„Siostry Księżyca” tom 2 Tłumaczenie z francuskiego: fort12 Jesteśmy siostrami d'Artigo: w połowie ludźmi w połowie wróżkami, agentkami CIA. Moja sios...
9 downloads
15 Views
724KB Size
„Siostry Księżyca” tom 2 Tłumaczenie z francuskiego: fort12
Jesteśmy siostrami d'Artigo: w połowie ludźmi w połowie wróżkami, agentkami CIA. Moja siostra Camille jest czarownicą. Menolly jest wampirem. A ja? Jestem Delilah, w stresujących sytuacjach zamieniam się w kota. A mówiąc o stresie: Zachary Lionnesse, reprezentant stada pum, zatrudnił nas do odnalezienia sprawcy serii morderstw, którego ofiarami padają członkowie jego stada. Skończ Od razu zrozumiałam, że za wszystkim kryje się Skrzydlaty Cien. Naszym zadaniem będzie dowiedzieć się dlaczego. Ale ludzka krew która płynie w naszych żyłach sprawi, że znajdziemy się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie jestem jedynie salonowym kotkiem i udowodnię to wszystkim!
Rozdział 1 Noc była jasna i mroźna. Wysoko na niebie świecił księżyc,okrągły i pełny, zupełnie jak jedna z tych kul śnieżnych którymi lubią się bawić ludzkie dzieci w czasie świąt Bożego Narodzenia. Mimo zimna czułam się tutaj lepiej niż w domu, gdzie Maggie kochała obsypywać całe moje futro pocałunkami a Iris łapała mnie i zamykała w specjalnej torbie by następnie przyciąć mi pazury. Jednego byłam pewna, nigdy więcej nie pozwolę nikomu zrujnować mojego manicure który kosztował mnie pięćdziesiąt dolarów w pobliskim salonie. Znajdowałam się blisko pawilonu gdy nagle coś usłyszałam. Zatrzymałam się nadsłuchując. Hałas powtórzył się… na wszystkie świętości! Oby nie był to Rapido, pies sąsiada. Ten mały rozrabiaka był najbardziej wytrwałym bassetem jakiego poznałam, który do tego uwielbiał mnie gonić. Cóż, szczerze mówiąc był jedynym psem jakiego znałam. Miał zwyczaj pojawiać się znikąd szczekając jak pijany troglodyta. Chociaż z łatwością mogłam mu uciec to nie zmieniało faktu, że mu nie ufałam. Rozglądałam się więc wokoło mając cichą nadzieje, że to jednak nie on. Lepiej być ostrożnym. Po chwili gdy Rapido się nie pojawił a ja nadal słyszałam dziwne odgłosy, moja ciekawość zwyciężyła; zaczęłam się zastanawiać skąd pochodzą. Może był to opos lub skunks?. Musiałam się kontrolować by za nim nie pobiec. Pamiętam jak za pierwszym razem pozwoliłam sobie biegać za jednym... wróciłam spryskana smrodem, moje siostry wyśmiewały się ze mnie przez parę tygodni. Jednak mój instynkt mówił mi, że nie byłam śledzona przez zwierzę. Przynajmniej nie takie, jakie można tu było spotkać na co dzień. Nie byłam czarownicą jak moja siostra Camille, ale miałam swoją własną intuicję która mówiła mi wyraźnie że nie jestem sama. Podnosząc głowę w górę wzięłam głęboki oddech. Tam! Subtelny zapach wielkiego kota, a dokładniej zmiennej kotki! Ostrożnie zbliżyłam się do domu wspinając po schodach na górę. Nie mogło być mowy bym została na otwartej przestrzeni. Jeśli demon postanowiłby na mnie zapolować, nie mogłabym wiele zrobić. Biorąc pod uwagę mój rozmiar, zwiastowało to szybką i bolesną śmierć. Znalazłszy się bezpiecznie blisko domu, przysiadłam na poręczy schodów która dawała mi lepszy punkt obserwacyjny.
Szykując się do skoku, pochyliłam się kręcąc niespokojnie. Jednak przed osiągnięciem trzeciego stopnia, mój kochany puszysty ogon zdecydował złośliwe przytulić się do krzaka jeżyn pełnego cierni. Cholera! pomyślałam upadając na ziemię brzuchem z rozłożonymi na boki łapami, zupełne jak w jednym z odcinków przygód ptaszka Tweety i kota Sylwestra. Zamrugałam. Moja godność ucierpiała. Potrząsając głową, udało mi się stanąć na czterech łapach, czekała na mnie jednak przykra niespodzianka... mój ogon nadal był uczepiony ciernistego krzaka. Wydałam jęk rozczarowania. Dlaczego musiałam mieć takie długie futro? Nawet jeśli byłam najpiękniejszym kotem w sąsiedztwie, w chwilach takich jak ta wygląd nie wydawał się najważniejszy. Prawda była taka że utknęłam. Znikąd pojawił się nagle owad, który brzęczał mi wokół głowy. Stawiając uszy, oparłam się pokusie machnięcia ogonem. Nie, zostaw go w spokoju, pomyślałam. Masz ważniejsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się komarem... jak na przykład uwolnienie się od tego pieprzonego krzaka! Będąc w postaci kota o wiele trudniej było mi się kontrolować. Ponadto moją uwagę rozpraszały chrząszcze, pająki i liście niesione przez wiatr. Starając się oswobodzić, na nowo szarpnęłam ogonem i poczułam silny ból u podstawy kręgosłupa co mi powiedziało, że może nie był to taki dobry pomysł. Co teraz? Nie mogłam się przemienić podczas pełni księżyca a przynajmniej nie przed świtem. Ponadto Camille była zajęta swoim własnym polowaniem a Menolly była na spotkaniu anonimowych wampirów. Nikt nie przyjdzie mi z pomocą... Zaciskając zęby i biorąc głęboki oddech, spróbowałam jeszcze raz. Tym razem prawie mi się udało nie licząc garści wyrwanego futra… A potem ... psia kość!! Sfrustrowana przykucnęłam, uważając by jeszcze bardziej się nie zaplątać. Nie ma co, noc zapowiadała się coraz gorzej. Na domiar złego nie miałam swojej codziennej dawki telewizji. Obie z Menolly bywałyśmy zajęte manicure, jedząc popcorn i rozmawiając o Camille i jej kochankach. Nagle usłyszałam mysz podgryzająca żywopłot Camille. Złapanie jej zajęło mi dosłownie ułamek sekundy .Trzymając ją między łapami, zrobiło mi się żal gdy pomyślałam o małych dzieciach, które czekały na nią w domu. Przebiegły gryzoń!. Ileż to razy słyszałam że jestem zbyt litościwa?
Camille nie omieszkała mi o tym regularnie przypominać. I nie myliła się... pozwoliłam odejść myszy dodając jedynie groźne: ”Wynoś się stąd albo będzie po tobie”. Moje siostry nie wiedziały że będąc w postaci kota potrafię rozmawiać ze zwierzętami. To był mój świat do którego nikt nie miał dostępu. Camille była połączona z Matką Księżyca. Menolly kierowało jej pragnienie krwi ... nawet jeśli stało się to stosunkowo niedawno gdy Klan Elwing zamienił ją w wampira wbrew jej woli. To nie było tak, żeby chciała stać się krwiopijcą! Całe swoje życie utrzymywałam mój dar w tajemnicy. I nie miałam zamiaru z nikim się nim dzielić. Kiedy tylko mysz się oddaliła, zajęłam się swoją toaletą, by odkryć że złapałam pchły! Potrzebna mi była specjalna kąpiel lub pipety ze środkiem przeciwpchelnym. To w połączeniu z różanymi perfumami sprawiało, że moja skóra była sucha i pokrywała się pokrzywką. Po prostu super! Jeszcze tego mi tylko brakowało. Tak oto stałam się gospodarzem dla pcheł, uczepiona krzaka i pokryta kolcami. Do tego wszystkiego byłam śledzona przez zmiennego kota. Zapowiadał się niezły ubaw! Denerwowało mnie gdy ludzie myśleli, że zmienni spędzają księżycowe noce by wyrazić swoją ciemną stronę. Jeśli miała to być zabawa, to wolałabym już dobrą książkę i kubek gorącego mleka. W lesie kolejny hałas przykuł moją uwagę. Cokolwiek miało by to być, zdecydowałam że muszę się uwolnić. Niestety ciernie tkwiły zbyt głęboko. Niezależnie od bólu musiałam coś zrobić. Nie mogłam liczyć że intruz okaże się przyjacielem. Zamykając oczy, przygotowałam się psychicznie na pozostawienie sporej kępki futra na krzaku gdy nagle usłyszałam szelest. Z nerwami na wierzchu odwróciłam się. Tam, oświetlona światłem księżyca stała myszka której darowałam życie. Stojąc na tylnych łapkach zmarszczyła nosek i zastrzygła wąsikami obserwując mnie. Mimo iż mój instynkt kazał mi się na nią rzucić, powstrzymałam się, próbując wysłać jej miły uśmiech w stylu: "Hej! Jak się masz?" —Potrzebujesz pomocy? zapytała piskliwym głosem. —A według ciebie? Czy wyglądam jakbym potrzebowała pomocy? odparłam. Spojrzała na mnie poważnie.
—Nie mam czasu do stracenia. Moje dzieci są głodne. Czy potrzebujesz pomocy? Tak czy nie? Na Świętą Matkę! Kogo Bogowie postanowili przysłać mi na pomoc! Wystarczająco upokarzające było puścić ją wolno, by następnie przyjąć pomocną dłoń od przekąski! —Chyba nie mam wyboru, mruknęłam, wysyłając jednocześnie moje ego na przejażdżkę do piekła.. Jej oczy zabłysły. Wyprostowała się i wypięła pierś do przodu. —Wiec, powiedz to! —Powiedzieć co? —Myszy są najlepsze, a koty to dranie. —Co? Naprawdę myślisz że to powiem?! Hej! Czekaj! (widząc moją reakcję odwróciła się do mnie plecami gotowa odejść). Wracaj, proszę! —Powiesz to? spytała przez ramię. Skrzywiłam się. Tak naprawdę nie miałam wyboru. Mając nadzieję, że nikt się nie dowie, skinęłam głową. —Myszy są najlepsze, a koty to dranie. No i proszę. Ostateczne upokorzenie. Noc osiągnęła apogeum. Zadowolona z siebie, powąchała mnie a następnie zbadała mój ogon. Przez pogryzienie trochę tu trochę tam, udało jej się uwolnić moje futro od jeżyn. Jeszcze gdzieniegdzie miałam wbite kolce ale mogłam się już poruszyć i tylko to się liczyło. Jak tylko mysz skończyła, podziękowałam jej z zaciśniętymi wargami. Po wzięciu głębokiego oddechu i nie zastanawiając się dłużej, pognałam ile siły w łapach do domu. Drzwi były zamknięte, ale specjalnie dla mnie została zainstalowana w nich klapka. Camille rzuciła na nią czar który sprawiał że rozpoznawała moja aurę, nie wpuszczając nikogo oprócz mnie. Będąc w środku podrapałam w drzwi od kuchni czekając aż Iris mi otworzy. Tak też się stało. Zobaczywszy mnie, wzięła mnie na ręce drapiąc pod brodą.
Nie protestowałam zbytnio na tę odrobinę czułości z jej strony. Iris kochała koty, a mnie traktowała jak własnego. Talon-haltija była mała i pulchna z uśmiechem który potrafił stopić lodowiec. Była związana z pewną fińską rodziną aż do jej śmierci. Następnie wstąpiła do OIA. . Początkowo pracowała w księgarni Camille, zajmując się po trosze wszystkim. Ale z czasem gdy na naszej drodze pojawił się demon Luc le Terrible, wszyscy zdecydowaliśmy że lepiej będzie jak przeniesie się na stałe do nas. Dbała o dom, zajmowała się Maggie a ponadto pomagała nam gdy jej potrzebowałyśmy. Była dla nas jak ukochana ciocia. —Biedna kicia. Miałaś zły dzień? spytała oglądając moje futro. Co to jest? Ogon pełen cierni? I pchły? (zmarszczyła nos). Co jeszcze sobie zrobiłaś? Chodź Delilah, zajmiemy się tym. Musimy się rozprawić z tymi kołtunami zanim się przemienisz, ale niezależnie od wszystkiego będziesz miała obolałe pośladki… Ucieczka nie miała sensu. Nawet jeśli chciałabym jej opowiedzieć o mojej wyprawie to wiedziałam, że i tak mnie nie zrozumie. Będąc w postaci kota mogłam słyszeć i rozumieć ludzi i wróżki, niestety nie znalazłam sposobu porozumiewania się w obu kierunkach. Kiedy postawiła mnie na blacie i wyjęła nożyczki, uspokoiłam się. Wszystko było dobrze o ile nie będzie chciała obcinać mi pazurów. Może kiedy wróci Camille i Menolly uda nam się dojść, kto dostał się na teren posiadłości. Z zachodem słońca leżałam zwinięta w kłębek blisko kominka pomrukując i czekając na powrót Menolly i Camille, ale ciepło z kominka było zbyt miłe... było mi tak wygodnie kiedy leżałam sobie na poduszce którą podarowała mi na urodziny Camille, że po chwili wpadłam w objęcia Morfeusza. Obudziłam się w połowie przemieniona. Nikt mi nie wierzył gdy mówiłam, że to nie jest bolesne. Możliwe że byłoby to bolesne gdyby było wynikiem czaru, jednak dla mnie było to jak zmiana ubrania. Mówiąc to zauważyłam, że moja obróżka zniknęła. Leżałam ubrana w spodnie od piżamy i koszulkę na ramionkach. Iris miała rację: miałam obolałe pośladki. —Wygląda na to że nasz kotek jest już z nami! Głos Menolly zadzwonił w moich uszach sprawiając, że wypuściłam poduszkę. Na raz moje wąsiki zniknęły i na powrót przemieniłam się w człowieka. Zamrugałam oczami spoglądając przez okno. Za godzinę będzie świtać.
—Wykorzystujesz czas do ostatniej chwili, co? spytałam ochrypłym głosem. Kiedy zaburczało mi w brzuchu zdałam sobie sprawę, że byłam głodna. Starałam się sobie przypomnieć kiedy i co ostatnio jadłam. Na pewno nie mysz... i to mówił kot! Kobieta będzie musiała umieścić parę kawałków sera w miejscu gdzie żyje mysia rodzina. Biedactwo... Nawet jeśli wykorzystała sytuację było mi jej żal i nie chciałam jej przestraszyć . —Wyglądasz jakbyś miała fatalną noc, stwierdziła Menolly smutno. Siedziała na kanapie z Maggie na kolanach. Mała jadła swoja mieszankę śmietanki wymieszanej z cynamonem, cukrem i szałwią. Gargul i Camille stały się sobie bardzo bliskie, były wręcz nierozłączne od kiedy moja siostra ją uratowała. Łączyła je najdziwniejsza przyjaźń jaką widziałam. Czas pokaże czy okaże się równie inteligentna jak kot. Była słodko żywiołowa i wszyscy byliśmy pod jej urokiem. —Mam dobrą wymówkę, odpowiedziałam masując sobie jednoczenie pupę. Po ostatniej nocy skończyłam z tyłkiem pełnym cierni. —Wspaniale! Sama mam podobnie. Nic nie jadłam i jestem głodna (kiedy się skrzywiłam, machnęła tylko ręką). Przynajmniej nadal jestem piękna, powiedziała obserwując mój rozczochrany wygląd. Nawet po polowaniu. Za to ty masz wygląd asa pikowego (posłałam jej mordercze spojrzenie). Co? Zgubiłaś w nocy swoje poczucie humoru? —Zostaw mnie w spokoju, odparłam. (Mój żołądek na nowo przypomniał mi o sobie. Naprawdę muszę coś zjeść). Jestem głodna, śmierdzę i Iris musiała wyciąć mi parę kępek futra. Nigdy nie wyglądam dobrze po pełni księżyca (zazwyczaj po powrocie brałam długi prysznic i wskakiwałam w swoją piżamę z Hello Kitty...). Ponadto jestem pewna że twoje ofiary wcale nie uważają cię za tak piękną, dodałam. —Większość moich posiłków jest tak oczarowana, że same do mnie przychodzą, odpowiedziała Menolly uśmiechając się. Wierz mi, oni to kochają. Sarkazm Menolly pozostawał stałym elementem jej natury. Siostra czy nie, miałam świadomość że jest niebezpieczna. Piękna to pewne ale również niewyobrażalnie niebezpieczna. —Jasne, kochają! To do czasu aż nie zrozumieją, że wysysasz ich krew. Potrząsając głową chwyciłam pudełko pączków lezące na stoliku do kawy.
Wysyłał mi je Chase, który myślał że jest moim chłopakiem tylko dlatego, że sypialiśmy ze sobą raz w tygodniu. Wszystko się zmieniło kiedy wraz z nimi wysłał mi tuzin róż i zabawkę dla kota, moje serce zabiło mocniej! Naprawdę dobrze mnie rozumiał. —Więc co się stało? Żadnych zboczeńców? Skrzywiłam się przeciągając. Moje mięśnie potrzebowały trochę ćwiczeń. Miałam zamiar wybrać się do siłowni późnym popołudniem, gdzie zaproponowano mi nawet dożywotnią kartę członkowską, ponieważ budziłam powszechne zainteresowanie ludzi, którzy uwielbiali obserwować mnie wyciskająca z siebie siódme poty. Bycie pół wróżką miało swoje zalety. —W każdym razie ja żadnego dziś nie spotkałam. Wypiłam trochę z faceta po czym wymazałam mu pamięć i pozwoliłam odejść. Wzięłam tylko tyle by ugasić pragnienie. Za kilka dni będę musiała się wybrać na polowanie w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Z jej lodowato niebieskimi oczami i warkoczykami we włosach przypominała Bo Derek. Kiedy pokręciła głową, perły z kości słoniowej w jej włosach ocierały się o siebie zupełnie jak kości szkieletu w tańcu. Przypominały jej czasy kiedy żyła i nie była jeszcze wampirem. —Chcesz powiedzieć że masz potrzebę zabicia, rzuciłam. Zadzwonił telefon po czym ucichł, zapewne Iris go odebrała. —Dokładnie, odpowiedziała Menolly wzruszając ramionami. Ton głosu zdradzał jej głód. Jako młody wampir, nadal potrzebowała pić dużo i często. Patrząc na nią trudno było sobie wyobrazić, że moja siostra piła krew, może z wyjątkiem jej porcelanowej cery. Miała jedynie metr sześćdziesiąt centymetrów wzrostu a mimo to mogla nosić na ramieniu demona jakby był dzieckiem, podobnie opróżnić kogoś ze krwi bez mrugnięcia okiem. Choć była najmłodsza, to czasami zdawała się stara jak góry. Camille, najstarsza z nas, była czarownicą i mierzyła metr siedemdziesiąt. Z jej brązowymi lokami i fioletowymi oczami ze srebrnymi refleksami, była najbardziej pragmatyczna z nas wszystkich. Patrząc na nią, trudno było w to uwierzyć. W kwestii ubioru jej gust krzyczał fetyszyzmem.
A ja? Byłam kadetem... nawet jeśli obie z Menolly uparcie traktowały mnie jak dziecko. Przynajmniej biłam je obie na głowę swoim wzrostem. Mierząc metr osiemdziesiąt pięć, drobnej budowy acz umięśniona. W niczym nie przypominałam kotka salonowego z wyjątkiem moich nocnych maratonów telewizyjnych. Moje włosy były sztywne jak kij i sięgały mi do pasa. Zmęczona ich pielęgnacją, ścięłam je i tak oto sięgały mi teraz do ramienia. Magia Camille była tak nieprzewidywalna i chaotyczna jak jej smak w doborze kochanków. Menolly,natomiast mimo swoich zdolności wspinania się na drzewa wysokie na trzydzieści metrów, też nie okazała się wystarczająco sprawna kiedy podczas jednej z misji szpiegowania klanu wampirów renegatów spadła i została pojmana. Następnie była torturowana, przemieniona w wampira wbrew swojej woli i pozostawiona sama sobie. Jeśli chodzi o mnie… moja umiejętność zmiany kształtu okazała się nieprzewidywalna i nie zawsze byłam w stanie ją kontrolować. I nawet jeśli byłam zmienną to niestety nie przemieniałam się w piękną lwicę, tylko długowłosego złotego kota, którego ogon od czasu do czasu sprawiał psikusy (jak ostatnim razem, uwieziony w krzaku jeżyn cały w pchłach). Do diabła! Już czułam działanie środka przeciwpchelnego... widać Iris sobie nie żałowała aplikując mi go... potrzebowałam wziąć prysznic zanim cała pokryje się wysypką. —Gdzie jest Camille? spytałam. Muszę koniecznie z nią porozmawiać. Rozejrzałam się wokoło, szukając czegoś co zdradziłoby jej obecność w domu. Brak szpilek i jakichkolwiek gorsetów. W powietrzu unosił się jedynie zapach siarki... kolejny rezultat jej czarów. —Powiedziała że przed powrotem do domu zobaczy się z Morio, odparła Menolly. Iris pojawiła się w drzwiach. —Camille dzwoniła. Niedługo będzie. Zajmę się sklepem. Tymczasem Camille powinna koniecznie odpocząć. Możecie jej przekazać że czekam na nią o trzynastej? Skinęłam jej głową. „Półksiężyc Indigo” była księgarnią Camille, ale tak naprawdę pełniła rolę przykrywki i była odpowiednikiem tutejszej CIA dla której pracowałyśmy.
Szczerze mówiąc ci kretyni wysłali nas na Ziemie myśląc, że jesteśmy bezmózgowymi laluniami. Ale tu się mylili, byłyśmy inteligentne. Byłyśmy piękne! I niestety – ich zdaniem - byłyśmy ich najgorszymi agentkami... Jednak zamiast odesłać nas z powrotem , zdecydowali się umieścić nas w połowie drogi prowadzącej do piekła. Kilka miesięcy temu miałyśmy wątpliwą przyjemność poznać trzy demony z podziemnego królestwa. Poszukiwali zaginionej pieczęci, jednej z wielu, które połączone razem otwierają wrota umożliwiając Skrzydlatemu Cieniowi i jego zbirom inwazję na Ziemię i Królestwo Wróżek. Ledwo udało nam się ujść z życiem. Potem była wyprawa do krainy elfów i spotkanie z królową Asterią. W międzyczasie okazało się, że nasze miasto nękane jest przez wojnę domową. Widząc martwe demony królowa Asteria zdecydowała, że będziemy pracować teraz dla niej, czy nam się to podoba czy nie. Aha, i jeszcze jeden malutki szczegół: OIA nie mogla się o niczym dowiedzieć. Zasada nr 1: Nigdy nie przeciwstawiaj się potężnej, żyjącej przez tysiąclecia królowej elfów. Przynajmniej jednego byłyśmy pewne: jeden demon krył za sobą inne... Oddział Degath ukrywał się gdzieś ze swoją armią. Nawet przy pomocy miłośników Camille, Trilliana i Morio, jak również przystojnego smoka Flama i naszego starego Chase'a, mojego chłopaka, mielibyśmy niełatwe zadanie by się obronić. Naraz otworzyły się drzwi ukazując w progu Camille dzierżąca wielki miecz. Jak zwykle miała na sobie długą sięgającą kostek spódnicę koloru śliwki, top bez ramiączek z czarnej koronki a na nogach czarne skórzane buty wiązane wzdłuż łydki, na niebotycznie wysokim obcasie. Jej oczy lśniły srebrzystym blaskiem. Niewątpliwie uprawiała magię, bił od niej blask nieporównywalny z niczym innym. Czar który wokół rozsiewała był tak wielki, że byłam zaskoczona iż nie znajduje się w jej pobliżu horda mężczyzn. Z nas trojga to ona przyciągała najwięcej męskich spojrzeń. To jak pachniała zapraszało do gry a kryjące się pod ubraniem kształty nie pozostawiały wiele dla wyobraźni. Jednak Camille posiadała również inne oblicze. Po śmierci naszej matki zajęła się nami, zresztą nadal to robi. W tym czasie nawet nie będąc jeszcze wampirem, Menolly ewoluowała w swoim własnym świecie, natomiast Camille stała się filarem rodziny, dla nas i naszego ojca. —Coś wyłączyło zabezpieczenia, powiedziała. Czuję to. Co wydarzyło się ostatniej nocy? spytała.
Natychmiast usiadłam. —Właściwie to czekałam aż wrócisz (spojrzała przez okno, za niedługo będzie świtać) Chcę żebyś wyszła ze mną na zewnątrz, chcę ci coś pokazać. Ostatniej nocy wyczulam zmiennego kota. Przynajmniej tak mi się wydaje... To że była pełnia a ja byłam w formie kota mogło stępić mój osąd. Podeszła do mnie i przeczesała moje włosy palcami... był to jej nawyk który kochałam i którego nienawidziłam jednocześnie. —Ok, przyjrzyjmy się temu, kotku (zwracając się do Menolly dodała: lepiej będzie jak udasz się do siebie, prawie świta. Jestem zaskoczona, że nie jesteś zmęczona). —Tak jestem, powiedziała Menolly przecierając oczy. Położę Maggie spać a potem sama pójdę się położyć. W przeciwieństwie do wielu wampirów, Menolly spała w prawdziwym łóżku na modłę Marthty Stewart. Jej sypialnia mieściła się w piwnicy do której prowadziło tajne przejście. Oprócz nas wiedziała o nim jedynie Iris. Poprowadziłam Camille do ogrodu na tyłach domu. Będąc w swojej ludzkiej postaci, wszystko wydawało mi się inne. W chwili jak ujrzałam ciernie, poczułam jak rośnie we mnie gniew. Zatrzymałem się i zabrałam za ich wyrywanie. —Co ty wyprawiasz?! zapytała. —To gówno ostatniej nocy przyczepiło się do mojego ogona, warknęłam. Zadzwonię do ogrodnika i poproszę żeby się tego pozbył. Po chwili mordowania się z krzakiem, udało mi się go wyrwać i odrzucić na bok. —Jasne... ale to odrośnie głupia! Uważaj proszę i nie wyrwij przez pomyłkę mojego pokrzyku wilczej jagody i tojady powiedziała tłumiąc chichot, podczas gdy ja pokazałam jej miejsce gdzie poczułam intruza. Wnioskuję że musi boleć cię tyłek? —Gorzej niż myślisz, odpowiedziałam. Twoje zabezpieczenia coś wykryły czy jest to jedynie kwestia przypadku? spytałam. Jako że były to czary, Camille była jedyną która potrafiła znaleźć przyczynę. Zamknęła oczy. —Nie jest to demon. Ale nie możemy zapominać że Lucowi udało się zwerbować Wisterię (nagle się zatrzymała).
Wiedziałaś że wczoraj Trillian wprowadził się do Chase'a, dopóki czegoś nie znajdzie? Zamrugałam. Chase nic mi nie wspomniał kiedy ostatnio go widziałam. —Nie. Myślisz że długo wytrzymają razem?! Trillian był Svartånem, kuzynem czarnych elfów. Uganiał się za Camille od przeszło roku. A teraz na nowo zostali kochankami. —Nie wiem, ale to i tak lepsze niż to co sugerowała Menolly, powiedziała drżąc. Nasza siostra zasugerowała mu by zamieszkał z Morio. Naturalnie nie omieszkała uśmiechać się przy tym od ucha do ucha. Wiedziałyśmy że Menolly uwielbia konfrontacje. Jej pomysł na udany wieczór to rozróba i bójka w Voyagerze. —Nie powinnam była jej zmuszać do oglądania Jerry Springera... rzuciłam podnosząc oczy do nieba. Morio, Yokai-kitsune - lis demon-kreska-duch natury - był kolejnym kochankiem Camille. Po przygodzie w pobliżu góry Rainier nie marnowali czasu. Camille miała słabość do niebezpiecznych mężczyzn, działała na nich niczym magnes. Z powodu ich wspólnego zainteresowania Camille, Trillian i Morio zawarli cichy rozejm. Mimo to nie przeszkadzało im to w rywalizowaniu o jej uczucia. Dobrze że wróżki nie są z natury monogamiczne... W przeciwnym razie, biorąc pod uwagę ilość testosteronu, bylibyśmy świadkami niejednego rozlewu krwi. —Przynajmniej nie zabije Chase'a bo jest moim chłopakiem, ale… ze względu na nich dwojga mam nadzieję, że Trillian niebawem znajdzie sobie własne lokum, dodałam z figlarnym uśmiechem. Założę się że... odparłam wyjmując z kieszeni 20 dolarów, … że nie wytrzymają razem dłużej niż dwa tygodnie. —Umowa stoi, odpowiedziała Camille z uśmiechem. W najlepszym wypadku daje im trzy. Nagle zatrzymała się i spojrzała w górę. Stój! Czuję coś. Bardzo słabe... ale nie… Zanurkowała w krzaki i i uklękła przed dużym dębem z widokiem na las za naszym domem, oglądając go ze wszystkich stron. Podobnie jak ona rozejrzałam się dokładniej wokoło i znalazłam ślady. Prowadziły od drzewa w kierunku krzaków jagód, jeżyn i paproci. Naraz z wysoka zaczęła rzucać we mnie sójka.
Mała rozrabiaka, pomyślałam próbując ją złapać. Musiała wyczuć na mnie kota. Marszcząc nos rzuciłam się na nią. Zaczęła jeszcze głośniej jazgotać. Kolejny ptak dołączył do niej i teraz oba obserwowały mnie z góry. —Nie dałam wam żadnego powodu, wymamrotałam. O ile oczywiście nie chcecie służyć mi za śniadanie. —Delilah! (głos Camille sprowadził mnie na ziemię). Jej wyraz twarzy zdradzał zaskoczenie i zmęczenie. Wiem co się tu czaiło. —Naprawdę? Co to było? spytałam, opierając się leniwie o pień dębu. Wszystko byle nie demon, pomyślałam. Byle nie demon! Nawet gdybym była w stanie go pokonać, to zapewne w stresującej sytuacji zamieniłabym się w kota. —Miałaś rację. To był zmienny kot. A dokładniej była to Puma. I oznaczyła swoje terytorium na drzewie. —Fuj! zawołałam marszcząc nos. Zmienna Puma? Obejrzałam pień, następnie spojrzałam w stronę domu. Dlaczego oznaczyła je jako swoje terytorium? Teren należał do nas. Czy to robota Skrzydlatego Cienia? Czyżby wysłał tu jednego ze swoich zbirów? A jeśli nie ma z nimi nic wspólnego? To czego może chcieć od nas Puma?
Rozdział 2 Moje siostry i ja mieszkałyśmy w starym dwupiętrowym wiktoriańskim domu na przedmieściach Belles-Faire, jednej z najbardziej obskurnych dzielnic Seattle. Na szczęście miałyśmy wystarczająco duży teren co pozwalało nam na odrobinę prywatności. Mieszkanie Menolly mieściło sie w piwnicy. Camille mieszkała na pierwszym piętrze, ja na drugim, parter pozostawał wspólny. Co do Iris, zajmowała mały pokój obok kuchni. Pokój był mały, to prawda, ale jej to odpowiadało. Poza tym w zamian za pomoc w pracach domowych mieszkała u nas za darmo. Kilka dni po pełni księżyca, kiedy właśnie kończyłam jeść omlet z trzema serami, do kuchni lekkim krokiem weszła Camille. —Śniadanie gotowe? zapytała z błyszczącymi oczami. Skinęłam głową. Obie z Iris na zmianę zajmowałyśmy się przygotowywaniem śniadań. —Zrobiłam omlet. Tosty są na stole. —Ładnie pachnie, odparła. Jak zawsze kiedy chodziło o strój, moja siostra nigdy nie robiła rzeczy połowicznie. Tego dnia miała na sobie jaskrawoczerwoną suknię z dekoltem bez pleców i srebrny pas. Po dokładnym przyjrzeniu się jej, musiałam przyznać że była piękna. —Nowy facet na horyzoncie? spytałam uśmiechając się. —Jakbym nie miała dość problemów ze swoimi, odpowiedziała śmiejąc się. Nie. Jeśli chcesz wiedzieć, dziś w sklepie odbywa się spotkanie Obserwatorów Wróżek. Zawsze staram się dobrze wyglądać kiedy przychodzą z wizytą. Ponadto daje mi to pretekst by się wystroić. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym nosić ubrań Camille. Moja szafa wypełniona była jeansami biodrówkami, koszulkami, golfami i swetrami. W mojej pracy prywatnego detektywa było to wręcz niezbędne. Nieraz przyszło mi ukrywać się w krzakach lub wspinać po schodach przeciwpożarowych. Ponadto przy moim wzroście nie potrzebowałam szpilek. Jeśli chodzi o obuwie to pierwszeństwo miały moje buty motocyklowe.
Po chwili dołączyła do nas Iris. —Śniadanie gotowe, powiedziałam wskazując na stół. Nie zwlekając zajęła swoje miejsce. Mimo iż miała jedynie metr dwadzieścia wzrostu, była w stanie pokonać dorosłego mężczyznę lub zwierzę. Zdążyłam poznać ją na tyle dobrze by wiedzieć, że gdy jest wściekła lepiej z nią nie zadzierać. —W czym mogę wam dziś pomóc? spytała. Camille otworzyła swoją agendę. — Chciałabym żebyś po południu pomogła mi w sklepie. Obserwatorzy Wróżek zjawią się tam o 15-tej. Jeśli mogłabyś być koło 14-tej, byłoby super. —Nie ma problemu (Iris miała niesamowitą pamięć). Coś jeszcze? —Czy mogłabyś przed południem wziąć Maggie na spacer? Trochę świeżego powietrza dobrze jej zrobi. Ale bądź ostrożna. Nie wiemy jeszcze kim jest nasza tajemnicza Puma, dlatego nie oddalaj się zbyt od domu. —OK, powiedziała skinąwszy głową. O, Delilah, nie chcę się skarżyć ale nie wyczyściłaś swojej kuwety. —Tak, też to zauważyłam, powiedziała Camille. Nie zapominaj że nie mamy pokojówki dlatego wszystko musimy robić same. Tym bardziej sprzątać po sobie. Kiedy podniosła rękę mierzwiąc moje włosy złapałam ją za kciuk gryząc wystarczająco mocno by poczuła. Kiedy krzyknęła ze zdziwienia, uśmiechnęłam się. —Nawet nie zostawiłam śladu, więc nie nie próbuj wymusić na mnie poczucia winy. Stale psujesz mi fryzurę, mam już tego dość. Co do kuwety, przepraszam zupełnie o niej zapomniałam, zajmę się nią po powrocie. Od dnia przybycia wszystkie na zmianę zajmowałyśmy się sprzątaniem. Z braku pokojówki, byłyśmy zmuszone opracować grafik tak by każda wiedziała co ją czeka każdego dnia. Moja kuweta to i tak nic. Kiedy pomyślę o Menolly i jej legowisku, a dokładniej specjalnie wydzielonej przestrzeni gdzie zwykła doprowadzać się do porządku po każdym karmieniu... brr! było to ostatnie miejsce jakie miałam ochotę sprzątać.
—Wiem o czym myślisz, powiedziała Camille uśmiechając się. Ja też się cieszę że nie muszę sprzątać po Menolly, nawet jeśli mam mocniejszy żołądek od ciebie. —Hej! Ja nic nie powiedziałam … Jeszcze nie do końca pogodziłam się z myślą, że moja siostra stała się wampirem w przeciwieństwie do Camille, której udało się to nad wyraz prędko... Odwróciłam się spoglądając przez okno. —Już czas. Chodźmy. Iris, miłego dnia! Wiesz jak się z nami skontaktować gdyby coś było nie tak. Wziąwszy Maggie na ręce ucałowałam ją, tak samo Camille, po chwili musiała interweniować Iris odrywając ją od nas niemal siłą (gargulce są silne). —Możecie już iść. Zajmę się małą, powiedziała wsadzając ją do parku. Po narzuceniu na siebie czarnego eleganckiego płaszcza, Camille wyszła na zimne powietrze. Sama narzuciłam na siebie moją skórzaną kurtkę, sprawdzając jednocześnie czy mój srebrny nóż ukryty w cholewie dobrze leży. W swoim czasie nosiłam rewolwer, ale z racji iż zawierał żelazo nie było dla mnie wygodnym używanie go. W zamian Chase podarował mi robionego na zamówienie Glocka. Nigdy nie miałam okazji z niego skorzystać, wiedząc dobrze że nie ma on żadnego wpływu na demony. Chase zaopatrzył się w specjalne naboje będące w stanie ranić wróżki, inne zawierające srebro sprawdzały się przeciwko wilkołakom. Tego grudniowego ranka niebo było pochmurne zapowiadając śnieg. Co prawda Seattle nie było najbardziej śnieżnym miejscem na świecie jednak i tu zdarzało się, że całkiem nieźle popadało pokrywając wszystko sporą warstwą puchu. Po wysłaniu mi buziaka, Camille wskoczyła do swojego Lexusa stojącego na podjeździe i odjechała. Tymczasem ja skierowałam się w stronę mojego Jeepa Wranglera. Rozgrzewając silnik, wróciłam myślami do naszej tajemniczej Pumy. Jej zapach nadal tu był ale ani Camille ani Menolly nie wyczuły w pobliżu żadnej demonicznej energii. Co nie oznaczało, że jej tam nie było. Po ostatnich przejściach ze Skrzydlatym Cieniem, mój optymizm został rozbity przez twardą rzeczywistość. Księgarnia Camille znajdowała się spory kawałek stąd.
Miałam tam swoje biuro na drugim piętrze. Dzięki wejściu mieszczącemu się na tyłach, moi klienci mogli przychodzić do mnie poza godzinami otwarcia księgarni. Udało mi się znaleźć miejsce parkingowe, było jednak tak zimno że spory kawałek drogi od auta przeszłam szybkim krokiem. Jak zwykle Lexus Camille był zaparkowany przed sklepem. Znałam jej sekret, a wierzcie mi że nie miał on nic wspólnego ze szczęściem. Od miesięcy prosiłam ją by załatwiła mi jedno takie miejsce parkingowe, ale jak do tej pory nie dostałam jeszcze odpowiedzi. Zaczynam myśleć iż robi to celowo. Kiedy weszłam do sklepu powitała mnie Erin Mathews, prezes Klubu Obserwatorów Wróżek i jej przyjaciel Cleo Blanco. Uśmiechnęłam się. Cleo i Erin byli najfajniejszymi ludźmi jakich znałam. Kochałam spędzać z nimi czas, zwłaszcza z Cleo. Erin była właścicielką sklepu z bielizną parę ulic stąd. Co do Cleo, pracował jako kobieta... Jego alter ego nosiło imię Tim Winthrop, student inżynierii komputerowej i ojciec małej dziewczynki z którą spędzał wszystkie weekendy niezależenie od okoliczności. Erin i Cleo byli kompletnymi przeciwieństwami. Nawet jeśli Erin sprzedawała bieliznę, to sama preferowała dżinsy, podkoszulki, flanelowe koszule i buty górskie; strój ten doskonale odzwierciedlał jej osobowość. Natomiast Cleo w przebraniu kobiety miał dość specyficzny gust w doborze ubrań. Podobnie miał bardzo ekstrawagancki temperament. Nawet będąc tego samego wzrostu co ja, nosił wysokie buty z imitacji skóry, czerwone niczym wóz strażacki, które sięgały mu prawie do krocza. Co w połączeniu z zielonymi legginsami podkreślającymi jego pośladki i sweter w paski z rodzaju tych tunikowatych. Pod spodem zapewne krył się wyściełany biustonosz. Na głowie miał platyno-blond perukę i sztuczne rzęsy. Jako że Camille była zajęta rozmową z Erin , usiadłam na blacie obok niego, klepiąc go po ręce. —Co nowego? Oprócz nowych poduszek powietrznych? spytałam uśmiechając się i wskazując na jego piersi. Skąd je wytrzasnąłeś? Ze sklepu z zabawkami? Czy są przynajmniej prawdziwe? —Och, kogo my tu mamy? Czy to nie Delilah, nasz PD.... prywatny detektyw? wykrzyknął Cleo drwiącym tonem, prostując się. Możesz podziękować Erin za mój nowy wygląd. Chciałem go przetestować przed wieczornym spektaklem.
Usłyszawszy swoje imię, Erin odwróciła się. Cleo mrugnął do niej. —Chciałem tylko powiedzieć, że wszystko to zasługa Erin. Czy mówiłem ci już jak bardzo podobają mi się twoje zęby? Są hiper-sexy! Chłopaki muszą ustawiać się w kolejce. W przeciwieństwie do Menolly, której kły wysuwały się i chowały w zależności od nastroju (co było normą u wampirów), moje były stale widoczne. —Są częścią mojej natury, mój chłopcze, tego kim jestem. Ale nie są one praktyczne, w szczególności gdy jestem zła, niejednokrotnie zdarzyło mi się przygryźć sobie język. Nie trzeba mówić, że również ugryzłam Chase'a raz czy dwa. Po tym zdecydowałam że będę trzymała się z daleka od jego klejnotów rodzinnych. O dziwo, nie protestował zbytnio... Z tego powodu też byliśmy od dwóch tygodni w celibacie, co było dla niego bolesne. W przeciwieństwie do Camille, długo zwlekałam z utratą dziewictwa. Wreszcie zrozumiałam dlaczego jest tyle szumu wokół seksu. Było mi coraz trudniej kontrolować swoje hormony. —Erin cię rozpieszcza! Założę się że to miseczka F! —Miau! Kobieta kot zazdrosna? Cleo posłał mi duży uśmiech by pokazać że żartuje. Jeszcze nie do końca się pogodził z tym kim jestem , ale miał więcej odwagi niż większość ludzi których spotkałam, to musiałam mu przyznać. —Wierz mi, odpowiedziałam z uśmiechem. Jeśli miałabym być zazdrosna o czyjeś piersi to byłyby to piersi Camille: E ! I są naturalne... —Hej! Nie jestem głucha, wiecie?! Camille oplotła ramię wokół talii Cleo. Ten z lubieżnym uśmiechem na twarzy polizał ją po szyi. —Witaj, mała czarownico. Wiesz że gotowy jestem zmienić dla ciebie drużynę, kochanie? —Nie ma pośpiechu kochanie, powiedziała Camille głaszcząc go po brodzie. Moje łóżko jest już pełne po brzegi.
Cleo roześmiał się ciepło —W każdym razie, Jason by mnie zabił. Jest cudownie zaborczy. —I wzajemnie, dodałam. Jason był jego chłopakiem. Tworzyli najbardziej niezwykłą parę. W przeciwieństwie do Cleo, miał ciemną karnację i czarne włosy. Posiadał warsztat samochodowy. Ich przyszłość zapowiadała się obiecująco. —Więc kiedy ślub? zapytałam, wskazując na sygnet na jego palcu. Mrugnął do mnie. —Kto wie? —Cóż, czas otwierać, rzuciła Camille spoglądając na zegarek. Delilah, idziesz do siebie czy zamierzasz tu trochę posiedzieć? spytała. Sposób w jaki na mnie spojrzała mówił wyraźnie na jaką odpowiedź liczy. —Idę, idę! Zeskoczyłam niechętnie z blatu opuszczając ciepło sklepu i udałam się do swojego biura. Na górze było przeraźliwie zimno, nie dochodziło tam ciepło z dołu. By nie zamarznąć musiałam zainwestować w system ogrzewania. Na szczęście OIA zajęła się rachunkiem. Kochałam ich wkurzać... korzystając z każdej nadarzającej się okazji. —Możesz tu zostać i pomóc mi poukładać te książki, zaproponowała Camille popychając mnie w kierunku ogromnej ich sterty. —Dzięki, ale lepiej zabiorę się do pracy. Za dziesięć minut mam spotkanie z nowym klientem . Jeśli przyjdzie przyślij go tu do mnie. —Do zobaczenia później kotku, odparła machając mi ręką. Na szczycie schodów był mały korytarz prowadzący do trzech pomieszczeń: WC, szafy na miotły gdzie trzymaliśmy nasze produkty do czyszczenia i moje biuro. Nie mogłyśmy liczyć na to, że OIA przyśle nam sprzątaczkę a nie mogłyśmy ryzykować zatrudniając kogoś obcego. Ale miałyśmy Iris, która przychodziła raz w tygodniu posprzątać i wynieść śmieci. Bałam się dnia kiedy spotka kogoś, wyjdzie za mąż i tym samym przestanie dla nas pracować.
Otwierając drzwi które prowadziły do mego biura, rozejrzałam się jeszcze wokoło. Byłyśmy znane z ostrożności. Pewnego dnia może nam to uratować życie. Poczekalnia była skromnie urządzona. Mieściły się w niej stara kanapa, dwa krzesła i stół na którym było kilka czasopism, lampa i dzwonek. Odwróciłam tabliczkę z napisem na „otwarte”. Obserwując swoje biuro zdałam sobie sprawę jak bardzo czułam się samotna. Naturalnie, otrzymywałam zlecenia i nieraz przyszło mi odkrywać tajemnice kobiet zdradzanych przez mężów. Ale czy byłam tak naprawdę komuś potrzebna? Gdybym tylko mogla wrócić do siebie... Cholera, myśląc o tym nie miałam pojęcia co miałabym tam robić. Staliśmy w obliczu wojny domowej a z naszymi umiejętnościami dostałybyśmy zapewne powołanie do wojska. Przynajmniej wiedziałyśmy, że musimy walczyć i przetrwać aby opowiedzieć naszą historię. Będąc już u siebie zdjęłam kurtkę i włączyłam grzejnik. Uwagę zwracało na siebie ogromne dębowe biurko i skórzany fotel połatany taśmą który udało mi się dostać z drugiej ręki. Naprzeciw stały dwa składane krzesła. Jedyne co było tu żywe i sprawiało że czułam się choć odrobinę lepiej, to rośliny które mogły znieść niskie temperatury i brak światła. Na ścianie wisiało zdjęcie polany które przypominało mi dom. Iris udało się wynaleźć parę drobiazgów i umieścić je tu i tam, co sprawiało że to ponure miejsce nabrało odrobinę ciepła a tym samym dzięki kwiatom byłam wstanie lepiej w nim oddychać. Iris wymyła również jedno okno dzięki czemu mogłam zobaczyć skrawek nieba w tej dżungli pełnej cegieł i zaprawy. Zatrzymałam się w pobliżu konsoli gdzie stał posąg bogini Bastet, egipskiego kota stojącego na zielono-złotej serwetce. Wokół niej umieściłam naszyjnik z turkusowych paciorków, wazon pełen świeżych kwiatów, sistrum i kobaltowo-szklaną piramidę. Dalej stał brązowy świecznik mieszczący dużą zieloną świecę. Zapalając ją nabrałam powietrza. —Pani, prowadź mnie. Chroń. Moje serce jest z Tobą na zawsze. Powtarzałam tę prostą modlitwę rano i wieczorem. Bastet czuwała nad wszystkimi kotami. Była równoznaczna z Matką Księżyca której służyła Camille. Po tym od razu poczułam się lepiej. Gotowa do pracy usiadłam w fotelu i zabrałam się za otwieranie poczty. Dwa rachunki. Zaproszenie na seminarium na temat procedur policyjnych dla prywatnych detektywów. Przypomnienie że czeka mnie przegląd techniczny jeepa... W każdym razie nic ważnego. W chwili gdy odkładałam listy na bok, w poczekalni zadzwonił dzwonek.
Odrzucając na bok moją pogłębiającą się depresję, rzuciłam okiem na zegarek. Mój nowy klient - a raczej potencjalny klient – zjawił się punktualnie. Wychodząc mu na spotkanie, bez ostrzeżenia poczułam zawroty głowy. Co jest?... Mrugając starałam się zebrać myśli przed otwarciem drzwi... Mężczyzna czekający w poczekalni mierzył dziesięć centymetrów więcej ode mnie. Nosił wysadzaną ćwiekami skórzaną kurtkę która podkreślała jego szczupłą sylwetkę o szerokich, umięśnionych ramionach. Jego blond włosy sięgały mu do kołnierzyka. Wystarczyło że spojrzałam mu w oczy by wiedzieć kim był. Z głową przechyloną lekko na bok, zaoferował mi ramię. —Zachary Lyonnesse do usług. Kiedy jego palce dotknęły moich, zadrżałam czując że brakuje mi powietrza. Ciepło jego ciała przeszło mnie na wskroś pełznąć do mego ramienia. Ponadto znajomy zapach powiedział mi wszystko co musiałam wiedzieć. OK, może nie wszystko ale wystarczająco dużo na początek Odzyskawszy zimną krew, gestem zaprosiłam go do swojego biura. —Delilah D'Artigo. Więc powiedz mi, Zachary Lyonnesse, co takiego kombinujesz wkraczając na teren naszej posiadłości i szpiegując nas? Z głową odrzuconą do tyłu zaśmiał się krótko. —Wiedziałem że mnie zdemaskujesz. Powiedziałem o tym Wenus, dziecku księżyca, ale podobnie jak ja nie była do końca przekonana. Cieszę się że dobrze cię oceniłem, powiedział ściszając głos. Cóż, przynajmniej nie próbował mnie okłamywać… chrząknęłam. —Zechcesz odpowiedzieć na moje pytanie, panie Puma? Usłyszawszy wyzwanie w swoim głosie wiedziałam, że sama proszę się o kłopoty. Zaczęłam krążyć wokół niego. Mój instynkt kazał mi bronić mojego terytorium. Dzięki Bogu udało mi się wystarczająco kontrolować bo wiedziałam że kot stojący naprzeciwko mnie był Pumą. Musze o tym pamiętać... Jego wzrok pojaśniał a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. —Nie strosz futerka kochanie. W przeciwieństwie do tego co myślisz, nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy, jestem jedynie posłańcem. Chcesz wiedzieć dlaczego cię obserwowałem? Dlatego że chcę cię zatrudnić. Ale na początek chciałem sprawdzić z kim mam do czynienia.
Prawdę mówiąc nie wiem już komu ufać... zaufanie jest ważniejsze niż cokolwiek innego. Przebiegłam językiem po czubku moich kłów. Jego arogancja mnie irytowała. Ale był większy i bardziej niebezpieczny ode mnie, przynajmniej w swojej postaci Pumy. Szanowałam hierarchię i znałam swoje miejsce. —Czego chcesz? spytałam. Spojrzawszy na mnie napiął ramiona nie dając mi zapomnieć kim jest. —Jestem członkiem stada Pum z gór Rainier. Potrzebujemy detektywa, kogoś kto będzie w stanie zrozumieć naszą sytuację... wyjątkową sytuację. To bardzo delikatna sprawa. Słyszeliśmy o tobie i twoich siostrach. Wiem że jesteście w połowie wróżkami, a ty jesteś zmienną kotką. Wydawało się naturalne, aby poprosić o pomoc kogoś podobnego do nas. Mrużąc oczy, położył rękę na czole. —Masz gorączkę? Chcesz aspirynę? (nie zamierzałam składać broni szczególnie przed kimś kogo nie znam i kto jest silniejszy ode mnie. Ale naprawdę nie wyglądał za dobrze, do tego stopnia że zaczęłam się o niego martwic i chciałam mu jakoś pomóc. Nie wiedzieć czemu, czułam do niego sympatię). Usiądź. Złapałam go za ramię i poprowadziłam do krzesła. Jego wzrok stracił swój blask. Stał się ciemny i udręczony. Nie opierając się pozwolił mi się posadzić. —Ktoś zabija członków naszego stada mruknął. Nic dziwnego że był zdenerwowany! Podeszłam do biurka i siadając na fotelu skinęłam mu głową aby kontynuował. —Opowiedz mi więcej. Zachary podrapał się w brodę. Nie mogłam powstrzymać się od myśli, że zarośnięty wyglądał wyjątkowo atrakcyjnie. —Chcielibyśmy dowiedzieć się kto za tym stoi. Próbowaliśmy prowadzić własne śledztwo, ale była to jedynie strata czasu. Jesteśmy zawsze za późno, zawsze o jeden krok do tyłu. Pięciu członków naszego stada zostało zabitych w ciągu ostatnich pięciu tygodni i nie wstydzę się przyznać że wszyscy jesteśmy przerażeni. —Czy poinformowaliście o wszystkim policję? spytałam choć z góry znałam odpowiedź.
—To ich nie obchodzi. Nawet nie wiedzą od czego zacząć. Ofiary nie zostały zabite przez człowieka, o tym mogę cię zapewnić. Zapatrzona w ziemię nie mogłam się powstrzymać od szurania stopą o dywan. Olśniło mnie, że brygada Chase'a może nam pomóc. Muszę z nim o tym porozmawiać. —Filiżankę herbaty? zaproponowałam. W biurze miałam mikrofalówkę, obok której trzymałam zapas makaronu instant, herbaty, czekolady... Przygotowanie dwóch filiżanek wody zajęło dwie minuty. —Dziękuję, odparł starając się stłumić ziewnięcie. Czuję się jakbym nie spał od kilku dni... tak też zapewne muszę wyglądać. Uśmiechnęłam się. —Wyglądasz bardzo dobrze, powiedziałam maczając torebkę herbaty w filiżance wrzątku. Proszę. Mięta dobrze ci zrobi. Siadając za biurkiem złapałam długopis (licząc że później wpiszę swoje notatki do komputera). Opowiedz mi wszystko i niczego nie pomiń. Każdy szczegół może być ważny. Zachary podniósł filiżankę z herbatą wdychając jej aromat. Siadając wygodniej na krześle wydał długie westchnienie. —Pierwsze morderstwo miało miejsce w zeszłym miesiącu. Dzień po pełni księżyca Sheila nie wróciła do domu. —Sheila? zapytałam. Ma nazwisko? —Nie, wyjaśnię ci wszystko później, powiedział. Na początku myśleliśmy że po prostu zasnęła w lesie, ale w południe zaczęliśmy się martwić. Więc wysłaliśmy ekipę poszukiwawczą: została znaleziona martwa w pobliżu strumienia w swojej zwierzęcej postaci. —Co oznacza, że została zabita przed wschodem słońca. —Dokładnie, odparł pochylając się do przodu, jego głos się załamał. Nie miała więcej niż kroplę krwi w organizmie i ... wszystko było... wewnątrz. Ona była całkowicie osuszona. A jej serce zostało wyrwane. Nie udało nam się go odnaleźć.
Skrzywiłam się. Co mogłam powiedzieć po wysłuchaniu takiej historii? „Przykro mi” jakoś nie wydawało mi się wystarczającym, dlatego zdecydowałam się zadać mu pytanie: —Podejrzewasz kto mógł ją zabić? Jak udało wam się wyjaśnić jej zniknięcie władzom? Zachary wzruszył ramionami. —Nie wiedzieliśmy jak. Żadna z ofiar nie miała prawdziwych wrogów. Wszystkie były cenione w naszej społeczności. Co do policji... niektórzy członkowie naszego plemienia wciąż żyją poza społeczeństwem. Oni nie wychodzą poza terytorium, w przeciwieństwie do innych osób takich jak ja, którzy mają numer ubezpieczenia społecznego, pracę i pieniądze by zapłacić rachunki. Sami płacimy za wszystko. Ci którzy nie chcą się integrować, mogą liczyć na pomoc społeczeństwa w inny sposób. Sheila nie miała metryki urodzenia ani numeru ubezpieczenia społecznego. Nie była w żadnej bazie danych, dlatego nikt nie zauważył jej zniknięcia (potarł skronie). Jesteśmy jedynymi którzy ją kochali. Kiedy mówił, robiłam notatki. To był najbardziej poważny i tajemniczy przypadek z jakim się spotkałam. Ponadto po raz pierwszy inny zmienny poprosił mnie o pomoc. —Czy możesz dać mi nazwiska wszystkich ofiar, proszę? —Mówiłem ci już o Sheili. Jej rodzice dołączyli do naszego stada parę lat temu. Wciąż żyją. Po niej byli: Darrin i Anna Jackson, nowożeńcy. Zniknęli z kempingu. —Z kempingu? O tej porze roku? zapytałam, patrząc w okno z widokiem na aleję z tyłu. Chmury miały srebrzysty połysk a temperatura wynosiła około zera. —Zmienne Pumy są wytrzymałe. W końcu jesteśmy Pumami z gór Rainier. W jego głosie brzmiała szczera duma... —Jesteśmy przyzwyczajeni do niskich temperatur, kontynuował, więc kemping o tej porze roku nie jest problemem. W każdym razie ich ciała znaleziono w tym samym miejscu, w którym znaleziono ciało Sheili : niedaleko Arrastry, opuszczonej kopalni w pobliżu Pinnacle Rock. Termin nie był mi znany.
—Arrastra? —Rodzaj młyna używanego przez poszukiwaczy i stawianego zazwyczaj w pobliżu rzek. Były one wykorzystywane do mielenia rudy by łatwiej było znaleźć złoto. Sama zobaczysz, jeśli przyjedziesz rzucić na wszystko okiem. Nieświadomie moje myśli uciekły daleko stąd. Patrząc na niego nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że był wyjątkowo atrakcyjnym przedstawicielem swego gatunku, z jego mięśniami ukrytymi pod marynarką..... Odzyskując szybko swoje zmysły które podryfowały w kierunku na który nie byłam przygotowana, zapytałam: —Czy wszystkie ciała zostały znalezione w tym samym miejscu? spytałam. Skinął głową. —Rzeka płynie od strony gór. Todd Veshkam zniknął podczas rąbania drewna. Jego ciało również odnaleźliśmy w pobliżu Arrastry. I wszystkie ciała były w takim samym stanie, pozbawione serc. —Sheila, Darrin, Anna, Todd... czy nie wspominałeś o pięciu ofiarach? spytałam z ręką zastygłą w powietrzu. —Tak, odpowiedział przymknąwszy oczy. Ostatnia ofiara nazywała się Hattie Lyonnesse. Jego głos był pełen gniewu. Podnosząc na niego wzrok, widziałam jak jego oczy lśniły dziko i niebezpiecznie. —Lyonnesse? Czy to nie twoje nazwisko? Zachary skinął głową. —Hattie była moją siostrą. Chcę znaleźć drania który ją zabił by położyć kres jego nędznej egzystencji.
Rozdział 3
—Twoja siostra? (odłożyłam pióro. Poczułam się naprawdę źle. Instynktownie pochyliłam się by wziąć go za rękę). Och, Zachary, naprawdę bardzo mi przykro. Nie zdawałam sobie sprawy… Przez chwilę obserwował moją wyciągniętą rękę i nic nie mówił, po czym pogładził ją opuszkami palców... —Proszę. Nie rób tego. Nic nie można powiedzieć. Zmarła i nie można jej już pomóc. Jedyne co możesz zrobić, to pomóc mi znaleźć sukinsyna który ją zabił. To nie przywróci jej życia ale to wszystko na co liczy moja rodzina. Nie wiedząc co powiedzieć, chrząknęłam. —Jaka była? Opowiedz mi o niej. Uśmiechnął się lekko, co wystarczyło by jego ponura jak do tej pory twarz nabrała innego wyrazu. —Hattie była jedną z tych kobiet które urodziły się by zostać matkami. Wiesz co mam na myśli? Nie miała jeszcze dzieci ale wszyscy wiedzieli, że pewnego dnia stworzy dom z gromadką małych. Hattie mieszkała z matką. Nasz ojciec nie żyje. Został postrzelony przez jakiegoś idiotę trzy lata temu podczas pełni księżyca. Ten głupiec był na tyle durny by znaleźć się między tatą a jego upolowaną zdobyczą. Myślał że mój ojciec zechce go zaatakować w następnej kolejności. Strzelił do niego trzy razy. Ojcu udało się ukryć w krzakach, gdzie zmarł. Facet zwiał nie oglądając się nawet za siebie. —Kto znalazł twojego ojca? spytałam z wzrokiem utkwionym w biurku. Życie w moim świecie również było trudne ale tutaj sztuka przeżycia okazała się znacznie trudniejsza. —Hattie i ja, następnego dnia rano. Wykrwawił się na śmierć... W każdym razie po tym wypadku Hattie wróciła do matki. Przyjaźniła się z jednym z naszych, Nathanem Jolietem. Nigdy nie nauczył się żyć w społeczeństwie z ludźmi, zresztą nie sądzę by naprawdę tego chciał. W zamian za pożywienie zajmuje się po trochu wszystkim. —Była zaręczona... szepnęłam. —Tak, Hattie nigdy nie miała wielkich ambicji. Była zadowolona z prostego życia.
Była dumna z tego kim jest: członkiem stada Pum. Pragnęła zachować nasze pochodzenie i dziedzictwo (wstał i podszedł do okna). Wyszłaby za mąż w przyszłym miesiącu... kiedy zaczęły się zabójstwa. Pierwsza Sheila i Darrin i Anna i Todd. —Kiedy zmarła Hattie, uświadomiłem sobie że nie może tak dłużej być. Kreśląc kółka na kartce, zastanawiałam się czy doszłoby do naszego spotkania gdyby ofiarą nie padł członek jego rodziny. Kiedy się odwrócił, wyczytałam z jego twarzy iż dokładnie wie o czym myślałam i że go zraniłam. —Naprawdę tak myślisz? Że jestem tu tylko z powodu mojej siostry? Taka jest twoja opinia o mnie? Zdezorientowana pokręciłam głową. —Przykro mi. Nie to miałam na myśli. Nie miałam zamiaru mówić mu jakie jest, tak naprawdę, moje zdanie. —Nie chciałem być nieuprzejmy, ale ostatnio jestem spięty. Wiem że nie miałaś niczego złego na myśli. A odpowiedź na Twoje pytanie brzmi "nie". Chciałem się z tobą zobaczyć zaraz po znalezieniu Anny i Darrina, kiedy to uświadomiłem sobie, że zabójstwo Sheili nie było odosobnionym przypadkiem, ale zabroniono mi. Po śmierci mojego ojca, zająłem jego miejsce w radzie. Ale mimo moich pomysłów, starszyzna myśli że jestem zbyt młody by traktować mnie poważnie. Aha. Znowu mamy do czynienia z hierarchią. Zachary znajdował się na samym jej dole. Będzie musiał utorować sobie drogę za pomocą pazurów i kłów. —Po śmierci Todda zaakceptowano mój pomysł poszukania pomocy kogoś z zewnątrz. Pewnego dnia Hattie wyszła na spacer i nie wróciła. Po tym wydarzeniu rada w końcu uznała że potrzebujemy pomocy. Ktoś atakuje naszych ludzi. Musimy znaleźć sprawcę i powstrzymać go. Cholera! Nie mogę już nic zrobić dla Hattie, powiedział uderzając w biurko. Ale może uda nam się powstrzymać następne morderstwa. Siadając głębiej w fotelu obróciłam się, kładąc nogi na parapecie. —Potrzebujesz kogoś, kto ma doświadczenie. Co sprawiło że myślisz iż się do tego nadaję? spytałam, dodając jednocześnie: jestem stosunkowo nowa w tym zawodzie. Zachary posłał mi lekki uśmiech.
—Myślę że sprawy którymi się zajmujesz, są o wiele bardziej poważne niż byś chciała przyznać. Wątpię byś spędzała większość czasu na tropieniu niewiernych żon. Według plotek miałyście starcie ze zmiennokształtnym. A sądząc po zapachu demonów w pobliżu waszych drzwi, które weszły nimi acz nigdy już nie wyszły... Obserwowałem ciebie i twoje siostry. Nie pozostajecie niezauważone, jak mogłabyś sądzić. Możesz przekazać Camille, że jej zabezpieczenia działają idealnie, nawet naszemu szamanowi nie udało się ich przełamać. Słuchając go, zastanawiałam się kto rozgłasza plotki na nasz temat? Jasnym jest że trudno było ukryć śmierć harpii, czarodzieja i demona kalibru Luca, zwłaszcza tutaj. Byłyśmy na pierwszych stronach gazet, szczególnie że sprzedawały je wróżki... Ponieważ nie odpowiedziałam, uznał że się zgadzam. —Więc kiedy przyjedziesz rzucić na wszystko okiem? Westchnęłam. Czułam że za wszystkim kryje się coś o wiele bardziej poważnego. Wszystkie ofiary znaleziono w tym samym miejscu, zamordowane w ten sam sposób. Jeśli weźmiemy pod uwagę stan ciał, mogło być to tylko dziełem psychopaty. A może mamy tu do czynienia z rozmawiającym ze zmarłymi na banicji? Gdyby tylko nie problem serc, które zostały wyrwane... —Dobrze. Przyjadę, ale nic nie obiecuję. Nadeszła najtrudniejsza część, a mianowicie kwestia honorarium. Trudno bym prosiła go o pieniądze, zwłaszcza iż podobnie jak ja był zmiennym. Na szczęście zanim zebrałam się na odwagę, Zachary sam poruszył ten temat, —Czy zaliczka w postaci pięciuset dolarów wystarczy? Nie pozostaje ci nic więcej jak przyjechać i przyjrzeć się wszystkiemu na miejscu. Jeśli uznasz że uda ci się nam pomóc uzgodnimy kwestie opłat. W przeciwnym razie zaliczka powinna wystarczyć na poświęcony nam czas. W chwili gdy przeczesał ręką włosy, dotarł do mnie zapach jego ciała. Czując dreszcze, ze ściśniętym gardłem patrzyłam jak kładzie pieniądze na moim biurku. Nabierając powietrza w płuca odzyskałam równowagę i powiedziałam: —W porządku. Czy sobota ci odpowiada? Powiedzmy około 18- tej? Wezmę swoje siostry. Będę miała wystarczająco dużo czasu by wszystko zorganizować tak, byśmy wszystkie mogły pojechać razem. Nie ma mowy bym wybrała się tam sama. Nie mamy tu do czynienia z wierzycielem. Ten kto za tym stoi, jest bezwzględnym mordercą.
—Nie ma problemu, powiedział. Dam ci później adres. A tak między nami, możesz mi mówić Zach, powiedział ochrypłym głosem. Przygotowując pokwitowanie nie spuszczałam z niego wzroku. Nie nosił obrączki ale to i tak o niczym nie świadczyło. Nie wiedziałam jak się mają te sprawy w jego stadzie. Koty nie są co prawda monogamiczne, ale te żyjące na Ziemi spędziły życie wśród ludzi... tym bardziej nie miałam pojęcia jak traktują życie prywatne. Kiedy chwycił kawałek papieru który mu podałam, jego ręka zatrzymała się na mojej głaszcząc ją delikatnie. Zdenerwowana całym zajściem a jednocześnie porwana w wir emocji których nie oczekiwałam, nieświadomie podniosłam na niego wzrok i pozwoliłam by mój urok wróżki wydostał się na zewnątrz. Biorąc głęboki oddech, pochylił się do przodu. Gdy otworzyłam usta, jego twarz zatrzymała się dosłownie parę centymetrów od mojej. —Masz najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem, Delilah D'Artigo. Następnie równie cicho jak jak padający śnieg, opuścił moje biuro i zniknął. Kiedy wróciłam do domu zastałam Camille zwiniętą na kanapie z Trillianem, jej kochankiem numer jeden. Mówiąc numer jeden miałam na myśli pożerającą ją obsesję do kochanka: Svartana, dużego, ciemnego i niebezpiecznego. Z jego ciemną skórą, długimi włosami i srebrnymi oczami Trillian był piękny jak żaden znany mi mężczyzna. Choćby dlatego powinien zostać zabroniony; był jedyny w swoim rodzaju i dobrze o tym wiedział. Oboje byli od siebie uzależnieni. A łącząca ich seksualna więź była nierozerwalna. Mimo iż oboje mogli posiadać innych kochanków, magia która ich połączyła była czymś, czemu oboje nie mogli się oprzeć. Nie przepadałam za nim. Wiedziałam jednak ze zależy mu na Camille. —Menolly wstała? spytałam biorąc garść chipsów kukurydzianych. Chociaż brakowało mi domu, kochałam tutejsze jedzenie, oglądanie tutejszych programów i wiele innych aspektów ludzkiej kultury. Camille skinęła głową wskazując na kuchnię. —Tak, karmi Maggie. Jeśli jesteś głodna, Iris zrobiła spaghetti, zostało mnóstwo. Ja już jadłam. Chrząknęłam. Widząc wyraz twarzy Trilliana, wolałam nie myśleć o jakim deserze myśli.
—Zaraz wracam, powiedziałam kierując się do kuchni. Obok pieca siedziała Menolly karmiąc Maggie i mówiąc do niej cały czas pieszczotliwie. Kurcze! Dlaczego nie wzięłam swojego aparatu fotograficznego? Mogłabym im zrobić zdjęcie i później ją nim szantażować. Chociaż jakby na to nie spojrzeć, Menolly nie mogla zostać sfotografowana. Niektóre legendy niestety mówiły prawdę. Opierając się o szafkę, chrząknęłam. —Jak się ma dzisiaj nasza mała dziewczynka? Na moje słowa Menolly podskoczyła pod sufit. Na krótką chwilę jej oczy zrobiły się czerwone ale zaraz przybrały na powrót swój błękitny kolor. —Tak nie może być! Czy nie możesz trochę hałasować wchodząc? Mówiłyśmy ci z Camille, że nie powinno się mnie zaskakiwać! Mogłam cię zranić lub jeszcze gorzej, mogłam zrobić krzywdę Maggie! No i proszę, po raz kolejny się zaczyna. Byłam jedną z niewielu zdolną zaskoczyć Menolly, ryzykując przy tym wiele na co przykładem jest Camille i jej blizny na ramieniu. Niezależnie od wszystkiego, nie pomyślałam o bezpieczeństwie Maggie. Spuściłam wzrok. —Przykro mi. —Obie z Camille ostrzegałyśmy cię już... odparła wsadzając jednocześnie Maggie do parku. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Zdejmując kurtkę powiesiłam ją na oparciu krzesła. —Mam dość tego że stale mówicie mi co mam robić! Popełniłam błąd i przepraszam. Będę bardziej ostrożna, więc przestańcie traktować mnie jak dziecko! Do diabła! Menolly, jestem starsza od ciebie! Może nie jestem tak silna jak ty i nie potrafię strzelać błyskawicami jak Camille ale to nie znaczy, że jestem naiwna. Myślałam że robię wystarczająco dużo hałasu wchodząc. Stop. Widocznie jestem cichsza niż myślałam. Stop. Dopilnuję by to się nie powtórzyło. Stop. Więc przestań mnie traktować jak upośledzoną. Koniec wiadomości. —Nie jesteś w dobrym nastroju... Dobra, dobra - powiedziała. Przepraszam, nie miałam zamiaru cię zranić, kociaku. Nie rozumiała mojej reakcji i chyba nigdy nie zrozumie.
Czasami moje siostry były naprawdę tępe. —To nie ma znaczenia, odparłam marszcząc brwi. Słuchaj, mam informacje które mogą zainteresować ciebie i Camille. Możesz przyjść do salonu? Teraz przyszła pora na Menolly aby się skrzywić. —Trillian tam jest, powiedziała jak gdyby miała coś paskudnego w ustach (kiedy posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie, skapitulowała). Ok, chodźmy... Przed wyjściem nałożyłam sobie sporą porcję spaghetti. Siedząc na pianinie, Menolly nie przestawała patrzeć wilkiem na Trilliana, nie starając się nawet ukryć co o nim myśli. Oboje z Camille zdawali się nie zwracać na nią uwagi. Usadowiłam się w fotelu gotowa opowiedzieć im o Zacharym, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Menolly poszła otworzyć. Kiedy wróciła jej twarz nie wróżyła nic dobrego. Za nią stała postać w pelerynie z twarzą ukrytą w kapturze. W pierwszej chwili go nie zauważyłam co było niepokojące zważywszy na mój koci słuch... —W czym możemy ci pomóc? zapytałam. Po odłożeniu talerza na bok, wstałam. Pokój wypełniła silna magia. —Wręcz przeciwnie, to ja przyszedłem pomóc wam, odpowiedział cicho nasz tajemniczy gość. Kiedy zdjął kaptur, ujrzeliśmy bladego i chudego niczym trzcina elfa. Jego włosy były koloru promieni słońca. Na czole miał symbol Elqavene, dworu królowej Asterii. Mieliśmy przed sobą Trenytha, doradcę królowej. Już dawno nas nie odwiedzał... wstrzymałam oddech. Czy stało sie coś złego z pieczęcią? Albo z Tomem Lanem? —Proszę usiąść, powiedziałam wskazując na najbliższy fotel. Trenyth podziękował, jednocześnie odrzucając zaproszenie. —Dziękuję, wolę stać, powiedział nie spuszczając wzroku z Menolly. Nie mogę długo zostać. Jej Królewska Mość potrzebuje mnie. Przyszedłem by ofiarować wam prezent od Trybunału... od naszych czarowników. Królowa Asteria kazała zrobić go specjalnie dla was. Po czym wyjął zieloną sakiewkę i mi ją podał. Jej materiał był zaskakująco miękki. Na dodatek magia która od niej emanowała... pochodziła z ziemi, kamienia, kości i kryształu; była wręcz przytłaczająca. Na wierzchu była wyhaftowana pieczęć królowej. Bez słowa podałam ją Camille.
Kiedy go otworzyła, ujrzeliśmy musująca kryształową strzałę która świeciła niczym promień słońca uwięziony w krysztale. —Co to jest? spytała. —Amulet z ognia i lodu (Trenyth wskazał na słońce wewnątrz kwarcu). Ten kryształ wykrywa techniki szpiegowania: bariery ochronne, podsłuch, pułapki. Królowa zleciła zrobienie go swoim magom zaraz po waszej audiencji dwa miesiące temu. Oto co stworzyli. Camille westchnęła z ulgą. —Dziękuję. Podziękuj proszę królowej. Nie mamy wielu informacji dla ciebie ale jesteśmy czujni. — Nie dziękuj mi jeszcze, zostałem poproszony by was ostrzec, kontynuował. Nasi informatorzy sygnalizują, że Degath ze swoją drużyną kilka dni temu przeszli portal. I o planowanym ataku na Pentangle, matkę magii, która na próżno próbowała odnaleźć ślady demonów. Mamy powody przypuszczać że przeniosły się do Seattle. Tak więc przygotujcie się. —O Bogowie, znowu oni! Wiesz może o jakie demony chodzi? spytałam… W powietrzu wisiała nowa bitwa. —W tym cały problem, odparł Trenyth kręcąc głową. Nie jesteśmy pewni, ale wszyscy noszą znak Skrzydlatego Cienia na swoich tarczach, „błyskawice ognia”. Niemniej jednak jesteśmy przekonani, że jest wśród nich demon Jansshi. Strażnicy portalu nie mogli zidentyfikować dwóch pozostałych. Na próżno szukałam w pamięci czegoś, co mogłoby nam pomóc. —Nie przypominam sobie kim jest Jansshi. Camille odchrząknęła. —Są podobne do Jiangshi ale nie sądzę by przyjmowali ludzką formę. Jiangshi, znani także jako „skoczne trupy”, powiedziała. Pochodzą z Chin. Elf skinął głową. —Jednak Jansshi są bardziej niebezpieczni. To nie są zombie, ale głupie i złośliwe demony. Biorą serca swoich ofiar i pożerają je.
W pewnym sensie to szumowiny z Podziemnego Królestwa. Skrzydlaty Cień musiał ich rekrutować aby stać się potężniejszym. Jansshi mają ludzki wygląd, z potwornie zdeformowanym brzuchem i wgłębionym tułowiem. —Serce? zawołałam. Podobnie jak te ze stada Pum, również zostały pozbawione serc. Pytanie: co tamci robili na terytorium Pum? —Tak, te należące do strażników zniknęły, odpowiedział Trenyth. Z żołądkiem związanym w supeł, podniosłam rękę. —Jeszcze jedna rzecz: czy ciała zostały pozbawione krwi? Zupełnie jak gdyby ich wnętrzności zostały zmumifikowane...? Nie chciałam uchodzić za zbyt podekscytowaną. —Nie, powiedział potrząsając głową. Dlaczego? —Nie wiem... to może nie mieć nic wspólnego... Kiedy moje oczy spoczęły na talerzu spaghetti, poczułam naraz jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie zastanawiając się rzuciłam się w stronę kuchni aby tam spryskać twarz zimną wodą. Kiedy tylko pomyślałam o Lucu i jego zbirach, moja nadzieja legła w gruzach. Teraz byłam już pewna że nie był to odosobniony przypadek. Camille miała rację. Byliśmy na skraju wojny której nie mogłyśmy uniknąć. Zapewne niebawem wyśle do nas swoich zbirów... pozostaje pytanie z kim dokładnie przyjdzie nam się zmierzyć tym razem? Kiedy wróciłam do pokoju, Trenyth właśnie zbierał się do wyjścia. —Trzymajcie kryształ w bezpiecznym miejscu. Królowa Asteria skontaktuje się z wami wkrótce. Nie otrzymacie za dużo pomocy od d’Y’Elestrial, wierzcie mi, dodał nie rozwijając tematu. W ciągu kilku sekund zniknął jak duch. Na nowo same, nie wiedziałyśmy co o tym wszystkim myśleć. Wreszcie Camille odezwała się jako pierwsza. —Wygląda na to, że przyjdzie nam się zmierzyć z demonami. Przynajmniej tym razem zostałyśmy ostrzeżone. Przed pójściem spać wzmocnie ochronę.
Menolly, jeśli dziś wieczorem zdarzy się coś niezwykłego w Voyagerze, natychmiast wracaj. Obie miejcie telefony pod ręką. —Myślę że mam już ślad, ale nie wiem jak te dwa wydarzenia są ze sobą powiązane. Spotkałam się dziś z naszą Pumą. Dowiedziałam się dlaczego nas szpieguje. To jest mój nowy klient. —Naprawdę? zapytała Camille marszcząc brwi. Jak się nazywa? Czego chciał? Pokrótce zrelacjonowałam naszą rozmowę. —Ten kto zabił pięcioro z jego stada, pozbawił ofiary serc. —Myślałam że demony przeszły portal zaledwie parę dni temu? Podczas gdy pierwsze morderstwo miało miejsce przeszło miesiąc temu... zauważyła Menolly. Nie możemy pozwolić by nasza paranoja zwyciężyła. —Masz rację, powiedziałam wzruszając ramionami. Przyszło mi do głowy że stoi za tym rozmawiający ze zmarłymi, po tym jak wszystkie serca ofiar zniknęły. Co do mumifikacji nie mam pojęcia. Camille zmarszczyła brwi. —To dobra hipoteza. Rozmawiający ze zmarłymi zawsze biorą serca ofiar. —Tak, przytaknęłam niepewnie (niejednokrotnie widywałam ich w akcji; zawsze czułam przy nich falę mdłości i strach...). Jedno jest pewne: ktoś zabija członków stada Pum. Chciałabym abyście mi towarzyszyły tam w sobotni wieczór. —Oczywiście, odparła Camille. Menolly przytaknęła. —Też chciałbym być zaproszony, wtrącił Trillian. Kiedy Camille go pacnęła, posłał jej spojrzenie które sprawiło że zadrżałam. Za to moja siostra nie przestawała się śmiać. — Lepiej zrobimy gdy dowiemy się czegoś o naszych demonach. Musimy znaleźć ich słabe punkty, jeśli takowe istnieją, powiedziała Menolly. Martwi mnie to, że Trenyth powiedział że są głupi. Jeśli Jansshi reprezentuje mięśnie drużyny, to kto gra rolę mózgu? Jeśli chodzi o mnie, to nie spieszy mi się tego dowiedzieć.
— To jest nas dwie, wymamrotałam. Nagle na górze rozległ się dźwięk gongu. Co mogło oznaczać tylko jedno. —Lustro! wykrzyknęła Camille Nie zwlekając, wszyscy udaliśmy się na górę. Stworzone przez społeczność czarownic lustro było swego rodzajem wideotelefonem, który pozwał nam komunikować się z domem. Zważywszy iż Y'Elestrial był na krawędzi wojny domowej, nic nie mogło nas już zaskoczyć, szczególnie po ostatnich rewelacjach. Od przeszło miesiąca OIA nie kontaktowała się z nami, co zaczynało nas niepokoić. Nie mając żadnych wieści z domu byłyśmy gotowe udać się tam, byle tylko upewnić się że z naszym ojcem jest wszystko w porządku. Nasz ojciec jako członek Straży, był wierny Trybunałowi i Koronie, jednak w ostatnim czasie jego lojalność została wielokrotnie poddana próbie przez naszą królową trolli. Tak naprawdę nie była ona trollem; była o wiele ładniejsza i nie mieszkała pod mostem. Lethesanar była natomiast pod wpływem opium a na dodatek gustowała w torturach. Kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy z ojcem, starał się zachować neutralność, ale wkrótce będzie musiał dokonać wyboru. Jeśli zdecyduje się posłuchać swego sumienia, stanie w obliczu poważnego zagrożenia. Wszyscy wiedzieliśmy jak królowa traktowała zdrajców. Camille zajęła miejsce przed lustrem, my zaś trzymaliśmy się z tyłu włącznie z Trillianem, który oparł się o framugę drzwi. Wewnątrz lustra zawirowała mgła tworząc chaotyczny wir otwierający łącze między dwoma wymiarami. —Camille, powiedziała moja siostra. Lustro działało trochę jak komputer rozpoznając głos. Po przybyciu na Ziemię byłam ogromnie zafascynowana tutejszą technologią. Komputery działały na mnie niczym kocimiętka. Po chwili mgła zniknęła i znaleźliśmy się twarzą w twarz z naszym ojcem. Oboje z Camille byli podobni do siebie jak dwie krople wody. Sama przypominałam bardziej naszą matkę. Natomiast Menolly odziedziczyła geny nieznanego przodka. Średniego wzrostu i szczuplej budowy ciała, nasz ojciec miał taki sam kolor włosów jak Camille; podobnie oczy które były fioletowe z domieszką srebra. Nie miał na sobie munduru. Z tego co udało mi się zobaczyć, był w domu. Większość byłych członków Gwardii posiadała lustro.
Zbliżyłam sie i posłałam mu całusa. —Hej, martwiliśmy się o ciebie. Co się dzieje? Zamrugał na chwilę przed tym jak uśmiechnął się do nas. —Coraz bardziej przypominasz matkę, niech jej dusza spoczywa w pokoju (przyglądał nam się po kolei... na jego twarzy pojawiły się nowe zmarszczki). Menolly? Jak się masz moje dziecko? Jeszcze nie do końca pogodził się z myślą, że jego Menolly jest wampirem. Jego nienawiść do starożytnych nieumarłych nie zmiękła nawet po tym, jak Menolly stała się jednym z nich. Menolly skinęła mu lekko głową. Mimo iż nie należała do wylewnych, wiedziałam że cieszy się widząc go. —Nie narzekam, zbyt wiele się dzieje. Camille odchrząknęła. —Miło cię widzieć. Byłyśmy gotowe złożyć ci wizytę. —Co się dzieje? spytałam. Dobrze się czujesz? Czy jest szansa że nie dojdzie do wojny? Mimo iż byłam z natury optymistką, z góry znałam odpowiedź na swoje pytanie. Ale mimo wszystko, gdzieś w środku mnie, nadal tliła się nadzieja. —Szansa? Nie, moje córki, to jest dopiero początek. Powstają koalicje. Gobliny zawarły traktat z Lethesanar wysyłając swoje wojska. Svartånie i elfy stanęły po stronie Tanaquar. Królowa wróżek oficjalnie podpisała rozejm z królem Svartalfheim, który zaoferował jej wsparcie wojskowe. Jak się zapewne domyślacie, decyzja ta wstrząsnęła wszystkimi. —Nic dziwnego, wymamrotałam. Wieczni wrogowie. Elfy i Svartanie. Tysiące lat temu ich linie zostały oddzielone mimo iż obie wywodziły się z tej samej rasy. Svartanie wybrali ciemność podczas gdy elfy pozostały w świetle. Jeżeli dziś zawarły przymierze oznaczało to, iż sytuacja jest naprawdę niewesoła. Ojciec nie wiedział że Królowa Asteria zdecydowała, byśmy dla niej pracowały. Co technicznie rzecz biorąc uczyniło z nas zdrajców.
Niezależnie od wszystkiego nie miałyśmy wyboru znajdując się miedzy młotem a kowadłem. Westchnął głęboko. —Nie mam zbyt wiele czasu dzisiaj, a są sprawy o których powinnyście się dowiedzieć. Od tego może zależeć wasze życie. Jego słowa podziałały na mnie jak zimny prysznic. —Nie mów mi że znaleźli sposób, by wskrzesić Luca le Terrible! zawołałam. Demony, zombie, ghule, dość!! —Mówię poważnie Delilah, powiedział ojciec spoglądając przez ramię (za nim zobaczyłam zegar który przywiozła nasza matka ze sobą poślubiając naszego ojca). Musze wkrótce wracać więc słuchajcie uważnie. Odchrząknął. —Według plotek, Lethesanar przygotowuje się do przeprowadzenia frontalnego ataku przeciwko Svartalfheim. Gdyby do tego doszło, moje sumienie nie pozwoliłoby mi w nim uczestniczyć. Wyraz jego twarzy odzwierciedlał wszystkie jego uczucia, nawet jeśli nie odważył się nam o nich powiedzieć. Nasz ojciec gotowy był porzucić gwardię! Gdyby został złapany, czekałaby go egzekucja. —Co zamierzasz zrobić? zapytałam. —Szczerze mówiąc, zaczął potrząsając głową, nie mam pojęcia. Znajdę sposób aby się z wami skontaktować. Zająłem się już waszymi rzeczami chowając je w miejscu, gdzie będą bezpieczne. Wasza ciotka Rythwar wie gdzie one są. Została zmuszona do opuszczenia Y'Elestrial. Mieszka daleko poza granicami miasta. Za jej głowę została wyznaczona nagroda. Wszystkie byłyśmy wstrząśnięte. Ciotka była przyjaciółką królowej i żyła na dworze. —O cholera, co się stało? spytałam. —Pracowała dla Tanaquar (ojciec wziął głęboki oddech po czym wypuścił powoli powietrze). O wszystkim dowiedziała się Lethesanar. Skazała ją na karę śmierci. Rythwar uciekła i się ukrywa. I... (zamilkł, patrząc niepewnie). Nie wiem jak wam to powiedzieć.
—Nie martw się o nas, powiedz o co chodzi. Cokolwiek miał nam do powiedzenia, czułam że nie spodoba mi się to co usłyszę. —Ze względu na związek Camille z Trillianem, możecie wszystkie zostać bez pracy. Jeśli tak się stanie, nie zwlekajcie z powrotem, zanim królowa nie zamknie wszystkich portali. Ryzykujecie bycie uwięzionymi na Ziemi. Zakaszlałam. —Pozostają jeszcze inne portale, jak ten Babci Kojot i ten Pentangle. Nie są pod jurysdykcją OIA (ta myśl przypomniała mi o demonach z którymi przyjdzie nam się zmierzyć). W rzeczywistości powstała nowa brygada Degath. Na ułamek sekundy ojciec zamknął oczy. —Przykro mi, moje córki. Czuję że minie trochę czasu nim wszystko wróci do normy. Kiedy przetarł oczy i spojrzał na nas, wydał mi się znacznie starszy i bardziej zmęczony niż zwykle. —Możecie się pożegnać z OIA, powiedział Trillian poważnym tonem. Może powinnyście posłuchać ojca i wrócić. —Nie możemy tak po prostu odejść, przerwała Camille. Skrzydlaty Cień jest zbyt wielkim zagrożeniem. Jeśli zdobędzie wszystkie pieczęcie, oba światy przestaną istnieć. Nie będziemy nawet miały się gdzie ukryć. —Camille ma rację, mruknęłam. Co sprawia że myślisz iż w świecie wróżek będziemy bezpieczne? Bądźmy realistami, siedzimy po uszy w gównie. —Nie do końca, zauważył ojciec. Wspomniałyście że królowa Asteria wam uwierzyła. Rzucając na niego okiem, zastanawiałam się czy wiedział... Camille zapewne pomyślała to samo, bo spojrzała na mnie z boku i spytała szeptem: "Myślisz że powinniśmy mu powiedzieć?", potrząsnęłam głową. Nawet jeśli bardzo chciałam, nie mogliśmy ryzykować. Zbyt wiele zależało od naszej dyskrecji. —Tak, odparłam w końcu. Wierzy nam. Dlaczego do nas nie dołączysz? Twoja pomoc by nam się przydała. Potrząsnął głową.
—Nie mogę (usłyszałyśmy jakiś hałas po jego stronie). Ktoś zapukał do drzwi. Muszę iść. Nie sądzę by udało mi się z wami skontaktować w najbliższym czasie. Pamiętajcie że Rythwar wie o wszystkim. Mieszka w małym domku obok Riellsring, nad rzeką która prowadzi w góry Nebelvuori. Tuż przed osypiskiem jest polana pełna dębów. Za nią znajdziecie krzewy dzikich jagód. Mieszka jakieś dwa kilometry w stronę gór. Nie szukajcie ścieżki, nie ma żadnej. I nie mówcie o tym nikomu. Hałas stawał się coraz głośniejszy. Ktoś uderzył w drzwi. Następnie głos: —Kapitanie! Królowa prosi o twoją obecność w sądzie. Ofensywa przeciwko Svartalfheim odbędzie się dzisiaj, sir! Ojciec posłał nam ostatnie spojrzenie pełne rozpaczy. —Zaczęło się, powiedział. Jeśli coś mi się stanie nie zapomnijcie że was kocham. I wasza matka również. Podążajcie za głosem sumienia i róbcie to co uważacie za słuszne nie martwiąc się o wynik. Jestem z was dumny… —Ojcze! zawołała Camille zbliżając twarz do lustra. Co do mnie, nie mogłam oderwać oczu od coraz to ciemniejszego lodu pokrywającego taflę lustra. Połączenie zostało przerwane... —Na boginię Bastet, albo pójdzie na wojnę albo okaże się zdrajcą. Co my teraz zrobimy? Menolly westchnęła. —To co nam powiedział: będziemy słuchać naszego sumienia. Delilah, jesteśmy całkowicie bezradne siedząc w domu. Co gorsza możemy skończyć w więzieniu. Musimy robić wszystko jak do tej pory i modlić się do bogów, by czuwali nad ojcem i ciotką Rythwar. W międzyczasie, powiedziała rzucając okiem na zegar, lepiej oswójcie się z myślą, że możemy być szpiegowane. Muszę iść do pracy. W nocy Menolly pracowała w Voyagerze. Zmarszczyłam brwi. Jak po tym wszystkim Menolly może tak po prostu iść spokojnie do pracy? Po przybyciu na Ziemię czułyśmy radość która z czasem przemieniła się w koszmar. Menolly miała rację, nic więcej nie mogłyśmy zrobić. Mimo iż umierałam z pragnienia by wrócić i wszystko naprawić. —Jeśli kiedykolwiek uda mi dostać w swoje ręce Lethesanar... wymamrotałam. Będąc już na dole, Camille położyła rękę na moim ramieniu.
—Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Ojciec jest inteligentny. Ciotka Rythwar również. Jeśli faktycznie zostaniemy zwolnione to zapewniam cię, że istnieje wiele rzeczy które podobają mi się bardziej niż cały ten biurokratyczny koszmar. Uśmiechnęłam się do niej by po chwili roześmiać się na dobre. —I to ja niby jestem optymistką? Dziękuję. Dawka "żyli długo i szczęśliwie i mieli dużo dzieci" zawsze dobrze mi robi. Byliśmy z powrotem w salonie, ale nasze myśli pozostały z naszym ojcem.
Rozdział 4 Następnego dnia sytuacja nie uległa poprawie. Wszyscy byliśmy na krawędzi. A zostanie złapaną w korytarzu prowadzącym do kuchni przez Trillina nie poprawiło absolutnie mojego samopoczucia. Jak zawsze elegancki Svartan miał na sobie czarne dżinsy, szary sweter z golfem i buty sięgające mu za kostkę. Skórzana kurtka ukazywała jego szczupłą talię. Oboje z Camille tworzyli ładną parę. Z wyglądu przypominał coś pomiędzy piratem a ninją. Niewątpliwie Trillian był przystojnym mężczyzną, to musiałam mu przyznać... był też aroganckim dupkiem, tak, ale nadal przystojnym. —Dzień dobry, powitałam go, ziewając (jak zwykle nie mogłam długo zasnąć. Liczyłam iż uda mi się zdrzemnąć w ciągu dnia. Sprowadziły mnie zapachy kiełbasek i naleśników dochodzące z kuchni). Jesteś gotowy na śniadanie? Najwyraźniej Iris jest w kuchni szykując nam pyszności. —Jest świetną kucharką, powiedział zatrzymując mnie i kładąc dłoń na moim ramieniu. Zanim pójdziesz, chcę abyś obiecała że coś dla mnie zrobisz, Delilah... Jego oczy miały kolor stopionego lodu. Gdybym była słabsza, od razu bym się zgodziła bez zadawania zbędnych pytań. Ale zbyt dobrze go znałam. Było w tym coś podejrzanego. —Czego chcesz? —Nadal mi nie ufasz? spytał z lekkim uśmiechem, który działał na Camille ale nie na mnie... sprawiał że dostawałam gęsiej skórki. Svartån był przebiegły, zaradny i nie można było go lekceważyć. Chciałbym abyś pomogła mi przekonać Chase'a że go nie okradnę, nie zwiążę, nie wykastruję, nie zniszczę ani nie ograbię jego mieszkania. Z rękoma splecionymi za plecami, kołysał się na piętach. Jego uśmiech był jak u krokodyla gotowego rzucić się na swą ofiarę. Twój chłopak nie pozwala bym zostawał sam w jego mieszkaniu. —Aha, o to chodzi, powiedziałam z uśmiechem. Śmiem podejrzewać, że wasz układzik nie działa za dobrze. Dlaczego nie znajdziesz sobie czegoś własnego? —Nie chcę brać byle czego, odparł zniecierpliwiony. —Chcesz raczej powiedzieć, że nie masz pieniędzy by znaleźć sobie coś lepszego... Przykro mi, ale nie mam zamiaru wtrącać się w wasze sprawy. Ostrzegałyśmy was z Camille że jest to zły pomysł, ale i tak nas nie słuchaliście.
A teraz zaledwie parę dni mieszkania razem i już narzekasz. Nawet gdybym chciała uciąć rozmowę, ciekawość zwyciężyła. —W rzeczywistości Trillian, jak to zrobiłeś że Chase się zgodził? Naprawdę nie umiałam tego zrozumieć. Chase nie był głupi i uwielbiał swoją prywatność. Ponadto wiedziałam że nie ufa Trillianowi. Wiec jak tych dwoje zostało współlokatorami? Nawet jeśli było to tymczasowe rozwiązanie... nie dawało mi to spokoju. Nie odpowiadając, Svartan odwrócił się kierując w stronę kuchni. Za późno, zdradziły go oczy. Złapałam go za za ramię i obróciłam w swoją stronę. —Oczarowałeś go, prawda? Użyłeś swojego cholernego magnetyzmu który mają tylko Svartanie! Wiedziałeś że nie będzie mógł ci się oprzeć! (z rękami na biodrach pochyliłam się w jego stronę, byłam trochę wyższa od niego). To cios poniżej pasa... ty arogancki i… —Czy muszę odświeżyć twoją pamięć? przerwał przyglądając się swoim paznokciom. To dzięki twojej krwi i bycia w połowie wróżką sprawiłaś, że nasz inspektor oszalał na twoim punkcie, więc nie próbuj wzbudzać we mnie poczucia winy. Jak by zareagowała Camille, gdyby się dowiedziała że oczarowałaś naszego znakomitego detektywa? Zszokowana zrobiłam krok do tyłu. Trillian odkrył, że użyłam swojego uroku na Chase pierwszej nocy, kiedy on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Następnego dnia czułam się winna, że nie powiedziałam o tym Camille. Według niej to Chase zrobił pierwszy krok. On również tak myślał. I Menolly. Szczerze mówiąc, nie miałam zamiaru mówić im prawdy. Trillian zaśmiał się złowieszczo. —Ona nic nie wie, prawda? Nie powiedziałaś jej że omamiłaś swojego chłopaka? Posłałam mu mordercze spojrzenie. —Chase nie przestawał uganiać się za Camille a ona nie była nim zainteresowana... więc ja… Uwolniłaś ją od niego? To jest zbyt śmieszne, powiedział. Chodź moja kotko, przekąsimy coś. Ty i ja mamy ze sobą dużo wspólnego. Więcej niż chciałabyś przyznać. Mimo że Camille potrafi być bezwzględna, to zawsze atakuje wprost.
Podczas gdy ty, ty nie jesteś w rzeczywistości takim znowu bezbronnym kotkiem... Milczałam zaciskając zęby. Idiota czy nie, Trillian miał dar obserwacji. I czytał we mnie jak w krysztale. Byłam zainteresowana Chase, bo byłam ciekawa seksu. Był przystojny i wolny. Nawet jeśli wiedziałam, że Camille nie jest nim zainteresowana, zdecydowałam że muszę jej go ukraść. Przy pierwszej okazji użyłam na nim swojego uroku i tak oto byłam równie winna jak Trillian. —Nie rozmawiałam z siostrą, ponieważ… —Och, nie musisz się przede mną tłumaczyć. Zupełnie mnie to nie obchodzi. Przynajmniej teraz może przestaniesz wtrącać się w mój związek z Camille lub sposób w jaki korzystam z uroków. Pragnęłam zetrzeć z jego twarzy jego uśmieszek, mówiąc mu jednocześnie że nie mamy ze sobą nic wspólnego. I że nigdy nie upadnę tak nisko jak on. Ale nie chciałam też okłamywać samej siebie. —Na początku mi się nie podobał, tym bardziej byłam zaskoczona że zwrócił na mnie uwagę. Trillian przepuścił mnie przodem. Potrząsając głową weszłam do kuchni, gdzie krzątała się już Iris. Nagle zatrzymałam się w miejscu tak, że idący za mną Trillian wpadł na mnie. —Jeśli masz problem z Chasem, rozwiąż go sam, szepnęłam. Ale posłuchaj mnie: jeśli go skrzywdzisz, to poproszę Menolly żeby się tobą zajęła. Wiesz że cię nie lubi. Ona czeka tylko na nasz sygnał, możesz mi wierzyć. Trillian nie przestawał się podśmiewać pod nosem. Mijając mnie, podszedł do Iris i pocałował ją w policzek. Ta podała mu talerz. —Jedz ile chcesz, starczy dla wszystkich. Siadając na końcu stołu, wziął naleśnik smarując go masłem i miodem. Iris posłała mi figlarny uśmiech. Była jedyną która potrafiła rozmawiać z nim tym tonem, wydając rozkazy. Zgodnie z tym co mówiła Camille, Iris przypominała mu matkę. Osobiście trudno było mi w to uwierzyć... Napełniłam sobie talerz i nalałam szklankę mleka. Obserwując mnie pałaszującą wszystko z wielkim apetytem, posłała mi zadowolony uśmiech.
—Co masz dzisiaj w planach? spytałam. Po wyłączeniu kuchenki, wspięła się na stołek. W tym samym czasie odgłos kroków na schodach poinformował nas o tym, że wstała Camille. Kiedy weszła jest twarz rozjaśnił uśmiech. —Jedzenie! wykrzyknęła podchodząc do Trilliana i całując go. Ich pocałunek wywołał iskry. W tym momencie zdałam sobie sprawę z łączącej ich więzi. Przerwała im Iris, rozdzielając ich. —Pospieszcie się żebym mogła posprzątać. Jest prawie przesilenie zimowe, musimy zacząć przygotowania do świąt. Rzuciłam okiem na Camille. —Bez ojca to nie będzie to samo... Czy jest to warte wysiłku? Camille wzruszyła ramionami. —Zadaje sobie to samo pytanie ale to tradycja, Delilah. Mama kochała tę porę roku i szczerze mówiąc, przypomnienie sobie tych czasów dobrze mi zrobi. W naszym świecie, w wigilię przesilenia zimowego udawaliśmy się nad jezioro w pobliże Y'Leveshan Falling Erulizi. O tej porze roku, wszystko było zamrożone i lśniło jak kryształ. Zbieraliśmy się nad brzegiem do rytuału północy na cześć Królowej Śniegu i Króla Ostrokrzewu. Magia była tam słodka jak miód, a wschód słońca wspaniały; zamarznięte pola błyszczały pod ciężarem świeżego śniegu. Nasza matka przyjęła tradycje Y'Elestrial mieszając je z własnymi. Oprócz udziału w uroczystościach w mieście, dekorowaliśmy cały dom liśćmi ostrokrzewu. Udało jej się nawet przekonać ojca, by każdego roku ścinał choinkę którą ozdabialiśmy kryształami i amuletami. Wtedy cały dom lśnił. Nagle zapragnęłam odtworzyć festiwal przesilenia zimowego tutaj, w tym zapomnianym przez bogów świecie. —Może moglibyśmy zrobić rytuał w pobliżu brzozy przy stawie? Iris uśmiechnęła się do mnie. —Myślę że to wspaniały pomysł, odparła. Udekorujemy dziś dom. Możecie mi zaufać, wszystkim się zajmę.
Camille oparła się na krześle. —Dziękuję. Nade wszystko jesteś członkiem rodziny. —Mówiąc o tym, Delilah, masz czas aby odebrać mój kostium? zapytała Iris. Jest już zapłacony. Jill dzwoniła do mnie że jest już gotowy. Skinęłam głową. —Nie ma problemu, będziesz go dziś miała. Camille rzuciła okiem na zegarek. —Ach! Musimy się spieszyć. Zobaczę co uda mi się znaleźć w pracy na temat demonów Jansshi. Poszłam za nią do salonu z Trillianem depczącym nam po piętach. Kiedy zakładaliśmy nasze kurtki, Trillian odwrócił się w moją stronę. —Pomówisz z Chasem? spytał triumfalnie. Westchnęłam patrząc na Camille. Trzymał mnie w garści i dobrze o tym wiedział. —Tak, przy pierwszej okazji. Wszyscy wyszliśmy na zewnątrz, udając się każde do swojego samochodu. Nie mogłam się powstrzymać wybuchając śmiechem, gdy Trillian poślizgnął się na stosie zmrożonych liści i padł japą w dół, u stóp Camille. Śmiejąc się pokonałam ostrożnie drogę do swojego jeepa. Kiedy dotarłam do swojego biura, wiał lodowaty wiatr a temperatura spadła poniżej zera. Kładąc torbę na stole, wyjęłam notes z adresami, siadając w fotelu i obserwując pochmurne niebo przez okno. Srebrne... czas śniegu, jak powiedziała Camille która potrafiła wyczuwać śnieg w powietrzu. Jeśli było coś na czym się znała, to był to zapach pioruna, śniegu i deszczu. Po znalezieniu numeru telefonu którego szukałam, podniosłam słuchawkę. Znałam jedną zmienną która mieszkała w mieście. Posiadała mnóstwo informacji na temat magicznych stworzeń żyjących w Seattle. Jeśli ktoś może mi powiedzieć coś o Pumach z Rainier, to na pewno jest to Siobhan.
Wybrałam jej numer telefonu. Siobhan była Selkie, zmienną foką, która mieszkała pod numerem 39, w apartamencie blisko morza, żeby mogła łatwo się wsunąć do wody gdy tego potrzebowała. —Tak, słucham? powiedziała sprawiając wrażenie, jakby brakowało jej tchu. —Miau! Zaśmiała się. —Delilah, tak się cieszę że cię słyszę! Co słychać? —Zastanawiałam się czy mogłabym do ciebie wpaść, aby porozmawiać o klanie zmiennych z gór Rainier. Miałam nadzieję że powiesz mi coś o nich. Mucha wylądowała mi na nosie. Przegoniłam ją. Nawet o tej porze roku budynek pełen był owadów, gryzoni oraz wszelkiego rodzaju cudownych stworzeń. —O który klan chodzi? —O klan Pum z gór Rainier, odpowiedziałam. Nastąpiła cisza po drugiej stronie. —Możesz przyjść za półtorej godziny, jeśli chcesz. Niewiele wiem. Jest to zwarta grupa. Jak do tej pory wszystko układało się dobrze, jednak ostatnimi czasy zapanował tam chaos. Warto byś była świadoma pewnych rzeczy, zanim zaczniesz wtrącać się w ich sprawy. Po sprawdzeniu jej adresu, chwyciłam kurtkę i wyszłam. Przed wizytą u Siobhan miałam czas, by odebrać kostium Iris. Będąc już w swoim jeepie, zastanawiałam się czy chaos o którym wspomniała był spowodowany śmiercią członków ich stada. Jeśli było to właśnie to, to co się tam wydarzyło? Targ tętnił życiem, wszyscy robili świąteczne zakupy. Ten półotwarty rynek był dumą Seattle z przeszło dwustoma sprzedawcami. Astronomiczna liczba kupców wynajmowała o tej porze roku wszystko co się dało. Grajkowie, mimowie, magowie i mnóstwo innych artystów. Wszystko to przypominało mi o domu. Menolly nigdy naprawdę nie miała szansy ujrzeć tego, co ja w tej chwili. W czasie gdy się budziła, wszystko już było zamknięte. Camille i ja uwielbiałyśmy robić tu zakupy. Unikałam tylko sprzedawców ryb... zbyt kuszące.
Przepychając się między straganami, rozkoszowałam się zapachem świeżych ziół których nie było wiele o tej porze roku. Nagle wpadły na mnie trzy dziewczynki. Najmłodsza z nich nie mogla mieć więcej niż siedem lat, wpadła na mnie prawie mnie przewracając. Wszystkie trzy zamarły, podniosły głowy przyglądając mi się z szeroko otwartymi oczami, by po chwili zacząć się gwałtownie cofać. —Ty jesteś wróżką! powiedziała wystarczająco cicho by nikt z przechodni jej nie usłyszał. Mrugnęłam do niej. —Zgadza się. Nazywam się Delilah. Nie podałam jej ręki. Bycie zbyt przyjaznym z ludzkim dzieckiem, łatwo mogło być błędnie interpretowane. Mimo to zrobiło mi się smutno i sama nie wiedziałam dlaczego. Położyła dłoń na ustach. Jej przyjaciółki również były zdumione. Wreszcie dziewczyna z czerwonymi włosami i twarzą pokrytą piegami, zwróciła się do mnie: —Dzień dobry! Mam na imię Tanya. Czy jesteś księżniczką? Zawsze chciałam spotkać księżniczkę wróżek! zawołała. Zrobiło mi się przykro bo wiedziałam że muszę ją rozczarować, potrząsnęłam głową. —Nie, Tanya, nie jestem księżniczką. Jestem po prostu normalną wróżką. —Jesteś złą kobietą, wtrąciła druga, ta która mnie potrąciła. Moja mama powiedziała, że wszystkie wróżki to dziwki. Dlatego tata nas opuścił. O mój Boże! Co miałam na to odpowiedzieć? Czy ta mała naprawdę rozumiała znaczenie słowa "dziwka"? Mam nadzieję że nie. Wzdychając, odpowiedziałam: —Niektóre wróżki powodują problemy inne nie. Podobnie jak ludzie… Zatrzymałam się. Nie wiedziałam jak mam wytłumaczyć to co miałam na myśli. Tanya, rudowłosa, posłała mi duży uśmiech a potem zwróciła się w stronę swojej koleżanki. —Janie, to jest jak z chłopcami którzy dokuczają nam w szkole. To że Billy pociągnął mnie za włosy nie znaczy że wszyscy chłopcy są źli. —Masz rację, zgodziłam się, gdy nagle podeszła do nas duża szczupła kobieta.
Janie, ta która powiedziała że zniszczyłam jej rodzinę, ukryła za nią. Matka i córka, nie było wątpliwości. —Trzymaj się z dala od mojej córki kurwo, syknęła kobieta wystarczająco głośno abym ją usłyszała. Rzuciłam okiem na Janie. Co za strata dorastać z takim uczuciem nienawiści! Co z niej wyrośnie mając taki przykład w domu? —Nie chcę się wtrącać w sprawy które mnie nie dotyczą.... zaczęłam nie widząc co jeszcze mogłabym dodać. Strata czasu. Już miałam odejść, gdy Tanya chwyciła mnie za kurtkę patrząc na mnie uważnie. —Jestem przekonana że jesteś księżniczką, szepnęła. Uśmiechnęłam się mrugnąwszy do niej. —Może... ale jestem tu incognito, więc nie mów nikomu, OK? Odeszła chichocząc, rozpromieniona. OK, skłamałam. Ale w tym przypadku wydawało mi się to uzasadnione. Sklep gdzie miałam odebrać kostium Iris był wyspecjalizowany w szyciu strojów jak te, które można było spotkać w bajkach. Właścicielką była pani Tucker, wybitna krawcowa. W ostatnich miesiącach Iris wielokrotnie korzystała z jej usług. Opierając się o ladę, uśmiechnęłam się widząc smoki stojące na na półce obok kasy. Camille powinna chyba kupić jednego Flamowi... nie byłby to taki zły pomysł... chociaż lepiej nie, to głupi pomysł. O ile mi wiadomo miał złote posągi gdzieś w swojej jaskini. —W czym mogę ci pomóc? zapytała Jill z uśmiechem na twarzy. Trzymała w ręce tasiemkę koloru zorzy polarnej. —Przyszłam odebrać kostium Iris. Iris Kuusi. Iris posługiwała się nazwiskiem fińskiej rodziny dla której pracowała, aż do ich śmierci. Często opowiadała nam o latach spędzonych z nimi. Jill odłożyła na bok metr krawiecki.
—A tak, powiedziała mi że ktoś przyjdzie dziś odebrać jej kostium. Mam wrażenie że już się spotkałyśmy... powiedziała wyciągając rękę. Uścisnęłam delikatnie jej dłoń. —Raz. Towarzyszyłam Iris przy odbiorze zamówionych fartuchów szytych na miarę. Jestem Delilah D'Artigo. —A tak, teraz pamiętam! Jej sukienka jest gotowa. Poczekaj tutaj, zaraz wracam (powiedziała znikając na zapleczu, trzymając w ręce białe pudełko przewiązane czerwoną wstążką). Proszę. Niech da znać jeśli będą potrzebne poprawki. Ogromnie się cieszę że mogłam cię zobaczyć, powiedziała. Gdy wróciła do pracy, wzięłam od niej pudełko. Przed świętami każdy był zajęty. —Miłego dnia, powiedziałam życząc jej tego z całego serca. —Tobie również, odpowiedziała. Wyszłam ze sklepu i ruszyłam w kierunku wyjścia z targu. By odwiedzić Siobhan, musiałam przejść przez Park Discovery składający się z dwustu hektarów łąk, zarośli i lasów. Należał do niego również rezerwat morski o długości trzech kilometrów wzdłuż wybrzeża. Często przychodziłyśmy tu z Camille by pospacerować lub przemyśleć parę rzeczy. Podczas odpływu można było zobaczyć i usłyszeć mewy przechadzające się po mokrym piasku. Zawsze miałam wrażenie, że mogę tu lepiej oddychać spoglądając na górę Olimp od strony zatoki. Osobiście wolałabym chodzić po lesie, ale Camille uwielbiała spacery po plaży. Park dawał wiele możliwości. Po pokonaniu licznych krętych uliczek które otaczały park, zatrzymałam się przed parterowym budynkiem. Był to duży dom składający się z czterech oddzielnych apartamentów. Daleko od zgiełku miasta, dom Siobhan zachował atmosferę minionych czasów. Już na pierwszy rzut oka sprawiał bardzo przyjazne wrażenie zupełnie jak te rodzinne pensjonaty. Wysiadając z jeepa skierowałam się w stronę schodów po prawej stronie budynku. Były tam po dwa mieszkania na każdym piętrze, ze schodami po obu stronach prowadzącymi do apartamentów powyżej. Jedno było pewne, budynek potrzebował liftingu. Uszkodzona przez wiatr i deszcz pokrywająca go farba trzeszczała odchodząc płatami. Podobnie rzecz się miała z otaczającymi go krzakami i krzewami, gdzie bluszcz piął się po ścianach.
Z trawnika obok był piękny widok na zatokę. Pokonawszy schody, zapukałam w białe drzwi ze złotym napisem: B2. Po chwili zostałam wpuszczona do środka przez Siobhan, wysoką i chudą z długimi czarnymi włosami. Miała na sobie jasnoszarą lnianą spódnicę i golf, co od razu przywiodło mi na myśl obserwowanie Księżyca w zimną jesienią noc. —Witaj! Wejdź! powiedziała zamykając za mną drzwi. Siobhan poruszała się jak cień z jednej strony pokoju na drugą. Jej dom odzwierciedlał jej naturę. Wszędzie wisiały obrazy przedstawiające morze i jego fale. Kanapa i sofa ze srebrnego zamszu i szarego drewna, przypominające gałęzie wyrzucone przez morze. Nawet kwiaty miały kolor oceanu: białe róże i blado fioletowe orchidee z odrobiną różu. —Chcesz coś do jedzenia? spytała z talerzem wędzonego łososia i krakersami w ręce. Mój żołądek dał o sobie znać. Spałaszowałam wszystko z wielkim apetytem a następnie wytarłam usta serwetką. Siedząc w salonie z widokiem na zatokę, zastanawiałam się od jak dawna żyje w mieście. Wróżki ziemne żyły tutaj równie długo jak ich siostry i bracia w moim świecie. Siobhan mogla mieć sto lat lub nawet i pięćset. —Kiedy przybyłaś do Seattle? zapytałam, patrząc jak wiatr uderza w morze tworząc na nim linie piany. Posłała mi lekki uśmiech. —Przybyłam na Ellis Island dawno temu. Nie byłam jeszcze wtedy kobietą epoki, kazano mi opuścić dom i rozpocząć nowe życie. —Dlaczego? —Nasza linia była zagrożona. Związki ze spokrewnionymi były problemem. Dlatego starszyzna naszego klanu wybrała pięćdziesięciu z nas i kazała nam wyemigrować do Nowego Świata. Chcieli byśmy rozpoczęli nowe życie aby nasza linia przetrwała i została wzmocniona krwią Selkies, zmiennymi z Ameryki Północnej. Wiesz, największe klany żyją właśnie tutaj.
Skinęłam głową. Wiedziałam że tutejsi zmienni napotykali problemy z powodu zbyt bliskiego pokrewieństwa. W czasie gdy populacja ludzi stale rosła, ich i nasza malała z każdym dniem. Jeśli dodamy do tego jeszcze problemy terytorialne... wszystko to spowodowało znaczne szkody w naszej demografii. —Życie ziemnego zmiennego jest trudne, prawda? zapytałam. Potrząsnęła głową. —Nie mamy wielkiego wyboru. W przeciwieństwie do innych wróżek, w celu posiadania potomstwa Selkies są zmuszeni łączyć się między sobą. To nie jest jak w filmach, gdzie ugryziony staje się zmiennym ze wszystkimi jego cechami. Na Ziemi zmienne wilki były sterylizowane, by zapobiec ich atakom. Tak samo było w krainie wróżek. W moim przypadku z powodu mojej mieszanej krwi, nigdy nie będę mogla urodzić zmiennego... Moja kocia strona była wynikiem wypadku genetycznego. Dla ludzi mojego ojca była wręcz skazą. —Więc kiedy wysłali nas na ocean, udałam się do wybrzeża. Powinni byli wysłać kogoś innego na moje miejsce. Nie mogę zajść w ciążę, a tu nie ma uzdrowicieli dla mojego gatunku. Przynajmniej nie takiego jakiego mi trzeba. Miałam nadzieję na posiadanie gromadki dzieci. Mój chłopak okazał się cierpliwy ale obawiam się, że nigdy nie uda nam się założyć rodziny. Jej głos drżał, chciałam wziąć ją w ramiona i przytulic. Nagle do głowy przyszła mi jedna myśl! —Słuchaj, czy będzie ci przeszkadzało jeśli porozmawiam z lekarzami z OIA? Poproszę ich żeby cię zbadali. Może udałoby im się znaleźć przyczynę? Jej twarz pojaśniała. Po raz pierwszy ujrzałam na niej cień uśmiechu. —Och, Delilah to by zmieniło całe moje życie! Kocham Mitcha i nie wyobrażam go sobie z inną kobietą … Nasza populacja spadła do poziomu, gdzie wszystkie płodne Selkies - obu płci powinny przyczynić się do wzrostu naszej puli genowej. Jeśli nie mogę mieć dzieci, Mitch będzie musiał zapłodnić inną zmienną a tym samym opiekować się nią. Być może powinnam rozważyć tę możliwość... ale naprawdę nie chcę się nim z nikim dzielić. —Nie mogę nic obiecać... to wszystko co mogę zrobić.
Rozpromieniona na nowo, usiadła. —Więc co chciałabyś wiedzieć o Pumach z Rainier? Po połknięciu kolejnego kawałka łososia pochyliłam się, opierając łokcie na kolanach i z pochyloną głową powiedziałam : —Zachary Lyonnesse przyszedł do mojego biura. Nie mogę ci powiedzieć dlaczego, wymaga tego klauzula poufności - ale chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o jego klanie. Jacy są? Czy mają wrogów? Siobhan zmarszczyła brwi koncentrując się. —To jest bardzo stary klan. Nie mieszają się z innymi i przestrzegają praw. Nie znam nikogo kto mógłby ich winić, za wyjątkiem... W rzeczywistości widzę tylko dwie możliwości. Jest mniejszy klan Pum na wschód od Waszyngtonu, który ich nie lubi. Ale nie są wystarczająco silni aby stawić im czoło. Dla nich wszystko zależy od siły i sprytu. —Czy znasz nazwę tego klanu? Zmrużyła oczy patrząc w okno. Po chwili odpowiedziała: —Myślę że to stado d’Icicle Falls, ale nie jestem pewna. Jest jeszcze inna możliwość. Nie wiem dlaczego, ale jest jeszcze inna grupa która postrzega Pumy jako swoich wrogów. —O kogo chodzi? zapytałam wyjmując swój notatnik. —Według moich źródeł, szepnęła pochylając się do przodu, Pumy z gór Rainier miały konflikt z klanem „Myśliwi Księżyca”. Z tego co zrozumiałam, spór ten spowodował wiele ofiar śmiertelnych w ostatnich latach. Nie mam pojęcia czy nadal są w stanie wojny. —Klan Myśliwych Księżyca? Nic mi to nie mówi. Czy są naprawdę zmiennymi? Skrzyżowała ramiona, drżąc. —Nazywają się tak, ale nie są naturalnymi zmiennymi. Według plotek czerpią swoje moce zła od szamana, który ich stworzył ponad tysiąc lat temu. Są stworzeniami ciemności, zdrajcami, którzy odmawiają przestrzegania zasad naszej społeczności. Ale są naprawdę bardzo niebezpieczni, do tego stopnia że nikt nie ośmieli się stanąć z nimi twarzą w twarz.
Kiedy mówiła, pokój wydawał się pociemnieć. Mrowienie u nasady szyi powiedziało mi, że poruszamy się po grząskim gruncie. W ostatnim czasie byliśmy tak zajęci wszystkim, że nawet nie przyszło nam do głowy by uzupełnić nasza bazę danych na temat innych zmiennych. Na szczęście Chase dał mi swobodny dostęp do swoich rejestrów. —Więc to delikatny temat... jacy oni są? Poprosiła mnie bym poczekała, podeszła do drzwi aby wyjrzeć na zewnątrz. Po chwili zamknęła je na klucz i oparła się o nie, biorąc głęboki oddech. Potem obejrzała sufit i ściany i wróciła na kanapę. —Jak zdążyłaś zauważyć, nie lubię o nich mówić. Podobnie jak reszta członków klanu fok, wolę nie mieć z nimi nic wspólnego i trzymać się od nich jak najdalej (pochyliła się ku mnie). Klan „Myśliwych Księżyca” jest gniazdem pająków kątnika. —Pająki? Zmienne pająki? —Powiedziałam już, nie są naturalne, są one częścią zmiennokształtnych. —O cholera! zawołałam. Mój żołądek zafalował. Zmienne Pająki istniały w krainie wróżek. Niektóre miały gniazda nie powodując żadnych problemów, ale inne były okrutne i pokręcone. Zwykle ukrywały się w głębi lasu by tam tworzyć ogromne miasta i kolonie. Jeśli ci nie byli naturalnymi zmiennymi, to mogli być jeszcze gorsi od tamtych. I co gorsza był to rodzaj jadowitych pająków, który występował na północnozachodnim Pacyfiku. W swojej zwierzęcej postaci, prowadziły wojny z innymi gatunkami w celu wyeliminowania konkurencji. Mogę sobie wyobrazić jak robią to samo z tutejszymi klanami. —Gdzie żyją? zapytałam. Teraz rozumiałam dlaczego Siobhan zbadała ściany i sufit przed powiedzeniem mi o nich czegoś więcej. Każdy, kto może przemienić się w równie małe zwierzę jak pająk, jest zdolny do szpiegowania wroga samemu nie będąc widzianym. Siobhan potrząsnęła głową. —Nie mam pojęcia, odpowiedziała. Gdzieś w lesie, jak sądzę, ale mogę się mylić. Nie mogłam się powstrzymać by nie sięgnąć po jeszcze jeden kawałek łososia.
—To jest pyszne! OK, czy przychodzi ci do głowy jeszcze ktoś inny? Posłała mi słaby uśmiech. —Może paczka Loco Lobo, grupa zmiennych na południowym zachodzie. Wilki i Pumy nie zgadzają się ze sobą za dobrze. A poza tym, wszystko w porządku? Masz coś zaplanowane na święta? I tak oto nasza rozmowa zeszła na inne tematy. Opowiadałam jej o swoich planach i napięcie zdawało się maleć z każdą chwilą. Klan pająków przerażał Siobhan. Nie miałam co do tego wątpliwości. Obiecałam zadzwonić natychmiast po skontaktowaniu się z lekarzami z OIA. Na zewnątrz wiał orzeźwiający wiatr od zatoki, niosąc zapach śniegu. Po południu niebo lśniło srebrzystym blaskiem. Nagle poczułam jakbym została pchnięta nożem w serce, zupełnie jak gdyby sopel z dachu oderwał się trafiając mnie... stałam jak sparaliżowana. W głowie miałam tylko jedną myśl : znaleźć się bezpieczne w domu, zadzwonić do Zacharego mówiąc mu że odmawiam zajęcia się sprawą. Wiedziałam jednak że to niemożliwe, do czasu dopóki drużyna Degath jest częścią obrazu. Odpalając silnik w samochodzie, poczułam ze coś mnie łaskocze. Pająk, nie większy od paznokcia małego palca chodził mi po ręce. Bez wahania, wyrzuciłam go przez okno. —To cię nauczy, szepnęłam. Jeśli jesteś szpiegiem, to zrozumiesz co siostry ARTiGO robią ze swoimi wrogami. Wycierając ręce o dżinsy, włączyłam się do ruchu. Po powrocie do domu poproszę Iris aby wyczyściła jeepa.
Rozdział 5 Kiedy się zatrzymałam przy McDonaldzie aby zamówić colę, była prawie piętnasta. Rzuciłam okiem na swój telefon komórkowy. Żadnej wiadomości. Nacisnęłam 4; wyświetlił mi się zaprogramowany numer Chase'a, czekałam cierpliwie aż odbierze. —Witaj piękna, przywitał mnie miękkim głosem. Co słychać? —Chciałabym abyś poszukał dla mnie pewnych informacji (słysząc w jego glosie dziwna nutkę, dodałam: czy moglibyśmy się zobaczyć dziś po południu? Jestem zajęta dziś wieczorem a brakuje mi ciebie... Odchrząknąwszy, odparł: —Też chciałbym cię zobaczyć. Nie mam dziś wiele do roboty, myślę że uda mi się wyrwać na godzinkę lub dwie. Spotkamy się u mnie? —OK, za pół godziny jeśli nie będzie korków. Chase mieszkał w Renton, na południe od Seattle, gdzie czynsz był tańszy ale dzielnica mniej bezpieczna. Pozwalało mu to na zakup drogich ciuchów w których gustował. Przebijając się przez przez labirynt ulic prowadzących do jego mieszkania, rozmyślałam o ostatnich kilku miesiącach które spędziliśmy razem. Chase pozostawał dla mnie zagadką. Nie mogłam powiedzieć żebym go kochała, ale podobał mi się i to bardzo. Żywiłam dla niego więcej uczuć niż dla kogokolwiek innego w moim życiu. Udało mu się zdobyć mój szacunek ze względu na oddanie swojej pracy. Mimo że nie byłam tak aktywna seksualnie jak Camille, przynajmniej nie tak otwarcie, to jednak monogamia wydawała mi się szaloną koncepcją. Dlatego też już na samym początku ostrzegłam go, że nie szukam niczego poważnego, przynajmniej na razie. Jak do tej pory wszystko było w porządku. Pierwszy raz nie okazał się niczym wyjątkowym. Chciałam się tylko dowiedzieć o co tyle szumu wokół seksu. W mojej postaci kota straciłam dziewictwo z Tommym, pięknym, szarym, długowłosym kotem. Ale szczerze mówiąc, koty są dość egocentryczne i Tommy nie był tutaj wyjątkiem. Dlatego też wszystko skończyło się zanim jeszcze zdążyło się zacząć. Jego rozmowa obracała się głównie wokół polowania na myszy i motyle oraz wokół psów sąsiadów którym chciał dać dobrą nauczkę tak aby bały się do niego podchodzić. Bardzo go lubiłam, jednak nasza wizja świata różniła się diametralnie.
Po jakimś trzecim razie, moje relacje z Chasem uległy zmianie. Może były to hormony albo moja krew wróżki. W każdym razie moje orgazmy były tak intensywne, że groziły przeciążeniem; czułam się jak podłączona do prądu. Po zaparkowaniu przed jego budynkiem, skierowałam się do wejścia. Drżąc z zimna wspięłam się po schodach. Chase czekał na mnie z uśmiechem na twarzy. Widząc go takim, poczułam jak bardzo go pragnę i jak bardzo mi go brakowało. —Witaj piękna, powiedział miękkim głosem. Czego dzisiaj pragniesz? Chciałam porozmawiać z nim o Trillianie i moim śledztwie. Chciałam również podzielić się z nim tym wszystkim czego się ostatnio dowiedziałam, ale w tej jednej chwili wszystkie moje myśli wyparowały. —Kochaj się ze mną, powiedziałam rzucając torbę na podłogę i zdejmując kurtkę. Kiedy podszedł do mnie poczułam mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Następnie płynnym gestem oplótł ramię wokół mojej tali, rękę wplótł w moje włosy. Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się w sypialni, gdzie przyparł mnie do ściany wsunąwszy rękę pod bluzkę, by pieścić moje piersi przez stanik Z racji iż byliśmy tego samego wzrostu, mogliśmy patrzeć sobie w oczy... Ułożył mnie na na łóżku, po czym zaczął zdejmować z siebie ubranie. Leżąc na plecach zaczęłam delikatnie gładzic swój brzuch, podczas gdy on patrzył na mnie cały czas. Muskularny i gotowy... —Podnieść nogi, powiedział Drażniąc się z nim leniwie, pozwoliłam mu sobie zdjąć jeden but a następnie drugi. Wstrzymałam oddech, kiedy pochylił się nade mną aby ustami wyznaczyć drogę wokół mojego pępka by następnie dobrać się do moich dżinsów. Wokół słychać było dźwięk zdejmowanych ubrać. Uporawszy się z resztą, złapał mnie za rękę i usiadł za mną, oplatając nogi wokół mojej talii. Poczułam jak brakuje mi powietrza. Kiedy zaczął masować moje piersi szczypiąc sutki, poczułam jak robię się coraz bardziej mokra. Po chwili poczułam jego palce w moim najbardziej intymnym miejscu. Zaskoczona wydałam okrzyk. —Na miłość boską, tylko się nie zatrzymuj, powiedziałam ochrypłym głosem. Doprowadzasz mnie do szału. Chase zaśmiał się.
—To jest pomysł moja piękna, szepnął mi do ucha. Sprawić że oszalejesz by następnie poznęcać się nad tobą... —Ty? Znęcający się nade mną? odpowiedziałam w tym samym tonie. Szybka jak kot, zmieniłam naszą pozycję. Siedząc na nim, posłałam mu mój najpiękniejszy uśmiech, pieszcząc swoje piersi koniuszkami palców by następnie objąć je dłońmi. —Chcesz mnie, inspektorze? Chciałbyś pobawić się z małą kotką? Z uśmiechem na twarzy założył ręce za głowę. —Dobrze wiesz czego chcę, kochanie. —Więc musisz powiedzieć "proszę," odparłam drażniąc się z nim i kołysząc jednocześnie biodrami. Nie mogłam się powstrzymać, wydawał mi się tak apetyczny. Kiedy posłał mi błagalny uśmiech, wiedziałam że wygrałam. —Jeśli każesz mi dłużej czekać - eksploduję, powiedział Delikatnie osunęłam się na niego, podczas gdy on uniósł biodra tak, że spotkaliśmy się w połowie drogi. Zatopił się głęboko we mnie. Z głową odrzuconą do tyłu, dałam się ponieść rytmowi. Gdy ja skupiłam się na jego wchodzących i wychodzących ruchach, Chase począł pieścić inną wrażliwą część mnie... podczas gdy jego druga ręka spoczęła na mojej piersi. —Och, proszę, nie przestawaj, szepnęłam czując pierwsze napływające fale przyjemności. Mocniej! Odwrócił nasze pozycje tak, że znalazłam się pod nim, czując go jeszcze głębiej. Miałam ochotę krzyczeć. Otworzyłam usta aby żebrać o więcej, gdy nadeszło wyzwolenie które było tak potężne jak nigdy dotąd. Nagle w tym właśnie momencie, ujrzałam nad sobą Zacharego Lyonnesse patrzącego na mnie… poczułam jednocześnie jakbym budziła się z najpiękniejszego snu jaki kiedykolwiek miałam. Słyszałam i czułam Chase'a , który dysząc z wysiłku, starał się za wszelką cenę dobiec do mety. —Co jest...? spytałam sama siebie.
Zamrugałam. Chase spojrzał na mnie z niepokojem, jednakże przyjemność i rychły koniec sprawiły że nie był wstanie o nic mnie zapytać. Odrzuciłam swoje wątpliwości na bok i zmusiłam się by się schylić całując go. Odnalazłszy na nowo wspólny rytm daliśmy się porwać fali. Leżąc, już po wszystkim, z tacą sera, krakersami i masłem orzechowym, rozmyślałam nad tym co właśnie mi się przytrafiło. Chase położył rękę na moim ramieniu. —Coś nie tak? spytał. Chcesz więcej? Uśmiechnęłam się. —Wszystko w porządku. To było fantastyczne. Po prostu trochę się martwię. Co było prawdą. Nie wiem, czy moja wizja była wynikiem snu czy może psychicznego połączenia. Oboje byliśmy zmiennymi nasze energie mogły zostać naruszone. W każdym razie czułam się odrobinę winna, ponieważ było to bodźcem do najpotężniejszego orgazmu jaki kiedykolwiek miałam: dzikiego, niemal zwierzęcego. Przyszło mi do głowy, że kochanie się z innym zmiennym może tak właśnie wyglądać. W tej chwili zrozumiałam również, dlaczego nikt z jego stada nie mieszał się z ludźmi. Jak mam o tym porozmawiać z Chasem? Jak opisać mu to co czuję... ? Z westchnieniem odsunęłam kosmyki włosów wpadające mi do oczu. Zdecydowałam że zostawię wszystko tak jak jest. Mieliśmy ważniejsze sprawy do rozwiązania. Nie zwlekając opowiedziałam Chasowi o wizycie Zacharego z pominięciem rzecz jasna tego, jak atrakcyjny mi się wydał i mojej rozmowy z Siobhan. —Więc po pierwsze, potrzebuję abyś pogrzebał w bazie danych na temat Zacharego jak również wszystkich ofiar. Czy mógłbyś również popytać wśród swoich informatorów czy nie wiedzą czegoś na temat klanu Myśliwych Księżyca? Po zanotowaniu wszystkiego, usiadł i napił się wody. Zobaczyłam na jego ramieniu nowy plaster antynikotynowy. Camille i ja nie tolerowałyśmy dymu z papierosów. Niepokoił nasze zmysły. Rzecz jasna problem ten nie dotyczył Menolly. Chase mógłby palić przy niej jak smok a dla niej nie miałoby to żadnego znaczenia.
W rzeczywistości od naszej pierwszej spędzonej razem nocy, Chase nie zapalił ani jednego papierosa ani cygara. Dotrzymał słowa rzucając palenie i żując gumę. Był to jeden z powodów, dla którego nie chciałam go zranić. —Nie ma problemu kochanie. Coś jeszcze? —Tak... Czy mógłbyś poprosić lekarza z OIA by zbadał Siobhan? Ona musi się dowiedzieć jakie są powody jej dotychczasowej niepłodności. Może uda nam się jej pomóc. Pomogła mi kiedy tego potrzebowałam, dlatego chcę się jej odwzajemnić. —Załatwione. Och, przy okazji, mam coś dla ciebie, powiedział z błyskiem podniecenia w oczach. —Co? Chase uwielbiał dawać mi drobne prezenty. Co nigdy nie miało żadnego podtekstu. —Proszę, otwórz! Wręczył mi małe pudełko z dołączoną do niego czerwoną różą. Po powąchaniu odłożyłam ją na bok. Następnie ogromnie ciekawa rozwinęłam opakowanie rzucając okiem na to co było w środku. —Czy nie robisz się aby zbyt zuchwały? spytałam śmiejąc się. —Nikt nie zna mojej dziewczyny tak jak ja! powiedział z uśmiechem. Śmiejąc się wyjęłam z pudełka małe myszki. —Czy mówiłam ci już że jesteś niesamowity? zapytałam. Przyglądając im się dokładniej, tak właśnie myślałam. Każdy może podarować komuś diamenty. Chase był jedynym który myślał o tych wszystkich rzeczach, którymi lubiłam się bawić. Po wszystkim wstałam, przeczesując dłonią włosy i sprawdzając swój makijaż. Chase usiadł obok mnie na łóżku podnosząc brwi. Włożył spodnie i zapiął koszulę. Nadal nie rozumiałam dlaczego wolał garnitury zamiast dżinsów, ale taki już był. Zachichotał.
—Naprawdę myślisz, że pozwolę Trillianowi zostać tu samemu? Nie mam pojęcia co sprawiło że się zgodziłem aby ze mną zamieszkał. Chyba nie byłem sobą. Zawiązał krawat i przeczesał włosy. Jeśli chodzi o mnie, wolałam zachować milczenie. Mogłam naturalnie powiedzieć mu całą prawdę ale tym samym wykopałabym jeszcze głębszy rów pomiędzy nim a Trillianem . Jakoś wątpię by Chase zrozumiał wszystko dowiedziawszy się prawdy. —Wkrótce coś znajdzie, jestem tego pewna. Myślę tylko, że chciałby przyprowadzić tutaj Camille... tak żeby pobyć z nią trochę sam na sam. W chwili gdy wypowiedziałam te słowa, wiedziałam że popełniłam błąd, niestety było już za późno. Chase wyraźnie zbladł. —To znaczy że chcesz żeby się tu kochali?... Ja... trochę dziwnym wydaje mi się by Camille... żeby Camille z Trillianem... Uniosłam brew. Wiedziałam! Od zawsze mu się podobała. —Możemy o niej porozmawiać jeśli chcesz, odparłam. Nie przeszkadza mi że nadal ci się podoba. Jednak ostrzegam cię, nawet nie myśl o jakimś trójkącie, bo nigdy się na to nie zgodzę. Chase obserwował mnie z tajemniczym wyrazem twarzy. —Czy proponowałem ci kiedykolwiek trójkąt? Nie. Czy zamierzam? Absolutnie nie. Ponadto, dodał z uśmiechem na twarzy, obie rozerwałybyście mnie na strzępy gdybym was zdenerwował. Powiedz mi, co ona w nim widzi? Osobiście za grosz mu nie ufam. Marszcząc brwi, starałam się znaleźć najlepszy sposób, jak wyjaśnić Chasowi najprościej życie uczuciowe mojej siostry. —Trillian jest Svartånem. Czy to nie wystarczy? Svartanie słyną z technik seksualnych. Podobnie wróżki. Za to krasnoludy i elfy są bardziej podobne do ludzi. —Co sprawia że Svartanie są tak wyjątkowi? I czy dotyczy to tylko mężczyzn? spytał prowadząc mnie do kuchni, gdzie wyciągnął dwie butelki wody mineralnej z lodówki i podając mi jedną. Pytałem o to Camille, ale nigdy mi nie odpowiedziała. Chyba pomyślała że się z nim porównuje. Opierając się o ladę, wzięłam łyk San Pellegrino.
Ponieważ bąbelki łaskotały mnie w nos, kichnęłam. —To nie dotyczy jedynie mężczyzn. Wszyscy Svartanie mają ten sam seksualny magnetyzm. Kiedy sypiasz z jednym z nich, tworzy się między wami więź, która jest nie do złamania. Camille należy do Trilliana. Magia która ich łączy jest tak silna, że jedynie śmierć może ich rozdzielić. —Chcesz powiedzieć że są związani ze sobą zarówno na poziomie magicznym jak seksualnym? zapytał Chase. —Dokładnie. Prawie oszalała porzucając go. Normalnie Trillian powinien być w stanie pozbyć się tego przekleństwa. —Więc dlaczego tego nie zrobił? Czy on ją kocha? Wzruszyłam ramionami. —Trudno powiedzieć, ale nie sądzę by był w stanie ją porzucić. Może to kwestia magii księżyca i jego krwi która zmienia wszystko. Trillian jest w równym stopniu uzależniony od Camille jak ona od niego. Jestem prawie pewna, że nie pozwoli jej nigdy więcej uciec. Dlaczego tak bardzo cię to interesuje? —Po prostu chciałem wiedzieć. Powiedz mi coś więcej. —Dlaczego? Myślisz że to pozwoli ci go poznać? Nagle naszła mnie myśl, że jestem dla niego jedynie substytutem. Nie muszę dodawać że nie spodobało mi się to uczucie. Na szczęście Chase natychmiast rozwiał moje wątpliwości. —Bo jest twoją siostrą. Jeśli jest ona dla ciebie ważna to chce w tym być. To samo dotyczy Menolly... nawet jeśli niepokoi mnie fakt że jest wampirem. Ale spróbuję. Staram się zrozumieć twój świat, bo pragnę być jego częścią. Zaskoczona nie wiedziałam co powiedzieć. Co jak co, ale nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. —Przykro mi, nie chciałam być tak nieprzyjemna (kiedy położyłam rękę na jego ramieniu, uśmiechnął się). Jestem trochę przewrażliwiona. No dobrze, powiem ci wszystko. Trillian nie jest świętym. W przeszłości zrobił wiele haniebnych rzeczy. Jednak będąc z Camille bardzo się zmienił, dlatego myślę że być może naprawdę jest w niej zakochany. Wierz mi, nie jest to coś co można często spotkać.
Chase przygryzł wargę. —Teraz rozumiem... A ty? Brakuje ci tego?... bycia ze swoimi? Więc o to chodzi. Chase próbuje dowiedzieć się, czy miałabym ochotę przespać się z kimś podobnym do mnie. Innym zmiennym. Co oznaczało, że naprawdę mu na mnie zależało. W przeciwnym razie by nie pytał. Patrząc wstecz na moją reakcję na Zacharego uświadomiłam sobie, że Chase miał powód do zmartwień. Cholera! Naprawdę nie chciałam więcej o tym myśleć mówiąc sobie: „Uspokój się, nie ma potrzeby panikować”. Wiedziałam że prosta odpowiedź mu nie wystarczy. Sfrustrowana szukałam drogi ucieczki. —Seks jest źródłem energii dla wróżek, ale dla Svartån jest czymś znacznie głębszym. Seks jest integralną częścią ich istoty. Wszyscy partnerzy uzależniają się od siebie w równym stopniu. Co do Camille, ona sama dobrowolnie się na to zgodziła . To coś co leży w jej naturze. Na przykład ja i Menolly nigdy nie zgodziłybyśmy się na podobny układ... pomimo naszych własnych dziwactw w łóżku … Nie powiedziałam Chasowi o moich przygodach w postaci kota... Gdzieś w środku wiedziałam, że nie był na to jeszcze gotowy. Co do Menolly, odkąd stała się wampirem, jej życie uczuciowe było dla mnie zagadką. Szczerze mówiąc nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć jakie ono teraz jest. Po chwili dodałam. —Chase, wiesz że seks jest dla mnie czymś nowym. Wiesz że nigdy nie spałam z kimś ze swoich. To na pewno się stanie. Ale na razie jestem z tobą i jestem z tego zadowolona. Nie mogę obiecać że do końca życia będę ci wierna. Jeszcze nie. Jednak jestem szczera gdy mówię, że uwielbiam spędzać z tobą czas. Jesteś dobrym człowiekiem, jesteś sexy i kocham to co mamy. Warknął. —Co powinienem w takim razie zrobić z Trillianem? zapytał. On mnie denerwuje. —Nie pozostaje ci nic innego jak pomóc mu znaleźć mieszkanie. Trillian jest bardzo inteligentny, ale nie wie w jaki sposób znaleźć mieszkanie które będzie mu odpowiadało a jednocześnie będzie mieściło się w jego budżecie.
Chase zachichotał. —Uwielbiam kiedy używasz przestarzałych słów, kobieto. Co „wypada” od wieków, tego nie słyszałem. Prawdopodobnie masz rację... z wyjątkiem jego inteligencji. Pomogę mu z ogłoszeniami. Może to przyspieszy jego wyprowadzkę. Ponieważ jest Svartanem, może użyć swojego uroku aby przekonać właścicieli do obniżenia czynszu. Chciałam powiedzieć że to nie w porządku, ale w porę ugryzłam się w język. Obojgu im wyjdzie na dobre kiedy zamieszkają osobno. —Lepiej już pójdę, powiedziałam spoglądając na zegarek. A czy ty nie powinieneś wracać do pracy, detektywie? Chase posłał mi uśmiech małego chłopca. —Tak... tyle że ostatnio niewiele się dzieje. O ile mi wiadomo wszystko działa prawidłowo. Pogrzebię trochę i zadzwonię wieczorem by powiedzieć ci co znalazłem. Ach byłbym zapomniał: jak nazywa się twoja przyjaciółka? —Siobhan Morgan. Jej numer telefonu to 555-7325. Chase wszystko zapisał. —Siobhan, ok. Porozmawiam z lekarzem i dam ci znać. Po ucałowaniu mnie w czoło, przyciągnął mnie do siebie całując jak należy. Kiedy odzyskałam oddech oboje wyszliśmy. Śnieg padał coraz mocniej, zadrżałam. Zima była ciężką porą roku; wszystko było skute lodem. Patrząc w dół ujrzałam, że ziemia była pokryta cienką warstwą bieli. —Zastanawiam się jak długo to będzie trwało, powiedział Chase. —Możesz spytać Camille. Jest związana z pogodą: błyskawice, śnieg, wszystko co jest niesione przez wiatr. Chase otworzył drzwi mojego jeepa. Do zobaczenia później, powiedział machając mi. Nie wiadomo skąd naszło mnie przeczucie, że w powietrzu coś wisi... Kiedy zaparkowałam na podjeździe, Lexus Camille już tam stał co oznaczało, że zamknęła sklep wcześniej. Będąc w środku usłyszałam śmiech dochodzący z salonu. Rzeczywiście, Iris i Camille ubierały choinkę wysoką na co najmniej trzy metry.
Prawie dotykała sufitu. Była ozdobiona kryształowymi księżycami i słońcamitwarzami. Do tego bombki w kolorze kości słoniowej i długie złote girlandy tworzące masę linii. —Iris, mam twoją paczkę, powiedziałam pokazując jej pudełko. —Fantastycznie! odparła. To jest moja sukienka na święto zimowego przesilenia. Możesz ją położyć na krześle? Co o tym myślisz? Rozglądnęłam się wokoło podziwiając pięknie urządzony salon. Choinkę ozdabiała girlanda z owiniętą dookoła żurawiną. Gałęzie obwiązane były wstęgami i girlandami w kolorze burgunda. Iris cofnęła się, podziwiając swoje dzieło. Kiedy klasnęła w ręce reszta dekoracji uniosła się w powietrzu by osiąść na najwyższych gałęziach. —Ty i twoja magia domu, powiedziałam z uśmiechem. To bardzo wygodne. Potrząsnęła głową. —Tylko wtedy gdy jest związane z domem. Camille rozpromieniona wyciągnęła do mnie rękę. Dołączyłam do niej, oplatając ramię wokół jej talii. Oparła głowę na moim ramieniu. —Chciałabym żeby mama żyła... i mogla to zobaczyć, odparłam. Jest naprawdę pięknie, spodobało by jej się. —Masz rację, powiedziała Camille. Ojcu również. Szkoda że nie mamy od niego żadnych wieści, nie lubię się tak martwić. Trillian wrócił do siebie. Postara się poszukać ciotki Rythwar by mieć pewność, że jest bezpieczna i czy nie ma dla nas jakiś wiadomości. Moja irytacja Trillianem zmalała. Dla mnie i Menolly było tak, jakby w ogóle nie istniał. Jednak stale walczył przy naszym boku... Na zewnątrz zapadał zmierzch. Usłyszałyśmy w kuchni ruch. Chwilę później dołączyła do nas Menolly. Widać dopiero co się obudziła, bo nie miała czasu aby się uczesać. Tego wieczoru miała na sobie czarne spodnie i sweter z dekoltem w kształcie litery „V” w kolorze błękitnego kobaltu. Wyglądała pięknie. —Widzę że byłyście zajęte, powiedziała uśmiechając się. Na widok jej wpół wysuniętych kłów, zadrżałam.
—Widać ci kły, zauważyłam. Mrugając przejechała po nich językiem. —Ups, przepraszam. Umieram z głodu. Na pewno wyjdę dziś odrobinę wcześniej by się pożywić. Camille przytaknęła. Moją uwagę przyciągnęło jednak coś innego. Jedna z zawieszonych ozdób przedstawiająca wspaniałego pawia koloru kości słoniowej z długim zachwycającym ogonem. Było coś w jego piórach co zapierało mi dech w piersiach. Zmarszczyłam nos. O psia kość! Próbowałam się odwrócić ale było już za późno. Pokój zaczął się kręcić i poczułam jak wpadam w wir. Wszystko to działo się poza mną, zupełnie jakbym przekraczała wymiar i rzeczywistość. Moje ręce zamieniły się w łapy a paznokcie w pazury. Cały mój szkielet uległ zmianie podobnie jak moje uszy. Odrzuciwszy głowę w tył poddałam się transformacji nie mogąc z nią dłużej walczyć. Złote futro i cztery łapy. Nie do końca kot, raczej pomieszanie magii i rodowodów. Wszystko się zmieniło. Pokój stał się większy, kolory zniknęły, wszystko było w odcieniach szarości. Powietrze wypełnione było perfumami Camille, gumą do żucia Iris o smaku cynamonu, jodłowymi igłami i zapachem gotującego sie obiadu w kuchni. Wszystko pachniało o wiele silniej niż zwykle... zamrugałam ponownie i było po wszystkim. Widziałam swoje łapy i złote futro które stawało pod wpływem najlżejszego powiewu. Byłam z powrotem w domu. W czasach które chciałam na zawsze zachować w pamięci, gdzie życie było łatwiejsze, wybory prostsze a świat wydawał się o wiele mniej skomplikowany. „Zmienna”, tak dzieci na mnie wołały w szkole. Mówiły tak drwiąc ze mnie. Jakimś sposobem wiedziały co sprawi, że się przemienię wbrew swojej woli... i nigdy nie będę chciała wrócić. Nagle zadziałał instynkt wymiatając wszystkie wspomnienia. Pokój wyglądał jak wielki plac zabaw z wiszącymi w zasięgu łap zabawkami. Spadające gałęzie wzdłuż ścian były tak kuszące! I drzewo... to drzewo! Przyciągało jak niezdobyty szczyt, z wszystkimi tymi czekającymi na mnie zabawkami. Zmarszczywszy nos, zamruczałam, miaucząc jednocześnie podekscytowana. Nie mogąc się dłużej powstrzymać, ruszyłam biegiem w kierunku drzewa. Natychmiast, rzuciła się na mnie Camille ale że była znacznie większa, a co za tym idzie mniej zgrabna, wymsknęłam się jej warcząc i nastroszając złote futro. Wykluczone by miała sabotować moje plany!
Prześlizgnęłam się pomiędzy jej nogami sprawiając, że straciła równowagę. Jednocześnie usłyszałam mgliste "O, cholera!", Camille wpadła na mały stolik wydając przy tym „uff”. Wtedy przyszła kolej na Menolly, która też ośmieliła się stanąć na mojej drodze. Jej odruchy były lepsze niż moje. Próbować ją obejść, wpadłam w poślizg. Szorując po podłodze, starałam się za wszelką cenę wyhamować, niestety byłam na prostej linii do drzewa. Do wyścigu dołączyła Iris. Jednak kot mojego kalibru może poruszać się znacznie szybciej niż jakikolwiek duch domu. Skacząc przez nią, wylądowałam w dolnych gałęziach drzewa. W chwili gdy poczułam drewno pod moimi łapami, zaczęłam torować sobie drogę przez gałęzie nie martwiąc się przy tym że wszystkie ozdoby spadały... gorączkowo kontynuowałam swoją wspinaczkę, nie do końca wiedząc co będzie dalej, czując jednocześnie jak żywica oblepia całe moje futro. Na zdechłą mysz! Wszyscy będą na mnie wściekli! Czując narastającą panikę, zaczęłam wspinać się wyżej by tam znaleźć kryjówkę. Dokładnie pod pięcioramienną gwiazdą która rozświetlała cały pokój. Zaniepokojona spojrzałam zza igieł. W moim małym schronisku czułam się bezpieczna. Ponadto miałam widok na cały pokój! Zadowolona z siebie zaczęłam mruczeć. Poniżej stały Camille i Iris. Wskazując na mnie palcem Camille zawołała: —Delilah! Natychmiast stamtąd złaź! Słyszysz mnie?! Wiem że rozumiesz co mówię! Z rękami na biodrach, posłała mi mordercze spojrzenie. Zdenerwowana jęknęłam. Nagle zaskoczył mnie hałas. Odwróciłam głowę, aby zobaczyć Menolly unoszącą się blisko mnie. Przeklęty wampir! Taka cicha! Próbując mnie złapać, szepnęła: —Chodź ze mną, mój kotku; Postanowiłam odrzucić zaproszenie. Chciały żebym zeszła z drzewa?! Nie ma problemu... Ale zrobię to po swojemu. Ostrożnie zrobiłam krok do przodu, stąpając po gałęzi. Niestety była ona zbyt cienka i zaczęłam tracić równowagę.
Zmieniając taktykę zaczęłam schodzić wzdłuż jodły, strącając wszystkie ozdoby które były na mojej drodze. Kiedy wylądowałam brutalnie na ziemi, usłyszałam jeszcze krzyk Camille. Szok sprawił że zaczęłam się przemieniać. Zbyt szybko i nadal trzymając się gałęzi drzewa. Kiedy moje nogi rosły, do głowy przyszedł mi kiepski pomysł aby się obrócić. —Do diabła! Uwaga!! W całym tym zamieszaniu zdążyłam jeszcze usłyszeć głos Menolly... Leżąc w stosie tłuczonego szkła oraz gałązek, spojrzałam przez ramię by ujrzeć drzewo wysokie na trzy metry pochylone z wdziękiem w moim kierunku. —Wynoście się stamtąd! krzyknęła Camille ciągnąc ze sobą Iris Menolly tracąc koncentrację spadła na ziemię. Jeśli chodzi o mnie, miałam poczucie bycia uwiezioną w najgorszym z koszmarów. Zaraz stanie się coś strasznego a ja byłam jak sparaliżowana, podczas gdy akcja zdawała się rozgrywać w zwolnionym tempie. Chroniąc głowę rękami i chowając twarz w dywan, słyszałam tylko jak drzewo upadło z hukiem przygniatając mnie. Pojemnik z wodą w którym stało przewrócił się zalewając mnie od pasa w dół. Kiedy wszystko się uspokoiło i zapanowała cisza, odważyłam się nabrać powietrza w płuca i otworzyć oczy. —Delilah! Delilah! wszystko w porządku? Camille wydala ochrypły okrzyk. —Kotku? Kotku? (Menolly starała się do mnie dostać z prawej strony) żyjesz? —Co byś zrobiła gdybym nie żyła? Przemieniłabyś mnie w wampira? —To nie byłoby możliwe jeśli byłabyś już martwa, ale może Camille udałoby się zamienić cię w zombie... —Kurcze, to był żart!! (Próbowałam wydobyć się spod drzewa; nic nie wydawało się być złamane). Pomóż mi się stąd wydostać! Gdy Menolly podniosła jodłę, Camille pomogła mi się spod niej wydostać. Pokryta żywicą i cała podrapana, obmacałam ostrożnie ręce i nogi.
—Żadnych złamań, odparłam. —Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej... powiedziała Camille, smutnym wzrokiem spoglądając na zrujnowane drzewo. —Jeśli dobrze pamiętam, kiedy byłyśmy dziećmi mama miała zwyczaj przywiązywania jodły do sufitu, prawda? zapytała Menolly. Zarumieniłam się zawstydzona i jednocześnie zła. To nie moja wina że wszystkie ozdoby były tak jasne i kuszące. Mogło być jeszcze gorzej. —Cóż, myślę że lepiej będzie jak same udacie się na zakupy świąteczne... Przynajmniej wypadek miał miejsce w domu, gdzie po wszystkim mogłam schować się w swoim pokoju. W trakcie szacowania szkód, zadzwonił telefon. Iris ze łzami w oczach poszła odebrać. Westchnęłam podczas gdy Menolly udało się podnieść drzewo. Po znalezieniu haka, drutu i śruby, Menolly zajęła się przymocowywaniem go do sufitu. Sama w tym czasie poszłam poszukać zmiotki i łopatki. —Delilah, telefon do ciebie. Posprzątam a jutro dokupię co trzeba, powiedziała. Widziałam że była zdenerwowana. Nie ma się czemu dziwić, w pięć minut zniszczyłam całą jej pracę. W tej kwestii w ogóle się nie zmieniłam. —Odbiorę w kuchni, odparłam. Naprawdę mi przykro Iris, rzuciłam. Chwytając telefon, spojrzałam przez okno na padający śnieg. Byłam zaskoczona słysząc w słuchawce głos Zacharego. —Delilah? Brzmiał jakby brakowało mu tchu, co było dziwne zważywszy na to w jak dobrej był kondycji fizycznej. —Tak, to ja. O co chodzi? Coś w jego głosie sprawiło, że doznałam nieprzyjemnych dreszczy. Przyszło mi na myśl, że może dzwoni żeby się umówić ale zaraz odepchnęłam tą myśl. —Będziesz jutro, prawda?
—Tak, odparłam (jego ton ponownie uświadomił mi, że coś jest nie tak). Coś nie tak? Stało się coś? —Doszło do kolejnego morderstwa, powiedział. Jeden ze strażników którzy obserwowali nasz obszar został zabity. Delilah, za wszelką cenę musimy znaleźć sprawcę, inaczej zabije nas wszystkich! Kątem oka ujrzałam pająka na ścianie, nie zastanawiając się zgniotłam go. —Będziemy, zapewniłam go wycierając krew z palców. Zachary, niech nikt nigdzie nie wychodzi sam. Na twoim miejscu zebrałabym wszystkich razem na noc. —Tak, powiedział głosem który zdradzał jego frustrację. Tylko że nie chcę pozostawiać naszych granic niestrzeżonych. Wciąż obserwujemy główne wejście, ale zamiast dwóch strażników, postawię czterech. Wiec do jutra wieczór, powiedział. —Do jutra, odpowiedziałam rozłączając się. Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej o Klanie Pająków. Wystarczyło złożyć wizytę Władcy Jesieni, który wiedział o nich wszystko, podobnie jak o nietoperzach, starych liściach i nocnej mgle. Mieszkał w pałacu ognia i lodu, daleko w Północnym Królestwie dostępnym jedynie poprzez północny wiatr. Był jedynym zdolnym nam pomóc. Oczywiście cena której zażąda za pomoc będzie wysoka... Dlatego mało kto miał odwagę prosić go o cokolwiek...
Rozdział 6
Z żołądkiem jak supeł, wróciłam do salonu. Pomysł złożenia wizyty Władcy Jesieni przyprawiał mnie o gęsią skórkę tym bardziej, że wiedziałam co powiedzą na to Camille i Menolly. Nawet jeśli był przywiązany do Ziemi, to żył również w elementarnym świecie. Ponadto miał powiązania z Władcą Płomieni i Władcą Królestwa Zmarłych. Niezależnie od wszystkiego, sama myśl pchania się w ramiona mieszkańca piekła wydawała się o wiele bardziej przyjemna niż walka z przestępcami z podziemnego królestwa, które samo w sobie było odrażające... Iris zamiatała salon, czy może wypadało by raczej powiedzieć, że robiła to miotła kierowana przez nią. Menolly przywiązała jodłę do sufitu. Wszystkie trzy rozmawiały o zakupie potrzebnych ozdób. —Co według ciebie, Delilah, ma najmniejszą szansę wzbudzenia twojego zainteresowania? zapytała Camille. Zamrugałam. Nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiałam. Zwlekając z przedstawieniem im swoich planów i telefonie od Zacharego, skupiłam się nad odpowiedzią. —Uwielbiam wszystko co świeci i wisi. W przeciwieństwie do tych wszystkich bombek z satyny które nie świecą i niełatwo je stłuc. No chyba żeby po nich chodzić. —Dobry pomysł! zauważyła Iris. Myślę że dekoracje w tym stylu powinny zadziałać. Chyba że... wzniosę barierę ochronną wokół choinki... to może być rozwiązanie. —Możesz to zrobić? zapytałam. Potrząsnęła głową. —Początkowo moja rodzina używała tego zaklęcia, aby utrzymać psy i koty z dala od spiżarni. Ale mogę dostosować je do choinki. To nie zrobi ci krzywdy, obiecuję. To jest trochę jak odstraszacz. —A w mojej ludzkiej postaci?
—Myślę, że nie będzie miało na ciebie żadnego wpływu, jeśli nie jesteś w formie kota, odparła, marszcząc brwi. Ale nic nie mogę obiecać. Jestem niemal pewna że tak właśnie będzie. Kiedy skończyłyśmy porządkować salon, westchnęłam rozglądając się wokół. —Naprawdę wszystko zniszczyłam, prawda? Iris, powinnaś umieścić najbardziej delikatne dekoracje na samym dole a następnie rzucić swoje zaklęcie. Ja tymczasem postaram się kontrolować. Nie chciałam zepsuć świąt. W moich wspomnieniach z dzieciństwa, nasza matka również kładła duży nacisk na zabezpieczenia, tak by ograniczyć szkody. —OK, powiedziała Iris. Mam nadzieję że będziesz grzeczna. Nastawię wodę na herbatę. Miałyśmy wystarczająco dużo emocji jak na jeden wieczór. Wszystkie trzy usiadłyśmy na kanapie. —Zgadzam się z Iris, powiedziałam spoglądając morderczym wzrokiem na drzewo. Ale pozostaje jeszcze jedna rzecz... —Co się dzieje? Camille ściszyła muzykę. Był to „Dziadek do orzechów” Czajkowskiego. Każda z nich usiadła obok mnie i podobnie jak wtedy gdy byłyśmy dziećmi, splotłyśmy razem ręce. Opowiedziałam im o mojej wizycie u Siobhan i rozmowie z Zacharym. —Więc tak, klan Myśliwych Księżyca jest dużym gniazdem zmiennych pająków? Które... Camille wyglądała jakby połknęła język. —Nie boję się pająków, ale nie mamy tutaj do czynienia ze zwykłymi pająkami, które wspinają się po rynnie. Normalnie nie stanowią zagrożenia. Jednak te nie dość że są zmienne, to na pewno są również inteligentne... nie wiadomo do czego są zdolne! Fuj! zawołała Camille wzdrygając się. Właśnie miałam im powiedzieć o Władcy Jesieni, gdy ponownie zadzwonił telefon. To był Chase. —Witaj kotku, mam informacje o które prosiłaś. Albo przynajmniej to co udało mi się znaleźć. —Poczekaj sekundkę, wezmę tylko długopis.
—Jak chcesz, ale nie sądzę by był ci potrzebny. —Daje cię na głośność powiedziałam, dając znak Camille i Menolly. Słyszysz mnie? Wszystkie zamieniamy się w słuch... —Dobrze, od razu przejdę do rzeczy. Znalazłem coś o Zacharym Lyonnesse: został aresztowany dwa lata temu po bójce w pubie. Nikt nie złożył skargi. Tym samym sprawa została zamknięta. Oboje zostali zwolnieni i skończyło się jedynie na upomnieniu. —Z kim się pobił? spytałam, jednocześnie wszystko notując. — Z Gephem von Spynnem — Czy możesz przeliterować, proszę? Po chwili Chase mówił dalej: —Wysoki, z krótkimi włosami czesanymi szczotką. Nie ma wątpliwości, że oboje za sobą nie przepadają. Zachary otrzymał paskudną ranę kutą w ramię. Lekarz musiał mu założyć trzydzieści szwów. On sam nie chciał żadnego znieczulenia ani środka uspokajającego. Świadkowie mówią, że była to walka na śmierć i życie. Geph von Spynne. Nazwisko nic mi nie mówiło. Jednak wydawało się dziwnie znajome, zupełnie jakbym je już gdzieś słyszała ale zapomniała o tym. —Czy twoi informatorzy powiedzieli ci coś o nim i o klanie Myśliwych Księżyca? Chase odchrząknął. —Hmm, nie... jak tylko wymieniłem jego nazwisko i nazwę klanu, wszyscy zamknęli się w sobie jak ostrygi w swoich skorupach. Nawet kiedy zaoferowałem im 20 dolarów... normalnie skłonni są sprzedać własną matkę za kieliszek whisky. A tutaj nic... Myślę że coś wiedzą ale boją się mówić. Może wam się uda? Zamrugałam. —Zrobimy co w naszej mocy. Czy ktoś już kontaktował się z Siobhan? —W tej kwestii, odparł, mam lepsze wieści. Jacinth wyznaczyła jej wizytę na zrobienie wszystkich badań. Przy odrobinie szczęścia, może uda nam się rozwiązać problem twojej przyjaciółki. Przy odrobinie szczęścia …
—Dziękuję ci serce moje, odparłam. Do zobaczenia jutro. Kiedy odłożyłam słuchawkę uświadomiłam sobie, że mam węzeł w żołądku wielkości piłki baseballowej. —Cóż, nie posunęliśmy się zbytnio do przodu, zauważyła Camille marszcząc brwi... Od czego by tu zacząć? —Zawsze mogę spróbować wydusić coś ze stałych bywalców w Voyagerze, zaproponowała Menolly. Może ktoś będzie coś wiedzieć. —Sekundkę! powiedziałam podnosząc rękę. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Myśliwi Księżyca są pająkami. Wszędzie mogą mieć szpiegów. W rogu baru, w domu... szepnęłam spoglądając w sufit. —Nie jesteśmy nawet pewni czy mają coś wspólnego z morderstwami, więc dlaczego mieliby mieć szpiegów w Voyagerze? spytała Menolly, po czym wzbiła się w powietrze aby sprawdzić czy mocowanie choinki dobrze trzyma. —To przeczucie, odpowiedziałam. Zaufaj mi, jestem pewna że są zaangażowane w sprawę. I wiem jak możemy dowiedzieć się więcej o ich tajemnicach, ale nie spodoba wam się mój pomysł... Przyznaję że to ryzykowne, ale myślę że warto. —Kogo masz na myśli? zapytała Camille. I o jakie ryzyko chodzi? Menolly spojrzała na mnie swoimi lodowato niebieskimi oczami. —Już wiem. Kompletnie zwariowałaś!. Spojrzałam jej odważnie w oczy nie spuszczając wzroku. —Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale nie mamy tutaj do czynienia ze zwykłym seryjnym mordercą, który zdecydował się wybić wszystkie Pumy! Choć raz chcę abyś mi zaufała. Mnie i mojemu instynktowi. —Kotku, szepnęła (jej oczy zdawały się przebijać mnie na wylot, fakt że prawie w ogóle nie mrugała sprawiał, że czułam się niekomfortowo. Kręcąc głową przerwałam nasz kontakt wzrokowy, znany trick wampirów...). To nie jest tak że ci nie ufamy, tylko że… —Wystarczy! Mam już dość! (z rękami na biodrach wstałam, stając dokładnie naprzeciw moich sióstr). Obie myślicie że jestem bezmyślną blondynką, prawda? Kimś kto nie jest w stanie samodzielnie myśleć?!
—Delilah, proszę, wymamrotała Camille, starając się załagodzić atmosferę. Nikt nigdy tak nie powiedział Żadna z nas nie myśli że jesteś głupia… —Zamknij się choć raz i posłuchaj mnie, dobrze?!! Czułam jak pod wpływem emocji kontury zacierają się. Zamknąwszy oczy starałam się zachować kontrolę. Naprawdę nie miałam zamiaru przemieniać sie drugi raz tego samego wieczoru... Nabrawszy powietrza w płuca wypuściłam je i kontynuowałam: —Dobrze. Powiem wam co myślę. Zachowujecie się jakbym żyła w balonie gdzie świat jest piękny i miły. Ale to nieprawda! A przynajmniej nie w tym przypadku! Macie rację, lubię myśleć że ludzie mają dobre serca... i uwielbiam słońce i kwiaty. Kocham polować na myszy. Wszystko to jednak zmieniło się po naszym spotkaniu z Luke le Terrible. Podobnie po starciu z Wisterią. Nadal jestem na nią wściekła. Ciągle noszę bliznę na szyi, w miejscu gdzie ugryzła mnie próbuje otworzyć tętnicę. Wiedząc jednak że została uwięziona w lochu królowej elfów, starałam się więcej o tym nie myśleć. —Zrozumiałam, powiedziała Camille rzucając okiem na Menolly. Jeśli właśnie to mówi ci twoja intuicja, wierzę ci. W końcu posiadasz w swoich żyłach magię kota. Jeśli instynkt powiedział ci że tak właśnie masz zrobić, to nie pozostaje nam nic innego jak ci towarzyszyć. Dzięki mojej magii, mogę przewidzieć pewne rzeczy... jednak jest to wiedza nabyta z którą się nie urodziłam. Natomiast ty Menolly.... Zatrzymała się i zamknęła usta. W przeciwieństwie do Camille, obie z Menolly nigdy nie miałyśmy szóstego zmysłu. —A ja... nie mam nic takiego, z wyjątkiem moich odruchów. Z racji kim jestem, mój słuch polepszył się dziesięciokrotnie i stałam się detektorem nieumarłych, powiedziała z uśmiechem Menolly. Taka jest prawda, więc nie należy się niczego wstydzić. Masz rację. Mam tendencję do zapominania, że koty wyczuwają rzeczy o których my nie mamy pojęcia. Szczerze mówiąc, nie byłabym zaskoczona gdyby nasza kotka miała więcej asów w rękawie. Kiedy przysłała mi znaczące spojrzenie, odwróciłam głowę. Nie byłam jeszcze gotowa by mówić z nimi o pewnych sprawach. Prawdą jest że odkryłam u siebie wiele ciekawych rzeczy o których istnieniu nie miałam pojęcia, ale jak na razie sama byłam w fazie odkryć... nie mówiąc o zrozumieniu wszystkiego. Moje nowe moce pojawiły się po tym, jak przespałam się z Chasem i kiedy walczyliśmy z demonami. —Tak więc, według ciebie co powinniśmy zrobić? zapytała cicho Camille.
Pochylając się położyła ręce na moich ramionach. Przez to czułam wpływ Matki Księżyca. Wszystkie byłyśmy w fazie zmian... ewoluowałyśmy. Kto wie co nas jeszcze czeka? Moc Camille była inna i różniła się znacznie od mojej. Zanim odpowiedziałam, wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze. —Musimy udać się do północnego królestwa na spotkanie z Władcą Jesieni. On jest panem wszystkiego co pełza, w tym pająków. Jeśli ktoś coś wie o Klanie Myśliwych Księżyca to jest to on. Według Siobhan, plotka mówi że zostali stworzeni przez złego szamana tysiąc lat temu. Jeśli to prawda, to mieli wystarczająco dużo czasu na to, by zbudować i wzmocnić swoje gniazdo. Pragnę dowiedzieć się dlaczego nie zaatakowali wcześniej? Co im przeszkodziło? I jakie są motywy ich działań? Czy jest możliwe że mamy tu do czynienia ze Skrzydlatym Cieniem? Kiedy echo moich słów zawisło w powietrzu, do salonu weszła Iris z tacą na której stał imbryk ze świeżo zaparzoną herbatą ozdobiony kwiatami oraz trzy kubki. Przyniosła również szklankę krwi dla Menolly i talerz ciastek. Po postawieniu tacy na stole, odwróciła się do mnie z rękami na biodrach. —Oszalałaś? Myślisz że możesz, ot tak sobie, udać się do królestwa Władcy Jesieni i powiedzieć "Hej kolego, powiesz mi coś o pająkach...."? Słowo „kolega” w jej ustach sprawiło, że wybuchnęłam śmiechem, podobnie jak moje siostry. Z podniesioną brwią przybrała jeden ze swoich najbardziej surowych tonów by powiedzieć: —Jeśli nie będziecie grzeczne, posypie wasze łóżka elfim pyłem. Zajmie wam parę tygodni pozbycie się go. —Tak proszę pani, odparła Menolly Iris była jedną z niewielu osób z którymi Menolly nie wdawała się w dyskusje. Biorąc do ręki kubek herbaty, rozkoszowałam się jej aromatem miodu i kwiatu pomarańczy. —Hmm, herbata z kwiatami z Richya? Iris przytaknęła. —W ostatnim tygodniu udałam się do świata wróżek aby zrobić zakupy. Ponieważ wiem jak bardzo ją lubicie, uzupełniłam nasze zapasy.
Patrząc na nas słuchających jej z zapartym tchem, mówiła dalej: Nie, nie byłam w Y'Elestrial. Więc nie mogę wam powiedzieć, co się tam dzieje. Ale twój ojciec miał rację, wojna wisi w powietrzu. Wszystko na to wskazuje. W jednej chwili nasze myśli wróciły do domu, ogrzewając nasze serca. —Gdzie byłaś? zapytała Camille z rozmarzonym wyrazem twarzy. —W Aladril, mieście proroków. Zdecydowali się pozostać neutralni w konflikcie między Tanaquar i Lethesanar. Odmawiają zajęcia stanowiska, na swoje szczęście mają wystarczająco silną magię by nikt nie mógł ich do niczego zmusić. Iris zamrugała,wziąwszy łyk herbaty. Aladril jest wspaniałym miastem, z wieżami i minaretami wznoszącymi się ku niebu. Całe miasto wyryto w marmurze i nikt nie wie od kiedy istnieje. Narodziło się z Cienia Mgły, jeszcze długo przed wielkim podziałem. To jest magiczne miasto. Podróżujący są mile widziani zaś wszystkie interesy odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Nikt nie wiedział czy prorocy byli ludźmi czy nie, ale nie ulegało wątpliwości że żyli znaczenie dłużej od nich. —Wróćmy do naszych spraw... więc uważasz że powinniśmy udać się do północnych królestw? zapytała Menolly unosząc kieliszek w toaście. To trudna i długa podróż. Jak tam trafimy? Nie ma tam portali... przynajmniej ja nic o nich nie wiem. Iris pokręciła głową. —Lepiej zrobicie trzymając się z daleka. Lepiej nie zadzierać z tego rodzaju siłami. Władca Jesieni jest potężny i niebezpieczny. Wywodzi się z bardzo niebezpiecznej rasy. Z powodu Robyna, Księcia Dębu, ludzie i wróżki myślą że wszyscy mu podobni są mili i życzliwi. Ale są w błędzie! (naraz doszedł nas jęk z kuchni). Maggie się obudziła. Pójdę do niej, odparła Iris. Kiedy wyszła z pokoju, Camille westchnęła głęboko. —Myślę że wiem, jak możemy się tam dostać. Wadą jest to, że będziemy mieć dług... bardzo duży dług. —Jak? spytałam Ciepło z kominka i wypita wcześniej herbata sprawiły, że zachciało mi się spać. Zbliżała się pora mojej drzemki.
Camille odchrząknęła. —Flam może nas tam zabrać. Zapadła cisza. Po chwili Menolly zakrztusiła się i zaczęła pluć krwią. Bez zastanowienia odsunęłam się jak najdalej od niej. —Cholera, Camille! zawołałam. Czy jesteś świadoma że w zamian może zażądać Bóg wie czego? Flam może jest szczery jak na smoka, ale uwielbia bawić się nami. Każe sobie dużo zapłacić, tego możesz być pewna! Camille wzruszyła ramionami. —Jeśli chcesz się tam dostać, Flam jest najlepszym rozwiązaniem. Żył w północnych królestwach. Prawdopodobnie zna tamte okolice lepiej od nas. Wiedziałam że miała rację. Najwyraźniej Menolly również. Odstawiła na stolik pusty kieliszek. —Proponuję kompromis. Wpierw udamy się do Zacharego, aby zobaczyć co się tam dzieje. Następnie zdecydujemy co dalej. Jeśli faktycznie klan Myśliwych Księżyca jest w to zamieszany, poprosimy o pomoc Flama. Czy Babcia Kojot nie może nam pomóc? spytała Menolly. Byłoby to mniej ryzykowne. —Mniej ryzykowne? Żartujesz sobie?! Przypomnij sobie czego Babcia Kojot ostatnim razem zażądała w zamian za informacje! wykrzyknęła Camille. Zgadzam się z Delilah. łatwiej przyjdzie nam się dogadać z elementarnymi niż czarownicami losu. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co powiedziała Menolly. —OK, więc tak właśnie zrobimy. Nie warto się spieszyć gdy nie wiemy z czym mamy do czynienia. Tyle że mam to... to uczucie..... Sięgając wgłąb siebie, wiedziałam że Klan Myśliwych był we wszystko zaangażowany. W chwili kiedy Siobhan powiedziała mi o nich, alarm został uruchomiony w mojej głowie. —Cóż, jeśli to wszystko, to idę do łóżka, powiedziała Camille wstając. —Co? Ani Trilliana ani Morio? zapytałam z uśmiechem. —Nie dzisiaj. Trillian jest w krainie wróżek, pamiętasz? Co do Morio…. wolę go na razie nie nie widzieć.
Jestem zbyt zmęczona by myśleć, a tym bardziej by uprawiać miłość. —Jeśli chodzi o mnie, zdrzemnę się kilka godzin, odparłam. Spotkamy się później, powiedziałam do Menolly która właśnie chwyciła swoją kurtkę. Idziesz do Voyagera? Potrząsnęła głową. —Tak, pracuję dzisiaj, ale wyjdę trochę wcześniej, muszę wpierw zapolować. Nie chcąc by poczuła się zażenowana, mrugnęłam do niej. —Nie pij za dużo, zażartowałam i zadzwoń do nas, jeśli napotkasz jakieś kłopoty. Po wszystkim Menolly zniknęła za drzwiami. Po chwili wróciła Iris z Maggie. —Wyprowadziłam ją na zewnątrz aby załatwiła swoje potrzeby. Mogłybyśmy zagrać w Trivia Mania. Od czasu gdy portale zostały udostępnione, można było znaleźć mnóstwo danych na nasz temat: gier, strojów i innych rzeczy. Gra którą zaproponowała Iris była wszystkim dobrze znana. Camille posłała mi spojrzenie które oznaczało, że wieczór był wystarczająco długi i czas na sen, po czym zabrała się za porządkowanie stołu. W tym czasie wzięłam Maggie na ręce głaszcząc ją. Jej futerko było jedwabiste. Uwielbiałam drapać ją za uszami. Jej oddech pachniał cynamonem co pozwoliło mi na chwile zapomnieć o wszystkich troskach. Następnej nocy czekała nas wyprawa na terytorium Pum. Dzień był długi. Camille nie miała jak do tej pory żadnych wieści od Trilliana o Ojcu i ciotce Rythwar. Natomiast Menolly nie udało się dowiedzieć niczego nowego o Klanie Pająków. Na domiar wszystkiego nie udało nam się nic znaleźć na temat demonów Jansshi ani sposobu w jaki można by je wyeliminować. Tak więc na chwilę obecną utknęłyśmy w martwym punkcie. W południe zadzwoniłam do Chase'a, który tym razem był zawalony robotą. Prowadził dochodzenie w sprawie morderstwa krasnoluda z krainy wróżek, który zginął w pobliżu portu w Seattle. Z tego co mi powiedział, obawiał się że we wszystko zamieszane są Stróżujące Psy, co nie napawało optymizmem.
Nie muszę mówić, że nie będziemy musieli długo czekać na odwet ze strony wróżek... OIA nie była zupełnie zainteresowana rozwiązaniem tej sprawy i znalezieniem winnego. Coś mi mówiło, że od teraz możemy liczyć wyłącznie na siebie samych. Wojna domowa, demony poruszające się swobodnie pomiędzy naszymi światami... przyszłość rysowała się w ponurych barwach. Camille prowadziła, obok niej zasiadł Morio. Wyglądał dziś wyjątkowo przystojnie choć nigdy go takim nie postrzegałam. Tego dnia jego długie włosy były związane w koński ogon a kozia bródka i wąsy były doskonale przycięte. Wyglądał na zadbanego, ale bez przesady. —Wszyscy gotowi? spytała Camille. —Tak, odparłam zmieniając pozycję. Na dzisiejszy wieczór założyłam tunikę a do niej legginsy, do tego skórzane kozaki. Moje ubrania były utkane z pajęczyn przez co były bardzo ciepłe, pozwalając mi płynnie poruszać się w zaroślach. Gdy dotarliśmy do skrzyżowania prowadzącego do Elkins Road, Camille skręciła w lewo. Była 17:30 a już zdążył zapaść zmrok. O tej porze roku, słońce zachodziło o wiele szybciej. Najdłuższa noc w roku zbliżała się wielkimi krokami. Menolly kochała zimowe wieczory, które zdawały się trwać wiecznie co pozwalało jej dłużej cieszyć się światem. Studiując mapę którą dał mi Zachary, rzuciłam okiem przez okno. Nie było jeszcze widać Księżyca, ale czuło się w powietrzu jego wpływ. Zastanawiałam się co oznacza pełnia dla stada Pum, gdy wszyscy się przekształcają? Nagle naszła mnie nieodparta chęć by znaleźć się pośród tych, którzy rozumieją moją drugą naturę. W jednej chwili ujrzałam twarz Zacharego. Westchnąwszy starałam się skupić na drodze, jednak cały czas moje myśli krążyły wokół otaczającej nas nocy i mijanych krajobrazów za oknem. Morio obserwując mnie w lusterku, zdawał się domyślać mego stanu ducha, zupełnie jakby wiedział o czym właśnie myślałam. Nawet jeśli nie taki jak ja, to był jednak zmiennokształtnym, co pozwalało mu lepiej mnie zrozumieć. —To tutaj, powiedziała Camille przerywając moje rozmyślania i zwalniając. Na lewo od drogi stały dwa słupy pośrodku których znajdowała się brama.
Przed każdym z nich stał uzbrojony strażnik. Gdy samochód się zatrzymał, wysiadłam kierując się do najbliżej stojącego. —Nazywam się Delilah D'Artigo a to moje siostry. Jesteśmy umówieni z Zacharym powiedziałam, przyglądając się dyskretnie jego broni. Obaj nie wyglądali na specjalnie gościnnych, ponadto ubrani byli w maskującą odzież, co dodatkowo sprawiało że czułam się jeszcze bardziej nerwowa. Miałam przy sobie co prawda nóż, ale wątpię by był mi przydatny, zwłaszcza w stosunku do dwóch gór mięśni gotowych skoczyć mi do gardła w każdej chwili. Przyglądając mi się, strażnik zajrzał do samochodu. —Kto to jest? zapytał wyższy z nich. Miał ogoloną głowę. —Morio, przyjaciel. Jego magia jest związana z Ziemią, odpowiedziałam. Byłam pewna że zaraz mnie przeszukają po czym zapakują do samochodu i odeślą w drogę powrotną do domu. —Za bramą jedźcie prosto kierując się na dom na szczycie. Następnie zaparkujcie i zapukajcie do drzwi. Nigdzie indziej nie wolno wam się poruszać bez naszej zgody, jasne? Dotyczy to całej waszej czwórki, dodał. Zamrugałam. Niezbyt przyjazny... pomyślałam. Jednak od razu postawiłam się na jego miejscu. Wielu z jego stada zostało ostatnio zamordowanych, dlatego w jakiś sposób rozumiałam jego zachowanie. —Jasne, odpowiedziałam. Camille uśmiechnęła się do nich. Menolly uparcie spoglądała przez okno. Zaś Morio zachowywał milczenie. Strażnicy wycofali się, pozwalając nam przejechać. Samochód ruszył. Jechaliśmy drogą która prowadziła do samego serca stada Pum... Na myśl o ujrzeniu Zacharego, moje serce fiknęło koziołka. Żeby się uspokoić przywołałam w pamięci obraz Chase'a. Nie mogłam uwolnić się od myśli, że moje spotkanie z Zacharym nie było przypadkowe i że sam los zesłał mi Pumę. Po drodze mijaliśmy inne domy. Niektóre były małe, przypominały chatki, inne były dużymi gospodarstwami. Od kiedy Pumy tutaj żyją? Nie było wątpliwości, że były tu bezpieczne, z dala od myśliwych i kłusowników.
Dojechawszy na miejsce, zaparkowaliśmy. Dom stał dokładnie przed nami. Dwupiętrowy, ogromny, wydawał się być dziełem rzemieślników. Schody prowadzące na ganek były ręcznie robione i świeżo nawoskowane. Drzwi i ściany były wykonane z drewna. Przyglądając się temu pałacowi który wydawał się nie pasować w takim miejscu, Camille wzięła głęboki oddech. —Te ściany zawierają ochronne zaklęcia, powiedziała. Potężną magię. Ktoś tutaj wykonał dobrą robotę. Ledwie wspięliśmy się na schody, gdy drzwi otworzyły się a w progu stanął Zachary. Ruszając mu na spotkanie, zdążyłam ujrzeć smutek na jego twarzy. Położył mi ręce na ramionach i ze łzami spojrzał w oczy. —Delilah, tak się cieszę że cię widzę! Ponownie straciliśmy jednego z naszych. Jest nim Shawn, nasz kuzyn. Musisz pomóc nam znaleźć tego psychopatę.
Rozdział 7
Zachary oparł się o ścianę. Na zewnątrz dołączyło do nas trzech mężczyzn. W powietrzu czuć było strach. Wszyscy byli do siebie podobni. Blond włosy, oczy koloru topazu, duży nos. Byli wysocy i umięśnieni. Wydawali się być starsi od Zacharego, jeden z nich kulał. Z niewiadomego powodu zadrżałam, aż zdałam sobie sprawę że moje ciało reaguje na bliskość mężczyzn Pum. Nieważne że byłam kotem a oni zmiennymi Pumami. Camille, Morio i Menolly podeszli stając u mego boku. Spojrzawszy Zacharemu prosto w oczy i wskazując na moje siostry powiedziałam: —Przedstawiam ci moje siostry, Camille i Menolly oraz Morio który jest naszym przyjacielem. Zachary skinął im głową. —Dziękuję wam za przybycie. —Przykro mi z powodu twojego kuzyna, powiedziałam. W chwili gdy Camille wyciągnęła do niego rękę na powitanie, Zachary uścisnął ją, choć z wahaniem. —Żałuję że poznajemy się w tych okolicznościach. Czy twój kuzyn... nadal jest tam, gdzie go znaleźliście? Skinąwszy głową, przesunął ręką po twarzy. —Tak, udało mi się przekonać Radę by pozostawić go tak do czasu waszego przyjazdu. Pomyślałem że może uda się wam coś znaleźć. —Możesz nas do niego zaprowadzić? spytałam. Dał nam znak abyśmy poszli za nim. Pochód zamykali trzej mężczyźni, którzy z nim przyszli. Jeden z nich syknął w twarz Menolly, która posłała mu rozdrażnione spojrzenie, zachowując jednak milczenie. Ponieważ teren był rozległy, czekała nas długa droga. Zach zabrał nas na skraj lasu. Musiałam stawiać duże kroki by za nim nadążyć.
—Chciałam przyjechać wcześniej ale musieliśmy czekać do zachodu słońca. Zależało mi na tym aby była z nami Menolly. Ona ma bardzo rozwinięte zmysły. —Jest wampirem, prawda? zapytał rozglądając się wokoło i nie spuszczając wzroku ze ścieżki. W przeciągu godziny wzejdzie księżyc który teraz krył się za chmurami. Niebo iskrzyło się, zapowiadając opady śniegu. Noc była ciemna, jednakże z racji iż wszyscy byliśmy istotami nadprzyrodzonymi, nikt z nas nie miał problemu z widzeniem w ciemności. —Menolly jest wciąż młodym wampirem. Została przemieniona dwanaście lat temu. Przeszła intensywne szkolenie by nauczyć się kontrolować swoje impulsy. Nie masz się czego obawiać z jej strony. Oboje z Camille ją chronimy. Tak więc jeśli uważasz że to konieczne, to porozmawiaj ze swoimi ludźmi. Jeśli ktoś odważy się podnieść na nią rękę, wykopie sobie własny grób. Mimo iż Zachary obudził we mnie coś o czego istnieniu do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak również to, iż zaczęłam żywic do niego pewne uczucia, to lojalność wobec moich sióstr i rodziny stała na pierwszym miejscu. —Zrozumiałem, odrzekł. Nikt nie zrobi jej krzywdy. Ostrzegam jednak, Tyler nie lubi wampirów. Ale przypilnuję aby zachowywał się przyzwoicie. Wychodząc z lasu skinął nam abyśmy się zatrzymali. Zaraz wracamy, powiedział zwracając się do swoich ludzi. —Co się dzieje? zapytała Camille. —Zwróciłam mu uwagę, że patrzenie na nas z góry nie jest uprzejmym sposobem na witanie gości których prosi się o pomoc. Menolly się uśmiechnęła. —Jak gdyby te chuderlaki mogły mnie przestraszyć! Ale dziękuję kotku, powiedziała cicho, wiesz że też będę cię chronić. —Nasze dziecko rośnie, dodała Camille. —Już wam mówiłam że nie jestem waszą małą bezbronną siostrzyczką , odparłam puszczając do nich oczko. Po czym odwróciłam się widząc jak Zachary wraca ze swoimi ludźmi. —Zapomniałem was sobie przedstawić, powiedział. Oto Tyler Nolan, Ajax Savanaugh i Venus, dziecko księżyca.
Venus był tym, który kulał. Coś mi mówiło że nieczęsto pojawia się w miejscach publicznych. Wydawał się najbardziej dziki z nich wszystkich. W rzeczywistości wyglądał bardziej jak zmienny ze świata wróżek. Kiedy się uśmiechnął, zobaczyłam czubki jego kłów które w odróżnieniu do moich, na co dzień były niewidoczne. Tyler, ten który wcześniej patrzył z byka na Menolly, skinął nam głową stojąc cały czas na straży i nie spuszczając wzroku z Menolly. Podobnie Ajax. W przeciwieństwie do innych, Venus uśmiechnął się do nas wszystkich. —Witam moi przyjaciele, dziękuję za przybycie i za to ze zgodziliście się nam pomóc, powiedział, kłaniając się. (Nawet jeśli mówił do nas, ani na chwile nie spuścił wzroku z Menolly). Kiedy pierwszy raz Zachary zaproponował nam byśmy z wami porozmawiali, nie zgodziliśmy się. Teraz jednak myślę, że potrzebujemy waszej pomocy. Czujcie się proszę jak u siebie. Kiedy do nas podszedł, inni się wycofali, podobnie Zachary. Oczywiście Venus miał wysoką pozycję w stadzie. Jego władza była niemal namacalna. Zastanawiałam się czy był ich przywódcą? Po chwili poczułam jak dotyka mojej aury jakby ją badał. Kiedy spojrzał mi w oczy wiedziałam już kim był. Venus, dziecko księżyca, był rzeczywiście przywódcą stada Pum, nie będąc ich królem ale ich szamanem. Używał magii w taki sam sposób jak Camille. Camille zdała się również to zauważyć, podchodząc do niego lekko przechyliła głowę na bok. —Patriarcha, powiedziała. Służysz Matce Księżyca, czyż nie? spytała Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę którą przyjęła bez wahania. —Tak moje dziecko, podobnie jak ty służę Matce Księżyca. Z tą różnicą że ty jesteś przywiązana do niej swoją duszą i jest ona z tobą od dnia twoich narodzin. —Tak właśnie powiedziała mi moja matka w dniu moich narodzin gdy moja przyszłość została wyczytana w runach, odpowiedziała. Venus przytaknął. —Widzisz? Podczas gdy moja lojalność do niej jest wynikiem mojej krwi i magii której się nauczyłem będąc jeszcze na kolanach mojego ojca. Księżyc pozwala mi korzystać z jego magii dla dobra mego stada ale nie jestem jego synem tak jak ty jesteś jego córką.
Pochylając się, pocałował ją w czoło, w miejscu gdzie przyłożył usta pojawił się blask. Jesteś tu bezpieczna jako nasz przyjaciel, chyba że nas zdradzisz. Camille skinęła mu głową i ukłoniła się, podczas gdy on odwrócił się w stronę Morio. —Mój bracie lisie, mimo iż się różnimy, wiele nas łączy, oboje się przekształcamy. Rozumiesz ten aspekt naszej natury. Bądź naszym gościem i naszym przyjacielem dopóty, dopóki będziesz szanować nasze prawa i zwyczaje. I podobnie jak z Camille pocałował go w czoło. —Patriarcho, zrobię wszystko aby stanąć na wysokości zadania, odpowiedział Morio. Wsłuchując się w głos Venus wiedziałam, że jego magia była potężniejsza niż wszystkie nasze razem wzięte. A pomimo tego nie udało mu się rozwiązać sprawy morderstw... czułam że naprawdę wpakowaliśmy się w kłopoty. Kiedy przyszła kolej Menolly, ta z wahaniem podała mu swoje ręce. Po złączeniu ich dłoni, szaman uniósł je ku niebu, podwijając jednocześnie rękawy jej swetra i ukazując tym samym widoczne tam liczne blizny. Całe jej ciało było w ten sposób okaleczone ale o tym wiedzieli nieliczni. —Och, moja córko, co oni ci zrobili? Spojrzał jej prosto w oczy i nie spuszczał z niej wzroku. Większość uważa cię za demona a jednak jesteś kimś więcej, prawda? Nic nie ukazuje twojej prawdziwej natury... czyż nie? Gdy mówił, jego słowa wydawały się unosić w powietrzu. Słychać było grzmoty. Śnieg padał coraz mocniej i mocniej, otulając nas niczym biała chmura tancerzy proszących o ostatni pocałunek przed obróceniem się w nicość. Menolly wydawała się być zaskoczona. Ale zamiast odpowiedzieć, zaskoczyła mnie milcząc. Na dodatek pozwoliła Venus pocałować się w czoło. Widząc jej poruszające się nozdrza wiedziałam że czuje jego krew i słyszy bicie jego serca. Niemniej jednak pozostała w bezruchu, jak posąg z porcelany, podczas gdy na jej twarz spadały liczne płatki śniegu. —Witaj na naszej ziemi, bądź naszym gościem i przyjacielem, córko nocy, ale proszę nie karm się naszymi ludźmi ani naszymi zwierzętami, inaczej będziemy zmuszeni cię zabić. Zrozumiałaś? Szaman wytrzymał jej wzrok. Po krótkiej chwili ciszy, Menolly skinęła głową w dalszym ciągu zachowując milczenie. W końcu podszedł do mnie. Kiedy wziął moje ręce w swoje, zalało mnie uczucie jakbym została wciągnięta w wir.
Potem miałam wizję młodego Venus w górach, przekształcającego się w pumę i mężczyzny wyruszającego na poszukiwanie czegoś tak abstrakcyjnego, że wydawało się to nie mieć żadnej nazwy. Miał kochanków podobnych sobie, zarówno mężczyzn jak kobiety i wszyscy tańczyli nago w gęstym lesie. Dzięki swej dzikiej naturze był częścią istoty gór Rainier, należał do ziemi. Zaczęłam rozumieć dlaczego stado wybrało to miejsce, zakupiło wiele hektarów ziemi by stworzyć tu swoją własną społeczność. Ich miejsce było tutaj, w pobliżu wulkanu i gór z którymi Pumy były związane krwią. —Zmienna, czujesz się zagubiona, nie mylę się prawda? Nie masz stada. Masz rodzinę, ale nie masz klanu ani miejsca gdzie przynależysz a które mogłabyś nazwać swoim domem (mówił powoli, niemal szepcząc). Nie bój się być kim jesteś. Skrzywiłam się. Naraz przypomniałam sobie swoje dzieciństwo i przezwiska dzieci. Jakże tego nienawidziłam! „Spacerująca z wiatrem” podróżowała po świecie i nigdy nigdzie nie zagrzała miejsca. Zawsze sama... wizja bycia właśnie taką przerażała mnie. Po śmierci matki uczepiłam się Camille, starając się być jak najbliżej niej. Ale pomimo całej miłości jaką mi dała, nigdy tak naprawdę nie udało się jej zastąpić mi matki. Venus wziął moje ręce w swoje, ściskając je delikatnie. —Nie bój się obrać ścieżki którą wyznaczył ci los, moje dziecko. Losy niektórych z nas każą nam iść z wiatrem tak, by służyć bogom i swemu przeznaczeniu. Ty i twoje siostry przynależycie do dwóch światów, jesteście rozdarte między nimi... Przestań się martwić. Teraz jesteś przyjacielem naszego klanu i zawsze będziesz tu mile widziana. Ponadto jeśli czujesz potrzebę, będziesz mile widziana w okresie Pełni, by razem z nami przemierzać las, mimo iż w porównaniu do nas masz rozmiar kociaka. Gdy jego usta musnęły moje czoło, ogarnęła mnie fala mocy. Mrugnął do mnie by ponownie uścisnąć mi dłoń. —Jesteś bardziej wyjątkowa niż myślisz, mój kotku. Myślę, że możesz być zaskoczona tym co odkryjesz, a co ukryte jest w głębi twojej duszy. Byłam ciekawa wiedząc jednocześnie, że nieprędko przyjdzie mi się tego dowiedzieć. Zmusiłam się by skupić uwagę na grupie. Jasne było że Zachary, Tyler i Ajax uczestniczyli już w tym rytuale, bo wszyscy stali na baczność z poważnym wyrazem twarzy i splecionymi rękami. Venus zrobił krok do tyłu. —Jesteśmy gotowi. Zaprowadźmy ich teraz do ciała Shawn'a.
Zachary wydawał się być na granicy złamania ale z racji tego kim był, musiał dawać dobry przykład. Nikt z obecnych nie zdawał się kwestionować rozkazów Venus. Podeszłam do Zacharego i wzięłam go za rękę, po czym wszyscy ruszyliśmy w milczeniu. Za nami Camille i Venus rozmawiali cicho, szepcząc do siebie. Dalej szli Morio i Menolly a za nimi Ajax i Tyler. Sosny były pokryte śniegiem, pnie porośnięte wrzosem i borówkami. W moim świecie lasy żyły swoim własnym życiem, te tutaj zdawały się milczeć, co mnie denerwowało. Tutaj las zdawał się mieć swoją własną świadomość a człowieka postrzegał jako bezużytecznego intruza. Duchy leśne i Driady były tolerowane, ale tylko zwierzęta były tutaj tak naprawdę bezpieczne. Cała reszta stanowiła jedynie tło krajobrazu. Ciemne krzewy i liście. Wokół błyszczące oczy obserwujące nas z ukrycia w ciemnościach. Mijając drzewa słyszałam ich szum. Nagle przed nami ciszę przerwał szum rzeki. Ujrzałam rysujący się w ciemnościach kształt Arrastry. Był to młyn wykorzystywany do mielenia rudy i odzyskiwania cennego złota, które wypełniało marzenia i nadzieje poszukiwaczy. Z tego co zrozumiałam, dawniej roiło się tutaj od górników. Wróżki wolały srebro jednak rozumiałam chęć posiadania innych metali szlachetnych. Camille i Venus przestali rozmawiać. Zbliżając się poczułam jak włosy stają mi na karku dęba, czułam że jesteśmy już blisko miejsca zbrodni. Zachary ruchem głowy wskazał na widoczną wyrwę w lesie. —Przejdziemy przez rzekę tamtędy, powiedział wskazując na polanę po drugiej stronie. To tam właśnie znaleźliśmy ciała. Zainstalowaliśmy nawet parę pułapek i postawiliśmy strażników. Jeśli mam być szczery, Shawn był jednym z nich, ale coś lub ktoś wzięło go z zaskoczenia. —Myślałam że powiedziałeś Delilah, że strażników postawicie jedynie w okolicy domów? zapytała Menolly —Takie mieliśmy intencje, odparł Venus ale Shawn przekonał nas że nic mu nie grozi. Widać zabójcy udało się go podejść kiedy był sam. Kiedy Jesse go znalazł, był już martwy. Zach pokręcił głową. —Jesteśmy w sytuacji podbramkowej. Rada ostatecznie uznała że potrzebna jest nam pomoc. Jeśli nic się nie zmieni to niebawem przestaniemy istnieć. Mamy zamiar wysłać kobiety i dzieci poza terytorium na górę Baker... do plemienia Niebieskiego Szlaku.
—Plemię Niebieskiego Szlaku? zapytała Camille. To inne stado zmiennych Pum? —Niedźwiedzi, odpowiedział Venus. Grupa Indian. Zawarliśmy z nimi sojusz na wypadek gdyby któremuś z nas groziła zagłada. Tak by uniknąć katastrofy z gór St. Helens, która zdziesiątkowała stado łosi. —Trochę na to późno, wtrącił Ajax. Chcę zabrać ze sobą mojego syna i pozwolić mu spocząć w spokoju. Jego głos nie zdradzał żadnych emocji, teraz jednak zrozumiałam dlaczego ten mężczyzna wydawał mi się tak odległy. Jeśli Shawn był kuzynem Zacha, to Ajax powinien być jego wujkiem. A to był jego syn, leżący teraz bez życia na śniegu... Camille powstrzymała się od powiedzenia czegoś, podczas gdy Zachary prowadził nas w górę doliny wzdłuż rzeki, której wody nie były zamarznięte, jednak kamienie pokryte były warstwą lodu i śniegu. Na środku polany widoczne były pozostałości po ognisku. Wtedy przypomniałam sobie jak Zach mówił mi o młodym małżeństwie biwakującym tutaj... Patrząc teraz na to miejsce stwierdziłam iż było ono wręcz stworzone do tego typu wypraw i spotkań... Wiatr przyniósł w naszą stronę zapach krwi. Spojrzałam przez ramię na Menolly i Camille. One również to poczuły. Twarz Menolly zdradzała jej pragnienie, tym bardziej byłam zadowolona że przybywszy tutaj wpierw zapolowała. W pobliżu rzeki obok dużego kamienia, leżało ciało młodego mężczyzny. Lub przynajmniej to, co z niego pozostało. Jego włosy były koloru pszenicy i poplamione zaschniętą krwią. Jego skóra wyglądała jak stary pergamin, tak jak gdyby została zmumifikowana. Jego gardło było podcięte tak, że teraz jego głowa opadała. Odwróciłam wzrok, drżąc. Ale przedtem zdążyłam ujrzeć na jego twarzy zamrożony wyraz terroru, który na zawsze pozostanie mi w pamięci. Spojrzawszy w niebo ujrzałam wyłaniający się zza chmur Księżyc. Obecni tu mężczyźni byli do siebie uderzająco podobni. Co nie dawało mi spokoju to fakt, że Shawn był jedynie nastolatkiem wkraczającym w dorosłe życie, które nagle tak brutalnie zostało mu odebrane. Nigdy już nikogo nie spotka, nie zakocha się i nie założy rodziny ani nie zdobędzie zawodu. Biorąc głęboki oddech, starałam się ukryć moje uczucia. —Kto mógł dokonać tego w tak krótkim czasie? Gdzie był w tym czasie jego przyjaciel? Nawet jeśli musiał pójść za potrzebą, to zajęło mu to zaledwie kilka minut! Jednak wszystkie płyny z jego ciała zdały się wyparować, powiedziała. Menolly klęczała blisko ciała potrząsając głową. Nawet wampir nie jest w stanie tego zrobić!
—Wszystkie ofiary były w tym stanie. Na początku myśleliśmy, że to naturalny proces, ponieważ nie od razu udało nam się odnaleźć ciała, powiedział Venus. Czy teraz rozumiecie dlaczego tak się boimy? Usiadł na śniegu i wziął delikatnie rękę Shawn'a w swoją. —Starałem się odnaleźć mordercę w moich snach, ale mgła ciągle przeszkadza mojej wizji. Wszystkie czary i magiczne pułapki jakie zastawiłem... nic z tego nie działa. Ajax stał blisko Menolly, zapatrzony w nurt rzeki. —Jeśli możecie coś zrobić, nieważne co by to miało być - wszystko co może nam pomóc w odnalezieniu mordercy, będziecie mieli moją nieskończoną wdzięczność, powiedział szorstko. Pomogę tobie i twoim siostrom jak tylko będę mógł. Zapłacę każdą cenę. Ale błagam was na wszystkie świętości, pomóżcie znaleźć nam tego, kto zabił mojego syna! Mężczyzna upadł. Łzy spływały mu po policzkach, płakał w ciszy skąpany w świetle księżyca. Camille zbliżyła się cicho do ciała by powąchać jego koszulę. —Jest tu zapach którego nie znam... —Zauważyliśmy to samo, powiedział Venus. Myślałem, że znam zapach wszystkich stworzeń żyjących w okolicy, ale ten jest dla mnie nowy i wprawia mnie w stan alarmowy. Stale mam wrażenie, że powinienem skądeś go znać i rozpoznać. Usiadłam obok Menolly i zadrżałam, gdy mój tyłek dotknął zaśnieżonej ziemi. —To nie jest zapach nieumarłych, tego jestem pewna, powiedziała Menolly. Zupełnie jak demona... prawie, ale nie do końca. Co sądzisz, Camille? Camille pochyliła się spoglądając w szkliste oczy Shawna. —Żałuję że rozmawiający ze zmarłymi nie mogą nam pomóc. Chyba żeby miał w sobie krople krwi wróżek... Odwróciła się do Zacha który pokręcił głową. —Nie ma mowy. Był w stu procentach ziemianinem. —Tak właśnie myślałam, powiedziała nadal badając ciało Shawna.
Dotknęła palcem jego warg, następnie nosa. Masz rację, Menolly; czuję bardzo słaby zapach demona. Ale jest coś jeszcze... coś co jest pod nim obejmując go... to bardzo dziwne. Obserwowałam otaczającą nas polanę i nagle moja koncentracja została przerwana. Coś kazało mi się udać w strone brzegu... wokół wznosiły się ogromne głazy. Kładąc rękę na jednym z nich poczułam coś... Wiedziałam że muszę się wspiąć na sam szczyt. Mój instynkt mówił mi, że muszę koniecznie to sprawdzić. —Dokąd to prowadzi? spytałam przez ramię, wskazując na górujące nad nami szczyty. Zachary i Tyler dołączyli do mnie, po nich Menolly. Venus, Camille i Morio zajęli się przygotowaniem ciała do transportu. Ajax, tymczasem stale wpatrywał się w płynącą rzekę. Zach spojrzał w górę. —Nie wiem. Nigdy tam nie byłem, powiedział. —A ty, Tyler? zapytałam. Tyler pokręcił głową. —Nie powinniśmy się tym przejmować, odparł. —Cóż, jestem innego zdania. Tam coś jest. Menolly zbliżyła się do mnie. —Idę z tobą kotku,rzuciła. To powiedziawszy zaczęła się wspinać. W tym momencie miałam wrażenie oglądania dawnej Menolly, jeszcze przed jej przemianą. Poruszała się zręcznie i sprawnie, wykorzystując swoje paznokcie. Wzięłam głęboki oddech. Byłam wysportowana. Jestem w stanie to zrobić. —Dobra, teraz moja kolej… —Jesteś pewna że chcesz spróbować? Może się to skończyć upadkiem w przepaść! ostrzegł mnie Tyler. Mógłbym iść po sprzęt... —Nie ma takiej potrzeby. Będę ostrożna. Nie lubię co prawda wody, ale kocham wysokość.
Kierując się intuicją i iście kocią zwinnością, zaczęłam powoli piąć się do góry. Uważając gdzie stawiam stopy i starając się trzymać jak najbliżej ściany, noga za nogą, krok za krokiem, nabierałam wysokości. Stawiając jednocześnie czoła górze... Gdy śnieg zaczął padać mocniej, nie byłam w stanie ocenić jak wysoko się znajduję. Nade mną w polu widzenia była Menolly. Chociaż mogła z łatwością lewitować i dostać się na sam szczyt w kilka minut, to jednak wybrała najtrudniejszą drogę... udowadniając sobie jaką jest naprawdę... Żadnych skarg, tylko prosty wybór. W końcu wszystkie tak właśnie robiłyśmy, pomyślałam szukając jednocześnie oparcia dla stóp. Całe nasze życie opierało się na dokonywaniu wyborów. Podobnie jak ciotka Rythwar, która postanowiła odwrócić się plecami od Lethesanar... Podobnie jak ojciec. Podobnie jak my, decydując się pozostać na ziemi i chronić oba nasze światy najlepiej jak tylko mogłyśmy. —Znalazłam półkę! krzyknęła Menolly. —Daleko jeszcze? zapytałam —Nie więcej niż trzy metry i jesteśmy, odparła. Miała rację. Kilka minut później, moja ręka wymacała półkę a Menolly chwyciła mnie za nadgarstek, pomagając mi się wdrapać. Oddychając i starając się dojść do siebie po wysiłku, rozglądałam się wokoło. Gzyms na którym się znajdowałyśmy miał około trzech metrów szerokości, i był praktycznie niemożliwy do zobaczenia z dołu nawet w świetle dziennym. Wszystko wokół pokryte było dzikim winem i jeżynami. Wstałam i po paru krokach ujrzałam zaśnieżone wejście do jaskini. —Jaskinia? zapytałam. —Na to wygląda. Widać dawno nikt z niej nie korzystał, powiedziała Menolly. Ale spójrz tam, ktoś wyrąbał przejście w jeżynach. I tu też, dodała wskazując na mały otwór. Nie zrobił się sam, powinnyśmy to sprawdzić. Usuwając blokujące połamane gałęzie i śnieg , zajrzałyśmy do środka. —Chciałabym mieć latarkę. Obie nie za dobrze widzimy, przez co możemy coś przeoczyć. —Zostań tu i nie wchodź beze mnie, powiedziała kierując się lekkim krokiem wgłąb jaskini.
Zupełnie jak latawiec na wietrze, kierowana ruchem powietrza unosiła się niczym piórko na wietrze. Menolly nie umiała tak naprawdę latać, poza tym gdy przeobrażała się w nietoperza. Ale tej sztuczki jeszcze do końca nie opanowała... natomiast bardzo dobrze potrafiła unosić się w powietrzu, pływać i szybować. Jej moc miała swoje granice i nadal wiele musiała się nauczyć, ale mimo to była bardzo przydatna. Żeby na przykład przymocować choinkę do sufitu lub złapać mnie za kark uwieszoną zasłony. Chwilę później wróciła z Camille, która trzymała się jej z całych sił. Obie wylądowały z głuchym łoskotem w śniegu. Po włączeniu latarki, Camille skierowała się w głąb jaskini. —Co my tu mamy? —Nie jestem pewna, odpowiedziałam. Chodźmy zobaczyć. Po czym odsunęłam gałęzie skutecznie broniące wejścia. Kiedy coś lepkiego spadło mi na twarz, podskoczyłam nerwowo, wpadając na Camille która była za mną. —Co się dzieje? Wszystko ok? spytała Otarłam twarz ręką. Pajęczyna... psia kość !! —W porządku, ale nie podoba mi się to wcale, powiedziałam wchodząc głębiej. Camille szła za mną, za nią szła Menolly zabezpieczając nasze tyły. Jaskinia była oświetlona sztucznym światłem, mieniąc się od tysięcy pajęczyn. Czyste i krystaliczne, tkane były we wszystkich kierunkach. Nie było w nich żadnej symetrii, tylko szalony kalejdoskop piękna. —Pająki, mruknęła Camille. Czy to są… ? Prowadzenie przejęła Menolly, usuwając pajęczyny i tym samym torując nam drogę. Po znalezieniu się w samym środku jaskini, znalazłyśmy skulone coś w rogu... —Lepiej zapytaj Zacharego, czy inny członek jego stada nie zniknął... ktoś kim nikt się nie przejmował, powiedziała. —Uch... (naprawdę nie chciałam wiedzieć, ale musiałam zapytać), to co to jest... ? —Tak, to ciało jest dokładnie w takim samym stanie jak inne.
Myślę że teraz nie możemy już mieć żadnych wątpliwości co do zaangażowania we wszystko klanu Myśliwych Księżyca. Jasnym jest że terytorium Pum stało się ich spiżarnią.
Rozdział 8 Zrozumienie znaczenia słów Menolly zajęło mi chwilę. Wreszcie jednak wszystko wydało mi się jaśniejsze. Klan Myśliwych Księżyca żywił się członkami stada Pum. Czy istnieje lepszy sposób by pozbyć się rywali? —Na Świętą Matkę! To jest szaleństwo! zawołałam drżąc. Rozejrzałam się wokoło. Zdawało się że jesteśmy same... jak na razie... —To dobry sposób aby pozbyć się swoich wrogów... zupełnie tak, jak robiły to stare plemiona. Niezupełnie kanibalizm ale blisko, powiedziała Camille. Pytanie brzmi: dlaczego się tu znaleźli i dlaczego właśnie teraz? Nagle usłyszałam jakiś dźwięk z prawej strony. Podniosłam rękę dając znać by zachowały ciszę. —Ciii, powiedziałam pochyliwszy się (dźwięk się powtórzył). Wynosimy się stąd! Zabieramy ciało i opuszczamy to miejsce! —Pająki? mruknęła Camille Odpowiedziałam skinieniem głowy. Menolly złapała ciało i wszystkie skierowałyśmy się do wyjścia. Jednak po drodze moja pięta zahaczyła o coś i wylądowałam na ziemi. —O kurcze... wymamrotałam pocierając brodę, coś owinęło się wokół mojej nogi Camille poświeciła mi latarką, wokół leżały kości połączone paskami skóry. Z grymasem na twarzy przyglądałam im się podniósłszy je do światła. Związane razem tworzyły coś na kształt tarczy. Weźmiemy je ze sobą, może czegoś się dowiemy, powiedziałam przekazując je Camille która była mniej wrażliwa ode mnie. —Masz rację, powiedziała. Pospieszmy się. Naprawdę nie chcę skończyć jak ten... biedak. Po powrocie na półkę musiałyśmy znaleźć drogę w dół. Na szczęście okazała się łatwiejsza od wspinaczki w górę. Po przewieszeniu sobie naszego znaleziska przez ramię, Camille zbliżyła się do Menolly oplatając ramiona wokół niej. —Nienawidzę wysokości, wymamrotała z zamkniętymi oczami.
Nie mając czasu na kłótnie i nie wiedząc czy ktoś nie kryje się w jaskini, na przykład armia zmiennych pająków chcących nas uciszyć... Menolly stanęła nad przepaścią. —Taïaut! krzyknęła Menolly. Z ciałem pod pachą i naszą siostra na plecach, Menolly skoczyła! Camille krzyczała trzymając się jej kurczowo. Prawda że leciały ciut szybko... zupełnie jakby Menolly była sama. Biorąc pod uwagę reakcję Camille, byłam zadowolona że nie ma z nami Chase'a. Co prawda znosił nasze „małe dziwactwa” lepiej niż jakikolwiek inny człowiek ale nawet jak dla niego nasza „mała przygoda” mogła by się okazać przysłowiową kroplą... a szczerze mówiąc sama nie czułam się komfortowo... Menolly udało się szczęśliwie wylądować. Położywszy ciało na ziemi, pozwoliła Camille stanąć na własnych nogach. Z każdym dniem staje się coraz silniejsza, pomyślałam częściowo schodząc a częściowo ześlizgując się w dół po osypisku. Na dole czekali na nas Morio z Zacharym i resztą. —Musimy porozmawiać, powiedziałam dołączając do nich. Lepiej zrobimy wynosząc się stąd w bezpieczne i jasne miejsce, dodałam. Sytuacja jest poważna. Zach przyjrzał się zwłokom. —Jeszcze jeden? spytał, po czym zachwiał się oparłszy o skałę. —Najwyraźniej. Czy zniknął ostatnio ktoś jeszcze? Ktoś kogo ciała nie odnaleziono? zapytała Camille Z zaciśniętymi ustami, pokręcił głową. —Nie. Wracajmy lepiej do głównego budynku. Kiedy zaproponował że poniesie ciało, Menolly odmówiła. —Mogę... je... nieważne. Delilah ma rację, wynośmy się stąd. Nawet będąc w grupie nie jesteśmy bezpieczni, powiedziała stając na czele. Śnieg nadal padał. Czułam że czeka nas zima stulecia. Zapominając o pogodzie, skupiłam się na bezpiecznym dotarciu do domu. Dotarłszy na miejsce i pokonawszy schody znalazłam się w oświetlonym przez żyrandol holu.
Hol był przestronny z brązowymi marmurowymi płytami które ciągnęły się aż do korytarza. Wielkie szerokie schody, wypolerowane podłogi. Dom miał cztery piętra. Balustrada ozdobiona była złotem. Mimo pewnej surowości, czułam że byli zamożnym klanem. Po każdej stronie schodów stały ogromne donice z figowcami. Na lewo i na prawo prowadził korytarz który doprowadził nas do ciężkich podwójnych drzwi. —Przynieście ciało tutaj, powiedział Zachary. I nade wszystko nie hałasujcie, nie wiemy z czym mamy do czynienia. Menolly podążyła za nim z ciałem przewieszonym przez ramię. My zaś czekaliśmy w ciszy. —Tylne drzwi, powiedział wskazując na drzwi po lewej. Upewniwszy się że pokój jest pusty, gestem zaprosił nas do środka. Znaleźliśmy się w ogromnej bibliotece z regałami na ścianach, od podłogi po sufit. Stało tam biurko, skórzana sofa oraz kilka foteli oraz podnóżki tu i tam. Wszystko wykonane było z solidnego wiśniowego drewna. Morio usiadł na stołku razem z Camille. Menolly ułożyła denata na kanapie podczas gdy Zach zamknął drzwi. Następnie zapalił lampę przyglądając mu się z bliska. Klęcząc blisko ciała, potrząsnął głową i zwrócił się do nas. —Nie mam pojęcia kim jest ten człowiek. Nie jest stąd, tego jestem pewien. —No cóż... może to nieproszony gość? Czy nie ma na sobie myśliwskiej kurtki? Nawet jeśli nie znaleźliśmy przy nim żadnej broni, mógł ją zabrać jego zabójca. —Nie przypomina mi nikogo kogo znam, choć jego kurtka jest wiatroodporna, powiedział Zach. Jedynie cudzoziemcom udaje się dostać na nasze terytorium, a i to zwykle przez pomyłkę. Jest niepodobny do żadnego z naszych sąsiadów. I naprawdę nie mam pojęcia kim jest. Czy raczej był (drapiąc się po głowie, usiadł). Więc znaleźliście go na górze? I co tam chowasz za plecach z tyłu? zapytał Camille. Moja siostra wyjęła znalezisko i położyła go na biurku tak by wszyscy mogli mu się dokładniej przyjrzeć. Były to bez wątpienia ludzkie kości, które powiązane razem tworzyły coś w rodzaju symbolu. Znajomy widok skórzanych rzemyków sprawił, że zadrżałam. Czułam że pochodzą z tego samego miejsca co kości.
Rzuciłam okiem na Morio. —Czy to jest to o czym myślę? —Nie znam tego symbolu, zaczęłam kiedy Camille przerwała mi machnięciem ręki. —Ja znam, powiedziała. W ostatnich miesiącach spędziłam sporo czasu czytając i analizując stare teksty na temat magii (posyłając mi zmęczone spojrzenie, mówiła dalej). Myślałam że może to być przydatne, więc poprosiłam Iris by zdobyła je dla mnie. Zaniepokojona rzuciłam okiem na Zacha, który nie spuszczał wzroku z ciała. Zniżając głos, ciągnęła dalej: —Jeden z tekstów poświęcony był demonom. Symbol który widzimy jest jednym z wielu używanych przez brygadę Degath. Trenyth miał rację, mamy do czynienia z nową bandą skautów z piekła rodem. I nawet bez tego, tarcza którą tutaj mamy przesiąknięta jest demonem. We wszystko zamieszany jest Skrzydlaty Cień. Moim zdaniem, udało mu się przeciągnąć zmienne pająki na swoją stronę. —Skrzydlaty Cień? Brygada Degath? Co to wszystko znaczy? zapytał Zach. Kurcze! Zapomniałam że jego słuch był równie dobry jak mój. —Powiedziałaś „zmienne pająki”? Mówisz o klanie Myśliwych Księżyca? Zanim odpowiedziałam, musiałam wpierw dowiedzieć się na ile mogę mu zaufać. —Słyszałeś o nich? spytałam. Jego twarz pociemniała. —Aż za wiele. Myślisz że to ich sprawka? —Tak, odpowiedziałam cicho. Posłuchaj mnie. Jak długo ciągnie się spór pomiędzy wami a klanem Myśliwych Księżyca? Pomogłoby nam gdybyśmy wiedzieli czemu ze sobą walczycie?. Przez chwilę się zastanawiał z zamkniętymi oczami. Potem się odezwał. —Nie wiem. Ostatni atak był... cóż, w czasie ostatniego ataku byłem jeszcze dzieckiem. Przegnaliśmy ich z naszych ziem kiedy znaleźliśmy ich gniazdo w lesie. Ale to było dwadzieścia lat temu.
Jak i dlaczego jesteśmy wrogami, nie mam pojęcia. Nikt nie wspomina klanu Myśliwych Księżyca, chyba że jest to absolutnie konieczne. Mogę spróbować dowiedzieć się o nich czegoś więcej ale to zajmie trochę czasu. —Spróbuj. W międzyczasie może powinieneś powiedzieć nam, dlaczego biłeś się z Gephem von Spynnem dwa lata temu, powiedziałam pochylając się w jego stronię. —Wiesz również o tym? spytał spięty. Walczyliśmy, to prawda, ale oprócz kilku połamanych kości nie miało to żadnych konsekwencji. Po konsultacji spojrzeniem z Menolly i Camille, skinęłam głową. —Tak wiemy o wszystkim... nie pytaj mnie skąd. Co się stało? Drgnąwszy odpowiedział. —Zaatakował jedną z naszych kobiet i próbował ją zgwałcić. Zostałem powołany do ukarania go ale okazał się być silniejszy niż myślałem. Ranił mnie nożem kiedy ja używałem jedynie pięści. Krótko po wszystkim zniknął (spojrzał na ciało leżące na kanapie). Tak więc według ciebie, klan ten podpisał pakt z grupą demonów? Westchnęłam. —Nie jesteśmy pewni. Powiedzmy że wszystko na to wskazuje. Ale nie mów o tym nikomu! Przynajmniej na razie. Nie ma powodu do wzniecania paniki. Szczególnie jeśli mamy rację... co często się zdarza... —Nie ma problemu, powiedział Zachary zaciskając usta tak, jakby myślał o czymś intensywnie. Nie zdziwiłbym się gdyby faktycznie byli w zmowie z demonami. To banda rzezimieszków. Od dzieciństwa uczono mnie aby uważać na nich. Widocznie mój ojciec miał rację gdy mówił że nie życzą nam dobrze. —Dopóki nie poznamy prawdy nie będziemy wysuwać daleko idących wniosków, zrozumiano? —Przy okazji, czy wiecie dlaczego demony przyłączyły się do klanu Myśliwych Księżyca? zapytał zdziwiony. Jasne że są szaleni i pokręceni, ale demony są tutaj dość rzadkie, prawda? Co z tego będą mieli? —To jest pytanie za milion dolarów, odpowiedziała Menolly. Zwróciwszy się do Camille dodałam: —Widać nie ominie nas wizyta u Flama, wymamrotałam.
—Słuchaj, powiedziałam. Do czasu do kiedy nie uda nam się rozwiązać zagadki zabójstw myślę, że byłoby lepiej gdybyście unikali lasu. Nie chodźcie tam, chyba że w grupie minimum trzech a do tego uzbrojeni po zęby. Kiedy dowiemy się czegoś więcej, zadzwonię do ciebie. Następnie wstałam otrzepując dżinsy. Po sekundzie podeszła do nas Menolly. —Powinniście skontaktować się z waszym szamanem. Może jemu uda się rozpoznać ofiarę, powiedziała wskazując na ciało na kanapie. Zachary skinął głową po czym wyszedł. W chwili gdy zamknęły się za nim drzwi, Morio dał nam znać byśmy milczeli i z palcem na ustach wskazał na coś w rogu pokoju. Za wazonem z kwiatami umieszczona była kamera, ledwo widoczna. Tak oto wszyscy czekaliśmy w ciszy do powrotu Zacha i Venus, który zajął się badaniem ciała. Kiedy skończył, zaczął przechadzać się po pokoju tam i z powrotem. —To jest człowiek którego wynajęliśmy do inspekcja stacji uzdatniania wody w pobliżu rzeki, służącej do nawadniania naszych sadów. —Człowiek? To wszystko komplikuje, wtrąciła Camille. —Nic dodać nic ując, dodałam. Jeśli chodzi o zabójstwa Pum, nie musieliśmy nikogo wtajemniczać. Jednakże śmierć człowieka stanowiła problem... —Musimy porozmawiać z Chasem, powiedziałam. Ten człowiek na pewno ma rodzinę. Jeśli policja znajdzie w jego dokumentach wzmiankę o waszym rezerwacie, zwali wam się na głowę. Pozwólcie nam powiadomić brygadę CSI. —Delilah ma rację, przytaknął Morio. Kiedy go ostatnio widzieliście? Wnioskując z wyrazu twarzy, Venus był w pełni świadomy zagrożenia na jakie narażone jest jego stado. —Byliśmy umówieni na dzisiaj na godzinę piętnastą po południu. Pokazałem mu w skrócie zabudowania i teren nad rzeką, nie sądziłem jednak że zechce się oddalić na własną rękę. Dlatego też kiedy się nie pojawił, pomyślałem że skończył inspekcję i opuścił nasze terytorium. Camille dokonała szybkiej kalkulacji.
—Więc zostaje wam kilka godzin, góra jedna doba przed tym jak policja zapuka do waszych drzwi. Nawet jeśli powiecie im że nikogo takiego nie znacie, tamci nie dadzą wam spokoju. Czy naprawdę macie intencje się w to pakować? Jedno było pewne, moja siostra wiedziała jak być przekonująca. Venus pokręcił głową i odpowiedział: —Zadzwoń do kogo trzeba i zbierz potrzebnych ci ludzi. Nie potrzeba nam by obcy dowiedzieli się, że na naszym terytorium został zamordowany człowiek. Nikt nie musi i nie powinien wiedzieć kim jesteśmy. Żałuję że nie poprosiłem was o pomoc kiedy zmarła Sheila. Zachary jęknął. —Jeśli poparłbyś mnie przed Radą, nic nie musielibyśmy teraz robić a wszyscy by jeszcze żyli. Włącznie z moją siostrą i kuzynem. —Przestańcie się teraz kłócić. Nie czas ani miejsce na to, skarciłam ich. Camille przytaknęła. —Ona ma rację. Delilah zadzwoń do Chase'a. Jeśli wolisz, sama mogę to zrobić... Westchnęłam przeciągle. —Nie, dam sobie radę. Wyjmując z kieszeni komórkę zdałam sobie sprawę, że nie mam zasięgu. Może to jedynie moje przeczucie, jednak czułam że kontakt ze światem zewnętrznym Pum jest ograniczony do minimum. —Muszę skorzystać z waszego telefonu. Zach wskazał na drugą stronę biurka. —Tam. Naciśnij 9 by wyjść z naszej sieci. —Naprawdę, macie tutaj świetny sprzęt, powiedziałam podnosząc słuchawkę. Po naciśnięciu klawisza 9, wybrałam numer Chase'a. Kiedy nikt nie odebrał, wybrałam numer do jego biura. Miałam szczęście, był jeszcze w pracy i w o wiele lepszym nastroju niż w ciągu dnia.
—Złapaliśmy go! Złapaliśmy mordercę krasnoluda! A może powinienem powiedzieć „zabójców”? To dwaj członkowie miejscowego gangu. Dranie zabili go w imię rytuału przyłączenia się do tamtejszej sekty. Słyszałaś może o „Aniołach Wolności”? —Nie przypominam sobie, odpowiedziałam. —Wydaje się, że to gałąź wywodząca się od Stróżujących Psów, ale nie jestem pewien. Udało mi się wstawić tam swojego człowieka i wysłałem raport do OIA ale wciąż nie mam od nich odpowiedzi. Tymczasem przetrzymamy ich do czasu, aż Centrala czegoś nie postanowi. Możliwe że zażądają ich ekstradycji, co może skomplikować wiele rzeczy. A ty, jak się masz kochanie? spytał. Mimo że nie chciałam psuć mu dobrego nastroju, opowiedziałam mu pokrótce co znaleźliśmy. —Zmienne Pumy pragną wpierw pochować zmarłych, a znając sytuację to chyba najlepsze rozwiązanie. Sprawę komplikuje fakt iż ostatnia ofiara była człowiekiem... Mamy wszelkie powody by sądzić, że zabiły go zmienne pająki. —Zmienne pająki? Cholera! Masz na myśli klan Myśliwych Księżyca? —Hmm, hmm, wymamrotałam na wypadek gdyby ktoś podsłuchiwał naszą rozmowę. Słuchaj, zrób co masz zrobić i dołącz do nas. Pospiesz się, proszę! Wydawało się że Chase zrozumiał mój problem. —Znalazłaś coś... wiesz co? spytał cicho. —Niestety tak. Porozmawiamy później. Przyprowadź ze sobą zespół medyczny, może nam się przydać. Tymczasem musimy dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego człowieka. Czy miał rodzinę, krewnych których trzeba by poinformować o jego śmierci... takie rzeczy. Przy odrobinie szczęścia, okaże się bezdzietnym kawalerem bez rodziców. Podczas gdy czekaliśmy na Chase'a, Venus poprosił Zacha żeby przyniósł nam coś do picia. Ponieważ nie wiedziałam czy mogę im zaufać odmówiłam, podobnie Menolly. Camille i Morio poprosili o gorącą czekoladę. Zbliżyłam się do okna z widokiem na drogę prowadzącą do lasu i otworzyłam je, wcześniej odgarniając aksamitne zasłony. Nadal padał drobny śnieg. Przed świtem zacznie padać deszcz, co w połączeniu ze stopionym śniegiem sprawi że drogi będą śliskie.
Zachary stanął za mną. Podobało mi się to, chociaż nie lubiłam jak ktoś patrzył mi przez ramię. Kiedy się odwróciłam, stuknęliśmy się głowami. —Ups, przepraszam! Chociaż sytuacja mnie krępowała, zmusiłam się do uśmiechu. Część mnie chciała stąd iść i zapomnieć o istnieniu Pum. Zach pochylił się ku mnie, szepcząc mi do ucha: —Jesteś z kimś? Jego oddech na mojej szyi sprawił że zadrżałam. —Tak... mam kogoś, odpowiedziałam Następnie nie wiedząc co mnie opętało, dodałam: Ale jestem w połowie wróżką. Nie jesteśmy naprawdę monogamiczne... Zachary milczał przez chwilę, po czym skinął głową. —Rozumiem. Porozmawiamy później. Potem dołączył do Venus. Wciąż był obecny w mojej aurze i myślach. Kiedy przybył Chase z ekipą, mieliśmy wielką ochotę wracać do domu. Camille i Morio zostali razem stłoczeni w dużym fotelu. Usiadła mu na kolanach, podczas gdy on obsypywał ją delikatnymi pocałunkami po policzkach, szepcząc jej przy tym coś do ucha. Menolly czekała i wszystko obserwowała z rogu sufitu, lewitując. Po rzuceniu okiem na wszystkich, Chase nie krył zdziwienia. Po chwili dołączył do nas Zach i Venus. Mimo iż zżerała go ciekawość, w obliczu Venus zachował pytania dla siebie. —Gdzie jest ciało? Nagle poczułam się bardzo szczęśliwa że jest z nami. Przyniósł ze sobą poczucie bezpieczeństwa i czegoś dobrze mi znanego. Ciesząc się że mam kogoś na kim mogę skupić uwagę, dołączyłam do niego. Menolly sfrunęła na ziemię siadając na rogu biurka ze skrzyżowanymi nogami. Nawet jeśli nie przepadała za Chasem, to okazała się na tyle uprzejma, by nie zabawiać się w nietoperza w jego obecności. Kiedy zespół medyczny zajęty był badaniem ciała, ja zbliżyłam się do inspektora szepcząc mu do ucha:
—Nie mów tutaj nic co jest tajemnicą i ma rangę „poufne”. Coś jest nie tak, ale nie wiem jeszcze co. Przynajmniej na razie. Skinął głową i pocałował mnie w policzek. Kątem oka widziałam Zacha, który nam się przyglądał. Jego złote oczy były przesłonięte i przyciemnione tak, że trudno było mi cokolwiek z nich wyczytać. Cofnęłam się, czując że nikt z nas nie jest tu bezpieczny, włączając w to również Pumy. Noc była pełna niebezpieczeństw, a my byliśmy żywymi celami. Kilka minut później, Sharah, lekarka elf, podeszła by z nami porozmawiać. —To faktycznie jest człowiek. Nie ulega wątpliwości że wszystkie jego płyny podobnie jak organy wewnętrzne... Chase przerwał jej gestem dłoni. —Wiem że potrzebujesz więcej czasu na przeprowadzenie sekcji zwłok, aby móc powiedzieć nam coś więcej (Sharah wpierw zamrugała, widać jednak zrozumiała bo skinęła mu głową). Przenieście zwłoki do kwatery głównej i bierzcie się do roboty. Jutro z samego rana chcę mieć raport na moim biurku. —Tak sir, odpowiedziała Sharah, po czym kierując się do swoich ludzi dodała: Słyszeliście inspektora. Bierzmy się do roboty, nie mamy całej nocy do dyspozycji! Wszyscy w asyście towarzyszących nam Pum, udaliśmy się w stronę drzwi. Niespodziewanie Chase oplótł rękę wokół mojej talii. —Będziemy was informować na bieżąco, powiedziałam. —Dobrze, odparł Zach spoglądając przeciągle na Chase'a. Dziękuję za szybkie przybycie inspektorze. Szczególnie iż sprawa nie leży w waszej jurysdykcji. Wyczuwalne w jego glosie wyzwanie było subtelne do tego stopnia, że zastanawiałam się czy Chase zwrócił na nie uwagę... Język jego ciała i spojrzenie jakim go taksował od stóp do głowy mówiły same za siebie. —Jestem pewien że waszemu szeryfowi nie spodobałoby się to, że wchodzę na jego terytorium mieszając się w jego sprawy. Chcesz żebym wpadł do jego biura i wszystko mu wyjaśnił? Korzystając że tu jestem, mogę go również poinformować że wszyscy jesteście zmiennymi Pumami. Tak czy inaczej będę miał dobrą wymówkę dlaczego działam na jego terenie. Zach odchrząknął.
—To nie będzie konieczne, powiedział marszcząc brwi. Po chwili lodowatej ciszy, odprowadził nas do drzwi. Tam czekał na nas Tyler, który odprowadził nas do samochodu. —Zadzwonię do ciebie jutro, powiedziałam do Zacha głosem jak najbardziej neutralnym. Zach skinął głową, cicho jak noc. Jednakże kiedy wsiadałam do samochodu, czułam na sobie jego wzrok. Tyler wyglądał na niezadowolonego. Odniosłam wrażenie że nie cieszy go nasza obecność tutaj. Camille czekała aż Chase uruchomi swój samochód. Zanim ruszyliśmy, napisałam na kartce wiadomość dla wszystkich: ”Nie mówcie o niczym innym jak o pogodzie. Jestem pewna że ktoś grzebał przy naszym samochodzie. Zajmę się tym jutro.” Tak więc przez całą drogę powrotną rozmawialiśmy o świątecznym obiedzie. Kiedy przyjechaliśmy do domu, Chase już na nas czekał. —Mój Boże, to było męczące! wykrzyknęła Camille wspinając się po schodach do wejścia, niosąc też ze sobą tarczę. Czy bezpiecznie będzie zostawić ją na zewnątrz? Nie mam ochoty więcej jej dzisiaj oglądać, dodała. Czy jesteś pewna że samochód jest na podsłuchu? Skinęłam głową. —Na sto procent. Ktoś nas podsłuchiwał. Przypomnij mi abyśmy jutro użyli kryształu od Trenytha. —Dobry pomysł, skinęła głową. Królowa Asteria miała rację, nie dalibyśmy sobie rady bez jej pomocy. Morio otworzył drzwi, puszczając nas przodem. Menolly skierowała się bezpośrednio do kuchni, a my udaliśmy się salonu. Każdy zajął pierwsze miejsce z brzegu. Chase pokręcił głową. —To ciało... co się stało z tym człowiekiem? spytał. —Trawienie zewnętrzne, powiedział Morio.
Wszystkie oczy skierowały się na niego. —Trawienie zewnętrzne? zawołałam. Fuj! —Skąd wiesz? zapytał Chase. Morio poluzował kołnierzyk przy koszuli. —Hej, to nie moja wina że mam dyplom z biologii! Według mnie znajdą jakieś enzymy trawienne w jego organizmie. Jeśli to klan Myśliwych Księżyca, to prawdopodobnie wpierw otruli swoje ofiary używając paraliżujących neurotoksyn. Po tym mogli tylko ssać przez... dobrze... przez istniejący otwór... —Dziękuję bardzo za szczegóły, mruknął Chase trochę zielony na twarzy. Co cię naszło żeby mi o tym mówić? Przez ciebie będę mieć teraz koszmary! Wszystko było o wiele prostsze zanim się pojawiliście. Mam nadzieję że zdajecie sobie z tego sprawę! Zaśmiałam się po raz pierwszy tego wieczoru. —Chase, zmienne pająki były na Ziemi na długo przed naszym przybyciem. Podobnie Morio i Pumy. Musisz pogodzić się z faktem, że od zawsze żyły tu istoty nadprzyrodzone. Różnica polega na tym, że wcześniej nikt nie wierzył w ich istnienie. Co nie oznacza że ich tu nie było. —Czasami chciałbym wrócić do tego co było przedtem, wymamrotał uśmiechając się do mnie. Zapomnij o tym co powiedziałem! Gdyby nie to, nigdy bym cię nie spotkał. Menolly weszła do pokoju. Miała na sobie dżinsy i jasnoniebieski sweter. Rzuciła okiem na zegarek. —Muszę iść do Voyagera. Wszystko zajęło nam o wiele więcej czasu niż myślałam. Pamiętajcie że jutro jest spotkanie Anonimowych Wampirów. Chcę by jedna z was poszła tam ze mną, powiedziała taksując nas obie wzrokiem. Obiecałyście że pomożecie Wadowi zwiększyć liczbę członków w postaci osób towarzyszących. —Starasz się po prostu zyskać poparcie osób z zewnątrz na sfinansowanie stowarzyszenia, które nie mogłoby istnieć bez jego żyjących członków, rzuciła Camille. OK, OK, jedna z nas będzie ci jutro towarzyszyła. Menolly się uśmiechnęła. —Znasz mnie na wylot, powiedziała. Iris zostawiła dla was karteczkę w kuchni.
Nakarmiła Maggie i przygotowała dla was obiad; jest w lodówce. Zrobiła gulasz wołowy. Sprawdziłam, jest go wystarczająco dużo by starczyło dla was wszystkich, dodała. Chase spojrzał na nią. —Dziękuję, powiedział zaskoczony. Menolly wzruszyła ramionami. —I tak mnie nie będzie z wami, wyjaśniła. Po czym zniknęła zanim mogliśmy jej powiedzieć „dobranoc" i "uważaj na siebie”. Ledwie drzwi zamknęły się za nią, usłyszeliśmy hałas z kuchni który powiedział nam że wróciła Iris. —W końcu jesteście! Brałam kąpiel i już miałam się kłaść. Ale teraz kiedy już jesteście, odgrzeje wam obiad przed pójściem spać. —Sami możemy to zrobić, ... Iris, zaczęła Camille, ale ta jej przerwała. —Nie mów głupstw, wiesz że mi to nie przeszkadza. Poza tym wszystkim, wam przydałby się dobry prysznic. Idźcie się umyć a ja tymczasem wszystko przygotuję. Następnie rozejrzała się wokół. Menolly już nie ma? —Nie, musiała iść do pracy. Skinąwszy głową zniknęła w kuchni. Po chwili wszyscy popatrzyliśmy po sobie nawzajem. Wyglądaliśmy jakbyśmy wyszli z kąpieli błotnej. —Cóż, Iris ma rację. Oprócz Chase'a, wszyscy jesteśmy brudni. Lepiej posłuchajmy Iris i weźmy kąpiel. Spotkamy się później w kuchni. Chase, dlaczego w międzyczasie nie dotrzymasz towarzystwa Iris? Naraz przez myśl przeszedł mi obraz nas razem pod prysznicem. Ale szczerze mówiąc, byłam zbyt zmęczona by robić coś więcej niż pomoczenie się w ciepłej wodzie. Camille poszła do swojego pokoju z Morio. Nie było wątpliwości że wezmą wspólny prysznic. —Niech nie zajmie wam to całej nocy! rzuciłam kierując się do siebie.
Moje mieszkanie mieściło się na drugim piętrze. Nie było tak duże jak apartament Camille, ale było moje i kochałam je. Miałam do swojej dyspozycji trzy pokoje i łazienkę, co w zupełności mi wystarczało. Miałam tam swoje biuro, pokój zabaw w którym stało drzewko dla kota i wiele innych zabawek. Wokoło pełno było rozmaitych poduszek. To tutaj właśnie uwielbiałam się zdrzemnąć. Czułam się tu bardziej komfortowo niż w łóżku. Łazienka była pełna żeli pod prysznic i innych pachnideł. Nie tak uporządkowana jak łazienka Camille, była tu jednak masa kremów i pudrów wszelkiego rodzaju. Podobnie jak Camille uwielbiałam bąbelki. Po rozebraniu się i załadowaniu brudnych rzeczy do kosza z bielizną, weszłam do wanny. Pod wpływem gorącej wody poczułam się wspaniale. Chwyciłam za szczotkę z miękkiego włosia, dokładnie się nią szorując. Po wyjściu z wanny wysuszyłam włosy potrząsając nimi tak, by ułożyły się jak należy. Po założeniu swojej ulubionej piżamy, szlafroka i kapci, skierowałam się do kuchni. Iris i Chase siedzieli już przy stole. Chase popijał herbatę trzymając Maggie na kolanach, podczas gdy Iris opowiadała mu historię swojego życia. Aby być szczerym muszę powiedzieć, że wszyscy uwielbiali wysłuchiwać jej opowieści o życiu w Finlandii. Widać Chase nie był tutaj wyjątkiem. Iris była inteligentna, ładna i nad wyraz miła. Wszyscy czuli się swobodnie w jej towarzystwie. Do tego stopnia, że zdejmowali nawet buty i kładli nogi na stole zupełnie jakby byli u siebie. Nalałam sobie filiżankę herbaty, po czym wzięłam Maggie na ręce. I tu czekała na mnie miła niespodzianka, gargulec otoczyła moją szyję ramionami i zaczęła lizać mnie po policzku. Potem położyła głowę na moim ramieniu, jej puszyste futro załaskotało mnie w brodę. Starając się obejść Maggie, Chase złożył długi pocałunek na moich ustach. Zadrżałam. Jak mogłam mu powiedzieć o Zacharym? Czy w ogóle powinnam mu cokolwiek mówić? Wybuch śmiechu powiedział nam, że wracają Camille z Morio. Camille miała na sobie fioletowy peniuar a Morio niebieski szlafrok i ciemno niebieskie spodnie od piżamy. Oboje zasiedli do stołu, podczas gdy Iris krzątała się po kuchni przygotowując nasz posiłek a na deser formę pełną domowych ciasteczek. —Musimy porozmawiać o wielu rzeczach, zaczęła Camille. Jutro będę chciała przyjrzeć się dokładniej tarczy. Chcę wiedzieć do czego służyła klanowi Myśliwych Księżyca. Ta sprawa cuchnie mi demonami i ich energią.
—Jest wiele rzeczy których musimy się dowiedzieć, odpowiedział Chase. Zadzwoniłem do Sharah gdy byłyście pod prysznicem. Ofiara nazywała się Ben Jones. Na szczęście nie miał rodziny która by się o niego mogła upomnieć i zgłosić jego zniknięcie. Pracował dla firmy wodociągowej. Tak jak powiedział Morio, wszystkie jego organy wewnętrzne zostały usunięte poza sercem które wydaje się być wyrwane wcześniej... a dokładniej jako pierwsze. Mamy tutaj do czynienia z wyjątkowo straszną zbrodnią. Myślicie że jest szansa, iż OIA się nią zainteresuje? Wiem, że Pumy są ziemianami.... —Ale będziemy potrzebować każdej pomocy jaką uda nam się pozyskać, dodałam. Nie obchodzi mnie co zrobi OIA. Może Trillian powie nam coś więcej kiedy wróci. Camille, kiedy Trillian ma wrócić? Spytałam. Wzruszyła ramionami. —Myślałam że dzisiaj, ale musiałam się pomylić. Jednak biorąc pod uwagę to, co powiedział Ojciec, możemy przestać polegać na agencji. —Nie rozumiem dlaczego oddział Degath zaatakował Pumy.... i dlaczego użył do tego klanu Myśliwych Księżyca aby ci wykonali za niego brudną robotę? Skrzydlaty Cień nie wydaje się być typem, który spocznie na laurach wysługując się marionetkami. Musimy dowiedzieć się jak najwięcej na temat Klanu Pająków. Wiem dokładnie w jaki sposób możemy uzyskać odpowiedzi na dręczące nas pytania. —Nie podoba mi się ten pomysł, ale myślę że masz rację, odpowiedziała Camille. Teraz gdy wiemy że we wszystko zaangażowane są demony... podczas kiedy ty udasz się z Menolly na spotkanie Anonimowych Wampirów, ja złożę wizytę Flamowi. Jestem pewna że nam pomoże. Mam tylko nadzieję, że jego cena nie będzie zbyt wysoka i że nie będziemy tego żałować.
Rozdział 9 Kiedy się obudziłam był już ranek i wzeszło słońce. Kurczę! Spałam dłużej niż myślałam. Na szczęście była niedziela więc nie trzeba było się spieszyć do pracy. Szczerze mówiąc mój grafik był dużo luźniejszy niż Camille, która otwierała księgarnię o stałych porach, z wyjątkiem dni gdy pomagała jej Iris lub kiedy Menolly pracowała w Voyagerze... tak więc mogłam zorganizować swój dzień jak chciałam. Mimo że przez to zarabiałam mniej... ale nie przeszkadzało mi to. Rzut oka przez okno powiedział mi, że dzień był suchy i zimny, bez przymrozków. Temperatura wynosiła około trzech stopni. Śnieg zaczął już powoli topnieć, wymieszany z ziemią tworzył błoto. Zrobiłam jeszcze parę ćwiczeń przed wzięciem szybkiego prysznica. Z szafy wygrzebałam czarne spodnie i ładny podkoszulek z wizerunkiem dzwoneczka przyjmującego pozę Betty Boop z napisem: "Nic nie przebije wróżki". Po tym jak wyszczotkowałam włosy, umyłam twarz i zęby, zeszłam na na parter gdzie zapach śniadania wypełniał powietrze. W kuchni była Camille z Iris; obie przygotowały dzisiaj naleśniki z jagodami, kiełbaski z syropem klonowym, jajecznicę i mus jabłkowy z bitą śmietaną. Iris przygotowała mi filiżankę gorącego mleka posypanego cynamonem i cukrem. Oblizałam usta. —Od rana jesteście na nogach. Chcecie obie grać kury domowe? Camille uśmiechnęła się do mnie, przypominając mi jednocześnie o czekających nas dziś sprawach, tym samym psując mój dobry nastrój. —Stale myślisz o wczorajszej nocy? Być może straciłam dużo z mojego optymizmu od naszego przybycia na Ziemię i mojej naiwności że "wszystko będzie dobrze" ale sama myśl o pająkach i zmiennych Pumach nie była moim ulubionym sposobem na rozpoczęcie dnia. —Nadal nie mam żadnych wieści od Trilliana, odparła. Zmarszczyłam brwi. —Być może król Svartån poprosił go aby został dłużej. Albo Tanaquar? Nie wiem jaka jest jego rola w tej wojnie. Nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiałam. Szczerze mówiąc, nigdy nie pytałam o to Trilliana...
Byłyśmy same. Menolly spała u siebie, za to Maggie bawiła się plastikową miską stukając w nią drewnianą łyżką i będąc w zasięgu naszego wzroku. Jej widok sprawił że się uśmiechnęłam. Gargulce poruszały się na dwóch nogach. Z racji ciężaru ich skrzydeł, utrzymanie równowagi sprawiało im sporo kłopotów. Dlatego też Maggie poruszała się jak ludzkie dzieci, na czworakach. Jakiś czas temu poprosiliśmy lekarza z OIA aby ją zbadał, by upewnić się że rozwija się prawidłowo, zważywszy jej przeszłość... —Trillian pełni rolę posłańca między królem Svartån a Tanaquar. Teraz kiedy przeniósł się do świata wróżek, jego praca jest łatwiejsza... mam tylko nadzieję że nie da się złapać Lethesanar, inaczej będzie po nim. Iris pokręciła głową. —Ten chłopak nie ma łatwego życia. Gdybym była jego wrogiem, trzymałabym się jak najdalej od niego, zaś jako przyjaciel pragnęłabym go mieć u swego boku, powiedziała Iris patrząc na Camille. Dziwię się że OIA robi problemy z powodu waszego związku. Już dawno powinni zostawić was w spokoju. —Ja też, i to mnie martwi, powiedziała moja siostra. Nadal czekam na werdykt. W każdym razie wracając do tematu, mimo iż Trillian ma wysoko postawionych przyjaciół, na niewiele się to zdaje. Sam nie posiada tytułu, płacą mu jak innym przez co wiele osób nie zdaje sobie sprawy z jego istnienia. Wydawało się to logiczne. Trillian miał cechy szpiega pierwszej klasy. —Co zamierzasz dzisiaj robić? zapytałam. Wzruszyła ramionami. —Poczekam na jego powrót, tak myślę. Morio wpadnie później i oboje będziemy chcieli bliżej przyjrzeć się tarczy. Potem zamierzam odwiedzić Flama (jej twarz stała się bardziej poważna). Zajmie nam to na pewno całe popołudnie. —Wiem że cena będzie wysoka, ale nie widzę innego sposobu w jaki moglibyśmy się szybko dostać do północnych królestw. Po tym co odkryliśmy wczoraj... dodałam. Zadrżałam. Camille pokręciła głową. —Rozumiem. Po tym co pająki zrobiły temu biedakowi... nie podoba mi się myśl że mogą one być praktycznie wszędzie. Czy są w stanie przybrać kształt czegoś większego?
Wzruszyłam ramionami. —Nie mam pojęcia i osobiście nie chcę się tego dowiedzieć. Camille zmarszczyła brwi. —Ja też nie, ale wiedza że są wielkości normalnych pająków nie sprawia, abym czuła się bezpieczniej. Postaram się znaleźć na nie jakieś zaklęcie. —Czemu nie kupisz bomby? zapytała Iris (jej oczy błyszczały psotnie). Na pewno będzie to bardziej skuteczne. Stłumiłam chichot. Pomimo morderczego spojrzenia jakie posłała mi Camille, sama nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. —To może być niebezpieczne dla Maggie. Moja magia potrafi być czasami nieprzewidywalna. Jednak dzięki Morio który pomaga mi nad nią zapanować, wszystko powoli zaczyna się układać. Dzięki niemu moje zaklęcia stają się o wiele bardziej precyzyjne, choć daleko im jeszcze do perfekcji. —Jesteś pewna że nie chcesz by któreś z nas towarzyszyło ci dziś po południu? Sama myśl o udaniu się do Flama by żebrać o jego pomoc budziła we mnie mieszane uczucia. Niezależnie od ceny jaką przyjdzie nam zapłacić, gra była warta świeczki. Odniosłam dziwne wrażenie że Camille czerpie z tego korzyści dla siebie samej... Jeśli mam być szczera, ten smok mnie przerażał. Nieważne jak gorący i imponujący był w swojej ludzkiej postaci. Nieważne jak bardzo był mądry i jak starą wiedzę posiadał. Nie ulegało kwestii iż posiada niewyobrażalne moce. Jeden fałszywy krok z naszej strony a skończymy jako jego danie główne. Inaczej rzecz się miała z Camille która nie pozwalała mu się obrażać i cała sytuacja zdawała się ją bawić. Sam Flam wydał się być nią zainteresowany w równej mierze jak ona nim. Potrząsnęła głową. —Dzięki, ale wydaje mi się że będzie lepiej jak pójdę sama. A ty zostań i pomóż Iris. Wykorzystaj czas i odpocznij, czuję że wkrótce nie będziemy miały chwili dla siebie. Korzystając z okazji, postanowiłam zaoferować gałązkę oliwną Iris. —Dobrze Iris, dlaczego nie przejedziemy się dzisiaj po południu na zakupy do centrum handlowego? Jestem ci winna za te wszystkie zniszczone ozdoby.
Iris podniosła głowę spoglądając na mnie. —Zakupy? Masz na myśli prawdziwe zakupy? Obiecasz że będziesz się kontrolować i nie przemienisz się w samym środku centrum handlowego? Rumieniąc się skinęłam głową,. —Zrobię co w mojej mocy. Nic nie mogę ci obiecać ale postaram się być ostrożna. —To znaczy że będę musiała odwracać twoją uwagę od dekoracji? zapytała Iris wzdychając. Zupełnie jak dziecko w dziale z zabawkami? —Po trosze tak, powiedziałam odwracając się do Camille. Cóż, jeśli o mnie chodzi skończyłam jeść. Pójdę teraz zająć się twoim samochodem. Po założeniu kurtki wyszłam. Ogród pogrążony był w zimowym śnie. Z nadejściem wiosny wszystko rozkwitnie kaskadą kolorów i barw. Zasadzone przed zimą cebulki kwiatów zakwitną w przyszłym roku. Jednak pomimo panującego chłodu i ponurego krajobrazu, nasz ogród nigdy nie zaliczał się do tych „uporządkowanych” z przyciętymi równo żywopłotami i równymi grządkami. Może dlatego miał w sobie dzikie piękno. Rozglądając się wokoło, moją uwagę przykuła rosnąca niedaleko stawu brzoza. Nie miałam jednak teraz czasu na zabawy, czekała mnie ważna praca. Jedno było pewne, nie byłam miejskim kotem. Kochałam przestrzenie, nie tolerowałam ograniczeń i wszelkiego rodzaju zakazów. Niezależnie czy byłam w mojej kociej postaci czy też ludzkiej. Porzucając rozmyślania, skierowałam swoją uwagę na samochód Camille. Jej Lexus był piękny. Utrzymany w doskonałym stanie, czasem wbrew stanowi jej konta bankowego. Wykorzystywała w tym celu swój seksapil, co gwarantowało jej zniżki za serwis i części zamienne. Czasami z Menolly brałyśmy ją ze sobą kiedy same musiałyśmy wymienić coś w naszych samochodach. Sposób sprawdzony i skuteczny. Po wyjęciu kryształu który dała nam królowa Asteria, zamknęłam oczy czując jego moc. Czułam jak magia zawarta w krysztale emituje w stałym rytmie ogrzewając moją skórę. Choć nie byłam czarownicą, energia ta wydała mi się dziwnie znajoma. Magia elfów sięgała dużo dalej niż większości czarodziejów.
Czerpali ją z drzew, głębokich i ciemnych jaskiń, starożytnych rzek płynących na dawno już zapomnianych dzikich terenach. Powoli, odmierzając kroki, zaczęłam okrążać auto nie spuszczając wzroku z kryształu, który zmieniał swą barwę przechodząc z bladego błękitu do czystej bieli do chwili, gdy zbliżyłam się do bagażnika. Nagle, wewnątrz kryształu który przybrał barwę słońca, zaczął kształtować się słaby odcień różu. Bingo! Kiedy otworzyłam bagażnik, kryształ zaczął błyszczeć silniej. Nagle zatrzymałam się. Może to mój instynkt a może coś innego, wyjąwszy z kieszeni latarkę oświetliłam wnętrze bagażnika. Po chwili musiałam pogratulować sobie przezorności! W dolnej części bagażnika ktoś przymocował metalowy krążek wielkości monety. Pluskwa, nie ma wątpliwości. Był jednak inny problem... wokół krążyły dwa brązowe pająki z długimi nogami. Coś mi mówiło że nie są to zwykłe domowe pająki. Byli to strażnicy. Gdybym była mniej ostrożna, mogli by mnie ugryźć. Tak by ich nie niepokoić, powoli cofnęłam rękę. Jeśli zaalarmowane znikną pod wykładziną, nigdy nie uda nam się ich odnaleźć. Delikatnie zamknęłam bagażnik i skierowałam się z powrotem do domu. W kuchni zastałam Iris i Camille, obie wkładały naczynia do zmywarki. —Mamy pluskwę, powiedziałam, ale jest strzeżona przez dwóch strażników. Najwyraźniej ich zaczarowano, co oznacza że nie zadziała środek owadobójczy. Jedynym rozwiązaniem jest je złapać i zabić; nie możemy pozwolić im uciec. —Znam zaklęcie które może pomóc, powiedziała Iris marszcząc brwi. Ale będę potrzebowała pióra sępa i kawałka pajęczyny. —Mam pajęczynę, odparła Camille. O jakie zaklęcie chodzi? —Kruk – Wrona coś takiego. Idę poszukać mojej różdżki. Kiedy Iris zniknęła w swoim pokoju na tyłach kuchni, zwróciłam się do Camille. —Iris pomaga nam coraz więcej. Cieszę się że mieszka z nami. —Ja również. Zastanawiam się tylko jak wiele z tych stworzeń zdążyło zadomowić się w moim samochodzie. Nie jestem pewna czy mam ochotę jechać nim do Flama. Kto wie, co kryje się w środku!
—Klan Myśliwych Księżyca z pewnością ma wszędzie swoich szpiegów. Widocznie chcieli poznać powód naszej wizyty na terenie Pum i wykorzystali chwilę kiedy udaliśmy się do lasu. Na szczęście w porę odkryliśmy ich podsłuch! Obserwowałam sufit marszcząc brwi. Swędziała mnie skóra. Mimo iż wiedziałam, że to psychosomatyczne, podrapałam się w ramię. —Pozostaje pytanie czy nie umieścili swoich szpiegów również w domu. Camille, zaczynam się bać! Camille podeszła do mnie i przytuliła. —Nie martw się, wszystko będzie dobrze, szepnęła. Jak na razie wszystkie zabezpieczenia działają bezbłędnie. Teraz kiedy o tym myślę, wydaje mi się to dziwne. Te pająki są niebezpieczne. Zastanawiam się, co może się jeszcze zdarzyć… —Nie mam pojęcia, ale im więcej wiem o członkach Klanu Pająków, tym mniej mi się podobają. —Poprosimy o zdanie Trilliana kiedy wróci. On wie naprawdę bardzo dużo o czarnej magii (westchnąwszy podniosła słuchawkę). Zadzwonię do Morio żeby po mnie przyjechał. Jego samochód powinien być bezpieczny. Ale mimo to zostaw mi kryształ, kto wie, może mi się przydać. W międzyczasie powinnaś sprawdzić Jaguara Menolly i swojego Jeepa. Lepiej być ostrożnym. Ja tymczasem pójdę zanieść Iris potrzebne rzeczy. Wyszłam z domu a następnie zaczęłam ponownie ten sam rytuał wokół naszych samochodów. Wszystko zdawało się być w porządku. Kiedy spojrzałam w kierunku domu, ujrzałam Camille i Iris idące w moim kierunku. Duch domu ubrana była w zieloną sukienkę, która uwydatniała jej kształty i wyśmienitą formę. Mimo że była w wieku naszej ciotki, była całkiem sexy. Gdy się zbliżyły, rzuciłam klucze Iris. Złapała je a następnie otworzyła bagażnik. Camille stała z boku trzymając potrzebne rekwizyty. Trzymając w ręce pióro, Iris zaczęła mamrotać niezrozumiałe dla mnie słowa. Następnie dmuchnęła na pluskwę i pająki. Powietrze wypełnił szron, zamrażając wszystko na swojej drodze. Z jej ust unosiła się para. Byłam tak zaskoczona, że prawie upadłam. Pająki zostały zamrożone. Iris trzymała w ręce słoik a następnie używając swojej różdżki, załadowała je do środka i zamknęła pokrywkę. Kiedy odwróciła się w naszą stronę pokazując z dumą swój łup, obie byłyśmy pod wielkim wrażeniem. Mimo iż pająki zostały zamrożone, czułam że nie były martwe.
—Mam je! Teraz zajmijcie się pluskwą podczas gdy ja wyślę je do piekła. Po tym wybierzemy się na zakupy. Kiedy weszła do domu, potrząsnęłam głową. —Ona jest naprawdę niesamowita. Jak byśmy sobie bez niej poradziły? Ponadto jestem prawie pewna że OIA jej płaci. Camille zmarszczyła brwi. —Tak, i odmówiła powrotu do świata wróżek. Poza tym Iris jest wróżką ziemną, to zrozumiałe że wolała zostać tutaj (pocałowała mnie w policzek). Dziękuje za znalezienie pluskwy. Po uściskaniu jej, skierowałam się do swojego auta zajmując miejsce kierowcy. Camille siedziała na miejscu pasażera; obie czekałyśmy na przybycie Morio. —Co jest? Myślisz o czymś? spytała. —Nie bardzo, odpowiedziałam patrząc na zewnątrz. Jestem trochę wstrząśnięta całą sprawą. Martwię się o Ojca i ciotkę Rythwar. Wszystko komplikuje mój pociąg do Zacha, czuje się przy nim nieswojo. Szczerze mówiąc, całe stado Pum tak na mnie działa. Oni coś ukrywają, Camille, jestem tego pewna. I jest to coś ważnego. Kiedy tak mówiłam, zdałam sobie sprawę że to uczucie nie opuściło mnie odkąd postawiłam stopę na ziemi Pum. Ukrywali coś głęboko w tajemnicy, coś co teraz zabijało ich jedno po drugim. —Myślisz że są w zmowie z demonami? Ze Skrzydlatym Cieniem? spytała. Pomyślałam przez chwilę. —Nie, to nie ma sensu. Nie sądzę by byli czarnymi charakterami w tej historii. Co prawda tarcza nie była bardzo daleko od ich domu, ale myślę że należy ona do Pająków. Dlatego musimy się koniecznie dowiedzieć o co tutaj chodzi. —Klany i tutejsze plemiona przywiązują duże znaczenie do swoich terytoriów. Większe aniżeli u nas, powiedziała Camille. Może demony nie mają z tym nic wspólnego? Czy możliwe jest że Pająki poprosiły demony by te pomogły im pozbyć się Pum? O tym nie pomyślałam.
—Myślę że jest to możliwe. W naszym świecie klany wydają się lepiej dogadywać, są nieco bardziej otwarte na innych niż ci tutaj. Naraz u szczytu schodów ujrzeliśmy Iris. Miała na sobie spódnicę i sweter, na wierzch nałożyła płaszcz z aksamitu. —Pozbyłam się pająków. To nie były zmienne pająki ale były zaczarowane. Nie musicie się już nimi martwić. Upiekły się na grzankę. Nagle miałam koszmarną wizję. —Chyba nie umieściłaś ich w piekarniku?! —Jak mogłabym zrobić coś takiego! zawołała zszokowana. To byłoby zbyt okrutne. Nie, wsadziłam je do kuchenki mikrofalowej, dodała. Patrzyłam na nią mrugając. Camille otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknęła. Iris wzruszyła ramionami. —Co? Zadeptanie ich nic by nie dało, ktoś mógłby je ożywić. Chciałam się ich pozbyć na dobre. Jako że mikrofale i magia nie idą ze sobą w parze... pomyślałam że to najlepsze rozwiązanie. Nie martw się, umieściłam je w uprzednio przygotowanej torbie. Nawet jeśli jadłam myszy, szczury i motyle, w tej chwili miałam problem z utrzymaniem swojego śniadania. Kiedy spojrzałam na Camille, zdałam sobie sprawę, że ma ten sam problem. —Tak, dobrze... dziękuję, powiedziała moja siostra przed opuszczeniem samochodu. Przed wyjazdem z Morio zaniosę Maggie do Menolly, krzyknęła kierując się w stronę domu. Pomachałam jej, po czym pomogłam Iris wspiąć się do Jeepa i zapiąć pas. —No to ruszajmy, nie chcę wracać zbyt późno, powiedziała. Zadowolona mając ją po swojej stronie, ruszyłam kierując się na jedną z największych ulic handlowych w okolicy. Dwie godziny później zaparkowałam samochód przed naszym domem, następnie przyjrzałam się Iris, która wciąż była wściekła... —Nadal się dąsasz? spytałam, posyłając jej uśmiech. Już cię przeprosiłam.
Obładowana torbami wysiadła z Jeepa. Poszłam za nią, starając się ją jakoś uspokoić. —Nie zdawałam sobie sprawy! To nie była moja wina! wyjaśniłam, starając się pomóc w pakunkach. Wyrwała mi z ręki torbę szczególnie błyszczącą. —Nie mogę uwierzyć że to zrobiłaś! zawołała wspinając się po schodach. Zwolniłam, podnosząc jedną z toreb która jej upadła. —Posłuchaj, pewnego dnia będę w stanie lepiej kontrolować swe instynkty, ale w międzyczasie będziesz musiała zaakceptować to, że nie zawsze udaje mi się nad wszystkim panować. Idąc za nią starałam się nie pozostawać zbytnio w tyle. Iris choć mała, była bardzo szybka. Odwróciła się prędko, rzucając torby na ganek. —A jak wytłumaczysz dzieciom, dlaczego zabiłaś tego indyka?! Prawie go zaszlachtowałaś!! Może i lubię jeść indyka na Święto Dziękczynienia czy Boże Narodzenie, ale przynajmniej wpierw upewniam się że jest martwy! Spójrz na siebie! Ty.... cała jesteś w piórach! Zakląwszy pchnęła drzwi. Zasmucona spojrzałam w dół na sweter, który był cały w piórach. Ups! Z westchnieniem zaczęłam usuwać jedno po drugim. To nie była moja wina że sprzedawali żywe zwierzęta a ten indyk wyglądał tak apetycznie... —Słuchaj, dogadam się w właścicielem sklepu, dobrze? Zadzwonię do nich i powiem że to nie twoja wina i że nie powinni odmawiać ci wstępu, ok? —To jest jeszcze jeden problem! To mój ulubiony sklep! Nie chcę być z niego wywalona! (położyła torby na kuchennym blacie). Cóż... postaraj się tylko... albo nic! Nagle dojrzałam na jej ustach słaby uśmiech... —Musisz przyznać że to było zabawne, rzuciłam. —Nie dla ptaków, odparła, po czym wybuchnęła śmiechem. OK, to było zabawne, co nie zmienia faktu, że zostałam pozbawiona wstępu do ulubionego i jednego z niewielu w okolicy centrów handlowych. —Hej! Sama powiedziałaś, że mamy wszystko co potrzebne.
Poza tym za wszystko zapłaciłam z własnej kieszeni, co nie powinno teraz obracać się przeciwko mnie! Rzuciłam się w strone lodówki grzebiąc w niej. Miałam ochotę na drób. Natychmiast! Na górnej półce, były szczątki z KFC. Nad wyraz szczęśliwa zaczęłam je jeść. Chcesz? spytałam wyciągając w jej strone skrzydełko. —Nie, dziękuję! powiedziała Iris rozpakowując zakupy. Przynajmniej się uśmiechała. Wyjęła zakupione dekoracje i świece, a następnie złożywszy wszystkie torby wyszła zanieść je do schowka na tyłach domu. Nagle usłyszałam krzyk. Nie czekając ani sekundy rzuciłam udko z kurczaka i pobiegłam do drzwi. Z mrożącym krew wyrazem twarzy zobaczyłam Iris, która stała zapatrzona w ogromną pajęczynę rozpiętą pod gankiem. Pajęczyna była gruba jak lina. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Silna jak stal, owinięta była wokół dobrze mi znanego starego kota, który uwielbiał przechadzać się po naszym lesie. Na imię miał Cromwell, był moim przyjacielem. Podobnie jak w przypadku Pum, jego ciało było zupełnie suche, niczym arkusz papieru złożony na pół w który został zawinięty i przewiązany gumką wokół szyi. Poczułam dreszcze. Moje serce się ścisnęło. Podeszłam a następnie uwolniłam go z masy pajęczyn. Po czym zaniosłam i położyłam na stole, gdzie Iris trzymała wszystkie swoje narzędzia ogrodnicze. Odwinąwszy papier naszła mnie straszna ochota kogoś zamordować. Cromwell był kotem którego życie wypełnione było bitwami. Często rozmawialiśmy o nich w pełni księżyca. Od najmłodszych lat nie lubił towarzystwa ludzi. Wolał trzymać się od nich z dala. Większość sąsiadów zostawiała mu coś do zjedzenia. Był stary i chory, być może umierający. Jednak nadal uparcie trzymał się życia pragnąc żyć i przezwyciężyć swój los. —On nie zasłużył na to, szepnęłam z łzami w oczach. Stałam nad jego ciałem zaciskając pięści i nie pragnąc niczego innego jak dorwać drania który to zrobił. Jak również pokazać mu, jak to jest stracić życie i godność. Iris podeszła głaszcząc mnie po plecach. —Przykro mi. Widywałam go w okolicy. On był twoim przyjacielem, prawda? Spojrzałam na nią, zastanawiając się co wie o moim kocim życiu. Skinęłam jej a następnie chwyciłam lniany worek chcąc go nim przykryć.
Iris położyła dłoń na mojej powstrzymując mnie. —Zaraz wracam. Pilnuj go. Czekając na Iris, zwróciłam uwagę na coś, co było napisane na papierze w który został owinięty. Dość nieporadna pisownia mówiła: ”Ciekawość zabiła kota. Odejdź i zostaw Pumy z gór Rainier, inaczej ty i twoje siostry spotka taki sam los jak twojego przyjaciela.” Iris wróciła z jedwabną haftowaną poszewką na poduszkę w tulipany i stokrotki. Jej własną. Podziękowałam jej spojrzeniem. Bezszelestnie zdjęłam notatkę i schowałam ją do kieszeni. Wspólnie ułożyłyśmy go wewnątrz jedwabnego całunu. Iris związała ją fioletowa atłasową wstążką i spojrzała na mnie wyczekująco. Po czym machnęła ręką i cała pajęczyna rozleciała się w pył. Wzięłam łopatę, a następnie dałam znać Iris by wzięła Cromwella i poszła za mną. Na podwórku pod młodym dębem wykopałam dziurę. Iris ułożyła w niej ciało. —Chcesz powiedzieć kilka słów? spytała. Pomyślałam przez chwilę i potrząsnęłam głową. Cromwell nie lubił ceremonii. To nie był kot domowy ale wojownik, prawdziwy kocur. Gdyby był człowiekiem, byłby żołnierzem lub wojownikiem. Nie chciałby gładkich słówek i kwiatów. Więc wysłałam mu jedynie pocałunek. —Niech Pani Bastet powita cię w swoich ramionach mój przyjacielu, szepnęłam przed zasypaniem grobu ziemią. W drodze powrotnej, pokazałam Iris list. Nie wydała się nim zmartwiona. —To cię nie powstrzyma, mam nadzieję? spytała —Popełnili błąd chcąc dobrać się do mnie poprzez zabicie go, powiedziałam warcząc. Pokonaliśmy demony. To tylko gniazdo pająków i to oni powinni się nas bać! Będąc jeszcze na ganku a później w domu, rozglądałam się wokoło: ściany, sufit i każdy kąt pokoju, aby upewnić się że nie jesteśmy obserwowane.
Rozdział 10 Dokładnie o 16:30 obudziła się Menolly i wraz z Maggie dołączyła do mnie. Kiedy siedziała w bujanym fotelu tuląc Maggie, opowiedziałam jej co się stało. Camille i Morio jeszcze nie wrócili ale nagrali wiadomość na automatycznej sekretarce że się spóźnią. —Rozumiem że będziesz mi towarzyszyła na spotkaniu? Nic nie wspomniała o pająkach i Cromwellu. Skinęłam głową. —Najpierw muszę się przebrać. Cała jestem w piórach z indyka. —Indyka? zapytała Menolly; Iris zachichotała. Pokręciłam głową —No dalej, powiedz jej... aż się palisz do tego! krzyknęłam wybiegając z pokoju. Kiedy wchodziłam po schodach, słyszałam ich śmiech. Miały niezły ubaw i to niewątpliwie moim kosztem. Po wrzuceniu brudnych rzeczy do kosza postanowiłam wziąć szybki prysznic. Spotkanie rozpocznie się o 20-stej. Ze względu na długie zimowe noce i bezpieczeństwo osób towarzyszących, spotkania odbywały się wcześniej i trwały do 23-ciej. Po ubraniu się, zeszłam na na parter i zauważyłam że Menolly również się przebrała. Teraz miała na sobie długą spódnicę, niebiesko-zielony sweter i skórzane brązowe buty na wysokim obcasie. Nałożyła nawet odrobinę różu na policzki, co w połączeniu z jej alabastrową skórą wyglądało nienaturalnie. Kiedy podeszłam do niej i starłam go z jej policzków, wzniosła oczy do nieba. —OK, OK... zrozumiałam! Sama to zrobię! zawołała. —Błyszczyk wygląda dobrze, ale te rumieńce... Przed pójściem do łazienki, przekazała mi Maggie. Kiedy po chwili wróciła, wyglądała już normalnie. Po zostawieniu Maggie pod opieką Iris, wyszłyśmy. Noc była jasna i zimna a temperatura gwałtownie spadała. Nawet mając na sobie kurtkę, czułam jak bardzo jest zimno. Menolly nie założyła nawet płaszcza.
Klimat i zmiany temperatur nie miały na nią żadnego wpływu. Zakładała coś tylko wtedy, gdy pasowało jej to do stroju lub kiedy padało. Kiedy nalegała że poprowadzi, zajęłam miejsce pasażera i oparłszy głowę o zagłówek wróciłam myślami do Cromwella, Zacharego i Myśliwych Księżyca. Uczestniczenie w spotkaniu Anonimowych Wampirów było ostatnią rzeczą na którą miałam ochotę. Widząc jednak że spotkania te pomagają Menolly, zgodziłam się niezależnie od własnego zdania na ten temat. —Cóż, zaczęłam gdy usiadła i zapięła pas bezpieczeństwa. W drogę! Kiedy przyjechaliśmy, spotkanie trwało w najlepsze. Większość wampirów które uczestniczyły w grupie Wade'a, starało się żyć z ludźmi w zgodzie. Niektórzy pracowali lub byli żonaci z ludźmi, inni przychodzili tu na ochotnika. Większość obecnych stanowili ludzie. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Menolly była w parze z Sassy Branson, która pracowała nad nowym, bardziej reprezentacyjnym wizerunkiem nieumarłych uczestniczących w spotkaniach. Na przykład obecni tu goście, którzy na początku przychodzili pokryci brudem i krwią, teraz byli czyści i schludni, chociaż nadal ubierali sie na czarno. Byli również dwaj fani firmy Microsoft, którzy nauczyli się czesać włosy i zmieniać koszulę! Tad Radcliffe był uroczy, z jego długimi sięgającymi pośladków włosami związanymi w koński ogon. Towarzyszyła mu jego dziewczyna będąca człowiekiem. Sprawiała wrażenie znerwicowanej, bardziej niż kot zamknięty w psiarni. Był też Albert, pulchny młody człowiek, który przypominał mi sprzedawcę komiksów o Simsonach. Spędzał czas na narzekaniu na swój los. Było to w pewien sposób zrozumiałe; nie mógł już jeść i pić jak przedtem... on również przyszedł z osobą towarzyszącą, gburowatym facetem, który był człowiekiem ubranym w bluzę z nadrukiem Red Dwarf. Inni pozostawali w cieniu: młoda kobieta, która wydawała się zadawać sobie pytanie ”Co ja tu robię?”, wampir starej daty ubrany w kostium Drakuli, tak by terroryzować swoje ofiary i piękna kobieta, która wyglądała jak skandynawska hostessa. Żadne z nich nie mówiło dużo. Wyglądali na zdenerwowanych i znudzonych jednocześnie. Mimo to pojawiali się tu tydzień po tygodniu przyciągani towarzyskim życiem którego odmówiło im społeczeństwo. Cała trójka była wyrzutkami. Sassy Branson była tu stałym bywalcem. W chwili przekroczenia progu wysłała nam pocałunek.
—Nie zapomniałam o przyjęciu świątecznym, prawda? spytała głosem kryjącym w sobie pewną obietnicę. Była osobą znaną w Seattle. Jak do tej pory nie zdradziła swoim przyjaciołom kim jest. Nie opuszczała swego domu i kultywowała wizerunek ekscentrycznego samotnika, który wychodzi tylko wieczorami organizując przyjęcia. —Zapisałam to w swoim kalendarzu, odpowiedziałam z uśmiechem. Jeśli się nie mylę to 22? Dzień po przesileniu? To pozwalało nam na zorganizowanie naszej własnej rodzinnej uroczystości. Menolly uśmiechnęła się do Sassy na powitanie, nawet kiedy wdała się z nią w pogawędkę, jej wzrok krążył wokoło. Dobrze wiedziałam kogo szuka: Wade'a Stevensa, organizatora całej imprezy. Odkąd się poznali, zdarzyło im się wychodzić gdzieś razem od czasu do czasu. Kiedy spojrzała w górę, rzuciłam okiem na podium. Stał tam z włosami jak szczotka, naznaczonymi patyną wieku. Mierzył metr siedemdziesiąt pięć, dobrze zbudowany ale bez przesady. Nosił okulary - nawet jeśli ich nie potrzebował. Miał na sobie klasyczne dżinsy i biały T-shirt; na wierzch zarzucił otwartą hawajską koszulę. —Och nie, tylko nie to, wyszeptała półgłosem Menolly. —Co jest? spytałam Wszyscy zdawali się milknąć. Żadnych śladów walki ani pokazu kłów. Wszyscy zachowywali się przyzwoicie, grając w grę zatytułowaną „rodzina-i-przyjaciele” w comiesięcznych spotkaniach. —Spójrz tam, obok Wade'a, odparła. Blisko Wade'a stała kobieta wampir, która nie przypominała mi nikogo kogo znam. Mała i krępa z natapirowaną szopą na głowie. Mała i przysadzista. Jej torba wydawała się wystarczająco duża by pomieścić cały skradziony łup. Najwyraźniej Wade odziedziczył po niej oczy i nos. —Och mój Boże! To jego matka? zapytałam, nie mogąc odwrócić od nich wzroku. Nie mów mi że to jest również… —Wampir? O tak! Miałam nadzieję że nie będę musiała się z nią spotykać, ale najwyraźniej postanowiła przyjść i zobaczyć co Wade tutaj robi, powiedziała marszcząc brwi. Wade wyglądał na ciut zdenerwowanego. Jego dobry humor wydawał się być wymuszony, ponadto był bledszy niż zwykle.
Wszystko się zmieniło kiedy spojrzał w naszym kierunku i nas zobaczył. Dał nam znak byśmy do niego podeszły. Torując sobie drogę między krzesłami, Menolly westchnęła. —Chodźmy i załatwmy to, powiedziała. —Z tego co wiem, jestem jedyną osobą którą może skrzywdzić.... —Nie rozumiesz, powiedziała. Nigdy nie słyszałaś jak Wade opowiada o swojej matce. Nie mogę uwierzyć, że ktoś był na tyle głupi i przemienił ją w wampira. Jeśli pewnego dnia spotkam tego imbecyla, przetrącę mu wszystkie gnaty. Prawie się zakrztusiłam, kaszląc. Ta jakby wyczuwając naszą obecność, odwróciła się w naszą stronę. W ciągu kilku sekund znalazła się przy nas, grzebiąc w swojej wielkiej torbie. Kiedy wreszcie znalazła to czego szukała, a były to tabletki na kaszel, podała mi jedną. —Masz moja kochana, wyglądasz jakbyś coś złapała. Weź, nalegam! ciągnęła gdy odmówiłam. Mam ich dużo, a ty, ty... ty jeszcze żyjesz. Jeśli jej nie weźmiesz, złapiesz zapalenie płuc i..., wierzcie mi, tak ładna dziewczyna jak ty nie może być do końca życia przykuta do łóżka. Nie masz naszej odporności na choroby, wiesz... Masz, dobrze ci zrobi. Weź ją! Po czym wcisnęła mi ją w rękę. Po tym odwróciła się do swojego syna i poklepała go po ramieniu. No i dobrze! Nie stój tam tak! Przedstaw nas sobie! Wade zamknął na chwilę oczy, prawdopodobnie aby przekonać się, że to jedynie koszmar, a kiedy się obudzi jego matka zniknie. Kiedy je otworzył, ona nadal tam była. Zmusił się do uśmiechu. —Mamo, przedstawiam ci Delilah D'ARTiGO. I jej siostrę Menolly. Mówiłem ci o nich pamiętasz? Dziewczyny, to jest moja matka, Belinda Stevens. Matka Wade obejrzała nas od stóp do głów, jakbyśmy były porzuconymi kotami które jej syn przyprowadził do domu. W szczególności Menolly. Mimo uśmiechu, jej oczy pozostały zimne. Po dłuższej chwili podała nam dłoń. Pomysł dotknięcia nas widać nie przypadł jej do gustu. Kiedy Menolly uścisnęła jej dłoń, ta wydala okrzyk bólu lub zdziwienia. Jeśli o mnie chodzi skinęłam jej głową. —Miło mi was poznać dziewczyny, powiedziała.
Wade powiedział mi że jesteście w połowie wróżkami (przy czym słowo „wróżka” w jej ustach zabrzmiało jak obelga lub co najmniej wstydliwa choroba). Macie siostrę, prawda? To ta która nosi dopasowane gorsety tak, że człowiek zastanawia się jak jej cycki jeszcze z nich nie wyskoczyły, czyż nie? Menolly zakaszlała i właśnie zamierzała coś powiedzieć, kiedy ją powstrzymałam dając jej kuksańca w bok. Spojrzała na mnie. Belinda Stevens należała do najbardziej szalonych kobiet. Nieważne kim była: macochą. Ignorując jej wcześniejszą wypowiedź, dodałam. —Camille jest siłą natury, kryje w sobie potężne moce, oświadczyłam. Jest dynamiczna i pełna życia. Nie dałybyśmy sobie bez niej rady. Wade podszedł do matki i położył rękę na jej ramieniu. —Schowaj kły mamo. To są moi przyjaciele. —Z tego co mi mówiłeś, Menolly jest dla ciebie kimś więcej niż przyjacielem. Po czym uniosła znacząco brew w bardzo dobrej imitacji Spocka przed położeniem swojej torby na krześle. Więc powiedzcie mi dziewczyny, jak długo jesteś na naszej planecie? —Wolimy określenie "świat" a nie "planeta". Poza tym nie jesteśmy obcymi, zauważyła Menolly oschłym tonem. W przeszłości nasze światy były ze sobą połączone. Bardzo dawno temu. —Widzę..., powiedziała Belinda. Więc, jak długo jesteście na naszym świecie? —Około siedem... może osiem miesięcy. Oczy Menolly zaczęły świecić blaskiem, który mi się nie spodobał. Tak w ogóle, to spojrzenie to rezerwowała dla tych co budzili w niej obrzydzenie i byli prawdziwą plagą, jak na przykład Trillian, wino musujące lub karaluchy… —A od kiedy to jesteś wampirem, kochanie? spytała miodowym głosem. Menolly westchnęła. Oczywiście, Wade nie uprzedził matki że są tematy których lepiej jest nie poruszać, inaczej nie była by taka ciekawa. —Dwanaście ziemskich lat pani Stevens. A pani? Kiedy została pani zabita?
Belinda zamrugała jakby była zdziwiona, że zadano jej tak intymne pytanie, następnie wzruszyła ramionami. —Dwa lata temu i dziękuje za to Bogu. Teraz mogę opiekować się synem na wieczność! Zainteresowany skrzywił się, Menolly wzięła głęboki oddech... odruch, ponieważ nie musiała oddychać. Położyłam rękę na jej ramieniu i ścisnęłam mocno. Napięła się, po czym uspokoiła. —Jakie to godne podziwu! zawołała, natomiast Wade rzucił jej rozpaczliwe spojrzenie. Widać nic nie było w stanie powstrzymać jego matki kiedy za coś się brała... Po chwili Belinda kontynuowała: —Dwanaście lat? Byłaś chyba bardzo młoda, gdy to się stało! Krótkie doświadczenia życiowe... jaka szkoda! To było zbyt wiele, nawet dla Menolly! —Właściwie to jestem chyba tak stara, jak ty gdy umarłaś... tyle że ładniejsza. Jestem najmłodszą z rodzeństwa, więc według waszego kalendarza nie licząc ostatnich dwunastu lat mam około pięćdziesięciu pięciu lat. Czy jest jeszcze coś co chciałaby pani wiedzieć? Liczba mężczyzn, z którymi spałam? Mój rozmiar stanika? Ups! Woląc uniknąć fajerwerków, rozejrzałam się w poszukiwaniu Sassy Branson. Lubiła mnie. Jeśli coś się stanie, obroni mnie. Bez jej pomocy nie będę miała żadnej szansy wydostać się żywa z pokoju pełnego podekscytowanych wampirów. Nagle potknęłam się lądując na jej kolanach. Okazało się że siedziała dokładnie za mną. Przytuliła mnie szepcząc mi do ucha: —Założę się że Menolly pragnie wdeptać w ziemię serce tej kobiety. Szkoda że nie może tego zrobić. Przynajmniej nie tutaj. Słuchaj, atmosfera zaczyna się rozgrzewać. Trzymaj się blisko mnie, ok? powiedziała drżąc. Wiedziałam że słyszy bicie mojego serca. Pragnęłam uciec ale wiedziałam, że to najgorszy pomysł. Więc po prostu skinęłam głową. Część zebranych wydała się zastygnąć w oczekiwaniu, inni zaczęli powoli wycofywać w kierunku wyjścia.
Widać walka między dwiema kobietami wydała się być większości z nich ekscytującym pomysłem, szczególnie ze mną w roli przegryzki. Na szczęście Wade interweniował stając pomiędzy nimi. —Mamo, Menolly, wystarczy! Nie walczymy tutaj, powiedział rozglądając się wokoło i patrząc na każdego z osobna. Mów za siebie doktorku, pomyślałam. Menolly uwielbiała się bić. I najwyraźniej Belinda nie miała zamiaru jej odpuścić. —Proszę, mamo, kontynuował głosem tak niskim, że ledwo go słyszałam (musiałam wytężyć cały mój koci słuch). To jest moja grupa. Nie każ mi się wstydzić przed nimi. —Jak chcesz! Zapomnij że cię urodziłam a poród trwał trzydzieści dwie godziny! Zapomnij że dzięki mnie mogłeś studiować medycynę podczas gdy twój bezwartościowy ojciec zniknął. A ja zawsze się starałam żebyś miał co jeść i w czym chodzić. Teraz jesteś już dorosły. Pragnę tylko twojego szczęścia. Ale gdy próbuję dowiedzieć się czegoś więcej o dziewczynie w której się zakochałeś, oboje wbijacie mi nóż w serce z powodu moich pytań. Nie martw się o mnie, jestem starą kobietą, moje uczucia się nie liczą… Z zaciśniętymi ustami Wade spojrzał w sufit i pokręcił głową. —Przykro mi, mamo. Jestem wdzięczny za wszystko co dla mnie zrobiłaś… —I to wszystko co zawsze będę robić! Będę twoją matką na wieczność, jeśli twój brak zainteresowania nie zamieni mnie przedtem w proch! Menolly zagryzła wargę tak mocno, że mogłam zobaczyć ślady jej zębów. Położyła dłoń na ramieniu Wade'a. —Myślę że nadszedł czas aby rozpocząć spotkanie. Nie zwracając uwagi na Belindę, odeszła. Poradź sobie z tym! pomyślałam. Właśnie miałam zrobić to samo desperacko próbując nie wybuchnąć śmiechem, gdy Sassy zrobiła ostatnią rzecz jakiej oczekiwałam: przyłożyła swoje usta do moich i zaczęła gładzic moje piersi.
Zaskoczona faktem jaką przyjemność sprawił mi jej pocałunek i pieszczoty, pozwoliłam jej kontynuować. Nie miałam nic przeciwko dalszym igraszkom później, w jej mieszkaniu. Po chwili jednak zrozumiałam niebezpieczeństwo w jakim się znalazłam... Starając się nie panikować, zrobiłam wszystko aby ją odepchnąć. Przypomniały mi się słowa Menolly: "Nigdy nie jesteś bezpieczna z wampirem. Nigdy nie dopuść do intymnych kontaktów z nim. I nie waż ofiarować się jakiemukolwiek z nich jako osobisty bank krwi". Nie zrozumcie mnie źle, sam pomysł kusił mnie już od jakiegoś czasu i prawdopodobnie kiedyś tak się stanie, jednak tutaj chodziło o coś zupełnie innego. Sassy była wampirem, ponadto mimo mojej początkowej reakcji nie zamierzałam posuwać się dalej. Kiedy zacząłem się martwić czy aby nie za prędko ją odrzuciłam, ta cofnęła się. Jej oczy błyszczały. Złapała mnie za rękę i zaprowadziła na koniec sali. —Przepraszam, wymamrotała. Chciałam tylko powstrzymać cię przed wybuchnięciem śmiechem. Co nie przyniosło by nic dobrego. Większość wampirów jest zbyt poważna, wszystko biorą na poważnie i nie podoba im się śmiech innych. —Ty taka nie jesteś, prawda? spytałam zanim zdążyłam ugryźć się w język. —Oczywiście że nie, odparła uśmiechając się i poprawiając uczesanie. Kochanie, nie żyłabym tak długo gdybym wszystko brała serio. Musimy wiedzieć kiedy należy się śmiać ze wszystkiego. To coś czego nauczyłam się dawno temu i mam nadzieję nigdy tego nie zapomnieć. —Dziękuję, szepnęłam wciąż wstrząśnięta moją wcześniejszą reakcją. W końcu to odwróciło naszą uwagę od melodramatu granego przez Wade'a i jego matkę, dodałam. Byłam pewna że obie z Menolly rzucą się sobie do gardeł. Sassy stłumiła śmiech. —Uważam że to zabawne. Menolly próbująca uzyskać akceptację matki Wade'a. W mojej opinii, Menolly nie chciała być tak naprawdę przez nią zaakceptowana. Jednak zachowam to dla siebie. —Swoją drogą żal mi tego biedaka, ciągnęła. Ktoś mu zgotował prawdziwe piekło przemieniając jego matkę w wampira. Teraz będzie ją miał na garbie przez całą wieczność.
Mogę cię zapewnić, że kobiety jak ona nigdy nie porzucają kontroli nad swoimi synami. Kiedy spojrzałam na całą trójkę, wzdrygnęłam się. Jeszcze jeden powód dlaczego nigdy nie będę chciała wyjść za mąż. Wystarczało mi to co miałam. Na powrót skoncentrowałam się na Sassy. —Cieszymy się na imprezę u ciebie, powiedziałam żeby zmienić temat. Jej twarz się rozjaśniła. —Moja kochana, to będzie wydarzenie sezonu! Cieszę się że przyjdziesz, dodała odrzucając wpadające jej do oczu kosmyki włosów. Jesteś naprawdę ładna, powiedziała ochrypłym głosem. Zrozumiałam że Sassy ukrywa coś więcej niż to że jest wampirem. Nie było wątpliwości że preferuje bliskość kobiet nad mężczyzn. Kiedy zlustrowała mnie od stóp do głów, poczułam jak wszystko się we mnie napina. Przerażające było to, że czułam się gotowa aby odpowiedzieć na jej zaproszenie. —Mój chłopak często mi to mówi, powiedziałam. Spojrzała na mnie pełna ciekawości, następnie pokręciła głową i odwróciła się. —Wygląda na to że spotkanie się zaczęło, powiedziała. Proszę byś pamiętała że większość z moich starych znajomych którzy będą obecni na przyjęciu, nie wie że jestem wampirem, dlatego proszę zachowaj to dla siebie. Chichocząc raz jeszcze poprawiła jeden ze swoich srebrnych kosmyków. Jej sukienka koloru śliwki i narzucona na nią etola koloru piasku wydawała się nie pasować do miejsca. Spojrzawszy na nią zdałam sobie sprawę, że była samotną kobietą, nie była jak inne. Może dlatego od razu ją polubiłam. Kiedy Menolly zaparkowała samochód przed domem, w końcu zdecydowałam się coś powiedzieć. Zaraz po spotkaniu gdy otworzyłam usta, kazała mi się zamknąć. Całą drogę powrotną czułam jak się gotowała w sobie. Co przełożyło się na jej jazdę, kiedy pruła sto na godzinę mimo iż nalegałam by zwolniła. Nawet nie zauważyła kiedy uruchomiłam CD z CCR, zespołem którego nienawidziła. Subaru Morio i Harley Trilliana już tam były. Kiedy miałyśmy już wejść, Menolly mnie zatrzymała.
—Kotku, przepraszam że byłam dla ciebie tak niegrzeczna. Musiałam się uspokoić. Nie sądziłam że matka Wade'a okaże się taką suką! —Znalazłaby miejsce w show Jerry Springera, zauważyłam chichocząc. Mój komentarz sprawił że się uśmiechnęła. Oplotła rękę wokół mojej talii. —Masz rację, powiedziała, i dlatego zostaniemy z Wadem tylko przyjaciółmi. Nie sądzę bym zniosła wizyty jego matki choćby był najlepszym kochankiem na świecie. Którym nie jest. Ale lubię go i nadal będę mu pomagała ale na tym koniec. Żadnych randek. Wykluczone! Chodź, zobaczymy co za wieści przynosi nam nasze piekielne trio. W środku cała trójka leniuchowała w najlepsze na kanapie. Trillian siedział obok Camille, po jej lewej stronie trzymając rękę na jej udzie. Morio z prawej, oplatając ją ramieniem. —Dobrze się bawiliście kiedy nas nie było? spytałam zanim zdołałam się powstrzymać. Camille spojrzała na mnie zła, ale po chwili na jej ustach zagościł uśmiech rezygnacji. Morio i Trillian też wyglądali na zmartwionych. Cóż, szczerze mówiąc Morio wydawał się zaniepokojony, Trillian natomiast wyciągnął się na całą długość. Menolly usiadła na podnóżku, podczas gdy ja zajęłam wolny fotel. —OK, ojciec, wojna, tarcza, Flam... opowiedz nam wszystko, rzekłam. Trillian zachichotał. —Z tego co wiem, wasz ojciec jest bezpieczny. Zniknął w lesie w którym ukrywa się wasza ciotka. Co prawda za jej głowę została wyznaczona nagroda ale jak dotychczas nie została złapana. Wojna jest w pełnym rozkwicie. Y'Elestrial zaatakował Svartalfheim, rozpoczęła się bitwa. Kiedy Trillian westchnął, zdałam sobie sprawę, że podobnie jak my nie jest zadowolony z sytuacji. —Jak się ma do tego wszystkiego OIA, spytała Menolly. —Agencja została zarekwirowana przez wojsko. Jeśli coś się stanie, kawaleria nie przyjdzie nam z pomocą. Przynajmniej wasz ojciec i ciotka są bezpieczni.
Rzuciłam okiem na Menolly. —A tarcza? I Flam? Na te słowa twarz Trilliana pociemniała nieznacznie ale wystarczająco bym zrozumiała że był wściekły z powodu smoka. Camille przygryzła wargę. —Zgodnie z oczekiwaniami, tarcza jest pełna demonicznej energii. Założę się że należy do jednego z nich. Daliśmy ją na przechowanie Flamowi. Wolałam nie trzymać jej tutaj. Mimo iż nie miałam ochoty pytać, musiałam to zrobić. —Co Flam myśli o tym wszystkim? Camille wstała i podeszła do okna. —Wieje wzbudzający nudności wiatr. Szepcze nasze imiona. Czuję to tak wyraźnie, jak bicie serca. Odwróciła się. Flam zgodził się nam pomóc. Nie musimy udawać się do Północnego Królestwa. Flam otworzy dla nas portal który doprowadzi nas do Władcy Jesieni. Według niego jest to najlepsze i najszybsze rozwiązanie. W rzeczywistości jedyne... —Czego chce w zamian? zapytała Menolly. Musi być cena, zwłaszcza gdy ma się do czynienia ze smokiem tak starym jak on. Na te słowa Trillian zerwał się i pognał do kuchni. Wnioskując z dochodzących stamtąd hałasów, grzebał w lodówce. Dziwne... Trillian był zawsze opanowany. Był jednym z tych co nie poddają się emocjom. Rzuciłam okiem na Menolly. Camille odchrząknęła. —W zamian za pomoc, zgodziłam się zostać jego towarzyszką... przez tydzień. Zajmiemy się szczegółami później, po załatwieniu wszystkich spraw związanych z Pumami. Zrobi ze mną co zechce, o ile nie będzie to kolidowało z moimi zobowiązaniami wobec was i Królowej Elfów. Konkubina. Nawet jeśli nie odważyła się użyć tego terminu, to ten odbił się echem w mojej głowie. Tak czy owak, Flam znalazł sposób by osiągnąć swoje cele, pod doskonałym pretekstem. Dobrze zagrane. Był smokiem, nigdy nie powinniśmy o tym zapominać...
Głośny trzask, a następnie "Gdzie jest ketchup do jasnej i niespodziewanej cholery?!!", poinformował nas, że Trillian był naprawdę zły. Morio pokręcił głową. —Cena jest wysoka, ale decyzja należy do ciebie. Zostanie kochanką smoka na pewno nie jest łatwe. Ale myślę że dotrzyma słowa. O tyle o ile to możliwe. Powiedział wyraźnie jakiej ceny oczekuje. Na twoim miejscu odpocząłbym przed tym tygodniem Camille, powiedział z lekkim uśmiechem. Kiedy to się stanie, będziesz bardzo zajętą kobietą. Zaskoczona, odwróciła się. Kiedy nasz wzrok się spotkał, mrugnął do mnie. Spojrzałam na Menolly, dla której temat zdawał się być zamknięty. —A w zamian? Co obiecał dokładnie? spytała. —W zamian otworzy portal który prowadzi do północnych królestw i pozwoli nam spotkać się z Władcą Jesieni. Menolly, uważam że lepiej będzie jak pójdziemy tam sami. Zaklęcie musi zostać rzucone w godzinach popołudniowych. Flam nalegał by Delilah, Zachary i Morio byli obecni. Nie zaprosił za to Trilliana, zauważyła z uśmiechem. Nie sądzę by spodobał mu się pomysł… —Smokowi nie podoba się fakt, że do mnie należysz, a ja mu cię tylko wypożyczam. I tylko pod warunkiem że obieca zwrócić cię w jednym kawałku, powiedział Trillian, stając w progu. Kanapka którą trzymał w ręku zrobiona była w opłakany sposób. Nie chcąc by ubabrał wszystko wokół musztardą, podeszłam do niego. —Szczerze mówiąc, wiem że nie jesteś szczęśliwy, ale to już staje się śmieszne. Daj mi, zrobię ci drugą. Jeśli Iris nie poszła jeszcze spać, sama może ci zrobić. Trillian niechętnie oddal mi swoją ogromną kanapkę. Pobiegłam do kuchni, gdzie wyrzuciłam ją do kosza na śmieci i umyłam ręce. Następnie wzięłam się za przygotowywanie dwóch nowych, w tym jednej dla siebie. Po wszystkim zajrzałam jeszcze do pokoju Iris by upewnić się, że Maggie śpi. Po swoim powrocie zastałam Trilliana, który nie przestawał krytykować Flama, naskoczył też na Morio za to, że ten zgodził się zaakceptować ich porozumienie. —Co miałem zrobić? zapytał Morio. Ona nie należy do mnie. Jeśli ma ochotę pieprzyć smoka, to ja nie będę jej powstrzymywał. A szczerze mówiąc, po obejrzeniu tej tarczy nie będę nawet próbował. Jeśli Flam może dostarczyć nam informacji których potrzebujemy, zgadzam się. Ponadto nie wydaje się to niepokoić samej Camille, więc dlaczego mamy się martwić?
Camille nie wydawała się być zmartwiona. W rzeczywistości obserwując ją powiedziałabym, że moja siostra nie może się już doczekać... Znając Flama, wiedziałam że zrobi wszystko aby jej zaimponować tak, by doceniła ich związek. Kto wie, może jej się spodoba?.... Kiedy Trillian zawarczał, Menolly posłała mu zirytowane spojrzenie. —Och, wymyśl sobie powód! Chyba się nie boisz że zrobi jej krzywdę! Naprawdę martwi cię to, że jego „sprzęt” okaże się lepszy od twojego! Szczerze mówiąc, nawet w ludzkiej postaci możesz być pewien, że będzie dobrze wyposażony... i imponujący. Konkurencja będzie trudna… —Nie pamiętam abym pytał cię o zdanie, Vampirella. Idź się pobawić kołkami! dodał wbijając zęby w kanapkę którą mu przygotowałam. Menolly syknęła ale się nie poruszyła. —Przestańcie się obydwoje sprzeczać! Musimy to zrobić. Nie ma innego rozwiązania. Camille dokonała wyboru. Na tym koniec. Myślicie że możemy wziąć Chase'a z nami? Camille pokręciła głową. —Nie, Flam wyraźnie powiedział kto może z nami iść. Upierał się by przyszedł Zach. Co przypomniało mi o Cromwellu i ostrzeżeniu. —Zanim zdecydujemy kto idzie, muszę wam coś powiedzieć. Czy Iris coś wam już mówiła? Kiedy wróciliśmy wcześniej… —Powiedziała nam o kocie i wiadomości, przerwał mi Morio (jego oczy błyszczały). Przykro mi z powodu Cromwella. —Na szczęście Maggie była w piwnicy z Menolly! rzuciła Camille, dając mi tym nowy powód do zmartwień. Nie można zostawiać jej samej. Powinna być z Menolly lub w sklepie z Iris. —Co teraz zrobimy? Poprosimy Zacha by nam towarzyszył? zapytała Menolly. Czy jest jeszcze coś, co powinniśmy wiedzieć o naszej wizycie u Władcy Jesieni? Camille zmarszczyła brwi. —Spytam Matkę Księżyca. Zaraz będę z powrotem.
Na to obaj wstali jak na komendę. Zanim jednak dotarli do drzwi, Menolly pchnęła ich z powrotem na miejsce. —Ja ją ochronię. Zostańcie tutaj, powiedziała podczas gdy obaj posłali w jej stronę mordercze spojrzenia. Na szczęście nie byli na tyle głupi, aby się sprzeciwić. Podczas gdy czekaliśmy na ich powrót, zadzwonił telefon. Odebrałam, dzwonił Chase. Szybko powiedziałam mu co odkryliśmy. Oczywiście nie spodobało mu się, że Zachary będzie nam towarzyszyć, mimo iż starał się tego nie okazać. Czasami mężczyźni nie zdają sobie sprawy że się o nich martwimy, nieważne czy są ludźmi, Svartanami czy smokiem.... —Zadzwonię do ciebie kiedy dowiem się czegoś więcej. W międzyczasie nie próbuj kontaktować się z OIA. Wszystko przewrócone jest do góry nogami. Jeśli będziemy potrzebowali pomocy, zwrócimy się o nią do królowej Asterii. —Kogo? zapytał —Królowej Elfów. Mówiłam ci o niej, pamiętasz? Kiedy pojawiły się Camille z Menolly, wysłałam mu szybkiego buziaka i rozłączyłam się. Camille zaczęła krążyć po salonie. —Matka Księżyca odmawia rozmowy ze mną, ale wiem że jest to najlepsze rozwiązanie. Jest coś do nauczenia się… i do wygrania. Nie obchodzi mnie co to. Z zamkniętymi oczami badałam zakamarki swojego umysłu. Jest... choć to jeszcze szept niesiony przez wiatr... powinniśmy iść. W szczególności ja. Choć była to również sprawa Zacha, oboje byliśmy w nią zaangażowani. Na dobre i na złe. —Masz rację. Zadzwonię do Zacha, powiedziałam podnosząc słuchawkę. —Poczekaj, powiedziała. Jest coś jeszcze. Odłożyłam słuchawkę na miejsce. —Ci którzy zabili Cromwella, pokonali moje zabezpieczenia. Po powrocie byłam zbyt zaaferowana wszystkim aby to zauważyć, ale teraz czuję to wyraźnie. Oni ich nie wyłączyli oni je rozwalili w pył! Ci którzy to zrobili posiadają wielką moc magiczną. Po północy gdy księżyc wzejdzie, postaram się je odbudować i zobaczyć czy uda mi się znaleźć coś innego. —To nie wróży nic dobrego.
Aby zniszczyć zabezpieczenia Camille, musieli być naprawdę silni. Może nie zawsze radziła sobie z zaklęciami, jednak stawianie barier ochronnych było jej konikiem, czymś w czym była naprawdę najlepsza. Przypomniałam sobie pierwszą wizytę Zacharego w moim biurze. Powiedział mi, że ich szaman nie był w stanie przełamać naszych zabezpieczeń, co oznacza że nasi wrogowie są bardziej potężni niż Venus. Byliśmy w tarapatach, magia Venus wydawała się nie być wystarczająco silna. Ponownie podniosłam słuchawkę. —Jako że Menolly z nami nie idzie, wyruszymy najszybciej jak się da. O której mamy być u Flama? —Powiedział byśmy przyszli jutro około piętnastej, odpowiedziała Camille. Idę obudzić Iris. Poproszę ją by zajęła się jutro sklepem i by wzięła Maggie ze sobą. Poproś Chase'a aby wpadł jutro aby się upewnić że obie mają się dobrze. To mnie uspokoi. Wybierając numer Zacharego, skinęłam jej głową. Nie opuszczał mnie obraz Cromwella całkowicie osuszonego i zawiniętego w płótno. Członkowie stada Zacha byli ważni, ale ich nie znałam. Podczas gdy Cromwell okazał się być niewinną ofiarą która znalazła się w środku niebezpiecznej gry. W niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Zrobię wszystko co w mojej mocy aby żaden człowiek, zmienny czy zwierze, nie skończyło tak jak on.
Rozdział 11 Następnego dnia, wzięłam szybki prysznic po czym zeszłam na dół. Wkrótce zjawił się Zach. Z parodniowym zarostem wyglądał bardzo męsko. Mimo że nie byłam pewna co do niego czuję, fascynował mnie swoim wyglądem drwala. Wchodząc otarł się o mnie, moje tętno przyspieszyło. Wstrzymałam oddech. Zachary pachniał piżmem, wanilią i cynamonem. To sprawiło że miałam ochotę rzucić się na niego i nie puszczać. —Nie jestem pewien w czym mogę wam być pomocny, powiedział. Prawdę powiedziawszy nigdy wcześniej nie słyszałem o Królestwie Północy czy Władcy Jesieni. Po zdjęciu płaszcza usiadł na krześle. —Masz trochę kawy? zapytał. Usypiam na stojąco. Powąchałam powietrze, z kuchni unosił się zapach świeżo parzonej kawy. —Myślę że Camille zaparzyła świeżą. Śmietanka i cukier? —Nie, czarna jak atrament i gęsta jak błoto. Dziękuję. Kiedy wyciągnął ręce nad głowę, ujrzałam jego mięśnie i wąską talię. Starałam się nie patrzeć, ale czułam się zafascynowana. Zapach jego potu sprawił że zadrżałam, niezdecydowana co mam powiedzieć lub zrobić. Zmrużył oczy. —Wyglądasz dzisiaj inaczej, zauważył. —W jakim sensie? zapytałam. Czułam jego wzrok pieszczący mnie. Zach się roześmiał. —Sam nie wiem. Wyglądasz doroślej. Bardziej żywa, pełna energii. Ale jako że jestem zmęczony, może być to tylko moje wrażenie. Ale... jesteś tak… Po kilku minutach dyskomfortu, kiedy nie wiedziałam co mam powiedzieć lub zrobić, zmusiłam się by wyjąkać:
—Przyniosę kawę. W rzeczywistości, dodałam, Królestwo Północy nie znajduje się na żadnej mapie. Istnieje ono poza naszym światem i możemy się tam dostać poprzez niebiański portal. Ale to i tak nie ma znaczenia, bo Flam sam wezwie Władcę Jesieni. Zostawiając go by miał czas przetrawić wszystkie informacje, poszłam do kuchni, Camille stała blisko kuchenki popijając kawę. Miała na sobie długą spódnice i sweter z golfem koloru śliwki. Do tego parę skórzanych butów które sięgały jej za kolana. Praktyczne na dłuższe wędrówki, mimo siedmio-centymetrowych obcasów. Nigdy jej nie pytałam jak może chodzić po lesie na obcasach? Widać dla niej wydawało się to naturalne. Osobiście wolałam wygodne dżinsy, sweter z golfem koloru turkusowego, jak wody tropikalne, do tego parę tenisówek. Stanęłam obok niej i oparłszy się o zlew zamknęłam oczy aby pomyśleć o tym, co czuję do Zacha. Widać było że oboje przyciągamy się wzajemne. Musiałam zdecydować co z tym zrobić. —Wszystko w porządku? zapytała Camille, patrząc zmartwionym wzrokiem. —Tak, tak myślę. Zach przyjechał. Poprosił o filiżankę kawy. Ze względu na moje niezdecydowanie lub sam zmysł obserwacji Camille, moja siostra odłożyła kubek i odwróciła się do mnie z uśmiechem. —Masz na niego ochotę? Przyznaj się! Wzruszyłam ramionami. —W tym cały problem. Sama nic już nie wiem. Od samego początku... nie wiem czy to wina hormonów czy tego, że naprawdę mnie pociąga, ale tak czy owak to uczucie rośnie z każdą chwilą coraz bardziej. Z westchnieniem Camille nalała sobie nową filiżankę kawy. —Prosił o śmietankę i cukier? Kiedy potrząsnęłam głową, kontynuowała. Myślę że pod względem uczuć bardzo przypominasz naszą matkę. —Może, jak na razie nie czuję się winna w stosunku do Chase'a... (tu zatrzymałam się, by ocenić co czułam). Mówiłam prawdę, ale coś we mnie było niezdecydowane. Po chwili ciągnęłam dalej: —Zachary jest sexy. Jest zmienną Pumą i wygląda na porządnego faceta. To normalne że czuje do niego pociąg.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to coś czego ode mnie się oczekuje. To co łączy mnie z Chasem nie wydaje się być logiczne. On nie ma w sobie za grosz magii, jest zaborczy, mimo że stara się wierzyć że jest inaczej. Zestarzeje się i umrze przede mną… ale mimo to czuję się z nim dobrze. —Więc może jednak przypominasz bardziej Ojca niż Matkę. Siedząc na blacie westchnęłam, machając nogami. —Gdy jestem obok Zacharego czuję się zakłopotana, jakbym nie mogła się kontrolować. Nie czuję się przy nim komfortowo i nie wiem dlaczego. —Chcesz rady? Kiedy skinęłam głową, Camille ciągnęła dalej: nie zawracaj sobie tym głowy. Niech to samo przyjdzie. Na razie musimy myśleć o ważniejszych rzeczach. Więc na razie odstaw wszystko na bok. Jeśli przeznaczone jest wam zostać kochankami, tak się stanie. Nie mogłam przestać wpatrywać się w filiżankę z kawą. Ciemna parująca ciecz na powierzchni której powstała piana. —Myślę że nie pozostaje mi nic więcej do zrobienia (wziąwszy kubek kawy zauważyłam coś, co leżało na papierowym talerzu w pobliżu kuchenki mikrofalowej). Co to jest? spytałam. —Coś ważnego. Chciałam ci o tym powiedzieć, ale zboczyłyśmy z tematu. Kolejny powód abyś wstrzymała się z rzucaniem na Zacha. Spojrzałam na talerz. Zawierał kawałki lepkiej pajęczyny, jak te w którą został zawinięty Cromwell. —Co się dzieje? —Przed świtem zajęłam się analizą pajęczyny. W rzeczywistości obudziłam się wcześniej. Jako że nie mogłam spać, poszłam zobaczyć czy nowe zabezpieczenia dobrze działają. Następnie przyjrzałam się werandzie... z tego wszystkiego zapomniałam zrobić to wczoraj. Zatrzymała się, wyraźnie zaniepokojona. —I co? —I... oczywiście, znalazłam pozostałości energii ale było coś jeszcze, zupełnie jakby była ona dziełem dwóch magów.
Więc przyjrzałam jej się dokładniej tak by stwierdzić kto był tym drugim. Skinęłam głową. —Co znalazłaś? Demoniczną energię? Demona Janshi? —To jest problem, powiedziała kręcąc głową. To nie była demoniczna energia ale taka, która należała do zmiennej Pumy. Magicznego kota. Zajęło mi chwilę, aby przetrawić jej słowa. —Żartujesz sobie? Czy nie mogą to być moje stare ślady? Potrząsnęła głową i kontynuowała szeptem: —Nie, i aby się upewnić zbadałam ciało Cromwella. Były na nim silne wibracje energii kota. —Skąd możesz to wiedzieć? Pochowałam go! (nie mogła mieć racji, to by wyjaśniało zbyt wiele rzeczy o których wolałam nie myśleć). Może zmienna Puma śledziła mordercę Cromwella? Może starała się go powstrzymać? Oparła się o ladę marszcząc brwi. —Po tym jak wyczułam kocią magię za domem, ekshumowałam ciało Cromwella (mówiąc to posłała mi przepraszające spojrzenie). Uwierz mi... nie zrobiłabym tego jeśli sytuacja by tego nie wymagała. To był jedyny sposób aby dowiedzieć się czegoś więcej. Byłam w szoku. Wykopała ciało Cromwella?! Zmienna Puma działająca w zmowie z pająkami? Nagle odwróciłam się w stronę korytarza który prowadził do salonu. —Czy to może być Zachary? Czy on próbuje nas oszukać? Myślisz że jest w zmowie z pająkami? Czy demonami? Czy możliwe jest, że wszystko zostało od początku zaplanowane? Zaczęłam się trząść. A gdyby faktycznie tak było? A jeśli to pułapka? I ktoś pcha nas w ramiona Skrzydlatego Cienia? Camille położyła rękę na moim ramieniu. —Nie sądzę by Zachary był winny. W przeciwnym razie Flam nie sugerowałby abyśmy zabierali go ze sobą.
—Gdy odtworzyłam swoje zabezpieczenia, nastawiłam je tak by wykrywały tę właśnie energię. Jako że nie zareagowały, Zach pozostaje czysty. —Więc może to Puma z innego klanu? Są inni, choć z tego co wiem Rainier to najbardziej aktywny i szanowany klan. Westchnęłam. Czy ty... czy Cromwell…? —Pochowałam go ponownie z wieńcem kwiatów wokół ciała i dwiema monetami na oczach dla wioślarza który przewiezie go przez rzekę do Pani Bastet. Zaufaj mi, odmówiłam modlitwę za spokój jego duszy. Jest ponownie bezpieczny w ramionach Matki Kotów. Co do Zacharego… jestem prawie pewna, że nie ma on z tym nic wspólnego. Ale na wypadek gdyby ktoś posługiwał się nim… bądź czujna. I nie mów mu o ostrzeżeniu lub o Cromwellu. Nigdy nie wiadomo, może nieświadomie ostrzec naszych wrogów. Po tym postawiła dwie filiżanki kawy na tacy z talerzem ciasteczek i udała się do salonu. Podążyłam za nią w ciszy. Chciałam wierzyć, że to tylko szaleniec który zabił kota, ale Camille miała rację. Jeśli na naszym ganku faktycznie była zmienna Puma... Dopóki nie dowiemy się czegoś więcej, lepiej nie mówić o tym nikomu. Oznaczało to także, że muszę zachować dystans w stosunku do Zacharego. Przynajmniej nie będę musiała zawracać sobie dłużej głowy naszym przyciąganiem. Trzeba widzieć we wszystkim dobre strony. Tym razem los wyznaczył nam ciemną drogę. Niestety, nie mogłyśmy zrobić nic innego jak nią podążać. Może nawet staniemy się łatwym celem... życie nie zostawiło nam wyboru, podążałyśmy za naszym przeznaczeniem. Podczas jazdy Zachary siedział z tyłu ze mną, podczas gdy Morio prowadził. Zdecydowaliśmy się wziąć jego terenówkę. Na miejscu pasażera siedziała Camille oglądając krajobraz za oknem. Morio jak zwykle sprawiał wrażenie opanowanego. Bardziej z ciekawości niż zainteresowania, zastanawiałam się jaki jest w łóżku? ale szybko odsunęłam tę myśl. Niezależnie od wszystkiego był związany z Camille i pomimo iż go lubiłam, nie był w moim typie. Spojrzałam przez okno. Zbliżaliśmy się do zakrętu i drogi która prowadziła do dawnego majątku Toma Lane'a. Kiedy zajęła się nim królowa elfów Asteria, Flam zobowiązał się zająć jego domem. Płacąc wszystkie podatki za grunt i dom Toma, Flam nie pozwolił nikomu się tam przenieść i odkryć jego tajemnicy. Morio zwolnił skręcając w lewo. Rosnące wokół surowe sosny strzegły posiadłości w ciszy. Kwiaty i inne rośliny spały, czekając na pocałunek wiosny by ta obudziła je tak jak śpiące księżniczki budzi pocałunek królewicza.
W powietrzu unosiła się mgiełka otulając niestopniałe kopce śniegu. Zbliżaliśmy się do gór. Nie było wątpliwości, że w najbliższych dniach wszystko ponownie pokryje się warstwą puchu. Po chwili naszym oczom ukazał się dom. Stara ciężarówka Toma nadal tam stała, nieużywana i zardzewiała. Miejsce sprawiało poczucie pustki. —Ktoś tu mieszka, zauważyła Camille. Popatrzcie, z komina unosi się dym. Morio zaparkował i wyłączył silnik. —Flam? Może lubi siedzieć przed kominkiem w swojej ludzkiej postaci. —Być może, odpowiedziała moja siostra, ale nigdy nie wiadomo. Zach przełknął głośno. Pomimo swego neutralnego wyrazu twarzy, jego niepokój był wręcz namacalny. —Czy smoki lubią Pumy? zapytał lekko napiętym głosem. —Ach... masz na myśli czy lubią jeść Pumy? spytałam. Skinął głową. —Tak, to właśnie miałem na myśli... Camille odwróciła się do nas uśmiechając. —Smoki wolą krowy jako posiłek, i dziewice do innych rzeczy. Nie jesteś krową, więc na chwilę obecną możesz czuć się bezpiecznie. Za to w kwestii dotyczącej dziewic… Nie kończąc zdania mrugnęła do mnie, co sprawiło że się zarumieniłam. —A mówiąc poważnie. Flam nie jest zwykłym smokiem, rzekła z śmiechem. Po czym wysiadła kierując się w stronę domu. —Tak, ale wątpię by istniał naprawdę zwykły smok. No cóż, zobaczmy kto ukrywa się w środku! Morio i Camille poszli przodem. Zbliżywszy się zdałam sobie sprawę, że to miejsce było teraz o wiele lepiej utrzymane niż poprzednio. Ktoś poświęcił czas zasadzając kwiaty wzdłuż domu. Stopnie na ganek zostały również naprawione. Flam? Nie, majsterkowanie nie było jego konikiem. Czy aby na pewno?
Zdawało się że Camille pomyślała dokładnie to samo co ja, rozglądając się z ciekawością wokoło, po czym spojrzała na mnie wzruszając ramionami. Nagle drzwi otworzyły się ukazując w progu dziwnego człowieka ubranego w legginsy i tunikę, pochodzące niewątpliwie ze starożytnego świata. Kiedy nas zobaczył, jego oczy pojaśniały. Wyciągnął ręce w naszą stronę. —Siostry D’Artigo przyszły odwiedzić Georgio! Ale gdzie jest wasza siostra? Ach tak, prawda, nie może wychodzić w dzień, powiedział podchodząc do nas. —Czy to nie nasz stary dobry Georgio Profeta?! zawołałam z uśmiechem. Jak leci George? George, jak przewidywałam, posłał nam ciepły uśmiech. —Nadal doglądam smoka, oczywiście! Jest sprytny, przebiegły i dyskretny, ale dobrze wiem że jest w pobliżu. Pewnego dnia gdy najmniej będzie się tego spodziewał, uderzę! W międzyczasie pozwalam mu spokojnie się przechadzać. Sam nie wiem dlaczego pozwolił mi się tu wprowadzić. Wprowadzić tutaj? Bogowie, co on zrobił? Jeśli dobrze zrozumiałam, Georgio Profeta to zabójca smoków który ściga go od lat. Ten sam który nie miał najmniejszych szans by "zabić bestię", korzystał teraz w najlepsze z gościny smoka! Widać Flamowi zrobiło się go żal, w końcu stracił on kontakt z rzeczywistością już dawno temu. Po rzuceniu mi spojrzenia, Camille wyszła mu naprzeciw. —Święty George! Jaki jesteś sprytny! Jestem pewna, że niczego nie podejrzewa. Sam zająłeś się remontem domu? zapytała. Potrząsnął głową. —Nie, po śmierci babci miesiąc temu, smok zwabił mnie tutaj i oferował mi swoją przyjaźń z zamiarem kontrolowania moich działań. Więc skorzystałem z jego podstępu. Pomógł mi w naprawach i powiedział, że mogę tu zostać tak długo jak będę chciał. Oczywiście zrobił to aby mieć na mnie oko! Zabijałem smoki, dzieliłem łoże z księżniczkami... Nagle coś zwróciło jego uwagę i zamilkł. Zupełnie jakby ktoś nacisnął przycisk. W tym samym czasie ujrzeliśmy Flama wyłaniającego się z lasu. Miał ludzką postać co było dobre, bo przed domem nie było wystarczająco wolnej przestrzeni aby pomieścić smoka. Lekkim krokiem dołączył do nas.
Duży, z długimi włosami i oczami koloru lodu, Flam było piękny, wieczny w tym świecie. Emanowała z niego arogancja. Po wysłaniu w naszą stronę wyraźnego ostrzeżenia... nie wydając przy tym żadnego dźwięku, chwycił Georgio za rękę i wprowadził do środka. —Widzę że George się zapędził, rzekł. Obie z Camille wzruszyłyśmy ramionami po czym podążyłyśmy za nim. Za nami szli Morio i Zachary. Wewnątrz, ściany domu pokrywały reprodukcje obrazów przedstawiające św. Jerzego w jego walce ze smokiem. Tom był obecny w każdym znajdującym się tu meblu i dekoracjach, co było na miejscu. W rogu salonu wisiała kolczuga. Po doprowadzeniu go do krzesła, Flam pomógł mu usiąść. Potem zagwizdał swoistą melodię. Po chwili z kuchni wyszła starsza kobieta. Była ubrana w fartuch zarzucony na kwiecisty szlafrok. Miała długie siwe włosy zebrane w schludny kok. —Chciałbym przedstawić ci moich przyjaciół, powiedział Flam. Estelle, oto Camille, jej siostra Delilah, Morio i... Zachary, jak mniemam? Skinął w jego stronę. Zachary zdawał się być całkowicie zbity z tropu. —Oni też są smokami? zapytała Estelle. —Nie, odparł Flam. Oni nie są smokami. Jeśli zechcą mogą sprawić, że staniesz się częścią ich natury, ale nic ich do tego nie zobowiązuje. Czy możesz zaprowadzić Georgio do jego pokoju i upewnić się, że ma wszystko co potrzebne? Kiwając głową Estelle chwyciła Georgio za ramię prowadząc go wgłąb domu. Flam obserwował ich odejście. —Jesteście w samą porę. Bardzo dobrze. —Jedna chwila, przerwałam. Nie tak szybko. Kim jest Estelle i dlaczego Georgio tu mieszka? Flam posłał mi długie i zimne spojrzenie. —Nie rozumiem dlaczego miałoby cię to interesować. Krew zastygła mi w żyłach. Wyobraźcie sobie: kotek który klepie ogromną bestię. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie był to dobry pomysł.
Po chwili Flam odpowiedział: —Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, Estelle pracowała w służbie babci Georgio. Była jej opiekunką od lat. Znalazłem go w ogrodzie kilka tygodni temu. Ponieważ jego babcia umarła, poszedłem do miasta aby porozmawiać z panną Estelle Dugan. Zgodziła się tutaj przyjechać i zająć Georgio. Babcia nic mu nie zostawiła, a on sam nie ma żadnej rodziny. Jako że sam nie może zadbać o siebie, zaoferowałem obojgu dach nad głową, niewielkie kieszonkowe na jedzenie i ubrania, a także sumkę pieniędzy dla Estelle by mogła odłożyć coś na starość... przynajmniej to co jej zostanie (następnie wskazał na drzwi). —Chodźmy. Zaklęcie musi być rzucone w godzinach popołudniowych. Kiedy stanął obok Camille, spojrzał na mnie i dodał: zanim zadasz mi pytanie: tak, ona wie że jestem smokiem. I nie, nie jest tym zdziwiona. Następnie objął Camille ramieniem w zaborczym geście i poprowadził nas do ogrodu. Temat został zamknięty. Nie byłam głupia, wiedziałam kiedy przestać. Tak więc szliśmy za Flamem przez krzaki. —Jesteś pewna że chcesz to zrobić? spytał Zachary stając bliżej mnie. —Po tym jak dotarłam tak daleko, nie chcę zbaczać z mojej ścieżki. Po chwili z wahaniem postanowiłam rozwiązać drażniący mnie temat. Zach, muszę cię o coś zapytać. Przede wszystkim nie zrozum mnie źle. Czy dobrze znasz członków swojego klanu? Czy są jacyś nowi? Czy oddałbyś swoje życie w ręce ich wszystkich? Zamrugał. —Dlaczego? Podejrzewasz że ktoś z nami pogrywa? —Po prostu muszę to wiedzieć. Zaufaj mi... to jest ważne. Chciałam mu powiedzieć o energii Pumy którą znaleźliśmy za domem, ale Camille odradziła mi to. Zachary wyglądał na zmęczonego i zdezorientowanego. Zatrzymał wzrok na ziemi. —Szczerze? Nie wiem... w ostatnich miesiącach dołączyli do nas inni z dalszej rodziny, którzy mieszkali w innych klanach. Nie mogliśmy im powiedzieć "nie". Chciałbym tylko wiedzieć, co się dzieje.
W ten sposób mógłbym lepiej odpowiedzieć na twoje pytanie. W świetle naszych własnych problemów rodzinnych odpowiedziałam: —Czasami nie można ufać nikomu poza samym sobą. Czasami gdy świat przewróci się do góry nogami, jedyne co możesz zrobić to spróbować złapać się czegoś tak, by wyjść z tego w jednym kawałku. Posłał mi pytające spojrzenie. —Rozumiem że sama masz problemy? —Wierz mi, wszyscy siedzimy po szyję w gównie. Obserwowałam otoczenie. Roślinność była tu gęstsza niż ostatnim razem. Może po odejściu Titanii mogła w końcu rosnąć jak chciała? A może było to dzieło Flama? Pokręciłam głową. —Nie martw się o nas. Jesteśmy do tego przyzwyczajone. Na razie musimy skupić się na twoim problemie. Powiedziałeś mi że macie nowych członków. Czy na pewno wiesz o nich wszystko? Czy któreś z nich mogło wcześniej należeć do klanu pająków? Jaki był związek pomiędzy demonami, pająkami i ostatnimi atakami na Pumy? —Nie mam pojęcia, ale mogę ich zapytać, powiedział Zach. —Jeśli chcesz. Możemy wyjaśnić im sytuację. Przyszło mi do głowy, że wiedząc więcej o członkach stada moglibyśmy zidentyfikować zdrajcę, jednak Zach odrzucił mój pomysł. —Delilah..., hmm..., zaczął z rumieńcami na twarzy. Wielu naszych członków prosiło byśmy was więcej nie zapraszali. Nawet za zgodą Venus niektórzy są przeciwni waszej obecności na naszej ziemi. Przykro mi. Próbowałem to jakoś rozwiązać... —Co?! zawołałam (zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę). Jeśli dobrze zrozumiałam, nie chcą nas bo jesteśmy obcymi? Czy może z powodu tego kim jesteśmy? Odmówił spojrzenia mi w oczy. —Nie myśl, że się z nimi zgadzam. To nie tak.
Ale rozmawialiśmy... niektórzy z naszych członków myślą, że nie jesteście... że nie macie dobrego wpływu. Nie lubią wampirów, nie mają zaufania do Camille bo ona jest sexy i… —Dalej kontynuuj, powiedziałam czekając na ostateczny cios. —Wiec dobrze, nie lubią cię ponieważ… nie jesteś prawdziwą zmienną (zaczął się jąkać). Jesteś tylko zmienną z powodu genetycznej nieprawidłowości, więc nie masz tej samej krwi w swoich żyłach co my. Venus próbował z nimi rozmawiać, ale starsi odmawiają... Zatrzymał się i kopnął w ziemię. Wstrząśnięta ich odrzuceniem, wzięłam głęboki oddech. Zaskoczona poczułam jak moje oczy wypełniają się łzami. —Widzę, odpowiedziałam najzimniejszym tonem na jaki mogłam się zdobyć. Czułam jak rośnie we mnie gniew. Miałam ochotę zawrócić i zostawić wszystko w diabły. Niech sami radzą sobie ze swoimi problemami! Jeśli dobrze zrozumiałam, powiedziałam upewniając się że nie zobaczy moich łez, chcecie i potrzebujecie naszej pomocy, ale nie chcecie nas więcej widzieć. Jak miło z waszej strony! Jak miło że stawiacie nas w niebezpieczeństwie podczas gdy cała reszta waszego zakichanego stada patrzy na nas z góry! Cóż, coś ci powiem!! Po tym co usłyszałam, powinnam w jednej chwili zostawić was w cholerę! Sami sobie poradźcie!! Jak do tej pory nieźle wam idzie... —Nie! zawołał Zach. Zdawał się być zdesperowany, i szczerze mówiąc na to liczyłam. Tak jak mówiłem, to nie jest to co myślę... —Ach tak, przepraszam! Mówisz w imieniu klanu! Twoja ukochana rodzina potrzebuje naszej pomocy, abyśmy rozwiązały jej problemy tak, by sami nie musieli sobie brudzić rąk. Ale nie możemy stanąć na waszej świętej ziemi, bo jesteśmy dla was robactwem?! Cóż, powiem ci coś: sama pochodzę z rodu z którego jestem dumna. —Delilah... proszę, powiedział głosem pełnym paniki. —Och, zamknij się! Jak już mówiłam, lepiej zrobię dając sobie spokój, chyba że wasz problem stanie się naszym. Mój przyjaciel kot został zamordowany jako ostrzeżenie. Znalazłam go osuszonego z wiadomością, byśmy zakończyły nasze dochodzenie. —Nie zwalaj winy za działania pająków na mój klan, zaczął. Miałam już tego po dziurki w nosie!
—Pająki nie były jedynymi zamieszanymi w to. Była duża dawka magicznego kota na scenie! Jakaś zmienna Puma przyglądała się jak tamci zabijają Cromwella!! Mój nagły wybuch zaalarmował resztę grupy. Kiedy się odwrócili w naszą stronę uświadomiłam sobie, że właśnie wyjawiłam mu jeden z naszych sekretów, ale teraz po tym co usłyszałam było mi już wszystko jedno. Jedyne co się liczyło, to wyjść z tego bez większych szkód. Mieliśmy oddział Degath do złapania. Ich powiązania z klanem pająków były na drugim planie. Na razie musiałyśmy znaleźć i zabić demony. Zach chwycił mnie za rękę i wyjąkał: —Zmienna Puma? Nic mi o tym nie mówiłaś! To dlatego pytałaś, czy ufam każdemu? Odepchnęłam go. W jednej chwili mój umysł zalały wspomnienia i obrazy z dzieciństwa, gdzie wszystkie byłyśmy wyśmiewane i gnębione z powodu naszego pochodzenia. —Mam gdzieś ciebie i twój klan!! Kiedy tylko znajdziemy mordercę, zapłacicie nam, a my nie będziemy więcej plamić waszej ziemi! Nagle podszedł Flam i chwycił nas za uszy. —Wystarczy! Możecie sprzeczać się później, zrozumiano?! Spojrzałam na smoka. Jego oczy były zimne jak lód. Czułam że nie zawaha się użyć siły, jeśli nie będziemy mu posłuszni. —Dobrze, odpowiedziałam. Chodźmy. Odsunęłam się i wznowiłam marsz. Pragnienie aby się przekształcić było silne jak nigdy, ale musiałam wytrzymać. Choć marzyłam by uciec, zapolować na ćmy i zapomnieć o całym tym stresie i napięciu. Było to jednak złe miejsce aby wypuścić kota na powierzchnię. Więc zmusiłam się aby spojrzeć na krajobraz, myśląc o choince w domu, Iris i jej pięknych dekoracjach. O Chasie i jego uczuciach do mnie. O wszystkim co odwracało moją uwagę. Wreszcie po raz ostatni wzięłam głęboki oddech, mój gniew zniknął i obiecałam sobie zmasakrować stado Pum po naszym powrocie. Po drodze Zach próbował jeszcze ze mną rozmawiać, ale przyspieszyłam wyprzedzając go i znajdując się poza jego zasięgiem.
Nad nami plątanina olbrzymich gałęzi jodeł i cedrów utworzyła coś na kształt zadaszenia blokując przepływ światła. Przy pniach piętrzyły się jagody i krzaki jałowca. Ziemię pokrywały suche, zamarznięte liście i brązowe igły. Tu i tam widać było warstwę zamarzniętego śniegu. Po drugiej stronie drogi, korzenie drzew wyrastały z ziemi oplatając je swymi ramionami. W miarę naszego marszu, zauważyłam że drzewa jakby pociemniały od naszej ostatniej wizyty, las zyskał czyste sumienie. Było to wszędzie widoczne. Tutejszy las był o wiele mniej gościnny niż ten w moim świecie. Mimo że kochałam przyrodę, wiedziałam że muszę mieć się na baczności. Po drodze kilka razy miałam wrażenie, że zobaczyłam magiczne stworzenia ukryte za pniami pokrytymi mchem lub gałęziami. Ilekroć odwróciłam się w ich kierunku, nie było tam nic prócz liści szeleszczących na wietrze. Większość HSP (zwykłych ludzi) myliło wróżki z duchami natury. Pomimo wspólnych korzeni, byliśmy bardzo różni. Rodzina od strony mojego ojca przypominała ludzi o wiele bardziej niż duchy natury, które często okazywały się nieprzewidywalne i dziwne. Ponadto miała zupełnie różny wygląd. Duchy natury na ogół przypominają rośliny z którymi są związane. Po wzięciu głębokiego oddechu, zmusiłam się aby podejść do Camille. Flam szedł na przodzie aby pokazać nam drogę. Morio podszedł do Zacha. Słyszałam ich szepty. Zastanawiałam się o czym rozmawiają. Jednak moja duma nie pozwoliła mi spytać. Zaalarmował nas szelest w zaroślach. Kojot lub pies... Nie czułam jednak żadnej magii. Zanurzając się głębiej w las zauważyłam, że temperatura spadła gwałtownie. Zapięłam kurtkę szczelnie się nią otulając. Niebo obiecywało więcej śniegu. —Hej kotku! Odwagi! Nieczęsto Camille wołała na mnie „kotku” jak Menolly. Camille robiła to tylko wtedy, kiedy była zmartwiona. —To jest po prostu... lubiłam go, Camille. Lubiłam go a teraz dowiaduję się, że wszyscy jego przyjaciele myślą że jesteśmy mniej niż niczym. Dokładnie jak wtedy gdy byłyśmy dziećmi. To pozostawiło głębokie rany i gorzki posmak. —Pamiętasz co powiedział ci Venus? Nie wstydź się bycia „spacerującą z wiatrem”. Jesteśmy siostrami losu moja droga, to niełatwa rola. Z jakiegoś powodu zdecydowałyśmy się przeciwdziałać Skrzydlatemu Cieniowi. Więc tak, to jest przerażające, ale nie miałybyśmy dziś odwagi zmierzyć się z tym, gdyby nie nasze dzieciństwo, które nie było różowe ale które dało nam siłę.
Nauczyłyśmy się walczyć, bo nie miałyśmy innego wyboru. A teraz walczymy przeciwko demonom, ponieważ jesteśmy do tego stworzone. Oplotła rękę wokół mojej talii i przytuliła mnie. —Delilah, cokolwiek się stanie, zawsze możesz na mnie liczyć i na Menolly. Zawsze będziemy z tobą. Pamiętaj że cię kochamy. Jesteśmy rodziną bez względu na to co życie nam zgotuje. Ojciec cię kocha i ciotka Rythwar też. I Iris i Maggie. Spuściłam głowę. Chociaż zdarzało jej się być egocentryczką, to kiedy mówiła sercem trudno było wątpić w jej słowa. Pochyliłam się by pocałować ją w czoło. —Zawsze byłaś dla mnie przykładem, szepnęłam. Bierzesz rzeczy jakimi są, śmiejesz się w twarz tym którzy cię obrażają. Zazdroszczę ci twojego podejścia do wszystkiego. —Słyszałam co ci powiedział Zach, powiedziała wzdychając. Jeśli we wszystko nie byłyby zamieszane demony, sama powiedziałabym im żeby szli do diabła. Wzięłam ją za rękę. —Dlaczego, psia krew, to wszystko jest takie skomplikowane?! Przynajmniej Chase mnie szanuje. To już coś! Camille przytaknęła. —Chase okazał się lepszy niż myślałam. Nadal co prawda nie rozumiem co ty w nim widzisz, ale dzięki temu nie dotknęłabyś Trilliana włócznią z dziesięciu metrów, powiedziała śmiejąc się. —Raczej dwudziestu, odparłam z uśmiechem. Cóż, zapomnijmy teraz o tym i zajmijmy się ważniejszymi rzeczami. Po wszystkim zastanowię się co zrobić z Zachem. W tym samym czasie dotarliśmy do końca drogi i znaleźliśmy się na polanie. Drzewa kołysały swoimi gałęziami ocierając się o siebie nawzajem. Wkrótce zaczęły padać błyszczące kryształki lodu tak, że ledwo mogłam śledzić ruch płatków śniegu. Rozglądałam się wokoło szukając śladów Titanii ale nie było żadnego. Nie było powodu bym pytała o to Flama. Wyczerpałam swój limit pytań na dzisiaj. Nawet jeśli myśleliśmy że smoki nie jedzą ludzi, sam Flam nigdy tego nie potwierdził. Wspiąwszy się na kopiec, Flam dał nam znak byśmy się zatrzymali. —Usunę zasłonę między nami a królestwem Władcy Jesieni. Następnie go wywołam.
Przyjdzie albo nie. Jednakże jeśli się pojawi pamiętajcie, że nie mam władzy nad jego działaniami. Nie zbliżajcie się do zasłony płomieni. Najdelikatniejszy dotyk a zostanie z was kupka popiołu. Po tych słowach wysłał nam zalotny uśmiech. Po chwili wszelki ślad jego człowieczeństwa zniknął. Niczym kolumna lodu, stał tam, błyszczący, zimny i fascynujący. Słyszałam Camille która westchnęła zaskoczona, po czym skamieniała na widok swego przyszłego kochanka. Nagle Flam odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Jego śmiech był niczym wybuch gromu roznoszący się po całym lesie. Przez chwilę myślałam, że był opętany ale zmieniłam zdanie, gdy spojrzał w naszą stronę rzucając nam przenikliwe spojrzenie. Jego oczy - jasne jak diamenty w czarnym aksamicie nocy - iskrzyły się i falowały na nocnym nieboskłonie. Kiedy podniósł lewą rękę do rozgwieżdżonego nieba, błyskawice strzeliły do jego ramienia otulając go płonącą niebiesko-białą aurą. Camille upadła na kolana. Jej twarz wyrażała podziw i pożądanie. Flam nie zwrócił na nią żadnej uwagi. —Dracon Dracon, Dracon... wzywam ogień bogów, płomienie moich ojców, ostrza lodu z krainy umarłych. Spalcie portal. Płomienie z mojej krwi, utwórzcie bramę! Prawą ręka narysował pentagram nad kopcem. Na środku runy ukazała się zasłona światła. Przygotujcie się! krzyknął głośno. Kiedy odwróciłam się do niego, jego postać smoka zdawała się być zamgloną, jakby wrócił do naturalnej postaci, jednocześnie zachowując swój ludzki wygląd. Gdy zbliżyliśmy się wszyscy, Flam wyrecytował zaklęcie w języku którego nie rozumiałam. Jego słowa uniosły się rytmem w powietrzu, przechodząc w staccato podczas gdy wewnątrz run zaczęły tańczyć płomienie. Mieszając się wzajemnie utworzyły zasłonę. Światła błękitu, kobaltu i szafiru wirowały w tańcu. Nagle jego głos stał się mocniejszy i pojawiła się kurtyna ognia. —Władco Jesieni, wzywam cię pomiędzy nas! Pojaw się teraz! I tak oto, w środku ognia, pojawił się kontur sylwetki... Władca Jesieni odpowiedział na nasze wezwanie.
Rozdział 12 Najpierw jedna stopa następnie druga przekroczyła zasłonę płomieni. Wypolerowane buty były czarne jak smoła, bez żadnego zadrapania. Z każdym krokiem szron spadał z każdego z obcasów. Następnie za parawanem pojawiła się w wirze liści peleryna, która napuszyła się niczym pióra. Władca Jesieni opuścił swój świat by wkroczyć do naszego. Czułam się z jednej strony przerażona a z drugiej stałam skamieniała przyglądając mu się z ciekawością. Kiedy zszedł z kopca, panująca wokoło absolutna cisza była wręcz namacalna tak, że słyszałam oddechy wszystkich obecnych na polanie. Władca Jesieni. Nie ma wątpliwości. Był władcą płomieni i jesiennych wiatrów które wstrząsały oknami. Władcą dyni, gleby i pachnących rumieniących się liści. Wraz z jego pojawieniem się, w powietrzu wyczuć można było zapach odległych pożarów niesionych północnymi wiatrami. Zbliżył się do nas. Z włosami równie czarnymi jak jego buty, okalającymi jego bladą, niemal przezroczystą twarz. Jego oczy, niczym nadprzyrodzone płomienie, patrzyły wprost na mnie, pokonując wszystkie moje blokady i sprawiając że byłam niemal naga, słaba i uległa. Po raz pierwszy poczułam się tak wyeksponowana. —Zejdź mi z drogi smoku! Mijając Flama zbliżył się wyciągając do mnie ręce, dziesięć zakrzywionych szklanych puginałów wycelowanych w moim kierunku. Wezwałaś mnie. Powiedz czego sobie życzysz. Flam przyjrzał się Władcy Jesieni po czym się wycofał. Jeśli o mnie chodzi, przełknęłam ślinę... jeśli smok był mu posłuszny, to musiał być on bardzo potężny. Zmusiłam się by zrobić krok do przodu. W tej samej chwili Camille stanęła za mną. —Zabezpieczam twoje tyły, wyszeptała drżącym głosem. Pomyślałam o wizycie Camille u babci Kojot i zastanawiałam się jak mogła znaleźć w sobie siłę by udać się tam samej? Nie chciałabym zmierzyć się sama z Władcą Jesieni nie wiedząc, że mam ich przy swoim boku. Nie byłam na tyle odważna. Spojrzałam na jego ręce, nie wiedząc czy powinnam ich dotykać. Cichy głosik wewnątrz mnie namawiał mnie bym to zrobiła. Idąc za głosem instynktu tak właśnie postąpiłam. W jednej chwili znalazłam się tuż przy nim. Ogień i lód. W szoku prawie zemdlałam. Jedna z jego rąk była gorąca druga zimna.
Kiedy dwie przeciwstawne sobie siły zaczęły pełznąć wzdłuż mych ramion i dalej w kierunku szyi, poczułam jak opadam w jego ramiona. Otulił nas oboje swoim płaszczem z liści i przytulił do siebie. Spod warstwy ubrań słyszałam krzyki Flama i Camille, w następnej chwili usłyszałam grzmot po czym wszystko ucichło. Starałam się uwolnić ale jego uścisk był zbyt silny. Ledwo mogłam oddychać. Próbowałam się przemienić, bez powodzenia. Jego magia była zbyt potężna. Starałam się skoncentrować na oddychaniu. Oddychaj... Zapach wilgoci... zewsząd otoczył mnie zapach pleśni i nocnego ogniska. Niesiony przez północny wiatr nucił słowa lodu i mrozu. Pieszczota lodowej jesieni… Wygasa… Powoli... wypuściłam powietrze z płuc z odrobiną zimna. Ponownie. Oddychaj... W ustach poczułam… smak ziemi z grobów i martwych ciał. Władca Jesieni pochylił się i pocałował mnie w czoło, oznaczając mnie ogniem który pochłaniał mnie od wewnątrz. Wygasa… Kiedy ponownie nabrałam powietrza w płuca, puścił mnie. Chwiejąc się, potknęłam się o korzeń i upadłam. Czołgając się, zdołałam oddalić się od niego. Camille uklękła obok mnie wzdychając głośno. Kiedy wstałam, zauważyłam że nasi towarzysze potrząsali głowami jakby właśnie się obudzili. Flam ostrzegł Zacha i Morio by byli czujni. Spojrzałam na Władcę Jesieni, który czekał cierpliwie i w milczeniu. Kiedy Camille pomogła mi się podnieść, zdałam sobie sprawę że moje czoło jest jakieś inne, dziwne, jakby coś zostało na nim inkrustowane. Chciałam właśnie zapytać o to Camille, gdy ujrzałam jak jej oczy się rozszerzają i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Camille sama zadała mi pytanie. —Kotku! zawołała, twoje czoło! —Co na nim jest? Coś czuję, ale nie wiem co to.
Jej wyraz twarzy mnie przeraził. Czyżbym została zmieniona w żabę? Lub jedną z tych istot z czarnej laguny, podobnych do lemurów – rodzaj Cryptos z krainy wróżek? Camille delikatnie pogładziła moje czoło. —Delilah, masz wytatuowaną kosę na czole. —Co? Dlaczego? (usiadłam i zwróciłam się w stronę Władcy Jesieni, który cały czas milczał). Co to jest? Co mi zrobiłeś? Mój gniew był większy niż mój strach. Władca Jesieni spojrzał na mnie, miał lekko dwa metry wzrostu, posłał mi kpiący, lekko zakręcony uśmiech. —Przyszłaś do mnie prosząc o informacje. Zawsze jest cena do zapłacenia, jeśli zwracasz się o pomoc do założycieli tego świata. Wszyscy którzy potrzebują mojej pomocy muszą płacić za moje usługi. Zawahałam się. Chciałam mu powiedzieć że to nie było w porządku, że nie miałam wyboru… ale widząc jego spojrzenie zrozumiałam, że nie jest to dobry pomysł. Niczego nie można było cofnąć, ani uciec od tego. —Co mi zrobiłeś? zapytałam ponownie. Wzruszył ramionami. —Dowiesz się już wkrótce. Teraz zadaj mi pytanie zanim odejdę. Kazał nam usiąść na zwalonym drzewie. Ponownie się zawahałam, zastanawiając się co się ze mną stało? Czy uda nam się wyjść z tego w jednym kawałku? Usiadłam na pniu pokrytym mchem. Kiedy zajął miejsce obok mnie, oddaliłam się ciut zachowując pozory uprzejmości.. Obserwował mnie nie spuszczając ze mnie wzroku ani na chwilę. —Już od bardzo dawna nikt nie był na tyle głupi lub odważny by mnie wzywać, zauważył. Co chciałabyś wiedzieć? Wzięłam głęboki oddech. Cóż, nadal czułam na nim zapach dymu, zimnych grobów i ogniska. Ale to wystarczyło bym się uspokoiła. —Szukamy informacji o grupie pająków. Zmiennych pająków. Klanie Myśliwych Księżyca. Jako że panujesz nad pajęczakami pomyśleliśmy, że może będziesz w stanie nam pomóc.
Wydają się one być powiązane z demonami z Podziemnego Królestwa. Obawiamy się że współpracują ze Skrzydlatym Cieniem. Zachary zaskoczył mnie pokonując swój strach i zabierając głos: —Czy wiesz, dlaczego nas zabijają? Jestem członkiem stada Pum z gór Rainier. Pająki zabijają nas jeden po drugim. Władca Jesieni zamrugał. Był to pierwszy raz gdy okazał zaskoczenie. Kiedy otworzył usta, uciekła z nich chmura mrozu spływając do jego rąk i tworząc coś na kształt lodowej tabliczki. Wyciągnęłam szyję by zobaczyć czy jest coś na niej napisane, ale wszystko co mogłam zobaczyć to jakieś dziwne znaki. Po chwili tabliczka ta stopniała. —Jesteście wszyscy w niebezpieczeństwie. Kyoka wrócił. Żyje w nowym ciele. —Kyoka? zapytałam. Władca Jesieni odchrząknął. —Tysiące lat temu, Kyoka był szamanem na kontynencie północnoamerykańskim. Rządził swoimi ludzi żelazną ręką. Jego ambicja doprowadziła go do upadku. Przestał być częścią równowagi i naturalnego porządku rzeczy. Używał magii by przekształcać swoich w coś ohydnego i obrzydliwego. Dlatego wygnałem go i uczyniłem z niego pariasa. Zhańbił pająki i ich naturę. Następnie zwrócił się do Zacha. —Einarr, jeden z twoich przodków przepłynął morza aby dotrzeć do Nowego Świata, jednocześnie obraził Kyoka tym samym robiąc sobie z niego wroga. —Mój przodek?! zawołał Zach. Zaskoczony usiadł i skupił uwagę na Władcy Jesieni. Było jasne że korzenie dużo dla niego znaczyły. —Jesteś bezpośrednim potomkiem Einarr'a o żelaznych rękach. Kiedy dotarł do wybrzeży Ameryki Północnej, Einarr stracił żonę i kilku towarzyszy, wszystko to zasługa zmiennych pająków. Po tym zaprzysiągł znaleźć i zabić Kyoka. Kilka lat później udało mu się pomścić swoich. —Dlaczego nie zabiłeś tego Kyoka wiedząc że jest niebezpieczny? zapytał Zach. Władca Jesieni posłał mu zakłopotane spojrzenie.
—Dlaczego miałbym to robić? Kyoka nie jest pierwszym ani ostatnim który zakłóca równowagę. Gdybym musiał interweniować za każdym razem kiedy płótno zostaje rozdarte i zszyte, nigdy nie miałbym chwili spokoju. Kładąc rękę na ramieniu Zacha, Morio dał mu znać by ten nie wdawał się w dalsze dyskusje i nie zaprzeczał niczemu. Wyraźnie niezadowolony Zach zachował milczenie. —Kontynuujmy dalej, powiedział Władca Jesieni. W nagrodę za odwagę i bohaterstwo, oferowałem Einarrowi prezent. Dałem mu moc i zdolność przekształcenia się w górskiego lwa. Tak więc wszyscy jego potomkowie rodzili się z tymi umiejętnościami, nie wiedząc że żyją w moim cieniu. Pumy, Pantery, Górskie Lwy: wszyscy są moimi dziećmi. Zrozumiałam że nie jest to jedyna jego tajemnica.. że nie powiedział nam wszystkiego. —Czy dałeś Einarrowi coś jeszcze? Być może wisiorek? Kiedy nasze oczy się spotkały, na nowo poczułam jak coś przyciąga mnie do niego. Chciałam zaszyć się w jego płaszczu i spać tam przez tysiąclecia. —Wiesz za dużo, odparł. Tak, dałem mu duchową pieczęć ale nie wiem gdzie teraz się ona znajduje. Upłynęły tysiące lat. Myślę że klan pająków nie ma pojęcia o celu jego działań. Co się tyczy demonów, one wiedzą dokładnie czego szukają. Możecie być tego pewni. Miałam wrażenie jakbym otrzymała cios w głowę. Brygada Degath nie była tam jedynie dla zabawy. Przybyli tu w poszukiwaniu drugiej pieczęci duchowej. Odwróciłam się w stronę Camille. —Z pewnością wierzą że stado Pum odziedziczyło po Einarrze pieczęć duchową. —Chciałabym abyś choć raz się myliła, mruknęła Camille, po czym zwróciła się do Władcy Jesieni. Czy powrót Kyoka jest wystarczającym powodem aby pająki zawiązały pakt z demonami? Władca Jesieni potrząsnął głową i ponownie dmuchnął. Pojawiła się nowa tabliczka którą powoli przeczytał. Kiedy się odezwał, jego głos był jak grzmot rozchodzący się na całej polanie. —Wydaje się że przybrał wygląd jednego z nich. Kiedy Einarr zniszczył Kyoka, jego
dusza została wysłana do głębin Podziemnego Królestwa. Przebywała tam aż do pojawienia się Skrzydlatego Cienia. Ten dał mu nowe ciało i misję: by zebrał swoich ludzi i zniszczył potomków Einarra. W tym samym czasie demony wyruszyły na poszukiwanie drugiej pieczęci. Kyoka przybrał ludzką postać. Po raz kolejny jest zmiennym ale nie pająkiem. —Wiedziałam! zawołałam. Zmiennemu pająkowi który zabił Cromwella towarzyszyła Puma. To był prawdopodobnie Kyoka! Odwracając się chwyciłam Zacha za ramiona. Mamy go pod nosem Zach! Jest pomiędzy twoimi. Próbuje odnaleźć zaginioną pieczęć, zabijając po drodze członków twojego stada. Zachary wyraźnie zbladł. —To oznacza, że zdrajcą jest jeden z niedawno przybyłych. Muszę wracać! A jeśli jest już za późno?! Obserwując go zdałam sobie sprawę, że jego panika nam nie pomoże. Zach nie zdawał sobie sprawy jak ważne są pieczęcie duchowe i jak beznadziejna była sytuacja. —Jeszcze jedno pytanie, powiedziałam stając naprzeciw Władcy Jesieni. Gdzie się znajduje klan Myśliwych Księżyca? Czy wiesz gdzie mają swoje gniazdo? Zamrugał powoli oczami. —Poza miastem na wschodzie gdzie woda spada na skały, znajdziesz podnóże pokryte ogromnymi drzewami. Tam poszukaj złotej drogi, ona zaprowadzi was do ich gniazda (to powiedziawszy wstał i zbliżył się do kurtyny płomieni, następnie zatrzymawszy się posłał nam swoje ostatnie spojrzenie). Czy nie jest za późno? Jeszcze nie. Ale trzeba działać szybko. Zniszczcie je. Są obrzydliwe. Nie ma dla nich miejsca w moim świecie ani wśród moich dzieci. Po tych słowach zniknął przechodząc przez pentagram. Portal został zamknięty. Znaleźliśmy się sam na sam z naszymi lękami. Flam przemówił jako pierwszy: —Drugą pieczęć duchową? spytał patrząc znacząco na Camille. Staraliśmy się by zignorował istnienie pieczęci. Ale gdy towarzyszył nam w drodze do Królowej Elfów, wszystko wyszło na jaw. Jako że pamięć smoków jest niezawodna i dokładna (szczególnie jeśli chodzi o skarby), nie mieliśmy dużej nadziei że o nich zapomni.
Zastanawiałam się czy mógłby nas zdradzić aby samemu je odnaleźć. Bo nawet jeśli teraz nam pomagał, to nie wolno nam było zapominać, że smoki były głównie najemnikami no i niezależnie od wszystkiego pozostawały smokami. —Nie słyszeliście co powiedział? wykrzyknął Zach wskazując palcem na ścieżkę. Mamy u siebie zdrajcę! Być może właśnie kogoś zabija gdy my tu rozmawiamy! Muszę wracać do domu!! —Czekaj, rzucił Flam. Zaraz będę z powrotem. I nie próbujcie ruszać się beze mnie! Zniknął za drzwiami w kopcu, których wcześniej nawet nie zauważyłam. Camille podniosła głowę i spoglądając w niebo pokłoniła się Matce Księżyca ukrytej za chmurami. Westchnęła. Jej wzrok spoczął na Zachu i na mnie. —Zach, lepiej zrobimy wyjaśniając ci wszystko, powiedziała. Masz prawo wiedzieć z kim walczysz. Ale przedtem musisz obiecać, że nikomu nic nie powiesz. Zamrugał przed odwróceniem się w moją stronę. Skinął głową. Nadal byłam na niego zła ale musiałam odłożyć moje zranione ego na bok. —Ona ma rację. Nie wolno ci nikomu powiedzieć tego co usłyszysz. —Dobrze, odparł niepewnie. Obiecuję. —To nie wystarczy, odparła Camille. Musisz złożyć przysięgę krwi. Nie możemy ryzykować. Nie masz pojęcia o grożącym nam wszystkim niebezpieczeństwie. Życie nas wszystkich od tego zależy. Zamrugał ponownie. —OK, do dzieła. Wyciągnęłam swój srebrny nóż z buta. —To ja przyjmę twoją przysięgę, powiedziałam. Kiedy spojrzał na mnie pytająco, dodałam: oboje jesteśmy zmiennymi... mimo iż ja jestem tylko genetyczną anomalią. Zadrżał. Podniosłam ostrze które zabłysło. Widok krwi i ran nie przeszkadzał mi, o ile ktoś nie zdecydował się ich lizać. W wyniku kontaktu z ostrzem, na jego dłoni ukazała się czerwona linia po naciśnięciu której popłynęła krew.
Zach uśmiechnął się, ale ręki nie cofnął. —Na krew twojego ciała, na krew twoich przodków, przysięgasz dotrzymać tajemnicy lub ponieść karę, jeśli nas okłamiesz? —Macie moje słowo, powiedział powoli. W świecie nadprzyrodzonym przysięga krwi miała takie samo znaczenie jak kontrakt. Jeśli Zach złamałby daną nam obietnicę, mielibyśmy wszelkie prawo na niego zapolować i go zabić, chyba że we wszystko wmieszałaby się policja. —Opowiedzcie mi teraz wszystko, powiedział. —Pamiętaj że poprzysiągłeś milczenie. Westchnęłam. Z pomocą Camille i Morio opowiedzieliśmy mu co się dzieje w podziemnym królestwie, jak również wyjaśniliśmy mu czym są pieczęcie duchowe i dlaczego mają tak wielkie znaczenie dla obu naszych światów. Wysłuchawszy wszystkiego usiadł na ziemi wyraźnie zakłopotany. Wtedy wrócił Flam. Skinął byśmy za nim poszli. Przebrał się. Miał teraz na sobie białe dżinsy, które idealnie opinały jego ładny tyłek i jasnoszary sweter z golfem. Jego długie włosy zostały zaplecione. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że był całkiem łakomym kąskiem... Zanim w ogóle zdałam sobie sprawę z tego co robię, rzuciłam zazdrosne spojrzenie Camille. Nie obieraj drogi, pomyślałam, na której nie będziesz mogła się zatrzymać ani z której zawrócić. —Chodźmy. W nocy ta trasa jest dla was niebezpieczna, rzekł. Chwyciłam Zacha za rękę ale zanim zrobiłam krok, obrócił mnie w swoją stronę i pocałował. Zaskoczona nie protestowałam i pozwoliłam się objąć. Ten pierwszy kontakt przypominał w smaku ciemne stare porto. Rozgrzewające cię od środka. Zach wydał pomruk przytulając mnie mocniej do siebie. Jedną rękę trzymał na moich plecach drugą pieścił moje pośladki. Gdy zdałam sobie sprawę co się dzieje, odepchnęłam go. —Nie Zach... nie tutaj i nie teraz. Na powrót przyciągnął mnie do siebie i pocałował w ucho. —Masz taką samą ochotę jak ja, szepnął.
—Nie jestem prawdziwą zmienną, więc lepiej zrobisz puszczając mnie zanim twój klan dowie się o wszystkim, odparłam uwalniając się z jego ramion. Musimy dogonić Flama i resztę. Zach pokiwał głową i zamruczał, po czym pozwolił mi odejść. Ponieważ nie wiedziałam co więcej mogłabym dodać, pobiegłam w stronę Camille i Morio. Za sobą słyszałam kroki Zacha. —Delilah? Delilah! zawołał, ale nie odpowiedziałam. Moje ciało pragnęło Zacha. Ale nadal dzwoniły mi w uszach jego słowa i świadomość co myśli o nas jego stado. Nie mogłam udawać że wszystko jest w porządku i postępować tak jak gdyby nic się nie stało. Jeszcze nie. Ścieżka doprowadziła nas do podwórka na tyłach domu Georgio. Do tego czasu zdążyłam odstawić na bok wszystkie swoje myśli o Zachu. Nawet jeśli uda nam się dotrzeć bezpiecznie do domu, czy zdołamy zapobiec zdobyciu pieczęci duchowej przez Kyoka i klan pająków? Gdy dotarliśmy do auta, wszystko czego chciałam to wziąć prysznic, zdrzemnąć się i zjeść. Flam postanowił nam towarzyszyć do domu. Zaniepokojona wydarzeniami popołudnia, zapytałam: —Czy nie powinniśmy wpierw zaglądnąć do Pum? Mamy po drodze. Zach westchnął. —Jasny gwint! mam ochotę wrócić do domu. Ale jeśli wpadniemy w pułapkę? —Czy mówiłeś komuś o naszym dzisiejszym wypadzie? spytała Camille. Zamknęła oczy. Wiedziałam że modli się aby utrzymał język za zębami. Zach westchnął. —Tak, rozmawiałem z Venus dzieckiem księżyca. To wszystko. —Wiec może mamy jeszcze szansę, wtrącił Morio. Venus nie jest zdrajcą. —Nie jest jednym z nowo przybyłych, prawda? spytałam Zachary pokręcił głową. —Nie jest. W przeciwnym razie nie mógłby być naszym szamanem. Mamy trzech nowo przybyłych w ciągu ostatnich sześciu tygodni. Shannon i Dodge z Oregonu.
Byli już częścią naszego stada przed przeprowadzką na południe. Więc to nie mogą być oni. Następnie, jest...Tyler. Tyler? Kawałki układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce... od początku nie podobało mi jego podejście do nas. —Skąd pochodzi? Kto mu dał referencje? —Przybył z południa, Nowy Meksyk. Powiedział nam że był częścią klanu pustynnych Pum. Miał nawet list polecający. Jednak… wiem kto sprawdzał jego referencje, mogę spróbować dowiedzieć się o nim czegoś więcej, powiedział... więc gdzie chcielibyście się zatrzymać w pierwszej kolejności? Może pojadę z wami? Zostawiłem u was samochód. Camille pokręciła głową. —Wpierw pojedźmy do domu. Nie ma sensu zajmować się w tej chwili Tylerem. Musimy opracować plan działania. Morio usiadł za kierownicą. Flam otworzył tylne drzwi i skinął na Camille aby do niego dołączyła. —Usiądź obok mnie. Zachary siądzie z przodu, powiedział tonem który nie pozwalał na dalsze dyskusje. Moja siostra posłała mu mordercze spojrzenie ale kiedy szepnął jej coś do ucha, ta bez szemrania zrobiła jak kazał. Morio obserwował ich we wstecznym lusterku na co Flam posłał mu zadowolony z siebie uśmieszek. Temat został zamknięty. W środku oplótł ją ramieniem, na co Camille wtuliła się w niego sadowiąc wygodnie. Nie potrafię powiedzieć czy była zdenerwowana i czy czuła się swobodnie. Jeśli chodzi o mnie, to uważałam że najlepszy sposób radzenia sobie ze smokiem to nie zwracanie uwagi na jego arogancję i skoncentrowanie się na problemach do rozwiązania. —Dobrze, jesteśmy gotowi, powiedziałam. Morio, zawieź nas szybko do domu! Morio uruchomił samochód i ruszyliśmy w drogę powrotną która trwała dwie godziny, w całkowitej ciszy. Zach nadal był w szoku i nie bez powodu.
Mogę sobie tylko wyobrazić co czuł odkrywając, iż osoba której ufał w istocie była jego największym wrogiem. Camille wydawała się być wyczerpana, założę się że marzyła o masażu. Morio skupił się na prowadzeniu, podczas gdy ja myślałam o znaku na czole, zastanawiając się co też może oznaczać? Czułam się inna, ale nie wiedziałam tak naprawdę w jaki sposób. Po chwili wyjęłam lusterko z kieszeni i otworzyłam je. Przerażona przyglądałam się swemu odbiciu. Czarny znak w kształcie sierpa księżyca został osadzony w środku mojego czoła. Dotykając go opuszkami palców, obrysowałam jego kontur. Naraz poczułam dreszcz wzdłuż kręgosłupa tak, że wstrzymałam oddech. Poczułam się przyciągana przez tę samą energię jaką czułam będąc otulona płaszczem Władcy Jesieni. Naraz echem w mojej głowie odbił się głos. Ktoś się roześmiał. „Należysz do mnie. Mój czas jest twoim”. —Co?? Co masz na myśli? Starałam się coś powiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. Nasze oczy się spotkały. Porwana przez ogień jego spojrzenia, pozwoliłam by wziął mnie za rękę. Ponownie moje zmysły zalał zapach ziemi. Czułam się jakbym stała nad przepaścią, gotowa do skoku. Z trudem udało mi się zapanować nad zmysłami, walcząc i starając się uciec. Pogładził moje czoło zmuszając mnie do podniesienia podbródka i spojrzenia mu w oczy. —Pozwolę ci teraz odejść zmienna, powiedział z ochrypłym śmiechem, ale wiem że wrócisz do mnie. Wszyscy ci którzy do mnie należą, w końcu znajdują do mnie drogę. W międzyczasie gdy spojrzysz w lustro upewnij się, że mnie tam nie ma. Za każdym razem kiedy zobaczysz dym, przypomnisz sobie zapach i dotyk jesieni, ponieważ jestem twoim przeznaczeniem. Po tych słowach zniknął a ja zostałam sama. Jednakże stale mogłam wyczuć że jestem obserwowana. Był jak duch w mojej pamięci. Nagle podskoczyłam dotykając palcami znaku na swoim czole. Camille spojrzała na mnie. —Co się dzieje? Delilah? Dobrze się czujesz? Byłyśmy siostrami. Wiedziała że coś się stało.
—Powiem ci później, odpowiedziałam (nie miałam ochoty mówić o tym przy wszystkich). Czy od naszej wizyty u Władcy Jesieni odczuwasz coś niezwykłego? Jak na przykład wizje? spytałam. Camille pokręciła głową i spojrzała na mnie czujnie. —Masz rację. Odłóżmy tę rozmowę na później, gdy będziemy bezpieczni. —Czy mogłybyście mówić odrobinę ciszej? wtrącił Morio. Śnieg pada coraz mocniej a ja próbuję skoncentrować się na drodze. W lusterku jego twarz była surowa. Jego wzrok utkwiony był we Flamie i jego ramieniu oplatającym Camille. Widać nawet demon lis też bywa zazdrosny. Kiedy dotarliśmy w końcu do domu, obserwując otoczenie zauważyłam że Iris nie próżnowała. Werandę zdobiły girlandy lampek. Na ścianie obok drzwi wisiał ogromny wieniec ozdobiony czerwonymi wstążkami i złotymi koralikami. Pachniał tak wspaniale, że miałam ochotę go zjeść. Wchodząc po stopniach starałam sobie przypomnieć to co powiedział Władca Jesieni o gnieździe klanu Myśliwych Księżyca. "Poza miastem na wschodzie, gdzie woda spada na skały, u podnóża góry". Prawdopodobnie miał na myśli przedmieścia Seattle nad brzegiem jeziora Washington. Pejzaż przedstawiający rożne miasta bez widocznych granic. Ich ekonomia i gospodarka bazowała na takich firmach jak Microsoft, Nintendo i dziesiątkach innych im podobnych firm informatycznych. Co do wodospadu, sama jeszcze nie wiedziałam co myśleć. Jak do tej pory, nie miałyśmy jeszcze czasu poznać na dobre tutejszych malowniczych okolic. Bałyśmy się znaleźć gdzieś na pustyni, gdzie woda i drzewa były jedynie odległym wspomnieniem. Postanowiłam że zadzwonię do Chase'a i spytam go o zdanie. Zaraz po wejściu do domu powitała nas Iris z Maggie w ramionach. Kiedy zobaczyła nas całych i zdrowych, jej twarz się rozjaśniła. —Dzięki bogom że jesteście cali i bezpieczni. Martwiliśmy się o was! —My? Odwróciłam się i dopiero teraz zauważyłam samochód Chase'a. Chase jest tutaj?
—Tak i umiera z niepokoju. Przyjechał zaraz po pracy. Ach! Trillian wrócił. Wieczór był interesujący, zapewniam was. Wyraz jej twarzy był bardziej wymowny niż tysiąc słów. Miałam wrażenie, że tych dwoje znalazło wspólny język. —Wyobrażam sobie ich rozmowę, powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język. Wszystko w porządku Iris? —Tak, wydarzyły się dzisiaj pewne rzeczy (ton jej głosu nie wróżył nic dobrego). Przyglądała mi się przez chwilę przechylając głowę, po czym spytała: Delilah, co masz na czole? —To część wiadomości... ale jeszcze nie wiem, czy są dobre czy złe, odpowiedziałam. Wskazując palcem na pokój obok spytałam: Trillian i Chase są w salonie? Skinęła głową. —Idę przygotować coś w kuchni. Idźcie i usiądźcie ale nie zaczynajcie beze mnie! wykrzyknęła. Wiedząc że Chase tu jest, zdałam sobie sprawę że nie będę musiała do niego dzwonić... Wadą wszystkiego było to, że wypadało bym powiedziała mu o pocałunku Zacha... wcale nie miałam na to ochoty ale byłam mu to winna. Niechętnie rozejrzałam się wokół. Ku mojemu zdziwieniu, obaj z Trillianem siedzieli przy małym stoliku i grali w szachy. Trillian grał czarnymi, Chase białymi co miało sens. Byli tak skupieni na grze, że nie usłyszeli jak weszliśmy. Po posłaniu mi figlarnego uśmiechu, Camille podeszła do nich na palcach chcąc ich zaskoczyć ale pomimo swoich starań musiała zwrócić uwagę Trilliana, bo ten nagle zerwał się podskoczywszy do niej. Następnie przytulił do siebie całując namiętnie a przedtem posyłając zabójcze spojrzenie w stronę Flama. —Dobrze mieć cię w domu, powiedział na tyle głośno by wszyscy usłyszeli. Blisko mnie. Jego oczy nie spuszczały wzroku z Flama jakby chciał zapytać: "No i co masz zamiar z tym zrobić? " Bez słowa smok usiadł na kanapie krzyżując nogi. Morio skinął głową w stronę Chase'a i Trilliana, następnie z westchnieniem zajął miejsce na podnóżku.
Zach natomiast przyglądał się bacznie Chasowi. Jeśli szybko czegoś nie zrobię wszyscy znajdziemy się w samym środku wojny testosteronu. Chase podał mi broń. —Kochanie, tak się cieszę że wróciłaś cała i zdrowa. Co ja teraz zrobię? Camille była przyzwyczajona do takich sytuacji ale ja nie. Biorąc głęboki oddech, zbliżyłam się i pocałowałam go serdecznie. Kiedy owinął ramiona wokół mnie, poczułam się bezpiecznie. Ale czy to wystarczy? Weszła Iris niosąc tacę pełną sera, sosów i chleba, skinęła wszystkim i usiadła. —Gdzie jest Menolly? spytałam, rzucając okiem na zegar. Słońce zaszło przeszło dwie godziny temu. Gdzie ona może być? —Tutaj, odpowiedział znajomy głos od drzwi (odwróciłam się znajdując się twarzą w twarz z moją siostrą). Nic wam się nie stało! rzuciła. Kotku, chodź tutaj (to nie była prośba ale rozkaz. Podeszłam do niej i pochyliłam się tak, jak o to prosiła. Palcem obrysowała kontury znaku zdobiącego moje czoło by następnie westchnąć, cofając się). Kto ci to zrobił? —Władca Jesieni, wyszeptałam. Dlaczego? Poczułaś coś? Jej oczy stały się krwistoczerwone a kiedy przemówiła zauważyłam, że jej kły były wydłużone. —Naznaczył cię. Jako swoją własność. Co zrobiłaś? Powiedz mi że nic mu nie obiecywałaś! To jest znak „narzeczonej śmierci”, kotku. I nie ma sposobu aby go usunąć. —Niech Bogowie się nad nami zmiłują! zawołała Iris. —Nie... wymamrotałam, to niemożliwe... nic podobnego mu nie obiecywałam! Powiedział mi że otrzymał swoją zapłatę, ale nie powiedział co nią miało być. Jednakże w sercu wiedziałam, że zostałam wrobiona. Iris miała rację: Elementarni Władcy byli przerażający i przebiegli. Nie mieli nic wspólnego z ludźmi lub nawet Sidhe. Mieli własne zasady a wszystko zależało od ich widzimisię. Nagle Chase wstał.
—Co tu się dzieje? Jak możesz tak mówić? Delilah nigdy nie złożyłaby takiej obietnicy! Menolly spojrzała na niego pogardliwie. —Oczywiście że nie. Ale musisz coś zrozumieć, Chase. Słuchaj uważnie bo nie będę powtarzać: Elementarnych nie interesuje co myślą ludzie lub wróżki. Oni są elementarną częścią obu światów. Reprezentują nieograniczoną władzę. Żaden z przepisów czy to naszych czy innych ich nie obowiązuje. Mogą robić co chcą i kiedy chcą. Tylko bogowie mogą interweniować. Blady i w szoku, Chase powoli usiadł. —Co z tobą będzie? spytał. Spojrzałam na Menolly. —Nie wiem, ale nie zostawię tak tego. Myślę... zacznijmy od początku. Okazało się że nasz wróg nie ograniczył się jedynie do grupy pająków będących pod kontrolą Degath. Camille w milczeniu przygotowała dwie kanapki. Podała mi jedną po czym ponownie zajęła miejsce na biurku. Menolly wstała i skierowała się w stronę choinki. Widać zaklęcie Iris działało, bo nawet patrząc na wszystkie wiszące tam dekoracje nie czułam chęci podejścia do niej, nie mówiąc nawet o innych rzeczach. Przełknęłam kęs kanapki nie czując przy tym jej smaku. Byłam wyczerpana. Rzuciwszy okiem na Camille, mówiłam dalej. —Uporajmy się z tym jak najszybciej. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam, padam ze zmęczenia. Camille potrząsnęła głową. —Ja również (następnie zwracając się do Trilliana, dodała: mimo iż umieram z ciekawości, zacznijmy od małej eskapady tak, by Zachary mógł wrócić do domu). Kiedy powiedziałam wszystkim o swojej wizji, Camille spojrzała na Menolly która jedynie skinęła głową. —Wszystko pasuje. Sprawił że jesteś jego.
—Czy byłabyś tak uprzejma i wyjaśniła mi co to jest „oblubienica śmierci"? Czułam jak kęs który zjadłam chwilę temu staje mi kością w gardle. Miałam nadzieję że wszystko będzie dobrze i że nie obudzę się z okropnym bólem brzucha. —Ostrzegam, nie spodoba ci się to. —Dzięki, ale sama o tym zdecyduję... pośpiesz się i powiedz mi co się dzieje, tak bym mogła znaleźć rozwiązanie! Będąc strzępkiem nerwów, wytarłam ręce i usiadłam w pozycji lotosu. Do wszystkiego dołożył się koszmarny ból głowy. Niewzruszona Menolly lewitująca do tej pory nad choinką zeszła do naszego poziomu. Jej twarz była zalana krwawymi łzami. To nie wróżyło dobrze... —Kotku, Władca Jesieni nie jest zwykłym elementarnym. Jest również żniwiarzem. Czekając na was zrobiłam małe rozeznanie. Władca Jesieni kolekcjonuje w swoim pałacu dusze by następnie te mu służyły. Kobiety te zwane są „narzeczonymi śmierci". Przypominają Walkirie. To one zbierają dusze które on wcześniej naznaczył. Poczułam że brakuje mi powietrza a moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi. —Umrę? —Nie! Nie to miałam na myśli! (uklękła przede mną i wzięła mnie za rękę). Zostań z nami, Delilah! Nie przemieniaj się. To nie tak... Próbowałam trzymać się tego co mówiła i nie zmieniać kształtu ale magia kota była silniejsza ode mnie, musiałam się jej poddać. W jednej chwili wpadłam w wir gdzie dwie moje natury spotkały się ze sobą... walcząc o dominację... moje ciało wydało mi się dziwnie ciężkie... Zapach tropikalnych kwiatów był odurzający. Wszystko wokół zaczęło się zmieniać. Ujrzałam krzewy winorośli, pnącza i drzewa tak wielkie, że nie mogłam zobaczyć nieba. Byłam tam siedząc na jednej z gałęzi. Nagle w dole coś przykuło moją uwagę. Dzika świnia spacerowała po suchych liściach. Na jej widok obudził się we mnie wściekły głód, nie mogłam mu się oprzeć. Wstałam. Nie ważyłam więcej jak pięć kilogramów. W jednej chwili przemieniłam się na nowo. Teraz moje łapy były ogromne, kruczoczarne i lśniące.
Gdy zeskoczyłam z drzewa i wylądowałam w pobliżu świni, poczułam uderzenie błyskawicy. Zwierzę zawyło i uciekło. Pobiegłam za nim, gnana żądzą polowania. Właśnie byłam gotowa do skoku, gdy przerwał mi głos rozwiewając mgłę otaczającą moje myśli. Głos był naglący. Musiałam pogodzić się z myślą że nici z polowania. Czując gniew na osobę która odważyła się zakłócić moje polowanie, odwróciłam się. Tam w świetle księżyca stała złota Puma. —Delilah, wróć do nas. Tak trzeba. To nie ty, Delilah, jeszcze nie. Czas jeszcze nie nadszedł. Wracaj! rozkazał głos. Nie chciałam jej słuchać i wracać, ale nie byłam w stanie jej się sprzeciwić. Puma pachniała dominującym samcem. Nie mogłam zrobić nic innego jak się jej poddać. Niechętnie podążyłam za nią przez dżunglę. Gdzie byłam? Co się dzieje? Próbowałam zawołać kogoś na pomoc ale słowa nie chciały wyjść z moich ust. Po tym pochłonęła mnie ciemność...
Rozdział 13 —Na świętą Bastet! Co mi się stało? spytałam siadając. Nie byłam pewna czy się przemieniłam. Jedyne co pamiętam to zapach krwi i świnia… Kiedy Iris klęknęła przede mną, spróbowałam wstać, drżąc. Pomogła mi usiąść na kanapie. Rozglądnęłam się wokół i poczułam bicie własnego serca i ogarniającą mnie panikę. —Zach... gdzie jest Zachary? Nic mu nie jest? Nawet nie wiem dlaczego się o niego martwiłam, bałam się że coś mu się stało. —Jest tam, odpowiedziała Iris kierując się w stronę kuchni. W tej samej chwili zza choinki wyszła ogromna Puma. To był Zach. Podszedł do kanapy i powąchał mnie, po czym poszedł za Iris do kuchni. Morio dołączył do nich. —Będę mu towarzyszył na wypadek gdyby potrzebował pomocy po transformacji, powiedział. Miałam mdłości i nie bardzo rozumiałam co się stało. Oparłam się o poduszki masując jednocześnie skronie. Chase dołączył do mnie, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. Położył dłoń na moim ramieniu. Wdzięczna nie protestowałam gdy podłożył mi poduszkę pod głowę, ani kiedy wziął mnie za rękę pomagając mi się uspokoić. Menolly usiadła obok niego, kiwając mu głową na znak uznania. —Proszę, połóż to na czole kochanie, powiedziała Iris podając mi wilgotną ściereczkę. Gdy umieściła ją na moim czole, uspokoiłam się i byłam w stanie jasno myśleć. —Pij, poleciła Camille, wpychając mi w dłoń butelkę wody. Wypij wszystko. Prawdopodobnie jesteś odwodniona. Woda dobrze ci zrobi. Wzięłam łyk, odkrywając z radością że to woda gazowana o smaku czarnej porzeczki. Miałam wrażenie jakbym była otoczona przez mgłę, która skutecznie starała się ukryć moją wizję.
Stojąc przy kominku, Flam i Trillian obserwowali mnie uważnie. Wyraz twarzy smoka był nieczytelny natomiast Svartana zaniepokojony. Po chwili byłam w stanie ponownie normalnie oddychać i pokój przestał wirować. Usiadłam prosto starając się zebrać myśli. Po chwili wrócił Morio a z nim Zach, którego oczy błyszczały dzikim blaskiem. Na powrót był człowiekiem, jak gdyby nic się nie stało. W powietrzu poczułam silny zapach piżma na który mimowolnie się skrzywiłam. Chase spojrzał na Zacha, następnie na mnie ale nic nie powiedział. Iris tymczasem nie umiała ukryć malujących się na jej twarzy uczuć. —Lepiej pójdę zaparzyć herbatę, przyniosę też ciastka, powiedziała kierując się do kuchni. Poczułam się zażenowana. Wpatrując się w ziemię, zakaszlałam. —Przepraszam za to, mruknęłam. Czy... czy się przemieniłam? Nie pamiętam... Menolly pokręciła głową i powiedziała poważnym głosem: —Nie kotku, nie przemieniłaś się, miałaś drgawki. Pamiętasz co się stało? Dobrze się czujesz?? Drgawki? To było nowe i przerażające doświadczenie. Jedyne co czułam w tej chwili to wstyd. Żołądek bolał mnie trochę, poza tym czułam jakbym walnęła głową o ziemię ale poza tym wszystko wydawało się być w porządku. Tyle tylko że nie pamiętałam co się działo przez ostatnie pół godziny... wzruszyłam ramionami. —Myślę że tak, odpowiedziałam w końcu. Wzięłam głęboki oddech, następnie powoli wypuściłam powietrze. Nie. Wcale nie. W rzeczywistości, o dziwo, czułam się silniejsza niż przed... przed czym? —Zachary, dlaczego się przemieniłeś? spytałam mrugając. Zachary westchnął ponuro. —Nie wiem. Pamiętam że spadłaś na ziemię, po czym poczułem w powietrzu zapach zmiennej kotki. Miałem zawroty głowy. Potem obudziłem się w kuchni, obok Morio. Nie podoba mi się to w ogóle. To jest pierwszy raz, gdy zapomniałem co robiłem w mojej zwierzęcej postaci.
—Mnie również się to nie podoba, powiedziałam marszcząc brwi. Czy powiedziałam lub zrobiłam coś zanim straciłam przytomność? Menolly i Camille spojrzały na siebie. —Menolly mówiła ci o znaku na twoim czole i o narzeczonych śmierci. Do diaska! —Zapomniałam. Wpadłam w panikę czy coś takiego. Nawet gdybym nie była histeryczką, to tego typu wiadomości każdym by wstrząsnęły. Zwracając się do Menolly dodałam: —Prawdopodobnie już cię o to pytałam, ale nie pamiętam. Czy to oznacza, że wyznaczono nagrodę za moją głowę? Umrę? —Próbowałam ci powiedzieć. Większość narzeczonych śmierci jest wróżkami, z wyjątkiem niektórych ludzi. Wyglądają jak walkirie, chyba że nie są Skandynawkami. W nocy Samhain zbierają dusze wybrane przez Władcę Jesieni i zaprowadzają je do piekła. Narzeczone śmierci należą do Władcy Jesieni. Grają zarówno rolę jego kobiet jak i towarzyszek. Co?! To jakiś żart! —Nie ma mowy! Nie zrobię tego. Władca Elementarny czy nie, nie mam zamiaru poślubić faceta który jest równie przerażający (nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł). Uch... co mi zrobi jeśli go nie posłucham? Jeśli nie będę mu posłuszna? —Nie jestem pewna czy chciałabyś to wiedzieć, odparła. Z tego co wiem, musisz być martwa zanim zabierze cię do swego królestwa, ale mogę się mylić. Nie zabije cię. Na chwile obecną jedynie cię naznaczył. Proponuję abyś przestała o tym myśleć. Mamy czas by znaleźć sposób jak cię z tego wydostać. Świetnie. Kiedy umrę, nie będę mogła dołączyć do moich przodków. Zamiast tego przyjdzie mi spędzić wieczność z Władcą Jesieni jako jego trofeum! Będąc w jego służbie... daleko mi było do śmiechu. —Mów co chcesz. Ty nie możesz umrzeć. Przynajmniej nie po raz drugi. Menolly wzruszyła ramionami. —W tej chwili mamy ważniejsze problemy do rozwiązania. Uwolnimy cię z jego uścisku, obiecuję.
Usiadłam warcząc pod nosem. Camille posłała mi jedno z tych swoich spojrzeń, gdy nie wiedziała co zrobić ani co powiedzieć. Zmarszczyłam brwi. —Dobra, ale chcę żebyśmy znaleźli rozwiązanie jak najszybciej. Wyobraźcie sobie że mam wypadek lub załatwi mnie demon z drużyny Degath! Co się wtedy ze mną stanie??! Zachary wstał i odchrząknął: —Przepraszam że przeszkadzam, ale muszę wrócić do domu aby upewnić się że wszystko jest w porządku. Zrobię rozeznanie i spróbuję się czegoś dowiedzieć o Tylerze. Jakby co, dam wam znać. To powiedziawszy skierował się do drzwi. Nie wiem czy powinnam była czuć się obrażona. W końcu nie codziennie dowiadujesz się tylu przerażających rzeczy o sobie. Choćby dlatego zasługiwałam i oczekiwałam na coś "więcej", szczególnie od kogoś kto mnie pragnął. Ale Zach nie zdawał sobie tak naprawdę sprawy z tego, co się stało. Byłoby dla niego niewątpliwie szokiem gdyby zrozumiał w co wdepnął. Towarzyszyłam mu do drzwi. Na zewnątrz stojąc na ganku, skrzyżowałam ramiona aby się ogrzać. Deszcz na nowo przemienił się w śnieg a temperatura zaczęła gwałtownie spadać. W rzeczywistości zimne powietrze sprawiało, że bolał mnie nos. —Wszystko w porządku? spytałam. Wzruszył ramionami. —Sam nie wiem. Poczuję się lepiej gdy złapiemy Kyoka. Nie jestem pewien czy dobrze wszystko zrozumiałem, mam na myśli demony i pieczęcie duchowe. Poza tym że są niebezpieczne. Może i jestem istotą nadprzyrodzoną ale jestem też związany z Ziemią. Zdaję sobie sprawę, że widzę świat z ludzkiej strony (urwał...). Wasz świat bardzo różni się od naszego z wszystkimi jego demonami, wojnami, królami i królowymi... Nagle zatrzymał się wpatrując w ziemię. Zrobiłam krok w jego stronę. Nadal otaczał go zapach Pumy. Ten magiczny kot obudził we mnie pragnienie tak silne, że nie mogłam pozostać obojętna. Zaczęłam taksować go wzrokiem, zaczynając od nóg podkreślonych parą dopasowanych dżinsów. Kiedy dotarłam do jego szerokich ramion… mimowolnie z moich ust wydobył się „miau”. Następnie doszłam do jego potarganych włosów i oczu koloru topazu. Moje serce waliło, ale zmusiłam się by mu odpowiedzieć.
—Zach, nie jesteśmy inne ponad to co wiesz. OK, może trochę ale dążymy do tych samych rzeczy jak Ziemianie: miłość, przyjaźń, rodzina, pokój, życie bez problemów. Nie różnimy się zanadto od siebie, prawda? Być może próbowałam mu wytłumaczyć, że nie byłyśmy bestiami. A może chciałam przekonać samą siebie, że nie jestem „spacerującą z wiatrem”? Że byłam kimś normalnym, z rodziną i przyjaciółmi, jak każdy inny. W każdym razie niezależnie od wszystkiego, Zach chwycił mnie za ramiona przyciągając do siebie. Próbowałam się wykręcić tłumacząc sobie, że nie było to dobre miejsce ani pora. Ale w następnej sekundzie nie obchodziło mnie co będzie dalej... —Nie wiem co się stało po mojej transformacji, mruknął. Jednak gdy na nowo stałem się człowiekiem, byłem tak podekscytowany, że czułem jakbym miał wybuchnąć. Przyłożył usta do moich włosów i szepnął: —Pragnę cię, Delilah. Nie obchodzi mnie czy jesteś prawdziwą zmienną lub w połowie wróżką lub nawet w połowie zebrą! Nie mam nic wspólnego z tym, co mówią członkowie mojego klanu. Chcę cię... pode mną, w moim łóżku, w moich ramionach. Chcę zobaczyć twoją twarz w ekstazie wiedząc, że jestem jej przyczyną. Decyzja należy do ciebie, ale nie każ mi zbyt długo czekać. Po tym jego usta napotkały moje i straciłam zdolność myślenia. Przyciskając mnie do ściany, nakrył sobą każdy centymetr mojego ciała. Czułam jego pragnienie... twarde i palące. A jednak... a jednak wiedziałam, że jeśli go poproszę to się zatrzyma. Gdybym go o to poprosiła... więc dlaczego nie otwierałam ust?? Nagle zaskoczył nas dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się tylko po to, by znaleźć się twarzą w twarz z Chasem. Nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy i szczerze mówiąc, nie byłam pewna czy chciałam... Jednak jego zranione spojrzenie uderzyło mnie jak sztylet w serce. W moich żyłach obudziła się krew mojej matki. Odsunęłam się od Zacha, który bez słowa podszedł do swojego samochodu. Gdy do niego wsiadł, zwróciłam się do Chase'a. —Chase... musimy porozmawiać. Nic się nie wydarzyło... —Nic? Najwyraźniej nie mamy tej samej definicji słowa "nic" (skrzywił się i mówił dalej). Powinienem się był domyślić. Po raz pierwszy jestem wierny jednej kobiecie, i mam z tego powodu przerąbane. Ton jego głosu sprawił że się najeżyłam.
—Proszę?! Nigdy nie było między nami umowy o wyłączność. Odnośnie Zacharego, objęłam go, to prawda. Dwa razy, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć. To wszystko. —Czy jest to chwila kiedy mam ci przyklasnąć? Być zapewnionym że jedynie zabawiasz się z tym gościem?! Złapał mnie za ramiona potrząsając. Delilah, on nigdy nie da ci tego co ja ci daję. Ten facet jest niebezpieczny. On nie zna cię tak dobrze jak ja. Nie miałam ochoty z nim o tym rozmawiać, nie teraz. —Wystarczy, szepnęłam odpychając go. Masz rację. Znasz mnie. Ty wiesz wszystko co trzeba wiedzieć o moich przodkach, moim dziedzictwie i wszystkim co za tym idzie. Powinieneś wiedzieć, że nie sypiam z pierwszym jaki się nawinie. Ale Zachary... jest w nim coś… nie mogę i nie potrafię tego wyjaśnić. Chase posłał mi mroczne spojrzenie, wzdychając. —Tak, wiem. Ale to nie znaczy, żeby mi się to podobało. Przyjrzawszy mu się, postanowiłam ciut go przesłuchać. —A ty? Jesteś zazwyczaj wierny swoim dziewczynom? Nie oszukałeś i nie zdradziłeś nigdy żadnej? Zamrugał i odwrócił głowę. —Zdarzyło ci się to prawda? Nawet jeśli wcześniej obiecałeś im wierność. Jestem pewna że więcej niż raz byłeś im niewierny . Wyglądał jakby połknął muchę. —Nie, to nie prawda! Kiedy zmarszczyłam brwi z niedowierzaniem, wzruszył ramionami. No OK, byłem niewierny raz czy dwa. Ale nigdy wcześniej nie pragnąłem być z jedną kobietą. Nie spotkałem właściwej. Aż do dzisiaj. Nawet jeśli... nie dokończył zdania, wyraźnie zrozumiałam co chciał powiedzieć. Skrzyżowawszy ramiona, oparłam się o poręcz. —W tym układzie dobrze zrobimy ustalając zasady natychmiast, co o tym myślisz? Nie poproszę cie abyś był mi wierny i vice versa, ale nie ma mowy o kłamstwach i ukrywaniu się. Jeśli pójdę z kimś do łóżka, powiem ci o tym.
Tego samego oczekuję od ciebie. Czekałam na jego odpowiedź. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby ludzie mówili szczerze o swoich związkach i seksie. Oparty o balustradę, Chase obserwował padający śnieg. —Dobrze. Na razie. Jednakże jeśli zdecydujesz się pójść do łóżka z Zacharym, nie chcę znać wszystkich krwawych szczegółów. Nie jestem aż tak liberalny. Nie chcę wiedzieć ile razy doprowadził cię do szczytu ani jak dużego ma ptaszka, ok? Następnie udał się w kierunku drzwi. Nasz związek nabierał nowego znaczenia, nie byłam pewna czy będzie ono dobre czy nie. —OK, odpowiedziałam idąc za nim. W każdym razie mam nadzieję, że wiesz jak bardzo kocham być z tobą, bo to jest prawda. Niestety zniknął już wewnątrz domu. Kiedy wróciłam do pokoju, Trillian opierał się o biurko podziwiając choinkę i bawiąc się jednocześnie obojętnie kartami. Podczas gdy Flam nie próżnował, objąwszy Camille ramieniem. Morio i Menolly rozmawiali. Iris zmywała naczynia w kuchni; kiedy skończyła dołączyła do nas z Maggie, sadowiąc się z nią w bujanym fotelu. Kiedy Trillian mnie zobaczył, westchnął głośno. —Skończyłaś już? Czy mogę zmienić temat? Mam dla was wiadomości dotyczące waszej rodziny i toczącej się wojny. Chciałbym opowiedzieć wam o tym, zanim Menolly wyjdzie do pracy. Wyglądał na złego. —Co się dzieje? spytała Camille, próbując wstać. Rozbawiony tym Flam powstrzymał ją przyciągając do siebie. Trillian uniósł brew, ale zachował milczenie. Obawiał się smoka i miał rację. Zazdrosny chłopak który zapomina że za przystojną twarzą kryje się prawdziwy, ziejący ogniem starożytny smok, jest idiotą. Na dodatek martwym idiotą. Trillian dobrze o tym wiedział. —Wasz ojciec i ciotka mają się dobrze. Niestety jeden z waszych kuzynów został aresztowany, powiedział Trillian. —Kto? zapytałam w tym samym czasie co Camille.
Trillian podniósł głowę. —Shamas. Odkryli że jest szpiegiem Tanaquar. Shamas zawsze sprawiał kłopoty, był głuchy na ostrzeżenia krewnych . Jeśli został oskarżony o zdradę, czeka go śmierć, powolna i bolesna. —Więc to koniec, mruknęłam z pochyloną głową. —Nie będzie cierpiał, powiedział Trillian ponuro, obiecuję wam to. Tanaquar jest łaskawa dla swoich wiernych sług. Na czas trwania wojny, król Svartalfheim oddał do jej dyspozycji triadę pod rozkazami Jakaris. Spojrzałam na Camille i Menolly. Wiedziałyśmy doskonale co to oznacza. Mnisi Jakaris, bogowie śmierci Svartan, byli wykwalifikowanymi zabójcami. Wytropią Shamas następnie jeden szybki strzał w serce i koniec. Umrze ale nie będzie cierpieć. Przynajmniej nie za długo. Chase pochylił się i ukrył twarz w dłoniach, patrząc w ziemię. Marszcząc brwi, Morio bawił się frędzlami podnóżka. Camille udało się uwolnić, po czym dołączyła do Trilliana. —Tym lepiej, powiedziała. Nie będzie cierpiał i umrze z godnością. Czy ojciec wie? Trillian posłał jej ponure spojrzenie. —Tak, poszedłem zobaczyć się z nim przed przekroczeniem portalu. Rozmawiałem również z waszą ciotką. Ciotka Rythwar była przybraną matką Shamasa. Ciotka Olanda, jego rodzicielka, mieszkała w odległej dolinie Saulovent. Była to mała wspólnota wróżek drzewnosadowniczych. —Czego jeszcze się dowiedziałeś? Drżąc, Camille bawiła się jedną z ozdób z choinki. W dzieciństwie oboje przyjaźnili się z Shamasem. Niestety, teraz nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Trillian podszedł do okna, wpatrując się w burzliwą noc. —Wojna podzieliła Y'Elestrial. Lethesanar nakazała pobór do wojska dla wróżów mających jeszcze mleko pod nosem. Rodziny wywożą i ukrywają swoje dzieci daleko, chcąc je chronić. Oficerowie masowo dezerterują. Królowa wyznacza na ich miejsce żądnych władzy arystokratów. Lista zdrajców nadal rośnie, wierzcie mi.
Cieszcie się że waszemu ojcu i ciotce udało się uciec w porę. Wszędzie roi się od szpiegów. —Coś jeszcze? zapytałam, choć tak naprawdę nie chciałam nic więcej wiedzieć. Y'Elestrial było pięknym miastem ale w krótkim czasie jego malownicze ulice zostały zalane krwią wrogów. —Tak, odparł odwracając się do nas. Na czas wojny OIA została rozwiązana. Portale już nie będą monitorowane. Informacja ta wstrząsnęła nami. Spojrzałam na Menolly, której oczy zabłysły na czerwono. Camille wstała i zaklęła szpetnie, co wywołało rumieniec na twarzy Chase'a. Nie wiedząc co zrobić, również wstałam. —To śmieszne! wtrąciła Iris. Właśnie w takich momentach jak teraz, cieszę się że jestem związana z Ziemią. Nie możecie teraz wrócić. Kto zajmie się Skrzydlatym Cieniem? —Ona ma rację, powiedziała Menolly. Mówisz nam że zostawią wszystko bez nadzoru, tym samym pozwalając by wszystko zamieniło się w nicość? Dlaczego nikt nas nie uprzedził? Trillian przyglądał się swoim paznokciom dodając nonszalanckim tonem: —Wysłannik nigdy nie przekroczył portalu. Zgłosiłem to Tanaquar która odbyła małą pogawędkę z szefem OIA. —Szef z nią rozmawiał?! Nie mogłam w to uwierzyć, to było zbyt dziwne aby mogło być prawdziwe. —Jest podwójnym agentem. Nie pytajcie mnie jak i dlaczego. Po prostu mi zaufajcie. Oboje doszli do kompromisu. Podwójnym agentem? Szef pracuje dla wroga? Było gorzej niż myślałam. Pomyślałam że jeśli wrócilibyśmy teraz, to może udałoby nam się wszystko naprawić ale po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że nie warto sugerować podobnych rzeczy. Zmarszczyłam brwi i zapytałam: —Ilu agentów tutaj zostanie? Wystarczająco by utrzymać portale?
—Nie. Ani do walki z demonami. Nie chciałem wam tego mówić ale jesteście jedynymi które mogą powstrzymać Skrzydlatego Cienia do czasu, gdy Tanaquar przejmie kontrolę nas Y'Elestrial. Po prostu świetnie! Królowa Elfów i Tanaquar mają nadzieję że same rozwiążemy wszystko. Musimy się naprawdę lepiej postarać... Trillian pokręcił głową. —Wiem o czym myślicie ale wszystko zależy tak naprawdę od was trojga i waszych sojuszników. Pomogę wam, oczywiście. Będę z wami do czasu gdy Tanaquar nie wezwie mnie do siebie. —Wiemy, powiedziała ponuro Camille. Chcę po prostu wiedzieć na kogo możemy liczyć. Chase zmarszczył brwi. —To dobry pomysł by skontaktować się z agentami którzy zostali na Ziemi. Mogą być cennymi sojusznikami. —Jeszcze jedno, wtrącił Trillian odwracając się w stronę Chase'a. Przykro mi to mówić, ale straciłeś pracę. Przynajmniej jeśli chodzi o OIA. Oni nie mają już kontaktu z agentami na Ziemi. —W przypadku gdybyś nie zauważył, dawno już to pojąłem, odpowiedział inspektor. Kiedy wydawało się że oboje rzucą się sobie do gardeł, przerwałam im wtrącając: —A my? Co z nami? Trillian wzruszył ramionami. —Powinnyście być tu bezpieczne. Kupiłyście ten dom z pieniędzy waszego ojca a nie OIA. Zresztą już niedługo żaden agent nie przekroczy portalu. Dla bezpieczeństwa radzę byście więcej nie korzystały z lustra. Jeśli zdecydujecie się wrócić, nie pokazujcie się w Y'Elestrial. Patrzyłyśmy na niego w skupieniu. Wszyscy wiedzieli co się święci, ale nikt nie miał odwagi spytać. Wreszcie Camille mruknęła: —Dlaczego?
Po raz pierwszy ujrzałam strach w oczach Trilliana. —Ponieważ została wyznaczona nagroda za wasze głowy. —Niewątpliwie zostaniemy skazane na karę śmierci, dodałam. Chase zerwał się gwałtownie. —Nagroda za wasze głowy?!! Co to za gówno?! Wasza królowa jest szalona! zawołał. Jego gniew zdawał się opadać kiedy wzięłam go za rękę. —To prawda, Lethesanar nie myśli jasno. Jako że sama nie ma dzieci, nie ma księżniczki która zajęłaby jej miejsce. Czuję że zechce rządzić tak długo, jak to możliwe. —Ale Tanaquar ma dwie córki, wtrącił Trillian, i umie zachować zimną krew. To może obrócić się na jej korzyść. —Dokąd prowadzi portal w Voyagerze? zapytał nagle Flam, włączając się do rozmowy. —Jest bezpośrednio połączony z Y'Elestrial, odpowiedziała Menolly lewitując. Lepiej zrobimy znajdując sposób na przekierunkowanie go. W międzyczasie, możemy używać portalu Babci Kojot, który przerzuci nas bezpiecznie do Elqavene, elfiego miasta. —Cóż, rzekłam, wszyscy jesteśmy bezrobotni! A inni agenci? Masz ich nazwiska? Trillian trzymał w ręce teczkę. —Pomyślałem że może wam się ona przydać. Jest w niej lista nazwisk wszystkich agentów wraz z ich adresami. Inna rzecz że oni nic nie wiedzą o Skrzydlatym Cieniu. Najwyraźniej OIA nie uznała za stosowne poinformować ich o tym, jednocześnie nigdy oficjalnie nie uznając zagrożenia najazdu Ziemi przez demony. W mordę jeża! Znaczyło to, że agenci którzy pozostali na Ziemi, znaleźli się w niebezpieczeństwie nie zdając sobie z niego nawet sprawy. Podał mi teczkę.
—Myślę że mają prawo wiedzieć czego się spodziewać. Po powrocie skontaktuję się z waszym ojcem i powiem mu że jesteście całe i zdrowe. —Dziękuję, mruknęłam ponuro. Oprócz tego co mogłyśmy ugrać, nie było wątpliwości że utknęłyśmy tu na dobre, bez nadziei na uzyskanie jakiegokolwiek wsparcia ze strony naszych. No może nie tak do końca, bo jednak miałyśmy tutaj sojuszników którzy, kto wie, może odpowiedzą na nasz apel?... Nagle przyszła mi głowy pewna myśl. —Czy myślicie że można by przeprogramować lustro tak, byśmy mogli skontaktować się z królową Asterią? Byłoby to wygodniejsze niż oczekiwanie, aż sama wyśle do nas jednego ze swoich posłańców. Camille zaklaskała. —Bardzo dobry pomysł! Ale czy to możliwe? Moja magia nie jest wystarczająco silna. Nie chciałabym podejmować takiego ryzyka. —Jutro o świcie udam się do Elqavene i postaram się ich przekonać aby podesłali nam jednego ze swoich magów, wtrącił Trillian ziewając. Te różnice czasowe w świecie astralnym mnie wykańczają. Zbyt częste podróżowanie przez portale miało swoje konsekwencje, bezsenność, odchylenia metaboliczne, itp. Od czasu ataku zmiennokształtnego, Trillian kursował między Ziemią a krainą wróżek kilka razy w tygodniu. —Chodź do mojego pokoju, powiedziała Camille biorąc go za rękę. —Z radością, moja miłości. Dał jej znak by poszła pierwsza, podczas gdy sam odwrócił się do Flama i rzekł chłodnym i spokojnym głosem, jak u żmii: Nigdy o tym nie zapomnij, tylko ci ją wypożyczam. Nie obchodzi mnie, czy jesteś smokiem czy kimś innym. Ona jest moja. Zrozumiano? Flam się roześmiał. —Jak chcesz, nie będę stawał pomiędzy wami dwojgiem, powiedział. Jakoś wątpiłam w jego szczerość. Kiedy oboje zniknęli, Menolly spojrzała na zegar.
—Lepiej zrobię zbierając się do pracy (chwyciła klucze, torebkę i uroczy mały skórzany woreczek. Nie mam pojęcia skąd go wytrzasnęła. Miał kształt nietoperza z rozpostartymi skrzydłami, może był częścią kostiumu Halloween dla jakiegoś dzieciaka?). Musze zacząć oszczędzać i odkładać wszystko co tam zarobię. —W każdym razie nie możesz nic wysyłać do domu, odparłam. Potrząsnęła głową. —To mi przypomina... jestem pewna że OIA nie zadbała o część administracyjną. Lepiej sprawdzę jak się ma sprawa z czynszem i kredytem na Voyagera i księgarnię. Przynajmniej jeśli chodzi o bar i mieszczący się tam portal, nie możemy pozwolić sobie na jego utratę. Skrzywiłam się, robiąc notatki. —Dobry pomysł. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebujemy to mieć komorników na garbie. Morio wstał przeciągając się. —Będę towarzyszył Flamowi, oznajmił. Za niedługo wrócę. Jeśli nie macie nic przeciwko, prześpię się w saloniku. —Absolutnie, odparłam. Zostawię kartkę Iris. Po tych słowach oboje z Flamem wyszli, zostawiając mnie sam na sam z Chasem. Spojrzałam na niego i westchnęłam. —Nic z tego nie rozumiem, ale jestem tak zmęczona że ledwo myślę. Tak wiele rzeczy nam umknęło. Czy zdołamy to wszystko przetrwać? Żałowałam że nie jestem na powrót dzieckiem kiedy wszystko wydawało się być prostsze. Po chwili Chase podszedł do mnie kładąc mi ręce na ramionach i przytulając do siebie. —Przykro mi, mruknął. Przykro mi że zachowywałem się jak dupek. Wiem kim jesteś i kocham cię za to. Nie chcę abyś zmieniała się dla mnie, ale to trudne dla mnie, wiesz? Pierwszy raz mam tyle uczuć dla kobiety. Nie spodziewałem się tego. Oplatając ręce wokół jego bioder, położyłam głowę na jego ramieniu wtulając się w niego. —Moja matka i ojciec byli w stanie stworzyć udany związek.
Chase, nie jestem pewna czy sama jestem w stanie to zrobić. Jestem... ”spacerująca z wiatrem”. Nie mam swojego miejsca. Jestem po trosze wszędzie. Jesteś pewien że zniesiesz tą niepewność? Czy zdołasz żyć z myślą, że sypiam z innymi mężczyznami? Nie jestem jak Camille. Nie mam wystarczająco dużo doświadczenia aby wiedzieć czego chcę. Seks to wciąż nowość dla mnie, ale moje hormony obudziły się do życia a dla wróżek nie ma bardziej potężnej siły... Chase pocałował mnie w czoło przed pocałowaniem mnie w usta. —Będę musiał się przyzwyczaić. Zawsze się zastanawiałem, jak Trillian i Morio mogą dzielić się między sobą Camille ale myślę, że teraz rozumiem. Wolę mieć jedynie część twojego czasu, niż nigdy nie być w stanie dotknąć, pocałować czy kochać się z tobą.. Przełknęłam gulę w gardle. Chciałam obiecać mu coś co wiedziałam że chciał usłyszeć, ale nie mogłam, nie byłam w stanie. Okłamując go, okłamałabym samą siebie. Dlatego wybrałam rozwiązanie najbliższe prawdy. Złapałam go za rękę, prowadząc do swojego pokoju...
Rozdział 14 Po zamknięciu drzwi sypialni, Chase posłał mi spojrzenie pełne pożądania. Czułam jak się pod nim topię. Zwykle to Chase był promotorem, jednak tym razem chciałam wziąć sprawy w swoje ręce. Zanim zdążył otworzyć usta pchnęłam go na łóżko. Zaskoczony otworzył oczy, gdy na nim usiadłam. Po chwili posłał mi szeroki uśmiech. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. Guzik po guziku rozpięłam mu koszulę odsłaniając jego tors. Następnie pochyliłam się całując każdy centymetr jego ciała. Delektując się jego słonym smakiem, schodziłam coraz niżej i niżej. Kiedy doszłam do paska rozpięłam go zdając sobie sprawę że moje wysiłki nie poszły na marne. Kiedy pomogłam mu zdjąć spodnie, jęknął. —Delilah... zaczął, ale ja wiedziałam co zrobić aby przedłużyć jego tortury... Powoli wysunęłam czubek swojego języka i poczęłam lizać jego członek od podstawy i kierując się ku dołowi. Nie mogłam wziąć go w usta z powodu moich kłów; próbowaliśmy raz ale zrezygnowaliśmy z tego. Wystarczająco podniecające było ssanie go i o wiele bezpieczniejsze... Wsunąwszy palce w moje włosy przyciągnął mnie do siebie. W powietrzu uniósł się jego piżmowy zapach uderzając mi do głowy i potęgując tym samym moje pożądanie. Wycofałam się, zdejmując swój golf. Z gorączkowym i rozpalonym spojrzeniem, Chase obserwował każdy mój ruch, kiedy rozpięłam stanik i zdjęłam go odrzucając na bok. Wstałam z łóżka, zdejmując z siebie resztę moich ubrań. Z rękami założonymi za głowę, Chase spojrzał na mnie pomagając mi zdjąć ostatni dzielący nas skrawek materiału... i odrzucając go. Czekał cierpliwie zdając sobie sprawę, że tym razem wszystko rozwinie się po mojej myśli. Noc należała do mnie. Klęcząc u jego stóp, zdjęłam mu buty i pomogłam mu pozbyć się spodni. Następnie usiadłam mu na kolanach a on owinął ręce wokół mojej talii. Nie zwlekając przyłożył usta do mojej piersi. Czując jego język na skórze, zadrżałam. Wtedy poczułam jego palce wślizgujące się we mnie i pocierające mnie delikatnie. Napięcie stawało się coraz silniejsze.
Nie mogąc znieść więcej, odepchnęłam jego rękę opuszczając swoje ciało i witając go tak głęboko, jak tylko mogłam. Opadłam przytulając się do niego i całując go. Oplatając ramiona wokół mojej talii, przyciągnął mnie do siebie. Odnaleźliśmy wspólny rytm który odpowiadał nam obojgu. Pozwoliłam ponieść się fali, zapominając o Władcy Jesieni, wojnie i całej reszcie. Po wszystkim leżąc w łóżku i popijając piwo korzenne, przyglądałam się Chasowi który właśnie zmieniał swój plaster antynikotynowy. Niechętnie zmusiłam się by na nowo wrócić do „tu i teraz”, do naszych problemów. —Chase, czy pamiętasz kiedy mówiłam ci o tym co powiedział Władca Jesieni o klanie Myśliwych Księżyca? spytałam, szukając jednocześnie w mojej szafce nocnej schowanych tam batonów czekoladowych. Mam! Znalazłam! Chowałam je tam w razie, gdyby w nocy naszła mnie ochota na małe co nieco. Chase podciągnął koc na piersi, gruby niebieski patchwork. —Jezu jak zimno! Czy śnieg przestał padać? spytał —Nie mam pojęcia, sprawdzę, odparłam wstając. Mimo panującego w pomieszczeniu chłodu, zmusiłam się by podejść do okna. Na zewnątrz śnieg na nowo zaczął padać. Na pierwszy rzut oka było siedem lub osiem centymetrów. —Nie nie przestał i nie wygląda jakby chciał przestać. Na moje oko nie uda nam się uciec, zapowiada się prawdziwa zamieć. Więc jak? Pamiętasz? —Co? Ach tak, zmienne pająki! Nie, nie bardzo. Straciłem wątek gdy Menolly wspomniała o narzeczonych śmierci (przykleiwszy nowy plaster, stary wyrzucił do kosza). Hej, od jutra zmniejszę dawki, ostatecznie prawie mi się udało zerwać z tym złym nawykiem, dzięki tobie kochanie. To wszystko twoja zasługa. Posłałam mu szeroki uśmiech. Dym papierosowy przeszkadzał mi tak bardzo, że zrobiłabym wszystko aby go uniknąć. Jakby na to nie patrzeć, jemu też to dobrze zrobi. —To fantastycznie! Ogromnie się cieszę! zawołałam, zrywając opakowanie z mojego batona, gotowa pochłonąć go w jednym kęsie. Niestety, Chase spojrzał na mnie jak zbity pies i czułam się zobligowana do zaoferowania mu połowy. Pytam, bo Władca Jesieni mówił o wodospadzie na wschód od Seattle. Mówi ci to coś?
Po przełknięciu ostatniego kęsa czekolady, wyskoczyłam z łóżka w poszukiwaniu mojej piżamy. Wbrew powszechnemu przekonaniu, ciepło wcale nie dochodziło tu z dołu. Jeśli mam być szczera, mój pokój był zawsze najzimniejszy a dokładniej całe piętro. Chase zastanawiał się przez chwilę nad moim pytaniem. —Tak, chyba wiem co mógł mieć na myśli: miasto Snoqualmie, na wschód od Issaquah z jego wodospadami. Są piękne: pokazywali je w Twin Peaks. Z początku myślałem, że to dziwny serial ale od czasu waszego przybycia, życie nie jest tutaj takie samo. Jest tam pawilon, bardzo piękne miejsce. Będąc w Snoqualmie, aby dotrzeć do wodospadu trzeba najpierw przejść przez góry. Wszystko pozostaje w stanie nienaruszonym, piękne i dzikie. —Góry... to ma sens. Władca Jesieni powiedział nam, że to właśnie tam znajdziemy ich gniazdo, u podnóża gór w pobliżu wodospadu. To idealne miejsce, blisko miasta i na tyle daleko, że nikt ich nie zauważa (zastanowiłam się przez chwilę). Chase, musisz ich znaleźć. Zachary będzie mieć oko na Tylera. Jeśli jest w to zaangażowany, to musi od czasu do czasu kontaktować się ze swoimi, zwłaszcza jeśli myśli że nikt go nie podejrzewa. —Chciałabym mieć na niego oko. Gdy kiedy opuści rezerwat, będę go śledzić. Spojrzałam na niego z ukosa. —Mogę się tym zająć. Albo Morio albo oboje razem. W mojej postaci kota i jego lisa, nie damy się rozpoznać. —Ale oni wiedzą że jesteś zmienną kotką, prawda? zapytał potrząsając głową. Byłoby bardziej rozsądne aby wysłać Morio. Nie podoba mi się pomysł, że śledzisz Pumę. Poza tym Morio w postaci superbohatera jest znacznie szybszy od ciebie, prawda? Zaśmiałam się. —„Superbohatera”? Dobre, naprawdę dobre! Powtórzę mu to! Ale to prawda, masz rację. W swojej postaci lisa Morio ma prędkość światła. Możemy wysyłać go do rezerwatu i poprosić, żeby zadzwonił jak Tyler wyjdzie. Ziewając Chase oparł się o wezgłowie i zaczął się bawić koralikami z naszyjnika który mu dałam.
Podarowałam mu go aby myślał o czymś innym niż trzymanie papierosa. —Chciałem cię o coś zapytać: jakie są, twoim zdaniem, powiązania między ofiarami? Wiem że są członkami stada ale co poza tym? Dlaczego właśnie oni? (skrzywił się). Nie rozumiem logiki mordercy. Usiadłam prosto bekając przy tym lekko... Chase miał talent do zadawania pytań, praca inspektora była jego powołaniem, podczas jeśli o mnie chodzi, bycie agentem OIA traktowałam bardziej jako hobby. Poznałam tajniki pracy detektywa ale w świecie wróżek moja praca ograniczała się w większości przypadków do ratowania ludzi lub tropienia przestępców. OIA była znacznie bardziej znana z eliminowania niewygodnych osobników. —Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Jak wiesz, niektóre z ofiar nie zostały uwzględnione w żadnym rejestrze. Oni nawet nie próbowali stać się częścią społeczeństwa, woleli pozostać wśród swoich ludzi. Chase westchnął cicho. —Nazbyt samotne życie, jeśli chcesz znać moje zdanie. Przed waszym pojawieniem się, bycie zmiennym musiało być dla nich trudne. Stale musieli się ukrywać. Żal mi ich. —W tym świecie panują ludzie, a przynajmniej tak myślą, ale mniejszości jak ta istnieją od zarania dziejów. Zawsze jest jakaś grupa mocniejsza niż inne, co często kończy się fatalnie dla tych słabszych, bo nie mają na tyle siły by się oprzeć (wyjęłam więcej koców). Poczekaj sekundkę, zaraz wracam. Poszłam do swojego biura po laptop, następnie wróciłam z nim sadowiąc się na nowo w łóżku. Po podłączeniu go w pobliżu mojego stolika, włączyłam go i czekałam aż się załaduje. Po wpisaniu hasła, kliknęłam na przeglądarkę. —Co robisz? zapytał, obserwując ekran przez moje ramię. —Chcę spojrzeć na swoje notatki na temat ofiar. Kliknęłam na folder o nazwie „Stado Pum” i sekcję, którą stworzyłam na temat ofiar. Łączyło ich jedno: wszyscy byli członkami stada... —Nie wszyscy, wtrącił Chase. Nie zapominaj o hydrauliku. Ben Jones. —Masz rację. Jednak on wydaje mi się być intruzem. Być może morderca myślał, że był członkiem stada? Zresztą, innym wspólnym punktem jest miejsce gdzie zostały odkryte ofiary: Arrastra.
Tuż u podnóża skał, gdzie odkryliśmy jaskinię zamieszkaną przez pająki. Myślałam chwilę. —Wiesz co myślę? Nie sądzę by pająki miały inny powód niż przynależność do stada Pum. Ofiary były po prostu w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Obecnie nikt nie jest na Ziemi bezpieczny. Jeśli Tyler faktycznie jest w to zamieszany, to klan pająków wie że jego kryjówka została odkryta. To tylko kwestia czasu zanim zabiją wszystkich, którzy staną na ich drodze do duchowej pieczęci. Moim zdaniem Tyler zabija z zemsty. Redukując stado Pum i zdobywając pieczęć, upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. —Jeśli dobrze rozumiem, Skrzydlaty Cień wskrzesił Kyoka w ciele zmiennej Pumy... powiedział Chase. Co ewidentnie okazało się porażką. Nie rozumiem, jak to działa. —Ja też nie, ale nie sądzę by Kyoka został wskrzeszony. Myślę że on ukradł ciało. Szamani są w stanie to zrobić o ile są wystarczająco silni. A Kyoka ewidentnie taki jest, skoro był w stanie przekształcić swoje plemię w zmienne pająki. Jeśli spojrzymy na wszystkich nowo przybyłych, to może być tylko Tyler. Ponadto Tyler jest imieniem, które niewątpliwie należało do osoby która wcześniej była właścicielem ciała. Kyoka stał się pasażerem. Pasażerowie były to dusze, których misją było dosłownie zabrać komuś ciało. Mogli posiadać lub zniszczyć inną duszę, narzucając jej swoją wolę. To była przerażająca moc. Zdarzała się na szczęście rzadko, ale się zdarzała. Tyler był z pewnością słabym człowiekiem, chorym lub uległym. Kyoka natomiast był niewiarygodnie silnym szamanem. —Pasażerowie? zapytał Chase. Słyszałem o nich, ale nie wiedziałem że naprawdę istnieją. Rzecz jasna ogólnie mało wiedziałem przed waszym przyjazdem… powiedział śmiejąc się. Przynajmniej nigdy nie nudzę sie w pracy. —Mówiąc o pracy, czy po rozpadzie OIA nie stałeś się bezrobotny? —Nie. Nawet gdy Devins zapragnie mnie zdegradować... ale nie ma takiego ryzyka, zrobiłem zbyt wiele dla tej brygady. Z pewnością zechce przenieść mnie gdzie indziej. Na przykład do kryminalnych. —Hmm, mruknęłam w zamyśleniu. Oficjalnie, kto w twojej brygadzie komunikuje się z OIA?
Chase zmarszczył brwi. —Ja, a dlaczego pytasz? —Cóż, odpowiedziałam uśmiechając się. Czy OIA komunikuje się z innymi ludźmi? Mój pomysł podobał mi się coraz bardziej. Mając dostęp do bazy danych brygady, możemy stworzyć własną OIA. —Tylko lekarze - chwileczkę, rozumiem dokąd zmierzasz. Chcesz żebym nadal udawał jak gdyby nic się nie stało! Sturlał się z łóżka i poszedł do łazienki. To jest śmieszne! Złapią nas! —Jak? Zapytałam stojąc za zamkniętymi drzwiami. Devins nigdy nie żądał od ciebie sprawozdań. Powiedziałeś mi że nie dba o misje, chyba że sprawiłyby że stanie się bohaterem w świetle jupiterów! Lekarze składają raporty tobie i wszyscy są elfami. Nie porzucą nas. To jest doskonałe. Stworzymy nową OIA! Kiedy już skontaktujemy się z innymi agentami na Ziemi, może zgodzą się do nas przyłączyć. Ponadto wszyscy są pro-Tanaquar. Jestem tego pewna! Po chwili Chase wyszedł z łazienki, wycierając ręce w ręcznik. Doceniałam jego czystość. Pachniał jak mydło z dzikich kwiatów obok umywalki. —Naprawdę tak myślisz? Spytał ze zmarszczonymi brwiami i wzrokiem utkwionym w łóżku. Myślisz że nam się uda? —Jeśli nam się nie uda, Ziemia zostanie zniszczona, kraina wróżek również. Demony zniszczą wszystko co stanie im na drodze. Chase westchnął głęboko. —Jeśli chcesz znać moje zdanie, jesteś szalona. Ale jeśli to zadziała... to być może uda nam się stworzyć nowy zespół. Jako bazę wybierzemy Seattle, do tego możemy zaangażować naszych własnych agentów spośród ludzi i istot nadprzyrodzonych. —Pozostaje kwestia, jak będziemy im płacić? Devins nie powinien o niczym wiedzieć. Musimy też zmienić miejsce docelowe portalu w Voyagerze, który nieuchronnie wzbudzi wiele pytań (westchnęłam). Mamy sporo rzeczy do załatwienia ale nie widzę innego rozwiązania. —Myślisz że uda nam się znaleźć wolontariuszy? zasugerował Chase. Osoby którym możemy powiedzieć prawdę i które zechcą dobrowolnie poświecić swój czas na walkę ze Skrzydlatym Cieniem?
Nie mamy zbyt wielu lekarzy znających metabolizm wróżek. Będziemy również potrzebować kogoś, kto zna się na komputerach, tak byśmy mogli śledzić przepływ wszystkich podróżnych. Uśmiechnęłam się. Programistę? Żaden problem! —W tym przypadku, myślę że mogę pomóc. Znam osobę której potrzebujemy. —Porozmawiamy jutro, powiedział wracając do łóżka. Kiedy zbliżyłam się do niego, poczułam jego erekcje napierającą na mój brzuch . Co byś powiedział na druga turę kotka siedzącego na gałęzi? —Zajmę się gałęzią, a ty zajmij się dobrze kotkiem, wyszeptałam. I nie byłam rozczarowana...
Z każdym krokiem gdy poruszałam się w dżungli, kakofonia ptaków cichła z każdym moim krokiem. Zaczął padać deszcz tworząc na konarach kryształowe krople, ścieżkę porastała plątanina roślinności. Zapadła noc. Wkrótce mój wróg wyruszy na polowanie. Postawiłam uszy nadsłuchując najmniejszego ruchu, dźwięków nocnych stworzeń... poruszając się powoli poczułam w powietrzu kwaśny zapach rozkładających się liści, których kruche ogonki leżały rozciągnięte na ziemi, wszystko wokół porastały rosnące w mchu grzyby. Bez najmniejszego hałasu, skradałam się prowadzona przez mój nos. Wiedziałam że moi wrogowie byli blisko ale nie pamiętałam ich tożsamości ani powodu dla którego za nimi podążałam. Moim jedynym celem było ich ścigać i oczyścić przed dostarczeniem ich mojemu Panu, który oczekiwał mnie z otwartymi ramionami. Na mojej drodze wyrastały coraz to nowe rośliny, mogłabym przysiąc że prawie słyszę ich szept. Jednakże ponieważ ich dusze były ciemne, nie zatrzymywałam się by ich posłuchać ani zastanawiać się nad znaczeniem tego co mówią. W odróżnieniu od północnych lasów z porastającymi je dzikimi kwiatami, tutejsze komary i inne im podobne stworzonka nie wahały się cię pożreć jeśli podeszłaś za blisko. Wreszcie natrafiłam na ślad ich kryjówki. Skręcając w prawo, udałam się przez zarośla i znalazłam się na polanie oświetlonej musującym światłem. Kiedy ją przekroczyłam, dżungla zniknęła ustępując miejsca krystalicznemu wodospadowi. Rosły tu cedry, sosny i klony. Huk wodospadu i wody spływającej poniżej do rzeki, jej krystalicznie czysta tafla błyszczała niczym lód. Obie strony wąwozu pokryte były cienką warstwą śniegu. Zatrzymałam się. Co mam teraz zrobić?
Wzięłam głęboki oddech wypełniając płuca zimnym powietrzem. To właśnie wtedy poczułam słaby, przenoszony przez wiatr zapach mojej ofiary, poza wodospadem na utwardzonej drodze prowadzącej wgłąb lasu. Rzucając okiem tu i tam, pobiegłam za nim ale w zasięgu wzroku nie było nikogo. Wtedy ujrzałam inne ścieżki prowadzące do lasu. Czułam jak śnieg oblepia mi łapy, wzdrygałam się przy każdym kroku. Po długich poszukiwaniach które zdawały się trwać wiecznie, poczułam silny zapach, prawie mogłam go posmakować. Otworzyłam usta by poczuć na języku metaliczny smak krwi. Świeża krew. Zabili kogoś niedawno. Szłam dalej, kiedy coś mnie powstrzymało. Podniosłam głowę i zobaczyłam złote pale. Ochota by przyspieszyć podwoiła się. Zaczęłam biec, skręcając i skręcając dobiegłam do ścieżki porośniętej wokół sosnami uginającymi się pod ciężarem śniegu. Tu droga się rozwidlała; nie wahałam się. Powoli łapa za łapą zaczęłam się wspinać po błotnistej skarpie wąwozu, spojrzałam w bok. Poniżej płynęła rzeka, niosąc na powierzchni kawałki lodu. Jej prąd był tak silny, że poczułam się jakbym stała nad brzegiem tygrysiej rzeki podczas topnienia zimowych śniegów. Zbocza wąwozu i strome klify pokrywały jeżyny i ciernie. Ich kolce straciły swe liście i obiecywały bolesne lądowanie tym, którzy nie będą ostrożni . Zmarszczyłam nos, koncentrując się na moim szlaku. Burza śnieżna uspokoiła się ukazując rozproszone chmury i kryjący się za nimi księżyc. Nagle nieznany głos szepnął: —W przeszłości na tych ziemiach żyli nasi ludzie. Byliśmy sługami księżyca. Zaskoczona, rozglądnęłam się wokoło i odkryłam stojącego niedaleko mnie mężczyznę. Nie był wysoki, miał jednak twarde spojrzenie. Jego czarne włosy były zaplecione w dwa długie warkocze które opadały mu do bioder. Miał na sobie coś w rodzaju sukni. Natychmiast zrozumiałam że był Indianinem... duchem Indianina. —Gdzie się wybierasz przyjacielu? spytał. Nie mogłam mówić, przynajmniej nie słowami. Wtedy stworzyłam mentalne wrażenie zapachu i moje pragnienie zapolowania, wysyłając je w jego stronę.
Wydawało się że zrozumiał, bo skinął głową przed wskazaniem na szczelinę w zboczu góry. —Znajdziesz je tam, ale nie możesz iść sama. Nie tak. Te obrzydliwości zbezcześciły naszą ziemię. Twoja pomoc jest mile widziana. Jednakże będziesz musiała wrócić do ludzkiej postaci. Czy rozumiesz? Nie możesz zmierzyć się z nimi w tej postaci. Zdawał się być zaniepokojony, zastanowiłam się. Musiałam być na płaszczyźnie astralnej, przenosząc się z dala od mego ciała. Rzadko mi się to zdarzało. Camille była do tego bardziej przyzwyczajona. Ale z jakiegoś powodu którego nie znałam, znalazłam się tutaj. Nie mogę się wycofać, niezależnie od wszystkiego muszę kontynuować. Dziękując mu, szybkim krokiem udałam się w stronę wejścia. Było ono na tyle wysokie, że człowiek mógł przejść przez nie swobodnie i tak szerokie, że mogło ich przejść trzech. Wahałam się przez chwilę. Zapach krwi stawał się coraz silniejszy. Wszystkie moje zmysły krzyczały: „Idź za nim, idź za nim!” Wejście prowadziło do wnętrza jaskini. Powoli ruszyłam, uruchamiając wszystkie swoje zmysły. Zewsząd patrzyły na mnie setki lśniących czerwonych oczu. Nagle zawisłam z łapą w powietrzu, zatrzymałam się: coś wyszło. Przede mną pojawił się człowiek, przynajmniej z wyglądu. Wysoki i chudy z błyszczącymi oczami poruszał się jak pajęczak. Kiedy wydał z siebie mieszaninę syczenia i trzasków, jego głos wzbudził we mnie mój wewnętrzny alarm! Ten człowiek był złem wcielonym! Czerwone oczy rozproszone na drzewach poczęły zbliżać się do mnie, błyszcząc jak świetliki. Mimo że znajdowałam się na płaszczyźnie astralnej, cofnęłam się. W tej samej chwili spojrzał w moim kierunku. Uśmiechając się zaczął się zbliżać. O rzesz! Zobaczył mnie! Co powinnam teraz zrobić?! —Mamy gościa, oznajmił nadto silnym głosem. Och nie! Nie był całkowicie na płaszczyźnie fizycznej, był częścią tej astralnej! Robiąc krok do tyłu, zastanawiałam się czy jestem w stanie z nim walczyć. Potem sto owłosionych łap pojawiło się znikąd i zdałam sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy w tej samej płaszczyźnie. Duch próbował mnie ostrzec, ale nie usłuchałam go. —Co powiecie na zabawę moje dzieci, zapytał mężczyzna. Nagle zza drzew wyłoniło się co najmniej kilkanaście ciemnych stworzeń. Ich ciała były jak u pająków powykręcane i chorobliwie chude.
Ich przegubowe nogi zgięte pod niepokojącym kątem... Z rykiem rzuciłam się do ucieczki w przeciwnym kierunku. Kiedy na nowo ujrzałam na swej drodze ducha, ten dał mi znak bym się nie zatrzymywała. Za mną pojawiło się oślepiające światło. Sądząc po krzykach, pająki nie wydawały się być zadowolone, jednak nie miałam zamiaru zatrzymywać się aby to sprawdzić. Biegłam ile sił w łapach ku złotym palom. Czując duszność odwróciłam się. Nikogo. Przynajmniej jak na razie. Mój mały palec mówił mi, że nie zostało mi wiele czasu zanim te stworzenia mnie dopadną. Pobiegłam dalej kierując się w stronę wodospadu, poczułam jak pod moimi stopami ziemia zaczęła się trząść a niebo stało się czarne... —Delilah! Delilah! Obudź się moja piękna! Delilah? Głos Chase'a zdołał przebić się przez otaczającą mnie mgłę. Mrugając ujrzałam go pochylonego nade mną, za nim paliło się światło. Pomógł mi usiąść. —Wszystko w porządku? Musiałaś mieć przerażający koszmar! Chwycił butelkę wody, która stała na nocnej szafce i podał mi ją. Masz, napij się. Woda zdołała złagodzić suchość i pragnienie w moim gardle. Po chwili bicie mojego serca uspokoiło się, pokręciłam głową. Sen który śniłam zaczął się rozmywać, choć pamiętałam jeszcze niektóre jego fragmenty. —Na świętą Bastet, nie mogę w to uwierzyć… Wycierając usta, usiadłam opierając się o zagłówek. Objąwszy się ramionami, oparłam brodę na kolanach. —Co to było? Chyba że nie chcesz o tym rozmawiać... spytał Chase, otulając nas oboje kocem. Temperatura w pomieszczeniu była zbliżona do tej z epoki lodowcowej, Chase począł mi delikatnie rozcierać ramiona. —Myślę że wiem gdzie znaleźć klan Myśliwych Księżyca, powiedziałam starając się zrozumieć swój sen (gdzieś w środku mnie była czarna pantera nie kot... Prawdopodobnie to moja wyobraźnia płata mi figle... ale nie cała reszta). W pobliżu wodospadu była droga. Snoqualmie, czyż nie? Skinął głową.
—OK, musimy znaleźć drogę która prowadzi do lasu od rozwidlenia dróg, która nazywa się... Droga... Aleja... lub Promenada Złotych Pali a... na zboczu góry znajduje się jaskinia. To właśnie w niej pająki mają swoje gniazdo. Pamiętasz zdjęcie człowieka które nam pokazałeś? Geph… —Geph von Spynne, facet który walczył z Zacharym? Ziewając, chwycił swój notes. —Dokładnie tak. Wygląda jakby nimi dowodził, a przynajmniej był we wszystko zamieszany. Uwierz mi, ten facet jest niebezpieczny. —A jeśli dodamy Kyoka i dwóch innych członków brygady Degath... —Uzyskamy zabójczą kombinację. Wygramoliwszy się z łóżka, chwyciłam paczkę chipsów kukurydzianych leżących na mojej komodzie. Zazwyczaj kiedy budziłam się w środku nocy, oglądałam Jerry Springera. Jednak tym razem mój sen wydawał się tak realny, że nie mogłam przestać myśleć o niczym innym niż o obserwujących mnie zewsząd czerwonych oczach. A duch który mnie prowadził. Kim był? Dlaczego mi pomógł? Miałam masę pytań bez odpowiedzi... Kiedy podeszłam do okna, Chase dołączył do mnie na chwilę. Potem pocałował mnie w policzek i wrócił do łóżka zgasiwszy światło. Jeśli o mnie chodzi, obserwowałam śnieg pokrywający wszystko cienką warstwą puchu niczym welon... zastanawiając się co mnie jeszcze czeka?
Rozdział 15 Kiedy się obudziłam, świat wydawał się znacznie większy. Mrugając zrozumiałam, że leżałam zwinięta w kłębek na poduszce obok Chase'a, który spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Podrapał mnie za uszami głaszcząc moje futerko. Było mi tak dobrze, że nie chciałam by przestał. Trąciłam go łebkiem na znak by nie przestawał. Następnie udałam się do stóp łóżka, skąd zeskoczyłam. Zamknąwszy oczy skoncentrowałam się na przemianie. Będąc na powrót sobą, ubrana w piżamę z potarganymi włosami, spojrzałam na Chase'a. Widząc mnie klęczącą na podłodze, zaczął się śmiać. —Zaczynam się do tego przyzwyczajać, powiedział wstając z łóżka i przeciągając się. Stanęłam ziewając. —To dobrze, bo nie wygląda żeby miało się to zmienić. Spędzając noc z Chasem miałam zwyczaj budzić sie w postaci kota leżąc zwinięta w kłębek na poduszce obok niego. Wtedy zwykle głaskał mnie zanim na powrót się przemieniłam. Mój wewnętrzny kot to uwielbiał. —Co zamierzasz dzisiaj robić? zapytał. Postanowiłem wykorzystać twój pomysł. Zobaczę czy uda mi się dowiedzieć czegoś więcej w sprawie OIA. Potrzebujemy czasu i wszelkich informacji, co nie będzie możliwe jeśli brygada przestanie istnieć. —OK, odparłam przyglądając mu się. Chase wyglądał naprawdę dobrze. Miał płaski brzuch mimo wielkiej ilości czekolady jaką pochłaniał, niejeden by mu zazdrościł. Oglądanie go nagim sprawiło że traciłam zdrowy rozsadek. Rzuciłam okiem na zegar, dochodziła szósta rano. Hej, szepnęłam rozpinając górę od piżamy. Co byś powiedział gdybyśmy rozpoczęli dzień od małych ćwiczeń? Kiedy pozwoliłam by piżama upadła , nasze spojrzenia się skrzyżowały, żadne słowa nie były potrzebne... Po wzięciu prysznica i ubraniu się, zeszliśmy na dół. Iris zdążyła przygotować śniadanie. Camille pomagała jej przy Maggie, sadzając ją w specjalnym krzesełku i stawiając przed nią miseczkę słodkiej śmietanki z cynamonem i szałwią, jednocześnie nakrywając do stołu.
—Zostaw to mnie, powiedział Chase biorąc od niej talerze. —Dziękuję, odparła. Wiesz, nie jesteś taki zły. —Potraktuję to jako komplement. Usiądź i porozmawiaj z siostrą, powiedział posyłając jej uśmiech który zmienił się odkąd byliśmy razem. Camille usiadła przy stole i skinęła bym do niej dołączyła. —Przed pójściem do łóżka Menolly zostawiła nam notatkę, powiedziała podając mi kartkę. Zrobiła małe rozeznanie. Zarówno księgarnia jak Voyager zostały zakupione przez OIA więc nie trzeba uiszczać żadnych wpłat. Pozostaje nam jedynie płacenie podatków. Obie nieruchomości są wystawione na nasze nazwisko, nie powinno być żadnych problemów. Przy odrobinie szczęścia, OIA lub cokolwiek co z niej zostało, o nas zapomni. —Wreszcie jakaś dobra wiadomość! zawołałam chwytając od Chase'a talerz pełen naleśników, jajek i bekonu. Gdzie jest Trillian? Wydawało się że w pobliżu nie ma żadnego z kochanków Camille. —Wyruszył wcześnie rano do krainy wróżek. Tanaquar go wykończy... poza tym chciał również podzielić się naszymi planami z Ojcem. Morio udał się do miasta. Powiedział że chce coś sprawdzić. Camille podała Maggie gwizdek-zabawkę, a ta zaczęła robić straszny harmider uderzając nim w swoje krzesełko. Po chwili dołączyła do nas Iris. —Myślę że nadszedł czas by zacząć podawać jej stałe pokarmy, coś więcej niż mieszankę śmietanki, zauważyła Iris biorąc się za jedzenie (jak na tak małą osobę jadła nadzwyczaj dużo. Właściwie dotyczyło to wszystkich wróżek. W porównaniu z ludźmi jadłyśmy jak przysłowiowe świnki). Można by zacząć od kilku gramów mielonego mięsa, raz dziennie. Po miesiącu możemy przejść do dwóch posiłków dziennie. —Bardzo dobrze. Jaki rodzaj mięsa jedzą gargulce? zapytała Camille. —A co macie? odpowiedziała Iris z uśmiechem. Aha, byłabym zapomniała! zawołała ześlizgując się ze swojego taboretu i kierując w stronę biblioteki skrywającej tajne wejście do apartamentów Menolly. Pokażę wam o co poprosiła mnie Menolly gdy ostatnim razem byłam w krainie wróżek. Podobno to najlepsza książka na temat gargulców. Podała nam książkę w skórzanej oprawie. „Jak leczyć i karmić Gargulce leśne”. Czy nie jest idealna?
—Jak możemy być pewni, że Maggie jest leśnym gargulcem? zapytałam. Poza tym technicznie rzecz biorąc, urodziła się w Podziemnym Królestwie. Potrząsając głową, Iris zaczęła kartkować poszczególne strony książki. —Według tego co jest w niej napisane, leśne gargulce są jedynymi które mają sierść i są porośnięte łuskami i skorupą jak u żółwia. To strategia samoobrony, bycia niezauważonym w lesie. Chase odchrząknął. —Rodzaj kamuflażu? —Dokładnie, powiedziała. W rzeczywistości najczęściej spotykane gatunki są czarne i szare i mieszkają w górach. Brązowo czerwonawe na pustyni. Oczywiście wszystkie mogą krzyżować się ze sobą ale ogólnie, dziecko dziedziczy kolor po matce. Oznacza to, że przodkowie Maggie mieszkali w lesie. —Czy książka mówi coś o tym jak szybko powinny się rozwijać? spytałam uśmiechając się. Sam fakt że Menolly poświeciła czas by znaleźć książkę na temat gargulców, świadczy o tym jak bliską jej się stała Maggie. Iris na nowo zagłębiła się w lekturę... —Cóż, nie zaczęła jeszcze chodzić ale to nic nie znaczy. Może zająć pięć ziemskich lat, zanim zrobi pierwszy krok. Poza tym nie znam jej dokładnego wieku. Nie mówi jeszcze. Wszystko zależy od jej wieku i od tego, czy była karmiona piersią. Mieszanka którą jej podawaliśmy przypominała mleko matki, dlatego też często była ona zalecana osieroconym gargulcom. —Zobaczymy, powiedziałam odwracając się do Chase'a. Może korzystając z okazji powiesz im o naszym planie? Mamrocząc, Chase, zaczął wprowadzać je w szczegóły naszego planu, podczas gdy ja przygotowywałam listę rzeczy do załatwienia. Po pierwsze musiałam zadzwonić do Zacha i spytać go czy znalazł coś na temat Tylera. Przy odrobinie szczęścia, być może dowiedział się czegoś na temat pieczęci duchowej. Rzuciłam okiem na Chase'a.
—OIA potrzebuje eksperta komputerowego, dobrze zrozumiałam prawda? skinął głową. —Tak, dałaś mi do zrozumienia że znasz kogoś takiego? Myślę że byłoby lepiej, gdyby był człowiekiem a przynajmniej ziemianinem. —Szczerze mówiąc znam kogoś, odpowiedziałam posyłając Camille szeroki uśmiech. Co jeśli włączylibyśmy w naszą przygodę Cleo? Możemy zapłacić mu trochę, wiem że nie odmówi dodatkowych groszy. Albo możemy pozwolić mu jeść i pić za darmo w Voyagerze. Camille roześmiała się radośnie. —To dobry pomysł! Myślę że Cleo będzie doskonały. —Kim jest Cleo? zapytał Chase. —Cleo Blanco... cóż, technicznie nazywa się Tim Winthrop – ale używa obu. Cleo Blanco jest jego pseudonimem. W ciągu dnia studiuje informatykę wieczorami staje się kobietą. Jest zaręczony z naszym mechanikiem Jasonem Bindsem. —Czy można mu zaufać? zapytał Chase, kończąc ostatniego naleśnika i bekon. —Myślę że tak, odpowiedziała Camille. —Nie ma wątpliwości! zawołała Iris. Rozmawiałam z nim kilka razy. Jest dobrym człowiekiem i dobrym ojcem dla swojej córki. Zdarzyło mi się nawet spotkać jego byłą żonę. Piękna kobieta... chyba widziałam pierścionek z diamentem na jej palcu. Musiała się zaręczyć lub ponownie wyjść za mąż. Posłałam jej spojrzenie pełne podziwu. —Cóż za zmysł obserwacji! Zanotowałam sobie aby z nim porozmawiać. —To mi odpowiada, odparł Chase. Pójdę do siebie i się przygotuję. Muszę wszystko zaplanować. Jako że wszyscy lekarze OIA są elfami, nie powinno być żadnego problemu. Następnie wstał przytulając mnie do siebie. Bądź ostrożna kochanie. Nie chcę by coś ci się stało. Spojrzawszy mu w oczy nie mogłam wątpić w jego szczerość. Być może go nie doceniałam.
Pochylając się pocałowałam go, odgarniając kosmyki włosów które wpadły mu do oczu. —Tylko jeśli obiecasz że sam będziesz ostrożny. Roześmiał się i pocałował mnie w nos. —Zadzwoń i daj znać jak ci idzie. Ja tymczasem pogrzebię na temat Snoqualmie i okolic. Zobaczę czy uda mi się znaleźć drogę do złotych pali. Kiedy zamknął za sobą drzwi, opowiedziałam Camille i Iris swój sen. —Nie jestem pewna co się wydarzyło. Byłam na planie astralnym, ale nie byłam w swojej normalnej postaci. W każdym razie wiemy gdzie szukać klanu Myśliwych Księżyca. Założę się że Chase dowie się więcej i to jeszcze przed wieczorem. Camille zaczęła sprzątać ze stołu. —Wiesz, w końcu Chase okazał się znacznie bardziej użyteczny niż myślałam. Przerwało nam pukanie do drzwi. Podczas gdy Iris i Camille nadal sprzątały po śniadaniu, poszłam otworzyć drzwi. Uderzył mnie podmuch zimnego powietrza. W nocy wszystko pokryło się puchem. Na progu z płatkami śniegu we włosach stał Zach. Drżąc, z przerażonym wyrazem twarzy, trzymał ręce w kieszeniach. —Dzięki bogu że jesteś, powiedział ja zaś odsunęłam się wpuszczając go do środka. Miałem nadzieję że cię jeszcze zastanę. Jego ubranie było pomięte i wyglądał jakby nie spał całą noc. —Co się stało? Poprowadziłam go do kuchni, gdzie Iris rzuciwszy na niego okiem, zabrała się za parzenie herbaty. —Mamy duże problemy, wyjaśnił, siadając na krześle. Oparł łokcie na stole, wyraźnie wyczerpany. Potrzebujemy waszej pomocy. Rada starszych poprosiła mnie bym was błagał o pomoc. Dadzą wam wszystko czego zechcecie. —Co się stało? spytałam raz jeszcze.
Obie z Camille usiadłyśmy. (To nie wróżyło dobrze. Czułam ogarniającą mnie panikę). Zacznij wszystko od początku. —Zadzwoniłem do klanu Tylera, skąd pochodzi. Według nich, Tyler zmarł cztery miesiące temu (z przekrwionymi oczami pochylił głowę). Jego ciało zostało skradzione tuż przed pogrzebem. Nie udało im się go odnaleźć. Prawdą jest że chciał się do nas przyłączyć i dali mu referencje ale nie odzyskali papierów po jego śmierci. —I nikt się z wami w tej sprawie nie skontaktował? OIA żądała zwykle zbyt wielu informacji, zaletą tego było jednak to, że nie zdarzały się tego typu sytuacje. —Nie wiedzieliśmy że miał zamiar się do nas przyłączyć, ciągnął Zach. Na ogół wystarcza list polecający. Nie jesteśmy formalistami. Więc kiedy Tyler pojawił sie z tymi dokumentami, założyliśmy że wszystko jest w porządku. Nawet nie pofatygowaliśmy się tego sprawdzić, ponieważ wszystko zdawało się zgadzać. —Ale czy to nie otwiera drzwi innym oszustom? zapytała Camille potrząsając głową. Nigdy nie pomyśleliście że ktoś może chcieć wkręcić się pomiędzy was? —Do tej pory to nigdy nie było problemem, odpowiedział Zach marszcząc brwi, ale myślę że nasza polityka przyjęć musi ulec zmianie. —Do diabla! zawołała Iris. Czy to oznacza, że Tyler jest zombie? —I pasażerem. Kyoka ewidentnie wpierw go zabił. Czy powiedzieli ci jak zginął? —Nie było sekcji zwłok. To wbrew naszych przekonaniom religijnym. Najwyraźniej miał zapalenie oskrzeli. Kiedy znaleźli go martwego, stwierdzili że miał niewydolność oddechową. —Kyoka musiał ukraść jego duszę, powiedziałam. Założę się że pozbył się jej pozostawiając jedynie pustą skorupę. Serce przestaje bić a ciało wydaje się spać. Jako że Tyler był chory a wy odmawiacie poddania ciała autopsji, to doskonały plan. —W rzeczywistości, przerwała mi Camille, technicznie rzecz biorąc Tyler wciąż jest zombie, dopóki żyje w nim dusza Kyoka. Menolly nie ocenia tego w kategorii nieumarłych. —Nieumarli nie mają duszy? zapytał Zach. —Tylko niektórzy, odpowiedziała Camille. Na przykład wampiry.
Po zabiciu ich dusza kontynuuje swoją drogę, co nie tyczy się zombie ani ghuli. Nie możemy tak naprawdę mówić o transformacji. Raczej są one wykorzystywane jako marionetki. Dusza Tylera dołączyła do jego przodków. Ona nie ma już żadnego związku z ciałem. —To ma sens, odparłam rzucając okiem na Zacha wijącego się w fotelu. Zach, nie mów mi że Tyler wie że go podejrzewasz?! Spuścił głowę. —Tak, zaskoczył mnie gdy rozmawiałem przez telefon i uciekł zanim zdążyłem zareagować... Kiedy odłożyłem słuchawkę, już go nie było. Jako że nie udało się go odnaleźć, zorganizowałem nadzwyczajne zebranie. Venus się nie pojawił. Okazało się, że jego dom został splądrowany; nie ma wątpliwości że się bronił. Szukaliśmy wszędzie ale bez rezultatu. —Na wszystkich świętych! Myślisz że mają Venus?! Było coraz gorzej. Skinął głową. —Nie znaleźliśmy ciała a Tyler wie jakie moce posiada Venus. —Jeśli ktoś wie gdzie znajduje sie duchowa pieczęć, to na pewno on, odparłam drżąc. Klan Myśliwych Księżyca, demony użyją wszystkich środków by zmusić go do mówienia. Pająki są niebezpieczne ale w połączeniu ze Skrzydlatym Cieniem zakres tortur jakie posiadają wprawia w zawroty głowy. Jeśli nie uda nam się go szybko odnaleźć, Venus umrze. —Tak, myślałem o tym, powiedział Zach oparłszy się o oparcie krzesła. Wziął głęboki oddech, gdy Iris postawiła przed nim filiżankę herbaty. Dziękuję, rzucił. Opowiedziałem wszystko Radzie, wszystko co mogło by ich przekonać, że pająki były i są w zmowie z demonami. Poprosili bym się z wami zobaczył. —Co robi twój klan teraz, gdy rozmawiamy? —Starszyzna ewakuuje kobiety i dzieci. Zwróciliśmy się o pomoc do stada wilków z Olimpu. Wysyłają do nas dwudziestu swoich ludzi (ramiona Zacha opadły). Nie wiem co robić. Rada nigdy nie zdoła wam się odwdzięczyć jeśli zdołacie nam jakoś pomóc.
—Będziemy potrzebować Menolly, Chase'a i wszystkich których zdołamy ściągnąć na swoją stronę. Być może udało nam się pokonać samym Luca le Terrible ale przeciwko całemu gniazdu zmiennych pająków, demonów i Kyoka nie miałyśmy żadnych szans, nie bez wsparcia. Camille musiała pomyśleć to samo, bo zapytała: —Z kim możemy się skontaktować? Jest Morio. Chciałabym żeby był z nami Trillian, jest utalentowany w walce. Flam, oczywiście. Widzisz kogoś innego? —Nie zapominaj o Chasie, rzuciłam. Myślisz że Babcia Kojot zechce nam pomóc? Potrząsnęła głową. —Wątpię. Ona zazwyczaj nie ingeruje w sprawy innych, chyba że… najdzie ją taka ochota. Jestem pewna że doskonale zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje. Może Menolly zna kogoś godnego zaufania w Voyagerze? Zachary odchrząknął. —Mogę wam obiecać pomoc jednego z naszych najlepszych członków. Jest jednym z najdzielniejszych strażników (jego lewe oko drgnęło). Ma na imię Rhonda. —Rhonda? zapytałam. Też jest zmienną Pumą? Zach przytaknął. —Tak, jak również moją byłą narzeczoną. Rozstaliśmy się w zeszłym roku. Informacja ta ścięła mnie z nóg.. Byłam tak zajęta naszymi własnymi problemami, że nie wyobrażałam sobie że miał dziewczynę. Szok wywołany tą informacją trwał jednak zaledwie kilka sekund. Zaczęłam się zastanawiać jak wyglądała? Sytuacja stawała się poważna. Nie mogłam pozwolić sobie na myślenie o tym teraz, musiałam skoncentrować się na czekającym nas zadaniu.. —Świetnie, powiedziała Camille. Przyda nam się (wyczytałam z jej oczu, że wie o czym myślałam). Myślę że to wszystko, dodała. —I co teraz? spytałam przeciągając się (czułam jakby oblazły mnie mrówki, w sytuacji stresu potrzebowałam ruchu). Nie możemy wyruszyć dopóki nie obudzi się Menolly. Co zrobimy ze sklepem?
—Iris, mogłabyś się dzisiaj zająć sklepem? zapytała Camille wstając. —Nie ma sprawy. Pójdę się przebrać. Zabiorę Maggie, powiedziała po czym wyszła. —A my? Co będziemy robić do wieczora? Camille westchnęła głęboko. —Pójdę do Flama i poproszę go o pomoc. —OK, ale nie pozwól by coś cię rozproszyło, dodałam z uśmiechem (gdy zbladła, zrozumiałam że boi stać się kochanką smoka, na dodatek przez cały tydzień). Zach, czy mógłbyś poczekać na nas w salonie? Chciałabym porozmawiać z Camille na osobności. —Nie macie nic przeciwko, jeśli zrobię sobie małą drzemkę na waszej kanapie? zapytał. Jestem wyczerpany. Pokręciłam głową. —Wcale, odpowiedziałam (podał mi pustą filiżankę po herbacie). Możesz wziąć koc który leży na krześle, dodałam. Kiedy wyszedł, zwróciłam się do Camille: —Czy jesteś pewna że chcesz to zrobić? Mówię o twojej umowie z Flamem. Uśmiechnęła się. —Jakbym miała jakiś wybór. Jest bardzo przystojny, poza tym jest między nami chemia, ale… —Ale to smok, szepnęłam. —Tak, to problem rozmiaru, rzekła kiwając głową. Mam nadzieję, że jedyny... nie mogę przestać myśleć, co jeśli okaże się za duży? Czy będzie mnie bolało? Spojrzała na ogród przez okno. Czy nie uważasz, że powinniśmy postawić karmnik dla ptaków? wydają się być głodne. Dołączyłam do niej i obie obserwowałyśmy ogród pokryty płaszczem śniegu. —Ech... karmnik dla ptaków, może sprawić że przyjdą mi do głowy głupie pomysły, Camille. Pomyśl przez chwilę. Nagle kuchnie wypełnił jej serdeczny śmiech.
—To jest to co w tobie lubię, kotku. Zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć. Nie martw się o mnie. Wszystko będzie w porządku. Jestem pewna że Flam będzie ostrożny. A ty? Jak się masz? —Sama nie wiem. Nadal nie wiem co czuję do Zacha oprócz tego, że mnie pociąga fizycznie. Nie jestem pewna... —A Chase? —Rozmawialiśmy o tym i pokłóciliśmy się. W każdym razie uzgodniliśmy, że każde może przespać się z kim zechce mówiąc o tym drugiemu. Ale szczerze powiedziawszy, sama nie wiem co zrobi Chase, jeśli prześpię się z Zachem (bawiłam się liśćmi, które leżały na krawędzi okna a które przypominały nogi pająka). Na razie to nieważne. Musimy skupić się na demonach i na Kyoka, zanim wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej. Jak długo nie będzie Trilliana? Czułabym się lepiej jeśli by nam towarzyszył do Snoqualmie. Camille miała mi właśnie odpowiedzieć, gdy moją uwagę przykuł ruch. Patrząc w górę, zobaczyłam brązowego pająka w oknie nad nami, częściowo ukrytego za palczatką cytrynową, którą Camille postawiła blisko zlewu. Dając jej kuksańca, pokazałam jej pajęczaka. Czy był szpiegiem? Czy zwykłym domowym pająkiem? W tym samym czasie weszła Iris. —Maggie jest w moim pokoju. Jeśli zobaczycie ją bawiącą się… Dałam jej znak by nic więcej nie mówiła. Chwytając taboret, wspięła się na niego. Kiedy pochyliła się chcąc go złapać, pająk uciekł do szafy. Zaskoczona Iris straciła równowagę. Od razu rzuciłam się jej na pomoc ale było za późno. Z głośnym klapnięciem wylądowała na ziemi. —Iris! Iris ! wszystko w porządku? zawołała zaniepokojona Camille. Uklękła obok niej, podczas gdy ja starałam się wytropić pająka. Siadając, Iris podniosła rękę i zawołała: —Piilevä otus, tulee esiin! Pojawił się oślepiający błysk, uderzając w bestię całą siłą i powalając ją na ziemię. Kilka sekund później, powietrze zaczęło błyszczeć wokół niego. Znałam to uczucie aż za dobrze! Istota zmieniała kształt! —Na świętą Matkę! To zmienny pająk! Do tej pory myślałam, że to kolejny strażnik, zupełne jak ci znajdujący się w bagażniku auta Camille.
Nie sądziłam że mamy do czynienia z członkiem Klanu Myśliwych. Odwróciłam się i złapałam pierwszą rzecz jaka wpadła mi w ręce, był to tasak. Camille uniosła ręce do nieba, poczułam moc księżycowej energii którą wezwała. Pająk zniknął ustępując miejsca mężczyźnie i w jednej chwili dał w długą pobiegłam za nim. Jak na mój gust, za szybko doszedł do siebie. Musi mieć lepszy refleks niż myślałam, ażeby poruszać się tak szybko zaraz po transformacji, zwłaszcza wymuszonej. Był wysoki i szczupły, może trochę za bardzo. Ubrany w dżinsy, czarną tunikę i mokasyny, przyjął pozycję do ataku. Zrobiłam krok, jakbym chciała podejść, ubolewając że nie mam przy sobie mojego noża. Tasak nie został stworzony do walki. —Poddaj się, rzuciłam. Jeśli to zrobisz darujemy ci życie. To było oczywiście kłamstwo. Dobrze wiedziałam że nie możemy pozwolić mu odejść. To Camille pomogła mi zrozumieć kim byłyśmy i że nie powinniśmy robić prezentów naszym wrogom. —Jasne, odpowiedział poważnym głosem. Ani przez sekundę ci nie uwierzyłem blondasku. Gestem tak szybkim że ledwie udało mi się coś dostrzec, wyciągnął coś z buta. Iris stała za mną. Słyszałam jak mruczy zaklęcie, nie spuszczałam wzroku z naszego przeciwnika. —Atak! Rzuciła Camille. Błysk energii przeleciał zaledwie kilka milimetrów od mojego ramienia, by trafić go w nogę. Jasna cholera! Camille użyła błyskawicy w domu! —Co ty robisz? Chcesz wszystko usmażyć! wrzasnęłam. Nagle zatrzymała się. Uderzenie nic mu nie zrobiło! Oddalił się na długość ręki. —Co...? wymamrotała zmieszana. Zaśmiawszy się, mężczyzna położył dłoń na ustach. W tym samym czasie, Iris rzuciła się między nogi Camille powalając ją na ziemię. Naraz rozbrzmiał świst lecącej strzałki która wbiła się w ścianę za nami, przelatując dokładnie w miejscu gdzie kilka sekund wcześniej stała Camille! Miniaturowa dmuchawka! Broń używana w Ameryce Południowej; silnym dmuchnięciem wystrzeliwuje się z niej małą strzałkę (zwaną również igłą), niekiedy zatrutą!
—Jeśli myślisz, że pójdzie ci tak łatwo z siostrami D’Artigo, to jesteś w błędzie! krzyknęłam zbliżając się do niego tak, aby jednocześnie nie być na linii jego strzału. Odwrócił się w moją stronę milczący, ujrzałam błysk rozbawienia w jego oczach. —Dokładnie tak blondyno, przyjdź po mnie, wyszeptał podnosząc ponownie do ust dmuchawkę. Nie mając czasu na namyślanie sie ani żadnego planu, rzuciłam się na niego z impetem... jednak on przewidział mój ruch. Gdy znalazłam się nad nim wyrzucił ramiona do góry by mnie złapać. Natychmiast też zmienił naszą pozycję, trzymając mnie za nadgarstki. Jak na kogoś tak chudego był bardzo silny! —I dobrze, to ciekawe, powiedział uśmiechając się. Wtedy zobaczyłam jego kły. Nie były one tak długie jak te Menolly ale z pewnością mogły narobić szkód. W tym momencie podniósł jeden z moich nadgarstków do ust. Jasny gwint! Ujrzałam na jego kłach krople! Trucizna! Jakby na to nie patrzeć, był pająkiem! Nawet w ludzkiej postaci, jego ukąszenie było jadowite. —Nie sądzę! krzyknęłam podnosząc kolana do piersi. Zaskoczony nie miał czasu zareagować kiedy z całej siły uderzyłam go w jego klejnoty rodzinne. Następnie zmieniłam naszą pozycję, tak oto znalazłam się nad nim. Dociskając kolanem tam gdzie wcześniej uderzyłam tak mocno jak tylko możliwe. Walka była skończona. Podczas gdy on próbował się uwolnić, Iris spokojnie podeszła i palnęła go w głowę patelnią! Zaskoczona spojrzałam na nią. Oczywiście wiedziałam że była w stanie walczyć ale szybkość z jaką zareagowała zaskoczyła mnie. —To musi boleć, powiedziałam odchrząknąwszy. Wiesz jak korzystać z patelni! —Trzeba umieć improwizować, odparła z uśmiechem. W swoim czasie uczestniczyłam w niejednej bójce. W Finlandii byłam najmłodsza w rodzinie. Od czasu do czasu odwiedzał nas duch Kobold albo inne stworzenie gotowe siać spustoszenie (westchnęła). Tęsknię za tymi czasami, powiedziała. Mimo że niełatwo było z nimi żyć, byli dobrymi ludźmi. Dałabym wszystko by nadal żyli, a teraz ich linia przestała istnieć. Podczas gdy Iris opowiadała o swojej przeszłości, Camille przyniosła sznur by związać naszego wroga. Za ręce i nogi - do krzesła. Aby nie powtarzać tego samego błędu co z Wisterią kilka miesięcy temu, zakneblowałyśmy go.
Grzebiąc w jego kieszeniach Camille znalazła portfel. —Nic specjalnego, 10 dolarów... czekaj, mam dowód tożsamości. Horace von Spynne. Von Spynne... czy to nie nazwisko faceta który walczył z Zachem dwa lata temu? —Tak, to jego nazwisko, odpowiedziałam. Geph von Spynne. Najwyraźniej należą do tej samej rodziny. Są bardzo podobni. Co z nim zrobimy? —Na razie zamkniemy go w schowku na szczotki. Tak też zrobiłyśmy. Nasz schowek coraz bardziej przypominał celę więzienną. Wisteria również w niej gościła. Obserwując nasz ogród, Camille zmarszczyła brwi. —Zastanawiam się dlaczego mój atak nic mu nie zrobił. Odbił się od niego zupełnie jakby miał tarczę energetyczną. I jak pokonał moje zabezpieczenia bez uruchamiania alarmu? Zaraz będę z powrotem. Chcę mieć pewność że nadal są aktywne. Mamrocząc coś pod nosem, Iris podniosła patelnię; wykonana była ze stali nierdzewnej. Patelnia była tak duża, że Iris mogla w niej swobodnie usiąść. Musiała być naprawdę silna skoro zdołała nią walczyć. Posłałam jej szeroki uśmiech. —Naprawdę się cieszę że z nami mieszkasz, ale czy jesteś pewna że chcesz tu zostać? Czasami robi się niebezpiecznie. —Dokąd miałabym pójść? spytała. OIA została rozwiązana, a moja fińska rodzina od dawna nie żyje. Jestem wolnym agentem. I kocham was, jesteście zabawne i czuję że mnie potrzebujecie. Jej słowa przypomniały mi, że duchy domu miały potrzebę czuć się pełnoprawnymi członkami rodziny. Wtedy są wierni aż do śmierci. —Możesz być tego pewna, powiedziałam, potrzebujemy cię. Maggie również. —To mi wystarczy, powiedziała śmiejąc się lekko. Co zrobimy z „ośmionogim panem”? (jej oczy pociemniały). Delilah, wiesz że nie możemy go puścić. Od razu pobiegłby do swoich i powiedział im o wszystkim. Nie możemy ryzykować że odkryją nasze mocne i słabe strony. Nie mamy wielkiego wyboru, musimy go wyeliminować. Ach tak, Iris była równie urocza jak nieubłagana i bezpośrednia.
—Wiem. Nie podoba mi się pomysł zabicia go, ale zgadzam się z tobą. Dlaczego twoim zdaniem atak Camille nie zadziałał ? Ona staje się z każdym dniem coraz lepsza... co się stało? Marszcząc brwi, Iris zaglądnęła raz jeszcze do schowka. —W dalszym ciągu jest nieprzytomny, powiedziała dotykając jej ramienia. Następnie zamknęła drzwi i odwróciła się do mnie. Myślę że jest naturalnie chroniony przed magią księżyca. Wskazała na pistolet i strzałkę tkwiącą w ścianie. —Miał dmuchawkę a mimo to nie umiał się nią posługiwać. Moim zdaniem dopiero co przybył. W przeciwnym razie, jeśli trucizna jest tak niebezpieczna jak myślę, powinniśmy już wszyscy nie żyć. Usłyszałyśmy otwierające się drzwi, w progu stanęła Camille z Morio. —Więc? Zabezpieczenia nadal działają? Potrząsnęła głową. —Nie. I z jakiegoś powodu nie zauważyłam tego wcześniej. —Wiem dlaczego, odezwał się Morio. Rozmawiałem z kilkoma osobami w mieście koncentrując się na niektórych punktach. Najwyraźniej za sprawą swego niesławnego twórcy, członkowie Klanu nie boją się magii księżycowej. Kyoka posługiwał się magią księżyca i wykorzystywał ją do swoich celów. W ten sposób udało im się osiągnąć swego rodzaju odporność, która przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Mogą również poruszać się swobodnie po naszym ogrodzie, ponieważ zabezpieczenia pochodzą od Matki Księżyca. —Cholera, wykrzyknęła Camille. Co ja mam zrobić? Nie jestem „super kobietą”! Lepiej zrobię jak zacznę ćwiczyć z mieczem.... —Czy jestem jedyną która zdała sobie sprawę, że Zach jeszcze nie wstał? spytałam, przypominając sobie o jego obecności. Iris zbladła. —Nikt nie byłby w stanie spać po tym co tu się działo. —Też tak myślę, odpowiedziałam kierując się biegiem w stronę salonu.
Z zieloną cerą, Zach zwisał z kanapy. Zbadałam jego szyję i ramiona. Tam ujrzałam dwa ledwo widoczne małe otwory w jego szyi, precyzyjne i zbyt realne. —Został ugryziony! Myślisz że w domu mogą być inni członkowie Klanu? Maggie! Właśnie się podnosiłam gdy Iris wyprzedziła mnie pędząc w stronę kuchni. Usłyszałam jak duch domu otwiera sekretne przejście; w napięciu czekałam wytężając uszy a jednocześnie szukając u Zacha pulsu. —Wszystko z nią w porządku, powiedziała Camille która weszła trzymając Maggie w ramionach. Menolly nie może umrzeć, przynajmniej nie przez otrucie. —Nie, ale zawsze mogą ją zakołkować. —Cholera, nie pomyślałam o tym! Poproszę Iris żeby miała na nią oko. Co z Zachem? Wyczułam słabe bicie jego serca. Wszystko to prawdopodobnie z powodu szoku. —Potrzebny mi koc. I podajcie mi mój telefon. Zadzwonię do Chase'a, niech przyśle zespól medyczny. Są jedynymi zdolnymi mu pomóc! W tej chwili olśniło mnie, że musimy znaleźć więcej lekarzy zdolnych leczyć ziemskie stworzenia. Podczas gdy Camille poszła poszukać Iris, zadzwoniłam do Chase'a starając się nie tracić zimnej krwi. Morio stanął za mną i położył zimną dłoń na moim ramieniu. —Co teraz zrobimy? zapytałam. Spryskamy cały dom środkiem owadobójczym? Skinął głową. —Tak i będziemy potrzebowali do tego celu ogromniasty aerozol. Siedziałam koło Zacha ściskając go za rękę i modląc się, by Chase zdążył na czas. Co takiego zarezerwował dla nas Klan Pająków? Z demonami u boku zdolni są wymyślić coś co może zamienić nasze życie w piekło. O ile nie wyślą nas tam bezpośrednio...
Rozdział 16 —Chciałabym ci pomóc przy Zachu, ale ktoś musi iść do Flama i przekonać go aby podał nam pomocną dłoń, powiedziała Camille. Iris jest w piwnicy z Maggie i Menolly. Myśli nad zaklęciem chroniącym nas przed jadem pająków. —Wracaj szybko. I pomyśl co zrobimy z tym typem w schowku. Nawet jeśli nie chciałam aby szła, i tak nie było zbyt wiele do zrobienia. Camille i Morio właśnie szykowali się do wyjścia, gdy Chase i jego ekipa wpadli do domu niczym trąba powietrzna. Było z nimi dwóch lekarzy z OIA oraz Sharah, siostrzenica królowej Asterii. Przedstawiła nam swojego bladego i chudego kolegę. Mallen, bo tak miał na imię, wydawał się za młody by móc się golić, a tym bardziej by być uzdrowicielem, jednak w odróżnieniu od wróżek, wygląd elfów bywał często mylący. Z pewnością był o wiele starszy od nas. —Upewnijcie się że nie ma pająka! krzyknęłam zanim wszyscy zbliżyli się do Zacha który nadal był nieprzytomny i ciężko oddychał. —Elfy mają naturalną odporność na ich jad, powiedziała Sharah z uśmiechem. Mówiłaś że jest zmienną Pumą? Skinęłam głową. —Jest członkiem stada Pum z Mount Rainier. Został ugryziony przez zmiennego pająka. Udało nam się złapać jednego z ich szpiegów, zamknęłyśmy go w naszym schowku. Odsuwając się i robiąc im miejsce, Chase podszedł do mnie oplatając rękę wokół mojej talii. —Mam wieści dotyczące drogi do złotych pali i Snoqualmie. —Poczekaj z tym, szepnęłam. Wpierw chciałam poznać stan Zacha. Sharah i Mallen mierzyli mu ciśnienie i osłuchiwali serce. Po chwili wymienili kilka słów, których nie usłyszałam. Mallen wyjął worek i podał go jej. Ta przygotowała strzykawkę i wstrzyknęła jej zawartość w ramię Zacha, po chwili powtórzyła całą operację raz jeszcze. Kiedy zorientowała się że lek nie działa, pokręciła głową i przygotowała trzecią strzykawkę.
Zaczęłam już myśleć, że nazwisko Zacha zostanie dodane do listy ofiar klanu Pająków, kiedy jego ramię się poruszyło. Wracał do siebie! Ale nagle, zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować, jego ciało zesztywniało i dostało drgawek. Jego oczy wyglądały jakby chciały wyjść z orbit. Z jego ust zaczęła wypływać ślina zmieszana z krwią. Rzuciłam się ku niemu, chcąc go przytrzymać w miejscu. —Zejdź mi z drogi! zawołała Sharah,odpychając mnie (odwróciła się do Mallena). Poaj mu glassophan! Pospiesz się! Mallen rozerwał koszulę Zacha podczas gdy Sharah wyjęła następną strzykawkę ze sterylną osłoną, wypełnioną po brzegi i bardzo dużą. Podała mu ją, a on wstrzyknął ją w jego pierś. Nie mogłam powstrzymać się od wzdrygnięcia. Po tym jak lek został wstrzyknięty, drżenie ustało. Zach zesztywniał i upadł do tyłu. —Och, mój Boże! Czy on nie żyje? spytałam, klękając obok niego (z jego ust stale wypływała lekko różowa piana). Czy ma obrażenia wewnętrzne? Elf skinął głową. —Jad tego pająka jest bardzo niebezpieczny. Gdybyśmy przybyli później mógłby zniszczyć jego najważniejsze organy i zabić go. Glassophan jest serum wynalezionym przez naszych techno-magów. Pomaga zneutralizować neurotoksyny. —Techno-magów? spytałam zaskoczona. Siadając otarła pot z czoła. —Królowa Asteria wyznaczyła kilku z naszych magów, aby nauczyli się metod pracy techników na Ziemi. Udało im się połączyć swoją magię z ich technologią, pomagając elfom przekraczającym portale. Nazywamy ich techno-magami. To na pewno oni stworzyli kryształ który pomógł nam znaleźć pluskwę w samochodzie Camille. Muszę to sobie zapamiętać. Wskazując gestem dłoni na Zacha spytałam: —Potrzebujecie czegoś? Kocy? Wody? Powiedz czego wam trzeba a ja to przyniosę. Kiedy położyła rękę na jego czole, jęknął cicho. —Nie może mu być zimno i nie może się odwodnić. Budź go co godzinę i podawaj mu szklankę wody. Ale przede wszystkim musi spać. Nie ruszaj go, dodała tonem ostrzeżenia. W najbliższych dniach musi unikać jakiegokolwiek wysiłku. Jego narządy wewnętrzne potrzebują czasu, by wyleczyć obrażenia.
Wrócimy jutro by sprawdzić jak się ma. Jęknęłam. Potrzebowałyśmy jego pomocy by zaatakować gniazdo pająków. Patrząc na Sharah wiedziałam, że nie było o tym mowy. —Nie ma problemu, odpowiedziałam w końcu, nie mogłam się powstrzymać i dodałam: zostaniecie z nami na Ziemi? Chowając stetoskop pomagała Mallenowi zebrać swoje rzeczy. —Po rozmowie z Chasem zdecydowaliśmy, że dołączymy do waszej nowej agencji. Nie jesteśmy posłuszni Lethesanar. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, jeśli królowa Asteria wyrazi zgodę, zostaniemy tu. Wysłaliśmy jej naszą prośbę tego ranka. —Teraz kiedy Zachowi nic już nie grozi, co zrobimy z szpiegiem? spytał Chase. Pozwól mi go zobaczyć. Zaprowadziłam go do kuchni i otworzyłam drzwi od schowka. Mężczyzna nadal był nieprzytomny. Nie było wątpliwości że Iris nie spudłowała... Chase przyjrzał mu się od stóp do głów. —Jest podobny do Gepha von Spynne'a, prawda? Możliwe że pochodzą z tej samej rodziny. —Tak, sama zadałam sobie to pytanie. Co z nim zrobimy? Naturalnie przesłuchamy ale co potem? —Dlaczego nie zostawimy go Menolly? zasugerował unikając mojego wzroku. Nie sądzę by miała coś przeciwko temu. Pomysł ten wstrząsnął mną bardziej, niż myślałam. Zawsze myślałam że Menolly zabija bez żalu. Ale to była tylko moja wizja. Tak naprawdę nie miałam pojęcia co wtedy czuła. —Powiedziałem coś nie tak? zapytał Chase. Wyglądasz na zaskoczoną, zupełnie jakby ktoś dał ci w twarz. —Nie, nie... odpowiedziałam. Tyle, że... to może się udać. Porozmawiam o tym z Camille kiedy wróci. W sercu wiedziałam, że Menolly się zgodzi. Ale nie byłam pewna, jak mam zareagować.
Zagryzając wargi, starałam się nie zapominać że nie powinniśmy odczuwać współczucia dla Skrzydlatego Cienia i jego sługusów, nawet jeśli byli po części ludźmi, demonami czy istotami nadprzyrodzonymi. Po tym wstałam, wiedząc dobrze co powinnam zrobić. —Jak tylko wróci Camille przesłuchamy go, do tego czasu powinien się obudzić. Rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy poszłam otworzyć, znalazłam się twarzą w twarz z Trenythem. Za nim stał elf, który wydawał się mieć koło sześćdziesiątki co oznacza, że miał więcej niż tysiąc lat. Pomimo tego iż wyglądał na mola książkowego, to gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, odczulam nagłe pragnienie ukrycia się w mysiej dziurze. Był potężny i inteligentny. Trenyth rozwinął pergamin który trzymał w dłoni. —Trillian przekazał nam waszą wiadomość w sprawie przestrojenia lustra tak by móc kontaktować się z Trybunałem Elfów. Jej wysokość królowa Asteria uznała że pomysł jest ciekawy. Dlatego wysyła wam jednego ze swoich techno-magów, Ronyla aby ten zajął się lustrem (podał mi pergamin). Potrzebuję twojego podpisu zanim oddam dokument Jej Królewskiej Mości. Biorąc od niego papier, zaczęłam rozglądać się za długopisem. Jedyny jaki znalazłam był różowy. Uśmiechnęłam się w duchu. Co może być bardziej adekwatne dla królowej elfów? Po podpisaniu oddalam pergamin posłańcowi. —Może pokażę ci lustro? spytałam. Ronyl skinął głową, zwróciłam się w strone Chase'a. —Pilnuj Zacha i uważaj na pająki. Całkowicie wystarczy nam jedno otrucie. —Otrucie? (głos techno-maga nie był taki zły jak sobie wyobrażałam). Macie problemy z pająkami? spytał. —Ze zmiennymi pająkami i ich zwierzątkami. Ziemne pająki są bardzo jadowite. Moje siostry i ja na pewno byśmy ucierpiały gdyby nas to spotkało, ale ponieważ jesteśmy w połowie ludźmi nigdy nie wiadomo... w każdym razie nie ma kwestii że nie mamy zamiaru być świnkami doświadczalnymi (ruchem głowy wskazałam na Zacha). Niestety, nasi wrogowie posiadają udoskonalony jad, do tego potrafią przemieniać się w pająki... są bardzo trudne do wykrycia zanim nie jest za późno. Udało im się również opracować swego rodzaju odporność na magię księżyca. Mój przyjaciel który jest zmienną Pumą został ugryziony. Prawie go straciliśmy.
Ronyl wydawał się zastanawiać nad czymś przez chwilę. —Mogę pomóc wam odpędzić te szkodniki. Przed wyjazdem rzucę zaklęcie wokół waszej posiadłości. To powinno wystarczyć aby usunąć pająki na okres około trzechczterech miesięcy, nieważne czy naturalne czy nie. Co ty na to? Miałam ochotę zatańczyć z radości. —Niech Bastet wam błogosławi, odpowiedziałam. Czy będziesz potrzebował czegoś w szczególności? Posłał mi lekki uśmiech. —Zaufaj mi. Do rzucania czarów nie potrzebuję niczego więcej niż moc która znajduje się w moim sercu. Teraz jeśli zaprowadzisz mnie do lustra, zajmę się swoją pracą. Po zaprowadzeniu go do apartamentów Camille, usunęłam zasłonę, przykrywającą lustro. Ten zbliżył się a następnie dokładnie je zbadał dotykając ramy lustra. —Bardzo ładnie wykonane. Ten kto je zaprojektował, znał się na swojej pracy. Ustawię je tak byście mogły łączyć się z Trenythem. Minusem jest to, że nie będzie reagowało na głos ale na hasło. Czy to ci odpowiada? —Bardzo dobrze, odpowiedziałam. Hasło nie było tak bezpieczne jak rozpoznawanie głosu, jednak wtedy Iris, Morio i Trillian również mogliby z niego korzystać. —Potrzebuję samotności. Zostaw mnie samego, proszę. Po tych słowach odwrócił się, jakbym była niewidzialna. Czułam magię która zaczęła otaczać lustro i postanowiłam go posłuchać. Wszyscy czarodzieje mieli swoje małe sekrety. Nie chciałam zobaczyć czegoś czego nie powinnam. Czasem wiedza może być niebezpieczna. Kiedy dołączyłam do Chase'a i innych, uświadomiłam sobie że Trenyth zajął się badaniem Zacha, uklękłam obok niego. —Został poważnie ranny. To dzięki naszym uzdrowicielom udało mu z tego wyjść, powiedział ponuro. Te kreatury przeciwko którym walczycie... mają związek ze Skrzydlatym Cieniem? spytał.
Skinęłam głową. —Mieliśmy zamiar podzielić się tym z królową Asterią ale naszym jedynym sposobem kontaktu z nią jest wysłanie Trilliana. Ponadto nie wiem czy nam uwierzy, ponieważ… Zatrzymałam się, niezdecydowana by poruszać temat mojego uprzedzenia wobec Svartån. Nie wydało mi się to uprzejme, zwłaszcza po tym co dla nas zrobili. Trenyth odwrócił się do mnie. —Czasy są niebezpieczne. Stare sojusze jak i stare nieprzyjaźnie muszą zostać odstawione na bok. Do czasu dopóki nie zrobi czegoś czego nie powinien, Trillian będzie mile widziany w naszych progach. Tymczasem zanim Ronyl skończy, możesz przedstawić mi swój raport (wyjął notes i uśmiechnął się do mnie; popatrzyłam na niego ze zdumieniem). Uczymy się od innych, nawet jeśli sami popełniamy przy tym błędy... Nie mam nic przeciwko ludzkim pomysłom. Poza tym notatniki i długopisy są bardzo praktyczne. Opowiedziałam mu wszystko co się wydarzyło od czasu jego ostatniej wizyty. Pod koniec mojego opowiadania milczał przez chwilę, kontemplując swoje notatki. —Nie mogę uwierzyć, że wezwałaś Władcę Jesieni! Nie jestem pewien czy jesteś najbardziej szaloną kobietą jaką znam, czy najbardziej odważną jaką kiedykolwiek spotkałem (spojrzał na moje czoło). A teraz nosisz jego znak. Ale jest coś więcej. Coś się w tobie zmieniło od naszego ostatniego spotkania, Delilah D'ARTiGO. Czuję to głęboko w sobie. Nie zdajesz sobie jeszcze sprawy ze swoich nowych mocy, zupełnie jak lew który śpi, a który po przebudzeniu zdaje sobie sprawę ze swojej siły. Obserwując go, zastanawiałam się co miał na myśli?. —Masz dar jasnowidzenia? —Nie, ale umiem czytać energię. Dlatego Jego Królewska Mość używa mnie jako posłańca. Widzę to co kryje się między słowami, a tym samym mogę przedstawić jej prawdziwe fakty. Nie masz nic przeciwko? Kiedy się zgodziłam wziął moją dłoń w swoje ręce i zamknął oczy. Czułam na swojej skórze łaskotanie piórka. Zaczęłam się zastanawiać czy miał żonę, rodzinę, dom. Na ogół ci którzy sprawowali wysokie stanowiska, rezygnowali z posiadania życia osobistego i poświęcali się duszą i ciałem swojej funkcji. Jak ktoś może dokonać takiego wyboru? Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Jak mogłabym zrezygnować ze swojej rodziny?
Mimo iż nie zawsze było nam łatwo, przeznaczenie było okrutnym kochankiem. Podczas gdy Trenyth stale badał moją energię, do mojej świadomości doszło że sama czuje jego energię... Nagle ujrzałam tajemnicę jaką skrywało jego serce. Był zakochany w królowej. Kochał ją ponad wszelką nadzieję i pragnął z nią być. Czcił ją niczym boginię. Była jego księżycem i gwiazdami. Czując falę emocji, próbowałam się uwolnić. Nie chciałam by wiedział, że naruszyłam jego najskrytsze myśli. Nagle otworzył oczy. —Masz wszystko co potrzeba, aby zostać ekspertem od empatii, zauważył. Czy wiesz że masz dwie twarze, które są podłączone do jednej duszy i nie są one ani ludzkie ani wróżek? Jesteś bliźniaczką, nie mylę się, prawda? —Co? Co masz na myśli? Nie miałam pojęcia o czym mówił. Uwalniając rękę, usiadłam. —Delilah, wśród zmiennych istnieje bardzo niewiele bliźniąt. A jeszcze mniej wśród wróżek, ale czasami się to jednak zdarza. Głównie w wyniku małżeństw mieszanych. Twoja siostra nie żyje, prawda? Była zmienną jak ty? Co?? nie wierząc w to co słyszę, zamrugałam. Gdybym miała siostrę bliźniaczkę, Matka by mi powiedziała. —Nie, nie wiedziałam. Co sprawia że tak myślisz? Wydawał się zaskoczony. —Masz cienie bliźniąt - jeden ukryty w ciemności i inny skierowany w stronę światła. Cienie zmiennych. To dlatego że twoja siostra nie żyje. Często zdarza się, że ta która przeżywa, dziedziczy zmienną formę tej która umarła. I staje się zmienną o dwóch twarzach, może przybierać obie formy zgodnie ze swoją wolą. Z żołądkiem jak supeł, wstałam i skierowałam się do kuchni aby napić się wody. Gdy patrzyłam przez okno na ogród, Chase dołączył do mnie i położył rękę na moich plecach. —Coś się stało? zapytał. —Nie wiem. Trenyth powiedział... Chase, w moim śnie byłam w zwierzęcej postaci, ale to nie był kot. Nie pamiętam... a jeśli on ma rację? Jeżeli urosła we mnie inna forma? A co mam myśleć o moich ostatnich drgawkach? Co one oznaczają? Nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego.
—Kiedy to się zaczęło? zapytał Chase. Myślałam przez chwilę. —Po otrzymaniu znaku Władcy Jesieni. Coś się zmieniło, ale nie wiem jeszcze co (odwróciłam się do niego). Obawiam się, że nie będę w stanie dłużej tego ukrywać. Pocałował mnie w czoło a następnie w usta, głaszcząc je czubkiem języka. Potem przytulił mnie do siebie. —Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Myślisz że Twoi rodzice mogliby ukrywać przed tobą istnienie siostry bliźniaczki? Czasami ludzie z jakiś powodów nie przyznają się do tego typu rzeczy. Próbowałam postawić się na miejscu mojej matki ale było to niemożliwe. Nawet jeśli przypominałam ją z wyglądu, nie byłam w stanie wiedzieć co zrobiłaby w podobnej sytuacji. —Moja matka była człowiekiem, może nie chciała abym się dowiedziała, by uchronić mnie od poczucia winy. Jednak Ojciec by mi powiedział. Albo Camille, gdyby wiedziała. Poruszając się jak na zwolnionym filmie, usiadłam przy stole objąwszy głowę rękami. —Nie wiem co robić. Jeśli naprawdę mam drugą formę, to kiedy ją poznam? Czy będę ją w stanie kontrolować? Chase westchnął siadając przy mnie i podsuwając mi talerzyk ciasteczek. —Zjedz coś. Jeśli chodzi o rodziców, nie mam pojęcia. Powinnaś zapytać Ojca. Co do drugiej postaci... sama się przekonasz. Wiedziałam że miał rację. Nie było sensu martwić się na zapas. Łatwiej powiedzieć niż zrobić... Nagle trzasnęły drzwi. Weszła Camille a tuż za nią Morio i Flam. Przyjrzałam im się. —Szybko poszło, powiedziałam rzucając okiem na zegarek. —Właśnie mieliśmy wjechać na autostradę, kiedy zobaczyliśmy Flama. Na co ten posłał nam swój uśmieszek.
—W czasie trwania naszej umowy, będę wiedział kiedy o mnie myślisz, powiedział cicho (Camille zaczęła się rumienić i jąkać. Podniósł rękę na znak by przestała). Chciałem oszczędzić wam drogi dlatego skorzystałem ze skrótu. —Chcesz powiedzieć, że możesz wiedzieć gdzie znajduje się Camille do czasu waszego tygodnia rozpusty? zapytałam. Nawet jeśli było to nieprzyzwoite, to mogło okazać sie przydatne jeśli coś by się jej stało. Potrząsnął głową. —Nie całkiem. Ona musi myśleć o mnie. Dziś na przykład kiedy myślała o przyjściu do mnie, mogłem zobaczyć gdzie jest i zaoszczędzić trochę czasu, powiedział mrugając mi. Nie mogę tak naprawdę czytać w twoich myślach... wielka szkoda. Camille potrząsnęła głową. —Jesteś niepoprawny. —Jestem smokiem. Nie możesz oczekiwać po mnie niczego mniej. Jego głos zdradzał zagrożenie a on sam wydawał się tym cieszyć. To on dyktował zasady. —Domyślam się, odpowiedziała. W każdym razie niedługo się dowiem, nieprawdaż? —Wszystko w swoim czasie, powiedział Flam. Jedna rzecz na raz. W skrócie powiedziałam im o Ronylu, lustrze i stanie Zacha. —Zach został otruty ale wyjdzie z tego. Mamy jednak o jednego mniej. Zanim zabierzemy się za przesłuchiwanie naszego szpiega, chciałabym porozmawiać na osobności z Camille. Chase podniósł się i skinął na Flama i Morio. —Chodźcie, zobaczymy jak się ma Zach i co powiedzą lekarze. Kiedy wyszli, Camille spojrzała na mnie z zaciekawieniem. —Co się dzieje? Chase wychodził z siebie żeby się ich stąd pozbyć. —Musze zapytać cię o coś ważnego i oczekuje szczerej odpowiedzi.
—Jasne, o co chodzi? spytała mrugając. —Czy miałam bliźniaczkę? Lub bliźniaka? Który urodził się martwy. Wstrzymałam oddech mając nadzieję i wierząc, że powie „tak”. Oznaczałoby to, że moi rodzice mnie okłamali a Camille ukrywała przede mną prawdę przez wszystkie te lata. Oznaczałoby to, że w pewnym sensie w chwili urodzenia straciłam część siebie. Jej twierdząca odpowiedz oznaczałaby również, że gdzieś w środku mnie żyje moja druga połowa, przynajmniej w części. —Czy miałaś kogo?? Gdzie się tego dowiedziałaś? —Odpowiedz mi tak lub nie. Chciałam znać prawdę, bez owijania w bawełnę. —Co gdybym ci powiedziała, że nie wiem? Nie sądzę by tak było ale nie jestem pewna. W każdym razie nikt nigdy mi o tym nie mówił (nie kłamała, tego byłam pewna). Dobra, opowiesz mi teraz co się stało? Kiedy powtórzyłam jej słowa Trenytha, wyglądała na zaskoczoną i zaniepokojoną. —Więc zastanawiam się zadając sobie pytania: jaka jest druga natura ukryta wewnątrz mnie? Czy miałam bliźniaczkę? Zapadła cisza, cierpliwie czekałam na reakcję mojej siostry. Mijały sekundy. Wróciłam myślami do swojego dzieciństwa, próbując przypomnieć sobie czy już wtedy brakowało mi kogoś. Oczywiście, zawsze czułam się nie na swoim miejscu, ale dotyczyło to całej naszej trójki. Marzyłam o miejscu które zaakceptuje mnie taką jaka jestem. Jednakże istniała różnica pomiędzy byciem odrzuconym a utratą siostry. Mimo iż bardzo się starałam, nie mogłam znaleźć żadnych dowodów na to, że istniała. Wreszcie Camille pokręciła głową. —Nie wiem, Delilah. Nie pamiętam wiele z okresu przed twoimi narodzinami. Och, mgliście pamiętam naszych rodziców i nasz dom... i trochę wakacje... ale kiedy matka miała pierwsze skurcze, wysłali mnie do ciotki Rythwar. Matka miała trudną ciąże z powodu mieszaniny naszej i jej krwi. —Mam tylko nadzieję, że ta druga forma, niezależnie czym jest, nie zdecyduje się ujawnić w niewłaściwym czasie (wstałam z krzesła). Porozmawiam z Ojcem następnym razem.
Camille wzięła mnie w ramiona i położyła głowę na moim ramieniu. —Mam nadzieję że będzie następny raz, szepnęła przerywając milczenie i skrywając obawy nas obu. Spojrzałam na zegarek. —Jeszcze godzina i wstanie Menolly. Lepiej przygotujmy listę pytań dla naszego szpiega. Czuję że tak się to nie skończy, musimy postarać się wydobyć z niego jak najwięcej informacji. Po tych słowach, obie dołączyłyśmy do reszty. Zapowiadała się krwawa i mordercza noc. Wszystko to sprawiało, że miałam ochotę zamknąć się gdzieś na klucz i zapomnieć o wszystkim. Kiedy weszliśmy do salonu, Zach właśnie się przebudził a Sharah Mallen zbierali się do wyjścia. —Dopilnuj aby odpoczywał w spokoju, niech pije zupę, sok, dużo płynów, a co najważniejsze nie pozwól, by ponownie został ugryziony. To byłoby dla niego śmiertelne. Odprowadziwszy ich do drzwi, spojrzałam w niebo. Camille podeszła stając za mną. —Będzie jeszcze padał śnieg, zauważyła. —Czy na pewno? spytałam, patrząc na biały puch pokrywający ziemię. Spadło już dziesięć centymetrów! —Seattle być może znane jest z deszczu, ale wierz mi, czuję to w powietrzu i w głębi mojej istoty. Nadchodząca burza sprawi, że całe miasto zostanie odcięte na kilka dni. Cieszę się że Iris zdecydowała się pozostać w domu. —Jeśli masz rację, powinniśmy być gotowi do wyjazdu jak tylko wstanie Menolly, powiedziałam. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam techno-maga który schodził cicho po schodach . —Wasze lustro jest teraz bezpośrednio połączone z biurem Trenytha, powiedział wskazując na posłańca królowej. Nikt nie zauważy różnicy. Jedynie po starannym zbadaniu można by odkryć magię elfów. Jeśli wasze miasto będzie chciało się z wami skontaktować, pomyśli że lustro nie działa (rzucił okiem na Zacha). Ach tak, problem pająków. Pójdę popracować na zewnątrz. To nie potrwa długo. Camille wyglądała jakby chciała do niego dołączyć, ten potrząsnął głową.
—Dziękuję ale pracuję sam, wyjaśnił tonem niemal aroganckim. —Dobrze, odparła. Wiedziałam że się powstrzymuje by nie rzucić mu zjadliwej riposty. Lepiej było zachować pewne myśli dla siebie. Na szczęście zadzwonił telefon i Camille poszła odebrać. Kiedy Ronyl wyszedł, zwróciłam się do Zacha który rozmawiał z kimś przez telefon. Kiedy odłożył słuchawkę, usiadłam obok niego i wzięłam go za rękę. —Jak się czujesz? —Jak ktoś z kogo chcieli zrobić potrawkę dla pająków. Kiedy byłyście w kuchni, Trenyth, Sharah i Mallen przeszukali salon. Znaleźli pająka który mnie ugryzł i go rozdeptali. —Mamy szpiega związanego w schowku, powiedziałam. Oboje z pewnością pojawili się w tym samym czasie. Z kim rozmawiałeś? —Zadzwoniłem do stada aby powiedzieć im że wszystko w porządku i aby nikogo tu nie przysyłali, wyjaśnił. Rhonda powinna się niedługo pojawić. Z walącym sercem spojrzałam na niego. Jak wygląda? Czy jest piękna? Silniejsza ode mnie? Czy mówił jej coś o mnie? Podczas gdy ja pozostałam nieruchoma, na jego twarzy pojawił się uśmieszek. Chase ukląkł obok mnie. Wiedziałam że podobnie jak Zach, zastanawia się jak zareaguję. I co miałam z nimi zrobić?
Rozdział 17 —A co gdybyśmy poszli po Horacego?! wykrzyknęła Camille prowadząc nas do kuchni. —Czy ma ktoś pomysł jak go przekonać do mówienia? Szczególnie że nie ma on powodu by cokolwiek nam powiedzieć, mruknęłam zapatrzona w schowek. Trenyth i Iris pozostali w salonie aby mieć oko na Zacha i Maggie. Flam i Chase dołączyli do nas. Smok oparł się o stół. —Przyprowadźcie go, sprawię że zacznie mówić, zaufajcie mi, rzekł. Horace był przytomny a zapach jego strachu wypełniał powietrze wokół nas. Byłam dumna ze swoich węzłów. Od incydentu z Wisterią trenowałam z Camille. Nawet gdyby próbował walczyć, to i tak nie byłby w stanie, wyglądał na zmęczonego spędziwszy kilka godzin nieprzytomny po uderzeniu Iris, związany i zamknięty w schowku. Flam uśmiechając się, pochylił się w jego stronę. —Mamy do ciebie kilka pytań. Ale zanim odmówisz, posłuchaj co mam do powiedzenia: jeśli zachowasz milczenie, darujemy ci życie. Zabiorę cię ze sobą i staniesz się moją zabawką. Jestem pewien, że oboje znajdziemy wiele zabawnych gier. Aha, jeśli zadajesz sobie pytanie: to tak, jestem smokiem. Cóż... będziesz współpracować? Na te słowa Horace zbladł skuliwszy się na krześle. Flam kontynuował: —Twój wybór. Czy teraz, czy później, uwierz mi w końcu zaczniesz mówić. Ale im prędzej to zrobisz tym mniej będziesz cierpieć. Raz... dwa... trzy... Horace w końcu skinął głową. Flam usunął knebel, kiedy nagle otworzyły się drzwi. Camille która była najbliżej zawołała: —Kto tam? W tej samej chwili wszedł Trillian. Horace zaczął panikować. Flam natychmiast zrozumiał sytuację i zdecydował się ją wykorzystać na naszą korzyść. Podnosząc rękę, spojrzał na Trilliana: —Czekaj, zanim się nim zajmiesz, mamy zamiar zadać mu kilka pytań.
Svartån jedynie wzruszył ramionami. —OK, ale jeśli nie będzie współpracować, chętnie się nim zajmę (następnie położył rękę na ramieniu Camille i wskazał na salon). Musimy porozmawiać. Marszcząc brwi, Camille spojrzała na naszego szpiega. —OK, Delilah, notuj wszystko co powie, po czym wyszła z Trillianem. Flam delikatnie zdjął mu knebel. —Najmniejszy podejrzany ruch nie byłby dobrym pomysłem. Zrozumiałeś? Horace skinął głową. —Tak, rozumiem! Tylko na litość boską, nie zostawiajcie mnie na łaskę tego Svartana! błagał. Wolę już być twoją zabawką. Wiem do czego są zdolni i nie chcę tego doświadczyć. Dziwne. Skąd brał się jego strach przed Svartanami? Urodził się na Ziemi. Skąd wiedział o ich istnieniu? —Nazywasz sie Horace von Spynne? zaczął Flam. Chwyciłam notes i długopis. —Tak, to prawda, wykrztusił. Ze skrzyżowanymi ramionami, Chase nie spuszczał z niego wzroku. —Pochodzisz z tej samej rodziny co Geph von Spynne? Horace skinął głową. —To mój kuzyn. Podeszłam bliżej. —Czy byłeś tu już z Kyoką? zapytałam Najwyraźniej nie spodziewał się tego pytania, bo spojrzał na mnie z wyrazem niedowierzania w oczach. —Kto wam o nim powiedział ? —Nie twój interes, odpowiedziałam pochylając się ku niemu. Wiemy wiele rzeczy. Wiemy o Kyoka i o demonach współpracujących z klanem Myśliwych Księżyca.
Czy masz świadomość że dla Skrzydlatego Cienia jesteś pionkiem, że zamierza on najechać Ziemię? Że nie daruje wam życia pomimo wszystkich swoich obietnic? Horace zamrugał. —Demon Jansshi nam to obiecał, Kyoka nas nie zawiedzie. —Już to zrobił, wtrącił Flam. Posłał cię na misję samobójczą. Naprawdę myślisz, że o niczym nie wiemy? On myśli tylko o sobie. Klan Myśliwych Księżyca jest tylko narzędziem dla osiągnięcia celu. Zaczęłam rozumieć taktykę Flama. Jeśli Horace pomyśli że Kyoka woli demony, to może powie nam to, co chcemy wiedzieć. —On ma rację, rzuciłam. Kyoka wie że mamy na niego oko. Mimo to wysłał cię tu, bez szans abyś wyszedł z tego żywym. Co obiecał ci w zamian? Pieniądze? Dłuższe życie? Moc? Gdy Horace zaczął pękać, wiedziałam że trafiłam w sedno. —Co się stało? Miałeś zamiar zająć miejsce Kyoka? A ten cię ubiegł? (gdy nie odpowiedział, zwróciłam się do Flama). Lepiej zrobimy jak zawołamy Svartana, niech się nim zajmie. Horace, mam nadzieję że jesteś gotowy aby zmierzyć się ze swoim najgorszym koszmarem… —Nie! Powiem wam wszystko! Zapłakał kiedy Flam zbliżył się do drzwi. Powiem wam wszystko. Wiem co Svartånie są w stanie zrobić. Lianel jest tego najlepszym przykładem. Lianel? Kim był ten Lianel? —OK, opowiedz nam wszystko i pospiesz się. Horace zadrżał. —Co chcecie wiedzieć? mruknął. —Dlaczego nie zaczniesz od początku? spytałam biorąc do reki swój długopis. Dziesięć minut później powiedział nam wszystko, co miał na sumieniu. Pod koniec jego historii, był spocony jak wół. Miał powody by się bać, jeśli my go nie zabijemy, zrobi to Kyoka. Poszłam do salonu, gdzie Camille i Trillian rozmawiali z Zachem.
—Trillian, szpieg podał nam informacje które koniecznie musisz przekazać dalej. Jeden Svartån współpracuje ze Skrzydlatym Cieniem. To może mieć znaczenie w wojnie ale nie jestem pewna. Nazywa się Lianel… —Lianel?! zawołał Trillian podnosząc się. Powiedziałaś Lianel? —Tak, dokładnie tak się nazywa, powiedziałam usuwając mu się z drogi. Dlaczego? Kim on jest? —Jest poszukiwany za gwałt i morderstwo. Zgwałcił a następnie pociął na kawałki siostrzenicę króla Svartalfheim. Ona wciąż żyła kiedy... to się stało. Zabił również jej ochroniarzy. Dziewczyna była... młoda, powiedział przy czym wyglądał jakby miał mdłości. Naprawdę młoda... Lianel czczący i oddający cześć Jakaris. To wystarczyło bym poczuła dreszcze; byłam daleka od chęci spotkania go. —Dobrze, jest w zmowie z Kyoką i demonami Jansshi. Dlatego mieliśmy problem z ustaleniem miejsca gdzie się ukrywają. Drużyna Degath liczy więcej niż jednego demona. —Lianel jest gorszy od demona. Ekspert od tortur. Potrząsając głową, Trillian opadł na krzesło. —Czy Horace powiedział coś jeszcze? spytała Camille —Potwierdził lokalizację gniazda i podał nam przybliżoną liczbę pająków z którymi przyjdzie nam walczyć. Potwierdził że jest z nimi Venus, dziecko Księżyca. Tak więc musimy być ostrożni, by nie użyli go przeciwko nam... Jeśli jeszcze żyje, oczywiście. Camille rzuciła okiem na zegar. —Menolly niedługo wstanie. Możesz zwolnić kuchnię? Zaprosiłam wszystkich do salonu. W tym czasie Flam ponownie zakneblował Horacego i zapakował go do schowka. Wrócił też Ronyl. Mimo pokrywającego go śniegu, wydawał się zadowolony z siebie. —Zabezpieczenia przed pająkami działają. Powinniście widzieć jak zmiatały! Nie wiem ile było wśród nich pająków ziemskich ale w sumie były ich setki! To powinno działać przez kilka miesięcy. W międzyczasie proponuję zainwestować w packę na muchy, powiedział zwracając się do Trenytha. Cóż, nadszedł czas abyśmy się zbierali.
Jego kolega przytaknął. —Tak, muszę zdać raport mojej królowej. Skontaktuję się jutro z wami przez lustro by dowiedzieć się jak wam poszło. —Naprawdę w nas wierzysz, zauważyłam. —To prawda, odparł z uśmiechem. Ale bazuję na tym, co udało wam się osiągnąć do tej pory. Nie traćcie wiary. To może być przeszkodą na polu bitwy. Kiedy obaj skierowali się do wyjścia, miałam wielką ochotę pobiec za nimi i przekonać ich by do nas dołączyli. Ale wiedziałam, że sami mają swoją własną wojnę. Zamknęłam za nimi drzwi, gdy mignęła mi Menolly, za nią w odległości trzymała się Iris z Maggie. —Kto jest zamknięty w schowku? spytała. Czuję jego strach wokół na kilometr! To budzi mój głód! Och nie! Potrzebowała się pożywić, to oczywiste, a my mieliśmy dla niej gotowy posiłek w szafie . —Siadaj, powiedziała Camille. Mamy ci wiele rzeczy do opowiedzenia i bardzo niewiele czasu. Podczas gdy Menolly stanęła przy choince - zdawała się cieszyć wszystkimi wiszącymi ozdobami - my opowiedziałyśmy jej co się wydarzyło, na co ta rzucała jedynie „gdybym tylko nie spała” lub „możemy naprawdę skontaktować się z elfami poprzez lustro”? —Więc co z nim zrobimy? zapytała w końcu. —Dlaczego nie przekąsisz czegoś? zaproponował Trillian, zupełnie jakby proponował kanapki z pieczoną wołowiną. Zacisnęłam zęby. Camille, skinęła głową. —To najlepsze rozwiązanie. Nie możemy mu ufać. Jeśli zdecydujemy się go trzymać w zamknięciu, w końcu kiedyś uda mu się uciec a wtedy może narobić kaszy. Przy pierwszej okazji sprzeda nas temu, który najwięcej zapłaci. Wisteria przynajmniej nauczyła nas czegoś. Wiedziałam że mieli rację, ale moje sumienie nie pozwalało mi się z tym pogodzić.
Pamięć o ofiarach które zginęły z ręki pająków sprawiła, że wiedziałam iż współczucie nie było tu właściwe, szczególnie iż oni sami go nie okazywali. Po chwili podniosłam głowę. —Menolly, potrzebujesz pomocy? Potrząsnęła głową. —Nie, odpowiedziała ze smutkiem (w jej oczach wyczytałam, że smutek był skierowany dla mnie). Jesteśmy żołnierzami kotku, szepnęła. Tak jak Ojciec... Czasem musimy robić rzeczy, które nam się nie podobają. Kiedy poszła do kuchni zwróciłam się do Zacha. —Kiedy przybędzie Rhonda? —Wkrótce. Powinna niedługo być, powiedział. Myślę że ją polubisz. Osobiście nie byłam tego taka pewna. Naraz z kuchni dotarły do nas odgłosy walki. Co jeśli bym się przemieniła? —Pójdę się ubrać. Ty również powinnaś Camille. Zapowiada się chłodna noc. Choć. Poszła za mną po schodach. Stanąwszy przed swoimi drzwiami, odwróciła się do mnie. —Wiem jak bardzo cała ta sytuacja ci ciąży, powiedziała. Mnie również, też jestem tym zmęczona. Przełknęłam gulę w gardle. —Nie cierpię być zaangażowana we wszystkie te morderstwa. Nie możemy wrócić do domu, a świadomość że nasz ojciec i ciotka są w niebezpieczeństwie sprawia, że czuję się bezsilna. —Mówiąc o rodzinie, Trillian przekazał mi wieści o Shamasie… —Nie żyje, prawda? szepnęłam. Potrząsnęła głową. —Nie! To jest to, co chciałam ci powiedzieć.
Właśnie mieli sprawić że jego serce przestanie bić gdy... nie rozumiem jak to zrobił. W każdym razie użył ich własnego zaklęcia by... dobrze... zniknąć. Nie wiem czy żyje, i nikt nie wie dokąd uciekł. —Cholera! zawołałam, nie mogąc oderwać od niej wzroku (to była pierwsza dobra wiadomość jaką usłyszałam od wieków). Nie uważasz chyba, że była to… implozja, prawda? (przeciwieństwo eksplozji). Na samą myśl czułam się wręcz chora, ale nie mogliśmy wykluczyć takiej możliwości. Wykorzystanie magii kogoś innego na własną korzyść okazywało się często bardzo niebezpieczne. Ale w jego przypadku nie miało to wielkiego znaczenia, ponieważ nie miał wiele do stracenia. Camille się skrzywiła. —To możliwe. Bogowie wiedzą, że mogło się to przytrafić mnie, ale Shamas? Nie, on jest bardzo potężny. Nie pamiętam jakie konkretnie moce odziedziczył po ciotce Olandzie i wuju Tryysie. Niezależnie od wszystkiego muszą być cudowne, bo dzięki nim udało mu się prysnąć. Lethesanar była wściekła kiedy się o tym dowiedziała. Według informatora Trilliana, scena w sali tronowej nie należała do miłych. W swoim gniewie, królowa zabiła troje sług i posłańca który przyniósł jej te wieści, wyrwała mu serce. —Na Świętą Matkę! Szepnęłam. Jak wszystkie wróżki, Lethesanar była impulsywna... rasa naszego ojca nigdy nie należała do posłusznych. Myśl o tym sprawiła, że żołądek podjechał mi do gardła. W mojej opinii, nikt nigdy więcej nie ośmieli się przynieść jej złych wieści. —Ze szkodą dla niej, rzekła Camille wzruszając ramionami. Mam nadzieję, że Tanaquar szybko przejmie rządy. Lepiej się pospieszmy. Pójdę się przebrać. Zobaczymy się na dole? Gdy tylko pojawi się przyjaciółka Zacha, wyjeżdżamy. Musimy położyć kres temu wszystkiemu i to jeszcze tego wieczora. Skinąwszy jej głową udałam się do siebie. Camille miała rację. Nadszedł czas by powstrzymać Klan Pająków i wszystkich którzy z nimi trzymają. Być może uda nam się w ten sposób popsuć plany Skrzydlatemu Cieniowi. Jeśli jeszcze do tego zdobędziemy drugą duchową pieczęć... Wreszcie byłby jakiś powód do radości. Włożyłam dżinsy a pod nie założyłam rajstopy, zapowiadała się bowiem mroźna noc. Pod mój zielony sweter z golfem założyłam bawełniany „caraco”. Wszystko nadawało się idealnie do tego rodzaju misji. Przekopałam szafę do góry nogami, by znaleźć swoją czarną zamszową kurtkę.
Była cieplejsza od skórzanej która nie miała podpinki. Stroju dopełniały rękawiczki, czarna bandana na głowę i traperki. W tym stroju mogłam poruszać się swobodnie po lesie, nawet podczas złej pogody, a co najważniejsze było mi ciepło. Ubierając się, starałam się nie myśleć za dużo o Rhondzie. Nie było potrzeby katować się niepotrzebnie. Ujrzawszy Camille nie wiedziałam co powiedzieć, jej strój mnie zaskoczył. Zamiast jak zwykle długiej spódnicy, wybrała dopasowane kalesony i grubą tunikę z golfem. Wszystko razem w cudowny sposób otulało kształty jej ciała. Na nogach miała sznurowane botki, skórzane rękawiczki i pelerynę z pajęczego jedwabiu. Całość wydawała się pochodzić prosto z reklamy Vogue'a, może tylko modelka była ciut bardziej zaokrąglona... —To jest pierwszy raz, kiedy widzę cię noszącą rzeczy równie… praktyczne, zauważyłam uśmiechając się. To dużo zmienia. —Nie zachwyca mnie to, ale mamy do czynienia z pająkami które gryzą... nie mam zamiaru pokazywać im za dużo odsłoniętej skóry, odparła patrząc w niebo. Chodźmy. Kiedy weszłyśmy do salonu, Rhonda już tam była. Zatrzymałam się. To była laska! Piękna, elegancka, typ dominujący. Niższa ode mnie ale szczupła i wysportowana. Miała długie złote włosy zaplecione w warkocz a jej strój był doskonale dobrany. Zdradzała ją jej postawa: wiedziała jak walczyć, to wydawało się oczywiste. Sama jednak postrzegałam ją bardziej jako królową imprezy i może nie przez przypadek... Gdy podała mi rękę, uścisnęłam ją bez wahania. Jej uścisk był mocny i ciepły. Nie zdając sobie sprawy podeszłam do niej bliżej, chcąc być częścią jej kręgu. Ale zdałam sobie sprawę z niewidzialnej linii dzielącej nas obie. To nie był snobizm z jej strony. Stała po prostu znacznie wyżej w hierarchii niż ja i to się nigdy nie zmieni. Kiedy się cofnęłam, nasze oczy się spotkały. —Cieszymy się widząc cię, powiedziała Camille stając przede mną. W odróżnieniu ode mnie, nie wydawała się oczarowana jej wyglądem. —Tak, wtrąciła Menolly stając przy naszym boku. Dziękuję za przybycie. Twoja pomoc bardzo nam się przyda. Menolly również nie zwróciła uwagi na na wygląd zmiennej Pumy, bo szybko zniknęła w kuchni.
Rhonda rzuciła okiem na Zacha. —Czy przeżyje? zapytała Skinęłam głową. —Lekarzom udało się w porę interweniować i zneutralizować truciznę. Jednak przez kilka dni nie wolno mu się męczyć. Dlatego nie może nam towarzyszyć. —Czy chłopcy mówili ci o sytuacji? zapytała Camille. Kiwając głową, Rhonda obserwowała Trilliana który spokojnie stał. Absolutnie nie wydawał się być nią zainteresowany, patrząc na nią pustym wzrokiem. Po chwili zamrugała i odwróciła głowę. Miałam wrażenie, że przywykła być w centrum uwagi co dzisiaj nie miało miejsca. Wstałam z krzesła. —Dobra, przed wyjazdem powinniśmy opracować plan. Camille, teraz kiedy wiemy że magia księżyca nie działa na pająki, jakiej broni zamierzasz użyć? —Mojego miecza. Znam kilka zaklęć które nie wymagają energii księżyca. Może uda mi się przekonać żywioły wiatru lub ziemi by nam pomogły. Jeśli je wkurzymy, istnieje ryzyko że obrócą się przeciwko nam... —Użyjemy tego w ostateczności, rzuciłam. Będę walczyła jak zwykle. A ty, Chase? —Mam rewolwer oczywiście, i mój nunchaku, odparł unosząc broń. Srebrne kule na nic się zdadzą więc ich nawet nie brałem. —Bardzo dobrze. Flam, Trillian, Morio? Morio uniósł brew. —Mój repertuar zawiera wiele zaklęć i iluzji. A jeśli nic z tego nie zadziała, będę walczyć w mojej prawdziwej postaci. Wierz mi, moja demoniczna strona nie jest przyjemna. Jego spokojny ton sprawił że się uśmiechnęłam. Odkąd pamiętam, nigdy tak naprawdę nie widziałam jego demonicznego wyglądu. Flam tymczasem wyglądał na znudzonego. —Jestem smokiem. Zrobię to, co robię najlepiej.
Trillian pokazał nam piło-kształtny miecz, po czym schował go z powrotem do pochwy. Nic więcej do dodania. —Dobrze, teraz kiedy mamy to już z głowy, lepiej zrobimy ruszając, powiedział Flam wstając. W tym samym czasie weszła Iris niosąc na tacy miskę bulionu z kurczaka i kanapkę. Maggie leżała zwinięta w kłębek w nogach Zacha. —Bądźcie ostrożni. Nie mam zamiaru wyruszać wam na ratunek, rzuciła Iris. Camille wzięła ją w ramiona. —Będziemy z powrotem tak szybko, jak to możliwe. Niezależnie od wszystkiego Menolly wróci przed wschodem słońca. W razie jakichkolwiek problemów, użyj lustra i skontaktuj się z Trenythem. Iris skinęła głową. —Zrozumiałam. Nie podejmujcie niepotrzebnego ryzyka. Wystarczy jeden błąd by... Na koniec pomachała nam jeszcze ręką. Schodziliśmy po stopniach, czując jak nasze stopy zanurzają się w śniegu. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Chase, Rhonda i Menolly mieli jechać ze mną Jeepem. Camille, Trillian i Flam z Morio jego Subaru. Kiedy Rhonda nalegała aby usiąść z przodu zamiast Menolly, nie mogłam jej odmówić. Nawet jeśli wolałam, by to moja siostra siedziała obok mnie, nie chciałam już na samym początku zaczynać kłótni. Ruszając, zastanawiałam się czy do wschodu słońca nadal będziemy żyli. I czy uda nam się odnaleźć Venus i drugą pieczęć duchową zanim zrobi to Skrzydlaty Cień. By dojechać do Snoqualmie z Belles-Faire, trzeba przejechać najdłuższy most pontonowy na świecie Seattle w Minneapolis i St Paul, następnie wjechać na autostradę 405 i I-90. Zjazd prowadzi do Snoqualmie. O 20stej ruch był płynny. Dlatego mogliśmy w miarę łatwo dotrzeć do celu. Śnieg i lód spowalniał wielu kierowców, oprócz tych co mieli terenówki z licencją na prowadzenie w niebezpiecznym terenie. Nadal padał śnieg, osadzając się. Burza miała w sobie coś dziwnego, coś wręcz magicznego.
Jeśli uda nam się wyjść z tego cało, poproszę Camille by w moim imieniu zadała pytanie duchom pogody. Tak w ogóle, istoty te nie zwracały uwagi na śmiertelników i wolały towarzystwo elementarnych, ale robiły mały wyjątek dla czarownic które korzystają z elementarnej magii. Kiedy skręciłam na I-90, sprawdziłam czy Morio trzyma się za mną. Kierowaliśmy się do górskich wodospadów. Oczywiście będziemy musieli zatrzymać się wcześniej przed przełęczą Snoqualmie Pass, dalej czekała nas już wspinaczka. Nawet teraz rozglądając się w ciemności, zauważyłam że im bliżej byliśmy aktywnych wulkanów i starożytnych gór, otaczający nas krajobraz zmieniał się. Tutejsze szczyty zrodziły się pod wpływem ruchów tektonicznych i cierpienia Ziemi. Ruch był mały. Większość ludzi robiła swoje zakupy świąteczne, inni zostali w domu w cieple. Więc mieliśmy drogę prawie dla siebie. —Co zrobimy na miejscu? zapytała Rhonda. —Nic łatwiejszego! odpowiedziałam. Znajdziemy Kyoka i pająki i wybijemy je. Następnie uwolnimy Venus. —Jeśli dobrze rozumiem, nie masz prawdziwego planu, rzuciła pogardliwie. Ścisnęłam mocniej kierownicę. Nawet jeśli jej uwaga działała mi na nerwy, nie zamierzałam dać jej się sprowokować. —Mamy szczęście że znaleźliśmy ich gniazdo. Tak więc najlepiej jest improwizować. Jeśli masz lepszy pomysł, nie wahaj się moja piękna, twój klan nie może już sobie pozwolić na czekanie. Natychmiast ucichła. Widziałam że ją zraniłam ale nie obchodziło mnie to. W miarę jak zbliżaliśmy się do Snoqualmie, czułam pajęczynę utkaną przez Klan Pająków. Była jak cień rosnący we mgle i zapuszczający korzenie, jeśli nie zdecydujemy się nic zrobić. Wszystkie moje zmysły były w pogotowiu. Chase poprosił bym skręciła na drogę do Creek Parson. Miała dwa pasy ruchu. Sunęliśmy po oblodzonym asfalcie; zapomniałam o wszystkim skupiając się na drodze. Nagle Menolly która do tej pory milczała, pochyliła się do przodu wypatrując czegoś w ciemnościach. —Pachnie mi tu demonem. Nie wiem kiedy ale przejeżdżał tędy demon, powiedziała. Spojrzałam na nią w lusterku, jej oczy były czerwone a kły wydłużone. Mrugnęła, uśmiechając się do mnie.
—Demon Jansshi, ciągnęła. Są padlinożercami, jedzą wszystko co wpadnie im w łapy. Zapewne na ich czele stoi Kyoka. Obaj z Lionelem są inteligentni, znacznie bardziej niż same demony które cuchną siarką. Rhonda odchrząknęła. —Nigdy wcześniej nie walczyłam z demonem, wyznała. Nagle wydała się mniej pewna siebie. —My tak, odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Mogą być przerażające, ale w tym przypadku zarówno Kyoka jak Lianel mogą sprawić nam więcej problemów niż same demony Jansshi. I nie zapominaj o pająkach. W moim śnie, Geph von Spynne był wyjątkowo silny. Ponadto może on poruszać się w planie astralnym. Jestem tego pewna. —Jeszcze kilometr i skręć, rzucił Chase. Kieruj się na drogę złotych pali. Mój puls przyspieszył. Skupiłam się na prowadzeniu. Krajobraz wydawał znajomy. Poczułam jakby brakowało mi powietrza. Cholera, to wszystko prawda! —Ukrywają się w jaskini. Nie mam zamiaru wpaść w pułapkę, ale wątpię by czekali na nas na zewnątrz. Musimy do nich pójść. To nie wróży dobrze. Chase wyciągnął telefon i wybrał numer. Kiedy zaczął mówić, spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Zakrył mikrofon ręką i szepnął: —To Camille. Wyjaśniam jej co i jak... Na nowo skoncentrowałam się na drodze, kiedy nagle znalazłam się naprzeciw znaku z napisem: „ Droga Złotych Pali”, ta sama o której śniłam. W mojej wizji przyjechałam z drugiej strony ale nie miało to teraz znaczenia. Biorąc głęboki oddech, odwróciłam się w lewo; zaraz za mną trzymał się Morio. Pokonując wyboistą drogę, starałam się sobie przypomnieć drogę do gniazda. Wszystko wokół wydawało się inne, głównie z powodu śniegu i lodu. Nagle ujrzałam miejsce którego szukałam. Zatrzymawszy się na poboczu drogi, wyłączyłam silnik. —To tutaj, wyjaśniłam. Widzisz czarny punkt między dwoma sosnami, tam? To jest nasza droga do gniazda. Niechętnie rozpięłam pasy i wysiadłam z samochodu. Inni poszli za moim przykładem. Chase wyjął rzeczy które przygotowaliśmy.
Założywszy plecak, raz jeszcze upewniłam się czy moje noże w cholewie i na nadgarstku są dobrze umocowane. W tym samym czasie zaparkował Morio. Kiedy wszyscy wysiedli, zebraliśmy się razem. —Macie wszystko czego potrzebujecie? zapytała Camille. Gdy wszyscy skinęli głowami, spojrzała na chmury i zamknęła oczy. Matka Księżyca jest z nami i chroni nas. —Pani Bastet, prowadź nas i chroń, dodałam. Pomóż nam przetrwać bitwę, wzmocnij naszą magię i zaczaruj nasze ostrza. Spojrzałam w niebo. Wybiła godzina. —Dobrze, chodźmy! Druga pieczęć była w niebezpieczeństwie, nie mogliśmy dłużej czekać. Ruszyłam wspinając się między sosnami gdy podmuch wiatru wstrząsnął gałęziami, znak na moim czole zapłonął, przebudzając się do życia. Mój puls przyspieszył, poczułam falę ciepła w moich żyłach. Wstrząśnięta ale silniejsza niż kiedykolwiek, wyprostowałam sie. Ktoś usłyszał nasze modlitwy i część mnie zastanawiała się kto zechciał na nie odpowiedzieć? —Ruszamy! zawołałam zagłębiając się w las, podczas gdy cała reszta szła za mną w milczeniu.
Rozdział 18 W lesie, mój wzrok nagle się zmienił. Widziałam wszystko zupełnie jakbym miała na sobie okulary na podczerwień. Zaskoczona zamrugałam. Camille która była tuż za mną, złapała mnie za ramię. —Wszystko w porządku? mruknęła. Zamrugałam by mieć pewność że to nie jakaś sztuczka. I nie była to żadna sztuczka, wszystko wydawało mi się jasne jak w dzień, przynajmniej kolory. —Sama nie wiem, odparłam wyjaśniając jej sytuację. Przynajmniej to daje mi przewagę. Gdzie jest Menolly? dodałam, odwracając się do niej i rozglądając wokoło. —Tam w górze, popatrz. Widzisz ją? Camille pokazała mi latającego nisko nietoperza. Stopniowo Menolly nauczyła się kontrolować swoje przemiany, choć na chwilę obecną trwały one bardzo krótko. —Wow! Jest w tym coraz lepsza! zawołałam. Ale nie może przebywać tam zbyt długo. Myślę że nie przekroczyła jeszcze swego limitu dziesięciu minut. —Przynajmniej próbuje. Teraz albo nigdy. Być może mogłaby się ukryć gdzieś na drzewie i poczekać aż dotrzemy do jaskini. Może być elementem zaskoczenia. Nawet jeśli starała się brzmieć na entuzjastycznie nastawioną, to zdradzał ją wyraz twarzy. Podobnie jak ja wiedziała, że w ciągu w najbliższych kilku godzin wydarzy się dużo rzeczy. Nasza wspinaczka doprowadziła nas na skraj wąwozu z mojego snu. Pochylając się nad przepaścią, Camille obserwowała płynącą poniżej rzekę. —Nie chciałabym się tam znaleźć, powiedziała wskazując porastające wąwóz cierniste krzewy. —Co stamtąd widać? zapytał Chase z drugiej strony ścieżki. Masz czas by się rozejrzeć? Obie dołączyłyśmy do niego. Flam rzucił okiem we wskazanym kierunku. —Nie powinniście tamtędy iść, powiedział potrząsając głową.
Być może mi by się to udało ale nie wam. —Dlaczego? zapytałam. —Ta część lasu jest zamieszkana przez Indian, którzy nazywają siebie Ludem Księżyca. Z pewnością jest tam jedno z ich świętych cmentarzysk. Czuję ich duchy, wyjaśnił Flam. —Mój przewodnik! Mówił mi o swoich braciach służących Księżycowi! Na te słowa powiał wiatr a wszystko wokół nas zamilkło. Niedaleko pojawiła się przezroczysta sylwetka, której aura oświetliła noc. To był duch z mojego snu! Teraz patrzył pytająco na Flama, Morio i Trilliana. Skłoniłam mu się mając nadzieję, że to dobry sposób aby okazać mu szacunek. —Znowu się spotykamy, powiedziałam. Świetnie, teraz mówiłam jak bohaterka jednej z powieści. Przechylił głowę na bok. —Czy ja cię znam? spytał, po czym wysłał mi szeroki uśmiech. Ach tak, pamiętam cię. Ale tamtej nocy przybyłaś w swojej zwierzęcej postaci. Skinęłam głową. —Przyszliśmy zająć się zmiennymi pająkami. Czy możesz nam pomóc? —Nie mogę opuścić tego miejsca, odparł potrząsając głową. Śmiało moi przyjaciele, niech duchy będą z wami. Powiedziawszy to, zniknął. —Co powinniśmy z tym zrobić? spytała Rhonda. —Nic, odparłam. Nauczyłam się nie przejmować pewnymi rzeczami, były stratą czasu. Chodźmy, musimy iść dalej. Gdy kierowaliśmy się przez gąszcz w kierunku jaskini, zaczął padać śnieg i wzmógł się wiatr. Po wylądowaniu w pobliżu, Menolly na powrót się przemieniła. —Nie mogę latać przy tym wietrze. Nie na wiele wam się zdam. Za to jeśli chodzi o wspinanie się, nie ma problemu. —Przynajmniej próbowałaś, rzuciłam. Nie widzę nikogo poza nami, a ty?
—Moglibyśmy rozpalić ogień by zobaczyć czy w ciemności nie czają się jakieś oczy, ale to zdradziłoby naszą obecność (Chase stanął obok mnie, rozglądając się wokoło i nie spuszczając wzroku z porastających cały obszar krzewów borówek). Do ciebie należy decyzja Delilah. Co robimy? Rzuciłam okiem na Camille która pokręciła głową. —Chase ma rację. To twój sen, ty decydujesz. Na zdechłą mysz! Miałam nadzieję że mnie to minie. Camille wiedziałaby co robić, zawsze wiedziała jak postępować. Ja nie za bardzo. Jednak wyraz jej twarzy wyraźnie mówił, że nie zmieni zdania. Sama musiałam podjąć decyzję. Po wzięciu głębokiego oddechu, rozejrzałam się wokół. —Nie powinniśmy iść wszyscy razem, jeśli mają broń dalekiego zasięgu, to już po nas... —Na przykład AK-47?, zapytał Chase. Posłałam mu ponure spojrzenie. —Myślałam raczej o zaklęciu, czymś w rodzaju pola ochronnego. Menolly, wiem, że nie możesz latać, ale za to potrafisz poruszać się bezszelestnie i nie masz ciepłoty ciała. Czy mogłabyś zbliżyć się do skraju lasu i sprawdzić czy nikt nie kryje się poza jaskinią? W moim śnie było ich tam bardzo wielu. —Jeśli zobaczę jakiegoś to co mam zrobić? —Zajmij się nim tak cicho jak to możliwe, odpowiedziałam chłodno. —Dobrze, powiedziała po czym odeszła. Zmarszczyłam brwi. —Flam, ty pójdziesz z nami przodem, Trillian, Chase i Rhonda za nami. Morio? Czy znasz zaklęcie niewidzialności? W ten sposób moglibyście z Camille być zwiadowcami. Morio podrapał się w głowę. —Powinno mi się udać. Camille chodź, zobaczymy czy zadziała. Postarajcie się być cicho do czasu aż zbliżymy się do jaskini. Zaklęcie nie potrwa długo, ale powinno pozwolić nam wejść bez problemu do jaskini.
Morio wymamrotał zaklęcie, następnie oboje z Camille zniknęli. Uspokojona czekałam z resztą by dać im czas na rozejrzenie się po jaskini. Po chwili dałam znać innym by ruszyli. —Dobra chodźmy, powiedziałam. Nie zadawajcie pytań i nie bierzcie jeńców. Mamy do wykonania dwa zadania: uwolnić Venus - dziecko księżyca oraz zabić Kyoka, Lianela i demona Jansshi. Powoli, tak cicho jak to tylko było możliwe, zbliżyłam się z Flamem do jaskini. Jak do tej pory nikt nie stanął nam na drodze. W miarę jak się zbliżaliśmy, zaczęłam nabierać podejrzeń... Nagle moją uwagę przykuł dochodzący z wnętrza hałas; dałam znać reszcie aby się zatrzymali. W wejściu do jaskini pojawiło się dwóch mężczyzn którzy wyglądem przypominali tych z rodziny Von Spynne'a. Byli wysocy i chudzi, wydawało się to być cechą Myśliwych Księżyca. Ujrzawszy nas, zatrzymali się przyglądając nam się, zupełnie jakbyśmy byli klaunami na przyjęciu lub nosili futra z własnoręcznie upolowanych zwierząt. Miałam zamiar wykorzystać ich zaskoczenie. Wyjmując nóż miałam właśnie zamiar podejść do nich kiedy interweniował Flam: chwycił obu za gardła a następnie uderzył głowami o siebie. Po zbadaniu ich, zwrócił się do mnie: —Są jedynie nieprzytomni. Powinnaś skończyć. Drżąc spojrzałam na nich. Trillian wydawał się dostrzegać moje wahanie, bo odepchnął mnie i przykucnąwszy podciął im gardła. Obserwując upływ ich krwi, mój horror zaczął zamieniać się stopniowo w fascynację z powodu jej zapachu. Naszło mnie poczucie tęsknoty, ciemna moc tak stara niczym góry. Przerażona, przyspieszyłam kroku doganiając Flama w jaskini. Wejście do tunelu było na tyle szerokie by pozwolić przejść koło siebie trzem mężczyznom i okrągłe jak wnętrze rury. Przypomniało mi to film dokumentalny z Animal Planet o największych pająkach na świecie. Kyoka będąc potężnym szamanem, z pewnością bawił się też genetyką. Przejście było bardzo długie z otworami po każdej stronie. Nadal czułam krew na zewnątrz, ale teraz mieszała się ona z innymi zapachami. Zaskoczyła mnie unosząca się w powietrzu ostra mieszanina potu, moczu i kału. Mogłam dostrzec zapach seksu, gnicia i psującej się żywności.
Starając się uspokoić poczułam mdłości,. —Delilah? Wszystko w porządku? spytał Chase, łapiąc mnie za łokieć aby mnie wesprzeć. —Myślę że tak, odpowiedziałam. Zagłębiając się coraz bardziej do gniazda, starałam się skupić na stawianiu kroków. Prawie dotarliśmy do pierwszego skrzyżowania, gdy nagle rozległ się krzyk. Czując nagły ból podniosłam rękę do głowy i zobaczyłam że Rhonda robi to samo. —Co to było? zapytał Trillian mijając mnie; Flam i Chase deptali mi po piętach. Miałam właśnie zrobić krok, gdy ktoś złapał mnie za łokieć. —Delilah, to ja, szepnął mi do ucha głos. —Camille? (biorąc pod uwagę brak odpowiedzi, zmarszczyłam brwi). Gdybyś zapomniała, to przypominam ci że cię nie widzę... —A tak, to prawda! wykrzyknęła. Posłuchaj, zamierzamy z Morio się rozejrzeć. Morio wyczuł niedaleko magię kota. Chcesz do nas dołączyć? —Nie mogę pójść za tobą nie widząc cię, odpowiedziałam. Nagle od ściany blisko mnie oderwał się cień, podskoczyłam. Cholera! Co jest?! —Cicho, to ja, zapewniła mnie Menolly zbliżając się. Poprowadzę cię, mogę słyszeć kroki Camille i Morio. Mój słuch jest lepszy niż twój. Rzuciłam okiem na Rhondę. —Chcesz iść z nami? zaproponowałam. Mimo strachu który wyczytałam w jej oczach, odparła: —Będę was kryła. Naraz doszły nas krzyki dochodzące z pasażu, gdzie byli Trillian, Flam i Chase. Nieznany głos wołający o pomoc. Wszystko co mogliśmy zrobić, to mieć nadzieję że nasi przyjaciele są bezpieczni. Minąwszy dwa inne wejścia, skręciliśmy w lewo.
Przedtem ujrzałam mężczyzn pędzących z przeciwnego kierunku, prawdopodobnie w odpowiedzi na krzyk ich towarzysza. Ścieżka doprowadziła nas do dużej sali. Tu ściany były zaokrąglone, widać było iż zostały wykute ręcznie w skale. Sufit był na co najmniej sześciu metrach wysokości. Patrząc w górę, ujrzałam w ciemności pajęczyny; wolałam nie myśleć o tym, co mogło się tam kryć. Liczne otwory innych tuneli prowadziły do wnętrza góry. Nagle mój wzrok padł na podwyższenie w samym środku sali. Nic dziwnego że Morio poczuł magię kota! Oprócz tego co wyglądało jak wielkie jajo, był tam Venus związany za nadgarstki i kostki, przywiązany do kamiennego koła, nagi, stał pochylony do przodu o tyle, na ile pozwalały mu więzy. Całe jego ciało pokrywały ślady oparzeń i skaleczeń. Jego nos był złamany a oczy ciemne. Nie mogłam odwrócić od niego wzroku, przełknęłam gulę w gardle. Wokół niego stało trzech mężczyzn. Jeden z nich trzymał w ręce bicz, inny grzał nad ogniem pogrzebacz. Jeśli chodzi o trzeciego, stał oparty o stalagmit i wyglądał na znudzonego. Menolly jęknęła. W jednej chwili jej oczy nabrały szkarłatnej barwy a po jej policzkach spływały krwawe łzy. Bez słowa, rzuciła się w stronę tego który trzymał pogrzebacz. Odwróciłam się do Rhondy. —Teraz już wiedzą że tu jesteśmy. Do roboty! Złapawszy kij, rzuciła się do walki. Uzbrojona w nóż poszłam za jej przykładem. —Co...?! zawołał nasz przeciwnik zobaczywszy Menolly. Z wysuniętymi kłami rzuciła się na niego wyrywając mu z ręki pogrzebacz i zamachnąwszy się, jednym ruchem wyrwała mu obie ręce odrzucając je w drugi koniec sali. —Aaaaaaaaaa! ryknął. Nie mógł powiedzieć nic więcej, bo już była na nim. W ciągu kilku sekund, Menolly ukręciła mu głowę a następnie upuściła ją bezceremonialnie na ziemię. Żadnej litości. Podczas gdy Rhonda zajęła się tym „znudzonym”, podeszłam do mężczyzny z batem. Po przyjrzeniu mi się od stóp do głów przełożył broń z jednej ręki do drugiej.
—Gdzie jest twój ojciec, moja droga? powiedział wyraźnie rozbawiony sytuacją. Jeśli będziesz grzeczna, przelecę cię a następnie nauczę, że nie wolno mieszać się w sprawy mężczyzn. W odpowiedzi, usłyszałam wydobywający z głębi mojego gardła ryk... po chwili dźwięk ten rozszedł się echem po całej sali. Co to było? Skąd pochodziło? Mimo lekkiej dekoncentracji, mój przeciwnik uniósł bat. —Podoba ci się sprawianie bólu, kiciu? Chodź i pobaw się ze swoim mistrzem. —Dużo gadasz jak na kogoś, kto ukrywa się za skałą. „Idealnie. Ważne by pozostał gdzie jest...” Ruszyłam do przodu używając skały jako punktu odbicia. Wykonawszy salto w tył, wylądowałam bezpośrednio na nim, w stylu Bruce'a Lee. Nie dając mu czasu na wykonanie ruchu, wbiłam nóż w jego lewy bok celując w serce. Wymamrotał coś, co brzmiało jak „odpieprz się” i było po wszystkim; następnie wyjęłam nóż. —Dzięki za pomoc, powiedziałam ocierając ostrze o dżinsy. Miałam satysfakcję do tego stopnia, że poczułam się zakłopotana. Zaskoczona rzuciłam okiem w kierunku Rhondy, która także pokonała swojego przeciwnika. Menolly zajęła się uwalnianiem Venus. Kiedy upadł w jej ramiona, ta ostrożnie oparła go o skałę. —Będzie żył, powiedziała. Dużo wycierpiał i będzie miał ogromne blizny. Jej głos zadrżał. Domyśliłam się, że przypomniała sobie swoje własne doświadczenia z przeszłości, kiedy to była torturowana i omal nie zginęła. Niektóre blizny znikają z czasem inne nigdy, nawet jeśli są niewidoczne. Te które nosiła Menolly pozostaną na wieczność. Rhonda podbiegła do niej klękając obok Venus. —Jestem sanitariuszką. Pozwólcie mi go zbadać. —Gdzie są Camille i Morio? zapytała Menolly odwracając się do mnie. —Jestem tutaj, powiedział Morio (będąc na powrót widocznym pojawił się w jednym z tuneli na lewo). Rozdzieliliśmy się z Camille. Znalazłem całą masę pajęczyn i jaj. Musimy je spalić.
—Jeśli dobrze rozumiem, świadomie zostawiliście nas na pastwę tych świrów? rzekłam rozglądając się wokoło w poszukiwaniu Camille. Mogłam poczuć unoszący się w powietrzu zapach jej perfum. Nie mogła być daleko. —Wiedzieliśmy że dacie sobie radę. Delilah, gdzie jest Camille? Jeszcze nie wróciła? Pokręciłam głową. —Nie, i zaczynam się martwić. Dotarły do nas odgłosy walki z głównego tunelu. Widocznie chłopakom udało się wywołać ogólną bitwę. Pośród krzyków, usłyszałam głos podobny do Chase'a. Miałam nadzieję, że jest bezpieczny. —Coś jej się stało, jestem pewien, kontynuował Morio. —Co zrobimy z Venus? zapytała Rhonda patrząc zrozpaczonym wzrokiem. —Wrócimy po niego później, powiedział Morio. W międzyczasie... (nachylając się nad nim, wymamrotał kilka słów następnie dmuchnął mu w twarz. Kilka sekund później, Venus zniknął ukryty za iluzją). To powinno wystarczyć. Po tych słowach popędził do tunelu, gdzie spodziewał się znaleźć Camille. Rzuciwszy ostatni raz okiem po sali, pobiegłam za nim. Przejście było wąskie i niskie. Menolly nie miała problemu by przejść, ale ja musiałam się zdrowo pochylić. Idąc za Morio czułam że zapach perfum Camille stawał się coraz mocniejszy. Doszliśmy do innej sali, o połowę mniejszej, która kończyła się przepaścią. Spojrzałam w dół. Od strony ściany prowadziły w dół kamienne schody. Nawet z moim ulepszonym wzrokiem, nie mogłam dojrzeć gdzie się kończyły. Wydawało się, że w dole płynie rzeka lub podziemny strumień. Zwróciłam się do Menolly. —Słyszysz wodę? Zamknęła oczy i starała się wsłuchać w ciszę. Po chwili skinęła głową. —Wygląda na potok. Nie brzmi jak rzeka. Nabrałam powietrza. Nie ulegało wątpliwości że Camille tam była. Gdzie mogła pójść?
—Spróbujmy zejść na dół, zaczęłam po czym przerwał mi hałas. Odwracając się, zdałam sobie sprawę że wyjście blokują nam trzy sylwetki. Jednym z nich był Geph von Spynne. Drugim był Svartån trzymający rękę wokół talii Camille, ściskając ją tak mocno iż zdawało się że ta ma problemy z oddychaniem. Jeśli Trillian wyglądał na niebezpiecznego to ten tu sprawiał, że dostałam gęsiej skórki. Lianel... Geph zrobił krok do przodu. —Znam cię, powiedział machając mi palcem przed twarzą. Gdzieś cię już widziałem! Kiedy próbowałam wyciągnąć nóż, Lianel pokręcił głową. —Na twoim miejscu nie robiłbym tego. Nie jeśli chcesz aby twoja siostra nadal żyła (kiedy ukrył głowę w jej szyi, ta się szarpnęła na co on zacisnął uścisk na jej szyi). Jest doskonale dojrzała. Chciałbym być w mojej świątyni w Svartalfheim. Wraz z moimi braćmi moglibyśmy miło spędzić czas. Pragnienie w jego głosie było niczym zwiędła róża i zepsute do szpiku kości. Spojrzałam pytająco na Menolly. Była tak wściekła, że mogłam zobaczyć jak napinają się mięśnie jej szyi. —Czego chcecie? zapytała. Geph wysłał uśmiech do swego towarzysza. —Są gotowi do negocjacji, powiedział. Szkoda że nie pomyśleli o tym wcześniej, zanim zdecydowali się zaatakować nasze gniazdo. Lianel miał właśnie odpowiedzieć, gdy Camille wykorzystała jego chwilową nieuwagę. Używając całej swojej siły, odchyliła się do tyłu sprawiając że stracił równowagę. Następnie powaliła go na ziemię uderzeniem w żołądek i poprawiając pięścią w twarz. Geph rzucił się ku niej z zardzewiałym nożem w ręku. —Nie! krzyknęła Menolly. Jednak Rhonda zareagowała najszybciej z całej naszej trójki, wkraczając na scenę i zadając mu kijem cios w brzuch. Na co ten jęknął i zgiął się w pół. Geph szybko doszedł do siebie przechodząc do kontrataku.
Rhonda ponownie podniosła kij, jednak popełniła błąd odsłaniając pierś swojemu przeciwnikowi. Ten poruszając się niczym błyskawica, wbił nóż prosto w jej serce. Rhona krzyknęła i upuściwszy swoją broń upadła z hukiem na ziemię. Obie z Menolly podbiegłyśmy do niej, ale było już za późno. Jej oczy były puste a ostrze nadal tkwiło w jej piersi. Właśnie miał do nas dołączyć Morio kiedy zobaczył Camille, stojącą z rękami skierowanymi w kierunku Gepha. Jej twarz wykrzywiona była nienawiścią. Tylko raz zdarzyło mi się widzieć ją taką, było to wtedy kiedy walczyła z Luc le Terrible. —Mordentant, mordentant, mordentant! krzyknęła. Na czubkach jej palców pojawił się jasny blask. To nie była magia księżyca. Nie, to było coś innego, starszego, ciemniejszego i o wiele bardziej niebezpiecznego. Gdy Morio zbliżył się do niej, ich energie połączyły się ze sobą uderzając Gepha z całej siły. W jego oczach ujrzałam zaskoczenie; zdążył jeszcze wykrztusić „ to nie tak miało być”, upuścił nóż i upadł. Morio dał jej po głowie. Ta zaskoczona opuściła ramiona. —Nie możesz doprowadzić tego do końca powiedział (zastanawiałam się, co mógł mieć na myśli). To niebezpieczne. Nie wiesz jeszcze, jak sobie z tym radzić. Tymczasem Lianel próbował odczołgać się jak najdalej. Znajdował się zaledwie metr od Menolly, kiedy ta zgniotła go niczym skorupę ślimaka. Zrezygnowany upadł. Przykucnęłam w pobliżu Rhondy, sprawdzając jej puls. Nic. Nie oddychała a światło w jej oczach zgasło. Zgasła niczym zachodzące słońce. Patrzyłam na nią przez chwilę. Zach ją kochał. Myślał nawet o poślubieniu jej. Kiedy poprosił ją o pomoc, ta nie zawahała się ani przez chwilę. A teraz nie żyje. Gdy zaczęłam szeptać słowa modlitwy za jej duszę, moja niesłuszna zazdrość ulotniła się w jednej sekundzie,. —Życie wygasa. Formy znikają. Łańcuchy śmiertelności puszczają, uwalniając twoją duszę. Obyś znalazła ścieżkę, która doprowadzi cię do twoich przodków. Niech twoja odwaga i męstwo pozostaną nieśmiertelne i nadal żyją poprzez historię i pieśni. A twoi rodzice i potomkowie będą dumni z twojej linii. Zaprzestań błąkania się. Spoczywaj w pokoju. Głosy mieszały się ze sobą. Podnosząc głowę w górę ujrzałam Menolly i Camille które modliły się razem ze mną. Potem dołączył do nas Morio, który doglądał Gepha.
Ten wyglądał jakby był w agonii. Zaklęcie które rzuciła na niego Camille spowodowało u niego śmiertelne rany. Poprosiwszy Morio by się cofnął, przykucnęłam obok niego. —Odebrałeś zbyt wiele żyć, szepnęłam. Jego oczy rozszerzyły się. Poczułam otulającą mnie falę zimna, coś wewnątrz mnie próbowało wydostać się na powierzchnię. Już nieraz to przerabiałam. Jednak tym razem było inaczej. Odrzuciwszy głowę do tyłu starałam się uwolnić tę rzecz tkwiąca głęboko we mnie. Geph wpadł w konwulsje po czym padł. Naraz w sali rozszedł się od ścian echem mój ryk, poczułam jak moje napięcie opada. Menolly podbiegła do mnie. —W porządku kotku? spytała Pokręciłam głową. —Nie wiem. Ale nie mam czasu zastanawiać się nad tym co się ze mną teraz dzieje. Wrócimy po ciało Rhondy później. Na razie upewnijmy się że inni są bezpieczni. Moje myśli krążyły wokół Chase'a. Z racji iż był człowiekiem, zdawał się być najłatwiejszym celem. Przerażona wizją że padnie kolejną ofiarą Kyoka, pobiegłam do tunelu. Dotarłszy do głównej sali, zobaczyliśmy Trilliana, Flama i Chase'a biegnących w naszą stronę. Smok nie wyglądał na zadowolonego. Trillian i Chase wydawali się być przerażeni. —Co? Co się dzieje?! zapytałam —Mamy dziesiątki Myśliwych Księżyca na ogonie! zawołał Chase zdyszany (nagle zatrzymał się przed kamienną platformą). Co jest...? Jeden gest Morio wystarczył, by przełamać iluzję za którą ukryty był Venus. —Znaleźliśmy go. Jest ciężko ranny, ale będzie żył. —To świetne, ale nie jestem pewien czy można powiedzieć to samo o nas, wtrącił Flam. Nie mogę przemienić się pod ziemią. Nie ma tu wystarczająco dużo miejsca. Podczas gdy... Trillian rozejrzał się wokół.
—Gdzie jest dziewczyna? Zmienna Puma? Zadrżałam. —Nie żyje. Lianel i von Spynne również. Próbowali wziąć Camille na zakładnika. Trillian natychmiast zbliżył się do Camille. —Czy ten drań podniósł na ciebie rękę? zapytał. —Nie, odpowiedziała, kręcąc głową. Nie miał czasu. —Wysłałam jego duszę do piekła (kręcąc głową, Svartån odwrócił się w stronę gdzie znajdowali się nasi wrogowie). Mam nadzieję, że nie będą atakować w tym samym czasie. Jeśli tylko wejście nie byłoby tak ogromne! Te słowa dały mi pewien pomysł. —Zrobimy więcej! Flam, co jeśli przemienisz się tutaj ? Nie będziesz mógł walczyć ale zajmiesz tyle miejsca że zablokujesz wejście i nie będą mogli wejść tu wszyscy! —Jakie to urocze. Pierwszy raz jestem proszony aby służyć jako gigantyczny przycisk do papieru. Ok, skinął głową. Cofnijcie się. Postaram się nie uszkodzić nikogo, ale nic nie mogę obiecać. Zrobiliśmy jak kazał, słysząc jednocześnie zbliżające się kroki naszych wrogów. Jednak zanim mieli możliwość przekroczyć próg, wokół Flama pojawiła się błyszcząca chmura. Zasłaniając oczy, zrobiłam z Chasem krok do tyłu. Skały pękały, inne spadały. Kiedy odważyłam się otworzyć oczy, ujrzałam Flama stojącego w całej swej chwale. W tym samym czasie pojawiło się trzech mężczyzn. Na widok smoka uciekli z krzykiem. Miałam właśnie odetchnąć z ulgą, gdy moją uwagę przykuł ruch. Kiedy się odwróciłam ujrzałam Tylera / Kyoka i demona Jansshi, którzy wyszli właśnie z sali w której znajdowało się ciało Rhondy. Byliśmy w kłopotach.
Rozdział 19 Oczy Kyoka błyszczały jak u wściekłego psa. Rzuciwszy okiem na Flama, odwrócił się do demona Jansshi i rzekł: —Nie może nas zaatakować nie raniąc swoich przyjaciół, powiedział. Jego towarzysz przytaknął. Wysoki i szczupły, miał wydęty brzuch. W rzeczywistości z zielonkawą skórą i z pazurami które zawierały truciznę, wyglądał jak karykatura człowieka. Kiedy otworzył usta, ujrzałam jego ostre zęby. Poruszał się chwiejnie na ugiętych kolanach. Nic dziwnego że pająki go ceniły; był ich odzwierciedleniem a jednocześnie największym koszmarem. Wzięłam głęboki oddech. Jansshi przejmowałam się mniej niż Kyoka. Po spędzeniu ponad tysiąca lat w podziemnym królestwie, z pewnością poznał wiele sposobów jak zepsuć komuś życie. Jego moce prawdopodobnie również wzrosły. Bez wątpienia Lianel udzielił mu cennych rad. Camille, Trillian i Morio znajdowali się najbliżej demona Jansshi. Stanęli w półkole w oczekiwaniu na jego atak, natomiast Chase i Menolly byli skoncentrowani na Kyoka. Flam nadal monitorował wejście. W jaskini było dużo pająków ale były one świadome tego, co smok może im zrobić. Nie ośmielały zbliżyć się do nas. W każdej bitwie jest chwila ciszy. Trwa tylko ułamek sekundy, kiedy przeciwnicy oceniają się nawzajem obmyślając plan działania. Następnie spada biała flaga i zaczyna się podróż do piekła. Wszyscy czekaliśmy na sygnał do ataku. Kyoka podniósł rękę. Natychmiast, jak gdybym właśnie obudziła się z długiego snu, rzuciłam się ku niemu. Po mojej lewej stronie, Chase wyciągnął rewolwer i strzelił, ale to i tak nic nie dało. Ciało wewnątrz którego żyła dusza Kyoka już było martwe. Kiedy Chase to zrozumiał, chwycił swój nunchaku. Po mojej prawej stronie Menolly ruszyła do ataku. Odwracając się do niej, Kyoka wymamrotał niezrozumiałe słowa. Zatrzymała się w miejscu, unieruchomiona i przerażona jak lalka z porcelany. Cholera! Znał czary które działały na nieumarłych! Korzystając z zamieszania, szarpnęłam go za ramię. Ale on tylko się roześmiał dając mi kopniaka w brzuch i odrzucając na dobre trzy metry... Lądowanie było twarde. Kiedy udało mi się wstać, Chase postanowił spróbować swego szczęścia.
Ze swojej strony, Camille i Morio wyglądali jakby mieli zamiar na nowo połączyć swoje energie, rzucając zaklęcie na demona Jansshi walczącego z Trillianem, który zręcznie odparowywał jego ciosy rzucając w niego jednocześnie gwiazdkami. Jedna z nich utknęła w jego czole, na co demon ryknął wyrywając ją i odrzucając na bok. Camille i Morio wykorzystali ten moment by rzucić zaklęcie. Z ich rąk wystrzeliła błyskawica, świetliste sztylety skierowane w Jansshi. Kiedy go dosięgły ten z rykiem bólu zasłonił oczy rękoma, zataczając się. —Jest ślepy! krzyknął Morio Trillian chwycił nóż i przyłożywszy ostrze do jego gardła, poderżnął je. Jansshi upadł do tyłu. Z naszej strony, Chase podszedł do Kyoka dzierżąc w ręce nunchaku. Gdybyśmy nie byli w sytuacji życia lub śmierci to przestałabym patrzeć. Marszcząc brwi, Kyoka podniósł ręce w powietrze. Szykował się do rzucenia nowego zaklęcia. Chwyciłam pierwszy kamień jaki udało mi się złapać i wycelowałam w jego ramię, tak by złamać siłę jego zaklęcia. Zaskoczony odwrócił się do mnie. Wszystkie jego plany diabli wzięli. Chase wykorzystał okazję uderzając go w głowę. Szaman się zachwiał. Nagle naszą uwagę zwrócił hałas. Niczym jeden mąż odwróciliśmy się wszyscy w stronę platformy, na której stał Flam. Leżące za nim ogromne jajo zaczęło pękać. Zanim mogliśmy zareagować, Kyoka rzucił się w jego kierunku i wylądował tuż obok niego. Kiedy jajo pękło, ze środka wydostała się chmura dymu i pyłu. Kyoka z krzykiem upadł na ziemię. Stopniowo jego ciało zaczęło ulegać rozkładowi zupełnie jak w filmie dokumentalnym o medycynie sądowej. Co to było? Czy żyje? To nie może być takie łatwe, prawda? W tym czasie opadł kurz a wśród szczątków jaja ukazał się potwór. Koszmar wprost z moich snów, przerażający, z tułowiem człowieka i ciałem pająka. Czarne jak noc włosy opadały mu na ramiona, a jego oczy błyszczały. Miał nadęty brzuch i zgięte nogi zakończone ostrymi pazurami. Jego śmiech odbił się echem po sali, jego oczy błyszczały szaleństwem. Kyoka odzyskał dawną świetność. A nawet więcej. —Cholera, stworzyli mu nowe ciało! zawołałam. —Toto, mam wrażenie że nie jesteśmy w Kansas, wymamrotał Chase. Rzuciłam okiem na Menolly która na nowo zaczęła się poruszać. Widząc spojrzenie Kyoka, cofnęła się natychmiast. Reszta z nas poszła za jej przykładem.
Camille zaczęła coś szeptać na co Morio pokręcił głową. —To nasza jedyna szansa, nalegała. Zrób to! Nie mamy wyboru. Splatając razem dłonie oboje zaczęli śpiewać tę samą mantrę, której moja siostra użyła przeciwko Lianelowi. —Mordentant, mordentant, mordentant, mordentant… Czekając aż będą gotowi, Trillian i Menolly ustawili się przed nimi chcąc zapobiec atakowi Kyoka. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi dreszcz. Zrozumiałam naturę ich zaklęcia. Magia śmierci, jedna z najstarszych magii i najbardziej niszczycielska dla tego świata. Podczas gdy ich energia rosła, Kyoka poruszył się z niewzruszonym wyrazem twarzy. Kątem oka ujrzałam jego towarzyszy, którzy mieli taki sam kształt jak on. Zbliżali się do sali. Musieliśmy działać, i to szybko. Nagłe w głębi mojej duszy poczułam zawroty głowy. Obudziło się we mnie znajome uczucie. To coś próbowało zrobić to dzisiaj kilka razy... tym razem nie mogłam się powstrzymać. Poddałam się przemianie. Ale nie zmieniałam się w kota. Ta nowa forma była większa, bardziej dzika i posiadała moc przekraczania tego świata. Odrzuciłam głowę do tyłu podczas gdy moje kości się dostosowywały. Moja skóra się wyciągała a z wszystkich moich porów wyrastało futro. Następnie opadłam na cztery łapy, duże i czarne, z poduszkami na tyle grubymi by móc biegać w dżungli. Mój kręgosłup rozciągnął się boleśnie. Moje zęby i pazury rosły, stawały się długie i ostre. Zaostrzył się też mój węch. Znak na moim czole zaczął palić. Czułam go blisko siebie. Stał w chmurze dymu i ognia, w koronie z liści na głowie która błyszczała niczym świece świętej Lucie. Jego płaszcz ukrywał nogi a każdy jego krok zostawiał po sobie ślad mrozu i płomieni. Kiedy spojrzałam w górę, zobaczyłam swoje odbicie w jego oczach, czarna pantera, silna i muskularna o szmaragdowych oczach przypominających mieniący się las. Władca Jesieni pochylił się i dotknął mojego czoła. —Ukończ misję którą ci powierzyłem, powiedział. Zabij szamana i pogrzeb go na dobre wraz z jego dziećmi. Daję ci moc korzystania z tej formy. Po tym na nowo znalazłam się w sali, tyle że byłam sama z Kyoką, wszyscy inni zniknęli. Kyoka zrobił krok w moim kierunku. —Więc to tak, wysłał cię do brudnej roboty? Zapytał.
Po raz pierwszy użył Vikinga a teraz Pantery? Więc chodź, moja kotko. Przyjdź i pobaw się z tatą, powiedział kiwając na mnie. Ryknęłam i ruszyłam. Kyoka zaatakował mnie błyskawicą energii, która trafiła mnie w bok ale poczułam ją zaledwie niczym gorącą parę... Zaskoczony, mój przeciwnik krzyknął z frustracji: —Co się dzieje? Dlaczego ty nie... Zanim zdążył dokończyć zdanie, skoczyłam na niego starając się jednocześnie uniknąć jego ostrych jak sztylety kończyn. Jedno machniecie łapą w której ukryte były pazury sprawiło że upadł. To było tak proste, jak zgniatanie pająka butem. Błysk! Rozorałam mu tułów, zaczął obficie krwawić. Zapach jego krwi obudził we mnie pragnienie tak silne, że wiedziałam iż nie będę w stanie w pełni go zaspokoić. Błysk! Chwycił mnie za gardło, a jego dwie ręce były niczym imadło. Próbował skręcić mi kark. Błysk! Odrzuciwszy głowę do tyłu by się rozpędzić, rzuciłam się na niego wbijając wszystkie swoje zęby. Moje kły zatopiły się w jego twarzy a smak jego krwi rozlał się w moich ustach. Miękki i ciepły, spotęgował moje podekscytowanie. Błysk! Udało mu się uderzyć mnie jedną ze swoich nóg. Poczułam ostry ból. Wydalam ryk! Wściekła z sercem napełnionym płomieniami Władcy Jesieni, zebrałam wszystkie swoje siły i ugryzłam go ponownie. Tym razem wbiłam zęby w jego ramię a następnie w tętnicę szyjną. Co okazało się decydującym ugryzieniem. Podczas gdy Kyoka się chwiał, sala wokół nas zaczęła się kręcić. Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam wokół siebie mgłę. Byłam w swojej ludzkiej postaci, moja lewa noga krwawiła. Stałam naprzeciw ducha Kyoka unoszącego się nad jego ciałem. Zupełnie jakbym robiła to już tysiące razy, wyciągnęłam dłoń by go dotknąć. Moje myśli zalały obrazy ognia i nienawiści. Mężczyzn umierających z powodu tortur i młodych kobiet służących niczym inkubator i używanych jako pokarm dla młodych pająków. Miałam wrażenie oglądania niemego filmu. To były wspomnienia Kyoka, jako szamana, jego życia i tego kiedy tworzył i udoskonalał swoje dzieci. Mój żołądek był związany w supeł. Czułam się na granicy by nie zwymiotować, gdy siła potężniejsza niż wszystko co znam kazała mi stanąć prosto z wyprostowanymi ramionami.
—Kyoka, w imieniu Władcy Jesieni, skazuję cię wyrokiem narzeczonych śmierci na ostateczną śmierć. Zniknij z tego świata i wszystkich innych. Obróć się w w nicość. Wróć z powrotem do jeziora ognia i lodu, gdzie wszyscy się narodziliśmy. Przestań istnieć! Te słowa nie były mi znane, ale wiedziałam że to mnie wyznaczono bym je wygłosiła. Kiedy je wypowiadałam, coś wewnątrz mnie zamarzło. Wypuściłam powietrze i ujrzałam jak z moich ust unosił się płatek śniegu, który następnie się stopił i zniknął. Kyoka był martwy. Na dobre i na wieki. Wrócił do nicości. Chociaż obecność Władcy Jesieni zdawała się zanikać, usłyszałam jego ostatnie słowa: —Zrobiłaś dobrą robotę. Czynię cię moim pierwszym żyjącym emisariuszem. Moja grobowa córko. Z tymi słowami zniknął, ja z kolei znalazłam się w środku sali, gdzie moi przyjaciele wykrzykiwali moje imię. —Delilah, gdzie jesteś? Bogowie! Tam jest! Chase który był najbliżej, złapał mnie zanim upadłam. Nogi bolały mnie jak nie powiem co. Zamrugałam, widząc ich biegnących w moją stronę. —Wszystko w porządku? zapytała Camille, klękając. Delilah, powiedz coś. Gdzie byłaś? Co się stało? Gdzie jest Kyoka? Obserwowałam otoczenie. Nie było śladu szamana. Jego ciało zniknęło. Flam odzyskał zmysły i utrzymywał pozycję, mimo że wyglądało jakby zrezygnowali i się wycofali. —Jak długo mnie nie było? udało mi się zapytać. —Więcej niż kwadrans. Kyoka też (przyjrzała mi się z bliska). Znak na twoim czole! —Co? Co z nim jest? Podeszła Menolly. Mężczyźni wykazali się większą dyskrecją. —Zmienia kolor: złoty, czarny, czerwony.
Kładąc rękę na czole, delikatnie pogładziłam symbol. Moja skóra mrowiła. Czułam jeszcze obecność Władcy Jesieni. —Opowiedz nam wszystko, powiedziała Camille patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. Tak też zrobiłam. —Venus potrzebuje lekarza, powiedziała Camille po wysłuchaniu mojej historii. Musimy też dostarczyć ciało Rhondy jej rodzinie. Skinęłam głową, milcząc. Trillian zobowiązał się zająć Pumą znikając w sali obok, kiedy wrócił, niósł ją przewieszoną przez ramię. Flam tymczasem podniósł Venus jakby ten był dzieckiem. Menolly zajęła się demonem Jansshi i Lianelem. Mieli zostać dostarczeni królowej elfów. Morio i Camille zajęli się spaleniem wszystkiego, łącznie z jajami. W drodze powrotnej oparłam głowę na ramieniu Chase'a. Nikt nie wyszedł nam naprzeciw. W jaskini nie było oznak życia. Zastanawiałam się gdzie podziała się reszta naszych wrogów? Prawdopodobnie wszystkich zabił Władca Jesieni. Niezależnie od wszystkiego, nie musieliśmy się tym teraz martwić. Drogę powrotną do auta przebyliśmy bez słowa. Tak jak oczekiwaliśmy, czekał na nas duch Indianina. Widząc nas, skinął nam głową. Kiedy nasze oczy się spotkały, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Milczał. Po załadowaniu demona i Lianela do bagażnika, wsiedliśmy do samochodu. Rhonda była obok mnie, przykryta kocem. Pozwoliłam by Chase prowadził. Venus pojechał z Morio i Trillianem ulokowany z tyłu z Flamem, wpółleżąc na jego kolanach. Tak oto ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Obserwowałam ciało Rhondy. Co powiem Zachowi? Na razie byłam zbyt zmęczona żeby o tym myśleć. Oparłszy się wygodnie zamknęłam oczy, czując jak powoli zasypiam. Nikt nic nie mówił. Po tym co się dzisiaj stało, słowa wydawały się mało istotne. Kiedy przyjechaliśmy do domu, Venus spał. Jego obrażenia nie były miłe dla oczu, ale przeżyje. Flam zaniósł go do łazienki. —Chase czy oboje z Morio moglibyście mi pomóc z Venus? Trzeba go umyć i opatrzyć jego rany, zapytałam. Obaj przytaknęli.
Po wyładowaniu Lianela i demona z bagażnika auta, Menolly umieściła ich na ganku z tyłu domu, a Camille i Morio poszli sprawdzić stan zabezpieczeń wokół. Moja noga przestała krwawić; będę musiała ją oczyścić. Poza tym potrzebowałam wypocząć. Jeśli Kyoka próbował mnie otruć, to nie udało mu się to. Skierowałam się do Zacha, musiałam przekazać mu wieści o śmierci Rhondy. Znalazłszy się w salonie, zamknęłam za sobą drzwi. Zach odpoczywał. Usiadłam obok niego i wzięłam go za rękę. —Mam ci coś do powiedzenia, powiedziałam nie wiedząc od czego zacząć. —Znaleźliśmy Venus. Jest ranny ale będzie żył. Walka była ciężka. Straciliśmy kogoś… Zach spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. —Rhonda? Skinęłam głową. Czułam jakbym wbijała mu ostrze w brzuch. —Zginęła próbując ratować Camille. Walczyła do końca. Przywieźliśmy ze sobą jej ciało. Będziesz mógł się z nią pożegnać. Wyglądał na załamanego. Pragnąc za wszelką cenę uśmierzyć jego ból, pochyliłam się składając delikatny pocałunek na jego ustach. Na co wziął mnie w ramiona przytulając mocno do siebie. Nie znalazłam w sobie wystarczająco dużo siły by się wysunąć. Zbyt wiele przeszedł, nie mogłam mu tego zrobić. —To była dobra dziewczyna... za dobra dla mnie. Nie byliśmy gotowi by wziąć ślub. Nigdy jej nie kochałem, nie w sposób na jaki zasługiwała, powiedział drżącym głosem. Tak wiele się wydarzyło, z całego serca pragnęłam mu jakoś pomóc. Mieliśmy wyjaśnić sobie wiele rzeczy... najpierw jednak musieliśmy znaleźć drugą pieczęć duchową, zanim zrobi to Skrzydlaty Cień. Nagle poczułam jego rękę wślizgującą się pod mój sweter i dotykającą mojej piersi. —Jestem cała brudna i pokryta krwią, zaprotestowałam słabo. Dał mi do zrozumienia że nie ma to dla niego znaczenia, a ja nie miałam serca sprzeczać się z nim o to.
Pozwoliłam by pomógł mi rozpiąć spodnie, zdejmując je. Potem odwracając nasze pozycje ulokował się między moimi nogami. —Bądź ostrożny, wciąż jesteś słaby, powiedziałam na co on pokręcił głową. Obsypał moją twarz pocałunkami a ja otwarłam się na niego, chcąc na nowo poczuć że żyję. Zadrżałam poczuwszy jak zagłębia się we mnie. Z każdym ruchem, zatapiając się głębiej i wymazując z mojego umysłu każdą myśl, każde złe wspomnienie. —Delilah, potrzebuję cię, szepnął. Jesteś jedyną kobietą jakiej zapragnąłem od czasu mojej separacji z Rhondą. Pokochaj mnie i kochaj się ze mną. Moje biodra poruszały się w tym samym tempie co jego. Moje nabrzmiałe pragnieniem piersi bolały, czułam że jeszcze chwila a eksplodują... Pochylając się, wziął jeden z moich sutków w usta i zaczął go ssać. Wystrzelił we mnie ogień podsycony przez jego język. Czułam się coraz bliżej przepaści. Gdziekolwiek spojrzałam, nie widziałam nic oprócz ognia i lodu, pasji i śmierci. —Nie mogę cię kochać powiedziałam w końcu. Nawet jeśli bardzo mi na tobie zależy, nie mogę dać ci mojej miłości. Mówiąc to w końcu zrozumiałam, co od początku szeptało mi moje serce. Wbrew wszystkiemu, zakochałam się w Chasie. Czułam się z nim bezpiecznie. Pozwoliłam by Puma złagodziła mój ból, ale moje serce należało do człowieka... —Wiec podaruj mi tylko to, powiedział Zach. Tę noc. I w ostatnim szarpnięciu dotknął mnie głęboko wewnątrz mojej istoty tak, że ujrzałam gwiazdy. Poczekałam chwilę, zanim zdecydowałam się wstać. Nadal czułam dziką pasję która nas połączyła – Pumy i Pantery, kota i Pumy, zmiennego i wróżki. Tłumiąc krzyk, podniosłam się, gdy nagle poczułam jak moje ciało przyszywają iskry. Gdy odzyskałam zmysły, odepchnęłam go delikatnie. —Muszę wstać, Zach. Muszę się ubrać. Tak szybko jak to możliwe ubrałam się, starając się wyglądać normalnie w razie gdyby Chase nas zaskoczył. —To ten detektyw, prawda? zapytał, krzyżując ramiona za głową.
Zakochałaś się w nim i boisz się że nie zrozumie. Zaskoczona bycia odkrytą, skinęłam głową. —Już o tym rozmawialiśmy, ale nie jestem pewna czy w praktyce zrozumie fakt że śpię z kimś innym. Proszę nic mu nie mów. Sama to zrobię... kiedy będę gotowa. Zachary skinął głową. —Jak chcesz ale... Delilah, powiedział nagle poważnym głosem, ale nie sądzę byś mogła z nim stworzyć prawdziwy związek. Nie łudź się. Na dłuższą metę to nie zadziała. Nawet jeśli nie jesteś świadoma tego teraz. On nie może dać ci tego wszystkiego czego potrzebujesz. Może sam nie jestem tym kogo ci trzeba, ale on tym bardziej. Zaufaj mi. Wycierając usta, zadrżałam: moja rana na nowo się otwarła. —Jestem ranna, muszę to opatrzyć, zdołałam wykrztusić. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, zadrżałam na myśl o dniu kiedy będę musiała powiedzieć Chasowi co zrobiłam.
Rozdział 20 Menolly, Camille i Trillian siedzieli przy stole w kuchni z kubkiem herbaty w ręku. Iris z szeroko otwartymi oczami słuchała opowieści mojej siostry. Usiadłam z nimi. —Zach wie o Rhondzie, powiedziałam. Podnosząc głowę, spostrzegłam że Camille mi się przygląda. Milczała, ale wiedziałam że czekała nas długa dyskusja. Spojrzałam na zegarek, była prawie siódma. Słońce wkrótce wzejdzie. Menolly poszła już do siebie. —Kiedy skontaktujemy się z królową Asterią? Przerwało nam wejście Morio, Flama i Chase'a a za nimi Venus. Był posiniaczony, ale zdawał się być w lepszej formie niż wtedy gdy go znaleźliśmy. Chłopcy pomogli mu usiąść. —Pomyśleliśmy że to może was zainteresować, powiedział Morio. Pochylając się, Venus przyjął filiżankę herbaty którą zaproponowała mu Iris. —Dziękuję wam za uratowanie mi życia. Mam wam coś bardzo ważnego do powiedzenia (obejmując kubek obiema dłońmi, zadrżał... następnie wziął łyk gorącego napoju). Hm, jak przyjemnie, słuchajcie, wiem czego szukacie. Tej samej rzeczy którą chciały odebrać mi demony. Mogę wam powiedzieć, gdzie ona jest. —Druga pieczęć duchowa? szepnęłam. Skinął głową. —Tak. To symbol naszego klanu od czasów gdy znalazł ją Einarr o Żelaznych Rękach. —Nie znalazł, wtrąciłam. Podarował mu ją Władca Jesieni jako nagrodę za zniszczenie Kyoka za pierwszym razem. Zamrugawszy Venus spojrzał na moje czoło. —Och moje dziecko, szepnął, więc go poznałaś... (wyciągnął dłoń by delikatnie pogłaskać symbol na mojej skórze). Podczas mojego stażu, odbyłem rytuał śmierci i odrodzenia. Podczas mojej podróży spotkałem człowieka, którego kroki zamieniały się w lód i ogień. Nigdy nie poznałem jego imienia ale gdy mnie dotknął, przekazał mi moce które teraz posiadam.
Skinęłam głową. —Rozmawialiśmy o zmianach pór roku, o tym kiedy słońce zaświeci a cień śmierci zniknie. Tymczasem co moglibyście mi powiedzieć o pieczęci? Musimy usunąć ją z tego świata, aby uniknąć niebezpieczeństwa że demony ją zdobędą i zdecydują się ją wykorzystać. —Poprzedni szaman dał mi ją przed swoją śmiercią (po tych słowach odsunął krzesło i wskazał na nogę na którą kulał). Pokazał mi jak ją ukryć. Przez wszystkie te wieki była ukryta w ten sam sposób. To dlatego plemię zaprzecza jej istnieniu. Szaman trzyma to w tajemnicy, ponieważ czerpie z niej swoją moc. To jedyny sposób jaki znaleźliśmy aby się chronić. Z chwilą kiedy znajdzie się w waszym posiadaniu, stracimy naszą siłę i staniemy się bezbronni. Z drugiej strony może nadszedł czas byśmy zaczęli radzić sobie sami. Nie dając nam czasu na odpowiedź, podwinął nogawkę spodni i położył rękę na łydce. Następnie nacisnął, pojawiło się nacięcie, rana zaczęła krwawić ale była czysta. Wewnątrz ukryty był czerwono – złoty kaboszon z brązu. Kiedy skinął głową podeszłam i zanurzając rękę w ranie wyjęłam go, po czym rana się zamknęła. Venus przyłożył rękę w tym miejscu, rana całkowicie się zasklepiła pozostawiając tylko ślad w postaci blizny. Przyjrzałam się klejnotowi. Tkwiąca w nim energia zalała mnie oczyszczającą falą, niwelując cały mój ból i gniew. Wzdychając, spojrzałam w górę gdzie stał Venus z zamkniętymi oczami, po chwili się odwrócił. Przez te wszystkie lata był w jej posiadaniu ale nigdy nie miał okazji by jej użyć bezpośrednio. Służył jako schronienie i osłona podobnie jak jego poprzednicy... —Drużyna Degath była z pewnością przekonana że dotykałeś talizmanu, nigdy nie przyszło im do głowy że był ukryty w twoim ciele, wyjaśniłam. —Na szczęście nie chłostali mnie niżej, wyszeptał z oczami pełnymi łez. —To pieczęć, nie mylę się prawda? zapytał Zachary wchodząc do kuchni. Zawsze się zastanawiałem dlaczego kulejesz, wyznał. Czy to oznacza że wszyscy nasi szamani potrzebowali laski? Venus przytaknął. —To jest jedna z naszych cech, pewien rodzaj wymiany w zamian za nasze moce. Nagle zaczął się śmiać. Wyglądał jakby ubyło mu lat i poczuł się lżejszy . —Lepiej skontaktujmy się poprzez lustro z Trenythem i powiedzmy mu że nadchodzimy.
Po tych słowach obie z Camille udałyśmy się na górę. Lustro działało jak marzenie, tyle że zamiast rozmawiać z Trenythem znaleźliśmy się twarzą w twarz z królową Asterią we własnej osobie. —Wyślę do was kogoś kto odbierze od was demony i pieczęć duchową, powiedziała. Mogę to zrobić od razu (odwróciła się posyłając kogoś po Trenytha). Na chwilę obecną nie możecie pokazywać się tutaj, mówiła dalej. Nie jesteście tu bezpieczne. —Wiemy że wyznaczono cenę za... zaczęłam. Królowa mi przerwała. —To nie dlatego chciałam z wami rozmawiać. Nawet jeśli jest to dobry powód. Nie, stało się coś innego... Camille spojrzała na mnie z niepokojem. Złe wiadomości były szybsze od wiatru. Cokolwiek miała nam do zakomunikowania, nie mogło być to nic dobrego. Stłumiłam pragnienie przemienienia sie i ukrycia gdzieś z dala od tego wszystkiego. —Co się stało? Wnioskując z wyrazu jej twarzy, królowa nie wyglądała na szczęśliwą... —Nie wiem jak wam to powiedzieć, więc będę bezpośrednia: Wisteria uciekła. Nie wiemy w jaki sposób, prawdopodobnie ktoś jej pomógł. Udało jej się zabić strażników i uciec z celi. —Na wszystko co święte! Prawdopodobnie spróbuje skontaktować się ze Skrzydlatym Cieniem (zwróciłam się do mojej siostry...), widać nie jest nam pisany odpoczynek, nie tym razem. —Jest gorzej, rzekła Asteria. Według naszych informatorów, dołączyła ona do klanu Elwing. —Cholera! To ten sam klan, który… —Tak, klan który torturował waszą siostrę i przemienił ją w wampira, odpowiedziała królowa biorąc głęboki oddech. Lepiej będzie jak będziecie się trzymały jak najdalej od Elqavene dopóki jej nie znajdziemy lub nie będziemy pewni że jej tam nie ma. W międzyczasie udacie się do Aladril, poprzez portal Pentangle. Tam zapytacie o mężczyznę imieniem Jareth. Zna historię Klanu Elwing. Może udzielić wam cennych informacji. Korzystając z portalu babci Kojot spotkacie się ze mną.
—Miasto proroków? Jareth? Kim on jest? zapytałam. Królowa Asteria popatrzyła na mnie przez chwilę, zanim zaczęła mówić dalej: —Droga którą kroczycie jest pełna niebezpieczeństw. Władcy elementarni nie stają po stronie słabych. Jednak wątpię byście miały wybór. A teraz skupcie się na dostarczeniu mi ciał, resztą my się zajmiemy. Trenyth, Ronyl i kilku silnych strażników pojawiło się znikąd, po czym zabrali ciała i pieczęć duchową. Obie z Camille obserwowałyśmy ich do czasu aż zniknęli. —Co powiemy Menolly? spytała moja siostra kręcąc głową. Że jej starzy wrogowie stanęli u boku Skrzydlatego Cienia? Ci sami którzy ją torturowali, następnie zamienili w wampira i pozostawili na pewną śmierć? I to że, być może, są następnymi na naszej liście osób do zabicia? —Nie jestem pewna czy to ułatwi sprawę, odpowiedziałam. Od zawsze pragnęła zemsty i doskonale ją rozumiem. Wróciliśmy do samochodu gdzie czekał Trillian. Chase wrócił do siebie by odpocząć. W całym tym zamieszaniu nie miałam ani czasu ani okazji aby z nim porozmawiać. Morio i Flam postanowili towarzyszyć Venus i Zachowi, podczas gdy dla Rhondy będzie to jej ostatnia podróż do domu. Zostaliśmy zaproszeni na pogrzeb który odbędzie się w ciągu kilku dni. Mimo smutku wiedzieliśmy że nie możemy odmówić. W końcu Rhonda poświęciła za nas swoje życie. Nie mogliśmy zlekceważyć okazji aby podziękować jej po raz ostatni i się pożegnać. —Nie mogę uwierzyć że to już dzisiaj jest przesilenie zimowe. A jutro czeka nas przyjecie u Sassy Branson. Nie mam tak naprawdę ochoty tam iść... Camille przeszła obok niskiej gałęzi z której śnieg oprószył nas obie. —Tak, ale obiecałyśmy jej że będziemy. Poza tym myślę że dobrze nam to zrobi. Musimy również koniecznie porozmawiać z Cleo o jego nowej pracy. Czuję że pokocham z nim pracować (przez chwilę wahałam się przed zadaniem jej pytania, które przyszło mi do głowy podczas naszej rozmowy z Asterią). —Powiedz... co jeśli powiedzielibyśmy Menolly o klanie krwi Elwing dopiero po przyjęciu u Sassy? Zasłużyła sobie chyba na jeden lub dwa spokojne dni, prawda? Moja siostra spojrzała na mnie.
—Będzie zła. Mam na myśli Menolly. Patrząc na mój błagalny wyraz twarzy, westchnęła. —Dobrze już dobrze, ale w razie czego bierzesz całą odpowiedzialność na siebie. W każdym razie naoglądałam się tyle pająków że wystarczy mi to do końca życia. O! jest samochód! Chodź, Iris musi na nas czekać. Szykuje nam uroczystość sezonu. Następnie ruszyła biegiem prosto w ramiona Trilliana. Początkowo był zaskoczony, ale potem przytulił ją do siebie i zakręcił nią w powietrzu by na koniec pocałować głośno. Tak oto radośni poszliśmy do domu.
Rozdział 21 Późno w nocy po odpoczynku, wszyscy udaliśmy się za Iris ścieżką która prowadziła do stawu. Droga przez las była oświetlona lampionami wewnątrz których drżały płomienie świec. Trillian, Chase, Flam i Morio podążali za nami w pełnej respektu odległości. Wszyscy oni byli teraz częścią naszej rodziny. Z tej okazji pragnęłyśmy aby byli z nami. Miałyśmy na sobie te same odświętne stroje które nosiłyśmy w Y'Elestrial podczas festiwalu przesilenia zimowego rok temu. Dzięki pajęczemu jedwabiowi z którego zostały uszyte nasze suknie, oprócz tego iż były piękne były też ciepłe. Nasze ostatnie wakacje w krainie wróżek... miesiąc później przybyłyśmy na Ziemię. Suknia Camille naśladowała kolorem księżyc, błyszczący i srebrny, wyszywany perłami i koralikami koloru kwarcu które z każdym jej krokiem zmieniały kolor mieniąc się w blasku księżyca. Moja suknia odbijała promienie słońca, ciepłe i złote z pasem koloru topazu, rękawy wyszywane były cytrynami. Menolly od stóp do głów ubrana była na czarno. Nosiła kolczyki z obsydianu i onyksu a jej usta pomalowane były na czerwono, w kolorze krwi. W trakcie składania hołdu świętemu Królowi i Królowej Śniegu, moje myśli zaczęły błądzić daleko stąd. Rzuciłam okiem na Chase'a. Wyglądał na szczęśliwego że go zaprosiłyśmy, nawet jeśli nie rozumiał co robimy. Co miałam mu powiedzieć? Wiele dla mnie znaczył. Czy porzuci mnie kiedy się dowie o mojej przygodzie z Zachem? Czy będzie zły? Co gdybym mu wyjawiła sekrety które ukrywam w sercu? Zbyt wcześnie by mu powiedzieć że go kocham, prawda? Szczególnie że nie byłam nawet pewna czym jest prawdziwa miłość. Tak wiele się zmieniło. Mój świat wywrócił się do góry nogami. Sama się nie poznawałam. Może miałam bliźniaczą siostrę, która zmarła i byłam oblubienicą śmierci w służbie Władcy Jesieni, jednak zapraszając innych do swego życia, musiałam wpierw zrozumieć co mi się przydarzyło a tym samym poznać swoją drugą połowę. Drżąc starałam się nie myśleć o swoim pojedynku z Kyoką w mojej formie Pantery ale te wspomnienia ukryte gdzieś wewnątrz prześladowały mnie raz za razem, nie pozwalając mi o sobie zapomnieć. Z lekkim okrzykiem upuściłam świecę w śnieg i poczułam jak na nowo się przemieniam.
Kilka sekund później otulona wirem kolorów, znalazłam się w salonie siedząc na podłodze w otoczeniu moich sióstr i Iris. Moje złote futro powiewało na wietrze. Czując się na powrót bezpiecznie, pozwoliłam by Camille ułożyła mnie na swoim ramieniu. Jej zapach był mi bliski i znajomy, zanurzyłam pyszczek w jej szyi, mrucząc z satysfakcji i zadowolenia. Wiedziałyśmy że liczy się każda chwila, dlatego chwytałyśmy się jej pazurami nie poddając się smutkowi i nie pozwalając by strach zawładnął nami, uniemożliwiając spełnianie naszych marzeń i udaremniając szansę na szczęśliwe życie. Wiedzieliśmy że może minąć sporo czasu nim nadejdzie noc jak ta, równie jasna i czysta. Ponownie skupiłam się na rytuale. Uspokoiwszy się odzyskałam swoją ludzką postać. W ten zdawałoby się idealny wieczór, wszystko wydawało się być w porządku, najdłuższa noc w roku... czekaliśmy by oddać hołd wschodzącemu słońcu a tym samym powitać nowy dzień, a z nim czekające na nas nowe wyzwania.