Joshua M. Greene
Sprawiedliwość w Dachau Opowieść o procesach nazistów
Z angielskiego przełożył Maciej Antosiewicz
Dla Huschi Radosnego dawcę miłuje Bóg. Drugi List do Koryntian 9,7
Śmierć Billa Densona pozbawiła świat jednego z największych w tym stuleciu obrońców praw człowieka i godności ludzkiej. Jego prawdziwie imponująca działalność budzi podziw do dzisiaj, zwłaszcza wśród tych z nas, którzy kontynuują rozpoczętą przez niego pracę. Eli Rosenbaum dyrektor Wydziału Kryminalnego Biura Dochodzeń Specjalnych Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych 1998
Ludzie, którzy podnoszą broń przeciwko sobie w otwartej wojnie, nie przestają być z tego powodu istotami moralnymi, odpowiedzialnymi przed sobą nawzajem i przed Bogiem. Francis Lieber Amerykanin niemieckiego pochodzenia, wykładowca filozofii politycznej na Uniwersytecie Columbia 1863
PRZEDMOWA
Pudła w piwnicy Williama Densona były pokryte kurzem. Część przewróciła się podczas powodzi kilka lat temu, rozsypując swoją zawartość na szarą cementową podłogę. Te, które uniknęły zniszczenia, stały na uginających się pod ich ciężarem drewnianych półkach. Huschi, wdowa po Densonie, odczekała rok po jego śmierci, zanim zdobyła się na to, by odwiedzić piwniczną samotnię zmarłego męża. W pudłach znajdowały się dokumenty sprzed pół wieku. Część była nienaruszona. Inne rozsypywały się w palcach, kiedy Huschi ich dotykała. Potrzeba było długich tygodni porządkowania, zanim uświadomiła sobie znaczenie tego, co znalazła: tysiące stron stenogramów z procesów, kilometry mikrofilmów, stosy fotografii i wycinków z gazet, insygnia w kształcie trupiej główki, grube paczki listów oficerów SS i ofiar hitlerowskiego koszmaru, odręczne notatki i podsumowania – łącznie ponad trzydzieści tysięcy kartek i artefaktów z jednej z najbardziej znaczących, a mimo to najmniej znanych serii procesów o zbrodnie wojenne w historii. Papierowe teczki i przewiązane sznurkiem skoroszyty z wycinkami opowiadają historię procesów, w których podwładni Hitlera z obozów koncentracyjnych w Dachau, Mauthausen, Flossenbürgu i Buchenwaldzie zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Procesy, które prowadził Denson, wówczas trzydziestodwuletni, pokazały, kim byli naprawdę administratorzy obozów koncentracyjnych: mordercami, oprawcami i handlarzami ludzką skórą. Co ważniejsze, procesy potwierdziły, że cywilizacja jest oparta na uniwersalnych normach zachowania ludzkiego – normach niezależnych od prawnych czy militarnych priorytetów danego narodu i stojących ponad nimi. Zanim w sierpniu 1948 roku procesy dobiegły końca, William Denson osądził więcej nazistów niż jakikolwiek inny prawnik w całym okresie powojennym: 177 strażników i funkcjonariuszy[1]. Wszyscy zostali uznani za winnych.
Dziewięćdziesięciu siedmiu skazano na śmierć, pięćdziesięciu czterech na dożywotnie więzienie, resztę na ciężkie roboty. Procesy omal nie zakończyły również życia i kariery głównego prokuratora Williama Densona. Mieszkaliśmy mniej więcej w tej samej okolicy – jego kancelaria znajdowała się zaledwie dziesięć minut drogi od mojego domu – ale nigdy nie miałem przyjemności poznać tego niezwykłego człowieka. W wywiadach nagranych na wideo przez Fundację Shoah, Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie i inne instytucje Denson został przedstawiony w sposób, w jaki opisali go członkowie rodziny i przyjaciele: bardzo inteligentny, dobrze wychowany, uprzejmy. Miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, był szczupły i nawet w podeszłym wieku zachował chłopięce rysy. Kiedy mówił, słowa płynęły gładko i powoli, niczym strumienie, w których jako chłopiec łowił ryby w Alabamie. W jego historii najbardziej uderzający jest kontrast między humanitaryzmem człowieka a nieludzkością świata, w którym się znalazł. Armia Stanów Zjednoczonych wysłała go do Niemiec, aby ścigał wynaturzenia tak okrutne i ogromne, że nigdy nie sformułowano praw, które by je definiowały. Nie istniał żaden słownik na opisanie tego, co hitlerowscy funkcjonariusze i strażnicy oczekujący na proces w Dachau zrobili swoim ofiarom. Denson był prowincjonalnym prawnikiem wyznaczonym do ścigania zbrodni wojennych, z jakimi nie miały dotąd do czynienia żadne sądy cywilizowanych narodów. Przez dwadzieścia jeden miesięcy Denson pracował w cieniu opisywanych na pierwszych stronach gazet procesów, toczących się sto kilometrów dalej na północ, w Norymberdze, gdzie Międzynarodowy Trybunał Wojskowy sądził kilkunastu najwyższych nazistowskich dygnitarzy. Scenerią tego procesu był majestatyczny Pałac Sprawiedliwości, a uczestniczyło w nim dwustu przedstawicieli międzynarodowej prasy. Natomiast Denson wykonywał swoją pracę w niemal całkowitym zapomnieniu, w małej sali sądowej, gdzie wstawiono zwyczajne biurowe stoły i składane krzesła. A mimo to coś znacznie ważniejszego niż rozgłos i pompa odróżniało procesy w Dachau od procesów norymberskich. W Norymberdze oskarżonymi byli twórcy nazistowskiej polityki: przywódcy, którzy kreślili i popierali plany wojenne Hitlera, jak również jego „ostateczne rozwiązanie”, systematyczną eksterminację europejskich Żydów. Najbliżsi współpracownicy Hitlera nigdy jednak nie brali broni do ręki. To w Dachau, sto kilometrów dalej na południe, na terenie dawnego obozu koncentracyjnego, sądzono ludzi za to, że osobiście dopuszczali się okrucieństw i morderstw, kierując się nie względami polityki rządowej, lecz własną pogardą
dla ludzkiego życia. Zadanie Densona polegało na tym, aby dowieść, że oskarżeni w Dachau byli osobiście odpowiedzialni za okrucieństwa popełnione wobec innych istot ludzkich. Musiał obalić argumenty komendanta obozu w Buchenwaldzie, Hermanna Pistera, że egzekucje radzieckich jeńców wojennych zostały dokonane na prawnie uzasadnione „rozkazy przełożonych”. Musiał odeprzeć twierdzenia doktora Klausa Karla Schillinga, że zbrodnicze eksperymenty w Mauthausen w celu znalezienia lekarstwa na malarię były prowadzone „w interesie ludzkości”. Musiał ujawnić, kim była naprawdę Ilse Koch: nie posłuszną żoną komendanta obozu, lecz zwyrodniałą sadystką, która kolekcjonowała ludzkie skóry i kazała zabijać więźniów za to, że ośmielili się na nią spojrzeć. Armia Stanów Zjednoczonych umieściła Densona w samym środku tych potworności i poleciła mu uzyskać wyroki skazujące – i zrobić to szybko. Młody prawnik, który po raz pierwszy znalazł się z dala od Ameryki, musiał zmierzyć się z groźnymi przeciwnościami. Wielkim niepokojem przejmował go zarzut, że wyroki skazujące, jakie uda mu się uzyskać, nie będą niczym więcej, jak „sprawiedliwością zwycięzców”. Termin ten obejmował również zarządzone przez sądy egzekucje, wynikające raczej z zemsty niż z toku postępowania dowodowego, co ciążyło złowieszczo nad procesami w Dachau, grożąc podważeniem nie tylko prawomocności werdyktów, lecz również wiarygodności tych, którzy, tak jak on sam, pragnęli bronić uczciwości i skuteczności prawa międzynarodowego. Na wojnie, brzmiał zarzut, zwycięzcy zawsze mają rację, a pokonani zawsze są winni zbrodni, za które muszą zapłacić. Wielu tych, którzy rozumieli głębię tragedii Holocaustu, uważało, że stracenie hitlerowskich oprawców bez procesu jest jak najbardziej zasłużoną karą. Po co przydawać godności nazistowskim mordercom, stawiając ich przed sądem? Zamordowanie sześciu milionów Żydów i milionów innych ofiar wymagało szybszej, bardziej skutecznej reakcji. Udowadnianie w sali sądowej tego, co w sposób oczywisty zostało dokonane, nie będzie służyło sprawiedliwości, lecz przekształci się w jej parodię. Postawienie nazistów przed sądem, dowodziły te głosy, pociągnie również za sobą ryzyko uniknięcia przez wielu z nich kary. Z takim podejściem Denson się nie zgadzał i zadał sobie dużo trudu, przygotowując się do procesów zgodnie z uznanymi normami prawa, przez co zyskał równie wielu wrogów jak wielbicieli. Procesy, które miały się zakończyć szybko, przeciągały się, ponieważ on i jego zespół śledczych przesłuchiwali setki potencjalnych oskarżonych i świadków. Co miało, jak się spodziewał prokurator
wojskowy, potrwać dwa miesiące, zajęło prawie dwa lata. Praca się komplikowała, ponieważ oskarżeni twierdzili, że zostali zmuszeni do podpisania zeznań – ten zarzut stawiany był na procesach od początku do końca i doprowadził do dochodzenia, które tylko częściowo oczyściło amerykańskich śledczych. Poświęcenie, z jakim Denson zaangażował się w swoją pracę, odbiło się na jego życiu osobistym, a także zawodowym. Pierwsza żona, należąca do eleganckiego nowojorskiego towarzystwa, która nigdy nie przystosowała się do roli gospodyni domowej, zostawiła go w samym środku procesów. Zapadł na zdrowiu, ponieważ ciągłe opisy hitlerowskich okrucieństw pozbawiły go apetytu i wycieńczyły jego organizm. Do końca trzeciego procesu stracił na wadze prawie dwadzieścia pięć kilogramów, ręce mu drżały i przeżył załamanie nerwowe. Po niespełna dwóch tygodniach odpoczynku jednak nabrał dość sił, by poprowadzić czwarty i ostatni proces strażników i oficerów z obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Denson uzyskał sto procent wyroków skazujących, ale sława i sukces, które mogłyby być dla niego nagrodą, nigdy nie przyszły. Od początku zimnej wojny amerykańskie priorytety zmieniły się z karania Niemców w zdobywanie niemieckiego poparcia w walce ze Związkiem Radzieckim, a wyroki nazistów uznanych za winnych w Dachau jeden po drugim albo łagodzono, albo całkowicie uchylano. Wśród tych, którzy dostąpili łaski, znalazła się Ilse Koch, piękna, zwyrodniała kobieta, nazywana Wiedźmą z Buchenwaldu. Potajemne zmniejszenie jej wyroku do zaledwie czterech lat zostało ujawnione przez prasę i publicznie potępione jako skandaliczne naruszenie zasad sprawiedliwości. Początkowo Denson zaciekle sprzeciwiał się tej tendencji i otwarcie zgłaszał swoje zastrzeżenia co do tego, jak różne wojskowe komisje rewizyjne oceniają jego pracę. Kiedy nawet senacka podkomisja wspierająca jego sprawę nie zdołała uzyskać zmiany decyzji, dał za wygraną, rzucił wszystko i nie wypowiadał się na temat Dachau przez prawie pół stulecia. Ludobójstwo jednak się nie skończyło, a milczenie w sprawie procesów z Dachau ciążyło Densonowi na sumieniu. Początkowo niechętnie, nakłaniany przez przyjaciół i z rosnącym poczuciem celu, zaczął mówić o swoich doświadczeniach. Przez następne pięćdziesiąt lat odgrzebywał dokumenty na strychach i w archiwach w całym kraju – ta działalność doprowadziła do powstania zasobu w piwnicy, który Huschi Denson pokazała mi rok po śmierci męża. Denson zmarł w 1998 roku w wieku osiemdziesięciu sześciu lat. Jego ostatnim
życzeniem było, aby historia procesów w Dachau została opowiedziana – nie dla jego wywyższenia, ale jako lekcja dla przyszłych pokoleń, że nikt nie jest genetycznie pozbawiony skłonności do nieludzkiego zachowania i że nadzieją na uniknięcie takiej tragedii w przyszłości jest wytrwała obrona praw człowieka.
[1] Telford
Taylor, który zastąpił Roberta Jacksona, prowadził wielką liczbę spraw: 183 w dwunastu późniejszych procesach. Niektóre z tych późniejszych procesów prowadził jednak personel Taylora, natomiast Denson osobiście oskarżał 177 aresztowanych nazistów.
CZĘŚĆ PIERWSZA Koniec wojny Cierpliwy jest lepszy niż siłacz, opanowany – niż zdobywca grodu. Księga Przysłów 16,32[2] [2] Cytaty
z Biblii przytoczone w książce zostały wybrane spośród tych, które Denson zapamiętał w dzieciństwie. Jego oprawiony w skórę egzemplarz Biblii Króla Jakuba zawiera odręczną listę z następującym dopiskiem ojca: „Niniejszym zaświadczam, że William Dowdell Denson nauczył się na pamięć wyżej wymienionych dwustu piętnastu ustępów”.
1 Wyzwolenie Dachau
W połowie marca 1945 roku, w ostatnich dniach drugiej wojny światowej, amerykańska 42. Dywizja Piechoty, znana jako „Tęcza”, straciła prawie połowę ludzi. W ostatniej ofensywie Niemcy zadali jej ciężkie straty, a następnie wycofali się w zalesione Góry Harcu. Niezrażona „Tęcza” ruszyła w ślad za nimi i w mieście Dahn jej kapelan odprawił nabożeństwo paschalne, pierwszą od wielu lat publiczną żydowską ceremonię w Niemczech. Pierwszego kwietnia, w niedzielę wielkanocną, żołnierze przekroczyli Ren. Kiedy mijali miasta i wioski mocno poszczerbione nalotami lotniczymi, reakcje okolicznych mieszkańców były różne – część pozostała obojętna i ponura, podczas gdy inni dawali wyraz swojej bezgranicznej miłości do Amerykanów. Wszyscy jednak wypierali się wszelkich powiązań z nazistami. „Ten Hitler to musiał być naprawdę ktoś – zauważył pewien kapral. – Sam rządził krajem, sam dowodził armią – i nikt mu nie pomagał!”. W pościgu za tym, co pozostało z niemieckich sił zbrojnych, „Tęcza” posuwała się w kierunku Monachium[3]. Alvin „Doc” Weinstein, sierżant „Tęczy”, był poprzednio praktykantem w szpitalu ogólnym Queens w Nowym Jorku. W 1943 roku jeden z jego pacjentów zaczął krzyczeć i majaczyć po niemiecku. Kiedy atak minął, Doc zapytał, co mu jest. Pacjent wyjaśnił, że w 1933 roku przeciwstawił się otwarcie nazistom i wylądował w miejscu pod nazwą Dachau. Pięć lat później on i dwaj inni więźniowie przekupili komendanta obozu i zdołali uciec. Potworności, które opisywał, Doc przyjmował ze sceptycyzmem. Kiedy dwudziestego ósmego kwietnia 1945 roku „Tęcza” natknęła się na drogowskaz: 5 KM NACH DACHAU, Doc opowiedział swojemu dowódcy, generałowi majorowi Harry’emu J. Collinsowi, co słyszał o tym obozie. Collins wysłał grupę zwiadowczą pod dowództwem swojego zastępcy, generała brygady Henninga Lindena, żeby przeprowadziła rozpoznanie.
Dwa tygodnie wcześniej, przewidując przybycie wojsk amerykańskich, Heinrich Himmler, naczelny dowódca SS, oddziałów przybocznych Hitlera, wysłał do komendanta Dachau Wilhelma Weitera depeszę następującej treści: „Poddanie obozu nieprzyjacielowi jest nie do pomyślenia. Cały obóz należy natychmiast ewakuować. Żaden więzień nie może wpaść żywy w ręce nieprzyjaciela”. Himmler potwierdził ten rozkaz w drugiej depeszy z instrukcją, że w razie konieczności Weiter jest upoważniony do uśmiercenia wszystkich więźniów obozu bombami gazowymi. W obawie przed alianckim odwetem Weiter zignorował rozkaz, zebrał obozową administrację w swoim gabinecie i oznajmił, że Dachau należy przekazać w stanie nienaruszonym Amerykanom za pośrednictwem przedstawiciela Czerwonego Krzyża. W następstwie tego oświadczenia oficerowie SS pobiegli do magazynu odzieżowego, gdzie zamienili swoje mundury na cywilne ubrania i obozowe pasiaki. Nocą 28 kwietnia setki oficerów SS w przebraniu rozproszyły się po okolicy. Zanim generał Linden i jego grupa zwiadowcza dotarli do bram Dachau, w obozie pozostało zaledwie 130 uzbrojonych ludzi. Linden i jego ludzie się zatrzymali. Brama się otworzyła i ukazał się doktor Victor Maurer ze Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża w asyście oficera SS. Maurer przywiązał do kija od szczotki białą płachtę, którą powiewał przed sobą, kiedy się zbliżali. Otoczyły ich jeepy Lindena. Maurer oświadczył, że Niemcy zgodzili się przekazać obóz, i ludzie Lindena wkroczyli do Dachau. Ich pierwszym wrażeniem był zapach, „połączenie palonych śmieci i osmalonych kurzych piór”, jak opisał to jeden z żołnierzy. Potem z drewnianych baraków dwieście metrów dalej usłyszeli głosy. – Jesteście Amerykanami? – wołały głosy w kilkunastu językach. Żołnierze przytaknęli i rozległo się niesamowite zawodzenie, które urosło w ryk, a z baraków wysypały się niedobitki ofiar Dachau, zdrowsi biegli przodem, inni, powłócząc nogami, wlekli się z tyłu. Stłoczyli się wokół Amerykanów, łapiąc ich za ręce i stopy, w rozpaczliwym pragnieniu, aby dotknąć swoich wyzwolicieli. Kilku silniejszych więźniów chwyciło Amerykanina, który stał najbliżej, i podrzucało go w powietrze, krzycząc ile sił w płucach. Aby rozproszyć oszalałe tłumy, żołnierze „Tęczy” zaczęli strzelać ponad ich głowami. Tymczasem przed bramą podpułkownik Donald E. Downard natknął się na coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Na torach prowadzących do obozu stał sznur otwartych wagonów towarowych, wypełnionych zwłokami. Downard naliczył
trzydzieści dziewięć wagonów, około dwóch tysięcy zwłok. Wiele nosiło ślady kanibalizmu i innych potworności, na których widok zaczął się zastanawiać, czy jest przy zdrowych zmysłach. – Hej, pułkowniku – zawołał porucznik Tony Cardinale – tutaj jest ktoś żywy! Downard pobiegł w tamtą stronę. Stercząca spod masy martwych ciał ręka poruszała się słabo. Downard i kapitan Roy Welbourne weszli do wagonu i wyciągnęli mężczyznę, który miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, lecz ważył niespełna pięćdziesiąt kilogramów. Jego oczy wpatrywały się w nich z dziur zapadniętych głęboko w wymizerowanych policzkach, a szczęka zdawała się przecinać skórę. – Frei...? Frei...? – spytał oszołomiony. – Jesteśmy amerykańskimi żołnierzami – powiedział Welbourne. – Jesteś frei. Downard wziął mężczyznę na ręce, zaniósł go do swojego jeepa, a jego kierowca ruszył w stronę punktu pierwszej pomocy. Rozległy się strzały. Kierowca stracił panowanie nad jeepem i Downard wypadł na ziemię. Kiedy się ocknął, leżał na noszach w punkcie pierwszej pomocy z potłuczeniami i wstrząsem mózgu. Na lewo od niego leżał wysoki mężczyzna, ranny, ale żywy. Podczas gdy więźniowie i żołnierze rozpoczęli obławę na wszystkich w mundurach SS, komitet obozowy oprowadził wyzwolicieli po Dachau. Więźniowie pokazali Amerykanom krematorium z hakami rzeźnickimi, na których esesmani wieszali swoje ofiary. Pomieszczenie obok ceglanego pieca wypełniały wychudzone zwłoki. Na jednej ścianie widniał dziwaczny rysunek bezgłowego człowieka w mundurze SS, jadącego na wielkiej nadmuchanej świni i wbijającego ostrogi w boki zwierzęcia. Zdumiewający podpis pod rysunkiem głosił: „Myj ręce, czystość jest twoim obowiązkiem”[4]. Cementowa podłoga była pochylona, krew wciąż sączyła się ze sterty zwłok. Uciekający esesmani zaminowali cały budynek. Wchodząc do kolejnych pomieszczeń, amerykańscy żołnierze rozłączali przewody do odpalania ładunków. Podeszli do rowu z dwoma tysiącami zwłok, wrzuconych tam pospiesznie przez strażników, zbyt zaprzątniętych ucieczką, żeby je pogrzebać. Amerykanie zobaczyli baraki wypełnione zwłokami i na wpół martwymi ofiarami, niezdolnymi podnieść się z pryczy. W pobliskim lesie komitet obozowy pokazał wyzwolicielom dwupokojową izbę tortur z ponad tysiącem poskręcanych ciał i miejsce egzekucji, gdzie klęczącym więźniom strzelano w tył głowy. Żołnierze „Tęczy” spotkali więźniarki z obozu kobiecego, które opowiadały, że były
ustawicznie gwałcone przez strażników z SS. Tortury, upokorzenia, głód i śmierć były wszechobecne. „Tęcza” przybyła ze wschodu, po niej z północnego zachodu nadciągnęła 45. Dywizja Piechoty, znana jako „Zwiastun Burzy”. Podpułkownik Felix Sparks, dwudziestosiedmioletni dowódca dywizji, otrzymał rozkaz, aby wstrzymać natarcie w kierunku Monachium i zamiast tego udać się do miejsca zwanego Dachau. Nie udzielono mu żadnych dalszych wyjaśnień. Dywizja, nazwana na cześć indiańskiego boga wojny i grozy, szczyciła się jednym rdzennym Amerykaninem, porucznikiem Jackiem Bushyheadem, znanym w rodzinnej Tulsie w Oklahomie jako Wódz Przesławny Orzeł. W 1943 roku dywizja uczestniczyła w inwazji na Sycylię, a później wyruszyła zabezpieczyć przyczółki pod Salerno i Anzio. Włoskie dzieci tańczyły z radości, kiedy Bushyhead im wyznał, że cała dywizja składa się z prawdziwych Indian. – Gdzie masz swój pióropusz? – pytały dzieci z szeroko otwartymi oczami. Obecnie, dwa lata i niezliczone bitwy później, dywizja przybyła do miasta Dachau i znalazła tory kolejowe prowadzące w kierunku obozu. Sparks zwrócił się do porucznika Williama P. Walsha. – Weź swoją kompanię i idź wzdłuż tych torów. Nikogo nie wypuszczaj. Walsh i jego ludzie pomaszerowali wzdłuż torów i natknęli się na te same trzydzieści dziewięć wagonów towarowych, które odkryła „Tęcza”. Na widok tylu wychudzonych zwłok niektórzy żołnierze „Zwiastuna Burzy” krzyczeli, inni klęli. Reszta stała w osłupiałym milczeniu. – Teraz już wiem, o co walczymy – powiedział Bushyhead. – Nie możemy żyć na tym samym świecie co oni. To bestie. Trzeba ich zniszczyć. Ludzie wkroczyli do obozu. Podeszli do nich czterej Niemcy z rękami w górze. Walsh, płacząc z gniewu, wepchnął ich do jednego z wagonów towarowych, otworzył ogień z pistoletu, a potem wrócił do obozu po następnych Niemców. Inni żołnierze, porwani falą emocji, pochwycili wszystkich w mundurach SS i ustawili ich pod ceglaną ścianą przed składem węgla. Walsh rozkazał ich zastrzelić, jeśli się ruszą. Młody szeregowiec, wypełniając rozkaz, ustawił karabin maszynowy. Jeńcy, świadomi intencji Amerykanów, ruszyli w ich stronę. – Rozwalić ich! – krzyknął ktoś. Ktoś inny zawołał: – Ognia! Zabrzmiały serie z karabinów automatycznych Browninga. Karabin maszynowy strzelał od lewej do prawej, od prawej do lewej. Sparks, który wszedł głębiej do obozu, usłyszał strzały, popędził z powrotem
do ceglanej ściany i strzelił z pistoletu w powietrze, z wściekłością dając znaki swoim ludziom, żeby przerwali ogień. Podbiegł do karabinu maszynowego, złapał młodego szeregowca za kołnierz i odciągnął go od karabinu. – Próbowali uciec! – krzyknął szeregowiec. Niemcy leżeli pokotem pod ścianą. Przy bramie kierowca jeepa patrzył, jak kilkunastu więźniów wychodzi chwiejnie z obozu. Płócienne naszywki na pasiakach świadczyły, że są Polakami. – Dokąd idziecie? – spytał po polsku. – Do domu – odparł jeden z nich. – Gdzie jest wasz dom? – W Warszawie. – Zostańcie – przekonywał kierowca. – Zaopiekujemy się wami. – Nie, nie. Idziemy do domu, do Warszawy. Kilka kroków dalej zwalili się na ziemię. Amerykanie przeszli przez obóz i natknęli się na schludnie utrzymany jednopiętrowy budynek, fabrykę porcelany. Stoły i półki były zastawione filigranowymi figurkami, popiersiami Hitlera, miniaturowymi żołnierzami trzymającymi hitlerowskie flagi, średniowiecznymi rycerzami, doboszami, chłopami w regionalnych niemieckich strojach, końmi, niedźwiedziami, osiemnastowiecznymi dworzanami w jedwabnych pończochach, grającymi na fletach. Żołnierze poszli dalej, nie wierząc własnym oczom. Poza obozem więźniowie błagali Amerykanów o karabiny i noże, którymi chcieli zabijać Niemców i obcinać im głowy. Amerykanie ulegli ich namowom. Młody kapral „Tęczy” stał osłupiały, patrząc, jak pewien więzień tratuje żołnierza SS, dopóki ten nie przestał się ruszać. – Masz w sobie dużo nienawiści – powiedział kapral. Więzień spojrzał na niego i skinął głową. – Nie winię cię za to – dodał kapral i odszedł. W bunkrach i gabinetach Amerykanie znaleźli wielkie oprawione fotografie szefa SS Himmlera. Jedna z takich fotografii wisiała w kuchni w stołówce SS, gdzie jakiś mężczyzna siedział samotnie przy stole i jadł. – Kim jesteś? – spytał żołnierz „Tęczy”. – SS. – Jak mogliście robić takie rzeczy? – szepnął ktoś. Esesman wzruszył ramionami. – Te ludzkie świnie... Podnosił do ust łyżkę fasoli, kiedy go zastrzelili. Dwudziestojednoletni kapral Harold Collum z 392. Batalionu Artylerii Polowej
wiózł do Dachau czteroosobową grupą. Zatrzymał jeepa, kiedy wychudzeni więźniowie, którzy wyszli z obozu, zbliżyli się do nich z wyciągniętymi rękami. Oszołomiony Collum wręczył im pączki Czerwonego Krzyża, które zostały ze śniadania. Żywe szkielety padły na kolana z wdzięczności. Jeep odjechał. Później natknęli się na więźniarkę, która wlokła się drogą w stanie skrajnego wyczerpania. Miała woalkę. Zatrzymali się, unieśli woalkę i cofnęli się na widok zmaltretowanych resztek twarzy. W obozie amerykański kapelan ze srebrnym krzyżykiem na hełmie wspiął się na swojego jeepa. – Musimy podziękować Panu – powiedział do rosnącego tłumu więźniów, potem kontynuował po łacinie. Wszyscy milczeli. Niektórzy klęczeli, niektórzy płakali, niektórzy się żegnali. Inny żołnierz stanął obok kapelana. – Zeszłej nocy Mussolini powieszony! – powiedział łamaną niemczyzną. – Monachium zdobyte! Wszyscy jesteście wolni! Salutuję wam w imieniu Narodów Zjednoczonych! Każde zdanie przerywały dzikie okrzyki. Nikt nie spał tej nocy. W obozie płonęły ogniska. Niedawni więźniowie śpiewali, gotowali jedzenie, a wszędzie wokół setki ludzi nadal umierały, przeżywszy wśród nieopisanych cierpień dostatecznie długo, by doczekać wolności.
[3] Ten
rozdział jest oparty na relacjach żołnierzy zawartych w książce: Dachau 29 April 1945: The Rainbow Liberation Memoirs pod redakcją Sama Danna, Texas Tech University Press, 1998, i uzupełniony szczegółami z The Day of the Americans Nerina E. Guna, Fleet Publishing, 1966. Arthur Haulot, były więzień i założyciel Comité Internationale de Dachau, był obecny przy wyzwoleniu obozu. „Należy pamiętać – ostrzegł, przeglądając rękopis tej książki – że jest to tylko jedna «prawdziwa» relacja spośród kilku”. Nawiązał w tych słowach do własnych wspomnień z wyzwolenia – i do ważnej zasady, którą powinni kierować się wszyscy próbujący zrozumieć historię obozów: żaden punkt widzenia nie może reprezentować różnych i często sprzecznych doświadczeń tych, którzy tam byli. [4] Marcus
Smith, The Harrowing of Hell: Dachau, University of New Mexico Press, Albuquerque 1972, s. 95.
2 Potrzeba procesów
Rzeczy nie do uwierzenia ukazały się nieco wcześniej tego samego miesiąca żołnierzom 4. Dywizji Pancernej w małym podobozie Buchenwaldu pod nazwą Ohrdruf. Młodzi Amerykanie znaleźli tysiące wychudzonych zwłok rozrzuconych po placu apelowym, sterty ciał oblanych ługiem i stosy ludzkiego mięsa tlące się w otwartych dołach. Żołnierze, z których większość po raz pierwszy znalazła się z dala od domu, nie rozumieli, z czym mają do czynienia. Zabijali, widzieli, jak giną ich koledzy, i uważali, że najgorsze jest już za nimi. I nagle: ciała okaleczone z drobiazgową premedytacją, kończyny powykręcane pod niemożliwym kątem, bezgłowe trupy i zapach tak odrażający, że przyćmiewał umysł. Ktoś dopadł do radiotelefonu i pilnie zażądał, aby przyszedł jakiś wyższy oficer i wytłumaczył im, co znaleźli. Później tego dnia zjawili się generałowie Dwight D. Eisenhower, Omar N. Bradley i George S. Patton. „Zapach śmierci przytłoczył nas, zanim jeszcze minęliśmy ogrodzenie”, napisał Bradley w swoim dzienniku. Patton się pochorował[5], potem wszedł na jeepa i zaczął krzyczeć: „Widzicie, co te skurwysyny zrobiły? Widzicie, co te sukinsyny zrobiły? Nie zamierzam brać żadnych jeńców!”[6]. Eisenhower szalał z gniewu, kiedy zatelefonował do Winstona Churchilla, aby mu opowiedzieć, co zobaczył. Tydzień później pododdziały 4. i 6. Dywizji Pancernej odkryły Buchenwald. Potem Brytyjczycy wkroczyli do Bergen-Belsen, a przed końcem miesiąca wojska alianckie wyzwoliły Landsberg, Flossenbürg, Mauthausen i dziesiątki mniejszych obozów. Łącznie siły wyzwoleńcze odkryły na terytoriach objętych hitlerowską okupacją prawie półtora tysiąca obozów koncentracyjnych i obozów pracy przymusowej. W miarę jak napływały raporty o liczbie ludzi przetrzymywanych w tych obozach, oficerowie w naczelnym dowództwie spoglądali po sobie z niedowierzaniem. Całkowita liczba sięgała sześciu milionów. Pogłoski o obozach zagłady krążyły wśród jednostek wojskowych w Europie
już od jakiegoś czasu, ale nikt nie był w stanie wyobrazić sobie rozmiarów cierpienia i śmierci, które wyszły na jaw, kiedy te obozy zostały wyzwolone. Eisenhower wysłał depeszę do Departamentu Stanu w Waszyngtonie: dziennikarze i przedstawiciele rządu mieli przyjechać natychmiast do Niemiec, obejrzeć obozy i opowiedzieć światu o swoich odkryciach. Przybywali dziesiątkami: senatorowie, gubernatorzy, dziennikarze, a także głowy państw z Anglii i Europy kontynentalnej. Przed tymi odwiedzinami rewelacje na temat obozów koncentracyjnych traktowano z dużym sceptycyzmem. W numerze „The Nation” z 19 maja 1945 roku krytyk James Agee zdezawuował materiał filmowy nakręcony w Dachau przez producenta George’a Stevensa jako bałamutny i ostrzegł przed wyolbrzymianiem zbrodni popełnionych w obozach i przed niebezpieczeństwem dopuszczenia do tego, że zemsta weźmie górę nad sprawiedliwością[7]. W tym samym miesiącu Milton Mayer, piszący dla „The Progressive”, posunął się jeszcze dalej, twierdząc, że „zemsta nie wskrzesi zadręczonych ofiar” i że dowody znalezione w obozach „w obowiązującej amerykańskiej praktyce sądowej nie zostałyby uznane za wystarczające do skazania za zbrodnię główną”[8]. Komitet dziennikarzy pod przewodnictwem Josepha Pulitzera przyjechał wyrobić sobie własne zdanie. Pulitzer, syn człowieka, który ustanowił Nagrodę Pulitzera, również żywił wątpliwości co do rzetelności relacji. Po jednym dniu w Ohrdruf napisał do „New York Timesa”, że relacje „były niedomówieniami”[9]. Na temat procesów o zbrodnie wojenne dyskutowano od 1942 roku, kiedy prezydent Franklin D. Roosevelt oświadczył, że „prowodyrów odpowiedzialnych za masowe mordowanie tysięcy niewinnych ludzi i popełnianie okrucieństw spotka sprawiedliwa i surowa kara”[10]. Oświadczenie Roosevelta było wyraźną przestrogą dla Niemców: nie będzie powtórki nieudanych procesów, które odbyły się pod koniec pierwszej wojny światowej[11]. W 1921 roku, trzy lata po zakończeniu wojny, mocarstwa alianckie przekazały niemieckiemu Sądowi Najwyższemu listę 896 osób oskarżonych o konkretne działania sprzeczne z konwencją genewską i innymi prawami wojny lądowej. Alianci zakładali, że klęska przekształciła Niemcy w naród praworządny, zdolny do przeprowadzenia sprawiedliwych procesów i wydania odpowiednich wyroków. Tymczasem sąd niemiecki postawił zarzuty zaledwie czterdziestu pięciu ludziom i uniewinnił wszystkich z wyjątkiem dziewięciu. Tych dziewięciu winnych otrzymało
najniższe możliwe wyroki od sześciu miesięcy do czterech lat więzienia. Żaden z nich nie odbył pełnej kary. Aby nie dopuścić do powtórzenia tego fiaska, 30 października 1943 roku sprzymierzeni podpisali deklarację moskiewską, kategoryczne zapewnienie, że pociągną nazistów do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne i postawią ich przed sądem. Nie sprecyzowano wyraźnie, jak mają być prowadzone te procesy, toteż przez większą część 1944 roku rząd amerykański się zastanawiał, czy należy karać Niemców, czy umożliwić ich krajowi ekonomiczne i polityczne odrodzenie, i wywołał coś, co historyk Bradley F. Smith nazwał „wielką niemiecką wojną nad Potomakiem”[12]. Wreszcie 9 sierpnia 1945 roku alianci podpisali porozumienie londyńskie i kartę, ogłaszając, że wszystkie cztery wielkie mocarstwa, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Związek Radziecki i Francja, osądzą niezależnie niemieckich zbrodniarzy schwytanych w swoich strefach okupacyjnych. Ponadto postanowiono powołać jeden organ, który miał zostać nazwany Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym, czyli MTW, do wspólnego osądzenia najwyższych nazistowskich dygnitarzy. Związek Radziecki, Francja i Wielka Brytania szybko uruchomiły własne programy ścigania zbrodni wojennych. Stany Zjednoczone ogłosiły, że ustanowią swój sąd sto kilometrów na południe od Norymbergi, na terenie dawnego obozu koncentracyjnego w Dachau. Kongres, pragnąc okazać głębię swojego oburzenia obozami koncentracyjnymi, przeznaczył kilkanaście milionów dolarów na sfinansowanie programu ścigania zbrodni wojennych, którym kierował naczelny prokurator wojskowy Armii Stanów Zjednoczonych. Prokuratorzy wojskowi służyli jako doradcy prawni przy armii od 1775 roku, kiedy Drugi Kongres Kontynentalny mianował pułkownika Williama Tudora, dwudziestopięcioletniego absolwenta Harvardu, pierwszym prokuratorem wojskowym. W 1862 roku Kongres usankcjonował utworzenie korpusu prokuratorów wojskowych, nazywanych powszechnie JAG (Judge Advocate General), aby zaspokajali prawne potrzeby armii. Podczas wojny secesyjnej mianowano trzydziestu trzech prokuratorów wojskowych, a ich uprawnienia stopniowo się zwiększały, obejmując uczestnictwo w komisjach śledczych i sądach wojennych. Podczas pierwszej wojny światowej wydział prokuratury wojskowej – znany dzisiaj jako Korpus Prokuratorów Wojskowych – rozrósł się do 426 osób. Po drugiej wojnie światowej korpus zorganizował procesy o zbrodnie
wojenne w Niemczech i w Japonii, osądzając łącznie 1672 osoby za pogwałcenie prawa wojny w 189 postępowaniach od 1945 do 1949 roku. Biurem prokuratury wojskowej odpowiedzialnym za program zbrodni wojennych kierował podpułkownik Lucien Truscott, który podlegał bezpośrednio generałowi Pattonowi. Do jego najbliższych współpracowników należeli pułkownik Clio „Mickey” Straight, szef wydziału zbrodni wojennych prokuratury wojskowej, i generał Lucius D. Clay, którego prezydent Roosevelt mianował wicegubernatorem w Niemczech. Clay zasłynął później jako człowiek, który przyczynił się najbardziej do utworzenia stabilnych, demokratycznych powojennych Niemiec. Nadzorował program denazyfikacji, kierował berlińskim mostem powietrznym, przeprowadził reformę walutową, pomógł ustanowić konstytucję i samorząd. Do jego obowiązków należało również zatwierdzanie werdyktów i wyroków w procesach o zbrodnie wojenne. Wobec takiego nawału pracy Clay mógł zajmować się tylko pobieżnie większością spraw związanych z procesami, polegając w znacznym stopniu na zaleceniach szefa wydziału zbrodni wojennych prokuratury wojskowej. W rzeczywistości to Mickey Straight podejmował wszystkie decyzje co do procesów. I podobnie jak cały personel prokuratury wojskowej, Straight znalazł się w wielkim kłopocie. Zbrodnie nazistów były tak niewyobrażalne, że nigdy nie opisano ich w książkach prawniczych, a ich ściganie miało się stać wyzwaniem nawet dla doświadczonych ekspertów. Straight, oddany żołnierz, był mimo to oficerem rezerwy, który nigdy przedtem nie zetknął się ze zbrodniami wojennymi[13]. Dryfował po szerokich prawniczych wodach, dla których nigdy nie nakreślono map, unoszony przez nieprzewidywalne prądy w kierunku największego prawnego przedsięwzięcia w dziejach[14]. W tym nieznanym otoczeniu, bez map, bez precedensów, bez żadnego pojęcia, jakie postawić zarzuty i jak właściwie poprowadzić procesy, biuro prokuratury wojskowej pilnie potrzebowało głównego prokuratora dla procesów w Dachau – kogoś, kto potrafiłby uzyskać wyroki skazujące szybko, skutecznie i zgodnie z obowiązującymi regułami.
[5] The
Buchenwald Report, tłum. David A. Hackett, Westview Press, Boulder 1999, s. 10. [6] Remember,
cyt. za: „Dimensions”, t. 9, nr 1, Anti-Defamation League, New
York 1995, s. 11. [7] Robert
H. Abzug, Inside the Vicious Heart, Oxford University Press, New York 1985, s. 136. [8] Ibidem,
s. 137.
[9] Ibidem,
s. 132.
[10] Documents
on American Foreign Relations, 1942–1943, V, s. 177–178.
[11] Telford
Taylor, Nuremberg and Vietnam: An American Tragedy, Quadrangle Books, Chicago 1970, s. 24. [12] Bradley
E. Smith, The Road to Nuremberg Trials, Basic Books, New York 1981, s. 12–47. [13] Telford
Taylor, The Anatomy of the Nuremberg Trials, Knopf, New York
1992, s. 270. [14] Maximillian
Koessler, American War Crimes Trials in Europe, „Georgetown Law Journal”, listopad 1950, t. 39, nr 1, s. 21.
3 Nominacja w sądzie
William Denson potrafił naprawić prawie wszystko. Mały scyzoryk, który nosił na łańcuszku razem z kluczami, był wszystkim, czego potrzebował, żeby zreperować kosiarkę do trawy, wzmocnić poluzowany zawias przy drzwiach lub sporządzić wędkę. Nauczył się prowadzić samochód w wieku dwunastu lat, sam zmieniał opony, wymieniał uszkodzone styki i ogólnie – demonstrował, że najlepszym narzędziem do rozwiązywania problemów jest bystry umysł. Zanim ukończył prawo na Harvardzie i zaczął wykładać w West Point, Denson przestawił się z rozwiązywania prostych problemów scyzorykiem na rozwiązywanie złożonych problemów praw cywilizowanych narodów. „Nie spotkałem nikogo, kto miałby więcej prawniczych pomysłów na minutę – zauważył Marion H. Smoak, jeden z siedmiu ludzi, którzy na początku lat czterdziestych wykładali wraz z Densonem prawo w West Point. – Bill był dla nas wzorem, trochę starszy i bardziej doświadczony zawodowo. Bardzo dobrze się z nim pracowało – często się uśmiechał, dużo się śmiał, zawsze miał do powiedzenia coś zabawnego”. Denson uważał, że prawa ludzkie są odzwierciedleniem praw boskich, i to przekonanie sprawiało, że był niezłomnie oddany swojemu powołaniu. Przed West Point poprowadził trzysta spraw cywilnych, więcej niż większość prawników w całej swojej karierze. Wszyscy mężczyźni w rodzinie Densona słynęli z zamiłowania do prawa. Jego pradziadek był pułkownikiem w armii konfederackiej. Jego dziadek ze strony matki był sędzią Sądu Najwyższego w Alabamie. Jego ojciec był szanowanym w Birmingham prawnikiem i politykiem. Dla Williama Densona, który w dzieciństwie miał wielu czarnoskórych kolegów, wszyscy ludzie byli równi wobec Boga i prawa. W tej kwestii nie uznawał żadnych kompromisów. W wieku trzydziestu dwóch lat odczuwał głęboką dumę z konstytucji, a wykorzystywanie tej dumy do pracy w służbie innym stanowiło pasję, której oddawał się bez reszty.
Była to jednak pasja, której jego pierwsza żona, Robina, nie podzielała. Urodzona we wpływowej nowojorskiej rodzinie i wykształcona w Paryżu, Robina Denson tolerowała prawniczy i religijny zapał swojego męża jako cenę, którą płaciła za małżeństwo z dobrze zapowiadającym się przedstawicielem arystokracji z Alabamy. W ich związku punkt zwrotny nastąpił w styczniu 1945 roku, kiedy Denson dowiedział się, że Edward O’Connell, kolega z West Point stacjonujący w Europie, zarekomendował go prokuratorowi wojskowemu pułkownikowi Charlesowi E. Cheeverowi. Praca Densona jako wykładowcy prawa w West Point miała swoje zalety, ale funkcja prokuratora wojskowego mogła być nagrodą za lata praktyki prawniczej, prestiżową nominacją, która w przyszłości może mu zapewnić nawet stanowisko sędziego, piastowane przez innych mężczyzn w jego rodzinie. Robina była zdruzgotana. Oglądała kroniki filmowe: Niemcy leżały w gruzach. Spędzenie całych miesięcy wśród takiej nędzy i rozpaczy mogło mieć swój urok dla prawnika goniącego za wspaniałym przeznaczeniem, ale nie dla pełnej życia kobiety takiej jak ona. Konfrontacja zmusiła Densona do dokonania bilansu ich wspólnego życia. Niewiele go tam trzymało: nie mieli dzieci, prawie nie mieli wspólnych zainteresowań, a ta zasadnicza niezgodność ujawniła się dopiero teraz, kiedy ważne zadanie zakłóciło samolubne plany życia wśród elity Alabamy. W następnym tygodniu wyruszył do Europy z błogosławieństwem przełożonych z West Point. „Najlepsze życzenia przyjemnej i owocnej podróży związanej z pańskim nowym przydziałem”, napisał jego zwierzchnik, pułkownik Charles W. West, osiągając w słowach „przyjemna” i „owocna” ironię, której zapewne nie był w stanie przewidzieć[15]. Denson stacjonował we Freisingu, kiedy dowiedział się o wyzwoleniu Dachau z gazety „Stars and Stripes”. Wojska wyzwoleńcze zajmowały setki obozów w swoim pochodzie przez Niemcy, a sam artykuł niewiele się różnił od innych, które przeczytał w tym tygodniu. Chociaż opis Dachau był wyjątkowo ponury, Denson zgodził się ze swoim kolegą z prokuratury wojskowej, że zdumiewające liczby zabitych i koszmarne relacje muszą być, ogólnie rzecz biorąc, przesadzone[16]. I w tym momencie nie miało dlań większego znaczenia praktycznego, ile prawdy zawierają. Zadanie Densona polegało na komentowaniu przepisów i innych spraw rutynowych w procesach przeciwko Niemcom, którzy zabijali amerykańskich pilotów zestrzelonych podczas lotów bojowych. „Zabójstwa lotników”, jak je nazywano, stanowiły znaczną część
kalendarza sądowego JAG. W tych rozprawach wojskowych nie uczestniczyli żadni sędziowie ani ławnicy, tylko siedmioosobowy trybunał i prawnik, zwykle wyższej rangi oficer z dużą znajomością prawa wojskowego. Od czasu swojego przybycia w styczniu Denson wziął już udział jako prawnik w ponad dziewięćdziesięciu rozprawach, co zapewniło mu awans na podpułkownika i niekwestionowany szacunek wyższych oficerów w kwaterze głównej JAG. Przynależność do uprzywilejowanego świata prokuratorów wojskowych i stopnie naukowe z West Point i wydziału prawa na Harvardzie mogły odróżniać Densona od reszty personelu prawniczego we Freisingu, nadal jednak był uważany za jednego z kolegów biorących udział w urządzanych od czasu do czasu rozgrywkach baseballu, wycieczkach autobusowych nad jezioro w Bad Wiessee i nocnych spotkaniach przy pokerze. Społeczność Freisingu akceptowała go i szanowała[17]. Był członkiem zespołu, może trochę mądrzejszym, ale nigdy się nie wywyższał i zawsze chętnie pomagał młodszym oficerom przy ich zadaniach. A jeśli pod wpływem oburzenia hitlerowskimi zbrodniami niektórzy młodsi amerykańscy śledczy dopuszczali się nadużyć, uważali, aby Denson się o tym nie dowiedział, i nie mieli mu za złe, że trzyma się własnych norm sprawiedliwości. Po wyzwoleniu Dachau we Freisingu rozgorzała dyskusja: czy koniecznie trzeba stawiać przed sądem zarządców hitlerowskich obozów? Ci, którzy się temu sprzeciwiali, głównie młodsi członkowie zespołu śledczego, kierujący się logiką generała Pattona i sekretarza skarbu Henry’ego Morgenthaua, utrzymywali, że procesy są zbyteczne[18]. Naziści byli niewątpliwie winni zbrodni, za które jedyną karą mogła być śmierć. Zwolennicy procesów, przede wszystkim starsze pokolenie personelu JAG, powoływali się na argumenty generała Eisenhowera i sekretarza wojny Henry’ego Stimsona: „sprawiedliwość zwycięzców” zaprzeczała zasadom demokratycznym, o które alianci tak zaciekle walczyli. Denson i jego koledzy stali na stanowisku, że procesy nie będą służyły wyłącznie ukaraniu nazistów. Pozwolą również udokumentować to, co zrobili naziści, aby działało jako przestroga dla przyszłych Hitlerów. Natomiast zabijanie ich bez procesu stworzyłoby nazistowskich męczenników i dało rewizjonistom sposobność do twierdzenia, że wszystkie zarzuty zostały sfabrykowane[19]. Idea, że sala sądowa może również służyć jako klasa szkolna, wywarła znaczny wpływ na sposób myślenia Densona. Niemcy w jego przekonaniu nie
różnili się specjalnie od innych ludzi, a zasadniczą funkcją procesów miało być przesłanie dla świata: bądźcie czujni. Nawet najprzyzwoitszy człowiek, poddany odpowiednim naciskom, jest zdolny do robienia rzeczy, których nigdy by się po sobie nie spodziewał. Podejście Densona wynikało z doświadczeń jego dzieciństwa. Na rasistowskim Południu lat dwudziestych antysemityzm był tak samo wyraźnie obecny jak dyskryminacja Murzynów. Wznosił niewidzialne mury w restauracjach i klubach, przenikał debatę publiczną i usadawiał się niewinnie pomiędzy wierszami popularnych lektur szkolnych. Ogarnięty żądzą zysku Izaak z Yorku w powieści Ivanhoe sir Waltera Scotta, chciwy Fagin z Olivera Twista Dickensa, okrutny, zbrodniczy Shylock w Kupcu weneckim Shakespeare’a – stereotypowe przedstawienia Żydów, które odzwierciedlały typowe postawy ukształtowane w miarę upływu stuleci. To, że nie przesiąkł takimi uprzedzeniami, przypisywał humanizmowi obecnemu od pokoleń w rodzinie Densonów: jego dziadek, sędzia Sądu Najwyższego Alabamy, bronił Murzynów w czasie, kiedy było to równoznaczne z działalnością wywrotową. Trybunałowi w Norymberdze przyznano wszelkie możliwe środki. Z krajów alianckich przysyłano pieniądze i ludzi, żeby wyremontować Pałac Sprawiedliwości i wstawić wyściełane krzesła dla przedstawicieli prasy i widzów. Z siedziby Ligi Narodów pochodziła technologia IBM, która pozwalała na równoczesne tłumaczenie na pięć języków. Całą rozprawę miał rejestrować nowoczesny sprzęt filmowy. Tymczasem w Dachau nie przydzielono żadnych funduszy na sprzęt techniczny: tłumaczenia miały być dokonywane oddzielnie, czasochłonne i żmudne. Pieniędzy wystarczyło zaledwie na to, żeby wynająć amerykańskich stenografów sądowych: stenogram z procesu miał być prowadzony tylko w jednym języku – angielskim[20]. Nie zakupiono żadnych kamer: jeśli któryś z procesów w Dachau miał zostać sfilmowany, to jedynie wtedy, gdyby jakaś agencja prasowa przysłała własną ekipę. Stanowisko głównego prokuratora w Norymberdze powierzono Robertowi Jacksonowi, przyjacielowi zmarłego prezydenta Roosevelta, byłemu specjalnemu doradcy Departamentu Skarbu i przez dwa lata, przed nominacją do amerykańskiego Sądu Najwyższego, prokuratorowi generalnemu. Jackson był znakomitością wybraną przez prezydenta Harry’ego Trumana, aby odegrał rolę ducha sprawczego i planisty podczas konferencji[21]. Jego zadaniem było ocenić materiał dowodowy i sformułować zarzuty wobec „przywódców europejskich
państw osi oraz ich głównych wspólników i pomocników”[22]. Prasa nie szczędziła pochwał z powodu nominacji Jacksona, ale Denson czytał z niepokojem cztery zarzuty, które ogłosił Jackson: 1. Ogólny plan albo spisek w celu zdobycia władzy i ustanowienia totalitarnego reżimu z zamiarem przygotowania i prowadzenia wojny agresywnej. 2. Prowadzenie wojny agresywnej. 3. Pogwałcenie reguł wojny. 4. Zbrodnie przeciwko ludzkości, prześladowania i eksterminacja. Pierwszy zarzut, domniemywał Denson, odnosił się wyłącznie do najwyższych przywódców partii hitlerowskiej. Drugi miał dla niego niewiele sensu. Jaka wojna nie jest prowadzona agresywnie? Trzeci zarzut wydawał się bardziej sensowny. „Pogwałcenie praw i zwyczajów wojny” było uznanym przestępstwem. Czwarty zarzut jednak, „zbrodnie przeciwko ludzkości”, miał przed procesami norymberskimi wątpliwy precedens, a wymyślanie zarzutu po fakcie – ex post facto – uderzyło go jako niesprawiedliwość[23]. Mimo wątpliwości, jakie Denson miał co do zarzutów, postawienie przed sądem nazistów było tego rodzaju słusznym obowiązkiem, jaki uznawał, wymarzoną pracą dla kogoś, kto urodził się w rodzinie wojskowych, czyj ojciec, jego ojciec i ojciec jego ojca walczyli za rodzinę i ojczyznę. Toteż kiedy posłaniec z kwatery głównej JAG zastukał do drzwi gabinetu Densona i oznajmił, że pułkownik Straight chce go widzieć, mógł to uznać za zrządzenie opatrzności, potwierdzenie czegoś, co już było rzeczywistością, a nie tylko za nieoczekiwany zaszczyt. „Palec boży!” – mawiał zwykle w takich chwilach[24]. Stenografistka procesów w Dachau Barbara Ann Murphy zapamiętała Straighta jako owładniętego poczuciem celu mężczyznę o poważnym wyrazie twarzy, którego zadanie polegało na poszukiwaniu talentów do programu ścigania zbrodni wojennych, pragmatycznego zawodowca, jednego z tych, co mieli tchnąć powiew waszyngtońskiego realizmu w powojenną Europę[25]. Historia nie zanotowała przebiegu rozmowy, podczas której oznajmił Densonowi, że zostanie głównym oskarżycielem w Dachau. Ale artykuły z sierpnia 1945 roku opisują amerykańską opinię publiczną oburzoną relacjami z obozów, Kongres domagający się rezultatów i armię, która nie ma się czym pochwalić – ani procesami, ani wyrokami skazującymi pomimo milionów dolarów przeznaczonych na ten cel. Można sobie wyobrazić uścisk dłoni i polecenie, aby
Denson natychmiast zabrał się do dzieła i poinformował prasę, że procesy zaczną się niebawem. Denson pojechał do kwatery głównej JAG w Monachium – nazywanej pieszczotliwie „szczęśliwym zapleczem” – gdzie trwały przygotowania do procesów w Dachau. Zjawił się w monachijskiej gospodzie, która miała być jego nowym domem, szybko się rozpakował i wyruszył jeepem do Dachau. Monachium zostało ciężko zbombardowane w ostatnich tygodniach wojny, a ulice były usłane gruzem ze zburzonych budynków. Kiedy już wyjechał ze zrujnowanego miasta, znalazł się wśród pól i wzgórz w rozkwicie lata. Dziesięć kilometrów dalej na zachód minął kamienny most, skręcił w długą drogę, biegnącą pomiędzy rzędami topoli i domków o podobnym wyglądzie, i wjechał przez bramę do obozu. Ciała uprzątnięto, ale cała reszta wyglądała tak jak w dniu wyzwolenia. Komin krematorium wyrastał ze swoich kamiennych fundamentów w pobliżu Schiesstand – muru straceń. Ziemia pod murem wciąż była poplamiona rdzawą czerwienią i unosił się nad nią mocny zapach krwi. Denson okrążył masowe groby, przeszedł pod gałęziami drzew przez plac apelowy. Wielki obszar wewnątrz obozu był ogrodzony drutem kolczastym. Za ogrodzeniem znajdowały się baraki. Przy zabudowaniach kręcili się niemieccy więźniowie. Niektórzy mu się przyglądali, kiedy szedł przez obóz. Wszedł do archiwum, pomieszczenia o wymiarach siedem na dziesięć metrów. Pod ścianami stały drewniane półki i metalowe szafki. Wziął teczki z półki i zaczął czytać relacje mężczyzn, kobiet i dzieci o tym, jak dusili się stłoczeni niczym bydło w zaplombowanych wagonach towarowych. Czytał o epidemiach tyfusu, które zabijały ponad trzy tysiące więźniów miesięcznie. Czytał relacje żołnierzy wojsk wyzwoleńczych, którzy znaleźli wycieńczonych więźniów, leżących na pryczach przesiąkniętych krwią i ekskrementami. Czytał zapisy rozmów z więźniami, którzy mówili o eksperymentach medycznych, biciu, niedożywieniu, skąpej odzieży podczas mroźnych zim, braku urządzeń sanitarnych i liczbach zabitych ludzi – liczbach tak ogromnych, że przyprawiały o zawrót głowy. Denson wyszedł z archiwum, zapalił lucky strike’a i zadał sobie pytanie, w jaką kabałę, na miłość boską, się wpakował. Po latach wyznał, że po prostu nie dawał wiary temu, o czym mówiły relacje. Egzekucje i tortury zawsze stanowiły wyjątek w ludzkim zachowaniu, nie regułę, a Niemcy były ojczyzną
klasycznej muzyki i filozofii, nie barbarzyństwa opisanego w relacjach. Nie wierzył, ponieważ jego religijne wykształcenie odrzucało pojęcie absolutnego zła, a tymczasem biblijne opisy Apokalipsy nie wytrzymywały porównania z okropnościami hitlerowskich obozów. Nie wierzył, ponieważ studia prawnicze na Harvardzie nauczyły go nie ufać dowodom poszlakowym, nielogicznym relacjom i wszystkiemu, co jego wrodzona inteligencja uznawała za podejrzane. Jak większość Amerykanów przeczytał kilka artykułów i wiedział, że w obozach zabijano więźniów. Ale masowe morderstwo na taką skalę było czymś niewyobrażalnym. Denson nie wierzył, ponieważ gdyby uwierzył, oznaczałoby to, że świat nie jest taki schludny i uporządkowany, za jaki go zawsze uważał. Człowiek rodzi się gdzieś, czy to w Birmingham w Alabamie, czy to w Warszawie w Polsce. Dorasta, pilnie się uczy, uczciwie pracuje, służy Bogu, prowadzi dobre życie i ma prawo oczekiwać, że takie poświęcenie i przyzwoite zachowanie przyniesie owoce. Ale z tych raportów wynikało, że cnotliwe życie na nic się nie zdało wobec nazistowskiego terroru. Co gorsza, w obozach cnota okazała się przeszkodą. Gesty życzliwości były nagradzane chłostą i śmiercią. Dobroć i miłosierdzie były artykułami luksusowymi z uprzywilejowanego świata: nie było dla nich miejsca w Dachau. Kiedy pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny otworzył swoje bramy, w ustalonym porządku rzeczy pojawiło się pęknięcie, a teraz armia kazała mu zacementować tę szczelinę. Nie wierzył, ponieważ gdyby uwierzył, oznaczałoby to, że musiałby się wyrzec prowincjonalnego, kulturalnego podejścia do prawa, które miał do tej pory, i stać się bezwzględnym w dążeniu do uzyskania wyroków skazujących. Aby przezwyciężyć to niedowierzanie, spędził następne kilka dni na rozmowach z wyższymi oficerami JAG. Personel wojskowy, który zjawił się w Dachau przed nim, który zapoznał się z dowodami, powiedział mu, że to wszystko jest prawdą. Ocalałe ofiary obozów, ludzie z różnych krajów, mówiący różnymi językami, potwierdzili to, co widziały inne ofiary. Jedna z takich opowieści dotyczyła miejsca nazywanego bunkrem. W bunkrze były stojące cele, drewniane klatki, zbyt małe, żeby więzień mógł usiąść, wstać albo się położyć. Więzień, który musiał się kulić w stojącej celi, nie otrzymywał pożywienia ani wody i nie miał możliwości zmienić pozycji przez trzy do siedmiu dni. Pod koniec kary wyciągał go stamtąd esesman. Jeśli więzień jeszcze żył, dostawał dzbanek wody. Dręczony pragnieniem i na wpół obłąkany po kilku dniach w niemożliwej do wytrzymania pozycji, więzień łapczywie wypijał wodę, która rozpychała jego
skurczony żołądek. Wtedy esesman rzucał go na ziemię i stawał na nim, a rozrywające się ścianki żołądka powodowały powolną, bolesną śmierć. Te ofiary nie miały możliwości, żeby sfabrykować takie opowieści w rozmowach ze sobą, i sceptycyzm Densona zaczął się kruszyć. Spędzając czas ze świadkami tego, co niebawem miało zostać nazwane Holocaustem, Denson zdał sobie sprawę z ogromu swojej naiwności. Podobnie jak wielu Amerykanów, uważał, że obozy były dziełem Hitlera i garstki niewykształconych szaleńców. Pierwsze dni w Dachau ukazały bardziej złowieszczy obraz. „Garstka” obejmowała tysiące administratorów obozów i niezliczone rzesze pomocników z różnych krajów Europy. Choć wielu administratorów obozów rzeczywiście było niewykształconych, wielu innych miało stopnie naukowe. Tortury, bicie, głodzenie i eksterminacja były prowadzone przez jeden z najbardziej oświeconych narodów Europy. „W końcu osiągnąłem punkt – wspominał w późniejszych latach – w którym byłem gotów uwierzyć prawie we wszystko”[26]. Im bardziej Denson akceptował rzeczywistość tego, co działo się w obozach, tym bardziej postawienie przed sądem administratorów obozów urastało do rangi misji: pociągnąć do odpowiedzialności wszystkich, którzy brali w tym udział, bez względu na tytuł i pozycję. Niezależnie od tego, na czym polegała ich praca, ludzie zatrudnieni w obozie koncentracyjnym nie mogli nie wiedzieć, co się tam odbywa. A ponieważ wiedzieli i zdecydowali się pozostać, trzy i pół tysiąca Niemców przetrzymywanych obecnie w Dachau wspierało diabelskie, nieludzkie przedsięwzięcie, za które muszą zapłacić życiem. Dowody ich winy były nieodparte, a Denson miał przed sobą jasny imperatyw moralny. Z zapałem wziął się do dzieła i pracował bez wytchnienia, wypalając paczkę lucky strike’ów dziennie. W Norymberdze może i sądzono nazistowskie znakomitości, ale w Dachau byli oprawcy, którzy trzymali w rękach pejcze, „lekarze”, którzy wstrzykiwali benzynę w serca swoich ofiar[27]. Tutaj byli strażnicy, którzy zastrzelili tysiące bezbronnych więźniów „podczas próby ucieczki”, obozowi administratorzy, którzy jedynie „wykonywali rozkazy” i nie zrobili nic, żeby położyć kres torturom i upokorzeniom. Gdyby zdołał dowieść, że ci ludzie byli osobiście odpowiedzialni za zbrodnie wojenne, procesy w Dachau stanowiłyby moment przełomowy w rozwoju prawa międzynarodowego. Procesy miały się okazać przełomowe również dla niego osobiście. Wojsko powierzyło mu historyczne zadanie, ponieważ słynął ze skuteczności
i profesjonalizmu. Ale do tej pory działał na znanym terenie: z perspektywy prawnej postępowania o zabójstwa lotników były całkowicie rutynowe. W kraju, w kancelarii swojego ojca, prowadził same drobne sprawy – wypadek na kolei, kradzież samochodu – które stwarzały szerokie pole do praktykowania cnót staromodnej religii: łaskawości, współczucia, przebaczenia. Przed Dachau miał do czynienia z typowym przekraczaniem norm cywilizowanego zachowania ludzkiego. Teraz miał wkroczyć w świat niecywilizowany, świat poza granicami normalnego zachowania. Może wojsko potrzebowało kogoś bardziej gruboskórnego. Co więcej, przed sądem w Dachau mieli stanąć nie tylko naziści, których wina była oczywista, lecz również zdolność zwycięskiego rządu do zapewnienia pokonanemu wrogowi uczciwego procesu. To wymagało ogromnych przygotowań i stawienia czoła silnej opozycji, prawdopodobnie także we własnych szeregach. Czy miał w sobie tego rodzaju niezłomność? Denson był przerażony tym, co zobaczył w Dachau. Był również głęboko zaniepokojony, ponieważ to, co się stało, mogło się powtórzyć, jeśli wyroki skazujące nie odstraszą przyszłych Hitlerów. Ale czy był właściwym człowiekiem do tego zadania? W całej swojej karierze prowadził tylko jedną sprawę o morderstwo, a to doświadczenie wstrząsnęło nim do tego stopnia, że poprzysiągł sobie nigdy więcej tego nie robić. W co się pakował? Przygotowania do procesu wymagały przestudiowania setek stron dokumentów i przesłuchania tysięcy potencjalnych świadków i oskarżonych. Potrzebował pomocnika, któremu mógłby zaufać, kogoś, kto pracował szybko i skutecznie. Połączenia telefoniczne były jedną z niewielu usług, na które można było liczyć w powojennych Niemczech, dodzwonił się więc do Freisingu niemal natychmiast. Zostawił wiadomość, że Paul Guth ma do niego dołączyć możliwie jak najszybciej. Naprzeciwko starego gabinetu Densona we Freisingu dwudziestodwuletni Paul Guth nacisnął mały mosiężny dzwonek na swoim drewnianym biurku w sekcji dochodzeniowej wydziału zbrodni wojennych i uzbrojony żandarm wprowadził burmistrza pewnego miasta w północnych Niemczech. Guth rozpoczął przesłuchanie od uprzejmych pytań o rodzinę i wykształcenie burmistrza. Stopniowo stawał się jednak bardziej dociekliwy, wypytywał go o amerykańskiego pilota, który wylądował w pobliżu miasta. Czy burmistrz ma jakieś pojęcie, spytał Guth, kto mógł go zabić, kiedy znalazł się na ziemi? Może
burmistrz zna ludzi, których należy o to zapytać, jakieś nazwiska w zamian za przychylne potraktowanie jego sprawy, kiedy nadejdzie pora procesów. Współpraca była kuszącym wyjściem dla Niemców wzywanych do Freisingu: większość procesów o zabójstwa lotników kończyła się powieszeniem. Guth był zdumiewająco młody jak na swoją funkcję śledczego. Gęste, ciemne włosy i mocna szczęka nie pasowały do jego chłopięcej twarzy. Lekko oficjalny sposób, w jaki zwracał się do innych, starannie skonstruowanymi zdaniami, pozostawiał słuchających w niepewności, czy mówi do nich, czy w przestrzeń. Ten kulturalny sposób bycia wpoili mu rodzice, którzy byli właścicielami wytwórni linoleum w Wiedniu i posłali go do szkoły w Anglii. Po jej ukończeniu Guth zamieszkał w Stanach Zjednoczonych i w wieku dziewiętnastu lat przeszedł wojskowe przeszkolenie wywiadowcze w Camp Ritchie w Pensylwanii, uzyskując pierwszą lokatę na kursie, w którym uczestniczyli europejscy oficerowie dwa razy starsi od niego. Z Ritchie został przydzielony do ośrodka wywiadu 21. Grupy Armii w Devizes w Anglii, godzinę jazdy na południe od Bath. Przełożonym Gutha w Devizes został człowiek, który był oficerem policji w Austrii przed dojściem Hitlera do władzy. „Zapomnij o wszystkim, czego cię nauczono w Camp Ritchie – poradził swojemu rodakowi hrabia Atmansdorf. – Jeśli chcesz wydobyć zeznanie od Niemca, udawaj pruskiego oficera. Zachowuj się jak Herr Doktor Guth, a zobaczysz, co się stanie. Nie będzie potrzeby krzyczeć”[28]. Guth zastosował się do tej rady, demonstrując pewność siebie zawodowca, i uzyskał więcej zeznań niż jakikolwiek inny śledczy we Freisingu. Denson zamówił rozmowę z Guthem wczesnym rankiem. Monachium leżało w odległości zaledwie piętnastu kilometrów. Guth wskoczył do swojego poobijanego wojskowego jeepa i przyjechał akurat w porze śniadania. Spotkali się w jadalni na parterze, uścisnęli sobie dłonie i zamówili jedyny posiłek z karty: jajka, gruby wiejski chleb z margaryną i dżemem, kiełbasę, ser, jabłko i mnóstwo kawy. Podczas wojny kawa była trudno dostępna i droga. Prawie cała Europa piła gorącą wodę filtrowaną przez płótno ze spalonymi ziarnami. Wraz z Amerykanami w dniu wyzwolenia pojawiła się prawdziwa kawa w puszkach i jutowych workach, zapewniając hotelowym gościom odrobinę pokojowego luksusu. Rozglądając się po sali, Denson mimo woli zadał sobie pytanie, ile ci ludzie wiedzieli. Obóz leżał w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Czy ktokolwiek podniósł głos, żeby zaprotestować?
– Paul, chciałbym, żebyś dołączył do mnie w Dachau. Guth wysłuchał, potem wyznał, że jego życiową ambicją jest ukończyć wydział prawa na Uniwersytecie Columbia. – Ale to się nie stanie – powiedział. – Brakuje mi punktów. Personel wojskowy pracował na swoje zwolnienie ze służby, zbierając punkty: tyle miesięcznie, tyle za zadania specjalne. Kto zebrał sto punktów, mógł wracać do domu. Denson złożył Guthowi propozycję. Jeśli zgodzi się dołączyć do zespołu prokuratorskiego w Dachau, otrzyma awans – belki porucznika – i dodatkowe punkty do zwolnienia. Potem dodał jeden warunek. – Trzecia Armia chce, żeby procesy rozpoczęły się szybko, nie później niż w Święto Dziękczynienia, i zakończyły przed Bożym Narodzeniem. Chcą nagłówków w prasie na święta. Mamy cztery tygodnie – i tylko tyle. Zgadzasz się?[29] Guth wyciągnął rękę. Skończyli śniadanie i odstawili na miejsce krzesła z giętego drewna. Denson zabrał spod stołu swoje notatki i obaj wyszli na jasny, rześki poranek, który wyłaniał się zza gór.
[15] Notatka
pułkownika Charlesa W. Westa dla Densona datowana 6 marca 1945 roku, archiwum Densona. [16] Na
konferencji prawniczej w Touro w 1995 roku obrońca na procesach w Dachau Victor Wegard wspominał: „Wiedzieliśmy, że obozy istniały. Nazwę Dachau usłyszeliśmy po raz pierwszy w lipcu 1944 roku na Uniwersytecie Cumberland w Lebanon, Tennessee, gdzie z teatru europejskiego przeniesiono stu trzech oficerów, aby sformować zespoły do ścigania zbrodni wojennych. Nauczyliśmy się, jak prowadzić takie sprawy i tropić zbrodnie wojenne. Nikt nie znał jednak szczegółów. Nie znaliśmy rozmiarów okrucieństw. Wiedzieliśmy, że były masakry, słyszeliśmy w radiu, że ludzie znikali – ale nie wiedzieliśmy, jak to było zorganizowane”. [17] Gun,
Day of the Americans, s. 280.
[18] Frank
Buscher, The U.S. War Crimes Trial Program in Germany, 1946– 1955, Greenwood Press, Westport, Connecticut, 1989, s. 16. [19] William
J. Bosch, Judgment on Nuremberg, University of North Carolina Press, Chapel Hill 1970, s. 9. [20] Koessler,
American War Crimes Trials, s. 67.
[21] Bosch,
Judgment on Nuremberg, s. 10.
[22] Buscher,
The U.S. War Crimes Trial Program in Germany, s. 19.
[23] Dla
znakomitej analizy zarzutów o zbrodnie wojenne zob. Lawrence Douglas, The Memory of Judgement: Making Law and History in the Trials of the Holocaust, Yale University Press, New Haven 2001, rozdział 2. [24] Wywiad
ze wspólnikami kancelarii Meltzer Lippe, 20 marca 2002.
[25] Wywiad
z Barbarą Ann Murphy, 13 września 2000.
[26] Nagrany
na wideo wywiad z Densonem, 25 sierpnia 1994, U.S. Holocaust Memorial Museum (USHMM), archiwum Densona. [27] Wywiad
z Solomonem Surowitzem, 26 lutego 2001.
[28] Wywiad
z Paulem Guthem, 26 lutego 2001.
[29] Wywiad
Horace’a Hansena z Densonem, czerwiec 1984, archiwum
Densona.
4 Przygotowania do procesu
Prowadząca z Monachium do Dachau kamienna droga przecinała ponure torfowisko znane jako Dachauer Moor. Kiedy w 1933 roku Himmler ogłosił, że stara fabryka amunicji po drugiej stronie torfowiska, nieczynna od zakończenia ostatniej wojny, zostanie przekształcona w obóz, miasto Dachau wyraziło swoją wdzięczność ofertą pomocy przy budowie. Finanse miasta były w opłakanym stanie, a perspektywa obozu z jego zapotrzebowaniem na miejskie usługi i towary napełniła mieszkańców interesownym duchem współpracy. Ich projekt przeprowadzenia drogi przez mokradło nawiązywał do udanego pomysłu Mussoliniego osuszenia Bagien Pontyjskich pomiędzy Rzymem a Neapolem. Niezależnie od tego, czy mieszkańcy Dachau wiedzieli, jakiego rodzaju obóz ma tu powstać, zgodzili się na jedną modyfikację w projekcie Mussoliniego[30]. Zamiast wzywać ochotników, wykorzystali robotników przymusowych dostarczonych przez Himmlera, głównie więźniów politycznych, którzy położyli fundamenty z kamienia, żwiru i piasku, zwożonych z odległości kilku kilometrów na taczkach zapadających się po osie w błocie. W 1945 roku żołnierze alianccy przemianowali drogę na Tennessee Road, a prowadziła ona obok wysokich sosen i zielonych zabudowań dawnej fabryki amunicji, w czasie procesów w Dachau kwater dla świadków wezwanych ze wszystkich zakątków Europy. Na końcu Tennessee Road znajdowało się południowe wejście do obozu, a zaraz za nim rozwidlenie, którego prawa odnoga dochodziła do gmachu sądu. Nad głównymi drzwiami sądu wielka drewniana tablica głosiła: FILIA WYDZIAŁU ZBRODNI WOJENNYCH W DACHAU, a pod spodem, mniejszymi literami: WYDZIAŁ PROKURATURY WOJSKOWEJ SIŁ ZBROJNYCH STANÓW ZJEDNOCZONYCH TEATRU EUROPEJSKIEGO. Prokuratura wojskowa miała dwa powody, żeby wybrać Dachau, pierwszy hitlerowski obóz koncentracyjny, jako miejsce do prowadzenia procesów o zbrodnie wojenne. Po pierwsze, deklaracja moskiewska podpisana przez
Roosevelta, Churchilla i Stalina w 1943 roku zapowiadała, że ci, którzy dopuszczali się okrucieństw, zostaną „sprowadzeni z powrotem na miejsce swoich zbrodni” i tam osądzeni. Po drugie, w Dachau mieściły się przestronne budynki z działającą kanalizacją i ogrzewaniem. Gmach sądu w kształcie litery U był dwustumetrowym budynkiem ze skrzydłami, wschodnim i zachodnim, długości siedemdziesięciu metrów[31]. W latach funkcjonowania obozu długi korytarz środkowy mieścił kotłownię, kuchnię i pralnię. Skrzydło wschodnie służyło jako magazyn rzeczy odebranych więźniom po przybyciu. Skrzydło zachodnie było fabryką odzieży i butów. Amerykański personel wojskowy usunął maszyny i warsztaty, żeby zrobić miejsce na sale sądowe: „A” dla większych procesów, zwłaszcza głównych procesów administratorów obozów koncentracyjnych, „B” i „C” dla pomniejszych spraw, takich jak zabójstwa lotników i „późniejsze procesy” drobnych funkcjonariuszy w obozach koncentracyjnych. Denson pracował z czteroosobowym zespołem. Poza Paulem Guthem był tam kapitan Phillip Heller i Dalwin J. Niles, obaj z Nowego Jorku, kapitan William D. Lines z Florydy i kapitan Richard McCuskey, wysoki, chudy mężczyzna z Ohio, który niedawno zastąpił swojego ojca jako główny doradca w fabryce odkurzaczy Hoovera. Wszyscy byli kompetentnymi prawnikami. Żaden nie miał najmniejszego doświadczenia ze zbrodniami wojennymi. Ich dzień zaczynał się o siódmej rano śniadaniem w stylu amerykańskim podawanym w kantynie oficerskiej, gdzie w tym samym czasie jadło pięćdziesięcioro mężczyzn i kobiet. Później zespół zbierał się w gabinecie Densona, aby uzgodnić strategię na dany dzień. McCuskey i Denson prowadzili większość prób, natomiast Guth i pozostali służyli jako widownia, aby zgłaszać swoje spostrzeżenia. – Nigdy nie pozwolą wam tego wykorzystać – mówił jeden. – Zostanie to potraktowane jako pogłoska. Inny mógł powiedzieć: – Najpierw powiedzcie sądowi, że potwierdzi to następny świadek. Albo: – Świadek nigdy nie udzieli wam odpowiedzi na to pytanie. Codziennie Denson i zespół prokuratorski analizowali informacje, które zebrali na temat zbrodni popełnionych w Dachau, odpowiedzialnych funkcjonariuszy i miejsca pobytu ocalałych ofiar. Często spotykali się w archiwum, które przypominało wielką bibliotekę. Wzdłuż trzech ścian pomieszczenia stały
metalowe półki. Zebrane ostatnio zeznania, świadectwa i relacje wypełniały szafki przy czwartej ścianie. Przestrzeń pośrodku zajmował szeroki drewniany stół. Za uporządkowanie gór materiału odpowiadało kilkunastu młodszych pracowników. Dowody rzeczowe wyznaczone na proces były opatrzone karteczką z nazwiskiem pomocnika, który je znalazł. „Lanner 1” zawierał listę księży więzionych w Dachau od 1940 do 1945 roku, a „Slawski 1” – listę rosyjskich oficerów rozstrzelanych w danym dniu w 1944 roku. Wśród dokumentów znajdowały się polecenia zakupu beczek na śmiercionośne chemikalia, karty pracy określające dzienne zapotrzebowanie na siłę roboczą, wnioski o wymierzenie kary opatrzone w Berlinie pieczątką „Zgoda” oraz korespondencja między administratorami obozów a kwaterą główną SS. Liczba dokumentów była oszałamiająca. W samym niemieckim Urzędzie Spraw Zagranicznych amerykańscy urzędnicy skonfiskowali prawie pięćset ton papierów. W miarę jak zespół Densona opracowywał swoją strategię, dowodów rzeczowych przybywało. Kawa i papierosy były ich nieodłącznymi towarzyszami. Młodszy personel zabierał stosy dowodów na swoje biurka i opisywał je przed umieszczeniem w większych kopertach. Paczki wysyłane do innych placówek sprawdzał Leo Goodman, nowojorski prawnik, który miał w swych obowiązkach wyznaczanie tłumaczy i stenografów na każdy dzień procesu. Goodman podpisywał kopertę inicjałami, potwierdzając, że wszystko jest w porządku. Dni były długie. Guth miał dziewczynę, ale nigdy nie planowali niczego przed sobotą. Personel Densona zbadał księgę zgonów znalezioną po wyzwoleniu Dachau. Drobne, natrętne pismo wypełniało rubryki zatytułowane „Numer więźnia”, „Data zgonu” i „Przyczyna zgonu”. Wytłumaczenie tego miniaturowego pisma, jak wszystko w obozie, miało oczywiście związek z przeżyciem. Więźniowie wiedzieli, że wpisy, które każe im się robić, są w przeważającej większości niezgodne z prawdą. Wiedzieli również, że jako potencjalni świadkowie tych oszustw zostaną rozstrzelani, gdy tylko księga się zapełni. Ci, którzy pisali mniejszymi literami, żyli dłużej. Denson sporządzał swoje notatki ołówkiem na liniowanych arkuszach w skoroszytach. W miarę jak przybywało dowodów, rosła też liczba skoroszytów, aż oprawione w niebieskie płótno notatniki utworzyły na jego biurku linię Maginota. Zespół prokuratorski nie pracował sam. Na początku lat czterdziestych armia amerykańska zaczęła rekrutować ludzi w całych Stanach Zjednoczonych do
pomocy przy przesłuchiwaniu niemieckich jeńców wojennych. Po dwutygodniowym szkoleniu rekrutów wysyłano do obozów jenieckich w całym kraju. Ośrodki przesłuchań znajdowały się w takich miejscach, jak Brady w Teksasie, Landsowne w Pensylwanii, Camp Carson w Kolorado, Houlton w Maine, Camp Cruber w Oklahomie, Camp Wheeler w Georgii, Dexter w Nowym Meksyku. W Europie ponad trzystu funkcjonariuszy amerykańskiego wywiadu prowadziło przesłuchania i zbierało dowody na procesy o zbrodnie wojenne. Stosy dokumentów z tych ośrodków wypełniały archiwum w Dachau, przepisane starannie na maszynie i ponumerowane, czasem na zwykłych arkuszach papieru, czasem na drukowanych formularzach opatrzonych pieczęciami: „Poufne”, „Tajne”, „Zarchiwizowane i zindeksowane” albo „Utajnienie anulowane”. Raport z Camp Butler w Karolinie Północnej opisywał przesłuchanie Karla Hirschmanna przez porucznika Burtona Speara[32]. Były strażnik z Dachau wpadł w ręce Amerykanów w południowej Francji pod koniec 1944 roku. Spear przytoczył wypowiedź Hirschmanna: „W Dachau oficer SS Jarolin szczególnie lubił wydobywać zeznania, wieszając ludzi na drążku i chłoszcząc ich batem o dziewięciu zakończeniach. To komendant Weiss założył obozowy burdel, w którym pracowały więźniarki. Kobietom obiecano, że jeśli zgodzą się na stosunek, odzyskają wolność. W ten sposób Weiss zapewniał sobie znaczne korzyści finansowe”. Ten dokument miał szczególne znaczenie: obaj, Jarolin i Weiss, przebywali w areszcie na terenie Dachau. Zespół Densona zaznajamiał się z podobnymi raportami, wybierając te, które dotyczyły aresztantów przebywających w obozie albo poważnych zbrodni zgłoszonych przez ocalałe ofiary obozu. Podobnie jak Denson, inni oskarżyciele stopniowo oswajali się z okropnościami, które działy się w obozie. Istotną częścią ich zadania było przekonanie trybunału, że naprawdę popełniono te niewyobrażalne okrucieństwa. W lipcu 1945 roku Departament Wojny wydał szarą księgę wyliczającą Niemców, którzy podlegali „bezwarunkowemu aresztowaniu”: oficerów, członków partii nazistowskiej, urzędników państwowych, personel obozów koncentracyjnych – wszystkich tych, którzy potencjalnie mogli zostać pociągnięci do odpowiedzialności za zbrodnie popełnione w hitlerowskich Niemczech[33]. W ciągu trzech miesięcy samoloty i ciężarówki dostarczyły do obozu ponad 30 tysięcy aresztowanych. W pewnym momencie liczba
aresztantów wzrosła tak bardzo, że wojsko oddało do dyspozycji Densona samolot DC-3, aby pomóc zwozić ich do Dachau z obozów dla przesiedleńców w całej Europie. Po wstępnej selekcji pozostało 3500 podlegających ogólnej kategorii zbrodniarzy wojennych. Zadaniem prokuratury było wskazać spośród nich tych, którzy powinni zostać osądzeni na głównym procesie w Dachau. Ludzie, którzy odgrywali w obozie najważniejszą rolę, tacy jak komendant Martin Weiss, byli oczywistymi kandydatami, podobnie jak doktor Klaus Karl Schilling, o którym większość byłych więźniów miała coś strasznego do powiedzenia. Osądźcie tych najważniejszych, poinstruowała Densona kwatera główna JAG, a wojsko wyznaczy innych prawników, aby osądzili resztę później[34]. Tydzień przed rozpoczęciem procesu Denson wybrał się wraz z Guthem do jeszcze jednego obozu dla przesiedleńców w poszukiwaniu świadków. W tym czasie, w listopadzie 1945 roku, około miliona uchodźców, także wielu dawnych więźniów obozów koncentracyjnych, wypełniało setki takich obozów dla przesiedleńców w brytyjskiej, amerykańskiej i francuskiej strefie okupacyjnej[35]. W obozach – niektóre mieściły po siedem tysięcy osób – przebywali stłoczeni razem lekarze, prawnicy, naukowcy, studenci, murarze, budowniczowie, złodzieje, sportowcy, artyści, poeci i inni dawni „wrogowie Rzeszy”. Wielu odmawiało powrotu do domu, niektórzy, tak jak Polacy, obawiali się radzieckiej okupacji w swojej ojczyźnie. Inni po prostu nie chcieli wracać do miejsc zniszczonych przez sześć lat wojny[36]. Guth zaprowadził w tym obozie taki sam system jak w dziesiątkach innych. Jego tłumacz i protokolant ustawili przenośny stół i maszynę do pisania. Guth poinstruował nadzorcę obozu, aby po kolei przyprowadzał swoich podopiecznych, i zaczął zadawać swoje pytania, szukając szczegółów, które mogłyby powiązać podejrzanych ze zbrodniami w obozach. Pewien starszy mężczyzna podszedł do Densona i przedstawił się: – Nazywam się Ruppert Kohl – powiedział. – Jestem byłym więźniem Mauthausen. Pochodzę z Wiednia i chciałbym zaoferować swoje usługi jako tłumacz[37]. Sweter i spodnie Kohla były tak przetarte, że niemal przezroczyste, ale jego stare skórzane buty lśniły jak wyszlifowane kamienie. Jasne oczy i spiczaste uszy nadawały mu wygląd gnoma. Denson uścisnął mu dłoń, a Kohl uśmiechnął się, odsłaniając rząd złotych zębów.
– Panie Kohl – zdumiał się Denson – więźniowie umierali za jedną dziesiątą tego złota, które pan tutaj prezentuje. Jak, na miłość boską, udało się panu ocaleć? – Panie pułkowniku – odparł Kohl, chichocząc – przez te wszystkie lata ani razu się nie uśmiechnąłem. A kiedy jadłem – powiedział, wskazując na swoje wargi – zawsze miałem zamknięte usta. Denson wyciągnął rękę i powitał go w zespole. Guth wywiązał się z obietnicy, że nauczy swoich kolegów z zespołu prokuratorskiego sztuki przesłuchiwania. Został zakwaterowany w domu wyższego oficera SS na skraju obozu i właśnie tego ranka o siódmej wstał z łóżka, popędził na śniadanie w kantynie oficerskiej, a potem biegł dwie minuty do gabinetu Densona w budynku sądu. Ernst Leiss powitał go w drzwiach z czarną kawą, jak robił to każdego ranka od pierwszego dnia po nominacji Gutha. Jako były sędzia okręgowy w biurze monachijskiego oskarżyciela publicznego Leiss kwalifikował się do automatycznego aresztowania, uważał więc pracę w charakterze pomocnika Gutha za atrakcyjne wyjście alternatywne dla postawienia przed sądem. Lines, McCuskey i Heller przyszli niedługo potem i zajęli swoje miejsca. Guth zaczął od omówienia kwestionariuszy wybranych przypadkowo spośród setek wypełnionych przez niemieckich aresztantów w Dachau[38]. Kwestionariusze były jego pomysłem, skutecznym sposobem zaoszczędzenia cennego czasu podczas przesłuchań i użytecznym wskaźnikiem, którzy z aresztowanych powinni stanąć przed sądem. Formularz zawierał pytania o pochodzenie, wykształcenie, miejsca kolejnych przydziałów i służbę w obozie. Guth zakładał, że naziści będą woleli przyznać się do czegoś, co naprawdę zrobili, niż bronić się przed donosicielami. Pomysł się sprawdził: kwestionariusze skłoniły wielu członków obozowego personelu do ujawnienia zbrodni, na które nie było żadnych dowodów poza ich dobrowolnymi zeznaniami. – Procedura przesłuchania – powiedział Guth – zaczyna się od szukania tropu. Jeśli więzień pisze w kwestionariuszu, że był blockältesterem, czyli blokowym w obozie, możecie mimochodem wspomnieć, że jakiś inny więzień zeznał, iż widział go, jak zabija więźnia lub przekazuje kogoś do „obróbki”. Większość blokowych kogoś zabiła, więc wasza wzmianka o świadkach naocznych może go skłonić do współpracy. „Ja – powie – byłem dla swoich więźniów jak ojciec. To sierżant taki a taki był sadystą”. Wówczas oczywiście wzywacie sierżanta takiego a takiego, który najprawdopodobniej wszystkiemu zaprzeczy. „To nie ja
– powie. – To był inny, taki a taki. Zapytajcie tamtego człowieka. Powie wam, że to nie ja. Widział, jak to było”. I teraz macie kolejny trop. – Następna rzecz, o której powinniście pamiętać – dodał Guth. – Dajcie więźniowi odczuć, że staracie się mu pomóc, że budzi wasze współczucie. Weźcie podoficera, który wygląda na największego służbistę, każcie mu stanąć na baczność, a potem na spocznij. Powiedzcie mu, że słyszeliście o jego wielkich zdolnościach organizacyjnych i innych talentach, i powiedzcie też, że zamierzacie powierzyć mu nadzór nad całą procedurą przesłuchiwania i że nie będzie musiał nic robić poza podpisywaniem papierów. Perspektywa ułaskawienia to potężny bodziec. Zobaczycie, co się stanie[39]. Guth zastosował się do własnej rady. Przesłuchawszy już kilku wysokiej rangi Niemców we Freisingu, po przybyciu do Dachau przestudiował listę internowanych. Zidentyfikował tych, których już znał, a potem poszedł do aresztu i przywitał się z nimi jak ze starymi znajomymi. – Jak miło pana widzieć, Mein Herr – powiedział wylewnie. – Mam nadzieję, że znowu będę mógł liczyć na pańską pomoc. Niektórzy Niemcy czuli się w obecności Gutha swobodnie: mówił ich językiem, świadczył im drobne uprzejmości we Freisingu, takie jak przekazywanie listów rodzinom. Inni byli bardziej ostrożni, obserwowali go uważnie i unikali, jeśli tylko mogli. Muzyka wylewała się z biur na obóz w Dachau. Większość radioodbiorników była nastawiona na Lunch z Monachium, gdzie nadawano amerykański jazz i popularne melodie. Denson wolał klasykę, ale od dwunastej do pierwszej, kiedy jadał lunch ze swoim personelem, zadowalał się Siostrami Andrews lub Frankiem Sinatrą, lub czymkolwiek, co wybrali inni. Ich tydzień pracy trwał siedem dni, niezależnie jednak od tego, jak mocno cisnął swój personel, zgadzali się na to, gdyż sam dawał dobry przykład. Ustawicznie domagał się od nich nowych raportów, nowych dowodów, a oni spełniali ochoczo jego żądania, ponieważ był tak samo wymagający jak szczodry w pochwałach, dając im do zrozumienia, że pracują „znakomicie”, „pierwszorzędnie”. Jak większość rekrutów z 3. Armii, pomocnicy Densona byli młodymi idealistami, którzy nigdy nie wąchali prochu. Wstąpili do wojska już po zakończeniu wojny, karmieni opowieściami o bohaterstwie i chwale, nie zdając sobie sprawy z tego, co zobaczą w Dachau. W ciągu dnia wymieniali się dowcipami, wiadomościami z domu, plotkami i uprzejmościami. Ale w nocy, kiedy ożywiona krzątanina godzin
biurowych dobiegała końca, nawiedzały ich koszmary. W powietrzu unosił się zaduch, który Barbara Ann Murphy nazwała „aromatem Dachau”, i nie dawał im spać. Deszcz potęgował ten zapach i w takich chwilach odżywały niedawne potworności obozu. Denson podtrzymywał ich na duchu, wypowiadając słowa zachęty i przyjacielskim gestem kładąc rękę na ramieniu. Traktował ich jak młodsze rodzeństwo, a oni widzieli w nim szlachetnego mentora, żołnierza tak samo godnego podziwu jak każdy weteran pól bitewnych. „Był naszym bohaterem” – wspominała Murphy. Rozmawiali o jego metodach, powtarzali jego komentarze, podziwiali jego maniery południowca. Pułkownik Denson był dżentelmenem, broniącym demokracji, za którą tak wielu ludzi oddało życie. Densona również dręczyły koszmary. Nie był uodporniony na okropności. Po prostu łatwiej się z nich otrząsał. Kwatera główna JAG wciąż wywierała nacisk, aby jak najszybciej zaczynali. Brytyjczycy już prowadzili własne procesy – dwudziestu ośmiu strażników i oficerów z obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen – i rozgorzała rywalizacja w tym, kto szybciej skaże oskarżonych[40]. „Macie u siebie pewnie z dziesięć tysięcy morderców – strofował ich Mickey Straight. – Wybierzcie trzydziestu lub coś koło tego i zacznijcie główny proces. Jeszcze jeden tydzień powinien wystarczyć”[41]. Niektórzy wyżsi urzędnicy w JAG okazali się uciążliwymi biurokratami, którzy stawiali żądania z bezpiecznej odległości, i Denson miał ich powyżej uszu. Gdyby było więcej czasu, mniej troski o to, aby czym prędzej prasa otrzymała relacje o zwycięstwie nad nazistami w sali sądowej, jego zespół mógłby zidentyfikować o kilkuset więcej kandydatów do postawienia przed sądem. Hitlerowskie Niemcy dostarczyły ponad milion aresztowanych. Większość poddano „denazyfikacji”, skazano na zapłacenie grzywny i odesłano do domu. W Dachau było przetrzymywanych 30 tysięcy. Większość zwolniono z braku dowodów. Z pozostałych 3500 zespół prokuratorski zdołał wybrać czterdziestu, którzy mieli stanąć przed sądem za zbrodnie popełnione w Dachau i jego podobozach – czterdziestu miało odpowiadać za torturowanie, głodzenie, upokarzanie i zamordowanie dziesiątków tysięcy. Pod koniec października, niespełna dwa miesiące po tym, jak polecono im przygotować jedną z największych inicjatyw prawniczych w historii, oskarżenie zakończyło wstępną pracę. Denson przekazał swoją dokumentację kwaterze głównej JAG. Poza nazwiskami czterdziestu oskarżonych dokumenty wyliczały 170 świadków i prawie 2000 dowodów rzeczowych. Kwatera główna JAG
potrzebowała dwóch dni, żeby zatwierdzić ogólny zarys projektu. Drugiego listopada 1945 roku Paul Guth wszedł do obozu w Dachau w asyście uzbrojonych strażników. Niemcy ustawili się wewnątrz ogrodzenia z drutu kolczastego – hitlerowscy oprawcy internowani w tych samych barakach, w których niegdyś więzili swoje ofiary – a Guth wyczytał czterdzieści nazwisk i powiedział im, że mają stanąć przed sądem. Wśród czterdziestu wyczytanych było dziewięciu komendantów obozów lub ich zastępców, trzech rapportführerów (urzędników biurowych), czterech funkcjonariuszy nadzorujących pracę przymusową lub ich zastępców, pięciu lekarzy, dwóch sanitariuszy, trzech członków personelu administracyjnego, czterech blockführerów (esesmanów odpowiedzialnych za więzienne baraki, czyli „bloki”), jeden szef wydziału politycznego, jeden adiutant, jeden oficer straży obozowej, jeden urzędnik odpowiedzialny za zaopatrzenie, trzej strażnicy z transportów więźniów i trzej więźniowie funkcyjni[42]. Wszyscy znajdowali się na jakimś szczeblu w hierarchii i kierowali Dachau i jego licznymi podobozami. Połowa nosiła nazistowskie mundury i czapki. Reszta, ci, którzy próbowali uciec w przebraniu, miała cywilne ubrania. Kiedy Guth poinformował ich, że staną przed sądem, było to dla nich całkowitym zaskoczeniem[43]. Biorąc pod uwagę własne doświadczenia, Niemcy spodziewali się, że zostaną straceni w trybie doraźnym. Niektórzy się roześmiali, inni stali z otwartymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć. Jeszcze bardziej niewiarygodnie brzmiały prawa, które Guth im odczytał. Jeśli sobie tego życzyli, mogli według własnego uznania wybrać prawników, którzy będą ich bronić. Gdyby chcieli sami wynająć prawników, rząd amerykański miał pokryć ich honoraria. Żaden z oskarżonych nie musiał zeznawać. Gdyby się jednak zdecydowali zeznawać, mogli odmówić złożenia przysięgi. I co zapewne najbardziej zdumiewające, oskarżenie miało się ograniczyć, dobrowolnie, do maksimum dziesięciu świadków przeciwko jednemu oskarżonemu. Niemcy ledwo mogli uwierzyć własnym uszom.
[30] Ibidem,
s. 38.
[31] Harold
Marcuse, Legacies of Dachau, Cambridge University Press, New York 2001, s. 8. [32] U.S.
vs. Martin Gottfried Weiss et al., National Archives Microfilm Publications, Microfilm Publication M1174, Roll 1, Pretrial Documents, RG 338
i RG 135, Washington, D.C. [33] Buscher,
The U.S. war Crimes Trial Program in Germany, s. 13.
[34] Dyrektywa
Kwatery Głównej Wojsk Stanów Zjednoczonych Teatru Europejskiego, par. 11, z 26 czerwca 1946 roku stwierdzała między innymi: „W takim procesie dodatkowych uczestników masowych okrucieństw oficer śledczy dostarczy sądowi uwierzytelnione kopie aktu oskarżenia oraz ustalenia i wyroki ogłoszone w procesie macierzystym [...]. Sąd przyjmie założenie [...] że osoby uczestniczące w masowych okrucieństwach znały ich zbrodniczy charakter”. Cyt. za: Koessler, American War Crimes Trials, s. 33. [35] Marcuse,
Legacies of Dachau, s. 130.
[36] Abraham
J. Peck, The Displaced, „Dimensions” 1995, t. 9, nr 1, s. 11.
[37] Nagrany
na wideo wywiad USHHM. Zob. też wykład w Miami Beach, 24 marca 1991, archiwum Densona. [38] Ta
informacja pochodzi z rękopisu (s. 14-3) w archiwum Densona, zapewne niepublikowanej książki Horace’a Hansena, który występował jako oskarżyciel na późniejszych procesach w Dachau. [39] Wywiad
z Paulem Guthem, 26 lutego 2001.
[40] Wywiad
z Hansenem, s. 98.
[41] Wywiad
z Paulem Guthem, 15 marca 2000.
[42] Law
Report of Trials of War Criminals, Selected and Prepared by The United Nations War Crimes Commission, t. XI, United Nations War Crimes Commission, London 1949, s. 7. [43] Wywiad
z Paulem Guthem, 26 lipca 2000.
CZĘŚĆ DRUGA Dachau Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest [istota] Prawa i Proroków. Ewangelia według św. Mateusza 7,12
5 Ogólny plan
Proces norymberski miał się zacząć dopiero za tydzień – były problemy z odrestaurowaniem drogiego parkietu – toteż dziennikarze, dygnitarze i wyżsi wojskowi udali się tymczasem na południe, aby wziąć udział w otwarciu procesu w Dachau. Do wejścia na salę przygotowaną na trzysta miejsc upoważniał tylko bilet wstępu; 13 listopada 1945 roku w sali sądowej stłoczyło się ponad czterystu widzów[44]. W pierwszym rzędzie zasiedli wszyscy znaczniejsi oficerowie, znani Densonowi od czasu przyjazdu do Niemiec, w tym generał Walter Bedell Smith, szef sztabu generała Eisenhowera, i podpułkownik Lucien B. Truscott junior, pełniący obowiązki dowódcy 3. Armii. Kolega Densona z West Point podpułkownik Edward O’Connell usiadł obok senatora Claude’a Peppera, który przyjechał ze swojej rodzinnej Florydy, żeby uczestniczyć w procesie. Stłoczeni za dowódcami wojskowymi kamerzyści nastawiali obiektywy, sprawdzali kasety z filmami i dawali znaki asystentom, żeby inaczej ustawili światła albo przykleili taśmą niesforny kabel do drewnianej podłogi. Za przedstawicielami prasy siedzieli oficerowie i obserwatorzy z całej Europy, przyjaciele i krewni oskarżonych i byli więźniowie obozów koncentracyjnych. Z tyłu sali sądowej stał tłum cywilów z okolic Monachium. Rozmowy toczyły się w kilkunastu językach. Widzowie znajdowali się twarzą do wielkiej amerykańskiej flagi, która zdominowała przeciwległą ścianę długiej na sześćdziesiąt metrów sali. Na podium pod gwiaździstym sztandarem pięciometrowy stół z ośmioma krzesłami czekał na przybycie amerykańskiego trybunału. Przed długim stołem zasiedli sądowi stenografowie, z których połowa używała małych maszyn do pisania. Reszta stenografowała ręcznie, posługując się systemem Gregga lub Pitmana. Stenografowie musieli nadążać za tokiem rozprawy i oddawać gotowe stenogramy następnego dnia. Na prawo od publiczności siedział zespół obrońców. Pięciu ludzi
odpowiedzialnych za obronę oskarżonych również zostało wybranych przez Mickeya Straighta i jego wydział prokuratury wojskowej przy 3. Armii[45]. Podobnie jak Paulowi Guthowi, obrońcom brakowało odpowiedniej liczby punktów, żeby wrócić do domu, i nie mieli wiele do powiedzenia w tej kwestii. Na krześle najbliżej trybunału siedział główny rzecznik obrony podpułkownik Douglas T. Bates, który miał bardzo wiele wspólnego z Densonem, jeśli chodzi o dotychczasowe doświadczenia. Urodzony i wychowany w Centerville w stanie Tennessee, Bates również kontynuował prawnicze i wojskowe tradycje swojej rodziny. Miał tak samo jak Denson poważne podejście zarówno do patriotyzmu, jak i do religii. Obaj byli wysocy, elokwentni i bezkompromisowi w swojej pracy. Bates walczył od czerwca 1944 roku aż do zakończenia wojny w Europie w maju 1945 roku, kiedy został przydzielony jako śledczy do wydziału zbrodni wojennych. Ciesząc się reputacją świetnego prawnika i przyzwoitego człowieka, który nigdy nie powiedział o nikim złego słowa, Bates regularnie łamał rozkaz zakazujący alianckim żołnierzom salutowania wziętym do niewoli nieprzyjacielskim oficerom. Razem z nim występowali jako obrońcy major Maurice J. McKeown z Maplewood w New Jersey, który zdaniem Paula Gutha najbardziej przypominał prawnika z filmów, zapalczywego i gotowego bronić swoich klientów niczym Joanna d’Arc, oraz jeszcze dwaj inni amerykańscy prawnicy, kapitan John A. May z Houston w Teksasie i kapitan Dalwin J. Niles z Schenectady w stanie Nowy Jork. W skład zespołu obrońców wchodził też niemiecki prawnik Hans Karl von Posern. Guth przesłuchiwał go jako potencjalnego oskarżonego – „przypadek graniczny”, jak to ujął. Von Posern wstąpił do partii nazistowskiej w latach trzydziestych. Za publiczną krytykę niektórych posunięć partii trafił do Dachau. Występujący na procesie naziści wynajęli go jako współobrońcę, dając mu drugą szansę udowodnienia swojej lojalności po tym, jak za pierwszym razem tak żałośnie zawiódł. „Między nami, oskarżycielami, panowały bardzo przyjacielskie stosunki – wspominał Guth – ale jeśli chodzi o zespół obrońców, było zupełnie inaczej. Staliśmy po przeciwnych stronach i linie podziału pomiędzy oskarżeniem a obroną były wyraźnie wytyczone. Mieliśmy dużo pracy – nie było wiele czasu na fraternizację”[46]. Punktualnie o dziesiątej w sali zapadła cisza i uzbrojeni strażnicy wprowadzili oskarżonych. Czterdziestu ludzi w wieku od osiemnastu do siedemdziesięciu czterech lat zajęło swoje miejsca za zespołem obrońców. Sześć rzędów krzeseł
wznosiło się ukośnie, jak na stadionie. Był ciepły jesienny dzień i przez otwarte okna docierał zgiełk zebranego na zewnątrz tłumu. Guth wyszedł i rozkazał strażnikom uciszyć ludzi. Młody amerykański żandarm w białych rękawiczkach i hełmie zapowiedział wejście sądu i wszyscy wstali. Weszło ośmiu ludzi, na wykrochmalonych zielonych mundurach połyskiwały baretki i medale. Członkami trybunału, złożonego z wyższych oficerów w randze pułkownika, byli: George E. Brunner, G.R. Scithers, Laird A. Richards, Wendell Blanchard, John R. Jeter, Lester J. Abele, Peter O. Ward i przewodniczący składu sędziowskiego generał brygady John M. Lentz, były dowódca 87. Dywizji Piechoty 3. Armii. Usiedli i Lentz otworzył posiedzenie oficjalnym oświadczeniem do protokołu, podając czas, miejsce i okoliczności procesu. Następnie oznajmił, że ponieważ jest tylu oskarżonych, dla łatwiejszej identyfikacji przygotowano ponumerowane karty. Kiedy odczytywał nazwiska, strażnik rozdawał karty z numerami wypisanymi grubo czarnym atramentem. Lentz wyjaśnił, że oskarżeni mają zawiesić sobie te karty na szyi. Film uwieczniający ten moment, przechowywany w Archiwach Narodowych, pokazuje Niemców, którzy zżymają się i potrząsają głowami, jakby mówili: „Jesteśmy oficerami, nie uczniakami”. Następnie Lentz odczytał zarzuty. Pierwszy zarzut brzmiał, że oskarżeni w Dachau „działali zgodnie z ogólnym planem, dopuszczając się wymienionych poniżej czynów [...] w Dachau i Landsbergu w Niemczech, pomiędzy 1 stycznia 1942 a mniej więcej 29 kwietnia 1945 roku, świadomie, z rozmysłem i ze złą wolą nakłaniali, zachęcali i uczestniczyli w poddawaniu cywilnych obywateli państw będących wówczas w stanie wojny z Rzeszą Niemiecką okrucieństwom i aktom przemocy, obejmującym zabijanie, bicie, tortury, głodzenie, upokorzenia i zniewagi, przy czym nazwiska takich osób pozostają nieznane, ale ich liczba sięga wielu tysięcy...”. Drugi zarzut brzmiał tak samo, z tą różnicą, że zamiast cywilom stawiany był „żołnierzom sił zbrojnych”. Lentz zwrócił się do oskarżonych, poprosił każdego z nich, aby wstał, gdy jego nazwisko zostanie wyczytane, i odpowiedział na pytanie, czy przyznaje się do winy[47]. Rzecznik obrony May podniósł się z miejsca. – Jeśli sąd nie ma nic przeciwko temu, w tym miejscu chciałbym złożyć wniosek o oddalenie zarzutów. Zarzuty są mgliste i nieprecyzyjne. „Działanie zgodnie z ogólnym planem” nie stanowi żadnego przestępstwa.
Od początku obrońcy nazistów próbowali zdyskredytować zarzuty przeciwko swoim klientom. Pozostałe warunki procesu zostały ustalone bez większych trudności. Obie strony zgodziły się na przykład, że przedmiotem postępowania mogą być tylko zbrodnie popełnione po 1941 roku, kiedy Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny. Obie strony zgodziły się również, że rozpatrywane mogą być tylko domniemane zbrodnie przeciwko obywatelom państw alianckich – takim jak Amerykanie, Francuzi, Brytyjczycy czy Belgowie – natomiast zbrodnie popełnione przez Niemców przeciwko własnym obywatelom należy pozostawić sądom niemieckim. Istniała też zgoda co do definicji zbrodni wojennych, zwłaszcza tych przewidzianych w konwencjach międzynarodowych. Konwencja genewska z 1929 roku stanowiła między innymi, że walczące strony powinny zadbać o to, „aby polegli byli grzebani z honorami, aby ich groby były traktowane z szacunkiem i aby można je było później odnaleźć”[48]. Konwencja haska z 1907 roku zakazywała uciekania się do pewnych metod prowadzenia wojny, w tym nieludzkiego traktowania jeńców, stosowania gazów trujących, niewłaściwego używania białych flag i podobnych rzeczy[49]. Rzecznicy obrony nie kwestionowali postawienia oskarżonym zarzutu rzekomego pogwałcenia ustalonych praw. Upierali się jednak, aby oskarżenie sprecyzowało dokładnie, które prawa ich klienci rzekomo pogwałcili. Czy oskarżony numer siedem kogoś zamordował? Czy oskarżony numer dwadzieścia zakatował kogoś na śmierć? Jeśli tak, należy to również uściślić, z podaniem rzekomego czasu i miejsca dokonania przestępstwa. Stwierdzenie, że działali zgodnie z „ogólnym planem”, utrzymywali, jest „mgliste i niejasne”. Denson natknął się na pojęcie ogólnego planu w pismach lorda Wrighta of Durley, lorda kanclerza Anglii i pierwszego przewodniczącego Komisji Zbrodni Wojennych Narodów Zjednoczonych[50]. Wright (który był obecny na sali sądowej w dniu rozpoczęcia procesu) przeanalizował zarzut „spisku” z zamiarem popełnienia przestępstwa i uznał go za ograniczony. Spisek wymaga świadomego współudziału osób zbierających się w celu dokonania aktu przestępczego. A co, zapytał Wright, jeśli osoby zamieszane w zbrodnię nigdy się nie spotkały w tym samym czasie i miejscu? A jeśli zbrodnia dokonywała się w ciągu kilku lat – miała „charakter ciągły” – z udziałem stron, które świadomie wspomagały zbrodnię lub w niej uczestniczyły ale nigdy się nawzajem nie znały? Ich zbrodnia nie pasuje do definicji spisku, a mimo to ich wina jest nie mniejsza. Taki świadomy zamiar różnych uczestników opisał jako ogólny plan, a jego wnioski
zostały później włączone do różnych podręczników prawa. Ogólny plan przemawiał do Densona jako skuteczne narzędzie do ustalenia, że personel obozu był winny pogwałcenia praw i zwyczajów wojny. Odrzucał norymberski zarzut zbrodni przeciwko ludzkości, który znajdował zastosowanie tylko wtedy, gdy czyn przestępczy można było powiązać z szerszym wzorem takich zbrodni dokonywanych z powodów politycznych, etnicznych lub prześladowań religijnych[51]. Oskarżeni w Dachau sami nie formułowali polityki i nie można było ich schwytać w norymberską sieć. W ogólnym planie Denson znalazł rozwiązanie alternatywne, dostatecznie szerokie, aby dawało się zastosować wobec wszystkich, którzy pracowali w obozie koncentracyjnym, unikając jednocześnie ograniczeń związanych z zarzutem spisku. – Wysoki sądzie – powiedział Denson, odpowiadając na zastrzeżenia obrony – zakładamy, że przestępstwo miało charakter ciągły. Ten plan obowiązywał w styczniu 1942, jak również w kwietniu 1945 roku. Udział tych ludzi jest wystarczający, aby zarzucić im to, przed czym mają się bronić. – Nie wiem, czy oskarżenie świadomie pomija najistotniejszą treść wniosku – odparł May – ale stwierdzenie, że było to „przestępstwo ciągłe”, nie wyjaśnia, co się zarzuca każdemu z oskarżonych. Czy Martin Weiss jest oskarżony o morderstwo? Torturowanie? Bicie? Albo Böttger? Eisele? Musimy to wiedzieć wcześniej, aby odpowiednio przygotować obronę. Przewodniczący sądu John Lentz przerwał. – Sąd orzeka, że obrona nie wykazała, dlaczego zarzuty mają być oddalone. Wniosek odrzucony. – Następnie Lentz poprosił każdego z oskarżonych, aby wstał i odpowiedział na pytanie, czy przyznaje się do winy. Martin Weiss, mający na szyi kartę z numerem „1”, był dawnym komendantem Dachau. Wstał, wyprężył się dziarsko na baczność, podał swoje nazwisko, wiek i inne szczegóły, a potem oznajmił po niemiecku: Nicht schuldig! Pozostałych trzydziestu dziewięciu po kolei wstawało i powtarzało donośnym głosem: Nicht schuldig![52]. Reporter AP Don Doane był w tym momencie obecny i napisał: „Weiss patrzył wrogo na sędziów i zadzierał wysoko głowę. Z nielicznymi wyjątkami, inni naśladowali jego zachowanie”. Widzowie, wśród których znajdowało się wielu byłych więźniów Dachau, śmiali się z tych ciągłych zapewnień o niewinności. Rzecznik obrony Bates zwrócił się w końcu do trybunału. – Wysoki sądzie, publiczność zdaje się nie rozumieć, że tych czterdziestu ludzi
walczy o życie i że z ich punktu widzenia nie jest to błaha sprawa. – Publiczność zachowa kompletną i absolutną ciszę – upomniał Lentz. Kiedy ostatni oskarżony przemówił, Lentz zwrócił się do Densona. – Czy oskarżenie chce wygłosić mowę wstępną? Denson wstał i zwrócił się do trybunału. Jeden z byłych więźniów Dachau, obecny w tym czasie, zanotował: „Mówi powoli przyjemnym głosem i uśmiecha się niewymuszenie, w charakterystyczny dla siebie sposób”[53]. – Wysoki sądzie, zamierzamy wykazać, że w wymienionym czasie odbywał się w Dachau proces eksterminacji. Zamierzamy wykazać, że ofiarami tej planowej eksterminacji byli cywile i jeńcy wojenni, ludzie, którzy nie chcieli się podporządkować uciskowi nazizmu. Zamierzamy wykazać, że ci ludzie byli poddawani eksperymentom jak króliki doświadczalne, głodzeni na śmierć, a jednocześnie pracowali tak ciężko, jak pozwalał im na to ich stan fizyczny, że w warunkach, w jakich ci ludzie przebywali, choroby i śmierć były nieuchronne. Co więcej, zamierzamy wykazać, że w czasie, kiedy Niemcy podbiły Europę, ci ludzie byli poddawani nieludzkiemu traktowaniu, i że każdy z oskarżonych był trybem w maszynie eksterminacji. Oskarżenie wzywa Lawrence’a Balla. Pułkownik Korpusu Medycznego Lawrence C. Ball przyjechał do Dachau 1 maja 1945 roku, dwa dni po wyzwoleniu, aby zorganizować w obozie szpital. – Czy zechce pan opowiedzieć sądowi, co pan zastał po przybyciu do obozu? – spytał Denson. Douglas Bates z zespołu obrońców wstał. – Sprzeciw. Spostrzeżenia świadka dotyczą okresu późniejszego niż wymieniony w akcie oskarżenia. Niestety, ta linia składania zeznań nie ma żadnego związku z oskarżonymi. – Później zamierzamy powiązać te warunki z oskarżonymi – odparł Denson. – Ci ludzie uczestniczyli w ogólnym planie i zamierzali dopuścić się tych czynów, a zeznania to wykażą. – Jest oczywiste – powiedział Bates – że oskarżenie zamierza przedstawić sądowi wszystko, co ma pod ręką, i podciągnąć to pod ogólny plan. – Bates od początku dawał do zrozumienia, że chce zakwestionować główny zarzut Densona. – Wyzwolenie nastąpiło dwudziestego dziewiątego kwietnia – ciągnął. – To jest data wymieniona w akcie oskarżenia. Drugi maja to zupełnie inna data. Oskarżenie wprowadza zeznania o wątpliwym charakterze i mówi sądowi, że później je powiąże. Domagam się, aby najpierw powiązać oskarżonych z tymi
zeznaniami, a później je wprowadzić. – Sprzeciw uchylony – orzekł Lentz. – Świadek odpowie na pytanie. – Najpierw zobaczyłem pociąg złożony z trzydziestu dziewięciu wagonów – powiedział Ball. – W wagonach było od dziesięciu do dwudziestu zwłok, lekko ubranych. Wiele miało opuszczone spodnie, co wskazywało na dyzenterię. Inne zwłoki służyły im jako poduszki. W obozie wokół krematorium piętrzyły się wielkie stosy ciał. Odwiedziliśmy również szpital w towarzystwie doktora Blahy. To był więzień z Czechosłowacji. May pospiesznie przystąpił do krzyżowego przesłuchania, aby podważyć zeznanie Balla. – Wie pan, czy pociąg z wagonami towarowymi wjeżdżał do Dachau, czy wyjeżdżał z Dachau? – Nie. – Zatem równie dobrze wszyscy oni mogli być Niemcami? – To możliwe. – Wracając do ciał, które znalazł pan w krematorium, czy potrafi pan powiedzieć sądowi, jaka była narodowość tych ciał? – Nie. Amerykański trybunał ograniczył się do sądzenia zbrodni wojennych popełnionych przez Niemców na obywatelach państw będących w tym czasie w stanie wojny z Niemcami. Zbrodnie popełnione na obywatelach niemieckich – niemieckich Żydach i innych niemieckich „wrogach Rzeszy” – praktycznie znajdowały się poza jurysdykcją sądu. – Nie mam więcej pytań. – Pierwszą rundę wygrała obrona. – Oskarżenie wzywa doktora Franza Blahę. Franz Blaha był pięćdziesięcioletnim chirurgiem, który po wojnie został ordynatorem szpitala rejonowego w Pradze[54]. Do Dachau trafił w 1941 roku, po dwóch latach spędzonych w dwudziestu trzech różnych więzieniach, kilku miesiącach w pojedynczej celi i licznych przesłuchaniach przez Gestapo. W artykule z 1946 roku o eksperymentach medycznych w obozach napisał: „Nawet najbardziej żywy opis nie jest w stanie oddać całej straszliwej prawdy” o tym, co odkrył w Dachau. Po przybyciu zaprowadzono go wraz z innymi więźniami do izby chorych. Wśród personelu był tylko jeden dyplomowany lekarz. Pozostali byli dyletantami, którzy „celowali w brutalności i grubiaństwie, nie okazując swoim cierpiącym towarzyszom żadnych ludzkich uczuć.
Prześwietlenia robił cieśla, operacje kelner i maszynista, pacjentów badał każdy, kto uważał, że wygląda imponująco w białym fartuchu lub gumowych rękawiczkach. Ci ludzie przeprowadzali amputacje i operowali...”. Niedługo po przyjeździe Blaha zachorował na zapalenie płuc, na które lekarstwem była w tym czasie „komora termoterapeutyczna”, metalowy piec rozgrzany do niezwykle wysokiej temperatury. Po dwóch dniach w komorze Blaha schudł do czterdziestu kilogramów i jako „kretyn”[55] został przeniesiony na oddział chirurgiczny, gdzie zamierzano go poddać eksperymentom medycznym i resekcji żołądka. Aby tego uniknąć, zaryzykował i przyznał, że jest lekarzem, dzięki czemu dostał pracę w obozowym laboratorium chemicznym. Latem 1942 roku kazano mu zgłosić się do szpitala i został pierwszym w historii obozu więźniem lekarzem. Nigdy nie pozwolono mu obejrzeć pacjenta przed operacją ani zapoznać się z historią jego choroby, ale po prostu podawano mu diagnozę i kazano operować. Jeśli diagnoza była błędna, Blaha zaszywał nacięcie. Jeśli trafna, robił, co się tylko dało w prymitywnych warunkach szpitala. Wiele jego operacji się udawało, ku niezadowoleniu esesmanów. Kiedy polecono mu uczestniczyć w niepotrzebnych operacjach na żywych pacjentach bez znieczulenia, odmówił. Za karę został przeniesiony do kostnicy jako najniższy rangą pomocnik i musiał zdejmować skórę z pleców i piersi zmarłych więźniów. Największą placówką eksperymentalną w Dachau kierował doktor Klaus Karl Schilling. Blaha przeprowadzał sekcje ofiar Schillinga i widział rezultaty jego badań. „Schilling okazał się bardzo kiepskim i bezmyślnym eksperymentatorem – napisał Blaha – i bezlitosnym zwierzchnikiem dla swoich asystentówwięźniów”. Blaha pracował też pod kierownictwem doktora Sigmunda Raschera, który był przyjacielem Himmlera, szefa SS, i dopuszczał się straszliwych okrucieństw w imię badań medycznych. Rascher nigdy nie stanął przed sądem: pod koniec wojny jego przyjaciel Himmler rozkazał go zabić. Głęboko osadzone oczy i wysokie czoło Blahy świadczyły o inteligencji i wyrafinowaniu. Na procesie jednak oczy miał smutne, czoło zmarszczone. Kiedy zeznawał później w Norymberdze, jeden z dziennikarzy napisał, że „był w strasznym stanie fizycznym”. – Co to był blok inwalidzki, doktorze? – spytał Denson. – Trafiali tam ludzie niezdolni do pracy albo cierpiący na przewlekłe choroby.
Posyłano tam również zdrowych, za karę. – Dlaczego to była kara? – Ponieważ blok inwalidzki otrzymywał mniejsze racje żywnościowe, a wszyscy byli narażeni na niebezpieczeństwo wysłania w transporcie inwalidzkim. W 1943 roku przygotowywano wielkie transporty i wysyłano je do Auschwitz, Lublina, Linzu – często po dwieście osób jednorazowo. – Jak pan sądzi – spytał Denson – czy było powszechnie wiadomo, że ci ludzie zostaną zabici? – Sprzeciw – przerwał Bates – z oczywistych powodów. – Bates wskazał na czysto spekulatywny charakter pytania Densona. Odwołanie się do „powszechnej wiedzy” było po prostu zawoalowaną prośbą, aby świadek powtórzył zasłyszane pogłoski. Lentz jednak dopuścił pytanie. – Uważamy, że to świadectwo ma wartość dowodową. Sprzeciw uchylony. Wartość dowodowa miała odegrać zasadniczą rolę w procesach w Dachau. Zgodnie z prawem anglosaskim zeznania oparte na pogłoskach zwykle nie są brane pod uwagę. Niemniej przepisy ustanowione dla procesów o zbrodnie wojenne tego rodzaju zeznania dopuszczały, jeśli składała je „osoba wiarygodna”. Ustępstwo miało zrekompensować fakt, że większość świadków nie żyła. – Wiedziano o tym w całym obozie – odparł Blaha. – Nazywaliśmy transporty inwalidzkie „podróżą do nieba”. – Czy może pan nam powiedzieć, jakiego rodzaju kary stosowano pomiędzy rokiem 1942 a 1945? – Najłagodniejszą było pozbawienie racji specjalnych. Potem wieszanie – na przykład na drzewie – bicie, zamknięcie w bunkrze, wreszcie kara śmierci. – Powiedział pan wieszanie na drzewie. Czy zechciałby pan to opisać? – W moim przypadku, ponieważ nie pracowałem jak należy, zostałem powieszony na drążku w łaźni z rękami związanymi na plecach na godzinę, w ten sposób. Blaha wstał, odwrócił się, splótł palce za plecami i uniósł ręce tak wysoko jak mógł. Potem znowu zajął swoje miejsce. – Kto był przy tym? – spytał Denson. – Różni wyżsi funkcjonariusze, w tym rapportführer Jarolin. – Popatrzył na Jarolina, siedzącego na ławie oskarżonych. – Czy mógłby pan podejść do tej grupy osób i pokazać go sądowi? Blaha wstał, podszedł do balustrady i położył rękę na ramieniu człowieka, który go torturował. Potem wrócił na krzesło dla świadków.
– Czy ma pan jakieś blizny od tego wieszania? – spytał Denson. – Nie od wieszania, ale od bicia przez Gestapo. Była tam ława, trzeba się było nad nią pochylić, a blockführerzy bili z dwóch stron kijami[56]. – Każdy, kto w ostatnich miesiącach odwiedził Dachau, wiedział o tej ławie. Nieco wcześniej byli więźniowie zatrudnieni w wojskowym Międzynarodowym Biurze Informacyjnym urządzili w budynku krematorium i komory gazowej wystawę. Były tam naturalnej wielkości manekiny przedstawiające esesmana z kijem bijącego więźnia pochylonego nad ławą. Blaha opisał inne tortury, którym go poddawano. Opowiedział o francuskim transporcie, który przybył latem 1944 roku, i o tym, jak oskarżony lekarz SS doktor Witteler rozkazał mu przeprowadzić sekcję części spośród setek więźniów, którzy zmarli z pragnienia w letnim upale. Opisał specjalne podobozy wybudowane dla Żydów, takie jak Kaufering i Mühldorf. Opowiedział, że najgorzej traktowano Rosjan, których zwykle bito i zabijano, i o tym, jak on i inni więźniowie przez całe tygodnie słyszeli serie z karabinu maszynowego dochodzące z miejsca egzekucji na północny zachód od obozu w pobliżu torów kolejowych. Opowiedział, jak pewnego razu oskarżony Mahl – „siedzący tam na ławie, numer trzydzieści trzy” – zarzucił sznur na szyję młodego Rosjanina i jak oskarżony Böttger – „drugi w ostatnim rzędzie, numer osiemnaście” – kopnął stołek, na którym stał, i jak ciało chłopca wisiało przez całe popołudnie, podczas gdy obok przechodziły brygady robocze. – Wspomniał pan, że Rascher kierował eksperymentami. Jaki był charakter tych eksperymentów? – Były dwa rodzaje eksperymentów, ciśnienie i zimna woda. Około dwudziestu więźniów zamykano w komorze podobnej do dzwonu. Potem za pomocą maszyn raptownie podnoszono i obniżano ciśnienie powietrza. Wszystkim zmarłym robiono sekcje. Niektórzy doznali wylewów krwi do mózgu, żołądka, płuc. W wyniku tych eksperymentów zmarło ponad stu więźniów. – Może pan opisać ten drugi rodzaj, zimną wodę, czy tak? – Tak – powiedział Blaha. – Więźniów umieszczano w wielkim basenie, bez ubrań, i trzymano tam do trzydziestu ośmiu godzin. Temperaturę mierzono termometrem w odbycie. Za każdym razem, kiedy temperatura ciała więźnia spadała o dziesięć stopni, pobierano krew z arterii szyjnej i badano w laboratorium. Przy dwudziestu pięciu stopniach ludzie zwykle umierali. W przypadku niektórych eksperyment przerywano i znowu ich ogrzewano.
– Jak? – Albo specjalnym aparatem, albo zamarzniętego człowieka kładziono do łóżka z dwiema kobietami i one musiały go ogrzać. Wszystkich zmarłych szybko poddawano sekcji i wyjmowano organy – mózg, tarczycę, żołądek, śledzionę, jądra – wysyłano je do Monachium, do Instytutu Patologii. – Doktorze, kto był komendantem obozu, kiedy przeprowadzano te eksperymenty? – Komendant Weiss. Numer jeden. – Jakie inne eksperymenty przeprowadzano? – Punkcję wątroby bez znieczulenia, eksperymenty z malarią, eksperymenty z ropowicą. Zdrowi ludzie dostawali zastrzyki z ropy chorych na ropowicę w mięśnie odbytu. Z początku powodowało to stan zapalny, później, jeśli nie zastosowano leczenia, ogólne zatrucie krwi. Wielu ludzi zmarło. Inni zostali kalekami. – Kto był naczelnym lekarzem w czasie, kiedy przeprowadzano te eksperymenty? – Walter i Brachtel. Bates wreszcie dostrzegł lukę. – Wnoszę o wykreślenie tego zeznania. Żaden z tych ludzi nie jest oskarżonym w sprawie. Denson przewidział, że wprowadzenie zbrodni popełnionych rzekomo przez osoby inne niż oskarżeni wywoła sprzeciw. – Każdemu z tych ludzi – odparł – zarzuca się udział w ogólnym planie dokonywania wymienionych tutaj czynów przestępczych. Sam fakt, że ci dwaj lekarze nie zasiadają tutaj z nimi, to nie powód, aby tego nie uwzględniać. Wystarczy, że oskarżeni byli w tym czasie w Dachau. Lentz zgodził się z nim. – Wniosek odrzucony. – Doktorze – ciągnął Denson – co pan robił po szpitalu? – Ponieważ nie chciałem operować, za karę zostałem przeniesiony do kostnicy, gdzie dokonywano sekcji. Zrobiłem sześć do siedmiu tysięcy sekcji. – Czy kiedykolwiek zdejmował pan skórę z ciał zmarłych więźniów? – Robiono to, kiedy sekcje nadzorował Bruno, a później Willy Mirkle. Zdejmowaliśmy skórę z piersi i pleców, potem używaliśmy chemikaliów do jej wyprawienia. Później skóry wystawiano na zewnątrz, na słońce, i wycinano kawałki zgodnie z rysunkami dostarczanymi nam przez esesmanów. Były
wykorzystywane do wyrobu siodeł, spodni do konnej jazdy, rękawiczek, pantofli domowych, damskich torebek. – Czy może pan powiedzieć sądowi, jaki użytek robiono z głów niektórych więźniów? – Były preparowane, a później wysyłane do szkół SS lub wręczane niektórym esesmanom. Czasem przygotowywano też całe szkielety. – Kiedy mówi pan, że głowy były preparowane, co pan ma na myśli? – Były odcinane i gotowane, później usuwano części miękkie, wybielano czaszki perhydrolem, suszono i ponownie składano w jedną całość. – Wspomniał pan o innym rodzaju eksperymentów, z malarią. Kto kierował eksperymentami z malarią? – Doktor Schilling. Zarażał więźniów wszystkich narodowości, także księży, a potem leczył ich różnymi metodami. – Nie wie pan, czy któryś z tych ludzkich królików doświadczalnych umarł w wyniku tych eksperymentów? – Tak. Dokonywałem sekcji. – Czy stwierdzał pan inne przyczyny zgonu niż związane bezpośrednio z malarią? – Tak, silne zatrucie neosalwarsanem i piramidonem. Ludzie nie tolerują takich dużych dawek, które działają na nich jak trucizna. – Czy rozpoznałby pan doktora Schillinga, gdyby go pan zobaczył? – Tak. Ten starszy pan, numer piętnaście. – Czy zna pan człowieka nazwiskiem Becher? – Tak. Widziałem go, kiedy wyprowadzano z bloku księży, żeby ich ukarać. Popychał ich i bił kawałkiem drewna. – Czy rozpoznałby pan tego człowieka? – Numer dwadzieścia siedem. Denson przeszedł do innych nazwisk z listy oskarżonych: czy rozpoznaje również Redwitza? Lippmanna? Knolla? Eiselego? Wreszcie, kiedy Blaha zidentyfikował kilkunastu oskarżonych, zakończył. – Nie mam więcej pytań. Główny rzecznik obrony Douglas Bates wstał, by rozpocząć krzyżowe przesłuchanie. – Na początku, kiedy pan tu przyjechał, nie było tak źle, zważywszy, że był to obóz koncentracyjny, prawda?
– Było bardzo źle nawet wtedy. – Zeznał pan, że nie było tak tłoczno, że warunki sanitarne były względnie normalne, czy tak? – Lepsze niż później – zgodził się Blaha. – Na początku było więcej lekarstw, prawda? Niedobory stały się dotkliwe pod koniec, czy to się zgadza? – Tak. – A w pierwszej połowie 1942 roku wyżywienie było lepsze i w miarę upływu czasu stopniowo się pogarszało, czy to się zgadza? – Tak. – Doktorze Blaha, jakie były normalne warunki w Dachau? To znaczy, ilu ludzi obóz mógł wygodnie pomieścić jako więźniów? – Kiedy obóz był pełny, normalnie przebywało tam osiem tysięcy więźniów. – A ilu ludzi przysłano do obozu w drugiej połowie 1944 roku? – Ponad piętnaście tysięcy. Bates próbował przerzucić odpowiedzialność z Niemców oskarżonych na procesie na funkcjonariuszy z innych obozów, nazistów, którzy wysyłali swoje ofiary do Dachau, nie przejmując się tym, jak zwiększona liczba więźniów wpłynie na warunki. – Mówił pan o egzekucjach Rosjan. Czy może nam pan powiedzieć, kto był obecny przy tych egzekucjach? – Nie widziałem ich. Widziałem tylko ciała zabierane do krematorium. – Zatem nie wie pan, jaką rolę odegrał Ruppert albo Böttger, jeśli w ogóle? – Nie. – Powiedział pan, że ten człowiek, Jarolin, był obecny, kiedy powieszono pana za nadgarstki. Czy to on powiesił pana za nadgarstki? – Nie. – Zatem tylko się przyglądał. – Tak. – Czy Jarolin wydał rozkaz, żeby pana powieszono? – Nie, rozkaz przyszedł z góry – przyznał Blaha. – Innymi słowy, Jarolin tylko wykonywał rozkazy wydane przez kogoś innego, czy to się zgadza? – Tak. – Doktorze, czy ma pan duży szpital w Pradze? – Tak.
– A czy na oddziale patologii w swoim szpitalu ma pan ludzkie organy? – Tak, do celów naukowych. – Czy ma pan szkielety? – Tak. Dwa. – Nie mam więcej pytań. Denson nie był pewien, ile punktów zdobył Bates, ale jeden szczegół należało koniecznie uściślić. Wstał, by zadać pytanie uzupełniające. – Powiedział pan, że Jarolin był obecny, kiedy wieszano pana za nadgarstki. Czy Jarolin wydawał jakieś rozkazy? – Kilku z nas powieszono względnie nisko, więc dotykaliśmy palcami podłogi. Jarolin rozkazał podciągnąć nas wyżej. – Nie mam więcej pytań. Proces w Dachau rozpoczął się przy pełnej sali, potem zainteresowanie osłabło. Piątego dnia tłumy zniknęły, a dziennikarze wrócili, by uczestniczyć w otwarciu procesu norymberskiego. Wyjechali również po to, aby uciec od nudy niekończących się tłumaczeń na procesie w Dachau. Wielu tłumaczy było uchodźcami, którzy opuścili Niemcy w 1939 roku[57]. Nieliczni mówili po angielsku dostatecznie długo, żeby dobrze posługiwać się tym językiem, toteż tłumaczenie każdego zdania z angielskiego na niemiecki lub z polskiego na angielski zajmowało bardzo dużo czasu. W pierwszym tygodniu amerykański dziennikarz Walter Lippmann, współzałożyciel tygodnika „New Republic”, przyjechał posłuchać. Jego sekretarka zadepeszowała, że zamierza zostać trzy dni. Paul Guth poświęcił wiele godzin na szukanie kwater, organizowanie posiłków, planowanie wywiadów. Lippmann zjawił się o dziewiątej pierwszego dnia. O dziesiątej trzydzieści już go nie było. Potem przyjechała Margaret Higgins. Dzięki swoim relacjom o wyzwalaniu obozów, spisywanym, kiedy podążała za wojskami alianckimi przez Europę, stała się najpopularniejszym amerykańskim korespondentem wojennym. Jej asystent napisał, że będzie mogła zostać cały tydzień. Po dwóch godzinach ona też opuściła salę sądową. Brak zainteresowania prasy ciążył Densonowi. Z kronik filmowych, audycji radiowych i artykułów w wojskowej gazecie „Stars and Stripes” wiedział, że główny prokurator w Norymberdze Robert Jackson również doznaje niepowodzeń na skutek podobnego rodzaju sądowej nudy. Problemy Jacksona wynikały jednak z nadmiaru dokumentów pisanych. Same zeznania, uznał, nie
poruszą trybunału norymberskiego: świadkowie mogą zostać uznani za niewiarygodnych lub skłonnych do mściwej przesady. Aby uniknąć takich wątpliwości, Jackson zgromadził ogromne ilości dokumentów na poparcie swojej linii oskarżenia. Wywarło to przewidywalny wpływ na środki masowego przekazu. Dziennikarka Rebecca West, pisząca dla „New Yorkera”, określiła norymberską salę sądową jako „cytadelę nudy [...] nudy na ogromną, historyczną skalę”[58]. Wracając myślami do pustej sali sądowej, którą opuścił kilka chwil wcześniej, Denson nie zdołał się powstrzymać od porównania: jeśli Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych, ze wszystkimi udogodnieniami, jakimi dysponował trybunał w Norymberdze, nie przyciągnął prasy – jeśli nawet Robert Jackson nie zdołał wzbudzić emocji – to na co mógł liczyć skromny prowincjonalny prawnik tutaj, w Dachau? Świat potrzebował pamiętnego zakończenia nazistowskiej katastrofy, a nie nużącego rozpamiętywania. Denson nadal miał przedkładać doświadczenia żyjących ofiar nad beznamiętne dane papierowych dokumentów.
[44] Rękopis
Hansena, s. 14–3.
[45] Ten
sam amerykański urzędnik miał okazję występować jako oskarżyciel na jednym procesie w Dachau i jako rzecznik obrony na innym. Zob. Koessler, American War Crimes Trials, s. 30. [46] Wywiad
z Paulem Guthem, 26 lipca 2000.
[47] Wyjątki
ze stenogramu procesu w Dachau zostały zaczerpnięte z akt 12226 i 000-52-2 przechowywanych w Archiwach Narodowych, United States of America v. Martin Gottfried Weiss et al. [48] Konwencja
genewska z 27 lipca 1909 roku, artykuł 4.
[49] Cyt.
za: Law Reports of Trials of War Criminals, t. XV, His Majesty’s Stationery Office, London 1949, s. 11. [50] Robert
E. Conot w Justice at Nuremberg przypisuje ideę ogólnego planu podpułkownikowi Murrayowi C. Bernaysowi z Wydziału Projektów Specjalnych Departamentu Wojny. [51] Aryeh [52] 40
Neier, War Crimes, Times Books, New York 1998, s. 17.
Nazis Face Execution for Dachau Deaths, AP, 15 listopada 1945.
[53] „The
Nameless Road”, spisana na maszynie relacja anonimowego byłego więźnia z procesu w Dachau, archiwum Densona.
[54] Medical
Science Run Amok [w:] Medical Science Abused: German Medical Science as Practised in Concentration Camps and in the so-called Protectorate, reported by Czechoslovak doctors, Orbis, Prague 1946, s. 13–37. [55] Ten
termin odnosił się do skrajnie wycieńczonych, często całkowicie zobojętniałych na swój los więźniów, których w obozach nazywano różnie: na Majdanku – „osłami”, w Mauthausen – „pływakami”, w Neuengamme – „wielbłądami”, w Auschwitz – „muzułmanami” (przyp. tłum.) [56] Marcuse,
Legacies of Dachau, il. 17.
[57] Joseph
Halow, Innocent at Dachau, Institute for Historical Review, Newport Beach, California, 1992, s. 62. [58] Reporter
at Large, „New Yorker”, 7 września 1946. Dziennikarze wyznaczeni do codziennego uczestnictwa w procesach norymberskich żartowali ponuro, że są „ostatnimi ofiarami nazistowskich prześladowań”. „Charlotte Observer”, 6 października 1946.
6 Wiarygodność
Przygotowując się do procesu, Denson wiedział, że najtrudniejszym zadaniem będzie przekonanie trybunału, iż zeznania ofiar obozów są prawdziwe. Kiedy tu przyjechał, musiał przezwyciężyć własny sceptycyzm: ich opowieści były po prostu niewiarygodne. Dlaczego sędziowie mieliby czuć inaczej? Zespół Densona przesłuchał ponad pięciuset potencjalnych świadków, szukając takich, którzy budzili zaufanie. Słuchali, jak świadek mówi, przyglądali się tikom nerwowym, zastanawiali się, jakie wrażenie wywrze na sądzie. Wiarygodnych wzywano ponownie, omawiano warunki ich uczestnictwa – pokój, wyżywienie, dzienne wynagrodzenie – a następnie zakwaterowywano ich w domach przy Tennessee Road. Resztę odsyłano. Wiarygodność oceniano na podstawie sposobu, w jaki świadek siedział na krześle, wyrazu jego twarzy i gestów, tonu głosu. Ośmiu członków trybunału analizowało te wskaźniki wiarygodności równie starannie jak szczegóły zeznań. Wykształcony świadek, który przytaczał statystyki, mógł wnosić istotny wkład, ale szczery świadek, który mówił z uczuciem, często wywierał silniejsze wrażenie. Dziesiątego dnia procesu sąd miał okazję się przekonać, co może zdziałać szczerość. Denson powołał na świadka Arthura Haulota, trzydziestodwuletniego dziennikarza, byłego porucznika armii belgijskiej i przez trzy lata więźnia Dachau. Haulot, który został później ministrem w rządzie brukselskim, był niezwykle wiarygodny. Nie okazywał złości ani goryczy, emanował rozważnym namysłem i szczerością. Najpierw opowiedział, jak esesmani zareagowali na wiadomość o zbliżaniu się wojsk amerykańskich, rozkazując wszystkim żydowskim więźniom zebrać się na placu apelowym. Następnie ich pobili i kazali im stać na baczność przez całą chłodną, wietrzną noc. Następnego dnia Haulot i dwaj jego towarzysze naliczyli sześćdziesiąt ciał. – Czy było coś – spytał Denson – gorszego niż bicie? Czy było coś bardziej uciążliwego dla więźniów?
Haulot odpowiedział z namysłem: – Myślę, że normalnemu człowiekowi znacznie trudniej było żyć w obozie niż w jakimkolwiek innym miejscu nie tylko z powodu bicia, ale z moralnego punktu widzenia. Chciałbym podać siebie jako przykład, a to, co powiem, można chyba powiedzieć o tysiącach innych. Kiedy sprowadzono mnie tutaj z Mauthausen, byłem taki wychudzony, tak wykończony fizycznie, że musiałem wytężyć wszystkie siły, aby pozostać przy życiu. Ale najgorsze, przez co musiałem przejść w ciągu trzech lat na bloku dwadzieścia pięć w Dachau, nie było bicie, ale to, że musiałem szanować ludzi, którzy byli kryminalistami – że musiałem żyć, dzień i noc, z setkami ludzi, którzy byli zawodowymi przestępcami i mieli w tym przeklętym obozie wyższą pozycję wyłącznie dlatego, że byli kryminalistami i Niemcami. Było mi tak ciężko, że pewnego dnia po prostu ukradłem chleb swojemu towarzyszowi. – Haulot umilkł i łzy popłynęły mu po twarzy. – Nie zjadłem tego chleba. Wsunąłem go z powrotem swojemu towarzyszowi do kieszeni. Ale to, że ja, który odebrałem takie porządne wychowanie, mogłem upaść tak nisko w ciągu tych trzech lat – to było dla mnie najgorsze. Znam wielu ludzi, w tym co najmniej sześciu moich belgijskich towarzyszy, którzy zmarli na bloku dwadzieścia pięć nie tylko dlatego, że byli bici i głodzeni, ale po prostu dlatego, że mieli już dosyć. Powyżej uszu, żeby użyć tego wyrażenia. Po latach Denson wspominał tę chwilę w sądzie. „Można by usłyszeć, jak upada szpilka” – powiedział[59]. Arthur Haulot był zapewne jednym z najbardziej wiarygodnych świadków oskarżenia, ale porządnie mu się dostało na sali sądowej. Douglas Bates prowadził zaciętą obronę niemieckich oskarżonych, a próby zdyskredytowania świadków oskarżenia odgrywały istotną rolę w jego strategii[60]. Bates oparł się na tym, że jako socjalista w latach czterdziestych Haulot zgodnie z niemieckim prawem był przestępcą. W jakim stopniu, przekonywał Bates, można wierzyć słowom kryminalisty? Jako przywódca podziemnej organizacji na terenie obozu w Dachau Haulot mówił również w imieniu tych wszystkich, których torturowano i zabijano. Czy nie szukał zemsty za wszelką cenę? Haulot nie mógł tego wytrzymać i wieczorem po odroczeniu rozprawy podszedł do przewodniczącego trybunału Lentza. – Panie pułkowniku – powiedział – moi przyjaciele i ja przyszliśmy tu dobrowolnie, żeby zeznawać przeciwko tym nazistowskim szubrawcom. Dlaczego musimy znosić takie napaści słowne ze strony Amerykanów?
Lentz wyjaśnił cierpliwie, że obrońcy po prostu wykonują swoją pracę. Mają prawo, zgodnie z amerykańską procedurą prawną, uciekać się do różnych środków podczas krzyżowego przesłuchania, żeby uzyskać korzystny werdykt dla oskarżonych. – Wobec tego proces będzie się dalej toczył bez nas – powiedział Haulot. – Przez lata znosiliśmy bicie i upokorzenia ze strony tych nazistowskich kanalii. Nie będziemy tolerować takich zniewag ze strony tych, którzy reprezentują wolność i demokrację. – I udał się do kantyny oficerskiej na ostatni posiłek przed powrotem do Belgii. Godzinę później Douglas Bates i inni rzecznicy obrony weszli do kantyny. Główny obrońca podszedł do Haulota i przyjacielskim gestem położył mu rękę na ramieniu. – Chcemy panu podziękować – powiedział Bates. – Mówiąc to wszystko, przywołał nas pan do porządku. Robimy to, co musimy, i naprawdę napawa nas to niesmakiem. Z naszej strony nic takiego już pana nie spotka. Taka zmiana taktyki prawdopodobnie nie miałaby miejsca, gdyby proces odbywał się przed amerykańskim sądem cywilnym. W Dachau jednak rzecznicy obrony byli żołnierzami, którzy traktowali poważnie każdą reprymendę swoich przełożonych. Nie mieli również żadnych złudzeń co do zbrodni oskarżonych i darzyli głębokim szacunkiem ludzi takich jak Haulot, którzy byli ich ofiarami. Tego wieczoru, po szybkiej kolacji w gospodzie, Denson przekopał się przez następną stertę zaprzysiężonych oświadczeń i innych dokumentów, robiąc drobiazgowe notatki w swoich skoroszytach. Jego uwagę przyciągnął odręczny dziennik[61]. Dopisek na okładce głosił, że te przesiąknięte wodą stronice znaleźli śledczy z 7. Armii w swoich poszukiwaniach pisemnych świadectw, które można by wykorzystać na procesach. Autorem dziennika był więzień podpisany jedynie inicjałami E.K. Swoje myśli adresował do nieobecnej kochanki, prawdziwej albo wyimaginowanej. 20 listopada 1942 Te stronice, które właśnie zaczynam zapisywać, sprowadzą na mnie pewną śmierć, jeśli kiedykolwiek zostaną znalezione. Ale czym jest śmierć? Ilu spośród tych, których tutaj poznałem, żyje jeszcze dzisiaj? Wszyscy jesteśmy bliscy śmierci. Naprawdę myślę, że spiszę to wszystko dla Ciebie, abym, kiedy za jakiś czas znowu się spotkamy, nie musiał
mówić nic więcej. Dam Ci te stronice i będę milczał, ponieważ jestem zmęczony mówieniem. Moi przyjaciele myślą, że w tajemnicy piszę wiersz, zapewne wiersz miłosny, albo taki o kwiatach i gwiazdach. Gdyby wiedzieli, co robię, spaliliby te stronice ze strachu. W istocie mieliby rację, ponieważ narażam ich życie tak samo jak własne... 21 listopada 1942 Wczoraj wydarzyło się coś, co poruszyło nawet najbardziej zatwardziałych spośród nas, a to coś znaczy, ponieważ zatraciliśmy wszelkie uczucia. Nic więcej nie może nas w żaden sposób zadziwić. Wczoraj z obozu pod Gdańskiem przywieziono pięćset kalek. Być kaleką to dla więźnia znaczy stać na progu śmierci. Pięćdziesiąt jeden tych „kalek” przyjechało już martwych, ale ich ciała zostały częściowe zjedzone przez pozostałych. Resztki i kości wyrzucono przez szczelinę w bydlęcym wagonie po drodze. Zostało tylko trochę nierozpoznawalnych części ciała. Jednym zwłokom brakowało całego boku, innym nosa, policzka albo genitaliów. Więźniowie podczas sześciodniowej jazdy dostali tylko kawałek chleba, chyba sześćset gramów. Z głodu dostali pomieszania zmysłów. Czterdziestu dziewięciu zmarło wczoraj, w dniu przyjazdu. Wkrótce będzie ich więcej i z każdym dniem ich liczba będzie rosła. To, że ich tutaj przywieziono, można chyba wyjaśnić tylko zapotrzebowaniem na siłę roboczą. Czy kiedykolwiek przeczytasz te stronice? Każda strona to źródło zagrożenia. Tak ciężko jest je ukryć. Może jakaś dobra siła ochroni je i zachowa, abym pewnego dnia mógł dać je Tobie – wraz z sercem z kamienia. Postarzałem się. Siwieją mi skronie, a wiek zmienia moje rysy. Czasem to zauważam, kiedy przyglądam się sobie w małym lustrze w łaźni. Mam zaledwie 36 lat. 22 listopada 1942 Muszę opowiedzieć Ci coś, co bardzo mną dzisiaj wstrząsnęło. Jest niedziela. Stoimy na placu apelowym i czekamy na rozkaz wymarszu. Obok nas prowadzą kilkuset Ukraińców. Dwa pierwsze szeregi to dzieci, ich małe ciała odziane w rzeczy o wiele na nie za duże, ich blade twarze z dziecięcymi, na wpół radosnymi oczami. Ich głosy brzmią jak śpiew słowika na cmentarzu. Ktoś przeniósł obok mnie umierające, kwilące
niemowlę. Musiałem odwrócić wzrok. Serca muszą tutaj twardnieć, bo inaczej płakalibyśmy od rana do wieczora. 8 grudnia 1942 Nocą na pryczy naciągnąłem sobie koc na głowę, ale słyszałem, co ktoś powiedział. Jego przyjaciel jest noszowym. Ta praca już nie robi na nim wrażenia. Wczoraj, kiedy zwalał zwłoki na stertę, jego uwagę zwróciła przypadkowo jedna twarz. To był jego brat. Ktoś przyszedł i ściągnął mi koc z głowy. To mój polski przyjaciel. Opowiedział mi o pewnym księdzu, swoim koledze szkolnym. Spotkali się ponownie tutaj, w Dachau. Księdza zabrano niespodziewanie na rewir – tak się tutaj nazywa szpital – żeby przeprowadzać na nim eksperymenty. Ksiądz potajemnie przesłał swojemu przyjacielowi krótką wiadomość. Ostatnie zdanie było nieczytelne, bo jak sam powiedział, ma czterdzieści stopni gorączki. Nie prosił o pomoc, ponieważ wiedział, że wszystko stracone. Wiele setek umrze jeszcze w ten sposób, a my musimy się bezsilnie przyglądać. Przedwczoraj przywieziono kolejne 300 kalek, po prostu żywe trupy. Inny przyjaciel bardzo mnie dzisiaj zasmucił. Jego żona, którą kocha i która jego kocha, zostawiła jego rodziców i dziecko i wyjechała do innego kraju. On nie wie, dlaczego. Jest słaby i wrażliwy. Dziwię się, że jeszcze żyje, a teraz przytrafia mu się coś takiego. Żony poza drutami męczą się czekaniem i chcą rozwodu. Ludzie tracą swoje żony i dzieci, a wraz z nimi wszystkie ideały, punkt oparcia w życiu. Co myślą o nas tamci na zewnątrz, o nas tutaj w obozie? Wiem, że rozpuszcza się pogłoski, że tutaj i w innych obozach zamyka się tylko osobników najbardziej niebezpiecznych, zdrajców i tym podobnych. Gdyby tylko zobaczyli nas tutaj! Gdyby tylko wiedzieli! 10 grudnia 1942 Wczoraj znowu widziałem wychudzonych ludzi wymykających się z naszych baraków. Ukradli obierki ziemniaczane z kosza na śmieci i wypchali sobie nimi kieszenie. Byli wśród nich starzy i młodzi. Głód boli, a większość nie ma siły woli, żeby zapanować nad udręczonym żołądkiem. Ale, w porównaniu z innymi obozami, tutaj jest raj. Jeden z naszych więźniów, który przyjechał z Mauthausen, powiedział mi
dzisiaj, że spośród ogólnej liczby 4000–6000 ludzi codziennie umiera od 40 do 50. Pewnego zimowego dnia ta liczba wzrosła do 180. Tylko ci, którzy to przeżyli i widzieli, mogą w to uwierzyć. 22 grudnia 1942 Jeden z byłych blokowych jest podobno w rewirze. Nie tak dawno temu pojechał na front. Nazywaliśmy go „Hamburger”, olbrzym, prymitywna twarz, zaledwie 20 lat, łapska jak u nosorożca. W zeszłym roku, a może w tym, zatłukł człowieka na śmierć za to, że zjadł obierki ziemniaczane. Ale nie zabijał go powoli, jak to jest w zwyczaju. Nie, zabił go jednym ciosem pięści. Znajdował też przyjemność w okładaniu ludzi pejczem. Wielu już zabił albo zaćwiczył na śmierć. Podobno stracił rękę i nogę. Los go pokarał, jeżeli to prawda. Nie będzie już mógł bić ani kopać. Zastanawiam się, czy jego serce też się odmieniło. 23 grudnia 1942 Rozmawiałem dzisiaj z przyjacielem. Kilka lat temu pojechał z transportem do Mauthausen. Było ich 1600. Teraz, po dziewięciu miesiącach, on też wrócił, jakby z innego świata, bardziej martwy niż żywy, on i 19 ludzi. To znaczy, że z 1600 zostało 20 ludzi. Tak, Dachau to, na przekór wszystkiemu, cudowny obóz. Oto był ktoś wiarygodny. Denson wolałby, żeby dziennikarze piszący o procesach robili to językiem zaczerpniętym z serc czujących istot ludzkich, takich jak ten E.K., zamiast z oficjalnych papierów wojskowych biurokratów. Przeczytał dosyć artykułów i obejrzał dosyć kronik filmowych, aby wiedzieć, że więźniowie obozów znowu stawali się ofiarami, tym razem płytkich relacji prasowych i niezrozumienia. Ludzie tacy jak E.K. zasługiwali na coś więcej niż przelotne wzmianki felietonistów z nieprzekraczalnymi terminami – i więcej niż starania jednego prowincjonalnego prawnika. Ta świadomość bardzo mu ciążyła. Na nocnym stoliku leżała Biblia Króla Jakuba, którą ojciec podarował mu na siedemnaste urodziny. Skórzana oprawa zrobiła się miękka po latach codziennego używania. Denson czytał z niej każdego wieczoru przed modlitwą i ten wieczór nie był wyjątkiem. Podobnie jak koszmary, które go nawiedziły, znowu nie pozwalając mu zasnąć.
Następnego dnia w sądzie wychudzony chłopiec pokuśtykał o kulach przez salę. Wspiął się na drewniane podwyższenie, gdzie stało krzesło dla świadków, i usiadł. – Jak pan się nazywa? – spytał Denson. – Schmul Kuczinsky. – Ile pan ma lat? – Osiemnaście. Denson nie miał dzieci, ale miał młodszego brata Rendera, którego bardzo kochał. W dzieciństwie Denson staczał za Rendera jego walki i wiedział, jak to jest bronić kogoś młodszego i słabszego. – Gdzie pan w tej chwili mieszka? – W szpitalu Saint Ottilien. – Co pan robił przed wojną? – Chodziłem do szkoły. – Był pan więźniem w jednym z obozów w Kaufering? – Numer cztery. – A skąd pan przyjechał? – Z Auschwitz. – Czy przyjechali razem z panem jacyś członkowie rodziny? – Ojciec i czterej stryjowie. – Co się przydarzyło pańskiemu ojcu w obozie numer cztery? – Wieczorem czterech ludzi przyniosło ojca. Zobaczyłem, że prawe oko ma sine i opuchnięte. Ledwo go poznałem. Mój ojciec zaczął płakać, a dwaj ludzie, którzy go przynieśli, powiedzieli, że Tempel go pobił. Następnego ranka, kiedy sprawdzałem mu puls, już nie żył. – Rozpoznałby pan Templa, gdyby go pan zobaczył? – Tak. Niestety, znam go bardzo dobrze. – Panie Kuczinsky – powiedział Denson, starając się dodać tą pełną szacunku formą nieco otuchy złamanemu osiemnastolatkowi – jak pan go poznał? – Mnie też pobił. – Czy zechciałby pan przyjrzeć się oskarżonym i powiedzieć nam, którego z nich rozpoznaje pan jako Templa? Jaki jest jego numer? – Dwadzieścia pięć. – Nie mam więcej pytań. – Denson usiadł. McKeown wstał, ale nie było nic do powiedzenia.
– Obrona nie ma pytań. Tydzień wcześniej rozpoczęła się Norymberga, spektakl nazistowskich procesów, dostarczający gazetom i rozgłośniom radiowym na całym świecie dreszczyku sensacji. Takie nagłośnienie spraw wojskowych mogło mieć daleko idące konsekwencje. Podczas wojny secesyjnej ponad pięciuset korespondentów wyruszyło na pola bitewne Południa, a ich relacje skłoniły prezydenta Lincolna do zatwierdzenia w 1863 roku reguł prowadzenia wojny. W następnym roku dwanaście europejskich rządów podpisało pierwsze porozumienie międzynarodowe, znane obecnie jako konwencja genewska. Prawa wojny sięgały czasów starożytnych Persów i Greków, ale to dziewiętnastowieczni dziennikarze doprowadzili do ich międzynarodowego uznania i przyjęcia. Musiało martwić Densona, że prasa poświęca tyle uwagi oskarżonym w Norymberdze – ludziom, którzy nie oddali ani jednego strzału – a tak mało zbrodniarzom sądzonym w Dachau. Tutaj zasiadali ludzie, którzy osobiście spowodowali tyle cierpienia i śmierci, że odpowiednio nagłośnione, procesy w Dachau mogły wnieść do prawa międzynarodowego równie istotny wkład jak procesy norymberskie. Ale co mógł zrobić? Byli ślusarze i mechanicy samochodowi na jego sali sądowej nie wytrzymywali porównania z grubymi rybami w Norymberdze. „Byliśmy sutereną – powiedział Paul Guth, porównując oba procesy – nawet nie kamykami w ich butach”. Świadkowie oskarżenia kolejno występowali i składali zeznania, aż w końcu zeznawało ich ponad stu, często po piętnastu jednego dnia. Zawsze wyczulony na to, na ile wiarygodne wydadzą się ich relacje trybunałowi, Denson powołał byłych „więźniów uprzywilejowanych”, aby wzmocnić swoją argumentację. Znalazł się wśród nich książę Fryderyk Leopold z Prus, dystyngowany sześćdziesięcioletni mężczyzna, który przebywał w Dachau przez siedem miesięcy. Opowiadał, że widział, jak przyjeżdżały transporty, jak otwierały się drzwi wagonów i wypadały z nich martwe ciała, jak nowo przybyli musieli się rozbierać na mrozie, podczas gdy esesmani bili ich po głowie i kopali w brzuch. Do innych „uprzywilejowanych więźniów” w Dachau należeli Kurt von Schuschnigg, były kanclerz Austrii i pierwszy szef europejskiego rządu, który przeciwstawił się otwarcie Hitlerowi, Léon Blum, były premier rządu francuskiego i twórca Frontu Ludowego we Francji, książę Xavier z Holandii,
siostrzeniec Winstona Churchilla, burmistrz Wiednia, bratanek byłego cesarza Niemiec wraz ze swoim sekretarzem, lokajem i szoferem. Chociaż rodowód mógł umacniać wiarygodność świadka, Denson wiedział, że same imponujące tytuły nie uczynią niewiarygodnych relacji wiarygodnymi. Kto by uwierzył, że szanowany lekarz dokonywał resekcji żołądka żywych ofiar bez znieczulania albo że jeden człowiek chwytał innych ludzi za nogi i rozrywał ich na dwoje, albo że oficer topił niemowlęta w wiadrach z wodą, po czym szedł do domu, żeby spędzić dzień z żoną i dziećmi? Członkowie trybunału wiedzieli, że wojna to piekło, ale czy potrafili ogarnąć wyobraźnią surrealistyczną rzeczywistość Dachau?[62] Denson działał zgodnie z ustalonym wzorem. Najpierw przedstawiał świadectwa pomniejszych wykroczeń, jakich zwykle można oczekiwać w zakładach karnych: policzkowania i innych drobnych aktów przemocy. Potem powoływał świadków, którzy opisywali cięższe pobicia, i stopniowo przygotowywał sąd na bardziej drastyczne rzeczy, jakie działy się w obozie. Powolny proces tłumaczenia przeszkadzał w skutecznym stopniowaniu relacji tych świadków, a Denson mierzył czas ich zeznań z zegarkiem w ręku, aby mieć pewność, że uwaga słuchaczy nie osłabnie ani na chwilę. Po każdej sesji zbierał swój zespół, żeby wybadać, w jakim stopniu ich zdaniem trybunał jest gotów wysłuchać kolejnych niewiarygodnych opowieści. Wzór zdawał się sprawdzać. Aby przedstawić pomniejsze wykroczenia, Denson powołał dwudziestojednoletniego litewskiego studenta, który zeznał, że widział, jak oskarżony Kirsch bił więźniów. Później Denson powołał na świadka czterdziestojednoletniego niemieckiego inżyniera budowlanego, który obserwował oskarżonego Debelowa przy egzekucjach. Wypytał lekarkę z Wilna, która widziała, jak oskarżony Kramer zastrzelił jej męża. Następnie Denson powołał polskiego urzędnika biurowego, który opowiedział, jak oskarżony Lippmann wybrał piętnastoletniego chłopca do brygady roboczej. Chłopiec uczepił się nóg ojca, wspominał urzędnik. Błagał, aby nie oddzielano go od ojca, a Lippmann okładał go kijem, dopóki ten nie stracił przytomności. Świadek opisał, jak ojciec stał i płakał, kiedy strażnicy zabierali jego syna. Po takim wprowadzeniu Denson poprosił świadka, aby opowiedział, co się zdarzyło pod koniec marca 1945 roku, kiedy obóz był likwidowany. Więźniów zebrano na placu apelowym, aby przygotować ostatni transport, powiedział świadek. Stali w pobliżu wielkiego dołu służącego jako śmietnik, a kilku więźniów zobaczyło
obierki ziemniaczane i wskoczyło do dołu, żeby je pozbierać. Lippmann zauważył ich, wyciągnął pistolet i strzelił cztery razy. Później następny świadek Densona, Ali Kuci, podjął tę opowieść. Kuci był trzydziestodwuletnim Albańczykiem i dawnym studentem Uniwersytetu Londyńskiego. – W ostatnim transporcie było dwa tysiące czterystu ludzi – powiedział sądowi. – Tylko sześciuset przeżyło. – Jak wybrano tych ludzi? – spytał Denson. – Komendant wydał rozkaz, że wszyscy Żydzi mają się zameldować na placu apelowym. Byli ubrani w łachmany i stali tam przez całą noc. Padało i wiał zimny wiatr. Następnego ranka wyprowadzono ich przez główną bramę na stację kolejową i kazano wsiąść do wagonów. Pociąg nigdy nie wyjechał z Dachau. Siedzieli w tych zamkniętych wagonach od dwudziestego pierwszego kwietnia aż do wyzwolenia dwudziestego dziewiątego. Esesmani zakazali nam zbliżać się do pociągu. Nazwaliśmy go „ekspresem do kostnicy”. Denson poczekał, aż obraz dwóch tysięcy ludzi uwięzionych w zamkniętych wagonach przez dziewięć dni utrwali się w świadomości słuchaczy. – Nie mam więcej pytań – powiedział.
[59] Nagrany [60] Wywiad
na wideo wywiad USHMM. telefoniczny z Arthurem Haulotem, 1 czerwca 2002.
[61] Dachau,
sześćdziesięcioośmiostronicowa relacja z fotografiami i przedmową Williama W. Quinna, pułkownika Sztabu Generalnego, opublikowana przez Armię Stanów Zjednoczonych po wyzwoleniu Dachau w kwietniu 1945 roku. [62] Nagrany
na wideo wywiad USHMM.
7 Oskarżenie przed sądem
Po dwóch tygodniach procesu oskarżenie było gotowe zakończyć przedstawianie dowodów. Świadkowie oskarżenia zidentyfikowali obwinionych jako ludzi, którzy kierowali obozem w Dachau, złożyli zeznania w sprawie okrucieństw popełnionych w obozie i powiązali konkretnych sprawców z konkretnymi zbrodniami. Ich relacje zawierały pogłoski, rzeczy, o których opowiadali im współwięźniowie, i nie zawsze wystarczały do wydania wyroku skazującego. Jeśli naziści, którzy kierowali Dachau, mieli zostać powieszeni, do potwierdzenia ich winy potrzebne były inne, bardziej namacalne dowody. Takimi dowodami były ich pisemne zeznania. Ale w jaki sposób owe zeznania zostały uzyskane? Dlaczego Niemcy dobrowolnie podpisywali zeznania, które mogły ich zaprowadzić na szubienicę? Obrońcy oskarżonych wiedzieli, że podważenie tych zeznań może stanowić ich jedyną szansę na uniewinnienie. A w każdym razie udowodnienie, że zeznania były wymuszone, mogło zapewnić ich klientom łagodniejsze wyroki. Denson przyznawał się sam przed sobą, że jego asystent Paul Guth jest młody, zawzięty i zdaje sobie sprawę, iż strach może czasem skłaniać do mówienia rzeczy, które nie miały miejsca. Ale Guth nie przejawiał zamiłowania do przemocy, tego Denson był pewien. Nie wiedział jednak, jak zachowywali się inni śledczy, a zarzut stosowania przemocy groził zdyskredytowaniem całego postępowania dowodowego. Denson zaczął ostatni dzień przesłuchań zdecydowany rozwiać wszelkie wątpliwości co do zespołu i powołał na świadka swojego młodego asystenta. – Poruczniku Guth, czy około dwudziestego dziewiątego października 1945 roku miał pan okazję przesłuchiwać niejakiego Franza Xaviera Trenklego? – Tak, sir. – A czy zanim złożył swoje oświadczenie, groził mu pan w jakikolwiek sposób? – Nie, sir.
– Czy kusił go pan obietnicą jakiejś nagrody, jeśli złoży oświadczenie? – Nie, sir. – Wręczam panu oświadczenie Trenklego. Czy przeczytał je przed podpisaniem? – Tak, sir, i wprowadził też kilka poprawek. Denson zadał to samo pytanie w odniesieniu do kilkunastu innych oświadczeń złożonych przez oskarżonych. Guth zaprzeczył dopuszczeniu się jakichś nadużyć. – Poruczniku Guth, czym się pan zajmował w wojsku przed zakończeniem wojny w Europie? – spytał Bates, przystępując do krzyżowego przesłuchania. – Byłem przydzielony do różnych zespołów śledczych. – A jak długo prowadził pan przesłuchania? – Mniej więcej przez rok. We Freisingu był wojskowy ośrodek śledczy. Zanim przenieśliśmy się do Freisingu, stacjonowaliśmy w Bambergu. Prowadziłem też pracę ewaluacyjną. – Ale pana podstawową pracą było przesłuchiwanie, czy tak? – Tak, sir. – Przy ilu różnych okazjach przesłuchiwał pan oskarżonego... na przykład doktora Hintermeyera? Ile razy go pan przesłuchiwał? – Chyba dwa razy. – Jak długo? – No cóż, sir, nie pamiętam. Za każdym razem trwało to kilka godzin. – Co się tyczy tego oświadczenia – powiedział Bates, pokazując podpisane zeznanie Hintermeyera – pytam, czy je pan ułożył. – Nie, sir. Jeśli spojrzy pan na kilka ostatnich linijek, zobaczy pan, że zostało spisane przez jakiegoś kancelistę albo sekretarza, a doktor Hintermeyer je przeczytał. Wprowadził kilka zmian, które uznał za konieczne, a później je podpisał. Zatem ani on go nie napisał, ani ja. – Kto układał zdania, zwroty i akapity, które pojawiają się w tym oświadczeniu? – Hintermeyer złożył pierwotne zeznanie ustnie. Ja i jeszcze jeden oficer robiliśmy notatki. Niektóre słowa – myślę, że większość słów – pochodzą od doktora Hintermeyera. Układ tekstu, to znaczy dzielenie rękopisu na akapity, jest częściowo mój. – Ile razy przesłuchiwał pan Trenklego? – Raz, sir.
– A jak długo? – Sir, obawiam się, że nie wiem. Nie miałem zegarka i nie patrzyłbym na zegarek podczas przesłuchania, gdybym go miał. Naprawdę nie wiem. – A w przybliżeniu? – Kilka godzin. Nie jestem pewien. – Kto odczytywał te zeznania maszynistce? – Jeśli chodzi o moje notatki, ja. Muszę jednak dodać, że ilekroć któryś z oskarżonych podawał powód swoich działań... – ...że ilekroć oskarżony podawał powód swoich działań, pan wspaniałomyślnie pozwalał, aby ten powód wprowadzano do zeznania, czy tak? – No cóż, nie wiem, czy pański dobór słów jest bardzo fortunny, ale jeśli chce pan to ująć w ten sposób, pozwalałem, aby wprowadzano to do zeznania, tak. – Nie mam więcej pytań. Denson wstał, aby dokonać uściślenia, i spytał: – Czy po przygotowaniu oświadczeń używał pan przemocy, aby skłonić któregoś z oskarżonych do podpisania oświadczenia? – Nie, sir, w żadnym wypadku. Chciałbym dodać, że gdy tylko ktoś do mnie przychodził, zaprzysięgałem go. Potem mówiłem mu, że jestem oficerem śledczym, że pan jest oskarżycielem i że zrobi pan taki użytek, jaki uzna za stosowny, z zeznań, które zdecyduje się złożyć. – Nie mam więcej pytań. Bates znowu wstał. – Proszę sobie przypomnieć, jak przyjmował pan zeznanie od doktora Wittelera. Czy wiedział pan, że w dniu, kiedy pan się z nim zobaczył, doktor Witteler właśnie wyszedł ze szpitala? – Nie, sir. Dowiedziałem się o tym później. – O jakiej porze dnia rozpoczął pan przesłuchanie? – Około szóstej trzydzieści po południu. – Czy pamięta pan, o której godzinie się zakończyło? – Wieczorem. – Czy można powiedzieć, że to była druga nad ranem? – Nie, sir. To było wcześniej. – Czy musiał stać podczas całego przesłuchania? – Dopiero kiedy mi zarzucił, że jestem kłamcą. – Wtedy kazał mu pan stać? – powtórzył Bates.
– Dopóki nie poprosił, żebym pozwolił mu usiąść – nie dłużej niż pół godziny. – To wszystko. Kiedy zapytano go później, dlaczego Niemcy podpisali zeznania, skoro nie zostali do tego zmuszeni, Denson zauważył: „Chyba generalnie uważali, że mogą się zasłonić wykonywaniem rozkazów przełożonych. Poza tym byli między nimi również ludzie, którzy zachowali jakieś resztki moralności i chcieli podpisać, aby oczyścić swoje sumienie przed Bogiem i powiedzieć prawdę”. Mimo to, nie chcąc, by jedynym dowodem były wątpliwe zeznania, zadbał, „żeby były niezależne świadectwa potwierdzające to, czego dopuścił się oskarżony”[63]. Po przesłuchaniu Paula Gutha Denson powołał na świadków kilku innych amerykańskich śledczych. Jeden po drugim zeznawali, że nie stosowali żadnych gróźb, nie kusili żadnymi obietnicami i że oskarżeni podpisali swoje zeznania dobrowolnie. Na tym oskarżenie zakończyło postępowanie dowodowe. Dziesiątego grudnia 1945 roku obrona przystąpiła do kontrnatarcia, powołując na świadka komendanta obozu w Dachau. Martin Gottfried Weiss skończył kurs w ośrodku szkoleniowym SS w Dachau, a później był komendantem obozów w Neuengamme i Majdanku. Jako komendant Majdanka radził sobie tak dobrze, że został mianowany inspektorem obozów i objął prestiżowe stanowisko, które zajmował wcześniej Theodor Eicke, nazywany „ojcem systemu obozów koncentracyjnych”[64]. Weiss był komendantem Dachau od marca 1942 do listopada 1943 roku – zastąpił poprzedniego komendanta Alexa Piorkowskiego. Ostatni komendant Dachau Wilhelm Weiter popełnił samobójstwo w zamku Itter w Austrii (filii obozu w Dachau) 6 maja 1945 roku. Pierwszego stycznia 1944 roku Weiss został mianowany szefem Amstgruppe D SSWirtschaftsverwaltungshauptamt (Głównego Urzędu Gospodarczego i Administracyjnego SS) w Berlinie. W kwietniu 1945 roku, na wieść o zbliżaniu się amerykańskiej 7. Armii, Weiss uciekł wraz z większością strażników, lecz później został schwytany. – Urodziłem się w 1905 roku – zaczął Weiss. – W cywilu byłem inżynierem elektrykiem. Od 1933 aż do aresztowania drugiego maja 1945 roku służyłem w armii niemieckiej. – Czy zechce pan opowiedzieć sądowi, jakie warunki zastał pan tutaj, w Dachau? – spytał rzecznik obrony Douglas T. Bates. – Stwierdziłem, że ludzie są przywiązywani do słupów, że więźniowie muszą
stać przez całe dnie bez jedzenia. Odkryłem, że obozowa starszyzna i ich pomocnicy mają wielką władzę. Niektórych zwolniłem natychmiast, innych kazałem przenieść. – Kiedy pan przyjechał, czy odbywały się jakieś eksperymenty? – Od władz zwierzchnich otrzymałem polecenie, żebym się nie zajmował tymi eksperymentami, że osobisty nadzór nad nimi sprawuje Reichsführer Himmler. W tym czasie oddziałem malarii kierował doktor Schilling, a oddziałem eksperymentalnym doktor Rascher. – Czy Himmler odwiedził Dachau? – W listopadzie 1942 roku. Poszedł od razu na oddział eksperymentalny. O jego przyjeździe dowiedziałem się dopiero jakiś czas później, gdy jego adiutant przyszedł po mnie do mojego gabinetu. Kiedy wszedłem na oddział, eksperyment już trwał. Himmler był bardzo rozgniewany. Rascher poskarżył się, że nie spełniam wszystkich jego życzeń, a Reichsführer powiedział: „Proszę, oto Weiss”, i natychmiast zapowiedział mi, że mam nie wydawać żadnych rozkazów doktorowi Rascherowi, że jest on pod jego osobistą opieką. Miałem się stosować do wszystkich życzeń Raschera – nawet gdyby żądał koniaku albo kawy, wszystko jedno. – Co z oddziałem malarii? Czy miał pan jakąkolwiek kontrolę nad doktorem Schillingiem, kiedy prowadził eksperymenty z malarią? – Nie. – Czy w czasie, kiedy był pan komendantem, odbywały się w Dachau jakieś egzekucje? – Nie na więźniach obozu. Tylko na ludziach, którzy zostali dostarczeni z zewnątrz przez funkcjonariuszy Policji Państwowej. – Czy miał pan prawo zmieniać takie rozkazy egzekucji? – spytał Bates. – Nie. – Czy kiedy pan tam był, zdarzały się zgony na skutek chorób? – Tak. Ludzie umierali na gruźlicę, na serce, dur brzuszny, na inne choroby, które można przypisać temu, że przyjmowaliśmy pacjentów z innych obozów. W chwili przybycia ci ludzie ważyli nie więcej niż czterdzieści albo czterdzieści pięć kilogramów. Sporządziłem raport dla Berlina, prosząc, aby lekarze z innych obozów przysyłali tylko ludzi, którzy nadają się do transportu. Wielu przyjeżdżało już martwych. Kazałem zrobić zdjęcia i wysłałem je swoim przełożonym w Oranienburgu. Na nic się to nie zdało. Transporty nadal przychodziły w złym stanie.
– Czy miał pan coś wspólnego z transportem inwalidów, który opuścił Dachau? – Nie. Jeśli chodzi o ścisłość, powiadomiłem Berlin, że wysyłanie takich transportów z Dachau nie ma sensu, skoro spodziewamy się przybycia kolejnych transportów inwalidów. Faktem jest, że mniejsze i większe transporty przez cały czas wyjeżdżały z Dachau do Augsburga, Haunstetten, Kempten, Kotteren, różnych podobozów – dostarczały siłę roboczą. A inwalidów dołączano do takich transportów, dopiero kiedy wrócili do zdrowia. – Panie Weiss, czy zapoczątkował pan stanie w bunkrze? – Po raz pierwszy usłyszałem ten zwrot dopiero podczas procesu. – Zeznał pan, że po swoim przybyciu odkrył pan, iż więźniów przywiązuje się do słupów. – Tak, za obie ręce za plecami, w taki sposób, że końcami palców nie dotykali podłogi. – Kiedy został pan komendantem, czy kontynuował pan tę praktykę? – Nie. – Więźniowie stali od rana do nocy bez jedzenia – czy ta praktyka była kontynuowana? – Nie. – Zechce pan powiedzieć sądowi, czy za swojej kadencji w Dachau uczestniczył pan w ogólnym planie lub spisku mającym na celu mordowanie, bicie, maltretowanie lub poniżanie w jakikolwiek sposób więźniów obozu koncentracyjnego w Dachau bądź jego filii? – Nie. – To wszystko. Denson przystąpił do krzyżowego przesłuchania. – Panie Weiss, czy jest prawdą, że jako komendant obozu w Dachau zarządzał pan wszystkimi filiami i miał pan w swojej pieczy więźniów Dachau i jego filii? – Tak. – Za swojej kadencji, panie Weiss, ilu więźniów wysłał pan z Dachau? – Na polecenie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy kilka tysięcy przeniesiono do innych obozów i zakładów zbrojeniowych. Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie miał być wymieniany niezliczoną ilość razy podczas procesu. Była to instytucja, która mianowała komendantów i innych wyższych funkcjonariuszy obozowych i wydawała zarządzenia o administracji obozowej. Obrona dowodziła, że działania ich
klientów w odniesieniu do racji żywnościowych, odzieży, lekarstw i innego zaopatrzenia, posunięć dyscyplinarnych i egzekucji były zgodne z zasadami ustalonymi przez Urząd Bezpieczeństwa w Berlinie[65]. Dochodzenie Densona doprowadziło jednak do odkrycia dowodów, że niezależnie od rozkazów z Berlina funkcjonariusze obozowi sami mieli znaczny zakres władzy. – Czy to jest zgodne z prawdą, panie Weiss, że zamówienia na więźniów musiały uzyskać pańską aprobatę, zanim ci więźniowie zostali przekazani doktorowi Schillingowi? – Takie było polecenie z Berlina, żeby przekazywać mu więźniów... – Proszę odpowiedzieć na pytanie, panie Weiss. Czy zatwierdzał pan te zamówienia? – Tak. – To samo dotyczyło eksperymentów Raschera, czy tak? – Tak. – Panie Weiss, czy wiedział pan, jakie eksperymenty prowadzi doktor Schilling? – Nie. – Chce pan powiedzieć, że nie miał pan pojęcia – żadnej w ogóle wiedzy, że doktor Schilling zaraża więźniów malarią? – Nie. – Ilu więźniów zostało zastrzelonych za pańskiej kadencji? – Żaden nie został zastrzelony za mojej kadencji. Było tylko wieszanie. – Stwierdza pan przed tym sądem, że od marca 1942 do pierwszego listopada 1943 roku w obozie Dachau nie zastrzelono żadnego więźnia? – Tylko podczas prób ucieczki. Przypuszczam, że były cztery takie przypadki albo pięć. Nikt nie oczekiwał, że nazistowscy funkcjonariusze wyznają swoje grzechy i będą błagać o przebaczenie, ale bezczelność, z jaką wszystkiemu zaprzeczali, była porażająca. – Nie mam więcej pytań – powiedział Denson, uznawszy, że najlepszym akcentem końcowym będzie tupet Weissa. Aby ustalić ogólny plan, oskarżenie musiało wykazać, że Dachau jako całość było instytucją zbrodniczą[66]. W tym celu Denson postawił w stan oskarżenia przedstawicieli wszystkich części składowych obozu. Obejmowało to wydział polityczny, biuro komendanta, areszt ochronny, przydział pracy, opiekę
lekarską, krematorium i administrację. Obrona z kolei usiłowała wykazać, że funkcjonariusze wszystkich tych wydziałów rzeczywiście ze sobą współpracowali – nie jako uczestnicy ogólnego sadystycznego planu, lecz jako żołnierze, którzy w sposób odpowiedzialny i zgodny z prawem wykonywali powierzone im obowiązki. Johann Kick, czterdziestoczteroletni, był od 1925 do 1933 roku policjantem ze służby ruchu w Monachium. Od tamtej pory aż do końca wojny był funkcjonariuszem Gestapo, a pod koniec maja 1937 roku przyjechał do Dachau jako szef wydziału politycznego. Był też jednym z głównych kandydatów na ławę oskarżonych. Rzecznik obrony Bates rozpoczął przesłuchanie, prosząc Kicka, aby wyjaśnił źródło swojej władzy w Dachau. – Otrzymywałem rozkazy wyłącznie od komendanta obozu – odparł Kick. – Byłem odpowiedzialny za rejestrację więźniów, prowadzenie kartoteki, wystawianie aktów zgonu, powiadamianie krewnych i tak dalej. – Czy wie pan, że w Dachau odbywały się egzekucje? – Tak, na polecenie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy albo samego Reichsführera. Czuwałem nad tym, aby te polecenia były wykonywane, a po egzekucji mój wydział powiadamiał Urząd Bezpieczeństwa. – Czy kiedykolwiek sam brał pan udział w egzekucjach? – Za swojej kadencji szefa wydziału politycznego nigdy nie byłem obecny przy egzekucji. Nie mogłem nawet zarządzić takiej egzekucji. Tylko komendant mógł to zrobić. – Panie Kick, jeden ze świadków oskarżenia zeznał, że widział, jak więźniowie idą do wydziału politycznego na przesłuchanie, a później wracają do pracy z wyrwanymi paznokciami u rąk i nóg. Co ma pan do powiedzenia na ten temat? – Każdy, kto chociaż trochę mnie zna, będzie się śmiał z takich zarzutów. – Inny świadek, Krajewski, stwierdził, że pobił go pan popielniczką, a później powiesił za ręce w łaźni. Co pan na to powie? – Cenię swoje sumienie. Nigdy w życiu nikogo nie pobiłem. Nigdy nie stosowałem żadnych kar w trakcie przesłuchań. Mogę przysiąc. – Świadek oskarżenia Wolf zeznał, że po przesłuchaniu w wydziale politycznym więźniów posyłano do bunkra. Co pan na to powie? – Kiedy byłem szefem wydziału politycznego, nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje. Dowiedziałem się dopiero tutaj. – Mam kilka pytań – powiedział Denson, z wielkim wysiłkiem starając się
zapanować nad głosem. W ciągu wielotygodniowych przygotowań dowiedział się, że Kick ustawicznie i w straszny sposób znęcał się nad więźniami. A teraz słuchał, jak ten żałosny zwyrodnialec rozwodzi się nad czystością swojego sumienia. Denson zarzucił wędkę i ostrożnie podciągał żyłkę. – Czy to prawda, że pomiędzy styczniem 1942 a sierpniem 1944 roku przez pańskie biurko przeszło około trzystu nakazów egzekucji więźniów obozu? – Dowiadywałem się o tym dopiero po egzekucjach, kiedy otrzymywaliśmy akty zgonu do naszej kartoteki. Denson powołał się na dowód rzeczowy i spytał: – Czy piątego listopada 1945 roku nie złożył pan przed porucznikiem Guthem takiego oświadczenia: „Zgodnie z regulaminem obozowym nie można było dokonać egzekucji, jeśli nakaz nie przeszedł przez mój wydział”? Kick potrząsnął głową. – Nigdy nie składałem takiego oświadczenia. Wręcz przeciwnie, zaprotestowałem przeciwko temu, że porucznik Guth przywiązuje takie znaczenie do tej czysto administracyjnej procedury. W tym oświadczeniu jest bardzo niewiele słów, które pochodzą ode mnie. Porucznik Guth spytał mnie... Lentz przerwał, patrząc na tłumacza. – Proszę pouczyć świadka, aby odpowiedział na pytanie i nie zbaczał na kwestie poboczne. Denson kontynuował. Jeśli zauważył stronniczość sądu, nie skomentował tego. – Panie Kick, czy to prawda, że piątego listopada 1945 roku złożył pan przed porucznikiem Guthem również takie oświadczenie: „Nie protestowałem w żadnym z dziesięciu przypadków, które sobie przypominam za kadencji komendanta Weissa, ponieważ nie widziałem powodu, żeby zapobiec egzekucjom”? – Nie wierzę, że to powiedziałem. Denson podszedł do miejsca dla świadków i pokazał dokument. – Czy to jest tutaj napisane? – Tak. – Rozumie pan pytanie. Czy złożył pan takie oświadczenie przed porucznikiem Guthem? Kick przeniósł wzrok z Densona na Lentza. – Postawa głównego oskarżyciela... – Jedną chwilę – Lentz znowu mu przerwał i jeszcze raz zwrócił się do tłumacza. – Chcę, żeby pouczył pan świadka... proszę mu powiedzieć, że na tak
sformułowane pytanie ma odpowiedzieć tak albo nie. Tego rzecznicy obrony nie mogli już znieść. – Wysoki sądzie – powiedział McKeown – chcę po prostu przypomnieć sądowi, że oskarżeni na tym procesie nie muszą odpowiadać na żadne pytania. Nie chcemy ograniczać liczby informacji, które otrzymuje sąd, ale jeśli to dyskusyjne krzyżowe przesłuchanie będzie trwało, poproszę o zgodę na przypomnienie oskarżonemu jego prawa do nieudzielania odpowiedzi. Lentz powtórzył swoją instrukcję tłumaczowi. – Proszę pouczyć świadka, że ma odpowiedzieć na pytanie możliwie jasno i zwięźle. Na pytanie takie jak ostatnie może odpowiedzieć tak lub nie. – Potem dodał: – Świadek powinien rozumieć, że nie musi odpowiadać na pytanie, jeśli uważa, że to go obciąży lub postawi w złym świetle. McKeown uznał to ustępstwo za niewystarczające. – Sir, myślę, że taka interpretacja ze strony sądu jest zbyt ograniczona. Prawa określone w Regulaminie sądów wojskowych nie zobowiązują świadka do odpowiedzi na żadne pytanie, bez względu na to, czy go to obciąży, czy nie. Nie zeznaje pod przysięgą. Naszym zdaniem może odpowiadać na każde pytanie w sposób, jaki uzna za stosowny. Denson nie zgodził się z nim. – Nie w każdy sposób, jaki uzna za stosowny. Ten człowiek zgodził się zeznawać z własnego wyboru, a tok rozumowania rzecznika obrony, jeśli chodzi o przesłuchanie... McKeown skierował swoją replikę do Densona. – Instrukcje sądu na początku procesu zawierały takie zdanie: „Odmowa odpowiedzi nie zostanie uznana za obrazę sądu”, lub tej treści. Lentz podjął decyzję. – Będziemy kontynuować rozprawę – powiedział, rozstrzygając spór na korzyść oskarżenia bez ustosunkowywania się do zastrzeżeń McKeowna. – Panie Kick, zapytam pana – podjął Denson – czy piątego listopada 1945 roku złożył pan przed porucznikiem Guthem oświadczenie, że ludzie chorzy byli wysyłani w małych grupach do innego obozu, gdzie byli gazowani? – Nie, nie złożyłem takiego oświadczenia – odparł Kick. – A czy to prawda – naciskał Denson – że piątego listopada złożył pan przed porucznikiem Guthem takie oświadczenie: „Latem 1943 roku komendant Weiss wręczył mi kolejną listę zawierającą nazwiska sześciuset tak zwanych
inwalidów”? – To nieprawda. – Czy to prawda, iż Weiss wyjaśnił panu, że ci tak zwani inwalidzi zostaną wysłani do innego obozu w celu zagazowania? – Nie. Ten dodatek również wstawił porucznik Guth. Przechodząc do ostatniej strony zeznania Kicka, Denson podsunął mu dokument i wskazał na podpis oraz różne znaczki redaktorskie. – Czyj to charakter pisma? – Napisałem to pod dyktando porucznika Gutha. – Czy te odręczne poprawki również wprowadził pan pod jego dyktando, czy też naniósł je pan sam? – Naniosłem je sam. Kick został przyparty do muru i, niewątpliwie ku przerażeniu swoich obrońców, zmienił taktykę, próbując poprawić swoje położenie. – Chcę podkreślić, że czasami udawało mi się ratować ludzi, na przykład księży, którzy byli na liście – sześciuset albo siedmiuset ludzi – mówiąc komendantowi Piorkowskiemu, że nie nadają się do transportu... Chcąc nie chcąc, Kick przyznał, że nie tylko wiedział o transportach, ale że były one również bezprawne. Denson osiągnął swój cel. – Nie mam więcej pytań. McKeown wstał, zdecydowany bronić oskarżonego przed własnym przyznaniem się do winy, sprowadzając rozmowę z powrotem na metody stosowane przez Amerykanów w celu uzyskania zeznań. – Kiedy został pan aresztowany, panie Kick? – Szóstego maja 1945 roku. – A gdzie był pan więziony? – Najpierw przez dziesięć dni w Dachau, potem przeniesiono mnie do Augsburga, później do obozu w Zuffenhausen, a stamtąd drugiego listopada znowu tutaj. – Czy zechciałby pan opowiedzieć sądowi własnymi słowami, jak pana traktowano przed pierwszym przesłuchaniem? Denson wstał, próbując powstrzymać McKeowna przed sypaniem soli na otwartą ranę. – Wysoki sądzie, zgłaszam sprzeciw wobec tego pytania jako nieistotnego dla sprawy – chyba że wykaże ono, w jakim momencie przed przesłuchaniem był poddawany rzeczonemu traktowaniu.
Denson poniewczasie uświadomił sobie, że formułując w taki sposób swój sprzeciw, otworzył puszkę Pandory. Zamiast zakwestionować wprowadzenie przez obronę pogłosek, uprawomocnił pogłoskę, żądając, aby obrona wykazała, kiedy to nastąpiło. McKeown dostrzegł sposobność i skorzystał z niej. – Ta część postępowania dowodowego – powiedział – ma pokazać, w jakim stanie psychicznym znajdował się oskarżony w momencie, kiedy składał zeznania. Sposób, w jaki był traktowany przez śledczych, z pewnością miał wpływ na stan jego umysłu podczas przesłuchań. Denson nie miał innego wyboru, jak podążać torem swojego sprzeciwu. – Obrona powinna uściślić, kiedy miało miejsce rzeczone traktowanie, tak aby sąd mógł zdecydować, czy to jest istotne. – Potem dodał zaskakującą kodę. – Jeśli czas zostanie uściślony, może to mieć znaczenie. Ta gałązka oliwna podana obronie musiała wzbudzić niepokój, ponieważ Lentz podjął decyzję, zanim McKeown zdążył odpowiedzieć. – Sąd – oświadczył – oczywiście chce poznać fakty, które pozwolą ustalić stan świadka w momencie składania zeznań. Sąd uważa jednak – dodał, dokonując szybkiej kalkulacji – że okres sześciomiesięczny przed podpisaniem rzeczonego zeznania jest za długi. – Czy mogę zadać świadkowi tylko jedno pytanie – spytał McKeown – które może wyjaśnić tę kwestię sądowi? Panie Kick, czy sposób, w jaki traktowano pana bezpośrednio po aresztowaniu w maju, miał jakikolwiek wpływ na zeznania, które złożył pan piątego listopada? – Sprzeciw – powiedział Denson – na tej samej podstawie, co wobec poprzedniego pytania. Nie było sposobu, aby trybunał, mimo swojego nastawienia, mógł powstrzymać obronę przed zadaniem pytania, które wynikało logicznie z toku postępowania. – Uchylam sprzeciw – powiedział Lentz. – Świadek odpowie na pytanie. – Odmawiam odpowiedzi na to pytanie tutaj, publicznie – odparł Kick, dając do zrozumienia, że jeśli ujawni szczegółowo, co mu zrobiono, zostanie poddany represjom. – Sąd chce usłyszeć odpowiedź na pytanie – powiedział Lentz. – Przebywałem w areszcie tutaj, w Dachau, od szóstego do piętnastego maja – powiedział Kick. – W tym czasie byłem bity dzień i noc. Musiałem stać na baczność całymi godzinami. Musiałem klęczeć na ostrych przedmiotach. Musiałem stać pod lampą całymi godzinami i patrzeć w światło, a w tym czasie
byłem bity i kopany. Na skutek takiego traktowania przez mniej więcej dziesięć tygodni miałem sparaliżowaną rękę. – Czym pana bito? – spytał McKeown. – Pejczami, kolbami karabinów, kolbami pistoletów, rękami, pięściami. – Czy potrafi pan opisać ludzi, którzy pana bili? – Mogę tylko powiedzieć, że nosili mundury armii Stanów Zjednoczonych. – A wskutek tych pobić, kiedy porucznik Guth wezwał pana na przesłuchanie, w jakim był pan stanie psychicznym? – Musiałem zakładać, że jeśli nie będę chciał podpisać, zostanę poddany podobnemu traktowaniu. – To wszystko. Zawód nie był uczuciem, którego Denson doświadczał często, ale proces, który miał ujawnić rzeczywiste zbrodnie popełnione przez Niemców, zszedł na rzekome zbrodnie Amerykanów. Aby jego starania nie poszły na marne, odwrócił uwagę od maja 1945 roku i skupił się na zeznaniach uzyskanych przez Paula Gutha sześć miesięcy później. – Panie Kick, czy porucznik Guth pobił pana w jakimś momencie? – Nie. – Czy kiedykolwiek groził panu w jakikolwiek sposób? – Nie. Wówczas Denson dokonał wolty, która świadczyła o jego niebywałej zręczności jako prawnika. – W istocie, kiedy składał pan te zeznania, nie wiedział pan, że będzie oskarżonym w tej sprawie, czy tak? Kick musiał rozważyć to pytanie, zastanawiając się, do czego doprowadzi ten nieoczekiwany zwrot. – Nie, nie wiedziałem. – Nie, nie wiedział pan. I w konsekwencji, kiedy składał pan to oświadczenie, był pan całkowicie skłonny do współpracy. Nie było potrzeby, aby porucznik Guth zachowywał się niewłaściwie, prawda? Przez cały czas traktował pana jak dżentelmen, czy tak? – Tak – przyznał Kick. Aby to zakończyć, Denson musiał dowieść, że kwestia właściwej formy przesłuchania nie sprowadza się wyłącznie do słowa Gutha przeciwko słowu Kicka.
– Czy ktoś jeszcze był obecny w czasie, kiedy składał pan to oświadczenie? – Asystent porucznika Gutha, doktor Leiss. – Nie mam więcej pytań.
[63] Wywiad
z Hansenem.
[64] Marcuse, [65] Law
Legacies of Dachau, s. 51.
Reports of Trials of War Criminals, s. 8.
[66] Pogłębiona
analiza ogólnego planu: Law Reports of Trials of War Criminals, s. 94–99.
8 Manna z nieba
Od czasu do czasu, kiedy sądowe potyczki dobiegały końca, Paul Guth przywdziewał swój najlepszy mundur i organizował wieczór dla siebie i swojego przełożonego pułkownika Densona. Dzięki rodzinnym koneksjom Guth obracał się w bogatym towarzystwie i mniej więcej w tym czasie, w połowie pierwszego procesu, Denson przyjął zaproszenie Gutha na kolację w domu Nudi von der Lippe[67]. Było to eleganckie przyjęcie przedświąteczne i Denson, który celował w subtelnej konwersacji, chętnie skorzystał z okazji, aby oderwać się od napięć sali sądowej. Był to również jego rodzaj towarzystwa. Nudi pochodziła z niemieckiej arystokracji, niedawno rozwiodła się z mężem, znanym architektem, i świętowała swoją niezależność z przyjaciółmi z artystycznej i finansowej elity Monachium. Wśród gości znajdowali się baronowie, hrabiowie i jedna lub dwie księżniczki. Byli tam przedstawiciele starego rodu Bernheimerów. Był również kustosz Domu Sztuki Niemieckiej, jednego z pierwszych przedsięwzięć budowlanych Hitlera, oraz właściciel hotelu Vierjahreszeiten, gdzie odbywał się doroczny bal maskowy. Najlepszy monachijski hotel był ulubioną przystanią funkcjonariuszy Gestapo. Obecnie przyjmował wyższych oficerów i amerykańskich dygnitarzy. Nie dalej jak poprzedniego dnia Denson podejmował tam senatora Claude’a Peppera z Florydy. Pepper, jego daleki krewny, przeszedł przez hotelowy westybul, pomachał pięścią przed jego twarzą i ryknął: „Walcz!”. Dwuznacznie, ale stanowczo. Przyjaciele Nudi stanowili hałaśliwą i wesołą gromadę, a poza Guthem Bill Denson był jedynym Amerykaninem dopuszczonym do ich prywatnego kręgu. Nie tylko płacił za wstęp – zawsze przynosił alkohol, papierosy i artykuły luksusowe – ale też jego wykształcenie i pochodzenie czyniły zeń dobrego kompana. Nudi lubiła amerykański jazz i z gramofonu w rogu zatłoczonego salonu sączył
się ochrypły głos Louisa Armstronga. Guth miał ulubioną historię, która zasługiwała na to, żeby powtarzać ją każdego wieczoru. – A teraz pytam was – zaczynał, urzekając gości opisem oskarżonych w Dachau – jaką obronę może zapewnić tej bandzie zbirów powoływanie się na rozkazy przełożonych? W Wiedniu jest taki stary dowcip. Prokurator oskarża zawodowego złodzieja w sprawie o kradzież z włamaniem. „Wysoki sądzie – mówi – niebywały tupet tego człowieka – rozbić szybę wystawową w biały dzień!”. Obrońca jest oburzony. „Naprawdę muszę zaprotestować – mówi. – Dwa lata temu mój klient był sądzony pod tym samym zarzutem. Oskarżyciel powiedział wtedy: «Niebywały tupet tego człowieka – rozbić szybę wystawową w środku nocy!». Pytam więc wysoki sąd: kiedy właściwie mój klient ma się włamywać?”. Denson podziwiał swojego młodego pomocnika za to, że potrafi bez wysiłku lawirować pomiędzy wieloma światami, które dzielili. Samo wspomnienie Dachau wystarczało, aby wywołać koszmary w umyśle doświadczonego prawnika. Mimo to Guth, choć stykał się z nimi na co dzień, wydawał się nieporuszony. W trakcie przyjęcia, kiedy chemia pomiędzy nimi już się ustaliła, Nudi zwróciła się do Densona i powiedziała: – Wiem! Pojedziemy wszyscy z wizytą do mojej przyjaciółki Huschi na zimowy piknik. Będziesz nią oczarowany! Górny Śląsk, graniczący z jednej strony z Polską, a z drugiej z Czechosłowacją, był jednym z głównych regionów przemysłowych Niemiec. W styczniu 1945 roku Rosjanie przeprowadzili kilka potężnych ofensyw obliczonych na zdobycie tego obszaru, z Berlinem jako ostatecznym celem. Armia Czerwona w swoim pochodzie na zachód dopuszczała się masowych okrucieństw, wypędzając z domów tysiące Ślązaków. Hrabina Constance von Francken-Sierstorpff, znana swoim przyjaciołom jako Huschi, siedziała skulona na ciągnionym przez konie wozie i tuliła do siebie swoją sześciomiesięczną córeczkę Yvonne. Obok siedziała jej przyjaciółka Dorothy, osłaniając dwójkę własnych dzieci przed lodowatym wiatrem. Było przenikliwie zimno, zimniej, niż pamiętał ktokolwiek z uczestników tego exodusu. Huschi miała na sobie węgierski kożuch, kilka swetrów, dwie pary pończoch i szal obwiązany ciasno wokół szyi. Z jednej kieszeni kożucha wyciągnęła małą srebrną miseczkę, a z drugiej – mały woreczek, wsypała z niego do miseczki trochę proszku, nabrała śniegu z boku
wozu i wymieszała razem. Potrzymała papkę w dłoniach, żeby ją ogrzać, a potem nakarmiła dziecko palcem. Rosjanie znajdowali się nie więcej niż sześć dni za nimi. Huschi miała dwadzieścia dwa lata i była tak samo zagubiona jak tysiące innych wokół niej – niemal wyłącznie kobiet i dzieci. Przed ucieczką ze Śląska chłopcy poniżej szesnastu lat i mężczyźni powyżej siedemdziesięciu byli zwolnieni ze służby wojskowej. Ale w tych ostatnich tygodniach wojny reżim hitlerowski powoływał wszystkich zdolnych do noszenia broni, aby powstrzymać Rosjan, co nawet Huschi, która nie interesowała się strategią wojskową, uważała za szaleństwo. Obejrzała się przez ramię. Kolumna uchodźców ciągnęła się dalej, niż mogła sięgnąć wzrokiem. Matka Huschi, księżna Lily zu Hohenlohe-Oehringen, podążała kilka kilometrów za nimi w przepełnionej ciężarówce Czerwonego Krzyża. Huschi obiecała Dorothy, że nie zostawi jej samej z dwojgiem dzieci, wyruszyły więc osobno, dwie kobiety i troje dzieci na konnym wozie, uciekające przed Rosjanami w środku najcięższej od niepamiętnych czasów zimy. Z tyłu rozległ się dźwięk, donośny klakson, i jak za sprawą czarów wśród morza uchodźców pojawiła się ciężarówka Czerwonego Krzyża. Huschi zawołała: – Tutaj! Tutaj! Ciężarówka przystanęła i matka Huschi wyciągnęła ramiona. Huschi wiedziała, że dziecko nie przeżyje ciężkiej podróży odkrytym wozem. Ale czuła się również związana obietnicą, że zostanie z Dorothy i dwójką jej niemowląt. Nie mając wyboru, szybko umieściła Yvonne w ramionach matki i wręczyła jej sproszkowane mleko oraz pieluchy. – Posłuchaj mnie – zawołała Lily, próbując przekrzyczeć zgiełk wokół nich. – Twój teść załatwił dla ciebie kwaterę w Dreźnie. Jego adiutant nazywa się Fritz Kreutzkamm. Masz iść do domu jego matki. – Wsunęła w dłoń córki skrawek papieru z adresem. – Jedź do rodziny Irlów w Bawarii – odkrzyknęła Huschi. – Znajdę cię tam. Księżna Lily wycofała się do ciężarówki i kierowca ruszył, torując sobie drogę wśród tłumów. Huschi patrzyła, jak ciężarówka znika w oddali, i zastanawiała się z przerażeniem, czy jej arystokratyczna matka wie, jak się karmi lub przewija dziecko. Przez dziesięć dni karawana kobiet i dzieci posuwała się na zachód ze świadomością, że jeśli wpadną w ręce Rosjan, czeka je straszny los. Po drodze
bogaci i biedni otwierali drzwi i dzielili się z nimi posiadanymi zapasami. Oni też byli gotowi dołączyć do exodusu i wyczuwali instynktownie, że przetrwanie będzie wymagało połączenia wysiłków. Temperatura wciąż spadała, na mrozie pękały wargi, marzły dłonie i stopy, aż zrobiło się tak zimno, że niektórzy porzucali nadzieję i siadali na poboczu drogi, aby umrzeć. Huschi czuła się dziwnie wolna. Co jej zostało, do czego byłaby przywiązana? Jej mąż wrócił z frontu wschodniego ranny i z odmrożeniami. Jej brat zaginął, walcząc we Francji. Rosjanie z pewnością zajęli już jej rodzinny zamek z czterdziestoma pokojami. Będzie jej brakowało gramofonu i dwudziestu sześciu płyt, ale to można odkupić. Sięgnęła do podszewki płaszcza, aby się upewnić, czy ukryta paczka z biżuterią nadal tam jest. Twardość tych diamentów i rubinów pod palcami pomogła odpędzić wizję, że czeka ją to samo, co białych Rosjan, którzy uciekli przed bolszewikami podczas pierwszej wojny światowej i skończyli w Paryżu, prowadząc taksówki. Jedenastego dnia ich podróży mróz zelżał. Huschi, Dorothy i dwoje dzieci wysiedli na drodze do Drezna i wóz odjechał. Rodzice Dorothy mieszkali niedaleko. Dalej poradzi sobie sama, pomyślała Huschi. Przyjaciółki się uściskały. Huschi zatrzymała przejeżdżającą ciężarówkę i ruszyła dalej. Następnego dnia dotarła do Drezna. Korzystając ze wskazówek, które pospiesznie nagryzmoliła jej matka, szła ulicami i alejkami, dopóki jakiś przechodzień nie pokazał jej bramy willi Kreutzkammów, domu założycieli stuletniej drezdeńskiej piekarni. Frau Kreutzkamm szybko wprowadziła Huschi do środka i poczęstowała ją gorącym chlebem, ciastem i aromatyczną herbatą. Wyczerpana dziewczyna wzięła kąpiel i spała przez dwa dni. Wieczorem trzynastego lutego jasne światła przesączyły się przez okna salonu. Huschi, Frau Kreutzkamm i troje sąsiadów przyglądali się ze zdumieniem, jak połyskujące kule ognia zwisające ze spadochronów opadają powoli z nieba, oświetlając ziemię w promieniu wielu kilometrów, a smugi świecącego gazu wloką się za nimi jak zawieszone w przestworzach sznurki. W ciemnościach brzęczały wściekłe pszczoły. – Mój Boże, bombardują – szepnęła Frau Kreutzkamm, odpędzając wszystkich od okien. Dwie pary, które wyszły na spacer i zaskoczył je nalot, załomotały do drzwi. Frau Kreutzkamm wpuściła ich i wszyscy zeszli do piwnicy. Nalot zaczął się ogłuszającym bębnieniem eksplozji. – Podobno nie słyszy się tej, która ma cię zabić – zażartował jeden z nieznajomych. Bomba trafiła w sąsiedni dom z siłą lawiny, przewracając
wszystkich na podłogę. Tak dyskretnie jak się tylko dało Huschi wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza zabrany z domu pistolet i przycisnęła go do piersi. „Jeśli bomba trafi w ten dom i zostanę uwięziona pod gruzami – powiedziała sobie – będę miała wyjście”. Nieznajomi wpadli w panikę, wygramolili się z piwnicy i wybiegli frontowymi drzwiami. Huschi podążyła za nimi i spojrzała przez dziurę w ścianie, gdzie kiedyś było okno. Miasto stało w ogniu, płomienie strzelały w niebo. Nagle bombardowanie ustało i ludzie zaczęli z wolna wychodzić z domów. W ciągu godziny spadła druga salwa – bomby zapalające, które wyssały tlen z powietrza i pozostawiły tysiące ludzi duszących się na ziemi. Huschi zbiegła z powrotem po schodach do piwnicy. Wczesnym rankiem, kiedy nalot się skończył, wspięła się na schody i popatrzyła na zwartą ścianę ognia. Nic nie ocalało[68]. Brytyjskie Królewskie Siły Powietrzne wysłały ponad osiemset bombowców w dwóch falach, zamieniając w zgliszcza centrum miasta i zabijając ponad trzydzieści pięć tysięcy cywilów. Huschi zaczęła iść, uważnie stawiając kroki wśród ruin. Nieznajomi z poprzedniej nocy leżeli martwi na ulicy wraz z tysiącami innych. Huschi omijała zwłoki i zgadywała, jaką drogę powinna wybrać. Kilka godzin później dotarła na wzniesienie za Dreznem i usiadła pod drzewem, wracając myślami do innego życia: konnych przejażdżek, jazdy na łyżwach, domowych przyjęć. Macierzyństwo, bomby i zwłoki wywarły niewielki wpływ na jej ocenę świata. Była młoda i nieśmiertelna, i liczył się tylko dzień dzisiejszy. Poranne słońce nie rozproszyło jeszcze nocnego oparu, kiedy na miasto znowu spadły bomby – zrzucane tym razem przez czterysta bombowców z amerykańskiej 8. Floty Powietrznej – płosząc wrony i wzbijając szare grzyby dymu na horyzoncie. Odwróciła się od dymu i ruszyła przed siebie. W niedzielę po przyjęciu u Nudi Denson położył torbę pomarańczy z Florydy na siedzeniu swojego jeepa, zabrał Gutha i Nudi i we troje pojechali do bawarskiej wioski Velden an der Vils. Minęli plac targowy. Robotnicy w niebieskich kombinezonach staczali drewniane beczki piwa z ciężarówki. Sprzedawcy ustawiali kapustę i ziemniaki w sięgające do pasa piramidy. Dzieci piekły kasztany w blaszanych puszkach na poboczu drogi. Powietrze wypełniał zapach dymu drzewnego. W takie dni jak ten Denson godził się z perspektywą życia w Niemczech. Wychowywał się na wsi i wystarczyło, że znalazł się w swojskim otoczeniu, by rozwiał się ponury nastrój, który przytłaczał go w Dachau. Jechali
ponad godzinę wśród brzozowych zagajników i szemrzących strumieni, przywodzących na myśl te, które opływały jego rodzinną plantację w Lafayette. Niektórzy ludzie pili, żeby ukoić nerwy. Bill Denson łowił ryby. Domek, gdzie mieszkała Huschi wraz z córką, był mały. W jednym pomieszczeniu na dole żelazny piec opalany drewnem służył do ogrzewania i gotowania. Wąskie schody prowadziły do maleńkich pokoików na górze, a na miniaturowe poddasze wchodziło się po drabinie. Kiedy weszli do domku, Denson skłonił się uprzejmie i ofiarował gospodyni pomarańcze. – Manna z nieba! – powiedziała Huschi doskonałą angielszczyzną. Wyłożyła zawartość torby na stół i ukroiła kawałek pomarańczy dla Yvonne, która miała już rok. Guth i Nudi przeprosili, pozostawiając Densona i Huschi przyglądających się sobie ze zdumieniem. Trudno powiedzieć, czy sprawiło to piękno tego dnia, czy drzewny aromat dochodzący z pieca, w każdym razie podczas rozmowy Denson mógł słuchać z uwagą i nic go nie rozpraszało. Nie było żadnych obozów, żadnych koszmarów, tylko Huschi i tysiące szczegółów, które doprowadziły ją do tego miejsca w tym właśnie czasie. Kiedy dowiedziła się już dostatecznie duźo o jego życiu w Ameryce, pozwolił sobie wspomnieć o uniwersyteckich zaszczytach i arystokratycznych korzeniach, ale pod innymi względami był skromny i kpił z samego siebie. Jego ojciec jest najlepszym prawnikiem, jakiego zna, powiedział jej Denson. Nie wspomniał o surowości swojego ojca ani o tym, jaki był oszczędny w okazywaniu uczucia dzieciom. Densonowie bronili siebie nawzajem tak samo żarliwie, jak bronili prawa, a jeśli czasami odczuwali samotność, nikogo poza nimi to nie obchodziło. Kiedy przyszła kolej na Huschi, opowiedziała mu, jak wychowywała się w wielkim majątku ziemskim, pomagając wiejskimi dzieciom w ich zajęciach, żeby miały czas bawić się z nią, i jak w wieku ośmiu lat ustrzeliła swojego pierwszego bażanta. Bill zaproponował, żeby poszli na spacer. Na dworze nie zastali Gutha i Nudi. Usiedli więc na kamiennej ławie pod drzewem i Huschi opowiedziała mu o nalocie, o tym, jak błąkała się później przez wiele dni, nie wiedząc, czy jej córka i matka jeszcze żyją, i o uldze, kiedy wreszcie odnalazła je dwa miesiące później w domu Irlów w Bawarii. On słuchał w milczeniu, wspominając utracone człowieczeństwo, które niegdyś znali w swoich odrębnych zakątkach świata, i miał nadzieję, że nie jest to jego ostatnia wizyta u tej niezwykłej młodej kobiety.
[67] Nudi
nie była spokrewniona z prawnikiem o tym samym nazwisku, doktorem Viktorem von der Lippe, który w tym czasie występował jako obrońca w Norymberdze. [68] Bombardowanie
Drezna było przełomowym momentem wojny. Jego rzekomym celem było zniszczenie dworców przetokowych, a tym samym opóźnienie ruchów niemieckich wojsk, ale skala bombardowania skłoniła wielu historyków do wyciągnięcia wniosku, że jego prawdziwym celem było złamanie niemieckiego morale. W trzech falach bombardowań na jedno z najpiękniejszych miast Europy zrzucono prawie 3500 ton materiałów wybuchowych i zapalających. (Artykuł Alana Cowella, „New York Times”, 25 stycznia 1995). Był to wtorek przed środą popielcową, kiedy mieszkańcy miasta przebierali swoje dzieci w stroje karnawałowe na doroczne zabawy.
9 W imię ludzkości
– Czy zechce pan podać swoje pełne nazwisko? – Karl Klaus Schilling. – A ile pan ma lat? – spytał rzecznik obrony Bates. – Siedemdziesiąt cztery. Siwe włosy, kozia bródka i grube okulary nadawały Schillingowi wygląd naukowca. Akcentował swoje wypowiedzi, wystawiając cienki palec wskazujący jak nauczyciel w szkole. – Jestem lekarzem i od 1898 roku specjalizowałem się w chorobach tropikalnych, prowadząc badania przede wszystkim nad malarią od 1899 do 1900 roku w Afryce Wschodniej i Tanganice. Również nad śpiączką i chorobą przenoszoną przez muchę tse-tse. – Czy poznał pan kogoś z Fundacji Rockefellera? – Tak, doktora Hacketta. Pracowałem dla Fundacji Rockefellera w Berlinie po otrzymaniu od nich w 1911 roku dotacji w wysokości dwudziestu tysięcy marek na prowadzone przeze mnie badania nad chorobami roznoszonymi przez muchę tse-tse. W 1932 roku otrzymałem drugą dotację Rockefellera w wysokości trzech tysięcy marek na wyjazd naukowy do Rzymu dla mojego asystenta. – Czy pamięta pan pobyt w Rzymie i spotkanie z doktorem Contim? – spytał Bates. Leonard Conti był nazistowskim ministrem zdrowia publicznego. – Tak, w 1941 roku. To było podczas konferencji w Instytucie Chorób Zakaźnych. Doktor Conti podszedł do mnie i spytał, jak przebiegają moje eksperymenty z malarią. Wyznawałem pogląd, że uodpornienie w postaci szczepienia przeciwko malarii jest możliwe. Doktor Conti powiedział, iż należy kontynuować te eksperymenty w Niemczech. Później, w grudniu, poprosił mnie, abyśmy razem złożyli wizytę Himmlerowi. Himmler osobiście wydał mi polecenie kontynuowania moich badań w Dachau. – Czy powiedział panu, że będzie pan mógł wykorzystywać tamtejszych
więźniów do swoich eksperymentów? – Rozmawiałem z doktorem Contim o dobrowolnym wykorzystaniu więźniów, lecz o ile pamiętam, nie było o tym mowy podczas spotkania z Himmlerem. – Ilu więźniów w Dachau zaraził pan malarią? – Musiały ich być tysiące. – A jakiego rodzaju malarię im pan wszczepiał? – Łagodną trzeciaczkę. – Panie profesorze, czy łagodna trzeciaczka jest zwykle śmiertelna? – Nie. To najbardziej nieszkodliwa postać malarii. – Jaki cel pan sobie stawiał, kiedy zarażał pan te tysiące pacjentów malarią? – Jedynym celem było znalezienie szczepionki przeciwko malarii – nic więcej. – Czy zechciałby pan objaśnić swoje metody wstrzykiwania pasożytów malarii? – Najbardziej naturalnym sposobem jest wystawienie człowieka na ukąszenia zarażonych komarów widliszek. Komary były umieszczane w pudełku długości i szerokości dziesięciu centymetrów i takiej samej wysokości. Pudełko było przykryte gazą. Takie pudełko było następnie umieszczane między nogami lub na ramieniu. Komary gryzły przez gazę. Drugim sposobem jest podanie krwi osoby chorej na malarię osobie zdrowej w postaci zastrzyku. Żeby być zupełnie ścisłym, muszę stwierdzić, że przychodzili do mnie również pacjenci już wcześniej zarażeni malarią – kilku Włochów, Hiszpanie i chyba jeden Rosjanin. – Jaki był pański tryb postępowania po zarażeniu tych pacjentów? – Co trzy godziny sprawdzano temperaturę ciała, a co dwa lub trzy dni badano krew. Po ukąszeniu komara inkubacja trwała około czternastu dni. Kiedy wstrzykiwałem zarazki do żyły pacjenta, okres inkubacji wynosił zaledwie jeden dzień. Pasożyty były widoczne w krwi pacjenta zwykle jeden lub kilka dni później. – Czy natychmiast po zastrzyku przystępował pan do leczenia pacjenta? – To zależało od celu zastrzyku. Jedna grupa moich pacjentów była wykorzystywana wyłącznie do podtrzymywania szczepów. Aby przenieść infekcję z człowieka na człowieka albo z człowieka na komara i znowu na człowieka, stosowałem różne szczepy malarii. Drugą grupę – to była najważniejsza grupa – stanowiły przypadki, które próbowałem uodparniać. Większości z nich robiono stale zastrzyki, aby podnieść ich odporność. – Jakie leki stosował pan podczas leczenia? – Głównie chininę, atabrynę i neosalwarsan.
– Czy wykształcił pan odporność u któregoś ze swoich pacjentów? – Wydaje mi się, że część pacjentów została uodporniona. Aby sprawdzić odporność, musiałem zarażać te osoby jeszcze raz. Te próby odpornościowe trzeba było przeprowadzać bardzo energicznie – znowu na kilka sposobów: przez komary albo przez zastrzyki. Tylko tak mogłem stwierdzić, czy ci ludzie osiągnęli odporność. Setki razy zadawano mi pytanie, dlaczego nie pracuję ze zwierzętami. Prosta odpowiedź jest taka, że malarii występującej u człowieka nie można przenieść na zwierzęta. Wysoko rozwinięte małpy i szympansy nie chorują na malarię. To uznana zasada eksperymentów z malarią. – Czy pacjenci, których wykorzystywał pan w Dachau, zgłaszali się dobrowolnie? – Było tylko czterech albo pięciu pacjentów, którzy nie chcieli się uodpornić. Wyjaśniłem im, że szczepionka nie będzie niebezpieczna i że te eksperymenty mają wielkie znaczenie i mogą doprowadzić do wielkiego odkrycia naukowego. Ci pacjenci więcej się nie opierali. Mogę wyjaśnić, jak odbywała się selekcja pacjentów. – Proszę to zrobić, panie doktorze. – Najwyższe czynniki w Berlinie zdecydowały, że mam otrzymywać trzydziestu pacjentów miesięcznie. Kiedy liczba trzymanych w rezerwie spadła, napisałem podanie o nowych więźniów. Ten list trafił z biura lekarza obozowego do komendanta, a stamtąd do urzędnika odpowiedzialnego za siłę roboczą. Wybrał on zdrowych więźniów, a ja rozkazałem swojemu asystentowi zbadać tych ludzi. Chcę stwierdzić, że nigdy nie wybierałem pacjentów do swoich eksperymentów. Wybór tych pacjentów pozostawiałem swoim asystentom – to znaczy lekarzom SS. Oczywiście pacjentów poddawano starannemu badaniu lekarskiemu. Powiedziałem swoim asystentom, żeby dawali mi tylko takich pacjentów, którzy nie cierpią na żadne ukryte choroby. Bates kazał Schillingowi opisać leki stosowane do obniżania temperatury i inne środki, które miały chronić przed niepożądanymi powikłaniami. – Czy instruował pan swoich pacjentów, że powinni do pana wrócić, jeśli po wyjściu ze szpitala nastąpi nawrót? – Kiedy ludzie byli wypisywani, mówiłem im, żeby wrócili, jeśli poczują się chorzy w jakikolwiek sposób. Wszystkim wypisanym pacjentom kazano zgłosić się ponownie za dwa tygodnie, a jeśli mieli dreszcze lub jakiekolwiek inne objawy malarii, byli natychmiast wysyłani do laboratorium i badano im krew. Jeśli znaleziono pasożyty, byli przyjmowani z powrotem do izby chorych.
Mówiłem pacjentowi: „Dla własnego dobra, powiedz nam, czy byłeś chory. Jeśli mi nie powiesz ani się nie zgłosisz, jak mam cię leczyć?”. Nie wiem, czy pacjenci bali się mojego leczenia lub czy dostawali lekarstwa spoza obozu. Dla takich głupich pacjentów nic nie mogłem zrobić. – Panie doktorze, ilu ludzi pańskim zdaniem zmarło w Dachau na tysiąc zarażonych przez pana malarią? – Według mojej wiedzy ani jeden nie zmarł na malarię. Doktor Blaha, który dokonywał sekcji, nie zgłosił mi ani jednego przypadku. – Czy kiedykolwiek przenosił pan pacjentów, którzy mieli umrzeć, z oddziału malarycznego na inny oddział, aby tam umarli? – Sprzeniewierzyłbym się swojej powinności lekarza – żachnął się Schilling. – Byłoby to wbrew mojemu interesowi naukowemu, gdybym nie podał prawdziwej przyczyny zgonu. Człowiek, który postępuje w taki sposób, nie ma pojęcia o tym, co naukowcy uważają za swoje najważniejsze zasady. – Panie doktorze, gdyby Himmler poprosił pana dzisiaj, aby prowadził pan tego rodzaju eksperymenty, jakich dokonywał pan w Dachau, co by mu pan odpowiedział? – Na ochotnikach, tak. Na ludziach, którzy nie zgłoszą się dobrowolnie, nie. Uważam, że człowiek, który robi takie rzeczy bez zgody pacjentów, bierze na swoją duszę zbyt ciężkie brzemię. Ale z uwagi na ogromne znaczenie szczepień ochronnych kontynuowałbym eksperymenty. W 1932 roku Komisja do spraw Malarii przy Lidze Narodów ogłosiła, że w tym roku wystąpiło na świecie około siedemnastu milionów przypadków malarii. Rozumie pan zatem, jakie znaczenie miały szczepienia ochronne. – Proszę powiedzieć sądowi, dlaczego zgodził się pan przyjechać tutaj, do Dachau, i dokonywać tych eksperymentów na więźniach. – Stanąłem, jeśli można tak powiedzieć, przed wagą. Na jednej szali znajdowały się wszystkie wątpliwości i obawy, jakie musi mieć każdy lekarz, który chce przeprowadzać eksperymenty na ludziach. Na drugiej szali było wielkie znaczenie tych eksperymentów. Miliony przypadków zachorowań na malarię i zgonów stanowiły wielki ciężar, który przeważył szalę. Zdawałem sobie sprawę z odpowiedzialności i wziąłem ją na siebie w imię nauki i, przede wszystkim, w imię ludzkości. – Mówi pan, że robił pan to w imię ludzkości – powiedział Denson podczas krzyżowego przesłuchania. – Dlaczego więc nie eksperymentował pan na sobie?
– Sam miałem malarię w 1933 roku. Byłem zarażony co najmniej trzy razy w Afryce. Jeśli człowiek miał choćby raz malarię, jego stopień odporności się zmienił. Gdybym zrobił zastrzyk sobie, nie dowiodłoby to niczego. – Malaria to choroba charakteryzująca się nawrotami, czy tak? – Przygotowując się do postawienia zarzutów przeciwko doktorowi Schillingowi, Denson musiał siedzieć do późna w nocy i zgłębiać rozległą dziedzinę wiedzy. Odkrywanie takich nowych wszechświatów sprawiało mu, w normalnych okolicznościach, ogromną przyjemność. Ale tym razem robił to z myślą o zdemaskowaniu morderców w białych fartuchach i całonocne czuwania przyczyniły się jedynie do nasilenia jego bezsenności. – Tak. – Czy zechciałby pan opowiedzieć sądowi, jak malaria wpływa na serce? – Odpowiem na to pytanie najlepiej, jeśli wyjaśnię, jak ludzki organizm reaguje w pierwszych latach dzieciństwa. – Doktorze, jeśli nie potrafi pan odpowiedzieć na pytanie, ma pan prawo to powiedzieć. Chcę się tylko dowiedzieć, jak malaria wpływa na serce. – Zamierzam odpowiedzieć, ale przy okazji chciałbym... Denson zwrócił się do trybunału i powiedział: – Proszę, aby poinstruowano świadka, że później może to rozwinąć, ale teraz powinien po prostu odpowiedzieć na pytanie, które mu zadałem. – Nie roszczę sobie pretensji do wiedzy naukowej – powiedział McKeown, wstając – ale wiem, że pytania naukowe wymagają czegoś więcej niż tak albo nie, i proszę, aby sąd pozwolił doktorowi Schillingowi odpowiedzieć tak, jak uzna za stosowne. – Doktorze – powiedział Lentz, zwracając się do świadka – nie chcemy ograniczać pańskiej obrony, ale uważamy, że uzasadnione jest oczekiwanie, aby odpowiadał pan na pytania oskarżenia tak krótko i zwięźle, jak to możliwe. – Ostra malaria odgrywa bardzo niewielką rolę w zwykłym ataku serca – powiedział Schilling do Densona. – Inaczej jest z malarią przewlekłą, w której mięśnie serca doznają zatrucia malarycznego. Jeśli pacjent umrze, mięśnie serca będą skurczone, serce zwiotczałe, prawdopodobnie pomniejszone. – A jaki jest wpływ malarii na krew przeciętnego człowieka? – Spadek komórek krwi, anemia, a liczba tak zwanych monocytów – wodnego osocza krwi – wzrasta kosztem czerwonych ciałek. – Czerwone ciałka odżywiają układ nerwowy, mózg, czy tak? – Najistotniejsze zmiany nastąpią w mózgu – przyznał Schilling. –
Najmniejsze naczynia włosowate w mózgu zostaną zatamowane i zablokowane, ponieważ pasożyty malarii przylgną do ścianek naczyń krwionośnych. – Czy to prawda, że malaria powoduje dreszcze i gorączkę? – Tak. – A ich występowanie obniża odporność na inne choroby, czy tak? – Nie chcę odpowiadać na to pytanie twierdząco bez komentarza. Miałem do czynienia z siedmioma przypadkami, kiedy pacjenci chorzy na malarię dostali gorączki tyfusowej. Tylko dwaj zmarli, wskaźnik śmiertelności nie był więc wyższy niż w całym obozie. Zatem trudno powiedzieć. – Wręczam panu kartę oznaczoną jako dowód rzeczowy oskarżenia 131 i pytam, czy widział ją pan już wcześniej. Schilling popatrzył na kartę z niedowierzaniem. Cała dokumentacja medyczna miała zostać zniszczona, zanim Dachau przekazano Amerykanom. – To zestawienie przypadków, które leczyłem piramidonem – dziewiętnaście przypadków. – A czy wiadomo panu, że czterej spośród nich zmarli? – O tych przypadkach mogę powiedzieć, co następuje. Te eksperymenty miały wielkie znaczenie dla całego problemu odporności, ponieważ wykazały, że piramidon może obniżyć temperaturę, tak że pacjent nie odczuwa już swojej gorączki – ma normalną temperaturę, chociaż pasożyty nadal są we krwi. Później stwierdziłem, że mogę podawać do dwóch gramów piramidonu bez żadnych szkodliwych skutków dla pacjenta, dałem więc tyle pięciu pacjentom, którzy byli w pierwszych stadiach malarii. Moja dokumentacja została spalona, ale jeśli pamiętam dokładnie, u trzech pacjentów temperatura wzrosła. Zbadałem ich i odkryłem, że dwaj mają charakterystyczne objawy typowego, prawdziwego tyfusu. Moim obowiązkiem było przenieść ich z oddziału malarycznego. Spośród tych pięciu dwóch wyzdrowiało, a trzech zmarło, o ile pamiętam. – Ile piramidonu podawał pan tym trzem, którzy zmarli? – Dwa gramy dziennie. – Nigdy więcej niż dwa gramy dziennie, czy to się zgadza? – Niewykluczone, że jednemu z pacjentów mogłem dać trzy gramy. – W momencie, kiedy dawał mu pan trzy gramy, eksperymentował pan na nim, podając za dużą dawkę, czy tak? Schilling zastanawiał się pewnie, jak Denson zdołał sobie przyswoić tyle informacji z wysoko wyspecjalizowanej dziedziny wiedzy. Jak na razie podawał
więcej szczegółów, niż sam Schilling mógł sobie przypomnieć. – To wszystko były eksperymenty. Nie było w tym nic niezwykłego. – Trzy gramy były bardziej niebezpieczne niż dwa gramy, prawda? – Niekoniecznie. – Jeśli chodzi o ścisłość, czy nie podał pan tym pięciu ludziom trzech gramów piramidonu i nie polecił, by otrzymywali trzy gramy przez następne dziesięć dni? – Taki był zamysł, podawać piramidon tak długo, aż... – Potem, jakby uświadamiając sobie ryzyko tak szczerej odpowiedzi, Schilling wycofał się w połowie zdania. – Już nie pamiętam. Denson wertował swoje notatki, dopóki nie znalazł jednego konkretnego zapisku. – Odwołując się do strony trzeciej dowodu rzeczowego 134, zapytam pana, czy dwudziestego lutego 1945 roku temu człowiekowi, Luzinskiemu, wstrzyknięto pięć centymetrów sześciennych krwi człowieka nazwiskiem Sowa. A piątego marca – powiedział Denson, pokazując Schillingowi dowód rzeczowy – ten człowiek, Luzinski, został przeniesiony na oddział tyfusowy. – Tak tu jest napisane. – Czy pamięta pan, ilu jeszcze ludzi zostało zarażonych krwią tego człowieka, Sowy? – Nie pamiętam. – Pamięta pan Włocha nazwiskiem Calderoni, prawda? – Pamiętam nazwisko, tak. – Czy to prawda, że dwudziestego lutego został zarażony krwią Sowy, a pięć dni później dostał gorączki tyfusowej? – To możliwe, ale tylu ludzi miało tyfus, że mógł się zarazić nie od zastrzyku – a do tego właśnie zmierza oskarżenie – lecz w sposób naturalny. – Wie pan, że czwartego marca Calderoni zmarł? – Skąd miałbym to wiedzieć? – Schilling wzruszył ramionami. – Nie pamiętam poszczególnych przypadków. – Zmarło tylu ludzi, że nie pamięta pan poszczególnych przypadków? – Nie, nie to miałem na myśli. – Przejdźmy do czegoś innego. Czy niedożywienie odgrywa rolę w ustalaniu częstotliwości i wielkości dawek neosalwarsanu, które człowiek może otrzymać? – Gdyby człowiek cierpiał na wyraźne niedożywienie, z pewnością dawałbym mu mniejsze dawki. – Pańscy pacjenci otrzymywali sześć dziesiątych grama neosalwarsanu
jednorazowo, a wielu z nich cierpiało na niedożywienie, czy tak? – Nie tak poważne, żeby neosalwarsan był przeciwwskazany. Nie wahałem się podawać takiej dawki człowiekowi cierpiącemu na lekki przypadek. W leczeniu syfilisu na przykład neosalwarsan podaje się pacjentowi dwa razy w tygodniu, aż otrzyma sześć gramów tego leku – ale ja nigdy nie stosowałem takich ilości. Denson wziął ulotkę z pliku dowodów rzeczowych i podał ją Schillingowi. – Dowód rzeczowy oskarżenia numer 134B. Proszę, aby pan wyjaśnił, co to jest. – To jest ulotka, która była dołączana do opakowań neosalwarsanu, wydana przez spółkę Bayer I.G. Farben. – Zwracam pańską uwagę na punkt siódmy i proszę, aby pan go odczytał sądowi. McKeown nie miał pojęcia, do czego to zmierza. – Sprzeciwiam się, żeby świadek czytał z dokumentu, który nie jest dowodem i o którym sąd nic nie wie. Firma farmaceutyczna Bayer produkuje mnóstwo leków, które są w sprzedaży, i wszystkie zawierają instrukcje dla indywidualnych użytkowników. Zakładam, że instrukcje dla lekarza byłyby zupełnie inne. Nawet firma taka jak Bayer nie próbowałaby pouczać lekarzy w zakresie stosowania jej leków. – Uchylam sprzeciw. – „Przerwy pomiędzy dawkami – przeczytał Schilling – powinny wynosić od trzech do siedmiu dni”. To są instrukcje do leczenia syfilisu – powiedział. – Nie mają zastosowania w przypadku malarii. – Proszę przeczytać punkt piąty. – „Taka ostrożność w stosowaniu neosalwarsanu jest również zalecana pacjentom cierpiącym na wysokie stadium niedożywienia, ostrą anemię, cukrzycę, choroby tarczycy, wole, gruźlicę, choroby płuc, serca, nerek i wątroby. Z początku należy podawać dawki próbne. Tylko jeśli przyniesie to pożądany skutek, można aplikować dawki uzupełniające. Tej samej procedury powinny przestrzegać osoby cierpiące na syfilis lub zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego”. – Dokument nie ogranicza się do syfilisu, prawda? – spytał Denson. – Zaleca również ostrożność w podawaniu leku osobom cierpiącym na niedożywienie, czy tak? – Mówi o ludziach cierpiących na „wysokie stadium” niedożywienia. Nie podawałem neosalwarsanu ludziom cierpiącym na wysokie stadium – wysokie
stadium, to jest istotny punkt. Denson znowu przerzucił notatki w swoim skoroszycie. – Czy pamięta pan człowieka nazwiskiem Grabowski? – Pamiętam nazwisko, ale nie potrafię skojarzyć go z osobą. – Żeby odświeżyć panu pamięć, czy to prawda, że latem 1942 roku ten człowiek dostał dwa albo trzy zastrzyki neosalwarsanu, a potem nabawił się choroby skóry? – Jak mam to pamiętać? – Czy miał pan asystenta nazwiskiem Adam Cierkowicz? – Tak. – Czy to prawda, że Cierkowicz przyprowadził tego człowieka do pana i powiedział, że nie powinien dostawać następnego zastrzyku neosalwarsanu? – Gdybym mógł zobaczyć Grabowskiego, prawdopodobnie bym sobie przypomniał. – A czy to prawda, że polecił pan Cierkowiczowi, aby dał mu następny zastrzyk neosalwarsanu, i że ten człowiek dostał ropnej egzemy na całym ciele – i ostatecznie nabawił się niezborności ruchów? – Tak – ale całkowicie się wyleczył. Wyleczył się z niezborności ruchów... – Czy pamięta pan polskiego księdza nazwiskiem Stachowski? – spytał Denson, zwiększając tempo. – Tak. – Leczył go pan neosalwarsanem, prawda? – Już nie pamiętam. – Kiedy zmarł, poszedł pan do kostnicy, żeby być obecnym, kiedy doktor Blaha przeprowadzał sekcję, prawda? – Nie potrafię powiedzieć. – Czy jednak nie wydał pan polecenia, aby organy wewnętrzne księdza Stachowskiego wysłano na Uniwersytet Frankfurcki? – Nie wydałem takiego polecenia. – Nie był pan esesmanem, prawda, doktorze? – Nie. – Czy podlegał pan ich kontroli? – Nie. Byłem wolnym, niezależnym człowiekiem nauki. – I wybrał pan Dachau jako miejsce do przeprowadzania eksperymentów, a nie jakiś inny obóz, czy tak? – Tak. Wybrałem Dachau, ponieważ urodziłem się niedaleko stąd...
– Kiedy pan tu był, wiedział pan, że więźniowie są bici i zabijani, prawda? – Krążyły wszelkiego rodzaju pogłoski, ale jako przybysz z zewnątrz nie wiedziałem, co się dzieje... – To się działo wszędzie wokół pana, czy tak, doktorze? – Nie – powiedział stanowczo Schilling. – O dziewiątej rano szedłem do swojego laboratorium. Z zasady nie wtrącałem się do spraw, które mnie nie dotyczyły. Zeznając później w Norymberdze, Schilling posunął swoje twierdzenie o ignorancji jeszcze dalej. – Kiedy przyjechałem do Dachau – oświadczył trybunałowi norymberskiemu – krążyły tam różne pogłoski, ale nie chciałem zajmować się tym, co nie dotyczyło mojego laboratorium. Nie pracowałem w obozie i nie rozglądałem się na boki. Kiedy przeczytałem te opisy, powiedziałem: jak to możliwe, że nigdy niczego nie zauważyłem?[69]. – Ci więźniowie byli królikami doświadczalnymi, na których dokonywał pan swoich eksperymentów, czy tak? – spytał Denson, przechodząc do konkluzji swojego przesłuchania. – Proszę oskarżyciela, aby nie używał więcej określenia „króliki doświadczalne” – odparł Schilling. – To poniżające. – Jedyny powód, dla którego nie wykorzystywał pan zwierząt, był taki, że malarii nie da się przenieść na zwierzęta, czy to się zgadza? – Zgadza się. – Wobec tego wykorzystywał pan ludzi jako króliki doświadczalne, czy tak? – Nie mogłem wykorzystywać zwierząt – to nie miałoby sensu... – Więc zamiast nich wykorzystywał pan ludzi, czy tak? – Wykorzystywanie zwierząt nie miałoby sensu... – Proszę odpowiedzieć na moje pytanie, doktorze. – To jest moja odpowiedź. – Nie mam więcej pytań. Bates wstał, żeby zatrzeć poprzednie wrażenie. – Zaraził pan niejakiego księdza Wieckiego malarią, prawda? A on żyje i znajduje się dzisiaj na sali sądowej, czy tak? – Tak, widziałem go dzisiaj. – Podał mu pan taką samą ilość neosalwarsanu, jaką aplikował pan innym
pacjentom w takim samym stadium niedożywienia? – Tak. Mogę coś powiedzieć? – Schilling wstał i popatrzył na trybunał. – Wykonałem ogromną pracę – byłaby to naprawdę straszliwa strata, gdybym nie mógł skończyć raportu o swoich eksperymentach, a raport ten może być podstawą do dalszych badań. Byłoby to z ogromną korzyścią dla ludzkości. Nie proszę was jako sąd. Proszę was osobiście, abyście zrobili wszystko, co można, żeby pomóc mi dokończyć raport. Jest już w dwóch trzecich gotowy. Potrzebuję tylko stołu, krzesła i maszyny do pisania i będę mógł go skończyć. Byłaby to ogromna pomoc dla nauki, dla moich kolegów – potem, zwracając się do oskarżyciela, dodał – i dobry sposób, żeby się zrehabilitować. Schilling cieszył się międzynarodową sławą ze względu na swoje badania naukowe. Prośby o łaskę w jego imieniu napływały z uniwersytetów na całym świecie. Można było przypuszczać, że początkowo chciał zrobić coś dobrego, znaleźć lekarstwo, które mogłoby się okazać dobrodziejstwem dla ludzkości. Przyjął ofertę Himmlera i propozycję pracy w Dachau, ponieważ zapewniało to możliwości, jakich nie mógł zaoferować żaden szpital w Niemczech podczas wojny – i dostęp do ofiar dla jego eksperymentów. Schilling musiał widzieć zbrodnie, których dopuszczano się codziennie wokół niego, lecz gdyby zaprotestował, ryzykowałby utratę możliwości i „ludzkich królików doświadczalnych” do swoich badań. Bez względu na to, czy jego milczenie było podyktowane strachem, obojętnością czy ambicją, żeby przejść do historii jako człowiek, który odkrył lekarstwo na malarię, odwrócił się plecami do tego, co było zbyt oczywiste, żeby to zignorować. I to, wraz z własnymi zbrodniami, uczyniło zeń w opinii Densona – i w ocenie trybunału – uczestnika ogólnego planu. W późniejszych latach Denson często opowiadał o innym lekarzu sądzonym w Dachau. Hans Eisele był przed wojną dosyć przyzwoitym lekarzem. Potem wysłano go na front rosyjski, gdzie został ranny i przeniesiony do służby w obozach. Jego pierwszym przydziałem był obóz koncentracyjny Sachsenhausen, gdzie nazywano go „Aniołem”. Ilekroć przychodził do niego więzień cierpiący na przemęczenie, Eisele przepisywał odpoczynek, rehabilitację i zwalniał go od pracy. Nie wprowadzał żadnych rozróżnień: Żydów, Czechów, wszystkich traktował jednakowo. Po przeniesieniu do Dachau zachowanie Eiselego uległo zmianie. Zaczął poniewierać więźniów, a pewnego razu przetrzymał cały transport na placu apelowym bez jedzenia i wody przez dwa
dni. Później został przeniesiony do Buchenwaldu, gdzie „celował we wszelkich możliwych podłościach” i gdzie był znany jako „Rzeźnik”[70]. Zamiast wyleczyć więźniowi zainfekowany palec, Eisele go ucinał. Im dłużej przebywał w obozie, tym bardziej stawał się okrutny, „niczym kula śniegowa tocząca się po zboczu – jak wyjaśnił po latach Denson studentom Touro Law School – która robi się coraz większa i większa”, aż w końcu Eisele dokonywał resekcji żołądków żywych więźniów, bez znieczulenia, dla wprawy. Stał się okrutny, ponieważ okrucieństwo było na porządku dziennym. Kiedy Denson mówił o Eiselem, nigdy nie omieszkał wspomnieć, że był on synem luterańskiego pastora. Chodziło mu o to, że w pewnych okolicznościach może się to przydarzyć każdemu[71]. Pięć lat po wyroku skazującym w procesie w Buchenwaldzie Eisele został ułaskawiony przez władze amerykańskie i zwolniony z więzienia. Bawaria pożyczyła mu dziesięć tysięcy marek „za straty spowodowane wojną” i „Rzeźnik” otworzył praktykę lekarską w Monachium. W 1955 roku, kiedy wyszły na jaw nowe dowody jego sadystycznych eksperymentów, uciekł i uzyskał azyl w Egipcie Nasera[72]. Hans Eisele zamieszkał w Kairze, prowadził dochodową praktykę i spokojnie przeżył resztę życia.
[69] Bosch, [70] The
Judgment on Nuremberg, s. 239.
Buchemwald Report, s. 64.
[71] Wywiad
z Hansenem.
[72] Marcuse,
Legacies of Dachau, s. 99–100.
10 Zegar cywilizacji
Gdyby 12 grudnia 1945 roku był normalnym dniem, Denson wstałby z łóżka, ogolił się, wziął prysznic, wysłuchał wiadomości w radiu, zdumiał się narastającą paranoją na tle komunizmu, potem zszedł do jadalni, zjadł na śniadanie grzankę z dżemem i pojechał do swojego biura w Dachau, położonego piętnaście kilometrów dalej na zachód. Gdyby to był normalny dzień, przejechałby przez obozową bramę, wszedł do swojego gabinetu, przejrzał notatki z wczorajszej rozprawy, przygotował dzbanek kawy, spotkał się ze swoim zespołem, przydzielił zadania i wziął głęboki oddech przed wejściem na salę sądową na kolejną porcję koszmarnych opowieści. Ale dwunasty grudnia nie był normalnym dniem i Denson znowu nie spał. To był ostatni dzień procesu w Dachau, a on spędził noc, pisząc swoje wystąpienie końcowe. Istnieją dwie wersje końcowego przemówienia Densona. Jedna jest napisana odręcznie ołówkiem. Druga to ta, którą wygłosił spontanicznie w sądzie, zaprotokołowana i złożona w Archiwach Narodowych w Waszyngtonie. Wersja odręczna jest godnym pochwały kawałkiem prozy, zwięzłym, profesjonalnie skonstruowanym i logicznie przeprowadzonym. W pamięć zapadają jednak zaimprowizowane uwagi, które wygłosił w sądzie. Douglas T. Bates i jego zespół obrońców również przygotowali solidne przemówienie końcowe: mocne stwierdzenia, które miały podsumowywać równie mocne przedstawienie na sali sądowej. W ciągu czterech tygodni procesu dowodzili, że obóz został założony i był kierowany na rozkaz Himmlera i Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie; że racje żywnościowe, odzież, medykamenty i inne zaopatrzenie odpowiadały standardom ustanowionym przez te najwyższe czynniki; i że Dachau było dobrym obozem „jak na obóz koncentracyjny”. Przedstawili dowody, że niektórych oskarżonych nie było już w Dachau, kiedy rzekomo zostały popełnione przypisywane im
zbrodnie, że inni podobno byli obecni przy biciu i torturowaniu, ale naprawdę nikt ich przy tym nie widział. Przede wszystkim utrzymywali, że oskarżeni robili tylko to, co wszyscy żołnierze: wykonywali rozkazy. Ostateczny rezultat był jednak łatwy do przewidzenia. Nikt z rzeczników obrony nie wierzył, iż uzyskają wyroki uniewinniające[73]. Ich strategia polegała na przekonaniu trybunału, że na postępowaniu oskarżonych w Dachau mocno zaciążyły rozkazy przełożonych i że dowody oskarżenia są oparte głównie na pogłoskach i niewystarczające, by uzasadnić wyroki śmierci. Zanim Denson zdołał wygłosić mowę końcową oskarżenia, Bates złożył zaskakujący wniosek. – Wysoki sądzie, mam tu artykuł z „Daily Journal” datowany 19 października 1945 roku, w którym można przeczytać, że mąż otrzymał dziesięć batów za pobicie swojej żony na mocy zbioru praw stanu Maryland sprzed sześćdziesięciu czterech lat, i przedstawiam go jako dowód... – A ja zgłaszam sprzeciw – powiedział Denson – ponieważ jest to nieistotne i nie ma związku ze sprawą. – Wysoki sądzie – odparł Bates – niektórym oskarżonym zarzuca się pobicie na rozkaz, który pochodził od najwyższych czynników. Zakładam, że pobicie na rozkaz ma taką samą skuteczność prawną jak pobicie na mocy marylandzkiego statutu sprzed sześćdziesięciu czterech lat. – Zanim wymierzono tę chłostę w Marylandzie – powiedział Denson – ten człowiek miał prawo zostać osądzony przez ławę przysięgłych lub przez inny trybunał, gdzie wydano wyrok – nie przez Gestapo. Bates nie dawał za wygraną. – Panie przewodniczący, sam pan stwierdził zaledwie minutę temu, że ten sąd kieruje się prawami ludzkości. Ci ludzie podporządkowali się prawu, które obowiązywało wówczas w Niemczech. Nie byli bardziej nieludzcy niż ci, którzy zarządzili karę chłosty w Marylandzie. Lentz potrząsnął głową. – Sprzeciw zostaje podtrzymany. Proszę kontynuować. – Wysoki sądzie, w takim razie chciałbym przedstawić jako dowód magazyn „Life” z 22 października 1945 roku, ze szczególnym wskazaniem na nagłówek: „Ekscentryczny introligator z Brooklynu używa skór węży, skunksów i ludzi”. Denson znowu wstał. – Sprzeciw, wysoki sądzie. Bez związku i nieistotne.
– Wysoki sądzie – powiedział Bates – wiele się mówiło o rzekomym okrucieństwie polegającym na obdzieraniu ludzkich zwłok ze skóry, którą wykorzystywano do wyrobu rękawiczek, nocnych pantofli i tak dalej. Pewien człowiek w Stanach Zjednoczonych Ameryki używa ludzkich skór do oprawiania książek. Czy jest to okrucieństwo, czy też rządzimy się tutaj selektywnymi prawami ludzkości? Denson był nieugięty. – To nie ma absolutnie żadnego porównania z faktami przedstawionymi w tej sprawie. Ta skóra została zdjęta z więźniów umieszczonych tutaj wbrew własnej woli, którzy zmarli na skutek złego traktowania i głodzenia, czego ci ludzie – wskazał na oskarżonych – dopuszczali się wobec nich. Jeśli w Dachau znalazł się człowiek z ładnym tatuażem na piersi, był naznaczony dla kata. Nie ma żadnego porównania. – Powód, dla którego przedstawiamy te artykuły – ciągnął Bates – jest taki, że wysunięto zarzut okrucieństwa. Jeśli wykorzystywanie ludzkiej skóry do jakiegokolwiek celu, czy do oprawiania książek, czy do wyrobu torebek, ma być uznane za okrucieństwo tutaj, w Dachau, to z pewnością jest to okrucieństwem w Brooklynie. – Sprzeciw podtrzymany – orzekł Lentz. – Artykuł nie zostanie włączony do materiału dowodowego. Pułkowniku, pańskie wystąpienie końcowe? Denson wstał. Spisany ołówkiem tekst leżał na stole przed nim. Zostawił go tam i zaczął mówić. – Wysoki sądzie, ta rozprawa trwała długo. Sąd wysłuchał ustnych relacji ponad stu siedemdziesięciu świadków, a my nie przepraszamy za zeznanie żadnego z nich. Uważamy, że każdy z osobna i wszyscy razem, od koronowanych głów Europy po najnędzniejszego kryminalistę, mieli szacunek dla własnej przysięgi i przedstawili znane sobie fakty. Obrona będzie zapewne podkreślać, że niektórzy z nich składali fałszywe zeznania, że pewnego dnia widzieli, jak Becher pobił więźnia tak brutalnie, że ten zmarł, a Becher twierdzi, że nie było go w tym miejscu o tej konkretnej porze. A świadek rzeczywiście może się mylić pod tym względem. Poniedziałek nie był dziewiętnastym grudnia, lecz po prostu innym dniem, wypełnionym egzekucjami młodych Rosjan i wieszaniem lojalnych Polaków, którzy nie zniżyli się do tego, by przywdziać niesławny mundur SS. Takie wydarzenia odciskają się w pamięci. Z pewnością tak właśnie było, kiedy kaleki chłopiec, który składał
tutaj zeznanie, zobaczył swojego ojca zakatowanego na śmierć. Nie można oczekiwać, aby ten chłopiec zapamiętał dzień, kiedy to się zdarzyło, ale nigdy nie zapomniał nazwiska Willy Tempel, które padło z ust jego umierającego ojca. To zupełnie logiczne, że takie osoby myliły daty, mieszkając w ziemiankach wśród nieopisanego brudu i bez dostępu do jakiegokolwiek kalendarza. Chcę podkreślić, że tych czterdziestu ludzi nie jest oskarżonych o zabijanie. Zarzut dotyczy ogólnego planu, aby zabijać, bić, torturować i głodzić. To prawda, przedstawione tutaj zeznania obciążają Mahla i Templa jako najbardziej brutalnych i sadystycznych morderców. Ale nie sądzimy tych ludzi za konkretne czyny przestępcze. Sądzimy ich za udział w tym ogólnym planie. O tym, że istniał taki ogólny plan, świadczy skala operacji. Z dokumentów wynika, że pomiędzy 1940 a 1945 rokiem 161 939 więźniów przeszło przez Dachau. Jest nie do pomyślenia, aby ta operacja mogła być prowadzona bez współudziału tych, których działania spowodowały ponad dwadzieścia pięć tysięcy zarejestrowanych zgonów w tym samym okresie. Powiedziałem „zarejestrowanych”, ponieważ z zeznań wynika, że tysiące zgonów nie zostało zarejestrowanych. Absurdem jest utrzymywać, że te zgony były odosobnionymi przypadkami, a nie efektem ogólnego planu. Obrona będzie utrzymywać, że za kadencji Weissa warunki były inne. Ale ta zmiana nie wynikała z łagodności Weissa. Warunki w Niemczech były inne, kiedy Weiss tutaj przybył. Siła żywa i praca były ogromnie potrzebne, aby zaspokoić potrzeby wojny, która miała się toczyć na więcej niż jednym froncie. Po co marnować taki rezerwuar siły żywej? Znowu ujawnił się racjonalny, choć sadystyczny sposób myślenia nazistów. Mamy świadków, którzy zeznali, że za kadencji Weissa więźniowie pracowali dłużej, co najmniej jedenaście godzin dziennie, i dostawali mniej jedzenia. Nie zważano na to, że całkowite wyczerpanie i śmierć są nieuchronne. Absurdem jest utrzymywać, że te zgony nie były efektem ogólnego planu. Segregacja Żydów i systematyczne rabowanie ich kosztowności i odzieży, transporty, w których wysyłano na śmierć tysiące inwalidów, masowe zabijanie w krematorium i pod murem straceń, transporty, które wyjeżdżały z Dachau, i transporty, które przywoziły więźniów do tego nieopisanego piekła, kanibalizm, do którego dochodziło podczas owych transportów, zanim człowieka zabrała litościwa śmierć, przepełnienie, brak urządzeń sanitarnych, głód, choroby, niszczenie ludzkiej godności i całkowita pogarda dla wszelkich praw człowieka, ujawniająca się zwłaszcza w eksperymentach, które były tutaj prowadzone –
wszystko to wskazuje z nieomylną jasnością na istnienie owego ogólnego planu. Każdy z ludzi na ławie oskarżonych był ogniwem w łańcuchu. Bez udziału któregokolwiek z nich łańcuch zostałby zerwany, a cały plan uległby zakłóceniu. Zostało dowiedzione, że lekarz musiał uczestniczyć w każdej egzekucji. Puhr, Eisele, Witteler, wszyscy oni zeznali, że egzekucji nie można było wykonać bez ich udziału. Im większy nacisk kładzie się na fakt, że musieli w tym uczestniczyć, tym większa staje się ich wina. Ponieważ gdyby odmówili, nie doszłoby do egzekucji. Wyciągnął jakiś formularz ze stosu dokumentów na stole oskarżenia. – Zwracam uwagę sądu na przypadek dziewczyny zgwałconej przez trzech żołnierzy, rozpatrzony przez urząd prokuratora wojskowego teatru europejskiego. Jeden z żołnierzy nie odbył stosunku z ofiarą, lecz po prostu ją trzymał, a mimo to on też został skazany. Orzeczenie brzmi: „Ten oskarżony udzielał czynnej pomocy dwóm pierwszym podczas gwałtu na dziewczynie. Rozróżnienie głównych sprawców od pomocników i wspólników zostało zniesione przez prawo federalne”. Ci strażnicy, dozorcy więźniów w Dachau, są tak samo winni jak główni sprawcy. I, proszę wysokiego sądu, z materiału dowodowego wynika, że każdy z ludzi zasiadających na ławie oskarżonych miał do odegrania swoją rolę w ostatecznej realizacji tego ogólnego planu czy zamysłu. Obrona będzie przekonywać sąd, że niektórzy spośród oskarżonych nie uczestniczyli w tym ogólnym planie, ponieważ o nim nie wiedzieli. Takie twierdzenie jest absurdalne. Każdy, kto miał okazję obserwować więźniów w Dachau, mógł zobaczyć głód dosłownie wypisany na ich twarzach. Twierdzenie, że ci ludzie nie wiedzieli o planie, jest po prostu niegodziwe. Rozprawiwszy się z pomniejszymi argumentami obrony, Denson zaatakował główną linię rozumowania. – Usłyszymy tu, że ci ludzie byli żołnierzami i jako tacy byli zobowiązani do wykonywania rozkazów. Ta linia obrony została określona jako działanie na rozkaz przełożonych i z oczywistych powodów odrzucona. Zwracam uwagę sądu na tom pierwszy Whartona, paragraf 376: „Fakt, że oskarżony o popełnienie przestępstwa działał jako przedstawiciel strony trzeciej, nie może zostać użyty jako obrona. Taka osoba nie jest zwolniona z odpowiedzialności karnej za popełnienie danego czynu”. Dalej, w dziedzinie prawa międzynarodowego, zwracam uwagę sądu na stronę sto osiemdziesiątą siódmego wydania Prawa międzynarodowego Wheatona:
„Ludzie, którzy dopuścili się naruszenia prawa międzynarodowego, nie są uprawnieni do przywilejów przysługujących honorowym jeńcom wojennym, a fakt, że działali na rozkaz, nie może stanowić dostatecznego usprawiedliwienia. Przerzucając w ten sposób odpowiedzialność, dochodzimy do konkluzji, że miliony ludzi, w tym wyżsi oficerowie naczelnego dowództwa, są wolni od winy bez względu na to, jakie rozkazy wykonywali. Tylko jeden człowiek jest odpowiedzialny, a mianowicie monarcha albo prezydent wojującego państwa, w zależności od przypadku. Taka konkluzja jest nie do pogodzenia ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem człowieczeństwa”. Praktycznie wszyscy więźniowie w Dachau znaleźli się tam dlatego, że mieli wewnętrzną odwagę odmówić wykonywania rozkazów sadystycznych nazistów. Jeśli więźniowie godzili się znosić zabijanie, bicie, tortury, głodzenie i śmierć, aby dowieść słuszności swoich przekonań, dlaczego sąd miałby ustanawiać niższe kryteria odwagi dla morderców, tak aby mogli uniknąć kary za swoje nieludzkie czyny? A tak właśnie postąpi sąd, jeśli uzna, że mogli działać na rozkaz przełożonych. Ten sąd ma wymierzyć sprawiedliwość, a ja twierdzę, że można było wymagać od każdego z oskarżonych, aby powiedział: „Nie, nie będę uczestniczył w tym niegodziwym planie, niezależnie od konsekwencji”. Ofiary tych ludzi cierpiały, niezliczone tysiące, ponieważ miały odwagę odmówić zrobienia tego, co według nich było złem. Dlaczego zatem, na miłość boską, ci ludzie, którzy byli odpowiedzialni za śmierć, głodzenie, cierpienia i okaleczenia ciała, umysłu i duszy, mieliby dostąpić jakiejkolwiek łaski za to, że nie odmówili robienia tego, co było oczywistym złem? Odpowiedź, że „kazano mi to robić”, nie ma zastosowania w tej sprawie. Do tego czasu nawet najbardziej niedowierzający członkowie trybunału musieli już przejść na stronę Densona. Chociaż mógł korzystać z odręcznych notatek, jego słowa płynęły spontanicznie, z przekonania, niezapisanymi zrywami. Jego zespół też musiał być pod wrażeniem: beznamiętny William Denson zawładnął salą sądową. – Oskarżeni popełnili zbrodnie wojenne, które wstrząsnęły sumieniem cywilizowanego świata. Tych czynów dopuścili się ludzie, którzy głosili, że należą do tej cywilizacji, wypada się jednak zastanowić i zadać sobie pytanie, czy nie są oni bestiami. Z pewnością nie mogą się uważać za istoty ludzkie pod każdym względem. Oskarżeni cofną wskazówki zegara cywilizacji przynajmniej o tysiąc lat, jeśli sąd w jakikolwiek sposób usprawiedliwi ich postępowanie.
A jestem pewien, że ten sąd wyda wyrok, dzięki któremu cały świat zrozumie, że takie zbrodnie nigdy więcej nie będą tolerowane na tej ziemi. Uważam, jestem przekonany, że każdy z ludzi na ławie oskarżonych stracił swoje prawo do życia w przyzwoitym społeczeństwie. Lentz uderzył swoim młotkiem. – Odraczam posiedzenie sądu. Następnego dnia o dziewiątej Lentz otworzył posiedzenie i niemiecki rzecznik obrony von Posern wstał, trzymając arkusz papieru. Choć szczupły, twarz miał okrągłą, czoło szerokie, łysiejącą czaszkę, a jego przenikliwe, głęboko osadzone oczy spoglądały z otchłani historii, której innym nie było dane dzielić. Mówił łamaną angielszczyzną, gdyż wolał mieć bezpośredni kontakt z amerykańskim trybunałem, niż zdawać się na tłumacza. – Wysoki sądzie, Befehl ist Befehl – rozkaz jest rozkazem. Trzeba go wykonać, niezależnie od jego charakteru. Tak było przyjęte nie tylko w Trzeciej Rzeszy, gdzie obowiązek posłuszeństwa był bardziej rygorystyczny, ale Stany Zjednoczone też zdają się przywiązywać do tego wielką wagę. Studiując amerykańskie zasady prowadzenia wojny, znalazłem następujący tekst: „Żołnierze sił zbrojnych nie będą karani za te przestępstwa, pogwałcenia zwyczajów i praw wojny, jeśli popełnili je na rozkaz lub za zgodą swojego rządu lub dowódców”. Jeśli Stany Zjednoczone dają swoim żołnierzom wspomnianą wyżej ochronę, słuszne i sprawiedliwe wydaje się zapewnienie takiej samej ochrony ofiarom narodowego socjalizmu, tym, którzy musieli milczeć i słuchać, gdyż inaczej sami staliby się ofiarami. Oto oskarżony Mahl – powiedział, wskazując na niego – który podobno wziął udział w egzekucji. Zostaje doprowadzony na miejsce egzekucji i otrzymuje rozkaz założenia pętli na szyję człowieka, który ma zostać powieszony. Gdyby nie wykonał tego rozkazu, odbyłaby się jego egzekucja. Błagam i wnoszę o oddalenie zarzutu w tej sprawie z powodu działania pod wpływem konieczności. A ile innych zarzutów ma taki sam charakter i zasługuje na oddalenie? Wysoki sądzie, proces, który obserwował cały świat, zbliża się do końca. W tym rozdziale historii występuję sam jako jedyny Niemiec broniący Niemców przed wami. Bronię swoich dawnych towarzyszy bez względu na to, co świat o nich powie, ponieważ w tych dniach potrzeby wyrasta wokół nas krąg koleżeństwa. Jeśli niektóre działania oskarżonych wydają się wam
niezrozumiałe, błagam, abyście wzięli pod uwagę, jak długo ci ludzie byli trzymani za drutami pod napięciem, przez jakie przeszli cierpienia. Wszystko to oczywiście oddziałuje na nerwy, zmienia poglądy, zmienia czyny. Panowie sędziowie, znajdźcie swój werdykt w sercu, a nie w opinii publicznej. W waszym ręku spoczywa życie i los tych ludzi, którzy niezmiernie ucierpieli w imię sprawiedliwości. Von Posern zajął swoje miejsce przy stole obrońców i wstał kapitan Dalwin Niles, bez wątpienia bardziej zakłopotany niż zachęcony słowami swojego kolegi. – Nie jestem całkiem pewien, co można powiedzieć na obronę tych oskarżonych. Jak wysoki sąd pamięta, na początku tego postępowania zapytaliśmy, jakie są zarzuty przeciwko oskarżonym. Pod koniec procesu zadaję sobie to samo pytanie. Gdzie jest ów rzekomy ogólny plan? Kto go stworzył? Gdzie był realizowany? Kiedy? Jeśli ten ogólny plan nie został dowiedziony, jak my możemy dowieść, że nie było żadnego ogólnego planu? Niles popełnił zasadniczy błąd, nazywając ogólny plan „zarzutem przeciwko oskarżonym”. W rzeczywistości nie zostali oni oskarżeni o ogólny plan, lecz o pogwałcenie praw i zwyczajów wojny[74]. Zwrot „ogólny plan” pojawił się w tekście aktu oskarżenia, który stwierdzał, że oskarżeni działali „zgodnie z ogólnym planem”, aby pogwałcić prawa i zwyczaje wojny. – Oskarżenie twierdzi – ciągnął Niles – że jeśli ten sąd usprawiedliwi czyny oskarżonych, cofnie zegar cywilizacji o tysiąc lat. Ja twierdzę, że jeśli amerykański sąd nie osądzi każdego z tych oskarżonych na podstawie czynów, które popełnił, zegar cywilizacji i amerykańskiej sprawiedliwości też zostanie cofnięty o tysiąc lat. A co jest dowodem w każdym sądzie, w tym również sądzie wojskowym? Dowodem nie jest pragnienie zemsty czy uprzedzenie. Dowodem jest fakt wykazany ponad wszelką uzasadnioną wątpliwość. Przyjrzyjmy się zatem „dowodom”. Co się tyczy Weltera, dokonana została absurdalna próba przypisania mu odpowiedzialności za niektóre zgony. Zrobił to doktor Blaha, ale stwierdził, że jedyne zgony, które sobie przypomina, miały miejsce w 1944 roku – rok po odejściu Weltera. Zostało dowiedzione, że Welter nie znalazł się tutaj z własnej woli, lecz został tu przydzielony przez armię niemiecką i spełniał swój obowiązek jak każdy żołnierz. Ustosunkowując się do działania na rozkaz przełożonych, rzecznik oskarżenia zacytował kodeks karny. Ale ta sprawa jest rozpatrywana zgodnie z prawem
międzynarodowym, a nie ma żadnego precedensu dla rozkazów przełożonych. Sędzia Jackson wyraził swoją opinię: „Niewątpliwie zdarzają się okoliczności, w których wykonywanie rozkazów przełożonych powinno być uwzględniane. Jeśli żołnierz zostaje powołany do służby wojskowej i wyznaczony do plutonu egzekucyjnego, nie może ponosić odpowiedzialności za prawomocność wyroku, który wykonuje”[75]. Twierdzę, że tak jest w przypadku Eichbergera. Sąd wysłuchał jego zeznań. Eichberger był żołnierzem. Widzieliście go na miejscu dla świadków. Został ranny i stracił nogę. Z powodu tego kalectwa został przeniesiony do Dachau. Nie miał nic do powiedzenia na ten temat. Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko wykonać rozkaz. Teraz przejdźmy do Lausterera. Pytam wysoki sąd: jaki był jego udział w realizacji ogólnego planu? Jeden świadek, Opitz, zeznawał przeciwko niemu, ale nie potrafił go wskazać na ławie oskarżonych. Czy można dać wiarę takim zeznaniom? Oskarżenie przekonywało również sąd, że skoro Lausterer był obecny w transporcie, jest odpowiedzialny za wszystko, co się tam działo. Próbował zorganizować kwatery, zdobyć jedzenie, robił wszystko, co mógł, żeby poprawić więźniom warunki. Czy to są działania człowieka brutalnego, jak określiło oskarżenie wszystkich podsądnych? Czy jest jakikolwiek dowód, że w jakikolwiek sposób uczestniczył lub podżegał do zbrodni popełnionych w Dachau? Twierdzę, że Laustererowi nie można przypisać niczego. Co się tyczy Trenklego, zarzuca mu się udział, na podstawie jego własnego oświadczenia, w egzekucji ludzi skazanych za sabotaż i grabież. Zgodnie z prawem są to zbrodnie główne, a on musiał wykonać rozkaz. Wykonywał rozkazy, które, z tego, co wiedział, były rozkazami kompetentnych władz zwierzchnich. Co do Niedermeyera, jedynym zarzutem jest praca w krematorium. Twierdzę, że praca w krematorium była taka sama jak praca grabarza. Niedermeyer nie robił nic poza usuwaniem ciał metodą sanitarną. Nie ma żadnych świadectw ani dowodów, że wiedział o jakimś ogólnym zamiarze bądź planie lub że jego działalność jest przestępcza. Eichelsdorfer nigdy nie należał do SS. Był żołnierzem Wehrmachtu i znalazł się w niefortunnej sytuacji, ponieważ zachorował i w rezultacie został przeniesiony do Dachau. Umieszczono go w obozie Kaufering i mianowano komendantem. Twierdzę, że jeśli coś można mu przypisać, to tylko tyle, że był
starym, chorym człowiekiem i nie umiał podjąć działań, które mógłby podjąć człowiek młody i energiczny. Co się tyczy Templa. – Tutaj Niles się zawahał. – Tempel przyznał, że przy kilku okazjach bił więźniów kablem lub gumowym wężem. W gestii sądu leży określenie stopnia winy i kary. Inne zarzuty przeciwko niemu – próbowano przypisać mu niektóre zgony. Znowu nie ma na to żadnych dowodów – tylko oskarżenia. Niles usiadł i kapitan John May wstał, aby zabrać głos w imieniu oskarżonych, których reprezentował. Podobnie jak Denson, mówił z wyraźnym południowym akcentem, a jego słowa rozbrzmiewały donośnie w sali sądowej. – Proszę wysokiego sądu, na wstępie chciałbym powiedzieć, że w odniesieniu do mowy wygłoszonej przez głównego rzecznika oskarżenia jestem pewien, iż wszyscy rzecznicy obrony zgadzają się całym sercem z jego potępieniem nazistów. To piękne przemówienie nie powinno być wygłoszone w Dachau, lecz w Norymberdze. To tam sądzi się nazistów, grube ryby, a nie drobne płotki. Poza tym rozbawił nas swoim podejściem do rozkazów. Nie wiedziałem, że w tej nowej erze nie musimy słuchać rozkazów. Gdybym to wiedział, kiedy pułkownik Straight rozkazał mi tu przyjechać i bronić oskarżonych, byłbym szczęśliwszym człowiekiem, wiedząc, że nie muszę przyjeżdżać. Ponieważ jako rzecznicy obrony – bardzo niepopularnej strony w tej sprawie – my czterej musieliśmy kroczyć samotnie. Śmieszność i wstyd stały się naszym udziałem, ponieważ reprezentujemy obronę, chociaż nie z własnego wyboru. Nie wiedzieliśmy, że nie musimy tego robić. Ale ponieważ to był rozkaz, uznaliśmy, że musi zostać wykonany. Przychodzą mi na myśl słowa Roberta E. Lee, który powiedział: „Obowiązek to najwznioślejsze słowo w języku angielskim”. Jeśli moim obowiązkiem jest bronić nazistów, to moim obowiązkiem jest ich bronić z całą energią i mocą. Moglibyśmy siedzieć bezczynnie, od czasu do czasu zgłaszać nieśmiałe sprzeciwy na użytek protokołu, i dać sobie z tym spokój. Ale nie takie jest moje pojęcie o obowiązku. Kiedy wyznaczono nas do obrony, naszym obowiązkiem było bronić oskarżonych z całą energią, z całą wiedzą prawniczą i doświadczeniem, jakie mamy. Myślę, że to robiliśmy. Chyba nie muszę wyjaśniać, że jestem południowcem. Jestem wnukiem żołnierza Konfederacji. Dzisiaj byłby zbrodniarzem wojennym, ponieważ pilnował jakichś jankeskich jeńców – i żaden z nich nie uciekł. Jest coś, co nazywa się sumieniem – powiedział May. – I we wczesnych
godzinach rannych, kiedy nie możemy zasnąć, cieszę się, że my, rzecznicy obrony, możemy powiedzieć, iż niczyja krew nie ciąży na naszym sumieniu. Występowaliśmy tutaj z całą mocą prawa, które uważamy za słuszne i sprawiedliwe, w obronie ludzi, których uważamy za niewinnych. Weźmy starego Dziadka Lippmanna – nazywali go „Dziadkiem”. Nie uczestniczył w żadnym planie. Jest niewinny. Krew Debelowa, którego tożsamość pomylono, też nie będzie ciążyć na moim sumieniu. Krew Schulza, prostego cieśli, który musiał robić swoje, nie będzie ciążyć na moim sumieniu. Co z Filleböckiem? W odniesieniu do zeznania, że był obecny przy egzekucji dziewięćdziesięciu Rosjan, jeden świadek mówi tak, sześciu świadków mówi nie. Filleböck mówi, że go tam nie było. Czy słowo jednego uprzedzonego człowieka ma zadecydować o egzekucji tego człowieka, kiedy wszelkie świadectwa pokazują, że nie brał w tym udziału, po prostu dlatego, że jeden świadek pragnie zemsty na SS? Kirsch i Kramer są oskarżeni o pobicia. Przyjrzyjmy się świadkom: wszyscy pragną zemsty. Żadnych dowodów. Jeden świadek mówi: „Uderzył kogoś, kto następnie został zabrany do szpitala i dwa dni później umarł”. Następny świadek: „Uderzył więźnia, zabrali go do szpitala, umarł dwa dni później”. Ciągle ta sama opowieść o człowieku, który został pobity i dwa dni później umarł. Wydać wyrok na Kirscha? Nie dowiedziono mu niczego konkretnego. Wszystko to przypuszczenia, domysły. Są więc słabe ogniwa, a także kilka brakujących ogniw w tym tak zwanym łańcuchu ogólnego planu. Jednym z brakujących ogniw jest Hitler. On to zaczął. Himmler jest następnym. Ale nie możecie ich postawić przed sądem, wybieracie zatem czterdziestu Niemców i oskarżacie ich o ogólny plan. Co z doktorem Blahą? Był tutaj więźniem. Był zmuszony robić rzeczy, których, jak przypuszczam, nie chciał robić. Blaha przyznaje, że przeprowadzał operacje i wyjmował ludziom serca – serca, które jeszcze biły. Myślicie, że chciał to robić? Nie bardziej niż Mahl chciał zakładać pętlę na szyję innych. Co z Seyboldem, świadkiem oskarżenia? Był, podobnie jak Mahl, kapo, więźniem, któremu kazano robić tamte rzeczy. Dlaczego nie postawią go przed sądem jako oskarżonego? Czy uniknął odpowiedzialności dlatego, że był gotów złożyć zeznanie, podczas gdy Mahl zasiada tutaj na ławie oskarżonych? Ktoś musi zapłacić za Dachau, chodźmy więc i wybierzmy czterdziestu ludzi – nieważne, kim są. Możecie wejść do sali sądowej, wybrać czterdziestu Niemców i uzyskacie to samo. Ktoś musi zapłacić za Dachau.
Tak, oskarżenie miało łatwe zadanie. Mieli wszystko po swojej stronie. Ich świadkowie przychodzili ochoczo, szukając zemsty. „Od koronowanych głów Europy po najnędzniejszego kryminalistę”, by posłużyć się sformułowaniem naszego wielce szanownego głównego oskarżyciela, było im łatwo znaleźć świadków. Wszyscy chcieli kogoś ukarać. Jak powiedział sędzia Jackson w Norymberdze, za to, co tutaj robimy, jutro osądzi nas historia. W szaleńczym wołaniu o sprawiedliwość nie skalajmy naszej flagi krwią niewinnych. Jeśli ktoś musi wisieć za Dachau, powieśmy go w imię prawdy, nie zemsty. Lentz stuknął młotkiem. – Sąd odracza rozprawę do ósmej trzydzieści jutro rano.
[73] Law
Report of Trials of War Criminals, s. 13.
[74] Ibidem,
s. 14.
[75] Bardziej
szczegółowa analiza powoływania się na rozkazy przełożonych, zob. Law Report of Trials of War Criminals, s. 157–160.
11 Wyrok w Dachau
– Sąd wznawia posiedzenie. Rzecznik obrony major McKeown wstał i zwrócił się do trybunału. – Panie przewodniczący, panowie sędziowie. Jak powiedział kapitan May, niektórzy z nas byli trochę wzburzeni tym przydziałem. Ale generał Eisenhower oświadczył, że wojska okupacyjne są tutaj nie po to, żeby rządzić Niemcami, ale żeby kierować narodem niemieckim metodami, które zasadniczo uważamy za demokratyczne. Z tego powodu przyjmuję inny pogląd na swoje zadanie obrony esesmanów – nazistów, jak to się mówi. Ponieważ wszyscy jesteśmy tutaj na rozkaz. Czy ten sąd może jednoznacznie powiedzieć amerykańskiej opinii publicznej i całemu światu, obserwującemu ten proces, że rozkazy przełożonych nie mają być wykonywane? Oskarżenie podniosło wielką wrzawę o to, że lekarze uczestniczyli w egzekucjach. Jakie to potworne! To samo robimy w Stanach Zjednoczonych. Żadna egzekucja w żadnym z trzydziestu sześciu stanów, które uznają karę główną, nie może się odbyć bez obecności lekarza, który stwierdza zgon. W stanie Nowy Jork, w Tombs, gdzie stosuje się krzesło elektryczne, lekarza przysyła gubernator. Tak samo jest w Pensylwanii. W New Jersey wymaganych jest dwudziestu trzech świadków, w tym dziennikarze. Wysoki sądzie, oto oświadczenie, które jest wskaźnikiem trudności, z jakimi musiała się borykać obrona. Świadkowie zeznający przeciwko Langleistowi stwierdzili, że złapał on więźnia i wrzucił do żwirowni, w wyniku czego więzień zmarł. Spytałem go, co ma do powiedzenia na ten temat. Jeszcze nigdy, w żadnej sali sądowej, nie słyszałem prawdziwszych słów. Powiedział: „Świadek się myli, ale dla mnie ta pomyłka jest fatalnym błędem”. Myślę, że sąd zapamięta jego słowa: „Fatalny błąd, ta pomyłka”. Być sprawiedliwymi. To wszystko, co chcemy zademonstrować światu. Że mimo bólu, cierpienia i straszliwych tortur, które musieli znosić ludzie, nadal
umiemy być sprawiedliwi. To właśnie musimy zrobić dzisiaj, proszę wysokiego sądu. Zademonstrować światu, że my, Amerykanie, potrafimy prowadzić wojnę, potrafimy wygrać wojnę i nadal być sprawiedliwi wobec pokonanych, niezależnie od ich postawy podczas wojny. Ludzie mówili mi, że my, Amerykanie, urządzamy przedstawienie, że to jest tylko teatr. O to zostaliśmy oskarżeni. To jest powód, dla którego czerpię zadowolenie ze swojej roli rzecznika obrony, ponieważ to nie był teatr. Co się tyczy doktora Schillinga, jest on naukowcem, człowiekiem siedemdziesięcioczteroletnim, który poświęcił swoje życie nauce, studiując choroby tropikalne. Na początku wojny zwrócono się do niego, aby, jeśli będzie to możliwe, wynalazł coś, co przyniesie ulgę żołnierzom cierpiącym na malarię. W 1902 roku armia amerykańska zwróciła się do Waltera Reeda, aby znalazł lekarstwo na chorobę, która nękała amerykańskich żołnierzy – żółtą febrę. Walter Reed eksperymentował na ludziach. Płacił każdemu z nich dwieście dolarów za poddanie się eksperymentowi. Wykorzystywał imigrantów, których część prawdopodobnie nie rozumiała, co mówi, ale za dwieście dolarów zrobiliby wszystko. I ludzie umierali po wstrzyknięciu zarazków żółtej febry przez Waltera Reeda. Sąd dał do zrozumienia przed rozpoczęciem tej rozprawy, że uwzględni regułę uzasadnionych wątpliwości. Tam, gdzie występują uzasadnione wątpliwości, należy je rozstrzygać na korzyść oskarżonego. My, rzecznicy obrony, uważamy, że spełniliśmy swój obowiązek, i mamy nadzieję, że sąd uważa tak samo. Denson poderwał się z miejsca. – Wysoki sądzie, porównywanie egzekucji, które odbywały się tutaj, z egzekucjami wykonywanymi w trzydziestu sześciu stanach, które stosują karę główną, to zniewaga dla wymiaru sprawiedliwości w Stanach Zjednoczonych. Jak, na miłość boską, prawnik może twierdzić, że rozporządzenia Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, gdzie człowiek nie miał możliwości być wysłuchanym, można porównać z egzekucjami, które zarządzają nasze sądy zgodnie z procedurą prawną obowiązującą w naszym kraju? Takie porównanie obraża inteligencję tego sądu. Zespół Densona podzielał jego oburzenie. W odróżnieniu od opinii publicznej, która dowiadywała się o obozach koncentracyjnych z kronik filmowych i fotografii zamieszczanych w prasie, żaden ekran nie oddzielał oskarżycieli od tego, co się wydarzyło. Dotykali dowodów własnymi rękami i, jak żołnierze
wojsk wyzwoleńczych, stawali twarzą w twarz z nagą rzeczywistością hitlerowskich Niemiec. Ale w odróżnieniu od żołnierzy, którzy mogli natychmiast zareagować na to, co odkryli – strzelać z karabinów lub nieść więźniom wolność – Denson i jego zespół zjawili się zbyt późno, by pociągać za spust lub opatrywać rannych. Walczyli więc tutaj, przed trybunałem, za pomocą logiki, precedensów prawnych i namiętnych przemówień. – Wystosowano tutaj apel o doktora Schillinga. Mówi się, że był po prostu naukowcem. Nie, proszę wysokiego sądu, nie był niczym więcej, jak pospolitym mordercą. Moim zdaniem obraża się pamięć doktora Waltera Reeda, jeśli jednym tchem wymienia się też Schillinga. Mówi się o wykorzystywaniu ludzi w Stanach Zjednoczonych jak króliki doświadczalne. Jedyna odpowiedź jest taka, że w Stanach Zjednoczonych szanuje się prawa jednostki. W Stanach Zjednoczonych człowiek jest wykorzystywany w następstwie własnej zgody, a nie doprowadzany przymusowo na oddział, gdzie wbrew własnej woli zostaje wystawiony na zastrzyki i komary doktora Schillinga. Nie zamierzam wracać do omawiania każdego przypadku z osobna, ponieważ nie chcę, aby sąd miał poczucie, że trzeba ustalić poszczególne czyny, aby dowieść winy bądź niewinności. Jeśli oskarżony uczestniczył w tym ogólnym planie, jak wykazało postępowanie dowodowe, to wystarczy, aby ustalić jego winę. Wiedząc, że obrona przedstawi powody, dla których trybunał powinien być pobłażliwy w swoich wnioskach, Denson zaczął wysuwać argumenty przeciwko złagodzeniu wyroków. – Każdy, kto zasiada w sądzie, bez wątpienia ma współczucie dla ludzi, którzy są żonaci, którzy mają dzieci – ale współczucie nie odgrywa w tej sprawie żadnej roli. Pomyślcie o tysiącach więźniów, którzy mieli żony, dzieci, których rodziny zostały wymordowane w trakcie realizacji tego ogólnego planu, który nigdy nie mógłby zostać urzeczywistniony, gdyby nie udział każdego z ludzi zasiadających dzisiaj na ławie oskarżonych. Jestem przekonany, że temu sądowi nigdy nie będzie można zarzucić słabości w wydawaniu orzeczeń i wyroków w tej sprawie. Douglas T. Bates podniósł się z miejsca i stał przez chwilę w milczeniu, z założonymi rękami. – Zdarzały się burzliwe dni – zaczął powoli – i spokojne dni. Momenty irytujące i momenty kojące. Ogólnie rzecz biorąc, uważamy, że byliśmy traktowani przez ten sąd z tolerancją i zrozumieniem.
Potem w jego głosie zabrzmiały twarde tony, których nie było przez cały czas trwania procesu. – Rzecznik oskarżenia nie żałował sobie w doborze epitetów. Ta tendencja dawała się zauważyć przez cały proces. Epitety – złośliwe, sadystyczne, okrutne, mordercze epitety. Stenografowie i dziennikarze, pracownicy wydziału zbrodni wojennych, oficerowie operacyjni, wszyscy, którzy śledzili przebieg rozprawy, zdawali sobie sprawę z napięć pomiędzy oskarżeniem a obroną. Ale chłodny profesjonalizm sprawiał, że ich potyczki słowne na sali sądowej były uprzejme pomimo sporadycznych wybuchów. Teraz wszystkie hamulce puściły i tymi zjadliwymi uwagami wstępnymi Bates dał jasno do zrozumienia, że zamierza zakwestionować zdolność sądu do prowadzenia sprawiedliwego procesu. – Mieliśmy do czynienia z konsekwentnymi wysiłkami rzecznika oskarżenia, aby zrekompensować rażący niedostatek materiału dowodowego mocnymi przymiotnikami i przysłówkami. Proszę, aby sąd nie dał się zwieść, takie epitety nie są niczym innym, jak bezpodstawnymi i skądinąd mało przekonującymi twierdzeniami. Najpewniejszym zabezpieczeniem przed totalitaryzmem jest bezwarunkowe odwołanie się do wymiaru sprawiedliwości, który nie pobłaża emocjom i zemście, lecz raczej broni ludzi przed nimi – i zanim posunę się za daleko, muszę przyjąć założenie, że sąd uważa czterdziestu ludzi, którzy są oskarżonymi w tym procesie, za ludzi, a nie za bestie. Ze wszystkich stron słychać pierwotny krzyk: „Krwi, jako zadośćuczynienia za Dachau!”. Nieważne, czyja to krew, dopóki jest ona niemiecka. Najlepiej krew esesmanów. Ten sąd zebrał się z upoważnienia naszego kraju i pod jego flagą i ma obowiązek bronić tych czterdziestu ludzi przed taką zawziętością i nienawiścią. Najczęściej powtarzającym się zwrotem był „ogólny plan”. Bądźmy uczciwi – oświadczył Bates – i przyznajmy, że ogólny plan trafił do trybunału dla prostej wygody osądzenia czterdziestu oskarżonych na jednym wspólnym procesie, zamiast sądzić każdego z nich z osobna na czterdziestu procesach. Gdzie jest ogólny plan? Świecący swoją nieobecnością, wymyślony w celu usidlenia oskarżonych, przeciwko którym zabrakło dowodów – poprzez twierdzenie na przykład, że jeśli Schöpp był strażnikiem w obozie, to odpowiadał za wszystko, co się tam działo. Dzisiaj przy każdej bramie tej amerykańskiej placówki stoją strażnicy. Czy możemy powiedzieć, że są odpowiedzialni za zbrodnie, które
mogły zostać popełnione w granicach tego wielkiego obszaru? Jeśli każdy z oskarżonych jest winny uczestnictwa w tym wielkim ogólnym planie, wówczas konieczne staje się pociągnięcie do odpowiedzialności wszystkich członków partii nazistowskiej i wszystkich obywateli niemieckich, którzy wnieśli swój wkład w prowadzenie wojny – a zakładam, że nie da się tego zrobić. W magazynie „Life” przeczytałem dzisiaj: „Sprawiedliwości nie można mierzyć ilościowo. Jeśli całe Niemcy są winne morderstwa, sprawiedliwie byłoby z pewnością dokonać eksterminacji całego narodu niemieckiego. Prawdziwym problemem jest ustalenie, kto jest winny czego”. Może oskarżenie ma pomysł, jak ukarać cały naród za czynny udział w mitycznym ogólnym planie. A wraz z ogólnym planem wprowadzona została nowa definicja morderstwa. Ta nowa prawnicza zasada głosi: „Dostałem jedzenie i kazano mi nakarmić trzech ludzi. Jedzenia było za mało, nakarmiłem nim ich, a oni zmarli z głodu. Jestem winny morderstwa”. Niemcy toczyły wojnę, którą przegrały sześć miesięcy temu. Cała infrastruktura wewnętrzna całkowicie się załamała. Może ludzie tacy jak Filleböck i Wetzel powinni powtórzyć cud w Galilei, gdzie pięcioma bochenkami i kilkoma rybami najadły się tłumy. Główny rzecznik oskarżenia odczytał tu wiele imponujących praw, i to dobrych praw – Millera, Whartona. Smutne jest to, że niewiele z nich znajduje zastosowanie w tej sprawie. Może nie byliśmy wystarczająco pilni w poszukiwaniach odpowiednich praw. Niektórzy myślą, że oskarżenie znalazło odpowiednie prawo w Regulaminie wojny lądowej, gdzie jest mowa o rozkazach przełożonych. Nie mamy zamiaru udowadniać, że egzekucje w Rzeszy Niemieckiej były zgodne z prawem. Mimo to twierdzimy, że egzekucje były wynikiem praw ustanowionych przez uznawany wówczas w Niemczech rząd i że członkowie plutonu egzekucyjnego byli po prostu żołnierzami działającymi w takim samym charakterze jak w każdej innej organizacji wojskowej na świecie. Rozprawiwszy się w ten mało kunsztowny sposób z głównym zarzutem Densona, Bates doszedł do konkluzji. – Zacytuję mowę sędziego Jacksona, w której ostrzega on przed wykorzystywaniem procedury sądowej do bezprawnych celów i atakuje cyników, którzy „nie widzą powodu, dla którego sądy, tak jak inne instytucje, nie miałyby być instrumentem politycznym”. Jeśli chcemy rozstrzeliwać Niemców w imię polityki, róbmy to. Ale nie osłaniajmy tego sądem. Jeśli jesteście zdecydowani
stracić człowieka tak czy inaczej, nie ma powodu do procesu. Świat nie darzy szacunkiem sądów, które zbierają się tylko po to, żeby skazywać. Jeśli prawo ma być przykrywką dla krwawej łaźni w Niemczech, prawdziwą ofiarą będzie idea prawa. Prawo linczu, które dobrze poznaliśmy w Ameryce, często dosięga właściwego człowieka. Ale jego konsekwencją jest pogarda dla prawa, pogarda, która rodzi przestępców. Będzie znacznie, znacznie lepiej, jeśli kilku winnych uniknie kary, niż gdyby miała ucierpieć idea prawa. W ostatecznym rozrachunku idea prawa jest naszą najlepszą obroną przed nazizmem we wszystkich jego formach. Na zakończenie pozwolę sobie sparafrazować pewnego wielkiego męża stanu. Nigdy jeszcze w historii wymiaru sprawiedliwości nie domagano się tak surowej kary wobec tak wielu przy tak nikłych dowodach. Sąd odroczył posiedzenie i trybunał udał się na naradę, aby uzgodnić werdykt. Zima zrobiła się mroźna. Okna sali sądowej były zamknięte, więc duszne powietrze mieszało się z kłębami dymu papierosowego, a widzowie wiercili się na krzesłach. Guth, który nigdy wcześniej nie był częścią zespołu prokuratorskiego, siedział zamyślony. Wiedział, że fakty są po ich stronie, ale jeśli trybunał nie był przekonany do idei ogólnego planu, mógł uznać zarzuty przeciwko niektórym oskarżonym za kruche[76]. Guth przypuszczał, że zostaną oni uniewinnieni. Denson zachowywał kamienną twarz. Półtorej godziny później trybunał na powrót zajął swoje miejsca przy długim drewnianym stole pod gwiaździstym sztandarem. Uzgodnienie werdyktów zajęło im niecałe trzy minuty na jednego oskarżonego w tym największym przedsięwzięciu prawniczym, jakie kiedykolwiek zorganizowano. Nawet gdyby historia miała spojrzeć wstecz i ocenić ich pracę łaskawie, Denson wyobrażał sobie zapewne, że półtorej godziny to szokująco krótki czas, aby zadecydować o losie czterdziestu ludzi. – Sąd wznawia posiedzenie – oznajmił Lentz. – Sąd przestrzega publiczność, że nie będzie tolerował żadnych przejawów aprobaty czy dezaprobaty. Proszę oskarżonych i rzeczników obu stron o powstanie. Oskarżeni wstali. Prawnicy i oficerowie za stołami oskarżenia i obrony wstali. – Sąd na zamkniętym posiedzeniu, większością co najmniej dwóch trzecich głosów w każdym przypadku, uznał wszystkich oskarżonych za winnych wszystkich postawionych zarzutów. Proszę usiąść. Orzeczenie nie zaskoczyło Densona. Nikt nie wątpił, że amerykański trybunał wojskowy uzna nazistów za winnych zbrodni wojennych. Prawdziwy wskaźnik
sukcesu jego zespołu – wyroki – miał zostać ogłoszony dopiero następnego dnia. Rzecznicy obrony kolejno składali prośby o łaskę, tak jak Denson przewidywał. McKeown wyjaśnił, że Weiss stracił wszystko, że ma na utrzymaniu siedemdziesięcioletnią matkę; że Schilling ma siedemdziesiąt cztery lata i że jego praca nadal może mieć jakieś znaczenie dla ludzkości. Później wstał John May i zaczął tłumaczyć, dlaczego oskarżeni, których reprezentuje, zasługują na łagodne potraktowanie. Po nim zabrał głos Dalwin Niles, wyliczając okoliczności łagodzące swoich klientów. Na tym się skończyło. – To wszystko – oznajmił Bates trybunałowi. – Sąd odracza posiedzenie do godziny dziewiątej jutro rano – powiedział Lentz – kiedy zostaną ogłoszone wyroki. Członkowie trybunału, oskarżeni, świadkowie i widzowie opuścili salę sądową. Tylko Denson i Guth pozostali, składając swoje papiery. Sala była pusta. Denson położył rękę na ramieniu Gutha. Uściskali się. – Palec boży – powiedział Denson cicho. – Palec boży. – Trybunał życzy sobie – powiedział Lentz następnego ranka – ogłosić wyroki na otwartym posiedzeniu. Zrobimy to tylko pod warunkiem, że publiczność zademonstruje swoją zdolność do zachowania całkowitej ciszy. Dowody przedstawione sądowi przekonały go ponad wszelką wątpliwość, że w obozie koncentracyjnym Dachau i jego filiach więźniowie byli zabijani, bici, poddawani torturom i głodzeni w takim zakresie i stopniu, że zachodzi konieczność wymierzenia kary wszystkim, na górze i na dole, którzy mieli cokolwiek wspólnego z prowadzeniem i funkcjonowaniem obozu. Sąd raz jeszcze powtarza, że wydaje orzeczenia zgodnie z prawem międzynarodowym oraz takimi prawami postępowania ludzkiego, które są powszechnie uznawane przez ludzi cywilizowanych. Wiele czynów popełnionych w Dachau – powiedział Lentz – najwyraźniej posiadało sankcję najwyższych czynników Rzeszy Niemieckiej, a de facto praw i zwyczajów rządu niemieckiego. W opinii sądu jednak, gdy państwo stawia się ponad powszechnie uznawanym prawem międzynarodowym lub narusza cywilizowane normy zachowania ludzkiego, wówczas osoby realizujące taką politykę muszą zostać pociągnięte do odpowiedzialności za swój udział w łamaniu prawa międzynarodowego oraz zwyczajów i praw ludzkości. Oskarżeni i przedstawiciele stron, proszę wstać. Oskarżeni wystąpią pojedynczo w kolejności, w jakiej zostali ponumerowani.
Numer jeden, były komendant Dachau, zszedł z ławy oskarżonych i stanął na baczność przed trybunałem. – Martin Weiss: decyzją sądu podjętą na zamkniętym posiedzeniu, głosami co najmniej dwóch trzecich członków obecnych podczas głosowania, zostaje skazany na śmierć przez powieszenie w czasie i miejscu, które wskażą wyższe władze. Niemcy wstawali kolejno, aby wysłuchać wyroku. – Doktor Klaus Karl Schilling: decyzją sądu podjętą na zamkniętym posiedzeniu, głosami co najmniej dwóch trzecich członków obecnych podczas głosowania, zostaje skazany na śmierć przez powieszenie w czasie i miejscu, które wskażą wyższe władze. Johann Kick – śmierć przez powieszenie... Uroczystym, donośnym głosem przewodniczący trybunału ogłosił trzydzieści osiem wyroków śmierci. Kiedy skończył, zwrócił się do Densona. – Czy oskarżenie ma coś jeszcze do zaprezentowania sądowi? – W tej chwili oskarżenie nie ma nic więcej. – Mam prośbę – powiedział Bates, wstając zza stołu obrony. – Porucznik Haulot, belgijski oficer, reprezentuje międzynarodowe stowarzyszenie byłych więźniów Dachau. Proszę w jego imieniu, aby mógł zostać teraz wysłuchany. – Wysoki sądzie – powiedział Denson – jeśli nie jest stroną w tej sprawie lub jeśli nie występuje jako doradca sądu, nie wydaje mi się, aby to było właściwe – chyba że wysoki sąd uważa inaczej. Lentz naradził się z innymi członkami trybunału, potem powiedział: – Sąd nie wysłucha teraz porucznika Haulota. Sąd zamyka posiedzenie. Denson patrzył, jak oskarżeni wstają po kolei z miejsc, przechodzą przygnębieni obok swoich obrońców i opuszczają salę sądową. Niektórzy z Niemców płakali. Bates siedział na krawędzi stołu, podawał im rękę, kiwał ze współczuciem głową i dziękował za wyrazy uznania. Nikt nie patrzył w stronę stołu oskarżenia. Denson odwrócił się do swojego zespołu, wymienił uściski dłoni, przyjął uroczyste gratulacje od widzów i polityków, obiecał, że wróci wieczorem na kolację, wsiadł do swojego jeepa i odjechał. Tego wieczoru w kantynie wokół Densona zebrał się tłum, wznosząc toasty, składając gratulacje, szepcząc mu do ucha nazwiska ludzi, których powinien poznać, i plotki o tym, jaka będzie wrzawa w prasie. Droga do demokracji została utorowana, a wolni ludzie wysłuchani. Potem nastąpiły spocone uściski dłoni i hałaśliwe wyliczanie błyskotliwie rozegranych kwestii prawnych, a wyżsi oficerowie dotykali jego ramienia, aby choć w ten sposób dzielić z nim poczucie
sukcesu. Paul Guth stał obok, przemawiając do uważnego tłumu oficerów 3. Armii. – Każdy z tej grupy był patentowanym mordercą – a przynajmniej patentowanym gangsterem. Trzeba by mieć dwie lewe ręce i być głuchym, żeby uznać kogoś z nich za niesłusznie skazanego...[77]. Radość z tego, co osiągnęli, zamieniła się u Densona w paraliżującą świadomość, że dla niego to jeszcze nie koniec. Następny był obóz Mauthausen, uważany za jeden z najcięższych w całej Wielkiej Rzeszy. Ale szanse na uzyskanie jednogłośnych wyroków skazujących nie były tak duże. Oręż prawny oskarżenia znalazł się teraz na widoku publicznym, ich taktyka i strategia dostępne do przeanalizowania przez zespół obrony. Denson potrzebował więcej czasu, żeby się odpowiednio przygotować, więcej czasu i więcej personelu. Zamierzał poprosić Gutha, aby pozostał dłużej, ale obiecał mu zwolnienie z wojska. Heller, Lines i McCuskey zarobili już swoje punkty i mieli wyjechać w ciągu tygodnia, a on będzie zdany na własne siły w starciu z rzecznikami obrony, tysiąc razy lepiej przygotowanymi, i na niesprawdzony nowy zespół oskarżycielski. Mimo to ten pierwszy proces okazał się owocną wyprawą odkrywczą: pozwolił znaleźć odpowiednie prawa i zarzuty, stworzyć systemy porządkowania gór materiału dowodowego, wydobyć wiarygodne zeznania z ruin pamięci. Przełom miał również charakter wewnętrzny: Denson otrząsnął się z prowincjonalizmu, zakorzenionego od dzieciństwa, obserwował siebie działającego skutecznie na scenie światowej, uświadomił sobie z satysfakcją, że słuszność nie wymaga kompromisu z prawniczą uczciwością. Po drodze odkrył również, że wokół procesów narastają sprawy niezwiązane z właściwym postępowaniem. Niektóre były jasne dla wszystkich zainteresowanych: armia musiała uzyskać wyroki skazujące szybko, aby pokazać światu, że Ameryka potrafi zrobić to, co do niej należy. Inne były głębsze, bardziej mgliste: granica między sprawiedliwością a zemstą, frustrujące napięcie między literą a duchem prawa, wyzwanie polegające na prowadzeniu agresywnego oskarżenia z poszanowaniem zasad chrześcijańskich. Wychowywał się w domu, gdzie wierzono we wrodzoną dobroć człowieka i miłosierdzie Boga. Zadanie, którego podjął się w Dachau, powinno w zasadzie umocnić tę wiarę. Tymczasem odkrył, że szczytne przekonania i chrześcijańskie zasady nie zawsze są do pogodzenia z praktyką prawniczą, i to odkrycie zaczęło go hartować. Czy źle postąpił, kiedy doradził, aby Haulotowi nie pozwolono przemówić pod koniec
procesu? Czy jego determinacja, aby uzyskać wyroki skazujące, stała w sprzeczności z prośbami obrony o łaskę? Czy gdzieś po drodze jego poczucie prawości zamieniło się w obłudę?[78]. Ostatnie obowiązki Gutha jako administratora w zespole oskarżenia obejmowały wypłacenie świadkom ich honorariów. Była wśród nich kobieta, która udzieliła ważnych informacji o transportach dzieci[79]. Guth wręczył jej kopertę zawierającą tysiąc marek. Kobieta potrząsnęła głową. – Nie bądź niemądra – zaprotestował Guth. – Jesteś w złej sytuacji finansowej. Weź pieniądze. Znowu potrząsnęła głową. – Jest coś, czego ci nie powiedziałam – odparła. – Mój syn był w jednym z tych transportów. Otworzyła torebkę i wyjęła fotografię, tak zniszczoną, że postać jej syna była ledwo widoczna. Przedarła fotografię na pół, wręczyła jeden kawałek Guthowi, podała mu rękę i wyszła. Nazajutrz po ogłoszeniu wyroków główny rzecznik obrony Bates odebrał telefon od członka trybunału. Sędzia poprosił go, aby spotkał się z nim tego wieczoru i nie wspominał nikomu o tym spotkaniu. Bates się zgodził. „New York Times”, 14 grudnia 1945
Wszyscy naziści z Dachau skazani za zbrodnie 40 oskarżonych wysłucha jutro wyroków za zbrodnie popełnione w obozie Wyrok śmierci oznacza stryczek Amerykański sąd wydał wyroki skazujące w 90 minut – esesmani poprosili o łaskę Dachau, Niemcy, 14 grudnia (AP) – Trybunał Wojskowy Stanów Zjednoczonych skazał dzisiaj komendanta Martina Weissa i trzydziestu dziewięciu współoskarżonych o popełnienie zbrodni w obozie koncentracyjnym Dachau. Powieszenie jest karą zalecaną przez Naczelne Dowództwo Armii
Stanów Zjednoczonych dla wszystkich skazanych na śmierć za głodzenie, torturowanie i mordowanie w nazistowskim piekle wyzwolonym 30 kwietnia. Sąd złożony z ośmiu oficerów, pod przewodnictwem gen. bryg. Johna M. Lentza, zakończył rozprawę w południe i naradzał się zaledwie dziewięćdziesiąt minut przed podjęciem decyzji. Obrona zakończyła dwudziestoczterodniowy proces prośbami o łaskę dla kilku oskarżonych, których większość była strażnikami z SS, chociaż pięciu było lekarzami obozowymi, a trzej więźniami funkcyjnymi. Widownia obojętna Oskarżeni przyjęli werdykt po stoicku. Nie było wyraźnej reakcji ze strony niemieckich cywilów i reszty widowni złożonej z ponad trzystu osób... Spodziewano się, że skazani na śmierć zbrodniarze wojenni z Dachau zostaną ścięci, ale instrukcje Armii Stanów Zjednoczonych przywróciły powieszenie, jak w przypadku pospolitych przestępców. – Pułkowniku Bates, myślałem o procesie i uważam, że popełniliśmy straszliwy błąd – powiedział mu sędzia. – Chciałem po prostu, żeby pan o tym wiedział. Napiszę odrębną opinię. To wszystko. Następnego ranka telefon Batesa znowu zadzwonił. – Pułkowniku – powiedział sędzia – tej rozmowy wczorajszego wieczoru nigdy nie było[80]. Następnego dnia Bates napisał do żony w Centerville w stanie Tennessee:
16 grudnia 1945 Mój Aniele, Czwartek był dniem, którego nigdy nie zapomnę, chociaż bardzo bym chciał. Trzydziestu sześciu spośród czterdziestu oskarżonych [sic!] zostało skazanych na śmierć. Wstrząsnęło to wszystkimi. Nie można pracować dzień i noc z czterdziestoma ludźmi przez sześć tygodni bez nawiązania poczucia koleżeństwa. Wydarzenia z czwartku całkowicie rozdarły mi serce. Po zamknięciu rozprawy oskarżeni podchodzili i ściskali nam ręce, dziękując za walkę, którą przegraliśmy. Silni niemieccy mężczyźni ze łzami w oczach i spływającymi po policzkach mówili nam, amerykańskim oficerom, że nie mogliby mieć lepszych
obrońców. Boże, Kitty, moje serce nie wytrzyma dużo więcej. Niemiecki dziennikarz podszedł do mnie później i powiedział: „Pułkowniku, obserwowaliśmy mężną walkę, którą stoczyliście, widzimy i rozumiemy, że jesteście poruszeni wyrokami. Naród niemiecki ogromnie was podziwia”. No cóż, szybko się pożegnałem. Nawet dla takiego twardego faceta jak ja jest granica, po której przekroczeniu mogę się zachowywać jak dziecko. W piątek wieczorem poinformowano nas telefonicznie, że obrońcy, sędziowie i oskarżyciele są oczekiwani na lunchu u generała Truscotta, następcy Pattona... Generał Lentz, przewodniczący trybunału, powiedział generałowi Truscottowi, że jestem jednym z najlepszych żołnierzy, jakich zna. Siedziałem po lewicy generała Truscotta, na honorowym miejscu. Obecnych było około trzydziestu oficerów. Trzech z nas przemawiało, Truscott, Denson i ja... Niedługo, kochanie, wyruszam w sentymentalną podróż do domu, do najcudowniejszej kobiety na świecie i pokojowego, mam nadzieję, życia... Ucałowania, Douglas Pod koniec grudnia 1945 roku G.M. Gilbert odwiedził więzienie w Landsbergu niedaleko Monachium, gdzie czekali na egzekucję Niemcy skazani na śmierć w procesach w Dachau. Gilbert był wcześniej psychologiem więziennym, a podczas procesu norymberskiego miał wyjątkowy przywilej osobiście obserwować i wypytywać hitlerowskich zbrodniarzy. W Landsbergu, więzieniu, gdzie Adolf Hitler napisał Mein Kampf, cele były umieszczone naprzeciwko siebie. Więźniowie mogli wystawiać głowy przez otwory w drzwiach i rozmawiać ze sobą[81]. Gilbert napisał, że Niemcy „rozmawiali i śmiali się do siebie przez korytarz, co wyglądało tak, jakby stali pod pręgierzem przed egzekucją i cieszyli się tym. Znudzeni strażnicy stali w pobliżu, bawiąc się karabinami, porównując punkty potrzebne do zwolnienia z wojska”. Frank Trenkle, strażnik i oprawca w obozie Dachau, zachowywał się bezradnie i miał zbolały wyraz twarzy. Kiedy Paul Guth występował jako świadek, Denson zapytał go o zeznania Trenklego, a Guth przysiągł, że uzyskał je bez uciekania się do gróźb czy przemocy. „Ja tylko rozstrzeliwałem na rozkaz gauleitera Giesslera – powiedział Trenkle Gilbertowi. – Nie mogłem zapobiec okrucieństwom – mogłem tylko wykonywać rozkazy, bo inaczej sam zostałbym
postawiony pod ścianą. Führer i Reichsführer SS [Himmler] – oni to spowodowali, a teraz ich nie ma – Glücks otrzymywał polecenia od Kaltenbrunnera [szefa SD], a na końcu ja dostawałem rozkazy, żeby rozstrzeliwać. Teraz oni mogą zwalić wszystko na mnie, ponieważ byłem tylko skromnym hauptscharführerem [odpowiednik sierżanta w wojsku] i nie mogę zwalić winy na nikogo, więc teraz oni mówią, że jestem mordercą... Mam nadzieję, że żadnemu z tych drani w Norymberdze nie ujdzie to na sucho. To by była straszna niesprawiedliwość”. Gilbert odbył rozmowę z doktorem Schillingiem, który powiedział mu – przecząc swoim zeznaniom złożonym na procesie – że nie jest pewien, czy osiągnął cokolwiek swoimi eksperymentami z malarią, ponieważ nie dostawał dokładnych raportów o przyczynach zgonów. Schilling przyznał, że widział rezultaty eksperymentów z zamrażaniem: nagie Cyganki, które kładziono do łóżka z zamarzniętymi więźniami, aby przywróciły ich do życia. „Ogrzewać ich «zwierzęcym ciepłem» kobiet – drwił Schilling. – Czysty seksualny sadyzm!”. Jego eksperymenty, powiedział Gilbertowi, były bardziej naukowe. W maju 1946 roku Schilling został powieszony w więzieniu w Landsbergu i pochowany w nieoznakowanym grobie.
[76] Wywiad
z Paulem Guthem, 31 maja 2000.
[77] Wywiad
z Paulem Guthem, 26 lutego 2001.
[78] W
nagranym na wideo wywiadzie dla USHMM Denson powiedział: „Ale nie było w mojej mocy skorzystać z tego prawa”. [79] Wywiad
z Paulem Guthem, 26 lutego 2001.
[80] Wywiad
telefoniczny z Douglasem T. Batesem III, 11 września 2001.
[81] G.M.
100.
Gilbert, Nuremberg Diary, Da Capo Press, New York 1995, s. 98–
CZĘŚĆ TRZECIA Mauthausen Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych, nie wchodzi na drogę grzeszników i nie siada w kręgu szyderców, lecz ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą. Księga Psalmów 1,1–2
12 Boże Narodzenie 1945
Koniec procesu o zbrodnie w obozie Dachau oznaczał, że zespół Densona mógł wreszcie wrócić do domu. Kapitan Bill Lines podjął swoją praktykę prawniczą na Florydzie, kapitan Phillip Heller swoją w Nowym Jorku. Kapitan Richard McCuskey objął na nowo funkcję głównego doradcy w fabryce odkurzaczy Hoovera w Canton w stanie Ohio. Dalwin J. Niles został z czasem senatorem ze stanu Nowy Jork. Pułkownik David Chavez junior, brat senatora z Nowego Meksyku, był głównym śledczym w Dachau. Dwa dni po swoim wyjeździe przysłał Densonowi list z wyrazami uznania za sposób, w jaki prowadził oskarżenie. „Ze wszystkich stron – napisał Chavez – słyszę same pochwały Twojej znakomitej pracy. Jak wyraził to pewien oficer z Wiesbaden: «Nawet Jaworski [znany później z roli, jaką odegrał w związku z aferą Watergate, i poprzednik Mickeya Strighta jako szefa wydziału zbrodni wojennych w Europie] nie poradziłby sobie lepiej»”. Główny rzecznik obrony Douglas T. Bates wrócił do Centerville w Tennessee, gdzie został napiętnowany jako wielbiciel nazistów i odsunięty od życia publicznego. Nie dał za wygraną i otworzył niewielką prywatną praktykę z kancelarią na rynku miejskim. Aż do śmierci w 1996 roku konsekwentnie podtrzymywał stanowisko, które zajął podczas procesu w Dachau: jeśli Niemcy byli winni uczestnictwa w ogólnym planie, to winny był każdy obywatel Niemiec, który wniósł swój wkład w prowadzenie wojny totalnej. Praworządność była nie tylko dla Amerykanów, a jego zdaniem oskarżonych pozbawiono nadanego im przez Boga prawa do sprawiedliwego procesu. „John Adams nie stworzył Karty Praw – mawiał często. – On ją tylko napisał”. Guth przeniósł się do gospody pięć minut jazdy od miasta Dachau, a później pojechał do Wiednia, aby spędzić Boże Narodzenie z rodziną. Ponieważ więzienie nadal było pełne, nie wyglądało na to, by Denson mógł wrócić do domu w ciągu najbliższych miesięcy. Przeprowadził się do mieszkania Gutha dwa kwartały od
sali sądowej w Dachau. Przygotowania do procesu zbrodniarzy z Mauthausen zajmowały mu każdą wolną chwilę, a przeprowadzka eliminowała dwudziestominutową podróż z Monachium. Ponieważ Guth był w Wiedniu, a jego inny przyjaciel, O’Connell, odwiedzał rodzinę w Stanach, Denson przyjął zaproszenie na przyjęcie świąteczne u Nudi von der Lippe. Jak zawsze przyszedł z prezentami – owocami i alkoholem – i promiennym uśmiechem, którym oczarował obecnych. Kiedy rozmawiał z innymi gośćmi, zawsze koncentrował się na nich, nigdy nie oglądał się przez ramię, żeby sprawdzić, czy w pobliżu nie stoi ktoś ważniejszy. Znajdował przyjemność w poznawaniu ludzi, słuchał ich opowieści z wytężoną uwagą i doceniał ich gotowość do dzielenia się z nim doświadczeniami własnego życia. Kontakt z innymi ludźmi w prostej, cywilizowanej atmosferze świąt dawał mu wytchnienie od złożonego, niecywilizowanego świata, w którym pracował. Jego sposób bycia zwiększał ich sympatię dla niego, ludzie przyjmowali go do swojego grona i kochali za skromność i urok osobisty. Huschi też tam była. – Witam, pułkowniku Denson – powiedziała. – Proszę mi mówić Bill – odparł. Rozmawiali, tak jak podczas pierwszego spotkania, o dzieciństwie. Ona powiedziała mu, że jej matka, księżna Lily, była pod wrażeniem hitlerowskiego programu Mutter und Kind, ale jej ojciec, Hans Clemens, nie mógł ścierpieć nazistów. Dużo podróżował i wiedział o świecie trochę więcej niż Lily. Kiedy rozeszli się w 1934 roku, on zamieszkał w Austrii, by wieść arystokratyczne życie, jeżdżąc mercedesem z kierowcą i jadając z księciem i księżną Windsoru. Zamek, gdzie Huschi mieszkała jako dziecko, był częścią rozległego górnośląskiego majątku jej rodziny. Tysiące akrów ich ziemi graniczyły z innymi arystokratycznymi majątkami, a pracowali na nich chłopi z pobliskiej wioski Zyrowa (Żyrowa). Huschi miała dwanaście lat, kiedy Hitler, nie życząc sobie żadnych polskich nazw w Trzeciej Rzeszy, przemianował wieś na Buchenhöh. Wychowywała się pod opieką angielskiej guwernantki i francuskiego nauczyciela, a jej opinie na temat Hitlera były bardziej zbliżone do poglądów ojca niż matki. W 1936 roku Hans Clemens przyjechał z Wiednia i zabrał swoją trzynastoletnią córkę na igrzyska olimpijskie w Berlinie. Jako młody człowiek jeździł aż na Alaskę na wyprawy łowieckie i dumnie poprowadził niemiecką drużynę strzelecką do zwycięstwa na olimpiadzie w 1928 roku. Spektakl z 1936 roku miał zupełnie inny charakter: imponujące defilady wojskowe, twórczyni
filmów propagandowych Leni Riefenstahl i jej kamerzyści rozstawieni wokół stadionu, tysiące hitlerowskich flag i nieustanne okrzyki „Heil Hitler”. – Niedobrze się robi od tego – powiedział swojej córce. Huschi podzieliła się z Billem jednym miłym wspomnieniem z tej wizyty: patrzyła, jak czarnoskóry amerykański lekkoatleta Jesse Owens wygrywa swój bieg ku wielkiemu zakłopotaniu Hitlera, i cieszyła się z tego razem z ojcem. Był to ostatni raz, kiedy Hans Clemens był w Niemczech, jego noga nigdy tu już nie postała. Później Huschi opowiedziała Billowi, jak poddała wioskę Velden an der Vils. W maju 1945 roku, przeżywszy bombardowanie Drezna, dotarła wreszcie do Bawarii, gdzie znów połączyła się z matką i siedmiomiesięczną córeczką Yvonne. Trzy dni później jechała na rowerze na pobliską farmę, żeby kupić mleko, kiedy na wzgórzu w oddali zobaczyła amerykańskie czołgi. Amerykanie wyzwalali miasta i wioski, często po ciężkim ostrzale i stratach wśród ludności cywilnej. Huschi zawróciła i popędziła ostrzec mieszkańców. Byli przerażeni i błagali ją, żeby porozmawiała z Amerykanami po angielsku i nakłoniła ich do zajęcia wioski w sposób pokojowy. Ustawiła przy drodze ludzi z białymi flagami, a kiedy czołgi się zbliżyły, podniosła ręce. Konwój się zatrzymał. Z włazu pierwszego czołgu wychylił się zdumiony żołnierz[82]. – Nie ma tu żadnych wojsk – powiedziała Huschi nienaganną angielszczyzną. – Poddajemy wam tę wioskę! Oszołomiony Amerykanin zasalutował i wydał rozkaz: żadnego strzelania. Później Amerykanie wręczyli jej ogromne pudło wypełnione czekoladą, papierosami i mielonką. – Bill – powiedziała – to pudło było tak wielkie, że starczyło nam na kilka miesięcy. Denson zrewanżował się, opowiadając jej o wystawnych niedzielnych obiadach u swojej matki, po których musiał recytować wersety zapamiętane z Biblii. – Dostawałem pięć centów za każdy werset wyrecytowany bez błędu – powiedział. – To akurat starczało na oszronioną butelkę coca-coli. Moja nagroda za każdy werset z Biblii rosła, w miarę jak robiłem się starszy, najpierw dziesięć centów, później pięćdziesiąt. Kiedy skończyłem dwanaście lat, tata dał mi samochód, używanego willysa-knighta, w tamtych czasach Suwerenny Stan Alabama nie zwracał uwagi na wiek kierowców... Cieszył się, że jest tam z nią, cieszył się swobodną rozmową i towarzystwem
w czasie świąt. Denson miał przyjaciółki od przyjazdu do Niemiec. Była Nudi, którą Huschi określiła jako „naprawdę rozrywkową dziewczynę”. Była węgierska arystokratka imieniem Carola, która przez jakiś czas pracowała u niego jako sekretarka i mieszkała w Monachium. Ale ten wieczorny flirt był czymś, na co zarówno Bill, jak i Huschi czuli się uodpornieni. Mam żonę, powiedział. Ja mam męża, powiedziała. Oboje z równą szczerością przyznali, że ich małżeństwa nie układają się szczególnie dobrze. Żona Densona uważała, że zyskuje partnera z arystokratycznej rodziny, a nie prawnika z poczuciem misji, który ucieknie, żeby oskarżać nazistów, i wystąpiła o rozwód. Huschi miała inny problem. Poślubiła chłopca z sąsiedztwa, który okazał się synem najsłynniejszego w Niemczech dowódcy czołgu. Po odniesieniu ran na froncie wschodnim popadł w stan gorzkiego użalania się nad sobą i nie chciał się z niego wydobyć. Człowiek o innej wrażliwości mógłby czuć się nieswojo, fraternizując się z synową wielokrotnie odznaczanego niemieckiego dowódcy czołgu. Denson nie odczuwał takiego dyskomfortu. Miarą, według której oceniał ludzi, w sali sądowej i poza nią, było ich osobiste zachowanie. Ostrożność mogła nakazywać, aby nie wspominał o Huschi innym prokuratorom wojskowym ani nie rozmawiał z nią o procesach, ale nic nie mogło osłabić jego zauroczenia tą elegancką młodą kobietą o odwadze oficera frontowego i bogactwie charakteru, którego nie uszczupliły straty materialne. Ocaliła swoją rodzinę przed rozbestwionymi Rosjanami, wyszła cało z jednego z najgorszych bombardowań w drugiej wojnie światowej, wyzwoliła bawarską wioskę i na przekór wszystkiemu zachowała poczucie humoru. Przyjaźń z Huschi, uznał, zasługuje na taką samą uczciwość w zamiarach jak jego misja na sali sądowej. A zatem mimo wzajemnego zauroczenia Bill i Huschi spędzili razem całkowicie platoniczny wieczór. Zanim się pożegnali, Huschi nazwała go „swoim uczciwym Amerykaninem”, a Bill obiecał, że znowu przyjedzie zobaczyć się z nią, kiedy skończy się proces zbrodniarzy z Mauthausen. Rok 1946 zaczął się pierwszą sesją Narodów Zjednoczonych w Londynie. Poczesne miejsce w sferze zainteresowania ONZ zajmowała agresywna ekspansja Związku Radzieckiego w Europie. W listopadzie 1945 roku komunistyczne rządy doszły do władzy w Jugosławii i Bułgarii. W styczniu Albania proklamowała się republiką komunistyczną. „Do końca następnej zimy połowa, a niewykluczone, że nawet cała Europa może się stać komunistyczna”, powiedział Averell Harriman, amerykański ambasador w ZSRR, sekretarzowi
marynarki wojennej Jamesowi Forrestalowi[83]. Wojska radzieckie ustanawiały marionetkowe rządy wszędzie, gdzie się dało. Ellery Stone donosił z Rzymu, że komunistyczny przewrót jest bliski[84]. William Donovan, szef Biura Służb Strategicznych (OSS, zreorganizowanego w 1947 roku jako CIA), wobec niepokojących raportów napływających z całej Europy, domagał się skoordynowania zachodnich wysiłków obronnych[85]. Podczas moskiewskiej konferencji ministrów spraw zagranicznych w grudniu 1945 roku sekretarz stanu James Byrnes zaobserwował, że Rosja „próbuje w przebiegły sposób robić to, co zwykł robić Hitler, aby zapanować nad mniejszymi krajami siłą”[86]. W styczniu 1946 roku, kiedy Denson przygotowywał się do procesu zbrodniarzy z Mauthausen, prezydent Truman przyjął zdecydowaną postawę. „Nie myślę, że powinniśmy dłużej bawić się w kompromisy – oświadczył prasie. – Jestem zmęczony cackaniem się z Sowietami”[87]. Niedługo potem Winston Churchill pojechał do Fulton w stanie Missouri i wygłosił słynne dziś przemówienie, które zawierało słowa: „Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna, dzieląc nasz Kontynent”[88]. Zachęcił Amerykę i jej sojuszników do podjęcia natychmiastowych starań o stworzenie „miażdżącej gwarancji bezpieczeństwa”. Ankiety pokazywały, że trwały sojusz wojskowy popiera 81 procent amerykańskiego społeczeństwa[89]. Amerykański izolacjonizm został pogrzebany na zawsze – a wraz z nim stracił swoją wartość program ścigania zbrodni wojennych. Wyroki norymberskie dopiero miały zostać ogłoszone, ale wielu w amerykańskim rządzie uważało, że kosztowne i czasochłonne procesy pochłaniają środki, które lepiej wykorzystać na walkę z czerwonym zagrożeniem. Sekretarz stanu Byrnes dodał, że kolejne procesy mogą jedynie zrazić nowych przywódców Niemiec w czasie, kiedy niezbędne jest ich wsparcie przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Stanowisko Waszyngtonu wobec nazistów przechodziło gwałtowną metamorfozę. Publicznie rząd nadal opowiadał się za procesami. Prywatnie urzędnicy starali się szybko zakończyć program ścigania zbrodni wojennych, który nie pasował już do amerykańskiej polityki zagranicznej[90].
[82] Wywiad [83] Paul
z Huschi Denson, 26 maja 2002.
Johnson, A History of the American People, HarperCollins, New York 1997, s. 806.
[84] Ibidem. [85] Ibidem. [86] Ibidem,
s. 807.
[87] Ibidem. [88] Martin
Gilbert, A History of the Twentieth Century, t. 2, William Morrow, New York 1998, s. 738. [89] Johnson, [90] Bosch,
A History of the American People, s. 807.
Judgment on Nuremberg, s. 33.
13 Zaczynają się przygotowania
Po powrocie z krótkich wakacji młodzi współpracownicy Densona zabrali się do przygotowywania sprawy, która miała przyćmić tę, która właśnie się zakończyła. W procesie o zbrodnie popełnione w Dachau skazano czterdziestu oskarżonych, już uderzająco wielu. Liczba oskarżonych w sprawie Mauthausen sięgała przeszło sześćdziesięciu. Tak duża liczba oskarżonych zmusiła Straighta i innych prokuratorów wojskowych, z pewnością wbrew ich woli, do przyznania pełnych trzech miesięcy na przygotowania. Dla Dachau był to zaledwie miesiąc. W ciągu tych trzech miesięcy Denson i jego niewielki zespół pracowali bez chwili przerwy, przygotowując się do procesu na nieporównywalną skalę. Aby wyrobić sobie jakieś pojęcie o ich zadaniu, zespół Roberta Jacksona w Norymberdze, oskarżający dwudziestu dwóch nazistów, miał ponad 640 członków[91]. Zespół Densona, zbierający materiał dowodowy przeciwko sześćdziesięciu oskarżonym, liczył zaledwie dwudziestu dwóch. Do Densona dołączył jako współoskarżyciel na drugim procesie podpułkownik Albert Barkin, prawnik z Bostonu, który kierował biurem generała Luciena Truscotta w kwaterze głównej JAG w Monachium. W nagrodę i w swego rodzaju posagu, mając na uwadze przyszłą karierę Barkina w cywilu, Truscott przydzielił go do zespołu oskarżenia w procesie zbrodniarzy z Mauthausen. Początkowo Denson i Guth poczuli się zaniepokojeni: Barkin był starszy od Densona zarówno wiekiem, jak i stopniem wojskowym. Może spróbuje przejąć nadzór nad sprawą? Ich obawy były bezpodstawne. Barkin okazał się chętny do współpracy i uprzejmy i, mimo braku doświadczenia, ciężko pracował razem z Guthem, aby przygotować świadków i znaleźć własnych. Kolejnym rzecznikiem oskarżenia na procesie Mauthausen był baron Hans Karl von Posern, który występował jako obrońca na procesie zbrodniarzy z Dachau. Do zespołu oskarżenia dołączył również kapitan Charles Matthews
z Teksasu i kapitan Myron N. Lane z Nowego Jorku, prawnicy z doświadczeniem w sprawach karnych, dobrze wychowani i przedsiębiorczy. Podobnie jak ich poprzednicy na procesie Dachau, współpracownicy Densona zaczęli go podziwiać jako ucieleśnienie Jeffersona Smitha, idealistycznego prawnika, którego zagrał James Stewart w filmie z 1939 roku zatytułowanym Mr. Smith jedzie do Waszyngtonu: wychudzonego, cnotliwego, nieskalanego polityką. To zaufanie zwiększało jego wytrzymałość. Na płaszczyźnie zawodowej Denson był samowystarczalny: znał prawo tak, jak farmer zna swoje pole. Ale na płaszczyźnie osobistej uznanie podwładnych dodawało mu energii. Dorastając w czasach Wielkiego Kryzysu, na własne oczy widział nędzę i choroby i szczerze pragnął uczynić świat lepszym. Kiedy ukończył szkołę z doskonałą lokatą, nie zastanawiał się, co chce robić: był gotów pracować, prowadzić procesy, walczyć o słuszną sprawę. Przez pięć lat praktykował prawo cywilne w kancelarii swojego ojca, tak jakby klienci należeli do jego rodziny. Był tylko człowiekiem i czasami popełniał błędy, ale przez te pięć lat nie złożono ani jednej skargi na jego zachowanie czy moralność. Środowisko go chwaliło, klienci uwielbiali, a jeśli ojciec był surowym zwierzchnikiem, który nie potrafił okazać uczucia, miłość tych, dla których Denson się starał, wynagradzała mu tę stratę. Środowisko prawnicze nie było dla niego otoczeniem zawodowym: było jego wielką rodziną spajaną wspólnym oddaniem sprawiedliwości – a obecnie wspólnym pragnieniem, aby zgodnie z prawem skazać najgorszych zbrodniarzy w historii. Ta więź była święta. Bez względu na politykę Waszyngtonu Denson nie zamierzał zmieniać kryteriów swoich ani swoich współpracowników. W marcu 1946 roku oskarżenie było gotowe do procesu.
[91] Ibidem,
s. 60.
14 Sto osiemdziesiąt sześć stopni śmierci
W 1938 roku, po wchłonięciu Austrii przez Niemcy, Himmler rozkazał, aby dwustu więźniów z obozu w Dachau wysłano do małego miasteczka Mauthausen, leżącego dwadzieścia kilometrów od Linzu w Austrii. Mieli wybudować nowy obóz, który dostarczałby siły roboczej dla Wiener Graben, czyli kamieniołomów[92]. Himmler zamierzał stworzyć odrębne imperium gospodarcze dla swojej SS, a dochody z kamieniołomów miały pomnażać zyski z innych przedsiębiorstw zatrudniających niewolniczą siłę roboczą. Należały do nich między innymi Niemieckie Roboty Ziemne i Kamieniarskie (Deutsche Erd- und Steinwerke, czyli DEST) oraz Niemieckie Zakłady Wyposażenia (Deutsche Ausrüstungswerke, czyli DAW). W Mauthausen dopuszczano się takich samych okrucieństw jak wszędzie, ale tym, co wyróżniało ten obóz spośród innych, były kamieniołomy. Kamień dostarczał Himmlerowi ogromnych zysków. Wielkie granitowe płyty sprzedawano do brukowania ulic Wiednia, miasta, od którego kamieniołomy wzięły swoją nazwę. Głęboki na sześćdziesiąt metrów kamieniołom stanowił także dla SS jedno z najbardziej okrutnych miejsc wymierzania kary. Więźniów dzielono na dwie grupy: jedna kuła granitowe ściany, a druga wynosiła płyty po 186 Todesstiege – stopniach śmierci – na górę. Jedna z tortur polegała na tym, że więźniom, dźwigającym na barkach płyty o wadze do stu kilogramów, kazano biec po stopniach. Esesmani nazywali tych, którzy spadli, zostali zepchnięci lub skoczyli do kamieniołomu, Fallschirmjäger: spadochroniarzami. W jednym przypadku esesman rozkazał włoskiemu Żydowi znanemu z pięknego głosu stanąć na hałdzie kamieni i zaśpiewać Ave Maria. Wokół hałdy rozmieszczono ładunki wybuchowe. W środku pieśni esesman wcisnął guzik, wysadzając więźnia w powietrze[93]. Wśród najbardziej osławionych niemieckich strażników w kamieniołomie był jeden nazywany „das blonde Fräulein”, który zakatował na śmierć grupę osiemdziesięciu siedmiu holenderskich Żydów, kiedy kuli granitowe
ściany kamieniołomu. Długość życia w kamieniołomie wynosiła najwyżej trzy miesiące. Najwcześniejsze obozy koncentracyjne, w tym Mauthausen, nie były pierwotnie pomyślane jako obozy zagłady, chociaż umierały tam dziesiątki tysięcy więźniów. Ich funkcja polegała na izolowaniu grup uważanych za wrogie lub niebezpieczne dla narodowego socjalizmu – przede wszystkim Żydów, jednostek antyspołecznych, homoseksualistów, Cyganów i innych mniejszości – i dostarczaniu taniej, kontrolowanej przez SS siły roboczej. Później, po wybuchu wojny, obozy zostały podzielone na trzy kategorie stopniowane zgodnie z panującymi w nich warunkami. Obozy I kategorii uchodziły za najlżejsze. W obozach II kategorii panowały cięższe warunki. Obozy III kategorii były „fabrykami śmierci”. Mauthausen stał się obozem III kategorii: najgorszego rodzaju, przeznaczonym dla więźniów klasyfikowanych jako Rückkehr unerwünscht, „powrót niepożądany”, i Vernichtungs durch Arbeit, „do eksterminacji przez pracę”. Obóz był jednym z tych, o których więźniowie wiedzieli, że należy ich unikać za wszelką cenę[94]. Od założenia obozu w 1938 roku do jego wyzwolenia 5 maja 1945 roku przez Mauthausen przeszło około 195 000 ludzi. Szacuje się, że 150 000 spośród nich straciło życie. Bezpośrednio przez obóz prowadziła droga publiczna, a mieszkańcy pobliskiego miasta Mauthausen regularnie byli świadkami okrucieństw. W 1941 roku Eleanore Gusenbauer, posiadająca w pobliżu gospodarstwo rolne, złożyła skargę: „Jestem chora, a te widoki tak działają na moje nerwy, że nie mogę już tego znieść. Proszę, aby nie popełniano więcej takich nieludzkich czynów lub aby popełniano je tam, gdzie tego nie widać”[95]. Sprzeciw wobec rzeczywistości Mauthausen wiązał się z ryzykiem. Jeden z mieszkańców miasta nazwiskiem Winklehner został przyłapany na rzucaniu więźniom chleba i papierosów i osadzony w Dachau, gdzie zmarł. Droga do Mauthausen prowadziła przez piękne miasteczka i gęste lasy, przez wysokie wzgórza, z których rozciągał się widok na dolinę Dunaju w dole i Alpy w oddali. Płaskie brunatne pola ustępowały miejsca zielonym wzgórzom, które otaczały obóz. Z uwagi na ogromną liczbę napływających więźniów komendant Ziereis rozkazał otoczyć pola na północ i na południe od obozu drutem. Tam, pod gołym niebem, trzymano przez okrągły rok między innymi węgierskich Żydów i rosyjskich żołnierzy. Dla wszystkich więźniów pobudka latem była o 4.45 i godzinę później zimą. Dzień pracy kończył się o siódmej wieczorem. Praca
odbywała się w kamieniołomach i podziemnych tunelach w podobozach Gusen (I, II i III), kilka kilometrów na zachód, Melk, wybudowanego w cieniu klasztornego wzgórza, i Ebensee, w zalesionym rejonie pobliskiego Salzkammergut. Za kadencji Ziereisa powstało prawie sześćdziesiąt podobozów, każdy z własnym piętnem tortur i śmierci. Śmiertelność w kompleksie Gusen była tak wysoka, że każdy barak został podzielony na dwie części, Stube A i Stube B, część B była przeznaczona dla chorych, rannych i zbyt słabych, żeby pracować. Do Stube B nie dostarczano jedzenia ani wody, a więźniowie leżeli tam na ziemi albo jeden na drugim, we własnych ekskrementach, dopóki nie umarli. Jak wszędzie, warunki w Mauthausen pogorszyły się po 1943 roku. Niemiecka inwazja na Związek Radziecki przyniosła ogromny napływ więźniów ze wschodu. Choroby osiągały rozmiary epidemii, a pod koniec wojny codziennie umierało ponad dwustu ludzi. Jeszcze w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku trwała eksterminacja w komorach gazowych. Tylko od 21 do 25 kwietnia 650 więźniów zostało zagazowanych w trakcie „operacji oczyszczającej” w izbie chorych. Trzeciego maja 1945 roku odbył się w Mauthausen ostatni poranny apel. Później oddziały wartownicze SS opuściły obóz, pozostawiając więźniów w rękach jednostki wiedeńskiej straży pożarnej. Piątego maja w obozie głównym pojawił się amerykański patrol czołgowy w towarzystwie przedstawiciela Czerwonego Krzyża, rozbroił pozostałych strażników i wyzwolił obóz. Tego samego dnia amerykańscy żołnierze wyzwolili również podobozy Mauthausen. W ciągu sześciu lat jego funkcjonowania w kompleksie Mauthausen pełniły służbę tysiące strażników i administratorów. W ręce wojsk amerykańskich wpadło niespełna dwustu. Spośród nich i innych aresztantów przetrzymywanych w Dachau Guth i jego zespół śledczych wybrali sześćdziesięciu jeden ludzi, którzy mieli zostać osądzeni za zbrodnie wojenne popełnione w Mauthausen. Żaden z nich nie przyznał się do winy.
[92] Abzug,
Inside the Vicious Heart, s. 105.
[93] Abzug,
Inside the Vicious Heart, s. 106.
[94] Ibidem,
s. 105. Zob. też Konnilyn G. Feig, Hitler’s Death Camps, Holmes & Meier, New York 1979, s. 116. [95] The
Nizkor Project camps/mauthausen/shadow.death
15 Hollywoodzki żołnierz
Proces zbrodniarzy z Mauthausen rozpoczął się w niezwykle ciepły dzień w marcu 1946 roku. Poranne słońce wpadało z ukosa przez wysokie okna, malując jasne kwadraty na drewnianej podłodze gmachu sądu. Goście z Naczelnego Dowództwa Armii Stanów Zjednoczonych, byli więźniowie obozu i okoliczni mieszkańcy wypełniali salę. Wyroki w Norymberdze miały zapaść dopiero za sześć miesięcy i przedstawiciele międzynarodowej prasy znowu wrócili do Dachau. Fotografowie napawali się widokiem sześćdziesięciu jeden ludzi zasiadających na ławie oskarżonych. – Zapewniam wysoki sąd – zaczął główny rzecznik obrony Ernst Oeding – że nie szczędziłem starań, aby oskarżeni zrozumieli wysunięte przeciwko nim zarzuty – ale sam ich nie rozumiem, a praktykuję prawo od wielu lat. Urodzony i wychowany w Brooklynie, Oeding uczęszczał do St. Johns College dzięki stypendium za osiągnięcia w koszykówce i grał na środkowej pozycji, kiedy St. Johns zdobył swój pierwszy puchar akademicki w Madison Square Garden. „Rozciągliwy”, jak go nazywano, mierzył sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i wyglądał jak John Wayne z przerzedzonymi włosami. Oeding nie miał nic przeciwko temu, żeby bronić Niemców, i tak naprawdę chciał tu być od samego początku. Jego rodzice byli niemieckiego pochodzenia, a on mówił płynnie po niemiecku. Mimo wiary we własne zdolności wiedział, że przegra[96]. Tym, co się dla niego liczyło, było zapewnienie Niemcom uczciwego procesu. On i Denson wyznawali podobne zasady. – Obrona wnosi o oddalenie wszystkich zarzutów. Ogólny plan nie jest przestępstwem – powiedział Oeding – a w istocie może być całkowicie zgodny z prawem. Jeśli na przykład sądzi się człowieka za morderstwo, uruchamia się ogólny plan: policja, która dokonuje aresztowania, prawnicy, sędzia, ława przysięgłych – wszyscy działają w ramach całkowicie zgodnego z prawem ogólnego planu.
Jednym z celów okupacji – ciągnął – jest pokazanie Niemcom, jak działają ideały amerykańskiej sprawiedliwości. A dokładność w definiowaniu przestępstwa nie jest zbędną formalnością. Rozumiemy, że istnieje potrzeba karania za winy i że takie sprawy należy rozpatrywać szybko. Rolą sądu jest jednak stosowanie się do istniejących praw, a nie tworzenie nowych. – Za pozwoleniem wysokiego sądu – powiedział Denson, odnosząc się do znajomej już insynuacji, że oskarżenie jest elementem sprawiedliwości zwycięzców – chciałbym pomóc rzecznikowi obrony. Definicja ogólnego planu jest w Słowniku prawniczym Blacka, także u Bouviera, jak również w Prawie karnym Millera... – Oddalam wniosek – zadecydował generał major Fay B. Prickett, oszczędzając Densonowi kłopotu czytania odpowiednich fragmentów. Prickett, zapewne najstarszy oficer JAG w Dachau, toczył spojrzeniem po sali sądowej niczym sowa wypatrująca zdobyczy. Oeding był niezrażony i odpowiedział w imieniu swoich klientów. – Obrona z całym szacunkiem zwraca uwagę, że mamy sześćdziesiąt jeden osób sądzonych wspólnie. Rzekome zarzuty dotyczą osiemnastu dziedzin – zabijania, bicia, torturowania i tak dalej – obejmujących trzy i pół roku. Twierdzimy, iż każdy z oskarżonych ma prawo wiedzieć, co rzekomo zrobił, gdzie, kiedy i komu. – Ci oskarżeni – odparował Denson – wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny, czy byli w Mauthausen pomiędzy 1942 a 1945 rokiem. Wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny, czy torturowali, bili lub głodzili ludzi, tak jak stwierdza akt oskarżenia. – Oddalam wniosek – zarządził znowu Prickett. Oeding zebrał siły. – Za pozwoleniem wysokiego sądu, oto ostatni wniosek obrony. Wnosimy o rozdzielność z powodu zbyt wielkiej liczby zasiadających tutaj oskarżonych. Nie próbujemy w ten sposób opóźniać pociągnięcia winnych do odpowiedzialności. Chcemy tylko usiąść razem z oskarżeniem i podzielić oskarżonych na mniejsze grupy na praktycznych i sprawiedliwych zasadach... – Oddalam wniosek. Czy oskarżenie chce złożyć oświadczenie wstępne? Oeding usiadł, nastawienie sądu stało się jasne dla niego i dla zespołu obrony. – Proszę wysokiego sądu – zaczął Denson – spodziewamy się, że materiał dowodowy wykaże, iż ofiary Mauthausen i jego podobozów pochodziły z krajów znajdujących się w stanie wojny z Niemcami lub podbitych przez wojska
niemieckie. Spodziewamy się, że materiał dowodowy wykaże, iż znaczną część tych ofiar stanowiła inteligencja kontynentalnej Europy, ludzie, którzy mieli wewnętrzną odwagę, by przeciwstawić się jarzmu nazistowskiego ucisku. Spodziewamy się, że materiał dowodowy wykaże, iż w obozie Mauthausen zginęło od stu sześćdziesięciu pięciu tysięcy do pół miliona ludzi, że ci więźniowie byli wykorzystywani w sposób, który miał przynieść jak największe korzyści ekonomiczne, i otrzymywali racje żywnościowe obliczone tak, aby zakończyło się to ich śmiercią... Duża dowolność w ocenie Densona, ilu więźniów poniosło śmierć w Mauthausen, odzwierciedlała panującą w 1946 roku niepewność co do liczby więźniów, którzy zginęli w komorze gazowej zamku Hartheim. Większa część dokumentacji została zniszczona przez esesmanów, zanim uciekli z obozu. W wyznaniu na łożu śmierci były komendant Mauthausen Franz Ziereis oceniał ją na ponad pół miliona. Historycy uznają dzisiaj tę liczbę za mocno zawyżoną. – Mauthausen i jego podobozy – ciągnął Denson – nie były niczym więcej, jak wielogłową hydrą eksterminacji – a tych sześćdziesięciu jeden ludzi stojących dzisiaj przed sądem zachęcało, wspomagało, podżegało lub uczestniczyło w ogólnym planie zabijania, bicia i torturowania więźniów. Oskarżenie wzywa porucznika Jacka Taylora. Taylor, komandor porucznik Marynarki Wojennej Stanów Zjednocznych, był więźniem Mauthausen w ostatnich miesiącach przed wyzwoleniem. Kilka godzin po wkroczeniu wojsk amerykańskich udzielił wywiadu przed kamerą na terenie obozu. Fragment tego wywiadu znalazł się na początku pięćdziesięciominutowego filmu pokazywanego w Norymberdze, zatytułowanego Hitlerowskie obozy koncentracyjne. Film nakręcił i zmontował podpułkownik George C. Stevens, hollywoodzki reżyser, który później zrealizował znany film Dziennik Anny Frank. Fotografie miejsc zbrodni były od dawna wykorzystywane w angielskich i amerykańskich sądach, ale w Norymberdze po raz pierwszy pokazano na sali sądowej film i był to punkt zwrotny procesu. Zaciemnioną salę sądową wypełniały zdławione jęki, szlochy i krzyki oburzenia[97]. Sędziowie byli tak poruszeni, że pod koniec dnia wyszli, nie ogłaszając jak zwykle terminu następnego posiedzenia. Reichsmarschall Hermann Göring, który wywoływał wybuchy śmiechu, manipulując słownie głównym oskarżycielem Robertem Jacksonem, zauważył później: „To było bardzo miłe popołudnie, dopóki nie pokazali tego strasznego filmu – i to zepsuło wszystko”[98].
„Pochodzę z Hollywood w Kalifornii” – powiedział Taylor na filmie. I dodał prawie nieśmiało: „Możecie wierzyć albo nie, ale to jest pierwszy raz, kiedy występuję w filmie”. Kamera przesunęła się z jego chłopięcej twarzy na masowe groby, podczas gdy Taylor opisywał liczne zbrodnie, które widział w Mauthausen. Znając reakcję, jaką wywiad z nim wywołał w Norymberdze, Denson powołał Taylora jako swojego pierwszego świadka. – Kiedy przybył pan do Mauthausen, komandorze Taylor? – Pierwszego kwietnia 1945 roku. W transporcie było nas trzydziestu ośmiu. Kazano nam wspiąć się na wzgórze i ustawić w szeregu, nie obeszło się przy tym bez popychania, bicia i obrzucania wyzwiskami... czy chce pan, żebym o tym opowiadał, sir? – Proszę kontynuować. – Ustawiono nas pod murem, a kilku esesmanów dalej się nad nami znęcało: „Skąd jesteś? Kim jesteś? Po co tu jesteś?”. Za każdym razem, kiedy esesman zadawał pytanie, bił pytanego po głowie. – Jak długo to trwało? – Około dwóch godzin. Później zabrano nas do pralni, gdzie musieliśmy się rozebrać i ogolono nam włosy na całym ciele. Po prysznicu zostaliśmy odprowadzeni do baraków więziennych. Każdy taki barak był normalnie przeznaczony dla dwustu dwudziestu ludzi. W czasie, kiedy przybyliśmy, przebywało w nich po czterystu. – Czy zostaliście przydzieleni do jakiejś pracy? – Tak, sir. Moja praca polegała na kładzeniu dachówek w nowym krematorium. Bardzo im się spieszyło, żeby je skończyć, ponieważ wszystkie zwłoki po egzekucjach należało spalić, żeby zniszczyć dowody. – Czy kiedykolwiek stosowano wobec was jakieś groźby – spytał Denson – jeśli chodzi o ukończenie tego nowego krematorium? – Tak, sir. Prellberg i Roth, którym podlegało krematorium, grozili nam, ponieważ praca posuwała się bardzo powoli. Wiedzieliśmy, że jedyną rzeczą, która zmniejsza liczbę gwałtownych zgonów, jest to, że krematorium nie nadąża z paleniem zwłok. I wiedzieliśmy, że gdy tylko skończymy, ta liczba straszliwie wzrośnie, ponieważ był tam bardziej wydajny piec. Powiedziałem „gwałtownych zgonów”. Proszę pamiętać, że w tym czasie od dwustu pięćdziesięciu do trzystu ludzi umierało codziennie z głodu. Niezależnie od wszystkich egzekucji, bicia i tak dalej. – Czy ma pan jakieś pojęcie, komandorze, o liczbie tych, którzy umierali
codziennie gwałtowną śmiercią? – Tylko takie, że regularnie posyłano ludzi do komory gazowej, dwa razy dziennie, po stu dwudziestu za każdym razem. Powiedziałbym, że nowe krematorium zwiększyło możliwości do dwustu pięćdziesięciu dziennie. – Kiedy to krematorium zostało użyte po raz pierwszy? – W niedzielę dziesiątego kwietnia. Trzystu sześćdziesięciu siedmiu więźniów, w tym czterdzieści kobiet, przybyło z Czechosłowacji. Poprowadzono ich przez bramę prosto do krematorium. Ta grupa miała znacznie więcej tłuszczu... znacznie więcej tłuszczu – słowa z trudem przechodziły mu przez gardło – niż zwykli więźniowie i płomienie z krematorium biły prosto z wylotu komina. Zwykle dym był jasnobrązowy, ciężki od zapachu palonych włosów, i snuł się po obozie. Zdawał się wznosić, potem osiadał. Chociaż byliśmy głodni, czasem odechciewało nam się jeść. – Czy może pan opisać komorę gazową? – Tak, sir. Została zaprojektowana jak pomieszczenie do natrysków, z wylotami pryszniców pod sufitem. Nowi więźniowie myśleli, że idą wziąć kąpiel. Rozbierali się i wchodzili do pomieszczenia nago. Wtedy z wylotów pryszniców wydobywał się gaz. Jesienią 1941 roku, aby usprawnić masowe zabijanie chorych i bezproduktywnych więźniów, niewielkie pomieszczenie w piwnicy budynku „szpitala” urządzono tak, żeby wyglądało jak natrysk. Więźniom rozkazano położyć kafelkową podłogę, zainstalować hermetyczne drzwi i wentylację. Gaz doprowadzano z grubego metalowego zasobnika w sąsiednim pomieszczeniu. Zasobnik wielkości zaledwie pół metra kwadratowego z hermetycznym wiekiem zamykanym na obrotowy rygiel mógł pomieścić kilka otwartych puszek z gazem oraz gorącą cegłę, która przyspieszała parowanie kwasu pruskiego. Po obu stronach zasobnika znajdowały się zawory, jeden otwierał wylot elektrycznego wentylatora, drugi – przewód do emaliowanej rury, z której wydobywały się opary. Ofiary prowadzono do szatni, gdzie kazano im się rozbierać. Esesmani w białych lekarskich fartuchach wkładali szpatułki do ust ofiar, żeby sprawdzić, czy mają złote zęby. Jeśli tak, przed wejściem pod natrysk stawiali im na ciele krzyż. Z zachowanych częściowo dokumentów Denson dowiedział się, że w tym pomieszczeniu o powierzchni zaledwie dziesięciu metrów kwadratowych zabito co najmniej 3400 ludzi. – Wręczę panu fotografię oznaczoną jako dowód rzeczowy oskarżenia numer
osiem i spytam, co to jest, jeśli pan wie. Taylor wziął fotografię i przyglądał się jej przez chwilę. – To jest zdjęcie ogrodzenia z drutu pod napięciem po północnej stronie, przedstawiające kilku zabitych, którzy rzucili się na druty, żeby popełnić samobójstwo. Słyszałem o tym, zbyt wielu chwyciło się drutów jednocześnie i prąd nie był dostatecznie silny, żeby zabić ich wszystkich. Zostali rozstrzelani z karabinu maszynowego. – Z iloma różnymi formami zabijania zetknął się pan tutaj w Mauthausen? – Gazowanie, wieszanie, rozstrzeliwanie, bicie. Była jedna grupa holenderskich Żydów, których bito tak długo, aż skoczyli z urwiska do kamieniołomu. Kilku, którzy nie zabili się przy pierwszym upadku, wniesiono z powrotem na górę i zrzucono jeszcze raz, na wszelki wypadek. Było też zamarznięcie. Każdy nowy transport, który przyjeżdżał, musiał stać pod gołym niebem, niezależnie od pory roku, praktycznie nago. Do innych form zabijania należało zatłuczenie na śmierć siekierami, młotkami i tak dalej, rozerwanie na kawałki przez specjalnie szkolone do tego celu psy, wstrzykiwanie do serca albo do żyły chlorku magnezu lub benzyny, okładanie pejczem, aż ciało odchodziło od kości, mielenie w betoniarce, zmuszanie więźniów do wypicia wielkiej ilości wody, a następnie skakanie po brzuchu, kiedy więzień leżał na plecach, wystawianie półnagich na minusowe temperatury, palenie żywcem, wkładanie do gardła rozgrzanego do czerwoności pogrzebacza. Pamiętam pewnego bardzo znanego czeskiego generała, którego zaprowadzono pod prysznic i wepchnięto mu do gardła gumowy wąż. Utonął w ten sposób. – Czy wie pan coś o wyrywaniu złotych zębów zabitym więźniom? – Pytałem o to głównego obozowego dentystę, kiedy wyzwolili nas Amerykanie, i złożył mi bardzo szczegółową relację o tym procederze. Personel dentystyczny oglądał wszystkie zwłoki w poszukiwaniu złotych zębów, zanim można je było spalić. Jestem pewien, że jeden z oskarżonych, doktor Höhler, udzieli panu szczegółowych informacji na ten temat. – Komandorze Taylor, czy mógłby pan opisać sądowi swój stan fizyczny w momencie, kiedy wyzwolili was Amerykanie? – Tak, sir. Ważyłem pięćdziesiąt kilogramów. Nie mogłem stać przez dłuższy czas na placu apelowym i nie zemdleć. Od początku nie oczekiwałem, że przeżyję, i mój stan psychiczny był, jeśli to możliwe, gorszy niż stan fizyczny. W tym okresie, tuż przed wyzwoleniem, było bardzo ciężko. Słyszeliśmy, że Churchill, po wizycie w Buchenwaldzie, ostrzegł przez radio Niemców, że jeśli
alianci zastaną podobne warunki w jakimkolwiek innym obozie... Oeding poderwał się na nogi. – Stanowczo sprzeciwiam się odpowiedzi świadka, wprowadzaniu Buchenwaldu i pogłosek jednocześnie. Zeznanie tego typu jest jątrzące – nie chcę obrażać inteligencji sądu ani oskarżenia, ale wszyscy jesteśmy ludźmi i podlegamy emocjom, ja również. Jeśli zeznanie nie ma wpływu na ustalenie winy konkretnych oskarżonych, twierdzimy, że jest nieistotne dla przebiegu procesu. – Uchylam sprzeciw – powiedział Prickett. Proszę kontynuować, poruczniku. – Ogromnie się baliśmy, że spróbują nas zabić, żeby usunąć wszelkie dowody. Wspominam o tym, żeby pokazać, w jakim stanie umysłu byli więźniowie w tamtych ostatnich dniach. Słyszeliśmy, że komendant Ziereis chce unicestwić wszystkich więźniów... Przez cały proces zbrodniarzy z Mauthausen oskarżeni mówili o tym jednym człowieku jako o prawdziwym potworze, którego sąd powinien obarczyć odpowiedzialnością za wszystkie okropności Mauthausen. Franz Ziereis nie wyglądał jak sadystyczny morderca – nazywano go „Dziecięcą Buzią” – ale obozowe archiwa potwierdziły relacje personelu i więźniów. Ziereis był jednym z najgorszych. Kazał wrzucać więźniów żywcem do pieców krematoryjnych. Kazał kucharzom przewracać kotły z zupą, żeby się przyglądać, jak wygłodzeni więźniowie zlizują rozlaną zupę, zanim wsiąknie w ziemię. Ustawiał więźniów jako tarcze strzelnicze. Na dwunaste urodziny swojego syna w 1943 roku Ziereis rozkazał związać dwunastu ludzi pod murem straceń. „Oto mój prezent – powiedział chłopcu – po jednym na każdy rok”. Chłopiec uniósł karabin i strzelił dwanaście razy, zabijając ich wszystkich. Kiedy 23 maja 1945 roku zjawiły się amerykańskie wojska wyzwoleńcze, Ziereis uciekł, lecz znaleziono go w jego domku myśliwskim w Górnej Austrii. Próbował uciekać i został postrzelony. Następnego wieczoru, na łożu śmierci, Ziereis został przesłuchany przez oficerów i byłych więźniów, wśród nich Hansa Marsalka, który zeznawał później na procesie zbrodniarzy z Mauthausen[99]. „Osobiście nie jestem złym człowiekiem – wyznał Ziereis – a swoje wyniesienie zawdzięczam pracy”. Następnie złożył obciążające zeznania przeciwko wielu ludziom, którzy później stanęli przed sądem w Dachau. To lekarz SS doktor Krebsbach, powiedział Ziereis przesłuchującym, rozkazał wybudować komory gazowe. To doktor Wasitzky, oświadczył, rozkazał zabijać więźniów w specjalnie
zaprojektowanej ciężarówce do gazowania. Ziereis ujawnił Amerykanom, że August Eigruber, cywilny przywódca partii nazistowskiej w Górnej Austrii, odmówił wydawania żywności nowo przybyłym do obozów w swojej strefie, a nawet polecił, aby zwrócono mu połowę zapasów ziemniaków z obozu Mauthausen. „Wiem więcej – powiedział Ziereis – również o innych obozach. W Buchenwaldzie widziałem, jak dowódca SS Hackmann ograbił Żydów z kosztowności, później sprowadził sobie wielki samochód i ubrał się w smoking, ze skradzionymi brylantami na palcach...”. Ziereis zmarł niedługo po złożeniu tych zeznań. – Komandorze Taylor – powiedział Denson – czy zechce pan opowiedzieć sądowi, jak uniknął pan śmierci? – Dzień przed wyznaczonym terminem naszej egzekucji – odparł Taylor – obóz został wyzwolony. Wśród tych, którzy rozmawiali z Jackiem Taylorem po wyzwoleniu, był sierżant sztabowy Albert J. Kosiek, przydzielony do pierwszego plutonu 11. Dywizji 3. Armii generała Pattona[100]. „Piątego maja wkroczyliśmy do Mauthausen – powiedział Kosiek w wywiadzie dla wojskowego magazynu „Thunderbolt”. – Obóz był otoczony ogrodzeniem z drutu pod napięciem dwóch tysięcy woltów. Za tym ogrodzeniem przebywały setki ludzi, którzy oszaleli z radości, kiedy nas zobaczyli. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Niektórzy owinęli się kocami, inni byli zupełnie nadzy, mężczyźni i kobiety. Potrząsam głową z niedowierzaniem, ilekroć mi się to przypomina. Ledwie wyglądali na istoty ludzkie. Ponieważ szedłem pierwszy, zgotowano mi najbardziej spektakularną owację. Czułem się jak jakaś znakomitość fetowana na placu Żołnierza w Chicago. Jeden z więźniów wystąpił, przedstawił się jako kapitan Jack Taylor z Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych i na dowód pokazał mi swój nieśmiertelnik. Powiedział nam, że nie spodziewał się zobaczyć jeszcze kiedyś Amerykanów. W Mauthausen przebywali więźniowie z trzydziestu jeden krajów. Zdołaliśmy zebrać wszystkich ludzi na placu z mówiącym po angielsku przedstawicielem każdego kraju i wyjaśniliśmy, że jeśli pozostaną w swoich kwaterach, ułatwią nam oczyszczanie obozu z niemieckich strażników, a wówczas obóz znajdzie się pod całkowitym zarządem Armii Stanów Zjednoczonych. Niektórzy uchodźcy sformowali na placu orkiestrę. Pierwszym
przedstawicielem, który przemówił, był Polak. Kiedy skończył, poprosił o trzykrotne hurra na cześć Amerykanów, a reakcja była ogłuszająca. Wszyscy przedstawiciele występowali po kolei. Później orkiestra zagrała Gwiaździsty sztandar, a ja byłem tak poruszony, że ta pieśń oznaczała dla mnie więcej niż kiedykolwiek przedtem. Wielu uchodźców płakało, kiedy patrzyli, jak nasz pluton staje na baczność i prezentuje broń. Później dowiedzieliśmy się, że kapitan Taylor nauczył orkiestrę naszego hymnu narodowego zaledwie poprzedniego wieczoru”. Denson znał tę historię. Gdyby ich losy się odwróciły, czy potrafiłby się zachować tak jak Taylor, znieść hitlerowskie tortury i nauczyć współwięźniów grać Gwiaździsty sztandar? Skinął Taylorowi głową w podziękowaniu. – Nie mam więcej pytań. – Czy widział pan któregoś spośród sześćdziesięciu jeden oskarżonych, kiedy przebywał pan w Mauthausen? – spytał Oeding podczas krzyżowego przesłuchania, starając się zatrzeć wrażenie, jakie wywarło na trybunale dramatyczne zeznanie Taylora. – No cóż, może pięciu albo sześciu. Minął już prawie rok. W mundurach wyglądali inaczej. – Czy może pan stwierdzić z całą pewnością, że któryś z tych pięciu albo sześciu, których chyba pan rozpoznaje, popełnił któreś z tych rzekomych okrucieństw, kiedy przebywał pan w Mauthausen? – Nie, sir. – Komandorze, złożył pan oświadczenie dotyczące doktora Höhlera, obozowego dentysty. Kiedy po raz pierwszy zobaczył pan doktora Höhlera? – Nie jestem pewien. Rozpoznaję go tylko ze zdjęć, które znalazłem. – Zatem tak naprawdę jest to pierwszy raz, kiedy widzi pan doktora Höhlera? – spytał Oeding, dyskredytując głównego świadka oskarżenia. – Tak, sir. Oeding równie dobrze mógłby na tym poprzestać, ale drążył dalej. – Wspomniał pan o zębach wyrywanych z ciał w obozie. Czy wie pan o tym, czy to też tylko pogłoska? – Kiedy wkroczyły wojska wyzwoleńcze, poprosili mnie, żebym pomógł im przesłuchiwać więźniów, a ja uzyskałem zaprzysiężone zeznanie więźnia dentysty, który pracował u Höhlera...
– Zatem sam nie ma pan żadnej wiedzy na ten temat? – spytał Oeding, gotowy zdezawuować świadka. – No cóż, skoro o tym mowa, podczas przesłuchania więzień dentysta pokazał mi kolekcję złotych zębów z ostatniego dnia.
[96] Wywiad
z Erniem Oedingiem, 15 września 2001.
[97] Douglas, [98] Gilbert,
The Memory of Judgment, s. 26.
Nuremberg Diary, s. 49.
[99] Cyt.
za: www.mauthausen-memorial.gv.at/engl/Geschichtel/05.03.ZiereisProtokoll.html. [100] Albert
J. Kosiek, Liberation of Mauthausen, „Thunderbolt”, 11th Armored Division Association, maj–czerwiec 1955, t. 8, nr 7.
16 Księgi śmierci, lekarze, obóz chorych
Od opisu Jacka Taylora, jak zabijano ludzi w Mauthausen, Denson przeszedł do rejestru zgonów, aby na tej podstawie ustalić liczbę zabitych. Jego następny świadek, Ernst Martin, był kancelistą naczelnego lekarza obozowego. Martin robił wpisy w rejestrach zgonów, wypełniał raporty z sekcji zwłok i sporządzał dziesiątki tysięcy aktów zgonu. – Panie Martin – powiedział Denson – akty zgonu osób zabitych rzekomo podczas próby ucieczki były prawdziwe czy fałszywe? – Może ze dwanaście osób naprawdę próbowało – odparł Martin. – Ucieczka z Mauthausen była praktycznie niemożliwa. Ci ludzie zostali albo przepędzeni przez szpaler strażników, albo do tego stopnia pobici, że jedyny ratunek widzieli w szybkiej śmierci. – Co się działo ze strażnikiem w Mauthausen, jeśli nie wykazywał gorliwości w zabijaniu? – Zwykle – odparł Martin – był przenoszony. Świadek dostarczył ważnych informacji o tej złożonej kwestii. Jeśli niemiecki żołnierz mógł uniknąć udziału w zabijaniu, prosząc po prostu o przeniesienie, to twierdzenie, że wykonywał rozkazy, nie stanowiło dlań usprawiedliwienia. Żołnierze, nawet zgodnie z niemieckim prawem, mieli obowiązek odmówić wykonania bezprawnego rozkazu, chyba że odmową narażali własne życie. Jeśli argument o rozkazach przełożonych miał się utrzymać, oskarżony musiał udowodnić, że odmowa groziła mu natychmiastową śmiercią lub ciężkim uszkodzeniem ciała. Na wykładzie wygłoszonym podczas sympozjum w Touro Law Center w 1995 roku Denson przedstawił następujące wyjaśnienie: „Nie było nawet cienia dowodu, że ktokolwiek został rozstrzelany za niewykonanie rozkazu. Jeśli coś takiego zaszło, nigdy nie pojawiło się w żadnych dokumentach z procesów, a oskarżeni mieli wszelką możliwość powołać się na to, gdyby to była prawda. W Dachau zdarzył się przypadek, że pewnemu
oficerowi SS rozkazano uśmiercić kilka więźniarek zastrzykiem fenolu, ponieważ zaszły w ciążę na skutek swojej pracy w obozowym burdelu. Lekarz SS odmówił wykonania rozkazu – i nie został rozstrzelany ani nawet nie otrzymał oficjalnej reprymendy. Jedyną konsekwencją, jaką poniósł, było przeniesienie do któregoś z podobozów. Na żadnym z procesów żaden świadek nie zeznał, że jakiś podwładny został ukarany za niewykonanie rozkazu, który na pierwszy rzut oka był bezprawny. Chyba można uczciwie powiedzieć, że rozkazy przełożonych nigdy nie były i nigdy nie są całkowitym usprawiedliwieniem czynu, który wymaga bezprawnego zabijania istot ludzkich”. Dogłębna analiza procesu norymberskiego[101] zawiera taki ustęp: „Niech zostanie stwierdzone raz na zawsze, że nie ma takiego prawa, które wymaga, aby niewinny człowiek musiał ryzykować życie lub narażać się na ciężkie kalectwo, żeby uniknąć popełnienia zbrodni, którą potępia [...]. Żaden sąd nie skaże człowieka, który, pod groźbą naładowanego pistoletu przystawionego do głowy, jest zmuszony pociągnąć za dźwignię”[102]. Ale jeśli żołnierz nie zdaje sobie sprawy, że czyn, który każe mu się popełnić, jest zbrodnią? I co właściwie stanowi „zbrodnię” dla żołnierza? Skuteczność armii, amerykańskiej czy jakiejkolwiek innej, zależy od dyscypliny, posłuszeństwa i gotowości do wykonywania rozkazów. Kwestia jest złożona, a chociaż rozkazów przełożonych nigdy nie uważano za całkowite usprawiedliwienie, komisje rewizyjne zajmujące się zbrodniami wojennymi uznały je za istotny czynnik w złagodzeniu wyroków[103]. Denson podniósł ciężki oprawny tom i podszedł do świadka. – Panie Martin, wręczam panu dowód rzeczowy oskarżenia numer czternaście i proszę, żeby pan powiedział, co to jest. – To jest księga zgonów, którą prowadziłem w 1942 i 1943 roku. Około dwudziestego kwietnia 1945 roku wydano rozkaz spalenia papierów wszystkich więźniów i SS, między innymi również tych ksiąg zgonów. Papiery dotyczyły około siedemdziesięciu dwóch tysięcy zgonów i były palone bez przerwy przez osiem dni. Ponieważ trwało to tak długo, zdołałem ukryć te księgi zgonów. Po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów przekazałem je porucznikowi Taylorowi. – Czy kiedykolwiek zdarzyła się ucieczka z bloku dwudziestego? – Tak. W lutym 1945 roku. W obozie mówiono, że szesnastu lub siedemnastu więźniów zdołało uciec. Wszyscy inni zostali zabici.
Choć ucieczka z Mauthausen była prawie niemożliwa, kilkuset oficerów wydostało się z bloku rosyjskiego i zniknęło w okolicznych lasach. Większość schwytano ponownie. Tym, którzy wydostali się na wolność, udało się to dzięki garstce okolicznych mieszkańców, którzy mieli dosyć odwagi, aby pomóc „wrogom Rzeszy”. – Czy wie pan – spytał Denson – jak potraktowano tych zbiegłych więźniów po ich schwytaniu? – Zostali rozstrzelani albo zakatowani na śmierć. – Panie Martin – zapytał Ernst Oeding podczas krzyżowego przesłuchania – zwracając pańską uwagę na sześćdziesięciu jeden oskarżonych w tej sprawie, czy widział pan, żeby któryś z nich kogokolwiek zastrzelił? – Nie. – Czy widział pan, żeby któryś z tych sześćdziesięciu jeden ludzi kogoś zagazował? – Nie. – Czy widział pan, żeby któryś z tych sześćdziesięciu jeden ludzi coś komuś wstrzyknął? – Nie widziałem tego. – Czy widział pan, żeby któryś z tych sześćdziesięciu jeden ludzi zapędził kogoś na druty pod napięciem albo kogoś zakatował, albo zepchnął kogoś do kamieniołomu? – Nie. – Dziękuję. Nie mam więcej pytań. Denson wezwał następnego świadka, doktora Bratislava Busaka. – Jestem wykładowcą prawa na Uniwersytecie Praskim. Do Mauthausen zostałem przywieziony osiemnastego lutego 1942 roku i pozostałem tam aż do końca, do piątego maja 1945 roku. Przyjechałem z grupą Czechów, głównie intelektualistów, profesorów uniwersytetu i lekarzy. – Czy zechciałby pan opisać, panie doktorze, jak pana potraktowano po przybyciu? – W drodze z dworca kolejowego byliśmy brutalnie okładani przez esesmanów kolbami karabinów. Po przyjściu do obozu czekaliśmy przed łaźnią przez jakieś półtorej godziny. Potem przyszła grupa esesmanów, których rozpoznaliśmy później jako komendanta Ziereisa, obozowego lekarza doktora Richtera,
naczelnego lekarza doktora Krebsbacha i kilku innych. Komendant Ziereis wygłosił przemówienie: „Tutaj, w Mauthausen, pracujecie albo umieracie”. Potem poszliśmy do łaźni, gdzie znowu nas pobito. – Do jakiej pracy został pan przydzielony, panie doktorze? – Do tak zwanego obozu rosyjskiego, gdzie prowadzono prace niwelacyjne. Oprócz kamieniołomu było to najgorsze miejsce w całym obozie. Była zima, przez cały czas bardzo zimno. Mieliśmy nieodpowiednią odzież. Esesmani ciągle nas pilnowali, więc nigdy nie mieliśmy chwili na odpoczynek. Było nie tylko nieustanne bicie, ale codziennie od trzydziestu do sześćdziesięciu ludzi przepędzano przez szpaler strażników i zabijano. Ludzie byli też miażdżeni na śmierć – to było prawdziwe wyniszczanie. – Panie doktorze, w jaki sposób wynoszono ciała więźniów, którzy tam umarli? – Ciała były rozbierane i ładowane na jeden wóz, a odzież na drugi. Powód był taki, że wcześniej, kiedy ludzi nie rozbierano, krew ze zwłok zamarzała i ciał nie można było rozdzielić, trzeba je było rąbać na kawałki siekierami. – Czy odniósł pan jakieś obrażenia, kiedy pan tam pracował? – Miałem dwa złamane żebra. Pracowałem z czterema lub pięcioma towarzyszami i mieliśmy przenieść ogromną granitową skałę ważącą około dwustu kilogramów. Zdrowi ludzie nie zdołaliby poruszyć tego kamienia, a co dopiero my, w stanie, w jakim się znajdowaliśmy. Kiedy próbowaliśmy używać siekier jako dźwigni, trzonki się połamały. Za karę zostaliśmy pobici. Później otwarto obóz chorych, a ja zostałem najpierw kancelistą bloku, a następnie kancelistą obozowym. – Czy mógłby pan opisać sądowi obóz chorych, panie doktorze? – Baraki niczym się nie różniły od stajni – powiedział Busak. – Na cały personel złożony z dwustu ludzi była jedna toaleta na placu. Pacjenci chodzili z baraków do toalety na placu w samej bieliźnie, a pod koniec wielu było zupełnie nagich. Musieli to robić w każdą pogodę. Ludzie byli tak wycieńczeni, że widziałem, jak niektórzy upadali po drodze z baraków i umierali. Dla pacjentów w barakach były trzy wielkie wiadra. Słabi pacjenci czasami wpadali do tego wiadra wypełnionego fekaliami. Proszę wybaczyć, że wdaję się w nieprzyjemne szczegóły, ale tak wyglądało życie w obozie chorych. – Czy łóżka były czyste i higieniczne, panie doktorze? – Ponieważ ludzie cierpieli na wszelkiego rodzaju choroby, koce i materace były pełne brudu i nieczystości. Prycze były w bardzo złym stanie. Czasami zdarzało się, że górny poziom, mieszczący sześciu ludzi, załamywał się i spadał
na drugi poziom. Potem załamywał się drugi poziom i spadał na najniższy. W jednym takim przypadku rezultatem była jedna osoba martwa i dwóch ludzi ze złamanymi rękami. Zdarzało się również, że ludzie na górnych pryczach, którzy byli zbyt słabi, żeby wyjść i sobie ulżyć, woleli pozostać na miejscu. Nieczystości spadały na ludzi pod nimi. Zaduch i hałas w tych barakach był straszny. – Czy był okres znany jako czas głodu w obozie chorych? – Tak. To były trzy tygodnie wiosną 1945 roku, kiedy w ogóle nie było chleba. W tym okresie dostawaliśmy jeden bochenek chleba na dwudziestu ludzi. Ludzie stawali się muzułmanami, jak ich nazywaliśmy w żargonie obozowym. To byli ludzie, których waga spadała z osiemdziesięciu do czterdziestu kilogramów, żywe szkielety, które pewnego dnia po prostu się przewracały i umierały. Widziałem kilka przypadków, kiedy człowiek, który jeszcze dwie minuty wcześniej wyglądał na żywego, nagle umierał. Ci ludzie jedli wszystko, co zdołali znaleźć – skórzane paski, trawę, węgiel – rzeczy, które wydawały się niemożliwe do zjedzenia, a ci ludzie je jedli. – Zanim esesmani opuścili Mauthausen, czy zniszczyli jakieś urządzenia? – Tak. To było chyba drugiego maja, esesmani zniszczyli pompę wodną. W rezultacie nieczystości z górnego obozu spłynęły do dolnego obozu i pozostały tam przez ponad dziesięć dni, pod słońcem na rozgrzanej ziemi. W głównym obozie przebywało w tym czasie prawie piętnaście tysięcy ludzi. Trudno sobie wyobrazić ten zaduch. – Czy może pan na tym poprzestać, panie prokuratorze? – spytał Prickett. Nawet trybunał był wyczerpany nieustającymi opisami warunków panujących w Mauthausen. Denson, jak się wydawało, mógł to ciągnąć przez całą noc. – Tak, sir. – Sąd odracza rozprawę do ósmej trzydzieści jutro rano.
[101] Koessler,
American War Crimes Trials, s. 83–93.
[102] Szersze
wyjaśnienie przymusu jako zwolnienia od odpowiedzialności, zob. Neier, War Crimes, s. 241–244. [103] Koessler,
American War Crimes Trials, s. 84–85.
17 Powtórne narodziny Chrystusa
– Doktorze Busak – podjął Denson następnego dnia – czy może pan opowiedzieć sądowi, co się stało w dniu, kiedy wkroczyli Amerykanie? – Amerykanie przyszli piątego maja o pierwszej piętnaście. Pięć samochodów pancernych podjechało pod główną bramę obozu koncentracyjnego. Wiem to dokładnie, ponieważ linia frontu była całkiem blisko, na drugim brzegu Dunaju, mniej więcej piętnaście kilometrów dalej, a ja przez kilka godzin patrzyłem ze wzgórza, na którym leżał Mauthausen, żeby zobaczyć, co się dzieje na polu bitwy. Przed obozem chorych było wielkie boisko sportowe. Wzdłuż krawędzi boiska biegła do głównego obozu droga, która zakręcała. W momencie, kiedy nadeszli Amerykanie, więźniowie otworzyli na oścież bramy obozu chorych w Mauthausen. Do końca życia nie zapomnę tego widoku. Tysiące pacjentów wybiegły na boisko sportowe – to było straszne. To byli przeważnie nadzy ludzie, pełzający na czworakach, a ci, którzy nie mieli nóg, wlekli za sobą papierowe bandaże. Obsiedli samochody pancerne jak pszczoły. Potem nadciągnęła druga fala, składająca się z kobiet z dwóch bloków kobiecych. Wiele kobiet wpadło w histerię i straciło przytomność. To było jak... – urwał, szukając odpowiednich słów – ...to było jak pierwszy dzień powtórnych narodzin Chrystusa. Pamiętam, że stałem tam i patrzyłem, i rozpamiętywałem cierpienia minionych lat. W tym momencie spojrzałem na obóz i zobaczyłem powiewającą białą flagę. Była pierwsza trzydzieści i Mauthausen się poddał. Około trzeciej wywieszono amerykańską flagę i byliśmy wolni. – Nie mam więcej pytań.
18 Świadkowie oskarżenia
Niemiecki prawnik z zespołu Densona wstał od stołu oskarżenia i zajął miejsce dla świadków. – Proszę powiedzieć sądowi, jak pan się nazywa – powiedział Denson. – Hans Karl von Posern, urodzony w Dreźnie, z zawodu prawnik. Byłem w Mauthausen od lipca 1941 roku aż do wyzwolenia. Musiałem się zajmować sprawami z zakresu prawa cywilnego dla SS. – Czy w trakcie swojej pracy miał pan dostęp do tajnych akt tych ludzi? – Po części tak. Mam tu na przykład kopię tajnego rozporządzenia Zellera wydanego na początku 1942 roku: „Nie dawać żadnemu więźniowi ani kawałka chleba: to mu przedłuży życie. Nie dawać żadnemu więźniowi niedopałka papierosa: zbierze ich kilka, zrobi sobie nowego papierosa i będzie się nim cieszył. Widzieć w każdym więźniu waszego osobistego wroga, który zabije was, jeśli tylko będzie miał po temu okazję. Zawsze pamiętać, że więzień jest wykluczony ze społeczeństwa: to pospolity przestępca, który został tutaj przysłany w celu unicestwienia. Jeśli mimo to nie odebraliśmy mu życia, świadczy to tylko o sile naszego charakteru”. – Panie von Posern, czy później widział pan tajne rozporządzenie oskarżonego Glücksa? – Tak. Schiller przyszedł do mnie tuż przed wyzwoleniem i powiedział: „No cóż, wiesz, że przyjdą Amerykanie i wszyscy nasi towarzysze będą skończeni”. Potem powiedział: „Czarno widzę swoją przyszłość. Jest tu zbyt wielu cudzoziemców i będą próbowali się zemścić. Mam dla ciebie propozycję. Wydostanę cię dzisiaj wieczorem z obozu i umieszczę w kwaterach dla żołnierzy i w ten sposób uratuję ci życie. Kiedy jutro przyjdą Amerykanie, spróbujesz się za mną wstawić”. Potem Schiller pokazał mi radiogram następującej treści: „Kiedy zjawią się Amerykanie, więźniowie muszą zostać odprowadzeni do lasu, żeby «zbierać kwiaty i pąki». Podpisano: Glücks”. Spytałem Schillera, co ma
oznaczać cały ten nonsens, a Schiller wyjaśnił mi, że jest to kryptonim oznaczający eksterminację więźniów. – Czy zna pan człowieka nazwiskiem Eigruber? – Oczywiście. Eigruber był gauleiterem, szefem okręgu górnego Dunaju. Przyjaźnił się z komendantem Ziereisem i często dokonywał inspekcji Mauthausen. Pamiętam, że pod koniec czterdziestego drugiego wizytował obóz z Ziereisem, Bachmayerem, Schultzem i kilkoma innymi. Mijali miejsce egzekucji, gdzie Eigruber zauważył składane krzesło, które służyło w Mauthausen do wykonywania egzekucji przez powieszenie. Krzesło miało pedał zwalniający. Był wyraźnie zainteresowany jego mechaniką i sam wypróbował je kilka razy. Później wywiązała się między nimi rozmowa, której nie słyszałem. Bachmayer oddalił się i wrócił z czterema więźniami, których stracono, posługując się tym krzesłem. Eigruber osobiście nacisnął pedał zwalniający. Chcę powiedzieć, że czterech więźniów to niewiele jak na egzekucję w Mauthausen – było to tylko nieprzyjemne dla zainteresowanych. Denson zignorował tę próbę sarkazmu i spytał: – Czy zna pan człowieka nazwiskiem Werner Grahn? – Tak. Pojawił się na początku czterdziestego czwartego. Dowiedzieliśmy się, że służył w SD – Sicherheitsdienst, budzącej wielki postrach służbie bezpieczeństwa SS. My, więźniowie, nie ufaliśmy nikomu z tej grupy, wziąłem więc Grahna pod obserwację. Grahn zjawił się rankiem, zniknął w bunkrze i odszedł wieczorem. Powiedział, że chciałby tam założyć pokój tłumaczeń. Nie ufaliśmy mu dlatego, że jego pracy zawsze towarzyszyły krzyki kobiet. Mój przyjaciel, który pracował w krematorium, pokazał mi ciała kobiet ze śladami uderzeń pejczem na piersiach i udach i pękniętymi łukami brwiowymi. „To są tłumaczenia” – powiedział. Ocenialiśmy liczbę ofiar Grahna na blisko siedemset. – Panie von Posern, czy zna pan człowieka nazwiskiem Willy Eckert? – Willy Eckert był hauptscharführerem – starszym sierżantem SS – i nadzorcą pralni w Mauthausen. – Czy kiedykolwiek widział pan, żeby zabił człowieka? – Rosyjskiego jeńca wojennego, inwalidę, który przyjechał z transportem chorych. Nie miał obu nóg aż dotąd i poruszał się na dwóch deskach przypiętych tutaj. Nie miał jednej ręki dotąd, a drugiej w ogóle. Właściwie był to sam tułów. Eckert kopnął go i turlał przed sobą jak piłkę, potem wziął łopatę i zatłukł go na śmierć. Kiedy zobaczył, że się przyglądam, podszedł do mnie i powiedział, jakby się usprawiedliwiał: „Straszne, coś takiego bez żadnych kończyn”.
Denson zetknął się z podobnym przejawem pogardy dla niepełnosprawnych fizycznie podczas wstępnego przesłuchania Eduarda Krebsbacha. Uzyskawszy doktorat na Uniwersytecie w Bonn, Krebsbach pracował jako pediatra, zanim w 1937 roku złożył podanie o przyjęcie do SS. W 1941 roku został naczelnym lekarzem w Mauthausen, gdzie masowo zabijał więźniów za pomocą śmiertelnych zastrzyków (spritzen) i otrzymał przydomek „Doktor Spritzbach”[104]. – Kiedy rozpocząłem służbę – powiedział Densonowi podczas przesłuchania przed procesem – otrzymałem rozkaz, żeby zabić – lub kazać zabić – wszystkich niezdolnych do pracy i nieuleczalnie chorych. – I jak pan wykonał ten rozkaz? – spytał Denson. – Co się tyczy nieuleczalnie chorych lub całkowicie niezdolnych do pracy, większość została zagazowana. Niektórych uśmiercono zastrzykami benzyny. – Czy wie pan, ilu ludzi zostało zabitych, kiedy pan tam był? Krebsbach nie odpowiedział. Denson przeformułował pytanie. – Zatem otrzymywał pan rozkazy, żeby zabijać Lebensuntuchingen? – spytał, nawiązując do „niezdolnych do życia”. – Tak – odparł Krebsbach. – Miałem rozkaz zabijać takich osobników, jeśli uznam, że byliby ciężarem dla państwa. – Czy nigdy nie przyszło panu do głowy, że mimo wszystko ma pan do czynienia z istotami ludzkimi? Istotami ludzkimi, które miały nieszczęście być więźniami lub zostały skrzywdzone przez naturę? – Nie – powiedział Krebsbach. – Z ludźmi jest podobnie jak ze zwierzętami. Zwierzęta, które rodzą się kalekie lub w jakiś inny sposób niezdolne do życia, są zabijane natychmiast po urodzeniu. To samo należy robić z ludźmi – ze względów humanitarnych – a zapobiegniemy wielkim nieszczęściom i cierpieniom. – To pański pogląd – powiedział mu Denson. – Świat uważa zupełnie inaczej. Czy nigdy nie przyszło panu do głowy, że mordowanie tych osób jest ohydną zbrodnią? – Nie. Każde państwo ma prawo bronić się przed jednostkami aspołecznymi, a niezdolni do życia do nich należą. – Zatem nigdy nie przyszło panu do głowy, że to zbrodnia? – Nie. Wykonywałem rozkazy zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą i sumieniem, ponieważ musiałem je wykonywać.
Krzyżowe przesłuchanie von Poserna poprowadził porucznik Patrick W. McMahon, zastępca prokuratora generalnego stanu Nowy Jork. McMahon uczestniczył w programie ścigania zbrodni wojennych od samego początku i wiedział, że niektórzy Niemcy uniknęli procesu, zgadzając się współpracować z oskarżeniem. – Jak długo był pan więźniem Amerykanów tutaj, w Dachau, panie von Posern? – Od października zeszłego roku do lutego tego roku. – I czy wtedy, poczynając od lutego, zaczął pan pracować dla porucznika Gutha z prokuratury? – Nigdy. Ale znam porucznika Gutha z pierwszego procesu o zbrodnie wojenne w Dachau, kiedy broniłem niektórych oskarżonych. – Ile razy był pan w gabinecie porucznika od swojego zwolnienia? – Wysoki sądzie – powiedział Denson. – Zgłaszam sprzeciw, ponieważ jest to absolutnie nieistotne i nie wchodzi w zakres krzyżowego przesłuchania. – Podtrzymuję sprzeciw. – Za pozwoleniem wysokiego sądu – odparł McMahon – niezależnie od twierdzenia świadka, jest on współpracownikiem porucznika Gutha. I niezależnie od tego, że nazywa siebie świadkiem, całe godziny i całe dnie od lutego spędzał w gabinecie porucznika Gutha i innych członków oskarżenia. – Wysoki sądzie – powiedział Denson. – Podczas przygotowań do każdej sprawy ludzie starają się ustalić fakty. Dla tej sprawy jest całkowicie nieistotne, czy ten człowiek jest współpracownikiem porucznika Gutha, czy nie. – Kwestionuję wiarygodność świadka – powiedział McMahon – i mam prawo to robić w dowolny sposób. Sąd uzyska dowód, że kwestie, o które pytam, są bardzo, bardzo istotne – nie tylko dla sprawy, ale dla każdego z oskarżonych. – Podtrzymuję sprzeciw. Oeding przejął obronę. – Czy zapłacono panu za pomoc w tej sprawie? – Jedną chwilę – przerwał Denson. – Za pozwoleniem wysokiego sądu, sprzeciwiam się całej tej linii przesłuchania. Przede wszystkim ten człowiek nie jest oskarżonym. Po drugie, pytania są nieistotne, insynuacje niestosowne i nie należy na to pozwalać. – Podtrzymuję. Oeding spróbował z innej strony.
– Czy ktoś kiedykolwiek groził panu, że jeśli nie zgodzi się pan zeznawać jako świadek oskarżenia, sam zostanie pan oskarżonym w tej sprawie? – Sprzeciw na tej samej podstawie – przerwał Denson. – Podtrzymany. McMahon zrezygnował z podważania wiarygodności von Poserna i przeszedł do konkretów. – Kiedy miało miejsce to wieszanie z użyciem składanego krzesła w obecności Eigrubera? – To było chyba pod koniec 1942 roku. – Kto jeszcze przy tym był? – Ziereis przy tym był, Bachmayer, Schultz i kilku innych. – Ziereis nie żyje, czy tak? – powiedział Oeding. – Tak. – Bachmayer nie żyje, czy tak? – Tak mówią. – Zatem, co się tyczy tego wieszania ze składanym krzesłem, jest to pańskie słowo przeciwko słowu Eigrubera, czy tak? – Jestem świadkiem i niczym więcej. Nie mam nic wspólnego z pozyskiwaniem innych świadków. Aby uzyskać wyrok skazujący dla Eigrubera, Denson chciał przedstawić kolejny dowód egzekucji ze składanym krzesłem i powołał na świadka byłego więźnia. Wilhelm Ornstein został przydzielony do krematorium w Mauthausen. „Wykorzystałem go do granic możliwości – wspominał Denson w wywiadzie czterdzieści lat później – ponieważ ktoś, kto pracował w krematorium, żył zwykle około trzech lub czterech tygodni. Pozbywano się ludzi, którzy wiedzieli za dużo – a ten człowiek wiedział więcej niż większość”. – Nazywam się Wilhelm Ornstein. Urodziłem się w Drohobyczu w Polsce. Przyjechałem do Mauthausen jako więzień dziesiątego sierpnia 1944 roku i zostałem wyzwolony piątego maja 1945 roku. W krematorium były różne pomieszczenia. Było pomieszczenie, gdzie ludzie się rozbierali. Było inne pomieszczenie, w którym esesman odgrywał rolę lekarza. Kazał ludziom otwierać usta, rzekomo żeby sprawdzić, czy nie są chorzy, ale naprawdę po to, żeby sprawdzić, czy mają złote zęby. Więźniom ze złotymi zębami stawiano na piersiach krzyż. Następnie była komora gazowa, którą opisał porucznik Taylor. – Panie Ornstein, co znajdowało się obok komory gazowej?
– Było tam bardzo wąskie przejście, które prowadziło do miejsca egzekucji, gdzie zabijano strzałem w tył głowy. – Więźniów, którzy mieli zostać straceni, stawiano pod ścianą, w której była szczelina na wysokości karku. Na dany znak esesman ukryty po drugiej stronie strzelał przez szczelinę z pistoletu. – Egzekucje wykonywano w różny sposób, inaczej zabijano Amerykanów wysokiej rangi, inaczej kobiety i więźniów – powiedział Ornstein. – W przypadku amerykańskich oficerów i kobiet zawsze ustawiano parawan, jak w studiu fotograficznym, a po każdym strzale esesman zmywał krew, żeby następny wchodzący nie widział krwi. W przypadku innych więźniów nie zachowywano takich pozorów. Zabijano kolejno od ośmiu do dziesięciu i dopiero potem usuwano krew. Esesmani, którzy brali w tym udział, mieli różne funkcje. Jeden esesman w rozbieralni przysyłał ludzi. Inni esesmani stali w korytarzu pomiędzy rozbieralnią a pokojem straceń. Jeden stał w drzwiach i wołał: „Następny”. Jeden był przy aparacie fotograficznym i wołał: „Do zdjęcia”. Jeden przygotowywał amunicję i ładował broń. Inni trzymali niewinne ofiary za ręce, jeśli stawiały opór. – Czy zechciałby pan opisać, w jaki sposób wieszano więźniów, kiedy przebywał pan w Mauthausen? – Tak. Na żelaznym pręcie był zawiązany sznur i wieszano po trzech ludzi jednocześnie. Pod prętem stało krzesło z ukrytymi sprężynami. Skazańców stawiano na krześle i zakładano im pętlę na szyję. Jeden esesman sprawdzał sznur, naciskał sprężynę, krzesło się przewracało, a skazańcy wisieli w powietrzu. Wisieli na sznurze około dziesięciu minut, a później zabierano ich do chłodni. – Panie Ornstein, co było w sąsiednim pomieszczeniu? – Piece. – Wręczam panu przedmiot oznaczony jako dowód rzeczowy oskarżenia numer siedemdziesiąt jeden i proszę, żeby pan powiedział, co to jest, jeżeli pan wie. – To jest nieśmiertelnik, który zwróciłem kapitanowi Taylorowi po wyzwoleniu. Zdjąłem go z ciała dwudziestego szóstego stycznia 1945 roku, po egzekucji. – A jakie jest na nim nazwisko? – Nelson Bernard Paris. – Czy wie pan, jak ten człowiek umarł? – Tak. Zabito go strzałem w tył głowy podczas egzekucji amerykańskich oficerów w krematorium Mauthausen. Czternastu ludzi zostało wtedy
straconych, wszyscy strzałem w tył głowy. Różni esesmani brali w tym udział. – Czy widzi pan któregoś z nich na ławie oskarżonych? – Tak. Altfuldisch, Niedermeyer, Riegler, Eigruber. – Nie mam więcej pytań. W niektórych przypadkach materiał dowodowy, który doprowadził do wyroków skazujących w procesach w Dachau, nie utrzymałby się w normalnych amerykańskich sądach. Kilku świadków złożyło nielogiczne zeznania, z oczywistym zamiarem dokonania zemsty na kimś, kto wyrządził im krzywdę. Nikt nie winił byłych więźniów obozów za to, że chcą ukarania swoich oprawców, chwilami jednak postępowanie dowodowe przekraczało granice wiarygodności. Coś takiego zdarzyło się, kiedy sąd wznowił posiedzenie 12 kwietnia 1946 roku. – Dobrze – powiedział Prickett – proszę wezwać swoich świadków. – Efraim Sternberg – ogłosił Denson. Świadek zajął miejsce. – Urodziłem się w Kole w Polsce. Stałem się więźniem Mauthausen, kiedy przysłano mnie tutaj z krakowskiego obozu koncentracyjnego. Zostałem wyzwolony przez Amerykanów. – Czy zna pan człowieka nazwiskiem Keilwitz, panie Sternberg? – Starzy więźniowie, Hiszpanie i inni, którzy przebywali tam jakiś czas, powiedzieli nam, że Keilwitz jest bardzo okrutnym człowiekiem. Przyjmował grupę naszych ludzi, którzy przyjechali w transporcie. Było ich kilka tysięcy. Kiedy kazano im się rozebrać, ćwiczył na nich boks, bijąc ich w brzuch. Tych, którzy upadli, kopał albo okładał bykowcem, dopóki ich nie zabił. To ten, który patrzy na mnie, ten pies, chudy z długim nosem. – No dobrze, a czy zna pan człowieka nazwiskiem Gützlaff? – Tak. Był wartownikiem na wieży. Strzelał do więźniów z wieży. Wieża na szczycie schodów – to było najlepsze miejsce, żeby strzelać do więźniów. Robili to przez cały czas. – A teraz proszę podejść do ławy oskarżonych i spróbować zidentyfikować człowieka, którego zna pan pod nazwiskiem Gützlaff. Proszę podejść i... – To ten! – Zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, Sternberg poderwał się z miejsca dla świadków, podbiegł do ławy i zaczął okładać pięściami oskarżonego, krzycząc mu do ucha. Prickett wstał. – Proszę przestać! – zawołał.
Podbiegli strażnicy, żeby odciągnąć świadka. Denson chwycił Sternberga za ramiona. – Proszę usiąść – rozkazał, przekrzykując wyzwiska świadka. Potem zwrócił się do tłumacza. – Proszę mu powiedzieć, żeby tego nie robił. Nie wolno mu nikogo dotykać. McMahon i inni rzecznicy obrony poderwali się na nogi. Sternberg został przywołany do porządku i posadzony z powrotem na krześle dla świadków. – Czy sąd mógłby nakazać tłumaczowi, żeby przetłumaczył to, co mówił świadek? – spytał McMahon. – Niech w protokole znajdzie się to, co powiedział. – Czy tłumacz pamięta słowa, które wypowiedział świadek? – spytał Prickett. – Pamiętam niektóre z nich, sir – odparł tłumacz. – Na przykład: „Oto jest ten, który szerzy nową niemiecką kulturę”. Oeding wstał od stołu obrony. – Czy jest pan ortodoksyjnym Żydem, panie Sternberg? Czy wie pan, co to jest przysięga? – Jestem trochę religijny i wiem, co to jest przysięga. – Co to jest przysięga? – Kiedy składa się przysięgę, odpowiada się przed Bogiem. – A dzisiaj rano złożył pan tutaj przysięgę, że będzie pan mówił prawdę? – Tak, to wszystko prawda. – A gdybym panu powiedział, że Gützlaffa nie było w Mauthausen w 1944 ani w 1945 roku? – Był w Mauthausen. – Nie mam więcej pytań.
[104] Hans
Marsalek, The History of Concentration Camp Mauthausen, s. 174. Cyt. za: www.mauthausen-memorial.gv.at/engl/Geschichtel/05.03.ZiereisProtokoll.html.
19 „Świnie muszą zdechnąć”
Naziści, którzy zarządzali obozami koncentracyjnymi, zmuszali więźniów, aby wykonywali ich rozkazy i utrzymywali dyscyplinę w barakach, czyli tak zwanych blokach. Więźniowie wyznaczeni przez Niemców do wypełniania tych zadań byli nazywani kapo. Ci więźniowie strażnicy, wśród których znajdowało się wielu skazanych za pospolite przestępstwa i wysłanych do obozu koncentracyjnego, czasami uzyskiwali przywileje, jeśli pełnili swoje funkcje dobrze, a często ponosili surowe konsekwencje, jeśli tego nie robili. Skutek był taki, że wielu kapo stało się równie okrutnych jak niemieccy oprawcy. Dzięki temu wyżsi oficerowie SS często mogli trzymać się z daleka od codziennych spraw obozowych. Oskarżyciele w procesach o zbrodnie wojenne stawali później przed poważnym problemem, próbując powiązać niektórych oficerów z konkretnymi zbrodniami. August Eigruber był jednym z czterdziestu trzech gauleiterów, czyli okręgowych przywódców partyjnych, na terenach objętych hitlerowską okupacją. Wstąpił do partii nazistowskiej w 1927 roku, stając się jednym z najwcześniejszych zwolenników Hitlera. Trzy lata później, w wieku dwudziestu trzech lat, został lokalnym przywódcą Hitlerjugend. Awans na gauleitera otrzymał po przyłączeniu Austrii do Niemiec w marcu 1938 roku. Eigruber był fanatycznym nazistą, który utrzymywał bliskie kontakty z Hitlerem i Martinem Bormannem, zastępcą Führera w sprawach partyjnych. Aresztowany po wyzwoleniu, Eigruber zachował milczenie i nie powiedział ani słowa na temat działalności swojej i swoich przyjaciół w okresie hitlerowskim. Prokuratorzy ścigający zbrodnie wojenne w Niemczech wzruszyli ramionami i poniechali prób jego przesłuchiwania. Eigrubera odesłano do Waszyngtonu, gdzie też nie udało się skłonić go do współpracy. Kiedy Paul Guth przygotowywał listę oskarżonych na proces o zbrodnie popełnione w Mauthausen, miejsce pobytu Eigrubera było nieznane. Potem przyszła
wiadomość, że został odesłany do Norymbergi, i Denson zatelefonował do Roberta Jacksona. – Przyślij mi Eigrubera – powiedział głównemu oskarżycielowi. – Powieszę go tak wysoko jak Hamana – dodał, nawiązując do historii biblijnej, z której wywodzi się żydowskie święto Purim[105]. – No cóż – odparł Jackson – to rzeczywiście wysoko. Eigruber zjawił się w Dachau 18 lutego 1946 roku i następnego dnia Guth rozpoczął najtrudniejsze przesłuchanie w swojej karierze. Uzyskanie zeznania od Eigrubera stanowiłoby punkt zwrotny: nikomu innemu się to nie udało. Guth miał swoją strategię. Dzięki powiązaniom rodzinnym młody oficer był znany w austriackich kręgach finansowych. Zdawał sobie sprawę, że Eigruber musiał mieć do czynienia z tymi samymi ludźmi i w końcu zdołał uzyskać pomoc wspólnych znajomych. Podczas przesłuchania Guth zagrał na próżności Eigrubera, rozmawiając o wszystkim, tylko nie o okrucieństwach w obozach koncentracyjnych, i pojąc go obficie kawą. Eigruber często wychodził do toalety, gdzie spotykał swoich dawnych towarzyszy. – Kto jest twoim śledczym? – pytali na pozór niewinnie. – Paul Guth. – Och, łatwo ci z nim pójdzie – zapewniali go. – Rzuć mu jakąś kość i będzie szczęśliwy. Wielu niemieckich oficerów stworzyło na własny użytek teorię stopniowania winy: ktoś, kto zabił tysiąc ludzi, wyobrażał sobie, że postąpi mądrze, przyznając się do zabicia tylko trzech, zwłaszcza trzech ludzi „bez znaczenia”, na przykład Polaków albo Żydów. Jako zręczny śledczy Guth wykorzystał tę tendencję na swoją korzyść, dobrze wiedząc, że w oczach trybunału zabicie trzech osób czy trzech tysięcy ma takie samo znaczenie. Eigruber przełamał milczenie, składając, jak uważał, niewinną relację o swojej działalności i swoim udziale w zarządzaniu obozem, i podpisał zeznanie. Został zatrzymany w Dachau na proces, a Guth wpadł do gabinetu Densona, wymachując kartką papieru. Główny oskarżyciel zaniemówił z wrażenia. Śledczy Densona znaleźli świadków udziału Eigrubera w okrucieństwach popełnianych w Mauthausen. Hans Schmeling, były więzień obozu, zeznał: – Musiałem iść z trzema innymi więźniami, żeby odebrać pranie dla bloku dwudziestego. Pomiędzy pralnią a murem stało kilku nowo przybyłych. Eigruber mówił im: „Przyjechaliście tu, żeby pracować, pracować – powiedział – dopóki
nie zgnijecie. Każdy, kto nie zgnije, zostanie zabity. Moi ludzie tego dopilnują”. Później nowych więźniów zabrano do baraków i pobito tak ciężko, że kilku z nich poszło na druty z bólu albo ze strachu. Świadek oskarżenia Richard Dietel również mówił o Eigruberze. – Wysłano mnie na blok szesnasty nago. Spaliśmy na podłodze – czternastu ludzi, jeden koc. Następnego dnia około czwartej znowu musieliśmy się ustawić i powiedziano nam, że gauleiter Eigruber przyjdzie do nas na inspekcję. Przyszli Eigruber, Ziereis, Zutter, Trum i kilku innych oficerów. Eigruber wystąpił naprzód i wrzasnął: „Wy skończeni durnie! Wy idioci! Myślicie, że wojna się skończyła, ale jesteście w błędzie. Jeszcze się nawet nie zaczęła”. Potem odwrócił się do pułkownika Ziereisa i powiedział: „Moi ludzie dobrze się spisują. Kiedy z nimi skończą, wciąż będziemy mogli wykorzystać ich do pracy. Ale jeśli chodzi o życie, są skończeni”. – Czy rozpoznałby pan Eigrubera, gdyby zobaczył go pan dzisiaj na sali sądowej? – Tak, rozpoznałbym. Numer trzynaście. Ernst Martin, który został kancelistą w gabinecie lekarskim w Mauthausen, również złożył zeznanie na temat Eigrubera. – Czy miał pan okazję słyszeć rozmowę Eigrubera z Ziereisem – spytał Denson – dotyczącą traktowania ponownie schwytanych rosyjskich jeńców? – Tak – odparł Martin. – Eigruber powiedział: „Wszystkie te świnie muszą zdechnąć”. – Nie mam więcej pytań. – Rozmowa Ziereisa z Eigruberem, którą zgodnie z pańskim zeznaniem pan słyszał – spytał Oeding podczas krzyżowego przesłuchania – gdzie ta rozmowa się odbywała? – Rankiem po ucieczce szedłem do szpitala. Eigruber i Ziereis stali razem mniej więcej cztery metry ode mnie. – Co dokładnie pan usłyszał? – „Te świnie muszą zdechnąć”. Usłyszałem tylko tę jedną rzecz, kiedy przechodziłem obok. Uważałem, żeby się nie zatrzymywać, ponieważ to byłby dla mnie wyrok śmierci. Musiałem zakładać, że było to związane z Rosjanami z bloku dwudziestego, którzy próbowali uciec, ponieważ oni szli właśnie tam, żeby się tym zająć.
– Zatem nie wie pan, co właściwie Eigruber miał na myśli, mówiąc „świnie”, czy tak? – Oczywiście nie udzielił mi wyjaśnienia, ale słyszałem to zdanie. – Oskarżenie wzywa jako kolejnego świadka porucznika Gutha. Czy dziewiętnastego lub około dziewiętnastego lutego 1946 roku przesłuchiwał pan Augusta Eigrubera? – Tak, sir. – A wcześniej, czy powiedział mu pan, że nie musi składać zeznania? – Tak, sir. – Czy groził pan Eigruberowi w jakikolwiek sposób, żeby złożył zeznanie? – Nie, sir. – Wręczam panu zeznanie Eigrubera. Czy podpisał je w pańskiej obecności? – Tak, sir. Na każdej stronie. Major Oeding wstał i powiedział: – Obrona kwestionuje to zeznanie na tej podstawie, że nie spełnia ono wymogów Okólnika nr 132 Naczelnego Dowództwa Wojsk Stanów Zjednoczonych Teatru Europejskiego na temat ścigania zbrodni wojennych. Nie ma świadka, nie ma żadnego poświadczenia autentyczności. – Za pozwoleniem wysokiego sądu – odparł Denson – mamy tutaj list napisany i podpisany przez pułkownika C.B. Mickelwaita, zastępcę prokuratora wojskowego teatru europejskiego, na temat: Dopuszczalność materiałów śledczych w procesach domniemanych zbrodniarzy wojennych. W liście znajduje się między innymi takie zdanie: „Ten urząd stoi na stanowisku, że świadectwo dostarczone przez oficera śledczego może zostać wykorzystane jak dowód bez dodatkowego poświadczenia”. Denson nie zamierzał pozwolić, żeby Eigruber wymknął się z rąk oskarżenia z powodu jakiegoś wybiegu proceduralnego, i przyszedł do sądu wyposażony w dokumenty niezbędne do tego, aby jego zeznanie zostało dopuszczone. – Z całym szacunkiem dla pułkownika Mickelwaita – powiedział Oeding – jest to tylko jego opinia. Dokument, na który powołuje się obrona, ma bezpośrednią sankcję naczelnego dowódcy Wojsk Stanów Zjednoczonych Teatru Europejskiego. Mimo sankcji dokumentu Oedinga list prokuratora wojskowego miał większą wagę. Dyrektywa, datowana 25 sierpnia 1945 roku, stwierdzała, że komisje wojskowe, choć zobowiązane dbać o to, aby oskarżony miał „prawdziwy
i sprawiedliwy proces”, nie są związane ogólnymi zasadami postępowania dowodowego. „Takie dowody będą dopuszczane przed komisję wojskową – głosiła dyrektywa – ponieważ przedstawiają wartość dowodową dla rozsądnego człowieka”. A.H. Rosenfeld, który występował jako doradca prawny, powiedział: – Ten sąd podczas procesu kieruje się zasadami postępowania obowiązującymi w sądach wojskowych. Dlatego pisemne świadectwa przedstawione przez oskarżenie zostaną dopuszczone. Wniosek oddalony. Oeding wykonał ostatni ruch, tym razem po to, aby zminimalizować zagrożenie, jakie zeznania Eigrubera stanowiły dla innych oskarżonych. – Obrona wnosi, aby zeznanie nie było brane pod uwagę, jeśli zawiera jakieś zarzuty wobec innych oskarżonych. W związku z tym zacytuję krótki fragment z Postępowania dowodowego w sprawach karnych Underhilla: „Zeznanie dotyczące wspólników złożone po zakończeniu spisku i pod nieobecność oskarżonych jest niedopuszczalne”. – Nie chcę się powtarzać – oświadczył Denson – ale w świetle tego, co powiedział rzecznik obrony, sąd mógł niewłaściwie zrozumieć opinię zastępcy prokuratora wojskowego teatru europejskiego. Tekst, który zacytował rzecznik, został najwyraźniej napisany w czasach, kiedy nikt jeszcze nie myślał o procesach takich jak te. – Z całym szacunkiem zwracam sądowi uwagę – powiedział Oeding – że im ściślej będziemy się trzymać ustalonych reguł i mimo to osiągniemy cel tego postępowania, tym większe okażemy poszanowanie dla zasad angloamerykańskiej sprawiedliwości. Denson musiał poczuć się dziwnie, słysząc, jak rzecznik obrony powtarza jego argumenty. – Sąd potraktuje zeznanie tak, jak uzna za stosowne – orzekł Rosenfeld. – Oddalam wniosek. – Za pozwoleniem wysokiego sądu – powiedział Denson – chciałbym odczytać angielskie tłumaczenie zeznania Eigrubera. – Proszę. Ja, August Eigruber, urodzony 16 kwietnia 1907 roku, zamieszkały w Steyr w Górnej Austrii, oświadczam, co następuje: w czerwcu 1938 roku zostałem mianowany gauleiterem, a w 1943 roku komisarzem obrony Rzeszy w Górnej Austrii. Podlegał mi okręgowy urząd
aprowizacyjny. Od 1942 roku, stawiając sobie za cel budowę przemysłu zbrojeniowego w Górnej Austrii, korzystałem z możliwości okręgowego urzędu pracy. Początkowo funkcją obozu koncentracyjnego była edukacja więźniów. Od 1939 do 1942 roku jego funkcja polegała na izolowaniu mieszkańców krajów okupowanych, którzy stawiali opór niemieckim wojskom okupacyjnym, i w ten sposób udaremnianiu dalszego oporu. Od 1942 roku ze względu na rosnące zapotrzebowanie na uzbrojenie więźniowie mieli być zatrudniani w zakładach zbrojeniowych na możliwie największą skalę. Stały rozwój obozu koncentracyjnego Mauthausen zmuszał mnie do częstych rozmów z komendantem obozu Ziereisem o administracji, zdrowiu i kwestiach przemysłowych, które służyły zabezpieczeniu istnienia obozu, wyżywienia i dystrybucji więźniów do produkcji zbrojeniowej. Wszedłem w nieco bliższy kontakt z obozem koncentracyjnym Mauthausen, przeprowadzając inspekcję żwirowni kilka razy i komory gazowej raz. Uczestniczyłem również w egzekucji dziesięciu więźniów nieznanej narodowości, która miała miejsce wieczorem w marcu albo kwietniu 1945 roku. Pod koniec 1944 roku podlegająca mi Organizacja Bezpieczeństwa Górnej Austrii wzięła udział w poszukiwaniach rosyjskich jeńców, którzy uciekli z Mauthausen. W 1939 roku wydzierżawiłem Reichsleiterowi Philippowi BOUHLEROWI zamek Hartheim jako miejsce do wykonania rozkazu Führera. Nieuleczalnie chorzy lub niezdolni do pracy pacjenci zakładów psychiatrycznych mieli zostać zabici. W okręgu Górnej Austrii byłem jedynym, który wiedział oficjalnie, do czego ma być wykorzystywany zamek Hartheim. Niniejsze oświadczenie złożyłem na trzech stronach 19 lutego 1945 roku w Dachau w Niemczech, z własnej woli i bez przymusu. Dla zaoszczędzenia czasu urzędnik spisał je na maszynie. Przeczytałem je i wprowadziłem poprawki, które wydawały mi się konieczne. Powyższe oświadczenie zawiera moje sformułowania i przysięgam przed Bogiem, że jest to cała prawda. Podpisano: August Eigruber
Denson skończył czytać i popatrzył na zespół. Zrealizowali wszystkie punkty na swojej liście, sprowadzili świadków, żeby zeznawali przeciwko sześćdziesięciu jeden ludziom postawionym przed sądem, i wprowadzili do materiału dowodowego zeznania, które z sobie tylko znanych powodów oskarżeni zaprzysięgli i podpisali. Nie było nic więcej do zrobienia, mogli tylko przygotować się na wszelkie niespodzianki, które miała w zanadrzu obrona. – Na tym oskarżenie chce skończyć.
[105] Nagrany
na wideo wywiad USHMM.
20 Linia obrony
Major Ernst Oeding oświadczył: – Obrona wzywa Augusta Eigrubera. – Proszę pamiętać – powiedział przewodniczący trybunału Prickett – że sąd może wyciągnąć taki wniosek, jaki uzasadniają okoliczności, z pańskiej odmowy odpowiedzi lub odmowy składania zeznań we własnej sprawie. Czy mimo to chce pan zeznawać? – Tak. – Czy na którymkolwiek z oficjalnych stanowisk, jakie pan zajmował – zaczął Oeding – miał pan jakąkolwiek jurysdykcję nad obozem koncentracyjnym Mauthausen? – Nie. – Czy kiedykolwiek wysyłał pan do Mauthausen jakieś zarządzenia o traktowaniu więźniów? – Ponieważ obóz mi nie podlegał, nie mogłem wydawać żadnych zarządzeń. Nie. – Czy pański urząd otrzymywał jakieś raporty o liczbie więźniów lub jakiegokolwiek rodzaju raporty statystyczne o Mauthausen? – Nie, z jednym wyjątkiem. Administracja obozu pobierała swoje miesięczne kartki żywnościowe w urzędzie aprowizacji. – A kto określał ilość jedzenia, do której uprawniały takie kartki? – Robił to minister aprowizacji Rzeszy na podstawie raportów o żniwach i sytuacji ogólnej, publikowanych przez poszczególne urzędy aprowizacyjne. – Czy taka ilość żywności, do jakiej uprawniały te kartki, zawsze była dostępna na rynku? – spytał Oeding. Denson zanotował sobie w pamięci, iż powinien uświadomić trybunałowi, że to jakość, a nie tylko ilość pożywienia sprawiała, iż racje żywnościowe więźniów Mauthausen były nieodpowiednie. – Zazwyczaj, z wyjątkiem ostatnich dni. W ostatnich dniach problem polegał
nie na tym, że nie było żywności, ale że żywności nie można było przetransportować. Ponadto była ogromna liczba uchodźców. W lutym, marcu i kwietniu do mojego okręgu napłynęło pół miliona uchodźców, zwłaszcza kiedy Rosjanie zbliżali się do granic Rzeszy. – Czy wiedział pan, że czterystu albo pięciuset rosyjskich jeńców uciekło z obozu koncentracyjnego Mauthausen w lutym 1945 roku? – Tak. – Czy w jakimkolwiek momencie w obozie, w odniesieniu do tych zbiegłych Rosjan, wypowiedział pan słowa: „Te świnie muszą zdechnąć”? – Świadek usłyszał z odległości kilku metrów, jak ktoś powiedział coś o świniach – wyraził przypuszczenie Eigruber – i prawdopodobnie wyobraził sobie, co to miało rzekomo znaczyć. W tym czasie jednak nie było mnie w Mauthausen. – Czy kiedykolwiek odwiedził pan kompleks więzienny w Mauthausen? – Tak. Ze swoją wielką populacją Mauthausen miało takie same potrzeby jak każde inne miasto. Z administracyjnego punktu widzenia nie dałoby się odciąć go całkowicie. Potrzebowało wody, światła, kanalizacji, materiałów budowlanych i tak dalej. – Czy kiedykolwiek widział pan składane krzesło, które rzekomo wykorzystywano w Mauthausen do egzekucji przez powieszenie? – Nie. To jest zeznanie von Poserna. Według niego tak mi się spodobało to krzesło, że kazałem przyprowadzić czterech więźniów i powiesić ich za pomocą tego urządzenia. Ale jego jedyni świadkowie nie żyją. – Czy kiedykolwiek odwiedził pan kamieniołom w Mauthausen? – Byłem w kamieniołomie raz z Himmlerem i raz, chyba, z ministrem Rzeszy Speerem. Świadek Wahsner zeznał, że włożyłem sześćdziesięciokilogramowy kamień w ręce słabego, wygłodzonego Żyda, a potem powiedziałem, że kamień jest za lekki i dałem mu kamień ważący dziewięćdziesiąt kilogramów. – Czy kiedykolwiek podniósł pan kamień ważący dziewięćdziesiąt kilogramów? – Nie sądzę, żebym zdołał podnieść taki, co waży sześćdziesiąt kilogramów – odparł Eigruber. – Czy kiedykolwiek powiedział pan któremuś ze współoskarżonych, że pańskim celem jest doprowadzić do śmierci tylu więźniów, ilu się tylko da? – Nigdy, ani razu nie rozmawiałem z żadnym z oskarżonych o wewnętrznych sprawach Mauthausen. Tak naprawdę dziewięćdziesiąt procent oskarżonych spotkałem po raz pierwszy w bunkrze – zwłaszcza tych, którzy złożyli zeznania
przeciwko mnie. – Czy pański urząd miał jurysdykcję nad zamkiem Hartheim? Niedaleko Mauthausen wznosił się zamek Hartheim, jeden z sześciu ośrodków, gdzie był realizowany nazistowski program eutanazji[106]. Program czerpał inspirację z neodarwinowskiej teorii eugeniki, zgodnie z którą społeczeństwo osłabia obecność „elementów niższych” i może ono bronić się przed „degeneracją” tylko w jeden sposób, stosując „higienę rasową”, co było eufemizmem, oznaczającym zabijanie ludzi uznanych za gorszych. W 1939 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Rzeszy wysłało listę „gorszych” rodzajów ludzi do wszystkich przytułków i szpitali psychiatrycznych w Niemczech. Na liście znaleźli się między innymi wszyscy cierpiący na epilepsję, starcze zniedołężnienie, pląsawicę, wszyscy, którzy spędzili w szpitalu dłużej niż pięć lat, cudzoziemcy i wszyscy, którzy podlegali narodowosocjalistycznemu ustawodawstwu rasowemu. Do tej ostatniej grupy zaliczali się ludzie zdefiniowani jako „ułomni” z powodu swojej rasy – głównie Żydzi. Szóstego czerwca 1940 roku w zamku Hartheim pierwsze ofiary zostały zagazowane tlenkiem węgla. Dwudziestego czwartego sierpnia 1941 roku Hitler polecił przerwać program z powodu protestów Kościoła i wpływowych osób prywatnych, ale w ciągu tych czternastu miesięcy zagazowano ponad siedem tysięcy ludzi. Później do zamku Hartheim dostarczono nowe ofiary. Reichsführer SS Himmler wydał instrukcje, że „chorzy i słabi” więźniowie z obozów koncentracyjnych (w tym Mauthausen, Gusen, Dachau, Ravensbrück i Buchenwaldu) mają zostać poddani „specjalnemu traktowaniu” w Hartheim. Po zagazowaniu zwłoki palono w piecach krematoryjnych. Części ciał zaściełały okolicę, a kłębki włosów wylatywały z komina, lecz ani to, ani swąd palonego ciała nie wystarczał, żeby odwołać urządzane corocznie w zamku festyny przy świecach. Pod koniec 1944 roku usunięto instalację techniczną komory gazowej i zamek wrócił do swojego pierwotnego stanu. – Nie – odparł Eigruber. – W 1939 roku mój urząd wydzierżawił zamek Hartheim Reichsleiterowi Bouhlerowi, który szukał budynku w tej okolicy, aby wykonać rozkaz Führera. – Czego dotyczył ten rozkaz Führera? – spytał Oeding. – Rozkaz stwierdzał, że nieuleczalnie chorzy pacjenci niemieckich szpitali psychiatrycznych mają być tam zabijani. Bouhler pokazał mi ten rozkaz. Inaczej
nigdy nie oddałbym mu zamku. – Czy wiedział pan, że więźniowie z Mauthausen są gazowani w zamku Hartheim? – Jednym z moich zadań jako komisarza Rzeszy do spraw obrony było zwiększanie produkcji zbrojeniowej. Od 1943 do 1945 roku było stale pięćdziesiąt do sześćdziesięciu tysięcy wolnych miejsc pracy w przemyśle zbrojeniowym. Podobnie jak inni urzędnicy, starałem się pozyskać więźniów z Mauthausen do zakładów zbrojeniowych. – Komandor Taylor zeznał przed tym sądem, że w momencie wyzwolenia w Mauthausen był zapas ziemniaków na cztery miesiące. Czy wie pan, dlaczego nie karmiono nimi więźniów? – Nie wiem. Nie byłem kucharzem w Mauthausen. Zapasy żywności były tam dostarczane, ale nie wiem, dlaczego ich nie rozdzielano. – Nie mam więcej pytań. Denson przedstawił świadków, którzy potwierdzili osobisty udział Eigrubera w obozowych okrucieństwach, i oczekiwał, że trybunał uzna ich za wiarygodnych. Ale miało to być ich słowo przeciwko słowu Eigrubera. Dysponował również zaprzysiężonym oświadczeniem Eigrubera, potwierdzającym jego uczestnictwo w ogólnym planie w Mauthausen. Niewątpliwie obrona narobi dużo krzyku o to, w jaki sposób Guth je rzekomo uzyskał, ryzykiem było więc liczyć na wyrok skazujący na podstawie oświadczenia Eigrubera. Teraz Denson miał go samego na miejscu dla świadków. Co mógł osiągnąć? Mógł przynajmniej obnażyć jego arogancję i całkowity brak współczucia. – Czy jest pan świadom – rozpoczął Denson krzyżowe przesłuchanie – że Mauthausen był obozem zagłady trzeciej kategorii? – Ten zwrot, „obóz zagłady”, usłyszałem tutaj po raz pierwszy. Coś takiego nie istniało. To bajki. – Bajki. Jakiego zwrotu pan by użył? – spytał Denson. – Chwileczkę. Jeszcze nie skończyłem. Słyszałem, że Mauthausen jest ciężkim obozem i właśnie dlatego – może pan wierzyć albo nie – próbowałem pozyskać więźniów dla zakładów zbrojeniowych. Przynajmniej tam mieliby takie same warunki jak robotnicy niemieccy. Nie miałem jednak żadnego wpływu na warunki pracy w kamieniołomie lub innej pracy w obozie. Mimo jego słusznego twierdzenia, że teoretycznie Mauthausen nie został
sklasyfikowany jako obóz zagłady, nonszalancja, z jaką Eigruber bagatelizował panujące tam warunki, wzburzyła Densona do głębi. Z czasem niektóre obozy zmieniły swój charakter i pod koniec Mauthausen ze złego przekształcił się w gorszy, stając się jednym z budzących największą grozę obozów III kategorii[107]. Na filmie przechowywanym w Archiwach Narodowych powierzchowność Eigrubera – częste uśmiechy, małe, chytre oczka, niedbale skrzyżowane nogi – wydaje się zamierzona: ma to być portret małomiasteczkowego burmistrza, a nie władcy Górnej Austrii, pozbawionego skruchy filistra, który nie mógłby rozjątrzyć Densona bardziej, nawet gdyby się starał. – Od pana zależało utrzymywanie Mauthausen jako ruchliwej instytucji, czy tak? – Ruchliwej instytucji? – Tak. Pan dostarczał tych wszystkich rzeczy, które były niezbędne do funkcjonowania Mauthausen, prawda? – Na przykład czego? Więźniów? – Tak, więźniów. Co pan może powiedzieć o tych pięćdziesięciu jeden, których wysłał pan do Mauthausen z własnego obozu koncentracyjnego? – Nie wiem, o czym pan mówi – odparł Eigruber. – Nigdy nie miałem własnego obozu koncentracyjnego. Po co miałbym zakładać własny obóz koncentracyjny, skoro, zgodnie z pańskim twierdzeniem, zarządzałem Mauthausen? – Wyjaśnię to. Czy zna pan człowieka nazwiskiem Franz Kubinger? Czy to prawda, że prowadził pan razem z nim obóz koncentracyjny? – Nie. – Nie miał pan żadnych związków z obozem koncentracyjnym położonym w Weidermoos? Po tym pytaniu rozległy się krzyki. – Proszę zachować porządek na sali – powiedział Rosenfeld. – Weidermoos – zamyślił się Eigruber. – Przede wszystkim ten obóz został zbudowany w 1940 i zamknięty w 1941 roku. Zatem przed okresem, którego dotyczą zarzuty na tym procesie. Po drugie, to był obóz pracy, nie obóz koncentracyjny. Był prowadzony przez Gestapo, a kiedy oni zakładali swoje obozy, nie potrzebowali mojej zgody. – No cóż, te założone w Górnej Austrii zostały utworzone za pańską zgodą, czy
tak? – Nie. Nikt mnie nie pytał. Himmler nigdy mnie nie zapytał... – Czy bito tam więźniów? – Tak. Dlatego został zamknięty. Sam doprowadziłem do tego, że pięciu czy sześciu członków SA odpowiedzialnych za bicie zostało aresztowanych i postawionych przed sądem. Później Policja Państwowa zamknęła obóz. – A czy to prawda, że zamknięcie tego obozu nie było niczym innym, jak przeniesieniem pozostałych przy życiu więźniów do Mauthausen? – Nie wiem, co się stało z więźniami. Zresztą i tak było tam nie więcej niż pięćdziesięciu albo sześćdziesięciu ludzi. – Lekceważący ton głosu Eigrubera, kiedy mówił o „nie więcej niż pięćdziesięciu albo sześćdziesięciu ludziach”, musiał znaleźć odzwierciedlenie na twarzy Densona, ponieważ Eigruber pospiesznie zdystansował się od własnej uwagi. – Nigdy tam nie byłem – powiedział. – Nie widziałem tego. Ale było już za późno. Jak wielu z jego kręgu, Eigruber był godnym pogardy mordercą, którego jedyną pozytywną cechą mógł być brak pretensjonalnej ideologii. Nie szukał usprawiedliwień, nie udawał wyniosłej wiary w wizję Adolfa Hitlera, chociaż się z nim przyjaźnił i nawet zapuścił podobne wąsy. Ani jeden spośród setek Niemców, którzy stanęli przed sądem w Dachau, nie powoływał się na wyższość narodowosocjalistycznej doktryny. Ani jeden nie próbował głosić zalet partii nazistowskiej lub, z wyjątkiem Krebsbacha, bronić swoich przekonań. Dwadzieścia tysięcy stron stenogramów z procesów to nużąca litania usprawiedliwień, wymówek, wykrętów i zaprzeczeń. Najbardziej oddani mogliby utrzymywać: „Nie dostrzegacie logiki tego, co się dokonało”. Żaden tego nie zrobił. – Czy pamięta pan człowieka nazwiskiem Dietel? – ciągnął Denson. – Zapamiętałem go stąd, że siedział tutaj na miejscu dla świadków – odparł Eigruber. – Pamięta pan, że znajdował się w grupie, którą wysłał pan do Mauthausen? – Nie wysłałem żadnej grupy do Mauthausen... – I w tej grupie został pobity w pańskiej obecności, czy tak? – Nie. Więźniowie nigdy nie byli bici w mojej obecności. To nie było tak. – A jak to było? – W mojej obecności, albo w obecności Himmlera, albo w obecności przywódców, którzy mi towarzyszyli, nikt nigdy nie został pobity, nikt nigdy nie został zabity. Nie było nawet esesmana z pejczem. Tak to było.
– Czy nie powiedział pan Ziereisowi, że powinien „zapędzić tych komunistów do pracy, dopóki nie zaharują się na śmierć”, że i tak są już „spisani na straty”? – Niczego takiego nie powiedziałem. A Ziereis nie robił takich rzeczy w mojej obecności. Słyszałem o tym często od burmistrza miasta Mauthausen i spytałem Ziereisa, czy to, o czym opowiadał mi burgermeister, jest prawdą. W odpowiedzi Ziereis trzy razy pokazał mi rozkaz Himmlera, że więźniów nie należy bić, i przysiągł, że stosuje się do tego rozkazu. – Czy wszczął pan jakieś dalsze dochodzenie, żeby ustalić prawdę lub fałsz tych zarzutów? – Nie chcę o tym mówić, ponieważ ludzie, których to dotyczy, już nie żyją – powiedział Eigruber z udawanym szacunkiem, po czym dodał: – W 1942 albo 1943 roku, kiedy Himmler był w Mauthausen, powiedziałem mu wprost, co myślę, ale robić coś przeciwko Himmlerowi? Nie miałem na to dość siły. – A mimo to nadal dostarczał pan wodę, elektryczność i inne niezbędne rzeczy do Mauthausen, czy tak? – A czy nie powinienem ich dostarczać? Czy powinienem odciąć wodę i prąd? – Proszę odpowiedzieć na pytanie – domagał się Denson. – Może być tylko jedna odpowiedź. Jeśli były tam tysiące ludzi, to chociaż nie ja ich tam sprowadziłem, jako urzędnik byłem odpowiedzialny za to, żeby zaspokoić ich podstawowe potrzeby życiowe, dopóki podlegali mojej jurysdykcji. – A gdyby przestał pan w 1939 roku, to w 1941 ani w 1942 roku nie byłoby obozu, czy tak? – Sprzeciw – powiedział Oeding. – Pytanie ma charakter spekulatywny. – Wysoki sądzie – odparł Denson – świadek stwierdził, że nic nie mógł zrobić, aby przeszkodzić w funkcjonowaniu obozu, i że byłoby jeszcze gorzej, gdyby podjął działania zasugerowane w pytaniu. Twierdzę, że jest ono jak najbardziej zasadne. – Uchylam sprzeciw. – Gdyby dyrekcja kolei Rzeszy lub jakaś inna instytucja poza moim nadzorem chciała coś zbudować – powiedział Eigruber – jak mógłbym temu zapobiec? Nade mną był cały rząd Rzeszy. To nie ja założyłem Mauthausen. Eigruber popełnił swój pierwszy błąd, kiedy pozwolił, aby starzy znajomi namówili go do złożenia oświadczenia. Teraz popełnił drugi, przyjmując postawę człowieka bezradnego wobec okrutnej nazistowskiej machiny. To była furtka, której szukał Denson. Eigruber w ciągu miesięcy od jego aresztowania czerpał siłę ze swojej neutralności: dopóki nie przyznał, jakie miał intencje, nie było
żadnego punktu zaczepienia, nic, o co można by zahaczyć. Teraz w tym monolicie pojawiło się pęknięcie, reakcja, którą Denson mógł wykorzystać jako punkt wyjścia do pogrążenia jednego z najwyższych hitlerowskich urzędników. – Czy próbuje pan powiedzieć sądowi, że uczestniczył pan w utrzymywaniu Mauthausen tylko z tego powodu, że otrzymywał pan takie rozkazy? Eigruber odpowiedział ostrożnie: – Nie pomagałem formalnie w tworzeniu Mauthausen ani w jego utrzymywaniu. Robiłem po prostu rzeczy, jak każdy inny urzędnik państwowy czy miejski, które musiał robić mój urząd. Nawet wbrew mojej woli Himmler z pewnością zdołałby doprowadzić do Mauthausen wodę, elektryczność, kanalizację... – Ale pan nie miałby w tym udziału, prawda? – Musiałem to robić. Myśli pan może, że byłem silniejszy niż Himmler? Może myśli pan, że Himmler nie był Himmlerem, ale że ja byłem Himmlerem. To były słowa, które mogły zaprowadzić go na szubienicę – „musiałem to robić” – oczywiste kłamstwo. – Czy zatem jest prawdą – spytał Denson – że zabrakło panu odwagi, aby powiedzieć Himmlerowi, że nie będzie pan uczestniczył w prowadzeniu tego obozu? – Sprzeciw – powiedział Oeding, czując zapewne, że Denson zapędził jego klienta w ślepą uliczkę. – Pytanie jest spekulatywne. – A ja twierdzę, wysoki sądzie, że nie jest. Ludzie trafiali do Mauthausen, ponieważ mieli odwagę wyrażania swoich przekonań i byli gotowi bronić tego, co uważali za słuszne. – Uchylam sprzeciw. Eigruber wiedział, że główny oskarżyciel potencjalnie go zaszachował. Gdyby przyznał, że dobrowolnie uczestniczył w prowadzeniu Mauthausen, oznaczałoby to, iż brał udział w ogólnym planie – a nie było cienia dowodu na poparcie jego twierdzenia, że „musiał to robić”. Denson przyparł do muru człowieka, który zwodził śledczych i nie ujawnił niczego podczas kilkunastu przesłuchań w Ameryce i Europie. – Nie odpowiem na takie pytanie – powiedział Eigruber. – Odmawia pan odpowiedzi na pytanie? – Nie odpowiem na takie pytanie. To wystarczyło Densonowi. Odmowa odpowiedzi była dostateczną wskazówką dla trybunału.
– Nie mam więcej pytań. August Eigruber został uznany za winnego i powieszony w więzieniu w Landsbergu[108]. W 1981 roku Denson spotkał kapitana korpusu żandarmerii wojskowej, który nadzorował egzekucję Eigrubera. Kapitan wspominał, że kiedy założono mu pętlę na szyję i otworzyła się zapadnia, jego ostatnie słowa brzmiały: „Heil Hitler!”[109]. „Eigruber – powiedział Denson po latach – pozostał nazistą do samego końca”[110].
[106] Cyt.
za: www.mauthausen-memorial.gv.at/engl/Geschichtel/05.03.ZiereisProtokoll.html. [107] The
Buchenwald Report, s. 32-33.
[108] Landsberg
słynie jako więzienie, gdzie w 1924 roku został osadzony Hitler w następstwie nieudanego puczu monachijskiego i gdzie napisał Mein Kampf. [109] Nagrany [110] Wykład
na wideo wywiad USHMM.
w Miami Beach, 24 marca 1991, archiwum Densona.
21 Życie i śmierć na bloku
Kiedy zaczął się drugi miesiąc procesu, obcowanie z nieustannymi opisami okrucieństw wyczerpało wszystkich i kwatera główna JAG postarała się o jakieś urozmaicenie: Radio City Rockettes odwiedziły obóz, wzięły udział w przyjęciu i kolacji w kantynie oficerskiej i wystąpiły dla Amerykanów w klubie w Monachium[111]. Podczas wojny miasto było celem ciężkich bombardowań: pomiędzy 1940 a 1945 rokiem Monachium przeżyło siedemdziesiąt jeden nalotów, a ulice zaściełało siedem milionów metrów sześciennych gruzu[112]. Przedsiębiorczy spekulanci przekształcili zbombardowane restauracje i sklepy w kluby, łatając ściany deskami i arkuszami blachy. Muzyka rozbrzmiewała z gramofonów, a od czasu do czasu miejscowi muzycy wykonywali przeróbki amerykańskich przebojów. Wojna dobiegła końca i ludzie nie mogli się doczekać, żeby zacząć się bawić. Libido, które przez lata trwało w uśpieniu, stłumione brakiem żywności i ogromem nędzy, odżyło ze zdwojoną siłą. Denson nie uczestniczył w występach Rockettes. Chociaż czasem musiał brać udział w imprezach wojskowych, nie miał ochoty ani czasu na frywolne piosenki. Nawet opera, bardziej w jego guście, straciła swój powab z powodu toczących się procesów. Kiedy polecono mu zabawiać jakąś goszczącą w mieście ważną osobistość, Denson poprosił Gutha, aby czynił honory w jego imieniu. „Widziałem Opowieści Hoffmanna ze trzydzieści razy – jęknął Guth. – Poproś mnie o coś innego”[113]. Był początek maja. Pola w całej Bawarii rozkwitły. – Czy za swojej kadencji wiedział pan, że są popełniane te rzekome okrucieństwa? Rzecznik obrony Odeing przesłuchiwał oskarżonego Viktora Zollera, byłego adiutanta komendanta Mauthausen Franza Ziereisa. – Częściowo – odparł Zoller. – Oczywiście wszyscy uważali, żeby nie dopuszczać się żadnych aktów bezprawia w mojej obecności, ale z zeznań
świadków oskarżenia można wywnioskować, że maltretowanie i zabijanie więźniów było czymś najzupełniej normalnym. Tak po prostu nie było. Obowiązywała jedna podstawowa zasada: tylko Führer mógł zadecydować, czy więzień ma żyć, czy umrzeć. – Słyszał pan świadka, który zeznał, że maltretował pan więźniów w klinice dentystycznej? – Słyszałem, owszem, i nie jestem zaskoczony. Wiosną 1945 roku poszedłem do kliniki dentystycznej i odkryłem, że więźniowie kradną złoto, ogromne ilości złota, futrzane kurtki, papierosy. Nie tknąłem tych więźniów. Dopiero teraz się dowiedziałem, że zostali ciężko pobici przez Ziereisa i Bachmayera. Ziereis już nie żyje, Bachmayer nie żyje, a ja doskonale rozumiem, że cały gniew skierował się na mnie. – Czy był pan przesłuchiwany przez kogoś z zespołu oskarżenia? – Tak. – Czy były jakieś próby wydobycia od pana zeznań pod przymusem? – Oeding znowu przywoływał widmo przymusu, aby podważyć wartość zeznań podpisanych przez oskarżonych przed procesem. – Tak. W styczniu byłem przesłuchiwany przez porucznika Gutha i na początku traktowano mnie przyzwoicie. Najpierw musiałem opowiedzieć o swoim życiu w SS. Kiedy zacząłem mówić o Mauthausen, porucznik Guth oznajmił mi, że gauleiter Eigruber pełnił tam ważną funkcję, że miał prawo wydawać rozkazy. Zaprzeczyłem temu, a Guth wrzasnął na mnie: „Zwyrodniała świnio! Głupcze! Mój ordynans jest inteligentniejszy od ciebie”. Potem rozkazał mi stanąć na baczność i powtarzać: „Jestem kłamcą. Jestem kłamcą”. Napluł mi w twarz i nazwał mnie zbrodniarzem. Odparłem, że nie jestem zbrodniarzem. Kazał mi się zamknąć i odpowiadać tylko na pytania. Potem powiedział: „Mam nadzieję, że znajdę dla ciebie czas w przyszłym tygodniu. Zaczniemy od przysiadów”. Piętnastego lutego znowu byłem przesłuchiwany. Porucznik Guth powiedział mi: „Otrzymałem specjalne pozwolenie i mogę kazać cię natychmiast rozstrzelać, jeśli chcesz”. Spytał, czy chcę złożyć zeznanie. Powiedziałem mu, że nie popełniłem żadnego przestępstwa i nie mam się do czego przyznawać. Odparł: „Twój przyjaciel Wolter załamał się i powiedział mi o tobie parę pięknych rzeczy. Wszyscy się załamali. Riegler, Altfuldisch, Drabek, wszyscy zeznawali przeciwko tobie”. Włożył ręce do kieszeni i usłyszałem jakiś dźwięk, jakby odbezpieczanego pistoletu. Podszedł bliżej i powiedział cicho: „Jak myślisz,
Zoller, co się teraz stanie?”. Przypomniałem sobie przypowieść swojego księdza, że jeśli kogoś spotyka nagła śmierć, taka jak upadek ze zbocza, i nie ma możliwości się wyspowiadać, powinien wypowiedzieć następujące słowa: „Jezus wie wszystko. Proszę, przebacz biednemu grzesznikowi. Amen”. Wypowiedziałem je w duchu, ponieważ nie wiedziałem, co się stanie. Potem porucznik Guth zaczął dyktować zeznanie doktorowi Leissowi. Wyszedł, a ja powiedziałem doktorowi Leissowi: „Nie podpiszę tego. To nieprawda”. Zamiast tego napisałem: „Nie powiem więcej ani słowa, nawet jeśli sąd miałby uznać, że jestem zbrodniarzem, który nie chce mówić”. Od tamtej pory nie widziałem już więcej porucznika Gutha. – Świadek do pańskiej dyspozycji. Choć zarzut zastosowania przymusu mógł być kłopotliwy, Denson trzymał się prostej linii przesłuchania. – Proszę powiedzieć sądowi, panie Zoller, jaka pańskim zdaniem była liczba więźniów, którzy zmarli w Mauthausen od stycznia 1942 roku do pańskiego odejścia. – Naprawdę nie potrafię powiedzieć. Wydział polityczny sporządzał te listy. – Czy było ich więcej niż trzy tysiące? – Och, z pewnością nie. To zupełnie niemożliwe. Listy musiałyby być takie grube – powiedział, wystawiając dłonie oddalone od siebie o trzydzieści centymetrów. – A mniej więcej jaka gruba była lista? – Cztery albo pięć stron maszynopisu. – A ile nazwisk można zapisać na jednej stronie? – Około trzydziestu, nie wiem. – Panie Zoller, wręczam panu księgę oznaczoną jako dowód rzeczowy oskarżenia numer dwadzieścia siedem, która jest rejestrem zgonów od października 1940 do marca 1942 roku. Zwracam pańską uwagę na wpis dziewięćset czwarty i proszę, żeby pan go przeczytał. – „Rozstrzelany na rozkaz Reichsführera SS”. – Zwracam pańską uwagę na wpis dziewięćset dziewięćdziesiąty i proszę, żeby pan go przeczytał. – „Rozstrzelany na rozkaz Reichsführera SS”. – A jakie są daty przy obu wpisach, które pan odczytał? – Przy obu jest osiemnasty listopada 1941 roku. – Zwracam pańską uwagę na wpis tysiąc trzysta dwudziesty drugi i proszę,
żeby pan go przeczytał. – „Powieszony dwudziestego drugiego grudnia 1941 roku”. – Czy nie powiedział pan sądowi, że w Mauthausen nikogo nie powieszono, kiedy był pan adiutantem? – Nie widziałem żadnego wieszania. – Zwracam pańską uwagę na wpis dwudziesty piąty w tym samym dowodzie rzeczowym i proszę, żeby pan go przeczytał. – „Stracony piątego stycznia 1942 roku”. – Wpis czterysta drugi. Proszę przeczytać. – „Stracony szóstego stycznia 1942 roku”. – Zwracam pańską uwagę na wpis sto czterdziesty czwarty. – „Stracony ośmioma strzałami w plecy dwudziestego szóstego stycznia 1942 roku”. – A trzechsetny aż do trzysta dziesiątego? – „Rozstrzelany wyrokiem sądu wojskowego trzynastego lutego 1942 roku”. – A zatem, jeśli chodzi o ścisłość, panie Zoller, było znacznie więcej niż dwie czy trzy egzekucje. – Według tej księgi, tak. Ale nie ja prowadziłem tę księgę. Denson przerwał na chwilę, żeby przejrzeć notatki w swoim skoroszycie. – Panie Zoller, znajdował się pan blisko przyczółka mostowego, kiedy w kwietniu 1945 roku przekroczył rzekę transport polskich Żydów, prawda? Ilu spośród tych więźniów zostało zepchniętych z mostu do rzeki? – Nie wiem. – Czy było ich więcej niż pięciu? – Nie potrafię powiedzieć. – Ilu zepchniętych pan widział? – Jednego. To wystarczyło. Denson urwał. – Czy śmiał się pan z niego, kiedy tonął? Można było niemal słyszeć zbiorowe zaczerpnięcie oddechu, kiedy sala patrzyła, jak człowiek znany ze swojego opanowania i dobrych manier próbuje powściągnąć gniew. Odporność każdego człowieka ma swoje granice, a Denson w szybkim tempie się do nich zbliżał. Utrzymywanie równowagi wewnętrznej przez niemal rok obcowania z nazistowskim sadyzmem, bezdusznymi biurokratami i osobistą traumą zaczęło odciskać na nim swoje piętno. W sali sądowej codziennie stawał twarzą w twarz z ludźmi takimi jak Zoller, których
barbarzyńskie postępowanie w obozach koncentracyjnych podkopywało jego siły, i czuł się fizycznie chory. Minął prawie rok od jego przyjazdu do Dachau, a nieprzerwany kontakt z takim bestialstwem powodował zmiany w jego zachowaniu i wyglądzie. Od tygodni nie miał apetytu i wyraźnie stracił na wadze. Ręce mu się trzęsły, a czasami, tak jak teraz, pozwalał, by wściekłość uzewnętrzniała się na jego twarzy. – Nie mam więcej pytań. Aby odzyskać równowagę wewnętrzną, Denson łowił ryby. Wędkowanie było jego terapią, jego medytacją, czasem, kiedy wyrzucał ze świadomości wszystko inne i pozwalał, aby plusk wody o burtę łodzi spowalniał jego metabolizm, uspokajał oddech. Sam robił spławiki i trzymał je w specjalnej torbie. Znał pewnego niemieckiego przewodnika, który miał dobre wyczucie, gdzie biorą ryby. Nie rozmawiali wiele. Denson stał w łodzi i zakładał przynętę, zarzucał wędkę, powoli nawijał żyłkę, znowu zarzucał, tak długo, jak pozwalały mu na to nadwątlone siły. Przewodnik wiosłował i wszystko poza wędką, spławikiem i żyłką przestawało się liczyć. Nie robiło mu wielkiej różnicy, czy złapał rybę, czy nie. Chodziło o to, że przez jakiś czas mógł swobodniej oddychać. Jutro będzie musiał wstać, włożyć mundur, przypiąć belki i gwiazdki, wsunąć do kieszeni czystą chustkę do nosa i udać się do sali sądowej na terenie obozu w Dachau. Tylko niebiosa wiedziały, ile czekało tam na niego nowych koszmarów, zarzucał więc raz po raz wędkę, a jutrzejsze koszmary rozwiewały się w porannej mgle.
[111] Rękopis
Hansena, s. 14-4.
[112] Munich
Found Online 9/10/2001.
[113] Wywiad
z Paulem Guthem, 9 marca 2000.
22 Orzeczenie na korzyść obrony
Dobre maniery i schludna powierzchowność nie zawsze są prawdziwą miarą charakteru człowieka, ale w przypadku Densona dokładnie odzwierciedlały jego pogląd na życie. Świadkowie mogli kłamać pod przysięgą, wyżsi oficerowie zmieniać swoją śpiewkę, a jego własna żona odwrócić się plecami i odejść. A mimo to chusteczka w kieszeni na jego piersi zawsze była wyprasowana i czysta, odznaka JAG wypolerowana, a ilekroć dama wchodziła do pokoju, wstawał i podsuwał jej krzesło. Od czubka starannie uczesanej głowy po koniuszki lśniących butów osobisty styl Densona wyrażał jego przekonanie, że ważny jest sposób, w jaki żyjemy. Ci, którzy go znali, zarówno młodzi podwładni, jak i starsi oficerowie, wielokrotnie słyszeli, jak cytuje Biblię, i wiedzieli, że czyszczenie i pucowanie jest wyrazem jego uznania dla eleganckiego, racjonalnego wszechświata i harmonii stworzenia. Wizja znaczenia życia na wielką i małą skalę wpływała również na jego staranne przygotowania do procesów. Jeśli wyrzekał się snu, nie dbał o zdrowie lub rezygnował z dobrze zasłużonych wolnych dni, to dlatego, żeby poświęcić więcej czasu na odkrywanie wielkich prawd w drobnych szczegółach materiału dowodowego. Jakie dziwne musiało to być uczucie, kiedy formuła się nie sprawdzała, kiedy drobiazgowe przygotowania prowadziły nie do prawd, lecz do iluzji. Denson najbardziej na świecie nienawidził przegrywać, a któregoś dnia pod koniec procesu zbrodniarzy z Mauthausen przegrał z obroną. Sprawa dotyczyła pewnego rolnika, który pełnił funkcję kapo i był oskarżony o bicie, udział w egzekucjach za pomocą śmiertelnych zastrzyków i strzelanie do więźniów podczas ewakuacji. – Jak pan się nazywa? – spytał rzecznik obrony McMahon. – Georg Gössl.
– Czy zechce pan powiedzieć sądowi, kiedy został pan aresztowany po raz pierwszy? – Dziewiątego marca 1933 roku, kiedy naziści przejęli władzę. Należałem do stowarzyszenia republikańskiego i nie chcieliśmy, żeby zabrano nam nasz budynek, wybudowany za pieniądze robotników. Byłem w budynku wraz z kilkoma towarzyszami, kiedy bojówki SA zaczęły strzelać w okna. Potem wdarły się do środka, zaczęły bić i popychać ludzi i wszystko rozbijać. Około dwudziestu ludzi zostało aresztowanych. Pod koniec marca wysłano nas do Dachau. – A co było potem? – W 1935 roku przesłuchał mnie agent Gestapo i powiedział, że jeśli będę współpracował i zdradzę swoich towarzyszy, zostanę natychmiast zwolniony. Powiedziałem mu, żeby nie oczekiwał ode mnie, że ich zdradzę. Dostałem dwadzieścia pięć batów, a jedzenie dawano mi tylko raz na cztery dni. W końcu mnie zwolnili. – Kiedy został pan aresztowany ponownie? – spytał McMahon. – W 1936 roku zostałem zabrany do siedziby Gestapo i byłem przesłuchiwany przez sześć dni. Nie znali nazwisk innych członków stowarzyszenia, a właśnie tego chcieli się dowiedzieć. Ściskali mi dwa palce imadłem, aż została tylko kość, i powiedzieli, że jeśli nie będę mówił, to mnie zastrzelą. Zostałem wywieziony do Buchenwaldu, potem do Mauthausen. Wszyscy, którzy mieli symbol RU w swoich aktach, byli wysyłani do Mauthausen. – Co oznacza symbol RU, panie Gössl? – Rückkehr unerwünscht: powrót niepożądany. Stamtąd zostałem zabrany do Sachsenhausen i dowiedziałem się, że mój brat został tam rozstrzelany i że moja matka i siostra zginęły w Ravensbrück. Potem znowu trafiłem do Mauthausen jako sanitariusz. Pod koniec stycznia wezwano mnie do szpitala i mianowano kapo odpowiedzialnym za zwalczanie wszy. Zabierałem więźniów do łaźni, dawałem im wyprane rzeczy i dbałem o to, żeby utrzymywali względną czystość. Często byłem bity. – Dlaczego był pan bity? – Jeśli więzień miał wszy, musiałem o tym zameldować. Ale tacy więźniowie otrzymywali karę dwudziestu pięciu batów, więc nie zawsze o tym meldowałem. Jeśli sanitätsdienstgefreiter – kapral ze służby sanitarnej SS – znalazł na więźniu wszy, bił mnie skórzanym pejczem. To nie było takie straszne,
przyzwyczaiłem się. Podczas pobytu w obozie dostałem dwadzieścia pięć batów pewnie z pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt razy. W innym czasie w obozie przeprowadzano dezynfekcję, a ja miałem zanurzać więźniom głowy w wielkich baliach wypełnionych roztworem środka dezynfekcyjnego. Nie zrobiłem tego, co mi kazano, więc SDG chwycił bosak i pobił mnie. To było straszne. – Czy kiedykolwiek sam bił pan innych więźniów, panie Gössl? – Tak. Na przykład, kiedy więzień wykręcił się od łaźni, a SDG to zobaczył, byłem wzywany i bity. Miałem już tego dosyć, więc kiedy złapałem więźnia, który uciekł z łaźni, uderzyłem go w twarz. – Dlaczego nie zgłaszał pan takich przypadków, zamiast bić więźnia? – Taki więzień zostałby strasznie pobity, może nawet na śmierć. Esesmani tacy jak Bruckner, Bühner, Schiller, kiedy już zabierali się do bicia, po prostu nie wiedzieli, kiedy przestać. – Czy pamięta pan pewien incydent w szpitalu w nocy przed ewakuacją? – Stałem razem z lekarzem. Przyszedł Bühner i powiedział: „Wszyscy więźniowie w szpitalu zostaną zabici zastrzykami, ponieważ nie mamy samochodów, żeby ich zabrać. To jest mój rozkaz, a wiecie, kto tutaj wydaje rozkazy”. Tej nocy czterdziestu siedmiu więźniów zostało zabitych zastrzykami, zgodnie ze statystyką, którą prowadziłem w szpitalu. McMahon wziął ze stołu obrony dokument i podszedł do miejsca dla świadków. – Wręczam panu dowód rzeczowy oskarżenia numer sto dziesięć, zwracam pańską uwagę na paragraf trzeci i proszę, żeby pan go przeczytał głośno. – „Przygotowałem czterdziestu siedmiu pacjentów do zastrzyków z benzyny i lupreksu”. – Czy to prawda? – Nie poczyniłem żadnych takich przygotowań. – Jeśli nie przygotował pan pacjentów, dlaczego pan to napisał? – Złożyłem to oświadczenie przed porucznikiem Guthem. Zgodnie z tym, co powiedział, miałem dodać: „i sam zrobiłem zastrzyki” – naprawdę będę musiał opowiedzieć bardziej dokładnie o swoim przesłuchaniu... – Wysoki sądzie – przerwał Denson – nie należy pozwalać oskarżonym na wypowiedzi w formie narracji, to byłoby wysoce niewłaściwe. Mieliśmy tego przykłady wczoraj i dzisiaj. Obrona pozwala im mówić na tematy oderwane, a to do niczego nie prowadzi. Obrona ma zadawać pytania dotyczące kwestii istotnych i związanych ze sprawą. Będę się sprzeciwiał wszystkim pytaniom, które takie nie są.
Zanim doradca prawny zdążył się ustosunkować do sprzeciwu Densona, McMahon zwrócił się z rozdrażnieniem do trybunału: – Kiedy oskarżenie przedstawiało zarzuty – powiedział – obrona bez przerwy sprzeciwiała się wprowadzaniu zeznań, które naszym zdaniem nie miały wartości dowodowej. Na szali waży się życie każdego z sześćdziesięciu jeden oskarżonych. Dosłownie walczą oni o życie. Muszą się bronić, a jedyny sposób, w jaki mogą to zrobić, to możliwie dokładnie wyjaśnić, co się działo w ich umysłach i w jakich znajdowali się okolicznościach. Wnoszę zwłaszcza w przypadku tych zeznań, aby każdemu z nich pozwolono wyjaśnić, co miał na myśli, kiedy je składał i podpisywał, i co się wtedy działo. W każdej minucie każdego dnia – ciągnął z narastającą frustracją – oskarżeni i ich obrońcy są nieustannie zaskakiwani nowymi faktami. Nigdy nie przedstawiono nam listy zarzutów. Nie uprzedzono nas, że taki a taki fakt zostanie przywołany – są to luźno sformułowane zarzuty, sprowadzające się wobec wszystkich oskarżonych do wspólnego mianownika – „ogólnego planu”... – Sąd słyszał już ten argument wcześniej – powiedział Prickett. – Tak, ale nie w tym kontekście. – Podtrzymuję sprzeciw. Obrona będzie zadawać pytania w taki sposób, aby uzyskać konkretne informacje, i nie pozwoli swoim świadkom mówić na tematy oderwane. McMahon zwrócił się do Gössla. – Czy był pan przesłuchiwany przez kogoś z zespołu oskarżenia? – Tak. – Czy zechce pan opowiedzieć sądowi – krótko – co zostało powiedziane? – Zostałem wezwany przez porucznika Gutha z poczekalni. Wszedłem do jego pokoju. Dał mi papier i atrament. Powiedział: „Chociaż w obozie mówi się, że chcemy tylko złapać grube ryby i wypuścić drobne płotki, tak nie jest”. Powiedział, że mam napisać to, co on mi podyktuje, a jeśli nie będę chciał zrobić tego w taki sposób, jak on chce – stanął przed biurkiem, przyłożył sobie rękę do gardła, skierował oczy do góry i strzelił palcami. – Niech zostanie zaprotokołowane, że świadek miał na myśli wieszanie... Denson poderwał się na nogi. – Jedną chwilę. Stanowczo się temu sprzeciwiam. Prickett stanął po jego stronie. – Proszę o wykreślenie tego wszystkiego z protokołu. Gössl pospiesznie dokończył:
– Pomyślałem sobie, mam już dosyć tortur na Gestapo. Wezmę i podpiszę, a jeśli stanę przed sądem, sprawa się wyjaśni. – Świadek do pańskiej dyspozycji. Powtarzających się zarzutów dotyczących sposobu prowadzenia przesłuchań przez młodego Paula Gutha nie można było zignorować. Denson chciał wygrać, ale nie w taki sposób, i naprawdę wierzył, że plotki nie są niczym więcej, jak taktyką obrony. – Panie Gössl, wziął pan pióro do ręki i zaczął pisać, czy tak? – Tak. Napisałem to, co mi podyktował porucznik Guth. – Mówi pan sądowi, że kiedy pan to pisał, wiedział pan, że to nieprawda? – Wiedziałem, że to nie jest całkiem ścisłe. Kiedy porucznik Guth kazał mi napisać, że ja zrobiłem zastrzyki tym pacjentom, powiedziałem: „Chwileczkę. To pielęgniarz robił zastrzyki, nie ja”. – Czy to prawda, panie Gössl, że podczas przesłuchania kładł pan wielki nacisk na to, że przygotował pan tylko czterdziestu siedmiu pacjentów? I czy to się zgadza, że wybrał pan czterdziestu siedmiu najbardziej chorych do uśmiercenia zastrzykami? – Nie... – A kiedy składał pan to oświadczenie, czy nie napisał pan własnoręcznie, że robi pan to z własnej woli i bez przymusu? – To było tak. Kiedy porucznik Guth skończył dyktować... – Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. Złożył pan takie oświadczenie, czy nie? McMahon wstał. – Wysoki sądzie, sprzeciw. Oskarżenie bez przerwy przerywa świadkowi. Denson go zignorował. – Wysoki sądzie, proszę o konkretną odpowiedź. – I nie czekając, aż doradca A.H. Rosenfeld to rozstrzygnie, znowu zwrócił się do oskarżonego. – Panie Gössl, czy pan to podpisał: „Złożyłem to oświadczenie własnoręcznie w Dachau w Niemczech piętnastego lutego 1946 roku z własnej woli i bez przymusu”? – Podpisałem, tak. Podpisałem to. Ale nie przeczytałem dokładnie... – Napisał pan to, tak? – Tak, napisałem... – Podczas ewakuacji z Hinterbrühl do Mauthausen był pan ubrany jak strażnik, prawda? I podczas marszu pełnił pan obowiązki strażnika, czy tak? – Byłem sanitariuszem.
– Ale był pan ubrany jak strażnik i wykonywał pan rozkazy, które Bühner wydawał strażnikom, czy tak? – Nie miałem nic wspólnego z tymi rozkazami... – Czy to prawda, panie Gössl, że strzelił pan w tył głowy sześciu więźniom, którzy nie byli zdolni do dalszego marszu? – Nigdy nie miałem broni... – Czy to prawda, panie Gössl, że pewien starszy Polak nie mógł już dalej iść, więc padł przed panem na kolana, powiedział, że ma w domu sześcioro dzieci, i błagał o życie, a pan go zastrzelił? McMahon dostrzegł sposobność i zwabił Densona na boisko obrony, mówiąc niewinnie: – Sprzeciwiam się zadawaniu tych pytań, chyba że oskarżenie ma jakieś podstawy na poparcie swoich zarzutów. – Sir, z pewnością mam. – Denson podniósł ze stołu niewielki plik papierów. – Dwa zaprzysiężone oświadczenia złożone dwudziestego piątego maja w Mauthausen. McMahon zwrócił się do Pricketta i powiedział: – Oskarżenie skończyło przedstawianie dowodów, a teraz stawia nowe zarzuty, których nie mieliśmy możliwości zbadać ani przygotować obrony. – Proszę wziąć pod uwagę – odparł Denson – że jest to krzyżowe przesłuchanie dotyczące poczynań oskarżonego podczas tego marszu. Jeśli tego nie zrobił, niech się broni. Jeśli zrobił, powinien się do tego przyznać i ponieść konsekwencje. – Uchylam sprzeciw. Denson ponownie zwrócił się do świadka. – Czy to prawda, panie Gössl, że strzelił pan temu człowiekowi w tył głowy? – Nie. Tę sprawę muszę wyjaśnić zupełnie inaczej. Trybunał popatrzył na Densona. To on podniósł poprzeczkę i tylko on mógł zdecydować, czy świadek ma skakać. – Dobrze – zgodził się Denson. – Posłuchajmy. – Ten polski więzień był chory – zaczął Gössl – i leżał na skraju drogi. Podniosłem go, a on mi powiedział, że nie może iść dalej. Ale ma w domu dzieci, powiedział, i nie powinniśmy go zostawiać. „Spróbuj iść” – powiedziałem mu, a on osunął się bezwładnie w moich ramionach. Zaprowadziłem więźnia do Bühnera i powiedziałem mu, że jest chory. Bühner powiedział: „Zabij go”. Odparłem: „Herr Rapportführer, nie mogę tego zrobić”. Wtedy Bühner zawołał
rottenführera Rubera i powiedział, wyraźnie wskazując palcem na mnie: „Jutro rano nie chcę go widzieć żywego”. Potem powiedział coś o niesubordynacji i jak trzeba uważać na więźniów ubranych w mundury. Tego wieczoru ukryłem się z dwoma podoficerami z korpusu lotniczego, a następnego dnia ukrywałem się, maszerując pomiędzy nimi – i taka jest prawda. Mogą to potwierdzić również inni świadkowie. – Zatem, zgodnie z pańską wersją, tamten człowiek w ogóle nie został zabity, czy tak? – Nie wiem. Więcej go nie widziałem. – Czy zna pan człowieka nazwiskiem Anton Vescadori? – Tak, znam go. Był w Mauthausen razem ze mną. – Czy zaprzecza pan, że zastrzelił pan tamtego Polaka i że umarł w ramionach Antona Vescadoriego? W ciągu czterech tygodni rozprawy obrona uzyskała bardzo niewiele zwycięstw dla Niemców, ale McMahon zamierzał to zrobić, głównie dzięki uważnemu zapoznaniu się z listą zarzutów. Lista zarzutów, pisemny akt oskarżenia w procesach o zbrodnie wojenne, była mgliście sformułowanym dokumentem, który tylko ogólnie opisywał fakty i popełnione czyny[114]. Brak konkretów nie przeszkodził jednak rzecznikowi obrony w porę odkryć, czego zamierza dowieść oskarżenie. Obrona poznała zarzuty podczas przygotowań do procesu i, przynajmniej w pierwszych procesach w Dachau, nie miała problemów z uzyskaniem niezbędnych informacji od oskarżyciela, którego papiery zostały udostępnione obronie do wglądu – inaczej niż w amerykańskich sądach karnych. Wydaje się, że podczas późniejszych procesów już tak nie było. Ale w tym przypadku pozwoliło to obronie przewidzieć, że Denson powoła się na Vescadoriego. Aby się upewnić, że odpowiedź Gössla zostanie dopuszczona, McMahon musiał najpierw uzyskać orzeczenie trybunału. – Wysoki sądzie, już to przerabialiśmy. Świadek odpowiedział zaprzeczeniem i wyjaśnieniem. Oskarżenie się z nim spiera. Członek trybunału A.H. Rosenfeld był nieporuszony. – Najwyraźniej rzecznik obrony nie rozumie. Świadek może być przesłuchiwany w każdej kwestii związanej z tą sprawą. Jeśli to prawda, odpowie. Jeśli to nieprawda, nie odpowie. Uchylam sprzeciw. Obrona nie miała zbyt wielu powodów do zadowolenia, ale takiego właśnie orzeczenia chciał McMahon. Zwrócił się do oskarżonego.
– Proszę powiedzieć sądowi, kim jest Anton Vescadori. – Vescadori był razem z nami więźniem w podobozie. Po wyzwoleniu pracował w piekarni w Lugnitz, około trzech kilometrów stąd. Pewnego dnia wracałem do Mauthausen z dwoma amerykańskimi żołnierzami, a po drodze podeszła do nas dziewczyna, machając rękami. Zatrzymaliśmy się, a ona wyjaśniła, że kiedy wiozła jajka, masło i mleko do obozu dla chorych na wozie zaprzężonym w konia, obrabowało ją sześciu więźniów. Ściągnęli ją z wozu i odjechali. Denson był zaniepokojony tą relacją, której nie mógł podważyć. – Sprzeciw. To wszystko jest nieistotne i nie ma związku ze sprawą. – Sir – zwrócił się McMahon do Rosenfelda – zapewniam, że to będzie miało związek z Antonem Vescadorim i wykaże, czym się kierował Gössl, składając to oświadczenie. – Oskarżony może kontynuować. – Zapytaliśmy ją, dokąd pojechali, a ona pokazała wiejską drogę, coś w rodzaju polnej ścieżki, i powiedziała, że tam. Pojechaliśmy i dogoniliśmy ich. Jeden z amerykańskich żołnierzy kazał mi wołać, żeby się zatrzymali, a kiedy tego nie zrobili, żołnierz strzelił z pistoletu w powietrze. Potem Amerykanie wyskoczyli z jeepa, kazali więźniom wysiąść i zaczęli szukać broni. Był tam Vescadori i podczas rewizji popatrzył na mnie i powiedział: „Georg, dostaniemy cię za to”. Wtedy nie wiedziałem, co miał na myśli. – Czy to Vescadori doprowadził do pańskiego aresztowania? – Tak, cztery dni później. Nie było to wiele. Drobne zwycięstwo wśród zalewu nieuchronnych klęsk, ale McMahon postanowił iść za ciosem. Skupił się na zarzucie o bicie więźniów. – Obrona wzywa następnego świadka, Hansa Frankego. Czy kiedykolwiek widział pan, jak Gössl uderzył innego więźnia? – Tak, widziałem. – Czy może pan opisać sądowi okoliczności? – Trudno to zrozumieć komuś, kto sam nie był w obozie. My, więźniowie, wiedzieliśmy, że najlepiej, aby do obozu przychodziło możliwie jak najmniej esesmanów. Obecność esesmana w obozie zawsze oznaczała, że bity był nie tylko więzień, na którego złożono raport, ale wszyscy inni, którzy w jakikolwiek sposób byli w to zamieszani – kapo, blokowi, kanceliści, to nie robiło żadnej różnicy. – Mówi pan, że było lepiej, aby Gössl ukarał więźnia, niż zgłaszać to komuś innemu?
– Sprzeciw – powiedział Denson. Sprawa z Gösslem przybierała niepomyślny obrót. – Obrona naprowadza świadka i sugeruje odpowiedź. – Podtrzymuję sprzeciw. McMahon przeformułował pytanie. – Jaki był cel karania więźniów we własnym zakresie? – Większą część życia więźniowie spędzali na bloku. Nie było żadnych przegród, żadnych ścian. Pomiędzy pryczami była wąska przestrzeń, a w tej wąskiej przestrzeni musiało się pomieścić średnio sześciuset więźniów, jedli tam swoje posiłki i tak dalej. Pod koniec sytuacja pogorszyła się do tego stopnia, że na blokach działały bandy rabusiów. Pamiętam pewnego Francuza, który dostał paczkę Czerwonego Krzyża. Dwunastu Ukraińców rzuciło się na niego i go pobiło. Gdyby takie przypadki były zgłaszane, esesmani przewróciliby cały blok do góry nogami. Gössl musiał dbać o to, aby wśród więźniów panowała dyscyplina – i po części karał ich sam, wymierzając im kilka uderzeń. – Czy kara, którą wymierzał, była większa, czy mniejsza od kary zarządzanej zwykle przez rapportführera? – Przypuszczam, że kilka uderzeń w twarz jest lepsze niż dwadzieścia pięć batów bykowcem. – Nie mam więcej pytań. – Czy jest prawdą – spytał Denson, szukając czegokolwiek, co mogłoby ocalić jego zarzuty wobec kapo z Mauthausen – że Gössl bił więźniów? – Tak. – Nie mam więcej pytań. Przegrana bitwa mogła rozdrażnić Densona, ale nie osłabiła jego determinacji, aby wygrać wojnę. „Jeśli źle trafiliśmy – powiedział po latach swoim studentom – zarzuty były oddalane i zapadał wyrok uniewinniający. Ale to nie zdarzało się często. Selekcji kandydatów na ławę oskarżonych dokonywano bardzo starannie. Nie ścigałem i nie oskarżałem tych, których wina budziła wątpliwości”. Gössl został uznany za winnego i skazany na śmierć przez powieszenie.
[114] Koessler,
American War Crimes Trials, s. 59.
23 Najstarszy oskarżony
Rzecznik obrony Charles B. Deibel powołał na świadka sześćdziesięciodwuletniego Emila Müllera. – Czy rozpoznaje pan Josefa Mayera, Theophila Priebla, Thomasa Sigmunda, Heinricha Fitschoka i Kaspara Klimowitscha jako żołnierzy swojej kompanii? – Tak. – Kiedy był pan dowódcą kompanii w Wiener Neudorf? – Od tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego do tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego... tak, czterdziestego czwartego. – A ile razy otrzymywał pan meldunki, że więźniowie zostali zastrzeleni podczas próby ucieczki? – Mogły być trzy, a najwyżej cztery takie przypadki. Nie potrafię podać dokładnej liczby. – Czy mogło się zdarzyć, aby wartownicy zastrzelili więźniów, a pan nie otrzymał o tym meldunku w dziennym raporcie z przebiegu służby? – Nie. – Świadek do pańskiej dyspozycji – powiedział Deibel do Densona. – Jeśli się nie mylę, stwierdził pan, że otrzymał tylko trzy albo cztery meldunki o zastrzeleniu więźniów przez pańskich wartowników, czy to się zgadza? – Tak. Denson podszedł do świadka i wręczył mu oprawiony plik kartek wypełnionych nazwiskami i datami. – Wręczam panu dowód rzeczowy oskarżenia numer dwadzieścia dwa. Müller wziął książkę i studiował ją jakiś czas przez okulary w czarnej oprawce. – Nie wiem, co to jest. Nigdy tego nie widziałem. – Proszę się nie spieszyć, obejrzeć ją, zapoznać się z nią, tak aby mógł pan
o niej opowiedzieć. – Nic o tym nie wiem. Rapportführer obozu będzie wiedział. Nigdy wcześniej nie widziałem tej książki. – Umie pan czytać. Co to za nagłówek u góry strony – tam, gdzie wskazuję? – „Nazwisko więźnia”. – A w tej kolumnie? – Mogę to przeczytać – ale nie znam tego. – Czy odpowie pan na moje pytanie? Co to znaczy „Art”? – To znaczy „Powód” – dlaczego umarł albo został zastrzelony. – A czwarta kolumna? – „Data zgonu”. A to słowo to „Obóz”. Widzę to. – Dobrze, a w następnej kolumnie? – „Rodzaj śmierci”. Tak, wiem – „Rodzaj śmierci”. – A co to jest? – „Raport wysłany albo niewysłany SS i Sądowi Policyjnemu”. – Teraz pan rozumie, co to za książka? – Och, tak, mogę to przeczytać – ale nigdy nie widziałem tej książki. – Teraz proszę spojrzeć na wiersz dwieście sześćdziesiąty szósty i powiedzieć sądowi, gdzie więzień został zabity. – Wiener Neudorf. Widzę to. – Teraz proszę spojrzeć na wiersz dwieście siedemdziesiąty. Gdzie ten więzień został zabity? – Tu jest napisane Wiener Neudorf. – A dwieście siedemdziesiąty pierwszy? – Wiener Neudorf. – Trzysta trzynaście? – Wiener Neudorf. – A trzysta osiemnasty? – Wiener Neudorf. – A trzysta trzydziesty piąty? – Wiener Neudorf, tak tu jest napisane. – Trzysta czterdzieści pięć? Müller przestał czytać i spojrzał ze zdziwieniem. – No? – To niemożliwe. – Co jest napisane w książce?
– Nie wiem, kto ją prowadził ani skąd się wzięła. – Wpis trzysta sześćdziesiąty. Gdzie ten człowiek został zabity? – W Wiener Neudorf. – Trzysta sześćdziesiąt osiem? – Wiener Neudorf. – Trzysta sześćdziesiąt dziewięć? – To niemożliwe, żeby tylu ludzi straciło tam życie. To niemożliwe. – Trzysta siedemdziesiąt trzy? – Nie wiem. – Co tam jest napisane? – Wiener Neudorf. No cóż, panowie, nie było mnie wtedy w Wiener Neudorf. – Ale od stycznia do marca był pan tam, prawda? – Tak, byłem tam do marca 1944 roku, tak. – Dobrze. Jaka jest data przy trzysta osiemdziesiątym piątym? Müller znowu zaczął studiować rejestr zgonów. – To niemożliwe, ja... – Proszę odpowiedzieć na pytanie. Jaki był dzień, kiedy numer trzysta osiemdziesiąty piąty zmarł w Wiener Neudorf? – Dwudziesty stycznia... 1944 roku. – Był pan wtedy w Wiener Neudorf, prawda? – Tak. Nie wiem, z jakiego powodu został zastrzelony. – No cóż, ja też nie wiem, ale czy mógłby pan spojrzeć na wpis trzysta osiemdziesiątym ósmy i powiedzieć sądowi, gdzie ten człowiek umarł? – W Wiener Neudorf. – Jaki był dzień? – Dwunasty stycznia 1944 roku. – A pan jeszcze tam był, prawda? – Tak. – A trzysta dziewięćdziesiąty trzeci? – Tak, również tam byłem, siódmego lutego 1944 roku. Mogę przyprowadzić tutaj całą kompanię, żeby zaświadczyła, że tylu ludzi nie zginęło. Lekarze też mogą to potwierdzić, a rapportführer, który tam był – też może potwierdzić. – Wie pan, ilu więźniów zmarło w Wiener Neudorf, kiedy pan tam był? – Nie, nie potrafię powiedzieć, ponieważ nie miałem z tym nic wspólnego – naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić, naprawdę... – Nie mam więcej pytań, sir.
– Budynek więzienny w ogóle mnie nie obchodził, tam dowodził kapitan Schmutzler... – To wszystko, wysoki sądzie. – Świadek jest wolny. Sąd odracza rozprawę do godziny ósmej trzydzieści jutro.
24 Świadek oskarżonych
Doktor Otto Peltzer, socjolog i były więzień Mauthausen, wrócił dobrowolnie, aby obserwować procesy. – Początkowo – wyjaśnił – zamierzałem zbierać materiały do książki, którą piszę, i chciałem tu być tylko jako obserwator. Potem rozpoznałem wśród oskarżonych kilku esesmanów, którzy pomagali więźniom, i uznałem, że moim obowiązkiem jest zeznawać. – Dlaczego znalazł się pan w Mauthausen? – spytał rzecznik obrony Hervey. – Za odmowę służby wojskowej podczas wojny. Przed wybuchem wojny wyemigrowałem do Szwecji. Potem dowiedziałem się, że jeśli nie wrócę, zostaną poczynione kroki przeciwko mojej rodzinie, wróciłem więc i na granicy zostałem aresztowany. Jedenastego kwietnia 1941 roku wysłano mnie do Mauthausen. – Jak długo pan tam przebywał, panie doktorze? – Do ósmego marca 1944 roku, potem zostałem wysłany do obozu pracy w pobliżu Ebensee na mniej więcej rok. Później komendant Ziereis rozkazał sprowadzić mnie z powrotem do Mauthausen, żeby mnie rozstrzelać, ponieważ, jak to ujął, prowadziłem agitację wśród więźniów i nakłaniałem ich do sabotażu. – Kiedy przebywał pan w Mauthausen, czy znał pan dentystę nazwiskiem Henkel? – Tak. Miałem wybite przednie zęby i doktor Henkel próbował je uzupełnić. – Czy miał pan okazję rozmawiać z innymi ludźmi w klinice dentystycznej? – Tak. Siedziało się w poczekalni i tam można było rozmawiać ze współwięźniami i odpocząć. – Czy słyszał pan, żeby doktor Henkel uczestniczył w jakichś zastrzykach w serce? – Na pewno bym coś słyszał, gdyby to była prawda. My, więźniowie, byliśmy zorientowani, kto jest niebezpieczny, a kto nie. O doktorze Henklu wiedziałem, że nie jest pod żadnym względem niebezpieczny i że można od niego uzyskać
pomoc – nawet jeśli pomoc nie była konieczna i chciało się po prostu odpocząć w klinice dentystycznej. – Czy doktor Henkel uchodził za uczciwego? – Tak. Był dobrym człowiekiem. Na przykład z początku byłem nieufny. Chodziło o jeden z moich złotych zębów, który trzeba było wyrwać. Doktor Henkel powiedział: „Będzie lepiej, jeśli przechowamy go tutaj, bo kiedy będziesz wśród innych więźniów, bardzo łatwo będzie go ukraść”. Wahałem się, ale pewien Czech, który był jego asystentem, powiedział mi: „Nie musisz się bać. Dostaniesz go później z powrotem”. Po wyzwoleniu rzeczywiście znalazłem ząb wśród moich rzeczy osobistych. – Doktorze Peltzer, czy kiedy przebywał pan w Mauthausen, znał pan człowieka nazwiskiem Wasicky? – Tak. Wciąż byłem bardzo wycieńczony i było mi zimno z powodu reumatyzmu. Kilku kolegów powiedziało mi, że w aptece mogę dostać na to tabletki. Chodziłem tam i dostawałem je od Wasicky’ego za każdym razem. – Ile razy otrzymał pan te tabletki, panie doktorze? – Mniej więcej dziesięć razy. – Panie doktorze, czy kiedy przebywał pan w Mauthausen, usiłował pan dowiedzieć się na temat obozu ile się tylko dało? – Tak. Jestem socjologiem i warunki w obozie szczególnie mnie interesowały. Zauważyłem różnice między esesmanami i próbowałem się dowiedzieć, jak tacy ludzie, którzy pomagają więźniom, w ogóle trafili do SS. Raz spytałem Wasicky’ego, jak to się stało, że wstąpił do partii. Powiedział: „No, rozumiesz, byłem młody i chciałem pracować dla ideałów Rzeszy Niemieckiej”. Spytałem go: „Jak pan może wspierać partię, która podejmuje takie zdecydowane działania przeciwko Żydom, skoro, jak widzę, jest pan ludzki i próbuje pomagać ludziom?”. Powiedział, że wtedy nie działy się jeszcze takie rzeczy, że pomagał Żydom przekraczać granicę szwajcarską, że miał wielu żydowskich przyjaciół i że trzeba było pozostać w partii, aby nie dopuścić do tego, żeby jej radykalne skrzydło zyskało przewagę. – Czy widział pan lub słyszał coś, co kazało panu wierzyć, że Wasicky uczestniczy w gazowaniu? – Nie widziałem żadnych dowodów na to. Dlatego właśnie wprowadziłem jego postać. Ze względów czysto ludzkich uważałem za niemożliwe, by mógł uczestniczyć w takich rzeczach. – Nie mam więcej pytań.
– Dlaczego znalazł się pan w szpitalu? – spytał Denson podczas krzyżowego przesłuchania. – Miałem infekcję tkanki w rezultacie kilkakrotnego ciężkiego pobicia przy pracy. – Kto pana tak ciężko pobił? – Strażnicy z SS. A także kapo, który ilekroć pojawiał się esesman, brał się do bicia, żeby wkraść się w jego łaski. Ponieważ byłem wyjątkowo słaby, bito mnie często. – Zeznał pan przed sądem, że widzi pan na ławie oskarżonych esesmanów, którzy pomagali więźniom. Czy na tej ławie są esesmani, którzy maltretowali więźniów? – Tak. – Którzy to są? – Sprzeciw – powiedział Hervey. – Pytanie nie mieści się w zakresie bezpośredniego przesłuchania. – Uchylam sprzeciw. Peltzer wskazał w kierunku ławy. – Spatzenegger, Trum, Krebsbach. Mam trudności z rozpoznaniem większości z nich. W mundurach wyglądali zupełnie inaczej. – Kiedy odwiedził pan gabinet doktora Henkla, wyglądał pan jak żywy szkielet. Czy w tym czasie pański stan fizyczny był oczywisty dla doktora Henkla? – Tak. – Jaki był stan fizyczny innych więźniów, których widział pan odpoczywających w gabinecie doktora Henkla? – Niektórzy byli tak samo wycieńczeni jak ja, niektórzy wyglądali znacznie lepiej. – Ich stan fizyczny był tak samo oczywisty dla doktora Henkla, czy tak? – Tak. – Nie mam więcej pytań. Hervey zadał pytanie uzupełniające. – Doktorze, chciałbym, żeby wskazał pan na ławie oskarżonych ludzi, którzy nie maltretowali więźniów, którzy zachowywali się szczególnie przyzwoicie. – Do tych, którzy nie maltretowali więźniów, a którzy nawet dodawali im
otuchy od czasu do czasu, należeli doktor Wolter, Zutter, Blei – o innych nie mogę tego powiedzieć z całą pewnością. – To wszystko. Pułkownik Martin spytał w imieniu sądu: – Czy zechce pan jeszcze raz podać powód, dla którego zdecydował się pan zeznawać przed tym sądem? – Doświadczyliśmy ogromnej niesprawiedliwości. My, więźniowie, nic nie zrobiliśmy oskarżonym, ale oni traktowali nas źle. Myślę jednak, iż naszym obowiązkiem jest dowieść, że potrafimy być sprawiedliwi. Na przekór temu, że musimy się przeciwstawiać całemu systemowi politycznemu, do którego należeli oskarżeni – cierpieliśmy pod jego uciskiem – musimy również wprowadzać rozróżnienia i powiedzieć, od których spośród naszych przeciwników politycznych otrzymywaliśmy pomoc.
25 Najmłodszy oskarżony
– Obrona wzywa następnego świadka, Willy’ego Freya. Ile pan ma lat? – spytał Oeding. – Dwadzieścia dwa. – Dlaczego znalazł się pan w więzieniu? – W wieku siedemnastu lat zostałem uznany za wroga państwa. – Co pan zrobił? – Miałem przyjaciół w ruchu socjaldemokratycznym. Miesiąc przed powołaniem do SS próbowałem od tego uciec, ponieważ przyjaciele powiedzieli mi, że narodowi socjaliści dążą do wojny, która rzuci Niemcy w otchłań. Podciąłem sobie żyłę na lewym ręku. – Willy, czy pamiętasz zeznanie świadka Schmelinga? – Schmeling powiedział, że w kwietniu 1945 roku pobiłem na śmierć kilku więźniów w obozie namiotowym. – Co masz do powiedzenia na ten temat? – Nie było mnie wtedy w Mauthausen. Nie wiem, gdzie był obóz namiotowy. – Czy pamiętasz zeznanie świadka Marsalka? – Marsalek powiedział, że byłem starszym w bloku dwudziestym czwartym i że wieczorem uciszałem ludzi, bijąc ich. – Co masz do powiedzenia na ten temat? – To prawda, że byłem w bloku dwudziestym czwartym – ale on chce przypisać mi rzeczy, których nie zrobiłem. – Jaką miałeś pozycję w obozie? – Byłem zwykłym więźniem. – Czy kiedykolwiek zrobiono cię kapo albo blokowym? – Nie. Te funkcje pełnili starsi ludzie, którzy przebywali w obozie dłużej. – Czy kiedykolwiek pobiłeś innego więźnia? – No cóż, jeśli ktoś kradł mój chleb, biłem go. A on bił mnie. Nie mogłem
pozwolić, żeby kradli mi chleb. Biliśmy się ze sobą. Tak było w każdym obozie. – W ilu obozach byłeś, Willy? – Sachsenhausen, Auschwitz i Mauthausen. – Czy więźniowie bili się między sobą we wszystkich tych obozach? – Tak. Kradli jedzenie, odzież i buty, wszystko, co wpadło im w ręce. – Czy pamiętasz zeznanie świadka Lefkowitza? – Pamiętam. Powiedział, że liczyłem więźniów w leśnym obozie i dzieliłem ludzi na pięcioosobowe grupy, a jakaś dziewczyna nie stała jak należy, więc pobiłem ją, aż zalała się krwią i upadła. – Co masz do powiedzenia na ten temat? – Więźniowie nie zajmowali się liczeniem. To należało do blockführerów. I powiem panu, że gdybym nie miał tego numeru zawieszonego na szyi – dodał, wskazując na białą kartkę z numerem – ci świadkowie nie zidentyfikowaliby mnie, ponieważ nigdy wcześniej mnie nie widzieli. Powiedziano im, jaki mam numer, zanim weszli na salę sądową. Nie patrzyli na moją twarz. Patrzyli tylko na mój numer. Zabawne jest również to, że kiedy po raz pierwszy przedstawiono nam zarzuty, ani jeden ze świadków oskarżenia mnie nie znał. Żaden się nie zatrzymał ani mnie nie wywołał. Ale kiedy porucznik Guth umieścił nas razem w bunkrze, wszyscy nagle zaczęli mnie nazywać „Kapo”. – Willy, wręczam ci dowód rzeczowy oskarżenia numer sto trzydzieści trzy. Dlaczego napisałeś te rzeczy, jeśli nie są prawdą? – Bałem się, że jeśli odmówię, znowu zostanę pobity. – A zatem wcześniej zostałeś pobity? – Tak, w Mossburgu. Ciężko. Amerykański oficer przystawił mi pistolet do piersi i powiedział, że mnie zastrzeli. Ile mogło być jeszcze oskarżeń o stosowanie przymusu? – Wysoki sądzie – powiedział Denson – sprzeciwiam się dalszemu przesłuchaniu w tym kierunku, chyba że ma to jakiś związek ze sprawą. – Podtrzymuję sprzeciw. – Nie mam więcej pytań. – Jak brzmi nazwisko oficera, który przesłuchiwał pana tutaj, w Dachau? – spytał Denson. – Porucznik Conn – Frey wskazał na oficera w drugim rzędzie. – Nie doznał pan tutaj złego traktowania ze strony porucznika Conna, prawda?
– Nie, ale sąd naprawdę nie ma pojęcia, w jakim byłem wtedy stanie psychicznym. Zwrot „stan psychiczny” pojawiał się kilkakrotnie w trakcie krzyżowego przesłuchania prowadzonego przez oskarżenie. Obrona najwyraźniej starała się zachęcać oskarżonych, aby powoływali się na stan swojego ducha podczas przesłuchań. Nikt jednak nie przewidział, jakiego znaczenia nabierze ten zwrot po wielokrotnym użyciu. – Nie pytamy cię teraz o twój „stan psychiczny”, Willy. W czasie, kiedy podpisywałeś to zeznanie, wiedziałeś, jaka jest różnica między prawdą a nieprawdą, czyż nie? – Nic nie wiedziałem. – Ile masz lat, Willy? – Dwadzieścia dwa. – Ile lat chodziłeś do szkoły? – Osiem lat. – Czy prowadziłeś jakąś działalność gospodarczą przed wstąpieniem do SS? – Nie. Byłem robotnikiem. – Chłopiec wyzbył się częściowo swojej obronnej postawy i mówił, jakby Denson był jego nauczycielem albo adwokatem. – Moi rodzice nie żyli, a burmistrz naszego miasta zmusił mnie, żebym wstąpił do SS, ponieważ, jak powiedział, społeczność nie ma pieniędzy i nie może mnie wspierać. Willy Frey zwrócił się do członka trybunału A.H. Rosenfelda i spytał: – Czy mogę jeszcze coś powiedzieć? – Tak. – Kiedy miałem siedemnaście lat, zostałem uwięziony przez nazistów i SS za sabotowanie ich państwa. Nie rozumiem, jak mogę być oskarżony o to, że jestem jednym z nich – powiedział, wskazując na innych oskarżonych na ławie – w jakimś „ogólnym planie”. Nie zabiłbym żadnego więźnia. Świadek Schmeling był gorszy w biciu. Był najgorszym kapo w obozie. A teraz chce obciążyć więźniów, którzy byli w obozie zaledwie kilka dni, odpowiedzialnością za wszystkie złe rzeczy, jakie robił. Kiedy wkroczyli Amerykanie, Schmeling natychmiast się ukrył, tak żeby więźniowie nie mogli go znaleźć, ponieważ jego też by zabili. A świadek Marsalek? Jest odpowiedzialny za niemieckich więźniów, którzy zostali zabici po wyzwoleniu. Chodził po barakach z kancelistą z pierwszego obozu i wybierał więźniów, kapo i blokowych, którzy źle traktowali innych więźniów – i kazał ich zabić albo zastrzelić, albo zatłuc na śmierć. Ale
wiedział, że ja nie byłem zły, i powiedział Rosjanom, którzy chcieli mnie zabrać: „Zostawcie Freya w spokoju. Przyjechał z Auschwitz. Nie ma nic wspólnego z Mauthausen”. Ci dwaj Żydzi, Ziegelmann i Lefkowitz – ciągnął Frey. – Nigdy w życiu ich nie widziałem i prawdopodobnie byli w takiej samej sytuacji jak ja. I pewnie też nie kończyli szkół, bo nawet nie potrafili napisać swoich nazwisk, kiedy rzecznik obrony ich o to poprosił. To zabawne, kiedy tępaki takie jak oni mogą powiedzieć: „Tak, ten człowiek pobił tamtego człowieka na śmierć”, a nawet mnie nie znają. Powiem to jeszcze raz, że gdyby sąd nie przydzielił numerów, nie zostałbym rozpoznany i nie zostałbym zidentyfikowany. Wskazać mnie, jakbym był gorszy niż gauleiter – to nieprawda. Nigdy nie pobiłem więźnia i nigdy nie pobiłem więźnia na śmierć. Uciekałem na widok trupa. To wszystko. Jak dotrzeć do jasnego światła prawdy poprzez załamujące je w nieskończoność odłamki obozu koncentracyjnego? A bez prawdy jak osiągnąć sprawiedliwość? Weźmy młodego człowieka, niespełna osiemnastoletniego, sierotę z wykształceniem podstawowym, który już próbował popełnić samobójstwo. Przerzucajmy go z obozu do obozu przez cztery lata. Postawmy go przed sądem na podstawie zeznań, że bił innych więźniów. Rozważmy te zeznania w zestawieniu z jego zeznaniami, że bił innych, aby nie kradli mu chleba. A potem zdecydujmy, czy ma żyć, czy umrzeć. Tutaj, w tym sądzie, nie było drogi pośredniej. Każdy, kto pomagał w biciu i torturowaniu, był winny uczestnictwa w ogólnym planie, niezależnie od swoich osobistych losów i wieku. Willy Frey został skazany na śmierć.
26 Kamieniarz
Denson nigdy nie zmieniał swojego nastawienia do kogoś, kto z własnej woli pracował w obozie koncentracyjnym: taki człowiek był winny udziału w ogólnym planie torturowania, głodzenia i zabijania więźniów i zasługiwał na stryczek. „Byłem gotów założyć pętlę na szyję każdemu z nich i własnoręcznie otworzyć zapadnię” – powiedział w wywiadzie w 1994 roku[115]. Niektórzy z oskarżonych na procesie zbrodniarzy z Mauthausen zdawali się jednak działać z innym zamysłem podczas swojej służby w obozie. Niewątpliwie oskarżeni na procesach w Dachau powiedzieliby wszystko, aby ocalić własną skórę, ale chociaż wielu przyznawało się do swoich zbrodni – zakładając, że ochroni ich powołanie się na rozkazy przełożonych – inni przypisywali sobie zachowanie, które nie pasowało do stereotypu nazistowskiego funkcjonariusza obozowego. – Obrona wzywa jako swojego następnego świadka – powiedział McMahon – oskarżonego Johannesa Grimma. Kiedy zaczął pan pracować w kamieniołomach? – W 1928 roku. Ubiegałem się o posadę zarządzającego produkcją w Zakładach Robót Kamieniarskich Hermann Göring. Zatrudnili mnie. Do Mauthausen przyjechałem w 1940 roku. – Jeśli weźmiemy typowy, przeciętny dzień, panie Grimm, na czym polegała pańska praca? – Zaczynaliśmy wcześnie rano. Po sformowaniu brygad roboczych więźniowie maszerowali grupami do wyznaczonej pracy. Kamieniarze szli do swoich szop, rzemieślnicy do innych warsztatów, ludzie wyznaczeni do rozbijania kamieni brali swoje narzędzia z różnych magazynów i w ten sposób wszyscy wiedzieli, dokąd mają pójść i jaką pracę wykonywać, tak samo jak w każdym cywilnym przedsiębiorstwie. Pracowaliśmy do południa, kiedy wydawano posiłek, a potem
wykonywaliśmy tę samą pracę po południu. Wieczorem nadzorca liczył więźniów i przekazywał ich dowódcy straży, który z kolei odprowadzał ich z powrotem do obozu. Tak mijał dzień. – Panie Grimm, jaka była maksymalna liczba więźniów zatrudnianych w kamieniołomie w czasie, kiedy pan tam pracował? – Maksymalna liczba? W 1942 roku mogło ich być tysiąc trzystu, w zależności od pory roku i pracy do wykonania. – A jaka była najmniejsza liczba? – No cóż, zimą mogło się zdarzyć, że z powodu śniegu pracowało zaledwie dwudziestu więźniów. Również po 1944 roku było mniej pracy, ponieważ robotników przenoszono do zakładów zbrojeniowych. – Gdzie pan jadł? – W domu z rodziną. – Czy kiedykolwiek utrzymywał pan w kamieniołomie ogródek warzywny? – Miałem ogródki w domu, gdzie mieszkałem, i w kamieniołomie. Ten w kamieniołomie założyłem po to, żeby wyhodować dodatkową żywność dla więźniów. Wiem z zapisków ostatniego ogrodnika, że w 1944 roku rozdano czterysta kilogramów pomidorów. Wszystkie inne produkty, takie jak fasola, ogórki i ziemniaki, wszystko, co mieliśmy w ogródku, rozdawano więźniom. Pewnego razu komendant Ziereis rozkazał mi zniszczyć produkty z tego ogrodu, ale nie zrobiłem tego. Bardzo się cieszyłem, że mogę dać więźniom coś do jedzenia. – Czy zdarzało się panu poskarżyć komendantowi Ziereisowi lub innym osobom na stan więźniów dostarczanych do kamieniołomu? – Tak, często zauważałem, że przysyła się tam więźniów, którzy byli zbyt słabi do pracy w kamieniołomie. Patrzyłem na więźnia nie jak na istotę przeznaczoną do eksterminacji, lecz jak na kogoś, kto został uwięziony ze względu na swoje przekonania polityczne albo z innych powodów. Zawsze traktowałem więźniów jak ludzi. – Jaki stosunek miał Ziereis do pana osobiście? – Taki jak do wszystkich innych: uważał, że potrafi wszystko zrobić lepiej. Był „Komendantem”, a taki mały człowieczek jak ja nie mógł mu niczego doradzać. – Co się tyczy wkroczenia wojsk amerykańskich, czy po kapitulacji utrzymywał pan jakieś kontakty z więźniami? – Tak. W tamtą sobotę pracowałem aż do ostatniej chwili. Kiedy zjawili się amerykańscy żołnierze, wróciłem do swojego mieszkania, które znajduje się
około dwóch kilometrów od obozu, i tam pozostałem. W następnych dniach więźniowie, którzy wcześniej pracowali w kamieniołomie, odwiedzali mnie codziennie. Wychodziłem z nimi na spacery i rozmawialiśmy o tym, co się zdarzyło, a w tym czasie był ze mną były więzień Alfred Kock. Zapytałem go o zdanie, czy powinienem zameldować się w obozie. Powiedział mi, że to nie będzie konieczne, ponieważ zostając, dowiodłem, że mam czyste sumienie. Zatem przez dziesięć dni, dopóki nie zostałem aresztowany, poruszałem się swobodnie. Gdybym był czegokolwiek winny, zapewne spotkałoby mnie to samo, co setki kapo i innych po wyzwoleniu. W pierwszych dniach działy się różne rzeczy. – Słyszał pan zarzuty świadka Lewkowicza, prawda? – Tak. Świadek Lewkowicz zeznał, że biłem więźniów aż do utraty przytomności. Prosiłem swojego obrońcę, żeby pozwolił mi wyjaśnić ten absurd. W ciągu czterech lat, kiedy pracowałem w kamieniołomie, ani razu nie miałem w ręku kija czy innego narzędzia do bicia ludzi. Dzięki Bogu, nigdy nie byłem takim człowiekiem. – Był inny świadek nazwiskiem Lefkowitz, który zeznawał przeciwko panu. – Lefkowitz powiedział, że nie pozwalałem innym więźniom pić wody, że pobiłem go łopatą i że pobiłem innego więźnia na śmierć – co jest straszliwym oszczerstwem. W kamieniołomie nie mieliśmy bieżącej wody. Co więcej, picie wody z kamieniołomu było surowo zabronione ze względu na niebezpieczeństwo tyfusu. Mogę tylko powtórzyć, że nigdy nie miałem w ręku kija, nie mówiąc już o łopacie. A w odpowiedzi na oskarżenie, że pobiłem więźnia na śmierć, mogę tylko powiedzieć, że, dzięki Bogu, mam czyste sumienie. Zeznania tych dwóch świadków to wymysły, kłamstwa. Nie znali mnie w Mauthausen. Mówię to dlatego, że chodzi nie tylko o moją głowę, ale też o moje dobre imię. To, co ci dwaj powiedzieli o mnie, to najzwyklejsze oszczerstwo. Ci dwaj świadkowie, Lefkowitz i Lewkowicz, oskarżyli o coś większość nas, podsądnych. – Panie Grimm, wręczam panu dowód rzeczowy oskarżenia numer dziewięćdziesiąt pięć i pytam, czy to pański podpis. – Tak. – Proszę przeczytać trzecie zdanie. – „Nie pamiętam dokładnych danych, ale w tym okresie około dziesięciu tysięcy więźniów zostało zabitych”. – Czy to prawda? – Nie.
– Dlaczego pan to napisał? – Napisałem to w stanie ducha, który nie pozwalał mi formułować własnych myśli. Przeniesienie z Mossburga do Dachau, możliwość, że zostanę uznany za oskarżonego, dziewięć miesięcy w zamknięciu bez żadnych kontaktów z rodziną... – Skąd pan wziął liczbę dziesięciu tysięcy? – Podczas przesłuchania przez porucznika Gutha słyszałem, jak oskarżony Drabek mówił o czterech tysiącach. Pomocnik porucznika Gutha, doktor Leiss, powiedział mi, że porucznik bardzo się rozzłościł, i poradził, żebym zawyżył tę liczbę. – Czy ta zmiana liczby jest widoczna w oryginalnym dokumencie, o którym teraz mówimy? – Tak. – Zwracam pańską uwagę na trzeci akapit i proszę, żeby odczytał pan pierwsze zdanie. – „Część więźniów, z uwagi na ogólnie słabe zdrowie, umierała na skutek pracy, której od nich wymagaliśmy. Była zbyt ciężka”. – Czy to pańskie sformułowanie, panie Grimm? – Nie. – Jak się tu znalazło? – Nie mogę winić porucznika Gutha, ponieważ to ja napisałem ten nonsens. To jedyna wina, jaką biorę na siebie, i dziękuję wysokiemu sądowi, że miałem możliwość to wyjaśnić. Lepiej przyznać się do własnego błędu, niż niewinnie skazać innych z powodu nonsensów, które napisałem. – Panie Grimm – ciągnął McMahon – czy to oświadczenie zostało panu podyktowane? – Tak. Porucznik Guth podyktował je doktorowi Leissowi, a doktor Leiss dał je mnie. – Proszę, żeby przeczytał pan czwarty akapit. – „Widziałem, jak pomiędzy 1942 a 1945 rokiem Zoller, Zutter, Eisenhöfer, Blei, Ludolf i Altfuldisch dokonywali zabójstw”. – Czy kiedykolwiek widział pan, żeby Zoller dokonywał zabójstw? – Nie. – Czy widział pan, żeby Zutter dokonywał zabójstw? – Nie. Zutter nie był zdolny do takich rzeczy. – A Emil Müller?
– Müller został przysłany kilka razy jako nadzorca grupy roboczej, ale nie widziałem, żeby bił czy zabijał ludzi. – Mynzak? Priebel? – Porucznik Guth pytał mnie o Mynzaka i Priebla. Nigdy jednak nie widziałem, żeby ci dwaj bili lub zabijali więźniów. – Więc dlaczego pan to napisał? – Opisałem już swój stan psychiczny tamtego dnia. Pamiętałem poprzednie przesłuchania. Miałem złamaną szczękę i cztery wybite zęby... – Za pozwoleniem wysokiego sądu – powiedział Denson, wstając. Obrona amerykańskich śledczych stawała się niemal codziennym zajęciem. – Wnoszę o wykreślenie tej części zeznania świadka, która dotyczy rzekomego traktowania przed procesem, jako nieistotnej i niezwiązanej ze sprawą. MacMahon, z drugiej strony, chętnie przyjmował każde oświadczenie, które budziło wątpliwość co do legalności zeznań. – Jeśli wysoki sąd pozwoli, oskarżony nie twierdzi, że te pobicia miały miejsce tutaj, w Dachau. Ale twierdzę, że jest to bardzo, bardzo istotne dla ustalenia stanu psychicznego, w jakim się znajdował. – Podtrzymuję wniosek. McMahon zamierzał wykorzystać każdy strzęp dowodu, jaki uda się wprowadzić do protokołu, i zwrócił się do świadka. – Proszę przeczytać siódmy akapit. – „Przykro mi – przeczytał Grimm – że musiałem występować w takim charakterze jako nadzorca robotników. Robiłem to jednak, ponieważ jako członek SS musiałem wykonywać rozkazy swoich przełożonych”. – Grimm odłożył papier i powiedział: – Jedynym przełożonym, którego musiałem słuchać, był porucznik Guth, który kazał mi napisać to zdanie. – Czy chciałby pan dodać coś jeszcze? – Wiedziałem, że podpisując ten dokument, narażam swoją wiarygodność. Lecz wolę wziąć odpowiedzialność za to, co tutaj podpisałem, niż obciążyć przez to swoich towarzyszy. Gdybym był człowiekiem takiego pokroju, jak przedstawili mnie ci dwaj świadkowie, Lefkowitz i Lewkowicz, nie rozumiem, jak mógłbym kontynuować pracę z setką więźniów aż do południa piątego maja. Albo dlaczego więźniowie przychodzili do mnie przed wyjazdem, podawali mi rękę i dziękowali mi za dobre traktowanie. Kiedy zostałem aresztowany, niektórzy dawali mi chleb i papierosy. Pewien młody Polak rzucił mi paczkę. Zobaczył to amerykański wartownik, zawołał mnie i Polaka, a Polak powiedział
mu, że jako kierownik zawsze byłem miły i przyzwoity. Pewien sanitariusz przyszedł do bunkra i oświadczył, że jest mu przykro z powodu mojego aresztowania. Jest wiele innych przykładów. Zapytałem doktora Albrechta, byłego więźnia, który kierował tutaj przesłuchaniami, jakie są zarzuty przeciwko mnie. Odpowiedział: „Panie Grimm, nic nie ma przeciwko panu. Wręcz przeciwnie, ma pan bardzo korzystne opinie więźniów na swój temat”. Nie jestem takim człowiekiem, jakim inni próbują mnie przedstawić. Dzięki Bogu mogę powiedzieć, że mam czyste ręce i czyste sumienie. A teraz proszę wysoki sąd, żeby mnie osądził. – Nie mam więcej pytań. Nawet gdyby założyć, że w słowach Grimma była jakaś doza prawdy, pozostał i dobrowolnie pracował w Mauthausen – i to wystarczało Densonowi. – Panie Grimm, kiedy wstąpił pan do partii nazistowskiej? – spytał. – W listopadzie 1931 roku. – I dzięki swojej przedsiębiorczości został pan szefem okręgowego biura indoktrynacyjnego? – Byłem okręgowym instruktorem. To była honorowa funkcja. Denson wręczył Grimmowi dokument i powiedział: – Proszę przeczytać ostatni akapit z dowodu rzeczowego oskarżenia numer sto czterdzieści trzy. – „Dziesiątego kwietnia 1942 roku zostałem przyjęty do Waffen--SS jako Oberscharführer na zasadzie dobrowolnego zgłoszenia”. – Czy to prawdziwe stwierdzenie, panie Grimm? – Nie zgłosiłem się dobrowolnie. Zostałem wcielony. Byłoby dla mnie znacznie lepiej, gdybym pozostał w Allgemeine SS. – Nie pytałem pana o to. Proszę ograniczać swoje odpowiedzi do pytań, które panu zadaję. Czy to stwierdzenie było prawdziwe, kiedy pan to pisał? – Nie. Nie zgłosiłem się do Waffen-SS. – Czy ktoś panu podyktował to stwierdzenie? – Napisałem je sam, ale okoliczności... – Teraz, panie Grimm, wręczam panu inny dokument oznaczony jako dowód rzeczowy oskarżenia numer sto czterdzieści cztery i proszę, żeby pan go przeczytał. – „Pan Johannes Grimm, datowane dziesiątego kwietnia 1944 roku. Ze względu na zwiększenie rozmiaru pracy w kamieniołomie i z uwagi na pańskie
rosnące obowiązki szef wydziału awansował pana na stanowisko kierownika robót. Serdeczne gratulacje z okazji awansu w imieniu całej korporacji”. To nie miało nic wspólnego ze sposobem, w jaki przebiegała praca, i niczego nie zmieniało. – Zatem awansowali pana, ponieważ praca się nie zwiększyła i pańskie obowiązki się nie zwiększyły, czy tak? – Awanse zdarzają się wszędzie. W każdym miejscu pracy ludzie są awansowani. – Ale czy nie powiedział pan sądowi, panie Grimm, że po sierpniu 1944 roku w kamieniołomie bardzo niewiele się działo? – Tak, ponieważ więźniowie byli przenoszeni do pracy w zakładach zbrojeniowych. – A pan oczywiście nie miał nic wspólnego z przemysłem zbrojeniowym, panie Grimm? Czy to prawda, że w 1944 roku sprawował pan władzę nad więźniami? – Nie, ja... – Wręczam panu dokument oznaczony jako dowód rzeczowy oskarżenia numer sto czterdzieści pięć i pytam pana, co zawiera. – „Niniejszym potwierdzamy, że nasz kierownik robót SS--Oberscharführer Johannes Grimm ma objąć nadzór nad więzienną siłą roboczą w Niemieckim Przedsiębiorstwie Robót Ziemnych i Kamieniarskich Bergkristall”. Czy mogę to wyjaśnić? – Nie zadawałem panu żadnych pytań. Ilu więźniów zginęło w kamieniołomie, panie Grimm? – Nie potrafię podać żadnych liczb. Nie wiem. – Więcej, niż pan sobie w tej chwili przypomina? – Niczego sobie nie przypominam. Nie sprawowałem nadzoru nad więźniami. – Czy pamięta pan Holendrów, którzy zostali tam zabici we wrześniu 1944 roku? W tym miesiącu przybyło do kamieniołomu czterdziestu siedmiu holenderskich, amerykańskich i angielskich oficerów i lotników, część niezliczonej masy więźniów, którzy mieli się rozpłynąć w „nocy i mgle”, Nacht und Nebel, jak określił Hitler los przeciwników partii nazistowskiej. Hitler ogłosił dekret Nacht und Nebel w grudniu 1941 roku[116]. „Rozprawy przed sądami wojskowymi tworzą męczenników – powiedział. – Historia pokazuje, że nazwiska takich ludzi są na ustach wszystkich”. Dekret Noc i mgła stanowił, że wszyscy oskarżeni
o stawianie oporu mają „znikać bez śladu”. „Nie należy udzielać żadnych informacji na temat miejsca ich pobytu i ich losu”. Informacje o losie czterdziestu siedmiu oficerów, którzy zjawili się w Dachau, wyszły jednak na jaw. Maurice Lampe, były francuski więzień Mauthausen, powiedział trybunałowi, że oficerów przywieziono 6 września 1944 roku i sprowadzono boso po 186 stopniach do kamieniołomu[117]. Na plecy zarzucono im nosidła obciążone wielkimi kamieniami i kazano im wbiegać truchtem po stopniach, a następnie zbiegać z powrotem na dół. Przy każdym nawrocie zwiększano ciężar kamieni. Ci, którzy upadli, byli kopani albo bici pałkami. Wszystkich czterdziestu siedmiu zostało zmiażdżonych, zepchniętych z urwiska albo zastrzelonych. „Droga, która prowadziła do obozu, była grząska od krwi – zeznał Lampe. – Prawie nastąpiłem na ludzką żuchwę”. Pierwszego dnia zginęło dwudziestu jeden oficerów. Pozostali umarli następnego ranka. – Wiem o tym – odparł Grimm – ponieważ podczas inspekcji zobaczyłem więźniów z karnej kompanii dźwigających ciężkie kamienie. Powiedziano mi, że to holenderscy sabotażyści. Nie mogłem ingerować, to nie była moja sprawa. Nie wiem, kto strzelał i czy w ogóle strzelano. Słyszałem strzały, ale nic nie widziałem. Przesłuchanie trwało dwa dni. Grimm złożył imponującą i szczegółową relację o swoich dobrych zamiarach w kamieniołomie. Ale chociaż był pewny siebie i skłonny do współpracy, nie złagodziło to brutalnej siły faktów, które przedstawiał Denson. Grimm nie przejawiał też żadnych oznak skruchy, kiedy stawał twarzą w twarz z tymi faktami: jego zeznanie było bardziej wiarygodne niż innych świadków, ale nawet on uległ pokusie wypierania się wszelkiej wiedzy o tym, co działo się codziennie wokół niego. Twierdził, że postąpił słusznie, pozostając jako przedstawiciel korporacji w Mauthausen. Może i sam nie trzymał w ręku pałki, ale żywa relacja Densona o zbrodniach popełnionych w tym okresie piętnowała każdego, kto pracował w obozie, jako wspólnika. – W tym czasie był pan esesmanem, prawda? – Tak. – I mówi pan sądowi, że kiedy otrzymał pan rozkaz od Ziereisa, nie musiał go pan wykonać? – Nie otrzymywałem rozkazów od Ziereisa. Na swoim stanowisku kierownika robót nie podlegałem jemu, lecz głównemu urzędowi gospodarczemu. – On był pułkownikiem SS, czy tak?
– Tak. – Pan był sierżantem SS, czy tak? – Tak. – I mówi pan sądowi, że on nie miał nad panem żadnej władzy, czy to się zgadza? – Z czysto wojskowego punktu widzenia, ale w kamieniołomie... – Nie mam więcej pytań. McMahon trzymał w rezerwie świadka, aby zaświadczył za Grimma. – Jak pan się nazywa? – Karl Baumgartner. – Czy kiedykolwiek pracował pan dla Niemieckiego Przedsiębiorstwa Robót Ziemnych i Kamieniarskich w kamieniołomie w Mauthausen? – Tak, pisałem zamówienia i sprzedawałem kamienie. – A zechciałby pan powiedzieć sądowi, czy Grimm robił coś dla więźniów? – Tak. Pan Grimm miał ogród warzywny i dawał więźniom w prezencie warzywa, takie jak ziemniaki i inne. – A czy widział pan, jak dawał więźniom inne rzeczy od czasu do czasu? – Tak, chleb, masło, ser, a w niedziele mleko. – Czy przez te lata miał pan okazję zaobserwować ogólne nastawienie Grimma wobec więźniów? – Z tego, co wiem, Grimm traktował więźniów dobrze. Nigdy nie widziałem, żeby kogoś uderzył. – Nie mam więcej pytań. – Wykonywał pan pracę biurową, czy tak? – spytał Denson podczas krzyżowego przesłuchania. – Tak. – Nie chodził pan do kamieniołomu. Nie wie pan, jak zachowywał się Grimm w stosunku do więźniów tam na dole, prawda? – Nie. – Nie mam więcej pytań.
[115] Nagrany [116] Bosch, [117] Taylor,
na wideo wywiad USHMM.
Judgment on Nuremberg, s. 29–30. Anatomy of the Nuremberg Trials, s. 300-301.
27 Przemówienia końcowe
Na początku maja Paul Guth popłynął do domu. Musiał się zapisać na wydział prawa Uniwersytetu Columbia, a papiery trzeba było złożyć przed końcem semestru. Przyszedł pożegnać się z Densonem i uścisnął mu rękę. Dżentelmen z Południa stał się kimś więcej niż mentorem dla przyszłego młodego prawnika: stał się wzorcem i przyjacielem. Były chwile, kiedy Guth oddałby wszystko za taki rodzaj wiary, jaką promieniował Denson, wiary, że gdzieś we wszechświecie istnieje boska sprawiedliwość. Denson zapewnił go, że jeszcze się kiedyś spotkają. Jedenastego maja 1946 roku Denson wygłosił swoje przemówienie końcowe. Rozprawa trwała długo: w ciągu sześciu tygodni zeznawało ponad stu świadków. Na wstępie Denson podziękował sądowi za czas i uwagę. Potem przeszedł do najbardziej oczywistego elementu procesu – sześćdziesięciu jeden oskarżonych – i umieścił ich liczbę w kontekście, który pomniejszył jej niepokojące rozmiary. – Zwracam uwagę sądu na fakt, że pomiędzy rokiem 1942 a wyzwoleniem w 1945 zginęło w Mauthausen ponad siedemdziesiąt tysięcy więźniów. Siedemdziesięciu tysięcy zabitych nie można przypisać zachowaniu jednego człowieka. Jednym z najbardziej poruszających aspektów ogólnego planu była sama skala operacji. Z dokumentów wynika, że w chwili wyzwolenia obozu piątego maja 1945 roku w obrębie „strefy ochronnej” znajdowało się ponad dziewięćdziesiąt tysięcy więźniów. Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, ilu więźniów przebywało tam od 1942 roku do wyzwolenia. Jest absolutnie nie do pomyślenia, aby tego rodzaju operacja mogła być wytworem jednego umysłu, nie do pomyślenia, aby mogła być prowadzona i realizowana bez ścisłej współpracy wszystkich ludzi, którzy zasiadają na ławie oskarżonych. Można utrzymywać, że była to wola Ziereisa, że to on był komendantem. Zgoda. Ale to nie uwzględnia wykonania planu, a właśnie wykonanie planu
interesuje nas w tym momencie najbardziej. Przepełnienie, brak urządzeń sanitarnych, głód do granic kanibalizmu, choroby, niszczenie ludzkiej godności i całkowita pogarda dla praw człowieka – wszystko wskazuje na istnienie tego barbarzyńskiego planu. Każdy z ludzi na ławie oskarżonych był trybem w maszynie, która bezlitośnie wyciskała z człowieka możliwie jak najwięcej korzyści ekonomicznych, nawet kosztem jego życia. Ale gdyby nie zachowanie każdego z nich, tryby nigdy by się nie zazębiały. Gdyby nie starania gauleitera Eigrubera, obóz przestałby funkcjonować z braku artykułów pierwszej potrzeby, które umożliwiały jego funkcjonowanie. Owszem, przestając świadczyć swoje usługi, mógłby stracić stanowisko gauleitera. Ale byłoby nieskończenie lepiej wyrzec się bufonady pełnienia obowiązków gauleitera Górnej Austrii, niż przyczyniać się do istnienia Mauthausen, który bez wątpienia stanowił jedną z najbardziej haniebnych plam na historii naszej tak zwanej cywilizacji. Strażnicy brali czynny udział w tym ogólnym planie, trzymając więźniów zamkniętych w Mauthausen. Strażnicy byli ludźmi gotowymi uniemożliwić więźniom wyrwanie się z miejsca, gdzie czekało ich rozszarpanie przez groźne psy Altfuldischa albo Bachmayera lub pobicie przez Spatzeneggera, Truma albo Eckerta, lub śmierć od morderczego zastrzyku doktora Krebsbacha albo od gazu Wasicky’ego, Jobsta i Woltera. Ci strażnicy – Billman, Cserny i inni, Wilhelm Müller, Eisenhöfer, Blei, Spatzenegger – zostali wymienieni tylko jako przykłady. Sam akt przetrzymywania tych więźniów za drutami pod napięciem, pod zbrojną strażą jest najbardziej ohydnym bezprawiem. Jedyną zbrodnią wielu spośród owych więźniów było to, że urodzili się Żydami. Prawo bardzo jasno określa, kiedy można oskarżyć człowieka o posiadanie wiedzy o sprawach, które mógł widzieć. Ci oskarżeni, którzy utrzymywali tutaj, że nie widzieli w Mauthausen żadnego bicia, żadnego zabijania, żadnych tortur, muszą budzić jedynie odrazę w oczach członków tego trybunału, zważywszy na nieodparte dowody, jakie zostały zaprezentowane. Każdy z tych ludzi, od komendanta Ziereisa w dół, wiedział, że Mauthausen służy eksterminacji. Każdy, kto miał swój udział w funkcjonowaniu i utrzymywaniu Mauthausen, uczestniczył w ogólnym planie, bez względu na to, czy zajmował się rozdzielaniem żywności, czy wstrzykiwał więźniom śmiertelne dawki benzyny. Denson zapożyczył fragmenty ze swojego przemówienia końcowego na procesie o zbrodnie popełnione w Dachau, cytując Prawo międzynarodowe Wheatona, aby podważyć twierdzenia o działaniu na rozkaz przełożonych
i przypomnieć sądowi, że ci lekarze i strażnicy z SS, którzy odmawiali maltretowania więźniów, byli po prostu przenoszeni z Mauthausen. – Każdy z ludzi na ławie oskarżonych – podsumował – mógł powiedzieć: „Nie, nie będę uczestniczył w tym niegodziwym planie. Nie, nie zabiję człowieka, o którym wiem, że nie zrobił nic złego”. Przedstawiliśmy sądowi popełniane w ciągu trzech lat czyny, które bez wątpienia pozostawiły krwawą bliznę na obliczu sprawiedliwości. Jestem przekonany, że sąd, w swoich ustaleniach i wyroku, podejmie decyzję, którą zrozumie cały świat. Wszyscy ludzie zasiadający na tej ławie stracili swoje prawo do życia w przyzwoitym społeczeństwie. Porucznik McMahon wstał, by wygłosić przemówienie końcowe obrony. – W systemie totalitarnym – zaczął – żaden człowiek nie jest wolny. A kiedy przywódca jest zły, kraj robi złe rzeczy. Kiedy przywódca jest dobry, kraj robi dobre rzeczy. Różnica między naszą formą demokracji a totalitaryzmem polega na tym, że my możemy zmieniać swoich przywódców, jeśli uznamy, że nie działają dla wspólnego dobra. Ludzie w państwie totalitarnym nie mogą. Ponieważ żaden człowiek nie był wolny, wszyscy ludzie żyli w strachu o swoje życie, swoją wolność, swoją rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, stało się jeszcze gorzej, ponieważ ten, kto występował przeciwko państwu, był zdrajcą swojej ojczyzny. Czy oskarżenie nie popełnia w tym miejscu błędu, próbując osądzać czyny niewolnych Niemców według kryteriów wolnych ludzi? Jak niewolni ludzie mogą mieć obowiązki ludzi wolnych bez praw ludzi wolnych? Sądzimy tych ludzi nie według ich, lecz według naszych kryteriów. Dlatego ci oskarżeni powinni zostać uniewinnieni, ponieważ element zasadniczy w każdym przestępstwie – zgoda na uczestnictwo – tu nie występuje. Co się tyczy zeznań oskarżonych, pojawiają się poważne wątpliwości, czy zostały złożone dobrowolnie i, co więcej, czy zawierają jakiekolwiek sformułowania poza tymi, których życzył sobie śledczy. Dostatecznym dowodem jest uderzające podobieństwo sformułowań. Przytoczę kilka przykładów. Zeznanie Altfuldischa: „Nie ma sensu wymieniać funkcji administracyjnych, ponieważ dosłownie wszyscy zwierzchnicy mieli wpływ na działalność obozu”. Zeznanie Niedermeyera: „Nie ma sensu określać zakresu obowiązków, ponieważ wszyscy wyżej wymienieni uczestniczyli we wszystkich sprawach obozu”. Eckert zeznał: „Ponieważ wszyscy oficerowie i podoficerowie w różnych wydziałach mieli wpływ na obóz koncentracyjny, nie ma sensu przypisywać
odpowiedzialności za te straszne warunki jednemu zwierzchnikowi”. Trum zeznał: „Nie ma sensu przypisywać odpowiedzialności za warunki w obozie któremuś z nich, ponieważ wszyscy uczestniczyliśmy na równi w zarządzaniu obozem”. Zwróćmy teraz uwagę na podobieństwo w zeznaniach na temat strzelania, aby zapobiec próbie ucieczki. Priebel zeznał: „W obu przypadkach strzelałem do uciekających więźniów zgodnie z rozkazem, aby zapobiec ucieczce innych więźniów”. Keilwitz: „Zastrzeliłem tego człowieka. Zrobiłem to, aby zapobiec ucieczce innych więźniów”. Barczay: „Zastrzeliłem rosyjskiego więźnia, który chciał uciec. Zrobiłem to, aby zniechęcić innych więźniów do próby ucieczki”. To samo Drabek, Entress, Feigl, to samo Trauner, Niedermeyer, Häger, Miessner, Riegler, Zoller, to samo Blei, to samo Eckert, Striegel, Eigruber, Eisenhöfer, Mack i Riegler. Niech sąd zwróci również uwagę na niewiarygodne oskarżenia, z którymi przesłuchiwani występowali przeciwko sobie. Jest to sprzeczne z normalnym ludzkim zachowaniem. Jest oczywiste, że do uzyskania podpisów pod tymi niewiarygodnymi zeznaniami stosowano groźby i przymus. Przejdę teraz do ogólnego planu. Ten zarzut pozwolił komisji wojskowej uznać za zbrodnię wszystko, co zechce, a taka procedura jest niegodna ideałów wspólnych dla całej ludzkości. Emocje chwili niewątpliwie zostaną zaspokojone. Ale po otrzeźwieniu przyjdzie świadomość niebezpiecznych implikacji. Nikt, kto wydaje rozkazy, nie zdoła uniknąć tych implikacji. Równie dobrze los przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz jego szefów sztabu i doradców wojskowych może zostać przypieczętowany tą decyzją. W tym przypadku, niestety, efekt będzie zwielokrotniony w nieskończoność, ponieważ mamy tutaj do czynienia z prawami człowieka na płaszczyźnie międzynarodowej. Jeśli wytoczymy prowadzącemu wojnę przeciwnikowi niesprawiedliwy proces, oskarżymy go o niesprecyzowane zbrodnie lub wyładujemy na nim swoją żądzę zemsty, zantagonizujemy jedynie nieprzyjacielski kraj i utrudnimy pojednanie niezbędne dla pokojowego świata. W chwili takiej jak ta – powiedział McMahon – kiedy do głosu dochodzą silne emocje, trudno przyjąć beznamiętną postawę. Ale właśnie w tej chwili taka postawa jest konieczna. Żyjemy według zasad Konstytucji, ucieleśnienia wszystkich wielkich nadziei i aspiracji Nowego Świata. Musimy postępować zgodnie z tymi zasadami. W istocie niepohamowany duch zemsty i odwetu, maskowany formalną procedurą prawną dla celów rozprawienia się z pokonanym wrogiem, może wyrządzić trwalszą szkodę niż okrucieństwa, które
zrodziły tego ducha... Denson darzył swoich kolegów, którzy podjęli się obrony oskarżonych, najwyższym podziwem[118]. Górnolotny język McMahona przekładał się jednak na jaskrawy zarzut, że Denson prowadził swoje postępowanie w „niepohamowanym duchu zemsty i odwetu”. Można sobie tylko wyobrazić jego rozczarowanie. Inni oficerowie JAG mogli odczuwać równie głęboką miłość do Konstytucji, ale nie głębszą. Teraz został oskarżony o pogwałcenie jednej z najświętszych zasad, której bardzo się starał przestrzegać wobec oskarżonych: prawa każdego człowieka do sprawiedliwego procesu. – Wiara ludzi w sprawiedliwość i bezstronność prawa – zakończył McMahon – może zostać poważnie nadszarpnięta przez tego ducha. Płomienie nacjonalizmu nadal mogą się tlić w sercach całej ludzkości, rozgoryczonej i przepełnionej nienawiścią, zubażając i osłabiając szlachetny ideał, aby nikomu nie okazywać złej woli, a miłosierdzie wszystkim. Ernst Oeding wstał, prezentując swą całą rosłą postać, i przedstawił swoje argumenty za darowaniem życia oskarżonym. – Warto zwrócić uwagę – powiedział – że wojskowa ranga tych sześćdziesięciu jeden ludzi jest bardzo niska. Twierdzenie, że ludzie tej rangi ustalali politykę dla setek tysięcy, nie mieści się w kategoriach racjonalnego myślenia. Musimy zatem określić, jak daleko w dół hierarchii służbowej chcemy przenieść odpowiedzialność. Czy uzasadnione jest twierdzenie, że pewnego dnia szeregowiec zostanie uznany za zbrodniarza, ponieważ wykonał rozkaz swojego bezpośredniego przełożonego? Jeśli tak, to wszyscy ojcowie mają obowiązek przestrzegać swoich synów, że jeśli kiedyś zostaną powołani, aby służyć swojemu krajowi, nie powinni wykonywać żadnych rozkazów, dopóki nie będą mieli okazji stwierdzić, czy są zgodne z prawem. A jeśli dostaną rozkaz uczestniczenia w egzekucji, powinni najpierw zażądać uwierzytelnionej kopii wyroku sądowego i przekazać ją swojemu prawnikowi. A kiedy syn i prawnik będą podejmować decyzję, muszą również pamiętać, że po zakończeniu wojny ex post facto może zostać uchwalone prawo, w którego świetle ich skądinąd zgodne z prawem działania staną się bezprawne. Takie założenie jest niedorzeczne. Ciąży na was wielka odpowiedzialność, nie tylko dlatego, że macie w swoim ręku życie sześćdziesięciu jeden ludzi, ale także dlatego, że ustanawiacie tutaj prawny precedens. To, co zrobicie, będzie miało wpływ na wojskowych w następnych pokoleniach. Interpretacja prawa, której dokonacie, może sprawić,
że istnienie armii stanie się w ogóle niemożliwe, zwłaszcza w demokracji takiej jak nasza, gdzie ludzie myślą samodzielnie i mówią to, co myślą. Wiemy, że jest kwestią praktycznej konieczności, aby żołnierze wykonywali rozkazy. Wszyscy amerykańscy oficerowie obecni w tej sali jako chłopcy słyszeli: „Mój kraj, w swoich relacjach z innymi krajami, oby zawsze miał rację, ale to mój kraj, bez względu na to, czy ma rację, czy nie”. Takie są moje odczucia dzisiaj. Niezależnie od tego, co ten sąd ustanowi jako precedens, nadal będę tak czuł. – Czy oskarżenie ma coś jeszcze? – spytał Prickett. – Oskarżenie nie ma nic więcej – odparł Denson. – Czy obrona ma coś jeszcze? – Nie, sir – powiedział Oeding. – Rozprawa zostaje zamknięta. O czternastej trzydzieści 11 maja 1946 roku sąd udał się na naradę. Półtorej godziny później sąd wznowił posiedzenie.
[118] „Wojskowa
sprawiedliwość”, wykład Densona wygłoszony w Dachau 9 sierpnia 1946 roku, archiwum Densona.
28 Werdykty
Dziewięćdziesiąt minut, tyle trzeba było czasu, żeby zadecydować o losie sześćdziesięciu jeden oskarżonych. – Sąd stwierdza – ogłosił Prickett – że okoliczności, warunki i sam charakter Mauthausen i jego podobozów były tak zbrodnicze, że uzasadnia to pociągnięcie do odpowiedzialności karnej wszystkich urzędników, rządowych, wojskowych i cywilnych, oraz wszystkich tam zatrudnionych. Sąd stwierdza dalej, że strażnicy ani pracownicy cywilni nie mogli być zatrudnieni we wspomnianym wyżej obozie koncentracyjnym i nie posiadać pełnej wiedzy o tamtejszych zbrodniczych praktykach i działaniach. Dlatego sąd orzeka, że wszyscy urzędnicy, rządowi, wojskowi i cywilni, bez względu na to, czy byli członkami Waffen-SS, Allgemeine SS, czy strażnikami lub cywilnymi pracownikami Mauthausen lub któregoś z jego podobozów, są winni pogwałcenia uznanych praw, zwyczajów i praktyk cywilizowanych narodów oraz litery i ducha praw i zwyczajów wojny i dlatego powinni zostać ukarani. W miarę jak będę wyczytywał kolejne nazwiska, proszę, aby oskarżeni wstawali. Niemcy zasiadający na ławie oskarżonych wstawali po kolei, kiedy wywoływano ich nazwiska. – Sąd na zamkniętym posiedzeniu, głosami co najmniej dwóch trzecich członków obecnych podczas głosowania, uznaje oskarżonego za winnego postawionych zarzutów. Dwudziestego ósmego maja 1946 roku dwudziestu ośmiu spośród czterdziestu oskarżonych, których uznano za winnych w pierwszym procesie wytoczonym personelowi obozu w Dachau, zostało powieszonych w więzieniu w Landsbergu. Miesiąc wcześniej osiem spraw zostało zrewidowanych, a wyroki złagodzone. Denson nie był rozgoryczony z tego powodu. „Kiedy mówimy o wyrokach
skazujących, piętnuje to człowieka – powiedział w wywiadzie udzielonym przedstawicielowi Fundacji Shoah Stevena Spielberga w marcu 1996 roku. – Kara następuje wtedy, kiedy musi zapłacić. Wielu ludzi, których sądziłem, zostało skazanych na śmierć przez powieszenie. Organ zatwierdzający złagodził wiele wyroków. To była nauczka, i odniosła skutek. Kara nie zawsze odpowiada zbrodni. Ale chyba zrobiliśmy krok w tym kierunku. Nie mogę powiedzieć, czy któryś z nich był bardziej odrażający niż inni. Wszyscy oni cuchnęli i wszyscy dostali to, na co zasłużyli. Nie wydaje mi się, żeby ktoś otrzymał karę, na którą nie zasłużył – ale trudno powiedzieć, czy odpowiadała ona zbrodni”. „New York Daily News”, wtorek 14 maja 1946
Amerykański trybunał skazuje 58 nazistowskich morderców na szubienicę Joseph Dees Dachau, 13 maja (UP) – Pięćdziesięciu ośmiu spośród 61 Niemców skazanych za współudział w zamordowaniu około 1 500 000 ludzi w osławionym obozie koncentracyjnym Mauthausen zostało skazanych przez amerykański trybunał wojskowy na śmierć przez powieszenie. Pozostali trzej otrzymali wyrok dożywotniego więzienia. Był to największy zbiorowy wyrok śmierci od zakończenia wojny. Wyroki musi zatwierdzić Trzecia Armia oraz generał Joseph T. McNarney, dowódca teatru. Dwaj oskarżeni załamują się po odczytaniu wyroku Generał major Fay B. Prickett, przewodniczący siedmioosobowego trybunału, potrzebował zaledwie 35 sekund, żeby odczytać wyrok każdemu z oskarżonych. Większość wyprężyła się na baczność, kiedy wyczytywano ich nazwiska, ale dwaj załamali się i trzeba ich było wyprowadzić z sali sądowej, gdy się dowiedzieli, że mają umrzeć.
29 Cud
Denson dotrzymał obietnicy złożonej Huschi i przyjechał się z nią zobaczyć po zakończeniu procesu zbrodniarzy z Mauthausen. Z jej inspiracji poszli zobaczyć cud. Cud w Wies zdarzył się po raz pierwszy 14 czerwca 1738 roku, kiedy na twarzy drewnianej figury Jezusa pojawiły się podobno łzy[119]. Posąg przedstawiający Jezusa jako Ubiczowanego Zbawiciela został wyrzeźbiony na procesje wychodzące w Wielki Piątek z miejscowego klasztoru. Krwawe rany posągu były tak realistyczne, że zakonnicy usunęli go z klasztoru i umieścili na poddaszu u oberżysty, gdzie stał przez osiem lat, dopóki matka chrzestna oberżysty nie zabrała go na swoją farmę. To właśnie ta starsza kobieta pierwsza zauważyła krople spływające po twarzy posągu. W 1740 roku wybudowano małą kaplicę, aby pomieścić rosnące rzesze pielgrzymów. W 1757 roku bracia Zimmermanowie, uważani za największych bawarskich artystów epoki rokoka, ukończyli budowę wspaniałego kościoła na cześć posągu. Liczba odwiedzających spadła na skutek wojny, ale pod koniec procesu zbrodniarzy z Mauthausen znowu zaczęły napływać tłumy, które pragnęły zobaczyć płaczący posąg i zawiłą architekturę kościoła. Bill i Huschi szli przez podparte filarami galerie, zalane światłem jasnego wiosennego dnia. Radosne sceny przedstawione na wymyślnych freskach i kolumny z kolorowego marmuru tworzyły bajkową atmosferę święta na cześć drewnianego Jezusa, odzianego w prostą szatę, ze spętanymi rękami wyciągniętymi w geście przebaczenia tym, którzy go dręczyli. Bill i Huschi podziwiali malowaną kopułę przedstawiającą Chrystusa Zmartwychwstałego na szczycie tęczy z aniołami i prorokami wskazującymi na bramy niebios. Marmurowy i złoty kościół promieniował bożą miłością i przez kilka godzin nie było wojen ani procesów, a wokół rozbrzmiewały jedynie dźwięki modlitwy. W następnym tygodniu Huschi opuściła Niemcy na zawsze. Wiedziała, iż
wkrótce dostanie rozwód, i czuła, że powinna wyjechać, że nic już nie trzyma w Niemczech jej i jej małej córeczki. Sprzedając po kolei rodzinne klejnoty, zdobyła pieniądze na jedzenie i podróż. Najpierw pojechała do Davos w Szwajcarii, później do Paryża i w końcu dotarła do Los Angeles, gdzie zamieszkała wraz z trzyletnią Yvonne. Denson przyjął wiadomość o jej wyjeździe spokojnie – nic nie mogło zmienić jego oddania pracy, którą miał wykonać – ale oznaka jego uczuć pojawiła się w zdawkowej rozmowie z kolegami z JAG o niemieckich kobietach. – A co z tobą, Bill? – zainteresował się ktoś. – Spotkałeś kiedyś Niemkę, którą chciałbyś poślubić? – Tylko jedną – powiedział.
[119] Katedralna
książeczka pamiątkowa, archiwum Densona.
30 Flossenbürg
W jednej z mniejszych sal sądowych budynku w kształcie litery U w Dachau prawnik pułkownik Clark prowadził nieudolnie postępowanie w procesie zbrodniarzy z Flossenbürga. Popełnił kardynalny błąd, wysuwając zarzut morderstwa przeciwko każdemu z czterdziestu podsądnych, i uwikłał się w beznadziejną kabałę. Potem, w połowie procesu, doznał ataku serca i zmarł[120]. Gdy tylko zakończył się proces o zbrodnie w Mauthausen, Densonowi powierzono zadanie rozwikłania sytuacji w sąsiedniej sali. Naprawienie błędów poprzednika i skierowanie postępowania na właściwe tory zajęło więcej czasu niż procesy zbrodniarzy z Dachau i Mauthausen razem wzięte. Przez sześć miesięcy przedzierał się przez kolejny gąszcz tortur, głodzenia i śmierci. Do grudnia 1946 roku bardzo stracił na wadze i ręce trzęsły mu się tak gwałtownie, że przewodniczący trybunału zarządził przerwę w rozprawie. „Powiedzieli, że bardziej przypominam więźnia obozu koncentracyjnego niż wszyscy świadkowie, których powołałem – wyjaśnił po latach. – Próba odtworzenia tych rzeczy bardzo mnie wyczerpała. Zacząłem myśleć o tym, co oni jedli. Ci ludzie pracowali przez cały dzień, w nocy nie mogli spać i dostawali mniej niż tysiąc kalorii dziennie. Mniej więcej tak samo było ze mną, do pewnego stopnia. Miałem drgawki i nie mogłem utrzymać szklanki w ręku. Wyglądałem jak szkielet. Ważyłem pięćdziesiąt trzy kilogramy. Normalnie ważyłem siedemdziesiąt sześć. Pracowałem po piętnaście godzin dziennie i nie sypiałem po nocach, ponieważ myślałem – miałem koszmary. Sam przeżywałem część tych doświadczeń. Co miałem robić w tych okolicznościach? Jak miałem na to reagować? Odciskało to swoje piętno”[121]. Denson doznał załamania w swoim pokoju tuż po zakończeniu procesu flossenburskiego w styczniu 1947 roku. Spędził w łóżku dwa tygodnie, wstając tylko od czasu do czasu na posiłek. Pocieszał się jedyną myślą: zakończył swoją
służbę i wreszcie mógł wracać do domu. Najgorsze miał już za sobą. Najgorsze miało dopiero nadejść. Pułkownicy Straight i Harbaugh, reprezentujący kwaterę główną JAG, przyjechali z Wiesbaden, aby go poinformować, że chcą mu powierzyć kolejne zadanie. Nazistowski komandos Otto Skorzeny przebywał w amerykańskim areszcie. Po przeprowadzeniu kilku udanych operacji Skorzeny zyskał miano „człowieka najbardziej odpowiedzialnego za przedłużanie wojny”. Oprócz innych wyczynów on i garstka jego komandosów uratowali przyjaciela Hitlera, włoskiego dyktatora Mussoliniego, lądując szybowcami w pobliżu górskiego więzienia, gdzie był przetrzymywany i uwalniając go. Denson słyszał same dobre rzeczy o Skorzenym, którego wielu uważało za bohatera i dżentelmena. Ani w czasie pokoju, ani podczas wojny nie było miejsca na bestialstwo, a zdaniem Densona Skorzeny zasługiwał na wielki podziw za wzorowe zachowanie w trakcie służby wojskowej. – Do diabła – powiedział Straightowi – nie powinniśmy go stawiać przed sądem. Uważam, że powinniśmy go zwerbować. – No cóż – odparł Straight – w takim razie mamy dla ciebie inne zadanie. Buchenwald.
[120] Wywiad [121] Nagrany
z Hansenem.
na wideo wywiad USHMM. Zob. też wywiad na wideo Shoah Foundation, marzec 1996.
CZĘŚĆ CZWARTA Buchenwald Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika, tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego. Księga Izajasza 11,4
31 W cieniu Norymbergi
Główny proces norymberski rozpoczął się 20 listopada 1945 roku i trwał dziewięć miesięcy. Sąd odbył 403 posiedzenia otwarte, powołał 113 świadków (33 oskarżenia i 80 obrony), przyjął około stu tysięcy dokumentów stanowiących materiał dowodowy i pozostawił czterdzieści dwa tomy stenogramów zawierających ponad pięć milionów słów[122]. Ostatecznie trzech spośród dwudziestu dwóch oskarżonych zostało uniewinnionych. Ośmiu otrzymało wyroki długoletniego więzienia, a resztę skazano na śmierć. Dzisiaj proces norymberski jest uważany za jedno z najbardziej doniosłych wydarzeń XX wieku. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy posłużył jako wzorzec międzynarodowego sądu karnego i ustanowił istotne precedensy w ściganiu zbrodni przeciwko ludzkości. Kiedy jednak 31 sierpnia 1946 roku proces dobiegł końca, nie obeszło się bez słów krytyki. Niektórzy sędziowie w Stanach Zjednoczonych wyrażali zaniepokojenie, że uznanym za winnych nie zapewniono prawa do apelacji, i protestowali, że alianci pragnęli jedynie uzyskać „sprawiedliwość zwycięzców”. Inni krytycy kwestionowali skład trybunału. Jak przedstawiciele krajów, które dopuściły się podobnych zbrodni – inwazji na Polskę w przypadku Związku Radzieckiego, bombardowania Drezna w przypadku Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii – mogli sądzić Niemców? Czy te kraje same nie powinny zostać pociągnięte do odpowiedzialności?[123]. Prezes Sądu Najwyższego Harlan Stone zauważył: „Jackson jest daleko, prowadząc swój wysokiej klasy lincz w Norymberdze. Nie dbam o to, co robi z nazistami, ale nie podoba mi się udawanie, że prowadzi proces i postępuje zgodnie z ustalonym prawem”[124]. Niedługo po ogłoszeniu wyroków senator Robert A. Taft powiedział dziennikarzowi „Chicago Tribune”: „Nad całym tym sądem unosi się duch zemsty, a zemsta rzadko jest sprawiedliwością. Powieszenie tych jedenastu skazanych będzie plamą na amerykańskim honorze, której długo będziemy
żałowali”[125]. Chociaż owe głosy sprzeciwu stanowiły mniejszość, były bardzo donośne. Dzisiaj, ponad pięćdziesiąt lat później, znaczenie tego, co osiągnięto w Norymberdze, przyćmiewa niedociągnięcia procesu. Wówczas te niedociągnięcia budziły wątpliwość co do uczciwości programu ścigania zbrodni wojennych. Program poniósł swoją największą porażkę przy sprawie Malmédy, która rzuciła cień na wszystkie procesy w Dachau, w tym również te z udziałem Densona. Siedemdziesięciu czterech esesmanów zostało oskarżonych o zamordowanie znacznej liczby amerykańskich jeńców w belgijskim mieście Malmédy podczas ofensywy w Ardenach. Proces rozpoczął się w maju 1946 roku, trwał dwa miesiące i zakończył się siedemdziesięcioma trzema wyrokami skazującymi, w tym czterdziestoma trzema wyrokami śmierci. Podczas procesu kilku oskarżonych utrzymywało, że do podpisania zeznań zmuszono ich torturami. Ich obrońca Willis Everett junior wysunął również zarzut, że wojskowi uzyskali część zeznań bezprawnie, przebierając się za księży[126]. Zarzuty pojawiły się w gazetach i czasopismach, potęgując naciski, aby program ścigania zbrodni wojennych zakończył się jak najszybciej. Zanim Denson wygłosił przemówienie wstępne na procesie buchenwaldzkim, napięcie wzrosło jeszcze bardziej[127]. Sprawa Malmédy zepchnęła wojskowych do defensywy, kongresmani nosili się z zamiarem wszczęcia pełnego dochodzenia, a wszystkie dalsze egzekucje zostały wstrzymane do czasu ogłoszenia jego wyników. W tych warunkach postawa Densona, który upierał się przy drobiazgowych, czasochłonnych przygotowaniach, nie mogła bardziej odbiegać od normy. Zaproponowano nowy termin zamknięcia programu w Dachau: 31 grudnia 1947 roku – dziewięć krótkich miesięcy, podczas których należało rozpatrzyć półtora tysiąca pozostałych spraw. Termin był nadmiernie ambitny, a naciski, aby zakończyć możliwie jak najszybciej, musiały być wyraźnie odczuwalne[128]. Gdyby Denson był człowiekiem innego pokroju, takim, który ugina się pod presją, uporałby się ze sprawą buchenwaldzką w krótkim czasie: było zaledwie trzydziestu jeden oskarżonych, mniej niż na procesie obozu w Dachau, do którego przygotowania trwały miesiąc. Ale on tak nie postępował. Miał zbyt wielki szacunek dla prawa, by narażać je na szwank w przetargach i zakulisowych machinacjach. Chociaż wielu uważało go za jedną z głównych
postaci w programie ścigania zbrodni wojennych, on zaczynał od prawa w jego najbardziej powszechnych i przyziemnych formach – broniąc zwykłych ludzi, cierpiących z powodu nędzy i nadużyć – i nie przejawiał tak wygórowanych ambicji, jak sobie wyobrażano. Zależało mu tylko na sprawiedliwym procesie i zgodnych z prawem wyrokach. I na tym polegał jego dylemat. Z obozów wyłaniał się obraz koszmaru, który w nadchodzących latach miał stanowić ostateczny przejaw barbarzyństwa człowieka wobec człowieka. Ale sprawcy tego barbarzyństwa stawali się drobnymi pionkami w grze sił politycznych znacznie większych niż Denson. Tuż przed zakończeniem procesu flossenburskiego radzieccy naukowcy uzyskali pierwszą atomową reakcję łańcuchową, a paranoja na tle komunistycznego zagrożenia wywoływała w rządzie amerykańskim coraz bardziej naglące pragnienie, aby zamknąć program ścigania zbrodni wojennych możliwie jak najszybciej. Jednakże bez względu na naciski, jakim go poddawano, Denson nie zamierzał po prostu wieszać ludzi. Zamierzał wykonać zadanie, które mu powierzono: starannie rozpatrywać sprawy i postępować zgodnie z zasadami praworządności – nie po to, aby uzyskać nieuniknione wyroki skazujące, lecz po to, aby zapewnić im prawomocność. A to, bez względu na nastawienie wojska, wymagało czasu. Zachodząca gwiazda Norymbergi na północy i radzieckie zagrożenie na wschodzie nadawały złowieszczy ton ostatniemu i najbardziej kontrowersyjnemu procesowi Densona.
[122] Bosch,
Judgment on Nuremberg, s. 13.
[123] Ibidem,
s. 19.
[124] Alpheus
Thomas Mason, Harland Fiske Stone, Pillar of the Law, Viking, New York 1956, s. 716. [125] „Chicago
Tribune”, 13 listopada 1945.
[126] Buscher,
The U.S. War Crimes Trial Program in Germany, s. 38.
[127] Ibidem,
s. 38.
[128] Zastępca
głównego prokuratora wojskowego teatru europejskiego przypisał pośpiech armii „ogólnemu zmniejszeniu zainteresowania opinii publicznej tą dziedziną”. Aby przyspieszyć bieg spraw, zasugerował, że „deklarowanym celom władz wojskowych najlepiej przysłuży się stopniowe
przenoszenie nacisku z karania za przeszłe czyny na wskazówki dotyczące odpowiednich dróg przyszłego postępowania”. Buscher, The U.S. War Crimes Trial Program in Germany, 1946–1955, s. 52.
32 Proroctwo Goethego
Zgodnie z powszechnym przekonaniem Johann Wolfgang Goethe, słynny niemiecki osiemnastowieczny pisarz i filozof, w wiosenne poranki opuszczał swoją weimarską rezydencję, zapuszczał się w bukowy las na północ od miasta, obcował z naturą i pisał[129]. Miejsce wybrane przez nazistów do wybudowania obozu dla więźniów politycznych, kryminalistów, a później dla Żydów, miało jako swój punkt centralny Dąb Goethego, pień drzewa, który wyznaczał ulubiony zakątek poety. Był to gęsto zalesiony obszar na szczycie góry Ettersberg, pięćset metrów nad poziomem morza. Osiem kilometrów na południe od podnóża góry leży miasto Weimar, kulturalna stolica Niemiec i stacja kolejowa, gdzie przybywali więźniowie, którzy mieli zostać osadzeni w Buchenwaldzie. Obóz został pierwotnie pomyślany jako „areszt ochronny” dla więźniów, którzy w opinii SS mogli skorzystać z reedukacji i wstąpić na drogę poprawy. W lipcu 1937 roku w obozie znajdowało się 149 więźniów i garstka personelu administracyjnego. Tego lata przybyło więcej transportów, przywożąc kolejnych 600 więźniów, którzy pracowali przy karczowaniu mocno zakorzenionych buchen, brzóz, na zasnutym mgłą północnym zboczu góry. Wiosną 1938 roku 2500 więźniów karczowało las, budowało baraki i warsztaty, kopało rowy na rury wodociągowe i kanalizacyjne, przeciągało kable telefoniczne i teleksowe, kładło betonowe drogi. Ostatecznie Buchenwald obejmował 371 akrów otoczonych ponad trzema kilometrami drutu kolczastego pod napięciem. W miarę jak niemiecki wysiłek wojenny się wzmagał, cel Buchenwaldu przesunął się z reedukacji na produkcję. W rezultacie obóz zaliczał się do „łagodnych”: jego deklarowanym celem była nie systematyczna eksterminacja, lecz praca, i w ciągu kilku lat stał się jednym z największych w całej Europie ośrodków wykorzystujących przymusową siłę roboczą[130]. W ciągu ośmiu lat istnienia obozu pracowali, cierpieli i umierali w jego obrębie więźniowie z ponad trzydziestu krajów, w tym Ameryki. Do więźniów Buchenwaldu zaliczali się
ludzie określani w terminologii nazistowskiej jako „elementy aspołeczne”: homoseksualiści, świadkowie Jehowy, komuniści, Cyganie i inne grupy mniejszościowe. Wśród więźniów byli lekarze, prawnicy, księża, rabini, profesorowie uniwersytetu, mężowie stanu, arystokraci, jeńcy wojenni, zakładnicy – i pospolici niemieccy kryminaliści, którzy brali udział w programie wyniszczania realizowanym w Buchenwaldzie. Względnie stabilna obozowa rutyna uległa zaburzeniu w 1942 roku, kiedy Buchenwald, podobnie jak inne obozy, zaczął przyjmować transporty wysiedlonych ze wschodu. Aby uporać się z ogromnym napływem więźniów, wzniesiono wokół obozu miasteczka namiotowe. Warunki zdrowotne i sanitarne raptownie się pogorszyły. Szczególnie straszny był Mały Obóz, skupisko prymitywnych baraków przeznaczonych dla elementów aspołecznych i chorych więźniów, którzy już nie mogli pracować. Buchenwald spotkało to wyróżnienie, że był pierwszym większym obozem koncentracyjnym, który wpadł w ręce aliantów zachodnich wraz ze wszystkimi więźniami. Kiedy 11 kwietnia obóz został wyzwolony przez batalion zwiadowczy 6. Armii, znajdowało się w nim dwadzieścia jeden tysięcy obszarpanych, wygłodzonych więźniów oraz niezliczone zwłoki. „Setki martwych nagich ciał zwalonych na sterty, sterty kości, szubienica, rząd pieców ze zwęglonymi szczątkami ludzkich ciał – wyliczała Margaret Bourke--White po zrobieniu zdjęć. – Widoki, które właśnie zobaczyłam, są tak niewiarygodne, że chyba sama bym w to nie uwierzyła, dopóki nie zobaczyłabym fotografii”[131]. Żołnierz wojsk wyzwoleńczych Irvin Faust napisał: „Pamiętam uczucie, że to, co widzimy, nie ma nic wspólnego z wojną. Przedtem, kiedy żołnierze zabijali się nawzajem, były jakieś reguły. A to, nawet jak na Hunów, przekraczało wszelkie granice. Jako żołnierz czułem się upodlony”[132]. Goethe przepowiedział kiedyś, że pewnego dnia Los pokarze Niemców, ponieważ „naiwnie podporządkowują się każdemu szalonemu łajdakowi, który odwołuje się do ich najniższych instynktów, który utwierdza ich w występkach i uczy ich postrzegać nacjonalizm jako izolację i brutalność”[133]. W miarę jak wychodziła na jaw historia obozu, ukazywały się przykłady owych „najniższych instynktów”, które zaczęto utożsamiać zwłaszcza z Buchenwaldem. Należały do nich spreparowane głowy, tatuowane skóry i ekscesy Ilse Koch, żony komendanta obozu. Porównywanie okrucieństw to niewdzięczne zadanie. Jeśli jednak istnieje
miejsce, gdzie zamieszkują ci zdolni do „najgorszych” wynaturzeń, Karl Koch z pewnością tam przebywa. A obok niego stoi jego żona, Ilse. Poznali się w 1934 roku, kiedy on był komendantem obozu w Sachsenhausen. Ona była jego sekretarką, członkinią partii, o dziesięć lat młodszą od niego. Pobrali się o północy w dąbrowie, przy świetle pochodni. Ona była ubrana na biało, on w mundurze, zgodnie z rytuałem SS. Wcześniej Karl Koch pracował jako urzędnik bankowy. W 1924 roku, kiedy bank upadł i rozpadło się jego pierwsze małżeństwo, wstąpił do partii nazistowskiej, później do SS i wyróżnił się szczególną brutalnością w zarządzaniu kilkoma z pierwszych w Niemczech obozów koncentracyjnych. W miarę jak obozy stawały się coraz gorsze, Koch awansował: z Sachsenhausen do Estrewegen, stamtąd do Lichtenburga, do Dachau, później do więzienia przy Columbiastrasse w Berlinie, słynącego z wyrafinowanych tortur. Więźniów trzymano tam w psich budach z łańcuchem na szyi i zmuszano do wylizywania jedzenia z miski[134]. Każdy, kto nie zaszczekał, kiedy w pobliżu przechodził Koch, dostawał dwadzieścia pięć uderzeń szpicrutą. Koch kazał pobić jednego więźnia do nieprzytomności, następnie zatkać mu odbyt gorącym asfaltem i zmusić do wypicia oleju rycynowego. „Twardy człowiek – napisał o nim przełożony z SS – ale niezbyt szorstki, otwarty, opanowany, nastawiony na osiągnięcie celu. Jego dokonania są większe niż przeciętne: robi wszystko dla narodowosocjalistycznej idei”. W dowód uznania za lojalność i wzorową służbę Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy mianował go komendantem Buchenwaldu, gdzie jego barbarzyństwo wspięło się na nowe wyżyny. We wrześniu 1937 roku trafił do Buchenwaldu pastor Paul Schneider z Kościoła luterańskiego. Schneider należał do grupy niemieckich protestantów, którym przewodził Martin Niemöller, namiętny krytyk doktryny nazistowskiej[135]. Koch obmyślił dla pastora powolną śmierć. Przez osiemnaście miesięcy Schneider przebywał w zawszonej celi, po kostki w cuchnącej wodzie, znosząc codzienne bicie i tortury. Rozwścieczony, że ktoś może trzymać się tak długo, Koch rozkazał lekarzowi Sommerowi dodać do jedzenia Schneidera środek zatrzymujący pracę serca. Później Sommer przykładał zimne kompresy do piersi pastora, dopóki jego serce nie przestało bić. Koch powiadomił żonę i dzieci Schneidera i zaprosił ich, żeby obejrzeli ciało. Fryzjer SS zamaskował blizny makijażem i peruką, następnie ułożył ciało w uroczysty sposób, w otoczeniu kwiatów. Kiedy przyjechali najbliżsi Schneidera, pozwolono im spojrzeć na ciało,
po czym odprowadzono do bramy. Na pożegnanie Koch oznajmił rodzinie ze łzami w oczach: „Pani mąż był moim najlepszym więźniem. Właśnie kiedy zamierzałem go powiadomić, że został zwolniony, zmarł na atak serca”. W 1938 roku pewien Cygan został schwytany podczas próby ucieczki. Przez dwa dni i trzy noce Koch trzymał go w drewnianej skrzyni wyłożonej drucianą siatką i nabijanej długimi gwoździami, a następnie kazał go zabić zastrzykiem benzyny w serce. W październiku 1938 roku przybyły cztery tysiące Polaków. Ze stacji w Weimarze przemaszerowali do obozu pod gradem ciosów zadawanych kolbami karabinów. Okoliczni mieszkańcy rzucali kamieniami i krzyczeli: „Nie żałujcie im, polskim świniom!”. Koch i inni esesmani przyglądali się temu z samochodu. Wymachując rewolwerem, Koch wrzasnął przez okno: „Ręce do góry! Śpiewać niemieckie pieśni!”, po czym przejechał przez szeregi oszołomionych, przerażonych więźniów[136]. Każdemu, kto wychodził z szeregu, żeby uniknąć przejeżdżającego pojazdu, groziło, że zostanie „zastrzelony podczas próby ucieczki”. Za Kochem jechały ciężarówki, zbierając ciała. Koch był Aryjczykiem, który nie pomagał ojczyźnie, jeśli ona nie pomogła jemu, a jego okrucieństwu dorównywała tylko jego przekupność. Poczynając od tego roku, wprowadził comiesięczne „wieczorki towarzyskie” dla swojego personelu. Te zabawy, połączone z jedzeniem i piciem, zaczynały się od festynu pod gołym niebem w Wieży Bismarcka na południowym zboczu Ettersbergu i przeradzały w całonocne orgie. Koch finansował wieczorki, zmuszając cały obóz, aby obywał się bez jedzenia przez dwadzieścia cztery godziny, co przynosiło mu sześć do dziesięciu tysięcy marek miesięcznie. Mimo swoich ubocznych dochodów Koch nigdy nie potrafił związać końca z końcem. W znacznym stopniu powodowała to jego największa słabość: Ilse. Każdej zachciance jego pięknej, nienasyconej młodej żony trzeba było dogodzić. Chociaż w SS ściśle racjonowano tytoń i alkohol, Frau Koch kąpała się w maderze. Na urodziny Karl podarował jej brylantowy pierścionek wart osiem tysięcy marek. Kazał więźniom wybudować dla niej stylową willę z przestronną piwnicą, oddzielnym garażem i szerokim tarasem z widokiem na turyński krajobraz. Willę otaczał mur z wielkich kamiennych płyt wleczonych z kamieniołomu przez kolumny więźniów. Willa Kocha była największą ze wszystkich rezydencji SS. Więźniowie wzywani tam w celu dokonania napraw wracali z opisami piwnicy wypełnionej wiszącymi na hakach szynkami i pętami wędzonej kiełbasy, z półkami uginającymi się pod ciężarem przetworów
owocowych i warzywnych i wielkimi szafkami zawierającymi setki butelek wina i szampana. Ilse zyskała przydomek „Wiedźmy z Buchenwaldu” ze względu na swoje okrucieństwo, rozwiązłe zachowanie, niepohamowany gniew i obojętność na cierpienia ofiar Buchenwaldu. Świadkowie na jej procesie zeznawali, że kazała bić więźniów za najdrobniejsze naruszenie fikcyjnych przepisów – na przykład za to, że zdejmowali czapki w jej obecności albo że nie zdejmowali czapek. Paradowała w wyzywających sukienkach, a potem donosiła na więźniów, którzy ośmielili się na nią spojrzeć. Wielu spośród tych, na których doniosła, więcej już nie widziano. Krążyły pogłoski, że zgromadziła kolekcję tatuowanych ludzkich skór, z których kazała wyrabiać abażury do lamp, rękawiczki i inne przedmioty osobiste. Jej żądania związane z wprowadzeniem ulepszeń w prywatnej rezydencji musiały być spełniane niezwłocznie. Więźniowie zatrudnieni przy realizacji jej osobistych projektów nosili ciężkie ładunki ziemi i kamienia w zawrotnym tempie. Wielu robotników zmarło z wyczerpania. Inni byli bici, jeśli nie biegli dostatecznie szybko. Koch dla przyjemności Ilse kazał więźniom zbudować ujeżdżalnię. Budynek miał sto metrów długości, dwadzieścia metrów szerokości i był wyłożony lustrami. Trzydziestu więźniów zmarło przy jego wznoszeniu. Ilse jeździła tam przez mniej więcej piętnaście minut w tygodniu, przy dźwiękach muzyki, którą wykonywała obozowa orkiestra. W czasie kiedy tocząca się wojna zmuszała Niemcy do ogromnych wyrzeczeń, ujeżdżalnia została ukończona za sumę dwustu pięćdziesięciu tysięcy marek. Mimo obsesji Karla na punkcie Ilse małżonkowie nie byli sobie wierni. Karl często wyjeżdżał poza obóz w poszukiwaniu przygód. Ilse, jak napisał jej biograf Arthur L. Smith, „kochała mężczyzn w mundurach”[137]. Podczas wizyty w Norwegii w 1940 roku Karl zaraził się syfilisem. Po powrocie poddał się leczeniu pod nadzorem doktora Waltera Kramera, więźnia obozu. Aby mieć pewność, że nikt się nie dowie o chorobie, Koch kazał rozstrzelać Kramera i jego asystenta. Według oficjalnej wersji była to kara za prowadzenie rozmów politycznych w szpitalu. Karl Koch miał wroga, swojego przełożonego, generała SS księcia von Waldeck-Pyrmont, którego dystrykt obejmował miasto Weimar i obóz Buchenwald. Von Waldeck był pierwszym członkiem rodziny królewskiej, który wstąpił do SS Himmlera w 1929 roku. Książę zauważył w obozowym rejestrze
zgonów nazwisko doktora Kramera – pamiętał, jak kiedyś z powodzeniem go leczył – a badając tę sprawę dalej, odkrył, że Koch zarządził potajemną egzekucję Kramera. Dalsze śledztwo wykazało, że Koch sprzeniewierza ogromne sumy pieniędzy uzyskane od więźniów, w szczególności Żydów, i sprzedaje obozowe zapasy cywilom z okolicy. Wobec tak poważnych dowodów korupcji von Waldeck przekazał sprawę Konradowi Morgenowi, urzędnikowi SS znanemu jako wnikliwy śledczy. Morgen został przeniesiony do Buchenwaldu, gdzie znalazł kolejne dowody rozległej działalności przestępczej Kocha. Zaniepokojenie Morgena, podobnie jak jego przełożonych w Berlinie, wynikało nie ze współczucia dla ofiar obozu, lecz z oburzenia korupcją szerzącą się w szeregach SS. Zwłaszcza personel obozów koncentracyjnych był tym, co Paul Guth nazwał „szumowinami”. Większość stanowili bezrobotni i bardzo niewielu zachowywało jakiekolwiek pozory, że są gotowi oddać życie za ojczyznę. „Mogę wam powiedzieć – wspominał Guth – że kiedy zachodziła potrzeba przeniesienia straży obozowej na front rosyjski, komendant albo ktoś inny na wysokim stanowisku nieodmiennie aranżował rzekomą ucieczkę więźniów. Kazał zapędzać więźniów na druty kolczaste, a potem do nich strzelać. Później wysyłał raport do Berlina: «Ci więźniowie są tak dokuczliwi, że nie poradzę sobie bez swoich żołnierzy». Esesmani byli samolubną, leniwą, odrażającą zgrają”[138]. Wyżsi dygnitarze nazistowscy wiedzieli, iż wielu komendantom brakuje choćby elementarnego wyczucia politycznego, i ostrzegali ich na przykład, że kiedy oprowadzają po obozie gości z zewnątrz, takich jak przedstawiciele rządu czy przemysłowcy, nie powinni im pokazywać burdeli ani urządzeń do eksterminacji[139]. Oswald Pohl, który kierował administracją obozów koncentracyjnych podczas wojny, co jakiś czas wysyłał komendantom obozów dalekopisy, uprzedzając ich, aby byli wyczuleni na korupcję wśród swoich ludzi. W jednym z takich pism ubolewał: „Wielu strażników w obozach tylko w znikomym stopniu zdaje sobie sprawę z obowiązków, jakie na nich ciążą”[140]. Kontrola przeprowadzona przez SS w 1938 roku wykazała, że na 513 oficerów tylko 128 nadaje się do swojej pracy, a w zaleceniach napisano, że co najmniej połowę spośród pozostałych należy odwołać. Zasadniczo kary i egzekucje wymagały aprobaty Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. W praktyce taka aprobata miała drugorzędne znaczenie wobec woli komendantów obozów, których wykroczenia były tolerowane, dopóki obozy pozostawały produktywne. Koch jednak dopuścił się rażącego naruszenia
zasad SS. Biorąc pieniądze od żydowskich więźniów, zlekceważył wyraźną dyrektywę Himmlera, że pieniądze pochodzące od Żydów nie mogą trafiać do kieszeni żadnego funkcjonariusza. Morgen przedłożył swoje ustalenia Reichsführerowi SS, a Himmler kazał mu sformułować zarzuty. Oboje, Karl i Ilse Koch, zostali aresztowani. Ilse zareagowała histerycznymi krzykami i groźbami, twierdząc, że jej mąż jest mordercą i gwałcicielem. Karl został uznany za winnego i skazany na śmierć. Ilse uniewinniono. Następnego dnia Karl został przewieziony do Buchenwaldu, postawiony pod ścianą i rozstrzelany, a jego ciało spalono w obozowym krematorium. Po wojnie Ilse osiedliła się w Ludwigsburgu i mieszkała tam wraz z rodziną, dopóki ktoś nie rozpoznał jej na ulicy. Została aresztowana, oskarżona o zbrodnie wojenne i uwięziona w Dachau. Jeden z byłych kochanków Ilse, oficer z Buchenwaldu, pracował w więziennej kuchni w Dachau. Spotkali się w kuchni przypadkiem, a Ilse powiedziała mu, gdzie ją trzymają. Oficer zrobił podkop do jej baraku, a kiedy wreszcie zajęła miejsce dla świadków na procesie buchenwaldzkim, była w widocznej ciąży. Prasa miała używanie.
[129] Abzug,
Inside the Vicious Heart, s. 46.
[130] Hackett,
The Buchenwald Report, s. 29.
[131] Margaret
Bourke-White, „Dear Fatherland, Rest Quietly”: A Report on the Collapse of Hitler’s Thousand Years, New York 1946, s. 73. [132] Irvin
Faust, Journey into War, „Dimensions”, t. 9, nr 1, Anti-Defamation League, New York 1995, s. 19. [133] Gilbert,
Nuremberg Diary, s. 426.
[134] Hackett,
The Buchenwald Report, s. 340.
[135] Ibidem,
s. 201–202.
[136] Ibidem,
s. 275.
[137] Cyt.
za: Tom Segev, Soldiers of Evil: The Commandants of the Nazi Concentration Camps, s. 142. [138] Wywiad [139] Segev,
z Paulem Guthem, 31 maja 2000.
Soldiers of Evil, s. 26.
[140] Ibidem,
s. 33.
33 Wycieczka po Buchenwaldzie
Aby przygotować się na ostatni proces w swojej karierze wojskowej, Denson pojechał wraz z przyjacielem z West Point Edwardem O’Connellem na inspekcję obozu w Buchenwaldzie. Dowiedział się, że w latach funkcjonowania obozu SS utworzyło tam kilka pracowni artystycznych i warsztatów rzemieślniczych. Było wśród nich studio, gdzie pracowali obozowi architekci, rzeźbiarze, snycerze, złotnicy, malarze, garncarze i graficy. Z tego studia pochodziły ozdoby do domów esesmanów i liczne wyroby luksusowe. Nie szczędzono pieniędzy, aby zapewnić artystom materiały do pracy. Dla malarzy porcelany zainstalowano profesjonalny piec do wypalania. Do obozu, kosztem wysiłku wojennego, trafiały ogromne ilości złota, srebra, miedzi, specjalnych gatunków drewna i innych surowców, aby esesmani nadal mogli dostawać prezenty z Buchenwaldu. Za swoich rządów komendant Koch założył pracownię fotograficzną, która projektowała albumy dla oficerów i przyjaciół. Zawsze pełni zapału, aby popisać się aryjskim pochodzeniem, esesmani założyli pracownię, gdzie obozowi artyści układali tablice genealogiczne, ozdobione herbami i podobiznami przodków. W obozowej introligatorni rzemieślnicy przygotowywali pięknie oprawione woluminy, ilustrowane gazety, kartusze z ulubionymi niemieckimi maksymami i pocztówki z życzeniami. Na Boże Narodzenie 1939 roku Himmler otrzymał intarsjowane biurko z zielonego marmuru wykonane przez obozowych rzemieślników, warte piętnaście do dwudziestu tysięcy marek[141]. Denson i O’Connell zwiedzili obozowe gospodarstwo rolne, na które składała się wielka hodowla królików, zagroda dla owiec, kurza ferma, stajnia, ogród i chlew. Żywność przeznaczona dla więźniów była często wykorzystywana jako karma dla obozowych zwierząt. W 1939 roku skradziono świnię. Przekonany, że zrobili to więźniowie, Koch rozkazał, aby nie wydawano żadnego jedzenia, dopóki świnia się nie znajdzie. Cztery dni później okazało się, że ukradli ją i zarżnęli esesmani. Do tego czasu ponad 250 więźniów zmarło z głodu.
W Buchenwaldzie znajdował się ogród zoologiczny. Himmler wpadł na ten pomysł, a pod koniec 1944 roku, kiedy w obozie panował wielki głód, niedźwiedzie, małpy, jelenie, lisy, bażanty, pawie i inne zwierzęta karmiono jedzeniem z obozowej kuchni. Podczas gdy więźniowie otrzymywali jedną szóstą bochenka chleba i garść brukwi, jastrzębie i sokoły jadły mięso, a małpy były karmione tłuczonymi ziemniakami z mlekiem. „Była tam klatka z niedźwiedziem i orłem – opisywał jeden z więźniów w wywiadzie dla „New York Timesa”. – Codziennie wrzucano tam Żyda. Niedźwiedź go rozszarpywał, a orzeł żywił się resztkami”[142]. Na początku 1947 roku Denson poważnie zapadł na zdrowiu. Wizyta w Buchenwaldzie napełniła go takim oburzeniem, że nabrał dosyć energii, by przebrnąć przez ostatnią rundę.
[141] Hackett, [142] Morris
The Buchenwald Report, s. 42.
Hubert, cyt. za: Aril Goldman, Time Too Painful to Remember, „New York Times”, 10 listopada 1988.
34 Raport buchenwaldzki
Proces buchenwaldzki rozpoczął się w Dachau 11 kwietnia 1947 roku, dokładnie dwa lata od dnia wyzwolenia obozu przez Amerykanów. Reporterzy wypełnili salę sądową, rywalizując o miejsce do sfotografowania dowodów rzeczowych w postaci spreparowanych głów, tatuowanych ludzkich skór i osławionej Ilse Koch, Wiedźmy z Buchenwaldu. Jedyna kobieta postawiona przed sądem za zbrodnie wojenne przyciągała więcej uwagi niż pozostałe trzy procesy Densona razem wzięte i trzeba było wstawić dodatkowe rzędy drewnianych teatralnych krzeseł, aby pomieścić zebrany tłum. Ilse Koch napawała Densona wstrętem. Było dla niego dostatecznie odrażające, że ktoś mógł przejawiać zamiłowanie do przedmiotów wykonanych z ludzkiej skóry, ale znacznie gorzej działał na niego brak tych emocji i uczuć, które spodziewał się znaleźć u kobiety: skromności, uczciwości i przynajmniej odrobiny współczucia dla innych ludzi. – Wysoki sądzie – zaczął kapitan Emmanuel Lewis, główny rzecznik obrony – przez ostatnie dwa tygodnie niemieckie i amerykańskie radio i prasa były pełne zarzutów wobec podsądnych. Oskarżenie nie przepuściło okazji, żeby napiętnować tych ludzi jako arcyzbrodniarzy, nie dając im możliwości odparcia zarzutów. Nie odmawiamy prasie prawa do relacjonowania faktów, ale ta sprawa została osądzona w gazetach, zanim trafiła do sądu, a my prosimy o pozwolenie na weryfikację członków trybunału indywidualnie[143]. – Żaden z członków trybunału nie sformułował swojej opinii – powiedział przewodniczący sądu, generał brygady Emil Charles Kiel. – Nie ma podstaw do kwestionowania jego składu, sąd został wyłoniony w odpowiedni sposób. Czy oskarżeni przyznają się do winy? – Jako główny rzecznik obrony stwierdzam, że oskarżeni nie przyznają się do winy. Zanim zaczniemy, jeśli wysoki sąd pozwoli, jest pewna sprawa wielkiej wagi. Oskarżonym postawiono zarzut znęcania się nad wziętymi do niewoli i nieuzbrojonymi obywatelami Stanów Zjednoczonych, a oni chcą się bronić
przed tym zarzutem. Ale mimo naszych ustawicznych próśb oskarżenie nie podało nam nazwiska i miejsca pobytu ani jednej amerykańskiej ofiary. Denson wstał wolno ze swojego miejsca. Zastraszająco wychudł i mundur wisiał na nim luźno. – Niestety, nie możemy spełnić tej prośby – powiedział trybunałowi. – Ofiary widziano po raz ostatni, kiedy wieziono je do krematorium. Stamtąd ulecieli przez komin z dymem i cała potęga Stanów Zjednoczonych ani wszystkie dokumenty znajdujące się w Augsburgu nie mogą określić, dokąd poszli. Przykro nam, że nie możemy podać miejsca ich pobytu, ale nie rozumiemy, jakie to ma znaczenie, czy w Buchenwaldzie został spalony jeden Amerykanin, czy pięćdziesiąt tysięcy. Zbrodnia oskarżonych byłaby tak samo ohydna. – Oddalam wniosek. Przemówienia wstępne? Denson oparł się o stół oskarżenia. – Dwa lata temu – zaczął – zwycięscy żołnierze Trzeciej Armii zajęli obóz koncentracyjny Buchenwald i zamknęli rozdział hańby i sadyzmu niemający sobie równych w zapisanej historii. Spodziewamy się, iż materiał dowodowy wykaże, że tych trzydziestu jeden oskarżonych, działając zgodnie z ogólnym planem, pomagało, podżegało lub uczestniczyło w zabijaniu, torturowaniu, głodzeniu, biciu lub poddawaniu ofiar obozu innym upokorzeniom. Spodziewamy się wykazać, że ofiarami byli przedstawiciele europejskiej inteligencji, więźniowie, którzy przeciwstawiali się nazistowskiej tyranii i nie chcieli nosić nazistowskiego munduru, i że żyli w warunkach, które są praktycznie nie do opisania. Spodziewamy się, iż materiał dowodowy wykaże, w jaki sposób działania tych trzydziestu jeden oskarżonych wpisywały się w ów plan eksterminacji. Udręczone dusze ofiar Buchenwaldu domagają się sprawiedliwości, a w tym przypadku sprawiedliwości może uczynić zadość jedynie szubienica. W poprzednich trzech procesach Denson twierdził, że oskarżeni „stracili swoje prawo do życia w przyzwoitym społeczeństwie”, pozostawiając miejsce na różne możliwe wyroki. Teraz jego przemówienie wstępne nie pozostawiało miejsca na żadne wątpliwości: domagał się kary śmierci dla wszystkich zasiadających na ławie oskarżonych. Usiadł, wyczerpany. Fotografowie robili zdjęcia oskarżonym. Kapitan Lewis wstał i powiedział: – Czy mogę prosić wysoki sąd, aby zakazał fotografom robienia zdjęć oskarżonym z numerami na szyi? Fotografowie mieli pełną swobodę... – Odrzucam prośbę.
– Wysoki sądzie – ciągnął Denson, znów wstając powoli z krzesła – mamy tutaj film nakręcony trzy albo cztery dni po wkroczeniu Amerykanów do Buchenwaldu. Myślę, że jedynym sposobem, w jaki można to przedstawić, jest pokaz tego filmu. Film nakręciła ekipa Korpusu Łączności pod kierownictwem hollywoodzkiego reżysera Billy’ego Wildera[144]. – Obrona zgłasza sprzeciw – powiedział Lewis. – Warunki panujące trzy albo cztery dni po wyzwoleniu nie mówią nic o tym, co działo się wcześniej. Co więcej, film ma ścieżkę dźwiękową. Osoba, która robiła tę ścieżkę dźwiękową, nie została zaprzysiężona jako świadek, a jej komentarze są tendencyjne i wymierzone przeciwko oskarżonym. – Niezależnie od tego, kto zrobił ten film – wyjaśnił Denson trybunałowi – uzyskał on sankcję Departamentu Wojny: ścieżka dźwiękowa i wszystko. – Uchylam sprzeciw. Sąd wyraża zgodę na pokaz. Wartownicy w białych rękawiczkach zamknęli okiennice, włączono projektor i głos narratora wypełnił salę sądową. Jest to filmowy zapis zupełnie niesłychanych zbrodni popełnionych przez nazistów w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. Oficjalny raport określa Buchenwald jako ośrodek eksterminacji i wymienia środki eksterminacji: głodzenie w połączeniu z ciężką pracą, maltretowanie, bicie, tortury, niebywale trudne warunki i wszelkiego rodzaju choroby. Tutaj pozbywano się ciał. Wewnątrz znajdują się piece, które dawały krematorium maksymalną wydajność czterystu zwłok przez dziesięć godzin dziennie. Piece są bardzo nowocześnie zaprojektowane i wykonane przez firmę, która specjalizuje się w piecach do pieczenia. Wszystkie zwłoki zamieniały się ostatecznie w popiół. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zobaczyli niemieccy cywile z pobliskiego Weimaru na przymusowej wycieczce po obozie, jest wystawa pergaminów. Abażur z ludzkiej skóry, wykonany na zamówienie żony pewnego oficera SS...
Oskarżenie znalazło dodatkowe informacje o warunkach panujących w Buchenwaldzie w Raporcie buchenwaldzkim[145]. Ten czterystustronicowy, spisany na maszynie dokument został sporządzony przez zespół amerykańskiego
wywiadu wojskowego z udziałem oficerów z wydziału wojny psychologicznej. Zespół przyjechał natychmiast po wyzwoleniu, z zadaniem sporządzenia szczegółowego raportu o funkcjonowaniu Buchenwaldu do wykorzystania na procesach. Raport, którego napisanie zajęło trzy tygodnie i do którego powstania przyczyniło się ponad stu więźniów, jest dzisiaj uznawany za jeden z najważniejszych dokumentów o życiu w obozach koncentracyjnych[146]. Głównym autorem był więzień Buchenwaldu Eugen Kogon. Urodzony w Monachium, syn urzędnika konsularnego przy cesarskim dworze rosyjskim, Kogon spędził pięć lat jako zarządca majątków austriackiego księcia Filipa. Zanim skończył trzydzieści pięć lat, przemierzył większą część Europy i otwarcie przeciwstawiał się Hitlerowi – tę otwartość przejął zapewne od benedyktyńskich i dominikańskich zakonników, u których pobierał nauki w młodości, albo wyniósł ją z czasów uniwersyteckich w Monachium i we Florencji[147]. Tak czy inaczej znalazł się na pierwszej niemieckiej czarnej liście. Po roku spędzonym w różnych więzieniach Gestapo został przeniesiony do Buchenwaldu. Niedługo przed wyzwoleniem Kogon zdołał wymknąć się z obozu w skrzyni z medykamentami. Pierwszego dnia procesu Denson powołał go na świadka. – Mam czterdzieści trzy lata – powiedział Kogon. – Jestem dziennikarzem, ekonomistą i doktorem nauk społecznych. Byłem więźniem Buchenwaldu od września 1939 roku aż do wyzwolenia. – Co się stało po pańskim przyjeździe? – Przyjechałem z transportem prawie pięciuset Austriaków. Kiedy przyjechaliśmy, łapano nas za krawaty i duszono. Niektórych oblewano wodą. Musieliśmy podnieść ręce i stać ze zgiętymi kolanami. Po mniej więcej półtorej godzinie zostaliśmy przesłuchani. Każdy, kto nie udzielił odpowiedzi, jakiej oczekiwał sierżant, był bity po twarzy. Potem musieliśmy się ustawić twarzą do ściany i wykonać tak zwany saksoński salut, czyli zapleść ręce na karku. Był wyjątkowo upalny dzień, a my byliśmy wyczerpani: jechaliśmy trzydzieści sześć godzin pociągiem bez jedzenia i wody. Gdy tylko ktoś upadł, sierżant SS bił go, dopóki nie wstał. Wieczorem zabrano nas do łaźni, kazano się rozebrać, stanąć na krzesłach i wszystkich dokładnie ogolono. Pośrodku pokoju stał wielki kocioł z jakąś brudną cieczą – płynem dezynfekcyjnym, jak nam powiedziano. Kiedy ogolono nam włosy, musieliśmy wskakiwać do tego kotła. Płyn powodował straszliwe pieczenie we wszystkich miejscach, skąd wycięto włosy. Wyszedłem z kotła, mając na ciele martwe wszy. Potem dostaliśmy odzież i drewniaki
z ostrymi krawędziami. Ponieważ często musieliśmy biegać po obozie, niebawem mieliśmy krwawe rany na stopach. Nie dostaliśmy jeszcze nic do jedzenia. Swój pierwszy posiłek otrzymaliśmy następnego ranka. Potem zaprowadzono nas na plac apelowy. Zostałem przydzielony do brygady kopiącej tunel. Miałem szczęście, że nie trafiłem do kamieniołomu, który był jednym z najgorszych miejsc w obozie. Kilku moich najlepszych przyjaciół, po zaledwie kilku godzinach w kamieniołomie, zostało pobitych i zastrzelonych. Byłem w tej brygadzie do jesieni 1940 roku, potem, dzięki pomocy towarzyszy, zostałem przeniesiony do obozowej pracowni krawieckiej. Zaczynaliśmy pracę bardzo wcześnie rano, po przejściu obok krematorium, gdzie płomienie nieustannie dobywały się z komina. Ta pracownia krawiecka była lepszym przydziałem od innych. Mieliśmy dach nad głową, ogień, i nie musieliśmy uczestniczyć w ogólnym apelu, który był jedną z najgorszych rzeczy w obozie. To tam wymierzano większość kar. Przynoszono stół i więzień musiał się na nim położyć. Przez obozowy głośnik ogłaszano rodzaj kary, która miała zostać wymierzona. Dwaj sierżanci SS podchodzili do więźnia, jeden z lewej strony, drugi z prawej, i zaczynali go chłostać. Po zakończeniu chłosty odwiązywano więźnia i kazano mu odejść, jeśli mógł, a następnie wykonać sto przysiadów – rzekomo po to, żeby mięśnie znowu zaczęły pracować i żeby poprawić krążenie krwi. – Za jakie wykroczenia więźniowie otrzymywali karę, którą pan opisał? – Z byle powodu. Żydów bito po prostu za to, że byli Żydami. Jedynym sposobem, żeby uniknąć kary, było nie zwracać na siebie uwagi. Zanim jeszcze trafiłem do Buchenwaldu, więźniowie, którzy tam byli, powiedzieli mi, że najważniejsza zasada postępowania to nie zwracać na siebie uwagi, nie rzucać się nikomu w oczy. – Co to był Mały Obóz, panie doktorze? – Niewyobrażalne cierpienie. Poczynając od 1943 roku przyjeżdżało wiele transportów, zwłaszcza z zachodu, w ramach akcji „noc i mgła”, jak nazywali ją esesmani. Co miesiąc przyjeżdżało dziesięć tysięcy ludzi. Główny obóz zajmował obszar zaledwie około kilometra kwadratowego i nie było tam dosyć miejsca. Za ostatnim rzędem baraków wzniesiono więc obóz namiotowy, Mały Obóz. Nikt nie wytrzymywał warunków, jakie tam panowały. Prycze zbudowane dla czterystu ludzi musiały pomieścić ośmiuset albo więcej. Więźniowie na górnych pryczach robili dziury, przez które wychodzili na dach, żeby sobie ulżyć, bo
inaczej nie można było wydostać się z baraków. Poza ustnym zeznaniem Kogona jego Raport buchenwaldzki dostarczył istotnych informacji na temat funkcjonowania obozu. Raport ukazał się po raz pierwszy w niewielkim niemieckim wydaniu w 1946 roku i nie był dostępny w języku angielskim aż do 1999 roku[148]. Jednym z wielu przykładów nazistowskiego terroru opisanych w raporcie był oddział SS odpowiedzialny za wymordowanie rosyjskich jeńców wojennych. Oddział był znany jako Kommando 99.
[143] Wyjątki
ze stenogramu procesu buchenwaldzkiego, Archiwa Narodowe, akta 000-50-9: Buchenwald. [144] Hackett,
The Buchenwald Report, s. 13.
[145] Solomon
Surowitz wspominał, że widział pierwotną wersję raportu Kogona podczas przygotowań do procesu (wywiad z 25 marca 2002). [146] Hackett,
The Buchenwald Report, s. 18.
[147] Ibidem,
s. 16.
[148] Ibidem,
s. 19.
35 Kommando 99
Hitler nigdy się nie wahał przed złamaniem obietnicy, jeśli dzięki temu mógł urzeczywistnić swoje plany panowania nad światem. Przyrzeczenie, które złożył Stalinowi, że Niemcy nigdy nie zaatakują Rosji, straciło wartość w czerwcu 1941 roku, kiedy wojska niemieckie pomaszerowały na Moskwę. Do sierpnia Niemcy skoncentrowali na froncie wschodnim najpotężniejsze siły wojskowe w całej drugiej wojnie światowej. Inwazja doprowadziła do deportacji ogromnej liczby Rosjan do obozów koncentracyjnych na terytoriach objętych niemiecką okupacją. – Była późna jesień – wspominał świadek oskarżenia Paul Schilling – kiedy zjawili się pierwsi rosyjscy jeńcy wojenni. Najpierw trzech, potem siedmiu i tak dalej, ich liczba stale rosła. Później zobaczyłem pierwsze transporty. Przechodzili na moich oczach, ludzie skuci po dwóch, prowadzeni do stajni. – Kogo spośród oskarżonych pan tam widział? – spytał Denson. – Był tam Helbig, Otto, Zinecker, Schobert, Pleissner. Inny świadek oskarżenia opisał los tych, których posyłano do stajni. – Nazywam się Ludwig Gehm. Mam czterdzieści dwa lata, jestem Niemcem. Pracowałem w warsztacie ślusarskim w Buchenwaldzie i jako hydraulik w stajni, czyli w Kommando 99, jak je nazywano. Zimą pomagałem odmrażać węże strażackie i czyścić rury kanalizacyjne w stajni. – Proszę opowiedzieć sądowi – powiedział Denson – co pan znalazł podczas czyszczenia rur. – Mój kolega i ja znaleźliśmy nieśmiertelniki i krew. – Skąd pan wiedział, że to była krew? – Musieliśmy zanurzać w niej ręce po łokcie i miała słodkawy zapach. – Ile nieśmiertelników pan znalazł? – Trzydzieści do pięćdziesięciu. Nie mogłem wyciągnąć żadnych wniosków co do narodowości, ale były to nazwiska występujące bardzo często w Polsce i w Rosji. Starszy sierżant SS Helbig popędzał nas: „Szybciej, szybciej. Macie to
skończyć w pół godziny. Zaraz zaczynamy swoją robotę”. Wyszliśmy jakieś dwadzieścia minut później. Byliśmy ciekawi, co to za robota ma się zaraz zacząć, i w drodze powrotnej zobaczyliśmy, że prowadzą tam Rosjan. Inny świadek, Kurt Titz, opisał, co zobaczył, wychodząc ze stajni przy kilku okazjach. – Była tam ciężarówka wypełniona martwymi ciałami, z których kapała krew. Później pod pojazdem zamontowano blaszaną kadź, tak żeby krew nie spływała na ulicę. Oskarżony, jeden z nielicznych Niemców na procesie buchenwaldzkim, który złożył szczerą relację na temat swoich zbrodni, opisał, co robił i widział w stajni. – Nazywam się Horst Dittrich. Służyłem w Buchenwaldzie od czerwca 1938 do grudnia 1942 roku. – Czy był pan członkiem tak zwanego Kommando 99? – Służyłem w tym kommando cztery razy. Do sali sądowej wniesiono stojak i umieszczono na nim dużych rozmiarów plan stajni, gdzie działało Kommando 99. – Panie Dittrich, proszę, żeby pokazał pan sądowi, którędy jeńcy wojenni wchodzili do budynku. – Tędy – odparł świadek, wskazując kwadrat na planie. – To pomieszczenie było zwykłą stajnią. Na ścianie znajdował się głośnik. Ilekroć jeńcy wchodzili do stajni, płynęła z niego bardzo głośna muzyka. Najpierw musieli się całkowicie rozebrać w tym pomieszczeniu. Kolejno wyprowadzano ich przez te drzwi do pomieszczenia w głębi. Stał tam stół, w tym miejscu – znowu wskazał na plan – z listą nazwisk jeńców. Ten stół tutaj był przykryty białym obrusem i leżało na nim kilka instrumentów medycznych. Z tego, co pamiętam, po tej stronie ściany wisiały dwie wielkie plansze, jakie można zwykle zobaczyć w gabinecie lekarskim. Jedna przedstawiała umięśnienie ludzkiego ciała. Druga to była tablica używana do badania ostrości wzroku. Przeprowadzano fikcyjne badanie jeńca, każąc mu podnosić ręce albo otwierać usta. Później oficer SS wyprowadzał jeńca do tego pomieszczenia tutaj – powiedział Dittrich, pokazując pomieszczenie na mapie – i ustawiał go plecami do ściany. Dawał znak innemu oficerowi, tupiąc głośno w podłogę. Wtedy ten drugi oficer przez szczelinę w ścianie zabijał jeńca strzałem z pistoletu w tył głowy. Dwaj więźniowie wynosili ciało do sąsiedniego pomieszczenia tutaj. Potem jeden zmywał krew wodą z węża. – Panie Dittrich, mniej więcej ilu rosyjskich jeńców wojennych zostało
zastrzelonych w stajni, kiedy był pan tam po raz pierwszy? – Dwudziestu ośmiu do trzydziestu. Mogło ich być więcej za drugim razem, ale nie pamiętam, żeby transport liczył kiedykolwiek więcej niż czterdziestu ludzi. – Czy ludzie przydzieleni do Kommando 99 coś dostawali? – Papierosy, kanapki, wódkę. Podpułkownik John S. Dwinell był członkiem trybunału. – Zeznał pan, że w pańskim przekonaniu ci rosyjscy żołnierze zostali słusznie skazani na śmierć. Dlaczego zatem, pańskim zdaniem, konieczne było całe to fałszywe badanie i cała ta komedia, którą odgrywano? Denson z pewnością docenił pytanie Dwinella. Sam się nad nim głowił, lecz nie znalazł na nie odpowiedzi[149]. „Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ten oddział zadawał sobie tyle trudu, żeby zabić w ten sposób około ośmiu tysięcy ludzi” – przyznał później. – Moim zdaniem – odparł Dittrich – to nie było konieczne. Nie wiem, po co to robiono. – A po co premia? Mam na myśli papierosy i wódkę, które dawano członkom oddziału. – Kiedy pracuje się dzień i noc – odparł Dittrich – trzeba coś jeść. W późniejszej fazie procesu Hermann Pister, który zastąpił Karla Kocha jako komendant Buchenwaldu, również złożył zeznanie na temat Kommando 99. Utrzymywał, że nie zabijano żadnych jeńców wojennych, tylko partyzantów i komisarzy, i że egzekucje zarządził Berlin, całkowicie zgodnie z prawem, o ile mu wiadomo. – Pozwolę sobie odświeżyć panu pamięć – powiedział Denson podczas krzyżowego przesłuchania. – Stwierdził pan we Freisingu, że więźniowie zastrzeleni w stajni byli „rosyjskimi jeńcami wojennymi”. Teraz, przed tym sądem, mówi pan, że to byli partyzanci albo komisarze polityczni. – Nigdy nie zaprzeczałem, że we Freisingu nazwałem tych ludzi jeńcami wojennymi, ale... – ...ale to było, zanim miał pan okazję porozmawiać z rzecznikiem obrony i przygotować się do składania zeznań. Czy tak? – Muszę zgłosić sprzeciw – powiedział doktor Wacker, wstając od stołu obrońców – na tej podstawie, że pan Denson nawiązuje do konsultacji z obrońcą. Zrobił to już wcześniej, insynuując w ten sposób, że miałem coś wspólnego ze zmianą zeznania Pistera. Stanowczo się temu sprzeciwiam. – Wacker
występował jako jeden z rzeczników obrony na procesie flossenburskim i poznał już Densona, ale to nie uśmierzało jego gniewu wywołanego sugestią, że nakłaniał Pistera, aby kłamał przed sądem. – Uchylam sprzeciw. Pister był nieugięty. – Chciałbym oświadczyć przed tym sądem, pod przysięgą, że mój obrońca nigdy mi nie doradzał, abym składał nieprawdziwe zeznania. Myślę, że wiem więcej o obozach koncentracyjnych niż jakikolwiek prawnik, który nas broni, a dla mnie i dla innych oskarżonych nie miało to absolutnie żadnego znaczenia, czy tamci Rosjanie byli jeńcami wojennymi, czy komisarzami politycznymi. To stwierdzenie musiało wstrząsnąć Wackerem: jego klient pozbawiał się istotnego argumentu na swoją obronę. – Mieliśmy rozkaz wykonać egzekucję – ciągnął Pister – i wykonaliśmy ten rozkaz. Każdy podoficer, który służył w Kommando 99, wiedział, że to nie ja wydawałem te rozkazy. Przychodziły one z góry. Nie widzę tutaj żadnych generałów oskarżonych o rozstrzeliwanie zakładników albo jeńców wojennych, a to oni są ludźmi odpowiedzialnymi. Ci, którzy wydali rozkaz w naszym przypadku, tchórzliwie popełnili samobójstwo i przerzucili odpowiedzialność na nas. W dodatku, jak stwierdził pan w swoim przemówieniu wstępnym, panie Denson, to wszystko jedno, czy ktoś zabił jednego człowieka, trzech, pięciu czy więcej. Najważniejszą rzeczą dla pana jest po prostu to, że służył w obozie koncentracyjnym. Najwyższej rangi prawnik tego teatru, wasz człowiek Jackson, powiedział, że jeśli komuś słusznie rozkazano uczestniczyć w egzekucji, nie jego rzeczą jest dociekać, czy rozkaz był zgodny z prawem. Kluczowym sformułowaniem w zacytowanej przez Pistera wypowiedzi Jacksona były słowa „słusznie rozkazano”. Nawet niemieckie prawo uwzględniało różnicę między rozkazami wydanymi słusznie i niesłusznie, a niemieckie prawo pozostawało w mocy przez całą wojnę. Nawet taki nazistowski luminarz jak doktor Joseph Goebbels, minister propagandy, napisał w artykule z maja 1944 roku: „Nie istnieje żadne międzynarodowe prawo wojny, które stanowi, że żołnierz, który popełnił nikczemną zbrodnię, może uniknąć kary, mówiąc na swoją obronę, że wykonywał rozkazy przełożonych. Jest to szczególnie aktualne, jeśli owe rozkazy są sprzeczne z ludzką etyką i z powszechnie przyjętymi zwyczajami prowadzenia wojny”[150]. Nazistowska sankcja nie przemawiała jednak do Densona, który odpowiedział Pisterowi
argumentem mającym większe szanse znaleźć uznanie w oczach trybunału. – Porównuje pan tych Rosjan straconych przez Kommando 99 z własnymi kolegami. Czy jest jednak prawdą, że wam zapewniono proces, a tamtym rosyjskim jeńcom wojennym nie? – Nie moją rzeczą było dociekać, czy mieli proces – odparł Pister. – Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy był najwyższą instancją, nie tylko dla nas, ale dla całych Niemiec. Dla nas był to akt legalny i zgodny z prawem. Wielu moich towarzyszy również zostało straconych jako zbrodniarze wojenni bez procesu. To rozdrażniło Densona. Był dumny z programu ścigania zbrodni wojennych. Mimo doraźnej egzekucji esesmanów po wyzwoleniu Dachau, mimo innych czynów popełnionych pod wpływem chwilowych emocji, mimo wszystkich niedociągnięć jego zdaniem alianci dokonali wspaniałej rzeczy. Insynuacja Pistera, że egzekucje zbrodniarzy wojennych przez armię amerykańską niczym się nie różnią od egzekucji rosyjskich jeńców wojennych przez nazistów, stanowiła dla niego największą obelgę. – Czy może pan podać sądowi nazwisko jednego człowieka, który został zaliczony do kategorii zbrodniarzy wojennych i stracony tutaj, w Dachau, albo gdziekolwiek indziej w tej strefie bez procesu? – Musiałbym wypełnić pół książki adresowej. – Jedno nazwisko, panie Pister. – Jedno? Generał porucznik Waffen-SS Schmidt. – Gdzie został stracony? – dopytywał się Denson. – W pobliżu Mauthausen, dlatego, jak później podano, że był jednym z odpowiedzialnych za warunki w Mauthausen. Ten człowiek nigdy nie miał nic wspólnego z obozami koncentracyjnymi i nie zapewniono mu żadnego procesu. – Kto wykonał egzekucję? – Nie wiem. Alianccy żołnierze. W każdym razie mnie przy tym nie było. – Nie było pana przy tym. Zatem nie ma pan żadnej własnej wiedzy na ten temat? – Kiedy skażecie mnie na śmierć, a mojej żony przy tym nie będzie, i tak później się o tym dowie. – Proszę odpowiedzieć na pytanie, panie Pister. – Nie było mnie przy tym. Nie było mnie również w Kommando 99. Przez kilka dni zeznań w sprawie Kommando 99 obrońcy dowodzili, że ich klienci nie popełnili żadnej zbrodni, zabijając tamtych Rosjan. Związek Radziecki
nigdy nie podpisał konwencji genewskiej, utrzymywali, i rosyjscy żołnierze nie mogli się na nią powoływać. Oburzenie Densona uzewnętrzniało się w najbardziej widoczny sposób podczas tych potyczek słownych. Zebrał całą energię, aby odeprzeć argumenty obrony. – Myślę, że powinniśmy odrzucić w tym miejscu płaszcz sofistyki i nazwać rzeczy po imieniu – powiedział trybunałowi. – Rzecznik obrony stwierdził, że nie będzie próbował dowodzić legalności poczynań Kommando 99, ale to wszystko, co zrobił. Jestem gotów rozmawiać o legalności i o prawie, które należy tutaj zastosować. W Traktacie o prawie międzynarodowym Halla mamy następujące zdanie: „Strona wojująca we wszystkich swoich relacjach z przeciwnikiem nie powinna stosować przemocy w stopniu większym, niż jest to konieczne”. Fakt, że Rosja nie podpisała konwencji, nie dawał Niemcom prawa do złego traktowania rosyjskich jeńców wojennych. Konwencje haska i genewska nie były niczym więcej, jak tylko uściśleniem praw i zwyczajów już stosowanych przez cywilizowane narody. Następne pytanie brzmi, czy było to morderstwo bez procesu. Myślę, że sąd zna odpowiedź na to pytanie. Od zarania cywilizowanej sprawiedliwości było rzeczą fundamentalną, że należy wysłuchać człowieka, zanim się go skaże. Świadkowie obrony w tej sprawie zeznali, że egzekucja bez procesu była niezgodna z niemieckim prawem i z pewnością niezgodna z zasadami humanitaryzmu i sprawiedliwości uznawanymi przez wszystkie cywilizowane narody. Humanitaryzm i sprawiedliwość to pojęcia szerokie, ale istnieją jako gwiazdy przewodnie w świadomości każdego cywilizowanego człowieka. Należy tylko zastosować te pojęcia, aby określić, co stanowi prawo lub zwyczaj, które są uznawane przez cywilizowane narody świata. Wacker rozważył argumenty Densona, po czym wstał, aby zwrócić się do sądu. – Zgadzam się w zupełności z rzecznikiem oskarżenia, kiedy mówi, że konwencje haska i genewska skodyfikowały to, co cywilizowane narody uważają za prawo. Mamy tu jednak do czynienia z wyjątkowym przypadkiem, ponieważ Rosja nie uznała tych praw za wiążące. Możemy sobie wyobrazić, że w przyszłości jakaś instytucja o randze i powadze Organizacji Narodów Zjednoczonych ustanowi reguły prawa międzynarodowego, które będzie prawem nawet dla tych państw, które nie zechcą go przyjąć z własnej woli. Mamy tu
jednak do czynienia z przypadkiem, który należy do przeszłości. Nie możemy przecież oczekiwać po rządzie niemieckim postępowania zgodnie z prawem międzynarodowym, jeśli strona przeciwna tego nie robiła. Oczywiście zgadzam się również z panem Densonem, że uznawane powszechnie normy zachowania ludzkiego wciąż będą obowiązywać. Ale w moim przekonaniu wojna zawsze jest nieludzka i nie ma żadnej pewności, że podczas wojny obie wojujące strony będą uznawały te same kryteria. Pewne jest jedno. Nie miały żadnych wątpliwości co do legalności takich rozkazów ani władze, które wydawały rozkazy, czyli rząd Rzeszy, ani osoby, które mogły otrzymywać takie rozkazy pomiędzy rokiem 1933 a 1945. Dochodzimy teraz do kolejnego trudnego pytania: gdzie jest granica między prawem a polityką? Ameryka próbuje rozwiązywać problemy za pomocą prawa. Rosja najwyraźniej próbuje rozwiązywać swoje problemy na zasadach politycznych... – Za pozwoleniem wysokiego sądu – przerwał Denson. Nie miał cierpliwości do sofistyki, a Wacker przenosił oczywiste przypadki morderstwa do królestwa filozoficznej abstrakcji. – Sprzeciwiam się dalszej argumentacji tego rodzaju. Rzecznik obrony Lewis patrzył na to z innej perspektywy i przyszedł Wackerowi z odsieczą. – Czy kraj niebędący sygnatariuszem ma prawo wymagać od kraju będącego sygnatariuszem przestrzegania konwencji, to kwestia, która nigdy nie została rozstrzygnięta, ponieważ od podpisania konwencji mieliśmy tylko jedną wojnę. Zgadzamy się, że kwestia jest nowa, i to właśnie ten sąd ma rozstrzygnąć, czy Rosja, kraj, który nie podpisał, mogła wymagać od Niemiec, które podpisały, przestrzegania konwencji. Denson nie zgodził się z nim. – To nie jest kwestia, proszę wysokiego sądu. Jedyną kwestią jest to, czy rozstrzeliwanie zakładników i jeńców wojennych zostało, zgodnie ze zwyczajem, zakazane przez prawo międzynarodowe. Co prawda, rzecznik obrony nie podniósł tej sprawy, ale uważam, że powinniśmy zadać sobie pytanie, czy Kommando 99 nie prowadziło w istocie działań represyjnych[151]. Oto cytat z Halla: „Represja, czyli karanie jednego człowieka za czyny innego, to środek sam w sobie sprzeczny z zasadami sprawiedliwości”. Jedyne wyjaśnienie, jakie wyszło z ust niektórych oskarżonych, sprowadza się do tego: „No cóż, spójrzcie, co oni robili z naszymi żołnierzami, kiedy byliśmy w Rosji”. Sąd powinien wziąć
pod uwagę fakt, że to Niemcy zaatakowały Rosję. Jedyne wyjaśnienie złożone przed tym sądem jest takie, że „oni traktowali nas źle, więc my traktowaliśmy ich tak samo”. Lewis nie chciał dać za wygraną. – Jeśli oskarżenie upiera się przy zasadzie sprawiedliwości, odwrócimy ją i spytamy, dlaczego Rosja nigdy nie podpisała konwencji genewskiej i nigdy nie czuła się związana tą konwencją. Uważamy, że język konwencji jest prosty i jasny. Obowiązuje ona tylko kraje, które ją podpisały. Nie jest wiążąca w stosunkach między sygnatariuszem a krajem, który odmówił przystąpienia do rodziny narodów. Nie mamy nic więcej do powiedzenia. – Sąd odracza posiedzenie. Spór o Kommando 99 nigdy nie został rozstrzygnięty, każda ze stron trwała przy swoim zdaniu, wysuwając mocne argumenty. Werdykty, jak się milcząco zgadzały obie strony, miały pokazać, która z nich argumentowała skuteczniej. Tymczasem przełożeni Densona w kwaterze głównej JAG byli coraz bardziej zaniepokojeni. Te spory z powodu ezoterycznych kwestii przedłużały proces. Paradoks musiał uderzyć Densona jako dziwaczny: ignorował rozkazy przełożonych, aby zapewnić uczciwy proces zbrodniarzom, którzy nie chcieli zignorować swoich rozkazów.
[149] Przemówienie
w Miami, Floryda, 1991, archiwum Densona.
[150] „Deutsche
Allgemeine Zeitung”, 28 maja 1944, cyt. za: Taylor, Nuremberg and Vietnam: An American Tragedy, s. 48. [151] Artykuł
drugiej konwencji genewskiej z 1929 roku zakazuje stosowania represji wobec jeńców wojennych.
36 Pociąg śmierci do Dachau
Proces buchenwaldzki oscylował między podręcznikowym przestępstwem a bezprzykładnym okrucieństwem, między nużącym prawniczym formalizmem a dramatycznymi wybuchami. Cztery miesiące później wiosna zamieniła się w lato. Byli więźniowie umieszczali drewniane tabliczki, upamiętniające miejsca wokół Dachau. To, czytali goście, jest Drzewo-Szubienica. To Ściana Straceń. To Droga na Cmentarz. W sali sądowej A wygląd zewnętrzny Densona też przyciągał powszechną uwagę. Ani jego energia, ani waga nigdy nie wróciły do normy. „Kołnierzyk mojej koszuli był tak wielki, że pasowałby na dwie osoby” – wspominał[152]. Przewodniczący trybunału Emil Kiel zarządził przerwę w rozprawie, aby dać mu czas na odpoczynek. Denson nie odpoczywał długo. Trzy dni później wrócił do pracy w sali sądowej. Kiedy dywizje „Tęcza” i „Ptak Gromu” dotarły do obozu w Dachau, natknęły się na sznur wagonów kolejowych wypełnionych martwymi i umierającymi więźniami. Historia tego pociągu śmierci wyszła na jaw w relacjach byłych więźniów Buchenwaldu, powołanych przez Densona na świadków. – Nazywam się Martin Rosenfeld. Proszę, aby wysoki sąd wysłuchał tego, co powiem w imieniu wielu tysięcy czeskich i innych więźniów, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych z rąk SS i którzy są pochowani w masowych grobach w całej Austrii i Czechosłowacji. – Panie Rosenfeld – kiedy wrócił pan do Buchenwaldu w 1945 roku, czy spotkał pan człowieka nazwiskiem Merbach? – Tak, był w transporcie z Buchenwaldu do Dachau siedemnastego kwietnia 1945 roku. Po drodze z Buchenwaldu na stację kolejową w Weimarze około trzystu pięćdziesięciu więźniów zostało zastrzelonych. Widziałem na własne oczy, jak Merbach zastrzelił dziesięciu z nich. Załadowano nas po
dziewięćdziesiąt osób do wagonu – w ogóle nie było miejsca, żeby usiąść. – Czy dostaliście coś do jedzenia? – Sto gramów chleba i dwadzieścia gramów zepsutej kiełbasy. – Kiedy transporty ruszyły, w jakim kierunku pojechały? – W kierunku Pilzna. W Pilznie ludzie wiedzieli z radia, że przyjechali więźniowie obozu koncentracyjnego. Przynieśli nam mnóstwo jedzenia. Kiedy Merbach to zobaczył, wziął pistolet automatyczny i zaczął strzelać do cywilów. – Co się stało na następnej stacji? – Wtedy przyszła nasza kolej. Chodził od jednego wagonu do drugiego. Strzelał do ludzi w moim wagonie – na moich oczach zastrzelił dwudziestu. Były tam trzy wagony z francuskimi więźniami. Merbach rozkazał więźniom przetoczyć te wagony na boczny tor. Potem rozkazał francuskim więźniom wysiąść z pociągu: „Wysiadać!”. Później razem z innymi mordercami z SS ich zastrzelił. Na własne uszy słyszałem, jak rozkazał im wysiąść z wagonów. Widziałem, jak stał tam z pistoletem, ze swoimi kolegami. I strzelał do nich. Następnego ranka Merbach rozkazał więźniom ze wszystkich wagonów zejść w dolinę i wykopać masowy grób. Ciała zrzucano z torów. Słabsi spośród nas nie mogli unieść ciał, więc Merbach i jego koledzy stali tam i strzelali do słabych więźniów. Potem ruszyliśmy w dalszą drogę, a pomiędzy Pilznem a Monachium zatrzymaliśmy się, ponieważ był nalot. Bandyci z SS schowali się w lesie, a nam kazali zostać na torach kolejowych. – Panie Rosenfeld, gdzie ten transport wreszcie się skończył? – Tutaj, w Dachau, dwudziestego szóstego kwietnia 1945 roku. Z pięciu tysięcy ludzi dojechało tysiąc sto. Ważyłem trzydzieści pięć kilogramów, kiedy tu dotarłem. – Nie mam więcej pytań. Drugiego lipca 1947 roku Hans Merbach zajął miejsce dla świadków. – Nazywam się Hans Merbach. Mam trzydzieści pięć lat, jestem żonaty, mam troje dzieci. – Panie Merbach, z jakiego powodu wstąpił pan do Allgemeine SS? – spytał rzecznik obrony doktor Kopf. – W 1928 roku podjąłem pracę w Towarzystwie Ubezpieczeń na Życie Gotha i był tam kierownik działu, który starał się mnie namówić, żebym wstąpił do SS. Dwa lata później wstąpiłem. Służbę zacząłem w Buchenwaldzie w grudniu 1939 roku.
– Panie Merbach, na czym polegała pańska praca jako zastępcy dowódcy kompanii? – Musiałem szkolić strażników, uczyć ich, jak mają się zachowywać w stosunku do więźniów, jakie mają obowiązki, że nie wolno im przyjmować żadnych prezentów od więźniów, tego typu rzeczy. – Panie Merbach, świadek zeznał, że widział, jak zastrzelił pan dziesięciu więźniów po drodze z Buchenwaldu do Weimaru. Co ma pan do powiedzenia na ten temat? – Chciałbym prosić o pozwolenie wyjaśnienia sądowi, jaka była sytuacja. Nie mogłem tego powiedzieć podczas żadnego ze swoich przesłuchań. Już drugiego kwietnia na poboczu drogi do Weimaru leżała wielka liczba martwych więźniów – więźniów z podobozów takich jak Ohrdruf, którzy byli w drodze do Buchenwaldu. Ponad dziesięć tysięcy więźniów przyszło tą drogą z Weimaru. Przed moim transportem był wielki transport Żydów, ponad trzy tysiące ludzi wysłanych do Flossenbürga pieszo. Sam widziałem co najmniej piętnastu martwych więźniów, leżących na drodze. – Panie Merbach, czy podczas tego marszu zastrzelił pan kogoś? – Nie, wręcz przeciwnie. Próbowałem zdobyć jedzenie dla więźniów. Bomby zniszczyły kilka węzłów kolejowych i było jasne, że podróż potrwa dłużej, niż się spodziewano. Zatelefonowałem do Buchenwaldu i poprosiłem o dodatkowe racje żywnościowe. Powiedziano mi, że prawie nie ma chleba i że będę musiał zdobyć coś na własną rękę. Następny postój był w Dreźnie. Porozmawiałem z kapitanem tamtejszej policji, który powiedział mi, że nie można dostać kawałka chleba, ponieważ miasto jest zatłoczone uchodźcami. – Co pan zrobił, żeby zdobyć wodę do picia dla więźniów? – Na każdej stacji biegłem natychmiast do lokalnego biura Narodowosocjalistycznego Towarzystwa Opieki Społecznej i żądałem od nich wiader i baniek. Następnie przychodziło czterech więźniów i nosiło w tych wiadrach wodę dla pozostałych więźniów. Z Drezna pociąg pojechał najpierw do Czechosłowacji, potem do Pilzna. – Panie Merbach, świadek zeznał, że w Pilznie ludność dowiedziała się z radia, że na stację przyjechali więźniowie obozu koncentracyjnego, i przyniosła im jedzenie. Ten sam świadek zeznał, że zabronił pan cywilom zbliżać się do więźniów. Nie posłuchali, więc wyciągnął pan pistolet i zaczął do nich strzelać. – To nieprawda. Próbowałem zdobyć racje żywnościowe. Nigdy nie odmówiłbym przyjęcia pomocy od czeskiej ludności. Co więcej, uważam za
niemożliwe, aby w tak krótkim czasie czeskie radio dowiedziało się, że przyjechał pociąg z Buchenwaldu. – Gdzie był następny postój tego transportu? – Namering w Górnej Bawarii. Tam dostaliśmy racje. Mimo to bardzo wielu więźniów zmarło, a inni uciekli z wagonów. – Kiedy przybył pan do Dachau? – Dwudziestego szóstego kwietnia. Rozmyślałem o losie tych ludzi dzień i noc. Wojna jeszcze się nie skończyła, a ja wciąż miałem w pamięci rozkaz, który otrzymałem: „Dostarczy pan tych wszystkich więźniów do Dachau”. Doszedłem do wniosku, że w żaden sposób nie mogę ich uwolnić, ponieważ za każdym razem, kiedy więzień uciekał, wśród ludności cywilnej działy się zupełnie niewiarygodne rzeczy. – Czy zdawał pan sobie sprawę, że pański pociąg nie dotrze szybko do Dachau? – Liczyłem na to, że władze kolejowe Rzeszy postarają się, aby pociąg dotarł do Dachau w krótkim czasie. Nigdy nie sądziłem, że dwadzieścia cztery godziny, jak początkowo zakładano, przedłużą się do trzech tygodni. W imieniu oskarżenia krzyżowe przesłuchanie poprowadził Robert Kunzig. – Czy pamięta pan, że jedenastego lipca we Freisingu powiedział pan, że kiedy pociąg wyjeżdżał z Weimaru, „nie było dosyć miejsca, żeby więźniowie mogli się położyć. Musieli zachować pozycję siedzącą”? – Mogłem tak powiedzieć, ale chciałbym dodać, co następuje. Tutaj, w Dachau, byłem przesłuchiwany przez pana Rosenthala i pana Westervaila. Przesłuchania były prowadzone poprawnie i jak należy. We Freisingu nic nie było tak jak należy. Oficerowie byli bici kablem po twarzy. I, jak przypuszczam, właśnie dlatego pojawiły się najbardziej niewiarygodne historie, zwłaszcza na temat tego transportu. To było moje pierwsze przesłuchanie w życiu. To samo powiedziałem panu Rosenthalowi, a on powiedział mi, że niestety nie da się odwrócić tego, co się stało. – Innymi słowy, chce pan zmienić swoje zaprzysiężone zeznanie, złożone w 1945 roku, kiedy pamięć miał pan bez wątpienia świeższą, czy tak? – Tak, we Freisingu miałem lepszą pamięć, ale pod wpływem metod stosowanych w śledztwie mówiłem szalone rzeczy. Wysoki sądzie – powiedział Merbach, zwracając się do trybunału. – Wychowywałem się w przyzwoitej rodzinie. W 1917 roku, kiedy miałem siedem lat, moja matka ciężko
zachorowała i żydowski lekarz nazwiskiem Falkenstein przychodził do niej codziennie. Byłem mu bardzo wdzięczny, chociaż wiedziałem, że jest Żydem. Nawet podczas manewrów w Wehrmachcie w 1936 i 1937 roku nie robiłem żadnych różnic między aryjskimi a półżydowskimi żołnierzami. Było mi przykro, że muszę uczestniczyć w tej walce, którą rząd prowadził z religią. Dla mnie liczyła się tylko jedna rzecz, miłość do mojej ojczyzny i mojego narodu. Okrucieństwo wobec bezbronnych ludzi, maltretowanie ich i zabijanie, nie leży w mojej naturze. Jestem przerażony tymi oskarżeniami, które wysuwa się w sądzie przeciwko mnie. Na temat transportu powiedziałem wszystko, co wiem. Od dwóch lat przebywam w więzieniu i codziennie robię rachunek sumienia, ważę dobro i zło. Zdobywałem jedzenie dla więźniów, pomagałem im, kiedy tylko mogłem, i miałem dla nich najgłębsze współczucie. Jeśli członkowie tego sądu uznają mnie za zbrodniarza z powodu tego transportu, to mam nadzieję, że przynajmniej nie umieszczą mnie na jednej płaszczyźnie z ludźmi, którzy mieli złe zamiary. Osądźcie mnie jako człowieka, który próbował postępować dobrze. Musiałem wykonywać rozkazy. Aż do końca starałem się postępować dobrze. Czekam na wasz werdykt. – Czy obrona ma coś jeszcze? – Nic więcej. – Nic więcej, sir – powiedział Denson. – Sąd odracza posiedzenie. Śledztwo w sprawie domniemanego stosowania przemocy we Freisingu ujawniło wykroczenia popełnione przez kilku amerykańskich śledczych. Niektóre z tych raportów zostały później zdezawuowane, inne się potwierdziły. Z tych, które się potwierdziły, wynikało, że do stosowania przemocy fizycznej często skłaniało śledczych wyzywające zachowanie niemieckich więźniów. Bez względu jednak na to, ile zawierały prawdy, żaden Amerykanin nie został nigdy oskarżony o złe traktowanie Niemca czekającego na proces.
[152] Nagrany
na wideo wywiad USHMM.
37 Tatuaże, abażury, spreparowane głowy
Kurt Sitte był trzydziestojednoletnim doktorem fizyki na Uniwersytecie Manchesterskim i więźniem w Buchenwaldzie od września 1939 roku aż do wyzwolenia. – Doktorze Sitte – spytał Denson – czy wie pan, że na oddziale patologii preparowano tatuowane ludzkie skóry? – Tak. Przyszedł rozkaz, że skóra ze zwłok z kolorowymi i ciekawymi tatuażami ma być zdejmowana i konserwowana. Mogę dodać, że za interesujące uważano przede wszystkim tatuaże obsceniczne. Tatuaże były często wykorzystywane do wyrobu abażurów do lamp, pochew na noże i temu podobnych przedmiotów dla esesmanów. – Doktorze Sitte, czy wie pan, jaki związek, jeśli w ogóle jakiś, miała Frau Ilse Koch z procederem preparowania tatuowanych ludzkich skór? – Wiem, że dostarczono Frau Koch abażur do lampy. To było, zanim znalazłem się na oddziale patologii. Wiedziano również powszechnie, że tatuowani więźniowie byli wysyłani z brygad roboczych do szpitala, gdzie Ilse Koch mogła się im przyjrzeć. Tych więźniów zabijano w szpitalu i zdejmowano tatuowane skóry. – Czy abażur do lampy był wykonany z tatuowanej ludzkiej skóry? – Tak, sir, był. – Pokazuję panu dowód rzeczowy oskarżenia numer czternaście i proszę, żeby pan opisał, co to jest. – To jest spreparowana głowa więźnia, którą przekazałem władzom amerykańskim po wyzwoleniu. Jest to głowa polskiego więźnia, który uciekł z obozu, został schwytany, stracony, a później, na polecenie lekarza SS Müllera, oddzielono głowę od tułowia. Ta i jeszcze jedna głowa należały do głównych atrakcji, kiedy przyjeżdżali goście. – Obrona sprzeciwia się dopuszczeniu rzeczonego przedmiotu jako dowodu –
powiedział Lewis. – Świadek zeznał, że przedmiot został rzekomo zamówiony przez doktora Müllera, który nie jest oskarżonym w tej sprawie. Nie ma żadnego związku między tym, co tutaj pokazano, a którymkolwiek z oskarżonych. – Uchylam sprzeciw. Dowód rzeczowy oskarżenia numer czternaście zostanie włączony do materiału dowodowego. – Czy to prawda – spytał Lewis podczas krzyżowego przesłuchania – że skóra była zdejmowana z pospolitych kryminalistów w ramach badań naukowych prowadzonych przez doktora Wagnera nad związkiem między kryminalistami a tatuażami na ich ciałach? – Za moich czasów skórę zdejmowano z więźniów bez względu na to, czy byli kryminalistami, czy nie. Nie sądzę, aby jakikolwiek odpowiedzialny naukowiec nazwał tego rodzaju działalność naukową. – Pan nie nazwałby jej naukową, ale doktor Wagner nazywał ją naukową, czy tak? – Kryteria niektórych lekarzy SS różniły się od naszych. – Wspomniał pan o abażurach do lamp. Czy kiedykolwiek widział pan abażur wykonany z ludzkiej skóry w Buchenwaldzie – tak czy nie? – Jak wspomniałem, sam nie widziałem takiego abażuru. – Zatem nie może pan stwierdzić jednoznacznie przed tym sądem, czy abażury pokazywane mieszkańcom Weimaru przez władze amerykańskie były wykonane z ludzkiej skóry? – Nie mogę. – Zeznał pan również, że słyszał pan w obozie, jakoby abażur został dostarczony pani Koch. Czy powiedziałby pan, że abażur pokazywany po wyzwoleniu był tym samym abażurem, który dostarczono pani Koch? – Nie, nie był. Według opisu, który uzyskaliśmy, abażur dla pani Koch miał podstawę z ludzkich kości. Jeden z więźniów, świadek Jehowy, powiedział mi, że widział go w piwnicy warsztatu bloku osiemnastego. Strażnik z SS powiedział mu: „Praca musi być wykonana szybko. To dla pani Koch”[153]. Świadkowie Jehowy byli posyłani do obozów koncentracyjnych za odmowę pracy w przemyśle zbrojeniowym lub noszenia broni. Władze ustawicznie próbowały ich nakłonić, aby podpisali zaprzysiężone oświadczenia, że wyrzekną się swoich przekonań i staną się przyzwoitymi obywatelami niemieckimi. Niewielu się na to zgodziło. – A zatem nigdy nie słyszał pan na własne uszy od nikogo, kto był w domu
pani Koch, że widział tam taki abażur, prawda? – Nie. – Czy kiedykolwiek widział pan okładkę książki wykonaną z ludzkiej skóry? – Nie. – A zatem jedynymi przedmiotami z ludzkiej skóry, o których pan wie, były pochwy na noże i abażury do lamp, czy to się zgadza? – Słyszałem o kilku innych przedmiotach. Nie pamiętam dokładnie, o jakich. – Zeznał pan również, że pani Koch zapisywała numery więźniów i donosiła na nich, czy tak? – Więźniowie wiedzieli o takich rzeczach, podobnie jak wiedzieli o innych postępkach pani Koch, które bez wątpienia są znane sądowi... – Doktorze Sitte, chciałbym, żeby mówił pan tylko za siebie. Czy zna pan przypadek, albo z własnej wiedzy, albo z tego, co pan słyszał w obozie, żeby więzień, na którego doniosła pani Koch, został zabity, a z jego skóry wykonano dla niej abażur do lampy? – Mówiło się o tym w obozie. Nigdy osobiście nie spotkałem nikogo, kto był przy tym obecny. – Nie mam więcej pytań. Solomon Surowitz wstał ze swojego krzesła i oznajmił: – Oskarżenie wzywa następnego świadka, Josefa Löwensteina. Löwenstein, czterdziestoczteroletni Niemiec, był więźniem w Buchenwaldzie od 1939 do 1941 roku, a później znowu od stycznia 1945 roku aż do wyzwolenia. Podczas pobytu w obozie pracował w brygadzie ogrodniczej. – Panie Löwenstein – spytał Surowitz – czy znał pan Ilse Koch? – Znałem Kommandeuse Koch bardzo dobrze. Kończyłem jakąś pracę w ogrodzie pani Koch. Był ze mną kolega, starszy dżentelmen z Wiednia. Nie mógł pracować w takim samym tempie jak młodsi więźniowie i pani Koch, która stała w oknie, zawołała do męża, który akurat przechodził przez ogród: „Spójrz na tę parszywą żydowską świnię, ociąga się w pracy. Nie chcę go więcej widzieć. I tak tylko się na mnie gapi”. Wyciągnąłem go z ogrodu i wyszedłem z nim, żeby nie zapisano jego numeru. Podczas krzyżowego przesłuchania kapitan Lewis spytał: – Kiedy zdarzył się ten incydent w pobliżu domu pani Koch, czy kazała mężowi pobić tego człowieka? – Nie – przyznał Löwenstein. – Powiedziała mu, że ten człowiek ma „zniknąć”. W Buchenwaldzie to wystarczało.
Powołano po kolei dziesięciu świadków, którzy dostarczyli dowodów kryminalnych poczynań Ilse. Inny były więzień, Josef Broz, opowiedział o swoich doświadczeniach, kiedy pracował w willi Kochów. – Latem 1942 roku jedenastu więźniów pracowało w domu Ilse Koch pod nadzorem brygadzisty. Ilse Koch wyszła z domu i zobaczyła na ścieżce porzeczki. Zbeształa brygadzistę i spytała go, którzy więźniowie pracowali przy porzeczkach. Kazała mu w ciągu dziesięciu minut podać numery tych więźniów, bo inaczej popamięta. Brygadzista powiedział, że dzieci zrywały porzeczki i rozsypały je na ścieżce. Po pracy, kiedy wracaliśmy do obozu, zatrzymano nas przy bramie. Ilse Koch zatelefonowała na wartownię i doniosła na brygadzistę, jak również na jedenastu więźniów, którzy z nim pracowali. Dostaliśmy po pięć batów na gołe ciało. Inny były więzień, Kurt Froboess, został wyznaczony do kopania rowów na przewody telefoniczne. – Pracowałem razem z pewnym czeskim kapelanem – zeznał. – Kapelan spulchniał ziemię, a ja wybierałem ją łopatą. Nagle ktoś stanął na krawędzi rowu, krzycząc: „Więzień, co ty tu robisz?”. Spojrzeliśmy w górę, żeby zobaczyć, kto to, i rozpoznaliśmy panią Koch. Miała na sobie krótką sukienkę i stała okrakiem nad rowem bez żadnej bielizny. Spytała: „Na co się gapicie?”. I zaczęła nas bić szpicrutą, zwłaszcza mojego towarzysza po twarzy, aż zalał się krwią. – Czy kiedykolwiek widział pan jakąś tatuowaną skórę należącą do Ilse Koch? – spytał Denson. – Tak. Widziałem album fotograficzny. Na okładce był tatuaż. A raz miała na sobie rękawiczki. Były białawożółte, a na lewej rękawiczce była wytatuowana gwiazda. – Panie Froboess, czy pracował pan w jakiejś brygadzie, gdzie ludzie mieli tatuaże? – Tak. Wielu towarzyszy miało tatuaż, byli marynarze i tak dalej. – Czy kiedykolwiek był pan przy tym, jak Ilse Koch zetknęła się z takim więźniem? – Tak. To było w miejscu, gdzie dzisiaj jest stacja kolejowa. Miał tam powstać stadion dla SS i więźniowie musieli wyrównać teren. Tego dnia było upalnie i niektórzy pracowali bez koszul. Zjawiła się pani Koch na koniu. Był tam pewien towarzysz – miał na imię Jean, był albo Francuzem, albo Belgiem – i słynął w całym obozie ze wspaniałych tatuaży, od stóp do głów. Pamiętam
zwłaszcza kolorową, wijącą się kobrę na jego lewym ramieniu. Powiedziała mu: „Do roboty, szybciej!”. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, a ona zapisała jego numer. Podczas wieczornego apelu wezwano go na bramę. – Czy jeszcze kiedyś go pan widział, panie Froboess? – Mniej więcej pół roku później odwiedziłem przyjaciela, który pracował na oddziale patologii, a on pokazał mi kilka niezwykłych rzeczy. Lekarze robili gipsowe odlewy osobliwych twarzy lub czaszek. Były tam okazy przechowywane w alkoholu, i były skóry. Ku swojemu przerażeniu zobaczyłem tę samą żaglówkę, którą widziałem na ciele Jeana. – Czy później widział pan jeszcze gdzieś tę skórę? – W tę skórę był oprawiony album fotograficzny. Krzyżowe przesłuchanie poprowadził kapitan Lewis. – Zeznał pan, że pani Koch przyjechała konno – powiedział. – Kiedy to było? – Na początku 1940 roku. – Czy to prawda, że w 1940 roku pani Koch urodziła dziecko i przez cały ten rok nie mogła jeździć konno? – Wiem, że urodziła dziecko. Nie pamiętam już dokładnie, kiedy, ale tamtego dnia była na koniu. Nie mylę się. – Zeznał pan, że widział u oskarżonej parę rękawiczek. Czy kiedykolwiek dotykał pan tych rękawiczek? – Nie. – Na czym opiera pan swoją opinię, że były wykonane z ludzkiej skóry? – Z powodu tatuażu na lewej rękawiczce, którą nosiła. To był bardzo często spotykany tatuaż, widziałem go u wielu osób. – Z tego, co panu wiadomo, pański przyjaciel Jean mógł równie dobrze umrzeć śmiercią naturalną, prawda? – Zupełnie w to nie wierzę. Był silnym, zdrowym człowiekiem. – Nazywam się Kurt Wilhelm Leeser. Jestem kupcem. Byłem w Buchenwaldzie aż do wyzwolenia. Pracowałem na oddziale patologii. – Czy znał pan jakiegoś więźnia, którego skórę później pan widział? – spytał Solomon Surowitz w imieniu oskarżenia. – Tak. Josefa Collinette’a. Na plecach miał wytatuowany wielki okręt. Miał też tatuaże na nogach, na ramionach i na piersi. – Kiedy ostatni raz widział pan Josefa Collinette’a żywego?
– Widziałem go w piątek, a w następny czwartek zobaczyłem jego skórę na oddziale patologii. – Czy wie pan, jaki przedmiot wykonano ze skóry Josefa Collinette’a? – Zrobiono z niej abażur do lampy. Podstawka tej lampy była z ludzkiej kości. – Nie mam więcej pytań. – Czy pamięta pan, ile masztów miał okręt na abażurze? – spytał kapitan Lewis podczas krzyżowego przesłuchania. – Widziałem tylko okręt na plecach Josefa Collinette’a, nie na lampie. – Czy nie zeznał pan, że widział pan abażur do lampy z tym samym okrętem? – Nie. Powiedziałem, że widziałem skórę Josefa, ale na abażurze widziałem tatuaż z jego ramienia. – Zatem nigdy nie widział pan abażuru do lampy z okrętem, czy tak? – Nie z okrętem, z tatuażem z ramienia. – Nie mam więcej pytań. Jedenastego czerwca obrona powołała na świadka doktora Konrada Morgena. Poprzedzała go reputacja człowieka, który doprowadził do skazania Karla Kocha, toteż zarówno obrona, jak i oskarżenie oczekiwały, że przysłuży się ich sprawie. – Jaki jest pański zawód? – spytał doktor Aheimer w imieniu obrony. – Byłem sędzią sądu krajowego w Szczecinie. – Czy został pan zdegradowany w SS w jakikolwiek sposób? – spytał Aheimer, próbując ustalić obiektywność Morgena. – Tak. Byłem przewodniczącym sądu na procesie, który dotyczył rasy. Kiedy uniewinniłem podsądnego, którego w moim przekonaniu zmuszono, aby przyznał się do winy, Himmler oskarżył mnie o sabotaż. Później, w maju 1943 roku, książę zu Waldeck powierzył mi dochodzenie w sprawie komendanta Kocha pod zarzutem korupcji. Dochodzenie wszczęto w rezultacie doniesień, że pewien więzień został zastrzelony podczas próby ucieczki. W rzeczywistości więźniowi kazano przynieść wodę ze studni znajdującej się w pewnej odległości od obozu i strzelono mu w plecy. Mój urząd miał rozwikłać tę zagadkę. Okazało się, że więzień leczył Kocha na syfilis i żeby utrzymać swoją chorobę w tajemnicy, komendant kazał go wyeliminować. Koch był urodzonym kryminalistą. W młodości zaczął od okradania skrytek pocztowych. Później on i jego brat byli policyjnymi informatorami. Cała rodzina miała skłonności przestępcze. Jeden
z jego synów został ukarany w szkole muzycznej za kradzież radioodbiorników. Jego drugi syn trafił do zakładu dla obłąkanych. Uważam, że język ludzki nie jest w stanie opisać ohydy występków Kocha. Był chory na władzę i korzystał z każdej okazji, żeby wzbogacić się kosztem więźniów. Jestem przekonany, że ukradł z obozu miliony marek. – Czy pańskie dochodzenie w Buchenwaldzie dotyczyło również Pistera? Hermann Pister zastąpił Kocha na stanowisku komendanta po jego aresztowaniu. – Nie. Początkowo, oczywiście, nie ufałem następcy Kocha. Ale nie da się porównać tych dwóch komendantów. Wielu więźniów mówiło mi, że kiedy Pister został komendantem, znowu nabrali nadziei, że będą żyć. – W związku ze swoim dochodzeniem – spytał Lewis – czy miał pan okazję przeszukać dom Kocha? – Tak, bardzo dokładnie. Nie było szuflady w biurku, która nie zostałaby otwarta. – Czy znalazł pan tam jakieś abażury z ludzkiej skóry? – Nie, ani jednego. – Czy znalazł pan rękawiczki z ludzkiej skóry? – Nie. – Album fotograficzny oprawiony w ludzką skórę? – Nie. – Nie mam więcej pytań. Abażury z ludzkiej skóry mogły przyciągać uwagę prasy, oceniał Denson, ale do skazania Ilse miały się przyczynić łatwiejsze do zweryfikowania zarzuty, a przede wszystkim jej rola w ogólnym planie. – Czy w trakcie swojego dochodzenia – zaczął – stwierdził pan, że pani Koch była odpowiedzialna za bicie więźniów? – Tak. – I że wygłaszała obsceniczne uwagi pod adresem więźniów, w rodzaju: „Tylko spójrz w tę stronę, jeśli twoja dupa jest warta dla ciebie dwadzieścia pięć”? – Pani Koch uwielbiała wygłaszać uwagi tego rodzaju – odparł Morgen. – Jej zachowanie było skandaliczne. Nosiła sukienki rozmyślnie dobrane tak, żeby prowokować więźniów, a ilekroć więzień spojrzał na nią, potrafiła zadbać o to, żeby został surowo ukarany. Moim zdaniem, chociaż nie mam dowodów, zdarzało się, że więźniowie umierali na skutek pobicia.
– Panie doktorze, czy ustalił pan, jakie związki miała pani Koch z kosztownościami, które jej mąż kradł więźniom? – Przed wojną osobisty majątek pani Koch był wart sto dwadzieścia jeden reichsmarek i dziesięć fenigów. Po prześladowaniach Żydów i pierwszych kilku latach wojny wzrósł do osiemdziesięciu tysięcy marek, złożonych na kilku rachunkach bankowych na nazwisko pani Koch i jej dzieci. Za pierwszym razem, kiedy jej mąż został aresztowany, wyparła się go, żeby uniknąć posądzenia o współudział. Nazwała go kryminalistą i mordercą, powiedziała, że jego miejsce jest za drutem kolczastym, i próbowała stworzyć wrażenie, że była przez niego tyranizowana i bardzo z tego powodu cierpiała. Kiedy kilka dni później jej mąż został zwolniony, uświadomiła sobie, że chronią go wysoko postawione osoby, i zmieniła taktykę, mówiąc, że przeżyła załamanie nerwowe i nie odpowiada za to, co wtedy powiedziała. – Zatem w Buchenwaldzie znalazł pan jedynie siedlisko korupcji, czy tak? – spytał Denson. Pytanie było niezwykłe, mgliste i zupełnie nie w stylu precyzyjnego zwykle, lecz teraz wyczerpanego głównego oskarżyciela. – Nie rozumiem pytania – odparł Morgen. – Cały system obozów koncentracyjnych, który istniał w Niemczech – uściślił Denson – nie był niczym więcej, jak tylko siedliskiem korupcji, czy to się zgadza? – Nie potrafię odpowiedzieć w taki ogólny sposób. Ale to prawda, że odkryłem wiele nadużyć. – I odkrył pan również, że Buchenwald tworzy kryminalistów, zamiast ich reformować, czy tak? – To już byli kryminaliści najgorszego gatunku – zadrwił Morgen. – Nie można było sprawić, żeby stali się jeszcze gorsi. – Dosyć łatwo było zrobić głupca z tego Pistera, prawda? – Dawni oficerowie Kocha ze swoją przebiegłością zrobiliby głupca z każdego komendanta. – Czy to prawda, że powiedział mu pan, iż uważa pan to za dziwne, że sprawował swoją funkcję tak długo i nie zrobił nic, aby poprawić sytuację, że to szkoda, iż musieli czekać, aż pan się zjawi, żeby zrobić coś dla poprawienia warunków? – Oskarżyciel miesza tutaj dwie sprawy... – Proszę po prostu odpowiedzieć na pytanie. Nic nie zostało pomieszane. – Pister, z własnej inicjatywy, diametralnie zmienił warunki panujące w Buchenwaldzie.
To, że Morgen, śledczy, który potrafił zdemaskować Kocha jako „kryminalistę najgorszego gatunku”, mógł także chwalić Pistera za poprawę warunków w Buchenwaldzie, świadczyło o teutońskim sposobie myślenia. Z perspektywy Morgena – czyli Niemca, który nie znał życia w obozie tak, jak znali je więźniowie – komendant taki jak Pister wydawał się względnie „przyzwoity” i „poprawny”; różnica między typowym oficerem SS a typowym przedstawicielem rodzaju ludzkiego całkiem się zatarła[154]. Denson jednak nie zamierzał pozwolić, aby błędne wrażenie nie zostało skorygowane. – Doktorze Morgen, zeznał pan, że liczba zabójstw w Buchenwaldzie spadła w czasach Pistera, czy to się zgadza? – Spadła to za mało powiedziane. Ta liczba stała się bardzo niewielka, a wszelkich aktów gwałtu dopuszczano się albo wbrew jego woli, albo w tajemnicy. – Głodzenie jest aktem gwałtu, prawda? Czy wie pan, ilu więźniów zmarło z głodu w Buchenwaldzie w 1943 albo 1944 roku? – Uważam za niemożliwe, aby jakikolwiek więzień głodował przy racjach, jakie wydawano w tym czasie. Widziałem jedzenie, które przygotowywano w kuchni i wydawano więźniom. Nie jestem dietetykiem, ale zupa była zawsze gęsta, a chleb, mięso i smalec wydawano codziennie. Mogę dodać, że kiedy byłem internowany w amerykańskich obozach, spotkałem wielu byłych więźniów, którzy żałowali, że nie są w obozach niemieckich. Denson zapoznał się z wyżywieniem więźniów obozów i wiedział, że liczba kalorii rzadko sięgała tysiąca dziennie. – Mówi pan sądowi, że jedzenie wydawane więźniom obozów koncentracyjnych było lepsze niż jedzenie, które więźniowie dostają tutaj dzisiaj, czy tak? – Powtarzam po prostu opinię byłych więźniów, z którymi rozmawiałem. Nie czuję się uprawniony do wydawania sądów na ten temat. – Ci więźniowie, po przepracowaniu dwunastu godzin dziennie, wracali do baraków, które były lodowato zimne, czy tak? – Z tego, co wiem, baraki były ogrzewane. I były brygady drwali, które pracowały przez cały rok, żeby zapewnić opał na zimę. – Nigdy nie słyszał pan, żeby więzień miał odmrożone kończyny? – Tak, jeśli była zima, a więzień jechał w transporcie, który został zbombardowany i dlatego był w drodze dłużej, niż planowano.
Tą nierozstrzygającą nutą sąd zakończył posiedzenie w tym dniu. Ostatni świadek oskarżenia Max Kronfeldner opowiedział, jak w 1940 roku szedł do szpitala na leczenie wraz z dwoma innymi więźniami. – Ilse Koch jechała konno z adiutantem Florstedtem, podjechała w naszym kierunku i pobiła nas szpicrutą. – Jaki był powód? – spytał Denson. – Ponieważ patrzyliśmy na nią. Zobaczyliśmy kobietę jadącą konno i patrzyliśmy. – Nie mam więcej pytań. – Jak się pan dowiedział, że jest żoną komendanta? – spytał kapitan Lewis podczas krzyżowego przesłuchania. – Kilku towarzyszy zobaczyło, że mam czerwoną pręgę na twarzy, i zapytali, co się stało. Powiedziałem, że ta rudowłosa kobieta przefasonowała mi twarz, a oni oznajmili: „Nigdy byś nie zgadł. To była żona komendanta”. A ja na to: „Coś takiego! Może mnie pocałować w dupę!”. I to wszystko. Denson zwrócił się do trybunału. – Oskarżenie zakończyło przesłuchiwanie świadków. Na procesie buchenwaldzkim występowali razem z Densonem dwaj amerykańscy prawnicy: Robert Kunzig i Solomon Surowitz. Kunzig podzielał niezachwiane przekonanie Densona, że wszyscy, którzy pracowali w obozowej administracji, są winni uczestnictwa w ogólnym planie. Surowitz jednak wątpił w wiarygodność niektórych świadków i był oburzony szkalowaniem Ilse Koch przez prasę[155]. Nadal odgrywał swoją rolę, ale z coraz mniejszym entuzjazmem. Tego wieczoru Surowitz podszedł do Densona i złożył rezygnację. – Nie mogę tego znieść – powiedział. – Nie wierzę naszym własnym świadkom – to wszystko pogłoski. Bill, wiesz, że nie dobraliśmy się do ludzi, którzy naprawdę kierowali tym obozem. A ci świadkowie zeznaliby wszystko, żeby tylko zemścić się na Niemcach. Denson wysłuchał, pomyślał. – Będziemy kontynuować na podstawie tego, co mamy – powiedział. „Wystąpiła różnica zdań na temat prawa – wspominał Surowitz ponad pół stulecia później[156]. – Ale to nie wpłynęło na moje przekonanie, że Bill jest bardzo dobrym prawnikiem. Lubiłem go, a on robił naprawdę dobrą robotę.
Czułem jednak, że wynik jest z góry przesądzony. Tyle razy sędziowie dopuszczali zeznania, których nie dopuściłby zwykły sąd”. Surowitz mógłby zmienić zdanie na temat pogłosek, gdyby porozmawiał z doktorem Kurtem Sittem, byłym więźniem Buchenwaldu, który w 1949 roku zeznawał przed podkomisją Senatu badającą przebieg procesu. Sitte, w tym czasie wykładowca fizyki na Uniwersytecie Syracuse, złożył bardzo szczegółową relację o tym, jak więźniowie zbierali informacje w Buchenwaldzie. „Jestem bardzo wyczulony na tym punkcie – oświadczył komisji. – Wiele naszych relacji jest nazywanych pogłoskami i traktowanych lekceważąco. Słyszeliśmy, jak nazywa się je obozowymi plotkami – nie mogliśmy słuchać plotek. To miałoby katastrofalne skutki. Musieliśmy wiedzieć dokładnie, jaka jest sytuacja, co robi druga strona, przeciwnik, SS. I dlatego kiedy mówię na przykład, iż wiem ze słyszenia, że ludzie widzieli ten abażur – jestem tak samo pewien, że istniał, jakbym go widział na własne oczy”[157].
[153] Hearings
for the Investigation Subcommittee of the Committee on Expenditures in the Executive Departments, part 5, September 28; December 8 and 9, 1948, U.S. Government Printing Office, Washington, D.C., 1949, s. 1047. [154] Ulrich
Herbert, National Socialist Extermination Policies, Berghahn Books, Frankfurt 2000, s. 328. [155] Wywiad
z Surowitzem, 25 marca 2002.
[156] Ibidem. [157] Hearings
for the Investigations Subcommittee, s. 1042.
38 Wiedźma
– Wysoki sądzie – rozpoczął w imieniu obrony kapitan Emmanuel Lewis – gazety były pełne jątrzących artykułów dotyczących Buchenwaldu, a oskarżeni czekali cierpliwie dwa lata, żeby przedstawić swoją wersję tej historii. Teraz mają okazję do opowiedzenia całej prawdy o tym, co rzeczywiście działo się w Buchenwaldzie, i chętnie z niej skorzystają, żeby pokazać sądowi, że to, co ukazywało się w gazetach na temat ich działań, nie jest prawdą. Obrona wzywa Ilse Koch. Ilse Koch była w widocznej ciąży, kiedy podchodziła do miejsca dla świadków. Niemieccy oskarżeni prychali, fotografowie pstrykali aparatami, a byli więźniowie – którzy znali ją jako Kommandeuse lub częściej jako „Wiedźmę” – wspominali cierpienia, jakich oni i inni doświadczyli z jej powodu. Znajdował się wśród nich doktor Paul Heller, który później został lekarzem w Waszyngtonie. Podczas przesłuchania przed podkomisją Senatu w sprawie procesu buchenwaldzkiego w 1949 roku oświadczył: „Starałem się trzymać od niej z daleka, ponieważ wiedziałem, co robi. Pamiętam bardzo wyraźnie jeden dzień, czternasty kwietnia 1940 roku. Był to chyba piąty dzień po zajęciu Danii i Norwegii. Kiedy naziści odnosili zwycięstwa nad swoimi przeciwnikami, przychodził dla nas bardzo ciężki czas – świętowali naszym kosztem – to prawdopodobnie strach przed zemstą skłaniał nazistów do takiego traktowania więźniów. Kiedy pokonali Danię i Norwegię, myślałem, że tego nie przeżyję. Czternastego była niedziela. Zwykle niedziela była dniem wolnym dla aryjskich więźniów, ale Żydzi musieli pracować. Tego dnia wybrano grupę około sześćdziesięciu Żydów i wyprowadzono ich poza obóz. Musieli kopać doły i przenosić ziemię jakieś trzysta metrów dalej, cały czas biegiem”. „Jaki ciężar?” – spytał przewodniczący podkomisji senator Homer Ferguson. „Około dwudziestu albo dwudziestu pięciu kilogramów, biegiem w obie strony. Trwało to mniej więcej dwie godziny. Zjawiła się pani Koch i stała tam ze swoimi
psami. Nie wiem, jakiej były rasy, ale budziły strach. Stała tam dwie albo trzy godziny. To, co działo się w tym czasie z nami, było absolutnie straszne. Przyszli esesmani – około stu esesmanów na sześćdziesięciu więźniów. Można sobie wyobrazić, co to znaczy. Byłem bity i miałem wielkie blizny na plecach. Ona tylko tam stała, ale jej obecność była dla esesmanów sygnałem do zwiększenia tempa i do jeszcze gwałtowniejszej furii niż zwykle. Ona nigdy nie nosiła munduru SS. Zawsze miała na sobie futro, zawsze ubierała się tak, jakby szła na bal albo na jakąś uroczystość. Kilku więźniów trzeba było zanieść do obozu. Wiem o dwóch, którzy zmarli w ciągu dwudziestu czterech godzin. Ona stała tam zafascynowana i najwyraźniej sprawiało jej to przyjemność. Gdy tylko zniknęła, tempo się zmniejszyło. To było najstraszniejsze doświadczenie, jakie przeżyłem w obozie”[158]. Kobieta idąca w stronę miejsca dla świadków jedynie mgliście przypominała rudowłosą piękność, którą kiedyś była. Patrząc na jej obrzmiały brzuch, nieuczesane włosy i tandetne ubranie, można by pomyśleć, że Ilse Koch jest niechlujną gospodynią domową, a nie kusicielką, która niegdyś rządziła Buchenwaldem. Widzowie patrzyli, jak siada na krześle, szepcząc do sąsiadów. Rzecznik obrony Lewis był bardzo poważny. – Pani Koch, czasami nazywano panią Kommandeuse Buchenwaldu. Co może pani powiedzieć na ten temat? – Usłyszałam to dopiero tutaj, w sądzie – odparła – i przeczytałam w gazetach. Wcześniej nie wiedziałam, że tak mnie nazywano. Chciałabym dodać, że w SS nie wolno było zwracać się do żony oficera, używając tytułu jej męża. – Pani Koch, czy zna pani określenie „Wiedźma z Buchenwaldu”? – Przeczytałam je w gazetach. – Pani Koch, czy ma pani coś do powiedzenia na temat zarzutów wysuniętych przeciwko pani osobiście? – Tak. Chyba nie ma w języku niemieckim wulgarnego wyrażenia, którego by nie użyto w stosunku do mnie w ciągu ostatnich dwóch lat. Udało mi się zachować trochę dystansu do tego wszystkiego, żeby nie załamać się psychicznie. Ale jako matka nie mogę stać spokojnie, kiedy moje dzieci są w takim stanie, że nie mogą nawet chodzić do szkoły. W gazetach jestem opisywana jako uosobienie sadyzmu, wyuzdania i zepsucia. Mam podobno w domu całą kolekcję przedmiotów wykonanych z ludzkiej skóry, a o moim życiu prywatnym opowiada
się same najgorsze rzeczy. Nie mam pojęcia, kto rozpowszechnia takie historie. Te artykuły w gazetach są w najwyższym stopniu wulgarne i nie pisze się w nich, że jestem podejrzana, tylko że naprawdę mam abażur zrobiony z ludzkiej skóry. W ciągu tych szesnastu miesięcy, kiedy toczyło się dochodzenie w mojej sprawie, mogłam bez trudu zdobyć fałszywe dokumenty i żyć gdzieś pod fałszywym nazwiskiem. Ale nawet po przesłuchaniu przez Amerykanów nie próbowałam zniknąć, ponieważ nigdy nie pomyślałam, że stanę przed sądem. Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy, które mi się zarzuca. – Świadek do pańskiej dyspozycji. Czas pobytu Densona w Niemczech dobiegał końca i kończyła się również jego cierpliwość do wykrętów oskarżonych. Stenogramy z procesu pokazują, że jego emocje uzewnętrzniały się coraz częściej, kiedy z tajoną odrazą starał się zapanować nad sobą podczas krzyżowego przesłuchania[159]. – Pani Koch – zaczął – czy słyszała pani o ludzkich skórach kolekcjonowanych w Buchenwaldzie? – Usłyszałam o tym tutaj, w sali sądowej. – Pokazuję pani dowód rzeczowy oskarżenia P-14, spreparowaną głowę więźnia, i pytam, czy widziała pani ten lub podobny przedmiot w gabinecie swojego męża w Buchenwaldzie. – Nie, nigdy. Po raz pierwszy tutaj. – Czy kiedykolwiek słyszała pani, aby któryś z więźniów w Buchenwaldzie był w taki czy inny sposób maltretowany? – Nie. Mój mąż nigdy mi nie mówił o takich rzeczach, a ja nie utrzymywałam kontaktów z nikim innym. – Wokół pani domu był ogród i czasami pracowali tam żydowscy więźniowie, czy tak? – Żydowscy więźniowie nigdy nie pracowali w ogrodzie. W moim ogrodzie zawsze pracowała brygada złożona z niemieckich więźniów. – Dlaczego żydowscy więźniowie nie byli wpuszczani do pani ogrodu? Czy wydała pani polecenie, aby nie wykorzystywano żydowskich więźniów do pracy w pani ogrodzie? – Było mi wszystko jedno, kto pracuje w moim ogrodzie. A pan przecenia moje uprawnienia. Jako żona komendanta nie miałam prawa wtrącać się do żadnych spraw obozowych. W SS nie było takiego zwyczaju, żeby żony oficerów ingerowały w pracę swoich mężów. Mężczyźni bardzo stanowczo się temu
sprzeciwiali. Miałam troje dzieci i cały mój czas pochłaniała opieka nad nimi. Siedząc z zadowoloną miną na krześle, wypierając się wszystkiego, Ilse Koch uosabiała w oczach Densona arogancję Trzeciej Rzeszy. W jego przekonaniu była „rzeczywiście wiedźmą”, która odgrywała obozową kommandeuse, a teraz znowu stała się po prostu wiedźmą, tylko że ciężarną[160]. Był to, musiał przyznać, sprytny sposób na uniknięcie kary śmierci. Najwyższym wyrokiem, jaki mógł mieć nadzieję uzyskać w przypadku kobiety w ciąży, było dożywocie, i to by wystarczyło. Ale należało coś powiedzieć, żeby zdemaskować jej podłość. – Od czasu aresztowania zachowywała pani takie same standardy prowadzenia się jak w Buchenwaldzie, czy tak? Lewis poderwał się na nogi, oburzony. – Wysoki sądzie, zgłaszam sprzeciw. Pytanie nie ma związku ze sprawą. – Wysoki sądzie – powiedział Denson, próbując usprawiedliwić drwinę – oskarżona usiłowała stworzyć przed sądem wrażenie, że jest czułą, kochającą matką, której całym światem jest dom. Uważam, że jej prowadzenie się tutaj jest tak samo istotne, jak było w Buchenwaldzie. Kruk nie zmienia upierzenia w ciągu jednej nocy. – Moralność tej kobiety nie powinna interesować tego sądu ani nikogo poza nią samą – odparował Lewis. – Nie jest oskarżona o niemoralne prowadzenie się, tylko o uczestnictwo w ogólnym planie zabijania i maltretowania więźniów. Jeśli na podstawie „późniejszego prowadzenia się” tej kobiety oskarżenie zamierza dowieść, że zabijała i maltretowała więźniów w Buchenwaldzie, i jeśli sąd jest gotów wysłuchać takich zeznań, to nie mam nic więcej do powiedzenia. – Sprzeciw obrony zostaje podtrzymany. Po latach Denson przyznał, że żałuje tego pytania[161]. W gniewie posunął się za daleko. – Wróćmy do opisu pani domu w Buchenwaldzie, pani Koch. Proszę powiedzieć sądowi, czy ze swojego domu mogła pani patrzeć przez ogrodzenie otaczające teren obozu. – Nie wiem. Nie zwracałam uwagi. – Mieszkała pani w Buchenwaldzie przez sześć lat i nie potrafi pani powiedzieć, czy mogła pani patrzeć przez ogrodzenie otaczające teren obozu? – Nigdy tam nie chodziłam. – Niedaleko pani domu był ogród zoologiczny. Chodziła pani tam? – Tak.
Denson podszedł do wielkiej mapy obozu, którą często się posługiwano w czasie procesu. – Proszę powiedzieć sądowi, jak daleko jest z ogrodu zoologicznego do tego bunkra. – Trudno mi ocenić. Proszę spytać kogoś, kto lepiej się przyjrzał. Moje dzieci były bardzo małe i nie zabierałam ich tam często. Wciąż trwała budowa i nie było jeszcze dróg. – Zatem chce pani, aby sąd uwierzył, że od 1937 do 1940 roku była pani więźniem we własnym domu? – Nigdy nie powiedziałam, że byłam więźniem we własnym domu. Był bardzo wygodny. Nie miałam ochoty ani potrzeby biegać po okolicy. – Była pani kimś w rodzaju sportsmenki, prawda? Lubiła pani jeździć konno? – Co roku rodziłam dziecko. Nie mogłam dużo jeździć pomiędzy 1938 a 1940 rokiem. – Była pani częstym gościem w ujeżdżalni, prawda? – Nie, najwyżej cztery albo pięć razy. – Nie miała pani orkiestry, która grała dla pani, kiedy pani tam jeździła? – Nie. To jedna z tych bajek, które o mnie opowiadają. – I miała też pani zainstalowane tam wielkie lustro, żeby mogła pani obserwować swój styl jazdy, prawda? – W każdej ujeżdżalni w każdym mieście było lustro. – I przypuszczam, że nigdy pani nie słyszała o krematorium w Buchenwaldzie, czy tak? – Usłyszałam o nim tutaj – poza tym zostało zbudowane dopiero w 1941 roku. – Była tam pani aż do sierpnia 1943 roku, prawda? – Ale nigdy w obozie. – Czy kiedykolwiek słyszała pani o zabijaniu, maltretowaniu albo korupcji w Buchenwaldzie? – Nie. – Proszę zatem wyjaśnić sądowi, dlaczego w trakcie aresztowania pani męża nazwała go pani mordercą i sadystą? – Sprzeciw – powiedział kapitan Lewis. – Nie usłyszeliśmy z jej ust, by kiedykolwiek nazwała swojego męża mordercą i sadystą, i dopóki takie oświadczenie nie zostanie złożone, pytanie jest nie na miejscu. – Wysoki sądzie – odparł Denson – nie jestem związany wypowiedziami świadka. Takie zeznanie złożył już świadek obrony, doktor Morgen.
– Uchylam sprzeciw. Proszę odpowiedzieć na pytanie. – Nie pamiętam, żebym tak nazwała swojego męża. Podczas załamania nerwowego mówiłam podobno takie rzeczy, ale były różne bajki wtedy i są bajki teraz. – Więźniowie w Buchenwaldzie wyglądali na wycieńczonych, prawda? – Nie potrafię powiedzieć. Nie wyszukiwałam specjalnie więźniów, żeby się im przyglądać. – Czy nigdy, w żadnym momencie, nie widziała pani transportu więźniów przywiezionych do Buchenwaldu? – Nie. – A była tam pani przez sześć lat? – Wyjaśniłam już panu, że nie bywałam na terenie obozu. Nie mogłam widzieć transportu z domu. – Przypuszczam, że nigdy pani nie słyszała o Kommando 99, prawda? – Nie. – Zadam pani następujące pytanie. Czy wie pani coś o miejscu egzekucji, które znajdowało się niecałe czterysta metrów od pani domu? – Nie. Była tam kępa drzew. Drzewa były wszędzie dookoła. Nie widziałam żadnego miejsca egzekucji. To się mijało z celem. Denson był wyczerpany i miał już dosyć. – Nie mam więcej pytań. – Proszę zająć swoje miejsce na ławie oskarżonych – polecił Kiel. Po zakończeniu rozprawy tego dnia przewodniczący trybunału Emil Kiel odciągnął Densona na bok i poradził mu, żeby zrobił sobie przerwę. Poparł swoją propozycję listem. – Tutaj jest zaświadczenie, że pan William Denson pracował nadprogramowo w niedziele, weekendy i po nocach przez mniej więcej trzysta godzin. W związku z tym niżej podpisany doradził panu Densonowi, aby ograniczył te godziny nadliczbowe, gdyż może się to odbić na stanie zdrowia pana Densona. Denson uprzejmie odmówił i nadal przygotowywał się do odparcia argumentów obrony.
[158] Ibidem,
s. 1058–1061.
[159] Przemówienie
1-A (b.d.), archiwum Densona.
[160] Nagrany
na wideo wywiad USHMM.
[161] Hearings
for the Investigations Subcommittee, s. 1027.
39 Komendant
– Obrona Hermanna Pistera skupia się wyłącznie na niewinności oskarżonego, nie na obronie obozów koncentracyjnych – oznajmił doktor Wacker. – Obrona zamierza udowodnić, że oskarżony Pister nie był odpowiedzialny ani za istnienie Buchenwaldu, ani za rozkazy, które tam otrzymywał, a zatem jest niewinny. Obrona zapewni oskarżonemu Pisterowi możliwość przedstawienia swojego punktu widzenia i wykazania, z jakich powodów nie postrzegał tych rozkazów jako zbrodniczych i wykonywał je, szczerze wierząc w ich legalność. – Proszę pamiętać – zwrócił się do świadka przewodniczący trybunału Kiel – że sąd może wyciągnąć taki wniosek, jaki uzasadniają okoliczności, z pańskiej odmowy odpowiedzi lub odmowy składania zeznań we własnej sprawie. Czy mimo to chce pan zeznawać? – Tak. Nazywam się Hermann Pister. Mam sześćdziesiąt dwa lata, jestem żonaty, mam troje dzieci, dwadzieścia dwa, osiemnaście i cztery lata. – Gdzie jest w tej chwili pańska rodzina? – spytał Wacker. – Od 1946 roku moja żona przebywa w areszcie. Jest w obozie dla internowanych w strefie francuskiej w Landau. Nasze najmłodsze dziecko jest u moich teściów. – Czy wie pan, dlaczego została aresztowana? – Nie. – Herr Pister, jaki jest pański zawód? – Byłem zawodowym żołnierzem, odkąd skończyłem szesnaście lat w 1901 roku. Służyłem w cesarskiej marynarce wojennej jako sygnalista. Po wojnie pracowałem w firmie samochodowej jako inżynier, później zająłem się naprawą i sprzedażą samochodów. Przez te wszystkie lata bardzo się interesowałem sportami automobilowymi. Byłem odpowiedzialny za wszystkie sporty motorowe w Allgemeine SS, jak również Waffen-SS. W 1938 roku uczestniczyłem w swoich największych zawodach automobilowych z ekipą SS w Anglii.
– Jakie były pańskie obowiązki podczas wojny? – W 1939 roku zostałem przekazany do dyspozycji ministra budowy dróg Todta. Powiedział mi, że niesubordynacja i lenistwo są bardzo rozpowszechnione wśród jego siły roboczej. W rezultacie występowały niedobory siły roboczej, a ja miałem mu doradzać w tej kwestii. Zaproponowałem, że zamiast karać tych robotników, należy ich poddać edukacji. Chcę podkreślić, że wtedy nie słyszałem jeszcze o obozach koncentracyjnych. Zaleciłem ministrowi, że trzeba przeszkolić tych ludzi do pracy, odpowiednio ich zakwaterować i trzymać ich jak najdalej od alkoholu. Nie byliby nazywani więźniami i otrzymywaliby pełne stawki, tak jak inni robotnicy. Pieniądze przekazywano by co dwa tygodnie ich rodzinom, tak więc te rodziny nie byłyby już uzależnione od opieki społecznej. Ministerstwo oddało do mojej dyspozycji mały obóz, z kwaterami i wyposażeniem dla sześciuset ludzi. Potem zbudowano drugi i trzeci obóz, mogące pomieścić dwustu ludzi. Strażnicy i personel administracyjny tych obozów nie byli żołnierzami, lecz weteranami pierwszej wojny światowej, którzy zgłosili się na ochotnika. Zostałem mianowany komendantem tych wychowawczych obozów pracy. Mogę tutaj zaświadczyć pod przysięgą, że ani jeden więzień nie został ponownie przestępcą, nie dlatego, że byli oni źle traktowani, ale dlatego, że przyzwyczaili się do czystego, uporządkowanego życia. W grudniu 1941 roku otrzymałem teleks z wiadomością, że Reichsführer mianował mnie komendantem Buchenwaldu. – Czy w tym czasie miał pan jakieś obiekcje, żeby objąć przydział w obozie koncentracyjnym? – Najmniejszych. Wyjaśniono mi, że obozy są dla określonych kategorii więźniów: przeciwników politycznych, świadków Jehowy – nie ze względu na ich przekonania religijne, ale ich skłonności komunistyczne – zawodowych kryminalistów, czyli takich, których skazano za popełnienie przestępstwa co najmniej trzy razy, i elementów aspołecznych, takich jak nałogowi pijacy i włóczędzy. Nie wahałem się objąć takiego obozu, żeby chronić ogół społeczeństwa przed zbrodniami popełnianymi przez tych ludzi. – Czy w następnych latach rodzaj więźniów pozostał taki sam? – Nie. Wzrost zapotrzebowania na siłę roboczą spowodował napływ ogromnej liczby robotników, zwłaszcza z krajów wschodnich. Wraz z nimi przybyła ogromna liczba elementów przestępczych, które przenoszono do obozów koncentracyjnych. – Herr Pister – spytał rzecznik obrony Wacker – jakie miał pan uprawnienia
jako komendant, jeśli chodzi o kary? – Kary cielesne były określone prawem. Żeby wystąpić z takim wnioskiem, wysyłano do departamentu D w Berlinie trzy formularze w różnych kolorach, a po zatwierdzeniu lub odmowie dwie kopie wracały. Kiedy objąłem swoje stanowisko, było co najmniej pięćdziesiąt wniosków, które nie zostały przesłane dalej. Kazałem je zniszczyć. Co więcej, często zmieniałem wnioski, żeby zmniejszyć karę. – Czy zechce pan wyjaśnić sądowi, dlaczego nie ukrócił pan nadużyć? – Po pierwsze, trzeba zrozumieć, że kiedy tam przyjechałem, odkryłem, że mechanicy robią operacje wyrostka robaczkowego i inne zabiegi, i nie było nikogo, kto próbowałby to zmienić. Po drugie, po swoim przyjeździe nie mogłem natychmiast wykryć wszystkich nadużyć w takim wielkim obozie. Stopniowo ukróciłem to, za co osobiście mogłem brać odpowiedzialność, ustawicznym napominaniem. O ile wiem, kiedy ja byłem komendantem, nie miało miejsca żadne maltretowanie i nie musiałem wydawać żadnych monitów. – Proszę opisać sądowi warunki panujące w Buchenwaldzie, kiedy pan tam przyjechał w 1942 roku. – Byłem zaskoczony dobrym urządzeniem obozu. Było łóżko dla każdego więźnia, przykryte prześcieradłem i dwoma wełnianymi kocami. Obóz mógł pomieścić, w normalnych warunkach, około piętnastu tysięcy ludzi. W tym czasie było tam osiem tysięcy. Każdy dom składał się z dwóch sypialni, dwóch sal sypialnych, dwóch sal dziennych i toalet. Był wielki system kanalizacyjny, wspaniała kuchnia, która mogła przygotowywać jedzenie dla dziesięciu tysięcy ludzi jednorazowo, pod kuchnią chłodnia, w której można było przechowywać dwa tysiące ton ziemniaków, nowoczesna pralnia, elektryczny sprzęt do prasowania i wielki magazyn odzieżowy, gdzie wisiały ubrania i kosztowności więźniów w ponumerowanych workach. W szpitalu obozowym były dwie wielkie sale operacyjne, oddział gruźliczy, gabinety rentgenowskie i ogrzewana łaźnia. W każdym bloku był fryzjer i panowała wzorowa czystość. Widząc te warunki, wierzyłem, że zdołam osiągnąć takie same rezultaty, jakie osiągnąłem na mniejszą skalę w wychowawczym obozie pracy. – Czego pan się dowiedział o zarządzaniu obozem przez pańskiego poprzednika? – Słyszałem straszne rzeczy o traktowaniu więźniów. Komendant Koch najwyraźniej uważał, że ma prawo dopuszczać się złego traktowania z własnej inicjatywy, zapewne po to, aby oszczędzić sobie kłopotu składania raportu
władzom wyższym. Natychmiast wydałem rozporządzenie, że złe traktowanie będzie karane z całą surowością. Powołałem się na rozkaz wydany osobiście przez Führera, który głosił: „O życiu i śmierci więźnia decyduję tylko ja lub mianowany przeze mnie pełnomocnik”. Oczywiście nie mogłem się uporać ze wszystkimi przypadkami złego traktowania z dnia na dzień, ale świadkowie mogą potwierdzić, że każdy przypadek złego traktowania, o którym się dowiedziałem, był natychmiast karany. – Herr Pister, jakie inne środki pan zastosował, aby naprawić zaniedbania poprzedniego komendanta? – W Buchenwaldzie występował dotkliwy brak wody. Kazałem swojemu kierownikowi administracyjnemu, majorowi Barnewaldowi, jednemu ze współoskarżonych, skontaktować się z ministerstwami w Weimarze. Niedługo potem dostarczono wodę do szpitala i instalacji kąpielowych. – A inne zarządzenia? – spytał Wacker. – Więźniowie byli zatrudniani w domach oficerów jako kucharze i służący. Zakazałem tego i dowiedziałem się, że w rezultacie żony niektórych oficerów kupiły sobie książki kucharskie. – Czy coś się zmieniło w kamieniołomie? – Więźniowie musieli ciągnąć wózki po czterostopniowej pochyłości. Na moje żądanie zainstalowano elektryczny wyciąg i wózki były wciągane elektrycznie. Pister urwał, potem dodał: – Chciałbym coś powiedzieć o świadkach oskarżenia, którzy twierdzili, że nie zrobiłem nic, aby przetransportować wielu chorych ze stacji kolejowej do szpitala obozowego. Pister miał na myśli zarzuty postawione przez świadka oskarżenia Jeana Rousseta, lekarza i byłego więźnia, który widział przybycie transportu z Auschwitz w styczniu 1945 roku. – Niemieccy więźniowie zatrudnieni w szpitalu byli tak poruszeni widokiem tego, co się działo – powiedział Densonowi, kiedy składał zeznanie – że uzyskali pozwolenie, żeby zgłosić się na ochotnika. Było nas dziesięciu. Dwóch Francuzów, kilku Rosjan, kilku Polaków. – Gdzie był komendant Pister w czasie, kiedy ten transport przybył do obozu? – spytał Denson. – Na peronie kolejowym. Widział wszystko. To było coś strasznego, najgorsza rzecz, jaką widziałem w życiu. Stały tam otwarte wagony pełne zwłok. Jedyny
zamknięty wagon był zarezerwowany dla esesmanów z transportu, którzy dla zabawy sprowadzili sobie dwie więźniarki. Było jakieś dwadzieścia stopni poniżej zera, może zimniej, padał śnieg. Więźniowie jechali przez dziewięć dni. We wszystkich wagonach ludzie byli albo martwi, albo umierający, albo mieli odmrożone kończyny. – Co zrobił Pister, kiedy zobaczył stan tych więźniów? – Chyba musiało go ruszyć sumienie. Zatelefonował do Berlina – nie po to, żeby przysłano następnych więźniów, ale żeby zameldować, że obóz jest przepełniony. Ale nie zrobił nic, żeby zatroszczyć się o umierających. A my nie mogliśmy nic zrobić, ponieważ nie mieliśmy żadnego środka transportu, aby przewieźć ich do obozu. W końcu kilku polskich albo rosyjskich więźniów znalazło małe sanie, które mogły przewieźć dwóch ludzi. – Ilu spośród tych więźniów zmarło po przewiezieniu do Buchenwaldu, panie doktorze? – Trudno to stwierdzić, ale na pewno pięciuset. Nawet ludzi, którzy jeszcze nie umarli, wieziono od razu do krematorium. Słyszeliśmy, jak krzyczeli na podwórzu krematorium przez całą noc. Krzyczeli we wszystkich językach, żeby ich stamtąd zabrano. Pod ich ciężarem załamała się podłoga baraku i wpadli do piwnicy jakieś dwanaście metrów niżej. Cała ta scena wyglądała jak pole bitwy. Wszędzie leżały zwłoki i ubrania. Wróciliśmy do szpitala i powiedzieliśmy Francuzom: „Chodźcie, jeśli chcecie mieć pojęcie, jak musiał wyglądać odwrót z Rosji w 1812 roku”. – Panie doktorze, na podstawie pańskiego doświadczenia jako lekarza, ilu ludzi można by uratować, gdyby Pister należycie się nimi zajął? – Nie badałem wszystkich. Ale gdyby podano im gorącą miksturę albo natarto śniegiem, z pewnością wielu udałoby się uratować. – Dobrze, Herr Pister – powiedział Wacker. – Proszę nam powiedzieć, kiedy dowiedział się pan o przybyciu tego transportu. – Transport przyjechał w styczniu bez żadnego wcześniejszego powiadomienia. Dowiedziałem się o nim przypadkiem rano, kiedy poszedłem na stację kolejową. Zawiadowca poinformował mnie, że w tym transporcie jest wielu chorych i wielu zmarłych. Transport miał zostać wysłany gdzieś indziej, ale mimo przepełnienia w obozie rozkazałem, aby pozostał w Buchenwaldzie. – Dlaczego wydał pan taki rozkaz? – Było oczywiste, że jeśli wyślemy transport w dalszą drogę, więźniowie,
których dałoby się jeszcze uratować dzięki opiece lekarskiej w Buchenwaldzie, też zginą. Transport już jechał z Gross--Rosen dziewięć dni, podczas mroźnej zimy, kiedy rano było dwadzieścia do dwudziestu ośmiu stopni poniżej zera. – W jakie zapasy żywności byli zaopatrzeni więźniowie, kiedy zobaczył pan transport? – Nie było żadnych zapasów. Świadek oskarżenia zapomniał powiedzieć sądowi, że natychmiast rozkazałem szefowi administracji przygotować dla nowo przybyłych gorące jedzenie i picie. Chciałbym wspomnieć, że zmarli, którzy przyjechali tym transportem, obciążyli konto Buchenwaldu. – Herr Pister, kiedy zobaczył pan, że transport przyjechał w takim stanie, czy poczynił pan jakieś kroki? – Rozkazałem, aby więźniów, którzy nie mogli iść o własnych siłach, przewieziono do obozu ciężarówkami. Nasz park maszynowy był w tym czasie bardzo mały. Dostępne ciężarówki były w drodze dzień i noc, dowożąc żywność. Ale mieliśmy kilka pojazdów, które można było ciągnąć ręcznie. Nawet jeśli przewiezienie tych więźniów zajęło cztery godziny, to i tak lepiej, niż gdybyśmy mieli trzymać ich w pociągu przez następne dziewięć dni. Wykorzystałem wszystkie dostępne środki transportu, żeby zrobić to, co w istocie należało do lekarzy i parku maszynowego – ale oczywiście kto przypisałby jakiekolwiek ludzkie uczucia komendantowi osławionego obozu w Buchenwaldzie? – Herr Pister, zgodnie ze swoim zeznaniem, rozkazał pan naczelnemu lekarzowi, aby na bieżąco dostarczał panu raporty o stanie zdrowia nowo przybyłych – ciągnął Wacker. – Jakie były te raporty? – Katastrofalne. Mimo gorącej kąpieli i opieki lekarskiej spośród ośmiuset więźniów zaledwie trzystu żyło jeszcze trzy tygodnie później. Ci ludzie zmarliby również, gdyby transport pojechał dalej. – Czy były transporty kierowane do obozów innych niż Buchenwald? – Większość transportów ze wschodu, z Auschwitz, Lublina, Gross-Rosen, Warszawy i Częstochowy, z reguły była wysyłana do Buchenwaldu – jak powiedziałem wcześniej, zwykle bez wcześniejszego powiadomienia. – Czy wiedział pan o tak zwanych transportach śmierci? – Niewiele wiem o tak zwanych transportach śmierci, podobnie jak o tak zwanych obozach zagłady. Kiedy obóz X lub Y potrzebował dodatkowych robotników, Berlin prosił mnie o skierowanie pewnej liczby więźniów do tego obozu, zgodnie z wymaganymi kwalifikacjami. – Czy zdarzały się również transporty wysyłane nie do pracy, na przykład
transporty Żydów? – Później nadeszły z Berlina rozkazy, że więźniowie, którzy nie nadają się do pracy, mają być przewożeni do Bergen-Belsen. Stwierdzam tutaj, pod przysięgą, że Bergen-Belsen nie był nam znany jako obóz zagłady. Auschwitz też nie. – Czy w rozkazach dotyczących takich transportów było powiedziane, dlaczego Żydzi mają być przewiezieni do tamtych innych obozów? – Nie, ale można powiedzieć tyle, że z jednego z tych tak zwanych transportów śmierci pięciu Żydów zajęło już miejsce dla świadków na tej sali sądowej. Wacker spytał: – Czy chciałby pan powiedzieć coś jeszcze na temat transportów? – Tak. Pamiętam, że w 1945 roku trzy tysiące więźniów niezdolnych do pracy miało zostać przewiezionych do Bergen-Belsen. Pohl powiedział mi: „Nie można wysłać tych ludzi. Obóz jest przepełniony”. Moje pytanie jest następujące. Jeśli Bergen-Belsen był obozem zagłady, to jak mógł być przepełniony? – Herr Pister – powiedział rzecznik obrony Wacker – chcę teraz porozmawiać o Kommando 99. – Proszę rzecznika obrony, żeby oszczędził mi tego pytania. Sześciu świadków oskarżenia mówiło już o tym szczegółowo. – Kim były ofiary Kommando 99? – Słyszeliśmy tutaj w sądzie, że byli to rosyjscy jeńcy wojenni – odparł Pister, godząc się z rezygnacją na drążenie tematu, którego chciał uniknąć. – To nie jest ścisłe. Ci ludzie byli wyłącznie rosyjskimi komisarzami partyjnymi, którzy zostali zadenuncjowani funkcjonariuszom Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, a co więcej, obywatelami kraju, który nie był sygnatariuszem konwencji ani haskiej, ani genewskiej. – Jakie rozkazy pan otrzymał, kiedy ich panu przekazano? – Nie przekazano ich mnie. Kiedy przejąłem obóz, cała ta sprawa już trwała i już dobiegała końca. Nie mogę powiedzieć nic na ten temat, ponieważ nie było mnie przy tym, a w tej kwestii złożono już dosyć zeznań. – Czy uważał pan egzekucję tych Rosjan za zgodną z prawem? – Byłem żołnierzem. Takie było prawo. Jest jeszcze jedna sprawa, o której powiem. Podczas wojny niemiecko-rosyjskiej krążyły tak straszne opowieści o traktowaniu żołnierzy niemieckich przez takich właśnie rosyjskich komisarzy, że wydano rozkaz: żaden niemiecki żołnierz nie może pozwolić się wziąć do niewoli. Ci rosyjscy komisarze partyjni, którzy zostali zgodnie z prawem
straceni przez Kommando 99, mieli lekką śmierć. Wacker spytał: – Czy wiedział pan, że strażnicy w Kommando 99 otrzymywali wódkę i papierosy? – Miałem sto dwadzieścia pięć tysięcy więźniów, czterdzieści siedem kompanii wartowniczych, trzysta osiemdziesiąt osób personelu biurowego, osiemset nadzorczyń i osiemdziesiąt podobozów w całych środkowych Niemczech. Nie obchodziło mnie to, że oficerowie dostają pięć papierosów, i szczerze mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić, aby jakikolwiek oficer wziął udział w egzekucji tylko po to, żeby dostać kilka papierosów albo kieliszek wódki. Nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat. – Herr Pister, mówię teraz o ewakuacji obozu. Kiedy zaczęto mówić o ewakuacji obozu po raz pierwszy? – Początkowo w ogóle nie miało być ewakuacji. Wszyscy w obozie i wokół niego obawiali się buntu. Dlatego zasugerowałem, że osobiście przekażę Buchenwald nieprzyjacielowi, i to uspokoiło wszystkich zainteresowanych. Ale nie mogłem zrealizować swoich zamiarów. Szóstego kwietnia odebrałem telefon od dowódcy policji bezpieczeństwa z wiadomością: „Reichsführer SS rozkazał Wyższemu Dowódcy SS i Policji zredukować obóz w Buchenwaldzie do minimum”. Natychmiast skontaktowałem się z zarządem kolei i powiedziałem im, że trzeba będzie przewieźć z Buchenwaldu do Flossenbürga lub Dachau około trzydziestu tysięcy więźniów. Znałem osobiście szefa administracji kolejowej, który powiedział mi, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby dostarczyć do Buchenwaldu puste wagony kolejowe. Ale ponieważ nie potrafił podać żadnego konkretnego terminu, musiałem wysłać pierwszy transport pieszo rankiem siódmego kwietnia. Muszę podkreślić, że ludzie wybrani do tego transportu zostali poddani badaniu lekarskiemu i uznani za zdolnych do marszu. – Herr Pister, co się tyczy filmu, który pokazano tutaj pierwszego dnia procesu, w jakim stanie zostawił pan obóz? Chodzi mi o to, czy film ukazywał rzeczywistą sytuację – zwłoki leżące pokotem, rzeczy tego typu? – Ludzie umierali codziennie. Ze względu na brak węgla i oleju kremacja nie była już możliwa. Spaliliśmy tyle, ile się dało, aż do dnia przed moim wyjazdem. – Ile zwłok zostawił pan leżących pokotem? – Nikt nie „leżał pokotem”. Ten film został nakręcony dziesięć do dwunastu dni później, więc oczywiście liczba zwłok znowu wzrosła. Jeden więzień tutaj, w Dachau, powiedział mi, że ciała więźniów, którzy zmarli w szpitalu po
ewakuacji, wyniesiono na podwórze krematorium, a później nakręcono ten film. – Herr Pister, czy ma pan do powiedzenia coś jeszcze na temat ewakuacji? – Chciałbym opowiedzieć o własnych odczuciach. Jako komendant wiedziałem, że obóz osiągnął maksimum swoich możliwości. A mimo to byłem zmuszony stłoczyć tutaj tylu ludzi, że wytworzyły się te straszne warunki. Z drugiej strony wiedziałem, że dzięki ewakuacji będę mógł przemieścić nadwyżkę więźniów obozu w ciągu osiemnastu godzin. Byłem zadowolony, że w ten sposób warunki w obozie ulegną poprawie. Jeśli transport trwał znacznie dłużej, proszę o to winić wydarzenia wojenne – nie mnie. Na stole przed Densonem leżały fotografie „ulepszeń” Pistera, wraz z podpisanymi przezeń rozkazami wysłania Żydów i innych więźniów na śmierć. – Był pan obeznany z obozami zagłady, czy tak? – spytał podczas krzyżowego przesłuchania. – Nie. Nie wiedziałem nawet, że były obozy zagłady. – Ale nie słyszał pan, żeby więźniowie, których wysłał pan do Auschwitz albo do Bergen-Belsen, uprawiali ogródki, prawda? – Jeśli więźniowie byli tam wysyłani tylko na eksterminację, to kto pracował w fabrykach kauczuku i innych zakładach przemysłowych w pobliżu Auschwitz? Właśnie teraz w Norymberdze koncern I.G. Farben został oskarżony o wykorzystywanie setek tysięcy więźniów do pracy w sąsiedztwie Auschwitz... – Ta liczba nie uwzględnia dwóch i pół miliona, które tam wysłano, prawda? – Nie wszyscy przyjechali z Buchenwaldu. – Dużo przyjechało z Buchenwaldu, prawda? Ilu wysłał pan do Auschwitz? – Nie potrafię panu podać nawet przybliżonej liczby. Tysiące transportów wyjechało z Buchenwaldu. Ale faktem jest, że z jednego transportu, o którym tyle się tutaj mówiło, sześciu ludzi siedziało na tym krześle dla świadków – sami Żydzi – i każdy z nich zeznał pod przysięgą, że został wysłany do Auschwitz na eksterminację. – A pozostali, dziewięciuset dziewięćdziesięciu czterech, których wysłał pan tym transportem – na co umarli, panie Pister? – Przyjechali do Buchenwaldu w stanie takiego wycieńczenia, że nie dało się utrzymać ich przy życiu, mimo dobrego odżywiania i opieki lekarskiej. Denson wstał ze swojego krzesła. – Widziałem te półżywe trupy, które przyjechały do Buchenwaldu, panie Pister. Umieścił ich pan w Małym Obozie, gdzie nie było nawet miejsca do
spania, prawda? Mały Obóz został założony w 1942 roku i składał się z prymitywnych drewnianych baraków, które przypominały stajnie – było tam jedno pomieszczenie bez pryczy, okien, wentylacji, kanalizacji i toalet[162]. Całej populacji Małego Obozu musiała wystarczyć jedna wygódka i jedna latryna. Obóz zaczął się zapełniać, kiedy podczas niemieckiego odwrotu po klęsce pod Stalingradem do Buchenwaldu przybywały wielkie transporty z Rosji. Do tego doszły transporty z Francji, a później z innych obozów na wschodzie, w tym Auschwitz, Oranienburga i Gross-Rosen. Na jakiś czas Mały Obóz stał się ośrodkiem kwarantanny, oddzielonym od głównego obozu drutem kolczastym i obstawionym wartownikami. Pierwotna liczba pięciu tysięcy więźniów wzrosła ponad dwukrotnie. Szerzyło się robactwo, brud i choroby. „Kiedy żołnierze amerykańscy zajęli Buchenwald – napisał były więzień i położnik Miloslav Matousek – to właśnie Mały Obóz przeraził ich ponad wszelkie wyobrażenie”. – Nie mogłem ich wyrzucić na ulicę, prawda? – odparł Pister. – Tak byłoby znacznie lepiej, niż trzymać ich tam bez jedzenia – odparował Denson. – Skąd by wzięli jedzenie? Ludzie nie mieli co jeść. Przypuszczam, że byłoby lepiej pozwolić im uciec, żeby mogli zabijać i kraść? – Wiedział pan, że więźniowie w Buchenwaldzie nie byli odpowiednio ubrani, prawda? – Tak, wiedziałem. I poczyniłem wszelkie możliwe kroki – na piśmie, ustnie, przez telefon – ale nie otrzymałem żadnych dostaw. Ludzie, którzy zaniedbali dostawy i byli odpowiedzialni za tę sytuację, są teraz sądzeni w Norymberdze. – Co pan zrobił z całą tą odzieżą, którą trzymał pan w magazynach? – Jaką odzieżą? Jeśli dwa tysiące ludzi przyjeżdża nago, jak mam zdobyć dla nich odzież? Jeśli robotnicy ze wschodu przyjeżdżali w łachmanach, chodzili w łachmanach. – Wiedział pan, że system, który toleruje złe traktowanie, jest zły, prawda, panie Pister? – A co miałem z tym zrobić? – Odpowie pan na moje pytanie? – Czy mam odpowiedzieć, że ja byłem za to odpowiedzialny? System powstał na długo przedtem, nim zostałem komendantem.
– A kiedy był pan komendantem, wspierał pan ten system i uczestniczył w nim, czy tak? – Tak – żeby poprawić warunki życia więźniów na tyle, na ile to było możliwe. – Czy kiedykolwiek powiedział pan Pohlowi albo Himmlerowi, że system jest zły? – Meldowałem tym panom o niedociągnięciach, a jeśli wielki szef Himmler wykręcił się od odpowiedzialności, popełniając samobójstwo, to pewnie ja jestem odpowiedzialny, czy tak? A jeśli Speer, który został skazany na dwadzieścia lat więzienia za wykorzystywanie tak zwanej niewolniczej siły roboczej, nie jest już osiągalny, to ja mam również wziąć na siebie ciężar jego zbrodni? Oni wiedzieli. Oni wydawali wyroki. Oni wydawali rozkazy. – Jak często był pan w krematorium? Z Pistera opadła maska obłudy. – Zwracałem większą uwagę na inne rzeczy w Buchenwaldzie. – Nigdy nie widział pan haków wiszących na ścianie? – Nie. – Nigdy nie widział pan więźniów powieszonych na tych hakach, duszących się na śmierć? – Nie. – Ilu ludzi zabito tam w Buchenwaldzie za pańskiej kadencji? – Nie wiem. – Nie wie pan, czy było ich tylu, że pan nie pamięta? – Tylko jednostki. Takie rzeczy nie działy się bez przerwy. Poza tym przypadki złego traktowania, które zostały tutaj opisane, miały miejsce, zanim objąłem swoją funkcję. – Był pan odpowiedzialny za wybudowanie linii kolejowej z Buchenwaldu do Weimaru, czy tak? – Byłem odpowiedzialny za wszystko. – Zaskakująca odpowiedź Pistera mogła być wywołana rozdrażnieniem nieustępliwymi pytaniami Densona – albo zawrotami głowy, na które Pister skarżył się od początku procesu. Denson urwał. – Czy może pan przeczytać mi tę odpowiedź, panie protokolancie? Nawet jeśli odpowiedź Pistera była wywołana zawrotami głowy, Denson chciał, aby trybunał dobrze ją zapamiętał. Praktycznie rzecz biorąc, zmęczony świadek pomagał mu w osiągnięciu celu. Doktor Wacker interweniował.
– Chciałbym prosić wysoki sąd, aby w tym momencie zarządził przerwę. Nie sądzę, aby stan zdrowia Herr Pistera pozwalał mu odpowiadać na dalsze pytania. – Sąd odracza posiedzenie do dziewiątej rano w poniedziałek. Dwudniowe interludium zapewniło Densonowi czas, by przejrzeć zaprzysiężone zeznanie Pistera i przygotować się do ostatniej rundy krzyżowego przesłuchania. – Czy widział pan rosyjskich jeńców wojennych zabitych przez Kommando 99? – spytał Pistera, kiedy sąd zebrał się ponownie w poniedziałek rano. – W Buchenwaldzie nie stracono żadnych rosyjskich jeńców wojennych, tylko komisarzy politycznych. – Czy pamięta pan, że składając dwudziestego lipca we Freisingu zaprzysiężone zeznanie, powiedział pan: „Pierwszego dnia przybył transport rosyjskich jeńców wojennych”? – Jeśli nazwałem ich wtedy jeńcami wojennymi, użyłem niewłaściwego określenia. Tak czy inaczej, to bez znaczenia. Dla mnie, tak jak dla każdego człowieka, rozkazy były święte i musiały zostać wykonane. – Nawet jeśli pan wiedział, że są niesłuszne, czy tak? – Skąd miałem wiedzieć, że rozkaz wydany przez najwyższą instancję jest bezprawny? Wszyscy złożyliśmy przysięgę, że będziemy wykonywać rozkazy Führera bez wahania. W każdym razie sam nie wydawałem żadnych rozkazów. – Otto otrzymywał od pana rozkazy, prawda? Helbig otrzymywał od pana rozkazy, prawda? Gdyby rozkazał pan Helbigowi nie wykonywać egzekucji, nie wykonałby egzekucji. Czy to się zgadza? – Zgadza się. – I to samo dotyczyło wszystkich innych esesmanów w Buchenwaldzie, czy tak? – Tak. – Zatem pozwolił pan zabić więźniów, chociaż mógł pan temu zapobiec. Wszystko, co musiał pan zrobić, to powiedzieć: „Helbig, nie rób tego. Otto, nie rób tego”, a oni by tego nie zrobili. Czy to się zgadza? – A potem? Ktoś inny by to zrobił. – Zatem wolał pan pozostać komendantem i pozwolić, żeby ci więźniowie zostali zabici. – Niczego nie wolałem. Byłem żołnierzem. Pozwalałem, żeby rozkazy z góry były wykonywane.
– Wiedział pan, że zgodnie z konwencją haską władze okupacyjne muszą respektować prawa i przekonania religijne ludzi mieszkających w strefie okupowanej, czyż nie? – Przede wszystkim nie znałem konwencji haskiej. Co więcej, nie ja sprowadziłem tych ludzi do Buchenwaldu. – Źle ich pan traktował, kiedy się tam znaleźli. – Nikogo źle nie traktowałem. Nie ja. Nie pozwalałem innym na złe traktowanie. – Czy może pan powiedzieć temu sądowi, że do czasu, kiedy pan odszedł w 1945 roku, żaden więzień nie został źle potraktowany ani pobity, ani zabity, ani poddany torturom? – Nie na mój rozkaz. Nie za moją zgodą. – Czemu pan przypisywał wysoki wskaźnik śmiertelności? Pister zaczął gasnąć. Pocierał czoło, jakby w zamroczeniu. – Większość więźniów przysyłanych ze wschodu przyjeżdżała w bardzo złym stanie. A tych, którzy zmarli, wciągano do ewidencji jako zmarłych w Buchenwaldzie. – Czy pamięć dzisiaj panu dopisuje, panie Pister? – Na ile pozwala na to moje zdrowie. – Wiedział pan, że w Buchenwaldzie wyrabiano abażury do lamp z ludzkiej skóry? – Nigdy nie widziałem abażuru zrobionego z ludzkiej skóry. – Czy miał pan na biurku spreparowaną ludzką głowę? – Nie. Została taka po moim poprzedniku w szafce pod ścianą, stała tam razem z innymi przedmiotami i obrastała kurzem. – Nie mam więcej pytań.
[162] Miloslav
Matousek, Buchenwald Through a Doctor’s Eyes [w:] Medical Science Abused: German Medical Science as Practised in Concentration Camps and in the so-called Protectorate, reported by Czechoslovak Doctors, Orbis, Prague 1946, s. 52.
40 Amerykański kolaborant
„Edwin Maria Katzenellenbogen urodził się w 1882 roku – powiedział Denson swoim słuchaczom w 1991 roku. – Miał sześćdziesiąt pięć lat, kiedy go oskarżałem. Przyjął obywatelstwo amerykańskie i ożenił się z córką sędziego Sądu Najwyższego w Massachusetts. Mieli jedno dziecko, które zmarło na skutek upadku z okna. Wtedy Katzenellenbogen wyjechał sam do Europy i już nigdy nie wrócił do Stanów Zjednoczonych. Praktykował w Marienbadzie w Czechosłowacji, a kiedy Hitler zajął ten kraj w 1939 roku, doktor K. uciekł i wyjechał do Paryża, gdzie nadal prowadził praktykę, dopóki nie został aresztowany przez Gestapo i umieszczony w «areszcie ochronnym» w Buchenwaldzie. Z powodu swojego postępowania był znienawidzony przez więźniów. Materiał dowodowy wykazał, że był pozbawiony jakichkolwiek łagodnych cech, które zwykle przypisuje się komuś, kto złożył przysięgę Hipokratesa”[163]. Katzenellenbogen nie był może nazistowskim fanatykiem w brunatnej koszuli, ale teutońska krew krążyła tak samo wartko w jego żyłach. Jako prokurator Denson odżegnywał się od idei zemsty – jego ideałem była sprawiedliwość, nie kara – ale tym razem było inaczej. Niemieccy więźniowie przetrzymywani w Dachau byli w większości niewykształconymi, bezrobotnymi ofiarami swoich czasów, czekającymi, aby zapłacić za swoje zbrodnie. Ten człowiek był inteligentnym diabłem, którego należało poddać egzorcyzmom. Kilku świadków złożyło zeznania przeciwko niemu, w tym jeden z nielicznych Amerykanów wezwanych przed trybunał. – Nazywam się Karl Berthold. Mam pięćdziesiąt cztery lata, urodziłem się w Aurorze w Illinois. Do Buchenwaldu przyjechałem w styczniu 1944 roku wagonem towarowym. Jechaliśmy przez trzy dni. Byliśmy chorzy, obolali, zmęczeni, spragnieni. W obozie był Amerykanin nazwiskiem Burnham
Robinson, urodzony w New Haven w Connecticut. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a oni ubrali go w zielone spodnie, które kończyły się tuż pod kolanami, i bluzę z rękawami do łokci. Wyglądał jak strach na wróble. Pracował na nocnej zmianie przy układaniu torów kolejowych, osłabł z przepracowania i niedożywienia i jak my wszyscy miał wrzody na całym ciele. Poszedłem do doktora Katzenellenbogena i spytałem: „Czy możemy coś zrobić dla rodaka?”. Powiedział: „Och, zajmą się nim w zwykły sposób”. W ogóle nie chciał pomóc. Kiedy wróciłem, Burnhama zabrano już do szpitala. To był ostatni raz, kiedy widziałem go żywego. – Czy doktor Katzenellenbogen był więźniem takim jak pan? – spytał kapitan Lewis podczas krzyżowego przesłuchania. – Był więźniem, ale nie w zwykłym sensie. Był uprzywilejowanym więźniem. – Mówił pan o transporcie, który przywiózł pana do Buchenwaldu – powiedział Lewis. – Czy obóz był odpowiedzialny za to, ile dni spędziliście w drodze? – Nie mnie o tym sądzić. Tylko Bóg to wie. – Czy wie pan, że oskarżenie sprowadziło już siedmiu świadków, którym udało się przeżyć sześć lat w Buchenwaldzie? – Tak. Ale nie zdołali sprowadzić Robinsona. Doktor Jean Rousset zeznawał przeciwko Katzenellenbogenowi. – Był naczelnym lekarzem w Małym Obozie. Był więźniem, ale wiedziałem, że był agentem SS we Francji. – W jaki sposób Katzenellenbogen wypełniał swoje obowiązki? – spytał Denson. – Bardzo źle. Jeśli chodzi o ścisłość, w ogóle ich nie wypełniał. Bił więźniów i patrzył obojętnie, jak umierają. Jeśli więzień nie miał papierosów albo jedzenia, albo czegoś, żeby mu dać, nie zajmował się nim. – Mówi pan, że Katzenellenbogen bił więźniów – zwrócił się Lewis do Rousseta podczas krzyżowego przesłuchania. – Kiedy to było? – Przez cały czas. Codziennie. Było to tak samo pewne jak poranny i wieczorny apel. – Przechodził pan przez baraki codziennie, czy tak? – Nie mogę powiedzieć, żebym przechodził codziennie... – Powiedział pan właśnie, że Katzenellenbogen bił więźniów codziennie. Chce pan zmienić swoje zeznanie?
– Nie powiedziałem, że widziałem, jak robił to codziennie. Powiedziałem, że robił to codziennie. – Czy kiedykolwiek używał wobec więźniów kija albo innej broni? – Osobiście nigdy tego nie widziałem. – Widział pan tylko uderzenia otwartą dłonią i ciosy pięścią, czy to się zgadza? – Myślę, że to wystarczy. Pochodzę z kraju, gdzie ludzie nie mają zwyczaju bić słabszych. – Wysoki sądzie, proszę o wykreślenie tej odpowiedzi z protokołu. – Wysoki sądzie – powiedział Denson – myślę, że świadek odpowiedział na pytanie wyczerpująco i właściwie. On sam się o to prosił – skinął głową w stronę Lewisa – więc ma to, czego chciał. – Odrzucam prośbę. – Nazywam się Joseph Rous. Mam trzydzieści pięć lat, mieszkam w Perpignan we Francji. Jestem kapitanem rezerwy. Przyjechaliśmy z Auschwitz w stanie krańcowego wyczerpania. Poddawano nas wszelkiego rodzaju torturom. Katzenellenbogen przyszedł rano na inspekcję. Był tam jeden towarzysz, który spał na trzeciej kondygnacji pryczy, jakieś dwa metry nad podłogą baraku. Powiedzieliśmy Katzenellenbogenowi, że jest chory i nie może zejść z łóżka. Wpadł we wściekłość i odepchnął kilku więźniów. Wspiął się na pryczę i pociągnął tamtego towarzysza za nogi, a on spadł na podłogę. Kiedy upadł, doznał pęknięcia czaszki. Krew spływała mu na koszulę. Katzenellenbogen powiedział: „Wy, Francuzi, potraficie tylko skrzeczeć” – i wyszedł. Podnieśliśmy swojego towarzysza i położyliśmy go na dolnej pryczy. Następnego ranka umarł. Kiedy Katzenellenbogen zajął miejsce dla świadków, zadziwił salę sądową swoim głębokim barytonem. – Studiowałem u ojca nowoczesnej psychologii, Wilhelma Wundta – powiedział. – W trakcie swoich studiów zainteresowałem się psychologią kliniczną i sądową, wybrałem więc drugi kierunek studiów, medycynę, i ukończyłem najpierw filozofię, a później medycynę na Uniwersytecie Lipskim. – Doktorze Katzenellenbogen – spytał kapitan Lewis – czy był pan kiedykolwiek w Stanach Zjednoczonych? – Mój ojciec był doradcą europejskich firm działających w Stanach Zjednoczonych, a także kilku banków, na przykład Chase National i Knickerbocker Trust. Ponieważ moja matka była inwalidką, a ja jedynym
dzieckiem, często zabierał mnie ze sobą w podróż, więc jako dziecko wiele razy odwiedzałem Stany. W 1904 roku zaręczyłem się z amerykańską dziewczyną, córką sędziego Sądu Najwyższego. W 1905 roku przyjechałem na pobyt stały. Nie chcę wymieniać nazwisk swoich krewnych ani ze strony ojca, ani żony. To ważni ludzie. Jeden jest dyrektorem korporacji, inny profesorem uniwersytetu. – Po ślubie, panie doktorze, czy wrócił pan do Europy? – Z listami polecającymi do różnych amerykańskich ambasadorów, w które zaopatrzył mnie senator Elihu Root, wróciłem, aby podjąć studia podyplomowe. Przez następne dwa lata studiowałem psychologię kliniczną, hipnotyzm i psychoterapię. Będąc żonatym i mając też znaczne środki własne, mogłem studiować we Francji i w innych krajach u największych sław tej gałęzi nauki. – Czy po studiach w Europie wrócił pan do Stanów Zjednoczonych? – Wróciłem w 1907 roku i zamieszkałem w Nowym Jorku, pracując jako wolontariusz w Bellevue i Post Graduate Medical, później objąłem posadę w Dziecięcym Szpitalu Psychiatrycznym na Randall’s Island. W 1909 roku zostałem wykładowcą psychologii klinicznej na Uniwersytecie Harvarda. W 1911 roku zostałem dyrektorem naukowym Stanowego Szpitala dla Epileptyków w Skillman w New Jersey. Sporządziłem tam projekt ustawy o sterylizacji epileptyków, kryminalistów i nieuleczalnie chorych umysłowo dla stanu New Jersey. Ustawa przeszła, ale stanowy Sąd Najwyższy uznał ją za niezgodną z konstytucją. – Kiedy został pan obywatelem amerykańskim, czy wrócił pan do Europy? – Wróciłem w 1914 roku. – Czy może nam pan powiedzieć, dlaczego został pan uwięziony w Buchenwaldzie? – Kiedy mieszkałem w Niemczech, Hitler doszedł do władzy. Nie mogąc znieść nazizmu, wyjechałem do Pragi i zajmowałem się lekarzami, którzy chcieli wyemigrować do Stanów, pomagając im w angielskim, jak również przygotowując ich do egzaminów państwowych. Nie chcę tego robić, ale mógłbym podać nazwiska ludzi mieszkających obecnie w Stanach i w Anglii, którym pomogłem się wydostać, zaopatrując ich w dokumenty – ale to nie ma żadnego związku z Buchenwaldem. I wiem dosyć o amerykańskiej procedurze sądowej, aby zdawać sobie sprawę, że nie wolno rozmawiać o przeszłości oskarżonych, żeby ława przysięgłych nie nabrała uprzedzeń, bez względu na to, jak dobrym człowiekiem mogłem być przed Buchenwaldem. No cóż, zauważyłem, że Gestapo wie o mojej działalności. Nie chcąc czekać na
aresztowanie, pojechałem do Włoch. Wysłuchawszy cierpliwie tego potoku słów, Lewis powtórzył: – Pytanie brzmiało, dlaczego trafił pan do Buchenwaldu? – Zostałem aresztowany w 1941 roku w Paryżu przez AST, Abwehrleitstelle, organizację wojskową powiązaną prawdopodobnie z kontrwywiadem. Spędziłem pięć miesięcy w niemieckim więzieniu wojskowym we Fresnes, po czym zostałem zwolniony. Powiedziano mi, że zarzuty, które obejmowały szpiegostwo i wspomaganie aliantów, zostały oddalone. W lutym 1943 roku aresztowano mnie ponownie. Zjawił się dżentelmen z Gestapo i poinformował mnie, że jest mu przykro, ale SD nie życzy sobie, abym przebywał na wolności w Niemczech. Chociaż nie mieli nic konkretnego przeciwko mnie, nie mogli mi ufać. Powiedziano mi, że będę lekarzem w obozie dla cywilów. Oczywiście nie wiedziałem, że to oznacza obóz koncentracyjny. Trzeciego września, wraz z mniej więcej tysiącem innych, głównie francuskich oficerów rezerwy, wysłano mnie do Buchenwaldu. – Kiedy pan przyjechał, jakie warunki pan tam zastał? – Byłem naprawdę zdumiony efektywnością i warunkami sanitarnymi. Łaźnia była niezła i wszystko było bardzo czyste, praktycznie taśma montażowa. Zgolono mi włosy, wąsy i wszędzie, zabrano rzeczy osobiste. Zaprowadzono nas na stację kwarantannową. Pozostaliśmy tam przez czternaście dni. Nie dostałem pasiaka, tylko jakieś cywilne rzeczy. Wyobraża pan sobie, koszula była przeznaczona dla dziesięcioletniego dziecka. Dostałem drewniaki, oba lewe. Kuśtykałem po obozie, aż w końcu jakiś niemiecki podoficer popatrzył na moje nogi i powiedział: „Na miłość boską, nie możesz pracować w takim stanie”, i odesłał mnie do szpitala. – Proszę nam opowiedzieć, co się wydarzyło w szpitalu – poprosił Lewis. – Nabawiłem się ropowicy na skutek infekcji. Doktor Matousek, więzień, obecnie czechosłowacki minister, złożył mi wizytę. Mieliśmy w Pradze wspólnych przyjaciół, którym pomogłem uciec do Londynu. Powiedział mi: „Muszę się postarać, żebyś dostał jakieś zajęcie w szpitalu”. W końcu posłano mnie do Małego Obozu. Moim obowiązkiem było chodzić po barakach i sprawdzać, kto jest chory. Nie dano mi żadnych lekarstw ani nawet termometru. – Czy w jakimś momencie zakres pańskich obowiązków w Małym Obozie się zwiększył? – Tak. W lutym Obenauer został kapo szpitala. Chociaż nie byliśmy
w przyjaznych stosunkach, powiedział mi, że teraz mogę sam badać pacjentów. Poszedłem więc do naczelnego lekarza, Bussego, żeby dostać lekarstwa. W tym czasie w aptece był jeszcze wystarczający zapas lekarstw. Muszę powiedzieć, siedząc tutaj, iż jestem zaskoczony, że prawdziwi winowajcy, odpowiedzialni za śmierć tylu ludzi, gruźlicę i tak dalej, nie znajdują się w tej sali jako oskarżeni. Te baraki absolutnie nie nadawały się dla ludzi, nie miały drzwi ani okien, które dawałyby się otwierać, i stłoczono w nich tysiące więźniów. Pewnego razu odkryłem, że połowa Francuzów w bloku pięćdziesiątym dziewiątym ma szkarlatynę. Przekonałem Schiedlowsky’ego i Reschkego, starszych obozu, żeby urządzili dla nich stację kwarantannową. W ten sposób nie dopuściłem, aby szkarlatyna rozprzestrzeniła się na cały obóz. – Czy w jakimś momencie został pan przeniesiony z Małego Obozu? – W lutym 1944 roku zostałem oskarżony o sprzedawanie lekarstw. W końcu stwierdzono publicznie, że zarzuty były nieprawdziwe, i wróciłem do swoich obowiązków. – Panie doktorze – ciągnął Lewis – czy pamięta pan zeznanie świadka Blackhana w sprawie obecności alianckich lotników w Buchenwaldzie? – Pamiętam. W sierpniu przywieziono tych ludzi do Małego Obozu i zostawiono pod gołym niebem. Byli traktowani jak wszyscy inni więźniowie, a kiedy ich odwiedziłem, zobaczyłem, że leżą na kamieniach i w błocie. Poszedłem do Schiedlowsky’ego i powiedziałem mu: „Amerykańscy i angielscy jeńcy wojenni są bezprawnie przetrzymywani w obozie koncentracyjnym, wbrew konwencji genewskiej. Koleje wojny są zmienne. Niemcy mogą przegrać wojnę, a wówczas wszyscy, którzy są za to odpowiedzialni, zostaną rozstrzelani”. Dla jego własnego dobra chciałem, żeby coś z tym zrobił, żeby przeniesiono ich do obozu dla oficerów. Odparł, że jako lekarz nie ma z tym nic wspólnego. Powiedziałem mu, że jest też oficerem SS. W mojej obecności wezwał więc Schmidta, adiutanta, który jest jednym z oskarżonych, i rozkazał mu przenieść jeńców wojennych na blok czterdziesty ósmy, skąd nie zabierano ich do żadnej pracy. Codziennie dawałem kilku z nich warzywa, które dostawałem od brygady ogrodniczej. – Panie doktorze, złożono tutaj zeznanie na temat paczek, które otrzymywali duńscy więźniowie. – To były wspaniałe paczki. Każdy więzień marzył, żeby dostać taką paczkę. Były dostarczane do obozu przez Duński Czerwony Krzyż i rozdawane przez więźnia, który był ich mężem zaufania, pana Rasmussena. Pewnego dnia pan
Rasmussen przyniósł mi dwadzieścia jeden paczek. Otworzyłem te paczki w obecności adresatów. Cztery z nich zawierały znaczną ilość morfiny. Powiedziałem właścicielom, że zatrzymam ten lek w szafce na medykamenty, ponieważ jest zbyt niebezpieczny. Dawka była wystarczająca, żeby zabić człowieka, gdyby zażył ją od razu. Kilka dni później, jak wspomniałem wcześniej, zostałem odsunięty od pracy w szpitalu i przydzielony do brygady roboczej. Nikt mi nie powiedział, dlaczego. Wieczorem, kiedy wróciłem, usunięto z pokoju wszystkie moje rzeczy i posłano mnie do bloku czterdziestego drugiego. Tam dowiedziałem się o plotce, że ukradłem wielki zapas duńskich lekarstw i sprzedawałem aspirynę po siedem marek za jedną tabletkę. Lewis ciągnął: – Czy pamięta pan zeznanie świadka Rousa, że w maju 1944 roku na trzeciej kondygnacji pryczy leżał chory francuski więzień z Auschwitz, a pan rzekomo ściągnął tego więźnia za nogi, na skutek czego doznał pęknięcia czaszki i umarł? – Gdybym to zrobił, powinien mnie zbadać psychoanalityk. Po cóż miałbym ni stąd, ni zowąd ściągać tego człowieka z łóżka? Ale jeśli sąd zarządzi eksperyment, umieszczając tutaj jedną z prycz z bunkra, a eksperyment wykaże, iż można to zrobić tak, jak opisano, nie będę miał nic więcej do powiedzenia na ten temat. Ten człowiek leżał na trzeciej kondygnacji – to znaczy około trzech metrów nade mną. Wszedłem, zgodnie z zeznaniem, pomiędzy dwa rzędy pryczy i ściągnąłem go za nogi. Musiałbym stać na palcach. Inaczej bym nie dosięgnął. Następnie musiałbym się odwrócić, podnieść go – ponieważ była tam krawędź – i ściągnąć na podłogę. Miałem wtedy sześćdziesiąt trzy lata, nie byłem więc młodym osiłkiem. Poza tym, stojąc pośrodku tego rzędu, gdzie upadł, zamortyzowałbym jego upadek. Pęknięcie czaszki? Niech sąd sam wyciągnie wnioski. – Panie doktorze, jaka była pańska pierwsza praca po wyzwoleniu z Buchenwaldu? – Na wniosek międzynarodowej komisji powierzono mi dystrybucję dóbr dostarczanych przez Amerykański Czerwony Krzyż – żywności, odzieży, butów i tak dalej. – Panie doktorze, kiedy został pan aresztowany i oskarżony o zbrodnie wojenne? – Agent specjalny amerykańskiej komisji śledczej powiedział mi, iż jest przeciwko mnie oskarżenie, że zrobiłem tysiącom więźniów Buchenwaldu śmiertelne zastrzyki. Pierwszego listopada 1945 roku zostałem przewieziony do
Dachau. Agent specjalny powiedział mi, że zajmie to pięć albo sześć tygodni, zanim zostanę oczyszczony. Trwało to trochę dłużej. Denson osiągnął kres swojej cierpliwości. – Wysoki sądzie, mało co tutaj nie budzi zastrzeżeń, ale myślę, że to już się posuwa zbyt daleko. Zgłaszam sprzeciw. To wszystko jest nieistotne i nie ma związku z zarzutami w tej sprawie. – Świadek złożył zeznanie – powiedział Lewis. – Zmierzam do ustalenia okoliczności. – Uchylam sprzeciw. Proszę się streszczać. – Tego wieczoru zostałem umieszczony w bunkrze pierwszym, a pewien Amerykanin – porucznik Guth, G-U-T-H – przyszedł ze mną porozmawiać. Powiedziałem mu, że nie wiem, dlaczego się tu znalazłem, a on obiecał, że to wyjaśni. Minęło sześć tygodni i nic się nie działo. Potem powiedział mi, że mam być świadkiem na procesie buchenwaldzkim, który prawdopodobnie rozpocznie się w lutym albo pod koniec marca 1946 roku. Później wykorzystał mnie w tej sali sądowej do przesłuchiwania słowiańskich świadków i tłumaczenia na angielski. Następnie przesłuchałem również kilku spośród współoskarżonych. – Nie mam więcej pytań. Poza tym, co było w dostępnym materiale dowodowym, Denson nie miał pojęcia, jak często Katzenellenbogen osobiście brał udział w mordowaniu więźniów Buchenwaldu, ale przy bliższym poznaniu doktor prezentował się jako człowiek arogancki, który nie przywykł do tego, by stawano mu na drodze. Denson bez trudu mógł sobie wyobrazić sytuację, w której Katzenellenbogen da się ponieść emocjom: inteligencja nie stanowiła zabezpieczenia przed gwałtownymi odruchami. Teraz, podczas krzyżowego przesłuchania, musiał ujawnić jego prawdziwą naturę przed trybunałem. – W styczniu 1945 roku pracował pan w szpitalu. Czy pamięta pan transporty przybywające do Buchenwaldu w tych miesiącach? – Pamiętam. Każdy, kto przeżył styczeń, nigdy tego nie zapomni. – Czy jest prawdą, że stan fizyczny wielu więźniów w tych transportach był taki, że wymagali oni natychmiastowej pomocy lekarskiej? – Połowa z nich potrzebowała raczej usług grabarza niż lekarza. Wielu umierało w pierwszych dniach. Trzeba wziąć pod uwagę, że przez dziesięć albo dwanaście dni musieli się obywać bez jedzenia i wody, a wiem o pewnym
rosyjskim transporcie, że pod koniec pili własny mocz. Ale to oczywiście nie była wina żadnego z oskarżonych w Buchenwaldzie, tylko ludzi, którzy organizowali transporty. – Czy nie jest jednak prawdą, panie doktorze, że wielu spośród tych więźniów, którzy przyjeżdżali w stanie, który pan opisał, można by uratować, gdyby udzielono im natychmiastowej pomocy lekarskiej? – Część z nich tak. – Panie doktorze, średnio ilu więźniów dziennie starało się dostać na oddział chirurgiczny? – Pod koniec około dwustu lub coś koło tego, ale nie wszyscy doznali obrażeń mechanicznych. Była też ropowica, czyraki, choroby skóry. – Mniej więcej ilu spośród tych dwustu więźniów lub coś koło tego doznało obrażeń mechanicznych? – Nie potrafię powiedzieć. – A według pańskiej najlepszej oceny? – Naprawdę nie ma sensu zgadywać. Nie miałem z tym absolutnie nic wspólnego. – Czy kiedy pan tam był, widział pan ludzi z rozłupanymi czaszkami? – Widziałem ludzi leżących na noszach, ale nie znałem przyczyny. – No cóż, czy jest również prawdą, panie doktorze, że więźniowie musieli stać przed przychodnią i czekać na swoją kolej od rana do wieczora i że wielu więźniów zmarło, zanim zostali zbadani? – Bukowski był szefem przychodni, a kiedy zjawiali się pacjenci, zawsze wychodził na zewnątrz i patrzył, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy. – Proszę odpowiedzieć na pytanie. – Panie Denson, jeśli chce pan, żebym odpowiedział na to pytanie tak lub nie, będę musiał odpowiedzieć: nie. – Zatem pańska odpowiedź jest taka, że nigdy się nie zdarzyło, aby więzień zmarł, czekając na swoją kolej przed przychodnią? – Zadaje pan te pytania z rewolwerem, z okrzykiem: „Ręce do góry”. Nie da się odpowiedzieć „tak” lub „nie”. – Był pan tam, prawda? Potrafi pan powiedzieć, czy człowiek żyje, czy umarł, prawda? Czy zdarzyło się, że człowiek umierał, stojąc w tej kolejce? – Pewnie tak. – Zdawało mi się, że przed chwilą powiedział pan, że nie. – Tak – nie dlatego, że czekał, ale dlatego, że był w takim stanie, że kilka
minut później już nie żył. – Proszę, żeby pan uważnie słuchał moich pytań, panie doktorze. Nie powiedziałem: „dlatego, że czekał w kolejce”. – Mam wrażenie, że to pan nie chce słuchać. – Proszę po prostu odpowiadać na moje pytania. Zeznał pan, że nie przyjmowano do szpitala żadnych więźniów z bloków inwalidzkich. Kto wydał taki rozkaz? Czy Bender wiedział o tym rozkazie? – Bender nie miał nic wspólnego z leczeniem pacjentów. – Czym się zajmował w Małym Obozie? – W kilku blokach wybierał... a raczej badał więźniów, czy są zdolni do pracy. Chyba nikt o tym nie wspomniał, ale po kwarantannie wszystkich, którzy przyjechali w transporcie, badał jeden z lekarzy SS, żeby stwierdzić, czy są zdolni do pracy. Zatem Bender z pewnością widział te straszne warunki. Często mi powtarzał: „Trzeba coś z tym zrobić. Nie wiem, co, ale te warunki są straszne”. Wszyscy zasiadający na ławie oskarżonych przejmowali Densona wstrętem, ponieważ brali udział w niewyobrażalnych okrucieństwach albo do nich zachęcali. Większość oskarżonych mogła przynajmniej winić własną głupotę. Zbrodnie Katzenellenbogena były większe niż zło, które oni sobą reprezentowali: wyniosłość tego niepozornego, zgorzkniałego człowieka, który wykorzystał daną mu przez Boga inteligencję do stworzenia pokrętnej filozofii wyższości rasowej – przyznając się z dumą do autorstwa projektu wprowadzenia eutanazji w stanie New Jersey – a następnie przeniósł swoją pogardę dla „istot niższych” na nieszczęsnych więźniów Buchenwaldu. Jego zbrodnie były większe, ponieważ próbował je oblec w szaty wątpliwego dostojeństwa. Oto był człowiek, który wyemigrował do Ameryki, wśliznął się do szanowanej bostońskiej rodziny i do szacownych instytucji naukowych, i wrócił, aby wykorzystać te listy uwierzytelniające w nazistowskiej Europie. Potem, kiedy nawet Niemcy nie mogli już dłużej słuchać jego demagogii i wtrącili go do obozu, wykorzystał swoją znajomość ludzkich zachowań, aby urządzić się jako dyplomata wśród złodziei, arystokrata wśród oprawców, i nadużywał tej pozycji, nie cofając się nawet przed morderstwem. Katzenellenbogen wiercił się na krześle. – Ile pan ważył, kiedy trafił pan do Buchenwaldu, panie doktorze? – Nie wiem dokładnie, ale jestem bardzo śmiesznym człowiekiem. Nie zmieniam się. Bez względu na to, czy odżywiam się dobrze, czy źle, wyglądam
dokładnie tak samo. Spędziłem dwadzieścia trzy dni w bunkrze i prawie nic nie jadłem, a straciłem na wadze zaledwie pół kilograma. – Jaką pozycję miał pan w niemieckim ministerstwie? – spytał Denson, praktycznie oskarżając go o to, że był informatorem SS. – W niemieckim ministerstwie? Czy zechce pan... – Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. – Jeśli będzie pan moim świadkiem, panie Denson, to kiedy pana wezwę, powie mi pan, skąd pan ma te informacje. – Mówił pan o warzywach. Ilu więźniów w Buchenwaldzie jadało warzywa oprócz pana? – Wszyscy ważni kapo i blokowi. Dostawali je w zorganizowany sposób, a ja dostawałem je legalnie. – Zatem był pan w Buchenwaldzie jednym z tych nielicznych szczęśliwców, którzy codziennie dostawali warzywa, czy tak? – Zważywszy na liczbę więźniów, jednym z bardzo nielicznych. – Panie doktorze, czy pamięta pan przypadek, kiedy w lutym 1944 roku więzień w bloku pięćdziesiątym siódmym albo pięćdziesiątym ósmym oszalał? – Prawdę mówiąc, nie pamiętam takiego przypadku. – Nie pamięta pan, że kazał go pan przywiązać do pryczy? – Że co? Czy znowu sam pan zeznaje, czy... – Proszę odpowiedzieć na moje pytanie, panie doktorze. – Nikt aż do tej pory o tym nie mówił. Jeśli pan o to pyta, sam pan zeznaje. – Czy odpowie pan na moje pytanie, panie doktorze? – Nie pamiętam, żebym zrobił coś takiego. Nic nie wiem o tym przypadku... – Czy to prawda, że pozwolił mu pan tak leżeć przez mniej więcej trzy dni, bez jedzenia, bez wody i bez żadnej pomocy? – Mówi pan o czysto teoretycznym przypadku, panie Denson. Nie potrafię odpowiedzieć, jeśli chodzi o jedzenie, wodę i tak dalej. – Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. Czy to prawda? – Nie. Jeśli chce pan to dłużej ciągnąć, odpowiadam: nie. – Czy to prawda, panie doktorze, że ten więzień zmarł? – Mamy tutaj więźnia... – Tylko odpowiedź na pytanie, tak albo nie, czy to prawda, czy nie. – Pański hipotetyczny pacjent mógł umrzeć. – Odpowiedź brzmi: tak czy nie? – Panie Denson, pan jest autorem tej fikcji. To pan wie, czy zabił pan tego
pacjenta, czy nie. Ja nie wiem. – Czy to prawda, panie doktorze, że w tym czasie powierzono panu opiekę lekarską nad więźniami? – Tak. Teraz mówimy o faktach. – Czy w ramach swoich obowiązków miał pan dbać o to, aby więźniowie, którzy sami nie mogli przynieść sobie jedzenia z uwagi na swój stan fizyczny, dostawali jedzenie? – Absolutnie nie. – Innymi słowy, jeśli więzień był tak chory, że nie mógł pójść i przynieść sobie jedzenia, to umierał, ponieważ nikt inny nie chciał mu go przynieść. – Nie będę panu więcej pomagał. – Nikomu pan nie pomógł, prawda, w takiej sytuacji? – Jak mogłem pomagać sześciu tysiącom więźniów, dbać o to, czy mają jedzenie... mogę złożyć oświadczenie? – Związane z tematem krzyżowego przesłuchania – odparł Kiel. – Tak, po pierwsze, chcę złożyć oświadczenie skierowane do oskarżenia. Kiedy byłem przesłuchiwany przez pana Wolfa, powiedział mi z naciskiem, że nikt nie zamierza mnie oskarżać, że rozmawiał z wysoko postawionymi osobami i wszyscy mu powiedzieli, że nie zostanę oskarżony, że jestem tutaj tylko jako świadek, ekspert od warunków w Buchenwaldzie, że nikt nie chce mnie obwiniać o blok sześćdziesiąty pierwszy. A kiedy zostałem oskarżony, byłem tak zdruzgotany, że powiedziałem rzecznikowi obrony: „Nie chcę się bronić. Nie chcę nic mówić. Przyznam się do winy, żeby z tym skończyć. Jestem zniesmaczony życiem”. Kiedy ci dwaj lekarze, Rousset i Denis, złożyli zeznania, zrozumiałem, dlaczego zostałem oskarżony. Muszę oddać sprawiedliwość oskarżeniu, że nawet gdybym był bratem pana Densona, to i tak jego obowiązkiem byłoby mnie oskarżyć. Co miał zrobić z zeznaniami dwóch Francuzów o tak wysokiej pozycji zawodowej? Ucieszyłem się więc, że zostałem oskarżony, ponieważ w ten sposób mogłem się przynajmniej oczyścić. Dopiero tutaj zdołałem znaleźć wytłumaczenie tego wrogiego nastawienia wobec mnie w obozie i teraz widzę bardzo wyraźnie, jak do tego doszło. Powiedziałem naczelnemu lekarzowi Bussemu, że kiedy zostałem aresztowany przez AST w Paryżu, byłem wykorzystywany jako lekarz. Ktoś usłyszał słowa „AST” i powtórzył je tajnej organizacji obozowej. Trzeba zrozumieć, że byliśmy otoczeni przez szpiegów. Życie i wolność setek spośród nas uratował tylko potajemny nadzór nad pewnymi osobnikami. Ci ludzie, Rousset i Denis, są
francuskimi patriotami, prawdziwymi patriotami. A ja oświadczam w tym miejscu, że jestem gotów stanąć przed francuskim sądem i odpowiedzieć na zarzuty, że zaszkodziłem jakimś Francuzom albo jakimś francuskim organizacjom. Z powodów patriotycznych Rousset i Denis złożyli tutaj fałszywe zeznania, żeby mnie ukarać za jakieś zbrodnie przeciwko narodowi, które w ich przekonaniu popełniłem. Wiemy z historii, że jeśli dla chwały swojego kraju Francuz ma złożyć fałszywe zeznanie, zrobi to, leży to w jego naturze. Przypominam sobie, że członkowie trybunału w sprawie Dreyfusa, ludzie bardzo poważani, popełnili krzywoprzysięstwo, aby schwytać prawdziwego winowajcę, majora Esterhazyego. Jedynym motywem osobistym, jakim kierowali się ci ludzie, była miłość ojczyzny. Dalej stwierdzam, że nie mam nic wspólnego z żadnym niemieckim ministerstwem. Były to jedyne niestosowne słowa, które wypowiedział pan Denson, to oskarżenie. Gdybyśmy byli w Ameryce, panowie sędziowie, pouczylibyście ławę przysięgłych, żeby nie brała pod uwagę tego stwierdzenia, ponieważ nie zostało poparte żadnymi dowodami. Teraz złożę bardzo szczególne oświadczenie. Sądy wszystkich krajów kierują się zasadą in dubio pro reo – wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego. Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości co do mojej winy, musicie mnie uniewinnić. Ale ja to odwrócę. Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że jestem niewinny, skażcie mnie, abym przed wyższym sądem miał szansę bronić się w sposób, w jaki nie mogę bronić się tutaj. Pomyślcie o artykułach na mój temat, które ukazywały się w gazetach, najpierw, że zabiłem tysiące ludzi zastrzykami, i dalej, że hipnotyzowałem więźniów, aby wydobyć z nich zeznania i oddać ich w ręce Gestapo. Te oszczerstwa powtarzało również radio. Bez względu na to, czy zostanę uniewinniony, czy nie, wyrządziły mi one tyle szkody, że w moim wieku, a mam sześćdziesiąt pięć lat, nie będę mógł żyć długo w takim napięciu. Poddam się wyrokowi tego sądu. Ale najwspanialszą mowę obrończą wygłosił Sokrates: „Choć szanuję was jako moich sędziów, jedynym sędzią, którego uznaję, jest moje sumienie”. Moje sumienie nie dokucza mi pod tym względem. Być może zrobiłem wiele rzeczy, które były niewłaściwe. Ale ten, kto nigdy nie popełnił błędu, niech pierwszy rzuci kamień. To wszystko, co miałem do powiedzenia sądowi. – Czy oskarżenie i obrona mają coś jeszcze? – spytał 11 sierpnia 1947 roku przewodniczący trybunału Kiel.
– Oskarżenie nie ma nic więcej – powiedział Denson. – Obrona nie ma nic więcej – powiedział major Carl E. Whitney. Choć Whitney tylko z rzadka odgrywał czynną rolę na sali sądowej, był odpowiednikiem Densona, głównym rzecznikiem obrony. – Obrona, oskarżeni i oskarżenie zrezygnowali z przemówień końcowych – oświadczył Kiel. – Ponieważ nie ma nic więcej do dodania, sąd zamyka posiedzenie. Dlaczego Denson zgodził się zrezygnować z przemówienia końcowego? Czy Whitney powiedział mu, że nie ma potrzeby go wygłaszać? Czy Kiel albo któryś z członków trybunału dał mu do zrozumienia, że wygrał sprawę i przemówienie końcowe jest zbędne? Może Denson czuł, że członkowie trybunału podjęli już decyzję co do werdyktów i wyroków. Może wpłynął na to jego stan zdrowia. W trzech poprzednich procesach wygłosił dobrą mowę końcową, ale z niejasnych powodów zaniechał tego teraz. Nie było żadnych uwag końcowych na procesie buchenwaldzkim.
[163] Wykład
w Miami Beach, 24 marca 1991, archiwum Densona.
41 Werdykty
Dwunastego sierpnia 1947 roku sąd zebrał się o dziesiątej rano. – Sąd wznawia posiedzenie – oznajmił przewodniczący Kiel. – W miarę jak będę wyczytywał kolejne nazwiska, proszę, żeby oskarżeni wstawali. Trzydziestu jeden oskarżonych wstało, kiedy wyczytano ich nazwiska. – Sąd na zamkniętym posiedzeniu, głosami co najmniej dwóch trzecich członków obecnych podczas głosowania, uznaje każdego z was za winnego wszystkich postawionych zarzutów. Oskarżeni mogą usiąść. – Wysoki sądzie – powiedział doktor Renner – niektórzy z oskarżonych chcieliby zabrać głos i złożyć oświadczenie dotyczące okoliczności łagodzących lub zmniejszenia wyroku. Takie oświadczenia miały swoją wagę. W ramach programu Dachau, w rezultacie dochodzeń wojskowych, otwarto 3887 spraw. Spośród nich 1672 rzeczywiście trafiły do sądu. Z powodu tak wielkiej liczby spraw wyroki za podobne przestępstwa często się różniły. Aby to skorygować, wydział zbrodni wojennych zdecydował, że rewizje powinny też uwzględniać zmniejszenie wyroków na podstawie przedwojennego życiorysu oskarżonego, jego wieku, stanu zdrowia, sprawowania w więzieniu, sytuacji rodzinnej i chęci do wyuczenia się w więzieniu przyzwoitego fachu. Decyzje komisji rewizyjnej podpadały pod jurysdykcję generała porucznika Luciusa D. Claya, który w marcu 1947 roku zastąpił Eisenhowera jako wojskowy gubernator Niemiec. Podczas tych powojennych miesięcy Clay odpowiadał za odbudowę Niemiec pod okupacją amerykańską. Stanął przed ogromnymi problemami i musiał opierać się na zwięzłych raportach, by podejmować szybkie, stanowcze decyzje. Aby mógł zatwierdzać wyroki w procesach o zbrodnie wojenne, władze wojskowe dostarczały mu streszczeń, które rekapitulowały w krótki, pobieżny sposób tysiące stron stenogramów. Ponieważ Clay musiał się zajmować dziesiątkami milionów ludzi, można mu
wybaczyć, że nie czytał oryginalnych stenogramów, ale nie widząc nazistów na procesie i nie znając przebiegu procesów, zatwierdzał wyroki czysto mechanicznie. W swojej książce Decison in Germany Clay wyjaśnił, że mógł podejmować decyzje tylko na podstawie materiałów, które mu dostarczano, i na tej podstawie złagodzono setki wyroków. Ze względu na ich ogromną liczbę rewizje procesów tych, którzy kierowali hitlerowskimi obozami koncentracyjnymi, stały się zwykłą formalnością. Naziści, którzy kierowali Buchenwaldem, występowali i przedstawiali powody, dla których ich wyroki powinny być złagodzone. Arthur Dietzsch był głównym kapo w bloku, gdzie prowadzono eksperymenty medyczne, i dopuszczał się aktów sadyzmu wobec współwięźniów. Powiedział trybunałowi, że zawsze był czynnym przeciwnikiem reżimu nazistowskiego, nigdy nie skrzywdził więźnia narodowości nieniemieckiej i ocalił życie wielu więźniom, narażając własne. Hubert Krautwurst, który zabijał więźniów pracujących w brygadzie ogrodniczej, zajął miejsce dla świadków. – Wysoki sądzie – powiedział – proszę, aby sąd wziął pod uwagę, że kiedy zostałem przeniesiony do Buchenwaldu, miałem zaledwie siedemnaście lat. To wszystko. Po nim zabrał głos Peter Merker. Był brygadzistą w zakładach Gustloff, filii Buchenwaldu, gdzie zmarły setki robotników przymusowych. – Nie popełniłem żadnej zbrodni – powiedział trybunałowi. – W ciągu szesnastu miesięcy, kiedy byłem brygadzistą w Gustloff, zmarło tylko dwóch więźniów. Wymierzyłem niektórym więźniom może kilkanaście kijów, ale to dlatego, że sami o to prosili, aby nie ukarano ich bardziej surowo. Proszę wysoki sąd o sprawiedliwy wyrok. Hermann Helbig zajął miejsce dla świadków. Podlegało mu krematorium i był katem w Buchenwaldzie. – Wysoki sądzie, nie wypieram się swoich czynów. Uczestniczyłem w egzekucjach na rozkaz swoich przełożonych, a te egzekucje odbywały się pod nadzorem oficerów SS i lekarzy. Z tego powodu nigdy nie wątpiłem w prawomocność wykonywanych wyroków. Podobnie jak każdy żołnierz amerykański, wykonywałem rozkazy swoich przełożonych. Jako żołnierze armii amerykańskiej otrzymywaliście zapewne rozkazy, do których mieliście zastrzeżenia, ale musieliście je wykonywać. Ja byłem żołnierzem przez dwadzieścia pięć lat i nie znałem niczego poza moją ojczyzną i moimi rozkazami.
Doktor Katzenellenbogen zajął miejsce dla świadków. – Wysoki sądzie, umieściliście już na moim czole piętno Kaina – powiedział, jego głęboki głos rozbrzmiewał echem w sali sądowej. – Nie będę się powoływał na żadne okoliczności łagodzące. Jeśli waszym zdaniem jestem winny, to jestem bardziej winny niż pozostali oskarżeni. Oni przynajmniej mieli wymówkę: byli Niemcami i żołnierzami i mieli rozkazy, które musieli wykonywać. Ja nie mogę powiedzieć tego o sobie. Nie byłem Niemcem. Nie należałem do SS. Dlatego, jeśli popełniłem te zbrodnie, proszę tylko o jedną łaskę, abym za swoje rzekome zbrodnie otrzymał najwyższy wymiar kary. Bo jeśli lekarz, wykładowca studium podyplomowego na Uniwersytecie Harvarda, dopuścił się tych zbrodni, to powinien umrzeć i musi umrzeć. Nie boję się śmierci – ciągnął Katzenellenbogen – ale boję się życia z piętnem Kaina na czole. Zostałem tu przedstawiony jako pomagier SS, pomagier Gestapo. Dlatego, panowie sędziowie, wymierzcie mi najwyższą karę, jaką macie na podorędziu. Katzenellenbogen wrócił na swoje miejsce i wystąpiła Ilse Koch. – Wysoki sądzie – powiedziała – nie zamierzałam wstępować na miejsce dla świadków kolejny raz, ale ponieważ sąd uznał mnie za winną, uważam, że moim obowiązkiem jest wspomnieć o następujących rzeczach. Kiedy zeznawałam dziesiątego lipca, w czasopiśmie „Newsweek” ukazał się artykuł, z którego wynika jasno, że moje albumy fotograficzne są w posiadaniu amerykańskich władz wojskowych. W tych albumach są zdjęcia mojego domu w różnych okresach. Myślę, że na podstawie tych zdjęć łatwo będzie ustalić, z czego są zrobione abażury do lamp. Nie są zrobione z ludzkiej skóry, ale z ciemnej skóry. Teraz muszę się odnieść do tych fragmentów artykułu, które dotyczą mojego życia prywatnego, ponieważ chodzi tu nie tylko o mnie, lecz także o moje dzieci. Nie wiem, skąd dziennikarz uzyskał swoje informacje. W każdym razie nie uzyskał ich ode mnie. Jest tam napisane między innymi, że przyznałam... no cóż, sami możecie przeczytać. Nie mam zwyczaju używać takiego języka. Są to najbardziej wulgarne kłamstwa, jakie przeczytałam na swój temat w gazecie. Byłam gospodynią domową i matką. Nie miałam nic wspólnego z obozami koncentracyjnymi. Mój mąż nigdy mi o tym nie opowiadał, a ja nigdy nie słyszałam o rzeczach, o których się tam mówi. – Obrona nie ma do zaprezentowania nic więcej, jeśli chodzi o okoliczności łagodzące – powiedział doktor Renner. – Chcielibyśmy podziękować sądowi za cierpliwość i życzliwą uwagę w trakcie procesu.
Sąd zakończył posiedzenie 12 sierpnia 1947 roku o 11.40.
42 Wyroki
Kiedy Denson czekał, aż sąd uzgodni wyroki, był przekonany, że jeśli chodzi o werdykty, ich zatwierdzenie przez wojskową komisję rewizyjną jest prawie pewne. Bez względu na to, jakie okoliczności wpłynęły na łagodzenie wyroków, które zaczęło się niedawno, nic chyba nie mogło zmienić orzeczenia winy wobec hitlerowskich oprawców. Z wyrokami jednak rzecz miała się inaczej. Jeśli za obecną wyrozumiałością krył się jakiś wyższy cel, jego ciężko wywalczone wyroki śmierci mogły się nie utrzymać. O dziewiątej sąd otworzył posiedzenie. Przewodniczący Kiel wzywał każdego z oskarżonych przed trybunał. – Hans Eisele decyzją sądu zostaje skazany na śmierć przez powieszenie w czasie i miejscu, które wskażą wyższe władze. Denson uzyskał wyrok śmierci dla Hansa Eiselego na procesie o zbrodnie w Dachau, ale przy rewizji karę śmierci zamieniono na dożywotnie więzienie. Teraz ponownie uzyskał wyrok śmierci dla Rzeźnika. Czy tym razem wyrok zostanie utrzymany? – Edwin Katzenellenbogen decyzją sądu zostaje skazany na dożywotnie więzienie, rozpoczynające się od zaraz, w Więzieniu Zbrodni Wojennych Numer Jeden w Landsbergu w Niemczech lub w innych miejscach, które wyznaczą odpowiednie władze wojskowe. Katzenellenbogen domagał się, aby trybunał skazał go na śmierć – a oni darowali mu życie. Denson nie zamierzał pogodzić się z tym bez walki. – Ilse Koch decyzją sądu zostaje skazana na dożywotnie więzienie, rozpoczynające się od zaraz, w Więzieniu Zbrodni Wojennych Numer Jeden w Landsbergu w Niemczech lub w innych miejscach, które wyznaczą odpowiednie władze wojskowe. Przynajmniej to było do przewidzenia. – Hans Merbach decyzją sądu zostaje skazany na śmierć przez powieszenie w czasie i miejscu, które wskażą wyższe władze.
Merbach utrzymywał, że okazał współczucie więźniom z ostatniego transportu do Buchenwaldu. Ocalali z tego transportu zeznali, że chodził wzdłuż wagonów i systematycznie zabijał rannych lub umierających więźniów. – Hermann Pister decyzją sądu zostaje skazany na śmierć przez powieszenie w czasie i miejscu, które wskażą wyższe władze. Trybunał zgodził się ze stanowiskiem Densona w sprawie komendanta obozu: bez względu na to, czy Związek Radziecki podpisał konwencję genewską, rosyjscy jeńcy wojenni byli uprawnieni do ochrony. Trybunał orzekł, że Pister, z racji swojej funkcji w obozie, był winny pogwałcenia praw i zwyczajów wojny. Kiel zakończył ogłaszanie wyroków. Spośród trzydziestu jeden oskarżonych dwudziestu dwóch zostało skazanych na śmierć przez powieszenie, pięciu na dożywotnie więzienie, a reszta na kary od piętnastu do dwudziestu lat ciężkich robót. Oskarżenie miało nadzieję na więcej. – Sąd wyraża podziękowanie – powiedział Kiel – rzecznikom oskarżenia i obrony za ich gorliwość i sumienność w prowadzeniu tego procesu. Czy strony mają coś jeszcze do zaprezentowania sądowi? – Wysoki sądzie – powiedział Denson – myślę, że zaniedbałbym swoje obowiązki, gdybym w tym momencie nie podziękował sądowi w imieniu wszystkich członków oskarżenia za uprzejmy, uważny i cierpliwy sposób, w jaki sąd prowadził to postępowanie. Oskarżenie nie ma nic więcej. Czternastego sierpnia 1947 roku o 10.15 sąd zakończył rozprawę. Denson podszedł do członków trybunału i poprosił ich o wyjaśnienie, dlaczego Katzenellenbogen został oszczędzony. – Chciał zostać powieszony – powiedzieli mu – a my nie chcieliśmy spełnić jego życzenia. – Ten stary kozioł nie chciał zostać powieszony tak samo jak wy albo ja – uniósł się Denson. – Wykorzystał swoją znajomość psychologii, żebyście skazali go na dożywocie. Może uda się to naprawić po ujawnieniu stenogramów, pomyślał. Dziennikarzom i innym osobom, próbującym jak zwykle uzyskać kopie stenogramów z procesu, powiedziano jednak, że stenogramy nie zostaną udostępnione. Nie podano żadnego wyjaśnienia[164]. Kiedy zakończyły się procesy norymberskie, główny oskarżyciel Robert Jackson wrócił na swoje stanowisko w amerykańskim Sądzie Najwyższym. Kiedy zakończyły się procesy w Dachau, główny oskarżyciel William Denson
pozostał bez zajęcia. Nie było żadnej nagrody za pracę wykonaną w Dachau, żadnych propozycji, by napisał wspomnienia, żadnego gorącego pożegnania ze strony wyższych oficerów JAG. W swoim podaniu o posadę rządową Denson dał do zrozumienia, że przyjmie nominację wszędzie na świecie, jest gotów podróżować tak wiele lub tak mało, jak będzie wymagane, i zadowoli się taką samą roczną pensją, jaką otrzymywał przez ostatnie dwa lata: dziesięcioma tysiącami dolarów. Wyjazd z Niemiec po dwudziestu jeden miesiącach musiał się wydawać, w najlepszym razie, przygnębiający. Denson był pozbawiony trwałych więzów, jakie łączą zwykle innych żołnierzy z polami bitewnymi. Prokuratorzy, którzy służyli w Dachau, nie byli „kompanią braci”. Kiedy spotykali się po latach, działo się to zwykle na zjazdach żołnierzy, którzy wyzwalali obozy, albo byłych więźniów – na cudzych przyjęciach. Nie nazywano ich imieniem żadnych bibliotek, nie wmurowywano żadnych tablic na ich cześć. Żadne książki nie omawiały ich dokonań, żadne filmy nie upamiętniały ich sukcesu w pociągnięciu nazistów do odpowiedzialności. W prasie ukazywały się zaledwie wzmianki o ich pracy. Byli duchami kolosalnego przedsięwzięcia prawniczego, które popadłoby w całkowite zapomnienie, gdyby nie skandal na gigantyczną skalę, który wybuchł rok później. „New York Times”, 24 października 1947
Główny oskarżyciel wraca do domu MONACHIUM – W niedzielę rano, na głównym lotnisku we Frankfurcie nad Menem, były podpułkownik William D. Denson wsiądzie do samolotu odlatującego do Stanów Zjednoczonych, aby wrócić do cywilnego życia. Pułkownik Denson wykonał ogromną pracę w zespole prokuratorskim w Komisji Zbrodni Wojennych w Dachau. Często prowadząc jedną wielką sprawę w ciągu dnia i pracując do późnej nocy nad następną, stał się na okres dwóch lat symbolem sprawiedliwości dla mężczyzn i kobiet w mundurach SS, administrujących obozami koncentracyjnymi Adolfa Hitlera...
[164] Bosch,
Judgment on Nuremberg, s. 181.
CZĘŚĆ PIĄTA Pokłosie Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecinne. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno... Pierwszy List do Koryntian 13, 11–12
43 Powrót do domu, 1947
Po otrzymaniu wiadomości, że ich syn wraca do domu, rodzice Densona natychmiast powiadomili prasę. Kilka dni po przyjeździe znalazł się więc w redakcji gazety „Birmingham News”, gdzie udzielił wywiadu dziennikarce Virginii Van Der Veer. Nieświadoma zapewne ironii, zatytułowała swój artykuł War Prosecutor Tries to Forget[165]. „Młody człowiek miał łagodną twarz i smukłą figurę – napisała w numerze z 6 grudnia. – Wśród gorączkowej krzątaniny działu miejskiego był ledwie zauważalny. Starzy pracownicy, eksperci od zbywania gości, mogli go wziąć za pastora z cotygodniowymi ogłoszeniami parafialnymi. Ale ten miękki, południowy akcent zaledwie dwa miesiące wcześniej rozbrzmiewał w niemieckiej sali sądowej [...]. Teraz próbuje zapomnieć o wydarzeniach tamtych dwóch lat. Nigdy jednak nie zapomni, że w ciągu kilku krótkich miesięcy normalni, wykształceni ludzie mogli zostać zepchnięci do poziomu zwierząt...”. Powrót do Birmingham z pewnością wywołał wspomnienia o prostszym życiu, które za sobą pozostawił. Krajobraz Alabamy się nie zmienił. Rzeki, w których łowił ryby jako chłopiec, płynęły tak samo wartko, szczupaki i okonie skakały tak samo wysoko jak w czasach, kiedy wędkował. Ale pomiędzy nim a normalnością zaszło coś nieodwracalnego. Jak ktoś, kto widział kamieniołom w Mauthausen, może wrócić do zwyczajów i przyjemności pokojowego świata? Jak miał przystosować się do życia, nie stoczywszy kolejnej sprawiedliwej walki? Birmingham nie było dla niego, mimo ciepłych nocy, łowienia ryb i domowych posiłków. Zimna wojna napawała obawą wszystkich, głęboka i ustawiczna groźba konfliktu nuklearnego zwiastowała przyszłość jeszcze gorszą niż niedawna przeszłość. Dawny kolega z wydziału prawa na Harvardzie Adrian Fisher był obecnie głównym doradcą Komisji Energii Atomowej i zaproponował Densonowi pracę. Czy mogło być lepsze miejsce dla człowieka, który oskarżał sprawców
masowej zagłady, niż instytucja sprawująca nadzór nad nowoczesną bronią masowej zagłady? W listopadzie 1947 roku Denson zaczął pracować jako doradca prawny Komisji Energii Atomowej z dostępem do największych tajemnic państwowych. To stanowisko zapewniało jednak bardzo skromny dochód i około Bożego Narodzenia przyjął zaproszenie, by zamieszkać wraz z dawnym kolegą i czterema innymi nieżonatymi absolwentami prawa. Sumując swoje zasoby, mogli wynająć przestronne zachodnie skrzydło budynku Roberta Todda Lincolna, prywatnej rezydencji, w której przez czysty przypadek mieszkał również były doradca generalny Komisji Energii Atomowej Herbert S. Marks. Żaden z nich nie umiał gotować, a obowiązki zawodowe pozostawiały niewiele czasu na takie drobnostki jak pranie. Wynajęli więc kucharkę i sprzątaczkę, a Denson mógł się czuć niemal jak we wspólnej sypialni w West Point. Wstawali wcześnie, połykali szybkie śniadanie i łapali tramwaj, jadący wzdłuż Pennsylvania Avenue, żeby dotrzeć do swoich biur. Wysoki południowiec był ulubieńcem wszystkich, zawsze uprzejmy i wspaniałomyślny aż do przesady. Stopniowo wychodził ze swojej skorupy. Stan jego zdrowia powoli się poprawiał, a bezsenne godziny wypełniała mu praca zawodowa i życie towarzyskie. Ale w nocy, kiedy podniecenie związane z nową posadą opadało, Denson czuł, jak powraca atmosfera Dachau, a wraz z nią koszmary, które dręczyły go przez długie miesiące procesów. Nigdy nie szukał specjalistycznej pomocy, nigdy nie obarczał swoich współlokatorów tym, co nie dawało mu spać, woląc przeciwstawiać obrazom z obozów wspomnienia chwil spędzonych z Huschi. Gdzie przebywała młoda niemiecka hrabina i jej dziecko? Teraz, kiedy jego rozwód był przesądzony, jego sprawy uporządkowane, a dramatyczne przeżycia miał już za sobą, niebawem nadejdzie czas, aby je odnaleźć. Przeszłość jednak miała go dopaść i musiał minąć kolejny rok, nim wszystko uspokoiło się w wystarczającym stopniu, by przyszła kolej na sprawy sercowe.
[165] Nieprzetłumaczalna
gra słów. Angielski czasownik to try znaczy zarówno „próbować”, jak i „sądzić”. Tytuł artykułu można było zatem zrozumieć dwojako: „Prokurator wojskowy próbuje zapomnieć” albo „Prokurator wojskowy sądzi, żeby zapomnieć” (przyp. tłum.)
44 Sprawiedliwość zdradzona, 1948
Są filozofowie, którzy upominają nas, abyśmy oceniali życie człowieka w jego całokształcie i ze współczuciem. Często jednak pojedynczy akt określa raz na zawsze, słusznie albo nie, ślad, jaki pozostawia po sobie jednostka. Decyzja generała Luciusa D. Claya mówi niewiele o jego szlachetnym życiu w swoim całokształcie, a wiele o niebezpieczeństwach polityki. Do 1948 roku Clay wyrobił sobie doskonałą reputację jako szef europejskiego teatru operacyjnego, jednając Niemców i jednocząc ich w demokratycznym państwie poddanym amerykańskim wpływom. Kiedy rozpoczął się proces buchenwaldzki, Clay stanął wobec narastającego gwałtownie kryzysu zaufania w związku programem ścigania zbrodni wojennych. Gdyby wątpliwości co do uczciwego prowadzenia procesów nie zostały rozwiane, podkopałoby to jego wysiłki, żeby zdobyć poparcie Niemiec przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Aby uporać się z oskarżeniami o stosowanie przymusu i inne nadużycia, wojsko powołało pięć komisji rewizyjnych, które miały składać sprawozdania Clayowi i przedkładać rekomendacje zatwierdzenia, złagodzenia lub uchylenia werdyktów i wyroków w procesach o zbrodnie wojenne. Pod naciskiem Waszyngtonu, który pragnął przekonać Niemców o dobrych intencjach Stanów Zjednoczonych, komisje przyjęły pobłażliwą postawę i zaleciły, aby Clay zredukował wyroki wielu spośród skazanych nazistów. Przytłoczony nawałem spraw czekających na rewizję, Clay zaaprobował niemal wszystkie zalecenia komisji i zredukował liczbę wyroków śmierci z 426 do 298. Jak daleko szło to rewidowanie wyroków, pokazała sprawa dwudziestu jeden dowódców specjalnych grup operacyjnych SS (Einsatzgruppen). Amerykański trybunał skazał czternastu spośród dwudziestu jeden oskarżonych na śmierć za ich udział w wymordowaniu około dwóch milionów ofiar. Tylko czterej zostali straceni. Mimo wagi ciążących na niej zarzutów Clay zredukował również wyrok Ilse
Koch do zaledwie czterech lat, motywując swoją decyzję tym, że nie ma dostatecznie wiarygodnych dowodów, aby utrzymać wyrok dożywotniego więzienia. „Oczywiście, że to było niewiarygodne! – wybuchnął Denson, komentując decyzję prawie pół wieku później. – Generał Clay nie widział na własne oczy tych osobników, którzy przysięgali przed Bogiem Wszechmogącym, że nie uczestniczyli w tego rodzaju działaniach. Wiarygodność jest dla trybunału, nie dla sądu apelacyjnego czy rewizyjnego. Clay wpadł w tę samą pułapkę co ja, kiedy po raz pierwszy usłyszałem te opowieści”. Przeczuwając, że podanie tych rewizji do wiadomości publicznej wywoła silną reakcję negatywną, Clay polecił komisjom, aby trzymały swoje działania w tajemnicy. Urobiwszy skutecznie opinię publiczną, żeby poparła procesy, rząd nie mógł oczekiwać, że zmieni ona swoje nastawienie i zgodzi się na łagodne potraktowanie winnych[166]. Tajemnica szybko wyszła na jaw. Pierwsza wzmianka o złagodzeniu wyroku Ilse Koch pojawiła się piętnastego września, trzy miesiące po fakcie, kiedy w niemieckim wydaniu amerykańskiej gazety wojskowej „Stars and Stripes” opisano całą sprawę. Próba zatajenia tego jedynie rozjątrzyła opinię publiczną – było to milczące przyznanie, że w procesach zbrodniarzy wojennych nie chodziło o sprawiedliwość, lecz o politykę. Kiedy pojawiły się przecieki, wiadomości o rewizji wyroków – zwłaszcza wyroku Ilse Koch – trafiły na pierwsze strony gazet na całym świecie[167]. „New York Post” nazwał je przejawem „perwersyjnej głupoty”, jaką nacechowana była rządowa polityka wobec Niemiec, a „Philadelphia Inquirer” określił sprawę Koch jako „śmierdzącą”[168]. „Jeśli Ilse Koch nie jest winna – powiedziała Dorothy Fuldheim w Radiu ABC – to winny nie był też Himmler ani Hitler”[169]. Artykuł wstępny w „New York Timesie” z 30 września kończył się stwierdzeniem: „Gdyby ktoś świadomie zamierzał podkopać pozycję Stanów Zjednoczonych w Niemczech i na świecie, nie mógłby wybrać lepszego tematu niż sprawa Ilse Koch. Ten głupi błąd należy w jakiś sposób naprawić...”. Ray Henle na antenie Radia NBC ostrzegł z niezwykłą przenikliwością: „Wypatrujcie prawdziwych fajerwerków w związku z redukcją wyroku tak zwanej Piękności z Buchenwaldu”[170]. Denson dowiedział się o złagodzeniu wyroku w sobotę 18 września 1948 roku. Reakcją było zaskoczenie, później wstrząs, w końcu gniew, który skłonił go do
rozpętania agresywnej kampanii w prasie. Jego list do redaktorów naczelnych zyskał uznanie i poparcie na całym świecie i został zamieszczony w dziesiątkach gazet w kraju. „Moim zdaniem – napisał Denson – skrócenie wyroku Ilse Koch do czterech lat jest kpiną z wymiaru sprawiedliwości”. Prasa zgodziła się z nim. Gazety nadal domagały się wyjaśnienia, dlaczego armia zamierza wypuścić Wiedźmę z Buchenwaldu na wolność. Powszechne oburzenie zaowocowało dochodzeniem przeprowadzonym przez podkomisję Senatu pod przewodnictwem senatora Homera Fergusona z Michigan. „Schnectady Union-Star”
Gospodyni domowa” z Buchenwaldu nazwana najbardziej sadystyczną osobą w historii Waszyngton, 27 września (Overseas News Agency) – Kiedy 14 sierpnia 1947 roku Ilse Koch została skazana na dożywotnie więzienie, wiedziałem, że sprawiedliwość nie obeszła się z nią nadmiernie surowo. Gdyby ktoś mi powiedział, że trochę więcej niż rok później władze wojskowe w Niemczech zmniejszą jej wyrok do czterech lat, po prostu bym nie uwierzył. Znam Frau Ilse Koch dobrze. Byłem głównym oskarżycielem na jej procesie w Dachau. Znam treść, ilość i jakość materiału dowodowego przeciwko tej przystojnej, rudowłosej, niebieskookiej kobiecie. W istocie było tyle dowodów – niemal wszyscy uwolnieni z Buchenwaldu mieli coś do powiedzenia o nawykach Ilse Koch – że musiałem okazywać powściągliwość w prowadzeniu oskarżenia przed trybunałem. Powołałem jedynie dziesięciu świadków, chociaż były dziesiątki gotowych zeznawać przeciwko niej. W imię zwięzłości celowo ograniczyłem jej sprawę. Wiem o Ilse Koch znacznie więcej, niż znalazło się w stenogramach z procesu. Dochodzenie ujawniło pełny portret tej niewiarygodnej kobiety, lecz znaczna jego część nie była przedstawiona na procesie. Ogromna część jej historii nie może zostać opowiedziana również i tutaj, ponieważ jest tak nieopisanie nieprzyzwoita. Wystarczy powiedzieć, że Ilse Koch stała się wynaturzoną sadystką na niesłychaną skalę, bez precedensu w historii. Nie była to kobieta w zwykłym sensie tego słowa, lecz istota z jakiegoś udręczonego innego świata...
[166] Bosch,
Judgment on Nuremberg, s. 116.
[167] „Armia
jako całość wydawała się nieco powściągliwa w pełnym i odpowiednim ujawnianiu dokumentów i innych ważnych faktów. Prasa jednak przejęła inicjatywę. Cała historia miała kilka sensacyjnych aspektów, które stanowiły dobry materiał”. Harvard Law School Record, 1 grudnia 1948, s. 3. [168] Department
of the Army, Public Information Division, Analysis Branch, The Ilse Koch Case: Digest of Editorial Comment, Radio Comment, and Press Opinion, 19 września – 18 października 1948, archiwum Densona. [169] Ibidem. [170] Ibidem.
45 Początek przesłuchań przed Senatem
We wtorek 28 września 1948 roku Denson siedział w sali numer 424 budynku Senatu, czekając, aż zostanie wezwany przed podkomisję, aby złożyć zeznanie. Wokół niego siedzieli byli więźniowie Buchenwaldu i oficerowie, którzy uczestniczyli w procesach w Dachau. U szczytu stołu siwowłosy Homer Ferguson naradzał się z innymi członkami komisji, senatorem Herbertem O’Conorem i głównym doradcą Williamem Rogersem. Rozglądając się po sali, Denson rozpoznał Kennetha Royalla. Sekretarz obrony wycofał ostatnio swoje poparcie dla złagodzenia wyroku Ilse Koch i zaczął nakłaniać armię, aby zdecydowała, czy można wysunąć wobec niej nowe zarzuty. Denson zauważył, że na sali jest wielu jego dawnych kolegów i wyższych oficerów. Emil Kiel, który przewodniczył trybunałowi na procesie buchenwaldzkim, Carl Whitney, odpowiednik Densona w zespole obrony, i Clio „Mickey” Straight, oficer JAG, który początkowo nakłaniał Densona, aby „zrobił, co w jego mocy”, a później, kiedy priorytety w Niemczech przesunęły się z karania na demokratyzację, zmienił taktykę. „Nie pozwól, żeby proces buchenwaldzki ciągnął się zbyt długo” – powiedział Densonowi[171]. Po zakończeniu procesów Denson powoływał się na Straighta w podaniach o pracę. Teraz jednak oświadczenia Densona w prasie spowodowały, że Straight musiał się stawić przed komisją, która z pewnością zmusi go do odpowiedzi na niewygodne pytania. Ich wzajemne stosunki nie były więc nadmiernie serdeczne. Obok Straighta siedział pułkownik Edward Young. Ci dwaj byli nierozłączni w Monachium. Straight stał na czele wydziału sądowego, Young kierował wydziałem zbrodni wojennych. Razem zajmowali się wszystkimi sprawami dotyczącymi procesów w Dachau, składając sprawozdania generałowi Clayowi. W tym momencie, przed przesłuchaniem, nie było pewne, czy doradzili Clayowi, aby zatwierdził złagodzenie wyroku Ilse Koch, lub czy mieli coś wspólnego z zaginięciem stenogramów z procesu. Denson z pewnością miał swoje
podejrzenia. Senator O’Conor poprosił o ciszę. Royall i inni, którzy występowali w pierwszej kolejności, zostali zaprzysiężeni. Ferguson zaczął od pytań wstępnych, dotyczących powołania sądów zbrodni wojennych w Niemczech, potem Royall sprowadził dyskusję na możliwość odstąpienia od rewizji wyroku. Prowadził dochodzenie w sprawie wykroczeń w programie ścigania zbrodni wojennych i przyznał, że padały oskarżenia o tortury i bicie pod adresem amerykańskich oficerów śledczych – „druga strona obrazu”, jak to nazwał[172]. Ale przekonywał podkomisję, że to nie powinno wpływać na decyzję w sprawie Koch. „Fakt, że jeden przypadek, gdzie mogliśmy popełnić błąd, rozniecił wszystkie te uprzedzenia i namiętności – powiedział, nawiązując do Malmédy – jest niefortunny”. Ale to nie powinno powstrzymać komisji przed wymierzeniem Ilse Koch sprawiedliwości. Rogers zwrócił się do pułkownika Younga i poprosił go, aby wyjaśnił, jak doszło do złagodzenia wyroku. – To pułkownik Straight – powiedział Young, pospiesznie wypierając się wszelkiej odpowiedzialności. – To było jego zalecenie, że werdykt i ustalenia powinny zostać utrzymane, natomiast wyrok należy zredukować do czterech lat, liczonych od osiemnastego października 1945 roku. – Jaki był następny krok? – Wszystkie dokumenty – oczywiście przy dziewięciu tysiącach stron trzeba było zrobić bardzo zwięzłe streszczenie – z jego zaleceniem przekazano prokuratorowi wojskowemu, który zajmuje się rewizjami. To był pułkownik James L. Harbaugh. Jego komisja przegląda dokumenty i bada kwestię wiarygodności dowodów. Jak przy każdym postępowaniu apelacyjnym, nie powołali świadków. Po prostu podjęli decyzję na podstawie dokumentów. – Czy gdzieś po drodze podali powody, dla których tak dalece nie zgodzili się z sądem pierwszej instancji? – spytał Rogers. – Żadnych poza wyłożonymi tutaj. – To bardzo osobliwe, pułkowniku – powiedział O’Conor – ponieważ są podane przypadki, gdy ta kobieta obserwowała ludzi z tatuażami, a potem już ich więcej nie widziano, ale tatuaże znaleziono później w jej posiadaniu. – Tak, ale czy zeznanie jest wiarygodne, czy nie... – Young i Straight zajęli stanowisko, że niektórzy świadkowie zeznający przeciwko Ilse Koch wydawali się, przynajmniej w świetle „zwięzłego streszczenia” stenogramu z procesu, niewiarygodni.
– Czy nie jest oczywiste – spytał Ferguson – że ci, którzy słyszą i widzą świadków, potrafią najlepiej ocenić fakty? Denson musiał nabrać otuchy, słysząc to pytanie. Wizja biurokratów, którzy nigdy nie widzieli oskarżonych na miejscu dla świadków i którzy zmieniają wyroki na podstawie papierowych dokumentów – to była parodia sprawiedliwości, którą potępiał na łamach gazet w całym kraju. – Komisja zmierza do tego – dodał Rogers – że jeśli którakolwiek z tych rzeczy jest prawdą, to jak można było zredukować wyrok do czterech lat? – Mając na uwadze, że nie jestem urzędnikiem rewizyjnym – powiedział Young, znowu odsuwając od siebie winę – oni skazali trzydziestu ludzi za ogólny plan, a wyroki należało określić na podstawie stopnia winy i uczestnictwa. Ze stenogramu wynika, że ta kobieta kogoś pobiła. Nie widziałem stenogramu, ale prawdopodobnie okaże się, że to nie było poważne pobicie. Mówię po prostu, że musieli podzielić winę. – Chyba że jest ona zawarta w wyroku – uściślił senator O’Conor. – Sam fakt, że skazali ją na dożywocie, jest równoznaczny ze stwierdzeniem, że jest winna. Czyny mają większą wymowę niż słowa. – Czy komisja mogłaby nam przesłać dokumenty, które wykażą, jakie było uzasadnienie? – spytał Rogers. – Poproszę o to, ale jestem przekonany, że nie ma żadnych oficjalnych dokumentów poza wspomnianym streszczeniem. – To bardzo dziwne – powtórzył O’Conor. – Wszyscy, którzy kiedykolwiek brali udział w procesach, bardzo dobrze wiedzą, jak niepewna jest pamięć, jak zdradliwa jest pamięć, a kiedy podejmujecie się takiej poważnej rzeczy jak to – dla własnego bezpieczeństwa powinniście mieć to na piśmie. Rogers zgodził się z nim. – Weźmy Nowy Jork – powiedział. – W Nowym Jorku mamy trzydzieści tysięcy spraw rocznie, a ja nigdy nie widziałem sprawy, w której dowody byłyby gorzej ocenione niż tutaj. To streszczenie nie mówi nic o dowodach. To kłopotliwe dla naszych wojsk okupacyjnych. Są codziennie krytykowane, a komisja jest zasypywana listami i telegramami, żeby coś z tym zrobić. Jeśli istnieje uzasadnienie, dla własnego dobra powinniście je ujawnić. Obawa przed uwikłaniem w narastający skandal skłoniła Younga do odpowiedzi, która równała się oskarżeniu. – Macie te oświadczenia w gazetach – to pan Denson je ujawnił. W jego oświadczeniu zwróciłem uwagę na to – jako laik, a nie z racji zajmowanego
stanowiska – że powiedział, iż miał jeszcze dziesięciu świadków, których mógł wykorzystać. Jeśli oskarżyciel tak mówi, to powiedziałbym, że powinien ich wykorzystać. Denson nie potrzebował dodatkowej zachęty i wstał, żeby odpowiedzieć na insynuacje Younga. Jeśli armia zamierzała zrobić z niego kozła ofiarnego, to nie bez walki. Ferguson go zaprzysiągł. – Myślę, że mogę trochę pomóc – zaczął – i to wyjaśnić. Prowadząc sprawę przeciwko wszystkim, mieliśmy problem z ustaleniem, że cała operacja była zbrodnicza. Zacząłem swój wywód od wprowadzenia świadków drugoplanowych, aby przedstawić ogólny obraz życia w obozie, straszliwych warunków, jakie tam panowały. Aby to skrócić, próbowaliśmy pozyskać świadków, którzy mogli zeznawać przeciwko tylu oskarżonym, ilu mieliśmy. Rogers przyszedł mu z pomocą, mówiąc podkomisji: – Pan Denson prowadził ogromną liczbę spraw, łącznie stu siedemdziesięciu siedmiu Niemców. Dachau, Mauthausen, Flossenbürg, potem Buchenwald. – W swoim liście zawarł pan jedno szczególnie istotne stwierdzenie – powiedział O’Conor – które moim zdaniem powinno zainteresować komisję. „Ci świadkowie stanowili jedynie drobną część tych, którzy cierpieli z powodu okrucieństw i nieludzkiego traktowania. Byli inni, ale gdybyśmy powołali wszystkich, po prostu przedłużylibyśmy proces i, generalnie rzecz biorąc, wprowadzili nadmiar materiału dowodowego”. Zatem owych dziesięciu to nie byli wszyscy? – Szczerze mówiąc, sir – powiedział Denson – wszyscy, którzy przyjechali do Dachau w tej sprawie, chcieli coś powiedzieć o Ilse Koch. – Jeśli dobrze pamiętam treść pańskiego listu, to od jednego z jej świadków uzyskał pan potwierdzenie, że wykorzystywano ludzką skórę. – To był doktor Morgen, który przyjechał przeprowadzić dochodzenie w sprawie pułkownika Kocha i jego żony pod zarzutem złego traktowania więźniów. Jeśli mam być zupełnie szczery, nie uważam, aby ta historia ze skórą miała decydujące znaczenie. Główny zarzut był taki, że biła więźniów i kazała ich bić tak, że umierali. Jestem pewien, że to była prawdziwa podstawa tego wyroku. – W swoim liście – ciągnął Rogers – napisał pan: „Moim zdaniem skrócenie wyroku Ilse Koch do czterech lat jest kpiną z wymiaru sprawiedliwości”. Czy nadal pan tak czuje? – Tak.
– Opierając się na swojej znajomości tej sprawy, czy powiedziałby pan, że była mniej winna niż pozostali oskarżeni? – Myślę, że była bardziej winna. Robiła to dla przyjemności. Nie było żadnego powodu, aby sprawowała taką władzę, jaką sprawowała. Powiem tyle: ludzie, z którymi rozmawiałem, uważali, że skazano ją na dożywotnie więzienie, a nie na karę śmierci, tylko dlatego, że była w ciąży. Przyzwoici Niemcy również są wstrząśnięci złagodzeniem wyroku. Cztery lata upływają w przyszłym roku – i ona będzie wolna, jeśli się czegoś nie zrobi. Federated Press wysłała dziennikarza Aldena Todda, aby przeprowadził wywiad z Densonem w Komisji Energii Atomowej. W artykule, który ukazał się 1 października 1948 roku, Todd napisał: „Uczciwy i odważny człowiek przemawiał w ubiegłym tygodniu w Waszyngtonie przeciwko haniebnej decyzji amerykańskich władz wojskowych w Niemczech [...]. Denson jest serdecznym, życzliwym człowiekiem, który nie wyglądałby na swoje 34 lata, gdyby nie lekka siwizna na skroniach [...]. Spytałem go, czy widzi jakiś istotny powód do zmiany ustaleń sądu, przed którym występował jako oskarżyciel. «Nie – odparł z naciskiem. – To zupełnie niesłychane...». Ale, powiedział, zrzucił ciężar z piersi w swoim liście do gazet i jako prywatny obywatel nie zamierza robić nic więcej. Wychodząc, zastanawiałem się, czy opinia tego uczciwego młodego prawnika na temat Koch nie wyda się podejrzana niektórym zawodowym badaczom lojalności w mieście. Bądź co bądź, skrytykował decyzję wyższych władz wojskowych, która w rezultacie należy do dziedziny polityki zagranicznej. W tych dniach tak zwanego sprawdzania lojalności ludzie musieli się tłumaczyć z mniejszych rzeczy”. Obawy autora nie były bezpodstawne. Denson miał uprzywilejowaną pozycję w Komisji Energii Atomowej, ale w kraju szerzyła się antykomunistyczna histeria. Każdy, kto wygłaszał nawet najbardziej zawoalowane antyrządowe komentarze, ryzykował, że znajdzie się na czarnej liście senatora Josepha McCarthy’ego. Denson nie tylko wypowiedział się przeciwko decyzji Armii Stanów Zjednoczonych w sprawie procesów w Dachau, ale też zrobił to głośno i publicznie. „William Dowdell Denson stał się obecnie głównym krytykiem armii” – obwieścił „Harvard Law School Record”[173]. Osiemnastego października kolega Densona i współoskarżyciel na procesie buchenwaldzkim Robert L. Kunzig wysłał mu list z wyrazami poparcia. „Asystent głównego doradcy komisji Fergusona przyszedł ze mną porozmawiać –
napisał – a ja przedstawiłem mu swoje stanowisko tak wyczerpująco, jak umiałem. Jestem bardzo mocno wyczulony na tym punkcie, ponieważ wiem, tak samo jak ty, że prowadziliśmy ten proces tak uczciwie i w sposób tak ludzki, jak to było możliwe. Nie pozwolę, aby jacyś pomyleńcy pozostawali bezkarni, skoro próbują nas oskarżać o nadużycia”. W tym samym miesiącu Kunzig, który był teraz zastępcą prokuratora generalnego Pensylwanii, dołączył do Densona na forum publicznym, zgadzając się na wywiad dla „Philadelphia Evening Bulletin”. Artykuł przytaczał jego słowa, że amerykańscy śledczy „nie szczędzili starań”, aby zapewnić trzydziestu jeden oskarżonym o zbrodnie wojenne w Buchenwaldzie sprawiedliwy proces. Ich sprawę poparł pisarz William Shirer, który napisał: „W uczciwość generała Claya nie można wątpić. Jego osąd jednak jest sporny, a w Niemczech, w istocie w całej Europie, był godny ubolewania – zdaniem niektórych wręcz katastrofalny”. W swój niezrównany sposób Walter Winchell z „New York Mirror” przedstawił skandal wokół Ilse Koch z bardziej przyziemną dosadnością: „Generał Clay twierdzi, że złagodzenie wyroku Ilse Koch pozostaje w mocy. Chce chyba powiedzieć, że cuchnie”[174].
[171] Przemówienie
1-A (b.d.), archiwum Densona.
[172] „Bezpodstawne
oskarżenia o bardzo szkodliwym charakterze zostały opublikowane pod nagłówkiem American Atrocities in Germany w czasopiśmie «The Progressive» (luty 1949). Ukazały się pod nazwiskiem sędziego Edwarda L. Van Rodena (AP), który następnie wyparł się autorstwa i zakwestionował prawdziwość części jego zawartości. Do tego czasu artykuł zyskał wielki rozgłos, zwłaszcza na skutek działalności Narodowej Rady Zapobiegania Wojnie...”. Koessler, American War Crimes Trials, przypis s. 26. [173] Harvard [174] The
Law School Record, 8 grudnia 1948, s. 1.
Ilse Koch Case: Digest of Editorial Comment, Radio Comment, and Press Opinion.
46 Zakończenie przesłuchań przed Senatem
We środę 8 grudnia 1943 roku podkomisja odbyła swoje ostatnie posiedzenie. – Pułkowniku Harbaugh – zaczął członek komisji, senator McClellan – czy nie ma w ogóle żadnego pisemnego świadectwa o tym, jakie względy wpłynęły na złagodzenie wyroku? – Byliśmy świadomi tych powodów – odparł Harbaugh. – Niestety, nie zostały one zapisane. – Czy jest pan prawnikiem? – spytał obcesowo senator Ferguson. – Tak, sir. – Czy zna pan przypadek, żeby sąd apelacyjny tak postępował? – Nie, sir. Ale to był inny rodzaj procesów. Po zakończeniu procesu spisywano protokół i wysyłano do biura zastępcy prokuratora wojskowego do spraw zbrodni wojennych. To był pułkownik Straight, który bezpośrednio nadzorował program ścigania zbrodni wojennych. – W porządku. Dostawał protokół spisany na maszynie. I co dalej? – Zlecał sekcji poprocesowej, jak ją nazywaliśmy, napisanie streszczenia. Oni darli protokół i pisali streszczenie... – Zaraz, zaraz. „Darli protokół”? – Chwilami Ferguson z trudem mógł uwierzyć, że mowa o amerykańskim systemie prawnym. – Przepraszam. Streszczali zeznania i przekazywali streszczenie szefowi wydziału poprocesowego. – Ci ludzie, którzy „darli protokół” – drążył Ferguson – czy wypowiadali się na temat wiarygodności? – Tak, sir. – Ale przecież nie widzieli świadka. Mieli tylko suchy protokół, czy tak? – Po spisaniu protokołu na maszynie – ciągnął Harbaugh, omijając pytanie – przekazywano go zastępcy prokuratora wojskowego do spraw zbrodni wojennych – to był pułkownik Straight. On przeglądał go z ludźmi, którzy pisali
streszczenie, które trafiało następnie do mojego biura. Oddawałem je szefowi sekcji rewizyjnej wydziału zbrodni wojennych, który przekazywał je komisji rewizyjnej. Oni pisali raport dla mnie, przedstawiając swój punkt widzenia. Następnie ja przygotowywałem zalecenia i przedkładałem je zastępcy szefa sztabu. Od niego trafiały do szefa sztabu, a stamtąd do generała Claya. – Teraz zaczynam już mieć pojęcie – powiedział McClellan – kto pierwszy zdecydował, że wyrok należy złagodzić. – Zastępca prokuratora wojskowego. – Czy przedstawił jakieś powody na piśmie? – Nie bezpośrednio. Nie, sir. Chciałbym powiedzieć, że mieliśmy osiem sądów obradujących w Dachau i cztery komisje rewizyjne działające przez cały czas. Było bardzo dużo spraw do rozpatrzenia. To nie było tak, że mieliśmy jedną sprawę miesięcznie... – Czy kiedykolwiek czytał pan cały protokół? – przerwał Ferguson. – Nie, sir. Czytałem streszczenia. – Czytał pan streszczenia. Czy ludzie, którzy je pisali, wskazywali gdzieś, dlaczego nie uwierzyli świadkom? – Nie sądzę, żeby były jakiekolwiek opinie na piśmie. To znaczy, mieli petycje, które przychodziły po procesie, dotyczące świadków... – Po procesie? – spytał z niedowierzaniem Ferguson. – Zatem komisja rewizyjna dysponowała innymi dowodami niż sąd? – Tak, sir. – I z tego powodu zdyskredytowali niektóre zeznania i to skłoniło ich do złagodzenia wyroku? I pan stosował tę procedurę jako prawnik? – Tak, sir. – Czy zna pan jakąkolwiek procedurę w Ameryce – spytał z naciskiem Ferguson – w naszym wymiarze sprawiedliwości, która pozwala sądowi apelacyjnemu rozpatrywać dowody, które nie zostały przedstawione przed sądem? Czy to jest zgodne z naszym wyobrażeniem o sprawiedliwości? – Ale te procesy były tak różne od wszelkich sądów cywilnych... – Czy nie próbowaliśmy wymierzać tam sprawiedliwości zgodnie z amerykańskimi zasadami sprawiedliwości? Jak długo praktykuje pan prawo, pułkowniku? – Pracowałem w wydziale prokuratury wojskowej od 1933 roku. – Czy jest pan absolwentem prawa? – Tak, sir.
– Jakiej uczelni? – Uniwersytetu w Nowym Jorku. Próbowaliśmy zakończyć procesy... – ...ale powinniście to robić zgodnie z zasadami sprawiedliwości. – Uważaliśmy, że tak robimy. Straight przyszedł Harbaughowi z pomocą. – Chodzi o to – powiedział komisji – że chcieliśmy wymierzać sprawiedliwość, ale zasady obowiązujące w amerykańskich sądach karnych w ogóle nie dają się zastosować do tych spraw. – Czy oskarżenie miało okazję się dowiedzieć, o czym była mowa? – spytał O’Connor. – W komisjach rewizyjnych pracowali ludzie bezstronni. Interesowała ich wyłącznie sprawiedliwość... – Ale nie dysponowali szczegółowymi informacjami, które znajdowały się w rękach oskarżenia, prawda? – spytał Ferguson. – Oskarżenie żyło tą sprawą przez dłuższy czas, starannie ją przygotowywało, opracowało ją do przedstawienia w sądzie, a rezultatem był wyrok skazujący. Komisja rewizyjna nie miała żadnej wiedzy. Dlaczego oskarżenie nie zostało poinformowane o nowych dowodach i dlaczego nie dano mu szansy, żeby je podważyć? – W większości przypadków – wyraził przypuszczenie Harbaugh – oskarżyciel już wyjechał. Ferguson spojrzał na Harbaugha i powiedział surowo: – Może i wyjechał, ale nie został zapomniany. Proszę mi pokazać na piśmie, kto pana upoważnił do takiego postępowania. Proszę mi pokazać, że miał pan upoważnienie z mocy prawa. – Nie wiem, czy w ogóle zostało napisane – odparł Harbaugh. – Mieliśmy wielki szacunek dla werdyktu sądu, ale rozważyliśmy wszystko w interesie sprawiedliwości... – No cóż, widzi pan, nurtuje mnie pytanie, czy cztery lata to sprawiedliwość, jeśli ta osoba jest winna. – W swoich zaleceniach – powiedział Straight, ratując Harbaugha z opresji – zwróciłem uwagę na niedostateczne dowody na udział Ilse Koch. Mam uzasadniony powód, aby wierzyć, że pułkownik Harbaugh zrozumiał moją intencję. To była moja opinia, że udział w ogólnym planie nie został dowiedziony. – Zatem, pułkowniku, przeciwstawił pan swoją opinię ośmiu ludziom, którzy zasiadali w trybunale – podsumował Ferguson. – W tym przypadku uważałem to za swój obowiązek. Ktoś musiał wziąć
odpowiedzialność za wypracowanie wspólnego stanowiska w związku z wymierzoną karą. Główny doradca Rogers przerwał. – Cytuję z Winthropa o prawie wojennym i precedensach. „Sąd wojenny, ze względu na lepsze wykształcenie i inteligencję swoich członków, jest szczególnie powołany do oceny wiarygodności zeznań ustnych. Tam, gdzie zeznania są sprzeczne, generalnie będzie rozsądniej, jeśli oficer prowadzący rewizję utrzyma jego zalecenia, zamiast je zmieniać”. – Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem – powiedział Straight. – Jak to – spytał Rogers – nie zgadza się pan z tym, co uchodzi za regułę? Straight, swoim zwyczajem, odpowiedział śmiało i bez cienia skruchy. – Zrobiłem to, ponieważ chciało tego dowództwo teatru, od generała Eisenhowera w dół. – Prezydent chciał, żeby sąd apelacyjny orzekał w sprawie wiarygodności? – spytał Ferguson. Wybuchowa możliwość, że złagodzenia wyroku dokonano dla ukrytych celów politycznych, zawisła pomiędzy jego pytaniem a odpowiedzią Straighta. – Myślę, że po prostu... oni tego chcieli – wymamrotał Straight – to było wymagane i to zostało zrobione we wszystkich przypadkach i dlatego miało większą wagę niż pisane reguły, ponieważ zostało zrobione we wszystkich przypadkach. To miało większą moc niż wygrzebana skądś pisana reguła. Ferguson, nie wiedząc zapewne, jak zareagować na to stwierdzenie, zasugerował: – Może będzie lepiej, jeśli zarządzimy przerwę do dziesiątej jutro rano. Podkomisja zebrała się ponownie w czwartek 9 grudnia 1948 roku o dziesiątej. Nie nawiązano ani słowem do wypowiedzi Straighta. Ferguson przeszedł od razu do sedna kwestii prawnej i spytał pułkownika Younga: – Czy zgodnie z naszym prawem sąd może zebrać się ponownie i zmienić wyrok? – Nie sądzimy oskarżonego dwa razy za to samo przestępstwo – odparł Young. – Nie będzie powtórnej rozprawy – powiedział O’Conor, popierając sugestię Fergusona. – Wina została ustalona. Jest tylko kwestia wymiaru kary. – Powiedziałbym, że to wbrew amerykańskiemu systemowi jurysprudencji – odparł Young. Potem, wyczuwając zapewne, że podkomisja proponuje możliwe do przyjęcia dla wszystkich wyjście z tej kłopotliwej sytuacji, dodał: – Ale
powiedziałbym też, że generałowi Clayowi można rozkazać, aby zmienił swoją decyzję. – Kto mógłby mu to rozkazać? – spytał Ferguson. – Prezydent mógłby to zrobić. – Pułkowniku Harbaugh, czy myśli pan, że można się zwrócić do prezydenta? Harbaugh odrzucił ten pomysł. – Komisje wojskowe działają na takich zasadach, że władza nominująca jest ostatnią instancją. W żaden sposób nie można się odwołać wyżej. Mickey Straight potrząsnął głową. Chciał się z tego wyplątać tak samo jak inni, ale zalecenie podkomisji uznał za bezwartościowe. – Spójrzmy na to z praktycznego punktu widzenia. Jeśli ustanowicie taki zwyczaj, będziecie mieli tysiące petycji adresowanych do prezydenta. Co więcej, byłoby to pogwałcenie powszechnie przyjętych zasad, gdyby prezydent Stanów Zjednoczonych delegował komuś uprawnienia, a potem je odebrał. – Co stoi na przeszkodzie – zaproponował McClellan – aby ustanowić precedens, pozwalając generałowi Clayowi ponownie otworzyć sprawę? – Jedyny powód – odparł Straight – jest taki, że ta sprawa straszliwie zaszkodziła całemu programowi ścigania zbrodni wojennych w oczach narodu niemieckiego. Ludzie w Niemczech pytają, czy chcemy prześladować Niemców tak samo dotkliwie, jak oni prześladowali nas. Muszę myśleć również o innych sprawach. Do mojego biura napływają tysiące petycji dziennie, teraz, kiedy próbujemy zakończyć program. – Innymi słowy, zakładając, że w tym przypadku popełniono błąd – powiedział McClellan, pozwalając wszystkim czerpać pociechę z tego, że mówi o „błędzie”, a nie o „nieudolnej manipulacji prawem” – próba wycofania się z tego i naprawienia błędu przyniesie jeszcze więcej szkody? Główny doradca Rogers otworzył książkę i powiedział: – Weźmy ustęp piąty – mogę przeczytać? „Numer cztery: prawo do zwiększenia wyroku, jeśli złożono podanie o rewizję, które uznano za bezzasadne, a materiał dowodowy pozwala na takie zwiększenie”. – Ta klauzula nigdy nie była stosowana – zauważył Harbaugh. – Ale jest tutaj – powiedział Rogers, wskazując stronę. – To bardzo niefortunne, że się tam znalazła – odparł Straight – i nie była nigdy stosowana, ponieważ obawialiśmy się, że jeśli to kiedykolwiek zrobimy, wylądujemy właśnie tutaj, przy tym stole. Coś takiego narusza wszystkie powszechne przyjęte zasady sprawiedliwości. Sądziliśmy japońskich
pułkowników i skazaliśmy ich na śmierć właśnie za coś takiego, czego teraz wymagacie od generała Claya. Zgodnie z prawem międzynarodowym on nie może tego zrobić. Harbaugh skinął głową na znak zgody. – Prowadzimy procesy w Niemczech, aby głosić idee demokracji. Trudno mi jest wyobrazić sobie coś, co bardziej odbiega od demokracji, niż kazać mu zmienić decyzję i zrobić to samo, co robili naziści, żeby zwiększyć wymiar kary. McClellan nie chciał pogodzić się z myślą, że Ilse Koch wyjdzie na wolność. – Z tego, co wiem jak dotąd na temat tej sprawy, ta kobieta powinna wisieć. Ale stało się, a teraz musimy się uporać nie tylko z tą sprawą. Musimy się uporać z opinią światową i z własnym sumieniem. Generał Clay postąpił bardzo źle, zmniejszając wyrok, a ja mogę go za to krytykować. Zastanawiam się jednak, czy kolejny błąd to naprawi? Przewodniczący komisji Ferguson był zniecierpliwiony przedłużającym się impasem i dał upust swojej irytacji. – Kiedy wy, panowie, rewidowaliście tę sprawę, pogwałciliście fundamentalne zasady sprawiedliwości w Ameryce – powiedział – kwestionując wiarygodność świadków i orzekając na podstawie świadectw zewnętrznych, że w waszym przekonaniu świadek kłamał. Straight nie zamierzał puszczać tego komentarza mimo uszu. Może i zbłądził, ale był takim samym patriotą jak ci politycy z podkomisji. – Chciałbym coś powiedzieć, ponieważ jest to sesja wykonawcza – powiedział. – Program ścigania zbrodni wojennych w Niemczech był atakowany z różnych stron – że jesteśmy zbyt surowi w wyrokach, że procedura nie jest dostatecznie staranna, że zawodowi kryminaliści byli wykorzystywani jako świadkowie i wiele innych rzeczy – za pomocą dobrze naoliwionej i zorganizowanej machiny propagandowej. I mogę wam powiedzieć, dlaczego o tym nie mówiłem, nawet w przypadkach, kiedy świadkowie byli dobrze znani jako krzywoprzysięzcy i ludzie niewiarygodni. Nie mówiłem tego, ponieważ rewizje są otwarte dla publiczności, a ja nie chciałem dostarczać wrogom Stanów Zjednoczonych Ameryki dalszej amunicji do atakowania programu. Dlatego nie zostawiłem niczego na piśmie. Rogers nie dał się złapać na ten popis obłudy. – Jeśli chodzi o ścisłość – spytał wprost – nie przeglądał pan stenogramów, prawda? – Nie przeglądałem, nie, sir. Ale chcę powiedzieć, że poza nadzorowaniem tych
spraw byłem dowódcą 7708. Grupy Zbrodni Wojennych, z prawie tysiącem osób personelu, z warsztatami samochodowymi i wszystkim innym, a oprócz tego kieruję programem ekstradycji domniemanych zbrodniarzy wojennych i wydawania ich innym członkom Organizacji Narodów Zjednoczonych. I musicie sobie uświadomić, że przeglądałem tysiące tych spraw, a z perspektywy wszystkie trochę się zlewają. Young wreszcie przemówił, aby przyjąć część odpowiedzialności. – Nie mieliśmy ścisłych reguł w tych procesach i dlatego wszyscy nas krytykowali. I z tego powodu przy następnych procesach zbrodniarzy wojennych zamierzamy opracować takie reguły. Główny doradca komisji Rogers chciał znaleźć dogodne wyjście dla wszystkich zainteresowanych. – Czy zadaliście sobie trud, aby ustalić, czy były dowody innych zbrodni, za które można by sądzić Ilse Koch? Innymi słowy, bez pogwałcenia zasady, że nie sądzi się dwa razy za to samo? – Wszelkie zbrodnie, które mogłaby popełnić przeciwko Niemcom, z pogwałceniem niemieckiego prawa, podlegałyby niemieckim sądom – powiedział Harbaugh. – Co mówili ludzie w Niemczech, w prasie i w radiu, o złagodzeniu wyroku? – spytał Ferguson. – Myślę, że nie były to przychylne wypowiedzi – odparł Harbaugh, co było wielkim niedomówieniem. – To samo dzieje się w Ameryce – dodał Young. – Dostaję całą tę pocztę od rodzin, które chcą zemsty, od żydowskich stowarzyszeń, piszących w imieniu ludzi, którzy ucierpieli najbardziej. Łatwo zrozumieć, dlaczego stanęliśmy po drugiej stronie. – Przypuśćmy – powiedział Rogers – że Niemcy osądzą tę kobietę i ją skażą. Czy myślicie, że to osłabi naszą pozycję, ponieważ Rosjanie to wykorzystają? – Oni wykorzystają wszystko – zadrwił Harbaugh. – Ale nie wiem, czy Niemcy mają cokolwiek, aby ją oskarżyć. Denson, zawsze uprzejmy, wstał powoli i powiedział ze spokojem: – Kategoria druga. Zgodnie z niemieckim prawem, jeśli ktoś czerpie korzyści ze współudziału, podpada pod kategorię drugą. Pojedyncze kawałki natychmiast ułożyły się w jedną całość. – Doktor Morgen zeznał, że jej osobisty majątek wzrósł ze stu dwudziestu jeden do osiemdziesięciu tysięcy marek – przypomniał Rogers. – Jeśli uda się
tego dowieść, panie Denson, myśli pan, że mogłaby zostać osądzona zgodnie z niemieckim prawem? – Tak, sir. – Na procesie, który pan prowadził, nie zajmowano się kwestią, co ona zrobiła Niemcom, prawda? To musieli być ludzie innych narodowości. Mam na myśli to – powiedział Rogers – że jeśli można znaleźć świadectwa, iż z jej powodu Niemcy padali ofiarą okrucieństw, nie pogwałciłoby to zasady, że nie sądzi się dwa razy za to samo. Innymi słowy, jeśli niemieckie sądy zdołają znaleźć zarzuty, które nie pogwałcą tej zasady, ani ex post facto, ani innych znanych nam zasad, wszystko, co musimy zrobić, to dostarczyć świadków i tym podobnych rzeczy... – Nie sądzę, żeby ktoś to zakwestionował – wtrącił Harbaugh, pod maską udawanej obojętności daremnie próbując ukryć swoją radość, że udało się znaleźć wyjście z niezręcznej sytuacji. – Czy jest na sali ktoś, kto chce wyrazić swój pogląd lub złożyć oświadczenie przed komisją? – spytał Ferguson obecnych. Podniosła się jedna ręka. – Dobrze, majorze. Czy może pan podejść? Proszę podnieść prawą rękę. Czy uroczyście przysięga pan mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę? – Przysięgam – powiedział major Carl E. Whitney. – Jaki był pański związek ze sprawą buchenwaldzką? – Byłem głównym rzecznikiem obrony, reprezentującym wszystkich trzydziestu jeden oskarżonych. – Zatem czuje się pan odpowiedzialny za obronę Ilse Koch? – Tak, sir. Jestem odpowiedzialny. Moim zdaniem powinna zostać uniewinniona. A pułkownik Straight powiedział, że członkowie komisji rewizyjnej też tak uważali. – Czy posłużyłby się pan tym samym argumentem, co wszyscy trzej członkowie, że nie uczestniczyła w ogólnym planie? – To zasadnicza kwestia. Nie omówiliśmy jej w przemówieniach końcowych. Zrezygnowaliśmy z przemówień końcowych. A jestem przekonany, że oskarżyciel nie powinien tego robić. Nie podsumował sprawy w imieniu rządu, a teraz skarży się, przy apelacji, że nie miał możliwości przedstawić stanowiska rządu. – No cóż, majorze – powiedział O’Conor na obronę Densona – niemniej jednak dokonał pełnej prezentacji materiału dowodowego – i wykonał dobrą robotę, o czym świadczył werdykt. Udało mu się dowieść wszystkich zarzutów. Nie
wydaje mi się, aby w jaki-kolwiek sposób zaniedbał swoje obowiązki, ponieważ osiągnął to, co zamierzał. – Niezupełnie się zgadzam – odparł Whitney. – Widzi pan, sir, gdyby wykonał swoje zadanie, wyrok nie zostałby złagodzony. – Panie Denson, czy ma pan coś do powiedzenia? – spytał Rogers. – Sir – powiedział Denson z właściwą sobie powściągliwością – mógłbym powiedzieć wiele. Nie wiem tylko, czy chcielibyście tego słuchać. Young nie mógł się oprzeć pokusie konfrontacji z człowiekiem, który w znacznym stopniu odpowiadał za to, że wezwano ich przed podkomisję Senatu. – Mogę zadać pytanie? Czy wysłałby pan te listy do prasy, gdyby po rewizji wyrok został zredukowany do dwudziestu lat zamiast do czterech lat? Denson zamyślił się, potem odparł: – Moim zdaniem dwadzieścia lat dla kobiety w jej wieku w zupełności by wystarczyło. – Zatem nie kwestionuje pan samej metody rewizji ani powodów złagodzenia wyroku? Young nie mógł się bardziej pomylić w swojej ocenie młodego południowca, jeśli myślał, że Denson odegra piłkę, skwituje poważne naruszenie zasad sprawiedliwości porozumiewawczym mrugnięciem i koleżeńską sójką w żebra. Na studiach Denson liznął trochę inżynierii. Rozumiał znaczenie elastyczności. Pozbawione giętkości, stalowe słupy podtrzymujące Empire State Building złamałyby się jak gałązki. Pamiętał o tym w swoich kontaktach z ludźmi. Elastyczność miała jednak swoje granice. – Stanowczo kwestionuję metodę – powiedział bez wahania. – To znaczy, jeśli w ostatecznym rozrachunku próbujecie usprawiedliwić to, co się stało, kwestionując wiarygodność świadków i arbitralnie odrzucając ich zeznania – dla takiej metody mam jedynie pogardę. – Jeśli zamierzali go ukrzyżować, niech to zrobią za poszanowanie prawa, nie za wspieranie jego naruszenia. Young zbyt późno uświadomił sobie, że nie docenił głębi oburzenia Densona. – A co do wyroku – powiedział. – Po prostu chcę to wyjaśnić. Co do wyroku. Ferguson się wtrącił. – Na razie podziękujemy świadkowi. Nie chcę się wypowiadać wiążąco, ale w moim przekonaniu sprawa jest zamknięta. Podkomisja nie znalazła uzasadnienia dla redukcji wyroków[175]. Koledzy Fergusona odkryli cel procedury rewizyjnej: system był po prostu przeciążony.
Rewizje były skuteczną metodą zakończenia tysięcy spraw i przypodobania się rządowi, który coraz bardziej życzył sobie, aby procesy przeszły do historii. W swoim raporcie z 27 grudnia 1948 roku Ferguson stwierdził: „Każdy czyn popełniony przez Ilse Koch, jak wykazał materiał dowodowy, był dobrowolny. Taki dobrowolny czyn, sprzeczny ze wszystkimi przyzwoitymi odruchami ludzkimi, jest godzien najwyższej pogardy i nie zasługuje na pobłażliwość. Poza redukcją samego wyroku najpoważniejszy błąd, jaki popełniły władze wojskowe, polegał na tym, że nie ogłosiły tego publicznie. Wymierzenie sprawiedliwości było ważne, ale równie ważne było, aby uczynić to w taki sposób, żeby nasze działania miały sens dla obywateli naszego kraju i dla reszty świata. W tym przypadku, osoby otoczonej powszechną niesławą, działania władz wojskowych zdawały się próbą zatajenia faktów. Nic nie utwierdza opinii publicznej w przekonaniu, że stało się coś niewłaściwego, równie mocno jak przemilczenie. Nasze zaniepokojenie tą sprawą wynika z ogromnej troski o demokratyczne zasady sprawiedliwości. Błąd w sprawie Koch jest pojedynczą plamą na czujności i demokratycznej sprawiedliwości. Nie wolno dopuścić do jego powtórzenia”[176]. Dla Densona było to jałowe zwycięstwo, zadośćuczynienie, które przyszło za późno, aby cokolwiek zmienić. Jego ciężka praca została zmarnowana, a ludzie, których rozkazy wykonywał, napiętnowali go teraz jako buntownika. Niemal jako nagroda pocieszenia, dwa tygodnie po ogłoszeniu raportu Fergusona, Denson otrzymał list z Paryża. Za swoje zasługi w ściganiu hitlerowskich zbrodniarzy wojennych został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Legii Honorowej. Przynajmniej Francuzi docenili to, czego dokonał. „New York Times”, 9 grudnia 1948
Senatorowie sprzeciwiają się otwartym przesłuchaniom w sprawie Koch Kryzys berliński postrzegany jako czynnik w podjęciu decyzji WASZYNGTON – Członkowie senackiej komisji zamknęli dzisiaj dochodzenie w sprawie Ilse Koch i jednocześnie postanowili nie prowadzić otwartych
przesłuchań w sprawie pobłażliwości armii wobec osławionej „kobiety z Buchenwaldu”. Decyzja, jak się okazało, wynikała przynajmniej po części z obawy niektórych członków senackiej podkomisji śledczej, że długotrwałe publiczne przesłuchania mogą zapewnić Rosjanom okazję do wrogiej propagandy. Chodziło również o to, aby oszczędzić publicznego zakłopotania amerykańskiemu dowódcy w Niemczech, generałowi Luciusowi D. Clayowi, który właśnie w tej chwili musi przeciwstawiać się Rosjanom w związku z kryzysem berlińskim. Przewodniczący podkomisji senator Homer Ferguson, republikanin z Michigan, oświadczył, że należy zbadać całą kwestię wojskowego wymiaru sprawiedliwości w siłach zbrojnych. Kiedy to nastąpi, dodał, Kongres powinien przeprowadzić „fundamentalną zmianę” wojskowego wymiaru sprawiedliwości zarówno w odniesieniu do samego personelu wojskowego, jak i przyszłych spraw podobnych do sprawy Frau Koch. Zapytany, czy to oznacza, że był „bardzo niezadowolony” ze złagodzenia wyroku Koch, pan Ferguson odparł: „Powiedzmy raczej, że było w tej sprawie miejsce na lepsze rozwiązanie”. Niedługo po odebraniu odznaczenia Denson opuścił armię i wstąpił do sił powietrznych. Jeśli wojsko powoła go jeszcze kiedyś do służby, żartował, będzie miał mniej przeciwników w powietrzu niż na ziemi. Denson uwielbiał atmosferę sali sądowej, ale przesłuchania przed Senatem i publiczne spory przygnębiły go i zniechęciły. Z wielkim żalem przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie postawi stopy w sądzie. Dni procesów dobiegły dla niego końca.
[175] Conduct
of Ilse Koch War Crimes Trial, Interim Report of the Investigation Subcommittee of the Committee on Expenditures in the Executive Departments, U.S. Government Printing Office, Washington, D.C., 1948, s. 22– 24. [176] Conduct
of Ilse Koch War Crimes Trial, Interim Report No. 1775, Part 3, U.S. Government Printing Office, Washington, D.C., 1948, s. 403–407.
47 Huschi
Dwa lata po powrocie z Niemiec Denson nadal nie osiadł nigdzie na stałe. Jego część wciąż przebywała w Bawarii, spacerując pod łukami rokokowego kościoła, jedząc pomarańcze i wymieniając spojrzenia z dwudziestodwuletnią jasnowłosą dziewczyną, która ocaliła swoją rodzinę przed nacierającymi Rosjanami, a później poddała wioskę Amerykanom. Wreszcie odnalazł ją w Southampton na wschodnim brzegu Long Island w styczniu 1949 roku. – Jaki Bill? – spytała przez telefon. – Denson. Pamiętasz? – Och, Bill! Ja... nie mogę się dzisiaj z tobą zobaczyć... – Chyba nie wyszłaś za mąż, co? – Nie, ale ktoś przychodzi wieczorem i... – Och, nie zostanę długo. Wkrótce tam będę. Nie zważając na ograniczenia prędkości, pokonał trasę z Waszyngtonu w dziesięć godzin. Dała mu dziesięć minut, potem kazała mu odejść. Po latach obliczyli, że przejechał ponad siedemnaście tysięcy kilometrów tam i z powrotem, zalecając się do niej. Oświadczył się w czerwcu 1949 roku. – Nie, nie – powiedziała mu, nie chciała zamieniać plaż Hampton na waszyngtońską politykę. On nadal przyjeżdżał, nie chciał przegrać najważniejszej sprawy w swojej karierze. Ona krzywiła się na jego brak wyczucia mody, chociaż nosił eleganckie buty i zawsze miał chusteczkę do nosa. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Huschi poznała Williama Densona seniora. „Chcę na nią spojrzeć – powiedział synowi. – Twoja pierwsza była pomyłką”. Denson senior zatrzymał się w hotelu Gramercy Park, bardzo szykownym pod koniec lat czterdziestych. Spotkali się w jadalni. Mały Napoleon z zaciśniętymi wargami przyjrzał się jej uważnie i powiedział: – Bill nie pali, nie pije i w niedzielę chodzi dwa razy do kościoła. Huschi natychmiast zapaliła papierosa, zamówiła szkocką, powiedziała mu, że
nigdy nie chodzi do kościoła, i spytała, co jeszcze chciałby o niej wiedzieć. Kamienna twarz Napoleona stopniała i zaczęli z ożywieniem rozmawiać. Kiedy kelner przyniósł rachunek, Huschi patrzyła, jak Denson senior zostawia jednodolarowy napiwek. – Zostaw więcej – powiedziała mu. – To jest Nowy Jork. To rozstrzygnęło sprawę. Ojciec powiedział do syna. – Bierz ją, Bill. Ona się o ciebie zatroszczy. Telefony z pogróżkami zaczęły się niedługo po ich przeprowadzce do Waszyngtonu. Żądania rozmówcy wskazywały, że Katzenellenbogen wykorzystuje wszelkie wpływy, żeby uzyskać zwolnienie z więzienia w Landsbergu. List z Niemiec, który przyszedł w następnym tygodniu, umocnił podejrzenia Densona. E. Kellenbogen Landsberg/Lech, Hindenburgring 12 Bawaria, Niemcy Pan William Dowdell Denson Waszyngton 12 marca 1950 Szanowny Panie Denson, Mając 68 lat i leżąc od tygodni w łóżku z ciężką chorobą serca, mam dużo czasu, żeby przemyśleć różne rzeczy. Z perspektywy czasu rozmyślałem o procesie buchenwaldzkim, na którym byliśmy przeciwnikami. Jestem pewien, że gdybym miał Pana jako swojego obrońcę, nie zostałbym skazany, chociaż mój prawnik, kapitan Lewis, był bardzo zdolny, ale nie dał mi wielkiej szansy w sądzie. Ukradł Pan przedstawienie. Obiektywnie często Pana podziwiałem, a mając rozległe doświadczenie sądowe jako doradca prokuratorów okręgowych, muszę przyznać, że był Pan najlepszy. Wielką przyjemność sprawił mi nasz pojedynek, kiedy zajmowałem miejsce dla świadków, i musi Pan przyznać, że w starciu z Panem zdobyłem wiele punktów. Myślę, że nam obu sprawiało to przyjemność. Ale Pan miał pełną swobodę, natomiast mnie groziło, że stracę wolność. Zastanawia się Pan, dlaczego do Pana piszę. Czy Pańskie sumienie wobec mnie jest czyste? W głębi serca wiedział Pan, że jestem niewinny, jestem tego pewien. Panie Denson, dopiął Pan swego. Jest Pan teraz doradcą przy Komisji Energii Atomowej, a to wielkie osiągnięcie jak na młodego człowieka w Pańskim wieku.
Jest Pan również, jak czytałem, doradcą prawnym niemieckiej arystokracji. Osiągnąwszy tak wiele, odzyskał Pan zapewne poczucie sprawiedliwości i czystej gry. Czy po tym, jak wyrok Ilse Koch został zredukowany do czterech lat, uważa Pan, że zostałem słusznie skazany? Jeśli chce Pan poznać moje dokonania, może Pan uzyskać wystarczające informacje od moich przyjaciół, mojej rodziny i mojego zięcia, który służy w wojsku w Stanach Zjednoczonych. Oczekuję z ciekawością Pańskiej odpowiedzi i będę się zastanawiał, czy Pan odpowie. Z poważaniem E. Kellenbogen, doktor medycyny, doktor filozofii PS Oto wyjątek z listu kapitana Lewisa z 17 listopada 1947 roku: „Wciąż mam wielką nadzieję, że komisje rewizyjne zobaczą pańską sprawę we właściwym świetle, nieprzyćmionym przez straszne zbrodnie innych. Jestem niezbicie przekonany, że został Pan skazany z powodu ogólnej reputacji Buchenwaldu jako całości, a nie za jakieś konkretne czyny, które można było Panu zarzucić. Znalazł się Pan w oku cyklonu. Spokojna analiza materiału dowodowego z pewnością wykaże, że nie uczestniczył Pan i nie mógł uczestniczyć w żadnym ogólnym planie. Szkoda, że dopiero teraz wiele osób krytykuje werdykt”. „New York Times”, 31 grudnia 1949
William D. Denson poślubia hrabinę Doradca Komisji Energii Atomowej i Constance von Francken-Sierstorpff wzięli ślub w Mountain Lakes MOUNTAIN LAKES, N.J. – Hrabina Constance von Francken-Sierstorpff z Southampton, Long Island, córka księżniczki Elizabeth Hohenlohe-Oehringen von Francken--Sierstorpff z Oehringen w Niemczech i zmarłego hrabiego Hansa Clemensa von Francken-Sierstorpff, poślubiła tego popołudnia Williama Dowdella Densona z Waszyngtonu, syna państwa Densonów z Birmingham. Pani Denson studiowała na uniwersytetach w Monachium i Genewie. Jej poprzednie małżeństwo zakończyło się rozwodem, a ona wróciła do nazwiska
panieńskiego. Pan Denson, absolwent Akademii Wojskowej Stanów Zjednoczonych i wydziału prawa na Uniwersytecie Harvarda, otrzymał awans na kapitana w 1942 roku. Był instruktorem w West Point do 1945 roku, później wstąpił do Trzeciej Armii, był członkiem sztabu generała George’a S. Pattona, a pod koniec wojny został głównym oskarżycielem na procesach o zbrodnie wojenne w obozach koncentracyjnych w Niemczech. Po odejściu z czynnej służby w stopniu podpułkownika nadal wykonywał obowiązki głównego oskarżyciela aż do 1948 roku, za co otrzymał francuską Legię Honorową. On i jego była żona są rozwiedzeni. Małżonkowie zamieszkają w Waszyngtonie, gdzie pan młody jest doradcą prawnym w Komisji Energii Atomowej. Oskarżenia, że Ilse Koch kolekcjonowała tatuowane skóry i zamawiała przedmioty osobiste wykonywane z kości więźniów, nigdy nie zostały udowodnione ponad wszelką wątpliwość. W 1949 roku niemiecki sąd skazał ją za morderstwa i akty okrucieństwa wobec niemieckich więźniów. Jej obrońca, Alfred Seidel, przedłożył wiele próśb o ułaskawienie, w tym jedną zawierającą sugestię, że padła ofiarą machinacji amerykańskich Żydów. Prośby zostały odrzucone. Ilse Koch znalazła się w więzieniu i popadła w zapomnienie. Po uwięzieniu jeszcze dwa razy trafiła na pierwsze strony gazet. Po raz pierwszy w 1963 roku, kiedy jej syn Uwe odkrył swoją tożsamość w wieku dziewiętnastu lat, zaczął ją odwiedzać i opowiedział swoją historię dziennikarzowi „New York Timesa”. Po raz drugi 1 września 1967 roku, kiedy Uwe przyszedł z wizytą i dowiedział się, że poprzedniej nocy jego matka powiesiła się w swojej celi. Urządzono jej państwowy pogrzeb – świecką ceremonię bez księdza.
Epilog Pięćdziesiąt lat później
Piątego czerwca 1997 roku w zatłoczonym audytorium Uniwersytetu Drew zabrzmiały gromkie oklaski. Dwustu studentów ostatniego roku wstało, kiedy Denson wszedł na mównicę. Miał osiemdziesiąt cztery lata, jego powolny chód świadczył o ataku serca, który niedawno przeszedł. Poranne mycie i proste śniadanie były dlań wyczerpującą próbą. Nikt nie mógł wiedzieć, że pozostało mu niewiele więcej niż rok życia: napięcie wycisnęło swoje piętno na jego systemie nerwowym. Młodsi prawnicy zajęli miejsca i zaczął, głos wciąż miał dźwięczny, akcent wciąż uwodzicielski. Ale energia, która niosła jego słowa do najdalszych zakątków sali sądowej w Dachau pięćdziesiąt lat wcześniej, zniknęła. Ludzie pochylili się do przodu. – W moim przypadku wszystko potoczyło się odwrotnie – powiedział. – Szczytowy moment mojej kariery zdarzył się nie na końcu, tak jak powinien, ale na początku. Opowiadał swoją historię z wielką szczerością. Mówił o tym, że jego dziadek był pułkownikiem w armii konfederackiej. Że został wybrany na głównego oskarżyciela. Że Żydzi byli wyznaczani do najcięższych robót, najbardziej brutalnie bici, dostawali najmniejsze racje żywnościowe. Że więźniowie w obozach „cierpieli w sposób, którego język angielski nie jest w stanie opisać”. Podnosił zaciśnięte pięści i opuszczał je na mównicę, gdy opowiadał, jak kij spadał na poranione plecy. Powiedział, że po wszystkich odwołaniach i rewizjach 97 spośród 177 ludzi, których oskarżał, zostało powieszonych. Żaden ze słuchaczy nie śmiał głośniej odetchnąć. Nie był to jego pierwszy wykład. Denson po rozpętaniu nieskutecznej kampanii listowej przeciwko złagodzeniu wyroku Ilse Koch dał za wygraną. Zmęczony hipokryzją i przekonany, że krytyka przełożonych z JAG nie przysporzy mu przyjaciół w wojsku, nie powiedział ani słowa więcej o swojej roli w doprowadzeniu hitlerowskich zbrodniarzy przed oblicze sprawiedliwości.
A panujący w kraju nastrój sprzyjał jego milczeniu: w latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych nikt nie interesował się Holocaustem. Zmieniła to wojna w Wietnamie. Napalm, masakra w My Lai i inne brutalne akty skłoniły dziennikarzy i historyków do ponownego zbadania przeszłej i obecnej amerykańskiej polityki wojennej. Procesy hitlerowskich zbrodniarzy odegrały ważną rolę w przywracaniu pamięci o Holocauście. Ofiary, wyzwoliciele i ci, którzy brali udział w procesach, wyszli z cienia na światło reflektorów jako świadkowie krytycznego okresu w historii ludzkości. Denson nigdy nie uważał się za krzyżowca i wolał anonimowość, ale należał do ostatnich żyjących świadków poszukiwania sprawiedliwości po „najczarniejszej godzinie w historii”. Był też najbardziej uprawniony do tego, aby wyjaśnić, co się wydarzyło na procesach w Dachau. W miarę upływu lat pojawiało się coraz więcej powodów do wskrzeszenia pamięci o procesach w Dachau. Na świecie dokonywało się ludobójstwo. Prezydent Sadat został zamordowany, podjęto próby zamachów na życie papieża Jana Pawła II i prezydenta Reagana. IRA rozpoczęła kampanię przemocy w Wielkiej Brytanii. Były niepokoje i rozlew krwi w Sri Lance, Salwadorze, Indiach, Afganistanie, Libanie. Irak zastosował broń chemiczną w wojnie z Iranem. Punkt zwrotny nastąpił w momencie, kiedy Denson dowiedział się, że Hutu w Ruandzie wymordowali miliony swoich sąsiadów, Tutsich. Był przerażony, że znowu odbywa się eksterminacja na taką skalę. Gdyby świat wiedział o procesach w Dachau i ustanowionych tam precedensach, czy pozwoliłoby to szybciej pociągnąć do odpowiedzialności i skazać zbrodniarzy? A przynajmniej procesy w Dachau nie powinny pozostać pogrzebane w rządowych archiwach i gazetowych kostnicach. Zachęcany przez swoich kolegów, zaczął przyjmować zaproszenia do udziału w sympozjach na wydziałach prawa, wykładach, zebraniach. Zaczął zbierać artykuły prasowe, strony stenogramów, fotografie i wszystkie dokumenty dotyczące procesów, jakie udało mu się znaleźć. Kupował stare czasopisma i wykorzystał swoje uprawnienia byłego oficera, aby uzyskać odbitki fotografii wykorzystanych jako dowody. Odszukał listy, które otrzymywał przez wiele lat od zakończenia wojny. Wybrał się do Archiwów Narodowych w Waszyngtonie i spędził wiele tygodni na przetrząsaniu skrzyń wypełnionych nieoznakowanymi aktami. Każda znaleziona rolka mikrofilmu była osobistym zwycięstwem, kolejnym kawałkiem układanki ocalonym przed utratą. Przewoził te materiały do swojej kancelarii prawniczej na Long Island i pracował do późnej nocy,
porządkując, katalogując, nadając sygnatury. Każdego dnia wczesnym rankiem woził materiały z powrotem do domu i magazynował je w piwnicy. Porządkując swoje zasoby, odkrył ważny fragment układanki: oryginalne stenogramy z procesu buchenwaldzkiego. Zgodnie z zeznaniem Clio Straighta przed podkomisją Senatu stenogramy zaginęły, kiedy biuro stenografów w Dachau przenoszono do nowego miejsca. Niezależnie od powodu, były tutaj. W 1958 roku Denson, Huschi i ich troje dzieci przeprowadzili się do starego domu na południowym brzegu Long Island. Jeździli na kempingi, chodzili do kościoła i nie rozmawiali o Dachau. Denson kochał swoją żonę z młodzieńczą namiętnością i nigdy nie przestał jej kochać. W domu wiecznie coś naprawiał albo bawił się z dziećmi lub czytał książki historyczne. Sam robił dla siebie wędki i spławiki, chodził na ryby i strzelał z kolegami do rzutków. Aż do śmierci nosił kurtkę i sygnet z West Point, a także mały scyzoryk do nagłych napraw. Przez jakiś czas był burmistrzem ich małego miasteczka. Archiwum w piwnicy rosło z roku na rok. Wykład na Uniwersytecie Drew był jednym z jego ostatnich. Godzinę później skończył mówić. Podniosły się ręce. Denson wskazał osobę i młody człowiek z tyłu wstał. – Panie Denson, przyglądał się pan z bliska hitlerowskim zbrodniarzom wojennym. Czy zetknął się pan z takim typem osobowości, który wyjaśniał, w jaki sposób ci ludzie stali się tacy – pytam o to, czy pańskim zdaniem to się może zdarzyć ponownie? – Rozumiem, tak – powiedział Denson z poważnym wyrazem twarzy. – Niektórzy spośród tu obecnych jeszcze się nie urodzili, kiedy zdarzył się ten koszmar, który nazywamy Holocaustem. Ale widzicie, co się dzieje dzisiaj w Rosji, co się dzieje w Ruandzie. I jako prawnicy dziedziczycie spuściznę po tym, czego dokonano na procesach w Dachau. Zdarzyć się ponownie? A kiedy to się nie zdarzyło? Kiedy udało nam się zapanować nad naszymi niższymi instynktami? Spotykałem się z rodzinami tych rzeźników. Żona jednego ze skazanych oficerów podeszła do mnie i spytała, czy będę interweniował, aby jej mężowi złagodzono wyrok. „To dobry człowiek – powiedziała – dobry ojciec z austriackiej arystokracji. To oni zrobili go obergruppenführerem”. Wiecie, ten człowiek wrzucał żywych jeszcze ludzi do pieca krematoryjnego. Wielu spośród tych nazistów rzeczywiście było dobrymi ojcami rodzin, mieli żony, dzieci – byli tak samo normalni jak wy czy ja. Ale tragedia polega na tym, że moralną
strukturę normalnych istot ludzkich można zniszczyć i pozostają tylko prymitywne pragnienia. Ci ludzie uważali, że to, co robią, jest słuszne. Denson rozejrzał się w milczeniu po sali. Przez kilka niezręcznych chwil słuchacze musieli znosić przeszywające spojrzenie człowieka, który żywo pamiętał skutki owych „prymitywnych pragnień”. Intensywność tych wspomnień przenikała salę jak ciepło z lampy. Podniosła się następna ręka. – Panie Denson, ludzie wiedzą o Norymberdze. Dlaczego nie słyszeliśmy o procesach w Dachau? – Ponieważ później chcieliśmy zapomnieć, wrócić do poprzedniego życia – nie tylko my, którzy tam byliśmy, ale rząd amerykański i niemiecki, i cały świat. Ale obecnie jest mnóstwo potencjalnych oskarżonych w Bośni i to, co zrobiliśmy w Dachau, nie było bezużyteczne. Moim zdaniem jedną z najważniejszych rzeczy, jakie się wydarzyły, jest uznanie, że nawet ludzie, którzy zostali pokonani, mają prawa i że te prawa są zawarte w traktatach – nie podyktowane impulsem chwili. Trzeba było nadać moc słowu pisanemu. Myślę, że tego dokonaliśmy. Nie możemy zakładać, że nie będzie następnego Holocaustu. Będzie, dopóki ludzie nie nauczą się respektować praw człowieka. Ale możemy wykorzystać zapisy tamtych spraw, aby zadać kłam tym, którzy mówią, że nigdy nie było Holocaustu. Zawsze działajcie z całą energią, aby bronić tych, których prawa są deptane. To wasze zadanie i moje zadanie. Nie jestem dumny z tego, że oskarżałem stu siedemdziesięciu siedmiu ludzi na tych procesach. Nie jestem dumny z tego, że wielu z nich zostało powieszonych, a inni otrzymali wyroki długoletniego więzienia. Ale jest coś, co budzi w moim sercu poczucie dumy. Kiedy ocalały podchodzi do mnie i mówi: „Dziękujemy za to, co pan dla nas zrobił”. Z tego jestem dumny. Jeszcze jeden mówca wystąpił razem z Densonem w kwietniu 1991 roku na Uniwersytecie Drew. Nazywał się kapitan Victor Wegard. – W Dachau byłem członkiem 6832. zespołu zbrodni wojennych, którym kierował pułkownik Douglas T. Bates. Nasz zespół został wyznaczony do obrony oskarżonych w Dachau. Rozmawialiśmy z więźniami i mdliło nas z obrzydzenia, kiedy słuchaliśmy ich kłamstw. Ale po zakończeniu procesu doktor Schilling i komendant Weiss powiedzieli nam, że nie ułatwialiśmy życia oskarżeniu. „Zapewniliście nam uczciwy proces” – powiedzieli, i myślę, że był to komplement zarówno pod adresem oskarżenia, jak i obrony. Powiedzieli, że są gotowi przyjąć
to, co ich czeka. Niedługo po niemieckiej inwazji na Rosję w czerwcu 1941 roku Niemcy potrzebowali pasów startowych co sto pięćdziesiąt kilometrów lub coś koło tego. Wzięli więc Żydów z Kowla w Polsce, a kiedy pasy były gotowe, wymordowali ich. Esesmani zabili w tej akcji blisko czterdzieści cztery tysiące robotników. Cywilnym inżynierem, który kierował tym przedsięwzięciem, był Andreas Müller z Bambergu. Aresztowaliśmy go na podstawie informacji otrzymanych od Szymona Wiesenthala, który był wówczas jednym z naszych śledczych. Szymon był wspaniałym człowiekiem. Jeśli czegoś potrzebowaliśmy, zdobywał to dla nas. Mieliśmy masę dowodów przeciwko Müllerowi, w tym również świadków, którzy byli gotowi zeznawać, że widzieli, jak dobijał ofiary z lugera. To były naprawdę mocne dowody. Przekazaliśmy sprawę do Wiesbaden i miała zostać skierowana do sądu. Niedługo potem odebraliśmy z Wiesbaden telefon z poleceniem, abyśmy wycofali zarzuty i zwolnili Andreasa Müllera. Nie mogliśmy tego zrozumieć. Pułkownik Bates chciał poznać powody i zadzwonił tam. „Nie wasza sprawa – powiedzieli mu. – Po prostu róbcie, co wam każą. Zwolnijcie go”. Bates i ja wskoczyliśmy do jeepa i pojechaliśmy do Wiesbaden, gdzie zwróciliśmy się do pułkowników Charliego Cheevera i Clio Straighta, którzy byli prokuratorami wojskowymi przy naczelnym dowództwie wojsk amerykańskich, nadzorującymi program ścigania zbrodni wojennych. Pokazali nam depeszę podpisaną przez sekretarza stanu Stettiniusa. Brzmiała ona: „Ten człowiek ma zostać zwolniony z więzienia i odesłany do domu, na swoje stanowisko inżyniera”. Krótko mówiąc, właśnie zapadała żelazna kurtyna i rząd potrzebował go jako inżyniera przy budowie Furstenferbergu. Ponieważ protestowaliśmy, przeniesiono nas z Niemiec. Opuściłem Niemcy w listopadzie 1946 roku. Przed wyjazdem poszedłem do Szymona Wiesenthala, żeby zobaczyć, czy mógłby coś zrobić. Piętnaście lat później, w 1961 roku, otrzymałem list od Szymona. „Mam dla Ciebie bardzo złe wieści – napisał. – W zeszłym tygodniu Andreas Müller umarł we własnym łóżku w Bambergu, chociaż na nic nie chorował”. Wegard rozejrzał się po sali. – Oto macie sprawiedliwość – powiedział i usiadł. Dwudziestego ósmego maja 1948 roku generał Lucius Clay, dowódca wojsk amerykańskich w Niemczech Zachodnich, napisał w prywatnym memorandum: „Na skutek zwłoki w procedurze rewizyjnej [...] ponad pięćset osób [skazanych
na śmierć] oczekuje obecnie na egzekucję [...]. Trudno mi się pogodzić z myślą, że trzeba zarządzić coś, co wygląda niemal na masową egzekucję pięciuset osób. Uważam, że stworzyłoby to również pozory okrucieństwa ze strony Stanów Zjednoczonych, chociaż nie mam najmniejszych wątpliwości, że popełnione zbrodnie w pełni uzasadniają wyrok śmierci. Co więcej, od popełnienia tych zbrodni minęło już ponad trzy lata”[177]. Historyk Richard Evans napisał, że w 1948 roku „gotowość aliantów zachodnich do ścigania, oskarżania i skazywania hitlerowskich zbrodniarzy wojennych słabła. Nowe priorytety zwalczania komunizmu i prowadzenia zimnej wojny stawiały zbrodnie i zbrodniarzy Trzeciej Rzeszy w nowym świetle”[178]. W 1949 roku były podsekretarz wojny John J. McCloy przejął od Luciusa Claya administrację amerykańskiej strefy okupacyjnej. McCloy zgodził się z zachodnioniemieckim kanclerzem Konradem Adenauerem, że przetrzymywanie skazanych zbrodniarzy wojennych za kratkami utrudnia integrację Niemiec z Zachodem, i do 1951 roku zwolnił ponad połowę spośród tysiąca trzystu Niemców odbywających kary w alianckich więzieniach. Oficjalnym powodem ułaskawień było odkrycie „okoliczności łagodzących”. Niemieccy przemysłowcy wrócili do swoich fabryk, a strażnicy i oficerowie z obozów koncentracyjnych wrócili do swoich domów i rodzin. McCloy nazwał zwolnienia środkiem edukacyjnym, który miał promować wyższe wartości społeczeństwa demokratycznego. Nazywając rzecz po imieniu, był to wygodny środek do likwidacji programu ścigania zbrodni wojennych bez publicznego rozgłosu. Ale pięćdziesiąt procent nie wystarczało rządowi niemieckiemu. Adenauer ostrzegł McCloya, że żadne fundusze na obronę nie zostaną przyznane, jeśli nie nastąpi pełne ułaskawienie. W tym czasie remilitaryzacja Niemiec przeciwko Związkowi Radzieckiemu nabrała ogromnego znaczenia i sekretarz stanu Dean Acheson oznajmił, że podejmie działania zmierzające do „likwidacji [...] tej poważnej przeszkody w stosunkach aliancko-niemieckich”. Populacja więzienia w Landsbergu stopniała. Siedmiu więźniów zostało powieszonych 7 czerwca 1951 roku, w ostatniej egzekucji wykonanej w Niemczech Zachodnich. W 1958 roku ostatni przebywający w więzieniu naziści wyszli na wolność.
[177] Cyt.
za: Gilbert, A History of the Twentieth Century, s. 808.
[178] Ibidem.
Posłowie
„Newsday”, 17 grudnia 1998
Pożegnanie „bohatera dla wszystkich” Hołd dla oskarżyciela w procesach o hitlerowskie zbrodnie wojenne, prokuratora Densona Heather Knight Stojąc pod złotym krzyżem, Gerald Wolf zaintonował Psalm 23 po hebrajsku: „Wiedzie mnie po ścieżkach właściwych przez wzgląd na swoją chwałę... Stół dla mnie zastawiasz na oczach moich wrogów...”. Wydawało się to właściwym hołdem dla bliskiego przyjaciela i byłego kolegi, Williama Densona, który występował jako główny amerykański oskarżyciel w procesach o hitlerowskie zbrodnie wojenne w Dachau w Niemczech i który zmarł 13 grudnia w wieku 85 lat na chorobę serca. W kościele episkopalnym św. Jana w Hewlett zebrał się wczoraj tłum, aby pożegnać mieszkańca Lawrence, który oskarżał 177 nazistów o morderstwa, tortury i inne zbrodnie [...]. Wielebny Earle W. Pratt, proboszcz kościoła, wyjaśnił, dlaczego niektóre wersy hymnu są tak odpowiednie, aby upamiętnić życie Densona. „«Och, piękna dla prawdziwych bohaterów» – powiedział Pratt. – Bill był bohaterem dla wszystkich. Walczył o sprawiedliwość dla tych, którzy nie mogli już mówić we własnym imieniu. «Och, piękna dla patriotycznych snów». On kochał swój kraj i wierzył w amerykańskie wartości: prawdę, wolność, odpowiedzialność, honor i obowiązek”. „Był żołnierzem starej gwardii – przyznał później Pratt. – Były chwile, kiedy żałowałem, że nie mam jego wiary”. Procesy w Dachau to przestroga: uwolnienie nazistowskich morderców jest
plamą na historii amerykańskiej jurysprudencji. Nie jest to jednak potępienie trybunałów wojskowych. Choć niewiele osób wie o procesach w Dachau, ci, którzy zajmują się dzisiaj międzynarodowym prawem kryminalnym, cytują orzeczenia, takie jak te na procesie oskarżonych z Mauthausen, jako przełomowe w ściganiu zbrodniarzy wojennych. Jeśli doświadczenia Densona czegoś dowiodły, to tego, że trybunały mogą być skutecznym narzędziem do ścigania tych, którzy łamią prawa człowieka. Mimo niedociągnięć procesy w Dachau pozwoliły zgromadzić dowody okrucieństw popełnionych w obozach koncentracyjnych. Procesy ustanowiły zasadę, że ci, którzy biorą udział w takich okrucieństwach – albo bezpośrednio, albo przez dobrowolny współudział – zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Procesy przyniosły również wyroki skazujące mimo mocnych argumentów oskarżonych i wysiłków ich obrońców, aby zdyskredytować materiał dowodowy. Największym wkładem Densona, oprócz stu procent wyroków skazujących, było uzyskanie tych wyroków zgodnie z właściwą procedurą i uznanym prawem międzynarodowym. Jego historia przypomina nam jednak, że właściwa procedura, jak wszystkie wielkie dzieła, jest powolnym, żmudnym przedsięwzięciem. Ponad pół wieku po zakończeniu procesów w Dachau nie został jeszcze ustanowiony międzynarodowy trybunał z uniwersalną jurysdykcją, a wiele kwestii dotyczących prawa międzynarodowego nie doczekało się rozstrzygnięcia. Czy jakikolwiek rząd może być jednocześnie zwycięzcą i sędzią? Jeśli egzekucje są przeszkodą na drodze do zjednoczenia przeciwko wspólnemu wrogowi, czy należy poświęcić prawo dla jakiejś większej sprawy? Na ile święta jest sprawiedliwość? Bill Denson nie udawał, że zna wszystkie odpowiedzi. Bill Denson nigdy nie udawał w niczym, co robił. Jego życie jest świadectwem, że zagwarantowanie uniwersalnych praw człowieka wymaga uczciwości, wytrwałości i umiejętności wyboru właściwej drogi, a nie drogi wygodnej – ludzie tacy jak Bill Denson nie potrafią zachowywać się inaczej.
Podziękowania
Podziękowania należą się wielu osobom, które przyczyniły się do powstania tej książki. Adrienne O’Brien nalegała, abym spotkał się z niezwykłą towarzyszką życia Densona, Huschi, i książka zawdzięcza swoją genezę staraniom Adrienne. Chuck Bilich, Lew Meltzer i ich wspólnicy z kancelarii Meltzer-Lippe pierwsi docenili osiągnięcia Billa Densona. Zachęcali mnie, abym podjął się opisania tej historii, a ich podziw dla głównego oskarżyciela jest uwidoczniony na ścianach ich kancelarii. We wstępnej fazie poszukiwań miałem zaszczyt pracować w towarzystwie Borisa Chartana i jego kolegów z Muzeum Holocaustu i Centrum Edukacji w Nassau County. Ich zaangażowanie w edukację młodych ludzi na temat okresu Holocaustu jest bezprzykładne. Barbara Harrod przepisała tysiące stron stenogramów z procesów i okazywała niesłychaną pracowitość oraz dobry humor podczas długich miesięcy poświęconych temu smutnemu tematowi. Katie Vince ujawniła znaczące umiejętności śledcze w poszukiwaniach członków rodzin rzeczników obrony ponad pół wieku po fakcie. Linda Kahn i Benjamin Dreyer wnieśli istotne poprawki redakcyjne. Ważne materiały na temat wyzwolenia obozu w Dachau nadeszły od Barbary Distel, dyrektora Muzeum Obozu Koncentracyjnego w Dachau, Dee Eberharta, weterana 42. Dywizji Piechoty „Tęcza”, i od Suellen MacDaniel, prezesa kapituły Rodzin Weteranów Dywizji „Tęcza”. Na podziękowania zasłużyli również Charlie Singer, Shiva Kumar, Bonnie Garelick, Iva Kuznitz, Everett Wiles, Jason Liberman, Marcia Posner, Parvati Markus i Matt Sizlowitz za swój wkład. Szczególne podziękowania należą się Paulowi i Joan Guthom za cierpliwość i nieocenioną pomoc w rekonstruowaniu szczegółów procesu. Paul umarł w dniu, kiedy otrzymał konspekt tej książki. Zasłużył na szansę, aby się wypowiedzieć, czy został wiernie przedstawiony. Podczas długich godzin spędzonych razem Paul powiedział w pewnym momencie: „Być może raz czy dwa przekroczyliśmy granicę, ale nasze dochodzenie było prowadzone właściwie”. Wierzę mu. Dziękuję Huschi za to, że zapewniła mi nieograniczony dostęp do swojego
archiwum, Eliemu Rosenbaumowi za cenne sugestie, które pozwoliły wyjaśnić kwestie prawa międzynarodowego, Lawrence’owi Douglasowi za to, że hojnie użyczył mi swojego czasu i doświadczenia, aby przejrzeć rękopis, Joannie Pulcini za przekształcenie współpracy w przyjaźń, Suzanne Oaks za wspieranie przedsięwzięcia od samych jego początków i Kristine Puopolo z Broadway Books za pilotowanie pracy w różnych stadiach jej rozwoju. Na koniec, choć równie gorąco, chciałbym podziękować swojej rodzinie – Carze, Emmanuelowi, Adele i zwłaszcza Esther – za ich nieustającą miłość i wsparcie.
Nota autora
Stenogramy procesów w Dachau stanowią niezwykłe wyzwanie redaktorskie. Świadkowie, którzy składali zeznania, reprezentowali kilkanaście krajów europejskich, a każdy z nich mówił w swoim języku ojczystym. Stenogramy nie są dosłownymi cytatami w tych oryginalnych językach, lecz tłumaczeniami, a czasem tłumaczeniami z tłumaczeń. Tylko kilku spośród tłumaczy, którzy pełnili tę funkcję w Dachau, było zawodowcami. Wielu było uchodźcami, którzy uciekli z Europy w latach trzydziestych z rudymentarną jedynie znajomością angielskiego. W rezultacie zarówno rzecznicy oskarżenia, jak i obrony często protestowali przeciwko temu, w jaki sposób przetłumaczono wypowiedzi świadka. W niektórych przypadkach trybunał prosił tłumacza, aby spróbował jeszcze raz. Czasami, kiedy cierpliwość kompletnie się wyczerpała, sprowadzano nowego tłumacza. Dziennikarze, którzy mieli zapisywać słowa tłumaczy, robili, co mogli, aby wydobyć sens z powikłanych zdań, nieznajomych zwrotów i osobliwości gramatycznych. Lektura całości stenogramów zapewniła mi doskonały wgląd w to, jak przebiegała rozmowa. Wiedząc, że czytelnicy tej książki uzyskają jedynie wyjątki, musiałem zdecydować, jak dalece mam się trzymać dosłownej treści stenogramów. Nad moim poprzednim przedsięwzięciem dotyczącym relacji z Holocaustu (Witness: Voices from Holocaust, Free Press, 2000) czuwały autorytety w tej dziedzinie: profesor Lawrence Langer, Geoffrey Hartman i Joanne Rudof, wszyscy związani z Fortunoff Video Archive for Holocaust Testimony na Uniwersytecie Yale. Ich przełomowa praca, polegająca na nagrywaniu na wideo ocalałych i innych świadków Holocaustu, wyróżnia się po części bezwarunkowym poszanowaniem dla literackiego języka relacji, a ja w pierwszym odruchu chciałem znowu pójść za tym przykładem. Jednakże relacje, które przytaczałem w swojej poprzedniej książce, zostały zaczerpnięte z angielskojęzycznych taśm wideo i nie przykładali do nich ręki ani tłumacze, ani dziennikarze. Nie należy zakładać, że niezręcznie sformułowane stenogramy
z Dachau były rzeczywistymi słowami świadków, a jasność wydawała mi się większą wartością dla czytelników niż językowa dokładność. W konsekwencji, choć stenogramy są cytowane dosłownie tam, gdzie miało to sens, w wielu przypadkach rozmowy zostały skrócone, rozwlekłe fragmenty usunięte, a niezręczności gramatyczne poprawione. Ze względu na brak miejsca mogłem uwzględnić tylko kilku spośród setek świadków i oskarżonych, którzy składali zeznania w Dachau między listopadem 1945 a sierpniem 1947 roku. Aby zdecydować, które głosy zamieścić, zacząłem od sporządzenia listy osób, do których sam Denson nawiązywał w wywiadach, przemówieniach i artykułach. W rezultacie to on dokonał wstępnego wyboru osób, które miały odegrać jakąś rolę w tym opracowaniu. Po zawężeniu liczby postaci do rozsądnych granic, nadal pozostały tysiące stron do skondensowania. Jak ustalić, które epizody należy uwzględnić? Stenogramy procesowe z Dachau zajmują prawie 4000 stron, z Mauthausen ponad 5000 stron, a z Buchenwaldu prawie 6000 stron – razem 15 000 stron obejmujących prawie siedem lat funkcjonowania obozów. Idąc śladem strategii Densona, aby ustalić zbrodniczy charakter obozów jako całości, uwzględniłem oskarżonych z różnych obszarów administracji obozowej. Dodałem do nich świadków, których zeznania zmuszały Densona do przyjmowania rzucanych mu wyzwań prawniczych. Kolejnym kryterium doboru świadków był oddźwięk emocjonalny. W procesach chodziło nie tylko o daty i liczby, ale także o niebywałą tragedię. Świadkowie, którzy potrafili przekazać ten ludzki wymiar, mieli zasadnicze znaczenie dla odtworzenia atmosfery procesów w Dachau. Archiwum w piwnicy domu Densona zawierało odręczne notatki, stenogramy wywiadów i przemówień oraz inne zapisy jego przemyśleń i reakcji na to, co zdarzyło się w Dachau. Dostarczyły one języka do odtworzenia dialogów i opisania stanu jego umysłu w różnych istotnych momentach. Nie zachowały się żadne listy do domu, ale archiwum zawiera mnóstwo materiałów o kwestiach, które budziły jego zainteresowanie i niepokój: artykuły na temat zarzutów użycia przemocy i wymuszania zeznań, teksty omawiające historię i filozofię prawa o zbrodniach wojennych, raporty analizujące sukcesy i porażki programu ścigania zbrodni wojennych. Denson zgromadził również setki oryginalnych fotografii. Mój fizyczny opis uczestników procesów jest zaczerpnięty głównie z tych wizerunków. Fotografie nie mogły jednak oddać tamtej atmosfery, przystąpiłem więc do poszukiwań ludzi, którzy byli tam obecni, aby uzupełnić dokumenty z piwnicy Huschi. Wśród
tych materiałów znajdował się list od Leo Goodmana, człowieka odpowiedzialnego za przydzielanie dziennikarzy i innego personelu na każdy dzień procesów. Pod koniec ostatniego procesu w listopadzie 1947 roku Goodman rozdał listę nazwisk i adresów członków grupy zajmującej się zbrodniami wojennymi w Dachau „w nadziei, że pozwoli to nam podtrzymać wzajemne kontakty i od czasu do czasu pomoże przywołać wspomnienia o dniach, które spędziliśmy razem w Dachau”. W tamtych czasach nie było kodów pocztowych. Moja asystentka ustaliła kody i wysłała prośby o pomoc do wszystkich 132 osób z listy. Nadeszło dwanaście odpowiedzi. Dziesięć listów było opatrzonych adnotacją „adresat nieznany”. Dwie osoby odpowiedziały na piśmie. Jedna wyjaśniła, że adresat był jej dalekim krewnym, który zmarł dwa lata temu. Druga wyparła się wszelkiej wiedzy o adresacie. Pozostaje zagadką, co stało się ze wszystkimi pozostałymi listami. Więcej szczęścia mieliśmy z kontaktami dostarczonymi przez wdowę do Densonie, Huschi, która podała nam nazwisko najważniejszego źródła materiałów do książki: Paula Gutha, zastępcy Densona w procesach zbrodniarzy z Dachau i Mauthausen. Po powrocie z Niemiec w 1946 roku Guth uzyskał dyplom na Uniwersytecie Columbia i zrobił imponującą karierę prawniczą w Nowym Jorku. Paul odznaczał się niebywałą pamięcią do szczegółów i zapewnił nam doskonały wgląd w przygotowania do procesów zbrodniarzy z Dachau i Mauthausen. Huschi skontaktowała nas również z Barbarą Ann Murphy, stenografką na procesie buchenwaldzkim, która, jak się okazało, również mieszkała na Long Island. „Powiem panu tyle – oświadczyła przy naszym pierwszym spotkaniu. – Dostałam album fotograficzny Ilse Koch, który miałam dostarczyć do kwatery głównej we Freisingu – wie pan, ten, co to podobno był oprawiony w ludzką skórę. No cóż, miałam go w ręku i był oprawiony w płótno, nie w skórę”. Ważnych informacji dostarczył Internet. Prośby o pomoc zamieszczane na stronach wojskowych pozwoliły nam nawiązać kontakt z Douglasem T. Batesem III, synem zmarłego głównego rzecznika obrony na procesie w Dachau. „Nigdy nie sądziłem – powiedział mi Bates – że na całym świecie spotkam kogoś, kto potrafiłby zrozumieć, czym była dla mojego ojca obrona nazistów”. Bates senior podążał drogą miłości do Boga, ojczyzny i sprawiedliwości, zupełnie tak samo jak Denson. Internet pomógł nam również odnaleźć dzieci zmarłego Ernsta Oedinga, głównego rzecznika obrony na procesie zbrodniarzy z Mauthausen, i Herba Maistelmana, który miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, kiedy pełnił służbę jako
strażnik na sali sądowej w Dachau. Herb opowiedział, jak każdego dnia wciągał białe rękawiczki, zakładał na hełm biały pokrowiec i stał na baczność podczas posiedzenia sądu. „Byłem jedynym Żydem wśród całego personelu – wspominał – ale idąc przez Dachau, widząc ślady tego, co się wydarzyło – myślę, że właśnie wtedy naprawdę stałem się Żydem”. Rekomendacje od archiwistów z Yad Vashem w Izraelu i Muzeum Holocaustu w Stanach Zjednoczonych pomogły nam odnaleźć kilku spośród nielicznych ludzi, którzy jeszcze żyli i brali udział w procesach. Rozmawialiśmy z Benem Ferenczem, ważnym członkiem zespołu norymberskiego i oficerem, który zawiesił tabliczkę „Wydział Zbrodni Wojennych” nad drzwiami sali sądowej w Dachau. Pewien były więzień Dachau mieszkający w Izraelu wspominał, jak wprowadzono go do wielkiego pokoju, gdzie czekało dwustu innych potencjalnych świadków oskarżenia. „Wprowadzano po kolei Niemców – wyjaśnił przez telefon. – Amerykanie prosili ich, żeby podali swoje nazwisko i stopień, a potem ich wyprowadzali. Nas poproszono, abyśmy podnosili rękę, jeśli wiemy coś o tym człowieku albo znaliśmy go w obozie – i to chyba wszystko, co pamiętam”. Dzięki stronie internetowej prokuratury wojskowej mogliśmy się skontaktować z Dee Eberhartem, weteranem „Tęczy”, który przejrzał część wstępną o wyzwoleniu obozu w Dachau. Dostarczone przez niego materiały zapewniły nam również nasz jedyny kontakt ze świadkiem oskarżenia podczas procesów Arthurem Haulotem, którego opis poniżających doświadczeń życia w Dachau pogrążył salę sądową w takiej ciszy, że, jak to ujął Denson, „można by usłyszeć, jak spada szpilka”. Niektóre wątki związane z procesami, które mogłyby się znaleźć w dłuższej pracy, są tu nieobecne. Szczegóły dotyczące skąpego wyżywienia wydawanego więźniom, obowiązków i uprawnień administracji obozowej, narodowości ofiar, dat popełnionych zbrodni i innych spraw, które zajęły wiele miejsca podczas dwudziestu jeden miesięcy procesów, zostały pominięte nie po to, aby pomniejszyć ich znaczenie, ale z konieczności. Celem niniejszej pracy było przedstawienie najistotniejszych momentów procesów, a nie ich kompletnego zapisu. Warto również wspomnieć o braku jasnej identyfikacji w stenogramach z procesów, który z rzeczników mówi w danym momencie. Wypowiedzi świadków są wyraźnie zaznaczone, ale często musiałem się domyślać, na podstawie kontekstu, kto zadaje pytania. Chronologia stenogramów została zachowana w rozdziałach poświęconych
Dachau i Mauthausen. W części o Buchenwaldzie dialogi są ułożone według tematów i podsądnych. Choć zaburza to chronologię, zapewnia czytelnikowi bardziej zwarty obraz postaci i wątków.
Nota o autorze:
Joshua M. Greene jest producentem i reżyserem nagrodzonego filmu dokumentalnego Witness: Voices from Holocaust. Jego filmy były emitowane przez PBS, Disney Channel i stacje w ponad dwudziestu krajach i zdobyły wiele nagród, w tym nominację do Emmy. Greene jest również współautorem przewodnika encyklopedycznego WITNESS. Mieszka w Old Westbury w stanie Nowy Jork.
Zdjęcia
1. William Denson w West Point, prawdopodobnie w styczniu 1945 roku, tuż przed przeniesieniem do Wydziału Zbrodni Wojennych Prokuratury Wojskowej w Niemczech. „Nie spotkałem nikogo, kto miałby więcej prawniczych pomysłów na minutę” – powiedział Marion H. Smoak, wykładowca prawa w West Po
int, a później szef protokołu przy prezydencie Nixonie. Archiwum Densona
2. Kamieniołom w Mauthausen. Denson oskarżał personel czterech obozów koncentracyjnych, w tym Mauthausen, gdzie więźniowie musieli wnosić ogromne płyty kamienne po „186 stopniach Śmierci”. Archiwum Densona
3. Wejście do sali sądowej w Dachau. Za zgodą U.S. National Archives
4. Pierwszy dzień pierwszego procesu w Dachau. Ośmioosobowy trybunał siedzi pod amerykańskim sztandarem w głębi sali sądowej, oskarżonych umieszczono po prawej stronie, na krzesłach ustawionych jak trybuna na stadionie. Za zgodą U.S. National Archives
5. Lucien B. Truscott, dowódca 3. Armii, zwraca się do głównego rzecznika obrony Douglasa T. Batesa III (w głębi z prawej), głównego oskarżyciela Williama D. Densona (drugi z prawej) i innych prawników przed rozpoczęciem procesu w Dachau w listopadzie 1945 roku. Za zgodą U.S. National Archives
6. Tłumy zgromadzone pierwszego dnia zniknęły, kiedy proces popadł w nudną rutynę. Za zgodą U.S. National Archives
7. Świadek oskarżenia Wolf demonstruje pozycję, jaką przyjmowali więźniowie skazani na karę chłosty w Dachau. Za zgodą U.S. National Archives
8. Wolf identyfikuje oskarżonego Otto Mahla, który brał udział w egzekucjach. Za zgodą U.S. National Archives
9. Doktor Klaus Schilling, odpowiedzialny za eksperymenty z malarią na „ludzkich królikach doświadczalnych” w Dachau, został powieszony w maju 1946 roku. Za zgodą U.S. National Archives
10. Pruski książę Fryderyk Leopold, były „uprzywilejowany więzień” w Dachau, ogląda dowody rzeczowe, obok William Denson. Za zgodą U.S. National Archives
Doktor Franz Blaha (z lewej), były więzień obozu, stoi przed komendantem Dachau, Martinem Weissem, na ławie oskarżonych. Weiss kierował obozem, kiedy Blaha musiał dokonywać sekcji zwłok ofiar lekarzy obozowych. Później Blaha zeznawał również w Norymberdze. Za zgodą U.S. National Archives
11. Główny rzecznik obrony Douglas T. Bates (drugi z lewej) ogląda wraz ze swoim pomocnikiem dowody rzeczowe na pierwszym procesie w Dachau. Za zgodą U.S. National Archives
12. Bates przyjmuje podziękowania od oskarżonych po ogłoszeniu wyroków skazujących w grudniu 1945 roku. Za zgodą U.S. National Archives
13. Hrabina „Huschi” von Francken-Sierstorpff w wieku 24 lat, w Davos w Szwajcarii, w drodze do Ameryki. Przeżyła bombardowanie Drezna, a później zdobyła serce głównego oskarżyciela Densona. Archiwum Densona
14. Komandor porucznik Jack Taylor opowiada o swoich doświadczeniach w Mauthausen. Kadr z filmu „Nazi Concentration Camps” i zdjęcie z procesu zbrodniarzy z Mauthausen (u dołu z lewej). Za zgodą Biblioteki Kongresu
Archiwum Densona
15. August Eigruber gauleiter Górnej Austrii wymyśla więźniom Mauthausen. Archiwum Densona
16. Jego ostatnie słowa przed powieszeniem brzmiały: „Heil Hitler”. Archiwum Densona
17. Zespół oskarżycieli naprocesie zbrodniarzy z Mauthausen (od lewej do prawej): kapitan Myron N. Lane, kapitan Charles Matthews, podpułkownik Albert Barkin, porucznik Paul Guth i pułkownik William Denson. Za zgodą U.S. National Archives
18. Ruppert Kohl, były więzień, który zgłosił się, żeby tłumaczyć dla oskarżenia. Za zgodą U.S. National Archives
19. Główny rzecznik obrony na procesie zbrodniarzy z Mauthausen Ernst Oeding. Za zgodą U.S. National Archives
20. Ilse i Karl Kochowie w 1938 roku. Był on wówczas komendantem Buchenwaldu, a ona obozową kommandeuse. Za zgodą Yad Vashem
21. Były więzień doktor Kurt Sitte identyfikuje spreparowaną głowę ofiary Buchenwaldu, dowód przedstawiony razem z tatuowanymi skórami i innymi przedmiotami Świadczącymi o sadystycznych upodobaniach Ilse Koch. Za zgodą U.S. National Archives
22. Wyrok dożywotniego więzienia dla „Wiedźmy z Buchenwaldu”. Za zgodą U.S. National Archives
23. Złagodzenie wyroku Ilse Koch do czterech lat przez wojskową komisję rewizyjną przyciągnęło uwagę prasy i zostało opisane przez wszystkie gazety w kraju. „Stars and Stripes”, fotografia z 13 grudnia 1948 roku
24. W 1950 roku Denson miał już za sobą procesy o zbrodnie wojenne i wrócił dorozwiązywania skromniejszych problemów. Archiwum Densona
25. „Wędkowanie było jego terapią” przed, w trakcie i po zakończeniu procesów. Archiwum Densona
26. Huschi i Bill Densonowie w 1990 roku po czterdziestu latach małżeństwa, kiedy uznali, że czas wskrzesić historię tego, co wydarzyło się na procesach w Dachau. Archiwum Densona
27. Główny oskarżyciel po latach, zaprzątnięty tym, co lubił najbardziej – poza wystąpowaniem w sądzie. Archiwum Densona
Sprawiedliwość w Dachau Spis treści
Okładka
Karta tytułowa
Dedykacja
Motto
PRZEDMOWA CZĘŚĆ PIERWSZA Koniec wojny
1 Wyzwolenie Dachau
2 Potrzeba procesów
3 Nominacja w sądzie
4 Przygotowania do procesu CZĘŚĆ DRUGA Dachau
5 Ogólny plan
6 Wiarygodność
7 Oskarżenie przed sądem
8 Manna z nieba
9 W imię ludzkości
10 Zegar cywilizacji
11 Wyrok w Dachau CZĘŚĆ TRZECIA Mauthausen
12 Boże Narodzenie 1945
13 Zaczynają się przygotowania
14 Sto osiemdziesiąt sześć stopni śmierci
15 Hollywoodzki żołnierz
16 Księgi śmierci, lekarze, obóz chorych
17 Powtórne narodziny Chrystusa
18 Świadkowie oskarżenia
19 „Świnie muszą zdechnąć”
20 Linia obrony
21 Życie i śmierć na bloku
22 Orzeczenie na korzyść obrony
23 Najstarszy oskarżony
24 Świadek oskarżonych
25 Najmłodszy oskarżony
26 Kamieniarz
27 Przemówienia końcowe
28 Werdykty
29 Cud
30 Flossenbürg CZĘŚĆ CZWARTA Buchenwald
31 W cieniu Norymbergi
32 Proroctwo Goethego
33 Wycieczka po Buchenwaldzie
34 Raport buchenwaldzki
35 Kommando 99
36 Pociąg śmierci do Dachau
37 Tatuaże, abażury, spreparowane głowy
38 Wiedźma
39 Komendant
40 Amerykański kolaborant
41 Werdykty
42 Wyroki CZĘŚĆ PIĄTA Pokłosie
43 Powrót do domu, 1947
44 Sprawiedliwość zdradzona, 1948
45 Początek przesłuchań przed Senatem
46 Zakończenie przesłuchań przed Senatem
47 Huschi
Epilog Pięćdziesiąt lat później
Posłowie
Podziękowania
Nota autora
Nota o autorze:
Zdjęcia
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału JUSTICE AT DACHAU: THE TRIALS OF AN AMERICAN PROSECUTOR Wydawca Daria Kielan Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko Redakcja i indeks Grażyna Nowocień-Mach Redakcja techniczna Agnieszka Gąsior Korekta Maciej Korbasiński Copyright © 2003 by Joshua M. Greene Productions, Inc. All rights reserved This translation published by arrangement with Broadway Books, an imprint of the Crown Publishing Group, a division of Random House, Inc. Copyright © for the Polish translation by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012 Copyright © for the e-book edition by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012 Świat Książki Warszawa 2012 Weltbild Polska Sp. z o.o. ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa Księgarnia internetowa: Weltbild.pl Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. ISBN 978-83-273-0136-9 Nr 90452988
Plik ePub opracowany przez firmę eLib.pl al. Szucha 8, 00-582 Warszawa e-mail:
[email protected] www.eLib.pl