca. Ten argument też możesz wysunąć. Amanda milczała chwilę, zanim zdecydowała się na stanowczy krok. Znaleźliście więcej ofiar na farmie, prawda? DeVore do tej pory słuchał jednym uchem, ale to pytanie przyciągnęło jego uwagę. Mike uniósł w górę brwi. Czy dowiedziałaś się o tym od klientki? A więc mam rację. Skąd wiedziałaś? Powiem ci, jeżeli ty z kolei mi powiesz, czy zaaresztowałeś Justine Castle, ponieważ znalazłeś przedmioty z jej odciskami palców w tym domu. Detektyw i prokurator znowu wymienili spojrzenia. Tak - odparł Greene. Jakie przedmioty? Skalpel z krwią ofiary i dzbanek do kawy, na wpół opróżniony. Amanda opanowała podniecenie. Czy dzbanek został znaleziony w kuchni? Skąd o tym wiesz? - zapytał DeVore. Zignorowała to pytanie. Czy było jeszcze coś ze śladowymi dowodami? Znaleźliśmy fartuch chirurgiczny, czepek i botki w szafie w pokoju. Są teraz w laboratorium, gdzie laboranci szukają włosów i tkanki. Teraz twoja kolej, żeby odpowiedzieć na kilka pytań. Skąd wiedziałaś o tych innych ciałach i gdzie znaleźliśmy dzbanek? Wypiła łyczek kawy, zastanawiając się, jak najlepiej odpowiedzieć na pytanie Greene'a. Czy wiesz coś o sprawie Cardoniego? Mike Greene miał zmieszaną minę. Ten facet z Milton County z ręką - powiedział DeVore. Kiwnęła głową. To było cztery i pół roku temu, Mike, zanim się tutaj przeniosłeś. Doktor Vincent Cardoni parcował jako chirurg u św. Franciszka i był żonaty z Justine Castle. Słusznie! - wykrzyknął DeVore. Pewien gliniarz z Portland nazwiskiem Bobby Vasquez otrzymał anonimowy donos, że Cardoni przechowuje kokainę w domku w górach w Milton County. Nie mógł znaleźć potwierdzenia donosu, więc włamał się do domku. Wiesz, co znalazł?
DeVore siedział wyprostowany i Amanda widziała, że coraz wyraźniej przypomina sobie sprawę Cardoniego. Do czego zmierzasz? - zapytał detektyw. W lesie koło domku odkryto cmentarzyk z dziewięcioma ofiarami. Większość z nich była przed śmiercią torturowana. W suterenie był stół operacyjny i zakrwawiony skalpel z odciskami palców Cardoniego. Jego odciski palców znaleziono również w kuchni na dzbanku do kawy. W domu Cardoniego znaleziono wideotaśmę, która ukazywała torturowanie jednej z ofiar. Czy to zaczyna brzmieć znajomo? Czy sugerujesz, że to Cardoni zabił tych ludzi na farmie? -spytał Greene. Zanim zdążyła odpowiedzieć, DeVore rzekł: To niemożliwe. Cardoni nie żyje. Tego nie wiemy - rzekła Amanda do detektywa, a potem zwróciła się znów do Greene'a: Nie wiemy na pewno. Mówicie za szybko jak dla mnie - rzekł Greene. Mój ojciec reprezentował doktora Cardoniego. Wystąpili o zatuszowanie. Vasquez skłamał pod przysięgą, żeby uzasadnić swoje włamanie, i ojciec udowodnił mu krzywoprzysięstwo. Oskarżenie straciło wszystkie swoje dowody i Cardoni został zwolniony z więzienia. Mniej więcej w tydzień później Cardoni zadzwonił do mnie do domu i powiedział, że musi się ze mną zaraz koniecznie spotkać w domku w Milton County. Pamiętam teraz - rzekł DeVore. - Ty ją znalazłaś! Co? - spytał Greene. Prawą rękę Cardoniego. Leżała na stole operacyjnym. Ktoś ją uciął. Kto? - zapytał Greene. Nikt nie wie. Więc to jest morderstwo nierozwiązane? Może tak, a może nie - odparła Amanda. - Nie znaleziono ciała Cardoniego. A jeśli to on sam odciął własną dłoń, wtedy nie jest to morderstwo, prawda? 38 Zanim Amanda dowlokła się na swoje poddasze, zrobiła się prawie piąta rano. Oczy miała przekrwione, a głowę jakby wypchaną bawełną. Oddałaby wszystko, żeby dać nura pod kołdrę, ale miała za dużo roboty, więc spróbowała oszukać swoje ciało, wykonując rutynowe czynności poranne. I tak miała wątpliwości, czy zdołałaby zasnąć. Aż jej się kręciło w głowie od różnych pomysłów obrony Justine, a możliwość, że Vincent Cardoni powrócił, sprawiała, że skóra jej cierpła. Po dwudziestu minutach gimnastyki i zimnym jak lód prysznicu ubrała się w granatowy kostium, jaki zazwyczaj nosiła w sądzie, i przeszła dwa kwartały do malutkiej kawiarenki, która mieściła się tam od lat pięćdziesiątych. Na dworze był wciąż jeszcze gęsty mrok, a ostry gryzący wiatr działał trzeźwiąco. Tak samo jak naleśniki na śniadanie, które zjadła skulona w jednej z czerwonych winylowych lóż kawiarni. Jako pływaczka zawsze opychała się węglowodanami w wieczór poprzedzający zawody. Pływanie i występowanie na rozprawach sądowych są bardzo do siebie podobne. Człowiek gromadzi ile się da energii, a potem skacze do wody i prze naprzód. Jedząc śniadanie, nie mogła przestać myśleć o Cardonim. A jeśli on żyje? A jeśli czyha w mroku i znowu zabija? Ta myśl ją przerażała, ale także podniecała. Jeśli Cardoni powstał z martwych - jeśli Justine jest niewinną kobietą, fałszywie oskarżoną - to sprawa przyniesie jej sławę i wyprowadzi z ojcowego cienia. Ledwie o tym pomyślała, zaraz poczuła się winna. Skupiła uwagę na mękach, jakie ofiary Cardoniego musiały znosić, i zmusiła się do wspomnienia o tym, co widziała na kasecie z Mary Sandowski, ale nie mogła stłumić podniecenia, gdy coś w głębi niej szeptało o przyszłości, kiedy to ona stanie się równie sławna jak Frank Jaffe.
Zwalczyła te myśli. Powiedziała sobie, że jest ambitna, ale przecież zawsze bardziej troszczyła się o swoich klientów niż o własny sukces. Ocalenie Justine Castle było jej pierwszym i jedynym priorytetem. Sława być może przyjdzie później, lecz Amanda wiedziała, że źle jest podejmować się obrony w jakiejś sprawie tylko dla rozgłosu, jaki może przynieść. Mimo to myśl o własnym nazwisku na tytułowych stronach gazet była doprawdy ekscytująca. Potem przyszło jej do głowy coś niepokojącego. Ojciec za tydzień wróci z wakacji. Co będzie, jeśli ojciec zechce zabrać jej sprawę? Czy potrafi zapobiec, by Frank nie odsunął jej na bok? Była jedynie współpracowniczką firmy Jaffe, Katz, Leha-ne i Brindisi. Frank był starszym wspólnikiem. Jeśli Frank zapragnie sprawy Castle, Amanda nie będzie mogła mu się przeciwstawić. A może Justine się uprze, aby to Frank był jej głównym obrońcą? Kiedy zadzwoniła z Centrum Sprawiedliwości, pytała o Franka Jaffe, nie o jego córkę. Amanda skarciła siebie, że tak myśli. Stawiała własne potrzeby ponad potrzeby klienta. Jeśli Justine zechce, aby to ojciec ją reprezentował, ona ustąpi. Obecnie nie powinna myśleć o niczym innym jak tylko o wydostaniu Justine z więzienia. O szóstej czterdzieści pięć Amanda była w suterenie Gmachu Stockmana i przeszukiwała archiwum firmy. Teczki sprawy Cardoniego zajmowały trzy zakurzone i pokryte pajęczynami kartonowe pudła. Byłoby tych pudeł znacznie więcej, gdyby doszło do rozprawy. Usiłowała załadować pudła na wózek, nie brudząc sobie przy tym kostiumu, co nie było rzeczą łatwą, ale w końcu się udało. Gdy tylko wtoczyła pudła do swojego biura, zdjęła żakiet i zaczęła wyładowywać zawartość na biurko. Teczki z materiałami dotyczącymi spraw Franka były zawsze świetnie uporządkowane. Jeden ze skoroszytów zawierał notatki na temat kwestii prawnych, które mogły zostać podniesione podczas rozprawy. Do każdej notatki dołączono fotokopie przypadków i statutów na poparcie każdego z argumentów. W drugim skoroszycie były raporty policyjne ułożone chronologicznie, w trzecim zgromadzono raporty o dochodzeniach prowadzonych przez obronę. Czwarty był ułożony alfabetycznie dla potencjalnych świadków i zawierał kopie wszystkich raportów zebranych przez obie strony, w których były jakiekolwiek wzmianki o świadkach. Poprzedzał te raporty wypisany na maszynie arkusz potencjalnych pytań bezpośrednich lub do krzyżowego ognia i obszary, które należało zbadać. Ostatni skoroszyt zawierał wycinki z gazet, dotyczące sprawy. Amanda otworzyła skoroszyt z materiałami do sprawy o zatuszowanie. Zawierał inwentaryzację przedmiotów znalezionych w domku w okręgu Milton. Była tam również koperta z fotografiami z miejsca zbrodni. Rozłożyła fotografie na biurku i umieściła je w odpowiednich miejscach raportu. Zajęło jej jedynie chwilę znalezienie zdjęć dzbanka do kawy i skalpela wśród innych przedmiotów oraz fotografie ukazujące, gdzie owe przedmioty zostały w domu znalezione. Mike Greene obiecał, że da jej po południu komplet zdjęć z ostatniego miejsca zbrodni. Amanda chętnie by się założyła, że te fotografie będą podobne do zdjęć rozłożonych na jej biurku. O ósmej posłała sekretarkę do Biura Prokuratora Okręgowego po klucze do domu Justine Castle. Chciała wybrać jakieś ubranie dla Justine, aby mogła wystąpić w sądzie. O jedenastej trzydzieści pochłonęła kanapkę i jeszcze trochę kawy przy swoim biurku. Zanim wreszcie wybrała się o pierwszej do Centrum Sprawiedliwości, gdzie miano postawić Justine w stan oskarżenia, była wyczerpana, lecz gotowa do wzięcia się do sprawy Cardoniego. Amanda weszła przez przeszklone drzwi Centrum Sprawiedliwości po biegnących łukiem marmurowych schodach na trzecie piętro, gdy nagle ktoś zawołał ją po nazwisku i stała się ośrodkiem zainteresowania tłumu reporterów. Przystojna brunetka zapytała ją, czy jest tu w zastępstwie swojego sławnego ojca, a jakiś niski, rozczochrany reporter z „Oregonian" pragnął się dowiedzieć, czy jest jakiś związek między morderstwami na farmie i w niesławnej sprawie Cardoniego. Amanda dała nura przed mikrofonami i światłami telewizyjnymi, powtarzając „bez komentarza" po każdym pytaniu. Gdy drzwi sali, w której miała nastąpić rozprawa, zamknęły się, odetchnęła z ulgą, że zdołała się wyrwać przedstawicielom prasy.
Sala była wypełniona po brzegi. Adwokaci siedzieli obok swych klientów. Niespokojne żony zatrzymanych huśtały na kolanach dzieci, rozpaczliwie usiłując je uciszyć, aby strażnik sądowy ich nie wyrzucił, zanim będą mogły choć spojrzeć na mężów. Matki i ojcowie trzymali się za ręce, wypatrując dziecka, które wkroczyło na złą drogę. Dziewczyny i członkowie gangów kręcili się na swoich miejscach radzi, że widzą znajomych przed sądem, zupełnie jak w TV. Rząd krzeseł za barierką był zarezerwowany dla adwokatów z biura obrońcy publicznego, prywatnych adwokatów, którzy oczekiwali na wyznaczenie terminów spraw. Amanda zajęła miejsce w tej właśnie części i czekała na wywołanie sprawy Justine. Postawienie w stan oskarżenia, pierwsze wystąpienie oskarżonego w sądzie, pora, gdy sędzia informuje go o naturze wysuniętych przeciwko niemu zarzutów i jego prawie do porady prawnej. Jeśli oskarżony jest ubogi, wówczas obrońca jest wyznaczany z urzędu. Czasem też wtedy podejmuje się decyzje o uwolnieniu. Amanda wielokrotnie była obecna przy stawianiu w stan oskarżenia i wszystkie te sesje były takie same. Teraz pierwszym kilku sprawom przyglądała się z uwagą, lecz wkrótce przestało ją to interesować i przez dłuższą chwilę przyglądała się widzom. Właśnie miała skierować uwagę z powrotem na sędziów, kiedy wyczuła, że ktoś się jej przygląda. Przebiegła wzrokiem tłum i już była gotowa przypisać to wrażenie swojej wyobraźni, gdy zobaczyła wielkiego, muskularnego mężczyznę z krótko ostrzyżonymi blond włosami. Mężczyzna siedział ze zgarbionymi plecami i dłońmi zaciśniętymi na podołku, przez co sprawiał wrażenie, że czuje się nieswojo w sądzie. Miał na sobie flanelową koszulę zapiętą pod szyją, spodnie khaki i poplamiony trencz. Było w nim coś niejasno znajomego, ale nie miała pojęcia, gdzie i czy kiedykolwiek go widziała. Drzwi na korytarz otworzyły się i przez tłum reporterów przedarł się Mike Greene. Znalazłszy się w środku, wykorzystał swój wzrost, aby rozejrzeć się po sali, i spostrzegł Amandę. Greene był wciąż ubrany w tweedową brązową marynarkę sportową, zmiętą białą koszulę i szare spodnie, które miał na sobie o trzeciej rano. Widzę, że byłaś w domu - rzekł Mike, gdy usiadł koło Amandy. Przebrałam się, ale nie kładłam się spać. Ja też. To znaczy, jeśli chodzi o sen. Wręczył jej grubą kopertę. Zaskarżenie, kilka raportów policyjnych i komplet zdjęć z miejsca zbrodni. Nie mów, że ci nigdy nic nie daję. Dzięki, że nie jesteś zawzięty. Mike się uśmiechnął. To najmniejsze, co mogę zrobić za to, że cię zmusiłem do picia tej ohydnej lury, którą detektywi z wydziału zabójstw nazywają kawą. Czy zastanowiłeś się może nad sprawą zwolnienia? Nic z tego. Za wiele ofiar, za wiele dowodów. Sprawa Justine Elizabeth Castle - wywołał urzędnik sądowy. Mike Greene podszedł do długiego stołu, przy którym siedział drugi zastępca prokuratora okręgowego. Blat stołu był niemal cały zakryty trzema szarymi metalowymi skrzynkami, wypełnionymi aktami spraw. Kiedy Greene wyjmował teczkę Justine, Amanda udała się w drugi koniec sali. Strażnik wpuścił ją za barierkę. Justine była bez makijażu, ale wyglądała dobrze w ciemnym kostiumie i jedwabnej bluzce. Proces stawiania w stan oskarżenia przebiegał szybko. Amanda podała swoje nazwisko jako obrońcy i zaniechała czytania oskarżenia. Gdy sędzia konferował z urzędnikiem na temat daty przesłuchania w kwestii zwolnienia za kaucją, Amanda wyjaśniła Justine, co się dzieje. Ta słuchała uważnie i kiwała głową w odpowiednich miejscach, ale Amanda odniosła wrażenie, że jej klientka ledwie panuje nad sobą. Dobrze się czujesz? - spytała.
Nie, ale się nie załamię. Rób, co tylko możesz, aby mnie stąd wyciągnąć jak najszybciej. Sędzia zakończył stawianie Justine w stan oskarżenia i strażnik zaczął ją wyprowadzać. Pracuję nad tym - powiedziała Amanda. - Już cię dzisiaj nie odwiedzę, ale przyjdę jutro. Nie trać wiary. Justine trzymała głowę wysoko, wchodząc w drzwi windy, która miała ją zawieźć z powrotem do więzienia. Amanda zastanawiała się, czy ona potrafiłaby się zachowywać z taką godnością na jej miejscu. Na korytarzu przed salą sądową reporterzy zaroili się wokół Amandy. Odmówiła wszelkich komentarzy i przepchała się przez tłum na ulicę. Deszcz przestał padać, ale wciąż było zimno i wietrznie. Skuliła ramiona i przeszła na drugą stronę ulicy do Lownsdale Park, idąc spiesznie obok pomnika bohatera wojny i pustych ławek. Kiedy czekała na zmianę świateł na skrzyżowaniu Czwartej i Salmon, wydało jej się, że widzi jakiś ruch przy małej toalecie z czerwonej cegły na skraju parku. Światła się zmieniły, przeszła na drugą stronę ulicy i ruszyła Czwartą do swojego biura. Miała wrażenie, że ktoś ją śledzi. Czy to możliwe, by szedł za nią któryś z reporterów? Stanęła i odwróciła się. Jakiś mężczyzna w trenczu dał nura w drzwi biurowca po drugiej stronie ulicy. Popatrzyła uważnie na te drzwi. Cofnęła się nawet trochę, żeby lepiej widzieć. Z biurowca wyszły dwie kobiety, ale nikt poza tym. Nagle ogarnęła ją fala ogromnego znużenia, aż musiała się oprzeć o parkometr. Zamknęła na chwilę oczy i poczuła lekki zawrót głowy, gdy je otwierała. Wrażenie, że ją ktoś śledzi, przypisała wyczerpaniu. Wzięła głęboki oddech i poszła Czwartą w stronę gmachu Stockmana. 39 Mike Greene wychował się w Los Angeles, ożenił się ze swoją sympatią ze szkoły średniej i otrzymał dyplom na wydziale prawa UCLA. Wszystko szło cudownie, życie biegło idealnym torem. Potem któregoś dnia w czwartym roku pełnienia funkcji oskarżyciela w Biurze Prokuratora Okręgowego Los Angeles, zjadł na obiad nieświeże burrito. W czasie popołudniowej sesji poczuł się tak źle, że nie mógł pracować i sędzia odłożył ją do następnego dnia. Mike myślał najpierw, żeby zadzwonić do żony, Debbie, ale nie chciał jej martwić, więc odpoczął z godzinkę i pojechał do domu. Wszedł do domu z półpiętrem trzy godziny wcześniej niż zwykle i zastał Debbie siedzącą okrakiem na ich najbliższym sąsiedzie. Stał w drzwiach sypialni zbyt oszołomiony, żeby wydusić z siebie choć słowo. Gdy para winowajców zaczęła się spiesznie ubierać, odwrócił się bez słowa i wyszedł. Greene wprowadził się do kolegi prokuratora, póki nie wynajął ponurego mieszkania z umeblowaniem. Kochał żonę tak bardzo, że obwiniał siebie za jej zdradę. Rozwód odbył się w mgnieniu oka. Debbie otrzymała dom, większość oszczędności i wszystko, co chciała, bo Mike nie zamierzał o nic walczyć. Po rozwodzie próbował skupić się na pracy, ale był tak przygnębiony, że to zaciążyło na jej wynikach. Zwierzchnik zaproponował mu urlop. Mike nigdy nie opuszczał Kalifornii, oprócz miesiąca miodowego na Hawajach i para wakacji spędzonych w Meksyku. Sprzedał samochód i kupił bilet do Londynu. Sześć miesięcy w Europie, w tym krótki romans z turystką z Izraela, dały Mike'owi pewną perspektywę. Zdecydował, że pozamałżeńskie sekseskapady Debbie nie były jego winą i że pora zacząć dalej żyć. Przyjaciel z biura prokuratora okręgowego w Multnomah County umówił go na rozmowę w sprawie pracy. Obecnie Mike mieszkał w mieszkaniu spółdzielczym przy Broadway Bridge po przeciwnej stronie rzeki Willamette, naprzeciwko Rose Garden. Idąc z Centrum Sprawiedliwości do sądu marzył, że po postawieniu w stan oskarżenia Justine Castle, weźmie prysznic, zje lekki posiłek i zaśnie na flanelowej pościeli na swoim ogromnym łożu. Aliści marzenie to rozwiało się jak dym, kiedy zobaczył, że w recepcji Biura Prokuratora Okręgowego czeka na niego Sean McCarthy, z nosem w książce. Gliniarz, który czytuje Steinbecka - rzekł Greene. - Czy nie boisz się, że cię za to wyrzucą?
McCarthy podniósł wzrok, rozbawiony. Był równie wychudzony jak przed czterema laty, tylko rude włosy miał rzadsze. Jak ci leci, Mike? Okropnie. Jeśli zaraz się nie prześpię, będziesz prowadził śledztwo w sprawie mojego zejścia. McCarthy zaznaczył miejsce w Gronach gniewu i poszedł za Greene'em wąskim korytarzem do jego malutkiego biura. Jedną ze ścian zdobił plakat reklamujący ubiegłoroczny Festiwal Jazzowy Mount Hood. Widniał na nim saksofon tenorowy na tle okrytej śniegiem góry. Mike występował z miejscowym trio na tym festiwalu. Na kredensiku pod oknem stały szachy. Zastępca prokuratora okręgowego studiował różne wariacje obrony króla w wolnych chwilach i na szachownicy widniała pozycja, jaką osiągnęły białe po trzynastu ruchach. Sean McCarthy zajął krzesło naprzeciwko biurka. Greene zamknął drzwi swojego biura i opadł na swój fotel. Jakieś cztery lata temu pewien doktor nazwiskiem Vincent Cardoni został oskarżony o torturowanie kilku ofiar w jakimś domu w okręgu Milton. To była twoja sprawa, tak? To była sprawa tamtejszej policji, aleja w niej pomagałem -odparł McCarthy. Cardoniego reprezentował Frank Jaffe. Jego córka, Amanda, reprezentuje Justine Castle, eksżonę Cardoniego, w sprawie pod rozmaitymi względami bardzo podobnej do tamtej. Amanda sądzi, że jej klientka została wrobiona przez Cardoniego. Cardoni nie żyje. Tak powiedział Alex DeVore, ale Amanda twierdzi, że ciała nigdy nie znaleziono. To prawda. A więc?... McCarthy milczał przez chwilę. Jak bardzo są podobne do siebie miejsca zbrodni? Amanda mówi, że są niemal identyczne. Naprawdę? Jak bardzo? Greene odszukał fotografie z miejsca zbrodni i podał je McCarthy'emu. Detektyw przejrzał je nieśpiesznie. Zatrzymał jedną z nich, a resztę położył na biurku. I co myślisz? McCarthy odwrócił fotografię, którą trzymał. Ukazywała na wpół opróżniony dzbanek do kawy, znaleziony przy zlewie w kuchni na farmie. Czy laboranci znaleźli odciski palców Justine Castle na tym dzbanku? - spytał. Greene kiwnął głową. Były też na skalpelu z krwią jednej z ofiar. To mnie naprawdę niepokoi. Czemu? Znaleźliśmy mniej więcej to samo w domku w Milton County przed czterema laty. Prasa wiedziała o skalpelu, ale nigdy nie mówiliśmy dziennikarzom o dzbanku z kawą. A na sprawie o zatuszowanie? Przedłożono listę zajętych przedmiotów, ale nie było tam żadnej wzmianki, że na którymkolwiek z nich znajdowały się odciski palców. Więc sądzisz, że ktoś, kto wiedział o dzbanku, mógł wrobić Justine Castle? Albo ona sama mogła sobie nalać kawy, kiedy pracowała. Mniej więcej w rok po zniknięciu Cardoniego byłem na drinku z Frankiem Jaffe. W pewnej chwili rozmowa zeszła na sprawę Cardoniego. Frank mi powiedział, że Justine Castle dała kiedyś Cardoniemu w prezencie dzbanek, a Cardoni twierdził, że ten dzbanek został mu skradziony z jego gabinetu u Św. Franciszka. Cardoni myślał, że Justine Castle posłużyła się tym dzbankiem i skalpelem, żeby go wrobić. 40
Front niżowy, który dokuczał w Oregonie przez miniony tydzień, znów zaatakował. Rzęsisty deszcz strugami opadał na samochód Amandy. Nawet przy włączonych na największą szybkość wycieraczkach widoczność była tak kiepska, że Amanda uznała siebie za szczęściarę, kiedy wypatrzyła lukę w płocie, który otaczał farmę. Gdy tylko skręciła na podjazd, samochód zaczął podskakiwać na wybojach. Długie światła samochodu przeczesywały ciemności, wydobywając z niej drzewa i krzewy, zanim oświetliły żółtą taśmę na drzwiach domu. Amanda wyłączyła silnik i siedziała, słuchając bębnienia deszczu o dach. Wmówiła sobie, że od razu pozna, czy to Cardoni stworzył obie komory grozy, jeśli tylko obejrzy ten dom. Teraz, kiedy się tu znalazła, ta myśl wydała jej się śmieszna. Zapaliła światło w samochodzie i jeszcze raz przyjrzała się zdjęciom, które dał jej Mike Greene. Jedno z nich ukazywało cmentarzyk otoczony drzewami i położony daleko za granicami posiadłości, miejsce, które trudno byłoby znaleźć przypadkowo. Wzięła następne zdjęcie. Trzy ciała, noszące oznaki przebytych tortur, leżały rozciągnięte na ziemi. Wzniesiono ponad nimi namiot z brezentu, aby ustrzec zwłoki przed wilgocią. Zbliżenie jednej z ofiar, którą była kobieta, ukazywało obrażenia, jakich delikatne ciało doznało w dniach poprzedzających śmierć. Inny zestaw zdjęć ukazywał wnętrze domu na farmie. Amanda szybko przerzuciła zbliżenia zwłok znalezionych w suterenie. Wystarczyło jej to, co zobaczyła, kiedy pierwszy raz pokazano jej te zdjęcia. Obejrzała jeszcze kilka innych zdjęć, zanim zdała sobie sprawę, że specjalnie się ociąga. Chwyciła latarkę i pobiegła pod daszek osłaniający wejście. Rozerwała jaskrawożółtą taśmę i weszła do środka. Snopem światła latarki omiotła przedpokój i salonik. Były tak ogołocone i skąpo umeblowane jak dom w Milton County. Znalazła sypialnię. Po zdjęciu odcisków palców i przejrzeniu wszystkiego w poszukiwaniu dowodów śladowych policja pozostawiła meble, ale zabrała książki i dziennik z regału. Amanda spróbowała sobie wyobrazić zabójcę siedzącego w fotelu i kartkującego podręczniki, aby przygotować się do następnych tortur. Co za potwór mógł tak chłodno planować rytualną degradację innej ludzkiej istoty? Wróciła przez salon do kuchni. Na zewnątrz dął wiatr, grzechocąc okiennicami i ślizgając się po dachu. Poczuła skurcze w żołądku, gdy nacisnęła klamkę drzwi do sutereny i spojrzała w ciemną przestrzeń w dole. Przekręciła kontakt i naga żarówka oświetliła dolną część schodów do sutereny. W jednym rogu stał piec olejowy. W drugim prostokątna plama na podłodze, czyściejsza niż przestrzeń ją okalająca, wskazywała, gdzie leżał materac, zanim ekipa techniczna go usunęła. Amanda zobaczyła dziury w ścianie, w miejscach zamocowania łańcuchów; one też zostały zabrane do laboratorium kryminalistyki. Potem zauważyła nierówno otynkowaną ścianę betonową, która dzieliła suterenę na dwie części. Ściana wyglądała jak wybudowana przez amatora według poradnika Zrób to sam. Amanda zeszła ze schodów i zajrzała przez drzwi wiodące do ciemnej przestrzeni, gdzie ledwo sięgało światło słabej żarówki. Włączyła latarkę i poświeciła nią przez drzwi. Stół operacyjny wciąż tam stał. Nad stołem była druga żarówka. Pociągnęła za zwisający z oprawki sznureczek i żarówka oświetliła przestrzeń, zupełnie pustą poza stołem operacyjnym. Wszystko inne zostało zabrane do laboratorium. Nagle przed jej oczyma stanął obraz zapłakanej twarzy Mary Sandowski i ogarnęła ją fala nudności. Na chwilę zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Nie mogła tego w żaden sposób dowieść, ale nie miała absolutnie żadnych wątpliwości. Człowiek, który zamienił domek w górach w miejsce grozy, działał również tutaj. Okrążyła stół. Proszek do zdejmowania odcisków palców przyciemniał stalowe nogi. Uklękła i zobaczyła ciemnobrązową plamkę. Czy to krew? Chwilę na nią patrzyła, potem wstała. W drzwiach stał jakiś mężczyzna. 41 Mężczyzna wyszedł z cienia i zablokował sobą jedyne wyjście. Miał na sobie przemoczony trencz. Amanda uniosła w górę latarkę i cofnęła się.
- Nie przyszedłem tutaj, żeby zrobić pani krzywdę - rzekł mężczyzna, unosząc w górę pustą rękę z rozcapierzonymi palcami. - Jestem Bobby Vasquez. Minęła chwila, zanim Amanda rozpoznała intruza. Twarz Vasqueza była mięsista. Woda kapała z jego długich, rozczochranych czarnych włosów. Krzaczasty wąs zakrywał górną wargę. Pod rozpiętym płaszczem widziała spłowiałe dżinsy, flanelową koszulę i podniszczoną sportową marynarkę. Nie chciałem pani przestraszyć - powiedział Vasquez. -Próbowałem z panią porozmawiać w Centrum Sprawiedliwości, ale nie mogłem się docisnąć przez tłum reporterów. Vasquez umilkł. Widział, że Amanda była przestraszona i czujna. Pamięta mnie pani? - zapytał. Sprawa o zatuszowanie. Moja niezbyt świetlana godzina - rzekł ponuro. - Ale miałem rację co do Cardoniego. To on zabił tych ludzi w Milton County i to on zabił tych tutaj. Pani to wie, prawda? Dlatego jest pani tutaj. Amanda zapomniała o lęku. Czemu pan sądzi, że on żyje? Niech pani się przyjrzy temu domowi. Kiedy przeczytałem o cmentarzyku i pokoju operacyjnym, od razu wiedziałem. A ręka? Cardoni był chirurgiem. Nie obciąłby sobie dłoni. Cardoni liczył, że każdy tak właśnie pomyśli. Ale większości chirurgów nie prześladuje taki maniak jak Martin Breach. Ani nie grozi im kara śmierci. To również. Poza tym facet jest zupełnym wariatem. Amanda potrząsnęła głową. Chcę wierzyć, że to zrobił Cardoni. Ale zawsze wracam do tej dłoni. Jak mógł to zrobić? Jak mógł sobie uciąć własną dłoń? To nie jest takie trudne, jak się pani zdaje. Nie dla lekarza. Zbadałem sprawę. Cardoni musiał tylko założyć sobie opaskę uciskającą na biceps i zrobić zastrzyk znieczulający w przedramię. Mógł wówczas amputować sobie dłoń, nie czując najmniejszego bólu. Po ucięciu dłoni okrył pewnie kikut sterylną gazą, aż ustało krwawienie, potem zabandażował rękę i zrobił jeszcze jeden zastrzyk znieczulający, aby uśmierzyć ból. Amanda myślała przez chwilę o tym, co powiedział Vas-quez, potem podjęła decyzję. Zgoda, panie Vasquez, jestem tu z powodu Cardoniego. Wiedziałem! Więc niech mi pani powie, co jeszcze było w raportach policyjnych? Pani nie przyszła tu powodowana przeczuciem. Zawahała się. Panno Jaffe, mogę pani pomóc. Kto wie więcej ode mnie o Cardonim? Ja nigdy nie wierzyłem, że on nie żyje. Wciąż mam jego akta. Znam całe dzieje Cardoniego, mogę pani powiedzieć, co policja wiedziała cztery lata temu. Będzie pani potrzebny agent. Nasza firma już ma agenta. Dla niego będzie to jeszcze jedna z wielu spraw. Dla mnie to jest szansa rehabilitacji. Cardoni zrujnował mi życie. Pan sam zrujnował sobie życie - odparła Amanda sucho. Vasquez spuścił wzrok. Ma pani rację. Muszę ponieść winę za to, co zrobiłem. Trochę mi zajęło, nim do tego doszedłem. - Wskazał ręką pokój operacyjny. - Ponoszę winę również za to. Gdybym nie spaprał sprawy, Cardoni siedziałby w więzieniu, a ci ludzie by wciąż żyli. Muszę to naprawić. - Urwał na chwilę. - Poza tym, jeśli udowodnimy, że to Cardoni zabił tych ludzi, pani klientka będzie wolna.
W słowach Vasqueza była rozpacz i szczerość. Amanda rozejrzała się ostatni raz po pokoju operacyjnym. Wyjdźmy stąd - powiedziała. - Porozmawiamy na górze. Pociągnęła za sznureczek zwisający z oprawki żarówki i prowizoryczny pokój operacyjny pogrążył się w ciemności. Co może mi pani powiedzieć? - spytał Vasquez, kiedy wchodzili po schodach. - Czy są jeszcze jakieś podobieństwa między miejscami zbrodni? Nie sądzę, że powinnam o tym mówić. Ma pani rację. Przepraszam. Jestem po prostu niespokojny. Nie ma pani pojęcia, jak się czułem, gdy zobaczyłem nazwisko doktor Castle dziś rano w gazecie i przeczytałem o tym pokoju operacyjnym. Nagle powstała nadzieja, że ten koszmar może się nareszcie skończyć. Amanda zgasiła światło w suterenie i zamknęła drzwi za sobą. Panie Vasquez, postawmy sprawę jasno, dobrze? Słyszałam plotki o panu po zwolnieniu pana z policji. Mój ojciec też je słyszał. Poproszę ojca, żeby pozwolił panu pracować z nami nad tą sprawą, ale on będzie chciał wiedzieć, czy jest pan godny zaufania. Vasquez wyglądał, jakby mu się to nie pierwszy raz zdarzyło. Co pani chce wiedzieć? - westchnął. Co pan robił po wyrzuceniu z policji? Piłem. O to pani chodzi, tak? Zawód policjanta był całym moim życiem. W jednej chwili musiałem się z nim rozstać. Nie mogłem sobie z tym poradzić. Przeżyłem półtora roku, które do tej pory widzę jak przez mgłę. Ale wykaraskałem się z tego i przestałem pić bez niczyjej pomocy. Już nie piję, nawet piwa. Proszę powiedzieć ojcu, że jestem licencjonowanym detektywem. Właśnie w ten sposób zarabiam na życie. Jestem w tym dobry, i proszę mi wierzyć, że są jeszcze ludzie w branży, którzy chcą ze mną rozmawiać. Musimy to sprawdzić. Kiedy będzie się pani wahała, czy mnie zatrudnić, proszę pomyśleć o tym, że ja mam już przewagę nad policją. Jak to? Cztery lata temu przyszło mi do głowy, że przyskrzynię Cardoniego przez powiązanie go z tym domem w Milton County. Wie pani, wydobyć tytuł własności, udowodnić, że to on jest właścicielem. Ale nie zdołałem. Był bardzo sprytny. Posiadłość była własnością korporacji, a korporacja została założona przez podejrzanego adwokata nazwiskiem Walter Stoops, którego wynajął ktoś, kogo on nigdy nie widział, i kto mu płacił czekami bankowymi i przekazami pieniężnymi. Tego ranka, gdy tylko przeczytałem o tym domu na farmie, przejrzałem księgi tej posiadłości. Wie pani, co znalazłem? Posiadłość jest własnością korporacji i została nabyta za pośrednictwem adwokata. Bingo. Zakupu dokonano przed dwoma lat, co dałoby Cardoniemu dość czasu, aby stworzyć sobie nową tożsamość i przygotować się do powrotu do Portland. Czy nabywcą jest ta sama korporacja, która zakupiła posesję w Milton County? Nie. I adwokat jest inny. Ale przekazy pieniężne są te same. Sądzi pan, że zdoła pan dowieść, kto zakupił tę posiadłość tym razem? Nie wiem, czy potrafię, ale Cardoni popełnił błąd przed czterema laty i o mało go nie dorwaliśmy. Mam nadzieję, że i tym razem to zrobi. 42 Tej nocy Amanda spała jak zabita i nawet nie zbudził jej budzik. Zrobiło się za późno na gimnastykę poranną, a nawet śniadanie, wzięła więc szybki prysznic, i idąc do biura, kupiła po drodze kawę z mlekiem na wynos i kawałek ciastka kawowego. Gdy o godzinie ósmej trzydzieści
weszła do biura, za jej biurkiem siedział ojciec i przeglądał teczkę z materiałami sprawy Justine Castle. Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się. Amanda zastygła w drzwiach. Dzień dobry, Amando. Powinieneś być na wakacjach. Co tu robisz? - zapytała, starając się ze wszystkich sił, aby w jej głosie nie było słychać zawodu. Nie sądziłaś, że zainteresuje mnie twoja najnowsza sprawa? Byłam pewna, że zainteresuje. Dlatego właśnie wydałam surowe polecenia, aby nikt ci o niej nie powiedział, jeśli zadzwonisz. I tak się stało. Więc skąd się dowiedziałeś? Piszą o niej w kalifornijskiej prasie. Ktoś wymyślił, że ma ona związek ze sprawą Cardoniego i, presto, mamy nową sensację. Czy sprawdziłaś swoje wiadomości telefoniczne? Jeszcze nie. Ja je przejrzałem. Jeżeli chcesz zostać znakomitością medialną, to 20/20 i 60 minut, Larry King i Geraldo tylko na to czekają. Chyba żartujesz. Położyła teczkę, postawiła swoją kawę i torebkę z ciastem na skraju biurka i usiadła na jednym z krzeseł dla klientów. Czy Elsie nie jest wściekła, że zepsułeś jej wakacje? Elsie jest cudowną kobietą. Kazała mi wrócić i pomagać tobie. Dzięki za zaufanie - odparła Amanda sarkastycznie. -Świetnie poradziłam sobie sama, ratując tyłek Doolinga. Dlaczego myślisz, że jestem nie dość kompetentna, aby reprezentować Justine Castle? Chwileczkę - rzekł Frank, unosząc rękę defensywnie. -Nikt nie mówi, że nie jesteś kompetentna i nie obrażaj się na mnie. Wiesz doskonale, że trzeba dwóch adwokatów, by poradzić sobie z tak złożoną sprawą. Nie będziesz głównym obrońcą? - spytała, przygotowując się na najgorsze. Ani mi to w głowie. Spróbowała ukryć zaskoczenie, ale chyba jej się nie udało, bo usta Franka zadrgały, jakby chciał stłumić uśmiech. Może Justine chciałaby, żebyś nim był. Pytała o ciebie, kiedy ją aresztowano. Czy jest zadowolona z twojego postępowania? Sądzę, że tak. To zobaczymy, jak się potoczą wypadki. W tej chwili ty kierujesz sprawą. Czemu nie wprowadzisz mnie w nią w paru słowach? Między łykami kawy z mlekiem i kęsami ciasta kawowego Amanda przedstawiła ojcu szczegóły, rozpoczynając od nocnej rozmowy przez telefon z Justine. Kiedy opowiadała Frankowi o swojej wizycie w domu na farmie, przemilczała spotkanie z Vasquezem. Wolałbym, abyś tam nie wchodziła, Amando - rzekł Frank, gdy skończyła. - To było opieczętowane miejsce zbrodni. Wiem, ale ekipa techniczna już zrobiła, co do niej należało, a ja musiałam zobaczyć to miejsce. Frank odchylił się w krześle. I jakie było twoje wrażenie? Że albo to jest ten sam zabójca, albo ktoś, kto wie mnóstwo o sprawie Cardoniego. Jestem tego pewien. Przerwała na chwilę, żeby pomyśleć, jak poruszyć temat Vasqueza. Zdecydowała, że powie wprost. Kiedy oglądałam suterenę domu na farmie, zjawił się Bobby Vasquez. Ten policjant, który skłamał w czasie sprawy o uwolnienie za kaucją Cardoniego? Kiwnęła głową.
Chce z nami pracować nad tą sprawą. Jest przekonany, że Cardoni udał własną śmierć przed czterema laty i jest odpowiedzialny za te nowe morderstwa. Czy wiesz, że Vasquez był jednym z głównych podejrzanych o zabicie Cardoniego? Miał obsesję na jego punkcie. Istnieje teoria, że gdy sąd uwolnił Cardoniego, Vasquez dokonał na nim samosądu. Amanda spróbowała wyobrazić sobie Vasqueza jako zabójcę Cardoniego. Gdyby Vasquez wiedział, że Cardoni nie żyje, wówczas nie mówiłby, że zabił tych ludzi na farmie. I po co by szedł za mną na farmę? Po co by proponował, że będzie pracował nad tą sprawą? Nie wiem i nie obchodzi mnie to - warknął Frank. Masz wszelkie prawo być zły za to, co Vasquez ci zrobił w sprawie Cardoniego. Ale to nie powinno ci przeszkodzić w ocenie tego, co może zrobić w obecnej sprawie. On jest nieuczciwy, Amando. Jest pijakiem. Mówi, że już nie pije, i wyglądał na trzeźwego. Myślę, że powinieneś pamiętać, czemu Vasquez skłamał pod przysięgą. Zrobił to, ponieważ sądził, że to jedyny sposób, aby wsadzić bardzo złego człowieka do więzienia. To nie usprawiedliwia jego postępku. Nie mówię, że usprawiedliwia, uważam tylko, że powinieneś spojrzeć na to bez uprzedzeń. Vasquez wie wszystko, co wie policja o Cardonim, i już wyjawił mi kilka bardzo pożytecznych informacji. Takich jak? Powiedziała mu, w jaki sposób Vasquez ustalił, kto jest właścicielem farmy. To nie jest nic takiego, czego Herb i policja by nie odkryli - rzekł Frank lekceważąco. - Nie wiem, czemu Vasquez chce pracować przy tej sprawie, ale nie zamierzam się zadawać z krzywoprzysięzcą i pijakiem. Amanda wzięła się w garść i spojrzała ojcu prosto w oczy. Albo jestem głównym obrońcą, albo nie jestem. Jeżeli jestem, to sama dobieram sobie ekipę. Frank nie przywykł, aby mu mówiono, co ma robić, i Amanda widziała, że mu się to nie spodobało. Sama nie jestem pewna co do Vasqueza - dodała szybko, póki czuła swoją przewagę - ale chcę mieć prawo decydować, czy włączyć go do sprawy, czy nie. Frank wypuścił wstrzymywany oddech. Porozmawiamy o tym później. Chcę to rozstrzygnąć teraz. Czy sądzisz, że jestem kompetentna, aby kierować tą obroną? Frank się wahał. Tak czy nie, tato? Pracujemy razem od pięciu lat. Miałeś całe życie, aby ocenić moje zdolności. Jeżeli sądzisz, że sobie nie poradzę, zrezygnuję z posady w firmie już dzisiaj. Frank odchylił głowę w tył i ryknął śmiechem. Sprawiasz, że tęsknię za dobrymi dawnymi czasami, kiedy małe dziewczynki były grzeczne dla swoich tatusiów i zajmowały się gospodarstwem domowym. Pieprzę cię - rzekła Amanda, starając się ze wszystkich sił, aby stłumić tryumfalny uśmiech. Gdzie się nauczyłaś tak wyrażać? Od ciebie, ty stary draniu. Teraz wróćmy do sprawy Justine. Tak, wróćmy, bo jeszcze poprosisz o podwyżkę. Uniosła brew. Niezła myśl. - Roześmiała się, potem spoważniała. - Kto jeszcze był podejrzany o udział w zniknięciu Cardoniego? Goryl Martina Breacha, Art Prochaska, facet, którego widziałaś, jak odjeżdżał z domku w górach. Oczywiście.
Breach miał reputację człowieka ćwiartującego ludzi, których nie lubił, a był zawzięty na Cardoniego, ponieważ wiedział, że Vincent oszukał go w transakcji dotyczącej czarnorynkowej sprzedaży organów ludzkich. Reszta Cardoniego mogła się znajdować w bagażniku samochodu Prochaski, gdy mijał się z tobą. To przyjemna myśl. Sama pytałaś. Czy znasz Prochaskę dostatecznie dobrze, by zechciał z tobą rozmawiać? Czemu? Chciałabym wiedzieć, co robił w domku w tę noc, kiedy znalazłam tam rękę. Jeśli nie zabił Cardoniego, może nam powie. Prochaska twierdził, że nie był w tym domku. Miał alibi. On kłamie, tato. Nie mogłabym przysiąc w sądzie, że to był właśnie on, ale ja go widziałam. Frank chwilę pomyślał. Martin zawsze mi ufał. Jestem pewien, że to on kazał Artowi świadczyć w sprawie Cardoniego. Zobaczę, co się da zrobić. Powiem ci, co mówi Martin, jak tylko z nim pogadam. Frank wyszedł przejrzeć pocztę, która nagromadziła się na jego biurku, kiedy go nie było. Amanda ruszyła do recepcji, wzięła stosik pozostawionych tam wiadomości telefonicznych i wróciła do swojego pokoju. Frank nie skłamał o telefonach od Geralda i spółki, ale wiadomość, nad którą się zamyśliła, nie była z Los Angeles ani z Nowego Jorku. Amanda trzymała pasek papieru w dłoni, niepewna, czy zadzwonić pod podany numer, czy nie. Nazwisko na pasku papieru budziło mieszane emocje. Nagle powiedziała do siebie: Czemu nie? - i wykręciła numer Centrum Medycznego Św. Franciszka. Powiedziała operatorowi nazwisko widniejące na kartce i dostała połączenie. Po krótkiej chwili w słuchawce zabrzmiał głos Tony'ego Fiori. Amanda? - zapytał z wahaniem. Dawnośmy się nie widzieli, Tony. Nie wiedziałam, że jesteś w mieście. Tak. Jestem z powrotem u Św. Franciszka. Jak było w Nowym Jorku? Dobrze. Prawdę mówiąc, byłem przez większość czasu tak zajęty, że nie mogłem wykorzystać tego pobytu tak, jak powinienem. O co chodzi? - spytała, bo umierała z ciekawości, dlaczego zadzwonił, a nie chciała pytać. Od ubiegłego piątku byłem w Nowym Orleanie i zobaczyłem gazetę dopiero dzisiaj rano. Dowiedziałem się, że Justine jest oskarżona o te wszystkie morderstwa. I dlatego zadzwoniłeś, z powodu Justine? - zapytała, usiłując ukryć zawód. Twoje nazwisko też było w tej gazecie, Amando. - Urwał. - Słuchaj, za trzy minuty mam operację, więc się śpieszę. Chciałbym się z tobą zobaczyć. Czy możemy zjeść razem kolację? Jej puls gwałtownie przyśpieszył. Nie wiem. Jeżeli nie chcesz, potrafię to zrozumieć. Nie, nie o to chodzi. - Chciała zobaczyć się z Tonym. -Przez kilka następnych dni będę zagrzebana po szyję w sprawie Justine. A co powiesz o weekendzie? Zgoda. Zarezerwuję stolik w Fish Hatchery na piątek wieczór. Czy to ci odpowiada? Oczywiście. To do piątku. Odłożyła słuchawkę. Tony Fiori. No, no! Powiew z przeszłości. Roześmiała się. Doprawdy zachowała się jak pensjonarka, kiedy odkryła, że on sypiał z Justine, ale to było przed laty, teraz jest dużo bardziej zahartowana. I bardzo lubiła z nim być. Chwilę patrzyła przez okno. Potem się uśmiechnęła. Ciekawe, czy Tony się zestarzał przez te cztery lata.
43 Widok z gabinetu dyrektora wcale się nie zmienił, ale blond włosy doktora bardzo się przerzedziły i Sean McCarthy podejrzewał, że twarz Carletona Swindella została poddana zabiegowi liftingu w ciągu ostatnich czterech lat. Witam, detektywie - rzekł Swindell wstając zza biurka, aby wyciągnąć rękę. Uścisk jego dłoni był nadal silny. McCarthy zauważył kilka nowych plakietek i medali pośród trofeów wioślarskich, które zdobiły kredensik Swindella. -Przypuszczam, że przybywa pan w związku ze sprawą Justine Castle. McCarthy kiwnął głową i wręczył Swindellowi nakaz wydania akt doktor Castle. Swindell musnął go wzrokiem. Wyglądał, jakby nie spał dobrze tej nocy. Po tym interesie z Vincentem Cardonim sądziłem, że już widziałem wszystko. Ale to... Potrząsnął głową skonsternowany. - Szczerze mówiąc, detektywie, trudno mi uwierzyć, by Justine mogła zrobić to, o czym czytałem w prasie. Została aresztowana na miejscu zbrodni, mamy też inne dowody łączące ją z tymi morderstwami. Mimo wszystko... - Swindell się zawahał. Potem pochylił się naprzód. - Śledziłem sprawę Cardoniego. Miałem, oczywiście, dostęp tylko do sprawozdań prasowych, ale te nowe morderstwa, czyż nie są bardzo podobne do tamtych, które jakoby popełnił Cardoni? Nawet w gazecie o tym pisano. Obawiam się, że nie wolno mi rozmawiać o dowodach. Och, oczywiście. Nie chcę się wtrącać. Chodzi tylko o to, że gdy aresztowano Cardoniego, dla nikogo nie było to szokiem. Ale Justine... Nigdy nie mieliśmy powodu podejrzewać, że byłaby zdolna do czegoś takiego. Jej przeszłość jest nieskazitelna. - Swindell kręcił się niespokojnie. Wiem, że to nie jest moja dziedzina wiedzy, ale czy pan, przy tak dziwacznych okolicznościach, nie podejrzewałby, iż osoba, która dokonała tamtych morderstw, popełniła również inne? Jest to możliwość, którą badamy obok kilku innych. Dyrektor się zaczerwienił. Tak, powinienem był się tego domyślić. Doktorze Swindell, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, wspomniał pan o związku doktor Castle i Clifforda Granta. On był jej lekarzem nadzorującym w czasie jej stażu. Więc byli ze sobą blisko? Zawodowo tak. Czy przed czterema laty doktor Castle miała już takie umiejętności, aby pobrać ludzkie dłonie w celach transplantacji? Wyszkoliłem się na chirurga, zanim zdecydowałem się zostać zarządcą szpitala, toteż świetnie znam tę technikę -rzekł Swindell z niejaką dumą. - Justine jest bardzo biegłym chirurgiem. Jestem przekonany, że potrafiłaby wykonać taką operację. McCarthy chwilę rozważał odpowiedź Swindella. Potem wstał. Dziękuję panu, doktorze. Zawsze chętnie służę pomocą. Bardzo doceniamy sposób, w jaki przyspieszył pan bieg spraw ostatnim razem, kiedy prosiłem pana o pomoc. Gdyby pan mógł zrobić to samo z tym nakazem... Swindell uniósł dłoń do góry. Proszę nic nie mówić. Już się do tego biorę. 44
Rezerwacja w Fish Hatchery była na ósmą, ale Amanda celowo się spóźniła. Gdy zobaczyła Tony'ego przy barze o ósmej dwadzieścia, była zadowolona, że rzuca niespokojne spojrzenia ku drzwiom. Ubrany w ciemną sportową marynarkę, białą koszulę bez krawata i szare spodnie, był przystojny jak zawsze. Przecisnęła się przez tłumek przy barze. Na widok Amandy Tony błysnął szerokim uśmiechem. Wyciągnęła do niego rękę, ale on to zignorował i szybko ją uściskał. - Wyglądasz świetnie - rzekł entuzjastycznie. Odsunął ją na długość ramienia. - Spójrzcie na nią. Amanda poczuła, że się czerwieni. Nasz stolik będzie wolny dopiero za kilka minut. Chcesz drinka? No pewnie. Poprosiła o margaritę. Bar był zatłoczony i tłum przycisnął ich do siebie biodrami. Było to miłe uczucie. Kiedy wróciłeś do Portland? - zapytała, gdy czekali na drinki. Jestem u św. Franciszka już prawie rok. Och - powiedziała chłodno, dotknięta do żywego, że tak długo do niej nie dzwonił. Domyślam się, że byłeś zajęty. Masz wszelkie prawo, by się gniewać. Chodzi po prostu o to, że... Chyba byłem zażenowany z powodu tego, co stało się wtedy w nocy, kiedy przyszłaś do mojego domu. Nie wiedziałem, czy chcesz, abym zadzwonił. Nie masz powodu się wstydzić. Z całą pewnością nie miałam prawa zakładać, że będziesz sam. Potrzebowałaś kogoś, kto by cię pocieszył, i przyszłaś do mnie. Kiedy się dowiedziałem, przez co przeszłaś w górach, poczułem się jak kompletna szmata. Nie miałeś żadnego powodu, by się tak czuć - burknęła ostrzej, niż zamierzała. Tony wyglądał na wytrąconego z równowagi. Zaczerpnął głęboko tchu. Byliśmy przyjaciółmi, Amando. Nie trzeba zaraz z kimś spać, by okazać, że ci na nim zależy. Hostessa obrała ten właśnie moment, by im powiedzieć, że stolik jest już gotowy. Amanda była jej wdzięczna za to wtargnięcie i poszła za nią w pełnym zażenowania milczeniu. Hostessa podała im jadłospisy i kartę win. Gdy tylko odeszła, Tony odłożył jadłospis. Pozwól, że oczyszczę atmosferę, dobra? W przeciwnym razie oboje będziemy się czerwienili i mamrotali cały wieczór. Zacznę od Justine. Widywałem ją w szpitalu, lecz nigdy nie spędziłem z nią wiele czasu, póki Cardoni nie zaatakował Mary Sandowski. Akurat przechodziłem, kiedy Justine stawiła czoło Cardoniemu. Bałem się, że może ją uderzyć, więc spytałem, czy coś się stało. Chciałem po prostu pokazać, że Justine nie jest sama. Kiedy uspokoiliśmy Mary, porozmawialiśmy sobie z Justine. I tak to się zaczęło. Kiedy wpadłem na ciebie w YMCA, już spaliśmy ze sobą. Urwał i spuścił wzrok. Nie chcę, abyś to źle zrozumiała. Nie jestem z tych, co to przeskakują z kwiatka na kwiatek. Ale Justine i ja... Nie wiem, jak to inaczej ująć. Nasz seks był rekreacyjny. Ona przechodziła trudny okres, a ja byłem dla niej rozrywką. Lubiłem ją i myślę, że ona mnie też, ale to nic nie znaczyło. Tony... Daj mi skończyć. Natomiast ty coś dla mnie znaczysz. Zawsze cię lubiłem, nawet już wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Ale to było raczej jak duży brat i mała siostrzyczka. Kiedy cię zobaczyłem w YMCA, trochę się zmieszałem. Ty już nie byłaś dzieckiem. Stałaś się kobietą. Nie wiedziałem, jak mam cię traktować. Po spędzeniu z tobą tych dwóch wieczorów nie mogłem przestać o tobie myśleć i chciałem cię znowu zobaczyć. Więc co cię wstrzymywało? Zostałem przyjęty do jednego z najlepszych programów szkoleniowych w kraju, i to było w Nowym Jorku. Taki romans na odległość nie miałby sensu. Poza tym nie miałem pojęcia, co do mnie czujesz. Umówiliśmy się tylko parę razy. Rozpoczynałaś karierę. - Wzruszył ramionami. -
Potem zobaczyłaś mnie z Justine... Jedyne, co chciałbym teraz wiedzieć, to czy bardzo cię wtedy zraniłem. Miałem nadzieję, że nie zależy ci na mnie aż tak, aby mój wyjazd miał jakiekolwiek znaczenie. To wyznanie wprawiło Amandę w zakłopotanie. Była wzruszona, że Tony żywi dla niej tak silne emocje, obnaża przed nią swoją duszę, ale ten frontalny atak był tak szybki, że nie miała czasu się nad tym zastanowić. Nie wiem, co czułam, kiedy wyjechałeś, Tony. Minęło wiele lat i mnóstwo rzeczy się zdarzyło od tamtego czasu. Może tak lepiej - rzekł. - Może powinniśmy zacząć od początku i zobaczyć, co się stanie. Zgoda? Stać cię na to? Uśmiechnęła się. Jestem tu przecież, prawda? Chyba masz słuszność. Nie zastrzeliłaś mnie. I nie ustrzeliłam. - Uśmiechnęła się. - Przynajmniej na razie. Przyszedł kelner i Tony sprawiał wrażenie zadowolonego z tej przerwy. Amanda też wolała bezpieczniejszy temat rozmowy. Gdy tylko kelner odszedł z ich zamówieniem, zapytała: Co robisz u św. Franciszka? Skończyłem staż i jestem pomocniczym chirurgiem plastycznym. W ubiegły piątek wygłosiłem referat w Nowym Orleanie na dorocznym zebraniu Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgów Plastycznych i Odtwórczych - rzekł z dumą. O czym to było? O długoterminowych efektach estetycznych bezpośredniej rekonstrukcji piersi w przeciwieństwie do opóźnionej przy zastosowaniu uszypułowanego płata TRAM. Proszę po ludzku dla niedouczonych. Roześmiał się. Przepraszam. To wcale nie jest takie skomplikowane. Po mastektomii można dokonać rekonstrukcji piersi na wiele sposobów. Uszypułowany płat TRAM polega na pobraniu tkanki brzusznej i wykorzystaniu jej w rekonstrukcji piersi. Nie trzeba robić rekonstrukcji w tym samym czasie co mastektomię. Można to zrobić rok później, jeżeli się chce. Lecz ja doszedłem do wniosku, że natychmiastowa rekonstrukcja wygląda lepiej i uzasadniałem, dlaczego tak sądzę. Jesteś pod wrażeniem? Nieźle jak na kogoś, kto odpadł ze studiów. Teraz, skoro wiesz już wszystko o uszypułowanych płatach TRAM, powiedz mi, co ty robiłaś. Prasa doniosła, że właśnie wybroniłaś kogoś od kary śmierci. Czy specjalizujesz się w prawie karnym jak twój ojciec? Tak. Sądzę, że jestem do tego genetycznie zaprogramowana. Lubisz reprezentować przestępców? Nie wiem, czy lubię jest odpowiednim słowem. Prawo karne jest podniecające i myślę, że ta praca jest ważna. Przy takiej sprawie jak sprawa Justine czuję, że mogę zrobić coś naprawdę dobrego. Jak ona się trzyma? To silna kobieta. Ale nikt nie radzi sobie za dobrze w takich okolicznościach. Martwi się o swoją karierę i przyszłość. Więzienie jest podłym miejscem nawet dla kogoś, kto jest winien. A dla człowieka niewinnego jest piekłem. Więc nie uważasz, że ona jest winna? Nie, nie uważam. Czemu? Amanda nie była pewna, ile może wyjawić osobie postronnej. Lecz Tony był doprawdy bystry i ciekawe by było się przekonać, co ktoś nie związany z prawem sądzi o tym wszystkim po zapoznaniu się z faktami.
Musisz mi przyrzec, że zachowasz to, co powiem, dla siebie. Oczywiście. Lekarzy też obowiązują ograniczenia, jeśli chodzi o poufny charakter pewnych spraw. Wyłożyła mu, co wiedziała. Tony stężał, kiedy opisywała podobieństwa między sceną zbrodni z Milton County a Multnomah County i zmarszczył czoło, kiedy wyjaśniła, że anonimowy donosiciel wezwał policję do domu na farmie. To wygląda na sfingowaną sprawę - wywnioskował, kiedy skończyła. - Nie wierzę, że policja tego nie dostrzega. Bo to nie pasuje do ich scenariusza, komplikuje wszystko, a policjanci lubią, aby ich sprawy miały proste rozwiązania. A co z tym anonimowym telefonem, który ich wezwał na farmę? Jak to sobie tłumaczą? Prokurator mówi, że wcale nie musi tego wyjaśniać. Że skonstruowanie obrony dla Justine to moje zadanie. Bzdura. To jest oczywisty podstęp. I wiesz, co myślę? To musiał zrobić ktoś, kto ma związek ze szpitalem. Pomyśl o tym. Rękawice, czepek, skalpel - wszystko to pochodzi ze szpitala Św. Franciszka, a nie są to rzeczy, które mógłby świsnąć przypadkowy gość. Trzeba było wiedzieć, kiedy Justine znajdzie się na sali operacyjnej, mieć dostęp do pokoju, w którym Justine zrzuca czepek i rękawice. To znaczy, że Justine ma wroga u Św. Franciszka. Znasz kogoś, kto ją tak bardzo nienawidzi, żeby zrobić coś takiego? Tony chwilę pomyślał, potem potrząsnął głową. Jedyny człowiek, który mi przychodzi na myśl... Nie, to niemożliwe. Myślisz o Cardonim. Tak, ale on nie żyje. Nie wiemy tego na pewno. Jego ciała nie znaleziono. Myślisz, że Cardoni pracuje u Św. Franciszka? Myślę, że to możliwe. Musiałby przejść operację plastyczną i nie może pracować jako lekarz. Nie ma dłoni. Właściwie... - zaczął Tony, po czym urwał, zatopiony w myślach. Co? Tony podniósł wzrok. Pochylił się ku Amandzie. Transplantacja dłoni - powiedział z podnieceniem. -Transplantacja dłoni jest możliwa. Po raz pierwszy spróbowano jej w Ekwadorze w 1964. Operacja się nie powiodła, ponieważ organizm odrzucił tkankę, ale teraz są nowe leki i zaawansowane techniki chirurgiczne, które pozwoliły na kilka udanych transplantacji dłoni. Oczywiście - odparła; udzieliło się jej podniecenie Tony'ego. - Pamiętam, że o nich czytałam. - Nagle otrzeźwiała. -Taka transplantacja byłaby jednak tak spektakularna, że wszyscy by o tym wiedzieli. Tę, o której czytałam, opisano na pierwszych stronach gazet. Gdyby Cardoniemu zrobiono transplantację dłoni w ciągu ostatnich czterech lat, musielibyśmy o tym słyszeć. Nie wtedy, gdyby to zostało zrobione potajemnie. Czyż Justine nie była przekonana, że Cardoni ma pieniądze na kontach zagranicznych? Tak. Mając dość pieniędzy, Cardoni mógł znaleźć lekarza, który zmienił jego wygląd i spróbował transplantacji dłoni. Poza tym on nie musi pracować jako lekarz, może ma protezę i zajmuje się czymś innym. - Zamyślił się na chwilę. - Czy wiesz, kiedy dom na farmie został kupiony? Jakieś dwa łata temu. Tony pochylił się ku niej. A więc tak. Postaram się, żeby ktoś z działu personalnego dał mi wydruk ze spisem wszystkich mężczyzn zatrudnionych w szpitalu Św. Franciszka w ciągu minionych dwóch lat.
Cardoni mógł zmienić swój wygląd i wagę. Mógł zmienić także wzrost. Ale zakładam, że nie zmienił. Będę szukał białego mężczyzny wzrostu około stu dziewięćdziesięciu centymetrów i mniej więcej w wieku Cardoniego. Sięgnął przez stół i przykrył dłoń Amandy swoją dłonią. Jeśli Cardoni jest w Św. Franciszku, wytropię go. Złapiemy go, Amando. Przyszedł kelner z winem i pierwszym daniem, i Amanda miała szansę się uspokoić. Jadła sałatkę w milczeniu i myślała o tym, że wciągnęła Tony'ego w sprawę Justine. Może powinnam to zlecić naszemu agentowi. Czemu? Jeśli Cardoni jest zabójcą, wówczas szukając go, narazisz się na ogromne niebezpieczeństwo. Twój agent nie posiada odpowiedniej wiedzy, aby się poznać na naprawdę dobrej rekonstrukcji twarzy. Ja ją potrafię dostrzec w mgnieniu oka. I wierz mi, że nie zamierzam ryzykować. Jeżeli znajdę Cardoniego, pójdziemy prosto na policję. Amanda się wahała. Amando, ja lubię Justine. Nie chcę, aby ktoś niewinny cierpiał. Ale lubię także siebie i jestem za młody, żeby się żegnać z życiem. Wiem, jakie to może być niebezpieczne. Nie będę się narażał. Obiecujesz? Obiecuję. Wiesz co? Co? Przestańmy mówić o sprawach zawodowych do końca kolacji. Uśmiechnęła się. Zgoda. O czym będziemy mówili? Mam pomysł. Widziałaś nowy film z Jackie Chanem? Nie widziałam żadnego filmu od wieków. Pokazują go w Broadway Metroplex o wpół do jedenastej. Jesteś w nastroju na trochę bezmyślnej przemocy? Jeszcze jak. Tony się uśmiechnął. Jesteś dziewczyną moich marzeń. 45 Gdy Bobby Vasquez dzwonił wcześniej, żeby się umówi Mary Ann Jager sama odebrała telefon. Teraz wiedział czemu maleńka poczekalnia prawniczki aż cuchnęła bankructwem. Nie było w niej recepcjonistki, a na biurku nie leżało nic, prócz warstwy kurzu. Zapukał we framugę otwartych drzwi. Szczupła kobieta, o krótko uciętych brązowych włosach, spłoszona podniosła wzrok znad magazynu mody, który przeglądała. Vasquez dowiedział się o niej wiele z Prawniczego Przewodnika Martindale'a-Hubbella, który zamieszczał notki o adwokatach, i ze skarg na Jager, który uzyskał poprzez rejestr adwokatów stanu Oregon. Po uzyskaniu wysokich wyników na wydziale prawa, rozpoczęła pracę w średniej wielkości firmie za przyzwoitą pensję. Początkowo nie było żadnych problemów, pojawiły się dopiero na krótko przed rozwodem, gdy jakiś klient poskarżył się na nieprawidłowości w jej rachunku powierniczym i zaczęły krążyć pogłoski o nadużyciach. Jager została wówczas zawieszona w prawach do praktyki adwokackiej na rok i wyrzucona z firmy. Kiedy mogła znów praktykować, otworzyła własne biuro. Jej historia była bardzo podobna do historii Waltera Stoopsa i Vasquez zastanawiał się, czy Cardoni wyszukiwał sobie prawników poprzez studiowanie skarg na nich w rejestrze adwokatów. Pani Jager? Jestem Bobby Vasquez. Dzwoniłem wcześniej do pani.
Prawniczka szybko wstała, obeszła biurko i wyciągnęła do niego wilgotną dłoń. Vasquez wyczuł leciutkie drżenie. Mam nadzieję, że nie czekał pan długo - rzekła nerwowo. -Moja recepcjonistka jest chora na grypę. Bobby uśmiechnął się współczująco, chociaż był pewien, że Jager nie zatrudnia żadnej recepcjonistki i prowadzi bardzo niewiele spraw, sądząc po pustym blacie biurka. Jestem zainteresowany kontaktem z właścicielem pewnej posiadłości, którą pani zakupiła mniej więcej dwa lata temu dla Intercontinental Properties, korporacji przez panią założonej -rzekł Vasquez, kiedy usiedli. Jager się skrzywiła. To była farma, tak? Vasquez kiwnął głową i wypowiedział w duchu modlitwę dziękczynną, że udało mu się wyprzedzić policję i że Jager nie wie, iż obiekt, który kupiła, został przemieniony w rzeźnię. Chciałabym panu pomóc, ale nie mam pojęcia, kto jest właścicielem posiadłości. Właściciel skontaktował się ze mną listownie. Zapłacił mi za utworzenie Intercontinental Properties tylko i wyłącznie po to, żeby kupić farmę. Moja zaliczka i pieniądze na zakup posiadłości zostały wypłacone czekami bankowymi. Tytuł własności przesłałam na skrytkę pocztową w Kalifornii. Gdyby mi pani podała nazwisko właściciela, spróbowałbym go odnaleźć. Nie znam jego nazwiska. Nigdzie nie było podpisu. To wszystko brzmi ogromnie tajemniczo. Ale jest całkowicie legalne. Oczywiście. Vasquez umilkł, a następnie zachował się jak ktoś, komu przyszła nagła myśl do głowy. Czy mógłbym zobaczyć pani kartotekę? Może znajdę w niej jakąś wskazówkę, która pomoże rozszyfrować tożsamość właściciela. Nie wiem, czy mi wolno. Informacje w kartotece są zastrzeżone. Vasquez pochylił się i ściszył głos, mimo że byli sami. Pani Jager, mój klient bardzo się zapalił do kupna tej posiadłości. Zostałem przez niego upoważniony do skompensowania pani straty czasu i kosztów skopiowania dokumentów w granicach rozsądku. Nie widzę żadnego problemu. Większość informacji jest i tak publiczną tajemnicą. Wzmianka o pieniądzach przyciągnęła jej uwagę. Ja biorę sto pięćdziesiąt dolarów za godzinę. To jest w granicach rozsądku. Zawahała się i Vasquez zrozumiał, że rozpaczliwie pragnęła więcej. Miał nadzieję, że nie zacznie szaleć. Dopóki Jaffe'owie go nie zatrudnią, sam musiał pokrywać swoje wydatki. Moje koszta kopiowania są dosyć wysokie. Na ich pokrycie potrzeba mi jeszcze pięćdziesiąt dolarów. Zgoda. Vasquez pchnął dwieście dolarów przez biurko. Mogę zobaczyć kartotekę? Okręciła się z krzesłem i wyjęła skoroszyt z szafki za biurkiem. Vasquez znalazł w nim kopie dokumentów, które widział już wcześniej. Poprosił jedynie o kopie czeków. Wyszła na kilka minut. Wróciwszy, wręczyła mu plik fotografii. Co może być takiego ważnego na tej farmie? - zapytała. - Jest pan już drugą osobą, która się nią interesuje. Czyżby ktoś chciał podzielić ją na działki budowlane? Ktoś inny pytał o tę posiadłość? Tak, jakiś tydzień temu. Vasquez odłożył fotokopie i wygrzebał z teczki fotografię Cardoniego. Czy to ten człowiek?
Jager chwilę przypatrywała się fotografii. Potem potrząsnęła głową przecząco. Tamten był blondynem i wyglądał inaczej. Podobny do Rosjanina. Czy był wysoki? Miał ponad metr osiemdziesiąt. Czy mówił, czemu chce kupić tę posiadłość? Nie. Bardziej interesowało go, jak została zakupiona. Może mi pani powiedzieć o nim coś więcej? Nie. Po prostu wszedł i zapytał o farmę. Czy pokazywała mu pani kartotekę? Tak. Vasqueza zatkało. Kto jeszcze mógł się interesować farmą? Jeśli ten człowiek pokaże się ponownie, proszę spróbować zebrać jakieś informacje o nim, dobrze? A jak mogę je panu przekazać? Vasquez dał jej swoją wizytówkę i jeszcze pięćdziesiąt dolarów. W dziesięć minut później rozmawiał przez telefon z Amandą Jaffe. Czy miała pani okazję porozmawiać o mnie z ojcem? -zapytał z niepokojem. Ja jestem głównym obrońcą w sprawie doktor Castle, zatem decyzja należy do mnie. Wiem, że pani się martwi, ale jestem dobry i już mam przewagę nad glinami. Vasquez zrelacjonował jej, czego się dowiedział w czasie spotkania z Jager. Amanda słuchała jednym uchem, póki Vasquez nie powiedział, że jeszcze ktoś pytał o tę farmę. Sądzi pan, że był zainteresowany kupnem farmy? - spytała. Nie wiem, pokazałem Jager fotografię Cardoniego. Człowiek, który przychodził do niej, był jego wzrostu, ale, jak twierdziła, wyglądał inaczej. Jeśli Cardoni żyje, mógł przejść operację plastyczną. Jeżeli żyje, znajdę go. Nie ma znaczenia, jak wygląda. Jego determinacja pomogła Amandzie podjąć decyzję. Frank mógł nie wierzyć Vasquezowi, ale ona mu wierzyła. Miał palące pragnienie dorwać Vincenta Cardoniego, a taki zapał rzadko się spotyka. Panie Vasquez, myślę, że może pan pomóc doktor Castle. Chcę, żeby pan dla mnie pracował. Nie będzie pani tego żałowała. Co mam robić? Seryjni zabójcy udoskonalają swoje techniki. Nasz morderca użył jedynych w swoim rodzaju przekazów pieniężnych dwa razy. Niech pan sprawdzi, czy używał ich wcześniej. Proszę szukać nie rozwiązanych morderstw z masowymi grobami. Może znajdzie pan jeszcze jakąś posiadłość kupioną w podobny sposób. Może nam się poszczęści i Cardoni popełnił jakiś błąd, który pozwoli nam go przyskrzynić. 46 Mike Greene poprosił Franka Scofielda, wkrótce po aresztowaniu Justine Castle, aby mu przysłał kopie akt Cardoniego sądzonego w okręgu Milton. Kopie dotarły do niego w poniedziałek po południu. Greene właśnie je czytał, kiedy zaraz po piątej do jego biura wszedł Sean McCarthy. Detektyw wyglądał na przygnębionego. Rzucił plik raportów policyjnych na biurko Greene'a i opadł na krzesło. Rany, wyglądasz okropnie - rzekł Greene. - Chcesz kawy? McCarthy odmówił pełnym zniechęcenia machnięciem ręki. Mamy prawdziwy problem, Mike. Wszystko, co do tej pory uzyskaliśmy, przekonuje mnie, że osoba, która popełniła morderstwa w Milton County, popełniła również morderstwa na farmie. Obie posiadłości zostały zakupione na żądanie anonimowego kupca za pośrednictwem lipnych
korporacji założonych przez prawników, którzy mieli duże kłopoty z izbą adwokacką. Miejsca zbrodni są tak bardzo podobne, że to nie może być prosty zbieg okoliczności. Greene wyglądał na zmieszanego. A na czym polega problem? Jeżeli doktor Castle zamordowała tych ludzi na farmie, to znaczy, żeśmy wszystko schrzanili przed czterema laty. Więc teraz wszystko naprawimy. To wcale może nie być łatwe. Jeśli nie udowodnimy, że Cardoni nie żyje, Jaffe'owie będą twierdzili, że on wrócił, aby wrobić Castle. Mogą powołać Freda Scoffielda i szeryfa Millsa na świadków, aby zeznali, że byli przekonani, iż to Cardoni zamordował te ofiary w Milton County. Do licha, Mike, mogą powołać na świadka mnie, i musiałbym wtedy przysiąc, że byłem pewny, iż zrobił to Cardoni. Greene zamyślił się, po czym wskazał papiery rozrzucone na biurku. Dowody przeciw Cardoniemu są dość przekonujące. I żaden nie obciąża doktor Castle. Greene siedział chwilę pogrążony w myślach. Kiedy znowu spojrzał na McCarthy'ego, miał na twarzy wyraz zatroskania. Czy zdołałeś zidentyfikować ofiary na farmie? Czy któraś z nich ma jakiś związek z Castle? Ten nieszczęśnik, który się rozstał z życiem w suterenie, był męską prostytutką nazwiskiem Zach Petrie. Był na tydzień przed śmiercią na ostrym dyżurze u Św. Franciszka, ale nic nie świadczy, że Castle zajmowała się tym przypadkiem. A inni? Dianę Yickers była prostytutką leczoną na chorobę weneryczną u Św. Franciszka, ale o ile wiemy, Castle jej nie leczyła. David Cope był zbiegiem i nie możemy znaleźć żadnego związku między nim i Św. Franciszkiem albo Justine Castle. Otóż nikt nie zameldował o zaginięciu Petriego, Vickers ani Cappa, ale traktowaliśmy zaginięcie Kimberly Lyons, drugiej kobiecej ofiary, jako możliwe zabójstwo, ponieważ zaginęła przed kilku miesiącami. Lyons była studentką portlandzkiego uniwersytetu stanowego. O ile wiemy, została uprowadzona z promenady Lloyd Center. Znaleźliśmy tam jej samochód, a poza tym mówiła przyjaciółkom, że idzie kupić prezent urodzinowy dla swojego chłopca. Sądzisz, że tamto to też były przypadkowe porwania? McCarthy wzruszył ramionami. A może by tak przyjrzeć się tym dawniejszym ofiarom, czy da się je powiązać z Castle? Już to robię. Greene się uśmiechnął. Przepraszam, powinienem wiedzieć, że tak jest. A poza tym coś nowego? Test DNA potwierdził, że włosy w czepku chirurgicznym to włosy Castle. Rozmawiałem również z prawnikiem, który reprezentował Cardoniego w sprawie rozwodowej. Castle szybko doprowadziła do sfinalizowania rozwodu po zniknięciu Cardoniego, i ograbiła go jak bandyta. Na ile? Zgarnęła około dwóch milionów. Greene gwizdnął. Dwa miliony dolarów to niezły motyw zabójstwa. Ten prawnik powiedział mi też, że Castle jest przekonana, iż Cardoni ma tajne konto bankowe w Szwajcarii i na Kajmanach, ale ich nie znalazła. Gdy zapytałem, kiedy zaczęła ich szukać, powiedział, że na długo przed wystąpieniem o rozwód. Czemu to jest takie ważne? Cztery lata temu Castle zeznawała w sprawie o wypuszczenie za kaucją jej męża. Powiedziała, że go opuściła, ponieważ ją zgwałcił, ale wygląda na to, że interesowała się jego sprawami finansowymi dużo wcześniej.
męża. -
Więc co mamy, czarną wdowę? Zaczyna na to wyglądać, Mike. Jeśli zabiła Cardoniego, to nie pierwszy raz pozbyła się Co? Możliwe nawet, że nie drugi.
47 Strażniczka zamknęła za Justine Castle drzwi do pokoju widzeń i Amanda wskazała jej krzesło naprzeciwko siebie. Justine straciła na wadze i miała podkrążone oczy. Nie jest dobrze, Justine - rzekła Amanda. Justine przyglądała się Amandzie czujnie. Przeprowadzone na włosach znalezionych w czepku chirurgicznym testy DNA potwierdziły, że to twoje włosy. Justine odprężyła się nieco, jakby oczekiwała, że Amanda powie coś innego. Z góry zakładałam, że tak będzie - powiedziała Justine. -Ten, kto umieścił w miejscu zbrodni dzbanek do kawy i skalpel, najwidoczniej wziął również czepek, którego używałam podczas operacji. Jest jeszcze jedna rzecz. Mike Greene rozwinął teorię, że poślubiłaś Vincenta Cardoniego dla pieniędzy i zabiłaś go, żeby się do nich dobrać. Justine uśmiechnęła się ze znużeniem. To jest po prostu śmieszne. Greene sądzi, że potrafi to udowodnić, i nie zamierza przedstawić cię przysięgłym wyłącznie jako poszukiwaczkę złota. Scharakteryzuje cię jako jedną z najbardziej zdeprawowanych seryjnych zabój czyń w dziejach. Justine odchyliła się w krześle. Jej uśmiech stał się szerszy. Czyż nie to właśnie powiedzieli o Vincencie? Trudno im będzie wytłumaczyć, jak zamordowałam te ofiary w Milton County, gdy wszystkie dowody wskazują na niego. Amanda była zdziwiona, że jej nowiny nie wywarły na Justine większego wrażenia. Przyglądała się jej chwilę. Justine ani mrugnęła pod jej badawczym spojrzeniem. Myślałaś o tym, prawda? Czemu to cię dziwi, Amando? Moje życie jest zagrożone i nie mam nic prócz czasu. Cóż, masz rację. Sprawa Milton County doskwiera Mike'owi, ale upora się z tym, jeżeli znajdzie dowód, że zabijałaś już przedtem dla pieniędzy. Uśmiech Justine spełzł. O czym ty mówisz? Przeczytałam jeszcze raz autobiografię, którą dla mnie napisałaś. Pominęłaś parę rzeczy. Na przykład fakt, że zastrzeliłaś swojego pierwszego męża. Amanda patrzyła, jak z twarzy Justine odpływa krew. I nie znalazłam nic w twojej biografii o tych stu tysiącach, które zainkasowałaś z jego ubezpieczenia na życie, a także o kilkuset tysiącach dolarów odziedziczonych po drugim mężu, kiedy w niespełna rok po ślubie zmarł śmiercią gwałtowną. Zastrzeliłam Gila w samoobronie - rzekła Justine głosem tylko trochę głośniejszym niż szept. - A śmierć Dawida była nieszczęśliwym wypadkiem. To nie ma nic wspólnego z tym tutaj. Mike Greene sądzi inaczej. Do licha, Justine, nie możesz taić czegoś takiego. Ja muszę być przygotowana. To nie jest sprawa o kradzież w sklepie. Jeśli popełnimy błąd, oskarżenie pośle cię na śmierć. A możesz być całkowicie pewna, że prokurator okręgowy wydobędzie każdy najmniejszy sekret, który zechcesz przede mną ukryć. Przepraszam. To niczego nie załatwia. Cokolwiek mi powiesz, zostanie zachowane w tajemnicy. Pamiętasz, jak ci mówiłam? Nieważne, co to jest, musisz mi powiedzieć. Nikt inny się o tym nie dowie, aleja muszę wiedzieć, żeby ocalić ci życie. Rozumiesz?
Justine milczała. Patrzyła gdzieś w przestrzeń. Jak się dowiedzieli? - spytała w końcu. W ten sam sposób, w jaki Herb Cross się dowiedział, kiedy mój ojciec reprezentował Vincenta. Justine poderwała głowę. Twój ojciec kazał przeprowadzić śledztwo w mojej sprawie? Doktor Cardoni powiedział ojcu, że to ty zabiłaś te ofiary w Milton County. Zbadaliśmy to oskarżenie. Jak możesz mnie reprezentować, skoro myślisz, że wrobiłam Vincenta? - spytała gniewnie. Wcale tak nie myślę, ojciec także nie. On nigdy nie wierzył Cardoniemu. Po prostu robił, co do niego należało. Czy prokurator może wspomnieć o śmierci Gila i Dawida? Zrobi to z całą pewnością. I to będzie w prasie? Oczywiście. Jeśli nawet nie dopuścimy do przedstawienia tego dowodu przysięgłym, proces będzie się toczył przy drzwiach otwartych. Justine kręciła się na swoim krześle i ramiona jej opadły. To niedobrze - powiedziała bardziej do siebie niż do Amandy. - Nie możesz im na to pozwolić. Nikt tutaj nie zna mojej przeszłości. Prokurator zna. Wie, że ubezpieczyłaś Gila Manninga na sto tysięcy dolarów w niespełna rok przed zastrzeleniem go. To było dla dziecka - rzekła Justine z rozpaczą. - Kiedy się pobraliśmy, Gil pracował na budowie. Za mało zarabiał, żebyśmy mogli mieć własny dom. Musiałam myśleć, jak dam sobie radę z naszym dzieckiem, jeżeli mu się coś stanie. Ale nie zlikwidowałaś polisy, kiedy poroniłaś - powiedziała cicho Amanda. Justine oniemiała. Gdy moje dziecko... Kiedy on... Ja... ja nie mogłam jasno myśleć po tym, kiedy to się stało. Alex DeVore rozmawiał z rodzicami Gila. Oni są przekonani, że zamordowałaś Gila. Gniew przywrócił kolory policzkom Justine. Czy wiesz, czemu Gil uważał, że może mnie traktować jak swój prywatny worek treningowy? Patrzył, jak ojciec traktuje w ten sposób matkę. Życie w tym domu było piekłem. Gil i jego ojciec byli pijakami, i to pijaństwo jeszcze się pogorszyło, gdy Gil skończył szkołę średnią. Nagle przestał być bożyszczem i żaden z nich nie mógł się z tym pogodzić. Potem ja zaszłam w ciążę i straciłam figurę, i Gil przestał być mężem najbardziej pożądanej dziewczyny w Carrington. Stałam się dla niego niewygodna. Potrzebował mnie tylko wtedy, gdy chciał zrzucić na kogoś winę za swoje problemy. Czemu go nie rzuciłaś, gdy zaczął cię bić? Dokąd miałam pójść? Moi rodzice nie chcieli na mnie patrzeć, gdy zaszłam w ciążę. Nie miałam pieniędzy. Rodzice Gila mówią, że wpędziłaś go w pijaństwo i dręczyłaś, aż stracił panowanie nad sobą. Oczywiście, że tak mówią. Jest wywiad z rodzicami Davida Barkleya, w którym oskarżają cię o doprowadzenie go do zguby. To nieprawda. Kochałam Davida. Mówią, że ostrzegali Davida, że czyhasz na jego pieniądze. Mówią też, że David nie pił. Jego rodzice nic o nim nie wiedzą. Autopsja wykazała, że miał dwa promile alkoholu we krwi. On ich nienawidził, a pił z powodu presji, jaką na niego wywierali. Kochałam Davida, ale on był alkoholikiem. Sądziłam, że potrafię go zmienić, niestety, myliłam się i stracił życie.
Sąsiedzi mówią, że kłóciliście się tej nocy, kiedy zginął. Justine spuściła wzrok. Za dużo pił - powiedziała cicho. - Posprzeczaliśmy się, wybiegł i odjechał. Nie mogłam go zatrzymać. Odziedziczyłaś po nim fundusz powierniczy i dochód z innej polisy ubezpieczeniowej na życie, kiedy się zabił. Justine spojrzała Amandzie prosto w oczy. Tak, odziedziczyłam. I była jeszcze jedna polisa, na doktora Cardoniego. Której towarzystwo ubezpieczeniowe nie chce wypłacić. Niemniej sama widzisz, jak to wygląda. Nie, Amando, widzę, jak prokurator okręgowy chce, żeby to wyglądało. Liczę na ciebie, że ukażesz to przysięgłym we właściwym świetle. 48 Amanda się rozpromieniła, kiedy recepcjonistka powiedziała jej, że na drugiej linii dzwoni doktor Fiori. Witaj - rzekł Tony. - Świetnie się bawiłem w piątek. Ja również. Późno wróciłem ze szpitala, dlatego nie zadzwoniłem wcześniej. Bałem się, że cię obudzę. Prawdopodobnie nie spałam. Pracowałam nad sprawą Justine do wczesnych godzin rannych. Poszczęściło ci się w szpitalu? Słuchaj, prawdziwy ze mnie Dick Trący. Nie tylko zdobyłem listę, ale i wyeliminowałem już kilku podejrzanych. Jak? Śledziłem ich. Nie rób tego. Myślałem, że oszczędzę ci trochę kłopotów. Usłyszała ślad urazy w jego głosie. Mówię poważnie. To niebezpieczne. Przefaksuj mi tę listę i niech mój agent zajmie się resztą. Nie panikuj. Jestem bardzo ostrożny. Do licha, Tony. Obiecaj mi, że przestaniesz. Dobra, dobra, obiecuję. - Urwał na chwilę. - Widzę, że jesteś zła. Czyżby to był nieodpowiedni moment, żeby cię zaprosić na sobotę? Roześmiała się na przekór samej sobie. Zgoda - powiedziała. - Ale pod warunkiem, że będziesz się dobrze sprawował. Słuchaj, muszę pędzić. Wymyśl coś miłego na sobotę i daj mi znać. Braciszku, to ty daj mi znać. Ktoś tak agresywny jak ty może się zająć rezerwacją stolika na kolację. To cię nauczy, jak gasić moje zapały. I lepiej niech to będzie jakieś miłe miejsce. Gdzie ci mężczyźni, którzy biorą sprawy we własne ręce? Oboje roześmieli się i pożegnali. Amanda wciąż promieniała, gdy Frank zastukał do drzwi. Widzę szeroki uśmiech - rzekł. - Domyślam się, że dostałaś dobrą wiadomość. Amanda poczerwieniała. Mogła być gorsza. Ja też mam dobrą wiadomość. Art Prochaska chce się z nami spotkać. Kiedy? Teraz. Weź płaszcz.
Tego wieczoru, kiedy Berkeley wygrało mistrzostwa pływackie Pacific-10, Amanda wybrała się na hulankę z koleżankami z drużyny. Jeden z barów, do którego weszły, okazał się lokalem striptizowym, w którym rozbierali się mężczyźni. Amanda wiwatowała i pohukiwała razem z przyjaciółmi, ale w głębi ducha była zażenowana. Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, gdy weszła z Frankiem do Jungle Club. Na scenie jakaś kobieta o nienaturalnie wielkich piersiach tańczyła bez zapału w rytm ogłuszająco głośnej piosenki zespołu 22 Top. Amanda odwróciła wzrok i poszła za Frankiem obok baru do małego korytarzyka, przy którego końcu mieściło się biuro. Przed drzwiami biura stał mężczyzna o byczym karku i masywnych ramionach. Przyszliśmy do pana Prochaski - powiedział Frank. Czeka na państwa. Art Prochaska siedział wciśnięty za biurko w końcu wąskiego pokoju. Utył od sprawy o zatuszowanie, ale był nie mniej onieśmielający. Szyty na miarę garnitur nadawał mu pozory szacowności. Podał Frankowi rękę ponad biurkiem. Dawno się nie widzieliśmy, Art. Parę lat. To jest moja córka, Amanda. - Ręka Amandy znikła w ogromnej łapie gangstera. - Może ją pamiętasz. Była moją asystentką w sprawie w Cedar City. Miło panią poznać - rzekł Prochaska i ponownie skierował uwagę na Franka. - Martin mówił, że chcesz porozmawiać. I jestem wdzięczny za szybką reakcję. Nie jestem pewien, czy potrafię pomóc, ale spróbuję. Co mogę dla was zrobić? Chciałabym wiedzieć, co się stało w domku w Milton County przed czterema laty - rzekła Amanda. Prochaska zdziwił się, że to pytanie padło z ust Amandy. Gdy odpowiadał, odwrócił się od niej i mówił do Franka. Mnie tam nie było. Grałem w karty tej nocy. Mam pięciu świadków. Amanda zapragnęła szybko wyprowadzić Prochaskę z błędu - najwyraźniej sądził, że jest sekretarką Franka. Jestem pewna, że to wspaniali świadkowie, panie Prochaska - powiedziała stanowczym tonem - ale ja też byłam w tym domku i widziałam, jak pan odjeżdżał, kiedy przyjechałam. Prochaska skierował uwagę z powrotem na Amandę. Przyjęła jego wzrok i nie spuściła oczu. Pani się myli. Prawdopodobnie, skoro ma pan pięciu świadków - odparła z uśmiechem, który mówił, że nie da się nabrać na takie bzdury. - Ale powiedzmy, załóżmy, że się nie mylę. Czemu by pan odwiedzał ten dom o tak późnej porze? Jakie by to miało znaczenie? Reprezentuję byłą żonę Vincenta Cardoniego, Justine Castle. Została oskarżona o popełnienie kilku morderstw na farmie w Multnomah County. W suterenie domu na tej farmie znajduje się prowizoryczny pokój operacyjny. Inne ofiary zostały znalezione na cmentarzyku na terenie farmy. I co? Miejsce morderstwa jest niemal identyczne z miejscem zbrodni w Milton County. Co mnie to obchodzi? Istnieje możliwość, że Vincent Cardoni sam sobie uciął rękę przed czterema laty, by wszyscy myśleli, że został zamordowany. Jeśli Cardoni starał się wszystkich przekonać, że nie żyje, wówczas fakt, że widziałam pana opuszczającego dom na chwilę przed znalezieniem jego ręki, ma dla mnie duże znaczenie. Prochaska patrzył na nich jak gangsterski Budda.
Wcale nie chcę panu przysporzyć kłopotów, panie Prochaska. Rozumiem, że Martin Breach byłby bardzo zainteresowany, gdyby Cardoni żył. Pana też to powinno obejść, na wypadek gdyby Cardoni usiłował pana wrobić. Prochaska zamyślił się nad informacją Amandy. Cokolwiek powiesz, zachowamy to dla własnej wiadomości - zapewnił go Frank. Prochaska odezwał się, kierując swoje słowa do Amandy: Ja wcale nie byłem w tym domu, rozumie pani? Amanda kiwnęła głową. Pochylił się i mówił tak cicho, że ledwie go było słychać poprzez dźwięki głośnej muzyki. Martin robił jakieś interesy z pewnym doktorem u św. Franciszka. Ten doktor nabrał Martina na kupę forsy i Martin zapragnął ją odzyskać. Potem ten doktor okazał się jednym z trupów, które policja znalazła koło tamtego domu, ale po pieniądzach ślad zaginął. Martin myślał, że Cardoni je zagarnął. Prochaska umilkł, żeby zobaczyć, czy Amanda go rozumie. Kiedy kiwnęła głową, ciągnął dalej: Tej nocy, kiedy pani znalazła rękę, Cardoni zadzwonił i powiedział, że chce zawieszenia broni. Że ma pieniądze w domu. Niech Martin przyśle tam kogoś. Martin posłał mnie. Jak tylko zobaczyłem tę rękę, od razu zrozumiałem, że to podstęp. Wsiadłem do samochodu i odjechałem. I to wszystko. Nie znalazł pan pieniędzy? Jeśli to była pułapka, to tam nie mogło być pieniędzy, prawda? Gdy tylko goście zamknęli za sobą drzwi, Prochaska chwycił telefon. Wiesz co, Martin? Vincent Cardoni może wcale nie być martwy. To dlatego Jaffe chciał się z tobą widzieć? On reprezentuje byłą żonę Cardoniego. - Opowiedział, jak przebiegło spotkanie z Jaffe'ami. Sukinsyn - rzekł Breach, kiedy Prochaska skończył. - Jeśli Cardoni jest z powrotem w Portland, chcę, żebyś go znalazł, zanim policja go dopadnie. 49 Andrew Valkov przesunął swój wózek pod ścianę, żeby zrobić drogę dla dwóch lekarzy. Byli pochłonięci rozmową i nawet nie spojrzeli na niepozornego człowieka w szarym uniformie dozorcy. Gdy przeszli, pchnął swój wózek dalej. Kiedy to robił, zauważył innego lekarza, który mu się przyglądał z końca korytarza. Volkov schylił głowę, a lekarz odwrócił wzrok, le było oczywiste, że Volkov był przedmiotem jego zainteresowania. Lekarz ruszył w stronę Volkova, który zawrócił wózek i zaczął go popychać w przeciwnym kierunku. Korytarz skręcał w prawo i Volkov szedł wzdłuż niego. W połowie korytarza było wejście na schody wiodące do sutereny. Volkov zostawił wózek przy wejściu, odczekał kilka chwil, następnie pchnął drzwi szeroko, aby minęło trochę czasu, nim się zamkną. Jeżeli doktor go śledził, wówczas drzwi go zwabią. Jeśli nie zauważy, jak się zamykają, wózek mu wskaże, gdzie Volkov się udał. Volkov schodził powoli na dół, przystając na każdym podeście, póki nie usłyszał, jak drzwi na górze się otwierają. Miał rację. Jest śledzony. Odczekał chwilę, potem schodził dalej, stąpając ciężko, by jego kroki rozległy się echem na klatce. Znalazłszy się w suterenie, otworzył drzwi i zatrzasnął je. Miał przed sobą wąski korytarz, zwężony jeszcze biegnącymi wzdłuż ściany rurami centralnego ogrzewania. Słabe i rzadko rozmieszczone żarówki sprawiały, że większość korytarza ukryta była w cieniu. Powietrze było wilgotne i chłodne. Vol-kov posuwał się równym krokiem, póki nie doszedł do bocznego korytarza, który wiódł do kotłowni. Przystanął, a gdy usłyszał odgłos otwieranych drzwi do sutereny, skręcił w boczny korytarz i przycisnął się do ściany. Volkov słyszał zbliżające się kroki. Zatrzymał się tuż przed korytarzykiem. Potem lekarz wszedł do korytarzyka. Czemu mnie śledzisz? - zapytał Volkov.
Oczy tamtego zrobiły się wielkie ze strachu. Wyciągnął skalpel z kieszeni i dźgnął nim. Volkov zablokował cios i odpowiedział kopniakiem. Lekarz odskoczył w tył i noga dozorcy zaledwie go musnęła. Volkov bujnął się do przodu, jego pięść uderzyła w bark lekarza, rzucając go na przeciwległą betonową ścianę. Następny kopniak Volkova powinien był zdruzgotać rzepkę tamtego, ale lekarz natarł na niego, niwecząc siłę ciosu. Volkov poczuł ostry ból w boku i zdał sobie sprawę, że został ugodzony skalpelem. Lekarz jeszcze raz się zamierzył i skalpel rozciął koszulę i skórę Volkova. Ten stęknął, poderwał łokieć w górę i ujrzał, jak krew tryska ze złamanego nosa lekarza, który zamachnął się na ślepo i dźgnął Volkova w policzek. Volkov wymierzył kopniaka, który był tak mocny, że lekarz stracił równowagę i upadł na podłogę. Andy? Na drugim końcu korytarza stał Arthur West, drugi dozorca. Co się dzieje? - krzyknął West. Doktor wciąż trzymał w ręku skalpel i gramolił się na nogi. Volkov się wahał. West ruszył ku niemu. Volkov jeszcze raz kopnął lekarza i pobiegł do wyjścia w końcu korytarza. Otworzył drzwi i pognał przez ulicę na parking dla pracowników. 50 Amanda wyszła z Gmachu Stockmana, przeszła kilka przecznic w stronę rzeki i znalazła Vasqueza w loży w głębi 0'Brien's Clam Bar. O co chodzi? - spytał Vasquez. Podała mu listę pracowników, którą przefaksował jej Tony. Mój przyjaciel jest lekarzem u Św. Franciszka. Powiedziałam mu coś niecoś o naszej sprawie. On sądzi, że to bardzo możliwe, iż osoba, która umieściła skalpel, odzienie i dzbanek do kawy w domu na farmie, pracuje u św. Franciszka, ponieważ wszystkie dowody rzeczowe pochodzą ze szpitala. Oto lista ludzi, którzy zostali zatrudnieni u Św. Franciszka w ciągu ostatnich dwu lat. Chcę, żebyś ich sprawdził. Zaraz się do tego zabiorę. Świetnie. Przyszła kelnerka i Amanda zamówiła smażone małże i mrożoną herbatę. Bobby poprosił o kawę. Teraz ja mam coś dla ciebie - rzekł, gdy tylko kelnerka odeszła. - Próbowałem znaleźć podobne miejsce morderstw w Stanach Zjednoczonych i za granicą. Najpierw sięgnąłem do Internetu i znalazłem artykuły prasowe o seryjnych mordercach podobnych do naszych przypadków. Dziennikarze, którzy je napisali, dali mi więcej informacji o każdym z przypadków i podali nazwiska detektywów, którzy je rozpracowywali. Większość policjantów bardzo chętnie ze mną rozmawiała. Kelnerka przyniosła im napoje i Bobby ciągnął dalej. Znam byłego agenta FBI, który jest mi coś winien. Porozmawiał z kilkoma przyjaciółmi w Biurze i dostarczył mi więcej szczegółów na temat spraw krajowych. Z międzynarodowymi przypadkami było trudniej, ale znam kogoś w biurze Interpolu w Salem. I ten ktoś przesłał mi informacje na temat przypadków zagranicznych. Wręczył Amandzie wielostronicowy dokument. To jest moja następna lista. Znalazłem morderstwa podobne do naszych w Waszyngtonie, Kolorado, na Florydzie, w New Jersey, Kanadzie, Belgii, Japonii, Peru i Meksyku. I okazuje się, że była jeszcze jedna taka sprawa tutaj, w Oregonie. - Wskazał streszczenie, z którego wynikało, że przed czternastoma laty znaleziono dwie młode kobiety zakopane w lesie koło Jeziora Duchów, ośrodka sportów zimowych w Kaskadach. Coś w tej ostatniej sprawie zaniepokoiło Amandę, ale zanim zdążyła sobie uświadomić co, zadzwonił jej telefon komórkowy. Wyjęła telefon z torebki i odebrała. Stało się coś złego? - spytał Vasquez, gdy skończyła rozmawiać.
Mój przyjaciel ze Św. Franciszka, ten, który mi dał tę listę, został napadnięty. Muszę jechać do szpitala. Amanda szła szybko przez oddział nagłych przypadków, póki nie znalazła Tony'ego, siedzącego na krześle w pokoju zabiegowym. Miał podkrążone oczy i zabandażowany nos. Pod rozpiętą koszulą z plamami skrzepłej krwi widać było zalepione taśmą żebra. Zatrzymała się w drzwiach, wstrząśnięta jego wyglądem. Tony wstał, kiedy ją zobaczył. Ten wysiłek sprawił, że aż się skrzywił. Oczy Amandy rozszerzyły się z zatroskania. Jesteś cały poraniony! Nie przejmuj się. Nie mam złamanego nic takiego, co by się nie mogło zrosnąć. Co się stało? Szedłem właśnie do pacjenta, gdy zobaczyłem dozorcę nazwiskiem Andrew Volkov, stojącego obok wózka do sprzątania. On jest jednym z mojej listy. Volkov zobaczył, że go obserwuję, i stracił głowę. Poszedłem za nim do sutereny, co było bardzo głupie. Gdybym miał więcej rozumu, zdałbym sobie sprawę, że prowokuje mnie, abym szedł za nim. Skoczył na mnie i złoił mi skórę, zanim przyszedł inny dozorca i wystraszył go. Czy Volkov to Cardoni? Nie mogę tego powiedzieć z całą pewnością. Jest takiej samej budowy, ale byłem zbyt zajęty obroną, żeby mu się dobrze przyjrzeć. Amanda zastanowiła się chwilę, potem wyjęła z torebki telefon komórkowy. Zadzwonię do Seana McCarthy. Niech zaaresztuje Volkova za napaść i zdejmie mu odciski palców. Wkrótce się dowiemy, czy to jest Cardoni. 51 Minęły trzy dni, odkąd laboratorium kryminalistyki porównało odbitki palców z wózka do sprzątania Andrew Volkova z odbitkami zdjętymi przed czterema laty z lewej ręki Vincenta Cardoniego. Odbitki palców znalezione w mieszkaniu Volkova pasowały do odbitek palców doktora. Skrupulatne przeszukanie szafki Volkova w szpitalu, oraz jego mieszkania, nie dostarczyło żadnej wskazówki, gdzie może on przebywać. W oczekiwaniu na ostatnie wiadomości dotyczące sprawy Mikę Greene próbował się rozerwać, analizując grę między Judit Polgar a Viswanathanem Anandem na ostatnim turnieju w Madrycie. Właśnie studiował decydującą sytuację w grze, kiedy zadzwonił telefon. Okręcił się z krzesłem i podniósł słuchawkę. Tutaj Mike Greene. Cześć, Mike. Mówi Roy Bishop. Bishop był aroganckim obrońcą w sprawach karnych, co do którego istniały silne podejrzenia, że jest bardziej niż zaprzyjaźniony z pewnymi ludźmi przez siebie reprezentowanymi. O co chodzi, Roy? Dzwonię w imieniu klienta, o którym wiem, że chciałbyś z nim porozmawiać. On chce się z tobą spotkać. O kim mówisz? O Vincencie Cardonim. Greene usiadł prosto. Jeżeli wiesz, gdzie on jest, to mi lepiej powiedz. Ukrywanie uciekiniera może pozbawić cię licencji. Uspokój się, Mike. Rozmawiałem z Cardonim tylko przez telefon. Nie mam pojęcia, gdzie jest. Czy chce się oddać w ręce policji? Absolutnie nie. Postawił sprawę jasno, że nie spotka się z tobą, jeżeli nie dasz mu gwarancji na piśmie, że nie zostanie aresztowany, gdy przyjdzie, i że nic, co powie, nie zostanie użyte przeciwko niemu.
To niemożliwe. Ten człowiek jest mordercą. On mówi, że nie jest. A jeśli nawet jest, to, jak utrzymuje, nie masz żadnych podstaw do zatrzymywania go. Mike Greene był blady i mizerny, kiedy nazajutrz o dziesiątej Alex DeVore i Sean McCarthy weszli do jego biura. Vincent Cardoni będzie tu za pół godziny - obwieścił Greene. Mówił jak człowiek wyczerpany. DeVore oniemiał. McCarthy spytał: Oddaje się w ręce sprawiedliwości? Greene potrząsnął głową przecząco. Przychodzi porozmawiać. Musiałem zagwarantować, że go nie aresztujemy. Zwariowałeś? - wykrzyknął DeVore. Chyba żartujesz! - rzekł jednocześnie McCarthy. Byłem tu wczoraj do dziesiątej wieczór, a dziś jestem od siódmej rano i omawiam to wszystko z Jackiem, Henrym Buchananem i Lillian Po - odparł Greene, wymieniając nazwiska prokuratora okręgowego, jego głównego zastępcę do spraw kryminalnych i szefa wydziału apelacji. - Nie ma sposobu, żeby go zatrzymać. Zabił czworo ludzi na farmie - rzekł McCarthy. Zrobił operację plastyczną i skłamał, żeby dostać pracę u św. Franciszka i móc ukraść dzbanek do kawy, skalpel i ubranie - dowodził deVore. - Zabił tych wszystkich ludzi w Milton County. Nic z tego. Cardoni miał dostęp do tych rzeczy, które znaleźliśmy na farmie, ale nie możemy udowodnić, że je ukradł i tam podrzucił. Nie mamy żadnego dowodu, który by wiązał Cardoniego z farmą albo którąkolwiek z ofiar. Wierzcie mi, chłopaki, rozpatrywaliśmy to ze wszystkich stron. Czuję się równie sfrustrowany, jak wy. A co z rozprawą w okręgu Milton? On jest tam wciąż w stanie oskarżenia - rzekł McCarthy. Mike miał ponurą minę. Tę sprawę koncertowo schrzaniono. Sędzia podpisał nakaz zezwalający Cardoniemu na wystąpienie o zatuszowanie, co on uczynił w biurze sekretarza sądu. Fred Scofield miał trzydzieści dni na odwołanie się od tego nakazu, jeżeli nie chciał, aby był on ostateczny. W ciągu tych trzydziestu dni Cardoni znikł i znaleziono w domku w górach jego rękę. Wszyscy myśleli, że nie żyje i Scofield zapomniał wystosować odwołanie. Oznacza to, że nakaz sędziego Brody jest wiążący i żaden dowód znaleziony w domku w górach albo w domu Cardoniego w Portland nie może być użyty w czasie procesu. Bez tych dowodów sprawa nie istnieje. Nie do wiary - powiedział McCarthy. - Mówisz, że nie ma sposobu, żeby wsadzić Cardoniego do więzienia? Przecież on zabił co najmniej tuzin osób. Póki nie przedstawisz dowodu, który byłby do przyjęcia w sądzie, są to wyłącznie spekulacje. Nie mogę aresztować człowieka na podstawie czczych domysłów. Do licha, musi być jakiś sposób - mruknął do siebie McCarthy. Nagle twarz mu pojaśniała. Fiori! Cardoni zaatakował doktora Fiori. Możemy zamknąć go za napaść. Obawiam się, że nie. Cardoni mówi, że Fiori go śledził. Fiori przyznaje, że poszedł za Cardonim do sutereny ze skalpelem i to on wykonał pierwszy ruch. Cardoni utrzymuje, że działał w samoobronie. Słuchajcie, chłopaki, badaliśmy te argumenty z milion razy i zawsze wychodzi na to samo. Nie ma w tym biurze ani jednego człowieka, który by nie wierzył, że Vincent Cardoni jest potworem, ale taka jest smutna prawda, że nie mamy dość dowodów, żeby go wsadzić za kraty. Przesłaliśmy już Bishopowi faksem nasze pisemne zapewnienie, że nie zaaresztujemy Cardoniego w ciągu dwudziestu czterech godzin od tego spotkania. Skoro wie, że nie masz dowodów, aby go aresztować, to czemu chce się z tobą spotkać? zapytał deVore.
Zanim zdążył odpowiedzieć, zabrzmiał brzęczyk i recepcjonistka oznajmiła, że przyszedł Roy Bishop z doktorem Cardonim. Greene kazał im wprowadzić ich do pokoju konferencyjnego. Potem zwrócił się do deVore'a: Możesz sam go o to spytać. Vincent Cardoni usiadł naprzeciwko Mike'a Greene'a przy długim stole w pokoju konferencyjnym. Jego policzek przecinał rząd szwów. Roy Bishop, wielki mężczyzna o brązowych włosach, usiadł obok swojego klienta. Sean McCarthy przyglądał się uważnie Cardoniemu. Trudno mu było uwierzyć, że to ten sam człowiek, którego aresztował przed czterema laty. Dzień dobry, doktorze Cardoni - powiedział McCarthy. Widzę, że jest pan wciąż tak samo grzeczny jak wówczas, gdy mnie pana aresztował. Ja się nie zmieniłem, tylko trochę bardziej posiwiałem. Ale pan zmienił się całkowicie. Cardoni się uśmiechnął. Roy, może przejdziemy do rzeczy? - rzekł Greene. - Umieram z ciekawości, czemu twój klient chce ze mną rozmawiać. Dla mnie to też tajemnica, Mike. Doktor Cardoni nie zwierzał mi się. Mam nadzieję, że chce pan się przyznać, doktorze - rzekł Greene. - To nam oszczędzi mnóstwa kłopotów. Nie mam do czego się przyznawać. Wbrew temu, w co wierzycie, nigdy nikogo nie zabiłem. To Justine zabiła tych ludzi na farmie, jest również odpowiedzialna za te ofiary w Milton County. A kto jest odpowiedzialny za obcięcie panu dłoni? - spytał McCarthy. Cardoni podniósł prawą rękę i zsunął mankiet. Wszyscy wlepili wzrok w nierówną bliznę otaczającą przegub dłoni. Ja to zrobiłem - powiedział. Operacja plastyczna, fałszywe dokumenty i samookaleczenie? To dość dużo jak na kogoś niewinnego. Byłem zrozpaczony. Nie widziałem innego sposobu, żeby utrzymać się przy życiu. Zechce nam pan to wyjaśnić? - podsunął Greene. Cardoni spojrzał na prokuratora i dwóch detektywów. Widzę, że mi nie wierzycie, ale przysięgam, że mówię prawdę. Justine była wspólniczką Clifforda Granta w czarno-rynkowym handlu organami ludzkimi. Zabiła go, potem ustawiła mnie tak, aby Martin Breach pomyślał, że to ja go ograbiłem z pieniędzy. Cardoni zaczerpnął głęboko tchu. Gdy mówił, patrzył na stół konferencyjny. Widzieliście Justine. Jest piękna i bystra, zawsze wyprzedzała mnie o dwa kroki. Justine znała wszystkie moje słabości. Słuchajcie, wiem, że nie jestem święty. Presja, jakiej podlegałem na studiach medycznych, wykańczała mnie. Uciekałem się więc do różnych środków farmaceutycznych, by sobie z tym poradzić, i one o mało mnie nie zniszczyły. Zwalczanie uzależnienia było wyczerpujące, toteż łatwo uległem, kiedy Justine przyniosła mi kokainę. Nawet do głowy mi nie przyszło, że ona chce mnie zniszczyć. Zrozumiałem to, kiedy było już za późno. Nie wiedziałem też, czemu tak często widuje się z Clif-fordem Grantem, póki Frank Jaffe mi nie powiedział, że Grant pozyskuje organy dla Martina Breacha. Powiedział mi o rajdzie policyjnym na lotnisku. Justine była cichą wspólniczką Granta. Wrobiła mnie, żeby Breach myślał, że to ja byłem tym wspólnikiem. Wkrótce po tym, jak Frank wyciągnął mnie z więzienia, zaatakowali mnie dwaj ludzie Breacha. Udało mi się ich pokonać i zmusić jednego, żeby mi powiedział, dlaczego na mnie napadli. To było tego samego dnia, kiedy się dowiedziałem, że prokurator okręgowy okręgu Milton próbował wznowić sprawę o zatuszowanie i że istnieją poważne przesłanki, że będę musiał wrócić do więzienia. Byłem nafaszerowany koką i pomyślałem, że albo zostanę zamęczony na śmierć przez Martina Breacha, albo skończę w celi śmierci. Jedynym wyjściem było przekonać wszystkich, że nie żyję.
Więc obciął pan sobie rękę - rzekł McCarthy. Cardoni skierował wzrok na McCarthy'ego. Wydawał się wyprowadzony z równowagi. Niech pan sobie wyobrazi, że jest pan oskarżony o zbrodnię, której pan nie popełnił. Stan Oregon chce panu dać śmiertelny zastrzyk, a pewien podły zbrodniarz uważa, że jest to zbyt łagodna śmierć. Czy nie byłby pan gotów podjąć rozpaczliwe kroki, aby ocalić życie? Mam do czynienia ze zbytnią ilością prawdziwych problemów, aby zawracać sobie głowę hipotetycznymi, doktorze. Może potrafi pan mi dać odpowiedź na jeden z nich. Czy ukradł pan dzbanek do kawy i skalpel z odbitkami palców doktor Castle i umieścił te przedmioty w domu na farmie, aby ją obciążyć? Nie słuchał pan tego, co mówiłem? Ona jest obłąkana. Jest seryjną morderczynią. Macie ją teraz u siebie. Błagam, nie pozwólcie, aby to jej uszło na sucho. Doktorze Cardoni - rzekł Greene - zgodziłem się na to spotkanie w nadziei, że się pan podda, albo przynajmniej przyzna do winy. Natomiast pan opowiedział nam historię, której nie może pan poprzeć najmniejszym dowodem. Cardoni oparł głowę na dłoniach. Greene ciągnął dalej. Będę z panem szczery. Nie wierzę w ani jedno pana słowo. Myślę, że wrobił pan doktor Castle ze swoich własnych dziwacznych powodów i zaaranżował to spotkanie w nadziei, że zdoła pan mnie wmanipulować w poparcie pana planu, aby posłać niewinną kobietę do celi śmierci. Nic z tego. Jeżeli wypuścicie Justine, będzie nadal zabijała. Jest to najniebezpieczniejsza morderczyni, z jaką kiedykolwiek mieliście do czynienia. Musicie mi uwierzyć. No cóż, ja nie wierzę. Jeżeli nie chce pan się poddać ani przyznać, uważam to spotkanie za zakończone. 52 Strażnik wprowadził Justine Castle do pokoju widzeń. Spojrzała na Amandę wyczekująco. Amanda odczekała chwilę, potem się uśmiechnęła. Mam wspaniałą wiadomość. Mamy po południu nową sprawę o uwolnienie. Prokurator okręgowy zaleca uwolnienie ciebie. Wyjdę stąd? - spytała Justine z niedowierzaniem. Przed wieczorem. Justine usiadła ciężko. Po chwili sięgnęła przez stolik i uścisnęła rękę Amandy. Dziękuję ci, dziękuję. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy, że jesteś moim adwokatem. Nie wiem, czy potrafiłabym przejść przez to wszystko bez ciebie. Ciepło i intensywność reakcji Justine zaskoczyły Amandę i sprawiły, że serce jej wezbrało dumą. Przykryła dłonie Justine swoimi i uścisnęła je. Byłaś niewiarygodnie dzielna, Justine. Myślę, że doszliśmy do punktu zwrotnego w sprawie. Jak się nam poszczęści, wkrótce będziemy ją miały za sobą. Justine miała właśnie powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle wyraz jej twarzy przeszedł od ulgi i radości do zatroskania. Puściła ręce Amandy. A czemu mnie puszczają? - spytała nagle. - Czyżby aresztowali Vincenta? Amanda przestała się uśmiechać. Nie, ale rozmawiali z nim. - Opowiedziała, czego się dowiedziała od Mike'a Greene'a wcześniej tego dnia. Pozwolili mu po prostu odejść? - spytała Justine z niedowierzaniem. Nie mogą go oskarżyć, Justine. Nie mają żadnego dowodu, łączącego go z morderstwami na farmie. A co z morderstwami w okręgu Milton? Wszelkie dowody z tej sprawy zostały wycofane.
To źle - mruknęła Justine do siebie. - To bardzo źle. Tobie to nie zaszkodzi. Justine przeszyła Amandę wzrokiem. Na jej skroni pulsowała jakaś żyłka, a skóra była tak napięta, jakby miała zaraz pęknąć. Ty nie rozumiesz, w jaki sposób działa umysł Vincenta. On jest obłąkany, jest nieustępliwy i wierzy w swoją nieomylność. Będzie mnie ścigał, choćby miał pokonać cały świat. Nie będzie próbował na oczach wszystkich. To jest w tym wszystkim najgorsze, Amando. Vincent uzbroi się w cierpliwość, zanim wykona jakiś ruch. Czekał cztery lata, żeby mnie wrobić. Teraz zniknie i zaczeka, aż wszyscy o nim zapomną. Nie będę mogła spać spokojnie. Nie będę mogła prowadzić normalnego życia. Amanda chciała ją pocieszyć, ale wiedziała, że Justine ma rację. Cardoni był obłąkany i cierpliwy, a to śmiertelna kombinacja. Mam pomysł - rzekła Amanda. - Pamiętasz Roberta Vasqueza, detektywa, który przeszukał dom w Milton County? On jest teraz prywatnym detektywem. Wykonał dla mnie trochę pracy w tej sprawie. Zastanów się, czy nie wynająć go na swojego ochroniarza. Mogę mu kazać odwieźć cię do domu, gdy wypuszczą cię z więzienia. On jest odpowiedzialny za to, że Vincent jest na wolności, a ty chcesz, żebym ja go wynajęła? Justine, Bobby Vasquez żyje z poczuciem winy od czterech lat. Myśli tylko o dopadnięciu Vincenta. To nie byłoby dla niego zwykłe zajęcie. Nie znajdziesz nikogo, kto byłby ci bardziej oddany. Amanda szykowała się do pójścia do sądu, kiedy Vasquez do niej oddzwonił. Powiedziała mu o Cardonim. Wydawał się zdruzgotany. Cardoni nie zdoła opanować impulsu zabijania. Jeżeli my nic nie zrobimy, będą nowe ofiary. Słuchaj, Bobby. Zatrudniłam cię, abyś mi pomógł w sprawie Justine. Naszym zadaniem było oczyszczenie jej, moim dorwanie tego skurwiela. Nawet tak nie myśl. Ostatnim razem, gdy usiłowałeś interpretować prawo po swojemu, zawaliłeś całą sprawę. Umilkła, aby pozwolić Vasquezowi to przyswoić. Bobby? Tak? Obiecaj, że nie będziesz ścigał Cardoniego na własną rękę. Nic się nie martw - odrzekł trochę za szybko. Wcale jej to nie uspokoiło. Dzwoniłam do ciebie z innego powodu. Dziś po południu Justine zostanie zwolniona z więzienia. Martwi się, że Cardoni będzie ją prześladował. Myślę, że ma powód do zmartwienia i zaproponowałam, żeby zatrudniła ciebie. Jako ochroniarza? Tak. Zrobisz to? To cię zatrzyma przy sprawie, a ona naprawdę się boi. Z Cardonim na wolności ma wszelkie powody, żeby się bać. 53 Wszyscy sędziowie w Multnomah County, aby nabyć biegłości, podlegali rotacjom, które polegały na tym, że sądzili poszczególne typy spraw przez ustalony czas. Było trzech sędziów, którzy zajmowali się wyłącznie sprawami o morderstwo przez rok lub dwa. Sprawa Justine Castle została powierzona Mary Campbell, tej samej, która sądziła w sprawie Doolinga. O godzinie czwartej po południu strony spotkały się u sędzi Campbell, aby Mike Greene mógł wyjaśnić, czemu oskarżenie chce zwolnić Justine Castle za kaucją, mimo że została ona oskarżona o cztery morderstwa z premedytacją. Justine, Amanda i Frank reprezentowali obronę. Prokurator okręgowy okręgu Multnomah towarzyszył Mike'owi Greene'owi.
Sąd przysięgłych miał dostateczną ilość dowodów, żeby postawić doktor Castle w stan oskarżenia - powiedziała sędzia Campbell, kiedy Greene skończył. - A to oznacza, że miał pan prawdopodobnie wygraną sprawę. Tak, Wysoki Sądzie. Problem polega na tym, że istnieje bardzo realna możliwość, iż doktor Castle została wrobiona przez swego byłego męża. I nie było żadnego sposobu, aby go zaaresztować? Nie, Wysoki Sądzie. Przynajmniej nie teraz. Wielka szkoda. Myśl o uwolnieniu sprawcy tych zbrodni jest dla mnie wstrętna, ale równie wstrętne jest trzymanie niewinnej kobiety w więzieniu. - Sędzia wstała. - Chodźmy na salę sądową, żeby to zaprotokołować. Udzielę doktor Castle zwolnienia. Niech pan się stara, żeby pana oświadczenie było zwięzłe i żeby prasa zrozumiała podstawy tej prośby. Panie Jaffe, może pan przemówić, jeśli czuje pan potrzebę, ale proszę, by nie wykorzystywał pan sali sądowej jako mównicy. Pan już wygrał. Proszę się nie martwić, Wysoki Sądzie. Nie zamierzam wygłaszać żadnego oświadczenia. Bardzo dobrze. Amanda wyprzedziła Justine i ojca w drodze na salę sądową. Wieść o sprawie się rozeszła i wszystkie miejsca były zajęte. Przebiegła spojrzeniem po twarzach i zobaczyła wśród nich kilka znajomych. Vasquez znalazł miejsce z przodu. Kiwnęła mu głową i w tej samej chwili dostrzegła Arta Prochaskę w ostatnim rzędzie. Dwa rzędy przed nim siedział doktor Carleton Swindell, dyrektor szpitala, z którym przeprowadzała wywiad jako ewentualnym świadkiem obrony. Ale osoba, która zwróciła i zatrzymała na sobie jej uwagę, siedziała obok swojego adwokata w pierwszym rzędzie tuż za stołem obrony. Kiedy ich oczy się spotkały, Vincent Cardoni uśmiechnął się zimno. Amanda stanęła jak wryta. Cardoni przeniósł swoją uwagę na Justine. Amanda opisała jej nowy wygląd Cardoniego, ale spostrzegła, że jego obecność była dla Justine wstrząsem. Zaczęła pocieszać Justine, ale przestała, widząc, że to nie będzie konieczne. Justine odpowiedziała na spojrzenie Cardoniego wzrokiem pełnym nienawiści. Frank zobaczył, co się dzieje i wszedł między Justine i Cardoniego. Dzień dobry, Vincent - rzekł spokojnym i wyważonym tonem. Widzę, że reprezentujesz ostatnio mniej pożądaną klasę klientów - odpowiedział Cardoni. Chcę cię prosić, żebyś zachowywał się jak dżentelmen. Jesteśmy w sądzie, nie w knajpie. Rycerskość bywa zwykle zarezerwowana dla obrony dam. - Twarz Franka pociemniała. Ale będę się dobrze zachowywał z szacunku dla naszej przyjaźni. Dziękuję. Frank usiadł koło Amandy, bezpośrednio przed Cardonim. Sprawiło to, że Justine znalazła się w pewnej odległości od swego eksmałżonka. Sędzia Campbell weszła na salę sądową. Gdy tylko usiadła, Mike Greene wystąpił o zmianę warunków uwolnienia Justine. Przedstawił sądowi mocno skróconą wersję powodów, jakie przedstawił wcześniej, dla których oskarżenie nie oponowało przeciwko zwolnieniu za kaucją. Amandzie trudno się było skupić na tym, co mówił Mike, w tak bliskim sąsiedztwie Cardoniego. Sędzia Campbell szybko wydała wyrok i wyszła. Zaraz po jej wyjściu Justine odwróciła się wolno i podeszła do barierki, przybliżając twarz do twarzy Cardoniego, który pobladł z gniewu. Głos Justine był ledwo słyszalny, ale wydawało jej się, że słyszy, jak Justine mówi: To jeszcze nie koniec, Yincent. 54 Wokół Vincenta Cardoniego zaroiło się od reporterów, gdy wyszedł z sali sądowej. Reporterzy wykrzykiwali pytania, kiedy schodził po marmurowych schodach do holu na parterze. Przed gmachem sądu czekała taksówka. Cardoni i jego adwokat wsiedli do niej i kierowca powiózł ich do Warwick, małego luksusowego hotelu nieopodal Willamette River, gdzie Cardoni wynajął
apartament. Nie miał zamiaru wracać do ciasnego mieszkanka w suterenie, które zajmował jako Andrew Yol-kov, teraz, kiedy jego tożsamość została ujawniona. Samochód transmisyjny jednej ze stacji telewizyjnych ruszył za taksówką, ale kierowca taksówki zostawił go w tyle, a ochrona hotelu zagrodziła drogę reporterom. Po krótkiej naradzie Bishop odjechał, a Cardoni wsiadł do windy i udał się do swoich pokoi. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, rozebrał się i wziął gorący prysznic. Po kąpieli włożył szlafrok z aksamitu i zamówił posiłek. Restauracja w Warwick należała do najlepszych w Portland. Posiłek był wyborny, a wino znakomite, lecz jadło i napoje nie mogły stępić wściekłości, jaką odczuwał. Justine wkrótce znów się znajdzie w jego dawnym domu, rozkoszując się kąpielą, tak jak wówczas, gdy byli małżeństwem. Będzie zmywała z siebie więzienny zapaszek i napawała się poczuciem wolności i tym, że zniweczyła jego plany. Gdy służba hotelowa przyniosła mu butelkę dwunastoletniej szkockiej i uprzątnęła naczynia po jedzeniu, słońce już zaszło za horyzont. Cardoni stał przy oknie i patrzył na połyskujące światła miasta. Widok ten go ukoił i pomógł złagodzić uczucia zawodu. Negatywne myśli należało odegnać. Jeśli miał pomścić utratę ręki, swojej profesji i lata spędzone na ukrywanie się, musiał się oddać pozytywnemu myśleniu. 55 Bobby Vasquez już czekał, kiedy Justine Castle wyszła z więziennej windy. Miał na sobie sportową marynarkę, czystą niebieską koszulę i wyprasowane drelichowe spodnie koloru khaki. Był nawet ogolony, by zrobić dobre wrażenie. Przystanęła, aby się przyjrzeć prywatnemu detektywowi. Poruszył się nerwowo. Justine wyciągnęła rękę. Pan Vasquez? - Jej uścisk był mocny, a ręka chłodna w dotyku. Tak, proszę pani - odparł, myśląc, że jest zdumiewająco opanowana jak na kogoś, kto spędził kilka tygodni w więzieniu. Ma pan tu samochód? Vasquez kiwnął głową. Więc niech mnie pan stąd zabierze. Porozmawiamy w drodze. Vasquez miał dziesięcioletniego forda. Samochód zwykle wyglądał jak śmietnik, ale detektyw zdołał uprzątnąć puste torebki po chipsach, brudne skarpetki i inne śmieci przed przyjazdem do więzienia. Justine Castle była o klasę lepsza niż jego dotychczasowe klientki. Sprawiała też, że czuł się nieco zdenerwowany. Widział jej konfrontację z Cardonim wcześniej tego dnia. Wie pan, gdzie mieszkam? - spytała, kiedy ruszyli sprzed więzienia. Tak, proszę pani. Byłem w pani domu, kiedy aresztowaliśmy doktora Cardoniego. Przez chwilę jechali w milczeniu. Vasquez spojrzał na Justine. Zamknęła oczy i rozkoszowała się pierwszymi chwilami wolności. Panie Vasquez - przerwała wreszcie milczenie. - Proszę mi powiedzieć, co pan sądzi o moim byłym mężu. Czy panna Jaffe pani nie mówiła? Chcę to usłyszeć od pana. - Odwróciła się tak, aby obserwować Vasqueza, gdy będzie odpowiadał. Sądzę, że to nie człowiek. Sądzę, że jest on rodzajem mutanta, potwora. Widzę, że mamy taki sam pogląd na Vincenta. Niewielu jest ludzi, którzy nie podzielają tego zdania. Czy on będzie próbował mnie zabić, panie Vasquez? Myślę, że musi zabijać i nie poprzestanie na pani - odparł Bobby bez wahania. Czy policja będzie w stanie go powstrzymać? Szczerze mówiąc, nie. On zniknie. A potem wypłynie na powierzchnię gdzie indziej. Prędzej czy później kupi jeszcze jedną posiadłość i zacznie swoje eksperymenty od początku. Nie sądzę, że potrafi się powstrzymać. Nie sądzę, że pragnie przestać.
Więc co można zrobić, żeby go powstrzymać? - spytała Justine. W zaciśnięciu jej szczęk była determinacja. Co pani ma na myśli? - zapytał, chociaż był pewien, że wie. Oboje nienawidzimy Vincenta, panie Vasquez, i żadne z nas nie sądzi, że policja jest zdolna do zajęcia się nim. Ja jestem pewna, że on spróbuje mnie zabić. Jeżeli nie dziś lub jutro, to kiedyś, gdy będę się najmniej tego spodziewała. Vasquez czuł, jak wzrok Justine przewierca go na wylot. Nie chcę żyć w strachu. Co pani sugeruje? Jak bardzo chce pan powstrzymać Vincenta, panie Vas-quez? Jak daleko chce się pan posunąć? 56 Vincent Cardoni przespał całą noc i zbudził się o dziewiątej. Chętnie by sobie pobiegał, ale nie chciał mieć do czynienia z reporterami, którzy z pewnością czyhali w pobliżu, poprzestawiał więc trochę meble i zajął się gimnastyką. Po gimnastyce wziął prysznic, potem zamówił lekkie śniadanie. Usiłował czytać gazetę, ale nie mógł się skupić. Podszedł do okna. Pod mostem przepływał tankowiec w drodze do Swan Island, na wspaniałym tle śnieżnych zboczy Mt. Hood. Widok ten powinien był go uspokoić, ale wciąż mu przeszkadzały natrętne myśli o Justine. Dzień mijał wolno. Późnym popołudniem poczuł się gruntownie znudzony i wciąż nie miał planu, jak postąpić ze swoją byłą żoną. Gdy kelner sprzątnął naczynia po obiedzie, Cardoni zauważył białą kopertę, którą ktoś wsunął mu pod drzwi. Na kopercie było wypisane na maszynie jego nazwisko. Usiadł na kanapie w saloniku i otworzył kopertę. Wewnątrz znajdowały się dwie kartki papieru. Pierwszą była mapa trasy J-5. Wokół parkingu kilka kilometrów na południe od Portland było zakreślone kółko. W kółku przeczytał: „Godz. 23". Drugi arkusik papieru był fotokopią wpisu do dziennika: „Czwartek: Obiekt wciąż usposobiony wojowniczo po czterech dniach stosowania bólu, pozbawienia snu i minimalnym odżywianiu. 8.10: Obiekt związany, zakneblowany i umieszczony w szafie na górze w końcu korytarza. Pogasiłem światła w domu, odjechałem, zaparkowałem i wróciłem. Obserwowałem z lasu. 8.55: Obiekt wychodzi z domu, nagi i bosy, uzbrojony w kuchenny nóż. Zdumiewająca siła charakteru. Ujarzmienie jej będzie nie lada wyzwaniem. 9.00: Obiekt osłupiały moim nagłym pojawieniem się, atakuje nożem, ale taser ją powstrzymuje. Obiekt w szoku, kiedy się dowiaduje, że więzy zostały celowo poluzowane, aby umożliwić ucieczkę w ramach próby, jak szybko zdoła się wyzwolić w porównaniu z innymi obiektami. Obiekt łka, kiedy mu nakładam kaptur treningowy i kajdanki. Natychmiast rozpocznę eksperymenty z odpornością na ból, aby sprawdzić, czy zniweczenie nadziei na ucieczkę obniżyło tę odporność". Cardoni spojrzał na zegarek. Była ósma czterdzieści pięć. Przeczytał jeszcze raz zapis z dzienniczka i wszedł do swojej sypialni. Prokurator okręgowy i policjanci mówili, że Bishop jest adwokatem kryminalnym w sensie dosłownym. Jedną z korzyści zatrudniania Bishopa było, że ten adwokat bardzo chętnie świadczył usługi, których inni, nie tak drodzy adwokaci świadczyć nie chcieli. Cardoni otworzył małą walizeczkę, którą mu Bishop zostawił, i wyjął z niej pistolet oraz nóż myśliwski. Mike Greene podniósł słuchawkę po drugim dzwonku. Hej, Sean. Mam nadzieję, że dzwonisz z dobrą wiadomością. Czy uznasz to za dobrą wiadomość, jeżeli zdołam udowodnić, że to Vincent Cardoni dzwonił na numer 911 w wieczór aresztowania Justine Castle i zwabił ją na farmę? Przeczytałem jeszcze raz raport pierwszego funkcjonariusza, który przybył na miejsce zbrodni. W domu na farmie nie było telefonów, więc zachodziłem w głowę, jak Cardoni wezwał doktor Castle i zadzwonił pod 911. Okazuje się, że Volkov miał telefon komórkowy. W wykazie rozmów z tego
telefonu jest, że dzwonił pod numer 911 i do mieszkania doktor Castle w wieczór, w którym ją aresztowaliśmy. Świetna robota, Sean! Czy mamy dość dowodów, żeby uzyskać nakaz aresztowania Cardoniego? Spotkajmy się w domu sędzi Campbell. Zobaczymy, co ona na to. Vasquez znał pokojówkę, która pracowała w Warwick. Jej chłopak dostarczał zamówienia do pokojów. Za pięćdziesiąt dolarów zgodzili się zadzwonić do Vasqueza na numer jego telefonu komórkowego, gdy doktor opuści swoje pokoje. Za drugie pięćdziesiąt dolarów jeden z pracowników garażu w hotelu pozwolił Vasquezowi parkować o parę miejsc od samochodu Cardoniego. O 21.10 pokojówka powiedziała mu, że Cardoni wyszedł. Vasquez osunął się na siedzeniu samochodu i czekał. W kilka chwil później chirurg wyłonił się z windy i wsiadł do swojego auta. Był ubrany w dżinsy, czarny sweter z kołnierzem golfowym i ciemną wiatrówkę. Vasquez nie miał trudności ze śledzeniem go na J-5 na południe. Nie było wielkiego ruchu, więc trzymał się o jakieś dwa, trzy samochody za nim. Kiedy Cardoni skręcił na parking, Vasquez zrobił to samo. Cardoni zaparkował kolo betonowej ubikacji. Jedynym innym pojazdem na parkingu była ciężarówka z naczepą. Stała zaparkowana w pobliżu ubikacji. Przejeżdżając, Vasquez zauważył, że w szoferce ciężarówki nie było nikogo. Zaparkował w drugim końcu parkingu i zgasił silnik. W chwilę później z ubikacji wyszedł kierowca ciężarówki i odjechał. Cardoni wysiadł z samochodu i wszedł do ubikacji. Minęło piętnaście minut, a on nie wychodził. Vasquez wysiadł z samochodu i ruszył przez teren piknikowy w stronę ubikacji, starając się kryć za drzewami. Okrążał betonowy budyneczek i w pewnej chwili zatrzymał się, nasłuchując. Już miał ruszyć dalej, kiedy usłyszał odgłos szamotania. Przekradł się wzdłuż boku ubikacji i zaryzykował szybkie wyjrzenie zza rogu. Coś skulonego leżało w cieniu pod ławą. Wyglądało jak ciało. Vasquez był pewien, że nie było tego, kiedy przyjechał. Zastanawiał się, czy sprawdzić, co to jest, czy czekać w cieniu, gdy nagle usłyszał za plecami hałas. 57 Amanda pracowała nad prośbą o przymusowe ujawnienie, kiedy zabrzmiał brzęczyk interkomu. Mary Ann Jager na pierwszej linii - rzekła recepcjonistka. Amanda poznała nazwisko pani adwokat, która nabyła farmę. Tu Amanda Jaffe. W czym mogę pani pomóc? Ja, hm, nie jestem pewna czy rozmawiam z właściwą osobą. - W głosie Jager brzmiało zdenerwowanie. - Pani reprezentuje Justine Castle, tak? Tak. Czy Robert Vasquez pracuje dla pani? Tak. Oh... hm, on odwiedził niedawno moje biuro i pragnął się wywiedzieć o pewną nieruchomość. To jest to miejsce, gdzie wszyscy ci ludzie zostali zamordowani. Czytałam, że Castle została oskarżona o te morderstwa, a pani jest jej obrońcą. Nie mogę się skontaktować z Vasquezem, więc postanowiłam zadzwonić do pani. W jakiej sprawie? Przychodził do mnie jeszcze ktoś, kto pytał o tę posiadłość. Pan Vasquez pokazywał mi zdjęcie, ale to nie ten. On, hm, mówił, że mogę dostać trochę pieniędzy, jeśli potrafię mu powiedzieć, kto to był. Czy jest pani nadal tym zainteresowana? Tak. Nigdy nikomu nie mówiłam o tym człowieku, nawet policji, więc pani będzie jedyną osobą, która wie. Kto to był? Pan Vasquez mówił, że mi zapłaci za tę informację.
Ile pani obiecał? Proszę przywieźć do mojego biura trzysta dolarów. To tylko parę przecznic od pani. Amanda zastukała we framugę drzwi Franka. Masz chwileczkę? - zapytała, gdy Frank podniósł głowę znad biurka. Tak. O co chodzi? Właśnie odwiedziłam Mary Ann Jager, adwokatka, która kupiła farmę, gdzie zostały znalezione zwłoki ze sprawy Castle. Gdy Bobby Vasquez z nią rozmawiał, powiedziała mu, że krótko przed nim jeszcze ktoś interesował się tą posiadłością. Bobby pokazał jej starą fotografię Cardoniego, lecz ona nie potrafiła go zidentyfikować. Wczoraj wieczorem zobaczyła tego człowieka w wieczornych wiadomościach, w sprawozdaniu ze sprawy Justine. Nie mogąc się skontaktować z Vasquezem, zadzwoniła do mnie. I kto to jest? Cardoni. Myślałem, że mówiłaś... Zdjęcie, które Vasquez jej pokazywał, było zrobione przed operacją plastyczną. Frank zmarszczył czoło. To nie ma sensu. Po co by Cardoni ujawniał się Jager, skoro już miał farmę? Nie ujawniałby się. Co, proszę?... W sprawie Cardoniego jest kilka szczegółów, które mnie zawsze niepokoiły. Na przykład, kto wykonał pierwszy anonimowy telefon do Vasqueza? Martin Breach. Justine. - Frank wzruszył ramionami. -To mógł być każdy, kogo Cardoni rozgniewał. To nie mógł być Breach. Czemu miałby chcieć, aby policja aresztowała Cardoniego, który mógł przecież pójść na układ z policją i świadczyć przeciwko niemu? Byłoby bardziej prawdopodobne, gdyby Breach napuścił na niego płatnego mordercę. Zapewne masz rację - odparł Frank po namyśle. - I to nie mogła być Justine. Czemu? Ona nic nie wiedziała o domku w górach. Cardoni kupił go w tajemnicy przed nią. Policja nie mogła udowodnić, że Cardoni jest właścicielem tego domku. A jeśli rzeczywiście nie był? Jeśli była nim Justine? Sądzisz, że to Justine popełniła te morderstwa w Milton County? Tak właśnie twierdzi Cardoni. Frank siedział chwilę w milczeniu. Potem potrząsnął głową. To się nie klei. Jeżeli nawet Justine wiedziała o domku, to skąd mogła wiedzieć o Martinie Breachu? W anonimowym telefonie było powiedziane, że Cardoni kupił kokainę od Martina Breacha. W każdym razie nie próbuj dowodzić, że Justine Castle jest morderczynią. Po pierwsze, to jest zadanie policji. Poza tym jest jeszcze ten drobny fakt, że Justine Castle jest naszą klientką. Nawet gdybyś miała potrzebne do tego dowody, jak informacja, którą otrzymałaś właśnie od Jager, to taka informacja pozostaje zastrzeżona w układzie klient-obrońca, albo jako element dochodzenia. Ponadto węszysz na fałszywej drodze. Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że Cardoni jest winien. Jak możesz być taki pewny? Pamiętasz ten dzbanek do kawy z odbitkami palców Cardoniego, który policja znalazła w Milton County? Amanda kiwnęła głową. Fakt, że były na nim odbitki palców Cardoniego, nigdy nie został podany do publicznej wiadomości. Nie?
Nie. Policja zawsze skrywa jakiś fakt, żeby wyplewić fałszywe przyznania się do winy. Zacząłem to podejrzewać, gdy w domu na farmie znaleziono dzbanek do kawy z odbitkami palców Justine. Publiczność nic o nim nie wiedziała, ale Cardoni wiedział. Jesteś tego pewien? Powiedziałem mu, kiedy go reprezentowałem, że odbitki jego palców zostały znalezione na dzbanku. Tylko ktoś, kto wiedział o dzbanku do kawy ze sprawy w Milton County, zadałby sobie trud, żeby ukraść dzbanek Justine ze szpitala i podrzucić go w domu na farmie. Jeżeli w ogóle został tam podrzucony. A jeśli to Justine przyniosła go ze sobą, żeby popijać kawę podczas pracy? Wyraz zadowolenia znikł z twarzy Franka. To jest myśl mrożąca krew w żyłach. Amandzie zaświtało w głowie, że i poprzednia konkluzja Franka może być mylna. Frank powiedział, że Justine nie mogła wykonać anonimowego telefonu do Vasqueza, ponieważ jego rozmówca wiedział o Martinie Breachu, a Justine nie. Ale jeżeli Justine była wspólniczką Clifforda Granta w czarnorynkowych machlojkach organami ludzkimi, to musiała wiedzieć sporo o Martinie Breachu. Już miała zacząć wyjaśniać to swojemu ojcu, kiedy zabrzęczał interkom i recepcjonistka powiedziała, że w poczekalni jest Sean McCarthy i chce rozmawiać z Amandą. Frank poprosił, żeby skierowała detektywa do jego gabinetu. Gdy wszedł, był bledszy niż zwykle i wolno się poruszał. Dzień dobry, Frank. Panno Jaffe - rzekł McCarthy. Dzień dobry, Sean - odparł Frank. - Wyglądasz jak człowiek, który chętnie by się napił kawy. Co ty na to? Bardzo byłbym wdzięczny. W ogóle nie spałem i ledwie zipię. Frank przywołał sekretarkę i poprosił ją o filiżankę kawy, a detektyw rozsiadł się w fotelu. Co cię tu sprowadza? - spytał Frank. Bobby Vasquez. - McCarthy spojrzał na Amandę. -Kierowca ciężarówki znalazł go na parkingu przy autostradzie międzystanowej. Leży w szpitalu powiatowym. Amanda zbladła. Co się stało? - spytał Frank. Dostał w głowę i stracił przytomność. Cios był dość silny. Jego stan jest poważny. Amanda zmartwiała. Czy to Cardoni... Czy to on go?... Tak sądzimy - odparł McCarthy. - Poszliśmy do jego pokoju w hotelu, żeby z nim porozmawiać. Nie zastaliśmy go, ale znaleźliśmy mapkę w jego koszu na śmieci i wyjątek z dziennika bardzo podobny do opisów z dziennika znalezionego w domu na farmie. Na mapce był zaznaczony kółkiem parking. Znaleźliśmy też pani wizytówkę w portfelu Vasqueza. Pomyślałem, że może pani wie, co Bobby mógł robić na tym parkingu. Amanda już miała powiedzieć, że Vasquez pracował jako ochroniarz Justine, ale ugryzła się w język. Czemu Vasquez był na parkingu, skoro powinien był pilnować Justine? Czy Justine posłała Vasqueza, żeby zabił Cardoniego? Amanda nie miała dowodu, że Justine zrobiła coś złego, i przypomniała sobie, co Frank powiedział o jej obowiązku wobec klientki. Pan Vasquez pracował ze mną w sprawie doktor Castle, ale nie mam pojęcia, czemu był na parkingu - powiedziała Amanda detektywowi. - Czy Bobby wyjdzie z tego? Kiedy opuszczałem szpital, lekarze jeszcze nie wiedzieli. Czy zaaresztujecie Cardoniego? - spytał Frank. Szukamy go. Póki go nie znajdziemy, wy dwoje powinniście mieć oczy otwarte. Nie mamy podstaw, by sądzić, że Cardoni będzie chciał wam coś zrobić, ale jesteśmy niespokojni o bezpieczeństwo wszystkich ludzi z nim związanych.
Amanda zazwyczaj wyzbywała się stresów poprzez ćwiczenia fizyczne, ale tego dnia nie miała na to siły. Pójście do domu odpadało, ponieważ nie mogłaby znieść samotności. Chwilę wahała się, a potem zadzwoniła do Tony'ego Fiori do szpitala. Jak się czujesz? - zapytała. Jak Sly Stallone pod koniec filmu Rocky. Będziesz pracował? Jeśli Sly mógł stoczyć piętnaście rund z mistrzem boksu i się nie poddać, to ja nie mogę pozwolić, aby powstrzymało mnie parę złamanych żeber. A o co chodzi? Bobby Vasquez pracował ze mną nad sprawą. Teraz jest w szpitalu. Policja sądzi, że za sprawą Cardoniego. Do licha. W jakim jest stanie? Nie wiem, ale czuję się okropnie. Czy chcesz z kimś porozmawiać? Tak, Tony, bardzo. Kończę za godzinę. Może pojedziesz do mnie? Tam się spotkamy. To byłoby świetnie. Do zobaczenia za kilka godzin. Tony dał Amandzie wskazówki, jak dojechać do domu, który zakupił, gdy wrócił do Portland. Dom był na wsi, na południe od miasta, kilka kilometrów od międzystanowej autostrady, na dwóch akrach lesistego i odludnego obszaru. Amanda znalazła krętą wiejską drogę, która do niego wiodła. Gdy tylko wysiadła z samochodu, Tony wziął ją w ramiona. Chwilę stali przytuleni, a potem Tony odsunął się, żeby popatrzeć jej w twarz. Dobrze się czujesz? Teraz lepiej, dziękuję - odparła. Zaczął padać deszcz i pośpieszyli do wnętrza nowoczesnego domu z bali z ogromnym kamiennym kominkiem i wysokim stromym dachem z masywnymi krokwiami. Żadne ściany nie oddzielały wielkiego salonu od nowoczesnej kuchni. Po obu stronach niewielkiego holu był gabinet, łazienka i schody do sutereny. Szerokie schody wiodły też na pięterko sypialne. Na kominku leżały kłody drewna, a w wiklinowym koszu plik starych gazet. Tony użył ich na rozpałkę. Amanda słuchała bębnienia deszczu po dachu i trzasku płomieni. Ciepło od ognia wkrótce przepędziło chłód z pokoju. Zrobić ci drinka? - zapytał Tony, kiedy już rozpalił ogień. - Wyglądasz tak, jakby ci to było potrzebne. Nie chcę drinka. - Wyglądała na wyczerpaną. Powiedz mi, co się stało? Bobby Vasquez poprosił mnie, żebym mu pozwoliła pracować nad sprawą Justine. Ojciec był przeciwny, aleja mu zaufałam i naciskałam na tatę, aż ustąpił i pozwolił mi zatrudnić Bobby'ego. - Sprawiała wrażenie tak zmęczonej, jakby dźwigała cały świat na swoich barkach. Kiedy Justine została wypuszczona z więzienia, załatwiłam Vasquezowi pracę jako jej ochroniarz. Teraz on jest ciężko ranny, a ja... Nie wiem, mam wrażenie, że to była moja wina. Tony usiadł obok Amandy i wziął ją w ramiona. Wcale nie jest. Vasquez to dorosły człowiek. Powiedziałaś, że sam chciał popracować nad tą sprawą. Przytuliła się do niego, czując się bezpieczna i ukojona. Wiem, że masz rację. Ale wcale mi to nie poprawia nastroju. A co będzie, jak on umrze? Tony głaskał ją po włosach i całował w czoło. Tego właśnie było jej trzeba. Chciała zapomnieć o Cardonim, Justine Castle i tej strasznej rzeczy, która się stała z Bobbym Vasquezem. Uniosła twarz do góry i ich usta się spotkały. Cokolwiek się z nim stanie, to nie będzie twoja wina -szepnął Tony.
To właśnie należało powiedzieć. Amanda przytuliła się do Tony'ego i mocno go pocałowała. Odpowiedział jej równie namiętnym pocałunkiem i opadli oboje na biały puszysty dywan przed kominkiem. Tony się skrzywił. Amanda cofnęła się, zaniepokojona. Zapomniała o jego obrażeniach. Czy sprawiłam ci ból? Troszeczkę - odpowiedział z uśmiechem. - Możesz to zrobić delikatnie? Położyła dłoń na piersi Tony'ego. Połóż się na plecach. Tony położył się na dywanie, a Amanda się rozebrała. Wyciągnął rękę i bawił się jej sutkami, podczas gdy ona rozpinała guziki jego koszuli. Dotyk jego palców sprawiał, że trudno jej było się skoncentrować, w końcu dała spokój koszuli. Tony przyciągnął ją do siebie. Lekkim jak piórko muśnięciem głaskał jej udo, posuwając się coraz wyżej, aż wsunął palce do jej wnętrza. Wydawało jej się, że czuje dotyk jego dłoni wszędzie, jednocześnie, każdy ich ruch przyprawiał ją o drżenie. Wkrótce odczucia całkowicie nią zawładnęły. Oddychała szybko, a jej ciało poruszało się mimowolnie. Gdy osiągnęła orgazm po raz pierwszy, ścisnęła mocno palce Tony'ego, aby zatrzymać je w sobie, jeszcze raz to przeżyć. Po chwili jej mięśnie zwiotczały i Tony wyjął rękę. Amanda otworzyła oczy. Minęło kilka sekund, zanim zaczęła coś widzieć. Tony przyglądał się jej, wciąż ubrany. Oddychała nierówno. Uśmiechnął się. Masz silne nogi. - Potrząsnął lekko dłonią. - Przypuszczam, że mam złamane palce. Chyba nie dam rady rozpiąć koszuli do końca. Amanda poczerwieniała. Myślisz, że tym razem zdołasz mi pomóc? - zapytał. Amanda kiwnęła głową, wciąż zbyt wyczerpana, by mówić. Tony położył się koło niej, a ona zaczęła go rozbierać. Gdy to robiła, bawił się jej ciałem. Zanim skończyła, przestała wiedzieć, gdzie się znajduje. Amanda leżała w ramionach Tony'ego. Czuła na plecach ciepło od kominka. Deszcz bębnił po dachu. Może byłoby dobrze, gdybyś została tu przez jakiś czas - rzekł Tony. - Nie podoba mi się myśl, że będziesz sama, gdy Cardoni jest na wolności. Nie sądzę, by mnie zaatakował. Czemu miałby to zrobić? A czemu zaatakował którąkolwiek z osób, jaką zabił? Cardoni nie myśli logicznie. Amanda przypomniała sobie, jak Cardoni patrzył na nią w sądzie. Przypomniała też sobie ostrzeżenie McCarthy'ego. Hej, tu nie jest jak w więzieniu - rzekł Tony. - I robię znacznie lepsze posiłki, niż dają w pudle. Uśmiechnęła się. Dobrze, zgadzam się. A skoro mowa o jedzeniu, umieram z głodu. Na górze jest prysznic, a w szafie dres, który możesz włożyć. Kiedy będziesz brała prysznic, ja sklecę coś na kolację. Amanda uświadomiła sobie nagle, że od wielu godzin nic nie jadła. Tony chwycił swoje dżinsy i koszulę i pokuśtykał do łazienki na parterze, żeby się umyć. Amanda wzięła z podłogi swoje zmięte ubranie i poszła po schodach na poddasze. Pod wysokimi oknami stało ogromne łoże. Uporządkowała swoje ubranie i złożyła je na krześle. W szafie Tony'ego wisiał błękitny dres. Zapaliła światło w łazience. Tony miał dużą przegrodę na prysznic z wieloma głowicami i jacuzzi. Położyła dres na wyłożonym kafelkami kontuarze obok umywalki i włączyła prysznic. Patrzyła, jak krople deszczu rozpryskują się na szybie świetlika, a potem weszła pod prysznic. W łazience było chłodno i kaskada gorącej wody sprawiła jej przyjemność. Przymknęła oczy, odchyliła głowę w tył i spróbowała się zatracić w spływających strugach. Ale nie mogła. Sprawa Justine Castle wciąż powracała do jej myśli.
W rzeczywistości sprawa Justine dla niej była zakończona. Justine wyszła na wolność, wkrótce zarzuty przeciwko niej zostaną wycofane. Powinna odczuwać tryumf, ale nie odczuwała. A sprawa wcale nie była zakończona. Cardoni buszował gdzieś po nocy, Bobby Vasquez, jego ostatnia ofiara, cierpiał w szpitalu, Justine Castle zaś żyła w strachu. Zakończenie było niezadowalające, zupełnie nie jak w powieści, gdzie wszystkie luźne końce bywają powiązane w dobrze skonstruowany węzeł. 58 Rankiem Tony pojechał do Św. Franciszka, a Amanda powróciła do swego mieszkania przebrać się do pracy i spakować trochę ubrań, by zabrać je do Tony'ego pod koniec dnia. Zadzwoniła do szpitala powiatowego i dowiedziała się jedynie, że lekarze nie zezwalają na odwiedziny u Bobby'ego Va-sąueza. Potem próbowała połączyć się z Justine, żeby zapytać, czemu Vasquez śledził Cardoniego, zamiast czuwać nad nią. Zostawiła wiadomość na automatycznej sekretarce, aby Justine się do niej odezwała. Tony zadzwonił tuż przed południem i poprosił, aby przyjechała o dziewiątej. Kiedy wjeżdżała na podjazd, była głodna jak wilk. Zapach duszonych pomidorów, ziół i korzeni uderzył ją w nozdrza tuż za drzwiami. Tony był ubrany w dżinsy i koszulkę poplamioną sosem pomidorowym. Daj mi jeść, umieram z głodu - rzekła, obejmując go ramieniem w pasie. Będziesz musiała wykazać się dojrzałością i opanowaniem. Przyjechałem tuż przed tobą. Nie masz kawałka kory, żebym go mogła sobie pożuć? Nie - odparł ze śmiechem - ale na kontuarze koło tej wielkiej butelki chianti leży bochenek chleba. Jeśli wolisz białe wino, w lodówce chłodzi się butelka orvieto. Daj mi walizkę. Wziął od niej walizkę i zaniósł ją na poddasze. Amanda przeszła przez salon do kuchni. Na płycie bulgotał żeliwny gar, pełen sosu pomidorowego, a obok większy z wrzącą wodą. Nalała sobie kieliszek chianti, ukroiła kromkę chleba i podeszła do kanapy. Przypomniała sobie, jak siedziała na niej z Tonym po kolacji w czasie pierwszej randki przed czterema laty. To był wspaniały wieczór, wieczór, który później rozpamiętywała w duchu wiele razy. O czym myślisz? - spytał Tony, schodząc po schodach z poddasza. O tym, jak miło być z tobą. Uśmiechnął się ciepło. Mnie z tobą też. Z kuchni zabrzęczał minutnik. Tony jęknął. Obowiązek wzywa. W dziesięć minut później pasta była gotowa. Kiedy skończyli kolację, Amanda zaniosła naczynia do kuchni. Potem zasiedli przed kominkiem. Powiedz mi o Justine Castle. Tony był zaskoczony. Co chcesz wiedzieć? Jaka ona jest? Nie wiem, doprawdy. Widuję ją w szpitalu, ale już nie jesteśmy blisko, jeżeli o to się martwisz. Nie jestem zazdrosna. Chcę tylko zdobyć coś przeciwko niej. A nie zdobyłaś, kiedy ją reprezentowałaś? Przez większość czasu jest bardzo opanowana. I kłamie, albo co najmniej zataja informacje. Jaka była Justine, gdy byłeś z nią blisko? To znaczy wtedy, gdy byliśmy kochankami? Tony miał niewyraźną minę. Amanda kiwnęła głową, czerwieniąc się leciutko z obawy, by nie pomyślał, że jest zazdrosna. Byłem z Justine tylko kilka razy. Jeśli chodzi o seks, to nie miałem zastrzeżeń, ale czasami nie byłem pewien, czy wie, że z nią jestem. I trudno z nią było rozmawiać, jeśli się nie mówiło o
sprawach zawodowych. Ona jest dobrym chirurgiem, ale chyba nie ma żadnych zainteresowań poza medycyną. Nie wiem, co więcej powiedzieć. Czy sądzisz, że Justine jest zdolna do morderstwa? Zastanawiał się chwilę nad pytaniem. Myślę, że każdy jest do tego zdolny w odpowiednich warunkach - odrzekł w końcu. Ja mówię o czymś innym. Ja mówię o... Cardoni utrzymuje, że Justine go wrabia, że to ona zabiła tych ludzi w domku w górach. Tony potrząsnął głową. Nie widzę jej jako seryjnego mordercy. Już chciała mu powiedzieć, w jaki sposób umarli dwaj pierwsi mężowie Justine, ale obowiązek zachowania tajemnicy zamknął jej usta. Co ci każe myśleć, że to nie Cardoni jest odpowiedzialny za te morderstwa? - spytał Tony. Nie mogę ci wiele powiedzieć. Większość tego, co wiem, jest tajna. Zastanowiłaś się, w jaki sposób udowodnić swoje podejrzenia? Vasquez skompilował listę innych morderstw seryjnych, charakteryzujących się podobnymi sposobami postępowania. Mogę sprawdzić, czy Justine mieszkała w którymkolwiek z tych miejsc, kiedy te morderstwa zostały popełnione. Nie jestem prawnikiem, ale czy nie masz żadnych obowiązków wobec Justine? Ona jest twoją klientką. Czy powinnaś prowadzić dochodzenie przeciwko niej? Nie, nie powinnam. - Amanda westchnęła. - Chodzi po prostu o to, że czuję się odpowiedzialna za to, co stało się z Vasquezem i że powinnam coś zrobić. Tony ziewnął. Ja wiem, co zrobić - rzekł. - Powinniśmy pójść do łóżka. Jestem zmordowany i muszę wstać o brzasku. Pomogę ci posprzątać. Nie musisz. Skorzystaj z łazienki, a ja tymczasem załaduję naczynia do zmywarki. To zajmie mi minutę. Amanda podeszła do Tony'ego. Przytulił ją, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Miło tutaj. Poczuła pocałunek na czole. Miło cię tutaj gościć. - Pogłaskał ją po pupie. - Teraz pójdę posprzątać, zanim zasnę. Pocałowała go szybciutko i weszła po schodach na poddasze. Otworzyła walizkę i wyjęła kosmetyczkę. Właśnie szła do łazienki, kiedy usłyszała dzwonek telefonu komórkowego. Telefon był w torebce i minęła chwila, zanim go znalazła. Halo? Amanda? Justine? Amanda usłyszała ciężki oddech w słuchawce. Musisz do mnie natychmiast przyjechać. Musimy porozmawiać. Chodzi o Vincenta. To... bardzo pilne. Justine mówiła, ciężko dysząc. Można było wyczuć, że jest bardzo zdenerwowana. Co ty... Proszę, przyjedź zaraz. Justine, nie mogę... W słuchawce zapanowała cisza. Na dole włączyła się zmywarka do naczyń. Amanda przechyliła się przez ściankę poddasza i zawołała Tony'ego. O co chodzi? Justine właśnie mnie wezwała przez telefon komórkowy. Tony podszedł do podnóża schodów, z jego dłoni zwisała wilgotna ścierka do naczyń. Schodząc na dół powtórzyła mu, co usłyszała.
Czy powinniśmy zadzwonić na policję? - zapytała, gdy zeszła na dół. I co im powiesz? Czy sama nie zadzwoniłaby na policję, gdyby groziło jej niebezpieczeństwo? Była okropnie zdenerwowana. Tony pomyślał chwilę. Jedźmy do niej. Podszedł do szuflady w kuchni i wyjął z niej pistolet. Amanda zrobiła wielkie oczy. Wiesz, jak się tym posługiwać? Jasne. Ojciec nauczył mnie obchodzić się z bronią. Miał na tym punkcie bzika. Nigdy nie lubiłem strzelać, ale teraz cieszę się, że się tego nauczyłem. Opustoszały dom Justine wyglądał dość niesamowicie. Nagie gałęzie drzew kołysały się w podmuchach chłodnego nocnego wiatru niczym ręce szkieletu. Na parterze było zupełnie ciemno; tylko dwa okna na piętrze świeciły niczym bladożółte oczy kota. Justine powinna na nas czekać. Dlaczego jest tak ciemno? Coś mi się tu nie podoba - mruknął Tony, wysiadając z samochodu. Nacisnął przycisk dzwonka, podczas gdy Amanda rozglądała się nerwowo dookoła. Kiedy po drugim dzwonku wciąż nikt nie odpowiadał, nacisnął klamkę. Zamknięte. Zasłony we frontowych oknach były zaciągnięte, lecz Amanda wypatrzyła niewielką szczelinę między parapetem i dolną krawędzią zasłony. Tony przecisnął się między dwoma szpalerami żywopłotu, przykucnął i zajrzał do wnętrza. Amanda otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz uciszył ją, przykładając palec do ust. Wracaj do wozu, zamknij się od środka i zadzwoń pod 911!- wyszeptał. - Justine jest w środku. Przywiązana do krzesła. Czy ona... Pośpiesz się! - Popchnął ją w kierunku samochodu. -Niech przyślą karetkę. Szybko! Tony zniknął po drugiej stronie domu, Amanda zaś przykucnęła za samochodem i zadzwoniła pod 911 z telefonu komórkowego. Dyspozytorka przyjęła zgłoszenie i poinformowała ją, że pomoc już jest w drodze. Wyłączywszy telefon, sięgnęła do klamki, ale cofnęła rękę, kiedy zdała sobie sprawę, że kluczyki ma Tony. Jeśli się zamknie w samochodzie, znajdzie się w pułapce i nie będzie mogła uciec, gdyby Cardoni ją zaatakował. Chwilę się wahała, a potem ruszyła ścieżką, którą poszedł Tony na tył domu. Szła chyłkiem i pilnie nasłuchiwała. W chwili gdy się znalazła na tyłach domu, usłyszała strzał. Zaskoczona, zastygła bez ruchu. W sekundę później padł głośniejszy strzał. Przekradła się wzdłuż ściany, by zajrzeć przez szybę okna do wielkiej nowoczesnej kuchni. Vincent Cardoni leżał rozciągnięty obok lodówki. Tony stał nad nim z pistoletem w dłoni. Amanda otworzyła drzwi. W powietrzu unosił się zapach prochu. Tony skierował pistolet w nią, oczy miał rozszerzone z lęku. To ja! - wrzasnęła i wyciągnęła ręce przed siebie. Jezu! - Tony opuścił pistolet. - Mówiłem ci, żebyś została w samochodzie. Zadzwoniłam pod 911, ale nie chciałam być sama. Mogłem cię postrzelić. Przypomniała sobie pierwszy strzał. Nic ci nie jest? Tony kiwnął głową. Co się stało? Chciał mnie zabić. - Tony wskazał dziurę w ścianie na wysokości głowy tuż przy drzwiach. - Był w kuchni. Wystrzelił, kiedy wszedłem w drzwi. - Potrząsnął głową. Wyglądał na oszołomionego. - Postrzeliłem go.
Amanda zapaliła światło w kuchni i uklękła obok Cardoniego. Przy jego ręce leżał rewolwer, na koszuli rozlewała się plama krwi. Oczy miał zamknięte. Jeszcze żył. Tony wyjął z kieszeni chusteczkę i ujął przez nią pistolet. Amanda spojrzała na niego pytająco. Na tym pistolecie są jego odciski palców. Nie chcę, by policja myślała, że zabiłem go z zimną krwią. Amanda nagle przypomniała sobie, czemu przybyli do tego domu w środku nocy. Wzięła Tony'ego za rękę. W porządku. To była samoobrona. Teraz musimy sprawdzić, co z Justine. Weszła w drzwi wiodące do salonu. Próbując namacać kontakt, żeby zapalić światło, dostrzegła postać na tle zasłoniętego okna i poczuła w powietrzu zapach krwi. Przestała szukać kontaktu i przeszła przez pokój. To była Justine. Jej ręce i nogi przymocowano grubymi paskami taśmy maskującej do krzesła z prostym oparciem w taki sposób, że cały przód jej nagiego ciała był odsłonięty. Justine... - wyszeptała z przerażeniem. Głowa Justine była zwieszona tak, że broda dotykała piersi. Na stoliku koło krzesła stała lampa. Kiedy Amanda ją zapaliła, zobaczyła poplamiony krwią nóż myśliwski, leżący obok niej. Słaby żółty blask oświetlił pokój. Amanda była zwrócona tyłem do Justine i musiała przywołać całe swoje męstwo, żeby się odwrócić. Łkanie uwięzło w jej krtani, a żołądek się skurczył. Chciała się odwrócić, ale zatraciła całą władzę nad swoim ciałem i mogła tylko patrzeć z przerażeniem na to, co było kiedyś piękną kobietą. Tony ukląkł obok Justine i sprawdził jej puls. Potem odwrócił się twarzą do Amandy i potrząsnął ze smutkiem głową. 59 Czekali w kuchni na ambulans i radiowozy, które jechały w odpowiedzi na wezwanie na numer 911. Gdy Toni pilnował Cardoniego, Amanda zadzwoniła do wydziału zabójstw. Sean McCarthy przybył zaraz po ambulansie i po pierwszym wozie patrolowym. Kiedy służba medyczna układała Cardoniego na noszach, McCarthy wziął Tony'ego i Amandę do gabinetu, gdzie Amanda przed czterema laty oglądała wideo-taśmę z nagranym torturowaniem Mary Sandowski. Telewizor i magnetowid nadal tam stały. Amanda nie mogła się zdobyć, by na nie spojrzeć. McCarthy widział, że Amanda i Tony byli wykończeni i umówił się, że porozmawia z nimi w Centrum Sprawiedliwości. Ojciec Amandy przybył zaraz po policji. Frank uparł się, aby spędziła noc w swoim dawnym pokoju. Zaproponował również, że przenocuje Tony'ego. Amanda znalazła się w łóżku o trzeciej. Po raz pierwszy, odkąd była małą dziewczynką, spała przy zapalonym świetle. Potworność tego, co widziała, i poczucie winy, że podejrzewała Justine, zadręczały ją, ilekroć zamykała oczy. Kiedy w końcu zasnęła, znalazła się w nieprzeniknionych ciemnościach. Chciała usiąść, ale była przywiązana skórzanymi paskami. Gdy się szarpała, aby się wyzwolić, otworzyły się jakieś drzwi, wpuszczając jasne, olśniewające światło. Kiedy jej oczy przystosowały się do blasku, zobaczyła, że jest przywiązana do stołu operacyjnego. Kto tam? - zawołała czując łomotanie serca. Nad jej głową zwisała z sufitu goła żarówka. Nagle między nią a żarówkę wsunęła się czyjaś twarz zakryta maską chirurgiczną. Głowę przykrywał czepek. W jednej dostrzegła skalpel, druga trzymała dzbanek z kawą. Widzę, że nasza pacjentka się obudziła - powiedział chirurg. Potem dzbanek wyśliznął mu się z palców i upadł w zwolnionym tempie, a zawartość się rozlała. Była to krew, nie kawa. Dzbanek roztrzaskał się na betonowej podłodze. Amanda poderwała się na łóżku z łomotaniem serca. Pół godziny trwało, nim znowu zasnęła. Amanda wstała o ósmej trzydzieści, zmęczona i przygnębiona, ale nie mogła dłużej spać. Przez frontowe okna widziała tłum reporterów gromadzących się przy krawężniku.
Frank podniósł słuchawkę telefonu i zadzwonił do McCarthy'ego, żeby przywołał funkcjonariusza, który by przepędził tłum z jego trawnika. Tony był bardzo przygaszony, gdy zszedł na dół. Nikt nie miał apetytu. Frank zaparzył kawę i Tony z Amandą zanieśli swoje kubki na tylny ganek, gdzie reporterzy nie mogli ich widzieć. Drzewa za domem były bezlistne, szary dzień pozbawił koloru trawę i żywopłoty. Było zimno i wietrznie, ale nie padało. Nie mogłaś spać? - spytał Tony. Amanda kiwnęła głową. Ja też. Chwilę milczeli. Gdy tylko zamykałem oczy, widziałem siebie strzelającego do Cardoniego. - Potrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się tego obrazu. - Nie wiem, czemu się źle czuję. Facet był potworem i ja go powstrzymałem. Powinienem czuć się wspaniale, a wcale tak nie jest. Amanda położyła mu dłoń na ramieniu. To zupełnie naturalne. Policjanci, którzy strzelają do przestępców z obowiązku, też czują się winni, choć wiedzą, że postąpili słusznie. Tony patrzył wprost przed siebie, mężnie jej przytakując. Zacząłby znów zabijać. Pomyśl o ludziach, których ocaliłeś. Tony odwrócił głowę. Ujęła jego głowę i zmusiła go, aby patrzył na nią. Jesteś bohaterem, wiesz? Nie każdy wszedłby do domu Justine, wiedząc, że w środku mógł być Cardoni. Amando, ja... Amanda przyłożyła palec do ust. Pocałowała go, a potem oparła głowę na piersi Tony'ego. Amando, chyba nie myślisz nadal, że Justine zabiła tych wszystkich ludzi, prawda? Nie, czuję się okropnie, że ją podejrzewałam. Przypomniała sobie, co Cardoni zrobił Justine. Walczyła ze łzami. Po chwili odetchnęła głęboko i odsunęła się od Tony'ego. Musimy się przygotować - powiedziała, ocierając oczy. - Jedziemy do śródmieścia, żeby porozmawiać z Seanem McCarthym. McCarthy pouczył Franka, żeby zaparkował pod Centrum Sprawiedliwości w policyjnym garażu, aby uniknąć spotkania z reporterami. Gdy tylko weszli do biura wydziału zabójstw, Alex DeVore zabrał Tony'ego do jednego pokoju przesłuchań, a McCarthy zaprowadził Amandę do innego. McCarthy zachowywał się uprzejmie, a jego pytania były łagodne. W trzy kwadranse później powiedział Amandzie, że skończył. Kiedy otwierał przed nią drzwi, do pokoju wszedł Mike Greene. Mógłbym chwilę z nią porozmawiać? - spytał. Oczywiście, już skończyłem. Dziękuję, Amando -rzekł McCarthy, wychodząc. Czy będę potrzebowała adwokata? - spytała Amanda ze znużonym uśmiechem. Tak. Jak się miewasz? W porządku. Nie masz pojęcia, jak się okropnie czułem, kiedy Sean mi powiedział, co Cardoni zrobił Justine Castle. Czemu miałbyś się czuć za to odpowiedzialny? Bo to ja zdecydowałem, że nie mamy dość dowodów, żeby zamknąć tego wariata. Zmęczone oczy Amandy złagodniały. Nie miałeś wyboru. Złamałbyś prawo, gdybyś postąpił inaczej. Najgorsze jest to, że gdy już zdobyliśmy dostateczne dowody, nie mogliśmy po prostu znaleźć sukinsyna.
Mike powiedział jej o telefonie komórkowym, z którego Cardoni zadzwonił pod 911, a potem do domu Justine, w wieczór jej aresztowania. Poszliśmy również tropem, na który wpadł Sean przed czterema laty, ale go zarzucił po zniknięciu Cardoniego. Wiesz, że Cardoni odbywał praktykę w szpitalu w Denver, zanim przyjechał do Portland? Amanda kiwnęła głową. Dziś rano dostałem wiadomość z policji stanu Kolorado. Dwa lata temu odkryli miejsce mordu bardzo podobne do naszego na terenie wiejskim oddalonym o godzinę drogi od Den-ver. Ciała przeleżały tam już jakiś czas. Posiadłość kupił prawnik z Kolorado, od pewnego czasu skreślony z listy adwokatów. Skontaktował się z nim listownie anonimowy kupiec, który zapłacił czekami bankowymi. Styl działania Cardoniego. Mike kiwnął głową. Ja też mam być może trochę faktów przeciwko Cardoniemu - rzekła Amanda. - Wiecie, że Bobby Vasquez pracuje dla mnie, prawda? Sean wspominał o tym. On dał mi listę seryjnych morderstw, których dokonano w tym samym stylu, co morderstwa Cardoniego. Dostarczę ją wam na wypadek, gdyby wasi agenci coś przeoczyli. Świetnie - odparł Mike z roztargnieniem. - Słuchaj, jeśli chodzi o Bobby'ego... Masz najnowsze wiadomości o jego stanie? Nie jest dobrze. Lekarze nie wiedzą, czy przeżyje. Amanda zwiesiła ramiona. A co z Cardonim? Mike zrobił ponurą minę. Ten skurczybyk ma się dobrze. To zła wiadomość. A dobra jest taka, że wkrótce stanie przed sądem, więc będę go mógł posłać do celi śmierci. Ufam, że tym razem nie będziesz go reprezentowała. Amanda uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. Czy nic już ode mnie nie chcecie? Bardzo bym chciała pójść do domu i wziąć gorącą kąpiel. Możesz iść - rzekł Mike i przytrzymał krzesło, gdy wstawała. Potem wziął jej rękę i uścisnął serdecznie. Jeśli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, daj mi znać - powiedział tak ciepło, aż ją to zaskoczyło. Spojrzała na prokuratora okręgowego figlarnie, a on się zaczerwienił. Lubię się z tobą ścierać - rzekł - więc dbaj o siebie. 60 Mimo że Cardoni był zamknięty w strzeżonym skrzydle św. Franciszka, Amanda bała się być sama w domu. Odmówiła jednak Tony'emu, kiedy ją zaprosił, by zamieszkała u niego. Nigdy nie uciekała od tego, co ją przerażało, i teraz też nie zamierzała uciekać. Tego wieczoru, sama w swoim mieszkaniu, oglądała jakiś stary film, póki powieki jej nie zaciążyły, a wtedy położyła się do łóżka, około pierwszej. Przyśnił jej się znowu pokój operacyjny, chirurg w masce i dzbanek do kawy wypełniony krwią. Gdy dzbanek wyśliznął się z palców chirurga, fala krwi chlusnęła łukiem przez powietrze. Amanda poderwała się na łóżku, gdy dzbanek się rozbił. Już drugi raz przyśnił jej się ten sam sen i drugi raz obudziła się roztrzęsiona. Reporterzy nie czyhali przed biurami firmy Jaffe, Katz, Lehane i Brindisi, kiedy Amanda przybyła tam nazajutrz o ósmej rano. Dotychczas odkładała pracę nad innymi sprawami, koncentrując się na obronie Justine Castle. Nim jednak mogła się do nich zabrać, musiała uporządkować teczki Justine. Właśnie w czasie tych czynności zauważyła listę miejsc zbrodni, przygotowaną przez
Vasqueza. Przypomniała sobie, że obiecała ją przesłać Mike'owi Greene'owi. Przeglądając listę, natrafiła wzrokiem na Ghost Lake, w stanie Oregon. Coś o Ghost Lake odbiło się echem w jej pamięci, ale zanim zdołała sobie przypomnieć co, przerwano jej. Telefon do pani na trójce - powiedziała recepcjonistka. Kto dzwoni? Mówi, że się nazywa Vincent Cardoni - odparła recepcjonistka nerwowo. - Prosił o połączenie z panem Jaffe. A kiedy mu powiedziałam, że pani ojciec wyjechał z miasta, uparł się, żeby rozmawiać z panią. Amanda się zawahała. Mogła przecież kazać recepcjonistce powiedzieć, że nie będzie z nim rozmawiała, ale zwyciężyła ciekawość. Czemu pan dzwoni do naszej firmy, doktorze Cardoni? -spytała, podniósłszy słuchawkę. Pana adwokatem jest Roy Bishop. Bishop nie cieszy się zaufaniem prokuratora ani policji. Bardzo możliwe, ale my już pana nie reprezentujemy. Zapłaciłem pani ojcu mnóstwo pieniędzy, żeby mnie reprezentował. Nadal dla mnie pracuje. Może pan to z nim omówić, jak wróci do Portland pod koniec tygodnia. Jeśli o mnie chodzi, nasze zawodowe kontakty ustały, kiedy zamordował pan moją klientkę. Ależ to nieprawda. Proszę przyjść do św. Franciszka. Muszę z panią porozmawiać. Pan jest chyba obłąkany, sądząc, że się do pana zbliżę po tym, co pan zrobił Justine. Musi pani przyjść. - W głosie Cardoniego była natarczywość. Ostatnim razem, kiedy zgodziłam się spotkać z panem, nie wyszło to nikomu na dobre. Myślę, że zrezygnuję. To jest ważniejsze, niż się pani zdaje. Jest pani w niebezpieczeństwie, a poza tym jest pani jedynym człowiekiem, który wie dostatecznie dużo, aby zrozumieć. Wahała się. Nie była zainteresowana spotkaniem z Cardonim. Myśl, że może się znaleźć z nim w tym samym pokoju, przerażała ją. Lecz on się wydawał taki zaniepokojony i niepewny siebie. Proszę posłuchać, doktorze Cardoni. Pan uważa, że łączy nas wciąż stosunek klientadwokat, ale to nieprawda. Jeśli pan powie coś inkryminującego, wyjdę ze szpitala i udam się prosto na policję, żeby powiedzieć im wszystko, co od pana usłyszałam. Zaryzykuję. Amanda była zaskoczona jego reakcją. Postawię sprawę jasno, doktorze. Niczego bardziej nie pragnę, jak być tą osobą, która zrobi panu śmiertelny zastrzyk. Powiedziałem, że zaryzykuję. Amanda milczała przez chwilę. Słyszała nierówny oddech Cardoniego na drugim końcu linii. Porozmawiam z panem pod jednym warunkiem. Przywiozę ze sobą rozwiązanie umowy. Kiedy ją pan podpisze, przestanie mnie obowiązywać tajemnica i będę mogła powiedzieć policji wszystko, cokolwiek pan mi powie. Będę też mogła świadczyć przeciwko panu w sądzie. Podpisze pan rozwiązanie umowy? Tak. Podpiszę. Masywne stalowe drzwi oddzielały strzeżone skrzydło szpitala św. Franciszka od niewielkiego holu naprzeciwko windy. Przed drzwiami siedział za biurkiem dyżurny. Zbadał dowód tożsamości Amandy, sprawdził zawartość jej teczki i przycisnął guzik. Drugi dyżurny przyjrzał się jej przez okienko z kuloodporną szybką, umieszczone w górnej części drzwi. W końcu wpuścił Amandę na oddział, zamknął drzwi i zaprowadził ją do pokoju Cardoniego. Przed drzwiami siedział policjant, który wstał, usłyszawszy odgłos kroków w wąskim korytarzu. Amanda wręczyła mu swoją wizytówkę i prawo jazdy. Jestem adwokatem doktora Cardoniego. Proszę otworzyć teczkę.
Zrobiła to, a policjant przerzucił znajdujące się w niej papiery i zbadał wszystkie przegródki. Będzie pani musiała zostawić teczkę tutaj. Może pani wziąć z sobą papiery i pióro, ale proszę nie dawać pióra doktorowi Cardoniemu. On musi mi podpisać dokument. Dobra. Wejdę z panią. Niech podpisze w mojej obecności. Cardoni, ubrany w szpitalny szlafrok, leżał na szpitalnym łóżku, z głową lekko uniesioną. Jego ręce spoczywały na kocu i Amanda widziała nierówną bliznę tuż nad prawym przegubem. Oczy Cardoniego śledziły Amandę, gdy szła przez pokój. Przystawiła krzesło do łóżka, ale nie na tyle, by mógł ją dosięgnąć. Policjant stanął w nogach łóżka. Cardoni spojrzał na niego. Nie potrzebuje pani goryla - powiedział cicho. - Nie zrobię pani krzywdy. Cardoni wyglądał na zmęczonego i osłabionego. Nie pozostało w nim nic z pyszałkowatości, jaką tak często ją drażnił. Policjant wyjdzie, kiedy tylko podpisze pan rozwiązanie umowy. Wyciągnął rękę i Amanda podała mu dokument i pióro. Przejrzał szybko dokument, podpisał i zwrócił pióro. Będę was obserwował przez okienko - zapowiedział funkcjonariusz przed wyjściem z pokoju. Amanda usiadła szybko, czując się bardzo nieswojo w obecności doktora. Dzięki, że pani przyszła - rzekł Cardoni, gdy tylko stuknął zamek w drzwiach. Co mi pan chciał powiedzieć? Cardoni zamknął oczy i chwilę odpoczywał. Myliłem się co do Justine. Sprytny chwyt, doktorze. Kogo pan teraz będzie winił za swoje zbrodnie? Wiem, że toczę nierówny bój, usiłując przekonać panią o swojej niewinności, ale proszę mnie wysłuchać. Cztery lata temu, kiedy Justine pogrzebała mnie na sprawie o wypuszczenie za kaucją, byłem pewien, że mnie wrobiła. A gdy zrobiłem to - wskazał bliznę na przegubie - nie mogłem myśleć o niczym oprócz zemsty za utraconą dłoń, czas spędzony w więzieniu i zniszczenie mi życia. Chciałem, żeby cierpiała, tak jak ja cierpiałem. - Wyciągnął rękę. - Ma pani pojęcie, co to jest uciąć sobie własną dłoń, stracić cząstkę siebie? Może sobie pani wyobrazić, co to znaczy dla chirurga, którego życiem są jego ręce? A nowa ręka!... - Zaśmiał się z goryczą. - Podniesienie szklanki było jak wspinaczka na Everest. Trzymanie pióra, pisanie... Mój Boże, ile godzin straciłem, usiłując opanować najprostsze czynności. Urwał i przetarł oczy. I oczywiście były te ofiary. Byłem przekonany, że Justine będzie nadal zabijała i że nikt nie zdoła jej powstrzymać, bo wszyscy myśleli, że to ja jestem winien. Wróciłem do Portland i podjąłem pracę u Św. Franciszka, aby mieć ją na oku. Byłem pewien, że ma nowe miejsce mordu. Znalezienie tego domu zajęło mi blisko rok. Spędziłem wiele godzin, przeglądając księgi, odwiedzając posiadłości odpowiadające schematowi, rozmawiając z prawnikami, aż w czwartek przed aresztowaniem Justine odkryłem Mary Ann Jager. Tego wieczoru pojechałem na farmę i znalazłem tego nieszczęśnika w suterenie. Już nie żył. Zamknął oczy i wciągnął chrapliwie powietrze w płuca, nim zaczął mówić dalej. Wyglądał, jakby chciał odegnać zły sen. Wróciłem do szpitala i wziąłem dzbanek do kawy. Miałem już czepek chirurgiczny z włosami Justine i skalpel z jej odciskami palców. Czekały na tę chwilę. Po podrzuceniu tego wszystkiego w domu na farmie, zaparkowałem niedaleko domu Justine i zadzwoniłem do niej z telefonu komórkowego. Gdy wyszła i wsiadła do samochodu, pojechałem za nią. Kiedy skręciła z szosy na drogę do farmy, zadzwoniłem na numer 911. Miałem nadzieję, że policja zastanie ją na farmie. Gdyby odjechała przed przybyciem policji, odciski jej palców byłyby i tak na przedmiotach, które podrzuciłem, i na wszystkim, czego dotknęła. Anonimowy donos naprowadziłby policję na jej trop.
Cardoni przerwał ponownie. Wydawał się przygnębiony. Kiedy znalazłem tę ofiarę w suterenie, przyjrzałem się jej, by zrobić wpis do dziennika z wyszczególnieniem wszystkiego, co, jak sądziłem, ona mu zrobiła. Przyswoiłem sobie styl dziennika, który przeczytałem w sypialni domu na farmie. Gdy tylko się upewniłem, że Justine pojechała na farmę, zrobiłem wpis do dziennika na komputerze Justine i zostawiłem kopię wydruku. Cardoni znów przetarł oczy i westchnął. Byłem taki pewny, że robię słusznie. Nie miałem wątpliwości, że Justine mnie wrobiła i zabiła tych wszystkich ludzi. Widząc tego człowieka w suterenie... byłem przekonany... Głos Cardoniego zamarł. Wszystko szło tak, jak sobie zaplanowałem, póki Tony Fiori mnie nie zdekonspirował. Wiedziałem, że policja uwolni Justine, gdy tylko się przekona, że żyję. Byłem zdesperowany, więc kazałem Royowi Bishopowi umówić mnie z Mikiem Greene'em, żeby go przekonać o winie Justine. I nic z tego nie wyszło. Nie wyszło, ale coś się stało. Otrzymałem instrukcje, żeby przyjść na parking przy autostradzie międzystanowej. Do instrukcji był dołączony fragment dziennika - był to opis tortur jednej z ofiar. Tylko zabójca mógł mieć ten dziennik. Pojechałem więc na parking wcześniej, żeby zastawić pułapkę. Ale on mnie przechytrzył. Przyszedł jeszcze wcześniej i zostałem ugodzony strzałką ze środkiem usypiającym. Amanda uniosła dłoń jak policjant kierujący ruchem. Błagam. Jeśli zamierza mi pan powiedzieć, że zabójcą jest Bobby Vasquez, to ja wychodzę. Nie, nie. Nawet nie wiedziałem, że on mnie śledził, póki McCarthy mi o tym nie powiedział, gdy Justine została zamordowana. Więc kto tym razem? Lokaj? Cardoni odpowiedział na jej sarkazm morderczym spojrzeniem. Potem jego gniew osłabł i na jego twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. Amanda skrzyżowała ręce na piersi, ale nie ruszyła się z miejsca. Gdy ocknąłem się po tym leku usypiającym, byłem zupełnie zdezorientowany i w kompletnych ciemnościach. Nie jestem nawet pewien, czy to się rzeczywiście zdarzyło. Zdawało mi się, że zobaczyłem światło i ktoś zrobił mi zastrzyk. Potem znów straciłem przytomność. Kiedy znów się ocknąłem, byłem w kuchni Justine. Pamiętam, że Fiori do mnie strzelał. Następnie pamiętam tylko to, że znalazłem się w szpitalu. Amanda wstała. Bardzo ciekawa bajeczka, doktorze Cardoni. Proponuję, aby spróbował pan ją sprzedać do Hollywood. Może rozpocznie pan karierę pisarską w celi śmierci. Ja mam dowód! Niech pani każe zbadać moją krew. W szpitalu zawsze pobierają krew przed operacją. Proszę im nakazać, aby zbadali moją krew na trankwilizatory. Byłem wciąż pod działaniem silnych środków uspokajających, gdy Fiori mnie postrzelił. Niech pana adwokat to zrobi. Moja firma już pana nie reprezentuje. Nacisnęła guzik przy drzwiach. Wiem, kto zabił Justine - krzyknął za nią Cardoni. - To pani chłopak, Tony Fiori. Amanda wybuchnęła śmiechem. Na pana miejscu trzymałabym się wersji z lokajem. Jest dużo bardziej wiarygodna. Próbował mnie zabić w szpitalu - mówił gorączkowo Cardoni. - Potem postrzelił mnie w domu Justine. Leżałem na podłodze, kiedy wszedł. Byłem prawie nieprzytomny. Czemu strzelał do kogoś, kto nie stanowił dla niego zagrożenia? Myślę, że potrzebował mego trupa, by zatrzymać dochodzenie. Bał się, iż policja odkryje, że jestem niewinny, gdy wejrzy głębiej w te morderstwa. Amanda odwróciła się twarzą do Cardoniego. Lęk, który odczuwała przed nim dawniej, znikł, ustępując miejsca zimnej nienawiści.
On pana postrzelił, bo pan chciał go zabić, doktorze Cardoni. Widziałam pana pistolet. Ja nie wystrzeliłem ani razu. Przysięgam. Amanda załomotała w drzwi i strażnik otworzył je natychmiast. Jeszcze raz odwróciła się do Cardoniego. Byłam z Tonym, kiedy Justine dzwoniła ze swojego domu i prosiła, bym przyszła. Wtedy żyła, ale nie żyła, kiedy przyjechałam z Tonym. Poza nią tylko pan był w domu. To pan próbował zabić Tony'ego i pan zamordował Justine. Panno Jaffe, proszę... - błagał Cardoni. Ale Amanda była już za drzwiami. 61 Amanda była wściekła na siebie, że odwiedziła Cardoniego i wściekła na niego, że ma takie kiepskie o niej mniemanie, usiłując sprzedać jej swoją naiwną opowiastkę. W drodze powrotnej do Gmachu Stockmana zastanawiała się, które ze szczegółów, jakie od niego usłyszała, pomogą go aresztować. Przyznał się, że podrzucił dzbanek, skalpel i czepek chirurgiczny w domu na farmie. To go wiązało z miejscem czterech morderstw, ale nie dowodziło, że kogokolwiek zabił. Amanda pragnęła czegoś więcej. Choćby ze względu na śmierć Justine. W czasie parkowania przypomniała sobie o morderstwach w Ghost Lake, które Bobby Vasquez włączył do swojej listy. Usiadłszy za biurkiem, poszukała ich w Internecie. Znalazła kilka artykułów o Betty Francis, uczennicy z ostatniej klasy szkoły średniej w Sunset, która zniknęła przed siedemnastu laty na wyprawie narciarskiej w czasie zimowych ferii, i o Nancy Hamada, studentce drugiego roku uniwersytetu stanowego Oregon, która zniknęła następnego roku, również w ośrodku sportów zimowych w Ghost Lake, w czasie ferii zimowych. Ich ciała odkryto po czternastu latach, gdy ktoś natknął się na nie w czasie wyprawy narciarskiej. Amanda zadzwoniła do biura szeryfa w Ghost Lake. Nikt w tym wydziale nie pracował w biurze szeryfa przed czternastoma laty, lecz sekretarka, która się wychowała w Ghost Lake, pamiętała, że syn Sally i Toma Findlaya, Jeff, był zastępcą szeryfa, kiedy znaleziono ciała. Amanda zadzwoniła do Findlayów i dowiedziała się, że ich syn pracuje w Portland. Złomowisko Zimmera, rozciągnięte wzdłuż brzegu rzeki Willamette, to były stosy pokręconego i rdzewiejącego żelastwa oraz stada potwornych dźwigów. Tuż po wpół do piątej Amanda zaparkowała samochód przed siedzibą zarządu spółki, dwupiętrowym budynkiem z cegły, stojącym wśród ruin i chaosu. Spytała recepcjonistkę, czy zastała Jeffa Findlaya. W kilka chwil później do poczekalni wszedł wysoki mężczyzna o kwadratowej szczęce i jasnych włosach. Blado-niebieskie oczy utkwił w Amandzie i uśmiechnął się zmieszany. - Czemu chciała się pani ze mną widzieć, panno Jaffe? Z powodu śledztwa, w którym pan uczestniczył. Dotyczyło dwóch morderstw w Ghost Lake przed czternastoma laty. Pan był wtedy zastępcą szeryfa. Findlay przestał się uśmiechać. Dlaczego się pani interesuje tymi sprawami? Bo mogą się wiązać z większą serią morderstw, które zostały popełnione w ciągu ostatnich czterech lat. Wejdźmy do środka. Amanda ruszyła za Findlayem do małego, pustego pokoju biurowego. Widzę, że pamięta pan tę sprawę. To była najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. W dwa miesiące po odkopaniu tych dziewczyn odszedłem z policji. Zapisałem się na kurs księgowości, potem wylądowałem na uniwersytecie stanowym w Portland. Myślę, że chciałem znaleźć zawód, który byłby jak najdalej od trupów. Jeśli Betty Francis i Nancy Hamada wyglądały tak jak ofiary, które ja widziałam, to wcale się panu nie dziwię.
Opowiedziała Findlayowi o sprawach Cardoniego i Justine Castle. Zawsze uważaliśmy, że zabójstwa w Milton County i Multnomah County nie były pierwszymi zabójstwami Cardoniego - zakończyła. - Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy inne, wcześniejsze, które moglibyśmy z nim powiązać. I sądzi pani, że to właśnie te? Bardzo możliwe. Nazwisko Cardoniego nigdy nie wypłynęło w śledztwie - rzekł Findlay. Gdzie zostały znalezione ciała? - spytała Amanda. W osobnych grobach w lesie, który graniczy z ośrodkiem sportów zimowych. Kto był właścicielem tego terenu? Ośrodek Ghost Lake. Do zwyczajów Cardoniego należał zakup posiadłości w odludnym miejscu i chowanie zwłok w pobliżu domu, w którym torturował swoje ofiary. Czy była jakaś prywatna posiadłość koło miejsca pochówku? Findlay potrząsnął głową. Nie, tam... Och, zaraz... kilka kilometrów dalej był domek. Śmieszna rzecz, ale rok wcześniej w tym domku miało miejsce podwójne morderstwo. Szukaliśmy jakiegoś związku między tymi sprawami, ale jedyne, co zdołaliśmy stwierdzić, to tylko to, że wszystkie cztery morderstwa miały miejsce w czasie ferii zimowych. Czy to podwójne morderstwo w domku łączyło się z torturami? Trudno stwierdzić. Domek podpalono i ciała były mocno nadpalone. O ile dobrze pamiętam, lekarz utrzymywał, że mężczyzna został zabity pałką. Amanda się skrzywiła. Coś w tej sprawie było bardzo znajomego. Kim były ofiary? - zapytała. Jedną była młoda kobieta. Przyjechała do ośrodka sportów zimowych ze swoim chłopakiem i zniknęła. A przynajmniej tak powiedział jej chłopak. Ponoć się pokłócili. Przesłuchaliśmy kilku świadków, którzy słyszeli głośną wymianę zdań w wieczór poprzedzający zniknięcie kobiety. Założono, że pogniewała się na swojego chłopaka, spotkała faceta, który miał domek i poszła z nim. Chłopak odkrył to, poszedł do domku, zabił oboje i spalił domek. Kłopot w tym, że nigdy nie mieliśmy dowodów na poparcie tej teorii, więc nikt nie został aresztowany. Jakaś myśl przemknęła przez umysł Amandy, ale ona nie zdołała jej sobie w pełni uświadomić. Pamięta pan nazwisko tego mężczyzny? Nie, ale zdaje się, że był dużo starszy od kobiety. Był, zdaje się, adwokatem w jednej z portlandzkich firm. Krew odpłynęła z twarzy Amandy. Dobrze się pani czuje? - spytał zaniepokojony Findlay. Nie odpowiedziała. Nagle zaświtało jej w głowie, że zna nazwisko adwokata, który zginął w Ghost Lake, i równie szybko zrozumiała sens snu o pełnym krwi dzbanku do kawy. Spotkanie z Jeffem Findlayem zajęło Amandzie pół godziny, a musiała minąć jeszcze godzina, zanim dostatecznie się uspokoiła, aby wrócić do biura. Frank wciąż pracował, gdy zapukała w ramę drzwi. Witaj, księżniczko. Nad czym pracujesz? - spytała, chcąc sprawdzić, czy panuje nad własnym głosem. Frank odchylił się do tyłu i splótł dłonie na brzuchu. Znasz tę aferę narkotykową w Union County? Kiwnęła głową. Dostaliśmy jednego z oskarżonych. Zmusiła się do uśmiechu i usiadła naprzeciwko ojca. Na zewnątrz światła śródmiejskiego Portland świeciły jasno, lecz chmury burzowe zakrywały księżyc. Dzięki Bogu za wzrastającą przestępczość, co?
Bo pomaga płacić rachunki - rzekł Frank. - Co się stało, że tu jesteś po godzinach pracy? Chciałam cię o coś zapytać. Strzelaj. Pamiętasz ten wieczór, kiedy zabrałam cię z lotniska? W dzień po znalezieniu ręki Cardoniego? Frank się zaśmiał. Jakże mógłbym zapomnieć? Nie co dzień ojciec otrzymuje telefon od córki informującej go, że odkryła uciętą kończynę psychopaty. Tak, to była pamiętna chwila. W każdym razie w drodze do domu wyznałam ci, że zastałam Tony'ego Fiori z Justine Castle i ty powiedziałeś, że Tony Fiori może nie jest tym, kogo powinnam traktować poważnie. Co sprawiło, że tak powiedziałeś? Czemu chcesz wiedzieć? Bo Tony i ja bardzo zbliżyliśmy się do siebie od jego powrotu z Nowego Jorku. Frank uniósł brwi w górę. Kiedy powiedziałeś to o Tonym, przed czterema laty, on właśnie opuszczał Oregon, nie widziałam więc powodu, żeby się nad tym zastanawiać. Ale teraz... Czy jest jakiś określony powód, dla którego go nie lubisz? Nie, chyba po prostu nie podobało mi się, że rani moją małą córeczkę. - Uśmiechnął się smutnie. - Wiesz, nie jest ważne, czy ta mała córeczka ma lat pięć, czy dwadzieścia pięć, jeśli się jest jej ojcem. - Urwał. - Więc jak bardzo to jest poważne? Amanda uśmiechnęła się z przymusem i wzruszyła ramionami. Nie wiem, tato. Ale nie miałeś jakichś specjalnych powodów, aby mnie ostrzegać przed Tonym? Frank się wahał. Po chwili usiadł prosto. Wiesz, że Dominik, ojciec Tony'ego był jednym z moich wspólników w firmie? Dom był w mojej grupie na studiach. Tak samo jak Ernie Katz. Nazywaliśmy siebie Trzema Muszkieterami, bo wszyscy byliśmy młodymi ludźmi z rodzinami, którzy musieli zarabiać na studia wieczorowe. Dom był duszą naszego towarzystwa, największym ochlapusem, tym, który zawsze chciał iść po piwo. Nigdy nie rozumiałem, jak on mógł zachowywać zawsze tak dobrą kondycję, ale tak bywa, kiedy się jest młodym i człowiek nie zastanawia się nad wieloma rzeczami. Teraz istnieją nazwy określające przypadek Doma: zaburzenia dwubiegunowe, depresja maniakalna. My uważaliśmy Doma po prostu za człowieka z żelaza, i po prostu nie widywaliśmy go, gdy przeżywał załamania. Kiedy zawarliśmy spółkę, stało się oczywiste, że Dom ma problemy. Żona opuściła jego i Tony'ego, gdy chłopak był w szkole średniej. Podobno Dom zachowywał się gwałtownie wobec nich obojga. Tony wówczas stał się dosyć rozhukany. Dwukrotnie pomogłem mu się wykaraskać z tarapatów w szkole średniej i zachować czystą kartotekę. Gdy poszedł do Colgate, miałem nadzieję, że przebywając z dala od Doma, zdoła się jakoś pozbierać. Dom był bardzo bystrym i bardzo dobrym prawnikiem, gdy jego silnik pracował, ale bywał też arogancki i leniwy. Ostro popijał i równie ostro podrywał kobiety. Straciliśmy przez niego dwie dobre sekretarki, zanim się połapaliśmy. Byłaś w drugiej klasie szkoły średniej, kiedy poprosiliśmy z Erniem, żeby opuścił naszą firmę. To była brzydka scena. W dwa dni później do mego biura przyszedł detektyw. Były właśnie ferie zimowe i mieliśmy pojechać na narty, ale musiałem odwołać wyjazd, pamiętasz? Amanda kiwnęła głową. Dominik miał domek w górach... Koło Ghost Lake, prawda? Frank przytaknął, a Amanda poczuła mdłości. Detektyw powiedział nam, że domek spłonął. Dom i jakaś młoda kobieta byli w środku, gdy wybuchł pożar. Policja ustaliła jego przyczynę: podpalenie.
A gdzie był Tony? - spytała Amanda, starając się całą siłą woli, aby zabrzmiało to obojętnie. Spędzał ferie zimowe w Meksyku. Ja musiałem do niego zadzwonić i powiedzieć, że jego ojciec nie żyje. - Frank potrząsnął ze smutkiem głową, wspominając ten telefon. Więc rozmawiałeś z nim? Nie od razu. O ile dobrze pamiętam, zostawiłem w hotelu wiadomość, żeby się ze mną skontaktował. Zrobił to mniej więcej dzień później. Potem przyleciał tutaj. A co śmierć jego ojca lub jego problemy mają do tego, że go nie lubisz? - spytała Amanda. Nie możesz winić Tony'ego za grzechy ojca. Frank myślał chwilę, zanim odpowiedział. To, że Tony został lekarzem, jest godne podziwu, ale wyrastanie w warunkach, w jakich on rósł, może mieć wpływ na młodego człowieka, pozostawia blizny. Czasem są one trwałe i nie pozwalają na właściwy stosunek do kobiet. Ojciec Tony'ego był pijakiem i kobieciarzem, znęcał się fizycznie nad żoną i synem. Oto lekcja, jaką dał Tony'emu. Gdy mi powiedziałaś, że umawia się z tobą i widuje jednocześnie z inną kobietą, przypomniałem sobie, jak Dom traktował kobiety. Amanda wstała. Nogi się pod nią trzęsły. Dzięki, tato. Muszę już iść. Oczywiście. Mam nadzieję, że cię nie zaniepokoiłem. Nie. Wszystko w porządku. Amanda uśmiechnęła się w nadziei, że uśmiech zamaskuje jej lęk. Potem odwróciła się i wyszła z biura, starając się ile sił, żeby nie ruszyć biegiem. 62 Dyżurny przed drzwiami oddziału strzeżonego podniósł wzrok, gdy z windy wysiedli dwaj mężczyźni w białych kitlach włożonych na zwykłe ubranie. Dimitri Novikov i Igor Timoshenko spierali się o tegoroczne perspektywy drużyny Seattle Mariners. Obaj trzymali w rękach kubki z kawą. Timoshenko miał stetoskop przewieszony przez szyję. Strażnik odetchnął. I właśnie wtedy Novikov przycisnął lufę pistoletu z tłumikiem do skroni strażnika. - Proszę zadzwonić do swego kolegi, który jest w środku - rzekł grzecznie, świetną angielszczyzną. - Gdy tylko pan to zrobi, opuszczę pistolet, ale mój towarzysz też jest uzbrojony i zabije pana w razie jakichkolwiek kłopotów. Gdy tylko strażnik nacisnął guzik dzwonka, broń znikła. W chwilę później w szybce kuloodpornej w drzwiach dostrzegli twarz. Przyszliśmy zbadać doktora Cardoniego - rzekł Novikov do interkomu umieszczonego obok drzwi. Potem zwrócił się do Timoshenki i nadal upierał się przy swoim zdaniu, że Marinersi nie mają szans na zwycięstwo w swojej grupie. Ich zmiennicy są żałośni - powiedział z emfazą. Był w samym środku wyszczególniania zarobionych okrążeń zapasowych miotaczy drużyny, gdy drzwi się otworzyły. Przerwał swój wywód na tyle, aby przycisnąć pistolet do brzucha dyżurnego. Powiedz jedno słowo, a zginiesz. Prowadź nas do pokoju doktora Cardoniego. Dyżurny zrobił wielkie oczy. Odwrócił się bez słowa i ruszył korytarzem. Był taki przestraszony, że nie zarejestrował odgłosu: pfft! wydanego przez pistolet z tłumikiem Timoshenki. Timoshenko zamknął drzwi oddziału, przekręcił klucz i poszedł za Novikovem i dyżurnym. Za drzwiami krew z głowy zabitego strażnika wypłynęła kałużą na blat biurka. Timoshenko i Novikov byli Rosjanami mieszkającymi w Seattle. Martin Breach już wcześniej wykorzystywał ich talenty do zadań specjalnych. Poprzedniego wieczoru spotkali się z Artem Prochaską w Vancouver, w stanie Waszyngton. Prochaska zapłacił im 25 tysięcy dolarów i obiecał drugie tyle za dostarczenie Vincenta Cardoniego żywego i w nienaruszonym stanie. Dal Rosjanom plan ogólny szpitala i szczegółowy diagram oddziału strzeżonego. Do przewożenia więźniów
używano wewnętrznej windy. Ambulans prowadzony przez trzeciego Rosjanina stał zaparkowany przed wejściem do szpitala. Novi-kov i Timoshenko musieli tylko dostać się do pokoju Cardoniego, uśpić go, a następnie zwieźć na dół windą. Breacha nie obchodziło, jak tego dokonają, pod warunkiem że dostarczą mu towar. Policjant siedzący przed drzwiami Cardoniego zdziwił się, widząc dwóch lekarzy idących za dyżurnym. Znał harmonogram na pamięć i wiedział, że nikt nie miał badać więźnia o drugiej nad ranem. Wstał i zdążył zrobić jeden krok, nim Timoshenko strzelił mu w czoło. Krew chlusnęła przez okienko w drzwiach do pokoju Cardoniego. Dyżurny strażnik zrobił pół obrotu i padł martwy. Najlepiej nie zostawiać świadków. Novikov wziął klucze dyżurnego i otworzył drzwi. Wsadził pistolet do kieszeni białego kitla i wyjął strzykawkę. W pokoju było ciemno, ale Novikov widział duży kształt pod prześcieradłem i kocem. Podszedł szybko, nie chcąc budzić Cardoniego. Prochaska powiedział wyraźnie, że nie będzie więcej pieniędzy, jeśli Cardoni zostanie zabity albo poważnie zraniony, i Novikov wolał uniknąć tłumaczenia się przed Martinem Breachem. Koc okrywał Cardoniego od stóp po czubek głowy. Novikov stał chwilę nad łóżkiem, nim zdołał dostrzec czubek głowy chirurga w ciemnym pokoju. Wolno odsunął koc. Stał pochylony, chcąc zrobić Cardoniemu zastrzyk, gdy ten wbił mu sprężynę z łóżka przez ucho prosto w mózg. Była to spręży- • na, którą Cardoni ułamał z łóżka i potem całe godziny prostował i ostrzył po nocach, planując ucieczkę. Strzykawka upadła na podłogę i rozbiła się. Cardoni podparł Rosjanina, który drgnął kilka razy i zwiotczał. Timoshenko spojrzał w głąb korytarza, a potem przez okienko w drzwiach, żeby zobaczyć, jak radzi sobie wspólnik. Ciało Novikova było pochylone do przodu i osłaniało Cardoniego przed Timoshenką, który nie mógł się dobrze przyjrzeć wnętrzu przez okienko stalowych drzwi, na którym rozpryśnięta była krew. Cardoni wyśliznął się spod swego napastnika i położył zwłoki Novikova na łóżku. Znalazł pistolet Rosjanina. Tymczasem Timoshenko domyślił się, że coś nieplanowanego zaszło w ciemnym pokoju i w chwilą gdy wpadał w drzwi, Cardoni go postrzelił. Upewniwszy się, że napastnicy nie żyją, Cardoni ściągnął z Novikova, który bardziej odpowiadał mu wzrostem, ubranie i biały kitel lekarski. Przebrał się i powiesił sobie na szyi stetoskop. Zjechał windą na parter i wyszedł z Ośrodka Medycznego Św. Franciszka. Telefon Seana McCarthy'ego wyrwał Mike'a Greene'a z głębokiego snu o wpół do szóstej. Był półprzytomny, kiedy podnosił słuchawkę, ale wieść o ucieczce Cardoniego podziałała jak podwójne espresso. Pogrążony w rozmyślaniach, mało co pamiętał zjazdy przez ciemne ulice Portland. W szpitalu wstrząsnął nim widok wielkiej plamy krwi na blacie biurka przed wejściem na oddział strzeżony. Zadrżał mimo woli, przechodząc przez tłum strażników, który się cisnął na korytarzu przed pokojem. Sean McCarthy rozmawiał z ekspertem od odcisków palców. Na zielonym linoleum podłogi leżał policjant i strażnik. Greene wyczuł zapach zwłok, jeszcze zanim je zobaczy} Trzymał głowę wysoko, tak że widział zwłoki tylko na skraju pola widzenia. McCarthy dostrzegł zastępcę prokuratora okręgowego i podszedł go przywitać. Chodźmy stąd - powiedział. - Muszę się napić kawy. Jak on uciekł? - spytał Greene, gdy znaleźli się już w windzie. Jeszcze nie wiemy. Znaleźliśmy pięć trupów. Zidentyfikowaliśmy trzy z nich: strażnika, który obsługuje biurko przed windą, policjanta i dyżurnego, których znaleźliśmy przed pokojem Cardoniego. I tutaj wszystko się gmatwa. Jest dwóch zabitych w pokoju Cardoniego. Jeden został Zastrzelony, gdy wchodził w drzwi. Był ubrany jak lekarz, lecz trzymał w ręku pistolet z tłumikiem. Technicy uważają, że z tej właśnie broni został zabity policjant i dwaj dyżurni strażnicy.
Drugi mężczyzna został zabity wyostrzoną sprężyną z łóżka Cardoniego. Ten drugi ma na sobie jedynie bieliznę. Znaleźliśmy szlafrok Cardoniego na podłodze. Zakładamy, że Cardoni uciekł w ubraniu tego zabitego. Czy on był lekarzem? Nie wiemy, ale nie było w planie żadnej wizyty lekarskiej u Cardoniego i nikt od Św. Franciszka nie był w stanie zidentyfikować tych dwóch. Drzwi windy się otworzyły. McCarthy kupił w automacie dwie kawy, a Greene zajął stolik w pustej kafeterii. Ciekawa rzecz - rzekł McCarthy. - Cardoni miał wczoraj po południu gościa, Amandę Jaffe. Co ona tu robiła? Jej kancelaria reprezentowała go, kiedy był oskarżony w okręgu Milton. Może on chce, żeby nadal go bronili. Nie mogą w żaden sposób tego zrobić - rzekł Mike. -Amanda jest świadkiem, a Cardoni zabił jej klientkę. Zachodzi tu wyraźny konflikt interesów. Rozmawiałeś z nią? Dzwoniłem do niej, ale nikt nie odpowiadał. Poślij tam kogoś. To mało prawdopodobne, ale Cardoni mógł jej powiedzieć coś, co może nas naprowadzić na jego ślad. Zanim McCarthy zdążył odpowiedzieć, do kafeterii wszedł jego wspólnik, Alex DeVore. Zidentyfikowaliśmy tych dwóch zabitych w pokoju Cardoniego - rzekł. - Dimitri Novikov i Igor Timoshenko, rosyjska mafia z Seattle. Skąd się tutaj wzięli? - spytał McCarthy. Pamiętasz tych Kolumbijczyków, którzy próbowali za-handlować z Martinem Breachem przed dwoma laty? Wciąż mam kłopoty z jedzeniem, gdy wspomnę tamto miejsce zbrodni - odparł Greene. Mówi się, że Novikov brał w tym udział. Sądzisz, że Breach sprowadził talenty spoza miasta, aby załatwili Cardoniego? Breach nigdy nie wybacza i nigdy nie zapomina - odparł McCarthy. Zapiszczał pager Mike'a Greene'a. Spojrzał na numer na ekranie, potem wyjął telefon komórkowy i natychmiast wybrał numer. Amanda? Tu Mike. Musimy porozmawiać. Wydawała się zdenerwowana. Bliska łez. Teraz nie mogę. Jestem u Św. Franciszka. Cardoni uciekł. Co?! Jak? Nie wiemy. Mimo to musimy porozmawiać. Proszę. To, co mam do powiedzenia, może być ważniejsze od jego ucieczki. Trudno w to uwierzyć. Istnieje możliwość, że Cardoni jest niewinny. Daj spokój, Amando. Przecież Cardoni zamordował Justine Castle niemal na twoich oczach. Mamy tu pięciu zabitych. Ten człowiek jest maniakalnym mordercą. Słuchaj mnie uważnie, Mike. Przed każdą operacją pobiera się próbkę krwi pacjenta. Musisz się dowiedzieć, czy w próbce krwi Cardoniego były ślady środków uspokajających, znieczulających lub usypiających. Jeżeli jego krew nie została zbadana na obecność tych substancji, to każ zrobić to badanie i powiadom mnie o wyniku. Jeżeli wynik testu okaże się taki, jak podejrzewam, zmienisz zdanie.
63 Sean McCarthy i Alex DeVore weszli za Mikiem Greene'em do pokoju konferencyjnego w biurze prokuratora okręgowego. Greene wytrzeszczył oczy na Amandę Jaffe. Miała bezsilnie opuszczone ramiona i popielatą cerę. Co się, u licha, z tobą stało? - spytał Greene, siadając obok niej. Byliśmy wszyscy głupi. - Głos jej uwiązł w krtani i umilkła, żeby się opanować. Mike pomyślał, że zaraz się rozpłacze. - Cardoni jest niewinny. Justine też. Wiele trzeba, żeby mnie o tym przekonać. Amanda zaczerpnęła głęboko tchu, jakby samo mówienie ją wyczerpało. Wypiła łyczek wody ze szklanki. Piętnaście lat temu członek firmy prawniczej mego ojca pojechał do swojego domku niedaleko ośrodka sportów zimowych Ghost Lake. W kilka dni później mój ojciec dowiedział się, że zginął w pożarze. Domek został podpalony. W domku znaleziono też zwłoki młodej kobiety. Co to ma wspólnego z Cardonim? Nic. Nazwisko tego prawnika brzmiało Dominie Fiori. To był ojciec Tony'ego. Następnego roku znaleziono zwłoki dwóch młodych kobiet w płytkich grobach mniej więcej kilometr od domku Fioriego. Jedna z nich zaginęła rok przed podpaleniem domku w czasie ferii zimowych. Druga zaginęła dwa lata wcześniej, też w czasie ferii zimowych. Amanda umilkła. Tarła dłonią czoło i usiłowała odzyskać władzę nad swoimi uczuciami. Dobrze się czujesz? - spytał Mike, zaniepokojony wyraźną rozpaczą Amandy. Nie, Mike. Czuję się chora. Nie mogę... Greene rzucił szybkie spojrzenie na McCarthy'ego, który wydawał się równie zaniepokojony. Amanda wzięła się w garść. Zaczęła mówić dalej, ale Greene był pewien, że się przesłyszał. Co powiedziałaś? Powiedziałam, że te kobiety w Ghost Lake były pierwszymi ofiarami Tony'ego Fiori. - Głos Amandy się załamał i łzy zalały jej twarz. - On je zabił, Mike. On zabił ich wszystkich. Jak to możliwe, Amando? Tony był z tobą, kiedy Justine dzwoniła do ciebie. Lekarz powiedział, że Justine zmarła na godzinę przed twoim przybyciem do jej domu. A ty powiedziałaś Seanowi, że byłaś z Fiorim na dwie godziny przed telefonem Justine. Amanda otarła oczy. Kiedy przemówiła, jej głos był wyzbyty uczuć. Kiedy odwiedziłam go w szpitalu, Cardoni powiedział, że został ugodzony strzałką usypiającą na parkingu. Myślę, że Toni gdzieś go uwięził, następnie zawiózł do domu Justine, zanim do niego pojechałam w tę noc, kiedy Justine umarła. Ale co z tym telefonem? - zapytał Mike. - Jak Tony mógł zabić Justine? Przecież cały czas miałaś go na widoku. To nieprawda. Nie widziałam go, kiedy dzwoniłam pod 911 pod domem Justine. Dużo o tym myślałam. A jeśli Tony torturował Justine wcześniej tego popołudnia i zmusił ją do nagrania wezwania o pomoc na taśmę? Mógł zostawić uśpionego Cardoniego w kuchni Justine, a Justine uśpić i przywiązać do krzesła w salonie. Telefon Justine odebrałam na poddaszu w moim telefonie komórkowym. Tony mógł odegrać tę taśmę przez swój telefon w kuchni. Nie widziałam Tony'ego, kiedy rozmawiałam z Justine. Ona nie reagowała na to, co mówiłam. Rozmowa była krótka. Justine wypowiedziała moje imię, a potem poprosiła, żebym przyjechała, i odłożyła słuchawkę. Nie wiem - rzekł Greene. - To się wydaje mocno naciągane. Amanda wyprostowała się, jej rysy stężały. Cardoni miał we krwi ślady mocnego środka usypiającego. Tak mi powiedziałeś. Po co by usypiał sam siebie? Greene milczał. Tony powiedział, że Justine jest związana w salonie i kazał mi zostać w samochodzie, zadzwonię pod 911. Był pewien, że się zastosuję do jego polecenia. Myślę, że wbiegł do domu i podciął gardło JUstine. Wyliczył, kiedy środek usypiający, który dał Cardoniemu przestanie
działać. Może nawet dał mu coś, żeby go ocucić Potem wystarczyło, by włożył Cardoniemu drugi pistolet do ręki, kiedy ten był jeszcze oszołomiony, i wystrzelił z niego. Następnie strzelił do Cardoniego ze swojego własnego pistoletu. Twierdzę, że wykończyłby go, gdybym została w samochodzie. Tony chciał, aby Cardoni był martwy, bo wtedy zakończylibyście śledztwo. Bał się, że natraficie na c0ś, co wskaże, że to on jest zabójcą. To brzmi wariacko, Amando - rzekł Greene. Tony Fiori zabija od pierwszych klas szkoły średniej i nikt nigdy go nie podejrzewał. Miał być w Meksyku podczas ferii zimowych, gdy zginął jego ojciec, ale to było tyko jego alibi. Myślę, że ojciec zaskoczył go, kiedy pastwił się nad swoją trzecią ofiarą, więc zabił ojca. Mój ojciec dzwonił do Meksyku, żeby powiadomić Tony'eg0 o śmierci ojca. Pytałam go o to wczoraj wieczorem. Powiedział mi że znalezienie go zajęło ludziom z hotelu cały dzień. To wszystko za mało. Amanda przypomniała Mike'owj o miejscu zabójstw w Kolorado i powiedziała mu o drugim, w Peru. Opowiedziała też o swoim śnie, o wypełni0nym krwią dzbanku do kawy i wyjaśniła, co to oznaczało. Bardzo możliwe - rzekł McCarthy kiedy skończyła - ale to wszystko nie wystarczy, żeby go postawić w stan oskarżenia. Nie ma tu żadnych konkretnych dowodów - dodał Mike. Wiem - odparła głosem niepewnym lecz pełnym determinacji. - Dlatego musicie pozwoli^ bym wam dostarczyła dowody. 64 Boże, jak to dobrze, że cię znowu widzę, Tony - rzekła Amanda, wyciągając ręce, aby go uściskać. - Dzięki, że pozwoliłeś mi tu przyjechać. W furgonetce zaparkowanej na bocznej drodze niedaleko od domu Tony'ego Alex DeVore, Sean McCarthy i Mike Greene słyszeli każde słowo przez urządzenia podsłuchowe umieszczone w domu, gdy Tony był w szpitalu. Prawdę powiedziawszy i ja nie miałem ochoty być sam, kiedy się dowiedziałem, że Cardoni uciekł. Prawdopodobnie nie ma się czym przejmować, Sean McCarthy jest przekonany, że Cardoni dawno gdzieś wyjechał. Nie byłabyś tu, gdybyś w to wierzyła. Amanda uśmiechnęła się nieśmiało. Może miałam jakieś wyższe cele. Taka z ciebie łajdaczka? Objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował. Odsunęła się lekko, a on się zmieszał. Wszystko w porządku? Pewnie - odparła, starając się nie okazać zdenerwowania. - Ucieczka Cardoniego po prostu mną wstrząsnęła. Umieram z głodu. Co na kolację? Cielęcina piccata, ale ja wróciłem do domu przed piętnastoma minutami, więc jedzenie jeszcze nie gotowe. Miałeś ciężki dzień w szpitalu? - spytała, aby zmusić go do mówienia. Dom wariatów. Wszyscy mówią tylko o orgii zabijania Cardoniego. Potem mieliśmy karambol pięciu samochodów na międzystanowej. Amanda poszła za nim do kuchni. Tony nalał wody do garnka, wyjął z torby dwa płaty cielęciny i włożył je między dwa arkusze pergaminu. Może wkrótce będę miała dowód winy Cardoniego -rzekła, gdy Tony uderzał tłuczkiem cielęcinę, żeby ją rozbić. Naprawdę?
Bobby Vasquez odkrył, że w stanie Oregon wydarzyły się dwa morderstwa i są bardzo podobne do morderstw w Milton County i na farmie. Nie żartuj. Kiedy to było? Jedna kobieta została zabita siedemnaście lat temu, a druga szesnaście. Gdzie dokonano tych morderstw? W ośrodku sportów zimowych w Ghost Lake. Kobiety znaleziono w lesie, niecały kilometr od jednej z tras zjazdowych. To mogła być pierwsza scena zbrodni Cardoniego, więc możliwe, że nie był tak ostrożny jak obecnie. Tony zmieszał mąkę z solą i pieprzem, a potem obtoczył mięso w tej mieszaninie. Czy powiedziałaś McCarthy'emu, że Cardoni oskarżył mnie? - zapytał obojętnie. Nie. Po co miałabym zaprzątać go tą śmieszną bajeczką? Cardoni mówił od rzeczy. Twierdził nawet, że nafaszerowano go środkami usypiającymi, kiedy był w domu Justine. Chciał, żebym kazała zbadać krew pobraną od niego przed operacją na zawartość środków usypiających. A kto niby miałby mu je zaaplikować? Ja? - Tony wlał oliwę i masło do rynienki stojącej na gazie i włączył gaz pod garnkiem z wodą. No właśnie - odparła Amanda, potrząsając z niedowierzaniem głową. - Powiedział, że go postrzeliłeś, kiedy przychodził do siebie. Nacierał na mnie jest właściwszym określeniem. A co McCarthy powiedział na ten klejnocik? Nie wspomniałam mu o tym. Jak już powiedziałam, po co miałabym zaprzątać jego uwagę takimi bzdurami? Pokiwała głową. - Muszę jednak oddać Cardoniemu sprawiedliwość, że na chwileczkę mu uwierzyłam. Chyba żartujesz. On jest zręcznym kłamcą, Tony. Nie masz pojęcia, jaki potrafi być przekonujący. Tony się zaniepokoił. Naprawdę sądzisz, że... że ja mógłbym to zrobić? Nie, ale on całkiem nieźle to udowadniał. Jak, skoro ja tego nie zrobiłem? Zrobiłeś, czy nie zrobiłeś, nie ma znaczenia. Prawnicy wciąż przekonują przysięgłych, że rzeczy, które nie miały miejsca, są prawdziwe. - Uśmiechnęła się. - Założę się, że mogłabym cię przekonać o twojej winie, wykorzystując swoje wybitne zdolności adwokackie. Bzdura. Czy to wyzwanie? Przegrywający zmywa po kolacji. Zgoda. Dobra, Ally McJaffe. Udowodnij, że to ja zrobiłem. Zaraz, zaraz. - Amanda pogłaskała się po brodzie dramatycznym gestem. - Po pierwsze, mamy to miejsce zbrodni w Kolorado. Jakie miejsce zbrodni? Było na liście, którą Bobby Vasquez skompilował dla mnie z przypadków morderstw dokonanych w stylu podobnym do przypadków w Oregonie. Ciała kilku ofiar tortur znalezione na farmie koło Boulder. Farma została zakupiona w taki sam sposób, jak farma w Multmonah i dom w Milton. Czy to dowodzi, że jestem zabójcą? - zapytał Tony ze sceptycznym uśmiechem. Byłeś instruktorem narciarskim w Kolorado i studiowałeś na uniwersytecie stanu Kolorado w Boulder. To prawda, ale Cardoni pracował w Denver. Justine również. Nie zajdziesz daleko przy fałszywym założeniu. Co dalej? Woda zaczęła się gotować. Tony zwiększył płomień pod rynienką.
Jest jeszcze dzbanek do kawy. Zrobił zaskoczoną minę. Jaki dzbanek? Ten, który policja znalazła w domku w Milton. I co z tym dzbankiem? Policja nigdy nie zdradziła prasie, że były na nim odciski palców Cardoniego. Więc co? Ty wiedziałeś. Wiedziałem? Przed czterema laty, w twoim domu, rozmawialiśmy po kolacji o sprawie Cardoniego. Powiedziałam ci o typach seryjnych morderców i wspomniałam, że przestępcy należący do typu zorganizowanych aspołeczników mają niezwykle aktywną wyobraźnię, która pozwala im z góry wyobrażać sobie przebieg zbrodni. Powiedziałam, że ta cecha pozwala im przewidzieć błędy, które mogłyby doprowadzić do ich ujęcia. Ty wspomniałeś, że byłoby prawdziwie głupie zostawić skalpel i dzbanek do kawy ze swoimi odciskami palców na miejscu zbrodni. Nie pamiętam, żebym to mówił. A jednak powiedziałeś. Daj spokój. - Tony się roześmiał. - Jak możesz pamiętać to, o czym rozmawialiśmy przed czterema laty? Amanda przestała się uśmiechać. To była nasza pierwsza randka, Tony. Pamiętam wszystko, co się z nią wiąże. Byłam tobą naprawdę oczarowana i rozpamiętywałam ten wieczór po wielekroć. Miał dla mnie duże znaczenie. Musiałaś coś pokręcić z tą naszą rozmową. Nigdy nie wspomniałem o dzbanku do kawy. Nie miałem pojęcia, że znaleziono go w domku, chyba że ty mi o nim powiedziałaś. Mogłem o nim wtedy usłyszeć, jeżeli w ogóle słyszałem. Sama mówiłaś, że rozmawialiśmy o tej sprawie. Masło i oliwa podgrzały się i Tony włożył płaty mięsa na skwierczący tłuszcz. Było jeszcze jedno miejsce mordu w Peru. Tony zastygł. Cardoni mieszkał w Stanach, kiedy ofiary zaginęły, a Justine nigdy w Peru nie była. Ty natomiast uczyłeś się wtedy w szkole medycznej w Limie. Były podobne morderstwa, kiedy studiowałem w Peru? Amanda kiwnęła głową. No, no. Zdumiewające. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - No, cóż. Ja ich nie popełniłem. Poza tym zapominasz, że Cardoni przyznał się do wrobienia Justine przez podrzucenie dowodów w domu na farmie. Dowodzi to, że był na miejscu zbrodni. Ach, ale wcale nie dowodzi, że popełnił zbrodnię. Cardoni twierdził, że wrobił Justine, ponieważ sądził, że ona wrobiła go przed czterema laty. Czemu Justine miałaby to zrobić? Clifford Grant zawarł układ z Martinem Breachem na dostarczenie serca, które miało zostać wszczepione pewnemu bogatemu Kanadyjczykowi. Policja zrobiła nalot na lotnisko, gdy Grant przybył z sercem, ale Grant uciekł z pieniędzmi i organem. Grant miał wspólnika. Breach nie znał nazwiska wspólnika. Ów wspólnik zabił Granta i pogrzebał go koło domku. Cardoni twierdzi, że wspólnik zrobił w ten sposób z Cardoniego kozła ofiarnego, aby zmylić Breacha. Ze swoim uzależnieniem od kokainy i kapryśnym zachowaniem Cardoni był idealnym kozłem ofiarnym. Cardoni sądził, że wspólniczką Granta była Justine, więc chciał się potem na niej odegrać. Teraz utrzymuje, że to ty byłeś wspólnikiem Granta. Oczywiście. Kiedy Justine nie żyje, nie mógłby nadal obstawać przy swojej śmiesznej historyjce, że ona go wrobiła. Och, ale to zupełnie oczywiste, że Cardoni został wrobiony.
Taaak? - rzekł Tony, wrzucając kilka garści makaronu do wrzącej wody. Cardoni nie wiedział nic o farmie, dowiedział się o niej dopiero na krótko przed tym, jak aresztowano Justine. Rozmawiałam z Mary Ann Jager, prawniczką, która dokonała zakupu posiadłości. Powiedziała mi, że Cardoni był w jej biurze kilka dni przed aresztowaniem Justine i próbował zdobyć informację, kto jest właścicielem farmy i w jaki sposób została nabyta. Po co by to robił, gdyby sam był jej właścicielem? Tony klasnął w dłonie i roześmiał się. Imponujące, Amando. Jesteś świetnym prawnikiem. O mało mnie nie przekonałaś, że to ja pozabijałem tych wszystkich ludzi. Dlatego tak dobrze mi płacą. - Amanda ukłoniła się lekko. Mimo to, biorąc wszystko pod uwagę, twoje oskarżenie jest dość wątłe i sklecone na chybił trafił. Wygrywałam już przy słabszych przesłankach - odparła z uśmieszkiem. Tony westchnął. Czy aresztujesz mnie przed kolacją, czy też pozwolisz mi zjeść ostatni posiłek? Amanda wskazała rynienkę. To za dobrze pachnie, żeby miało się zmarnować. Zaczekam, aż skończymy jeść, zanim cię zamknę. Oto nagroda za twoją dobroć. Nadział kawałek cienkiego płata mięsa na widelec i przytknął do ust Amandy. Spróbuj - powiedział zachęcająco. Gdy tylko mięso znalazło się w jej ustach, wyrżnął ją z całych sił pięścią w szczękę, aż się zachwiała. Powalił ją na podłogę i zaczął dusić. W jednej chwili straciła przytomność. Może otworzymy wino - mówił, zaklejając jej taśmą usta. Opowiadał o swoim dniu pracy, przetykając opowiadanie instrukcjami kucharskimi i szukał na niej mikrofonów. Jeśli przyszła tu sama, nie było problemu. Jeżeli miała na sobie nadajniki albo jeśli policja dostała się do domu i założyła podsłuch, musiał zniknąć. Nie sądził, by policja obserwowała go z ukrytej kamery wtargnęliby, gdy tylko uderzył Amandę. Amanda zaczęła się ruszać. Tony obrócił ją na bok i związał jej ręce za plecami plastikowym sznurkiem. Szybko napisał coś na kartce i wyjął ostry nóż z szuflady, racząc cały czas Amandę śmiesznym opowiadaniem o pomyłkach nowego internisty. Gdy tylko Amanda otworzyła oczy, przycisnął nóż do jej krtani i przysunął do oczu kartkę: WYDAJ JEDEN DŹWIĘK, A CIĘ OŚLEPIĘ. W jej oczach był lęk, ale nawet nie jęknęła. Nakazał gestem, by wstała. Dźwignęła się chwiejnie na nogi, wciąż słaba po utracie przytomności. Tony zdjął z niej całe odzienie, szukając mikrofonu, ale była zbyt przerażona, by czuć się zażenowana. Wskazał nożem drzwi sutereny. Zawahała się, a wtedy dźgnął ją w ramię. Westchnęła chrapliwie. Przyłożył koniec noża pod jej oko i Amanda, potykając się, ruszyła korytarzem. - Pijemy to wspaniałe chianti, czy coś innego? - zapytał pogodnie. 65 - Coś się stało - rzekł Mike Greene. On, Alex DeVore, Sean McCarthy i technik siedzieli ściśnięci w tyle furgonetki zapchanej sprzętem elektronicznym. Rozmawiają - rzekł Alex DeVore. Nie, to on mówi. Ona od ponad pięciu minut nie powiedziała ani słowa. Specjalnie uważałem. Chyba jest zdenerwowana. Do licha, może nawet przerażona. Człowiek w jej sytuacji powinien paplać bez przerwy. To jej jedyny kontakt z nami. Mike może mieć rację - rzekł McCarthy. Jeśli poślemy teraz ludzi, spaprzemy robotę - ostrzegł DeVore. A jeżeli nie poślemy i coś się stanie Amandzie, ja...
Chwileczkę - wtrącił się technik. - Są w suterenie. Słyszę, jak schodzą po schodach. Poślij ludzi do akcji - wrzasnął McCarthy, zdzierając z głowy słuchawki. DeVore wyrwał mikrofon z ręki technika. Ruszajcie! - wrzasnął. - Oni są w suterenie! Członkowie grupy uderzeniowej, ukryci dotąd na swoich pozycjach w lesie, ruszyli ku domowi Tony'ego. Pierwsza grupa wtargnęła przez drzwi od tyłu, druga od frontu. Nie napotkawszy oporu, otworzyli drzwi piwnicy. W środku było ciemno. Pierwszy, który wszedł w drzwi, skulił się i obejrzał suterenę za pomocą noktowizyjnych gogli. Zszedł po schodach, trzymając broń gotową do strzału. Dwaj inni członkowie grupy uderzeniowej posuwali się za nim. Gdy znaleźli się w suterenie, rozproszyli się. Niewiele tam było do oglądania: półki na wino od podłogi do sufitu, piec, bojler do grzania wody, rower wyścigowy. Światło! - rozkazał przywódca grupy. Żołnierze zdjęli gogle i stojący u szczytu schodów zapalił światło. Gdzie oni są? - zapytał któryś. Tu musi być drugie wyjście - rzekł dowódca. - Znajdźcie je. Tutaj! - krzyknął jeden z ludzi. Klęczał obok klapy w podłodze, przykrytej dywanikiem. Trzech ludzi otoczyło klapę i wymierzyło w nią z karabinów, czwarty podniósł ją jednym płynnym ruchem. Pod klapą było zagłębienie w ziemi nie głębsze i nie szersze od trumny. Ziemię znaczyły plamy krwi. Buchnął z nich cuchnący dór. Suterena jest opuszczona - zameldował przez nadajnik dowódca. Tak samo jak reszta domu - odpowiedziano mu z furgonetki. Druga grupa zdążyła już o tym zameldować. Znaleźliśmy ukrytą klapę w podłodze, a pod nią jamę w ziemi wielkości trumny, z plamami krwi i ekskrementami. Mógł tu przetrzymywać ludzi. Szukajcie innego wyjścia - rzekł McCarthy. - Jeśli są jedne ukryte drzwi, mogą być i drugie. Tony spotkał swoją pierwszą ofiarę na stokach narciarskich sportów zimowych Ghost Lake. Zabrał ją do rodzinnego domku, zamęczył na śmierć i pochował w lesie. Wszystko poszło tak gładko, że nawet przez myśl mu nie przeszło, iż mógłby zostać złapany. Nastolatki nie poświęcają wiele czasu na planowanie. Szczęście nie opuściło go i przy drugiej ofierze. Potem Dominie Fiori przyłapał go na torturowaniu trzeciej ofiary i nagle przyszło Tony'emu do głowy, że roztropnie będzie przedsięwziąć środki ostrożności. Tony miał dość pieniędzy odziedziczonych po ojcu i uzyskanych z jego polisy ubezpieczeniowej, by nabyć dom do prowadzenia swoich eksperymentów z bólem. Wkrótce posiadł bezpieczną technikę nabywania posiadłości. Następnie przestudiował techniki policyjne, aby uniknąć wykrycia przez specjalistów od kryminalistyki. Wreszcie przygotował plan ucieczki w wypadku bezpośredniego zagrożenia. Gdy tylko znaleźli się w suterenie, włożył Amandzie kaptur na głowę, odsunął na bok przesuwne półki na wino i pchnął ją do tunelu ewakuacyjnego. Tuż za drzwiami wisiała na haczyku latarka. Pod nią znajdował się plecak z pistoletem, gotówką, zmianą ubrania, materiałami do charakteryzacji, fałszywym paszportem i innymi sfałszowanymi dokumentami. Zaryglował od wewnątrz wejście do tunelu, chwycił latarkę i znalazł plecak. Tunel ciągnął się kilkaset metrów pod lasem za domem. Amanda biegła zgięta wpół, ze względu na niski sufit. Kamienie i korzenie kaleczyły jej bose stopy, pośladki i uda krwawiły z ran zadanych nożem Tony'ego, który dźgał ją, gdy zwalniała. Niecały kilometr od wyjścia z tunelu czekał na niego samochód zakupiony na fałszywe papiery. Kilkaset kilometrów dalej, w małym miasteczku w Montanie, znajdowało się jego nowe laboratorium: Amanda Jaffe będzie tam pierwszą ofiarą. Zgromadził jedzenia na kilka miesięcy. Kiedy policja przestanie ich szukać, opuści kraj i zaplanuje sobie przyszłość. Amandę, lub to, co po niej pozostanie, zostawi w Montanie.
Tony czuł się podniecony pościgiem. Słyszał, jak tylne drzwi domu ustępują na kilka chwil przed tym, gdy zamknął i zaryglował wejście do tunelu. To wspaniale, że udało mu się przechytrzyć policję. Kiedy tak pędzili, podziwiał grę mięśni na pośladkach idącej przed nim Amandy. Były gibkie i dobrze umięśnione, jak jej nogi. Myślał już o tym czasie, który spędzi z Amandą. Najbardziej lubił te pierwsze urocze chwile, kiedy jego obiekty w pełni uświadamiały sobie okropność swojej sytuacji. Patrzył przez noktowizyjne gogle, jak się budziły w ciemnościach, zagubione, przerażone i nieświadome, że są obserwowane. Podniecające były te szeroko otwarte oczy, przyśpieszony puls, szalone próby rozerwania więzów. Ta przyjemność ominie go z Amandą. Ale zrekompensuje to sobie w inny sposób. - Ty będziesz wyjątkowym przypadkiem - rzekł, poganiając ją. - Większość moich obiektów to uciekinierzy, narkomani albo prostytutki. Nie byli zazwyczaj w najlepszej kondycji fizycznej i często się zastanawiałem, jak to wpływało na ich zdolność tolerowania bólu. Interesuje mnie, ile bólu może znieść sportowiec w dobrej kondycji fizycznej. Oboje dowiemy się wiele o bólu w najbliższych tygodniach. Chwycił nagle Amandę za ramię i szarpnął, aby się zatrzymała. Chwilę nasłuchiwał, czy nie ma jakiegoś ruchu w tunelu. Kiedy się upewnił, że nikt za nimi nie idzie, uderzył ją płazem noża. Skoczyła naprzód i zderzyła się ze ścianą tunelu, zanim Tony nadał jej właściwy kierunek. Tak łatwo cię było oszukać - szydził, oddychając lekko, gdy biegli. - Umawiałem się z tobą, żeby wyciągnąć od ciebie informacje, tak samo jak wykorzystałem Justine, żeby się dowiedzieć tego, jak wrobić Vincenta. Sądziłaś, że nasze ponowne spotkanie u Św. Franciszka było zbiegiem okoliczności? Justine powiedziała mi o wywiadzie. Tony zachichotał. Nie stanowiłaś wielkiego wyzwania, choć muszę przyznać, że twoje reakcje na bodźce seksualne były często interesujące. Zobaczę, czy mi się uda doprowadzić cię do orgazmu, kiedy będziesz w bólu. Próbowałem już tego na męskich i żeńskich obiektach z interesującymi wynikami. Amanda była bliska wyczerpania. Trudno jej było oddychać z kapturem na głowie i zaklejonymi taśmą ustami, a lęk szybko wysysał z niej siły. Możesz znaleźć trochę pociechy w fakcie, że wspierasz naukę. Wiesz, to mój ojciec rozbudził we mnie zainteresowanie bólem, ale nie traktował go w sposób naukowy czy z wyobraźnią. Jego twórczość ograniczała się do pasów i pięści. Ja poszedłem znacznie dalej, jak się wkrótce dowiesz. Gdybyś nie powstrzymała mnie przed zabiciem Cardoniego, śledztwo zostałoby zakończone i nie musiałbym się martwić, że ktoś taki jak ty odkryje moją pracę w Peru i w Ghost Lake. Mogę się założyć, że żałujesz teraz, że nie zostałaś w samochodzie. Byli już prawie na końcu tunelu, gdy usłyszeli eksplozję. Wygląda na to, że policja odkryła mój właz ewakuacyjny. Ale nie rozbudzaj w sobie nadziei. Są kilkaset metrów za nami. Otworzył klapę, ukrytą pod warstwą ziemi. Pchnął Amandę na krótką drabinkę, zamknął za sobą klapę i zatoczył na nią głaz. Potem popędził Amandę przed sobą. Nie było tam ścieżki, ale Tony znał każdy centymetr drogi przez las do samochodu na pamięć. Co miesiąc ćwiczył ucieczkę. Amanda z trudem oddychała, potykając się na kamieniach, które raniły jej stopy. Jedynie lęk przed tym, co Tony jej zrobi, jeżeli przestanie biec, popychał ją do przodu. Nogi pod nią drżały. Wreszcie, gdy poczuła, że musi zwolnić, uderzyła w bok samochodu. Stój! - rozkazał Tony. Amanda zgięła się wpół. Pierś jej wznosiła się i opadała. Słyszała, jak otwiera bagażnik. Gdy umieści ją w bagażniku, będzie po wszystkim. Tony odjedzie i jej los będzie przypieczętowany. Odskoczyła od samochodu i wbiegła w las, nim Tony zdążył zareagować. Uderzyła barkiem w drzewo, okręciła się i pognała na oślep naprzód. Bała się, że lada chwila poczuje chwyt Tony'ego, ale wciąż biegła i nikt jej nie zatrzymywał, kiedy nagle potknęła się o jakiś pień. Ból przeszył jej
golenie, gdy leciała łukiem w powietrzu. Głową uderzyła w pień drzewa. Leżała na ziemi oszołomiona, ale jakoś wzięła się w garść, przeturlała na bok i stanęła na nogi. Rozległ się warkot włączonego silnika. Usłyszała buksowanie kół i odległe krzyki. Ruszyła ku tym głosom, potknęła się i znowu upadła na kolana. Ona jest tutaj! - krzyknął ktoś. Upadła, ale podtrzymały ją czyjeś dobre ręce. Ktoś przeciął plastikowe więzy, ktoś inny narzucił jej płaszcz na ramiona. Potem zdjęto jej kaptur z głowy i zerwano taśmę, która zaklejała usta. Oczyma zmąconymi łzami dostrzegła członków grupy uderzeniowej, którzy przeczesywali las. Macie go? - spytał któryś z nich. Nie. Znikł - odparł inny. Amando, to ja. Amanda otworzyła oczy i zobaczyła Mike'a Greene'a, który pochylał się nad nią. Co z nią? - spytał Greene lekarza. Będzie dobrze. Jest wycieńczona i przerażona, ale rany są powierzchowne. Złapali go? - spytała Amanda. Greene potrząsnął głową. Nie martw się. Nie może uciec daleko - rzekł bez przekonania. Siedział obok Amandy i usiłował wymyślić coś innego na pocieszenie. Lekarz dał kubek parującej herbaty. Podziękowała mu machinalnie i wypiła łyk, patrząc przed siebie nie widzącymi oczyma. W końcu, nie znalazłszy odpowiednich słów, Mike Greene położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu. 66 Tony Fiori powoli przychodził do siebie. Wzrok miał mętny, policzek przyciśnięty do zimnego, wilgotnego betonu. Jego ręce były mocno związane za plecami. Taśma klejąca zakrywała mu usta. Spróbował wstać, ale nogi miał też skrępowane. Dobrze, że się ocknąłeś. Fiori poznał ten głos. Przetoczył się na drugi bok i zobaczył przyglądającego mu się Vincenta Cardoniego. Jesteśmy w pewnym magazynie w Portland, jeśli cię to interesuje - rzekł Cardoni, sięgając ręką, by sprawdzić jego więzy na rękach i nogach. Fiori próbował odsunąć się od niego, ale bez powodzenia. Na twoim miejscu oszczędzałbym siły. Będziesz ich potrzebował. Cardoni dostrzegł lęk w oczach Tony'ego i uśmiechnął się. O, nie, nie, mną się nie musisz przejmować. Ale powinieneś się lękać. Wyjął telefon komórkowy. Śledziłem Amandę jadącą do twojego domu i zauważyłem grupę uderzeniową, więc pozostałem w lesie, żeby zobaczyć, co się będzie działo. Gdy ktoś odezwał się w słuchawce, powiedział: Z panem Breachem, proszę. Miałem szczęście, że zobaczyłem, jak wyłazisz z tunelu -ciągnął, czekając aż Breach podejdzie do telefonu. - Ty go tym razem nie miałeś. - Uśmiechnął się. - Zmieniłeś moje życie w piekło od dnia, kiedy skierowałeś na mnie podejrzenia. Ale wszystko naprawisz. Pogodzisz mnie z Martinem Breachem. Chwilę słuchał, a potem powiedział do słuchawki: Panie Breach - rzekł. - Czy sprawdził pan to u swoich przyjaciół w policji? Dobrze. Więc pan wie, że wspólnikiem doktora Granta był Tony Fiori i że ja nie miałem nic wspólnego z tym sercem? Umilkł i kiwnął głową na potwierdzenie czegoś, co powiedział Breach. Kiedy zaczął znowu mówić, patrzył na Tony'ego, by napawać się jego strachem.
Nie, nie, panie Breach, nie chcę żadnych pieniędzy. Doktor Fiori kosztował mnie utratę dłoni i kariery, zmusił mnie do życia w ukryciu jak zwierzę przez całe cztery lata. Myślę, że obaj pragniemy zemsty. Czegoś bardziej odpowiedniego niż szybka i bezbolesna śmierć od zastrzyku. Cardoni patrzył z ogromną satysfakcją, jak wpierw zrozumienie, a następnie przerażenie odmalowało się w oczach Tony'ego. Pragnął coś powiedzieć, lecz taśma stłumiła słowa. Kiedy się rzucał na ziemi, Cardoni podał Breachowi adres magazynu i rozłączył się. - Wkrótce tu będą, więc muszę iść - rzekł Cardoni. - Pan Breach jednak pragnął, abym ci coś powiedział. Wygląda na to, że jego wtyczka w departamencie policji dała mu kopię twoich dzienników dotyczących doświadczeń z bólem. Mówi, że są dość ciekawe i cieszy się na wypróbowanie technik, które ty uznałeś za najskuteczniejsze. Oczy Tony'ego rozwarły się szeroko, zaczął szarpać bezskutecznie więzy. Cardoni przyglądał mu się jeszcze chwilę, po czym odrzucił głowę w tył i zaczął się śmiać. Śmiech wciąż niósł się echem w tym zimnym, pustym pomieszczeniu, kiedy Cardoni znikł w mrokach nocy. 67 W dwa tygodnie po swojej ucieczce Amanda właśnie przeglądała notatki służbowe na korytarzu przed salą sądową, kiedy podniósłszy wzrok, ujrzała uśmiechającego się do niej Mike'a Greene'a. Panie Greene, czy pan mnie szpieguje? - zapytała, odpowiadając uśmiechem na jego uśmiech. Mike usiadł obok niej na ławce. Nie, po prostu sprawdzam, jak się czujesz. Dzięki, Mike, zupełnie dobrze. To musi być dla ciebie trudne. Byłaś bardzo blisko z Fiorim, prawda? Uśmiechnęła się ze smutkiem. Wykorzystywał mnie, aby się dowiedzieć, jak postępuje śledztwo. Nigdy dla niego nic nie znaczyłam, a on też już dla mnie nic nie znaczy. Powiem ci coś... Skończyłam z umawianiem się na randki z seryjnymi mordercami. Mike parsknął śmiechem. Potem spoważniał i spojrzał na nią niespokojnie. Czuła, że chce coś jej powiedzieć, lecz wydawał się dziwnie zdenerwowany. Czy słyszałeś coś więcej o Bobbym Vasquezie? - spytała, kiedy milczenie się przedłużało. Wyjdzie ze szpitala w przyszłym tygodniu - rzekł. Był wdzięczny za to łatwe pytanie. Szybko przychodzi do zdrowia. Dzięki Bogu. - Umilkła na chwilę. - A wiesz coś... Mike potrząsnął głową. Nie wiemy nic nowego o Fiorim. Znikł z powierzchni ziemi. Westchnęła. Ruchem głowy wskazała policjanta siedzącego kilka ławek dalej. Byłoby wspaniale mieć pewność, że już nie potrzebuję ochrony. Będziesz ją miała, póki się nie upewnimy, że jesteś bezpieczna. Nie chcę, aby ci się coś stało... Przynajmniej poza sądem. Uśmiechnęła się. Myślę, że tam potrafię sama o siebie zadbać. Potrafisz - przyznał Mike. Po chwili wahania odezwał się: - Wiesz, mógłbym służyć ci jako opiekun w tę sobotę, jeśli cię to interesuje... Amanda się zmieszała. Mike uśmiechnął się nerwowo. Lubisz jazz? - spytał. Co? W jednym z klubów w starej części miasta gra w przyszłym tygodniu naprawdę dobre trio. Nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Czy ty mnie zapraszasz na randkę?
Chciałem to zrobić już od dawna - Mike się zaczerwienił - ale nie miałem odwagi. Pomyślałem jednak, że jeśli ty mogłaś zdobyć się na to, by stawić czoło Tony'emu Fiori, to i ja mogę się zdobyć na odwagę, by cię zaprosić. Uwielbiam jazz. Twarz Mike'a pojaśniała. Świetnie. Zadzwoń do mnie i powiedz, kiedy i gdzie mamy się umówić. Dobrze. Wspaniale! Amanda się roześmiała. Czy to oznacza, że będziesz dla mnie łaskawszy, kiedy następnym razem staniemy naprzeciwko siebie w sądzie? Nic a nic - odparł, uśmiechając się. - Ani o jotę. EPILOG Trzej mężczyźni, którzy grali w karty, podnieśli wzrok, kiedy przez drzwi magazynu wszedł Martin Breach. Hej, Marty! - powiedział Art Prochaska. Breach machnął ręką, potem spojrzał na mężczyznę leżącego na skrwawionym materacu. Było niemal niemożliwe stwierdzić, czy jest to istota ludzka. Po chwili Fiori spojrzał na niego apatycznie jednym zdrowym okiem. Breach stracił zainteresowanie jego osobą i podszedł do grających w karty. Myślisz, że wyciągnęliśmy z niego wszystko? - spytał Prochaskę. Nasz człowiek na wyspach oczyścił jego konto. Nie sądzę, by miał jeszcze jakieś inne. Jeśli się nie wygadał do tej pory, nic innego nie zdoła go zmusić. To trwało miesiąc. Breach kiwnął głową. Pozbądź się go - powiedział. Prochaska odetchnął z ulgą. Przyjemność torturowania Tony'ego Fiori znacznie osłabła po pierwszych kilku dniach, chociaż entuzjazm Breacha trwał dużo, dużo dłużej. Aha, Arty - rzekł Breach, wyjmując puszkę piwa z lodówki - zostawmy coś, aby policja wiedziała, że on nie żyje. Nie chcę, by tracili czas na szukanie go. Przecież wydają moje pieniądze, które płacę w podatkach. Może poślemy im rękę? - spytał Prochaska z uśmiechem. Breach zastanowił się, po czym zrobił ręką gest zaprzeczający. To byłoby zbyt poetyckie, ja chcę, żeby gliny wiedziały, że on na pewno nie żyje. I chcę też, żeby córka Franka wiedziała. To dobre dziecko, a Frank zawsze postępował względem mnie uczciwie. Już czas, żeby tych dwoje przestało się martwić. Breach otworzył puszkę piwa i pociągnął duży łyk. Więc co to ma być, Marty? - spytał Prochaska. Breach myślał chwilę. Potem spojrzał na Tony'ego Fiori i uśmiechnął się. Głowa, Arty. Poślij im głowę.