„Siostry Księżyca” tom 4 Tłumaczenie z francuskiego: fort12 Jesteśmy siostrami D'ARTIGO: w połowie ludźmi, w połowie wróżkami, wykwalifikowanymi sexy ...
8 downloads
13 Views
810KB Size
„Siostry Księżyca” tom 4 Tłumaczenie z francuskiego: fort12
Jesteśmy siostrami D'ARTIGO: w połowie ludźmi, w połowie wróżkami, wykwalifikowanymi sexy agentkami CIA. Moja siostra Delilah zamienia się w kota. Menolly jest wampirem który próbuje dostosować się do warunków. A ja? Jestem Camille, czarownicą która próbuje pogodzić swoje nieprzewidywalne moce, żonglując pomiędzy swoimi kochankami i wojną przeciwko demonom. Z nadejściem przesilenia wiosennego grozi nam chaos. Zaginął powierzony nam legendarny artefakt. Natomiast Seattle zaatakowały hordy goblinów i trolli. I być może by mi się udało gdyby Flam, najseksowniejszy smok jakiego znam, nie zdecydował się w tym samym czasie odebrać swojego długu czyli mnie! Na domiar złego pojawiła się trzecia z pieczęci duchowych której szuka Skrzydlaty Cień. Cóż, być może rozwiązując problemy, jeden po drugim, będę w stanie uniknąć końca świata … Kwestia organizacji!
Rozdział 1 W powietrzu czuć było pyłek skrzata, który wydostając się spod drzwi księgarni łaskotał mnie w gardło. Nie ma wątpliwości, nie można go było pomylić z żadną inną magią wróżek. Błyszczał na płaszczyźnie astralnej, zawieszony między dwoma rzeczywistościami. Nie dość solidny ani znaczący, jednak tam był. Magia ta miała więcej wpływu na człowieka i jego środowisko aniżeli cokolwiek innego. Dziwne. Jeśli poczułabym ją w środku, oznaczałoby to że pochodziła od bardzo potężnego chochlika, który jeśli się nie mylę, pochodzi z krainy wróżek. W każdym razie niezależnie od wszystkiego od dnia otwarcia księgarni, żadna ziemska wróżka nie zbliżała się do niej. Przynajmniej nie bez mojej wiedzy. Zazwyczaj istoty nadprzyrodzone unikały mnie, ponieważ byłam w połowie wróżką ale głównie dlatego że byłam czarownicą. Tak czy owak nie ufały mi. W moim świecie niektóre z czarownic porywały gobliny by ukraść im pyłek. Gobliny nie były ranne ale ich ego zostało nadszarpnięte, a wieść o tym roznosiła się echem. Zwłaszcza gdy ich porywacze odsprzedawali zagarnięty łup innym skrzatom żądając za niego kosmicznych kwot. Oczywiście elfy nie robiły nic w tej sprawie, a niektórym nawet udawały się ataki na handlarzy... ale i tak większość z nich starała się nas unikać. Prawdę mówiąc, my również im nie ufałyśmy. Wszelkiego rodzaju skrzaty słynęły z tego, iż zapowiadały kłopoty. Na ogół nie były one niebezpieczne, przynajmniej nie tak jak gobliny, ale i tak nie należało ich lekceważyć. Po tym jak skończyłam liczenie pieniędzy, schowałam je do sejfu mieszczącego się w ostatniej szufladzie mojego biurka. Kolejny spokojny dzień. Jeśli chodzi o interesy, ostatni miesiąc nie był najlepszy. Albo ludzie czytali mniej albo ja nie miałam wystarczająco dużo nowości do zaoferowania. Chwyciłam torebkę i kluczyki. Moja siostra, Delilah, już wyszła. Jej biuro mieściło się powyżej sklepu, ale i tak cały dzień była poza nim. Wpadła tylko rankiem by sprawdzić wiadomości. Upewniwszy się że wszystko było na swoim miejscu, zarzuciłam swoją pelerynę. Miałam słabość do gorsetów, koszulek i spódnic z szyfonu co nie szło w parze z panującą pogodą w Seattle. Trudno! Nie ma mowy bym zmieniała swój styl tylko dlatego, że niektóre chmury wyglądały groźnie.
Pomimo zbliżającej się wiosny, nadal było zimno. Wokół wisiały duże, ciężkie, szare chmury, które nadeszły znad oceanu zalewając deszczem drogi i chodniki. Wokół panował chłód. Naturalnie w całym mieście pąki zdobiły drzewa a w powietrzu roznosił się piękny zapach kwiatów zmieszany z zapachem gleby, ale do wiosny było jeszcze daleko. Podobnie rzecz się miała w krainie wróżek, gdzie o tej porze roku na niebie błyszczało złote słońce, a wraz z zapadającym zmierzchem ujrzeć można było paletę kolorów w odcieniach akwareli. Zwabione słodyczą powietrza jaskółki przylatywały co wieczór by śpiewać w pachnących ogrodach roztaczających się wokół naszego domu. Z nostalgią westchnęłam. Wspomnienia były wszystkim co nam pozostało. Włączyłam system alarmowy i zamknęłam drzwi. Zmęczona czy nie, musiałam odkryć skąd pochodził chochlikowy pyłek. Jeśli w okolicy osiedliła się grupa chochlików, to wszystkie sklepy były w tarapatach. Znalazłszy się na chodniku przed sklepem, moją uwagę przykuło rżenie. W jednej chwili zapomniałam o krasnalach... zamarłam w miejscu. Co to jest...?? W moim kierunku szedł jednorożec. Minął sklep Baby Jagi, który mieścił się tuż obok mojej księgarni, a następnie zatrzymał się tak blisko mnie, że czułam jego oddech na swojej twarzy. —Dobry wieczór pani Camille, powitał mnie przechylając nonszalancko głowę; bez wątpienia był to mężczyzna. Zaskoczona stałam przyglądając mu się i zadając sobie pytanie czy to zmęczenie tak na mnie działa. Jego płaszcz błyszczał jasnym krystalicznym światłem, podobnie jak u większości magicznych stworzeń. Jego oczy błyszczały inteligencją a jego róg był złoty. Pomijając inne aspekty jego anatomii, dowodziło to iż był mężczyzną. Kobiety jednorożce posiadały srebrne rogi. Im bardziej mu się przyglądałam, tym bardziej wydawał mi się pochodzić prosto z reklamy znanych perfum. Rodzaj tych, co do których nie byliśmy pewni dopóki na ekranie nie pojawił się flakon a w tle głos szepczący coś w stylu: "Daj się ponieść magii”. Zamrugałam. Nie, nadal tam stał. Odchrząknąwszy, miałam właśnie zapytać go co robi na ulicach Seattle, gdy moją uwagę przykuł dźwięk. Wtedy dostrzegłam goblina w towarzystwie wróża, obaj zmierzali w naszym kierunku. Nie wyglądali na szczęśliwych.
To sprawiło że przypomniałam sobie dowcip o goblinie, wróżce i ogrze którzy wchodzą do baru i spotykają tam piękną kelnerkę z dużymi piersiami… Zatrzymałam się w połowie mojego żartu. W ciągu kilku sekund sytuacja się zmieniła z "co się tutaj dzieje?” do "o nie, chyba nie zamierzają tego zrobić??!”. Goblin wycelował w jednorożca z dmuchawki. —Oddaj nam chochlika Feddrah-Dahns, albo jesteś martwy! zawołał gardłowym głosem, językiem mieszkańców krainy wróżek. Seplenił, ale zagrożenie było jasne. Cholera! Jeśli jednorożce były pięknymi i niebezpiecznymi stworzeniami, to gobliny były niebezpieczne i głupie. Nie zastanawiając się zamknęłam oczy i zaczęłam wypowiadać zaklęcie. Moje palce zaczęły mrowić natomiast wewnątrz mnie zaczęła gromadzić się energia, biorąca swą siłę z prądów północno-wschodnich. Czując falujące w moich ramionach siły, skoncentrowałam się by z nich uformować w dłoniach kulę, celując nią w goblina. „Błagam niech moja magia nie zawiedzie mnie teraz”, modliłam się w milczeniu. Z racji tego kim byłam, moje zaklęcia miały tendencje do obracania się przeciwko mnie. Swego rodzaju bezpiecznik lub pech, jakby tego nie nazwać, nigdy nie mogłam przewidzieć jaki będzie efekt końcowy, niczym pędzący 100 km/h pociąg nad którym nie da się zapanować. W tym roku miałam już na swoim koncie zdemolowany pokój hotelowy, zabawę z piorunami i deszczem nie wspominając o innych. Tym bardziej nie chciałam zniszczyć ulicy, a tym bardziej dzielnicy. Tym razem Matka Księżyca była po mojej stronie sprawiając, że poszło jak planowałam. Pocisk uderzył goblina w pierś przewracając go, zanim ten mógł użyć swojej dmuchawki. Jednak na tym nie koniec, po trafieniu w goblina odbił się rykoszetem od witryny mojej księgarni niczym piłka, trafiając w ogra i odrzucając go w powietrze niczym pustą puszkę. Obserwując chaos który udało mi się stworzyć w kilka sekund, poczułam się bardzo zakłopotana i dumna zarazem. Całkiem dobrze mi poszło! Zwykle miałam problemy w przywoływaniu tego rodzaju siły, szczególnie magii wiatru. Być może udzieliły mi się niektóre z mocy Iris. —Aj!! zapłakałam, czując nagle na ramieniu pieczenie jak po uderzeniu batem. Cholera, to boli! Odwróciłam się, aby zobaczyć wróża obserwującego mnie z batem w ręku.
—Nie, dziękuję, ten rodzaj zabawy mnie nie interesuje, powiedziałam robiąc kilka kroków na naprzód. Lepiej skupić się na chwili obecnej. Będę miała mnóstwo czasu by sobie pogratulować. Trzymając bat, zwilżył go wargami by następnie oblizać wargi. Fuj! Czułam że cała ta sytuacja sprawia mu za dużo frajdy. Najwyraźniej jednorożec postanowił wziąć udział w bitwie. Z rogiem do przodu ruszył na nas galopem, przebijając rogiem ramię wróża i wysyłając go powietrze na dobre dwa metry! Mężczyzna upadł na chodnik krwawiąc i krzycząc jak zarzynane prosię. Rzeź trwała, gdy samochód który pojawił się znienacka z piskiem opon, uderzył w ogra. Płaski jak naleśnik. Porsche, przynajmniej na taki wyglądał, uciekł nie dając mi czasu na zapamiętanie jego numeru rejestracyjnego. Trudno. Zważywszy na okoliczności, wcale nie było mi go żal. Odwróciłam się w stronę pola bitwy... —Dobra… Nie było zbyt wiele do powiedzenia. Nie codziennie widywało się magiczne stworzenia rozpłaszczone przed moją księgarnią. Kiedy jednorożec zbliżył się do mnie, podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy oczarowana przez wirujące w nich kolory. Ładne. Bardzo ładne. Ale on również nie wyglądał na szczęśliwego. —Powinnaś wezwać policję, powiedział lekko zaniepokojony, wskazując ruchem głowy na spłaszczonego ogra. Ktoś może się zranić albo wpaść w poślizg przejeżdżając po nim. Nie mylił się. Chodnik wyglądał jak scena z Pulp Fiction czy kung-fu. Już wiedziałam co powie Chase. Spodoba mu się mój telefon, nie ma co! Ostatnio miał dużo pracy nie mówiąc nawet o tym, że musiał przekonać wszystkich iż nadal odpowiadamy przed OIA. Sprzątanie na pewno nie było w jego planach. Westchnęłam głośno. —Z pewnością masz rację. Wejdźmy do środka a ja zadzwonię gdzie trzeba, zaproponowałam wskazując na księgarnię.
—Bardzo dobrze, odparł wzruszając ramionami. Nie masz przez przypadek nic do picia? Jestem spragniony, a nie znalazłem żadnej fontanny w okolicy. —Jasne, przyniosę ci wody. W rzeczywistości jestem Camille. Camille D'Artigo. Pochodzę z krainy wróżek. Otworzyłam drzwi i wyłączyłam alarm. —To dość oczywiste, rzucił w sposób który sprawił że się skrzywiłam. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mówimy po angielsku ale w języku Melosealfôr, co było rzadkim dialektem Cryptos, który znały wszystkie czarownice związane z Matką Księżyca. Wiem kim jesteś. Nie udaje ci się przemknąć niezauważoną, moja droga. Jak się masz? Jestem Feddrah-Dahns. —Feddrah-Dahns? Z pewnością pochodzisz z doliny Wietrznych Wierzb! Jego nazwisko coś mi mówiło, ale nie mogłam sobie przypomnieć co. Jednak wiedziałam, że nazwa jednorożców z doliny Wietrznych Wierzb brzmiała Dahns. To miejsce roiło się od Cryptos. Według niektórych plotek w miesiącach letnich migrowały tam hordy rogatych koni. —Jesteś dobra w geografii, Camille D'Artigo. —Tak, no cóż... a chochlik? Gdzie się podziewa? Wcześniej czułam w powietrzu jego pyłek. —Mam nadzieję że nic mu nie jest. Odebrał ogrowi coś co należy do mnie. Technicznie rzecz biorąc, było to odzyskanie skradzionego obiektu, ale jego trzej wspólnicy nie widzieli tego w ten sposób, wyjaśnił Feddrah-Dahns mrugając pięknymi rzęsami. Posłałam mu wielki uśmiech. —Złodzieje rzadko rozumieją pojęcie własności, nieważne czy są ludźmi czy ogrami. To rzekłszy otworzyłam szeroko drzwi pozwalając by jednorożec przekroczył ostrożnie próg z pochyloną głową. Jego oczy błyszczały z ciekawości. Życie w Seattle może być smutne i wilgotne, ale nigdy nie jest nudne. Nikt nigdy nie przekona mnie że jest inaczej.
Rozdział 2 Ranny wróż zdołał uciec przed przybyciem Chase'a. Zostawił za sobą ślady krwi, które prowadziły do alejki na tyłach. Rzuciłam okiem wokoło ale było zbyt ciemno by cokolwiek dostrzec, poza tym nie zamierzałam ryzykować zapuszczając się tam sama. Chase i jego ludzie zajmą się tym. Postanowiłam jednakże przenieść nieprzytomnego goblina do środka i ulokować go blisko mojego biura. Śmierdział, co było obrzydliwe, a jego ubrania były brudne, co było jeszcze gorsze. Na koniec postanowiłam związać go używając do tego taśmy klejącej. Gdy związywałam mu nadgarstki i kostki, obudził się i spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. Nie dając mu czasu na powiedzenie czegokolwiek, zakleiłam mu gębę taśmą. W przeciwieństwie do wyrazu jego oczu, jego słowa mogły mnie zabić. Co prawda nie wszystkie gobliny potrafiły używać magii, jednak wszystkie były kłamcami. Ogr lub przynajmniej to co z niego zostało, pozostał tam gdzie był. Nie sposób było wszystkiego uprzątnąć nosząc aksamit i koronki. Dziesięć minut później zjawił się Chase. Teraz stał oparty o ladę wpatrując się w jednorożca, podczas gdy Sharah i Malien starali się wyczyścić chodnik. Pomimo ponurego wyrazu twarzy mówiącego iż na samą myśl oboje dostają mdłości, z ich ust nie padło ani jedno słowo. Feddrah-Dahns pił wodę z wiadra które znalazłam na zapleczu, a którego Iris używała do sprzątania. Rzecz jasna przed nalaniem świeżej wody, dokładnie je wypłukałam. Był równie zamyślony jak wszystkie jednorożce które spotkałam w życiu. Wszystkie - znaczy bardzo mało. Generalnie jednorożce wolały trzymać się razem. Widząc otwarte drzwi, bywalcy księgarni przyszli zobaczyć czy wszystko jest w porządku. Ujrzawszy zwierzę z rogiem stanęli jak wryci, wpatrując się w niego z oszołomieniem tak jakby był bogiem. Po chwili zbliżyli się do niego. Większość jednorożców nie była zainteresowana portalami. Biorąc pod uwagę uprzywilejowane miejsce jakie zajmowali w legendach i mitologii ludzkiej, nie było zaskoczeniem że ludzie natychmiast otworzyli dla nich swoje serca. Z wyrazem zdumienia na twarzy Henry Jeffries, jeden z moich najlepszych klientów, delikatnie gładził grzywę jednorożca.
Spojrzawszy na niego, Feddrah-Dahns zarżał lekko. Po chwili Henry podszedł do mnie przesunąwszy dłonią po oczach. Wydawał się bliski łez. —Nigdy nie myślałem że dożyję tego aby móc to zobaczyć. Myślisz że Peter S. Beagle rzeczywiście spotkał jednorożca? spytał. Zmarszczyłam brwi. Szczerze wątpiłam by Peter S. Beagle przed napisaniem „Ostatniego jednorożca” kiedykolwiek spotkał któregokolwiek z nich. —Nie wiem, Henry. Trudno mi coś powiedzieć. Posłał mi uśmiech, po czym odwrócił się do Feddrah-Dahns. —Camille? Camille? Słuchasz mnie? —Hmm? odparłam odwracając głowę (Chase coś do mnie powiedział w tym samym czasie co Henry). Przepraszam. Co mówiłeś? Chase westchnął. —To już trzeci Crypto jakiego mi dzisiaj zgłoszono. Nawet jeśli od naszego spotkania Chase się uspokoił, to nadal pozostawał czarusiem. Był również świetnym inspektorem. Początkowo go nienawidziłam, aby w końcu zacząć go doceniać... tak długo jak jego wzrok trzymał się z dala od mojej klatki piersiowej. Owszem, od czasu do czasu jego wzrok wędrował na zakazane terytorium i nadal pachniał pikantną wołowiną tacos, ale teraz przynajmniej był grzeczniejszy. I co najważniejsze, nie pachniał tytoniem. Moja siostra Delilah zmusiła go by nosił plastry antynikotynowe. Muszę przyznać że szło mu całkiem dobrze. Tylko raz zdarzył mu się nawrót ale wtedy Delilah odmówiła pocałowania go (a nawet dotknięcia). —Starasz się przedstawić sprawy Cryptos w taki sposób, jakby te uciekły z ZOO, zauważyłam z westchnieniem. Chase, kochanie, musisz przestać myśleć że inteligencja jest zarezerwowana wyłącznie dla dwunożnych. Roześmiał się. —Nie możesz mnie za to winić, kobieto. Sama pochodzisz z krainy wróżek. Ponadto jesteś w połowie wróżką. Mieszkasz tu zaledwie od... roku? Czyż nie? A portale zostały otwarte od przeszło czterech, może pięciu lat.
—Mniej więcej, zgodziłam się. —Przez ostatnie kilka lat osiedliła się tutaj pewna liczba wróżek a inne ziemskie istoty nadprzyrodzone wyszły z ukrycia. Ale jest to pierwszy raz gdy mamy do czynienia z Cryptos. Przynajmniej o tyle, o ile pamiętam. Dlaczego więc nagle wszędzie jest ich pełno? Mamy dziesiątki raportów w Portland i w Waszyngtonie. Według ciebie co to oznacza? Musiałam przyznać że miał podstawy do niepokoju. Nawet jeśli w Stanach nie mieszkało wiele wróżek, to i tak miałyśmy tendencje do osiedlania się na zachodnim wybrzeżu, ponadto nasza obecność tutaj nie była znowu tak niezwykła, nie po otwarciu przez OIA między-wymiarowych portali. Po ponownym uruchomieniu systemów komunikacji między dwoma światami (które nastąpiło po Wielkim Podziale), byłyśmy bardziej akceptowane przez ludzi. Wzrosła również liczba ziemskich istot nadprzyrodzonych i to znacznie. Po pierwszej fazie szoku, zostaliśmy w większości powitani z otwartymi ramionami. Tylko nieliczne grupy ekstremistów traktowały nas jakbyśmy byli złem wcielonym, nie kryjąc przy tym swojej niechęci a tym samym rozpowszechniając o nas niestworzone historie. Jednak nie zwracaliśmy na nie uwagi. Wszędzie istniała nietolerancja, tym samym nie sposób jej było powstrzymać. Najważniejsze to umieć sobie z nią radzić. Co się tyczyło Cryptos... nic dziwnego że nagle zrobiło się o nich głośno, ale ich pojawienie się nie było problemem, przynajmniej moim zdaniem... —Nie to mnie martwi, Chase. Myślę, że powinieneś przeformułować pytanie. Przygryzł wargę. —OK, powiedz mi, jakie jest to właściwe pytanie i co oznacza ich obecność tutaj. —Dobrze, odparłam marszcząc brwi. Co sądzisz o tym: po ulicach Seattle chodzi jednorożec, co samo w sobie jest zaskoczeniem. Nie dlatego że jest Crypto, ale ponieważ tego rodzaju istoty wolą naturę od zgiełku dużych miast. To że FeddrahDahns jest ciekawy co dzieje się po drugiej stronie portalu jest zupełnie normalne. Mniej oczywistym jest dla mnie to, dlaczego wybrał właśnie miasto zamiast lasu? Więc tak, uważam że masz rację. Coś jest nie tak. —To interesujące, odparł Chase stukając palcami w witrynę. Więc dlaczego znajduje się on teraz w twojej księgarni a nie w parku?
Klepnęłam go po palcach. —Natychmiast przestań, uszkodzisz szybę (usadowiłam się wygodniej na stołku obok kasy, oparłszy łokcie o ladę). Nie mam pojęcia. Muszę porozmawiać z FeddrahDahns. W międzyczasie opowiedz mi czego dotyczyły te raporty? Znowu historie o pojawieniu się wielkiej stopy? —Wcale nie. Niektóre z nich naprawdę mrożą krew w żyłach. O trzeciej nad ranem otrzymaliśmy telefon od przerażonej kobiety, ponieważ satyr próbował dostać się do jej łóżka. Widocznie był podniecony i chciał wykorzystać okazję. Gdy tylko zaczęła krzyczeć i walczyć z nim, ten uciekł. Sama dobrze wiesz że gwałty nie są tolerowane. Jeśli nie chce spędzić następnych dziesięciu lat w więzieniu, lepiej zrobi wracając do siebie zanim go złapiemy. Ups! To był problem. Ogólnie satyry i Cryptos nie opuszczały lasów. Co w takim razie robili w środku Seattle? —Nie złapaliście go? —Nie. Dotarliśmy na miejsce kiedy ten już zniknął w krzakach. Niemożliwym było złapanie go. Z jakiegoś powodu Cryptos wydają się być ekspertami w ucieczce. —Pewnie dlatego, że wiedzą jak się maskować. Ale również dlatego że są szybkie. Większość Cryptos była znacznie szybsza od ludzi. Podobnie wróżki. Pomimo mojej mieszanej krwi, byłam znacznie bardziej wytrzymała i szybsza od Chase'a. Przyjrzałam mu się z bliska. Z podkrążonymi oczami wyglądał jakby nie spał od kilku nocy. —Dobrze ostatnio sypiasz? spytałam. Pokręcił głową. —Nie bardzo. Twoja siostra mi w tym przeszkadza... i nie z powodów o których myślisz. Nie przestaje polować na swój ogon! Będąc na łóżku a dokładniej na mojej poduszce! W następnym kroku wyciąga pazury na mojej klatce piersiowej. Dowodem są moje blizny. Jeśli dodać do tego historie z satyrami i goblinami... jak mogę spokojnie spać? Chwycił leżący na biurku długopis i zaczął się nim bawić. —Masz ochotę zapalić?
—Tak, odparł skinąwszy głową. Posłuchaj, wszystkie istoty muszą nauczyć się respektować nasze zasady, inaczej źle się to skończy (skrzywił się). Te przeklęte Anioły Wolności sieją niezgodę wokół siebie. Im bardziej stajecie się popularni, tym bardziej wzrasta ich determinacja przeciwko wam. Anioły Wolności były grupą prawicowych ekstremistów, współdziałającą ze Stróżującymi Psami, które o ile wcześniej jedynie dużo szczekały, teraz stawały się zagrożeniem. Jak dotychczas ich działania były na małą skalę, było z nich więcej strachu niż szkody. Wiadomo że wróżki były i są od nich silniejsze, szybsze, a przede wszystkim bardziej bezwzględne. Nie należy zapominać, że prosta broń może zakłócić tę równowagę. —Teraz gdy portal w Voyagerze prowadzi do Darkynwyrd zamiast Y'Elestrial, do baru przychodzi z każdym dniem coraz to więcej różnych kreatur. Zaledwie dwa dni temu Menolly musiała walczyć z trzema goblinami. Rzecz jasna tamci nie mieli żadnych szans, a Menolly podarowała je Tavah na obiad, ale mimo wszystko było to irytujące. Z wyjątkiem darmowego posiłku Tavah, oczywiście. Tavah była kimś na wzór młodszej siostry, w połowie wróżką w połowie wampirem. Jednak w odróżnieniu od Menoly, Tavah była znacznie mniej wybredna jeśli chodzi o jedzenie. —Naprawdę nie możecie zamknąć portali? zauważył Chase z zaciśniętymi ustami. —Nie, to niemożliwe. Wszystkie trzy próbowałyśmy znaleźć rozwiązanie ale bez powodzenia. Teraz problem zaczął rozszerzać się na całe miasto. Seattle podobnie jak cała Ziemia było świadome istnienia wróżek i ich świata. Już nie musiałyśmy się ukrywać. Jednakże było wiele innych ważniejszych spraw które wszyscy mieszkańcy Ziemi ignorowali! Na przykład istnienie podziemnych królestw. Lub też plany zniszczenia Ziemi i Krainy Wróżek przez władcę demonów zwanego Skrzydlatym Cieniem. Sama myśl, że moje siostry i ja, byłyśmy jedynymi w stanie go powstrzymać była przerażająca. —Rzecz w tym, odparłam po chwili, że Cryptos o których mi wcześniej wspomniałeś nie przeszli przez portal mieszczący się w Voyagerze. Menolly monitoruje go dwadzieścia cztery godziny na dobę. —Załóżmy że masz rację. Czy istnieją inne portale w okolicy?
Jego wzrok spoczął na jednorożcu, przez ułamek sekundy ujrzałam radość na jego twarzy. Uśmiechnął się łagodnie. Więc to tak, nawet nasz zatwardziały inspektor może być oczarowany przez stworzenie z Krainy Wróżek... —Cóż, jest jeden portal w lesie, ten którego strzeże Babcia Kojot. W myślach pomyślałam o istnieniu innych portali. Roześmiał się. —Czy jest sens pytać, czy pozwoliłaby im przez niego przejść? —Nie bądź taki pewny siebie, ostrzegłam go. Tak naprawdę Babcia Kojot nie jest po naszej stronie. Babcia Kojot była czarownicą losu. Ani dobrą ani złą, pozostającą na uboczu a jednocześnie mającą wszystko pod kontrolą. Jeśli sprawy nie szły jak trzeba, to ona lub jej siostry przywracały zakłóconą równowagę. W chwili gdy Skrzydlaty Cień i jego zbiry zmienili przyszłość, poprosiła nas o pomoc. —Jeśli wymagała tego równowaga, mogła pozwolić im przejść (myśląc o czarownicach losu nagle przypomniałam sobie coś, o czym kilka miesięcy temu wspominała nam królowa elfów. Pstryknęłam palcami). Teraz rozumiem! Wyglądając na zdenerwowanego, Chase bawił się swoim krawatem. Wbrew wszystkiemu jego krawat w żółto – pomarańczowe paski wydobywał błękit munduru. —Wystarczy tej niepewności kobieto, rzucił. Jeśli nie rozwiążemy tego problemu i to szybko, mój szef zacznie nam zadawać pytania na które wolałbym nie odpowiadać. Nie wspominając o burmistrzu, który nie będzie bardzo szczęśliwy. Naprawdę nie potrzeba mi by Devins upokorzył mnie jeszcze bardziej. Burmistrz to już inny problem... Rozejrzałam się wokół. Jednorożec przyciągnął zainteresowanie wielu ludzi. Dochodził do nas ich śmiech i rozmowy. —Chodź ze mną, rzuciłam wskazując mu na wnękę w sali. Tam hałas zamienił się w odległe pomruki. Chase usiadł na ławce z mahoniu, powyżej której poustawiane były thrillery: Crichton'a, Grisham'a, Clancy'a, etc. Upewniwszy się że nikt za nami nie poszedł, zajęłam miejsce obok niego. —Kiedy królowa Asteria przybyła do nas kilka miesięcy temu, powiedziała nam o odkryciu nieznanych dotąd portali. Portali które nigdy nie były strzeżone.
Most wiodący na zachodnie wybrzeże. Chase zamrugał. —Delilah nic mi o nich nie mówiła. —To dobra dziewczyna. Potrafi dochować tajemnicy. Nie musiałeś wtedy o nich wiedzieć. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy po chwili przekształcił się w niezadowolenie. Ups! Znowu strzeliłam gafę. Co z Chasem zdarzało mi się często. Tak naprawdę od dnia gdy się spotkaliśmy, nie przestawaliśmy dokuczać sobie wzajemnie. —O! Naprawdę?! dziękuję za zaufanie jakim mnie darzycie! Powiedz mi, jeśli myślisz że jest to dobry moment... gdzie są te portale? Bingo! zraniłam jego ego. —Nie dramatyzuj. Jest wiele spraw w twojej pracy, o których nam nie mówisz! —Żadna z nich nie dotyczy was bezpośrednio, odpowiedział ze zwężonymi oczami. Dobrze, zapomnijmy o tym. Powiedziałaś że większość z tych portali prowadzi na zachodnie wybrzeże? —Tak, odpowiedziałam biorąc głęboki oddech. Podobno wiele z nich prowadzi do Seattle i okolic. Królowa Asteria umieściła strażników pobliżu tych które mieszczą się na jej terytorium. Ale istnieją inne, w miejscach których nikt nie kontroluje. —Myślisz że Cryptos i ich przyjaciele znaleźli je, a teraz używają ich kiedy zechcą? —Czy królowa Asteria nie może ich powstrzymać? Pokręciłam głową. —Nie, jak już powiedziałam nie są one pod jurysdykcją Elqavene a tym bardziej terytoriami elfów. A te które znajdują się na jej ziemiach... Asteria nie ma dość ludzi by ich wszystkich pilnować. Nie należy zapominać że jest w środku wojny przeciwko Lethesanar. Jest to coś, co musisz zrozumieć. W świecie wróżek podobnie jak na Ziemi idziemy na wojnę by zabijać. Jednak magia jest znacznie bardziej niebezpieczna i robi znacznie więcej szkód niż czołgi lub jakakolwiek inna broń palna.
Najstarsi magowie są w stanie całkowicie zmienić krajobraz. A nawet więcej, są w stanie zmienić strukturę powietrza i gleby. Daleko na południu tak już się stało. Twarz Chase'a pociemniała. —Jeśli ty i twoje siostry byłybyście wtedy w Krainie Wróżek... —Cóż, gdyby nasz ojciec nie zdezerterował a nasza ciotka i kuzyn nie stali się zdrajcami Korony, z pewnością i my sięgnęłybyśmy po broń, jak każdy inny. Biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy, z pewnością byłybyśmy torturowane a następnie zabite. W Y'Elestrial cała nasza rodzina uważana jest za wyjętą spod prawa. Dopóki Tanaquar nie zwycięży, nie mamy po co tam wracać. W tym momencie zatrzymałam się. Do głowy przyszła mi pewna myśl ale bałam się co może za sobą pociągać. Ponadto nie rozmawiałam jeszcze o tym z Delilah ani z Menolly. —Tak? —Nie rozmawiałam o tym jeszcze z moimi siostrami... ale myślę że nasz ojciec zniknął bo przeszedł na drugą stronę. Mimo że jego sumienie zabraniało mu walczyć przeciwko Lethesanar, nie należy zapominać że jest wojownikiem dumnym ze swojej pozycji w Straży Des'Estar. Nie zadowoli się pozostając w ukryciu i obserwując wszystko, pozwalając jednocześnie Lethesanar by ta rzuciła cień na Trybunał i Koronę, tak jak miało to miejsce do tej pory. Jestem pewna, że gdzieś tam jest i walczy. Czuję to. —Myślisz że pracuje dla elfów? spytał Chase, biorąc mnie za rękę. Powstrzymałam się by jej nie wyrwać. Mimo wszystko starał się być miły. Jego oczy nie kłamały. —Tak, albo dla armii Tanaquar. W końcu wychodzi na to samo. Wpatrując się w podłogę, pomyślałam o niebezpieczeństwach na jakie się naraża. —Jest jeszcze jedna rzecz którą musisz zrozumieć, Chase. Jesteśmy córkami członka Straży Des'Estar, który od najmłodszych lat uczył nas stawiania czoła niebezpieczeństwom. Jego ojciec był również członkiem Straży. Pochodzimy z rodziny, która z dumą służy Trybunałowi i Koronie. Ojciec zaangażuje się całym sercem w tej wojnie do czasu, aż Y'Elestrial zostanie uwolnione od ucisku pożeraczki opium a na tronie nie zasiądzie uczciwa królowa.
Chase wydawał się zastanawiać nad moimi słowami. —Jeśli dobrze zrozumiałem, nikt nie monitoruje nowych portali? Skinęłam głową. —W zasadzie tak. Nic dziwnego że Cryptos z nich korzystają... nawet jeśli nie wiem jaki mają w tym cel. Równie dobrze może to być prosta ciekawość. —W każdym razie ich obecność tutaj nie pomaga w niczym, szczególnie w moim awansie, wymamrotał Chase wskazując na drzwi (w naszym kierunku zmierzali Sharah i Malien). I proszę, już są. Tuż przed twoim telefonem poprosiłem Shamas'a aby zrobił coś dla mnie (tu wyjął notes i długopis). Ktoś doniósł nam o obecności na wybrzeżu troglodyty lub kogoś w tym rodzaju. Nie mam bladego pojęcia kto to jest, ale mam nadzieję że się mylą. Naprawdę. Shamas był moim kuzynem, który schronił się tutaj po tym, jak został oskarżony o zdradę i poddany torturom. Udało mu się ukryć w Aladril, mieście proroków, do czasu aż Menolly nie przyprowadziła go do naszego domu nie wiedząc nawet o tym. Odkrycie prawdy było dla nas miłą niespodzianką. Od czasu gdy wprowadził się do Morio, zaangażowaliśmy go w naszą nową wersję OIA. Wydawał się być do tego stworzony. —Szefie, mamy problem, zaczęła Sharah siadając na ladzie. Jej nogi nie dotykały ziemi. Sharah była siostrzenicą królowej elfów, była tak drobna i szczupła, że w porównaniu z nią każda modelka wydawała się być gruba. —Nie chcę nic wiedzieć, odpowiedział Chase posyłając jej ponure spojrzenie. —Dobrze dla ciebie, odparła by go uspokoić (w jednej chwili jego uśmiech zniknął). Ale niezależnie od wszystkiego nie masz wyboru. Trzymaj, znaleźliśmy to przy ogrze, to powiedziawszy położyła podłużny obiekt obok siebie. Oboje z Chasem odskoczyliśmy w jednej sekundzie. —Co ty do cholery robisz z tym dynamitem?!! wrzasnął Chase z oniemiałym wzrokiem, wpatrując się w niego z lękiem. Bądźcie ostrożni i nie krzyczcie. Jeśli jest stary, każdy nieostrożny ruch może sprawić że wybuchnie. —Natychmiast wynieść to coś z mojego sklepu! Materiały wybuchowe nie idą w parze z magią. Razem mogą narobić wiele szkód. Prawdziwą katastrofę! Chcesz powiedzieć że ogr miał to przy sobie?! Był rozpłaszczony! To coś powinno było eksplodować!
—Nie w tym przypadku. Widocznie gdy się przewrócił, upuścił go zanim przejechał go samochód. Wiem że należał do niego, bo jest przesiąknięty jego zapachem, uwierzcie mi, rzucił nagle Malien, mały elf który miał więcej energii niż my wszyscy razem wzięci. Następnie chwyciwszy go skierował się w kierunku drzwi. Sharah, powinniśmy się tym zająć zanim zdarzy się wypadek. Rzuciłam okiem na Chase'a. Dlaczego po ulicach Seattle przechadzał się ogr z laską dynamitu w kieszeni? —Goblin! zawołałam nagle zrywając się z miejsca i biegnąc w stronę swojego gabinetu. A co jeśli on również był w niego uzbrojony?! —Jeśli dobrze rozumiem, nie przeszukałaś go przed związaniem? powiedział z westchnieniem; wyglądał jakby miał dosyć jak na jeden wieczór. —Przeszukać go?!! Żartujesz sobie? Nie mam najmniejszej ochoty dotykać go… z tego rodzaju istotami nigdy nic nie wiadomo... nigdy nie wiesz gdzie mogą się znajdować niektóre części ich anatomii. Jeden raz w życiu zdarzyło mi się widzieć nagiego goblina. Dlatego wolałam się powstrzymać. Wszystko miał podwójne: nie ma mowy bym miała go dotykać! —Nie mów mi że umawiałaś się z jednym z tych brzydkich... wymamrotał Chase. —Jeśli nie chcesz bym poprosiła Delilah by ugryzła cię w język, nic więcej nie mów! I nie gadaj głupot!! Nie umawiałam się z nim, poza tym to było w barze a on był kompletnie pijany! Rozebrał się i zaczął gonić kelnerkę! Nie zostałam wystarczająco długo by zapytać go czy wszystkie gobliny były takie same, czy po prostu on miał szczęście. —Pewnego dnia będę musiał naprawdę odwiedzić wasz świat, zauważył Chase drepcząc mi po pietach. Lepiej było wpierw upewnić się, że nie ma nic przy sobie. Gdzie go umieściłaś? —W pomieszczeniu obok mojego biura, w kącie, związałam go taśmą klejącą. —Taśmą klejącą? zaśmiał się. Nie zdziwiłoby mnie gdybyś użyła jej na Trillianie lub swoim lisim chłopaku. Świetne! naśladował teraz Trilliana! Morio pochodził z Japonii i był moim drugim kochankiem jak również Yokai Kitsune, inaczej demon lis. Pomagając nam w walce z demonami, zdobył moje serce.
Odwróciłam się i wyciągnęłam rękę w stronę Chase'a. —Nie waż się żartować sobie z Morio! Wystarczy że robi to Trillian. A to co robimy w łóżku to nie twój interes, Johnson. Jeśli chcesz już koniecznie wiedzieć, to nie jestem typem dominującym, więc radzę ci byś zapomniał o moich zabawkach i skupił się na tych które należą do Delilah! Uśmiechnął się ukradkiem. —Dobrze wiesz że Delilah nie potrzebuje zabawek... z wyjątkiem swoich myszy oczywiście. —To twój problem, nie mój, powiedziałam tłumiąc uśmiech. Widocznie ta bardziej powściągliwa natura Delilah niepokoiła go. Przynajmniej do czasu... nigdy go o to nie pytałam. Ponadto jeśli mieliby problemy w łóżku, Delilah powiedziałaby mi o tym. Uwielbiałyśmy dzielić się ze sobą swoimi pikantnymi historiami. Gdy znalazłam się w korytarzu prowadzącym do mojego biura, poczułam prąd powietrza. Biuro Delilah mieściło się na pietrze ale to nie było w jej stylu zostawiać otwartych drzwi, szczególnie że używała wejścia od tyłu. Już miałam ją zawołać czy jest u siebie, gdy poczułam dotyk Chase'a na ramieniu. Na ziemi ujrzałam ślady krwi prowadzące do pomieszczenia w którym przetrzymywałam goblina. Na podłodze leżały walające się strzępki taśmy. Całe pomieszczenie wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Natychmiast pobiegłam do mojego biura. Tam wszystkie moje dokumenty i książki zostały pokrojone na małe kawałeczki. Sejf został rozpruty a wszystkie pieniądze zniknęły... Rozglądając się wokół wiedziałam że kilka godzin zajmie mi uporządkowanie wszystkiego. Chase położył rękę na moim ramieniu. —Przykro mi, Camille. —Wierz mi, przykro a nawet więcej będzie im kiedy ich złapię! To będzie ich święto! Menolly chętnie się nimi zajmie! W przypadku wątpliwości, strzelaj! Będziesz miał mnóstwo czasu by zadać swoje pytania później.
Rozdział 3 Robiąc inwentaryzację aby sprawdzić co zginęło, moją uwagę przyciągnął nagle głośny trzask dochodzący ze sklepu. Nie zastanawiając się, rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. Tuż za mną Chase. Był tak blisko, że nadepnął na moją aksamitną spódnicę. W efekcie opadła mi ona z przodu aż do połowy ud, natomiast z tyłu do stóp. Sprzedawca nazwał to „asymetrycznym” ale jeśli chcecie znać moje zdanie, to było to po prostu "niepraktyczne." —Zdejmij nogę z mojej spódnicy idioto, wysyczałam zatrzymując się by uniknąć kolejnego rozdarcia, na skutek czego Chase na mnie wpadł. —Uważaj na język, mruknął. Starałam się zebrać materiał z przodu, wznawiając krok i starając się usłyszeć i zobaczyć co się dzieje. Książki były na swoim miejscu. Henry Jeffries był w sekcji złotej ery fantastyki. Jak każdy dobry fan SF, pochłaniał wszystkie opublikowane dzieła Asimov'a i Heinlein'a. I to nie wszystko! Z równym zapałem czytał biografie Greg'a Bear'a, Anne McCaffrey i wszystkich autorów, których styl był bliski science fiction lub fantasy. Spędzaliśmy całe popołudnia rozmawiając o książkach, podczas gdy on flirtował z Iris, fińskim duchem naszego domu, który mieszkał z nami i pomagał nam w księgarni. Widocznie krótki czas jaki spędził z Feddrah-Dahns, wystarczył mu by na nowo zanurzyć się w swoim raju drukowanego słowa, nie zwracając większej uwagi na to co się wokół niego dzieje. Krzyki dochodziły z przodu, tam gdzie można było usiąść. Mieściła się tam czytelnia; tam również odbywały się klubowe spotkania Obserwatorów Wróżek. I to właśnie tam, pomiędzy dwoma skórzanymi kanapami, zostawiłam FeddrahDahns'a. Przed nim, na kozetce zdobionej w różowe stulistne róże, siedziała Lindsey Cartridge, moja przyjaciółka. —Proszę, pozwól mi dotknąć swojego rogu. Tylko raz! Jej błagalny ton zjeżył mnie. Nie miałam tak naprawdę ochoty dowiedzieć się o co chodziło. Ale również nie mogłam się wycofać. To był mój sklep, musiałam zrobić wszystko by na nowo zapanowała tu cisza i spokój.
Kiedy się zbliżyłam, Lindsey ponownie spróbowała złapać róg. Cholera! Zrobi sobie krzywdę! Feddrah-Dahns stał wyprostowany uderzając nerwowo kopytami i poruszając głową starał się trzymać od niej z dala. Ze strachu wszyscy inni się wycofali. I mieli ku temu powody. Jednorożce były niebezpiecznymi i nieprzewidywalnymi stworzeniami. Nie należy wierzyć we wszystkie wypisywane o nich opowieści i legendy. Podobnie jak w przypadku wróżek, miały one jedynie za zadanie ukryć ich potężna naturę i zmysłowy charakter. Nie miałyśmy nic wspólnego z duchami przyrody tańczącymi nago w lesie i całującymi drzewa. Co się tyczy elfów... Niezależnie od wszystkiego, nie potrzebowałam wkurzonego jednorożca! Mógł z łatwością kopnąć ją lub przebić na wylot swoim rogiem. Moje ubezpieczenie nigdy nie zaakceptowałoby wymówki typu "atak jednorożca”. Nie ma mowy. Ustawiłam się między nimi chwytając ją za ramiona. —Co ty wyprawiasz? Straciłaś rozum? Następnie zwróciłam się do Feddrah-Dahns, by przeprosić go za jej zachowanie. —Bardzo mi przykro. Ona nie chciała. Po prostu nie wiedziała jak się zachować w stosunku do stworzenia twojej postury. Gdy zamrugał, kolor jego oczu ogrzał mnie od środka. —Wydaje się mieć całkowicie błędne wyobrażenie, że mogę sprawić że zajdzie w ciążę, powiedział do mnie w języku Melosealfôr. Najwyraźniej naczytała się zbyt wiele bajek. Spojrzałam na niego. —Świetnie. Nie miałam pojęcia o tego typu pogłoskach. —Jestem prawie pewien że właśnie o to mnie poprosiła. To nie jest fizycznie… zostałaby poważnie ranna, wyjaśnił Feddrah-Dahns równie zdziwiony jak ja. Odwróciłam się do Lindsey. —Czy naprawdę poprosiłaś go by sprawił że zajdziesz w ciąże? szepnęłam. Jeśli faktycznie tak było, to miałam szczerą nadzieję że nie chodziło tu o jakiś scenariusz do filmu pornograficznego... jeszcze gorzej, taki z Feddrah-Dahns w roli głównej. W głowie widziałam już tytuł : „obfitość” lub podobne gówno.
Lindsey pochyliła głowę. Była dyrektorką schroniska dla maltretowanych kobiet, pomagała im przejąć kontrolę nad swoim życiem i rozpocząć nowe. Mimo swojego szalonego pomysłu, była świetnym adwokatem, orędownikiem praw kobiet i programów socjalnych. —Uch... w pewnym sensie tak. —Żartujesz prawda? zapytałam zdumiona. Ty nie... to nie jest zmienny, wiesz? —Co?! zawołała robiąc krok do tyłu. Myślałaś że ja?... Żartujesz sobie?! Czując ulgę, westchnęłam. —Dobrze, uspokój się. Powtórz mi dokładnie to, co mu powiedziałaś. Angielski nie jest jego ojczystym językiem. Chociaż Feddrah-Dahns mówi nim płynnie, to nie znaczy że zna całe jego słownictwo. —On naprawdę myśli że chciałam to zrobić?? Och nie! powiedziała z zarumienionymi policzkami (kiedy położyłam rękę na jej ramieniu, westchnęła głęboko). OK, OK. Przeczytałam w książce o mitologi, że dotyk rogu Jednorożca może pomóc kobiecie zajść w ciążę. Staram się… (tu przerwała i przygryzła wargę a jej duże orzechowe oczy wypełniły się łzami. Poczułam jej ból niczym błyskawicę). Staramy się już tak długo! —Chwileczkę, powiedziałam zwracając się do tłumu. Wszystko jest już w porządku. Nic się nie stało. Wiem że wszyscy jesteście podekscytowani ze spotkania z jednorożcem, ale muszę zamykać. Po czym pochyliłam się nad Lindsey i wyszeptałam jej do ucha. Poczekaj tutaj, a co najważniejsze niczego nie dotykaj. Podczas gdy żegnałam rozczarowanych widzów, ujrzałam oddalający się samochód Sharah i Malien. Zabrali ze sobą pozostałości ogra i dynamit. Nie chciałabym być na ich miejscu. Obiecując wszystkim, że postaram się przekonać Feddrah-Dahnsby by raz jeszcze złożył nam wizytę, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Westchnąwszy zamknęłam oczy oparłszy głowę o zimną szybę. Czasami obecność tylu ludzi naraz dekoncentrowała mnie. Ich emocje były dla mnie niemal obdarte ze skóry. Uwielbiałam moich klientów, ale właśnie ich emocje wywołane spotkaniem z jednorożcem i nade wszystko ich gadulstwo spowodowało wewnątrz mnie eksplozję, burząc moje bariery ochronne. Po chwili udało mi się odzyskać spokój, wystarczająco by wrócić do reszty. Na miejscu zastałam Chase'a, który stał oparty o ścianę patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. Kiedy go mijałam, złapał mnie za ramię.
—Wszystko w porządku? wyszeptał. Spojrzałam w kierunku Lindsey. —Dlaczego pytasz? Musisz gdzieś iść? Spójrz, właśnie zostałam okradziona przez goblina i wróża, którzy obrali sobie za cel zapolowanie na jednorożca, na domiar wszystkiego... tu pokręciłam głową. Dlaczego nie pójdziesz do mnie do biura poszukać wskazówek? W tym czasie ja zajmę się Lindsey. Ona naprawdę musi ze mną porozmawiać. Bez słowa Chase zniknął na zapleczu. Następnie podeszłam i oplotłam ramieniem Lindsey która ocierała łzy. Poprowadziłam ją do małego składanego stolika do gry przy którym każdego ranka wypijałam filiżankę kawy z mlekiem przeglądając czasopisma lub książki. Wolałam chłodne i słodkie napoje. Do tego coś do czytania na papierze. Nie lubiłam komputerów. Usiadłam obok niej i wzięłam ją za rękę. Poza prowadzeniem schroniska, pomogła wielu moim znajomym, jak na przykład Erin Mathews, która była właścicielką butiku z bielizną a która została przemieniona w wampira przez Menolly. Nawet jeśli naszym pierwszym celem było uratowanie jej życia, teraz ona stając się jednym z nich, musiała zmierzyć się z ich istnieniem. Lindsey była jedną z niewielu którzy o tym wiedzieli. Oficjalnie Erin była na długich wakacjach. Zadzwoniła do swoich znajomych i przyjaciół mówiąc im że wybiera się za granicę. Lindsey zajęła jej miejsce na stanowisku prezesa Klubu Obserwatorów Wróżek, podczas gdy kobiety z jej schroniska pracowały w butiku Erin. Dlatego dużo jej zawdzięczałam. —Powiedz mi, co jest nie tak. Aby pomóc jej pokonać zahamowania, zrzuciłam maskę i użyłam swojego uroku. Bycie w połowie wróżką miało swoje zalety. Posiadanie przyjaciół i pomaganie im było najważniejsze. Starałam się być dobra i nie używać mego daru nazbyt często. Ale moc, jaką my wróżki miałyśmy nad ludźmi, stale mnie zadziwiała. Otarłszy łzy, Lindsey posłała mi lekki uśmiech. —Oboje z Ronem od przeszło trzech lat staramy się o dziecko. Ale niezależnie jak bardzo się staramy, nie przynosi to żadnych rezultatów.
Według statystyk powinnam była być w ciąży już dwadzieścia razy! Najgorsze jest to, że nie mamy wystarczająco dużo pieniędzy by zapłacić za leczenie bezpłodności. Oczywiście braliśmy pod uwagę adopcję, ale z powodu niepełnosprawności Rona sierocińce nie są za bardzo zainteresowane naszym profilem. Jej głos się załamał. W ostatnim czasie wiele osób myślało o posiadaniu dzieci. Najpierw Siobhan Morgan Selkie, która miała problemy z zajściem w ciążę. Z pomocą Sharah i lekarzy OIA, odkryliśmy przyczynę jej problemu który został szybko rozwiązany. W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy od niej i Mitcha, jej chłopaka, dobre wiadomości. Teraz przyszła kolej na Lindsey. —Czy naprawdę powiedzieli ci że to z powodu jego niepełnosprawności? Nie możesz ich pozwać? Myślałam że dyskryminacja należy do przeszłości, przynajmniej jeśli chodzi o ludzi. Widocznie nie miałam racji. —Nie powiedzieli mi tego wprost. Znam kogoś kto tam pracuje. Ta osoba rzuciła okiem na nasze akta. Umieścili nas na samym dole listy oczekujących i zaklasyfikowano jako rodzina podwyższonego ryzyka z powodu stanu Rona i tego, iż pracuję z maltretowanymi kobietami, wyjaśniła marszcząc brwi. Gdybyśmy mieli wystarczająco dużo pieniędzy, moglibyśmy ich pozwać, ale nawet wtedy proces ciągnąłby się latami. —To kompletne bzdury! Lindsey i Ron byliby wspaniałymi rodzicami. Pomimo sparaliżowanych nóg i życia na wózku inwalidzkim, Ron radził sobie na swój sposób nie poddając się przeciwnościom. Jeśli chodzi o Lindsey, była ona posiadaczką czarnego pasa w judo. To wyjaśnia dlaczego nie bała się sięgnąć po róg jednorożca bez jego zgody… —Nie chce pozbawiać cię złudzeń ale plotki są fałszywe. Dotknięcie rogu jednorożca nie uczyni cię bardziej płodną. A on sam może cię zabić. Lindsey wcisnęła się głębiej w fotel. —Czy nie mogłabyś coś zrobić w tej sprawie, Camille? Normalnie nigdy nie zadałabym ci tego pytania... O cholera! Miałam nadzieję że żartuje. Na próżno próbowałam powstrzymać się od śmiechu. Oparłam się wygodniej w fotelu ze łzami w oczach.
—Kochanie, uwierz mi proszę jeśli ci powiem, że nie chcesz abym bawiła się twoją macicą, powiedziałam przecierając oczy rękawem. Po pierwsze nie jestem uzdrowicielem. Po drugie z powodu mojej mieszanej krwi, wszystko może się zdarzyć. Wyobraź sobie nosić w sobie ogra... lub jeszcze gorzej... moje zaklęcie może mieć odwrotny skutek. Jej zbolały wyraz twarzy zniknął a ona sama uśmiechnęła się do mnie. —Może być aż tak źle? —Niestety tak, wszystko może się zdarzyć. Niech pomyślę... (posługiwanie się magią igrając z ludzkim życiem nie było mądre, ale istniały wyjątki). Słuchaj, popytam wokoło i jeśli się czegoś dowiem dam ci znać, dobrze? —Naprawdę to zrobisz?! wykrzyknęła nagle siadając. —Niczego nie obiecuję, ostrzegłam, więc na nic się nie nastawiaj, po prostu zobaczę co da się zrobić. Czy twój lekarz powiedział ci w czym konkretnie leży problem? Przed daniem jej jakiejkolwiek nadziei, wpierw musiałam się upewnić czy nie jest to sytuacja w której jedynie bogowie mogliby pomóc. Nerwowo obgryzała paznokcie. —Nie. Nie wiedzą dlaczego do tej pory nie zaszłam w ciążę. Sperma Rona jest żyzna a ja owuluję normalnie. To tak, jakby coś nie chciało abym miała dziecko. Oboje jesteśmy tym poruszeni. Zwłaszcza od tej historii z adopcją. Skinęłam głową. —Gdy dowiem się czegoś, zadzwonię do ciebie. Na razie muszę iść. Czy zamierzasz zobaczyć się dzisiaj z Erin? Menolly często ją odwiedzała ale Erin musiała przyzwyczaić się do życia pośród ludzi którzy oddychali. To doprowadzało ją do szału i sprawiało że miała ochotę ich atakować. Każdego dnia uczyła się kontrolować swój głód i radzić sobie ze swoimi nowymi mocami. Czuwała nad nią Sassy Branson, która traktowała ją jako swój osobisty projekt. —Tak, odparła Lindsey skinąwszy głową. Do zobaczenia później. Posławszy ostatnie spojrzenie w stronę Feddrah-Dahns, zniknęła za drzwiami które zamknęły się za nią z cichym "kliknięciem".
Rozdział 4 Nie miałam pojęcia jak zareagują moje siostry, ujrzawszy mnie wracającą z jednorożcem. W tej chwili Feddrah-Dahns znajdował się w bagażniku samochodu Chase'a. Nawet jeśli sam Chase nie chciał się do tego przyznać, byłam przekonana że inspektor kupił tego potwora by utwierdzić się w swojej męskości. Niezależnie od wszystkiego, w obecnej sytuacji byłam mu za to wdzięczna. Przekonanie Feddrah-Dahns'a by wsiadł do samochodu nie było łatwym zadaniem. Na szczęście jednorożce z krainy wróżek były nieco mniejsze niż ich kuzyni z Ziemi, i tak w końcu jakoś udało nam się wepchnąć go do bagażnika. —Ostrzegam cię, że jeśli nabrudzi zapłacisz za czyszczenie, mruknął Chase zamykając bagażnik. Oboje jesteśmy szaleni, ty dlatego że to zaproponowałaś a ja bo się na to zgodziłem. —Nie dramatyzuj Johnson, odparłam. Jesteś nim równie zafascynowany jak inni ale nie chcesz się do tego przyznać. Chase zaśmiał się. —Tak, to jest to. Kocham bajki i jednorożce. —Jednak według Delilah, nie masz nic przeciwko wróżkom... dorzuciłam oddalając się a on klepnął mnie po przyjacielsku. Więc czy udało ci się znaleźć coś w moim biurze? Pokręcił głową. —Nie, nic więcej nie udało mi się znaleźć. A teraz lepiej się zbierajmy, kobieto. Pospiesz się albo przerzucę cię przez ramię i zostawię twojego Lexus'a na pastwę przestępców i złodziejaszków, którzy z ochotą się nim zajmą. Zegar tyka. —Czas nie wydaje się być problemem gdy bawisz się z moją siostrą w kotka i myszkę, zażartowałam pędząc do swojego samochodu. Chociaż był chłopakiem Delilah, nadal lubił dużo flirtować. Przynajmniej gdy robił to ze mną, nie raniło jej to. Ponadto doskonale wiedział że to prowadzi donikąd. Nasz dom był w stylu wiktoriańskim . Miał dwa piętra i piwnicę a znajdował się na obrzeżach dzielnicy Belles-Making.
Kupiliśmy go zaraz po naszym przybyciu na Ziemię dzięki oszczędnościom naszej matki Mari D'ARTIGO, sieroty która zakochała się w naszym ojcu w Madrycie podczas podczas II wojny światowej. Po śmierci swoich przybranych rodziców którzy zginęli w wypadku samochodowym, nic nie trzymało jej na Ziemi i tak oto udała się za naszym ojcem do krainy wróżek. Tam wyszła za niego za mąż i razem zamieszkali w pobliżu dworu. Niemniej jednak nigdy naprawdę nie udało jej się przerwać więzów łączących ją z jej ojczyzną. Tak oto zabezpieczyła nas na przyszłość, załatwiając wszystkie niezbędne formalności, abyśmy miały numer ubezpieczenia społecznego, konto bankowe i fałszywe świadectwo urodzenia. Jednak gdy portale zostały otwarte i wszystkie wróżki ujawniły swoje istnienie, nasze akty urodzenia zostały zmienione. Tak oto widniało na nich teraz: urodzone w Y'Elestrial, Krainie Wróżek. Nazwisko i pochodzenie naszego ojca również zostały w nim zaznaczone. Do końca życia matka była naszym prawnikiem i naszym obrońcą. Ojciec również nas kochał. Czego chcieć więcej? Niestety nasza mieszana krew czasami płatała nam figle... Jestem Camille D'Artigo, najstarsza z naszej trójki, służę Matce Księżyca. Z biegiem czasu używano wielu przymiotników by mnie opisać, takich jak suka, uwodzicielka, niebezpieczna, pokręcona... Ale w rzeczywistości jestem czarownicą która kocha swoją magię, rodzinę i kochanków. W porządku! Jestem również uzależniona od panującej tutaj mody i makijażu. A moja magia ma zwyczaj płatać mi figle gdy najmniej się tego spodziewam. Jednak dzięki temu życie jest bardziej ekscytujące... gdy nie wiesz gdzie i kiedy nagle strzeli błyskawica... Delilah, moja druga siostra która jest zaraz po mnie, jest zmienną kotką. W czasie pełni lub gdy coś ją zdenerwuje, zamienia się w złotego kota. Ostatnio dzięki spotkaniu z Władcą Jesieni, może przybrać postać czarnej pantery gdy tamten tak zdecyduje. Ponadto uczynił z niej swoją narzeczoną śmierci co sprawia, że w noc Halloween będzie zbierać dla niego dusze. Ale to już inna historia. Ponieważ nic nie możemy zrobić, unikamy myślenia o tym. Najmłodszą jest Menolly, która była szpiegiem z talentem akrobatycznym do czasu, aż nie została pojmana przez grupę wampirów, którzy następnie ją torturowali. Najgorszy z nich (a zarazem ich przywódca) Dredge, zmusił ją do wypicia swojej krwi. Tak oto została przemieniona w wampira i wysłana do domu po to, by karmić się nami. Na szczęście udało mi się na czas wezwać pomoc, zanim zdążyła skrzywdzić którekolwiek z nas.
Ale od tego czasu nasza rodzina nie była już taka sama, a Menolly nadal uczy się akceptować swój wampirzy charakter. Moje siostry i ja pracujemy dla OIA, odpowiednika tutejszej CIA. Przynajmniej tak było do czasu wybuchu wojny domowej w Y'Elestrial. Aby uniknąć kary śmierci, zdecydowaliśmy się nie wracać. Technicznie rzecz biorąc możemy wrócić do domu, jednak nie byłoby to zbyt mądre. Szczególnie że za całym tym bałaganem kryje się znacznie większe zagrożenie jakim jest Skrzydlaty Cień, demoniczny lord podziemnego królestwa, który podobnie jak my poszukuje dawno zaginionych pieczęci duchowych, artefaktów zdolnych otworzyć bramy oddzielające trzy królestwa. Jeśli mu się to uda, oba nasze światy przepadną i przejdą pod jego panowanie. Jednakże jeśli zdołamy znaleźć je przed nim, będziemy musiały utrzymać delikatną równowagę której strzegą czarownice losu. Na razie wynik wynosi 2:2, a Skrzydlaty Cień jest wkurzony co czyni go jeszcze bardziej niebezpiecznym i co absolutnie nie pomaga nam w naszej misji. Kiedy wysiadłam z samochodu, rozejrzałam się po ogrodzie którym w ostatnich tygodniach zajmowała się Iris. Ostatnimi czasy byłam tak zajęta, że nie zauważyłam kwitnących pod dębami i klonami żonkili. Małe żółte kwiaty w zielonym morzu trawy. Róże były jeszcze w zarodku. Już sobie wyobrażałam jak powstaną z nich setki czerwonych, pachnących kwiatów o zniewalającym zapachu. Wszystko wokół domu przygotowywało się by rozkwitnąć. Hiacynty wymieszane z pierwiosnkami, dzwoneczki, tulipany i inne kwiaty. Zatrzymałam się przed klombem, gdzie uprawiałam swoje zioła. Sadząc je w ubiegłym roku, nie wiedziałam jeszcze ile tu zostaniemy. Mimo to postanowiłam zasadzić ich więcej niż to konieczne i teraz patrząc na nie, pogratulowałam sobie inicjatywy: wilcza jagoda, rozmaryn, mięta, pokrzywa, tymianek, nagietki i lawenda, każde z nich walczyło o przetrwanie na małym skrawku skalistej ziemi. Klękając usłyszałam ich szmer. Nie mogłam zrozumieć tego co mówią, nie bez kontaktu z ziemią, ale wiedziałam że były aktywne i świadome swojego otoczenia. Żadna z moich sióstr nie potrafiła rozmawiać z roślinami. Z mojej strony, był to dar który otrzymałam od Matki Księżyca. Latem często prowadziłam długie rozmowy z krzakiem dzikich jeżyn. Oczywiście, w Krainie Wróżek rośliny były bardziej rozmowne niż na Ziemi.
Kiedy wzięłam głęboki oddech, moje płuca wypełnił bogaty, wilgotny zapach pleśni i cedru. Po chwili wstałam i dołączyłam do Chase'a w pobliżu jego samochodu. Pomogłam mu otworzyć bagażnik i wydostać z niego Feddrah-Dahns, zapewniając go przy tym że jednorożec pozostawił w nim po sobie jedynie kilka białych włosków na dywaniku. Chase pokręcił tylko głową i poszedł za nami w stronę werandy. —Spokojnie, nie tak szybko! powiedziałam do Feddrah-Dahns, słysząc jak jego kopyta energicznie uderzają o drewniane schodki. Jeśli mam być szczera, to schody martwiły mnie bardziej aniżeli stan zdrowia jednorożca. Jego „lekkie niczym piórka” podkowy mogły z łatwością rozwalić bardziej zdezelowaną część schodów. Otworzywszy drzwi rzuciłam się biegiem w stronę Iris, która właśnie wchodziła do kuchni. Niosła tacę z kanapkami i resztkami chipsów, do tego dwie puste puszki po napojach. Z pewnością było to dzieło Delilah. Iris posłała mi krzywy uśmiech. Jeszcze nie spostrzegła jednorożca. —Camille, naprawdę musisz porozmawiać z Delilah. Przeszło sto razy mówiłam jej aby sprzątała po sobie, ale ona mnie nie słucha! Można by pomyśleć, że z jej naturą kota powinna być czysta, ale nie jest! Jeszcze trochę a zalegną się larwy! Nagle patrząc za mnie, zamilkła. Camille, przed drzwiami stoi jednorożec! —Uch, tak... mamy gościa, wyjaśniłam z przepraszającym uśmiechem. —Gdzie...? … jak? … o mój Boże! Pozwól mi odłożyć tacę! Z wypiekami na twarzy, Iris popędziła co tchu do kuchni, podczas gdy ja zaprowadziłam Feddrah-Dahns do salonu. Na miejscu odsunęłam bujany fotel robiąc mu miejsce. —Chase, czy mógłbyś sprawdzić czy Delilah jest u siebie? Menolly powinna niedługo wstać. Spojrzałam na zegar: 18:05, jeszcze dziesięć minut czekania. Kiedy Chase wyszedł, pojawiła się Iris. Powoli zbliżyła się do jednorożca, kłaniając mu się głęboko. W porównaniu z nim wydawała się być maciupka do tego stopnia, że zaczęłam się modlić aby jej nie rozdeptał.
Jednak Feddrah-Dahns tylko zmierzył ją wzrokiem, a następnie zgiąwszy przednie nogi ukłonił się jej. —Kapłanko, powiedział tonem pełnym szacunku. Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się, że Iris była kapłanką Undutar, fińskiej bogini mgły. Czerpała swoją magię ze śniegu i lodu, ale miałam przeczucie że nie pokazała nam jeszcze swoich prawdziwych mocy... jedynie ich drobną namiastkę... Ukłoniwszy mu się, Iris podeszła do niego i przesunęła ręką po jego grzywie. On wydawał się tym cieszyć. Kiedy szepnęła mu coś do ucha, ten zarżał. Potem cofnęła się i poklepała go po ramieniu. —Chodź i pomóż mi w kuchni. Zaciekawiona poszłam za nią. Na miejscu odwróciła się do mnie z szeroko otwartymi oczami i rzekła: —Czy wiesz, kto to jest? Wzruszyłam ramionami. —Feddrah-Dahns, jednorożec z Wietrznej Doliny. Wylądował przed moim sklepem tego popołudnia z grupą szkodników z Krainy Wróżek. Tamci mieli broń i ewidentnie polowali na niego. Wydawał się pomagać jakiemuś krasnoludowi lub coś w tym stylu. Iris pokręciła głową z niedowierzaniem. —Camille, to nie jest byle jaki jednorożec! To książę! Spojrzałam na nią uważnie. —Co??! —Feddrah-Dahns jest spadkobiercą Korony Dahns. W twoim salonie... siedzi książę. —Na świętą Matkę Księżyca! zawołałam pozwalając sobie opaść na krześle (nie wiedziałam co o tym myśleć). Skąd to wiesz? spytałam. Nic takiego mi nie mówił! Jesteś pewna?? —Nie zauważyłaś symbolu wygrawerowanego na jego rogu? spytała Iris opierając się o blat.
Nie jesteś na Ziemi na tyle długo aby zapomnieć wszystko czego się nauczyłaś, prawda? Nawet ja, która jestem ziemną wróżką, natychmiast go rozpoznałam! —Czy mogłabyś proszę sprawdzić co porabia Chase? spytałam wstając i kierując się na powrót w stronę salonu. Wcześniej nie miałam czasu aby dokładniej przyjrzeć się rogowi Feddrah Dahns. Byłam zbyt zajęta Lindsey i goblinem. Gdy powoli weszłam do salonu, jednorożec spojrzał na mnie i wtedy rzuciło mi się w oczy to, czego nie dostrzegłam wcześniej. A może to on sam sprawił bym tego nie widziała? Nie byłoby to dla niego trudne. Teraz przyjrzawszy mu się z bliska, ujrzałam złotą aurę wokół jego rogu, co bez wątpienia było oznaką rodziny królewskiej. Zadrżałam. Jednorożce były rzadkością w krainie wróżek a spotkanie koronowanej głowy było jeszcze rzadsze. W naszym rodzinnym mieście, Y'Elestrial, ja i moje siostry byłyśmy traktowane przez Sąd i Koronę jakbyśmy w ogóle nie istniały. Byłyśmy wyrzutkami „tańczącymi z wiatrem”, metysami. Jednakże odkąd utknęłyśmy na Ziemi, za nasze głowy została wyznaczona nagroda. Ponadto od czasu jak walczyłyśmy z demonami, w jakiś niezrozumiały dla nas sposób przyciągałyśmy do siebie błękitną krew. Królowe elfów i książęta jednorożców znajdowały do nas drogę niczym porzucone koty. Skupiając na nowo swoją uwagę na Feddrah-Dahns, skłoniłam się przed nim. —Bardzo mi przykro, Wasza Wysokość, że do tej pory cię nie rozpoznałam. To marna wymówka ale nie mogę dać ci lepszej. Co możemy dla ciebie zrobić? Feddrah-Dahns zarżał przeciągle co zabrzmiało jak westchnienie. —Pytanie brzmi, co ja mogę zrobić dla ciebie, młoda czarownico. Otwarcie nowych portali sieje wokół niezgodę. Mówiłem ci że goblin i jego zbiry coś mi ukradli? W rzeczywistości był to prezent dla ciebie, który mój asystent powinien był wam dostarczyć. —Dla mnie? Co takiego chciałeś mi ofiarować? Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy! Nagle poczułam że zaraz zemdleje, usiadłam w fotelu... Gdy tylko na niebie unosiły się przepowiednie i wróżby a jakaś wróżka stawała na rozdrożu, rzeczywistość zalewała ją niczym fala. Zmiany te wstrząsnęły mną.
W moim świecie od razu bym to dostrzegła, bo magia była integralną częścią środowiska. Tutaj jednak istniała jedynie jej nędzna namiastka. Z jego nozdrzy buchnęła para. —Powinniśmy z tym poczekać na twoje siostry. Sprawa dotyczy Skrzydlatego Cienia. Przetarłam skronie, poczułam początki migreny które groziły potężnym bólem głowy. —Z chęcią napiłabym się filiżanki herbaty. Potrząsnął grzywą. —Ja dziękuję, ale ty się nie krępuj. —Delilah i Chase za chwilę tu będą. Znaleźli coś ciekawego w komputerze, powiedziała Iris wchodząc nagle. Po tym spojrzała na mnie i dodała: już nastawiłam wodę na herbatę. Pomyślałam że będzie ci potrzebna. —Miałaś rację. Rzuciłam okiem na zegar, był kwadrans po szóstej. Nagle moją uwagę przykuł ruch przy drzwiach. Odwróciwszy się ujrzałam stojącą w progu Menolly. Była piękna niczym lalka z porcelany. Blada i szczupła, miała rude włosy które teraz były zaplecione w liczne warkoczyki opadające jej na ramiona. Jej skóra była bielsza niż u innych kobiet, ale nie licząc tego szczegółu, trudno byłoby się domyślić że umarła... do czasu aż nie spojrzało jej się w oczy. Cała jej historia odzwierciedla się w jej spojrzeniu. Menolly zbyt wiele wycierpiała, by móc pewnego dnia odnaleźć swoją utraconą niewinność. —Dobry wieczór, powiedziała miękkim głosem skupiając się na Feddrah-Dahns. Widzę, że mamy towarzystwo. W tym samym czasie, Delilah i Chase zbiegli razem po schodach. W porównaniu z Menolly, Delilah wyglądała jak olbrzym. Z jej metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, blond włosami i wysportowaną sylwetką, zostawiała nas w tyle. —Chase mi powiedział że... o mój Boże! Nie kłamał! wykrzyknęła siadając na podnóżku, dokładnie naprzeciw jednorożca. Jesteś piękny!! Feddrah-Dahns zamachał ogonem.
—Dziękuję, kocia pani. Teraz gdy już jesteśmy wszyscy razem, czy możemy zacząć? W przypadku jednorożca, niecierpliwość oznaczała że był na granicy wybuchu. —Oczywiście, odpowiedziałam dając tym samym znak Menolly by usiadła ze mną na kanapie. Feddrah-Dahns jest księciem korony jednorożców Dahns. Poznałam go dzisiaj przed naszą księgarnią, gdy trzy zbiry próbowały go zabić z powodu jakiegoś krasnoluda lub czegoś takiego. —Ach tak, rzuciła Menolly skinąwszy głową. Krasnale są nałogowymi złodziejami. Są prawie tak źli jak gobliny. Feddrah-Dahns wydał pomruk który przypominał oburzenie. —Skrzaty nie mają nic wspólnego z goblinami! I nie wszystkie są złodziejami! Szczególnie ten który pracuje dla mnie. Jest moim asystentem. Miał przy sobie dużej wartości obiekt który mu powierzyłem. Podróżował przez nowo odkryte portale. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest śledzony. —Przez goblina i jego sługusów? spytałam. Śledzenie go wydawało się bardziej logiczne od czystego przypadku... jednorożec zarżał. —Tak, czekali na niego na Ziemi aby go okraść. Próbowali zabić Gui, ale udało mu się uciec. Kiedy skontaktował się ze mną, niezwłocznie postanowiłem tu przybyć. Z perspektywy czasu widzę, że nie powinienem był powierzać mu tej misji, ale gdybym potrafił przewidzieć przyszłość, nie rozmawialibyśmy teraz tutaj. —Gui? Jeśli dobrze rozumiem, jest on skrzatem? spytała Delilah opierając się o ramię Chase'a. Wydawało się że gotowa jest opleść ramionami szyję jednorożca i dać mu wielkiego buziaka! Delilah kochała wszystkie czworonożne zwierzęta. No, prawie wszystkie... —Absolutnie. Pracuje dla mnie od ponad dwustu lat. Jest doskonałym asystentem. Gui zdołał odebrać obiekt przed moim przyjazdem. Właśnie szedłem się z nim spotkać, gdy zaatakował mnie goblin i reszta jego zbirów. Niestety, wydaje się że Gui zaginął, ponieważ od tego popołudnia nie próbował się ze mną skontaktować. —Gdzie się znajduje ten portal? spytałam uszczypnąwszy Delilah. Idź poszukaj mapy, dzięki temu łatwiej go znajdziemy.
Po chwili wróciła z wielkim atlasem Seattle i otworzyła go na stronie, na której znajdowały się najważniejsze zabytki i magiczne połączenia. Feddrah-Dahns prychnął. —Portal łączy bezpośrednio Dolinę Wietrznych Wierzb z parkiem blisko waszej księgarni. Drzewa nie są tam przycinane i wygląda on na opuszczony. Jest bardzo mały, rosną w nim ostrokrzewy i jarzębina. —Mam! Założę się że to właśnie tu! Pokazała nam zielony punkcik na mapie oznaczający Wentworth Park. I faktycznie wyglądał na maciupki. —Później pójdziemy to sprawdzić. Należałoby postawić tam kogoś, kogoś kto nie rzuca się w oczy. W teorii wydawało się to proste ale w praktyce było to o wiele bardziej skomplikowane. Jakbyśmy nie mieli wystarczająco dużo na głowie. Jeżeli jakiemuś człowiekowi udałoby się przekroczyć portal, bylibyśmy w tarapatach. OIA obiecała że żaden człowiek ani stworzenie ziemskie bez osoby towarzyszącej nie postawi tam stopy. Delilah zanotowała to. —OK. Jestem pewna że możemy znaleźć jednego lub dwa duchy natury gotowe nam pomóc. —Dobry pomysł! Tym sposobem nikt nie zwróci na nie uwagi! rzuciłam, po czym zwróciłam się na powrót do Feddrah-Dahns. Mów dalej, proszę. —Gui nigdy nie był na Ziemi. Nie czułem jego śmierci, więc musiał się po prostu zgubić. Jestem jednak przekonany, że goblin i wróż również go szukają. Musicie za wszelką cenę znaleźć go pierwsi i odebrać od niego mój prezent, który w żadnym razie nie powinien wpaść w ich ręce! Spojrzawszy na mnie, Delilah zanurzyła ręce w kieszeniach swojej dżinsowej koszuli. —Jestem prywatnym detektywem, odparła. —Nie powinnam mieć większych problemów ze znalezieniem go.
W końcu skrzaty nie są powszechne spotykane w tym mieście, poza tym skrzat przybywający z Krainy Wróżek powinien się wyróżniać w tłumie. Nagle czarny symbol wytatuowany na jego czole zalśnił, a w całym pomieszczeniu powiało zimnym prądem powietrza. Skrzyżowałam ramiona, czując wokół siebie silną obecność czegoś lub kogoś. Mój wewnętrzny radar wykrył coś wielkiego i niebezpiecznego, coś co wkrótce nadejdzie. —Co takiego dokładnie przyniosłeś ze sobą na Ziemię? I co wiesz o Skrzydlatym Cieniu i naszej walce z nim? Kiedy Feddrah-Dahns spojrzał na mnie, poczułam jak pogrążam się w głębi jego błyszczących oczu. —Miałem niedawno bardzo ciekawą dyskusję z Pentangle, matką wszelkiej magii. Przynajmniej wiemy skąd wiedział o Skrzydlatym Cieniu. Pentangle była czarownicą losu, pracowała ramię w ramię z królową elfów Asterią nad znalezieniem sposobu by odeprzeć demony. Poczułam jak gdzieś wewnątrz mnie rodzi się niepokój, grożąc wydostaniem się na zewnątrz. Nawet nie chciałam znać odpowiedzi na moje kolejne pytanie ale musiałam mu je zadać. —Goblin i jego zbiry nie działają sami, prawda? Powiedziałeś że śledzeni byliście jeszcze przed wyruszeniem tutaj? —Masz rację, odpowiedział Feddrah-Dahns uderzając kopytem w dywan. Pracują dla jednego ze szpiegów Skrzydlatego Cienia. Wydaje się, że demon ma oczy i uszy otwarte. W porozumieniu z królową Asterią i Pentangle doszliśmy do wniosku, że powinnyście użyć tej broni. Tak oto powierzyłem ją skrzatowi. Zaraz po tym Pentangle zdała sobie sprawę, że ten jest śledzony. Goblin i pozostali należą do siatki szpiegowskiej, która łączy oba nasze światy. Jeden z ich przywódców mieszka tutaj w Seattle. Według naszych źródeł, jest generałem armii Skrzydlatego Cienia. —Cholera! rzuciła Menolly wstając. Następnie uniosła się ku sufitowi by po chwili zatrzymać się w pobliżu żyrandola. Zastanawiam się czy ma to coś wspólnego z trzecią pieczęcią duchową i Räksasa o którym mówił nam Rozurial. Rozurial był inkubem który pomógł nam pokonać Pana Menolly. Był bardzo przystojny, ale nie byłam na tyle głupia by dać się złapać w jego sieci.
—Ależ oczywiście! zawołałam wstając gwałtownie. Perski demon! odwróciłam się do Feddrah-Dahns. Czyż nie tak? —Dokładnie tak, odparł skinąwszy głową z powagą. Jest bardzo niebezpieczny i ma zwyczaj utrzymywania swoich wrogów przy życiu, by ukraść im wszystko co posiadają. Nasze badania pokazują, że różni najemnicy próbowali go bezskutecznie wyeliminować. Wiemy że ma pomocników – asystentów, którzy znikają po roku lub dwóch. —Tak więc Skrzydlaty Cień odbił już swoje piętno i to zarówno w Krainie Wróżek jak tutaj, odparłam marszcząc brwi. To niepokojące. Jeśli faktycznie są zdesperowani, będą starali się za wszelka cenę dostać to, co było nam przeznaczone... Nie chodzi tutaj przynajmniej o trzecią pieczęć duchową? Feddrah-Dahns potrząsnął grzywą rżąc. —Nie, ale to co wam oferuję połączy się z waszą magią. Oni nie chcą aby tak się stało. Podczas gdy wróżki walczą między sobą ignorując czające się zagrożenie, sojusz pomiędzy cryptozoïde po obopólnym porozumieniu zgodził się pomóc wam w tym konflikcie, który przewyższa wszystkie inne. Pentangle i królowa Asteria zatwierdziły tę decyzję. Westchnęłam. Czasami, kiedy myśleliśmy że walczymy sami, na horyzoncie pojawiał się promyk nadziei. Raz jeszcze spojrzałam na jednorożca z sercem przepełnionym wdzięcznością. —Potrzebujemy każdej pomocy jaką możecie nam zaoferować. Pochylił się, pocierając nosem o moją twarz. —Osusz łzy, Camille. Dołożymy wszelkich starań by być przy waszym boku. Nie możemy pożyczyć wam naszej armii, ale możemy zaoferować wam kilka narzędzi. —Więc co takiego miał przy sobie Gui? Kiedy Feddrah-Dahns pokręcił głową, jego grzywa zamieniła się sztucznym światłem. —W mojej rodzinie od tysiącleci trzymamy pewien obiekt. Mój ojciec pozwolił mi dać go wam tylko dlatego, że zagrożenie jest zbyt duże a wróg zbyt niebezpieczny. Jeśli Gui jest w niebezpieczeństwie, to moja wina. Myślałem że sobie z tym poradzi. Jego głos zamilkł a po chwili on sam zamrugał zupełnie jakby przeszkadzał mu strumień niewidzialnego powietrza.
Widocznie był to bardzo potężny obiekt. Gdyby tak nie było, książę nigdy nie postawiłby stopy na Ziemi. Czekałam dłuższą chwilę aż dokończy mówić. Po kilku minutach westchnął. —Oferujemy wam pewną rzecz której żaden człowiek ani wróżka nigdy nie mógł zobaczyć ani dotknąć. Mam na myśli róg czarnego jednorożca.
Rozdział 5 Delilah, Menolly i Iris zaczęły mówić jednocześnie, podczas gdy ja rozmyślałam w ciszy. Stojąc przy oknie w kształcie łuku, rozmyślałam kontemplując widok za oknem. Po chwili podszedł do mnie Chase. —W porządku? wyszeptał. Skinęłam głową. —Tak. Zastanawiam się tylko, czy miałabym wystarczającą siłę by to udźwignąć. Rozejrzał się po innych przebywających w pomieszczeniu. —Co masz na myśli? Oparłam się o parapet. —Obecność w Seattle demona szpiega i wróża nie zapowiada nic dobrego. Rozurial miał rację. Zewsząd czyhają demony i stale szukają sposobu jak by nas tu podejść. Nie zapominaj o Räksasa którzy są bardzo niebezpieczni! Pochodzą z Persji i mają bardzo potężne magiczne moce. —Są gorsi niż Luc le Terrible? Spojrzałam mu w oczy, nie spuszczając ani na chwilę wzroku. —Uwierz mi, są oni o wiele gorsi, przy tym są fałszywi i bardzo inteligentni ale również uwodzicielscy. —Więc to złe wieści. Czy inni też o tym wiedzą? spytał wskazując ruchem głowy na drugi koniec pokoju. —Ach tak, wszyscy wiemy jak bardzo niebezpieczne są demony. Tyle tylko, że teraz... podarowano nam... nie, to mnie ofiarowano róg czarnego jednorożca. Jedynie potężny czarnoksiężnik lub… czarownica czy mag mogą go używać. Powinnam przejąć nad nim kontrolę. To nie jest jak jazda samochodem. Takie obiekty mają duszę. Moje siostry nie mogą go dotykać. Jestem jedyną osobą, która jest w stanie go ochronić. Nigdy nie powinien wpaść w niepowołane ręce. Kolejne zobowiązanie którego nie byłam gotowa przyjąć.
—Co to za stwór? Kiedy dowiedziałem się o waszym istnieniu, wątpiłem w istnienie jednorożców, ale teraz... —Wielu nie wierzy w krążące o nim mity i legendy, twierdząc że nie są one prawdziwe. A utrzymujący się mit o czarnym jednorożcu jest rozgłaszany i stale podsycany przez rodzinę Dahns, która pragnie w ten sposób utrzymać krążącą wokół siebie mgiełkę tajemniczości, twardo obstając iż wywodzi się on z ich linii i że czarna bestia jest źródłem ich rodowodu. W to samo wierzył mój ojciec, podobnie moi nauczyciele. Najwyraźniej, rzekłam spojrzawszy w kierunku Feddrah-Dahns, legenda opiera się na rzeczywistości. —Czarna bestia? Czy to demon? Posłałam mu pobłażliwy uśmiech. —Nie, to nie demon. Obserwując nadchodzący świt, czułam w powietrzu zbliżającą się wiosnę. Nawet mimo otaczającej nas zewsząd mgły która była pełna magii. Na Ziemi zmiany klimatu brały swe siły z oceanu aż po szczyty gór. Czasami brakowało mi mojego świata, tak bardzo iż odczuwałam z tego powodu wręcz fizyczny ból. Szczególnie w chwilach takich jak ta. Nawet teraz czułam, że zamykając oczy znajdę się w Y'Elestrial. Blisko mnie Chase cierpliwie czekał. Spojrzałam na niego, miał wpół przymknięte oczy jakby chciał poczuć magię tego miejsca. Po chwili westchnęłam i kontynuowałam: —Czarna bestia lub czarny jednorożec był jednym z najpotężniejszych stworzeń, jakie kiedykolwiek pojawiły się w krainie wróżek. Był ogromny, a swoim rozmiarem przerastał wszystkie inne jednorożce. Jego róg był niczym kryształ, mieszanina złota i srebra. Ta część jego ciała była w stanie kontrolować najsilniejszą elementarną magię. Jego magia nie jest demoniczna. Jednakże jest ona połączona z Darkynwyrd. —Darkynwyrd? —Dziki las, pełen mchu, pajęczyn, bagien i ruchomych piasków. Czarny jednorożec opuścił swoja dolinę tysiące lat temu, aby schronić się w Darkynwyrd gdzie teraz mieszkają jego potomkowie, ukryci gdzieś we mgle. Uśmiechając się lekko, Chase puścił do mnie oko.
—To wygląda zupełnie jak jedna z bajek o wróżkach. Jak Feddrah-Dahns był w stanie zdobyć ten róg? Czy jednorożec umierając nie gubi swojego? Temat wydawał się naprawdę go ciekawić. Zwykle miałam wrażenie, że czuł się w obowiązku zadawać pytania ale sama odpowiedź nie miała dla niego większego znaczenia. —Nie zawsze. Chociaż większość jednorożców traci siły i umiera. Albo popadają w obłęd i stają się niebezpieczne. W takiej sytuacji Władcy Elementarni zmuszeni są wynajmować zabójców aby ich zgładzić. Marszcząc brwi, próbowałam sobie przypomnieć resztę historii. —Czarny jednorożec jest wyjątkiem. Co tysiąc lat traci swój róg a na jego miejscu wyrasta nowy. Według legendy wciąż istnieją trzy, ale nikt nie wie kto je posiada. Jego wartość... gdyby chodziło tutaj o artefakt ziemski, powiedzmy że ich wartość przekracza kilka milionów dolarów. Chase zagwizdał. —Rozumiem. Pomijając fakt, że jest królewskim darem, jak może wam się przydać? —Nie wiem dokładnie, ale mam zamiar dowiedzieć się więcej. Nagle rozległ się dzwonek u drzwi. Pójdę otworzyć. Jeden rzut oka przez wizjer wystarczył by mnie rozpalić... Flam. Ups! nie widzieliśmy się od przeszło trzech tygodni. Kiedy otworzyłam drzwi, otoczył mnie jego zapach piżma i skóry. Poczułam jak drżą mi nogi. —Camille, powiedział ochrypłym głosem. Następnie złapał mnie, zanim zdążyłam upaść. Zakłopotana zdołałam jakoś uwolnić się z jego uścisku. Cofnęłam się, przyglądając mu się z bijącym sercem. Z jego metr dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, Flam był muskularny i smukły. Dziś jego włosy nie były zaplecione i w tej chwili opadały mu na raniona niczym grzywa, tworząc kontrast z jego bladą skórą. W postaci smoka wyglądał jak biała mieniąca się zjawa. W ludzkiej postaci, po prostu zapierał dech w piersiach. Moje oczy powędrowały w dół jego ciała. Jego biały płaszcz otulał go po kostki i był rozpięty, ukazując sprane dopasowane dżinsy tego samego koloru. Ich widok sprawił że przeszedł mnie dreszcz.
Miał na sobie również srebrny pas i niebieską koszulę która uwydatniała jego tors. Jego twarz wydawała się ponadczasowa. Zdradzał go jedynie blask oczu, przypominający blade lodowce północnego królestwa i lekki zarost. —Co tutaj robisz? Jego zapach uderzył mi do głowy. Emanował tyloma feromonami że mogłam skosztować ich na swoim języku. I chciałam więcej... —Przyszedłem po ciebie, odpowiedział. O cholera! Winna mu byłam tydzień. Zawarcie tej umowy pomogło nam się wykaraskać z trudnej sytuacji, ale od tego czasu on sam był przyczyną wielu moich bólów głowy. Rozdarta pomiędzy pragnieniem by z nim pójść a powrotem do salonu gdzie czekał na mnie jednorożec który obiecał mi wszystkie cuda świata, zaczęłam dreptać nerwowo w miejscu. —Czy nie możemy odłożyć tego na później? Za tydzień lub dwa? Jeśli odmówi, pójdę z nim. Dałam mu na to moje słowo. Smoki, podobnie jak Władcy Elementarni lub czarownice losu, były nieprzejednane i nieustępliwe. A wracając do mojej obietnicy miał prawo odebrać mnie siłą. Albo mnie zabić. Osobiście wątpiłam w to jednakże, równie dobrze mógłby zabrać się za Trillina i spalić go na popiół. Flam zaczął napierać na mnie posyłając mi rozbawiony uśmiech. Zrobiłam krok do tyłu i natrafiłam za sobą na drzwi od szafy. Tak oto byłam uwięziona... Flam oparł ręce po obu stronach mojej twarzy. I nachylając mi się do ucha, wyszeptał: —Obiecałaś mi coś i mam zamiar dopilnować abyś dotrzymała słowa. Boisz się mnie, moja mała czarownico? —Bać się ciebie?! Pomyśl! Jesteś smokiem. Naturalnie że jestem nerwowa... nawet jeśli jesteś w porządku! Nie było powodu by temu zaprzeczać; i tak by od razu to zauważył. —Świetnie. Masz prawo być zdenerwowana, wyszeptał. W tej samej chwili poczułam otulającą mnie falę energii. Kiedy zesztywniałam, zaśmiał się. Widzę że jesteś. Nie staraj się ukrywać swojego strachu, Camille. Mimo iż mam w stosunku do ciebie wiele planów i w odróżnieniu do tobie podobnych lubię cię, nigdy nie powinnaś zapominać o tym kim i czym jestem...
Gdybym była jedynie zdenerwowana... byłam przerażona! Flam był pierwszym smokiem któremu zaufałam. A perspektywa spędzenia wspólnie całego tygodnia obiecywał wiele koziołków na trawie. Jednak po chwili przyszło otrzeźwienie gdy zdałam sobie sprawę, że smok pozostawał smokiem. Nie miało to nic wspólnego z wróżkami ani z innymi nadprzyrodzonymi istotami. O nie! On był starożytną bestią, która mogła usmażyć mnie w kilka sekund i połknąć jeśli tylko bym go zdenerwowała. W istocie kierował się zupełnie innymi zasadami, jeśli chodziło o mnie... —Ja... Po prostu... zaczęłam się jąkać. Przerwałam by zacząć od nowa. Słuchaj, jesteśmy właśnie w trakcie rozmowy o Skrzydlatym Cieniu z Feddrah-Dahns, jednorożcem który zaoferował nam swoją pomoc. Skrzyżowawszy ramiona, cofnął się i uśmiechnął szeroko. —Och, masz szczęście! W istocie jestem tu z zupełnie innego powodu aniżeli naszej umowy dotyczącej tygodnia który jesteś mi winna. Ale nie martw się, powiedział rozmarzonym głosem, nie będziesz musiała długo czekać. Co?! Nie był tutaj z tego powodu?? Klepnęłam go w ramię. Bardzo delikatnie. —Pozwoliłeś mi wierzyć, że przyszedłeś tutaj by odebrać swój dług! Zrobiłam z siebie idiotkę! —Nie widzę tego tak... i nie wydaje mi się, aby ci się to naprawdę nie podobało, zauważył. W każdym razie nie to jest teraz najważniejsze. Przedstaw mnie swojemu przyjacielowi jednorożcowi. Gdy się odwróciłam, Flam delikatnie chwycił mnie za nadgarstek. Gdyby chciał, mógłby połamać mi kości niczym wykałaczki. Tym bardziej jego powściągliwość była niewidoczna. Jego moc nade mną nie miała nic wspólnego z jego siłą. —Wiem że mnie pragniesz, Camille. Mogę sprawić że stopniejesz. Niezależnie od wszystkiego, miałam ochotę zabrać go do mojego pokoju by tam oddać mu się znowu i znowu do czasu aż żar naszej pasji wygaśnie. Przyciągnął mnie do siebie, by dotknąć ustami moich ust. Miękkie i elastyczne, nadal wywierały presję żądając coraz to więcej. Czułam jak pod jego dotykiem moje ciało zaczyna śpiewać. Twardy i stanowczy... moje piersi bolały mnie tak bardzo, że pragnęłam aby ich dotknął. Nagle wyprostował się uwalniając mnie ze swojego uścisku.
—Jak powiedziałem wcześniej, na wszystko przyjdzie pora. Jego głos na powrót wrócił do normalności, jednak jego oczy zdradzały chęć i pragnienie które starał się ukryć za swoim pozornym chłodem. Wstrząśnięta i podekscytowana, poprowadziłam go do salonu. Delilah machnęła mu ręką by po chwili przyjrzeć mi się dokładnie. Menolly zamrugała nie wykonując żadnego ruchu. Zawsze się tak zachowywała, chyba że chciała coś udowodnić. Niewątpliwie spostrzegła panujące między nami napięcie. Chase był jedynym który nic nie zauważył ani nie poczuł. —Witaj smoku! Jak się masz? Nie za bardzo ufał Flamowi, ale od czasu jak był z Delilah, stał się o wiele bardziej swobodny w obecności Crypto i innych nadprzyrodzonych istot . Flam kiwnął mu głową, skupiając swoją uwagę bezpośrednio na jednorożcu. —Camille, przedstaw mnie swojemu nowemu przyjacielowi. Mając nadzieję że jednorożce i smoki żyły ze sobą w zgodzie, odchrząknęłam. —Feddrah-Dahns przedstawiam ci Flama. Flam, to jest jego wysokość książę Feddrah-Dahns z doliny jednorożców Dahns. Zastanawiałam się czy może on rozpoznać naturę Flama? Feddrah-Dahns odpowiedział na moje pytanie. —Kto był srebrnym smokiem? Twój ojciec czy matka? —To jest biały smok... zaczęłam, ale zaraz przerwał mi Flam. —Jesteś bardzo spostrzegawczy wasza wysokość, powiedział pochylając się lekko. Niewielu jest tych, którzy uznają moje dziedzictwo. Moja matka była srebrnym smokiem a mój ojciec białym. To wiele wyjaśniało. Jak dotąd myśleliśmy że Flam był w stu procentach białym smokiem. Jeśli posiadał w swoich żyłach krew srebrnego smoka... to tłumaczyło zakres jego magii i tym bardziej nie było dla nas zaskoczeniem. Oznaczało to, że był o wiele bardziej przerażający niż inni. Srebrne smoki były znacznie silniejsze niż białe. Były one powiązane ze światem nocy a tym samym z bogami śmierci. Menolly opadła na podłogę. —Jesteś w połowie srebrny? spytała. Dlatego mogłeś skontaktować się z Władcą Jesieni!
—Dobra odpowiedź młody wampirze, odpowiedział mrugając. Niestety nie mam dla ciebie dzisiaj nic na pocieszenie. Kiedy się uśmiechnął, Menolly się roześmiała. To co w nim lubiłam najbardziej to to, że nie był złośliwy. Przynajmniej dla nas. Nie należało jednakże traktować jego żartów lekko... Niebezpieczeństwo. Burza o sile pięciu stopni. I to na własne ryzyko. Tym właśnie był. Flam zwrócił się do Feddrah-Dahns. —Camille powiedziała mi, że zaoferowałeś jej swoją pomoc przeciwko władcy demonów. To było stwierdzenie. Nie było wątpliwości. —To prawda, powiedział Feddrah-Dahns nerwowo. Wielu z nas obawia się wojny z demonami. Nie mamy wątpliwości co do prawdziwości zagrożenia jakie tamci dla nas stanowią. Elfy na bieżąco informują nas o tym co się dzieje. Co poruszyło kwestię ilu Cryptos myślało to samo. Czy możemy traktować ich jako swoich sojuszników? —Jakiego rodzaju pomoc oferujecie? spytał Flam, wpatrując się w jednorożca. Miałam nieprzyjemne uczucie, że jeśli Feddrah-Dahns odmówi odpowiedzi, cały dom przekształci się w pole bitwy, na którym wszyscy skończymy zwęgleni. Na szczęście nie trzeba było się modlić. —Róg czarnego jednorożca. Zaraz po przybyciu na Ziemię został on nam skradziony. Mój wysłannik znalazł go, ale teraz i on zniknął. Dwóch z trojga złodziei uciekło. Flam posłał mi spojrzenie, zanim odwrócił się do jednorożca. —Czy to znaczy, że zamierzaliście powierzyć róg czarnej bestii Camille? —Nie mamy innego wyboru, odpowiedział kręcąc głową. Te dziewczyny nie będą w stanie walczyć z demonami bez naszej pomocy. Ich sojusznicy nie wystąpią sami przeciwko armii prowadzonej przez Skrzydlatego Cienia. Jeśli chcą wygrać, potrzebują wsparcia z zewnątrz. —To prawda, odrzekł Flam siedząc ze skrzyżowanymi nogami, stukając o podłokietnik fotela. A tak z ciekawości, komu go powierzyliście?
—Mojemu osobistemu słudze. Skrzatowi, odpowiedział Feddrah-Dahns zdumiony. Flam zachichotał. —Rozumiem. Złożyłeś legendarny artefakt w ręce skrzata. Wspaniale! O nie! Wyglądało mi to na zniewagę... cofnęłam się, zauważając że Iris i Delilah zrobiły to samo. Nawet Chase dał dyla do kuchni, rzekomo po kawę. Co się tyczy Menolly, ta po prostu uniosła się na powrót pod sufit. Cała ta sytuacja nie podobała mi się. Pomysł że moja siostra będzie na miejscu by obserwować walkę tytanów sprawił, że dostałam gęsiej skórki. Jedno było pewne: Menolly uwielbiała dobre walki. Wtedy Feddrah-Dahns potrząsnął grzywą, prychnął a z jego nozdrzy buchnęła para. —Jesteś zbyt arogancki, smoku. Wbrew temu co myślisz, Gui jest cennym posłańcem. Napastnikom nie udało się go schwytać tylko dzięki magii. —Magii? większość czarów nie ma żadnego wpływu na skrzaty! Przynajmniej jeśli chodzi o magię wróżek (najwidoczniej Flam był obeznany z tematem). Po chwili dodał: Jaki rodzaj magii może być wykorzystany przeciwko nim? —To jest właśnie pytanie które sam sobie zadaję, odpowiedział Feddrah-Dahns. Jakie? Normalnie skrzaty są najbardziej skutecznymi posłańcami, ponieważ żaden czar rzucony przez wróżkę nie ma na nie wpływu. Co oznacza, że nie jest to dzieło wróżki. Tym bardziej nie może to być magia człowieka. Żaden człowiek nie ma takiej mocy aby zatrzymać skrzata. Jednak istnieją mniej lub bardziej mroczne czary i czarodzieje... Pozostawił zdanie niedokończone. —Zastanawiam się, czy ten rodzaj magii nie został niedawno wykryty. Pentangle lub Babcia Kojot mogłyby nas w tym oświecić, wtrąciła Menolly odwracając się do mnie. Powinniśmy ich o to spytać. —Nie chcę z byle powodu prosić o pomoc czarownicy losu . Przypomnij sobie co się stało ostatnim razem gdy zawezwaliśmy na pomoc Elementarnego Władcę, powiedziałam wskazując na czoło Delilah. Poza tym zdobycie palca demona było fraszką. Delilah westchnęła głośno. —Nie przypominaj mi, powiedziała przesunąwszy ręką po swoim tatuażu.
Czarny znak na jej czole budził się do życia jak tylko go dotknęła. —Mówiąc o magii, wtrącił Flam, przyszedłem tutaj po Camille aby poszła ze mną do mojego domu. Potrzebna mi jej pomoc. Skinął na mnie dając znak bym usiadła mu na kolanach. Nagle poczułam że zjedzony wcześniej obiad próbuje wydostać się na powierzchnię. Potrzebowałam lekarstwa lub szklaneczkę lub nawet dwie czegoś do picia. Dyskretnie wezwałam na pomoc Menolly i Delilah ale te jedynie wzruszyły ramionami. Chase który właśnie wrócił z kuchni, ujrzawszy naszą wymianę, chciał jakby coś powiedzieć ale Delilah gestem nakazała mu milczeć na co ten przystał bez mrugnięcia okiem. Tak więc połykając swój niepokój, usiadłam mu na kolanach. Ten uśmiechnięty od ucha do ucha oplótł rękę wokół mojej talii. Czując na skórze dotyk jego palców, zadrżałam. Nie zdając sobie sprawy z tego co robię, odrzuciłam głowę do tyłu dając się porwać orgazmowi. Cholera! On również był w gorączce! Z rumieńcem na twarzy udało mi się jakoś odzyskać spokój i udawać jakby nic się nie stało. —Czego ode mnie oczekujesz? —Naprawdę oczekujesz że ci odpowiem na to pytanie przed rodziną i przyjaciółmi? odparł Flam śmiejąc się tak bardzo, że para wystrzeliła z jego nozdrzy. Przyjrzałam mu się. Nie ma co, palnęłam gafę! —Chciałam powiedzieć... dlaczego chcesz żebym udała się z tobą na twoje ziemie? I to dziś i teraz? —Nie wierzę w to!! zawołała ze śmiechem Delilah. Camille się czerwieni! Jej uśmiech przypominał ten należący do kota z Cheshire. Menolly zaśmiała się chrapliwie. —Widzę to kotku. Chciałabym być muchą by zobaczyć co się tam będzie działo... —On nie mówi o mojej obietnicy, zaprotestowałam. —Ona ma rację, skinął Flam. Coś się dzieje na moich ziemiach. Chciałbym w tej sprawie poznać twoją opinię, Camille. Nie chcę na razie nic robić, dopóki nie dowiem się dokładnie o co chodzi i na co się narażam.
—O co chodzi? zapytał Chase ze znużeniem. I tak mamy już pełne ręce roboty! Kiedy Flam się poruszył zrobiłam ruch jakbym chciała wstać, ale przytrzymał mnie w pasie i znowu poczułam emanujące z jego rąk ciepło. —Wygląda na to, że mam nieproszonego gościa. Chcę abyś się dowiedziała czego ode mnie chce. Myślę że spotkałyście się już kiedyś. Spojrzałam na Menolly która wzruszyła ramionami. —Kto to jest? I dlaczego sam jej o to nie spytasz? Flam roześmiał się złowieszczo. —Nie lubię jej. Uważam że jest... odpychająca. Titania miała z nią na pieńku kilka wieków temu. Od tego czasu nie są w dobrych stosunkach. Mimo to rozbiła obóz w pobliżu mojego kopca, co oznacza że czegoś chce. Szczerze mówiąc myślę, że szuka Titani, ale stara królowa elfów nie była ostatnio nigdzie widziana. Zmarszczyłam brwi. Wiec z kim chciał abym porozmawiała? Jednego się nauczyłam, nie należało go ponaglać. Sam decydował kiedy i jakie informacje ujawnić. —Dziś rano, kontynuował, na niebie pojawiło się stado wron. Osoba która nimi kieruje jest znacznie większa niż inne. Wylądowały w pobliżu kopca Titanii, węsząc wokoło. Usmażyłem je na śniadanie. Oprócz jednej którą wysłałem z ostrzeżeniem do swojej pani. Wrony... To mi o czymś przypomniało! —Już wiem o kim mówisz! powiedziałem wstając i odwracając się do niego. Morgane! To Morgane jest na twoich ziemiach! —Wiedziałem że się domyślisz. Nagle Feddrah-Dahns zarżał uderzając kopytami o ziemię. Jego spojrzenie nie miało w sobie nic miłego. —W żadnym razie nie mów jej o rogu! Od wieków go szuka. Pięć miesięcy temu przyszła do nas z prośbą o pomoc, ale odprawiliśmy ją z kwitkiem. Odwróciłam się powoli do jednorożca.
—Dlaczego Morgane szuka rogu? Rzecz jasna z powodu źródła mocy jakie posiada. Feddrah-Dahns wydawał się być nerwowy. —Nie wiem... ale mam złe przeczucie, że ma to coś wspólnego z Trybunałem Cienia.
Rozdział 6 —Trybunał Cienia?! zawołałam, potrząsając głową. Ale przecież Sądy Najwyższe przestały istnieć podczas Wielkiej Separacji! Pozostały po nich jedynie wspomnienia. Delilah usiadła na kanapie ze skrzyżowanymi nogami. —To nie ma sensu. —Żadnego, odparłam skinąwszy głową i odwracając się do Flama. Aeval, Królowa Cienia zniknęła tysiące lat temu. Ślad o niej zaginął i nikt nie wie co się z nią mogło stać i czy w ogóle jeszcze żyje. Co się tyczy Titanii, to co jak co, ale nie można powiedzieć aby była u szczytu formy. Przed Wielkim Podziałem, Titania była królową Sądu Światła, natomiast Aeval Sądu Cienia. Ten ostatni był przerażający. Była to kobieta równie piękna i okrutna jak Titania, piękna i pełna wdzięku. Ich wspólną cechą była bezstronność i obiektywizm. Flam się skrzywił. —Cokolwiek planuje Morgane, nie chcę jej na swoich ziemiach, to wszystko! Pomyślałem że mogłabyś z nią porozmawiać, zanim ja się nią zajmę... to powiedziawszy wstał gwałtownie uderzając głową w żyrandol. Zirytowany odepchnął go. —Jak już powiedziałem Titania się ukrywa, kontynuował. Po tym jak odebrałem jej kochanka, zamknęła się w sobie, ciągle była pijana, następnie po prostu zniknęła. Myślę że wini mnie za zniknięcie Toma. Tak więc na waszym miejscu nie liczyłbym na jej pomoc. —Przygotuję herbatę, powiedziała Iris idąc w stronę kuchni. Dobrze nam to wszystkim zrobi. —Pomogę ci, zaproponował Chase. Nic tu po mnie. Menolly powoli spłynęła na ziemię. —Morgane od zawsze pragnęła władzy. Zastanawiam się, czy … —Co? spytałam. Myślisz że stara się ożywić królestwo przeszłości by następnie przejąć nad nim rządy? To możliwe. Ale w tym przypadku dlaczego poszukuje Merlina? Jeśli wie, że tamten dowiedziawszy się o jej planach natychmiast je zniweczy. Morgane była jego najlepszym uczniem.
Jednakże prędzej pójdzie śladami Dartha Vadera aniżeli jego. Delilah chwyciła opakowanie chipsów i zaczęła je hałaśliwie jeść. —Jeśli faktycznie dawne królowe i inni kandydaci starają się odzyskać tron, to znaczy że coś je ku temu pcha, prawda? Czy chcą w ten sposób zdobyć więcej władzy do walki z demonami? Być może w tym celu starają się zgromadzić po swojej stronie jak najwięcej ziemskich wróżek? Przecież Morgane była obecna na posiedzeniu nadprzyrodzonej społeczności. Następne będzie miało miejsce w ciągu trzech tygodni. Do tego czasu będziemy musieli im dostarczyć raport na temat naszych postępów. —Niezależnie od wszystkiego powinniśmy być czujni, odparł Feddrah-Dahns. Jeśli Morgane udałoby się zdobyć róg czarnego jednorożca, stałaby się równie silna i nieprzewidywalna jak demony. Pomimo jej mieszanej krwi, nigdy nie miała szacunku dla ludzi. Rzuciłam okiem na kalendarz. W ciągu kilku najbliższych dni czekała nas równonoc wiosenna. Czy może mieć to związek z nagłym pojawieniem się Morgane? Zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. —Cóż, jakie są w takim razie nasze priorytety? W kolejności? spytała Menolly. Po chwili pojawiła się Iris z tacą prawie tak dużą jak ona sama. Pewnego dnia powinniśmy zainwestować w mały wózek. Jakby czytając w moich myślach, Flam odebrał od niej tacę stawiając ją na stoliku do kawy. Podziękowała mu szerokim uśmiechem, równie jasnym i pełnym światła jak jej blond włosy. —No cóż, pierwszą rzeczą jaką musimy bez wątpienia zrobić, jest odnalezienie trzeciej pieczęci duchowej zanim zrobi to Räksasa. Drugą jest zlokalizowanie Gui i rogu, następnie zabicie szpiega Skrzydlatego Cienia, powiedziałam przyjmując od Flama kubek gorącej herbaty. Oparłam się na kanapie, wdychając jej zapach który wypełnił mi nozdrza i jak za dotknięciem różdżki mój ból głowy ustąpił. Morgane i jej knowania są na trzecim miejscu. Nade wszystko musimy się upewnić, że nie jest w zmowie ze Skrzydlatym Cieniem. Nigdy nie wiadomo. —Morgane? W zmowie ze Skrzydlatym Cieniem? spytał głos od progu. Po zamknięciu drzwi ujrzeliśmy Trilliana, mojego kochanka Svartana, który wszedł do salonu. Jego obsydianowa czarna skóra kontrastowała z długimi srebrnymi włosami które opadały mu na plecy. Wyrafinowany i elegancki, miał urzekająco niebieskie oczy które przypominały kolorem jaja rudzika (gatunek małego ptaka wędrownego z rodziny muchołówkowatych zaliczany do drozdów [przyp. tłum.]).
O nie! Flam i Trillian stale się sprzeczali. W powietrzu czuło się napięcie... Już miałam się oddalić, gdy Flam złapał mnie w talii usadzając z powrotem na kolanach. Z nosem w moich włosach spojrzał wyzywająco na Trilliana. —Naprawdę nie trzeba nam tego teraz! zawołałam, uwalniając się z uścisku. Trillian zaczął kipieć. —Wydawało mi się że poczułem pot smoka. Co ty tu robisz? Położyłam dłoń na jego ramieniu. —Schowaj swoje pazury. —Muszę z tobą porozmawiać, powiedział (był wściekły). Sam na sam. Natychmiast. Wzruszając ramionami, gestem dłoni wskazałam mu na mały salonik. —OK, chodźmy. Nie miałam nic przeciwko byciu sam na sam, zwłaszcza jeśli w ten sposób można było uniknąć rozlewu krwi. Trillian wyprzedził mnie ignorując Flama, a ja posłałam w stronię Menolly i Delilah kwaśny uśmiech. —Podczas gdy ja zapoznam Trilliana z najnowszymi wydarzeniami, dlaczego w tym czasie nie spróbujecie poszukać Gui? Być może do tej pory nie skontaktował się za pomocą czarów z Feddrah-Dahns dlatego, że obawia się iż może to być wykorzystane niczym radar. Menolly, czy mogłabyś dzisiaj wsłuchać się w to o czym mówi się w barze? Może uda nam się w ten sposób zdobyć pewne informacje na temat demona. —A ty? Co masz zamiar robić w tym czasie? zapytała złośliwie Delilah. —Sama nie wiem... może spróbuję rozbroić bombę zanim ta wybuchnie? odparłam odwracając się do Flama. Jakieś uwagi? Czy bawi cię po prostu komplikowanie mi życia? Nie był typem który łatwo się poddaje. Ze skrzyżowanymi ramionami stanął pośrodku pokoju.. —Uwielbiam obserwować cię w akcji z twoimi kochankami. Przypomnij sobie o Morio...
Po raz drugi tego wieczoru udało mu się mnie zawstydzić sprawiając, że się zarumieniłam. Flam był świadkiem jak pierwszy raz kochałam się z Morio. A raczej naszych igraszek na trawie. Będąc pod wpływem czaru, nie zdawaliśmy sobie sprawy że jesteśmy obserwowani, dając mu tym samym przedstawienie stulecia. Ale nawet jeśli byśmy wiedzieli, to czar był tak potężny że nic nie było w stanie nas powstrzymać. Odwróciłam się energicznie zmierzając w stronę saloniku. —Camille! zawołał Flam. Zatrzymałam się w miejscu. Jego głos brzmiał jak rozkaz. —Tak? zapytałam cicho. Uśmiechnął się. —Cóż, widzę że udało mi się zwrócić na siebie twoją uwagę. Nie zapomnij powiedzieć Svartånowi, że nawet jeśli należysz do niego to ja pozostaję smokiem. Błędem byłoby o tym zapomnieć. Nawet jeśli powiedziawszy to mrugnął do mnie, czułam że zagrożenie było poważne i że było to ostrzeżenie które może uratować Trillianowi życie... Jak tylko znaleźliśmy się w salonie, Trillian wyciągnął do mnie rękę abym się do niego zbliżyła. Potem objął mnie na chwilę przytulając do siebie z nosem schowanym w mojej szyi. Poczułam jak moja skóra zaczyna swędzieć, co w jego obecności miało zawsze miejsce. Flam był być może urzekający, ale to przy Trillianie czułam się bezpiecznie i na miejscu. —W końcu przyszedł po ciebie? Gdy się cofnął, jego twarz wyglądała jak wykuta z marmuru. Jednakże ton jego głosu zdradzał niepokój. —Dzisiaj nie przyszedł by rościć sobie prawo do mnie. Jeszcze nie. Ale to nie potrwa długo i dobrze o tym wiesz, jak również o tym że nie mogę mu odmówić. Zawarliśmy umowę. A ja nigdy nie łamię swoich obietnic. —To śmieszne, odparł. Lis jeszcze ujdzie. I żeby być szczerym, muszę ci powiedzieć że w końcu się do niego przyzwyczaiłem. Niezależnie od wszystkiego nie jest taki zły. Co się natomiast tyczy smoka... obraz was obojga razem napawa mnie wstrętem. Wydawało się, że zaraz eksploduje. Dopiero co oboje dochodziliśmy do siebie po odniesionych ranach, Trillian został zraniony strzałą a ja poharatana pazurami wampira.
Dlatego też jeśli Trillian miałby walczyć z Flamem, to z pewnością by tego nie przeżył. Oboje doskonale o tym wiedzieliśmy. —Posłuchaj, dobrze wiesz że bijesz na głowę wszystkich innych moich kochanków. To się nie zmieni. Ale Flam jest smokiem. W każdej chwili może cię z łatwością poćwiartować jeśli tylko najdzie go taki nastrój. Nie możemy pozwolić sobie na złość. Poza tym jest... Zostawiłam moje zdanie niedokończone. Czy mogę mu powiedzieć, że chcę tego? Choć kochałam Morio i Trilliana, nie mogłam przestać wyobrażać sobie przyjemności, jaką może mi zaoferować smok. Spędziłam wiele nocy marząc o nim i rozbierając go w moim umyśle by odkryć co kryje się pod tą bryłą lodu. Odkąd byłam związana z Matką Księżyca, w moich żyłach płynęło żywe srebro pełne ognia i zmysłowości. Jej służebnice nie zadowalały się półśrodkami i życiem na pół gwizdka. Trillian zaczął krążyć wokół mnie niczym jastrząb obserwujący swoją ofiarę. —Przyznaj się, masz na niego ochotę! Czuję twoje pragnienie! Czy to jest naprawdę to czego pragniesz? Ponownie wziął mnie w ramiona i schował twarz w moich włosach. Dotyk jego ust na mojej skórze uderzył mi do głowy niczym bogate i mocne wino sprawiając, że poczułam się jak pijana. Pod wpływem zaskoczenia, moje usta zaczęły drżeć. Co miałam mu odpowiedzieć? Trillian znał mnie na wskroś. Już nie byliśmy dziećmi. Nie byliśmy również ludźmi, a przynajmniej nie w pełni, tym bardziej nie byliśmy małżeństwem. W naszym świecie nie istniało coś takiego jak monogamia. Trillian z pewnością zniesie prawdę, ale nie to że go okłamałam. —Ja... —Odpowiedz mi, powiedział delikatnie pieszcząc moje piersi przez stanik. Jego dotyk rozpalił mnie. Czułam jak moje sutki twardnieją a mój oddech przyspiesza. Jedynie się ze mną bawił, miałam ochotę krzyczeć. Przycisnął mnie do siebie mocniej. —Kiedy cię pochwycił, widziałem to w twoich oczach. Pragniesz go, prawda? —Tak, odpowiedziałam szczerze czując jednocześnie strach i ulgę. Nie mogłam kazać mu wierzyć że mój dług był jedyną rzeczą która łączyła mnie z Flamem.
Tak, pragnę go. Przeraża mnie, ale… —Moja cudowna bogini, szepnął obdarzając moją szyję pocałunkami. Uwielbiasz igrać z ogniem. Lubisz gdy twoi kochankowie czują niebezpieczeństwo. Zadrżałam. Miał rację. Pociągali mnie mroczni i niebezpieczni mężczyźni. Lub niebezpieczni i biali niczym śnieg. Delikatni, opiekuńczy i troskliwi... nie miałam nic przeciwko im wszystkim. Odpowiadałam i byłam posłuszna jedynie Matce Księżyca. Całym sercem oddawałam się polowaniu i mojej pasji. —Nie podoba mi się myśl że cię dotyka, kontynuował, ale ponieważ dałaś mu swoje słowo a ja sam nie byłem wystarczająco dobry, nie ma sensu abym cię powstrzymywał, nie mamy wyboru. Tym bardziej że nie mam ochoty skończyć na grillu. Więc gdy nadejdzie czas, nie zrobię nic by cię powstrzymać w spłaceniu twojego długu. Ale nigdy nie zapomnij tego... Z tymi słowami, podarował mi długi i namiętny pocałunek. Wpadłam w tą samą otchłań ciemności, która zwykła się otwierać pod moimi stopami gdy Trillian mnie dotykał. Kiedy poczułam jego język łaskoczący moje wargi rozwarłam je co niezwłocznie zostało wykorzystane. Dałam się ponieść pocałunkowi i degustacji krążącej wokół nas energii. Wsunął nogę między moje uda aby być bliżej mnie. Nagle cofnął się, dysząc. —Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko z żadną kobietą. Czasami czuję że mogę dotknąć twojej duszy. To w jaki sposób jesteśmy połączeni ze sobą, sami wykuliśmy łączące nas łańcuchy które są ciemniejsze od samego pierścienia Lishani. Czułam potrzebę by zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. Przy okazji samą siebie również. —Flam nie zrobi mi krzywdy i nigdy w moim sercu nie zastąpi ciebie. Wiesz że należymy do siebie od naszej pierwszej nocy w Collequia. Od chwili kiedy cię ujrzałam, wiedziałam że jesteśmy sobie przeznaczeni. —Camille, mruknął marszcząc brwi, nie bądź sentymentalna. To do ciebie nie podobne. Ponadto żadne słowa nie mogą opisać pasji która nas łączy. To powiedziawszy roześmiał się, jakby chciał pozbyć się tkwiącego w nim napięcia. Po czym w najlepsze rozsiadł się na kanapie dając mi znak bym do niego dołączyła.
—Więc powiedz mi... co chcesz od tego węża? —Naprawdę jesteś niepoprawny, zbeształam go jednocześnie wtulając się w niego. Nie możesz poważnie myśleć, że ktoś lub coś może zerwać łączącą nas więź. Próbowałam tego raz. Ty również. Jeśli wtedy tak się nie stało to już nigdy tak się nie stanie. Pogodziłam się z faktem że jesteśmy połączeni ze sobą na wieczność, nie licząc kochanków, przyjaciół lub rodziny którzy przechodzą przez nasze życie. Silniejsza od tego jest tylko więź łącząca mnie z Matką Księżyca i z moimi siostrami. Patrząc sobie w oczy, Trillian delikatnie pogłaskał mnie po twarzy. —Nigdy nie poproszę cię abyś z którejś z nich zrezygnowała. Wiesz o tym. Tak. W tej właśnie chwili byłam o tym przekonana. Mimo wątpliwych praktyk, Svartånie mieli wielkie poczucie honoru i etyki. Ich styl życia po prostu nie był przystosowany do innych. Z głową na jego ramieniu, opowiedziałam mu wszystko co się wydarzyło od przybycia Feddrah Dahns, aż do naszej rozmowy o Morgane. Kiedy skończyłam, jego wyraz twarzy się zmienił. Cały niepokój związany z Flamem zniknął zastąpiony nowym, mianowicie moją nową pozycją. —Nie można ufać Morgane. Ostrzegam cię. Nie lekceważ jej! Jest dość dobrze znana w Svartalfheim. Była sojusznikiem króla Vodox, ale.... nie wiem dokładnie co się stało ale krótko po tym została wypędzona z miasta. Nieważne co by to mogło być, jest w stanie swobodnie podróżować. Jeśli jednorożec mówi że poszukuje rogu czarnej bestii, trzeba wierzyć mu na słowo. Usiadłam opierając łokcie na kolanach. Dlaczego musiała pojawić się właśnie teraz? Już w styczniu zaniepokoiła mnie jej obecność tutaj. Ale wtedy walczyliśmy z Dredgem i udało mi się o niej nie myśleć. Teraz zastanawiałam się czy nie popełniłam błędu. —Co się stało, kochanie? zapytał Trillian wstając. Następnie przeciągnął się i wyciągnął do mnie rękę by pomóc mi wstać. Nie zdenerwowałem cię, mam nadzieję? Pokręciłam głową. Mimo iż u większości mężczyzn nie mogłam znieść postawy „macho”, to u Trilliana nie przeszkadzało mi to. Wkurzyć mnie? Mnie? Zdenerwować? Tak, często! Ale zezłościć? Nie, nigdy! —Nie, już się przyzwyczaiłam do twoich ataków. Przerwałam mu machnięciem ręki.
—Nie ma powodu by zaprzeczać. Sam dobrze wiesz jaki jesteś. Nauczyłam się akceptować tę twoją niewielką wadę. Tyle że... sprawy się komplikują. Na arenę wchodzi coraz to więcej gladiatorów a ja strasznie się boję, że przejdę obojętnie obok czegoś ważnego, co może mieć kluczowe znaczenie i na co składa się zbyt wiele czynników. Wydał pomruk dezaprobaty. —To uzasadniony strach i obawa. Bądź czujna, to wszystko co możesz teraz zrobić. Więc dlatego idziesz dzisiaj do Flama? Aby porozmawiać z Morgane? —Tak, poprosił mnie abym z nią porozmawiała, dopóki ta nie zmusi go do ostateczności. Myślę że mówił poważnie, odparłam wzruszając ramionami. I lepiej … Delilah za jednym zamachem otworzyła drzwi. —Mamy problem i potrzebujemy pomocy wszystkich! wykrzyknęła —Co się stało? zawołałam pędząc ku niej. Ktoś jest ranny? —Wiele osób, powiedziała. Dwa trolle spacerują po parku a policja nie jest w stanie ich ujarzmić. Potrzebują naszej pomocy. To odnosi się również do ciebie, piękne serduszko, powiedziała zwracając się do Trilliana. Na dodatek to nie są zwyczajne leśne trolle. Jęknęłam. Tylko nie trolle!! Jeszcze tylko tego nam było trzeba! Nie były one niezniszczalne, mówiąc oględnie, ale strasznie trudno je było zabić. A jeszcze bardziej zaczarować. Co wyjaśniało dlaczego było ich tak mało w więzieniach. —Trolle górskie? spytałam. Była to najmniej przerażająca perspektywa lub też nie... trolle górskie były gorsze niż te leśne. Trolle jaskiniowe... uff te były gorsze niż górskie. Ale najgorsze ze wszystkich były… —Nie, odparła Delilah prowadząc nas do salonu. Trolle z Dubba. W salonie wrzało. Iris trzymała na rękach Maggie z dala od zgiełku, podczas gdy wszyscy przygotowywali się do walki. —Trolle z Dubba, szepnęłam zamykając oczy. Po prostu wspaniale! Były to trolle z dwiema głowami, dwa razy silniejsze od trolli leśnych i z o połowę od nich mniejszym mózgiem. Na dodatek stale poszukiwały świeżego mięsa. Nieważne jakiego, jeśli tylko było żywe gdy je złapali.
—Trolle z Dubba! rzuciła entuzjastycznie Menolly. Chodźcie dziewczyny, czas rozpocząć polowanie! Pokręciłam głową, chichocząc. —Cieszę się, widząc cię taką szczęśliwą. Sama wolałabym coś łatwiejszego... jak Luc le Terrible. Menolly roześmiała się serdecznie, czego nie robiła od lat. Przyjrzałam jej się uważnie. W końcu na nowo nauczyła się uśmiechać. Kiedy zmierzaliśmy w kierunku drzwi, pochyliła się i wyszeptała mi do ucha: —Przynajmniej to będzie zabawniejsze od oglądania twoich kochanków sprzeczających się przez całą noc! Mimo że nie chciałam tego przyznać, miała trochę racji...
Rozdział 7 Nie należy zapominać, że trolle Dubba są duże i głupie a ich zaczarowana skóra nie boi się ani kuli ani ostrza, jeśli te nie były magiczne lub srebrne. Co do mieczy, jeśli nie były one z ząbkami, nie miały żadnych szans by przebić się przez chroniący je pancerz. Natomiast uderzenie obuchem, zwłaszcza przez łeb, to już inna historia! Aha, były również wrażliwe na magię ognia. Co dobrze się składało, ponieważ będąc związana z Matką Księżyca, mogłam z łatwością użyć błyskawic by się obronić. Gdy wyjeżdżaliśmy, poprosiliśmy Feddrah-Dahns by został w domu z Iris i Maggie. Tak oto Chase wziął swój samochód, natomiast Flam pierwszy raz pojechał z Delilah i to bez narzekania. Natomiast ja i Trillian zabraliśmy się z Menolly. Po drodze rozmawialiśmy o tym, jak pozbyć się trolli w najmniej szkodliwy dla środowiska sposób. —Gdybym tylko miała jedną z bomb Roza, rzuciłam. Rozurial był inkubem który pomógł nam wyśledzić i zabić Pana mojej siostry. Ten człowiek, a raczej młody demon, posiadał arsenał którego każdy by mu pozazdrościł. Miał zwyczaj nosić przy sobie wszystko, począwszy od mini-Uzi, srebrnych łańcuchów a skończywszy na czosnkowych bombach zdolnych zdestabilizować wampira. Wszystko to chował pod swoim długim płaszczem, który uwielbiał odsłaniać niczym ekshibicjonista. W rzeczywistości był zagrożeniem dla wszystkich istot, żyjących i martwych. —Bombę? Osobiście wolałabym aby Roz był teraz z nami! zawołała Menolly. Ale jest teraz niestety zbyt zajęty sprawami królowej Asterii. Rozmawiałam z nim ostatniej nocy przez lustro. Powiedział mi że jest obecnie na misji i przez najbliższy tydzień lub dwa nie będzie mógł wrócić na Ziemię. —Trolle są w parku? spytałam spoglądając przez okno i obserwując noc. Był czwartek, przez co w okolicach 20-tej ruch na ulicach był coraz mniejszy. Rzecz jasna Seattle tętniło życiem w nocy ale tylko w klubach i barach, a nie na ulicy. Dzięki Bogu nie miało ono nic wspólnego z Nowym Jorkiem. —Są w pobliżu parku Salish Ranch, pomiędzy cmentarzem a Arboretum.
Oddzielony od cmentarza zaledwie jedną uliczką, Wedgewood Street, sam park mieścił się na obrzeżach miasta. Menolly nagle skręciła z Aurora Boulevard kierując się drogą która prowadziła bezpośrednio do naszego celu. —Świetnie! Jeszcze tego nam brakowało! Cmentarze nie są moim ulubionym miejscem do spacerów. Zastanawiam się czy bawią się tam w straszenie przechodniów. Kto wie? Może w okolicy mieszkają ich przyjaciele ghule? Trillian się zaśmiał. —Jaka niegrzeczna dziewczynka... powiedział, przebiegając palcami po mojej szyi. Stłumiłam dreszcz. —Nie zaczynaj czegoś czego nie będziesz w stanie dokończyć. —Och nie martw się, w końcu to dokończymy... później. —Zachowuj się! zawołała żartem Menolly. Jej uśmiech ujawnił wydłużone kły. Czyżby nasza mała zabawa obudziła jej instynkty? —Chciałabym wiedzieć gdzie jest Morio. Miał dzisiaj być ale się nie zjawił, a nigdy się nie spóźnia. Mam nadzieję że wszystko z nim w porządku. Moja magia była o wiele bardziej skuteczna, gdy miałam go przy swoim boku. Sama mogłam dokonać prawdziwej rzezi... lub znieść jajko dodo. Wiele się przy nim nauczyłam. Uczył mnie magi śmierci, której jego z kolei nauczył dziadek i najwyraźniej był w niej całkiem dobry. Może dlatego że to magia ziemi lub po prostu dlatego, że miałam słabość do wszystkiego co śmiertelne. W każdym razie okazywała się bardzo przydatna, zwłaszcza gdy łączyliśmy nasze siły. Jednak czasami zastanawiałam się czy moje małe wycieczki po ciemnej astralnej stronie jakoś na mnie wpłyną? Ale nie miałam czasu głębiej się zastanowić nad tym co nas czeka. Jeśli nie zabije mnie magia, zrobi to Skrzydlaty Cień lub któryś z jego zbirów. Gdybym miała wybierać, bez wahania zaakceptowałabym pierwszą opcję... —Z pewnością utknął w korkach. Gdy się zjawi, Iris powie mu gdzie jesteśmy, rzucił z rozdrażnieniem Trillian. Przynajmniej ty możesz liczyć na magię.
Jeśli chodzi o mnie, oprócz rzucania uroków nic więcej nie będę w stanie zrobić. Nie ma mowy abym w tym celu miał je obejmować! —Zapominasz że gołymi rękami walczysz lepiej ode mnie. Uśmiechnął się szyderczo. —To jest to. Jakby moje pięści lub miecz mogły je zadrasnąć. Niestety nie da się użyć ciężkiej broni. —To nieprawda, odpowiedziałam obserwując pustą ulicę która oddzielała cmentarz od terenu parku. Główną atrakcją tego parku był teren liczący przeszło dwadzieścia hektarów i mieszczące się na nim ogromne Arboretum. Wielkie szklarnie zawierające tysiące rzadkich kwiatów, kaktusów i delikatnych paproci. Wszystko to utrzymane w idealnej temperaturze, idealnej dla ich rozwoju. Oboje z Morio wybraliśmy się tam kilka razy w nocy. Nagle mój telefon zadzwonił, to była Delilah. —Camille? dzwonił Shamas. Trolle są na cmentarzu. —Jesteśmy prawie na miejscu. Daj nam pięć minut, odpowiedziałam po czym się rozłączyłam. Trolle są na cmentarzu. Shamas już tam jest. Przynajmniej mamy ze sobą maga. —Tak, jeśli ktoś zdoła powalić trolla od tyłu to na pewno Shamas, rzuciła z przekąsem Menolly. Chciałabym wiedzieć w jaki sposób stał się tak potężny. Gdy był mały, nigdy nie był specjalnie pilny w nauce. Teraz jednak mógłby zrobić karierę jako zdalny podpalacz. Dojechawszy na miejsce, dziękowałam bogom że trolle nie odkryły jeszcze Arboretum. Już sobie wyobrażałam skalę zniszczeń. To złamałoby mi serce. —Musimy ich zatrzymać zanim zbliżą się do szklarni, zanim jeszcze przejdą przez ulicę aby dostać się do parku. Menolly zaparkowała. —Idziemy pieszo. Po wyjściu z samochodu zaczęliśmy biec.
Ponieważ noc była chłodna, byłam zadowolona że zabrałam swoją pelerynę ze sobą. Menolly miała na sobie obcisłe dżinsy, sweter z golfem i buty na obcasie. Ale nawet gdyby nic na sobie nie miała i tak nie czułaby zimna. Co się zaś tyczy Trilliana, miał na sobie czarne spodnie, szary sweter i długi srebrny płaszcz który oprócz ochrony przed zimnem, służył mu do ukrycia broni (w tym miecza w pochwie) przed policjantami których spodziewaliśmy się napotkać na swojej drodze. Wspiąwszy się ku wejściu prowadzącemu do bramy cmentarza, w końcu zobaczyłam sam cmentarz. Oświetlony przez współczesną wersję starej latarni, z wąskimi ścieżkami prowadzącymi między nagrobkami. Ścieżki były błotniste z porozrzucanymi kamieniami. Było ślisko i niebezpiecznie. Normalnie o zmroku cmentarz był zamykany. Jednak trollom udało się sforsować żelazną bramę. Metalowe słupki zostały wygięte w bok podobnie jak obramowanie leżące teraz bezużytecznie na ziemi. Wchodząc musieliśmy być bardzo ostrożni. U Menolly kontakt z żelazem wywoływał jedynie mrowienie. Co się tyczy mnie i Trilliana, jako że byliśmy żywi, zetkniecie z nim mogło wywołać poważne poparzenia, zwłaszcza u Trilliana który był w stu procentach Svartånem. W końcu w polu widzenia ujrzeliśmy Flama, Delilah i Chase'a. Rozmawiali z naszym kuzynem Shamasem i kilkoma policjantami którzy wydawali się zaniepokojeni. Chase kłócił się z jednym z nich. —Strzelanie do nich jest bezużyteczne! Kule odbiją się od nich rykoszetem. —Gdzie są paralizatory które kazałem wam wziąć? Z nimi macie przynajmniej szanse ich dotknąć! Ujrzawszy nas, Shamas się odwrócił. Wydawał się zadowolony że nas widzi. —Witajcie kuzynki! Shamas zaskakująco dobrze przyzwyczaił się do ludzkiej kultury. Z jego czarnymi włosami i fioletowymi oczami przypominał mnie i mojego ojca. Mierzył metr siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, idealnie zbudowany, stworzony do aktywności fizycznej. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego wpierw używa swego mózgu a nie mięśni? —Gotowi by rozprawić się z trollami? —Z trollami z Dubba, mruknęłam.
Chase rozmawiał z blond policjantem. Westchnął i położył rękę na jego ramieniu. —Deitrich, dopóki nie nauczysz się słuchać rozkazów, zostaniesz za biurkiem. To już trzeci raz w tym tygodniu gdy nie wykonujesz polecenia przełożonego. Odsuwam cię od sprawy. Zadzwoń po posiłki a następnie wynoś się stąd. Jutro rano chcę cię zobaczyć w swoim biurze! Jeśli nie, oddeleguję cię na ulicę gdzie będziesz pilnował krawężnika! —Tak sir, mruknął z wyrazem nienawiści w oczach. Chase patrzył jeszcze jak ten się oddala a następnie zwrócił się do drugiego z mężczyzn; —Masz jakiś problem ze mną, Lindt? —Nie sir! zawołał, potrząsając głową. Miałem zrobić jak pan kazał i zabrać paralizatory, gdy Deitrich mnie powstrzymał. Jest wyższy rangą ode mnie. —A ja mam tylko jego. Nieważne. Pośpiesz się i przynieś je prędko. Wracaj tak szybko jak to możliwe (jak tylko tamten się oddalił, Chase dał upust swoim myślom). Cholera! Założę się że za tym wszystkim stoi Devins! Od dwóch tygodni mam go na garbie z powodu spraw dotyczących Cryptos. —Wiem, mruknęła Delilah. Kiedy Chase był na służbie, moja siostra starała się zachowywać czysto profesjonalnie. Rozejrzałam się wokół siebie w poszukiwaniu trolli. —Tam, powiedział Shamas wskazując mi na północny-wschód. W pobliżu fontanny. Rzeczywiście, były tam. Dwa trolle Dubba z czterema głowami, ...zadrżałam. Mieli co najmniej po trzy metry wzrostu! Jak już wcześniej powiedziałam Chasowi, byli najgorsi w swoim rodzaju. I z niekorzyścią dla nas uwielbiali jedzenie na wynos: świeże mięso, zero gotowania. —Cholera, warknęłam. W ich oczach wyglądamy niczym przystawka, no może z wyjątkiem Flama. Ten ostatni pokręcił głową. —Nie ma mowy abym się tutaj przemienił. Od lat staram się ukryć moją prawdziwą naturę i nie zamierzam teraz tego zrujnować. Mam zamiar pomóc w starym dobrym stylu.
—Szkoda. Przydałyby nam się twoje płomienie, zauważyła Delilah. —Cóż, jaki jest plan? Nie możemy po prostu ot tak sobie rzucić się na nich, odparłam obserwując otoczenie i obliczając nasze szanse. Jednakże jeśli zdecydujemy się uderzyć z zaskoczenia, być może uda nam się wyjść z tego z życiem ale z pewnością nie obędzie się bez ofiar. Chase zmrużył oczy. —Co o tym sądzisz? Czy przydadzą nam się na coś paralizatory? —Być może. W końcu prąd jest blisko ognia. Popracuję nad zaklęciem przywołującym pioruny. —Zazwyczaj do walki używam noża, rzuciła Delilah zmarszczywszy brwi. Ale jeśli użyje go teraz, to założę się że poranię sobie ręce. Dużo ostatnio trenowałam. Jeśli uda mi się wskoczyć na plecy jednego z nich, mogłabym uderzyć go prosto w czaszkę. —Tak... to świetny pomysł, odpowiedziałam z entuzjazmem ciepłych klusek. Trillian? Flam? Co macie? Miałam nadzieję że uda mi się jakoś przekonać Flama do zmiany decyzji. —Fakt że jestem smokiem daje mi ogromną siłę, również gdy jestem w ludzkiej postaci. Z łatwością będę mógł walczyć z jednym z nich, powiedział (kiedy posłałam mu swoje błagalne spojrzenie, pokręcił głową). Już ci powiedziałem kobieto, nie! Nie ma absolutnie mowy abym się tutaj przemienił! Zdajesz sobie sprawę ile szkód mógłbym narobić? Trochę szacunku dla zmarłych! Wbrew wszystkiemu, Trillian uśmiechnął się odkaszlnąwszy znacząco. —Jak już mówiłem w samochodzie, mój miecz na nic mi się przyda, chyba że wycelowałbym go im w oczy. Co spróbuję zrobić. —Świetnie, zmobilizujemy się! Dlaczego od razu nie moglibyśmy ich eskortować do Arboretum? Shamas, masz może lepszy pomysł? —Planowałem wypróbować zaklęcie deszczu ognia, ale w tym celu musicie pozwolić mi pójść pierwszemu, w przeciwnym razie ryzykujecie znalezienie się w samym środku burzy. Kiedy spojrzał na nas pytająco, wszyscy zrobiliśmy krok do tyłu, pierwszy był Chase.
Ach, tak szybko się uczył! —Za tobą, mruknęłam puszczając go przodem i zastanawiając się skąd do licha mógł wytrzasnąć tego typu zaklęcie? Wiedziałam, że nie studiował pod okiem elementarnego czarnoksiężnika i że tego typu osoby nie można było spotkać na rogu ulicy. Ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy Shamas zrobił krok do przodu mamrocząc zaklęcie. Widząc jego zmierzwione włosy jak u mojego ojca, zalała mnie fala nostalgii. Wszystko byłoby zabawniejsze w moim świecie. —Jestem gotowy, oznajmił po chwili. Odnosiłam wrażenie jakby czerpał z tego przyjemność. W tym samym czasie trolle zaczęły przewracać do góry nogami rosnące wokół nich drzewa, po chwili spojrzały na niego z idiotycznym wyrazem twarzy. Nie ulegało wątpliwości że nie było tutaj poza nami nikogo na tyle głupiego by ich wyzwać. Shamas z uniesionymi rękami wydawał się tutaj nie pasować, ubrany w swój uniform OIA. —Shellen, Morastes, Sparlatium... powiedział głosem, który rozszedł się echem wokoło. Powietrze wokół niego zatrzeszczało, a potem nagle z nieba posypały się iskry i płomienie kierowane jego palcami w stronę trolli, które zrozumiały że zostały zaatakowane. Ten stojący po lewej, większy, warknął i próbował walczyć z chmurą ognia, po chwili ten drugi spojrzał na niego jak na idiotę. Jednakże po chwili rozżarzona do białości strzała dotknęła go, co wydawało się go obudzić i razem ze swoim przyjacielem ruszył w naszym kierunku. —Cholera! Nadchodzą! zawołał Shamas wracając biegiem w naszą stronę. Cztery głowy spojrzały na nas i zaczęły się odgrażać, rzucając w naszą stronę przekleństwa w języku calouk. Gdybym nie bała się że zostanę przez nie stratowana, chętnie dorzuciłabym im coś od siebie.
Tak więc zadowoliłam się zawróceniem i ruszyłam biegiem na prawo, trzymając się blisko Delilah i Trilliana. Flam, Chase i Menolly uciekli na lewo. —I co teraz?! krzyknął Chase zza nagrobka za którym się ukrył. To przypomniało mi o myszach na które poluje Delilah. Różnica była taka, że ona prostu bawiła się nimi, już dawno temu przestała je jeść. Jednak trolle nie pozwalały sobie na taki luksus. Postanowiłam mu nie odpowiadać, niech Flam i Menolly się nim zajmą. Po wyjściu z trajektorii trolli podniosłam ręce do nieba. —Matko Księżyca, daj mi swoją moc, daj mi siłę swoich błyskawic! Moje palce zaczęły swędzieć podczas gdy z nieba rozszedł się po całym cmentarzu ryk. Matka Księżyca usłyszała mnie. Czułam jej energię która mnie chroniła, płynęła w moich żyłach i otaczała mnie zewsząd niczym stożek władzy, jak tornado niewidzialnych fal, które wstrząsnęły mną do tego stopnia, że prawie zerwałam kontakt upadając do tyłu. Ale zaraz wstałam zapierając się stopami by utrzymać swoją pozycję. Każdy nagły ruch mógł zniweczyć moje zaklęcie lub je popsuć. Wtedy usłyszałam śmiech. Głos Matki Księżyca zalał mnie niczym kryształowe krople, uciszając i uspokajając moje obawy i strach, otulając je łagodnym, chłodnym, nocnym powietrzem. Wtedy niebo rozdarł błysk energii dotykając czubków moich palców i porażając mnie prądem. Moc była więźniem mojego ciała do czasu aż sama nie uformuję z niej ogromnej kuli. Kiedy zaczęłam zgrzytać zębami, wiedziałam że muszę się pospieszyć i jak najszybciej pozbyć się jej zanim mój duch się nie przegrzeje lub dopóki nie zapadnę w śpiączkę. —Weźcie to chłopaki! krzyknęłam, wyciągając ręce do najbliżej stojącego trolla czyli tego mniejszego i głupszego. Mrugając zaczął drapać się po głowie gdy piorun wypłynął z moich rąk w postaci błyszczącej kuli uderzając w niego z hukiem. Jego zdumienie przemieniło się w gniew, gdy uświadomił sobie że już po nim. Czekałam z niepokojem na wypadek gdyby moje zaklęcie miało odbić się od niego rykoszetem ale wiązka energii którą go potraktowałam trzymała go w sidłach. W ciągu kilku sekund zaczął się trząść a następnie upadł na ziemię. Patrząc na swojego przyjaciela, drugi troll ruszył w moją stronę. W tym samym czasie zawyły syreny. Po tym jeden z radiowozów zahamował z piskiem opon i wyszedł z niego Devins.
—Johnson! Co się tutaj dzieje?! Nawet jeśli nie sympatyzowałam z Chasem, to jego szef był dupkiem. Miałam swoje własne problemy do rozwiązania, gdzie ucieczka wydawała mi się najlepszym rozwiązaniem. Uciec jak jak najdalej stąd. Kumpel martwego trolla był zbyt blisko, jak na mój gust. Kiedy przeszedł obok ciała swojego towarzysza, Delilah i Trillian zbliżyli się do niego. —On żyje!! zawołała Delilah. Nie zastanawiając się, Trillian podszedł do niego i jednym ruchem miecza ściął mu obie głowy. —Teraz już nie, odparł. —To świetnie! Ale to nie koniec! Pozostał jeszcze jeden! zawołałam próbując jednocześnie wyprowadzić go w pole. Bez powodzenia: naśladował mnie. Przez nieuwagę niepotrzebnie spojrzałam raz jeszcze za siebie nie patrząc pod nogi, uderzyłam nogą o niski i płaski nagrobek. Zaatakował mnie przerażający ból w palcach, w rezultacie padłam jak długa na zimny marmur. —Jasna cholera!! Próbowałam usiąść, ledwo co oddychałam nie mówiąc o tym że nie byłam w stanie jasno myśleć. —Trzymam go! Jako że głos nie należał do Chase'a, podniosłam głowę. Och nie! W moim kierunku zmierzał Devins trzymając w ręce pistolet. —Nie rób tego! krzyknęłam. —Kule nie mają na niego żadnego wpływu, sir! krzyknął Chase nadbiegając. Ich skóra jest zbyt gruba... —To bzdury! Pokażę mu co robimy z tymi którzy dewastują nasze cmentarze! Kiedy skoczył nad grobem, troll za mną zatrzymał się i odwrócił biorąc go sobie za cel.
—Nie! Zabieraj się stamtąd! wykrzyknęłam zdoławszy jakoś się podnieść. Szybciej niż ktokolwiek kogo znałam, Menolly uniosła się w powietrze niemal płynąc w naszym kierunku. Jednak nie była wystarczająco szybka! Troll złapał Devins'a zanim któregokolwiek z nas zdołało mu pomóc. Następnie rzucił nim w powietrzu wysyłając prosto do otwartego grobu. Usłyszeliśmy przerażający dźwięk uderzenia gdy osunął się w głąb. Chase rzucił się do niego, podczas gdy Menolly utrzymywała kurs i wskoczyła trollowi na plecy. Udało jej się opleść ramiona wokół jego szyi ściskając ją mocno. Bardzo mocno. Jedna z jego głów odpadła spadając na ziemię na co tamten próbował dosięgnąć Menolly pięściami. Flam wybrał ten moment aby interweniować. Dzierżąc w rekach potężny kij który należał do pierwszego z trolli, jedna ręką postawił go na nogi. Był prawie tak duży jak on i wykorzystując to uderzył go nim w podbródek. Ten krzyczał, na co Menolly skorzystała z okazji wskakując mu na plecy i zatapiając kły w jego czaszce. Słychać było charczenie, Flam zaatakował ponownie wbijając mu kij w brzuch. Obserwowanie jak się skręca było jak oglądanie gigantycznego balonu z którego ktoś wypuścił powietrze. Kiedy Menolly zeskoczyła na ziemię, ten upadł naprzód chrząkając. W tym momencie podbiegł Trillian z mieczem i przebił mu nim oczy. Kulejąc podeszłam do Delilah która zaproponowała mi ramię. —Dzięki Bogu nie żyje, szepnęłam. Oba nie żyją. Czy ktoś jest ranny? Stopa wciąż mnie bolała ale nie na tyle bym po dobrym masażu nie miała stanąć na nogach. Wszyscy pokręcili głowami, podczas gdy Chase ukląkł przy otwartym grobie. —Poświeć mi, poprosił Shamasa zbierając się na odwagę i zaglądając wgłąb. Nasz kuzyn wycelował latarkę w kierunku otworu. —Wiemy że trolle zabiły dwóch bezdomnych którzy spali w parku, powiedział cicho. Chase starał się wyczuć puls u Devins'a, następnie podnosząc głowę potrząsnął nią. —Ich trzecia ofiara. Devins nie żyje. Skręcił kark. Oparłam się o Delilah. Trzy ofiary Cryptos. Świetnie! Anioły Wolności będą w siódmym niebie...
Rozdział 8 Z racji iż nie czułam się najlepiej, Flam odprowadził mnie do domu i zgodził się przyjść po mnie następnego dnia, po czym pieszo wrócił do siebie. Feddrah-Dahns postanowił zatrzymać się u nas na noc i spać na zewnątrz. Nie mieliśmy jak dotąd czasu na poszukiwanie Gui i szczerze powiedziawszy nie wiedzieliśmy nawet od czego zacząć. Morio nadal nie dawał znaku życia, mimo iż zostawiłam mu trzy różne wiadomości na sekretarce. Kiedy dołączyłam do Trilliana pod prysznicem, nadal nie mogłam przestać się o niego martwić. —Co się stało kochanie? spytał mydląc mój brzuch. Odrzuciłam głowę do tyłu by zmoczyć włosy. Trillian uwielbiał mnie myć. Obojgu nam sprawiało to przyjemność. Prysznic był luksusem którego brakowało mi gdy udawałam się do mojego świata. —Martwię się o Morio, odpowiedziałam. Zwykle oddzwania. —Ten mały drań jest punktualny, to prawda, mruknął pochylając się i biorąc między wargi jeden z moich sutków. Kiedy zaczął go ssać oparłam się plecami o płytki jęcząc. Mimo zmęczenia nie mogłam nie docenić jego pieszczot. Musiałam się odstresować. —Jak przeliterujesz „rozluźnij mnie”? spytałam biorąc jego twarz w dłonie. —Wierzę że poprawną odpowiedzią jest „kochaj się ze mną”, odpowiedział, by następnie unieść mnie do góry będąc już gotowym. Coś mi mówiło, że raz jeszcze pragnie oznakować swoje terytorium zanim pozwoli mi odejść z Flamem. —Czasami myślę że powinnam była zostać kurtyzaną, wyszeptałam z trudem. Więź między nami była efektem wiecznego afrodyzjaku i rosła z biegiem czasu. Delilah i Menolly, obie były w stanie kontrolować swoje instynkty, ale mój nigdy się nie poddawał. Potrzebuję cię, Trillian. Pragnę abyś mnie dotknął i posiadł aż po wieczność. Po tym jego język przebiegł wzdłuż mojej szyi, odepchnęłam go delikatnie klękając przed nim. Otuleni ciepłym wodospadem prysznica, złożyłam pocałunek na jego udzie kierując się powyżej, gdzie wszystkie jego mięśnie zadrżały na mój dotyk.
Zniecierpliwiona by móc go poczuć, wzięłam go w usta pozwalając mu się powoli prowadzić. Kiedy delikatnie gładziłam go moim językiem od podstawy do końca, poczułam jak zadrżał. —Jesteś zbyt namiętna aby być wulgarną kurtyzaną, zauważył położywszy ręce na moich ramionach by stanąć stabilnie, opierając się plecami o ścianę. Tamte robią to bo jest to ich praca, podczas gdy ty robisz to z miłości... miłości do seksu, namiętności miłości do... Zostawił zdanie niedokończone, ale wyraźnie usłyszałam słowo „my”, którego nie wymówił. Nadal kontynuowałam torturowanie go, całując go i drażniąc się z nim by w końcu przyjąć go w sobie całego. Oplotłam go językiem, ssąc łapczywie po chwili poczułam na języku kilka kropel które miały słony, ostry i gorący smak, smak pożądania. Po chwili Trillian odepchnął mnie od siebie. —Przestań… jestem na granicy... rzucił rozkazującym tonem. Z miejsca go usłuchałam, pozwalając mu by przycisnął mnie do ściany. Jedną nogę oparłam na krawędzi wanny, a on pochylił się by mnie pocałować. Potem delikatnie i ze znajomą łatwością zanurzył się we mnie głęboko. Zaczęłam dyszeć gdy jego palce zaczęły pieścić moją łechtaczkę, ugniatając ją z zapałem. —O mój Boże, mocniej! Potrzebuję cię, mocniej Trillian! To jest to! Był to jedyny sposób aby pozbyć się napięcia seksualnego związanego z Flamem i stresu spowodowanego przez wydarzenia wieczoru. Odnaleźliśmy nasz wspólny rytm. Złapał mnie za włosy, aby odrzucić moją głowę do tyłu całując mnie w szyję. Oznaczenie terytorium. —Pragniesz mnie i masz mnie, powiedział ochrypłym głosem. Nigdy więcej mnie nie zostawiaj, Camille. W przeciwnym razie przewrócę świat do góry nogami by cię znaleźć. Nie obchodzi mnie z iloma mężczyznami pójdziesz do łóżka. Nigdy mnie nie zostawiaj... ani dla lisa ani smoka, ani samych bogów. Przylgnęłam do niego chwytając się jego ramion, gdy on poruszał się we mnie coraz mocniej i głębiej tak, że bałam się iż upadnę. Ale kiedy jego palce ponownie zaczęły mnie głaskać, zapomniałam o tym gdzie byliśmy, wodę i całą resztę. Poczułam jak się unoszę, następnie wiruję osiągając najwyższy punkt gdzie przelała się przeze mnie fala wrażeń.
Po chwili upadłam w jego ramiona wyczerpana, czując wyzwolenie które przynieść może tylko seks. Gdy się obudziłam następnego ranka, słońce jeszcze nie wzeszło. W moim biurze zadzwonił dzwonek. Lustro! Uwolniłam się spod jego ramienia którym objął mnie w nocy, po tym jak się kochaliśmy, całując wcześniej czule w policzek. Wymamrotał jeszcze coś przez sen i odwrócił się. Czym prędzej założyłam na siebie swój jedwabny szlafrok, kierując się szybko do drzwi na końcu korytarza. Osadzone w srebrnej rzeźbionej ramie lustro było naszym między-wymiarowym wideofonem, który pierwotnie został zaprojektowany do komunikowania się z OIA. Teraz dzięki pewnym ulepszeniom elfów, możemy komunikować się z dworem królowej Asterii. Usiadłam przy toaletce na którym zostało umieszczone i zdjęłam okrywający je aksamit. Wewnątrz zwierciadła powstała wirująca mgła. —Maria, rzuciłam aby je aktywować. Teraz reagowało na hasło (którym było imię naszej matki) a nie na nasze głosy. Po chwili mgła rozproszyła się ukazując Trenyth'a, osobistego doradcę i asystenta królowej. Wyglądał na równie zmęczonego jak ja. Zaskoczony zamrugał. Kiedy spojrzałam w dół, zdałam sobie sprawę że mój szlafrok nie był zawiązany a on zobaczył mnie w negliżu. Z uśmiechem na twarzy czym prędzej okryłam piersi. Była czwarta rano. Byłam zbyt zmęczona aby odmówić mu chwili podglądania. —Nie miej proszę takiej zszokowanej miny, nie ma tu nic czego byś już wcześniej nie widział. Czy zdajesz sobie sprawę która jest godzina? Spędziliśmy połowę nocy na walce z trollami Dubba, jestem wyczerpana. O co chodzi? —Przykro mi że cię obudziłem, ale to pilne. Ton jego głosu po raz kolejny stał się poważny. —O co chodzi? Podobnie jak u większości elfów, wyraz jego twarzy był beznamiętny. —Czy Trillian jest z tobą?
—Tak, odpowiedziałam kiwając głową. Dlaczego? —Idź po niego. Muszę z nim natychmiast porozmawiać, jeśli pozwolisz. Bez wyjaśnienia oparł się na krześle czekając. Moja ciekawość ustąpiła niepokojowi. Odepchnęłam ławkę na której siedziałam i pobiegłam do sypialni. Co takiego chciała królowa Asteria od Trilliana? Do niedawna był podwójnym agentem pracującym dla Trybunału i dla Tanaquar, ale po tym jak został zraniony zatrutą strzałą, był zmuszony ukrywać się na Ziemi. Najbardziej niepokojące było to, że jego kamuflaż podwójnego szpiega został odkryty przez co stał się łatwym celem. —Trillian, obudź się! zawołałam potrząsając go za ramię i czekając aż otworzy oczy. Trenyth chce z tobą porozmawiać. W ciągu kilku sekund Trillian wyskoczył z łóżka. Stojąc nago, przystojny jak bóg, rozejrzał się wokół. Podałam mu jego marynarkę, która w rzeczywistości sięgała mu do kostek, przez co bardziej przypominała płaszcz. Kupiłam mu ją na Święta Bożego Narodzenia. —Proszę, tego szukałeś? —Dziękuję, odpowiedział nakładając ją i zawiązując pasek. Następnie szybkim krokiem udał się korytarzem i usiadł przed lustrem. Trenyth się wyprostował. —Trillian, mam... (przerwał gdy mnie zobaczył), Camille to dotyczy bezpieczeństwa publicznego. Musisz wyjść z pokoju. Marszcząc brwi wycofałam się. Nie miałam ochoty wychodzić ale wiedziałam że muszę słuchać rozkazów. Mimo że nie byłyśmy najlepszymi agentkami na świecie, jednak się starałyśmy. Jak tylko zamknęłam za sobą drzwi i odsunęłam się, usłyszałam ich wyciszone głosy. —Co się dzieje? zapytała Menolly stojąc u szczytu schodów obok Delilah. Oglądałyśmy Jerry Springer'a, kiedy usłyszałyśmy dzwonek. —Dobrze słyszałyście, Trillian właśnie rozmawia z Trenythem. Zanim zdążyłam się dowiedzieć o co chodzi, zostałam poproszona o wyjście z pokoju. Mam dobry słuch ale nie mogę usłyszeć o czym mówią.
Menolly mrugnęła do mnie. —Odsuń się. Po czym przykucnąwszy przyłożyła ucho do drzwi. Słuchała z palcem na ustach dając nam znać byśmy były cicho. Po chwili wstała. Jej skóra wydawała się jeszcze bardziej blada niż zwykle. —Do twojego pokoju, szepnęła. Gdy wszystkie trzy usadowiłyśmy się na moim łóżku. Menolly westchnęła. —Musisz się przygotować. Trillian został wezwany. Nie byłam w stanie usłyszeć wiele z wyjątkiem tego, że doszło do istotnych zmian w konflikcie i królowa Asteria go potrzebuje. Marszcząc brwi, zaczęła bawić się Belle, misiem który zajmował honorowe miejsce na moim łóżku a który był prezentem od Morio. Lubiłam jego towarzystwo. —Co?! Ale przecież za jego głowę została wyznaczona nagroda! Co oni sobie myślą?! I czemu zajmuje im to tak długo? (zeskoczywszy z łóżka zdjęłam szlafrok i założyłam spódnicę. Ręce mi drżały gdy zapinałam biustonosz, następnie nałożyłam bluzkę z małym dekoltem w kształcie litery V. Nie mogą wysłać go z misją. Jeszcze nie. Jest jeszcze zbyt wcześnie. —Podsłuchujesz teraz pod drzwiami? zapytał nagle Trillian. Co usłyszałaś? Menolly potrząsnęła głową. —Nie dość, odparła. Tylko tyle że chcą abyś wrócił. —Co się dzieje? spytałam biegnąc ku niemu i kładąc rękę w pobliżu serca, w miejscu gdzie trafiła zatruta strzała omal go nie zabijając. Chyba nie myślą byś na powrót był ich posłańcem? Zbyt wielu ludzi cię zna. Lethesanar z pewnością wysłała wszystkich swoich zwiadowców by cię znaleźli. Potrząsnął głową, wziął mnie za rękę całując każdy z moich palców i cofając się. —Nie Camille, nie kazali mi wracać bym dalej dla nich szpiegował. Chodzi o nową misję... i nie mogę odmówić. Pamiętaj że jestem związany z elfami aż do końca wojny. I nie mogę złamać mojej obietnicy. —Jeśli to nie po to abyś grał posłańca, to dlaczego Trenyth skontaktował się z tobą? spytała Delilah klękając na brzegu łóżka.
Swoje długie blond włosy związała w koński ogon. Miała na sobie niebieską piżamę w koty, które wyglądem przypominały bohaterki z kreskówki „Atomówki”. —To najbardziej praktyczny sposób, powiedział łapiąc parę doskonale złożonych ubrań z szafy w pobliżu okna. A teraz jeśli pozwolicie, muszę się ubrać. Camille, będę musiał zostawić tu swoje ziemskie ubrania; nie mam czasu by odnieść je do siebie do domu. Czy możesz mi przygotować ubrania i zestaw podróżny? Bez słowa wyjęłam z szafy jego tunikę, spodnie i pelerynę. Moje siostry tymczasem wymknęły się cicho z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Obserwowałam go jak się ubiera. W powietrzu czuć było magię. Tak dobrze przystosował się do życia na Ziemi, że czasami zapominałam jak bogatą krew wróżek w sobie posiadał. Pomimo pewnych podobieństw, Svartånie różnili się od elfów i nadal nienawidzili się wzajemnie. Jednak wojna zmusiła ich do zawarcia sojuszu. —Nie chcę abyś wyjeżdżał, odparłam rozdarta pomiędzy życzeniem mu szczęśliwej i bezpiecznej podróży a pragnieniem by pozostał tutaj ze mną. Zupełnie jak żona marynarza który wyrusza w morze... Nie chcę żebyś umarł. Potrzebujemy cię tutaj aby walczyć z demonami. Po chwili dodałam: ja cię potrzebuję. Trillian wziął głęboki oddech. —Wiem. Wiem, że mnie potrzebujesz. Wiem że demony są znacznie poważniejszym zagrożeniem aniżeli wojna cywilna. Ale zaufaj mi, proszę. Nie zgodziłbym się wyruszyć, gdyby sprawa nie była naprawdę poważna, a taka jest Camille, powiedział kładąc dłonie na moich ramionach i patrząc na mnie. Nie staraj się mnie zatrzymać. Nie tym razem. Żałowałabyś tego gdybyś znała powody o których nie mogę ci teraz powiedzieć. Wszystko co mogę powiedzieć to to, że musisz pozwolić mi odejść. W tym co mówił kryło się więcej: ostrzeżenie, obietnica... wszystko to naraz. Patrzyłam na niego szukając najmniejszej wskazówki, ale jedyne co widziałam w jego oczach to byłam ja. —Zgoda. Nie będę próbowała cię powstrzymać. I o nic nie będę cię pytać. Ale musisz mi obiecać że wrócisz żywy, OK? Ukrył twarz w mojej szyi, całując mnie w nią swoimi ciepłymi wargami o smaku miodu. —Obiecuję ci że wrócę, wyszeptał z twarzą ukrytą w moich włosach. Ale posłuchaj mnie uważnie. Gdy podniósł głowę i spojrzał na mnie, jego arogancja zniknęła zastąpiona cierpieniem i miłością.
Jeśli przez przypadek coś mi się stanie, powiedz jaszczurce że przyszła jego kolej by cię chronić. Wiem że Morio gotowy jest umrzeć za ciebie ale Flam jest znacznie silniejszy od niego... silniejszy ode mnie. Rozumiesz? Ponieważ nie chciałam nawet myśleć o tej możliwości, pokręciłam głową. —Nie mów tak! Nawet w żartach! Wrócisz, słyszysz mnie?! W przeciwnym razie, bez względu na to gdzie będziesz, przyjdę po ciebie. —Nie. Twoje miejsce jest tutaj. Musisz strzec portali i walczyć z demonami. Jesteśmy w stanie wojny, Camille. Jesteś córką strażnika gwardii królewskiej. Nie możesz porzucić swojej misji (pocałował mnie w czoło). Nie martw się o mnie. Sam jestem w stanie się obronić. Wrócę. Po tych słowach pocałował mnie i w tym momencie świat się zatrzymał, poczułam otulającą nas falę ognia i lodu. Po chwili cofnął się i założył swoją pelerynę. —Przejdę przez portal Babci Kojot. Trenyth czeka na mnie po drugiej stronie. Dbaj o swoje siostry, Iris i Maggie. Ale przede wszystkim dbaj o siebie. Potrzebuję cię Camille, tak samo jak ty potrzebujesz mnie. Nie dając mi czasu na odpowiedź, ulotnił się. Kiedy podbiegłam za nim, nie ujrzałam nic więcej niż jego cień na schodach. Z pierwszymi promieniami świtu opuścił dom. Patrząc w niebo, skrzyżowałam ramiona aby ochronić się przed zimnem poranka. Na horyzoncie widać było pierwsze oznaki dnia, niczym blade palce światła wkradające się pod zasłonę nocy. Słońce jeszcze nie wzeszło, była to jedynie obietnica jego przyjścia. Przynajmniej niebo było czyste. Gwiazdy nadal świeciły w ciemności. Jednak Księżyc był już w łóżku. Wszedł w swoją najciemniejszą fazę snu. Mogłam poczuć jego przyciąganie. W ciszy poranka rozszedł się śpiew ptaków. Odwróciłam się w kierunku dębu przy którym spał Feddrah Dahns. Naprawdę potrzebował snu. Stałam obserwując go jak śpi, gdy po chwili dołączyły do mnie Menolly i Delilah. Menolly spojrzała w niebo aby oszacować czas jaki jej pozostał. —Mój świat już nigdy nie będzie jaśniejszy niż to, zauważyła. Przynajmniej nie bez żarówki lub latarni. Westchnęłam. —Żałuję że nie mogę tego dla ciebie zmienić. Wiele rzeczy pragnęłabym zmienić.
Trillian wrócił do świata wróżek. Nie chciał mi powiedzieć dlaczego, poza tym że jest to bardzo ważne. Innymi słowy, gdyby odmówił - zapłaciłby za to głową. —Wolałabym aby został tutaj, powiedziała Delilah. Wszystko zmienia się tak szybko! —Twoim zdaniem, co się teraz stanie gdy szef Chase'a nie żyje? spytałam. Wzruszyła ramionami. —Nie mam pojęcia. Mam nadzieję że nie zostanie zwolniony. Menolly siedziała na najwyższym stopniu schodów; głowę oparła na łokciach. —Zobaczysz się dzisiaj z Flamem? spytała. Skinęłam głową. —Tak, trochę później. Muszę porozmawiać z Morgane. Ale po pierwsze, lepiej zrobimy sprawdzając nasze informacje na temat demona (sfrustrowana uklękłam na zroszonej trawie, wyrywając chwasty które miały czelność rosnąc pomiędzy irysami). Jest tu zbyt wiele... zbyt wiele kawałków porozrzucanych puzzli. Tak, że nie widać prawdziwego obrazka. Według was, gdzie może się ukrywać trzecia pieczęć? —Może być gdziekolwiek, jeśli weźmiemy pod uwagę miejsce w którym znalazłyśmy dwie pozostałe, rzuciła Delilah usiadłszy obok mnie na mokrej trawie, jeszcze w piżamie. Obie z zapałem zabrałyśmy się za wyrywanie chwastów. Unoszący się w powietrzu zapach mokrej ziemi obiecywał wzrost nowych. Gdybyśmy tylko mieli jakieś wskazówki… Menolly odchrząknęła. —Dowiedziałam się czegoś w nocy, w pracy, ale nie wiem czy będzie to bardzo pomocne. Zbliżyła się do nas, obserwując jak wyrywamy mlecze i koniczyny. W odróżnieniu ode mnie i Delilah, Menolly nigdy nie przepadała za ogrodnictwem. —Co takiego? zapytałam odwracając się do niej. Wszystko może nam się przydać, wiesz? Nie musiałam dodawać, że wszelka rozmowa była mile widziana, o ile pozwoli mi oderwać myśli od Trilliana. Zrozumiała.
—Zostało mi jeszcze około godziny przed pójściem do łóżka, powiedziała patrząc w niebo. Cóż, opowiem wam wszystko czego zdołałam się dowiedzieć. Usiadła obok nas po turecku, wyrywając źdźbło trawy i bawiąc się nim. —Ostatniej nocy stałam za barem, podczas gdy Luke obsługiwał klientów, bo Chrysandra jest na wakacjach. Kiedy wrócił z jednym z zamówień, powiedział mi że jakiś klient wypytywał go o mnie. Spytałam czego chciał. Najwyraźniej poprosił o mój adres i godzinę kiedy kończę pracę. —To akurat mało mnie obchodzi, rzuciłam biorąc się za bardziej uparty chwast, w końcu udało mi się go wyrwać i umieścić na kupce z innymi. Co mu odpowiedział? —Rzecz jasna nic mu nie powiedział, za to ja próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej. Tego wieczoru była tam Genehsys. Wiecie, ta piosenkarka country która od czasu do czasu podróżuje? Cóż, w rzeczywistości jest wróżką będącą w stanie odczytać magiczne istoty. Poprosiłam ją aby pomogła mi wyłuskać naszego wścibskiego. —I co udało jej się odkryć? zapytała Delilah podnosząc gałązkę pokrytą biedronkami (podniosła ją do krzaku róży i potrząsnęła. Znajdowały się tam mszyce. Biedronki pomogą nam się ich pozbyć). —Idźcie biedronki! Śmiało! zachęcała je Menolly monotonnie. W każdym razie Genehsys myśli że jest to kobieta dżin. —-Dżin?! O cholera! zawołała Delilah obracając się szybko. Naprawdę nie potrzeba nam jeszcze dżina do kompletu! Zmarszczyłam brwi. —Czy dżiny i Räksasa są powiązani? —Nie wiem, odparła Menolly wzruszając ramionami. Musielibyśmy popytać. Kiedy odeszła, poprosiłam Luke'a by zajął się barem, tak bym mogła ją w tym czasie śledzić. Zniknęła za drzwiami obok sklepu z perskimi dywanami. Powyżej mieszczą się mieszkania. —Założymy się tam właśnie mieszka? —Sklep z perskimi dywanami? Niektóre z Räksasas są Persami, zauważyłam. Jeśli ona naprawdę pracuje dla demona, to on sam z pewnością o nas wie, ponieważ wydaje się żyć w Seattle od wielu lat.
W przeciwnym razie... kim ona jest i czego od nas chce? Nagle przerwało nam rżenie. Feddrah-Dahns się obudził. Teraz stał tak blisko mnie, że czułam jego oddech na ramieniu. —Wcześnie wstajecie, powiedział. Gotowe by wyruszyć na poszukiwania Gui? Delilah pokręciła głową. —Nie całkiem. Menolly, czy udało ci się znaleźć coś na temat skrzatów? Z uśmiechem na ustach, Menolly wyjęła z kieszeni kartkę papieru. —To właśnie w tym momencie robi się ciekawie. Myślałam zostawić wam ją na stole na śniadanie. Elfy skarżyły się na jednego krasnoluda, który nie wydaje się być stąd. Ponoć zadomowił się w ogrodzie pewnych elfów. Wzięłam ich adres i obiecałam że przyjdę i się rozejrzę. Zgadzają się, pod warunkiem że uwolnię ich od niego. Z tego co słyszałam, skrzaty dogadywały się jeszcze gorzej z elfami aniżeli z Sidhe. Nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego, ale ponoć działo się tak już na długo przed Wielką Separacją. Otarłam ręce o trawę i wstałam. —Powinniśmy od tego zacząć. Musimy poszukać informacji na temat skrzatów i dżinów. Menolly, nie możesz nam pomóc. Nie zwlekaj z udaniem się do swojej jamy. —Nie tak szybko! przerwał nam głos z ganku. Na progu stała Iris z Maggie. Co takiego kombinujecie o tej porze? Podczas gdy Delilah wspinała się po schodach aby wyjaśnić jej sytuację, wzięłam od niej Maggie i posadziłam na ziemi. Jeszcze przez długi czas gargulec pozostanie dzieckiem. Przyglądałam się jej jak próbuje utrzymać równowagę używając swojego ogona. Jeszcze nie latała, ponieważ jej skrzydła były zbyt małe i słabe. Jednak mogła chodzić bez upadania głową w dół. Kłusowała po zielonej trawie którą dla niej przygotowałyśmy. W pewnym momencie odwróciła się do mnie jakby chciała powiedzieć: „Naprawdę masz ochotę patrzeć?” Posłałam jej szeroki uśmiech. —Niestety Maggie. Muszę wracać.
—Mouf, odpowiedziała przygotowując się by załatwić swoje potrzeby. Zgodnie z obietnicą odwróciłam się dając jej prywatność. Maggie była teraz pełnoprawnym członkiem naszej rodziny. Uratowaliśmy ją ze szponów demona, harpii. A dokładniej, odkąd zajęła miejsce domowego zwierzątka a także młodszej siostry. Menolly spędzała z nią dużo czasu, pomagając jej w chodzeniu i czołganiu się. Była w tym bardziej cierpliwa od nas, podobnie w stosunku do Delilah, jej kotka. Maggie ponownie wydała dźwięk „mouf” oznaczający że skończyła. Upewniłam się że nic nie przykleiło jej się do ogona. Następnie wyciągnęła do mnie łapki; wzięłam ją w ramiona oparłszy na biodrze a ona położyła głowę na moim ramieniu. Głaskając delikatnie jej miękkie futerko, pocałowałam ją w głowę. Iris zeszła na dół po schodkach przyglądając się naszej pracy. —To dobry początek. Dokończę po południu. Na razie chodźcie zjeść śniadanie i wszystko mi opowiedzcie. Udawszy się do środka za moimi siostrami i Feddrah-Dahns, po raz ostatni rozejrzałam się po naszym terenie. Lasy prowadziły na terytorium Babci Kojot i czekającego tam na nas portalu. Ponownie wróciłam myślami do Trilliana. Dlaczego go wezwano? Czy był cały i zdrowy? Moje serce zamarło... lepiej aby tak było. Mówiąc o mężczyznach... gdzie do diabła podziewał się Morio? Jak dotąd jeszcze nie zadzwonił. Kierując się w stronę drzwi, nagle przeleciał nade mną kruk rechocząc. Zaskoczona spojrzałam przez ramię, by ujrzeć go siedzącego na gałęzi dębu. Ptak nie spuszczał ze mnie wzroku, jego oczy błyszczały. W tym momencie byłam pewna że to wiadomość od Morgane. —Dosyć, zauważyłam nie zwracając uwagi na ptaka i wchodząc do domu. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć. Może wszystko stanie się jaśniejsze po śniadaniu...
Rozdział 9 Menolly co chwila zerkała na zegarek, wciąż miała dobre trzydzieści minut przed pójściem do łóżka. W tym czasie Iris przygotowywała nam coś do jedzenia. Nagle zadzwonił telefon. Mając nadzieję że to Morio, rzuciłam się by złapać słuchawkę, ale niestety odpowiedział mi głos Chase'a. —Witaj Camille! Możesz mnie dać na głośność? —Oczywiście, odpowiedziałam mając nadzieję, że nie przynosi więcej złych wieści. Po fiasku z trollami i śmierci Devins'a, nie miałam pojęcia jak wszystko się rozwinie. —To Chase, szepnęłam dając znak wszystkim by się zbliżyli. W tym czasie Feddrah-Dahns popijał świeżą wodę, racząc się aromatycznym owsem który skądeś wygrzebała mu Iris. —Mam dla was dobre wiadomości, ale oznacza to również że przez jakiś czas nie będę w stanie wam pomóc. — Mam nadzieje że cię nie zwolnili tylko dlatego, że trolle załatwiły twojego szefa? spytała Menolly. Delilah ją szturchnęła, na co Menolly jedynie posłała jej złośliwy uśmiech. Chase prychnął. —Rozpoznaję cię Menolly. Nie, nie zwolnili mnie, choć przyznam że nie byłbym zaskoczony gdyby to zrobili. Niezależnie od wszystkiego, FH-CSI jest moim dzieckiem. Jako jedyny umiem zadbać by wszystko jako tako działało i to bez ofiar. Wiele osób nie lubiło Devins'a. Nie sądzę aby było im go naprawdę żal. W swoim czasie dorobił się wielu wrogów. —Wygląda jakby udało ci się rozwiązać problem, wtrąciła Iris zmierzając w stronę kuchni. —Och bądźcie cicho, odparła Delilah. Powiedz nam wszystko, moje kochanie. —Cóż, szczerze mówiąc zaproponowano mi stanowisko Devins'a. Tym samym dowództwo nad FH-CSI. Jest tak wiele spraw do rozwiązania, że obawiam się iż będę zawalony robotą przez co najmniej tydzień (westchnął). To oznacza że nie będę wam zbytnio pomocny, dziewczyny. Zaprowadzenie porządku i uprzątnięcie całego bajzlu jakiego narobił Devins, zajmie mi sporo czasu.
—Gratulacje! zawołała Delilah, klaszcząc w dłonie by po chwili zmarszczyć brwi. Zaraz... to oznacza, że nie możesz nam pomóc odnaleźć demona… —Tak wiem, przerwał Chase odchrząknąwszy (w tle słychać było szelest papierów). Zrobię wszystko co w mojej mocy by dostarczyć wam niezbędnych informacji. Ale na więcej nie liczcie. Nie mogę sobie pozwolić na spieprzenie tego. Byłoby to niekorzystne dla nas wszystkich. Jeśli FH-CSI ma nadal funkcjonować, muszę pokazać że jestem człowiekiem na właściwym miejscu, zdolnym sprostać zadaniu jakie mi powierzono, nie mówiąc już o mojej karierze. Mimo wszystko jeśli uda mi się wykonać dobrą pracę, być może uda mi się zdobyć więcej funduszy. —A co z trollami? Całe zajście nie mogło przejść niezauważone... zauważyła Delilah. —Z naszym szczęściem, rzuciłam, jest już na pierwszych stronach gazet. Niestety, nie byłam daleka od prawdy. Chase się zaśmiał. —Jakie wieści chcecie najpierw usłyszeć? Śmieszne, wzniosłe czy przerażające? Szczególnie to ostatnie nie wróżyło nic dobrego. Naprawdę nic... —Zacznij powoli, odpowiedziałam. —OK, więc śmieszne. Niestety śmieszne dla ciebie, Camille, bo dotyczy to ciebie. —Ciekawe dlaczego to ja zawsze muszę wychodzić na głupka i to ze mnie zawsze się śmieją? To niezbyt dobre dla mojego ego. Chase wziął głęboki oddech by uspokoić śmiech. —W porządku, jesteś gotowa? —Jeśli chcesz … —Wydaje się że lokalnej gazecie udało się zrobić zdjęcie z bitwy. Myślę że przechwycili radiowe rozmowy policji. Widziałem poranne wydanie. Zdjęcia są dość wyraźne. Camille, jesteś na jednym z nich. Miałaś właśnie rzucić zaklęcie. Jest dobry widok twoich piersi, jesteś otoczona aureolą światła. Wyjęta wprost z najnowszego filmu o Harry Potterze. To nie wyglądało tak źle…
—Nie rozumiem dlaczego robisz takie larum. Przynajmniej zdjęcie zostało dobrze wykonane. —Poczekaj, jeszcze nie słyszałaś nagłówka. Och nie! —Wyrzuć to z siebie! —Poniżej zdjęcia napisali: „Ponętna i uwodzicielska wróżka z innego świata rzucająca płomienny czar pożądania na trolla”. Zatrzymał się, aby usłyszeć moją reakcję. —Powtórz raz jeszcze, odparłam podczas gdy Delilah i Menolly rechotały ze śmiechu. Chcieli przez to powiedzieć, że byłam gotowa wziąć sobie na kochanka trolla?! O mój Boże!! Nie będę mogła spojrzeć klientom w twarz, nie mówiąc o innych wróżkach w Seattle! —Zobaczmy... zdaje się że jesteś w konszachtach z małymi zielonymi ludzikami... Mówią że przyciągasz swoje ofiary, uwodzisz je... następnie dogłębnie badasz, bierzesz na swój statek, zakończył ze śmiechem. —To mi wygląda na więcej, rzuciła ze śmiechem Menolly. Zacisnęłam zęby. —Nie mówisz poważnie! (zamykając oczy poczułam powracający ból głowy, tyle że tym razem o wiele silniejszy). Nie licząc tego że zostałam obrażona i porównana do kosmity, czy oni naprawdę myślą że ludzie w to uwierzą? —Och, ludzie wierzą w wiele rzeczy, które nie są dla nich dobre… w to że rząd jest uczciwy na przykład, albo że globalne ocieplenie jest spowodowane przez wróżki, które wsypują magiczny proszek do kawy naukowców, lub to że świat został stworzony w siedem dni, powiedział wzdychając. Wierz mi, nawet ci którzy wiedzą że jest to kłamstwo, na dodatek szyte grubymi nićmi, nic nie powiedzą bo ich to zupełnie nie obchodzi. Pasjonuje ich natomiast każdy najmniejszy skandal. —Ale ja jestem w połowie wróżką mruknęłam. Jesteśmy prawdziwi a obcy... oni... Sama już nie wiem, nie ma ich tutaj by mogli odpowiedzieć na nasze pytania, prawda? (w myślach zastanawiałam się nad sposobami jak rozwalić na kawałki biuro tego brukowca). Czy uważasz że władze miejskie zmieniły by swoje nastawienie gdybym poprosiła Flama by usiadł na ich budynku?
Iris zachichotała. —To by im dało nauczkę, zgodziła się ze mną Iris skinąwszy głową i kładąc na talerzu ostatni naleśnik i podając nam go. Śniadanie będzie gotowe w ciągu dziesięciu minut... Nakryjcie do stołu dziewczyny. Nie zwlekając Delilah zerwała się ze swojego miejsca by otworzyć szafkę i wyjąć z niej porcelanową zastawę w róże, którą kupiłyśmy zaraz po przybyciu tutaj. —Mam zamiar iść do łóżka, rzuciła Menolly. Czy możemy się pospieszyć? Wspomniałeś coś o rzeczach wzniosłych i strasznych...? —Chwileczkę, rzucił Chase (rozległ się inny głos). Dziewczyny mam kogoś na drugiej linii, poczekajcie proszę. Następnie połączenie zostało przerwane. —Jestem szczęśliwa ze względu na Chase'a, wtrąciła Iris. Awansy i promocje są ważne dla ludzi. —Dla OIA również. Dlatego właśnie wysłali nas na Ziemię, powiedziała Delilah przynosząc syrop klonowy, masło i miód i kładąc je na stole. Podczas gdy Iris kończyła gotować dla nas kiełbaski i boczek, ja przygotowałam herbatę i sok pomarańczowy. Oczywiście Menolly nie jadła z nami, podobnie jak Maggie która zjadła wcześniej. Teraz spała zwinięta w kłębek w swoim parku, od czasu do czasu szepcząc "Skunk". Menolly przykryła ją kocem. Dom był pełen przeciągów. Nawet jeśli Maggie leżała teraz blisko pieca, uważaliśmy aby się nie przeziębiła. Kiedy wszyscy siadaliśmy do stołu, zadzwonił Chase. —OK, będę się streszczał, kontynuował. Choć nikt się tego nie spodziewa,ł Fundacja ONZ do spraw religii uznała Kościół ku czci bogini Bastet. Najwyraźniej coraz więcej wróżek ziemskich stara się by zaakceptowano ich ruchy religijne. Oczywiście, konserwatyści robią co mogą aby im to utrudnić, ale teraz kiedy rząd wyraził na to zgodę, nic więcej nie mogą w tej sprawie zrobić. Ponadto FRU wzywa wszystkich do tolerancji i akceptacji wszystkich religii. —W końcu trochę zdrowego rozsądku, odpowiedziałam. Przynajmniej teraz świątynia Bastet będzie miała prawo po swojej stronie, jeśli fanatycy spróbują ją zaatakować. Pozostały nam złe wieści? Chase westchnął głośno.
—To naprawdę nic dobrego dziewczyny. W Portland grasuje grupa Aniołów Wolności. Ostatniej nocy splądrowali cukiernię elfa. A ona sama została zgwałcona i pobita do tego stopnia, że lekarze nie wiedzą, czy z tego wyjdzie. Skontaktowałem się już w tej sprawie z ambasadorem elfów, który zaproponował stworzenie patroli. Jako że jesteśmy najlepszą drużyną FH-CSI w kraju, policja Portland poprosiła nas o pomoc w tej sprawie. W rzeczywistości wszystkie inne zespoły są kopiowane na wzór naszego. Z ponurym wyrazem twarzy Delilah upuściła widelec. Menolly wstała z czerwonymi oczami zaciskając pięści. —Skurwysyny!! Aresztowaliście ich przynajmniej? —Jeszcze nie, dlatego właśnie policja z Portland potrzebuje naszej pomocy. Chcą złapać ich zanim zrobią to same elfy (trudno było mu mówić. Ta historia dotknęła go bezpośrednio. Przecież pracował z dwiema kobietami elfami... Sharah i Jacinth). Wiecie równie dobrze jak ja, że jeżeli elfy złapią ich pierwsi, nie zostanie z nich wiele... —Przynajmniej zapukali we właściwe drzwi, zauważyłam. Kiedy Chase stworzył pierwszy zespół FH-CSI, policjanci z innych stanów zostali wysłani aby zrobić to samo. Jednak zespół Seattle był jedynym zajmującym się tego typu sprawami i jedynym który miał wsparcie i pomoc stworzeń i istot pozaziemskich. Pozostałe stany musiały wysłać swoje dowody do laboratorium w Seattle w celu analiz i badań. W przypadkach bardziej poważnych urazów lub szoków, zajmował się nimi nasz zespół medyczny. —Poślę tam waszego kuzyna Shamas'a z Mercurial. Zobaczymy czy mogą coś zrobić. Mercurial był w połowie wróżką w połowie elfem. Dołączył do zespołu kilka miesięcy temu, po tym jak został tutaj wysłany przez królową Asterię wraz z dwoma innymi lekarzami. Sama królowa stała się naszym potężnym sprzymierzeńcem. Choć czasami zastanawiałam się, czego zażąda od nas w zamian. Skupiwszy wzrok na talerzu, starałam się nie wyobrażać sobie sceny zbrodni... —Nikt nie słyszał jej krzyków? Nikt nie widział sprawców? —Nikt nie złożył żadnego doniesienia. Wiemy tylko że to sprawka grupy Aniołów Wolności, ponieważ zostawili wizytówkę.
Ofiara pozostawała wystarczająco długo świadoma aby powiedzieć policji, że było co najmniej pięciu napastników, może więcej. Być może są jacyś świadkowie ale prawdopodobnie boją się ujawnić. Poprosiłem waszego kuzyna by użył swojego czaru wróżki; być może to odświeży niektórym pamięć. Zgodziłem się również na ekstradycję sprawców jak tylko uda nam się ich złapać. Elfy same zadecydują o ich karze (Chase przewracał strony następnie otworzył puszkę z napojem). Cóż, muszę iść. Praca wzywa. Kiedy odłożył słuchawkę, Delilah westchnęła co zabrzmiało jak „miau”. Jej szmaragdowe oczy były pełne łez i zagryzła wargę. Natychmiast wstałam aby wziąć ją w ramiona i uspokoić tak aby się nie przemieniała. Zazwyczaj działo się tak gdy dochodziło do sporów rodzinnych, ale czułam jak bardzo była wstrząśnięta wszystkim, a wszystko to dlatego że była bardzo wrażliwa. Czarny znak wytatuowany na jej czole błyszczał. —To straszne, prawda, nawet okropne. Chciałabym zabić te potwory własnymi rękami, ale mamy coś innego do zrobienia. Mam nadzieję, że Shamas i Mercurial odnajdą dupków którzy to zrobili. Jeśli cię to pocieszy, to istnieje duża szansa że nie wrócą do Elqavene żywi. Nawet jeśli przeżyją, będą podlegać ekstradycji elfów. —Lepiej już pójdę, powiedziała Menolly ziewając i kierując się tu tajnemu przejściu prowadzącemu do jej mieszkania. Powiem ci co myślę. Jeśli ktoś spróbuje zrobić to samo tutaj, znajdę go i rozszarpię na kawałeczki. I nawet nie spytam o zdanie Chase'a. Posłałam jej buziaka, Delilah tylko pokręciła głową, wciąż blada. Chwile później Menolly zniknęła w przejściu do biblioteki i zamknęła za sobą cicho drzwi. —Musimy skupić się na tym co musimy zrobić, powiedziałam całując ją w policzek. Dlaczego nie zrobić listy? Była to rzecz której nauczyłam się po śmierci naszej matki gdy musiałam zająć się rodziną, skupiając się na tym co istotne. —Dobry pomysł, odparła (podniosła widelec kontynuując jedzenie). Możemy to zrobić jedząc. Te naleśniki są fantastyczne, Iris. Czego tym razem dodałaś? nie smakują tak samo jak zwykle. Od kiedy zamieszkała z nami Iris, przygotowywała nam ona prawie każdy posiłek, była w tym bardziej utalentowana od nas, ponadto uwielbiała gotować. —Trochę wanilii i cynamonu. Camille, potrzebujesz mnie dzisiaj w sklepie?
Skinęłam głową. —Myślę że tak. Musimy znaleźć skrzata, trzecią pieczęć duchową i zlokalizować Räksasa. Odkąd przestaliśmy otrzymywać wynagrodzenie od OIA, nie mogłyśmy sobie pozwolić na zamknięcie sklepu, chociażbyśmy nie wiem jak byśmy chciały. Nasze wynagrodzenia pokrywały nasze bieżące potrzeby. Iris stała się moją asystentką. Skrzywiła się. —Miałam nadzieję zrobić dziś wiosenne porządki. Co byś powiedziała na zatrudnienie kogoś na pół etatu? Jestem pewna że Henry z chęcią zgodzi się pracować za minimalną stawkę, jeśli dorzuciłabyś do tego kilka książek. On uwielbia stare książki. —Mówisz o Henry Jeffriesie? Do tej pory nigdy nie myślałam aby zatrudnić kogoś z zewnątrz, ale wydawało się to logiczne. Myślałam że go unikasz. Henry cierpiał z powodu nieodwzajemnionej miłości do Iris. —Odkąd spotykam się z Brucem, Henry przestał się do mnie zalecać. To dżentelmen. Jej niebieskie oczy błyszczały, kontrastując z jej brzoskwiniową cerą i blond włosami. Chociaż była starsza od nas wszystkich, Iris wyglądała na dwadzieścia lat. Z jej dziewczęcym wyglądem, pociągała mężczyzn swoją naturalnością i prostotą pomimo swojego niskiego wzrostu i drobnej, wręcz filigranowej budowy ciała. Kilka miesięcy temu poznała Bruce'a O'Shea, który był krasnoludem i pochodził z Irlandii, z głosem który był wstanie stopić każdą kobietę. Ilekroć Iris zapraszała go do nas do domu, prosiłyśmy aby zaśpiewał coś dla nas. —Ale czy Henry się zgodzi? spytała Delilah. Czy to nie będzie trudne dla niego być tak blisko ciebie? Przecież on się w tobie podkochuje, musi cierpieć widząc jak chodzisz z kimś innym. —Nic mu nie będzie. Uwielbia swoje książki a ponad wszystko science-fiction. Myślę że wolałby spędzać całe dnie w sklepie aniżeli w domu z matką, która ma parszywy charakter. Widząc nasze zaskoczenie, Iris wzruszyła ramionami. —Co? To że się z nim nie umawiam, nie oznacza że nie cenię sobie naszych rozmów.
Tak, mieszka z matką. Ona ma osiemdziesiąt lat i jest suką. Delilah z wrażenia dostała czkawki, zakrywając ręką usta. —Iris! To nie było miłe. Ona jest już stara... —A ja niby jestem młoda? Więc co? Jej wiek nie daje jej prawa do traktowania swojego syna jak niewolnika. On robi wszystko dla niej, a ona jeszcze nigdy mu nie podziękowała. Henry wyznał mi, że nie może umieścić jej w domu opieki, bo nie mają wystarczająco dużo pieniędzy. A ona odmawia sprzedania domu. Przypomina mi babcię Buski. Wymieniłyśmy spojrzenia z Delilah. Słyszeliśmy wiele opowieści o życiu Iris w Finlandii, ale to imię było nam obce. —Kto taki? spytałam. —Babcia Buski. Kiedy byłam dzieckiem, mieszkałam w północnych regionach kraju. To było dawno, na długo przed tym jak przeniosłam się do Finlandii i podjęłam pracę u rodziny Kuusi. Moja najlepsza przyjaciółka zabrała mnie do swojej babci. Duchy Buski nie były jak heel-haltija ani jak ja. Były w połowie duszkami, w połowie czymś innym... z pewnością karłami. Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie była to fantastyczna rodzina. Greta zaprosiła mnie do siebie aby przedstawić mi swoją babcię, która jak na swój wiek była duchem wielkiej urody. Przerwała wziąwszy łyk soku owocowego. —Miała na sobie szkarłatną suknię i błękit kobaltowy, które podkreślały jej kształty. Ale babcia Buski była również złą kobietą. Była w stu procentach karłem i weszła do rodziny Buski poprzez małżeństwo. Kiedy mówimy "duszek", od razu kojarzy nam się to z „pełny entuzjazmu i radości”, „pomocny i uczynny” być może „nudny” ale nigdy okrutny, prawda? Słuchałyśmy jej z zapartym tchem. Ilekroć Iris opowiadała nam o swoich starych dobrych czasach, chłonęłyśmy jej słowa niczym gąbka. Potrafiła opowiadać jak nikt inny. —Cóż, wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy Greta wprowadziła mnie do niej, a stara wiedźma uszczypnęła mnie w policzki tak mocno, że zapłakałam! Potem pochyliła się w moją stronę. Jej oddech pachniał łojem i tłuszczem. Potraktowała mnie jakbym była zerem i nędzarką! W tym czasie była to najgorsza obelga jaką można było obrazić duchy z północnych terytoriów. Miała nawet czelność kwestionować lojalność mojej matki.
—Co zrobiłaś? spytała Delilah z szeroko otwartymi oczami. Stłumiłam uśmiech. Obecność Iris przypominała mi naszą matkę. —Naturalnie odepchnęłam ją i dałam jej w twarz! Następnie powiedziałam jej, że mam nadzieję iż pożre ją wilk który w następnym kroku z pewnością ją wypluje bo jest zbyt stara i łykowata, zakończyła Iris śmiejąc się i patrząc w górę wbijając wzrok w niebo. Podobnie Delilah. —Nie miałaś przez to żadnych problemów? —Nie przypominaj mi, powiedziała kiwając głową. Kiedy wróciłam do domu, moi rodzice zostali już o wszystkim poinformowani. W ramach kary musiałam pracować przez trzy tygodnie w stodole, a matka zmusiła mnie bym oddała babci Buski moją ulubioną kurę. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam ale w drodze uwolniłam Kirkę i ukradłam inną kurę z sąsiedniego gospodarstwa by zajęła jej miejsce. Nie mogłam znieść myśli że mam ją oddać tej starej nadętej wiedźmie. Skończywszy, Iris dolała sobie herbaty. Zapach mięty z imbryka uspokoił mój umysł. —Matka Henry'ego jest wierną kopią babci Buski, dorzuciła Iris, z tym wyjątkiem że wyglądem przypomina matkę Whistler i mówi jak gderliwa zrzęda. To dlatego biedak nigdy się nie ożenił. Powiedział mi, że raz miał dziewczynę ale Pani Jeffries ją przepędziła. Oczywiście ma końskie zdrowie. Lekarze wróżą jej sto lat. —Nic dziwnego że Henry spędza tak dużo czasu w sklepie, powiedziałam. Teraz rozumiałam trochę lepiej jego zachowanie. —Mam jeszcze jeden powód aby się z nim nie umawiać. Oprócz posiadania matki z piekła rodem, jest dla mnie zbyt stary. Chcę założyć rodzinę, a on ma sześćdziesiąt cztery lata. W istocie jestem starsza od niego, ale także żyję dłużej. Nie chcę, aby moje dzieci miały człowieczego ojca, a jeszcze mniej w jego wieku. Umrze zanim będą miały okazję go poznać. Wypuszczając beknięcie, Delilah położyła rękę na ustach. Zadrżała. Domyśliłam się że pomyślała o Chasie. Pewnego dnia przyjdzie jej się zmierzyć z tym samym dylematem. Tym samym z którym miał do czynienia nasz ojciec poślubiając naszą matkę. Pomyślałam że pora zmienić temat.
—Naprawdę myślisz że Henry chciałby u nas pracować? Skinęła głową. —Jestem pewna że będzie zadowolony wiedząc, że może być pomocnym. To wspaniały człowiek. Emerytura mu nie służy. —Jeśli dzisiaj nie zjawi się w sklepie, zadzwoń do niego . Zaproponuj mu dwadzieścia godzin tygodniowo, minimalna płaca plus pięć bezpłatnych książek tygodniowo. Obie z Delilah musimy zająć się skrzatem, demonami i Feddrah-Dahns. Tak w ogóle, gdzie on jest? Spojrzałam przez okno mając nadzieję zobaczyć tam jednorożca, na próżno. Iris dała mi znak bym się nie ruszała a następnie zniknęła w korytarzu. Słyszeliśmy jak otwiera drzwi wejściowe aby po chwili je zamknąć. —Nic mu nie jest, oznajmiła po powrocie. Uciął sobie drzemkę na trawniku przed domem. —Musimy za wszelką cenę znaleźć ten róg, to nasz priorytet. Jeśli demony - lub wampiry albo Cryptos – zechcą go wykorzystać, to już po nas. Delilah skinęła głową z ustami pełnymi naleśnika i miodu. —Następnie udamy się do sprzedawcy dywanów i poszukamy dżina który wypytywał o Menolly, dodałam. W tym samym czasie musimy odkryć gdzie znajduje się trzecia pieczęć duchowa. Co sprawia, że przypomniałam sobie iż muszę zadzwonić do Morio. Chwyciłam telefon i wybrałam jego numer. Po siedmiu dzwonkach włączyła się sekretarka. Zostawiłam mu wiadomość a następnie spróbowałam się z nim skontaktować dzwoniąc na jego telefon komórkowy. Tam również nie odpowiadał. Strach szarpał moje wnętrzności. —Martwię się, dziewczyny. Morio powinien był do mnie zadzwonić ubiegłej nocy. Miał tu spać, ale się nie zjawił. Poza tym wciąż nie mogę się z nim skontaktować. W tej chwili zadzwonił telefon. Widząc numer rzuciłam się by odebrać. Morio! Co ty kombinujesz?! Po drugiej stronie zabrzmiał jego miękki i słodki głos. —Nic mi nie jest. Przepraszam że nie dałem znać wcześniej. Tam gdzie byłem, moja komórka była poza zasięgiem.
—Co się dzieje? Dlaczego nie przyszedłeś wczoraj wieczorem? —Złapałem gumę a zapomniałem umieścić zapasowe koło w bagażniku, gdy go ostatnio czyściłem. Zajęło mi to trochę czasu ale złapałem stop do stacji benzynowej, skąd udało mi się zadzwonić po mechanika. Na koniec byłem tak zmęczony, że nie mogłem nawet jasno myśleć (po tonie jego głosu domyśliłam się, że coś go martwi). Ponadto będąc już w domu, musiałem zbadać parę spraw. Dzwoniłem, ale twoja sekretarka nie działała. W naszym domu urządzenia elektryczne nie zawsze działały jak trzeba. W ciągu jednego roku zniszczyłyśmy dwie kuchenki mikrofalowe i trzy telefony. Z pewnością miało to związek z naszymi nieprzewidywalnymi mocami... lub tym że dom był stary, podobnie jak jego instalacja elektryczna. —Zbadać parę spraw? O co chodzi? Wydawało się jakby ukrywał przede mną coś ważnego. Niczym czarna chmura kryjąca w sobie błyskawice. Co się stało? —Kiedy poszedłem do Babci Kojot, ta powiedziała mi o obcym mężczyźnie którego zobaczyła w swojej kryształowej kuli. Człowiek który zdolny jest ujrzeć przyszłość, zwłaszcza koniec świata; dzień w którym demony wylądują na ziemi i nas zniszczą. Powiedziała mi gdzie go znaleźć, więc odwiedziłem go pod postacią lisa. Odmawia rozmów z ludźmi ale nie ze zwierzętami. Świetnie! Doktor Doolittle z jego wizjami. —Ci ci powiedział? —Od około roku miewa ten sam powtarzający się sen: kurtyna ognia kierowana przez strasznego demona który niszczy Ziemię. Giną miliony ludzi, jeszcze więcej staje się niewolnikami lub zostaje wykorzystana jako żywność czy też do hodowli w gospodarstwie. Widział też nieudaną próbę ataku z użyciem broni jądrowej. Poczułam suchość w gardle. —Co mu powiedziałeś? —Nic. Byłem w postaci lisa. Ale jest coś jeszcze. Mówił o kamieniu który naprawdę widział. Nie w swojej wizji. Mówił że jest to ametyst w którym wirują feeryczne światła, wisiorek osadzony w srebrze. Moim zdaniem jest to trzecia pieczęć. —To niesamowite! zawołałam. Co jak co, ale czasami gdy się zadaje właściwe pytania, Wszechświat odpowiada. Musimy z nim porozmawiać!
Mówisz że nie chce rozmawiać z ludźmi? Czy to wróżka ziemna? —Nie sądzę. Jestem prawie pewien że jest człowiekiem. Jednak nienawidzi i boi się własnego gatunku. Jak tylko wspomniał mi o pieczęci, zaraz potem uciekł do swojego własnego świata. Podobnie jak robi to wiele wrażliwszych ludzi (odchrząknął). Możemy go zobaczyć nie wcześniej niż jutro. —Dlaczego? Gdzie on jest? —Jest zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Spotkałem go gdy przebiegałem przez tamtejszy teren szukając skrótu. Przemieniłem się aby nie zwracać na siebie uwagi. Personel mnie nie zauważył. Ale on tak. Zrozumiał też, że nie jestem zwykłym lisem. Przez chwilę zastanawiałam się nad tymi informacjami. Jeśli ten człowiek rozpoznał w Morio magiczne stworzenie, to musi mieć dar jasnowidzenia. Przecież wielu ludzi zostało umieszczonych w zakładach psychiatrycznych z powodu ich magicznych lub psychicznych mocy. Niektórzy z nich byli nawet zabijani, nawet wtedy gdy głosy w ich głowach istniały naprawdę. Nie były one owocem wyobraźni lub ich złamanego ego. —Jak się nazywa? Spróbuję z nim porozmawiać. Jeśli mi się to nie uda, zrobi to Delilah w postaci kota. Chwyciłam notatnik i pióro które leżały na ladzie. —Benjamin Welter. Instytucja nazywa się „Zacisze Aspen”. Jego nazwa brzmi jak kurort wakacyjny ale w rzeczywistości jest to ośrodek który przyjmuje dzieci z problemami z najbogatszych rodzin. To w pobliżu Normandy Park. Lepiej wymyśl dobrą historię co im powiesz. Personel został opłacony aby być dyskretnym i by nic nie przedostało się przez mury. Westchnęłam głęboko. —Już i tak mamy sporo problemów. Gdzie jesteś? —U siebie, dlaczego pytasz? Notując wszystko, zwróciłam się do Delilah: —Jaki jest adres elfów które znalazły Gui ukrytego w swoim ogrodzie? —Jemioła? zapytał Morio zdziwiony. Elfy mają problem z jemiołą? —Nie, odparłam. Mają problem ze skrzatem. Zajmiemy się tym (Delilah wręczyła mi kartkę). Jest! 10226, Parkland Drive East. Spotkamy się tam za pół godziny, dobrze?
Musimy odnaleźć róg jednorożca zanim demony wpadną na jego ślad. Nie dając mu czasu na odpowiedź, rozłączyłam się jednym haustem dopijając swój sok pomarańczowy. —Chodźmy. Iris, nie zapomnij porozmawiać z Henrym, proszę, i nie zapomnij zabrać ze sobą Maggie. Będzie bezpieczniejsza z tobą aniżeli z Menolly. Jeśli wróci Trillian, powiedz mu gdzie jesteśmy. A jeśli Flam spyta, powiedz mu że przyjdę później zobaczyć się z Morgane, powiedziałam zawiązując pelerynę. —Gotowa? zapytała Delilah zakładając kurtkę. —Tak. Problemem jest to, że nigdy nie zdołam załadować Feddrah-Dahns'a do mojego samochodu. Musimy go poprosić aby tu został. Kierując się w stronę salonu pomyślałam o chaosie, który wkradł się do naszego życia. Róg jednorożca, trzecia pieczęć duchowa, Flam, wojna domowa w Y’Elestrial, Räksasa i dżin, trolle, elfy... jeśli szybko nie rozwiążemy naszych problemów, nigdy nie zdołamy się od nich uwolnić.
Rozdział 10 Polowanie na skrzaty było dalekie od rozrywki. Moi mentorzy nauczyli mnie co prawda jak je oczarować, ale działało to tylko przez bardzo krótki czas. W moim świecie skrzaty były traktowane niczym robactwo, a do niektórych miast zakazano im nawet wstępu. Jak tylko złamały tę regułę i znalazły się w środku Y'Elestrial, można było zrobić z nimi co się chciało. Dlaczego? Po prostu dlatego, że większość skrzatów żyła tylko po to by psocić i drażnić innych. Uwielbiały siać niezgodę używając do tego różnych sztuczek; uczciwie zapracowały na swoją reputację. Ponadto kradły elfom ich magiczny pyłek po to tylko by wywoływać chaos. Tym bardziej byłam zaskoczona że Feddrah-Dahns powierzył jednemu z nich tak cenny artefakt. Dotarłyśmy na miejsce o 9 tej. Każda z nas wzięła swój samochód na wypadek gdybyśmy musiały się rozdzielić. Niebo oczyściło się na tyle, że promieniom słońca udało się przedostać przez chmury. Wszędzie wokół na gałęziach drzew błyszczały krople deszczu. Dom był mały, w stylu tych budowanych w Nowej Anglii, czym bardziej przypominał chatkę. Wokół rosły rododendrony które były wielkości drzew; było więcej mchu aniżeli traw sprawiając że ogród wydawał się dziki. Tu i tam dostrzec można było paprocie; drogę pokrytą żwirem porastały chwasty. Po drodze natknęłyśmy się na stare ogrodzenie naznaczone zębem czasu. Za domem ujrzałyśmy dwa klony, których wierzchołki z każdej strony sięgały powyżej dachu. Zwróciłam się do Delilah: —Zobaczmy czy ktoś tam jest. Pokonawszy schody, delikatnie zapukałam do drzwi. Elfy miały doskonały słuch. Nie było potrzeby aby walić w drzwi z całej siły. Chwilę później w progu ujrzałyśmy drobnego i smukłego elfa. Ujrzawszy nas, jej oczy zabłysły. —Dzięki Bogu! Przyszłyście po skrzaty? spytała wskazując gestem dłoni na ogród. Zobaczcie co zrobiły! Pomimo naszych wysiłków, tworzą tutaj prawdziwą dżunglę! Obie z Delilah rozejrzałyśmy się wokół. Z miejsca gdzie stałam mogłam dostrzec na liściach i ziemi pozostałości pyłku skrzata.
Elfy nie kłamały mówiąc że są nękane przez skrzaty które opanowały ich ogród. Skoncentrowałam uwagę na gospodyni domu. —Nazywam się Camille D'Artigo, a to moja siostra Delilah. Wspomniałaś Menolly o obecności dziwnego skrzata na swoim terenie? Z wypiekami na twarzy skinęła głową. —Tak mi przykro! Nawet się nie przedstawiłam. Tak się cieszę że was widzę! Nazywam się Tish. Tak, pojawiło się u nas nowe stworzenie które sprawia nam problemy. Już pozostałe były nie lada utrapieniem ale ostatni który pojawił się wczoraj... to już otwarta wojna. Nie mogę postawić stopy w ogrodzie by nie zostać zaatakowana. Mój mąż jest przykuty do łóżka z powodu migreny. Próbował je usunąć ale zaczęły spiskować przeciwko niemu. Nawet jeśli magia skrzatów nie działała na elfy, to dostanie pyłkiem w oczy mogło spowodować bóle głowy nie do zniesienia. Z całą animozją która charakteryzowała tych ostatnich, byłam przekonana że nie znikną ot tak sobie po dobroci. —Czy mogłabyś nas zaprowadzić na tyły ogrodu? Po drodze opowiedziała nam trochę o swoim życiu. —Dwa lata temu przybyłam na Ziemię. Mój mąż dołączył do mnie w zeszłym roku. Oboje zajmujemy się badaniem ludzkiego społeczeństwa dla Akademii Historyczno -Antropologicznej w Elqavene. Jestem uzdrowicielką. Mój mąż jest historykiem. Kiedy Akademia zaproponowała nam przyjazd na Ziemię w celu prowadzenia badań, zgodziliśmy się na trzyletni kontrakt. Przyjechałam jako pierwsza, ponieważ potrzebowałam trochę więcej czasu by nauczyć się różnych technik gojenia ran na Ziemi. Skrzywiła się. —Coś nie tak? spytałam. Tish skinęła głową. —Pomimo rozwiniętej technologii, wszystko układa się nie tak jak powinno. O wiele więcej ludzi umiera tutaj z głodu.
W naszym świecie zachorowalność na różne choroby jest znacznie mniejsza niż tutaj, w kraju który można by uznać za dobrze rozwinięty. Istnieje tutaj ogromny potencjał, ale jest on pogrzebany pod stertą poczucia moralności i panującym prawem rynku. To naprawdę tragiczne (zatrzymała się by otworzyć furtkę). Tamtędy, rzuciła wskazując nam drogę. Bądźcie ostrożne, wydają się dzisiaj mieć spory zapas pyłku. Znalazłszy się po drugiej stronie płotu, bardzo szybko zrozumiałam co miała na myśli. Wszystko wokół pokryte było warstwą pyłku, od samej ziemi w kierunku kamiennej ławki ustawionej w rogu i stojącym obok wyrzeźbionym gargulcem mającym na swoich plecach coś na kształt herbu. Dzięki szybkiemu refleksowi, kaszląc, zatkałam nos. Delilah kichnęła potężnie dwa razy. —O cholera! wykrzyknęła gdy rozbłysł wokół niej wielobarwny blask. Zanim zdążyłam zareagować, przemieniła się. W ciągu kilku sekund znalazłam się twarzą w twarz ze złotym kotem, który patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, przerażonym wzrokiem. Świetnie! Tylko tego jeszcze mi było trzeba. Z zaskoczenia łapiąc oddech, Tish zasłoniła ręką usta. —Strasznie mi przykro! —Och to się bardzo często zdarza, szczególnie gdy jest zestresowana. Widocznie pyłek zainicjował jej przemianę, wyjaśniłam pochylając się by złapać Delilah. Jednak ta była w szczytowej formie. Zanim zdołałam jej dotknąć – uciekła. —Wracaj tutaj natychmiast, Delilah! Pobiegłam za nią wgłąb ogrodu. Już ją prawie miałam, gdy wspięła się na krzak bzu gdzie nie mogłam jej dosięgnąć. W następnym kroku poślizgnęłam się o wystający korzeń i upadłam lądując twarzą w mokrym mchu. —To nie może być prawda! Kiedy usiadłam, zdałam sobie sprawę że na domiar złego rozdarłam spódnicę. Gdybym nie uważała, mogło by być jeszcze gorzej. Ponadto od stóp do głów cała byłam pokryta pyłkiem. Błyszczący proszek migotał na moim ubraniu i twarzy. W myślach modliłam się i miałam nadzieję że jestem odporna na uboczne skutki jakie ten może powodować.
Natychmiast podbiegła do mnie Tish aby mi pomóc wstać. —Tak mi przykro, wszystko w porządku? Ostrożnie się obmacałam, dzięki Bogu nic nie złamałam. Pyłek uderzył mi do głowy, ale poza tym wszystko było w porządku. —Myślę że tak. Czy mogłabyś spróbować ściągnąć moją siostrę z tego drzewa? Tymczasem ja poszukam Gui. Podczas gdy Tish nawoływała naszego kotka, ja udałam się na poszukiwania. Skrzaty były trudne do znalezienia gdy nie chciały być znalezione; miałam wrażenie że Gui jest jednym z nich. Gdzieś tutaj czaiła się banda skrzatów czekająca by móc skoczyć na ciebie znienacka. Może gdybym zawołała go po imieniu...? —Gui! Mam dla ciebie wiadomość od Feddrah-Dahns'a, syknęłam mając nadzieję przyciągnąć jego uwagę. Wreszcie za trzecią próbą usłyszałam szelest w krzewach borówek. Po sekundzie wyszedł z nich skrzat. Nie był większy niż lalka Barbie. Blady, niemal przezroczysty, od czasu do czasu migał niczym neon. Ostrożnie podleciał do mojej twarzy, powoli gestem dłoni dałam mu znak by wylądował na mojej dłoni. Prawie natychmiast usłuchał, nie przestając przy tym nerwowo bawić się swoja torbą. —Czego chcesz? spytał w języku Melosealfôr. —Przyszłam po ciebie. Feddrah-Dahns jest w moim domu. Martwi się o ciebie. I o róg skończyłam szeptem. Elfy doskonale znały język Melosealfôr, nie było mowy by Tish dowiedziała się co przewoził Gui. A raczej to, co miałam nadzieję, wciąż ma przy sobie. Jego skrzydła łaskotały mnie w rękę, siedział na mojej dłoni ze skrzyżowanymi nogami. Jego twarz stała się bardziej poważna. —Mam to czego szukasz, moja pani. Mój pan powierzył mi go, udało mi się go odnaleźć. Ale goblin był szybszy ode mnie. Musiałem lecieć tak szybko jak tylko potrafię aby go zgubić. Bałem się że wpadnie na mój ślad i mnie wytropi. Nie śmiałem użyć zaklęcia pomruku. Zignorowałam fakt że nie mógł ukryć w swojej torbie czegoś większego jak wykałaczka. Zanim jednak spytałam go o to, pojawiła się Tish z Delilah w ramionach. —Złapałam twoją siostrę, oznajmiła.
Gdy zobaczyła Gui zamrugała, na co ten cofnął się nieznacznie zachowując milczenie. —Widzę, że go znalazłaś. Czy można zrobić coś z innymi? Denerwują mnie tak bardzo, że poważnie myślę o przeprowadzce. Jestem pewna że będą zachwyceni! —Czy ja wyglądam na eksterminatora robactwa? mruknęłam pod nosem. Jednakże Tish i jej mąż bardzo nam pomogli. Miałam wobec nich dług. —Poczekaj, powiedziałam pochylając się nad Gui. Posłuchaj, muszę pomóc temu elfowi. Czy będzie ci przeszkadzało jeśli zostawię cię z moją siostrą do czasu aż się przemieni? Mrugając przyjrzał się Delilah, która wyglądała na zainteresowaną. —Nie lubię kotów. Zjadają skrzaty. —Słusznie, odparłam marszcząc brwi (Delilah nie spuszczała z niego wzroku, gotowa zaatakować gdyby ten tylko wykonał najmniejszy ruch). Pochyliłam się i umieściłam go na solidnym krzaku rododendronu. Poczekaj tutaj na mnie. Kiedy wyciągnęłam ręce, Delilah podeszła do mnie i wspięła się na moje ramię wczepiając pazurami. Pogłaskałam ją aby ją uspokoić. Po chwili zaczęła mruczeć, wydając pomruki i kichając. Po kilku minutach poczułam zmianę energii wokół niej i natychmiast umieściłam ją na ziemi. W chmurze oparów i mgły, zbyt szybko by mogło to wykryć oko, na powrót przybrała ludzką postać a jej niebieska obróżka sprawiła że była ubrana. Widząc ją przykucniętą na ziemi, wyciągnęłam do niej rękę pomagając jej wstać. —Witamy z powrotem. To zawsze wygląda na tak bolesne. —Ale nie jest, powiedziała kaszląc. Wypluła coś co wyglądało podejrzanie, jak kulka włosów. Skrzywiłam się, żadnych manier. Bycie w połowie kotem oznaczało również żonglowanie pomiędzy kulkami futra, pchłami i kuwetą. —W porządku? spytałam gdy skończyła. —Tak, nie spodziewałam się tego, to wszystko. Co się dzieje? (rozejrzała się i ujrzawszy Gui zaklaskała). To on? Znalazłaś go? Skinęłam głową.
—Chcę żebyś zabrała go ze sobą przed dom i dotrzymała mu towarzystwa, podczas gdy ja zajmę się skrzatami stwarzającymi problemy. Obiecałam Tish że spróbuję ją od nich uwolnić.. —Hej! Nie jestem problemem! wykrzyknął oburzony Gui gdy Delilah go złapała. Mogłabym jeszcze przez długi czas wysłuchiwać jego lamentów, gdyby Tish nie odprowadziłaby ich do furtki. Nagle jęknęła z zaskoczenia i cofnęła się by przepuścić Morio. Minął ją nie zwróciwszy na nią najmniejszej uwagi. —Spóźniłeś się, zauważyłam. Mamy tutaj inwazję skrzatów, a ja obiecałam tej miłej pani że postaram się coś zrobić. Tyle że nie za bardzo wiem co. Nie znam żadnych zaklęć na odpędzenie szkodników. —Dziś rano nie mogłem znaleźć swojej torby. Już myślałem że ją straciłem, powiedział wskazując na czarną torbę przewieszoną przez ramię. Nigdy się bez niej nie ruszał, ponieważ zawierała czaszkę która była mu bardzo bliska i towarzyszyła mu od dnia narodzin. Kiedy przemieniał się w lisa, gdyby nie ona nie mógłby na powrót przyjąć ludzkiej formy. Co się tyczy jego demonicznej postaci, nie było to bardzo ważne. Skrzaty? Skinęłam głową. —Spójrzcie na resztki pyłku który zostawiły w ogrodzie! Z każdym razem gdy Morio się przemieniał, jego czarne oczy błyszczały barwą topazu. Subtelnie umięśniony, Morio był dobrze zbudowany, krępej budowy ciała choć nie za wysoki. Jego czarne włosy związane były w długi warkocz, połyskując w promieniach słońca. Wyglądał całkiem nieźle. Podobnie w sypialni... Dobrze wiedział jak korzystać z rąk. Nawet Trillian nie dorównywał mu na tym polu. Na szczęście moi kochankowie doskonale się uzupełniali. Byłam bardzo szczęśliwą czarownicą. —Być może uda mi się coś zrobić, powiedział w końcu. Nagle w szyję wbiła mi się malutka strzałka. W odruchu wyjęłam broń gotowa do ataku. Nagle zza gałęzi klonu usłyszałam chichot zdradzający pozycję mojego napastnika. Odwróciwszy się, znalazłam się twarzą w twarz z pięcioma skrzatami które siedziały na gałęzi niczym ptaki. —Natychmiast przestańcie! zawołałam kiedy poczułam jak druga strzałka drasnęła mnie w policzek.
Odwracając głowę na bok, ujrzałam inną grupę tych szkodników przyglądającą nam się uważnie od strony ogrodzenia. Uzbrojone były w dzidy i rzutki. Przynajmniej nie wyglądały jakby było im wygodnie. Chyba liście olszyny wbijały im się w plecy. Morio zawirował, wyciągając ręce w ich kierunku. —Ogień lisa! W tej samej chwili z jego dłoni w stronę żywopłotu buchnął obłok zielonego światła. Na początku skrzaty tylko głośno się roześmiały. Ale po chwili jeden z nich przyjrzał się dokładnie siedzącemu obok koledze. Nie słyszałam co mówią, ale nagle wpadły w panikę, starając się za wszelką cenę opuścić gałąź na której siedziały, zanim pochłonie je chmura ognia. Spojrzałam na szczyt, gdzie gałęzie tańczyły na wietrze. Następnie przywołałam na pomoc prąd powietrza. Mój plan był prosty: celować i strzelać. Niestety zgromadziłam więcej wiatru niż zamierzałam. Ten w nadmiarze uderzył w skrzaty zmiatając je, ale także sprawił że straciłam równowagę i upadłam uderzając wcześniej o pień klonu. Szok sprawił że zamarłam... na co najmniej trzydzieści sekund. Drugą niespodzianką było to, że nie wylądowałam tam gdzie powinnam. Starałam się uspokoić oddech i utrzymać w pionie. Jednak nie miałam czasu i poleciałam głową do przodu lądując twarzą w pyłku. Cholera! pomyślałam wdychając silny zapach mokrej ziemi zmieszanej z zapachem skrzatów. Nie chciałam ich zranić. Chciałam tylko się ich pozbyć... a nade wszystko nie chciałam zranić samej siebie. Nie byłam masochistką. Kiedy wyplułam kawałek trawy który utkwił mi między zębami, Morio z uśmiechem pomógł mi wstać. —Wszystko w porządku? spytał. Po raz drugi w ciągu godziny, sprawdziłam czy przez przypadek niczego nie złamałam. Wszystko zdawało się być na miejscu. —Jestem przemoczona, cała w błocie i jest mi zimno, poza tym wszystko gra, odpowiedziałam rozglądając się w poszukiwaniu skrzatów. Gdzie one się podziały? —Myślę że nieźle je przestraszyłaś. Niektóre spadły na drugą stronę ogrodzenia, inne zniknęły. Kto wie gdzie mogły pójść.
W każdym razie nawet jeśli byśmy ich poszukali i tak nigdy byśmy ich nie znaleźli. Skrzaty uwielbiają sprawiać kłopoty ale nie są głupie. —Tak, mruknęłam. Mimo że pragnęłam się poskarżyć, postanowiłam ugryźć się w język. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na Morio. Wyglądał na zmęczonego. Mimo to wciąż był zachwycający. Obejmij mnie. Morio oplótł rękę wokół mojej talii aby mnie przyciągnąć do siebie. Następnie pocałował mnie w sposób jakby smakował kieliszek wybornego wina lub stary ser. Delikatnie, nie spiesząc się, a jednocześnie ciesząc wszystkimi aspektami nieznanego smaku. Mocniej przytuliłam się do niego. Był numerem dwa, moim kochankiem, moim magicznym partnerem, a także moim przyjacielem. W ciszy, ukrył twarz w mojej szyi znacząc pocałunkami ścieżkę ku moim piersiom, zatrzymał się na skraju mojego stanika, który ledwie skrywał moje sutki, samo wycięcie dekoltu było na granicy przyzwoitości. —Trillian został wezwany, szepnęłam czując jego język badający moją szyję. Martwię się o niego. Zamiast mnie uspokoić mówiąc „że wszystko będzie dobrze”, Morio zrobił krok do tyłu. —On nie może tam wracać! Za jego głowę została wyznaczona nagroda! —Wiem, powiedziałam, zapatrzona w ogrodzenie za nim. Dlatego się boję. Coś wisi w powietrzu. Czuję to. A Trillian utknął w samym środku. Czasami zastanawiam się, czy on rzeczywiście powiedział mi całą prawdę. Co jeśli odgrywa w tym o wiele większą rolę niż kazał mi wierzyć? Obserwując źle przycięte krzaki nie mogłam powstrzymać myśli o moim ojcu i miejscu gdzie teraz był. Zdezerterował po tym jak Lethesanar kazała im atakować własnych ludzi. Mój ojciec nie był ani tchórzem ani zdrajcą. Był lojalny wobec Trybunału i Korony. Jednak gdy Korona nadużyła swojej władzy, wycofał się pozostając lojalnym tronowi a nie temu kto obecnie na nim zasiadał. Morio westchnął głośno. —Nie wiem czy to może mieć związek, ale jakiś czas temu przyszedł do mnie mężczyzna. Szukał Trilliana. Nie wiem dlaczego. Może pomyślał że żyjemy razem? Nie był człowiekiem. Powiedziałbym że kimś w rodzaju wróżki. Nalegał na rozmowę z Trillianem.
Ponieważ nie wiedziałem kim jest a nie chciał podać mi swojego nazwiska, grałem głupka. Następnego dnia rozmawiałem z Trillianem. Kiedy mu go opisałem, wyglądał tak jakby zobaczył ducha. Nie chciał mi nic powiedzieć. Zastanowiłam się przez chwilę. —Wróżka ziemna? —Nie wiem. Ale sądząc po jego ubraniu, prawdopodobnie pochodził z krainy wróżek. —W takim razie może być szpiegiem zatrudnionym by znaleźć i zabić Trilliana. Albo żołnierzem Tanaquar, upoważnionym do składania jej raportów. Faktem jest że Trenyth zadzwonił w środku nocy, po to tylko by prosić go aby wrócił (zadrżałam, chmury na nowo zasnuły słońce). Choć, zaprowadzimy Gui do domu. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny obfitowały w wydarzenia. —I nie wygląda na to aby miało się to zmienić, zauważył obejmując mnie w pasie. Poszliśmy w kierunku furtki. Jak do tej pory, drużyna Degath była naszym głównym problemem, ale w ostatnim czasie pojawiło się więcej demonów współpracujących ze Skrzydlatym Cieniem. Oddziały Degath, piekielni zwiadowcy którzy byli na pierwszej linii Skrzydlatego Cienia. —To prawda. Morio westchnął. —Obawiam się że coś szykują. Menolly powinna w barze bardziej uważać. Portal jest znany wszystkim, a demony są ostatnio mniej ostrożne. —Nie wspominając o nowych portalach o których nic nie wiemy, a które są łatwym celem dla naszych wrogów. W ogrodzie przed domem, Tish siedziała na schodach ganku rozmawiając z Delilah. Co do Gui, to siedział on obok mojej siostry po drugiej stronie, zachowując się jakby elfa tu w ogóle nie było. —Nie mów o tym przy Tish lub Gui. Nie dopóki nie znajdziemy się bezpiecznie w domu, powiedziałam. Feddrah-Dahns wie co przygotowują demony, dlatego wysłał mi... prezent. Musimy jednak uważać by nie rozmawiać o tym głośno.
Z całkowicie sztucznym uśmiechem, zwróciłam się do Tish. —Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Myślę że uciekły, ale ze skrzatami nigdy nie można być niczego pewnym. Zabieramy ze sobą Gui. Na te słowa Delilah wstała i otrzepała dżinsy. —Możemy już iść? Skinęłam głową. —Absolutnie. Gui, wolisz jechać z Delilah czy ze mną? Skrzat spojrzał na Delilah bykiem i zlustrował mnie wzrokiem od stóp do głów. —Jadę z tobą. Nie przepadam za towarzystwem kotów. Delilah syknęła, po czym roześmiała się widząc jak ten podskoczył z wrażenia. —Nie wszystko jest moim posiłkiem! Nigdy nie przemieniłam się prowadząc. Przysięgam na drewniany i żelazny krzyż. Gui prawie zakrztusił się własną śliną. —Warcząc i sycząc nie zdobędziesz mojego zaufania, wiesz? Dobra, pójdę z tobą ale musisz obiecać że niczego nie będziesz próbować. Mówię poważnie. Najmniejsze potknięcie a jego wysokość przebije cię swoim rogiem! Jestem głównym członkiem dworu królewskiego! Tłumiąc chichot, Delilah chwyciła Gui i umieściła go na miejscu pasażera. —Nie wątpię w to ani przez chwilę, Wasza Wysokość Gui. Morio jechał za mną w swoim Subaru. W drodze powrotnej przez cały czas zastanawiałam się jak się to wszystko rozwinie. Cryptos zdawały się być teraz wszędzie. Rzecz jasna było ich znacznie mniej niż ludzi, ale rzucali się też bardziej w oczy i byli o wiele bardziej hałaśliwi. Więc nie pozostawały niezauważone. Na domiar wszystkiego Anioły Wolności rozpoczęły już swoją wojnę. Pozostawało teraz jedynie aby Skrzydlaty Cień wkroczył na scenę ze swoim wojskiem.
Rozdział 11 Kiedy znaleźliśmy się w domu, zastaliśmy tam Feddrah Dahns pasącego się w ogrodzie. Powiedział nam, że Iris udała się do sklepu i wzięła ze sobą Maggie. Tak więc poza nami nie było w domu nikogo więcej. W chwili gdy zobaczył skrzata, jego oczy rozbłysły. Gui natychmiast usiadł mu na ramieniu. Zwróciłam się do nich obojga. —Chodźmy do środka. To co mamy do przedyskutowania musi pozostać tajemnicą. Zamykając oczy, upewniłam się czy bariery ochronne nadal są aktywne. Wszystko było w porządku, dzięki Morio. Znacznie je ulepszył, wzmacniając moją magię która była słabsza od jego i kanalizując ją gdy ta stawała się niestabilna. W salonie przedstawiłam Morio Feddrah-Dahns. Ten ostatni z rozszerzonymi nozdrzami zlustrował wzrokiem Morio od góry do dołu. —Dziecko Demon z czystym sercem, oświadczył w końcu jednorożec. Pokochałbyś dolinę Wietrznych Wierzb. Jest ogromna i dzika, ponadto jest domem dla wielu tobie podobnych, lisie. —Yokai? W waszym świecie? wykrzyknął zdziwiony Morio. —Chyba nie myślałeś poważnie że twoja rasa ograniczyła się do życia na Ziemi? spytał Feddrah-Dahns. Przecież poruszasz się między światami. Tak więc czy nie jest możliwe że Ziemia nie jest twoim jedynym domem? Morio zamyślił się, usiadłszy wygodniej w fotelu. —Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. Moi rodzice nie lubili mówić o swojej przeszłości. Moja matka nauczyła się milczeć gdy żołnierze zabili na polowaniu moją babcię. Mój dziadek został ranny próbując ratować córkę, ale udało im się uciec. Dał ją na wychowanie swojej siostrze. Spojrzałam na niego. Nigdy mi o tym nie powiedział. —Twoja matka musiała więc bać się ludzi. Pokręcił głową.
—Nie, bała się jedynie mężczyzn którzy ich zaatakowali. Inaczej rzecz się ma z moim dziadkiem, który faktycznie nienawidzi ludzi. Tak samo mój ojciec ale on ma swoje powody. On i matka są bardzo do siebie podobni. —Co się stało? spytałam ciekawa. Morio bardzo rzadko mówił o swojej rodzinie lub dzieciństwie, tak więc za każdym razem gdy czynił wysiłek aby się przede mną otworzyć, słuchałam go najlepiej jak umiałam. —Mój ojciec bym świadkiem jak cała jego rodzina została zamordowana przez Pana podczas szogunatu Ashikaga. Od tego czasu minęły dwa wieki. Z czasem stał się mężczyzną i ożenił się z moją matką ale strach pozostał. Moi rodzice nauczyli mnie abym zachował w sekrecie swoje pochodzenie i to kim jestem... chyba że poprosi mnie o to Babcia Kojot. Oni nie wkładają wszystkich ludzi do tego samego worka, ale... jest to bardzo ciężkie dziedzictwo do noszenia! Wzięłam go za rękę. —Dlaczego Babcia Kojot? Jaki jest twój związek z nią? Nigdy mi tego nie wyjaśniłeś. Morio rzucił okiem na jednorożca i skrzata a następnie zwrócił swoją uwagę na mnie. —Babcia Kojot uratowała Yoshiro, mojego ojca. Ukrył się w jej lesie po tym jak był świadkiem masakry na swojej rodzinie. Przez zwykły przypadek Babcia Kojot była akurat w okolicy. Wzięła go ze sobą korzystając z japońskiego portalu i wychowała jak własnego syna. —Twój ojciec dorastał z Babcią Kojot? Ta myśl sprawiła, że zadrżałam. Delilah patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami z ręką zastygłą w opakowaniu chipsów. —Dobry Boże! wykrzyknęła. Twój ojciec miał za przybraną matkę czarownicę losu?! Jestem zaskoczona że dożył dojrzałego wieku! Morio posłał jej wielki uśmiech. —To prawda że go zahartowała i uczyniła twardym! Po kilku latach, Babcia Kojot postanowiła wrócić do Ameryki Północnej i powierzyła mojego ojca opiece swojej matki chrzestnej. To duch japońskiego pochodzenia; panuje nad umysłami kwiatów. To ona nauczyła mojego tatę jak korzystać ze swoich mocy.
Dziś moja rodzina płaci jej daninę i hołd. Mój ojciec zawdzięcza życie Babci Kojot. Bez jej interwencji na pewno by już nie żył. Tak więc zawsze staramy się podołać jej prośbom. Zawsze. Kiedy posłał mi lekki uśmiech, zrozumiałam trochę lepiej mojego kochanka-demona i jego poczucie lojalności. Od razu pomyślałam o naszych dziadkach którzy z powodu naszej mieszanej krwi ledwo co się nami interesowali. Prawie nigdy ich nie widywałyśmy. Ostatni raz gdy o nich słyszałyśmy, było to wtedy gdy dowiedziałyśmy się że oboje zginęli w jakimś głupim wypadku, utonęli czy coś takiego. Ojciec nigdy nie był z nimi w dobrych stosunkach, bo odrzucili i nigdy nie zaakceptowali miłości jego życia. —Więc Babcia Kojot naprawdę jest dla ciebie babcią! Nawet jeśli nie potrafię sobie wyobrazić jak piecze ciasteczka… Morio zachichotał. —Nie, raczej nie. I uwierz mi, nigdy nie nazwałem jej babcią. Upewniwszy się że Feddrah-Dahns'owi jest wygodnie, usiadłam na podnóżku naprzeciw Morio, na co on objął mnie i pocałował lekko. To wystarczyło bym zapłonęła. Pasja którą dzieliłam z Trillianem przypominała beczkę prochu której dotkniecie powodowało wybuch. Z Morio miałam odczucie jakby w moich żyłach powoli płynęła stopiona lawa. Jego czarne oczy były usiane topazem, który stawał się dominujący gdy ten przyjmował swoją demoniczną postać. Jak zawsze nasze energie mieszały się ze sobą, przez co poczułam jak jestem wciągana w otchłań otulającej nas magii. Powietrze wokół zaczęło wirować. Delilah odchrząknęła. —Kiedy już zdecydujecie się dołączyć do nas, dajcie nam znać! Może wtedy w końcu zaczniemy?! —Przepraszam, ja tylko... zaczęłam uśmiechając się. —Nie ma problemu, odpowiedziała tym samym tonem. Doskonale wiem o czym myślałaś. Chciałabym tylko abyśmy kontynuowali tę rozmowę. Usiadłam jak należy.
—W porządku, zacznijmy więc od najważniejszego. Jak się czujesz Gui? Czy ci złodzieje cię nie zranili? Skrzat pokręcił głową. —Nie. Jak już mówiłem w samochodzie, wszystko w porządku panienko. Jak na skrzata miał dobre maniery. Zwykle byli oni niegrzeczni i wulgarni. —Czy nadal masz róg? spytałam, starając się nie wyglądać na zestresowaną. Jednemu jednakże nie mogłam zaprzeczyć: umierałam z ciekawości by go zobaczyć. Gui skinął głową. —Tak. Wasza Królewska Mość, czy mam go teraz wyjąć? spytał, klęcząc na ramieniu Feddrah-Dahn'a. —Tak, mój przyjacielu. Daj go Camille, powiedział jednorożec patrząc mi prosto w oczy. Wyglądało jakby próbował wejrzeć w moje serce w poszukiwaniu moich wahań i lęków. Gui gwizdnął, naśladując dźwięk srebrnego fletu i podskoczył. Następnie sprawdził swoją torbę. Obserwowałam go, ciekawa gdzie ukrył róg. Wtedy ujrzałam tworzący się wewnątrz worka wir. Po chwili wyjął z niego aksamitne pudełko. —Bardzo sprytne, zauważyłam. Ukryłeś go w między-wymiarowym portalu. —Zrobiłem to zaraz po tym jak mój Pan mi go dał, powiedział rumieniąc się (jego skóra była koloru zielonej mięty z odrobiną czerwieni, czym przypominał choinkę bożonarodzeniową). Popełniłem straszny błąd. Mam tylko nadzieję, że uda mi się odzyskać zaufanie mojego pana. Zamrugałam. Jego wystąpienie nie było pompatyczne, jednak sposób mówienia wydawał się być nieco archaiczny. —Gui, czy byłeś już wcześniej na Ziemi? Pokręcił głową.
—Nie, nauczyłem się waszego języka od pewnego człowieka który przybył do nas przeszło wiek temu, a któremu jego wysokość ofiarował ochronę. Był poetą. Żył z nami, dopóki nie byliśmy w stanie odesłać go do domu. Od tego czasu zdarza mi się rozmawiać z pewnymi wróżkami które podróżują między naszymi dwoma światami. Zamrugałam ponownie. Sto lat temu jakiś człowiek wylądował w ich świecie i zajął miejsce przy stole samego Księcia Korony jednorożców z doliny Dahns. —Biedny człowiek, to musiał być dla niego szok! —W rzeczywistości, zauważył Feddrah-Dahns, nie był ani zszokowany, ani przerażony. Prawdę mówiąc, był tak zadowolony, że mieliśmy problemy aby przekonać go do powrotu do domu. Osobiście nie miałem nic przeciwko by został z nami ale Arachnase, nasza tkaczka, nalegała abyśmy sprowadzili go na Ziemię. Widocznie William Butler miał ważną rolę do odegrania. Nie mógł u nas pozostać bo mogłoby to spowodować zachwianie równowagi. —Proszę, powiedział Gui wręczając mi aksamitne pudełko. Bądź ostrożna otwierając je. Róg jest bardzo potężny. Z łatwością może cię skrzywdzić jeśli nie będziesz gotowa przyjąć emanującego z niego strumienia energii. Przyjrzałam się dokładnie pudełku. Oto trzymałam w rękach jeden z najrzadszych artefaktów. Poszukiwacze skarbów szukali go od lat. Niektórzy zginęli w trakcie swoich legendarnych wypraw. Tysiące magów dałoby wszystko, aby być na moim miejscu. W rzeczywistości gdyby wiedzieli że jest w moim posiadaniu, nie zawahaliby się mnie zabić aby tylko go zdobyć. Po wzięciu głębokiego oddechu, położyłam pudełko na kolanach i otworzyłam je ostrożnie. Pierwszą rzeczą jaką ujrzałam była błyszcząca tkanina przetykana złotymi nićmi. Łapiąc oddech z zaskoczenia, Delilah pochyliła się nade mną by móc mu się przyjrzeć z bliska. Co się tyczy Morio, ten wytrzeszczył oczy następnie położył dłoń na moich plecach aby mi dodać ducha. Gdy zaczęłam go rozwijać, moje palce zaczęły swędzieć. Następnie poczułam dziwne uczucie rozchodzące się od mojej ręki i rozprzestrzeniające się po całym ciele. Zaczęłam drżeć tak mocno, że czułam jak moje zęby zaczęły dzwonić. Drżąc, w końcu go ujrzałam. Miał około czterdzieści centymetrów i w całości został wykonany z twardego jak diament kryształu. Złoty, z czarnymi i srebrnymi żyłkami, zupełnie jak błyszczące igły zatopione w kwarcowym bloku. Zdawały się emitować muzykę poważną. Z wahaniem, ostrożnie wyciągnęłam ku niemu rękę, obawiając się jednocześnie że ten zaatakuje mnie i zwęgli na popiół.
—Weź go, zachęcił mnie Feddrah-Dahns. On cię wzywa. Z zamkniętymi oczami zmusiłam się by go posłuchać. Po chwili rzeczywiście usłyszałam niewyraźny szmer. Nie rozumiałam co mówi. Słowa były mi obce, ale zaproszenie echem odbiło się w moim sercu i duszy jak również w moim tatuażu Matki Księżyca którym zostałam oznaczona w czasie rytuału przejścia. Róg pragnął mnie w równej mierze jak ja jego. Przesuwając palcami po zimnej bryle kryształu, wróciłam pamięcią do nocy mojego wtajemniczenia. Z powrotem znalazłam się w jaskini w której zostałam zaprzysiężona, ofiarowując Matce Księżyca swoją duszę na wieczność. Była pełnia, niebo pełne było magicznych obietnic. Przez lata trenowałam pilnie pod okiem moich mentorów, by móc znaleźć się tutaj tej nocy, gdzie zostanie podjęta decyzja czy jestem wystarczająco zdolna by poddać się przysiędze. —Ona nie będzie dalej się rozwijać, powiedział Lyrical. Każ jej opuścić miasto. Na zawsze pozostanie nic nie znaczącą czarownicą. Lyrical był moim Némésis. Ćwiczenia które kazał mi wykonywać, zawsze były zbyt skomplikowane. A jego wymagania były niemożliwe do zrealizowania. Nigdy z niczego nie był zadowolony. Nie liczyło się ile razy zasypiałam przez niego z płaczem z powodu jego lekceważących uwag. —Myślę że Camille może nas jeszcze zaskoczyć (to był mój wychowawca, mój mentor. Był równie poważny i surowy jak Lyrical, ale o wiele mniej zły). Potrzeba czasu ale ona zajdzie o wiele dalej niż ty czy ja, sam zobaczysz. Będzie walczyć ciężej i pokona przeciwników znacznie potężniejszych, tak że nie możemy sobie tego wyobrazić. Kładąc rękę na moich ramionach, spojrzał mi w oczy. —Posłuchaj mnie uważnie, Camille. Jesteś mieszańcem który ma swoją pietę achillesową. Nigdy nie będziesz doskonała. Ale twoja odwaga skompensuje twoje magiczne luki. Nie lękaj się oddać w ręce Matki Księżyca kiedy ta cię wezwie. Przyjmij pomoc jaką ci ofiaruje, nawet jeśli ta będzie miała absurdalny charakter. Zagłosuję na twoją korzyść, dzięki czemu będziesz mogła złożyć przysięgę. Zachowałam milczenie. Lekcja numer jeden: „uczeń nie może zabrać głosu, jeżeli nie zostanie poproszony”. Zawsze tak było i nigdy się to nie zmieni.
Tej nocy być może Matka Księżyca pozwoli mi na zaprzysiężenie. W przeciwnym razie zostanę odesłana w niełasce. Nie było nic pomiędzy. Studenci zdawali lub nie. Na ogół ci którzy oblewali, opuszczali Y'Elestrial udając się w drogę do czasu aż nie natknęli się na jakąś wioskę gdzie potrzebowano kogoś z mniejszymi umiejętnościami w posługiwaniu się magią, pomocy dla uzdrowicieli i strażników. Przez większość swojego czasu wyrzutki te żyły spokojnie niczym się nie wyróżniając. Nie miały już prawa do przekroczenia progu świątyni Matki Księżyca. Jednak pomimo tego niektórzy z nich nadal w czasie pełni śpiewali pieśni na jej cześć. Mees-Mees, trzeci członek koterii, wstała z krzesła. —Jeden głos za, jeden głos przeciw. Tego rodzaju sytuacja nie jest powszechne znana. Ogólnie zdolności kandydata są jasne. Dlatego myślę że tylko Matka Księżyca może zdecydować o twoim losie. Mees-Mees nie miała prawa do głosowania. Pełniła prostą rolę mediatora i zobowiązana była do zachowania swoich opinii dla siebie. Nigel zagwizdał. —Tak z pewnością będzie lepiej. Jedynie Najwyższa Kapłanka będzie w stanie ocenić serce i duszę Camille, Lyrical. Ona będzie wiedzieć czego pragnie Matka Księżyca. Krzywiąc się, Lyrical się odwrócił. —Tak się stanie jeśli przyjmiesz przysięgę tego mieszańca! Jest zaledwie w połowie wróżką! Jestem zaskoczony że zaszła tak daleko... Musiałam się zmusić aby zachować milczenie. Jeśli zdecyduję się bronić rodziny i honoru, stracę wszystkie szanse na powodzenie. —Przedstawienie jej Derisie jest najlepszym rozwiązaniem, rzekła Mees-Mees. Dziewczyna nie będzie mogla kwestionować jej osądu. A i jej ojciec nie będzie mógł oskarżyć nas o zniesławienie. Świetnie! Jakby nie wystarczającym było słuchanie ich obelg. Jednakże nie byłam na tyle głupia by powiedzieć im co myślę: „Hej chłopaki! Jestem tuż obok!” Czasami miałam skłonność do mówienia a dopiero potem do myślenia. Ale nie dzisiaj.
Mees-Mees wskazała na mnie palcem. —Chodź ze mną. Bez wyjaśnienia odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła wgłąb świątyni. Przemierzałyśmy korytarze nigdzie się nie zatrzymując. Po chwili opuściłyśmy mury świątyni i dotarłyśmy na drugą stronę, gdzie na skraju lasu stał mały i nie rzucający się w oczy domek. —Poczekaj tutaj, powiedziała Mees-Mees. Następnie weszła do domu, zostawiając mnie samą. Spojrzałam na księżyc. —Nie zostawiaj mnie, szepnęłam wpatrując się w świetlistą kulę. Proszę, nie odrzucaj mnie. Moje całe życie obracało się wokół dwóch rzeczy: stać się czarownicą służącą Matce Księżyca i po śmierci naszej matki dbać o moje siostry. Jak do tej pory wszystko układało się dobrze, czego nie mogłam powiedzieć o swojej magii. Nawet jeśli udało mi się zajść tak daleko, to bardzo wątpiłam czy zostanie mi dane dostąpić zaszczytu rangi kapłanki. Po chwili pojawiła się Mees-Mees w towarzystwie Teribeka. Była to jedna z najstarszych kapłanek Matki Księżyca i jedna z najpotężniejszych. Nigdy nie została powołana wysoką kapłanką. I nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego. —Zatem jest ci przeznaczone dostąpić wejścia do basketu? spytała Teribeka dając tym samym znak Mees-Mees by odeszła. Z trudem przełknęłam ślinę. O cholera! Jeśli tylko Lyrical nie ustąpił i nie zgodził się z Nigelem, w tej chwili przyjdzie złożyć mi przysięgę i tym samym przygotowywać się do mojego pierwszego polowania. —Tak, odparłam niespokojnie. Wydarzenia wieczoru zaczęły mi ciążyć. Ku mojemu zdziwieniu, Teribeka uśmiechnęła się. —W tym przypadku, lepiej się pospiesz dziewczyno. Wysoka Kapłanka nie lubi czekać. W rzeczywistości, Wysoka Kapłanka Matki Księżyca nie miała nic innego do roboty jak służyć swojej pani. Jej lojalność należała do Księżyca. Oddała swoje życie i śmierć w jej ręce. Była w bezpośrednim kontakcie z boginią.
Podczas gdy Teribeka przygotowywała mnie do podróży, nad nami świeciły intensywnie gwiazdy oświetlając niebo. Oblizałam wargi. Z oczami wbitymi w Księżyc, poczułam ciężar metalowego pasa którym przewiązano mnie w talii. W następnym kroku srebrnymi łańcuchami związano mi nadgarstki za plecami. Teribeka obserwowała niebo. —Ja również czuję jego przyciąganie, zdradziła mi. Jej słowa dodały mi otuchy. Gdy szłyśmy tak przez las coraz bardziej oddalając się od domu, posłałam jej lekki uśmiech. Wśród drzew, nocne powietrze było wypełnione śpiewem ptaków i cichym stąpaniem dzikich kotów zajętych polowaniem. Gdy zbliżyłyśmy się do zagajnika, Teribeka zatrzymała się nagle. —Nie mogę dalej iść, moje dziecko. To twoja podróż. Musisz iść do Derisy sama. Po tych słowach zamilkła, a następnie położyła rękę na moim ramieniu. —Dobrze się zastanów zanim zdecydujesz się podążyć tą drogą. Jeśli dzisiaj kapłanka Derisa cię zaakceptuje, twoje życie nie będzie już dłużej należało do ciebie. Twoje serce i dusza na zawsze będą związane z boginią. Wsłuchując się w odgłosy lasu, obserwowałam księżyc nad nami. Mój oddech wydawał się dostrajać do tego obecnego w zaroślach. —Nie mam wyboru, odpowiedziałam. Matka Księżyca wezwała mnie do siebie zaraz po moim narodzeniu. Nie ma dla mnie innej drogi (poruszyłam nadgarstkami na których umocowane były łańcuchy). To co nas łączy jest o wiele silniejsze niż cokolwiek innego. Teribeka skinęła głową. —W takim razie zastanów się zanim coś powiesz. Śmierć jest mniej przerażająca niż gniew bogów. Kapłanka trzyma w swoich dłoniach światło księżyca a głupota szybko jest karana bolesną śmiercią. Księżyc nie zadowala się jedynie dotrzymywaniem towarzystwa nocy. Jest on również duszą lasu. Niczym magiczna iskra światła, mroczna łowczyni która prowadzi na smyczy sforę psów. Przy najmniejszym potknięciu pożre cię. Zmusiłam się by zrobić krok do przodu.
Rozkładające się gałęzie i liście przyklejały się do moich łydek jakby chciały wykrzyknąć: ”Zatrzymaj się! Nie idź tam!”; odepchnęłam je. Kiedy dotarłam do rzędu drzew które strzegły wejścia do gaju, rozpoznałam dęby i wierzby, siłę i intuicję. Torując sobie drogę przez krzaki, zatrzymałam się na chwilę by oprzeć czoło o pień. Gaj starożytnych strażników był tak stary, tak duży i rozległy, że zawierał w sobie ciała kapłanek przeszłości. Ich kości były widoczne w niektórych zakamarkach lasu. Instynktownie skłoniłam się każdemu z grobów, oddając część i szacunek linii sług Matki Księżyca. Oprócz strażników stała tu krata w kształcie łuku pokryta krzakami dzikich róż. Wypuszczająca pąki kwiatów glicyna. Mimo że zabarwiony nutą zgnilizny, zapach którym emanowała uderzył mi do głowy. Z każdym krokiem ciężar mojego łańcucha wydawał się rosnąć. Czy zachowam po nim bliznę naznaczającą mnie do końca życia? Oparzenie zimnego ognia srebra? A może było to tylko po to, by przypomnieć mi że zbliżyłam się do gaju? Zagłębiając się w gąszczu Matki Księżyca poczułam jak wiatr zmienił się w szept. Wyrzeźbiony w starym dębie, rękami rzeźbiarza który już dawno przemienił się w pył, stał tron wysokiej kapłanki wysadzany szmaragdami, perydotytami, granatami i kamieniem księżycowym. W samym jego centrum siedziała Derisa, oparłszy ręce na oparciach które kształtem przypominały łapy smoka, zaś sam tron wyglądał jakby był pokryty metalowymi łuskami. Ujrzawszy mnie, kapłanka milczała czekając aż się zbliżę. Potem wstała. Jej cień rozciągał się w świetle księżyca. Miała na sobie strój składający się z tuniki z jedwabiu w kolorze czarno – śliwkowym, spodni i wysokich butów. Była ubrana jak na polowanie. Otaczała ją lawendowa aura, która aż trzaskała od magii. Była piękna z ciemnymi i czarnymi długimi włosami, które sięgały jej do kostek, z porcelanową cerą która odbijała światło księżyca. Przyglądając mi się uważnie, w jej oczach rozbłysły płomienie lodu które zdawały się przebijać mnie do szpiku kości. Nagle poczułam jak kolana uginają się pod moim ciężarem; w jednej chwili znalazłam się u jej stóp, z czołem opartym o jej tron. Derisa wstała i zadała mi lekki cios w brzuch. —Lyrical radził by cię odrzucić ale Nigel pragnie byś złożyła przysięgę. A ty, co o tym myślisz? Jeśli Matka Księżyca ci rozkaże, czy będziesz gotowa porzucić swoją rodzinę swoje życie i swoją duszę?
Jej głos niesiony był przez rozpędzony prąd powietrza prosto do mojego serca, wypełniając je jej słowami. Przerażona uniosłam głowę i spojrzałam na nią. Jednakże nie miałam odwagi by spojrzeć jej w oczy. —Matka Księżyca wezwała mnie gdy byłam jeszcze dzieckiem, szepnęłam. To jedyna droga jaką chcę podążać. Potrzebuję jej. Nie mogę pozostać głucha na jej wezwanie. Derisa zawahała się, by po chwili klęknąć obok mnie. Położyła rękę pod moją brodą, zmuszając mnie bym spojrzała jej w oczy. W tej samej chwili poczułam jak mój strach znika. Była jedyną istotą mogącą zadecydować o moim losie, w imieniu Matki Księżyca. Strach mnie opuścił, zupełnie jak zrzucona przez węża skóra. Nabrałam głęboko powietrza. Po kilku minutach, w końcu odezwała się ponownie. Jej głos był miękki. —Lyrical myśli że brak ci talentu. To prawda, ale nie można zapominać o nieprzewidywalności twoich mocy. Nigel też mówi prawdę. Camille Sepharial te Maria, Matka Księżyca czyta w twoim sercu i w twojej duszy które są czyste. Z mieszaną krwią czy nie, jesteś uczciwa i odważna. Podejdź, moje dziecko. Spójrz mi w twarz. Wstałam. Derisa zbliżyła się do mnie. —Matka Księżyca dała nam swoją odpowiedź. Zgadza się byś jej służyła. Pozwól mi zadać ci jedno pytanie. Odpowiadając na nie nie będziesz już mogła zawrócić: czy jesteś gotowa się jej oddać i zaakceptować jej wyrok? Kiwając głową wdychałam cytrynowo – liliowy zapach jej perfum. —O tak, odpowiedziałam. Oferuję jej moje życie i moją śmierć. —Tak więc przyjmuję twoją przysięgę. Słuchaj mnie uważnie, młoda damo i odpowiadaj. Dała mi znak bym wstała. Kiedy to zrobiłam, wokół nas zaczął wirować wiatr, dzwoniąc srebrnymi łańcuchami na moich nadgarstkach. —Camille Sepharial te Maria, czy dobrowolnie akceptujesz stać się służebnicą Matki Księżyca jako czarownica? Czy akceptujesz poświęcić się jej tak, by była ponad wszystkim innym co jest ci drogie, w twoim życiu i w twoim oddechu?
Moje serce zabiło mocno. Byłam tutaj i to wszystko działo się naprawdę. Będę związana z Matką Księżyca, odtąd moje życie będzie wytyczone. Nigdy więcej trosk. Łowczyni Księżyca pozostanie w moim sercu i duszy. —Tak, o tak, zgadzam się! —Camille Sepharial te Maria, akceptujesz jarzmo bycia czarownicą, wiedząc że być może nigdy nie założysz szaty kapłanki i że nie będziesz już mogła służyć innej bogini? Twoja dusza na zawsze będzie z nią powiązana, nigdy nie będziesz należeć do innego boga niż ona. Będziesz ewoluować w tym świecie i w tym ciele? Ledwo co mogłam oddychać. Jej głos wydawał się dochodzić do mnie z daleka, stłumiony przez staccato szalonego bicia mojego serca. Nagle poczułam jakbym opuściła swoje ciało. —Przysięgam. Następnie pytania stały się szybsze, tak bardzo że ledwo mogłam nad nimi myśleć. Camille Sepharial te Maria, czy będziesz żyć w imię Matki Księżyca... Przysięgam… Czy będziesz uzdrawiać się w imię Matki Księżyca... Przysięgam … Czy będziesz zabijać w imię Matki Księżyca... Przysięgam … Czy umrzesz w imię Matki Księżyca... Przysięgam… Z każdą chwilą wiatr stawał się coraz mroźniejszy. Derisa położyła rękę na moim ramieniu aby przesunąć tkaninę mojej sukni, odsłaniając piersi. Następnie zebrała moje włosy na prawym ramieniu i położyła dłoń z tyłu na poziomie mojej lewej łopatki. Po tym błyskawica rozdarła niebo pełne gwiazd, uderzając w Derisę i przepływając przez jej ramię do palców. Pod wpływem jej dotyku poczułam lodowaty podmuch bogini śmierci Hel. W szoku zacisnęłam zęby tłumiąc krzyk, trzęsąc się z bólu. Energia była tak intensywna, zupełnie jakby wgryzały się we mnie żarłoczne zęby tworząc jasny wzór.
Po jego przejściu próżnia została zastąpiona przez trąbę powietrzną niczym żywe srebro kreślącą tatuaż labiryntu. Pomimo trudności w oddychaniu, wytrwałam do końca oznakowania. Następnie Derisa wzięła mnie w ramiona i pocałowała w namiętnym wyrazie powitania. Łańcuchy którymi związane były moje nadgarstki spadły. Następnie jednych ruchem zdarła ze mnie szatę, zostawiając mnie nagą i drżącą w świetle księżyca. Łapiąc oddech, otworzyłam szeroko ramiona aby poczuć lodowate promienie mojej bogini pełzające w moich żyłach i ciele, rozlewające się po nim niczym miód. Nagle gąszcz przedarł śmiech. Księżyc próbował mnie uwieść. Jego moc rosła w mojej głowie. Derisa przyciągnęła mnie do siebie całując i delikatnie przesunęła palcami po moich krzywiznach. —Witaj nowa siostro księżyca, wyszeptała. Łapiąc oddech, zdałam sobie sprawę co to oznacza. Byłam na wieczność związana z moją boginią. Jej wola była moją wola. —Należę do niej... powiedziałam z niedowierzaniem. Derisa posłała mi dziki uśmiech. Jej oczy odbijały jej radość. Nic więcej nie dodałam. Co więcej mogłam powiedzieć? Mój świat zmienił się na zawsze. Więc odrzuciłam głowę do tyłu, spoglądając w niebo spoczywając w ramionach Wysokiej Kapłanki. Nagle w moich myślach rozbrzmiał szept. Matka Księżyca przemówiła do mnie! Po chwili cichy głos zamienił się w burzliwy grzmot, kakofonię poezji i pieśni; czułam się gotowa aby pogrążyć się w jego chaosie. Wzywała mnie. Bym biegła po lesie u jej boku. Abym przyłączyła się do polowania i dołączyła do jej dzikiego stada. Widziałam teraz wszystko: psy, króliki, niedźwiedzie i pantery, jak również dawno już martwi wojownicy i czarownice które wieki temu składały przysięgę Matce Księżyca. Na ich czele stała sama bogini, w srebrnych płomieniach z łukiem przewieszonym przez ramię, krzyczała w aksamitną noc. —Chodź się z nami bawić... Chodź z nami... zachęcały głosy. Z okrzykiem rozpaczy, odwróciłam głowę w stronę Derisy która również poczuła wezwanie. Nie protestowałam gdy wzięła mnie za rękę, poddałam się ufając jej i oddając się w jej ręce. W momencie gdy nasze palce się dotknęły, znalazłyśmy się obie w powietrzu, w samym sercu polowania.
W na ścieżce która otwierała się na niebie raz w miesiącu, gdy księżyc był w pełni. Pokonując plan astralny, oddałyśmy się polowaniu wiedząc iż jesteśmy chronione przez naszą boginię, która obserwowała nas wysoko z nieba. Nic poza polowaniem się nie liczyło, obowiązek poszukiwania i łapania nocnych stworzeń. Gdy w mojej głowie zaświtała obawa, moje serce zalało srebrne światło magii księżyca wypełniając je i pozbawiając wszelkich zmartwień i obaw, oddając mnie w ręce Matki Księżyca na wieczność.
Rozdział 12 —Camille? Camille? W moje myśli wkradł się głos Delilah. Pokręciłam głową. Na moich kolanach ponownie leżał w pudełku róg jednorożca. Kotek potrząsnął mną. —W porządku? Mrugając starałam się zebrać myśli. —Myślę że tak. Widocznie odbyłam małą podróż w czasie. Jak długo mnie nie było? Morio spojrzał na zegarek. —Sześć minut. Początkowo myśleliśmy, że jesteś w bezpośrednim kontakcie z rogiem ale przeraźliwie krzyknęłaś a następnie z powrotem wsadziłaś go do pudełka; woleliśmy sprawdzić czy wszystko z tobą dobrze. Wspaniale! W szczycie mojego mistycyzmu zwykle byłam piękna i onieśmielająca. Dobrze o tym wiedziałam, więc nie było potrzeby temu zaprzeczać. Jednak tym razem nie o to chodziło. —Najwidoczniej mój umysł zdecydował, że potrzebuję wakacji. Nabrałam głęboko powietrza wiedząc że ma to zbawienny wpływ na mój mózg. —Myślę że byłam w o wiele głębszym transie niż myślałam. Może się mylę ale sądzę, że przeniosłam się w czasie. Na nowo przeżyłam noc mojego zaprzysiężenia, wyjaśniłam kaszląc. Przysięgam że na nowo przeżyłam wszystkie te wydarzenia... ale w sześć minut? —Czy róg cię zranił? zapytał Feddrah-Dahns. —Zranił mnie? Nie, wcale nie! zawołałam dotykając ostrożnie kryształu. Po prostu nie spodziewałam się takiego wyładowania energii. Szok wysłał mnie… do punktu w moim życiu, w którym doświadczyłam innej wielkiej mocy. Mocy która nigdy nie pozwoli mi odejść. Odkładając róg zdałam sobie sprawę, że być może był on wrażliwy na emocje.
Odbierałam emanujące z niego myśli i uczucia, będąc jednakże pewną że nie należą one do żadnej z obecnych tu osób. Kładąc palec na ustach, dałam wszystkim znak by zamilkli. Po tym zatonęłam głębiej we własnej aurze z pomocą energii ziemi, gałęzi, korzeni i gałązek które znajdowały się na zewnątrz. Nawet gdybym nie była ziemską czarownicą, nie miałam najmniejszych problemów w komunikowaniu się z lasem i roślinami. Pozwalały mi one zwiększyć moją koncentrację. Kiedy byłam gotowa, po raz kolejny dotknęłam rogu palcami i wyciągnęłam go z pudełka. Tym razem gdy jego siła przepłynęła przeze mnie, nie był już niezrównoważony. Kąpiel w morzu energii zmusiła mnie bym całą swoją uwagę skupiła na rogu spoczywającym w moich rękach. Feddrah Dahns, Gui, Delilah i Morio, wszyscy przyglądali mi się z niepokojem. Wtedy usłyszałam gdzieś z daleka wezwanie, tak słabe że nie mogłam go zlokalizować. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie iść do niego. Zamrugałam. Siedziałam w polu wypełnionym jabłoniami, wiciokrzewami i trawami tak wysokimi, że łaskotały mnie w kolana. Kiedy wzięłam głęboki oddech, w powietrzu i na języku poczułam zapach śliwki i jaśminu. Róg spoczywał na moich kolanach a na moje ramiona opadały płatki liści spadające z drzew. —Co jest?!... zawołałam wstając. Gdzie mogłam się znajdować? doskonale pamiętałam noc mojej inicjacji, ale to miejsce... pierwszy raz je widziałam. Nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Nie sposób było zgadnąć czy jestem na Ziemi, czy w Krainie Wróżek. Chociaż bardziej stawiałabym na mój świat, ponieważ tutejsze drzewa były o wiele bardziej przyjazne. Nagle usłyszałam głos tak niski, że prawie go przegapiłam i coś połaskotało moją rękę w pobliżu rogu. Kiedy spojrzałam w dół, zobaczyłam stojącego tam małego człowieczka dotykającego kryształu. Wysoki na około piętnaście centymetrów, miał ciemną skórę i cały ubrany był na zielono. To sprawiło że pomyślałam o duchu dębu. Jednak ten tutaj był znacznie mniejszy od wszystkich duchów leśnych jakie poznałam w przeciągu ostatnich kilku lat. —Kto? ... Co? ... Nie możesz być... Nie wiedząc co powiedzieć, przerwałam. Spojrzał na mnie długo spod rzędu długich rzęs. —Jestem strażnikiem rogu.
Strażnik rogu? Myślałam jedynie że odczuwa emocje. Widać nie do końca miałam rację... —Jak się nazywasz? —Poznasz moje imię lub nie, w zależności od tego co się wydarzy. Być może uzyskasz również dostęp do mocy rogu. Jego uśmiech ujawnił jego ostre zęby. W jednej chwili odskoczyłam. —Jesteś dżinem? Wzruszył ramionami. A jego twarz pozostała bez wyrazu. —Nie. Teraz odpowiedz na moje pytanie: czy mówię prawdę? Świetne! żartowniś. Jednak kiedy mu się przyjrzałam, zdałam sobie sprawę że nie posiada krzty poczucia humoru. —Nie mam najmniejszego pojęcia, odpowiedziałam w końcu. Nie byłam w stanie rozszyfrować jego energii czy też aury. Nie pachniał demonem ale miał jasną karnację co świadczyło o tym, że nie spędza dni na zewnątrz biegając po lesie i śpiewając. —Skoro nie wiesz czy kłamię, dlaczego mnie przesłuchujesz? To niezbyt mądre, jeśli chcesz znać moje zdanie. Opierając się o róg, skrzyżował ręce na piersi i zaczął gwizdać melodię której nie znałam. Zmarszczyłam brwi. Jego postawa denerwowała mnie bardziej niż jego słowa. Ale miał rację. Pytanie go czy jest dżinem okazało się bezużyteczne. Gdyby było inaczej, na pewno nic by mi nie powiedział. Dżiny nie były złe, ale były niebezpieczne. Uwielbiały siać chaos. I nawet jeśli nie był jednym z nich, nie oznaczało to że nie kłamie. —Gdzie jesteśmy? W Krainie Wróżek? zapytałam rozglądając się wokół. Duch użył moich palców jak trampoliny i wskoczył do pudełka. Następnie usiadł skrzyżowawszy nogi i opierając ręce na kolanach. —Nie, niezupełnie. Ale nie jesteśmy też do końca na Ziemi.
—Plan astralny? —Nie. Zaczął poważnie mnie wkurzać. —Słuchaj stary, nie mam czasu na zagadki. Nie oglądam Jeopardy i nie nie lubię Trivial Pursuit. Więc skończ z tym i powiedz mi to, co muszę wiedzieć! —Nie masz zbyt wiele cierpliwości, prawda? Wyskoczył z pudełka lądując miękko na ziemi. Kilka sekund później, wokół niego utworzył się zielony dym. Kiedy chmura dymu rozproszyła się wyrósł przede mną, wysoki na dwa metry z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją z wahaniem pozwalając mu pomóc sobie wstać. W tej samej chwili instynktownie zacisnęłam uchwyt na rogu. Nie ma mowy abym mu go oddała. Może i nie był dżinem ale faktycznie mówił prawdę, że jest strażnikiem rogu. Niezależnie od wszystkiego nie byłam na tyle głupia by oddać mu artefakt. Czułam że jeszcze chwila a nabawię się migreny. —Cierpliwość jest dobra dla osób, które nie są ścigane przez hordy demonów. W chwili gdy stałam, puściłam jego rękę. Pole wydawało się zbyt jasne. Chroniąc oczy od jaskrawego światła nie mogłam daleko spojrzeć. W powietrzu uniósł się zapach świeżo skoszonej trawy niesiony prze delikatny wiatr. Pieszczota słońca na mojej skórze, zachęcała mnie do drzemki. Nie mogłam powstrzymać się by nie ziewnąć. —Zaczynam odczuwać skutki pyłku skrzatów. Nie jesteś przypadkiem jednym z nich? —Nie, odpowiedział wzruszając ponownie ramionami. Nie przejmuj się upływem czasu. Dla nas nie ma on znaczenia. Twoje plany nie zostaną wywrócone do góry nogami. A teraz poczekaj tutaj na mnie. W mgnieniu oka ujrzałam go jak znika po drugiej stronie pola. Wstałam i trzymając róg w ręce, zastanawiałam się co się jeszcze może wydarzyć? Nagle zobaczyłam zmierzającą w moim kierunku błyskawicę, niczym pocisk na sterydach. Pocisk zdolny mnie zwęglić! Bez zastanowienia podniosłam róg próbując znaleźć sposób jak się obronić, ponieważ za kilka sekund nie będę miała już czasu by uniknąć rozładowania miliona woltów które pędziły w moją stronę.
—Rozproszenie! krzyknęłam. W odpowiedzi, pomiędzy mną a rozpędzonym pociskiem powstała mrugająca bariera. Rozległ się głośny huk następnie zostałam uderzona i odrzucona na dobre dwieście metrów lądując na pośladkach. Bariera zrobiła swoje. Piorun utracił swoją energię trafiając nieszkodliwie w ziemię. Kiedy patrzyłam na dżdżownice wyrzucone z ziemi po nagłym uderzeniu, nie mogłam powstrzymać się od myśli, że może popełniłam mały błąd przyjmując pomoc Feddrah-Dahn'a. Natychmiast duszek pojawił się obok mnie. —Całkiem nieźle sobie poradziłaś. Pozwól że pomogę ci wstać. Nie zwracając uwagi na jego dłoń, wstałam o własnych siłach. W jednej chwili ogarnęła mnie fala mdłości. —Czy mogę wiedzieć co właściwie próbowałeś zrobić? Mogłeś mnie zabić! zawołałam posyłając mu mordercze spojrzenie. Szybko sprawdziłam czy nie miałam nic złamanego lub skręconego. —Musiałem cię przetestować. Niewiele jest osób, które mogą korzystać z mocy rogu. Jestem tu po to by odeprzeć tych którzy nie są z nim duchowo połączeni. Spokój w jego głosie jedynie wzmocnił mój gniew. —A co by się stało, gdybym należała do tej większości ludzi, którzy nie są w stanie kontrolować rogu? Możesz mi to powiedzieć? Szok zaczął mijać. Wzruszył ramionami. —Byłabyś martwa. Zamarłam z otwartymi ustami. Moje usta odmówiły posłuszeństwa. Wreszcie, gdy jakaś ważka podleciała zbyt blisko nich, w końcu je zamknęłam. Doszedłszy do siebie, dźgnęłam go palcem w pierś. —Martwa?! naprawdę pozwoliłbyś mi umrzeć? Ponownie skinął głową, zupełnie jakbym pytała go czy lubi sałatkę ziemniaczaną. Co by się stało z moim ciałem, bo według ciebie jesteśmy poza czasem. —Zatrzymanie akcji serca, odparł z głupim uśmiechem.
O cholera! Dlaczego martwić się Flamem kiedy ten niegodziwiec mógłby przemienić mnie w grillowaną czarownicę! Do diabła ze wszystkimi magicznymi stworzeniami! Zaskoczyłam go uderzając w pierś i odpychając. —Za kogo się uważasz! Nazywasz to testem?! Idź w cholerę! „Hej! Dajmy jej szansę, rzecz jasna niewielką! Jeśli nie uda jej się kontrolować rogu, zgrillujemy ją na ruszcie!” Wiesz co, stary? Nie pójdzie ci ze mną tak łatwo! Zaciskając pięści zbliżyłam się do niego, gotowa walnąć go jeszcze raz. —Więc jak masz na imię?! Jako że przeszłam test możesz mi je powiedzieć, jak również to, do jakiego rodzaju stworzeń się zaliczasz. W przeciwnym razie wyłupię ci oczy. Zakaszlał, poprawiając kurtkę. —Uspokój się. Z tego co mi wiadomo, nie jesteś ranna. W przeciwnym razie nie piekliłabyś się tak (gdy warknęłam w odpowiedzi, zrobił krok do tyłu i podniósł ręce używając ich jak tarczy). Dobra, dobra! Jestem jindasel. Zamrugałam, to było coś nowego. —Kto taki? —Jestem jindasel. Nie jesteśmy zbyt znani. W pewnym sensie miałaś rację. Jesteśmy jak dżiny, ale w przeciwieństwie do nich powstajemy z innej żywej istoty która posiada odpowiednie moce by być strażnikiem. Zwykle musimy chronić przedmiotu lub jednej z części ciała naszego Stwórcy. To może być jego ramię, ręka lub - jak jest w tym przypadku - róg czarnego jednorożca. Wziął głęboki oddech a ja tymczasem starałam się uporządkować nowe informacje. Mam na imię Eriskel. Nie wiedząc co powiedzieć, odchrząknęłam. —Jindasel zwany Eriskel. Jakie to... poetyckie (nagle przyszło mi do głowy, że został stworzony z ducha czarnej bestii…). Więc pochodzisz bezpośrednio od ducha czarnego jednorożca? Czy podzielasz jego myśli? —Niedokładnie, odpowiedział Eriskel zmieszany. Nikt nigdy nie zapytał mnie o moje wcześniejsze życie. Być może łatwiejszym jest widzieć mnie jako reinkarnację czarnego jednorożca z tym wyjątkiem, że dano mi czyste sumienie. Żyję by służyć i słuchać go, ale pozwala mi on na pewną niezależność. Do głowy przyszła mi pewna myśl. Łapa małpy... czy była strzeżona przez podobne mu stworzenia? Istniały o nich fikcyjne opowieści, a przynajmniej tak myślałam. Teraz zaczęłam w to wątpić.
Czy wszystkie te historie oparte były na istnieniu jindasel? A co z czarnym jednorożcem? Był przyjacielem czy wrogiem? —Czy zawsze przyjmujesz tę formę? —Tylko wtedy, gdy będziesz mnie potrzebowała, odpowiedział Eriskel potrząsając głową. Teraz kiedy już znasz moje imię, możesz się ze mną kontaktować. Jednakże jeśli nadużyjesz tego lub też mocy rogu, zabiję cię. Podobnie jeśli zdecydujesz się oddać komuś róg. Przed zaakceptowaniem go, wpierw będę musiał go przetestować. Musisz mieć świadomość, że artefakt ma swoje granice. Jego moc nie jest nieskończona. Musi być ładowany w bezksiężycową noc, co miesiąc. Jeśli będziesz używała go za dużo, możesz zostać sama na polu bitwy. —W tym przypadku zabiłbyś goblina i straszydło którzy go ukradli, prawda? To musiał być dla nich szok. Ich kradzież okazała się bezużyteczna, nie próbowali nawet przejąć jego mocy. —Tak, pod warunkiem że ich moce nie są silniejsze od moich. Nie jestem niepokonany. W konfrontacji z najwyższym demonem lub nieco słabszym, znalazłbym się w dość kłopotliwej sytuacji... Przyjrzałam się kryształowi spoczywającemu w mojej dłoni. —W jaki sposób mogę go użyć przeciwko demonom? Eriskel uśmiechnął się zagadkowo. —Możesz zrobić wiele rzeczy... ale ich odkrycie należy do ciebie. Nie mogę ci dać wszystkich odpowiedzi. Nie znam ich wszystkich, a te które znam przysiągłem chronić. Tylko ci którzy naprawdę na to zasługują, znajdą sposób jak go użyć. Lub ci których podda się torturom. Gdy nasze oczy się spotkały, zrozumiałam że był torturowany. Eriskel był wrażliwy na ciemne moce z którymi musieliśmy się mierzyć. Gdyby demonom udało się zdobyć róg, na pewno by go zniszczyły próbując przejąć nad nim kontrolę. Oznaczało to, że musiałam trzymać go w bezpiecznym miejscu. Jeszcze jeden ciężar do dźwigania. Podniosłam pudełko. —Czy mam go trzymać w środku?
Pokręcił głową. —Tylko wtedy, gdy ładujesz go w bezksiężycową noc. Pod aksamitem znajdziesz specjalne etui. Dzięki niemu będziesz mogła przymocować go do talii. Jest jeszcze jedna rzecz o której powinnaś wiedzieć. Zatrzymał się wyciągając do mnie ręce, jakby chciał coś złapać. Nagle pojawiła się czarna aksamitna peleryna która zdawała się oświetlać swoim blaskiem całą polanę. —Mając ją na sobie jesteś chroniona. Nie licz jednak że uratuje ci życie. W tej kwestii musisz polegać na sobie samej. Nigdy o tym nie zapominaj. Byłam zaskoczona, zdając sobie sprawę że tkanina jest o wiele lżejsza od pajęczej nici. Nałożyłam ją na ramiona i zapięłam przy pomocy złotej broszy w kształcie gwiazdy. Poczułam jak mnie ogrzewa, w jednej chwili poczułam się bezpieczna. Sięgała mi do kolan i miała cztery wewnętrzne kieszenie, z których jedna idealnie nadawała się by schować w niej róg. Otwory na ramiona i ręce były równie niepraktyczne jak w większości peleryn. Przytknęłam tkaninę do policzka, w tej samej chwili poczułam jak po plecach przebiegł mi dreszcz energii. Prawie bałam się spytać. —Futro pantery? szepnęłam wreszcie. Delilah by mnie zabiła gdybym wróciła ze skórą kota na plecach. Jindasel pokręcił głową. —Nie, to o wiele rzadsze. Tylko osiem czarnych jednorożców istniało na tym świecie. —Osiem? Myślałam że był tylko jeden! —Tylko w legendzie. W rzeczywistości było ich osiem i wszystkie pochodziły z tej samej linii. Ich kości były przechowywane w świętym miejscu, które znane jest jedynie panującemu królowi i królowej. Kiedy zrozumiałam co mówi, czułam że tak naprawdę nie chcę wiedzieć więcej. Sam pomysł był po prostu niesamowity. —Uch... Więc ten aksamit jest...? —Futrem z ostatniego czarnego jednorożca który istniał.
Jego kości zostały zabielone przed pochówkiem, ale skóra została zachowana i użyta do uszycia peleryn, które dawane są tym, którzy kontrolują moc rogu. Osiem rogów, osiem peleryn. Zdziwiona, nie mogłam powstrzymać się by nie pogłaskać futra. Jeśli dobrze zrozumiałam, czarne jednorożce nie gubiły swoich rogów, jak wcześniej myślałam. A ja nosiłam na swoich plecach fortunę. Muszę być ostrożna i nie mówić nikomu z czego zrobiona jest moja peleryna, jeśli chcę pozostać przy życiu. —Zrobię wszystko, by trzymać ją w bezpiecznym miejscu, mruknęłam, myśląc na głos. —Jeśli ją utracisz lub istoty demoniczne zapragną ją wykorzystać, ta spłonie. Jednakże róg jest magicznym artefaktem. Po śmierci czarnego jednorożca, część jego ducha przybiera postać w osobie jindasel przed migracją do nowego ciała. —Wow! Jak feniks, masz na myśli? Jednorożec odradza się za każdym razem? Kiwając głową, skrzyżował ręce na piersi. —Teraz rozumiesz, dlaczego nie powinnaś go utracić? W twoje ręce został oddany święty artefakt. Jednak przyjdzie ci się zmierzyć z demonami, których moce są większe niż moje. Wrogowie was przewyższają. Jeśli wam się nie powiedzie, Skrzydlaty Cień zaleje Ziemię a wcześniej zaatakuje Krainę Wróżek. To dlatego jednorożce z doliny Dahns poprosiły czarną bestię by wam pomogła. Oto jej odpowiedź. Feddrah-Dahns tak naprawdę nie posiadał rogu, jedynie upiększył historię by nie wspominać o roli czarnego jednorożca. Nie rozumiałam takiego zachowania do końca ale z pewnością miał ku temu swoje powody. Zaskoczona i uhonorowana przez wiarę którą nas obdarzono, westchnęłam. Nasze brzemię zdawało się z dnia na dzień rosnąć. Spojrzałam na Eriskela. —Zrobimy co w naszej mocy. —Jestem tego pewien, powiedział (następnie delikatnie pogładził mój policzek). Twoja ścieżka nie jest całkowicie wypełniona ciemnością, oni są bardzo potężni. Staraj się nie zgubić. Po tym wszystko stało się czarne, a ja znalazłam się w kuli musującego światła.
—Camille? Camille! Obudź się! Ponownie w otaczającą mnie mgłę wkradł się głos Delilah. Mrugając próbowałam wydostać się na powierzchnię, miałam wrażenie że mój umysł wypełnia gaz. Po chwili udało mi się otworzyć oczy. Lekko zamroczona, ujrzałam wokół siebie zatroskane twarze. —Gdzie byłaś? zapytał Morio. Twoje ciało było z nami, ale duch zdawał się ponownie ulotnić na 5 godzin (klęczał obok mnie, trzymając dłoń na mojej ręce w której trzymałam róg). I skąd masz tę pelerynę? Spuściłam głowę, faktycznie miałam na sobie pelerynę. To nie był sen czy wizja. —To... długa historia, odpowiedziałam. Rozmawiałam ze strażnikiem rogu. Dostałam prawo do jego używania. Gdy wstałam, podszedł do mnie Feddrah-Dahns, jego kopyta stukały lekko o podłogę. Schylił się by dotknąć broszy. —Więc to prawda! Ten kto posiada róg dostąpi zaszczytu noszenia peleryny z czarnych jednorożców! Ta o której mowa, zdała się poruszać z własnej woli na moich ramionach. —Mogłeś mnie ostrzec że ryzykuje życiem. —Co? O czym mówisz? zapytała Delilah dotykając palcami futra. Morio również spróbował i zadrżał. W jednej chwili posypały się z niej iskry. —Jasna cholera! Ta peleryna jest naładowana elektrycznością! wykrzyknął. Dałam im znak aby się wycofali. —Muszę napić się wody lub soku, czegokolwiek. Umieram z pragnienia. W gardle poczułam lekki smak błyskawicy, zupełnie jakby coś chciało mi przypomnieć że o mały włos nie skończyłam zwęglona. —Przyniosę ci coś do picia, rzuciła Delilah kierując się do kuchni. —Nie macie przypadkiem miodu pitnego? zapytał donośnym głosem Gui, idąc za Delilah do kuchni.
Odwróciłam się powoli do Feddrah-Dahns'a. —O wszystkim wiedziałeś, prawda? Wiedziałeś, że będę musiała zmierzyć się z jindasel! Zamrugał. —Tak. Ale wiedziałem też, że ci się uda. Przekonały mnie o tym zapewnienia królowej Asterii. Ona nas nigdy nie oszukała. Mam pełne zaufanie dla jej proroków. Jej proroków? —Więc to ona namówiła was abyście tak postąpili? —Powiedzmy, że doszliśmy do porozumienia. Ale to róg czarnego jednorożca podjął ostateczną decyzję. Żachnęłam się. —Dlaczego ja? Dlaczego nie wybraliście jakiegoś potężniejszego maga? Dlaczego nie sama królowa Asteria? Feddrah-Dahns zarżał. —Ponieważ wasz największy sojusznik jest nieprzewidywalny. Ty i twoje siostry jesteście w połowie ludźmi w połowie wróżkami. Co się tyczy elfów, te podążają ściśle określonymi ścieżkami. Zmieniają je tylko wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba i zostaną do tego zmuszone. Za to wy jesteście dzikie i nieprzewidywalne. Bardzo pożyteczna cecha by zdestabilizować przeciwników. Dodatkowo przynależycie niejako do obu światów, co jest dobrym powodem by ochraniać je oba. Wasze wady są również waszymi atutami. Nade wszystko nie starajcie się zaplanować wszystkiego z góry. Istnieje zbyt wiele zmiennych. Podążajcie z ruchem Wszechświata, Camille. Bądźcie uważne na zmiany przypływów. —Innymi słowy, nie możemy sobie pozwolić by płynąć z prądem, szepnęłam. —Dokładnie. I módlcie się by nie rozbić się o skały. Nagle przerwało nam pukanie do drzwi. Rozważając rady jakie otrzymałam, poszłam otworzyć. Z drugiej strony, oparty o ścianę stał Flam. Było w nim coś innego, ale nie potrafiłam powiedzieć, co takiego. Wydawał się znacznie bardziej poważny i skupiony niż zwykle. Pachniał pożądaniem, chciwością, namiętnością, wszystko to wymieszane ze sobą uderzyło mnie z siłą obucha.
—Spóźniłaś się, powiedział. Chodź. Weź swoje rzeczy, nocujesz dzisiaj u mnie. Po tych słowach minął mnie i wszedł do salonu, rzuciwszy jeszcze przez ramię. Masz piętnaście minut. Po tym, czy tego chcesz czy nie, zabieram cię ze sobą.
Rozdział 13 —Jakim prawem panoszysz się tutaj i mi rozkazujesz?! Niezależnie od wszystkiego w najbliższym czasie nie będę mogła do ciebie przyjść. Więc nie waż się mną dyrygować, smoku! Bez namysłu chwyciłam go za ramiona, odwracając twarzą do siebie. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny sprawiły, że byłam na granicy wybuchu. Krótko spojrzał na moją rękę spoczywającą na jego ramieniu, następnie podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Daleko mu było od bycia zadowolonym. Coś mi mówiło, że jestem o krok od upomnienia za arogancję. Delikatnie uwolnij smoka i wycofaj się... oddychaj głęboko, podnieś ręce do góry a następnie przyjmij niewinny wyraz twarzy... przy odrobinie szczęścia nie pożre cię. Kto wie, może nawet spodoba mu się to, wyszeptał głos w mojej głowie. Po chwili naszła mnie złość na samą siebie. Poczułam się rozdarta pomiędzy złością a użalaniem się nad sobą samą. —Posłuchaj mnie, w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin walczyłam ze straszydłem, goblinem i wróżem. Pomogłam w zabiciu trolli Dubba, przegoniłam bandę skrzatów ratując przy tym innego (mówiąc to wyliczałam na palcach każdy z moich argumentów na palcach przełykając swój strach, podczas gdy on czekał aż skończę swoją tyradę). Co jeszcze? A tak! O włos uniknęłam trafienia piorunem. Był tak potężny, że mógłby z spalić całe miasto, ale nie! Był on skierowany przeciwko mnie! Jeśli nie udałoby mi się go uniknąć, nie byłabym szczęśliwą właścicielką wspaniałego rogu czarnego jednorożca i zamieniłabym się w stertę kurzu gdzieś na planie astralnym, podczas gdy moje ciało dostałoby ataku serca! —To wszystko? Flam odważył się mnie zapytać z uśmieszkiem. Czułam się bardziej zirytowana niż przestraszona, w końcu okazało się że Flam podobnie jak ja posiada zmienne nastroje. Oparłam ręce na biodrach. —Nie, a teraz jeśli cię to uszczęśliwi, dmuchnij na dom by go zniszczyć. Nie ma mowy bym się spieszyła. Jestem głodna, zestresowana i marzę aby zamienić się w kota jak Delilah, bo wtedy od razu zwinęłabym się w kłębek w kącie i zasnęła. Morio i Feddrah-Dahns spojrzeli na mnie jakbym straciła rozum. Być może trochę przesadziłam. Wyładowanie na kimś swojego gniewu to jedno ale wylewanie swoich żalów nie leżało w moim zwyczaju.
W końcu Flam nie miał nic wspólnego z wydarzeniami dnia. Flam zlustrował mnie wzrokiem. —Znam idealne lekarstwo na stres. Spróbujemy go później. Po tym wyprzedził mnie i rozsiadł się w najlepsze w fotelu, zwracając się do Feddrah-Dahns'a. —Więc znaleźliście waszego skrzata? Rżąc, jednorożec skinął grzywą. —Tak, dzięki pani Camille i jej siostrom, odpowiedział. —Co takiego zrobiłam? zapytała nagle Delilah od progu. Niosła tacę wypełnioną puszkami sody i kanapkami. Za nią dreptał Gui, zerkając podejrzliwie na szklankę coli którą podała mu Delilah. W rzeczywistości była ona rozmiaru naparstka co w jego wypadku było równoważne z ogromną misą. —Nie jestem pewien czy będę wstanie go docenić, zauważył. Nigdy nie próbowałem ziemskiej żywności. Czy jesteś pewna że nie chcesz mnie tym otruć? Ten napój błyszczy! —To węglan, nie magia, przerwałam im. Szczerze mówiąc, kotku, nie rozumiem dlaczego nie zaproponowałaś mu kieliszka wina lub piwa? —Nie pomyślałam o tym, odparła Delilah dostrzegłszy Flama. Witaj! Nie słyszałam jak przyszedłeś. Chcesz coś do jedzenia? Potrząsnął głową, masując skronie. —Nie, dziękuję. Ilekroć tu przychodzę, zawsze ktoś się kłóci. Chciałbym wiedzieć, co robicie gdy wasi goście biorą urlop? Zwijacie ring? Zwróciłam się do niego w tej samej chwili co Delilah. —Hej! Uważaj co mówisz! rzekła wybuchając śmiechem. Co się mnie tyczy, mój wzrok spoczął na talerzu pełnym kanapek tak, że zaburczało mi w brzuchu. —One są w stereo, jęknął. Camille, proszę weź swoje rzeczy! Naprawdę potrzebuję abyś porozmawiała z tą kobietą która przebywa na moich ziemiach.
Ona sprawia że dostaję szału. Jeśli nie spytasz jej czego chce, będę bardziej niż szczęśliwy zwęglając ją, następnie usiądę na jej resztkach i zmiażdżę je jak robaka. Ona wie kim jestem. Ona nie przestaje mówić do znudzenia. Chce wiedzieć gdzie znajduje się Titania. Feddrah-Dahns zadrżał. —Nie dajcie się nabrać na jej brudne sztuczki. Jeśli mówicie o Morgane, to ona może być bardzo niebezpieczna. W naszej dolinie nie ufaliśmy jej. Dlatego właśnie wygnaliśmy ją stamtąd. —Trillian powiedział mi, że król Vodox również wygnał ją z Svartalfheim, odparłam zwracając się do Morio który wyglądał na oszołomionego. Oparł się na krześle, założył ręce za głowę i czekał. Więc podeszłam do Flama i położyłam rękę na jego ramieniu. —Pozwól mi coś zjeść. Następnie muszę koniecznie gdzieś zadzwonić. Po tym pójdę z tobą. W tym czasie... Delilah może po południu pójdziesz z Morio do sprzedawcy dywanów? Być może uda wam się znaleźć jakieś wskazówki. —Dla mnie w porządku, odpowiedziała Delilah z pełnymi ustami. Potem podała mi kanapkę. Flam chwycił mnie za ramię i zmusił bym usiadła mu na kolanach. —Zauważyłam że bardzo lubisz mieć mnie na kolanach. Uśmiechnął się. —To zgodne z moimi myślami. Pośpiesz się. Delilah bądź tak miła i przynieś piżamę dla swojej siostry. Jako że jesteś tak zajęta ważnymi rzeczami, postanowiłem stopniowo wybierać dni i noce, które jesteś mi winna. Dziś wieczorem będzie pierwsza. Za tydzień powiem ci kiedy będzie następna. Spojrzałam na niego. To było tak niespodziewane, że byłam na skraju histerii. Dlaczego wszyscy zawsze starali się zmieniać to co było z góry przewidziane? —To ty będziesz decydował kiedy nasz tydzień się skończy?! Nie wierzę... Trillian nigdy się na to nie zgodzi! Przerwałam gdy Delilah wsadziła mi w dłonie kanapkę z szynką. Zaczęłam ją mechanicznie gryźć.
—Trillian nie ma tu nic do powiedzenia, odparł Flam (jego blade oczy stały się lodowate). Nie lubię twojego chłopaka ale również go nie nienawidzę. Jednakże nie będzie się on mieszał w nasz układ, w porządku? To kontrakt który dotyczy nas obojga i na tym koniec. Trillian zrobi lepiej wbijając sobie to do głowy zanim stracę cierpliwość. Biorąc głęboki oddech, dodał: w przeciwieństwie do tego co zdajesz się sądzić, jestem całkowicie zdolny do zabicia i pożarcia każdego, kto stanie mi na drodze. Ostrze lodu przebiło moje serce. Pod słodkim i przekonującym wyglądem, krył się smok a nie człowiek. Smoki przestrzegały własnych zasad w swoim własnym rytmie. Stale o tym zapominałam. Gdybym w porę się nie spostrzegła, błąd ten mógłby okazać się dla mnie śmiertelny, podobnie dla Trilliana. —A psik! Panujące napięcie przerwał głośny jęk. Kiedy się odwróciłam, ujrzałam Gui stojącego na małym stoliku o jednej nóżce. Jego czkawka odbijała się echem po całym pokoju. —Gui! zawołał Feddrah-Dahns, lawirując pomiędzy meblami, próbując do niego dotrzeć. Delilah była szybsza. Uklękła obok skrzata. —Wszystko w porządku Gui? Jesteś ranny? Ten zachwiał się na nogach. —Wszystko we mnie buzuje, rzucił. Jaki rodzaj trucizny był w napoju który mi zaserwowałaś? Uwalniając się z objęć Flama, dołączyłam do reszty. —Sądzę, że skrzaty i soda nie idą ze sobą w parze. Jak twój żołądek? Czujesz się wzdęty? Masz gazy? Delilah rzuciła mi zniesmaczone spojrzenie. —Dlaczego o to pytasz? —Jeśli ma gazy, to istnieje ryzyko że będzie latał w powietrzu niczym korek od szampana, powiedziałam z uśmiechem. Gratulacje Delilah. Jesteś pierwszą która zrozumiała jak wysłać skrzata na orbitę!
Lepiej odstawmy go w bezpieczne miejsce, gdzie nie będzie niebezpieczeństwa że skręci sobie kark (rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu takiego miejsca). Problemem było to, że nie posiadaliśmy klamek odpowiadających rozmiarom skrzatów. Wodorowęglan był potężnym narzędziem. Byłam zaskoczona że HSP nie znaleźli do tej pory sposobu by wykorzystać go jako broń. Prawdę mówiąc, sama nie lubiłam sody. Nawet jeśli uwielbiałam słodycze, to smak tego napoju był dla mnie zbyt obrzydliwy. Sam cukier w kawie mi nie przeszkadzał, ale jeśli chodzi o chłodne napoje, to zdecydowanie wolałam wino i wodę. Gui posłał Delilah ponure spojrzenie. —Zaufałem kotu... a ten sprawił że się rozchorowałem, powiedział masując żołądek. Nie czuję się za dobrze, nadal jestem wzdęty. Rzeczywiście, słyszałam bulgotanie. Raz jeszcze rozejrzałam się wokół. —Wiem! Delilah, rozłóż poduszki wokół kratek w parku Maggie, następnie wstaw tam Gui do czasu aż czkawka minie. Delilah w jednej chwili zrobiła jak prosiłam, ciągnąc tam skrzata który biadolił na każdym kroku. Tymczasem zwróciłam się do Flama. —Wykonam tylko jeden telefon i możemy iść. Jego cierpliwość miała granice. Chciałam wyjść zanim ta całkowicie zniknie w chmurze dymu. —Dobrze, odrzekł zaskoczony. Szybkim krokiem skierowałam się do kuchni, gdzie Delilah pracowała nad ulepszeniem celi dla Gui. —Jasny gwint! To najgorsze dwadzieścia cztery godziny jakie mieliśmy od dłuższego czasu! zawołałam wyjmując swój notes z adresami. Następnie wybrałam numer „Aspens”. —Do kogo dzwonisz? spytała moja siostra. —Do kliniki psychiatrycznej. Wiesz, tej o której mówił nam Morio. Jest tam człowiek który wie o trzeciej pieczęci duchowej. Problemem jest to, że on jest tam pacjentem i nie... poczekaj, rzuciłam gdy po drugiej stronie linii rozległ się głos.
—Dom spokojnej starości Aspens, witam. Co mogę dla pani zrobić? —Członek mojej rodziny jest państwa pacjentem. Chciałabym przyjść i zobaczyć się z nim. Z kim muszę się skontaktować aby umówić się na spotkanie? —Chwileczkę proszę, powiedziała. Delilah zmrużyła oczy. —Podaj mi jego nazwisko. Przed udaniem się do kupca dywanów, pogrzebię trochę w laptopie Chase'a. Kiedy wręczyła mi notatnik, napisałam jej nazwisko Bena jak również miejsce gdzie obecnie przebywał. W momencie gdy jej go wręczałam w słuchawce odezwał się głos. —Panna Marshall, słucham. Jak mogę pani pomóc? —Chciałabym się umówić na spotkanie aby zobaczyć się z moim kuzynem. Jest waszym pacjentem. Podanie się za jego kuzynkę było dobrym pomysłem. Wystarczyło bym na miejscu roztoczyła swój czar i kupiła sukienkę w kwiatki. W najgorszym wypadku zawsze mogę użyć swojego uroku na recepcjonistce. —Jego nazwisko, proszę? —Ben. Benjamin Welter (przerwałam na chwilę dodając), wiem że nie jest zbytnio wylewny. Chciałabym po prostu przyjść i posiedzieć przy nim przez chwilę. Po drugiej stronie linii nastąpiła krótka przerwa. —Mam zanotowane że ostatnia wizyta miała miejsce siedem tygodni temu. Czy pani ciotka i wuj wrócili już z rejsu dookoła świata? Wyczulam w jej głowie pewną dezaprobatę. Panna Marshall z pewnością dbała o swoich podopiecznych lepiej niż ich rodziny. Postanowiłam to wykorzystać. —Nie wiem. Dopiero co wróciłam z zagranicy, gdzie ukończyłam studia. Nie było mnie przez dwa lata. Do niedawna nie wiedziałam nawet że mój kuzyn miał tego typu problemy. Nazywam się Camille. —Kiedy chciałaby pani przyjechać, pani Welter?
Nie poprawiłam jej. To że myśli iż należę to części rodziny ojca, niczego dla mnie nie zmieniało. —Czy jutro nie byłoby zbyt wcześnie? Powiedzmy około 15 tej? W tle usłyszałam brzęk kluczy. Po chwili znowu się odezwała. —Dodałam panią do listy gości. Dziękuję Camille. Zachęcamy rodziny by odwiedzały ich tak często, jak to tylko możliwe. Nawet w przypadku Beniamina który nie jest zbyt czuły, efekt może być tylko korzystny. Miłość bliskich jest bardzo ważna. Odkładając słuchawkę miałam świadomość tego, że Benjamin nie lubił towarzystwa ludzi. Fakt że jestem jego kuzynką która jest mu całkowicie obca, niczego dla niego nie zmieniał. Kto wie, może uda mi się znaleźć sposób aby mu pomóc. Odepchnęłam krzesło i wstałam. Delilah odwróciła głowę w moją stronę. Udało jej się zabezpieczyć park w którym siedział Gui. Wyglądał bardzo źle pośrodku poduszek. Jęczał i nie przestawał pocierać się po brzuchu. —Muszę iść, ogłosiłam. Flam jest na granicy wybuchu. Lepiej pójdę zobaczyć czego chce Morgane (wzięłam głęboki oddech). Wszystko powinno być w porządku, ale w przypadku gdyby... —Chcesz abym poszła z tobą? spytała od razu. Możesz anulować waszą umowę. Znajdziemy inny sposób zapłaty. Gdy wzięła mnie w ramiona, czarny księżyc wytatuowany na jej czole przebudził się. Przyjrzałam mu się z bliska. W dniu gdy zdecydowała się poprosić o pomoc Władcę Jesieni, na jej barkach spoczął ogromny ciężar. Mimo że nie zrobiła znowu nic wielkiego. Należała teraz do grona narzeczonych śmierci Władcy Jesieni i przyjęła to najspokojniej jak się dało, biorąc pod uwagę okoliczności. W rzeczywistości Władca Jesieni nie pozostawił jej wyboru. Flam, tak. Perspektywa spędzenia razem całego tygodnia na zabawie była niczym w porównaniu do wieczności bycia związanej z Władcą Elementarnym. O nie! Nie miałam prawa narzekać i użalać się przed Delilah. Oczyściłam gardło.
—Wszystko będzie dobrze. Szczerze mówiąc, nie mogę się już doczekać. W dużej mierze była to prawda. Naturalnie byłam przerażona. W końcu Flam siał chaos w moim życiu sprawiając, że nic nie było już takie jak wcześniej. Ale w ostatnich miesiącach dotyczyło to wielu osób, nie tylko mnie. Jako że on sam był miły dla oka, zapowiadał się niezapomniany i całkiem nowy rozdział w moim życiu. —Będę w domu jutro, odparłam. Jak tylko wrócę, podyskutujemy o mojej rozmowie z Morgane i o tym co udało wam się z Morio dowiedzieć. Nie do końca przekonana, ponownie wzięła mnie w ramiona. Oparłszy głowę na jej ramieniu, zamknęłam oczy. Miałam wrażenie że jestem w objęciach naszej matki, gdzie czułam się kochana i bezpieczna. Po chwili Delilah niechętnie mnie puściła, zrobiłam krok do tyłu. —Baw się dobrze, życzyła mi mrugnąwszy. Flam bardzo cię lubi. Na pewno nie zrobi ci krzywdy. Jakby co, będzie miał do czynienia z nami! Uśmiechając się na samą myśl, odwróciłam się w stronę salonu, gdzie Morio wręczał właśnie Flamowi torbę. —Widzę że nadal uwielbiasz wyciągać sobie na mnie pazurki, drażniłam go pokazując mu język. —Uwielbiam je wyciągać na tobie, odparł unosząc do góry brwi. Następnie złożył długi pocałunek na moich ustach. Bardzo różnił się od tych, którymi obdarowywał mnie Trillian. Morio nie prosił o nic w zamian. On po prostu starał się mnie oczarować. Co się tyczy Trilliana, ten stale zmuszał mnie do wycofywania się by następnie ponownie mnie zdobywać, będąc przy tym dominującym. Morio natomiast dbał by jego podboje dały mu klucze do królestwa bez grama żalu. Trillian był dominującym samcem. Morio czekał cierpliwie na swoją kolej. Kiedy zrobiłam minę jakbym chciała zostać w jego ramionach, uszczypnął mnie w pupę ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. —Lepiej już idź, szepnął mi do ucha. Będę dziś wieczorem poza domem. Chcę się upewnić że wszystko jest dobrze (po czym bez słowa się wycofał). Jest cała twoja Flam. Dbaj o nią. Flam westchnął. —Taki mam zamiar, odparł odwracając się w stronę drzwi.
Zwróciłam się do Feddrah-Dahns'a: —Zostańcie dzień lub dwa. Jestem pewna że chciałbyś się dowiedzieć co takiego knuje Morgane. —W żadnym wypadku nie dajcie jej zagarnąć rogu, powiedział. Nie może dostać się w niepowołane ręce. Zupełnie jakby Morgane mogła uniknąć pioruna lepiej ode mnie... zdecydowałam się jednak nic nie mówić. —Oczywiście, odparłam. Następnie bez dalszej zwłoki, wyszliśmy. —Chcesz abyśmy wzięli mój samochód? spytałam. Flam dał znak bym podeszła do niego bliżej i objął mnie ramionami. —Nadszedł czas abyś się dowiedziała jak podróżuję. Brzmiał tajemniczo ale to wystarczyło mi aby przygotować się na coś niezwykłego. Kiedy poczułam ogarniającą nas falę energii, zamarłam. Byliśmy w środku trąby powietrznej. Magia smoka. Już przedtem czułam ją na nim ale był to pierwszy raz kiedy miała ona przejść przeze mnie. Nagle niebo się rozpostarło a gwiazdy migotały nad nami, podczas gdy świat się zmieniał. Poczułam chłód. Temperatura wokół była znacznie niższa niż w grobach, zupełnie jakby ktoś wepchnął sztylet lodu pomiędzy moje łopatki. To była stara magia. Stara i przebiegła, wciągała nas oboje w wir zupełnie jak zwiędłe liście niesione przez wiatr. Nagle rozbrzmiał grzmot, a wokół nas utworzyła się mgła. Słyszałam stały dźwięk fal uderzających o piasek. O cholera! Wiedziałam gdzie jesteśmy. Pływaliśmy ale inaczej niż wszystkie ryby, wszystkie wieloryby i żółwie jakie spotkałam. Flam pokonywał poszczególne płaszczyzny. Teraz przechodziliśmy przez lodowate nurty Morza Jońskiego. Plan astralny, fale i sfery, królestwo duchów, wszystko to było ogólnikowe i niejasne w stosunku do życia fizycznego. Istota astralna na przykład, mogła przyjąć postać fizyczną ale człowiek odczuwał w jej obecności tylko chłód. Dwa królestwa które nigdy się ze sobą nie mieszały.
Na płaszczyźnie astralnej inne wymiary o różnych mocach mieszały się ze sobą wzajemnie. Razem tworzyły zjonizowane lądy. Energia która je łączyła miała stałą funkcję, trzymając je w oddaleniu od siebie, gdyż stale się zmieniała i ewoluowała. Ta sama energia pomagała w podróżowaniu pomiędzy różnymi lądami. Poruszała się na kształt kanałów, takich jak wody na ulicach Wenecji. Morze Jońskie było niczym ogromne jacuzzi z prądami oceanicznymi uniemożliwiającymi różnym królestwom aby te się spotkały. Kolizje nigdy nie były dobrym pomysłem. W rzeczywistości mogłoby to doprowadzić do reakcji łańcuchowej, która z kolei mogła zniszczyć życie jakie znamy dzisiaj. Podsumowując, Morze Jońskie było swego rodzaju strefą demarkacyjną. Było tam bardzo mało stworzeń, zwłaszcza tych z krwi i kości. Podróżowały one kanałami które transportowały szalejące fale. Tylko istoty z północnego królestwa, których życiowa siła pochodziła z lodu, śniegu, wiatru i pary wodnej, wiedziały jak je przejść. Według legendy, lodowe węże podróżowały po tych wodach. Widocznie smoki również. Ignorowałam fakt czy ta moc pochodzi od jego białej strony czy srebrnej. Nie był to najlepszy czas aby go o to pytać. Nie miałam zamiaru go rozpraszać. Być może używał wszystkich swoich sił aby uchronić nas przed falami, zapobiegając abyśmy zamienili się w pył. Lepiej było zachować milczenie zanim nie znajdziemy się bezpiecznie na lądzie. Na moim ramieniu, ramię Flama podejrzanie przypominało skrzydło. Zauważyłam również, że byliśmy wewnątrz jakiegoś pola ochronnego. Sferyczne, otaczało nas niczym niewidzialna bańka. Trudno było mi powiedzieć ile czasu tak podróżowaliśmy. Tam gdzie się teraz znajdowaliśmy, wszystkie punkty odniesienia nie były takie same. Sekunda liczona była tutaj prawdopodobnie jak rok, a jeden rok jak jeden tydzień. Po pewnym czasie odczułam zmęczenie. Oparłam więc głowę na ramieniu Flama i pozwoliłam mu się ukołysać rytmem fal. —Camille? Obudź się, jesteśmy na miejscu. W pierwszej chwili nie rozpoznałam głosu który do mnie mówił. Nie był to Trillian. Tym bardziej Morio, przynajmniej co do tego byłam pewna. Zastanawiałam się dlaczego czułam się tak rozbita; zwykle sypiałam bardzo dobrze. Zmusiłam się do otworzenia oczu. W jednej chwili oślepił mnie blask popołudniowego słońca, jednak jego promienie nie były gorące.
Podnosząc się zasłoniłam ręką oczy. Gdzie byłam u diabła?! Jako że podłoga wyglądała na miękką, spuściłam głowę przyglądając się jej. Siedziałam na niebieskim dmuchanym materacu przykrytym białym prześcieradłem. Hmm? Po chwili wszystko sobie przypomniałam. —Flam? Flam? Gdzie jesteś? Kiedy odwróciłam głowę w lewo, zalała mnie fala mdłości. Z jękiem opadłam z powrotem na materac. Świat wokół mnie wirował, czułam się jakbym była przywiązana do ogromnego koła fortuny. —Tu jestem. Jego miękki głos dochodził z tyłu. Odrzuciłam głowę i ujrzałam go siedzącego za mną i przyglądającego mi się. —Wszystko będzie dobrze. W ciągu dziesięciu minut poczujesz się znacznie lepiej. —Wyprostuj się i wypij to, dobrze ci to zrobi, powiedział wręczając mi filiżankę, której zawartość bulgotała. W chwili gdy para się rozproszyła, poczułam aromat polnych, wiosennych kwiatów. —Co się stało? Co to jest? Dlaczego leżę na nadmuchiwanym materacu w… (powoli, bardzo powoli, rozejrzałam się wokoło. Las. Pod lasem. Moim zdaniem nie znajdowaliśmy się daleko od miejsca gdzie mieszkał Flam. W środku lasu?). Biorąc ode mnie filiżankę, przeniósł się za mnie aby pomóc mi usiąść tak, że opierałam się o jego klatkę piersiową. Pomimo zawrotów głowy, nie było tak źle. Pozwoliłam sobie wtulić się w jego umięśnione ramiona. Jego ciało służyło mi jako boja ratunkowa. Ach tak, robiło się coraz ciekawiej. Podtrzymując mnie swoim prawym ramieniem, lewą ręką sięgnął po filiżankę. Przystawił ją do moich ust. Chwyciłam go za nadgarstek pomagając mu. —Najpierw wypij. Pytania będziesz mogła zadawać później. Skosztowałam naparu. Był w nim miód, tego byłam pewna. Cytryna, dzika róża, mięta oraz coś czego nie potrafiłam zidentyfikować. —Dobre, szepnęłam biorąc filiżankę z jego ręki i pijąc sama.
Nie zdawałam sobie do tej pory sprawy, że byłam przemarznięta do kości, zupełnie jak gdybym spała w lodowej jaskini i to przez bardzo długi czas. W miarę picia, do moich mięśni wracała energia a zawroty głowy znikały. Kilka minut później opróżniłam całą filiżankę i oddałam mu ją. Flam odstawił ją na bok nie zwolniwszy uścisku. Zamiast tego przyciągnął mnie jeszcze mocniej do siebie, ocierając nosem o moje ucho. —Teraz kiedy wszystko przestało się już kołysać, powiedz mi wszystko. —Kiedy ludzie i wróżki pokonują Morze Jońskie, nawet jeśli są oni chronieni przez barierę, nie są w stanie walczyć z przepływem energii. To pochłania ciepło i osłabia wytrzymałość organizmu, ale później zwraca ci twoją energię. Gdybyśmy pozostali w środku dłużej, obudziłabyś się całkowicie odnowiona i pełna sił. Jako że pokonaliśmy jedynie krótki dystans, morze nie miało czasu aby cię rozgrzać. Następnie złożył lekki pocałunek na moim uchu i szyi. Tym razem zadrżałam i nie miało to nic wspólnego z zimnem. Flam był najstarszym stworzeniem jakie przyszło mi spotkać. A jednak pragnął mnie. Ta myśl ogrzała mnie od środka; nie mogłam traktować tego jak kaprysu. Zbyt wiele dziwnych wydarzeń miało miejsce w ciągu ostatniego roku, które teraz dawały o sobie znać. Być może była to zasługa herbaty lub naszej podróży przez Morze Jońskie, ale czułam jak coś budzi się we mnie, iskierka pożądania zapaliła się szybko od moich piersi aż po mój żołądek, oplatając go niczym łodygi paproci. Wstrzymałam oddech. Flam również zdał sobie z tego sprawę. —Pragniesz mnie. Tak jak ja pragnę ciebie. Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, wiedziałem że muszę cię mieć. Nie. Wiedziałem że cię posiądę (jego głos był bardziej poważny). Pragnienie ciebie doprowadza mnie do szału. Czas godów się rozpoczął. Jesteś towarzyszką którą wybrałem. Nadeszła godzina. W moim sercu już to wiedziałam. Nie mogliśmy zawrócić. Odliczanie się skończyło, poczułam jak mój strach się ulatnia. Było tak od kiedy po raz pierwszy moje spojrzenie napotkało jego ciekłokrystaliczne oczy, gdy stał przede mną: królewski, majestatyczny z rozpostartymi skrzydłami, gotów rzucić się na mnie gdy tylko popełnię jakiś błąd. Pozostając w jego ramionach odwróciłam się obejmując go. —Pragnę cię, wyszeptałam. Wprowadź mnie w swój świat. Pokaż mi, co oznacza kochać smoka.
Rozdział 14
Flam wziął mnie w ramiona, trzymając niczym kociaka. Skulona przytuliłam się do niego, zastanawiając się co się teraz wydarzy. Znałam wielu mężczyzn ale każdy z nich był inny. Morio był demonem lisem i zajęło mi trochę czasu aby przyzwyczaić się do jego transformacji gdy się kochaliśmy. Jednakże był on znacznie bardziej ludzki niż Flam, nawet gdy nie do końca tak wyglądał, podobnie Trillian. Nawet jeśli mój kochanek nie planował przemieniać się teraz w smoka, to i tak byłam trochę przestraszona. Lepiej było o tym nie myśleć. Mądrze będzie nie obierać tej ścieżki. —Camille, szepnął całując mnie w czoło, prowadząc nas jednocześnie do swojego legowiska. Nigdy wcześniej nie byłam u niego w domu. Umierałam z ciekawości by zeskoczyć i powęszyć wokoło aby dowiedzieć się jakiego rodzaju domu był właścicielem. Ale pragnienie było silniejsze, podobnie uczucie bycia w jego ramionach. W powietrzu poczułam jego piżmowy zapach zmieszany z zapachem wiosny, wilgotnego mchu i poszycia. Gdy dotarliśmy do osmolonego ogniem kopca smoka, otworzyły się drzwi i Flam musiał się schylić by przez nie przejść. Z jego metr dziewięćdziesięcioma pięcioma centymetrami wzrostu, był zbyt wysoki by przejść przez nie w inny sposób. W chwili gdy przekroczyliśmy próg, przeszła przeze mnie trzaskająca energia. Zaskoczona rozejrzałam się wokół z niepokojem. Obramowanie drzwi zdobił rząd małych niebieskich błysków. —Co jest...? —Tylko portal, odpowiedział Flam stawiając mnie na ziemi. To praktyczne by trzymać intruzów na zewnątrz... a gości w środku. Spojrzenie jakie mi posłał warte było wszystkich słów na świecie. Czy było to ostrzeżenie? Od naszego przyjazdu, wszystkie moje zmysły były w pogotowiu. Obecna tu magia była bardzo stara, jej początek ginął gdzieś w mrokach czasu. Ta sama magia tkała wokół nas płaszcz z gwiazd i cieni. Odwróciłam się chcąc raz jeszcze przyjrzeć się drzwiom. Na zewnątrz polana i drzewa rzucały słabe światło słoneczne nie przekraczając progu.
Gdy podeszłam bliżej, Flam odchrząknął i nagle drzwi zamknęły się samoczynnie. —Nie próbuj wychodzić stąd bez mojej pomocy. Nie jesteś wystarczająco potężna by przełamać moje bariery. —Chcesz powiedzieć że jestem więźniem? spytałam patrząc na niego. Po raz kolejny uświadomiłam sobie że zbyt mało o nim wiem. W ciszy stanął za mną, oplatając ramiona wokół mojej talii i znacząc pocałunkami moje ramiona. —Na to wygląda, odparł. Pytanie brzmiało: co miał na myśli? Kiedy przywarł do mnie mocniej, naszła mnie myśl, że może zrobić ze mną cokolwiek zapragnie. Absolutnie wszystko. Wokół nie było nikogo wystarczająco silnego by pokonać bariery które wzniósł. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do panującego tu półmroku, wszystko wokół wyglądało tak, jakby było oświetlone jedynie nocną lampką. Jesienny wieczór... zdałam sobie sprawę, że w środku jaskinia była o wiele bardziej przestronna aniżeli wydawała się z zewnątrz. Przymocowane pośrodku sufitu pryzmaty odbijały światło. Staliśmy w umeblowanym pokoju wielkości salonu. Stały tu sofa i skórzane krzesła, stary stół z drewna orzechowego i biblioteczka. W miejscu przy ścianie gdzie kończył się parkiet ziała przepaść. Dostrzegłam też schody prowadzące wgłąb jaskini wypełnionej mgłą. Flam miał tutaj wystarczająco dużo miejsca aby się przemienić. Słyszalny w tle łomot wskazywał na obecność podziemnej rzeki, która płynęła w sercu skalistego wąwozu. Jeśli się nie mylę, był tam też wodospad. Wycofałam się znad krawędzi rozglądając się w poszukiwaniu kuchni lub sypialni. Dostrzegłam dwoje drzwi. —Więc to jest twój dom, rzuciłam przerywając milczenie. Co można powiedzieć więcej gdy smok zaciąga cię do swojej nory, skąd nie pozwoli ci wyjść zanim z tobą nie skończy. —Oprowadzę cię, powiedział z niskim śmiechem który odbił się echem w całym pomieszczeniu. Ale wpierw… Kiedy jego oczy zabłyszczały, pojawił się w nich diamentowy pył zalewając jego spojrzenie bielą, zupełnie jak kula śniegu.
—Wpierw...? powtórzyłam za nim, drżąc. Z wnętrza groty powiało zimnym strumieniem powietrza co momentalnie obniżyło temperaturę. —Po pierwsze… Zrobił krok do przodu, nie spuszczając ze mnie wzroku. Cofnęłam się. Miałam problemy z oddychaniem. —Chodź Camille, rzucił zapraszającym tonem trzymając mnie za rękę. Wiec odrzuciłam swój strach. Pragnienie by go posłuchać było silniejsze niż wszystkie moje wątpliwości razem wzięte. Powoli zbliżyłam się do niego. Wtedy opuścił głowę i spojrzał mi w oczy. —Wszystko moje, szepnął. Następnie bez słowa zaprowadził mnie do właściwych drzwi, które następnie otworzył. Kryjący się za nimi pokój przypomniał mi stare komnaty królów gdzie ramy łóżka były z marmuru a materac pokryty był srebrno-niebieskimi prześcieradłami. Łoże było tak wysokie, że przydałoby się zamontować małą drabinę. Przy ścianie stała szafa a przy niej stara komoda z orzechowego drewna i bujany fotel blisko ukrytej obok we wnęce alkowy, skrytej za japońskim parawanem. Ściany pokryte były gobelinami ze scenami smoków latających na niebie i atakujących wioski, tkane złoto-srebrnymi nićmi. Moją uwagę przykuła stojąca w rogu tarcza. Błyszcząca, inkrustowana była kamieniem lapis lazuli; wewnątrz znajdował się motyw przypominający herb. Jednak aura która z niego emanowała, wskazywała iż służyła ona do walki. Wydawała się być starsza niż Flam. Starsza nawet niż królowa Asteria. W jej centrum znajdował się smok spoglądający przez ramię. Dziewięć rozciągających się gwiazd, uciekało z jego pyska chcąc dosięgnąć nieba. Nad smokiem znajdowała się srebrna płaskorzeźba z dwoma identycznymi ostrzami. Poniżej dziewięć srebrnych płatków śniegu spadających z nieba. Tarczę oplatała po każdej stronie gruba srebrna linia o przeplatanym wzorze. Zbliżyłam się powoli, nie dotykając jej. Zdawała się mieć dziesięć tysięcy lat lub więcej. Przez dziesięć tysięcy lat ta tarcza była strażnikiem.
Wszystko to przeszło mi przez myśl, gdy przyglądałam się jej z bliska. Wychylając się zza mojego ramienia, Flam oparł głowę na mojej. —To godło mojej rodziny. Z trudnością przełknęłam; zdałam sobie sprawę że pozwolił mi ingerować w swoje życie. Co ze strony smoka było rzadkim zaszczytem. —Widziała wiele bitew, mam rację? spytałam niskim niepewnym głosem. Nie chciałam być nachalna lub zbyt ciekawska. —Tak, odpowiedział powoli. Mój ojciec ją nosił a przed nim jego ojciec. Pewnego dnia gdy przyjdzie moja kolej, użyję jej sam. Jestem dziewiątym synem dziewiątego syna dziewiątego syna. W mojej krwi płynie cała historia mojej rodziny i jej wspomnienia. W moich kościach, szpiku i skórze. Nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam. Liczby mogą być magiczne, ale nie wiedziałam co oznaczają dla smoków. W każdym razie ton jego głosu wystarczył bym zrozumiała, że Flam nie był byle jakim smokiem. —W której bitwie walczył twój ojciec? I dlaczego smok potrzebował tarczy? —Mój ojciec brał udział w wielu bitwach, odparł pochylając się i muskając palcami kamienie lapis lazuli. Ale żadna z nich nie była tak wyniszczająca jak te prowadzone przez mojego dziadka. Co do potrzeby tarczy... W przeszłości moja rodzina czasem walczyła u boku ludzi. W zależności od lokalizacji, nie zawsze możemy się przemienić, dlatego potrzebujemy ochrony. Skóra która pokrywa metal pod kamieniami, została zdjęta z ciała naszego starego i zasłużonego przodka. Kamienie pochodzą z murów pierwszego dreyerie zbudowanego przez moich przodków. —Dreyerie? —Jama... Jak w transie, w dalszym ciągu przyglądałam się tarczy. Było tak wiele rzeczy których o nim nie wiedziałam! Flam przeżyje mnie, moje siostry i pokolenia po nas. Byłam jedynie nic nie znaczącym malutkim detalem w jego długim życiu. —W jakiej wojnie uczestniczył twój dziadek?
Zanim odpowiedział, zamknął oczy a kiedy się odezwał, to było to tak jakby recytował wiersz: —Mój dziadek walczył u boku Pana Lodu i ludzi Północy przeciwko gigantom ognia którymi dowodził Loki i jego wilczy syn. Mróz zepchnął ich daleko wgłąb północnych królestw. Następnie nordyccy szamani przykryli świat warstwą lodu by utrzymać ich z dala. Kiedy skończyła się Epoka Lodowcowa, tamci zapomnieli już o wojnie i zaczęli siać chaos gdzie indziej. —Było to przed Wielkim Podziałem? zapytałam, choć znałam już odpowiedź. —Na długo przed nim. W tym czasie prawie nikt z nas nie znał wróżek; tak naprawdę nie mieliśmy z nimi specjalnie do czynienia. Północne królestwa są trudne do życia. Tylko Królowa Śniegu i jej dwór tam przybyli szukając schronienia. Do głowy przyszła mi myśl, że być może Flam planował wziąć udział w równie katastrofalnej w skutkach bitwie, podobnie jak jego dziadek. Jeśli Skrzydlaty Cień wyląduje na Ziemi, walka będzie straszna. Flam musi zdawać sobie z tego sprawę, inaczej nie zmuszałby mnie abym się do niego przyłączyła. —Dość rozmów o wojnie i śmierci. Pocałuj mnie Camille, wyszeptał. Drżąc, stanęłam na palcach objąwszy go za szyję. Natychmiast chwycił mnie w pasie i podniósł na swoją wysokość. Oplotłam nogi wokół jego bioder. Spojrzawszy mu w oczy i nie spuszczając z nich wzroku, poczułam jak fale czasu cofają się wstecz. Jego twarz była jak zamrożona w czasie a skóra równie miękka jak moja. Jednak jego oczy... były to oczy prawie nieśmiertelnego boga, oczy smoka. Pochyliłam się czując mrowienie w podbrzuszu. Nigdy wcześniej nikogo ani niczego tak bardzo nie pragnęłam. Kiedy wziął moją dolną wargę między swoje idealne zęby nadgryzając ją, poczułam między naszymi ciałami trzaskający lodowaty ogień. Przebiegł językiem po moich ustach szukając do nich wejścia. Uchyliłam je pozostawiając mu wystarczająco dużo miejsca, by mógł utorować sobie drogę. Jego ramiona oplotły się jeszcze bardziej wokół mnie, tak mocno że nie mogłam odróżnić jego ciała od mojego. Pozostawało mi jedynie zamknąć oczy czekając na burzę, napływającą falę namiętności tak intensywną, że dotychczas nie wiedziałam nawet o jej istnieniu. Poddając się pocałunkowi, dałam się porwać niczemu nie umotywowanej fali, wchłonięta przez lód z jego aury. Nie przerywając pocałunku, poprowadził mnie w tańcu, tak starożytnym niczym sam księżyc będący świadkiem jego narodzin.
Jak we śnie, przed moimi oczami przewijały się obrazy które były wynikiem naszego połączenia. Jego usta zsunęły się na moją szyję, twarz i piersi. Mój gorset przeleciał na drugi koniec pokoju... lub został po prostu usunięty przez magię. W każdym razie moje piersi były odkryte. Wykorzystał to, delikatnie pieszcząc moje sutki by następnie wziąć je w swoje dłonie ściskając mocno i tym samym rozpajając ogień między moimi nogami. Potem cofnął się i stanąwszy prosto zdjął swoją koszulę. Jego mleczno-biała skóra błyszczała w półmroku pokoju. Przycisnęłam usta do jego piersi, całując jego tors i kładąc rękę na jego piersi gdzie biło jego serce, następnie zeszłam niżej do jego brzucha i tam gdzie zaczynały się dżinsy. Sapnął z głową odrzuconą do tyłu. Jego smocze oczy błyszczały jak w kalejdoskopie. Delikatnie podniósł mnie i rozpiął jedną ręką spódnicę. Starałam się zrobić to samo z jego spodniami. Kiedy mi się to udało, wzięłam głęboki oddech. —Zdejmij je, mruknął. Jego słowa brzmiały jak rozkaz. Wolno zaczęłam przesuwać jego jasne dżinsy w dół jego bioder, by po chwili znaleźć się twarzą w twarz z jego pragnieniem, które wydawało się być niezwykle miękkie i jedwabiste, jak również... —Boże, masz największego... Ugryzłam się w język by uniknąć popsucia atmosfery. Jednak on tylko się roześmiał, ułożywszy mnie na łóżku. Jego głos był ochrypły i dziki gdy ustawił się na czworakach obok mnie; prawą ręką pieścił moje piersi, jego uśmiech zaparł mi dech w piersiach. I wtedy zobaczyłam jego prawdziwą postać, srebrnego smoka. Nagle dziwny dźwięk rozdarł niebo niczym błyskawica. Zaskoczona próbowałam się uwolnić, ale on był szybszy. —Gdzie myślałaś pójść, mała czarownico? wyszeptał. W jednej chwili siedział na mnie okrakiem, tak że nie mogłam się poruszyć. —Ja... ja… Niezdolna mówić, przyglądałam się jego skrzydłom i wyłaniającej się zza niego chmurze dymu. —Ciii, nic nie mów! powiedział, kładąc mi palec na ustach. Ani słowa. Nie ruszaj się. Pozwól mi siebie poznać.
Sparaliżowana strachem nie mogłam się poruszyć. Jednak dolna część mojego ciała zdawała się czekać na jego następny ruch. Pochylając się, pozwolił swojemu językowi prześlizgnąć się po moich piersiach kąsając je czasami zębami. Wtedy poczułam jego palec kierujący się w dół do mojego brzucha. Każda jego pieszczota wywoływała we mnie małe wybuchy. Szybkim ruchem rozłożył mi nogi zanurzając palce pomiędzy moje uda. Nawet jeśli starałam się nie myśleć o tym co robi, nie mogłam odwrócić od niego uwagi. Nagle duch innej pieszczoty zaskoczył mnie, sprawiając że podskoczyłam. Zaskoczona odwróciłem głowę w jego kierunku. Kosmyk jego włosów opadł mu do kostek okręcając się wokół nich niczym wąż i łaskocząc mnie w ramię. Na moim lewym ramieniu inny kosmyk zaczął się wić wokół jednego z moich sutków. Następnie inne owinęły się wokół moich nadgarstków i kostek unieruchamiając mnie i otwierając na niego szeroko. Po chwili wsunął we mnie palce grając na moich nerwach o których istnieniu nie wiedziałam. —Podoba ci się to? wyszeptał. Lubisz jak cię dotykam? odpowiedz mi. —Tak, jęknęłam nie mogąc wydobyć z siebie słowa więcej. Miałam wrażenie że wstrzymuję swój oddech na wiele godzin. Byłam na krawędzi, ale Flam odmawiał mi spełnienia. Kontrolował wszystko nie pozwalając mi osiągnąć ekstazy. Sfrustrowana i bardzo podekscytowana próbowałam złączyć uda by utrzymać w sobie fale zalewające moje ciało. —Próbujesz mnie odrzucić? zapytał Flam, pochylając się nade mną i opierając ręce na moich kolanach (jego włosy stale trzymały mnie w niewoli). Był ciężki, gotowy, a jego zapach piżma odzwierciedlał jak bardzo mnie pragnie. Już za późno aby zawrócić, Camille. —Nie, nie chcę się zatrzymywać... po prostu... proszę cię… Zadrżałam, modląc się by nie chciał się zatrzymać. —Co takiego? Powiedz to (pochylił się obejmując mnie). Musisz tylko poprosić, a dam ci wszystko czego zechcesz. Jęknęłam. Potrzebowałam poczuć go w sobie, poczuć jego ciało naprzeciwko mojego. Moje pragnienie rosło będąc coraz silniejsze. —Weź mnie, proszę. Potrzebuję cię. —Nie.
—Co? Przyjrzałam mu się. Po tym wszystkim postanowił po prostu pobawić się ze mną? Wiem że smoki mogą być okrutne ale nie powinien pozwolić mi tak cierpieć! Nie chcesz mnie? Z łzami w oczach pociągnęłam za jego srebrne kosmyki włosów. —Oczywiście że cię chcę, Camille. Nigdy nie powinnaś w to wątpić. A ja zawsze dostaje to czego chcę (następnie uśmiechnął się tak słodko, że się przeraziłam. Był to uśmiech zabójcy, króla, czarnego rycerza który oczarowuje księżniczki). Ale cię nie wezmę, zostawiam to zadanie Trillianowi. W zamian chcę się z tobą kochać. Kiedy zadrżałam, z moich oczu trysnęły łzy. Tak bardzo go pragnęłam, że chciałam krzyczeć. Pozwoliłam sobie na stłumiony krzyk. —Nadal nie zrozumiałaś? (ułożył się delikatnie na mnie, jęknęłam czując jego skórę dotykającą mojej. Myślałem, że odgadłaś. Jestem w tobie zakochany, Camille. I wybrałem cię na swoją towarzyszkę. Z tymi słowami wszedł we mnie głęboko. Czułam jak unoszę się poza swoje ciało, gdzieś na płaszczyźnie astralnej. Podczas gdy nasze ciała odnalazły swój rytm a nasze umysły połączyły się, tańcząc i wirując ze sobą w odwiecznym tańcu. Wydając ostatni końcowy gardłowy okrzyk, zrozumiałam co oznacza jazda na smoku...
Rozdział 15 W pokoju było cicho. Flam odpoczywał obok mnie. Z wzrokiem wbitym w sufit, nie wiedziałam co powiedzieć. —O czym myślisz, kochanie? Flam przesunął czubkiem palca po moim policzku, następnie w górę w stronę nosa; jego oczy lśniły a słowa miały w sobie dużo intymności której nigdy wcześniej u niego nie słyszałam. To nie był jedynie stosunek płciowy. To było jego serce które przemawiało. Odkaszlnęłam. O czym myślałam? Dobre pytanie. Teraz kiedy moje pragnienie zostało spełnione, przypomniałam sobie coś co powiedział... a co brzmiało jak... Cholera! "Jestem w tobie zakochany, Camille” i „wybrałem cię na swoją towarzyszkę” Co do licha miałam z tym zrobić? Jeśli udam jakby nic się nie stało, to może o wszystkim zapomni? Być może było to jedynie pod wpływem szaleństwa wywołanego pasją? W końcu nie wszyscy mężczyźni zakochują się w kobiecie z którą się kochali, prawda? Seks z Flamem przeniósł mnie w nieopisane miejsca, gdzieś gdzie nigdy wcześniej nie odważyłam się zapuścić. Ledwo pamiętałam słowa jakie padły, a jeszcze mniej to co robiliśmy. Podniosłam się oparłszy na rękach. Moje ubrania były porozrzucane po pokoju wraz z dżinsami i koszulą Flama. Opuściłam głowę przyjrzawszy się swojemu ciału; emanowałam różowym blaskiem. Cicho, niemal nieśmiało, odwróciłam się do niego. Spoglądał na mnie z założonymi rękami podgwizdując melodię której nie znałam. Jego ciało było smukłe i muskularne tak, że z łatwością mogło uchodzić za rzeźbę. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Nie mogłam powstrzymać się od zachichotania. —Co takiego? spytał, patrząc na mnie spod rzęs. —Właśnie sobie pomyślałam, że nie masz nic do pozazdroszczenia Dawidowi. W tej samej chwili uświadomiłam sobie, że nigdy nie powinnam zdradzić Trillianowi jak cholernie dobry i fenomenalnie wyposażony był Flam, bo to tylko spowoduje niepotrzebny pojedynek testosteronów. Nie było sensu mówić że rozmiar nie jest najważniejszy, Flam posiadał również doświadczenie. Trillian oszalałby z zazdrości! Jeśli o mnie chodzi, to bynajmniej nie narzekałam...
Flam się zaśmiał. —Potraktuję to jako komplement. Odwracając się do mnie przebiegł palcami po moim udzie. Poczułam że moje ciało reaguje na jego dotyk. Nadal go pragnęłam. Jakby czytając w moich myślach, wziął mnie za rękę i poprowadził ją do swojego penisa. Z niedowierzaniem, czując jakby brakowało mi powietrza, przesunęłam palcem wzdłuż jego długości, następnie zamknąwszy oczy delektowałam się dotykiem jego jedwabistej skóry, która pod wpływem mojego dotyku obudziła się do życia. W ciągu kilku sekund ponownie był gotów. Z chrapliwym pomrukiem, chwycił mnie w pasie usadzając na sobie. Dałam się porwać pasji, nie spiesząc się i pozwalając sobie na eksperymentowanie. Po chwili odnaleźliśmy wspólny rytm. Flam położył dłoń na mojej piersi, podczas gdy jego włosy ponownie owinęły się wokół moich nadgarstków i bioder pomagając mi utrzymać się prosto. Oboje poddaliśmy się namiętności niesionej przez niekończącą się burzę. —Lepiej zrobimy ubierając się. Masz spotkanie z panią od kruków, powiedział Flam ześlizgując się z łóżka. Wyglądał na tak zrelaksowanego, że prawie spodziewałam się go zobaczyć wyciągającego papierosa. Odbicie w lustrze pokazało mi jak wyglądam. Mówiąc o byciu zrelaksowanym i odprężonym... na kilometr pachniałam seksem. Kiedy pochyliłam się by podnieść spódnicę i bieliznę, Flam dał mi klapsa w pośladki. Dzięki szybkiemu refleksowi odwróciłam się szybko z podniesioną ręką. Nigdy nie przyszło mi do głowy że może wpaść na tak głupi pomysł. Jednak Flam był szybszy ode mnie. Nie dając mi czasu dotknąć swojego policzka, chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. —Camille… Przywołał mnie do porządku, co było ostrzeżeniem. Ton jego głosu był jasny. Gdyby chodziło o Trilliana lub Morio nie zawahałabym się podjąć konfrontacji. Ale żaden z nich nie dał mi wcześniej klapsa... no, chyba że któregoś z nich o to poprosiłam. Obaj wiedzieli czego się spodziewać. Spojrzałam mu w oczy. Był czas by się wycofać i odłożyć to na inną okazję. Rady dla goryli dotyczyły również smoków. "Gdzie może pójść goryl ważący trzysta kilogramów?” „Gdziekolwiek zechce”. Co zrobić gdy smok da ci klapsa? Podziękować mu. Jednak z moim paskudnym charakterem, nie mogłam mu tego popuścić.
—Dlaczego mnie uderzyłeś? To nie miało nic wspólnego z pieszczotą! Podnieca cię to? Cóż, nie mnie! I nie zawsze. Spięta czekałam na jego reakcję, ale on tylko się roześmiał. —Tak dla przypomnienia. Począwszy od dziś, jesteś moją towarzyszką. I tak musisz się zachowywać. Nie zapominaj o tym. A teraz się ubierz. Tymczasem ja pójdę przygotować ci coś do jedzenia. Z tyłu za parawanem jest wanna, dodał wyciągając strój w którym go już wcześniej widziałam. Cholera! Z zaskoczenia otworzyłam szeroko usta by natychmiast je zamknąć. Lepiej było to tak zostawić. Czekałam aż znajdę się u siebie w domu by tam przypomnieć mu, że dawanie klapsów nie jest najlepszym sposobem traktowania swojej towarzyszki. Chyba że lubisz grać rolę pokojówki. Zastanawiając się nad tym dłużej, chyba faktycznie w jego przypadku tak było... Jak tylko znajdę się u siebie, będę mogła mówić co zechcę, w międzyczasie... mógł postępować według swojego uznania. Odchrząknął i wyszeptał. —Zapleć się. W jednej chwili jego włosy podzieliły się na trzy równe części, same zaplatając się w warkocz z jakim zwykłam go widywać. —Twoje włosy naprawdę mogą zrobić wszystko, prawda? spytałam bez zastanowienia. Wzruszył ramionami ze znudzonym wyrazem twarzy. —Tak jest szybciej. Gdy będziemy mieli więcej czasu, pozwolę ci je wyszczotkować. Z jakiegoś niewiadomego mi powodu, poczułam się nagle onieśmielona. —Sprawi mi to wielką przyjemność. —Moje włosy są bardzo ważną częścią mojego ciała. Nigdy nie pozwalam nikomu ich dotykać, z pewnymi małymi wyjątkami, wyjaśnił z uśmiechem na ustach. Kiedy mówił, jego włosy skończyły się zaplatać w warkocz. Wychodząc z pokoju, Flam zamknął za sobą drzwi. Patrząc za nim dotarło do mnie, że rzeczywistość przerastała wszystkie moje fantazje: "Moje życie ze smokiem". Nigdy nie myślałam, że nasz związek wyjdzie poza sypialnię”.
Nieco zaskoczona, pozbierałam swoje ubrania i umieściłam je na łóżku. Następnie zerknęłam za parawan za którym ukryta była wanna z marmuru, natomiast żadnego śladu bieżącej wody. Toaletę stanowiła dziura w ziemi, bez żadnego zapachu. Dębowa deska była idealnie czysta i ozdobiona rycinami. Obok stał dzban z wodą a obok niego miska. Woda miała zapach róży. Obok leżały ułożone czyste ręczniki i mydło. Przynajmniej umiał zapewnić swoim gościom wszystko co niezbędne, to musiałam mu przyznać. Ponieważ nie wiedziałam jak napełnić wannę wodą, chwyciłam myjkę i mydło. Kiedy wyszłam z alkowy, znalazłam leżącą na łóżku torbę zawierającą inne moje ubrania. Wyjęłam z niej długą i czarną niczym nocne niebo aksamitną suknię z dekoltem. Wcześniej udało mi się wygrzebać czystą bieliznę. Założywszy buty wyszłam z pokoju. W salonie czekał na mnie Flam. Na mój widok jego oczy zalśniły. —Camille, powiedział biorąc mnie w ramiona i i składając na moich ustach delikatny pocałunek. Zapierasz dech w piersiach, wyszeptał. Nic dziwnego że nie mogę przestać o tobie myśleć. Przełknęłam gulę w gardle. Obsesje mogą być przerażające, jak również odurzające. Urok Flama działał na mnie niczym najpotężniejsze zaklęcie. Miałam wrażenie, że stoję na krawędzi przepaści z tkaniny tkanej przez trzech mężczyzn których kochałam w różny sposób, a z których każdy zajmował swoje miejsce w moim życiu. Wszyscy trzej powinni się jakoś zorganizować pomiędzy sobą. Nie ma mowy aby któryś z nich miał się bić w piersi niczym w powieści o Tarzanie. Wziął mnie za rękę i i pocałował każdy z moich palców. —Obiad podano do stołu, rzekł wskazując na drugi koniec pokoju. Kiedy zaczęłam czuć się bardziej komfortowo, gula w brzuchu zniknęła. Bycie towarzyszką smoka okazało się nie takie znowu straszne. Hola! Zawróć! Towarzyszka zabaw to jedno ale towarzyszka przez duże „T” - a co się przez to rozumie – partnerka, to już inna rzecz. Jak na jeden wieczór miałam już dość. Byłam córką żołnierza, a nie damą przyzwyczajoną do życia na zamku. Nagle Flam położył swoją drugą dłoń na mojej, prowadząc mnie do jadalni. Kuchnia była równie obszerna jak pokój. Stał w niej wypolerowany i błyszczący piec na drewno, co sprawiało że było tutaj przytulnie i ciepło. W kącie stało coś, co przypominało lodówkę. Przyglądałam się jej przez dłuższą chwilę —Masz tutaj elektryczność?
—Czy wygląda jakbym ją miał? odpowiedział pytaniem na pytanie, potrząsając głową i uśmiechając się. Pomyśl, moja droga. Jestem biało-srebrnym smokiem. Mogę pluć ogniem, ale używam również magii lodu, wiatru i śniegu. Muszę przestać mówić bez zastanowienia. Ponadto z moim kolorem włosów, nie mogłam nawet udawać że jestem blondynką. Rozglądając się wokół, dostrzegłam stojący pod ścianą stolik. Wyrzeźbiony z bloku marmuru z pasującymi do niego krzesłami, wyglądał jakby był przeznaczony dla dwóch osób. Zbliżyłam się do niego. —Chińska porcelana, podkładki, kryształ Waterford... nie odmawiasz sobie niczego! chwyciłam kieliszek i obrysowałam koniuszkami palców jego brzegi. Wydał głośny i wyraźny dźwięk. Cóż, myślę że miałeś czas na zebranie tego wszystkiego. Ile masz lat, Flam? Jak długo żyjesz na tej ziemi? —Mam nadzieję że lubisz stek, odparł Flam, nie odpowiadając na moje pytanie. Przechodziłem wczoraj koło farmy i ujrzałem tę pulchną jałówkę... Mrugając, niezwłocznie odstawiłam kieliszek na miejsce. —Tak, lubię stek. Jesz ze mną, czy pożarłeś już swoją część po drodze? W mojej opinii, ten kawałek mięsa wydawał mi się zbyt cienki by zaspokoić apetyt smoka, nawet jeśli dodalibyśmy do niego pieczone ziemniaki i inne dodatki. Być może gdyby dorzucić do tego sernik.... Flam się roześmiał. —Staram się zaserwować ci elegancką kolację. Tak naprawdę mi nie pomagasz (westchnął głęboko widząc moje zniecierpliwione spojrzenie). Jesteś irytująca. Myślę że to dlatego cię kocham. A odpowiadając na to twoje pytanie, tak, wczoraj zjadłem dużą część jałówki, a wcześniej odkroiłem z niej mięso na steki i żeberka aby upiec je na grillu. —Lubisz mięso z grilla?? —Oczywiście. Uwielbiam pieczone dania. Następnie podał mi obiad, który składał się z dużego kawałka steku ze smażonymi ziemniakami. Coś mi mówiło że nie jadał za dużo warzyw. Tym bardziej marchwi i grochu. Przynajmniej miał dobry gust i nie zaserwował mi mięsa które jeszcze żyje. Przez cały posiłek słuchałam jak mówił. Czułam się jakbym była w jakimś surrealistycznym śnie, powtórce amerykańskiego sitcomu [komedii sytuacyjnej – przyp. tłum.]. Tyle tylko, że nie tańczyłam z odkurzaczem w naszyjniku z pereł.
—George nie czuje się w tej chwili najlepiej, rzucił Flam. Estelle musiała mu w tym tygodniu podać dwa razy środek uspokajający. Zastanawiam się, co z nim dalej będzie. Według niej, jest już taki od urodzenia. Od zawsze polował na wiatraki... i smoki (delikatnie wytarł usta serwetką). Wina? —Tak, dziękuję (podczas gdy napełniał mój kieliszek, zauważyłem etykietę na butelce. Była stara i rzadka. Musiała kosztować tysiące dolarów. Tymczasem on nalewał ją do naszych kieliszków niczym wodę. Otrząsnęłam się, starając się skoncentrować na rozmowie. Jak na kogoś w takim stanie, Georgio miał szczęście. Co przypomniało mi że jutro mam spotkanie z Benem Welterem. I że nie powinnam się spóźnić. —Dopilnuję abyś była z powrotem na czas, powiedział. Musisz wrócić o świcie by porozmawiać z Delilah, prawda? Przez jego twarz przeszedł lekki cień. Skinęłam głową. —Tak. Flam... czy mogę cię o coś zapytać? —Oczywiście. Nie gwarantuję że odpowiem ale nic nie zabrania ci byś zadała mi pytanie. Wsunęłam nóż w mięso, było tak delikatne że nóż wchodził w nie jak w masło. Wzięłam głęboki oddech. —Co zrobisz, jeśli Skrzydlaty Cień najedzie Ziemię? Wzruszył ramionami. —Z pewnością wrócę na jakiś czas do północnych królestw. Dlaczego? Boisz się że cię zostawię? Nie martw się. Wezmę cię ze sobą. Twoje siostry również. Podobnie Iris i chłopaka Delilah, a nawet lisa jeśli tego pragniesz. Co się tyczy Trilliana... mogę pomyśleć nad uratowaniem go jeśli będzie się odpowiednio zachowywał. Przerwałam mu, potrząsając głową. —Dobrze wiesz że to niemożliwe. Moje siostry i ja jesteśmy ostatnim bastionem na Ziemi przeciw demonom. Złożyłyśmy przysięgę i zostaniemy do końca. Miałam nadzieję, że zostaniesz w pobliżu aby wspomóc nas w walce. Mrugając popatrzył na mnie w milczeniu.
—Porozmawiamy o tym później, odpowiedział w końcu, jeśli sytuacja będzie tego wymagać. Na razie skończ jeść, moja miłości. Po tym chcę abyś poszła porozmawiać z tą dokuczliwą czarownicą. Mam dziś pewne rzeczy do zrobienia. Jak tylko dowiesz się czego chce, wracaj. Jeśli do tego czasu nie wrócę, poczekaj na mnie na zewnątrz. Nie próbuj wchodzić do środka beze mnie. Przełknęłam ostatni kawałek mięsa i wytarłam serwetką usta. Trudno mi było ogarnąć targające mną uczucia. Flam był wspaniałym kochankiem i uważałam go za przyjaciela. Jednak to jego ”moja miłości” zaczęło mnie trochę przerażać. Od naszego pierwszego spotkania groził mi, argumentując że nikt nie może go powstrzymać. Czyżby był to przedsmak tego co mnie czeka? Od naszego przybycia na Ziemię zauważyłam że moje siostry i ja miałyśmy tendencję do zapominania tego, że wróżki i Cryptos nie kierują się tymi samymi zasadami co ludzie. Życie tutaj sprawiło że zapominałyśmy o tym. W krainie wróżek wszystko działało według odmiennej natury sąsiadujących i żyjących obok siebie i ze sobą stworzeń i istot. Tutaj te granice się zacierały lub też całkowicie zniknęły. Ten błąd może być niebezpieczny i potencjalnie śmiertelny. Niezależnie od wszystkiego, Flam zdawał się być wierny swojej prawdziwej naturze. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby temu zaprzeczyć. Dla niego oczywistym było że gdy mówi „skacz”, wszyscy są mu posłuszni nie zadając pytań. Smok zawsze dostawał to czego chciał. Nie było innego mu podobnego smoka. —W porządku, odpowiedziałam odsuwając krzesło. Czy możesz mi powiedzieć gdzie znajdę Morgane? —Gdy wyjdziesz na zewnątrz, podążaj ścieżką pięćset metrów, potem przy gigantycznym cedrze skręć w lewo. Znajdziesz ją bez problemu, możesz mi wierzyć. Przed wyjściem ukryłam róg czarnego jednorożca w kieszeni przewidzianej do tego celu, na wypadek gdybym go potrzebowała. Choć nie miałam pojęcia jak go używać, przynajmniej na razie. Jako że ochronił mnie przed uderzeniem pioruna, na pewno znał inne sztuczki które, być może, mogą mi się przydać w starciu z Morgane. Kiedy już byłam przy drzwiach, Flam wziął moją rękę i pocałował ją. —Camille, ostatnia rada. Nawet nie wyobrażaj sobie by wracać do siebie wieczorem. Jeśli zdarzy się coś nieoczekiwanego, sam cię odprowadzę. W przeciwnym razie nawet o tym nie myśl, zrozumiano? Gdy nasze oczy się spotkały, w końcu zrozumiałam czego dotyczyła nasza umowa. Ofiarowałam mu tydzień z mojego życia. To była pierwsza noc, musiałam być mu posłuszna.
—Zrozumiałam, odpowiedziałam zastanawiając się jednocześnie z iloma problemami jeszcze przyjdzie mi się zmierzyć i w jakie jeszcze tarapaty się wpakuję... Las wokół kopca Flama pełen był zabezpieczeń i magicznych barier. Sosna, klon, cedr, brzoza, wszystkie one pięły się ku niebu niczym strażnicy. Gdzieniegdzie zaczynały się pojawiać młode pędy. Na iglastych drzewach małe igły pojaśniały w ciągu lata. Gałęzie klonu zdobiły nowe liście czekające na sprzyjający moment by się zazielenić. Zmierzch wysunął już swoje atramentowe palce ku niebu, zadrżałam. Życie w mieście, nawet z terenem jak nasz, wymagało abyśmy były czujne. Tutejsza dzika natura nie tolerowała intruzów. Skrzyżowałam ramiona by ochronić się przed otaczającym mnie zewsząd chłodem. Poza tym miałam pelerynę która utrzymywała mnie w cieple. Nagle po mojej lewej stronie zaskoczył mnie hałas sprawiając że podskoczyłam. Odwróciłam głowę i znalazłam się twarzą w twarz z ogromnym łosiem. Gdy go mijałam skłonił mi się, zrobiłam to samo w stosunku do niego. Oboje nawzajem rozpoznaliśmy się. Zrozumiał że nie byłam w pełni człowiekiem, a ja wiedziałam że strzegł lasu. Trwał okres łowiecki. Z nasilającą się ciemnością drzewa zaczęły świecić. Otaczała je lekka niczym mgiełka aura. Najczęściej była ona zielona co wskazywało na zdrowy wzrost. Tu i tam widziałam czerwone aury, które obwieszczały nadchodzącą śmierć drzewa. Bardzo rzadko można było też ujrzeć złotą koronę. Wskazywała ona że zamieszkuje ją duch. Wszystkie te drzewa czuły tyle samo co ja. Stopniowo na niebie pojawiały się gwiazdy. Wydawało mi się że słyszę ich muzykę: rytmiczne uderzenia bębna, dźwięk lutni lub harfy albo fletu. Co jest...? Tutaj droga skręcała, wokół rosły paprocie i czarna porzeczka. Po przeciwnej stronie stał ogromny cedr. To na pewno jego Flam miał na myśli. Skręciłam w lewo jak mówił, idąc bardzo wąską ścieżką. Czułam że Morgane znajdowała się niedaleko... W powietrzu unosił się zapach ogniska, krakanie wron i magia Księżyca, a więc się nie myliłam. Przyspieszając kroku ruszyłam w jej kierunku. Ścieżka doprowadziła mnie do zacienionej polany otoczonej dębami i jarzębinami na kształt okręgu gdzie też znajdowały się wrony. W centrum rósł ostrokrzew a ziemia usiana była plamami gąbczastego mchu. Po środku polany ujrzałam Morgane. Siedziała z Arturo i Mordredem wokół ognia. Obok zostały wzniesione dwa duże namioty, ponadto coś co wyglądało jak jurty, z tym wyjątkiem, że płótno było z winylu zamiast z tradycyjnej skóry zwierząt.
Kiedy powoli zbliżyłam się do ognia, Morgane wstała. Mimo że była niższa od Menolly, na mnie robiła wrażenie zapierającej dech w piersiach. Jednakże teraz wydała mi się mniej imponująca aniżeli przy naszym pierwszym spotkaniu. Morgane miała na sobie długą, czarną suknię podobną do mojej, na szyi miała zawieszony wisiorek w kształcie półksiężyca i srebrny diadem który odbijał w sobie blask ognia. Arturo z siwymi włosami i dobrze mi znanym ostrym spojrzeniem, również wstał witając się ze mną. Mordred pozostał na swoim miejscu. Obserwował mnie ze zarozumiałym uśmieszkiem na twarzy. Z racji iż nie wiedziałam co powiedzieć, złożyłam ukłon w stronę Morgane. Na szczęście czarownica objęła inicjatywę. —To smok cię przysłał? Nie sądzę aby mnie za bardzo lubił. Jej głos był melodyjny. Ona również była w połowie wróżką, jednak moc która płynęła w jej żyłach była dużo starsza i znacznie ciemniejsza niż moja. Jej magia regenerowała się podczas bezksiężycowych nocy podczas gdy moja osiągała swój szczyt w czasie pełni. Arturo skinął bym usiadła między nimi ale ja wybrałam miejsce nieopodal na kawałku pnia. Stąd łatwiej było mi uciec, jakby co. Morgane zlustrowała mnie wzrokiem, tymczasem Mordred chwycił kubek który stał na prowizorycznym stoliku i nalał do niego czegoś, co parzyło się nad ogniem. Kiedy mi go podał, przyjęłam go jedynie z czystej uprzejmości, ale nie miałam zamiaru niczego pić. Niczego co pochodziło od niego. —Chcielibyśmy po prostu wiedzieć co tu robisz, odpowiedziałam. To jego ziemia. Jest... ciekawy. Udałam że biorę łyk napoju by następnie postawić kubek na ziemi u moich stóp. —My? Jesteś kochanką tego stworzenia, prawda? Wiedziałam jak tylko poczułam go na tobie. Bądź ostrożna, moje dziecko. Czy masz pojęcie co robisz zadając się ze smokiem? spytała Morgane zbliżywszy się do mnie. Odruchowo się odsunęłam. Nawet jeśli nie wyczułam żadnej demonicznej obecności ani krętackich intencji, ta sprawiała że dostałam gęsiej skórki. Może to z powodu jej mocy lub tego co wyczytałam w jej spojrzeniu, a był to fanatyzm. Niezależnie co by to było, czułam się podenerwowana w jej towarzystwie. Odchrząknęłam.
—To z kim się zadaję jest moją sprawą. Więc powiedz mi, co tu robicie? Zatrzymała się, oboje z Arturo wymienili spojrzenia. Ten wzruszył ramionami. Mordred mruknął pod nosem, ale ona nie zwracała już na nich uwagi, skoncentrowawszy całą uwagę na mnie. —Nie mam powodu aby to przed tobą ukrywać. Twoje siostry i ty nie możecie mnie powstrzymać, nawet jeśli byście chciały. I wątpię abyście spróbowały. Szukamy jaskini. —Aby odnaleźć Merlina? —Ciii! Trochę szacunku dla przodków! Twoi nauczyciele niczego cię nie nauczyli? Jej nagła nagana sprawiła że miałam ochotę się roześmiać. Mimo to zastanawiałam się, co się jeszcze wydarzy. Podczas naszego ostatniego spotkania szukała sposobu aby przywrócić do życia swojego mentora. Czyżby jej plany się nie zmieniły? Pociągnęła nosem. —Gdzieś w okolicy istnieje jaskinia która zawiera sojusznika o wiele potężniejszego niż ten gad. Za wszelką cenę muszę ją odnaleźć. —Ale dlaczego? Jakiego sojusznika masz nadzieję tutaj odkryć? Jeśli nie jest to Merlin? Kogo do diabła szukała? Gdzieś z tyłu głowy przypomniała mi się rozmowa z moimi siostrami. Co jeśli Morgane szuka sposobu na skontaktowanie się z demonami? A jeśli sojusznik o którym mówiła to nikt inny jak Skrzydlaty Cień? Lub członek jego armii? Poklepała się po nosie. —Już dość powiedziałam. Wkrótce uzyskasz odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Był czas kiedy wróżki z tego świata posiadały najwyższą władzę. Chroniłyśmy Ziemię przed inwazjami i obcymi. Te dni powrócą. Daję ci na to moje słowo. Nie miałam zamiaru dłużej tego wysłuchiwać. Jak daleko pamiętam, wróżki nigdy nie zaprzestały walczyć. Przynajmniej w moim świecie. Spodziewałam się że tutaj było podobnie. —Jesteś uparta jak nikt inny! wykrzyknęłam wstając i przewracając kubek. Daj sobie spokój Morgane! Jaki jest twój cel? Kogo szukasz i dlaczego? Wiemy że coś knujesz.
Myślisz dołączyć do grona Skrzydlatego Cienia? Powoli i z rozmysłem wstała. Poczułam jak serce podjeżdża mi go gardła. Pamiętaj by nigdy nie drażnić czarownicy która może posiekać cię na małe kawałeczki. Wsunęłam rękę do kieszeni dotykając rogu. —Brudna mała idiotko! Skrzydlaty Cień?! Nienawidzę demonów! Nie chcę siedzieć i patrzeć jak ty i twoje siostry pozwalacie demonom przejąć władzę nad światem, bo jesteście do niczego! Chcesz wiedzieć co knuję? Bardzo dobrze! Zamierzam przywrócić Sądy Światła i Cienia. Obie królowe zjednoczą się by powstrzymać Skrzydlatego Cienia. Możesz się do mnie przyłączyć lub walczyć przeciwko mnie. Co wybierasz? Szczęka opadła mi do parteru. Feddrah-Dahns w zupełności miał rację. —Ale... masz zamiar ogłosić się Królową Cienia? Ten pomysł był przerażający. Z nią na czele wróżek ziemnych, cywilizacja bardzo szybko powróciłaby do łuków i strzał. Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym wybuchnęła śmiechem. —Jesteś tak żarliwa i tak łatwo cię zwieść! Wiem że dotrzymywałaś towarzystwa księciu Dahns... chociaż nie mogę sobie wyobrazić czego dotyczyły wasze rozmowy. Ale odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie jestem po stronie Korony Cienia. Będę rządzić po stronie światła! Podniosę rangę Titani do poziomu którego sobie nawet nie wyobraża w najśmielszych snach. Początkowo przybyłam tutaj by prosić ją o pomoc ale według plotek chodzi w łachmanach i nieustannie jest pijana. Ponadto straciła swoją moc i zdrowy rozsądek. Więc dam sobie radę sama. Rzuciłam okiem na Arturo i Mordreda. Ich twarze nie zdradzały by byli zaskoczeni słowami Morgane. Powoli podeszłam do kolczastego ostrokrzewu i koniuszkami palców pogłaskałam jego ostre liście. —Jeśli masz zamiar zagarnąć Trybunał Światła, to kto będzie panował nad Trybunałem Cienia? Morgane posłała mi dziki uśmiech, który aż za dobrze przypomniał mi o stalowych zębach babci Kojot.
—Kto? Ostatnia panująca królowa... oczywiście! Aeval. Plotka głosi iż została uwięziona w jaskini niedaleko stąd, zamrożona w czasie. Z racji iż sądy ziemskich wróżek muszą być równoważne, dlaczego nie jej zaproponować by wróciła i zrobiła to co robiła najlepiej? Przed Wielkim Podziałem, Aeval była królową wróżek, równie nieugiętą i przerażającą jak tutejsi dyktatorzy. W porównaniu z nią Lethesanar przypominała kapryśną uczennicę, zadrżałam. —Chcesz aby zajęła tron Matki Cienia? Zwariowałaś? To… Morgane znowu wybuchła serdecznym śmiechem. Ogień ogniska zdawał się trzaskać, Mordred chrząknął. —Posiada wszystkie niezbędne cechy aby stanąć na czele Trybunału Cienia, odpowiedziała czarownica. Równowaga musi zostać utrzymana, Camille. Nie możesz mieć światła bez ciemności, jasności bez cieni. Okrążyła mnie z błyszczącymi oczami. —Spójrz na własną królową. Jej rządy są niczym ropiejąca rana, ponieważ nie ma królowej światła która by zrównoważyła jej czyny. Teraz gdy balans się przechylił, jej siostra chce zawładnąć jej tronem. Jeśli Tanaquar wygra i zniszczy swoją siostrę, możesz być pewna że historia powtórzy się w przyszłym tysiącleciu, o ile przywódcy nie znajdą sposoby by połączyć i ujednolicić swoje moce. Usuń jedną ze stron a wszechświat wywróci się do góry nogami. Zwykle wtedy do akcji wkraczają czarownice losu by naprawić rzeczy a nas, wróżki, potraktować niczym kapryśne dzieci. —Ale w jaki sposób obie mogą panować w harmonii? Są całkowicie różne. To dlatego właśnie sądy wróżek zostały rozwiązane podczas Wielkiej Separacji (potrząsnęłam głową). Nie mogą istnieć dwie przeciwstawne sobie moce w jednym królestwie. —To jest to co myślisz, ale jesteś po prostu ignorantką. Nic nie wiesz o czasie lub wojnach które miały tam miejsce, odpowiedziała Morgane. Zastanów się. Cała przyroda potrzebuje równowagi. Zima, lato, wiosna, jesień. Nawet w najbardziej odległych zakątkach i na najbardziej ekstremalnych obszarach: ciepło pustyni, zimno biegunów. Ziemia znalazła się w niebezpieczeństwie ponieważ równowaga została zerwana. Dokonali tego ludzie poprzez swoją lekkomyślność a wróżki przestało to obchodzić. W tym czasie demony pukają do naszych drzwi. Bez powrotu obu Trybunałów, ten świat nie ma żadnych szans na przetrwanie. Tylko królowe światła i cienia są w stanie utrzymać równowagę.
Zamrugałam. A jeśli ma rację? Co jeśli jedynym sposobem aby uratować świat było przywrócenie starego porządku? Teoria ta nie była pozbawiona zdrowego rozsądku ale to Morgane mnie przerażała. Nagle znalazła się blisko mnie. Chwyciła mnie za rękę i zmusiła bym uklękła obok niej na ziemi, następnie pokopała w niej by rzucić mi jej garść w twarz. Moje płuca wypełnił zapach mokrego podszytu. —Oddychaj głęboko. To jest świat który dał życie twojej matce. Świat który dawał życie wróżkom na długo przed Podziałem. Matka Księżyca nas chroni. Matka Ziemia daje nam życie. Ten świat jest w niebezpieczeństwie, zarówno od wewnątrz jak i od zewnątrz. Wiemy że Skrzydlaty Cień zagroził temu światu pożarem i rozlewem krwi. —Ale co można zrobić? Jaki sens ma przywrócenie Trybunałów? Co nam to da? Odrzucając ziemię, wstała i złapała mnie za ramiona. —Dobrze wiesz że nie możecie pokonać demonów same. Potrzebujecie sojuszników. Królowa elfów i smok nie wystarczą by poradzić sobie z tą apokalipsą. Poczułam jak żołądek zawiązuje mi się w supeł. Miała rację. Potrzebowaliśmy sojuszników. Nie! Potrzebowałyśmy armii. Otrzepałam się wstając. Jakby czytając w moich myślach, dodała: —Aeval i ja stworzymy armie. Zjednoczymy wszystkie wróżki z tego świata. Pomimo naszych kłótni staniemy razem ramię w ramię by walczyć ze Skrzydlatym Cieniem. Wreszcie zajmiemy należne nam miejsce. Ludzie pragną pocałunku naszej magii. Sama doświadczyłaś powitania jakie nam zgotowali. Wszystko to dlatego, że brak im ich własnego magicznego dziedzictwa. Wielki Podział okazał się dla nich korzystny. Wszystko to nie tylko niszczy równowagę między światami, ale również pozbawia ludzkość jej magicznego charakteru. Jej głos stał się odległy. Wstrzymałam oddech, gdy na jej twarzy pojawił się wyraz krętactwa. Rodzaj ekspresji, która oznaczała ”Mam zamiar cię uderzyć, tam gdzie najbardziej cię zaboli”. —Ale w tym celu... potrzebuję czegoś, co jest w twoim posiadaniu. Daj mi to. Daj mi róg. Zaskoczona cofnęłam się szybko. W tym samym czasie Mordred rzucił się w moją stronę. Udało mi się zachować dystans. Pomimo płynącej w jego żyłach krwi wróżek, wątpiłam czy kiedykolwiek żył wśród swoich braci. Moja linia była wciąż żywa, podczas gdy jego była już częścią historii.
—Nawet o tym nie myślcie, rzuciłam żywo. Po czym wsunęłam rękę do kieszeni, by uchwycić róg. Nawet nie próbujcie. Róg jest darem który mi oferowano. Jestem jedyną która może go używać. Jeśli tak zdecyduję, pokroję was na kawałeczki. Rzecz jasna był to blef, ale faktycznie o tym myślałam. Przynajmniej brzmiało dobrze. Cofając się w kierunku ścieżki, zastanawiałam się czy byłabym w stanie wrócić do kopca zanim mnie złapią. Mimo wszystko, było ich troje. Choć Arturo nie wyglądał na tak chętnego by przywłaszczyć sobie róg jak Morgane i jej siostrzeniec. Wahałam się pomiędzy ucieczką a stanięciem z nimi twarzą w twarz i zmierzeniem się z nimi, gdy nagle zaskoczył mnie oślepiający błysk. Flam? —Zostawcie ją w spokoju! Jesteście na moim terytorium bez mojej zgody. Odwróciłam się szybko. Tam wysoka i majestatyczna w kręgu otaczającego ją światła energii i o wiele potężniejsza niż kiedyś, stała Titania. I nie wyglądała na zadowoloną...
Rozdział 16 —Titania! Głos Morgane rozszedł się echem po całej polanie. Najwyraźniej element zaskoczenia był na korzyść Królowej Wróżek. Rzuciwszy się w jej kierunku, dostrzegłam jeszcze jak Titania rzuca Morgane ostrzegawcze spojrzenie. —Tak się cieszę że cię widzę! zawołałam. Przy odrobinie szczęścia zapomni o fakcie, że zabrałam jej kochanka… Przecież to nie było tak, żebym zachowała go dla siebie. Podniosłam głowę i przyjrzałam się tej pięknej kobiecie, która uśmiechała się do mnie pytająco. Czy był to dobry czy zły znak? Nie miałam pojęcia. Modliłam się o to aby była to dobra wróżba. Titania zrobiła krok w moim kierunku i szepnęła: —Twój chłopak z łuskami poprosił mnie abym miała na ciebie oko. Mój chłopak z łuskami? W tym momencie zrobiłam coś co wydawało mi się najsensowniejsze: zdecydowałam się nie otwierać buzi. W tym czasie Morgane zlustrowała Titanię wzrokiem od góry do dołu. —Ostatni raz gdy o tobie słyszałam, byłaś tak pijana że można by sądzić iż utopiłaś się w rynsztoku. Co się stało? Nie miałaś więcej wina? OK... Ta sprawa nie mnie dotyczyła. Wycofałam się powoli. Nawet jeśli Titania była cieniem siebie samej, to wciąż była w stanie zrobić ze mną co chciała. Więc jeśli Morgane jeszcze bardziej ją sprowokuje... Titania się wyprostowała. W tej chwili nie było czuć od niej alkoholu a jej moce trzeszczały wokół niej niczym nimbus iskier. Widocznie kuracja odwykowa sprawiła cuda. Jej lekka i przejrzysta suknia zdawała się unosić na jej ramionach a jej długie blond włosy lśniły w blasku ognia. —Karierowiczka! Wiem co próbujesz zrobić! Nawet w twoich najdzikszych snach nie mogłabyś mnie zastąpić! Jeśli Trybunały Wróżek zostaną przywrócone, korona będzie na powrót moja, nie twoja! Gdybym chciała mogłabym cię zgnieść jedną ręką jak insekta! Szła, ledwie dotykając trawy, jakby płynęła. Morgane wstrzymała oddech. Ujrzałam jak ze strachem w oczach robi krok do tyłu.
Może i była potężną czarownicą i w połowie wróżką ale obok Titani była dzieckiem, zarówno pod względem wieku jak i posiadanych mocy. —Ty... ty... już tak długo pozostawałaś w ukryciu, a teraz myślisz że możesz ubiegać się o tron który dobrowolnie opuściłaś wiele lat temu? Merlin ostrzegł mnie że jesteś niestała! —Niestała?! Wszyscy tacy jesteśmy, smarkulo! Titania wyprostowała się i wskazała palcem na Morgane. Ty, ja, ona… odwróciła się do mnie wskazując na mnie głową. Wszyscy którzy mają w swoich żyłach krew wróżek, czasami odwracają się plecami do tych których kochają. To jest w naszej krwi, w naszej naturze. Czy wiesz że Merlin był moim kochankiem na długo zanim się urodziłaś? Był starym głupcem który zbytnio troszczył się o swoją reputację, a nie zastanawiał się nad tym, co może zaoferować światu. Jeśli poprosisz go o pomoc w przywróceniu sądów cienia i światła, zrozumiesz co znaczy być zdradzoną. Morgane otworzyła usta by zaraz je zamknąć. Następnie upadła na pobliski pień objąwszy się ramionami. —Wiem. Dlatego zaprzestałam poszukiwań. Ale musimy coś zrobić. Nie chcę aby ten świat i wszystko co kocham wpadło w ręce demonów. Ta dziewczyna nigdy nie zdoła stawić czoła Władcy Zła! powiedziała, wskazując na mnie. Zaczęłam się czuć jakbym była niewidzialna, zupełnie jak mucha na ścianie. Kiedy chciałam coś powiedzieć, Mordred który stanął obok mnie, potrząsnął głową aby mnie od tego odwieść. —Nie mieszaj się, to niebezpieczne, ostrzegł mnie ponuro. Po raz pierwszy zastanawiałam się co on o tym wszystkim myśli. Jednak nie spytałam go o to. Nie chciałam nic stracić z rozmowy Titani z Morgane. Titania właśnie uśmiechnęła się do Morgane. Jej uśmiech przypominał mi psa szczerzącego kły... —Nie oceniaj jej zbyt szybko. Lub jej sióstr. A przede wszystkim pamiętaj: one są pod moją opieką jak również smoka który zamieszkuje na moich ziemiach. Zamrugałam. Najwyraźniej Flam i Titania nie byli zgodni co do granic swoich ziem, nie mówiąc już o prawie własności. Przez chwilę zastanawiałam się czy kiedykolwiek z nią spał ale szybko zdecydowałam się o tym nie myśleć. Przynajmniej nie teraz.
—Morgane i ja mamy wiele rzeczy do omówienia, rzekła Titania zwróciwszy się do mnie. Camille, wracaj do Flama. I nie zbaczaj ze ścieżki: las jest pełen niebezpiecznych stworów i pułapek. Wkrótce się z tobą skontaktujemy. Masz jeszcze coś do powiedzenia w tej sprawie. —Ale róg... zaczęła Morgane zrywając się gwałtownie. —Dość! zawołała Titania głosem, który sprawił że cała polana zadrżała łącznie z drugą czarownicą która tylko zazgrzytała zębami. Na razie się tym nie przejmuj. Ten właśnie moment wybrałam aby opuścić scenę. Jeśli chodzi o mnie, przedstawienie się skończyło. Skinęłam dawno panującej królowej i czarownicy. Następnie udałam się w drogę powrotną, chętna by znaleźć się jak najdalej od nich. Co zamierzają zrobić? Titania wydawała się znacznie silniejsza niż ostatnio kiedy ją widziałam. Wtedy mogłabym przysiąc że nigdy się nie podniesie. Myliłam się. Nagle zaskoczył mnie hałas. Spojrzałam przez ramię by sprawdzić czy przypadkiem nie idzie za mną Mordred, ale nie było nikogo… nikogo oprócz pięknego rudego lisa blokującego mi drogę. Upadłam na kolana. —Morio! Tak się cieszę że cię widzę! Rozpoznałam znajomy blask jego oczu. W jednej chwili przyjął ludzką postać i wyjął torbę ukrytą za krzakiem. —Tak bardzo się o ciebie martwiłem, Camille! Wszystko widziałem. Cały dzień biegałem po lesie. Flam i Titania wszędzie porozmieszczali pułapki. Na szczęście jestem dobry w ich rozpoznawaniu, powiedział pomagając mi wstać i oplątawszy rękę wokół mojej talii, pocałował mnie. Już myślałem że będę musiał stawać pomiędzy tobą a tą… czarownicą. —Tą zdzirą, chciałeś powiedzieć? Z każdą chwilą coraz mniej ją lubię, powiedziałam marszcząc brwi. Babcia Kojot miała rację, ona jest żądna władzy. —Być może, ale przynajmniej miała rację co do jednego: aby pokonać Skrzydlatego Cienia, potrzebujemy każdego możliwego wsparcia. Następnie odciągnął mnie na bok ścieżki; tutaj jesteśmy bezpieczni, sprawdziłem to. Jak tylko usiedliśmy na trawie, Morio przytulił mnie do siebie. Miło było być z powrotem na znanym terenie. Oboje z Trillianem sprawiali że czułam się bezpiecznie. Dobrze ich znałam. Wprowadziliśmy między nami pewne formy. Z drugiej strony, wszystko co odlegle i nieznane wydawało mi się niebezpieczne. Jak na przykład Flam.
—Boję się, przyznałam. Chciałabym już wrócić do domu. —Już niedługo, bądź cierpliwa, wyszeptał. Z łokciami na kolanach pochyliłam się do przodu. —Więc co udało ci się dowiedzieć o sprzedawcy dywanów? —Że wszystko to śmierdzi demonem! Poszedłem sam, na wypadek gdyby rozpoznał Delilah. Właściciela nie było, więc rozmawiałem z jego asystentką, Jassamin. Myślę że to ona wypytywała o Menolly. —Jak wygląda? Czy wygląda jak dżin, tak jak myśleliśmy? Dżiny były stworzeniami trudnymi do rozszyfrowania, ale istniał sposób aby to zrobić. Morio skrywał więcej niż jedną sztuczkę w zanadrzu. —Jest piękna, zmysłowa... nie ulega wątpliwości że jest to dżin. Powiedziawszy to uśmiechnął się do mnie szeroko, w rewanżu klepnęłam go w ramię. —Piękna i zmysłowa, hmm? Poczułam ściśnięcie w gardle, otarłam się o zazdrość. Nie miałam pojęcia skąd wzięło się to uczucie. Nigdy nie zabroniłam moim kochankom spania z innymi kobietami. Ale od naszego przybycia na Ziemię, czułam że pewne rzeczy się zmieniły. Morio się zaśmiał. —Wiedziałem że to przyciągnie twoją uwagę. Nie martw się, nie mam zamiaru nawiązywać bliższych kontaktów z dżinem. Po pierwsze dlatego że ich nie lubię a po drugie, fakt że zadaje się z wyższym demonem nie ma dla mnie żadnej wartości. Myślę że sama jeszcze nie wie jak wykorzystywać swoje moce. Bariery ochronne wokół sklepu były bardzo słabe. Z łatwością mógłbym je zniszczyć. —Wyższy demon? Poczułam jak krew zamarza mi w żyłach. Skinął głową. —Ale, technicznie rzecz biorąc, dżiny nie są demonami! zaprotestowałam. One nie mają nawet statusu pomniejszych demonów jak inkuby.
Tak więc, według ciebie, skąd pochodził ten zapach wyższego demona? Wątpię by jeden z nich przez przypadek zawędrował do sklepu... Morio pokręcił głową. —Ja również w to nie wierzę. Szczerze? Myślę że należy on do właściciela sklepu. Zapach był poza obszarem zarezerwowanym dla klientów. Kiedy jego asystentka była zajęta szukaniem zamówienia które rzekomo złożyłem, ja wślizgnąłem się do jego biura. Wszystko wokół śmierdziało. Nadal czuję to w nosie, to sprawia że dostaję szału. Czułam jak mój oddech przyspiesza. —Zakładasz że znaleźliśmy kryjówkę Räksasa? —Tak, to ma sens, powiedział Morio kiwając głową. Ktokolwiek to jest, zapach nie pozostawia wątpliwości. Jest on potężny, zły i niebezpieczny. —Kto konkretnie i w jakiej sprawie? przerwał nam nagle Flam pojawiając się znienacka. Patrzył długo na Morio, następnie powoli odwrócił się do mnie. Wstałam szybko, czułam się winna rozmowy z kochankiem. —Rozmawiamy o demonie wyjaśniłam. Z pewnością jest to Räksasa. Morio wstał wolno, następnie przywitał się z Flamem skinąwszy mu. —Jest też drugi dżin, który prawdopodobnie jest z nim w zmowie. Mrugając, Flam westchnął. Ujrzałam wydostający się z jego nozdrzy dym. —To nie wszystko, dodałam. Odkryłam również, że Morgane chce przywrócić prastare Sądy Wróżek tym samym mianować się królową światła. Jest z nią Titania, trzeźwa i wzniosła niczym wahadło. —Wspaniale, odpowiedział Flam, którego nie zdawało się to ani grzać ani ziębić. Tak długo jak nie będą walczyć na moich ziemiach, mogą robić co chcą. A ty Morio, domyślam się że przyszedłeś porozmawiać z Camille o demonie? „I o niczym więcej”, nie powiedział tego ale czułam jego słowa unoszące się w powietrzu.
Morio wzruszył ramionami, nie wstając. —Tak, i aby upewnić się że wszystko jest w porządku. Owszem, jesteś smokiem i możesz zrolować nas na swoim udzie by następnie zapalić niczym kubańskie cygara, ale to nigdy nie powstrzyma mnie ani kogokolwiek z rodziny czy przyjaciół by upewnić się że jest cała i bezpieczna. Lubimy cię, nie zrozum mnie źle. Tylko że… jej siostry martwią się o nią. Flam wydawał się zastanawiać przez chwilę, następnie odwrócił się w stronę ścieżki. —Chodźcie. Porozmawiamy w domu gdzie nikt nie zobaczy i nie usłyszy tego co mamy do powiedzenia. Kiedy Morio spojrzał na mnie zaskoczony, wzruszyłam jedynie ramionami. Kto to wie co się dzieje w głowie smoka? Przyspieszyłam kroku by nie pozostawać z tyłu, następnie wszyscy razem weszliśmy do kopca. Po zimnej wiosennej nocy, ciepło jaskini dodało mi ducha. Rozglądając się wokół, Morio grzecznie powstrzymał się od zadawania jakichkolwiek pytań. Jednak zauważyłam że rozglądał się z zaciekawieniem wokoło. Gdybym go nie znała, pomyślałabym że był wstrząśnięty. Nie zwracając na niego uwagi, Flam podszedł do ręcznie wyrzeźbionego barku, następnie każdemu z nas nalał po szklaneczce brandy, gestem wskazując abyśmy usiedli. —Chodźcie. Porozmawiajmy o waszych problemach z demonami. Powiedzieliście Raksasa? Nigdy ich nie spotkałem, w przeciwieństwie do moich azjatyckich kuzynów. Mogą być bardzo niebezpieczne i są dobre w... (tu zamilkł). Morio czy mogę cię prosić o przysługę? Morio przyjrzał mu się uważnie. —Czego chcesz? —Czy mógłbyś poszukać dla mnie butelki Perrier? Jest w chłodni, powiedział wskazując ruchem głowy na kuchnię. Dziwne. Flam wydawał mi się być uprzejmym gospodarzem. Dlaczego poprosił gościa by ten sam buszował po jego kuchni? wstałam. —Pójdę z nim. —Usiądź Camille, rozkazał Flam.
Jego głos był spokojny, ale jego oczy zapowiadały kłopoty, jeśli bym nie posłuchała. Usiadłam. —Żaden problem, powiedział Morio marszcząc brwi. To powiedziawszy wstał i ruszył we wskazanym kierunku. Flam patrząc w jego stronę, mruknął coś pod nosem. Nie zrozumiałam co powiedział. Nagle wokół drzwi pojawiły się niebieskawe płomienie. —Teraz czekamy, rzekł patrząc na mnie (gdy poprosiłam o wyjaśnienie, pokręcił głową). Wytłumaczę ci później. Po chwili wrócił Morio, cała jego uwaga skupiała się na butelce którą trzymał w dłoniach. Przeszedł przez płomienie bez mrugnięcia okiem. Zrobiwszy trzy kroki zatrzymał się i odwrócił spojrzawszy na Flama. —Sprawdzasz czy jestem tym za kogo się podaję, prawda? spytał rzucając ze złością butelkę w stronę Flama który złapał ją jedną ręką. Nie mogę cię za to winić… nie z Räksasa czającym się w pobliżu. —Jaki to ma związek? spytałam. Czułam się znieważona tym co zrobił Flam ale też dziwnie chroniona. —To oczywiste że Flam dobrze zna demonologię. Räksasas są mistrzami iluzji, powiedział Morio. Po prostu się upewniał że jeden z nich nie przyjął wyglądu osoby którą znasz i której ufasz. Zamrugałam. —Nie pomyślałam o tym. —A powinnaś była, odparł Flam. Twoje siostry i ty musicie zacząć myśleć jak wasi wrogowie. Są przebiegli, zwodniczy i bezlitośni. Demony nie dają prezentów, nie ma nic za darmo. Zapamiętaj to Camille. One są bezlitosne! Obok nich smoki wyglądają jak dzieci z chóru. Kochają ból i tortury. Żywią się śmiercią niczym dziecko ssące pierś matki. Zaczął krążyć po pokoju. —Nie podoba mi się że jesteś w to wciągnięta. Cała ta historia zaczęła się w momencie gdy władcy żywiołów rozrzucili po Ziemi pieczęcie duchowe.
Teraz nie chcą wziąć na siebie odpowiedzialności za swoje czyny i naprawić szkód które wyrządzili. Osobiście nie współpracuję z żadnym z nich, z wyjątkiem żniwiarzy i Królowej Śniegu i Lodu (zamilkł). Niech sami dają sobie radę! —Naprawdę myślisz że to możliwe? Lub to że nas wysłuchają? Większości Władców Elementarnych nie obchodzi los ludzi... Flam podniósł rękę aby powstrzymać moje protesty. —Wiem, wiem. Nie możesz... Nie, nie chcesz uciekać. I nawet jeśli nie zgadzam się z twoim wyborem, to podziwiam twoją determinację; następnie zwrócił się do Morio: Mówiłeś że wyczułeś demona? Czy przypadkiem nie było tam również zapachu jaśminu i pomarańczy? Albo cukru waniliowego? Morio zmarszczył brwi. Po chwili skinął głową. —Teraz kiedy o tym mówisz to tak, pamiętam, w całym sklepie tak pachniało. Była to dziwna mieszanka, jakby perfumy bliskie krystalizacji. Zbyt słodkie. Miałem ich smak na języku, jak zapach zgnilizny. —Więc to Räksasa, potwierdził Flam otwierając szufladę i wyciągając z niej fajkę i skórzany woreczek z zielem. Po tym rozsiadł się wygodnie w fotelu i powiedział do mnie: Camille, zapal mi fajkę, proszę. Rzuciwszy okiem na Morio, pokręciłam głową. Nigdy wcześniej nie robiłam podobnych rzeczy. —Doskonale wiesz że mnie i Delilah przeszkadza dym, przypomniałam mu a następnie podeszłam i uklękłam obok niego. Nie pal w środku gdy tutaj jestem. Nalegam. Bardzo cię proszę. —No proszę, strona twojej osobowości której nigdy nie widziałem, zauważył Morio z wyrazem twarzy nie do odcyfrowania. Zupełnie jakby mu się spodobał obraz posłusznej kochanki jaki mu wysłałam. —Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego, odparłam z drwiącym uśmiechem. Flam odchrząknął i odłożył fajkę. —Nie ma problemu. —Dlaczego jesteś przekonany że to Räksasa? zapytał Morio, siadając wygodniej ze swoją szklaneczką brandy.
Flam wzruszył ramionami. —Te zapachy, a raczej ich mieszanka, są naturalnym zapachem ich ciała. Tu na Ziemi, można je łatwo pomylić z perfumami, dlatego nikt nie zwraca na nich uwagi. Wiem to, bo kiedy powiedzieliście mi że będziecie musieli zmierzyć się z jednym z nich, pociągnąłem za sznurki i zebrałem o nich informacje które mogą nam się przydać. Mówił o tym tak spokojnie, jak gdyby wszystko dotyczyło pogody. Oboje z Morio jak na komendę odwróciliśmy się w jego stronę. Natychmiast rzuciłam się na niego i owinęłam ramiona wokół jego szyi. —Od samego początku miałeś zamiar nam pomóc! Żartowałeś tyko! Pocałowawszy go, cofnęłam się spoglądając mu natarczywie w oczy. Jeden z jego kosmyków uwolnił się z jego warkocza oplatając mnie w pasie, przytulił mnie do siebie i ponownie pocałował. —Chciałabyś aby tak właśnie było, prawda? A co jeśli byłem tylko ciekaw? Na jego nieszczęście, pocałunek go zdradził. Nagle przypomniałam sobie o obecności Morio, starałam się uwolnić ale dał mi znak bym została. —Nie przejmujcie się mną, zapewnił nas Morio. Widzę że... doszliście do porozumienia. Kiedy Flam odwrócił się do Morio, jego usta zacisnęły się w lekkim uśmiechu. —Nie zapominaj że byłem świadkiem kiedy wy dwoje zabawialiście się razem w lesie, powiedział wzdychając. Wiem doskonale że oboje z Trillianem kochacie tę kobietę, wiecie również że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby ją wam odebrać. Ale jako że może to zająć trochę czasu, czekając... obiecuję zachowywać się przyzwoicie. I znów miałam wrażenie bycia niewidzialną kobietą. Schodząc z jego kolan, wstałam i oparłam ręce na biodrach. —Przepraszam, ale w przypadku gdybyście nie zauważyli, jestem w tym pokoju i wierzcie lub nie, słyszę wszystko co mówicie. Nie powiedziałam tego Morgane i Titanii, ponieważ obie są równie stuknięte i z pewnością posiekałyby mnie na małe kawałeczki. Z racji iż wątpię by któryś z was miał jaja aby to zrobić, lepiej uczynicie słuchając mnie! Przestaniecie traktować mnie jakby mnie tutaj nie było! Hej... wy obaj! Dlaczego się śmiejecie? Posłuchajcie mnie!
Flam i Morio zanosili się od śmiechu który echem roznosił się po całym pomieszczeniu. —Mówię poważnie! To nie jest śmieszne… —Ona ma rację ... rzucił Flam nadal rozmawiając z Morio pomimo moich protestów. Ten wzruszył ramionami. —Z pewnością, ale to o wiele zabawniejsze patrzeć jak się piekli. Ale ostrzegam cię że może wpaść w prawdziwą wściekłość! —Jestem tego w pełni świadom. Na szczęście jej atuty przewyższają jej zły charakter. Po tych słowach Flam przesunął palcami po moim udzie. Jego energia przeszła przez moją sukienkę serią miniaturowych błyskawic, a te z kolei wysłały sygnał ostrzegawczy oznaczający pojawienie się intruza w pobliżu. —Obaj przestańcie! Nagle Flam spoważniał i wziął mnie w ramiona. Następnie zwrócił się do Morio. —Skoro odmawia bycia kobietą jednego mężczyzny, dlaczego mi nie pokażesz co lubi? Łapiąc oddech z zaskoczenia, starałam się uwolnić. —Powinniśmy porozmawiać o Räksasa! Musisz nam powiedzieć co o nich wiesz! —Potem, odparł Flam przyciągając mnie bliżej. —Za kogo ty...? Zatrzymałam się. Smok. Tym właśnie był i za tego się uważał. Ponadto obiecałam zrobić co zechce i to przez tydzień. Przestałam się wyrywać. —Bardzo dobrze. Jeśli chcesz się z nami bawić, nie ma żadnego problemu. Ale musisz pozostawić wybór Morio i obiecać że go nie zranisz. —Nigdy nie chciałem skrzywdzić lisa. To raczej twojego kochanka Svartåna, chciałbym mu dać dobrą lekcję.
Morio rzucił na niego okiem, następnie zwrócił się do mnie. —Dobrze, odpowiedział cicho. Będę z wami. Ale musisz wiedzieć jedno smoku. Jestem częścią triady, która obejmuje również Trilliana. W pierwszej kolejności jestem lojalny wobec Camille, potem Trilliana. Ale nie wobec ciebie. Po tym smutnym przypomnieniu, Flam zabrał mnie do sypialni; za nami szedł Morio.
Rozdział 17 Kiedy weszłam z Flamem do sypialni, ponownie przeanalizowałam sytuację. Wszystko to było jednym wielkim nieporozumieniem i co gorsza jednemu z nas mogła stać się krzywda. Co nie byłoby dobre. Spojrzałam na Flama. Być może próbował mnie w ten sposób uszczęśliwić, by za pomocą kompromisu wejść do mojego świata aby ze mną być? Ale rzecz jasna... przestań marzyć! Smoki nie są kredytodawcami! Więc dlaczego złożył Morio taką propozycję? Gdzieś na dnie swojego gadziego serca które tak lubiłam, musiał mieć ukryty motyw. Aby być zupełnie szczerą, wiedziałam że jestem w stanie znieść wiele rzeczy... ale smok i Yokai w tym samym czasie? Czy byłam aż tak dobra? Czy po prostu nie potrafię powiedzieć nie? Nagle poczułam że żołądek zawiązuje mi się w węzeł. Ułożywszy mnie na łóżku, Flam się odsunął. Spojrzał na mnie, następnie odwrócił się do Morio który stał w progu. Nikt z nas nie powiedział ani słowa. Następnie Flam usiadł obok mnie i zaczął mnie rozbierać. Jak tylko zdjął ze mnie sukienkę, zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Wreszcie Morio usiadł za mną, głaszcząc moje ramię. Odgarnąwszy na bok moje włosy, pocałował mnie w plecy. Jego dotyk sprawił że zadrżałam. To nie był chyba taki zły pomysł… och tak, będzie dobrze. Przerażająco - tak, ale bardzo dobrze. —Widzisz, wcale nie brakuje ci Trilliana, rzucił Flam przyciskając swój policzek do mojego. Bingo! Byłam pewna! Uwolniłam się z ich uścisku. —Wiem co próbujesz zrobić, ale możesz natychmiast przestać. —Co? —Jestem bardzo szczęśliwa z bycia w twoim łóżku i nie mam nic przeciwko temu aby spędzić noc z wami obojga. Z drugiej strony... (tu zwróciłam się do mojego kochanka Yokai), Morio jest częścią relacji jaka łączy mnie z Trillianem. Obaj się uzupełniają i wzajemnie akceptują. To są moi mężczyźni. Ale ty próbujesz odstawić Trilliana na boczny tor zapraszając Morio do gry. To jest to, co mi od samego od początku przeszkadzało. To była taktyka Flama polegająca na wtrącaniu się pomiędzy mnie i Trilliana.
Wyraz jego twarzy potwierdził moje hipotezy. Zesztywniałam. Czy będzie zły, teraz gdy go obraziłam? Czy się zemści? Morio wstał z wdziękiem stając pomiędzy smokiem a mną. Flam posłał mu ponure spojrzenie. —Odsuń się i zejdź mi natychmiast z drogi! —Nie, dopóki się nie upewnię że nic jej nie zrobisz, odparował Morio nie ruszając się o milimetr. Przez chwilę wydawało się że Flam ma ochotę posłać go w powietrze, ale przyjrzawszy mi się westchnął tylko. —W tym układzie, Camille będzie jedyną która pozostanie dziś wieczorem w moim łóżku, powiedział chłodno. Nie staraj się w nocy przechadzać po moich ziemiach. Wiem że jesteś bardzo utalentowany w przemianach, ale gdzieś tam są siły z którymi jest lepiej nie mieć do czynienia. Możesz spać na kanapie. Nade wszystko - nie przeszkadzaj nam. Morio odwrócił się do mnie. Skinęłam mu głową. —Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Natychmiast podszedł do mnie. —Dobrze, wykorzystaj tę noc. Jestem pewien że Flam jest w pełni zdolny aby cię zarówno zadowolić jak i ochronić. Jak zwykle zachował zimną krew. Dzięki Bogu. Na jego miejscu Trillian już dawno by go sprowokował i wyzwał na pojedynek. Kiedy Morio zamknął za sobą drzwi, uświadomiłam sobie do jakiego stopnia go kochałam. Mimo wielu naszych kłótni, byłam związana z Trillianem po wieczność. Morio jednak znalazł drogę do mojego serca w sposób o wiele cichszy i podstępny. Jak tylko nadarzy się okazja, chciałabym mu powiedzieć co do niego czuję, choć podejrzewam że już to wie. Flam obserwował jeszcze przez moment drzwi, następnie skupił swoją uwagę na mnie. —Camille, chcę żebyś mnie wysłuchała uważnie. Nie odpowiadaj mi od razu. Wiem że ich kochasz. Wiem że nie chcesz wybierać między nimi, ponieważ każdy z nich daje ci coś czego nie ma ten drugi... Ale ja, Camille, ofiaruję Ci to wszystko na raz, wewnątrz jednego mężczyzny.
—Jednego smoka, odparłam drżąc. Proszę, odłóżmy tę rozmowę na później. Jeśli każesz mi wybierać teraz, to możesz być pewien że nie spodoba ci się moja odpowiedź. Tym bardziej mnie, ponieważ nie chcę cię skrzywdzić. Kiedy spojrzałam mu w oczy, niebieskie niczym lód, ujrzałam w nich ślad niepewności która mnie zdezorientowała. —Flam, nie będę udawać że rozumiem dlaczego wybrałeś mnie na swoją towarzyszkę. Jesteś smokiem... nie mogę dać ci dzieci i umrę na długo przed tobą. Spójrz na to co widziałeś i co zrobiłeś! —Twój ojciec kochał twoją matkę, odparł po prostu. Z trudem przełknęłam ślinę. To była prawda. Jednakże sytuacja wydawała się tak różna. —Wiem tylko że jesteś niesamowity. Kiedy mnie dotykasz, zapominam o wszystkim. Zapominam o demonach, o wojnie i wszystkim co jest na zewnątrz, wyjaśniłam wskazując ruchem ręki na drzwi. —I to jest złe? zapytał, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. —Nie! Jak mogę mu wytłumaczyć aby zrozumiał? Czy to przypadek czy celowo mnie dręczył? Flam, czuję się z tobą bezpiecznie. Nigdy wcześniej nie czułam się w ten sposób. Nie proś mnie bym wybrała i nie żądaj ode mnie bym zerwała łączące mnie więzi z Trillianem, bo nie chcę abyś zniknął z mojego życia. Ale jeśli do tego dojdzie, tak się stanie. —W takim razie, pozwól bym sprawił że zapomnisz na kilka godzin o swoich troskach i kłopotach. Po tych słowach pochylił się i pocałował mnie. W ten oto sposób wszystko o czym wcześniej rozmawialiśmy przeszło w zapomnienie, gdy mój smok kochał mnie znowu i znowu. Kiedy obudziłam się rano, Flam siedział na krześle w rogu pokoju obserwując mnie intensywnie, do tego stopnia że przez chwilę pomyślałam że coś było nie tak. Ale kiedy zadałam mu pytanie, on tylko pokręcił głową. —Patrzyłem jak śpisz, to wszystko. Wyplątawszy się z pościeli, przeciągnęłam się. Następnie Flam wyciągnął do mnie rękę a ja schroniłam się na jego kolanach. Jako że spodziewałam się że zafunduje mi nową rundę, gorączkowo szukałam w głowie usprawiedliwienia jakie mu dam.
Byłam tak wyczerpana bezsennie spędzoną nocą, że miałam przeczucie iż przez najbliższe kilka dni będę miała problemy z chodzeniem. Pomimo mojego zamiłowania do seksu, nie czułam się gotowa na następną rundę. Jednak zamiast wskazać mi łóżko, Flam gestem dłoni wskazał na moją torbę. —Pozbieraj swoje rzeczy. Kiedy będziesz się ubierać, ja przygotuję śniadanie, powiedział znikając za drzwiami. Kiedy pojawiłam się w salonie, umyta i ubrana, Flam właśnie smażył jajka, kiełbaski i ziemniaki. Morio nakrywał do stołu. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Posłałam mu lekki uśmiech. Po wspólnie z Flamem spędzonej nocy, nie mogłam sobie wyobrazić jakby wyglądał cały tydzień. Pod koniec z pewnością zapomniałabym jak się nazywam. Jak tylko zjedliśmy, Morio odważył się podejść blisko przepaści. —Gdzie prowadzi to przejście? zapytał obserwując jar. Flam wzruszył ramionami. —Do wielu podziemnych tuneli, w tym jednego z którego korzystam będąc w mojej naturalnej postaci. A jeśli zdecyduję się zmienić wibracje portalu, mogę używać go aby przenosić się w inne wymiary. —Wszystkie wyjścia są zabezpieczone, prawda? Naraz naszła mnie wizja demonów atakujących legowisko Flama. Posłał mi spojrzenie, które wyraźnie oznaczało że dzisiejszego ranka obudziłam się w jego łóżku. —Nie martw się tym. I nie myśl nawet o próbie ich sforsowania. Widziałem co jest w stanie zrobić twoja magia! dodał z uśmiechem. —Hej! Dla twojej informacji, jestem bardzo dobra w magii śmierci! rzuciłam kręcąc głową. Miałeś nam udzielić informacji które zebrałeś na temat Räksasas. Flam skinął głową. —Kiedy spałaś zapisałem wszystko na papierze; tak byś mogła pokazać go swoim siostrom. Pozwól że go poszukam. Kiedy Flam wyszedł z pokoju, podszedł do mnie Morio i szepnął mi do ucha: —Czy on się uważa za królika z baterii Duracell?
Jego uwaga przypomniała mi że cała czułam się obolała. Czułam mięśnie o których istnieniu wcześniej nie wiedziałam. —Prawdą jest że ma niesamowitą wytrzymałość. To nie jest nieprzyjemne ale... Morio zachichotał. —Czyżbyś w końcu znalazła kogoś kto jest w stanie cię wyczerpać? Może powinienem był wczoraj zostać? Tak oto byłbym świadkiem cudu. Dałam mu sójkę w bok. —I ty to mówisz? Dzieląc czas między ciebie a Trilliana, zastanawiam się jak mogę jeszcze spać! Mrugnął do mnie, następnie dał mi buziaka w policzek. Potem cofnął się nieco i spojrzał mi prosto w oczy. —Nie zamierzasz nas opuścić dla niego, prawda? spytał. Ponownie, pochwyciła mnie rzeczywistość. —Nie, odpowiedziałam. Uwierz mi, nie mam zamiaru rezygnować z was dla Flama. Mam uczucie jakbym śniła dziwny sen. On jest niesamowity, ale jego życie przypomina... jest tak dalekie od mojej rzeczywistości! —Może to jest to, co może ci ofiarować? Zacisze, oazę, miejsce gdzie możesz się schronić gdy chcesz zapomnieć kim jesteś i co musisz wykonać. Po tych słowach usiadł na swoim miejscu, a po chwili wrócił Flam niosąc arkusze czerpanego papieru . Kiedy mi je podał, myślałam o tym co powiedział mi Yokai. Czy naprawdę smok mógł oferować mi miejsce gdzie mogłabym się schronić, gdy poczuję potrzebę odizolowania się od wszystkiego? Czyżbym była jak Persefona spędzając część swojego czasu z Flamem, kontynuując walkę z demonami i i ratując światy? Czy zadowoliłoby to Flama? —Dziękuję, odparłam przeglądając uważnie starannie zapisane notatki. Masz wielkie serce, nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać (to powiedziawszy pocałowałam go w policzek). Wyglądał na zadowolonego z siebie. Naprawdę tak myślę. Umowa nie umowa, i tak przyjdę. Potem przyciągnął mnie ponownie do siebie i pocałował długo i namiętnie. Kiedy się odsunął, westchnął ale nie wyglądał na rozczarowanego.
Ponownie rzuciłam okiem na notatki. Jego charakter pisma był staranny i dokładny. Używał niebieskiego tuszu na na błyszczącym białym papierze. Zdecydowałam się poczekać z dokładniejszym czytaniem do powrotu do domu, aby móc pokazać je Delilah i Menolly i porozmawiać z nimi bezpośrednio. —Lepiej już chodźmy, powiedziałam wstając. Morio, przyjechałeś samochodem? Ten uniósł brew. —Nie, przyleciałem. Oczywiście że przyjechałem samochodem! zaparkowałem przed domem Georgio. Odwrócił się do Flama i dodał: za pozwoleniem? Podczas gdy Flam zakładał swój długi biały płaszcz, nie mogłam się powstrzymać by znów nie móc nie podziwiać jego piękna. Ten mężczyzna był naprawdę zbyt piękny by być prawdziwym. Położył jedną rękę na moim ramieniu a drugą chwycił moją torbę. —Odprowadzę was do domu. Muszę spytać Estelle jak się ma Georgio. Idąc lasem, ponownie mogłam normalnie oddychać. Kopiec Flama były zbyt ciasny dla mnie. Na wolnym powietrzu ramię Flama oplatające mnie wokół ramienia, bynajmniej mi nie przeszkadzało. Położyłam głowę na jego ramieniu. —Jest mi przykro że musiałam rozbić nasz tydzień na pojedyncze dni. —Nie, wcale nie jest ci przykro, odpowiedział, ale to nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, im dłużej będzie on trwał, tym bardziej przywiążesz się do mnie. Nie poproszę cię byś wróciła dziś wieczorem. Wiem że będziesz zajęta problemami z demonami. —Dziękuję. Niestety, demony nie były jedynym moim problemem. Teraz kiedy Titania odzyskała swoją przerażającą moc, Morgane miała jej wiele do pozazdroszczenia. Co by się stało, gdyby Titania zachęciła Morgane aby ta stanęła na czele Sądu Ciemności? Co jeśli Morgane spróbuje zabić Titanię? To wystarczyłoby aby poruszyć ziemskie wróżki ale nie w sposób którego byśmy chcieli. Obserwowałam ścieżkę. Pokrywały ją szczątki martwych jesiennych liści zmieszane z glebą. Droga była mokra ale nie na tyle by się w niej zapadać. Stąpając po kamieniach i gałęziach, starałam się obcować z naturą, aby dowiedzieć się co takiego knuły Titania z Morgane. Po chwili usłyszałam ruch, typowy dla lasu... były to odgłosy jego mieszkańców.
Wiatr szumiał w gałęziach, a słońce próbowało się przebić przez chmury. Powoli moja uwaga stała się bardziej czujna. Przed krzakiem poczułam obecność ducha borówki. Ponadto wiele z nich było zaprzęgniętych przy drzewie które umierało. Nagle poczułam coś, błysk, prawie jak wir. —Powstały zaburzenia w energii Luke, mruknęłam. Flam zmarszczył brwi. —Co to znaczy? —Żartujesz? rzucił Morio. Nawet ja to czuję. Coś się szykuje. Gdy starałam się rozróżnić w tym zamęcie różne energie, udało mi się oddzielić dwie z nich. Pierwszą była fala liści i gałęzi, kamieni i drewna, jesienne kolory i zapachy lata... drugą kakofonia mgieł i ciemności, gwiazd, kryształu górskiego. Jednakże nie były one w konflikcie. —Można by powiedzieć że... O mój Boże! Na Matkę Księżyca, co one mogą knuć?! Nagle wyszłam z transu, otwierając oczy. W pośpiechu nie udało mi się ominąć wyrastających z ziemi korzeni. —Kto? Ton Flama mówił iż ten żądał natychmiastowej odpowiedzi; złapał mnie za łokieć chroniąc od upadku. —Titania i Morgane. Współpracują ramię w ramię. Nie wiem co planują, ale założę się że nie jest to dla nas nic dobrego. Ostatniej nocy były gotowe skoczyć sobie do gardeł. Chciałabym wiedzieć co się w międzyczasie wydarzyło. Próbowałam przebić się przez ten rodzaj energii. Na próżno. Sekret był dobrze strzeżony. Morio podszedł do mnie i wziął mnie za rękę. Niestety, nawet łącząc nasze siły, nie byliśmy w stanie niczego się dowiedzieć o losach dwóch czarownic. Wydawało się jakby obie zapadły się pod ziemię. —OK, to zaczyna mnie martwić, powiedziałam spoglądając na las za nami. Jednak nie zdawało się w nim być nic niezwykłego. —Nie martw się tym, zapewnił mnie Flam gdy wyszliśmy na polanę, gdzie kiedyś mieszkał Tom Lane.
Teraz ten dom był schronieniem dla delikatnej i złamanej duszy o nazwie Georgio Profeta. Lub George, jak myślał. Saint George wciąż próbował zabić smoka. Innymi słowy, Flama. Z jego plastikową kolczugą i tekturowym mieczem nie mógł mu wiele zrobić. Jednak bronią były tak naprawdę jego oczy, wręcz idealną dla królewskiego rycerza. Samochód Morio stał zaparkowany na poboczu. Gdy Morio otwierał drzwi, odwróciłam się by pożegnać się z Flamem. —Zadzwoń do mnie gdybyś potrzebowała pomocy, rzekł głaszcząc moją twarz. Lub z innego powodu. —Dziękuję, szepnęłam. Dziękuję za ofiarowanie mi szczypty twojego życia i za twoją miłość. Potrząsnął głową. —Nie dziękuj mi za to, dopóki nie przyjmiesz mojego zaproszenia. Z półuśmiechem odwróciłam się do samochodu. —Zastanów się przez chwilę. Nie mogę dać ci małych smoków. Pewnego dnia będziesz chciał dzieci. Poza tym jesteś dziewiątym synem dziewiątego syna. I dobrze wiesz, że… —Tak wiem, przerwał mi. Kochasz Trilliana i kochasz Morio. Ale Camille, ale ja doskonale wiem, że mnie również kochasz. Na razie odejdź i spełń swój obowiązek. Wrócisz. A ja będę czekać. Następnie mrugnął do mnie i pomachał mi ręką na pożegnanie. Tymczasem my udaliśmy się w drogę powrotną do miasta. Ścieżką rzeczywistości.
Rozdział 18 W drodze powrotnej zamieniłam zaledwie kilka słów z Morio. Oboje nie mieliśmy wiele do powiedzenia. Ponadto przed snuciem jakichkolwiek spekulacji, chciałam wpierw porozmawiać z moimi siostrami. Nie było potrzeby powtarzać wszystkiego dwa razy. Kiedy zatrzymaliśmy się przed domem, przyszła mi do głowy pewna myśl. —Nie dokończyłeś mi mówić o tym co się wydarzyło u kupca dywanów. —Och, nic ciekawego. Próbowałem szukać wskazówek, ale dżin obserwował każdy mój ruch. Zrozumiała że nie byłem naprawdę zainteresowany kupnem dywanu, więc nie miałem już ważnego powodu by zostawać tam dłużej. Założę się że mają tam kamery bezpieczeństwa, a moja twarz znajduje się w folderze pod tytułem ”mieć na oku”, skończył otwierając mi drzwi. Biorąc głęboki oddech, wysiadłam z samochodu. —Jestem z powrotem! krzyknęłam. Moje słowa zostały zagłuszone przez okrzyki Iris i Delilah, obie były w salonie. Ta ostatnia pognała ile sił w nogach, trzymając w ręce swój telefon. —Camille! Bogom niech będą dzięki że już jesteś! Od pół godziny staram się do ciebie dodzwonić! Mamy tutaj stan wyjątkowy. Zamknąwszy klapkę od telefonu, wsunęła go do kieszeni dżinsów które jak zwykle były dziurawe. Miała na sobie również top z wizerunkiem perskiego kota, nie demona. —Co się dzieje? spytałam wyjmując swój telefon (jęknęłam z frustracji). Świetnie... widocznie mój krótki pobyt u Flama zgrillował baterię w moim telefonie lub coś w tym rodzaju. Morio sprawdził swój. —Moją również. Musze zapamiętać by następnym razem udając się do smoka nie brać ze sobą komórki. To dotyczy również laptopów. —Nie mieliśmy czasu by o tym myśleć, wtrąciła Iris zakładając sweter. Mamy problem. Chodźcie, opowiem wam wszystko w drodze do samochodu. Nagle przypomniałam sobie, że miała być w księgarni.
—Przepraszam, ale co się dokładnie dzieje? Kto zajmuje się księgarnią? Gdzie jest Maggie? I dokąd idziemy? Delilah pchnęła mnie w kierunku drzwi, Iris zrobiła to samo z Morio. —Nie mamy chwili do stracenia, Chase nas potrzebuje. Natychmiast! —Chase? Dlaczego? (zbiegłam po schodach w asyście moich towarzyszy). Jest ranny? —Nie, ale może być jeśli się nie pospieszymy, odpowiedziała Iris wskazując na mój samochód. Bierzemy twój. —Wskakujcie, rzuciłam trzymając kluczyki w ręku. I na miłość Boską, odpowiedzcie na moje pytania! Wszyscy zapięliśmy pasy w tym samym czasie. Morio z Iris zajął miejsce z tyłu, Delilah siedziała z przodu ze mną. Ruszyłam. —Gdzie jedziemy i dlaczego? —Do centrum Pioneer Square, odpowiedziała Delilah przygryzając wargi (wyglądała na zmartwioną, na skraju łez). Musimy tam dotrzeć tak szybko jak to możliwe. —Maggie jest z Menolly. będzie z nią bezpieczna dopóki nie wrócimy. Wiem że nie lubisz jej tam zostawiać, ale potrzebujecie mojej pomocy, stwierdziła Iris trzymając coś w kieszeni. —Chase walczy z bandą goblinów, które pojawiły się nagle przy jednym z nowych portali. Terroryzują mieszkańców w obrębie Pioneer Square. Wiele osób zostało rannych, w tym kobieta która wcześniej została oszukana i okradziona. Ci dranie nie żartują (Delilah zaszlochała). Obawiam się że Chase i jego ludzie nie są na tyle silni aby im się oprzeć. Poza tym gobliny używają magii, ludzie nie. —Co?! Gobliny?! Mogłaś mi to wcześniej powiedzieć! Wcisnęłam pedał gazu; Lexus pędził ulicami Seattle. Cholera! Gdyby tylko Flam mógł być z nami! —Pamiętaj że on może wiedzieć jeśli o nim myślisz. On sam to ostatnio powiedział, przypomniała mi Iris. Przynajmniej tak długo, jak trwa wasz kontrakt. Skup się. Przy odrobinie szczęścia, zrozumie że go potrzebujesz. Rzuciłam okiem w jej stronę by po chwili skupić swoją uwagę na drodze. —Jesteś genialna! Poczekaj (zatrzymawszy się na poboczu, wyskoczyłam z samochodu). Delilah poprowadź, podczas gdy ja postaram się z nim skontaktować. W przeciwnym razie ryzykujemy że skończymy w rowie.
Zamieniłyśmy się z Delilah miejscami. Kiedy już zajęłam miejsce pasażera, moje myśli powędrowały do smoka i jego dreyerie. Stworzenie obrazu w moim umyśle nie było trudne. Znalazłam się z powrotem w łóżku. Znajdował się powyżej mnie, gotowy by mnie zadowolić. Wow! Spokojnie! Starałam się skoncentrować na jego twarzy i sprawić by zrozumiał że go potrzebujemy. Chciałam by ujrzał że pragnę go ponownie zobaczyć poza jego ziemiami. Rozległ się trzask, który z pewnością oznaczał że mi się udało. Lub nie. Nie miałam możliwości sprawdzenia tego. W każdym razie niezależnie od wszystkiego wyszłam z transu i zwróciłam się do Delilah. —To jest to. Zobaczymy czy odpowie. —A więc, czy miło spędziłaś z nim czas? spytała figlarnie Iris. Moja próba wysłania jej ponurego spojrzenia nie powiodła się. Zamiast tego, mogłam jedynie głupio się uśmiechać. —O tak… —Szczegóły! wykrzyknęła Delilah. Uchyl nam rąbka tajemnicy. —Zobaczmy... chcesz szczegółów? Cóż, jest tak władczy i pewny siebie jak myślałam... ale łatwo jest mu być posłusznym. Pod ubraniem skrywa się ciało Apolla. Po tym jak tylko przestałam się ślinić na jego widok, odkryłam że był on jednym z trzech najlepszych kochanków jakich miałam. Rzuciłam okiem przez ramię na Morio. —Doskonale wiesz kim są dwaj pozostali, więc się nie denerwuj. Poza tym włosy Flama wydają się mieć swoją własną świadomość. Muszę przyznać, że było to bardzo ekscytujące. I ... powiedział że mnie kocha i chce bym została jego towarzyszką. Nie wiem dokładnie co to oznacza, ponieważ nie mogę dać mu dzieci. Po tych słowach Iris zadyszała ze zdziwienia, podczas gdy Delilah prawie zjechała z drogi. Morio był jedynym który milczał. Poza tym o wszystkim już wiedział. —Kochankowie, to rozumiem… ale zrobienie z ciebie swojej towarzyszki? Czy on chce się z tobą ożenić? Delilah odzyskała panowanie nad samochodem, ale jej głos nadal drżał.
—Nie wiem czy chodzi tutaj o samo małżeństwo. Nie spytałam go o to, odpowiedziałam nieco zirytowana. Miałam nadzieję, że mogłybyście z Menolly udzielić mi pewnych rad. To, bym miała więcej go nie zobaczyć, nie wchodzi w rachubę, tak myślę. Na szczęście nikt nie poruszył kwestii Morio i Trilliana. W rzeczywistości sama myślałam wiele o moich trzech kochankach, dla mojego własnego dobra. Iris odchrząknęła. —Pytanie brzmi: czy chcesz być jego towarzyszką? Jestem pewna że nie lubi się dzielić. —I masz rację, mruknęłam. Nie, nie chcę być jego towarzyszką. Nie teraz, nie tutaj. Jednak kiedy jestem z nim, nie myślę jasno. Gdybym go lepiej nie znała, pomyślałabym że jest w stanie mnie oczarować. To znaczy… jest gorący, zajmuje się mną i troszczy o mnie, ale nie zostałam stworzona do tego by być towarzyszką smoka. Czułabym potrzebę zwracania na wszystko uwagi, na wszystko co mówię, nieustannie: ”Nie rozgniewać go, bo to smok i może cię zwęglić”. Tego rodzaju rzeczy. Po chwili głos zabrał Morio. —Jeśli dobrze rozumiem, z nami czujesz się bezpiecznie ale nie z nim? Zastanowiłam się przez chwilę nad pytaniem. W tym samym czasie minęliśmy centrum handlowe w okolicach Belles-Faire. Jeśli ruch nie będzie duży, powinniśmy dotrzeć na miejsce w ciągu ośmiu minut. —W pewnym sensie. Czuję się z nim bezpieczna ale inaczej, odpowiedziałam. Jasny gwint! Nienawidziłam przyznawać się do tego, że bałam się kogoś z kim spałam. Mimo że "strach" nie był tu właściwym słowem. Po chwili zrozumiałam dlaczego czułam się nieswojo. —Nie boję się że zrobi mi krzywdę. Kiedy jestem z nim, mam wrażenie jakbym była kimś innym... jak zwierzątko domowe. —Rozumiem, odparła Delilah. —Spójrzcie jak Trillian przyjął pojawienie się Morio. Gdy wszyscy się roześmiali, dałam im znak aby się zamknęli. Mówię poważnie. Prawdą jest, że na początku zachowywał się jak idiota, ale to się zmieniło. Jednak nie sądzę by z Flamem było podobnie.
I jestem w pełni świadoma że jeśli przyjmę jego propozycję, to zamknie mnie w swoim kopcu i będzie się starał mnie chronić od świata zewnętrznego. Nie mogę sobie pozwolić na granie damy w niebezpieczeństwie. Nie w obliczu zagrożenia jakim jest Skrzydlaty Cień. Zwróciłam się do Morio, który posłał mi łagodny uśmiech. —To jest to, co sam myślałem. W międzyczasie minęliśmy pobliską księgarnię wokół której tłoczył się tłum ludzi. Ach tak! Byłabym zapomniała! Dziś wyszedł ostatni tom powieści Shali Morrison, żeńskiego odpowiednika Harry Pottera. W normalnych okolicznościach Iris próbowałaby je dziś sprzedać. —Iris? Nie odpowiedziałaś mi wcześniej... kto pilnuje księgarni? I dlaczego cię tam dziś nie ma? Pochyliła się do przodu i oparła głowę między przednimi fotelami. —Wczoraj zatrudniłam Henrego. Wyglądał na zadowolonego. To on zajmuje się dzisiaj tłumem. Moim zdaniem nie robi tego dla pieniędzy... jak już mówiłam, musi to robić z powodu swojej matki. Cóż, przynajmniej dzisiaj ktoś otworzył księgarnię. —A Feddrah-Dahns i Gui? Gdzie oni są? Dziwię się że nie chcieli nam towarzyszyć. —Skierowaliśmy ich w okolice stawu gdzie rosną brzozy. Feddrah-Dahn nabawił się klaustrofobii (następnie zatrzymała się przy sklepie z alkoholami. Wysiadłszy okrążyła samochód stanąwszy przy mnie). Masz, powiedziała. Prowadzisz. Wolę swojego jeepa. Poza tym chciałabym zadzwonić do Chase'a i powiedzieć mu że jesteśmy prawie na miejscu. —Nie, nie mam ochoty. Morio możesz poprowadzić? Ja tymczasem postaram się znaleźć sposób, jak użyć rogu przeciwko goblinom. W czasie gdy ta dwójka zamieniała się miejscami, ja wyjęłam róg z kieszeni. Będąc już na swoim miejscu, Delilah wyjęła komórkę i zadzwoniła do Chase'a. —Tak, za niedługo będziemy... Nie... mój Boże, bądź ostrożny! Co? Nie, one są trujące, nie dotykaj ich! Będziemy za dziesięć minut. Tak, ja też, moje serce (odłożyła słuchawkę). Cholera! Gobliny mają dmuchawki ze strzałkami Tetsa.
Według Chase, ewakuowano wszystkich przechodniów; na miejscu pozostali jedynie policjanci w kamizelkach kuloodpornych, które jednak nie są przeznaczone do tego celu. Było jasne że się o niego martwiła. Chase był zbyt ludzki i bezbronny w starciu z goblinami. Strzałki Tetsa były skrzydlatymi pociskami przypominającymi igły, nasączonymi jadem żab Hájas i toksycznej mieszaniny otrzymanej z wątroby ptaka pogolilly. Te dwie istoty były bardzo piękne i śmiertelne. Kiedy dotknęłam rogu, ten w odpowiedzi wydał wibracje, jakby śpiewał dla mnie. Na początku pomyślałam, że może to Eriskel próbuje się ze mną skomunikować, ale po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że słyszę głos który był miękki i delikatny... powiewający na wietrze. Kobieta? Zamykając oczy, usiadam wygodniej w fotelu i dałam się ponieść przez wir energii który przyciągał mnie do siebie. Zapadła cisza, a potem poczułam że coś ciągnie mnie do przodu. Nagle znalazłam się w pomieszczeniu pogrążonym w ciemnościach. Gwiazdy świeciły na suficie. Czy były prawdziwe? Ściany pokrywały cztery lustra, czułam się jak w gabinecie luster. Jednak nie było w nim widać mojego odbicia. W pierwszym z nich ujrzałam stojącą kobietę, która wyglądała jak Driada. Ubrana była sukienkę koloru zielonych liści, w ręce trzymała różdżkę wyrzeźbioną w dębie. Jej skóra była brązowa jak ziemia, a jej oczy i włosy były koloru świeżej kukurydzy. Gdy mnie zobaczyła, upadła na kolana by mi się ukłonić. Odwróciłam się w kierunku drugiego zwierciadła. Stał w nim skrzydlaty wojownik w obszarze powyżej wąwozu. Za nim, błyskawica rozdarła niebo. Duży i blady z prostymi włosami, ubrany był w skóry, a jego oczy miały ten sam kształt jak u sowy. Nosił długi błyszczący miecz. Widząc mnie, stanąwszy na baczność skinął mi głową. Nagle moją uwagę przykuł hałas który pochodził z trzeciego lustra. Stała w nim kobieta ubrana w suknię z lawy. Jej oczy były tak jasne, że ich blask prawie mnie oślepił. Jej włosy składały się ze skał wulkanicznych opadających jej na ramiona. Jej głowę zdobił wieniec z winorośli. Podeszła przyjrzawszy mi się przez chwilę, następnie, podobnie jak Driada, uklękła złożywszy mi pokłon. Logicznym wydawało się, by czwarte zwierciadło zawierało element wody. I faktycznie gdy podeszłam do niego, w jego głębi ujrzałam syrena. Był tam z falistymi włosami koloru wodorostów, które pieściły jego lazurową skórę. Jego oczy były koloru onyksu. Znajdował się w oceanie lub ogromnym jeziorze, bo nie mogłam dostrzec żadnego lądu na horyzoncie.
Wyskoczył z wody jak delfin, by po chwili ponownie się zanurzyć. Tam skłonił mi się z pomocą swojego trójzębu z brązu. —Kim jesteś? I co to za miejsce? Prawie mogłam zrozumieć mieszaninę uczuć i myśli, które były do mnie skierowane. Wszyscy oni czekali na mój rozkaz. —Odkryłaś serce rogu, rzekł zadowolony z siebie Eriskel, pojawiając się nagle obok mnie. Podskoczyłam. —Wszystko w porządku? spytał. —Przepraszam cię za bycie w defensywie, odpowiedziałam. Przypominam ci, że ostatnim razem rzucałeś we mnie piorunami. Rozumiem to miejsce na poziomie podstawowym. Czuję połączenie stworzone między moją trzecią czakrą a nim. Ale nie jestem pewna jak zainicjować kontakt. Czy możesz dać mi wskazówkę bez próby zwęglenia mnie? Kiedy Eriskel posłał mi szeroki uśmiech, po raz pierwszy ujrzałam wiszące w jego uszach diamentowo-złote kolczyki. Zaczęłam się ślinić. Najwyraźniej zauważył moje roztargnienie i odkrył jego źródło. —Chcesz moje kolczyki? zapytał, podnosząc oczy do nieba. —Tak, jeśli nie masz nic przeciwko… Zarumieniłam się. Nie miałam zwyczaju przyglądać się z takim zapałem biżuterii innych osób. Ale ta miała w sobie coś innego. Eriskel pokręcił głową. —Na miłość... cóż, mogę zrobić dla ciebie kolejną parę. Mimo iż jestem tylko jindasel, odziedziczyłem moce podobne do tych które posiadają dżiny (kilka sekund później podał mi kolczyki podobne do jego; miały prawie osiem centymetrów średnicy. Absolutnie w moim stylu, krzyknęłam z radości. Nie mogłam się powstrzymać). Przyjrzał mi się. Czy możemy już skończyć z modą? Czy mogę kontynuować odpowiadać na twoje pytania? —Tak, proszę, odpowiedziałam zakładając kolczyki (nadal będą ze mną kiedy obudzę się z transu). Więc… —Więc, kontynuował Eriskel okrążając mnie, odnalazłaś serce rogu. Kolejny znak który dowodzi że twoim przeznaczeniem jest go używać.
—Serce rogu? Co to dokładnie znaczy? Spojrzał na mnie przeciągle. —Serce jest miejscem gdzie tkwi najważniejsza część jego mocy. Gdy odparowałaś strzały którymi cię zaatakowałem, utworzyłaś bariery wzywając na pomoc Władcę Wiatru. —Chcesz powiedzieć że pomógł mi się obronić? —Dokładnie. Musisz prosić o pomoc innych elementarnych, zwracając się do nich po imionach: Pani Ognia i Płomieni, Władca Głębin i Pani Ziemi. Wszyscy oni czują twoje potrzeby i jeśli ich wezwiesz, zawsze odpowiedzą, pod warunkiem że będą w stanie sprostać twojej prośbie. Jeśli spróbujesz na przykład skupić swoją magię księżyca w rogu, to ci się nie uda. —Róg z czterech elementów, powiedziałam obserwując lustra. —Dokładnie. —Muszę jednak ładować go w bezksiężycowe noce, prawda? Eriskel skinął głową. —Tak, ten okres miesiąca jest bardzo silny dla magii żywiołów ziemi. Teraz gdy znalazłaś do nich drogę, powinnaś im się przedstawić. Wzmocni to twoją więź z rogiem. Nikt nigdy nie będzie zmuszać cię do korzystania z niego, nie jest on kompatybilny z magią księżyca, ale może być bardzo użyteczny, zwłaszcza gdy przyjdzie ci się zmierzyć z istotami zrodzonymi z płomieni i ognia. —Jak demony, szepnęłam. Mistrz Wiatru wzniósł barierę przed piorunem. Logicznie rzecz biorąc, Pani Płomieni i Ognia powinna być w stanie chronić mnie od stworzeń ognia. —Jak demonów, powtórzył. Teraz rozumiesz co może ci zaoferować róg? Nie należy używać go lekkomyślnie, i nigdy nie zapominaj aby go naładować. Elementarni nie posiadają nieskończonych mocy. Po wielkich czarach muszą odpocząć. Kiedy tylko możesz, radź sobie sama. Róg jest po to, by ratować ci życie w nagłych wypadkach. Następnie zniknął w chmurze dymu i mgły.
Jeśli o mnie chodzi, odwróciłam się na wschód i ufając swojemu instynktowi, uklękłam w wyrazie pozdrowienia. —Mistrzu Wiatru, jestem Camille, kapłanka księżyca. —Witaj Camille. Będę ci służyć do mojej śmierci, przysiągł złączywszy ze mną dłonie. Powtarzałam całą ceremonię przed każdym z luster do czasu, aż każdy z czterech elementów złożył mi przysięgę. Kiedy wreszcie wstałam, usłyszałam siebie wymawiającą nieznane mi słowa: —Nigdy nie nadużyję mocy rogu, ani waszych. Przysięgam na księżyc, gwiazdy i słońce. Nagle rozbrzmiało dźwięczenie dzwonka, a z nim donośny grzmot. Następnie coś sparzyło mnie w rękę… Zerwałam się i otworzyłam oczy. Na mojej skórze pojawił się znak zrobiony przez róg. Jednakże, niemal natychmiast ostygł. Przyjrzałam się uważnie obiektowi. Tyle mocy i siły. Do kogo mógł być podobny czarny jednorożec? Być może pewnego dnia go spotkam? Podziękuję mu wtedy za prezent. Na razie zadowoliłam się zawijając go w tkaninę i chowając do pochwy przymocowanej do pasa. Futerał mógł być używany przez dziecko: łatwy dostęp, ale trudny do otwarcia przez przypadek. Na szczęście zostawiłam pelerynę w domu, zbyt by mi zawadzała w walce z goblinami. Zamiast niej miałam swój srebrny sztylet zawieszony po drugiej stronie rogu. Kiedy głośno westchnęłam, pochyliła się ku mnie Iris. —Ładne kolczyki! Roześmiałam się. —Niezłe co? Z pozdrowieniami od strażnika rogu. Nie użyję go do walki z goblinami. Możemy zająć się nimi sami. Jednak w walce z demonami może ułatwić mi życie. Morio minął właśnie James Street, gdzie stały w pośpiechu zaparkowane samochody. Gdy zbliżaliśmy się do First Avenue, dostrzegłam policjanta przykucniętego za furgonetką z rewolwerem w ręku. Jak tylko Morio zaparkował, wszyscy wyskoczyliśmy z samochodu. Spojrzałam w niebo obserwując chmury i szukając ukrytych tam błyskawic. Tam! na horyzoncie widoczna była chmura burzowa. Zmusiłam się by podejść bliżej.
W tym samym czasie Iris wyjęła aqualine który przywiozłyśmy jej z Menolly z Aladril, miasta proroków. Przymocowała go do kijka. Nie wiedziałam co planuje zrobić, ale zapowiadał się ciekawy spektakl. Delilah zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu Chase'a. Kilka sekund później ujrzeliśmy go biegnącego w naszym kierunku. Był ranny, miał rozcięcie biegnące od ucha do połowy policzka. —Jesteś ranny! wykrzyknęła Delilah, chwytając go za ramiona aby go zbadać. Wszystko w porządku? —Nie martw się o mnie. Gobliny szturmowały park. Dwóch moich ludzi nie żyje, a do trzeciego nie mogę dotrzeć. Został ranny tuż obok tamtych. Jak nazywacie to coś? Kule odrobinę je spowalniają ale ci nadal prą do przodu. Odwrócił się aby pozdrowić policjanta który do niego biegł. —Sir, czy mam rozkazać ludziom by się wycofali? Nie dajemy im rady. Może powinniśmy zadzwonić po posiłki? Przysłaliby brygadę specjalną. —Nie ma mowy. Podobnie jak my nie będą wiedzieć co robić. Na nic nam się zda broń w starciu z wróżkami i cryptos. Zawsze pozostaje użycie broni atomowej lub zabawa w kamikadze, ale gobliny są trudne do zabicia. Ich skóra jest rodzajem naturalnego pancerza. Usuń swoich ludzi z pola bitwy i pozwól nam działać. Policjant odwrócił się do Chase'a, który przyjrzawszy się nam, po chwili skinął głową. —Mają rację. Rozkaż ludziom aby się wycofali. Jeśli nadal będziemy tak strzelać, możemy kogoś zranić. Sztuką będzie się tam prześliznąć. Tylko dlatego że tamci są głupi nie oznacza, że pozwolimy im zabijać. Morio wydał niski pomruk, następnie zaczął się przemieniać. Chase patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami. Tamten urósł na jego oczach, a jego ciało pokryło się futrem. Ponadto wyrósł mu ogon i pazury. Jego oczy nabrały żółtego odcienia a z gardła wydobył się dziki skowyt. Wysoki na dwa i pół metra, posiadał w sobie najbardziej przerażające cechy człowieka i psa, będąc mieszanką obojga. —O mój Boże... przypomnij mi bym nigdy go nie wkurzał, powiedział Chase podczas Delilah schowała się za nim. Wyjęła swój srebrny sztylet podobny do mojego. Podarował nam je nasz ojciec. Były tak długie jak miecze i dwa razy tak ostre. Ruszyłam do przodu z Morio po mojej prawej i Iris po lewej.
—Wzniosę barierę, oznajmiła Iris. To pomoże nam odeprzeć ich strzały, wystarczająco długo byśmy mogli dostać się bliżej. Pioruny były na wyciągniecie ręki. Mimo że miałam ochotę użyć rogu, przypomniałam sobie słowa Eriskel'a. By nigdy go nie nadużywać. Co by się stało gdyby po skończonej bitwie wylądowały tutaj demony? Ponieważ nie wiedziałam ile razy mogę go użyć, lepiej było działać z rozwagą. Biorąc głęboki oddech, nabrałam powietrza w płuca dopóki nie poczułam jak przepływa przeze mnie energia, wędrując od ramion i nóg, następnie od czubka głowy do stóp. Byłam gotowa by podsmażyć goblina. Tak oto z wyprostowanymi ramionami ruszyłam do przodu. Blisko mnie, Iris wymamrotała zaklęcie. Kiedy w naszym polu widzenia pojawiły się pierwsze gobliny, między nimi a nami wyrosła bariera. Zdezorientowane patrzyły jak się zbliżamy. Byliśmy w zasięgu ognia. Rozpoczęła się bitwa.
Rozdział 19 Park w którym znajdowały się gobliny był trójkątnym kawałkiem ziemi na skrzyżowaniu First Avenue, James Street i Yesler Way. Byto ich tam co najmniej piętnaście. Masywne i brutalnie wyglądające, stworzenia te miały ciemno-zieloną skórę i długie poplątane włosy opadające im na ramiona. Miały także zaokrąglone ale muskularne brzuchy i krzywe nogi. Ich zęby błyszczały , drobne niczym igły. Gobliny czasami pożerały swoich wrogów. Na samą myśl żołądek mi się skręcił. Bariera Iris nadal działała. Jednak gdy ich szaman rzucił na nią zaklęcie, poczułam jak słabnie. Natychmiast, w asyście swoich towarzyszy, przyspieszyłam kroku. Kiedy znalazłam się w zasięgu ognia, uwolniłam błyskawicę energii. Wystrzeliła z moich rąk niczym rozwidlający się świecący pocisk. Bariera opadła a dwa najbliżej stojące gobliny trafione moim potężnym pociskiem, krzyknęły z bólu. Wstrzymałam oddech. Tego się nie spodziewałam, punkt dla nas! Morio i Delilah zaangażowali się do walki wręcz. Iris wyjęła różdżkę i zaczęła mamrotać zaklęcie. Kiedy się odwróciłam, znalazłam się twarzą w twarz z kreaturą. Na oko była jakieś dwa centymetry niższa ode mnie; miała imponujący miecz, wolałam nie znaleźć się na jego końcu. Była zbyt blisko bym mogła użyć magii. Wyciągnęłam własny miecz - w tej samej sekundzie goblinka rzuciła się na mnie. Kamienne płyty pod naszymi stopami były śliskie, więc kiedy skoczyłam w bok, poślizgnęłam się zawadzając o jedną z nich piętą i upadłam lądując na pośladkach. Mój nieprzyjaciel wybuchnął śmiechem, wymachując ostrzem w moim kierunku. Kiedy próbowała przebić mnie swoim mieczem, przeturlałam się na drugi koniec a jej ostrze zatonęło w mokrej nawierzchni. Z okrzykiem wojennym wstałam i rzuciłam się na nią. W szoku, obie upadłyśmy. Udało mi się znaleźć na górze. Gdy ta szukała po omacku broni, z całej siły zatopiłam ostrze w jej piersi, popychając je tak mocno jak tylko mogłam. Gdy zabłysło srebrne ostrze, krzyknęła. Gobliny i srebro nie szły ze sobą w parze. Walczyła, ale pod nią utworzyła się już kałuża krwi. Nie mając czasu na myślenie, skoczyłam na nogi. Odwracając się zdałam sobie sprawę, że byliśmy w błędzie co do liczby naszych wrogów. W moim kierunku biegło właśnie co najmniej dwanaście goblinów, z pewnością aby pomóc swojej towarzyszce. Skąd do diabła się wzięli?!
Iris dzięki zaklęciu udało się zamrozić dwoje z nich. Następnie na moich oczach chwyciła coś co wyglądało jak sopel lodu i podcięła im gardła. Kiedy skończyła, pchnęła ich do tyłu. Delilah i Chase walczyli z grupą trzech goblinów. Jak do tej pory udało im się wyeliminowywać dwa z nich. Morio nadal był w swojej demonicznej postaci. Trzymał jednego z nich między zębami i potrząsał nim, jednocześnie trzymając go za gardło. Mieliśmy w sumie osiem żyjących goblinów i pięć innych, gdzieś w naturze. Plus dwanaście szybko się do nas zbliżających. Nagle hałas za mną sprawił, że podskoczyłam. Dwa gobliny. Musiałam uciekać. Z jednym mogłabym sobie poradzić, ale z dwoma? Lepiej nie kusić losu. Z wrogami depczącymi mi po piętach, pognałam ile sił w kierunku barier otaczających drzewa i totem. Byli szybcy, ale ja byłam szybsza od nich. Chcąc zwiększyć odległość między nami, odwróciłam się i wezwałam na pomoc pioruny. Po chwili poczułam je w czubkach moich palców. Krzyk który zabrzmiał jak gdyby należał do Delilah, zdekoncentrował mnie, w wyniku czego energia wypłynęła z moich palców trafiając w drzewo i rozłupując je na dwie części. Jedna z nich spadła na pergolę odrestaurowaną kilka lat wcześniej. Cholera! Zadrżałam. Dlaczego to mi zawsze muszą przydarzać się takie rzeczy? Rzuciłam okiem na Delilah która pocierała ramię. Potem ochrypły śmiech poprowadził mnie do walki. Dwa gobliny wznowiły pościg za mną. Postanowiłam spróbować czegoś nowego. Mianowicie zaklęcia którego nauczył mnie Morio. Nie za bardzo podobała mi się myśl użycia magii śmierci bez niego, ponieważ mogło się to okazać niebezpieczne. Ale kierowały mną wysoki poziom adrenaliny i gniew. —Mordentant, mordentant, mordentant… Koncentrując cały swój gniew na zbliżających się goblinach, poczułam otaczającą mnie ciemną energię. Kruki, skarabeusze, pająki i nietoperze. Poczułam mrowienie w ramionach, następnie w palcach, zupełnie jakby wewnątrz mnie utworzył się strumień szkła i metalu. Gdy energia zapukała do drzwi mojego serca, poczułam wątpliwości. Jednak jedno spojrzenie w stronę goblinów to za mało bym zmieniła zdanie. Opuściłam swoje bariery, pozwalając by moje serce, duszę i każdy centymetr mojego ciała zalała fala ciemności. —Mordentant, mordentant, mordentant… Nagle z moich rąk wystrzeliły szare i groźnie wyglądające obłoki.
Zbliżywszy się, gobliny rozszerzyły ślepia ze strachu, podczas gdy mgła przenikała ich ciała, płuca, wysysając z nich powietrze, zatrzymując pracę narządów i odbierając życie ich duszom. Mgła rozproszyła się równie prędko jak się pojawiła. Nie byłam wystarczająco silna by skutecznie zabić ich tym zaklęciem. Podobnie jak oni, z jękiem upadłam na ziemię. Cierpieli zarówno od wewnątrz jak i od zewnątrz. Kiedy patrzyłam jak walczą, zdałam sobie sprawę że Matka Księżyca nie sprzeciwiała się mojemu praktykowaniu magii śmierci. Sama również miała swoją ciemną stronę. Kiedy milczała, nietoperze, nieumarli i pająki - wszyscy oni tańczyli. Po chwili zbliżyłam się do goblina leżącego na ziemi. Cios zadany moim srebrnym ostrzem wystarczył, by ten przeszedł do historii. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam uciekającą Iris i ścigające ją gobliny. Ale gdy miałam zamiar jej pomóc, dostrzegłam przychodzącego jej na pomoc Morio, który zaszedł je od tyłu i rzucił się na nie całą masą swego ciała. Ze swej strony, Delilah i Chasowi udało się pokonać trzech napastników i w tej chwili odwrócili się do pozostałych. Zaczęłam myśleć że będziemy mieć szczęście, jeśli wszyscy wyjdziemy z tego bez szwanku. Potrzebowaliśmy czegoś bardziej skutecznego. Gdy przygotowywałam się by powitać zbliżający się do mnie nowy gang łotrów, w powietrzu zabrzmiał hałas, niczym gwizd nadjeżdżającego pociągu towarowego. Wraz z nim pojawił się Flam. Sądząc po tym jak wyglądał, musiał przybyć chyba prosto z Morza Jońskiego. Po rzuceniu okiem na panujący wokół chaos, uśmiechnął się łagodnie i bez słowa natarł na trzy gobliny, które mnie upatrzyły sobie za cel. Przygotowując się do bitwy, krzyczały coś czego nie rozumiałam. Flam wyciągnął ramiona do przodu, jego paznokcie przemieniły się w szpony. W sekundzie wszystko stało się rozmyte, wszystko działo się zbyt szybko, nie mogłam nadążyć nad rozwojem wydarzeń. Kilka sekund później, nasi wrogowie leżeli martwi na ziemi w kałuży gęstej krwi. Flam zdążył już zbliżyć się do nowo przybyłej grupy goblinów, wokół rozszedł się ochrypły śmiech. Unoszący się w powietrzu zapach masakry był silny i przyprawiał mnie o mdłości. Miałam problemy z koncentracją. Nie wiem jak długo tutaj byliśmy, ale czułam się jakby minęła wieczność. Jednakże nie miałam czasu na odpoczynek, ani na zatrzymanie się. Kolejny goblin deptał mi po piętach...
Niestety zużyłam zbyt wiele energii na zaklęcie śmierci, przez co niewiele mi jej pozostało. Powinnam polegać na moim sztylecie. W myślach ponownie podziękowałam ojcu za to, że nam je podarował. Były zaczarowane. Może nie były zbyt imponujące ale wystarczyły do przecięcia grubej skóry. Menolly również miała jeden taki, ale od kiedy stała się wampirem, nie mogla go więcej używać. Stojący blisko mnie goblin, wydawał się być znacznie bardziej rozgarnięty aniżeli jego polegli towarzysze. Wątpiłam czy zachowa się jak pozostali. Moja strata. Zaczęłam czuć zmęczenie. Zwykle zmęczony przeciwnik był martwym przeciwnikiem. Musiałam wziąć się w garść. Gdy zaatakował, uskoczyłam w bok. W tym samym czasie, po drugiej stronie ulicy przy witrynie sklepowej, zauważyłam innego goblina; kierował się ku podziemnemu wejściu. W 1888 r. miasto zostało spalone. Podczas jego odbudowy, niektóre dzielnice zostały podniesione więcej niż dziesięć metrów. W 1907 roku z powodu dżumy, podziemia zostały zamknięte na dobre. Jednakże pewna ich część nadal była dostępna. Pojawiło się kilka nowych goblinów. Cholera! Unikając miecza mojego wroga, krzyknęłam tak głośno jak tylko mogłam, wskazując dłonią na drugą stronę ulicy. —Kierują się do podziemnego przejścia! Tam gdzieś musi być portal! Co możemy zrobić? Ktoś musiał tam iść aby przejąć kontrolę nad portalem i zapobiec aby gobliny i inni im podobni mogli z niego skorzystać. —Hej! Ty z wielkimi cyckami! Jeśli się poddasz, pozwolę ci żyć. Jakiś czas. Jeśli próbował mnie wkurzyć, to mu się to udało! Wściekła, zmęczona i zestresowana zdecydowałam się dać z siebie wszystko. Nieważne czy się przy tym trochę podsmażę. Podnosząc ręce, wezwałam na pomoc pioruny, czułam wibracje ich energii wewnątrz siebie, jak zapowiedź nadchodzącej burzy. Może doprowadzę do zwarcia, nieważne! Miałam ich już dość! Zamiast skupić uderzenie na goblinie, skierowałam je w kierunku wejścia do podziemi. Gdy błyskawice opuściły moje palce, rozległ się grzmot pioruna który uderzył w kamienie wokół drzwi. Budynek zadrżał w posadach. Przez chwilę myślałam że spowodowałam niewielkie trzęsienie ziemi. Wejście do podziemi zostało zasypane a wraz z nim uciekające gobliny. Zablokowane przez gruzy kamieni, cegieł i desek. Pozostałe gobliny przestały walczyć i spojrzały na mnie. Z przerażonym wyrazem twarzy, mój przeciwnik wycofał się szybkim krokiem.
Niestety dla niego, jeśli o mnie chodzi, mój gniew nadal we mnie kipiał. Trzymając sztylet w ręku, zaczęłam zbliżać się do niego. Mrucząc coś pod nosem, zaczął biec w przeciwnym kierunku, ale ja byłam tuż za nim. Poległ nie mając nawet okazji podnieść miecza. Inne gobliny, przerażone biegały wokół szukając wyjścia. W zamieszaniu moi towarzysze nie mieli problemu aby je wyłapać. I wtedy zobaczyłam Iris pędzącą w stronę budynku i następnie kładącą dłonie na chodniku. Szepnęła coś, po czym utworzyła barierę wokół budynku. Wyglądała jak lodu, ale nawet przy tej temperaturze, lód dawno by już stopniał. Podeszłam do niej prędko. —Co ty robisz? —Zapobiegam dalszym zniszczeniom. Bariera długo nie wytrzyma. Chase! Zadzwoń do ratusza i dowiedz się więcej na temat tego budynku. W międzyczasie musimy powstrzymać gobliny aby te nie dotarły do portalu. Potrzebujemy strażników. Następnie odwróciła się do Delilah. Co sądzisz o stadzie Pum? Myślisz że byłyby gotowe nam pomóc? —Zobaczę co da się zrobić, odparła moja siostra. Poproszę by przyszli ci, którzy są dobrzy w walce. Mogą pełnić rolę tymczasowych strażników, do czasu dopóki nie skontaktujemy się z królową Asterią. Wyjąwszy swoją komórkę, wybrała numer Zacharego. W mniej niż minutę, obiecał wysłać pięciu swoich najsilniejszych członków, aby nam pomogli dopóki nie znajdziemy kogoś na stałe. —W oczekiwaniu na ich przyjazd, ja się tym zajmę. Bez problemu przedostanę się przez gruz, powiedział Flam oplatając ramię wokół mojej talii. Po czym pochylił się i cmoknął mnie w usta. —Dziękuję. Biorąc głęboki oddech, rozejrzałam się. Wokoło pełno było trupów goblinów, a my wszyscy wyglądaliśmy jakbyśmy się wytaplali we krwi. Z wyjątkiem Flama, który jak zwykle nieskazitelnie się prezentował. Pewnego dnia będę musiała go spytać jak to robi. Sama wyglądałam nieciekawie, pokryta krwią goblinów i chyba też trochę swoją... Co najmniej dwóch policjantów zostało zabitych lub rannych. Chase się nimi teraz zajmował.
—Śmiało! Zajmij się tym dopóki nie uda nam się postawić tam stałych strażników, powiedziałam dotykając policzkiem jego dłoni. Ten prosty gest uspokoił mnie i sprawił że poczułam się silniejsza. Flam skinął głową, znikając w jonowych prądach. Nie martwiłam się o niego. Wiedziałam że świetnie da sobie radę. Jeśli coś pójdzie nie tak, przeniesie się do innego wymiaru. Wyczerpana i spragniona tak że mogłabym wypić litry wody, usiadłam na chodniku. Błyskawice mnie wysuszyły. Po chwili dołączyła Delilah, chwyciwszy mnie za rękę. —Jest ich zbyt wielu. Nie zdołamy ich pokonać, szepnęła. —Wiem. Potrzebujemy pomocy (tu przerwałam). Może Morgane miała rację. Jeśli zostałyby przywrócone Sądy Wróżek, moglibyśmy liczyć na ich wsparcie. Pokrótce streściłam jej to czego dowiedziałam się podczas mojej nocy u Flama. Delilah zastanowiła się przez chwilę, po czym potrząsnęła głową. —Oni nigdy nie podporządkują się rozkazom metysów, Camille. Nie widzę aby coś się w tej kwestii zmieniło od czasu naszego dzieciństwa w Y'Elestrial. Gdziekolwiek będziemy, zawsze będziemy traktowane jak wyrzutki. One same będą starały się przejąć kontrolę nad operacjami, nie wiedząc co tak naprawdę robią. Królowe wróżek są bardziej zainteresowane dbaniem o swój wizerunek aniżeli o los ludzi. Według ciebie, jak długo potrwa ich rozejm w walce przeciwko demonom? Jak długo wytrzyma Królowa Ciemności? —Tak się nie stanie, odrzekłam uparcie. Ziemia jest dla Skrzydlatego Cienia tylko pierwszym przystankiem. Obie z Titanią doskonale o tym wiedzą. Nie mogą nas zdradzić, nie zdradzając samych siebie. Jednak wątpliwości Delilah wzbudziły w moim umyśle pytania. Do jakiego stopnia możemy naprawdę zaufać Titani? I Morgane? Poza tym Babcia Kojot ostrzegała nas przed żądzą władzy Morgane. Co by się stało, gdyby Skrzydlaty Cień zaproponował jej panowanie nad Ziemią? Czy zdradziłaby rasę swojego ojca i matki? Po chwili dołączyła do nas Iris. Wyglądała na zmęczoną, a jej biała suknia poplamiona była krwią. Talon-haltija miała więcej odwagi niż większość wróżek jakie poznałam. Posłałam jej wdzięczny uśmiech. —Nigdy byśmy sobie bez ciebie nie poradzili. Dziękuję. Obserwowałam ulicę. Bez pomocy naszych przyjaciół, już dawno byśmy byli martwi.
Jeśli w pokonaniu bandy goblinów potrzebowaliśmy pomocy Flama, to co zrobimy gdy Skrzydlaty Cień wyśle na nas swoje hordy demonów? Nagle Delilah wstała i chwyciła mnie za rękę, pomagając mi wstać. —Chodź. Zobaczmy co się stało z ludźmi Chase'a. Nawet jeśli pragnęłam wrócić do domu i spać przez tydzień, poszłam za nią w kierunku karetki, w której Chase pomagał swoim ludziom zająć miejsce. Przybył też samochód z kostnicy. —Życie jednego z nich wisi na włosku, powiedział Chase. Nie wiem czy zdoła dotrzeć do szpitala na czas. Myślałem że już nie żyje, wyglądał dziwnie, zupełnie jakby się powiesił. Drugi jest ciężko ranny, ale powinien przeżyć i jeśli wszystko pójdzie dobrze, w pełni odzyska zdrowie. Niepokoi nas jego zachowanie. Nie wiemy co robić. —Trucizna! wykrzyknęła Delilah. Chase! Istnieje duże prawdopodobieństwo że obaj mężczyźni zostali otruci. Zadzwoń do lekarza z OIA, niech czeka na was w szpitalu. Powiedz mu żeby zrobił test na truciznę Tetsa. Wasze analizy jej nie wykryją. Tylko uzdrowiciel będzie wiedzieć czego szukać. Tetsa mogą być stosowane na ostrzach strzałek. —A gdy już będziesz w szpitalu, poproś aby spojrzeli na twoje rany, powiedziałam wskazując bliznę na jego twarzy. Cały pokryty był zaschniętą krwią, ponadto wciąż krwawił. Nawet jeśli te rany nie były miłe dla oka, nie były one śmiertelne. Chyba że wdałoby się zakażenie. —Obawiam się że pozostanie ci blizna... Wzruszył ramionami. —Przy mojej pracy, wcześniej czy później musiało się to zdarzyć. —To sprawia że wydajesz się bardziej męski, rzuciła Delilah biorąc go za rękę. —Tak długo jak ci się podobam, kochanie... odpowiedział. A wy? Jesteście ranne? Delilah podniosła do góry swoją lewą rękę. Miała rozdartą kurtkę. Kiedy pomogłam jej ją zdjąć, zadrżała. Ostrze goblina przeszło przez jej kurtkę i tkaninę bluzki, by dosięgnąć jej ramienia. Na szczęście nie uszkodziło żadnej tętnicy, ale przez jakiś czas nie da jej o sobie zapomnieć.
—Lepiej jak ktoś to zbada. Co prawda jesteś odporna na niektóre trucizny, ale nie oznacza to że jesteś niezniszczalna. Tak naprawdę wszyscy powinniśmy się dać zbadać Sharah. Sama jestem tak obolała, że sama nie wiem gdzie zostałam ranna. Po tych słowach ruszyłam w kierunku samochodu. Kiedy Morio oplótł ramię wokół mojej talii, przytuliłam się do niego. —Potrzebujesz pomocy? Mogę cię zanieść jeśli chcesz, zaproponował. Nie jestem tak zmęczony. —Kłamca, odparłam z uśmiechem. Wyglądasz na równie wykończonego jak my wszyscy. Nie czuję się gotowa na spacer. Raz jeszcze rozejrzałam się wokół po ciałach. Kto to wszystko posprząta? —Zadzwoniłem do różnych zespołów. Wszystkie ciała zostaną przetransportowane do kostnicy FH-CSI. Przynajmniej w ten sposób nie ryzykujemy że zostaną przemienieni w wampiry, zażartował Chase kręcąc głową. A jeśli już o tym mowa, to nadal nie mam żadnych informacji o wampirach wyjętych spod prawa, które zniknęły kilka miesięcy temu. Nie podoba mi się to. —Nie przejmuj się tym, rzekła Delilah. Zajmijmy się jednym problemem naraz. W odpowiednim czasie zajmiemy się i wampirami. Posłała mi zmartwione spojrzenie, które odwzajemniłam. Kilka miesięcy temu, zalała nas fala morderstw popełnionych przez nowo stworzonych wampirów-renegatów. Obecnie swobodnie przemierzały miasto i pomimo wszystkich naszych wysiłków, włączając w to Menolly i Wade'a - twórcę stowarzyszenia Anonimowych Wampirów, nie udało nam się ich wyśledzić. Minęliśmy furgonetkę telewizji. Genialnie! Udało im się zrobić zdjęcia ciał goblinów przed ich usunięciem! Miałam wrażenie że nigdy nie uda nam się powstrzymać mediów od wciskania nosa tam gdzie najmniej jest nam to potrzebne. Nie miałam nic przeciwko wolności słowa, ale spotkanie rzetelnego i odpowiedzialnego dziennikarza było rzadkością. Od roku pojawialiśmy się na pierwszych stronach różnych brukowców. Jak na mój gust - zbyt często. Słyszałam Chase'a mamroczącego coś do siebie. Iris odchrząknęła. —Wiem że wolałabyś aby tego rodzaju rzeczy nigdy nie miały miejsca i rozumiem cię. Ale w chwili gdy portale zostały otwarte na nowo, losy ludzi i wróżek na nowo zostały powiązane ze sobą.
Czy ci się to podoba czy nie, mamy wolny przepływ informacji. Podobnie jak świat ludzi, tak teraz i świat wróżek znalazł się w niebezpieczeństwie. Gobliny zabiły kilku policjantów. Wszystko to nie różni się wiele od naćpanych członków gangów strzelających do policjantów. —Obawiam się tylko, że to jeszcze bardziej wzmocni uprzedzenia i nienawiść Aniołów Wolności. W ich oczach, dobra wróżka to martwa wróżka. Wszyscy oni są fanatykami i bigotami. Niebezpieczna mieszanka. Chase zatrzymał się, opierając o ścianę. Jak większość ulic w Seattle, James Street pięła się w górę. Inspektor dyszał. Podczas gdy on rozmawiał z Iris, poczułam jak rośnie we mnie dziwne uczucie. Czułam że jestem obserwowana. Odwróciłam się. Po drugiej stronie ulicy był otwarty parking. Bez zastanowienia przeszłam na drugą stronę ulicy w poszukiwaniu tego co mnie podglądał. Wtedy go zobaczyłam. Nie jego, a ich: dwóch mężczyzn i kobietę w pobliżu czerwonego BMW. Kobieta była piękna, z długimi czarnymi jak noc włosami. Miała opaloną skórę i oczy koloru ciekłego szmaragdu. Miała na sobie żółtą sukienkę. Jeden z mężczyzn był wysoki i chudy. Z jego jasno blond włosami związanymi w kucyk, wyglądał jak wróżka. Jego twarz była wychudła, a ostre rysy twarzy zupełnie jak wykute w kamieniu. Jego oczy płonęły dziwnym ogniem. Nie mogłam stwierdzić jakiego były koloru. Kiedy spojrzałam na drugiego z mężczyzn, moje serce zatrzymało się... i nie miało to nic wspólnego z jego wyglądem. Emanowała z niego potężna siła. Odruchowo rozejrzałam się za miejscem gdzie mogłabym się ukryć. Ten mężczyzna zapowiadał problemy i to przez duże P. A jednak... nie potrafiłam oderwać od niego oczu. Wysoki i muskularny, był łysy a jego oczy były tak ciemne, że mogłam zanurzyć się w nich i nigdy stamtąd nie wypłynąć. Ubrany był w elegancki strój, który wydawał się pochodzić ze Starego Świata. Odwrócił się do mnie z uśmiechem. Kładąc rękę na jego ramieniu, kobieta szepnęła mu coś do ucha, następnie cofnęła się gdy ten zaczął się do mnie zbliżać. Inni szli za nim, trzymając się w odległości. Moje serce biło jak szalone na alarm ale nie mogłam uciec. Stałam tam jak zamrożona. W chwili gdy podszedł do mnie, pragnienie ucieczki zniknęło.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Obserwował parking. Był środek dnia, wokół kręcili się przechodnie którzy jednak nie zdawali się zwracać na nas uwagi. Zatrzymał się sto metrów ode mnie i jakby od niechcenia zapalił papierosa. Zapach dymu sprawił że zakaszlałam. Jednak pod nim krył się inny zapach drażniąc moje zmysły. —Mam na imię Karvanak. Naturalnie wiem kim jesteś, ale dlaczego mimo wszystko się nie przedstawisz? spytał z wyraźnym akcentem. Nie potrafiłam go umiejscowić. Jego zapach nie pozwalał mi jasno myśleć. Wtedy zdałam sobie sprawę kim był. Mężczyzna pachniał pomarańczą z domieszką jaśminu i wanilii. Tak oto znalazłam się twarzą w twarz z Räksasa.
Rozdział 20 Tego jeszcze tylko brakowało! Próbując wybudzić się z letargu, zrobiłam kilka kroków do tyłu. Czy zabije mnie w biały dzień przy kilkudziesięciu świadkach? —Nie narób w majtki, odparł, nie zamierzam cię tutaj zabijać, jeszcze nie, dodał z nienawistnym uśmiechem. —Zostań tam gdzie jesteś, ostrzegłam go dotykając rogu w mojej kieszeni (nie miałam siły by walczyć z demonem a tym bardziej z wyższym demonem, więc gdyby doszło do rękoczynów, w tej kwestii liczyłam na mojego nowego przyjaciela). Czego chcesz? —Mnóstwa rzeczy! odpowiedział przyglądając mi się uważnie. Wątpię abyś je doceniła, ale tak naprawdę nie obchodzi mnie to czego chcesz, więc to nie ma znaczenia, prawda? Biorąc głębokie oddechy zmusiłam się zachować spokój. Jeśli pozwolę mu się wyprowadzić z równowagi, będzie miał przewagę. Jakby już jej nie miał... Musiałam ostrzec Delilah i innych bez narażania ich na niebezpieczeństwo. —Powiedz mi, czego chcesz? Z wzrokiem wbitym w niego, wzniosłam blokady wewnątrz mojego umysłu. Nie należało zapominać, że Räksasas byli mistrzami w uroku i iluzji. Jeśli to zapamiętam, to być może uniknę wpadnięcia w jego pułapkę. Zaciągnął się papierosem by następnie dmuchnąć mi dymem prosto w twarz. Zakaszlałam. Płuca mi płonęły. Wybuchnął śmiechem, po czym skinął na swoich towarzyszy którzy ruszyli ku nam. Co teraz? Mogłam rzucić się do ucieczki ale demony zachowywały się jak dzikie zwierzęta. Potraktowałyby mnie jak zdobycz, zapolowałyby na mnie. Nagle poczułam za sobą czyjąś obecność. Kiedy spojrzałam przez ramię, zobaczyłam Morio który położył dłoń na moich plecach. Nasze energie zmieszały się ze sobą, poczułam ukojenie i spokój. W tej samej chwili mężczyzna i kobieta dołączyli do nas. Räksasa nawet na nich nie spojrzał.
—Oto Jassamin i Vanzir, moi współpracownicy (jego słowa były skierowane do mnie ale jego wzrok spoczywał na Morio). Wyglądał na lekko zaskoczonego. Posiadasz coś czego chcemy, panno D'ARTIGO. Klejnot... piękny klejnot. W każdym razie jeśli go nie masz, to wiesz gdzie on jest. Im szybciej zaczniesz z nami współpracować, tym szybciej będziesz wolna. Jestem gotowy aby wynagrodzić twoje wysiłki, jeśli dokonasz właściwego wyboru i zmienisz obóz. Obiecuję że będziesz znacznie szczęśliwsza gdy przestaniemy być wrogami. —Zmienić obóz?! Przyłączyć się do stworów jak wy? Bierzesz nas za głupców?! wykrzyknęłam. Gdy Morio mnie uszczypnął, podskoczyłam. Spokój. Nie mogłam stracić zimnej krwi. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze. —Porozmawiaj o tym z rodziną. I twoimi... przyjaciółmi. Jeśli zaakceptujesz naszą propozycję, każdy na tym wygra. W przeciwnym razie będziemy musieli użyć siły. Decyzja należy do ciebie. Spojrzał na drugą stronę ulicy, gdzie Delilah, Chase i Iris obserwowali nas z szeroko otwartymi oczami. Nie powinnaś myśleć tylko o sobie, Camille D'Artigo. Nie zapominaj o tym. Będziemy w kontakcie. Po czym bez słowa, odszedł do swojego samochodu, a za nim dżin. Vanzir zatrzymał się i spojrzał na mnie z taką intensywnością, że poczułam jakbym stanęła twarzą w twarz z nicością. —Nie lekceważ go, ostrzegł. On jest poważny. Nie możecie wygrać. Rozniesie was na kawałki. —Kim jesteś? I dlaczego mu pomagasz? Jako że zadawał się z demonem, nie mógł być dobry. Jednak czułam, że coś tutaj nie było normalne. Wyglądało jakby chciał coś dodać, ale nagle przerwał kontakt wzrokowy aby dołączyć do Karvanaka. Chwytając mnie za nadgarstek, Morio poprowadził mnie na drugą stronę ulicy. —Musimy stąd iść i opatrzyć nasze rany. W ciszy przeszłam przez ulicę i wsiadłam do samochodu. Räksasa zagrażał naszym bliskim. Kiedy Dredge, Pan Menolly, wylądował w mieście kilka miesięcy temu i zabrał się za naszych przyjaciół, byłam przerażona . «Nieuniknione straty» to były straszne słowa. Teraz zdałam sobie sprawę z wagi i znaczenia naszych sojuszników.
Podczas inwazji demony nie oszczędzały nikogo. Bez względu na odległość w jakiej trzymalibyśmy naszych przyjaciół. Nawet jeśli przyjęłabym ich propozycję i zgodziła się im pomóc, istoty te pozostaną kłamcami i obrócą się przeciwko nam jak tylko dostaną to czego chcą. —To była ona, ten dżin, zauważyła Delilah. A ten drugi...? —Raksasa, tak. Nazywa się Karvanak. A jego kumpel nazywa się Vanzir. Nie wiem do jakiej rasy demonów się zalicza. Jednak coś mi tu nie pasuje. Karvanak zagroził że zabierze się za naszych przyjaciół i rodzinę jeśli nie będziemy z nim współpracować. —Czego chce? spytał Chase. Westchnęłam. —Myśli że mamy trzecią pieczęć duchową lub przynajmniej wiemy gdzie ona jest. Chce nam ją odebrać. Obiecał wynagrodzić nas jeśli przejdziemy na jego stronę. Oczywiście, to jedynie oznacza że pozostawi nas przy życiu trochę dłużej. Musimy być bardzo ostrożni. On jest silny. Czuję to i to mnie przeraża. Nie wygramy tej bitwy. Pożre nas wszystkich żywcem. —Przepraszam że ci przerywam, wtrącił Chase, ale nagle poczułem się źle. Delilah położyła rękę na jego czole. —Ma gorączkę. Chodźmy do biura FH-CSI. W tej chwili nie możemy zrobić nic w sprawie Karvanaka. Zajmijmy się więc pilniejszymi sprawami. W ciszy uruchomiłam silnik, ale mój umysł pędził sto kilometrów na godzinę. Musieliśmy obmyślić strategię. Musimy znaleźć nowych sojuszników. Mieliśmy tak wiele rzeczy do zrobienia... być może nigdy nie uda nam się z tego wykaraskać. Biura FH-CSI mieściły się w specjalnie wybudowanym w tym celu budynku. Kilka miesięcy temu budynek ten został splądrowany przez wampiry. Obecnie drzwi zostały naprawione a system bezpieczeństwa wzmocniony za pomocą magii, tak by w przyszłości nie doszło do podobnych incydentów. Kostnica mieściła się w piwnicy, trzy piętra poniżej, a sprzęt medyczny na parterze. Przekroczywszy próg, pozdrowiłam Yugi który był szwedzkim empatą. Niedawno został awansowany na porucznika. Przejął stery po tym jak odeszła Tylanda a po niej Chase. Tylanda była czystej krwi wróżką i ex-asystentką Chase'a, która zgodnie z rozkazem OIA powróciła do domu. Mieliśmy nadzieję, że niebawem uda nam się znaleźć kogoś kto ją zastąpi.
Sharah pobrała nam wszystkim krew do analizy. Jeśli którekolwiek z nas zostało zarażone jadem Tetsa, zostanie to wykryte. W rzeczywistości toksyna ta bardzo szybko przenikała do krwi. Sharah za pomocą malej łopatki, wzięła kilka ziarenek niebieskiego proszku i dodała ¼ szklanki wody zmieszawszy wszystko dokładnie ze sobą aż do całkowitego rozpuszczenia. Następnie ustawiła wszystkie trzy probówki przed sobą i za pomocą pipety wkropliła do nich po trzy niebieskawe kropelki. Krew Morio nie uległa zmianie. Podobnie moja. Za to ta należąca do Delilah zaczęła nieznacznie musować, natomiast Chase'a wrzała na całego. —Chase, Delilah, wasza krew została zainfekowana przez truciznę Tetsa. Musicie wziąć antidotum. Chase zerwał się z miejsca. —Co?! Umrzemy? Co z moimi ludźmi? —Uspokój się szefie, odparła przeszukując szuflady. Podałam im już antidotum. Na chwilę obecną obaj żyją. Martwi mnie za to Trent. Trucizna bardzo szybko opanowała jego organizm. Obojgiem opiekuje się Malien. Jeśli ktoś może ich uzdrowić, to on. Co się tyczy ciebie, stale jesteś na nogach. To dobra wiadomość, zauważyła lekko. Po chwili odwróciła się do nas z dużą butelką w ręku. Wewnątrz był brązowawy , musujący płyn. Delilah zmarszczyła nos z obrzydzeniem. —O nie! Już wiem co nas czeka. —Czy musimy wypić to coś? zapytał Chase, trochę zielony. Wygląda to obrzydliwe... O mój Boże! Zapach jest jeszcze gorszy! Sharah otworzyła butelkę. Pokój wypełnił smród, mieszanina octu i siarki. —Nie bądź dzieckiem. Musisz to wypić. Uważaj się za szczęśliwca. Wpierw to rozcieńczę. Odmierzyła do szklanek po dwie łyżki stołowe mikstury, na koniec dolała wody z kranu do czasu aż wszystko zaczęło musować. Wręczając obojgu po szklance, dodała: Do dna! Biorąc głęboki oddech, Delilah wypiła swoją jednym haustem, krzywiąc się gdy smak dotknął jej języka.
Chase był trochę wolniejszy, ale w końcu zatkał sobie nos i wypił wywar o mało co nie zwróciwszy go... Sharah wyglądała na zadowoloną. —Dobrze. Będziecie żyć. Chciałabym zatrzymać was na obserwacji przez kilka godzin. Co się was tyczy: Camille, Morio oboje możecie iść. —Ale Camille mnie potrzebuje... zaczęła Delilah. Przerwałam jej. —Ciii. Zostań tutaj aby upewnić się że antidotum jest skuteczne. Moja komórka nie działa. Morio również. Przed naszym powrotem do domu nie będziesz mogła się z nami skontaktować. —Weźcie moją, zaproponowała Iris wręczając mi ją do ręki. Wracacie prosto do domu? Skinęłam głową. —Tak, nie mogę pokazać się w tym stanie u Benjamina, ranna i pokryta krwią. Musze się przebrać, umalować by wyglądać trochę bardziej reprezentacyjnie. Zawsze mogę im powiedzieć że miałam wypadek. —Więc wracam z wami, powiedziała Iris. Chcę sprawdzić czy Maggie ma się dobrze, zadzwonić do Henrego i zapytać go jak sobie radzi (podeszła do drzwi). Na co jeszcze czekacie? Chodźmy! Objęłam Delilah i ucałowałam ją w policzek, Chase'a poklepałam przyjacielsko po ramieniu. —Bądźcie ostrożni. Jak by co, mam komórkę Iris. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń. Oddaliwszy się, odwróciłam się do Morio. —Jeśli wydarzy się dzisiaj coś jeszcze, przysięgam że zacznę krzyczeć tak że wylecą okna. Zaśmiał się. —Nie składaj takich obietnic! Jest prawie południe! Skrzywiłam się. Prawie południe! Jedyne pytanie jakie sobie zadawałam to: z jaką katastrofą będziemy musieli się jeszcze zmierzyć? Ośrodek Aspens znajdował się na południe od Seattle, za Normandy Park, na terenie który liczył dziesięć hektarów ziemi otoczonym drzewami.
Dwa razy musieliśmy się zatrzymać i pytać o drogę w małym sklepiku, zanim nie pojechaliśmy we właściwym kierunku. Z każdym mijanym kilometrem domów było coraz mniej. W pobliżu nie było żadnych centrów handlowych. Minąwszy skupisko małych domków, skręciłam w prawo, następnie w lewo w ulicę zacienioną klonami. Albo przynajmniej będzie taka gdy wyrosną wszystkie liście. Okolica przypominała mi trochę drogę do domu. Tyle że była lepiej utrzymana. Było tutaj więcej trawników aniżeli dzikich terenów. —Jak twoim zdaniem powinnam zachować się w stosunku do Benjamina? Co jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać? W końcu to Morio odkrył że za jego milczeniem nie kryły się problemy z mową. —Sam nie wiem, odparł. Być może zareaguje jeśli wspomnisz mu o demonach. Sny jakie miewa przerażają go; oboje wiemy że ma powody do strachu. Jedynie garstka ludzi czystej krwi może ujrzeć przyszłość. Myślę że tak właśnie jest w jego przypadku. —Jesteś pewien, że jest w pełni człowiekiem? Nie mówię że ludzie nie są w stanie zobaczyć przyszłości lub uprawiać magii. Wcale nie. Ale ci których to dotyczy, rzadko odkrywają w sobie te zdolności. A jeszcze rzadziej rozwijają je w sobie. Po lewej minęliśmy drogowskaz na Retreat Aspen; włączyłam kierunkowskaz. Wjechaliśmy na krętą żwirowaną drogę. Z każdej strony rosły rzędy klonów, dębów a nawet kilka wierzb. W oddali, na niewielkim wzgórzu z widokiem na morze, mieścił się pensjonat. Po drugiej stronie portu znajdowała się wyspa Vashon. —Wiesz, zauważyłam, ludzie lubią przypisywać sobie moce innych. Diabeł... Bóg mówi do mnie... słyszę głosy... zamiast przyznać, że naprawdę je mają i przyjąć na siebie odpowiedzialność za nie. —W ten sposób jest łatwiej, odparł Morio. Łatwiej jest zrzucać winę na kogoś innego i tym sposobem, gdy wydarzy się nieszczęście, uwolnić się od odpowiedzialności. Bycie negatywnym bohaterem nie jest trudne, o ile nie zostanie się złapanym lub gdy jest się uznanym za niewinnego. —Jesteśmy na miejscu. Wydaje się, że wszyscy są na zewnątrz by trochę poćwiczyć. Gdy zbliżaliśmy się do zabudowań, dostrzegłam pacjentów którzy wolnym krokiem zmierzali do idealnie zadbanych ogrodów. Niektórym towarzyszyły pielęgniarki w różowych uniformach, inni szli w grupkach po dwoje, rozmawiając i ciesząc się świeżym powietrzem popołudnia.
Wszyscy z wyjątkiem pielęgniarek i strażników, nosili zwykłe ubrania. Zauważyłam również jasno-czerwone paski zdobiące nadgarstki pacjentów. —Założysz się że te bransoletki zawierają czujnik alarmujący strażników, jeśli ktoś spróbuje uciec? Morio przyjrzał się trzem pacjentom, obserwującym kwitnące krokusy u stóp wierzby płaczącej. —Z pewnością masz rację. Zaparkuj tutaj. Wjeżdżając na parking mieszczący się równolegle do budynku, zaparkowałam i wyłączyłam silnik. —Gotowy? Myślisz że pozwolą mi wejść? Założyłam moje najbardziej rygorystyczne ubranie; czarną prostą spódnicę flirtującą z moimi kolanami. Mały kolorowy jedwabny top w kolorze pawich piór, a na wierzch narzuciłam aksamitną marynarkę koloru śliwki. Do tego moje dziesięciocentymetrowe szpilki które idealnie uzupełniały cały strój. Przekopałam moją szafę do góry nogami w poszukiwaniu torebki w bordowym kolorze z wężowej skóry. Z racji iż Morio podawał się za mojego narzeczonego, sam miał na sobie: lniane spodnie w kolorze szarym, sweter w kolorze kobaltu z dekoltem w kształcie litery V i mokasyny. „Jesteśmy jedynie młodą, nieprzeciętną parą narzeczonych, która przyjechała w odwiedziny do swojego kuzyna dingo, Wysoki Sądzie. Bez kantu. Przysięgam”. Wysiedliśmy powoli z samochodu aby się rozejrzeć. Zamknęłam oczy, starając się poczuć to miejsce. Było tutaj dużo chaotycznych energii. Niektóre wydawały się być na granicy magii cienia, ale po bliższym przyjrzeniu się im, stwierdziłam że był to jedynie ludzki obłęd. Jednakże pod kryjącymi się pod nim warstwami, wykryłam ślady magii i poszukiwań... szukano czegoś. Byli tutaj zarówno telepaci jak również czarownice. Wszyscy oni używali swoich mocy. Ich rodziny uznały ich za niezdolnych do życia w społeczeństwie. —Jest tak wiele sprzecznych energii zmieszanych jedna z drugą, że niemożliwością jest ich rozdzielenie, powiedziałam otwierając oczy i zakładając swoje okulary przeciwsłoneczne. Moje oczy były najbardziej uderzającym wskaźnikiem moich korzeni. Ukrywając je, trzymałam w ukryciu mój urok. W ten sposób będę mogła, być może, podać się za kuzynkę Benjamina.
—Przynajmniej nie są bici na śmierć lub zamykani razem, do czasu aż nie pozabijają się nawzajem, zauważył Morio przyglądając mi się. Nie sądziłem że ujrzę cię ubraną jak z katalogu Vogue'a. —Nie przesadzaj, odparłam zaczesując włosy do tyłu by następnie upiąć je w kok (niesforne kosmyki stale mi umykały). Jestem o wiele lepsza niż Vogue! Myślę że powinno wystarczyć. Co o tym sądzisz? Chwyciwszy torebkę przyjęłam pozę, opierając jedną rękę na biodrze. Kąciki jego oczu napięły się zdradzając uśmiech. —Nieważne co masz na sobie, zawsze jesteś wspaniała. Nawet w tym stroju. Ale to prawda że nie wyglądasz... jak ty sama... bez lejącego się dekoltu (następnie zaproponował mi swoje ramię). Gotowa? Och, jeśli by pytali, bierzemy ślub w czerwcu. To klasyczny miesiąc ślubów. —Czerwiec? W krainie wróżek śluby bierze się w zimie, gdy z nadejściem przesilenia wszystko zwalnia, odparłam z lekkim uśmiechem. Moi rodzice pobrali się w środku zimy. Jako że moja mama nigdy nie widziała ślubu wróżek, chciała mieć białą suknię. Naturalnie nie jest to tradycja w Y'Elestrial. Jednakże ojciec poprosił krawcową by ta uszyła taką z pajęczego jedwabiu, białą jak jak śnieg i wyszywaną złotymi nićmi. —Twój ojciec ogromnie kochał twoją matkę, prawda? zapytał Morio gdy weszliśmy do głównego budynku. —To pewne. Kochał ją tak bardzo, że złożył przed Trybunałem i Koroną petycję o przyznanie jej obywatelstwa. Do tego stopnia, że gdy odmówiła wypicia nektaru życia umierając, został u jej boku do końca. Zachowałam jej suknie, wiesz? wyszeptałam. —Jej suknię ślubną? —Tak, bezpiecznie schowaną w mojej szafie. Cieszę się, że zabrałam ją ze sobą. Wszystkie nasze rzeczy zostały splądrowane lub skonfiskowane przez Lethesanar. Smutno byłoby mi ją stracić. Jednakże nigdy nie będzie na mnie pasować. Mam zbyt bujne kształty. Zawsze myślałam, że po niewielkim retuszu idealnie będzie pasowała na Delilah. Wiem że pewnego dnia wyjdzie za mąż. To leży w jej naturze. —A ty? zapytał Morio zatrzymując się i przypatrując mi się z bliska. Czy również pewnego dnia wyjdziesz za mąż? Za Trilliana... lub kogoś innego? Czy właśnie wahał się zapytać mnie, czy wyjdę za niego za mąż? nie zamierzałam go zawstydzać zadając mu to pytanie. Zamiast tego wzięłam głęboki oddech.
—Ślub? Jak niby mam o nim myśleć? Gdybyśmy byli w Y'Elestrial lub innym dowolnym miejscu lub w krainie wróżek, w jednej chwili i bez zastanowienia poślubiłabym was oboje i nikomu by to nie przeszkadzało. Ale z demonami... prawda jest taka, że mam trudności aby przewidzieć przyszłość. Nie wiem czy zdołamy pokonać Skrzydlatego Cienia. No i proszę, zdradziłam mu mój ukryty strach. Część mnie szeptała że zmierzamy ku klęsce, że obieraliśmy najkrótszą drogę do piekła, gdzie z niecierpliwością czeka na nas władca demonów. Nie poddałam się jeszcze. Jedynie zdałam sobie sprawę, że nie możemy zrobić nic by powstrzymać falę demonów od zaatakowania obu naszych światów. Podnosząc głowę, spojrzałam mu w oczy. —Wpierw obowiązek. Mój ojciec nauczył mnie dotrzymywać obietnic i akceptować swoje obowiązki, nawet gdy gorąco pragnę uciekać w przeciwnym kierunku. Wojna liczy się bardziej niż wszystko inne. W ciszy Morio podał mi rękę i poszliśmy dalej. Dochodziliśmy do drzwi, gdy strażnik nam otworzył i dał znak abyśmy weszli. Hol przypominał elegancki hotel. Podłogi wykonane były z imitacji marmuru, idealnie błyszczące w kolorze zielono-złotym. Trudno było uwierzyć że byliśmy w zakładzie psychiatrycznym. Pochyliłam się by wyszeptać do ucha Morio: —Muszą dobrze zarabiać by stać ich było na tego typu wystrój! Skinął lekko głową. —Z tego co widziałem podczas mojej ostatniej wizyty, przebywający tu pacjenci pochodzą z zamożnych rodzin. Stare i zamożne rodziny porzucają tutaj swoje dzieci z problemami i słono płacą za to, by nikt się o tym nie dowiedział. To idealne miejsce aby pozbyć się dziecka lub ciotki, którzy swoim ciężarem psują reputacje rodziny. —Myślę że wolę już krainę wróżek, odparłam. Nawet jeśli Trybunał i Korona mają swoje własne zacofanie i społeczne rygory. Z ponurym wyrazem twarzy, Morio pokręcił głową. —Normalność. Utrzymywać normalny porządek rzeczy, przede wszystkim. Wszystko do tego się sprowadza. Nie wątpię w kwalifikacje personelu. Winić można tylko tych, którzy umieszczają tu swoich bliskich z racji ich poszukiwań normalności.
Rozejrzałam się wokół. Było tutaj kilka miejsc przeznaczonych do odpoczynku. Pacjenci oglądali telewizję lub zajmowali się robótkami. Inni mieli wzrok wbity w próżnię. Kiedy podniosłam głowę aby spojrzeć na sufit, zobaczyłam spiralne schody prowadzące na pierwsze piętro, gdzie zdawały się znajdywać biura. Z miejsca gdzie stałam, nie mogłam zobaczyć gdzie mieszkali pensjonariusze. Logicznym było, że ich pokoje znajdują się w innym budynku, gdzie nikt spoza personelu zakładu nie ma dostępu. W ten sposób, jeśli pacjent stawał się trudny do kontrolowania, nie przeszkadzał odwiedzającym. Wszystko to tworzyło sztuczną fasadę spokoju, obraz jaki starała się utrzymać ta instytucja. Recepcję stanowił kontuar z różowego marmuru, na którym leżał zeszyt a w nim nazwiska gości wypisane srebrnym piórem na łańcuszku. Jedyną rzeczą która wyróżniała to miejsce od hotelu Hilton, były kuloodporne szyby otaczające biuro. Ujrzawszy nas, recepcjonistka ubrana w różowy uniform, wstała i przywitała nas z szerokim uśmiechem. —Jestem siostra Richards. Jak mogę pomóc? —Przyjechałam zobaczyć się z Benjaminem Welterem. Nazywam się Camille… Welter. A to jest mój narzeczony Morio Kuroyama, odparłam spokojnym tonem który oznaczał: "Jestem kimś ważnym, nie zanudzaj mnie zbędnymi pytaniami i pozwól mi przejść”. Jak przewidywałam, ta odparła z gracją: —Czy mogę prosić o dowód tożsamości? Odchrząknąwszy rzuciłam okiem dookoła. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Więc zdjęłam okulary i opuściłam moją maskę pozwalając by z całej siły zaiskrzył mój urok. —Nie potrzebuje pani dowodu tożsamości, wyszeptałam pochylając się ku niej. Dobrze pani wie że jestem tym za kogo się podaję. Jak również to, że nie jestem niebezpieczna i nikogo nie skrzywdzę. Prawda? Albo siostra Richards nie miała zwyczaju myśleć za dużo, albo nie była z tych co wymyślają proch, bo jej uśmiech zniknął na chwilę by po chwili pojawić się jeszcze większy. —Oczywiście, pani Welter. Nie jest pani niebezpieczna i nikogo pani nie skrzywdzi. Bardzo mi miło poznać panią i pani narzeczonego. Gratulacje z nadchodzącego ślubu. Jeśli podpisze pani tutaj, zaprowadzę panią do Benjamina.
Kiedy mrugnęłam do niej, zachichotała. Następnie podpisałam i przekazałam pióro Morio. Niektórzy ludzie są po prostu zbyt łatwi by ich oczarować. Jednak najbardziej niepokojący byli ci, którzy stawiali opór. Dziwne było to, że obawiałam się ludzi zimnych z zimną krwią, spokojnych i inteligentnych. Tacy byli najtrudniejsi do oczarowania. Poprosiwszy strażnika by ten popilnował recepcji, poprowadziła nas przez hol, gdzie następnie skręciła w lewo. —Mieszka w naszym ośrodku opieki na czas nieokreślony. Tędy, proszę. Wyszliśmy z budynku przez drzwi bezpieczeństwa z tyłu, strzeżone przez dwóch imponujących strażników, którzy ujrzawszy nas posłali miły uśmiech w stronę naszej siostry. Ta poprowadziła nas do krytego ogrodu, gdzie stojące metalowe ławki dawały okazję do poopalania się lub zaczerpnięcia świeżego powietrza, nawet w deszczowe dni. Pozostałam w tyle. Pomimo swoich drewnianych siedzeń, wystarczyło bym usiadła na nich by się poważnie podpiec. Cegły w alejce tworzyły desenie figur celtyckich lub kwiatów rozweselając, te zdawałoby się zwykłe, płytki z terakoty. Wokoło w świeżo zaoranej ziemi rosły dopiero co posadzone żonkile i pierwiosnki. Po drugiej stronie ogrodu wznosił się czteropiętrowy budynek, na piętrze połączony z innym budynkiem zadaszonym przejściem. —Benjamin jest naszym wzorowym pacjentem, zauważyła siostra Richards. Nigdy nie sprawia problemów, chyba że ktoś próbuje z nim bezpośrednio porozmawiać. Jeśli od dawna nie widziała pani swojego kuzyna, wolałam panią ostrzec. Zupełnie jakby zwracała się pani do ściany lub martwego obiektu, mówiąc coś w rodzaju: „Nadeszła pora kolacji dla Benjamina”, posłucha i podąży za panią do jadalni. Jeśli jednak chciałaby pani porozmawiać z nim bezpośrednio, może wpaść w histerię. Proszę postarać się to zapamiętać. Akceptuje gdy siada się obok niego, ale w żadnym razie proszę go nie dotykać. Przyswajając te informacje, skinęłam głową. W moim świecie również mieliśmy wiele przypadków chorób psychicznych. Dzięki Bogu, nasi szamani mogli leczyć łagodniejsze przypadki, naprawiając ich dusze lub używając innych technik. Jednakże nawet ci najbardziej dotknięci obłędem, mieli prawo do swobodnego przemieszczania się dopóty, dopóki nie byli niebezpieczni dla innych. W niektórych wsiach wszyscy się nimi opiekowali. Gdy byli głodni - karmiono ich, a gdy było zimno dostawali schronienie w gospodarstwie lub na fermie.
Byli bacznie obserwowani, na wypadek gdyby stworzyli zagrożenie dla siebie samych. W momencie gdy stawali się zagrożeniem dla innych, byli zabijani. —A oto i on, zażywa świeżego powietrza, powiedziała wskazując na człowieka siedzącego na trawie i patrzącego w niebo. Benjamin był sam, poza dwoma strażnikami pilnującymi ogrodu. Wyglądał jakby to miejsce idealnie mu odpowiadało. Gdy ruszyliśmy w stronę młodego człowieka w niebieskich dżinsach, pielęgniarka ponownie przemówiła wystarczająco głośno by tamten mógł usłyszeć. —Czy to nie miłe ze strony kuzynki Beniamina, że go odwiedziła? Powinna usiąść w pobliżu dębu, gdzie jest mała ławka i cieszyć się świeżym powietrzem. Kiedy dała mi znak, zbliżyłam się do ławki zgrzytając zębami. Musiałam być ostrożna by nie dotknąć metalowych elementów. Delikatnie usiadłam, rzuciwszy okiem na Beniamina i odwracając głowę. Przyglądał mi się z dziwnym błyskiem w oczach. Kiedy zobaczył Morio, zrobił minę zagubionego a następnie zamrugał. Zostaliśmy sami. W drodze powrotnej zatrzymała się przy strażniku i powiedziała mu coś wskazując na nas. Czułam że jesteśmy obserwowani. Po chwili, Benjamin przemówił tak cicho, że gdybym była człowiekiem, nie zrozumiałabym go,. —Pan Lis wygląda dziś inaczej. Domyślam się że jesteś jego dziewczyną? Morio drgnął. —Benjaminie, wiesz kim jestem? —Oczywiście, odpowiedział. Jestem w stanie rozpoznać zmiennokształtnych, którzy podszywają się pod ludzi. Jednak nie wiem dlaczego ona udaje że jest moją kuzynką, ani tego kim jest naprawdę. Nie jest ani zmiennokształtną ani człowiekiem. Wymieniliśmy z Morio spojrzenia, następnie ten krótko skinął głową. —Mam na imię Camille. Chciałabym pomówić z Benjaminem o jaskini i klejnocie z ametystu o którym rozmawiałeś z panem Lisem. Los wielu ludzi zależy od niego. Benjamin może mieć duże znaczenie, jeśli pomoże nam uratować świat.
Gdy to powiedziałam, Benjamin spojrzał na mnie wprost. Zamrugał dwa razy, następnie wyszeptał: —Odwróć głowę, inaczej strażnik będzie wiedział że coś jest nie tak. Jesteś wróżką, prawda? I walczysz z demonami które widzę w moich wizjach? Spojrzałam na wysoką trawę, która rosła obok niego. Wzmógł się wiatr zapraszając łodygi do walca niczym zieleniejące fale. W tym momencie zrozumiałam, że Benjamin się tutaj ukrywał. Ale przed czym? Demonami? —Częściowo masz rację. Jestem w połowie wróżką i pochodzę z Krainy Wróżek. I tak, walczymy przeciwko demonom. Potrzebujemy twojej pomocy, Benjamin. Czy możesz nam powiedzieć, co wiesz? Odchrząknął i pochylił się do tyłu, aby podziwiać niebo. Po chwili powiedział: —Dobrze. Pod warunkiem że mnie stąd wyciągniecie. —Zrobimy wszystko co w naszej mocy, odpowiedziałam nie wiedząc jednak jak dotrzymać tej obietnicy. Widać Benjamin nie był tak kruchy i słaby, jak sądził Morio. —Przypuszczam że to musi mi wystarczyć, odparł. Dobrze, pomogę wam. Co dokładnie chcielibyście wiedzieć? —Opowiedz nam wszystko co wiesz o jaskini i klejnocie. Zacznij od początku i nie pomiń żadnego szczegółu. Westchnęłam głęboko. W końcu wpadliśmy na trop którego szukaliśmy. Z tym, być może, mieliśmy szansę wygrać...
Rozdział 21
Benjamin położył się na trawie z rękami za głową. Obserwowałam krzaki rododendronów nakrapiane dużymi kwiatami fuzji. Morio wyciągnął się na trawie oparłszy głowę na moich kolanach, zupełnie jak byśmy korzystali ze spokojnego popołudnia u boku mojego kuzyna. —Rok temu wybrałem się sam na wycieczkę w góry w pobliże Mount Rainier. Tam coś pchnęło mnie w kierunku Goat Creek. Zszedłem ze szlaku i udałem się ku skale. Tam odnalazłem jaskinię. Zaciekawiona rzuciłam okiem w jego kierunku, by po chwili ponownie skupić uwagę na włosach Morio i otaczających nas kwiatach. —Mówisz że odnalazłeś jaskinię w pobliżu Goat Creek? To było w pobliżu Flama, kilka kilometrów w głębi lasu. —Tak, wyszeptał. Wpadłem do niej. Nie była oznaczona na żadnej mapie. Wejście było pokryte mchem i bluszczem, więc je odepchnąłem by wejść do środka. Miałem dziwne wrażenie... jak gdybym wszedł w inny wymiar lub znalazł się w innym świecie. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale może mnie zrozumiecie. Ach tak, rozumiałam go! Portal. Nie było innej możliwości. Co oznaczało, że zawędrował do Krainy Wróżek lub innego zupełnie nowego świata. —Rozumiem, mów dalej, powiedziałam łagodnie. —Jaskinia wypełniona była zielono -fioletowymi i niebiesko- czerwonymi kryształami. Niektóre z nich były tak duże jak ja, wyrastające z ziemi i sięgające sufitu. Zacząłem się bać. Wiem że nie ma takich jaskiń w pobliżu Waszyngtonu. Chciałem odejść, ale... to było zbyt piękne! Miałem ochotę by zobaczyć więcej. Zamknęłam oczy. Ciekawość była bardzo niebezpieczną wadą, zwłaszcza dla ludzi. —Miałeś szczęście Benjaminie, że udało ci się wydostać stamtąd żywym. Co takiego odkryłeś? Oderwał długą łodygę trawy bawiąc się nią i robiąc na niej węzły.
Przesuwając palcem po jej krawędziach, aż pojawiła się krew błyszcząca na jego kciuku. —Był tam miecz. W centrum jaskini. Widziałem też kobietę uwiezioną w gigantycznym stalagmicie kwarcu. Spróbowałem zapukać w kryształ ale ona mnie nie słyszała. Więc chwyciłem miecz… Wyrzucił źdźbło trawy by wyrwać kolejne. Jego głos drżał. Wyglądał niewyraźnie. —Wszystko w porządku? zapytał Morio nie otwierając oczu. Ben odchrząknął. —Nie wiem. Ilekroć mówię o mieczu albo myślę o nim, pocę się obficie. —Jak wyglądał? Czy tkwił w krysztale? Modliłam się by nie była to przerwa w czasie, która przeniesie nas prosto do Avalonu. Ale dlaczego ten miałby się tam znajdować? Ponadto Artur był mężczyzną a nie kobietą. —Miecz... miecz… Benjamin wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Kiedy jego oczy przybrały niebezpieczny odcień, uniosłam głowę by sprawdzić czy strażnicy niczego nie zauważyli. Mieliśmy szczęście. Ich uwaga skupiona była na w grupie pacjentów grających w kule, gdzie sądząc z pozorów coś poszło źle. Mimo chęci ponaglenia go, wstrzymałam się. Ryzykował załamaniem nerwowym. Lub pogrążeniem się w ciszy. Po chwili zaszlochał. —Miecz został umieszczony na platformie z kryształu, coś na kształt stołu. Srebrny, z rękojeścią inkrustowaną ametystem. Bardzo dużym. Kiedy wziąłem go w ręce, poczułem siłę próbującą przeniknąć do mojego umysłu. Można by powiedzieć: fale przebijające moją czaszkę. Duchowa pieczęć! Tym prawdopodobnie był ametyst! Nagle wstał. —Muszę się przejść. Chodźcie za mną i trzymajcie się w odległości, jakbyście podziwiali widoki.
Ręka w rękę poszliśmy za nim; szedł nerwowym krokiem ścieżką w dół. Mijając aleje dębów by dotrzeć do wierzb, ujrzeliśmy strażników odwracających się w naszym kierunku. Posłałam im duży uśmiech. Obaj skinęli głowami skupiając uwagę na fanatycznych graczach w kulki. Po kilku minutach Ben oparł się o drzewo; usiadłam na stojącym obok stole piknikowym. Morio usiadł na trawie blisko mnie. —Uznacie mnie za głupca, rzucił Benjamin. Albo i nie. A może naprawdę jestem szalony i powinienem zostać tutaj zamknięty aż do końca moich dni. Chwyciłem miecz i poczułem że... mogę zrozumieć wszystkie tajemnice wszechświata, gdybym sie tylko się postarał... To tak jakby mój umysł był otwarty by chłonąć wiedzę i obrazy. Ale nagle ziemia zaczęła się trząść i zdałem sobie sprawę, że jestem w jaskini podczas trzęsienia ziemi. Więc rzuciłem miecz i uciekłem. Znalezienie drogi powrotnej nie było łatwe. Spuszczając głowę, kopnął w ziemię. —Kiedy w końcu udało mi się dotrzeć do samochodu, nie mogłem sobie przypomnieć jak się prowadzi. Czułem się zagubiony. Wszystko wydawało się tak różne i odmienne, że nie mogłem sobie uświadomić czy nie śniłem. Spróbowałem zadzwonić do matki, ale mój telefon nie działał. —Co zrobiłeś? Zastanawiałam się, co by się stało gdybyśmy zabrali ze sobą nasze telefony do krainy wróżek? Czy wszystkie zgrillowałyby się wewnątrz portalu? Kiedy udałyśmy się z Menolly do Aladril, zostawiłyśmy je w domu. —Ruszyłem pieszo wzdłuż drogi. To wtedy znalazł mnie policjant i zabrał do szpitala. Myślał że byłem pod wpływem narkotyków. Lekarze powiedzieli że doznałem szoku psychicznego. Musieli mi podać pięć różnych leków uspokajających. To wtedy śniłem po raz pierwszy o demonach. Spojrzenie jakie mi posłał, całkowicie odmieniło wyraz jego twarzy. W ciągu kilku sekund z młodego mężczyzny stał się przerażoną ofiarą szukającą ucieczki. Co się mogło stać? Czy to pieczęć duchowa była przyczyną jego snów? I co należy myśleć o jego nagłych zdolnościach duchowych. Obserwując go kątem oka, ujrzałam nagle w jego aurze niespodziewany skok energii. Zazwyczaj nie zauważałam jej u ludzi, chyba że się mocno skupiałam. Jednak w energii Benjamina było coś wyjątkowego. Błyszczała i emanowała w sposób.... o cholera!
Stłumiłam chęć by puknąć się w czoło i zmusiłam się by kontynuować rozmowę. —Czy możesz mi opowiedzieć o swoich snach? —Miewam je kilka razy w tygodniu. Szczególnie obrazy demonów z ogromnymi rogami. Inni są wydęci i krępi. Niektórzy wyglądają jak ludzie, ale wiem że nie są nimi. Wznoszą przed sobą ścianę śmierci i zniszczenia. Niszcząc ziemię i grabiąc miasta na swojej drodze. Oni niszczą nas i planetę. Rząd kontratakuje przy użyciu broni atomowej. Cały świat opanowuje ogień. Łzy spływały po jego policzkach. —Jestem tak zmęczony, że nie mogę już myśleć. Sny są dla mnie wszystkim. Kiedy próbuję nie zasnąć, podają mi środki nasenne. Pomóżcie mi się stąd wydostać! Myślałem że mogę się tutaj przed nimi ukryć ale teraz rozumiem, że jest to niemożliwe. Nie pozwalają mi stąd odejść. Moja rodzina chce mnie tu trzymać w zamknięciu! W jego głosie było tyle bólu, że sama miałam ochotę się rozpłakać. Czując się bezsilną, spojrzałam na Morio. Co możemy zrobić? Jego rodzina byłaby wściekła, gdyby dowiedziała się że go uwolniliśmy. Ale co by się stało, gdybyśmy pomogli mu uciec? Jeśli byśmy zniknęli? Czy jego rodzinę by to obchodziło? Nawet jeśli odwrócą się przeciwko instytucji, byłam przekonana że nie będą starali się go odnaleźć. —Zrobimy wszystko co w naszej mocy Benjaminie, odparłam. Obiecuję ci że spróbujemy. Dziękuję że nam o tym powiedziałeś. —Nie jesteście ludźmi. Jesteście aniołami... aniołami stróżami. Nie obchodzi mnie co mówią na temat wróżek. To Bóg was do mnie przysłał (po czym prychnął jakby właśnie się obudził). Lepiej już idźcie, inaczej zaczną zadawać sobie pytania. Moja rodzina nigdy nie pozostaje tu dłużej niż piętnaście minut. Po wstaniu daliśmy znak strażnikom, następnie ci odprowadzili nas do głównego budynku. Inni eskortowali Benjamina do jego pokoju. Kiedy spojrzałam na niego przez ramię, zobaczyłam że szurał nogami idąc z pochyloną głową. Musiał istnieć sposób, aby mu pomóc. Zapewniwszy siostrę Richards że wszystko poszło dobrze i dając jej do zrozumienia że nie powinna wspominać rodzicom Benjamina o naszej dzisiejszej wizycie, pożegnaliśmy się, obiecując wrócić jak najszybciej. W drodze powrotnej dokładnie przeanalizowaliśmy wszystko ponownie. Miecz, jaskinia, sny... Myślami powróciłam do mojej rozmowy z Morgane i Titanią.
Co jeśli kobietą którą Benjamin widział w jaskini, była nikim innym jak uwięzioną w krysztale Królową Cienia, Aeval? Gdy w końcu dotarliśmy w okolice Belles-Faire, zatrzymałem się na Grill Tucker. Serwowali tutaj najlepszego pieczonego kurczaka jakiego kiedykolwiek jadłam. Kupiłam opakowanie dwudziestu czterech kawałków, do tego surówkę, ciasto czekoladowe i paczkę herbatników. Następnie zatrzymaliśmy się w Starbucks, gdzie zamówiłam dużą mokkę z karmelem i bitą śmietaną. Morio obserwował mnie, kręcąc głową. —Jak udaje ci się jeść tak dużo? I nigdy nie przytyć? Sam zamówił dużą kawę ze śmietaną i cukrem. —Zostałam stworzona aby być w formie! Ale jako że jestem w połowie wróżką, mój metabolizm zużywa więcej energii niż twój. Dlatego musimy jeść więcej (pociągnęłam przez słomkę łyk kawy i uśmiechnęłam się gdy poczułam w ustach zimny i kojący smak karmelu i lekko gorzkiej kawy). Uwielbiam ją! Nagle, marszcząc brwi, zmieniłam pas ruchu. Zaczynały się godziny szczytu. Utknęliśmy w korku. Jeśli nie zjadę na lewy pas, przegapię nasz zjazd z autostrady. —Domyślam się że zjesz z nami? spytałam wciskając się ostrożnie pomiędzy terenówkę i półciężarówkę, która wyglądała jak cudem ocalała z pokolenia „pokoju i miłości” z lat 60 tych. Musiała mieć co najmniej dziesięć warstw farby która teraz łuszczyła się w różnych miejscach, nadając jej psychodeliczny wizerunek. Wypuszczała kłęby spalin i prychała niczym koń. —Oczywiście! Zostanę również na noc, odparł. Gdy mówił, zadzwonił telefon Iris. Morio wyjął go z mojej torby i odebrał. —Tak? Co? OK, jesteśmy w drodze. Utknęliśmy w korku. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy za dwadzieścia minut, powiedział rozłączając się i chowając telefon na miejsce. —Znowu kłopoty? Brakowało nam tylko nowych stworzeń które przekroczyły portale. Nie czułam się na siłach aby walczyć z goblinami i trollami... lub jakimikolwiek innymi stworzeniami. Przynajmniej nie do jutra rana.
—Być może. Nie wiem. Kiedy Iris wyszła by zanieść obiad, Feddrah-Dahns zniknął. Skrzata również nie było. Żadne z nich nie wspominało wcześniej by się gdzieś wybierali, ponadto w miejscu gdzie odpoczywał jednorożec były ślady krwi. Iris uważa że należy do niego. Jęknęłam. —Och nie! Książę, sukcesor korony jednorożców Dahns nie mógł zostać ranny w naszym domu! Nie chcę by zjawił się u nas jego ojciec szukający zemsty... —Może zranił się o drut kolczasty albo gwóźdź? Następnie poszedł szukać pomocy? Pomimo wysiłków Morio, wiedziałam że prawda może okazać się o wiele bardziej przerażająca. W moim życiu sprawdzały się tylko najgorsze scenariusze. Nie pójdzie nam tak łatwo. Wydawało się jakby czarownice losu uwzięły się na nas i nie ułatwiały nam życia. —Coś tutaj nie gra. Mogę się o to założyć. Czy mówiła że bariery ochronne zostały zdezaktywowane? Morio pokręcił głową. —Nie, o niczym takim mi nie wspomniała. Kiedy zobaczyłam skrzyżowanie prowadzące do domu, nacisnęłam na pedał gazu. Już miałam wjechać na nasz podjazd, gdy rozległa się syrena. —Genialnie! Tylko tego jeszcze brakowało! Uwalniając swój czar, zaparkowałam na poboczu drogi. Istniał limit co do tego, co jest w stanie znieść kobieta w ciągu jednego dnia. A ja swój już przekroczyłam dwadzieścia minut wcześniej. Opuściwszy szybę w oknie, znalazłam się twarzą w twarz z policjantem. Byłam gotowa zrobić wszystko byle tylko uniknąć mandatu... —Hej, moja piękna! Czy zdajesz sobie sprawę że wysyłasz w moją stronę tak wiele wibracji że twoja siostra gotowa jest wydrapać mi oczy? Cholera! mimo wszystko jestem tylko człowiekiem! Chase stał oparty drzwi i spoglądał na mnie zachłannie. Nie wiedząc czy go ucałować czy palnąć, pokręciłam głową zmniejszając mój czar. —Idiota! Pospiesz się i dołącz do nas w domu! Musimy zająć się zniknięciem jednorożca i skrzata.
Po moich słowach, Chase śmiejąc się, niezwłocznie wsiadł do swojego samochodu. Zwróciłam się do Morio. —Nic nie mów. Ani słowa!
Rozdział 22
Droga prowadząca do naszego domu była długa i kręta, otoczona zewsząd sosnami i olchami. Kiedy przekroczyłam granice naszej posiadłości, poczułam sygnał alarmowy moich magicznych barier. Zostały wyłączone. Ktoś przyszedł tu bez zaproszenia i miałam wątpliwości co do jego dobrych intencji. Po zaparkowaniu i zostawiwszy silnik włączony, wyskoczyłam z samochodu i rzuciłam się biegiem w kierunku kręgu zabezpieczeń, które ustawione były rzędem wokół parkingu. Następnie delikatnie zbliżyłam się do linii granicznej ciągnącej się od dwóch pni drzew, po obu stronach pokrytej żwirem drogi, otoczonej kolcami kwarcu. Wyczułam potężne moce które nie mogły należeć ani do goblinów ani do wróżek. Nawet jeśli jeden z nich byłby szamanem, nigdy nie miałby wystarczającej siły by złamać moje zabezpieczenia. O nie! Unoszący się w powietrzu zapach należał do demona. Wróciwszy do auta, wskoczyłam do środka. —Zabezpieczenia zostały zdezaktywowane. Tutaj były demony. Ich zapach jest słaby i nie jest świeży. Mam tylko nadzieję że nie przyszły tu za Iris. Wyraz twarzy Morio pociemniał a jego oczy zaczęły błyszczeć. —Być może nadal tu są. Lepiej przygotować się na taką ewentualność. —Och mój Boże, Chase! Czekaj! Ponownie wyskoczyłam z samochodu, zmierzając szybkim krokiem w kierunku terenówki inspektora. Gdy zapukałam w szybę, opuścił ją. —Co jest? Widziałem jak się zatrzymałaś aby poobserwować te pnie drzew. Stało się coś? —Demony tutaj były. Być może nadal gdzieś się czają. Bądź ostrożny. Kiedy dotrzemy do domu, zamknij się w samochodzie i czekaj na nasz znak. Tymczasem my sprawdzimy czy nie ukrywają się wewnątrz domu. —Demony?! Delilah i Maggie! Pospiesz się!! Gdy zamykał okno, pobiegłam z powrotem do swojego samochodu. Teraz gdy martwił się moją siostrę, wiedziałam że trudno będzie mi utrzymać go z dala.
Nacisnęłam pedał gazu osiągając 90 kilometrów na godzinę. Nie śmiałam jechać szybciej, nie na tej drodze. Kiedy ujrzałam dom, wyłączyłam silnik i rozglądnęłam się wokoło obserwując okolicę. Żadnych widocznych zniszczeń. Wszystko wydawało się się być spokojne jak zwykle. Jednakże fakt iż jednorożec i skrzat zniknęły, nie pozostawiał wątpliwości. Istniało duże prawdopodobieństwo że jest to dzieło demonów. Ale w takim razie, dlaczego nie zaatakowali domu? Wysiadłam z auta ze stojącymi uszami. Gdy Chase wysiadł ze swojego, odwróciłam się do niego szybko. —Wracaj do auta i zamknij się od środka! Jeśli demony czają się w środku, nie chcę dodatkowo się martwić o twoje bezpieczeństwo. Będziesz tylko ciężarem! Nie wychylaj się! Walka z goblinami to jedno, ale stanięcie twarzą w twarz z demonami to już inna rzecz! Usłuchał mnie niechętnie. Oboje z Morio zbliżyliśmy się do domu od strony kuchni zerkając przez okno. Korzystając z małej drabiny, zajrzałam do środka. Iris i Delilah siedziały przy stole studiując mapę. Maggie była w swoim parku. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Marszcząc brwi, dałam znak Morio by pomógł mi zejść. —Nic niezwykłego, szepnęłam. Wejdę od tyłu. Ty zostań tutaj. Bezszelestnie wspięłam się po stopniach werandy. Gdy otworzyłam drzwi, te zaskrzypiały. W ciągu kilku sekund pojawiła się Iris aby zobaczyć co się dzieje. —Camille? Dlaczego nie użyłaś głównego wejścia? zapytała zdziwiona. —Wszystko w porządku? spytałam by się upewnić. —Tak. Jedynym problemem jest zniknięcie Feddrah-Dahns i Gui. Co ci się stało? Jesteś równie blada jak Menolly! Iris chciała mnie wpuścić ale ją powstrzymałam. —Wejdę głównym wejściem. Zanim wrócisz do kuchni, zamknij wszystko na klucz. Za chwilę wytłumaczę ci dlaczego. Zbiegłszy po schodach, wróciłam na tyły domu gdzie spodziewałam się ujrzeć Morio. Tak też się stało.
Jak tylko Iris się pojawi, chciałabym abyś rzucił na nią zaklęcie rozpraszające złudzenie, na wypadek gdybyśmy mieli do czynienia z Räksasa i jego towarzyszem. Czy możesz się stąd tym zająć? Morio zmarszczył brwi. —Stąd to zbyt trudne. Zrobię to zaraz po tym, jak znajdziemy się w środku. Co się tyczy demonów... —Wiem, dostaniemy cięgi. Zaczynamy? Biorąc głęboki oddech, zaczerpnęłam energię z powietrza i nieba by utworzyć barierę. Następnie wyjęłam z kieszeni róg jednorożca. Pani Ognia, szepnęłam. Od razu poczułam ją budzącą się wewnątrz kryształu. Bądź gotowa by wzmocnić moje zabezpieczenia. Ku mojemu zdziwieniu, usłyszałam jej cichy szept: —Będę gotowa, pani Camille. —Do dzieła! powiedziałam zmierzając w kierunku głównych drzwi. W chwili gdy weszliśmy do kuchni, Morio podniósł rękę i krzyknął: —Ujawnij się! Przez kuchnię przeleciała błyskawica, Delilah i Iris krzyknęły zakrywszy dłońmi oczy. Gdy światło zgasło obie spojrzały na nas. —Co wam odbiło do ciężkiej cholery ?!! Jako że Iris nigdy nie była wulgarna, jej wybuch był dla mnie zaskoczeniem. I z pewnością mile widzianym, ponieważ oznaczało to że nie została przemieniona w demona. —To naprawdę wy, powiedziałam opadłszy z ulgą na krzesło. Musimy natychmiast przeszukać dom. —Co masz na myśli? spytała Delilah, mrużąc z zaskoczeniem oczy. Zwykle ze względu na jej kocią naturę, przyzwyczajenie się do zmian w jasności zajmowało jej dłużej. —Demony, odparłam czując suchość w gardle i trzymając róg blisko siebie. Demony pokonały nasze zabezpieczenia. Myśleliśmy że są w domu... że Räksasa przybrał postać...
—Którejś z nas, skończyła za mnie Iris. Teraz rozumiem. Gdy szukałam FeddrahDahns'a, nie pomyślałam by sprawdzić bariery ochronne. Byłam zbyt zaniepokojona. Jak mogłam być równie głupia? —Ja również, wtrąciła Delilah. Nie przyszło mi nawet do głowy że mogli być ścigani przez te dzikie psy! —Jest o wiele gorzej. Czy wyczułaś demoniczną energię obok brzóz przy stawie? Delilah wzruszyła ramionami. —Nawet nie próbowałam… —Pójdę tam zaraz z Morio. Tymczasem ty idź po Chase'a i przyprowadź go do nas na obiad. Tak bardzo martwi się o ciebie, że pewnie już narobił w spodnie. Iris, chodź z nami; chcę abyś mi pokazała gdzie znalazłaś ślady krwi. Podczas gdy Delilah z Chasem przeszukiwali dom, Iris zaprowadziła nas w pobliże stawu gdzie rosły brzozy. Ścieżka przez las wydawała się ciemniejsza niż zwykle, ale ptaki śpiewały... dojrzałam nawet wiewiórkę wspinającą się po drzewie. To dobry znak. Jeśli byłyby tu demony, zwierzęta nie wydawałyby żadnego dźwięku. Po drodze Iris opowiedziała mi całą historię. —Feddrah-Dahns i Gui byli w pobliżu stawu. Książę nie znosi przebywać zbyt długo w pobliżu zabudowań. Gdy w okolicach południa obaj nie pojawili się na jedzenie, zaczęłam się martwić. Następnie wróciła Delilah. Przy okazji, oboje mają się całkiem nieźle zważywszy iż zostali otruci... W każdym razie obie poszłyśmy ich szukać. —Dobrze. Sama chciałam go zapytać jak się czuje, ale wszystko potoczyło się tak szybko... a ja w tej chwili nie czuję się w szczycie formy. Byłam zmęczona. Wyczerpana. A moim jedynym pragnieniem było zakopać się w łóżku i pozostać tam przez tydzień. Ale coś mi mówiło, że nie stać mnie na ten luksus. Mijając zakręt, w końcu dotarliśmy do stawu który znajdował się pośrodku lasu na polanie otoczonej cedrami i jodłami. Miejsce to przypominało nam jeziora Y'Elestrial Y'Leveshan. Jego brzegi pokryte były paprociami i jagodami, z wyjątkiem skrawka ziemi gdzie zwykłyśmy urządzać sobie piknik. Tam również odbywały się nasze rytuały. Przychodziłam tu zawsze gdy potrzebowałam porozmawiać z Matką Księżyca. W słabym świetle księżyca szłam dalej ścieżką, by usiąść na krawędzi ciemnej wody odbijającej jego owal i kratery.
Iris spojrzała na mnie. W ciszy wzięła mnie za rękę. Uścisnęłam ją, odpowiadając uśmiechem i zastanawiając się jak mogłybyśmy sobie bez niej poradzić. Była częścią rodziny niczym ciotka, tyle że bardziej obecna. —To tutaj, powiedziała zatrzymując się pod klonem zacieniającym polanę. Przyjrzałam się jego gałęziom wypuszczającym nowe listki. Nic nieprawidłowego. Jednak poniżej, blisko pnia, mech który porastał ziemię został zdeptany przez dużą istotę. Konia... lub jednorożca. W asyście Morio ostrożnie się zbliżyłam. Przyglądając się dokładniej ziemi zdałam sobie sprawę, że widoczne na niej ciemne plamy krwi były tam naprawdę. Wzięłam głęboki oddech aby utrzymać jej zapach w swoich płucach... zapach dzikich równin i porastających je świeżych pachnących kwiatów. Poczułam nagle że tracę grunt pod nogami. Feddrah-Dahns, książę... następca tronu, piżmowy zapach przypominał ten z naszego świata. Był też pyłek skrzata. Jego magia mieszała się z zapachem jednorożca. Wszystko to jednak pokrywał inny, o wiele mocniejszy: metaliczny zapach krwi. Zagłębiając się w jego energię rozpoznałam inny zapach, mniej wyraźny aczkolwiek tutaj obecny. Zapach pomarańczy, jaśminu i wanilii. —Karvanak, odparłam wstając. Räksasa był tutaj. Niestety nie mogę nic powiedzieć na temat dżina lub innego demona który mu towarzyszył. —Och nie. Nie, nie! zawołała pobladła Iris. Uklękła przyjrzawszy się plamom krwi. Czy uważasz, że...? —Że zabił Feddrah-Dahns? Nie wiem. Ale nie wydaje mi się, nie bez walki. A uwierz mi, widziałam na własne oczy jak on walczy. Z wzrokiem wbitym w staw, oczami wyobraźni ujrzałam wizję sceny która się tutaj wydarzyła. Niestety, nie miałam mocy aby zobaczyć wydarzenia z przeszłości. —Być może oboje zdołali uciec? zasugerował Morio. Jak zdążyłaś zauważyć i jak wszyscy wiemy, jednorożec nie podda się demonowi dobrowolnie i bez walki. Iris wstała podniósłszy coś z ziemi. W jej dłoni znajdywał się mleczno-biały kawałek materiału. Został wydarty z sukienki lub tuniki. Powoli usiadam zamykając oczy. Jego energia i struktura były mi znajome. Była to bardzo potężna magia. Na moich ustach pojawił się uśmiech.
—Wiem gdzie poszli, jestem tego prawie pewna. —Gdzie? spytał Morio, pochylając się nad moim ramieniem. —Do Flama! Ten kawałek materiału należy do niego. Założę się o wszystko, że Feddrah-Dahnsowi udało się z nim skontaktować i poprosić o pomoc. Nie wiem jednak czy ten walczył z demonami, czy po prostu zabrał obu ze sobą aby nie zostali ranni. Niezależnie od wszystkiego Flam tutaj był, zawsze rozpoznaję energię swoich kochanków. Iris westchnęła głęboko. —To dlaczego do nas nie zadzwonił? —Bo nie ma telefonu. Poza tym jestem pewna, że nie miał czasu i wolał załatwić wszystko po swojemu. Wracajmy do domu, jeśli czegoś nie zjem poczuję się źle. Potem pójdę do Flama i poproszę go o wyjaśnienia. Morio oplótł rękę wokół mojej talii i wszyscy razem skierowaliśmy się tą samą ścieżką z powrotem do domu. —Będzie trzeba stworzyć nowe bariery i wzmocnić je. I tym razem musimy użyć potężniejszego zaklęcia. Demony nie miały trudności z dostaniem się tutaj. —To pewne. Potrzebujemy wielu rzeczy. Niestety nie mamy wystarczająco dużo czasu. Zapadał zmierzch. Wkrótce pojawią się gwiazdy; powietrze stało się chłodne i wilgotne. Czułam zbliżające się chmury, zwiastuny deszczu. W domu czekali na nas zaniepokojeni Delilah i Chase. Pomimo dokładnego przeszukania domu, nie czułam się bezpieczna. Nikt z nas tak naprawdę nie czuł się bezpieczny. Podczas gdy Delilah rozpakowywała torby z zakupami, ja usiadłam w fotelu zamknąwszy oczy. Morio stanął za mną by pomasować mi skronie. —Dziękuję, szepnęłam. Wydarzenia ostatnich dni osłabiły mnie. Ledwo co trzymałam się na nogach. Nawet miłe chwile, zwłaszcza czas spędzony z Flamem, zestresowały mnie. —Wyglądasz na wyczerpaną, zauważyła Delilah. Kiwając głową, otworzyłam oczy i spojrzałam na nią.
—Ty również nie wyglądasz jakbyś była w szczytowej formie. Nadal jesteś trochę zielona. —To z powodu trucizny. Jeszcze przez kilka następnych dni pozostanie mi zielony kolor na skórze, pomimo zażytego antidotum. Usiadła z pochyloną głową wsparłszy ją na dłoniach. Nie mogę uwierzyć w rozmiar jaki przybrały sprawy. Zach i jego kumple zeszli do podziemi. A Flam odnalazł nowy portal, prowadzący prosto do Guilyoton. —Jasny gwint! Złapałam butelkę zimnej wody którą postawił przede mną Morio i wypiłam połowę. Guilyoton było lasem a zarazem miastem goblinów, znajdującym się w ciemnych obszarach na południu, w pobliżu Darkynwyrd. Żyjące tam gobliny były o wiele bardziej niezależne niż ich kuzyni na żołdzie królowej Lethesanar. —Chwileczkę! Flam był tutaj?! (to wiele wyjaśniało). Czy powiedział że widział się z Feddrah-Dahnsem przed wyjazdem? Iris kiwnęła głową. —Tak, rzeczywiście. Teraz rozumiem. Z pewnością wziął ze sobą Feddrah-Dahnsa. —Co takiego? To on go wziął? Nie zranił go przynajmniej? zapytała Delilah. —Nie, myślę że raczej uratował mu życie. Czy Flam powiedział coś jeszcze? —Tylko tyle, że być może wpadnie dzisiaj wieczorem, odpowiedziała Delilah. Najwidoczniej udało mu się stworzyć magiczną barierę wokół portalu w podziemiach, ale nie sądzę by ta wytrzymała atak goblinowych szamanów. Wstała by pomóc Morio nakryć do stołu. Ułożyli wszystkie potrawy pośrodku, natomiast Iris dała Maggie jej mieszankę szałwii i śmietanki. Od razu rzuciłam się na jedzenie. Mój żołądek umierał z głodu. W miarę jedzenia żałowałam że nie kupiłam sałatki owocowej i napoi. Delilah podobnie jak ja, jadła łapczywie. W tym tempie nic nie zostanie na jutro. W chwili gdy zniknęły ostatnie promienie słońca, odepchnęłam swój talerz i wstałam jak na komendę. —Chase, Morio idźcie do salonu. Natychmiast. Chase rzucił okiem na zegar.
—Niedługo się obudzi, prawda? Wiesz, pewnego dnia odkryjemy gdzie mieści się tajne wejście do jej legowiska. Kuchnia nie jest znowu tak wielka. Jeszcze nam nie zaufałaś? —To nie tobie nie ufam (gdy spojrzał na mnie pustym wzrokiem, wznowiłam spokojniej). Pomyśl Chase. Wyobraź sobie że złapie cię demon. Lub członek klanu Elwing. Pomimo zniknięcia Dredga, tamci nadal są aktywni. Mogą zechcieć wziąć się za Menolly. Jak długo zniesiesz ich tortury? Blady Chase zadrżał. —Wiem że nie masz ochoty tego słuchać ale to może się zdarzyć. Dobrze o tym wiesz. —Mogłabyś mieć trochę więcej taktu, wtrąciła Delilah. —Jestem już zmęczona starannym dobieraniem słów, przerwałam jej. Nie możemy sobie pozwolić na ignorowanie tego typu możliwości. Według ciebie, ile minie czasu nim Chase zdradzi im gdzie znajduje się kryjówka Menolly? Odwróciłam się do niego. —Uważasz że wejście jest w kuchni. Jednak jest jeszcze hall i pokoje na tyłach. Nie wiesz tak wiele jak ci się zdaje. Uwierz mi, lepiej aby tak pozostało. Kiedy skończyłam mówić, zdałam sobie sprawę że wszyscy patrzą na mnie z szeroko otwartymi oczami. —Co?! Jesteśmy na wojnie! Nie walczymy jedynie by uratować nasze życie. Walczymy by ocalić oba nasze światy! A jednak spójrzcie na nas! Morgane miała rację gdy mówiła że potrzebujemy sojuszników. Nawet jeśli nie możemy jej zaufać, co do tego była przynajmniej szczera. My również musimy być wobec siebie szczerzy. Podczas gdy niczego nieświadomi śmiertelnicy jedynie marzą, demony niszczą oba nasze światy. Na koniec wkraczają Râksasas rozgaszczając się w najlepsze! Wszystko stało się o wiele poważniejsze niż myśleliśmy! Gdy zdałam sobie sprawę że prowadzę monolog, ponownie usiadłam na swoim krześle. —Przepraszam... to tylko dlatego że… Morio, Chase idźcie proszę do salonu. Skończymy kolację w ciągu kilku minut. Gdy obaj mężczyźni wyszli z kuchni, oparłam głowę na stole. Stanąwszy za mną, Delilah objęła mnie za ramiona.
—Wiem że się martwisz. My wszyscy się martwimy. I masz rację. Jeśli nie będziemy szczerzy wobec siebie, zaczniemy popełniać błędy. Ale jesteś zmęczona. Nie pozwól by to odebrało ci całą nadzieje... —Co musi odebrać jej wszelką nadzieję? zapytała Menolly zamykając za sobą drzwi od biblioteki. Zaczęłam już wierzyć, że te dwa głąby nigdy sobie nie pójdą. Czekam już pięć minut! Posławszy nam pocałunek, musnęła lekko ramiona Iris. Menolly nie była kimś kto lubił by go dotykano. Większość wampirów zapomniała jak się to robi. Gdy Iris poszła po chłopców, Menolly nalała sobie kieliszek krwi z jagnięciny. Dzięki ekologicznemu gospodarstwu w Seattle, posiadałyśmy dla niej świeże zapasy krwi. Tamci specjalnie ją dla nas zostawiali jak tylko bili bydło. Nasza lodówka była jej pełna. Menolly nie omieszkała nam powtarzać, że krew ta nie miała w sobie dużo smaku, ale starczała by nasycić głód. Morio próbował znaleźć zaklęcie aby nadać jej pewien smak którego Menolly brakowało odkąd umarła i jak na razie zapowiadało się to całkiem nieźle. Kiedy wszyscy ponownie zebraliśmy się przy stole w kuchni, głos zabrał Chase. —Czy mogłabyś później opowiedzieć nam o goblinach i demonach? W pierwszej kolejności chciałbym poznać czego się dzisiaj dowiedzieliście w zakładzie psychiatrycznym. Potem muszę iść do pracy. Z pewnością nie ujrzę swojego łóżka wcześniej jak o drugiej lub trzeciej nad ranem. —Nie ma problemu, odpowiedziałam. Podsumowując, wiemy gdzie znaleźć trzecią pieczęć duchową, ale nie będzie to łatwe. Z pomocą Morio przekazałam im wszystko co powiedział nam Benjamin. Gdy skończyłam, Delilah wstała niespodziewanie z herbatnikiem w jednej ręce i kawałkiem kurczaka w drugiej. —Myślisz że kobietą uwiezioną w krysztale może być królowa Aeval? Królowa Trybunału Cienia? Co się stanie gdy pewnego dnia ktoś użyje miecza? Myślisz że się obudzi? Wzruszając ramionami wbiłam zęby w nową nóżkę kurczaka. Wygłodniała, żałowałam że nie kupiłam ich więcej. Iris wyjęła z lodówki szynkę i sałatkę owocową stawiając je na stole. Posłałam jej pełen wdzięczności uśmiech.
—Czytasz w moich myślach, powiedziałam odcinając plasterek szynki. Po chwili zwróciłam uwagę na Delilah. Odpowiadając na twoje pytania, nie mam pojęcia. Ale mogę ci zagwarantować że niebawem się tego dowiemy. Nie ma wątpliwości że ktoś zapragnie zagarnąć pieczęć duchową dla siebie! Jednak jest coś innego... coś, co poczułam gdy tam byliśmy. Jeszcze nie rozmawiałam o tym z Morio i jestem przekonana że sam Benjamin nie jest niczego świadomy. —Świadomy czego? zapytał Morio wręczając mi miskę z sałatką owocową. Posłałam mu szeroki uśmiech. —Myślę że Benjamin ma w swoich w żyłach krew wróżek.
Rozdział 23 Tak jak przewidywałam, po chwili posypał się grad pytań. —Jak się tego domyśliłaś? zapytała Iris. Pokręciłam głową. —Sama nie wiem. Początkowo zauważyłam jedynie dziwne zmiany w jego aurze. Jego energia zdawała się przesuwać wszędzie. Rozpoznałam te drgania jako typowe dla wróżek. —Nie rozumiem, wtrącił Chase. Czy możesz to dokładniej wyjaśnić? —Czekaj, rzuciłam dojadając moją sałatkę owocową. Umieram z głodu! Głowa bolała mnie tak bardzo, że myślałam iż zaraz eksploduje. —Jedz. A ja tymczasem nastawię wodę na herbatę i przyniosę deser. Nastawiwszy wodę, Iris wyciągnęła i pokroiła ogromne ciasto czekoladowe które kupiłam. Otarłam usta serwetką. —Dobrze, może zrozumiesz to lepiej jeśli ci to wyjaśnię w ten sposób: wyobraź sobie, że Benjamin jest gwiazdą - jak Słońce. A ja mogę zobaczyć jego koronę. Teraz wyobraź sobie, że istnieją różne rodzaje słońc: ludzkie słońca, wróżek lub demoniczne. I powiedzmy, że wszystkie one w zależności od ich rasy, mają różne światło lub jak wolisz aureolę światła. —Jak dotąd rozumiem, odparł Chase. —Więc kiedy przyglądnęłam się dokładniej tej należącej do Benjamina, która powinna być jednolita niczym słońce, odkryłam że jego aureola była... była... były w niej porozrzucane punkciki które są typowe dla słońc wróżek. To oznacza że Benjamin ma w sobie energię wróżek! Menolly się roześmiała. —Punkciki? Jakiego koloru są moje? Krwisto czerwone? Pokazałam jej język i ponownie zwróciłam się do Chase'a.
—Oczywiście jest to tylko jeden z przykładów. Rozumiesz? Benjamin nie jest człowiekiem. W jego w żyłach płynie krew wróżek, ponieważ jego aura jest zmieszana z energią wróżek. Chase powoli skinął głową. —Zrozumiałem. Gdyby przyjrzeć się jego DNA, byłoby ono odmienne od mojego. Jego energia również. I twierdzisz że on o niczym nie wie? —Tak przynajmniej myślę. Jego krew jest z pewnością recesywna. Jakiś jego odległy przodek musiał mieć związek z wróżką. Ale coś ją reaktywowało. Założę się że było to zdarzenie w jaskini! Tamtejsza energia z pewnością obudziła w nim krew wróżek. On sam nie miał o tym pojęcia. Nagle zrobiło mi się żal Beniamina. Został zamknięty z powodu czegoś, co było poza jego kontrolą. Nie był zagrożeniem dla innych, jednak jego rodzina nie wahała się go tam umieścić ze strachu przed utratą twarzy. —Jak możemy mu pomóc? spytała Delilah ze wzrokiem wbitym w swój talerz. Wspomniałaś że pragnie uciec? —Tak, ale nie wiem co mielibyśmy z nim potem zrobić. Gdzie moglibyśmy go ukryć? Nie możemy zabrać go do siebie z obawy przed jego rodziną, która może nas oskarżyć przed sądem, zauważyłam marszcząc brwi. —Dlaczego nie zapytać Flama? Zaopiekował się Georgio! Może Benjamin mógłby z nimi zamieszkać? spytała Menolly popijając krew z jagnięcia. Przyłapałam ją jak spogląda tęsknym wzrokiem na kurczaka. Tęskniła za starymi czasami... a co za tym idzie - pożywieniem. —Nie sądzę by Flam się zgodził, odpowiedziałam. W tej samej chwili zadzwonił telefon Chase'a. —Zaraz wracam, powiedział wstając i kierując się ku korytarzowi. —A nawet jeśli Flam by się zgodził, to zawsze istnieje niebezpieczeństwo że rodzina Beniamina w końcu go znajdzie. Są bogaci. Może i zamknęli go w wyściełanym pokoju, ale z pewnością zrobią wszystko aby go odzyskać. Znam takich ludzi. Nie, jeśli Benjamin miałby uciec, musiałby się ukryć w miejscu gdzie nikt go nie będzie szukał. Moją uwagę przykuł Morio.
—Wszyscy wiemy gdzie jest to miejsce, powiedział. —Kraina wróżek? Najedzona, odłożyłam widelec. Myśl by zostawić go samemu sobie w naszym świecie, przeraziła mnie. Sam w nim nie przeżyje. Nie będzie mu łatwo przystosować się do zupełnie nowego świata. Wystarczająco trudno jest mu żyć w tutejszym... —Myślę, że… (przerwałam gdy pojawił się Chase ze zmęczonym wyrazem twarzy). Co się dzieje? Znowu Cryptos? Potrząsnął głową. —Nie, nie sądzę. Zresztą trudno powiedzieć. Zadzwonili do mnie, ponieważ w sklepie z dywanami... wiesz, ten w którym byliście? Otóż został on spalony, podobnie jak stojący obok niego budynek. Policja uważa że było to podpalenie. Znasz kogoś zdolnego do zrobienia czegoś podobnego? Np. spalenia nory demonów? Delilah wstała, powoli odsunąwszy krzesło. —Nie myślisz chyba że mamy z tym coś wspólnego? Chase! Jak możesz tak mówić?
Nigdy nie ryzykowalibyśmy życia niewinnych ludzi! Chase podniósł rękę aby ją uciszyć: —Czy powiedziałem coś takiego? Kapitan straży pożarnej rozmawia właśnie o tym z Karvanakiem. Najwyraźniej tamten podaje się za powściągliwego człowieka. Martwi mnie to, że jeśli okaże się równie machiawelski jak mówicie, to może wymienić wasze nazwiska. On doskonale wie że nie możecie wyjawić światu niecnych planów Skrzydlatego Cienia, aby się nie zdekonspirować. Cholera! Myśl że może wykorzystać ludzi aby nas dosięgnąć, nigdy wcześniej nie przyszła mi do głowy. —Mamy alibi. Oboje z Morio byliśmy w ośrodku Aspens. Tamci mogą to potwierdzić. —Obawiam się że nie, zauważył Morio. Zaczarowałaś pielęgniarkę by ta nie mówiła nikomu o naszej wizycie. —Nie, powiedziałam jej tylko by nic nie mówiła o niej rodzicom Benjamina, a to różnica! Zobaczmy... co się tyczy Delilah i Menolly, nie ma problemu... podobnie Iris.
Zmrużyłam oczy. Gdy mój wzrok spoczął na kurczaku, żołądek mi zaczął burczeć. —Dobrze, możemy udowodnić gdzie byliście. A jeśli chodzi o jednorożca i skrzata? zapytał Chase robiąc notatki. Czy Feddrah-Dahns mógłby spróbować to zrobić? Po jego słowach zapanowała cisza. Feddrah-Dahns w dalszym ciągu się z nami nie skontaktował. I nie wiedzieliśmy gdzie był i jak się miewa. Już miałam otworzyć usta, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstałam aby otworzyć. Przede mną stał Flam. Spojrzałam w górę i nie rozumiejąc co się dzieje, nagle znalazłam się w jego ramionach. Z jego wargami na swoich. Jego język musnął mnie delikatnie, to wystarczyło by mnie rozpalić. Cały stres zgromadzony we mnie w ciągu dnia sprawił, że zaczęłam drżeć. Pogładził mi plecy, rozluźniając moje mięśnie. —Widzisz, twoje ciało wie gdzie dobrze się czuje, mruknął. Drżąc, wydostałam się z jego uścisku próbując złapać oddech. —Mamy problem. A w rzeczywistości kilka, powiedziałam kierując go w stronę kuchni. —Mogę uspokoić cię w kwestii jednego z nich, odparł. Feddrah-Dahns i skrzat, oboje znajdują się na moich ziemiach. Jednorożec jest ranny, ale przeżyje. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Flam podniósł rękę, prosząc o ciszę. —Dość! Poczekałam aż wszyscy się uspokoją. —Kto go zranił? Demony? Flam skinął głową. —Tak mi powiedział. Zanim uciekł, Raksasa zdołał go dotknąć kilka razy. Najwyraźniej Feddrah-Dahns potrafi radzić sobie z demonami. Spotkałem go na swojej drodze gdy szedłem aby z nim porozmawiać. Natychmiast wziąłem go ze sobą, ale nie miałem czasu by poinformować Iris. —A Gui? Flam zamrugał. —Co? Nie mam u siebie żadnej jemioły. Mech owszem, z pewnością porosty. Ale jemioły? Absolutnie nie!
Delilah westchnęła głośno. —Nie rośliny! Skrzata! —Ach rozumiem... odparł Flam z czarującym uśmiechem. Gui jest w porządku. Feddrah-Dahns został ranny w bok. Miał kilka poważnych obrażeń, ale zostało mi trochę proszku i maści od Titani. Sam ich używałem. Powstrzymują krwawienie i uśmierzają ból. Jednakże jest w tym coś dziwnego. O nie, tylko nie to! —Co takiego? Flam obserwował jedzenie na stole. —Towarzyszący Raksasa demon, łowca snów. —Łowca snów? spytałam marszcząc brwi. Nigdy wcześniej o takim nie słyszałam. —Ma na imię Vanzir. Łowcy snów żerują na ludzkiej energii podczas snu. W każdym razie, Vanzir w krytycznym momencie poślizgnął się i upadł, dokładnie pomiędzy Räksasa i Feddrah-Dahns. Nie został ranny ale uratował życie jednorożcowi. Widocznie ten upadek dał mu wystarczająco dużo czasu na ucieczkę. Skinęłam Delilah by pomogła Iris uprzątnąć stół. —Ktoś podpalił sklep z dywanami prowadzony przez demona. Czy po południu Feddrah-Dahns opuszczał twoje ziemie? Flam chwycił kawałek kurczaka z talerza który Delilal właśnie brała. —Nie, jest u mnie od kilku godzin. Musimy też porozmawiać o nowym podziemnym portalu który odkryliśmy. Przeszedłem nim aby zobaczyć dokąd prowadzi. —Delilah mi wspomniała. Jesteś pewien że prowadzi do Guilyoton? Kiwając głową, wgryzł się w udko kurczaka. Obserwowałam go jak oczyszcza je do kości w mniej niż minutę, nie zabrudziwszy nawet swojego jasnego płaszcza pod którym krył się jego odwieczny szary sweter z golfem i białe obcisłe spodnie. Poczułam jak moje myśli obierają nowy, mniej nudny i o wiele ciekawszy kierunek... Uchwyciwszy moje spojrzenie, Flam mrugnął do mnie i posłał mi buziaka. Pozbawiona energii upadłam na krzesło.
Kiedy skończył jeść, rzucił kość do kosza i odwrócił krzesło by usiąść na nim okrakiem. —Bardzo dobrze znam ziemie goblinów. Stworzenia te nadal są bardzo liczne w północnych królestwach i w wysokich górach. Rozmnażają się jak robactwo i mają równie paskudny zapach. Podejrzewałem że portal prowadzi właśnie tam. Pokonując go potwierdziłem swoje podejrzenia. Bagna śmierdzą goblinami a ziemia przesiąknięta jest ich magią. —W rzeczywistości tak wygląda Guilyoton (zmusiwszy się do koncentracji, złapałam notes i długopis). To co mamy? Po pierwsze, pogarszający się problem Cryptos. Jestem pewna że Portal Goblinów nie jest jedynym. —Ale to demony pozostają naszym głównym problemem. Zwłaszcza, że wiedzą kim jesteśmy i gdzie mieszkamy. Ponadto uważają, że mamy trzecią pieczęć lub przynajmniej wiemy gdzie się ona znajduje, rzuciła Delilah włączywszy swojego laptopa. —Tak to wygląda na chwilę obecną. Pozostaje również problem Morgane i Titani. Obie szukają jaskini o której powiedział nam Benjamin. Jestem tego pewna. Jeśli znajdą ją przed nami, pieczęć duchowa wpadnie w ich ręce (pozbierałam swoje notatki). Nie wspominając o rogu jednorożca, którego pożądają zarówno Morgane jak i demony. —Nie zapomnij o spalonym sklepie z dywanami, wtrąciła Menolly. Według ciebie kto zostanie za to obciążony winą? Nawet jeśli wszyscy mamy alibi, to i tak tamci znajdą sposób aby zrzucić na nas winę. —Ponadto pozostaje jeszcze Benjamin. Nie możemy go tam zostawić, dodał Morio. Jeśli faktycznie odkryliśmy trzecią pieczęć duchową, demony wkrótce również to odkryją. Zwłaszcza jeśli mają na nas oko. Będą go torturować dopóki nie powie im tego, co chcą wiedzieć. —Jasna cholera! zaklęła Menolly. Demony są teraz najważniejsze. Musimy znaleźć pieczęć duchową przed nimi i oddać ją królowej Asterii. Tym sposobem zostawią Benjamina w spokoju. Musimy znaleźć sposób jak się ich pozbyć, podobnie dżina. Wiemy po której stoi stronie. —Żałuję że nie ma z nami Trilliana i Roza. Zach i jego ludzie pilnują portalu, a nam brakuje ludzi. Karvanak nie będzie łatwy do zabicia. Ach, prawie bym zapomniała! Flam dał nam informacje na temat Raksasa. Z tego wszystkiego nie miałam nawet czasu by rzucić na nie okiem.
Szybko udałam się do salonu w poszukiwaniu mojej torby. To tam ją zostawiłam. Flam dał mi znak bym mu ją podała; tak też zrobiłam. —Skoro już tu jesteś, dlaczego sam nie powiesz nam najważniejszego? —Wszyscy oni są mistrzami w iluzji. Od teraz, zawsze gdy którekolwiek z was jest samo, wpierw musi się upewnić czy nie rozmawia z oszustem. Innymi słowy, przypomnijcie sobie wasze czary do zwalczania iluzji. Kto oprócz Morio potrafi ich używać? Mogę stworzyć barierę która automatycznie niszczy iluzje, ale nie jestem w stanie rzucić zaklęcia na konkretną osobę. Iris odchrząknęła. —Ja mogę rozproszyć iluzje. Zwłaszcza, gdy stwór próbuje uchodzić za człowieka. —Na mnie nie patrzcie, odpowiedział Chase. Ja nawet nie wiem jak poruszyć własnym nosem. Delilah się roześmiała. —Na szczęście posiadasz inne cechy które to rekompensują... powiedziała, posyłając mu uśmiech. Demony czy nie, dobrze było widzieć ją szczęśliwą. —Żadne z zaklęć jakie znam, nam się nie przyda, tak więc mamy jedynie Iris, Morio i Flama którzy są w stanie coś zrobić. W tym układzie podzielimy się na dwie grupy, tak by zapewnić sobie bezpieczeństwo w razie gdyby którekolwiek z nas napotkało problemy (zajęłam się przeglądaniem swoich notatek). —Naszym priorytetem jest odnalezienie jaskini i pieczęci duchowej. Jestem wyczerpana, wy również, ale to nie jest pierwszy raz. Proponuję abyśmy się tam natychmiast udali. W ten sposób Menolly będzie mogła nam towarzyszyć. —A co jeśli Anioły Wolności odkryły że sklep z dywanami należy do demonów i dlatego go spaliły? rzucił Morio. Lub niekoniecznie demonów, po prostu istot nadprzyrodzonych. Chase postukał swoim długopisem w stół. —Poruszyłeś interesujący punkt. Pójdę z wami. Jutro odrobię kilka ekstra godzin w biurze. Mam tam kanapę, więc będę mógł się przespać kilka godzin.
Nie zapominajmy, że zajmuję się teraz dwoma wydziałami. Z westchnieniem schował notatnik do kieszeni i ziewając przeciągnął się. —Dobrze kochanie, powiedziała Delilah oplatając ramiona wokół jego talii i przytulając czule. Ale uważaj. Nie chcę aby coś ci się stało. Nasi wrogowie są bardzo niebezpieczni. Nagle ponownie zadzwonił telefon. Odbierając miałam nadzieję, że to dzwoni jakiś agent telemarketingu. Niestety nie miałam szczęścia. Dzwoniła siostra Richards. —Panna Welter? Mam złe wieści. Jako że rodzice Benjamina są za granicą, pomyślałam że zadzwonię do pani. Brzmiała na spanikowaną. Co znowu mogło się stać? —Co się stało? Jak się ma Benjamin? —No właśnie, to jest problem. Nie wiemy. Wydaje się, że... zniknął. —Zniknął?! zawołałam wbijając wzrok w słuchawkę. Co to znaczy? Gdzie mógł pójść? Wypowiadając te słowa, zdałam sobie sprawę z ich tępoty. —Nie wiemy. Strażnicy przeszukują cały teren po raz trzeci. Dziś wieczorem zjawiło się dwóch mężczyzn i kobieta, którzy chcieli się z nim widzieć. Nie byli członkami jego rodziny a mimo to nalegali na spotkanie . Zadzwoniłam więc do lekarza, który jednak odmówił im widzenia. Po tym odeszli. Ale nie wyglądali na zadowolonych. Demony i i dżin! Nie było co do tego wątpliwości. Chyba że... była to Morgane, Mordred i Arturo? —Dobrze pani zrobiła, odpowiedziałam. Prawdopodobnie byli to dziennikarze próbujący zaszkodzić naszej rodzinie. Co się stało z Beniaminem? Odchrząknęła. Niemal słyszałam jak pracują trybiki w jej mózgu. Pomysł bycia pociągniętą do odpowiedzialności za niedopilnowanie go, przerażał ją. —Kiedy weszliśmy do jego pokoju by podać mu lekarstwa, nie było go w nim. Przeszukaliśmy wszystkie budynki i ogrody, bez powodzenia. Teraz mamy tylko nadzieję, że schronił się gdzieś w jakimś cichym zakątku i zasnął. Mimo wszystko chciałam panią poinformować o wszystkim. Tym bardziej że prosiła pani abym zadzwoniła jeśli wydarzy się coś niezwykłego.
Mogłam podziękować swojemu czarowi. Zapewniwszy ją o swojej wdzięczności, odłożyłam słuchawkę. —Musimy za wszelką cenę odnaleźć jaskinię! Benjamin zniknął i myślę że demony go szukają. —To nie może być prawda! zawołała Menolly. Idziemy! Iris, zostań z Maggie. Pozamykaj wszystko i ukryj się w moim mieszkaniu. Znasz sekretne wyjście w przypadku gdyby... Biała jak prześcieradło, wyraźnie zaniepokojona Iris skinęła głową. Nie zwlekając, wzięła w objęcia Maggie, podczas gdy my przygotowywaliśmy się do wyjścia. Jeśli o mnie chodzi, przymocowałam swój srebrny miecz w pochwie do pasa, upewniając się jednocześnie czy róg jednorożca znajdywał się w wewnętrznej kieszeni peleryny którą dał mi Eriskel. Następnie w rekordowym czasie zmieniłam moje szpilki na znacznie wygodniejsze botki o szerszych obcasach. Delilah która miała już na sobie dżinsy i sweter z dekoltem w kształcie litery V, narzuciła na wierzch skórzaną kurtkę i przymocowała swój srebrny sztylet do nogi. Menolly na swój czarny sweter z golfem założyła dżinsową kurtkę i zmieniła buty na wojskowe „Doc Marten’s”. Morio upewnił się co do zawartości swojej torby. Wszyscy udaliśmy się do drzwi. —Morio, weźmiemy twój samochód, tym sposobem zabierzemy się wszyscy razem, zaczęłam gdy nagle przerwał mi hałas przy drzwiach. Odwróciwszy się błyskawicznie, skoncentrowałam swoją energię, gotowa do wysłania jej w twarz intruza. —Nie strzelajcie! zawołał znajomy głos. Opuściłam ramiona. Zszedłszy po schodach ujrzeliśmy Trenyth'a i wychodzącą z cienia Babcię Kojot. Oboje nie wyglądali jakby przynosili dobre nowiny..
Rozdział 24 —Trenyth! Babcia Kojot! Kiedy zatrzymałam się nagle w połowie schodów, Delilah która szła dokładnie za mną, wpadła na mnie i tak oto obie poleciałyśmy do przodu lądując w błotnistej ziemi. Skrzywiłam się, gdy czubek rogu czarnego jednorożca wbił mi się w biodro. Nie bałam się go złamać. Byłam pewna że jest w stanie oprzeć się kołom ciężarówki. Jednak bałam się w sposób niezamierzony uwolnić kryjące się w nim moce. Nadal nie do końca odkryłam jak on działa. —Au! wykrzyknęła Delilah masując pośladki. Uważaj gdzie stawiasz stopy! Wstała pomagając mi zrobić to samo. Menolly stała za nami. Spodziewałam się ujrzeć na jej twarzy uśmieszek. Jednak jedyne co zauważyłam to widoczne na jej twarzy zaskoczenie pojawieniem się naszych gości. Przyglądała im się uważnie, a jej spojrzenie było poważne i dalekie. Po chwili podeszli do nas Morio i Flam. —Ujrzenie was razem nie robi na mnie najmniejszego znaczenia, zauważyłam kładąc rękę na obolałym biodrze. Co się stało? —Musimy porozmawiać, powiedziała Babcia Kojot. Jej stalowe zęby lśniły w mroku nocy. Od kilku dni księżyc był w nowiu. Dlatego też czułam w powietrzu obecność Matki Księżyca. —Chcielibyście wejść? spytałam wskazując na dom. Pokręciła głową. —Nie mamy czasu do stracenia by bawić się w przestrzeganie protokołu. Musicie się spieszyć. Tego wieczoru zostanie zachwiana równowaga. Wyrównanie nastąpi jutro. Równowaga musi się zmienić. Wszystko co się do tej pory stało, można dziś skorygować. Moce które rządziły w przeszłości będą królować ponownie. Musicie być obecni aby być świadkami zmian i zrobić wszystko aby miało to miejsce. Zagadki! Babcia Kojot nie umiała wyrażać się inaczej. Nie fatygowałam się nawet by prosić ją o wyjaśnienia. Nauczyłam się swojej lekcji. Tak czy owak wkrótce sami dowiemy się wszystkiego. Jak zwykle.
Zwróciłam się do Trenytha. —A ty? Jakie złe wieści przynosisz? To musi być ważne, skoro królowa Asteria wysłała cię do nas, pomimo iż wcześniej bała się narażać cię na niebezpieczeństwo. Wziął głęboki oddech. —W rzeczy samej przynoszę złe wieści. Wolałbym aby ktoś inny ci je przekazał, ale... doszło do wypadku. Chodzi o Trilliana... Zaczęłam czuć się źle. —Nie. Nie... —Camille, pozwól mi skończyć… —Nie ma mowy! W moich żyłach popłynęła adrenalina. Moje serce waliło tak mocno, że ledwo co mogłam myśleć. —Trillian jest… —Nie! On nie może być martwy! Przygryzłam wargę tak, że ta zaczęła krwawić. To nie może się dziać! Nie zniosłabym tego! Nic więcej bym już nie zniosła. Delilah stanęła za mną żeby mnie wesprzeć, wraz z nią Flam. Pozwoliłam sobie oprzeć się o niego. —On nie jest martwy! pospieszył z odpowiedzią Trenyth. Pomnik jego duszy wciąż jest nienaruszony. Kiedy potrząsnął głową, poczułam jak mocno bije mi serce. Z trudem oddychałam... Przynajmniej żyje... Kaszląc, prawie się udusiłam. Flam przyciągnął mnie bliżej do siebie. —Co chcesz przez to powiedzieć? Jeszcze nie? Został ranny? Powiedz mi co się stało, na miłość boską! Trenyth westchnął. —Sądzimy że został porwany przez gobliny. Jeden z naszych informatorów był świadkiem bitwy.
Po tych słowach, wszystko stało się czarne... Kiedy odzyskałam przytomność, poczułam nad sobą czyjąś obecność. Zamrugałam. Co się stało? I dlaczego leżałam na zimnej podłodze? Nagle ujrzałam nad sobą zęby Babci Kojot, uśmiechnęła się do mnie, jedną ręką pieszcząc moją twarz. Jej palce były zrogowaciałe a jej oczy zdawały się badać moją duszę aby sprowadzić ją z miejsca gdzie się skryła. Z wrażenia dostałam czkawki. Poczułam dotyk, jakby wyładowania energii, który dał mi niezłego kopa - zupełnie jak stara dobra whisky. —Chodź, moje dziecko. Wstań. Nie masz czasu aby pogrążać się w żałobie. Musisz się z tym pogodzić i wypełnić swoje przeznaczenie. Zadaj wszystkie pytania jakie chcesz. Płakać będziesz później. Kręcąc głową by się obudzić, rozejrzałam się wokoło. Flam siedział obok mnie. Moja głowa spoczywała na jego kolanach. Morio i Menolly klęczeli po mojej lewej stronie, natomiast Delilah z Chasem po prawej. Pomogli mi wstać. Flam oplótł rękę wokół mojej talii, podczas gdy Morio wziął mnie za rękę. —Wszystko w porządku? zapytała Delilah. —Jak to się mogło stać? zapytałam patrząc jej prosto w oczy. Wiesz równie dobrze jak ja, co gobliny robią swoim więźniom. Bycie przez nich uwięzionym oznacza śmierć. Odwróciła się, a ja nie mogłam się powstrzymać aby nie mówić dalej. —Trillian i ja należymy do siebie zarówno w życiu jak i po śmierci. Kiedy pojawił się w moim życiu, byłam przerażona, bo wiedziałam że nie mam siły by go odepchnąć. Bez względu na to jak wielu kochanków bierzemy lub jak daleko od siebie się znajdujemy, jesteśmy związani na wieczność (zamknęłam oczy). Opowiedz mi co się stało, powiedziałam zwracając się do Trenyth'a. Babcia Kojot mi przerwała. —Nie mamy czasu! —A ja mówię że mamy! zawołałam, odwracając się do niej (czułam się zimna w środku jak wody na biegunach). Jestem związana z Trillianem! Chcę wiedzieć, co się z nim stało i dlaczego został wysłany na misję w sytuacji gdy był już spalony! Świat może się roztrzaskać jak kryształ ale nie obchodzi mnie to! Chcę odpowiedzi! Spojrzała na mnie z taką intensywnością, że pomyślałam przez chwilę iż rozniesie mnie w pył. Następnie odwróciła się do Trenyth'a.
—Pospieszcie się. Nie mamy czasu do stracenia. Trenyth poluzował kołnierzyk. —Królowa Asteria nie mogła powierzyć tego zadania nikomu innemu jak Trilianowi. Zrozumiecie dlaczego kiedy wyjaśnię wam czego dotyczyła jego misja. —Mam nadzieję, odpowiedziałam dotykając mojego srebrnego sztyletu. W reakcji posłał mi lodowate spojrzenie. —Kilka dni temu wasz ojciec udał sie do Elqavene, gdzie powinien się był spotkać z naszymi taktykami. —Ojciec! Co o nim wiesz? Od momentu jak zdezerterował, nie mamy o nim żadnych wieści! Zamarłam i poczułam jak Delilah i Menolly zrobiły to samo. —Wasz ojciec poinformował nas o swoim przybyciu. Potrzebowaliśmy jego pomocy. Posiada tajne informacje na temat armii, Trybunału i Korony. Niestety, po drodze zniknął . —Cholera! To niedobrze! Czy macie jakąś hipotezę co mu się mogło stać? spytała Menolly uderzając w kamień. Delilah upadła na ziemię. Obserwowałam ją przez chwilę, objawiając się czy się nie przemieni. —Według naszego informatora – znacie Rozurial'a - pomnik jego duszy jest w stanie nienaruszonym. Ale potrzebujemy informacji jakie posiada. Musimy się dowiedzieć gdzie się znajduje i dlaczego zniknął. Trillian był jedyną osobą której mogliśmy powierzyć tą misję. Zna waszego ojca i całą historię. —Och mój Boże, mruknęłam opierając się mocniej o Flama. Więc gobliny… —Kiedy zrozumieją że jest szpiegiem, przed zabiciem go będą go torturować..., chyba że ucieknie (jego głos osłabł). Strasznie mi przykro. Nadal nie wiemy co się stało. Nie mieliśmy pojęcia, że tam gdzie się udał były gobliny. Nie wiemy w jaki sposób mogły się tak szybko pojawić . —Portale! rzuciła Menolly pstrykając palcami. Oto w jaki sposób udało im się tak szybko zjawić! Używają nikomu nieznanych portali.
Założycie się że część z nich wróciła do Guilyoton by zameldować o naszej dzisiejszej walce? —Waszej walce? Co masz na myśli? zapytał z zaskoczeniem Trenyth. W skrócie opowiedzieliśmy mu o wszystkim. —Jasny gwint! Nie powinniśmy zapominać o goblinie który towarzyszył wróżowi! wtrąciła Delilah wstając i otrzepując dżinsy. Moim zdaniem, tamci opowiedzieli ich przygody zarówno demonom jak i swoim ziomkom. Gobliny są podstępnymi i brudnymi draniami. Nigdy nie dotrzymują danego słowa. —W tej sytuacji, z pewnością szpiegowali nas od dłuższego czasu. Na długo przed pojawieniem się w naszej księgarni Feddrah-Dahns'a, zauważyłam (czułam się senna, jakbym pływała w basenie Novocaïne). Założymy się że jest to dzieło Karvanaka? W końcu mieszkał w Seattle na długo przed tym, zanim na scenę wkroczył Luc le Terrible. Być może od samego początku nas obserwował. Nie wiemy czego się o nas dowiedziały demony, a może nawet Lethesanar. Moja troska o Trilliana i ojca obrała inny obrót. —Myślicie że Lethesanar sprzymierzyła się z demonami? Ta myśl zmroziła mnie do szpiku kości. Jeśli tak było, królowa była zdrajczynią obu światów. Trenyth zmarszczył brwi. —Wątpię. Jednakże nie omieszkam pomówić o tym z królową Asterią. Nie mam wam nic więcej do powiedzenia. —Co teraz? spytałam z niepokojem (w myślach nie przestawałam sobie powtarzać: on nie jest jeszcze martwy... on nie jest jeszcze martwy. Zachowaj nadzieję. Musimy uratować Trilliana. Wiem że został wyszkolony do radzenia sobie w takich sytuacjach, ale wiem również że gobliny nie znają litości. Poćwiartują go na kawałeczki zanim się odezwie. —Niestety nic nie możemy zrobić, odpowiedział cicho Trenyth. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, ale... położył rękę na moim ramieniu którą Flam od razu strącił. Trenyth schylił głowę. Camille, nie potrafisz sobie wyobrazić jak ciężko mi jest przekazać ci tę wiadomość. Wiem ile znaczy dla ciebie Trillian.
—Tak, to prawda, szepnęłam. Coś jeszcze? Potrząsnął głową. —Nie pozostaje ci nic innego jak przekazanie wszystkiego królowej Asterii, powiedziałam odwracając się by uniknąć dalszej rozmowy. —Moje dziecko, nie wiń posłańca, interweniowała Babcia Kojot. Gdy jej głos odbił się echem w ciszy nocy, odwróciłam się gotowa by się z nią nie zgodzić. Jednakże widząc na jej twarzy dezaprobatę, umilkłam. Równie dobrze mógł ci nic nie powiedzieć. Nikt ani nic nie zmusiło go aby tutaj przybyć. Wzięłam głęboki oddech i zadrżałam. —Masz całkowitą rację. Trenyth, dziękuję za przybycie. Lepiej zrobimy zbierając się. Masz coś do dodania? W odpowiedzi odwrócił się w milczeniu. Kiedy patrzyłam jak odchodzi, poczułam jak mi ciężko na sercu. W milczeniu podeszłam do samochodu Morio, a tuż za mną moi towarzysze. Masa nierozstrzygniętych kwestii sprawiły, że czułam się jakbym za chwilę miała się udusić. Spojrzałam na moich towarzyszy. —Nie możecie nic zrobić by cokolwiek naprawić, więc nawet nie próbujcie! Trillian jest spalony, a nasz ojciec zniknął. To jest wojna. Ponieważ nie możemy powrócić do krainy wróżek by ich poszukać, wszelkie słowa są bezużyteczne... a nawet jeśli by tak było... to nawet nie wiemy od czego zacząć! Morio otworzył drzwi swojego samochodu. Podczas gdy inni zajmowali miejsca pozostawiając te z przodu puste, Morio i Flam stanęli blisko mnie. W milczeniu spojrzałam na Morio. Jego spojrzenie koloru topazu topiło moje serce. Poczułam rodzący się w mojej klatce piersiowej szloch. Morio oplótł mnie w talii a Flam wokół ramion. Jego włosy zaczęły pieścić moje ramiona, twarz i nogi. —Camille, musisz coś zrobić! rzucił Flam. Trillian... istnieje sposób by go ocalić. I nie jest to jakaś smocza sztuczka aby uczynić cię moją. —Co mogę zrobić? Jak mogę go odnaleźć? Mówiłam cicho, na próżno starając się kontrolować swoje emocje. Miałam ochotę krzyczeć, połamać siebie na małe kawałeczki które musieli by zbierać.
Ale jak zawsze zmusiłam się aby trzymać się prosto. Po śmierci naszej matki, byłam dla całej rodziny niczym zwornik . Chociaż wewnątrz płakałam, nigdy się nie poddawałam. Kiedy inne dzieci śmiały się z Delilah z powodu jej transformacji, byłam jedyną która im się sprzeciwiała, co często kończyło się tym, że to mi się dostawało. Jednakże nie płakałam. Nie śmiałam okazać własnej kruchości, ze strachu że użyją tego by jeszcze bardziej ją zranić. A kiedy Menolly wróciła do domu cała we krwi, z ranami na całym ciele, zachowałam spokój na tyle długo, aby wezwać pomoc. Następnie pomagałam ojcu i Delilah złagodzić ból, zachowując własne lęki dla siebie, tak jak zwykłam to robić zawsze. Byłam ich skałą. Ich kotwicą. Tym razem Trillian był prawie martwy, a ojciec zaginął. Niemniej jednak mieliśmy misję do spełnienia. I po raz kolejny musiałam odstawić swoje uczucia na bok. Zapomnieć o własnych potrzebach dla dobra sprawy. Być może dlatego właśnie nie chciałam mieć dzieci. Wszystko co miałam do dania zostało już dane... —Powiem ci co możesz zrobić, powiedział Flam. Zwiąż się z nami i weź nas na swoich mężów. W ten sposób będziemy mogli cię chronić i połączyć nasze moce aby ocalić Trilliana. Wyraz jego twarzy był tak poważny, że prawie mnie to przeraziło. Po chwili przeniosłam wzrok na Morio aby sprawdzić czy smok mówił prawdę. Ten skinął głową z zaciśniętymi ustami, —Mówicie poważnie? Poślubić was obu? W przypadku gdybyście zapomnieli, w tym świecie obowiązują pewne prawa... —Guzik mnie obchodzą prawa! wykrzyknął Morio. Nie chodzi tutaj jedynie o zalegalizowanie dokumentów prawnych ani o zwykłą ceremonię ślubu i wypowiedzenie kilku prostych słów. Doskonale wiem o czym mówi Flam. Chce abyśmy dopełnili ceremonii symbiozy dusz. Pokręciłam głową. —Co to takiego? Nigdy o czymś takim nie słyszałam! Czy to ziemski zwyczaj? —Nie całkiem. To rytuał strzeżony tajemnicą przez nadprzyrodzone istoty, wyjaśnił Flam rzuciwszy Morio ostrzegawcze spojrzenie. Nie pytaj mnie jak o tym wiem, bo i tak ci nie powiem.
Morio dał Delilah znak wychylając głowę przez okno samochodu. —Niedługo będziemy! powiedział. Rytuał łączy dusze przez magię. To połączenie przynosi pewne moce. Po pierwsze, ludzie których dusze są połączone, są w stanie odnaleźć swoją drugą połowę. Oczywiście, technicznie Trillian nie będzie z nami połączony, ale liczę że jest twój. Będziesz mogła posłużyć się naszymi mocami by go odnaleźć. Patrzyłam na niego oniemiała. —Chcecie powiedzieć że będę mogła go zlokalizować? —Nie mogę ci tego obiecać na sto procent ale jestem gotów podjąć ryzyko, wyznał Morio unosząc brodę. Camille, doskonale wiesz że elfy nie mogą sobie pozwolić na to aby go szukać. Teraz gdy został schwytany, jest dla nich tylko ciężarem. Mogą wysłać triadę Jakaris, podobnie jak zrobili to w przypadku twojego kuzyna Shamas'a. Jednak Trillian nie posiada podobnych do niego mocy. Nie potrafi używać magii swoich wrogów. Zginie. Jakaris był ułomnym bogiem Svartån, ale w czasie wojny, król Vodox zażądał od triady aby ta wysłała grupę trzech mnichów-zabójców by ci pracowali dla Tanaquar i Asterii. Jeśli Trillian stanie się ich celem, jest już po nim. —Cholera! Zrobilibyście to dla mnie? Złączylibyście swoje dusze z moją po to tylko by ocalić Trilliana? Nie mogłam uwierzyć w dar który mi oferowali. Oboje skinęli głowami. —Jak długo trwa taki związek? W moim sercu znałam już odpowiedź, ale chciałam ją usłyszeć z ich własnych ust. Flam odchrząknął. —Całe życie... i więcej. Oznacza to również, że nigdy nie możemy przebywać zbyt długo z dala od siebie. Jeśli udasz się do krainy wróżek na więcej niż kilka miesięcy, oboje z Morio będziemy musieli udać się tam za tobą. Jeśli jedno z nas umrze, jego ciało odnajdzie inne w obrzędzie pogrzebowym. Nie jest to propozycja jaką składa się przyjaciołom, ale taka którą składają sobie kochankowie. Będziesz nasza żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Na nowo odwróciłam się w kierunku samochodu. Czy powinnam przyjąć ich propozycję? Z pewnością w obecnej sytuacji było to jedyne możliwe rozwiązanie. To odwróci moje życie do góry nogami. Pomyślawszy o Trillianie, podjęłam decyzję.
Odnajdę go bez względu na koszty. —Ruszajmy. Mamy robotę do wykonania, powiedziałam wskazując na samochód Morio. Następnie dodałam ciszej: kocham was obu. Mam nadzieję że o tym wiecie. I kocham też Trilliana. Jeśli zdołamy go uratować, musicie pozwolić mu dołączyć do nas. Będę zaszczycona by zostać waszą żoną. Musicie jednak pamiętać że jestem już zamężna z Trillianem, nawet jeśli nigdy nie wymówiliśmy tego słowa. Czy jesteście gotowi dzielić mnie z nim? Przyjrzałam się Flamowi, nadeszła chwila prawdy. Morio otworzył drzwi od strony pasażera i cofnął się pozwalając mi wsiąść. —Wiem, odpowiedział smok, i to nie ma dla mnie żadnego znaczenia, tak długo jak... —Tak długo jak...? spytałam. —Tak długo, jak Trillian będzie przy zdrowych zmysłach i po naszej stronie, skończył Flam. W tym przypadku zgadzam się. Następnie usiadł z tyłu obok Menolly. Morio zamknął moje drzwi. Zapięłam pas rozmyślając o przyszłości. Delilah położyła dłoń na moim ramieniu. Nakryłam jej dłoń swoją, spoglądając z roztargnieniem przez okno. W obecnym stanie rzeczy, każda forma długoterminowego zobowiązania wydawała mi się bezsensowna. Jednakże już istniała. Byłam związana z Trillianem, Morio i Flamem bez ceremonii lub świadectwa. Więc dlaczego nie uczynić tego oficjalnym? Dlaczego nie przeciągnąć szans na naszą stronę? Westchnąwszy, spojrzałam przez ramię na Flama. Mrugnął do mnie krótko. Ale to wystarczyło aby powiedzieć mi wszystko co chciałam usłyszeć: "Jestem tu dla ciebie. Pomogę ci. Kocham cię. Jesteś moja, ale dla twojego szczęścia jestem gotowy dzielić się tobą”. —W drogę! zawołałam, podczas gdy Morio opuszczał nasze terytorium, zmierzając w kierunku ziem Flama.
Rozdział 25 Po zabezpieczeniu samochodu iluzją, Morio wcisnął gaz do dechy. Dojechaliśmy na miejsce w rekordowym czasie. Wjeżdżając na podjazd prowadzący do domu Toma Lane'a a może raczej Georgio, wyczułam unoszącą się wokół nas obecność czegoś mrocznego. —Co jest do licha! zawołałam wyskakując z samochodu jak tylko się zatrzymał. Rozejrzałam się wokół, chcąc dowiedzieć się skąd pochodzi cała ta magia, unosząca się w powietrzu tak, że ciśnienie prawie uniemożliwiało mi oddychanie. Otaczająca nas zewsząd magia była potężna i starożytna, mogła należeć do Sidhe lub wróżki... O cholera! Morgane i Titania! —Demony? zapytała Delilah wysiadając z auta. Pokręciłam głową. —Nie wydaje mi się aby tu były. Nie, to jest magia wróżek. Z nutą magii księżycowej. Niezależnie od wszystkiego, Morgane jest córką księżyca podobnie jak ja. Wszyscy wysiedli z auta. Zauważyłam jak Flam zmarszczył nos. Kiedy warknął, odwróciłam się w jego kierunku aby upewnić się czy nie miał aby zamiaru się przemieniać. Ale on po prostu stanął wyprostowany, wysoki i niewzruszony pod nocnym niebem. —Titania i Morgane szukają jaskini, powiedział. Otwierają przejścia między światami aby odnaleźć mieszczące się gdzieś na tych ziemiach tajne kryjówki. Wkrótce im się uda. Musimy do nich dołączyć. Zamknęłam oczy. W powietrzu wzniósł się lodowaty wiatr poruszając gałęziami by następnie zawodząc udać się dalej na wschód. —To płynie z zachodu. Od strony błyszczących brzegów. —Avalon? zapytała Menolly.
Wytężając słuch, starałam się zlokalizować pochodzenie prądów powietrznych które do nas docierały. Zawierały w sobie sól morską, algi, krzyk mew i fosforescencję musujących świateł unoszących się na powierzchni wody w czasie gorących dni podczas przypływu. Magia wróżki uwięzionej w podwodnym świecie.
Idąc po śladach, podróżowałam wewnątrz samej siebie. Tak oto znalazłam się w sanktuarium czarnego jednorożca, naprzeciw Władcy Podziemi. Podpłynął do mnie. Jego długie włosy iskrzyły się magicznym blaskiem a jego okrągłe oczy błyszczały głębią czerni. Kiedy wypłynął na powierzchnię, zdałam sobie sprawę że otaczała go ławica delfinów. Oboje ukłoniliśmy się sobie. —Pani Camille, czego sobie życzysz? —Czy ta magia pochodzi z Avalonu? Czy utracona wyspa nadal spowita jest mgłą? Czy nagle się nie pojawiła? Czekałam licząc sekundy, podczas gdy on zamknął oczy i zanurzył rękę w wodzie. Dwadzieścia sekund później, podniósł głowę przyglądając mi się poprzez moje odbicie. —Nie, ta magia nie jest powiązana z Avalonem. Święta wyspa zatonęła i znajduje się zbyt głęboko we mgle, dla każdego, w tym dla mnie, nikt nie jest w stanie jej odnaleźć. Mamy tutaj do czynienia z magią Matki Księżyca oraz prądami oceanicznymi potężnej bogini mórz i oceanów. Czuję moc Władczyni Wód. Jej śpiew unosi się dzisiejszego wieczoru z wiatrem. Ktoś ją wezwał. Nie potrafił powiedzieć mi nic więcej. Podziękowawszy mu, wyszłam z transu tak łatwo jak człowiek budzi się z lekkiej drzemki. —To nie Avalon. Jedno jest pewne: nie starają się obudzić Artura (zamknąwszy oczy, ponownie starałam się wczuć w magię która mnie nawoływała, zapraszając do siebie... nie mogłam się jej oprzeć. Musiałam za nią podążać. Chodźcie! Źródło znajduje się w środku lasu, w miejscu gdzie zgodnie z opisem Benjamina znajdziemy jaskinię. Ruszajmy! Zrobiwszy pierwszy krok, Flam chwycił mnie za ramię. —Stop! Na naszej drodze będzie wiele pułapek. Pozwól mi pójść pierwszemu, powiedział. Będę w stanie je wykryć. Słuchając swojego instynktu, puściłam go przodem. Za nami depcząc nam po pietach szli Menolly, Delilah i Chase. Z każdym krokiem pogrążaliśmy się coraz głębiej w noc, idąc w świetle księżyca które sączyło się przez drobne chmury.
Czułam spoczywający na nas jego mrożący wzrok. Matka Księżyca odrzuciła swój czarny welon i teraz patrzyła na nas z góry. W ciągu najbliższych dwóch tygodni stanie się w pełni dojrzała. Emanować będzie pasją, pożądaniem a jej jaja będą gotowe do zapłodnienia. Wtedy rozkaże nam abyśmy wyruszyły na polowanie w poszukiwaniu tych, którzy chcą bawić się w kotka i myszkę. Las stawał się czarno-biały. Tu i tam ujrzeć można było aury zmącone przez monochromię nocy. Flam z łatwością poruszał się pomiędzy drzewami i kępami krzewów, prąc naprzód. Podczas polowania, widziałam wyraźnie w ciemności ale w inne noce - mimo iż mój wzrok był o wiele lepszy niż u większości ludzi - musiałam zwolnić w nieznanym mi terenie. Zatrzymałam się. Flam dał mi znak ręką. Nasi towarzysze dołączyli do mnie, ostrożnie stawiając kroki. Nagle rozległ się huk i okolicą wstrząsnęła mała eksplozja. Nie było śladu ognia lub dymu a Flam wyglądał na całego i zdrowego. Kiedy nasze oczy się spotkały, poczułam się w jego obecności bezpieczna. Wznowiliśmy naszą podróż do miejsca, gdzie Morgane rozbiła swój obóz. W oddali widać było ogień. Bez wątpienia znajdował się tutaj ich obóz. Flam dał nam znak abyśmy poczekali na niego, podczas gdy on sam pobiegł w stronę ich obozowiska. Po chwili płomienie zniknęły i po raz kolejny otoczyła nas ciemność. Zadrżałam. Nie było zimno, ale magia wróżek Władczyni Wód stawała się coraz silniejsza. Była tak gęsta i ciężka, że ledwo mogłam myśleć. Odwracając się do Morio, szepnęłam: —Ty też to czujesz? Skinął głową. —Tak. Z pewnością nie tak jak ty, ale też to czuję. Trudno mi udawać jakby nic się nie działo. Delilah pochyliła się do przodu. —Jesteśmy w dziczy. Tak przynajmniej twierdzi Flam. Zastanawiam się tylko, czy nie obróci się to przeciwko nam. —Co niby ma się obrócić przeciwko nam? zapytał Flam pojawiając równie szybko, jak znikł. —Ta... ziemia... wyjąkała Delilah. Ona jest dzika i…
—Zazwyczaj tak właśnie jest w naturze, odrzekł posyłając jej lodowate spojrzenie. Czy znasz chociaż wiek tego lasu? Te w krainie wróżek narodziły się podczas Wielkiej Separacji. Te tutaj są tak stare, że należą już do wspomnień planety. Są to istoty, które posiadają swój własny świat. Las nie potrzebuje ludzi, ponieważ ci są dla niego niczym wrzód... smoki oraz wszystko co porusza się w lesie. Depczemy go i niszczymy i nic nie możemy na to poradzić. To leży w naszej naturze. Ale nie znaczy to, że lasy akceptują to i udają że nic nie widzą. —W naszym świecie znaleźliśmy sposób komunikowania się z drzewami, wtrąciłam. W dzikich lasach są drzewa, które nic sobie nie robią z dwunożnych ale żaden z nich nie jest tak przerażający jak niektóre z tutejszych okazów! —Zapominasz o ich mrocznych kuzynach z Darkynwyrd! rzuciła Menolly dołączając się do rozmowy. Bez względu na to dokąd idziesz, zawsze będą drzewa które rozwiną przed tobą czerwony dywan oraz takie które będą traktować cię jak zarazę. —Wystarczy tych rozmów! wykrzyknął Flam. Ich obóz jest tam, ale nie ma w nim Morgane. Widziałem Arturo i to niecierpliwe zwierzę które zwie się Mordred. Śmierdzi płomieniami i sadzą. To jest z pewnością wasz podpalacz. Mordred? To wydawało się logiczne. Widocznie Morgane rozpoczęła już swoją kampanię przeciwko demonom. Idąc za Flamem, kontynuowaliśmy naszą podróż po stromej drodze. Za sobą słyszałam Chase'a starającego się za nami nadążyć. Wszakże Morio, moje dwie siostry i ja, byliśmy o wiele bardziej wytrzymali niż on. Nagle jego westchnienia przestały docierać do moich uszu. Zaniepokojona, odwróciłam się szybko. Ujrzałam jak Menolly z błyskiem w oku, wzięła go na plecy. Ten przerażony uczepił się jej z całej siły. Delilah spojrzała na niego i posłała mu ponure spojrzenie. Następnie moja siostra odwróciła się szybko, nic nie dając po sobie poznać. Flam zatrzymał się tak nagle, że na niego wpadłam. Złapał mnie za rękę abym z nim poszła. —Spójrz, rzekł odwracając się na zachód. Tam, na zboczu wzgórza, ujrzałam światło oraz tańczące wewnątrz niego, niczym mgła w nocy, niebieskie iskry. —Jaskinia, szepnęłam.
—Jaskinia, potwierdził Flam. Czym prędzej pokonaliśmy zbocze prowadzące do polany poniżej jaskini. Nie pytałam Flama czy wiedział o jej istnieniu. Podobnie jak my, zdawał się o niczym nie wiedzieć. Kiedy ruszyliśmy a nad nami lśnił srebrny półksiężyc, poczułam rosnące z każdą chwilą przyciąganie. Jej energia kryła w sobie życiodajną krew Matki Księżyca, porwaną przez prądy Władczyni Wód. Magia przychodziła i odchodziła, wirując niczym w labiryntowym tańcu i wzywając nas do siebie. Niebezpieczne wróżki z wrzosowisk i wzgórz, próbujące swoją pieśnią oczarować nas niczym syreny. Podeszłam do Menolly i znajdującego się za nią Chase'a. Zaniepokojona spojrzałam mu w oczy. Ujrzałam, bardziej znane jako świece martwych, kule światła pozbawione formy, będące przynętą dla ludzi - niczym syreny – w celu zabicia ich. Chase miał szeroko otwarte oczy i rozszerzone nozdrza. Poklepałam Menolly po ramieniu. Chciałam za wszelką cenę uniknąć mówienia, tak by wiatr nie poniósł naszych słów. Zatrzymała się po czym mu się przyjrzała, jemu i świecom zmarłych. Kiedy zrozumiała o co mi chodzi, chwyciła go mocno za ramię ciągnąc do przodu. Zadowolona udałam się przez wysoką trawę do Flama. Morio dołączył do nas, podczas gdy Delilah pozostała blisko z tyłu za Menolly i Chasem. Spojrzałam na księżyc. Jego rąbek błyszczał niczym ostrze kosy. Nagle w moich żyłach popłynęła lodowata fala strachu i pragnienia. Była moją panią, moją łowczynią, moją boginią. „Czy będziesz dla niej żyć? Czy umrzesz dla niej? Czy pocałujesz ją w usta w dzień swego ślubu i przyjmiesz jej pocałunek na czole w dniu swojej śmierci?" Głos Nigela rozniósł się echem w mojej głowie. Próbował mnie odwieść od zostania służebnicą Matki Księżyca, tak jak robił to z każdym. Nadskakiwanie Księżycowi bez bycia zaproszonym, prowadziło na ogół do szaleństwa lub szybkiej śmierci. W moim przypadku, pragnienie służenia jej towarzyszyło mi od dnia moich narodzin. Od tego czasu starałam się robić wszystko by jej dotknąć, by usłyszeć jak mówi wewnątrz mojego serca, tworząc połączenie które wstrząsnęłoby moją duszą. —Chodź. Nie mamy czasu do stracenia, powiedział Flam odciągając mnie od moich myśli.
Wówczas uświadomiłam sobie, że stałam nieruchomo pośrodku polany, pogrążona w kontemplacji. W chwili gdy moje nozdrza połaskotał zapach ziemi i wilgotnego mchu, pokręciłam głową aby oczyścić umysł. Prawie dotarliśmy na miejsce, gdy nagle w głębi mego serce usłyszałam nawoływanie: Camille, potrzebujemy cię. Przyjdź do nas. Twoje miejsce jest pomiędzy nami. —Co? Kto...? Zatrzymałam się, rozglądając wokoło. —Do kogo mówisz? spytała Delilah z zaniepokojeniem. —Nie wiem. Coś namawia mnie do wejścia do jaskini. Odkąd znaleźliśmy się na tych ziemiach, wzywa mnie do siebie magia, która z każdą chwilą rośnie (przygryzłam wargę). Muszę tam iść. Muszę wejść do jaskini. —Wszyscy musimy, odrzekła Menolly stale podtrzymując Chase'a. Najwidoczniej znajdował się w innym świecie. Tak długo jak jest pod wpływem uroku, będzie dla nas bezużyteczny - do czasu gdy nie znajdzie się z dala od lasu. Powinniśmy byli zostawić go w domu. —Co z nim zrobimy? Jeśli go tutaj zostawimy, ryzykujemy że go stracimy. Jeśli weźmiemy go z nami, ktoś powinien go doglądać. Przyjrzałam mu się, próbując wybrać najlepsze dla nas wszystkich rozwiązanie. —Będę go doglądać i dopilnuję aby nic mu się nie stało, odpowiedziała Delilah. Jestem silniejsza niż Chase. Mogę go chronić. —Dobrze, zgodziłam się robiąc krok w kierunku wejścia do jaskini. Cóż, jako że to ja jestem wzywana, pójdę jako pierwsza. Nie wyczułam demonów, więc wnioskuję że nie są w to zamieszane. Przynajmniej mam taką nadzieję. Skinąwszy głową, Morio stanął za mną, za nim Delilah z Chasem. Tymczasem Menolly pogrążyła się w ciemności, by posłużyć nam za niewidzialnego wartownika. Cichego i bezwonnego. Obserwując jaskinię, uchwyciłam róg jednorożca ukryty w fałdach mojego płaszcza. Następnie pobiegłam, z oboma moimi kochankami depczącymi mi po piętach.
Kiedy stopy dotknęły pierwszych niebieskawych promieni, serce przebił mi lodowaty słup mocy Matki Księżyca nawołującej mnie do siebie, roztrzaskujący się w sercu i dźwięczący niczym tysiące dzwoneczków. Bez zbędnych ceregieli zagłębiłam się w mrokach jaskini. Nagle ujrzałam Morgane i Titanię stojące w pobliżu kryształowego lasu, który strzegł ciała kobiety uwięzionej w gigantycznym stalagmicie. Ich dziki uśmiech, typowy dla wróżek, zachęcał mnie do zbliżenia się. Titania ruszyła w moją stronę z mieczem którego rękojeść kryła w sobie ametyst świecący w zmieniającym się świetle jaskini. Duchowa pieczęć. Dokładnie taka jaką opisał nam Benjamin. —Czekałyśmy na ciebie Camille, rzekła. Pomożesz nam uwolnić Aeval. Nie masz wyboru. —A co jeśli odmówię? spytałam sondując je wzrokiem. Pomimo wcześniejszych sporów, jasnym było że pracowały ramię w ramię. A Titania odzyskała wiele ze swoich dawnych mocy. Morgane zrobiła krok do przodu. —Camille, jesteś tą do której zwróciła się równonoc. Jesteś jedyną osobą która może pomóc nam uwolnić Królową Ciemności. Powołamy ją z powrotem do życia, a tym samym przywrócimy równowagę która została zachwiana podczas podziału światów. „Tego wieczoru zostanie zachwiana równowaga. Wyrównanie nastąpi jutro. Równowaga musi się zmienić. Wszystko co się do tej pory stało, można dziś skorygować. Moce które rządziły w przeszłości będą królować ponownie. Musicie być obecni aby być świadkami zmian i zrobić wszystko aby miało to miejsce.” Słowa Babci Kojot wypełniły mój umysł niczym szalona perkusja. Wtedy zrozumiałam. Kazała mi pomóc Titani i Morgane. Przeznaczeniem było by Sądy Wróżek zostały przywrócone. Musiałam unieść na swoich ramionach ciężar tej decyzji. Jeśli im nie pomogę, ucierpi na tym równowaga. Jeśli im pomogę... jakie będą konsekwencje? Nie miałam czasu aby się nad tym zastanawiać, rozważając wszystkie plusy i minusy. Demony zbliżały się wielkimi krokami. Benjamin przybył z przeciwnego kierunku. Jeśli chodzi o Feddrah-Dahns i Gui, oni również obrali inną drogę od czasu gdy ukryli się w domu Georgio. W każdym razie oni wszyscy zbiegną się tutaj przed północą.
Wszystkie te obrazy zalały mój umysł. Odwróciłam się do moich towarzyszy, którzy przysłuchiwali się wszystkiemu w milczeniu. Flam był gotowy do ataku, Menolly wyglądała na ogłuszoną. Morio kiwnął mi głową, podczas gdy Delilah podtrzymywała za ramię Chase'a. Wszyscy byli wystarczająco blisko wyjścia by w razie czego móc uciec. Skupiłam uwagę na Titani i Morgane. —Co mam zrobić?
Rozdział 26 Titania nakazała bym się zbliżyła, następnie zwróciła się do moich towarzyszy. —Pod żadnym pozorem nie wolno wam się wtrącać, zrozumiano? Flam jej przerwał. —Chwileczkę. Morio, twoje zaklęcie, proszę. Zrozumiałam do czego zmierza. —Zrób to. Nie mam prawie wątpliwości ale nigdy nie wiadomo. Podczas gdy Morgane wyglądała jakby miała za chwilę eksplodować, Titania rzuciła bardziej przyjaznym tonem: —Zrób to, mistrzu lisie. Skinąwszy głową, Morio cofnął się i uniósł ręce. Po chwili zaczął nucić mantrę w języku japońskim. Jaskinie zalało jasne światło, migocząc wokół nas. Przed moimi oczami zaczęły przewijać się wirujące obrazy. Wkrótce potem Delilah przemieniła się w kota-panterę. Flam stał wewnątrz obłoku dymu w swojej prawdziwej postaci białego smoka. Ale najbardziej zaskakujący był Chase. Przyglądając się jego aurze, nie było wątpliwości co do jego tożsamości. Jednak było w nim coś więcej… coś jakby odległa obietnica... Morgane i Titania nie uległy żadnej transformacji. Ani wróżka uwięziona w krysztale. Odetchnąwszy z ulgą, Morio potrząsnął głową. —Żadna z nich nie jest złudzeniem Raksasa. Mówią prawdę. —A więc lepiej zrobimy zabierając się do pracy, rzuciłam rozglądając się po jaskini. Sala w której się znajdowaliśmy rozciągała się dalej. Wydawało się jakby kolce kwarcu wyrastały z czarnej skały. Podłogę pokrywała krystaliczna warstwa, wyglądająca jak lód i odbijająca w sobie światło pochodzące, zdawało by się, z samego kamienia. W centrum stała kryształowa platforma, a za nią stalagmit którego więźniem była Aeval. Powyżej znajdował się kielich wykonany z wulkanicznej lawy i zawierający płyn z którego ze wszystkich stron wylewał się dym.
Kiedy Titania skinęła bym podeszła bliżej, po raz ostatni spojrzałam za siebie. —Muszę to zrobić. Babcia Kojot to przepowiedziała. Nie mam wyboru. Nie mogę walczyć z własnym przeznaczeniem. Kiedy mówiłam, energia jaskini zmusiła mnie do zrobienia kroku do przodu. Przestając się opierać, dołączyłam do Titani i Morgane. Titania nakazała mi bym zajęła miejsce po jej lewej stronie. A sama stanęła między nami trzema, z Morgane po swojej prawej. Królowa wróżek wyciągnęła do mnie rękę, instynktownie podałam jej swoją dłoń wierzchem do góry. W tym momencie nasze oczy się spotkały a czas zdawał się cofać, ukazując minione tysiąclecia. Jej moc krążyła wokół, otulając nas niczym magiczny płaszcz i mieszając się ze sobą w nimbusie nieśmiertelności. Wyprostowawszy ramiona, Morgane westchnęła ze zdziwienia. Titania zrzuciła wszystkie swoje maski. Jej piękno i blask wypełnił jaskinię. Nie mogłam zrobić nic innego, jak ją podziwiać z oczami wypełnionymi dumą. To była Titania z opowieści i legend, królowa wróżek, która terroryzowała i uwodziła śmiertelników. Była kimś na kim powinna wzorować się nasza własna królowa. Titania wiedziała jak powinien się zachowywać prawdziwy władca. Jakiś czas pogrążona była w smutku i alkoholu, ale teraz wróciła. Unosząc do góry miecz, którego rękojeść inkrustowana była duchową pieczęcią, przyłożyła jego ostrze do mojej skóry nacinając ją. Moja krew rozlała się po jej ręce, skapując na podłogę. —Dołącz do nas, rzekła wskazując na kielich. Umieszczając rękę nad naczyniem, obserwowałam krople krwi mieszające się z parującą cieczą, która zaczęła syczeć wytwarzając purpurowe płomienie. Pozwoliłam by Morgane wzięła mnie za rękę. Wtedy przyłożyła usta do mojej rany całując ją. Zaraz po tym moje ciało się zagoiło, zupełnie jak wpływem niewidzialnych igieł. Titania zwróciła się w stronę platformy. —Jedynie połączenie krwi wróżki i magii Matki Księżyca przy ich obopólnej zgodzie może uwolnić Aeval z jej kryształowego grobu i przywrócić ją do świata żywych. Ponieważ jestem jej bezpośrednią rywalką, nie mogę skruszyć stalagmitu. Tym bardziej Morgane, ponieważ dąży do zajęcia jej miejsca.
Zatrzymała się spojrzawszy mi w oczy. —Jednakże ty Camille... krew wróżek płynie w twoich żyłach, jesteś córką księżyca i nie pożądasz naszych tronów. To do ciebie należy wyzwolenie Aeval. Przed uderzeniem mieczem w kryształ, wypij ten eliksir. Złam urok który więzi Królową Trybunału Cienia, odkąd światy zostały podzielone a Trybunały rozdzielone. Jej słowa rozeszły się echem po jaskini. „Złam urok który więzi Królową Trybunału Cienia, odkąd światy zostały podzielone a Trybunały rozdzielone”. Więc tak, Aeval była więźniem od czasów Wielkiej Separacji. I tak oto teraz ja musiałam złamać potężne zaklęcie które zostało rzucone przez... przez... kogo dokładnie? Spojrzałam z niepokojem na Titanię. —Kto rzucił ten czar? Wzięła moją twarz w dłonie. —Czterej Władcy Elementarni, połączyli siły aby go stworzyć. W tym samym czasie zabrali wiele z moich mocy. Nawet jeśli udało mi się odzyskać większość z nich, nie mogę cofnąć tego co zostało uczynione Aeval. —I myślisz, że ja mogę… —Teraz, gdy posiadasz róg czarnego jednorożca, masz siłę by ją przebudzić. Znamy moc rogu. Elementarni którzy żyją wewnątrz niego, mogą zaoferować ci wystarczająco dużo magii by pokonać siłę tych, którzy zaczarowali Sądy i rzucili je na kolana. Rzucili je na kolana? Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej części historii. —Chcesz mi powiedzieć, że Wielka Separacja była w rzeczywistości walką? Titania spojrzała na mnie z powagą. —Nie wiesz o tym moje dziecko? Wielka Separacja była wielką bitwą jakiej wróżki nie znały. Ci którzy bali się demonów, walczyli by podzielić światy w sposób który zachwiał równowagą wszystkich sfer życia. Od tego czasu wszystko jedynie się pogarsza. Och, przez jakiś czas pozwoliło to trzymać demony na dystans, ale system jest słaby i upada. Coraz częściej otwierają się coraz to nowe portale. Pieczęcie duchowe pragną się połączyć aby przywrócić równowagę w świecie.
—Plan był wadliwy od samego początku, wtrąciła Morgane. Zwycięzcy odwrócili się plecami od swojego dziedzictwa, uciekając do świata wróżek po tym, jak uśmiercili Sądy Światła i Cienia. Wielu z nich poszło w zapomnienie, ale ci którzy jak my szli podczas bitwy w awangardzie, pamiętają zniszczenia wywołane wojną. —Więc robiąc to, zdradzę swoją rodzinę, mój świat… Sparaliżowana niezdecydowaniem, czułam się jak chorągiewka na wietrze, uwięziona pomiędzy dwoma światami. Równonoc będzie miała miejsce dziś wieczorem. Babcia Kojot była czarownicą losu. Dała mi do zrozumienia, że moim przeznaczeniem było odbudować sądy wróżek na Ziemi. Ale jakie będą tego konsekwencje w krainie wróżek? Czy nie wywołam przez to więcej konfliktów? Po chwili, tracąc cierpliwość Morgane chwyciła mnie za ramię odwracając w swoją stronę. —Twoja rodzina urodziła się na Ziemi! Nie ma wątpliwości że jesteś córką wróżki, ale czy znasz swoich przodków? Czy znasz korzenie swojego ojca? Przestraszona, pokręciłam głową. Czułam że wydarzy się coś ważnego. Morgane spojrzała przez chwilę na Menolly i Delilah. Obie stały w pogotowiu, gotowe do działania. —To dotyczy was również, więc słuchajcie uważnie. Nie miałam zamiaru wam o tym mówić, bo lepiej by pewne rzeczy zostały zapomniane. Ale jeśli nie chcesz czuć się jakbyś zdradzała swoją rodzinę, to lepiej abyś dowiedziała się o kilku rzeczach. Według ciebie, skąd wywodzi się wasze drzewo genealogiczne? Więc? —Nie wiem. Ojciec powiedział nam, że większość zapisów w rejestrach przepadło. Moje zęby tak bardzo szczękały, że nie mogłam oddychać. Morgane zacisnęła dłoń na moim ramieniu tak mocno, że w miejscu tym pozostaną mi ślady. —Camille, spójrz na mnie. Co widzisz? Przyjrzyj mi się dobrze! Zrobiłam jak kazała. Spojrzałam w jej fiołkowe oczy i przyjrzałam się jej kruczoczarnym włosom i młodzieńczej twarzy. Wtedy zrozumiałam. Zrozumiałam co chciała nam powiedzieć. —Och, mój Boże! Ty... ty… —Jestem twoją prababką, głupia! Twoje korzenie są takie same jak moje! Obie należymy do rodziny, która po raz pierwszy związana była z Matką Księżyca na długo przed Wielką Separacją. W naszych żyłach płynie ta sama krew.
Dotyczy to zarówno ciebie jak i twoich sióstr. W jakiś sposób ja i wasz ojciec jesteśmy kuzynami. Mimo że jestem tylko w połowie wróżką, moja praca u boku Merlina pomogła mi przedłużyć moje życie. Żyję na tym świecie tak długo, jak wróżki czystej krwi. Wasz ojciec urodził się po rozdzieleniu światów, ale jego dziadek i mój ojciec są rodzicami. Zrobiłam rozeznanie zaraz po naszym pierwszym spotkaniu,. Twoja krew wzywa moją. Nagle poczułam, że ziemia usuwa mi się pod stopami. Spojrzawszy na Menolly i Delilah zdałam sobie sprawę, że były tym równie wstrząśnięte jak ja. —Należymy do tej samej rodziny? Mój pradziadek umarł zanim się urodziłam. Zginął w lesie w walce z bezimiennym stworzeniem. Mój ojciec nigdy nie dowiedział się czym było to stworzenie. Wielka Separacja podzieliła świat, wysiedlając rodziny i niszcząc rejestry, rozdzierając klany i starożytne społeczności. Niemniej jednak zawsze wierzyliśmy, że ofiary były konieczne. Wszyscy byli zgodni co do tego, iż była to cena za powstrzymanie demonów przed zaatakowaniem nas. Teraz nad wszystkim czego nauczyła nas historia zawisł cień. —Możesz mnie nazywać "kuzynką", jeśli masz na to ochotę. Dalej, wstawaj! Trochę odwagi! Wiesz co masz zrobić, więc zrób to! Mrużąc oczy, Morgane bez zbędnych uprzejmości podniosła mnie i pchnęła w stronę podium. —Masz dziwny sposób na okazywanie miłości, mruknęłam. Przynajmniej udało jej się wybudzić mnie z szoku. Mimo że moja reputacja w świecie wróżek była zszargana, musiałam działać. Teraz gdy poznałam prawdę, bardziej ufałam Babci Kojot niż tym którzy zostali w moim świecie... W momencie gdy przyjęłam puchar który wręczyła mi Morgane, kryształy które wyrastały z podłogi i sufitu zaczęły nucić. Ciemny napar pachniał ziołami wrząc delikatnie. Mogłam wyczuć w nim moją krew zmieszaną z krwią Titani i Morgane. Rzuciłam okiem na Menolly, która wydawało się dobrze reaguje na porcje hemoglobiny. Biorąc głęboki oddech, podniosłam kielich do ust, modląc się by ten mnie nie zabił. W gardle poczułam gorzki smak miodu. Miodu zmieszanego z piżmowymi drożdżami i dojrzałymi jabłkami. Krwi, piołunu, konopi ...i … posmakiem grzyba.
Podczas gdy płyn rozlewał się w moim gardle, poczułam jak w moim żołądku rozprzestrzenia się lodowy ogień. Zawładnęły mną fale bólu i przyjemności, rozlewając się w moich żyłach, muskając moje palce i serce, by następnie wlać się do mojego ciała niczym motyl rozwijający swoje skrzydła po raz pierwszy. Patrzyłam na zasłonę która utworzyła się pomiędzy nami trzema. Składała się ona z tysięcy kropelek energii. Zdałam sobie sprawę, że w ten oto sposób utworzyłyśmy naszą własną wersję Morza Jońskiego, pomost pomiędzy różnymi mocami. Czułam je wszystkie w sobie: Titania której udało się odzyskać swoją pierwotną formę; ta sama która pracowała ramię w ramię z Morgane by przywrócić pokój. I Morgane, która pragnęła władzy. Jednakże co do tej ostatniej nie było żadnych wątpliwości w jej umyśle. Nigdy nie sprzymierzy się z demonami. Nie było ryzyka aby mogła nas zdradzić. —Patrzcie! Widzicie to? Głos Chase'a przerwał milczenie. Jak jeden mąż zwróciliśmy się w jego stronę by go uciszyć. Wtedy policjant zamrugał i cofnął się. Flam położył dłoń na jego ramieniu aby utrzymać go w miejscu. Kiedy spojrzałam mu w oczy, smok poruszył niepostrzeżenie ustami. Milczał, ale posłał mi buziaka. Otaczał go krąg światła i energii. Spod jego długiego płaszcza wydostawał się dym. Wewnątrz niego ujrzałam gadzią energię, która czekając na mnie wirowała poruszając się wężowym ruchem. Gdy mój wzrok przeszedł z Flama na Morio i moje siostry, byłam w stanie zobaczyć moce ich duszy. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo ich kocham. Każde z nich na różny sposób. Nawet Chase'a, którego różowawa aura powiedziała mi, że posiadał pewne moce z których nie zdawał sobie sprawy. Był człowiekiem, ale coś się w nim rozwijało. —Jesteś gotowa? zapytała Titania. Odwróciłam się do starej królowej wróżek. —Pozwól mi przygotować róg. Skinęła głową. Zanurzyłam rękę w kieszeni w poszukiwaniu rogu czarnego jednorożca. Po chwili moje palce go dotknęły. W tej samej chwili poczułam zalewającą mnie falę bólu i strachu. Feddrah-Dahns!
—Na zewnątrz jest Feddrah-Dahns! Ma kłopoty! Idźcie i pomóżcie mu! Ja zostanę. Znajdźcie go, tu są demony! Flam natychmiast przejął dowodzenie. Jego długi płaszcz zafalował za nim jakby żył własnym życiem. Za nim szli Menolly i Delilah. Morio spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem, zwróciwszy się w stronę Chase'a. —Zostań tu, w starciu z demonami i świecami umarłych nie masz żadnych szans. —On ma rację, Chase. Bądź gotowy na wypadek gdyby ktoś wszedł do jaskini. Wzdychając, Chase energicznie pokręcił głową rzuciwszy okiem na innych oddalających się. Wyjąwszy swój Nunchakus, stanął skulony przy wejściu do jaskini. Chwyciłam róg. Nie mieliśmy czasu do stracenia. Porzuciwszy wcześniejsze wątpliwości i obawy, zacisnęłam rękę na kryształowym stożku, by następnie pogrążyć się wewnątrz rogu w poszukiwaniu komnaty luster. Jedna sekunda, dwie... i znalazłam się w środku, stając naprzeciw czekających na mnie czterech Władców Elementarnych. Eriskel też tam był i obserwował mnie uważnie. —Potrzebuję waszych czterech mocy do wzmocnienia mojej magii, wyjaśniłam. Muszę złamać starożytne zaklęcie rzucone przez niezwykle potężnych władców żywiołów. Potrzebuję was by pokonać ich bariery i ich strażników. Bez słowa, skłonili mi się wszyscy i poczułam pełzające w moim ciele ich energie. Zupełnie jakbym zanurzyła palce w czterech różnych gniazdkach elektrycznych. Gdy znalazłam się z powrotem w moim ciele, ku mojemu zaskoczeniu zdałam sobie sprawę, że więzy które wiążą mnie z Morgane i Titanią przyozdobione są dużymi, kolorowymi perłami. Korzenie ziemi, energia wody, moc powietrza i miecze ognia... wszystko to wrzało wewnątrz mnie. W ciszy Titania podała mi miecz. Przyjrzałam się tkwiącej w nim pieczęci duchowej. Był to inkrustowany ametyst w formie wisiorka przymocowanego do rękojeści. Wewnątrz kamienia tańczyły promienie, iskrzące się niczym zerwany kabel elektryczny. Pieczęć żyła swoim własnym życiem. Ponadto była świadoma mojej obecności i gotowa aby jej użyć. Przez chwilę prawie uległam pokusie by zagarnąć ją dla siebie i poddać swojej woli. Potem wyprostowałam się i zwróciłam swoją uwagę na kryształ i uwięzioną w nim od tysięcy lat Aeval. Unosząc miecz, wycelowałam go w stronę kryształowego grobowca i uderzyłam po raz pierwszy.
—Obudź się! Powietrze wypełnił warkot. Cofnęłam się by uderzyć ponownie. —Skrusz się! Ponownie metal i srebro zetknęły się z kryształem. W sali rezonowało harmoniczne echo uderzenia. —Miejmy nadzieję że trzecie będzie tym dobrym, zawołałam rozpoczynając ponownie. Zapadła cisza, po czym kamień się rozpadł. Kawałki kwarcu wystrzeliły wokół niczym seria pocisków z AK-47. Obserwowałam jak uderzenie rozprzestrzenia się niczym pajęczyna. Potem rozległ się głośny wybuch i reszta kryształu eksplodowała. W jaskini powiał wiatr, rzuciłam miecz i upadłam na kolana. Wstrząśnięte siłą wybuchu, Titania i Morgane zrobiły krok do tyłu. Fale szoku rozchodziły się po moim ciele serią uderzeń. Podniosłam głowę; cholernie bolały mnie żebra. Wokół Aeval powstał wir. Wir oddechu, życia i magii. Ciemne pazury musnęły jej rozchylone usta i przez nie dostały się do środka jej ciała. Dostała konwulsji, asymilując dym niczym eliksir życia. Następnie Aeval zamrugała powoli otwierając oczy. Były one koloru śniegu i mrozu. Miała na sobie sukienkę koloru nocy. Wyszła ze szczątków kryształu niczym balerina tańcząca na czubkach swoich palców. Była wysoka i niebezpiecznie piękna. Przyjrzała się miejscu w którym się znajdowała i na jej ustach pojawił się szyderczy uśmieszek. Nagle dojrzała Titanię i wybuchnęła śmiechem. —Więc w ten sposób jestem wolna. I ty również. Jeśli dobrze rozumiem, nie wygraliśmy wojny? Nagle odwróciła się do mnie. —Kim jesteś? Jesteś wróżką i jeszcze… pociągnęła nosem. Tylko w połowie. Nigdy nie spotkałam rasy która cię poczęła. Titania niezwłocznie wstała, za nią Morgane. —Aeval, nie mamy czasu do stracenia. Musimy przywrócić sądy. Zależy od tego równowaga na świecie. Morgane nie wyglądała jakby się swobodnie czuła. —A ja? Chciałam…
—Cisza! rzuciła Aeval kładąc palec na ustach. Morgane jej posłuchała. Obserwowałam moją kuzynkę która nie zrobiła tego z własnej i nieprzymuszonej winy. O nie! Aeval rzuciła na nią zaklęcie! Przyjrzawszy się dawnej Królowej Cienia zdałam sobie sprawę, że nie utraciła żadnej ze swoich mocy. Nikt nie zdołał ich jej odebrać ani okiełznać. Podobnie jak ona sama, zostały one jedynie zamrożone w czasie. Jasnym było że była niebezpieczną kobietą. Zrobiłam krok do tyłu. —Sprowadziłaś mnie z powrotem do życia, rzekła zwracając się do mnie. Jestem twoim dłużnikiem. Zrób z tego dobry użytek. Być może pewnego dnia będę mogła cię uratować. Mój żołądek się zacisnął. Dałabym wszystko by mieć pod ręką butelkę z wodą z melisy. Aeval wiedziała jak zastraszyć ludzi. Myślę że jej propozycja była odpowiednikiem "Zostałaś zwolniona z więzienia”. Nagle stanęła między nami Titania. —Mamy wiele rzeczy do przedyskutowania, siostro, i Morgane będzie przy tym obecna. Nawet jeśli nie jest czystej krwi wróżką, to ona zaczęła dążyć do przywrócenia sądów. Nie mogę pozwolić abyś ją zabiła. Kiedy ty byłaś uwięziona a ja popadłam w alkoholizm, to ona była tą która zachowała o nas żywą pamięć. Zastanowiwszy się przez chwilę nad słowami Titanii, Aeval skinęła głową. —Dobrze, chodźmy. Chcę się wydostać z tej przeklętej jaskini. Titania zwróciła się do mnie. Wskazując na miecz, gestem nakazała mi milczenie. —Możesz go wziąć, ze wszystkim co jest do niego przytwierdzone. Zrób z nim cokolwiek zechcesz. Wkrótce się odezwę. Po tych słowach objęła Morgane w pasie i trzy czarownice zniknęły w gęstej chmurze dymu. Spojrzałam na roztrzaskany kryształ i miecz, a następnie odwróciłam się w stronę Chase'a który skrywał się za głazem. Stanąwszy, Chase podbiegł do mnie. —W porządku Camille? Nie potrzebujesz pomocy?
Chwycił mnie za rękę. Ostrożnie wstałam, sprawdzając czy wszystko było w porządku. Moce rogu zaczęły słabnąć. Powinnam go szybko naładować. Niestety, nie nastąpi to wcześniej jak za miesiąc. Magia która we mnie wstąpiła by roztrzaskać kryształ sprawiła, że byłam ledwo żywa. Bycie przekaźnikiem dla magi czterech Elementarnych, w tym królowej wróżek i potężnej czarownicy, obdarło mnie ze skóry sprawiając że nadal cierpiałam. Już miałam mu odpowiedzieć, gdy nagle moją uwagę przykuł hałas przy wejściu do jaskini, sprawiając że oboje z Chasem podskoczyliśmy. Kiedy starałam się zebrać w sobie jak najwięcej mocy, ktoś wpadł do środka. Chase stanął przede mną z Nunchakus w ręku. Po chwili rozpoznał intruza i opuścił broń. W progu stał nikt inny jak Benjamin Welter, patrząc na nas z udręczonym wyrazem twarzy. —Pomóżcie mi! błagał. Demony mnie gonią! Są w poszukiwaniu klejnotu!
Rozdział 27 —Benjamin! wykrzyknęłam odpychając Chase'a i podbiegając do niego. Biedak wyglądał na przerażonego, jakby goniły go piekielne psy. Co nie było dalekie od prawdy... albo jeszcze gorsze... w porównaniu z demonami, te ostatnie były niczym pudelki. Podejdź tutaj. Chase, pomóż mu znaleźć kryjówkę. Jeśli faktycznie demony się zbliżały, musiałam chronić pieczęć. Chwyciłam miecz i przyjrzałam się tkwiącemu w nim klejnotowi. Było w nim coś na kształt zapadki. Wykrzesując z siebie resztki energii, położyłam rękę na pieczęci. —Uwolnij się! Na te słowa, kamień oderwał się i spadł mi na dłoń. Przyjrzawszy mu się z bliska, zastanawiałam się co mam z nim zrobić. Jeśli inni nie wrócą, oboje z Chase'm nie mieliśmy żadnych szans w starciu z demonami. Rozejrzałam się wokół. Niedobrze. Z pewnością demony przekopią jaskinię w poszukiwaniu pieczęci. Z braku innych możliwości, wsunęłam klejnot w stanik między piersi, gdzie lekko wibrował. Aby go dostać, wpierw będą musieli poradzić sobie ze mną. W stanie w jakim byłam, być może nie będę w stanie rzucić czaru. Jak nigdy dotąd wyczerpałam wszystkie zapasy energii. Jednakże miałam jeszcze miecz. Nie poddam się bez walki. —Myślisz że Titania wróci by nam pomóc? zapytał Chase głosem pełnym nadziei. Chciałam mu odpowiedzieć "tak" by go uspokoić, ale w sercu wiedziałam że to nasza walka. Królowe wróżek nie bawiły się w kawalerię. Pokręciłam głową. —Nie licz na to. Miejmy raczej nadzieję że pozostali wrócą na czas. Czekając na nich, ustaw się za mną. Jestem od ciebie odporniejsza. —Nie. Jestem już zmęczony tym że odstawia się mnie na bok, tylko dlatego że jestem człowiekiem... zaczął, ale mu przerwałam. —Posłuchaj: nic na tym nie zyskamy jeśli przejdą przez ciebie aby dotrzeć do mnie. Jeśli upadnę, trudno. Ale mogę opierać im się wystarczająco długo by ich opóźnić. Rozumiesz? Oboje będziemy mieli większe szanse na przetrwanie, jeśli to ja stanę przed tobą.
Nie czekając na jego odpowiedź, skierowałam się w stronę wejścia. Usłyszałam ruch następnie do środka wtoczyli się Feddrah-Dahns i Gui. —Nadchodzą? —Tak. Demony stoją przed waszymi siostrami i przyjaciółmi. Staraliśmy się utrzymać je z dala od jaskini, ale myślę że wyczuły, iż coś się tutaj dzieje. Energia którą wywołałyście rozprzestrzeniła się poprzez plan astralny, docierając do świata wróżek. Feddrah-Dahns pogrzebał w ziemi kopytami i zarżał. —Cholera! Do przybycia Delilah i innych musimy ich czymś zająć. Ostrzegam was, pozostała mi zaledwie kropla magii. Jestem opróżniona. Nawet gdybym spróbowała przywołać błyskawice, nie mam wystarczająco dużo siły aby je kontrolować. Skończyłabym spalona, podobnie jak ci znajdujący się blisko mnie. Wzięłam głęboki oddech nabierając powietrza w płuca by się naładować. Przynajmniej krążąca w moich żyłach adrenalina pomoże mi utrzymać się prosto. —Zanotowane. Gui, zostań z policjantem. Pomóż mu jeśli możesz, rzucił FeddrahDahns spojrzawszy na mnie. Posłałam mu wdzięczny uśmiech. Podczas gdy czekaliśmy, mój umysł zalała lawina myśli. Walka stawała się coraz bardziej trudna, coraz trudniej było odróżnić białe od czarnego. Mogliśmy polegać jedynie na swoich mieczach. Jednakże alternatywa była tak przerażająca, że nie mieliśmy wyboru. Krwawa Armia, krwawe miecze, krwawa epoka. Z tym wszystkim, nic dziwnego że moje noce z Flamem wydały mi się wakacjami: bezpieczna wewnątrz zasnutego dymem i mgłą snu który istniał naprawdę. Obietnica sanktuarium. Trillian również zajmował miejsce w moich myślach, ale nie mogłam sobie teraz pozwolić na uronienie ani jednej łzy. Czułam się pusta w środku. Trillian stawał twarzą w twarz z goblinami a ja z demonami. Może miał większe szanse na przetrwanie niż ja? Czy podobnie jak ja, martwił się o mnie? Prawdopodobnie tak, jednakże potrafił stawić czoła swojemu strachowi i wypełnić powierzone mu zadanie. Ja również. Nie zawiodę go. Sprawię że razem z moim ojcem będą ze mnie dumni. Wyprostowałam się, gdy nagle moją uwagę przykuł ruch przy wejściu. A wraz z nim unoszący się w powietrzu zapach pomarańczy, jaśminu i wanilii. A oto i oni.
Pierwszy pojawił się Karvanak a tuż za nim Vanzir i Jassamin. Przełknęłam gulę która stanęła mi w gardle. Wyglądali jak ludzie, co było jedynie złudzeniem. Byli bezlitosnymi mordercami, którzy z zapałem poszukiwali pieczęci. Moim obowiązkiem było ją chronić. Chwyciłam swój miecz. —Nie zbliżajcie się. Nie jesteście tu mile widziani. Odejdźcie a darujemy wam życie. Karvanak się roześmiał, by następnie pozbyć się swojej ludzkiej postaci - jakby zrzucił skórę. Nagle znalazłam się w obliczu nagiego mężczyzny z głową tygrysa. Mrużąc oczy, pokazał swoje kły. —Daliśmy wam wystarczająco dużo czasu, odparła Jassamin stojąca po jego lewej stronie obok swojego pana. Nie posłuchaliście nas. Vanzir pojawił się po jego drugiej stronie. —Jeśli oddacie nam pieczęć z własnej woli, wszystko będzie dobrze. Było coś w jego głosie... wahanie... pauza... która sprawiła że mu się przyjrzałam. Uniósł wzrok podobnie jak zrobił to na parkingu. Poczułam że próbuje się ze mną skomunikować, ale byłam zbyt zmęczona by zrozumieć co miał na myśli. —Doskonale wiecie że jej wam nie oddam. Muszę zapobiec temu by Skrzydlaty Cień przywłaszczył sobie wszystkie pieczęcie. Starałam się grać na zwłokę. Gdybym okazała im mój strach, wszystko skończyłoby się w mgnieniu oka. Nagle Raksasa wydał z siebie pomruk i gestem dał znak Jassamin. Ta kiwając głową, podeszła do mnie. Miała na sobie winylowy kombinezon i wysokie kozaki. Jeśli umrze a mi uda się przeżyć, nie zawaham się zagarnąć jej stroju dla siebie. Odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała. —Dżin kontra czarownica księżyca. Ciekawe... wszelako wyglądasz na wykończoną. Zmęczona, moja droga? rzuciła posyłając w moją stronę podmuch wiatru. Zbierając w sobie wszystkie siły, starałam się wznieść w sobie tyle barier ile tylko się dało. Cios powalił mnie na ziemię, jednakże zamiast połamać wszystkie moje kości i posłać mnie w powietrze, ten podzielił się na dwoje i jedynie mnie musnął. —Co jest...?
—Jestem tutaj. Zrobimy wszystko co w naszej mocy aby ci pomóc, nawet jeśli nie możemy dać ci energii niezbędnej do twoich zaklęć. Władca Wiatru! Elementarni próbują mi pomóc! Jassamin posłała mi pytające spojrzenie. Korzystając z jej chwilowej nieuwagi, rzuciłam się ku niej z mieczem w ręku. Ostrze metalu zatonęło w jej ciele. Wydała z siebie okrzyk. Najwyraźniej dżiny nie przepadały za srebrem. Przynajmniej nie ten. —Suka! wykrzyknęła uderzając mnie w twarz tak mocno, że przeleciałam przez całą salę. Znalazłam się pobliżu Feddrah-Dahns'a. Wówczas jednorożec zaczął mamrotać zaklęcie w nieznanym mi języku. Chase pomógł mi wstać. Właśnie odzyskiwałam pozory równowagi, gdy Jassamin rzuciła się na nas ponownie z szablą w ręku, ostrą jak żyletka. Poruszała się szybko i o mały włos by mnie dosięgła. Niestety FeddrahDahns miał mniej szczęścia ode mnie. Zanim zdążył uciec, ostrze raniło go w ramię. Zarżał z bólu, a krew zalała jego piękną mleczno-białą grzywę. Gui krzyknął, pokrywając wszystko wokół siebie magicznym pyłem. Pomiędzy demonami a nami utworzyła się chmura dymu. Desperacko rozglądałam się w poszukiwaniu innej broni niż miecz którego którego wcześniej użyłam w jaskini. Z załzawionymi oczami, Jassamin zmierzała w moją stroną. I nawet jeśli opuściła szablę, to kierowała się prosto na mnie. Potknęłam się próbując uciec, ale nie miałam dokąd pójść. Zamiast mnie zaatakować, Jassamin chwyciła mój nadgarstek przyciągając do siebie. Jej siła była ogromna. Nie mogłam się uwolnić. —Nie! Starałam się ze wszystkich sił skoncentrować na Matce Księżyca, ale to było jak próba zaczerpnięcia wody z pustej studni. Nie miałam wystarczająco dużo energii by wezwać na pomoc błyskawice. —Dobrze, bardzo dobrze, pogratulował jej Karvanak gdy zostałam pchnięta wprost w jego ramiona. Posłał mi bezczelny uśmiech. Po pierwsze, pieczęć... —Litości! ... Zastanów się co robisz! Czy naprawdę chcecie zniszczyć oba światy? Nikt o zdrowych zmysłach…
Uciszył mnie uderzając mnie pięścią w twarz, jęknęłam smakując w ustach swoją własną krew. Wyglądało jakby wszystko to go bawiło, roześmiał się na całe gardło. Następnie jego ręka wślizgnęła się za mój dekolt w poszukiwaniu klejnotu. Jego oczy błyszczały światłem które mi się w ogóle nie podobało. Sparaliżowana, modliłam się aby zdarzył się cud. Nadaremnie. Już znalazł kamień ukryty między moimi piersiami. —Gdybyśmy mieli więcej czasu, schrupałbym się na surowo, mruknął przyciągając mnie do siebie. I to na wiele sposobów. Kończąc na stole, oczywiście. Ale nasz rozkład zajęć... Nagle usłyszałam krzyk Chase'a. Kiedy się odwróciłam, ujrzałam go walczącego z Jassamin. —Nie, Chase! Zostaw ją! Ona cię zabije! Karvanak roześmiał się znowu, tak wulgarnie że poczułam jak zbiera mi się na wymioty. —Czy naprawdę myślałaś że darujemy wam życie? Głupia. Daliśmy ci szansę ale nie skorzystałaś z niej. Gdy Skrzydlaty Cień zapanuje nad tym światem, my będziemy rządzili ludzkimi niewolnikami, być może twoja dusza będzie spoglądała przez kraty z wieży piekieł, wiedząc że brałaś udział w naszym zwycięstwie. Próbowałam się wyrwać. I tak mnie zabije. Jak walczyć - to do końca! —Możesz mnie zabić. Możesz zabić moich przyjaciół. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto się wam przeciwstawi! Zostało wam do odnalezienia sześć pieczęci duchowych. Nie możecie oczekiwać, że wszystkie je znajdziecie! Karvanak wzruszył ramionami. —Niech przyjdą! Niech przyjdą tłumnie! Jassamin, Vanzir, zabić tych głupców. Mam zamiar podarować Skrzydlatemu Cieniowi prezent. Potarł nim o pierś, przyjrzawszy mu się zazdrosnym okiem. —Och Vanzir... to twoja ostatnia szansa. Jeszcze jeden błąd a wyślę cię do Razora. A wiesz do czego jest zdolny. Po tych słowach rzucił mnie do stóp swego towarzysza i odwrócił się w stronę drzwi. Zrobił zaledwie dwa kroki, gdy na zewnątrz rozległa się kakofonia. —Cholera!
W ciągu kilku sekund Karvanak się przemienił. Przywdział wygląd brata bliźniaka Chase'a, a następnie pobiegł w kierunku wyjścia. —Demony są w środku! I właśnie zabijają Camille! Jego głos był identyczny z głosem Chase'a. Zanim zdołałam wstać, Flam przedarł się przez jaskinię, a za nim Delilah i Menolly. Na samym końcu Morio. —To nie Chase! To iluzja Karvanaka! zawołałam, zataczając się. Ma pieczęć! Zatrzymajcie go! Flam natychmiast się odwrócił zawracając, za nim Feddrah Dahns, Gui i Menolly. Tymczasem Morio podbiegł do mnie, podczas gdy Delilah planowała zająć się Chasem. —Chase! wykrzyknęła biegnąc ku niemu po kryształowej podłodze. Odwróciłam się w sam czas by ujrzeć inspektora pokrytego krwią i Jassamin próbującą ją chłeptać. Zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować, Vanzir dobył miecza. Lecz zamiast zaatakować nim Chase'a, wbił ostrze gładko w plecy dżina. Ta wrzasnęła przeraźliwie upadając. Patrzyłam na niego, zastanawiając się co się dzieje, podczas gdy Morio zdążył już zaatakować demona rzucając w niego trzema gwiazdkami. Ten jednak nie zareagował, ale ponownie uderzył Jassamin w głowę. Tym razem odwróciła się próbując na próżno odeprzeć atak. Lecz było już za późno. Z jej ran i ciała wypłynęła błyskawica energii wstrząsając jej ciałem by po chwili zniknąć. W ciągu kilku sekund nie zostało po niej żadnego śladu, z wyjątkiem ran Chase'a. Podczas gdy Dalilah rzuciła się w stronę Chase'a, oboje z Morio odwróciliśmy się twarzami w stronę Vanzira. Co się dzieje? Dlaczego nie próbował nas zabić? Upuszczając miecz, podniósł ręce nie poruszając się ani nic nie mówiąc. —Co to ma znaczyć? Pułapka? Co się dzieje? Czyżby grał na zwłokę, dla swego pana poświęcając siebie? Czy może...? Nie, to niemożliwe. Jednak z głową pochyloną w dół, Vanzir wymówił słowa, których nigdy nie myślałam usłyszeć z ust demona. —Poddaję się. Litości, nie zabijajcie mnie! Zaskoczeni i zdumieni, oboje z Morio wymieniliśmy spojrzenia. W końcu demony znane były z tego, iż nigdy się nie poddawały i zawsze walczyły do końca. Prawda?
—Dlaczego? Dlaczego się poddajesz? Na wszelki wypadek odepchnęłam go ostrzem dalej. Demon podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego spojrzenie było jasne a wyraz twarzy pewny siebie. —Nie mogę podążać za Skrzydlatym Cieniem. Nie mogę pozwolić by najechał ten świat. To błąd... duży błąd. Chcę zmienić obóz. Chcę wam pomóc go powstrzymać. —Ale jesteś demonem! —Jestem myśliwym snów. Mogę być wam bardzo pomocny. Znam plany wroga, jak również nazwiska i adresy szpiegów którzy tu mieszkają, zauważył uśmiechając się. Kiedy Flam, Menolly i Feddrah-Dahns wrócili z pustymi rękami, Vanzir został już związany i zakneblowany, najlepiej jak potrafiliśmy. Nie wiedziałam czy to wystarczy ale nie mieliśmy czasu na wymyślenie niczego lepszego. Benjamin wyszedł z ukrycia, tymczasem Delilah zajmowała się opatrywaniem ran Chase'a, używając do tego własnej koszuli. —Straciliśmy pieczęć, powiedziałam do Flama. Na co ten natychmiast przyciągnął mnie do siebie biorąc w ramiona i pocałował w czoło. —Jesteś ranna i wyczerpana, wyszeptał. —Wszyscy jesteście cali, rzucił Feddrah-Dahns. Potrzebujecie jedzenia, wypoczynku i opieki. —Trzęsienie ziemi! Natychmiast wychodźcie! zawołał Flam biorąc mnie w ramiona i kierując się do wyjścia. Posadził mnie kilka metrów od jaskini. Muszę się upewnić że innym udało się wydostać, powiedział zawracając. Ziemia falowała niczym rozszalały ocean. Uklękłam na czworakach, czekając aż wstrząsy miną. Po chwili wyłoniła się Menolly z Chasem w ramionach, a za nią Delilah. Na końcu Morio niosący miecz i prowadzący Feddrah-Dahns, Gui i Benjamina, za nimi zaś Flam niosący na ramieniu naszego więźnia. Podczas gdy wstrząsy stawały się coraz silniejsze, modliłam się by okoliczne domy okazały się wystarczająco odporne i by góra która była niczym bomba z opóźnionym zapłonem, nie eksplodowała niczym szybkowar. Jeśli tak by się stało, nieważne kim jesteśmy - ludźmi, wróżkami czy Yokai - wszyscy byśmy zginęli. —Światło! Znika! zawołała Delilah wskazując jaskinię.
Odwróciłam się żwawo. Światło wydobywające się z jaskini zamigotało a następnie na naszych oczach zgasło. —Jaskinia obróciła się w mgłę. Rozejrzałam się wokół po polanie. Wydawało się, że świece zmarłych opuściły to miejsce. Na lepsze lub na gorsze, tej nocy rozpoczęliśmy nowy rozdział w historii. —Nie rozumiem, nic a nic z tego nie rozumiem, mruknął Benjamin. Siedział na ziemi skurczony w pozycji embrionalnej, kiwając się. Z westchnieniem Menolly podeszła do niego, dotknąwszy jego ramienia czubkami palców. —Co teraz? spytał Morio. Co robimy? Dobre pytanie. Pieczęć była w rękach demonów. Jeśli chodzi o nas, mieliśmy myśliwego snów który wydawał się być zdeterminowany by do nas dołączyć . Trillian nie odpowiadał. Wszyscy byliśmy zmęczeni i wyczerpani. —Myślę, że na razie lepiej zrobimy... wracając do domu...? Nie było wiele do powiedzenia.
Rozdział 28 Następnego ranka równonocy było jeszcze chłodniej niż poprzedniego dnia. Jednakże powietrze miało inny zapach. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam leżącego obok mnie po mojej prawej Flama obserwującego mnie z uśmiechem. Jęknęłam. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Nagle zdałam sobie sprawę, że w poprzek mojego brzucha leżała czyjaś ręka. Okazało się że spał z nami Morio. Próbowałam sobie przypomnieć dlaczego, ale jedyną rzeczą jaką pamiętałam było to, jak wróciliśmy wyczerpani do domu a nasze morale było bliskie zeru. Reszta zniknęła we mgle. —Dzień dobry, rzekł Morio kładąc głowę na moim ramieniu. Spojrzenie które posłał Flamowi wskazywało na to, iż oboje odbyli małą pogawędkę i że nie będę musiała odgrywać roli pośrednika i rozjemcy. —Jak się dzisiaj czujesz? Lepiej? spytał Flam poklepawszy się po udach, siadając wygodniej i opierając się plecami o wezgłowie łóżka,. Podniosłam się i ułożyłam głowę na pościeli z egipskiej bawełny. A on pogładził moje włosy, podczas gdy ręce Morio wędrowały po moich plecach, pocierając obolałe mięśnie. Zadrżałam. —Jestem cała obolała a moje morale jest bliskie zera. Mówię poważnie, wczoraj dałam z siebie wszystko co miałam. I po co? Aby demony wygrały! —Demony być może wygrały tę bitwę ale nie wygrały wojny, odparł Flam. Zapamiętaj jedno: nikt nie może stale odnosić zwycięstw. Nie powinno nas to zniechęcać. Musimy ich powstrzymać by nie odnaleźli innych pieczęci. Od teraz jednak musimy uważać. Z jednego klejnotu, Skrzydlaty Cień nie będzie mógł uzyskać znaczącej mocy. —Musimy ich powstrzymać? spytałam podkreślając pierwsze słowo. Nie wracasz do Północnych Królestw? Uśmiechając się wzruszył ramionami. —Moje plany się zmieniły z chwilą gdy postanowiłem się z tobą ożenić.
Zmusiłam się by wstać. W imię Boga, wszystko mnie bolało! —Mam wrażenie bycia pokrytą ranami od stóp do głów (zgięłam kolana oplatając je ramionami i kładąc na nich podbródek). Co powiemy Królowej Asterii? Ona liczy na nas. —Znajdziemy stosowny moment, odpowiedział Flam. Przynajmniej ostatniej nocy uzyskaliśmy odpowiedź na jedno pytanie. —Jakie? spytałam mrugając (tak bardzo potrzebowałam mojej dawki kofeiny, że aż drżałam). Potrzebuję kawy. Natychmiast. Zaśmiał się. —To nic nowego. Pytanie brzmi: dlaczego jesteś tak dobra w magii śmierci, podczas gdy twoja księżycowa magia wywołuje u ciebie jedynie krótkie spięcia? To powiedziawszy, zaczął masować moje ramiona. Czułam jak topnieję pod dotykiem jego palców. Pod wpływem jego dotyku, zaczęła wracać mi pamięć i wszystkie wydarzenia ostatniej nocy. Po bitwie wróciliśmy do domu. Zarumieniłam się widząc Flama i Morio razem w moim łóżku, pomagających mi przezwyciężyć ból i smutek utraty, jak również zapomnieć o naszej walce. Flam trzymał mnie w ramionach, podczas gdy Morio masował moje obolałe mięśnie. Włosy smoka owinięty się wokół moich nadgarstków. Ach tak, teraz rozumiałam dlaczego bolało mnie w niektórych miejscach, tam gdzie nie dosięgła magia. —Powiedz nam. Chciałbym poznać przyczynę, naciskał Flam. Morio zsunął się do końca łóżka by pomasować mi stopy. Gdybym była Delilah, już dawno bym mruczała jak motor. —To z powodu twojego dziedzictwa. Morgane jest jednym z twoich przodków. Włada potężną magią, jak Aeval, a jej związek z Matką Księżyca skrywa jej prawdziwą twarz. Jak sama powiedziała, obie należycie do tej samej rodziny, która jako pierwsza została związana z księżycem. Camille, prawdopodobnie odziedziczyłaś te same moce co Morgane. Myślisz że pełnia księżyca najbardziej Ci odpowiada, ale założę się że bezksiężycowe noce są dla ciebie równie korzystne. Musiałam przyznać że to wydawało się logiczne. Może moje połączenie z Matką Księżyca sięgało dużo dalej niż moja mieszana krew? Być może przez cały ten czas się myliłam co do faz księżyca? Moje myśli przerwało pukanie do drzwi.
—Camille? zapytała Delilah. —Wejdź. Widząc nas przyklejonych do siebie, uśmiechnęła się ukazując wszystkie zęby. —Mamy gości. Kilku. Lepiej jak zejdziesz zanim rozpęta się rozróba z użyciem magii. Ups! To nie wróżyło nic dobrego! Coś mi tu śmierdziało. —Już idę! zawołałam wspiąwszy się po Flamie. Czułam jego palce przesuwające się wzdłuż mojego uda, dopóki nie zdołałam się uwolnić. Przeszedł przeze mnie dreszcz począwszy od sutków a kończąc się w czubkach palców u nóg. Wzięłam głęboki oddech. —Później, wyszeptał, podczas gdy Morio również położył dłoń na mojej nodze. Ach tak, oboje doszli do porozumienia. Gdy tylko obaj mężczyźni wyszli z łóżka, Delilah zniknęła. Ubraliśmy się szybko. Onieśmielona, nie wiedząc dokładnie dlaczego, unikałam ich wzroku podobnie jak innych części ich anatomii. Potem zeszliśmy wszyscy razem po schodach. Każdy krok sprawiał że cierpiałam. Po chwili oboje zorientowali się w sytuacji. Następnie bez ceregieli Flam mnie podniósł. Miałam zamiar zaprotestować, gdy zdałam sobie sprawę że jest to najlepsze rozwiązanie. Jak tylko pokonaliśmy schody, postawił mnie na ziemi. Poprawiłam sukienkę i wszyscy razem udaliśmy się do salonu. Tam Iris podawała herbatę naszym gościom którymi byli: Królowa Asteria, Rozurial, Titania i Morgane. Wszyscy rozsiedli się wygodnie na kanapie i kozetce. Żadnych śladów Mordreda i Arturo. —Jasny gwint! Zgromadziło się tutaj wystarczająco dużo mocy by zmieść z mapy Stany Zjednoczone! zawołałam rozglądając się za miejscem gdzie mogłabym usiąść. Flam opadł na fotel a ja umieściłam się na jego kolanach. Morio usiadł na podłodze obok nas. Zaraz obok na podnóżku siedziała Delilah, która wyglądała na wyczerpaną. Chase wyglądał jakby nie czuł się na miejscu, a Menolly oczywiście poszła się położyć. Kiedy rozejrzałam się za Maggie, Iris pokręciła głową.
—Lepiej jest nie rozgłaszać niektórych rzeczy, szepnęła podając mi herbatę i okrągłe ciastko. Kiwając głową, wbiłam w nie zęby. Po chwili królowa Asteria wstała. —Delilah powiedziała nam co się stało z pieczęcią. Nie mogliście jej utrzymać? Z trudem przełknąwszy i popiwszy herbatą, w myślach zapragnęłam filiżanki kawy aby odświeżyć umysł. —Dwoje ludzi i jedna pół-wróżka nie mogą nic zrobić przeciwko dwóm demonom i dżinowi. Chyba że jedno z nich jest bohaterem. Co niestety nas się nie tyczy. Skinęła głową. —Oczywiście. Wybacz mi. Tyle że to rani moje serce. Wiem że zrobiliście wszystko co było w waszej mocy. Nawet ty młoda bestio, powiedziała zwracając się do Flama. —Powiedz mi proszę, czy masz jakieś wiadomości o Trillianie? pod wpływem impulsu wręczyłam mój kubek Flamowi i klęknęłam przed królową elfów). Najmniejszą wskazówkę? Marszcząc brwi, potrząsnęła głową. —Chciałabym móc dać ci inną odpowiedź, ale nie, moje dziecko. Obecnie nie mamy o nim żadnych wieści. Pomnik jego duszy podobnie jak waszego ojca są nienaruszone, ale nie otrzymaliśmy od nich żadnych wiadomości. Obawiam się, że to tylko kwestia czasu… —Nie mów tak! zawołałam podnosząc się z klęczek. Co zrobiliście do tej pory aby ich odnaleźć? Westchnęła. —Trwa wojna. Po obu stronach są straty. Nie możemy poświęcać innych dla ratowania jednego... lub dwóch. Jako że potrzebuję informacji jakie oboje przewozili, wysłałam ekipę ratunkową, ale nie oczekuj zbyt wiele. Nic więcej nie mogę zrobić. Więc Flam miał rację. Elfy nam nie pomogą, a przynajmniej nie tak jakbyśmy chcieli. —Dobrze, a ja coś zrobię! Zwiążę się z Flamem i Morio poprzez rytuał symbiozy dusz.
Ponieważ nikt inny nie wydaje się skłonny do szukania Trilliana, będziemy musieli sami sobie poradzić. Z nim również jestem związana. W inny sposób oczywiście, ale i tak powinno nam to pomóc w odnalezieniu go. Delilah spojrzawszy na mnie ze zdziwieniem, dostała czkawki. —Ty co?? —Nie próbuj mnie powstrzymać, ostrzegłam potrząsając głową. Pójdę do samego końca. Zbyt wielu ludzi już zginęło. Nie chcę stracić również Trilliana. Z zaciśniętymi ustami, z pomrukiem, skinęła głową. —Nie ma żadnych gwarancji że ci się uda... zaczęła królowa Asteria, ale Titania jej przerwała, odchrząknąwszy. —Pozwól jej spróbować. Jest lojalna wobec swoich mężczyzn. Czy możesz powiedzieć to samo o swoich ludziach? Mamy inne problemy, którymi należy się zająć. Takie jak fakt, że demony dostały w swoje ręce pieczęć duchową, Vanzira i przywrócenie Sądów. Królowa Asteria zmarszczyła brwi. —Jeśli chodzi o pieczęć, nic nie możemy zrobić oprócz spróbowania znalezienia następnej. Tym razem musimy znaleźć ją jako pierwsi i ją utrzymać. Co się tyczy tego Vanzir'a, demony to znani zdrajcy. Jeśli o mnie chodzi, nie ufałabym mu, niezależnie od tego że twierdzi iż się zmienił. —Myślimy dokładnie tak samo, odparła Iris. W północnych królestwach istnieje rytuał pozwalający zniewolić demona. Tylko najpotężniejsi potrafią mu się oprzeć. Vanzir zgodził mu się poddać, tym samym wiążąc się z dziewczynami i ze mną. Rozmawiałam z nim o tym wczoraj, podobnie jak z Menolly. Zajmiemy się tym wraz ze wschodem księżyca. Jeśli nas zawiedzie i zdradzi, umrze w męczarniach. —Skoro o tym mowa, gdzie on jest? spytałam rozglądając się dookoła. Jasnym było że nie możemy zostawić go na wolności. —Czy pamiętasz sekretny pokój w Voyagerze gdzie przetrzymywaliśmy wampira wyjętego spod prawa? zapytała z uśmiechem Delilah. Marszcząc brwi, skinęłam głową. OIA wyposażyła bar w sekretny pokój, będący w stanie utrzymać młode demony.
—Tak. Tam właśnie jest? —Zamknięty na podwójny zamek. Nie może uprawiać magii ani z nikim się kontaktować. Jak na razie jest bezpieczny. Iris wręczyła mi ciastko. Jedz, umierasz z głodu. Miała rację. Przełknęłam herbatnik który mi podała. —No cóż, skoro nie ma już nic więcej... odparłam odwracając się do Titanii i Morgane. Obie jesteście całe. Co wydarzyło się po waszym odejściu? Królowa Asteria westchnęła. —To było czyste szaleństwo. Nie powinnaś była ich słuchać. Jasnym było, że nie była zadowolona. —Babcia Kojot to przepowiedziała a nikt nie przeciwstawia się decyzjom czarownic losu, nawet królowa elfów, skontrowała Titania. Pomimo lat które spędziliśmy osobno, widzę że nadal jesteś staromodna i nadęta. Czy nie rozumiesz? Czasy się zmieniają, świat się zmienia. Wszyscy musimy się dostosować. —Myślisz że tego nie rozumiem?! W przeciwnym razie, dlaczego miałabym sprzymierzyć się z królem Vodoxem?! wykrzyknęła królowa elfów wstając. Nagle wyobraziłam sobie rozpoczynający się rwetes. Jeśliby tak by się stało, królowa elfów rozniosłaby nas wszystkich w pył. Więc podobnie jak ona, ja również się wyprostowałam. —Na litość boską, przestańcie się kłócić! Nie zniosę tego. Mam już po dziurki w nosie bitew, krwi i wojen! Powiedz nam co się stało, a jeśli któremuś z nas się to nie spodoba, to trudno! Czy wszyscy zrozumieli? Moje siostry i ja jesteśmy tymi, którzy walczą na pierwszej linii frontu i robimy wszystko co w naszej mocy! Nagle zdałam sobie sprawę, że krzyczę prosto w twarz królowej elfów, która liczy sobie kilka tysiącleci. Wycofałam się powoli. Za sobą usłyszałam Flama który sapnąwszy, wybuchnął śmiechem. —To jest moja mała czarownica, wykrzyknął. Dobrze powiedziane! Odwróciłam się do niego. —A ty jaszczurko, przestań dolewać oliwy do ognia! Niezależnie od twoich umiejętności w łóżku... albo jak bardzo doceniam twój zapach... albo... och, zamknij się! Wszyscy spojrzeli na mnie oniemiali. Odchrząknęłam by następnie usiąść na kolanach mojego kochanka. Jestem zestresowana w tym momencie, przyznałam.
—Najwidoczniej, odpowiedziała z uśmiechem Titania. Podsumowując, dzięki twojej pomocy Sądy Wróżek zostały odtworzone. Różnica polega na tym, że obecnie zamiast dwóch, istnieją trzy. —Trzy? Zamrugałam. Delilah i Iris wydawały się tym równie zaskoczone jak ja. —Trzy, potwierdziła Morgane. Rzeczy nie mogą pozostać takimi jakimi były. Teraz to zrozumieliśmy. Tak więc od teraz, zamiast sądu rannego i wieczornego, będziemy mieli Trybunał Lata i Zimy oraz trzy królowe. Titania będzie rządzić Trybunałem Matki, Sądem Światła. —Aeval obejmie swój poprzedni tron Trybunału Cienia i Nocy, kontynuowała Titania, Morgane natomiast jako że nie jest nam równa, będzie rządziła Sądem Zmierzchu. Będzie mostem pomiędzy Trybunałem Światła i Cienia. Kimś na kształt emisariusza między śmiertelnikami tego świata a wróżkami. —Jest jeszcze jeden problem, zauważyła Asteria. Benjamin... wezmę go ze sobą. Poprosiłam moich uczonych by przetłumaczyli starożytne teksty. Benjamin i Tom odegrają istotną rolę w walce z demonami. Jeśli znajdziecie innych ludzi którzy nie mają żadnego związku z nadprzyrodzonymi, a są w posiadaniu pieczęci lub też znajdują się pod jej wpływem, przyślijcie ich do mnie. Na razie nie mogę powiedzieć nic więcej. —Mój Tom... mój drogi Tam Lin, westchnęła Titania popadając przez chwilę w nostalgię i smutek. Ale to lepiej że zostaliśmy rozdzieleni. Po przywróceniu Sądów, mam zbyt wiele rzeczy do przemyślenia. —Trzy Trybunały, mruknęła królowa Asteria. Na dobre lub na złe, zobaczymy. Ale jeśli Babcia Kojot tak właśnie chciała, nie możemy wiele zrobić. Wstała i po raz pierwszy od czasu gdy ją poznałam, wydała mi się nagle o wiele starsza. —Ponieważ jestem odpowiedzialna za zniknięcie Trilliana, zostawiam wam Rozurial'a aby pomógł wam na tyle na ile może. Po tych słowach skierowała się do drzwi, a tuż za nią Titania i Morgane. Przedtem jednak zatrzymała się i odwróciwszy się rzekła: —Feddrah-Dahns również ze mną wraca. Został ciężko ranny, ale przeżyje. Poprosił mnie żebym ci to przekazała. A to dla twojej przyjaciółki, tej która pragnie dziecka.
Podała mi woreczek wypełniony ziołami i kamieniami. —Co to takiego? To dla Lindsey? spytałam chowając go bezpiecznie i ostrożnie w swojej torbie. —Amulet. Jego moc rozciąga się na trzy miesiące. Zaszlochałam. Przyszło mi poznać jednorożca i nie chciałam stracić z nim kontaktu. Podczas swojego tutaj pobytu, przypomniał mi piękno mojego świata. Zupełnie jakby wyczuła mój smutek, królowa Asteria poklepała mnie po ręce. —Feddrah-Dahns przesyła wam swoje najlepsze życzenia. Ma nadzieję wkrótce was zobaczyć. I wie że wykorzystacie jego dar z mądrością i troską. Ja również. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jej wzrok był pełen miłości i współczucia. —Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby być godną jego daru... i jego przyjaźni... szepnęłam z łzami w oczach. —On jest świadomy waszych wysiłków. Jak my wszyscy. Z tymi słowami, przekroczyła próg w asyście Titanii i Morgane.
Rozdział 29
Dwie noce później, gdy Chasowi udało się urwać z pracy a my doszliśmy do siebie po odniesionych ranach, wszyscy zebraliśmy się przy stawie w pobliżu brzozy. Księżyc był w kształcie rogalika i śpiewał w mojej krwi, utwierdzając mnie w mojej decyzji. Morio miał na sobie czerwono-złote kimono, a u pasa szablę. Flam pod swoim długim białym płaszczem miał na sobie niebiesko-złotą marynarkę a pod nią bladoniebieską koszulę i białe spodnie. Oboje mieli związane włosy, stali skąpani w srebrzystym świetle Matki Księżyca, dopiero co zaczynającej się wznosić. Delilah i Menolly stały blisko mnie. Każda miała na sobie sukienkę z zimowego przesilenia. Jeśli o mnie chodzi, byłam ubrana na srebrno - jak Matka Księżyca, jak przodkowie Flama, jak miecz Morio i jak włosy Trilliana. Moje siostry chciały abym założyła suknię ślubną mojej matki, ale wydawało mi się to niestosowne. Poza tym nasza matka była związana z jednym mężczyzną. Nigdy nie pójdę w jej ślady. To nie był mój sposób na życie. Chase i Zachary stanęli z jednej strony, zaś z drugiej Rozurial. Inspektor trzymał Maggie w ramionach, Iris natomiast stała w pobliżu mostu. W rękach trzymała srebrny łańcuch i kryształową różdżkę, której nigdy wcześniej nie widziałam. —Czy jesteś tego pewna? Ta więź jest silniejsza niż małżeństwo, wiesz? zapytała Delilah. Po rytuale wszyscy troje zostaniecie połączeni na zawsze poprzez wasze dusze. Spojrzałam na dwóch mężczyzn którzy na mnie czekali. Dwóch mężczyzn, którzy mnie kochali. Flam chciał mnie tylko dla siebie, ale był gotów zrezygnować z tego marzenia, zgodziwszy się na dzielenie się mną z drugim kochankiem aby móc odnaleźć mężczyznę któremu oddałam swoje serce lata temu. Co się tyczy Morio, zaproponował abyśmy się związali jedynie za sprawą prostej lojalności i miłości. On również cenił Trilliana. Czułam emanujący z niego niepokój. I ja... kochałam ich tak bardzo, że nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Moja miłość do nich pogłębiła się by scalić nas ze sobą. Trzech jakże różnych mężczyzn. Wszyscy trzej byli mi przeznaczeni, choć potrzeby każdego z nas były różne. Na zawsze? Oczywiście.
—Moje miejsce jest u waszego boku. Jesteście moimi siostrami, moją rodziną. Kiedy to mówię, mam na myśli również Iris i Maggie. Rodzina się rozrasta. Kto wybrałby sobie na mężów kogoś lepszego jak smok i demon lis? Nikt inny nie ochroni mnie lepiej od nich. —Ale na zawsze? Zostaniecie połączeni razem na wieki! wykrzyknęła Delilah, wyraźnie zaniepokojona. — Gdybym tylko mogła ocalić Trilliana w inny sposób (spuściłam głowę). Musimy go odnaleźć. On jest moim odbiciem. Moje serce mówi mi, że nam się uda, ale nie mogę tego zrobić sama. A może... może, znajdując go odnajdziemy również ojca? Gdy Delilah ponownie zaprotestowała, Menolly ją powstrzymała. —Wszyscy dokonujemy wyborów, kotku. I wszyscy obieramy różne ścieżki. Nie możesz wiecznie pozostawać na rozdrożu (mówiąc to spojrzała w kierunku Zacha i Chase'a). Czasami gdy twoi towarzysze zabaw nie zgadzają się ze sobą, musisz dokonać wyboru. —Chodźcie. Nadszedł czas, powiedziałam kończąc rozmowę. Cieszcie się moim szczęściem. Ilu ludzi nigdy nie odnajduje miłości swojego życia? Mam szczęście. Trzech mężczyzn posiada klucz do mojego serca. Delilah, obiecaj mi że nie przemienisz się w trakcie mojego ślubu. Moich ślubów. Kiedy zbliżyliśmy się pobliże ołtarza, Iris reaktywowała runy aby poświęcić nasz związek. Następnie rozpoczęła się ceremonia. Chociaż jej słowa ulatywały w nocy, odwróciłam się do mojego ukochanego smoka, który wkrótce stanie się moim mężem, następnie do mojego kochanka Yokai-Kitsune, który również nim będzie. Wydawało się że obaj są pewni tego co miało nastąpić. Ale kto wie gdzie nas to zaprowadzi? Kiedy już znajdziemy Trilliana, on również będzie z nami związany. To pozwoliło mi zobaczyć wszystko w innych kolorach. Byłam przekonana że tak właśnie się stanie. Nasza miłość była zbyt silna by miał mnie zostawić. —Camille, czy zgadzasz się związać z Flamem i Morio by stać się ich bratnią duszą na zawsze? Zdałam sobie sprawę, że obaj wypowiedzieli już swoje przysięgi. Z walącym sercem otworzyłam usta i powiedziałam: —Chcę tego. —W takim razie chwyćcie się wszyscy za ręce, odparła Iris zbliżając się do nas ze srebrnym łańcuchem.
Wyciągnęłam lewą rękę. Flam nakrył ją swoją, poniżej Morio podłożył swoją. Następnie Iris związała je razem łańcuchem, rozpoczynając inkantację. Śpiewała w starożytnym języku, ale przesłanie było jasne. Podczas gdy jej słowa unosiły się w powietrzu, łańcuch zaczął drżeć, a potem zanikać. Patrzyłam jak pogrąża się w ciele Flama następnie w moim i Morio. Atomy srebra zostały przekształcone i dostosowane do utworzenia łącza w naszych aurach i w naszych duszach. W tej chwili było już za późno aby zawrócić. Spoglądałam na nich, zastanawiając się czy nie zmienią zdania ale Flam pocałował mnie w usta a Morio w policzek. W tym momencie łańcuch zniknął całkowicie. Poczułam obmywającą mnie falę spokoju. Byliśmy związani na wieczność. Bez względu na to co robimy, gdzie pójdziemy, zawsze do siebie wrócimy. A może, z błogosławieństwem Księżyca, uda nam się odnaleźć Trilliana. —Stało się, mruknęła Iris. Opuściłam głowę spoglądając na nasze splecione dłonie; nawet jeśli łańcuch był niewidzialny, czułam go wokół nas. Poślubiłam smoka i demona lisa. W oczach świata i bogów byliśmy bratnimi duszami. I nikt, ani demon ani człowiek, nie zdoła nas nigdy rozdzielić.