Lewis Susan Gorycz szczęścia Rozdział pierwszy Wybór niewłaściwego mężczyzny to jak zgubienie losu, na który padła wygrana na loterii. Najpierw są nad...
10 downloads
14 Views
2MB Size
Lewis Susan Gorycz szczęścia
Rozdział pierwszy Wybór niewłaściwego mężczyzny to jak zgubienie losu, na który padła wygrana na loterii. Najpierw są nadzieję, marzenia, perspektywa sięgnięcia do gwiazd. Potem nadchodzi druzgocąca rzeczywistość. Ktoś, kto zgubi los, miałby ochotę się zastrzelić. Gdy rzecz dotyczy mężczyzny, zastrzelić jego. Susannah często tak do siebie mówiła, kiedy była zdenerwowana. Zaczęło się to, zanim jej mąż, który rozbłysnął i spłonął jak meteor, znalazł się w więzieniu. Teraz zdarzało się to coraz częściej, ponieważ nie bardzo miała z kim rozmawiać. „Wybór niewłaściwego mężczyzny oznacza rezygnację ze wszystkich wspaniałych okazji, które oferuje ci życie, choć wcześniej uważałaś, że to on jest tą wspaniałą okazją". Albo: „Wybór niewłaściwego mężczyzny to pomyłka, którą popełniasz tylko raz w życiu, a przynajmniej tak ci się wydaje". Ona nie powtórzy już takiego błędu. Było to równie oczywiste jak fakt, że siedzi w autobusie numer 44, otoczona ludźmi, z pewnością w swoim czasie również dotkniętymi przez los, tyle że nie chce nic o tym wiedzieć, a ich także nie interesuje jej położenie.
Właściwie miała udany dzień. Wprawdzie nie wydarzyło się nic szczególnie ekscytującego, a nawet w miarę ciekawego, ale też nie doszło do żadnej katastrofy. Jednak była dopiero czwarta, a ona jeszcze nie odebrała poczty. Minął zaledwie tydzień względnego spokoju. Bez kolejnych problemów, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, niemożliwych do zapłacenia rachunków, co prowadziło do totalnej katastrofy. Mimo to Susannah nie ośmieliła się myśleć, że jej sytuacja się odmieniła. Nie należało kusić losu. Byłoby cudownie, gdyby mogła po prostu powiedzieć, że ma już dość i wycofuje się z gry. Może ten boski bankier, który daje jej tak fatalne karty, dobrze się tym bawi, ale ona czuje, że wyczerpała już cały swój kredyt i chybocze się teraz nad przepaścią, i to na wysokich obcasach. Kiedy patrzy w lustro, widzi, jak wypływa z niej energia, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Mogłaby być jedną z tych roślin pokazywanych w filmach przyrodniczych w przyspieszonym tempie, którym błyskawicznie rosną pączki, a zaraz potem pojawiają się kwiaty, by natychmiast uschnąć. Życie przeciekało jej między palcami. Miała dopiero trzydzieści sześć lat, ale czuła się, jak pięć-dziesięciolatka i pewnie na tyle wyglądała. To katastrofa, ponieważ niewielki sukces, jaki kiedyś odniosła, zawdzięczała po części swojej urodzie. Jej ciemne, choć teraz bardzo zmęczone oczy lśniły niegdyś radosnym błyskiem w reklamach kosmetyków. A uśmiech, odsłaniający olśniewająco białe zęby, stał się znakiem firmowym pewnej pasty. Jej zgrabna figura posłużyła do prezentacji kostiumów
kąpielowych na targach w Brighton. Jednak nie dość, że nie osiągnęła tego, o czym marzyła, to jeszcze wszystko skończyło się źle. Zatrudniająca ją firma, a także niektórzy jej klienci doszli do wniosku, że mogą nią rozporządzać, jakby była towarem. Susannah, zamiast iść na uniwersytet, postanowiła rozpocząć studia w Akademii Teatralnej i spędziła tam trzy lata. Przekonała się wtedy, że praca w reklamie bardzo się opłaca, robiło to zresztą wiele początkujących aktorek, zanim ktoś je odkrył. Ją też ktoś odkrył. Pewnego dnia, jak rycerz w lśniącej zbroi, Duncan Cates wtargnął w jej życie i poniósł ją w świat jej najśmielszych marzeń. Był utalentowanym, czarującym, ambitnym młodym reżyserem, który odniósł już sukces na West Endzie. Poznał Susannah, gdy kompletował zespół do Blondynek. Ona miała długie jasne włosy, doskonale więc nadawała się do tej sztuki. Grająca główną rolę aktorka miała mieć nie tylko wdzięk, ale również talent młodej Bardotki. Po przesłuchaniu Susannah Duncan stwierdził, że nie musi już dalej szukać i że jest w niej zakochany. Po pierwszych przedstawieniach w Bath autor Blondynek nie był zadowolony z przyjęcia swojej sztuki. Recenzenci go krytykowali, wychwalając wyłącznie reżysera, którego niezwykłe pomysły i sposób wykorzystania muzyki „całkowicie zatuszowały wady tekstu". Wynosili również pod niebiosa Susannah, zachwycając się jej chwytającym za serce aktorstwem i urzekającym, delikatnym pięknem, „które mówiło samo za siebie". Po stresie związanym z wystawieniem sztuki Duncan popadł w radosne oszołomienie, które wykraczało
poza granice rozsądku. Był tak upojony powodzeniem, miłością i kokainą, że uparł się, by dla uczczenia sukcesu pobrali się jeszcze w tym samym tygodniu. Twierdził, że są jak Roger i Brigitte; Greta i Mauritz; Spencer i Katharine* - kochankowie znani z ekranu i sceny. Wspinali się na szczyt i nic nie mogło ich powstrzymać. W następnym roku sprawy nie potoczyły się zgodnie z oczekiwaniami Duncana. Byli przecież najbardziej pożądaną parą w teatralnym światku, a nagle wszystko się odwróciło. Duncan był w takim szoku, że czasem winił za to Susannah. Natomiast w okresach kokainowej euforii jego życiowy zapał i wiara w ich wspólny sukces wprost elektryzowały. Jednak postępujące uzależnienie niszczyło karierę, finanse i urodę. Poddawał się zmiennym nastrojom. Gdy cierpiał głód narkotykowy, rozklejał się, był rozżalony albo wpadał w złość. Dochodziło nawet do tego, że podnosił rękę na żonę i groził jej przez telefon. Pewnego wieczoru wrócił do domu z zakrwawioną twarzą i połamanymi żebrami, ale nie chciał się przyznać, co go spotkało. I tak nie miało to znaczenia, ponieważ Duncan, uzależniony od kokainy, nie pamiętał nawet, kto na niego napadł. Nie był w stanie wykonywać żadnej pracy, nie wspominając już o pracy twórczej. Susannah nadal chodziła na castingi, pracowała jako kelnerka, zajmowała się sprzedażą przez telefon, układała towary w supermarketach - robiła wszystko, by zarobić na życie. Nie dostawała już żadnych znaczących ani dobrze płatnych ról.
* Roger Vadim i Brigitte Bardot; Greta Garbo i Mauritz Stiller; Spencer Trący i Katharine Hepburn.
I nagle wszystko się zmieniło. W dniu dwudziestych trzecich urodzin otrzymała wiadomość od swojej agentki, że znany producent telewizyjny, Michael Grafton, chce ją zatrudnić do dużego serialu. - Nie jest to główna, ale ważna rola - powiedziała jej Dorothy i świetnie płacą. Więc zrób na nim wrażenie. To może być zwrot w twojej karierze, a bardzo tego potrzebujesz. Susannah włożyła w przygotowania całe serce, pragnęła tej roli bardziej niż czegokolwiek w życiu. Podczas trwającego zaledwie dziesięć minut przesłuchania, kiedy musiała pokazać, jak postrzega swoją rolę i jak ją zagra, zorientowała się, że Michael Grafton jest pod wrażeniem. Okazało się, że miała rację, ponieważ zaangażował ją do serialu. Niebawem jednak okazało się, że już od czterech miesięcy jest w ciąży i sama musiała zrezygnować, jako że termin porodu zbiegł się z terminem rozpoczęcia zdjęć. W ten sposób rozwiały się i jej, i Duncana marzenia o międzynarodowej sławie, eleganckich posiadłościach i luksusowych autach. Jako bezrobotni musieli poprzestać na biletach komunikacji miejskiej i mieszkaniu w suterenie w Battersea. Mijały miesiące i lata, a sprawy szły coraz gorzej. Jedyną radością Susannah była córka Neve, którą za wszelką cenę chciała uchronić przed tym, co z powodu nałogu męża spotkało ją. Duncan przychylił się do projektu, by posłać siedmioletnią córkę do prywatnej szkoły, i nawet przez pewien czas partycypował w kosztach edukacji. Jednak stany, w jakie popadał po kokainowej euforii, były tak przerażające, że Susannah musiała często zabierać Neve do swojej ciotki Loli, bała się bowiem, że
ojciec zrobi jej krzywdę. Duncan groził, że zabije żonę lub popełni samobójstwo. Zdarzyło się, że nie mając na narkotyki, przystawił jej nóż do gardła, żądając pieniędzy odłożonych na opłacenie szkoły Neve. Wtedy Susannah wyprowadziła się razem z dziesięcioletnią córką do swojej przyjaciółki, Patsy, chrzestnej Neve. Sześć miesięcy później Duncana aresztowano pod zarzutem dostarczenia skażonej amfetaminy piętnastolatkowi, który omal nie umarł z przedawkowania. Na szczęście, chłopak wyszedł z tego i nie doznał uszkodzenia mózgu, ale za to przestępstwo płaciła cała rodzina. Duncan już od trzech lat przebywał w więzieniu i miał przed sobą jeszcze siedem, gdyby odsiedział pełny wyrok; Susannah mieszkała z Neve w małym segmencie i z trudem zarabiała na życie, a mała prawie nigdy nie wspominała ojca. Udawała, że nie martwi się brakiem listów od niego i tym, że nigdy nie wykorzystał ani jednej z przysługujących mu rozmów telefonicznych, by spytać, jak się powodzi jego rodzinie. Susannah wysiadła z autobusu, przeciskając się przez tłum wchodzących do środka pasażerów. Starała się nie myśleć o przytłaczających ją długach. Wmawiała sobie, że wszystko zmieni się na lepsze, musi się zmienić. Szła szybkim krokiem Battersea Bridge Road. Było zimno i padał deszcz, typowa londyńska pogoda w lutym. Podczas weekendu szalała burza śnieżna, rynsztoki więc były pełne błota. Wiatr ucichł dopiero w niedzielę po południu; zrobiło się pięknie jak na bożonarodzeniowej pocztówce. Poszły do parku Battersea, by ulepić bałwana. Stoczyły też bitwę na
śnieżki ze spotkanymi tam sąsiadami. Neve była zachwycona. Gdy inni poszli posilić się do ciepłej kawiarni na kanapki i gorącą czekoladę, one siedziały na ławce, drżąc z zimna i pijąc kakao z butelki, którą zabrały z domu. Susannah weszła do lokalnego marketu po mleko i jabłka, potem ruszyła dalej. Szła wzdłuż ohydnych bloków komunalnych, w których ona i Patsy spędziły dzieciństwo. Mieszkała tam nadal - teraz w nowym, niższym budynku ukochana ciotka Lola, która ją wychowała. Idąc pospiesznie, robiła w myślach listę czynności, jakie musi wykonać, zanim ponownie wyjdzie z domu o szóstej. Nienawidziła pracy w nocy, ale bez pracy w klubie nie byłaby w stanie opłacić szkoły Neve, mimo że córka otrzymała stypendium. Dziewczynka tak wiele przeszła, gdy mieszkały z Duncanem, że Susannah chciała zapewnić jej spokój i poczucie bezpieczeństwa w szkole, którą od dawna znała i w której miała przyjaciół. Jej jedynaczka nie powinna być narażona na kolejne zmiany. Gotowa była podjąć każde zajęcie, w dowolnych godzinach, by świat Neve był w miarę stabilny i dziewczynka mogła mieć to, co rówieśniczki. Susannah nie zrezygnowała ze swoich aktorskich ambicji, ale od kiedy pojawiła się Neve, obsadzono ją tylko w kilku niskobudżetowych reklamach telewizyjnych, parę lat temu dostała rolę w operze mydlanej, którą prawie natychmiast zdjęto z ekranu. Zarobione wtedy pieniądze wydobyły ją z kolejnej zapaści finansowej. Teraz jej agentka nie dawała znaku, a nawet gdyby Susannah dostała jakąś wiadomość, nie miałaby ani
czasu, ani energii na przesłuchania, nie mówiąc już o zagraniu roli. W chwilach przygnębienia, gdy myślała o karierze, jaką mogłaby zrobić, gdyby wszystko się tak fatalnie nie potoczyło, ogarniał ją żal jak po śmierci kogoś bliskiego. Miało to sens, umarła bowiem radosna, energiczna młoda kobieta, jaką Susannah niegdyś była, pełna optymizmu i gotowa na wszystko. Jej miejsce zajął ktoś inny, ktoś, kto już wkrótce nie będzie nawet w stanie utrzymać się na powierzchni. Kiedy wchodziła w uliczkę ciasno upakowanych, jednakowych segmentów, które różniły się jedynie kolorem, zadzwoniła jej komórka. Zaczęła szukać telefonu w torbie. Chociaż ich dom, od dawna nieodnawiany, wymagał natychmiastowego odświeżenia, nadal wyglądał lepiej niż okoliczne. To był ich dom, ciepły i przytulny, i mimo że miał tylko jedną łazienkę na dole przy kuchni, a frontowe drzwi otwierały się wprost na niewielki salon, miały nad głową dach, który nie ciekł i się nie zapadał. Telefon przestał dzwonić, a Susannah zauważyła przed swoim domem coś dziwnego, czego rano jeszcze nie było. Poczuła ucisk w gardle. To na pewno pomyłka, tablica Na sprzedaż wisi przy sąsiednim budynku, musiała spojrzeć na nią pod niewłaściwym kątem. Jednak z każdym krokiem ogarniał ją coraz większy strach. Tablica stała rzeczywiście przed jej frontowymi drzwiami, ale chyba znalazła się tam przez przypadek. Co prawda, zalegała z dwumiesięczną spłatą kredytu, ale deweloper nie wystawiłby tak szybko budynku na sprzedaż, i w dodatku bez uprzedzenia.
Wygrzebała wreszcie komórkę i zadzwoniła. Rozległ się radosny głos z prośbą, by poczekała na połączenie z operatorem lub wcisnęła numer wewnętrzny. Gdy znalazła się już w swoim ciepłym domu, usłyszała w komórce dźwięki pierwszej symfonii Czajkowskiego. Dobrze, że zapłaciła rachunek za gaz i światło, choć zabrakło jej pieniędzy na podatek, wodę i na spłacenie kart kredytowych. Rzuciła torbę na nieco zniszczoną, lecz wygodną kanapę zajmującą prawie pół pokoju, powiesiła płaszcz w szafie pod schodami i weszła do kuchni, gdzie stał duży okrągły stół sosnowy, a charakterystyczna dla tego typu domów szklana przybudówka zapewniała mnóstwo światła. - Halo, czy mogę w czymś pomóc? - Usłyszała w telefonie niski głos. - Mam nadzieję, że tak - odparła zajęta już rozładowywaniem pralki. - Postawiliście przed moim domem tablicę „Na sprzedaż", niewątpliwie przez pomyłkę i... - Proszę mi podać nazwisko i adres. Po podaniu swoich danych Susannah nadal przekonywała rozmówczynię, że popełniono błąd, ale kobieta kazała jej zaczekać. - Proszę się nie rozłączać - powiedziała. - Sprawdzę, o co chodzi. Susannah czekała z coraz cięższym sercem. Przekonywała siebie, że raty niespłaconego kredytu nie są tak wielkie, żeby firma chciała odzyskać dom, ogarnął ją jednak irracjonalny strach, że może go stracić. Po chwili strach zamienił się w panikę. Wyobrażała sobie teraz, co będzie, kiedy ona i Neve zostaną wyrzucone na bruk. Oczywiście, Lola wzięłaby je do siebie, ale
nie na długo. Ciotka gnieździła się w małym mieszkanku, a Neve miała już prawie czternaście lat. Powinna mieć własny pokój, który zresztą Lola już jej przygotowała, ale wtedy Susannah musiałaby zamieszkać gdzie indziej. Może któraś przyjaciółka lub koleżanka zaprosiłaby ją na krótko, ale co potem? Pats przyjęłaby je obie z otwartymi ramionami, ale przed dwoma laty przeprowadziła się do Australii. Wtedy w życiu Susannah powstała pustka, której nikt nie był w stanie wypełnić. Wiedziała, że w razie katastrofy może liczyć jedynie na przerażające schronisko pomocy społecznej, zanim znów stanie na własnych nogach, co może się okazać niemożliwe. Ale nawet gdyby się udało, Neve musiałaby zmienić szkołę. Nadzieja na własne mieszkanie jest zaś równie nierealna, jak na otrzymanie poważnej propozycji aktorskiej; pod tym względem zresztą dzieliła los większości aktorów. Usiadła przy stole, wmawiając sobie, że jeszcze nic złego się nie wydarzyło i na pewno się nie wydarzy. Jednak im głośniejszy był koncert Czajkowskiego w telefonie, tym bardziej ponure stawały się jej myśli. Jej życie rozpadało się i bez względu na podejmowane wysiłki nie mogła go ponownie złożyć. Musi nastąpić jakaś radykalna zmiana, inaczej ona i Neve całkowicie się pogrążą. Nawet, jeśli tablica Na sprzedaż została postawiona przez omyłkę, a na pewno tak było, to stała się dzwonkiem alarmowym, przypomnieniem o fatalnej sytuacji. - Pani Cates? - odezwała się kolejna kobieta. -Mówi Heidi Jameson. Mam dobrą wiadomość. Mamy tu młodą parę, która jutro chciałaby obejrzeć dom, jeśli to możliwe. Dysponują gotówką, więc moglibyśmy szybko zawrzeć transakcję.
Susannah poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg. - Przykro mi - powiedziała - ale nastąpiło jakieś nieporozumienie. Mój dom nie jest na sprzedaż. Może chodzi o któregoś z sąsiadów... - Czy rozmawiam z panią Cates? - Tak, ale ja nigdy nie kontaktowałam się z waszym biurem, nie rozumiem więc, skąd znacie moje nazwisko i dlaczego wasza tablica stoi przed moim domem. Przez chwilę panowała cisza, potem w głosie agentki dało się wyczuć pewne skrępowanie. - Rozumiem, nie chcemy mieszać się do takich spraw, może pani jeszcze omówi tę kwestię z mężem i zwrócicie się do nas, kiedy oboje zdecydujecie się na sprzedaż. - Czy... - Susannah nie mogła wydobyć głosu z gardła. - Czy chce pani przez to powiedzieć, że mój mąż się z wami skontaktował? - Tak, przed kilkoma dniami. Proszę posłuchać. Widzę, że to dla pani zaskoczenie, więc... - Czy sam przyszedł do waszego biura? - przerwała jej Susannah. - Nie jestem pewna. To nie ja z nim nie rozmawiałam. - Czy mogłaby pani to sprawdzić? To bardzo ważne. Muszę wiedzieć, czy był u was osobiście. - Proszę zaczekać. Susannah zmartwiała. Jeśli Duncan wyszedł już z więzienia, a ona o niczym nie wie, to znalazła się w koszmarnej sytuacji. Dom był na jego nazwisko, mimo że kilkakrotnie, choć bezskutecznie, próbowała przepisać go na siebie. On figurował w dokumentach jako oficjalny właściciel, ale kim w takim razie jest
ona? Dziką lokatorką? Nie! Jest również właścicielką, ponieważ przez ostatnie trzy lata spłacała kredyt, poza tym jest jego żoną, a Neve jego córką. To też miało znaczenie. On nie może sprzedać domu bez ich wiedzy, szczególnie że zbankrutował i porzucił je trzy lata temu. - Jak się wydaje - usłyszała głos agentki w telefonie - decyzję o sprzedaży zakomunikowano nam przez telefon, ale jeden z moich kolegów był u państwa w domu z panem Catesem, by dokonać pomiarów i zrobić zdjęcia. Susannah usiłowała nie wpaść w panikę. Duncan tu był? Wszedł do domu i pozwolił agentowi robić pomiary, wiedząc, że skazuje swoją córkę na bezdomność. - Chwileczkę - wtrąciła Heidi Jameson. - Właśnie się dowiedziałam, że to brat właściciela był z agentem w pani domu. Panika Susannah ustąpiła miejsca wściekłości. Już zrozumiała. Duncan nie wyszedł z więzienia, ale z jakiegoś powodu postanowił dochodzić swoich praw do domu, a Hugh, ta przewrotna gadzina, występował w jego imieniu. - Czy jest pani na linii? - spytała agentka. - Tak. Byłabym wdzięczna za szybkie usunięcie tablicy i odwołanie wszystkich wizyt. Dom nie jest na sprzedaż. Po zakończeniu rozmowy z agentką Susannah zadzwoniła do biura Hugh w Limehouse. Czekając na połączenie ze szwagrem i nie będąc pewna, czy drań nie zechce jej unikać, zaczęła wyjmować pranie i wyobrażała sobie tego oślizgłego spryciarza siedzącego przy wielkim biurku z widokiem na
Tamizę, w wytwornym otoczeniu, do którego należy również odbierająca telefony panienka. Jego firma zajmowała się importem i eksportem, co według Susannah oznaczało podejrzane interesy. Była przekonana, choć niczego mu nie udowodniono, że miał niemały udział w zaopatrywaniu Duncana w narkotyki. Umiał wywinąć się z każdej sytuacji. - Susie - usłyszała przymilny głos Hugh. Nie cierpiała tego zdrobnienia w jego ustach. - Od tak dawna cię nie słyszałem. Jak się masz? Na pewno jesteś piękna jak zawsze. Jakże mogłoby być inaczej? - W co ty pogrywasz? - Susannah była wściekła. -Wiedz, że wycofałam ofertę sprzedaży domu. Gdybyś zachował resztki przyzwoitości, choć wiem, że cię na to nie stać, nigdy byś mi tego nie zrobił. - Spokojnie. Ja tylko wypełniałem polecenie. Duncan potrzebuje pieniędzy, by znów stanąć na nogi. - Nie obchodzi mnie, czego on potrzebuje, poza tym nie odbył jeszcze nawet połowy kary. - Poprawka. Możliwe że już ją odbył. Stara się o zwolnienie warunkowe i jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo do nas powróci. - Nawet jeśli tak będzie, to niczego nie zmienia. - Susannah starała się opanować. - Ten dom należy do mnie i do Neve... - Wiesz, że to nieprawda, ale nie sprzeczajmy się. Na twoim miejscu spłaciłbym go. Nie wiem, czy Duncan zgodzi się na spłatę połowy wartości, ale mogłabyś... - On nie ma prawa nawet do połowy - ucięła Susannah. - Jeśli zechce mi znów wyciąć jakiś numer, zgłoszę się do swojego prawnika. Zresztą i tak to zrobię - warknęła, rzucając słuchawkę.
Cała się trzęsła, brakowało jej tchu. Gdyby miała prawnika... Ale ledwie może zapłacić za rozmowy telefoniczne, nie mówiąc już o innych opłatach. Będzie musiała inaczej sobie poradzić. Chciała od razu zadzwonić do bezpłatnej pomocy prawnej lub Towarzystwa Opieki nad Dziećmi, ale bała się, że Neve, która niedługo powinna wrócić do domu, usłyszy tę rozmowę. Musi poczekać z tym do jutra. Szkoda, że również do jutra nie mogły zaczekać wiadomości nagrane na pocztę głosową, ale Susannah wiedziała już, że chowanie głowy w piasek tylko pogarsza sytuację, postanowiła więc je odsłuchać. Tylko żadnych złych wiadomości, szepnęła. Cześć, kochanie - usłyszała głos swojej agentki. - Zadzwoń do mnie szybko. Mamy tu spore zmiany i chciałabym ci to osobiście wytłumaczyć. Domyśliła się, że Dorothy chce skreślić ją ze swojej listy, więc szybko przeszła do następnej wiadomości, nie chcąc pogodzić się z faktem, że i te drzwi zostały przed nią zamknięte. - Cześć, Susannah. Tu Cathy. Zamieniłam się godzinami z Felicity, więc będę przejeżdżać koło twojego domu około ósmej i mogę cię podwieźć do pracy. Napisz tak albo nie. „Tak, proszę", napisała szybko Susannah i dalej odsłuchiwała wiadomości. Kolejna była od dentysty, u którego pracowała jako recepcjonistka, trzy razy w tygodniu przed południem. Chciał wiedzieć, czy będzie mogła wziąć zastępstwo na jutrzejsze popołudnie i następny poniedziałek. Płacił jej więcej niż architekt, któremu dwa razy w tygodniu porządkowała papiery, więc szybko przebiegła w myślach swój plan
zajęć. Okazało się, że to nie będzie kolidowało nawet ze sprzątaniem w miejscowej szkole, gdzie ostatnio wzięła dodatkowe godziny. Jedynym problemem był brak snu, ponieważ w czwartki, piątki i soboty kładła się zwykle o trzeciej nad ranem. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Do domu wpadła Neve z rozwianymi długimi blond włosami i zarumienionymi od zimna policzkami. Miała dopiero trzynaście lat, ale wyglądała na szesnaście i uważała się za dorosłą. Wzrostem dorównywała matce. Były do siebie tak podobne, że ludzie oglądali się za nimi na ulicy. A przynajmniej tak było dawniej, zanim na twarzy Susannah pojawiły się oznaki zmęczenia i troski. - Cześć, jesteś już w domu! - zawołała córka, rzucając torbę na podłogę i rozsupłując szalik. - Myślałam, że przyjdziesz później. - Wracam późno jutro. Czy odwiozła cię matka Sashy? - Nie, odwiozła mnie Ping, ich gosposia. Jeździ jak szalona i wrzeszczy na innych kierowców. O co chodzi z tą tablicą Na sprzedaż? Nie mów, że jest aż tak źle. - To pomyłka - przerwała jej Susannah. - Tak myślałam. Dostałaś moją wiadomość o Barcelonie? Neve szybko zapomniała o tablicy, ale następny temat był równie kłopotliwy. - Tak, dostałam - odparła. - Jak ci minął dzień? - Świetnie. Harry Gelson napisał mi, że jestem bardzo ładna. Czy to nie wspaniałe? Szaleją za nim wszystkie dziewczyny. Nie patrz tak na mnie, mamo. To, że ty nie masz chłopaków, nie znaczy, że ja ich nie mogę mieć.
- Będziesz miała na to czas, kiedy będziesz starsza. Teraz musisz zająć się nauką. Co mu odpisałaś? - spytała z uśmiechem. - Że on też jest ładny - zaśmiała się Neve. Susannah podniosła kosz z praniem i skierowała się do łazienki, gdzie miała suszarkę. - Dużo masz zadane? - spytała córkę, która właśnie otwierała lodówkę. - Mnóstwo. Mam ten wielki projekt z dziedziny sztuki i matematykę. Czy dzisiaj nocuję u Loli? - Tak. Musisz spakować wszystko, co ci będzie potrzebne. Lola powiedziała, że ma kotlety z jagnięciny. - Na pewno dostała dzisiaj emeryturę - zażartowała Neve, gryząc marchewkę. - Zawsze kupuje wtedy kotlety. Mam włożyć pranie do suszarki? - Tak, ale nie włączaj jej. Zrobię to, kiedy wrócę z pracy. Nie musiała przypominać Neve o tym, że po północy stawki za elektryczność są niższe. Córka sama o tym wiedziała. - Uściskasz mnie? - spytała Susannah. Neve przytuliła matkę i spojrzała jej w oczy. Susannah odczuła nagły przypływ miłości i dumy. Choć nie powiodło się jej z Duncanem, to przyjście na świat córki było prawdziwym błogosławieństwem. - Stało się coś złego? - Neve patrzyła uważnie. -Widzę to po tobie. - Wszystko w porządku - zapewniła ją Susannah, mając nadzieję, że nie powróci do tematu Barcelony. - Jesteś zbyt bystra. Zajmij się praniem, a ja zapłacę rachunki przez Internet. Po kilku minutach Neve wróciła z pustym koszem i zwróciła się do matki.
- Pomożesz mi z tym projektem? Muszę go oddać jutro... I jeszcze coś. Pani Cluskey spytała mnie dzisiaj o pokaz mody. Pamiętasz, że obiecałaś znów go dla nas zrobić? Susannah siedziała przed komputerem, stojącym na prowizorycznym biurku w rogu kuchni. Miała przed oczami wyciąg z konta bankowego, który nie dawał żadnych nadziei, mogło zabraknąć pieniędzy nawet na podstawowe potrzeby. - Mamo, słuchasz mnie? - Tak, oczywiście. Chodzi o pokaz mody. Drukarka przestała działać, więc wyślę ci projekt do szkoły i tam go wydrukujesz. Neve milczała. Była spięta. - Niczego jeszcze nie zrobiłaś, prawda? - Sądziłam, że możesz pokazać to, co zrobiłyśmy ostatnim razem. Wystarczy wszystko nieco unowocześnić. Neve nie odezwała się. Susannah dojrzała wyraz rozczarowania w jej oczach i ogarnęło ją poczucie winy. - Przykro mi - powiedziała. - Ale wciąż wydajemy więcej, niż zarabiam, więc nie mogę zwolnić się z pracy, żeby zająć się czymś nowym. - W porządku - oświadczyła Neve. - Zresztą pani Cluskey stwierdziła, że gdybyś chciała, chętnie przejmie ten projekt. Powiedziałam jej, że to chyba dobry pomysł. Susannah wiedziała, że Neve jest zdruzgotana. Ostatni pokaz, jaki razem przygotowały, odniósł spektakularny sukces. - Jestem pewna, że w przyszłym roku wszystko będzie wyglądało inaczej - próbowała pocieszyć je obie.
- Nieważne. - Dziewczyna wzruszyła ramionami i zaczęła wyjmować książki ze szkolnej torby. Susannah, która już nic więcej nie miała do powiedzenia, odwróciła się w stronę komputera. Serce jej zamarło na widok znaku minus przed dwa tysiące czterdziestoma ośmioma funtami. Dobrze, że jutro na konto wpłynie sześćset osiemdziesiąt funtów za pracę u dentysty. Ta kwota nie zmniejszy znacząco jej długu, ale utrzyma stan konta na granicy debetu. - Mamo - usłyszała głos Neve. - W przyszłym tygodniu muszę przynieść pieniądze na Barcelonę. - Przypomnij mi ile - mruknęła Susannah szczęśliwa, że córka nie widzi wyrazu jej twarzy. - Siedemset funtów, ale wpłaciłyśmy już sto, więc zostało tylko sześćset. Tylko. Susannah odetchnęła głęboko. - Dlaczego musimy płacić już teraz, jeśli wyjazd jest dopiero w lipcu? - Chyba muszą wcześniej zarezerwować bilety na samolot, bo potem będzie drożej. Susannah z trudem przełknęła ślinę. Miała tylko dwa wyjścia: powiedzieć Neve, że nie może jechać do Barcelony, albo wziąć więcej pracy w klubie. Broniła się przed takim rozwiązaniem, choć bardzo ułatwiłoby jej to życie. Jednak teraz sytuacja była tak fatalna, że nie miała już wyboru. - Dobrze. W poniedziałek dam ci czek - rzekła spokojnym tonem. Neve podbiegła, by ją uściskać. - Bałam się usłyszeć, że nie mogę jechać, ale ostatnio tak dużo pracowałaś, że chyba udało ci się więcej zarobić, prawda?
- Raczej tak - skłamała Susannah, szybko wyłączając stronę z kontem bankowym. - Może więc mogłybyśmy kupić nową sukienkę na imprezę u Melindy w przyszłą sobotę? Wszyscy idą na zakupy, powiedziałam, że też pójdę, ale zrezygnuję, jeśli nie będę mogła niczego kupić dla siebie. Wyobraź sobie mamo, że Melinda zaprosiła Jasona Ricarda. On jest ekstra. Widziałaś go przecież. Bardzo mi się podoba. - Zbyt interesujesz się chłopcami - stwierdziła Susannah, wstając od komputera. - Widziałam tę sukienkę w Topshop - mówiła dalej Neve. Nie jest droga. Wydaje mi się, że kosztuje trzydzieści pięć albo czterdzieści pięć funtów. Tak czy inaczej, to nie jest dużo, prawda? A na pewno jest sporo tańsza od sukienki, którą kupuje Sasha. Kosztuje sto trzydzieści. Stanowczo za dużo. Oczywiście jest piękna i Sasha będzie w niej wspaniale wyglądać, ale jest warta najwyżej dziesięć albo dwadzieścia funtów. Pomyślałam, że jeśli kupię sobie sukienkę w Topshop, to mogłabym włożyć twoje kozaki. - Ale te buty są już stare, Neve. - Nie szkodzi. Prawie ich nie nosiłaś, a takie są teraz na topie, mamy też nowe rajstopy, które Lola wygrała w bingo. Sasha pożyczy mi naszyjnik, ten, który dostała na urodziny. Najwyraźniej Neve nie przejmuje się tym, że nie może wydawać tyle pieniędzy ile jej przyjaciółki. Albo sprawia takie wrażenie. Susannah, idąc nastawić wodę na herbatę, pocałowała córkę w jasną głowę. Dziewczynka chodziła do szkoły, w której prawie wszyscy.rodzice, samotni czy też rozwiedzeni, mieli
mnóstwo pieniędzy, przywilejów i wiele przydatnych znajomości. Neve nie miała nawet własnego laptopa i musiała korzystać ze stacjonarnego komputera matki, który Susannah kupiła tanio, bo był używany. Nie miała też iPoda i modnego smartfona, jak wszystkie jej koleżanki. I niewiele ubrań w swojej malutkiej sypialni, więc prawie nikogo do niej nie zapraszała, wiedząc, co mają inne dziewczyny w swoich wielkich pokojach. - Mam pomysł. Chodźmy w sobotę razem na zakupy zaproponowała Neve. - Zamierzałaś iść ze swoimi przyjaciółkami. - Tak, ale one stale męczą mnie pytaniami o radę. Jakby same nie wiedziały, czego chcą. - Proszą cię o radę, bo podziwiają twoje wyczucie stylu. - No tak - mruknęła Neve, wracając do swojej pracy domowej. Susannah uginała się pod ciężarem własnej bezsilności. Bała się, że z mroków wkrótce wyłonią się jakieś nowe nieszczęścia. - To nie wina Neve - tłumaczyła Susannah Cathy w drodze do Kensington. - Chce mieć to co inni, to normalne dla dziewczynki w jej wieku. Nie powinna być tego wszystkiego pozbawiona. Cathy doskonale ją rozumiała. Sama miała siostrzenicę, której matka stale narzekała na wydatki. Susannah i Cathy były w jednym wieku, lecz bardzo się od siebie różniły. Cathy, ciemna i niewysoka, miała piwne oczy i uroczy uśmiech mimo braku jednego zęba. Poznały się przed kilkoma laty podczas
przesłuchań do sztuki, która zresztą nigdy nie pojawiła się na scenie, i od tamtej pory od czasu do czasu się spotykały i plotkowały o show-biznesie. To dzięki niej Susannah dostała pracę w ekskluzywnym klubie dla dżentelmenów w Kensington. Nie była kelnerką jak Cathy ani tancerką, pracowała w biurze na zapleczu. Mimo to nie przyznała się Neve i Loli, gdzie rzeczywiście pracuje, bo mogłyby podejrzewać najgorsze. Mówiła, że trzy razy w tygodniu pomaga prowadzić kultową dyskotekę na West Endzie. Choć taką pracę przyjąłby każdy, kto jest w trudnej sytuacji, Susannah nie potrafiła przyznać się rodzinie, że podobnie jak Cathy i inne bezrobotne aktorki przyjmuje prawie wszystkie propozycje. Cathy skręciła w Beaufort Street i znalazły się w dzielnicy eleganckich rezydencji. Susannah wiedziała, że mieszkają tu przynajmniej dwie szkolne przyjaciółki Neve. Ona sama nie aspirowała do takich luksusów, jednak chciałaby zarabiać trochę więcej, by Neve nie musiała, tak jak teraz, czuć się jak uboga krewna. - Powtarzam ci po raz kolejny - odezwała się nagle Cathy - że wszystko zależy od ciebie, Susie. Dobrze wiesz, że Henry byłby szczęśliwy, gdybyś opuściła biura i zaczęła pracować w barze albo w jednym z prywatnych gabinetów restauracyjnych... - Nie ma mowy - przerwała przyjaciółce. Nie chciała nawet myśleć o podawaniu drinków topless, nie wyobrażała sobie też, że mogłaby zostać prawie nagą hostessą, szczególnie teraz, kiedy taka opcja wydawała się jedynym wyjściem. - Nie oceniam twojej pracy, ale to nie dla mnie -powiedziała.
Cathy nie nalegała więcej. Mówiły o tym już wiele razy i wiedziała, czym taka rozmowa się kończy. - Dlaczego nie chcesz pożyczyć ode mnie pieniędzy na wyjazd Neve do Barcelony? - spytała. - Oddasz mi, kiedy będziesz miała. Nie musisz się spieszyć. - Nie, dziękuję - odparła Susannah, choć poczuła wdzięczność. - Nie wiem, kiedy będę miała pieniądze, a pożyczanie od przyjaciół prędzej czy później oznacza ich utratę. Nie dodała, że od chwili wyjazdu Pats właściwie nie ma przyjaciół, których mogłaby stracić. Nie chciała bowiem urazić Cathy. Ale to nie była prawda. Miała przyjaciół, choć żadne z nich nie mogło zastąpić jej Pats. - Oferta jest nadal aktualna - stwierdziła Cathy. -Kiedy musisz zapłacić za szkołę? Masz już pieniądze? - Większość mam. Jeszcze mi trochę brakuje, ale zanim nadejdzie termin zapłaty, będę je miała. Chociaż Cathy już się nie odezwała, Susannah czuła jej sceptyczne nastawienie. Wyjęła komórkę, żeby odczytać wiadomość. Neve napisała, że pożyczyła od Loli dziesięć funtów na doładowanie telefonu. Susannah nie spytała nawet, co zrobiła z dziesięcioma funtami, które dała jej na ten cel przed trzema dniami. Dziewczyny wciąż wysyłały do siebie SMS-y, wiedziała więc, na co poszły pieniądze. Dziwne, że wystarczyły na tak długo. Po dwudziestu minutach obie weszły do jasno oświetlonej kuchni klubu, gdzie kucharz Martin i jego zespół zajęci byli pracą. Po przyjacielskich powitaniach, a w przypadku Cathy zalotnej wymianie zdań Susannah skierowała się na górę do biura, gdzie
Henry, menedżer, siedział z nogami na biurku i głośno rozmawiał przez telefon. Był to duży pokój, urządzony w surowym stylu, z dwiema skórzanymi kanapami po obu stronach kominka i perskim dywanem na ciemnej dębowej podłodze. Komputer, szafka z segregatorami i małe biurko Susannah, z którego korzystały również inne asystentki, znajdowały się w przestronnej niszy. Z niej drzwi prowadziły do prywatnego mieszkania Henry'ego. Henry, niski, korpulentny mężczyzna, był opiekuńczy i wesoły. Wszyscy go lubili: pracownicy, klienci, Susannah też. - Cześć, dobrze, że wcześniej przyszłaś - powitał ją, odkładając słuchawkę. - Teresa zadzwoniła, że jest chora, więc miałem nadzieję, że zajmiesz się dziś recepcją. Możesz być ubrana tak jak teraz, tym rozpustnikom pewnie się nawet spodoba, że jesteś zapięta aż pod szyję. Jeśli tylko znajdziesz jakieś pantofle zamiast tych człapaków, będę całkiem szczęśliwy. Susannah otworzyła szufladę, wyjęła z niej parę czarnych pantofli na wysokich obcasach, które wkładała, kiedy musiała wyjść do sali klubowej, i z uśmiechem pokazała je Henry'emu. - Doskonale - ucieszył się. - Czy odważyłabyś się włożyć gorset i pończochy Teresy? Nie? To niemożliwe? Pokręciła przecząco głową. - Myślałem, że dasz się namówić - westchnął. -Chcę cię uprzedzić, że dziś w nocy będziemy mieli dużo pracy. Oba prywatne gabinety są już wykupione, nie przyjmujemy też nowych rezerwacji do dużej sali restauracyjnej. Jeśli pojawią się niespodziewanie
inni członkowie klubu, będą jeść w barze. Nie musisz odbierać telefonów, sam co pół godziny odsłucham pocztę głosową. Wiesz, jak to działa, już to robiłaś. Jeśli chcesz, możesz skończyć o północy albo jak to robiła Teresa.popracować kilka godzin w restauracji, by załapać się na dobre napiwki. - To miło z twojej strony - odparła Susannah. Oczy jej zabłysły, choć nadal była zdenerwowana. - Jednak jeśli mogę skończyć o północy, to wolę iść do domu. Dobrze, że mogła jeszcze podtrzymywać swój status pracownicy biurowej. Gdyby doszła do wniosku, że jednak nie jest w stanie pracować jako kelnerka czy hostessa, nikt się nie dowie, że w ogóle się nad tym zastanawiała. Praca w recepcji polegała również na odbieraniu płaszczy i prowadzeniu do stolików członków klubu i ich gości, więc Susannah poszła do garderoby kelnerek, żeby zrobić się na bóstwo. Do pracy w klubie wkładała wąską czarną spódniczkę, białą bluzkę i czarny sweter z dekoltem w szpic. Wiedziała, że musi zdjąć sweter i rozpiąć bluzkę, żeby widać było kawałek stanika. Na szczęście był dość nowy, biały i koronkowy, odpięła więc kilka guzików, po czym pożyczyła kosmetyki i naszyjnik od Cathy. Jej przyjaciółka miała już na sobie strój składający się z bardzo krótkiej czarnej rozszerzanej spódniczki, samonoś-nych pończoch, czarnej muszki i czarnych szpilek, takich jak te, które włożyła Susannah. Jedna z tancerek spryskała ją Chanel 19, a inna ją uczesała i Susannah szybko zbiegła do recepcji, gdzie Henry witał już pierwszych gości. Pojawiło się ośmiu
eleganckich biznesmenów z Manchesteru, którzy przyjechali do Londynu na trzydniową konferencję na temat programów komputerowych. Zarezerwowali jeden z prywatnych gabinetów restauracyjnych. Susannah odebrała od nich płaszcze i poprowadziła przez salę z przyćmionym światłem do miejsca, gdzie czekała na nich hostessa Melanie, która miała ich zaprowadzić do tak zwanego salonu Edwarda. Melanie miała na sobie tylko przezroczyste body, z błyszczącymi cekinami w intymnych miejscach, a Susannah wyczuła natychmiast, że widok hostessy wprawił mężczyzn, po krótkiej chwili zażenowania, w stan widocznego podniecenia. Ta reakcja mogłaby ją rozbawić, gdyby nie zrobiło się jej niedobrze na myśl, że być może w przyszłości będzie zmuszona włożyć taki kostium. W recepcji zastała Henry'ego, który rozmawiał z dwoma stałymi bywalcami klubu. Poprowadziła ich do restauracji, gdzie czekała już Elodie, równie skąpo ubrana jak Cathy i Melanie. Elodie, szefowa cateringu, zaprowadziła gości do stolika. O północy klub był pełen gości i odbywał się pierwszy pokaz. Susannah wciąż przebywała w recepcji. Już wiele razy kusiło ją, by powiedzieć Henry'emu, że chce zostać po północy, ale nie mogła zdobyć się na odwagę. Bez względu na fatalną sytuację finansową nie wyobrażała sobie spaceru po klubie półnago. Rozważała też możliwość pracy w prywatnych gabinetach, gdzie nie byłaby wystawiona na widok publiczny, ale na to też nie mogła się zdobyć, wiedząc, co czasem się dzieje za zamkniętymi drzwiami. Pozostawał jeszcze egzotyczny taniec, ale nie miała
ani odpowiedniego przygotowania, ani odwagi, by się w ten sposób prezentować publicznie, więc i ta opcja nie wchodziła w rachubę. Nadzieja rozwiązania problemów finansowych była więc równie złudna jak uśmiech, którym odpowiadała na nieprzyzwoite propozycje. Wysłała wiadomość na pager Henry'ego, szef wkrótce wynurzył się z ciemnego, zadymionego baru. - Już po północy? - spytał, patrząc na zegarek. - Jak ten czas leci, kiedy człowiek dobrze się bawi. Świetnie się spisałaś, kotku. Szkoda, że nie chcesz zarobić więcej. - Kto mnie zastąpi? - Susannah, jak zwykle, w odpowiedzi na tę propozycję przewróciła tylko oczami. -Gdyby któraś z dziewczyn zaraz przyszła, zdążyłabym na autobus o wpół do pierwszej. - Autobus? - zdumiał się Henry. - Nie dostałaś dzisiaj żadnych napiwków? - Oczywiście, prawie pięćdziesiąt funtów. - Na litość boską, weź taksówkę. Nie powinnaś jeździć w nocy autobusami. Jest bardzo zimno, poza tym to niebezpieczne. - Nic mi się nie stanie. Zawsze jeżdżę autobusem. - Nie wiedziałem. Ale koniec z autobusami. Bez względu na cenę, dostaniesz zwrot za taksówki przy następnej wypłacie. Albo - dodał z szerokim uśmiechem - możesz zastąpić Melanie w gabinecie Edwarda, potem Cathy odwiezie cię do domu. Mel zarobiła już na napiwkach tysiąc funtów. - A co robiła? - Susannah uniosła brwi. - Wiesz, że nie zadaję takich pytań. No dobra. Widzę, że znów tracę czas. Do jutra i jeszcze raz dziękuję ci za pomoc.
Siedząc w zamówionej telefonicznie taksówce, Susannah patrzyła na przesuwające się za oknem ulice, ciemne i śliskie w padającym deszczu ze śniegiem. Ku własnemu zdumieniu tej nocy omal nie zrezygnowała ze swoich zasad. Nie była zresztą pewna, czy tylko zasady powstrzymały ją przed podjęciem takiej decyzji. Może to zwykłe tchórzostwo, które powodowało, że dostawała dreszczy na myśl o robieniu tego, co bez najmniejszego wysiłku przychodziło Cathy i innym dziewczynom. Wszystkie uważały się za aktorki, Susannah zresztą też, wcześniej tak właśnie o sobie myślała, dlaczego więc nie mogłaby udawać, że gra jakąś rolę? Mogłaby nawet przyjąć imię, wcielając się w fikcyjną postać. Członkowie klubu stanowiliby ekipę albo byliby aktorami, a może nawet poważnymi krytykami teatralnymi. Wtedy, cokolwiek by robiła, byłoby to tylko interpretacją roli, a nie czymś hańbiącym, o czym nie była w stanie myśleć. Będzie musiała powiedzieć Neve, że nie stać jej na opłacenie wyjazdu do Barcelony. Ta myśl sprawiła, że prawie zaczęła ponownie rozważać propozycję Henry'ego. W sobotę też nie pójdą na zakupy. Obawa przed gniewem i rozczarowaniem Neve tak przygnębiła Susannah, że chciało się jej płakać z wściekłości. Choć ciężko pracuje, nie może do niczego dojść. Będzie musiała z czegoś zrezygnować. Zapewne z zasad, a może braku odwagi, powstrzymujących ją przed obraniem jedynej możliwej drogi. Nic innego nie miała w odwodzie.
Rozdział drugi Nie! To nie w porządku! - krzyczała wściekła Neve, a łzy spływały jej po policzkach. Jej frustracja sięgnęła szczytu. Mówiłaś, że będę mogła pojechać. Wczoraj wieczorem obiecałaś, że wypiszesz czek. Mówiłaś nawet, kiedy byłyśmy u Loli, że przyniesiesz mi go dzisiaj rano, żebym od razu zabrała do szkoły, i nawet nie chciało ci się przyjść. - Przykro mi. Zaspałam - tłumaczyła się Susannah. Nie chciała, żeby Neve szła do szkoły po awanturze, dlatego z ogłoszeniem złych wiadomości wolała poczekać do wieczoru. Ale tego córce nie powiedziała. - Kłamałaś! - wrzeszczała Neve. Stała z zaciśniętymi dłońmi, a jej śliczna twarz była wykrzywiona wściekłością. - Mówiłaś, że mogę jechać. Wpłaciłaś nawet zaliczkę, a teraz zmieniasz zdanie. Poradzę sobie! Pożyczę pieniądze od Loli. - Wiesz, że ona nie ma - cicho powiedziała Susannah. Była bardzo blada i czuła się okropnie. Z trudem powstrzymywała się od płaczu. - Naprawdę myślałam, że uda mi się zebrać te pieniądze - mówiła drżącym głosem. - Przysięgam, gdybym wiedziała, że to
mi się nie uda, nie powiedziałabym, że możesz jechać, ani nie wpłaciłabym zaliczki. - Uważasz, że to cię tłumaczy? Potwierdza tylko, że jesteś do niczego. I zawsze sprawiasz mi zawód, nawet kiedy wiesz, jak bardzo o czymś marzę. Pewnie zaraz powiesz, że nie mogę też iść na zakupy, więc nie będę miała niczego nowego na imprezę. O Boże, powiesz tak, prawda? Widzę to po twojej minie. - Proszę, Neve, posłuchaj mnie. - Nie dotykaj mnie! Nienawidzę cię. Nigdy nie mamy pieniędzy i to wszystko twoja wina. Dlaczego nie masz porządnej pracy, nie jesteś prawnikiem jak mama Sashy albo maklerem giełdowym jak mama Melindy? Dlaczego musisz być cholerną sprzątaczką albo recepcjonistką i głupią aktorką, która już nawet nie chodzi na żadne przesłuchania? To żenujące. - Neve... - Nie wiesz nawet, jak się czuję, kiedy ludzie pytają, co robią moi rodzice. Czy mam im powiedzieć, że mój tata jest w więzieniu i nie chce nas znać, a moja mama w ogóle nie ma pieniędzy, że nigdy nie jemy na mieście i nie robimy niczego, co robią inne normalne rodziny? To nie w porządku. Dlaczego muszę mieć taką matkę jak ty i mieszkać w tym głupim domu, który jest mniejszy od salonu Sashy? Nienawidzę go, nienawidzę ciebie, żałuję, że się urodziłam! Córka pobiegła na górę, a Susannah zakryła twarz rękami, powstrzymując szloch. Wiedziała, że Neve od dawna czuła frustrację, która w końcu musiała znaleźć ujście, i że wcale tak nie myśli, jednak słowa córki sprawiły jej ogromny ból i pogłębiły poczucie przegranej. Ile razy miała sobie
powtarzać, że nie mogą tak żyć? Ale słowa niczego nie zmienią, musi zacząć działać albo Neve całkiem się od niej oddali. Zrobiła sobie herbatę, usiadła przy stole i znów zaczęła wytężać umysł w poszukiwaniu rozwiązania, które mogła przeoczyć. Jak zwykle, wszystkie jej pomysły kończyły się fiaskiem. Przypomniała sobie tylko, że Dorothy chciała się z nią skontaktować. Pojawił się promyk nadziei, ale szybko zgasł, gdyby chodziło o pracę, Dorothy zadzwoniłaby ponownie. Na pewno chodziło o skreślenie jej z listy klientów agencji, a czy miała dość siły, by przyjąć kolejny cios? Na pewno nie. Cień nadziei jednak powrócił. Może to nie były złe wiadomości, bo gdyby Dorothy nie chciała jej już reprezentować, zawiadomiłaby ją o tym listownie. Nie musiałaby wtedy wysłuchiwać błagań Susannah o zmianę decyzji. Postanowiła do niej zatelefonować. - Cześć, Susannah - powitała ją Ros, asystentka Dorothy. Tak, chciałyśmy się z tobą skontaktować. Saatchi & Saatchi organizuje dzisiaj w Connaught przesłuchania do reklamy telewizyjnej płatków śniadaniowych i Dorothy pomyślała o tobie. Nie oddzwo-niłaś, więc zrozumiałyśmy, że nie ma cię w Londynie. Susannah patrzyła przed siebie. Straciła okazję zarobienia pięciu tysięcy funtów za kilka dni pracy. Stała nad przepaścią. - Czy nie jest jeszcze za późno? Nie będzie dalszych przesłuchań? - Nie. Już obsadzili tę rolę. Dostała ją Linda Gooding. Można się było tego spodziewać, jest żoną dyrektora artystycznego, ale gdyby zobaczyli ciebie, sprawy mogłyby potoczyć się inaczej.
Chyba nie, biorąc pod uwagę mój obecny wygląd, pomyślała Susannah, ale nie podzieliła się tą myślą z Ros. - Dlaczego Dorothy nie wspomniała o castingu, kiedy zostawiała mi wiadomość? Natychmiast bym oddzwoniła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że bez względu na treść wiadomości powinna natychmiast skontaktować się z agentką. Mówiła tylko, że chce ze mną rozmawiać o zmianach w swoim biurze. - Rzeczywiście, ale nic ważnego, Dorothy będzie teraz przyjmować tylko niektóre zlecenia, w związku z tym odda cię chyba pod opiekę Samanthy Walsh, ale sama ci o tym powie. Teraz nie ma jej w agencji. Wiadomość o reklamie dostałyśmy później. Miała ci o niej powiedzieć, kiedy oddzwonisz. Susannah była wściekła na siebie, pozwoliła, by zawładnął nią lęk, i nie potrafiła stawić czoła zwykłej rozmowie telefonicznej. Teraz było już za późno na wyrzuty i żale. Mogła tylko obiecać sobie, że jeśli agentka znów zadzwoni, nie będzie spodziewać się najgorszego. Po zakończeniu rozmowy z Ros zaczęła się zastanawiać, czy pójść do Neve. Słyszała jej płacz, sama miała ściśnięte gardło. Tak nie powinno być, nie powinny ranić się wzajemnie. Pragnęła wziąć ją w ramiona, jak to robiła, kiedy córka była mała. Teraz jednak nie uspokoi jej pocałunkami. Postanowiła jeszcze zaczekać w obawie, że znów wybuchnie awantura. Wyjęła deskę do prasowania, by zmniejszyć piętrzącą się stertę bielizny, zanim pójdą na podwieczorek do Loli. Potem miała odprowadzić Neve do domu Sashy na Cheyne Walk; będzie dziś
nocować u przyjaciółki. Chyba że Neve się rozmyśli, wiedząc, że nie będzie mogła nic sobie kupić. Zwykle nie rezygnowała z wyjścia z powodu braku pieniędzy. Szła z koleżankami, udzielając im rad i podziwiając ich zakupy. Nie dawała po sobie poznać, jak bardzo czuła się nieszczęśliwa, dopiero w domu wypłakiwała się na ramieniu Loli lub matki. Susannah włączyła żelazko i czekała, aż się nagrzeje. Czuła suchość w gardle, nie spuszczała wzroku z telefonu. Tak bardzo pragnęła z kimś porozmawiać, z kimś, kto by ją zrozumiał i współczuł jej, nawet gdyby nie potrafił niczego doradzić. Lola była wspaniałą osobą, ale jej nie ujawniła prawdziwych rozmiarów katastrofy. Zmartwiłaby się i czułaby się równie bezużyteczna jak Susannah, więc nie było sensu tego robić. Susannah tęskniła za Pats. Ona też pewnie nie potrafiłaby rozwiązać tych problemów, ale przy niej poczułaby się silniejsza i bezpieczniejsza. Od czasu, kiedy Pats wyjechała do Sydney, czuła pustkę, której nie mogły zapełnić rozmowy telefoniczne. - Jadę tylko na rok - zapewniała ją Pats. - Chcą, żebym zorganizowała biuro i poprowadziła je, dopóki nie znajdę kogoś miejscowego. Pats dostała wielką szansę i nie mogła z niej rezygnować. Była dyrektorką do spraw marketingu amerykańskiej firmy kosmetycznej, a dzięki stanowisku w Australii osiągnęła wysoką pozycję. Odnosiła sukcesy, Susannah otrzymywała od niej entuzjastyczne mejle. Otwierała nowy biznes w mieście, w którym mieszka jej siostra z mężem i dziećmi, a niedawno osiedlili się tam również jej rodzice, którzy przed sześcioma miesiącami wyemigrowali do Australii.
Susannah nie miała nadziei na powrót Pats do Anglii, nie chciała też obarczać jej swoimi kłopotami. Przyjaciółka miała i tak wyrzuty sumienia: wyjeżdżała, akurat wtedy, gdy Duncan siedział już w więzieniu i gdy zmarł Fred, mąż Loli. - Najgorsze już minęło - pocieszała ją wtedy Susannah. - Przez alzheimera z Fredem już od dawna nie było żadnego kontaktu, więc jego odejście jest pewnego rodzaju błogosławieństwem, a nieobecność Duncana jedynie ułatwi nam życie. Susannah poczuła ucisk w gardle, gdy przypomniała sobie, że Duncan podjął próbę sprzedaży domu. Całkiem wyprowadziło ją to z równowagi. Pociechą była wiadomość, jaką otrzymała od Towarzystwa Opieki nad Dziećmi, gdzie zadzwoniła z samego rana. Poczuła ulgę, kiedy powiedziano jej, że mąż nie może wyrzucić jej i Neve na bruk. Ponadto, jeśli ma pieniądze, to musi płacić na dziecko, co w obecnej sytuacji nie wchodziło w grę, ale dobrze było o tym wiedzieć. Hugh miał mnóstwo pieniędzy, ale Susannah wolałaby umrzeć, niż cokolwiek wziąć od niego, nawet gdyby jej zaproponował, czego się zresztą nie spodziewała. Nigdy nie był hojny, nawet dla własnej bratanicy. Przysyłał Neve życzenia na Boże Narodzenie z dwudziestoma funtami w kopercie. Nie dostawała niczego na urodziny, pewnie Hugh nie miał pojęcia, kiedy są. Susannah wyprasowała białą bluzkę do pracy, spodnie i top dla Neve i postanowiła na tym skończyć. Chciała pogodzić się z córką, zanim pójdą do Loli. Na piętrze podest schodów był tak mały, że wystarczyło zrobić trzy kroki, by wejść do którejś sypialni.
Sypialnia Susannah była naprzeciwko pokoju Neve, pomiędzy nimi mieściły się toaleta i mały pokój gościnny. - Czy mogę wejść? - spytała, otwierając drzwi. Dziewczynka leżała na łóżku, twarzą do ściany, ściskając zniszczoną szmacianą lalkę, ukochaną od dzieciństwa. Inne przytulanki tłoczyły się na ramie łóżka i wzdłuż ściany. Na stojącej pod oknem toaletce porozstawiane były kosmetyki, które przysyłała jej Pats na urodziny, na Boże Narodzenie i bez okazji. Pats zawsze była troskliwa i hojna. Ściany pokrywały plakaty ze zdjęciami chłopaków z kapel i gwiazd oper mydlanych. Beckham i José Mourinho byli na honorowym miejscu. Tego ostatniego Neve powiesiła, by zrobić przyjemność matce; przyznała, że też go lubi, chociaż jest stary. Susannah usiadła na łóżku i położyła rękę na ramieniu córki. Ścisnęło się jej serce, kiedy Neve obróciła się na plecy i spojrzała na nią. Córce zawsze szybko przechodziła złość i pewnie już była gotowa przepraszać, ale Susannah chciała zrobić to pierwsza. Odsunęła włosy z zapłakanej twarzy. - Przepraszam cię - powiedziała. - Wiesz, że zrobiłabym wszystko. - Nie, to ja muszę cię przeprosić - przerwała jej Neve. - Nie powinnam była mówić tych okropnych rzeczy, wcale tak nie myślę. Jesteś najlepszą matką na świecie. - Susannah wzięła ją w ramiona, a Neve znów zaczęła płakać. - Cicho, cicho - uspokajała ją. - Nie martw się tym. Byłaś zdenerwowana. - Ale to było okropne, nikt nie powinien być niedobry dla ciebie, bo ty nigdy nie jesteś niedobra. Zresztą
w ogóle mi nie zależy na tym głupim wyjeździe. Wolę zostać z tobą. Susannah zagryzła wargę. Zbierało się jej na płacz. - Może w przyszłym roku będzie inaczej - westchnęła. - To nie ma znaczenia. Ważne jest tylko to, że jesteśmy razem. - Neve odchyliła głowę i spojrzała matce w oczy. - Mamo, ty mnie nigdy nie opuścisz, prawda? - spytała, a w jej głosie dało się słyszeć lęk. - Nie odjedziesz na zawsze, prawda? - Och, Neve - wykrztusiła Susannah. Wiedziała, że Neve straciła poczucie bezpieczeństwa, gdy opuścili ją najpierw ojciec, a potem Pats. - Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Nigdy cię nie opuszczę - zapewniła. - Jesteś pewna? - drążyła Neve, pociągając nosem. - Nie musisz wcale być bogata - stwierdziła, dotykając policzka matki ale jesteś dziesięć razy piękniejsza, wyjątkowa i mądra i nie zamieniłabym cię na nikogo innego. - Cieszę się z tego - powiedziała Susannah ze słabym uśmiechem - bo ja ciebie także bym nie zamieniła. - Wszystko będzie dobrze. - Oczywiście. Teraz mamy dużo wydatków, wiele rachunków do zapłacenia. Bardzo mi przykro, że zawiodłam cię w sprawie wyjazdu i jutrzejszych zakupów, ale w najbliższych dniach... - Wszystko w porządku, mamo. Pożyczę coś od Sa-shy na imprezę. Nosimy ten sam rozmiar, więc będzie to dla mnie coś nowego. Susannah przytuliła córkę. Serce jej pękało. - Przysięgam, że kiedy wyjdziemy już z tego dołka, wszystko ci wynagrodzę.
- Nie musisz. Wiem, jak ciężko pracujesz. Kiedy będę już na uniwersytecie, pójdę do pracy i będę zarabiać mnóstwo pieniędzy. Już nie będziemy musiały obywać się byle czym. Susannah była wzruszona, a jednocześnie martwiło ją, że Neve chce wziąć na siebie ciężar utrzymania ich obu. Zapewne straciła nadzieję, że matka zdoła wyplątać się z kłopotów. A przecież nie powinna jeszcze ani o tym myśleć, ani martwić się o matkę. - Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa - westchnęła Neve. - Nie jestem - skłamała Susannah. - Wiem, że jesteś, ale mam wspaniały pomysł. Niedawno to wymyśliłam i sądzę, że zadziała. Susannah popatrzyła na córkę czujnym wzrokiem. - To ma związek z nami. Możemy stać się bogate, a przynajmniej mniej biedne, a ty będziesz szczęśliwa. Ale to moja tajemnica. Powiem ci, kiedy przyjdzie na to czas. Susannah przytuliła córkę. Poczuła niepokój. O czwartej rano Cathy odwiozła Susannah do domu. To była szalona noc w klubie. Podobnie jak poprzedniego wieczoru, zarezerwowano oba gabinety restauracyjne oraz główną salę i bar. Był piątek, więc odbyły się dwa pokazy taneczne. Susannah ich nie oglądała, zresztą rzadko to robiła. Nie widziała sceny z gabinetu, gdzie spędziła trzy ostatnie godziny jako półnaga hostessa, przesuwając się między wyciągniętymi rękami, wymigując od siadania na kolanach i udając, że to tylko erotyczna gra, którą ona tak samo dobrze się bawi jak klienci klubu.
Kiedy jechały przez ciemne, mokre ulice Kensington i Chelsea, prawie ze sobą nie rozmawiały. Obie były zmęczone i nie bardzo miały o czym mówić, chociaż Cathy zerkała na nią, jakby chciała coś powiedzieć, tylko nie umiała znaleźć właściwych słów. Odezwała się dopiero, kiedy przyjaciółka wysiadała już z samochodu. - Prześpij się trochę. Rano to wszystko nie będzie tak źle wyglądać. Susannah wiedziała jednak, że będzie wyglądać sto razy gorzej. Podziękowała Cathy za podwiezienie i otworzyła furtkę. Tablica o sprzedaży jeszcze tam sterczała, przypominając jej o kolejnym nierozwiązanym problemie. Gdy tylko znalazła się w domu, pomknęła wprost do łazienki i puściła wodę do wanny. Może uda się jej zrelaksować w kąpieli z olejkami, które przysłała jej Pats na Boże Narodzenie. Wlała do wanny zawartość jednej z buteleczek i patrzyła, jak żółty płyn wiruje w parującej wodzie. Jej myśli także wirowały szaleńczo. Potem weszła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę. Usiadła przy stole z łokciami przyciśniętymi do ciała i złączonymi kolanami. Czekając, aż zagotuje się woda, patrzyła tępo przed siebie. Nie myślała o niczym szczególnym, przypominała sobie, co ma do zrobienia jutro, a właściwie już dzisiaj. Musiała wstać najpóźniej o dziewiątej, żeby zdążyć ze sprzątaniem w szkole. Przychodziła na trzygodzinną zmianę wraz z innymi kobietam które prawdopodobnie były w podobnej sytuacji jak ona, ale wydawało się, że dobrze sobie radzą. Czy na pewno? Trudno poznać
życie innych ludzi, rozwikłać ich skrywane tajemnice i przejrzeć kłamstwa. Teraz musiała wymyślić jakieś kłamstwo. Neve nocowała u Sashy i Susannah wybierała się tam, by dać córce pieniądze na sukienkę. Będzie musiała odpowiedzieć na pytanie, skąd je nagle wzięła. Potem pojawi się kwestia, dlaczego teraz znalazły się fundusze na wyjazd do Barcelony. Postanowiła powiedzieć, że wzięła zaliczkę na poczet pensji. Lola i Neve na pewno w to uwierzą. Nie muszą znać prawdy, sama musi unieść jej ciężar wraz z okropnym strachem, że właśnie weszła na drogę, która jest początkiem końca. - Nadal nie odpowiada - stwierdziła Neve, chowając komórkę. - Ale wczoraj pracowała do późna, więc pewnie śpi. Albo jest już w szkole. - Przypomnij mi, jaką dyskotekę twoja mama prowadzi spytała Sasha, ziewając i włączając laptopa. - Moonshine. - Rzeczywiście. - Sasha znów ziewnęła. - Matka, która prowadzi dyskotekę, musi być super. Moja też mogłaby to robić. Neve uśmiechnęła się blado. - Żebyś wiedziała, jak moja matka potrafi zrzędzić poskarżyła się Sasha, by po chwili zająć się znów swoim komputerem. - Okej, jesteśmy podłączone do Internetu. Mam sprawdzić swoje mejle czy chcesz pierwsza? - Mogę zaczekać - odparła Neve. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, na którym spała. W pokoju było jeszcze jedno łóżko, telewizor plazmowy z tunerem satelitarnym, odtwarzacz
DVD, trzy różne konsole do gier, wideo, iPod i stacja dokująca, elektroniczny keyboard. Stała tam ogromna szafa, do tego stopnia wypakowana ubraniami, że ledwie można było zamknąć drzwi. Całą długość jednej ze ścian zajmowała toaletka Sashy, zatłoczona wszelkiego rodzaju kosmetykami Chanel, Bobbi Brown czy Lancóme. Dziewczyna miała też własną łazienkę z dwiema umywalkami i wielką kabiną prysznicową, w której mogła się nawet położyć, niczym w saunie. - Dziewczęta, jesteście ubrane? - rozległ się wesoły głos. Przyniosłem wam śniadanie, ale musicie otworzyć mi drzwi. - Już idę - zawołała Neve, zrywając się z łóżka i wkładając jeden ze szlafroków Sashy. - Przyniosłem wam muesli, tosty i croissanty -oznajmił ojciec Sashy, wnosząc tacę. - I sok pomarańczowy. Dobrze się wam spało? - Świetnie, dziękuję - odparła Neve, robiąc miejsce, by mógł postawić tacę na łóżku. - Gdzie mama? - spytała Sasha, spoglądając na ojca przez ramię. - Musiała iść do biura. Ping ma wolny dzień, więc ja przygotowałem śniadanie. Ale za pół godziny wychodzę na siłownię, a potem będę miał dużo pracy. - Miałeś nam pomóc w matematyce - przypomniała mu córka. - Wiem. Spotkajmy się w kuchni o jedenastej. Może być? - Świetnie. Możesz już iść. Neve roześmiała się, kiedy pan Phipps mrugnął do niej, po czym chwycił Sashę za ramiona i potarł jej policzek nieogoloną brodą.
- Przestań - zaprotestowała, próbując odepchnąć ojca. - Jesteś okropny, drapiesz, a to boli. Neve lubiła przyglądać się ich zabawom. Roześmiała się znowu, kiedy ojciec wziął Sashę na ręce i rzucił na łóżko. Zawsze był wesoły, w przeciwieństwie do matki Sashy, która wszystko traktowała poważnie. Pewnie dlatego, że jest prawniczką myślała Neve - natomiast pan Phipps kieruje czymś związanym z muzyką w Internecie, więc jest cool. Po wyjściu ojca Sasha rzuciła się na muesli, a Neve zaczęła sprawdzać swoje mejle. - O rany! Jest coś od Jacksona! - pisnęła podekscytowana. - Co pisze? - Na pewno przyjdzie dziś na imprezę u Melindy i chce wiedzieć, czy też tam będę. - Nie odpowiadaj mu od razu - ostrzegła ją Sasha, widząc, że Neve zaczyna wystukiwać odpowiedź. -Pomyśli, że jesteś zainteresowana. - Masz rację. - Neve szybko oderwała palce od klawiatury. Nie rozumiem, co mnie napadło. - Harry Gelson też tam będzie. Musisz zdecydować, na którym ci bardziej zależy. - To co mam zrobić? Obaj mi się podobają. - Kłopot ładnych dziewczyn. Masz chłopaków do wyboru. - Jakbyś ty była brzydka! Wcale tak nie uważam. Sasha uśmiechnęła się szeroko, pokazując aparat na zębach, a Neve aż pisnęła, kiedy przyjaciółka zrobiła zeza. Miała bladą cerę i nieciekawy kolor włosów i nie mogła konkurować z urodą Neve, jednak
z makijażem i w modnym ubraniu wyglądała pociągająco. W każdym razie tak uważała Neve. - To na pewno Melinda - stwierdziła Sasha, kiedy zadzwoniła jej komórka. - Powiem jej, żeby szybko do nas przyszła. Sprawdź, kto jest na linii. Może będziemy chciały z nim porozmawiać. Neve pochyliła się nad komputerem, a kiedy Sasha zakończyła rozmowę, wstała, by wziąć sobie sok. - Powinnam znów zadzwonić do mamy - powiedziała, odstawiając szklankę. - Zostawiłaś jej wiadomość. Zadzwoni, kiedy się obudzi albo będzie miała przerwę. - Chyba tak. Tylko że wczoraj wieczorem, zanim wyszła do pracy, trochę się pokłóciłyśmy. - Wzruszyła ramionami i wróciła do komputera. - Właśnie sprawdziłam, czy nie ma wiadomości wiesz od kogo. Sasha nie od razu się zorientowała, o kogo chodzi, dopiero po chwili w jej oczach zabłysło zainteresowanie. - No i co? - Nic. - Neve pokręciła głową. - A co zrobisz, jak odpowie? - Nie wiem. Jeszcze o tym nie myślałam. O, to ona! - wykrzyknęła Neve, chwytając dzwoniącą komórkę. - Cześć mamo, dzwoniłam do ciebie. - Przepraszam, miałam wyłączony telefon. Wszystko w porządku? - Tak, jest super. Właśnie jemy śniadanie. Jak ci minęła noc? - Dobrze. Późno wróciłam. O której idziecie na zakupy? - Koło pierwszej.
- Postaram się wcześniej do was podjechać i dać ci pieniądze. Powinnaś mieć coś nowego na dzisiejszy wieczór. Czy ty i Sasha zostajecie na noc u Melindy? - Tak. Dlaczego nagle zmieniłaś zdanie? - Tak po prostu. Muszę już iść. Pozdrów Sashę i nie zapomnij zadzwonić do Loli, żeby powiedzieć jej dzień dobry. Po zakończeniu rozmowy początkowa radość Neve przerodziła się w niepokój. - Co się stało? - spytała Sasha. - Nie wiem. Wydawało mi się, że wcześniej płakała. Mówiła przez zatkany nos. - Może jest zaziębiona. - Może - przyznała Neve. Czuła, że coś ją ściska za gardło. Odwróciła głowę. Musiała sprawić, żeby jej matka poczuła się szczęśliwa. Podjęła taką próbę, ale dotychczas bez rezultatów. Może należało jeszcze trochę poczekać. Szare oczy Loli wpatrywały się we wchodzącą do kuchni Susannah. Miała przenikliwy wzrok. Na jej z lekka tylko pomarszczonej twarzy pojawił się wyraz troski. Takiego powitania Susannah się zresztą obawiała. Chociaż uśmiechała się wesoło, wyraz twarzy ciotki się nie zmienił. - Co się stało? - spytała Lola. - Zanim coś powiesz, pamiętaj, że zbyt dobrze cię znam, żeby zadowolić się byle czym. - Po prostu jestem zmęczona. - To już wiem. Kto nie byłby zmęczony, gdyby pracował tyle godzin i wstawał o siódmej rano. O której wróciłaś wczoraj do domu?
- Późno, ale prześpię się trochę po południu, przed wyjściem do pracy. Na samą myśl o przekroczeniu progu klubu Susannah czuła ucisk w żołądku, ale musi tam pójść. Lola nie zadawała więcej pytań, wkładała do lodówki przyniesione przez Susannah produkty. - Neve zostaje dziś na noc u Melindy? - spytała. - Pozwoliłam jej na to, bo Melinda urządza imprezę. Jutro przyjdziemy do ciebie na lunch, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - No, myślę. U kogo zjadłybyście lepszą niedzielną pieczeń? Susannah uśmiechnęła się i objęła ciotkę. - Nawet gdybyśmy miały dokąd pójść, wybrałybyśmy ciebie. Lola trzymała ją przez chwilę w objęciach, klepiąc lekko po plecach, jak to robiła, kiedy siostrzenica była dzieckiem. Susannah czuła, jak łzy napływają jej do oczu, na szczęście zanim zdążyła się rozpłakać, Lola ją puściła. - Co z tym prasowaniem, które miałaś tu przynieść? zainteresowała się Lola, stawiając czajnik na gazie. - Przyniosę je jutro i podzielimy się pracą - odpowiedziała Susannah. Dopiero po chwili, obojętnym tonem, zadała ciotce pytanie. - Czy Neve wspominała, że pokłóciłyśmy się wczoraj przed przyjściem do ciebie? - Tak, mówiła. Wstydziła się tego, co ci powiedziała. Zapewniłam ją, że jeśli przeprosiła i na przyszłość postara się pomyśleć, zanim coś powie, to wszystko będzie w porządku.
- Mówiła, że chodziło o wyjazd do Barcelony? - Tak, ale twierdziła, że jej na tym nie zależy. -Z wyrazu twarzy Loli można było wyczytać, że nie uwierzyła Neve. Szkoda, ale musimy liczyć się z sytuacją. - Zmieniłam zdanie - wtrąciła Susannah, chcąc to mieć już za sobą. - Uważam, że powinna pojechać, więc postanowiłam pożyczyć pieniądze. Lola patrzyła na nią zwężonymi oczami. - Pomyślałam, że wezmę z pieniędzy odłożonych na opłatę za szkołę. - To śliska droga w dół - stwierdziła Lola z ponurym wyrazem twarzy. Susannah odwróciła się na chwilę. Wiedziała, że droga, na której się znalazła, była stokroć niebezpieczniejsza. - Neve powinna korzystać z niektórych okazji -powiedziała. Bogu tylko wiadomo, z ilu musi rezygnować. - Jak zamierzać spłacić to wszystko? - Dam sobie radę. Nie musisz się martwić. Powiedz mi, ile ci jestem winna. Wiem, że Neve pożyczyła dziesięć funtów na doładowanie telefonu. Czy jest jeszcze coś? - Nie, to wszystko. - A bilet na loterię? Pewnie go kupiła, bo zawsze to robi. - Wzięłyśmy go do spółki. Nie będę się upominać o pięćdziesiąt pensów. - I tak ci wszystko oddam. - Susannah położyła na stole dziesięciofuntowy banknot i monetę o wartości dwóch funtów.
Lola przewróciła tylko oczami i zajęła się herbatą. Zaniosła dwie filiżanki do pokoju dziennego, gdzie Susannah stała już przed kominkiem gazowym, z uśmiechem przeglądając album, który znalazła na kanapie. - Jak się tu znalazł? - spytała, odczuwając przyjemne uczucie nostalgii przy przewracaniu stron. - Nie widziałam tych zdjęć od lat. - Neve chciała je obejrzeć. Uwielbia słuchać o tym, jaka byłaś i co robiłaś w jej wieku. Susannah uśmiechnęła się. Ona też męczyła kiedyś Lolę, żeby opowiedziała jej o matce. Przerzucała bezmyślnie strony albumu, nie patrząc na fotografie. Myślała o tym, jak inne byłoby jej życie, gdyby rodzice i młodszy brat nie zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miała pięć lat. Nie skarżyła się na brak miłości, ponieważ od Loli i Freda dostawała ją w nadmiarze, ale często zastanawiała się, co teraz by robiła, gdyby rodzice żyli. Gdzie i kim by była? Nie pojechała wtedy z nimi, bo miała wietrzną ospę, została z Lolą i Fredem. Rodzina wybierała się do parku Longleat na safari i inne atrakcje bożonarodzeniowe. Jonathan miał dopiero trzy lata, ale wiedział, jaka wspaniała czeka go wycieczka: zobaczy Świętego Mikołaja, mnóstwo prawdziwych zwierząt i pojedzie kolejką przez jaskinię. Był tak podniecony, że zła i sfrustrowana Susannah z zazdrości mocno go uderzyła. Nawet teraz, choć upłynęło już przeszło trzydzieści lat, pamięta jego wykrzywioną w płaczu buzię i słyszy ostry głos matki zapowiadający, że jeśli się nie poprawi, nie dostanie żadnych prezentów na gwiazdkę. Ona też się rozpłakała i, jak zwykle,
pocieszał ją ojciec, który zawsze spieszył na pomoc, kiedy jego mały aniołek był nieszczęśliwy. Zdawała sobie sprawę, że nonsensem są wyrzuty sumienia po tylu latach, ale nic nie mogła na to poradzić. Nawet nie powiedziała „przepraszam", zanim odjechali. Dlatego teraz nigdy nie odkłada na później przeprosin po kłótni. Nie robią tego też Lola i Neve. Obie wiedziały, jak po tej tragedii bolał Susannah fakt, że nie pogodziła się z matką i bratem. Rzadko teraz o tym wspominała, ale prawie codziennie myślała o swojej rodzinie i zastanawiała się, jak blisko mogliby ze sobą być. Dlatego też nie chciała, żeby Neve była jedynaczką, jakby dwójka dzieci mogła wskrzesić to, czego ona i Jonathan nie mogli doświadczyć. Neve też pragnęła mieć rodzeństwo, ale Duncan nigdy nie nadawał się na ojca, a szanse na znalezienie sobie kogoś innego były równie realne jak opowieści, które będzie sobie wymyślała dziś w nocy, zdejmując w klubie ubranie.
Rozdział trzeci We wtorkowe południe Susannah wpadła do domu po porannej pracy u architekta. O drugiej powinna być w recepcji u dentysty. Miała dzisiaj na lunch pyszną zupę z pasternaku, którą w niedzielę ugotowała Lola, i kawałek chrupkiego pieczywa. Postanowiła posmarować chleb masłem, powinna przybrać na wadze. Kiedy tylko pomyślała o tym, jak teraz eksponuje swoje ciało, natychmiast straciła apetyt i zalała ją fala wstydu. Postawiła zupę na ogniu i włączyła komputer, by poszukać innej pracy, w nadziei że jakimś cudem znajdzie zajęcie, które zrekompensuje utratę zarobków w klubie. Pomyślała z rozpaczą, że przypomina to wysyłanie listu do Świętego Mikołaja. Można próbować, ale szanse były równie prawdopodobne jak oczekiwanie, że sam święty wejdzie do niej przez komin w Wigilię Bożego Narodzenia. Zdążyła otworzyć Google, kiedy zadzwonił telefon i jednocześnie zagotowała się zupa. Podbiegła do kuchenki, przykręciła gaz i chwyciła słuchawkę. - Halo, tu Susannah Cates.
- Cieszę się, że sama odbierasz. Bałam się, że usłyszę automatyczną sekretarkę. Jak się miewasz? - usłyszała wesoły głos. - Pats! - wykrzyknęła Susannah. - Jak cudownie cię słyszeć. Jak się masz? Przepraszam, że nie dzwoniłam, ale... - Nie przejmuj się, obie byłyśmy zajęte, a mejle to tylko półśrodek. A ja chciałam cię usłyszeć i zobaczyć. Susannah nie wierzyła własnym uszom. - Czy to znaczy, że przyjeżdżasz? - zawołała. Nie mogłaby sobie wyobrazić lepszej wiadomości. - To znaczy, że zobaczysz mnie, jeśli podejdziesz do drzwi. Susannah z bijącym sercem i oczami pełnymi łez podbiegła do frontowych drzwi, nie do końca pewna, czy to nie sen. - Och, mój Boże - łkała, wpadając w ramiona Patsy. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. - Na to wygląda - odparła Patsy, ściskając przyjaciółkę, a w jej zielonych oczach też błyszczały łzy. Krótkie, rudawobrązowe włosy o kolorze jesiennych liści okalały jej drobną twarz. Miała na sobie sztuczne futro i długie skórzane buty, była szczupła i elegancka jak przystało na dyrektorkę firmy kosmetycznej. Niegdyś to Susannah uchodziła za prawdziwą piękność... - Kiedy przyjechałaś? - pytała Susannah, przyglądając się przyjaciółce. - Dlaczego mnie nie zawiadomiłaś? - Decyzja zapadła w ostatniej chwili, chciałam wysłać mejla, ale w końcu wolałam zrobić ci niespodziankę.
- Doskonale ci się to udało. Wyglądasz wspaniale i tak wytwornie. Najwyraźniej Australia dobrze ci służy. - Możliwe - rzuciła Pats z ironicznym błyskiem w oczach. Chociaż nie jestem pewna, czy ja dobrze służę Australii. Ale porozmawiamy o tym później. Teraz wolałabym wejść do środka, bo na dworze jest zimno, i otworzyć szampana, jeśli masz trochę czasu. Zachwycona tą propozycją Susannah nagle się zachmurzyła. - Przykro mi. Nie mam ani szampana, ani wina. - Nie myślisz chyba, że przyszłam z pustymi rękoma obruszyła się Pats, wchodząc do pokoju i zdejmując dużą torbę z ramienia. - Och, jak cudownie - rozpromieniła się nagle. -Ciepło i pełno wspomnień. To taki przyjazny dom. Zawsze go uwielbiałam, tylko bez Duncana. Dlaczego go sprzedajesz? - Nie sprzedaję - odparła Susannah. - Tę tablicę usuną dziś po południu, ale później ci o tym opowiem. Daj mi płaszcz. Jaki piękny! Kupiłaś go w Sydney? - Tak, a jeśli ci się podoba, jest twój. - Ależ nie to miałam na myśli. - Susannah zrobiła wielkie oczy. - Wiem, że nie, ale mam drugi, prawie taki sam, więc uznaj to za przedwczesny prezent urodzinowy lub też spóźniony, jak wolisz. Szampan nie jest wystarczająco zimny, ale trudno. Kieliszki masz tam gdzie zawsze? Susannah trzymała płaszcz i patrzyła z uśmiechem, jak przyjaciółka porusza się w kuchni, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała.
- Kiedy przyjechałaś? - spytała. - I gdzie się zatrzymałaś? - Przyleciałam wcześnie rano i od razu pojechałam do Ritza. Patsy popatrzyła z ukosa. - Tłumaczy mnie tylko to, że hotel jest blisko londyńskiego biura i firma mi go zamówiła. - W takim razie nie spytam, czy chciałabyś zamieszkać u mnie - stwierdziła Susannah żartobliwym tonem. - I tak wiesz, że byłabyś tu mile widziana. Jak długo będziesz w Londynie? - Kilka tygodni. Potem jadę do Paryża. Powinna cię ucieszyć wiadomość, że będę tam pracować od przyszłego miesiąca. Susannah była uszczęśliwiona. Co prawda to nie Londyn, ale o wiele bliżej niż Sydney i w tej samej strefie czasowej co Anglia. - To najwspanialsza nowina, jaką usłyszałam od niepamiętnych czasów. Czy to awans? - Nie musisz oddawać mi honorów - powiedziała Patsy z szerokim uśmiechem - ale wiedz, że rozmawiasz z nowym wiceprezesem Bryce Beauty na Europę. - Napełniła kieliszki i podała jeden Susannah. Susannah patrzyła na przyjaciółkę zdumionym i pełnym podziwu wzrokiem. - Jesteś niesamowita. Kto by pomyślał, że te studia biznesowe tak daleko cię zaprowadzą? - A także znajomość francuskiego - przypomniała jej Patsy. To zasadnicza umiejętność w mojej nowej pracy we Francji. Firma jest amerykańska, ale tam wszystko odbywać się będzie po francusku, tylko stanowiska będą miały angielskie nazwy. Ciekawe, jak zareagują na szefa z zagranicy, i do tego kobietę.
We Francji chyba dobrze trzyma się tak zwany szklany sufit... - To będzie dla nich szok - zażartowała Susannah. - Zobaczymy. Claudia Bryce zawsze obalała bariery obyczajowe i dzięki temu zrobiła karierę. A właściwie powinnam ci podziękować, przedstawiłaś mnie Claudii szesnaście lat temu, kiedy reklamowałaś jej nową linię kosmetyków do oczu. A więc twoje zdrowie, zdrowie Claudii i za mój powrót do Europy. - Twoje zdrowie także - dodała Susannah, trącając się z nią kieliszkiem. Za godzinę miała być w pracy, jeszcze nic nie jadła, czy powinna pić szampana? Co tam, pomyślała, wychylając kieliszek, i roześmiała się radośnie, kiedy Patsy wzięła butelkę, by ponownie napełnić kieliszki. - Ryzykowałaś, przychodząc bez zapowiedzi -stwierdziła Susannah, patrząc na bąbelki tworzące się w kieliszku. Wpadłam do domu tylko na chwilę, by zajrzeć do komputera. - No to już się przyznam. Byłam u Loli i wiedziałam, że jesteś w domu, bo powiedziałaś jej to przez telefon. - Patsy patrzyła na przyjaciółkę zwężonymi oczami. - Opowiedziała mi o sprawach, o których nie pisałaś w mejlach. - Nachmurzona zmarszczyła brwi. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jest ci ciężko? Wiesz przecież, że bym ci chętnie pomogła. - Lola przesadza - broniła się Susannah. - Poza tym nie miałam zamiaru wypłakiwać się w mejlach, wiedząc, że tobie dobrze się układa. Duma mi na to nie pozwalała. - Nagle przypomniała sobie, że duma z niej opadła wraz ze zdejmowanym w klubie
ubraniem. - Co prawda niewiele mi z niej pozostało - dodała. Ale nie mówmy o tym. - Wręcz przeciwnie, musimy o tym porozmawiać. Lola powierzyła mi zadanie. Mam się dowiedzieć, czym się martwisz, ponieważ jest przekonana, że tak jest, i to jej nie daje spokoju. Przede wszystkim pozwól mi zapłacić za szkolną wycieczkę Neve, żebyś mogła oddać to, co wzięłaś z jej szkolnego funduszu. - Lola nie powinna była ci o tym mówić, poza tym to żaden problem. - Susannah przyjęła postawę obronną. - To jest problem, i Lola ma rację. Kiedy zaczniesz brać stamtąd pieniądze, na pewno ucierpi na tym edukacja Neve. Jestem jej chrzestną matką i nie mogę do tego dopuścić. Nie protestuj. Dobrze pamiętam czasy, kiedy byłam bez grosza, a tobie i Duncanowi dobrze się powodziło. Daliście mi wtedy pieniądze... - Jeśli sobie dobrze przypominam, chodziło o pięćdziesiąt funtów, a było to wieki temu. - Nie w tym rzecz. Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i nie pozwolę ci wplątać się w sytuację bez wyjścia. Słysząc to, Susannah nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. - Sądzę, że już się w nią wplątałam. Mogę z tego wyjść, ale... Myśl o tym, do czego się posunęła, spowodowała, że głos się jej załamał. Nikomu by się do tego nie przyznała, chyba nawet Pats. - Nie przejmuj się, wiesz, że nic nie potrafi mnie zaszokować. Susannah uśmiechnęła się blado i spuściła wzrok. Miała suche, ściśnięte gardło. Jeśli coś powie, to słowa
nabiorą realnego kształtu i będzie musiała się z tym zmierzyć. - W zeszłym tygodniu - zaczęła, wpatrując się w kieliszek, jakby chcąc w nim utopić swoje poniżenie. - Pokłóciłyśmy się z Neve... Właściwie... to nie ma z nią nic wspólnego. To ja chciałam, żeby miała wszystko, czego potrzebuje, czy też to, co mają jej przyjaciółki. - Susannah wzięła głęboki oddech. Zawsze mogłam. Inne dziewczyny to robią, taką mają pracę, wiedzą, czego się od nich oczekuje, i dobrze się z tym czują. Ja... byłam przekonana, że nigdy się nie odważę. - Mówimy o klubie, w którym pracujesz? - delikatnie wtrąciła Patsy. Susannah skinęła głową. - Ale zrobiłam to. W zeszły piątek chyba sięgnęłam dna albo spanikowałam, albo... Nie wiem, co sobie myślałam. Miałam uczucie, że wszystko dokoła mnie wali się w gruzy, i jeśli szybko nie zdobędę pieniędzy, to koniec. Neve będzie musiała zmienić szkołę, stracimy dom, Lola rozchoruje się ze zmartwienia. Wszystko się waliło, byłam strasznie zmęczona i... - Susannah z trudem przełknęła ślinę i mocno zacisnęła dłonie. - A rozwiązanie problemu było w zasięgu ręki. W sumie nie okazało się to takie trudne, wystarczyło tylko grać. To nie musiałam być ja, więc nie byłam sobą. Ktoś inny wszedł do prywatnej sali restauracyjnej, by podać jedzenie i alkohol grupie na wpół pijanych amerykańskich prawników. Przybrałam imię Trudie, a kiedy mnie dotykali, chichotałam i wdzięczyłam się, bo tak robiłaby Trudie. To zabawowa dziewczyna, której nie przeszkadzały wyciągające się do niej
łapy facetów, wyznaczyła tylko nieprzekraczalną linię poniżej pasa. Gdyby zechciała, mogłaby mieć nawet tysiąc funtów z napiwków. Tymczasem zarobiła czterysta w piątek i pięćset w sobotę. Jeden z mężczyzn proponował jej dwa tysiące funtów gotówką, gdyby poszła z nim do hotelu. Ona... Wydawało się. To mnóstwo pieniędzy i gdybym mogła pozostać Trudie, ale maska już ze mnie opadała. Stawałam się znów sobą i pragnęłam jak najszybciej stamtąd wyjść. Byłam przerażona tym, co zrobiłam, a jeszcze tamta pokusa. Pomyślałam, że tak się wszystko zaczyna, że zawładnie mną Trudie i pewnie następnym razem pójdzie z klientem do hotelu. Te pieniądze, w żywej gotówce, bardzo łatwo przychodzą, a zrobiło się tak strasznie. Aż tak nisko upadłam przyznała Susannah, patrząc na Patsy, a oczy jej pociemniały z żalu i wstydu, choć próbowała zdobyć się na uśmiech. - Tak wykorzystuję teraz moje aktorstwo. Chowam się za wymyśloną postacią, żeby... - Przestań - przerwała jej Patsy. - Można by pomyśleć, że popełniłaś jakąś okropną zbrodnię, a ty pozwoliłaś tylko kilku facetom, by zobaczyli cię nagą. - Topless. - Takie coś już prawie nikogo nie szokuje. Wciąż widzisz to na plaży, w kolorowych pismach. - Ale ja pozwoliłam, żeby mnie dotykali. - Nie przejmuj się tym, wszystkie robiłyśmy rzeczy, których na drugi dzień żałowałyśmy. A jeśli ktoś cię złapał za cycki, to jeszcze nie powód, by umierać ze wstydu. - Może tobie się tak nie wydaje, ale ja czułam, że przekroczyłam jakąś niewidzialną granicę i...
- Okej. Rozumiem, że to nie jest to, co chciałabyś robić, ale próbuję ukazać ci wszystko z innej perspektywy. Zrobiłaś to, co uznałaś wtedy za konieczne, ale kiedy miało do czegoś dojść, oparłaś się pokusie dużych pieniędzy. - Ale co będzie następnym razem? To naprawdę mnie przeraża. - Nie będzie następnego razu. Kiedy masz tam znowu pójść? - W czwartek. Powiedziałam Henry'emu, że będę tylko w biurze. Nie ośmielę się znów wystawić na pokusę, bo gdyby Neve czegoś potrzebowała albo pojawiłby się nieoczekiwany rachunek do zapłacenia. - Nie będziesz tego więcej robić, zapomnij o tym. Dam ci pieniądze na wycieczkę Neve, a jeśli będziesz miała nieprzewidziane wydatki, też się tym zajmę. I żadnych sprzeciwów. Sama wiesz, że zrobiłabyś to samo dla mnie, gdyby sytuacja była odmienna. - Ale pożyczanie od przyjaciół. - Kto mówi o pożyczce? - Pats uciszyła Susannah gestem, kiedy ta chciała zaprotestować. - Ta sprawa jest już załatwiona, więc zostaną ci pieniądze z napiwków. Ja wydałabym je na szaloną noc w mieście albo na odlotowe ubranie, a może na weekend w spa. W zasadzie dobrze zrobiłoby ci połączenie wszystkich trzech. - Od kiedy jesteś moją czarodziejską matką chrzestną, Patsy Lovell? - spytała z uśmiechem Susannah, kręcąc głową. - Jestem chrzestną Neve, teraz opowiedz mi o niej, bo z jej mejli, podobnie jak z twoich, trudno się czegokolwiek dowiedzieć.
- Jest cudowna. Chwilami zachowuje się jak pyskata nastolatka, czemu trudno się dziwić, ale świetnie jej idzie w szkole. Zdziwisz się, kiedy ją zobaczysz. Jest zatrważająco dorosła. Czasem, kiedy na nią patrzę, nie mogę uwierzyć, że ta szczupła, wysoka młoda dziewczyna jest moim małym dzieckiem. Interesuje się chłopcami, muzyką, makijażem, lubi chodzić na imprezy. Robi to samo co my, kiedy byłyśmy w jej wieku. Wspomnienia z wczesnych lat młodości wywołały uśmiech na twarzy Patsy. - Czy widuje się z Duncanem? - spytała. - Nie. - Susannah pokręciła głową. - Nie chciał, żebyśmy przychodziły do więzienia. Nie protestowałam, bo też wolałabym, żeby mała nie znała takich miejsc. Patsy nigdy nie lubiła Duncana, więc nie kontynuowała rozmowy. - Byłoby jednak dobrze, gdyby w jej otoczeniu był jakiś mężczyzna, nie uważasz? - spytała. - Już mnie to nie interesuje - stwierdziła Susannah z gorzkim uśmiechem. - Zrobiłam to raz i o jeden raz za dużo. - Nikt się koło ciebie nie kręci? - Absolutnie nikt, a nawet gdybym chciała kogoś mieć, a naprawdę tego nie chcę, to tak się składa, że pracuję prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę i w ogóle nie mam czasu. Teraz też niedługo muszę iść na dyżur do dentysty, więc powinnyśmy zmienić temat, bo jeszcze nie rozmawiałyśmy o tobie. - Dostałam awans, wróciłam do Europy i mam dwa eleganckie płaszcze. To chyba wyczerpuje temat. - Dobra, dobra - prychnęła Susannah. - Przecież cię znam. Na pewno coś ukrywasz. Skandal, nowa,
szalona miłość? A jak się czują rodzice? Co sądzą o twoim wyjeździe z Australii? Patsy zrobiła minę, która zawsze wywoływała u Susannah atak śmiechu. - Myślę, że poczuli ulgę, kiedy znalazłam się po drugiej stronie kuli ziemskiej - wyznała. - Przed moim wyjazdem wybuchł skandal i wszystko dostało się do mediów. Muszę przyznać, że było to z lekka żenujące. - Opowiadaj - zachęcała ją Susannah. W jej oczach ukazały się iskierki rozbawienia. - Nie miałam wyjścia. Ten facet mnie zdradził, więc mu się należało. - Och, Boże, co się stało? Chwileczkę. O kim mówisz? - O Mike'u, producencie jachtów i łodzi. Pamiętasz, że zaczęłam się z nim spotykać zaraz po przyjeździe? - Oczywiście, ale potem nic o nim nie pisałaś, więc pomyślałam, że ta sprawa jest już nieaktualna. - Teraz na pewno jest nieaktualna, zresztą nasz związek przechodził przez zimne i gorące fazy. Szczerze mówiąc, gorące były częstsze z moje strony, a zimne z jego, dlatego przestałam wspominać o nim w mejlach. Nie chciałam robić wrażenia masochistki uzależnionej od nieodwzajemnionej miłości, ponieważ obie wiemy, że tak ze mną bywa. Chciałam, żebyś myślała, że już się z tego wyleczyłam. - Nie jesteś już uzależniona od nieodwzajemnionej miłości roześmiała się Susannah, a Patsy zmrużyła oczy. - Przez jakiś czas było fantastycznie. Rozmawialiśmy nawet o małżeństwie i dzieciach. Możesz to sobie
wyobrazić? Małżeństwo i dzieci. Zaczęłam więc myśleć, że to jest właśnie to, że spotkałam wreszcie tego jedynego. Co prawda perspektywa rezygnacji z szansy na jedno z najwyższych stanowisk była przykra, ale nie wyobrażałam sobie, że on zechciałby przenieść się do Europy czy choćby do Stanów. Największa odległość, na jaką kiedykolwiek oddalił się od Sydney, to kilka kilometrów w morze, kiedy prezentował klientom łodzie. Jednak to wszystko wydawało się na swój sposób sensowne. Do moich rodziców miałam pół godziny drogi, a siostra z rodziną mieszkała jeszcze bliżej. Sydney to istny raj. Zdecydowałam, że jeśli zada mi to pytanie, odpowiem „Tak, Mike, wyjdę za ciebie, z radością, wyznacz tylko termin, to kupię suknię". A co on zrobił? Zadał to pytanie, ale nie mnie. Susannah śmiała się, kiedy Patsy naśladowała australijski akcent. - Okazało się, że spotykał się z jakąś Sheilą, co za imię, głupią i grubą. W dodatku czterdziesto-sześcioletnią! Ona pewnie myśli, że jest królową, ale przysięgam ci, nigdy jeszcze nie czułam się tak bardzo upokorzona. - Mogę to sobie wyobrazić. A poza tym miałaś złamane serce. - Och, nawet tego nie wspominaj. Wylałam tyle łez. Płakałam rano, w południe i wieczorem. Zdobyłam się nawet na żałosne gesty: śledziłam ich i dzwoniłam do niego w środku nocy. Potem dowiedziałam się, że złożył na policji skargę o uporczywe nękanie. To przelało czarę goryczy. Następnego dnia poszłam do niego do firmy, a wiedziałam, że ona też tam będzie. Wzięłam ze sobą pistolet.
Susannah omal nie zakrztusiła się szampanem. - To nie była prawdziwa broń, ale oni tego nie wiedzieli. Warto było spędzić noc w areszcie, by zobaczyć ich miny. - Aresztowali cię! - wykrzyknęła Susannah i wybuchnęła śmiechem. - Och, Pats, jak ja za tobą tęskniłam. - Za rok lub dwa lata moi rodzice też się z tego uśmieją. - Patsy uniosła brwi. - Tymczasem chcą, żeby wszyscy zapomnieli o tym, że mają córkę wariatkę. Natomiast moja kochana szefowa, Claudia, była tym rozbawiona, bo i tak miała zamiar mnie stamtąd zabrać. Więc jestem. Zmęczona podróżą, zwolniona ze stanowiska i... podrzuć mi jakieś Z... - Z czasem coś wymyślę. - Słusznie. - Patsy klasnęła w dłonie. - Ale gdybym przyjechała tydzień wcześniej, nie miałabyś sińców pod oczami i nie zamartwiałabyś się na śmierć. - Ja patrzę na to inaczej. Gdybyś przyjechała tydzień później, byłabym już w okropnym stanie. Najważniejsze, że jesteś. Nie wezmę od ciebie żadnych pieniędzy, ale chętnie przyjmę twoją propozycję sfinansowania wyjazdu Neve. Jest mi bardzo przykro, ale muszę cię teraz opuścić, bo spóźnię się do pracy. Może spotkamy się wieczorem? Nie pracuję, Neve też będzie w domu, ale pewnie masz inne spotkania. - Tak. Zajrzę jeszcze raz do Loli. Nie przejmuj się. Coś wymyślę, żeby przestała się o ciebie martwić. Nie ma sensu, żebym jechała na drugi koniec miasta do hotelu, poza tym kocham jej przytulne mieszkanko. To taka sentymentalna podróż w przeszłość. Może chciałabyś, żebym odebrała Neve ze szkoły? Mogę
pojechać taksówką albo limuzyną, jeśli myślisz, że jej się to spodoba. - Jestem pewna, że byłaby zachwycona. - Susannah roześmiała się głośno. - Ale we wtorki Neve ma lekcje tańca, potem idzie do swojej przyjaciółki Me-lindy i tam odrabia lekcje. Wraca do domu o szóstej. Ja wtedy już jestem, bo kończę pracę o wpół do szóstej, a od dentysty idę piechotą dwadzieścia minut. Jakoś to działa, ale tylko dzięki Loli, bo jeśli mam się spóźnić albo w ostatniej chwili następuje zmiana planów, Neve może na nią liczyć. - Każdy potrzebuje jakiejś Loli. - Patsy skinęła głową. Trudno byłoby bez nich przetrwać. - Powiedz jej to. Lubi czuć się potrzebna. - Jak każdy. Jeszcze przypomnij mi, o której wrócisz. Chciałam dziś wieczór zabrać was wszystkie na kolację, jeśli uda mi się nie zasnąć - mruknęła Patsy, ziewając szeroko. - Mogę jeszcze raz sprawdzić swoją pocztę? - spytała Neve, pakując podręczniki do torby i szykując się do wyjścia. - Kiedy wrócę do domu, mama już tam będzie. - Nie ma sprawy - powiedziała Melinda. - Oglądałaś wczorajszy odcinek Hollyoaks? Ona chyba popełni samobójstwo. Jak myślisz? - Nie - zaprzeczyła Neve, która miała podobne obawy wobec własnej matki. - Ona go odzyska -stwierdziła z przekonaniem. Na pewno tak będzie, bo... - nagle urwała, wpatrując się w monitor szeroko otwartymi oczami. - O rany, zgadnij, kto jest na czacie?
Melinda wyprostowała się i rzuciła do komputera. - Nie mów. To on? - Jeśli myślisz o Jacku, to tak. On wie, że jesteś już zalogowana. Chcesz z nim gadać? - Nie. On się interesuje tobą, a nie mną. - Melinda wycofała się nagle. - To nieprawda! - Neve popatrzyła na nią ze zdumieniem. - To z tobą tańczył na imprezie i wciąż się przy tobie kręcił. Gdyby nie było twoich rodziców, to na pewno by cię pocałował. - Naprawdę? Jej, on jest cudowny. Chyba umrę, jeśli się ze mną umówi. - Dobrze by się bawił na randce z trupem - zauważyła Neve. Sprawdzę tylko, czy są jakieś wiadomości, i zaraz wychodzę. Będziesz mogła czatować z Jackiem do woli. Nie zapomnij tego zapisać, żebyśmy z Sashą też mogły potem przeczytać. Melinda stanęła za koleżanką, wpatrując się z radością w imię w górnym prawym rogu monitora. - Myślisz, że powinnam go spytać, czy... - O Boże! - wykrzyknęła nagle Neve. - Jest wiadomość. Melinda przez chwilę była zdezorientowana, ale kiedy domyśliła się, o co chodzi, jej ciemne oczy zabłysły z ciekawości. - Co pisze? - spytała. - Wejdź na ten portal! Po przeczytaniu długiego posta na portalu Spotkania Przyjaciół Neve i Melinda popatrzyły na siebie ze zdumieniem. - To niesamowite - szepnęła Melinda, jakby bojąc się, że usłyszy ją nadawca wiadomości. - I co teraz zrobisz?
-Nie wiem — odparła Neve, także szeptem. - Będziesz musiała powiedzieć mamie. - Zwariowałaś? - Przecież dlatego... - Melinda urwała, słysząc sygnał komputera. Podniosła dłonie do twarzy, kiedy ukazała się wiadomość od Jacka Fitzsimmonsa. - Cześć, jak się masz? - Boże, co mam mu powiedzieć? - wykrzyknęła. Neve przewróciła tylko oczami i zwolniła fotel przed komputerem. - Powiedz mu, że szalejesz za nim i chcesz, żeby był pierwszym, który pocałuje cię z języczkiem - zaproponowała. - Dobra! Czy mam mu napisać: W porządku, a ty? - W żadnym wypadku - powiedziała Neve, wiążąc na szyi długi wełniany szalik. - Jeśli to zrobisz, to pomyśli, że jesteś żałosna. Melinda otworzyła usta ze zdziwienia, ale kiedy zorientowała się, że Neve żartuje, rzuciła w nią długopisem. - Dobrze ci mówić, ja nawet nie umiem się całować, nie mówiąc o pocałunku z języczkiem. - Żałuj. Niech Sasha ci pokaże. Barry Goldsmith mówi, że jest w tym dobra. Muszę już lecieć. Do zobaczenia w szkole. Dwie pierwsze lekcje to geografia, uch. Neve zawołała „do widzenia" do matki Melindy, otworzyła ciężkie drzwi frontowe i wyszła na deszcz ze śniegiem. Było ciemno, zimno, a jej torba ważyła tonę. Gdyby mama miała samochód, pomyślała, mogłaby przyjechać i zabrać ją do domu. Nie musiałby to być mercedes, jakiego miała mama Sashy,
ani terenówka mamy Melindy, nie musiał być nowy ani wystrzałowy, byle tylko działał i miał ogrzewanie. Szybko znalazłyby się w domu, usiadły otulone kocem przed małym gazowym kominkiem, zjadły podwieczorek, a po odrobieniu lekcji pogapiły się w telewizor. Na szczęście, segment, w którym mieszkały, nie leżał daleko od tych wspaniałych domów przy parku, a otrzymana dziś wiadomość napawała Neve optymizmem, jakiego od dawna nie odczuwała. Była też trochę zaniepokojona, bo nie wiedziała, co ma teraz zrobić, szczególnie że on chciał się spotkać. Zanim wyrazi zgodę, musi wiele się jeszcze o nim dowiedzieć. Postanowiła zrobić listę pytań zaraz po powrocie do domu. Może powinna poprosić go też o fotografię. Jednak taka prośba mogła go obrazić, mógł uznać ją za dziwną, przecież powinna wiedzieć, jak on wygląda. Jasne, kiedyś był bardzo przystojny, a teraz mógł przeobrazić się w okropnego grubasa z nieświeżym oddechem i drgającą powieką. Mógł się przecież zmienić od czasu, kiedy robione były zdjęcia, na których go widziała. Doszła do drzwi i szukała kluczy, kiedy zadzwoniła komórka. Wyświetlił się numer mamy, więc nie odbierała, tylko weszła do środka. - Jestem. - Gdzie? - spytała Susannah, stając w kuchennych drzwiach. Obie się roześmiały, matka wyłączyła komórkę. - Nie sprawdzałam, gdzie jesteś, chciałam ci tylko powiedzieć, że czeka na ciebie niespodzianka, z której powinnaś się ucieszyć.
- Pokaż ją - poprosiła Neve, rzucając torbę i zdejmując szalik. Susannah odsunęła się i w drzwiach ukazała się Patsy. - Oto ona - powiedziała. - Jeśli ośmielisz się okazać rozczarowanie... - O Boże! Pats! - wykrzyknęła zdumiona Neve. -Kiedy przyjechałaś? Kurczę, to fantastyczne. Nie mogę uwierzyć! - Urosłaś. - Patsy zachwiała się, kiedy Neve rzuciła się jej w objęcia. - Cudownie cię widzieć. Gdybym wiedziała, że zostanę tak serdecznie powitana, to przyjechałabym dużo wcześniej. - Trafiłaś w samą porę - zapewniła ją Neve. - To... Nie masz nawet pojęcia... O Boże. Susannah śmiała się i była naprawdę wzruszona serdecznością Neve. - Dziś wieczór będziemy świętować - zwróciła się do córki. Lola też przyjdzie, więc biegnij na górę i się przebierz. - To najlepsza wiadomość na świecie - stwierdziła uradowana Neve, nie spuszczając wzroku z Pats. Potem odwróciła się do matki i objęła ją. - Tak bardzo cię kocham. Jesteś najlepszą mamą na świecie i wiem, że pozwolisz mi dziś włożyć swoje czarne dżinsy i futrzaną kamizelkę. - W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko temu, żebym wzięła twój fioletowy golf i różowy szalik? - Ale ja chciałam włożyć ten golf do dżinsów, i szalik też. Neve była zaskoczona. - No, dobrze. Kopciuszek będzie musiał znów wystąpić w łachmanach. - Susannah popatrzyła figlarnie
na Patsy. - Ale mam nowy płaszcz, który je przykryje. Poczekaj, aż go zobaczysz - zwróciła się do Neve - jest absolutnie odlotowy. Zanim przyjdzie ci do głowy, by o to spytać, odpowiedź brzmi: nie, nie możesz go nosić. - Zadzwonię po taksówkę - rzuciła rozbawiona Patsy. Odpowiada ci indyjska knajpa Chutney Mary? - spytała Neve. - Zrobiłam tam rezerwację. - Och, to ulubiona restauracja Loli i moja - zachwyciła się Neve. - Byłyśmy tam w zeszłym roku na jej urodzinach, pamiętasz, mamo? Jest taka droga, że zamówiłyśmy tylko przystawki. Susannah pocałowała córkę w czoło i pogłaskała ją po zaróżowionym z podniecenia policzku. -Ja już wzięłam prysznic, więc łazienka jest do twojej dyspozycji - powiedziała. - Idę na górę się przebrać. Kiedy Neve usłyszała skrzypienie podłogi na piętrze, szybko zamknęła drzwi do kuchni. - Muszę z tobą porozmawiać - szepnęła do Patsy. - To bardzo ważna sprawa. Spadłaś nam jak gwiazdka z nieba, ale teraz nie mogę ci nic powiedzieć. Mama byłaby wściekła, gdyby się o tym dowiedziała. - Możesz mi zdradzić, o co chodzi? - Patsy była zaintrygowana. - Nie, teraz nie mogę. Musimy się umówić. Dam ci numer mojej komórki i spotkajmy się, kiedy nie będzie mamy. - Neve zapisała numer na kawałku papieru i podała go Patsy. - Obiecaj, że zadzwonisz, żebyśmy mogły wszystko uzgodnić. - Zaciekawiłaś mnie tą tajemnicą, jutro na pewno zadzwonię obiecała Patsy.
Rozdział czwarty Zgodnie z obietnicą Patsy zadzwoniła do Neve następnego ranka. Zaspała po podróży, więc telefonowała później, niż obiecała, i nagrała wiadomość. Neve oddzwoniła wpół do jedenastej. - Mam krótką przerwę - powiedziała. - Nie wolno nam w szkole korzystać z telefonu, więc powiedz szybko, kiedy możemy się spotkać. - Może w piątek wieczorem, kiedy mama jest w pracy? zaproponowała Patsy. - Wcześniej nie mogę, bo mam spotkania i kolacje, na które muszę iść. - Dobrze - odparła Neve. - Przyjdziesz do mnie? - Oczywiście, a może ty przyjdziesz? Pomyślałam, że chętnie spędzisz noc w Ritzu. - Super, jasne! - Neve była zachwycona. - Masz komputer? Będzie nam potrzebny. - Oczywiście. - To pytanie rozbawiło Patsy. -O siódmej przyślę po ciebie taksówkę. Będziesz u Loli, prawda? - Tak. Och, Pats, już nie mogę się doczekać. Po zakończeniu rozmowy Patsy zadzwoniła do obsługi hotelowej i zamówiła kawę, zobaczyła, czy nie
ma SMS-ów na komórce, i postanowiła najpierw wziąć prysznic, a później sprawdzić pocztę elektroniczną. Po godzinie, czując się odświeżona mimo niedostatku snu, pojechała do londyńskiego oddziału korporacji. Miało się tam odbyć spotkanie, które, jak przypuszczała, przeciągnie się do popołudnia. Rzeczywiście, skończyło się po szóstej. Zostało jej niewiele czasu, by wrócić do hotelu i przebrać się na imprezę zorganizowaną z okazji wprowadzenia na rynek nowego zapachu. Pobyt w Londynie nie był więc urlopem przed objęciem stanowiska w Paryżu, ale Patsy była zadowolona, ponieważ większość spotykanych przy tych okazjach ludzi znała i lubiła. Szczególną sympatią darzyła dyrektor naczelną Anitę Shayfer. - Pokochasz pracę w Paryżu - powiedziała jej Anita, kiedy znalazły chwilę dla siebie podczas imprezy - ale ostrzegam cię przed szowinistycznymi facetami. Najbardziej jestem ciekawa reakcji Franka Delacourta. Wszyscy uważali, że to on zostanie wiceprezesem. - Wiem, ale Claudia powiedziała mi, że odrzucił ofertę. - Więc dostał taką propozycję? - Anita była zdumiona. - To ciekawe. - Prawda? Nie wiesz, dlaczego się wycofał? - Nie. - Anita pokręciła głową. - Frank jest niezwykłym facetem. Nie znasz go jeszcze? - Nie. Jaki on jest? - spytała zaciekawiona Patsy. - Ujmijmy to w ten sposób - zaczęła Anita z błyskiem w oku nie jest typowym Francuzem ani z wyglądu, ani ze sposobu bycia. W pracy ma własny styl, jakby to określić... niezwykły.
- To znaczy - nalegała Patsy. - Sama się przekonasz - roześmiała się Anita, pomachała koleżance i wmieszała się w grupę gości. Przez dwa następne dni Patsy nie miała wolnej chwili. Wizyta u Susannah natychmiast po przyjeździe to był dobry pomysł, bo potem nie miałaby już na to czasu. Wspaniale było znów widzieć najbliższą przyjaciółkę i czuć, że łącząca je więź nie uległa rozluźnieniu. Nie spodziewała się zresztą, że mogłoby być inaczej. Wstrząsnęły nią jednak kłopoty i mizerny wygląd Susannah. Patsy czuła wyrzuty sumienia, jakby sama była temu winna. Nie miała ochoty wyjeżdżać wtedy z Anglii, a kiedy teraz dowiedziała się, w jak fatalnej sytuacji znalazła się Susannah, była gotowa zrobić dla niej wszystko. Pomoc finansowa, przede wszystkim dla Neve, to dobry początek. Uchroni Susannah przed powtórzeniem fatalnego błędu, jaki popełniła w ostatni weekend. Patsy bała się nawet myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby w porę nie przyjechała. Na szczęście, ktoś tam na górze dobrze wyliczył czas. Zwykle nie miała wielkiego zaufania do tego faceta, ale nie znała też innych, na których można było polegać. Żaden tak zwany prawdziwy mężczyzna na to nie zasługiwał, no może oprócz jej ojca. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie na tym polega niezwykłość Franka Delacourta, który może nie do końca jest prawdziwym facetem, ale zaraz przestała o tym myśleć. W piątek wieczorem, czekając na Neve, Patsy zastanawiała się, dlaczego u licha i ona, i Susannah zawsze wybierały niewłaściwych mężczyzn. Co prawda, musiała przyznać, że Duncan był niezwykłą
indywidualnością, choć w kategorii osobników bezwartościowych. Od początku go nie lubiła, ale Susannah, która była bardzo młoda i marzyła o karierze aktorskiej, znalazła się pod jego urokiem. Nawet Patsy musiała przyznać, że Duncan miał go wiele, dopóki nie zniszczyły go narkotyki i nie zmarnował swojego talentu. Zawsze jednak podejrzewała, że nie miał go aż tak wiele, choć lubił się popisywać. Według niej był oszustem, blagierem, żałosnym osobnikiem, który nie potrafił zadbać o swoją rodzinę. Teraz Susannah i Neve miały to za sobą, a Patsy nie obawiała się już, że ten typ ponownie wkroczy w ich życie, nawet gdyby wcześniej opuścił więzienie. Nie miałby odwagi tego zrobić, był jedynie na tyle bezczelny, by kazać swojemu podłemu bratu wystawić dom Susannah na sprzedaż. Pewnie już wiedział, że nie ma na to żadnych szans, a jeśli nie wiedział, to Patsy z łatwością znajdzie dobrego prawnika, który mu to jasno wytłumaczy. Te sprawy, jeśli okaże się to konieczne, zostaną rozwiązane później. Teraz najważniejsza jest jego córka, która już dotarła do hotelu i właśnie wjeżdża na górę. Kiedy Neve wysiadła z windy, Pats stała w drzwiach swojego apartamentu. Zauważyła, że dziewczyna jest oszołomiona i niesamowicie podobna do Susannah. - Cześć, kochana - powiedziała, otwierając ramiona. - Trzeba było dać torbę komuś z obsługi, żeby dostarczył ją do pokoju. - Po co? - Neve objęła Patsy. - Ten hotel jest niesamowity. A raczej całkiem odjechany z tymi złoceniami i antycznymi meblami. Och, czyżbym zaczęła narzekać?
Roześmiana Patsy wzięła ją za rękę i zaprowadziła do salonu w swoim apartamencie, w którym wspaniałe portiery, finezyjne antyczne meble, jedwabne tapety i perskie dywany tworzyły atmosferę luksusu. - Jest tu druga sypialnia z łazienką tylko dla ciebie poinformowała ją Patsy. - Jeśli nie chcesz zostać sama, to powiem, żeby wstawili dodatkowe łóżko do mojej sypialni. Czego się napijesz? Jest coca-cola, sok pomarańczowy, lemoniada. Powiedz, na co masz ochotę. Jeśli tu tego nie ma, to każę przysłać na górę. Neve, która jeszcze nie zdołała się otrząsnąć z oszołomienia, powoli zdejmowała płaszcz, który Susannah dostała od Patsy. - Mogłabym się napić wina? - spytała. - Mama pozwala mi czasem wypić pół kieliszka z wodą. - Zaraz dostaniesz - odparła Patsy. Była wzruszona. W jej sercu Neve zawsze zajmowała ważne miejsce, tak szybko dorastała, a ona może nigdy nie będzie miała własnych dzieci. - Mam pomysł - oznajmiła. - Jutro nie odwiozę cię jeszcze do domu, ale poprosimy mamę, żeby tu przyjechała, i spędzimy ten weekend we trzy. - Będzie zachwycona. - Oczy Neve zabłysły. - Prawie nigdzie nie chodzi, więc sprawi jej to ogromną przyjemność. - Bardzo ją kochasz, prawda? - spytała Patsy, patrząc z czułością na Neve. - No, tak. - Zdumiona dziewczyna uniosła brwi. -Jest moją mamą, to oczywiste. - Po chwili zorientowała się, że powinna jeszcze coś dodać. - Jest w porządku. Przynajmniej tak uważam wtedy, gdy nie prawi mi morałów i nie zajmuje łazienki, jak chcę tam wejść.
Patsy uśmiechnęła się, pocałowała Neve w czoło i zajęła się winem. - Za ciebie, za mamę i za nasze spotkanie - wzniosła toast, gdy obie trzymały w rękach kieliszki. - Super - odparła Neve z szerokim uśmiechem. Stuknęła się z Patsy, upiła mały łyk i odstawiła kieliszek na szklany stolik. - Chcesz pewnie wiedzieć, o czym chciałam z tobą porozmawiać - zmieniła temat, klękając przed kominkiem na futrzanym dywaniku. - Gdzie masz komputer? - Na biurku, w sąsiednim pokoju. - Masz dostęp do Internetu? - Oczywiście. - To świetnie, bo będzie nam potrzebny. - Zamieniam się w słuch - mruknęła Patsy, siadając na krześle w stylu Ludwika XV. - Nie trzymaj mnie już dłużej w niepewności. Neve napiła się wina, by dodać sobie odwagi. - To wygląda tak - zaczęła nieśmiało. - Zrobiłam coś, co pewnie uznasz za szaleństwo, a może i nie. Chodzi o to, że... Już od dawna martwię się o mamę. Nie ma żadnych rozrywek i nigdy nie ma pieniędzy, chociaż bardzo ciężko pracuje. Wiem, że to moja wina, bo ona nie chce, żebym zmieniła szkołę. Pomyślałam, żeby zrobić coś dla niej, co mogłoby ułatwić jej życie. Może uznasz mój pomysł za głupi, ale musisz na to spojrzeć z innej strony. Mama jest bardzo smutna, stara się to ukryć, ale przecież widzę... - Neve z trudem przełknęła ślinę, w jej oczach ukazały się łzy. - Ona boi się, że nigdy już nie będzie lepiej, przeciwnie, myśli, że będzie gorzej. A na dodatek ja się wściekam, kiedy czegoś potrzebuję, a ona nie daje
mi forsy. Pomyślałam więc, że gdyby spotkała kogoś, kto ma mnóstwo pieniędzy... oczywiście, nie chodzi tylko o pieniądze, ten ktoś musi być dobry i przystojny, i naprawdę ją kochać. To najważniejsze. Znasz ją, przecież łatwo ją pokochać. - Oczywiście - przyznała Patsy, kiedy zorientowała się, że Neve oczekuje odpowiedzi. - Byłoby jednak dobrze, żeby ona też go pokochała, nie uważasz? - Właśnie tak pomyślałam i przypomniałam sobie, że był ktoś taki, zanim poznała tatę. Kilka razy mi o nim opowiadała. Ty też musisz go znać, bo chodziliście razem do szkoły. To Alan Cunningham. Patsy zrobiła okrągłe oczy. - Pamiętasz go? - Oczywiście. - Był pierwszą miłością mamy, prawda? - Tak, ale to było dawno temu. Od lat nie miałyśmy o nim żadnych wiadomości. - Wiem, ale pytałam o niego Lolę, to znaczy o was wszystkich, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń. Pokazała mi zdjęcia. Miło o nim mówiła, a kiedy zobaczyłam jego fotografię... Pats, on był taki piękny! - Grał w drużynie piłki nożnej - przypomniała zaskoczona Patsy. - Nie o to mi chodzi, chciałam powiedzieć, że był niesłychanie przystojny. - Ach, tak. Rzeczywiście był. Podobał się wszystkim dziewczynom, mnie też, ale patrzył tylko na twoją mamę. - Patsy zaczęła się już czegoś domyślać. - Nie mów, że po tylu latach zdołałaś go odszukać? - Tak. - Neve skinęła głową, oczy jej błyszczały. - Przed kilkoma tygodniami weszłam na stronę
Spotkania Przyjaciół, a on skontaktował się ze mną we wtorek. Patsy pokręciła tylko głową. Przepełniał ją podziw i czułość dla Neve. - Ja bym się raczej wahała przed wyciąganiem ludzi z mroków przeszłości, ale jeśli chodzi o Alana - powiedziała. - Gdzie on jest? Co robi? Kiedy słyszałam o nim ostatni raz, mieszkał w Manchesterze, a może Liverpoolu, ale to było dawno temu. Na pewno jest żonaty. - Nie wiem. Nie pytałam go o to. Po prostu weszłam na stronę, udając, że jestem mamą. Chciałam się dowiedzieć, gdzie mieszka i czy nadal jest zainteresowany, a potem dostałam od niego odpowiedź. Potrzebujemy komputera, żebyś ją mogła zobaczyć. - No to chodźmy. Neve Cates, jesteś niesamowita. Gdybym kiedyś miała córkę, musi się od ciebie wszystkiego nauczyć. Po chwili czytały już w poczcie Neve wiadomość od Alana Cunninghama. Susannah, co za wspaniała niespodzianka. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, jak mam ją rozumieć, ponieważ jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się napotkać, przeglądając Spotkanie Przyjaciół. Po raz pierwszy wszedłem na tę stronę i to tylko dlatego, że moje życie uległo drastycznej zmianie (jeśli się spotkamy, a mam nadzieję, że tak się stanie, wtedy wszystko ci opowiem), postanowiłem opuścić Manchester, gdzie mieszkałem od czasu ukończenia studiów, i przeprowadzić się do Londynu. Siedząc samotnie w miejscu, które niegdyś tak dobrze znałem, skorzystałem
z Internetu, żeby poszukać starych szkolnych znajomych. Nie śmiałem nawet myśleć o tym, że mógłbym znaleźć wiadomość od Ciebie, a jednak tam była i przywołała tyle dawnych wspomnień... Ty o tym nie wiesz, ale szesnaście lat temu, kiedy ukończyłem studia, przyjechałem, żeby Cię odszukać z nadzieją na odnowienie naszego związku. To była bezczelność z mojej strony, biorąc pod uwagę fakt, że wyjechałem zaraz po ukończeniu szkoły, obiecując, że będziemy w kontakcie, a utrzymałem go tylko przez kilka miesięcy, zanim wciągnęło mnie życie studenckie. Spotkała mnie zasłużona kara, dowiedziałem się bowiem, że poznałaś wspaniałego reżysera i jesteś w nim szaleńczo zakochana. Pojechałem więc z podkulonym ogonem do Manchesteru, gdzie proponowano mi pracę, i wprowadziłem się do mieszkania, w którym, jak sobie wyobrażałem, mieliśmy zamieszkać wspólnie. Mój Boże, to było tak dawno temu. Dziwnie się czuję, pisząc o tym teraz, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Tyle czasu już upłynęło.... Nie wiem, czy jesteś jeszcze z tym reżyserem, ale myślę, że nie. W przeciwnym razie nie zostawiłabyś mi wiadomości na Spotkaniu Przyjaciół. - Niezły, prawda? - spytała Neve, słysząc, jak Patsy westchnęła. Patsy skinęła głową i czytała dalej. Bardzo chciałbym się z Tobą spotkać, choćby tylko po to, żeby wypić drinka i powspominać dawne czasy. Podaję numer swojej komórki, dzwoń o każdej porze. Pewnie nie wiesz, że skończyłem psychologię i nadal uprawiam ten zawód. Piszę o tym, żebyś wiedziała, że jeśli nie odbiorę telefonu, to znaczy, że w tym czasie
udzielam konsultacji. Na pewno oddzwonię, zostaw tylko wiadomość. Serdeczności, Alan PS Jeśli masz kontakt z Patsy, przekaż jej serdeczne pozdrowienia, a także Loli i Fredowi, jeśli są jeszcze z nami. Patsy gwałtownie się wyprostowała, potrącając Neve. - Przepraszam - powiedziała, podnosząc rękę do ust. - To takie... Zrobiło na mnie wrażenie. Tyle wspomnień... - Miły facet, prawda? - Neve roześmiała się i położyła ręce na ramionach Patsy. - Widać to po tym, jak pisze. - Przypomniałam sobie teraz moją starą miłość, Jamiego Stone'a. - Patsy wzięła głęboki oddech. - Ciekawe, co teraz robi. Jednak lepiej będzie napić się wina. Przynieś mi mój kieliszek. Neve pobiegła do salonu, napełniła kieliszek i wróciła do gabinetu. Przez ten czas Patsy zdążyła powtórnie przeczytać wiadomość i ochłonąć z emocji. - Musimy teraz zastanowić się nad dalszymi krokami. On myśli, że dostał wiadomość od twojej matki, więc pytanie brzmi, czy zdradzimy, że to pisałyśmy my, czy też powiemy o wszystkim mamie i niech ona przejmie inicjatywę? - Och, Pats, wiedziałam, że znajdziesz odpowiedź. - Neve zarzuciła jej ręce na szyję. - To było pytanie. - Patsy była zdumiona wybuchem radości Neve. - Wiem, ale mówisz „my" i już się w to zaangażowałaś. Wiedziałam, że tak będzie. Więc co robimy?
- Muszę pomyśleć. Neve czekała, aż Patsy podejmie decyzję. - Mamy wiadomość - powiedziała wreszcie, wskazując na monitor komputera - że jego życie drastycznie się zmieniło, ale musimy się dowiedzieć, co to oznacza. Zycie twojego ojca też drastycznie się zmieniło i wiemy, jaki był tego finał. Wiesz, o czym mówię. - Ale chyba nie jest z nim tak źle - zaprotestowała Neve. Przecież go nie przymknęli. - To prawda - roześmiała się Patsy - ale dobrze wiem, jak ciężko mama przeżyła tę sprawę, więc musimy ją chronić. - Oczywiście, ale ty go kiedyś znałaś, a on najwyraźniej potrzebuje kogoś bliskiego, podobnie jak mama. Teraz jesteś tutaj, ale wkrótce wyjedziesz do Paryża, a poza tym to przecież zupełnie inna sprawa. - Oczywiście - przyznała Patsy, zastanawiając się jednocześnie, czy nie poprosić Neve, żeby zajęła się także jej życiem miłosnym. - Wiesz, co myślę? - spytała zdecydowanym tonem. - Myślę, że powinnyśmy zjechać na dół do tej przesadnie luksusowej restauracji i omówić ten temat przy homarze i fole gras. - Nigdy tego nie jadłam. - Neve zrobiła okrągłe oczy. - Ale jestem gotowa na wszystko. Prowadź. - A więc tak - zaczęła Patsy, kiedy elegancki kelner podał im terrinę z golonki i foie gras. - Musimy przede wszystkim dowiedzieć się, czy Alan jest żonaty, bo jeśli tak, to zostawimy tę sprawę w spokoju. - Myślisz, że napisałby odpowiedź, gdyby był żonaty? spytała Neve, obserwując dyskretnie sąsiedni
stolik, przy którym, jak się jej wydawało, siedziała top modelka Heidi Klum. - Tak to ona - potwierdziła Patsy, jakby czytając w myślach dziewczyny - ale skupmy się na problemie. Odpowiedź na twoje pytanie brzmi: wszystko jest możliwe, więc zanim cokolwiek powiemy mamie, musimy mieć pewność, że on jest w porządku. Jak ci smakuje terrina? - Jest fantastyczna. W życiu nie jadłam czegoś tak dobrego. Chyba nie pozwolą mi wziąć trochę do domu dla Loli? - Nie jestem pewna, czy mają tu torebki na jedzenie dla psów roześmiała się Patsy. - Mam inny pomysł. Rano pójdziemy do Caviar House i tam kupimy foie gras. To niedaleko stąd. Teraz musimy zastanowić się nad mejlem do Alana. Trzeba będzie zadać mu kilka pytań. Czy jest żonaty, czy ma dzieci, gdzie mieszka - w końcu Londyn jest dużym miastem - i czy jest bogaty. - Chyba nie spytasz go o to wprost? - Neve omal się nie zakrztusiła ze zdumienia. - Może nie w ten sposób, ale czy nie uważasz, że trzeba się tego dowiedzieć? Jeśli jest zawodowym psychologiem, to powinien mieć przyzwoity dochód, pod warunkiem że ma klientów, a z jego mejla wynika, że ma. - Powinnyśmy poprosić go też o fotografię - zasugerowała Neve. - Był boski, ale wiele lat temu, a teraz może być gruby, łysy i bez zębów. - Dobry pomysł - roześmiała się Patsy. - Może powinnyśmy posłać mu zdjęcie mamy?
- Ale dopiero wtedy, kiedy zobaczymy, jak on wygląda. Jeszcze się nią zachwyci, a potem będziemy musiały mu powiedzieć, że jest do niczego i musi o niej zapomnieć. Patsy skończyła już jeść zakąskę i sięgnęła po wino. Roześmiała się znowu. - Jeśli założymy, że wciąż ma zęby i włosy i jest odpowiednim kandydatem, to w którym momencie powinnyśmy ujawnić, że to my wysyłamy do niego wiadomości, a nie mama? A może trzeba jej o wszystkim powiedzieć i niech sama podejmie decyzję, co dalej? Neve zastanawiała się przez chwilę, pojadając chleb z oliwkami. - Uważam - powiedziała - że decyzję możemy podjąć dopiero wtedy, kiedy dostaniemy od niego odpowiedź. - Widać było, że dziewczyna traci pewność siebie. - Myślisz, że mama będzie zła, gdy się o tym dowie? Zawsze powtarza, że już nigdy nie zechce się z nikim związać. - Wszyscy tak mówią, kiedy zostaną zranieni. -Patsy zlekceważyła ten problem. - Nikt nie mówi tego poważnie, oczywiście poza mną, bo ja na pewno już nigdy nie dam się nabrać. W takich chwilach czujesz się jak autostopowiczka, która trafiła zupełnie nie tam, dokąd chciała się dostać. Trudno jest znaleźć drogę powrotną i trwa to bardzo długo. Czujesz się wtedy jak szmata. Mama jest inna. Ma o wiele więcej do zaoferowania w związku. W młodości byli z Alanem bardzo blisko. Czy wiesz, że on był jej pierwszym? Och, Boże, nie powinnam mówić ci takich rzeczy. - W porządku. Wiem o tym. Sama mi powiedziała.
- Jest bardzo nowoczesną matką. - Patsy była pod wrażeniem. - Co jeszcze ci o nim mówiła? - Niewiele. Poruszyła ten temat, bo rozmawiałyśmy o dziewczynie z mojej klasy, która zaszła w ciążę. - W wieku trzynastu lat! - krzyknęła Patsy. - Ma już czternaście, ale i tak pewnie powiesz, że jest za młoda. - Bo jest. Nie uważasz? - Z punktu widzenia prawa jest. - Neve wzruszyła ramionami. - Mnóstwo dziewczyn w moim wieku to robi. Nie mówię o zachodzeniu w ciążę, tylko o seksie. To nic wielkiego. - A ty? - ośmieliła się spytać Patsy, uważnie ją obserwując. - Jeszcze nie zaszłam tak daleko - powiedziała Neve, która wcale nie była speszona. - Ale całowałam się z chłopakami i robiłam te inne rzeczy. No wiesz. Patsy obawiała się, że wie, i nie chciała o tym rozmawiać z Neve. - Mówiłaś mamie? - Tak. Wszystko jej mówię. Łatwo z nią rozmawiać, choć sama jest dość zamknięta. Przynajmniej przy mnie. Pewnie nie chce mnie martwić. To chyba normalne, prawda? Patsy skinęła głową. Też tak uważała. - Masz chłopaka? - spytała. - W tej chwili nie. Dwóch mi się podoba, ale teraz z nikim się nie umawiam. A ty? Mama powiedziała mi o tym Mike'u. Taki facet to strata czasu. - To smutne, lecz prawdziwe - westchnęła Patsy. - Myślałam dzisiaj o tym, że jeśli chodzi o wybór niewłaściwego mężczyzny, to twoja mama i ja jesteśmy
klasą same w sobie. Jednak Alan był jej dobrym wyborem. Jeśli więc nadal jest taki, jaki był, i do tego wolny, to możesz być dumna ze swojego pomysłu. Neve zarumieniła się uradowana z pochwały. Patrząc na jej śliczną buzię, Patsy zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak późno wpadła na to, że Neve nie tylko szuka partnera dla swojej matki, lecz także ojca dla siebie. *** - Marzę o tym, żeby spędzić weekend w Ritzu -tłumaczyła Susannah córce podczas rozmowy telefonicznej następnego ranka - ale kiedy skończę pracę w szkole, mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia przed pójściem do klubu. - Proszę cię, mamo. Tu jest cudownie, będziesz zachwycona. Jesteśmy blisko Bond Street, więc możemy pójść na zakupy i zjeść lunch u Nicole Farhi. Wiem, że ona jest projektantką, ale w jej sklepie jest też restauracja. A Patsy załatwi nam strzyżenie w salonie fryzjerskim, gdzie czeszą się sami celebryci, mogą nam nawet rozświetlić włosy, gdybyśmy chciały. - Neve, poproś Patsy do telefonu - przerwała jej Susannah, przytrzymując telefon brodą, by postawić na suszarce naczynia ze śniadania. - Chcesz powiedzieć, że mam wracać do domu, prawda? zaprotestowała córka. - To nie w porządku. Dlaczego musisz zawsze wszystko zepsuć? Tylko dlatego, że sama nie lubisz się dobrze bawić. - Nie bądź śmieszna, proszę cię, daj telefon Patsy. - Nie wracam do domu. - Czy mówiłam, że musisz?
Po chwili odezwała się Patsy z radosnym powitaniem. Mimo bólu głowy Susannah zdobyła się na uśmiech. - Rozumiem, że dobrze się bawicie - powiedziała. - Coś w tym rodzaju. Nie przyłączysz się? - Nie mogę. Oprócz innych spraw muszę jeszcze wpaść do Loli, bo kiedy do niej dzwoniłam, wydawało mi się, że z trudem łapie oddech. Pójdę do niej po pracy w szkole. Nie mów o tym Neve, bo się zmartwi, a należy się jej miły weekend, jeśli naprawdę możesz jej poświęcić czas. - Oczywiście, że mogę. Jest mi z nią dobrze, a kogo miałabym rozpieszczać poza wami dwiema? Może jednak przyjdziesz do fryzjera? - Wiem, że moje włosy już tego wymagają, ale sama umiem je układać, kiedy mam na to czas, a fryzjer na Lavender Hill bardzo dobrze strzyże za niecałe dziesięć funtów - powiedziała Susannah, czując jednocześnie wdzięczność dla przyjaciółki za jej propozycję. - Susannah, czy nie mogłabyś wyluzować. - Patsy, nie będę dyskutować na ten temat. Wiem, że chcesz dobrze, i naprawdę to cenię, ale muszę zachować resztki dumy. Sama powinnam nas przeprowadzić przez ten trudny okres. To mój obowiązek. - Nic więcej nie powiem, bo obok mnie stoi twoja córka rzuciła zirytowana Patsy. - Bądź pewna, że wrócę do tego tematu, jeśli znów zaczniesz opowiadać takie bzdury. - Wiem, że to zrobisz, ale moja odpowiedź zawsze będzie taka sama. Możesz zabierać Neve do modnych fryzjerów, na lunche i do ekskluzywnych hoteli, jest twoją chrzestną córką i masz prawo, ale...
- Mówiłam ci przed chwilą, żebyś wyluzowała. Powiedz mi teraz, jak minęła wczorajsza noc. - Jeśli pytasz, czy byłam ubrana, to odpowiedź brzmi tak. - To dobrze. Dlaczego jesteś taka rozdrażniona? - Jestem zmęczona i nie mam ochoty wracać tam dziś wieczór. - To pozwól mi wyrównać ci utratę zarobków. - Nie! Nie chcę się z tobą sprzeczać, więc skończę rozmowę, zanim znów zaczniesz machać swoją czarodziejską różdżką. Przypomnij tylko Neve, że ma pracę domową do zrobienia i musi być w domu jutro najpóźniej o czwartej. Po wysłuchaniu riposty Patsy Susannah odłożyła telefon i poszła do łazienki, by wziąć prysznic. Czekając na gorącą wodę, wzięła dwa nurofeny i stanęła przed lustrem. Patrząc na swoją bladą twarz, miała wrażenie, że pogrąża się w niebycie, co nie byłoby takie złe, biorąc pod uwagę, jak bardzo była obolała i zmęczona. Po godzinie, kiedy znosiła na dół pościel do prania, usłyszała stuk otwieranej klapki i zobaczyła wpadające do środka listy. Od jakiegoś już czasu nie witała poczty z radością, a teraz kusiło ją, by udawać, że nie widzi stosu korespondencji, ale zauważyła oznakowanie jednej z kopert i charakter pisma. Serce jej zamarło. Rzuciła pranie, podniosła list i usiadła na najniższym stopniu schodów. Miała ochotę podrzeć go na kawałki i nie wiedzieć, czego chce od niej Duncan. Otworzyła go jednak i zaczęła czytać. Droga Susannah, wiem, że wolałabyś pewnie, żebym był martwy i nie zarzucał Cię listami...
Ma rację, pomyślała. ...ale moja łódka nie dopłynęła jeszcze do Styksu, więc nadal oboje jesteśmy na tym samym brzegu, że się tak wyrażę. To oznacza, że kiedy wreszcie stąd wyjdę - a mam nadzieję, że nastąpi to wcześniej niż później - będę potrzebował pieniędzy, żeby rozpocząć nowe życie. Kiedy prosiłem Hugh, żeby porozmawiał z agentem od nieruchomości w sprawie sprzedaży domu, nie chodziło mi o natychmiastowe wystawienie go na rynek, chciałem tylko zorientować się, ile może być wart, gdybyśmy zdecydowali się na sprzedaż. Niestety, źle mnie zrozumiał i dlatego pojawiła się ta tablica. Susannah dobrze wiedziała, że Duncan próbuje teraz zatrzeć ślady, na wypadek gdyby jego fatalna zagrywka miała być rozpatrywana w sądzie. Ogarniała ją coraz większa wściekłość. To musiało Cię zaszokować, za co przepraszam. Sama wiesz, że nie chciałbym przysparzać Ci już więcej przykrości. Chciałem Cię kiedyś prosić o to, żebyś mi wszystko wybaczyła, ale domyślam się, że jest już na to za późno, więc pogodziłem się z faktem, że muszę stworzyć sobie nowe życie, kiedy wyjdę na wolność. Za żadne skarby nie próbowałbym zmusić Ciebie i Neve do opuszczenia domu, przede wszystkim dlatego, że mieszkacie blisko Loli, co jest dla Was ważne. Również raty kredytu hipotecznego nie są wysokie jak na dom wyceniony na pół miliona funtów. Kto by pomyślał, że nasza część Battersea stanie się tak pożądana, kiedy się tam wprowadzaliśmy? Chodzi mi tylko o to, że ponieważ dom jest na moje nazwisko, to z formalnego punktu widzenia należy
do mnie. Jestem ojcem Neve i jest oczywiste, że moim obowiązkiem jest zapewnienie jej domu, i chcę to zrobić. Proponuję, żebyś mnie spłaciła (chcę tylko pięćdziesiąt procent, co po spłaceniu zobowiązań powinno wynieść około dwustu tysięcy) i wtedy możecie zostać na miejscu. Mam nadzieję, że uznasz to za rozsądne wyjście z sytuacji. Jeśli nie, to podaj mi swoje warunki, żebyśmy mogli znaleźć rozwiązanie satysfakcjonujące nas oboje. Jeśli chodzi o opiekę nad Neve, to nie mam zamiaru o nią walczyć - nie jestem taki głupi, żeby liczyć na to, że wygram tę sprawę - chyba że sama pragnęłaby być ze mną. Chciałbym jednak móc ją odwiedzać. Chyba w snach, wycedziła Susannah. Uważam, że jest na tyle duża, żeby sama zdecydować, czy chce mnie widywać, napiszę do niej, kiedy będę wiedział, czy otrzymam zwolnienie warunkowe. To już chyba wszystko. I jeszcze jedno. Kiedy zostanę zwolniony, planuję powrót do Szkocji. Jak wiesz, tam się urodziłem, a teraz mam szansę pracy z nowym zespołem aktorskim w Glasgow. Życz mi szczęścia, bo przez ostatnie lata bardzo mi go brakowało. Duncan Susannah zgniotła list w kulkę. Niestety, nie mogła zrobić tego samego z Duncanem, żeby go spalić lub rozdeptać jak karalucha. Gorzko żałowała dnia, kiedy go spotkała. Trudno jej było sobie wyobrazić, że mogła kochać kogoś, kim teraz z całej duszy pogardza. Sama myśl o jego kontakcie z Neve wyzwalała w niej mordercze instynkty. Jeśli sądzi, że będzie mógł kiedykolwiek zbliżyć się do swojej córki, to powinien iść po poradę do psychiatry, bo ma nie po kolei w głowie.
- Ale tempo! - wykrzyknęła Neve, sprawdzając wieczorem pocztę. - Już odpisał i przysłał zdjęcie. - Pokaż. - Patsy szybko wybiegła z łazienki, zapinając w biegu dżinsy. - Jak on teraz wygląda? Nosi perukę? Ma sztuczne zęby? Kolczyk w nosie? Neve oniemiała, kiedy zobaczyła fotografię. Patsy stała w milczeniu, potem popatrzyły na siebie i uśmiechnęły się szeroko. - Jest bardzo przystojny, prawda? - szepnęła Neve. - To znaczy, jak na kogoś w tym wieku. - Przypomnę ci te słowa, kiedy będziesz miała trzydzieści sześć lat. - Patsy była oburzona. - Ale masz rację, świetnie się trzyma. Neve wpatrywała się w pierwszego chłopaka swojej matki. Była podekscytowana. - Jest podobny do Beckhama, nie uważasz? Ma dłuższe włosy, ale jest blondynem i ma takie dobre oczy. Myślisz, że jest wysoki? - Chyba tak, jeśli się nie skurczył od czasu, gdy skończył osiemnaście lat. - Patsy potrząsała głową, zdumiona świetnym wyglądem dawnego kolegi. -Teraz możemy chyba przejść do następnego etapu -stwierdziła. - Czyli? - Przeczytałaś, co napisał? - Nie, całkiem o tym zapomniałam. - Jednak wygląd jest najważniejszy - roześmiała się Patsy, a Neve szybko otworzyła mejla.
Droga Susannah, Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłem z Twojej szybkiej odpowiedzi. Nie musisz mnie przepraszać za to, że zadałaś mi tyle pytań. Nie dziwię się, że jesteś ostrożna, po tym jak Duncan Cates tak bardzo cię zawiódł. Bardzo mnie boli, że musiałaś tyle wycierpieć przez niego, i cieszę się, że już nie ma go w Twoim życiu, mimo iż jest ojcem Neve. Bardzo bym chciał dowiedzieć się czegoś więcej o Twojej córce. Jeśli jest podobna do Ciebie, to musi być piękna. Smutno mi, że nie mam własnych dzieci. Ożeniłem się siedem lat temu z kobietą trochę starszą ode mnie, która miała dwie córki i syna. Jej dzieci były wtedy prawie nastolatkami. Nie byłem przy ich narodzinach i ominęła mnie radość patrzenia, jak dorastają. Nie zrozum mnie źle, one wniosły wiele radości do mojego życia i wzbogaciły je, czego nie muszę ci tłumaczyć, bo też masz dziecko. Jednak nadal mam nadzieję, że będę miał kiedyś własnego syna lub córkę. Jeśli jesteś ciekawa, dlaczego rozpadło się moje małżeństwo, to wiedz, że sam zadaję sobie to pytanie. Myślę, że między Helen a mną nie było już miłości. Zdaliśmy sobie sprawę z tego faktu i postanowiliśmy się rozstać, bez żalów i gniewu. To brzmi o wiele prościej, niż w istocie było, ponieważ wszyscy przeżywaliśmy traumę, szczególnie dzieci. Naradziłem się z Helen i postanowiłem wyjechać z Manchesteru, i rozpocząć nowe życie w Londynie, mając nadzieję, że oni też będą mogli zacząć od nowa, kiedy mnie już tam nie będzie. Mieszkam teraz w Clapham, blisko parku Clapham Common, pracuję wBayswater, gdzie przejąłem praktykę po koledze, który odszedł na emeryturę. Pytałaś
o moich rodziców: niestety ojciec cierpi na alzheimera i przebywa w domu opieki, a matka zmarła dziesięć lat temu. Mój brat Grant mieszka w Yorkshire z żoną i trójką dzieci. Mam nadzieję, że ten krótki opis da Ci pojęcie o sytuacji. Chętnie dodam więcej szczegółów, gdybyś chciała je poznać. Ośmielam się zasugerować, że mógłbym ci wszystko opowiedzieć przy kawie lub kolacji, gdybyś miała na to ochotę. Możemy też zawsze porozmawiać o dawnych czasach i pośmiać się z naszych wspomnień. Alan PS Załączam fotografię, o którą prosiłaś. Zrobił ją mój pasierb, już dwa lata temu. Chciałby zostać zawodowym fotografem. Sądząc po tym, jak udało mu się mnie zaprezentować, myślę, że ma na to szansę! Po przeczytaniu mejla Patsy była rozpromieniona. - Jest bardzo elokwentny, prawda? - stwierdziła z podziwem. - Co to znaczy? - zainteresowała się Neve. - Gadatliwy. Nie jest skryty i można się spodziewać, szczególnie przy jego zawodzie, że uporał się już ze swoimi problemami, jeśli w ogóle je miał, i teraz jest gotów na nowe doświadczenia, łącznie z kobietami. Neve - Patsy ujęła twarz chrześniaczki w obie dłonie - jesteś geniuszem, kochanie. Zawsze uważałam, że twoja mama i Alan Cunningham są dla siebie stworzeni. Wszyscy tak myśleli, a teraz dzięki tobie będą mogli znów się odnaleźć. Neve pękała z dumy. - Jak do tego doprowadzimy? - spytała, myśląc już o bracie w Yorkshire i trójce jego dzieci. Nie miała
żadnych kuzynów ani też stryjka, przynajmniej takiego, który pamiętałby, że ma bratanicę. - Dobre pytanie - powiedziała zafrasowana Patsy. - Chyba powinnyśmy się przyznać, że to nasza sprawka. - Pomyśl o jego rozczarowaniu i zażenowaniu -odparła Neve, której nie podobał się ten pomysł. - On myśli, że pisze do mamy, i poczuje się oszukany. - Hm - mruknęła Patsy i pogrążyła się w zadumie. Nagle oczy jej rozbłysły. - Wiem, co zrobimy - oznajmiła, przerzucając papiery na biurku. - Gdzie jest mój kalendarzyk? Neve zauważyła, że leży na podłodze, podniosła go i podała Patsy. - Musimy popracować nad twoją mamą - oświadczyła Patsy, wertując kalendarzyk. - Kiedy to będzie możliwe? Och, do diabła, aż do piątku nie mam wolnego wieczoru. - W piątki mama pracuje w dyskotece. - A niech to. Chyba będę mogła wymówić się od tej kolacji w środę. Na pewno tak. Będzie wtedy w domu? - Tak. - Neve skinęła głową. - Przeważnie jest wtedy w domu. O co chodzi? Co mamy zrobić? - Wszystko, co ty masz do zrobienia, moja kochana, to tylko być na miejscu - rzekła z uśmiechem Patsy. - Resztę zostaw mnie. - A co z Alanem? - Neve była zaniepokojona. - Będzie oczekiwał odpowiedzi. Wyślemy mu coś? Patsy patrzyła na ekran komputera. Zamyśliła się. - Zaczekajmy do jutra - powiedziała. - Będę miała wtedy jasność sytuacji.
Neve zarzuciła jej ręce na szyję. Była uszczęśliwiona, że to Patsy podejmie tę ważną decyzję. - Wiesz, co mi się w tobie najbardziej podoba? -spytała. - Powiedz - zachęcała ją Patsy. - Że nie traktujesz mnie jak dziecka. - Masz prawie czternaście lat. Ja w twoim wieku już wszystko wiedziałam. Dopiero teraz jestem głupia. Dziewczyna roześmiała się i pobiegła do swojego pokoju. To wszystko było fantastyczne i udało się jej zrobić coś dla mamy. Poza tym ubrania, które kupiła jej Patsy, będą także pasowały na Susannah, więc ona też na tym skorzysta. A kiedy znów zejdzie się z Alanem, wszystko będzie jeszcze wspanialsze, niż Neve mogłaby sobie wyobrazić.
Rozdział piąty Co to takiego? - wykrzyknęła zdumiona Susannah, kiedy weszła do domu z ciężkimi zakupami i zobaczyła stosy kosmetyków, szczotek, szamponów i kremów do ciała zalegające stół, podłogę i kanapę. - Wchodź, na dworze jest zimno - ponaglała ją Neve, zamknęła drzwi i wzięła torby od matki. - Skąd to wszystko masz? - zdumiała się Susannah. - Chyba nie muszę pytać, czy ona tu jest? - Jestem w kuchni - usłyszała głos Patsy. - Zaraz przyjdę. Nie wchodź tutaj. - Zdejmij płaszcz i usiądź - poinstruowała ją Neve, robiąc matce miejsce na kanapie. - Ja zajmę się zakupami, a ty odpocznij trochę. Susannah z ciekawością rozglądała się dokoła. Domyślała się, że czekają ją zabiegi kosmetyczne, lepszej niespodzianki nie mogła się spodziewać. Od dawna nie doświadczała takich luksusów, aż jej ciarki przechodziły po skórze. - Czy to twoja sprawka? - zwróciła się do Neve. - Nasza wspólna! - odkrzyknęła córka. - Może napijesz się wina? Mamy białe, czerwone i szampana.
- Poproszę o białe. Co tam robisz, Patsy Lovell? - Zaraz się przekonasz - odrzekła Patsy. Weszła do pokoju i popatrzyła na zegarek. - Jest wpół do szóstej, wizażystka przyjdzie o szóstej, specjalista od koloryzowania włosów o siódmej, a masażystka o dziewiątej. Kolacja zostanie podana o wpół do ósmej, mam nadzieję że sushi będzie okej, a jutro jesteś umówiona na strzyżenie u jednego z naszych najlepszych stylistów, dlatego trzeba wcześniej zająć się kolorem. A teraz, zanim zaczniemy... O, jest już wino, dziękuję ci, Neve, musimy ci powiedzieć, że to wszystko ma swój cel. Na zdrowie. - Na zdrowie - powtórzyła Susannah, podnosząc kieliszek. Pijesz z wodą? - zainteresowała się, patrząc na kieliszek córki. - Tak. Jak zawsze. Patsy usiadła na drugim końcu kanapy i zwróciła się do Susannah. - Neve i ja mamy dla ciebie pewną wiadomość. Sądzimy, mamy nadzieję, że ci się spodoba. Wiem, że tak będzie, choć cię to zaskoczy. Przygotuj się i nie odpowiadaj nam od razu, okej? - Okej - odparła zaintrygowana Susannah, nie spuszczając wzroku z podekscytowanej córki. - Chciałam, żeby Neve ci o tym powiedziała - kontynuowała Patsy - ponieważ to był jej pomysł, ale ona woli, żebym ja... - Nie, już wszystko w porządku - wtrąciła Neve. -Ja mogę powiedzieć. Patsy natychmiast się wycofała, a Neve odstawiła kieliszek i popatrzyła na matkę. - Patsy pomogła mi to wszystko zorganizować -powiedziała, wskazując porozkładane kosmetyki
- ponieważ w sobotni wieczór idziesz na randkę i na pewno będziesz chciała dobrze wyglądać, kiedy się z nim spotkasz. Uśmiech zniknął z twarzy Susannah. Neve spojrzała niespokojnie na Patsy, która skinęła głową, żeby dodać jej otuchy. - To randka z twoim dawnym chłopakiem, Alanem Cunninghamem - zachęcała dziewczyna, którą nagle opuściła pewność siebie. - Byłyśmy z nim w kontakcie, on teraz mieszka w Londynie i... - Chwileczkę - przerwała jej Susannah. - Co to znaczy, że byłyście z nim w kontakcie? W jaki sposób? Neve znów spojrzała niespokojnym wzrokiem na Pats. - Wszystko w porządku - uspokoiła ją Pats. - Powiedz, jak to się stało. Neve przełknęła ślinę i skierowała wzrok na matkę. - Weszłam na stronę Spotkania Przyjaciół - wyznała - i zostawiłam wiadomość, że ty... - Głos się jej załamał, miała rumieńce na twarzy. - Pomyślałam, że chętnie byś go znów zobaczyła, więc... - Wzięła głęboki oddech. - Udawałam ciebie... Nie złość się - poprosiła, widząc, że oczy Susannah pociemniały z gniewu. Jesteś taka nieszczęśliwa, nigdzie nie chodzisz i z nikim się nie widujesz, więc zrobiłam to, żeby cię rozweselić. Pats uznała to za dobry pomysł, prawda, Pats? - spytała. - To prawda, i nadal tak uważam - potwierdziła Patsy. Pamiętaj, Susannah, że obiecałaś najpierw to przemyśleć. - Nie możecie się wtrącać do mojego życia w taki sposób zaprotestowała Susannah. - Gdybym chciała
skontaktować się z Alanem Cunninghamem, zrobiłabym to. - Nie, nie zrobiłabyś - sprostowała Neve. - Nigdy nie starasz się z kimś spotkać. To nie jest normalne. - To moja sprawa - syknęła Susannah. - Szukałaś go przez Internet. Znasz moje zdanie na temat szukania znajomości w sieci. To niebezpieczne dla dziewczyny w twoim wieku. - Zanim jeszcze coś powiesz - wtrąciła Patsy -może docenisz fakt, jak bardzo twojej córce zależy na tym, żebyś była szczęśliwa. - No właśnie - dodała Neve gniewnym tonem. - Skontaktowała się z Alanem w najlepszej wierze tłumaczyła dalej Patsy - a kiedy się o tym dowiedziałam, udzieliłam jej pełnego poparcia. To był wspaniały pomysł. Już najwyższy czas, żebyś przestała chodzić w worku pokutnym i posypywać głowę popiołem. Zejdź z tego wysokiego konia, zanim sam cię zrzuci, i przeczytaj mejle Alana. Znajdziesz je wszystkie w komputerze, razem z jego ostatnim zdjęciem. Jeśli nadal nie będziesz zainteresowana, to daję ci słowo, że wszystko odwołamy. - Nie, tego nie zrobimy! - wykrzyknęła Neve, ale szybko ucichła pod ostrzegawczym spojrzeniem Patsy. Susannah nie chciała doprowadzić do kłótni i okazywać bezsensownego uporu, więc zabrała swoje wino do kuchni i usiadła przed komputerem. Czuła się dziwnie. Ostatnio dużo myślała o Alanie, zastanawiała się, gdzie teraz mieszka i co porabia. - Pamiętaj - usłyszała głos Patsy - on myśli, że pisze do ciebie.
Przeglądając mejle, Susannah miała uczucie, że wraca do niej przeszłość. Uczucie nostalgii, zaskoczenia i zadowolenia mieszało się z gniewem. - Napisałaś mu o Duncanie! - wykrzyknęła, skręcając się ze wstydu. - A dlaczego nie? - odpowiedziała Neve, wchodząc do kuchni. - Przecież to nie twoja wina, że jest w więzieniu. Dlaczego uważasz, że musisz to ukrywać? Powinnyśmy grać uczciwie od samego początku. Susannah była zaskoczona, że córka powiedziała „my", i wreszcie dotarło do niej, jak ważna dla Neve jest ta sprawa. Potrzebowała ojca i chciała przestać martwić się o matkę. Susannah czytała mejle ze ściśniętym sercem, już nie była zła, raczej zaciekawiona. „Sobota wieczór to dobry termin", zobaczyła w ostatniej wiadomości. „Chętnie po ciebie przyjadę albo spotkamy się na mieście, jeśli wolisz". Szybko otworzyła jego zdjęcie. Patrzyła na nie rozszerzonymi oczami, serce mocno jej biło. Był jeszcze atrakcyjniejszy niż przedtem, o ile to możliwe. - Doszłyśmy z Pats do wniosku, że jest podobny do Beckhama - stwierdziła Neve. Susannah nie dostrzegła takiego podobieństwa, ale postanowiła powtórnie przeczytać pierwszego mejla. - Co o tym myślisz? - niecierpliwiła się Neve. -Spotkasz się z nim? - Spotkałabym się, gdybym mogła - powiedziała Susannah ze słabym uśmiechem. - Wiesz, że pracuję w soboty. - Możesz powiedzieć, że jesteś chora. - Albo zrezygnować z tej pracy - zasugerowała Patsy. - Ty i Alan zawsze byliście stworzeni dla siebie,
tylko życie was na chwilę rozdzieliło. Teraz, dzięki twojej wyjątkowo bystrej córce, wszystko wraca na odpowiednie tory. Myślę, że twoja mama się zgodzi -zwróciła się do Neve. - Macie niespełnione nadzieje. - Susannah zaczerwieniła się nagle. - Możliwe że teraz się nie polubimy. - Musisz spróbować - prosiła Neve. - No dobrze, pomyślę o tym - obiecała Susannah z głębokim westchnieniem. - Spotkanie jest już umówione - wtrąciła Patsy. -Teraz będziesz miała zabiegi upiększające, więc w sobotę wieczór Kopciuszek pójdzie na bal. Sprawiła to moja magiczna różdżka zażartowała. Następne dni Susannah spędziła w nerwowym oczekiwaniu. Takiego uczucia nie zaznała od czasu, kiedy będąc nastolatką, szła na pierwszą randkę z Alanem Cunninghamem. Miała tak wiele wątpliwości, że często nachodziły ją myśli o odwołaniu tego spotkania. Jednak wspomnienia sprawiały, że zapominała o upływie czasu i czuła się tak, jakby nadal była młodą beztroską dziewczyną, która ma mnóstwo marzeń i tryska radością życia. Ta dziewczyna wierzyła, że zawsze będzie szczęśliwa i spełniona. Przecież miała do tego prawo. Gdyby ktoś jej wtedy powiedział, że nie zrobi kariery aktorskiej albo że rozstanie się z Alanem, z pewnością by nie uwierzyła. Mieli przed sobą przyszłość, a przez trzy lata, począwszy od ich pierwszego nieśmiałego pocałunku, ona i Alan byli nierozłączni. Przez kolejne dni na przemian wyczekiwała weekendu i bała się jego nadejścia. Trudno powiedzieć,
kto odczuwał większe emocje, ona czy Neve, bo córka była tak podekscytowana, jakby sama miała iść na tę randkę. Obmyślała, w co Susannah powinna się ubrać, co powinna mówić i jak się zachowywać w sobotni wieczór. - Jeśli nie poprosi cię o spotkanie w niedzielę, nie odbierz tego źle i nie myśl, że jemu na tym nie zależy - ostrzegała matkę, niepomna, że powtarza tę samą kwestię kolejny raz. - Może zechce rozegrać to na spokojnie i na początku nie zrobić wrażenia, że jest zbytnio zainteresowany. - A co mam zrobić, jeśli będzie chciał znów się ze mną spotkać w niedzielę? - Susannah była rozbawiona radami córki. Też nie powinnam robić wrażenia zbytnio zainteresowanej? - Oczywiście że nie, ale skoro znaliście się już wcześniej, to chyba możecie umówić się na drugą randkę następnego dnia. Spytam Pats, co ona o tym myśli. Patsy udzielała Susannah jeszcze więcej rad niż Neve, nawet Lola wtrącała słowa zachęty lub radziła ostrożność. - On zmienił się przez te wszystkie lata - ostrzegała Lola, kiedy Susannah odwiedziła ją w piątek przed pójściem do pracy pamiętaj, że ty też się zmieniłaś. Nie jesteście już nastolatkami, oboje macie swoje doświadczenia, on mógł też dostać od życia po głowie. Chyba tak było, kiedy rozpadła mu się rodzina. - Właśnie - wtrąciła Neve. - Nie mów tylko o sobie, pytaj też o jego sprawy. Tłumiąc śmiech, Susannah pocałowała córkę i ciotkę. Poszła do swojej dawnej sypialni, z której
teraz korzystała Neve, by przebrać się do pracy. Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, ogarnęła ją fala wspomnień. W tym pokoju spędziła wiele godzin, robiąc makijaż i wybierając kreacje na spotkanie z ukochanym. Przywołała w pamięci obraz samej siebie z tamtych dni: siedzi przed toaletką w kształcie muszli, patrząc w dwuskrzydłowe lustro - choć w pokoju nie ma już ani toaletki, ani lustra - i mówi do siebie, żeby wiedzieć, jaki obraz on zobaczy, kiedy będzie z nim rozmawiała, wydyma wargi albo śmieje się z jego żartów. Kiedy zeszła do holu, Neve i Lola były zajęte zmywaniem i wciąż rozmawiały o Alanie. - On jest nieziemski - mówiła Neve, odbierając talerz od Loli. - Gdyby był w moim wieku albo ja w jego, to od razu bym się w nim zakochała. - Naprawdę? - spytała Lola. - Nie wiadomo, co by z tego wyszło. - Lubiłaś go, prawda? W tych czasach, kiedy chodził z mamą. - Nie dało się go nie lubić. Zawsze był bardzo grzeczny, miał też dużo szelmowskiego wdzięku. Przychodził tu i czekał na twoją matkę, która zawsze się spóźniała. Rozmawiał wtedy z Fredem o piłce nożnej i krykiecie. Prowadzili zawzięte dyskusje. Twoja mama wychodziła z sypialni i na jego widok udawała zdziwienie. Potem wychodzili, trzymając się pod ręce. Fred zawsze mówił, że wyglądają jak z West Side Story. - Lola westchnęła i spojrzała przez okno, jakby mogła tam zobaczyć Susannah z Alanem. - Lubiliśmy go. Kiedy wyjechał na uniwersytet, byliśmy prawie tak samo przygnębieni jak twoja mama. Przez pierwszych
kilka miesięcy bardzo za nim tęskniła. Co wieczór rozmawiali przez telefon i kilka razy go odwiedziła. Po powrocie zalewała się łzami. Nie wiedzieliśmy, jak jej pomóc. Ale czas mijał, ona miała swoje zajęcia, on też na pewno miał sporo pracy na uniwersytecie i stopniowo ich drogi się rozeszły. - Cieszysz się, że znów się spotkają? - spytała wzruszona tą opowieścią Neve. - Tak, uważam, że dobrze zrobiłaś. - Lola wyczuła, że Neve szuka aprobaty. - Najwyższy czas, żeby twoja matka wróciła do normalnego życia. Ktoś musiał jej przypomnieć, że z czasem nie robi się młodsza. Wielkie dzięki, pomyślała Susannah. - Mama wygląda super, prawda? Trudno byłoby zgadnąć, że ma aż trzydzieści sześć lat. Wygląda o wiele młodziej, szczególnie po tych zabiegach. - Jej włosy nareszcie lśnią. I świetny podkład jej dobrali, nie ma sińców pod oczami - stwierdziła Lola. Susannah nie miała już czasu na podsłuchiwanie, włożyła płaszcz, wzięła torbę i żegnając się z nimi, prosiła, żeby nie siedziały długo w nocy, jak to miały w zwyczaju. Szybko wyszła, by Cathy, która podwoziła ją do pracy, nie musiała na nią czekać. Byłoby cudownie, pomyślała, biegnąc w deszczu przez osiedle, gdyby to była jej ostatnia noc w klubie. Nie powinna tak myśleć. Patsy, Lola i Neve też żywiły zbyt wiele nadziei co do jej przyszłości, jednak od tak dawna nie czuła ani odrobiny optymizmu, że postanowiła cieszyć się tą chwilą. Dlaczego nie, przecież życie i tak może pogrzebać jej marzenia. W końcu mejle Alana nie dawały jej powodu do obaw, nie wzbudzały wątpliwości, więc przynajmniej dziś wieczorem
i jutro może sobie pozwolić na nadzieję. Neve najwidoczniej już doświadczała tego uczucia. W sobotni wieczór Susannah była tak spięta, że kiedy Neve chciała poprawić jej kołnierzyk, zbyt mocno uderzyła ją w rękę. - Boli - poskarżyła się Neve. - Przepraszam, ale to mnie denerwuje - odparła Susannah, przeglądając się w lustrze. - Wszystko w porządku - orzekła. - A może powinnam uczesać się do góry? - Nie! - wykrzyknęły jednocześnie Patsy i Neve. - Z rozpuszczonymi włosami wyglądasz wspaniale -powiedziała Patsy. - On cię taką pamięta. Susannah wciąż przeglądała się w lustrze, obracając na wszystkie strony. Miała na sobie jedwabne beżowe spodnie, żakiet i kremową bluzkę. Cieszyła się, że może włożyć buty na obcasach. Duncan, który był od niej niższy, nie lubił, kiedy żona nad nim górowała. Na szczęście Alan jest wyższy. - Naprawdę myślisz, że to lepsze niż pomarańczo-wo-czarna sukienka? - Jest doskonale - zapewniła ją Patsy. - Zresztą i tak nie masz czasu, żeby się przebrać. Zaraz przyjedzie taksówka. - Którą torebkę weźmiesz? - spytała Neve, przeglądając półki w szafie. - Może tę małą złotą, którą kupiłyśmy na wyprzedaży? zaproponowała Susannah. - Dobra, zaraz ją znajdę. Kiedy Neve pobiegła do swojego pokoju, matka wzniosła oczy do góry.
- To było do przewidzenia, że torebka znajdzie się u Neve powiedziała, patrząc w lustro z niepewnym wyrazem twarzy. - Nie uważasz tego stroju za zbyt formalny? - Ma ładny połysk i doskonale uwydatnia twoją figurę stwierdziła stanowczo Patsy. - Ciekawa jestem, jak on się teraz ubiera. Pamiętasz, jak się martwił, czy slipki pasują mu do koszuli albo czy ma wystarczająco duży portfel, który zrobi na tobie wrażenie? Susannah roześmiała się, wzięła przyniesioną przez Neve torebkę i zajrzała do środka. - Co to? - spytała, wyciągając małe zdjęcie córki. - Pomyślałam, że może będziesz chciała je pokazać, kiedy o mnie spyta czy coś w tym rodzaju - odparła zarumieniona Neve. Susannah, czując, jak bardzo ją kocha, przytuliła córkę do siebie. - Jestem pewna, że o ciebie spyta - przyznała, domyślając się, ile to dla niej znaczy. - A jeśli nie, to sama mu powiem. - To będzie dobry przerywnik, kiedy zabraknie wam tematów do rozmowy. Susannah chciała się roześmiać, ale znów wpadła w panikę, słysząc zatrzymujący się przed domem samochód. Na szczęście szybko odjechał. - Masz prezerwatywy? - spytała ją córka. Pytanie zaszokowało Susannah, ale zdobyła się na niepewny uśmiech. Patsy była wyraźnie rozbawiona. - Nie pójdę z nim do łóżka na pierwszej randce -zaprotestowała. - Mimo wszystko powinnaś je mieć, tak na wszelki wypadek. Nie chcemy, żebyś zaszła w ciążę, prawda? - Neve spojrzała na Patsy. - A może chcemy?
Patsy skinęła głową. Dusiła się ze śmiechu. - Zachowuj się - skarciła córkę Susannah. - Spotkamy się na kolacji jak starzy przyjaciele. Może zaproszę go na kawę, kiedy odwiezie mnie do domu. - Która szminka? - Ta - zarządziła Neve, wybierając błyszczyk o kolorze miodu z kolekcji szminek, jakie przyniosła Patsy. - Neve ma dobre oko - zauważyła przyjaciółka, patrząc, jak Susannah maluje wargi. Susannah się nie odezwała. Głos uwiązł jej w gardle ze zdenerwowania, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - To taksówka - stwierdziła Patsy, zbiegając na dół. Susannah spryskała się perfumami i przeciągnęła szczotką po włosach. - Kopciuszku! - zawołała Patsy. - Twoja kareta czeka. Susannah schodziła ze schodów. Miała na sobie skórzany płaszcz z futrem, prezent od przyjaciółki. Była rozpromieniona, ale też wystraszona. - Kurs jest już opłacony - kontynuowała Patsy, masz numer telefonu, gdybyś potrzebowała taksówki na powrót. Ale on na pewno odwiezie cię do domu. - Wygląda na takiego - dodała Neve. - W torebce masz komórkę. Przyda się, gdybyś wyszła do łazienki i chciała nas zawiadomić, jak leci. Włożyłam ci też odświeżacz oddechu, gdyby w jakiejś potrawie był czosnek. - Zna się na rzeczy - roześmiała się Patsy. - Nie podpuszczaj jej - skarciła przyjaciółkę Susannah. - Jadę oznajmiła, biorąc głęboki oddech. Czuła się tak, jakby miała wykonać skok ze spadochronem. -Jeśli spotkanie się nie uda, przyjadę taksówką do Loli,
żeby wszystko wam opowiedzieć. A jeśli będzie dobrze, to wrócę do domu i zobaczymy się rano. Patsy ją uściskała, życzyła szczęścia i kazała pozdrowić Alana. Stała razem z Neve w otwartych drzwiach, patrząc, jak Susannah wsiada do srebrnego mercedesa. Kiedy samochód ruszył, machały i przesyłały pocałunki. Było kilka minut po wpół do dziewiątej, kiedy Susannah weszła do włoskiej restauracji przy Northcote Road. Na stolikach paliły się świece, rozbrzmiewał śpiew tenora, wyczuwało się zapach czosnku i ziół. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, słychać było ożywione wesołe głosy, panowała przyjazna atmosfera. Natychmiast pojawił się ktoś, kto odebrał od niej płaszcz. Rozejrzała się i serce jej nagle zabiło, oblała się rumieńcem. Zobaczyła mężczyznę, który przeciskał się między stolikami, nie spuszczając z niej wzroku. Zabrakło jej tchu, kolana się pod nią uginały, potem ogarnęło ją uczucie takiego szczęścia, że głośno się roześmiała. Mężczyzna wyglądał starzej i był bardziej dystyngowany niż Alan, którego niegdyś znała, ale jego jasna czupryna i szelmowski błysk piwnych oczu się nie zmieniły. - Susannah - odezwał się ciepłym, wesołym głosem. -Jesteś jeszcze piękniejsza niż dawniej. A byłem przekonany, że to niemożliwe. - W takim razie miejmy nadzieję, że nie zapalą świateł powiedziała Susannah, tylko na poły żartując. - Ty też świetnie wyglądasz. Alan uniósł brwi, wziął ją za rękę, lekko pocałował w policzek i poprowadził do stolika.
- Napijesz się szampana? - spytał, kiedy zajęli miejsca. - Czy odpowiada ci Kir Royale? - To świetny wybór, dziękuję. - Susannah położyła torebkę na stoliku. Miała uczucie, jakby już była lekko wstawiona. Alan złożył zamówienie, po czym odwrócił się do niej. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki. - Mam ochotę się uszczypnąć, by sprawdzić, czy to nie sen. - Mnie ta sytuacja też wydaje się dziwna - przyznała Susannah. - Niby cię znam, ale właściwie nie znam, nie wiem, kim teraz jesteś. Wydajesz się taki... taki... - Stary? - podpowiedział jej Alan. - Siwy? Dorosły? - Tak, dorosły - przyznała Susannah ze śmiechem. - A także pewny siebie i chyba odprężony. - Gdybyś widziała mnie godzinę temu, inaczej byś to oceniła odparł. Susannah uśmiechnęła się i postanowiła wycofać z rozmowy, która stawała się zwykłym flirtem. - Najpierw muszę coś ci wyznać - powiedziała. -Mam nadzieję, że nie będziesz o to zły, ale to nie ja wchodziłam na stronę Spotkania Przyjaciół, żeby cię odnaleźć. Zrobiła to moja córka Neve, która często wtrąca się do życia własnej matki. Patrzyła mu prosto w oczy. - Jednak teraz jestem zadowolona, że to zrobiła - dodała nieśmiało. - W takim razie powinienem chyba powiedzieć, że też jestem zadowolony. - Alan zmarszczył brwi. -Wyjaśnijmy to. Ona udawała ciebie? Czy to oznacza, że pisała wszystkie twoje mejle?
- Obawiam się, że tak - szepnęła Susannah. - A Patsy... - Powinienem był się domyślić, że Patsy Lovell maczała w tym palce. - Alan był rozbawiony. - Nadal się przyjaźnicie? To niesamowite. Co u niej słychać? Zresztą opowiesz mi o niej później, teraz pomówmy o Neve. Wiem z mejli, jak sądziłem wysyłanych przez ciebie, że ma już prawie czternaście lat. Jest tylko trochę młodsza niż ty, kiedy cię poznałem. Czy jest do ciebie podobna? Susannah skinęła głową i sięgnęła po torebkę. - Tak. - Podała mu zdjęcie. - To mogłabyś być ty - stwierdził, patrząc na nie z czułością. Jest piękna. Susannah zarumieniła się z dumy, wzięła fotografię i włożyła ją do torebki. - Przypuszczam, że już wiesz, o czym pisałaś w swoich mejlach - zauważył z rozbawieniem. - Tak - roześmiała się - choć nigdy nie zdradziłabym ci wszystkiego. Przede wszystkim o uwięzieniu Duncana i o mojej trudnej sytuacji. Byłam na nie zła, kiedy to przeczytałam. W oczach Alana tliły się jeszcze iskierki humoru, ale teraz zwracał się do Susannah poważnym tonem. - Było mi bardzo przykro, kiedy się dowiedziałem, że nie układa ci się w życiu. Zdziwiło mnie to, bo kiedy kontaktowałaś się ze mną ostatni raz, miałaś dużo propozycji, ale domyślam się, że już zrezygnowałaś z kariery aktorskiej. - Raczej kariera aktorska zrezygnowała ze mnie, a jeśli coś mi się trafiło, to musiałam odmawiać ze względu na zajęcia szkolne Neve. Bardzo pomaga
mi Lola, szczególnie wtedy, gdy pracuję wieczorami. Neve zostaje u niej na noc. Obie są z tego zadowolone, bo Lola ma towarzystwo, a mała może robić wszystko, na co nie pozwoliłabym jej w domu. - A Fred? - spytał. - Zmarł dwa lata temu. - Szkoda. - Alan wyglądał na szczerze zmartwionego. - Był wspaniałym facetem. Zawsze miło mi się z nim rozmawiało, kiedy po ciebie przychodziłem. Jak Lola przyjęła jego śmierć? - Bardzo ciężko to przeżyła, choć się nie przyznaje. Może pamiętasz, że nigdy nie lubiła mówić o swoich uczuciach. „Nie ma co rozdrapywać ran". - Jakbym ją słyszał - odparł z uśmiechem. - Miała swoje sposoby. Przy niej dobrze czuły się wszystkie dzieciaki. Można było się z nią dogadać. - Cieszę się, że miło ją wspominasz, bo ona tak samo wspomina ciebie. Przez ostatnich kilka dni Lola i Neve rozmawiały tylko o tobie. Stałeś się ich bohaterem. Alan roześmiał się głośno, ale widać było, że sprawiła mu przyjemność. - Co robią dziś wieczorem? - spytał. - Pats zabiera je na przedpremierowy pokaz filmu. Ma teraz dużo ważnych znajomych. - Naprawdę? W tym czasie kelner przyniósł szampana, postawił kieliszki na stole, poinformował ich o specjalnych daniach dnia, jego kolega podał zestaw różnorodnego pieczywa, a trzeci zaprezentował menu i listę win. Kiedy wreszcie zostali sami, Alan podniósł swój kieliszek i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Za co będziemy pili? - spytał. Susannah była podekscytowana. Przechyliła głowę na bok, zastanawiając się nad tym pytaniem. - Już wiem. Może za to, by nadrobić stracony czas? zaproponowała i zarumieniła się na myśl, że to może zabrzmieć dwuznacznie. Alan uniósł brew, jakby czytał jej myśli, i trącił się z nią kieliszkiem. - A więc, żeby udało nam się nadrobić stracony czas. Pijąc toast, Susannah poczuła, że opuszcza ją napięcie i ogarnia euforia. Wszystko okazało się łatwe i naturalne. Od dawna nie doświadczała takiego uczucia. - Czy mogę spytać - odezwał się Alan, kiedy odstawili kieliszki - dlaczego na nasze spotkanie wybrałaś właśnie tę restaurację? - To ulubione miejsce mojej córki. Zawsze przychodzimy tu albo do Chutney Mary's, gdy chcemy coś uczcić. Ponieważ zaproponowałeś mi, żebym wybrała lokal, Neve uparła się przy tej restauracji. Może jednak wolałbyś inną? -Ależ skąd, podoba mi się! Zastanawiałem się tylko, czy już tu kiedyś byłaś i czy z tym miejscem związane są jakieś szczególne wspomnienia. Jak widać, są, jeśli przychodzicie tu obchodzić swoje uroczystości. - Żadna z nich nie miała związku z Duncanem -wyjaśniła Susannah, nie chcąc, by tak myślał. - Odkryłyśmy to miejsce, gdy już poszedł swoją drogą. - Musiało być ci ciężko, kiedy się to stało - powiedział, a oczy mu pociemniały. - Najpierw szok spowodowany aresztowaniem, potem sprawa w sądzie i wyrok.
Susannah podniosła swój kieliszek i upiła szampana. Jeśli o nią chodziło, to wcale nie miała ochoty wracać do wspomnień związanych z Duncanem, ale w głosie Alana było tyle współczucia, że omal nie wyznała mu, co wtedy czuła. Nie był to jednak odpowiedni temat do rozmowy, poza tym przypomniała sobie rady Neve, żeby zbyt wiele o sobie nie mówić. - Świetnie potrafisz skłaniać ludzi do zwierzeń -rzuciła z figlarnym uśmiechem - ale ja się nie dam. Chcę się czegoś dowiedzieć o tobie. - Wydaje mi się, że wszystko już napisałem w mej-lach. - Ale nie wchodziłeś w szczegóły. Przykro mi z powodu twoich rodziców, a szczególnie ojca. Umieszczenie kogoś w domu opieki to bardzo trudna decyzja. - I tak, i nie. Był w takim stanie, że ciotka nie mogła się nim już dłużej zajmować. Jest niedaleko, ona odwiedza go co tydzień i ja też, ale nie tak często. - Poznaje cię? - Niezupełnie. Myśli, że jestem jego bratem, który umarł dwadzieścia lat temu. - Stryj Jim! Pamiętam go. Byliśmy razem na jego pogrzebie. - Tak. Przyjechaliśmy motorem, co rozwścieczyło mojego ojca. Powiedział, że ryk motocykla i skórzane kombinezony to wyraz braku szacunku. Nie wolno tak wybierać się do kościoła. - Potem okropnie się pokłóciliście - przypomniała Susannah z uśmiechem - i bardzo długo nie odzywaliście się do siebie. Chyba przez całe dwa dni. - A ty byłaś tym zaszokowana, ponieważ zawsze rozwiązywałaś problem tego samego dnia. To jedna
z rzeczy, które bardzo mi się u ciebie podobały, no i korzystałem z tego, bo wiedziałem, że zawsze przeprosisz pierwsza. - W oczach Alana zabłysły psotne iskierki. - Bezczelnie wykorzystywałeś mój dobry charakter - oburzyła się. - Wkurzało mnie to. - Obiecuję, że jeśli kiedykolwiek się pokłócimy, pierwszy cię przeproszę - obiecał Alan z uśmiechem. - Myślę, że zanim zatracimy się w przeszłości, powinniśmy zdecydować, co będziemy jedli. Susannah dość dobrze znała tutejsze menu, więc szybko wybrała sałatę z rukoli z parmezanem i risotto z homara z olejem truflowym, a Alan zamówił antipa-sti i tradycyjne neapolitańskie lasagne. Potem wybrał wino. Kelner przyjął zamówienie, Susannah napiła się szampana i przeszła do sedna sprawy. - Nie interesują mnie już tematy uboczne - oświadczyła. Chcę wiedzieć wszystko o twoim życiu w Manchesterze, szczególnie o żonie i pasierbach. Alan spuścił wzrok i zacisnął palce na nóżce kieliszka. - Szczerze mówiąc, zbyt lekko potraktowałem tę kwestię w mejlach, ponieważ prawda jest taka, że nadal to bolesne. Nie rozpad małżeństwa, ale fakt, że musiałem opuścić dzieci. Tęsknię za nimi, ale to nie moje dzieci, dlatego nie mam żadnych praw. - Chcesz powiedzieć, że żona nie pozwala ci się z nimi widywać? Alan głęboko zaczerpnął powietrza. - Helen jest wspaniałą kobietą i w pewnym sensie nadal ją kocham - wyznał - ale jej stosunek do życia
opiera się na dychotomii białe-czarne. Teraz, kiedy nie jesteśmy już razem, uważa, że dzieci powinny budować relacje z jej nowym partnerem i zapomnieć o mnie. Susannah była zaszokowana. Zrobiła wielkie oczy. - To nie tylko krótkowzroczne, ale po prostu okrutne zaprotestowała. - Dzieci nie działają na baterie i nie mogą włączać i wyłączać swoich emocji na żądanie. Opiekowałeś się nimi przez ponad siedem lat. Ona nie powinna zamykać na to oczu. Jak one się czują, nie mając z tobą żadnego kontaktu? - Nie są zbyt szczęśliwe, ale matka to matka i ona podejmuje decyzje. Próbowałem jej to wyperswadować, ale jest nieugięta i uważa, że ma rację. Nie kwestionowałbym tego, gdyby miała poparcie dzieci. Tak czy inaczej, nie chcę być przyczyną rozłamu w rodzinie, więc stosuję się do jej zaleceń, przynajmniej na razie. - Nie mogę uwierzyć, że matka może zrobić coś takiego własnym dzieciom. W jakim są wieku? - Robin ma prawie siedemnaście lat, to on chce zostać fotografem. Julia - piętnaście, a Kim w przyszłym miesiącu skończy czternaście. - Więc dziewczynki są w wieku Neve. A ich biologiczny ojciec? Chyba nie zabrania mu widywać się z nimi? - Zmarł na raka, kiedy Kim miała sześć lat. - To bardzo smutne. Dzieci go pamiętają? - Robin i Julia mają sporo wspomnień, Kim mniej. Helen potraktowała go podobnie jak mnie. Nigdy o nim nie mówi, choć jak mi się wydaje, robiła, to zanim się pojawiłem. Wtedy spakowała zdjęcia
i wszystkie jego rzeczy zniknęły z domu. Nie wiedziałbym o tym, gdyby Robin mi nie powiedział. Sam nigdy nie widziałem niczego, co byłoby z nim związane. - Ona wydaje się bardzo apodyktyczna. - W pewnym sensie tak, ale wiem, że niedługo dzieci dorosną i będą mogły same decydować o tym, z kim chcą się spotykać. Nie tracę nadziei, że nadal będą chciały utrzymywać ze mną kontakt. Patrzyła na niego ze współczuciem. Nie odezwała się, bo pojawił się kelner z zakąskami. - Nie martw się, wszystko będzie w porządku - powiedział Alan, kiedy zabrali się do jedzenia. - Teraz najważniejsze jest to, że znów mogłem cię zobaczyć. - Lola miała rację, mówiąc, że tobie pewnie też życie nie szczędziło ciosów - mruknęła, patrząc na niego ciepło - Tak to jest - rzucił filozoficznie. - Gdyby było inaczej, nie znalazłbym pacjentów. - Zawsze sobie wyobrażałam, że ktoś, kto uprawia ten zawód, ma wszystkie swoje sprawy pod kontrolą - stwierdziła Susannah z uśmiechem - albo też zna tajemne sposoby na radzenie sobie z wyzwaniami, jakie stawia życie, i nie poddaje się cierpieniu. To chyba naiwne przekonanie, prawda? - Ale bardzo powszechne. W gruncie rzeczy my, psycholodzy, jesteśmy największymi wariatami, ale nie mów o tym nikomu. Lepiej, żeby się nie wydało. Susannah roześmiała się głośno. Zawsze lubiła jego poczucie humoru. W tym czasie kelner przyniósł wino, które zyskało aprobatę Alana. Kolacja, jak się wydawało, skończyła się zbyt szybko. Rozmawiali o przeszłości, przypominali
sobie dawne wydarzenia i śmiali się tak serdecznie, że czasem Susannah brakowało tchu. Poważna mina Alana pobudzała ją do kolejnych wybuchów śmiechu. W końcu i on nie był w stanie dłużej udawać powagi. Byli ostatnimi gośćmi opuszczającymi restaurację. Susannah czekała w drzwiach, a Alan pobiegł po samochód. Kiedy przyprowadził czarne bmw, wiedziała, że auto zrobi na Neve duże wrażenie. Co ważniejsze, córka będzie urzeczona Alanem, a on z pewnością zachwyci się Neve. - Nawet nie wiesz, jaką radość sprawiło mi to spotkanie zaczął, kiedy jechali przez oświetlone ulice Battersea. - Mam takie uczucie, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali. Wiem, że to banalne, ale nie potrafię wymyślić nic lepszego. - Wręcz przeciwnie, to niesłychanie miłe - zaprzeczyła Susannah. - Mam podobne wrażenie. - Gdybym przed laty nie był takim głupcem, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej - powiedział, jakby drwiąc z samego siebie. - Ale zbyt późno zacząłem cię szukać. Spotkałaś już Duncana, a ja nie mógłbym zaoferować ci tego co on, kiedy obsadził cię w jednej ze swoich sztuk. - Jedynym jasnym punktem tego małżeństwa było przyjście na świat Neve - wyznała Susannah, wracając myślą do tamtych czasów. - Jest dla mnie wszystkim, więc niczego nie żałuję. Chciałabym tylko, żeby to małżeństwo wreszcie się skończyło. - Nie masz rozwodu? - Jeszcze nie. Nie pytaj dlaczego. Chyba nie mogłam się na to zdobyć, kiedy on miał już wystarczająco
dużo kłopotów. Teraz, kiedy tylko wyjdzie, zaraz się tym zajmę. - Wiesz, kiedy to może nastąpić? - Obawiam się, że wkrótce. Prosił o zwolnienie warunkowe, więc może być wolny już pod koniec miesiąca. - Jak się z tym czujesz? - Obrzucił ją szybkim spojrzeniem. - Szczerze mówiąc, okropnie. Spodziewam się, że będzie chciał zobaczyć Neve. Nie sądzę, żeby ona też tego chciała, ale nie mogę nawet znieść myśli, że będzie musiała podjąć jakąś decyzję. - Zorientowała się nagle, że Alan znalazł się w takiej samej sytuacji, więc szybko dodała: - Nie, nie zabroniłabym jej tego, gdyby sama tego chciała. Ale on naprawdę nie był dobrym ojcem... - W porządku - zapewnił ją Alan. - Nie robię żadnych porównań. To zupełnie inna sytuacja. Muszę jednak przyznać, że mam już opiekuńcze uczucia wobec Neve, może dlatego, że gdyby dwadzieścia lat temu wszystko potoczyło się zgodnie z planem, mogłaby być moją córką. - To byłoby dla niej szczęśliwe zrządzenie losu. - Dziękuję - powiedział z uśmiechem, kładąc rękę na jej dłoni. - To wiele dla mnie znaczy. - Rzucił jej ukradkowe spojrzenie. Jak wspomniałem w mejlu, najbardziej żałuję tego, że nie mam własnego dziecka. - Nie mogę się doczekać, kiedy poznasz Neve -oznajmiła Susannah. - Czuję, że świetnie się ze sobą dogadacie.
Rozdział szósty Powiedz, jak było? Gdzie on jest? - wykrzyknęła Neve, wskakując na łóżko matki, żeby ją obudzić. - O Boże, kto cię tu wpuścił? - narzekała Susannah, próbując zepchnąć córkę z łóżka. - Która godzina? - Już prawie dziesiąta, a my wyłazimy ze skóry z ciekawości, jak było. Opowiadaj wszystko! Bez ściemniania. Na to wspomnienie Susannah zrobiło się ciepło koło serca. - Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - zauważyła, siadając na łóżku. - A co to takiego, na litość boską? - Torba z rogalikami. Wszystko w porządku, Pats! -zawołała Neve. - Teren jest czysty. Jest sama i ma na sobie nocną koszulę. - Masz ją? - spytała, ściągając z matki kołdrę. - Tak, mam. - Susannah z powrotem naciągnęła kołdrę na siebie. - Zejdź ze mnie. Jesteś ciężka. - No to jak ci poszło? Został na noc?
- Najwyraźniej nie i przestań zadawać mi takie pytania. - Ja to wszystko zorganizowałam, więc mam prawo wiedzieć. Całowałaś się z nim, kiedy odwiózł cię do domu? - Poproszę o następne pytanie. - Mamo! Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i powinnyśmy wszystko sobie mówić. - Nie. Ona jest moją najlepszą przyjaciółką -stwierdziła Susannah, kiedy Patsy wchodziła do pokoju. - Ty jesteś zbyt wścibska. Więc idź, podgrzej rogaliki i wstaw kawę, proszę. - Ale może tu chodzi o moją przyszłość - protestowała Neve. - Co mam z nią zrobić? - zwróciła się Susannah do Patsy. - Na twoim miejscu poddałabym się i odpowiedziała na jej pytania - poradziła jej przyjaciółka. Uszczęśliwiona Neve usiadła na łóżku ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko matki. - No, dobrze - roześmiała się Susannah. - To był wspaniały wieczór, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze się czułam w towarzystwie mężczyzny. Tak, całowaliśmy się, ale w samochodzie. - Nie zaprosiłaś go do środka? - Neve była zdumiona. - Mama chyba dawno nie była na prawdziwej randce - skomentowała, patrząc porozumiewawczo na Patsy. - Uznałam, że jeszcze nie wypada - tłumaczyła Susannah - ale uwaga, uwaga! Alan zabiera nas dzisiaj na lunch.
-Tak! - Ciebie też, Pats - mówiła dalej Susannah - a także Lolę. Nie będzie musiała szykować dla nas pieczeni. - Zaprasza nas wszystkie? - mruknęła Patsy. -Zwariował? - Daj spokój, mówisz, jakby nas nie znał - roześmiała się Susannah - oczywiście z wyjątkiem Neve, ale będziemy go przed nią chronić. - Wielkie dzięki - odezwała się dziewczyna. -Uważacie, że wywołam jakiś skandal czy coś w tym rodzaju? - Raczej wprawisz wszystkich w zażenowanie -skorygowała Susannah. - Proszę, żebyś nie nalegała, aby cię adoptował, ożenił się ze mną albo... - Jakbym była do tego zdolna! - wykrzyknęła Neve. Zapomniałaś, że to ja mam doświadczenie z mężczyznami? - Chyba sama nie rozumiesz, co mówisz - zirytowała się Susannah. Neve miała gotową ripostę, ale Patsy nie dopuściła jej do słowa. - Dość tego - powiedziała. - Teraz idź odgrzać rogaliki. - Ale to nie w porządku - skarżyła się Neve, schodząc z łóżka. - Gdyby nie ja, nie byłoby wczorajszego spotkania, więc dlaczego... - Przestań marudzić - wtrąciła jej matka. - Niedługo go spotkasz, więc czego jeszcze chcesz? - Szczegółów - przypomniała jej Neve, wychodząc z sypialni. - To działa w obie strony! - zawołała za nią Susannah.
- Ja wszystko ci mówię - odparowała Neve, wracając do pokoju. - Naprawdę? To znaczy, że masz okropnie nudne życie. Mimo woli Neve się roześmiała i nie znajdując odpowiedzi, zeszła do kuchni włączyć piekarnik. - Więc wszystko się udało - stwierdziła Patsy, zajmując miejsce Neve na łóżku Susannah. - To mało powiedziane. - Susannah promieniała. -On jest taki... Taki jak zawsze, ale bardziej dowcipny i wyrafinowany. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy go zobaczysz. Mam nadzieję, że znajdziesz dzisiaj czas. - Żartujesz? Odwołałabym własny ślub, żeby nie przepuścić takiej okazji. Susannah roześmiała się. Zalała ją fala szczęścia. Leniwie przeciągnęła się pod kołdrą. - Wiem, że widziałam go tylko raz, ale to spotkanie dało mi wiele dobrego. Jakby wszystko powróciło do dawnego ładu. Patsy westchnęła głęboko wzruszona. - Czy opowiadał ci, co robił przez te wszystkie lata? - spytała. - Niewiele. Ostatnio przechodził trudny okres, głównie z powodu rozpadu małżeństwa, ale później ci o tym opowiem. Najważniejsze, że wrócił do Londynu i próbuje zacząć od początku. - Zobacz, jak się cudownie złożyło. Oboje musicie odbudować swoje życie, więc włącza się w to los, Bóg, Wszechświat, nazwij to, jak chcesz, na przykład Neve, żeby wszystko uporządkować, żebyście mogli zaczynać razem. To niesłychane, uważam, że dopiero
wtedy dzieje się coś ważnego, kiedy wszystkie elementy układanki we właściwym czasie znajdą się na właściwym miejscu. - Nie sądzisz, że zanadto wybiegamy do przodu? - spytała uradowana Susannah. - Coś ty, przecież jesteś już o dwadzieścia lat spóźniona! Kiedy Alan po nie przyjechał, szczęście Susannah sięgnęło zenitu. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Była już z nim Lola, wygodnie usadowiona na przednim siedzeniu auta. Susannah wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że Alan był w podobnym nastroju. Objęli się i lekko pocałowali w usta. Wiedziała, że Neve też była niesłychanie podekscytowana. - Oto ona - oznajmiła z dumą w głosie, przedstawiając mu córkę. - Ta wścibska dziewczyna. Niebieskie oczy Neve były skierowane na Alana. Z rozpuszczonymi włosami i różowym błyszczykiem na wargach wyglądała równie promiennie jak matka. - Myślę, że inicjatorka naszego spotkania jest lepszym określeniem niż wścibska dziewczyna - powiedział serdecznie Alan, podając Neve rękę. - Mam wielki dług do spłacenia za twoją inicjatywę. Neve była uszczęśliwiona. Wydawało się przez chwilę, że zarzuci mu ręce na szyję. - Nie ma sprawy - mruknęła w końcu. Patsy nie była tak powściągliwa. Objęła mocno Alana. - Wspaniale znów cię widzieć - powitała go. - Jesteś odważny, że zaprosiłeś nas wszystkie. Wiemy przecież, jak Lola szaleje po kilku kieliszkach.
- Wszystko słyszałam - rozległ się głos starszej pani z samochodu. - Ja nawet po jednym kieliszku supe-rowo się bawię, chyba tak się mówi? - Lola mówi slangiem - szepnęła Susannah, kiedy reszta towarzystwa zanosiła się ze śmiechu. - Nie! - ostrzegła Neve, która chciała odpowiedzieć Loli. - Nie mów tego. Neve spojrzała na Alana, który najwyraźniej był zachwycony. - Wsiadajmy do samochodu - zaproponował wreszcie. Zarezerwowałem stolik dla jednej osoby w Rose i Crown, w Królewskich Ogrodach Botanicznych w Kew. - To dla mnie, a co z resztą? - zainteresowała się Patsy, wsiadając do auta. - Ona zawsze chce być najdowcipniejsza - skarciła przyjaciółkę Susannah. - Ja chcę siedzieć w środku - upierała się Neve. Po półgodzinie zatrzymali się tuż przed drzwiami restauracji, żeby Lola nie musiała daleko chodzić. Susannah i Patsy też tam wysiadły, a Neve szybko przeskoczyła na siedzenie obok kierowcy. - Mogę jechać z tobą na parking? - spytała. - Oczywiście - odparł. - Tylko zapnij pas. Znasz tę okolicę? - Nie bardzo. - Kiedy odjeżdżali, Neve pomachała matce triumfalnie. - Byłam tu raz ze szkołą. Łaziliśmy po całym ogrodzie botanicznym, ale to było przed wiekami. Chyba w zeszłym roku. - No tak, przed wiekami - przyznał, powściągając uśmiech. Pomyślałem, że moglibyśmy po lunchu
zabrać Lolę na przechadzkę po ogrodach. Jest dość ładna pogoda. - Byłaby szczęśliwa, ale przydałby się wózek. - Jest w bagażniku - powiedział Alan. - Wiozłem ją na nim przez osiedle. - Super! Ależ musiała się ucieszyć, kiedy cię zobaczyła. Tak miło o tobie mówi. - Czy chcesz, żebym się zaczerwienił, młoda damo? - spytał ze śmiechem. - Naprawdę. Nic nie zmyślam. - Neve też się zarumieniła. - Ktoś wyjeżdża - zawołał, patrząc na zaparkowane samochody - chyba uda się nam wcisnąć. Po zaparkowaniu samochodu szli w milczeniu. Kiedy przechodzili przez jezdnię, Neve nieśmiało wzięła go pod rękę. - Mama mi powiedziała, że nie widujesz swoich pasierbów odważyła się zacząć, kiedy znaleźli się po drugiej stronie ulicy i puściła jego ramię. - To okropne. Tęsknisz za nimi, prawda? - Tak, tęsknię - przyznał. - Myślisz, że twoja żona kiedyś zmieni zdanie? - Chciałbym tak myśleć - westchnął Alan - obawiam się jednak, że na to się nie zanosi. - Chyba będziesz próbował? - Oczywiście. - Spojrzał na Neve i uśmiechnął się do niej ciepło. - Ty też nie widujesz swojego ojca. To także jest okropne. Neve wzruszyła ramionami. - Wciągnęły go narkotyki, jeszcze zanim odszedł, więc lepiej, że go nie widuję.
- Nie tęsknisz za nim? - Nie. Chyba trochę tęskniłam na samym początku, ale on zawsze był naćpany i krzyczał na mamę albo tracił przytomność i leżał jak w śpiączce. Paskudna sprawa; byłam zadowolona, kiedy odszedł. - Neve rzuciła Alanowi ukradkowe spojrzenie, a kiedy odpowiedział jej koleżeńskim uśmiechem, mówiła dalej. - To zabawne, że ty nie widujesz swoich dzieci, a ja nie widuję mojego taty. Jakby te puste miejsca czekały, żebyśmy je zapełnili. To znaczy, gdybyście się zeszli z mamą. Myślisz, że to możliwe? - Mam taką nadzieję. - Alan nie był w stanie powstrzymać śmiechu, kiedy wyobraził sobie minę Susannah, gdyby słyszała tę rozmowę. - Chyba nie powinnam tego mówić, prawda? -kontynuowała nieśmiało Neve. - Proszę cię, nie wygadaj się przed mamą. Poczuje się głupio i będzie na mnie wściekła. - Nie martw się. To będzie nasza tajemnica. - Dzięki Bogu, że weszłam na stronę Spotkania Przyjaciół. Mama nigdy by tego nie zrobiła. - Ja też jestem z tego zadowolony - potwierdził Alan, biorąc ją pod rękę, jakby tym gestem chciał przypieczętować ich świeżo nawiązaną przyjaźń. Kiedy skończyli lunch, nagle zaświeciło słońce, zapowiadając świetną przechadzkę po ogrodach. - Dobrze wam to zrobi, wypiliście mnóstwo wina - stwierdziła Lola, puszczając oko do Neve. - Ale nie Alan - dziewczyna stanęła w jego obronie - bo jest kierowcą.
Patsy, która miała już wystąpić z jedną ze swoich słynnych ripost, dostała nagle czkawki, co pobudziło wszystkich do śmiechu. - Przyniosę twój wózek z samochodu. - Alan zwrócił się do Loli, której Susannah pomagała usiąść na ławce przed restauracją. - Pójdziesz ze mną? - spytał Neve. Dziewczyna zarumieniła się z radości. Ona też wypiła trochę wina, więc odważnie wzięła go pod rękę. - Czy wam się też wydaje, że ona już zaczyna się w nim podkochiwać? - spytała Patsy, siadając obok Loli i wystawiając twarz do słońca. - Alan wspaniale się z nią dogaduje, prawda? -Susannah patrzyła roziskrzonymi oczami za córką i Alanem. - Najwyższy czas, żeby uśmiechnęło się do ciebie szczęście. Lola poklepała dłoń Susannah. - Do niego też, sądząc po tym, co nam opowiadał. - To wzruszające, że wciąż nosi zdjęcia swoich pasierbów, nie uważacie? - spytała Susannah, siadając obok Patsy. - Dziewczynki są śliczne - odrzekła Patsy. - Chłopak trochę pryszczaty, ale to taki wiek. Ciekawe, jaka jest jego żona. - Na pewno niesprawiedliwa - zauważyła Susannah, powstrzymując ziewanie. - Popatrz na tę sytuację z innej strony - odezwała się Lola. Wciąż jeździłby do Manchesteru, żeby się z nimi spotykać. Albo przyjeżdżaliby tutaj i zajmowali mu całe weekendy. Może i dałoby się stworzyć udaną rodzinę, ale obecna sytuacja jest o wiele łatwiejsza.
Susannah i Patsy popatrzyły na siebie i uniosły brwi w geście rozbawienia. - Nie mów tego Alanowi - Susannah ostrzegła Lolę. - Nie mam takiego zamiaru - odparła Lola, szukając w torebce chusteczki do nosa. - Neve pewnie chciałaby mieć dwie siostry i brata, ale skoro ich nie ma, zadowoli się Alanem. Jeśli wszystko będzie się tak dobrze układać jak teraz, on jej zupełnie wystarczy. - Ciekawe, jakby zareagowała, gdybyś miała dziecko? zastanawiała się Patsy. Susannah tylko się roześmiała. - To dopiero druga randka - zaprotestowała. - Daj nam trochę oddechu. Przypominam ci też, że żadne z nas nie ma jeszcze rozwodu. - Sądzę, że Neve nie miałaby problemu z niemowlęciem wtrąciła zamyślona Lola. - Chyba trudniej byłoby jej zaakceptować kogoś w tym samym wieku. - Miejmy nadzieję, że zaakceptowałaby mój nowy związek rozmarzyła się Susannah. - Chociaż musielibyśmy ją wtedy wszędzie ze sobą zabierać. Patsy roześmiała się głośno i zwróciła do przyjaciółki. - Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to wszystko coraz lepiej się układa. Neve jest w takim wieku, że będzie chciała mieć własne życie. Mężczyzna w rodzinie jest teraz dla niej nowością, ale szybko się z tego otrząśnie, przestanie się martwić o ciebie i skupi na sobie. A tobie nie będzie jej tak bardzo brakować, jeśli w twoim życiu pojawi się facet. - Podziwiam twoją metodę porządkowania rzeczywistości stwierdziła sceptycznie Susannah.
- To nie jest moja metoda - broniła się Patsy. - To dzieło losu i mojej pięknej, zdolnej chrzestnej córki. Jest oczywiste, przynajmniej dla mnie, że dostałaś drugą szansę - oboje ją dostaliście - pozwalającą dokończyć to, co nie udało się dwadzieścia lat temu. Możesz uważać się za szczęściarę, nie każda ma okazję powtórnie spotkać właściwego faceta. A on zawsze był odpowiednim partnerem dla ciebie. Prawda, Lolu? - Bez wątpienia - przyznała Lola. - Teraz zastanawiam się tylko, kogo znajdziemy dla ciebie... W oczach Patsy ukazały się ostrzegawcze błyski. - Zapomnijcie o ożywianiu jakichś reliktów mojej przeszłości. Jamie Stone to jedyny mężczyzna, o którym myśl nie przyprawia mnie o atak paniki. Niedawno dowiedziałam się, że wreszcie wyszedł z mamra. Same więc widzicie, że nie mam zdolności do wyszukiwania właściwych mężczyzn. - Byli też inni - przypomniała jej Susannah. - Tak, i niech zostaną tam, gdzie teraz są. Jestem tak szczęśliwą singielką, że gdybym mogła, wyszłabym za mąż sama za siebie. - Wierzę, że w Paryżu czeka na ciebie wspaniały Francuz, rozwiedziony albo tuż przed rozwodem -roześmiała się Susannah. - Mówiłaś nam o jednym z nich. Jak on ma na imię? - Myślisz o Franku? - Patsy zrobiła zabawną minę. - O ile się orientuję, jest niezłym dziwakiem, więc trafiłaś kulą w płot. Zresztą dla mnie nie ma najmniejszego znaczenia, w jakiej paczce zostaną dostarczeni. Po rozpakowaniu wszyscy okazują się takimi samymi egoistycznymi draniami i mają więcej problemów
emocjonalnych niż kołek w płocie, a przy tym mniej przyzwoitości od ogrodowego ślimaka. - Chyba spytam Alana, czy on kogoś nie zna - powiedziała zamyślona Susannah. - Czy ona usłyszała choć słowo z tego, co mówiłam? zdumiona Patsy zwróciła się do Loli. - O co chodzi? - spytała Lola. - Jesteście w zmowie - zaprotestowała Patsy. -W takim razie czytajcie z warg. Nie chcę się z nikim wiązać. Nigdy. - Teraz twoja kolej, żeby znaleźć właściwego mężczyznę stwierdziła Susannah tonem niedopuszcza-jącym sprzeciwu. - Posłuchaj, wiem, że chcesz dobrze, ale ja mówię śmiertelnie poważnie. Z mojego doświadczenia wynika, że mężczyźni nigdy nie są tacy, jakimi wydają się na początku, a kiedy odkryjesz, że zostałaś oszukana, jest już za późno. Susannah patrzyła na kościół, za którym mieli za chwilę zniknąć Alan i Neve. - To prawda, jeśli chodzi o Duncana - powiedziała - ale Alan nic nie ukrywa. - Zawsze znajdą się wyjątki - przyznała Patsy. -Istnieje duże prawdopodobieństwo, jestem gotowa to przyznać, że Alan do nich należy. Jednak znamy tylko jego wersję na temat rozpadu ich małżeństwa i jeśli żona nie pozwala mu widywać się z dziećmi, to powinnyśmy się zastanowić, czy rzeczywiście jest tak nieprzejednana, jak on twierdzi, czy też karze go w ten sposób za coś, czego nam jeszcze nie zdążył powiedzieć?
*** Alan wydawał się rozbawiony, a jednocześnie lekko dotknięty, kiedy Susannah powtórzyła mu pytanie Patsy dotyczące jego żony. - Powinienem chyba wywołać jakiś skandal, żeby ją usatysfakcjonować - zauważył, zamykając frontowe drzwi i wchodząc za Susannah do kuchni. - Gotowa pomyśleć, że jestem starym nudziarzem i nie nadaję się na jej przyjaciela. - To tylko objaw paranoi u skrzywdzonej kobiety. Proszę cię, nie opowiadaj tym samym. Jest z nią już wystarczająco źle. Poza tym z pewnością nie mówiła tego serio. Lubi intrygi i niepewne sytuacje, przecież wiesz. Chcesz herbaty czy wolisz coś mocniejszego? - Herbata wystarczy - powiedział Alan. Stał oparty o zlew ze skrzyżowanymi ramionami. - Mam nadzieję - żachnął się nagle że ona nie podzieli się swoimi wątpliwościami z Neve, bo nie chciałbym, żeby cokolwiek... - Na pewno nie - zapewniła go Susannah. - Wie, że nastolatki łatwo ulegają sugestiom, i z pewnością nie zrobi nic, żeby zepsuć wspaniały początek twojej znajomości z moją niepoprawną córką. Poza tym, już ci mówiłam, nie miała na myśli nic złego, a ja wspomniałam o tym, żeby cię rozśmieszyć. Teraz widzę, że to nie było taktowne, więc przepraszam. Powinnam była najpierw się zastanowić. - Nie, to ja powinienem cię przeprosić. Zachowanie Helen jest wielką tajemnicą zarówno dla mnie, jak i dla innych. W moim przypadku dochodzi do tego frustracja, a nawet ośmielę się powiedzieć,
że cierpienie, więc zawodzi mnie poczucie humoru, kiedy ktoś podnosi ten temat. Susannah podeszła do niego i ujęła jego ręce w swoje dłonie. - Nie ma w tym nic śmiesznego, więc wybacz moją głupotę. Gdyby Patsy mogła przewidzieć, że to cię tak bardzo zaboli, na pewno byłoby jej bardzo przykro. Dostałoby mi się też od niej za to, że ci wszystko powtórzyłam. Zresztą w pełni na to zasługuję. W oczach Alana ukazały się iskierki rozbawienia. Popatrzył uważnie na Susannah i przyłożył dłoń do jej policzka. - Ty zasługujesz tylko na troskę i miłość. - W jego głosie była serdeczność. Spuściła wzrok, serce jej mocno zabiło. - To był cudowny dzień - szepnął. - Najpierw Lola tak miło mnie powitała, potem, jak dawniej, mogłem spędzić trochę czasu z tobą i z Pats, poznałem Neve, piękną młodą damę, która tobie zawdzięcza urodę... - Głos mu się zmienił, a jego palce przesuwały się po jej policzku. - Chciałbym ofiarować ci wspaniałe zakończenie tego wspaniałego dnia, ale wiem, że Neve za godzinę wróci do domu. Susannah spojrzała mu oczy. Czuła, jak przyspiesza jej puls, ale głos był ledwie słyszalny. - Możemy zanieść jej szkolną torbę do Loli - wyszeptała. Oczy mu pociemniały, pocałował ją delikatnie w usta. - Nie chcę cię popędzać - wymruczał, nie odrywając warg od jej ust. - Już to kiedyś robiliśmy - wykrztusiła przez ściśnięte gardło.
Alan uśmiechnął się i znów ją pocałował. - Gdybym został na noc, musiałbym wyjść wcześnie rano, żeby wrócić do domu i przebrać się do pracy. Nie będziesz mi miała za złe? - Oczywiście, że nie. Wziął ją w ramiona. Tym razem jego pocałunek był bardziej namiętny. Przytulał ją do siebie mocno, od dawna nie czuła się tak pożądana. - Chcesz, żebym odniósł rzeczy Neve? - spytał po chwili. - Mógłbyś? - Nie powinna się nim wyręczać, ale chciała mieć czas na przygotowania. - Będę na ciebie czekała - obiecała z łobuzerskim błyskiem w oku. -Moja sypialnia jest na pierwszym piętrze na prawo. Dopiero po chwili Alan zrozumiał aluzję. Przypomniał sobie, jak kiedyś wślizgnął się przez pomyłkę do sypialni Loli i Freda, wpadł na szafę, potknął się o odkurzacz i narobił hałasu. Roześmiał się i pocałował Susannah. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, Susannah chwyciła telefon, by uprzedzić ciotkę i córkę. - Też macie pomysł! - oburzyła się Neve. - A co będzie, jeśli nie włożyłaś mi wszystkiego do torby? Co wtedy zrobię? - Wyślij mi SMS, a przyniosę ci to z samego rana. - Dobrze, ale to nie w porządku. Mam nadzieję, że sama o tym wiesz. Jesteś moją matką, nie musisz wywracać naszego życia do góry nogami. - Chwileczkę. Czy to nie ty mi mówiłaś wczoraj wieczorem, że powinnam mieć ze sobą prezerwatywy? - Widzisz, mówiłam ci, że się przydadzą. A masz je? - Nie twoja sprawa. Jest tam jeszcze Pats?
- Tak, oddam jej słuchawkę. Życzę szczęścia, a jeśli ci nie wyjdzie, to udawaj. - Nie powinnaś mi mówić takich rzeczy - powiedziała zaskoczona Susannah. - Cześć! Jest już Pats. Po chwili Susannah usłyszała głos przyjaciółki. - Mam wrażenie, że szykuje się wielkie wydarzenie. - Zaczynam myśleć o sprzedaży biletów - zażartowała Susannah. - Chciałam cię ostrzec, żebyś już więcej nie mówiła o jego żonie i o tym, że znamy tylko jego wersję tej historii. Powtórzyłam mu twoje pytanie, a on był nie tyle wytrącony z równowagi, ile zmartwiony, że mogłaś tak pomyśleć. - Czasem zadziwiasz mnie, Susannah - powiedziała po chwili Patsy. - Skąd ci przyszło do głowy, żeby mu to powtórzyć? Powiedziałam tak tylko, en passant... Już o tym zapomniałam. A jeśli myślisz, że ja bym mu to powiedziała... - Przepraszam. Wiem, że byś tego nie zrobiła. Nie wiem, co się ze mną dzieje. To chyba nerwy. - W porządku. Jednak jeśli ta sprawa cię niepokoi... - Nie, to nie tak. Jego żona może mówi co innego, ale ja mu wierzę. A ty? - Ja też. - Więc wszystko w porządku. - Na to wygląda. Susannah zorientowała się, jak bardzo jest spięta, więc odetchnęła głęboko. - Czuję się strasznie głupio - westchnęła. - Nie tylko dlatego, że mu o tym powiedziałam, ale też że poruszyłam ten temat z tobą.
- Miłosne przygody zawsze nas ogłupiają - roześmiała się Patsy. - Ważne, żeby się nimi cieszyć. Susannah szybko pożegnała się z przyjaciółką i pobiegła na górę uporządkować pokój, zapalić świece i wskoczyć pod prysznic. Pół godziny później ze starego odtwarzacza CD płynęły dźwięki nastrojowej muzyki, a sypialnię oświetlał ciepły blask świec, pełzający łagodnie po ścianach. Siedziała na krawędzi łóżka w pełnym obawy wyczekiwaniu. Usłyszała otwieranie i zamykanie frontowych drzwi i kroki na schodach. Jej serce tak mocno waliło, że z trudem łapała powietrze. Kiedy Alan wszedł do sypialni, wydał się jej taki wielki i męski w jej skromnym azylu, aż się zachłysnęła, pokrywając zakłopotanie śmiechem. Alan usiadł na łóżku, wyjął jej z ręki kieliszek z winem i postawił go na nocnym stoliku. - Tyle chciałbym ci teraz powiedzieć - wyznał, wpatrując się w jej śliczną twarz - ale kiedy patrzę, jak tutaj siedzisz, nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Może śnię? Obudzę się za chwilę i znajdę na powrót w świecie, w którym jesteś tylko wspomnieniem, a ja głupcem, który pozwolił ci odejść... Objęła go za szyję i przywarła ustami do jego warg. - A czy to dzieje się naprawdę? - spytała stłumionym głosem. Skinął głową i przyciągnął ją do siebie. W jego oczach widziała wielką tkliwość. Jego pocałunki stały się bardziej żarliwe. Wkrótce znaleźli się w świecie, którym rządziła jedynie namiętność. Kochali się z pasją i czułością. Byli doskonale zgrani, jakby nigdy nic ich nie rozdzieliło. Wydawało
się, że znał jej ciało lepiej niż ona. Jego palce i wargi wywoływały wciąż nowe, coraz intensywniejsze doznania. Susannah gwałtownie łapała oddech i cicho jęczała z rozkoszy. Ich ciała poruszały się tym samym rytmem, były jednością. Łączyła ich również niezwykła bliskość, która mogła powstać jedynie dzięki wspólnej przeszłości. Było tak, jakby wszystkie te lata przeżyli razem. Na koniec Susannah poszybowała aż do gwiazd. Była oszołomiona i brakowało jej tchu. - Wszystko w porządku? - spytał chwilę później. - Myślę, że tak - szepnęła, uśmiechając się do niego. Jej serce wciąż biło mocno, ciało było rozpalone, a kiedy patrzyła na niego, czuła, że kręci się jej w głowie po eksplozji przeżywanych wspólnie emocji. - Nie wiem, co będzie dalej - mruknął, a migające światło świec rzucało ruchome cienie na jego twarz -lecz cokolwiek się stanie, chcę, żebyśmy byli razem. - Ja też - odrzekła. - Zawsze, zawsze...
Rozdział siódmy W następnych tygodniach, kiedy jej związek z Alanem umocnił się na nowo, Susannah czuła, że żyje w magicznym kręgu szczęścia, otoczona prawie namacalną i zauważalną aurą. Widziała jej odbicie w oczach ludzi, którzy uśmiechali się do niej na ulicy albo w autobusie. Jakby bijący od niej blask docierał do ich pogrążonych w apatii serc i budził je do życia. Znowu, jak niegdyś, była pełna wiary w siebie i życzliwości dla innych, nie bała się tego, co miało przynieść życie, i entuzjastycznie patrzyła w przyszłość. Radość ją rozsadzała. - Widzę, że przestałaś stąpać po ziemi - narzekała żartobliwie Lola. - Odkrycie Alana to najlepsze, co nas kiedykolwiek spotkało Neve powtarzała to tak często, że Susannah miała ochotę ją zakneblować. - Gdybyś porównała, jak wyglądałaś trzy tygodnie temu i jak się teraz prezentujesz - zauważyła Patsy, która przyleciała z Paryża z krótką wizytą - pomyślałabyś, że to sprawa czarów. Jakby ponownie zabłysło światło. Jestem pod wrażeniem.
Wyjazd Patsy do Paryża był jedynym ciemnym punktem w życiu Susannah, choć przyjaciółka przyjeżdżała do Londynu w sprawach służbowych dwa, czasem nawet trzy razy w miesiącu. Poza tym prawie codziennie rozmawiały przez telefon. Susannah cały czas mówiła o Alanie, który namawiał ją, by rzuciła pracę w klubie (pracowała tylko w biurze) i chciał zrekompensować jej stratę zarobków, ale ona nadal odrzucała tę propozycję. Natomiast Patsy opowiadała głównie o niechęci francuskich kolegów i zadziwiającym wyjątku, jakim był Frank, tam to imię wymawiało się: Fronk. Stwierdziła też z lekką nutką drwiny, że trzeba go zobaczyć, żeby uwierzyć. - Nie, zdecydowanie nie jest przystojny - odkrzyknęła na pytanie Susannah. - Muszę jednak przyznać, że ma uśmiech, który... Powiem tak. Można by zaoszczędzić na rachunkach za elektryczność, gdyby zrobić z niego źródło zasilania wieży Eiffla. - A poza tym jaki jest? - spytała ze śmiechem Susannah. Wysoki, niski, gruby, szczupły? Czarujący, niegrzeczny, wymagający, zalotny? - Niech się zastanowię. Nie jest ani wysoki, ani niski, chyba troszkę mu brakuje do metra osiemdziesiąt. Jest łysawy, ma brzuch i wielkie, straszne brwi, które wydają się żyć własnym życiem. Wdzięk, chociaż dość specyficzny, to niewątpliwie najważniejsza jego cecha. Nie nazwałabym go niegrzecznym, bo jest do przesady uprzejmy. Raczej oddany pracy niż wymagający. A jeśli znów zechce mnie podrywać, to chyba mu przyleję.
- Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam - powiedziała Susannah, nadal się śmiejąc. - Nie spodziewaj się za wiele. - A twoje życie poza godzinami pracy? - Nadal nie istnieje. Nie mam czasu na zwiedzanie, na zakupy ani na spotkania towarzyskie. Poza tym nie znam tu nikogo, a jak zauważyłam, Francuzi mają inne zwyczaje niż my. Są niesłychanie oficjalni, zachowują w stosunku do mnie tak wielki dystans, że po pracy mogliby równie dobrze wybywać do Sydney. Mam nadzieję, że kiedy znajdę sobie mieszkanie i wyprowadzę się z apartamentu Claudii, będę mogła zapraszać gości. Ale nie chcę, żebyś tak długo czekała. Przyjedź na weekend, najszybciej jak będziesz mogła. Kiedy Alan dowiedział się o zaproszeniu, zaczął gorąco namawiać Susannah, by z niego skorzystała. - Powiedz tylko słowo, a zarezerwuję bilet na samolot obiecał. - Chyba że wolałabyś jechać pociągiem. Sposób podróżowania nie miał znaczenia, ale nie mogła jeszcze zrezygnować z klubu, romantyczny wypad do Paryża tymczasem nie wchodził w grę. Przynajmniej dla niej. Natomiast Neve zapaliła się do tego projektu, sugerowała nawet, że sama wybrałaby się z Alanem, jeśli matka nie może jechać. On wydawał się nie mieć nic przeciwko temu. Jednak Susannah nie zgodziła się na tę zachciankę. Uznała, że już wystarczająco rozpuścił Neve. Kupił jej iPoda i laptopa, zaprosił na urodzinowy obiad do ekskluzywnej restauracji na West Endzie, którą chętnie odwiedzali aktorzy, żeby Neve mogła pochwalić się przyjaciółkom, kogo tam widziała.
Tak gładko wpasował się w ich życie, że trudno było sobie wyobrazić, jak obywały się bez niego. Zaczął zajmować się wszystkimi sprawami związanymi z domem i mieszkaniem Loli, na które Susannah nie starczało czasu, płacić rachunki za jedzenie, twierdząc, że o wiele częściej jada z nimi niż u siebie w domu. Odwoził nawet Neve do szkoły i odbierał ją po lekcjach, jeśli to nie kolidowało z jego pracą. Susannah była uszczęśliwiona, że ktoś dzwoni do niej lub pisze SMS-y z pytaniem, co chciałaby przygotować na kolację lub gdzie spędzą noc, w jego czy jej mieszkaniu. Jego dom stał na zielonym skrawku terenu w pobliżu Clapham West Side, miał piwnicę, dwa duże wiktoriańskie okna wykuszowe od frontu, a na tyłach ogród i patio. Zanim Alan go kupił, został zmodernizowany, na strychu wygospodarowano czwartą sypialnię i łazienkę z prysznicem. Sypialnia pana domu wyglądała jak żywcem wyjęta z magazynu wnętrzarskiego: garderoby, jacuzzi i sufitowe oświetlenie. Dom jednak był nie do końca umeblowany, w dużym pokoju dziennym stała tylko dwuosobowa kanapa i fotel z wysokim oparciem. W nowocześnie wyposażonej kuchni brakowało stołu i przedmiotów, które świadczyłyby o tym, że jest używana. Dom, stwierdził Alan, powinna wedle swojego gustu urządzić Susannah. Już parę razy wybrali się na zakupy, by poszukać jakichś drobiazgów, dzięki którym mieszkanie stałoby się przytulne. Pod koniec kwietnia, kiedy byli ze sobą już szósty tydzień, do Susannah zadzwoniła agentka z wiadomością, że Michael Grafton, ten sam producent, który
dawno temu chciał ją zaangażować w serialu, proponuje rolę w nowej operze mydlanej. - Przesłuchania są w przyszłym tygodniu - zakończyła Dorothy. Mimo że Dorothy częściowo wycofała się z interesów i wyprowadziła na wieś, chciała osobiście przekazać Susannah tę wiadomość. - Uważam, że masz szansę, skoro o ciebie zapytał. Marlene Wyndham jest współproducentką, ta wiedźma odniosła większy sukces w branży mydlanej niż Procter & Gamble. Będziesz musiała ją do siebie przekonać. Wiem, że on też będzie na przesłuchaniach, więc postaraj się, żeby był po twojej stronie. Niedługo dostaniesz scenariusz. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu Susannah nie zatelefonowała od razu do Neve czy Loli, żeby podzielić się z nimi dobrą wiadomością, tylko do Alana. Była tak podniecona, że dopiero po chwili zrozumiał, co do niego mówiła. Zdając sobie sprawę, jak wiele to dla niej znaczy, przyjął wiadomość z entuzjazmem. - Fantastycznie. Musimy to uczcić. Przyniosę szampana. - Jeszcze nie dostałam tej roli - zaprotestowała Susannah. - Na pewno dostaniesz. Jak mogliby cię odrzucić? Wiesz już coś? Co to za serial? Jaką masz zagrać rolę? - Niedługo dostanę scenariusz, wtedy będę wiedziała więcej. Dorothy sądzi, że to dobra rola, że mogłabym wystąpić w kilku epizodach. Byłoby wspaniale...
- Cieszę się razem z tobą. Ja też mam dla ciebie niespodziankę, ale musisz poczekać na nią do wieczora. Chcę zobaczyć twoją minę, kiedy ci to powiem. Kiedy Susannah powtórzyła tę rozmowę Loli, ciotka nie miała najmniejszych wątpliwości, że Alan chce się oświadczyć. - To niemożliwe - roześmiała się Susannah. - Przecież oboje nadal tkwimy w starych związkach. - Czemu nie? Nie musicie przecież pobierać się od razu, to będzie tylko przyrzeczenie. Mam nadzieję, że się zgodzisz. Chcę dowiedzieć się tego pierwsza. - Jeśli się zgodzę, on dowie się pierwszy - uświadomiła jej Susannah. - A co myślisz o tej drugiej wiadomości? Idę na przesłuchanie. Czy to nie wspaniale? - Będzie fantastycznie, jeśli dostaniesz tę rolę, a jestem pewna, że tak. Mówiłaś już Neve? - Nie, w szkole ma wyłączony telefon, więc wysłałam jej SMS, żeby jak najszybciej do mnie zadzwoniła. Pojedzie po nią Alan, ale obiecał, że nie zdradzi tajemnicy, bo chcę jej sama o tym powiedzieć. - Będzie tak samo uszczęśliwiona jak ty - stwierdziła Lola. To jej dobrze zrobi, bo ostatnio nie jest w zbyt dobrej formie, prawda? - Mnie się wydaje, że wszystko z nią w porządku. - Susannah była zaskoczona. - Dlaczego tak mówisz? - Sama nie wiem. Może dlatego, że odkąd Alan zorganizował nam podłączenie do szerokopasmowego Internetu, więcej czasu spędza przed komputerem. W ogóle nie mam przekonania do tego całego Internetu. Dziewczyna powinna rozmawiać z prawdziwymi ludźmi, tak jak przedtem. - Jak wtedy, kiedy jej mówiłaś, że za dużo gada?
- Tak, jak wtedy. Na razie ją to bawi, mam jednak nadzieję, ze niebawem się znudzi i znów będzie sobą. Miałaś ostatnio wiadomości od Patsy? - Tak. Będzie tu w poniedziałek i wtorek i chce nas wszystkich zaprosić do restauracji. Zarezerwuj sobie oba wieczory, bo nie wiadomo jeszcze dokładnie kiedy. - Moi wielbiciele będą rozczarowani, jeśli ich zawiodę. Rozbawiona tą sarkastyczną uwagą Susannah zakończyła rozmowę i wróciła do porządkowania rysunków i korespondencji architekta. Ale nie mogła się skupić, tyle myśli przelatywało jej przez głowę, na pierwszy plan wybijało się jednak zbliżające się przesłuchanie. Od tak dawna niczego nie zagrała, że już teraz była niespokojna i zdenerwowana. Bóg jeden wie, w jakim stanie będzie podczas samego przesłuchania. - Dasz sobie radę - uspokajał ją Alan, kiedy ponownie do niego zadzwoniła. Jechała już do domu autobusem, patrząc niewidzącym wzrokiem na mijane ulice. - Ciekawa jestem, czy jest jakiś kurs dokształcający, na który zdążyłabym pójść - zastanawiała się głośno. - Nawet jeśli jest, to ty na pewno go nie potrzebujesz. - Może powinnam zadzwonić do starych przyjaciół aktorów i poprosić ich, żeby przeczytali ze mną scenariusz? Nie wiem, ile będę miała kwestii. Mam nadzieję zagrać więcej niż jedną scenę i może moje ujęcia nie wylądują na podłodze montażowni... - Zanadto się przejmujesz. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Czy ci się to podoba, czy nie, wiozę szampana.
- Nie rób tego. A nuż zapeszysz. - Daj spokój, podjąłem już decyzję. Może będziemy oblewać coś innego. Czekam teraz przed szkołą na Neve, niedługo będziemy. Jedziesz do mojego domu czy do swojego? - Do mojego. Zaraz wysiadam, zobaczymy się za pół godziny. Minęła jednak prawie godzina, zanim otworzyły się frontowe drzwi, wpadła Neve, krzyknęła: - Cześć, mamo - i szybko wbiegła na górę. - Wszystko w porządku? - spytała Susannah Alana, wieszającego swój płaszcz. - Zaczynałam się już niepokoić. Dopiero po chwili zorientował się, że chodzi o spóźnienie. - Ach, tak. Neve chciała wstąpić do przyjaciółki po jakieś rzeczy, potem był wypadek na moście Battersea i staliśmy przez jakiś czas. Powinienem był zadzwonić. Przepraszam. Pocałował ją, a Susannah, by przedłużyć tę chwilę, położyła mu głowę na ramieniu. - Dobry miałeś dzień? - spytała. - Normalny. Sześciu pacjentów i lunch z prawnikiem. - Spotkanie towarzyskie czy w interesach? - Jedno i drugie. W Manchesterze pozostało jeszcze kilka problemów do rozwiązania. Jednak najwięcej rozmawialiśmy o krykiecie i o tym, że kiedy cię spotkałem, moje życie powróciło na właściwe tory. - Ucieszył się z tego powodu? - Na pewno tak, ale przy okazji usłyszałem kilka komunałów, że nie należy się spieszyć, że mamy jeszcze dużo czasu, że co nagle, to po diable.
- Myślisz, że za szybko nam poszło? - Susannah wydawała się zatroskana. - Robimy to, co uważamy za słuszne - odparł Alan, odgarniając jej włosy z twarzy. - I to jest najważniejsze. Susannah skinęła głową i wspięła się na palce, by go pocałować. - Jak się zachowywała Neve, kiedy jechaliście do domu? spytała, wracając do szykowania posiłku. - Lola uważa, że jest ostatnio trochę przygnębiona. Też to zauważyłeś? Alan pokręcił głową. Wydawał się nieco speszony. - Według mnie jest w porządku. Rozgadana, głównie przez komórkę, albo przykuta do swojego iPoda. - Nie sądzisz, że spędza zbyt wiele czasu w Internecie? Teraz też na pewno siedzi przy komputerze, ledwie się ze mną przywitała po wejściu do domu. Może kontaktuje się z kimś w tajemnicy przed nami. - Trzeba się dowiedzieć. Kiedy po raz ostatni rozmawiałyście ze sobą tak od serca? Susannah nie pamiętała. Ogarnęło ją poczucie winy. - Postaram się porozmawiać z nią dziś wieczorem zapowiedziała. - Nie wiesz, czy ma dużo pracy domowej? - Sporo, ale na pewno będzie chciała usłyszeć nowiny. - Oczywiście - rozchmurzyła się Susannah. - A ja jeszcze nie usłyszałam twoich. Dostałam też listowną wiadomość, ale to może poczekać. O jakiej niespodziance mi wspominałeś? Kiedy usiedli przy stole, Alan ujął jej dłonie w swoje ręce.
- Wiem, że nie chcesz zrezygnować z pracy w klubie, bo masz tam niezły zarobek. Nie zgodziłaś się też, żebym ci te straty wyrównał. Pomyślałem więc, że mogłabyś zamieszkać u mnie, a ten dom wynająć. Za wynajem dostaniesz więcej, niż zarabiasz w klubie, a poza tym jeśli dostaniesz rolę i wrócisz do aktorstwa, możesz nawet stać się bogata. Susannah roześmiała się, czując, że jeszcze bardziej go kocha. Uścisnęła jego dłoń i usiadła mu na kolanach. - To chyba najlepsza propozycja, jaką kiedykolwiek otrzymałam - wyznała przytłumionym głosem. - Zamieszkanie z tobą w twoim pięknym domu na tej ślicznej ulicy... Czy to nie sen?! Muszę mieć tylko pewność, że bierzesz także pod uwagę Neve. - Przepraszam, sądziłem, że to się rozumie samo przez się roześmiał się Alan. - Oczywiście, że biorę ją pod uwagę. Już sobie nawet zarezerwowała sypialnię na samej górze. - Dyskutowałeś z nią o tym, zanim powiedziałeś mnie? Susannah była pewna, że się przesłyszała. - Nie dyskutowałem, tylko wspomniałem jej o tym. Chciałem oswoić ją z tym pomysłem, wiedząc, że jeśli jej się nie spodoba, to tobie też nie. To rozumowanie wydało się Susannah rozsądne, więc znów go uściskała. - Jestem przekonana, że Neve nie zawahała się ani przez chwilę - powiedziała. - Zbzikowała na twoim punkcie. Teraz muszę ci powiedzieć, co było w dzisiejszej poczcie, bo to może mieć wpływ na sprawy tego domu. A przede wszystkim na Neve. Wyjęła z torebki list i podała go Alanowi.
- To od Duncana. Pod koniec przyszłego tygodnia wypuszczą go na wolność i chce ze mną rozmawiać na temat swoich praw do części majątku zabezpieczonej na domu. Chce też spotkać się z Neve. Z posępnym wyrazem twarzy Alan otworzył list i zaczął czytać. Kiedy skończył, nadal był nachmurzony. - Jeśli chodzi o dom - stwierdził - jest możliwe, że nic mu się nie należy, a przynajmniej nie tak wiele, jak sobie wyobraża. Nie będziemy mieć pewności, dopóki nie dowiesz się, ile możesz sobie odliczyć za spłatę rat, utrzymanie i remonty nieruchomości. A jeśli chodzi o spotkanie z Neve... - odetchnął głęboko i rzucił okiem na list. - Musisz jej pozwolić, żeby sama zadecydowała. Nie powiem, by cieszyła mnie perspektywa pojawienia się twego męża w naszym życiu, ale jeśli Neve zapatruje się na to inaczej, nie powinniśmy jej w tym przeszkadzać. Kiedy później Susannah przedstawiła tę sprawę Neve, córka zacisnęła wargi. - Nie ma mowy. Nie chcę go widzieć - burknęła, rzucając się na łóżko i biorąc do ręki jakieś pismo. -Odszedł i nie chciał mieć z nami nic wspólnego, więc jeśli myśli, że teraz może wparować sobie do naszego życia, to się bardzo myli. Nienawidzę go za to, że tak cię unieszczęśliwił. A teraz, kiedy znowu jesteś szczęśliwa, ma się pojawić i wszystko zniszczyć. - Posłuchaj, bez względu na to, co się między nami wydarzyło, on jest twoim ojcem, więc jeśli chcesz... - Mówiłam przecież, że nie chcę - ucięła Neve. - Zmieńmy temat, dobrze? Co to za niespodzianka, o której napisałaś mi?
- To może zaczekać. Teraz chciałabym się dowiedzieć, czym się martwisz. - Kto mówi, że się martwię? - Sama to widzę, więc pogadajmy o tym. Mogę ci jakoś pomóc? - Niepotrzebna mi pomoc, nic takiego się nie dzieje. Jestem tylko zmęczona i wiesz... jak co miesiąc. - Masz problemy w szkole? Ktoś ci dokucza? - Mamo, możesz przestać? Powiedziałam ci, że jestem niedysponowana, więc czuję się trochę zestresowana. W porządku? Susannah uważnie przyglądała się córce. - Czy to ma coś wspólnego z osobą, z którą stale rozmawiasz w sieci? Neve rzuciła pismo na łóżko. - W sieci czatuję z przyjaciółmi - jęknęła. - Co w tym złego? Przestań się wreszcie czepiać. - Głos się jej załamał, a kiedy zaczęła płakać, Susannah przytuliła ja do siebie. - Powiedz, o co chodzi? - spytała łagodnie. - Cokolwiek to jest, możemy na pewno jakoś temu zaradzić. - Nie, nie możemy - łkała Neve. - To jest strasznie poplątane, i to z mojej winy. Żałuję, że tak bardzo cię kocham i nie mogę cię nienawidzić. - Dlaczego chciałabyś mnie nienawidzić? - Nie chcę. Tak tylko mówię. Susannah ujęła córkę pod brodę, spojrzała jej w oczy i zaczęła robić zabawne miny, dopóki Neve nie roześmiała się głośno. - Wierz mi, to tylko ta niedyspozycja - powiedziała, obejmując matkę. - Wiesz, że wtedy staję się
dziwna. Jutro już wszystko będzie w porządku. Teraz powiedz mi, jaką masz niespodziankę. Alan mówił, że to coś fantastycznego, ale nie chciał niczego zdradzić. - Sama chciałam ci o tym powiedzieć. W przyszłym tygodniu mam przesłuchanie do nowego serialu - oznajmiła Susannah z błyszczącymi oczami. - Sami o mnie spytali, więc Dorothy uważa, że mam dużą szansę. W oczach Neve zabłysła radość. Mocno objęła matkę. - To wspaniale! - wykrzyknęła. - Dostaniesz tę rolę! Jestem tego pewna. Będziesz sławna i bogata i wszyscy będą cię kochać, ale ja najbardziej, bo jesteś moją mamą. - W dodatku Alan zaproponował, żebyśmy się wprowadziły do niego. Zgodziłam się i powiedziałam, że obie się cieszymy. Chyba dobrze zrobiłam? - Oczywiście. - Neve znów uścisnęła matkę. - Super! To tylko kilka przystanków autobusem od mieszkania Loli. W tamtej okolicy mieszka też paru moich przyjaciół, będę blisko nich i to też jest super. Susannah odchyliła głowę. Na policzkach córki dostrzegła ślady łez. - Wreszcie zaczyna się nam układać - powiedziała. - Wszystko dzięki temu, że odszukałaś Alana. - On jest naprawdę wyjątkowy, nie uważasz? -Neve drgały usta, była gotowa znów się rozpłakać. - Początkowo bałam się, że mnie nie polubi albo że będzie chciał mieć ciebie tylko dla siebie, ale on nigdy nie daje mi odczuć, że mogę wam przeszkadzać. - Bo tak nie jest - zapewniła córkę Susannah. - Chciałabym tylko... - Neve z trudem przełknęła ślinę.
- Co byś chciała? - Miałam powiedzieć, że chciałabym, żeby był moim ojcem, ale tak naprawdę nie o to mi chodzi. A może tak, ale... Sama nie wiem. To fantastyczne, że on jest taki... No, taki jaki jest. - Niełatwo ci było bez ojca. - Susannah uścisnęła córkę. - Ale teraz wszystko się zmieni. Będziemy prawdziwą rodziną, taką, o jakiej zawsze marzyłaś. - Cześć, Lola, tu Pats. Jak się masz? - Świetnie, dziękuję - odparła Lola. - A ty? Susannah mówi, że ciężko pracujesz. - Nawet o tym nie wspominaj - westchnęła Patsy. Odeszła od komputera i spojrzała przez szybę swojego otoczonego szklanymi ściankami biura na otwartą przestrzeń, gdzie pracowali dyrektorzy do spraw finansowych, marketingu i kosmetyków. Wydali się jej nagle zbiorowiskiem konspiratorów. - Daję jakoś radę, bo odświeżyłam sobie francuski, ale nie o tym chciałam rozmawiać. Dostałam wiadomość od Susannah z prośbą o telefon, ale nie mogę jej znaleźć. Pewnie u ciebie też jej nie ma? - Nie. Poszła na lekcję aktorstwa czy może trening, bo tak to chyba nazywa. Bardzo się niepokoi tym środowym przesłuchaniem, więc Alan zapłacił komuś, kto ma ją przygotować. - To miło z jego strony. Czy Susannah dostała już scenariusz? Jeszcze na niego czekała, kiedy ostatni raz z nią rozmawiałam. - Tak, ale to nie jest scenariusz nowego serialu. Przysłali kilka scen, które ma zagrać z innymi aktorami biorącymi udział w przesłuchaniu. Jej agentka
powiedziała, że właściwy scenariusz jest jeszcze poprawiany. - Wygląda na to, że chcą zachować wszystko w tajemnicy zauważyła Patsy. Widoczni za szybą „konspiratorzy" wsiadali właśnie do windy, więc obróciła swój fotel, by popatrzeć na szare dachy Paryża. - Nie wiesz, kiedy mogłabym ją złapać? - Chyba dopiero jutro albo wieczorem, kiedy będzie jechała do klubu. - Dzięki. Neve nocuje dziś u ciebie? - Przyjdzie później. Alan zabiera ją i dwie jej przyjaciółki do kina. Szkoda, że jej nie widziałaś, kiedy stąd wychodziła. Była tak wystrojona, jakby szła na bal kostiumowy z lat sześćdziesiątych. Te dziewczyny noszą teraz tak krótkie spódniczki, że robi mi się zimno, kiedy na nie patrzę. A na dworze już chłodno. Nie rozumiem, jak Alan wytrzymuje te ich chichoty i piski. To święty, jakby mnie kto pytał. - Przyzwyczaił się do tego. Ma dwie pasierbice -roześmiała się Patsy, wracając do komputera. - Czemu nie pojechałaś z nimi? - Dziś już mam taką wyprawę za sobą, Susannah kazała mi zostać w domu, usiąść i położyć wysoko nogi. Wiesz, jaka jest, kiedy zacznie ustalać reguły. Zanim zapomnę. Dziś rano dostałam pocztówkę od twojej matki. Chce wiedzieć, czy jeszcze nie napytałaś sobie nowej biedy. Pisała, że mam cię trzymać z daleka od czerwonego wina, mężczyzn i broni palnej. - Cała mama - jęknęła Patsy. - Musisz mi opowiedzieć tę historię. - Lola była rozbawiona. Słyszałam, że przyjeżdżasz w poniedziałek.
- Tak, ale na kolację mogę was zaprosić dopiero we wtorek. Dlatego szukam Susannah. Na pewno będzie chciała odpocząć przed przesłuchaniem. - Oczywiście, ale reszta gości będzie w pogotowiu. Chciałabym posłuchać twoich opowieści o Paryżu i o tym facecie, który na twój widok rusza brwiami. Po naszej ostatniej rozmowie śmiałam się przez kilka następnych dni. - Tak, on jest jedyny w swoim rodzaju - mruknęła Patsy, odwracając się tyłem od szklanej przegrody oddzielającej jej biuro od biura Franka. - Teraz czuję, jak wpatruje się we mnie przez szklaną ścianę, która oddziela go od zrównoważonej reszty ludzkości. Nazywa swoje biuro dyrektorskim apartamentem, więc ja też tak mówię, żeby zrobić mu przyjemność. - Chciałabym go zobaczyć. Z tego, co mówisz, wynika, że jest niesamowity. - Lola krztusiła się ze śmiechu. - Zaczekaj. Dzwoni komórka, to pewnie Susannah. Dała mi ją, żebyśmy mogły się porozumieć, bo Neve stale wisi na telefonie stacjonarnym. A może to Neve chce, żebym coś dła niej nagrała. A może Alan... - Dowiesz się, kiedy odbierzesz - podpowiedziała jej Patsy. - Zrobiłabym tak, gdybym wiedziała, gdzie jest to cholerne urządzenie, ale na pewno przestanie dzwonić, zanim je znajdę, więc mówię ci do widzenia i wyruszam na poszukiwania. Mam coś przekazać Susannah? - Zawiadom ją o kolacji we wtorek i powiedz Neve, że mam dla niej nowe próbki błyszczącej szminki. Przywiozę je. Po zakończeniu rozmowy Patsy wróciła do komputera i usiłowała nie zwracać uwagi na to, że cały
czas jest obserwowana jak niedźwiedź w zoo. Miała uczucie, jakby wzrok tego człowieka przenikał przez dzielącą ich szklaną przegrodę. Gdyby nie był tak kompetentnym i tak bardzo lubianym przez pracowników wiceprezesem korporacji, mogłaby znaleźć jakiś sposób, żeby się go pozbyć. Doprawdy jego dziwne zachowanie stawało się coraz bardziej kłopotliwe, a w dodatku miał bardzo grubą skórę. Nic nie robiło na nim wrażenia, choć traktowała go bezceremonialnie i nie szczędziła ironicznych uwag. A on nawet się nie obrażał. Wręcz przeciwnie, mogło się wydawać, że jej docinki sprawiają mu przyjemność. Patsy zastanawiała się czasem, czy nie wystawia jej na pośmiewisko, ale nie miała na to żadnych dowodów. Nigdy się z nią nie przekomarzał publicznie ani też nie flirtował. Ponadto nie uważała go za człowieka, który byłby zdolny do skrzywdzenia współpracownika. Wręcz przeciwnie, mimo jego niedorzecznego poczucia humoru i dziwnego wyglądu wyczuwała w nim istotę o złotym sercu. Musiał być jakiś powód, dla którego był tak bardzo lubiany, bo na pewno nie za wyczucie estetyki. Teraz była zbyt zajęta, by zastanawiać się nad dziwactwami swojego najstarszego rangą dyrektora, w sali konferencyjnej na drugim piętrze miało się bowiem zaraz zacząć spotkanie z agencją reklamową w sprawie ostatecznej wersji spotu. Aż do tej chwili czekała na telefon wiceprezesa do spraw marketingu w sprawie bulwersujących danych, które niedawno jej przysłano. Widać było, że niespieszno mu, by wyjaśnić nagły spadek sprzedaży, jeśli jednak sądzi, że ona przekaże tę sprawę Frankowi, to grubo się myli.
- Patriisha - powiedział Frank, stając w drzwiach - jesteś gotowa? Czekają na nas. - Oczywiście - odrzekła, wstając i zabierając z biurka dokumenty, które przygotowała jej sekretarka. - Widziałeś raport od Alaina Saviera? - spytała. - Tak. Niedobrze. Może porozmawiamy o tym później, zanim się z nim spotkasz? Patsy skinęła głową i spojrzała na niego. Kontakt wzrokowy zadziałał jak przełącznik, na twarzy Franka pojawił się jeden z jego nieodpartych uśmiechów. Niechętnie, ale musiała przyznać, że kiedy się uśmiecha, przeobraża się w atrakcyjnego mężczyznę - oczywiście pomijając brwi. Musiał o tym wiedzieć, dlatego tak często nimi grał. Jednak reszta to katastrofa - bardzo owłosiony, z wyjątkiem czubka głowy - dzisiaj wbił się w garnitur Versace z kwiatowymi motywami, koszulę z wykładanym kołnierzykiem i krawat w paski. Przypominał klauna. Patsy pomyślała, że ktoś inny ubrałby się tak dla żartu, ale patrząc na Franka, który z miną zwycięzcy co chwila rzucał na nią okiem, mogła się domyślać, że traktował to na serio. - To żart, prawda? - spytała, kiedy szli do windy. - Comment? - Najwidoczniej nie rozumiał, o co jej chodzi. - Garnitur - wyjaśniła. - Podoba ci się! - wykrzyknął uszczęśliwiony. Cest un cadeau od Donatelli. Dostałem go od niej w zeszłym roku, kiedy spotkaliśmy się na rozdaniu Nagrody Goncourtów. Kiedy dziś rano wyjąłem go z szafy, pomyślałem, że zachwyci Patriishę i jej piękne zielone oczy zabłysną. Widzisz, miałem rację.
Patsy wzięła głęboki oddech, ale w końcu się roześmiała. Jakkolwiek by skomentowała garnitur i dobre samopoczucie Franka, i tak nie zrobiłoby to na nim żadnego wrażenia. Wiedziała już, że nie reaguje na jej docinki. Zaczęła więc rozmawiać o czekającym ich spotkaniu. Kiedy jechali szklaną windą, która przesuwała się po zewnętrznej ścianie siedmiopiętrowego budynku, patrzyła z zachwytem na wieżę Eiffla. Pokochała to miasto, jednak ludzie, a szczególnie Fronk, stanowili dla niej ogromne wyzwanie, któremu jeszcze nie była w stanie sprostać.
Rozdział ósmy Susannah Cates? Teraz prosimy panią. Wysoki, chudy chłopak, który przedstawił się jako Ben, podniósł głowę znad stolika i przyjacielsko się do niej uśmiechnął. Susannah obrzuciła niepewnym spojrzeniem innych oczekujących, wstała z miejsca, zacisnęła dłoń na scenariuszu i zarzuciła torbę na ramię. Uznanie, że była zdenerwowana, byłoby grubym niedopowiedzeniem. Mimo to udało jej się uśmiechnąć. Ruszyła w kierunku pokoju przesłuchań, do którego już przedtem weszło kilka osób, nikt jednak z niego jeszcze nie wyszedł. Należało się spodziewać, że było drugie wyjście. Jednak jej wyobraźnia, ogarnięta przerażeniem, podpowiadała, że pomieszczenie w apartamencie hotelowym na West Endzie połykało aktorów jak ta wstrętna roślina w Małym sklepiku z horrorami i wyrzucało ich do przerażającego czyśćca „oczekiwania na telefon, który zapewne nigdy nie zadzwoni". Ben odsunął się, robiąc jej przejście, zamknął za nimi podwójne drzwi i westchnął na dźwięk sygnału swojej komórki.
- Proszę wejść - szepnął do Susannah. - Oni nie gryzą. - Potem oznajmił głośno - Susannah Cates. Próbuje rolę Penelope. Pokój był duży, miał dywan i zasłony w oknach, ale brakowało w nim mebli, z wyjątkiem długiego stołu, za którym siedzieli specjaliści od castingu. Wiele osób podniosło głowy, kiedy się zbliżyła. Modliła się w duchu, żeby nie było po niej widać zdenerwowania, ale szalejące w brzuchu małe diabełki włożyły podkute buty i kaski motocyklowe. Michael Grafton był jedyną osobą, którą rozpoznała. Siedział na końcu stołu, trochę z boku. Był tak samo zabójczo przystojny, jak pamiętała, a sama jego obecność zdołała wszystkich zdominować, choć wydawał się bardzo rozluźniony. Trzymał łokieć na oparciu krzesła, a jedną stopę na kolanie. Miał długie, ciemne włosy, które zaczynały już siwieć. Z powodu przenikliwego wzroku mógł się wydawać surowy, a nawet wrogo nastawiony, ale wszystko łagodził jego przyjacielski uśmiech. - Cześć, Susannah - powitał ją ciepłym, głębokim głosem. Miło cię znów widzieć. Dziękuję, że przyszłaś. - Dziękuję, że mnie zaprosiłeś - odparła, starając się mówić pewnym tonem. Przez chwilę patrzył jej w oczy, jakby chciał jeszcze coś dodać, a może sprawdzić, czy słusznie ją zaprosił, potem zaczął przedstawiać resztę zebranych. Kiedy skończył, Susannah zapamiętała tylko jedno nazwisko, Marlenę Wyndham. Była to niewielka kobietka, która siedziała pośrodku z nieco skwaszoną miną. Obrzuciła nową kandydatkę takim wzrokiem, jakby Susannah wdarła się tutaj bez zaproszenia. Inni, na szczęście, nie wyróżniali się niczym szczególnym.
Później pamiętała, że byli tam dyrektor do spraw castingu, dwóch producentów, scenarzysta, ale te tytuły nie miały znaczenia, bo pamiętała słowa Dorothy, że przede wszystkim powinna zrobić wrażenie na Marlenę Wyndham. - Słyszałam plotki, że Michael Grafton dał jej carte blanche na ten serial - ostrzegała ją Dorothy - co oznacza, że ma prawo weta w castingu. Nauczyłaś się swoich kwestii? - Oczywiście. Mogę wygłaszać je we śnie i zagrać z całą paletą emocji. - Uważasz, że pomogły ci korepetycje z aktorstwa u Guy Phelpsa? - Stanowczo tak, jeśli dostanę tę rolę. A jeśli nie, to i tak mogę powiedzieć, że on jest w tym dobry. Och, żeby Guy, który potrafił wydobyć z niej to, co najlepsze, mógł być teraz przy niej. Susannah wiele by za to dała, ale nadszedł moment, że musi poradzić sobie sama. Gdyby to przesłuchanie nie znaczyło dla niej tak wiele, nie miałaby poczucia, że dostała ostatnią szansę na pokazanie swoich umiejętności. - Proszę usiąść - odezwała się Marlenę, wskazując mały stolik na środku pokoju, na którym leżały scenariusz, notatnik i długopis i stała szklanka z wodą. Susannah miała dziwne uczucie, że stoi przed sądem, w którym toczy się proces o całe jej życie. Usiadła przy stoliku, starając się wyglądać na zrelaksowaną. Jak się okazało, bez powodzenia. - Proszę się odprężyć! - warknęła Marlenę. -Na początku mamy tylko kilka pytań.
W tym momencie zwrócił się do niej Michael Grafton i zaczęli o czymś dyskutować. Można się było domyślić, że ta rozmowa dotyczy Susannah, ponieważ kilka siedzących przy stole osób zaczęło na nią zerkać. Była przekonana, że zaraz każą jej wyjść. Siedziała bez ruchu, wbijając paznokcie w zaciśnięte dłonie, by zachować spokój. - Jeździ pani konno? - spytała ją nagle Marlenę Wyndham. Susannah przełknęła ślinę. Przecząca odpowiedź nie wróżyła nic dobrego, nie mogła jednak skłamać. A może powinna? Wiele osób tak by zrobiło. - Nie - odparła, a Marlenę zaraz coś zanotowała. - Jak się pani czuje przy koniach? Boi się pani? -kontynuowała. - Raczej nie. - Zrobiło jej się gorąco. - Szczerze mówiąc, niewiele miałam kontaktu z końmi. Marlenę znów coś zanotowała. - Czy ma pani jakieś dolegliwości wykluczające jazdę konną? - Nic mi o tym nie wiadomo. Susannah zorientowała się, że te pytania to tylko strata czasu. Osoba, która otrzyma tę rolę, musi dobrze czuć się w siodle. Ogarnęła ją rozpacz. - Zna pani Derbyshire? Chodzi mi głównie o tamtejsze szerokie górskie doliny. Susannah potrząsnęła głową. Kolejna odpowiedź przecząca. - Niestety nie - przyznała. - Ale bardzo bym chciała - dodała i natychmiast zapragnęła cofnąć to żałosne, obłudne wyznanie.
- Czy mogę spytać o sprawy rodzinne? - drążyła temat Marlene. - Jest pani mężatką? Ma pani dzieci? - Rozstaliśmy się z mężem - odparła Susannah. Była przekonana, że jeśli wiedzą o Duncanie, rozwieje się ostatnia nadzieja na otrzymanie roli. - Mam czternastoletnią córkę. - Rozumiem. - Z tonu Marlene można było wywnioskować, że znów wzrosła liczba negatywów. Zerknęła na swoje notatki. Ten serial będzie kręcony w plenerach Derbyshire. Jeśli dostanie pani tę rolę, będzie pani musiała jeździć konno i spędzać dużo czasu poza domem. Czy któraś z tych sytuacji może stanowić problem? - Absolutnie nie - odparła Susannah. Ale przecież już przyznała się do tego, że nie umie jeździć konno, więc powstał problem numer jeden. Ponadto miały z Neve wprowadzić się do Alana i to był problem numer dwa. Był jeszcze problem numer trzy. Neve musiałaby większą część tygodnia spędzać u Loli, co biorąc pod uwagę wiek ciotki, mogłoby być dla niej zbyt obciążające. - Oczywiście, musiałabym wziąć lekcje jazdy konnej - dodała. - Mogę to zrobić zaraz. Nie wiem, kiedy zaczynają się zdjęcia, ale mam nadzieję, że będę już wtedy miała wystarczające umiejętności. - Na początku czerwca - poinformowała ją Marlene. Nie widać było, by zapał Susannah do nauki zrobił na niej wrażenie. - A pani córka? Kto będzie się nią opiekował podczas pani nieobecności? - Moja ciotka - szybko odparła Susannah. - Neve często u niej zostaje. Mieszkamy blisko siebie. Marlene skinęła głową i zwróciła się do siedzącego obok mężczyzny. Najwidoczniej on miał teraz przejąć
inicjatywę. Wyprostował się, oparł brodę na rękach i obdarzył Susannah ujmującym spojrzeniem, które ociepliło lodowatą atmosferę po rozmowie z Marlenę. - Na wszelki wypadek przypominam - zaczął ze śpiewnym walijskim akcentem - że nazywam się Donald Davidson i jestem scenarzystą. Jeśli pani przejdzie ten etap przesłuchania, to w przyszłym tygodniu będzie pani miała zdjęcia próbne. Zanim jednak zobaczymy, jak pani interpretuje tekst, muszę zadać kilka pytań. W roli Penelope są również sceny nago. Czy miałaby pani z tym problem? Susannah chciała przełknąć ślinę, ale miała zbyt suche gardło. - Absolutnie nie - skłamała. - To znaczy, jeśli ta nagość nie będzie zbyt śmiała. - Spojrzała na Michaela Graftona, ale siedział z opuszczoną głową, dając do zrozumienia, że tylko słucha i nie obserwuje. - Proszę się nie martwić, wszystko będzie w jak najlepszym guście - zapewnił ją Davidson i mrugnął do niej. Wszyscy, łącznie z Susannah, roześmiali się, kiedy zacytował powiedzenie znanego komika, Kenny'ego Everetta. Jednak Susannah zdążyła już ogarnąć panika. Co będzie, jeśli każą jej rozebrać się już teraz? Nie zrobiłaby tego. Nie mogłaby. - Serial będzie emitowany o wpół do dziewiątej -kontynuował Donald Davidson - więc powinna być pani spokojna co do śmiałości tych scen. Problemem może być kręcenie intymnych ujęć. Oczywiście, na planie zostaną wówczas tylko niezbędne osoby, ale będą panią oglądać reżyser, kamerzyści i operatorzy dźwięku, no i aktor, z którym będzie pani grała.
Susannah zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle przyszłaby na przesłuchanie, gdyby wcześniej o tym wiedziała. - Czy mogłabym się dowiedzieć czegoś więcej o tej postaci? spytała. - Ile Penelope ma lat? Co ją interesuje? - Jest mniej Więcej w pani wieku, piękna, ale niezbyt bystra. Jej pasją są konie. Odniosła już sukcesy na torze i trzyma swoje najlepsze konie w luksusowych stajniach, gdzie będą kręcone zdjęcia. Nie jest to duża rola, ale sceny z pierwszych czterech epizodów mają zasadnicze znaczenie dla określenia tożsamości jednego z głównych bohaterów. - Rozumiem. Czy ona znika z ekranu po czterech pierwszych epizodach? - Tymczasem tak. Ale jest szansa, że powróci. Susannah uśmiechnęła się do niego. - Ta postać bierze udział w tylu scenach, że aktorka musi być obecna na planie dwa, a nawet trzy dni w tygodniu - wtrąciła Marlene. Susannah skinęła głową. Na szczęście ani Alan, ani Neve nie będą mieli nic przeciwko tak krótkiej nieobecności. To nie pięć czy sześć dni. - Sądzę, że podstawowe sprawy zostały już omówione podsumowała Marlene. - Może zobaczymy, jak pani zagra swoją część scenariusza. Ben będzie wygłaszał kwestie pani partnera. Szybkim gestem wskazała asystentowi miejsce przy stoliku. Susannah wstała z okropnym uczuciem, że nie czuje się na siłach, by zacząć grę. Kiedy zauważyła, że Michael Grafton rozmawia ze swoim sąsiadem, nie wiadomo dlaczego poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
Opuściła głowę i przymknęła oczy. Wiedziała, że jeśli nie zapomni o sobie i nie wcieli się w graną postać, to już nigdy nie da sobie z tym rady. Po kilku sekundach wróciła do równowagi. Ćwiczyła przecież te kwestie ze swoim korepetytorem przez pięć dni, na wszelkie możliwe sposoby, aż wreszcie postać bohaterki nabrała wystarczającej wyrazistości, by usunąć na dalszy plan samą Susannah. - Najpierw proszę zagrać rolę ofiary - poleciła Marlenę. Osoby, która dostała po głowie od życia i od otaczających ją ludzi i która nie jest na tyle silna, by przezwyciężyć trudności, więc tylko użala się nad sobą. Taka wieczna płaksa. Ofiara skinęła głową i zwróciła się do Bena, który stał oparty o stolik ze scenariuszem w ręce. Wymienili spojrzenia, mogli zaczynać. - Och, nie, to znowu ty - zaczął Ben szyderczym tonem. - Tak, to ja - powiedziała drżącym głosem. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Potrzebuję wody. - To sobie weź. Wiesz, gdzie jest kran. Susannah-ofiara udawała, że napełnia szklankę. - Jak długo jeszcze będziesz czekał? - spytała, patrząc na niego wzrokiem zbitego psa. - Tak długo, jak będzie trzeba. Co cię to obchodzi? - Nic. Tylko wciąż się o ciebie martwię. Siedzisz tu zupełnie sam. Gdybyś potrzebował towarzystwa... - Idź spać, denerwujesz mnie. Susannah odetchnęła i chciała kontynuować, ale wtrąciła się Marlenę. - Wystarczy - powiedziała. - Teraz proszę spróbować z pozycji obojętnej dominacji.
Tym razem, kiedy pojawił się Ben, jako kobieta dominująca zaczęła ziewać. Udało im się zakończyć tę scenę, zanim Marlene wydała nowe polecenie. - Teraz gniew i porywczość. Porywcza rzuciła Benowi wściekłe spojrzenie. Zdziwiła się, kiedy zachłysnął się nagle i skulił. Stało się coś niewyobrażalnego. Wargi mu drżały i Susannah zorientowała się, że zaraz wybuchnie śmiechem. Poczuła, że też zacznie chichotać. Po chwili oboje krztusili się już ze śmiechu. - Przepraszam - wyjąkała Susannah, czyniąc desperackie próby, żeby się opanować. A grymas niezadowolenia na twarzy Marlene tylko pogarszał sytuację. Ben dusił się ze śmiechu, jakby wydarzyło się coś wyjątkowo zabawnego, a im bardziej starał się opanować, tym gorzej mu szło, co udzielało się również Susannah. Opuściła głowę i zakryła twarz rękami. Chciała zaczerpnąć oddechu, ale to się jej nie udało - roześmiała się głośno. Nie mogła uwierzyć, że zachowuje się tak na przesłuchaniu, ale choć to ją przerażało, nie zdołała się powstrzymać. W końcu Marlene odesłała Bena, a jego miejsce zajął Alex, jeden z producentów. - Och, nie, to znowu ty - zaczął Alex szyderczym tonem. - Tak, to ja. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, potrzebuję... - Susannah nie mogła kontynuować. Czuła, że znów się roześmieje, a Alex też był bliski parsknięcia. - Przepraszam - zawołała, przecierając oczy. - Nie wiem dlaczego... Jestem... O Boże, może powinnam już odejść. Ja...
- Dobrze ci idzie - odezwał się Michael Grafton. Kiedy ośmieliła się spojrzeć na niego, dostrzegła, że on też z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Atak wesołości ogarnął wszystkich z wyjątkiem Marlenę. - Chciałam się zapaść pod ziemię - opowiadała Alanowi, który przyjechał do Covent Garden, by zabrać ją na lunch. - Wszyscy byli strasznie rozbawieni, choć naprawdę nie wiadomo co doprowadziło nas do takiego stanu. Tylko ta cholerna baba, jak jakaś dziewiętnastowieczna nauczycielka, patrzyła na mnie wściekłym wzrokiem, co pogarszało sprawę. Gdyby też się roześmiała, na pewno potrafiłabym się opanować, ale ona nawet nie drgnęła. - I na czym stanęło? - spytał, kiedy wchodzili do słynnej amerykańskiej restauracji, ulubionej przez ludzi teatru. - Bóg jeden wie. Jeśli to będzie od niej zależało, nie dopuszczą mnie nawet do zdjęć próbnych. Michael Grafton podniósł mnie trochę na duchu. Powiedział, żebym się nie martwiła, każdemu może się zdarzyć wpadka, ale dlaczego musiała zdarzyć się mnie, i to podczas przesłuchania? - Na pewno cię zapamiętają, ludzie lubią się śmiać - zauważył Alan, który też wydawał się rozbawiony. - To lepsze niż mieliby się kulić ze wstydu, wyrywać sobie włosy z głowy albo zasypiać. Stolik dla trzech osób na nazwisko Cunningham - powiedział do kelnera, który wyszedł im na powitanie. - Dla trzech? - Susannah spojrzała na niego zdziwiona. - Przed chwilą telefonowała Patsy. Wraca do Paryża późniejszym pociągiem, więc zje razem z nami.
- To wspaniale. - Oczy Susannah radośnie się roziskrzyły. Nie mogłam być wczoraj na kolacji, więc teraz to nadrobimy. Kiedy usiedli przy stoliku i sprawdzili menu wypisane kredą na wielkich tablicach, rozwieszonych na ścianach, Alan nalał do kieliszków wody i wzniósł toast. - Na zdrowie - powiedział. - Za wpadki aktorskie i za to, żebyś zakwalifikowała się do zdjęć próbnych. Kiedy cię zawiadomią? - W przyszłym tygodniu, ale chyba nie mam na co czekać. Pomijając fakt, że wszystko na koniec spieprzyłam, jeszcze musiałabym jeździć konno, a o ile sobie przypominam, ostatni raz blisko konia byłam, kiedy zabrałam pięcioletnią Neve na zmianę warty przed pałacem Buckingham. - Chyba załatwią ci lekcje? - Gdyby to była duża rola, to tak. Ale nie zechcą ponosić kosztów dla czterech epizodów. - Nie wiadomo. Wiesz coś więcej o tym serialu? Dorothy mówiła, że ma być dość ekskluzywny i niezwykły, ale co to właściwie znaczy? - Akcja rozgrywa się na terenie stadniny, czyli ośrodka jeździeckiego, jak to ktoś nazwał. Wygląda na to, że producenci chcą się zdystansować od popularnych oper mydlanych, których pełno w telewizji. Problem polega na tym, że serial będzie kręcony w Derbyshire, więc muszę być poza domem przynajmniej parę dni w tygodniu. Na szczęście zdjęcia mają potrwać tylko miesiąc, dlatego myślę, że nie byłby to aż taki kłopot, chyba że Neve nie zechce zostać z Lolą. Alan słuchał jej z poważną miną.
- Gdyby pomieszkała trochę w moim domu, odciążyłaby Lolę, a ja przejąłbym domowe obowiązki i gotowanie. - Jestem pewna, że obie byłyby tym zachwycone, strasznie je już rozpuściłeś. Widzę Pats. Tu jesteśmy! - zawołała, machając do nadchodzącej przyjaciółki. - Jak ci poszło? - spytała Patsy, obejmując ją na powitanie. Powaliłaś ich na kolana? - Zaraz się dowiesz - obiecał Alan, którego Patsy też chwyciła w objęcia. Alan zamówił wino, a Susannah opowiedziała przyjaciółce, w jak żenujący sposób zakończyło się przesłuchanie. - Właśnie mówiłam Alanowi - ciągnęła - że szanse mam niewielkie. Nie jeżdżę konno, zdjęcia będą kręcone w Derbyshire i, jak się okazuje, trzeba się będzie rozbierać. - O tym nie wspomniałaś - odezwał się Alan i twarz mu pociemniała. - Jak to rozbierać? - Normalnie. - Susannah miała ochotę się roześmiać. - Ale serial będzie emitowany przed dziewiątą, a o tej porze niewiele można pokazać. Myślę, że wystarczą odkryte plecy i gołe nogi, ale chodzi mi o to, że będzie mnie tak podziwiać cała ekipa. - Nie wiem, czy mi się to podoba. - Alan popatrzył na Patsy. - Modelki często pozują nago - odpowiedziała - ale nigdy nie widzimy na zdjęciach niczego szokującego. - To inna sprawa, ale myśl, że Susannah rozbiera się na planie, gdzie jest pełno mężczyzn. - Przepraszam, czy ja zniknęłam? - przerwała im Susannah. Nie rozmawiajcie o mnie tak, jakby mnie
tu nie było, poza tym zachowajmy zdrowy rozsądek. Mnie samą najbardziej przeraża myśl o własnej nagości w takiej sytuacji, a ponieważ po porannej wpadce na pewno nie dostanę roli, możemy zostawić ten temat. - Będziesz bardzo rozczarowana, jeśli jej nie dostaniesz? Patsy uważnie patrzyła na przyjaciółkę. Susannah skinęła głową. - Byłoby wspaniale, żebym mogła zagrać cokolwiek przyznała, już czując ból rozczarowania - ale dostać rolę w nowym serialu, który na pewno będzie oglądało mnóstwo ludzi. Od razu pewnie posypałyby się nowe propozycje i moja kariera mogłaby nabrać tempa. - Rozumiem - wtrącił Alan - że jeśli dostaniesz tę rolę, zgodzisz się na nagość, chociaż tego nie chcesz? - Inaczej mnie nie wezmą, zresztą to będzie zrobione dyskretnie... - Przykro mi, ale nie rozumiem, co jest dyskretnego w leżeniu na łóżku albo w stodole czy łażeniu gdziekolwiek na golasa. - Przestań, specjalnie tak gadasz, żeby mnie zniechęcić zaprotestowała Susannah. - Przy kręceniu tych scen będą obecni tylko niezbędni członkowie ekipy, a garderobiana będzie czekała w pobliżu ze szlafrokiem. - Czy ja ją zniechęcam? - Alan zwrócił się do Patsy. - Jestem zacofany? Patsy skinęła głową. - Nie podoba mi się myśl, że ktoś może cię zobaczyć taką, jaką ja tylko powinienem widzieć - Alan zwrócił się teraz do Susannah - ale... - machnął ręką
- ...nigdy nie śmiałbym wtrącać się w twoje życie zawodowe. Jeśli tak musi być, to trudno. Nie próbuj mi tylko wmówić, że ci faceci z ekipy będą obojętnie przechodzić koło ciebie nagiej, ponieważ są żywymi ludźmi, nie jestem głupi. Uprzedź ich, że kiedy wpadam w furię, staję się bardzo niebezpieczny, to na wypadek, gdyby któryś z nich spróbował dotknąć cię choćby palcem, Susannah roześmiała się i położyła mu dłoń na ramieniu. - Zaczynasz mówić okropne rzeczy, więc zróbmy, jak proponowałam, i porzućmy ten temat. Alan też się roześmiał i ścisnął jej dłoń. - Wiem, kiedy przegrywam. Dobrze więc, porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład, kiedy wprowadzicie się do mnie? Dobrze byłoby zrobić to za jakieś dziesięć dni. Będziesz miała dość czasu, by się spakować i zdecydować, które meble chciałabyś ze sobą zabrać. Susannah uniosła brwi, spojrzała na Patsy, wzruszyła ramionami, a w końcu się roześmiała. - Tak szybko? - spytała. - Jeśli jakimś cudem dostanę tę rolę, czasu na zorganizowanie wszystkiego, zanim zacznę pracę, będzie dość. Trzeba się też zastanowić, co zrobimy z moim domem, a nie można podjąć decyzji, dopóki nie porozmawiam z Duncanem. - Już się z nim umówiłaś? - przerwała Patsy. - W niedzielę, w domu jego brata. - Susannah wykrzywiła wargi. - Ty też pójdziesz? - Patsy zwróciła się do Alana. - Jeszcze nie podjęliśmy decyzji - powiedział. - Chciałbym pójść, bo on może być niemiły, ale
Susannah uważa, że moja obecność tylko pogorszy sytuację. - Wydaje mi się, że oboje macie swoje racje, ale jeśli Duncan będzie ze swoim cwanym bratem, to lepiej, żeby Alan poszedł z tobą - radziła Patsy. - O, jest wino - powiedziała, kiedy kelner ustawił kieliszki. - Wypijmy toast za Lady Godivę zaproponowała, z figlarnym błyskiem w oku, kiedy trzymali już kieliszki w rękach. Susannah zmarszczyła nos. - Amazonka, nagość, długie blond włosy - wyjaśniła Patsy. - Bardzo śmieszne - mruknęła Susannah. - Powinniśmy raczej wypić zdrowie Michaela Graftona, bo jeśli mnie wezmą, z pewnością będę zawdzięczać to jemu. - Dlatego że uważa cię za dobrą aktorkę czy dlatego że chce zobaczyć cię nago? - spytał Alan obojętnym tonem. Susannah poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. - Przepraszam - szybko wykrzyknął Alan. - Nie zrozumiałaś. To miał być żart. Pats, na pomoc! Ona jest wściekła i zaczynam się bać. Teraz Susannah musiała się roześmiać, a Alan pocałował ją na przeprosiny. - Muszę was spytać o Neve. Dostałam od niej SMS, w którym pisała, że próbki, które jej dałam, są wspaniałe, niektóre już przetestowała, ale miała przy tym jakąś kompromitującą przygodę. Czy ktoś potrafi mi to wytłumaczyć? Susannah zrobiła wielkie oczy, ale Alan wydawał się rozbawiony.
- Sądzę, że mogę - powiedział. - Obudziłem się koło pierwszej w nocy, bo wydawało mi się, że z dołu dochodzą jakieś hałasy, więc zszedłem i w kąpieli ujrzałem młodą damę, która właśnie wypróbowywała kosmetyki od ciebie. - Nie zamknęła drzwi? - Susannah była zaszokowana. Powinna się przyzwyczaić do obecności mężczyzny w domu. - Drzwi były przymknięte, ale ja wpadłem do środka, bo zobaczyłem światło i myślałem, że to włamywacz. Nie przyszło mi do głowy, że zastanę tam twoją córkę, i to w wannie. Wierzcie mi, nie tylko ona była zażenowana. Wszyscy się roześmieli, wtem zadzwoniła komórka Patsy. Wyświetlił się numer Fronka. - Uwierzcie mi, dopóki nie poznacie tego człowieka, nie zrozumiecie, co to znaczy „zażenowanie" -zerwała się od stołu i odeszła na bok. - Przepraszam cię za Neve. - Susannah ujęła dłoń Alana. Powiem jej, żeby była bardziej uważna. - Na twoim miejscu nie poruszałbym tego tematu -poradził jej Alan. - To był przypadek i najlepiej będzie o tym zapomnieć. W niedzielne popołudnie Susannah siedziała w samochodzie Alana, patrząc na elegancki apartamentowiec, jeden z wielu na superwoczesnym i niesłychanie bogatym londyńskim osiedlu. Nie była tu od wielu lat i nie przyjechałaby nigdy z własnej woli, ale postanowiła pokazać Duncanowi, a przede wszystkim Hugh, który pociągał za sznurki, że się ich nie obawia. Racja była po jej stronie i to banalne stwierdzenie
podnosiło ją na duchu. Najwyższy czas, by uświadomili sobie, że popełniają poważny błąd, myśląc, iż uda im się zastraszyć ją w sprawie domu czy też jakiejkolwiek innej. - Wszystko będzie dobrze - zapewniła ją Neve, wychylając się z tylnego siedzenia i trzymając łokcie na oparciach obu przednich. - Będziemy z Alanem w samochodzie, gdybyś chciała szybko się stamtąd zmyć, tylko nie skacz, bo nie mamy ze sobą trampoliny. - To nie jest śmieszne - syknęła Susannah. - Po prostu jesteś spięta, choć wcale ci się nie dziwię. Gdyby mój mąż zachowywał się tak jak tata, wynajęłabym płatnego zabójcę, ale ponieważ nie możemy sobie na to pozwolić, trzeba załatwić to w inny sposób. - Ty jesteś moją córką? - spytała oszołomiona Susannah, sama już nie wiedząc, czy Neve żartowała. - Ja wciąż chcę tam z tobą iść - powiedział Alan, ściskając jej dłoń. - Powiedz tylko słowo, a zaparkuję samochód i panienkę. - Wielkie dzięki - prychnęła dziewczyna, opadając na siedzenie i krzyżując ręce na piersi. - Mam być teraz zaparkowana, co? - Neve, nie ułatwiasz mi sytuacji. - Susannah odwróciła się do córki. - Tu nie chodzi o... - Nie dokończyła zdania i spojrzała na Alana. - O mnie? - dokończyła za nią Neve. - Ja myślę, że tak. - Proszę cię, przestań - westchnęła Susannah. -Jestem zmęczona po nocnej pracy i jak sama mówiłaś, spięta, więc nie mogę zebrać myśli, kiedy się tak zachowujesz.
- Czyli to moja wina... - Neve - odezwał się łagodnie Alan - porozmawiamy, kiedy mama tam wejdzie, a teraz starajmy się podtrzymać ją na duchu. Susannah popatrzyła na błyszczące w słońcu okna na dwudziestym czwartym piętrze. Gdyby ktoś obserwował stamtąd ulicę, nie mógłby zobaczyć, kto siedzi w zaparkowanym samochodzie, chyba że miałby lornetkę. Hugh pewnie ją miał. - Idę - oświadczyła, otworzyła drzwi samochodu i wysiadła, zdecydowana na konfrontację. - Powodzenia - zawołał Alan. Neve się nie odezwała. Była obrażona za to, że została skarcona, chociaż Susannah podejrzewała, że chodziło o coś więcej. Na pewno zadawała sobie wiele kłopotliwych pytań na temat ojca, dlatego też matka postanowiła zostawić ją w spokoju. Kiedy dotarła do wielkich, oszklonych drzwi budynku, znalazła przycisk domofonu Hugh i mocno go nacisnęła. Czekając, obróciła się w stronę samochodu. Kątem oka zauważyła spadające z pobliskich drzew płatki kwiatów, których słodka woń nie zdołała jednak pokonać ani zapachu spalin, ani dochodzących z nabrzeża oparów. Zobaczyła, że Neve przesiadła się na przednie siedzenie i na kiwnięcie Susannah zrobiła lekki ruch dłonią, a Alan odpowiedział jej entuzjastycznym gestem. Nagle drzwi zaczęły się rozsuwać i Susannah weszła do wyłożonego marmurem lobby, gdzie za wymyślnie ukształtowaną ladą siedział strażnik. Oglądał mecz i ledwie rzucił na nią okiem. Nie musiał interesować się gośćmi, których wpuszczali do środka mieszkańcy.
Błyskawicznie wjechała na dwudzieste czwarte piętro, choć wydawało się jej, że winda pozostaje w bezruchu. Miała surrealistyczne wrażenie, że jest w telewizji i bierze udział w jakiejś próbie, bez kamer, bez scenariusza i akcji polegającej na przemieszczaniu się z miejsca na miejsce. Drzwi do apartamentu Hugh były otwarte na oścież. Uderzył ją zapach jego wody po goleniu i marihuany, przypominając o dawnych, strasznych latach. - Jesteśmy tutaj! - zawołał Hugh, który najwidoczniej usłyszał jej kroki na marmurowej posadzce. Przeszła obok trzech par drzwi, prowadzących do sypialni, potem przez hol do pokoju dziennego, gdzie z okien zajmujących całą ścianę roztaczał się wspaniały widok na rzekę i Tower Bridge. Jakaś niska, szczupła postać stała przy oknie. Susannah wiedziała, że to Duncan, ale w padającym z tyłu świetle nie mogła zobaczyć jego twarzy. - Susie - powiedział i podszedł, żeby ją objąć. Wzdrygnęła się na to zdrobnienie i cofnęła przed uściskiem. Teraz rzuciła jej się w oczy jego blado-szara więzienna cera, dostrzegła, że czarujący niegdyś uśmiech stracił wszelki urok. Oczy miał podpuch-nięte z wyraźnymi cieniami, wyglądał, jakby zmalał i skrył się jak ślimak w swojej skorupie. - Jak się masz? - spytał, nie podchodząc już bliżej. - Dobrze. Nie uważasz, że byłoby rozsądniej, gdybyś dzisiaj darował sobie narkotyki? - odezwała się napastliwym tonem. - Jestem czysty - stwierdził Duncan, rzucając bratu oskarżycielskie spojrzenie.
- Susie, piękna jak zawsze. - Hugh wyłonił się zza baru i sam z kolei próbował ją objąć. Zatrzymał się, kiedy uniosła dłonie; pogardliwe spojrzenie, jakim go obrzuciła, najwidoczniej bardziej go rozbawiło, niż uraziło. - Usiądziemy? - zaproponował Duncan, wskazując nerwowym gestem jedną z kanap. - Dlaczego musimy rozmawiać w towarzystwie twojego brata? - spytała Susannah, nie korzystając z zaproszenia. - Nie jesteś w stanie mówić sam za siebie? - Daj spokój - wtrącił Hugh przyjacielskim tonem. - Dobrze wiesz, jaki z niego mięczak. Jeśli ja nie zadbam o jego dobro, zostanie bez niczego. - Czy twoim zdaniem nie powinien zainteresować się też dobrem swojej córki? Ja uważam, że tak - oznajmiła zimno. - Albo znikasz, albo ja wyjdę, a sprawą zajmą się odpowiednie władze i prawnicy. - Susie, on stara się pomóc - tłumaczył Duncan cichym głosem. - Ja dopiero się przyzwyczajam do życia na wolności. - Dorośnij wreszcie - ucięła Susannah. - Poniosłeś już karę za swoje przestępstwo, ale odpowiesz jeszcze za to, że paskudnie zaniedbałeś swoją córkę. Mogę cię podać do sądu za zaległe świadczenia na dziecko, myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę? Bez względu na to, ile kiedyś zarobisz, zawsze będziesz miał dług wobec mnie i Neve. - Susie, jeśli jesteś zdecydowana włączyć do sprawy urzędników i adwokatów, to dlaczego jeszcze tu jesteś? - spytał Hugh miłym głosem. - Jestem tu - Susannah kipiała gniewem, nie spuszczając wzroku z Duncana - żeby ci powiedzieć, że
zrezygnuję z wszelkich roszczeń w stosunku do twoich przyszłych zarobków, jeśli ty zrezygnujesz z roszczeń do domu. Podpisz ugodę i będziemy kwita. - Chwileczkę - wtrącił Hugh ze sztucznym śmiechem - ten dom wart jest pół miliona funtów. Chyba się nie spodziewasz, że z tego zrezygnuje. - Daj spokój, Hugh. Wart jest około czterystu tysięcy, a jeśli zostanę zmuszona do sprzedaży i do oddania, po spłaceniu hipoteki, połowy pieniędzy, nie będę w stanie niczego kupić w tej samej dzielnicy, a Neve powinna tam mieszkać nadal. - Ale to jego dom, więc powinien coś z tego mieć. - Neve jest także jego córką, nie mam już siły tego powtarzać. Duncan, albo akceptujesz moją propozycję, albo wychodzę. - A gdybyś... - zaczął Duncan, zerkając nerwowo na Hugh sprzedała dom, czy dostałbym coś z tego? Może nie pięćdziesiąt procent. - Przestań, Dunc. Ja się tym zajmę - przerwał bratu Hugh. Nie możesz rezygnować ze stu pięćdziesięciu tysięcy funtów plus... - Wcale tego nie robię... Hugh zignorował brata i zwrócił się do Susannah. - A ten twój nowy facet? Nie wydaje się, żeby brakowało mu kasy, więc nie musisz chyba korzystać z opieki społecznej. Popatrzyła na niego zwężonymi oczami. - Szpiegowałeś mnie? - rzuciła z wściekłością. -Już niżej nie możesz upaść... - Jako starszy brat Duncana mam obowiązek chronić jego majątek.
- Jeśli tak poważnie traktujesz swój obowiązek, to dlaczego sam mu nie pomożesz stanąć na nogi? Dlaczego nasyłasz go na nas... - Odchodzimy od tematu twojego faceta - przerwał jej Hugh a chcemy wiedzieć, jaką rolę odgrywa w twoim życiu. Nie możesz mieć wszystkiego, Susie. Bogatego faceta, domu Duncana... - On nie jest bogaty i nie ponosi żadnej finansowej odpowiedzialności za Neve. To obowiązek jej ojca, choć najwidoczniej chciałby się z niego wymigać. A jeśli chodzi o to, żebyś coś dostał po sprzedaży domu - zwróciła się do Duncana jestem gotowa wziąć to pod uwagę, lecz zamiast ustalać teraz procenty, może przedyskutujemy tę sprawę, kiedy transakcja dojdzie do skutku. - To chyba rozsądne wyjście. - Duncan wzruszył ramionami. - Stoisz tu jak słup soli i nie ma z ciebie żadnego pożytku. Hugh rozzłościł się na brata. - Ten dom jest na twoje nazwisko. - Dzięki za przypomnienie - przerwała mu Susannah i zwróciła się do Duncana. - Na akcie notarialnym powinno być moje nazwisko. Przygotuję odpowiednie dokumenty i prześlę ci. Będziesz w Londynie czy w Szkocji? - Jadę jutro do Glasgow nocnym pociągiem. W środę rano muszę się stawić u kuratora sądowego, nie mogę dłużej zostać w Londynie. To, że już się zdążył urządzić na północy kraju, było dla Susannah wspaniałą nowiną, lecz oznaczało także, że ponownie oddala się od Neve. - Masz już adres? - spytała chłodnym tonem.
- Zatrzymam się u przyjaciół, blisko centrum miasta, potem coś sobie wynajmę. - Dlatego też potrzebujesz... - Zamknij się, Hugh - syknęła. - Powtarzasz się jak zepsuta płyta. Duncan, jeśli możesz dać mi adres tych przyjaciół. Duncan wyjął kartkę z fantazyjnego uchwytu, który stał na stoliku do kawy, i zapisał adres, a niezadowolony Hugh mruczał coś pod nosem. Susannah nie zwracała na niego uwagi. - Dziękuję ci - powiedziała, biorąc papier od męża. - To chyba wszystko. Mam nadzieję, że powiedzie ci się w Szkocji. Duncan wydawał się zdenerwowany. Już miał się od niej odwrócić, kiedy nagle zadał pytanie. - Jak się czuje Neve? - Dobrze. - Susannah była zdumiona, ale zadowolona, że spytał. - Czy możesz jej powiedzieć... - Odetchnął głęboko i przesunął ręką po twarzy. - Nie mogłem pozwolić na to, by odwiedzała mnie w więzieniu. To nie jest miejsce dla dziewczynki w tym wieku. Nie chciałem, żeby mnie tam widziała. - Ja też tego nie chciałam, ale mogłeś zadzwonić albo napisać. - Wtedy mogłoby jej przyjść do głowy, żeby mnie odwiedzić, a ja nie umiałbym odmówić. Możesz jej to wytłumaczyć? - Już to zrobiłam. - To przecież nie znaczy, że ona mnie nie obchodzi. Chcę, żeby wiedziała, że zawsze będę przy niej, kiedy będzie mnie potrzebować.
Susannah nie chciała kwestionować tej deklaracji, więc uśmiechnęła się lekko, szykując do wyjścia. - Powiesz jej? - nalegał. - Chcę, żeby wiedziała, że teraz, kiedy jestem na wolności, wszystko się zmieni. Możemy odbudować nasze stosunki. - Choć ty będziesz w Szkocji, a ona w Londynie? Słysząc to sarkastyczne pytanie, Duncan zaczerwienił się. - Może mnie odwiedzać, kiedy tylko znajdę mieszkanie. - Powiem jej - obiecała Susannah, nie chcąc go pognębiać, i znów chciała wyjść. - Ten twój chłopak - szybko wtrącił Duncan. - Ona go lubi? Dogadują się? - Tak - powiedziała odwrócona do niego plecami. - Chodzi mi o to... Nie chcę, by ktoś obcy pakował się w jej życie. - Na litość boską - warknęła, odwracając się do niego. - On nie jest obcy. Stał się dla niej ojcem w znacznie większym stopniu, niż ty kiedykolwiek byłeś. Co zresztą okazało się niezbyt trudne, bo ty myślałeś tylko o sobie. - Jednak jest moją córką i bez względu na to, co mówisz, zależy mi na niej... - W takim razie okazujesz to w dziwaczny sposób. Nie oczekuj, że nagle wkroczysz w jej życie, bo w tej chwili masz taką potrzebę. Po latach zaniedbywania przez ojca Neve odzyskuje teraz poczucie stabilności. - Z mężczyzną, który jest... - To Alan Cunningham, z którym byłam, zanim cię poznałam, naturalnie już o tym wiesz - dodała, rzucając pogardliwe spojrzenie Hugh.
- I to mnie martwi - odpowiedział Duncan. - Co chcesz przez to powiedzieć? Przecież nigdy go nie spotkałeś. - Susannah była zaskoczona. - Spotkałem go. Raz. Dwadzieścia lat temu, kiedy przyjechał, żeby cię odszukać. Nie musiałaś wtedy wiedzieć, co się wydarzyło, ale może powinnaś dowiedzieć się teraz. Pamiętasz, jak ktoś na mnie napadł kiedyś w Richmond? Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - To on. Pobił mnie i groził, że mnie zabije, jeśli nie przestanę spotykać się z tobą. Kilka dni później rozprawiło się z nim kilku ludzi Hugh i wtedy zniknął... - Kłamiesz - rzuciła Susannah. - Alan tak nie postępuje, nigdy by czegoś takiego nie zrobił. On to wszystko wymyślił. Wskazała Hugh oskarżycielskim gestem. - Nie wiem, w co grasz, i nie chcę tego wiedzieć, ale mogę powiedzieć ci tyle... Alana Cunninghama znam od dziecka, on ma więcej przyzwoitości w małym palcu niż ty kiedykolwiek... - Nie kłamię - przerwał jej Duncan. - Tak czy inaczej, to mnie już nie obchodzi. To prehistoria i ty też do niej należysz. Mój adwokat się z tobą skontaktuje powiedziała, obróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania. Beztrosko poczuła się już w kilka minut po opuszczeniu budynku. Doznała ulgi, osiągnęła cel i wreszcie się wyzwoliła. Kończy się udręka ostatnich lat, a tych dwóch mężczyzn, z którymi przed chwilą rozmawiała, i ich ciemne sprawki, znikają z jej życia i nigdy nie powrócą. Szła coraz szybciej, jakby chciała porzucić przeszłość i znaleźć się w przyszłości, gdzie przy samochodzie czekał na nią Alan.
- Jak ci poszło? - spytał, biorąc ją w objęcia, a ona podniosła głowę, czekając na pocałunek. - Jak tam Neve? - spytała cichym głosem. - Uspokoiła się trochę, kiedy mnie nie było? - Przestańcie o mnie mówić. Wszystko słyszę - zawołała Neve, przesiadając się na tylną kanapę samochodu. - Pewnie będę teraz musiała siedzieć z tyłu? - Twoje przypuszczenia są słuszne - potwierdziła Susannah. Czy ktoś ma ochotę na kawę, bo ja na pewno tak. - Wiem, że w pobliżu rzeki jest kilka kawiarni. - Alan rozglądał się dokoła. - Chodź, podjadę i zobaczymy, czy uda się tam zaparkować. Zostawili samochód i poszli wzdłuż rzeki w kierunku licznych knajpek i restauracji. Na tarasach rozstawiono stoliki i kolorowe parasole. - Co powiedział? - spytała Neve, wślizgując się pomiędzy Susannah a Alana i biorąc ich pod ręce. - Niezbyt wiele - odparła Susannah. - Zgodził się nie nalegać i nie zmuszać nas do sprzedaży domu, i... chciałby odbudować wasze stosunki. - Co? Nie ma mowy! - wykrzyknęła Neve. - Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - Może nie teraz, ale on chce, żebyś wiedziała, że jeśli kiedykolwiek będziesz go potrzebować, to będzie przy tobie. - Tak samo jak był przy mnie od czasu, kiedy się stoczył? Super. Będę musiała o tym pamiętać, mam tylko mały problem. Nie wiem, gdzie mieszka. - Dał mi swój adres. - Gdzie będzie? - W Glasgow.
- Ach tak, to tuż za rogiem. Co za podłość! Przypomnij mi, że mam tam nie jechać. Dalej szli w milczeniu, mijali inne rodziny, które korzystały z wiosennego słońca. Kiedy znaleźli wolny stolik przed włoską kawiarnią, Susannah i Alan usiedli, a Neve poszła do toalety. - Nie wiem, jak mogłabym ułatwić jej tę sytuację -westchnęła Susannah. - Zachowuje się tak... Jest zła i czuje się odrzucona, trudno ją za to winić. Ale bez względu na to, co zrobił, jest jej ojcem. Co mówiła podczas mojej nieobecności? - Niewiele, ale jeśli dobrze odczytuję jej zachowanie, to sądzę, że ona teraz skupi się raczej na nas jako rodzinie, zamiast zastanawiać się nad tym, czy Duncan będzie pasować do jej życia. Chyba uważa, że widywanie się z nim może tylko wszystko skomplikować, i ma rację, bo pewnie tak by się stało. Susannah dojrzała w oczach Alana wyraz dobroci i troski i uśmiechnęła się do niego. Potem przypomniała sobie słowa męża i postanowiła trochę się z nim podroczyć. - Duncan powiedział mi, że go kiedyś pobiłeś. Alan był zaskoczony. - Ja go pobiłem? - powtórzył z niedowierzaniem. - A to dobre. Było zupełnie odwrotnie, i to trzech na jednego. Broniłem się, ale w końcu wylądowałem w szpitalu. Susannah, która spodziewała się, że zaprzeczy wszystkiemu, miała niepewną minę. - Nie miałam o tym pojęcia. - Pokręciła głową. -Dlaczego nigdy o tym nie wspomniałeś?
- To było dawno temu. - Alan wzruszył ramionami. - A kiedy zorientowałem się, że przy nim masz szansę spełnić swoje marzenia, dałem spokój. No, i nie byłem szczególnie dumny z tego, że zostałem pokonany. Nie mówmy już o tym, bo wraca Neve i nie musi wiedzieć, że jej ojciec pobił mnie dwadzieścia lat temu. To nie tylko zaszkodzi mojej dumie, ale może jeszcze bardziej skomplikować ich wzajemne relacje. Susannah uśmiechnęła się, dotknęła jego policzka i pochyliła się, by go pocałować. - Jesteś cudowny - szepnęła. - Czy ci to kiedyś mówiłam? - Mamo, twoje zachowanie jest żenujące - zasyczała Neve za plecami matki. - Uspokój się albo stąd wyjdę. W oczach Susannah zamigotały iskierki, a kiedy Alan składał zamówienie, zaczęła rozmyślać o zdjęciach próbnych, na które nie straciła jeszcze nadziei. Natomiast Neve siedziała ze zmarszczonymi brwiami, wydawała się pogrążona w czarnych myślach i nawet Alan nie potrafił jej rozchmurzyć. Jego zabiegi wręcz pogorszyły sytuację, bo dziewczyna zerwała się nagle od stolika, mówiąc, że zaczeka przy samochodzie. Susannah popatrzyła na Alana, ale on tylko pokręcił głową. Był równie zakłopotany jak ona nagłymi zmianami nastroju Neve.
Rozdział dziewiąty Nie masz pojęcia, jak się z tym czuję - lamentowała udręczona i sfrustrowana Neve. - Ona jest moją matką, kocham ją najbardziej na świecie i to nie powinno się zdarzyć. Ale to nie moja wina. Nie prosiłam się o to. - Myślisz, że on o tym wie? - spytała Sasha, a na jej twarzy malował się wyraz współczucia. - Oszalałaś? - wykrzyknęła Neve. - Oczywiście, że nie wie. Przecież mu o tym nie powiem. Chociaż... może i wie. - Przed chwilą mówiłaś, że nie. - Sasha zmrużyła oczy. - Chodzi mi o to, że on mógł się zorientować. O Jezu - jęknęła Neve, chwytając się za głowę w rozpaczy. - Doszło do tego, że nie chcę wracać do domu, bo nie mogę patrzeć, jak się całują, a nawet trzymają za ręce, a w następny weekend mamy się przeprowadzić do niego... Co mam zrobić, Sash, to jest okropne. Mówiłam ci, co się wydarzyło w zeszłym tygodniu, kiedy się kąpałam? O Jezu, ale wpadka... - Kiedy wszedł do łazienki?
- Tak. Na pewno wszystko widział... Musiał widzieć, bo właśnie wychodziłam z wanny i nie zorientowałam się, że on tam jest, dopóki nie podał mi ręcznika. - Neve zachichotała, by po chwili znów jęknąć. - Powiedział „przepraszam", odwrócił się i wyszedł, ale jak to powiedział... Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, ale z drugiej strony to było cool, jakby chciał mi przekazać, że... no wiesz. Zdezorientowana Sasha pokręciła tylko głową. - Sama nie wiem. - Neve wzruszyła ramionami. - Trudno wypowiedzieć to słowami, ale... Przysięgniesz, że nikomu nie powtórzysz tego, co ci teraz powiem? Nawet Melindzie. - Przysięgam na głowę mego ojca. - Była to nadzwyczaj solenna obietnica ze strony Sashy, która uwielbiała swojego tatę. - Chodzi o to, że - zaczęła Neve cichym szeptem w obawie, że ktoś może podsłuchiwać pod drzwiami -ja wiem, że on też mnie lubi. Nie zrozum mnie źle, nie powiedział niczego takiego, ale jest dla mnie bardzo, bardzo miły i zawsze traktuje mnie tak jak dorosłą, a nie jak dziecko. Kiedy jestem z nim, czuję się taka wyluzowana, no wiesz, jak... Czasem jest tak, jakbyśmy byli parą. Pozwala, żebym trzymała go pod rękę, kiedy gdzieś idziemy, i nigdy nie okazuje niezadowolenia, jeśli mamy iść tylko we dwoje, bo mama jest zajęta. Och, Sash, co mam robić? spytała rozpaczliwym tonem. - Gdyby mama to odkryła... Ale co właściwie miałaby odkryć? Nic się nie wydarzyło, a przecież to nie moja wina, że zobaczył mnie bez ubrania, prawda? Jako lojalna przyjaciółka Sasha potrząsnęła przecząco głową.
- Co masz zamiar zrobić? - spytała po chwili. - Nic nie mogę zrobić. - Neve wzruszyła ramionami. - Podczas weekendu wprowadzamy się z mamą do jego domu. Na szczęście mój pokój jest daleko od ich sypialni, więc nie będę ich słyszeć. To byłoby. .. Nie zniosłabym tego, ale i tak to wszystko moja wina, bo to ja się z nim skontaktowałam. Mama jest teraz szczęśliwa, jak tego chciałam, widać ja muszę być nieszczęśliwa. - To straszne. - Sasha patrzyła na przyjaciółkę pełna współczucia. Neve skinęła głową. - Co zrobiłabyś, gdyby się okazało, że naprawdę mu się podobasz? - spytała Sasha po chwili milczenia. Neve szybko złapała oddech, serce jej zabiło. - Nawet tego nie mów - wykrztusiła, przyciskając ręce do piersi. - To byłoby niesamowite, ale też i okropne. - Twarz Neve przybrała marzycielski wyraz. - Stale myślę o tym, żeby go pocałować - wyznała - ale to się nigdy nie stanie. Nie może się stać, powinnam o nim zapomnieć, ale jak to zrobić, skoro mamy mieszkać pod jednym dachem. Och, Sash, to wszystko jest takie dziwne... - To twój telefon czy mój? - spytała Sasha, słysząc sygnał komórki. - Chyba mój - powiedziała Neve i wzięła swój telefon. Kiedy przeczytała wiadomość, zrobiła wielkie oczy. - O Jezu, mama właśnie zakwalifikowała się na zdjęcia próbne! - wykrzyknęła. To cudownie, muszę do niej zadzwonić. - Mamo - mówiła po chwili - dostałam twoją wiadomość. Musisz być bardzo zadowolona.
- Jestem zadowolona - roześmiała się Susannah. -Jestem też zdumiona, zaszokowana i przerażona, ale to fantastyczna wiadomość. Zostałam umieszczona na liście kandydatów, więc mam jeszcze szanse. - Dostaniesz tę rolę - zapewniła ją Neve. - Nie szkodzi, że nie umiesz jeździć konno, nauczysz się albo zatrudnią dublerkę. Kiedy będą zdjęcia próbne? - W środę po południu, w studiu w Londynie. Alan nie może mnie tam zawieźć, bo w tym czasie pracuje, ale chce mi zapłacić za taksówkę. Jest taki hojny i dobry dla nas. Trudno mi sobie teraz wyobrazić, jak mogłyśmy dawać sobie radę bez niego. - Jest najlepszy - potwierdziła Neve, patrząc smutnym wzrokiem na Sashę. - O której wracasz do domu? - spytała matka. - Pomyślałam, że mogłybyśmy zabrać się do pakowania. Mamy jeszcze mnóstwo roboty. - Właśnie kończę odrabiać lekcje. Niedługo będę. Czy Alan dzisiaj do nas przyjedzie? - Nie. Jest na konferencji w Kent, wróci późno i pojedzie wprost do siebie. Wiem, co powiesz. Kiedy jego nie ma, dom wydaje się trochę pusty, prawda? - Tak - przyznała Neve. - Wolę, kiedy jest z nami. - Na szczęście on też dobrze się czuje, kiedy jesteśmy wszyscy razem, bo miałabym problem, gdyby było inaczej. Kończę, bo chcę zawiadomić Lolę i Patsy. - Okej. Powiedz Loli, że wstąpię do niej w drodze do domu, bo chcę zabrać kilka rzeczy. Całuję. Po zakończeniu rozmowy Neve jęknęła głucho. - Sash, to jest straszne. Nie mogę uwierzyć, że moje życie jest tak zadziwiające, a jednocześnie okropne. Co mam robić? Musisz mi poradzić, bo inaczej zwariuję.
Susannah nie wyobrażała sobie, żeby przy zdjęciach próbnych nie asystował Michael Grafton, kiedy więc okazało się, że nie przyjedzie do studia, była rozczarowana i coraz bardziej zdenerwowana. Poczuła się tak, jakby szła po linie, która nagle zwiotczała. Bez względu na to, jak dobrze jej będzie szło, potrzebowała wsparcia Michaela. Jego koledzy mogliby przecież zdyskwalifikować ją na rzecz własnych kandydatek. Nie pocieszyła jej nawet wiadomość, że nie będzie także Marlenę Wyndham, przecież wszyscy będą później oglądać cały materiał. Zdołała się jednak opanować i już po chwili wczuła się w elektryzującą atmosferę studia, gdzie panował ożywiony ruch. Przez recepcję przewijali się kierownicy planu, technicy, asystenci kierowników produkcji i różne inne osoby ze stoperami, notatnikami i walkie-talkie. Nad stanowiskiem recepcjonistki paliła się czerwona lampka, co oznaczało, że albo program jest właśnie emitowany, albo nagrywany. Dowiedziała się od asystentki castingu Plum (na szczęście nie natknęła się tam na Bena), że za próbne zdjęcia odpowiedzialna jest Jane Fukerton, znana reżyserka teatralna, która będzie też reżyserować pierwsze epizody serialu. Zdjęcia będą robione bez kostiumów i rekwizytów, a makijaż zostanie wykonany na miejscu przez profesjonalistów. Kiedy malowano jej oczy i różowano policzki, Susannah zyskiwała coraz więcej pewności siebie. Patrzyła na wiszące na ścianach fotografie z najlepszych programów, wdychała wszechobecny zapach szminek charakteryzatorskich, wsłuchiwała się w przytłumione dźwięki. Czuła się w swoim żywiole, to
było odpowiednie dla niej miejsce. Wsiadła wreszcie do tego pociągu, którym zawsze powinna była jeździć. Nie dopuszczała do siebie myśli o porażce, ale podświadomie wiedziała, że nie będzie w stanie jej znieść. Nie wyobrażała sobie, że mogliby ją wysadzić z tego pociągu gdzieś po drodze, a ona patrzyłaby, jak ostatnie wagony znikają z pola widzenia, podczas gdy w jednym z nich, zamiast niej, siedziałaby inna aktorka. Miała zagrać scenę z trzeciego epizodu serialu. Ponieważ już wcześniej dostała scenariusz, znała ją na pamięć. - George Bremell będzie próbował rolę twojego partnera poinformowała ją Dorothy podczas ostatniej rozmowy telefonicznej. - Pamiętasz go? - Oczywiście! - wykrzyknęła Susannah. - Ale dlaczego on musi brać udział w próbnych zdjęciach? Takim aktorom jak on po prostu proponuje się role. - To prawda, jednak w przypadku naszego drogiego George'a muszą się upewnić, czy potrafi zapamiętać swoje kwestie. Przed kilku laty miał problem z alkoholem i jak mówią, to zaszkodziło mu na głowę i zniszczyło urodę. Jak się wydaje, teraz wszystko jest w porządku, podobno miał nawet operację plastyczną, więc jeśli się sprawdzi, będzie jednym z głównych bohaterów. Masz szczęście, bo większość scen Penelope jest z nim, a to cudowny facet, nawet jak sobie wypije. - Jak rozumiem, Penelope ma sypiać właśnie z nim? - Tak, ale nie dlatego, że jej na nim zależy. Robi to, żeby zemścić się na jego niezwykle pięknej, młodej żonie, która ma podłe zamiary. W każdym razie tak
mi to opisano. Teraz dowiedziałam się, że centralną postacią w serialu jest jego żona. Ale w środę nie spotkasz aktorki, która stara się o tę rolę, bo ten dzień jest zarezerwowany dla Penelope i Jerome'a, postaci, którą chciałby zagrać George. Kiedy wezwano Susannah do studia, sama nie wiedziała, jak się czuje. Czy wierzyła we własne siły, czy też była bardziej zdenerwowana niż przedtem? Charakteryzatorki życzyły jej szczęścia i wyraziły nadzieję, że wygra z innymi aktorkami, które już miały zdjęcia próbne. Wspaniale było mieć je po swojej stronie, ale równie dobrze mogły to mówić każdej kandydatce. Asystent kierownika planu prowadził ją najpierw wąskim korytarzem, potem minęli rekwizytornię, wreszcie przez ciężkie drzwi przeciwpożarowe weszli do małego studia. Susannah przez cały czas myślała o tym, jak mało wie o swojej bohaterce, Penelope. Niewątpliwie była ona rozwścieczoną, żądną zemsty osobą, antypatyczną i zazdrosną. Nietrudno zagrać taką babę. Ale czy było w niej też coś innego? Na pierwszym przesłuchaniu dowiedziała się, że Penelope jest niezbyt bystra, Susannah doszła więc do wniosku, że to nieco ociepla jej wizerunek, dzięki temu bowiem jej bohaterka staje się do pewnego stopnia bezbronna, co mogło wzbudzać sympatię. Następnych trzydzieści minut minęło w mgnieniu oka. W tym czasie George Bremell, korpulentny uwodziciel w średnim wieku z sumiastymi wąsami i szelmowskim błyskiem w oku, który zdążył już oczarować reżyserkę i całą ekipę, szybko dołączył Susannah do listy swoich zdobyczy. Choć nisko stała
w aktorskiej hierarchii, traktował jej pracę z szacunkiem i dodał wiary w siebie. Miała ochotę rzucić mu się na szyję. - Zapewniam cię - przekonywała Patsy przez telefon, kiedy wracała taksówką do domu - że jeśli dostanę tę rolę, to będzie tylko jego zasługa. Nigdy nie spotkałam tak skromnego, a jednocześnie utalentowanego aktora. Gdyby nie był gejem i nie miał sześćdziesięciu lat, już byłabym w nim zakochana. Zresztą i tak jestem. - On już nie pije? - Mogę ci tylko powiedzieć, że nie miał żadnego problemu z zapamiętaniem swoich kwestii, czego wszyscy najbardziej się obawiali, i nadal jest niesłychanie atrakcyjny mimo podpuchniętych oczu i czerwonych żyłek na twarzy. Nie wydaje mi się, żeby był po operacji plastycznej. Kiedy jesteś przy nim w świetle kamer, wydaje ci się, że tańczysz, choć nie znasz kroków. On cię prowadzi i zanim się zorientujesz, już jest czas na ukłony, wszystko poszło doskonale, a ty nadal nie wiesz, jak to się udało. - Ty będziesz kusicielką, a kto stara się o rolę żony? - spytała Patsy. - Ten pojedynek rozegra się między Angeliką Crush a Frances Emery. - Nigdy o nich nie słyszałam, a ty? - Ja tak. Obie mają około czterdziestu pięciu, a może pięćdziesięciu lat, są bardzo atrakcyjne i niesłychanie utalentowane. Nie umiałabym dokonać wyboru między nimi, bo obie były niezwykłe w każdej roli, w jakiej je widziałam. - Ale dzisiaj ich nie było?
- Nie. Dzisiaj zdjęcia próbne mieli aktorzy z listy B, z wyjątkiem George'a. Mam jeszcze spotkać pozostałe kandydatki do roli Penelope. To będzie interesujące doświadczenie. George twierdzi, że żadna z nich nie ma szans i że ja dostanę tę rolę, ale o ile wiem, to samo mówił innym. Znam jedną z nich. To Polly Grace. Przed wiekami kręciłyśmy razem reklamę telewizyjną. Nie pamięta mnie albo tylko udawała. Ona ma największe szanse na rolę Penelope. - A czy ma poparcie Michaela Graftona? - Nie jestem nawet pewna, czy ja je mam. - Susannah poczuła niepokój. - Nie przyszedł na zdjęcia próbne, co mnie niemile zaskoczyło. Poczułam się jak aktorka stojąca przed pustą widownią. Wydawało mi się, że to wszystko jest bez sensu, ale na szczęście zdołałam się przemóc, a dzięki George'owi i Jane, która też była wspaniała, ten dzień okazał się bardzo miły. - Co dalej? - Teraz czekają mnie bezsenne noce - jęknęła Susannah. Ostateczne decyzje zapadną może za dwa tygodnie, a może nawet za miesiąc. - Co? Przecież nie mogą tak długo trzymać was w niepewności. A jeśli dostaniesz inną propozycję? - Tego się nie spodziewam, ale gdyby tak się stało, musiałabym zdecydować się na ofertę, która przyjdzie pierwsza. - Chyba tak. Ostatnie pytanie, bo muszę już lecieć. Rozumiem, że na zdjęciach próbnych byłaś w ubraniu? - Oczywiście - roześmiała się Susannah. - Z czystym sumieniem zdam sprawozdanie Alanowi. Teraz ty mi powiedz, kiedy znów przyjedziesz?
- Myślałam, żeby w ten weekend wskoczyć do pociągu i pomóc ci przy przeprowadzce. Jeśli tego nie zrobię, to będę siedziała w biurze albo szukała mieszkania, albo pójdę na kolację z Fronkiem, co... - Zaprosił cię? - Stale mnie zaprasza, na lunch, kolację, a wczoraj zaprosił mnie nawet na śniadanie i nie jest w stanie zrozumieć, co znaczy nie, bez względu na to, w jakim języku mówię. - Ten biedny facet jest tobą zafascynowany. Musi być czarujący i pewnie trudno mu się oprzeć... - To nie ten! - No dobrze - roześmiała się Susannah - ale byłoby cudownie, gdybyś przyjechała. Alan wynajmuje ciężarówkę, a kilku chłopaków z osiedla Loli pomoże nosić meble, ale bardzo bym się cieszyła z pomocy przy innych sprawach. Oczywiście, będzie też Neve, ale ona jest ostatnio strasznie humorzasta i drażliwa. Nigdy nie wiem, kiedy będzie obrażona, a kiedy zaleją mnie wybuchy jej czułości. To chyba kwestia dojrzewania. - Rozumiem, że nadal cieszy się z przeprowadzki? - Tak, nie może się już doczekać. Przynajmniej tak było dzisiaj rano, ale wszystko może szybko odwrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Pewnie będzie jej brakować naszego małego domku. Mnie zresztą też. - Dobrze, że mi przypomniałaś. Jeśli nadal chcesz go wynająć, to znam dziewczynę, która w czerwcu przenosi się do londyńskiego biura i będzie potrzebować mieszkania. Nie wiem, na co ją stać, ale mogę was skontaktować.
- Zrób to koniecznie. Jeśli ma referencje od mojej najlepszej przyjaciółki, to lepiej nie mogłabym trafić. Mogę nawet opuścić cenę. - Powiedziałaś Duncanowi, że zamierzasz wynająć dom? - Jeszcze nie. Jest mi winien połowę sumy za spłatę hipoteki, więc mu o tym przypomnę, nie powinien protestować. Chyba Alan usiłuje się do mnie dodzwonić, jestem już prawie przy domu Loli, więc muszę się z tobą pożegnać. Nie bądź zbyt surowa dla Fronka, skoro się w tobie zakochał, ma z pewnością dobry gust. Po zakończeniu rozmowy Patsy wzruszyła ramionami i obiecała sobie, że nie spojrzy w stronę biura Fronka. Podczas rozmowy miała wrażenie, że przez szklana taflę cały czas obserwują ją melancholijne piwne oczy. Jeśli on nie przestanie, to pewnego dnia Patsy wpadnie tam i go pobije. Gdyby to było możliwe, kazałaby postawić między nimi mur. Ten facet jest stuknięty, choć tylko ona tak uważa. Wszyscy traktują go jak gwiazdę rocka lub sportowca wszech czasów. Nie zdziwiłoby jej specjalnie, gdyby któregoś dnia w wychodzącego z windy Fronka dziewczyny z biura z histerycznym piskiem zaczęły rzucać majtkami. Mogła sobie wyobrazić, jak on wkłada do kieszeni małe białe dessous, aby wyciągnąć je ostentacyjnie podczas spotkania z ważnym klientem i wytrzeć w nie nos. Czy zarumieniłby się albo przeprosił i szybko je schował, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważył? Oczywiście, że nie. Na pewno roześmiałby się głośno i podniósł je do góry, żeby wszyscy mogli dokładnie
się przyjrzeć, wraz z jakimś szokującym komentarzem typu: „Wyobrażacie sobie tę małą pupę, którą okrywały?". Albo też - a myśl o takiej scenie wywołała u niej zimny dreszcz - mógłby je rzucić przez stół, mówiąc: „Patriisha, myślę, że to twoje". - Patriisha, nie przeszkadzam? Zaskoczona Patsy poczuła, że się czerwieni, podniosła głowę znad komputera i natychmiast zapragnęła wyrzucić go za drzwi. On zaś wydawał się bardzo zadowolony z tego, że wywołał rumieniec na jej twarzy. - Nie, nie przeszkadzasz - powiedziała uprzejmie. - Co mogę dla ciebie zrobić? To było najgłupsze pytanie, jakie mogła zadać takiemu facetowi jak on. Natychmiast zaczął poruszać swoimi niezwykłymi brwiami, co - choć nie kołysał biodrami i nie strzelał pacami - w jakiś sposób kojarzyło się z tańcem godowym. - Myślę, że bardzo dużo możesz dla mnie zrobić -odrzekł, przeciągając wyrazy. - Na twój widok zawsze sztywnieję. Patsy odebrało mowę, dopiero po chwili zrozumiała, że chciał powiedzieć: „zawsze topnieję", a przynajmniej taką miała nadzieję, choć ta wersja była niewiele lepsza. - Muszę ci powiedzieć, Fronk - zaczęła ostrym tonem - że nie masz sobie równych w kategorii najgorszego podrywacza na świecie. - Dziękuję ci - zamruczał. - Pochlebiasz mi. Ty, Patriisha, jesteś dla mnie słodsza niż wszystkie perfumy i kwiaty, z których je robimy. - Och, nie, podajcie mi wiaderko - jęknęła i nie do końca był to żart, bo robiło się jej niedobrze.
- Oczywiście, przyniosę ci wiązankę - obiecał. - Mówiłam o wiaderku, un seau. - Po co ci wiaderko? - spytał zdumiony. - Zeby zwymiotować. - Złe się czujesz? Pozwól, że ci pomogę. Powiedz, co mam zrobić. Musiała się poddać. Udawał, że jej nie rozumie, to było oczywiste. - Mógłbyś na przykład zniknąć - mruknęła, choć wiadomo było, że Fronk odczyta to jako „zostań". Zmieniła więc taktykę. - Jaką miałeś do mnie sprawę? - spytała oschłym tonem. - Ach, tak. Mam dobrą wiadomość - oznajmił. -Madame la Comtesse Du Petits-Louvens zamierza się z nami spotkać, bo chciałaby wprowadzić do swoich gabinetów spa linię naszych produktów kwiatowych. Mimo niechęci do posłańca wiadomość zrobiła na Patsy wrażenie. - Super - odparła, nie mając pojęcia, kim jest Madame la Comtesse. Wszyscy potencjalni klienci byli mile widziani. - Gdzie są jej gabinety spa? Ile ich jest? - Jest ich sporo w Stanach Zjednoczonych, ale we Francji niewiele: dwa w Paryżu i trzy na południu, w Saint-Tropez, Cannes i Monte Carlo. To ekskluzywne miejsca, tylko dla bogatych ludzi, dlatego zainteresowała się naszą najbardziej prestiżową linią. Sama używa tych kosmetyków i jest pod wrażeniem. Oczywiście, zaopatrzyłem ją we wszystkie próbki. - Załatwisz spotkanie?
- Ona do mnie zadzwoni po powrocie z Nowego Jorku. Jak powiedziała jej sekretarka, mniej więcej za dwa tygodnie. Będziemy mieli czas na przygotowanie całej linii do pielęgnacji ciała, bo to ją głównie interesuje. Zaprosiła nas także na swój koszt do Monte Carlo, do Thermes des Marins. W tym spa używają tylko produktów pochodzących z morza, comme suggere son nom. Proponuje, żebyśmy tam odpoczęli, zrelaksowali się, a potem przedstawili jej nasze pomysły na gabinety spa w Stanach i kilku krajach Europy, więc pozwoliłem sobie zarezerwować dla nas pokój w słynnym hotelu Hermitage. Patsy patrzyła na niego całkowicie zdezorientowana. - Na dwie noce - dodał. Był tak bezczelny, że zupełnie ją zatkało. - Jadę do Londynu na ten weekend - wykrztusiła wreszcie. - Aha. - Rozłożył bezradnie ręce. - Nie ma sprawy, pojedziemy w następnym tygodniu. No to wszystko już uzgodnione, mogę wrócić do swojego biura. - Nie, nie - wykrzyknęła Patsy, wyciągając rękę, by go przytrzymać. - Co to znaczy „pokój"? Powinny być dwa pokoje, prawda? - Nie - odparł gładko. - Potrzebujemy tylko jednego. Popatrzyła na niego wściekłym wzrokiem, ale po chwili przypomniała sobie, że on to lubi. - Frank, za daleko się posuwasz - syknęła. - Nie możemy odmówić comtesse, ale nie mam zamiaru spędzić całego weekendu w twoim towarzystwie. Albo więc zarezerwujesz drugi pokój, albo zrobi to moja sekretarka, albo, albo... cię wyleję. Frank uśmiechnął się szeroko.
Patsy przymknęła oczy. - Idź już - powiedziała - zanim zrobię coś, czego będę później żałować. I nie myśl nawet o przechytrzeniu mnie, bo zrównam cię z ziemią. Powinna była wiedzieć, że on natychmiast uruchomi swoje brwi, szybko więc zakryła twarz rękami i nie poruszyła się dopóty, dopóki nie usłyszała odgłosu zamykanych drzwi. Poczuła ulgę, kiedy wyszedł. Zerknęła do jego biura, ale tam też go nie było. Dzięki Bogu. Miała nadzieję, że następnym razem zobaczy go, jak będzie spadał ze szczytu wieży Eiffla. Co za tupeciarz. I jaki bezczelny, a w dodatku zarozumiały. Zarezerwować im wspólny pokój? To nie tylko aroganckie zachowanie, ale też dowód braku szacunku. Jego idiotyczne mrzonki sięgnęły zenitu. Kiedy usiadła znowu do komputera, przyszło jej do głowy, że mógł sfabrykować tę całą historię, a teraz bawi się jej kosztem. Poczuła się skonsternowana i zażenowana. Była też zła na siebie; najwyraźniej bardziej ją dotknął fakt, że sobie z niej zażartował, niż to, że wprowadził ją w błąd - prawdopodobnie nie było żadnej comtesse ani jej gabinetów spa. Nie zapamiętała nazwiska, więc nie mogła sprawdzić w Internecie, a Franka na pewno nie zapyta. Postanowiła zająć się pracą i zapomnieć o całej sprawie. Niech ją przekona, że to nie był żart i warto pojechać do Monte Carlo zarówno w sprawach biznesowych, jak i dla relaksu. Wtedy może da się namówić na spędzenie w jego towarzystwie całego weekendu.
Rozdział dziesiąty Chociaż przeprowadzka z Battersea do Clapham nie odbyła się bez drobnych przeciwności, pogoda dopisała, a dwóch pomocników z osiedla Loli było wartych każdego pensa z dużego napiwku, który dostali od Alana. Patsy nadzorowała wynoszenie rzeczy ze starego domu, a Susannah dyrygowała ruchem w domu Alana. On sam jeździł tam i z powrotem ciężarówką, w towarzystwie Neve i dwóch pomocników. Susannah wiedziała, że córka bezczelnie flirtuje z chłopakami tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę Alana i wzbudzić jego zazdrość, ale dziewczyna nic na tym nie zyskała. Patsy była rozbawiona sytuacją, matka zirytowana, a Neve wcale nie zależało na dwóch nowych wielbicielach. Natomiast Alan przyjmował to ze spokojem, czasem tylko rzucał Susannah albo Patsy porozumiewawcze spojrzenia. Był to dla wszystkich dzień pełen emocji, nie mówiąc już o wysiłku fizycznym, więc o szóstej wszyscy poczuli się wyczerpani, głodni i szczęśliwi, że najgorsze mają już za sobą. Spokój Susannah nieoczekiwanie
zakłócił SMS od Neve ze skargą, że nikt jej nie zabrał z domu w Battersea. - Dobrze, że nie może zobaczyć, jak to nas rozśmieszyło powiedziała, kiedy Alan odłożył telefon, a Patsy wybiegła, bo ktoś dzwonił do drzwi. - Myślałam, że jest w swoim pokoju na górze - dodała. - Ja też - zauważył Alan. - Pojechać po nią? - Nie, chcę jeszcze sprawdzić, czy tam wszystko w porządku. Mogę wziąć samochód? - Oczywiście. Kluczyki powinny być na biurku w moim gabinecie. Zaraz przygotuję jakieś przekąski. Widzisz, kto przyszedł? Susannah zerknęła do holu i zrobiła wielkie oczy. Zobaczyła Patsy, która niosła wielką butlę szampana i duży talerz świeżo zrobionych kanapek. - Co to ma znaczyć? - spytała, kiedy przyjaciółka ustawiała wszystko na stole. - Wiesz, że zawsze jestem przygotowana na każdą okoliczność - odparła beztrosko Pats. - I uważam, że tę powinniśmy uczcić. Oui ou non? Alan i Susannah wymienili spojrzenia. Rzeczywiście, należało to uczcić. To dobry pomysł, żeby podbudować siły kieliszkiem szampana, nawet jeśli Neve musiałaby nieco dłużej poczekać na przywiezienie. Wyjęli talerze i kieliszki. - Wasze zdrowie. - Patsy wzniosła toast, kiedy szampan został już nalany. - Za wiele szczęśliwych, zdrowych i uwieńczonych sukcesem lat w tym wspaniałym domu. Niech się wszystkim dobrze wiedzie pod jego dachem. Susannah i Alan stuknęli się kieliszkami i z przyjemnością skosztowali musującego trunku.
- Powinnam już jechać po tę porzuconą - stwierdziła po chwili Susannah, odstawiając kieliszek. - Nie wypijcie wszystkiego, zanim wrócę. Jak na sobotni wieczór ruch był niewielki i już po pięciu minutach dojechała do starego domu. Zauważyła ze smutkiem, że wygląda na wymarły. - Ach, to ty - przywitała ją opryskliwie Neve. - Spodziewałaś się kogoś innego? - niepotrzebnie spytała Susannah, dobrze wiedząc, że córka liczyła na to, że przyjedzie po nią Alan. Neve wzruszyła tylko ramionami i podniosła ciężki karton ze swoimi rzeczami, żeby zanieść go do samochodu. - To powinno było pojechać ciężarówką - mruknęła Susannah, odbierając jej ciężar i stawiając pudło na schodach. - Ale nie pojechało, bo oczywiście, najważniejsze były twoje rzeczy. Susannah chciała jeszcze zajrzeć do kuchni, ale zawróciła. Była już zniecierpliwiona zachowaniem córki. - Co znowu? - spytała Neve wrogim tonem. Starając się zapanować nad irytacją, Susannah położyła dłonie na ramionach córki i spojrzała jej w oczy. Wyczytała w nich wrogość, lecz także zagubienie, co natychmiast ją rozbroiło. - Przeprowadzki zawsze są stresujące. Nie trzeba się poddawać. Mamy... - Ja się nie złoszczę - wtrąciła Neve. - Ja tylko... - Zachłysnęła się nagle i odwróciła głowę. Susannah postanowiła dalej drążyć. -Jest ci smutno, że opuszczamy ten dom? - spytała.
Po chwili Neve skinęła głową i zaczęła pociągać nosem. - Myślałam, że chcę się przeprowadzić - powiedziała łamiącym się głosem. - I nadal chcę, ale... - Nic dziwnego. - Susannah przytuliła córkę do siebie. - To jedyny dom, jaki miałaś, oprócz mieszkania Loli, dlatego trudno się z nim pożegnać. Neve rozejrzała się po pokoju, a po jej policzkach spływały łzy. Pozostało już mało mebli, tylko ich ulubiona kanapa, stolik do kawy i przymocowana do ściany półka na książki. Reszta, łącznie z pamiątkowymi drobiazgami, to, co tworzyło ich dom, nagle zniknęło. - Smutno tu teraz, prawda? - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Będzie bez nas samotny - dodała, kładąc głowę na ramieniu matki, która też walczyła ze łzami. - Myślisz, że jeszcze tu wrócimy? - Nie przypuszczam. Neve z trudem przełknęła ślinę i opadła na kanapę. - Mam nadzieję, że ta dziewczyna z biura Patsy będzie się dobrze opiekować domem, jeśli się tu wprowadzi - westchnęła, przesuwając dłonią po zniszczonej tapicerce. - Na pewno - zapewniła córkę Susannah. - Wiesz, dlaczego ten dom jest wyjątkowy? - Neve patrzyła uważnie na matkę. - Dlatego że przez długi czas mieszkałyśmy tu tylko we dwie. Może już nigdy tak nie będzie. - Gdyby tak miało być - odpowiedziała Susannah z uśmiechem - Alan musiałby zniknąć, a tego chyba żadna z nas by nie chciała, prawda? - Nie. - Neve potrząsnęła głową. - Ja go naprawdę lubię, mamo.
- Wiem o tym. - Myślisz, że mogłabym przyjść na plan i patrzeć, jak cię filmują, jeśli dostaniesz tę rolę? - spytała nagle Neve. Susannah pocałowała córkę. Zorientowała się, że dręczy ją tyle zmartwień. - Będę musiała o to spytać, ale mam nadzieję, że tak powiedziała, wyjmując dzwoniący telefon z kieszeni. - Już jedziemy - obiecała Alanowi i szybko się rozłączyła. - Nie wiedzą, gdzie jesteśmy - wytłumaczyła. - Gotowa? - spytała łagodnym tonem. Neve znów miała łzy w oczach, ale skinęła głową. Wstała z kanapy, by wziąć swój karton. - Zostaw to - poleciła jej Susannah. - Ja go wezmę. Zaczekaj na mnie w samochodzie. Po wyjściu córki poszła na górę sprawdzić, czy nic nie zostało. Po raz ostatni rozejrzała się po pokojach. Chociaż pragnęła tej przeprowadzki, zmiana była na tyle wielka, że czuła się bardziej zaniepokojona niż podekscytowana. Trudno zaufać życiu, gdy po pierwszych marzeniach nie został nawet ślad i dawno już przestało się wierzyć, że może zabłysnąć światło, które rozjaśni mrok. Jednak ostatnie wydarzenia pozwalały mieć nadzieję, że ta zmiana nie jest żartem losu. W dodatku czuła się teraz otoczona taką miłością, jakiej nigdy nie dał jej Duncan. Choć była przekonana o słuszności swojej decyzji, opuszczenie domu sprawiało ból. Zawsze będzie wspominać z nostalgią ten mały dom, który dawał im schronienie podczas tylu trudnych lat. Po godzinie, kiedy w butelce szampana pokazało się dno, a pizza została zamówiona, Alan i Neve poszli
do samochodu po karton z jej rzeczami, a Susannah i Patsy zajęły się szykowaniem bielizny pościelowej i ręczników. - W pokoju gościnnym jest tylko pojedyncze łóżko usprawiedliwiała się Susannah. - Zamówiliśmy podwójne, ale... - Wystarczy - zapewniała ją Patsy. - Znów poczuję się młodo. Gdzie powiesisz te nowe różowe ręczniki? - spytała. - W łazience Neve. Mogłabyś je tam zanieść i wziąć sobie przy okazji zmianę pościeli? Dla niej też wszystko przygotowałam, trzeba tylko posłać łóżko. - Ja to zrobię - zaoferowała się Patsy i ruszyła do pokoiku na mansardzie, który Neve nazwała lof-tem. Patsy znała już to miejsce, jednak kiedy weszła do zastawionego pudłami i torbami pomieszczenia, pomyślała, że taka przestrzeń, po malutkim pokoiku, w którym dotąd sypiała, będzie dla Neve dużą zmianą. Nad pokrytym jedwabiem zagłówkiem nowego podwójnego łóżka znajdowały się dwa duże okna w dachu, przez które w dzień wpadało słońce, a nocą można było patrzeć w gwiazdy. Alan zamówił już stolarza, który miał w niszach pod ukośnym sufitem po jednej stronie wybudować biurko z szufladami i półki, a po drugiej - szafy na ubrania. Na pewno uszczęśliwi ją też własna łazienka, bo nie będzie już musiała schodzić na dół, by wziąć prysznic, umyć zęby czy choćby skorzystać z toalety. Patsy była właśnie w łazience i układała rzeczy w szafce, kiedy usłyszała głosy dochodzące z głębi mansardy. Zorientowała się, że Alan i Neve wnieśli
już karton i chciała ich zawołać, ale powstrzymał ją chichot dziewczyny. - Czy to wszystko jest naprawdę moje? - szczebiotała Neve. - Wiesz, że tak - odparł Alan. - Zasługujesz na to. Mam nadzieję, że nie będziesz się tu czuła samotnie. - A jeśli tak, to przyjdziesz mnie odwiedzić? - spytała Neve, a Patsy mogła sobie wyobrazić, jak okręca sobie na palcu pukiel włosów i patrzy na przyjaciela matki bezwstydnie kokieteryjnym wzrokiem. Odpowiedź Alana zagłuszyło dzwonienie jej komórki. Patsy wyjęła telefon z kieszeni i swobodnym krokiem weszła na poddasze, udając zaskoczenie na ich widok. - Cześć - rzuciła do słuchawki, rozbawiona ich zdumieniem. - Patriisha. Tu Fronk. Oczywiście. Któż by inny. - Jak miło cię słyszeć - powiedziała ciepło, co było zupełnie bez sensu. - Właśnie chciałam do ciebie dzwonić. - Co ja plotę, pomyślała. Przecież rozmawiam z Fronkiem. - Tak? Z jakiegoś powodu? - spytał. Patsy pomachała do Neve i Alana i zaczęła schodzić ze schodów. - Bez powodu - mruknęła. - To dobrze. Podoba mi się, że chcesz do mnie dzwonić o każdej porze... - Niczego sobie nie wyobrażaj - ucięła. - Czego chcesz? - Dowiedzieć się, czy wolisz pokój z widokiem na morze, czy na ogrody...
- A ty gdzie będziesz? - Wybrałem widok na morze. To bardziej romantyczne. - Zamów mi pokój jak najbardziej oddalony od twojego, ale też z widokiem na morze. Muszę kończyć. Do widzenia. - Szukam kartonu z talerzami - zawołała do niej Susannah z dołu schodów. - Alan na pewno ma talerze - odparła Patsy i weszła razem z Susannah do kuchni. - Oczywiście, ale przydałoby się więcej. Już nakryłam stół. Susannah objęła przyjaciółkę. - Fantastycznie, że jesteś tu z nami. Dzięki tobie wszystko wydaje się... nie wiem, jak to nazwać, chyba właściwe. Tak - dodała - właściwe. - Cieszy mnie to - Patsy odwzajemniła uścisk - bo tylko to, co właściwe, może położyć kres temu, co niewłaściwe. Sama nie wiedziała, co mogłoby to znaczyć, doszła jednak, do wniosku, że w ogólnym rozrachunku nie ma to większego znaczenia. Zerknęła do holu, słysząc, że Alan schodzi ze schodów i wchodzi do gabinetu. - Wygląda na to, że masz teraz przed sobą ciekawy okres w życiu, bo Neve coraz wyraźniej zaczyna się podkochiwać. - Och, nawet mi o tym nie mów - jęknęła Susannah. - Często sama nie wiem, czy mam ją karcić, czy jej współczuć. Widziałaś, jak się dzisiaj zachowywała przy tych chłopcach, popisywała się i narzucała im! Aż mnie skręca, kiedy o tym pomyślę. Nie pojmuję, że Alan ma do niej tyle cierpliwości, ale chyba jest jedyną osobą, która potrafi dać sobie z nią radę.
- Rozmawialiście na ten temat? - Niewiele, bo byliśmy ostatnio bardzo zajęci, spytałam go jednak, czy ta sytuacja martwi go lub żenuje... O, znalazłam talerze! - I co ci powiedział? - dopytywała się Patsy. - Co? A, tak. - Susannah podnosiła karton, by go postawić na blacie, i próbowała sobie przypomnieć, o czym przed chwilą rozmawiały. - Jego zdaniem Neve czuła się porzucona przez ojca, więc zrozumiałe, że narzuca się komuś, kto jest w wieku Duncana. A na dodatek ten ktoś związany jest z jej matką. Przy czym chyba nie wierzy, że mój związek z Alanem to coś trwałego, skoro nie udało mi się zatrzymać przy sobie Duncana. To wszystko sprawia, że podświadomie sama przejmuje odpowiedzialność, wytaczając, jak widzisz armaty, żebyśmy nie ponieśli porażki. Patsy zastanowiła się przez chwilę i doszła do wniosku, że to ma sens. - Kiedy się więc upewni, że twój związek z Alanem jest trwały, odpuści sobie i zajmie się własnym życiem? - Tak się wydaje. Czekam na to z niecierpliwością, bo rywalizacja o mężczyznę z własną córką wcale mi nie odpowiada. - Biedna Neve - roześmiała się Patsy. - Nie chciałabym być znów w jej wieku. Chociaż w naszym wieku... gdybyś była na moim miejscu i musiała użerać się z tym okropnym Fronkiem! Ale nie mówmy o tym. Umieram z głodu. O, dzwonek! Jeśli to nie chłopak z pizzerii, to pobiję każdego, kto stoi za drzwiami. Za robienie fałszywych nadziei.
- Nie chcę go tutaj - rzuciła Neve. - Wolę, żeby stało tam, gdzie ja je postawiłam. - Przepraszam - powiedziała Susannah, zanosząc ich wspólne zdjęcie do małej niszy w odległym kącie mansardy. - Zawsze trzymałaś je obok łóżka. - Tak, ale teraz nie chcę. Dość się napatrzę na ciebie, więc nie muszę cię widzieć, kiedy tylko się obudzę. - Miła jesteś. - Susannah uniosła brwi. - Gdzie chcesz mieć te zwierzaki? - Podniosła małe pudełko z przytulankami, które córka zachowała z czasów dzieciństwa. - Jeszcze nie wiem. Sama to zrobię. Nie potrzebuję twojej pomocy. - Przypomnę ci to, kiedy znów o nią poprosisz. Dlaczego zabrałaś te wszystkie stare pisma? Po co je przechowujesz? Neve spiorunowała matkę wzrokiem. - To moja sypialnia i ja decyduję, co ma w niej być, a także kto, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym, żebyś wróciła na dół i opuściła moje terytorium. - Co się z tobą dzieje? Od rana jesteś nie w humorze. Myślałam, że się cieszysz z nowego domu. - Cieszę się. Tylko ty nie dajesz mi spokoju i wkraczasz w moją prywatną przestrzeń. - Rób, jak uważasz. - Susannah westchnęła i odłożyła ściereczkę do kurzu. - Nie chcę tylko, żebyś tu bez przerwy rozmawiała przez telefon albo siedziała przy komputerze, kiedy jest tyle rzeczy do zrobienia. - Tak, tak, tak. Bla, bla, bla. O której wraca Alan? - Powinien zaraz być, pojechał po Lolę. - Nagle Susannah zrozumiała, o co córka była na nią zła.
- Obraziłaś się, bo nie pozwoliłam ci z nim jechać -stwierdziła. - Neve, ja... - Zamknij się. - Neve była naprawdę wściekła. - To nieprawda i powinnaś mnie natychmiast przeprosić. Susannah musiała przyznać, że źle to rozegrała. - No dobrze, przepraszam, ale musisz bardziej panować nad sobą... - Kiedy zobaczyła, że oczy dziewczyny znów ciskają błyskawice, szybko dodała: - Okej, denerwująca matka już wychodzi, ale wróci za pół godziny, by sprawdzić, czy zrobiłaś jakieś postępy w sprzątaniu, więc lepiej się postaraj. - Gadaj sobie, gadaj - mruknęła Neve, kiedy matka wychodziła z pokoju. Susannah, z trudem wracając do równowagi po tej scenie, powoli schodziła ze schodów, żeby zabrać kilka pudeł, które na podeście postawił Alan. Zaczęła przenosić je do głównej sypialni, gdzie stało nieposłane jeszcze łóżko, a stosy jej ubrań czekały na powieszenie w szafie. Był to piękny, jasny pokój, z wysokim sufitem, wykuszowym oknem i marmurowym kominkiem, w którym za naciśnięciem przełącznika w kamiennej misie zapalały się płomienie. Jednak największą atrakcją była łazienka, do której wchodziło się wprost z sypialni, z wielką wanną, jacuzzi, wielofunkcyjnym prysznicem i dwiema umywalkami wpuszczonymi w jasny blat z piaskowca. Tu chciałaby spędzać dużo czasu. Postawiła pudła w sypialni i zeszła niżej, do kuchni, gdzie krzątała się Patsy. - Pachnie wspaniale - zauważyła, wdychając zapach pieczonej wieprzowiny, nadziewanej morelami i figami.
- Neve wyrzuciła mnie właśnie ze swojego prywatnego terytorium - zaczęła, rozglądając się za telefonem, który nagle zaczął dzwonić - mam nadzieję, że się rozchmurzy, kiedy po południu wpadną przyjaciółki zobaczyć jej nowy pokój. - Halo powiedziała do słuchawki. - Halo - powtórzyła po chwili. Nikt się nie odezwał. - Proszę mówić głośno, bo nic nie słyszę. Po chwili usłyszała ciągły sygnał. Połączenie zostało przerwane. - To na pewno pomyłka - powiedziała, odkładając telefon na ładowarkę. - Obrałaś już marchewkę? - Tak. Dołożę ją do mięsa pod koniec pieczenia -odparła Patsy, obsypując mąką podgotowane ziemniaki. - Czy wszyscy lubią kiełki? Zrobiłabym je wedle przepisu Nigelli, tylko potrzebuję trochę wina. Masz Marsalę? - W Australii można oglądać Nigellę? - W Australii mamy wszystko, nawet głupców, którzy udają kucharzy. - Nie tęsknisz za tym? - spytała z uśmiechem Susannah. Patsy namyślała się przez chwilę. - O wiele mniej niż mogłam się spodziewać - odparła. Pewnie dlatego, że stale jestem zajęta. - Podoba ci się w Paryżu? - Jak mogłoby się nie podobać?! Chciałabym jednak mieć własne mieszkanie. U Claudii jest wspaniale, to świetny punkt i luksusowy apartament, ale nie jestem u siebie. Teraz, kiedy już moje rzeczy przyjechały z Sydney, zamierzam coś kupić. Nie wiem tylko, jak znajdę na to czas. W tym tygodniu mam być przez
dwa dni w Rzymie, a w następnym tygodniu w Madrycie, potem znów w Berlinie. Ale nie mam prawa narzekać. Wracając do Marsali, masz ją? - Chyba nie mam, ale zadzwonię do Alana, żeby kupił po drodze do domu. O, znowu telefon. Może to Alan albo tajemniczy nieznajomy? - Cześć kochanie, to ja - w słuchawce rozległ się głos Alana. Będziemy w domu za kilka minut, ale dostałem przed chwilą SMS od pacjenta, który przeżywa poważny kryzys, więc podwiozę tylko Lolę i muszę ruszać dalej. - Och, nie - jęknęła Susannah. - Jak długo to potrwa? - Trudno powiedzieć, ale postaram się wrócić na lunch. - Czy to ona, czy on? - On. Wiesz, że nie powinienem o tym mówić, ale ma poważną depresję, więc nie mogę odłożyć tej sprawy do jutra. Jesteśmy już przed domem, zaraz przyprowadzę Lolę. Susannah zawiadomiła Patsy o zmianie planów i poszła otworzyć drzwi. Powitała ciotkę z uśmiechem, a niebieskie oczy Loli zaiskrzyły się radośnie. - Dobrze się czujesz? - spytała, obejmując ją serdecznie. - Oczywiście - zapewniła ją Lola. - Jestem trochę zadyszana po joggingu w parku i lekcji aerobiku, ale po lunchu znów poczuję się świetnie. Susannah roześmiała się i znów ją uścisnęła, a kiedy ciotka witała się z Patsy, odprowadziła Alana do samochodu. - Dokąd jedziesz? - spytała. - Do swojego gabinetu? Alan skinął tylko głową, szybko otwierając drzwi.
- Podczas sesji będę miał wyłączony telefon - powiedział. Zadzwonię, jak skończę i będę w drodze do domu. - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Myślę, że on tu dzwonił, chwilę przed twoim telefonem. Alan zatrzymał się nagle. - Coś powiedział? - spytał. - Nie. Zaraz się rozłączył. Czy wszyscy pacjenci znają numer twojego domowego telefonu? - Tylko ci, którzy tego potrzebują. - Pocałował ją, wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Susannah patrzyła, jak odjeżdża, tłumiąc rozczarowanie z powodu nieudanego pierwszego wspólnego obiadu w nowym domu. Rozumiała, że nie może zostawić pacjenta w złej formie, miała tylko nadzieję, że nie stanie się to rutyną. - Dokąd pojechał Alan? - spytała Neve, kiedy Susannah zamykała drzwi. Spojrzała na córkę, która schodziła ze schodów. Zobaczyła długie, szczupłe nogi, goły brzuch i kolczyk w pępku. - Musiał pojechać na spotkanie z pacjentem - odparła. - W niedzielę? - Ludzkie problemy pojawiają się niezależnie od dni tygodnia - stwierdziła Susannah, której nie udało się ukryć irytacji. Postara się wrócić na lunch. Sasha też przyjdzie? - Nie, dopiero potem. I Melinda. Przed chwilą dzwoniła Janey Monroe. Chce się spotkać ze mną na kawie u Scoffersa na Battersea Rise. Pójdę tam, jeśli zdążę przed lunchem.
- Dobrze, jeśli twój pokój jest już wysprzątany. A jeśli nie... zresztą to ty chcesz zrobić wrażenie na przyjaciółkach. Idź, ale przed wyjściem przywitaj się z Lolą. Neve ciepło przywitała Lolę, choć dla matki nie potrafiła się zdobyć na tyle serdeczności, a potem poszła spotkać się z przyjaciółką. Patsy wyłączyła piekarnik. - Czy Alana często wzywają do pacjentów w weekendy? spytała, wycierając ręce. - O ile wiem, to pierwszy raz - odrzekła Susannah zajęta robieniem sosu - ale jak widać, zdarza się. Mam nadzieję, że nie wprowadzimy zbyt wiele zamętu w jego życie - dodała z westchnieniem. - Nie martwiłabym się tym - oznajmiła Patsy, mrugając do Loli. - Pamiętaj, że miał trójkę pasierbów, więc ty i Neve będziecie dla niego miłą odmianą. - Masz rację - roześmiała się Susannah - chociaż nie nazwałabym mojej córki miłą. Przeważnie jest wręcz odwrotnie. - Tak czy inaczej, problemy to jego zawód - przypomniała jej Patsy. - Wydawał się jednak niespokojny przed spotkaniem z tym facetem. - Kimkolwiek jest pacjent, najwyraźniej był wściekły, kiedy dzwonił - wtrąciła Lola. - Nie słyszałam, co mówił, ale chyba biedak był w desperacji. Alan ledwie zdołał go uspokoić. - Niełatwo zmagać się z demonami - mruknęła Patsy. - Wiem, że jest świetnym specjalistą, ale na pewno trafiają mu się też niezłe świry. O, właśnie odezwał się jeden z nich - jęknęła, patrząc na SMS. „Pokoje i przelot zarezerwowane na następną sobotę. Widok na morze wedle życzenia, F".
Zamrugała ze zdziwienia. - Nareszcie rozsądny tekst. Mam nadzieję, że z tym wyjazdem nie wiąże się jakiś podstęp, bo chybabym zatłukła tego głupca. Problem w tym, że on wcale nie jest głupcem, jest wybitnym, błyskotliwym biznesmenem i to jego jedyna zaleta. - Mówimy o Fronku? - spytała Susannah. - A o kim by innym? - Wciąż cię podrywa? - roześmiała się Lola. - Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. On nadaje na własnych, szczególnych falach. - Jesteś pewna, że cię nie pociąga? - Susannah uważnie przyglądała się przyjaciółce. - Co ci przyszło do głowy? - Patsy była przerażona taką perspektywą. - Nawet gdyby był jedynym człowiekiem na Ziemi, nigdy bym się do niego nie zbliżyła. Ten facet to wieczne utrapienie, nie mogę patrzeć, jak chodzi sobie po biurze, flirtując na lewo i prawo. I przysięgam, jeśli spróbuje mnie uwodzić w Monte Carlo, spotka go niemiła niespodzianka. Przekona się, że różnię się od tych frywolnych Francuzek, do których przywykł. - Pewnie dlatego zainteresował się tobą. Stanowisz wyzwanie. Patsy poczuła zimny dreszcz na taką myśl. - Zostawmy ten temat - poprosiła. - Mam go dosyć w ciągu tygodnia, więc w czasie weekendu nie chcę o nim nawet gadać. Ale za to chciałabym wiedzieć, czy skontaktujesz się jutro ze swoją agentką i spytasz ją o wiadomości. To pytanie spowodowało, że Susannah zbladła ze zdenerwowania.
- Ona się ze mną skontaktuje, kiedy będzie coś wiedziała odparła. - W każdym razie rezygnujesz z pracy w klubie? - Tak. Ostatni raz idę tam w piątek. Sandrine, dziewczyna z twojego biura, chce obejrzeć dom we wtorek. Mówiła ci o tym? - Nie. - Patsy pokręciła głową. - Myślę, że ją polubisz. Robi wrażenie trochę roztrzepanej, ale można na niej polegać i dobrze mówi po angielsku, jak się już pewnie przekonałaś. Kończmy gotowanie. Lunch na pewno nie spełni twoich standardów, Lola, ale robiłam, co mogłam. O wpół do drugiej lunch był już prawie gotowy, więc Susannah wysłała SMS do Neve, żeby wracała do domu, i do Alana, obiecując, że będą trzymać jego porcję w ciepłym piekarniku. Po dziesięciu minutach, kiedy Patsy wyjmowała już pieczeń, pojawiła się Neve. - Jestem! - wykrzyknęła. - Wspaniale pachnie, cokolwiek to jest. - Chyba poprawił się jej humor - szepnęła Susannah. - Alan jeszcze nie wrócił? - spytała Neve, wchodząc do kuchni. - Jeszcze nie, ale na wszelki wypadek położyłyśmy dla niego nakrycie. Usiądź obok niego, Lola, zostań tam, gdzie jesteś, a Pats i ja zmieścimy się obok ciebie. - Dzwonił? - dopytywała Neve, myjąc ręce przy zlewie. - Nie - odrzekła Susannah - ale zadzwoni, kiedy tylko będzie mógł. - Spojrzała na Patsy i potrząsnęła głową.
- Jak się przedstawia sytuacja z chłopakami? -spytała Patsy, krojąc pieczeń. - Jest jakiś, o którym powinnam wiedzieć? - Nie. - Neve wzruszyła ramionami. - Nie chcę ziemniaków powiedziała do matki. - Dokąd pojechał Alan? Do swojego gabinetu? - Tak. A teraz dość tych pytań. - Och, przepraszam, że ośmielam się oddychać. -Neve patrzyła na matkę zwężonymi oczami. - Tylko pytałam... - Bez przerwy o to samo - wtrąciła Susannah. -Na pewno niedługo wróci. Patsy bardzo się napracowała, więc postarajmy się zjeść lunch bez żadnych kłótni. Nie wyglądało na to, by Neve miała ochotę się starać. Obrzuciła matkę niechętnym spojrzeniem i sięgnęła po sos. Nie odezwała się już ani słowem, a po posiłku poszła do swojego pokoju. - Dzięki Bogu - westchnęła Susannah, zbierając talerze. Czułam się, jakbym siedziała obok tykającej bomby, która w każdej chwili może wybuchnąć. - Szkoda, że nie ma żadnej wiadomości od Alana - zauważyła Lola, odkładając serwetkę. - Lunch był pyszny, Pats, świeżo przyrządzone jedzenie jest najlepsze. Dochodziła szósta, kiedy Alan zadzwonił, mówiąc, że jedzie do domu. - Przepraszam, że tak późno - powiedział zmęczonym głosem. - Ten biedny facet ma poważne problemy, ale jest już w dobrych rękach, a dostarczenie go tam zabrało dużo czasu. Czy Pats już pojechała?
- Wyszła godzinę temu - poinformowała go Susannah. Spieszyła się na pociąg. Lola jeszcze tu jest. Czeka, żebyś ją odwiózł do domu. - Zrobię to, jak tylko dojadę na miejsce. Muszę cię ostrzec, że nie najlepiej wyglądam. Ten facet mnie walnął i robi mi się siniak. - Uderzył cię? To okropne, jak się czujesz? - Nic mi nie jest. Ryzyko zawodowe, choć na szczęście takie sceny rzadko się zdarzają. - Dzięki Bogu - powiedziała Susannah. Po chwili przypomniała sobie o jego bójce z Duncanem. Ale przecież te dwa wydarzenia nie miały ze sobą żadnego związku. Szybko o tym zapomniała i zabrała się do rozpakowywania kartonów.
Rozdział jedenasty W środę wczesnym popołudniem Susannah zaprowadziła Lolę do salonu bingo i wtedy zadzwoniła jej agentka z wiadomością, że rolę Penelope otrzymała Polly Grace. To był cios. Susannah czuła, jak do oczu napływają jej łzy, i omal nie wpadła pod pędzącą ciężarówkę. Otrzeźwił ją dopiero głośny klakson. W tym huku i zamieszaniu nie dosłyszała dalszych słów Dorothy, które i tak nie miały żadnego znaczenia. Na pewno pocieszała ją tylko, mówiąc, że jest jej przykro i że Susannah nie powinna się poddawać, bo pojawią się inne propozycje. - Gratuluję ci. - To były pierwsze słowa, które dosłyszała. Główna rola w nowym serialu. Chyba się tego nie spodziewałaś. - Powiedziałaś przed chwilą, że nie dostałam tej roli. Susannah zatrzymała się nagle. - Roli Penelope, chcą ci zaproponować, żebyś zagrała Mariannę. Susannah poczuła zamęt w głowie. - Chcesz powiedzieć... To niemożliwe... - Nie jestem pewna, czy ja... Mówisz o Mariannę, która jest żoną?
- Właśnie. - Dorothy była zirytowana i rozbawiona. - Ona jest główną bohaterką serialu, a jej starszego i niezbyt mądrego męża zagra George Bremell. To dodatkowa dobra wiadomość, prawda? - Tak - wymamrotała Susannah. Była tak oszołomiona, że nie zauważała ruchu ulicznego, ostro świecącego słońca, przechodniów. Nie wiedziała nawet, dokąd idzie. Została przeniesiona z rzeczywistości do świata z marzeń, świata, za którym tak tęskniła, że nie śmiała wierzyć własnym uszom. - Jesteś tam? - spytała Dorothy. Susannah chciała odpowiedzieć, ale zdołała tylko gwałtownie chwycić powietrze. - O Boże - wykrztusiła wreszcie, przyciskając dłoń do ust. Mówisz poważnie? Nie... - Czy mogłabym w takiej sprawie żartować? - Ale dlaczego? Jak to się stało? Nikt nic nie wspomniał... Nie znałam nawet jej imienia, dopóki mi nie powiedziałaś. - Dla mnie to też nowość, ale ważne jest to, że producenci zmienili plany. A może przesłuchiwali cię z myślą o obu rolach, ale nie chcieli robić ci zbyt wielkich nadziei na Mariannę. Jakkolwiek było, to jest coś, o czym marzą wszyscy aktorzy, a niewielu się udaje. Twoja gwiazda właśnie wschodzi, moja miła. Będziesz sławna i o wiele bogatsza niż teraz, choć prawdę mówiąc, to akurat dość łatwo będzie osiągnąć. Susannah ogarnęła taka euforia, że z trudem zachowała spokój. Wiadomość przeszła jej najśmielsze oczekiwania, dostała to, czego w skrytości ducha zawsze pragnęła.
- Co mam teraz robić? - spytała, podnosząc dłoń, by zatrzymać autobus. Jechała autobusem do Clapham, do pracy w recepcji dentysty. To wydawało się jej teraz mniej rzeczywiste niż zagranie głównej roli w nowym serialu. - Później się wszystkiego dowiem - powiedziała Dorothy lecz zanim zostaniesz zasypana zaproszeniami, pozwól, że będę pierwsza i zaproszę cię na lunch, żeby to uczcić. W piątek kończę pracę w agencji... - Nie możesz teraz odejść - zaprotestowała Susannah. - Będę dyżurować w agencji przez dwa dni w tygodniu, a ty zawsze możesz do mnie zadzwonić, gdybyś mnie potrzebowała. Zajmie się tobą Samantha, która jest o wiele młodsza i zdecydowanie sprawniejsza od takiej starej zużytej gangreny jak ja. Ją też zaproszę na lunch. Tymczasem mam dla ciebie tylko jedną radę, rzuć te swoje okropne chałtury. - Oczywiście - odparła mechanicznie Susannah, wsiadając do autobusu. - Ale co będzie z jazdą konną? Jeśli Mariannę jest właścicielką stajni... - Jestem pewna, że wiedzą, jak sobie z tym poradzić, nie masz się czym martwić. W piątek mamy dostać scenariusz, poza tym chyba chce się z tobą skontaktować Michael Grafton. W każdym razie pytał o numer twojego telefonu. Susannah wpadła w taką euforię, że omal nie ucałowała kierowcy, kiedy sprawdzał jej bilet. - Zadzwonił, żeby ci powiedzieć, że dostałam tę rolę? - Nie, telefonował dyrektor od castingu, a Michael zaraz po nim. Prosił też, żebym ci przekazała jego gratulacje, co właśnie robię.
- Mój Boże, Dorothy, sama nie wiem, co powiedzieć. To jest tak fantastyczne, że ledwie mogę uwierzyć. Nawet w najśmielszych marzeniach... - Odetchnęła głęboko. Przepraszam cię, ale nie jestem w stanie się opanować. Co powinnam wiedzieć? - Tymczasem o tym nie myśl. Jest mnóstwo czasu, żeby... zaczęła Dorothy przyjacielskim tonem. - Co wiesz o tej postaci? - przerwała jej. - Czy to jędza? Ma dzieci? Czy musi zdejmować... - Przypomniawszy sobie, że jest w autobusie, Susannah zmieniła pytanie. - Czy musi robić to samo co Penelope? - Myślisz o scenach nago? Nie mam pojęcia, ale sądzę, że tak, bo jestem przekonana, że będą chcieli wykorzystać twoje, hm... atuty. Posłuchaj, potrzebujesz czasu, by oswoić się z tą myślą, a ja muszę kończyć, bo mam wizytę u lekarza. Zadzwonię do ciebie później i spokojnie pogadamy. Po rozmowie z Dorothy Susannah wciąż ściskała telefon w dłoni, jakby był liną ratunkową, której nie wolno wypuścić z ręki. Wyobraziła sobie, że jej komórka jest lampą Aladyna, a Dorothy dżinem, i omal się głośno nie roześmiała. Nie mogąc sobie poradzić z natłokiem emocji, ukryła twarz w dłoniach. Nie dzwoniła do swoich bliskich, bo wiedziała, że zrobiłaby z siebie widowisko, krzycząc lub płacząc z radości. Wysiadając z autobusu, zauważyła, że przygląda się jej jakaś starsza kobieta. Nie mogąc się powstrzymać, Susannah podbiegła do niej. - Właśnie dostałam rolę w nowym serialu - zawołała. Starsza pani była zaskoczona, ale widząc jej euforię, uśmiechnęła się ciepło.
- To wspaniała wiadomość, dziecko - odrzekła. -Gratuluję. - Dziękuję - odparła Susannah, ściskając jej ręce. - Bardzo pani dziękuję. Kobieta odeszła, a ona ruszyła do gabinetu dentysty. Wydawało się jej, że płynie w powietrzu. Postanowiła zadzwonić do Alana. Jeśli nie odbierze telefonu, zostawi mu wiadomość. Może ta nowina podniesie go na duchu, bo od niedzieli był w fatalnym nastroju. Kiedy wrócił do domu z podbitym okiem, choć Susannah i Neve bardzo chciały się nim zaopiekować, poszedł wprost na górę, by wziąć kąpiel. Kiedy odezwała się automatyczna sekretarka, Susannah zrezygnowała z nagrania wiadomości, postanowiła powiedzieć mu to osobiście. Chciała zobaczyć jego reakcję, objąć go, pokręcić się radośnie w koło i otworzyć szampana. Potem zadzwoniła do Neve, choć wiedziała, że córka jest w szkole. Zostawiła wiadomość, że ma fantastyczną nowinę. Oczywiście, Neve pomyśli, że matka dostała rolę Penelope, ciekawe jak zareaguje na tę zaskakującą propozycję. Następną osobą była Lola, ale grała w bingo i miała wyłączoną komórkę, więc nie zważając na koszty, Susannah połączyła się z Patsy. - O Boże! - wykrzyknęła zdumiona Patsy - To fantastyczne, żałuję, że mnie tam nie ma, chciałabym razem z tobą krzyczeć i podskakiwać z radości. Mogę nawet uściskać Fronka. Poza tym... jestem bardzo z ciebie dumna. Musiałaś wspaniale wypaść na przesłuchaniu, jeśli drobną rolę dali komuś innemu,
a ciebie obsadzili w głównej. To niewiarygodne, ale zasługujesz na to. Alan już wie? - Nie, jesteś pierwszą osobą, którą udało mi się złapać. Jeszcze w to wszystko nie do końca wierzę, wydaje mi się nierealne. Kiedy pomyślę, że to już zaraz... Pewnie będę musiała brać lekcje konnej jazdy, mierzyć kostiumy. Boże, dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że będę spędzać w Derbyshire cały tydzień, a nie tylko dwa dni. Alan nie będzie z tego zadowolony. - Pogodzi się z tym. Wie, jak wiele to dla ciebie znaczy. Raczej Neve może stwarzać problemy, bo będzie musiała mieszkać u Loli, a przecież właśnie wprowadziła się do taką pięknej, wielkiej sypialni... - Do diabła, o tym nie pomyślałam. - Radość Susannah z lekka przygasła. - Na pewno będzie chciała zostać w nowym domu, a jak znam Alana, to on by się zgodził, ale nie mogę go czymś takim obarczyć. Nie, będzie musiała iść do Loli albo ja nie wyjadę. Zaczęła ogarniać ją rozpacz. Nie mogła prosić Loli, by opiekowała się Neve przez cały tydzień, na takie obowiązki ciotka była już za stara. Czy to oznaczało, że nie będzie mogła przyjąć tej roli? - Pozwól Loli mówić za siebie - usłyszała od Patsy, kiedy przedstawiła jej ten problem. Lola na sugestię, że może być za stara, prychnęła z oburzeniem. Typowa reakcja. Susannah roześmiała się i uściskała ją. - Jeszcze nie jestem zniedołężniała - oświadczyła - a nasza dziewczynka jest już prawie dorosła. Nie potrzebuje niańczenia.
- Ale ostatnio stała się bardzo uparta - tłumaczyła ciotce Susannah - a ty masz dla niej zbyt miękkie serce. - Na pewno nie pozwolę, żeby stało się jej coś złego, do tego jestem wystarczająco twarda. Przestań się martwić o mnie i pomyśl o tym, jak ją przekonać, żeby opuściła swoją nową piękną sypialnię na pięć dni w tygodniu, bo uważam, że z tym będzie największy problem. Susannah była zdumiona, kiedy się okazało, że akurat w tym wypadku wszystko poszło gładko. Neve była bardzo podekscytowana perspektywą, że jej matka stanie się sławna i żadne poświęcenie nie było zbyt wielkie. Nawet cenna prywatna przestrzeń. - Będę miała tę sypialnię na weekendy - oświadczyła - i w te dni, kiedy nie będziesz pracowała. Będę z niej korzystała, kiedy będziesz w Londynie. Nie ma problemu, jest cool. Potem Neve uśmiechnęła się promiennie i ten uśmiech rozproszył ciemne chmury, jakie wisiały nad nimi przez ostatnie tygodnie. - Moja sławna mama! - wykrzyknęła radośnie i rzuciła się Susannah na szyję. Równie mocno zaskoczyła Susannah reakcja Alana. Wiedziała, że jej nieobecności przez cały tydzień raczej go nie ucieszy, nie oczekiwała jednak aż takiego oporu. - Tak, to fantastyczne, ale dla ciebie - rzekł, odstawiając kieliszek szampana, który podała mu, kiedy wchodził do domu - a co z nami, przecież jesteśmy parą? A może to się już nie liczy, skoro będziesz sławna? - Nie patrz na to w ten sposób. Nie chodzi o sławę...
- Więc o co? - Chodzi o to, co robię i kim jestem. To największa rola, jaką kiedykolwiek dostałam lub jeszcze dostanę... - Ale czas pracy... - Wiem, że to problem. Ale nasz związek jest dla mnie równie ważny jak dla ciebie. Spotkanie z tobą po latach było najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła, mam jednak również swoje marzenia, które teraz się spełniają... - Spełnia je inny mężczyzna - wtrącił ostrym tonem. - Jaki mężczyzna? - spytała zdezorientowana Susannah. - Michael Grafton, któż by inny? Sama mówiłaś, że dostaniesz tę rolę, jeśli będzie cię wspierał, a teraz masz zagrać główną bohaterkę. Wybacz, ale jego motywy wydają mi się trochę podejrzane. - Na litość boską, prawie go nie znam. Widziałam go dwa razy... - Ale on niewątpliwie dobrze cię zapamiętał, a teraz się pojawił i stawia cię w świetle reflektorów. Zastanawiam się, czy będzie egzekwował opłatę za swoją opiekę. Policzek, który mu wymierzyła, był tak mocny, że cofnął się o dwa kroki. Susannah była równie zaszokowana jak on. - Przykro mi - warknęła - ale to, co powiedziałeś, było wyjątkowo niestosowne. - Masz rację - przyznał, pocierając policzek. -Nie to miałem na myśli. Źle się wyraziłem... Jestem zdenerwowany, bo nie minął jeszcze tydzień, jak
mieszkamy razem, a ty już zapowiadasz, że przynajmniej osiemdziesiąt procent czasu będziesz spędzać gdzie indziej. - To nie dlatego, że nie chcę być z tobą. Wszystko bym dała za to, by serial mógł być kręcony w Londynie i żebym co wieczór mogła wracać do domu, ale w tych sprawach nie mam nic do powiedzenia. - Rozumiem to, ale zrozum także moje stanowisko. Już raz cię straciłem na rzecz kiepskiego reżysera, to jaką mogę mieć szansę w rywalizacji ze znanym producentem? - To nie jest tak i nie stracisz mnie na rzecz nikogo innego. Będę tutaj w każdy weekend, a także w inne dni wolne od pracy... Teraz trudno powiedzieć, jak się to ułoży, nawet jeszcze nie mam scenariusza, nikt też do mnie nie dzwonił z informacją, więc zamiast się denerwować, lepiej napijmy się szampana - zaproponowała, obejmując go, a on pocałował ją w głowę. - Chyba powinniśmy wypić za twój sukces - powiedział chłodno, biorąc kieliszek do ręki. Susannah podniosła swój kieliszek, lecz nadal była skonsternowana. - Czy mam rację, sądząc, że przyjęłaś rolę, nie wiedząc, kim jest osoba, którą będziesz grać? - spytał, nadal nie wznosząc toastu. - Czy będzie się podobnie zachowywać jak ta poprzednia? - Tego jeszcze nie wiem. - Ale jeśli tak, to zrobisz to z przyjemnością? - Na pewno nie z przyjemnością, ale przecież każdy czegoś nie lubi w swojej pracy. Nawet ty. - Tak, nawet ja - Alan westchnął ciężko i zamilkł, pogrążony w myślach. - Dlatego, kiedy wracam
do domu - dodał po chwili - chciałbym odpoczywać przy tobie i Neve, chcę, żebyście były całym moim światem. Teraz znów mój dom będzie pusty. Susannah rozumiała jego reakcję, może sama by się tak zachowała na jego miejscu. - Pewnie będzie zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażamy zauważyła. - Czasem mogę być wolna przez całe tygodnie... - Zrezygnowałabyś, gdybym cię o to poprosił? -zapytał. Zamarła. Była przerażona. Czy on naprawdę chce, by odpowiedziała na to pytanie? - Zapomnij o tym - nagle się wycofał. - Nie spytam cię o to. Dobrze wiem, jak katastrofalny skutek może mieć dla związku niemożność spełnienia cudzych marzeń. Mam tylko nadzieję, że rozumiesz, dlaczego ta sytuacja tak mnie niepokoi. - Przysięgam, że nie masz powodów do niepokoju -zapewniała go Susannah, zarzucając mu ręce na szyję. - Nie wiem, jak mam cię teraz o tym przekonać, ale sam zobaczysz, że nie pozwolę, by coś, albo ktoś, stanęło między nami. A już na pewno nie żonaty mężczyzna. - Michael Grafton jest żonaty? - Alan był zaskoczony. - Tak - powiedziała z uśmiechem. - Jego żoną jest powieściopisarka Rita Gingell. - Rozumiem. - Znów pogrążył się w myślach. -Muszę przyznać, że teraz czuję się trochę lepiej. - Cieszę się. Może zajmiesz się teraz swoimi sprawami, a ja zacznę przygotowywać kolację. Trochę wstydziła się swojego kłamstwa, ale było przecież możliwe, że Michael Grafton i Rita Gingell
znów się zeszli po głośnym rozstaniu przed dwoma laty. A jeśli nie, to Alan i tak się wkrótce zorientuje, że Michael interesuje się nią jedynie zawodowo, podobnie jak ona nim. Następnego ranka, kiedy Alan przechodził przez recepcję, którą dzielił z dwoma innymi lekarzami, z których jeden był psychologiem, a drugi lekarzem medycyny, jego sekretarka powitała go ciepłym uśmiechem. - Miło znów cię widzieć - zagadnął. - Jak było na Teneryfie? - Wspaniale - odparła. Na jej opalonej twarzy widać było, że cieszy ją to zainteresowanie. - Mój mąż miał trochę kłopotów z żołądkiem, ale to nic poważnego. Alan uśmiechnął się i chciał odejść, ale dziewczyna znów się odezwała. - Właśnie sprawdzałam automatyczną sekretarkę. Czy szwagrowi udało się w końcu pana złapać? Zostawił kilka wiadomości. Chyba w niedzielę. - Tak, dodzwonił się do mnie do domu, już się z nim widziałem - choć wspomnienie sprawiło, że Alan znowu się zdenerwował, jego głos brzmiał naturalnie. - Dostaje już odpowiednie leki, ale jeśli znów zadzwoni, od razu mnie z nim połącz, dobrze? Nie ma powodu, żebyś sama musiała się z nim męczyć. - Dobrze, a co jeśli będzie pan w trakcie sesji? Też mam go łączyć? - Oczywiście, o ile będzie zachowywać się agresywnie. Co mówił na tych nagraniach? Masz je jeszcze? - Nie, nie mam - przyznała z pewnym zażenowaniem. Wolałabym tego nie powtarzać. Alan doskonale ją rozumiał.
- Przykro mi, że musiałaś tego słuchać. Domyślam się, że było tak źle jak poprzednim razem. Sekretarka skinęła głową. - Dobrze, że to wykasowałaś. Nie chciałbym, żeby to nagranie wpadło w niepowołane ręce, zaszkodziłoby to jemu, a mnie też by nie pomogło. - Uważam, że on powinien... - zaczęła. - Zapomnijmy o tym - wpadł jej w słowo. - Pamiętaj tylko, że nie wolno mu dawać mojego domowego adresu. Nie chcę, żeby zdenerwował Susannah lub Neve. To samo odnosi się do Helen, mojej byłej żony. Nie chcę, by oskarżenia brata sprawiły jej przykrość, nie chcę również, by w nie uwierzyła lub je powtarzała. - Oczywiście - obiecała dziewczyna, ale nadal nie była spokojna. - Jest zły tylko na mnie, ale jeśli nie czujesz się bezpiecznie i chciałabyś zawiadomić policję... Oni już wiedzą, co się wydarzyło przed moim wyjazdem z Manchesteru, ale może chciałabyś z kimś porozmawiać... - Nie o to chodzi - powiedziała. - Nie martwię się sobą, tylko panem. Mieć coś takiego... - Poradzę sobie z tym - zapewnił ją. - Powiedz mi tylko, jeśli sama będziesz miała tego dosyć. Kiedy Alan wszedł do swojego gabinetu, Janet obróciła się do siedzącej w pobliżu koleżanki, która przysłuchiwała się rozmowie. - Co było na tych nagraniach? - spytała ją szeptem dziewczyna. Janet potrząsnęła tylko głową i wróciła do swojego komputera. Nie chciała zdradzać tajemnic tak miłego
i wyrozumiałego lekarza. Nie wierzyła, że szwagier doktora Cunninghama pragnie go zabić, tak samo jak nie wierzyła, że doktor mógłby popełnić to okropne przestępstwo, o które ten chory człowiek go oskarża. Takie sprawy nie powinny być tematem plotek. Doszła do wniosku, że doktor Cunningham dobrze zrobił, kontaktując się z policją. Gdy dzieje się coś takiego, trzeba ich zawiadamiać, szczególnie jeśli to może zrujnować reputację porządnego człowieka. Janet nie miała najmniejszych wątpliwości, że doktor jest porządnym człowiekiem i w pełni zasługuje na tę ocenę.
Rozdział dwunasty Easyjet! - wykrzyknęła Patsy, gdy taksówka podjechała pod lotnisko Orły w ulewnym deszczu. - Kupiłeś nam bilety na... - Dziękuję, już podpisuję rachunek - powiedział Frank do szofera. - Patriisha, biegnij do środka, wezmę twoją torbę. Patsy była niezadowolona, że nią dyryguje, ale nie chciała zmoknąć, więc szybko otworzyła parasolkę i pobiegła do budynku. Frank odnalazł ją pomiędzy pomarańczowymi taśmami, w długiej, krętej kolejce do odprawy. Zastanawiała się, jak spowodować, by znalazł się na samym końcu tego długiego rzędu ludzi. Wtedy wsiedliby do samolotu oddzielnie i mieli miejsca daleko od siebie. - Twoja torba jest bardzo ciężka - zauważył, podchodząc do niej. Krople deszczu ściekały mu po łysinie, spadając na otaczający ją wianuszek czarnych włosów. - Wzięłam mnóstwo próbek - poinformowała go Patsy.
- Po co? - Frank był zdumiony. - Wszystkie próbki wysłałem kurierem, żebyś nie musiała ich nosić. Już są w hotelu. - Szkoda, że zapomniałeś mi o tym powiedzieć. -Rzuciła mu mordercze spojrzenie. - Bardzo mi przykro, ale nic się nie stało, chętnie ponoszę twoją torbę. - Patrzył na kolejkę niechętnym wzrokiem. Niestety, na ten lot nie można było odprawić się przez Internet, ale coś się jednak porusza. Mógłbym, jak wy to mówicie, zamordować dla filiżanki kawy? - Patrząc na ciebie, mogłabym to zrobić nawet za mniejszą nagrodę - mruknęła Patsy i szybko się odwróciła, kiedy roześmiał się głośno, bo jej też chciało się śmiać. - Byłaś już w Monte Carlo? - spytał, kiedy po odprawie usiedli w kawiarni. - Nie, to będzie mój pierwszy raz - powiedziała, popijając cappuccino. - A ty? Już wiem, jakaś zasuszona staruszka jest na tyle głupia i ślepa, że uważa cię za swojego żigolo, więc latasz tam w każdy weekend. - Nie jest taka stara - powiedział ponurym tonem, a jego twarz przybrała wyraz cierpienia. - Chociaż muszę przyznać, że ma pewne problemy z oczami. Patsy nie całkiem pewna, czy był to żart, popijała kawę i zastanawiała się, czy wyjąć już swój laptop, czy raczej poczekać, aż znajdą się w samolocie. - Więc będziesz po raz pierwszy w Monte Carlo - odezwał się, patrząc na nią znad swojego espresso. - Tak, ale zanim zaproponujesz mi siebie za przewodnika, chcę powiedzieć, że... - Quelle idee merveilleuse - zdumiony Frank zamrugał. Dlaczego sam o tym nie pomyślałem?
- O czym? - spytała. - O tym, żeby cię oprowadzać - odparł. - Jest tam tyle ciekawych miejsc. Przecież nie będziemy przez cały czas brali masaży i leżeli z maseczkami na twarzach. Gdy tylko znajdziemy się na miejscu, porozmawiam z pracownikiem od zleceń specjalnych. - Nie kłopocz się tym. Dam sobie radę sama, o ile ogóle będzie czas na zwiedzanie. Frank wzruszył tylko ramionami i dopił kawę. - Chyba czas na mnie - powiedział, wstając od stolika. Wezmę twoją ciężką torbę. - Jak to? - Patsy była zdezorientowana. - Jestem w pierwszej grupie, która wchodzi na pokład wyjaśnił. - Tę usługę trzeba zamówić przez Internet, a ponieważ nie sądziłem, że firma będzie chciała pokryć ten dodatkowy wydatek, więc sam za nią zapłaciłem. Patsy spojrzała na swoją kartę pokładową. Grupa C. Będzie w samym środku tłumu i dostanie miejsce z tyłu samolotu. Wspaniała nowina! Kiedy udało się jej wreszcie prześlizgnąć pomiędzy wielką depczącą jej po palcach kobietą a mężczyzną, któremu okropnie śmierdziało z ust, i wejść na pokład, od razu zobaczyła Franka. Siedział wygodnie w drugim rzędzie, przy oknie, z egzemplarzem „Le Monde" na kolanach, a z fotela w pierwszym rzędzie wychylała się do niego stewardesa wyraźnie zachwycona jego zalecankami. - O, właśnie jest - powiedział na widok Patsy. Miss Francji odwróciła się i uśmiechnęła się do Patsy, nie przestając trzepotać rzęsami. - Witamy na pokładzie - wyrecytowała. - Trzymamy dla pani miejsce.
Patsy nie chciała się dąsać jak małe dziecko, więc podziękowała laleczce i usiadła przy samym przejściu. Potrzebowała też laptopa, który znalazł się w schowku nad siedzeniami. - Przykro mi, ale mamy dzisiaj komplet pasażerów wyszczerzyła się stewardesa - czy mogłaby pani usiąść w środku, obok męża? Patsy spojrzała na Franka, który siedział z niewinną miną. Nie odezwała się, żeby nie sprowokować jakiegoś komentarza. - Chciałabym przedyskutować z tobą raport Alaina Saviera z działu sprzedaży detalicznej we Francji -powiedziała, siadając obok niego ze swoim laptopem na kolanach. - Zapewniał mnie, że dotrze do ciebie pod koniec wczorajszego dnia, więc mam nadzieję, że go otrzymałeś. - Szczęśliwie mogę powiedzieć, że tak. Zawiera analizę, o którą prosiłaś, kiedy rozmawialiśmy o tym ostatnim razem. Zdążyłem już spędzić nad nim wiele godzin i sądzę, że mamy teraz dobrą okazję, by zespolić nasze głowy. Ten jego angielski, pomyślała Patsy, oczekując porozumiewawczego mrugnięcia, ruchu brwiami, a nawet szturchnięcia, ale kiedy na niego spojrzała, uśmiechnął się zaskoczony. - O to ci chodzi, prawda? - dopytywał się. - Mamy zespolić nasze głowy? Zignorowała pytanie, domyślając się, że to jakaś nowa prowokacja. - Czy to znaczy, że kiedy tylko będę miała dostęp do Internetu, otworzę mejla ze wszystkimi danymi potrzebnymi do stworzenia planu?
- Mam taką nadzieję - odparł. - Wysłałem go wczoraj w nocy, więc nie ma powodu, żebyś go nie dostała. A wszystko, czego nam potrzeba, mam tutaj na swoim laptopie. Zorientowała się, że pracował, kiedy ona bawiła się na przyjęciu wydanym przez „Paris Match". - Jestem pod wrażeniem twojego zaangażowania -powiedziała - ale chciałam cię o coś spytać. Fronk przyjął komplement z zadowoleniem, był zaintrygowany, więc obdarował ją jednym ze swoich najbardziej przyjaznych uśmiechów. - Od dawna się zastanawiam - Patsy już zaczynała żałować, że poruszyła ten temat, ale było za późno, żeby się wycofać dlaczego nie wziąłeś mojego stanowiska, kiedy Claudia ci je proponowała? Masz świetne kwalifikacje, nawet za wysokie na tę funkcję, i cieszysz się poparciem całego paryskiego biura, więc nie rozumiem, dlaczego odmówiłeś. Była zdumiona, kiedy Frank głośno się roześmiał. - Patriisha, ty myślisz, że kryje się za tym jakaś paskudna intryga? - W jego głosie słychać było lekką kpinę. Właśnie tak myślała, więc zaczerwieniła się i odwróciła głowę. - Zapomnijmy o tym. Na pewno masz swoje powody, a ja jestem bardzo szczęśliwa, że mogę być w Paryżu. Mam nadzieję, że nie będziesz próbował mi szkodzić. - Uważasz, że mógłbym to robić? - spytał zatroskany. - Właściwie nie, ale oboje wiemy, że mógłbyś, gdybyś tylko chciał. - Zerknęła na niego z ukosa. - Zapewniam cię, Patriisha, że wcale tego nie chcę. Jestem bardzo zadowolony ze stanowiska wiceprezesa
de Paris i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby firma się rozwijała i wszystko szło po twojej myśli. Wszyscy cię tu lubią i szanują... - W dziwny sposób to okazują - zauważyła cierpko. - Ale zostawmy ten temat i zajmijmy się liczbami. - Jak sobie życzysz - odrzekł i otworzył swój laptop. Kiedy samolot kołował nad lotniskiem w Nicei, zakończyli już pożyteczną debatę na temat przeciwdziałania spadkom sprzedaży detalicznej. Pełna strategia miała być opracowana przez cały zespół kierowniczy, a Patsy, która będzie przewodniczyć zebraniu, powinna być nie tylko dobrze przygotowana, ale także mieć gotowe projekty rozwiązania sytuacji kryzysowych. - To bardzo piękne podejście do lądowania - poinformował ją Frank, który wyglądał przez okno. - Lecimy bardzo nisko nad Cóte d'Azur. Zobacz - powiedział, odchylając się do tyłu. Patsy wychyliła się, starając się trzymać od niego możliwie daleko. Zahipnotyzował ją widok błękitnego morza i wspaniałych gór, wznoszących się nad zatoką. - Lecimy teraz nad słynną zatoką Cannes - opowiadał Frank, kiedy cień samolotu przesuwał się po skrzącej wodzie. - W środku lata jest tu mnóstwo jachtów, których właścicielami są najbogatsi ludzie świata. Popatrz, tam na końcu Croisette, tej krętej drogi obrośniętej palmami, stoi Palais des Festivals. Tam odbywa się w maju słynny festiwal filmowy, a my mamy w październiku swój doroczny pokaz. Byłaś kiedyś na naszym pokazie? - Nie. - Patsy pokręciła głową. - Początkowo miałam zbyt niskie stanowisko, a w zeszłym roku musiałam odwołać przyjazd z powodu ataku wyrostka.
- To okropne. Pewnie bardzo cierpiałaś. Gdyby nie ten atak, moglibyśmy się wcześniej poznać, bo ja na pokazy przyjeżdżam regularnie od siedmiu lat. Teraz przelatujemy nad Cap d'Antibes, na którego brzegu stoi bardzo elegancki i bardzo drogi hotel du Cap. Otacza go błękitne morze. Byłem tam kilkakrotnie na kolacji, w restauracji Eden Roc. Polecam widok, ale znam lepsze restauracje na Lazurowym Wybrzeżu. Patsy uniosła brwi. - Bardzo dobrze znasz te miejsca - zauważyła. - Kiedyś przyjeżdżałem tu na lato, do Roąuebrune, które leży dalej na wybrzeżu, blisko włoskiej granicy. Niestety, nie bywam tu już tak często, ale wszystko się zmienia, życie idzie do przodu. Zaraz wylądujemy w Nicei, gdzie przez rok studiowałem, zanim przeniosłem się na uniwersytet w Stanach. Patsy, choć nie chciała się do tego przyznać, zainteresowała biografia Fronka. - Nie miałam pojęcia, że studiowałeś w Ameryce. - Oui. W Berkeley w Kalifornii, ale to było dawno temu. Frank przesunął się, żeby jego towarzyszka mogła zobaczyć moment lądowania, kiedy wydawało się, że samolot muska powierzchnię morza i dopiero w ostatniej chwili jego koła dotykają lądu. - Bienvenue au Cóte d'Azur - powiedział ciepło. -Mam nadzieję, że pobyt tu sprawi ci przyjemność, ale zostań na miejscu, dopóki samolot się nie zatrzyma, na wypadek gdyby coś miało wypaść ze schowka nad głowami. Patsy śmiała się, kiedy udawał stewardesę, i zaczynała żywić wobec niego cieplejsze uczucie, kiedy...
- To piękne miejsce dla pięknych ludzi. Więc ty, Patriisha, bardzo do niego pasujesz. Rzuciła mu jedno ze swoich morderczych spojrzeń, wzięła torebkę i telefon, by móc go szybko włączyć. Kiedy siedzieli w taksówce jadącej w kierunku Promenade des Anglais, sprawdzała swoje SMS-y, a Frank odsłuchiwał pocztę głosową. Po chwili rozległ się dzwonek jego komórki. Sprawdził, kto dzwoni, i włączył odbiór. - Si, cherie. J'ecoute - powiedział. Patsy nie zamierzała słuchać jego prywatnej rozmowy z kobietą, bo zakładała, że była to kobieta, ale trudno było tego uniknąć, kiedy siedzieli razem w taksówce. - Tak, właśnie wylądowaliśmy - mówił do słuchawki po francusku. - Pogoda jest bardzo ładna. Według prognozy w głębi lądu trochę chłodno, ale na wybrzeżu słonecznie i ciepło ... Oh, la la, cherie. Mówiłem ci wczoraj, że nie wrócę aż do... Przykro mi, że będziesz musiała... Ja słucham, w odróżnieniu od ciebie. Kończę rozmowę, do widzenia - i przerwał połączenie. Nie chcąc być posądzona o podsłuchiwanie, Patsy udawała, że jest pogrążona w sprawdzaniu wiadomości z komórki, choć była bardzo ciekawa, z kim rozmawiał. Nie wiedziała, jak mogłaby go o to spytać, nie robiąc wrażenia, że interesuje się jego prywatnym życiem, ponieważ nic ją to przecież nie obchodziło. Zwykle tak było, jednak tym razem bardzo chciała się dowiedzieć, czy rzeczywiście rozmawiał z kobietą, a jeśli tak, to czy ona wiedziała, że Frank poleciał na Riwierę z inną kobietą, która jest jego szefową, więc niewątpliwie nie jest cherie, ale jednak kobieta.
- Wiem, że jesteś ciekawa - odezwał się po chwili - więc powiem ci, że to była moja żona. Ale nie masz się czym martwić, rozwodzimy się. Patsy się zaczerwieniła. Ta wiadomość dziwnie ją zaszokowała. - Mogę jej tylko pogratulować zdrowego rozsądku - rzuciła i zirytowała się, kiedy przyjął to wybuchem śmiechu. Po chwili dostała SMS. Mam ci tyle do powiedzenia. Zadzwoń, kiedy będziesz mogła. Riwiera musi być wspaniała. Całuję, S. PS Jak sobie radzisz z Frankiem? Staram się ignorować fakt, że on żyje - odpisała Patsy. Riwiera jest cudowna. Była cudowniejsza, niż sobie wyobrażała, ze skąpanym w słońcu, zapraszającym do kąpieli w lazurowym morzem i wznoszącymi się w oddali Alpami. Olśniewająco białe kamieniste plaże ciągnęły się wzdłuż brzegu. Nic dziwnego, że stała się miejscem odpoczynku i rozrywki sławnych i bogatych. Wszystko dokoła emanowało przepychem, począwszy od ogromnych oceanicznych jachtów na przystaniach, skończywszy na luksusowych hotelach i porośniętych palmami bulwarach, po których kolorowe tłumy spacerowały, jeździły rowerami i na rolkach. Resztę podróży, która trwała około czterdziestu minut, Patsy spędziła, podziwiając otoczenie i nie zwracając uwagi na Franka. On zaś wysyłał SMS-y, mamrotał coś pod nosem, chichotał, a czasem wzdychał. Miała ochotę powiedzieć mu, żeby się zamknął, ale wolała z nim nie zaczynać. Kiedy wjechali na terytorium Monako, znaleźli się w labiryncie wysokich,
imponujących kamienic i pięknych willi z belle epoque. Była zdumiona, widząc, jak wiele ekskluzywnych salonów samochodowych i międzynarodowych banków współistnieje w niewielkiej przestrzeni. Wszystko ociekało pieniędzmi, Patsy czegoś takiego jeszcze nie widziała. Zastanawiała się, jak żyje się miejscowym wśród elitarnego klubu milionerów, którzy zjeżdżają do tego raju podatkowego. Nie przypuszczała, żeby te dwie grupy miały cokolwiek ze sobą wspólnego. Istniała tu na pewno niewidzialna bariera, której nie mógł przekroczyć ktoś posiadający mniej niż trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt milionów, chyba że w charakterze sprzątacza, kucharza, ogrodnika czy szofera. Właśnie próbowała sobie wyobrazić, jakby się czuła, mając sto milionów w banku i kupując drugi jacht, wyposażony w kino, skuter wodny i lądowisko dla helikopterów, kiedy taksówka wzięła ostry zakręt. Widok zaparł jej dech w piersiach. Przed nią rozciągały się wspaniałe ogrody z fontannami, prowadzące do znanego na całym świecie, również z barokowego przepychu, kasyna. Zielone kopuły kasyna i rokokowe wieżyczki błyszczały jak klejnoty na wielkiej damie, a patrząc na lśniące balustrady i postaci cherubinów, można sobie było wyobrazić, że są to powozy czekające na podróżnych. Za tą fasadą kryły się słynne sale gier, wypełnione eleganckim towarzystwem, które Patsy wielokrotnie widziała na filmach. - To kasyno zbudował ten sam architekt, który zaprojektował operę paryską - dumnie stwierdził Frank, jakby architekt był jego przodkiem. - Nazywał się Charles Garnier i był bratem mojego prapradziadka ze strony matki.
Spojrzała na niego niechętnie, bo była przekonana, że znów żartuje, ale on zachował powagę. Jak zwykle trudno się było zorientować czy mówi serio, szczególnie kiedy zaczynał, jak teraz, poruszać brwiami. Kasyno widziała teraz w całej okazałości, a wraz z nim inną ikonę Monte Carlo, Hotel de Paris. Stali tam portierzy w pełnej gali, gotowi eskortować gości od samochodu aż do holu. Dziwiła się, że Frank nie zarezerwował pokoi w tym właśnie hotelu, i spytała go o to. - Mam niemiłe wspomnienia związane z tym hotelem - odparł. - A także dlatego, że jest on teraz un peufatigue. Trochę ponury, bardzo ceremonialny, i jak to mówicie, nieco złowieszczy. Patsy ze zrozumieniem skinęła głową. - Natomiast hotel Hermitage - mówił dalej - sama zobaczysz, bo właśnie tam skręcamy... et voila. Machnął ręką, a Patsy ujrzała przed sobą romantyczny biały pałac, który lśnił w południowym słońcu wśród palm i kwitnących drzew. Na ten widok twarz się jej rozjaśniła. Ramę tego wspaniałego obrazu tworzyło czyste, niebieskie niebo. - Oszałamiające... - szepnęła, kiedy taksówka podjeżdżała pod hotel. Czekali na nich portierzy. Jeden otwierał drzwi samochodu, drugi stał przy wejściu, trzeci niósł bagaże. Kiedy Frank podszedł do recepcji, Patsy rozglądała się po holu. Patrzyła na pokryty freskami sufit i obrazy na ścianach, przypominające malarstwo Tissota. Była przekonana, że to wszystko oryginały, również jasny marmur na podłodze i kolumnach z pewnością nie był podróbką. W niszach i na stolikach stały piękne bukiety świeżych kwiatów.
- No więc - zadowolony Frank zacierał dłonie. -Pierwszy masaż mamy o drugiej, proponuję, żebyśmy się teraz odświeżyli i spotkali tu za pół godziny. - Jest dopiero środek dnia - zaprotestowała Patsy. - Po co tak wcześnie? - Na lunch. Mają na tarasie bardzo dobrą restaurację, gdzie zjemy lekki posiłek, a potem będziemy się odstresowywać i relaksować. - Dobrze. - Skinęła głową. Doszła do wniosku, że mimo wszystko milej będzie jeść lunch w towarzystwie Franka niż samotnie. - Więc za pół godziny - powiedział, wprowadzając ją do windy. Była zdumiona, że tylko nacisnął przycisk i szybko wyszedł. - Dokąd idziesz? - spytała. - Żeby sprawdzić, czy dotarły próbki. - Nie znam numeru swojego pokoju - krzyknęła, kiedy zaczęły zamykać się drzwi. - Commentl - odkrzyknął Frank. Patsy szukała guzika, który otworzyłby drzwi, ale winda już unosiła się do góry. - Dokąd jadę? - spytała go, dzwoniąc z komórki. -Ach, oni. Drugie piętro, pokój siedemset trzydzieści. - A twój pokój? - Obok, siedemset trzydzieści dwa i na pewno będziesz zadowolona, kiedy ci powiem, że są wewnętrzne drzwi... Przerwała rozmowę, wyszła z windy na niewłaściwym piętrze i przestraszyła starsze małżeństwo, wydając odgłos, który był mieszaniną jęku i śmiechu.
- Przysięgam ci - mówiła dziesięć minut później przez telefon do Susannah - że albo pobiję tego faceta, albo wyrzucę go z pracy. On jest kompletnie... - Otworzyła dwuskrzydłowe przeszklone drzwi i wyszła na balkon. - O Boże - jęknęła. - Szkoda, że tego nie widzisz powiedziała, patrząc na przystań jachtową i połyskujący błękit morza. Wydawało się, że wystarczy trochę się wychylić, by dotknąć wody. -Musisz tu przyjechać, kiedy staniesz się sławna i bogata. Trzeba to zobaczyć, żeby uwierzyć. - Wszystko w swoim czasie - obiecała Susannah. - Spotkacie się z comtesse Jak Jej Tam podczas tego pobytu? - Du Petits-Louvens - podpowiedziała Patsy, wciąż napawając się pięknym widokiem. - Nie, teraz jest w Nowym Jorku. To gratisowy weekend dla mnie i Fronka, choć nie mam pojęcia, dlaczego comtesse jest tak hojna, skoro to my jesteśmy dostawcami towaru, a ona klientką. - Jesteś pewna, że comtesse istnieje? A może to jakiś romantyczny podstęp próbującego cię zdobyć Fronka? - Nie ma obawy. Sprawdziłam, wszystko się zgadza, to jest ta osoba, o której on mówi. - Zaczekaj chwilę - powiedziała Susannah. - Przynieśli paczkę i muszę ją pokwitować. Czekając na powrót przyjaciółki, Patsy podziwiała scenerię, patrzyła na górę, która wydawała się pochylać nad miastem, potem na morze, obserwowała zmierzający do przystani biały jacht. Myślała o ludziach na jego pokładzie, zastanawiała się, skąd pochodzą i jak zdobyli pieniądze. Byłoby cudownie, gdyby mogła
do nich podejść i o wszystko spytać, a jeszcze lepiej byłoby zobaczyć pokłady tych jachtów i ich kabiny. Jej wzrok powędrował przez zatokę, nad którą królował położony na skale pałac Grimaldich, dom księcia Alberta i jego rodziny. Pomyślała, że mają niezwykły widok, i wyobraziła ich sobie, jak stoją rankiem przy oknie rezydencji lub na balkonie i podziwiają ten piękny pejzaż. Ona też stała na balkonie. To trochę tak, jakby zasiadali w przeciwległych lożach teatru. Jednak żaden teatr na świecie nie miał takich rekwizytów jak ten, jachtów za wiele milionów dolarów i wspaniałych ferrari. - Już jestem - odezwała się Susannah. - O czym mówiłyśmy? Ach tak, o comtesse i Fronku. Skąd on ją wytrzasnął? - Nie wiem, ale to ciekawe pytanie, bo na ile zdołałam się zorientować, Fronk ma dość niezwykłe znajomości. Słyszałam, jak mówił komuś, że idzie na koktajl do Pałacu Elizejskiego, ale myślę, że chodziło o to, by wymóc na mnie podwyżkę, co mu się oczywiście nie udało. - Dlaczego? Może by cię zabrał ze sobą. Napić się wina z President de la Republiąue to byłoby coś. - Na pewno lepsze niż weekend w Monte Carlo z wariatem we wzorzystych szortach i nabijanym cekinami podkoszulku. - Chyba żartujesz - wyjąkała Susannah. - Z nim wszystko jest możliwe. Nigdy nie wiadomo, co może na siebie włożyć. Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego tu przyjechał. Przecież poddawanie się zabiegom kosmetycznym, peelingom i nacieraniu perfumowanymi olejkami jest niezbyt męskie.
- Tak myślisz? Patsy roześmiała się i wróciła do pokoju. Jej rzeczy rozrzucone na niebieskiej narzucie łóżka nadawały mu frywolny wygląd. - Poza tym - powiedziała Patsy - jest żonaty, ale jak się okazuje, jego rozsądna żona rozwodzi się z nim, prawdopodobnie na skutek jego niepoczytalności. - Ma dzieci? - Nie mam pojęcia. Nie śmiem pytać o jego prywatne życie z obawy, że potraktuje to jak zielone światło, mógłby pomyśleć, że jestem nim zainteresowana. - Ale jesteś. - Nie jestem. - To dlaczego tak długo o nim rozmawiamy? Zdumiona Patsy szybko zamrugała. - Natychmiast zmieńmy temat - powiedziała stanowczym tonem. - Już ci mówiłam, jak tu jest niewyobrażalnie cudownie. Słońce wpada do mojego pokoju przez cały dzień, a gdyby nie ruch uliczny, słyszałabym tylko mewy i szum fal. Jeśli to nie jest raj, to nie wiem, co nim jest. A teraz powiedz, co u ciebie? - Sama nie jestem w stanie tego ogarnąć... - Złuda albo kraina marzeń. Przyznaj, jak jest naprawdę. Widziałaś już scenariusz? - Tak i muszę przyznać, że jest dobry. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego, że gram rolę Mariannę, której imię przewija się na każdej stronie. To duże wyzwanie. Ona jest szalenie przebojowa i tak zakochana w koniach, że sama zaczynam się nimi pasjonować. Załatwiają mi lekcje jazdy konnej, ale jeszcze nie wiem, kiedy i gdzie, dowiem się w poniedziałek. Projektantka kostiumów ma dzisiaj wziąć moje
wymiary, a w przyszłym tygodniu pojadę z nią na zakupy. Marlenę Wyndham przysłała mi kwiaty i gratulacje, pisała, że z prawdziwą przyjemnością wita mnie w zespole. Tego akurat się nie spodziewałam, więc tym bardziej mi miło. - A Michael Grafton? Skontaktował się z tobą? - Nie. Myślałam, że to zrobi, bo wziął numer mojego telefonu od Dorothy, ale pewnie jest zajęty, zresztą nad serialem będzie czuwać Marlenę, więc on nie ma powodu do mnie dzwonić. - A jak się teraz zachowuje Alan? Nadal taki nerwowy czy trochę się uspokoił? - Trudno powiedzieć, ale stara się jak może i wspiera mnie, za co go kocham, bo dobrze rozumiem, dlaczego go to nie cieszy. Kto byłby zadowolony z tego, że jego nowa partnerka będzie nieobecna przez większą część każdego tygodnia? W dodatku jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że stanę się osobą publiczną. I to nie jako Mariannę, ale jako ja. Dziś rano przyszedł mejl... Powinnaś go sama zobaczyć, Patsy. Jest tam lista wywiadów i sesji fotograficznych na najbliższe tygodnie, choć dopiero się okaże, czy serial wywoła tak duże zainteresowanie. W głowie już mi się kręci, a jeśli zbyt wiele o tym myślę, to robi mi się niedobrze ze strachu. Z drugiej strony nie mogę się doczekać, kiedy wszystko się zacznie. - A Neve? - Moja kochana córka jest tak zachwycona, jakby sama brała w tym udział, a ja często żałuję, że tak nie jest. - Będzie szczęśliwa, mając sławną matkę - zauważyła Patsy z uśmiechem. - Każda dziewczyna w jej wieku tak by się czuła, ale ona jest wielkoduszna
i bardzo cię kocha, więc nic dziwnego, że jest w euforii. Nie mam wątpliwości, że kiedy Alan przyzwyczai się do sytuacji, będzie równie zachwycony sławną żoną. Gdzie on teraz jest? - Nie uwierzysz, ale gra w golfa z jednym ze swoich kolegów i wyobraź sobie młoda dama pojechała z nim jako pomocnik. - Neve? - Patsy roześmiała się z niedowierzaniem. - Mnie samej trudno w to uwierzyć, ale pojechali o ósmej rano. Nie wiem, czy jej obecność podobała się koledze Alana, ale nie protestował, kiedy Neve wskoczyła na tylne siedzenie jego samochodu. Patsy usłyszała jakiś ruch w sąsiednim pokoju i odwróciła się w stronę wewnętrznych drzwi. - To ważne, żeby ona czuła się potrzebna i akceptowana orzekła - szczególnie teraz, kiedy ciebie nie będzie. Tak mi się wydaje. - Tak też myśli Alan. Uważa, że podkochiwanie się Neve może stanowić pewien problem, z jednej strony nie chce jej ośmielać, z drugiej - ona nie powinna poczuć się w żaden sposób odrzucona. - Nie wyobrażam sobie, żebyś... - zaczęła Patsy, kiedy poruszyła się klamka wewnętrznych drzwi. -Zaczekaj, zaraz wrócę. Rzuciła telefon na łóżko, podbiegła do drzwi i chwyciła poruszającą się klamkę. - Czego chcesz?! - krzyknęła. - Ach, Patriisha, chciałem się tylko upewnić, że drzwi są zamknięte na wypadek, gdybyś próbowała do mnie wejść. Mruknęła coś ze złością, ale po chwili się roześmiała.
- Chyba w twoich snach - powiedziała. - A teraz odejdź od tych drzwi, allez-vous en - dodała i wróciła do telefonu. - Ten facet jest absolutnie niemożliwy. Myśli, że będę szturmować jego bastylię. Marzyciel! - On coraz bardziej mi się podoba - stwierdziła Susannah. Chcę tylko wiedzieć, kiedy będziemy mogli go poznać. - Nie poznacie go! Między nami niczego nie ma i niczego nie będzie, więc ulegasz takim samym złudzeniom jak on, jeśli myślisz inaczej. - W porządku, wierzę ci, chociaż zbyt mocno protestujesz. Muszę już kończyć, bo jadę odebrać Lolę od fryzjera. Zadzwoń, jak tylko będziesz mogła. Wirtualna podróż do Monte Carlo jest lepsza niż żadna, muszę ci powiedzieć, że świetnie się bawię. Patsy roześmiała się i po pożegnaniu z Susannah poprawiła makijaż, włożyła jasne lniane szorty i podkoszulek, który okazał się na wpół przezroczysty, więc znów się przebrała. Zeszła na dół, by zgodnie z umową spotkać się z Frankiem w holu. Sąsiadowali ze sobą przez drzwi, ale podczas tego weekendu jedynym ich wspólnym pomieszczeniem będzie winda, i tylko wtedy, jeśli nie da się tego uniknąć. *** - Mamo, to ja! - krzyknęła Neve do słuchawki. -Alan prosił, żebym zadzwoniła i powiedziała ci, że nie wracamy na lunch, w porządku? - W porządku - odparła Susannah, wczytując się w kontrakt, który doręczono jej, kiedy rozmawiała z Patsy.
- Pewnie wrócimy do domu dopiero po czwartej - mówiła Neve. - Alan uczy mnie grać i jest super. Mówi, że dobrze mi idzie. - Naprawdę? Susannah patrzyła na uwidocznione w kontrakcie kwoty, od których kręciło się jej w głowie. Czy naprawdę chcą jej tyle zapłacić za coś, co chętnie zrobiłaby za darmo, gdyby ją o to poproszono? - Tobie by się to pewnie nie spodobało - powiedziała Neve. To nie w twoim stylu. - Raczej nie - przyznała Susannah, czytając kolejną stronę i tłumiąc okrzyk radości, że jej nazwisko znów się tam powtarza. - Muszę kończyć. Alan czeka na mnie w samochodzie. Jedziemy do pubu, który on zna, niedaleko stąd. - Bawcie się dobrze. Nie będzie mnie w domu, kiedy wrócicie, ale zobaczymy się wieczorem. Może zrobimy coś razem. - Zobaczę, co Alan na to powie. Może być zmęczony po całym dniu poza domem. Rozbawiona zaborczym tonem córki Susannah uniosła brwi. - Czy Sasha skontaktowała się z tobą? - spytała. -Telefonowała tu pół godziny temu. - Tak. Chce, żebym przyszła do niej wieczorem, ale jeszcze nie wiem, czy pójdę. Powiedziałam, że później do niej zadzwonię. Muszę już iść. Całuję. - Ja ciebie też - odparła Susannah i odłożyła słuchawkę. Skoncentrowała się ponownie na kontrakcie, wczytując się w najdrobniejsze szczegóły, żeby poczuć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Wiesz, Fronk, jestem bardzo zadowolona, że tu jesteś mruknęła sennie Patsy - bo mogłabym jeszcze pomyśleć, że umarłam i jestem w niebie. Frank, rozciągnięty na leżance obok, uśmiechnął się, ale nie otworzył oczu, na których miał plastry ogórka nasączone morskimi minerałami. Nie miała pojęcia, czy robił to dla efektu, czy była to jakaś procedura upiększająca. Nie pytała go. Do szczęścia wystarczało jej to, że może leżeć na słonecznym tarasie, słuchać dochodzącego przez otwarte drzwi pluskania wody w basenie i wdychać zapach morskiego powietrza, zmieszanego z owocową wonią jej koktajlu. Nawet nie pamiętała, kiedy czuła się tak odprężona i lekka. Zgodziła się nawet na zabieg płukania jelita, czego przedtem nie mogłaby sobie wyobrazić, nie była też pewna, czy chciałaby go kiedykolwiek powtórzyć, lecz teraz cieszył ją fakt, że czuje się taka czysta. Nie wiedziała, czy Fronk też podjął to ryzyko, i wcale nie chciała tego wiedzieć. Czyjś kaszel przerwał ciszę i Patsy uniosła głowę, żeby sprawdzić, czy jednak nie śni. Rzeczywiście leżała w słońcu na tarasie z widokiem na słynny port w Monako, w miękkim białym szlafroku i turbanie z białego ręcznika na głowie. Fronk był w podobnym stroju, tyle że miał jeszcze na oczach plasterki ogórka i ranne pantofle z wyposażenia spa. Wszyscy na tarasie wyglądali identycznie, z wyjątkiem dwóch dziewczyn, przypominających Cindy Crawford i Naomi Campbell, które przechadzały się odziane tylko w stringi. - Te jednoczęściowe bikini sprzedają w tutejszym sklepie, może byś chciała sobie je kupić? - zaproponował.
Posłała mu mordercze spojrzenie. - Pięknie byś w tym wyglądała - przekonywał z całą powagą. Już chciała go spytać, czemu sam sobie nie kupi takiego kostiumu, ale się powstrzymała z obawy, że mógłby to zrobić. Sama myśl, że mógłby paradować po tarasie z małym trójkątem na złotym łańcuszku, który niewiele zasłaniał, była żenująca. Patsy zaraz wyrzuciła z wyobraźni ten okropny obraz i zaczęła myśleć o kolacji. Postanowiła zjeść na tarasie restauracji, może przedtem napić się przy barze albo zejść do portu na aperitif. Pomyślała też o kasynie. Nie była hazardzistką, ale być tak blisko i nie zajrzeć... - Czy to już czas? - mruknął Frank, nie ruszając się z leżanki. - Nie, już po czasie - odparła. Roześmiał się, błyskając nieprawdopodobnie białymi zębami. - Może powinniśmy już przebrać się do kolacji - rzekł, zdejmując ogórek z jednego oka. - Zamówiłem na siódmą taksówkę, która zawiezie nas do Monako. Patsy nie wiedziała, czym się zainteresować w pierwszej kolejności: kolacją, taksówką czy celem podróży. - Myślałam, że jesteśmy w Monako - powiedziała wreszcie. - Aha, pewnie nie wiesz, że księstwo ma cztery dzielnice tłumaczył. - Monaco-Ville, czyli stare miasto z pałacem książęcym, Monte Carlo, gdzie jest kasyno, La Condamine, która ma własny port, i dzielnicę najnowszą Fontveille, która stoi na lądzie odebranym morzu.
- Naprawdę? - Dziś wieczór jedziemy do Monako na kolację z moimi przyjaciółmi. Zaprosili nas do domu i bardzo chcą cię poznać. Nie widzieliśmy się od dawna, więc wszyscy się z tego cieszymy. Z Albertem chodziłem do szkoły, a Karolinę poznałem później, kiedy wszyscy studiowaliśmy w Stanach. Nie odzywała się, bo nie była pewna, czy ma temu wierzyć. - Chcesz mi powiedzieć, że przyjaźnisz się z rodziną książęcą? Frank uśmiechnął się tylko. Patsy wyciągnęła rękę i zdjęła mu z oczu plasterki ogórka. - Znów mnie nabierasz. - Dopóki sama się nie przekonasz, nigdy się nie dowiesz odparł. Wściekła wrzuciła ogórki do jego koktajlu i wstała z leżanki. - Wiem, że mnie nabiera - mówiła przez telefon do Susannah, kiedy wróciła do swojego pokoju. - A co będzie, jeśli się okaże, że nie? - Tak czy inaczej jestem pewna, że będziesz się świetnie bawić. Zanim zdążyła wytoczyć swoje argumenty, przypomniała sobie, że zgodziła się iść z nim na kolację. - Na litość boską, jesteś w Monte Carlo. Rozchmurz się i ciesz z tego. - Cieszę się, a cieszyłabym się jeszcze bardziej, gdyby nie było przy mnie tego głupka. - Bzdura. On to robi dla ciebie, i gdybyś nie była tak uparta, to dostrzegłabyś jego wysiłki.
- Zmiana tematu rozmowy, co ty robisz dziś wieczorem? - Idziemy z Lolą na bingo. Chcemy zaszaleć. Ale nie zazdrość nam. Wiem, że niełatwo jest być w Monte Carlo i mieć w perspektywie kolację w pałacu, ale ktoś musi to zrobić. - Gdzie Neve i Alan? - spytała Patsy, krztusząc się ze śmiechu. - Neve jest u Sashy, a Alan poszedł do biura. - W sobotę wieczór? - Jak widać. Rozmawiałam z nim kilka minut temu. Nie był tym zachwycony, ale to pacjent, którego odziedziczył po poprzednim psychologu, i Alan nie chce go zawieść na początku terapii. - Tak, to nie byłoby dobre posunięcie. O której ma wrócić do domu? - Chyba koło dziewiątej. Po drodze wstąpi po Neve. Patsy skinęła głową, ale się nie odzywała. - Halo? Jesteś tam? - pytała Susannah. - Tak, jestem. Co mam na siebie włożyć? - A co wzięłaś? - Na pewno nic, co byłoby odpowiednie na kolację w pałacu. Ale skąd Fronk miałby znać rodzinę książęcą? Na pewno mnie nabiera. - Nie dowiesz się, dopóki się sama nie przekonasz, tak jak ci powiedział. Tak więc, mon amie, je vous souhais un tres bon appétit, et une merveilleuse soirée. - Zapomniałam, że mówisz po francusku. - Nie tak dobrze jak ty, ale pociesza mnie fakt, że skończyłaś kurs dla zaawansowanych, podczas gdy ja odpadłam na podstawowym. Lola robi teraz herbatę
i prosi, żebyś przekazała jej pozdrowienia Albertowi i Karolinie. - Cieszę się, że tak dobrze bawicie się moim kosztem. - Ale nie tak dobrze jak ty, choć jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Bonne chance. Kiedy się rozłączyły, Patsy zaczęła się ubierać do kolacji, choć nadal była przekonana, że Frank prowadzi z nią jakąś grę. Miała zresztą taką nadzieję, ponieważ jej mała czarna od Gucciego i buty Manolo Blahnika nie były już nowe. Nie tylko wyszły z mody, ale też były z lekka podniszczone. Poza tym nie wybrałaby tak śmiałego dekoltu ani tak krótkiej sukienki na spotkanie z rodziną książęcą. Zaczęła się nawet zastanawiać, po co ją ze sobą wzięła, skoro jej jedynym towarzystwem miał być Frank, ale nie było już czasu na rozmyślania. Skropiła się lekko perfumami Prestige Dix-Huit, przejrzała w lustrze i wyszła z pokoju. Wolała sama zjechać windą do holu i spotkać się z Frankiem na dole, a nie w drzwiach swojego pokoju. - Ah, comme tu es belle cherie! - wykrzyknął na jej widok. - Nie jestem twoją cherie - mruknęła, zachowując uśmiech na twarzy, na wypadek gdyby ktoś ich obserwował - i nie chcę, żebyś cmokał nade mną. - Chcę cię tylko podziwiać i sprawić, byś poczuła się jak księżniczka. - Jedna księżniczka wystarczy na ten wieczór, nie uważasz? odparła ze złością. - W moim sercu będziesz tylko ty - stwierdził z błyskiem w oku. - Wyjdźmy stąd, zanim zwymiotuję.
- Potrzebne ci wiaderko? - spytał zatroskany. Patsy zignorowała go i ruszyła do drzwi, ale poślizgnęła się na marmurowej posadzce. Zdążyła szczęśliwie odzyskać równowagę, zanim Frank zdołał ją podtrzymać, ale kiedy wyciągnęła rękę, by otworzyć szklane drzwi, jej dłoń zawisła w pustce. Wyszła, przyspieszając kroku. - Jeśli będziesz się śmiał... - powiedziała ostrzegawczym tonem, kiedy ją dogonił. - Jakżebym mógł - odparł, dusząc się ze śmiechu. Jazda z Monte Carlo do Monaco-Ville nie trwała nawet dwudziestu minut. Patsy wyglądała przez okno, patrząc z ciekawością na pomarszczone staruszki, chyboczące się na zbyt wysokich i cienkich obcasach, z wielkimi grzywami farbowanych włosów i z małymi pieskami pod pachą. Zobaczyła też niezwykły samochód. Był to powlekany złotem i platyną aston martin. Wśród przechodniów wyróżniał się starszawy grubas, który na jednej ręce miał jakąś krzykliwą ozdobę, a na drugiej rolexa Oyster. Dopiero pod koniec jazdy spytała Franka, jak mu się udało zainteresować comtesse du Petits-Louvens produktami ich firmy. - To ona się ze mną skontaktowała - powiedział z charakterystycznym wzruszeniem ramion. - Zatelefonowała kiedyś do mnie i powiedziała: „Fronk, chcę odmienić moje spa, a tylko ty możesz to zrobić". Patsy rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. Czy ton jego głosu mógł coś sugerować, czy tylko ona miała nieprzyzwoite myśli? Bez względu na wszystko, nie wydawało się jej prawdopodobne, by tak ni stąd, ni zowąd dostał taką propozycję. Ale nie było czasu na
dalsze pytania, bo właśnie wjeżdżali na plac przed pałacem Grimaldich. - Och, nie - zawołała Neve do słuchawki. - To już zbyt wiele. Serio? - Przysięgam, że tak - odpowiedziała Susannah. -Właśnie przysłała mi SMS, że są przed pałacem i zaraz tam wejdą. - Nie uwierzysz - Neve zwróciła się do Sashy. -Moja chrzestna matka idzie na kolację z księciem Albertem z Monako. - Z kim? - spytała Sasha, która była w złym humorze. - A gdzie ty jesteś? - spytała matkę Neve. - Przed salonem bingo - usłyszała i obie wybuchnęły śmiechem na myśl o odmienności tych sytuacji. - Muszę wracać powiedziała Susannah. - Chciałam ci tylko o tym powiedzieć. Nie mogę się już doczekać porannego telefonu od Pats. Do zobaczenia. - To niesłychane. - Neve patrzyła na przyjaciółkę roziskrzonymi oczami. - Moja matka będzie sławna, a moja chrzestna imprezuje z książętami w Monako. - Tak, a mój tata zna Robbiego Williamsa - odparła Sasha. Ale to nie znaczy, że Ricky Shawton chciałby się ze mną umówić albo że ty dojdziesz kiedyś do czegoś z wiesz kim. Neve zesztywniała. - Naprawdę chcesz brać lekcje golfa? - drwiła Sasha, rzucając się na łóżko. - Jakby mnie ktoś pytał, zajęcie jest meganudne. - To zupełnie inaczej wygląda, kiedy już jesteś na polu golfowym - tłumaczyła jej Neve. - Naprawdę było super, świeże powietrze i przyroda...
- Myślisz, że powinnam wysłać Ricky'emu SMS i zaprosić go na najbliższy koncert Robbiego? Mój tata może zawsze dostać bilety... - W żadnym wypadku. Nawet nie wiesz, kiedy będzie następny koncert. To byłoby desperackie działanie, Sash. A my nie możemy robić wrażenia, że jesteśmy w desperacji. Sasha niechętnie skinęła głową i sięgnęła po colę. - A ty co zrobisz? - spytała. Neve dobrze wiedziała, o co przyjaciółka pyta, ale udawała jeszcze, że nie rozumie. Wreszcie, przygnieciona beznadziejnością sytuacji, jęknęła głucho. - Nie wiem. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. To okropne, Sash. Niby wspaniałe, bo on jest miły i cudowny, i... Sama nie wiem. A jednocześnie najgorsza rzecz, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. Ty przynajmniej nie mieszkasz razem z Ricky, i nie musisz oglądać go z Leną Laurence, tak jak ja Alana i mamę w naszym domu. - Sama do tego doprowadziłaś, kontaktując ich ze sobą zauważyła Sasha. - Powinnaś być zadowolona, że są szczęśliwi. - Jestem. To znaczy... No jestem, ale czasami... Myślę, że on też się mną interesuje. Nie tylko, jakbym była córką... W ten sposób też, ale ... - Dlaczego nie miałby się tobą interesować? Wszyscy to robią. - Daj spokój. To nieprawda, a poza tym ja chciałabym go mieć, ale nie mogę, bo to nie byłoby w porządku. On jest partnerem mojej matki, więc kimś w rodzaju taty i przeważnie tak się zachowuje, ale... - On nie jest twoim prawdziwym tatą. Zresztą mnóstwo ludzi ma partnerów starszych o dwadzieścia,
a nawet trzydzieści lat. Popatrz na rodziców Melindy. Jej tata jest przynajmniej o trzydzieści lat starszy od jej mamy. Neve wstrząsnęła się nagle i przymknęła oczy. - Nie mów mi takich rzeczy - jęknęła - bo od razu jakoś dziwnie się czuję. - Posłuchaj - Sasha wstała z łóżka i wzruszyła ramionami - ty jesteś na niego napalona, on też może być napalony na ciebie, więc może przestań o tym w kółko gadać i zrób coś, choć raz w życiu. Neve patrzyła na przyjaciółkę w osłupieniu. - Co chcesz przez to powiedzieć? - wyjąkała. Nie była pewna, czy chce usłyszeć odpowiedź Sashy, a jednocześnie nie mogła się jej doczekać. - Będzie cię dzisiaj wiózł do domu, powiedz mu, co czujesz. Albo obejmij go za szyję, żeby mu za coś podziękować, i pocałuj go. Na samą myśl o pocałunku Neve zrobiło się słabo, nie mogła wydobyć głosu. Patrzyła na przyjaciółkę i zastanawiała się, czy miałaby dość odwagi, by pójść za jej radą i zrobić coś tak cudownie przerażającego. Co by się wtedy stało? Wiedziała jednak, że się na to nie zdobędzie. Alan mógłby się rozzłościć, oburzyć, a co gorsza powiedzieć mamie, a wtedy do końca życia nie mogłaby spojrzeć im w oczy.
Rozdział trzynasty Natarczywy dzwonek stojącego przy łóżku telefonu przeniósł Patsy z głębokiej otchłani snu do miejsca, którego nie poznawała. W głowie jej huczało, miała wrażenie, że całe łóżko się huśta, co powodowało mdłości i zawroty głowy. Kiedy wreszcie bujanie ustało, dostrzegła przenikające przez rolety jasne promienie słońca, spowijające cały pokój przymglonym blaskiem. Zamrugała, żeby lepiej widzieć, i z wolna odzyskiwała pamięć. Była w Monte Carlo, w hotelu Hermitage, a przenikliwy dzwonek telefonu wyrwał ją z błogiej nieświadomości. Szukając po omacku słuchawki, próbowała sobie przypomnieć, ile wczoraj wypiła, jednak na samą myśl o alkoholu zrobiło się jej niedobrze. - Halo - wymamrotała, z trudem wydobywając głos z wyschniętego gardła. - Pats, to ja - szepnęła Susannah. - Możesz rozmawiać? Dzwonimy i dzwonimy na twoją komórkę... - Co? - Próbowała usiąść, ale szybko z tego zrezygnowała, bo wszystko wokół znowu zawirowało. - Która godzina? - spytała, marząc jedynie o łyku wody.
- U ciebie pewnie około dziesiątej. Jeszcze nie wstałaś? Nie mogliśmy się doczekać, żeby dowiedzieć się czegoś o wczorajszej kolacji, ale jeśli to nie jest dobry moment... - Nie, wszystko w porządku. Było oczywiste, że nic nie było w porządku, ale to nie wina Susannah. Patsy rozejrzała się po pokoju i wreszcie, jak w kulminacyjnym momencie horroru, zauważyła, że po drugiej stronie łóżka kołdra była odwinięta, a na poduszce pozostało wgłębienie. - O Boże - szepnęła, czując, że robi się jej słabo. - Co? - spytała Susannah. - Oby to nie była prawda - niewyraźnie błagała Patsy przez spieczone usta. Po chwili wydała jęk rozpaczy, kiedy zorientowała się, że leży w łóżku nago. - Co się dzieje? - wykrzyknęła Susannah. - Nie wiem - biadała Patsy. - Nie mogę... Och nie! wykrzyknęła żałośnie, bo na oparciu krzesła zobaczyła fioletową marynarkę, która wyglądała, jakby to było jej stałe miejsce. - Na litość boską - nalegała Susannah. - Co się wczoraj wydarzyło? Ostatnią wiadomość wysłałaś sprzed pałacu, do którego mieliście za chwilę wejść. - Zaczekaj, muszę coś zrobić - powiedziała Patsy. Rzuciła telefon na łóżko, okryła się prześcieradłem, powlokła do wewnętrznych drzwi i przyłożyła do nich ucho. Żadnego dźwięku. Odczekała chwilę. Nadal panowała cisza. Nacisnęła klamkę i drzwi się otworzyły. Zajrzała do środka, spodziewając się głośnego „Huu" lub, co gorsza, nagiego Fronka lub jednego
i drugiego razem. Pokój był jednak pusty i wyglądało na to, że od dawna nikt się w nim nie pojawił. Podeszła do drzwi wejściowych, otworzyła je i zobaczywszy wywieszkę z napisem „Nie przeszkadzać", szybko zamknęła. Po zabezpieczeniu wewnętrznych drzwi wróciła do telefonu. - Susannah, to katastrofa - wychrypiała. - Myślę, że mogłam przespać się z Fronkiem. - Co znaczy, że myślisz - przyjaciółka wybuchnęła śmiechem. - Jak możesz tego nie wiedzieć? - Wczoraj wieczorem piłam to paskudztwo... Jak się to nazywało... Nie pamiętam... Muszę łyknąć wody - wykrztusiła i pobiegła do barku. - A co z Albertem i Karoliną? - dopytywała się Susannah. Poznałaś ich? Patsy znalazła butelkę wody mineralnej i jednym haustem wypiła połowę. - Albert i Karolina - powtórzyła. - Tak. Wyszli z restauracji, żeby nas powitać. - Znów napiła się wody. - Taksówka zatrzymała się przed pałacem... Fronk zapłacił kierowcy, wysłałam ci SMS i wtedy pojawiła się ta para, zaczęli go obejmować i mnie też, chociaż nigdy w życiu ich nie widziałam. Okazało się, że to Albert i Karolina Neumanowie, starzy przyjaciele Fronka, rezydenci w Monako i co ciekawe, nie książęta. Susannah zanosiła się śmiechem, Patsy mogłaby jej wtórować, gdyby nie ta fatalna marynarka, która łypała na nią z krzesła. - Co dalej? - nalegała Susannah. - Naprzeciwko pałacu jest restauracja - mówiła Patsy, wracając do łóżka - i oni stamtąd wybiegli...
są uroczą parą... - Zaczęła wysilać pamięć, by przypomnieć sobie szczegóły wieczoru, i po chwili zaczął wyłaniać się fragmentaryczny obraz. - On jest Amerykaninem, chyba zajmuje się czymś związanym z elektroniką, okazał się bardzo zabawny, choć Bóg jeden wie, z czego tak się śmialiśmy, pamiętam tylko, że było mnóstwo śmiechu. Ona jest Francuzką i projektuje ubranka dla zwierząt, które mają bogatych i głupich właścicieli. Potem poszliśmy do ich mieszkania. Powinnaś to zobaczyć, jakby prosto z Hollywood, art deco i plakaty filmowe, i tam właśnie piliśmy... O Boże - jęknęła, kiedy jej żołądek zareagował już na samą myśl o tej bezbarwnej nalewce, która miała moc odnawiania się; jej kieliszek napełniał się nie wiadomo jak i kiedy, gdy tylko wysączyła jego zawartość. - Nie wiem, jak udało się nam dotrzeć do hotelu, bo film mi się urwał, ale marynarka Fronka jest tutaj i na pewno ktoś spał po drugiej stronie łóżka, i... - w skrajnej rozpaczy przymknęła oczy - nie mam na sobie ubrania. Susannah wybuchnęła śmiechem. - Nie śmiej się, proszę - błagała Patsy. - Rozumiem, że to może wydawać się zabawne, ale ja zaraz się z nim spotkam, poza tym muszę z nim pracować. Nie mogę uwierzyć, że się w to wpakowałam. Wiem, że nic się nie wydarzyło, ale... Co ja, u diabła, piłam? - Przypomnij sobie - radziła trzeźwo Susannah. -Grappa, Marc? - Tak, Marc. - Nie wiedziałaś, że zawiera prawie pięćdziesiąt procent alkoholu? - Teraz już wiem - odparła Patsy, przykładając dłoń do czoła. Co mam teraz zrobić? Przecież nie mogę
go spytać, czy to zrobiliśmy. Jak go znam, to powie, że tak, nawet jeśli niczego nie było. - Musisz wiedzieć. Co czujesz, no wiesz, tam w dole? - Nie mam pojęcia. Moja głowa jest w tak strasznym stanie, że poniżej nie czuję nic. Poza tym poddałam się wczoraj zabiegowi oczyszczenia jelit, co dodatkowo komplikuje sprawę. - Z każdą chwilą twoje przygody stają się śmieszniejsze zauważyła Susannah. - Chyba nie powinno się ciebie nigdzie wypuszczać samej. - Też tak myślę. Będę kończyć. Muszę wziąć prysznic, a w południe, jak sobie przypominam, mam kolejny masaż. Jak to możliwe, że pamiętam godzinę masażu, a cała reszta wyleciała mi z głowy? Nie powinnam do tego wracać, to bolesne. Powiedz mi, czy u ciebie wszystko w porządku? - Jest cudownie. Wczoraj wygrałam dwadzieścia funtów w bingo, a mój plan zajęć na najbliższe tygodnie rozrasta się w takim tempie, że będę musiała kupić sobie większy notatnik. - A jak układa ci się z Alanem? - Dobrze. Wczoraj wieczorem, kiedy Neve poszła spać, przeprowadziliśmy długą rozmowę, on już się do tego powoli przyzwyczaja. Denerwuje go tylko szum w prasie, który wkrótce stanie się jeszcze głośniejszy. Neve siedzi tu przy mnie i słucha, o czym rozmawiamy. - O rany, ona... Muszę już iść. Dzwoni duży biały telefon. To pilne. Do usłyszenia. Patsy rzuciła słuchawkę i pobiegła do łazienki. Stała pochylona nad umywalką, żałując, że żyje.
Fragmenty z drogi powrotnej do hotelu zaczynały przebijać się przez spowijającą ją mgłę i jeśli pamięć nie płatała jej paskudnego figla, to całowała się z Frankiem na tylnym siedzeniu taksówki, a co gorsza, chyba próbowała uwieść go w windzie. Jednak z drugiej strony to mogły być tylko urywki ze snu, a raczej nocnego koszmaru, ponieważ nie pamiętała niczego po tym, co daj-Boże-nie-wydarzyło-się-w windzie. W pamięci została biała plama. Po pewnym czasie, choć jeszcze oszołomiona, poczuła się trochę lepiej. Ochlapała twarz zimną wodą i to też nieco pomogło. Wróciła do pokoju po komórkę. Znalazła ją w sandale od Manolo Blahnika, co wywołało nieprzyjemne wspomnienie: usiłowała wezwać kogoś z obsługi za pomocą pantofla. Sprawdziła SMS-y. Większość od Susannah, kilka od przyjaciół i żadnej wiadomości od Franka. Patsy nie była pewna, czy powinna czuć ulgę, czy też raczej się zdenerwować, ale nie zastanawiając się na tym, wróciła do łazienki. Po długim gorącym, a na zakończenie zimnym prysznicu umyła włosy, wypiła kolejne pół litra wody, włożyła spodnie od dresów i podkoszulek Dolce & Gabbana. Musiała stawić czoła wyzwaniom, jakie niósł ze sobą dzień, choć gdyby miała wybór, cofnęłaby się w czasie do wczorajszego dnia, a jeszcze lepiej do piątkowego przedpołudnia. Niestety, nie było to możliwe, włożyła więc okulary przeciwsłoneczne, na twarz przywołała wyraz „wszystkiemu stawię czoło" i ruszyła, by skonfrontować się ze swoim wstydem. Frank jadł śniadanie na tarasie. Wystawiając twarz do słońca, czytając gazetę i popijając kawę, wyglądał na zadowolonego z siebie i pogodzonego ze światem.
- Nareszcie - uśmiechnął się radośnie, kiedy dotarła do jego stolika. - Próbowałem cię obudzić, ale nie słyszałaś mnie albo nie chciałaś słyszeć. Jak się masz? Patsy wiedziała, że inni goście, którzy siedzieli blisko nich, na pewno mówią dwoma językami, więc wymamrotała tylko, że też chciałaby napić się kawy. Frank zawołał kelnera, zamówił podwójne espresso i dolewkę dla siebie, potem odwrócił się do niej ze złośliwym błyskiem w oku. - Zjadłabyś coś? - zatroszczył się. Poczuła, że zielenieje na twarzy. - Sądzę, że to oznacza: nie - stwierdził. - Powiedz mi - zaczęła cichym głosem - czy my...? Wczoraj wieczorem, kiedy wróciliśmy do hotelu... Czy ty...? Frank nachylił się do niej, by dobrze słyszeć, ale kiedy zamilkła, popatrzył na nią zdezorientowany. - Wiesz, o co pytam - rzuciła ze złością. -Tak? - Nie zmuszaj mnie do przeliterowania tego. - Przykro mi, ale chyba będziesz musiała to zrobić, żebym mógł zrozumieć - powiedział, mrugając. Patsy miała ochotę go uderzyć, ale tylko rozejrzała się dokoła. - Czy w nocy uprawialiśmy seks? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Zaszokowany Frank odchylił się do tyłu, a jego twarz zaczął rozpromieniać uśmiech. - Nie pamiętasz? - spytał, rozkoszując się każdą sekundą tej rozmowy i swoim przewrotnym poczuciem humoru. - Gdybym pamiętała, to bym nie pytała, prawda?
- Nie, chyba nie - przyznał. - Mógłbym potraktować twoją kiepską pamięć jak obelgę wymierzoną w moją męską dumę, ale wydaje mi się, że cię rozumiem. Udajesz, że nie pamiętasz, bo czujesz się zażenowana, a może trochę onieśmielona tym, co było kamieniem milowym na drodze do wspólnego życia. Patsy czuła, jak jej dłonie zaciskają się w pięści. - Nie jestem zażenowana ani onieśmielona - skłamała. - Chcę tylko dostać odpowiedź. Czy popełniliśmy ten okropny błąd, czy nie? - Dla mnie to nie był błąd - zapewnił ją. - Rany boskie. - Patsy czuła, że znów robi się jej słabo. Frank, ja byłam bardzo pijana... - Tak, to prawda. - Jeśli coś powiedziałam albo zrobiłam, to nie bierz tego poważnie, nie odpowiadałam za siebie. - Rozumiem. Więc nie chciałaś, by się stało to, co się stało? - Nie, zdecydowanie nie. - To co chciałaś, żeby się stało? Otworzyła usta, ale nie zdołała wydobyć głosu. - Mój mózg nie jest w stanie teraz za tym nadążyć - oznajmiła wreszcie. - Musisz mi dać wyraźną odpowiedź. Czy spaliśmy ze sobą ostatniej nocy, czy nie? Frank ujął jej rękę i przytrzymał czule w swoich dłoniach. - To żaden problem - powiedział złośliwie. - Jestem bardzo dyskretny. A teraz muszę niestety iść. Mam masaż o jedenastej czterdzieści pięć i już jestem spóźniony. Złożył przyjacielski pocałunek na jej przegubie, dopił kawę, wziął gazetę pod pachę i ruszył raźnym krokiem do gabinetu spa. Dziwiła się, że nie robi
podskoków, ale wyglądał na tak zadowolonego z siebie, że łatwo było to sobie wyobrazić. - Idę do Melindy odrabiać lekcje - oznajmiła Neve, wnosząc do kuchni swoją szkolną torbę. - Janey też tam będzie, więc jej mama wstąpi po mnie po drodze. - A Sasha? - spytała Susannah, zgarniając ze stołu niedzielne gazety. - Czy ty słuchasz, co do ciebie mówię? - westchnęła Neve. Mówiłam ci już, pojechała dzisiaj do babci, do Brighton. - Przepraszam, rzeczywiście wspominałaś. Jak długo tam będziesz? Do stołu siadamy koło szóstej, postaraj się wrócić. Alan może cię przywieźć, będzie jechał po Lolę. - Świetnie. Och, to one, są już przed domem -pisnęła, słysząc dzwonek swojej komórki. Chwyciła torbę i pobiegła do holu. - Nie pocałujesz mnie? - zawołała Susannah. Neve obróciła się na pięcie i przybiegła pocałować matkę w policzek, a Susannah mocno ją objęła. - Biegnij - powiedziała, idąc do dzwoniącego telefonu. Powiem im, że już wychodzisz. Neve przebiegła przez hol i właśnie wychodziła z domu, kiedy Susannah odebrała telefon. - Susannah? Tu Michael Grafton. Serce jej podskoczyło, po części dlatego, że spodziewała się usłyszeć Janey, ale gównie dlatego, że jego głos był tak dźwięczny i serdeczny. Rzuciła okiem na ogród, gdzie Alan sadził jakieś rośliny. Upewniwszy się, że nie usłyszy rozmowy, odpowiedziała serdecznie.
- Cześć, jak się masz? - Dobrze. Dzwonię w niedzielę, bo wiem, że masz wiele zajęć w nadchodzącym tygodniu i chciałem się dowiedzieć, czy mogłabyś zjeść ze mną lunch we wtorek lub w czwartek. Susannah poczuła radosne drżenie, była zachwycona. - Będzie mi bardzo miło. Pozostaje tylko wtorek, w czwartek idę na zakupy z projektantką kostiumów, Lizzy. - A więc wtorek. Będę w swoim londyńskim biurze w Soho, ale jeśli nie chcesz przyjeżdżać do miasta, to z przyjemnością... - Soho będzie doskonałe. O wpół do czwartej mam spotkanie ze specjalistami od wizerunku w Covent Garden, więc wszystko świetnie się składa. - To prawda, bo chciałem z tobą porozmawiać, zanim się z nimi spotkasz. O pierwszej w Vasco i Piero? Na wszelki wypadek prześlę ci SMS z numerem mojej komórki, gdyby pojawiły się jakieś przeszkody, ale miejmy nadzieję, że nic się nie wydarzy. A więc do zobaczenia. Przy okazji gratulacje. Wszyscy bardzo się cieszymy, że będziesz z nami pracować. - Dziękuję, ja też się bardzo cieszę. Chciała spytać, czy dzięki niemu otrzymała główną rolę, ale szybko porzuciła tę myśl. Mógłby to odebrać jako chęć rozpoczęcia flirtu albo nawiązania jakiejś szczególnej więzi, więc tylko powtórzyła datę i godzinę spotkania i się pożegnała. Kiedy odkładała słuchawkę, do domu wszedł Alan, który otrzepywał buty na słomiance, a w ręku miał owinięte w gazetę cebulki wykopane z jednej z grządek.
- Brr, chłodno jest na dworze - powiedział. - Chyba ktoś zapomniał powiadomić pogodę, że jutro jest już maj. Kto dzwonił? - Michael Grafton - odparła Susannah obojętnym tonem, odwracając się w stronę zlewu. Alan chciał położyć cebulki na podłodze, ale zatrzymał się w pół gestu. - W niedzielne popołudnie? Czy on nie ma rodziny? - Nic o tym nie wiem, jednak nie uważam, że oznacza to zakaz dzwonienia do znajomych. - Czego chciał? - Zaprosić mnie na lunch, we wtorek. - Rozumiem - odezwał się Alan po chwili milczenia. - Czy będziecie tylko we dwoje, czy jeszcze ktoś został zaproszony? Susannah nie znała odpowiedzi na to pytanie, przypuszczała, że będą tylko we dwoje, ale postanowiła tego nie mówić. - Nie powiedział, kto jeszcze został zaproszony, ale sądzę, że w ten sposób chce powitać mnie w zespole. Miło, że zadzwonił, żeby mi pogratulować, bo zadzwonił również po to. Alan skinął głową, ale kiedy zauważył jej smutny wzrok, westchnął głęboko. - Przepraszam, obiecałem, że będę cię bardziej wspierał, a przewróciłem się już na pierwszej przeszkodzie. To wspaniale, że zaprosił cię na lunch. Wiedziała, że nie mówił tego szczerze, ale była wdzięczna za dobre chęci, więc uśmiechnęła się czule i zarzuciła mu ręce na szyję. - Myślę, że chce mnie, albo nam, udzielić kilku wskazówek, jak rozmawiać ze specjalistami
od wizerunku, przynajmniej tak mi się wydawało. Dowiem się tego we wtorek. Teraz bardziej interesuje mnie fakt, że mamy cały dom dla siebie. Neve pojechała do Melindy. Odbierzesz ją stamtąd, kiedy będziesz jechał po Lolę. - Naprawdę? - szepnął, patrząc na nią zwężonymi oczami. Jak według ciebie mielibyśmy spędzić ten nieoczekiwany wolny czas? - Może ty mi powiesz, co chciałbyś robić? - spytała z kokieteryjnym uśmiechem. - Hm. Naprawdę chcesz wiedzieć? - szepnął, kiedy zetknęły się ich czoła. - Naprawdę. - Pierwsza rzecz, jaką chcę zrobić - powiedział stłumionym głosem - to kochać się z tobą tutaj na stole. Susannah przebiegł dreszcz pożądania, mocno przytuliła się do niego i poczuła, jak bardzo jest podniecony. - Zamknij frontowe drzwi, na wypadek gdyby niespodzianie wróciła Neve - szepnęła. - Zrobione. - Pocałował ją w usta i podszedł do drzwi. Zanim wrócił, zdjęła już bluzkę i rozpinała stanik, a kiedy stanął w kuchennych drzwiach, zobaczył wyłaniające się z niego jej piękne piersi. - Jesteś niezwykła - powiedział zdławionym głosem. Patrzyła, jak się do niej zbliża, włosy opadły jej na ramiona, co było prawie erotycznym doznaniem. Chwyciła gwałtownie powietrze, kiedy brał jej sutki do ust, i wsunęła mu palce we włosy, rozkoszując się dotykiem jego dłoni i języka. Zapragnęła być już naga i poczuć jego ciało na swoim.
Stracili poczucie czasu. Kiedy już byli rozebrani, zaczęli się kochać na stole, łagodnie i czule, a także gwałtownie i niepohamowanie. Potem przenieśli się na krzesło, a ona siedziała mu na kolanach, stali też pod ścianą, a ona oplatała go nogami. Wreszcie znaleźli się na podłodze w salonie, z trudem łapiąc oddech, kiedy zbliżali się do szczytowego momentu. Siedziała na nim, przyciskając jego ręce do swoich piersi, unosząc się i gwałtownie opadając. - To było niewiarygodne - jęknął po chwili, tuląc ją do siebie i z trudem łapiąc oddech, kiedy nadzy, szczęśliwi i wyczerpani leżeli jeszcze na podłodze. Susannah uśmiechnęła się i pogłaskała go końcami palców po twarzy, patrząc w jego łagodne piwne oczy. Myślała o swoich samotnych niedzielnych popołudniach, była wówczas zmartwiona i zestresowana, i tak bardzo się bała, że w jej życiu nic się nie zmieni. A teraz leżała w ramionach swojej pierwszej wielkiej miłości, Alana Cunninghama, człowieka, który wyzwolił ją z otchłani smutku, usunął wszystkie kłopoty i sprawił, że czuła się szczęśliwa i kochana. Chciałaby to samo, a nawet więcej, zrobić dla niego. - Och, żebyśmy mogli zawsze tak spędzać weekendy - szepnął - żebyśmy nie musieli się ubierać i mogli kochać, kiedy tylko zechcemy. - Tak zrobimy - obiecała - ja też o tym marzę. Nie chciała wykluczać córki, ale tak długo miała być poza domem, że czas spędzony z Alanem był teraz cenniejszy niż zwykle. Ledwie skończyli się ubierać i przeszli do kuchni, kiedy frontowe drzwi otworzyły się z trzaskiem i do domu wpadła Neve.
- Cześć, to tylko ja! - krzyknęła. - Lecę do łazienki! Kiedy dziewczyna biegła po schodach, zaskoczona Susannah spojrzała na Alana szeroko otwartymi oczami. - Myślałam, że zamknąłeś drzwi - syknęła. - Ja też tak myślałem. Rozejrzała się po holu i poczuła zamęt w głowie na myśl, że ledwo zdążyli. W końcu roześmiała się. - Nie śmiej się - mruknął, choć sam też nie mógł się opanować. - To było ryzykowne. - Mnie to mówisz?! - Przyłożyła dłonie do twarzy i oddychała głęboko. - Nic się nie stało. Nic nie widziała, więc nie musimy czuć się zażenowani jak dzieci, które zostały przyłapane przez rodziców. Alan objął ją, nie przestając się śmiać. - Już to przerabialiśmy - przypomniał jej. - O kurczę - jęknęła Susannah, nagle wszystko sobie przypominając. - Rzeczywiście. Pamiętasz, jak urwaliśmy się ze szkoły i poszliśmy do ciebie, a potem się okazało, że przez cały czas, kiedy to robiliśmy, twój tata spał na górze? - Jak mógłbym o tym zapomnieć? Wrócił do domu, bo miał grypę, a my dowiedzieliśmy się dopiero, kiedy zadzwoniła mama, żeby dowiedzieć się, jak on się czuje. - Szkoda, że nie mogłeś zobaczyć swojej miny -wykrztusiła Susannah, którą ten incydent bawił tak samo teraz jak wtedy. Kiedy zorientowałeś się, że on jest na górze, zbladłeś jak ściana i nie mogłeś wydusić słowa. - Wiesz, często się zastanawiałem, czy nas słyszał, ale nic nie powiedział. Musiał słyszeć, chyba że byłby w śpiączce.
- Idiotyzmem było włażenie do ich łóżka, ale wtedy to do nas nie docierało. - Najgorsze, że nasze ubrania były w twoim pokoju. Nigdy nie zapomnę, jak przemykaliśmy nadzy przez hol, kiedy drzwi do salonu były otwarte, a oni oglądali tam telewizję. - Ja też nigdy tego nie zapomnę - powiedziała ze śmiechem Susannah. Szybko się opanowała, kiedy usłyszała, że córka schodzi ze schodów. - Co was tak bawi? - spytała Neve, wchodząc do kuchni. Słyszałam rechot aż na górze. - Nic szczególnego - odparła Susannah. - Kilka dawnych wspomnień. - Jeśli to nie dotyczyło mnie... - burknęła Neve, patrząc podejrzliwie na matkę. Podeszła do lodówki, wyciągnęła paczkę paluszków krabowych i sos do owoców morza. - Dlaczego miałoby dotyczyć ciebie? - spytała Susannah, zerkając na Alana i zabierając się do przygotowywania posiłku. Nie jesteś zabawna. - A tamto było bardzo śmieszne. Ha, ha, ha. Wybaczcie, jeśli zacznę pękać ze śmiechu. Susannah uniosła brwi, ale postanowiła zamknąć temat i normalnie porozmawiać z córką. - Dlaczego wróciłaś tak wcześnie? - Jeśli już musisz wiedzieć, to skończyłyśmy odrabianie lekcji i mama Janey po nas przyjechała. Coś nie tak? - To z tobą coś się dzieje. - Tym razem Susannah nie potrafiła się pohamować. - Ze mną wszystko jest w porządku - odparła zaczerwieniona ze złości Neve. - Po prostu te wasze
żarty i chichoty wydają mi się dość dziecinne, szczerze mówiąc. - Ach tak? Może to zbieg okoliczności, ale mnie twoje zachowanie wydaje się dość dziecinne, szczerze mówiąc. Neve spiorunowała matkę wzrokiem, ale kiedy zerknęła na Alana, nie odezwała się, tylko szybko zapakowała paluszki krabowe i włożyła je z powrotem do lodówki. - Czy ktoś wyprowadził cię z równowagi? - spytała Susannah, choć wiedziała, że chodzi o nią, nie miała jednak pojęcia, czym tak rozdrażniła córkę. - Nie twój interes. -Ja tylko chcę... - Spoko, zapomnij o tym. - Z zaciętą miną wzięła jabłko i wbiła w nie zęby. - Kiedy jedziesz do Derbyshire? - spytała, gdy Susannah powróciła do skrobania ziemniaków. - W ostatnim tygodniu maja. Czemu pytasz? - Na litość boską, ja tylko staram się rozmawiać... - Neve odłożyła jabłko gwałtownym ruchem. - Dobrze - przerwała jej Susannah - może zaczniemy od początku. Wyjeżdżam... - Daj sobie spokój. Mam dość tej ciągłej nagonki, więc wychodzę. Będę na górze w moim pokoju, gdyby ktoś mnie potrzebował. Daj znać, kiedy kolacja będzie gotowa. - Prawdę mówiąc - powiedziała Susannah, kiedy Neve zabierała się do wyjścia - mogłabyś pomóc w przygotowaniu kolacji. Nie jesteśmy niewolnikami... - Opuściła wzrok, kiedy Alan położył jej dłoń na ramieniu.
- Pozwól jej iść - poprosił. - Nie ma sensu sprzeczać się o głupstwa. Susannah niechętnie odniosła się do tej rady, patrzyła zirytowana, jak Neve kroczy sztywno przez hol, i omal nie zawołała jej z powrotem. - To nie dzieje się bez przyczyny - wyjaśnił spokojnie, kiedy Neve, tupiąc, wchodziła po schodach. - Sądzę, że czuje się nieszczęśliwa z mojego powodu i dlatego wyżywa się na tobie. Susannah spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Chodzi o to, co wczoraj wieczorem stało się w samochodzie. Kiedy dojechaliśmy do domu, uściskała mnie, by podziękować za podwiezienie, a potem pocałowała... hm... niewłaściwie. - Do licha ciężkiego. - Susannah otworzyła usta ze zdumienia. - To już przechodzi wszelkie granice - powiedziała ostrym tonem. - Porozmawiam z nią... - Nie rób tego. Będzie jeszcze bardziej zażenowana, kiedy się dowie, że ci o tym powiedziałem, a i tak nie jest jej teraz łatwo. Ale to przejdzie. Któregoś dnia zakocha się w chłopcu w swoim wieku i zapomni o mnie, podobnie jak o problemach z ojcem. Mam już włożyć kurczaka do piekarnika? Susannah z roztargnieniem skinęła głową. - Powiedz mi - zaczęła po chwili, wciąż zbulwersowana tym wydarzeniem - jak się zachowałeś? Co jej powiedziałeś? Alan wzruszył tylko ramionami. - Zlekceważyłem to, jakby wydarzyło się przypadkiem odparł. - Zresztą, jak mi się wydaje, to mógł być przypadek. Najlepiej zostawić tę sprawę w spokoju i nie wyolbrzymiać, bo to w niczym nie pomoże.
- Nie - szepnęła - nie przypuszczam, by pomogło. Alan popatrzył na nią wesoło. - Rozchmurz się, proszę, piękna kobieto, a ja w tym czasie pojadę po Lolę. Po odjeździe Alana Susannah zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie pójść na górę i nie porozmawiać z Neve. Miała uczucie, że powinna, chociaż nie wiedziała, jak to zrobić, żeby córka nie zajęła pozycji obronnej. Będzie zawstydzona, co wzmoże jej drażliwość, a hormony nastolatki w przypadku nieodwzajemnionej miłości mogą zaognić sytuację, czego obie wolałyby uniknąć. Instynkt macierzyński nie pozwalał jej jednak na pozostawienie bez pomocy zdezorientowanej córki, której wydaje się, że jest zakochana. Rozmyślania przerwał jej telefon. - Przysięgam, że to jakiś spisek. Czy przy każdej możliwej okazji muszę spotykać tego idiotę? - warczała ze złością Patsy. Susannah wybuchnęła śmiechem. - Gdzie jesteś? Myślałam, że już wracasz do Paryża - Ja tez tak myślałam, ale lot jest opóźniony, więc będę musiała znosić towarzystwo tego głupka jeszcze przez parę godzin, co przekracza już granice ludzkiej wytrzymałości. Jedno z nas tego nie przeżyje. - Rozumiem, że jeszcze ci nie powiedział, co wydarzyło się ostatniej nocy? - Nie. Od czasu do czasu porozumiewawczo do mnie mruga i mówi, że to bardzo go uszczęśliwiło Dran! Ale nic się nie wydarzyło, wiem, że nie. - Więc nie masz się czym martwić. - Właśnie. On chce, żebym myślała, że tak było, bo bawi go patrzenie, jak się z tym męczę. Jeśli jeszcze
raz napomknie coś o dyskrecji, to wybiję mu te olśniewające zęby. Działają mi na nerwy, więc mogę to zrobić również bez powodu. Kiedy już to z siebie wyrzuciłam, powiedz, co słychać u ciebie? - Nie dzieje się niż aż tak interesującego jak u ciebie powiedziała Susannah, nie przestając się śmiać. - Ale może zaciekawić cię fakt, że niedawno zadzwonił Michael Grafton. - Oczywiście, że mnie zaciekawi. Co mówił? - Zaprosił mnie na lunch, we wtorek. Nie jestem pewna, czy będziemy tylko we dwoje, ale wydaje mi się, że tak. - To bardzo miłe. Co jeszcze mówił? - Tylko że wszyscy się cieszą, że dołączę do zespołu. - Powiedziałaś Alanowi o lunchu? - Tak. Początkowo przyjął to niezbyt dobrze, ale potem przypomniał sobie, że obiecał mnie wspierać, i spędziliśmy razem cudowne popołudnie. Chyba już zaczyna rozumieć, że nie ma powodu do zazdrości. Ale z Neve to inna historia. Nie mogę się w to zagłębiać, bo jest w domu, ale chodzi o to, że wczoraj wieczorem chyba narzucała się Alanowi. - Cholera, tego się bałam. Co się stało? - Najwidoczniej chciała go pocałować. Jak się wydaje, on się z tego zręcznie wywinął, ale ona czuje się teraz zraniona i zła. Nie wiem, czy powinnam z nią o tym porozmawiać, czy jak radzi Alan, zostawić tę sprawę w spokoju. Jak uważasz? - Hm, to trudne pytanie. W pierwszym odruchu przyznałabym rację Alanowi, ale z drugiej strony nie wiadomo, jak daleko mogłaby się jeszcze posunąć,
gdybyś to przemilczała. Chociaż nie przypuszczam, żeby zrobiła coś głupiego, bo ta dziewczyna ma głowę na karku. -Ja też tak myślę, mam nadzieję, że zrobiła to pod wpływem impulsu i otrzeźwi ją na tyle, że już więcej nie będzie robić takich sztuczek. - Jestem pewna, że tak - powiedziała Patsy. - Muszę iść, możemy już wchodzić na pokład. Może uda mi się kogoś przekupić, żeby Fronk dostał cały rząd dla siebie i koniecznie na świeżym powietrzu.
Rozdział czternasty Susannah była tak podekscytowana, że uśmiech nie schodził jej z twarzy, kiedy szła przyjaznymi, zatłoczonymi uliczkami Soho. Właściwie unosiła się powietrzu. Czuła, jakby w jej żyłach płynął ożywczy prąd, cieszył ją ruch uliczny, widok podniszczonych domów i energia spieszących dokoła ludzi. Nareszcie była kimś, nie tylko blondynką z reklam pokazującą z czarującym uśmiechem długie nogi, ale aktorką. Miliony telewidzów będą ją oglądać i czytać o niej w codziennej prasie. Ponadto była osobą, która wiedziała, dokąd idzie i z kim ma się spotkać. A Michaela Graftona znali wszyscy, którzy pracowali przy niezliczonych produkcjach w studiach filmowych, które właśnie mijała. Nazwisko Michaela należało do najbardziej szanowanych w tym biznesie, a to dlatego że jego firma wprowadziła na rynek wiele filmów, które odniosły sukces. Świadomość, że wybrał właśnie ją, że jej zaufał i wytypował do swojego poważnego projektu, była tak oszałamiająca jak blask słoneczny na ulicach Soho. - Pan Grafion siedzi już przy stoliku - dowiedziała się po wejściu do zatłoczonej restauracji przy Poland
Street. Powietrze przenikał ostry zapach przypiekanego czosnku i ziół oraz gwar rozmów, w którym przeważały męskie głosy. Przejście między stolikami było usiane teczkami, torebkami i laptopami, a na ścianach w kolorze ochry wisiały obrazy, którym ciepłe światło dodawało uroku. Na widok zbliżającej się Susannah Michael odłożył menu i wstał od stolika. - Witaj - odezwał się, całując ją w policzek. - Myślę, że stałem się teraz obiektem zazdrości każdego mężczyzny w tej restauracji. - Jestem przekonana, że jesteś nim i bez mojej pomocy odparła rozpromieniona Susannah. Po chwili zorientowała się, że mógł nie zrozumieć, iż miała na myśli jego sukcesy zawodowe, i chciała to wyjaśnić, ale widząc jego uśmiech, sama się roześmiała. Wzrok Michaela wydawał się bardziej dociekliwy, niż zapamiętała z dawnych lat. Miał wyraziste, nieregularne rysy twarzy, emanował z niego spokój i pewność siebie, czuła się przy nim odprężona i bezpieczna. Stwierdziła, że było to dość niezwykłe, lecz dzięki niemu mogła liczyć na bezpieczeństwo finansowe, o jakim przez ostatnie lata nie śmiała nawet marzyć. Ani jego gęste siwiejące włosy, ani niezobowiązujący strój nie podlegały kanonom mody. Był po prostu sobą. Mając na swoim koncie same sukcesy, niczego nie musiał udowadniać ani stosować się do panujących trendów, nie musiał zwracać uwagi na to, co myślą o nim inni. - Proponuję, żebyśmy na początek kieliszkiem szampana uczcili twój sukces - powiedział. - Chyba
że wolisz mieć jasny umysł podczas późniejszego spotkania. - Wątpię, by jeden kieliszek zamącił mi w głowie - odparła. - Z kim miałabym świętować ten niezwykły zwrot w mojej karierze, a także w życiu, jeśli nie z tobą? Michael przywołał kelnera, zamówił dwa kieliszki najlepszego szampana i zwrócił się do Susannah. - Czy byłaś bardzo zdziwiona, kiedy dowiedziałaś się, że masz grać rolę Mariannę Rhodes? - W skali jeden do dziesięciu powiedziałabym, że dwadzieścia - stwierdziła żartobliwie. - Nie znałam nawet wtedy imienia Mariannę i nie miałam pojęcia, że jestem brana pod uwagę do innej roli. - Popatrzyła na niego, porozumiewawczo mrugając. A ty? Michael wydawał się zadowolony z tak postawionego pytania. - Nie od razu, ale kiedy zobaczyłem cię powtórnie na przesłuchaniu, przyszło mi do głowy, że można to było wziąć pod uwagę. Susannah przypomniała sobie, że na początku przesłuchania szeptał coś do ucha Marlenę. - Jeśli mogę, to chciałabym spytać, czy wszyscy się na to zgodzili, czy musiałeś ich przekonywać? - Tylko trochę - przyznał. - Ale kiedy nadeszły zdjęcia próbne, decyzja zapadła jednogłośnie. Jesteś piękną kobietą i jednocześnie świetnie wychodzisz na zdjęciach, a jak na pewno wiesz, te dwie rzeczy nie zawsze idą w parze. Wiedziała o tym, ale trochę zażenowana komplementem opuściła oczy i spojrzała na jego ręce, które położył na stole. Widok zgrabnych męskich dłoni
wywarł na niej takie wrażenie, że ponownie podniosła wzrok na jego twarz. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś nie żałował swojej decyzji. W piątek rozpoczynam lekcje konnej jazdy. - To dobrze. Sądzę, że po kilku lekcjach już osiągniesz poziom wystarczający do pokazania się przed kamerą. Jest przecież wiele sposobów na to, żebyś wyglądała na doskonałą amazonkę. Jestem pewny, że będziesz zadowolona z konia, którego dla ciebie wybraliśmy. To ośmioletni ogier czystej krwi arabskiej, którego przodkowie, jak się dowiedziałem, wywodzą się od szlachetnych beduińskich wierzchowców. Powiem więcej, kiedy go zobaczysz, poczujesz, że masz przed sobą członka końskiej rodziny królewskiej. Jest wspaniały. Susannah była podekscytowana spotkaniem z koniem, równie mocno jak spotkaniem z innymi członkami ekipy. Wierzchowiec stanowił istotną część tego niezwykłego nowego świata, do którego właśnie wchodziła. - Jak się nazywa? - spytała. - Wiem, że w serialu to Silver, a tak naprawdę? - Obawiam się, że będziesz musiała o to spytać kogoś innego. Michael zmarszczył czoło. - Nie mam pojęcia. Mogę tylko zacytować jednego z reżyserów, który powiedział, że razem będziecie rozkoszą dla oczu, twoje blond włosy i siwa maść konia. - Podziękował kelnerowi, który przyniósł szampana, i podniósł swój kieliszek. - Wydaje mi się, że powinniśmy wypić za ciebie, Marianne, Silvera i Larkspur.
- Dziękuję - powiedziała miękko Susannah i z uśmiechem spojrzała mu w oczy. - A więc za wszystkich z Centrum Jeździectwa w Larkspur. Kiedy ich kieliszki się zetknęły, wciąż patrzył jej w oczy. Susannah przebiegł dreszcz, opuściła wzrok i upiła łyk szampana. - Jeździsz konno? - spytała, odstawiając swój kieliszek. Michael skinął głową. - Mam kilka koni u siebie w Derbyshire. - Mieszkasz w pobliżu miejsca, gdzie będziemy kręcić? - W odległości siedemnastu kilometrów, ale bywam tam tylko w weekendy. W tygodniu jestem w Londynie, w Europie albo w Stanach. Miała ochotę spytać go, jaki ma dom, czy mieszkał tam z Ritą Gingell i jakie ich teraz łączą stosunki, ale pytania o jego prywatne życie byłyby absolutnie nie na miejscu. - Wiele podróżujesz - stwierdziła. - Niestety, raczej w interesach, a nie dla przyjemności. A ty? - Prawie nigdy. - To pytanie pobudziło ją do śmiechu. - Mam córkę, Neve, która jest uczennicą, i... Masz dzieci? Michael skinął tylko głową, popijając szampana. - Troje. Dwóch synów i córkę. Thomasa, Elinor i Christiana. Thomas skończył szkołę i dopiero za rok pójdzie na studia. Wczoraj telefonował do mnie z Tajlandii. Pozostała dwójka jest w internatach, na weekendy przyjeżdżają albo do mnie, albo do matki. - Do Rity?
- Tak. Teraz mieszka w Cumbrii ze swoim nowym partnerem i jego dziećmi. Od czasu do czasu wszyscy przyjeżdżają do Derbyshire i mamy weekendowe spotkanie rodziny czy też rodzin, ale niezbyt często się udaje zebrać wszystkich. - Z tego wynika, że rozstaliście się po przyjacielsku. - Nie było tak w trakcie rozstania, ale jako para doszliśmy już do ściany i nie było sensu dalej tego ciągnąć. A ty? O ile wiem, jesteś mężatką. - Tak, ale nie jesteśmy już razem. - Susannah upiła znów szampana i chciała powiedzieć mu o Alanie, ale właśnie wtedy przyniesiono im menu i kiedy złożyli zamówienie, zaczęli rozmawiać o sprawach zawodowych. - Zwyczajowo - powiedział, podnosząc swój kieliszek - to Marlenę zaprosiłaby cię teraz na lunch, ale ponieważ chciałem z tobą porozmawiać właśnie o niej, chętnie zgodziła się, żebym ją zastąpił. - Upił łyk szampana i mówił dalej: - W przyszłym tygodniu Marlenę i dwóch innych producentów wydadzą lunch dla reszty ekipy, na który też będziesz zaproszona. A dzisiaj... chciałem z tobą porozmawiać o plotkach, które może już znasz... - przerwał, oczekując jej reakcji. Susannah pokręciła głową. - Jeśli ich nie znasz, to na pewno szybko do ciebie dotrą. Mówi się w branży, że zmusiłem Marlenę do oddania ci roli wbrew jej planom. Chciałbym podkreślić, że to nieprawda. Miałaś jej pełne poparcie i szczerze mówiąc, gdyby tak nie było, nie dostałabyś roli. Nie zgodziłbym się kręcić serialu, gdyby główny producent nie był zadowolony z obsady najważniejszej postaci.
- Oczywiście, że nie - wyjąkała przerażona myślą, że kilka wrednych osób może spowodować, iż obsadzenie jej w tej roli stanie się przyczyną kłopotów Michaela i jej upokorzeniem. - Nie martw się - uspokoił ją z uśmiechem. - Zawsze tak jest, ale plotki wkrótce ucichną. Chcę tylko, żebyś wiedziała, na czym stoisz, jeśli chodzi o Marlenę. Bez względu na to, jak może się wydawać twarda, krytyczna, a nawet wręcz napastliwa - a w tej dziedzinie jest niedościgniona - nigdy nie bierz tego do siebie. Masz jej pełne poparcie i wkrótce się przekonasz, że jest doskonałym producentem, osobą, której nie chodzi o pokazanie swojej wyższości, tylko o jak najwyższe wskaźniki oglądalności. I osiąga to. W stu procentach zaangażuje się w pracę nad serialem i tego samego będzie wymagać od ciebie. - Czy ona zwykle korzysta z referencji, jakie dajesz jej przyszłym pracownikom? - spytała Susannah, już nieco uspokojona. Roześmiał się, więc mu wtórowała. - Słyszałam, że jest bardzo wymagająca, i trochę się denerwowałam, teraz jestem przerażona. - Nie sądzę, żeby ci było trudno temu sprostać. Marlenę poświęca wiele uwagi osobom z silnym charakterem. Pamiętaj też, że grając jedną z głównych ról, będziesz miała pewną władzę, nie wykorzystuj jej jednak tak, by reszta zespołu straciła dla ciebie sympatię. Ale tak naprawdę nie wyobrażam sobie, że mogłabyś zrobić coś takiego. Odchyliła się na krześle, jakby nie chciała poddać się magnetycznej sile uroku tego mężczyzny.
- Jak bardzo sam będziesz w to zaangażowany? -spytała po chwili. - Tylko do pewnego stopnia - odparł. - Prawdopodobnie będę pojawiał się na planie raz albo dwa razy w miesiącu, w zależności od innych zobowiązań. Będę oglądał każdy epizod i czasem zgłoszę jakieś uwagi, ale zawsze za pośrednictwem Marlenę, nigdy bezpośrednio. - Nie będziemy wiedzieli, że pochodzą od ciebie? - Chyba że ona będzie tak chciała. Kiedy przyniesiono dania, Susannah patrzyła na sałatkę Caprese, którą zamówiła, i choć postawiona przed nią potrawa wyglądała wspaniale, wiedziała już, że jest za bardzo podekscytowana, by zjeść więcej niż kilka kęsów. - Następną sprawą, o której chciałbym pomówić -podjął Michael po odejściu kelnera - są media. Chyba już zaczynasz się orientować, jak wielu wyzwaniom będziesz musiała sprostać w następnych tygodniach, kiedy ruszy promocja. Niewątpliwie w trakcie transmisji serialu zainteresowanie tobą wzrośnie. Radzę ci więc utrzymywać przyjacielskie stosunki z prasą. Bądź dla nich osiągalna, bądź czarująca i życzliwa, oczywiście w granicach rozsądku, lecz w żadnym wypadku nie kłam. Wykryją wszystkie twoje kłamstwa, a na pewno nie chciałabyś, by obrócili się przeciwko tobie. Przez chwilę Michael zajął się jedzeniem, potem napełnił szklanki wodą. - Wiem, że to, co mówię, mieści się w granicach zwykłego zdrowego rozsądku - ciągnął - zresztą specjaliści od wizerunku będą po południu znów to
omawiać, chcę tylko podkreślić, jak ważne jest, żebyś od razu rozprawiła się ze wszystkimi skrywanymi sekretami, trupami trzymanymi w szafie. Znajdziesz się w centrum zainteresowania, więc wcześniej czy później staną się one publiczną tajemnicą, zakładając, że jak większość z nas ty też je masz. Bardzo ułatwiłabyś sobie sprawę, gdybyś od razu je wyjawiła, wtedy nie musiałabyś się obawiać, że jakiś ambitny młody pismak postanowi na tym wyrobić sobie nazwisko. -Oczy mu zabłysły. Możesz mi teraz wyjawić swoje najgłębsze ciemne tajemnice, ale jeśli nie chcesz, to w porządku. Chodzi mi tylko o to, żebyś wszystko przemyślała i oceniła sytuację, zanim zaczniesz coś opowiadać. Wyobraź sobie, co przeżyłaby twoja rodzina, gdyby cały świat dowiedział się, że... Tu sama musisz wypełnić puste miejsce. - Gdyby cały świat dowiedział się, że ojciec Neve został niedawno wypuszczony z więzienia? - powiedziała Susannah po krótkiej chwili wahania. Michael przechylił głowę na bok, nie wydawał się jednak ani zaszokowany, ani zakłopotany, jedynie trochę zaciekawiony. - Mnie niewiele by to obeszło, ale Neve byłoby przykro, gdyby ta wiadomość ukazała się w gazetach. - Za co został skazany? - Za narkotyki. Młody chłopak omal nie stracił życia po zażyciu jakiegoś świństwa, które dostarczył mu Duncan. - Rozumiem. Gdzie on teraz jest? To znaczy twój mąż, nie ten chłopak. - W Glasgow, gdzie rozpoczyna nowe życie. Jest reżyserem teatralnym. Prawie się nie kontaktujemy.
- Przykro mi to mówić, ale tę informację musisz od razu podać prasie. Opowiedz to ze swojego punktu widzenia, zanim ojciec Neve zechce pójść za ciosem i wykorzystać twoją popularność dla własnych celów. - Co chętnie by zrobił - mruknęła Susannah. Opuściła głowę i zaczęła wpatrywać się w talerz, jej serce biło zwolnionym rytmem, kiedy myślała o swojej drugiej tajemnicy, z której zwierzyła się tylko Patsy. Wiedziała jednak, że kiedy jej twarz stanie się znana, ktoś ją niewątpliwie rozpozna... - Do niedawna pracowałam w Kensington w klubie dla dżentelmenów. - Czuła, jak palą ją policzki, bo była pewna, że ta nazwa mówi sama za siebie. -Głównie w biurze, czasem też pomagałam w recepcji, witałam klientów, odbierałam od nich płaszcze i prowadziłam do stolików. Jej towarzysz wpatrywał się w talerz, ale wiedziała, że bardzo uważnie jej słucha. - Te sprawy... - przerwała i spróbowała ponownie - Moja sytuacja finansowa była... Neve potrzebowała... - Napiła się wody i znów zaczęła. - Pewnego wieczoru obsługiwałam prywatną salkę jadalną. Nie jestem pewna, czy wiesz, na czym to polega... - Nie dokończyła, modląc się w duchu, by nie musiała tego precyzować. - Chyba tak - mruknął. - Zresztą to zależy od klubu. - Myślę, że ten jest trochę bardziej... ekskluzywny niż inne, choć tak naprawdę nie wiem, co dzieje się w takich salkach. Wiem tylko, co wydarzyło się tamtej nocy, kiedy podawałam kilku mężczyznom jedzenie i picie bez... to znaczy topless i mając na sobie niewiele więcej.
Michael skinął tylko głową, a ją ogarnął nagle taki wstyd, że już żałowała tego wyznania. - Nie siadałam nikomu na kolanach, chyba że mnie któryś z nich tam posadził - mówiła szybko dalej. -Jeśli ktoś powie coś innego, to skłamie. Kiedy podniósł wzrok i popatrzył na nią, nie potrafiła rozszyfrować tego spojrzenia. - Gdyby tak się zdarzyło, stanie za tobą nasz zespół prawników - zapewnił. - Teraz powiem coś, co pewnie ci się nie spodoba: to jest doskonały kąsek dla specjalistów od wizerunku, jeśli przedstawią tę sprawę w odpowiedniej oprawie. Wystarczy, że powiesz, dlaczego to zrobiłaś, a jak widać, chodziło o pieniądze dla twojej córki, żeby większość telewidzów nie mogła oderwać się od ekranu, a czytelnicy tabloidów popędzili do kiosków. Niesamowite, piękna kobieta tak poświęcająca się dla dziecka! - Michael patrzył na nią poważnym wzrokiem. - Przykro mi, że tak otwarcie stawiam sprawę, ale jestem przekonany, że sama rozumiesz, jak to będzie interpretowane. Mężczyźni będą cię wielbić za twój piękny wygląd i żałować, że nie było ich w tamtej salce, a kobiety będą ci współczuć, że musiałaś się aż do tego posunąć. Mąż w więzieniu, a żona walczy, by związać koniec z końcem, i robi to dla córki, która podlega presji społecznej i presji swoich rówieśników, jak wiele ich własnych dzieci. Susannah z trudem przełknęła ślinę i wzięła szklankę do ręki. - Poza moją najlepszą przyjaciółką jesteś jedyną osobą, której o tym powiedziałam. Masz rację, rozumiem, że to byłby dobry zabieg PR-owy, ale... - Przez głowę przelatywało jej tyle myśli, że nie wiedziała,
od której zacząć. - Inne aktorki też pracują w tym klubie wydusiła wreszcie - i wiem, że nie utrzymają tego w tajemnicy, więc będzie lepiej, jeśli ja zrobię to pierwsza. Martwię się jednak o Neve i o moją ciotkę Lolę, która jest dla mnie jak matka. - W takim razie musisz im o tym powiedzieć, zanim dasz zielone światło specjaliście od wizerunku. Skinęła głową wpatrzona w szklankę. Po chwili ponownie spojrzała na Michaela. - W gruncie rzeczy - dodała - chyba bardziej martwi mnie reakcja mojego partnera, Alana. Nie wyobrażam sobie, by spokojnie zaakceptował moje wypowiedzi na ten temat w wywiadach telewizyjnych, radiowych czy też dla prasy. Michael napił się trochę wody. - Decyzja należy do ciebie - powiedział. - Jeśli chcesz zachować to w tajemnicy i masz nadzieję, że nikt tego nie wykryje... - To byłoby szaleństwo. Nawet gdyby któraś z kelnerek nie chciała sprzedać tej historii, a ja w to nie wierzę, pozostają jeszcze mężczyźni, których wtedy obsługiwałam. Któryś z nich z łatwością może mnie rozpoznać, chociaż chyba naiwnością jest przypuszczenie, że ktokolwiek patrzył na moją twarz. - Chyba nie. W oczach Michaela, który właśnie wycierał usta serwetką, zauważyła rozbawienie i sama się uśmiechnęła. - Jak już mówiłem, ty tu rozdajesz karty - oświadczył. Przemyśl to spokojnie. Porozmawiaj z córką i ciotką oraz ze swoim partnerem i wtedy podejmij decyzję, czy upublicznić tę sprawę. Jeśli o mnie chodzi, nic nie wyjdzie poza ten stolik.
- Dziękuję - szepnęła. Po godzinie, kiedy wyszli na ulicę, mrużąc oczy od słońca i uśmiechając się po niezwykle serdecznym pożegnaniu, Susannah czuła się taka ożywiona, że chętnie zarzuciłaby Michaelowi ręce na szyję i ucałowała go. - Rozumiem, że jesteś teraz umówiona ze specjalistami od wizerunku - przypomniał - więc idziemy w innych kierunkach, bo ja mam spotkanie na Cavendish Square. Dziękuję, że chciałaś się ze mną spotkać. Cieszę się, że mogłem lepiej cię poznać. - Ja też się cieszę - odparła z uśmiechem. - Nawet bardzo. Chyba zaraz zacznę rozpływać się z zachwytu, spróbuję ci tego oszczędzić i szybko się pożegnam. Wyciągnęła do niego rękę. - Już mnie nie ma - powiedział i pochylił się, by pocałować ją w policzek. - Czeka cię teraz mnóstwo zajęć, ale masz numer mojej komórki, gdybyś czegoś potrzebowała. Albo spotkamy się w niedzielę dwudziestego pierwszego na przed zdjęciowym zebraniu. - Będę na nie czekała. I dziękuję za lunch. - Cała przyjemność po mojej stronie. Kiedy się rozstali, Susannah była tak podekscytowana, że miała ochotę zadzwonić do Alana i wszystko mu zrelacjonować, bała się jednak, że powie coś, co wytrąci ją z tego wspaniałego nastroju. Zatelefonowała więc do Patsy. - Muszę pamiętać - zwierzyła się w trakcie rozmowy przyjaciółce - że to wszystko dotyczy tylko mnie, a nie nas, jako pary. To musi być trudne dla drugiej strony, bez względu na to, jak bardzo wspiera partnera i cieszy się z jego sukcesu.
- Prawda - przyznała Patsy - ale niech to nie psuje twojej radości. Kiedy Alan wraca z Zurychu? - W piątek. Myślę, że rozmawiając z nim, pominę kwestię lunchu i opowiem tylko o spotkaniu ze specjalistami od wizerunku. - To dobry pomysł, bo muszę ci powiedzieć, że sposób, w jaki mi opowiadałaś o Michaelu Graftonie, chyba nie spodobałby się Alanowi. - O Boże - jęknęła Susannah - pewnie wydałam się nim zauroczona, bo naprawdę tak jest. Nie w romantycznym stylu, ale... no wiesz, z marzycielską wdzięcznością. - Nie podoba ci się? - Wręcz przeciwnie, jest atrakcyjny i niesłychanie charyzmatyczny. - A poza tym bogaty i ma władzę... - Przestań! Rzeczywiście tak jest, ale to bez znaczenia dla naszego związku. Przysięgam ci, że nie pozwolę mu odejść po raz drugi, nie popełnię tego błędu. Wtedy zawrócił mi w głowie człowiek, którego uważałam za boga show-biznesu, i sama wiesz jak się na tym sparzyłam. Nigdy więcej. A jeśli chodzi o Michaela Graftona, to muszę wyznać, tylko tobie, że chyba jestem w nim troszkę zadurzona, ale od razu ci mówię, że to nie będzie miało żadnych konsekwencji, podobnie jak uczucie Neve do Alana. *** - Co takiego? Niesamowite - roześmiała się Neve, robiąc wielkie oczy. - Naprawdę to zrobiłaś?
- Przenosiła wzrok z matki na Lolę, szeroko się uśmiechając. Wiedziałaś o tym? - zwróciła się do ciotki. - Aż do dzisiaj nawet nie podejrzewałam. Nie była tak poruszona jak Neve, kiedy dowiedziała się o występach Susannah w klubie. Stwierdziła, że pokazanie się w prywatnej salce w seksownych majtkach nie wystarczy, żeby zaszokować osobę w jej wieku. - Topless podawałaś mężczyznom drinki - powtórzyła. Była bardziej podekscytowana tym wyznaniem niż zszokowana, zażenowana czy zawstydzona. - Jesteś niezwykła. Nie przestajesz mnie zadziwiać. - Ani ty mnie - oświadczyła Susannah. Nie chciała powiedzieć córce, że zrobiła to, by opłacić jej wycieczkę do Barcelony, uznając, że to byłoby dla niej zbyt trudne do udźwignięcia, zresztą zapłaciła za nią w końcu Patsy. - Być może napiszą o tym w gazetach - ostrzegła córkę. - Jak będziesz się wtedy czuła? Neve zamyśliła się przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami. - I co z tego? To takie... ekstrawaganckie. - Dziewczyna znów się roześmiała. - Moja mama będzie symbolem seksu! wykrzyknęła. - Pełny odlot. - Można więc uznać, że z tym nie masz problemu podsumowała Susannah, zerkając na Lolę, która była ubawiona reakcją Neve - ale jak się poczujesz, kiedy wszyscy się dowiedzą, że twój ojciec siedział w więzieniu? Wolałabym, żeby tak się nie stało, ale nie chcę też... - Nie przejmuj się mną - szybko wtrąciła Neve. -On mnie naprawdę zupełnie nie obchodzi. Wszyscy
moi przyjaciele wiedzą, że siedział w pudle, to dlaczego miałabym się przejmować tym, że dowiedzą się zupełnie obcy ludzie? Jeśli o mnie chodzi, to jego problem, nie nasz. Poza tym właśnie my powinnyśmy to upublicznić, bo przecież nie chcemy, by zrobił to on. Susannah patrzyła na córkę z dumą i podziwem. Taką właśnie Neve kochała tak bardzo, że trudno byłoby to wyrazić słowami. Jasne, kochała też tę drugą, która miała huśtawkę nastrojów, choć o wiele łatwiej było polubić tę, z która nadawały na jednej fali. - Tak uważam, mamo - powiedziała poważnie Neve - nie możesz pozwolić, żeby teraz coś stanęło ci na drodze. Zasłużyłaś na sukces, a my wszyscy poradzimy sobie z tym, co on przyniesie, prawda, ciociu? - Oczywiście, że tak - potwierdziła Lola. - My trzy zawsze dawałyśmy wszystkiemu radę. - Martwię się tylko, jak przyjmie to Alan, kiedy się o wszystkim dowie, choć wasze wsparcie podtrzymuje mnie na duchu. - On też będzie cię wspierał - orzekła z przekonaniem Neve. Przyjmuje wszystko ze spokojem, więc nie ma powodu, by to wyprowadziło go z równowagi. W końcu nie on siedział w więzieniu. A jeśli chodzi o to, że pokazywałaś im cycki... Ja też je widziałam i co z tego? Susannah spojrzała na Lolę, nie wiedząc, jak ma zareagować, ale ciotka cicho chichotała. - Serio - dodała Neve. - Zobaczysz, że jego to w ogóle nie ruszy. Susannah uśmiechnęła się, kiedy ta niemożliwa dziewczyna tak autorytatywnie wypowiadała się o obiekcie swojej namiętności, i wzięła córkę w objęcia.
- Najważniejsze, że ty się tym nie przejmujesz -powiedziała. - Spoko, przecież mnie znasz. Teraz muszę już spadać. Tata Sashy ma za chwilę zabrać mnie z przystanku autobusowego. Zostaję u niej na noc, jeśli o tym nie zapomniałaś. Susannah skinęła głową. - Dostałam SMS od Sandrine, tej z biura Patsy. Na początku czerwca chce się wprowadzić do naszego dawnego domu. Neve wydawała się zadowolona, ale po chwili się nachmurzyła. - A co z tatą? - spytała z niepokojem. - Kiedy tylko się o wszystkim dowie, o pieniądzach, jakie będziesz zarabiać, i o czynszu za wynajem domu, będzie chciał coś wyciągnąć dla siebie. - Zostaw to mnie - odrzekła Susannah stanowczym tonem. Jeśli jesteś gotowa, to przejdę z tobą do głównej ulicy, bo muszę jeszcze coś kupić, zanim wsiądę do autobusu. - Wkrótce będziesz miała kierowcę - rzuciła Neve i zniknęła w swojej sypialni. Susannah znów próbowała połączyć się z Alanem w Zurychu, ale nie odbierał, pewnie był na konferencji. Zostawiła mu tylko wiadomość: „To nic pilnego. Byłam tylko ciekawa, co u ciebie. Tutaj wiele się dzieje, ale tęsknię za tobą". - Po co on tam pojechał? - spytała Lola, kiedy Susannah skończyła nadawanie wiadomości. - Na jakieś seminarium. Niezbyt to wszystko rozumiem, ale bardzo się cieszył, kiedy zaproszono go, by dołączył w ostatniej chwili. - Zrobiła niepewną minę. - Mam nadzieję, że jego dobry humor utrzyma
się do piątku, kiedy dowie się po powrocie, jakiego rozgłosu mogę się spodziewać. Alan patrzył na Susannah oczami szeroko otwartymi ze zdumienia, potem ze śmiechem przyciągnął ją do siebie. - Przykro mi, że martwiłaś się tym, co masz mi powiedzieć. Byłem głupi, że zasiałem w tobie tyle wątpliwości. Dla mnie najważniejsze jest twoje szczęście, i jeśli ty nie widzisz problemu w upublicznieniu sprawy Duncana, to nie ma żadnego powodu, żebym ja go dostrzegał. Susannah spojrzała mu w oczy. Miała ochotę przytulić się do niego, całować go za taką troskę, jednak nie opowiedziała mu jeszcze wszystkiego i czuła, że jego reakcja na kolejne wyznanie może być zupełnie odmienna. - Na pewno najbliższe tygodnie będą całkiem zwariowane westchnął, ujmując jej twarz w obie dłonie. - Będą dokumentować twoje przygotowania do roli, będą robić ci zdjęcia, o których wspominałaś mi w mejlach, będziesz udzielać wywiadów i mieć trening aktorski. A także lekcje jazdy konnej. Jak ci dzisiaj poszło? To pierwsza lekcja? Susannah skinęła głową i nieco się skrzywiła. - Musisz traktować mnie delikatnie, bo jestem miejscami trochę obolała. Alan roześmiał się i lekko przesunął dłońmi po jej pośladkach. - Przywiozłem ci coś ze Szwajcarii - powiedział. - Chcesz to dostać teraz? - Czemu nie?
Oczy jej się zaświeciły. Uwielbiała niespodzianki, a jego jeszcze bardziej za to, że o tym pomyślał. Przyniósł z holu swoją torbę podróżną, oderwał z rączek nalepkę BA i zanurzył w niej rękę. Susannah od razu się zorientowała, co jest w błyszczącym opakowaniu, i przymusiła się do uśmiechu. - Pralinki - wykrzyknęła, myśląc o ścisłej diecie, której musi przestrzegać, by dobrze wypaść przed kamerą. Kilka będzie mogła zjeść, a resztę odda Neve i Loli. - Przywiozłem mniejsze pudełka dla Neve i dla Loli - oznajmił Alan, kiedy wybierali sobie po czekoladce. - A gdzie jest Neve? - Poszła na koncert z przyjaciółmi. Przez większość tygodnia mieszkała u Sashy, ale rano będzie już w domu. Właśnie chciałam wysłać jej SMS z pytaniem, czy chce chodzić ze mną na salę gimnastyczną, kiedy będę wracać na weekendy. Może ty też miałbyś na to ochotę? - Oczywiście, mnie też weź pod uwagę. Kiedy tu będziesz, chcę spędzać z tobą każdą minutę. Wiesz już coś na temat harmonogramu zdjęć? - Nie, ale wczoraj przeprowadziłam długą rozmowę telefoniczną z Marlene. Nie wiem, czy ona celowo robi z siebie potwora, czy taki ma charakter. W każdym razie chodzi o to, że najbliższa rodzina może zawsze odwiedzać plan filmowy i zostawać na noc w różnych miejscach, które przygotowano dla aktorów i ekipy. Alan wydawał się zainteresowany, choć trochę niepewny. - Czy to też odnosi się do mnie, choć nie jesteśmy małżeństwem?
- Oczywiście. Jesteś moim partnerem, niech ci nawet nie przychodzi do głowy, że mogłoby być inaczej. To także dotyczy Neve i Loli, ale takie noclegi są szybko rezerwowane, więc gdybyście przyjechali wszyscy razem, musiałyby spać w hotelu. - Jakie tam będziesz miała warunki mieszkaniowe? - Chyba domek dawnego pracownika majątku, ale nie mam pojęcia, jak wygląda i jak daleko leży. Powiedziano mi tylko, że wszystko mieści się w tej samej dolinie... - Brzmi to jak zapowiedź wielkiej przygody, a najważniejsze jest to, że ona cię cieszy. Teraz rozpakuję się i wezmę prysznic, a ponieważ dziś wieczór jesteśmy tylko we dwoje, może chciałabyś pójść na kolację? - Świetny pomysł. Może gdzieś w pobliżu, żeby nie brać samochodu? - Sama zdecyduj i zrób rezerwację. Nie zdążył dojść do drzwi, kiedy zatrzymał go głos Susannah. - Jest jeszcze coś, co muszę ci powiedzieć na temat rozgłosu w mediach. To sprawa... raczej delikatna i wolałabym załatwić ją od razu. - Powinienem usiąść? - spytał żartobliwie, a jego twarz wyrażała jedynie uprzejme zainteresowanie. - Chyba tak. Wzięła głęboki oddech i możliwie zwięźle opowiedziała mu o wieczorze w klubie, kiedy wystąpiła topless. - Nic się nie wydarzyło - pospieszyła z zapewnieniem. - Kilku facetów próbowało mnie dotknąć i prosili, żebym wszystko z siebie zdjęła, ale oczywiście, nie zrobiłam tego. - Ponownie odetchnęła głęboko.
- Wiem, że przywiązuję do tego epizodu zbyt wielką wagę, ale wiele mnie kosztował. Czułam się wtedy okropnie i nadal tak się czuję, ale rozsądek podpowiada, żebym sama się do tego przyznała, zanim ktoś wystąpi z nieprawdziwą relacją. Wyraz twarzy Alana uległ nagłej zmianie, usta mu zbielały. - Posłuchaj, ja wiem... - Nie chodzi mi o to, co zrobiłaś - przerwał jej nagle ostrym tonem - choć o to też, ale rozumiem, czym się kierowałaś. Tylko o fakt, że pozwalasz na wykorzystanie tego dla dobra serialu. To tandetny chwyt, Susannah... - Dlatego też specjaliści od wizerunku serialu muszą nadać temu odpowiednią formę. Rozumiesz przecież, że... - Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego dowiedzieli się o tym przede mną? Czy... - Niczego się jeszcze nie dowiedzieli. Ja tylko rozmawiałam na ten temat z... - Susannah zbyt późno się zorientowała, że wpadła w pułapkę. - Niczego nie muszę im mówić, jeśli sama nie będę tego chciała -dodała bez przekonania. Alan patrzył na nią surowym wzrokiem. - Z kim o tym rozmawiałaś? - spytał. - Kto uważa, że ujawnianie takich poczynań światu, żeby miał się nad czym ślinić, jest dobrym pomysłem? - Patrzysz na to ze złej perspektywy - oceniła ze złością. - To ty robisz z tego coś sprośnego i chcesz, żebym się wstydziła... - Nie mam takiego zamiaru, ale na pewno nie masz z czego być dumna. Poza tym nie chcę być facetem,
którego dziewczyna popisuje się w nocnych klubach... - To wydarzyło się raz! - krzyknęła. - I nie dotyczy ciebie, tylko mnie. Poza tym nie będzie głównym tematem mojej kampanii reklamowej. Może być tematem rozmów przez kilka dni po ujawnieniu informacji i szybko zostanie zapomniane. - Kto tak mówi? Co zrobisz, kiedy zaczniesz dostawać propozycje pozowania topless do kalendarzy, pism dla mężczyzn i tabloidów?! Chyba zdajesz sobie sprawę, że tak będzie? - Jeśli tak, to będę odmawiać. Posłuchaj, to nie będzie aż tak wielki problem, jak sobie wyobrażasz... - Jeszcze mi nie powiedziałaś, kto ci udzielał tych rad - wtrącił - ale nie musisz. To Michael Grafton, prawda? Rozmawialiście o tym podczas wspólnego lunchu we wtorek. - Tak - odparła, bo nie było sensu zaprzeczać. Twarz mu poczerwieniała ze złości. - Jakie to miłe - wycedził sarkastycznym tonem - i z podtekstem erotycznym. Wyobrażam sobie, jak tam siedzisz, zwierzając mu się i mrużąc te piękne duże oczy, by drażnić go obrazami swojej nagości... - Co za bzdura, jak śmiesz sugerować coś podobnego? To nie ten typ mężczyzny, który da się nabrać na tanie sztuczki, a ty nie przedstawiasz się w dobrym świetle, kiedy... - Nie odwracaj kota ogonem! Faktem jest, że zwierzyłaś się z czegoś bardzo osobistego facetowi, którego ledwie znasz, zanim porozmawiałaś o tym ze mną. Jak mam się z tym czuć?
- Na pewno niezbyt dobrze, ale nie miałam pojęcia, że taki temat wypłynie. Wiesz co? Nie zamierzam bronić się przed twoimi oskarżeniami. Zachowujesz się, jakbyś stracił rozum, i jak widzę, nie masz zamiaru nic z tym zrobić. Wybacz, ale muszę wykonać kilka telefonów, a ty chciałeś wziąć prysznic. - Nie, zaczekaj! - wykrzyknął, kiedy chciała odejść. Przepraszam, masz rację. Rzeczywiście straciłem rozum. Tylko... - Odetchnął głęboko i przesunął dłonią po twarzy. - Rozumiem, że twoja praca wymaga reklamy. .. Ja tylko... nie sądzę, że trzeba to robić w ten sposób. - Spojrzał jej w oczy i zrozumiał, że ona nie zmieni stanowiska. - To nie mój świat - przyznał -i chyba nie powinienem wyrażać swojej opinii... - Oczywiście, że powinieneś - zaprotestowała delikatnie, obejmując go za szyję. - Chcę znać twoje zdanie. Pomijając wszystko inne, ty możesz dostrzec coś, czego nie widzą inni. W tym przypadku muszę skorzystać z udzielonej mi rady, bo wiem, że jest słuszna. Muszę jednak przyznać, że powinnam być bardziej wyczulona na ludzi, których kocham, i myśleć o tym, jaki to ma na nich wpływ. To także kryło się za słowami Michaela, ponieważ pikantne szczegóły w reklamie, a im bardziej pikantne, tym lepiej, będą działać na korzyść serialu. Chciał, żebym zrozumiała, jak ważne jest dla mnie i dla mojej rodziny rozprawienie się z wszelkimi tajemnicami. Będę więc potrzebowała twojej pomocy. Alan potakiwał skinieniem głowy, patrząc jej w oczy. - Zazdrość to niszczycielska siła - szepnął. - Muszę nauczyć się nad nią panować.
- Nie masz o co być zazdrosny - zapewniła go. -To tylko praca. Reklama, plotki, insynuacje to iluzja. Liczymy się tylko my, ty i ja, bo jesteśmy prawdziwi. - Dziękuję ci - powiedział z uśmiechem. - Chciałem to usłyszeć. Susannah wspięła się na palce i lekko pocałowała go w usta. - Czy mogę mieć jedną prośbę? - spytał. - Oczywiście. - Proszę, żebyś nie wspominała o mnie mediom. I tak ci się na wiele nie przydam, bo to nie moje pole działania. Szybko podjęła decyzję, by nie mówić mu o wywiadzie, jaki został nagrany tego dnia dla telewizji, i tylko go pocałowała, mówiąc, że się zgadza. Wywiad miał się ukazać dopiero pod koniec następnego tygodnia, więc miała dużo czasu, by go na to przygotować, poza tym wiele o nim nie mówiła. Uznała, że teraz lepiej zmienić temat i spytać go o pobyt w Zurychu. - Poszło mi na tyle dobrze, że zostałem zaproszony na następne seminarium w przyszłym tygodniu w Stanach. Musiałem odmówić, bo już zanadto wykorzystałem dobrą wolę swoich pacjentów, kiedy na początku tygodnia w ostatniej chwili zmieniałem im terminy wizyt. Nie mogę teraz tego powtórzyć. Jednak - mówił dalej, napełniając kieliszki chilijskim Sauvignon Blanc - zgodziłem się przyjechać ponownie na pięć dni w lipcu. Wiem, że jest mało prawdopodobne, żebyś mogła ze mną pojechać, ale spytam. Możesz? Susannah wiedziała, że zaczyna się okres, kiedy będzie musiała odmawiać uczestnictwa w wielu
wspólnych wypadach, i poczuła się okropnie, kręcąc przecząco głową. - Wątpię, czy udałoby mi się wyrwać, będziemy już wtedy kręcić serial. - A gdybyś mogła, pojechałabyś? - Oczywiście, choćby na jedną noc. Alan uśmiechnął się i podał jej kieliszek. - Wystarczy wiedzieć, że zrobiłabyś to dla mnie -powiedział czule i musnął dłonią jej policzek. Potem zabrał swój kieliszek i poszedł na górę. Susannah myślała z niepokojem o najbliższych miesiącach, kiedy ich związek będzie poddawany trudnej próbie. Może gdyby żyli w podobnych światach, byłoby mu łatwiej zaakceptować sytuację, ale dzieliło ich zbyt wiele. Nawet gdyby media przestały stanowić problem, to Michael Grafton nim pozostanie.
Rozdział piętnasty Czy pojechałeś do Szwajcarii, żeby ode mnie uciec? - spytała cicho Neve. Alan odwrócił wzrok od drogi i zerknął na nią. Siedziała w samochodzie obok niego, jej młoda twarzyczka była blada i ściągnięta, a wspaniałe, jasne włosy zaplecione w szkolny warkocz. Wziął ją za rękę i delikatnie uścisnął. - Nie - odparł łagodnie. - To dlaczego wyjechałeś? - Przecież wiesz dlaczego. Poproszono mnie o udział w seminarium. Neve wykrzywiła wargi i przechyliła głowę. - To dlaczego unikałeś mnie przez cały weekend? zaatakowała. Nadal trzymał ją za rękę, a teraz splótł ich palce. - Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, przyszłaś do domu dopiero wieczorem i od razu zniknęłaś w swoim pokoju. Może ja powinienem spytać, dlaczego mnie unikasz. - Wiesz, że nie zrobiłabym tego - powiedziała ze spuszczoną głową. - To dlatego, że... - Nie
dokończyła zdania, licząc, że on ją o to poprosi, ale nie zrobił tego. - Czekoladki były pyszne - powiedziała wreszcie. - Mama bardzo je lubi. - Wiem. Czuła, że krew uderza jej do głowy, i to jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. - Szkoda, że je wyrzuciła. Ja bym je zjadłabym. Nie odezwał się, a Neve już żałowała, że powiedziała mu, co matka zrobiła z prezentem. To nie tylko brak lojalności, to po prostu podłe, a teraz Alan pomyśli, że ona też jest podła. Popatrzyła na ich złączone dłonie i poczuła ucisk serca. - Dziś rano znowu ma lekcję jazdy konnej - oznajmiła. - A także spotkanie z trenerem aktorstwa dziś po południu i wywiad z Bóg wie kim wieczorem - dodał. - Jest teraz bardzo zajęta. Neve skinęła głową. On nie puszczał jej dłoni, choć prowadził samochód, a ten dotyk i myśl o tym, co naprawdę chciałaby powiedzieć i zrobić, powodowały, że czuła się nieszczęśliwa i zagubiona. - Kiedy mama pojedzie do Derbyshire... - zaczęła. Czekała, aż on dokończy zdanie, ale się nie odezwał. Wysunęła rękę z jego dłoni, odwróciła się i zaczęła wyglądać przez okno, by nie zobaczył łez napływających do oczu. Nie wspomniał jeszcze o tamtym pocałunku, a ona też nie miała odwagi. Czasem wydawało się jej, że wszystko sobie wymyśliła, a jednocześnie wiedziała, że to zdarzyło się naprawdę. Przywarła wargami
do jego ust, a on się nie odsunął. Co prawda, nie był to prawdziwy pocałunek, ale trwał przynajmniej trzy sekundy, więc długo. Potem powiedział, że najlepiej będzie, jak zachowają to w tajemnicy. - Nie dlatego, że to coś złego - szepnął - ale mogłoby zostać źle zrozumiane, więc niech pozostanie naszym wspólnym sekretem, dobrze? Neve żałowała, że powiedziała o tym Sashy, ale przyjaciółka przysięgła, że nikomu nie powtórzy, zresztą nigdy nie zdradzała cudzych tajemnic. Podjechali pod szkołę w milczeniu. Nie mogłaby teraz go pocałować, było zbyt wielu świadków, więc nawet nie próbowała. Ale poczuła się zdruzgotana, że on też jej nie pocałował. Mały całus w policzek nie byłby przecież niczym złym. - Neve - odezwał się, kiedy wysiadała z samochodu. Odwróciła się i spojrzała na niego. Wiedziała, że ma czerwone oczy, ale nic nie mogła na to poradzić. - Wszystko będzie w porządku - powiedział miękko. - Damy sobie radę, obiecuję. - Siedzę po uszy w przymiarkach kostiumów, lekcjach jazdy konnej, nie mówiąc już o reklamie - Susannah zwierzała się Patsy przez telefon. - Wczoraj dostałam całą księgę wskazówek scenarzysty, w której znajduje się wszystko, począwszy od danych na temat postaci, trenowania koni na zawody, a skończywszy na tym, jak rozwija się akcja. Muszę się w to wgryźć przed wielkim zebraniem przedzdjęciowym zaplanowanym na dwudziestego pierwszego. To ogromna księga, wyobraź sobie dwa tomy encyklopedii! Alan
uważa, że to szalenie zabawne i trochę nienormalne, i chyba się nie myli. - Chyba patrzy na was wszystkich z nadzieją na powiększenie listy swoich pacjentów - żartobliwie zauważyła Patsy. - Czy były już jakieś szokujące rewelacje w mediach na temat grzesznego wieczoru Susannah? - Bardzo śmieszne. Nie, bo oświadczenie prasowe zostało wydane dopiero dziś rano. Specjaliści od wizerunku są już zasypywani prośbami o wywiady, to zadziwiające, jak dobrze sprzedaje się seks. Po południu mam ponownie nagrać wywiad dla radia, więc będzie można to włączyć. Dobrze się składa, bo poproszę ich, żeby wycięli z poprzedniego nagrania moją wzmiankę o Alanie. - Gdzie teraz jesteś? - W taksówce. Przez ekipę zdjęciową, która wszędzie ze mną jeździ, spóźnię się na lunch z Marlenę Wyndham. Teraz oni poszli na lunch, bo Marlenę nie chce, żeby byli obecni przy naszym spotkaniu. To dziwne uczucie, kiedy kamera obserwuje każdy twój ruch. Po pewnym czasie traktujesz ją jak osobę. Stale do niej mówię, jak do przyjaciela. - Czym ekipa musi być zachwycona. Wracając do Michaela Graftona, kiedy znów się z nim spotkasz? Susannah poczuła miły dreszcz oczekiwania. - Na pewno nie wcześniej niż na zebraniu przedzdjęciowym, za jakieś dwa tygodnie. Teraz sobie przypomniałam, że Alan chce nas wszystkie zaprosić na kolację pożegnalną przed moim wyjazdem. Mogłabyś przyjechać? To byłby piątek dziewiętnastego albo sobota dwudziestego.
- Zaczekaj chwilę, patrzę w kalendarz. Sądzę, że to możliwe. Zaraz zapiszę i powiem sekretarce, żeby mnie wtedy na nic nie umawiała. - To wspaniale. Teraz przejdźmy do poważnych spraw. Jak ci się układa z Fronkiem? Patsy przeciągle westchnęła. - Nie uwierzysz, ale jest cudownie - odparła. -Od czasu powrotu z Monte Carlo mój prześladowca siedzi w naszym nowojorskim biurze, dlatego że tamtejszy menedżer, Christopher Mackey, złamał nogę i Fronk musiał przejąć stery. - Ach tak. - Susannah była zawiedziona brakiem nowych wiadomości. - Kiedy wraca? - W ten weekend i muszę stwierdzić z przykrością, że cieszę się z tego, bo wpadłam w piekło sprzedaży detalicznej, a jemu będzie o wiele łatwiej przekazać koncepcję obsługi klienta naszym francuskim sprzedawcom niż mnie. Zresztą ta „rewolucyjna praktyka biznesowa" była jego pomysłem i on umieścił ją na czele listy zadań mających ratować naszą słabnącą sprzedaż detaliczną. Uważa, a ja się z nim zgadzam, że przyjazna obsługa może zdziałać cuda, wpływając na wizerunek naszej korporacji tu, we Francji, gdzie jeszcze nie mamy takiej pozycji, na jakiej nam zależy. A uprzejmość i okazywana klientowi pomoc powinny dać nam przewagę nad konkurencją, która, jak się zdaje, działa na zasadzie, że „klient jest dokuczliwym elementem transakcji, któremu należy pokazać, gdzie jego miejsce, a jeszcze lepiej w ogóle go zignorować. A jeśli dostanie niewłaściwy produkt, można się z nim pokłócić, gdyby postanowił go zwrócić". Korporacja Bryce Beauty, która jest firmą amerykańską, wychodzi
z założenia, że „klient musi się poczuć mile widziany, doceniony, ma rację, nawet jeśli jej nie ma, a kiedy chce coś zwrócić, spotka się z uśmiechem, przeprosinami i zapytaniem, co można zrobić, by rozwiązać ten problem". Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dać upust złości po jego wyjściu. - Nie wyobrażam sobie, by francuskie sprzedawczynie rzeczywiście były takie okropne. - Uwierz mi, każdy, kto robi zakupy w tych przesadnie eleganckich i przesadnie drogich sklepach, wszystko jedno w jakim kraju, będzie wiedział, o czym mówię. To dotyczy także Francuzów. Będzie niezła rywalizacja, kiedy zespół Przemiłych Panienek znajdzie się wśród tych wszystkich wyniosłych vendernes, a Fronk jest jedyną osobą, która może sobie z tym poradzić. - Prawdziwy bohater! Rozumiem, że jeśli przez ten cały czas nie było go w Paryżu, to nie powiedział ci jeszcze, co się wydarzyło tamtej nocy. - Jakiej nocy? - W Monte... Ach, rozumiem, cierpisz teraz na zanik pamięci. W porządku. Chciałabyś zabrać go ze sobą na moją kolację pożegnalną? - Oszalałaś? Nie, dziękuję. Spotykam się z nim towarzysko tylko na imprezach związanych z pracą. Za chwilę muszę kończyć, powiedz mi szybko, jak się mają Lola i Neve. - Lola wczoraj poczuła się słabo. Na szczęście był u niej Alan, który miał jej pomóc w wypełnieniu jakiegoś formularza, i zawiózł ją do lekarza. Skoczyło jej ciśnienie, więc przepisali silniejsze leki. A jeśli chodzi o Neve, to prawie jej nie widuję. Co kilka godzin
piszemy do siebie SMS-y i czasem mijamy się na schodach, więc tylko na tej podstawie uważam, że wszystko z nią w porządku. - Były nowe incydenty z Alanem? - Nic mi o tym nie wspominał, więc mam nadzieję, że już jej przechodzi. A, i jeszcze coś, będę teraz miała własny telefon domowy, z innym numerem, Alan właśnie to załatwia. Zostawia swój stary numer, bo korzystają z niego niektórzy z jego pacjentów. Będą mogli się nagrać bezpośrednio w jego gabinecie i nie będą musieli ze mną rozmawiać. - Nie zapomnij podać mi nowego numeru, nie chcę znaleźć się wśród psychoii, którzy plotą o niczym. Teraz, kiedy to powiedziałam i rozejrzałam się dokoła, widzę, że właśnie wśród nich jestem. Przekaż serdeczności Loli i Neve. Pogadamy sobie w weekend. Po zakończeniu rozmowy z Patsy Susannah zaraz odebrała następny telefon. Kiedy ukazało się nazwisko jednego ze specjalistów od wizerunku, natychmiast go odebrała. - Cześć, Harvey - powiedziała wesoło. - Cześć - odparł. - Jesteś oczekiwana w studiu Ladbroke. Dasz wywiad i sfotografują cię dla „Mail". - Kiedy? - spytała, wyjmując kalendarz. - Jak najszybciej. Sprawa wynikła w ostatniej chwili i Marlene chce, żebyś to potraktowała jak priorytet. Jesteś już tam zapisana na sesję fotograficzną dla serialu o wpół do czwartej, więc wszystko doskonale się składa. Będzie z tobą George Bremell, a stylistka już jedzie, więc może przygotować cię także dla „Mail". Lizzy zorganizowała ci już stroje, właśnie jadą taksówką i...
- Chwileczkę - przerwała mu Susannah - myślałam, że w piątek mam nagrać nowy wywiad dla GMTV. - Przepraszam, nie mówiłem ci tego? Zmiana! Nagrywasz na żywo jutro rano, ten poprzedni będzie anulowany albo jakoś inaczej wykorzystany. Dziś wieczorem masz nagrać... Zaraz, zaraz, czy to ma być talk-show Grahama Nortona czy Jonathana Rossa? - O Boże - jęknęła Susannah. - Nie, to będzie jutro wieczorem. A dzisiaj jest Soap TV Będzie tam na ciebie czekała stylistka. I ja też. Gdzie teraz jesteś? Susannah wyjrzała przez okno. - Jadę w kierunku Trafalgar Square, zaraz powiem kierowcy o zmianie trasy. A co z lunchem, czy nie dostanę nic do jedzenia? - Załatwię, żeby coś na ciebie czekało, kiedy przyjedziesz do studia. To tyle. Telefony szaleją. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała - i już go nie było. Oszołomiona Susannah podała kierowcy nowy kierunek jazdy i zaczęła się zastanawiać nad zmianami, o jakich zawiadomił ją Harvey. Najlepszą była wiadomość o nowej wersji wywiadu dla GMTV. Czeka ją co prawda bezsenna noc przed występem na żywo, ale za to nie wspomni już o Alanie. Nie powinna się też wdawać w dyskusję na temat Michaela Graftona, bo Alan z tego też nie byłby zadowolony. Patsy wracała z sali konferencyjnej do swojego biura po wyjątkowo męczącym spotkaniu z kierownikami poszczególnych oddziałów. Zbliżał się koniec dnia pracy i marzyła o tym, żeby odsapnąć, otworzyć
butelkę, obejrzeć film albo pójść z przyjaciółmi do restauracji. Problem polegał na tym, że nie miała czasu na znalezienie przyjaciół spoza biura, a jeśli chodzi o współpracowników, to prędzej udałoby się jej zorganizować potańcówkę w żeńskim klasztorze, niż nawiązać bliższą znajomość z którymkolwiek z nich. Brała, co prawda, udział w wielu biznesowych imprezach, ale były one zawsze bardzo formalne, a ich uczestnicy nosili odpowiednie do takich okazji maski na twarzach. Brakowało jej beztroskich wieczorów w Sydney, gdzie ludzie czuli się odprężeni, nieskrępowani i nie ukrywali swoich uczuć, nawet jeśli szef był w pobliżu. Z ciężkim westchnieniem rzuciła księgi rachunkowe i segregatory na biurko i opadła na skórzany fotel. Chyba sama siebie oszukiwała, wyobrażając sobie, że tęskni za nocnymi wędrówkami po barach. Prawda była taka, że po wpół do jedenastej wieczorem ze zmęczenia ledwie patrzyła na oczy. Dzisiaj też będzie siedziała w biurze do późnego wieczoru, odpowiadając na mejle, czytając i pisząc sprawozdania i zajmując się wszystkimi pilnymi sprawami, na które zabrakło czasu w ciągu dnia. Zaczęła od przeczytania mejli, mając podświadomie nadzieję, że jeden z nich będzie od Franka. Niepokoiło ją, że odczuwa jego brak, choć była przekonana, że kiedy tylko się pojawi, zaraz zrobi albo powie coś, co doprowadzi ją do wściekłości. Musiała jednak przyznać, że w jego obecności biuro było pełne życia. Godziny mijały szybko, a spotkania kończyły się owocną konkluzją. To, które niedawno opuściła, zostało zamknięte wnioskiem, żeby jeszcze wszystko
przemyśleć i spotkać się ponownie w przyszłym tygodniu. Claudia wprawdzie ostrzegała ją, że praca w Europie będzie trudna, Patsy nie spodziewała się jednak spotkać z taką niechęcią tylko dlatego, że jest kobietą, niezamężną cudzoziemką, a ponadto jest młodsza od większości osób na kierowniczych stanowiskach. To sprawiało, że wszystko stawało się bardziej skomplikowane, czasochłonne i wyczerpujące, niż powinno, dlatego też brakowało jej Franka. On umiał w prawie niezauważalny sposób przerzucić kładkę pomiędzy nią a innymi pracownikami. Bez niego dzieląca ich przepaść stawała się tak oczywista, że postanowiła natychmiast coś z tym zrobić. Zobaczyła, że nadszedł nowy mejl. Uśmiechnęła się na widok adresu nadawcy: Frank! Chcę cię zawiadomić, że Madame la Comtesse będzie leciała w sobotę do Paryża tym samym samolotem co ja. Umówiłem spotkanie z nią na wtorek rano, wpół do jedenastej. Jeśli ten termin ci nie odpowiada, daj mi znać i zmienię datę tego rendez-vous. Do zobaczenia, Twój Frank Zdumiona patrzyła na podpis i doszła do wniosku, że napisał tak przez nieuwagę, bo na pewno nie był jej Frankiem, a ona nie chciała, by nim był. Dla niej mógł być Frankiem kogokolwiek i pewnie nim był, biorąc pod uwagę, że w całym biurze roztaczał swój seksowny urok. Sprawdziła daty spotkań w kalendarzu, napisała notatkę do sekretarki, żeby przesunęła umówione na wtorek rano spotkanie, i wysłała mejla do Franka,
potwierdzając datę i godzinę i dodając, że chciałaby się z nim spotkać w poniedziałek, by omówić prezentację. Kiedy skończyła załatwiać wszystkie mejle, włączyła program PowerPoint, żeby skończyć prezentację dla hrabiny, która miała lecieć do Paryża razem z Frankiem. To zabawne, pomyślała, że aż do tej pory wyobrażała sobie Madame la Comtesse du Petits-Lo-uvens jako wątłą, niesłychanie bogatą staruszkę. Tak wyglądała na oficjalnej stronie internetowej, choć ta kunsztownie uczesana, pomarszczona starsza dama, która uśmiechała się do niej z prawego rogu monitora, była tylko założycielką firmy. Nic nie wskazywało na to, że nadal ją prowadzi. Mogła już umrzeć dawno temu, a sprawy firmy przejęła jakaś piękna przedstawicielka nowej generacji owej bogatej i utytułowanej rodziny. Jeśli tak, to robienie z Madame la Comtesse interesów nie sprawiałoby Patsy wielkiej przyjemności. Alan z zaciętym wyrazem twarzy patrzył, jak Susannah wchodzi do domu. W ogóle go nie zauważyła, pochłonięta rozmową przez komórkę. Nie spodziewała się zresztą, że go zastanie. Dochodziła dziewiąta rano, jego samochód zaparkowany był w dole ulicy, bo ktoś zablokował wjazd na parking, ale on czekał na nią gotów do konfrontacji po wywiadzie na żywo dla GMTV. Susannah zrzuciła buty, powiesiła płaszcz i chciała wejść do kuchni, ale zatrzymała się na jego widok. - Cześć - przywitała go, czerwieniąc się z lekka. -Myślałam, że już wyjechałeś z domu.
- Nie wątpię w to - uciął. - Harvey, muszę kończyć - rzuciła do słuchawki. - Zadzwonię później. Czy Neve jest jeszcze w domu? - Jest na górze, przygotowuje się do wyjścia. Dlaczego to zrobiłaś? - zaatakował. - Mówiłem, że masz mnie nie wciągać do swojej kampanii reklamowej... - Przysięgam, że wcale bym o tobie nie wspomniała, gdyby mnie o to nie zapytała, ale... - Mogłaś powiedzieć, że chcesz zachować swoje życie prywatne dla siebie... - Tak, ale mówiłam o tobie, kiedy wcześniej dla nich nagrywałam, że odnaleźliśmy swoją pierwszą miłość za pomocą Spotkania Przyjaciół. Kiedy spytano mnie o to dziś rano, musiałam odpowiedzieć, bo zrobiłabym idiotkę z tej dziennikarki albo z siebie, albo z nas obu. - Uważasz, że ja mogę robić z siebie idiotę, żałosnego, samotnego palanta, który surfuje po sieci, szukając swojej dawnej dziewczyny... - Och, na litość boską! Dzisiaj każdy z tego korzysta, poza tym, jak na pewno słyszałeś, powiedziałam, że te poszukiwania rozpoczęła Neve... - Ale ona zrobiła to dla ciebie, nie dla mnie. Poza tym nie zmienia to faktu, że jasno wyraziłem swoje zdanie na temat wykorzystywania mnie w twojej kampanii. Nie mam ochoty brać w tym udziału. Będę cię wspierał we wszystkich innych kwestiach, ale nie chcę, żeby w centrum zainteresowania znalazł się mój dom, moja praktyka zawodowa, a przede wszystkim ja sam. - Rozumiem. Dzięki za wyjaśnienie. Możesz być pewny, że teraz będziesz tylko niewyraźną sylwetką
w tle, kimś, kto traktuje siebie tak śmiertelnie poważnie, że nawet przez chwilę, dla osoby, którą rzekomo kocha, nie może pozwolić na ujawnienie swojego nazwiska czy twarzy. Można by pomyśleć, że pracujesz dla służb specjalnych. Jesteś psychologiem, Alanie. Wielu ludzi w tym zawodzie stało się celebrytami... - To ich sprawa. Ja nie chcę mieć nic wspólnego z tym promocyjnym cyrkiem. Jeśli potrzebujesz klauna czy cyrkowej foki, musisz rozejrzeć się za kimś innym, ponieważ w moim repertuarze nie ma takich umiejętności. Nie jestem też pochlebcą i nie imponuje mi uprawianie seksu z gwiazdami. Oczy Susannah zapłonęły gniewem. - W takim razie mamy problem - syknęła z wściekłością ponieważ ja będę gwiazdą i jeśli nie możesz zmusić się, by pójść ze mną do łóżka... - Wiesz, że nie o to mi chodzi. Mówię tylko, że nie chcę być postrzegany jak głupek, który szczyci się znajomością z tobą, jak to robi tabun ludzi kręcących się wokół celebrytów. - Uważasz, że to odnosi się także do partnerów i mężów? - Do niektórych tak. - Wiesz, o wiele łatwiej byłoby mi przeprosić cię za ten incydent, gdybyś próbował zachowywać się rozsądnie. Susannah spojrzała na schodzącą ze schodów Neve i znów obróciła się do Alana. - Ale dla ciebie rozsądne zachowanie to patrzenie wyłącznie z twojej perspektywy i niezwracanie uwagi na moją. W porządku. Akceptuję twoje prawo do prywatności i będę go przestrzegać, ale może uda ci się choć trochę szanować zarówno mnie, jak i moją
pracę. Wiem, że uważasz to, co robię, za stratę czasu, ale bez względu na twój stosunek do celebrytów i oper mydlanych, one mają swoje miejsce w naszym społeczeństwie, a teraz ja też będę tam miała swoje miejsce. Jeśli uważasz, że nie możesz z tym żyć, to może powinniśmy zastanowić się nad naszym związkiem. Alan zbladł. - Może powinniśmy - przyznał. Chwycił klucze i ruszył do wyjścia. - Chodź, Neve - powiedział - bo spóźnisz się do szkoły. Kiedy gwałtownym ruchem otworzył frontowe drzwi, Neve popatrzyła z troską na matkę. - Idź - mruknęła Susannah. - Nic się nie stało. - Porozmawiam z nim - obiecała Neve, ściskając matkę. Dałaś wspaniały wywiad - dodała. - Strasznie byłam z ciebie dumna. Po wyjściu córki Susannah wykonała kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. Nie miała teraz czasu o tym rozmyślać, w każdym razie będą musieli odbyć z Alanem poważną rozmowę na temat ich wzajemnych stosunków, żeby te wypowiedziane na pożegnanie gorzkie słowa nie doprowadziły do sytuacji, której żadne z nich sobie nie życzyło. Alan i Neve jechali w milczeniu, ledwie słuchając radia, nie ochłonąwszy jeszcze po scenie, jaka rozegrała się w domu. - Uważasz, że jestem nierozsądny? - spytał w końcu Alan. Neve przestała pisać SMS do Sashy, ale nie oderwała wzroku od telefonu.
- Nie widzę nic złego w tym, że mama opowiedziała, jak udało się wam spotkać, ale jeśli nie chcesz zostać sławny tylko dlatego, że jesteś z nią, to już twoja decyzja. - Wciąż trzymała opuszczoną głowę, kiedy dodała: - Myślę, że ją zraniłeś. - Jestem tego pewny - powiedział z westchnieniem. - Przeprosisz ją? - Myślisz, że powinienem? - Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - To znaczy, rozumiem też twój punkt widzenia, więc może oboje powinniście przepraszać. Nie chciała prowadzić z nim takiej rozmowy. Chciała pomówić o innych sprawach, dowiedzieć się, co miał na myśli, kiedy obiecał jej, że dadzą sobie radę, jednak nie wiedziała, jak zmienić temat. Nie chciała wydać się zdesperowana, zanadto zainteresowana, nie chciała też, żeby poczuł się dotknięty tym, że nie okazuje zainteresowania jego problemem. - To dlatego... - odezwała się wreszcie. - Jesteś zły na mamę, bo nie chcesz, żeby twoje pasierbice dowiedziały się, że masz teraz inne, lepsze życie i już o nich nie myślisz? Alan uścisnął dłoń Neve. - Jesteś bardzo domyślną młodą damą. Rzeczywiście, to jeden z powodów, dla których nie chcę znaleźć się w świetle reflektorów. Powinienem liczyć się z ich uczuciami, chociaż nie jestem już częścią ich życia. - Masz z nimi kontakt? - spytała, czując zazdrość o pasierbice, bez względu na to, czy się z nimi komunikuje, czy też nie.
- Nie, chociaż bardzo bym chciał, ale mam ciebie, co jest dla mnie wielką pociechą. Neve chciała przełknąć ślinę, ale miała zbyt suche gardło. Kiedy zatrzymali się na czerwonym świetle, wziął ją pod brodę i obrócił do siebie. - Wiele dla mnie znaczysz - powiedział miękko -i nie myśl, że zrezygnuję ze związku z twoją matką, bo gdybym to zrobił, straciłbym także ciebie. A chyba żadne z nas tego nie chce, prawda? Patrzyła na niego płonącym wzrokiem. - Nie - szepnęła drżącym głosem. - Na pewno nie.
Rozdział szesnasty Bardzo mi przykro, ale mam pewien kłopot, w związku z tym nie przyjdę na dzisiejsze spotkanie. Może strategię na jutro uda się nam ustalić telefonicznie. Twój Frank Tym razem słówko „twój" mocno zirytowało Patsy. Wiadomość rozzłościła ją i rozczarowała; nie dość, że nawalił w sprawie służbowej, to jeszcze sobie pozwalał na poufałość! Zaniepokoił ją również jego „kłopot". Jeśli chodziło o młodą hrabinę, której przodkowie, niestety, zdołali uniknąć gilotyny, to Patsy miała nadzieję, że oboje podczas miłosnych uniesień nagle zesztywnieli i trzeba ich było rozdzielać chirurgicznie, a przy tej okazji Fronk stracił pewną cenną część ciała. Jednak sprawa mogła być poważna, więc zastanawiała się, czy zadzwonić i zaofiarować mu pomoc. Nie chciała się jednak wydać wścibska lub, Boże broń, zazdrosna, zresztą gdyby chciał z nią rozmawiać, to nie wysyłałby mejla, tylko zatelefonował. Wreszcie postanowiła napisać odpowiedź.
Do szóstej będę w laboratorium, może porozmawiamy później, na przykład o szóstej trzydzieści? Daj znać, jeśli mogłabym w czymś pomóc. Przeczytała mejla kilka razy, niepokojąc się, że jest może zbyt oficjalny, nietaktowny, a nawet sarkastyczny. Przypomniała sobie jednak, że Francuzi cenią sobie formalne stosunki, i wysłała wiadomość. Resztę dnia spędziła na spotkaniach, które odbywały się w budynku biura, dopiero o czwartej pojechała do laboratoriów. Właśnie opracowywano nowy zapach, więc chciała zobaczyć się z „nosem", którego węchowy talent decydował o produkcji. Te spotkania nigdy nie przebiegały w pokojowej atmosferze, ponieważ Marcel Vigneau często się irytował i nie ukrywał pogardy dla mniej utalentowanych osób, szczególnie jeśli były nimi kobiety, zwłaszcza Patsy. Tym razem udało się jej łagodniej niż zwykle obejść z jego dumą, więc kiedy wróciła do biura, skupiła się na umówionej rozmowie z Frankiem. Poczuła się zawiedziona, kiedy wśród mejli znalazła wiadomość od niego z przeprosinami, że nie może dotrzymać umowy, ale załącza notatki, które przygotował w związku z jutrzejszym spotkaniem. Niepewna, czy ma się złościć, czy martwić tym niezwykłym u niego brakiem zaangażowania w pracę, otworzyła pierwszy z trzech dokumentów i zaczęła czytać jego sugestie co do dalszego postępowania. Nie zdziwiło jej wcale, że miał bardzo dobre pomysły, widać było, że zastanawiał się nad tą kwestią. Wolała nie wiedzieć, czy korzystał z rad szykownej hrabianeczki. Powinna raczej skupić się na tym, jak zaprezentować jego pomysły, które nadawały się do szerszego
omówienia, jednak włączenie ich do prezentacji stanowiło pewien problem. Ponieważ nie mogła liczyć na bezpośredni kontakt z Frankiem, z powodu jego poważnych kłopotów, postanowiła od razu sporządzić szczegółowy dokument, w którym przedstawi w uporządkowany i zwięzły sposób wszystkie jego błyskotliwe pomysły, tak żeby mogła je zrozumieć nawet najgłupsza laska. Nie podejrzewała wprawdzie hrabiny o to, że jest głupią laską, ale ostrożności nigdy dość. O dziesiątej była już tak zmęczona i głodna, że dalsza praca nie miała sensu, więc dołączyła swój projekt prezentacji do wiadomości i wysłała ją, sama nie wiedząc, czy do miłosnego gniazdka Franka, czy do jego centrum kryzysowego. Postanowiła przyjść do biura o szóstej rano i dopracować swoją prezentację, mając nadzieję, że do dziewiątej, kiedy pojawi się jej sekretarka, cały materiał będzie gotowy. Zaczęła sprzątać biurko, schowała poufne dokumenty w sejfie, a długopisy, spinacze i inne drobiazgi do górnej szuflady. Przez cały czas zerkała na monitor komputera, czekając na wiadomość od Franka. Nie spodziewała się, że będzie miał czas na przeczytanie całego tekstu, pewnie był w restauracji, a może nawet w objęciach damy, ale liczyła na to, że potwierdzi otrzymanie mejla i zapewni ją, że przyjdzie na jutrzejsze spotkanie. Odczekała jeszcze dwadzieścia minut, zanim wyłączyła komputer i zgasiła lampę na biurku. Wszystkie sąsiednie biura były pogrążone w półmroku i robiły wrażenie, jakby zostały nagle porzucone, jak „Mary Celeste", statek-widmo. Gdy wychodziła z biura, poza sprzątaczką i strażnikiem nie było już
żywej duszy. Podczas krótkiego spaceru do domu nie spotkała też wielu przechodniów. W typowo paryskim mieszkaniu Claudii, o wysokim suficie, z eleganckimi meblami i żaluzjami na oknach, Patsy zrzuciła pantofle i nalała sobie drinka. Miała numer telefonu Franka, ale nie chciała do niego dzwonić, za to często sprawdzała swoją komórkę. Zjadła kanapkę, obejrzała na Skype wywiad z Susannah, wysłała jej SMS z gratulacjami i wreszcie poszła do sypialni. Zrozumiała, że tego wieczoru nie dostanie od niego żadnej wiadomości. Mógł być na przykład w Moulin Rouge albo spać wyczerpany po seksualnych ekscesach, a może rzeczywiście miał poważne problemy. Nagle zrozumiała, że ta wersja najbardziej by jej odpowiadała, i poczuła się okropnie. Leżała w łóżku po ciemku, pogrążona w myślach. Znała Franka dopiero od dwóch miesięcy i wiedziała o nim tylko tyle, że jest w trakcie rozwodu. Nie miała nawet pojęcia, gdzie mieszka, chociaż tę informację mogła łatwo sprawdzić. Nie zrobiła tego, bo aż tak jej to nie zaciekawiło, był to jedynie brakujący element łamigłówki pod nazwą Fronk. Dopiero teraz zrozumiała, jak wiele w tej układance jest pustych miejsc, co sprawia, że nie sposób jej rozszyfrować. Następnego ranka Frank nadal nie dawał znaku życia. Patsy dzwoniła do niego do domu, szukali go jego asystenci. O wpół do jedenastej nadal nic nie było wiadomo. - Czy zniknął już kiedyś tak jak teraz? - spytała Patsy asystentkę Franka, Virginię.
Tym razem dziewczyna była pozbawiona swojej zwykłej, wyniosłej miny i wyglądała na zmartwioną. - Mais non - odparła. - Tylko wtedy, kiedy musi... - Musi co? - Patsy patrzyła na nią zwężonymi oczami. - Nic takiego. Ja... Nie, nie wiem, gdzie jest. To do niego niepodobne tak znikać, nie zostawiając żadnej wiadomości. Patsy nie mogła dłużej naciskać, bo dostała wiadomość o przybyciu hrabiny, ale postanowiła wrócić do tej sprawy zaraz po spotkaniu. Z radości, że la Comtesse jest już w biurze, a nie w łóżku Franka, chwyciła wszystkie potrzebne materiały i pobiegła do windy. Chciała osobiście powitać hrabinę i jej ekipę, nieobecność Franka nie zmieniła jej postanowienia. Po drodze słyszała gwar wielu głosów. Madame le Directeur szuka Franka i nie może go znaleźć. Jest wściekła, zepsuje prezentację i wkrótce przejdzie do historii. Zastąpi ją Frank. Kiedy winda zjechała do holu, Patsy szybko się otrząsnęła i spojrzała na recepcjonistkę, która lekkim ruchem głowy wskazała jej gościa. Była to niewysoka, niezwykle elegancka starsza pani, ubrana w futrzaną etołę i granatowy kostium, której fotografię Patsy widziała na stronie internetowej. Jak widać, założyciela firmy nadal żyje. Ze skrywanym uczuciem ulgi Patsy uśmiechnęła się promiennie i podeszła do niej. - Madame la Comtesse - powiedziała, mając nadzieję, że to właściwa forma. Była wściekła na siebie, że tego nie sprawdziła. - Dziękuję, że przybyła pani na nasze spotkanie. Miło mi panią poznać.
Jasnoniebieskie oczy starszej pani przypominały oczy ptaka, były uważne, bystre, a przy tym dość przyjacielskie. - Moja droga - odrzekła, ujmując rękę Patsy w obie dłonie mnie też jest miło. Bardzo spodobały mi się produkty, które nam wysłaliście. Naszej radzie nadzorczej również. Mam nadzieję, że będziemy razem robić interesy. - Czy jeszcze czekamy na kogoś? - spytała Patsy. Spodziewała się przynajmniej obecności menedżera do spraw marketingu, a raczej całego zespołu doradców. . - Nie, Frank zadzwonił do mnie rano i prosił, żebym przyszła sama. Patsy była zdumiona. - Pani z nim rozmawiała dzisiaj rano? - spytała bez zastanowienia. Hrabina skinęła głową, a Patsy wydawało się, ze się uśmiechnęła, i to był cios. Czyżby sprawdziło się jedno z jej najgorszych podejrzeń i Frank spędził noc z tą kościstą staruszką? Czy w ten sposób rozwija biznes. Jednak szybko odrzuciła to absurdalne podejrzenie. - Nie wspominał, czy dołączy do nas? Hrabina uniosła swoje cienkie, wyskubane brwi. - Nie ma go tu jeszcze? Nie dziwię się, ale możemy zaczynać bez niego, prawda? -Nie... Tak, oczywiście, że tak. Dlaczego starsza pani nie była zdziwiona? Skąd wiedziała, co się dzieje, skoro Patsy nie miała o tym pojęcia? - Drugie piętro - powiedziała do strażnika, który czekał, by sprowadzić windę, i po chwili prowadziła
już gościa do małej, lecz świetnie wyposażonej sali konferencyjnej, z zaciemnionymi oknami. - Mogę wziąć pani etolę? - spytała, choć nie miała ochoty dotykać skóry martwego zwierzęcia, ale to nie był odpowiedni moment na ekologiczne demonstracje. - Nancy poda nam kawę albo, jeśli pani woli, herbatę - powiedziała, wskazując asystentkę od cateringu, która już zdążyła przygotować przekąski i napoje dla dwudziestu osób. Hrabina poprosiła o kawę, usiadła przy stole i obdarzyła Patsy czarującym uśmiechem. - Jestem pewna, że za chwilę pojawi się Frank -oświadczyła Patsy. - Może zaczekamy na niego? Hrabina skinęła głową i przez następnych dziesięć minut rozmawiały o Paryżu, Nowym Jorku i o Claudii, którą, jak się okazało, dobrze znała. - O ile wiem, przyjeżdża do Europy na początku przyszłego miesiąca - powiedziała, odstawiając maleńką filiżankę po kawie na spodek. Patsy skinęła tylko głową. Nie była pewna, czy hrabina wie, że Claudia będzie tu tylko przejazdem w drodze do Szwajcarii na kolejną operację plastyczną. Mogła wiedzieć, ale o takich rzeczach raczej się nie rozmawia. - Zobaczy się z nią pani, kiedy będzie w Paryżu? - zainteresowała się Patsy. - Pani mieszka w jej apartamencie, prawda? - spytała hrabina z porozumiewawczym błyskiem w oku. - W takim razie będę musiała zaprosić ją do siebie. Patsy zrozumiała, że wkroczyła w elitarny świat starych kobiet, i zadała sobie pytanie, jaką rolę w ich buduarach mógł odgrywać Frank. Ta myśl wstrząsnęła nią. Spojrzała na zegarek.
- Może zaczniemy prezentację? - Tak, czemu nie? Chętnie rozmawiam po angielsku, ale gdyby teraz mogła pani przejść na francuski, lepiej bym rozumiała. - Oczywiście. Z chęcią skręciłaby Frankowi kark. Umówili się przecież, że on przejmie inicjatywę, jeśli hrabina będzie wolała rozmawiać po francusku. Nie miała czasu, żeby się przygotować, więc jej tłumaczenie będzie czystą improwizacją. Jeśli starej damie spodoba się prezentacja, którą dla niej przygotowali, będzie to prawdziwy cud. I cud się zdarzył, tyle że w postaci samego Franka, który wpadł do sali, z wczorajszym zarostem na twarzy, w koszuli w psychodeliczne wzory, trzymając w ręce plastikowy kubek mrożonego cappuccino. - Przepraszam za spóźnienie! - wykrzyknął. -Wszystko zabiera tak wiele czasu, a do tego był okropny ruch... Jak się masz, Celinę cherie? Tu es ravissante, comme normale. Pocałował starszą damę w oba policzki i przytrzymał jej dłonie w swoich rękach. Było oczywiste, że dobrze się znają, zwracał się do niej po imieniu, szeptał coś po francusku, co sugerowało, że znają się bardzo dobrze. -Et tu- zwrócił się z czułym uśmiechem do Patsy - tu es enchanteresse. - Mam nadzieję, że nie przerwałem prezentacji. Kontynuuj, proszę. - W istocie - powiedziała Patsy, która z trudnością mogła się pohamować - Madame la Comtesse woli wysłuchać objaśnień po francusku, więc może przejmiesz prowadzenie.
Niech teraz sam z tego wybrnie, pomyślała mściwie. - Mais bien sur - odparł Frank, odstawił kawę i usiadł przy komputerze. Patsy była zdumiona, a także sfrustrowana, kiedy zaczął prezentację w swobodnym i jednocześnie bardzo profesjonalnym stylu, przedstawiając propozycje dla salonów piękności i gabinetów spa hrabiny. Mogłoby się wydawać, że ćwiczył to przez pół nocy, a przecież wysłała mu gotowy materiał zaledwie przed godziną. Po zakończeniu spotkania pełnej ponurych przeczuć Patsy udało się zachować zimną krew przy pożegnaniu z hrabiną, którą Frank odprowadził do czekającej taksówki. Kiedy wrócił do sali konferencyjnej, jej zielone oczy ciskały pioruny. - Co, u diabła, się dzieje? - syknęła. - Gdzie byłeś przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny i dlaczego nie powiedziałeś mi, że tak dobrze znasz hrabinę? - Patriisha - rzucił, rozkładając ręce - nie bądź na mnie zła. Mam poważny kłopot z żoną, więc... - Mówisz poważnie - zaczęła osłupiała ze zdziwienia Patsy że byłeś NN z powodu kłótni z żoną? - wykrzyknęła z wściekłością. - Przepraszam, co to jest NN? - Frank zmarszczył brwi. - To znaczy nieobecny nieusprawiedliwiony, czyli że zniknąłeś z powierzchni ziemi, więc chcę wiedzieć dlaczego. - Mówiłem ci, że mam problemy z żoną... - To nie jest wystarczająca wymówka. Są telefony i komputery. Mogłeś dać mi znać, gdzie jesteś,
i uspokoić mnie, że stawisz się na spotkanie. A może to był tylko taki fortel, postanowiłeś wpaść w ostatniej chwili i ocalić hrabinę przed moim słabym francuskim, żebym wyszła na... - Przestań, Patriisha, proszę. To nie był żaden fortel, tylko mały kryzys, z którym musiałem się uporać. Już minął i wydaje mi się, że bardzo dobrze zaprezentowaliśmy nasze produkty hrabinie, prawda? - Owszem. Ciekawa jestem tylko, jak ci się to udało, skoro końcowy materiał miałeś tylko przez godzinę, a większość opracowałam sama. - Przecież wiele dyskutowaliśmy na temat prezentacji przypomniał jej. - Wysyłając ci moje sugestie, byłem przekonany, że włączysz je do materiału. Kiedy zobaczyłem to, co mi rano przysłałaś, nie było mi trudno, jak wy mówicie, zacząć czarować. - To nie tłumaczy faktu, dlaczego prosiłeś hrabinę, żeby nie zabierała ze sobą doradców. - Patsy nie była do końca przekonana, czy ma mu wierzyć. Frank nie wydawał się speszony. - Stawiając sprawę otwarcie - powiedział - martwiłem się, że jeśli nie dotrę na czas, samodzielny wykład przed grupą Francuzów sprawi ci trudność, szczególnie gdy będziesz musiała mówić po francusku, a podejrzewałem, że la Comtesse o to poprosi. - Kim jesteś dla niej, że tak łatwo zgadza się na twoje prośby? Frank uśmiechnął się tylko. - Proszę cię, Frank, tylko nie mów mi... - Patsy skrzywiła się z niesmakiem - przecież nie możesz. To jest... - Potrzebujesz wiaderka? - spytał.
- Jeśli to, co myślę, jest prawdą, to tak. Roześmiał się głośno. - Miło mi cię zawiadomić, że się mylisz. To prawda, że bardzo dobrze znam Celinę, ale to nie ten rodzaj znajomości, byłoby to obrzydliwe i niestosowne. Patsy zamrugała. - Celinę jest siostrą mojego ojca - wyjaśnił. Miała ochotę go uderzyć, ale zdecydowała się tylko na pogardliwy ton głosu. - La Comtesse du Petits-Louvens jest twoją ciotką? Frank skinął głową. - Nie powiedziałeś mi o tym, bo...? W odpowiedzi wzruszył ramionami. - Wytłumacz mi parę rzeczy, Frank - powiedziała z gniewem. Jeśli teraz nie uzyskam od ciebie odpowiedzi, to porozmawiam z Claudią o wprowadzeniu tu pewnych zmian, a wiesz, co to oznacza. Nie licz na to, że mnie nie poprze, bo dobrze wiesz, że tak będzie. - Proszę cię - odezwał się Frank, robiąc tragiczną minę obiecaj mi, że tego nie zrobisz, dla własnego dobra. Patsy osłupiała. - Claudia jest starą przyjaciółką mojej rodziny -wyjaśnił prawie przepraszającym tonem. Patsy patrzyła na niego, oszołomiona całą tą siatką powiązań. Czuła się zdeprymowana, osaczona, a nawet zdradzona. - Powinnam być zdziwiona - oznajmiła chłodnym tonem - ale z jakiegoś powodu nie jestem. - Myślałem, że Claudia ci o tym mówiła. Jej nieżyjący mąż był partnerem brata Celinę w firmie prawniczej. Teraz tę funkcję sprawuje syn Celinę, mój kuzyn Bertrand.
- Rozumiem. A ty, Frank? Dlaczego nie zajmujesz najważniejszego stanowiska w tej korporacji, choć wszyscy wiemy, że powinieneś? Szczególnie mając takie powiązania dodała z gorzkim sarkazmem. Rozłożył ręce. - Nie wiem, co ci powiedzieć - oznajmił przepraszającym tonem. - Ty bardzo skutecznie prowadzisz tę firmę i chyba wszyscy tak sądzą, a ja jestem bardzo szczęśliwy, że mogę dla ciebie pracować. Patsy pozbierała teczki i zamknęła laptopa przekonana, że niczego już się nie dowie. - Nie byłeś ze mną szczery w sprawie hrabiny -przypomniała mu. - Nie mówiłeś też o swoich bliskich stosunkach z Claudią. Te dwa fakty wystarczą, bym nie mogła mieć do ciebie zaufania, a bez tego moje życie tutaj może stać się bardzo trudne. Chyba powinnam odejść, myślę, że właśnie o to chodzi. Frank był w szoku. - To ostatnia rzecz, jaka mogłaby przyjść mi do głowy zapewnił ją. - Na pewno wiesz, że mam dla ciebie une vraie tendresse, bo nigdy tego nie ukrywałem. - Nie, wykorzystywałeś to, by zrobić ze mnie idiotkę, i muszę przyznać, że osiągnąłeś swój cel. Ale już więcej... - Patriisha - przerwał jej nieoczekiwanie ostro -wysłuchaj mnie, proszę. Podziwiam cię i szanuję, poza innymi uczuciami, o których teraz pewnie nie chciałabyś słyszeć. Nie oznacza to jednak, że przestanę je odczuwać, i nie oznacza też, że pozwolę na to, żebyś źle o mnie myślała. Możesz w pełni liczyć na moją lojalność i poparcie, choć muszę przyznać, że są pewne sprawy, o których trudno mi mówić, ale one nie mają żadnego wpływu na to, kim jestem.
- Nie rozumiem, jak... - Wiem, że miałaś złamane serce - mówił dalej -dlatego jesteś podejrzliwa i nie dowierzasz ludziom, ale nie powinnaś odnosić tego do mnie, bo mnie też ktoś złamał serce. Dobrze wiem, że to bolesne przeżycie, ale nie sprawiło, że boję się ciebie albo życia, które się tak potoczyło. Tym bardziej je teraz cenię. Czasem muszę nałożyć na twarz maskę, by jakoś przeżyć dzień. Ona mnie chroni, kiedy czuję, że się rozklejam, a w dodatku bawi innych. Zostawię cię teraz i pójdę do domu się ogolić. Skłonił się lekko i wyszedł z sali. - Panie doktorze, pana prawnik jest na linii - zawiadomiła Janet przez interkom. - Mam łączyć? - Oczywiście - odparł Alan, odwrócił się od komputera, gdzie studiował przypadki dzieci porzuconych przez rodziców, nacisnął guzik i podniósł słuchawkę. - Cześć, Ken - rzucił z wymuszoną swobodą. - Jak się masz? - Dobrze, jestem trochę przepracowany, ale poza tym nic się nie dzieje. Niestety, mam dla ciebie złe wiadomości. Alan zbladł jak ściana. - Nie mów mi, że Helen chce spełnić swoje groźby powiedział drżącym głosem. - Nie o to mi chodzi, ale widziała wywiad Susannah dla GMTV i co więcej, jej brat też go widział. Zrozpaczony Alan przymknął oczy. Tego się właśnie bał, dlatego był wściekły, kiedy Susannah nie dotrzymała słowa. Co z tego, że teraz wszystko uzgodnili, ten wywiad wyrządził wystarczająco dużą szkodę.
- Rozmawiałeś z którymś z nich? - spytał. - Z bratem, przed dziesięcioma minutami, i nie była to przyjemna rozmowa. Mógłbym się postarać, żeby aresztowano go za próbę szantażu, ale podobnie jak inni zainteresowani chyba nie chcesz korzystać z tej drogi. - Absolutnie nie! - Jesteś teraz w bardzo trudnej sytuacji, gdy już dowiedzieli się o twoim związku z Susannah - dodał Ken po chwili milczenia. Alan spojrzał na raport w komputerze i przymknął oczy. Znalazł się w znacznie trudniejszej sytuacji, niż jego prawnik mógł przypuszczać, ale postanowił jeszcze o tym nie mówić. - Co mam powiedzieć bratu Helen, kiedy oddzwo-ni? - spytał Ken. Alan wziął głęboki oddech i wyłączył monitor komputera. - Spytaj go, czy naprawdę chce to zrobić dzieciom swojej siostry, a jeśli jest na to gotów, to powiedz mu, że ja też. - Domyśli się, że blefujesz. - A jeśli tak nie jest? - Mam nadzieję, że jednak jest - powiedział prawnik. - To musi się kiedyś skończyć, Ken. Nie pozwolę, by Susannah cierpiała przez coś, z czym nie ma nic wspólnego. - Rozumiem cię, ale musisz też pomyśleć o jej córce. To nie jest... - Cały czas o niej myślę - przerwał mu Alan. - Wybacz, ale czeka na mnie pacjent. - Obiecał zatelefonować później i szybko się rozłączył, żeby zadzwonić do Susannah.
- Cześć, kochanie - usłyszał jej wesoły głos. - Czemu zawdzięczam tę przyjemność w samym środku dnia? - Myślałem o tobie i chciałem cię usłyszeć. Co robisz? - Jestem teraz w salonie fryzjerskim, nagrywają mnie na wideo i rozmawiam z tobą. - Pamiętaj, że obiecałaś nie wymieniać nazwisk -przypomniał łagodnie. Choć i tak było już za późno, nie warto zaogniać sytuacji. - Nie martw się, nie zapomniałam. A ty co robisz? - Zastanawiałem się właśnie, czy nie miałabyś ochoty pojechać w ten weekend do Derbyshire, żeby obejrzeć plan filmowy, jeśli nas tam wpuszczą. Moglibyśmy zatrzymać się gdzieś w hotelu, a ty przyjrzałabyś się otoczeniu, w którym spędzisz tak wiele czasu. - To wspaniały pomysł, kochanie, i bardzo bym chciała... Przestańcie nagrywać przez chwilę, dobrze? - powiedziała do kogoś i wróciła do rozmowy. - W sobotę rano mam dwie lekcje jazdy konnej, a po południu przymiarkę kostiumów. W niedzielę najważniejsi członkowie zespołu spotykają się w Savoyu ze scenarzystami i producentami, by rozmawiać o interpretacji postaci. - Rozumiem - mruknął, tłumiąc irytację. - To tylko taka luźna propozycja. - Wspaniały pomysł. Twoje zainteresowanie wiele dla mnie znaczy. - Staram się, ale nie jest to łatwe, jeśli mam cię stracić na cały weekend.
- Wiem, przykro mi. Kiedy zaczną się zdjęcia, wszystko ułoży się zgodnie z harmonogramem. Wtedy będziemy mogli robić plany i je realizować. - Miejmy nadzieję - westchnął Alan. - Nie będę ci już przeszkadzać. Zobaczę cię dziś wieczór? -Jeśli nic się nie zmieni, będę w domu koło siódmej. Po zakończeniu rozmowy siedział bez ruchu, rozmyślając, planując, próbując podjąć decyzję, która mogła kosztować go więcej, niż chciał. W końcu, odsuwając od siebie wszelkie problemy, zadzwonił do Neve. - Cześć, to ja - nagrał się, bo nie odbierała telefonu. - Ciekaw jestem, jakie masz plany na weekend. Mama będzie zajęta, więc pomyślałem, że jeśli jesteś wolna, mógłbym ci pstryknąć parę zdjęć. Włożylibyśmy je w ramki i mama wzięłaby je ze sobą do Derbyshire. Zrobilibyśmy jej niespodziankę, a ja też chciałbym mieć w gabinecie jakieś rodzinne fotki. Zadzwoń, kiedy będziesz mogła. - Odłożył słuchawkę i wrócił do swoich badań nad skutkami krótkotrwałego i długotrwałego porzucenia dziecka przez rodziców. - Rany... - szepnęła zaczerwieniona Neve, kiedy odsłuchiwała wiadomość od Alana. - Co jest? - spytała Sasha, siadając przy stole w jadalni z tacą pełną jedzenia. - On chce mi robić zdjęcia - wyjaśniła Neve, czując, jak przebiega ją dziwny dreszcz. - Jakie zdjęcia? - Nie wiem - odparła Neve. Nie chciała przyznać, że to mają być zdjęcia dla jej matki, bo nie brzmiałoby to tak ekscytująco. Zresztą to mogła być tylko wymówka.
Sasha zaczęła rozmawiać z kimś innym, a Neve siedziała nieruchomo, wpatrzona w swój talerz, czując, jak oblewa ją fala gorąca, kiedy wyobrażała sobie, jakie będzie przyjmować pozy. Będzie pokazywać nogi, kawałek brzucha i dekolt, jak prawdziwa modelka. Zastanawiała się, co zrobi, jeśli on ją poprosi, by zdjęła górę, ale szybko musiała przestać, bo ogień, który poczuła w dole brzucha, sprawił, że zrobiło jej się słabo. - Nie będziesz tego jadła? - spytała Sasha, trzymając widelec nad jej spaghetti bolonese. - Nie. - Neve potrząsnęła głową. - Możesz zjeść, jeśli chcesz. Zadzwoniła do Alana dopiero po paru godzinach, powiedziała, że bardzo chętnie będzie mu pozować. - Kiedy chciałbyś robić mi zdjęcia? - szepnęła nieśmiało do poczty głosowej. - Będę wolna, kiedy tylko zechcesz. Po dziesięciu minutach dostała SMS z pytaniem: Może w sobotę po południu? Rozgorączkowana wystukała Cool i mocno ściskała telefon, jakby chcąc zatrzymać tę wiadomość, choć została już wysłana. W nocy leżała w swoim pokoju, snując plany i wyobrażając sobie różne sytuacje. Była tak podekscytowała, że zakręciło jej się w głowie i zrobiło niedobrze z podniecenia i wstydu. Nie po raz pierwszy dotykała swoich intymnych miejsc, zdarzało się to już wiele razy, ale po raz pierwszy robiła to, myśląc o Alanie. Czuła się potem okropnie, miała chęć wyrywać sobie włosy, drzeć skórę, żeby uwolnić się od wstydu. Jednak rano ogień powrócił, jeszcze silniejszy niż przedtem. Nie śmiała spojrzeć na niego, kiedy
siedzieli przy śniadaniu. Zastanawiała się, ile z tego, co mówiła matka, dociera do niego, bo prawie nic nie docierało do niej. - Jeśli masz wolne popołudnie - usłyszała nagle słowa Alana to powiem ci, co planowaliśmy razem z Neve, i może dołączysz do nas. Zaszokowana i nieszczęśliwa dziewczyna poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, kiedy popatrzyła na Alana, a potem na matkę. - Myślałam, że po południu masz przymiarkę kostiumów powiedziała tępo. - Odwołano ją, zanim zeszłaś na dół - odparła Susannah, potem zwróciła się do Alana. - Cokolwiek to jest, bardzo chętnie się przyłączę. Czy Lola też może? - Oczywiście - roześmiał się. - Zresztą i tak chciałem ją zaprosić. Miałem zamiar zrobić zdjęcia Neve i oprawić je dla ciebie, żebyś mogła je zabrać do Derbyshire. W takim razie proponuję sesję również tobie, Loli oczywiście też... - Ty też koniecznie musisz na nich być! - wykrzyknęła uszczęśliwiona Susannah, obejmując go za szyję. - Tak cię kocham za to, że o tym pomyślałeś. Jesteś niezwykły i wspaniały, ale wiem, że wprawiam w zażenowanie Neve... Nie odchodź, kochanie - prosiła, chwytając córkę za ramię. - Przepraszam, trochę mnie poniosło. - Mam lekcje do odrobienia - burknęła, odtrącając rękę matki. - A co ze śniadaniem? Jeszcze nic nie jadłaś. - Nie chcę śniadania. Zresztą nie jestem pewna, czy mogę wziąć udział w zdjęciach, bo Sasha prosiła, żebym z nią poszła na zakupy.
Po wyjściu córki skonsternowana Susannah odwróciła się do Alana. - Chyba storpedowałam jej plany - powiedziała cicho. Alan skinął głową. - Jeśli nie zejdzie za piętnaście minut, to wejdę na górę i porozmawiam z nią. Neve nie pokazała się, więc wszedł na górę i zastukał do jej drzwi. - To ja - zawołał, kiedy się nie odezwała. - Mogę wejść? Usłyszał przytłumiony szelest i ciche zezwolenie. Zobaczył, że siedzi na łóżku i poprawia włosy. Nie odwróciła się do niego, ale było oczywiste, że płakała. Nic nie powiedział, tylko wziął krzesło i usiadł naprzeciwko niej. - Przykro mi, że zmieniły się plany na dzisiejsze popołudnie zaczął, usiłując zajrzeć jej w twarz. - W porządku. Nic się nie stało. - Neve wzruszyła ramionami. - Myślę, że byłoby to specjalne wydarzenie, gdybyśmy mogli być sami - zauważył cichym głosem. - Ale będą jeszcze inne okazje. Przełknęła ślinę, jej policzki gorzały czerwienią. - Możemy wtedy zrobić sobie sesję zdjęciową, pójść na spacer albo po prostu zostać w domu - planował. - Chciałabyś? Uniosła głowę, ale nie spojrzała na niego. - A ty? - Bardzo bym chciał - szepnął, ujął jej dłoń i przytrzymał w swoich rękach. Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, potem podniosła na niego oczy.
- Czy zasługuję na uśmiech? - spytał. Na wargach Neve pojawił się lekki uśmiech, choć wcale nie miała takiego zamiaru. - Już lepiej - ucieszył się. - Buźka? Neve zaczerwieniła się jeszcze bardziej, serce jej skoczyło do gardła. Czy myślał o takim pocałunku jak przedtem? Albo... Spojrzała na jego wargi i zakręciło się jej w głowie. - Może chciałabyś, żebym ja ciebie pocałował? -spytał łagodnie. Opuściła wzrok, zachłysnęła się i skinęła głową. Nie ruszyła się z miejsca, a on wychylił się do przodu. Jego ciepłe, lekko rozchylone wargi spoczęły na jej ustach. - Czy teraz lepiej? Z trudem przełknęła ślinę. Alan wstał i położył jej rękę na karku. - Zawsze mogę cię pocałować, kiedy tylko zechcesz powiedział - ale to musi pozostać naszą tajemnicą. Okej? Spojrzała na niego, a kiedy się uśmiechnął, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi i z radości, i z trwogi. - Okej - powtórzyła. Po wyjściu Alana nie ruszyła się z miejsca. Nadal czuła dotyk jego warg na swoich ustach i gwałtowne bicie serca, które z każdą chwilą stawało się głośniejsze, tak że po chwili nie czuła i nie słyszała niczego innego. Wydarzyło się coś bardzo złego, nie wiedziała, czy ma krzyczeć, płakać, czy skulić się na łóżku i umrzeć.
Rozdział siedemnasty Trudno było uwierzyć, że dzień wyjazdu do Derbyshire nadejdzie tak szybko. Po miesiącu ciągłego szumu medialnego widzowie i czytelnicy gazet znali Susannah tak dobrze, jak ona sama. Rozpoznawano ją, gdziekolwiek się znalazła, prawie każdego dnia pojawiała się na łamach gazet, pism ilustrowanych albo w telewizji. - To zadziwiające - mówiła do Patsy, kiedy trzymając się pod ręce, szły przez park w dzień poprzedzający jej wyjazd - czasem mam ochotę się uszczypnąć, żeby uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, a czasem wydaje mi się, że wszystko się zaraz zawali. - Nie martw się, nic ci już nie grozi - uspokoiła ją Patsy. - Wolałabym zacząć pracę spokojnie, bez tego wielkiego szumu, bo gdyby coś poszło nie tak... - Susannah z trudem opanowała drżenie - ale teraz jest już za późno. W poniedziałek rozpoczynamy zdjęcia, a dwa tygodnie później widzowie będą mogli sami się przekonać, o co było tyle krzyku. Jestem tym przerażona, bo po takim wstępie nie sposób spełnić sztucznie rozbudzonych oczekiwań.
- Jak ci się podoba scenariusz? - spytała rozbawiona Patsy, bo przebiegający obok młody człowiek na widok Susannah omal nie wpadł na latarnię. - Odpowiedź na to pytanie zmienia się z minuty na minutę przyznała - co jest efektem napięcia. Występuję we wszystkich sześciu pierwszych epizodach. Mam fantastyczne, ale także ryzykowne sceny. Jeszcze nie mówiłam Alanowi, że w jednej z nich uwodzę dwóch sędziów z lokalnych zawodów, żeby zapewnić Silverowi kwalifikację do konkursu na Konia Roku. - Uwodzisz ich jednocześnie czy pojedynczo? - Nie przeraź się, ale jednocześnie. Nawet rzucam monetę, który będzie pierwszy. - O Boże! Co za kobieta! - wykrzyknęła Patsy. - Jest przebiegła, niesłychanie ambitna i opętana seksem. To jej główne cechy. - Ale na castingu nie patrzyli na ciebie pod tym kątem? - Nie, ona jest moim przeciwieństwem, dlatego też cudownie będzie zagrać taką rolę. Odtworzę jej wredny charakter, choć ma także pewne pozytywne cechy, a przynajmniej jedną, uwielbia swojego konia. To mi przypomina, że zwrócił się do mnie „Playboy". Chcieliby mieć na rozkładówce mnie na koniu jako Lady Godivę. - Mogłaś się tego spodziewać. Dużo płacą? - Rzeczywiście, mnóstwo kasy, ale odmówiłam. Nie chcę wchodzić w takie rzeczy. - Czy Alan o tym wie? - Tak, i oczywiście w pełni to aprobuje, chociaż odrzuciłam pokusę zarobienia ogromnych pieniędzy. Natomiast sam zrobił mi trochę śmiałych zdjęć,
z czym było dużo zabawy, zanim je wykasował. Ale dość o mnie. Ostatnio mało ze sobą rozmawiałyśmy, więc chciałabym usłyszeć, co u ciebie. Czy dowiedziałaś się czegoś więcej o arystokratycznych powiązaniach Franka i o tym, kto złamał mu serce? - Domyślam się, że żona - odparła Patsy - ale nie ma kogo o to spytać. - To znaczy, nikogo, kogo chciałabym o to spytać, z wyjątkiem Claudii. To nie jest rozmowa na telefon, muszę zaczekać, aż pojawi się w Paryżu pod koniec przyszłego tygodnia. Może zdoła mi też wytłumaczyć, skąd Frank wie, że ja też miałam złamane serce. - Na pewno sama mu o tym powiedziała, bo któż by inny? To dobrze, że on wie, tak myślę. W ten sposób może cię lepiej zrozumieć jako człowieka, a nie tylko szefa. Często się z nim widujesz? - Rzadziej niż zwykle, bo oboje dużo podróżowaliśmy, ja byłam w Rzymie, Pradze i Madrycie, a on jeździł po Francji, kontaktując się z miejscowymi handlowcami w sprawie perfekcyjnej obsługi klientów, bo tą metodą chcemy pokonać konkurencję. Mam plan motywacyjny, ale jego wykonalność wymaga jeszcze dopracowania, poza tym zanim go wdrożę, muszę dostać aprobatę Claudii. Nie rozmawiajmy już o tym, powiedz mi raczej coś jeszcze o serialu i o innych członkach ekipy. Jacy oni są? Susannah zrobiła niewyraźny ruch dłonią, comme ci comme qa. - Większość z nich to świetni ludzie - powiedziała. Szczególnie George, ale niektórych trudno mi jeszcze rozgryźć, na przykład Polly Grace, która ma grać Penelope. Nienawidzimy się na ekranie i obawiam się,
że to uczucie przeniesie się poza plan, bo ona uważa, że zabrałam rolę Marianne jednej z jej najlepszych przyjaciółek, dla której, jak wszyscy wiedzieli, została napisana. - Naprawdę? Mnie się wydaje, że po prostu zazdrości ci lepszej roli. Widziałaś się z Michaelem Grafto-nem od tamtego lunchu? - Tylko raz, na koktajlu w zeszłym tygodniu, ale było tam pełno ludzi, a ja byłam jedną z atrakcji wieczoru, więc zdołaliśmy się tylko przywitać. Pewnie zobaczę się z nim jutro na spotkaniu przedzdjęciowym. - Czy Alan zawiezie cię do Derbyshire? - Nie. Podczas tego weekendu będzie tylko zespół aktorski, ekipa techniczna i ludzie związani z produkcją. Mamy zakwaterować się i poznać plan filmowy. Może uda mu się wpaść w tygodniu i zostać na jedną noc, byłoby wspaniale. A ja mam wspólny domek, zgadnij z kim, z Polly Grace. - To może być zabawne - roześmiała się Patsy. -Nie da się z kimś zamienić? - W zasadzie mogę, ale jeśli to zrobię, to jeszcze bardziej ją wkurzę. Ona występuje w niewielu scenach, więc nie będzie tam ani często, ani długo. - To już lepiej. A co z Neve? Na myśl o szalejącej w twoim domu burzy hormonów czuję, że sama dostaję pryszczy. To stwierdzenie rozbawiło Susannah. - Wydaje mi się - powiedziała - że dość dobrze sobie z tym radzi, choć czasem jest przygnębiona, kłótliwa i niemiła dla mnie. Alan świetnie sobie z nią radzi. Tłumaczy mi, że jej przywiązanie do niego i nagłe zmiany nastrojów to nie tylko kwestia wieku, ale
także reakcja na porzucenie przez ojca... A jeśli chodzi o Duncana, to przed kilkoma dniami dał o sobie znać, chciał wiedzieć, czy zgodzę się sprzedać dom, skoro teraz dobrze mi się powodzi. - Powiedziałaś mu, że dom jest wynajęty, więc tymczasem może o tym zapomnieć? - Coś w tym rodzaju. Oświadczyłam, że podzielę się z nim pieniędzmi za wynajem, jeśli on zwróci mi swoją część trzyletnich spłat kredytu hipotecznego. Nie był tym zachwycony, jak łatwo sobie wyobrazić, ale przypomniałam mu, że tylko w ten sposób może dostać połowę pieniędzy ze sprzedaży domu, więc nie upierał się dłużej. - Pytał o Neve? - Tak. Chciał dostać numer jej komórki, ale nie mogłam mu go dać bez jej zezwolenia, a Neve twardo się temu sprzeciwiła i nie pozwoliła mi tego zrobić, w żadnych okolicznościach. - Co na to Alan? - Ze to przykre, ale nie zaskakujące. Uważa, że z czasem na pewno zmieni zdanie, ale teraz nie trzeba jej do niczego zmuszać, przynajmniej dopóki nie przyzwyczai się do moich ciągłych nieobecności. - To wydaje mi się słuszne. Tak więc wreszcie wszystko dobrze się układa. Susannah uśmiechnęła się, czując, jak oblewa ją fala szczęścia. - Nie kuśmy losu, ale to prawda, że jest dobrze. Natomiast ty wydajesz się przygnębiona. - Ja? - wykrzyknęła zdumiona Patsy. - Ze mną wszystko w porządku. Dlaczego tak uważasz? - Nie jesteś tak wesoła i ożywiona jak zwykle.
- Pewnie dlatego, że pracuję od rana do wieczora. Poza tym muszę przyznać, że nie jest mi łatwo w biurze, gdzie trudno dogadać się z innymi. Mój wrodzony urok zawsze działał cuda, ale jeszcze nigdy nie spotkałam się z takimi różnicami obyczajowymi jak teraz. I to zdarzyło się nie w Australii, ale we Francji, która jest tak blisko, jakby tuż za progiem... - Patsy ciężko westchnęła. - Wydaje mi się, że nie myślimy podobnie, nie mówiąc już o zachowaniu, ale te różnice są tak subtelne, że przeważnie trudno wyrazić je słowami. - Masz już dość Paryża? - Nie tyle Paryża, ile niektórych moich kolegów. Teraz, kiedy jestem pozbawiona wsparcia Franka, moje śmiałe próby integracji przypominają rysowanie liter na piasku; zanim skończę, już zmiata je kolejna fala uprzedzeń, niechęci, cokolwiek mają w rozkładzie dnia. -Jesteś szefem. Może mogłabyś się przenieść do innego europejskiego miasta, na przykład do Londynu? - Claudia się na to nie zgodzi. - Patsy potrząsnęła głową. Chce podbić Francję, a do tej pory jeszcze się to nie udało. Ja też tak łatwo się nie poddam. Popatrz - dodała z wymuszonym uśmiechem - jak miło, że tu jesteśmy. Pamiętasz, że kiedy byłyśmy dziećmi, wyprawa do parku Clapham Commons była wielką przygodą? Wydawało się nam, że to bardzo daleko od naszego osiedla. - To prawda. A jak przyjeżdżał tu cyrk, traktowałyśmy to jak prawdziwą podróż. Przez kilka dni nie mogłyśmy zasnąć, a ty rozchorowałaś się kiedyś z emocji. Patsy roześmiała się na to wspomnienie.
- Ciekawa jestem - powiedziała - czy ten park jest wciąż interesujący dla dzieci. Dla nas był magicznym królestwem. Nie trzeba nam było Harry'ego Pottera ani Władcy Pierścieni. Wystarczał nam cyrk na Clapham Common. A teraz Susannah wkracza do magicznego królestwa, i to w realu. - Ale przedtem będzie kolacja, na którą zaprosił nas Alan oznajmiła Susannah, ściskając rękę przyjaciółki. - Tak się cieszę, że udało ci się przyjechać. Jak powiedziała Lola, kiedy tu jesteś, rodzina jest w komplecie. - To miło z jej strony. Ale jutro znów się rozjeżdżamy. Myślała o wyjeździe Susannah, a także o swoim powrocie do Paryża i o Franku, zastanawiając się, czy będzie w poniedziałek w biurze. - Na szczęście - stwierdziła Susannah - bez względu na to, gdzie jesteśmy i co robimy, zawsze będą nas łączyć jakieś niewidzialne nici. - I tylko one się liczą - dodała Patsy. Słysząc ponury ton przyjaciółki, Susannah roześmiała się głośno. -Jasne! - powiedziała. - Ale ty, Pats, powinnaś się pogodzić z tym, że zakochałaś się we Fronku. Jeśli dłużej będziesz temu zaprzeczać, wpadniesz w depresję i zamartwisz się na śmierć. - To nie depresja - gorąco zaprotestowała Patsy -tylko desperacja, bo ja naprawdę go nie znoszę, ale nie potrafię przestać o nim myśleć. - Zalazł ci za skórę, przyznaj - śmiała się Susannah, którą ubawiły perypetie przyjaciółki - więc kiedy się pozbierasz, natychmiast do mnie zadzwoń, bo
chcę poznać wszystkie szczegóły. I nie udawaj, że nie pamiętasz, co się wydarzyło. - Przysięgam, że niczego nie udawałam. Tamte godziny mam wymazane z pamięci, a jego to bawi. Tak przypuszczam, choć nie wiem na pewno, bo rzadko go teraz widuję i jestem wściekła, że mnie to dręczy. Susannah westchnęła i mocniej przycisnęła rękę Patsy. - Miłość nigdy nie jest łatwa, prawda? - spytała. - W moim przypadku zdecydowanie nie - odparowała Pats ale ponieważ nie kocham się we Franku, więc nie ma sprawy. To chyba też nie odnosi się do ciebie i Alana. Chyba że mówimy o Michaelu. Susannah obrzuciła ją zdumionym spojrzeniem. - Miałam na myśli Franka - zapewniła. - Bez względu na to, co o nim mówisz, jak tylko będę mogła, przyjadę do Paryża, chcę go poznać. - Dobrze, ale zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam najpierw przyjechać do Derbyshire, żeby ocalić cię przed spłonięciem w ogniu płomiennego romansu. - Z Michaelem? - spytała Susannah, unosząc brwi. - Jeśli tak to ujmujesz - dodała z łobuzerskim błyskiem w oku - to nic innego mi nie pozostaje, jak pójść za ciosem. Roześmiały się i przyspieszyły kroku, bo Neve, Alan i Lola czekali na nich w domu z aperitifem. Potem miała przyjechać taksówka, żeby zawieźć wszystkich do restauracji.
- Zdrowie Susannah - wzniósł toast Alan, a wszyscy mu wtórowali. - Niech jej blask nie gaśnie i niech króluje nam jak najdłużej dodała Patsy. - Pats, ten toast jest ekstra - zauważyła Neve. - Zawsze byłam w tym dobra - skomentowała Patsy. - I nie tylko w tym - dodała Susannah i wszyscy się roześmieli. Susannah wyglądała rewelacyjnie. Miała na sobie czarno-srebrną obcisłą suknię, która eksponowała jej zgrabną sylwetkę, a błyszczące blond włosy opadały luźno na ramiona. Choć dopiero co przyszli, kelner i jeden z gości już prosili ją o autografy. Alan potraktował to jako naruszenie prywatności, Lola była podekscytowana, a Neve pękała z dumy, że siedzi przy stoliku ze sławną osobą, nawet jeśli to tylko jej matka. - Może teraz złożymy zamówienie - zasugerował Alan - a potem będziemy dalej popijać szampana. Zaraz po odejściu kelnera sygnał komórki Patsy dał znać o nadejściu SMS-a, co wywołało ogólne niezadowolenie. - Wyłącz komórkę - powiedziała Neve. - To nie pora na sprawy służbowe. - Może to Fronk - zasugerowała Susannah. - Jeśli tak - wtrąciła Neve - to czy możemy przeczytać? - To nie może być on - orzekła Patsy, otwierając wiadomość. Jest teraz w Tulonie. - No tak, na końcu świata, gdzie nie działają telefony oświadczyła Neve. - Powiedz, co napisał? - To nie od niego - broniła się zarumieniona Patsy.
- Kłamczucha! - roześmiała się Susannah. - Po twojej minie widzę, że od niego. - To prawda, ale nie pozwolę wam tego czytać. - To nie w porządku! - zawołała Neve. - Ja bym ci pokazała SMS od każdego z moich chłopaków. - Każdego z... - zainteresowała się Lola. - Ilu ich masz? - Pod dostatkiem - odparła zaczerwieniona dziewczyna, nieśmiało zerkając na Alana. - To znaczy zbyt wielu - stwierdził z udawaną surowością. - Tak czy inaczej, ja bym ci pokazała - upierała się Neve. - Daj telefon, Pats. - Nie ma mowy - odparowała Patsy. Wyłączyła telefon, schowała go do torebki, którą zamknęła na suwak. - O czym mówiliśmy? - spytała z uśmiechem. - To chyba była dobra wiadomość - szepnęła Susannah do córki. - Też tak myślę - odparła Neve. - Udaje, że nic ją to nie obchodzi, ale widać wyraźnie, jak... - Przestańcie - poprosiła Patsy. - Alanie, czy nie masz żadnej władzy nad tymi kobietami? - Co za głupie pytanie. - Alan rozłożył ręce. - Popatrz na nie. Jak mógłbym mieć nad nimi władzę? Choć w swojej królewskiej łaskawości pozwalają mi czasami myśleć, że mam. - Kiedy nam to odpowiada - potwierdziła Neve i natychmiast zaczerwieniła się ze wstydu. - Wiesz co, mamo - dodała szybko opowiedz nam, co wydarzy się jutro. Wiem, że o dziesiątej rano przyjeżdża po ciebie taksówka. Czy jesteś już spakowana? Mam nadzieję, że niczego mi nie podebrałaś, bo jeśli tak...
- Możesz być spokojna. Twoje ciuchy są bezpieczne. - To dobrze. Więc taksówka wiezie cię do Hyde Parku, gdzie przesiadasz się do autobusu... - Luksusowego autokaru - skorygowała Susannah. - .. .który zawiezie cię, i Bóg jeden wie kogo jeszcze, do Derbyshire. - I czterdziestu członków ekipy filmowej - podpowiedziała jej Susannah. - Potem rozlokują nas w kwaterach, które, jak mnie zapewniano, są położone w tej samej dolinie i w niedużej odległości od planu. - Wykupili całą dolinę? - spytała Patsy, na której ta wiadomość zrobiła wielkie wrażenie. - Raczej wynajęli od miejscowych rolników czy też od właściciela ziemskiego. Jest tam ogromny dwór, stajnie, stodoły, dużo pojedynczych domków, ujeżdżalnie i padoki, a Park Narodowy Peak District znajduje się tuż za rogiem. Wszyscy już tam byli, a ja zobaczę to jutro po raz pierwszy, bo nie miałam czasu z powodu kampanii promocyjnej. Polly, która na pewno nie stanie się moją przyjaciółką, zdążyła mnie poinformować, że już zakwaterowała się w naszym wspólnym domku, w sypialni z łazienką. Ma nadzieję, że nie mam nic przeciwko temu, bo ona często wstaje w nocy. - Ciekawe dlaczego - mruknęła Patsy. - Jeśli będzie źle cię traktowała - odezwała się Neve przypilnuj, żeby jej to nie uszło na sucho. Ty jesteś gwiazdą i myślę, że mogłabyś spowodować, żeby ją wyrzucili. - Władza już mi uderzyła do głowy - zażartowała Susannah.
- Mówię poważnie - upierała się Neve. - Na pewno mogłabyś. Przecież sam Michael Grafton wybrał cię do głównej roli, a to coś znaczy. - On był tylko jedną z wielu osób, które miały na to wpływ powiedziała Susannah, niepewnie rzucając spojrzenie na Alana. Decydujący głos miała Marlene Wyndham. - Ja uważam - oznajmił Alan - że będzie ci o wiele łatwiej dogadać się z mężczyznami niż z kobietami. Ale jeśli podejmiesz dodatkowy wysiłek, by zaprzyjaźnić się z kobietami, na pewno odniesiesz zwycięstwo. - Powiedział przywódca - roześmiała się Patsy. - To tylko przyjacielska rada - stwierdził Alan. - Mama da sobie radę, wspaniale dogaduje się z ludźmi zapewniła Neve. - Ma to po Loli. - A po kim by innym? - spytała Lola. - Ja też mogłam kiedyś zostać gwiazdą telewizji, kiedy jeszcze miałam co pokazać, ale nikt nie potrafił wymyślić godnych mnie odważnych scen. - Nie mów o tym! - wykrzyknęła Neve. - Alan nie może znieść myśli, że mama będzie grać sceny miłosne, nie mam racji? zaatakowała Alana. - Wolałbym, żeby odgrywała je ze mną - odparł. Patsy przysłuchiwała się pozornie żartobliwej rozmowie, wyczuwając ukryte napięcie. A może jej się zdawało? SMS od Franka wyprowadził ją z równowagi, więc mogła być nieobiektywna, jednak czuła, że coś wisi w powietrzu. Po pewnym czasie, kiedy wypiła więcej szampana, postanowiła nie doszukiwać się podtekstów, które były zapewne wytworem jej wyobraźni. Wszyscy wydawali się zadowoleni, ona też robiła, co
mogła. Dopiero kiedy położyła się na nowym dużym łóżku w pokoju gościnnym, mogła zrzucić maskę. Michelle i ja w Marsylii, od poniedziałku do środy, potem w Bordeaux do piątku. Więc w czwartek nie będę na spotkaniu marketingowym. Wyślę mejla z dokładną trasą podróży. F. Jedzie zatem do Marsylii z Michelle Maurice, dyrektorką działu kosmetyków upiększających dla pań, a Patsy trudno było wyobrazić sobie osobę bardziej niż Michelle pasującą do swojego stanowiska. Była olśniewającą kopią młodej Catherine Deneuve, tyle że z ciemnymi włosami, a jej figura powalała mężczyzn na kolana. Dopiero niedawno Patsy zauważyła, że Frank i Michelle utrzymują przyjacielskie stosunki, zresztą może zawsze byli sobie bliscy, ale wcześniej jej to nie interesowało. Teraz była przekonana, że mają romans, choć Michelle była żoną wziętego adwokata, o którego sukcesach słyszała nawet Patsy. Uzyskała te wiadomości z akt personalnych Michelle, które przeglądała wraz z teczkami innych osób w celu ustalenia wysokości premii. Dokumenty zwróciła już do kadr, pozostało jej tylko przedyskutować z Frankiem propozycje podwyżek. Ciekawa była, jak podejdzie do kwestii nagrody dla swojej kochanki, jeśli rzeczywiście była jego kochanką, a co do tego Patsy miała coraz mniej wątpliwości. Twierdzenie, że w ogóle ją to nie ciekawi, byłoby śmieszne, ponieważ stale o tym myślała. Wyobrażała ich sobie w miłosnym uścisku i ten obraz był nie do zniesienia. Miała ochotę krzyczeć w proteście przeciwko wytworom własnej wyobraźni.
Wstała z łóżka i zeszła na dół, żeby zrobić sobie herbaty. Zdziwiła się, widząc światło w salonie. Siedziała tam Susannah, skulona w kącie kanapy, ze scenariuszem na kolanach. - Cześć - szepnęła Susannah. - Nie możesz zasnąć? Patsy potrząsnęła głową i usiadła obok niej. - Ja też nie - przyznała Susannah - więc postanowiłam powtórzyć rolę. Czy to ten SMS? - spytała po chwili. - Czy napisał coś... - Wszystko w porządku - przerwała jej Patsy. - Zawiadomił mnie tylko, że w przyszłym tygodniu będzie w Marsylii i Bordeaux. - Czy to jakiś problem? - Nie - odparła Patsy, wzięła scenariusz i zaczęła go przeglądać, ale szybko oddała z powrotem. - Wszystko się zmienia - cicho powiedziała. - Zaczyna się nowe, szczególnie dla ciebie. - Dla ciebie też. Pracujesz w Paryżu dopiero od kilku miesięcy. - Ale to twoje życie w niewyobrażalny sposób ruszyło do przodu. Masz Alana, ten dom, stajesz się sławna, ale największą zmianą będzie to, co wydarzy się w Derbyshire. - Wiem - odparła Susannah. - Dlatego nie mogę spać. Ta zmiana śmiertelnie mnie przeraża, ale za nic w świecie bym się nie wycofała. - To będzie wspaniałe przeżycie. Ciesz się nim i nie zapominaj o swoich przyjaciołach. - O nich nigdy nie zapomnę - powiedziała z przekonaniem Susannah.
Rozdział osiemnasty Centrum Jazdy Konnej Larkspur było położone w ogromnej, szerokiej dolinie, ostro wyrzeźbionej wśród trawiastych wzgórz. Leżące dokoła pola, lasy, pagórki i strumienie, a nawet przytulona do zbocza mała wioska zostały wydzierżawione przez firmę producencką Michaela Graftona. Było tam jeszcze kilka samotnie stojących chat, stodół, szop, stajni i różnych innych budynków. W samym sercu doliny królował XVII-wieczny dwór, który za dnia miał być domem serialowej rodziny, a w nocy służyć jako hotel dla ważnych członków ekipy. Choć Susannah oglądała już zdjęcia tego imponującego budynku i czytała o nim w ulotkach, widok wzbijających się ku niebu wieżyczek i obrośniętych bluszczem murów zaparł jej dech w piersiach. Kiedy autokar zjeżdżał do doliny, czuła się tak rozemocjonowana i upojona czarem tego magicznego krajobrazu, że nie była w stanie głośno wyrazić swojego podziwu, w przeciwieństwie do innych pasażerów. Jeśli w całej Anglii istniało coś piękniejszego niż te pagórki i pokryte wrzosowiskami wzgórza, ona tego
nie widziała. Nawet owego pochmurnego dnia, kiedy urzekające kolory wczesnego lata przesłaniała siąpiąca mżawka, Susannah była zauroczona widokami. Przy końcu wąskiej, krętej drogi autokar zatrzymał się przed barierką i zanim kierowca otworzył drzwi, Susannah po raz pierwszy zobaczyła domek, w którym miała mieszkać razem z Polly Grace. Miał taki sam staroświecki urok jak na oglądanych przez nią fotografiach, na jego ścianach wiła się glicynia, dach był pokryty nową strzechą. Dokoła domku był mały ogródek, którego granice wyznaczał gęsty żywopłot, a przy domu odkryty taras. Autokar ruszył dalej wysadzaną brzozami drogą, ponieważ wszyscy, zaraz po przyjeździe, mieli się stawić w biurach produkcji. Mijali pastwiska i ujeżdżalnie, przyczepy do przewozu koni, potem dotarli do ogromnej kamiennej stodoły, w której znajdowały się biura i magazyn rekwizytów. Z tyłu stała mniejsza stodoła, za którą rozpościerał się duży parking zastawiony dźwigami, ciężarówkami, wózkami widłowymi i innymi maszynami. Przejechali przez wysypane żwirem podwórze stajni, po którym kręcili się masztalerze i stajenni. Jeden jechał kłusem w stronę maneżu, dwaj inni wracali z końmi do stajni. Wszystkie konie, jakie widziała Susannah, były kasztanowate, nie zauważyła wśród nich Silvera i nie mogła się już doczekać, kiedy go zobaczy, tak jak nie mogła się doczekać rozpoczęcia zdjęć. Kiedy autokar dojechał na miejsce, czekali już tam specjaliści od wizerunku, Harvey i Jayna. Zaprowadzili przyjezdnych do kuchni, gdzie przygotowano dla nich kanapki i gorące napoje. W otoczonej kamiennymi ścianami kuchni stały kredensy z czarnego dębu,
potężny stary piec i półki pełne różnych naczyń. To miejsce, podobnie jak część domu, miało służyć jako plan filmowy. Kiedy będzie wykorzystywane na potrzeby filmu, posiłki dla ekipy będą przygotowywane w nieco dalej położonej stodole. Wszyscy pili herbatę i jedli kanapki, a Susannah i George Bremell, który również był tu po raz pierwszy, wyszli na zewnątrz. - To wszystko jest niesłychane, prawda? - szepnęła, kiedy szli w stronę odkrytej ujeżdżalni, na której masztalerz układał konia do jazdy wierzchem. - Nigdy czegoś podobnego nie widziałem - odparł, a jego pomarszczona twarz wyrażała prawdziwy zachwyt. - Swoją drogą to nieco przytłaczające - dodał. Doszli do ogrodzenia i oparli się na nim. - Jak się czujesz przed jutrzejszym dniem? - spytał. Susannah wdychała wspaniały, energetyzujący zapach wiejskiego powietrza z domieszką końskiego potu. - Mogę już zaczynać. A ty? - Ja też. Jeśli znajdziemy czas, to chętnie powtórzyłbym nasze kwestie. - To świetny pomysł - podchwyciła Susannah, która poczuła się wzruszona i zaszczycona taką propozycją od znanego aktora. Gdzie mieszkasz? - Chyba tutaj, w głównym budynku, a ty w domku razem z pannicą Grace? Spojrzała na niego z uśmiechem. Odpowiedział wymownym ruchem brwi, a ona zrozumiała, że ma w nim przyjaciela, może nawet sojusznika. - Hej, wy! - usłyszeli wołanie Harveya. - Robimy obchód domu. Przyjdziecie?
Susannah przyjęła ofiarowane jej przez George'a ramię, a kiedy dołączyli do grupy w głównym holu, panna Grace obrzuciła ją złośliwym spojrzeniem. Ściany holu udekorowane były starymi gobelinami, wypchanymi głowami zwierząt i innymi trofeami, które wydały jej się makabryczne. Na klatce schodowej wisiała ogromna kolekcja portretów rodzinnych. Najpierw oprowadzono ich po salonie, pokoju dziennym, bibliotece oraz ogromnym gabinecie, a kiedy wchodzili na schody, Susannah na jednym z portretów ujrzała własną twarz. Patrząc na siebie, jako członka innej rodziny uwiecznionego na portrecie, o którego istnieniu nie miała nawet pojęcia, doznała dziwnego, niepokojącego uczucia. Najwyraźniej obraz został namalowany na podstawie fotografii, ale czuła się tak, jakby miała sobowtóra, który ją obserwuje. Sypialnia pana domu, należąca do niej i do Georgia! a raczej do Mariannę i Jerome'a, była bardzo wysoka, miała wykuszowe okno z widokiem na stajnie oraz ogromne łoże z baldachimem, którego wielki zagłówek pokryty był wizerunkami gargulców i gryfów. Był to jedyny pokój na piętrze, który miał służyć jako plan filmowy. Inne pomieszczenia zajmowali producenci, dyrektorzy i scenografowie oraz George, dla którego zarezerwowano ładny apartament. Pozostały jeszcze stajnie, ale one interesowały tylko Susannah. Niektórzy już je widzieli, a inni chcieli odpocząć w swoich kwaterach przed wieczornym spotkaniem powitalnym. Susannah szła z Jayną w stronę stajni, ciesząc się stukaniem kopyt na bruku i parsknięciami koni. Czuła zapach obornika, zwierząt i siana i wdychała go
z przyjemnością. Chociaż brakowało jej jeszcze umiejętności jeździeckich, pozwalających sprostać roli, ze wszystkich nowych doświadczeń, jakie miała w ciągu ostatnich dwóch tygodni, najbardziej ekscytujące okazało się to, że zdołała dosiąść zwierzęcia, które było od niej wyższe. Potrafiła zapomnieć o swoich lękach i poczuć więź z wierzchowcem. Gdyby czas jej na to pozwolił, wzięłaby więcej lekcji, nie tylko ze względu na rolę, ale dla własnej przyjemności, bo pokochała jazdę konną. - Josie jest gdzieś w pobliżu - powiedziała Jayna, kiedy weszły do ogromnych stajni. - Zajmuje się Silverem i bardzo chce cię poznać. Kiedy przechodziły przez stajnie, wszyscy pracownicy podchodzili do Susannah, by ją powitać uściskiem dłoni. Ci ludzie również będą brać udział w serialu i zagrają samych siebie. Byli tak mili i zadowoleni z poznania jej, że poczuła się jak prawdziwa monarchini. Ale kiedy weszły do dużej stajni na tyłach budynku - tak jak mówił Michael Grafton - odniosła wrażenie, że znajduje się w obecności prawdziwego członka królewskiej rodziny. - O Boże - szepnęła, podnosząc dłoń do ust, kiedy najwspanialszy koń, jakiego mogła sobie wyobrazić, został wyprowadzony ze stajni. - Bardzo chciał panią poznać - powiedziała Josie. - Mieliśmy tu sporo zamieszania, prawda staruszku? - dodała, pociągając za linkę. Susannah roześmiała się, kiedy Silver rzucił głową do tyłu, a potem ją opuścił, jakby potwierdzając słowa opiekunki. - Musisz się teraz dobrze zachowywać - ostrzegła konia Josie i pamiętaj, że grasz tylko zwierzę.
Wiem, że uważasz się za prawdziwego przystojniaka, ale główną rolę gra ona. Rozumiesz? Silver zarżał cicho i zbliżył się do Susannah. Uszczęśliwiona tym dowodem sympatii zaczęła go głaskać, potem uniosła głowę, by spojrzeć w jego czujne, ciemne oczy. Koń pozwalał na pieszczoty, a nawet kilka razy potrącił jej rękę, jakby domagając się ich więcej. Taka łaskawość zasługiwała na nagrodę. Josie dała Susannah smakołyk dla Silvera. Kiedy miękkie chrapy konia dotknęły jej otwartej dłoni, przytuliła policzek do jego szyi, wdychała jego zapach i była zdumiona delikatnością jedwabistej sierści. Zachwycona emanującą z niego spokojną siłą miała ochotę zaraz go dosiąść, co Josie natychmiast dostrzegła. - Pani siodło i uzda są już przygotowane. Mogę je zaraz przynieść - zaproponowała. Susannah spojrzała na Jaynę, ale ta pokręciła głową. - Przykro mi - powiedziała - ale nie mamy czasu. Chyba że chce pani wrócić do domku dopiero po spotkaniu. Susannah postanowiła jednak przedtem się odświeżyć, więc jeszcze raz pogłaskała Silvera, który wydawał się zadowolony z pieszczoty, i poszła za Jay-ną do mikrobusu rozwożącego ekipę po terenie. Była zdumiona, a jednocześnie zadowolona, kiedy zobaczyła wysiadającą z niego Polly Grace. - Tu jesteś! - zawołała. - Zostawiam ci domek do dyspozycji. Mam nadzieję, że nie zużyłam całej ciepłej wody - dodała, wykonując gest imitujący strumień wody, i skierowała się do głównego budynku. Susannah rzuciła Jaynie rozbawione spojrzenie, wzięła od niej klucze i wsiadła do mikrobusu.
Domek okazał się równie uroczy w środku, jak na zewnątrz. W małym holu stały wieszaki i półki na buty. Biała poręcz zabezpieczała schody, które ostro skręcały w połowie długości. Jej bagaż został już dowieziony, postanowiła jednak, że zanim zacznie się przebierać, obejrzy parter. Pokój dzienny był większy, niż oczekiwała, miał niski, belkowany sufit i duży kominek, a przy nim zaciszny kącik, na podłodze leżał granatowy dywan, a dokoła mahoniowego stolika do kawy stały duże, pokryte ciemnoczerwoną skórą, fotele. W niewielkiej kuchni stał stół i sporo szafek. Susannah szybko się zorientowała, które szafki Polly zarezerwowała dla siebie, bo przypięła do nich karteczki ze swoim imieniem. Zagwarantowała sobie również oddzielne miejsce w lodówce, zamrażarce i spiżarni. Rozbawiona Susannah zastanawiała się, czy ma też swoją przestrzeń w zmywarce, ale tego już nie sprawdziła. Zatrzymała się przed tablicą z numerami telefonów oraz innymi użytecznymi informacjami na temat okolicy, gdzie znalazła rozkład jazdy pociągów i autobusów. Jak się okazało, Polly zdążyła też podzielić powitalną paczkę z artykułami spożywczymi tak dokładnie, że otworzyła opakowanie herbaty, policzyła torebki i część przeznaczoną dla Susannah położyła na jednej z nieoznakowanych półek. Susannah miała ochotę przekroić na pół jabłka, pomarańcze i banany. Wróciła do holu i zaniosła swoją torbę na piętro. Zobaczyła nazwisko Polly na pierwszych i drugich drzwiach, swoje na trzecich, czwarty pokój nie był zajęty. Susannah była zaintrygowana. Dlaczego Polly zajęła dwa pokoje, kiedy przedtem mówiła, że bierze
sypialnię z łazienką? Postanowiła to sprawdzić. Okazało się, że łazienka przy sypialni była wyposażona tylko w prysznic, a główna sypialnia miała łazienkę z wanną i prysznicem. Było oczywiste, że konkurentka zrezygnowała z pokoju z prysznicem na rzecz w pełni wyposażonej łazienki. Czwarte drzwi prowadziły do schowka z pościelą, skąd, jak stwierdziła Susannah, patrząc na spis przedmiotów, Polly zabrała trzy dodatkowe poduszki, kołdrę i cztery prześcieradła. Na nieoznakowanej półce leżało tylko jedno prześcieradło, powłoczka na poduszkę i niebieska narzuta. Susannah zajrzała do dużej łazienki i policzyła rolki papieru toaletowego, a potem poszła do swojej łazienki, gdzie było ich o połowę mniej - coraz bardziej ją to śmieszyło. Polly zmagazynowała także większość mydeł i szamponów, jak również wszystkie środki czystości. Kiedy Susannah usłyszała dzwonek komórki, pobiegła do swojej przytulnej sypialni, w której oknach wisiały jasnofioletowe zasłony. - Cześć - usłyszała głos Alana. - Możesz rozmawiać? Co słychać? - Mogę, zadzwoniłeś w dobrym momencie - powiedziała, podchodząc do okna. - To miejsce... Sama nie wiem, jak je opisać. Krajobraz jest oszałamiający... Właśnie weszłam do czarującego domku, ale zaczynam się obawiać, że rano obudzę się przepiłowana na pół. -Co? - Nawet mnie nie pytaj - roześmiała się, bo szkoda jej było czasu na rozmowę o Polly. - Widziałam Silvera i od razu się w nim zakochałam. Jest doskonały, czego zresztą należało się spodziewać, sądząc po
liczbie nagród, jakie zdobył. Nie mogę doczekać się jutra, kiedy go dosiądę. - Dziwnie się czuję, wyobrażając sobie ciebie w miejscu, którego nie znam. Chyba niezbyt mi się to podoba. - Poczujesz się lepiej, kiedy je poznasz. Miejmy nadzieję, że uda ci się przyjechać w tym tygodniu - mówiła Susannah, wyciągając z torby oprawione w ramki zdjęcia, które Alan zrobił jej i Neve. - Cieszę się, że Neve zdecydowała się jednak pojechać z nami tego dnia, kiedy robiłeś zdjęcia. Ślicznie na nich wygląda. - Ty też. - Wszyscy ładnie wyglądamy. - Uśmiechnęła się, patrząc na fotografię całej ich trójki. Ustawiła ją przy łóżku, a inne zaniosła na komodę. - Z tymi zdjęciami czuję się trochę jak w domu, ale nie wiem, czy uda mi się zasnąć samej. - Też się tego boję. Już tęsknię za tobą jak wariat. Przypomnij mi, kiedy wracasz, gdybym nie mógł przyjechać do ciebie w tygodniu. - W piątek wieczór, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Kończę o piątej i powinnam zdążyć na pociąg o szóstej. - To znaczy, że będziesz w Londynie koło ósmej, a w domu najpóźniej o dziewiątej. Na pewno nie będziesz chciała iść do restauracji, więc przygotuję jakieś specjalne danie. Neve mi pomoże, jeśli będzie chciała. - Może powinniśmy jakoś delikatnie ją namówić, by przenocowała u Loli? - podsunęła Susannah. Wolałaby, żeby córka została w domu, ale była przekonana, że Alan chciałby, żeby byli sami, więc zasugerowała takie rozwiązanie.
- Uważam, że twój pierwszy weekend w domu powinniśmy spędzić wszyscy razem - zaoponował Alan. Odetchnęła z ulgą. - Jak ona się czuje? - spytała. - Odwiozłeś ją już do Loli? - Zaraz ją odwiozę. Teraz jest na górze w swoim pokoju. Może chcesz z nią porozmawiać? - Muszę już iść na spotkanie, zadzwonię do niej później. Uściskaj ją ode mnie. Lolę też. Susannah zapewniła jeszcze Alana, że bardzo za nim tęskni, bardzo go kocha, i zakończyła rozmowę. Kiedy weszła pod prysznic, okazało się, że Polly rzeczywiście zużyła całą gorącą wodę, więc szybko się namydliła, spłukała ledwie letnim strumieniem, zdążyła wyjść z kabiny, zanim woda stała się lodowata. Włożyła białe dżinsy, biały podkoszulek na ramiączkach, związała włosy w koński ogon, przerzuciła przez ramię błyszczący szary szal, a na nogi wsunęła srebrne baletki. Ledwie doszła do bramy, kiedy podniosła się barierka i wjechał czarny mercedes, który zatrzymał się przy niej, opuściło się zaciemnione okno. Uśmiechnęła się radośnie. - Mogę cię podwieźć? - spytał Michael Grafton. - Co za wspaniałe wyczucie czasu - powitała go Susannah, wsiadając do samochodu. Kiedy zapięła pas, samochód ruszył, a Michael słuchał rozbawiony jej pierwszych wrażeń z nowego miejsca. Dopiero kiedy zatrzymali się przed głównym budynkiem, zorientowała się, jak ich wspólny przyjazd zostanie zinterpretowany przez resztę zespołu, i zaczerwieniła się.
- Mógłbym cię pocałować - zachichotał Michael -i wtedy by się zaczęło. Ale postąpię rozsądnie i będę się zachowywać tak, jakby nic się nie działo, bo rzeczywiście nic się nie dzieje. - Mama zadzwoni do ciebie później, po uroczystym spotkaniu powitalnym - oznajmił Alan, wkładając torby Neve do bagażnika. Dziewczyna skinęła głową i dalej rozplątywała przewody do słuchawek swojego iPoda. - Wszystko w porządku? - spytał, obejmując ją ramieniem, kiedy zatrzymała się przy drzwiach auta. Przechyliła głowę, stała sztywno wyprostowana. Nie wiedziała, co chciałaby powiedzieć czy zrobić. Wiedziała tylko, że chce jechać do Loli, choć jednocześnie wcale nie miała na to ochoty. - Będziesz tam tylko do weekendu - powiedział miękko. Zabiorę cię ze szkoły w środę, tak jak się umówiliśmy. - Pojedziesz do Derbyshire? - spytała. - Nie będę miał czasu. - Mama będzie rozczarowana. - Wiem, ale postaram się jej to wynagrodzić. Tymczasem najbardziej troszczę się o ciebie. Powiedz mi, co cię gnębi, bo widzę, że tak jest. Neve wzruszyła ramionami i potrząsnęła głową. - Chciałabyś zostać w domu, o to ci chodzi? Dziewczyna odwróciła się i skierowała wzrok na osiedle. - Wiesz, jaki byłbym szczęśliwy, gdybyś tu została powiedział. - Ale niektórzy niewłaściwie by to interpretowali, choć nie byłoby w tym. nic złego...
Zaczerpnęła powietrza, wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale pogrążona w wewnętrznym chaosie nie znalazła słów. - Chodź - mruknął Alan, mocniej ją przytulając. -Pamiętaj, że Lola dla nas gotuje, więc nie powinniśmy się spóźnić. - Ja naprawdę kocham mamę - powiedziała drżącym głosem, patrząc mu prosto w twarz. - Wiem, że tak. - Pocałował ją w czoło. - Oboje ją kochamy. Mam też nadzieję, że my dwoje się kochamy - dodał, patrząc na nią wyczekująco. - Tak - szepnęła i czując, że się czerwieni, szybko wsiadła do samochodu. Nie chciała, żeby myślał, że czeka na pocałunek, choć tak było, ale czy na pewno o to jej chodziło? I tak nie mógł jej pocałować na środku ulicy. Główny budynek, kiedy weszli tam z Michaelem, był bardziej zatłoczony, niż Susannah się spodziewała. Ludzie siedzieli na krzesłach i szafkach z segregatorami albo opierali się o biurka, inni usiedli na podłodze. Michael został przy drzwiach i zaczął rozmawiać z jednym z dyrektorów, a Susannah przemknęła przez tłum i dotarła do drewnianej ławy, na której George Bremell zostawił dla niej miejsce. - Co za wejście - szepnął, kiedy usiadła obok niego. - Czysty przypadek - odrzekła. - Powiedz to swojej współlokatorce. Idąc za jego wzrokiem, Susannah ujrzała Polly Grace, która patrzyła na nią znacząco, a jej ładna twarz miała pogardliwy wyraz.
Uśmiechnęła się do niej, ale Polly nie odpowiedziała uśmiechem. Szepnęła coś do siedzącej obok aktorki, która obrzuciła Susannah szybkim spojrzeniem i nachyliła się do Polly. George roześmiał się, Susannah mu wtórowała, choć była wyprowadzona z równowagi. Po chwili ktoś zaczął walić w biurko, żądając ciszy. Kiedy ucichły rozmowy, wszyscy zwrócili oczy na miejsca w górze sali, zarezerwowane dla najważniejszych członków zespołu. Michael Grafton usiadł w niewielkim oddaleniu od innych producentów, dyrektorów, scenarzystów i od Marlenę Wyndham. Był dobrze widoczny, ale miejsce, jakie zajął, wskazywało na to, że nie będzie stałym uczestnikiem produkcji. Filigranowa Marlenę Wyndham odważnie weszła na podest z mikrofonem, który dla niej przygotowano. Sprawdziła, czy wszystko działa, i rozpoczęła przemówienie. - Na początku chciałabym powitać wszystkich obecnych i podziękować tym, którzy przybyli, choć jutro nie mają zdjęć. Dzięki temu możemy wspólnie świętować ten ważny moment. Przerwała na chwilę, by przeczekać oklaski, do których hasło dał jeden z menedżerów produkcji. - Nie będę długo mówić, ale uważam, że powinniśmy załatwić najważniejsze kwestie. Z góry przepraszam tych, którzy już to słyszeli, ale lepiej, żebyście wysłuchali tego dwa razy niż wcale. Rozejrzała się po sali, jakby w poszukiwaniu oponentów, ale najwidoczniej nikogo takiego nie znalazła, bo zaczęła mówić dalej. - Poznaliście już dwóch naszych producentów, Alexa i Gilliana. Gillian będzie kierował czerwoną
jednostką, a Alex niebieską. Planujemy kręcenie po dwa epizody, podczas gdy osiem innych będzie wtedy na różnych etapach przed produkcją i po niej. Tymi sprawami zajmą się specjaliści od logistyki, a my będziemy stosować się do ich poleceń. Dzięki temu wszystko powinno działać jak w zegarku. Jeśli ktoś będzie potrzebować wolnego dnia w innym terminie, niż ma w grafiku, zawsze może zwrócić się z prośbą, z pewnością zostanie ona rozpatrzona. Chcę jednak podkreślić, że choć rozumiem, iż wasze prawdziwe życie toczy się poza Larkspur, to kiedy jesteście tutaj, wyznacza je grafik serialu. Jeśli nie będziemy go przestrzegać, wpadniemy w kłopoty. Proszę więc, żebyście dobrze przemyśleli ewentualną potrzebę zmian w grafiku, zastanowili się, czy jest to dla was naprawdę ważnie i jak dotknie resztę zespołu. Choroby dzieci, takie jak odra, grypa, kłopoty żołądkowe i tym podobne, wizyty u lekarza i dentysty, uroczystości rodzinne, a nawet zaproszenia do talk-show czy inne tego rodzaju zajęcia nie są wystarczającym powodem, by zmieniać grafik. Larkspur musi być dla was priorytetem, w innym wypadku będziecie musieli opuścić zespół. Marlene ponownie rozejrzała się po sali, obrzucając zebranych znaczącym spojrzeniem, zanim znów podjęła temat. - Jeśli chodzi o kwestię zakwaterowania - kontynuowała - jeśli ktoś chciałby zmienić swoje obecne lokum, to musi zwrócić się do Nadii Wilson, która gdzieś tu jest... O tam, podnieś rękę... Nadia, jako menedżer do spraw administracyjnych, jest odpowiedzialna za wszystkie sprawy związane z zakwaterowaniem. Kieruje grupą techników domowych, jak ich
nazywa, którzy zajmą się praniem pościeli i ręczników, ale nie osobistych rzeczy, oraz sprzątaniem pokoi. Jednak te osoby nie będą waszymi kucharzami, szoferami ani też nie będą robić dla was zakupów. Jeśli chcielibyście, aby któraś z nich wykonywała dla was dodatkowe czynności, musicie sami to załatwić i zapłacić. Jeśli chodzi o pieniądze, to w głównym budynku jest kasa, ale tylko na użytek produkcji. Jeśli ktoś będzie potrzebować gotówki, to w Matlock są banki i bankomaty czynne dwadzieścia cztery godziny na dobę. Marlenę rzuciła okiem na swoje notatki, przerzuciła pierwszą stronę na spód i szybko przejrzała kolejną. - Jeśli chodzi o dostęp na plan, to wszystkie te miejsca są pod ochroną i nikt spoza zespołu nie zostanie tam wpuszczony bez odpowiedniego zezwolenia, które można będzie otrzymać w biurze prasowym. Jeśli ktoś z waszych przyjaciół lub dalszej rodziny chciałby was odwiedzić, nie przyprowadzajcie ich bez zezwolenia, bo zostaną wyprowadzeni poza granice doliny. Możecie się śmiać - powiedziała, kiedy rozległy się chichoty - ale taka sytuacja byłaby bardzo żenująca zarówno dla was, jak i dla waszych gości, więc miejcie to na uwadze. - Następna kwestia dotyczy aktorów, a przede wszystkim Susannah. Korespondencją od fanów będzie się zajmować Cordelia, która jest także naszą telefonistką. Gdzie jesteś, Cordelio? - Ładna, pulchna dziewczyna wstała i pomachała dłonią. - Ma już zapas fotografii z autografami i będziemy go dalej uzupełniać. Jak mi się wydaje, Susannah ma sesję fotograficzną z Silverem w środę po południu. - Jayna skinęła
głową, a Marlenę mówiła dalej. - Gdyby ktoś chciał sam zajmować się korespondencją od fanów, bardzo proszę, ale jeśli cokolwiek was zaniepokoi, wyda się choćby troszkę podejrzane albo będzie zawierać zakamuflowane groźby, proszę to natychmiast przekazać Nadii albo jednemu z producentów, albo mnie. Większość listów tego typu okazuje się nieszkodliwa, ale w sprawach osobistego bezpieczeństwa nigdy dość ostrożności. Ponownie spojrzała w swoje notatki. - Na koniec krótko o demokracji, dyplomacji i oddaniu sprawie. Po pierwsze, o ile wiem, każdy z obecnych jest członkiem odpowiedniego związku zawodowego, a jeśli tak nie jest, to nie ma tu dla was miejsca. Po drugie, będziemy wszyscy bardzo blisko siebie, więc należy się powstrzymać od jakichkolwiek kłótni. Po trzecie, nie będę tolerować zaangażowania w serial mniejszego niż sto procent. Zainwestowaliśmy w was i teraz oczekujemy, że wy zrobicie to samo dla nas. Zawsze znajdzie się coś, z czym nie będziecie się zgadzać, co może się wam wydać niesprawiedliwe, co was będzie denerwować. Jeśli tak będzie, to moje drzwi są dla was otwarte, podobnie jak Alexa i Gilliana. Ostrzegam, że jeśli ktoś zwierzy się ze swoich zastrzeżeń prasie, zanim przyjdzie z tym do nas, jego kontrakt zostanie odpowiednio potraktowany. Musimy wszyscy trzymać się razem, a wierzę, że to możliwe. Proszę was, by drobne niesnaski nie doprowadziły do sytuacji, która fatalnie odbije się na nas wszystkich. Marlenę jeszcze raz popatrzyła w swoje notatki, po czym zwróciła się do Michaela Graftona, którego
słów Susannah nie zdołała usłyszeć, i wróciła do mikrofonu. - Michael przypomniał mi, że zmieniło się miejsce pokazu dwóch pierwszych epizodów serialu. Odbędzie się tutaj, a nie w Londynie. Dla wielu osób będzie to dzień pracy, niech więc prasa przyjedzie do was, a nie odwrotnie. Kiedy wszyscy zaaprobowali tę zmianę, Marlenę zeszła z podestu i oddała mikrofon Michaelowi. W sali zapanowała cisza. - Marlenę wszystko już powiedziała - zaczął - więc mnie pozostało tylko wyrazić naszą wspólną nadzieję, że stworzymy serial, z którego będziemy bardzo dumni. Prace przygotowawcze zostały zakończone, teraz od was zależy, by Larkspur stał się cenionym, czasem szokującym, serialem rozrywkowym. Uśmiechnął się, a Susannah czuła, jak wzrasta jej uwielbienie dla tego mężczyzny. - Witajcie, moje gratulacje i dzięki za przybycie. Wydaje mi się, że w małej stodole będą serwować drinki. Powiedziano mi, że są... - Darmowe - powiedział do mikrofonu jeden z menedżerów ale tylko dzisiaj. Potem będziecie je kupować, i to bez żadnych zniżek. Pół godziny później Susannah stała w gęstym tłumie, z pełnym kieliszkiem szampana w jednej ręce i z ledwie napoczętym kurczakiem w cieście francuskim w drugiej. Była szczęśliwa. Wszyscy byli dla niej mili i przyjacielscy, jakby od dawna ją znali, panowała prawdziwie koleżeńska atmosfera. Wroga postawa Polly nie miała już znaczenia, to powinno minąć, poza tym trudno przypuszczać, że wszyscy ją polubią, to byłoby oszukiwanie samej siebie lub wręcz arogancja.
Zauważyła, że obserwuje ją Michael Grafton, więc uśmiechnęła się i uniosła swój kieliszek, a on zrobił to samo. Nagle ogarnął ją tak wielki niepokój przed jutrzejszym dniem, że inne sprawy stały się nieważne. Podszedł do niej Michael. - Dobrze się czujesz? - spytał. - Jesteś bardzo blada. - To nerwy - odparła. - Cieszę się, że moja scena nie będzie kręcona jako pierwsza, bo pewnie trudno mi będzie zasnąć. - Wiem, że pierwsza ma być scena z twoją dublerką, która będzie galopować na Silverze - powiedział z uśmiechem, a Susannah skinęła głową. -Ja też będę filmowana w planie ogólnym, choć nie w galopie roześmiała się - a także w średnim i bliskim. - Jestem przekonany, że oboje zrobicie duże wrażenie zauważył, jakby już to widział oczami wyobraźni. Postanowiła nie mówić mu, że proponowano jej zdjęcia w roli Lady Godivy. - Będziesz jutro na planie? - zmieniła temat. - Nie. Mam w Londynie spotkanie, ale wieczorem dostanę kopie robocze. Susannah skinęła głową, upiła łyk szampana i natychmiast zrobiło się jej niedobrze. - To minie - pocieszył ją, rozumiejąc, co się z nią dzieje. Wszystko będzie dobrze. - Mam nadzieję, że masz rację. - Zdobyła się na uśmiech. - Wiem, że tak jest. - Michael zmarszczył brwi. -Wrócę tu w piątek. - Może poszlibyśmy na kolację, jeśli będziesz na miejscu. Opowiesz mi, jak ci minął pierwszy tydzień.
Choć byłaby szczęśliwa, mogąc przyjąć to zaproszenie, wiedziała jednak, jak okropnie czułby się Alan, gdyby nie dotrzymała obietnicy przyjazdu, a zwłaszcza z takiego powodu. - Innego dnia byłabym zachwycona twoim zaproszeniem zapewniła Michaela - ale po całym tygodniu nieobecności czeka na mnie rodzina. Jednak gdyby coś się zmieniło i miałabym zdjęcia w sobotę, to... - Zobaczymy - powiedział i lekko uścisnąwszy jej dłoń, wmieszał się w tłum. Susannah nie wiedziała, jak zdoła dotrwać do końca przyjęcia, nie okazując, jak potwornie jest przerażona.
Rozdział dziewiętnasty Następnego ranka punktualnie o ósmej rano Susannah wsiadła do czekającego na nią przed domkiem mikrobusu, który miał ją zawieźć do Centrum. W samochodzie nie było innych pasażerów, ponieważ dublerzy i ekipa techniczna rozpoczęli pracę o szóstej, a w pierwszej filmowanej dziś scenie grali tylko ona i George Bremell. Polly chyba jeszcze spała. Nie dawała znaku życia, kiedy Susannah szykowała się do wyjścia, co się świetnie składało. Była tak zdenerwowana, że nie zdołałaby zamienić nawet kilku słów z kimś, kto jej wyraźnie nie znosił. Polly i tak się pewnie niedługo pokaże, bo wszyscy chcieli być obecni podczas filmowania pierwszej sceny, sceny galopu. Wtedy Susannah będzie już w kostiumie i pełnym makijażu gotowa przejąć konia od dublerki. Kierowca relacjonował prognozę pogody, a ona przez okno mikrobusu patrzyła na dolinę i zastanawiała się, czy będą mogli kręcić przy tak gęstej mgle. - Kiedy przed godziną wiozłem Jane, panią reżyser - mówił kierowca - była zachwycona. Mówiła, że
marzyła o takiej pogodzie, bo chce, żeby Mariannę wyłoniła się konno właśnie z mgły. Martwiła się tylko deszczem, ale według lokalnej prognozy zacznie padać dopiero koło południa. Jesteśmy na miejscu -dodał, podjeżdżając pod stajnie. Carrie już czeka. - Dzień dobry - zawołała rumiana dziewczyna o kręconych włosach i otworzyła dla Susannah drzwi samochodu. - Jestem Carrie, trzecia asystentka niebieskiej jednostki, zaprowadzę panią prosto do garderoby, będzie mogła się pani tam rozejrzeć, potem wrócę i pójdziemy do charakteryzatora. Jane prosiła, żeby powitać panią w jej imieniu i spytać, czy czegoś pani nie potrzebuje albo może ma dodatkowe pytania. W takim wypadku porozumiemy się z nią przez walkie-talkie albo zadzwonimy na komórkę. Wysiadając z samochodu, Susannah poczuła wilgoć w powietrzu. Carrie, którą od razu polubiła, zaprowadziła ją do nowego budynku za głównym domem. Susannah nie była jeszcze w garderobach i zdziwiła się, że jej pokój jest tak przytulny. Zobaczyła narożną kanapę, szklany stolik, ładny orientalny dywan, ekran plazmowy na całą ścianę i wiele wieszaków z kostiumami. - Pani strój jeździecki Becky zabrała do prasowania poinformowała ją Carrie. - Zaraz tu przyjdzie i pomoże się pani ubrać. Zawiadomię ją, że pani już przyjechała. W termosach są herbata i kawa. Jeśli chciałaby pani dostać pełne śniadanie, to wszystko jest przygotowane w sali obok. Na wspomnienie śniadania Susannah dostała mdłości. - Gdzie jest łazienka? - spytała słabym głosem.
- Tutaj - powiedziała Carrie, odsuwając wieszak z kostiumami. - Jest umywalka, prysznic i toaleta. Teraz panią zostawię i wrócę za dwadzieścia minut. Po wyjściu dziewczyny Susannah poczuła się lepiej i podeszła do dużego, punktowo oświetlonego lustra. Patrzyła na siebie ze wzrastającym niepokojem, bo wyglądała tak, jakby była na granicy załamania nerwowego. Jednak szybko się pozbierała. Zrobi wszystko co w jej mocy, by nie zawieść oczekiwań. Zastanawiała się jednocześnie, co ona robi w tej garderobie. To wszystko ją przerastało. Nigdy dotąd nie grała tak dużej roli, nigdy też nie musiała czuć się odpowiedzialna za sukces całego przedsięwzięcia. Nie mogła się też nadziwić, dlaczego dopiero teraz zdała sobie sprawę z ogromu tej odpowiedzialności. Dlaczego wcześniej nie pomyślała o tym, w jak wielkim wydarzeniu ma wziąć udział. Mogłaby się do tego przygotować, uzbroić wewnętrznie i opanować techniki radzenia sobie ze stresem. Kiedy zadzwoniła komórka, wyjęła ją z torby i odebrała, bo wyświetlił się numer Neve. - Cześć, mamo! Jak leci? Coś już robiłaś? - Nie, jeszcze jestem w garderobie. Mam nerwy w strzępach i nie wiem, jak się pozbierać. - Weź głęboki oddech i pomyśl o Anglii. Susannah roześmiała się nagle. - Właśnie tego potrzebowałam, by znów stanąć na nogi. Dziękuję ci, kochanie. - Nie ma problemu. To darmowa konsultacja. Ale poważnie, wszystko będzie w porządku, kiedy zaczniesz grać. Trzymam za ciebie kciuki, wszyscy trzymamy. Teraz Lola chce z tobą rozmawiać.
Uszczęśliwiona telefonem od rodziny Susannah zaczęła się powoli rozbierać. - Nie wyprawiaj głupstw - usłyszała głos ciotki. -Natychmiast przestań się denerwować i pamiętaj, że jesteś utalentowaną aktorką, którą wybrano do tej roli, bo wszyscy wiedzieli, że sobie z nią poradzi. - Dziękuję ci - odparła Susannah. - Miałam niemiłe pięć minut, ale już mi to przechodzi. Lepiej bym się czuła, gdybym coś zjadła, ale na samą myśl o jedzeniu robi mi się niedobrze. - Poczujesz się inaczej, kiedy wszystko się zacznie. Najgorsze są przygotowania. Ale czas już zakończyć rozmowę. Chciałyśmy tylko powiedzieć, że cię kochamy i życzymy ci szczęścia, choć nie wiem, czy wolno tak mówić. Ale „połam nogi" jakoś mi nie pasuje, zwłaszcza że będziesz jeździć konno. Susannah roześmiała się, zapewniła ciotkę, że życzenia były w porządku, i obiecała zadzwonić, gdy zakończy pracę. Włożyła przygotowaną dla niej bieliznę i skarpetki. Po paru minutach garderobiana Becky przyniosła pięknie skrojony fraczek, beżowe bryczesy, białą koszulę, toczek, jedwabny krawat w kropki, buty i palcat. Mariannę lubiła eleganckie stroje jeździeckie. Ledwie Becky zdążyła założyć jej paski na buty, wróciła Carrie i oznajmiła, że przyszedł już czas na makijaż. Na strój jeździecki narzucono kitel i charakteryzator Ricky zabrał się do pracy. Zwinął włosy Susannah w kok i okrył go czarną siatką z cekinami. Potem na jej twarz położył podkład, lekko przyprószył pudrem, pomalował rzęsy tuszem, zrobił jej kreski na powiekach, różem podkreślił kości policzkowe i ostrą czerwienią pomalował wargi.
- Ostatnie poprawki zrobimy później, kiedy będą zbliżenia oznajmił. - Wyglądasz wspaniałe - powiedział George Bremell, wychodząc ze swojej garderoby. - Miejmy nadzieję, że nie będzie padać i zdążymy wszystko nagrać. Byłoby fatalnie, gdyby deszcz miał nam przeszkodzić. Zanim Susannah zdążyła odpowiedzieć, dopadła ją Carrie. - Dżip już czeka na panią - poinformowała. - O Boże - wyjąkała Susannah, przyciskając dłoń do ust. - Czy mogłabym jeszcze...? - spytała, patrząc znacząco na Carrie. - Możesz pójść tam - wtrącił George, ratując sytuację. Pobiegła we wskazanym przez niego kierunku. W samą porę, a przynajmniej tak się jej wydawało, pochyliła się nad umywalką. Nie miała jednak czym wymiotować. Była po prostu przerażona. Kiedy dotarła na miejsce, na szczycie pagórka, gdzie stało już wiele samochodów, nieoczekiwanie poczuła, że ogarnia ją dziwny spokój. Jakby jakaś cząstka jej osobowości wyzwoliła się z przerażenia, które towarzyszyło jej przez cały poranek. Ta cząstka wykazywała pewność siebie, czego wyrazem było zewnętrzne opanowanie, choć wciąż odczuwała wewnętrzne drżenie. Mgła nadal wisiała nad wierzchołkami drzew i powietrze było bardzo wilgotne. Ricky uznał, że galop dublerki do pierwszego ujęcia Susannah powinna oglądać z samochodu. - Wszyscy są w autobusie z cateringiem - wyjaśnił George i podał jej ramię.
Poprowadził ją do autobusu, w którym zgromadzili się już inni członkowie zespołu, by obejrzeć pierwsze ujęcie pierwszego epizodu. Choć z autobusu był bezpośredni widok na plan i Susannah miała miejsce przy oknie, jeszcze niewiele było widać. Wózki z kamerami ustawiono równoległe do trasy galopu, a stojąca w sporej odległości garstka ludzi była, z powodu mgły, ledwie widoczna. Wreszcie głos z walkie-talkie obwieścił, że zaczynają ujęcie. W autobusie rozległ się gwar, wszyscy byli podnieceni i wstrzymując oddech, wsłuchiwali się w instrukcje. - Wszystko w porządku, Bridget? - spytał ktoś. -Jesteś tam? - Tak. Jestem gotowa. Silver też - nadeszła odpowiedź. Bridget była jej dublerką, więc Susannah czuła takie napięcie, jakby sama siedziała na grzbiecie Silvera. Dziewczyna czekała gdzieś w lesie, za drzewami, zasłonięta przez mgłę, by po rozgrzewce Silvera rozpocząć szalony galop, wpaść w tym tempie przed kamery i wprawić w zachwyt widzów. Susannah bardzo chciałaby zrobić to sama, ale nie pozwalały jej brak doświadczenia i polisa ubezpieczeniowa. - Słuchajcie - rozległ się głos Jane, która mówiła do operatorów kamery - filmujcie ją cały czas w planie ogólnym. Tom, jeśli ci się uda zrobić zbliżenie wyrzucających ziemię kopyt, na zawsze zostaniesz moim faworytem. - To brzmi zachęcająco. - Zaczynamy - usłyszeli inny głos. - Scena pierwsza, ujęcie pierwsze.
Susannah poczuła się nagle dumna i szczęśliwa. Spełniło się jej marzenie, została częścią tego magicznego świata. A fakt, że grała główną rolę, przekraczał jej najśmielsze marzenia. Akcja! Przez kilka pierwszych chwil nic się nie działo, a kiedy pojawił się Silver w pełnym galopie, kamery ruszyły. Amazonka, ubrana w strój taki sam, jak ten, który miała na sobie Susannah, jechała w półsiadzie, przenosząc ciężar ciała do przodu. Oboje z koniem wyglądali wspaniale. Silver był obdarzony gracją konia sportowego i dostojeństwem arabskiego ogiera czystej krwi. Wszyscy zamilkli z podziwu, a rytm ich serc był zgodny z odgłosem kopyt. Stop! Bridget powoli zatrzymała konia, który zaczął rzucać łbem, jakby niezadowolony z postoju. - Już wiem, że naprawdę jestem zakochana -stwierdziła Susannah, wywołując uśmiechy na wszystkich twarzach z wyjątkiem Polly, która powiedziała coś do swojego sąsiada i nie raczyła nawet rzucić okiem na rywalkę. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, lunął ulewny deszcz. W autobusie rozległy się okrzyki protestu. - Nie uda się im już niczego nakręcić - orzekła z przekonaniem Polly, nie kryjąc zadowolenia, że debiut Susannah zostanie opóźniony. - Nie zrobią nawet dubla - zauważył ktoś inny. - Powinniśmy wrócić do Centrum - dodała Polly. - Tutaj tylko tracimy czas. Susannah zrozpaczona, że jej start przed kamerą ulega nieprzewidzianej zwłoce, spojrzała z nadzieją
na George'a, ale on zrobił tylko grymas świadczący o tym, że musi zgodzić się z ogólną opinią, choć wolałby, żeby było inaczej. - Bridget, możesz już oprowadzać Silvera, a potem zabrać go do stajni - zawołał pierwszy asystent przez walkie-talkie. - Czy ktoś wie, gdzie jest Susannah? - W autobusie z cateringiem - odpowiedziała Carrie. - Powiedz jej, żeby tam została. Jedzie do niej Jane. George też tam jest? -Tak. Po chwili do autobusu wskoczyła Carrie. - Już o tym wiemy - poinformował ją George. Carrie pokazała mu uniesione kciuki i wyskoczyła z autobusu, kierując się ku stajniom. - Cholerny deszcz - mruknęła Jane, wsiadając do autobusu i ściągając kaptur - chcę trochę poczekać, może przestanie. Czy ktoś może mi nalać kawy i dać kawałek bułki? Umieram z głodu. Reżyserów tu nikt nie karmi. - To prawda - dodał pierwszy asystent, wchodząc do środka. Czy moglibyście przejść do drugiego autobusu? Przykro mi, że musicie wyjść na deszcz, ale dzisiaj nie macie zdjęć, tak to wygląda. - Marlene już tu jedzie, a z nią Alex i Gillian -Jane zwróciła się do Susannah i George'a. - Możliwe że będą chcieli filmować was w deszczu. Czy któreś z was ma coś przeciwko temu? Susannah pokręciła głową i zerknęła na partnera. - Czy w ogóle będzie nas widać w takiej ulewie? - spytał. - Nie, ale jeśli deszcz się zmniejszy, to powinno być w porządku, a producenci za nic nie chcą
rozpoczynać tygodnia od opóźnienia. Więc, moi kochani, przygotujcie się na przemoknięcie. Deszcz rzeczywiście był coraz słabszy i wreszcie przestał padać. Susannah włożyła toczek, kiedy Josie przyprowadziła konia. - Gotowa? - spytała Josie z żartobliwym błyskiem w oku. - Ty też jesteś gotów - Susannah zwróciła się do Silvera i delikatnie pogłaskała go po szyi. Koń trącił ją, próbując dosięgnąć pyskiem kieszeni. - Jaki bezczelny - prychnęła Josie. - I, jak widać, przekupny dodała, wręczając Susannah smakołyk. Podstawiono podest do wsiadania i po chwili Susannah siedziała na grzbiecie konia. Popatrzyła w dół na dolinę i przez moment wydawało się jej, że na szczycie pagórka jest tylko ona i jej wierzchowiec. Słyszała głosy ekipy, ale była świadoma tylko ruchów niespokojnie tańczącego pod nią Silvera i czuła, że przeistacza się w Mariannę. Prawdziwa Susannah ustępowała miejsca kobiecie o podłym sercu. Kobiecie, do której należało wszystko, jak sięgnąć okiem, i która rządziła tu żelazną ręką. Spojrzała na George'a, który porozumiewawczo ruszył brwiami. Widziała Jane rozmawiającą z operatorem i Marlenę, która obserwowała ją chłodno i uważnie. Skierowała Silvera w stronę lasu. Zdawała sobie sprawę, że na nią zwrócone są wszystkie oczy, ale już się tym nie przejmowała. Czuła, że wraz z wierzchowcem tworzą harmonijną całość, że ich współpraca opiera się na wzajemnym zaufaniu. Kiedy dojechała
do wyznaczonego punktu, zawróciła konia, który bez najmniejszego oporu wykonywał jej polecenia. Ten manewr trzykrotnie przedtem trenowała i nie miała z nim kłopotów. Stali nieruchomo, czekając na sygnał. Kiedy pierwszy asystent opuścił rękę, Susannah, trzymając luźno wodze, mocniej ścisnęła konia łydkami, Silver ruszył szybkim kłusem. Wiedziała, że niedaleko czeka na nią ekipa. W wyznaczonym miejscu wysoko uniosła głowę i z dumą spojrzała na dolinę, świadoma patrzącego na nią oka kamery. Trudno byłoby sobie wyobrazić bardziej wyniosłą dziedziczkę. Policzyła do trzech i zwróciła się do George'a, obdarzając go pogardliwym spojrzeniem. - Cięcie - krzyknął pierwszy asystent. - Jezus, Maria - mruknął George, żegnając się. -W tym tempie nie wiem, czy dotrwam do czwartego epizodu. Wszyscy się roześmieli, Susannah pogłaskała Silvera, a Josie podała mu smakołyk. Podeszła do nich Jane. - Fantastycznie wyglądasz na koniu - powiedziała. - Ty i Silver zostaniecie gwiazdami serialu. - Jestem na to przygotowana - wesoło zawołała Susannah. Zorientowała się, że wzywa ją Marlenę, więc zeszła z konia i oddała wodze Josie. - Muszę ci pogratulować, że tak szybko nauczyłaś się jeździć konno - odezwała się Marlenę. - To naprawdę imponujące. Wyglądasz, jakbyś robiła to przez całe życie. - Marianne to robiła - przypomniała jej Susannah.
- Rzeczywiście. - Marlenę zdobyła się na uśmiech. - Nie będę ci zabierać więcej czasu, bo jest jeszcze dużo do zrobienia. Ale kiedy skończysz, przyjdź do mojego biura. Wynikła pewna sprawa, o której chcę z tobą porozmawiać. Kiedy skończyły się zdjęcia, Susannah szalała z niepokoju. Fakt, że Marlenę wzywa ją na rozmowę, wyprowadził ją z równowagi. Idąc przez stajenne podwórze, przypomniała sobie pochwały Jane i czuła radość z ukończenia wszystkich przewidzianych na dzisiaj scen, ale to wszystko nie zmniejszało napięcia. Czuła się jak oszustka, której prawdziwa tożsamość zaraz zostanie odkryta, a może po prostu sobie z niej zakpiono, a teraz żarty się skończyły i czas wracać do domu. George przekonywał ją, że wszyscy tak się czuli, kiedy stali u progu sukcesu i nie byli pewni, czy próg ten przekroczą. Kiedy w biurze Marlenę dowiedziała się, po co została wezwana, Susannah patrzyła zdezorientowana na wydruk mejla, który wręczyła jej producentka. Potrzebowała trochę czasu, żeby zrozumieć, co oznaczają wydrukowane słowa. Ostatnia rzecz, której mogłaby się spodziewać. Uważaj na swoją córkę. Nie życzę jej, by spotkało ją to samo, co spotkało moją. - Od kogo to? - wykrztusiła. - Kiedy przyszło? - Podczas weekendu - odparła Marlenę. - A jeśli chodzi o nadawcę, to sama widzisz, że adres to przypadkowy zestaw liter i cyfr. Susannah ze ściśniętym sercem powtórnie czytała tekst.
- Sądzę - powiedziała spokojnie Marlenę - że to ostrzeżenie od kogoś z tej samej branży, kogo dziecko ucierpiało z powodu sławy rodzica. W wywiadach mówiłaś kilkakrotnie o Neve i to wywołało taką reakcję. To się, niestety, zdarza. Dzieciom woda sodowa uderza do głowy, dlatego że ich mama lub tata stają się sławni, zaczynają brać narkotyki albo pakują się w sytuacje, w których, żyjąc w przeciętnych rodzinach, nigdy by się nie znalazły. Takie mejle wysyła też pewien typ ludzi, którzy czują się pominięci i chcą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Przesłaliśmy już kopię do miejscowej policji, to nasze rutynowe działanie. Mogę tylko powiedzieć, że przykro mi, że taka sprawa wynikła na początku pracy. Rozumiem, że nie dostawałaś takich wiadomości na swój adres? Susannah pokręciła głową. - To dobrze. Wydaje się, że nadawca może się z tobą kontaktować jedynie tutaj. Gdybyś coś podobnego znalazła w swojej poczcie, to oczywiście zawiadomisz mnie o tym. - Naturalnie - przyrzekła Susannah. Podziękowała Marlenę, schowała wydruk do kieszeni dżinsów i poszła do swojego domku. Przede wszystkim chciała zadzwonić do Alana i podziękować mu za piękne kwiaty, które znalazła w swojej garderobie, ale też poprosić, by z profesjonalnego punktu widzenia ocenił osobę, która wysłała tego mejla. - Hm - mruknął, kiedy skończyła czytać. - Jestem skłonny zgodzić się z Marlenę, że to ktoś z branży aktorskiej, kogo dziecko zeszło na złą drogę. - Uważasz, że nie ma powodu do zmartwienia? - Nie wydaje mi się. Przeczytaj to jeszcze raz.
- Proszę cię - powiedziała Susannah po odczytaniu mejla - nie mów Neve. Nie powinna o tym wiedzieć. Nie mów też Loli. - Oczywiście, że nie. To nie miałoby sensu. Chyba nie da się stwierdzić, czy to pisał mężczyzna, czy kobieta? - Nie. Dlaczego pytasz? Czy to coś zmienia? - Raczej nie. Płeć rzadko odgrywa rolę w tego rodzaju obsesjach. - A jaki to rodzaj? - Ci ludzie pragną być ważni, ale nie występują ze swoim ostrzeżeniem bezpośrednio i otwarcie, robią to anonimowo. Albo też to ktoś, komu sprawia przyjemność, że może wyprowadzić z równowagi znaną osobę. To daje mu poczucie władzy. Można to tłumaczyć na wiele sposobów, ale kiedy nic nie wiadomo o nadawcy, trudno zrozumieć jego motywy. - Czy myślisz, że taki człowiek może stanowić zagrożenie? - W to wątpię. Ludzie, którzy wysyłają anonimowe listy, przypominają trochę sfrustrowanych animatorów w teatrach lalkowych. Są niewidzialni, ale to oni pociągają za sznurki. - Smutne. - Bardzo smutne, ale nie powinno ci spędzać snu z powiek. Jak widać, policja też nie traktuje tego poważnie, bo się z tobą nie kontaktowali. W mejlu nie było nic złośliwego ani osobistego, więc go zignoruj i powiedz, jak ci minął dzień. Wiem, że byłaś wspaniała. - Powinnam pokonać skromność, ale muszę przyznać, że wszyscy byli ze mnie zadowoleni, a ja, mimo
deszczu, czułam się szczęśliwa. Jednak najbardziej cieszyła mnie jazda na Silverze. To wyjątkowy koń. Gdybym mogła, to znów bym na niego wsiadła, ale tu są bardzo surowe przepisy i nie wolno nam jeździć dla przyjemności. Dlaczego zawsze jakieś przepisy zabraniają robić coś, co sprawia nam radość? Ale co u ciebie? Jak ci minął dzień? - Nie był tak ekscytujący jak twój - odparł oschle Alan - ale trochę się działo. Jedna z pacjentek zaproponowała, żebym zapisał się do jej klubu książki w Wimbledonie, a inny przysłał mi filmik, który nakręcił o sobie i umieścił na YouTube. Susannah roześmiała się serdecznie. - Jestem pewna, że przez twój gabinet przewija się wielu ciekawych ludzi, choć nie możesz o nich opowiadać. Widziałeś się dzisiaj z Neve? - Nie. Gosposia Sashy odebrała je ze szkoły. W środę będzie moja kolej. Teraz jem samotnie kolację przed telewizorem, potem trochę popracuję i pójdę spać. A ty jak spędzisz wieczór? - Chcemy iść do pubu w kilka osób - odpowiedziała, mając nadzieję, że Alan nie będzie miał nic przeciwko temu. - Nic szczególnego. Wolałabym ten czas spędzić z tobą. - Cieszę się, że to mówisz. Umili mi to samotną kolację. Wrócisz w piątek wieczorem? - Wszystko na to wskazuje, ale nie wiadomo, co przyniesie tydzień. Jeśli nadal będzie padać i będziemy mieli opóźnienie, mogę nie zdążyć na wcześniejszy pociąg. - Miejmy nadzieję, że pogoda będzie nam sprzyjać. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że nie tylko ty
dostałaś dzisiaj kwiaty. Ja też dostałem bukiet, od Pats z podziękowaniami za weekend. - Naprawdę? Jak to miło z jej strony, przecież jest bardzo zajęta. Napiszę do niej SMS z podziękowaniem, a jutro postaram się zadzwonić. Przeżywa teraz trudny okres. Muszę kończyć, bo przed wyjściem chcę jeszcze porozmawiać z Neve i z Lolą. Nareszcie jestem głodna, a myślałam, że już nigdy nie będę mogła jeść. - W takim razie bon appetit cherie i szybko wracaj do domu. Po zakończeniu rozmowy Alan siedział, patrząc przed siebie, w głowie kłębiło mu się wiele myśli. Wreszcie podszedł do komputera i napisał mejla do swojego prawnika, zawiadamiając go o otrzymanej przez Susannah wiadomości i prosząc o komentarz. Po półgodzinie zadzwoniła komórka. Ken szybko odebrał mejla. - Nie wygląda na to, by wiadomość pochodziła z tamtego źródła - powiedział prawnik - ale będę to jeszcze sprawdzał. Jeśli okaże się, że jest od twojej żony albo jej brata, to co mam robić? - Jeszcze nie wiem - mruknął Alan. - Porozmawiamy, kiedy poznamy odpowiedź na to pytanie.
Rozdział dwudziesty Co tu robisz? - spytała Patsy, kiedy Frank wszedł do jej biura. Była bardziej szorstka, niż zamierzała. -Dopiero środa, a ty miałeś wrócić w piątek. - Aha - powiedział z zadowoloną miną. - Czy to znaczy, że tęskniłaś za mną? - Nie - odrzekła przeciągle Patsy. - To znaczy tylko, że spodziewałam się ciebie w piątek. Wyciągnął krzesło i usiadł wygodnie. - Tak planowałem, ale bardzo się za tobą stęskniłem, więc Michelle musi radzić sobie sama. - No dobrze. - Patsy skrzyżowała ramiona. - A teraz mów prawdę. Dlaczego wróciłeś wcześniej? - Muszę przyznać, że jesteś wyjątkowo oporna na komplementy - zauważył. - Większość kobiet byłaby szczęśliwa, że ktoś za nimi tęskni. - Przejdź do rzeczy, Frank. Wzruszył ramionami. - Przyjechałem, bo dostałem twojego mejla o budżecie kampanii reklamowej i stwierdziłem, że lepiej będzie wziąć udział w jutrzejszym zebraniu, niż objeżdżać okolice Bordeaux.
- Jestem więc zadowolona, bo bardzo się tutaj przydasz. Mam też zaproszenie do opery na dziś wieczór od pisma „Elle" w podziękowaniu za nasz patronat. Ponieważ jest to wielkie wydarzenie towarzyskie, pomyślałam, że może chciałbyś pójść. Frank był zdumiony i zadowolony. - Z tobą? - Nie. Sam. - To mnie nie interesuje. Dlaczego nie chcesz iść? - Nie lubię opery. - Pójdę, jeśli ty też pójdziesz - oświadczył, krzyżując ramiona. - Nie bądź dziecinny, Frank. To do ciebie nie pasuje. Roześmiał się, a ona spuściła wzrok, bo zbyt jej się wtedy podobał. - Chodź, proszę - powiedział. - Przy mnie polubisz operę. - Może nie chcę polubić... - Patsy zamilkła, wiedząc, że sama zachowuje się dziecinnie. - Dobrze -zgodziła się zdziwiona, że tak szybko skapitulowała. -W jednym z salonów będą podawać drinki. Spotkamy się tam o siódmej. Frank wstał i odsunął krzesło. - Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej. Bądź gotowa, proszę, chyba że będziesz potrzebowała pomocy przy zapinaniu suwaka. - W twoich marzeniach - mruknęła i szybko odwróciła się w stronę komputera, żeby nie dostrzegł jej uśmiechu. Musiała, choć niechętnie, przyznać, że poczuła się o wiele lepiej, kiedy pojawił się w biurze. Akurat
oceniała wyniki działalności pracowników firmy. Ich mistrz, który niespodziewanie wrócił, na pewno stanie w obronie podwładnych. Czy to przypadek, że pojawił się w chwili, kiedy nie szczędziła im słów nagany? Nie miała zamiaru wytykać im błędów w oficjalnym raporcie, chodziło jej tylko o to, żeby wyrzucić z siebie wszystkie pretensje, zanim przejdzie do pozytywnych ocen, na które zresztą żadne z nich nie zasługiwało. Może tą metodą zdobędzie kilku przyjaciół, a może uzyska wpływ, choćby na część zespołu. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że ten sposób myślenia doprowadzi ją do tropienia spisków przy wszystkich możliwych okazjach, więc odrzuciła podejrzenia i pisała dalej. Czy to nie byłoby dziwne, pomyślała, gdyby rzeczywiście polubiła operę... - Zamknij się już - chichotała Neve. - Ja tego nie zrobię. - Dlaczego? - spytała Sasha. - To bardzo łatwe i mogę się założyć, że się uda. Neve potrząsnęła głową. Wpatrywała się w rozłożone na biurku koleżanki otwarte książki szkolne. - Uda się - upierała się Sasha. - Kiedy nas przywiózł, powiedział, że zabierze nas znów w przyszłą środę. Neve nie odezwała się. - Tak było - stwierdziła Sasha. - Musisz tylko spytać, czy możemy u ciebie przenocować, a ja w ostatniej chwili będę „chora", więc pojedziesz sama. To łatwe i pewne. Zadziała.
- Sama nie wiem. - Neve czuła, jak wszystko się w niej skręca. - A jeśli powie: „W takim razie zawiozę cię z powrotem do Sashy albo do Loli"? - No to cię zawiezie. - Przyjaciółka wzruszyła ramionami. Zobaczysz, że na pewno pozwoli ci zostać w domu na noc. Założę się nawet o pieniądze. - Sama nie wiem. To znaczy... - zaczęła Neve drżącym głosem. - Daj spokój, przecież bez przerwy o tym mówisz przypomniała jej Sasha. - Ja ci tylko podpowiadam, jak można to zrobić. - Ja tego naprawdę chcę, ale... - Boisz się, a to normalne - Sasha rozłożyła ręce -ale potem wszystko będzie dobrze. - Nie, nie będzie. - Neve nie podnosiła wzroku. - Dlaczego? - Nie wiem. Po prostu nie będzie. - Kłopot z tobą polega na tym, że wszystko kończy się na gadaniu - stwierdziła Sasha. - To nieprawda! - broniła się Neve. - Tak, to prawda. A co było z Brendonem Draycottem? Mówiłaś, że pójdziesz na całość, i wycofałaś się w ostatniej chwili. - Bo przestał mi się podobać. - Alan też przestał ci się podobać? -Nie. Tylko... -Co? - Nic. - Rób, jak chcesz. Powiedziałam ci, jak się do tego zabrać, ale skoro nie chcesz, twoja sprawa. Nie miej do mnie pretensji, jeśli wszyscy zaczną nazywać cię kusicielką, bo niektórzy już tak mówią.
- Wcale tak nie jest - protestowała Neve, która pobladła z oburzenia. -Właśnie, że jest. Spytaj, kogo chcesz. Mówię im, że to nieprawda, ale widząc, jak się zachowujesz, sama zaczynam tak myśleć. Patsy nie mogła uwierzyć, że to powiedziała. Słowa wyfrunęły jej z ust, bez udziału woli, bez udziału mózgu i uczyniły ogromne spustoszenie. A co gorsza, Fronk był tym wyraźnie rozbawiony. Nie powinna była iść do opery, która okazała się całkowitym nieporozumieniem, pełną śpiewów i krzyków porażką. Byłoby pewnie lepiej, gdyby znała więcej niż trzy niemieckie słowa i nie musiała polegać na wyświetlanych napisach, które i tak jej nie pomogły, bo w ogóle nie rozumiała, o co chodzi. Musiała jednak przyznać, że kostiumy robiły wrażenie, a poza tym miło było brać udział w koktajlach przed spektaklem i po nim. Choć nie powinna, dała się namówić i została do końca, patrząc na przerysowaną grę aktorów i słuchając przerażającej muzyki. Jednak największym błędem było to, że zgodziła się pójść z nim później na kolację do małego bistra ze zbyt intymną atmosferą, przygaszonymi światłami i cichą muzyką. Zgodziła się, bo była głodna, a poza tym musiała przyznać, że Frank okazał się dobrym towarzyszem, przynajmniej do czasu, kiedy rzuciła mu w twarz to najbardziej idiotyczne pytanie, jakie zadała w całym swoim dorosłym życiu. Za dużo wypiłam, tłumaczyła sobie. Taka myśl nie przyszłaby jej nigdy do głowy, gdyby nie wypiła tyle szampana przed spektaklem. Teraz piła już drugi
kieliszek, a na stole nie było jeszcze nawet amuse-bouches, nie mówiąc już o przystawkach. A może piła dopiero pierwszy kieliszek, chociaż czuła się tak, jakby to był czwarty. W każdym razie, jeśli on nie przestanie się uśmiechać, pokazując te doskonałe zęby, to ona... Na pewno coś zrobi, choć nie wie jeszcze co. - Nie musisz mi odpowiadać na to pytanie - powiedziała z udawaną swobodą. - To nie moja sprawa... - Chciałabyś wiedzieć, czy mam romans z Michelle Maurice powtórzył to w taki sposób, że Patsy wstrząsnęła się i chciała chlusnąć mu w twarz resztką szampana, a może raczej sobie... Spytała tylko tak sobie, bo była już przekonana, że nic go nie łączy z Michelle. Jednak tym pytaniem doprowadziła do absurdalnej sytuacji, równie bezsensownej jak to, co oglądała w operze, albo jak widok Franka z lornetką teatralną. Rozśmieszył tym Patsy, która podejrzewała, że się popisuje. - Powiem ci prawdę - oświadczył. - Nie musisz - zapewniła go pospiesznie - naprawdę mnie to nie interesuje. Nie wiem, skąd mi przyszło do głowy... - Jestem szaleńczo zakochany w Michelle - stwierdził z całą powagą - i to od pierwszego wejrzenia, ale ona jest szczęśliwa w małżeństwie i jeszcze nie zdołałem jej namówić do romansu. Więc twoja... Jak się to mówi? Intuicja? Była dobra. Myślałem, że nikt tego nie zauważył, ale ty, Patriisha, dobrze mnie znasz, chyba lepiej niż ja znam samego siebie. Patsy była tak oszołomiona, że nie wiedziała, co powiedzieć, więc podniosła swój kieliszek i napiła się. Możliwe że ją tylko nabierał, i chciałaby w to wierzyć.
Z drugiej strony było ogólnie wiadome, że Francuzi mają skłonności do pozamałżeńskich przygód i nikt nie przywiązuje do tego zbytniej wagi. - Odpowiedź na twoje pytanie brzmi - zaczął smutnym tonem że żyję nadzieją. Liczyłem na to, że kiedy będziemy w Marsylii, ona przychyli się do moich. .. jak to się mówi? - Nieważne, rozumiem, o co chodzi. - Mais, helas - Frank zamachał rozpaczliwie rękami - jej mąż przyjeżdża, kiedy idziemy do łóżka. Jak widzisz, mój urok działa cuda, ale wtedy jakiś paskudny dżin wyskakuje z butelki. - Zupełnie nie umiesz opowiadać historyjek - roześmiała się Patsy, która poczuła ogromną ulgę, że Frank tylko się z nią droczy. - To nie jest zwykła historyjka - zaprotestował z powagą - bo Michelle bardzo mnie pociąga i marzyłbym o tym, żeby jak najczęściej móc się z nią kochać. Ona też tego pragnie, ale niestety moje obecne życie jest bardzo skomplikowane i nie powinienem komplikować go jeszcze bardziej. Śmiech zamarł na ustach Patsy, miała ochotę już wyjść. - Przykro mi, czuję, że nie takiej odpowiedzi się spodziewałaś - powiedział cicho. - Nieprawda. Właśnie tak myślałam - upewniła go. Przynajmniej w ogólnych zarysach. Teraz chciałabym z tobą porozmawiać o naszym projekcie obsługi klienta, to chyba dobry moment. - Chyba tak - zgodził się. - Powiedz mi, jak chcesz zrewolucjonizować La France. Jestem bardzo ciekaw.
- Mam zamiar - zignorowała ironiczny ton jego wypowiedzi wysłać naszych starszych rangą sprzedawców na seminarium do Kalifornii, która jak wiesz pod względem obsługi jest stolicą świata. - Mais, hien sur - wydawało się, że Frank jest pod wrażeniem. - To wspaniały pomysł, choć bardzo kosztowny. - Oczywiście, ale uważam, że się opłaci. Tymczasem nie mów o tym nikomu, jeszcze obliczam koszty i muszę przedyskutować to z Claudią, zanim będę mogła... Zawiesiła głos, słysząc dzwonek jego komórki. Sprawdził numer i spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem. - Przykro mi - szepnął - ale muszę odebrać. - Wstał od stołu i przyłożył telefon do ucha. Oui? J'ecoute -usłyszała, kiedy już odchodził. Patsy nie wiedziała, czy bardziej ją zirytował, czy zaciekawił ten telefon o jedenastej wieczorem. Skinęła na kelnera, by napełnił ich kieliszki. Frank wrócił dopiero po około dziesięciu minutach, a wtedy była już tak wściekła, że omal nie wyszła z bistra. Gdyby raczył w końcu wrócić, znalazłby puste miejsce. Zrobiłaby tak, ale właśnie przyniesiono jedzenie, a ona była bardzo głodna. Poza tym chciała posłuchać, jak się będzie tłumaczył, bo nie wyobrażała sobie, żeby cokolwiek mogło usprawiedliwić tak grubiańskie zachowanie. - Patriisha, bardzo mi przykro, ale muszę jechać do domu. Wiem, że to niewybaczalne, że cię tu zostawiam, ale przed wyjściem zapłacę rachunek.
Patrzyła na niego zdumiona. Chce ją zostawić w trakcie kolacji? Na pewno się przesłyszała. - Mają tu pyszną tartę z jabłkami - dodał. - Bardzo ci ją polecam. Wychylił swój kieliszek i odszedł. Tydzień minął tak szybko, że trudno było uwierzyć, że już jest już piątek. Na szczęście, od poniedziałku pogoda wyraźnie się poprawiła i pierwsze dwa epizody Larkspur pod koniec dnia miały być gotowe do montażu. Wszyscy byli zadowoleni z tak gładkiego początku, a po obejrzeniu kopii roboczych Susannah poczuła wielką ulgę, że nie zawiodła pokładanych w niej nadziei. Była tak zajęta, że całkowicie zapomniała o anonimowym mejlu. Dopiero ponaglana przez Alana sprawdziła u Cordelii pocztę, ale nic nowego nie nadeszło. Domyślała się już, kto miałby ochotę ją niepokoić, więc brak nowych wiadomości wcale jej nie zdziwił. Gdyby jej podejrzenia były słuszne i nic więcej się nie pojawiło, lepiej było zostawić całą tę sprawę w spokoju. W przypadku nowych mejli postanowiła zająć się nimi sama i nie wywoływać zbędnego zamieszania. Było wpół do dziewiątej rano, siedziała jeszcze w domku, bo w przeciwieństwie do poprzednich dni miała zaczynać od spotkania z charakteryzatorem o dziewiątej piętnaście. Wzięła prysznic, umyła włosy i wycierała je ręcznikiem, idąc do kuchni. Ze zdziwieniem zobaczyła tam Polly, która piła kawę i czytała scenariusz. - Dzień dobry - powiedziała Susannah przyjacielskim tonem, choć wszystko się w niej skręcało. - Myślałam, że zaczynasz o siódmej.
- Zmieniono godzinę - odparła Polly, nie podnosząc oczu. Susannah, nie przestając wycierać włosów, zdjęła kubek z półki. Po raz pierwszy znalazły się w domku razem, poza czasem kiedy spały lub mijały się przy wchodzeniu lub wychodzeniu. Żałowała, że dzisiaj nie udało się dotrzymać milczącego porozumienia, by nie wchodzić sobie w drogę. Co innego na planie; miały kilka wspólnych scen, więc nie było wyboru, musiały spotykać się twarzą w twarz. Ponieważ grane przez nie postacie pałały do siebie nienawiścią, Susannah miała okazję dać wyraz swojej frustracji - Mariannę zawsze miała ostatnie, okrutne słowo. Penelope była tym zaszokowana, rozwścieczona, czasem mamrotała coś o odwecie. Jednak we wczorajszej scenie okrucieństwo Mariannę doprowadziło Penelope do łez, a z kolei Polly do ataku furii. Choć po zakończeniu zdjęć powstrzymała się przed zrobieniem awantury, trudno jej było ukryć wściekłość. Jakkolwiek mogło się to wydawać absurdalne, Susannah zaczęła się zastanawiać, dlaczego Polly została rano w domku, czyżby chciała wyrównać w realnym świecie wyimaginowane porachunki ze scenariusza? Wzięła dzbanek świeżo zaparzonej kawy i chciała napełnić swój kubek. - To moja kawa - usłyszała. Odstawiła dzbanek i nalała wody do czajnika. Nie było sensu sprzeczać się o drobiazgi, poza tym wolała napić się herbaty. Mijały minuty, Polly czytała scenariusz, a Susannah szczotkowała włosy, patrząc przez szybę na
skąpaną w słońcu dolinę. Miała ochotę otworzyć okno, by wpuścić do środka świeże poranne powietrze, ale nie chciała dawać tamtej kolejnego powodu do sprzeciwu. Kiedy woda się zagotowała, Susannah wrzuciła torebkę do kubka, dolała wody, potem otworzyła swoją szafkę, by wyjąć czekoladowy batonik ze swojej części powitalnej paczki. - Chcesz batonik? - spytała. Polly bez słowa przewróciła stronę scenariusza i czytała dalej. - Rozumiem, że to oznacza „nie, dziękuję" - powiedziała Susannah, wzięła jeden batonik i odłożyła paczkę na półkę. - Powiedz mi, jakie to uczucie - odezwała się nagle Polly, nie podnosząc głowy - kiedy wybierają cię z powodu urody, a nie talentu? Susannah zamarła. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, żeby nie znaleźć się w ofensywie albo dla odmiany nie wydać się agresywną lub, nie daj Boże, żałosną. - Tak tylko się zastanawiałam - dodała uprzejmie Polly. Susannah nie odezwała się. Nawet gdyby potrafiła znaleźć jakąś ripostę, a nic nie przychodziło jej do głowy, to nie miała zamiaru wdawać się w pyskówkę, którą doświadczona na tym polu Polly bez trudu by wygrała. W końcu postanowiła zabrać swoją herbatę na górę. - Co się stało? Ktoś ci odgryzł język? - spytała Polly, kiedy Susannah ruszyła do drzwi. - Ach, prawda, zapomniałam. Musisz mieć scenarzystę, który napisze ci twoje kwestie.
Susannah odwróciła się nagle. Nie mogła uwierzyć, że ta kobieta może tak ją obrażać. Po raz pierwszy znalazła się w takiej sytuacji i była oszołomiona. Nie umiała odpowiedzieć. Wreszcie zdobyła się na odwagę. - Polly - powiedziała spokojnym głosem - przykro mi, jeśli czujesz się oszukana, że twoja przyjaciółka nie dostała roli Mariannę. Ale czy nie mogłybyśmy przejść nad tym do porządku? Musimy razem pracować, razem tu mieszkamy... - Jeśli o tym mowa - wtrąciła Polly - na pewno wiesz, że przenoszą mnie do domku, w którym mieszka Wendy Shilton. - Nie, nie wiem. - Susannah zmarszczyła brwi. -Ale szczerze mówiąc, uważam, że to niedobrze, bo mieszkając tu razem, mogłybyśmy trochę lepiej się poznać. Polly skrzywiła wargi w cynicznym uśmiechu. - Dość tych bzdur. - Wykrzywiła usta. - Obie dobrze wiemy, że chcesz, żebym się wyprowadziła, bo będziesz miała wolną chatę, kiedy przyjedzie Michael Graf ton. Susannah oniemiała, ale zdołała utrzymać nerwy na wodzy. - Możesz myśleć, co chcesz, Polly, ale rozpowszechnianie plotek o mnie i Michaelu Graftonie to nie jest dobry pomysł. Po pierwsze... - Ja już skończyłam - oświadczyła Polly, wstając od stołu. - Szkoda, bo ja nie - odparowała Susannah. - O ile wiem, to nie zrobiłam niczego, żebyś... - Daj mi przejść - mruknęła pobladła Polly. - Dlaczego uciekasz?
- Spieszę się na makijaż. - Naprawdę? Jeszcze przed chwilą nigdzie się nie wybierałaś, więc może... - Stoisz mi na drodze. Przesuń się, proszę. - Czego się boisz, Polly? Tamta spojrzała podejrzliwie. - Posłuchaj - powiedziała Susannah - naprawdę nie chcę psuć naszych stosunków. Będziemy pracować razem... - Tym gorzej, ale ja przynajmniej nie dostałam roli w nagrodę za seks... - Dość tego! - przerwała jej Susannah ze złością. -Dlaczego to robisz? Ja nie mam nic przeciwko tobie, prawie się nie znamy... - Ach tak! Ucieleśniona niewinność może oszukać innych, ale... - Polly! Co ja ci, do cholery, zrobiłam? Czy masz do mnie pretensje jeszcze z poprzedniej wspólnej pracy? - Daj spokój. Przyzwyczaiłaś się, że wszyscy padają ci do stóp. Jesteś tak zajęta sobą, że niczego innego nie widzisz. - To nie jest odpowiedź! - wykrzyknęła Susannah, kiedy Polly przeszła obok niej i zaczęła wchodzić na schody. - Jeśli zrobiłam coś złego, to daj mi szansę na przeprosiny. - Koniec rozmowy! - wrzasnęła tamta i zatrzasnęła drzwi swojego pokoju. Susannah, ledwie hamując gniew, czekała u dołu schodów, aż Polly zejdzie. -Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, jaki masz problem - zaczęła to może wyjaśnisz mi, czy anonimowy
mejl, jaki dostałam na początku tygodnia, to twoja sprawka. Wyraz twarzy Polly świadczył o tym, że podejrzenie Susannah było całkowicie błędne. - Wiesz co, ja nie mam czasu na takie głupoty -syknęła Polly ale powiem ci tylko, że... - Niczego mi nie powiesz - przerwała jej. - Choć ledwie mnie znasz, rozpuszczasz o mnie złośliwe plotki i zachowujesz się wrogo. Dlaczego tak robisz, to już twoja sprawa, ale choćby dla własnego dobra powinnaś się z tego wyzwolić, bo wrogość, jaką nosisz w sobie, zrobi ci więcej krzywdy niż mnie. To już widać na twojej twarzy, więc jeśli nie chcesz wyglądać jak zgorzkniała kobieta w średnim wieku, zrób coś z tym. Susannah chwyciła ręcznik i szybko wbiegła po schodach, zostawiając oszołomioną Polly w podobnym stanie, jak po ostatniej scenie z Mariannę. Zamknęła drzwi swojego pokoju i nie mogła opanować drżenia. Miotał nią gniew, a jednocześnie żałowała, że dała się ponieść nerwom. Co z tego, że miała ostatnie słowo, dawało to przelotną satysfakcję, ale w niczym nie poprawiało sytuacji. Chciałaby jeszcze tego samego dnia dojść z Polly do porozumienia. Już raz tak było, kiedy rozstała się w gniewie z bratem, bardzo dużo ją to wówczas kosztowało. Dlatego, choć Polly na wszystko sobie zasłużyła, postanowiła naprawić ich wzajemne stosunki. - Ona naprawdę zaszła mi za skórę - mówiła przez telefon w drodze do Centrum - ale postaram się to naprostować, o ile mi się uda. - Jesteś zbyt szlachetna - skomentowała sucho Patsy. Gdybym była na twoim miejscu, to dałabym jej
po łbie. Jak śmie twierdzić, że wybrano cię z powodu urody, a nie talentu! - Wyprowadza się z naszego domku - powiedziała Susannah i cieszę się z tego, choć byłoby lepiej, żeby została. Mogłaby się wtedy przekonać, że Michael Grafton mnie tam nie odwiedza. - Niech sobie myśli, co chce - skwitowała Patsy. - Zapomnij o niej. Jesteś zbyt miła i to cały kłopot. - Postaram się z tego wyleczyć - roześmiała się Susannah. Powiedz mi, co u ciebie słychać, bo nie dzwonisz, żeby rozmawiać ze mną o Polly. Aha, jeszcze coś. Wczoraj dostałam wielkie pudło kosmetyków waszej linii Cachet z prośbą o wyrażenie opinii. Ty je wysłałaś? - Nie - Patsy była zdumiona - ale to dowodzi, że ktoś w naszym brytyjskim biurze jest dobrze poinformowany. Przekaż je komuś innemu. Oni nie wiedzą, że się przyjaźnimy, ale jeśli to się wyda, a ty zachwycisz się kosmetykami, obie stracimy wiarygodność. - Dobrze, tak zrobię. A co z Fronkiem? Wiesz już, dokąd pojechał w środę wieczorem? - Nie. Prawie go nie widziałam od tamtej pory. Wpadł wczoraj na spotkanie w sprawie budżetu i natychmiast po tym zniknął. Nie wiadomo też, czy dzisiaj pokaże się w biurze. - To bardzo dziwne - stwierdziła Susannah, pozdrawiając gestem masztalerzy, którzy wyprowadzali konie ze stajni. Pewnie dowiesz się czegoś więcej od Claudii. Kiedy przyjeżdża? - Powinna już być dzisiaj, ale odłożyła swój przyjazd, więc zobaczę ją dopiero na zebraniu w poniedziałek. Może wtedy dowiem się czegoś więcej o tym
dziwnym gatunku imieniem Fronk, ale nie jestem pewna, ile będzie chciała mi powiedzieć i co naprawdę wie. - Pamiętaj pozdrowić ją ode mnie, pozdrów też swoich rodziców, kiedy zadzwonisz, żeby im powiedzieć, że nasz serial będzie prawdopodobnie sprzedany do Australii. - Mówisz serio? To wspaniała wiadomość. Rodzice będą zachwyceni. Może dzięki temu mama mi wreszcie wybaczy, że okryłam ją wstydem. Ale co z tobą? Jak spędzisz weekend? - Nie wiem, jakie projekty ma Alan, ale mam nadzieję, że włącza w nie Neve. Bardzo się za nią stęskniłam. Muszę już kończyć, robi się późno i właśnie weszłam do garderoby. Zadzwoń do mnie, jak tylko dowiesz się czegoś o Fronku. Ledwie zakończyła rozmowę, pojawiła się Becky z kostiumem do pierwszej sceny. Potem czytała scenariusz, czekając na charakteryzatora. W porannej scenie miała wiele kwestii do wygłoszenia, przez otwarte drzwi sąsiedniej garderoby zobaczyła, że George też pilnie wkuwa swój tekst. Zanim weszli do studia, Susannah zdążyła usłyszeć, że poprzedniego wieczoru George się upił, nic więc dziwnego, że dzisiaj był zdenerwowany. Uścisnęła mu rękę, by dodać odwagi, a on spojrzał na nią z wdzięcznością. To był trudny poranek, bo George miał kłopoty z pamięcią. Jane jako reżyser starała się być cierpliwa, ale pierwszy asystent wciąż sprawdzał czas. Przez cały tydzień świetnie im szło i wszyscy chcieli wyjechać do domu na weekend, więc wszelkie opóźnienia były niemile widziane.
Udało im się jednak skończyć scenę George'a tuż przed lunchem, a on poczuł tak wielką ulgę, że zaczął zapraszać Susannah i Jane do baru na drinka. Jane zaproponowała, żeby raczej poszli coś zjeść, na co chętnie się zgodził. Susannah przeprosiła ich na chwilę i wróciła do garderoby, by sprawdzić wiadomości na komórce. Ucieszyła się, kiedy znalazła kilka SMS-ów od Neve z propozycjami różnych atrakcji na weekend. Po tygodniu niewidzenia się będą miały wiele tematów do rozmowy, również z powodu niedzielnych gazet. Jak mówili specjaliści od wizerunku, w przynajmniej trzech tabloidach będą rozkładówki z serialu ze zdjęciami Susannah. Neve będzie je mogła dodać do założonego niedawno albumu. Odpisała córce i zaczęła odsłuchiwać pocztę głosową. Miłym zaskoczeniem była wiadomość od Michaela Graftona, „Wiem od Marlene, że twój pierwszy tydzień zakończył się sukcesem, więc na pewno wyjedziesz po zakończeniu zdjęć. Życzę ci udanego weekendu, postaraj się odpocząć, a zaproszenie na kolację nadal jest aktualne". Susannah z telefonem w ręce usiadła na poręczy kanapy i zastanawiała się, czy powinna oddzwonić. Nie prosił jej o to, więc zdecydowała, że nie ma takiej potrzeby. Rozległ się sygnał komórki. To był Alan, więc szybko odebrała. - Cześć, kochanie - powiedziała. - Masz przerwę na lunch? - Tak. Ty pewnie też. Jak ci minął poranek? - Dobrze... Choć mogło być lepiej. Biedny George zapominał swoich kwestii.
-Pił? - Zgadłeś. Rano pokłóciłam się z Polly. Chciałabym to naprawić, zanim się wszyscy rozjedziemy. - Rozumiem - stwierdził Alan ponurym tonem. - Czy to znaczy, że nie zdążysz na pociąg o szóstej? - Tego nie powiedziałam... - Co mam powiedzieć Neve? Że znów musi zostać u Loli lub Sashy czy że może przyjechać do domu? - Oczywiście, że ma przyjechać do domu. Przecież wracam. - To dobrze, bo tęskniliśmy za tobą. - Ja też za wami tęskniłam. Proszę cię - dodała z westchnieniem - nie zepsujmy teraz całej atmosfery. Tak czekałam na ten weekend... - Ja też - odparł po chwili - a teraz chcę wszystko zepsuć, bo nie mogę się ciebie doczekać. Co za perwersja. Przepraszam cię, jeśli musisz porozmawiać z Polly... - Nie muszę. To może zaczekać do przyszłego tygodnia. Przyjadę pociągiem o szóstej.
Rozdział dwudziesty pierwszy Frank? - spytała Patsy. Zatrzymała się w drodze do swojego biura, bo zobaczyła w sąsiednim pomieszczeniu kogoś poruszającego się na czworakach. To był Frank, pełzający wśród porozkładanych na podłodze dokumentów. - Jest niedziela rano - poinformowała go uprzejmie, jakby mógł o tym nie wiedzieć. - Nie masz nic lepszego do roboty, niż turlać się po podłodze? Podniósł się szybko i obdarzył ją jednym ze swoich czarujących uśmiechów, ale wyglądał na zmęczonego i zestresowanego. -Jestem tu od siódmej, bo muszę nadgonić zaległości. A ty przyszłaś, bo...? Przyjrzała mu się znowu przez szklaną ściankę, potem stanęła w drzwiach. - Wpadłam po laptop - wyjaśniła - ale cieszę się, że jesteś, bo wreszcie będę mogła z tobą porozmawiać. Wyraz jego twarzy wskazywał, że zna temat rozmowy i nie ma ochoty jej prowadzić. - Więc - zaczęła Patsy, krzyżując ramiona - jestem bardzo ciekawa, jak się wytłumaczysz.
- Oui - westchnął. - Czy masz zwyczaj w trakcie kolacji zostawiać różnych znajomych, czy tylko mnie? - Ach - westchnął Frank - obawiam się, że tylko ciebie. -Jesteś mi winien wyjaśnienie - powiedziała Patsy stanowczym tonem, patrząc na niego surowym wzrokiem. - Możliwe - przyznał, kiwając głową. Oparła się o framugę i czekała. Pogrążony w myślach Frank ponownie westchnął ciężko i podrapał się po nieogolonej brodzie. - To bardzo trudne - wyznał. - Nie potrafię sobie wyobrazić niczego aż tak trudnego, niedobrego lub skandalicznego, czego nie potrafiłabym zrozumieć, a może nawet usprawiedliwić - nalegała Patsy. - Sądzę, że mogłabyś to usprawiedliwić, a nawet jestem tego pewny. Ale nie mogę teraz o tym mówić. Przykro mi, Patriisha, nie chcę cię rozzłościć, nie chcę też zmuszać cię, byś litowała się nade mną tylko ze względu na moją sytuację... - Posłuchaj, Frank, okazałam już maksimum tolerancji, bo nikomu innemu nie uszłoby na sucho spóźnianie się na spotkania i niepojawianie się w pracy bez usprawiedliwienia. Proszę cię więc o prostą odpowiedź. Popatrzył na leżące na podłodze papiery. - Znasz tę kobietę? - spytał, wskazując uderzająco piękną twarz aktorki, która reklamowała linię Cachet przed kilkoma laty. - Nie znam jej osobiście - odparła Patsy, nie pojmując, jaki to może mieć związek ze sprawą. - A ty?
- Mais bien sur - przyznał Frank. No tak, pomyślała, powinien ją znać, bo kampanię reklamową zainicjował Paryż. Jednocześnie, ku swojemu niezadowoleniu, odczuła dziwny niepokój, ale na pewno nie zazdrość. - Bardzo chciałaby znów zostać twarzą Cachet -powiedział ale to niemożliwe. Miał rację. Pomijając fakt, że aktorka była już na to za stara i miała zszarganą opinię, nie należało wracać do przeszłości. Jednak Patsy była przekonana, że tu chodziło o coś więcej, nie tylko o wiek i skandal. - Dlaczego przeglądasz te teczki? - zainteresowała się. - Bo mnie o to prosiła. Chce mieć kilka dawnych zdjęć, a ja zastanawiam się, czy nie moglibyśmy wykorzystać czegoś z tamtej strategii do naszej nowej kampanii. - Rozumiem - odrzekła Patsy, starając się dociec, dlaczego jest taki spięty. Co z tego, że znał tę kobietę osobiście i jak widać, nadal się z nią kontaktuje. - Nie udzielasz mi wyraźnych odpowiedzi, Frank. - Nie - powiedział cicho, patrząc jej w oczy. - Czy to wszystko? - spytała po chwili, a on skinął głową. - Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że dostałem mejla, którego rozesłałaś do wszystkich dyrektorów w sprawie kosmetyków dla nastolatek. Zgadzam się, że dobrym pomysłem jest poszukiwanie zwykłej, pięknej dziewczyny, która mogłaby zostać twarzą kampanii. Możesz liczyć na moje poparcie. - Bez którego nie mogłabym przeforsować swojego pomysłu podsumowała ironicznie - ale zostawmy tę
sprawę. Chociaż tak stanowczo odpierasz moje próby porozumienia, może zrobisz wyjątek w sprawie lunchu. Właśnie miałam zamiar coś zjeść, pójdziesz ze mną? - Bardzo mi przykro, bardzo chętnie zjadłbym z tobą lunch, ale jak tylko to skończę, muszę wracać do domu. Potrząsnęła głową, by ukryć, że boleśnie odczuła odmowę. - Frank, albo masz kochankę, albo partnera geja, albo jakieś uzależnienie, o którym nie chcę nawet wiedzieć. Nie będę już cię wypytywać, dlaczego w ostatnich tygodniach przynajmniej trzykrotnie nie pojawiłeś się w pracy. Kwestię, czy i kiedy powiesz mi prawdę, pozostawiam twojemu poczuciu obowiązku i odpowiedzialności za firmę. Złapała laptop ze swojego biurka i wyszła bez słowa. - A niech to - syknęła Neve, kiedy wsiadała do samochodu i zapinała pas. - Co się stało? - zaniepokoił się Alan, włączając silnik. -Nic. Zapomniałam o coś spytać mamę, to wszystko. - Możesz zadzwonić na komórkę. Pociąg pewnie jeszcze nawet nie ruszył. - Wiem. - Dziewczyna milczała przez chwilę. -Czy to nie było super, kiedy podchodziło do niej tyle osób i prosiło o autograf? A przecież serial nie jest jeszcze emitowany. Wyobrażam sobie, co się będzie działo, kiedy pojawi się na ekranie. - Już nie mogę się tego doczekać - stwierdził Alan, a jego ton odzwierciedlał niechęć do ingerencji innych ludzi w jego prywatne życie.
Dziewczyna roześmiała się cicho, sprawdziła na komórce wiadomości i pocztę głosową, ale nic tam nie było. Jechali do Loli, a Neve czuła się niezręcznie, więc siedziała w milczeniu. Nie wiedziała, co powiedzieć, zastanawiała się, czy nie powinna nawiązać do pytania, które chciała zadać matce, i nie była pewna, czy zadać to pytanie jemu. Nie była też pewna, czy w ogóle chce je zadać. W końcu się zdecydowała. - Nadal jesteś wściekły, że podczas weekendu mama poświęciła tyle czasu na uczenie się roli? Alan uniósł brwi i zaczął wyprzedzać autobus. - Nie - odparł - ale miałem prawo oczekiwać, że spędzi więcej czasu z nami. - O to pokłóciliście się wczoraj wieczorem? Przykro mi, ale trudno było tego nie słyszeć. - Z pewnością tak. - Tak było? - ponowiła pytanie, bo nie odpowiadał. - Jeśli słyszałaś, to wiesz. Poczuła się zażenowana i podenerwowana. - Nie wydaje mi się, żeby robienie z tego problemu w czymś pomogło. Ona musi nauczyć się roli, a weekendy to pewnie jedyny jej wolny czas. - Stajesz w jej obronie i jesteś lojalną córką - powiedział po chwili. - Poza tym masz rację, bo narzekania i kłótnie do niczego nie prowadzą. Więc - mówił dalej, biorąc ją za rękę - bojąc się, że popadnę u ciebie w niełaskę, obiecuję, że nigdy już tego nie zrobię. Neve roześmiała się nerwowo i szybko odwróciła do okna. Ich dłonie nadal były złączone, a ona nie mogła sobie poradzić z miotającymi nią emocjami. - Właściwie - odezwała się nagle - chyba mogę spytać ciebie o to, o co chciałam spytać mamę.
Alan nie odzywał się, czekając, aż dziewczyna dojdzie do siebie. - Zresztą to przede wszystkim dotyczy ciebie, więc powinnam je zadać tobie. Czekał cierpliwie. Po chwili Neve zaczęła nerwowo chwytać powietrze. - Tak sobie pomyślałam - zaczęła, choć była tak spięta, że bezwiednie ściskała mu palce - że może... to znaczy może ja i Sasha mogłybyśmy na noc... To znaczy zostać w naszym domu. Chciałam zapytać mamę, czy się na to zgodzi, ale zapomniałam. - Rozumiem - odrzekł Alan obojętnym tonem, który nie zdradzał, że doskonale rozumie podtekst tego pytania. - To chyba żaden problem. Oczywiście, muszę to z nią skonsultować. Neve wzruszyła ramionami. Nie była już pewna, czy cieszy ją taki obrót sprawy. Znów odwróciła się do okna. Alan obrzucił ją przelotnym spojrzeniem, ale widziała tylko swoje odbicie w szybie, które w blasku pomarańczowego zmierzchu przesuwało się po mijanych budynkach. Niczego już nie czuła poza uściskiem jego dłoni, bo wciąż trzymał ją za rękę. *** - Witaj, Susannah, widzę, że dostałaś moją wiadomość powiedziała Marlene, odwracając się od monitora, w który się wpatrywała, kiedy Susannah zapukała do drzwi. - Wejdź, siadaj, proszę. Susannah była jeszcze w stroju jeździeckim, bo przyszła prosto z planu. Włożyła palcat pod pachę i usiadła na krześle przed biurkiem.
- Miałaś miły weekend? - spytała Marlenę i poszła otworzyć swój barek. - Gin z tonikiem? Wódka? Wino? - Chętnie napiję się białego wina - zdecydowała Susannah. Nie miała ochoty na drinka, ale uważała, że niegrzecznie byłoby odmówić. Marlenę otworzyła butelkę Pinot Grigio i napełniła dwa kieliszki do połowy, podała jeden Susannah i znów usiadła za biurkiem. - W domu wszystko w porządku? - spytała, unosząc swój kieliszek w geście pozdrowienia. - Tak, dziękuję - odparła Susannah. Była zaskoczona tym pytaniem. Przecież producentka nie mogła wiedzieć, że pokłóciła się z Alanem, zresztą pogodzili się przed jej wyjazdem. - To świetnie - stwierdziła z zadowoleniem Marlenę, żeby za chwilę przejść do rzeczy. - Przykro mi, ale mamy nowego mejla. Susannah czuła, że uśmiech zamiera jej na wargach. - Co w nim jest? - Oczywiście, przekażemy go policji - dodała Marlenę, podając jej wydruk. Me chcę cię straszyć, chodzi mi tylko o to, żebyś zatroszczyła się o swoją córkę. Nie daj jej, proszę, skończyć tak, jak skończyła moja. Susannah popatrzyła na Marlenę niepewnym wzrokiem. - Przypuszczam, że policja jeszcze niczego nie wykryła w związku z pierwszym mejlem - powiedziała. - Gdyby tak było, to na pewno by mnie powiadomili. Problem polega na tym, że dopóki nie ma
wyraźnych gróźb ani choćby tylko aluzji, nie będą traktować sprawy priorytetowo. Dlatego powzięłam decyzję - mówiła dalej Marlene, pilnie obserwując Susannah - żeby powiadomić o tej sytuacji Michaela Graftona i prosić go o opinię. Ma już kopie obu wiadomości i podobnie jak ja nie widzi powodu do paniki, ale musimy wiedzieć, czy twoja córka nie dostawała żadnych dziwnych mejli albo czy ktoś zbytnio się nią nie interesował. - Gdyby tak było - Susannah potrząsnęła głową -to jestem pewna, że by mi o tym powiedziała. - Czy wie o mejlach, które przyszły do ciebie? - Nie. Ja i mój partner Alan doszliśmy do wniosku, że ktoś tylko chce zwrócić na siebie uwagę, więc nie było sensu mówić o tym Neve. - Uważam, że to słuszna decyzja - przyznała z uśmiechem Marlene. - Jednak na wszelki wypadek Michael polecił naszym prawnikom, by wynajęli prywatną agencję, która powinna odnaleźć nadawcę. Mam nadzieję, że niedługo się czegoś dowiemy. Susannah była zaskoczona, że podjęto tak daleko idące kroki, jak również zdezorientowana, czy sama powinna traktować tę sprawę poważniej. - O ile wiem, Cordelia wysłała mejla z pytaniem o tożsamość tej osoby, i jeśli... - Tak, tak - przerwała jej Marlene. - Zrobiła wszystko, co należy, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Radzę ci, żebyś o tym nie myślała i zostawiła sprawę naszym profesjonalistom. Chciałam się tylko dowiedzieć, czy twoja córka dostawała podobne wiadomości, i zawiadomić cię o krokach, jakie podjął Michael.
Susannah zrozumiała, że to koniec rozmowy, więc wstała z krzesła. - Dziękuję - powiedziała z wahaniem. - Chyba powinnam też podziękować Michaelowi. Marlene zbyła to uśmiechem. - Przykro mi - dodała Susannah od drzwi. - To nie jest dobry początek, prawda? To dopiero drugi tydzień i już... - To nie twoja wina - przerwała jej Marlene. - Takie rzeczy zdarzają się o wiele częściej, niż można by przypuszczać, a ja jestem przekonana, że nie ma się czym martwić. Po powrocie do garderoby Susannah natychmiast zadzwoniła do Alana. Przeczytała mu mejla i powtórzyła rozmowę z producentką. - Co o tym myślisz? - spytała. - Powinniśmy się tym przejmować? Jeśli zatrudniają prywatnego detektywa... - Wydaje mi się to lekką przesadą - stwierdził Alan przypuszczam jednak, że nie dopełniliby obowiązków, gdyby to zupełnie zignorowali. Susannah z telefonem w dłoni usiadła na poręczy kanapy. - Uważasz, że nie ma powodu do zmartwienia? Sądzisz, że z Neve wszystko w porządku? - Tak. Przecież razem spędziliśmy z nią weekend i widzieliśmy, że świetnie się czuje. Nie mam też najmniejszych wątpliwości, że nadal tak będzie. - Chciałabym tylko wiedzieć, co ta osoba, ona lub on, miała na myśli, pisząc, że nie chce, by Neve skończyła jak jego czy jej córka. Gdyby tylko powiedziała, o co jej chodzi...
- Posłuchaj, kochanie, gdybyś chciała kogoś naprawdę ostrzec, to czy nie powiedziałabyś wprost, czego się obawiasz i dlaczego? To trochę uspokoiło Susannah, bo przemówiło do jej rozsądku. - Raczej tak - przyznała. - No więc widzisz. Mamy tu do czynienia z kimś, komu przyjemność sprawia to, że sprawi przykrość komuś innemu. To łagodna forma tak zwanej sadystycznej samogratyfikacji. Ci ludzie są przeważnie nieszkodliwi i skłonni do zaniechania sprawy po pierwszych kilku próbach. Odetchnęła z ulgą, kiedy wyjaśnił jej to w tak prosty sposób. - Dzięki Bogu, że umiesz sprowadzić mnie na ziemię, bo już prawie ulatywałam w powietrze. Podnosi mnie na duchu fakt, że się tym nie przejmujesz. - To prawda. Mógłbym być jeszcze bardziej pomocny, gdybyś mi powiedziała, jaką agencję wynajęli do odszukania nadawcy mejli. - Zajmują się tym prawnicy firmy producenckiej - powiedziała Susannah, powstrzymując ziewanie -więc chyba tylko oni wiedzą. - Może uda ci się tego dowiedzieć, chciałbym, żeby mój prawnik z nimi porozmawiał. Powinniśmy trzymać rękę na pulsie. Susannah ciężko westchnęła, była wyczerpana i śpiąca. Zdjęła siatkę z koka i rozpuściła włosy, nie mogąc opanować ziewania. - Jak bym sobie dała radę bez ciebie - mruknęła -jestem dziś taka zmęczona, że nie mogę nawet zebrać myśli, nie mówiąc już o tym, co powinnam zrobić.
- Ciężki dzień w siodle - zażartował. - Dość ciężki. Nie powiedziała mu jeszcze o scenie uwodzenia, którą miała zagrać w następnym tygodniu. Było na to dość czasu, a dzisiaj nie miała siły na kłótnię, więc postanowiła zmienić temat. - Widziałeś się dzisiaj z Neve? - spytała. - Nie, ale chcę z tobą o niej porozmawiać. Pytała mnie, czy może razem z Sashą przyjść tu kiedyś na noc. Pomyślałem, że Lola i rodzice Sashy mieliby wtedy trochę wolnego. - Chyba nic nie stoi na przeszkodzie - odrzekła, marszcząc brwi. - Jeśli tobie to nie przeszkadza... - W najmniejszym stopniu - zapewnił ją Alan. - W środę przychodzi do mnie mój prawnik, Ken, z żoną, więc moglibyśmy zrobić małe przyjęcie, jeśli dziewczyny zechcą zadawać się ze starymi dziadami. Susannah roześmiała się, pokonując ziewanie. - Jeśli chcesz mieć w domu dwie rozchichotane, obrażalskie albo zbyt pewnie siebie nastolatki, kiedy przyjmujesz gości, to życzę ci powodzenia. Chyba nie powinniśmy jej wspominać o mejlach, prawda? - Nie sądzę. Absolutnie nie ma takiej potrzeby. - To prawda. Kiedy jest z tobą, wiem, że jest równie bezpieczna jak u Loli czy Sashy. - Bardziej bezpieczna - stwierdził Alan. - Niestety, muszę kończyć. Mam teraz konsultację, a pacjent już przyszedł. Po zakończeniu rozmowy Susannah zdjęła strój jeździecki, włożyła dżinsy i cienką bluzkę w kwiatki, wybierała się do baru, gdzie reszta zespołu piła drinki przed kolacją.
W połowie drogi doszła do wniosku, że wcale nie ma na to chęci. Była rozbita i nie miała ochoty na wino, chociaż u Marlenę wypiła zaledwie kilka łyków. Zawróciła i skierowała się w stronę domku. Kawałek drogi przeszła z jednym z operatorów dźwięku, ale on po pewnym czasie skręcił w swoją stronę. Minęło może półtorej godziny, kiedy obudził ją dzwonek telefonu. Wyrwana z mocnego snu nie od razu wiedziała, gdzie jest, i dopiero po chwili zorientowała się, że dzwoni telefon stacjonarny, a nie komórka. - Halo - mruknęła. - Tu Susannah Cates. - Chyba cię zbudziłem - usłyszała wesoły głos Michaela Graftona. Potrząsnęła głową, żeby się rozbudzić. - Zasnęłam - przyznała. - Która godzina? - Za piętnaście ósma. Dzwonię, bo rozmawiałem właśnie z Marlenę. Rozumiem, że zgadzasz się, żebyśmy wynajęli prywatną agencję do sprawdzenia tych mejli. - Oczywiście - odparła. - Z tego, co mówiła, sądziłam, że to już załatwione, ale jeśli nie, to proszę, żebyście sprawdzili. I dziękuję. Przykro mi, jeśli sprawiam wam kłopot - dodała po chwili. - To żaden kłopot. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. - Wróciłeś już do Londynu? - spytała. - Dzisiaj rano. Udał ci się weekend? Susannah przewróciła oczami. - Chwilami było miło. A tobie? - Były u mnie dzieci, więc sporo się działo. Musisz je poznać. Bardzo się o ciebie dopytywały, szczególnie Ellie, która jest chyba w tym samym wieku co Neve.
- Jeśli myślisz o czternastolatce, która zachowuje się jak czterdziestolatka, to tak. - Dokładnie jak Ellie - powiedział rozbawiony Michael. Teraz chyba powinienem pozwolić ci spać. Przykro mi, że... - Zanim się rozłączysz - przerwała mu Susannah - czy moglibyśmy... zastanawiałam się... To znaczy, jeśli będziesz tu w piątek... - Niestety nie, ale przyjadę w przyszłym tygodniu na premierę prasową. Więc jeśli ci chodzi o zaległą kolację... - Tak - przyznała Susannah. - Umówmy się na wtorek, bo w poniedziałek pokaz pewnie późno się skończy. - Nie mogę się doczekać tego wtorku. Wyłączając telefon, jeszcze się uśmiechała. Była pewna, że do przyszłego tygodnia odzyska apetyt i pozbędzie się tego okropnego uczucia wyczerpania. Minęły dwa dni, a Susannah nadal nie mogła jeść i była tak zmęczona, że z trudem przetrwała dzień pracy. Pod koniec dnia dowiedziała się o tym Marlenę i po zakończeniu zdjęć na Susannah czekała pielęgniarka, żeby ją zabrać do miejscowego lekarza. - On uważa, że to jest rodzaj załamania po początkowym stresie - mówiła Alanowi po powrocie do domku. - Zapisał mi coś na apetyt i wzmocnienie i kazał jeść, nawet jeśli nie mam na to ochoty. - Podczas weekendu ja też zauważyłem, że nie jesz, ale złożyłem to na karb twojej obsesji w kwestii figury. Jesteś pewna, że nie o to chodzi? - Absolutnie. Po prostu nie jestem głodna, ale mam nadzieję, że po tej miksturze zacznę normalnie jeść.
Przygotowujesz teraz kolację? To dzisiaj przychodzi Ken z żoną, prawda? - Tak. Jeszcze ich nie ma, ale dziewczyny już są. Zrobię im podwieczorek, a potem zabiorę się do kolacji. - Chyba musimy zakończyć rozmowę, bo nie mogę nawet rozmawiać o jedzeniu - oświadczyła Susannah i obiecała zatelefonować rano. Wyłączyła komórkę, odłączyła stojący przy łóżku telefon stacjonarny i poszła spać. *** Alan obserwował Neve, która przechodziła przez hol. Powiedział Susannah, że Sasha z nią jest, ale w ostatniej chwili okazało się, że przyjaciółka gdzieś wybiera się z rodzicami i Neve przyjechała do domu sama. Wiedział, że wszystko zostało zaplanowane, ale był gotów uczestniczyć w jej grze. Nawet sam ubarwił tę historię, mówiąc Susannah, że Ken przychodzi z żoną na kolację, a potem zostają na noc. Tego wieczoru jednak goście nie byli przewidziani. Miał zostać sam z Neve i tą siłą, która przyciągała ich do siebie. Wcześniej niż przypuszczał, ale był zadowolony. Pomimo wielu lat pracy nie przestawało go dziwić, jak historia lubi się powtarzać. Był tutaj kiedyś ze swoją starszą pasierbicą, Julią. Ona też się w nim zadurzyła i nic nie mogło jej powstrzymać. Ta żywa, emocjonalna dziewczyna wiedziała, czego chce, i nie zwracała uwagi na różnicę wieku ani na fakt, że był mężem jej matki. Jak wiele nastolatek współzawodniczyła z matką na wielu frontach i była gotowa
wyfrunąć z gniazda. Nie chciała zrozumieć ani zaakceptować faktu, że ich związek spotka się z ogólnym potępieniem, a gdyby zostali przyłapani, zaprowadzi go do więzienia. Ostrzegał ją, że muszą być ostrożni zachowywać się jak ojciec z córką i sprawiać wrażenie, ze są naprawdę oddani jej matce. Nie będzie wówczas powodów do podejrzeń, bo choć w tym, co robią, nie ma nic złego, w oczach świata jest to przestępstwem. Powinien był przewidzieć, że dziewczyna w jej wieku i o takim temperamencie będzie się chciała pochwalić swoim podbojem. Do dziś nie ma pojęcia czy powiedziała o tym swoim przyjaciółkom. Jednak w pewnej chwili wykorzystała ich sekret, by dokuczyć swojej młodszej siostrze Kim. Dziewczynka, przerażona i wstrząśnięta zdradą ojczyma, którego kochała zaraz poszła do matki i wszystko jej opowiedziała. On, oczywiście, temu zaprzeczył i trzymał się tej wersji, kiedy rozpadał się związek z Julią i w trakcie rozwodu. Zrozpaczona dziewczyna błagała go zeby powiedział matce prawdę, mając nadzieję, że zrozumie ich uczucia i marzenia o wspólnej przyszłości. Jednak dla niego istniała tylko jedna prawda dziewczyna zakochała się w nim i traktowała snute przez siebie fantazje jak rzeczywistość. To często zdarza się dziewczętom w okresie dorastania i wszyscy o tym wiedzą. Helen nie chciała narażać córki na traumatyczne zeznania na policji, nie chciała też by wytykano ją palcami, szczególnie w sytuacji kiedy jej prawdomówność będzie kwestionowana, zawarli więc umowę, że Alan wyjedzie i nie będzie utrzymywał z nimi żadnych kontaktów.
Niestety, brat Helen, wuj Julii, nie czuł się związany żadną umową; co prawda nie miał żadnych uprawnień, ale dysponował siłą fizyczną. Alan wiedział jednak, że gdyby ten facet chciał się posunąć do ostateczności, Helen chroniłaby swoją córkę i nie pozwoliłaby bratu wystawić jej na publiczne upokorzenie. Zresztą nie mieli żadnych konkretnych dowodów, byłoby tylko słowo Alana przeciwko słowu Julii. Wyjechał więc, wrócił do Londynu i pewnego dnia znalazł wiadomość na stronie Spotkania Przyjaciół... Neve czuła się nieswojo i robiło się jej niedobrze ze zdenerwowania. Nawet własne ciało wydawało się obce. To wszystko było nie w porządku, nie powinna siedzieć z Alanem przy stole, kiedy matki nie było w domu, wiedząc, że spędzą noc pod jednym dachem. Nie wiedziała, co zrobić i co mu powiedzieć. W ogóle nie chciała tu być. Przynajmniej tak się jej wydawało. Nie mogła uporządkować myśli. Miała nadzieję, że Sasha jednak przyjdzie, ale kiedy przed chwilą rozmawiały przez telefon, przyjaciółka oświadczyła: „Nie ma mowy, żebym robiła za przyzwoitkę", a Neve nie mogła mieć do niej pretensji, bo na miejscu Sashy też by się do tego nie paliła. - Co byś zjadła? - spytał Alan, nalewając sobie wina. - Mogę zrobić makaron, sałatkę albo możemy skorzystać z przepisów Nigelli. - Makaron byłby dobry - odparła. - Powinnam chyba zabrać się do pracy domowej. Mam bardzo dużo zadane. Pójdę odrabiać lekcje, okej? - Zawahała się przez chwilę. - A może chcesz, żebym została i ci pomogła?
- Jak wolisz. - To już pójdę odrabiać lekcje - bąknęła zestresowana Neve. Może powinna jeszcze raz zatelefonować do Sashy i powiedzieć jej... Ale co? Sama nie wiedziała, po prostu chciała z nią porozmawiać. Jeżeli jednak zacznie się wycofywać, Sasha znów powie, że ona tylko kusi i gada. A to nieprawda, przecież na urodzinach Melindy pozwoliła, by Jet Davidson jej dotykał, nawet sama położyła rękę na jego spodniach w tym miejscu... Odurzyła ją myśl, że mogłaby zrobić to samo Alanowi, czuła, że odlatuje w rejony, gdzie jej ręka prowadzi samodzielne życie, że traci władzę nad własnym ciałem. Ale przecież nic nie musi, Alan nie znał jej myśli. - Jeśli chcesz wziąć kąpiel, możesz skorzystać z jacuzzi. Zaraz je włączę - powiedział, kiedy już wychodziła z kuchni. - Muszę teraz wykonać kilka telefonów i zawołam cię, jak kolacja będzie gotowa. Zapalimy świece? Neve uśmiechnęła się, widząc żartobliwy wyraz jego twarzy. - Doskonale, mama w sobotę kupiła świece. Są w szufladzie komody. Pobiegła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Nie miała dużo pracy domowej, zresztą Sasha obiecała, że w razie czego pozwoli jej wszystko przepisać. Nie wyjęła książek, tylko nastawiła muzykę i usiadła na krawędzi łóżka. Różne myśli kłębiły się jej w głowie. Jakiś głos mówił: Jesteś tu, więc korzystaj z okazji. A za chwilę: Wszyscy mówią, że jesteś kusicielką. Albo: Wyjdź stąd i idź do domu.
Ale ona jest w domu. Lola przysłałaby po nią taksówkę, gdyby ją o to poprosiła. Nie ma jednak takiej potrzeby. On na dole gotuje makaron, ona siedzi na górze i nic nie robi, tylko gada do siebie, a przecież chciała znów go pocałować. Przynajmniej tak jej się wydawało... Nie, na pewno tak było. Kiedy przyzwyczaiła się do myśli, że są sami w domu, wszystko nagle się uspokoiło. Może to dziwne, ale poczuła się lepiej. Ufała mu. Nigdy by jej nie skrzywdził, więc dlaczego nie miałaby zejść na dół i skorzystać z jacuzzi? W końcu często to robiła, kiedy mama była w domu, więc głupio byłoby, gdyby teraz zachowała się inaczej. Przecież nie musi mu pozwalać, by na nią patrzył, jak wtedy, kiedy kąpała się w nocy, a on zajrzał do łazienki. Albo może mu pozwolić, jeśli będzie chciała. A jeśli nie, to wystarczy, że się zamknie. Rozebrała się, otuliła szlafrokiem, wzięła ręcznik i cicho zeszła na dół. W kuchni głośno grała muzyka, country i western. Nie znosiły jej z mamą, ale nigdy nie dały tego po sobie poznać. To nie byłoby w porządku, bo Alan nie narzekał, kiedy nastawiały swoje ulubione melodie. Nawet tańczył z nimi i nauczył się niektórych słów. Był naprawdę kochany. Najlepszy. Właściwie wcale jej nie pociągał, po prostu szalenie go lubiła. No, może trochę, ale nie tak bardzo, jak myślała. Wszystko jest w porządku, on nie ma pojęcia o tym, że się w nim zadurzyła, a pozwolił się jej pocałować tylko dlatego, że chciał być miły. Zawsze był miły, a ona nie powinna komplikować sytuacji i roztrząsać nieistniejących problemów. Kiedy weszła do łazienki, okazało się, że już odkręcił kurki i woda lała się do wanny, było gorąco
i sporo pary. Neve zamknęła drzwi, odłożyła ręcznik i przekręciła zamek. Lepiej się czuła przy zablokowanych drzwiach, bo kiedy zeszła na dół, znów ogarnęło ją dziwne uczucie i zaczęła żałować, że nie została w swoim pokoju. Postanowiła jednak skorzystać z jacuzzi, żeby nie marnować gorącej wody, o co zawsze prosiła mama. Kiedy wanna była już pełna, a na wodzie pływały bąbelki, zdjęła szlafrok i weszła do środka. Poczuła się cudownie, woda pachniała płynem do kąpieli Fiore, który dostali od Pats. Za chwilę otworzy dysze, wtedy wokół niej zaczną szaleć bąbelki, skorzysta z hydromasażu. Nie będzie myśleć o Alanie, bo czuje się wtedy dziwnie zakłopotana. Słucha teraz jednej ze swoich oper, pewnie zapomniał, że ona tu jest. Miała taka nadzieję. Po kilku minutach zorientowała się, że muzyka ucichła. Czekała na następną płytę, ale nadal panowała cisza. Nie wiadomo dlaczego, ale bez muzyki zrobiło się jakoś dziwnie, zapanowała atmosfera nerwowego oczekiwania. Ale na pewno za chwilę muzyka powróci i znów wszystko będzie w porządku. Wstrzymując oddech, Neve czekała, aż coś usłyszy. Może ściszył dźwięk albo jest w swoim gabinecie przy telefonie. Nagle gałka drzwi zaczęła się poruszać, a Neve omal nie wyskoczyła ze skóry. Próbował wejść! Oczy jej wychodziły z orbit, serce boleśnie waliło. Nie! Mamo! Nie chce, żeby wszedł. Niech odejdzie. Boże, spraw, żeby odszedł. Skuliła się na końcu wanny, jakby bąbelki miały dać jej osłonę. Rozszerzone z przerażenia oczy utkwiła w gałce. Znów się poruszyła, a Neve zamarła ze strachu.
To tylko Alan, tłumaczyła sobie. Nie skrzywdziłby jej. Jednak pozwoliła mu myśleć, że sama tego chce, i jeśli teraz odmówi, on pewnie wpadnie we wściekłość, może będzie chciał ją zmusić... Ale on nie jest taki. Jest dobry i wyrozumiały. Powinna tylko wytłumaczyć mu, że się trochę pogubiła i że jest jej przykro... Kiedy gałka znów się poruszyła, omal nie krzyknęła. Jednak zdołała zachować ciszę, siedziała wyprostowana, udając, że jej nie ma. Wszystko na nic, on przecież wie, że tu jest, bo drzwi są zamknięte. Może chciał tylko na nią popatrzeć, tak jak to zrobił przedtem, ale teraz nie miała na to ochoty. Pragnęła tylko, żeby mama zaraz wróciła do domu. Albo żeby zadzwoniła Lola czy Pats. Żeby tylko odszedł od tych drzwi. Łzy spływały jej po policzkach, cała się trzęsła. To wszystko jej wina. Powinna była zostać u Sashy albo u Loli, a przyszła tu sama, choć tak naprawdę wcale tego nie chciała. Jeśli zdarzy się coś okropnego, może mieć pretensję wyłącznie do siebie, wiedziała, że to się zdarzy. To wszystko jej wina. Alan puścił gałkę i odszedł od drzwi. Dziewczyna się bała, co było zrozumiałe, musi dać jej czas, by się uspokoiła. Wcześniej czy później będzie musiała wyjść z łazienki, a wtedy nie powinno go być w pobliżu, żeby się jeszcze bardziej nie wystraszyła. Wrócił do kuchni i nastawił ostatni akt Toski, dając jej w ten sposób do zrozumienia, że ma wolną drogę. Stanął w drzwiach kuchni, patrząc przez hol w duże lustro, w którym odbijało się półpiętro. Przez długi czas nic się nie działo. Słychać było tylko muzykę, która rozbrzmiewała w całym domu, pochłaniając wszystkie inne dźwięki. Próbował nucić,
ale nie słyszał sam siebie. Nie spuszczał wzroku z lustra. Wreszcie zobaczył ją na półpiętrze. Zrobiła kilka niepewnych kroków, potem jak strzała pobiegła wyżej, do swojego pokoju. Stał w miejscu, dopóki nie zamarły ostatnie smutne tony muzyki, potem zamknął frontowe drzwi i zaczął wchodzić na górę.
Rozdział dwudziesty drugi Claudia - zawołała uradowana Patsy, kiedy zobaczyła swoją szefową, która niezapowiedziana, wolnym krokiem szła korytarzem w stronę jej biura. Ciemne włosy Claudii ciasno przylegały do głowy, miała na sobie jasnoróżowy kostium Chanel i odpowiednio dobrane pantofle. Była ucieleśnieniem szyku. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że przyjdziesz tak wcześnie? Nie zdążyłam rozłożyć czerwonego dywanu. - Zauważyłam jego brak - odparła Claudia, obrzucając swoją najlepszą pracownicę taksującym spojrzeniem. - Wspaniale wyglądasz, kochanie - dodała, wchodząc do biura. Odłożyła swoją designerską torebkę i okulary, by uściskać Patsy. - Dziękuję za komplement - skłoniła się Patsy - ale jeszcze daleko mi do ciebie. Po części był to szczery podziw, bo choć Claudia miała siedemdziesiąt jeden lat, co dawało się już zauważyć, jej pełne blasku ciemnoniebieskie oczy były urzekające, otaczała ją niepowtarzalna aura elegancji i dobrobytu.
- Twoje mejle bardzo mnie zaciekawiły - powiedziała Claudia, choć jej profesjonalnie chłodny ton wcale tego nie zdradzał. - W najbliższych miesiącach zwołam zebranie w Nowym Jorku i chcę, żebyś na nim była. Wtedy będziesz mogła przedstawić nam pełną informację na temat powodzenia twoich pomysłów promocyjnych we Francji. Bardzo mi się podoba myśl o poszukiwaniu nastolatki. Załatwiłaś już współpracę telewizji? - Właśnie teraz Frank rozmawia z jednym z szefów - wyjaśniła Patsy, zerkając na zegarek. - Ale ja chciałabym wiedzieć, dlaczego nie wyglądasz na zmęczoną po długiej podróży? Jesteś nieprzyzwoicie świeża jak na kobietę, która dopiero co przeleciała Atlantyk. Claudia przyjęła z uznaniem komplement i usiadła na fotelu, krzyżując nogi w drogich rajstopach. - Przyszłam wcześnie - powiedziała - żebyśmy mogły trochę pogadać, zanim zacznie się zebranie. Mam nadzieję, że Frank na nim będzie. - Też się go spodziewam, chyba że urządzi nam znowu zabawę w znikanie. Claudia uniosła brwi. - Miałam nadzieję, że ty będziesz mi mogła coś na ten temat powiedzieć, ale chyba wolałabyś najpierw napić się kawy. - Oczywiście. - Claudia skinęła lekko głową i wyjęła czarny koronkowy wachlarz, żeby się trochę ochłodzić. Patsy poprosiła sekretarkę o kawę i wróciła do rozmowy. - Wyjeżdżasz w czwartek? - spytała. - Niestety tak - przyznała Claudia z westchnieniem podejrzewam jednak, że będziesz już wtedy
szczęśliwa, że możesz się mnie pozbyć. Nie chcesz przecież, żeby starsza pani wtrącała się do twojej pracy, kiedy dokonałaś wspaniałego dzieła, umacniając miejsce naszego biura na mapie Francji. Szybko ci to poszło, a wiem, że nie było łatwo w tym potwornie szowinistycznym otoczeniu. Nie wysyłałaś nawet mejli z błaganiem o ratunek, czego się spodziewałam. Rozumiem więc, że jesteś szczęśliwa i chcesz tu zostać. Patsy była zdumiona. - Czy mam inne możliwości? - W tej chwili nie mogę ci nic innego zaproponować, ale nie chciałabym cię stracić, więc jeśli rzeczywiście wolałabyś stąd odejść, jestem pewna, że znaleźlibyśmy coś dla ciebie w Stanach. Patsy pokręciła głową. - Czasem jest mi trudno - przyznała - ale tak łatwo się nie poddaję i nadal mam nadzieję, że zdołam przekonać do siebie przynajmniej męską część współpracowników. Tylko Frank jest wyjątkiem. Jak się wydaje, nie przeszkadza mu ani moja płeć, ani narodowość. - Nie wyobrażałam sobie, żeby mogło być inaczej. Kiedy odmówił przyjęcia stanowiska, obiecał mi, że będzie cię wspierał ze wszystkich sił. - Jestem ciekawa, dlaczego odmówił - powiedziała Patsy obojętnym tonem. - Był oczywistym kandydatem, kiedy Marcel opuścił firmę i poszedł do Loreal. Dlaczego ja tu jestem szefową, a nie on? Claudia wzruszyła ramionami. - Powiedział mi, że nie bardzo chce podróżować. Stanowisko naczelnego dyrektora na Francję ma bardziej lokalny charakter niż to na całą Europę.
- Entre nous - dodała ze złośliwym błyskiem w oku - byłam z tego bardzo zadowolona, bo od dawna do tego pełnego testosteronu środowiska chciałam wprowadzić kobietę. Wiedziałam, że ty dasz radę. Patsy skwitowała komplement uśmiechem. - Dlaczego nie chce podróżować, podał jakiś powód? - Nie musiał, sama wiedziałam - odparła Claudia. - Tak jak przypuszczałam, odmówił przyjęcia tego stanowiska, ponieważ w przeciwieństwie do większości ludzi Frank wie, co jest naprawdę ważne, jak ma jedną z najrzadszych cech, a mianowicie doskonale uporządkowane męskie ego. Sekretarka wniosła kawę. Patsy starała się nie okazywać irytacji tą niepożądaną przerwą w rozmowie. Czekała niecierpliwie, aż wyniosła młoda osoba, która, jak zauważyła, jest wyjątkowo słodka dla starszej damy, wreszcie naleje, zamiesza i poda kawę. W końcu sekretarka wyszła. - Wracając do Franka i jego priorytetów... - zaczęła, obawiając się, że zwierzchniczka zmieni temat. Claudia popijała kawę, potem odstawiła filiżankę na spodek. - Twoje zainteresowanie wskazuje, że nie wiesz, jakie one są odparła gładkim tonem. - Nie wiem, ale w świetle ostatnich wydarzeń chyba powinnam je poznać. - Ostatnich wydarzeń? - powtórzyła zaintrygowana Claudia. Czy chcesz mi o czymś powiedzieć, Pats? Wiesz, że nie mam nic przeciwko związkom w miejscu pracy. - Źle mnie zrozumiałaś - broniła się Patsy, choć jej płonące policzki mówiły co innego. - Nie łączy nas osobisty związek, ale...
- Ale chciałabyś, żeby tak było - dokończyła ze zrozumieniem Claudia - i nie chcesz się angażować, dopóki nie dostaniesz odpowiedzi na kilka pytań. Patsy starała się nie okazać, jak bardzo ją rozgniewało takie przypuszczenie. - Masz rację, że chciałabym się dowiedzieć, o co tu chodzi. Gdzie on się podziewa, kiedy nie przychodzi do biura? Dlaczego nie chce przyjąć wysokiego stanowiska, musiał przecież pracować na to całymi latami? Claudia odstawiła filiżankę i splotła dłonie. - Wiedziałaś, że Frank był, a właściwie nadal jest, mężem Juliette de la Frenais? Patsy zamrugała ze zdumienia, serce skoczyło jej do gardła. - Mówisz o tej Juliette de la Frenais, która była twarzą Cachet jakieś pięć czy sześć lat temu? - spytała. Przypomniała sobie zaraz niedzielny poranek, kiedy zobaczyła Franka przeglądającego materiały dotyczące kosmetyków Cachet. Nie przyszło jej nawet do głowy, że cokolwiek mogłoby go łączyć z jedną z najpiękniejszych kobiet na świecie, nie mówiąc już o tym, że mogłaby być jego żoną. Trudno było sobie wyobrazić bardziej niedobraną parę, Juliette była taka piękna, a on - łysawy, krępy i... Patsy musiała jednak przyznać, że im bliżej go znała, tym bardziej atrakcyjny jej się wydawał, nawet fizycznie, mimo to... - Mają syna, który ma na imię Jean-Luc - mówiła dalej Claudia. - Ma teraz chyba cztery lata. Uroczy chłopiec i Frank bardzo go kocha. Matka pewnie też go kocha, ale Juliette ma problemy, o których już pewnie słyszałaś. Wpadła w złe towarzystwo, kiedy jeździła po świecie, reklamując Cachet, i zanim ktokolwiek się
zorientował, uzależniła się od białego proszku. Zaczęła prowadzić rozwiązły tryb życia i jej kompromitujące zachowanie uczyniło z niej bohaterkę tabloidów. Jeden skandal gonił drugi, było tak wielu mężczyzn... To wszystko złamało Frankowi serce, ale nie mógł nic na to poradzić. Wreszcie Marcel, nie mając wyboru, musiał z niej zrezygnować. Bardzo źle to przyjęła i obwiniała Franka o tę decyzję. Powinna była walczyć o swoje z Marcelem, ale choć Frank był jej bardzo oddany, nigdy nie postąpiłby głupio. Wiedział, że jej wizerunek szkodzi produktowi, i odmówił jakiejkolwiek interwencji, od tamtej pory ona wciąż grozi mu rozwodem. Claudia westchnęła i znów napiła się kawy. - Bardzo bym chciała, żeby dała mu już spokój - mówiła - nikt nie powinien być zmuszony do znoszenia tego, co ona wyprawia. O ile wiem, mieszkają teraz oddzielnie, ale ona wykorzystuje syna, żeby przytrzymać przy sobie Franka. Kiedy mówisz, że on nagle znika bez żadnego wyjaśnienia, to znaczy, że Juliette znów ćpa, a jeśli chce pójść na przyjęcie, to on musi przyjechać po syna, bez względu na porę dnia czy nocy. Myślę, że biedak czasem spędza noc w jej mieszkaniu, przeważnie wtedy, kiedy ona popada w depresję, i pilnuje, żeby czegoś nie zrobiła sobie albo chłopcu. - Claudia westchnęła ponownie i potrząsnęła głową. - To jest, moja droga, skrót tego, co dzieje się w świecie Franka. Jego priorytetem jest syn i odmówił przyjęcia tego stanowiska, bo bał się, że nie zdoła tego pogodzić. - Jeśli Juliette stwarza zagrożenie dla ich syna, czemu on nie postara się o ograniczenie praw rodzicielskich?
- Wiem, że chciał, ale sąd się nie zgodził, co nie oznacza, że nie spróbuje ponownie, ale zdaniem jego ciotki Frank boi się tego, co ona może zrobić, jeśli wygra. Już parę razy próbowała przedawkować, skończyło się płukaniem żołądka. - Ale ona musi sama wziąć za siebie odpowiedzialność oburzyła się Patsy. - Dobro dziecka powinno być na pierwszym miejscu. Niewątpliwie będzie mu lepiej z ojcem, szczególnie że ona albo ćpa, albo w ostatniej chwili zawiadamia, że idzie na przyjęcie. A jeśli Frank nie będzie mógł przyjść z jakiegoś powodu? Nie wiadomo, co się może wtedy stać dziecku. - Juliette ma na stałe pomoc domową, co minimalizuje ryzyko. Chyba dlatego sąd był dla niej tak łaskawy. Gdyby była sama, Frank miałby już chłopca u siebie. Patsy popatrzyła na puste biurko za szklaną przesłoną. - Świetnie to ukrywa - zauważyła. - W biurze jest taki wesoły. Nie sposób się domyślić, że umiera z niepokoju. - Celinę mówiła mi, że kiedy tu jest, kiedy pogrąża się w pracy i przebywa wśród swoich kolegów, czuje się o wiele lepiej. Może być wtedy Frankiem dyrektorem, Frankiem menedżerem, Frankiem od szybkiego reagowania, a nawet Frankiem klaunem, bo wiem, że czasem nim bywa. Dopiero kiedy stąd wyjdzie, musi przeobrazić się we Franka ojca. - Nie wspomniałaś o Franku flirciarzu - mruknęła Patsy. Musimy zmienić temat, bo właśnie wychodzi z windy. Czy mogę zdradzić, że mi to powiedziałaś? Czy lepiej, żeby myślał, że nie znam jego tajemnicy?
- Jak uważasz - odrzekła Claudia, wstając, by go powitać. Otworzyła ramiona, by uściskać ulubionego podwładnego, i obdarzyła go jednym ze swoich najserdeczniejszych uśmiechów. - Frank, mój kochany, przysięgam, że przy każdym spotkaniu wydajesz się coraz bardziej seksowny. - A ty, Claudio, powinnaś być twarzą naszych kosmetyków, bo młodniejesz z dnia na dzień. Samo patrzenie na ciebie jest rozkoszą. Patsy roześmiała się, nie przestając go obserwować. Teraz, kiedy wiedziała, kim naprawdę jest, jej mechanizm obronny nie na wiele się przydawał. Frank-ojciec. To odpowiednia dla niego rola, w której stawał się jeszcze bardziej interesujący niż dotychczas, bez względu na problemy, jakie wniósłby do związku. W końcu przywołała się do porządku, a kiedy popatrzyła na swoją komórkę, usłyszała sygnał SMS. Zadzwoń, jak tylko będziesz mogła. To bardzo pilne. S. ** * Susannah stała w łazience, patrząc na test, który potwierdzał jej najgorsze obawy. Aż do ostatniego weekendu nie chciała w ogóle o tym myśleć, dopuszczać do siebie nawet najmniejszych podejrzeń, ponieważ nie umiała pogodzić się z tym, że życie mogłoby jej zrobić taką paskudną niespodziankę. Była w ciąży. W końcu musiała wziąć pod uwagę taką możliwość. Nie ustępowało zmęczenie, brak apetytu, mdłości... I chociaż zaczęła brać pigułki antykoncepcyjne, kiedy związała się z Alanem, zdarzało się im na początku zapominać o zabezpieczeniu.
Powstrzymując łzy rozpaczy, mogła jedynie dziękować Bogu, że nie musi być dzisiaj na planie. Powinna jednak iść wieczorem na pokaz dla prasy, gdzie spotka Michaela Graftona. Na tę myśl aż się zachłysnęła. On na pewno pamięta, że pierwsza ciąża pozbawiła ją możliwości zagrania w serialu, w którym ją obsadził, wolałaby więc raczej umrzeć, niż znów zanieść mu taką wiadomość. Co on sobie pomyśli? Może nawet podejrzewać, że zwlekała z tą nowiną, dopóki nie dostała roli. Kiedy usłyszała dzwoniącą komórkę, szybko wbiegła do sypialni. Zobaczyła, że dzwoni Patsy, i natychmiast odebrała. - Dzięki Bogu - powiedziała. - Och, Pats, nie uwierzysz, ale jestem w ciąży. Zdumiona Patsy odezwała się dopiero po chwili. - To chyba możliwie najgorsze wyczucie czasu. Myślałam, że bierzesz pigułki. - Teraz tak, ale w pierwszym miesiącu... To już chyba ósmy tydzień. - Nie za późno na przerwanie? O tym myślisz? - Tak. Nie! Sama nie wiem. Och, Pats, nie mogę teraz być w ciąży! - Z tym się zgadzam, ale jeśli już jesteś... Powiedziałaś Alanowi? - Nie, dopiero teraz to odkryłam i zaraz wysłałam ci SMS. - A jak on to przyjmie? - Będzie zachwycony - powiedziała niechętnie Susannah. Nawet podczas weekendu powiedział, że liczy na to, że moja praca nie wykluczy możliwości posiadania przez nas dzieci.
- Nie wspomniałaś wtedy, że może już jesteś w ciąży? - Nie, nie mogłam. Wiem, że to okropne! Och, Pats, pomyślisz, że jestem potworem, ale ja nie chcę, żeby on się dowiedział. - Może lepiej, żeby nie wiedział, dopóki nie zdecydujesz, co chcesz zrobić. A co z Neve? Jak zareaguje na ewentualnego braciszka lub siostrzyczkę? Susannah potrząsnęła tylko głową. - Jakiś czas temu powiedziałabym, że będzie uszczęśliwiona, ale teraz zachowuje się dziwnie. Niegrzecznie mi odpowiada, ma zły humor i jest niekomunikatywna. W sobotę poszła do Melindy i już nie wróciła do domu. Prawie jej nie widuję, dzisiaj też nic do mnie nie napisała. Co mam robić? Jeśli powiem Alanowi, będę musiała utrzymać ciążę, a jeśli nie... nie wiem, czy potrafię żyć z myślą, że pozbawiłam go możliwości posiadania własnego dziecka. - Nie powinnaś podejmować teraz żadnych decyzji stwierdziła stanowczo Patsy. - Potrzebujesz czasu, żeby przezwyciężyć szok, potem będziesz miała jaśniejszy umysł. Czy nadal źle się czujesz? - Raz tak, raz nie, ale jeśli to się będzie utrzymywać, ktoś się na pewno zorientuje, a ja boję się nawet myśleć, jak to przyjmie Marlene Wyndham. Poza tym jutro mam kolację z Michaelem Grafionem. Jak mam się zachowywać, wiedząc, że za chwilę rozwalę cały serial, i to na samym początku?! Wiem, że to brzmi głupio, ale czuję się tak, jakbym go zdradziła, i w gruncie rzeczy tak jest, bo już drugi raz dał mi ogromną szansę, a ja znów ją marnuję. - Wcale nie musi tak być - pocieszała ją Patsy. -Prawdopodobnie skończy się na usunięciu ciąży, ale
nie należy działać pochopnie. Jesteś bardzo zdenerwowana, co jest zrozumiałe, ale musisz trochę się zrelaksować. Spróbuj medytacji i napij się ziołowej herbaty. Czy wiesz, co za lekarstwo na apetyt ci przepisali? - Nie, ale myślę, że nie powinnam go juz brać. A co z jazdą konną? W środę wszystkie sceny mam z Silverem. To jakiś koszmar. Proszę cię, powiedz, ze zaraz się z niego obudzę. - Chciałabym to zrobić, ale obiecuję, że znajdziemy jakieś wyjście. Połóż się wygodnie i nie podejmuj pochopnych decyzji, nie zawiadamiaj Alana i nie zapisuj się do kliniki. Nie trzeba tego robić ani dziś, ani jutro, mamy jeszcze czas, by się upewnić, czy to jest właściwe rozwiązanie. Rozmowa z Patsy trochę uspokoiła Susannah, odłożyła telefon i położyła się na łóżku. Mimo wewnętrznego zamętu poczuła się śpiąca, ale przypomniała sobie, że nie miała dzisiaj żadnej wiadomości od Neve, więc podniosła się, żeby wysłać SMS. Martwię się. Gdzie jesteś? Zadzwoń, bo chcę wiedzieć czy wszystko w porządku. Neve bezmyślnie patrzyła na otrzymaną wiadomość. Zamknęła się w szkolnej toalecie i siedziała na opuszczonej klapie sedesu. W tym niewielkim pomieszczeniu czuła się bezpieczna, odgrodzona od ludzi i dźwięków z korytarza. Docierały do niej jakieś głosy dziewczyn, które bawiły się i krzyczały. Było głośniej, kiedy ktoś wchodził do środka, i cichło, kiedy zamykał drzwi. Nie słuchała rozmów, słowa przepływały gdzieś w powietrzu.
Przycisnęła dwa klawisze, Okej, i wysłała wiadomość. Siedziała, patrząc na swoją komórkę, i wyobrażała sobie, że frunie ponad dachami, polami i wsiami i że znajduje się bardzo daleko stąd, razem z mamą, bezpieczna w jej objęciach. Nie chciała myśleć o tym, co się wydarzyło w ostatnim tygodniu, bo sama była wszystkiemu winna i już niczego nie dało się zmienić. Ani myśleniem, ani płaczem, ani tuleniem się do Loli, która zawsze umiała pocieszyć. Alan powtarzał jej, że właśnie tego chciała, choć mówiła, że to nieprawda, i błagała go, żeby przestał. Ocierał jej łzy i mówił, żeby się nie bała, choć była taka przerażona. Chciała krzyczeć, ale wiedziała, że nikt jej nie usłyszy. Potem chciała pobiec do mamy, ale jej nie było. Leżała samotnie na łóżku, wiedząc, że gdyby komuś o tym powiedziała, zniszczyłaby mamie życie. Musiałaby wrócić z Derbyshire, a gdyby gazety dowiedziały się, dlaczego wróciła, cały świat poznałby sekret Neve, i to byłoby najgorsze ze wszystkiego, bo to tylko jej wina. - Wiesz, że tego chcesz - szeptał - więc się nie bój. Nie zrobię ci krzywdy. Tak bardzo się wstydziła, że nie potrafiła już rozmawiać z Sashą. Chciała być tylko z Lolą. Kiedy oglądały razem telewizję, Neve trzymała głowę na jej kolanach, a Lola gładziła ją po włosach i plecach, jakby strząsała z niej całe zło. Jednak kiedy wstawała, czuła, że to zło nadal w niej jest i wiedziała w głębi serca, że nigdy jej nie opuści. - Tamtego wieczoru w łazience - powiedział -chciałaś, żebym cię zobaczył, prawda?
Zaprzeczyła, choć to była prawda. Rzeczywiście tego chciała. Wydawało się jej wtedy, że to tylko taka ekscytująca gra, bez żadnych konsekwencji. Teraz już by tego nie zrobiła. - Jesteś równie piękna jak twoja matka - mówił, a ona zamykała oczy jak dziecko, które myśli, że stanie się niewidoczne. Teraz też zamykała oczy, by stać się niewidoczną, ale nadal tu była. Przytłaczał ją ogromny ciężar. Czuła go w całym ciele: w sercu, w umyśle, w piersi. Ciężar wstydu. - To był twój pomysł, żeby przyjść tu na noc -przypomniał jej sama widzisz, że tego chcesz. Teraz odczuwasz niepokój, ale wszystko będzie w porządku. Nic nie było w porządku i już nigdy nie będzie. Jej mama była w nim zakochana i pewnie wyjdzie za niego, więc zawsze będą musiały z nim mieszkać. Mama będzie grać w serialu, daleko od domu, a ona zostanie w Londynie i nie będzie się mogła od niego uwolnić. Powiedział, że jutro odbierze ją ze szkoły, ale nie chciała. Wolałaby iść piechotą do Loli albo pojechać autobusem, ale zagroził, że jeśli to zrobi, wyjawi mamie, co się wydarzyło. Wiadomość, że córka ją zdradziła, złamie matce serce. Na wieczornym przyjęciu Susannah przechadzała się wśród zebranych, śmiała się i udawała, że pije szampana. Tak jak się obawiała, było to trudne przeżycie. Miała uczucie, że koledzy zauważą stan jej ducha, ale pokaz zyskał tak wielkie uznanie prasy, że jej kłopoty zeszły na drugi plan. Teraz cieszył ją sukces. Była oblegana przez dziennikarzy proszących
o komentarze, a nawet całe wywiady do swoich programów. - Susannah Cates to wielkie odkrycie - słyszała, jak jeden z nich, przekrzykując gwar rozmów, nadawał relację do swojego studia w Londynie. - Polecam wszystkim jutrzejszą transmisję o ósmej trzydzieści. Na pewno nie będziecie żałować. Strzelały korki od szampana, w powietrzu fruwały komplementy, wszyscy wspaniale się bawili. Miała wszelkie podstawy, by poczuć się szczęśliwa, jeśli postara się zapomnieć o tej okropnej sprawie. Kilka razy udało się jej dostrzec Michaela Graftona, ale zawsze był gdzieś daleko. On też ją zauważył i podniósł swój kieliszek do góry. Kiedy dostrzegła, że idzie w jej kierunku, wzięła pod rękę George'a Bremella i stała przy nim, podczas gdy Michael gratulował obojgu. Potem Marlene zabrała Susannah ze sobą, bo wszyscy chcieli ją poznać, a ona była zachwycona możliwością spotkania tylu ciekawych ludzi. Jej najśmielsze marzenia spełniły się z nawiązką, bo prasa była po jej stronie, przynajmniej na razie. Wiedziała, że to może się zmienić w każdej chwili, ale dziś i jutro pozwoli sobie na to, żeby cieszyć się z ich zachwytu. - Słyszałem, że źle się czułaś w zeszłym tygodniu - odezwał się jakiś głos za jej plecami. Susannah odwróciła się i bardziej ciepło, niż zamierzała, uśmiechnęła do Michaela Graftona. To go zaskoczyło, uniósł brwi, a ona zaczerwieniła się i roześmiała. - Już wszystko w porządku - zapewniała. - Jakaś przelotna niedyspozycja, może wirus. - To dobrze. Więc spotykamy się jutro na kolacji?
- Oczywiście. Cieszę się na to spotkanie. Popatrzył na nią czujnie, jakby podejrzewając, że coś się kryje za jej uśmiechem, ale ktoś go odwołał i musiał odejść. - Byłam jednocześnie w niebie i piekle - wyznała Patsy, kiedy zadzwoniła do niej ze swojej sypialni. -Ale przeszłam przez to i nie zwymiotowałam ani nie zemdlałam, nie ośmieszyłam się, popadając w histerię i płacząc, co bym teraz chętnie zrobiła. - Widziałaś się z Michaelem Graftonem? - Tak, ale tylko przez chwilę. Było mnóstwo osób i wszyscy chcieli rozmawiać z aktorami. - Mogę to sobie wyobrazić. To był sukces i nie obawiasz się chyba jutrzejszej transmisji. - Raczej nie. Zawsze będą jakieś niepochlebne recenzje, ale może nie więcej niż jedna czy dwie. Nie liczyć się z tym byłoby naiwnością, ale pierwsze reakcje okazały się wspaniałe. Jestem pewna, że Marlenę jest w siódmym niebie, chociaż tego nie okazuje. Ale kiedy się dowie o mojej sytuacji, wpadnie we wściekłość. - Czy to oznacza, że już podjęłaś decyzję? - Nie do końca. Rozważam wszystkie scenariusze i jeden wydaje mi się gorszy od drugiego. Alan będzie jedyną osobą, która się z tego ucieszy. - Ale jeszcze nic mu nie powiedziałaś? - Rozmawiałam z nim dzisiaj, a teraz pewnie też powinnam do niego zadzwonić. Nie mam pojęcia, czy jestem w stanie o tym mówić. - Poślij mu SMS, że jeszcze jesteś na przyjęciu i niech nie czeka na telefon. Pewnie mu się to nie spodoba, ale będziesz miała to z głowy, przynajmniej na jakiś czas.
Susannah pokiwała głową. - Jutro - mówiła dalej Patsy - powinnaś o wszystkim powiedzieć Michaelowi Graftonowi. Susannah ciężko westchnęła, bo nie wyobrażała sobie nawet takiej sytuacji. - Myślałam o tym - ciągnęła Patsy - i biorąc pod uwagę wszystko, co mi o nim mówiłaś, doszłam do wniosku, że chociaż z oczywistych powodów nie będzie tym zachwycony, to doceni twoje uczciwe podejście. Poza tym on jest jedyną osobą, która ci powie, co to oznacza dla twojej przyszłości w serialu. Pozostaje jeszcze Marlenę, ale na pewno wolałabyś porozmawiać z nim. - To prawda - przyznała Susannah. - Też o tym myślałam, a teraz ty mówisz mi to samo. Tyle że z kolei czuję się winna w stosunku do Alana, bo powiem o tym najpierw komuś innemu. - On nie musi tego wiedzieć, więc nie masz się czym przejmować. - Postaram się. Dziękuję, że jesteś ze mną. Nie wiem, jak bym to zniosła bez ciebie. Powiedz mi jeszcze, jak ci poszło z Claudią? Udało ci się dowiedzieć czegoś o Franku? - Tak, ale tę wiadomość znajdziesz jutro w mejlu. Jesteś zmęczona, zresztą ja też. - To dobra czy zła wiadomość? - Z mojej perspektywy raczej dobra. A z jego... Nie wiem, jak zareaguje. Dowiem się jutro rano, kiedy mu powiem, co wiem i co o tym myślę. Frank czujnie obserwował Patsy. Uśmiechał się, ale brwi miał ściągnięte. Siedzieli w małej sali
konferencyjnej i czekali na innych dyrektorów korporacji, którzy mieli się zjawić na cotygodniową naradę. To nie był najlepszy moment do rozmowy o jego prywatnym życiu, ale Patsy chciała mieć jasność sytuacji, zanim Frank znów zniknie. Stała ze skrzyżowanymi ramionami, oparta o framugę okna. - Szkoda, że mi nic nie powiedziałeś - zaczęła. - Nie rozumiem, dlaczego. Przecież to nie jest coś, czego trzeba się wstydzić. - To moje prywatne życie - powiedział po chwili milczenia - i uważam, że w biurze nie ma na nie miejsca. - Ale znikając bez słowa, wprowadzasz je do biura. Frank odwrócił wzrok. - Posłuchaj, Frank. Masz syna i robisz wszystko, żeby był bezpieczny, bo to twój obowiązek, a fakt, że tak bardzo się o niego troszczysz, może być jedynie powodem do dumy. Nie myślałeś chyba, że mogłabym się inaczej na to zapatrywać. - Ty nie masz dzieci. Może nie rozumiesz... - To bardzo obraźliwe założenie. Nie muszę mieć dzieci, żeby móc komuś współczuć, a twoje osobiste problemy są niewątpliwie godne współczucia. - Nie chcę twojej litości. - Ja nie użyłam tego słowa. Ale jeśli cię to interesuje, to poza współczuciem masz mój podziw i szacunek, choć nie za sposób załatwienia tej sprawy. Jeśli o mnie chodzi, to wystarczy, że będziesz szczery. - W takim razie bardzo przepraszam, że nie wprowadziłem cię w szczegóły mojej sytuacji. A teraz może już zakończymy tę rozmowę?
Patsy była zaskoczona. Frank nigdy nikogo tak ostro nie traktował. Czuła, że zyskuje nad nią przewagę. - W porządku, ale to nie koniec sprawy - dodała, starając się przejąć inicjatywę. Patrzył na nią poważnym wzrokiem. - Chyba nie - przyznał - ale proszę, żebyś nie myślała, że możesz włączyć się w tę sytuację, bo nie możesz. Odwrócił się i zaraz na jego twarzy pojawił się najbardziej czarujący z uśmiechów na powitanie wchodzącej Michelle Maurice, za którą szli dwaj raczej ponurzy dyrektorzy. Dopiero po południu Patsy miała czas, by wysłać Susannah obiecanego mejla, dodając sprawozdanie z niepokojącej porannej rozmowy. Me pojmuję, dlaczego on przyjmuje pozycję obronną. Znów mi się wydaje, że w ogóle go nie rozumiem. Nie mogąc dojść do żadnych konstruktywnych wniosków, miała już zamknąć pocztę i zabrać się do pracy, kiedy przypomniała sobie, co tego wieczoru czeka Susannah. Natychmiast zaczęła pisać kolejnego mejla, życząc jej powodzenia i obiecując, że będzie oglądać program emitowany o dziewiątej trzydzieści czasu francuskiego. Jeśli ci się uda, zadzwoń do mnie przed wyjściem, to pogadamy. Jak nie, to porozumiemy się, kiedy wrócisz do domku. Nie myśl o tym, że może być już późno, chcę się dowiedzieć, jak ci poszło. Całuję, P.
Rozdział dwudziesty trzeci Susannah żałowała, że numer, na który dzwoni, nie jest numerem Patsy, tak bardzo potrzebne jej było moralne wsparcie przyjaciółki przed spotkaniem z Michaelem, jednak nie miała na to czasu. Zatelefonował do niej z propozycją, żeby obejrzeli program w sali kinowej w jego domu, i miał po nią przyjechać za piętnaście ósma. Teraz była siódma trzydzieści. Zdążyła się już ubrać do wyjścia, nerwy miała napięte do ostateczności, a jedynym optymistycznym akcentem była nieobecność Polly. Susannah wciąż czekała na zapowiedzianą przeprowadzkę, ale nic się nie działo. Domyślała się, że nie dojdzie to do skutku, bo kontrakt Polly niedługo wygaśnie. Teraz pewnie dziewczyna była w Centrum i zostanie tam, żeby obejrzeć transmisję, Susannah miała nadzieję, że nie wróci do domku przynajmniej przez najbliższych piętnaście minut. Choć była tu sama, niczym nieskrępowana, niełatwo jej było zadzwonić do Alana. Jednak musi to zrobić, nie tylko dlatego, że mógłby się martwić lub uznać jej milczenie za dziwne, ale przede wszystkim dlatego, że chciała spytać go o Neve.
- Cześć - powitał ją radośnie. - Miałem nadzieję, że to ty. Wszyscy tu czekamy z niecierpliwością na to wielkie wydarzenie. Punktualnie o wpół do dziewiątej zaczniemy wpatrywać się w ekran. - Gdzie będziecie oglądać program? - Jestem sam w domu. Mieliśmy to robić razem z Lolą i Neve, ale Lola zaprosiła kilku sąsiadów i urządza małą uroczystość, więc postanowiłem zostać w domu z kieliszkiem wina i kolacją z mikrofali. - Żałuję, że nie możemy oglądać tego razem - powiedziała Susannah. Czuła ogromną ulgę, że nie zapytał, z kim ona będzie oglądała. Zirytowałaby go sama obecność Michaela Graftona, ale sala kinowa w domu Michaela byłaby absolutnie nie do przyjęcia. Sama też miała pewne wątpliwości, bo podczas pierwszej transmisji powinna raczej być w Centrum. Co prawda nie wszyscy tam przyjdą, bo niektórzy będą w tym czasie kręcić kolejne zdjęcia. A jeśli ktoś się zainteresuje, dlaczego jej nie było... Zastanowi się nad odpowiedzią, jeśli padnie takie pytanie. - Widziałeś się dzisiaj z Neve? - spytała, przechodząc do najbardziej interesującej ją kwestii. - Była bardzo przygnębiona, kiedy z nią rozmawiałam, i nie odpowiedziała na mój SMS z pytaniem, gdzie będzie oglądać program. Wiem, że teraz jest u Loli, ale ciekawa jestem, jak oceniasz jej zachowanie po tym incydencie, kiedy wyszła z domu i spędziła weekend u Melindy. - Od tamtego czasu jej nie widziałem - powiedział Alan - ale jutro odbieram ją ze szkoły, to może wtedy czegoś się dowiem.
Susannah zobaczyła, że ktoś biegnie obok domu. Nie była to jednak Polly, tylko jedna z aktorek, z którą czasem uprawiała jogging, więc odczuła ulgę i pomachała jej. - Może ma teraz okres - mówiła dalej - albo miała jakieś przykrości w szkole i nie chce mnie tym martwić, choć zwykle zachowuje się inaczej i stale jest ze mną w kontakcie, więc się niepokoję. - Jestem przekonany, że nie ma powodu. Dzieci w tym wieku nie zawsze są tak otwarte, jakby rodzice sobie tego życzyli, i nie chcą mówić, gdzie są i co mają zamiar robić. Jutro z nią porozmawiam i zobaczę, czy uda mi się dowiedzieć co, jeśli w ogóle, ją trapi. Susannah chciała mu podziękować, ale nie mogła wykrztusić słowa. Ogarnęło ją ogromne poczucie winy, że nie jest razem z córką. - Świetnie sobie z nią radzisz i z nami wszystkimi. - Jesteście moim dziewczynami - przypomniał jej. - W tym krótkim czasie uszczęśliwiłaś mnie bardziej, niż mógłbym marzyć. Poczuła ściskanie w gardle. - Cieszę się, bo ty też dałeś nam wiele szczęścia. Przykro mi tylko, że jesteśmy teraz rozdzieleni. - Mnie też. Gdzie teraz jesteś? - W garderobie - skłamała. - Wszyscy czekają na mnie w barze, ale chciałam jeszcze zadzwonić do Loli, więc muszę kończyć. - Okej. Pamiętaj tylko, że cię kocham i będę siedział przed telewizorem, żeby ci kibicować. Możemy pogadać po programie? Susannah przymknęła oczy. Dlaczego o tym nie pomyślała?
- Pewnie nie od razu - odrzekła. - Sądzę, że Marlene wygłosi jakieś przemówienie, a potem będzie przyjęcie. Zadzwonię, kiedy tylko będę mogła. Zapewniła Alana, że też go kocha, a kiedy się rozłączyła, jej słowa zabrzmiały pustym echem. Potem zatelefonowała do Loli, ale w jej domu pojawili się już goście i panował taki hałas, że trudno było cokolwiek zrozumieć. Nie był to dobry moment, żeby pytać o Neve, więc Susannah zamieniła tylko parę słów z kilkoma starymi znajomymi, którzy poczuli się zaszczyceni rozmową z gwiazdą, obiecała Loli, że zadzwoni później, i rozłączyła się. Chciała złapać córkę. Po siódmym dzwonku odezwała się poczta głosowa, więc zostawiła wiadomość, że pragnie usłyszeć, co Neve myśli o programie, i prosi ją koniecznie o telefon zaraz po emisji. Kiedy skończyła, było już za piętnaście ósma, więc wzięła torebkę i szal, by zaczekać na Michaela na dworze, w ciepłym wieczornym powietrzu. Gdyby została w domu, zaczęłaby chodzić po pokoju, denerwować się i doprowadziłaby się do stanu, który raczej by jej nie służył. Alan patrzył bez zainteresowania na dwa gotowe dania, które trzymał w rękach, jeden z rybą, drugi z kurczakiem. Nie był jeszcze głodny i nie zastanawiał się, który wybrać. Oczami wyobraźni widział tamtą scenę. Pojawiła się przed nim twarz Neve, zalana łzami i poszarzała z przerażenia. Łkała i błagała go, potargane włosy opadały jej na ramiona, jej gładkie, młode ciało wiło się konwulsyjnie. Słyszał swój głos, uspokajał ją, szeptał do ucha, żeby się nie bała. „Właśnie
tego chcesz - powtarzał. - Myślałaś o tym od dawna i wyobrażałaś sobie, co mogłoby się wydarzyć. Nie ma więc żadnej różnicy między tym co się dzieje a wytworem twojej wyobraźni, ponieważ w rzeczywistości dzieje się to tylko w twojej wyobraźni". Nie wierzyła mu, ale w końcu uwierzy. „Jeśli zmienisz swoje myśli - mówił jej - zorientujesz się, że wszystko jest w porządku. Coś jest złe tylko wtedy, kiedy ty tak uważasz. Powinnaś zrozumieć, że sama masz nad tym władzę, nie ja ani twój ojciec, ani nawet twoja matka. To wszystko istnieje w twoim umyśle i tam dokonuje cudów, jak anioł, który pragnie spełnić wszystko twoje życzenia. A właśnie tego pragnęłaś, prawda?". Kiedy Michael przyjechał, spóźniony o pięć minut, Susannah czekała na niego na biegnącej wokół Centrum wiejskiej drodze. - Przepraszam - odezwał się, otwierając drzwi. -Zatrzymano mnie. Nic się nie stało? - Wszystko w porządku - odpowiedziała, wsiadając do samochodu i wdychając zapach skóry. - Obawiałam się, że nagle może zjawić się Polly, więc postanowiłam zaczekać tutaj. - Dobrze zrobiłaś - uśmiechnął się Michael, a kiedy tylko zapięła pas, szybko ruszył z miejsca. - Przepraszam jeszcze raz - powiedział, kiedy zadzwoniła jego komórka. - Muszę odebrać ten telefon, a rozmowa może być długa. Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową. Wyglądała przez okno, kiedy rozmawiał z jakimś Robertem, który dzwonił z Nowego Jorku albo z Los Angeles.
Żałując, że nie może wykorzystać tego czasu, by pogadać z Patsy, obserwowała migający za oknem krajobraz. Mijali zielone kępy drzew, pasma złotych pól i kolorowe polne kwiaty, płosząc rozświergotane ptaki. Zastanawiała się, czy wywołane ciążą zmiany hormonalne nie powodują, że tak bardzo martwi się o Neve i czuje winna wobec Alana. Może to zmieniło jej widzenie rzeczywistości. Miała nadzieję, że tak jest, nie mogła bowiem znieść myśli, że Neve czuje się nieszczęśliwa i z jakiegoś powodu nie chce zwierzyć się matce ze swojego zmartwienia. Pocieszała ją myśl, że na miejscu jest Lola, więc gdyby działo się coś złego, Neve na pewno powiedziałaby o tym ciotce. Albo Alanowi. Przyszło jej nagle do głowy, że może zadurzenie córki jest przyczyną jej dziwnego stanu. Nieodwzajemniona miłość zawsze przynosi cierpienie, a dziewczynie w wieku Neve może wydawać się końcem świata. Przekonana, że odkryła, dlaczego Neve zamknęła się w sobie, a przynajmniej jaki czynnik mógł tu odegrać pewną rolę, postanowiła wspomnieć o tym Alanowi w najbliższej rozmowie. Odwróciła się do Michaela, który właśnie skończył dyskusję. - Już załatwione - zauważył, zdejmując słuchawkę - i w samą porę, bo jesteśmy na miejscu. Zatrzymał samochód i otworzył bramę pilotem. Susannah patrzyła, jak w wysokim na trzy metry murze rozsuwają się dwa skrzydła ogromnej żelaznej bramy, a widok, jaki się ukazał, zaparł jej dech w piersiach. Choć spodziewała się, że dom Michaela będzie imponujący, nie przyszło jej do głowy, że mógł być tak wspaniały i urzekający. Kiedy wjechali do środka,
zobaczyła nieskazitelnie utrzymane trawniki po obu stronach podjazdu. Na jednym rosły przystrzyżone krzewy, które tworzyły geometryczne wzory, natomiast drugi był podzielony wyłożonymi kamieniem ścieżkami, które prowadziły do pergoli, fontann i cisów uformowanych w kształcie piramid. Żywe kolory kwiatów i błyszcząca w promieniach słońca woda tworzyły niepowtarzalny obraz. Na końcu podjazdu wznosiła się wspaniała posiadłość w stylu elżbietańskim z jasnymi ścianami z wapienia, długimi rzędami okien oddzielonymi kamiennymi słupkami i symetrycznymi bocznymi skrzydłami. - Po prostu brak mi słów - szepnęła, kiedy samochód zatrzymał się na żwirze dziedzińca, obok osobliwej nowoczesnej rzeźby. - Tu jest tak pięknie, że wszystko wydaje się nierzeczywiste, szczególnie w tym świetle. Michael uśmiechnął się, wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwi. W tym czasie na ganku pojawiła się korpulentna starsza kobieta. - Nie wiem, czy ci mówiłem - zwrócił się do wysiadającej z samochodu Susannah - że niektórzy z moich pracowników będą razem z nami oglądać transmisję. To jest Sheila, moja gospodyni dodał, kiedy kobieta podeszła do nich z serdecznym uśmiechem. - Witamy - powiedziała, ściskając ręce Susannah w swoich pulchnych dłoniach. - Czujemy się zaszczyceni, że będzie pani dzisiaj z nami. Proszę wejść, wszyscy już czekają. Rozbawiona tym powitaniem Susannah spojrzała na Michaela, który dał jej znak, by poszła za gospodynią. W wyłożonym kamiennymi płytami holu z dębowymi
belkami w suficie stały rzeźbione ławy, na ścianach i nad szerokimi drewnianymi schodami wisiały obrazy w imponujących złotych ramach. Sheila szła szybkim krokiem przez rozsłoneczniony hol, mijając kilkoro zamkniętych drzwi, i wreszcie skręciła za róg. - Już jest - oznajmiła donośnym głosem. Idąc w jej ślady, Susannah znalazła się nagle w ogromnym atrium przypominającym cieplarnię dzięki obfitości kaktusów i innych nieznanych jej egzotycznych roślin. Wśród zielonych liści stały ra-tanowe meble, rozciągał się stąd niezwykły widok na znajdujące się na tyłach posiadłości ogrody, a dalej na sad i kort tenisowy. U stóp pobliskich pagórków w drzewach kryły się jeszcze inne budynki. Susannah z uśmiechem podawała rękę kolejnym osobom, które przedstawiała jej Sheila. Byli tam: Bob, łowczy; Millie, sprzątaczka; Greville, główny ogrodnik; Paulette, córka Millie, która pomagała, kiedy pojawiało się dużo gości; oraz Binkie, stara, pomarszczona niania, która jeszcze teraz musiała nieraz karcić dzieci, a nawet swoich dawnych wychowanków, Michaela i jego brata Jamesa. - Mieszkam teraz w jednym z tych domków obok stajni poinformowała Susannah. - Nie widać go stąd, ale można szybko tam dojść, więc dzieci stale do mnie przychodzą i zawsze czegoś chcą. Nie mam wolnej chwili, kiedy tu przyjeżdżają. Susannah zaczęła wypytywać ją o dzieci, na które starsza pani niby narzekała, ale bardzo ciepłym tonem. Michael podał jej kieliszek szampana, a kiedy wszyscy mieli już w rękach kieliszki, zaproponował toast za gościa i serial.
Zmusiła się, by wypić choćby łyk, co przypomniało jej natychmiast o zmartwieniu. Złościło ją, że właśnie szampan najbardziej jej szkodził. Po krótkiej rozmowie z pracownikami Michael zaproponował, żeby przeszli dalej. Greville otworzył podwójne drzwi i wszyscy z kieliszkami w rękach udali się do niewielkiej, ale wspaniale wyposażonej sali kinowej. Stało tam kilka ciemnofioletowych kanap i dużo foteli, odwróconych w stronę ogromnego ekranu, który nadawałby się z powodzeniem do komercyjnego kina. Z tyłu przy ścianie stały telewizory, głośniki i inny sprzęt, a na stole przy drzwiach napoje i przekąski. Po włączeniu ekranu ukazały się na nim końcowe napisy programu, emitowanego tuż przed Larkspur. - Przyszliśmy w samą porę - oznajmiła Sheila, sadowiąc się w fotelu. - Siadajcie, żebyśmy nie przegapili początku. Michael poprowadził Susannah do jednej z kanap. Zamknął drzwi, przyćmił światło i usiadł obok niej. Wyciągnął długie nogi i położył rękę na oparciu kanapy. W swoim małym kinie zachowywał się równie swobodnie jak inni ludzie przed telewizorami. Susannah czuła się trochę niepewnie, ale cieszyło ją to nowe doświadczenie. Odstawiła swój kieliszek na szklany stolik i też wyciągnęła nogi. Kiedy pojawiły się reklamy, myślała o Alanie, o Neve i o problemach w domu. Kiedy zauważyła, że Michael ją obserwuje, odwróciła się do niego z uśmiechem, który sugerował lekkie zdenerwowanie, ale też niecierpliwość, jakby myślała tylko o tym, co pokaże telewizja. Pojawiły się początkowe napisy Larkspur, a kiedy zwrócili oczy na ekran, zobaczyli Silvera, koń wypadał z lasu i galopował
w dół wzgórza. Po sali przebiegł szmer. Potem ukazała się twarz Susannah, która z dumą spoglądała na ogromne dobra Marianne. Następne ujęcie to krajobraz ze snu - panorama doliny w srebrzystej mgle. Susannah ponownie wróciła myślami do Alana, Neve, Loli i Patsy, by w końcu skupić się na Micha-elu. Coraz wyraźniej odczuwała jego bliskość i zastanawiała się, czy rzeczywiście tak uważnie ogląda program, jakby się wydawało. Podobnie jak ona znał już te epizody, więc go tak bardzo nie interesowały, chociaż musieli udawać, że jest inaczej. Natomiast reszta osób w sali była pochłonięta filmem, wyrażała głośno swoją aprobatę lub wzdychała w odpowiednich momentach. Kiedy pojawiły się napisy końcowe, Susannah nie umiałaby powiedzieć, czy pokaz trwał chwilę, czy ciągnął się w nieskończoność. Pracownicy Michaela głośnymi oklaskami wyrazili swój podziw, a on się do nich przyłączył. Susannah wstała i ukłoniła się z uśmiechem. Nagle poczuła się beztrosko, gotowa do świętowania. Był to wielki krok. Pierwszy epizod pojawił się na ekranach w milionach angielskich domów, a dzięki telewizji satelitarnej praktycznie na całym świecie. Teraz widzowie będą podejmować decyzje, czy chcą oglądać cały serial. Ale zgromadzeni w prywatnej sali kinowej nie mieli najmniejszych wątpliwości, że tak. - Zjemy teraz kolację? - spytał cicho Michael. Susannah uśmiechnęła się i skinęła głową, choć nie miała apetytu. - Możemy zjeść tutaj - mówił - albo w restauracji kilka kilometrów stąd, gdzie zarezerwowałem stolik.
-Jeśli to nie sprawi kłopotu, to może zjedzmy tutaj - podjęła decyzję Susannah. Uznała, że łatwiej jej będzie wyznać tę okropną prawdę w domu niż w miejscu publicznym. - Nie ma problemu - zapewniła ją Sheila. - Mogę natychmiast coś przygotować. - Zrób sobie wolne - zasugerował Michael. - Sam mogę zrobić sałatę i jestem pewny, że masz gdzieś zimnego kurczaka albo wędzonego łososia. - Wyjmę wszystko przed wyjściem - obiecała. -Zrobiłam deser brzoskwiniowy i też go wystawię. Cudownie było panią poznać, Susannah. Zagrała pani wspaniale tę paskudną podrywaczkę, Mariannę. Będę czekać z niecierpliwością na dalsze odcinki. - My też - dodała Binkie, ujmując dłonie Susannah. - Mam nadzieję, że pani nie jest taką przebiegłą złośnicą - zażartowała. Ja w to nie wierzę. - Miło z twojej strony - zwróciła się do Michaela -że zaprosiłeś nas na pierwszy pokaz. Dziękuję ci. Jeśli będziesz miał rano czas, chciałabym porozmawiać o najbliższym weekendzie, kiedy przyjadą dzieci. - Wpadnę do ciebie przed wyjazdem. - Michael uśmiechnął się do starej niani. W ciągu dziesięciu minut wszyscy pracownicy opuścili dom i Michael poprowadził Susannah do drugiego skrzydła, gdzie znajdowały się ogromna kuchnia, pokój śniadaniowy, a na antresoli biblioteka. Te pomieszczenia zajmowały całe skrzydło budynku. - Masz piękny dom - powiedziała, kiedy otwierał szklane drzwi, które prowadziły na obrośnięty pnączami taras. - Jak długo tu mieszkasz?
- Nie tak długo, jakbyś mogła przypuszczać - odparł. - Trochę ponad sześć lat, a większość renowacji przeprowadził poprzedni właściciel. Ja dodałem tylko salę kinową i korty tenisowe. Wszystko inne jest prawie takie samo jak było. - Ten dom jest bardzo przytulny, choć taki wielki - stwierdziła Susannah, wychodząc na taras. Natychmiast zachwycił ją ogród wodny i zeszła do niego, żeby zobaczyć odbicie nieba - a także swoje - w jednym ze stawów. Pływały w nich różnobarwne japońskie ryby koi, żaby rozpoczynały swoją wieczorną pieśń. Słyszała, jak Michael krząta się w kuchni, a ona podziwiała purpurowe barwy zachodzącego słońca. Pomyślała o zgromadzonych w Centrum kolegach, świętujących swoje pierwsze zwycięstwo, i o Marlenę, która niewątpliwie przypominała im, że mają jeszcze długą drogę przed sobą. Żałowała, że jej tam nie ma, bo tutaj czekała ją trudna rozmowa. - Napijesz się wina? - zawołał Michael z kuchni. - Trochę - dodała, podchodząc do drzwi. Chciała być uprzejma, choć na samą myśl o winie wywracał się jej żołądek. Przyniósł jej kieliszek i lekko stuknął go swoim. Upił łyk wina, nie spuszczając z niej wzroku. Jej serce biło mocno, potem zwalniało i znów przyspieszało. Targało nią zbyt wiele emocji. Chciała coś powiedzieć, ale nie zdołała. Czuła, że tego nie zniesie. - Jeśli się nie mylę - odezwał się łagodnie - to masz jakieś zmartwienie. Chciałabyś się nim ze mną podzielić? Susannah roześmiała się niewesoło.
- Czy jestem aż tak przezroczysta? - spytała. - Aktorka powinna lepiej sobie radzić. - Nie sądzę, by ktoś inny to zauważył. Odwróciła głowę. Nie zdawała sobie sprawy, że tak pilnie ją obserwuje. - O co chodzi? - zachęcił ją łagodnie. Przez chwilę wpatrywała się w swój kieliszek, potem cofnęła się na taras i zaczęła chodzić tam i z powrotem. - Zanim ci powiem - zaczęła - chcę, żebyś wiedział, że o niczym nie miałam pojęcia, dopiero dwa dni temu... Wolałabym w ogóle o tym nie wiedzieć, a najlepiej byłoby, żeby to się nie stało. Ale się stało i nie wiem, co mam z tym zrobić. Jestem rozdarta... - Susannah - powiedział ciepło. Zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. - Jestem w ciąży - wykrztusiła. Oczy wypełniły jej łzy, co ją zirytowało, więc szybko zamrugała i wypiła łyk wina. Miało ohydny smak, ale zdołała opanować wstręt. Michael milczał. Nie zdołała niczego wyczytać w jego oczach, ale ta cisza była straszna. Po chwili wrócił do kuchni, by dolać sobie wina. - Nie będę udawał - powiedział, stając w drzwiach - że to jest najgorszy moment... Jak zaawansowana jest ciąża? - Nie wiem dokładnie. Przypuszczam, że to ósmy tydzień. Jeszcze nie jest za późno, żeby ją usunąć, ale... - Susannah zamilkła, sama nie wiedząc, co chciała powiedzieć. - Przysięgam, że to ostatnia rzecz, jakiej bym mogła pragnąć lub oczekiwać. Nawet nie powiedziałam o tym mojemu partnerowi, bo jeszcze
nie wiem, co zrobię, ale w końcu będę musiała z nim porozmawiać. To byłoby nie w porządku, gdybym podjęła decyzję za jego plecami. - Oczywiście, że nie - przyznał. Nie mogła na niego spojrzeć, nie mogła znieść jego bliskości. Czuła się bardzo nieszczęśliwa. Michael odstawił kieliszek, stanął przed nią i położył jej ręce na ramionach. - Masz przed sobą bardzo trudną decyzję, ale może dodam ci otuchy, kiedy powiem, że jeśli będziesz chciała utrzymać ciążę, to znajdziemy sposób na to, jak cię filmować, a może nawet wpiszemy twój stan do scenariusza. Susannah opuściła głowę i zagryzła wargi; walczyła, by się nie rozpłakać. - Dziękuję - odrzekła drżącym głosem. - Teraz odwiozę cię do domku, a rano zawiadomię o tym Marlene. Szybko podniosła głowę, w jej oczach widać było przerażenie. - Oczywiście, nie ucieszy się - mruknął - ale ma praktyczne podejście do rzeczy. Ważne jest teraz, żeby była po twojej stronie. - Neve, kochanie, nie śpisz? - szepnęła Lola, stając w otwartych drzwiach sypialni. - Strasznie tu gorąco. Dlaczego pozamykałaś wszystkie okna przy tym upale? - Odpowiedziało jej milczenie. - Mama jest przy telefonie. Chce wiedzieć, jak ci się podobał program. Dziewczyna nawet się nie poruszyła. - Śpi. - Lola poinformowała Susannah. - Chcesz, żeby ją zbudzić?
- Nie - odpowiedziała Susannah. - Niech zadzwoni do mnie rano. - Powiedz jej, że była wspaniała - rozległ się głos Neve. - Porozmawiaj z nią - nalegała Lola, podchodząc do łóżka. - Nie mogę. Jestem zbyt zmęczona. Zadzwonię do niej jutro. - Co ona mówi? - spytała Susannah. - Zaczekaj chwilę - powiedziała Lola do słuchawki. Zamknęła drzwi sypialni i wzięła telefon z powrotem do saloniku. - Myślałam, że już do ciebie dzwoniła. Podobno zrobiła to zaraz po programie. - Tak. Nagrała się i powiedziała, że byłam wspaniała, ale bardzo obojętnym tonem. Zaczynam poważnie się o nią martwić. A ty, co o tym sądzisz? - Muszę przyznać, że ostatnio nie jest taka jak zawsze mówiła spokojnie Lola - ale ma dużo pracy domowej. Przez cały czas siedzi w swoim pokoju i się uczy albo szuka wiadomości w Internecie. Uważam, że teraz dzieci są przemęczone. Stale mówi się o tym w wiadomościach. Nauczyciele nie muszą im tyle zadawać, bo dopiero w przyszłym roku rozpoczną się przygotowania do egzaminów. - Wiem - westchnęła Susannah. - Myślisz, że tylko tym się martwi? Jeszcze nigdy nie była taka wycofana. - Pewnie to taki okres, a ponieważ ciebie tu nie ma, wygląda to gorzej, niż jest w rzeczywistości. - Bałam się, że to powiesz. Uważasz, że źle zrobiłam, godząc się na tę pracę? Jeśli ona... - Oczywiście, że nie. Wszyscy potrzebujemy trochę czasu, by się do tego przystosować. Ona tęskni
za tobą, ale jest też ogromnie podekscytowana tym, co robisz. - Myślisz, że nic złego się nie dzieje? - spytała Susannah po chwili milczenia. - Absolutnie nie, nie masz się czym martwić. Masz teraz mnóstwo swoich spraw. Długo czekałaś, żeby znaleźć się tam, gdzie jesteś, i zasługujesz na to. Wszyscy cię dzisiaj podziwiali, a ja byłam z ciebie taka dumna, że musiałam się powstrzymywać, żeby stale tego nie powtarzać. Ale robi się późno, a ty pewnie wcześnie wstajesz, więc idź spać, a Neve zadzwoni do ciebie rano. Lola odłożyła słuchawkę i usiadła w swoim ulubionym fotelu. Ona też ostatnio martwiła się o Neve, i to z tych samych powodów co Susannah. Nie było jednak sensu jej o tym mówić, kiedy była daleko od domu, a być może Neve lada chwila się odmieni i będzie pogodna jak dawniej. Tak często bywa z nastolatkami. Lola pamiętała, jaka była Susannah w tym wieku. Jednego dnia wesoła, drugiego smutna i tyle emocji się w niej kotłowało, że trudno byłoby to opisać. Neve dojdzie do siebie. Zbyt wiele osób się o nią troszczy. Jednak postanowiła przy najbliższej okazji rozmówić się z Alanem. On nie tylko świetnie radził sobie z Neve, ale był także ekspertem w tych sprawach.
Rozdział dwudziesty czwarty Był piątkowy wieczór i Susannah jechała pociągiem do Londynu. Bardzo chciałaby móc cieszyć się powrotem do domu, ale na myśl o tym, co ją czeka, czuła lęk. Po wizycie w domu Michaela Graftona we wtorkowy wieczór kontaktowała się z nim tylko raz. Zadzwonił, żeby ją poinformować, że rozmawiał z Marlenę, która czeka na wiadomość, jaką decyzję podjęła. W środę wieczorem Marlenę oznajmiła Susannah, że chce to wiedzieć zaraz po weekendzie. Susannah przeżywała taką huśtawkę emocji, że mogła być tylko wdzięczna za rolę Marianne, która dawała jej odskocznię do innego życia. Bez tego mogłaby pochopnie podjąć decyzję, której by potem wszyscy żałowali. Kiedy pociąg zbliżał się do stacji King's Cross, była tak przytłoczona strachem przed przyszłością, że nie otworzyła nawet oczu, kiedy rozwożono napoje. - Nie możesz spędzić całego życia z Alanem, jeśli go nie kochasz - mówiła Patsy podczas jednej z ich licznych rozmów telefonicznych. - To byłoby nie w porządku w stosunku do was obojga.
- Nie twierdzę, że go nie kocham - protestowała Susannah. - Ja tylko się pogubiłam i... On jest dobrym człowiekiem, Pats, i naprawdę kocha mnie, Neve i Lolę. Wiem, że zawsze będzie nam oddany, a to jest jego dziecko. On ma prawo być jego ojcem. Te słowa dźwięczały jej w uszach, kiedy jechała taksówką do Clapham. Alan był już w domu, przygotowywał kolację przy świecach, a Neve została u Loli. Najlepszy moment, żeby mu powiedzieć... Ale co? W głębi serca była przekonana, że nie mogłaby pozbawić go własnego dziecka, więc uznała, że decyzja została już podjęta. Choć ostatnio była bardzo wyczerpana, teraz, kiedy skończyli z Alanem kolację, nie czuła się zmęczona. Co prawda mogła udawać, ale byłoby to tchórzostwem, na które nie zasługiwał. Miała go uczynić najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, więc powinna starać się dzielić z nim radość. Alan metodycznie wkładał talerze do zmywarki, duże z tyłu, a małe z przodu, nucąc jedną ze swoich ulubionych piosenek country. Susannah marzyła, żeby przestał, nie tylko dlatego, że nie znosiła tej muzyki, ale to nucenie działało jej na nerwy. Niosąc talerze ze stołu, spojrzała na jego pochyloną głowę. Miał cienkie włosy, przez które prześwitywała skóra czaszki. Wydał się jej nagle w jakiś sposób bezbronny, nie tak twardy i niezwyciężony, za jakiego go dotychczas uważała. Był tylko człowiekiem, tak samo podatnym na ciosy jak każdy inny. Myśląc o władzy, jaką teraz nad nim miała, poczuła, że wzbiera w niej fala litości i czułości oraz poczucia winy. Jakże inaczej
wszystko by wyglądało, gdyby trzy miesiące temu wiedziała, co ją czeka! Wtedy jednak nie wiedziała, więc nie było sensu zadręczać się teraz rozważaniem co by było, gdyby. Susannah przygotowała już kilka wersji zawiadomienia Alana o dziecku, ale żadna z nich nie polegała na nagłym oświadczeniu: „Jestem w ciąży", które się jej wyrwało, kiedy płukała gorącą wodą miskę po deserze. Tak bardzo zaskoczyła samą siebie, że nie od razu do niej dotarło, że po prostu nie usłyszał. Kiedy jej słowa przeszły bez echa, zaczęła się zastanawiać, czy życie nie daje jej w ten sposób szansy, by cofnąć swoje postanowienie. Jeśli tak, to czy powinna, czy mogłaby, z niej skorzystać? - Podaj mi półmisek - rzucił Alan znad zmywarki. - Powinien zmieścić się z tyłu. Spełniła jego prośbę i zaczęła sprzątać resztę naczyń ze stołu. Przygotował wspaniały posiłek, ale każdej z potraw ledwie spróbowała. A jego to nawet nie rozzłościło i chyba nie zabolało. Był wyrozumiały. Na pewno uważał, że była zmęczona, w tygodniu pewnie zanadto się angażowała w te wszystkie bzdury związane z serialem, więc musiała odpocząć zwłaszcza psychicznie. Dlaczego ją to irytowało. Był przecież miły, nie chciał, żeby czuła się winna, więc wynajdywał dla niej wymówki. Dlaczego jego troska nagle przestała jej sprawiać przyjemność? - Pooglądamy telewizję? - spytał, wycierając ręce w kuchenną ścierkę. - Chętnie obejrzałbym znów twój program. Susannah z wymuszonym uśmiechem popatrzyła mu w oczy.
- Mam ci coś do powiedzenia - oznajmiła, biorąc go za rękę. - Co takiego? - Alan delikatnie ją pocałował, był zaintrygowany. Myśląc o tym, jakim wspaniałym będzie ojcem i jak bardzo na to zasługuje, uczyniła ten krok. - Będziemy mieli dziecko - powiedziała. I natychmiast pożałowała tych słów. Nie powinna była mu tego mówić. Potrzebowała więcej czasu, ale teraz już go nie miała. Ta prawda już w nim rosła, podobnie jak dziecko w jej łonie. Serce jej zmiękło, kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy. Patrzyła, jak początkowa niepewność - czy dobrze ją zrozumiał przemienia się w nadzieję, a potem w niewypowiedzianą radość. Chciał coś powiedzieć, ale słowa nie przechodziły mu przez ściśnięte gardło. Miał łzy w oczach. Objęła go i przytuliła do siebie. Sama niczego szczególnego nie czuła, może tylko pewne zadowolenie, że jemu sprawia to radość. Tak samo patrzyłaby na reakcję obcej osoby, która otrzymała dobrą wiadomość. - Od jak dawna o tym wiesz? - Udało mu się wreszcie wykrztusić pytanie. - Od poniedziałku, ale nie chciałam mówić przez telefon. - Dobrze, że tego nie zrobiłaś - szepnął, ujmując jej twarz w obie dłonie i patrząc w oczy. - Powinniśmy być wtedy razem, żebym mógł patrzeć na ciebie, powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham i ile szczęścia mi dałaś. Jego pocałunek przyjęła obojętnie. Na początku tygodnia odegrała taką samą scenę z George'em Bremellem. Teraz też grała.
- Trzeba to uczcić - stwierdził Alan - ale chyba alkohol... Przerwał, patrząc na nią rozszerzonymi oczami. - To dlatego nie pijesz wina! - Spojrzał na jej brzuch i przesunął po nim dłonią. Dziękuję, że dbasz o nasze dziecko. Susannah nie wiedziała, dlaczego płacze, ale on uznał to za dowód radości i przytulił ją do siebie. - Możemy to uczcić w inny sposób - powiedział stłumionym głosem. - Dziś w nocy chcę być jak najbliżej ciebie. Pozwoliła, by wziął ją za rękę i zaprowadził do sypialni, choć wiedziała już, że wymówi się zmęczeniem. Kiedy się rozbierał, patrzyła na niego bez emocji, oceniła, że jest bardzo atrakcyjny fizycznie. Powiedziała sobie, że może to zrobić, a nawet powinna, bo być może bliskość pozwoli odzyskać jej rozsądek. - Zapomniałem spytać - obrócił się do niej z szerokim uśmiechem - od jak dawna jesteś w ciąży? - Myślę, że około dwóch miesięcy. Alan roześmiał się radośnie. - On lub ona będzie wspaniałym prezentem na przyszły Nowy Rok. Dziwne, że sama nie pomyślała o dacie narodzin. Teraz, po tym, co jej powiedział, zaczęła sobie wyobrażać następnych siedem miesięcy, kiedy będzie powiększał się jej brzuch i piersi. Jakaś część jej osobowości broniła się przed tym, jak również przed tą drugą częścią jej osobowości, która była zachwycona powstawaniem nowego życia. Jeszcze chwila, a nie powstrzyma się od płaczu. Czy rzeczywiście brała pod uwagę zabicie własnego dziecka? Ale to już było nieważne. Decyzja została podjęta. Powiedziała Alanowi, więc urodzi dziecko.
- Byłaś już u lekarza? - spytał. Usiadł obok niej na łóżku, mając na sobie tylko bokserki. - Nie, ale pójdę. - Chciałbym pójść tam z tobą. - Oczywiście - odpowiedziała z uśmiechem. Objął ją, a ona położyła mu głowę na ramieniu. - Rozbierzesz się? - szepnął. Susannah skinęła głową, ale się nie poruszyła. - Rozumiem, że możesz nie mieć na to ochoty -mruknął. Możemy tylko leżeć razem, a ja będę cię obejmował. Obróciła się do niego i dotknęła palcami jego policzka. - Musimy zdecydować, kiedy powiesz w pracy, że rezygnujesz - odezwał się cichym głosem. - Powinni jak najszybciej o tym wiedzieć. Susannah zesztywniała, jego słowa wprawiły ją w takie zdumienie, że nie znalazła słów odpowiedzi. Jak mogła tego nie przewidzieć? Przecież to było oczywiste, jednak została zaskoczona. - Na szczęście to dopiero początek serialu - mówił dalej - będą pewnie mogli zastąpić cię bez wielkiego kłopotu. On niczego nie rozumiał. Nie miał pojęcia o jej świecie. - Nie odchodzę - powiedziała. Alan uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie. - Będziesz musiała - stwierdził. - Rozumiem, że to może wywołać pewne problemy, bo dopiero zaczęłaś, a program był już emitowany, ale bez względu na wszystko inne nie możesz jeździć konno, będąc w ciąży.
- Nie będę. Jakoś dadzą sobie z tym radę, a może nawet wpiszą to w scenariusz. Opuścił rękę i patrzył na nią z niedowierzaniem w oczach. - Czy to oznacza, że już na ten temat z kimś rozmawiałaś? - Musiałam. Nie wiedziałam, co mam zrobić... Ja... - Susannah spuściła wzrok. - Nie wiedziałaś, co masz zrobić? Co chcesz przez to powiedzieć? - Alan wstał z łóżka i przeszedł się po pokoju. Odwrócił się nagle. - Brałaś pod uwagę...? - Nie! - zaprzeczyła. - Tak. Rozmawiałaś najpierw z nimi, bo stawiasz swoją pracę na pierwszym miejscu. - To nieprawda - skłamała. - Najpierw powiedziałam im, bo przed rozmową z tobą chciałam wiedzieć, jak będzie można to zorganizować. - Kłamiesz. - Nie. Posłuchaj, Alan. Nie chcę zrezygnować z tej roli. Nie mogę. Tak długo o niej marzyłam. To dla mnie najważniejsze. - Ważniejsze niż twoje własne dziecko? - Oczywiście, że nie. Gdyby tak było, zrobiłabym zabieg, a ty byś się o niczym nie dowiedział. Nie mogąc się jeszcze oswoić z niespodziewanym zwrotem akcji, Alan chwycił się za głowę i pogrążył w myślach. - Kochanie, będziesz ojcem - zawołała rozpaczliwie Susannah. - My będziemy rodzicami. Tylko to ma teraz znaczenie. Nie zrobię niczego, co mogłoby zaszkodzić dziecku. Nie mogłabym tego zrobić ani tobie, ani jemu.
Alan usiadł z powrotem na łóżku i ujął jej dłonie. - Zanadto się uniosłem - powiedział. - Teraz rozumiem, dlaczego musiałaś się dowiedzieć... Myślę jednak, że lepiej byłoby dla nas i dla dziecka, gdybyś zrezygnowała. - Nie mów tak - prosiła. - Chcą, żebym została, a ja też tego chcę i muszą dać sobie z tym radę. - Ale to będzie publiczna ciąża - protestował. -Wiesz, że nie chcę być w centrum zainteresowania. - Nie będziesz musiał. Jeśli będą mnie pytać o ciebie w wywiadach, powiem, że jesteśmy bardzo szczęśliwi, i to musi im wystarczyć. Alan patrzył na ich złączone dłonie, które zbyt mocno ściskał. -Jestem szczęśliwy, muszę tylko przyzwyczaić się do tego, że wszystko nie odbędzie się tak, jak sobie wyobrażałem. - Mnie bosą, w ciąży, przykutą łańcuchem do kuchennego zlewu? - zażartowała Susannah. - Coś w tym rodzaju - uśmiechnął się - ale ten obraz do ciebie nie pasuje. - Nagle pocałował ją mocno w usta i popatrzył głęboko w oczy. - Będziemy mieli dziecko - powiedział, jakby dopiero oswajał się z tą myślą. - Potem zaczął się śmiać. Będziemy mieli dziecko, a ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Susannah obserwowała go i pewnie zaraziłby ją swoją radością, gdyby nie było w niej tylu fałszywych nut. Ta radość była zbyt intensywna, a co dziwne przykra, jego oczy miały dziki wyraz. - Chciałbym to wykrzyczeć całemu światu - wołał ze śmiechem.
- A co z prywatnością? - spytała, dostosowując się do jego tonu. - Muszę to komuś powiedzieć! - Alan wyrzucił ręce do góry. Ale zaczekam do jutra. Pierwszą osobą, której powiemy, powinna być Neve. Ciekaw jestem, jak to przyjmie. - Ja też jestem ciekawa - mruknęła Susannah. -Może ta wiadomość trochę ją rozweseli. Neve zbladła. Jej zwykle wesołe niebieskie oczy patrzyło tępo to na matkę, to na Alana. - Czy to nie wspaniała wiadomość? - spytał. Kiedy chciał położyć jej rękę na ramieniu, dziewczyna zerwała się z miejsca, przewracając krzesło, i zanim ktoś zdążył ją zatrzymać, przemknęła przez hol i wybiegła z domu. - Neve! - wołała Susannah, usiłując dogonić córkę. - Wracaj! Co się stało? Nim jednak dobiegła do furtki, Neve była już na końcu ulicy i zniknęła w sobotnim tłumie za rogiem. - Dojdzie do siebie - odezwał się pocieszająco Alan, podchodząc do Susannah. - To tylko szok. Przyzwyczaiła się do tego, że jest jedynaczką. - Ale zawsze chciała mieć brata lub siostrę - powiedziała bezradnie Susannah. - Co się z nią dzieje? Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowuje. - Chodź do domu - poprosił miękko. - Chcę ci o czymś powiedzieć. Miałem to zrobić wczoraj po kolacji, ale pojawiły się inne, ważniejsze sprawy. -Uśmiechnął się z własnej ironii. Kiedy wrócili do kuchni, Alan podniósł krzesło, które przewróciła Neve, ale Susannah nie zwracała
na nic uwagi, myśląc tylko o tym, dokąd poszła jej córka. - Nie mogę nawet do niej zadzwonić - jęknęła, widząc komórkę Neve na stole. - Nic jej nie będzie - uspokajał ją Alan. - Pójdzie do którejś ze swoich przyjaciółek. Kilka mieszka niedaleko. - Rozmawiałem z nią kilka dni temu - zaczął -i jest tak, jak podejrzewałem. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała cicho Susannah, czując, że serce podchodzi jej do gardła. Popatrzył na nią czułym wzrokiem. - Pamiętasz wieczór, kiedy przyszła tu na noc z Sa-shą? Zaprosiłem na kolację Kena z żoną. Skinęła głową. - Wszystko odbyło się inaczej, niż planowałem. Ken w ostatniej chwili odwołał wizytę, a Sasha musiała gdzieś jechać z rodzicami. Podejrzewałem, że coś się szykuje, uderzyło mnie nagłe zaangażowanie Sashy, ale nic nie mówiłem. Teraz wiem, że powinienem był wkroczyć od razu, ale nie znałem wtedy zamiarów Neve. Susannah osłupiała. Chyba nie chciała tego wiedzieć. - Jakie miała zamiary? - spytała wreszcie. - Nie będę wchodził w szczegóły - powiedział. - Łatwo się domyślić. Chodzi mi o to, że musiałem być stanowczy, żeby zrozumiała, że choć jej zadurzenie bardzo mi pochlebia, to takie zachowanie jest niewłaściwe i nie wolno jej więcej tego robić. - O Boże - szepnęła Susannah, przyciskając obie ręce do twarzy. - To okropne. Muszę z nią porozmawiać...
- Nie. Nie możesz teraz tego zrobić. Obiecałem jej, że nic ci nie powiem, więc to nie polepszy sprawy, jeśli się dowie, że zawiodłem jej zaufanie. Niestety, jak się tego spodziewałem, bardzo źle przyjęła moje stanowisko. Czuje się przecież odrzucona przez ojca, ale już zaczynamy pracować nad tym problemem. Rozmawialiśmy o tym któregoś wieczoru. Przywiozłem ją tutaj, gdzie jest mniej oficjalnie niż w gabinecie. Potem wróciła do Loli. Jestem przekonany, że ta rozmowa jej pomogła. Problem polega na tym, że emocje nastolatki przypominają trochę pożar. Kiedy się wydaje, że jest już prawie ugaszony, wybucha znowu, nieraz z większą siłą. Susannah czuła, że jej serce rozpada się na kawałki. Na myśl o cierpieniu Neve sama odczuwała ból, a co gorsza, nie mogła niczego zrobić, by jej pomóc. - Musisz pamiętać - mówił dalej Alan - że ona znalazła się teraz w trudnej sytuacji. Przyzwyczaiła się do tego, że zawsze byłaś blisko, a teraz już nie uczestniczysz w jej codziennym życiu. Robię, co mogę, by wypełnić tę lukę, Lola także, ale Neve potrzebuje czasu, żeby przystosować się do nowej sytuacji, kiedy matki nie ma w pobliżu. Dlatego też przenosi swoje uczucia na mnie. To ja staję się jej oparciem, wie, że może na mnie polegać, a odrzucone przez ojców nastolatki często wykorzystują swobodę obyczajową, żeby zaznaczyć swoją przynależność do danej osoby. - Uśmiechnął się czule i wziął ją za rękę. - Nie martw się. Będzie dobrze. Wszystko jest pod kontrolą. Teraz jest zbyt zażenowana i zagubiona, więc nie chce rozmawiać o tym z tobą czy z Lolą, ale na szczęście może pogadać o wszystkim ze mną.
Susannah popatrzyła w jego dobre ciemne oczy i poczuła, jak wzbiera w niej fala wdzięczności. - Dziękuję ci za to, że tak dobrze się nią opiekujesz powiedziała drżącym głosem. - Nie zdawałam sobie sprawy, że mój wyjazd może w ten sposób się na niej odbić, ona chyba czuje się porzucona przez oboje rodziców, prawda? - Obawiam się, że tak. - Alan skinął głową. - Ale to minie. Przecież wie, że w razie czego zawsze może na ciebie liczyć, poza tym niedługo o wszystkim zapomni, bo będzie cieszyć się twoją sławą. A jeśli postanowisz wycofać się z serialu, to wróci jej dawna pewność siebie i niepokój natychmiast zniknie. Susannah poczuła się rozdarta, co odbiło się na jej twarzy. - Nie myśl o tym teraz - zakończył z uśmiechem. - Zostaw to mnie, skup się tylko na sobie i dziecku. Rozdział dwudziesty piąty _^^atsy podniosła głowę znad komputera i ze zdumieniem dostrzegła Franka, który szedł w stronę jej biura, witany po drodze aplauzem i wybuchami śmiechu. Od czasu ich ostatniego spotkania, które skończyło się niezbyt przyjaźnie, Frank starał się nie rzucać w oczy, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu wrodzona ekstrawagancja, ale dzisiaj najwyraźniej miał inne zamiary. - Co ty masz na sobie? - spytała Patsy, kiedy stanął w drzwiach. Jego dżinsy były oślepiająco białe i nieprzyzwoicie obcisłe, a rozpięta aż do pępka niebieska koszula odsłaniała owłosioną pierś. Brakowało mu tylko medalionu na szyi. A jednak był, błyskając zachęcająco zza gęstego owłosienia. Stanął przed nią w pozie Adonisa. - Kiedy poznałaś sekret mojego życia osobistego, utraciłem całą swoją tajemniczość, a mężczyzna bez tajemnic traci również atrakcyjność. Dlatego chcę ci teraz pokazać, co jest w kulisach, bez otwierania kurtyny.
Patsy oniemiała, nie potrafiła jednak powstrzymać śmiechu. - Wydaje mi się, że kurtyna jest już otwarta - skomentowała. Wyglądasz śmiesznie. - Nie myśl, że tego nie wiem - odparł. - Ale powiedziałem sobie, że może poczujesz chętkę na mnie, a rozbudzony apetyt sprawi, że dasz się zaprosić na kolację. Roześmiała się i potrząsnęła głową w odruchu rozpaczy. - Więc znów doceniłaś mój nieodparty urok? - zapytał, obracając się i poruszając biodrami. - To się jeszcze nigdy nie zdarzyło - poinformowała go, choć nie całkiem zgodnie z prawdą. Frank machnął ręką w lekceważącym geście. - Wiem, że jesteś mną zainteresowana, więc się nie zrażam. Kolacja dziś wieczór. Przyjadę po ciebie do mieszkania Claudii i nie akceptuję odmowy. Wyszedł i gdy kroczył jak prawdziwy macho do swojego biura, Patsy z trudem powstrzymała śmiech. Miała ochotę znów się roześmiać, kiedy z grymasem bólu siadał w fotelu. Pomachał jej dłonią, wziął telefon do ręki, a po chwili jej aparat zaczął dzwonić. - Cześć, tu Frank - odezwał się, jak gdyby się przed chwilą nie widzieli. - Zapomniałem cię spytać, czy było miło na wczorajszej kolacji z Claudią i Celinę? - Bardzo miło, dziękuję - powiedziała, patrząc na niego przez szklaną przegrodę. - A ty miałeś miły wieczór? - Impeccable - odrzekł. - Spędziliśmy go z synem, tylko we dwóch, mały jest bardzo zabawny. - Czyli podobny do ojca.
- Często tak myślę, lecz na szczęście urodę ma po matce. Czy Claudia ci powiedziała, że widziała się z nim po południu? - Tak. Mówiła, że jest uroczy. - On też tak o niej myśli, ale używa innych słów, na przykład stara i śmierdząca, bo ona bardzo się perfumuje. Patsy uśmiechnęła się. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo się cieszy z tego, że już nie jest na nią zły i nie wyklucza jej ze swojego osobistego życia. A także, że chętnie poznałaby jego syna. Miała mu wiele rzeczy do zakomunikowania, ale musiała go przeprosić i odebrać drugi telefon. - Patsy, tu Claudia. Jak się masz? - Bardzo dobrze, dziękuję. A ty? - Doskonale. Niedługo jadę na lotnisko, ale chciałam się dowiedzieć, czy rozmawiałaś dzisiaj z Londynem, a dokładnie z Anitą? - Nie. - Patsy spojrzała na zegarek. - Tam jest dopiero dziewiąta, a ona nie przychodzi do biura przed dziesiątą. - Coś musiało się wydarzyć, bo miała zadzwonić z samego rana. Okazało się, że za tydzień musi iść do szpitala na mały zabieg, co wyeliminuje ją z pracy na mniej więcej trzy tygodnie. Ktoś musi ją zastąpić, bo właśnie rozpoczęła akcję promocyjną oraz wiele innych spraw. Zaproponowałam ciebie albo Franka. Wybór pozostawiam tobie. Nie musisz mnie zawiadamiać, tak czy inaczej będę zadowolona. I bez kontaktu w szwajcarskiej klinice, pomyślała Patsy. Po zakończeniu rozmowy stanęła w drzwiach biura Franka.
- Jest sprawa, o której musimy pomówić - stwierdziła - więc możemy to zrobić na kolacji. Tylko żebyś się nie odważył włożyć tych koszmarnych dżinsów. Frank uśmiechnął się szelmowsko, a ona szybko wyszła, spodziewając się, że zechce zademonstrować jedną ze swoich sztuczek. Po kilku minutach usłyszała dzwonek swojej komórki. Wyświetlił się numer Susannah, więc szybko odebrała. - No, nareszcie - odetchnęła. - Jak minął weekend? - Przepraszam, ale nie mogłam wcześniej zadzwonić... Susannah była wyraźnie zmęczona i zdenerwowana. - W każdym razie Alan jest przeszczęśliwy, jak się spodziewałam. - To znaczy, że dotrwasz do końca? - Na to wygląda. Natomiast Neve nie przyjęła tego dobrze. Wybiegła z domu i więcej jej nie widziałam. - Więc gdzie jest? - Patsy zmarszczyła brwi. - Teraz jest w szkole, ale weekend spędziła u Loli, a kiedy tam przyszłam, okazało się, że poszła do Melindy. - Gdzie teraz jesteś? - Na polu, w pobliżu Centrum. Za chwilę zaczną się zdjęcia, chciałam ci tylko powiedzieć, jak mi poszło z Alanem. - Rozmawiałaś już z Marlene? - Nie. Teraz najważniejszym zmartwieniem jest Neve. Był jakiś incydent z Alanem. Nie podał mi szczegółów, ale najwyraźniej jej zachowanie było niewłaściwe i musiał jej o tym powiedzieć, więc ona teraz to odreagowuje. Alan mówi, że Neve czuje się odrzucona, jej ojciec poszedł do więzienia, ja nagle
wyjechałam do Derbyshire, a teraz on odrzucił jej awanse. - Biedactwo - szepnęła Patsy. - Gdybym wiedziała... - Przepraszam, wołają mnie - przerwała jej Susannah. Postaram się zadzwonić wieczorem. - Zadzwoń rano. Wieczorem idę na kolację z Frankiem. Po zakończeniu rozmowy Patsy napisała SMS do Neve. Gdybyś chciała porozmawiać, to dzwoń, w dzień lub w nocy. Całuję CDW Neve będzie wiedziała, że te inicjały to chrzestna dobra wróżka. - Super, że nocujesz dzisiaj u mnie - powiedziała Sasha, kiedy razem z Neve wychodziły ze szkoły. -Mama wciąż mnie dręczyła, pytając, co ci zrobiłam, bo nie było cię przez cały tydzień. Rozkoszna mamusia, która o wszystko obwinia mnie. Neve zdobyła się na lekki uśmiech. Przeczytała SMS od Patsy, zamknęła komórkę i włożyła ją do torby. - Jak tam weekend z mamą? - dopytywała Sasha. - Na pewno jest zadowolona z programu. Podobał się nawet mojej mamie, a to coś znaczy, bo jej nigdy nic się nie podoba, szczególnie w telewizji. Neve zachwiała się, potrącona przez gromadę dziewczyn, które ledwie zdobyły się na jakieś przeprosiny, zanim ją rozpoznały. - Cześć, Neve. Co robisz później? - spytała jedna z nich. Spotykamy się wszyscy w kawiarni Bluebird na King's Road, gdybyście chciały tam przyjść.
- Dzięki, ale dziś wieczór nie mamy czasu - odpowiedziała Neve. Wiedziała, że swoją nagłą popularność zawdzięcza sławnej matce. Wcześniej też miała wielu przyjaciół, ale teraz najwyraźniej stała się kimś szczególnym. - Gdzie jest Ping? - zastanawiała się Sasha, kiedy wyszły za bramę szkoły, na uczennice czekały tam samochody, którymi jechały do domów. - Jeszcze ci nie mówiłam, że kiedy w lecie pojedziemy do Barcelony, będą tam też mój wujek i ciotka. Postarają się zabrać nas na kolację. To byłoby super, prawda? - Tak - stwierdziła krótko Neve. Ping nie pojawiła się jeszcze, więc dziewczyny oparły się o ścianę, postawiły na chodniku swoje ciężkie torby szkolne i czekały. - Wiesz - odezwała się Sasha - ja też zaczęłam myśleć, że zrobiłam coś, co zepsuło ci humor. Unikałaś mnie. - To nie tak - zapewniała ją Neve. - Tylko Lola niezbyt dobrze się czuła, więc musiałam co wieczór do niej chodzić. - Ale nawet w szkole... Ja się nie czepiam, ale jesteś taka nieobecna i nie powiedziałaś mi nawet, jak było tamtej nocy z Alanem. Jak poszło? Czy było tak... no wiesz? Neve odwróciła głowę. - No i jak? - dopytywała się Sasha. - Nie mogę o tym mówić. - Ale jestem twoją najlepszą... - Zostaw to - syknęła Neve. Sasha natychmiast się wycofała, czuła się niezręcznie, więc zaczęła wypatrywać Ping.
- Już jest - zawołała, widząc czarną toyotę corollę podjeżdżającą do krawężnika. - Idziemy? Gdy obróciła się do przyjaciółki, zobaczyła, że Neve stoi sztywno przy ścianie i ma bardzo dziwny wyraz twarzy. Idąc za wzrokiem przyjaciółki, po przeciwnej stronie ulicy dostrzegła Alana, który wysiadał ze swojego samochodu. - Wiedziałaś, że dzisiaj po ciebie przyjedzie? - spytała zdezorientowana. - Nie. Chodź szybko. Jedźmy z Ping. Kiedy doszły do toyoty, Sasha rzuciła swoją torbę na tylne siedzenie i szybko wskoczyła do samochodu. Zanim jednak Neve zdążyła pójść w jej ślady, Alan chwycił ją za ramię. - Hej - powiedział ze śmiechem. - Nie tak szybko. Mama bardzo się o ciebie martwi... - Puść mnie - warknęła dziewczyna, usiłując się wyrwać. - Uspokój się, nie róbmy skandalu. Musimy porozmawiać. Potem zwrócił się do Ping i Sashy. - Później ją odwiozę. Jedźcie, nie musicie się martwić o kolację, dam jej coś do jedzenia. Wziął torbę Neve i spokojnie, lecz zdecydowanie poprowadził ją do swojego samochodu. Susannah brała prysznic, kiedy usłyszała stukanie do drzwi swojej garderoby. Okryła się ręcznikiem i wyszła z kabiny. - Kto to? - zawołała. - Mogę wejść? - W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Marlene.
Susannah skinęła głową. Znała powód tej wizyty. Zaczekała, aż producentka zamknie drzwi i wejdzie do środka. - Powiedziałam już Alanowi. Był zachwycony -oznajmiła. Marlenę skinęła głową. Jej twarz miała poważny, choć nie pozbawiony sympatii wyraz. - Rozumiem, że otrzymałam odpowiedź - mruknęła. Susannah ledwie chwyciła oddech. - Nie wiem, jak mam przepraszać - odezwała się drżącym głosem. - Przysięgam, że to była ostatnia rzecz, jakiej chciałam czy oczekiwałam... - Nie mogła dalej mówić, zawładnęły nią emocje. Marlenę podeszła do niej i poklepała ją po ramieniu. - Szczęśliwie się składa, że mamy dobry zespół scenarzystów powiedziała. - Uda im się zmienić scenariusz, a twoja dublerka wystąpi w scenach jeździeckich. Miejmy tylko nadzieję, że ciąża nie będzie widoczna zbyt szybko. Susannah z trudem przełknęła ślinę i zdobyła się na uśmiech. - Powiesz Michaelowi o mojej decyzji? - spytała z lekka ochrypłym głosem. - Czy uważasz, że sama powinnam to zrobić? W oczach Marlenę dostrzegła tyle zrozumienia, że omal nie wyjawiła jej, jak bardzo się pogubiła w swoich uczuciach. Zdołała się jednak powstrzymać. Takie wyznanie byłoby żenujące dla obu stron. - Zrobię to, jeśli chcesz - powiedziała producentka. Susannah odwróciła wzrok, nie była pewna, czy tego właśnie oczekiwała.
Marlene objęła ją na moment, jakby chcąc dodać odwagi, i wyszła. Susannah stała bez ruchu, trzymając się za głowę. Potem zadzwoniła do Neve, mając nadzieję, że córka odbierze telefon, ale znów odezwała się poczta głosowa. - Cześć, kochanie - powitała ją z udawanym ożywieniem. Może podczas weekendu chciałabyś zrobić zakupy na wyjazd do Barcelony? Zostało tylko sześć tygodni, więc już chyba powinnyśmy o tym pomyśleć. Daj mi znać. Bardzo chcę z tobą porozmawiać. Zastanawiałam się, czy nie miałabyś ochoty spędzić wakacji tutaj, ze mną. W końcu tygodnia Polly się wyprowadza, więc miałybyśmy cały domek dla siebie. Może nawet znalazłabyś tu jakąś pracę, jako goniec albo przy koniach. Mogłabyś nauczyć się jeździć konno. Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mogły razem jeździć? - Przypomniała sobie nagle, że już nie będzie mogła tego robić. - Zadzwoń do mnie, kochanie, proszę - dodała z nadzieją, że nie wyda się córce zdesperowana. Kocham cię. Ledwie powstrzymywała łzy. Jeśli Neve ma złamane serce z powodu Alana, to można się było domyślić, że jego partnerka jest ostatnią osobą, z którą zechce rozmawiać. Miała wrażenie, że już nic nie da się zrobić z tym rozdźwiękiem między nimi. Nic takiego nie powinno się zdarzyć, zawsze były sobie bardzo bliskie. A teraz nie umiała dotrzeć do córki. Neve stała na pozycji obronnej i mimo iż Susannah była jej matką i jedyną osobą gotową zrobić dla niej wszystko, czuła, że w tej chwili może jedynie zastosować się do rady Alana i dać córce trochę czasu. Jakie
to szczęście, że on tam jest i zapewnia jej profesjonalne wsparcie. Jej dziecko nie zostanie samo ze swoją rozpaczą. Spojrzała na telefon, zastanawiając się, co mogłaby powiedzieć, gdyby zadzwoniła do Michaela. Żadne słowa nie wydawały się jej właściwe, a sama była bliska załamania, więc lepiej nie próbować. Pomyślała, żeby zadzwonić do Alana, ale natychmiast odrzuciła tę myśl. To smutne, ale nie była w stanie znieść jego wybuchów radości. W końcu zdecydowała się wysłać Michaelowi SMS. Ma do ciebie zadzwonić Marlenę z informacją, że dziecko znajdzie się w scenariuszu. Przepraszam, że nie telefonuję sama, ale nie mogę się na to zdobyć. S. Po kilku minutach dostała odpowiedź. Rozumiem. Kiedy zobaczyła to jedno słowo, łzy nabiegły jej do oczu i zaczęły spływać po policzkach. Poczuła nagłą chęć, by do niego zadzwonić, powiedzieć, że zmieniła zdanie, że nie chce utrzymać ciąży. Jednak nawet jeśli rzeczywiście o tym myślała, to nie Michaela powinna o tym zawiadomić. Wiedziała, że należało porozmawiać z Alanem, ale nie mogła zdobyć się na to, by tak bardzo go skrzywdzić. Zostało jej tylko jedno wyjście - nie myśleć. - Mój Boże, ile wody toaletowej wylałeś na siebie? zachłysnęła się Patsy, machając ręką przed twarzą, kiedy Frank pojawił się w jej mieszkaniu. Był jak na niego nad wyraz skromnie ubrany. Miał na sobie luźne spodnie i koszulkę polo w intensywnym niebieskim kolorze.
- To dodaje mi uroku - powiedział wesoło. - Proszę, bukiecik dla ciebie, bardzo staroświecki i czarujący. Jestem pewny, że jeśli wydam ci się romantyczny, to będziesz mnie błagać, by... - Dosyć - przerwała. Włożyła kwiatki do wazonika i szybko wyprowadziła go z domu. - Czy mogę powiedzieć, że wyjątkowo pięknie wyglądasz? spytał, kiedy znaleźli się na ulicy. - Możesz - odpowiedziała. Czuła się doskonale w sukni koloru bursztynu, z dość głębokim dekoltem, która lśniła i cicho szeleściła, odsłaniała jej szczupłe ramiona. Idąc na kolację z kimś innym, włożyłaby sandałki na wysokich obcasach, ale była o jakieś trzy centymetry wyższa od Franka, więc wybrała złote balerinki. Restauracja wybrana przez Franka mieściła się niedaleko jej mieszkania, więc szybko znaleźli się na zadaszonym tarasie, gdzie grało trio jazzowe, a stoliki, nakryte białymi wykrochmalonymi obrusami, były ozdobione świeżymi czerwonymi różami. - Jeśli dzisiaj mnie tu zostawisz samą, przynajmniej będę wiedziała dlaczego - zauważyła Patsy, kiedy podawał jej krzesło. - Jestem pewny, że nie - obiecał, siadając i wyłączając komórkę. - Jean-Luc jest u mojej mamy. Deux coupes - zwrócił się do kelnera. - Chcesz zacząć od szampana? Jest piękny czerwcowy wieczór, jesteśmy w Paryżu, więc... - Chętnie - zgodziła się. Uśmiechnął się, a ona odczuła dziwny dreszcz. Zignorowała go i z podziwem rozglądała się wokół.
- Śliczne miejsce - zauważyła. - Nigdy tu nie byłam. - To jedna z moich ulubionych restauracji - przyznał Frank. Mają tu doskonałe conflt de canard. -Potem szybko zmienił temat. - Wspominałaś, że powinniśmy o czymś porozmawiać. Dopiero po chwili Patsy przypomniała sobie, dlaczego byli umówieni. - Oczywiście - powiedziała, prostując się na krześle. - Przez jakiś czas Anita z Londynu będzie na urlopie zdrowotnym, więc jedno z nas musi przez trzy tygodnie poprowadzić tamtejsze biuro, począwszy od dwudziestego tego miesiąca. Jeśli nie masz na to szczególnej ochoty, to ja mogłabym pojechać. Ty zostaniesz na miejscu na wypadek, gdyby pilnie potrzebowali cię żona czy syn. Frank pokiwał głową w zamyśleniu i rozparł się na krześle, kiedy przyniesiono szampana. - To była bardzo krótka dyskusja - podsumował. Mogło się wydawać, że był pod wrażeniem. - I bardzo przemyślana decyzja. Dziękuję ci. - Nie ma za co. - Patsy stuknęła się z nim kieliszkiem. Upił łyk i odstawił kieliszek. Popatrzył na nią uważnie. - Więc stracę cię na całe trzy tygodnie? -Jestem przekonana, że przeżyjesz - odrzekła gładko. - Chciałbym wiedzieć, czy traktujesz mnie naprawdę poważnie, bo ja ciebie tak - szepnął. Patsy czuła, jak pałają jej policzki. - Wątpię, czy ty cokolwiek traktujesz poważnie, Frank. Poza swoim synem. - Oraz L'amour- dodał. - Jestem Francuzem, więc do spraw serca podchodzę z najwyższą powagą.
Patsy uniosła brwi. - Naprawdę? Tak jak w Monte Carlo? - zaatakowała. W jego oczach pojawił się szelmowski błysk. - Frank, przestań się zgrywać - ostrzegła. - Wiem, że nic się nie wydarzyło, bo jesteś zbyt honorowy, by wykorzystać kobietę w takim stanie, w jakim ja byłam. Uśmiechnął się szeroko. - Masz rację - przyznał. - Jestem dżentelmenem i nie zrobiłbym tego. Muszę jednak przyznać, że postanowiłem trochę się rozerwać. Położyłem się na łóżku tak, żeby wyglądało, że na nim spałem, i zostawiłem swoją marynarkę, żeby cię jeszcze bardziej zdezorientować. Myślałem, że od razu uznasz to za żart, ale ty dałaś się nabrać, więc miałem niezłą zabawę. - Ja się tak dobrze nie bawiłam - syknęła, patrząc na niego zwężonymi oczami. Frank wciąż się uśmiechał. - Możliwe. Twoja przyjemność nadejdzie, kiedy naprawdę będziemy się kochać. - Nic z tego - zapowiedziała, czując, że braknie jej tchu. - Myślę, że są jakieś szanse, ale na razie dobrze jest posiedzieć przy świecach, przedłużając wyczekiwanie, bo to wprawia nas w odpowiedni nastrój. W odpowiedzi Patsy napiła się szampana. Obrzucił ją uważnym, z lekka żartobliwym spojrzeniem. - Jesteś niemożliwy - stwierdziła. - Nieprawda, jestem bardzo możliwy. Kiedy nadejdzie rano, nie zapomnę twojego imienia, przyniosę ci kawę do łóżka i przyślę kwiaty. Może to cię przekona? Potrząsnęła głową w udawanej rozpaczy.
- Powiedz, dlaczego jesteś przekonany, że się poddam? Frank uniósł brwi. - Dlatego że jestem fantastycznym kochankiem -odparł z nieskrywaną dumą. - A skoro już to wiesz, myślę, że chętnie się poddasz. Patsy roześmiała się. Wiedziała, że nie ma na niego sposobu. - Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś takiego jak ty. - To dobrze? - Tak, to dobrze. - Skinęła głową. - Wydaje mi się, że kelner się do nas zbliża. - Neve, kochanie, co tu robisz? - wykrzyknęła Lola, widząc, że dziewczyna wchodzi do mieszkania. -Przestraszyłaś mnie. Myślałam, że dzisiaj zostaniesz u Sashy. - Zmieniłam zamiar - mruknęła Neve, nie podnosząc głowy. Zdjęła kurtkę i powiesiła ją za drzwiami obok płaszcza Loli. - Powinnaś była zadzwonić - stwierdziła Lola. -Jak tu dojechałaś? - Przyszłam pieszo. - Lepiej nie mów o tym mamie. - Lola pokręciła głową. - Nie byłaby zadowolona z tego, że chodzisz sama o tej porze. Jest dziesiąta. - Wiem. Jestem bardzo zmęczona i od razu się położę, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Jadłaś coś? - Nie chcę jeść. Lola patrzyła, jak Neve, ze zwieszoną głową, idzie do sypialni.
- Płakałaś? - spytała. - Pokłóciłaś się z Sashą? Dlatego tu przyszłaś? Gdzie twoja torba? - Zostawiłam ją tam. Daj spokój - ucięła Neve. -Boli mnie głowa i nie chcę słuchać żadnych uwag. Lola usłyszała trzask zamykanych drzwi. Stała oszołomiona. Była zirytowana, a jednocześnie zatroskana. Po chwili zaczęło się jej kręcić w głowie, więc poszła do saloniku, żeby usiąść. Po kilku minutach Neve wyszła ze swojego pokoju, by ją przeprosić. - Nie chciałam tak się na ciebie rzucić - powiedziała. - Bardzo cię przepraszam, ale jestem teraz trochę zestresowana. Kiedy Lola się nie odezwała, spojrzała na nią i nagle krew odpłynęła jej z twarzy. - Lola! - Dziewczyna zachłysnęła się z przerażenia i uklękła przy ciotce, chwytając ją za ręce. - Dobrze się czujesz? - Tak, wszystko w porządku - z trudem wychrypiała Lola. - To tylko zawrót głowy. Nic wielkiego. - Jesteś pewna? Przynieść ci coś? Może powinnam zawołać lekarza? - Wystarczy mi szklanka wody... i moje tabletki na nadciśnienie. Chyba zapomniałam je dzisiaj wziąć. Neve pobiegła do kuchni, chwyciła tabletki, nalała wody do szklanki i pędem wróciła do ciotki. - Mam je - sapnęła, dając jej buteleczkę do ręki i podając dwie tabletki do ust. Lola possała lekarstwo i napiła się wody. - Teraz mi lepiej - wydyszała. - Za chwilę będę w pełnej formie. - Zadzwonię do mamy!
- Nie, nie wolno jej teraz martwić. Posiedzę jeszcze chwilę, potem pomożesz mi się położyć. Neve patrzyła na jej pomarszczoną twarz i poczuła, że zaraz się rozpłacze. Tak bardzo ją kochała i tak okropnie się przed chwilą zachowała. Może Lola źle się poczuła z jej winy? Wszystko, co się działo, było jej winą. - Ty płaczesz? - skarciła ją Lola. - Chodź do mnie, głuptasie. W ramionach ciotki dziewczyna przełknęła coś, co dławiło ją w gardle, i przytuliła się do mocno. - Chciałabyś dzisiaj spać w moim łóżku? - zaproponowała Lola. - Tak, proszę - odparła Neve. Pomogła ciotce wstać, zaprowadziła ją do sypialni i zaczęła odpinać jej bluzkę. - Nie wygłupiaj się - powiedziała Lola, odsuwając jej ręce. Sama dam sobie radę. Zajmij się sobą, a potem przyjdź i przeczytaj mi coś. Na przykład Harry’ego Pottera, co? W lodówce jest tabliczka czekolady, możemy się poczęstować. Kiedy przebrana w nocną koszulę Neve wróciła do sypialni, Lola już zapadała w drzemkę. - Już chyba za późno na czytanie - zauważyła, widząc, że starsza pani potrzebuje snu. -Jesteś dobrą dziewczynką - szepnęła Lola, kiedy Neve kładła się obok niej. Przez chwilę leżała, wpatrując się w ciemność i słuchając głębokiego oddechu ciotki. Pragnęła, by pochłonęła ją noc, wtedy nie musiałaby się już niczym martwić.
- Co ci jest, kochanie? - odezwała się cichutko Lola, biorąc ją za rękę. - Wiem, że coś cię trapi, dlaczego się tym ze mną nie podzielisz? - Naprawdę nic mi nie jest - odrzekła Neve, myśląc o niedawnym ataku ciotki. Dopiero po chwili, nie będąc pewna, czy tamta już nie śpi, spytała: - Nie masz przypadkiem numeru telefonu taty? - Nie, nie mam - odparła Lola - ale mama będzie miała. Możemy... - Nie, nie trzeba - przerwała jej. - Nie przejmuj się tym. Mama będzie chciała wiedzieć, dlaczego o to pytam, i pomyśli, że chcę się z nim skontaktować, a to ją tylko rozdrażni. Nie mów jej, że o tym wspomniałam, dobrze? Lepiej, żeby nie wiedziała.
Rozdział dwudziesty szósty Polly, nie wiesz, co się stało z tymi wszystkimi kosmetykami, które leżały tu na stole? - spytała Susannah, kiedy Polly weszła do kuchni ich wspólnego domku. Dziewczyna zerknęła na kilka maseczek i próbek, które Susannah trzymała w ręku. - Podzieliłam je, jak to zwykle robimy. - Rozumiem. Ale wczoraj wieczorem było tu co najmniej dwanaście pudełek, a zostało tylko to. Nie wydaje mi się, by był to równy podział. - Na litość boską, jeśli chcesz robić z tego problem... - O tyle - przerwała jej ostro Susannah - że te kosmetyki zostały przysłane do wypróbowania na moje nazwisko, a ze względu na konflikt interesów zostawiłam wszystkie dla ciebie, żebyś ty to zrobiła. - Myślałam, że zostawił je tu jeden z PR-owców - powiedziała Polly, czerwieniąc się, aż po korzonki włosów. Susannah uniosła brwi i podała jej resztę kosmetyków.
- Byłoby miło usłyszeć dziękuję, kiedy będziesz miała na to ochotę - oświadczyła ze słodkim uśmiechem i szybko wyszła z domku, kierując się do Centrum. Przyjemność z zyskania przewagi nad Polly była krótkotrwała i Susannah szybko o tym zapomniała. Teraz miała inne zmartwienia. Rano przez chwilę rozmawiała z córką, Neve powiedziała, że nie chce jechać do Barcelony. Potem okazało się - o czym dowiedziała się od Loli - że chce skontaktować się z ojcem. Właściwie Susannah nie miała nic przeciwko temu, nie rozumiała tylko, dlaczego dziewczyna nagle zmieniła decyzję, przecież do tej pory nie chciała mieć z nim nic wspólnego. - W zasadzie odpowiedź jest bardzo prosta - wyjaśnił Alan, kiedy mu o tym powiedziała przez telefon. - Ona patrzy na to z takiej perspektywy: straciła mnie, więc szuka prawdziwego ojca, próbując zapełnić pustkę. Ze ściśniętym sercem Susannah odczuła gwałtowną potrzebę zapełnienia każdej pustki, jaką Neve mogłaby kiedykolwiek odczuwać. - Powinnam dać jej numer Duncana? - spytała. - Raczej nie - odpowiedział Alan. - Jeszcze nie teraz. Jej kontakt z ojcem może być korzystny w dalszej perspektywie, ale musimy się upewnić, że jest na to przygotowana. Ma jeszcze zbyt wiele pretensji do niego, więc ewentualny konflikt między nimi wyrządziłby jej sporo szkód, a teraz jest zupełnie bezbronna. - O Boże - szepnęła Susannah. - Żebym mogła coś na to poradzić! - Robisz dokładnie to, co powinnaś. Mówisz mi, więc mogę się tym zająć.
- Jeśli ona cierpi też z twojego powodu, to chyba tym gorzej się czuje, kiedy się widujecie? - Wręcz przeciwnie. Kiedy zrozumie, że nie odrzucam jej jako rodzic, zawsze znajdzie oparcie w naszych wzajemnych relacjach. Musi tylko odnaleźć równowagę i możesz być pewna, że tak się stanie. Gdzie teraz jesteś? - Idę pieszo do Centrum. - Nie ma dzisiaj ujęć z jazdą konną? - Nie - odparła Susannah, patrząc tęsknym wzrokiem na stajnie. - Ani scen miłosnych? -Nie. To kłamstwo, ale zanim ten epizod zostanie wyemitowany, upłynie tyle czasu, że Alan nie będzie miał pojęcia, którego dnia był kręcony. - A gdzie ty jesteś? - spytała, czując, że też powinna okazać zainteresowanie. - Dojeżdżam do biura, więc muszę kończyć. Mam dzisiaj pracowity dzień, ale postaram się zadzwonić w przerwie pomiędzy konsultacjami. - Nie musisz. Wszystko będzie w porządku, mnie też czeka dużo pracy. Zatelefonuję, jak skończymy. - Dobrze i pamiętaj: żadnych jeździeckich ujęć. Rozłączyła się szybko, by mu nie powiedzieć czegoś do słuchu. Zwiększyła tempo marszu, jakby to mogło rozładować jej nagłą irytację. Chwała Bogu, że chociaż tym razem nie wspomniał o dziecku, przynajmniej nie bezpośrednio, bo ostatnio ich rozmowy kręciły się wyłącznie wokół tego tematu. Zresztą Susannah nie miała wielkiej ochoty na dyskusje o innych sprawach, oczywiście poza Neve, a on tak bardzo ją
wspierał i okazywał jej tyle cierpliwości, że powinna się pohamować i być szczęśliwa, że właśnie taki jest. Ale to on, do diabła, jest powodem problemów Neve, szeptał jej wewnętrzny głos. Jednak to nie jego wina, że dziewczyna się w nim zadurzyła. To ona i Duncan jako rodzice byli o wiele bardziej odpowiedzialni za to, co dotknęło ich córkę. Susannah pomyślała, że powinna być bardziej wyrozumiała dla Alana i pamiętać o tym, że niewielu mężczyzn tak hojnie dzieliłoby się swoim czasem i zawodowym doświadczeniem, jak robił to on. Problem natomiast polegał na tym, że z pewnością była mu wdzięczna, darzyła go jakimś uczuciem, ale w głębi serca wiedziała, że już go nie kocha. Zastanawiała się nawet, czy kiedykolwiek go kochała. Na początku wszystko wydawało się doskonałe, był odpowiedzią na jej modlitwy, ale spoglądając wstecz, widziała jasno, jak była wtedy bezbronna, tęskniła za miłością i desperacko pragnęła jakiejś zmiany. Zbyt szybko się zdecydowała, nie zastanawiała się nad swoimi uczuciami, zakładając, że szalony romans będzie początkiem poważnej, trwałej miłości. A teraz, co jeszcze pogarszało sprawę, choć przekazała Marlene swoją decyzję w sprawie ciąży, w głębi serca wcale nie była pewna, że ona już zapadła. Ale nie było wyjścia, jeśli nawet zdobyłaby się na to, by złamać Alanowi serce, to i tak nie byłaby w stanie dla kariery zabić niewinnego dziecka. Zadzwoniła komórka. Zobaczyła, że to reżyser, z którym miała dzisiaj pracować, i szybko odebrała. Zapewniła go, że jest przygotowana do swoich scen i że za pięć minut będzie w garderobie, żeby
je przedyskutować. Potem połączyła się z Patsy, ale jej komórka wciąż była wyłączona. Zostawiła wiadomość, że dzwoniła i że otrzymany od niej SMS był nieczytelny, więc niech zatelefonuje albo wyśle nowy. Straciłam głowę. Będę w*!E**@Zadzwonię wkr@*st.Px Po drodze dołączyło do niej dwóch aktorów i zaczęli z nią rozmawiać o pracy czekającej ich tego dnia. Susannah była dumna z siebie, że udało się jej mówić o tym lekkim, entuzjastycznym tonem. Jednak scena, którą miała zagrać prawie nago, choć tylko w obecności niezbędnych osób z ekipy, była ostatnią rzeczą, jakiej by sobie dzisiaj życzyła. Szczęśliwie ciąża nie była jeszcze widoczna, a ona wierzyła, że Mariannę jej pomoże. I rzeczywiście, tak było, kiedy weszła w rolę, Susannah przestała istnieć, a przynajmniej ukryła się w jakimś bezpiecznym miejscu, wraz ze swoim ciągłym zmęczeniem i pensjonarskimi zahamowaniami. Mariannę była odważną, pewną siebie kobietą, którą cieszyła własna zmysłowość i która napawała się swoją władzą nad mężczyznami. Dla takiej kobiety zrzucenie ubrania, by zyskać pewność, że sędzia zakwalifikuje jej konia, było równie proste jak skok na siodło i galop wśród pagórków. - Wszystko w porządku? - spytał Lindon, reżyser, kiedy nadszedł czas, by się rozebrała. Susannah była w stajni, mając na sobie szlafrok, a pod nim seksowne koronkowe majtki i długie czarne buty jeździeckie. Najpierw miano ją filmować z tyłu, począwszy od talii po nagie plecy, następnie uda, nogi i buty. Potem kamera miała uchwycić jej głowę, ramiona i górną partię piersi.
- Tak - powiedziała. Stawała się już Mariannę, która nie była w ciąży, nie czuła zażenowania i nie przejmowała się tym, kto na nią patrzy. Bohaterka miała wyjątkowo piękne ciało i Susannah wcielała się w nią bez skrępowania w każdej sytuacji. Poczuła się zawstydzona dopiero podczas ujęcia głowy i ramion, kiedy operator, starając się nie pokazać sutków, opuścił kamerę na tyle nisko, by widzowie nie mieli wątpliwości, że bohaterka jest naga. Stała przed kilkoma mężczyznami, bo w ekipie była tylko jedna kobieta, obnażona od pasa w górę. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, co by powiedział Alan, gdyby mógł ją teraz zobaczyć, choć prawda była taka, że nie nim sobie zaprzątała głowę. Zastanawiała się, co pomyśli Michael, gdy będzie oglądał kopie robocze. Przez jedną koszmarną chwilę miała ochotę chwycić szlafrok i uciec do garderoby, bo poczuła się tak mało warta i tak bardzo odległa od jego wyrafinowanego świata. Susannah zorientowała się, że przez tę chwilę znów stała się sobą, więc szybko zaczęła ponownie wcielać się w rolę. Uniosła wysoko głowę i tak wygięła plecy, że jej piersi znalazły się w obiektywie kamery, co rozśmieszyło operatora, który jednak westchnął ciężko. - Miałem idealny obraz - poskarżył się. - Teraz pani ściągnęła ramiona, więc wszystko widzę. - Przepraszam - powiedziała Susannah. - Przyrzekam, że już nie będę się poruszać. A co wtedy, pomyślała, kiedy będą filmować scenę seksu, a ona będzie musiała tarzać się naga po łóżku, z mężczyzną, który też będzie nagi? Już się
wewnętrznie przed tym wzbraniała, ale przypomniała sobie, że to nie będzie ona, tylko Marianne, która przejmie kontrolę nad sytuacją. Uspokajała ją myśl o takim alter ego, bo jeśli to ona, Susannah, miałaby sama dać sobie z tym radę, jej życie na ekranie i poza nim pogrążyłoby się w jeszcze większym chaosie. Alan siedział w samochodzie, czekając, aż Neve wyjdzie ze szkoły. Pomyślał, że próba zrozumienia siebie samego zawsze jest fascynującym zadaniem. Jego własna osobowość ciekawiła go bardziej niż jakakolwiek inna, po prostu dlatego że była jego. Wiele aspektów i wymiarów składało się na enigmatyczną naturę Alana Cunninghama, było w niej tak wiele zawiłości, motywacji, obaw, pragnień, pasji i awersji, które tworzyły wzorzec zachowań tego pozornie niewyróżniającego się niczym mężczyzny. Był przekonany, podobnie jak większość ludzi, że dokładnie wie, jak zachowałby się w danej sytuacji. I to go rzeczywiście interesowało. Tyle że dopóki nie pojawi się jakieś wyzwanie lub odstępstwo od normy, nikt nie potrafi przewidzieć, jak sobie z tym poradzi, i bardzo często reakcja jest odwrotna do przewidywanej. Zaczął spisywać reakcje ich obojga - swoje i Neve -na to, co się z nimi działo. Szczególnie ciekaw był, do jakiego stopnia każde z nich mogło zwodzić lub kontrolować drugie. Oczywiście, on miał szansę kontrolować sytuację, podczas gdy Neve była zdezorientowana, sfrustrowana i obawiała się własnych instynktów i pragnień. Uważał, że ona sobie z tym poradzi i w dalszej perspektywie nie stanie się jej żadna krzywda. Musi jej pomóc, by lepiej zrozumiała siebie i to, co się dzieje,
a szczególnie swoją rolę w zainicjowaniu tej sytuacji. Kiedy zaakceptuje odpowiedzialność za swoje czyny i potrafi odróżnić rzeczywistość od fantazji, zda sobie sprawę, jak w gruncie rzeczy silną jest osobą. Tymczasem prawdopodobnie widzi siebie w roli ofiary i dlatego zdecydował trzymać ją z dala od Susannah. Nie chciał nieporozumień, a przede wszystkim zamierzał chronić Susannah przed niepotrzebnym stresem, kiedy nosiła w łonie jego dziecko. Kiedy Neve wyszła za bramę szkoły i zobaczyła, że czeka na nią Alan, szybko poszła w innym kierunku, mając nadzieję, że zgubi się w tłumie. Jednak zauważył ją, wysiadł z samochodu, przeszedł przez jezdnię i chwycił dziewczynę za ramię. - Musimy porozmawiać - powiedział z miłym uśmiechem. - Wiem, co to znaczy - syknęła, próbując mu się wyrwać. - Ludzie patrzą - zauważył - więc jeśli nie chcesz wywołać skandalu... - Wszystko mi jedno. - Nieprawda. Chodź. Nie mam czasu, by zawieźć cię do domu, więc zostawię cię u Loli. Porozmawiamy po drodze. Tylko dlatego, że nie zawoził jej do tamtego domu, którego nienawidziła z całej duszy i pragnęła już nigdy do niego nie wracać, pozwoliła mu zaprowadzić się do samochodu, do którego także czuła odrazę, ale nie tak wielką jak do Alana. - Słyszałem, że chcesz skontaktować się z ojcem -odezwał się swobodnym tonem, kiedy ruszyli z miejsca.
Neve odwróciła się i zaczęła wyglądać przez okno. Powinna była przewidzieć, że Lola powie o tym mamie, choć obiecała, że tego nie zrobi. Czy to miało jakieś znaczenie? Tego nie wiedziała, bo już niczego nie wiedziała. - Nie sądzisz, że to trochę samolubne, żeby denerwować matkę, kiedy wiesz, że jest w ciąży? - zapytał wprost. Nie odwracała głowy i wbijała paznokcie w dłonie. Miała ochotę krzyczeć tak długo, aż wszystko zniknie i ona sama przestanie istnieć. - Twoja matka wiele dla ciebie poświęciła - mówił dalej zawsze byłaś dla niej najważniejsza i to nie musi się zmienić. Uważam jednak, że najlepiej będzie, żebyś przez kilka następnych tygodni została u Loli, kiedy ona będzie w Londynie. Przywiozę ją tam, będzie chciała się z tobą zobaczyć, ale jest zawsze zmęczona, kiedy wraca z Derbyshire, a teraz, kiedy ma mieć dziecko, nie byłoby dobrze, żebyś ją sobą absorbowała. W oczach miała piekące łzy, ale nadal wyglądała przez okno. Tak strasznie go nienawidziła, że chciałaby go zabić, a może on też chętnie by ją zabił. Gdyby tak zrobił, to przestałby ją wreszcie krzywdzić, a ona nie sprawiałaby już kłopotów ani mamie, ani nikomu innemu. To był kolejny, trzeci poranek, gdy Patsy budziła się u boku okrytego prześcieradłem Franka, który cicho chrapał i opiekuńczo obejmował ją ramieniem. Była jeszcze oszołomiona tym faktem i zastanawiała się, czy to nie sen. Może nawet jakaś część jej duszy chciałaby, żeby tak było. Jednak za każdym razem
przytulała się do niego, wdychała jego zapach, i sprawiało jej to przyjemność. On naprawdę nie żartował ani nie przesadzał, twierdząc, iż jest fantastycznym kochankiem, Patsy wyznała Susannah. Jeszcze nikogo takiego nie spotkała, nie zdawała sobie nawet sprawy, że w ciągu jednej nocy można osiągnąć tak wiele orgazmów, z których każdy następny przewyższał intensywnością poprzedni. Frank uprawiał miłość całym sobą, sercem, ciałem i duszą. Był skoncentrowany wyłącznie na niej, kochał się z nią czule i namiętnie, nie myśląc o sobie i dostarczając jej więcej wrażeń, niż mogła sobie wyobrazić. Kiedy dołączał do niej w końcowej fazie spełnienia, przedłużał i wzmacniał jej orgazm do tego stopnia, że krzyczała, żeby przestał, choć wcale tego nie pragnęła. Później trzymał ją w ramionach, i gdy ustawało gwałtowne bicie serc, uspokajały się oddechy, zawsze znalazł słowa, które powodowały, że mocniej go obejmowała albo wybuchała śmiechem, a przeważnie jedno i drugie. Patrzyła na jego nieco zakrzywiony nos i cień zarostu na twarzy. Miał lekko otwarte usta, a kiedy dotknęła palcem jego warg, przypomniała sobie, w jak wyrafinowany sposób ich używał, i znów poczuła podniecenie. Położyła nogę na jego nodze, czekając, aż poczuje ten dotyk. Rzeczywiście, po chwili jedna z jego ruchliwych brwi wygięła się w łuk, a potem ostrożnie otworzył jedno oko, jakby chciał sprawdzić, kto przy nim jest. - Dzień dobry - szepnęła. Frank zamrugał i przytulił ją mocniej do siebie. Jego ciało było mocno owłosione, co na początku
budziło jej niechęć, a nawet obrzydzenie, ale odkryła, że to całkiem miłe. - Dziś nie możemy się znów spóźnić - powiedziała. - Ludzie zaczną gadać. - To smutne, lecz prawdziwe - mruknął. - Nie chodzi tu o mnie, ale o reakcję mojej żony, jeśli się dowie, że jest ktoś w moim życiu. Tym się martwię. - Chce, żebyś do niej wrócił? - spytała z nutką przerażenia. - Tak mówi, ale nie zrobiłbym już tego za nic. - Nawet gdyby poszła na odwyk i była czysta? Frank pokręcił głową. - Zawsze będę się o nią troszczyć i jej pomagać. To konieczne, bo jest matką mojego syna. Ale przez nią moje serce pękło na tyle kawałków, że teraz gdy się zrasta, nie ma w nim już miejsca dla niej. Patsy wiedziała, jak trudnym przeżyciem jest utrata ukochanej osoby dla tak lojalnego i przyzwoitego człowieka jak Frank. Mógł być dowcipnym i czarującym mężczyzną, ale jednocześnie był przepełniony dobrocią i czułością. Pocałowała go mocno w szyję. - Jest niemądrą kobietą, bo zmarnowała coś wyjątkowo cennego - orzekła. - Po świecie chodzi niewielu tak cudownych mężczyzn jak ty, więc jak się takiego znajdzie, trzeba dbać, by go nie stracić. - Wiesz, Patriisha - zauważył po chwili. - Chyba powiedziałaś mi komplement. - Tak mi się tylko wymknęło - wyjaśniła zażenowana. - Od dawna chciałem tak z tobą być... Myślałaś, że żartuję, non? - Nigdy nie byłam tego pewna.
- A teraz jesteś? - Chyba tak. - Możesz być pewna. Pragnę, żebyś wiedziała, że jesteś wyjątkowa i że bardzo mnie uszczęśliwiasz, wkraczając do mojego świata. - Ładnie to powiedziałeś - skomentowała z uśmiechem Patsy, której serce zmiękło na te słowa. Pocałował ją, a ona znowu poczuła, że rośnie w niej apetyt. - Nie mam ochoty wstawać - szepnęła. - W takim razie zostaniemy tu przez cały dzień. - Czy to decyzja dyrektora? - To decyzja, która została podjęta za mnie. Roześmiała się i przytuliła mocniej do niego. Przesuwał palcami po jej plecach i rękach, potem po pośladkach i udach. Niechętnym pomrukiem skwitowali dzwoniącą komórkę Patsy, której nie mogła znaleźć na nocnym stoliku, a kiedy ją już miała w ręku, ten ktoś się rozłączył. Dopiero po godzinie, kiedy szli pieszo do pracy, odsłuchała pozostawioną dla niej wiadomość. Spodziewała się, że dzwonił ktoś z biura albo Susannah. Jednak to, co usłyszała, zatrzymało ją w pół kroku. Słychać było tylko łkanie, żadnych słów. Ponownie przesłuchała wiadomość. - Kto to był? - spytał Frank. - Nie jestem pewna - odparła. - Ale myślę, że to moja chrzestna córka, Neve. Wziął od niej telefon i sprawdził, kto dzwonił. - Tak, to ona - potwierdził, kiedy pokazało się jej imię. - Jest najwyraźniej zrozpaczona, musisz natychmiast do niej zadzwonić.
Nacisnął „łączenie" i oddał jej telefon. - Neve? Tu Pats. Wszystko w porządku? Dopiero teraz odsłuchałam wiadomość. Co się dzieje, kochanie? - Nic - odpowiedziała spokojnie Neve, jakby przedtem nie łkała w słuchawkę. - Już wszystko dobrze. - Ale co to było? Tak bardzo płakałaś... - Naprawdę już w porządku. Jestem w szkole, zaraz nauczycielka wejdzie do klasy, więc muszę iść. - Zadzwonisz do mnie później? - nalegała Patsy. - Jeśli będę mogła. Nie martw się. Jest okej. Czekamy na twój przyjazd do Londynu. Mama mówi, że będziesz tu przez trzy tygodnie. - Przyjadę w następny weekend. - Mówiąc to, Patsy popatrzyła na Franka. - Pójdziemy na kolację, tylko we dwie, dobrze? - To byłoby fajnie. Przepraszam, muszę kończyć. - Idź naprzód - poleciła Patsy Frankowi. - Muszę o tym porozmawiać z Susannah. Odszedł, uścisnąwszy jej rękę, a Patsy weszła do kawiarni i połączyła się z Susannah. Ku jej zdumieniu, przyjaciółka natychmiast odebrała telefon. - Świetnie, że jesteś - powiedziała. - Myślałam, że możesz być na planie. - Będę tam za chwilę - odparła Susannah. - Wszystko w porządku? Jak twój fantastyczny kochanek? - Więcej niż fantastyczny, ale nie dlatego dzwonię. Neve zostawiła mi wiadomość, ale nie mogłam zrozumieć, co mówiła, bo przez cały czas płakała. Zadzwoniłam do niej, ale jest teraz w szkole i nie mogła rozmawiać, więc zastanawiam się... Wiesz może, o co tu chodzi?
Susannah westchnęła. Wydawała się zmęczona i lekko zirytowana. - O dzisiejszym poranku niczego nie wiem. Ogólnie rzecz biorąc, nadal jest wytrącona z równowagi z powodu Alana i nikogo do siebie nie dopuszcza. Chciałabym, żeby porozmawiała ze mną, ale od czasu, kiedy powiedziałam jej o dziecku, nie udało mi się wyciągnąć od niej ani słowa. To dobry znak, że zadzwoniła do ciebie, może będzie jej łatwiej otworzyć się przed tobą. - Zaproponowałam, że spotkamy się, kiedy przyjadę. Myślisz, że to może tak długo czekać? - Chyba tak. Może do tej pory już jej przejdzie, bo moja cierpliwość jest już na wyczerpaniu. To nie znaczy, że jej nie współczuję, ale nie rozumiem, czego się spodziewała. - Zapewne w ogóle o tym nie myślała - odrzekła Patsy. - Czy rozmawiała z Lolą? - Nie, ale prosiła ją o numer Duncana. Jeszcze go jej nie podałam, przede wszystkim dlatego, że nie muszę go znać, poza tym ona najwidoczniej chce wypełnić pustkę, a pewnie się zgodzisz, że Duncan nie jest najodpowiedniejszą do tego osobą. - Zdecydowanie nie - stwierdziła Patsy. Podszedł do niej kelner, więc zamówiła espresso. - Biedactwo - powiedziała. - Przechodzi trudne chwile. Ktoś powinien ją trochę porozpieszczać, a jeśli nie chrzestna matka, to kto? Wezmę ją na zakupy. Niedługo jedzie do Barcelony, prawda? - Jeśli o to chodzi, to już nie chce jechać. Oczywiście, nie wspomniałam o pieniądzach, choć miałam to na końcu języka. Na pewno zmieni zamiar, a wyprawa
po zakupy podniesie ją na duchu. - Już idę - zawołała i wróciła do Patsy. - Czeka na mnie charakteryzator. Porozmawiamy później. Pozdrów Fantastycznego Franka i powiedz mu, że wszyscy chcemy go poznać. Patsy podziękowała za kawę, kiedy kelner postawił ją na stoliku, i siedziała, patrząc na ulicę, gdzie grupa turystów wysiadała właśnie z autokaru. Trudno jej było uporządkować myśli. Była bardziej wyprowadzona z równowagi, niż dyktowałyby to okoliczności. W końcu musiała przyznać, że siedząc w paryskiej kafejce, nie dowie się, o co chodzi. Musi zaczekać, w Londynie szybko zrozumie, na czym polega problem. Szkoda, pomyślała, kładąc kilka monet na stoliku, że nie jedzie w ten weekend, tylko w następny. Neve musiała czuć się bardzo nieszczęśliwa i samotna, jeśli zadzwoniła do niej w tak strasznym stanie. - Idź sama - powiedziała Neve do Sashy, kiedy pakowały książki po lekcji historii. - Zajmij mi miejsce w stołówce. - A gdzie ty idziesz? - spytała Sasha. - Nigdzie, tylko muszę zadzwonić do mamy. Sasha wzruszyła ramionami, zarzuciła torbę na ramię i wyszła z klasy wraz z innymi dziewczynami. Kiedy już nikogo nie było, Neve włączyła swoją komórkę. Była bardzo blada, w głowie kłębiły się jej różne myśli. Czuła się nieszczęśliwa i przestraszona, nie wiedziała, czy dobrze robi, ale postanowiła spróbować. Wyjęła z piórnika kawałek papieru i wystukała zapisany na nim numer. Po chwili usłyszała rześki głos z charakterystycznym gwarowym akcentem.
- Halo, tu Cates Exports, w czym mogę pomóc? - Tak, hm... czy mogę rozmawiać z panem Cate-sem? nieśmiało spytała Neve. - Zobaczę, czy to możliwe - powiedziała z lekka zaskoczona telefonistka. - A kto mówi? - To... Jestem jego bratanicą, Neve. - Cześć, kochanie. Spotkałyśmy się kiedyś, już dawno temu. Pewnie mnie nie pamiętasz, ale ja ciebie tak. Twój wujek Hugh na pewno ucieszy się, że do niego dzwonisz. Zaczekaj, zaraz cię z nim połączę. Po chwili usłyszała głos Hugh. - Neve? Co za niespodzianka. Jak się masz, kotku? Co mogę dla ciebie zrobić? Odetchnęła głęboko. - Jestem ciekawa - zaczęła - Ja... hm... Czy masz może telefon mojego taty? - Oczywiście, że mam - zaśmiał się Hugh. - Myślałem, że też go masz, ale zaraz ci podam. Masz długopis? Szybko wyjęła długopis z piórnika i zapisała numer na tym samym skrawku papieru. Hugh podawał go jej cyfra po cyfrze, jakby była nierozgarnięta. - Dziękuję - powiedziała na końcu. - Nie ma sprawy. No i jak się miewasz? Widzę, że mamie wszystko dobrze się układa. Założę się, że cieszysz cię jej sławą. - Tak - odrzekła Neve słabym głosem, dodała jeszcze, że ma nadzieję, iż wujek też ma się dobrze, i skończyła rozmowę. Z sercem w gardle wystukała numer ojca. Drżały jej ręce i kręciło się w głowie. Odezwij się, proszę, błagała w myśli. Nie chcę zostawiać wiadomości.
- Halo! - krzyknął Duncan do słuchawki. Neve poczuła ulgę i zaczęła mówić, ale z powodu panującego z tamtej strony hałasu wiedziała, że ojciec może jej nie słyszeć. - Tato, to ja - krzyknęła, choć dławiły ją łzy. - Kto? Proszę mówić głośniej. - Neve - załkała. - Twoja córka. Przez chwilę słyszała tylko hałas, potem odezwał się ojciec. - Neve? To ty? - Tak, to ja. - Niech mnie... Zaczekaj, złotko. Tu jest dom wariatów. Wyjdę na zewnątrz. Otarła łzy. Wszystko będzie dobrze, pomyślała. Był zadowolony, że do niego dzwoni, więc będzie mogła pojechać do taty i wszystko się ułoży. - Neve, kochanie, jak się masz? - usłyszała głos Duncana. - Co za niespodzianka. Co u ciebie? Gdzie jesteś? - Jestem w szkole - odrzekła - ale pomyślałam sobie... Tato, mogę do ciebie przyjechać? - Przyjechać do mnie? - powtórzył zdumiony. -Oczywiście, złotko. Mówiłem twojej matce, że możesz, kiedy tylko zechcesz. A kiedy byś chciała? - Sprawdziłam pociągi, jest jeden dzisiaj wieczór do Glasgow, który przyjeżdża... - Dziś wieczór? - wtrącił. - Neve, kochanie, byłoby cudownie cię widzieć, ale nie miałabyś gdzie się zatrzymać. W tej chwili prowadzę próbę, pracujemy na okrągło. Przyjedź w czasie wakacji. Wtedy spektakl już ruszy. Będziesz mogła go zobaczyć i spędzimy razem trochę czasu. Neve starała się nie rozpłakać.
- Ja tylko myślałam... To tak... - Dalsze wyjaśnianie nie miało sensu, ojciec był zanadto zajęty. - Okej, przyjadę w lecie. - Koniecznie, kotku, ale nie rób planów, dopóki się ze mną nie porozumiesz. Muszę być pewny, że nie ma żadnych problemów ze sztuką, zanim zrobię sobie wolne. Będę miał pewnie tylko kilka dni, ale to lepsze niż nic, prawda? Chciała przyznać mu rację, ale zbyt dławiło ją w gardle. - Muszę już iść, kotku - powiedział. - Dbaj o siebie, okej? Cudownie było cię słyszeć. Zadzwoń znów, a jeśli wszystko dobrze pójdzie, zobaczymy się w lecie. *** Przez cały tydzień program Susannah był tak napięty, że czuła się wyczerpana. Przespała całą drogę do Londynu, nawet drzemała w taksówce, jadąc do domu. Zgodnie z obietnicą Alan przygotował kolację, którą podał na patio, bo wieczór był bardzo ciepły. Groszek i klematis były w pełnym rozkwicie, na stole paliły się świece, a z głośników, które umieścił na ogrodzeniu, płynęła cicha muzyka. Mimo tej romantycznej atmosfery Susannah czuła się tak bardzo zmęczona, że zaraz po kolacji poszła się położyć. Kiedy Alan wszedł do sypialni, było już zupełnie ciemno, tylko blade światło księżyca przebijało się przez mrok. Susannah usłyszała, jak idzie na palcach do łazienki, ale nie poruszyła się, udając, że śpi. Kiedy położył się przy niej, tylko coś mruknęła, pozorując sen.
Rano przyniósł jej śniadanie do łóżka i zaczął snuć plany, jak spędzą dzień. Mieli kupować różne rzeczy dla dziecka i zobaczyć się z architektem wnętrz, którego chciał zatrudnić, by przerobić pokój gościnny na dziecinny. Susannah doszła do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie dostosowanie się do jego programu, więc szybko wzięła prysznic, ubrała się i wsiadła do samochodu gotowa na zaplanowaną wyprawę. Wielokrotnie usiłowała połączyć się z córką, ale telefon był wyłączony i nie dostała odpowiedzi na żadną z pozostawionych wiadomości. Lola obiecała namówić Neve, żeby zadzwoniła, ale telefon milczał do wieczora. Susannah była tak wykończona całym dniem, że usiadła na kanapie i pozwoliła, by Alan znów ją obsługiwał. W niedzielę poszli do Loli na lunch, gdzie się okazało, że Neve spędza cały dzień u Melindy. Kiedy wrócili do domu, Susannah znów nagrała wiadomość dla córki. - Nie rozumiem, czemu mnie unikasz. Jeśli jesteś wytrącona z równowagi z powodu dziecka czy też przeze mnie, to musimy o tym porozmawiać. Taka sytuacja do niczego nie prowadzi, a ja bardzo chcę się z tobą zobaczyć. Po godzinie dostała SMS. Idę do kina z M. i rodzicami. Całuję Nx. Kiedy kolejny raz nie udało się jej połączyć z córką, roztrzęsiona i sfrustrowana Susannah omal nie rzuciła telefonem o ścianę. - Uspokój się - radził jej Alan. - Nie ma sensu tak się denerwować. Ona teraz zajęła twarde stanowisko, ale jej przejdzie, wtedy się odezwie.
- Ale ja muszę wyjechać porannym pociągiem -protestowała Susannah - a od czasu kiedy wróciłam do domu, nawet jej nie widziałam. Mówiłam ci, że na początku tygodnia dzwoniła z płaczem do Patsy? Muszę z nią porozmawiać, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. - Wiesz, co powiedziała Patsy? - spytał Alan, głaszcząc ją po głowie. - Tak bardzo płakała, że Patsy nie mogła jej zrozumieć, ale jeśli jest taka nieszczęśliwa, to ja nie będę spokojnie na to patrzeć. - Zostaw to mnie - powiedział. - Nie powinnaś się stresować, i wybacz, ale ja mam większe kwalifikacje, by poradzić sobie z jej problemami niż ty. - Jestem jej matką - ucięła Susannah, gwałtownie odsuwając się od niego. - Bez względu na to, jakie ma zmartwienie, muszę o tym wiedzieć, nawet jeśli chodzi tu o ciebie. Popatrzył na nią poważnym wzrokiem. - Pomyśl, jakie to dla niej trudne, przecież jest zazdrosna o własną matkę - zauważył. - Ona bardzo cię kocha, ale ty z kolei cieszysz się miłością osoby, którą ona chciałaby mieć wyłącznie dla siebie. Wie, że to jest złe i że między nami do niczego nie może dojść, ale to nie oznacza, że przestaje tego pragnąć i odczuwać ból, bo nie może zrealizować tego pragnienia. Pogubiła się w swoich uczuciach, ale pracujemy nad tym i choć może trudno ci w to uwierzyć, jest postęp. Susannah prawie nie słuchała tego, co mówił. Myślała tylko o tym, jak bardzo pragnie skontaktować się z Neve i zrobić wszystko co w jej mocy, by córka się przed nią otworzyła. Tak jak do niedawna.
- Ona ma teraz wiele problemów - kontynuował Alan. - Nie tylko z ojcem i próżnią, jaką zostawił w jej życiu, ale musi dzielić się tobą z nowym dzieckiem, ze mną oraz z resztą świata. Przedtem miała matkę wyłącznie dla siebie. - Jeśli to tak na nią wpływa, to może powinnam wszystko jeszcze raz przemyśleć - powiedziała zirytowana Susannah. - Zastanówmy się nad tym. Jak trudno byłoby ci wycofać się z kontraktu? Popatrzyła na niego i zaraz odwróciła wzrok. Nie myślała o serialu, tylko o nim i o dziecku, więc mogła być tylko zadowolona, że zrozumiał ją niewłaściwie. Nie miała ochoty wywoływać sceny. - To nie byłoby możliwe - odparła. - Jesteś pewna? - Oczywiście, że jestem pewna. Przepraszam cię, ale nie mogę teraz o tym rozmawiać. Muszę uczyć się roli i... - Nie uciekaj od problemów - poradził jej łagodnie. - Nie dzieje się dobrze, kiedy cię tu nie ma, i musisz stawić temu czoła. Już miała burknąć, że to on jest problemem, ale ugryzła się w język. Sam był bardzo zmartwiony i próbował jej pomóc. - Zajmę się tym - obiecała z westchnieniem, obejmując go za szyję. Zrobiła to zarówno, by uniknąć patrzenia na niego, jak i dla okazania czułości. - Zajmę się tym po zakończeniu pierwszej serii zdjęć. - Kiedy to będzie?
- W sierpniu. Na początku miesiąca mam tydzień przerwy. Może moglibyśmy wszyscy razem gdzieś pojechać albo wspólnie spokojnie porozmawiać z Neve? Ale to się wydaje tak odległe. A jeśli nie będzie mogła tak długo czekać? - Oczywiście, że będzie mogła - powiedział, odsuwając się, by na nią spojrzeć. - W środę przeprowadzę z nią kolejną rozmowę, już zdążyła polubić te nasze małe sesje. Wtedy spróbuję się dowiedzieć, czy jest jeszcze coś, o czym nie chce mówić. Może ma jakieś kłopoty w szkole albo chodzi o chłopaka. - Roześmiał się nagle. - Byłbym szczęśliwy, gdyby był w to zamieszany jakiś chłopak, bo wiedziałbym wtedy, że już zapomniała o nieodwzajemnionej miłości do mnie. Susannah odwróciła się od niego, otworzyła lodówkę i nalała sobie wina. Podszedł do niej, wyjął jej kieliszek z ręki i podał sok. Opuściła oczy, żeby ukryć irytację, podziękowała mu i upiła łyk. Co za ironia, Neve ma z powodu Alana złamane serce, a ją przytłacza jego ciągła opieka. Widząc swoją asystentkę wchodzącą do biura, Michael Grafton obrócił fotel w stronę otwartych drzwi. Naomi niosła plik scenariuszy i płyty DVD. Po weekendzie jej szczupła twarz jaśniała radosnym blaskiem, co mu przypomniało, że niedawno wyszła za mąż. Był zadowolony, że Naomi czuje się szczęśliwa. Pracowała u niego już piętnaście lat, więc dobrze wiedział, jak bliska była porzucenia nadziei, że kiedykolwiek spotka miłość swojego życia. Kiedy popatrzyła na niego, pytając wzrokiem, co ma z tym zrobić, zasłonił dłonią słuchawkę telefonu.
- Co to jest? - zainteresował się. - Dopiero co przyszło z LA - wyjaśniła. - Jest też notatka od Dana z agencji. To chyba coś, co sam pan zamówił. - Rzeczywiście - przypomniał sobie. - Połóż to na stole. Odezwał się już Marty Filbert? - Jeszcze jest na to za wcześnie, ale w piątek nasza oferta wciąż była najlepsza, więc jeśli szczęście nam dopisze, to powinniśmy dzisiaj uzyskać prawa do najnowszej Jean Crowther. Michael uniósł brwi i pokiwał głową. - W ten sposób ta kobieta stanie się trzykrotną milionerką, a my będziemy musieli zaciągać pożyczki... Tak, jestem powiedział do słuchawki. - W porządku, będę czekał. - Potem zwrócił się do Naomi. - Próbuję skontaktować się z synem, który jest gdzieś w Laosie, jak wynika z jego ostatniego mejla. Gwałtownie potrzebuje dwustu funtów, ale zapomniał napisać, gdzie je mam wysłać. - Mam posortować te materiały? - spytała, odchodząc od ciągnącego się wzdłuż całej ściany stołu w jego biurze na ostatnim piętrze rezydencji. - Nie, dziękuję. Mam nadzieję, że uda mi się porozmawiać z synem, jeśli zdołają go zlokalizować. - W takim razie zostawiam wszystko panu. Aha. - Naomi wróciła od drzwi. - Marlenę Wyndham przysłała mejla z pytaniem, czy miał pan czas przejrzeć podczas weekendu kopie robocze Larkspur. Chciałaby wiedzieć, czy ma pan jakieś uwagi dla reżysera, zanim epizod trzeci pójdzie do obróbki. - Czy jest jakiś szczególny powód, żeby interesowały ją moje uwagi? - Michael był zdumiony.
- Rozumiem, że pan ich nie widział. W epizodzie trzecim jest pierwsza naga scena serialu. Wyrazista twarz Michaela przybrała maskę obojętności. - Powiedz Marlenę, że mam do niej pełne zaufanie i chętnie obejrzę ostateczną kopię, kiedy będzie gotowa. - Będzie pan wtedy w Nowym Jorku. - To prawda. - Skinął głową. - Nie muszę ich już niańczyć, a ona chce tylko być uprzejma. Do diabła - zawołał, kiedy usłyszał ciągły sygnał. - Rozłączyli mnie. - Ja się tym zajmę - powiedziała Naomi i nacisnęła automatyczne wybieranie numeru. - Musi pan już iść, bo spóźni się pan na spotkanie z Grantem Masonem. - Przypomnij mi jeszcze raz, o czym mam z nim rozmawiać poprosił, wstając zza biurka. - Najważniejsza jest sprawa Cheesemana. Chodziło o skargę o zniesławienie, jaką adwokat Michaela wniósł przeciwko małemu wydawnictwu, które oskarżyło firmę o plagiat. - Ma pan go także spytać, czy wiadomo już coś o nadawcy mejli do Susannah, zbadanie tego zlecił swoim ludziom. Były jakieś nowe mejle? - Myślę, że nie, bo Marlenę przysłałaby mi kopie. Wychodzę oświadczył, zdejmując marynarkę z wieszaka. - Nie wyłączam telefonu, więc zadzwoń, jak tylko będzie jakaś wiadomość o aukcji Crowther. Po długim dniu zdjęciowym, kiedy w pobliskiej dolinie kręcono sceny konkursu jeździeckiego, Susannah wracała autobusem do Centrum. Kiedy pierwszy
asystent podał już zmiany godzin na jutrzejszy poranek, włączyła komórkę. Ujrzawszy, że jedna z wiadomości była od Michaela, poczuła, jak opada z niej zmęczenie. - Pomyślałem, że cię to zainteresuje, zrobiono już krok do przodu w poszukiwaniach anonimowego nadawcy mejli. Nie mają jeszcze jego danych, ale wiedzą, że były one wysyłane z kafejki internetowej w Dewsbury. Ta miejscowość leży w połowie drogi między Huddersfield a Leeds. Jak tylko będzie więcej informacji, zaraz ci je przekażę. Odsłuchała wiadomość jeszcze raz. Tyle się działo dokoła niej, że prawie zapomniała o mejlach. Teraz, w jakiś przewrotny sposób, była nawet zadowolona, że odwracają jej uwagę od innych problemów. Mimo to przespała resztę podróży, a kiedy autobus dotarł na miejsce, zdołała tylko się przebrać, nie miała siły dołączyć do kolegów, którzy zgromadzili się w stodole, służącej za centrum rekreacji. Miała za sobą długi, męczący dzień, który rozpoczął się o szóstej trzydzieści. Wielokrotnie musiała wsiadać na Silvera i z niego zsiadać, zaplanowano zbyt wiele scen, które trzeba było nakręcić w ciągu kilku godzin. Poza tym było już wpół do ósmej, a ona musiała sobie jeszcze przygotować kolację i nauczyć się tekstu na jutrzejszy dzień. Pewnie położy się dopiero po dziesiątej i znów będzie musiała wstać o świcie. Idąc do domku, zastanawiała się, czy powinna zadzwonić do Michaela. Uprzejmość nakazywała, by mu podziękować za wiadomość o wynikach śledztwa, jakie prowadzili wynajęci przez firmę agenci, ale kiedy się z nim połączyła, odezwała się tylko poczta głosowa.
- Cześć, tu Susannah - powiedziała. - Dziękuję za wiadomość. Miło, że mnie o wszystkim informujesz. Hm, to chyba wszystko. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z ostatniego odcinka. Kiedy tylko skończyła nagranie, już żałowała ostatniego zdania, bo mogło się wydawać, że spodziewa się komplementów. Jednak nie dało się już go cofnąć, a nie mogła przecież zadzwonić jeszcze raz, by go zapewnić, że nie to miała na myśli. Postanowiła o tym zapomnieć i zatelefonowała do Alana. - Cześć, to ja - powitała go. - Co porabiasz? - Siedzę tu i ucinam sobie miłą pogawędkę z Neve - odparł. Susannah poczuła ucisk w sercu i wyrzuty sumienia, że tego dnia w ogóle nie odezwała się do córki. Miała też nadzieję, że stosunki między Alanem a Neve zostały unormowane, co sugerował lekki ton jego głosu. - Co u niej? - spytała, wiedząc, że kiedy jest razem z Neve, nie udzieli jej wyczerpującej odpowiedzi. - Świetnie. Pięknie wygląda, opaliła się trochę podczas weekendu. - Mogę z nią porozmawiać? - Hm, może jutro. Susannah rozumiała, że mógł to być jakiś decydujący moment ich rozmowy, więc nie nalegała. - Jeśli będziesz miał okazję i uznasz to za właściwe, powiedz jej, jak bardzo ją kocham i tęsknię. - Oczywiście. - Czy wspominała o dziecku? - Nie, ale sądzę, że wszystko jest okej. Zadzwonię do ciebie później.
Dopiero po zakończeniu rozmowy Susannah zorientowała się, że nie spytała go, gdzie jest razem z Neve. „Siedzę tu i ucinam sobie miłą pogawędkę", powiedział tylko. Zakładała, że są w domu, może nawet w ogrodzie, bo było ciepło, ale teraz pomyślała, że to mało prawdopodobne. Bez względu na to, gdzie byli, w parku, przed pubem czy u Loli, poczuła się lepiej, wiedząc, że Neve ma z kimś dobry kontakt, chociaż wolałaby, żeby taki kontakt miała z nią. Kładła się już do łóżka, kiedy nadszedł mejl od Michaela. Jestem bardzo zadowolony z tego, co obejrzałem. Przez cały najbliższy tydzień będę w Nowym Jorku. Jeśli coś się będzie działo podczas mojej nieobecności, prawnicy skontaktują się z Marlene. Dobranoc, M. Susannah wpatrywała się w ekran, ledwie zdając sobie sprawę ze swoich myśli i uczuć. Potem skupiła się na Neve i Alanie i szybko zasnęła.
Rozdział dwudziesty siódmy Po ośmiu dniach spędzonych w Genewie i Pradze Patsy na krótko wróciła do Paryża, by przed wyjazdem do Londynu doprowadzić do końca wszystkie biurowe sprawy. Długo się nie widzieli, więc Frank chciał jej towarzyszyć w tej podróży i spędzić cały weekend w Londynie, by pomóc w urządzaniu się w wynajętym na trzy tygodnie służbowym mieszkaniu w Knightsbridge. Obecność Franka tak dekoncentrowała Patsy, że dopiero w niedzielę w porze lunchu udało się jej odwiedzić Susannah. - Frank jest bardzo absorbujący - poinformowała przyjaciółkę, kiedy w sobotę wieczór umawiały się na spotkanie. - Nie będę wchodzić w szczegóły, domyślasz się, o czym mówię? Czy chcesz, żebyśmy jadąc do was, wstąpili po Lolę? - Alan ją zabierze, kiedy będzie jechał do Sashy po Neve powiedziała Susannah. - Przyjedźcie wcześniej, wypijemy przed lunchem szampana w ogrodzie. Punktualnie o dwunastej Patsy i Frank wysiedli z czarnej taksówki, dźwigając butelki szampana,
pasztet z gęsich wątróbek i dużą ilość kosmetyków, które nie weszły jeszcze do sprzedaży. Kiedy Frank płacił kierowcy, Patsy podeszła do furtki i nacisnęła dzwonek. Rozkoszowała się atmosferą Londynu, choć teraz zaczynała bardziej kochać Paryż. - Neve, otworzysz? - usłyszała głos Susannah z głębi domu. To na pewno oni. Myśl o chrzestnej córce spowodowała, że Patsy odczuła wyrzuty sumienia. Przez ostatnie tygodnie w ogóle się z nią nie kontaktowała. Była tak zajęta, że prawie nie miała czasu na posiłki, nie mówiąc już o prywatnych telefonach, z wyjątkiem tych do Franka, ale rozmowy z nim dotyczyły głównie interesów. Z Susannah rozmawiała raz, przez pięć minut, kiedy czekała na samolot na praskim lotnisku, i dopiero teraz się zorientowała, że nie mówiły o Neve. Gdyby jednak Susannah była zaabsorbowana problemami córki, to na pewno tylko o tym by rozmawiały. Należało się spodziewać, że kryzys, jaki dziewczyna przechodziła przed dwoma tygodniami, został już zażegnany. Kiedy Neve pojawiła się w drzwiach, nic nie wskazywało na to, żeby była nieszczęśliwa. Wyglądała pięknie jak zawsze. Co prawda Patsy nie spodziewała się, że na jej widok wybuchnie płaczem albo rzuci się jej desperacko w objęcia. Była trochę szczuplejsza i miała lekko nieświeżą cerę, ale mogło to wynikać z miesięcznej niedyspozycji lub siedzenia przed telewizorem do późnej nocy. - Jak się masz? - spytała Patsy, odkładając paczki i mocno ją ściskając. - W porządku - odparła Neve, oddając uścisk z niezwykłym u niej brakiem zaangażowania.
Patsy nie skomentowała tego nietypowego powitania, tylko ujęła twarz dziewczyny w obie dłonie. - Przywieźliśmy prezenty, które powinny ci się spodobać. Neve rzuciła okiem na błyszczące torby, przewiązane czerwonymi wstążkami, na które przedtem by się natychmiast rzuciła. - Cool - mruknęła tylko, patrząc na ulicę. - Jest Frank? spytała. - Tak, jest tutaj - odrzekła Patsy. Odwróciła się i patrzyła z czułością, jak wchodzi przez furtkę, jedną ręką wkładając portfel do kieszeni, a w drugiej trzymając ogromną butlę szampana. - Wiem, że wygląda oryginalnie - szepnęła - ale ma złote serce i jest wspaniałym kochankiem. Była zdumiona, że Neve nie zachichotała. Patrzyła na Franka, chcąc podać mu rękę, ale on oddał butelkę Patsy i otworzył ramiona, aby pocałować Neve w oba policzki. Ku zaskoczeniu Patsy Neve skuliła się i cofnęła. Jednak zaraz się opanowała i pozwoliła Frankowi, by powitał ją zgodnie z francuskim zwyczajem. - To jest Neve, moja chrzestna córka - przedstawiła ją Patsy, patrząc na dziewczynę z coraz większą troską. - Enchante - zawołał entuzjastycznie, z wrodzonym sobie francuskim wdziękiem. - Tyle o tobie słyszałem, że już prawie cię znam. Mam na imię Frank. Mówię ci to, ponieważ Patriisha stale zapomina, kim jestem. Patsy odczuła ulgę, kiedy Neve się roześmiała. Potem pojawiła się Susannah, wyciągając do nich ramiona.
- Pats, po prostu kwitniesz - stwierdziła, mocno ją ściskając. Witaj, Frank - powiedziała, odwracając się do niego. - Tyle o tobie słyszeliśmy, że już jesteśmy w tobie zakochani, prawda, Neve? Wejdźcie, proszę. Alan jest na zewnątrz i walczy z grillem. Boję się, że wywoła pożar. A Lola siedzi na leżaku i się wachluje, nie wstaje, bo jest jej za gorąco. - Przywieźliśmy szampana - mówił Frank, idąc za Susannah do kuchni. - I foie gras z regionu Périgord, gdzie robią najlepsze pasztety z gęsich wątróbek. Z góry przepraszam, jeśli Patriisha będzie sobie za dużo pozwalać. Po luksusowym jedzeniu i musującym winie często wstępuje w nią zły duch. Susannah roześmiała się radośnie, a Patsy wywracała oczami. Zawołała Alana, który wszedł w fartuchu, wycierając o niego ręce. - Witaj, Frank. - Wyciągnął do niego rękę. - Miło cię poznać. Przykro mi, że nie mówię po francusku. - Żaden problem. Chętnie mówię po angielsku -zapewnił go Frank. - To się dobrze składa, bo chcę wiedzieć, czy umiesz rozpalić grill. Ja sobie nie daję z tym rady. - Zobaczymy, czy będę mógł pomóc - odrzekł Frank. - Często to robiłem, kiedy byłem młodszy, w letnim domu rodziny w Prowansji, ale to było dawno temu. Kiedy tylko mężczyźni wyszli do ogrodu, Patsy obróciła się do przyjaciółki. - Co o nim myślisz? - szepnęła. - Dziwny, prawda? Susannah roześmiała się. - Pierwsze wrażenie jest takie, że go po prostu uwielbiam. Spodobałby mi się każdy, kto potrafi
sprawić, że tak jaśniejesz jak teraz. Otwórzmy szampana i weźmy trochę krakersów. Gdzie jesteś, Neve? Patsy rozejrzała się dokoła, ale Neve gdzieś zniknęła. - Ta dziewczyna ma chyba jakieś urządzenie, które przenosi ją wprost do jej pokoju, kiedy nikt na nią nie patrzy. - Jak się ona czuje? - spytała Patsy. - Na pierwszy rzut oka trudno się było zorientować. Wygląda trochę zbyt szczupło. Susannah wykrzywiła usta. - Raz lepiej, raz gorzej. Myślę jednak, że wreszcie przechodzi jej ta głupota z Alanem. On też tak twierdzi, a wie lepiej niż ktokolwiek inny, bo rozmawia tylko z nim. Patsy zmarszczyła brwi. - Uważasz, że on jest odpowiednią osobą do takich rozmów, kiedy stał się jednocześnie obiektem jej pragnień? - Jak mi tłumaczył, zwykle tak się nie robi, ale ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej problemy są związane z ojcem, więc jako terapeuta stara się jej to uświadomić i chce, żeby zrozumiała, że rzutują one na jej stosunek do niego. Patsy pokiwała głową ze zrozumieniem. - Biedactwo - szepnęła. - Jest taka młoda i już ma złamane serce. Przypominam sobie jednak, że miałam dokładnie tyle lat, kiedy rzucił mnie Jamie Stone. Do dziś pamiętam, byłam przekonana, że nigdy się z tym nie pogodzę. - Ja też to pamiętam - powiedziała Susannah. Patsy dała przyjaciółce kuksańca i otworzyła barek, żeby wyjąć kieliszki, a Susannah zajęła się szampanem.
- Jak długo Frank zostanie w Londynie? - spytała, wyciągając korek. - Do jutrzejszego ranka. Pewnie zostałby dłużej, ale jest pilnie potrzebny w Paryżu, czeka go bardzo pracowity weekend. Następną sobotę i niedzielę spędzi ze swoim synem, więc nie będziemy się widzieć przez co najmniej dwa tygodnie. Susannah wydała pomruk zadowolenia, kiedy udało się jej bezgłośnie wykręcić korek z butelki. - Kiedy poznasz jego syna? - zainteresowała się po chwili. - Nie wiem. Musimy być ostrożni, bo kiedy jego żona dowie się o mnie, zacznie sprawiać kłopoty. Ale po co tym się teraz martwić! Powiedz mi coś o sobie. Jeszcze niczego po tobie nie widać. Jak się czujesz? - Właściwie nieźle, biorąc pod uwagę szaleńcze tempo pracy w ostatnich tygodniach. W każdym razie o wiele lepiej niż na samym początku. - Alan nadal szaleje z radości? Susannah zerknęła na Patsy i jęknęła głucho. Potem rozejrzała się, czy Alana nie ma w pobliżu. - Mówiąc między nami, doprowadza mnie do szaleństwa. Dzwoni do mnie co najmniej pięć razy dziennie, żeby się upewnić, że nie jeżdżę konno, i spytać czy się zbytnio nie przemęczam, albo żeby mnie poinformować o jakiejś stronie internetowej na temat dzieci. Muszę sobie stale powtarzać, że to jego pierwsze dziecko, więc jest podekscytowany i zanadto zaangażowany. A poza tym stał się ekspertem od ciąży i porodu. Bądź ostrożna, on potrafi zanudzić na śmierć, jeśli ktoś zahaczy o ten temat. Proszę, nie rób tego.
- Możesz na mnie liczyć - zapewniła rozbawiona Patsy. Wzięła tacę z kieliszkami, położyła na niej tosty i foie gras i zaniosła ją do ogródka, gdzie Frank komplementował Lolę, co wywoływało rumieńce na jej twarzy, a Alan pochylał się nad grillem, zastanawiając się, gdzie co ma położyć. Patsy rozdała kieliszki i usiadła przy Loli w cieniu małej czereśni, która też wyglądała na zmęczoną upałem. - Cieszysz się, że masz słynną siostrzenicę? - spytała, trącając się z nią kieliszkiem. Na twarzy starszej pani ukazał się radosny uśmiech. - Teraz, gdziekolwiek się ruszę, widzę jej zdjęcia w gazetach i na okładkach pism. Jednocześnie tęsknię za nią, bo nie ma jej przez cały tydzień. Ale nie mów tego Susannah, bo będzie jej przykro. - Przyrzekam. A jak ci się podoba film? - Uwielbiam go - stwierdziła z dumą Lola. - I nie mówię tego tylko z powodu Susannah. Uważam, że jest naprawdę dobry. Wiesz, że znalazł się już na liście najlepszych seriali? Patsy skinęła głową. - Tak powinno być. Zobaczysz, że niedługo będzie numerem jeden. Wszyscy o nim mówią, telewizja, gazety, moi przyjaciele od bingo. Ostatnio sama stałam się celebrytką. W tym tygodniu nie pójdę na bingo i wszyscy będą niezadowoleni, bo uwielbiają mieć informacje z pierwszej ręki. - A dokąd się w takim razie wybierasz? - spytała Patsy, patrząc z uśmiechem na Franka, który przy grillu ze śmiechem odgrywał rolę zastępcy szefa kuchni.
- Nigdzie - odparła Lola. - Zostanę w domu. Nora i Stan postanowili się zapisać na wycieczkę autokarową do Eastbourne, w ostatniej chwili pojawiły się wolne miejsca. A ona zawsze w środy pcha mój wózek, kiedy wybieram się na bingo, ale raz mogę pójść na wagary. - Wiesz co - powiedziała Patsy - sprawdzę mój plan pracy, i jeśli to będzie możliwe, sama cię tam zawiozę. Od lat nie grałam w bingo i chętnie zobaczę wszystkie znajome twarze. - Oni też na pewno by się ucieszyli - zaśmiała się Lola. - Ale nie rób sobie kłopotu. Jak ci mówiłam, mogę spokojnie sobie odpuścić, zaoszczędzę przy okazji kilka funtów. Co nie znaczy, że ostatnio brakuje mi pieniędzy. Susannah wciąż coś mi daje za opiekę nad Neve. Nie chcę tego, ale ona nie przyjmuje ich z powrotem, więc odkładam na czarną godzinę. A teraz - dodała, wypijając szampana jednym haustem - opowiedz mi o Pradze. Zawsze chciałam tam pojechać, nie pytaj mnie nawet dlaczego, po prostu tak było. Teraz zapinam pasy, a ty zabierasz mnie w podróż. Lola jest cudowna, pomyślała Patsy. Nic dziwnego, że tak bardzo ją kocham. Jak umiała najlepiej, starała się opisać stolicę Czech, choć większość czasu spędziła na zebraniach i w hotelach i nie znała wszystkich szczegółów, jakie interesowały Lolę. Ciotka słyszała o luksusowych kąpieliskach termalnych i o zakupach w okolicach placu Wacława. Chciała też wiedzieć, czy Patsy zetknęła się z czymś o nazwie szydełkowa eskapada striptizerska. - Mówili o tym w telewizji - oznajmiła z łobuzerskim błyskiem w oku - nie wydaje mi się, żeby miało coś wspólnego z dzierganiem. Patsy roześmiała się głośno.
- Oglądasz niezłe programy - zauważyła. - Nie, z niczym takim się nie spotkałam i podejrzewam, że to raczej rozrywki dla mężczyzn, a nie kobiet na stanowiskach. Napijesz się jeszcze? - Z przyjemnością - odparła Lola, cmokając z zadowoleniem i podając Patsy pusty kieliszek. - Pyszny szampan. - Potem wskazała ruchem głowy Franka. -On też jest całkiem w porządku. - Jest uroczy i... no wiesz, to Francuz. Patsy pocałowała ciotkę w czoło i poszła do kuchni. - Jeśli nie potrzeba ci mojej pomocy - powiedziała do Susannah - to chcę pójść na górę i zobaczyć, co robi Neve. Kieliszek Loli jest pusty. Susannah robiła sos do sałaty, podniosła głowę i spojrzała na Patsy. - Jej kieliszek szybko się opróżnia - zauważyła. -Zaśnie przed lunchem, jeśli będzie utrzymywać takie tempo. Kiedy Patsy weszła na górę, drzwi pokoju Neve były zamknięte, więc zastukała i zdziwiła się, kiedy nie dostała odpowiedzi. Nie było słychać muzyki, telewizora, dziewczyna nie rozmawiała też przez telefon. - Jesteś tam? - zawołała, ponawiając stukanie. - To ja, Pats. Mogę wejść? Nadal panowała cisza, dopiero po chwili usłyszała jakieś szuranie i drzwi się otworzyły. - Cześć ponownie - powiedziała, rozglądając się po pokoju. Neve przycupnęła na skraju łóżka. - Dlaczego siedzisz tutaj sama? - spytała. I dlaczego drzwi były zabarykadowane, zastanawiała się, widząc stojący obok fotel.
Neve wzruszyła tylko ramionami, nerwowo machała nogami. - Bardzo tu ciepło - zauważyła Patsy, patrząc na okna w dachu. - Otwierają się? - Możesz otworzyć, jeśli chcesz - odparła Neve. -Tam stoi przyrząd. Patsy wzięła tyczkę, otworzyła okna i odstawiła ją na miejsce. - Teraz lepiej. Łatwiej nam będzie oddychać. - Popatrzyła na Neve, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Nie mogła mówić o złamanych sercach i pocieszać jej, że taki ból szybko mija. Byłoby to niezręczne i nie na miejscu, bo oznaczałoby, że jej matka i Alan prowadzili na ten temat rozmowy, i to nie tylko między sobą. - Nie zdradzisz mi, co cię trapi? - zaczęła. - Wydaje mi się, że masz jakieś zmartwienie, a po twoim telefonie... - Nic się nie dzieje. - Neve pokręciła głową. - To już nieważne. - Jest ważne, jeśli tak bardzo cię gnębi. O co chodzi? Neve spojrzała na drzwi i znów opuściła głowę. Patsy usiadła obok niej i objęła ją. - Mnie możesz powiedzieć - łagodnie ją ponaglała. - Co to jest? - Po prostu mam dosyć - mruknęła Neve. - Czego? - Niczego specjalnego. Po prostu tak mam. - Wszystko w porządku w szkole? Kiedy zaczynasz wakacje? - Za trzy tygodnie.
- Jakie masz plany na lato? Mama wspominała, że nie chcesz już jechać do Barcelony. Dlaczego? - Bo nie. - Myślę, że wyjazd dobrze by ci zrobił. Nowe miejsca, towarzystwo przyjaciółek, spokój ze szkołą i żadnych zmartwień. - Może. - Neve wzruszyła ramionami. - Jeśli nie pojadę, to zwrócę ci pieniądze. Mama mówiła, że mogę w lecie dostać pracę przy serialu. - Nie musisz mi zwracać pieniędzy - powiedziała Patsy. Zastanawiam się tylko, dlaczego nagle nie chcesz jechać. Myślałam, że cieszysz się z tej wycieczki. W odpowiedzi Neve znów wzruszyła ramionami. - Może chciałabyś przyjechać do Paryża? Zamieszkałabyś u mnie i oprowadzałabym cię po mieście. Byłoby świetnie. Gdybym miała poznać małego syna Franka, to wspierałabyś mnie samą swoją obecnością. - To byłoby cool - mruknęła Neve, nie podnosząc głowy. Nagle, ku zdumieniu Patsy, obróciła się i ukryła głowę na jej piersi. - Moje kochanie - szepnęła Patsy, przytulając ją i głaszcząc po głowie, kiedy dziewczyna zaczęła płakać. - O co chodzi? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. - To takie straszne, Pats - łkała Neve. - Nienawidzę tego, nienawidzę jego i chciałabym umrzeć. Patsy wiedziała, o kim mowa, sama też dobrze pamiętała, co znaczy odrzucenie. - To nic strasznego. Wszystko będzie dobrze - próbowała ją pocieszać.
- Nie, nie będzie, bo mama będzie miała dziecko i wyjdzie za niego za mąż, i będziemy musiały zawsze tu być. - Kochanie, wiem, że jest ci teraz ciężko - powiedziała łagodnie Patsy - ale obiecuję ci, że poczujesz się lepiej. - Niczego nie rozumiesz! - krzyknęła Neve. - On próbuje mi wmówić, że to się dzieje tylko w mojej głowie, ale ja wiem, że tak nie jest. To jest prawdziwe i ja tego nienawidzę. Żałuję, że weszłam na stronę Spotkania Przyjaciół! Patsy doskonale rozumiała całe okrucieństwo tej sytuacji. - Przechodzisz teraz zły okres. To minie, obiecuję, zawsze będę przy tobie, będę czekać na twój telefon albo gdybyś chciała... - Halo, co się tu dzieje? - spytał żartobliwie Alan, stając w drzwiach. Neve natychmiast zesztywniała, więc Patsy mocniej ją objęła. - Wszystko w porządku - szepnęła do Alana. - Słuchaj, Neve, zaraz podajemy do stołu, mamy przecież gości. Nie możesz się tu chować - odezwał się ostro. - Za chwilę zejdziemy - zapewniła go Patsy. Alan potrząsnął głową i dał znak Patsy, żeby wyszła sama. - Pozwól, że ja się tym zajmę - powiedział cichym głosem. - Nie! - warknęła Neve, zrywając się na nogi. -Chodź, Pats, niech będzie, jak on chce. Chwyciła rękę Patsy, ciągnąc ją za sobą i wymijając Alana. Dopiero na podeście wzięła ją pod rękę i nie
puściła, dopóki nie dotarły do ogródka. Tam usiadła obok Loli i nie ruszyła się przez całe popołudnie, choć kilkakrotnie była proszona o pomoc. - Widać wyraźnie - zauważył Frank, kiedy jechali taksówką do mieszkania Patsy - że Neve jest bardzo nieszczęśliwą jeune filie, - Tak - westchnęła Patsy. Była tą sytuacją tak przejęta, że nie potrafiła znaleźć słów. - Dobrze, że będziesz tu przez jakiś czas - mówił dalej Frank. Wiem, że traktujesz je jak rodzinę, a kiedy byliśmy u nich w domu, wyczułem tam, jak to wy mówicie, dysharmonię. - Hm - mruknęła Patsy - masz doskonałe wyczucie, chéri. I zupełną rację. Nie jest tam tak, jak powinno być i nie chodzi tylko o Neve, bo między Susannah a Alanem też coś się popsuło. - Jednak przede wszystkim problem dotyczy Neve - upierał się Frank. - Nie będę drążyć tego tematu, bo nie mam prawa się wtrącać, w każdym razie uważam, że powinnaś być gotowa na każde jej wezwanie, szczególnie kiedy jej matka jest daleko. - Tak - szepnęła Patsy. - Powinnam. We wtorek Susannah jechała autobusem z Centrum do Chatsworth House, znanej wiejskiej rezydencji w Derbyshire, gdzie miała być kręcona scena w słynnej Sali Malowideł, pełnej fresków i obrazów. Już była ubrana w kostium: czerwoną suknię koktajlową z bardzo śmiałym dekoltem, dużo sztucznych brylantów i czarne pończochy. Pantofle na
dziesięciocentymetrowych obcasach wiozła garderobiana. Susannah włoży je dopiero, kiedy ruszą kamery. Teraz miała na nogach płaskie sandały i trzymała parasolkę, bo zapowiadano przelotne opady. Marianne i miejscowy właściciel ziemski mieli cichaczem opuście przyjęcie i wślizgnąć się do westybulu, by dac upust swojemu nieokiełznanemu pożądaniu. Liczyła tylko na to, że uda jej się utożsamić z Marianne bo sama myśl, że ktoś mógłby ją, Susannah, widzieć częściowo rozebraną, nie mówiąc już o dotykaniu ścinała jej krew żyłach. Wolałaby zostać z córką bo chociaż Alan twierdził, że widzi postęp, ona wcale go nie dostrzegała. Neve była coraz bardziej przygnębiona, a wysłuchiwanie wykładów, że złamane serca tak szybko się nie regenerują i ktoś z psychologicznymi problemami najpierw popada w depresję, a dopiero potem z niej wychodzi, zupełnie jej nie przekonywało Chciała, żeby Alan dał jej możliwość porozmawiania z Neve na osobności, ale bardzo rzadko widywała córkę, a do tego on zawsze był przy nich, robił zamieszanie, udzielał rad i krytykował. Susannah miała ochotę krzyknąć, żeby sobie poszedł, ale nigdy tego me zrobiła, bo nic by to nie dało. Oskarżyłby ją zaraz o ciążowe humory albo zarzucił, że jest przepracowana, albo jak wiele kobiet w jej sytuacji, sfrustrowana złym wpływem kariery na rodzinę. Choć powtarzała sobie, że on ma dobre intencje i robi, co w jego mocy, żeby być przy Neve, była szczęśliwa ze za chwilę zaczną się wakacje. Przynajmniej wtedy będzie mogła spędzić trochę czasu z córką, oczywiście jeśli Neve nie zmieni zdania i przyjedzie do Derbyshire, żeby nauczyć się jeździć konno, jak planowały.
Autobus wjechał na teren posiadłości Chatsworth, w jej ogrodach zorganizowano wystawę współczesnej rzeźby. Widząc ogromne fontanny, wspaniałe kwiaty i świetnie utrzymane ogromne trawniki, Susannah pomyślała o pięknej rezydencji Michaela. Pewnie wrócił już z Nowego Jorku i był teraz w Londynie, nie w Derbyshire. Nie miała żadnych nowych doniesień w sprawie mejli, więc pomyślała, że ich nadawca znalazł sobie nową ofiarę, i postanowiła zapomnieć o wszystkim, kiedy nagle dostrzegła ich treść w zupełnie nowym świetle. Ostrzegano ją, by czuwała nad córką, ale nie potraktowała poważnie tej rady. Neve była dla niej najważniejsza na świecie, więc to oczywiste, że nad nią czuwa. Wzdrygnęła się nagle, kiedy pomyślała, że teraz ma coraz więcej powodów do zmartwienia... To musi być przypadek, pocieszała się, bo skąd ktoś zupełnie obcy mógł wiedzieć, przez co teraz przechodzi Neve, a tym bardziej wysyłać ostrzeżenia. W mejlach nie było jej imienia, mogły odnosić się do każdej znanej osoby mającej córkę. Postanowiła jednak, gdyby się okazało, że istnieje możliwość wyśledzenia nadawcy, wspomnieć Michaelowi o trudnym okresie w życiu Neve. Chyba powie też o tym Alanowi, może on dopatrzy się tu jakiegoś związku. W autobusie rozległy się szmery podziwu, więc odwróciła się do okna. Wjechali właśnie na szczyt pagórka, z którego rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na rezydencję. Patrząc na wspaniały palladiański fronton budynku i pamiętając o jego wielowiekowej historii, Susannah zaczynała odczuwać magię tego miejsca. Wtem przeszkodził jej dźwięk
komórki, a kiedy zobaczyła, kto przesłał SMS, znów popadła w przygnębienie. Chcę tylko powiedzieć, że myślę o tobie i o naszym dziecku. Z miłością, najszczęśliwszy człowiek świata. Xxxx Z dziwnym uczuciem oderwania od rzeczywistości zamknęła telefon i znów wyjrzała przez okno. To nie była wina dziecka, że tak się czuła. Budziło się w niej maleńkie, niewinne życie i w lepszych chwilach doświadczała nawet jakichś macierzyńskich uczuć. Gdyby mogła zapomnieć o wszystkich swoich wątpliwościach i uczuciowym rozdarciu, z rozkoszą trzymałaby je w ramionach i patrzyła na maleńkie usteczka, które szukają jej piersi. Kochałaby je tak samo, jak kochała Neve, przecież to jej dziecko, jak mogłaby go nie kochać! Zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądać jej życie po urodzeniu dziecka. Pewnie dość szybko wróci do pracy, wynajmie pielęgniarkę albo nianię, która się nim zajmie. Ciekawa była, w jaki sposób poradzą sobie scenarzyści, czy zaangażują jakieś obce dziecko, czy pozwolą jej maleństwu na odegranie tej roli. Co prawda, wiedziała, jak zareagowałby na to Alan, nie zniósłby tego, a jako ojciec miałby pełne prawo do sprzeciwu. Serce ściskało się jej z niepokoju na myśl, czy uda się im być szczęśliwą rodziną, jeśli nadal będzie grała w serialu. Dziecko musiałoby zostać tu przy niej, ale to byłoby nie w porządku w stosunku do Alana, jeśli mógłby widywać je tylko podczas weekendów. Kiedy dojechali do rezydencji i weszli do Sali Malowideł, światła były już w większości ustawione, a operator ustalał pozycję kamery.
- Mniej więcej za dziesięć minut - odparł pierwszy asystent na pytanie, kiedy będzie potrzebna. Susannah dała znać garderobianej, że odchodzi na chwilę, wyjaśniając, gdzie będzie można ją znaleźć, i zaszyła się w zacisznym miejscu, żeby zatelefonować do Neve. Chociaż o tej porze córka będzie na lekcji, wolała zostawić wiadomość, niż wyrzec się jakiegokolwiek kontaktu. Odsłuchując automatyczną sekretarkę, zastanawiała się, co powiedzieć, by nie zabrzmiało jak zrzędzenie i nie było powtórką poprzednio zostawionych wiadomości. - Cześć, to ja - odezwała się po sygnale. - Jestem w niezwykłej rezydencji, Chatsworth. Pomyślałam, że może będziesz chciała zobaczyć ją w Internecie. To jedna z najwspanialszych posiadłości wiejskich w Anglii. Mogłybyśmy tu przyjechać w lecie, gdybyś miała ochotę. Jest tu mnóstwo rzeczy do oglądania, nie tylko stare malowidła i meble. Gdybyś chciała zaprosić Sashę na jakieś dwa tygodnie, to czemu nie? Powinniśmy też przywieźć tu Lolę. Mam wolny tydzień na początku sierpnia, pomyśl, dokąd chciałabyś wtedy pojechać. - Nie potrafiła nic więcej wymyślić, by rozweselić córkę, więc się rozłączyła. Miała już schować telefon, kiedy zaczął dzwonić. Zobaczyła, że to Alan, więc postanowiła przeczekać, by nagrał wiadomość, dopiero w ostatniej chwili poczuła wyrzuty sumienia i odebrała. - Cześć, jak ci się wiedzie? - Wszystko w porządku, zaraz rozpoczynam zdjęcia, złapałeś mnie w ostatniej chwili. A jak u ciebie? - Super. Właśnie zamówiłem przez Internet ten filmik instruktażowy o małych dzieciach. Pomyślałem,
że mógłbym przyjechać do ciebie w środę i zostać na noc, żebyśmy mogli je razem obejrzeć. - Świetnie - mruknęła, nie wiedząc, co ma powiedzieć. - Nie podjęliśmy jeszcze decyzji, czy chcemy poznać płeć dziecka. Myślałaś o tym? - Czasami taka wiedza się przydaje... - Ale nie ma wtedy żadnej niespodzianki. Jeśli to będzie chłopiec, chciałbym, by miał na imię George. Jak się na to zapatrujesz? Nie lubiła tego imienia, ale nie chciała teraz o tym dyskutować. - Porozmawiamy później. Muszę już kończyć. - Okej. Może powinniśmy pozwolić Neve, by pomogła nam w wyborze imienia? Miałaby wtedy większe poczucie więzi z rodziną. - Pewnie tak - zgodziła się Susannah. Patrzyła na wewnętrzny dziedziniec, gdzie ulewny deszcz zalewał kamienne płyty. - Zaproponuję jej to, kiedy będę ją odbierał ze szkoły zapowiedział zadowolony. Usłyszała dźwięk kroków na kamiennej posadzce i zobaczyła zbliżającego się reżysera. - Muszę iść. Wołają mnie na plan - powiedziała Alanowi i rozłączyła się. Wzięła głęboki oddech, by szybko przeistoczyć się w Marianne, i zmusiła się do uśmiechu. - Okej - zaczął reżyser, zacierając ręce. - Zanim zaczniemy kręcić scenę przyjęcia, ty i Adam musicie razem z garderobianą pójść do pokoju obok. Niech sprawdzi, czy suknia swobodnie z ciebie opadnie.
Michael Grafton właśnie wchodził do swojego gabinetu, kiedy Naomi powiedziała, że dzwoni główny prawnik firmy. - Przełącz go - poinstruował ją. Nacisnął guzik na swoim zestawie głośno mówiącym i zrzucił marynarkę. - Grant, co mogę dla ciebie zrobić? - spytał. - Jeśli chodzi o sprawę Cheesemana, to nie zdążyłem jeszcze przejrzeć wszystkich dokumentów. - Nie szkodzi, mamy jeszcze dużo czasu - odparł prawnik. Dzwonię w sprawie tych mejli. Mam nazwisko. Michael, który właśnie wieszał marynarkę, zatrzymał się w pół gestu. - Mów - polecił, wracając do biurka. - Carl Pace. Coś ci to mówi? - Nie. - Michael zmarszczył brwi. - A powinno? - Nie sądzę, chciałem tylko sprawdzić. Nasi detektywi nadal nad tym pracują, dam ci znać, jak będę miał więcej informacji. - Dziękuję - powiedział Michael. Zapisał nazwisko i polecił Naomi sprawdzić, gdzie jest Susannah. Kiedy po kilku minutach przekazała mu informację, zadzwonił ze swojej prywatnej linii do Marlenę. - Czy były jakieś nowe mejle poza tym ostatnim, o którym mi mówiłaś? - spytał wyjaśniwszy uprzednio, w jakiej sprawie dzwoni. - Nic o tym nie wiem - odparła Marlenę. - Cordelia na pewno dałaby mi znać. Dziwi mnie, że wysyła je mężczyzna. Sądziłam, że to kobieta.
- Ja też. Musimy się dowiedzieć, czy Susannah zna to nazwisko, a o ile wiem, w Chatsworth mają spore opóźnienie. - Problemy techniczne plus pogoda - potwierdziła Marlenę. Prognozy nie są dobre. Jeśli deszcz nie przestanie padać, będziemy mieli kłopot z wieczornym filmowaniem. - Na pewno wszyscy są pod wielką presją, dlatego postanowiłem nie kontaktować się z Susannah. Nie uznaję tej wiadomości za pilną, chyba że ty masz inne zdanie. - Zgadzam się z tobą - zapewniła go Marlenę. -A jeśli masz trochę czasu, to chciałabym porozmawiać o budżecie. *** - Przepraszam Ken, że nie oddzwoniłem od razu, miałem pacjenta. Janet mówiła, że to pilne - zaczął Alan rozmowę ze swoim prawnikiem. - Chyba tak - stwierdził Ken. - Godzinę temu dzwonił do mnie Carl. - Poszukuje go jakiś prywatny detektyw. Twarz Alana nagle poszarzała. - Po co? - spytał. - Tego nie powiedzieli. Po prostu chcą się z nim skontaktować. Alan miał tak wyschnięte gardło, że prawie nie mógł wydobyć głosu. - Dlaczego Carl odezwał się do ciebie? - spytał ochryple. - Przypuszcza, że to my wynajęliśmy tego detektywa, żeby znaleźć coś, co mogłoby go zdyskredytować,
i żeby się od nas odczepił. Jak zwykle, w swoim czarującym stylu próbował mnie przekonać, żebyśmy dali z tym spokój, ale wkrótce się zorientuje, że ktoś inny płaci tu rachunki. Alan zacisnął powieki. Miał uczucie, jakby coś rozsadzało mu głowę. To ten drań Grafton, pomyślał, miesza się do nie swoich spraw. - Uważam, że szybko powinieneś się tym zająć -radził Ken. Jeśli ktokolwiek ma opowiadać detektywowi o twoich doświadczeniach z tamtą rodziną, tą osobą powinieneś być ty. Deszcz nie przestawał padać, walił w dachy przyczep, zalewał okna, zrzucał liście z drzew i odbijał się od ziemi jak garść kamyków. Przed godziną odwołano wieczorne zdjęcia i zaplanowano je na sobotę, co oznaczało, że nie będzie przerwy weekendowej. - Strasznie mi przykro - usprawiedliwiała się Susannah Loli, kiedy dotarła już do domku. - Wiem, że masz urodziny i wszyscy mieliśmy iść na kolację, ale gram w każdej scenie i nie ma mowy, żebym mogła przyjechać. - Nie martw się o mnie - zaśmiała się Lola. - Miałam już tyle urodzin, że wystarczy. Więcej nie potrzebuję. Susannah uśmiechnęła się i strząsnęła swój płaszcz od deszczu. - Mam nadzieję, że nie mówisz tego serio. - Chyba nie - odpowiedziała ciotka po chwili milczenia dotarło do mnie, co powiedziałam. W każdym razie wszystko będzie dobrze. Spodziewam się Neve i Pats. Może Alan też zdąży wrócić.
Susannah zmarszczyła brwi, dopiero po chwili przypomniała sobie, że jutro miał przyjechać do Derbyshire. - Na pewno zdąży. Chce zabrać cię do miasta, więc będziesz miała masę przyjemności. Powiem mu, gdzie są prezenty dla ciebie, żeby mógł ci je dać. Czy Neve śpi dzisiaj u ciebie? Czy u Sashy? - Miała być u mnie. Alan planował ją przywieźć, ale zadzwonił do niej, że coś mu wypadło, więc pojechała z Sashą. - Rozmawiałaś z nią? - Zawiadomiła mnie tylko o zmianie planów. A przed pół godziną przysłała SMS z prośbą, żebym nagrała odcinek twojego filmu, bo idzie do restauracji z Sashą i jej rodzicami. - To dobrze - odrzekła Susannah wzruszona, że córka wciąż ogląda jej serial, choć tak bardzo się od siebie oddaliły. Jeszcze przez chwilę rozmawiała z Lolą, ale ciotka wydawała się zmęczona, więc pożegnała się i zatelefonowała do Alana. Nie odbierał, więc zostawiła wiadomość w sprawie weekendu, a na koniec dodała: „Chyba nie ma sensu, żebyś tu jutro przyjeżdżał. To długa droga, a ponieważ nasz harmonogram się rozpada, nie wiem, o której skończę zdjęcia. Będę zmęczona i na nic nie będę miała siły. Zadzwoń, to porozmawiamy". Do następnego ranka Susannah nie dostała żadnej wiadomości od Alana i musiała przyznać, że zamiast troski odczuła ulgę. Wiedziała, że nie będzie zadowolony z jej pracy w weekend, więc pewnie się dąsał albo chciał ją ukarać swoim milczeniem. Nie
miała zamiaru łagodzić sytuacji, nie miała też ochoty na kłótnie. Postanowiła zostawić go samemu sobie i zaczęła sprawdzać, czy nie dostała wiadomości od Neve. Nic jednak nie znalazła, nawet krótkiego pozdrowienia. Spojrzała na zegarek. Minęła dziewiąta, więc przeszukała swój spis telefonów i połączyła się z matką Sashy w jej biurze w Mayfair. - Susannah - usłyszała spokojny, jak przystało na prawniczkę, głos Frances. - To chyba telepatia. Właśnie miałam do ciebie się odezwać. Od razu przejdę do rzeczy, bo mam mało czasu. Martwię się o Neve. Ostatnio jest nieswoja, a kilka minut temu zadzwoniła do mnie Sasha i powiedziała, że Neve ma zamiar uciec. - O Boże - szepnęła spanikowana Susannah. - Wymogłam na Sashy, że natychmiast zadzwoni do mnie albo do ojca, jeśli Neve znów o tym wspomni - mówiła dalej Frances powinnaś jednak spróbować dowiedzieć się, o co jej chodzi, i zawiadomić szkołę o tej sytuacji. - Oczywiście, zaraz to zrobię - zapewniła ją Susannah. - Czy mogłabym porozmawiać z Sashą? Jeśli Neve zwierza się komuś... - Spróbuj. Dziś wieczór sami z nią porozmawiamy, ale nie wiadomo, czy uda się nam coś z niej wydobyć, biorąc pod uwagę wzajemną lojalność i dziewczyńskie przysięgi. Sasha jest najwidoczniej szczerze zmartwiona, bo inaczej nie dzwoniłaby do mnie, ale niewiele mi powiedziała, może ty będziesz miała więcej szczęścia. - Zadzwonię do niej, kiedy Neve będzie u Loli -powiedziała Susannah. - Słuchaj, Frances, wiem, że mówiłam to już tysiące razy...
- Więc się nie powtarzaj. Zawsze cieszymy się z obecności Neve, kiedy jest w swojej zwykłej formie, wiem też, że zrobiłabyś to samo dla Sashy, gdyby było odwrotnie. Przy okazji, powinnam ci powiedzieć, że twój serial jest o wiele lepszy, niż mogłam się spodziewać. Dobra robota. Teraz muszę kończyć, bo mam zebranie. Słysząc ten niechętny komplement, Susannah uśmiechnęła się bezwiednie, ale natychmiast wróciła myślami do Neve. Jak bardzo jej córka musiała cierpieć, jeśli pomyślała o ucieczce! Ogarnęła ją taka panika, że chciała wsiąść do pociągu i pojechać do niej. Ale za pół godziny musi być w Centrum. Tłumaczyła sobie, że byłaby to zbyt pochopna reakcja. Dzieci często odgrażały się w ten sposób, kiedy czuły się nieszczęśliwe i chciały dokuczyć rodzicom. Zastanawiała się, czy Neve mówiła Alanowi o ucieczce. Bez względu na wszystko postanowiła do niego zadzwonić i zawiadomić go o rozmowie z Frances. Ponadto musi bezwzględnie znaleźć sposób dotarcia do Neve, bo dzieli je coraz większa przepaść. Zostawiła Alanowi wiadomość z prośbą, by zadzwonił najszybciej, jak będzie mógł, a potem połączyła się ze szkołą Neve. - Dzisiaj mieliśmy wysłać list - powiedziała pani Dott. - I tak go wyślemy, ale teraz powiem w skrócie. Neve nadal dobrze się uczy, ale martwi nas to, że straciła całą swoją energię i dobry humor. Jest niekomunikatywna i wycofana, co jest sprzeczne z jej naturą. Zawsze była najżywszą osobą w klasie, otoczoną przez przyjaciół. Wydaje się nam, że przygnębia ją pani nieobecność.
Susannah, przyznając w duchu rację pani Dott, zapewniła ją, że zrobi wszystko co w jej mocy, żeby dowiedzieć się, co dręczy córkę. Podziękowała jej za troskę, zawiadomiła o groźbie ucieczki Neve i zadzwoniła do londyńskiego biura Patsy. - Złapałaś mnie w ostatniej chwili - usłyszała -właśnie idę na zebranie. Co się dzieje? - Neve powiedziała Sashy, że chce uciec - Susannah od razu przeszła do rzeczy. - Może to tylko pogróżki, ale prosiła też Lolę o numer telefonu Dunca-na... Nie chcę niczego przeoczyć. - Co mogę zrobić? - spytała bez wahania Patsy. - Będę próbowała wrócić do domu na weekend, ale to nie będzie łatwe. Musiałabym wtedy zostawić Marlene z niedokończonym epizodem. Gdyby mi się nie udało, chciałabym, żebyście razem z Lolą usiadły z Neve i postarały się wydobyć z niej, co ją gryzie. Wiem, że rozmawia o tym z Alanem, ale uważam, że powinna zacząć się zwierzać którejś z nas. - Stanowczo - przyznała Patsy. - Dzisiaj zabieram Lolę na bingo, omówimy strategię i wieczorem dam ci znać. - Wspaniale. Dziękuję ci - powiedziała Susannah, która poczuła się troszkę lepiej. - Ten straszny chaos, Pats - dodała przerywanym głosem, chwytając się za głowę. - Ledwie zaczęłam tu pracować, a już wszystko w życiu się rozpada, a co z dzieckiem, z Alanem... Trudno, w tej chwili to nieważne. Najważniejsze jest, żeby Neve dobrze się poczuła. - I tak się stanie - stwierdziła stanowczo Patsy. -Musisz tylko być czujna, zaufać nam, a obiecuję ci, że wszystko wróci do normy.
Susannah zakończyła rozmowę, a pocieszające słowa Patsy nadal brzmiały w jej uszach. Wzięła scenariusz, parasolkę i ruszyła w stronę Centrum. Choć wiedziała, że nie ma najmniejszej szansy na zmianę harmonogramu, jednak wstąpiła do biura Marlene. - Jest w stodole na zebraniu w sprawie scenariusza poinformował ją asystent producentki. - Przed chwilą się zaczęło i pewnie prędko nie wyjdzie, bo podadzą im tam lunch. Czy mam coś przekazać? Susannah sprawdzała właśnie SMS, mając nadzieję, że jest od Neve. Zobaczyła, że to wiadomość od Michaela, więc zaraz ją otworzyła. - Tak - mruknęła zdekoncentrowana. - Może zadzwoni do mnie, kiedy będzie mogła. W trakcie zdjęć będę miała wyłączoną komórkę, ale gdyby skontaktowała się z którymś z asystentów czy z moją garderobianą, to oddzwonię najszybciej, jak będę mogła. - Nie ma problemu. Kiedy wyszła z biura, powtórnie przeczytała SMS. Michael pytał, czy zna nazwisko Carl Pace. Nic jej ono nie mówiło, ale zamiast wysyłać wiadomość, postanowiła zadzwonić do niego. Niestety, miał wyłączony telefon. Napisała w odpowiedzi, że nigdy nie słyszała tego nazwiska, i miała dodać, że chciałaby z nim porozmawiać, ale zawołał ją reżyser, więc szybko wysłała wiadomość i poszła dowiedzieć się, o co mu chodzi. Michael przeczytał SMS od Susannah dopiero godzinę później, kiedy na chwilę wyszedł z cotygodniowego zebrania zwanego burzą mózgów. Przekazał tę
wiadomość Naomi, prosząc o zawiadomienie prawników, wykonał kilka telefonów i wrócił na zebranie, nie myśląc już o sprawie. Dopiero kiedy skończył lunch, Naomi zakomunikowała, że na linii jest jego prawnik. - Grant, dostałeś wiadomość - odezwał się. - Najwidoczniej to nazwisko nic nie mówi Susannah. - Czy siedzisz? - spytał Grant. - Chcę ci opowiedzieć niezbyt budującą historię, ale powinieneś jej wysłuchać. Zdumiony Michael przełączył rozmowę z zestawu głośno mówiącego i przyłożył słuchawkę do ucha. - Słucham cię - powiedział, siadając na fotelu. - Carl Pace ma siostrę, która posłużyła się jego nazwiskiem, kiedy rejestrowała się w kafejce internetowej. Nazywa się Helen Cunningham. - Grant zamilkł na chwilę. - Czy to coś ci mówi? - Nie. - Michael zmarszczył brwi. - A powinno? - Helen Cunningham jest żoną, obecnie w separacji, życiowego partnera Susannah, Alana. Michael odwrócił się z fotelem plecami do drzwi, by popatrzeć przez okno. - Mów dalej - nalegał. - Detektywi nie rozmawiali jeszcze z Helen Cunningham, ale ucięli sobie długą pogawędkę z Carlem Pace'em, który jest rozwścieczony tym, co spotkało jego rodzinę. Jak się okazuje, Cunningham opuścił dom żony, kiedy zgromadziły się nad nim czarne chmury. Jeśli ci powiem, że są tam dwie nastoletnie córki, pasierbice Cunninghama, to może zaczniesz się czegoś domyślać. - Jezu Chryste - mruknął Michael.
Natychmiast pomyślał o Neve i ostrzegawczych mejlach, jakie dostawała Susannah. Żeby jej nie spotkało to, co spotkało moją córkę. - Starsza ma teraz piętnaście lat - mówił dalej Grant - ale miała tylko czternaście, kiedy - jak twierdzi Pace -Cunningham ją molestował. Jak się wydaje, dziewczyna poddawała się temu ochoczo, ale była niepełnoletnia. Jeśli rzeczywiście tak było, a tu mamy wielki znak zapytania, to Pace ma rację, że w świetle prawa byłby to gwałt. Ona była najwyraźniej nim zauroczona, chyba nadał jest, ale matka zabroniła jej wszelkich kontaktów. Nie złożyła doniesienia na Cunninghama, ponieważ dziewczyna odmawia zeznań na jego niekorzyść. Nadal wierzy, że kiedy skończy szesnaście lat, on po nią przyjedzie. - Tak więc była żona próbowała ostrzec Susannah przed Cunninghamem, nie chcąc podać do publicznej wiadomości swojego nazwiska i ujawnić tożsamości córki? - podsumował Michael, zastanawiając się jednocześnie nad sytuacją. - Tak by się wydawało, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale ta sprawa ma jeszcze drugie dno, które, wyobraź sobie, wynika z działań samego Cunninghama. Jak się okazuje, pojawił się wczoraj w Dewsbury, gdzie od czasu rozstania z mężem mieszka Helen z dziećmi i bratem. Został uprzedzony przez swojego prawnika, że jakieś śledztwo jest w toku, więc skontaktował się z detektywami i udzielił im obszernych i - jak mi powiedziano - dość wiarygodnych wyjaśnień na temat tych wydarzeń. Michael miał od razu sceptyczny stosunek do owych wyjaśnień, wiedział jednak, że nie jest w tym wypadku bezstronny.
- Na przykład? - spytał. - Twierdzi, że starsza dziewczyna zadurzyła się w nim do tego stopnia, że nie był w stanie dać sobie z tym rady. Próbował ostrzec żonę, ale ona, zamiast się tym zająć, zrobiła się zazdrosna i zaczęła wysuwać jakieś wyssane z palca oskarżenia, więc nie miał wyboru, musiał opuścić dom. Twierdzi, że Carl Pace prześladuje go do tej pory, chce wyciągnąć od niego pieniądze, grożąc wyjawieniem tych zarzutów, które według Cunninghama są nieprawdziwe. Podobno tylko dlatego sam nie poszedł na policję w związku z tymi próbami - niemającego podstaw szantażu - bo wyrządziłoby to pasierbicy wielką krzywdę emocjonalną. Ostatnio, jak się wydaje, powiedział Pace'owi, żeby robił, co chce. Jednak Pace nie poszedł na policję, co może o czymś świadczyć, choć wcale nie musi. Michael miał ściągniętą twarz. Zastanawiał się, jakie podjąć kroki. - Najgorsze jest to - kontynuował prawnik - że zamieszanie Susannah w paskudny skandal może zaszkodzić serialowi... - Chcę spotkać się z Carlem Pace'em - przerwał mu Michael. Sprowadź go do Londynu. Pokryję wszystkie koszty. Powiedz detektywom, żeby nie zbliżali się do żony, bo jeśli w tym wszystkim tkwi choć ziarno prawdy, musi być już wystarczająco przerażona. Niech się nie martwi, że moglibyśmy wystąpić przeciwko niej z powodu mejli. - Rozumiem - odparł Grant. - Coś jeszcze? - Nie - powiedział Michael, patrząc na kolejne cztery epizody Larkspur, które znalazł tego ranka na
swoim biurku. - Chyba że możesz mi powiedzieć, gdzie jest teraz Cunningham. - Według ostatnich informacji nadal w Dewsbury, ale sprawdzę i dam ci znać. Po zakończeniu rozmowy Michael zastanawiał się, czy powinien od razu zadzwonić do Susannah. W końcu postanowił zaczekać. Susannah nigdy nie mówiła, że niepokoi ją coś w zachowaniu partnera, a tym bardziej Neve. Gdyby kiedykolwiek coś takiego powiedziała, Michael obrałby inną drogę. Nie będzie więc podejmować pochopnych decyzji i oskarżać człowieka o przestępstwo, co zrujnowałoby mu życie, gdyby przedostało się do wiadomości publicznej, bez względu na to, czy jest winny, czy też nie. Musi najpierw zebrać wszystkie informacje, potem zdecyduje, kiedy i w jaki sposób przekazać je Susannah, zakładając, że nie znała historii małżeństwa swojego partnera. Michael był przekonany, że nic na ten temat nie wiedziała, co nie świadczyło dobrze o Cunning-hamie. Powinien jednak pamiętać, że nie podchodzi do tej sprawy obiektywnie i ma na uwadze nie tylko dobro serialu.
Rozdział dwudziesty ósmy Lolu! Jesteś tam? - wołała Patsy przez drzwi, uchyliwszy klapkę szczeliny na listy. - Przyjechałam, żeby cię zabrać na bingo. Umówiłyśmy się w niedzielę, pamiętasz? Usiłowała zajrzeć przez szczelinę do holu, ale nikogo tam nie było, dochodziły jedynie ciche dźwięki radia. Pomyślała, że starsza pani się zdrzemnęła albo zapomniała i ktoś inny zawiózł ją do miejscowego domu kultury. Odsunęła się od drzwi i rozejrzała po okolicy. Wiele okien było zabitych deskami i pokrytych graffiti, ale inne błyszczały w popołudniowym słońcu. W którymś z bloków płakało dziecko, a z wywróconego śmietnika wiatr wywiewał jego zawartość. Poza tym jednak osiedle wyglądało na wymarłe. Nic zresztą dziwnego. Była środa, wczesne popołudnie i większość mieszkańców była w pracy, a dzieci w szkole. - Lolu! - krzyknęła, waląc w drzwi. - To ja, Patsy. Zbudź się. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, opuściła klapkę skrzynki na listy i podeszła do okna pokoju
dziennego. Firanki były zbyt gęste, by dało się coś zobaczyć, tak samo jak przez mleczną płytę szkła przy frontowych drzwiach. Nie było sposobu, żeby wejść od tyłu, zapasowy klucz był u Nory i Staną, ale przecież wybrali się na wycieczkę do Eastbourne, a ona przyjechała tu właśnie zamiast nich. - Halo, mogę w czymś pomóc? - usłyszała jakiś głos. Kiedy się odwróciła, zobaczyła Hindusa w tradycyjnym stroju, który stał przy drzwiach sąsiedniego mieszkania. Obok stała drobniutka kobieta w kolorowym sari. - Dzień dobry - powiedziała Patsy. - Ja tylko... Czy widzieli państwo dzisiaj panią Lolę? Stukam, ale ona chyba nie słyszy. Byłyśmy umówione. Miałam zabrać ją na bingo. - Tak, zwykle jeździ tam w środy - potwierdził mężczyzna. - Nie przypuszczam, żeby państwo mieli jej klucz? - spytała z wahaniem Patsy. - A właśnie, że tak. Na wszelki wypadek kiedyś wymieniliśmy się nawzajem kluczami - powiedział Hindus. Powiedział coś do żony w nieznanym Patsy języku, a ta natychmiast weszła do mieszkania. Po kilku minutach frontowe drzwi były już otwarte i Patsy w towarzystwie Hindusa wchodziła do holu. - Lolu! - zawołała, starając się nie wykazywać zbytniego niepokoju. - Jesteś tu? Nadal nie było odpowiedzi, słyszała tylko wyraźnie grające w kuchni radio, pewnie dla zmylenia włamywaczy, pomyślała, żeby się wydawało, że ktoś jest w domu. Słychać było też jakiś cichy świst. Patsy
poczuła charakterystyczny zapach i przerażona szybko ruszyła do kuchni. Zatrzymała się w drzwiach. - Lolu! - wyjąkała spanikowana. - Och, mój Boże. - Rzuciła się na podłogę i szybko przewróciła ciotkę na plecy. Zobaczyła krew na jej czole. - Co się stało? Gdzie się skaleczyłaś? Lola patrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem, połowa jej twarzy była dziwnie wykrzywiona. Och, nie - szepnęła Patsy, przytulając ją do siebie. - Proszę dzwonić po karetkę! wykrzyknęła do sąsiada, który gasił gaz pod czajnikiem. - To pilne. Hindus chwycił telefon Loli i połączył się ze 112. - Lolu, słyszysz mnie? - wołała Patsy, która trzęsła się ze zdenerwowania. - Możesz podnieść ręce? Zadawała pytania, chociaż wiedziała, że nieprzytomna kobieta nie jest w stanie odpowiedzieć. Nie była nawet pewna, czy ciotka cokolwiek widzi. - Wszystko będzie w porządku - szeptała, głaszcząc zreumatyzowane dłonie Loli. - Karetka już jedzie. Na pewno wyzdrowiejesz. Choć trwało to zaledwie dziesięć minut, Patsy wydawało się, że czekają całe wieki, w końcu usłyszała sygńał karetki, która zatrzymała się na skraju osiedla. Pan Pavi, bo takim nazwiskiem przedstawił się Hindus, wybiegł na zewnątrz, by pokazać ratownikom drogę. Za chwilę w kuchni pojawił się cały zespół ratowniczy i Patsy musiała usunąć się na bok. Nie docierało do niej to, co mówili, kiedy stała, przyciskając zaciśnięte dłonie do twarzy, i patrzyła, jak udzielają Loli pierwszej pomocy, a potem kładą ją na nosze i wynoszą z domu.
- Zabieramy ją do Chelsea i Westminster - poinformował ją uprzejmy ratownik. - Mogę jechać z wami? - Należy pani do rodziny? - Niezupełnie, ale... - Proszę skontaktować się z krewnymi i zawiadomić ich o wypadku - powiedział z przepraszającym uśmiechem. - Oczywiście. Patsy była tak roztrzęsiona, że mocno zaciskała pięści, licząc na to, że pokona drżenie ciała. - Przepraszam, ale nie mogę się uspokoić. - Proszę to wypić - odezwał się pan Pavi, podając jej szklankę wody. Patsy napiła się trochę wody i zaczęła szukać torebki, którą w końcu znalazła pod stołem. Szybko wyciągnęła telefon. - Muszę zadzwonić do Susannah - mówiła do siebie. Państwo Pavi czujnie ją obserwowali, gotowi do pomocy. Zerknęła w ich stronę i szybko połączyła się z Susannah. Niestety, okazało się, że może tylko zostawić wiadomość, więc od razu się rozłączyła. Ta wiadomość nie nadawała się na pocztę głosową. Ktoś powinien poinformować o tym Susannah osobiście, ale Patsy nie miała żadnych numerów do Centrum. Pewnie ma je Alan, którego też należało o wszystkim zawiadomić, więc szybko odszukała jego numer komórki i połączyła się. On też nie odebrał. Tym razem zostawiła mu wiadomość o tym, co się wydarzyło, i ponownie połączyła się z Susannah. Jej
telefon nadal okazał się wyłączony, pewnie była na planie. Patsy pomyślała o Neve. Zastanawiała się, czy powinna do niej zadzwonić, w końcu zdecydowała, że tak. Przecież mogła być umówiona z Lolą, że przyjdzie do niej po szkole. Na szczęście dziewczyna od razu odebrała telefon. - Kochanie, tu Pats - zaczęła. - Muszę się skontaktować z twoją mamą, ale ona ma wyłączoną komórkę. Nie masz przypadkiem jakiegoś numeru do Centrum? - Nie, chyba nie mam - odparła Neve. - Dlaczego o to pytasz? Coś się stało? - Gdzie teraz jesteś? - spytała najpierw Patsy. - Właśnie wychodzę ze szkoły. - Może przyjeżdża po ciebie Alan? - Nie, tylko gosposia Sashy - powiedziała Neve mroźnym tonem. - Co się dzieje? Dlaczego musisz znaleźć mamę? Patsy odetchnęła głęboko. - Przed chwilą zabrano Lolę do szpitala. Ona... - Co? - przerwała jej Neve. - Jezu, co z nią? Co się stało? - Chyba miała udar. Nie wiem, czy to poważna sprawa... - Ona musi wyzdrowieć! - krzyknęła spanikowana Neve. - Jej się nic nie może stać. - Jest pod dobrą opieką - uspokajała ją Patsy. -Poproś gosposię Sashy, by zawiozła cię do Chelsea i Westminster. Tam się spotkamy. Susannah stała na szczycie wspaniałych schodów, pod pięknie wyrzeźbionym łukiem z wapienia,
zza którego wyłaniał się posąg Merkurego z brązu. Na dole znajdowała się Sala Malowideł, najbardziej imponująca galeria tej rezydencji. Kręcono scenę powrotu Mariannę na przyjęcie, z którego wymknęła się z mężczyzną. Poprzedniego dnia zakończono zdjęcia w westybulu, gdzie urządzili sobie schadzkę. Teraz jej powrót miał być filmowany w szerokim planie, zbliżenia zostały wcześniej nakręcone. - Pamiętaj - przypominał jej reżyser, stojąc na dole pokrytych czerwonym dywanem schodów - kiedy usłyszysz „akcja", nic nie rób przez sekundę, potem popatrz na obrazy i na sufit, zanim dołączysz do gości na dole. Susannah domyśliła się, że chcą pokazać wspaniałe freski Laguerre'a, które pokrywały ściany w Sali Malowideł, więc dała znać gestem, że zrozumiała polecenie, bo w tym czasie charakteryzator pokrywał błyszczykiem jej wargi. Kiedy już wszystko było gotowe, Susannah cofnęła się i czekała w korytarzu na moment, kiedy miała się ukazać. Minęło kilka sekund, w sali powstało jakieś zamieszanie, ale z korytarza niczego nie mogła zobaczyć, więc nie wiedziała, o co chodzi. Po chwili usłyszała, jak pierwszy asystent woła „akcja", więc przeistaczając się w Mariannę, stanęła na górze schodów, z ręką wspartą na biodrze, patrząc dumnym wzrokiem na obrazy i sufit, a potem na salę poniżej. Czekając, aż usłyszy „cięcie", zauważyła w sali Marlenę. Chyba nie pofatygowała się osobiście w odpowiedzi na wiadomość, którą jej zostawiła? - Okej, koniec dnia pracy dla Susannah - ogłosił reżyser.
Kiedy zaczęto przestawiać kamery, Marlene podeszła do schodów. Wyraz jej twarzy zaniepokoił Susannah. - Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała producentka, wchodząc po schodach. Kiedy wzięła ją za ramię i pociągnęła do korytarza, Susannah poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. - Wszystko w porządku? - spytała. - Obawiam się, że mam wiadomość, która cię zmartwi zaczęła spokojnie Marlene. Susannah ogarnęła panika. Serce waliło jej jak oszalałe. - O Boże! Neve! Uciekła? - Nie, nie chodzi o córkę. Dostaliśmy wiadomość od agentki, że zabrano twoją ciotkę do szpitala. Oczy Susannah zaokrągliły się z przerażenia. - Co się stało? - wyszeptała. - Wydaje się, że miała udar. Na te słowa Susannah przyłożyła dłoń do ust. - Muszę do niej jechać - oświadczyła, odwracając się. Natychmiast. - Oczywiście - zgodziła się Marlene, przytrzymując ją. - Już wszystko zostało zorganizowane... - Gdzie ona jest? Kiedy się to stało? - Wydaje mi się, że wczesnym popołudniem. Dostaliśmy tę wiadomość jakieś pół godziny temu... - Pół godziny! - wykrzyknęła Susannah. - Czekaliście przez pół godziny... - Musieliśmy dokończyć zdjęcia... - Myślisz, że obchodzą mnie teraz zdjęcia? Być może moja ciotka umiera, a dla was liczy się tylko wasz cholerny harmonogram!
- Pilnowanie harmonogramu należy do moich obowiązków, ale ten czas nie został zmarnowany. Asystentka produkcji była w twoim domku i spakowała ci rzeczy. Torba jest już w samochodzie, który tu czeka i zawiezie cię do Londynu. Pomyślałam, że wolałabyś jechać samochodem, niż tracić czas na pociąg. Oszołomiona Susannah poczuła się delikatnie skarcona. - Oczywiście - wydusiła. - Dziękuję. Muszę już jechać. Potrzebuję telefonu... - Proszę - usłyszała głos garderobianej, która podawała jej podręczną torbę. - Dzwoniła moja agentka? - spytała jeszcze, biorąc torbę. - O ile wiem, twoja przyjaciółka znalazła ciotkę i zadzwoniła po karetkę. Nie mogła skontaktować się z tobą, więc porozumiała się z agentką, by dostać numer do nas. Susannah nie zdołała się jeszcze otrząsnąć, ale ponownie podziękowała Marlenę, szybko zbiegła ze schodów. Taśmy biegnące wzdłuż ścieżki odgradzały ją od tłumu ciekawskich. - Wyprowadź ją - zawołała Marlenę do jednego z ochroniarzy. Susannah poczuła silną dłoń na ramieniu, kiedy szła pomiędzy tłumem turystów, którzy dowiedzieli się, że w rezydencji kręcony jest film, w którym gra główną rolę. Prawie nie słyszała, jak wykrzykują jej imię i żądają autografów, ale uśmiechała się bezwiednie i przepraszała, że nie może się zatrzymać.
Po chwili siedziała już w służbowym samochodzie, który szybko wyjeżdżał z terenu posiadłości, i dzwoniła do Patsy. Nie uzyskawszy połączenia, zostawiła wiadomość, że jest już w drodze, i zatelefonowała do swojej agentki. - Tak, Patsy ją znalazła - potwierdziła Dorothy. -Jest teraz przy niej w szpitalu. - Mówiła, jak bardzo to poważne? - Myślę, że jeszcze tego nie wie. Prosiła mnie tylko, żebym się z tobą skontaktowała, wiedząc, że zaraz przyjedziesz. Susannah poczuła ucisk serca. - Muszę znów do niej zadzwonić - szepnęła. Rozłączyła się z Dorothy i już miała wcisnąć numer, kiedy zadzwoniła Patsy. - Dostałaś moją wiadomość? Jestem już w drodze poinformowała ją szybko. - Jak ona się czuje? - Jeszcze nic nie wiem. Do tej pory nie mamy żadnych informacji. Neve jest tu ze mną. Na pewno niedługo czegoś się dowiemy. - Czy to był udar? - Tego nie potwierdzono, ale na to wyglądało. - O Boże - szepnęła Susannah przerażona, że mogą stracić Lolę. Potem poprosiła Patsy, by dała telefon Neve. - Mamo? - odezwała się Neve drżącym głosem. -Nie pozwalają nam jej zobaczyć. - To nic, kochanie. Pozwolą, kiedy zrobią konieczne badania i zabiegi. - Jak szybko tu będziesz? - Za jakieś dwie godziny. Może szybciej.
- Co będzie, jeśli się jej nie polepszy? Nie chcę, żeby umarła... - Na pewno nie umrze - powiedziała z przekonaniem Susannah, by podnieść na duchu zarówno Neve, jak i siebie. Teraz my musimy być silne dla niej. - A jeśli nie będzie mogła mówić albo się poruszać? - Córeczko, kochanie. Postarajmy się nie popadać w panikę. Musimy wysłuchać, co powie lekarz, a potem zastanowić się, co należy zrobić. - Nie wiem, gdzie będę mieszkać, jeśli Lola... - Ciii - uspokajała ją matka. - Wszystko będzie dobrze. Możesz dać mi teraz Patsy? - Powiedz mi, jak to było - poprosiła Susannah, kiedy po chwili odezwała się Patsy. - W jakim stanie ją znalazłaś? Słuchając przyjaciółki, dokładnie sobie wszystko wyobraziła. Lola leżała na podłodze, może nawet zdając sobie sprawę z tego, co się stało, lecz nie mogąc mówić ani się poruszyć. Pewnie czuła się równie przerażona jak teraz Susannah. Kiedy Patsy zakończyła swoją opowieść, Susannah otarła łzy. - Myślisz, że mógł oszołomić ją sam wypadek, uderzenie w głowę, bardziej niż coś poważniejszego? - To możliwe - pocieszała ją Patsy. - Mamy taką nadzieję. Susannah nie była w stanie sobie wyobrazić, jaki chaos zapanowałby w jej życiu, gdyby ciotka nie wydobrzała, ale to nie było istotne, bo najważniejsza była Lola. - Ktoś próbuje się ze mną połączyć - powiedziała do Patsy. Oddzwonię.
- Halo, ja... - zaczęła, kiedy zobaczyła, że to Michael Grafton. - Przed chwilą dzwoniła do mnie Marlenę - wtrącił - więc chciałem ci powiedzieć, że gdybyś czegoś potrzebowała, gdybym mógł coś zrobić... Będę w Londynie do końca tygodnia. - Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony - odrzekła przez ściśnięte gardło. - Będzie dobrze. Twoja ciocia jest w odpowiednim miejscu. Chelsea i Westminster ma jeden z najlepszych w kraju oddziałów leczenia udarów. Jeśli to udar, to tylko tam dobrze się nią zaopiekują. - Tak, naturalnie. - Susannah czuła, jak łzy spływają jej po policzkach. - Jestem pewna, że wyzdrowieje. - Ja też jestem tego pewny - powiedział Michael tonem świadczącym o głębokim przekonaniu. Po trzech godzinach Susannah, razem z Neve i Patsy, stały przed szklaną szybą intensywnej terapii szpitala Chelsea i Westminster i wpatrywały się w bardzo młodo wyglądającego lekarza, który informował je o stanie zdrowia Loli. - Pacjentka doznała krótkotrwałego zatrzymania dopływu krwi do mózgu. To pewien rodzaj miniuda-ru. Nie ma powodu do paniki, ale jest to ostrzeżenie, że może wystąpić o wiele groźniejszy atak, jeśli nie podejmie się odpowiednich środków zaradczych. - Czy mam przez to rozumieć - spytała Susannah, która bardzo uważnie go słuchała - że ona wyzdrowieje? Lekarz skinął głową i uśmiechnął się, kiedy Neve rzuciła się matce w ramiona, płacząc z radości.
- Ma jeszcze trochę odrętwiałą twarz i prawą rękę - mówił - ale to minie w ciągu dwudziestu czterech, a maksymalnie czterdziestu ośmiu godzin. Potem chcę ją jeszcze przez parę dni obserwować, musimy ocenić jej stan. Przy upadku doznała poważnego wstrząśnienia mózgu i chcę przeprowadzić jeszcze dodatkowe badania, zanim podejmiemy decyzję, czy potrzebna będzie interwencja chirurgiczna, czy wystarczy podawać leki. W tym drugim wypadku mogłaby wrócić do domu w poniedziałek albo we wtorek. Susannah obróciła się i spojrzała przez szybę do środka. Zobaczyła Lolę leżącą na wąskim łóżku, a do jej wątłego, drobnego ciała podłączone były różne przyrządy, które szemrały albo cicho popiskiwały z paraliżującą monotonią. - Jak długo będzie podłączona do aparatury? - spytała. - Rano przeniesiemy ją na oddział leczenia udarów - odparł lekarz. - Teraz jest pod wpływem silnych środków uspokajających, więc możecie wrócić do domu, odpocząć i przyjść tu znów rano. Susannah nie spuszczała wzroku z Loli. - Może ja zostanę? - zaproponowała Patsy. - Jak coś się zmieni, natychmiast do was zadzwonię. - Zostańmy, mamo - prosiła Neve, która była równie blada jak Susannah. - Jest mało prawdopodobne, by się wybudziła -powiedział lekarz. - Jeśli chcecie zostać, to będziecie musiały czekać albo tutaj, albo w kawiarni. Susannah nadal wpatrywała się w Lolę. - Nie mogę jej zostawić - stwierdziła.
Bała się, że kiedy stąd wyjdzie, zerwie się łącząca ją z ciotką nić. - A więc postanowione - zwróciła się Patsy do lekarza. Gdziekolwiek miałybyśmy czekać, zostajemy. Uśmiechnął się do nich, zapewnił ponownie, że nic nie zagraża życiu Loli, i wrócił na intensywną terapię, gdzie czekała na niego pielęgniarka z pytaniem w sprawie innego pacjenta. - Na dole jest Starbucks - powiedziała Patsy. - Macie ochotę na kawę? Susannah skinęła głową. Wślizgnęła się cicho do środka, podeszła na palcach do łóżka Loli, ucałowała końce palców i delikatnie dotknęła nimi pergaminowego policzka ciotki. Choć Lola nie zareagowała, Susannah była przekonana, że jej ciotka wie, że ona tu jest, i czuje się bardzo kochana. Po kilku minutach, kiedy zjeżdżały windą w dół, Susannah włączyła komórkę i ze zdumieniem zauważyła, że nadal nie było żadnej wiadomości od Alana. - Dziwne... - mruknęła. Była zbyt zmęczona i odrętwiała, by się zastanawiać, od jak dawna nie miała z nim kontaktu. - Kiedy ostatnio z nim rozmawiałaś? - spytała Patsy- Chyba dziś rano. - Susannah zastanowiła się przez chwilę. - A może wczoraj. Tracę rachubę czasu. Kiedy wyszły z windy do holu, Neve powiedziała coś, czego nie dosłyszały. Ściskała swoją komórkę w dłoni, ale jej nie włączała. Nie chciała dziś z nikim rozmawiać, z wyjątkiem matki, Pats i Loli.
Przez ostatnie pół godziny oślepiało go słońce, co stanowiło większe zagrożenie niż wyprzedzający go szaleńcy i samochody blokujące środkowy pas autostrady. Zapadał zmierzch, Alan zjechał na parking przydrożnej restauracji i zgasił silnik. Przymknął oczy, słyszał tylko szum jadących samochodów i głosy przechodzących obok ludzi. Kiedy przestało pulsować mu w głowie, wyjął komórkę i połączył się z domowym numerem swojego prawnika. - Gdzie teraz jesteś? - spytał Ken. - W drodze do Londynu. - Jak ci poszło? - Dziewczyna nadal ma urojenia, jej matka jest rozhisteryzowana, a tego przeklętego brata już dawno powinno się zamknąć. - Nie przeczę, ale mam dla ciebie nową wiadomość. Najwyraźniej pan Grafton, szef Susannah, chce z tobą rozmawiać. Alan ponownie przymknął oczy. Miał wrażenie, że kości czaszki za chwilę zgniotą mu mózg. Usiłował zebrać myśli, ale potworne przerażenie uniemożliwiało jakąkolwiek koncentrację. - Mogę stanąć do walki - powiedział słabym głosem. - One kłamią, ale to stawia mnie w sytuacji... - Czy groziły ci, że złożą doniesienie na policji? - Oczywiście. Zawsze mi grożą, ale nie zrobią tego, bo nie mają żadnych podstaw. Ken, ja nigdy nie dotknąłem tej dziewczyny. Ona ma urojenia. - Nie przejmuj się. Wierzę ci, gdyby one poważnie myślały o pójściu na policję, już dawno by to zrobiły. Mimo wszystko musisz być ostrożny. Takie
oskarżenia, nieważne, czy prawdziwe, czy nie, rujnują człowiekowi życie. Ta wizja sprawiła, że Alan się wzdrygnął. - Powiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem - jęknął - to mnie już naprawdę dobije. - Musimy zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Jaka była konkluzja rozmowy z Carlem Pace'em i jego siostrą? - Taka jak zwykle. Powiedziałem, że jeśli nie przestaną mnie prześladować, sam pójdę na policję. Będą wtedy napiętnowani społecznie i czekają ich nieprzyjemne przeżycia, czego desperacko usiłują uniknąć. - Zaczynam się zastanawiać, czy nie powinieneś tego zrobić. Nie masz niczego do ukrycia. Jak mówisz, nigdy nie dotknąłeś tej dziewczyny, a jeśli zrobisz to pierwszy, będąc człowiekiem z fachowym wykształceniem... - Nie zrobię tego - przerwał mu Alan. - Ale to nie może tak trwać. Jesteś niewinny i nie powinieneś cierpieć... - Posłuchaj, to, co powinno lub nie powinno było się wydarzyć, nie ma żadnego związku z tym, co się wydarzy, jeśli będę musiał odpierać tego typu oskarżenia. - Może należałoby porozmawiać z którymś z adwokatów, specjalistów w tego typu sprawach. - Może tak, ale teraz nie mogę się nad tym zastanawiać. Mam jeszcze kilka telefonów do wykonania, a przed sobą długą drogę. - Co mam powiedzieć prawnikowi Graftona, kiedy znów zadzwoni? - Żeby pilnował własnych pieprzonych interesów.
- Z przyjemnością, ale nie należy rozdrażniać człowieka o takiej pozycji jak Grafton. Potraktuj to w ten sposób: jeśli chce z tobą rozmawiać, to prawdopodobnie jest gotowy rozstrzygnąć wątpliwości na twoją korzyść. - Jak miło z jego strony - warknął Alan i znów westchnął głęboko. - Zastanowię się nad tym. Mam jeszcze inne sprawy na głowie, więc powstrzymajmy się z wszelkimi decyzjami do jutra. Po zakończeniu rozmowy siedział, patrząc przed siebie. Słyszał łomotanie własnego serca, zmysły miał sparaliżowane strachem. Kiedy trochę ochłonął, połączył się z Susannah, która odebrała po trzecim dzwonku. - Cześć, kochanie. Właśnie odczytałem twoje wiadomości powiedział. - Powiedz mi najpierw, jak się czuje Lola. - Stan stabilny - odparła Susannah bezbarwnym, zmęczonym głosem. - Zatrzymają ją tu przez kilka dni. - Gdzie teraz jesteś? - W szpitalnej kawiarni z Patsy i Neve. A ty? - W drodze do domu. Przykro mi, że nie mogłaś się ze mną skontaktować. Wszystko wyjaśnię, kiedy dotrę na miejsce. - Zostajemy na noc w szpitalu - poinformowała go Susannah. - Chcesz, żebym przyjechał? - Nie musisz. Nie powinno nas być tu zbyt wiele. - Naturalnie. A co z Neve? Może powinienem przyjechać po nią? Na pewno obie jesteście wyczerpane, więc przynajmniej jedna powinna się trochę przespać.
Czekając na odpowiedź Neve, był tak spięty, że czuł ucisk w klatce piersiowej. - Ona chce tu zostać - usłyszał po chwili. - Okej. Mam jeszcze jedno pytanie. Czy odbierałaś jakieś zaskakujące telefony, oprócz tego w sprawie Loli, przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny? - Co chcesz przez to powiedzieć? Jakie telefony? - Skoro nie wiesz o co chodzi, rozumiem, że nie. - Alan, mówisz bez sensu. - Nie przejmuj się. To tylko niespokojny pacjent, który... Zresztą porozmawiamy o tym jutro. Kiedy wracasz do Derbyshire? - Jeszcze nie wiem. Chcę zobaczyć, jak Lola będzie się czuła rano. - Zdrzemnij się trochę, jeśli to będzie możliwe. Pamiętaj, że teraz musisz myśleć nie tylko o sobie. Po zakończeniu rozmowy na chwilę przymknął oczy, po czym zebrał resztki energii i zadzwonił na komórkę Neve. Nie miał pojęcia, jak mu się uda odseparować ją teraz od matki, wiedział tylko, że musi to zrobić. Kiedy nie odbierała, pohamował furię i zostawił wiadomość, mówiąc spokojnym, miłym głosem. „Chciałbym, żebyś odebrała i żebyśmy mogli porozmawiać. Pamiętaj, że jesteś teraz dorosła, więc powinnaś sama zmierzyć się z sytuacją". Alan odetchnął głęboko. „Pomyśl, jak bardzo zraniłoby to twoją matkę, gdyby się dowiedziała, jakie masz myśli o mnie. Fantazje same w sobie nie są złe, ale mogą być błędnie rozumiane, szczególnie wtedy, gdy mieszasz je z rzeczywistością. Pamiętaj, że twoja mama nosi teraz dziecko, a ja wiem, że w głębi serca nie chciałabyś być
odpowiedzialna za zniszczenie jej świata i jej marzeń, kiedy sama przyczyniłaś się do spełnienia jednego z tych marzeń. Wiedziałaś, że ona zawsze mnie kochała, i dlatego mnie odnalazłaś. Ja też ją kocham. Ciebie także kocham, lecz jeśli zaczniesz opowiadać historie, które ją zdenerwują, jeśli będziesz udawać, że to, co jest tylko w twojej głowie, dzieje się naprawdę, nie będę miał wyboru i będę musiał przekazać cię innemu lekarzowi. Wierz mi, że tego nie chcę, nie chcę też, by zabrano cię z domu. Twoja matka też by tego nie chciała. To złamałoby jej serce, więc nie możesz do tego dopuścić, Neve. Nasze sekrety powinny pozostać ukryte przed resztą świata w twoim umyśle. Zadzwoń do mnie jak najszybciej. Naprawdę chcę ci pomóc, ale musisz mi to umożliwić".
Rozdział dwudziesty dziewiąty Michael Grafton był mile zaskoczony szybką reakcją Carla Pace'a na zaproszenie do Londynu. Poprzedniego wieczoru Grant Mason powiedział mu, że Pace pojawi się w jego biurze w Soho o ósmej następnego ranka. Rzeczywiście, Pace czekał tam o wyznaczonej godzinie. Siedział w poczekalni, wcisnąwszy dłonie pomiędzy grube uda i machając stopą, z niecierpliwości czy zdenerwowania. O tej porze Naomi nie było jeszcze w biurze, więc Michael wprowadził go do swojego gabinetu i zrobił dwie kawy. Potem uważnie wysłuchał swego gościa. Przez cały czas pilnie obserwował Pace'a, postanowiwszy nie wyciągać pochopnych wniosków na podstawie jego wyglądu i akcentu charakterystycznego dla Manchesteru. Jeśli nawet robił wrażenie typowego stadionowego chuligana, z siwiejącym zarostem, łysiejącą głową, tatuażami i kolczykami, to on i jego rodzina mogli stać się ofiarami przestępstwa jak każdy inny człowiek. Albo jego sprawcami. Jednak ten człowiek był przekonany, że jego siostrzenica padła ofiarą
ohydnego występku, za który jego szwagier, Alan Cunningham powinien ponieść odpowiedzialność. - Flaki mi się przewracają - mówił, waląc pięścią w biurko Michaela. - Powtarzam Helen, że nie powinna mu tego darować. Powinno się go wykastrować za to, co zrobił naszej Julii, właśnie tak trzeba by go załatwić, a ja znam ludzi, którzy mogliby to zrobić. Mówię panu, panie Grafton, że gdybym nie był cywilizowanym człowiekiem, już dawno bym ich na niego napuścił. Ten drań ma szczęście, że wciąż jeszcze chodzi z nietkniętym wyposażeniem, jeśli pan rozumie, co mam na myśli. Michael skinął głową. - Wmawiał naszej Julii, że to wszystko jest tylko tu. - Postukał się grubym palcem po głowie. - Mówił, że ona to sobie tylko wyobraziła, że to są fantazje, ale ona nie jest głupia. Wiedziała, co robi, i sama tego chciała, głupia szczeniara. Szalała za nim, ale przecież to tylko dziecko. Co ona może wiedzieć? Wciąż myśli, że on po nią przyjedzie i że to ja i jej matka stoimy mu na drodze. Ma tę pieprzoną - przepraszam za wyrażenie - walizkę, już spakowaną i jest gotowa do wyjazdu w swoje szesnaste urodziny. Nie chce słyszeć o nim niczego złego i przysięga, że jeśli pójdziemy na policję, powie, że wszystko zmyśliła i że on jej nigdy nie dotknął. Michael rozumiał frustrację tego mężczyzny, starał się jednak być bezstronny. - Skąd pan wie, że on to zrobił? - spytał. Twarz Pace'a pociemniała. - Może chce pan stanąć po stronie tego dupka, ale ja jestem...
- Nie mam takiego zamiaru - przerwał mu Michael. - Ale takie rzeczy są niesłychanie trudne do udowodnienia, a jeśli ona ma bujną wyobraźnię... - Mówię panu, że ten facet ją gwałcił - warknął Pace. - Ona tego tak nie nazywa, ale w świetle prawa to był gwałt. - Czy ktoś widział ich razem? - Tak. Jej siostra Kim, ale boi się o tym mówić, bo nasza Julia nazywa ją kłamczuchą. Widzi pan, panie Grafton, w tym kłopot, że nasza Julia stale zmienia tę historię, jednego dnia twierdzi, że coś naprawdę się zdarzyło, a drugiego - że nie. Dziewczyna nie jest już dziewicą. Wiem na pewno, bo matka zabrała ją do lekarza. Okej, mogła stracić cnotę z kimś innym, ale Cunningham był pierwszy i pewnie ostrzył już sobie zęby na Kim, co by mnie nie zdziwiło. Facet jest niebezpieczny dla młodych dziewczyn. Nadużywa swojego autorytetu terapeuty, a sam potrzebuje lekarza, gdyby mnie kto pytał. On ma nierówno pod sufitem, skoro to robi. Żaden przyzwoity facet nie brałby się za tak młode dziewczyny, które niczego nie rozumieją. Ogłupił Julię do tego stopnia, że nie odróżnia już dobra od zła. Dlatego Helen postanowiła ostrzec przed nim Susannah Cates. Kiedy tylko usłyszała w telewizji, jak Susannah mówi o córce, a potem o facecie, który był jej młodzieńczą miłością, powiedziała do mnie, „Carl, musimy coś z tym zrobić. Nie możemy pozwolić, żeby on znowu to zrobił, skoro wiemy, do czego jest zdolny". A ja jej na to: „Na litość boską, kobieto, cały czas mówię, że trzeba iść na policję", ale nie chciała o tym słyszeć. Nie chciała, żeby jej dziewczyny musiały przez to przechodzić.
Nie dziwię się jej. Jezu Chryste, pan myśli, że chciałbym, żeby jeszcze więcej cierpiały? Szczególnie Kim, która przeżyła niezły wstrząs. Tego faceta koniecznie trzeba powstrzymać. - Pańska siostra próbowała to zrobić, wysyłając mejle? - Dokładnie tak. Dowiedziałem się o nich, kiedy zjawili się pana ludzie i pytali, czy to ja, bo inaczej dalej bym próbował przemówić jej do rozumu. Musi pan porozmawiać z Susannah Cates, panie Grafton. Musi jej pan przetłumaczyć, że znajomość z dawnych lat nie gwarantuje, że typ nie jest zboczeńcem. Pieprzony degenerat! On może być cholernie przekonujący, a te dziewczyny dzięki urodzie i makijażowi wyglądały na starsze, ale to jeszcze dzieciaki, ten facet powinien siedzieć w pudle. Tam nie będzie mógł mącić nikomu w głowie, a goście w celi już będą wiedzieli, jak się nim zająć. I to mu, kurwa, dobrze zrobi, kiedy ci chłopcy dorwą się do niego. Michael nacisnął guzik na biurku, by sprawdzić, czy przyszła już Naomi. - Dzień dobry - usłyszał głos asystentki. - Słyszałam, że ma pan gościa, więc nie chciałam przeszkadzać. Może zrobić jeszcze kawy? Michael popatrzył na Pace'a, który skinął głową. - Dwie filiżanki - polecił. - Potem połącz mnie z Marlenę Wyndham, a kiedy będę z nią rozmawiał, zadzwoń do Granta Masona i spytaj go, czy ma numer komórki Alana Cunninghama. - Ja go panu dam - odezwał się Pace, wyjął swój telefon i odszukał numer. - Jest - powiedział, kładąc
nokię na biurku. - Jeśli chce pan z nim rozmawiać, to ja chętnie za to zapłacę. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu - odrzekł Michael, zapisując numer - to prosiłbym, żeby pan zaczekał w biurze mojej asystentki, podczas gdy ja spróbuję się z nim połączyć. Sądzę, że tak będzie najzręczniej dla wszystkich... - Marlenę jest na linii - poinformowała Naomi przez interkom. Michael podniósł słuchawkę i przykrył dłonią głośnik. - Kawa powinna już być gotowa - zwrócił się do Pace'a. Kiedy tylko zakończę rozmowy, przyjdę po pana. - Po wyjściu Carla zwrócił się do Marlenę. - Rozmawiałaś dziś rano z Susannah? - Jakieś dziesięć minut temu. Okazuje się, że stan zdrowia ciotki nie jest tak poważny, jak się obawialiśmy, więc chce wrócić dzisiaj późnym popołudniem. - Nie wiesz, gdzie teraz jest? - Kiedy rozmawiałyśmy, była jeszcze w szpitalu. Jak się okazało, spędziła tam całą noc. - Okej - powiedział Michael, rozważając, co powinien zrobić. - Jeszcze zadzwonię. Potem połączył się z numerem Cunninghama. Po trzecim dzwonku usłyszał, burkliwe „Halo". - Panie Cunningham, mówi Michael Grafton. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - Mój prawnik przekazał mi wiadomość od pana. - Alan był uprzejmy, lecz nieufny. - Rozumiem, że chce pan rozmawiać o mejlach, które moja była żona wysyłała do Susannah.
- Między innymi - potwierdził Michael. - Pewnie pan wie, że wyśledził je nasz prywatny detektyw, który rozmawiał już z pana szwagrem, Carlem Pace'em. - Tak, wiem. - Właśnie rozmawiałem z panem Pace'em - mówił dalej Michael - wysłuchałem jego wersji wydarzeń. - Naprawdę? Jeśli pan go widział, to już pan wie, co to za człowiek, ale mówiąc szczerze, panie Grafton, to, co pan może myśleć o jego wersji tego, co miało się rzekomo wydarzyć, zupełnie mnie nie interesuje. Ten facet jest kłamcą, jego siostrzenica fantazjuje, a ja mam już tego dosyć. - Proszę mi tylko powiedzieć, czy Susannah wie o tej sprawie? - A jak pan myśli? - Ze prawdopodobnie nie. - A to by panu bardzo odpowiadało, prawda, gdyby mógł pan udowodnić, że Carl Pace mówi prawdę, bo wszyscy wiemy, że od chwili kiedy Susannah przyszła na przesłuchanie, myślał pan tylko o tym, żeby się do niej dorwać! A może jeszcze wcześniej i dlatego ją pan zaangażował. - Nie rozumiem, dlaczego jest pan tak agresywny, panie Cunningham, ale powiem panu tylko jedno. Uważam, że Susannah ma prawo wiedzieć, kto wysyłał mejle i dlaczego to robił. To ona zdecyduje, w którą wersję wypadków uwierzyć. Do widzenia -dodał i zanim Cunningham zdążył coś powiedzieć, rozłączył się.
Susannah właśnie zatrzymała taksówkę, kiedy zadzwoniła jej komórka. Widząc, że to Michael, natychmiast odebrała. - Mogę zadzwonić do ciebie za kilka minut? - Oczywiście - odparł. - Na ten numer. Rozłączyła się i przytuliła Patsy na pożegnanie. - Dziękuję, że zostałaś z nami - powiedziała. Potrzebowałyśmy wsparcia, a Lola była zadowolona, że cię widzi, kiedy się tylko przebudziła. - Początkowo trudno było zrozumieć, co mówi -odrzekła z uśmiechem Patsy - ale, jak widać, jej poczucie humoru nie doznało uszczerbku. - Dowcip polega na tym - roześmiała się Susannah - że ona nie ma żadnego ubezpieczenia na życie. Ale i tak było to śmieszne. Jedziesz teraz do pracy? - Najpierw do domu, żeby się umyć i przebrać. Bądźmy w kontakcie. Jeśli wracasz do Derbyshire, to z przyjemnością zaproszę Neve, by ze mną mieszkała. - Dziękuję. - Neve mocno ją uściskała. - Jeśli mama pojedzie, to na pewno skorzystam z zaproszenia. Patsy spojrzała dziewczynie w oczy i poczuła, że wiele mogłaby z nich wyczytać, gdyby tylko wiedziała jak. Jeszcze raz uściskała Susannah i wskoczyła do następnej taksówki. - Dobrze się czujesz? - spytała Susannah, kiedy córka przytuliła się do niej w taksówce. - Musisz być zmęczona. - Trochę. Chyba nie muszę iść dzisiaj do szkoły, prawda?
- Nie. Prześpimy się, a potem odwiedzimy Lolę przed moim wyjazdem do Derbyshire. - Więc masz zamiar jechać? - Myślę, że muszę. Nie chcesz, żebym jechała? - Nie ma sprawy, jeśli będę mogła zamieszkać z Pats szepnęła, opierając głowę na ramieniu Susannah, i mocniej ścisnęła jej rękę. Susannah wyjęła komórkę i połączyła się z ostatnim numerem. - Cześć - powiedział Michael. - Marlenę przekazała mi wiadomość o twojej ciotce. Cieszę się, że to nic poważnego. Jak się teraz czuje? - Stara się jak może, ale ma niesprawną rękę i niewyraźnie mówi. Te objawy powinny szybko ustąpić. Ma paskudnie rozciętą głowę, założyli jej pięć szwów. Lekarze nie są jeszcze zdecydowani, czy wykonać zabieg chirurgiczny, który zapobiegłby kolejnemu, bardziej niebezpiecznemu udarowi. Podejmą decyzję w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. - W każdym razie mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. Marlenę mówi, że wracasz dzisiaj na plan. - Przecież ogłosiła na samym początku - w głosie Susannah słychać było lekką kpinę - że nie będzie ani czasu wolnego, ani zmiany harmonogramu, chyba że chodziłoby o śmierć, katastrofę albo jakąś okropną chorobę. Ponieważ udało się nam uniknąć tych trzech kataklizmów, nie mam wytłumaczenia i wracam do pracy. - A co z Neve? - Zamieszka z moją przyjaciółką Pats, która prawdopodobnie przywiezie ją na weekend do Derbyshire, bo będę miała wtedy zdjęcia.
- To dobrze. Cieszę się, że wszystko zaczyna się układać. Musisz być bardzo zmęczona. - W tej chwili odczuwam jedynie ulgę, że Lola zdrowieje. - I jestem bardziej wzruszona twoją troską, niż mógłbyś to sobie wyobrazić, dodała w myśli. - Wiesz, że gdybyś czegoś potrzebowała, wystarczy jeden telefon. - Dziękuję - szepnęła, opierając policzek o głowę córki. - Dzwonię jeszcze w innej sprawie - powiedział Michael. - Jest ze mną ktoś, kogo powinnaś poznać. Gdzie teraz jesteś? - W taksówce, jadę do domu. Kto to jest? - Najlepiej będzie, jak sam się przedstawi. Jeśli czujesz się na siłach, to może przyjechałabyś do mojego biura? Susannah była zakłopotana, ale przede wszystkim odczuwała zmęczenie. - Czy muszę załatwić to dzisiaj? - spytała. - Nie spałam przez całą noc i miałam nadzieję jeszcze zajrzeć do szpitala przed odjazdem. - Rozumiem, ale myślę, że to powinno być dzisiaj. - Nie mogłabym porozmawiać z nim przez telefon? Może mógłby przyjechać do mnie do domu, jeśli to nie sprawi kłopotu. - Na pewno nie, ale jeśli będzie tam twój partner... - Nie będzie go. Niedawno z nim rozmawiałam i mówił, że rano ma dużo spotkań, pewnie już wyjechał z domu. - W takim razie dam twój adres panu... Nie, sam go przywiozę. Będziemy w ciągu godziny. Kiedy Susannah zakończyła rozmowę, poczuła, że głowa Neve opada do przodu, więc odłożyła telefon,
żeby ją przytrzymać. Choć była ciekawa, kogo przywiezie Michael, całe zainteresowanie skoncentrowała na córce. Od wielu tygodni nie były tak blisko, i choć cieszyła się tą chwilą, wolałaby, żeby powodem ich zbliżenia nie była choroba Loli. Wdychała znajomy zapach włosów i skóry Neve i słuchała jej cichego oddechu. Czuła, że ich więź staje się tak silnia, jakby były jedną osobą. Łzy nabiegły jej do oczu na myśl, jak bardzo była zaabsorbowana sobą i serialem. Prawda była taka, że choć bez przerwy martwiła się o Neve, nie zadała sobie dość trudu, by zrozumieć, jak trudne stało się życie dla córki. Musiała zmagać się z bólem złamanego serca, czując się porzucona zarówno przez matkę, jak i ojca przekonana, że nikt nie potrafi jej zrozumieć. Oczywiście, poza Alanem, ale kiedy teraz trzymała ją w ramionach, zaczęła się zastanawiać, z ogromnym poczuciem winy, jak mogła być tak samolubna i tak nieczuła na potrzeby Neve, by pozwolić komuś innemu uśmierzać jej niepokoje. Kiedy taksówka podjechała pod dom, Susannah stwierdziła z niezadowoleniem, że stoi tam jeszcze samochód Alana. Z ich rozmowy wynikało, że już go nie powinno być. Miała nadzieję, że zaraz wyjedzie, bo bez względu na to, jaką miałaby usłyszeć wymówkę tłumaczącą gdzie i dlaczego przepadł na ostatnich trzydzieści sześć godzin, nie chciała teraz wysłuchiwać tłumaczeń. Neve obudziła się właśnie, Susannah pocałowała ją w głowę i odgarnęła jej włosy z twarzy. - Jesteśmy w domu - szepnęła. Zaspana dziewczyna rozejrzała dokoła, a kiedy zobaczyła, gdzie są, schowała głowę na ramieniu matki.
- Nie możemy pojechać do Loli? - spytała. - Wolę jechać do niej. - Ale jesteśmy tu, kochanie, i... - On też tu jest. Mówiłaś, że pojechał do pracy. Nie chcę go widzieć, mamo. Proszę, nie zmuszaj mnie do tego. Susannah przytuliła córkę do siebie. - Pewnie zaraz wyjedzie, a ty możesz zaraz iść do swojego pokoju - uspokajała ją. Kiedy Neve się nie odezwała, uniosła jej twarz i zobaczyła, że ma oczy pełne łez. - Och, moja kochana powiedziała ze ściśniętym sercem. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci. - Nie, nie będzie. Już nigdy... - Wiem, że teraz tak ci się wydaje, chodź, porozmawiamy o tym w domu. Muszę zapłacić kierowcy. Neve wysiadła z samochodu, a kiedy podchodziły do frontowych drzwi, chwyciła matkę pod rękę. - Nie chcę z nim rozmawiać - oświadczyła, kiedy Susannah otwierała drzwi. - Bez względu na to, co mi powiesz. - Cii, wszystko w porządku. Po prostu idź do swojego pokoju. Kiedy wchodziły do holu, Alan wyjrzał z kuchni. - Nareszcie - powitał je z ulgą. - Jak się czujecie? Musicie być bardzo zmęczone... - urwał, kiedy Neve szybko wbiegła po schodach, i obrzucił Susannah zdziwionym wzrokiem. Potrząsnęła tylko głową i zdjęła kurtkę. - Myślałam, że pojechałeś do biura. - Udało mi się przełożyć wizyty, chciałem być w domu, kiedy wrócicie. Jak się czuje Lola?
- Nieźle. Ma ją jeszcze zbadać lekarz i wtedy dowiemy się, co postanowili. Susannah wiedziała, że powinna spytać, co u niego, ale albo była zbyt zmęczona, albo po prostu nic ją to nie obchodziło. - Pójdę do Neve. Bardzo przeżyła, a i tak ma dość zmartwień... - Chcesz, żebym z nią porozmawiał? - zaproponował. Robimy już postępy... - Nie - przerwała mu stanowczym tonem. - Nie sądzę, żeby chciała teraz z kimkolwiek rozmawiać, muszę się tylko upewnić, czy wszystko z nią w porządku. Właściwie mógłbyś spokojnie już jechać do pracy, jeśli... - Nie muszę się spieszyć. Zrobię kawę i przygotuję ci kąpiel. Dziękując mu, Susannah żałowała, że nie potrafi wykrzesać z siebie żadnych ciepłych uczuć, i zaczęła wchodzić na schody. Coś musi się zmienić, pomyślała, nie mogą tak dalej żyć, ale uporam się z tym później. - Wiesz co - odezwał się Alan, kiedy weszła na pierwszy podest - wziąłem harmonogram zajęć szkoły rodzenia w naszej dzielnicy, na które możemy chodzić razem, kiedy będziesz w Londynie. - Nie teraz - przerwała mu. - Przejrzyjmy go później, kiedy będę miała jaśniejszy umysł - dodała, nie chcąc go zranić. - Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Przepraszam. Zaczyna mnie ponosić. Dobrze się czujesz? Czy tylko jesteś zmęczona? - Dobrze się czuję. Neve też. Ale kawa i kąpiel to kusząca propozycja.
Kiedy doszła do szczytu schodów, zobaczyła, że drzwi do pokoju Neve są zamknięte. Cicho zastukała i spróbowała je otworzyć. - To ja - zawołała. - Mogę wejść? Była zdumiona, kiedy usłyszała, że córka odsuwa krzesło spod klamki. Dlaczego tak się barykaduje? - O co chodzi z tym krzesłem? - spytała, zamykając za sobą drzwi. - Nie chcę, żeby on tu wszedł - burknęła ze złością Neve. Gwałtowna reakcja córki zaskoczyła Susannah, choć dobrze wiedziała, że chęć zranienia i odtrącenia osoby, przez która została odrzucona, jest naturalną reakcją. Usiadła na łóżku i objęła Neve. - To minie - powiedziała łagodnie. - Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, kiedy się czujesz tak jak teraz... - Nienawidzę go. Niech go szlag trafi! - Cii, sama wiesz, że tak nie myślisz. - Właśnie tak! Nie chcę już tu mieszkać. Proszę cię, mamo, nie zmuszaj mnie do tego. Wiem, że będziesz miała dziecko i że musisz tu zostać, ale czy mogę zamieszkać z Lolą albo nawet z tatą? Gdziekolwiek, byle tu nie być. Susannah ujęła twarz dziewczyny w obie dłonie i głęboko zajrzała jej w oczy, odczuwając jej ból i zagubienie, jakby to były jej własne uczucia. - Nie wytrzymam bez ciebie - westchnęła. - Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie... - Nic mnie to nie obchodzi - zawołała Neve i zaczęła płakać. Masz teraz jego i dziecko, więc mnie nie potrzebujesz...
- To nieprawda. Zawszę będę cię potrzebować. Kocham cię, Neve. Kocham cię nad życie... - To nie zmuszaj mnie, żebym tu została. Proszę, pozwól mi odejść i mieszkać gdzie indziej. - Myślałam, że tu ci się podoba. Masz własny pokój... - Nienawidzę tego pokoju. Nie chcę go już nigdy widzieć. - Kochanie. - Susannah spróbowała ją przytulić. - Wiem, jakie to bolesne, jeśli ktoś nie odwzajemnia twoich uczuć, ale Alan jest o wiele starszy od ciebie i spotkasz kogoś innego... - Przestań! - Wściekła Neve zaczęła uderzać matkę zaciśniętymi dłońmi. - Nie rozumiesz! On mnie zmusza, żebym robiła różne rzeczy, mamo. Mówi, że ja tego chcę, ale to nieprawda. Nienawidzę, kiedy mnie dotyka i zmusza, żebym dotykała jego. Susannah zamarła. Te słowa były jak uderzenie w twarz. - Neve, uspokój się! Była tak wstrząśnięta nieoczekiwanym wyznaniem Neve, że nie chciała w nie uwierzyć. To nie może być prawda, przeleciało jej przez głowę. - Czy chcesz mi powiedzieć... Mówisz, że... Nie, nie o to chodzi. Proszę, Boże, nie. Chciała przytulić córkę do siebie, ale musiała się przekonać, czy dobrze ją zrozumiała. - Wiem, że to moja wina - łkała rozpaczliwie Neve. - To by się nie zdarzyło, gdybym kiedyś nie pozwoliła mu się zobaczyć... - Zmieszała się i popatrzyła na matkę. - Chcę, żeby on już przestał, mamo - powiedziała przerywanym głosem - ale on nie przestaje
i mówi, że jeśli komuś o tym powiem, to zabiorą mnie z domu za to, że wymyślam historie i kłamię, bo to wszystko moje fantazje. Ale tak nie jest. Nie patrz tak na mnie, mamo. Przykro mi, wiem, że go kochasz i że to wszystko ci psuje, a jeśli się wyda i dostanie do gazet, to ty... Blada i drżąca z przerażenia Susannah chwyciła córkę za ramiona. - Nie przejmuj się tym! Powiedz mi tylko, co ci zrobił. Muszę to wiedzieć - nalegała, widząc przerażenie córki. - Mówiłaś, że cię dotykał. Gdzie? - Tu i tu - odparła Neve, przykładając dłoń do piersi i wkładając ją między nogi. Susannah ogarnęła taka zgroza, że z trudem nad sobą panowała. - Czy on... Czy próbował cię zgwałcić? Neve spuściła oczy. - Musisz mi powiedzieć! Czy on... - Zmusił mnie, żebym wzięła to do ust. - O Boże - jęknęła Susannah, którą już sama myśl przyprawiła o mdłości. - Mocno uścisnęła rękę córki. - Czy on kiedykolwiek... Przykro mi, kochanie, ale muszę cię o to spytać... Czy on zmusił cię do wszystkiego? Wiesz, o czym mówię... Jezu, Chryste załkała, kiedy Neve skinęła głową. - Pozbawił cię dziewictwa? - Nie - szlochała Neve - ale próbował. Powiedział, że jestem zbyt mała, ale jeszcze spróbuje. Mamo, co robisz? Susannah zerwała się na równe nogi. Jej oczy miotały błyskawice. - Zostań tu i zacznij się pakować - rzuciła. - Nie wychodź, dopóki cię nie zawołam.
Tak szybko zbiegała ze schodów, że omal nie upadła. Usłyszała go w sypialni, więc zawróciła, szarpnęła drzwiami i wpadła tam z zaciśniętymi pięściami oszalała z nienawiści. - Skrzywdziłeś moją córkę! - krzyknęła i uderzyła go pięścią w twarz. - Chciałeś zgwałcić moje dziecko, ty wredny, zboczony potworze... - Susannah, posłuchaj, zaczekaj - bronił się, próbując ją powstrzymać. - Wiedziałem, że tak będzie. Nastolatki... - jęknął, kiedy uderzyła go kolanem w krocze. - Ufałam ci, ty szarlatanie! - wrzeszczała, szarpiąc go za włosy. - Myślałam, że jej pomagasz, a ty przez cały czas... - Ona kłamie! - wydyszał, trzymając się jedną ręką za krocze, a drugą odpychając wściekłą kobietę. - Wciąż mi się narzucała... - Nie waż się jej oskarżać! Jest jeszcze dzieckiem! Ja cię zabiję - krzyczała, bijąc go i kopiąc z nieznaną jej przedtem siłą. Nie mogła przestać, musiał cierpieć, za wszystko zapłacić... - Na litość boską, wysłuchaj mnie - ryknął, usiłując chwycić ją za ręce. - Dziewczyny w jej wieku fantazjują. Zmyślają... - Ja nie zmyślam! - zawołała Neve, która pojawiła się na podeście schodów. - Ty to wszystko robiłeś... Nie! - wrzasnęła, kiedy Susannah odwróciła się, a on chwycił ją od tyłu. Kopała, usiłowała uderzyć go łokciem, obróciła głowę, żeby go ugryźć, ale trzymał ją mocno. - Puść ją! - krzyczała Neve. - Robisz jej krzywdę.
- Powiedz mamie, że kłamiesz - zażądał Alan.-Wiesz, że tak jest. Jesteś zazdrosna o jej sławę i próbujesz zwrócić na siebie uwagę. - To nieprawda! - zawołała Neve z wykrzywioną bólem twarzą. -Nie słuchaj go! - wykrzyknęła Susannah, usiłując się uwolnić. - Od początku chciałaś wszystko zniszczyć! -wrzeszczał Alan. - Narzucałaś mi się, bo chciałaś odebrać mnie matce, a teraz... zawył, kiedy Susannah tak mocno stanęła na jego stopie, że zachrzęściła kość. Błyskawicznie mu się wyrwała i pobiegła na podest do Neve. - Zostaw wszystko. Potem zabierzemy swoje rzeczy wydyszała. Kiedy schodziły ze schodów, Alan dosięgnąl nad poręczą i chwycił Susannah za włosy, ciągnąc ją do tyłu. - Uciekaj! - krzyknęła Susannah do córki. Czując przejmujący ból, wbiła mu paznokcie w rękę, ale to nic nie dało. Wyrywał jej włosy, ból był nie do wytrzymania. Stał teraz na szczycie schodów i ciągnął ją w górę. Uderzyła go pięścią w brzuch, zgiął się w pół, ale jej nie puścił. Wtedy chwyciła go za krocze i ścisnęła z całej siły. Ryknął z bólu i odepchnął ją. Oparła się o balustradę, ale jej stopy ześlizgnęły się ze stopnia i runęła ze schodów głową w dół. - Mamo! - rozpaczliwie zawołała Neve. Susannah wpadła na nią, dziewczyna straciła równowagę i obie ciężko upadły na podłogę u podnóża schodów.
Alan natychmiast zbiegł do nich. - Nie dotykaj mnie - syknęła Susannah. - Ani jej. Trzymaj ręce przy sobie... - Mamo, nic ci nie jest? - wydyszała Neve. Susannah przygniotła swoim ciężarem nogi córki, ramiona Neve były oparte o ścianę. - Wszystko w porządku - wymamrotała. Próbowała uklęknąć, ale przeszył ją tak ostry ból, że jęknęła. - Pomogę ci - powiedział Alan. - Nie zbliżaj się do mnie! Z pomocą Neve udało się jej wreszcie zsunąć z nóg córki. - Wynoś się stąd - zwróciła się do Alana. - To jest mój... - Wynoś się! - krzyknęła. Neve starała się pomóc matce, ale obie były tak bardzo roztrzęsione, że trudno im było stanąć na nogi. - Mam wezwać pogotowie? - spytał Alan. - Pozwól mi... - Nie potrzebujemy ciebie. Spieprzaj - wypaliła Neve, sadzając matkę u podnóża schodów. - Nic mi nie jest - zapewniła Susannah córkę, potem zwróciła się do Alana. - Otwórz drzwi, wyjdź przez nie i nie wracaj, dopóki nie zabierzemy naszych rzeczy. - Susannah, ty nie możesz... - Zrób to! - wrzasnęła. - Nie zostawię cię w takim stanie. Mogłaś sobie coś złamać... - Nawet jeśli tak, to nie twoja sprawa. - Nosisz moje dziecko w łonie!
Kiedy spojrzała mu w oczy, w jej wzroku było tyle odrazy, że Alan poszarzał na twarzy. - Nigdy nie będziesz miał żadnych praw do tego dziecka, po tym co zrobiłeś - poinformowała go z wściekłością. - Pedofile nie mają nawet prawa do odwiedzin, więc pozbądź się błędnego przekonania, że... - Susannah gwałtownie chwyciła powietrze, czując kolejny atak bólu. - Mamo, jesteś ranna - jęknęła Neve. - Nic mi nie jest - upierała się Susannah. - Tylko wygoń go stąd. Neve pokuśtykała do drzwi i otworzyła je tak gwałtownie, że pękła drewniana listwa. - Zrób, jak ci każe - warknęła. - Wynoś się, wypieprzaj, padnij trupem. Już nigdy się do nas nie zbliżaj! Alan patrzył bezradnie na Susannah, potem chwycił się za głowę i ruszył do wyjścia. - Pożałujecie tego - mówił. - Teraz wychodzę, ale będziecie musiały zmierzyć się z prawdą. Ja jestem tylko... - Zatrzymał się gwałtownie na pierwszym schodku. - Co u...? Jak ty...? - Cofnął się o krok i wpadł na Neve, zagapioną na łysiejącego mężczyznę, który pewnym krokiem wchodził przez furtkę. Alan odwrócił się i uciekł do kuchni. Obcy mężczyzna w pierwszym odruchu rzucił się za nim, ale zatrzymał się nagle na widok Susannah, skulonej u podnóża schodów. - Co się stało? - wychrypiał. - Nic pani nie jest? Spojrzała na niego, zastanawiając się, kim może być. Po chwili w drzwiach pojawił się Michael i natychmiast uklęknął przy niej.
- Co ci jest? - spytał, obejmując ją ramieniem. - Co się stało? - On zepchnął mamę ze schodów - zawołała Neve. Łysiejący mężczyzna ryknął dziko i ruszył w pogoń. - Możesz stać? - zaniepokoił się Michael. - Złamałaś sobie coś? - Nie jestem pewna, ale chyba nie. - Zadzwoń po karetkę - Michael zwrócił się do Neve. Zabierzemy ją... - Nie trzeba - zaprotestowała Susannah, usiłując wstać. Kiedy Michael postawił ją na nogi, oparła się o niego, czując zawrót głowy. - Muszę usiąść - powiedziała słabym głosem. -Wejdźmy tam. - Przepraszam - odezwała się Neve, która pilnie go obserwowała. - Ale kim pan jest? - Kochanie, to jest Michael Grafton - wyjaśniła jej Susannah. - Ten Michael Grafton? - Neve miała oczy okrągłe ze zdziwienia. - Tak, to ja - przyznał. - Tam, jak przypuszczam, jest pokój dzienny? Neve skinęła głową. Kiedy się zorientowała, że powinna mu wskazać drogę, pokuśtykała do drzwi. - Neve, co ci się stało? - wykrzyknęła Susannah. - Chyba skręciłam nogę w kostce. Kiedy zasiedli już na kanapach, pojawił się łysiejący mężczyzna. Był zadyszany, wycierał ręce o dżinsy. - Przeskoczył przez murek - oświadczył. - Pieprzony, tchórzliwy skurwiel, ale ja tu poczekam na niego.
- Zauważył zdumione spojrzenia i zaczerwienił się. - Przepraszam za ten język... - To jest Carl Pace - przedstawił go Michael. Neve i Susannah patrzyły na obcego i najwidoczniej niczego nie rozumiały. - Jestem szwagrem tego łajdaka - poinformował je Pace. - Jest mężem mojej siostry. Po chwili cała okrutna prawda dotarła do Susannah. Ten mężczyzna najwyraźniej nienawidził Alana. Miał dwie siostrzenice, które mieszkały z ojczymem, dwie dziewczynki, których Alanowi nie wolno było widywać... - Czy mogę spytać, dlaczego pan tu przyjechał? -zaczęła ostrożnie. Pace zerknął na Michaela, potem na Neve. - Może powinniśmy zaczekać z wyjaśnieniem do czasu, kiedy poczujesz się lepiej? - zaproponował Michael. - Nic mi nie jest - odrzekła Susannah, a potem zwróciła się do Pace'a. - Pana siostrzenice... To dlatego...? Tamten skinął głową, rysy mu stwardniały, ale wyraz twarzy zmienił się, kiedy popatrzył na Neve. - Helen próbowała panią ostrzec tymi mejlami -powiedział. Neve usiadła obok Susannah, której oczy napełniły się łzami. Wyczuwając, że nieszczęście już się stało, Pace znów popatrzył na dziewczynę, a Susannah pomyślała, że gość za chwilę też się rozpłacze. - Próbowałem ją zmusić, żeby poszła na policję - tłumaczył nieskładnie chrapliwym głosem.
- Mówiłem jej, że to się powtórzy, a kiedy tylko dowiedzieliśmy się... Teraz ten drań już się nie wywinie! - Nie ma obawy - zapewnił go Michael. Susannah rozumiała teraz, dlaczego Helen wahała się przed pójściem na policję. - Będę musiała ustalić z Neve, co zrobimy- oświadczyła. Wydawało się, że Pace ma zamiar zaprotestować przeciwko takiemu postawieniu sprawy, ale po chwili zrozumiał, że tym razem, podobnie jak poprzednio, matka chce uchronić swoje dziecko przed kolejną traumą, przecież musiałoby udowadniać, że mówi prawdę. - Carl, możemy porozmawiać na zewnątrz? - spytał Michael, a kiedy Pace wychodził z pokoju, zwrócił się do Susannah. Zatrzymam taksówkę i zawiozę cię do szpitala. - Wydaje mi się, że to Neve powinna iść do lekarza. - W takim razie zostaniecie zbadane obie. - Nic mi nie jest - odezwała się Neve, choć najwyraźniej było inaczej. Michael wyrzucił ręce w górę, udając bezradność, ale jego spojrzenie mówiło, że to koniec dyskusji. Zrobią tak, jak im powiedział, czy tego chcą, czy nie. Kiedy zostały same, Susannah mocno przytuliła córkę do siebie. - Damy sobie radę, nie martw się, kochanie - obiecała, patrząc jej w oczy i powstrzymując łzy. - Nie będziesz musiała już nigdy go oglądać. - Nie chcę go widzieć. Nigdy - potwierdziła Neve słabym głosem. - Chcę być tylko z tobą.
- Będziesz. Za chwilę wakacje, więc możesz zacząć je wcześniej i pojechać ze mną... - Głos jej zamarł, kiedy znów poczuła uderzenie bólu. - Porozmawiam z twoją wychowawczynią... - Nie mów jej, co się stało! - krzyknęła Neve. - Nie chcę, by ktokolwiek się dowiedział. - Nie powiem jej, ale chyba będziemy musiały z kimś porozmawiać. - Susannah przymknęła oczy, kiedy wrócił potworny ból w brzuchu. - Teraz za wcześnie o tym myśleć dodała słabym głosem. -Pojedziemy do Derbyshire i zostaniesz tam ze mną... Mogłabyś też spędzić trochę czasu w Paryżu z Pats... Powinnam do niej zadzwonić. Podasz mi komórkę? Neve wzięła telefon ze stołu i patrzyła na matkę, która próbowała połączyć się z Patsy. - Cześć, to ja - powiedziała Susannah. - Jedziemy z Neve do szpitala. - Już? Czy coś się stało Loli? - Nie Loli, ale mnie i Neve. Wytłumaczę ci, kiedy się zobaczymy. Mogłabyś się tam z nami spotkać? - Oczywiście. Czy to coś poważnego? - Chyba nie, ale obie poczujemy się o wiele lepiej, kiedy wyjdziemy z tego domu.
Rozdział trzydziesty Carl Pace został w domu, by poczekać na Alana, a Susannah i Neve wsiadły do zatrzymanej przez Michaela taksówki i skuliły się na tylnym siedzeniu, kiedy Michael podawał kierowcy adres. Kiedy dotarli do szpitala, Susannah wiedziała już, że straci dziecko, ale nic nie mówiła, oparła głowę na ramieniu Neve, czując opiekuńcze ramię Michaela, kiedy pomagał im wysiąść i prowadził je do izby przyjęć. Najtrudniej było jej uporać się z poczuciem winy, że tak bardzo zawiodła córkę. Co z niej za matka? A przy tym czuła, jakby to maleńkie życie, które nosiła w sobie, tak całkowicie od niej zależne, teraz reagowało na to, że go nie chciała. Pragnęła zapewnić maleństwo, że kocha je całym sercem, ale krwawienie, które wyraźnie czuła, wskazywało na to, że nie ma już dla niego nadziei. W tej chwili żadnym pocieszeniem nie był fakt, że nie będzie miało takiego ojca jak Alan. Potem były łzy, ból i zażenowanie, kiedy lekarze i pielęgniarki wykonywali różne czynności i mówili coś, co prawie do niej nie docierało. Zajęto się także Neve, która była tylko potłuczona i miała skręconą
nogę w kostce. Na szczęście, żadna z nich nic sobie nie złamała, więc nie ucierpiały poważnie, przynajmniej fizycznie. Kiedy przyjechała Patsy, czekały razem z Neve na wyniki USG, które potwierdziło poronienie. Poinformowano Susannah, że lekarze muszą natychmiast przeprowadzić konieczny w tej sytuacji zabieg. Łzy spływały jej po policzkach, kiedy czekała, aż zabiorą ją do sali operacyjnej. Serce jej krwawiło. Zawiodła dwoje swoich dzieci i nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła to naprawić. - Hej - szepnęła Patsy, wchodząc do salki przed-operacyjnej. Będziesz zdrowa. - Wiem - powiedziała Susannah. - Tylko... - zamilkła, nie potrafiąc wyrazić słowami swojego bólu. - Jak się czuje Neve? - spytała. - Poszła na górę posiedzieć przy Loli. Lekarz mówi, że Neve może już wracać do domu. - Byłaś z nią podczas badania? - Oczywiście. Zniosła to bardzo dzielnie i fizycznie czuje się dobrze. Od jednej z pielęgniarek dostałam ulotki na temat pomocy terapeutycznej, ale Neve nie chce teraz o tym rozmawiać. Biorąc pod uwagę zawód Alana, trudno ją będzie namówić. - To powinna być kobieta. - Oczywiście. - Patsy zamilkła na chwilę. - Jak myślisz, co powinnyśmy zrobić w tej sprawie? Ale lepiej teraz o tym nie mówmy. - To będzie zależało od Neve - odparła Susannah. -Gdyby nie szum medialny, jaki ze względu na mnie ta sprawa by wywołała, próbowałabym ją namówić, żeby poszła na policję. Myślę jednak, że nie będzie chciała
ściągać na siebie uwagi. Przeżyłaby kolejne upokorzenie, gdyby Alan zaczął oskarżać ją o kłamstwo. Patsy spochmurniała. - Gdyby to miała być ostatnia rzecz w naszym życiu, musimy odpłacić mu za to, co zrobił. Najpierw spowodujemy usunięcie jego nazwiska ze wszystkich zawodowych list, na jakich mógłby się znajdować. Sposób, w jaki nadużył zawodu i wiedzy, wystarczy, żeby już nigdy nie mógł wykonywać zawodu psychologa. - Jak się czuje Lola? - Susannah próbowała zmienić temat. Czy już podjęto decyzję o dalszym sposobie leczenia? - Uznali, że zabieg chirurgiczny nie jest konieczny stwierdziła z zadowoleniem Patsy. Susannah odczuła ogromną ulgę. Przynajmniej jedna dobra wiadomość. - Czy Michael tu jest? - spytała słabym głosem. - Nie jestem pewna. Przed chwilą wyszedł na zewnątrz, żeby zadzwonić, i więcej go nie widziałam. Powiedział, że rozmawiał już z Marlene i żebyś nawet nie myślała o powrocie do pracy, przynajmniej do weekendu. Susannah skinęła głową. - Jutro już będę w porządku - powiedziała. -Przede wszystkim muszę się wyspać. Po chwili pielęgniarze zabrali Susannah na salę operacyjną. - Będę czekać - szepnęła Pats i przesłała jej całusa. Poszła na górę do Loli i Neve i zobaczyła, że obie zasnęły na łóżku ciotki. Przystanęła, patrząc na nie z miłością. Neve była tak dobrą i piękną dziewczyną,
nie zasługiwała na to, co ją spotkało, szczególnie że sama ściągnęła Alana do rodziny, chcąc uszczęśliwić matkę. Cóż za przewrotny los pozwolił, żeby dobroć dziecka obróciła się przeciwko niemu w tak okrutny sposób. Patsy czuła się winna i zawstydzona, że była tak zajęta własnym życiem i nie zwracała uwagi na to, co działo się z Neve. Teraz zrobi dla niej wszystko, co w jej mocy. Wycofała się cicho z pokoju i zjechała windą do holu, gdzie spotkała Michaela Graftona, który wracał na górę. - Susannah jest w sali operacyjnej - poinformowała go - a Neve zasnęła. - Właśnie pani szukałem - powiedział. - Może napijemy się kawy? Po kilku minutach siedzieli w Starbucksie przy oknie, Patsy z dużym kubkiem latte, Michael z małym espresso. - Tak bardzo zaniedbałyśmy Neve przez ostatnie tygodnie przyznała z westchnieniem Patsy. - Powinnam była się zorientować, co się dzieje. Teraz to wydaje się tak oczywiste... - Jak już coś złego się wydarzy, na ogół wydaje się nam, że sygnały były wyraźne - przypomniał jej Michael. - Oskarżanie się nic nie da. Musimy się postarać, żeby to nie mogło się powtórzyć, dlatego trzeba go oskarżyć. Patsy pokiwała głową. - Oczywiście. Rozumiem jednak, dlaczego Susannah nie chce, żeby Neve musiała przez to przechodzić. - Ja też rozumiem, ale rozmawiałem przed chwilą z Carlem Pace'em, który uważa, że jego siostrzenica
może zmienić zdanie i jednak zgłosić się na policję, kiedy się dowie, że ma rywalkę. - Miejmy nadzieję, że tak się stanie - westchnęła Patsy. - Czy wiadomo, gdzie teraz jest Cunningham? Michael pokręcił głową. - Pace nadal czeka na niego w domu, ale jeszcze się tam nie pokazał. Teraz musimy pomyśleć o tym, gdzie podzieją się Susannah i Neve. Chyba mogłyby zamieszkać na krótko u ciotki? Patsy skinęła głową. - Albo u mnie - oświadczyła. - Susannah mówiła, że chce zabrać Neve na lato do Derbyshire. - Tak właśnie myślałem i mam pewne plany, które chciałem najpierw skonsultować z panią. - Słucham. Po wysłuchaniu sugestii Michaela Patsy spadł kamień z serca. Była pod wrażeniem i poczuła ulgę. - Uważam, że to doskonałe rozwiązanie - przyznała z entuzjazmem. Reakcja Patsy najwidoczniej pokrzepiła Michaela, ale zadał jeszcze jedno pytanie. - Czy pani myśli, że Susannah się na to zgodzi? Patsy była przekonana, że tak, ale uznała, że przyjaciółka powinna mówić sama za siebie. - Chyba się tego nie dowiemy, dopóki pan jej nie spyta odparła z uśmiechem. Tego wieczoru Patsy zabrała Susannah i Neve do swojego wynajętego mieszkania w Knightsbridge. Zrobiła im duże porcje jajecznicy z wędzonym łososiem, ale niewiele zdołały zjeść, więc posłała im łóżko i zostawiła same.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Neve położyła głowę na ramieniu matki, która przepełniona smutkiem i miłością przygarnęła ją do siebie i pocałowała w czoło. - Jak się czujesz? - szepnęła. - Okej - odpowiedziała Neve drżącym głosem. -Tylko strasznie mi przykro z powodu dziecka... - Nagle zachłysnęła się łzami. - Bardzo ci smutno, że je straciłaś? Susannah objęła ją mocniej i przełknęła łzy. - Oczywiście, ale teraz bardziej martwię się o ciebie i o to, że tak cię zawiodłam. Tak mi przykro, kochanie. Powinnam się była domyślić, co się dzieje. Ja... Nigdy nie przyszło mi do głowy, że on... Och, Neve! - Łzy spływały jej po policzkach. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? To nigdy nie powinno cię spotkać. Kiedy obie płakały, Susannah przygarnęła córkę blisko do siebie. - Już nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić - szeptała. Przysięgam, że zawsze będę przy tobie. Jesteś dla mnie najważniejsza w świecie. O Boże, nie mogę znieść myśli o tym, co przeszłaś... Moje biedne kochanie... - On już jest skreślony, prawda? - spytała Neve, unosząc głowę. - Powiedz, proszę, że już nigdy nie wrócimy do tamtego domu. - Oczywiście, że nie. Nigdy - zapewniła ją matka. Ujęła twarz córki w dłonie i popatrzyła w jej podpuchnięte, czerwone oczy, z których wyzierały niepewność i strach, przerażenie dziecka ugodziło ją prosto w serce. Sama myśl o tym, co przydarzyło się córce, sprawiała, że brakowało jej oddechu, chciała
krzyczeć i rozdawać ciosy. To było o wiele gorsze, niż gdyby coś okropnego spotkało ją samą. Żałowała, że tak się nie stało i że to nie ona musi dać sobie z tym radę. Jej córka nie powinna cierpieć ani minuty dłużej, och, gdyby mogła wszystko wziąć na siebie, żeby Neve była tak czysta i niewinna jak przedtem, zanim ten potwór ją skrzywdził. To już jednak niemożliwe. Nie może cofnąć czasu ani wymazać wspomnień, v może tylko pomóc jej przez to przejść. Chociaż tak naprawdę nie chciała znać żadnych szczegółów, własne tchórzostwo i odraza nie powinny powstrzymywać jej przed zmierzeniem się z tą potwornością. Musi pomóc córce w powrocie do normalnego życia. Chciała coś powiedzieć, ale słowa rozpłynęły się w powietrzu, jakby w obawie przed tym, jaki mogą wywołać skutek. Przełknęła ślinę i podjęła kolejną próbę. - Chcesz mi powiedzieć, co się wydarzyło? - cicho spytała. Neve gwałtownie pokręciła głową. - Nie. Ja tylko... Ja nigdy... On... - Zakrztusiła się łzami, była na skraju załamania. - To było straszne, mamo - wydyszała. Wciąż mnie dotykał... Wiedziałam, że to było złe. Mówiłam mu, żeby przestał, ale on tłumaczył, że wszystko sobie wyobrażam, że mam dziwne fantazje. Ale ja wiedziałam, że to się dzieje naprawdę... Zagroził mi, że jeśli komuś o tym powiem, moje kłamstwa zrujnują ci życie... Serce Susannah ściskało się z bólu, kiedy przeżywała udrękę i zagubienie córki, a jednocześnie ogarnęła ją taka mordercza wściekłość, że przytuliła głowę Neve do siebie, by nie zobaczyła wyrazu jej twarzy.
- Wiesz, że to, co zrobił, to przestępstwo, prawda? - spytała, starając się mówić spokojnie. - Mógłby pójść do więzienia... - Nie chcę rozmawiać z policją - przerwała jej szybko Neve. Musiałabym opowiadać o tym, co zrobił, a nie chcę. Nie powiem o tym obcym ludziom, w ogóle nikomu. On będzie mówił, że kłamię. Ja tylko chcę zapomnieć i nigdy do tego nie wracać. Proszę, mamo, pomóż. - Cii, wszystko będzie w porządku - obiecała z mocą Susannah, głaszcząc ją po głowie i czując okropną bezradność, bo zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie spełnić prośby córki. - Nie martw się tym, nie będziesz musiała nic robić, jeśli tego nie chcesz. Wiedziała, że było jeszcze za wcześnie na taką rozmowę. Powinny to zrobić za kilka dni, kiedy minie pierwszy szok, może w towarzystwie terapeutki, gdyby córka się na to zgodziła. Uspokojona zapewnieniem matki Neve mocno się do niej przytuliła. Po chwili znów podniosła głowę. - Co zrobimy, jeśli on będzie nas ścigać? - spytała z przerażeniem. - Nie zrobi tego - powiedziała stanowczo Susannah. - Skąd wiesz? Może stać teraz przed domem i czekać na nas... - Będzie się bał, że już rozmawiałyśmy z policją - zapewniła ją Susannah. - Możesz być pewna, że będzie się trzymał od nas z daleka. - Więc będziemy tylko we dwie, tak jak dawniej? No i z Lolą, gdy wyjdzie ze szpitala. Ona już się lepiej
czuje, prawda? Mamo, powiedz, że tak. Nie chcę, żeby umarła... - Sama widziałaś, że wszystko jest w porządku. Niedługo wróci do domu. - A co będzie, jeśli sama sobie z niczym nie poradzi? Będziemy musiały z nią mieszkać, bo będzie nas potrzebować. Poza tym wynajęłyśmy nasz dom i nie mamy gdzie pójść. - Damy sobie radę ze wszystkim, nie musisz się tym teraz zamartwiać... - Kiedy wracasz do Derbyshire? Mogę jechać z tobą? Nie chcę zostać w Londynie... - Nagle jej uwagę przykuł dzwoniący w sąsiednim pokoju telefon. -A jeśli to on? - krzyknęła, wbijając paznokcie w rękę matki. - To może być on... - To nie on - uspokajała ją Susannah. - A nawet gdyby, Patsy nigdy by mu nie pozwoliła z tobą rozmawiać. - Ani z tobą? - Ani ze mną, ale zapewniam cię, że to nie on. To pewnie Frank albo ktoś z biura Patsy. Przecież to jej mieszkanie. Alan nawet nie zna jej numeru. Uspokojona Neve oparła głowę na ramieniu matki i przymknęła oczy. Po chwili znów zaczęła płakać. - Jesteś bardzo smutna z powodu dziecka? - spytała ochrypłym szeptem. Susannah czuła, jak ściska się jej serce. To była prawda, ale próbowała nie myśleć o tym, bo czuła się o wiele gorzej, niż chciałaby wyjawić Neve. - Chyba dobrze, że nie będzie miało takiego ojca -wykrztusiła w końcu. Neve skinęła głową.
- Ja też tak myślę, ale my byśmy je kochały, prawda? Byłoby nasze, opiekowałybyśmy się nim i nigdy byśmy nie pozwoliły, by się do niego zbliżył. - Przełknęła ślinę, głos jej drżał. - Ciekawa jestem, czy to był chłopiec, czy dziewczynka. Susannah przymknęła oczy. Nie mogła już wytrzymać. Trzeba było stawić czoła tak wielu problemom zarówno emocjonalnym, jak i praktycznym, a teraz nie miała dość energii, by nawet o tym myśleć. - Powinnaś się przespać - powiedziała. - Lekarz dał nam jakieś proszki, zaraz je znajdę. Neve przewróciła się na plecy, a Susannah wstała z łóżka. - Może chciałabyś coś zjeść albo się napić? - spytała, patrząc na jej zaczerwienioną twarz i potargane włosy. - Nie, dziękuję. Uśmiechnęła się do córki i pocałowała ją delikatnie w czoło. - Zaraz wracam - obiecała. Zastała Patsy w pokoju dziennym. Obok niej na poręczy kanapy leżał plik dokumentów, a otwarty laptop stał na stoliku do kawy. - Hej - odezwała się Patsy. - Jak się czujesz? - Sama nie wiem, jak by to opisać - odparła Susannah, pocierając dłońmi twarz i przeczesując włosy palcami. - Neve dręczą przeróżne myśli... Potrzebuje snu, więc chcę jej dać środek uspokajający, który dostałam od lekarza. Nie wiesz, gdzie jest moja torba? - W kuchni - odparła Patsy, wstając z kanapy. -Może ty też powinnaś coś wziąć.
Susannah poszła za przyjaciółką do kuchni i wyciągnęła z torby kopertę, w której były cztery tabletki. - Dam jej pół - postanowiła, wysypując jedną na dłoń. - Jeszcze czegoś potrzebujesz? - zatroszczyła się Patsy, podając jej szklankę wody. - Nie, dziękuję. - Susannah potrząsnęła głową. -Przyjdę do ciebie, jak zaśnie. Kiedy wróciła do sypialni, ze zdumieniem i ogromną ulgą spostrzegła, że Neve już śpi. Posiedziała przy niej jeszcze przez chwilę, sprawdzając, czy mocno zasnęła, potem zabrała środek nasenny i wróciła do kuchni, gdzie Patsy robiła herbatę. - Kto dzwonił? - spytała, odstawiając szklankę na suszarkę. Patsy wystawiła filiżanki i spodeczki i oparła się o bufet. - Michael Grafion - odpowiedziała, krzyżując ramiona. - Ma przyjść jutro, żeby z tobą porozmawiać, jeśli będziesz się dobrze czuła. To nazwisko przywołało okropne wspomnienia całego dnia, Susannah poczuła niepokój i zażenowanie, a jednocześnie ulgę, że był przy niej w tych strasznych chwilach. - Powiedziałam mu, że zadzwonię, gdyby było inaczej. - Nic mi nie będzie - zapewniła ją Susannah. -Sama nie wiem, jakbyśmy sobie dały dzisiaj radę bez niego. Patsy skinęła głową. - Godzinę temu telefonował do niego Carl Pace - powiedziała. - Nie wdawał się w szczegóły, ale
najwyraźniej, kiedy Alan wrócił do domu, Pace tam na niego czekał. Cytując Michaela, Alan dostał przynajmniej część tego, co mu się należało. Susannah odwróciła wzrok. - Nie myśl teraz o nim - ostrzegła ją Patsy. - Jeszcze nie mogę w to uwierzyć... - zaczęła Susannah szeptem. - Żeby on... Chciałabym go zabić -wycedziła przez zęby. - Zrobiłabym to, gdyby mi się udało. Spójrz na moje ręce. Wyciągnęła je do przodu, pokazując połamane paznokcie, siniaki i opuchliznę. - Ufałam mu - mówiła coraz dobitniej, a w głosie jej brzmiało niedowierzanie i gniew. - Wierzyłam wszystkiemu, co mówił mi o Neve. Kiedy pomyślę o tym, jak wykorzystał swoją pozycję i doświadczenie zawodowe, żeby mnie przekonać, że jej pomaga, a przez cały czas... - Ogarnęła ją taka wściekłość i obrzydzenie, że przymknęła oczy. - To potwór, Pats. Nie jest tą osobą, którą kiedyś znałyśmy. Teraz jest kimś zupełnie innym i musi zapłacić za to, co zrobił. - I tak się stanie - zapewniła ją Patsy. - Kiedy zgłosicie się na policję... - Nie wiem, czy możemy to zrobić. Neve nie chce rozmawiać z policją. - To teraz zrozumiałe. Za kilka dni może zmienić decyzję, a jeśli tego nie zrobi, to Carl Pace jest przekonany, że jego siostrzenica przestanie chronić Alana, kiedy dowie się o Neve. Kiedy Patsy wspomniała o siostrzenicy Carla, Susannah potrząsnęła tylko głową, myśląc o kłamstwach, jakie opowiadał Alan o swojej żonie i o tym, dlaczego zabroniła mu widywać się z córkami. Powinna była od razu się domyślić! Jak mogła być tak
zaślepiona przez swoją tęsknotę za miłością i marzenia Neve o posiadaniu ojca? - Wszystkie zostałyśmy oszukane - powiedziała łagodnie Patsy, kiedy Susannah obwiniała siebie. - On był bardzo sprytny. Doskonale wiedział, jak wykorzystać wasze dawne relacje i swoją zawodową pozycję. Nie miałyśmy żadnego powodu, by mu nie ufać. Susannah pokręciła tylko głową. - Nawet gdyby Neve zgodziła się rozmawiać z policją mruknęła - jej nazwisko nie może ukazać się w mediach. - Dopilnujemy tego. Oni wiedzą, jak postępować w takich wypadkach... Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się Patsy, kiedy Susannah położyła rękę na brzuchu. - Tylko jakieś ukłucie. Nic mi nie będzie. Patsy spojrzała jej w oczy. - Jak się z tym czujesz? - spytała łagodnie. - Staram się, jak mogę - odparła Susannah, ale miała już oczy pełne łez, a kiedy przyjaciółka ją objęła, łzy zaczęły spływać jej po policzkach. - Ta biedna, maleńka, niewinna duszyczka załkała. - Niczemu nie była winna... - Oczywiście, że nie - uspokajała ją Patsy. - Wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale gdyby było inaczej, to Alan nie zniknąłby całkowicie z twojego życia, a tego byś chyba nie chciała, prawda? - No jasne, ale okropnie jest myśleć, że dobrze się stało. Byłam jego matką, kochałabym je i dbała o nie. Neve też... - Wszystkie byśmy tak postępowały, lecz postaraj się myśleć, że teraz jest mu lepiej. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w tym naszym wielkim wszechświecie
jest specjalne miejsce dla dzieci i zwierząt, gdzie dzieją się wyłącznie dobre rzeczy i one są tam zawsze szczęśliwe. - To ładna myśl - szepnęła Susannah, uśmiechając się lekko. - Też tak uważam - dodała Patsy, podając jej chusteczkę. Wytrzyj oczy, a ja naleję herbaty. Susannah otarła oczy, usiadła przy stole i sięgnęła po swoją torebkę. - Czy Michael mówił, o czym chce ze mną rozmawiać? spytała, wyjmując komórkę, żeby ją włączyć. - Pewnie chce wiedzieć, kiedy będę mogła wrócić do Derbyshire. Mogłabym już jutro, ale nie powinnam zostawić Neve. Będę musiała zabrać ją ze sobą... - Może zostać ze mną, a przywiozę ją na... Co się stało? spytała Patsy, widząc, jak krew odpływa z twarzy Susannah, która odsłuchiwała pocztę głosową. - O Boże to chyba nie on? Susannah popatrzyła tylko na przyjaciółkę. Proszę cię, oddzwoń - mówił Alan. - Musimy porozmawiać. Wytłumaczę ci, co się wydarzyło i dlaczego Neve mówi takie rzeczy. Trzeba jej pomóc, wiem, że będąc matką, chciałabyś, żeby miała odpowiednie wsparcie. Przyznaję, że to już nie powinienem być ja. Próbowałem i niestety pogorszyłem sprawę, a chciałem tylko być dla niej ojcem, tak samo jak dla naszego dziecka, kiedy ono przyjdzie na świat. Proszę cię, Susannah, nie spisuj nas na straty. Możemy przez to przejść. Musisz mi zaufać i... - Nie mogę już tego słuchać - warknęła Susannah i wyłączyła nagranie. - Co za drań! Jeszcze teraz mówi, że ona to wszystko wymyśliła. Wydaje mu się...
- Ogarnęła ją wściekłość. - Zaraz do niego zadzwonię - syknęła. - Powiem mu... - Kochanie, jesteś jeszcze zbyt słaba i zdenerwowana. Niech zajmie się nim policja albo Carl Pace i jego rodzina - usiłowała powstrzymać ją Patsy. Ale Susannah już zdążyła się połączyć. Jej oczy ciskały błyskawice. - To ja - rzuciła twardo, kiedy odebrał telefon. -Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że zapłacisz za to, co zrobiłeś Neve. Zrobię wszystko, żeby cię zniszczyć i... - Susannah, posłuchaj! - wykrzyknął. - Musimy porozmawiać. - Nic z tego - przerwała mu z wściekłością. - Nie zbliżysz się już nigdy do mnie ani do mojej córki... - Ale dziecko... - Nie ma dziecka! Zabiłeś je, Alanie, kiedy zepchnąłeś mnie ze schodów. - O Boże, Susannah... - To początek twojej kary - syknęła zajadle. - Już nigdy więcej do mnie dzwoń. Po zakończeniu rozmowy zaczęła się trząść tak gwałtownie, że telefon wypadł jej z dłoni. Nie mogła pohamować łkania. - Wszystko będzie dobrze - pocieszała ją Patsy. Objęła przyjaciółkę i głaskała ją po głowie. - To trochę potrwa, ale wyjdziemy z tego. Zapomnimy, że kiedykolwiek pojawił się w naszym życiu. Daję ci słowo. Była prawie jedenasta, kiedy zaspana Neve weszła do kuchni, gdzie Patsy już pracowała. - Dobrze się czujesz? - spytała, uśmiechając się ciepło.
Neve skinęła głową. - A twoja kostka? - zainteresowała się, patrząc na opatrunek. Trudno było nie zauważyć, że Neve ma bardzo piękne nogi. Patsy robiło się niedobrze na myśl o Alanie, który nie skończył na gapieniu się, kiedy jednak uniosła głowę, w jej oczach była tylko czułość. - Jeszcze trochę mnie boli - odparła dziewczyna -ale będzie w porządku. Mama jest w łazience - dodała po chwili. Widząc, że Neve zaraz się rozpłacze, Patsy wstała i objęła ją. - To wszystko moja wina - chlipała. - Nie chciałam, żeby miała dziecko, a teraz... - Cii, mówisz głupstwa - uspokajała ją Patsy. - To wina Alana, tylko jego, a kiedy spojrzysz na to z innej perspektywy, zrozumiesz, że on nie zasługuje, żeby mieć dzieci. - A co z mamą? To było też jej dziecko... - Ma ciebie i ty jesteś dla niej najważniejsza. - Dziękuję ci, Pats - powiedziała Susannah, wchodząc do kuchni. - Sama starałam się jej to wytłumaczyć - dodała, całując córkę. - Dobrze, a co ze śniadaniem? - spytała Patsy, starając się zająć swoich gości przyziemnymi sprawami. - Rano kupiłam rogaliki i pain au chocolat, a tu stoi duży ekspres do kawy. - Mam nadzieję, że coś zjesz - zwróciła się Susannah do Neve. - Wiem, że jesteś głodna, przez ostatnie pół godziny twoje kiszki grały marsza - dodała żartobliwie. Neve uśmiechnęła się i oparła głowę na ramieniu matki.
- Zjem pain au chocolat - oznajmiła. Patsy zaczęła przygotowywać kawę. - Jak spałaś? - spytała przyjaciółkę. - Dobrze - odparła Susannah. - Dzisiaj czuję się o wiele lepiej. A ty? - W porządku - roześmiała się Patsy. - Udało mi się wykręcić z popołudniowego zebrania, więc jeśli Neve nie boli kostka, chciałabym ją wziąć na małą terapię zakupową w okolicach Knightsbridge. Oczy Neve rozszerzyły się nagle. - Knightsbridge jest super, ale co z mamą? - Możemy się z nią spotkać na mieście, jeśli będzie miała ochotę - odparła Patsy - ale niedługo przyjdzie Michael Grafton, a my pójdziemy na zakupy, żebyś miała co nosić w Derbyshire, a potem wstąpimy do biura, wybierzesz sobie kosmetyki z nowej dostawy. Ja i Frank przywieziemy twoje rzeczy z Clapham, więc nie musisz się tym martwić. - A rzeczy mamy? - Oczywiście, jej też. Kiedy Susannah wyszła z kuchni, żeby odebrać telefon, a Pats nalewała kawę, Neve patrzyła na trzymany w ręce kawałek ciasta francuskiego z czekoladą, ale nawet go nie ugryzła. - To moja wina, Pats - powiedziała cichym głosem. - Gdybym nie weszła na tę stronę internetową... - Dość tego, kochanie - zaprotestowała łagodnie, lecz stanowczo Patsy. - Przecież ja cały czas popierałam twoje działania, a jestem osobą dorosłą. Jeśli ktokolwiek miałby być za to odpowiedzialny, to tylko ja. Ale tu nie ma niczyjej winy. Przecież żadna z nas nie miała pojęcia, kim ten człowiek się stał.
- Ja wiem, ale gdyby... - Żadnych gdyby. Weszłaś na tę stronę z miłości do mamy i tylko paskudny los sprawił, że tak się to skończyło. Szkoda, że nie zwierzyłaś nam się wcześniej, ale dzięki Bogu w końcu zrobiłaś to i już nigdy więcej go nie spotkasz. - A gdybyśmy poszły na policję? - Neve z przerażeniem popatrzyła na Patsy. - Musiałabym go wtedy spotkać. - Tylko gdyby sprawa znalazła się w sądzie - odparła po chwili Patsy. Neve zbladła nagle. - Wtedy dowiedzą się o tym dziennikarze, napiszą w gazetach, to będzie okropne dla mamy... - Chodzi wyłącznie o ciebie - przerwała jej Patsy. -W pełni zrozumiemy, jeśli nie będziesz chciała, żeby świat dowiedział się o tym, ale nie wolno ci milczeć tylko z powodu mamy. - On nie powinien się z tego wywinąć, prawda? Patsy pokręciła głową. - Nie, nie powinien, ale jest jeszcze sprawa jego pasierbic, o której nie wiesz... Skrzywdził również jedną z nich i możliwe, że teraz ona doniesie na niego, kiedy dowie się, że znów się tego dopuścił. Neve zapatrzyła się na coś nieokreślonego w oddali. - Jest jeszcze za wcześnie na podejmowanie decyzji powiedziała Patsy, siadając obok niej. - Nie ma pośpiechu. Pomyślmy o najbliższych dniach. Możesz być z mamą albo pojechać ze mną do Paryża. Kiedy tylko będziesz chciała, możesz z każdą z nas o tym porozmawiać. Wiesz, że zawsze będziemy cię wspierać, prawda?
Neve skinęła głową i przytuliła się do niej. - Dzwoniła Marlene - oświadczyła Susannah, wracając do kuchni. - Powiedziałam jej, że wrócę jutro na wieczorne zdjęcia. Pojedziesz ze mną - zwróciła się do Neve. - Zbliża się koniec roku, więc poproszę wychowawczynię, żeby cię wcześniej zwolnili. Neve wiadomość przyjęła spokojnie. Susannah spojrzała na Patsy. Trzeba posuwać się krok po kroku, trudno oczekiwać od Neve nagłych wybuchów radości. Mogły się tylko cieszyć, że wreszcie zaczęła jeść pain au chocolat. - Dołączysz do nas później, kiedy będziemy na zakupach? spytała Patsy przyjaciółkę. - To znaczy po wizycie Michaela. - Myślę, że tak - odparła Susannah z uśmiechem. - Teraz muszę się zastanowić, w co mam się ubrać. - Rozumiem, że będziesz musiała wziąć coś z mojej szafy, ale proszę cię, nie zrób mi takiego numeru, żeby wyglądać w tym lepiej niż ja, to byłoby nie w porządku - poprosiła żartobliwie Patsy. Neve zachichotała. Reakcja córki uszczęśliwiła Susannah, jej śmiech był dla niej cudownie magicznym dźwiękiem. Nie byłaby nawet w stanie wyrazić Patsy swojej wdzięczności za to, że go wywołała. W godzinę później ubrana w kremową, prostą lnianą sukienkę i wciąż boso Susannah z niedowierzaniem wpatrywała się w Michaela Graftona. - Mówisz poważnie - spytała, nie mając odwagi w to uwierzyć.
- Czy to zabrzmiało jak dowcip? - roześmiał się Michael. - Nie zamierzałem... - Nie, ale... - Susannah pokręciła głową, nie wiedząc, czy ma protestować przeciwko stanowczo zbyt wspaniałomyślnej propozycji, czy też z wdzięcznością rzucić mu się na szyję. - Zapomniałem dodać - powiedział Michael - że moja córka Ellie, która, jeśli sobie przypominasz, jest w wieku Neve, będzie spędzać u mnie lato, więc tym bardziej wszystko powinno się udać. Nie potrafiła jeszcze ochłonąć ze zdumienia i wzruszenia. - Jesteś tego pewien? - zdołała tylko wyjąkać. -Przecież ledwie nas znasz i... - Posłuchaj, Long House stoi pusty - powtarzał. - Są tam trzy sypialnie, wszystkie na parterze, co będzie ważne dla Loli. Jedna sypialnia jest bardzo mała, ale ty i tak przez większość czasu będziesz mieszkać w domku na planie filmowym, więc to nie będzie miało wielkiego znaczenia. Poza tym Binkie mieszka tuż obok, więc Lola będzie miała towarzystwo. Neve może spędzać czas z Ellie albo jeździć z tobą na plan. Wiem, że jest to rozwiązanie wyłącznie na lato, ale będziesz miała czas zastanowić się, co zrobić, kiedy Neve będzie musiała wrócić do szkoły. Susannah przyłożyła dłonie do twarzy, omal nie rozpłakała się z ulgi. - Jeśli jesteś pewien, że nie będziemy przeszkadzać powiedziała. - To znaczy... - Spojrzała na niego z wahaniem. Pewnie przez większość czasu cię nie będzie, więc...
- Sądzę, że moja córka miałaby mi sporo do powiedzenia, gdybym próbował zostawiać ją na dłużej - przerwał jej Michael. Jednak od czasu do czasu będę musiał jeździć do Londynu. Susannah uśmiechnęła się przez łzy. - Jeśli Neve i Lola się zgodzą, a jestem pewna, że tak, to jak mogłybyśmy ci odmówić? - Rzeczywiście chyba nie możecie - odparł Michael. - Teraz muszę już iść, mam spotkanie w Covent Garden o wpół do drugiej. Marlenę powiedziała mi, że jutro wracasz do Derbyshire. Chętnie cię zawiozę, jeśli będziesz mogła wyjechać przed południem. Wyślemy kierowcę po Lolę, kiedy będzie gotowa. Zerknął na zegarek, obdarzył ją szelmowskim uśmiechem i szybko wyszedł.
Rozdział trzydziesty pierwszy Kiedy sześć tygodni później Patsy siedziała w swoim paryskim biurze, w drzwiach jej pokoju pojawił się cień i usłyszała zbolały głos Franka. - Patriisha, kiedy patrzę na ciebie, budzi się we mnie bestia. - Proszę cię, idź sobie - powiedziała, wracając do komputera. Jestem bardzo zajęta, a ty mnie dekoncentrujesz. Stanął za nią, odchylił jej głowę do tyłu i udawał, że warczy. - Frank, nie możesz tego robić - syknęła, choć bardzo lubiła jego żarty. - Wszyscy nas widzą, a jako dwie najważniejsze osoby w firmie nie możemy przenosić naszych osobistych relacji na teren biura. - Masz rację - przyznał ze skruchą. - Dlatego przyszedłem tu, żeby zaproponować... Patsy czekała, aż dokończy zdanie, a kiedy tego nie zrobił, udała, że niczego nie słyszała, i znów popatrzyła na monitor. - Nie interesujesz się tym, co chcę ci zaproponować? - spytał, siadając na skraju jej biurka.
-Jeśli to nie jest propozycja małżeństwa, to chętnie cię wysłucham - odpowiedziała po chwili zastanowienia. - Mógłbym to wziąć pod uwagę, kiedy będę wolny - przyznał. - Do tego czasu, mon petit chou, jesteś bezpieczna. - Hm - mruknęła Patsy i obróciła fotel, by spojrzeć na niego. A więc czym chciałbyś mnie skusić? - spytała, krzyżując ramiona. - Jeśli chodzi o ścisłość, to mam małą listę takich spraw odparł, zerkając na zegarek. - Po pierwsze, chyba powinienem dać się złowić. - Co takiego? - spytała, marszcząc nos. - Zaczekaj, po francusku nazywamy to inaczej, mówimy o... - O łowcach talentów - przerwała mu. - Serio...? - Cii - przerwał jej. - Wszyscy nie muszą o tym wiedzieć, ale dostałem ofertę od Lancóme'a i sądzę, że powinienem ją przyjąć. - A ja sądzę, że absolutnie nie - stwierdziła stanowczo Patsy. Jesteś tu potrzebny. Gdzie podziała się twoja lojalność? Claudia jest wspaniałą pracodawczynią... -Je sais, je sais, sam nie chcę odchodzić, ale uważam, że w tej sytuacji będzie nam trudno pracować razem, non? -Non, to znaczy oui, to znaczy tak, ale żeby odchodzić... To zbyt radykalny krok. Znajdziemy sposób... - Nie, nie znajdziemy. Już zdecydowałem, a kiedy mężczyzna coś postanowi, to sprawa jest zamknięta. Muszę przyjąć ofertę Lancóme'a. - Przecież nie chcesz tego.
- To prawda, ale ty nie odejdziesz, a jedno z nas musi to zrobić, więc ja zachowam się honorowo i zrobię to dla naszej przyszłości. Patsy otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale nie znalazła odpowiednich słów. - A jeśli nasz związek nie ma przyszłości? - spytała w końcu. Odrzucisz... - Niczego nie odrzucam, bo nasz związek ma wielką przyszłość - oświadczył z głębokim wewnętrznym przekonaniem. Tak więc przedstawiłem swoją pierwszą propozycję. Zaakceptowana, więc przenoszę się do Lancóme'a. Moja druga propozycja jest wynikiem wczorajszego spotkania, na którym omawialiśmy sprawę twarzy dla nowej linii kosmetyków dla nastolatek. Dziś rano przyszło mi do głowy, że moglibyśmy rozszerzyć nasze poszukiwania poza Francję, a jeśli tak, może powinniśmy wziąć pod uwagę Neve. Ona jest bardzo piękna, oui? Teraz jest koniec lipca, jedziemy do nich do Derbyshire w sierpniu, moglibyśmy zrobić jej wtedy trochę zdjęć i pokazać je reszcie zespołu. Co o tym sądzisz? Patrzyła na niego zdumiona. Ten pomysł jej także przychodził do głowy, ale w stosunku do Neve może być nieobiektywna, a poza tym mogłoby to wyglądać na nepotyzm. Jednak skoro rzucił go Frank i gdyby szukano dziewczyn w całej Europie, a ona wycofałaby się z komisji... - Muszę to przemyśleć i porozmawiać z Claudią -powiedziała wreszcie. - I z Susannah. - Naturalnie - zgodził się Frank. - Kolejną propozycją na liście jest spotkanie z moim synem, a jeśli go polubisz, to moglibyśmy zabrać go do Anglii. Żona
jedzie na całe lato do Grecji, a on zostaje pod moją opieką. Nie chciałbym rezygnować z naszego wspólnego wyjazdu, więc byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby mógł z nami pojechać. Patsy roześmiała się, choć była bardzo wzruszona. - Frank, on ma pięć lat i jest twoim synem, jak mogłabym go nie pokochać i nie chcieć, żeby z nami pojechał? - Nie znasz go jeszcze - ostrzegł ją Frank. - Bardzo mnie przypomina, to prawda, więc jest oczywiste, że go pokochasz, ale obawiam się, że jest również bardzo podobny do matki. Oczy Patsy zwęziły się nagle. - Co chcesz przez to powiedzieć? - czujnie spytała. - Chcę powiedzieć, że jest bardzo ładny, więc nie tylko go pokochasz, ale świata nie będziesz poza nim widzieć i może zakochasz się we mnie ze względu na niego, a ja chciałbym, żebyś zakochała się we mnie ze względu na mnie samego. Patsy żałowała, że nie może wstać od biurka i zarzucić mu rąk na szyję. - Nie martw się. Zakochanie już się dokonało. - To prawda? - Frank był zdumiony. - Cest vrai - odparła. - Kochasz mnie? Skinęła głową. - Powiesz to? -Je faime - szepnęła. Uśmiechnął się szeroko. - Teraz mogę przejść do mojej ostatniej propozycji - oznajmił z szelmowskim błyskiem w oku. - Frank, jeśli się ośmielisz...
- Przecież nie wiesz, co to jest. - Mogę zgadnąć. Frank zrobił lekceważący grymas. - Ostrzegam cię, że odpowiedzią będzie „nie". - Jesteś tego pewna? - Jestem pewna. - Całkowicie? - Absolutnie. - To bardzo smutne - powiedział żałosnym tonem - bo to oznacza, że ominie cię zaszczyt zjedzenia ze mną lunchu. Susannah jechała wiejską drogą z maksymalną szybkością, na jaką było stać jej model G Wiz z napędem elektrycznym, czyli około sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę, ale jej to nie przeszkadzało. Nie musiała się spieszyć, chciała tylko dojechać do Long House, gdzie wraz z Neve i Lolą urządzały przyjęcie na powitanie Patsy, Franka i jego syna Jeana-Luca, którzy mieli się tam pojawić za dwie godziny. Susannah nie miała wiele do roboty, ponieważ gospodyni Michaela sama chciała zająć się przygotowaniem smakołyków, a on przywiózł wino. Musiała tylko wziąć prysznic, bo spędziła cały dzień w siodle, i zmyć z siebie zapach koni, który tak bardzo lubiła. Potem przebrać się w letnią sukienkę i upiąć włosy, rozpuszczone okrywały ją niczym peleryna, a na taką fryzurę było zbyt gorąco. Zręcznie wyprzedziła traktor i pomachała do kierowcy, który pozdrowił ją klaksonem. Jej mały samochodzik przypominał pojazd, jakim jeździła drewniana kukiełka Noddy z telewizyjnej bajki. Dostała go
w prezencie od fabryki za to, że pozwoliła się sfotografować za jego kierownicą. W ostatniej chwili Neve zgodziła się wziąć udział w promocji, co wzmogło zainteresowanie mediów. Jeden z tabloidów umieścił zdjęcie na tytułowej stronie wraz z nagłówkiem: G Wiz, samochód dla zabójczych blondynek. Susannah i Neve często nim jeździły, więc szybko stały się miejscową atrakcją. Przeważnie przemieszczały się pomiędzy Centrum filmowym a Long House, raz pojechały nawet do supermarketu w Mat-lock. Okazało się tam, że akumulator rozładował się do zera. Wtedy na ratunek przyjechali Michael i El-lie. Kilku kierowców z ośrodka załadowało samochód do przyczepy służącej do przewożenia koni i zawieźli go do najbliższego punktu ładowania. Przez ostatnich siedem tygodni Susannah z radością obserwowała córkę w towarzystwie Ellie. Prawie od początku stały się nierozłączne. Neve spędzała więcej nocy w rezydencji niż w domu Susannah czy w Long House. W ciągu dnia dziewczyny albo sprzątały stajnie, albo Neve uczyła się jeździć, a Ellie udzielała jej moralnego wsparcia, ponieważ od czasu kiedy nauczyła się chodzić, miała już własnego konia. Zewnętrznie były bardzo różne. Ellie równie dobrze mogłaby uchodzić za Włoszkę, miała ciemną cerę i czarne włosy, a włosy Neve pod wpływem letniego słońca stawały się coraz jaśniejsze. Czasem wyglądała tak radośnie, że trudno byłoby się domyślić, przez co niedawno przeszła i jak okropne były te przeżycia. Zdarzały się jednak noce, kiedy wślizgiwała się do łóżka Susannah w poszukiwaniu pociechy i posępniała, gdy usłyszała gdzieś imię Alana.
Kiedy Helen i Julia złożyły doniesienie na policji, Alan został aresztowany, a potem wypuszczony za kaucją i przebywał w jakimś nieznanym miejscu. Tabloidy zbierały żniwo z powodu jego relacji z Susannah, choć nie wspominano o Neve jako o jego ofierze, lecz o dziewczynie, która miała szczęście wymknąć się „psychobestii". Susannah, szanując życzenie Neve, nie dołączyła się do oskarżeń Helen. Skontaktowała się z nią jednak i powiedziała, że jest gotowa namówić Neve do zeznań, gdyby tamta potrzebowała wsparcia. Helen podziękowała jej za tę propozycję, ale stwierdziła, iż nie widzi potrzeby wciągania Neve do tego medialnego szaleństwa i sprawiania jej nowych cierpień tylko dlatego, że ma sławną matkę. W związku z obowiązującymi w filmowym Centrum restrykcyjnymi przepisami Susannah nie musiała bać się ukrytych fotoreporterów. Ponadto prawnik Michaela uzyskał sądowy zakaz nękania jej, kiedy jeździła pomiędzy Centrum a rezydencją. Oczywiście, nie zapobiegło to spekulacjom na temat jej relacji z Michaelem, ale żadne z nich tego nie komentowało ani publicznie, ani prywatnie między sobą. Zachowywali się jak dobrzy przyjaciele, czasem wypili razem drinka lub zjedli wieczorem wspólny posiłek, ale nigdy we dwoje, zawsze w towarzystwie dziewczynek i Loli oraz jej nowej przyjaciółki Binkie. Wjeżdżając tylną bramą na teren posiadłości, Susannah zignorowała dzwoniącą komórkę, bo była przekonana, że to Neve z pytaniem, kiedy matka wróci. Podjechała do frontowego wejścia Long House i lekko zatrąbiła, żeby dać znać, że już wróciła. Nie mogła się nacieszyć widokiem tego domu jak z pocztówki,
zbudowanego z piaskowca, ze słomianym dachem, przed którym kwitły malwy. Na ścianie wisiały koszyki z różnokolorowymi kwiatami - dumą Loli. Ku zdumieniu Susannah nikt nie wyszedł jej na powitanie. Nie było żadnych śladów życia. Tylko z pobliskiej stajni konie patrzyły na nią obojętnym wzrokiem, a nad brukowanym podwórzem fruwały ze świstem jaskółki. Nawet pokryty pnącymi różami domek Binkie był zamknięty, co wydawało się o tyle niezwykłe, że jego okna i drzwi były zawsze szeroko otwarte. Zaciekawiona i trochę zaniepokojona Susannah, nie widząc rozstawionych stołów i zamówionych przez nią kwiatów, wyjęła torbę z samochodu i weszła do jadalni, która była tuż za frontowymi drzwiami. - Neve! - zawołała. - Lolu! Już wróciłam. Gdzie jesteście? Jej głos rozległ się echem po całym domu, ale nikt się nie odezwał. Gdzie one były? Otworzyła telefon, żeby zadzwonić do Neve, kiedy usłyszała sygnał pozostawionej wiadomości. Chciała ją odsłuchać, zdejmując jednocześnie opaskę z włosów, ale wtedy ktoś do niej zadzwonił. Przekonana, że to Neve, nie spojrzała nawet na numer i szybko odebrała. - Cześć, to ty, Neve? Gdzie jesteś? - spytała. - Nie, to ja - odezwał się znajomy głos, a ona natychmiast zesztywniała. - Skąd masz mój numer? - warknęła. - Susannah, zanim się rozłączysz, proszę, wysłuchaj mnie! wykrzyknął z rozpaczą. - Nawet
gdybyśmy już nigdy więcej nie rozmawiali, to musisz wiedzieć... - Nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia - rzuciła z wściekłością. - Jeśli nie zostawisz nas w spokoju, to przysięgam, że złożymy zeznania, podobnie jak Helen. - Ale Helen wycofała już oskarżenie - przekonywał. - Kiedy tylko zdała sobie sprawę z... - Kłamiesz. - Spytaj ją sama. Wczoraj mój prawnik dostał taką wiadomość. Policja nie będzie wnosić oskarżenia, bo już wiedzą, że Julia kłamie. Taka była ocena biegłych psychiatrów. Dzwonię dlatego, że Neve też powinna przyznać się do kłamstwa. Ja nigdy jej nie dotknąłem. Wszystko sobie wymyśliła. Ponieważ odszedł jej ojciec... - Nie mam zamiaru tego słuchać - warknęła Susannah. - Neve nie fantazjuje. - Wiem, że nie chcesz w to uwierzyć, ale, na litość boską, tu stawką jest całe moje życie... - O co ci chodzi? Jeśli Helen wycofała oskarżenie, to czego się boisz? - Susannah, posłuchaj... - Nie, to ty posłuchaj. Tak czy inaczej zapłacisz za to, co zrobiłeś mojej córce. I nie dzwoń do mnie więcej. Zanim zdążył coś powiedzieć, rozłączyła się. Przez kilka minut Susannah stała w miejscu, była oszołomiona i brakowało jej tchu. Czuła się tak, jakby słońce nagle schowało się za chmurą, choć nadal jasno świeciło. Sama rozmowa z nim spowodowała, że poczuła się zbrukana, a jednocześnie trzęsła się z wściekłości.
Ponownie otworzyła komórkę, by zadzwonić do Michaela, kiedy zauważyła karteczkę wpiętą w leżące na misie jabłko, zapisaną znajomym pismem Neve. Hej! Przyjęcie odbędzie się w rezydencji. Włóż tę niebieską suknię z błyszczącą górą, bez ramiączek. Wzięłam niebieskie sandały, a srebrne zostawiłam tobie. Lola włożyła swoje seksowne szorty retro (to żart!). Pats dzwoniła po drodze z lotniska, że prowadzi Frank, więc mogą znaleźć się w Kornwalii. Kochaj mnie xxx. PS Jutro przywożą Silvera na weekend. PPS Mogę się na nim przejechać? PPPS Kocham cię. PPPSS Lola też. PPPSSS Już nic innego nie potrafię wymyślić, ale to powinno cię rozśmieszyć! Susannah uśmiechnęła się, przepełniona miłością do córki. Postanowiła zadzwonić do Michaela. - Cześć, czekamy na ciebie - odezwał się od razu. - A właściwie będziemy czekać za jakieś pół godziny. Opowiadając mu o telefonie Alana, przeszła przez jadalnię do małego pokoju, który był jej sypialnią, kiedy zostawała tu na noc. Sypialnie Neve i Loli znajdowały się w dalszej części wąskiego korytarza, który przebiegał przez cały dom. Łazienka była po drugiej stronie kuchni. - W ogóle o tym nie myśl - powiedział spokojnie Michael, kiedy mu wszystko zrelacjonowała. - Zaraz porozmawiam z prawnikami i wszystkim się zajmą. - A jeśli Helen wycofała oskarżenie... - Gdyby tak było, już byśmy o tym wiedzieli. On jest zdesperowany i podejmuje rozpaczliwe kroki, więc nie zwracaj na to uwagi. Nie spóźnij się. Wszyscy czekamy na ciebie.
Po zakończeniu rozmowy Susannah pomyślała, że bez niego chyba nie dałaby rady uporać się z tym wszystkim. Po chwili telefon znów się odezwał. Dzwoniła Neve, więc Susannah uśmiechnęła się promiennie. - Cześć, kochanie. Wszystko w porządku? - Spoko - odparła Neve. - Zostanę tu na noc, możesz zabrać ze sobą moje rzeczy? Wiesz, czego potrzebuję. Wszystko jest w łazience, poza piżamą. - Tak zrobię, młoda damo. Coś jeszcze? - Chyba nie? Przeczytałaś moją kartkę? Rozśmieszyła cię? -Tak. - Jest jeszcze inna sprawa. Ale o tym powiem ci później. To bardzo ważne. Neve mówiła wesołym głosem, więc Susannah nie zmartwiła się, była jedynie zaintrygowana. - Podpowiesz mi coś? - dopytywała się. - Niech pomyślę... Nie, będziesz musiała poczekać. Ale powiem ci coś innego. Lola i Binkie zapisały się do klubu brydżowego. - Przecież Lola nie umie grać. - Binkie też nie umie, ale uczy je Tom Court, ten, co przychodzi robić coś przy drzewach. W przyszły czwartek będą grać we czwórkę, dołączy do nich jakiś znajomy Toma. One twierdzą, że chodzi im tylko o karty, ale ja wiem, że to przykrywka dla gorącej randki. Myślisz, że powinnyśmy kupić Loli nowe majtki? - Nie marnujcie pieniędzy, nie włożę żadnych majtek włączyła się Lola, a Susannah roześmiała się serdecznie.
- Widzisz, jak ona się prowadzi - odezwała się Neve. - Poza tym pije sherry, choć jej mówię, że to źle wpływa na ciśnienie. - Jeden czy dwa kieliszki jej nie zaszkodzą - uspokoiła ją Susannah. - Pilnuj tylko, żeby nie przesadziła, nie chcemy, by próbowała tańczyć kankana, jeśli nie nosi majtek. Teraz idę pod prysznic, zobaczymy się za pół godziny. - Chérie, musisz się już obudzić - powiedział cicho Frank. Kiedy nią z lekka potrząsnął, Patsy otworzyła oczy, zamrugała, nie mogąc się początkowo zorientować, gdzie się znajduje. - Jak się teraz czujesz? - spytał troskliwie. - Chyba lepiej - odparła po chwili, kiedy pytanie już do niej dotarło. Wyprostowała się i sięgnęła po butelkę wody mineralnej opartą o ręczny hamulec. -Jesteśmy na miejscu? - zainteresowała się, patrząc na rozpościerający się za oknem zielony krajobraz. - Już dojeżdżamy. Musisz mi przeczytać ostatnie wskazówki. Patsy obróciła się i popatrzyła z uśmiechem na Jeana-Luca, który jeszcze spał. Jego długie rzęsy spoczywały na śniadych policzkach, a gęste czarne włosy przylegały do głowy, bo spocił się w tym upale. Tak ślicznie wyglądał ze swoim ulubionym misiem na kolanach, w otoczeniu innych, porozrzucanych na tylnym siedzeniu zabawek, że Patsy wyciągnęła aparat, żeby dodać jeszcze jedno zdjęcie do wielu, które już mu zrobiła.
Był trochę nieśmiały, kiedy się poznali przed kilkoma dniami, ale już na tyle oswoił się z Patsy, że zażądał, by jechała razem z nim na tylnym siedzeniu. Dlatego prowadził Frank, a Patsy czuła się kiepsko z powodu choroby lokomocyjnej. Kiedy więc Jean-Luc usnął, Frank zatrzymał samochód, żeby mogła przesiąść się do przodu. Jeszcze ziewała, rozkładając wydruk wskazówek, które Susannah wysłała mejlem, ale po chwili jęknęła. Jej żołądek jeszcze się nie uspokoił, a picie wody nic nie pomogło. - Nie myślę o żadnym przyjęciu, pójdę prosto do łazienki albo do łóżka - stwierdziła. - Gdzie teraz jesteśmy? - Przed chwilą wyjechaliśmy z Matlock - poinformował ją Frank. - Wiem, że muszę jeszcze jechać prosto niecałe pięć kilometrów, ale trzeba pilnować znaków. Susannah mówi, że są un peu cache. Po kilku minutach Patsy zauważyła znak, mocno pochylony nad żywopłotem. - Jest! - zawołała. - Teraz skręć w lewo. Frank nacisnął hamulec, Patsy rzuciło do przodu, a jadący za nimi samochód omal nie wpadł do rowu. Nikt się nie odezwał, a Frank skręcił powoli w wąską drogę i jechał nią wolno. Patsy obejrzała się, by sprawdzić, jak mały pasażer zniósł ten gwałtowny manewr. Była zdumiona, że nadal spał w swoim foteliku, choć miał główkę przechyloną w drugą stronę, a miś spadł na podłogę. Podniosła misia, wzięła go na kolana i wybuchnęła śmiechem. - Mogłabym przysiąc, że ze wszystkich zwariowanych kierowców ty jesteś bezsprzecznie najgorszy -zauważyła.
- Merci, cherie - odparł skromnie Frank, jakby usłyszał największy komplement. - A ty jesteś najpiękniejszą pasażerką, emanującą spokojem, dodającą otuchy i mającą niezwykłe wyczucie czasu przy podawaniu wskazówek. Chyba będę jeszcze ich potrzebował. Patsy wiedziała, że jeśli będzie miała opuszczoną głowę dłużej niż trzydzieści sekund, to Frank postanowi zjechać na pobocze, by było jej wygodniej czytać, i samochód wpadnie do rowu, więc szybko przejrzała wskazówki Susannah. - Na końcu tej drogi jest skrzyżowanie - mówiła pospiesznie. Tam skręcamy w prawo, potem przejeżdżamy przez wąski mostek łukowy i natychmiast skręcamy w lewo. Jedziemy niecałe dwa kilometry, mając po jednej stronie wysoki kamienny mur, a po drugiej strumień. Kiedy dojedziemy do wielkiej żelaznej bramy, już jesteśmy na miejscu. Prosiła, żeby zadzwonić, kiedy będziemy na skrzyżowaniu, o właśnie dojeżdżamy! To znak stopu, Frank! Frank! Zatrzymaj się! - Właśnie się zatrzymuję. - Hamulec! - Wiedziałem, że o czymś zapomniałem - mruknął, łagodnie hamując. - Dobrze, że jesteś przy mnie, bo sam nie wiedziałbym, jak to zrobić. Patsy stłumiła śmiech i wyjrzała przez okno. Patrzyła na malownicze otoczenie, na stary rzymski most, na strumień płynący pod prześwietlonymi słońcem liśćmi drzew. - Za dwie minuty będziemy na miejscu - powiedziała przez telefon do Susannah. - To wspaniale. Sama tu przed chwilą dotarłam, więc dopilnuję, by otworzono bramę. Jedźcie wprost
do rezydencji, tam was powitamy. Wszystko w porządku? Jak się ma Jean-Luc? - Teraz śpi, ale bardzo się cieszy na konie. - To świetnie. Nasz sąsiad ma kuce szetlandzkie, więc będzie mógł tam jeździć. Szampan się chłodzi, pokoje gościnne są przygotowane, więc zobaczymy się za.... - Jesteśmy na miejscu! Jesteśmy na miejscu! -zawołała Patsy, kiedy zobaczyła przed sobą żelazne wrota. - Przejechaliśmy wzdłuż bramy - powiedziała do Franka, a Susannah roześmiała się do słuchawki. Frank zatrzymał samochód, włączył tylny bieg i zaczął cofać. Dotarli do bramy, która zaczęła się rozsuwać. - O Boże - szepnęła Patsy, kiedy wjechali na podjazd, nie wierząc własnym oczom. - To niesamowite. - Cest magnifiąue - przyznał Frank. - Jeśli spędzimy tu dwa tygodnie, nie będę chciał wracać do domu. - Ja też nie - powiedziała z uśmiechem Patsy. Sama nie wiedziała, czy atmosferę spokoju emanującą z rozsłonecznionych ogrodów czuło się tu zawsze, czy też ona ją sobie wyobraziła. To miejsce przy całej swojej elegancji wydało się jej niesłychanie romantyczne. Wyobrażała sobie Susannah, przewijającą się jak sylfida pomiędzy fontannami i posągami, smukłą, zmysłową postać w białym stroju z błyszczącymi blond włosami. Jean-Luc przebudził się, gdy byli już pod domem. - Papa - pisnął rozespanym głosem - j'ai perdu mon teddy. - Le voila - odezwała się Patsy, podając mu misia. - Nous sommes arrives, cheri. Est-ce tu voudrais du
jus et une grande tranche de gateau? Już przyjechaliśmy, kochanie. Może chciałbyś napić się soku i zjeść pyszne ciastko? Jego duże oczy zaokrągliły się i skinął głową. Pragnąc go uściskać, wyskoczyła z samochodu, ledwie Frank zdążył się zatrzymać, i kiedy wyjmowała malucha z fotelika, z domu wybiegły Susannah i Neve, a za nimi Michael i śliczna młoda dziewczyna, zapewne Ellie. - O Jezu! - zawołała Neve na widok Jeana-Luca. -On jest przepiękny. Bonjour, mon petit - powiedziała, wyciągając do niego rękę. - Je m'appelle Neve, et tu es tres beau. Jean-Luc spojrzał niepewnie na Patsy i ukrył głowę na jej ramieniu. - Nie przejmuj się, szybko się oswoi - Patsy zapewniła Neve, przytuliła ją do siebie i pocałowała w policzek. - Co za niesamowite miejsce! - mruknęła. - Poczekaj, co powiesz, kiedy zobaczysz wnętrze - odparła Neve, potem zwróciła się do Michaela i Ellie. - El, to jest moja chrzestna matka, Pats, o której tyle ci opowiadałam. Pats, to jest Ellie, moja najlepsza przyjaciółka. Jesteśmy prawie siostrami i może nimi zostaniemy, jeśli mama i Michael lepiej zorganizują sobie życie - dodała cichym głosem. - Usłyszał! - ostrzegła ją Patsy, widząc, jak zabłysły oczy Michaela. - Cześć - powiedziała, obejmując go. - Ellie, chéri, jesteś oszałamiająco piękna i masz nieskazitelny gust w dobieraniu sobie najlepszych przyjaciół. Ellie zarumieniła się, ale najwidoczniej ucieszył ją komplement i bez wahania wpadła w objęcia Patsy.
- To jest Frank - oznajmiła, kiedy wynurzył się zza samochodu - a to Jean-Luc - kiedy chłopiec uniósł główkę, żeby się rozejrzeć. - Est-ce que tu peux nager, Jean-Luc? - spytała Ellie. - Tutaj jest basen? - Patsy omal nie zemdlała z wrażenia. Susannah roześmiała się i skinęła głową. - Chodźcie - powiedziała. - Na pewno chcecie się trochę odświeżyć, a Lola nie może się was doczekać. Jest po drugiej stronie domu. Siedzi na tarasie z Bin-kie i nie rusza się, bo jest jej za gorąco. - I za dużo wypiła - dodała Neve. - Cudownie, że przyjechaliście - zwróciła się do Patsy. - Mamy z Ellie wspaniały pomysł i chcemy powiedzieć o tym mamie i Michaelowi. Myślę, że wszyscy będą nim zachwyceni. - Już nie mogę się tego doczekać - odparła Patsy. Zerknęła na Susannah, ale ta wzruszyła tylko ramionami, jakby chciała powiedzieć, że nie ma pojęcia, o co córce chodzi. Patsy miała ochotę zdradzić Neve, że ona też ma dla niej nowinę, ale pomyślała, że najpierw powinna porozmawiać o tym z Susannah. - Dobrze, że jeszcze niczego jej nie powiedziałaś - uznał Frank, kiedy znaleźli się w skrzydle domu przeznaczonym dla gości, gdzie były również biblioteka, pokój telewizyjny i dwie sypialnie. - Ja też mam pomysł, który powinniśmy przedyskutować. To wprowadzi pewne zmiany. Jest un peu szalony, ale gdzie byśmy byli bez odrobiny szaleństwa? - Nie mam pojęcia - roześmiała się Patsy. Otworzyła walizkę Jeana-Luca, szukając kąpielówek. Chłopiec postanowił zostać na tarasie z Neve
i Ellie, które były nim oczarowane i częstowały go smakołykami, których pewnie na co dzień nie wolno mu było jeść, ale na wakacjach mógł sobie na to pozwolić. - Przyszło mi to do głowy - powiedział Frank, przesuwając dłonią po łysinie - jak zobaczyłem te dwie dziewczyny. Może, powtarzam, może, obie mogłyby promować linię dla nastolatek. Ellie jest, jak wy to mówicie, trésfoncé? - Ma śniadą cerę? - Oui. A Neve jest zdecydowaną blondynką, więc może w ten sposób uda się wypromować różne kolory tej linii i może będziemy mogli ją nazwać Nevelle albo Nevelly, albo jeszcze inaczej. Jak uważasz, en principe? Patsy patrzyła na niego z niedowierzaniem. En principe ten pomysł był całkowicie szalony i zmieniłby całą dynamikę rozpoczętej już kampanii, o czym Frank doskonale wiedział, ale to go zupełnie nie zrażało. Odłożyła trzymane w ręku ubranka i objęła go. - Uważam, że jesteś geniuszem - szepnęła, całując go lekko w usta. - Wiem o tym - odpowiedział, trzepocząc rzęsami. - To wydaje się nierealne - powiedziała Patsy - ale jakiś Amerykanin powiedział przecież, że nic się nie da zrobić, jeśli brakuje inspiracji czy coś w tym rodzaju. Chyba mówił o marzeniu, ale to w końcu wszystko jedno. Zawsze warto spróbować, dlaczego więc nie twojego szalonego... - przerwała, kiedy nagle zrobiło się jej niedobrze. - Och przepraszam jęknęła, kładąc mu głowę na ramieniu. - Zaraz mi przejdzie.
- Na pewno. Wiem też, cherie, że to należy do twojego planu, zamierzasz prowadzić w drodze powrotnej zamiast szalonego Francuza. Patsy zdobyła się na uśmiech. - Jak to możliwe, że natychmiast mnie rozszyfrowałeś, chociaż dla siebie samej pozostaję tajemnicą? - spytała.
Rozdział trzydziesty drugi Gdy wszyscy zebrali się na tarasie od strony wodnego ogrodu z kieliszkami w rękach, a zachodzące słońce rzucało złote blaski, Michael poprosił o ciszę i zaproponował toast na powitanie gości. - Proszę, traktujcie ten dom jak własny - powiedział serdecznym tonem. - Dziewczynki pokażą wam, gdzie jest basen, korty tenisowe i stajnie. Poznaliście już Sheilę, moją gospodynię, której życzenia będą dla was rozkazem. Nie, nie przejęzyczyłem się. Wszyscy się roześmieli, a Patsy stuknęła się kieliszkiem z Sheilą, która łobuzersko do niej mrugnęła. - Teraz mogę już tylko powiedzieć, pijcie, jedzcie, bawcie się dobrze i niech pobyt tutaj pozostawi wam jak najlepsze wspomnienia. Susannah powoli sączyła szampana, nie spuszczając wzroku z Michaela. Wiedziała, że on też ją obserwował, ale nie potrafiła go rozszyfrować. Czuła, że łączy ich nić porozumienia, nie potrafiła jednak odczytać sygnałów, które wysyłał. Trwało to od wielu tygodni i przez cały ten czas nie zdobyła się na odwagę, by uczynić jakiś stanowczy krok. Czy kiedykolwiek
się na to zdobędzie, skoro on też nie wykonał żadnego ruchu. - Musisz przejąć inicjatywę - powtarzała jej Lola. - To mężczyzna, który wie, czego chce. Jeśli czegoś pragnie, bierze sobie to. Jestem blisko, stale się widujemy, a on nie zrobił żadnego gestu, co mówi samo za siebie. Poza tym moim priorytetem jest Neve i nie mam zamiaru rzucać się w nową sytuację. - Pfff - parsknęła wtedy Lola, podobnie zresztą jak teraz, kiedy Sheila nie napełniła jej kieliszka do samej krawędzi. Susannah uśmiechała się, widząc ogólne zainteresowanie, jakie wywoływał Jean-Luc próbujący mówić po angielsku. Wtedy podszedł do niej Michael i stanął obok. Jak na swój wiek, chłopiec świetnie sobie radził z językiem, poza tym wcale nie wyglądał na zmęczonego po długiej podróży z Paryża. Był bardzo ożywiony i zupełnie niespeszony tym, że znajdował się w centrum uwagi. - Wejdźmy na chwilę do środka - zaproponował cicho Michael. Susannah poczuła nagły niepokój, była przekonana, że ma dla niej wiadomość o Alanie. Trzymając kieliszek w dłoni, przeszła z nim przez kuchnię, potem do domowej szklarni, gdzie szumiały wentylatory, a rośliny były skąpane w szkarłatnych promieniach słońca. Michael otworzył zewnętrzne drzwi, żeby wpuścić trochę powietrza. - Helen Cunningham nie wycofała oskarżenia -powiedział. Rozprawa ma się odbyć w październiku. Tak więc sytuacja się nie zmieniła.
Susannah poczuła ulgę. Nie zdawała sobie sprawy, że tak bardzo jej to ciążyło. - Dziękuję, że zadałeś sobie trud, żeby się dowiedzieć odrzekła drżącym z emocji głosem. - Ciekawe, skąd miał mój telefon. Może znów powinnam zmienić numer. - To chyba dobry pomysł - przyznał Michael, upiwszy łyk szampana. - Ale to jeszcze nie wszystko. Wstrzymała oddech, mając nadzieję, że to nie będzie zła wiadomość. Michael uśmiechnął się, by dodać jej otuchy. - Moi prawnicy ponownie napisali do twojego męża, że Neve jest tutaj bezpieczna i nie powinien martwić się tym, co piszą gazety. Dobrze byłoby, żebyś sama z nim porozmawiała. Albo Neve, jeśli będzie miała na to ochotę. - Oczywiście - obiecała. Susannah uświadomiła sobie, jak trywialne, a zapewne również odrażające musi wydawać się jej życie komuś takiemu jak on, który nie miał nic wspólnego ze światem narkomanów, ludzi chciwych zysku i zwyrodniałych przestępców. Czuła się potwornie zawstydzona, że wprowadziła ten świat do jego domu. - Jeśli zaproponuję Duncanowi część czynszu z wynajmu domu, jestem przekonana, że przestanie robić zamieszanie i się uspokoi - powiedziała, czując, że czerwieni się z upokorzenia. Nie wiem, co zrobi Neve - dodała - ale porozmawiam z nią. Upiła łyk szampana, by podtrzymać się na duchu, i zdobyła się na uśmiech. - Teraz lepiej - odezwał się łagodnie.
Spojrzała mu w oczy. We wzroku Michaela wyczytała zrozumienie. Serce jej mocniej zabiło. - Nareszcie przyjechała tu Pats - powiedział, podnosząc swój kieliszek. - Wiem, jak bardzo na nią czekałaś. Szkoda, że nie możesz mieć więcej wolnego czasu, ale wszyscy będziemy się starać, by się nie nudzili. - Nie chciałaby sprawiać ci kłopotu - zapewniła go Susannah zresztą będę tu przez pierwszy tydzień. Czuła się skrępowana, mimo to poruszyła temat, z którym miała zamiar poczekać do jutra. - Nie wiem, jak to potraktujesz - zaczęła. - Muszę przyznać, że sama jestem tym oszołomiona, ale rozmawiałam z Pats jeszcze przed przyjęciem i... Ona i Frank chcieliby wiedzieć, co my myślimy o tym, żeby obie dziewczynki wystartowały w konkursie na twarz nowej linii kosmetyków dla nastolatek. Oszołomiony Michael zaczął mrugać i zmarszczył brwi. - To znaczy jako... - Szukał odpowiedniego słowa. - Modelki? - spytał wreszcie, nie umiejąc znaleźć innego określenia. - Przypuszczam, że tak - odparła Susannah, kryjąc uśmiech. Jeśli się nie sprzeciwimy, to chcieliby zrobić im kilka zdjęć i pokazać je komisji konkursowej w Paryżu. Michael był wyraźnie zaskoczony. Odetchnął głęboko. Susannah zorientowała się, że szuka słów, by delikatnie odmówić, więc postanowiła poprzeć sprawę, choć sama miała wiele zastrzeżeń.
- Oczywiście, musiałbyś uzgodnić to z Ritą - powiedziała. No i zanim wyrazimy zgodę, powinniśmy poznać więcej szczegółów. Na przykład czy będą musiały zwalniać się ze szkoły. Jeśli tak, to ja nie dam się przekonać. - Ja też nie - stwierdził Michael, wyraźnie zadowolony, że usłyszał przynajmniej jedno zastrzeżenie. - O czymś takim marzą wszystkie młode dziewczyny łagodnie mu przypomniała. - Nie możesz być takim ponurakiem. - Tymczasem zostawmy to dla siebie - roześmiał się. - Jeśli te przyszłe gwiazdki się dowiedzą, już nic nie da się zrobić. - Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy w ogóle da się coś zrobić. Zastanów się tylko, jak byś się czuł ze świadomością, że pozbawiłeś swoją córkę jedynej w życiu szansy zdobycia sławy i pieniędzy? - Jeśli tak to ująć, to nie za dobrze - przyznał. Susannah uśmiechnęła się, bo wyglądał na pokonanego. Spojrzał jej w oczy i już miał coś powiedzieć, kiedy otworzyły się drzwi i wpadła Neve z jakąś nowiną na ustach. Szybko się jednak zorientowała, że nie jest to odpowiedni moment, więc natychmiast się wycofała. - Przepraszam, nie zwracajcie na mnie uwagi. Nie było mnie tu. I już nie ma. Cześć. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Susannah spojrzała na Michaela. Była rozbawiona i zażenowana. - Przepraszam za moją córkę. Nie wiem, o co jej chodziło. Co chciałeś powiedzieć?
- Obawiam się, że już mi się to nie uda - odparł - bo właśnie moja własna latorośl... Tak, już tu jest -dodał na widok wchodzącej Ellie. - Tato, bardzo cię przepraszam - zaczęła - ale Neve i ja chcemy ogłosić pewną wiadomość, a ty i Susannah musicie przy tym być. - A to nie może zaczekać? - spytał Michael. - Nie, nie może. Przygotowywałyśmy się do tego i chciałyśmy to powiedzieć na samym początku przyjęcia, a ty zniknąłeś... Nie patrz tak na mnie! - Jak? - roześmiał się Michael. - Właśnie tak. Susannah spojrzała na niego, miał teraz niewinną minę, a jeszcze przed chwilą groźnie marszczył brwi. - A więc załatwmy to - westchnął - bo jak widać, nie będziemy mieli ani chwili spokoju. - Dzięki! - ucieszyła się Ellie i wybiegła z oranżerii. Kiedy wrócili na taras, Michael posłusznie wypełnił polecenie Ellie, by napełnić wszystkim kieliszki, i stanął obok Susannah, a Neve wzięła Ellie pod rękę i czekała, aż zapanuje cisza. - O co chodzi? - spytała Binkie, która drzemała na leżaku. - Powiem ci jutro - szepnęła Lola. - A więc - zaczęła Neve, wspinając się na palce i znów opadając - oto komunikat. Właściwie jest to raczej sugestia, ale to świetna sprawa i na pewno ci się, mamo, spodoba, bo rozwiązuje wszystkie, dosłownie wszystkie problemy... W każdym razie mam nadzieję, że ci się spodoba, bo mnie tak. - Odetchnęła głęboko. - Dużo o tym myślałam i zastanawiałam się, czy
zamiast do mojej starej szkoły nie mogłabym pójść do Lady Jane, gdzie chodzi Ellie. Z nieśmiałym uśmiechem spojrzała na matkę błagalnym wzrokiem. Oszołomiona Susannah tylko mrugała, a Neve pilnie się w nią wpatrywała. Susannah spojrzała na Michaela, ale wyraz jego twarzy świadczył o tym, że po raz pierwszy usłyszał o sprawie. Tylko Lola uśmiechała się szeroko i kiwała głową z aprobatą; widać było, że jest we wszystko wtajemniczona. - Ale to jest szkoła z internatem - wyraziła swoje wątpliwości Susannah, patrząc z wyrzutem na Lolę. - Tak, ale będę przyjeżdżać do domu na weekendy stwierdziła Neve - więc będzie tak samo jak było przedtem, a ty nie będziesz musiała się martwić, kto zawiezie mnie do szkoły i potem odbierze, i gdzie będę nocować, ponieważ przez cały czas będę w szkole. Trudno się było z tym nie zgodzić, ale Susannah nie doszła jeszcze do siebie, więc spojrzała na Patsy. - Uważam, że to dobre rozwiązanie - pokiwała głową przyjaciółka. - Bo tak jest - upierała się Neve. - To około trzydziestu kilometrów stąd, więc mogłabyś nawet przyjeżdżać po mnie samochodem, nie rozładowując akumulatora. No, może to trochę daleko, ale Ellie jeździ pociągiem, więc mogłabym jeździć z nią, chyba że jechałaby do swojej mamy, w innym kierunku. Uważam, że to naprawdę dobry pomysł, chciałabym iść do tej szkoły, więc... - Neve, zaczekaj chwilę - przerwała jej Susannah. - Musimy o tym jeszcze porozmawiać na osobności.
- Dlaczego? - wykrzyknęła dziewczyna, czerwieniąc się ze złości. - Świetnie wiesz dlaczego. - Nie, nie wiem. - Dobrze, więc powiem. Jak mi się wydaje, zakładasz, że po wakacjach nadal będziemy mieszkały w Long House, ale jesteśmy tu tylko czasowo. Wrócimy do... - zamilkła, kiedy Michael położył jej rękę na ramieniu. - Uważam, że warto się nad tym zastanowić - powiedział. Lecz zanim zaczniemy się tym entuzjazmować, trzeba sprawdzić, czy w szkole jest wolne miejsce. - My już wiemy, że jest - wtrąciła Ellie. - Gemma Gibson zrezygnowała po ostatnim semestrze, więc... - Ale to miejsce mogło już zostać zajęte - przerwał jej Michael. - Posłuchaj - powiedział, kiedy znów chciała coś wtrącić. Mówiłem już, że warto się nad tym zastanowić, ale Susannah potrzebuje trochę czasu, by się z tym oswoić, i... - Teraz będzie nas stać na opłaty - zwróciła się Neve do matki. Susannah już miała jej odpowiedzieć, kiedy nagle zachciało się jej śmiać. - Zróbmy tak, jak mówi Michael, i pomyślimy nad tym później - zaproponowała. - Teraz musimy spytać Pats, czy dobrze się czuje. Jesteś bardzo blada - zwróciła się do przyjaciółki, co wywołało ogólne zainteresowanie. - Nic mi nie jest - zapewniła ją Patsy. - Chociaż... Frank wyjął jej kieliszek z ręki.
- Może potrzebujesz... - szepnął jej coś do ucha, a ona skinęła głową. - Czego? - zainteresowała się Susannah. - Przepraszamy wszystkich - powiedział Frank, objął Patsy i szybko przeprowadził ją przez kuchnię. Neve popatrzyła na matkę rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Susannah roześmiała się i wyrzuciła ręce w górę. - Ou il va, papa? - spytał Neve Jean-Luc. - Nic się nie martw, kochanie, zaraz wróci - odparła Neve. W jego dużych, pięknych oczach widać było niepokój. - Powiedz to po francusku - przypomniała jej Susannah, odstawiła swój kieliszek i poszła sprawdzić, co się dzieje. - Jest w łazience - wyjaśnił jej Frank, kiedy spotkała go w holu. - Używa wiaderka. - Co takiego? - roześmiała się Susannah pewna, że chciał powiedzieć coś innego. - To jest określenie na to, jak ktoś wymiotuje? - Nie. - Pokręciła głową rozbawiona Susannah. -Pójdę do niej. Drzwi łazienki nie były zamknięte, więc weszła i zamknęła je za sobą. - Frank, przysięgam, że zrobię ci krzywdę, jeśli mi zaproponujesz... - To ja - powiedziała Susannah. Patsy uniosła głowę znad toalety, wyprostowała się i wytarła usta. - Co ci jest? - spytała podejrzliwie Susannah. - To choroba lokomocyjna.
- Jesteś pewna? - Oczywiście, że jestem. - Zorientowawszy się, co przyjaciółka miała na myśli, dodała: - Biorę pigułkę. - Może zapomniałaś o jednej. Patsy popatrzyła na nią złym wzrokiem. - Byłabyś wspaniałą matką - stwierdziła Susannah z uśmiechem. - Na pewno nie jestem w ciąży. Poza tym że biorę pigułkę, mam właśnie okres. Susannah posmutniała. - Opanuj się! - zawołała Patsy. - Ledwie zostaliśmy parą, więc na dziecko jest o wiele za wcześnie. - Zgadzam się. - Susannah ciężko westchnęła. - Boleśnie doświadczyłam tego na własnej skórze i wiem, jak to jest, kiedy te sprawy potoczą się zbyt szybko. Tylko pomyślałam... Nie, masz rację. Jeszcze za wcześnie, ale wiem, że chcesz mieć dzieci, więc... - Mam dopiero trzydzieści sześć lat - przypomniała Patsy więc jeszcze nie spisuj mnie na straty. Przyjdzie na to czas, ale jeszcze nie teraz. Powiedz mi, jak ci się układa z Michaelem? Jesteś w tym magicznym miejscu od wielu tygodni i nadal nic się nie dzieje? - Chyba powinnaś się zapisać do stowarzyszenia romantycznych poetów - roześmiała się Susannah. - Mówię poważnie, co się dzieje? Przed chwilą oboje wymknęliście się z tarasu, coście robili? Susannah uniosła brwi. - W tym wypadku chodziło o Alana, ale nie przejmuj się, to nic poważnego - dodała, kiedy Patsy się zaniepokoiła. - Nawet nie warto o tym mówić. Natomiast mogę ci powiedzieć, że wspomniałam mu o propozycji dla dziewczynek i Michael nie jest zdecydowanie
przeciwny, ale również nie jest zachwycony. Wydaje mi się, że Rita przyjmie to z większym entuzjazmem. - Do finału jeszcze daleka droga - przypomniała jej Patsy zresztą mogą nigdy do niego nie dotrzeć, ale uważam, że Frank ma rację i warto spróbować. A wracając do tematu, co się dzieje między tobą a Mi-chaelem? Każdy, kto ma oczy w głowie i nosa do tych spraw, czuje, że jest między wami chemia, a więc? -Rozłożyła ręce. - Nie wiem - westchnęła Susannah. - Tylko tańczymy wokół siebie, tu trochę flirtu, tam wymowne spojrzenie. Myślę, że on mnie lubi, ale nie chce się wiązać, a ja chyba też nie, po tym co mnie spotkało. - Na litość boską - prychnęła zniecierpliwiona Patsy. - Jak on mógłby nie chcieć związać się z tobą? Jeśli ten facet nie jest gejem, nie ślubował celibatu ani nie jest niedorozwinięty, a wyraźnie nie jest, to na pewno szaleje za tobą, więc to ty trzymasz go na dystans i chyba na tym polega problem. On zachowuje się delikatnie i z rezerwą, pamiętając o twoich przejściach. Nie zaprzeczaj. Jestem pewna, że mam rację. Zresztą wcale ci się nie dziwię, że mając za sobą takie doświadczenie, boisz się zaufać swojemu instynktowi. - Co mam robić? - Uważam, że powinnaś zacząć mu ufać. To nie będzie trudne, jeśli weźmiesz pod uwagę wszystko, co dla ciebie zrobił. Już sam fakt, że cię tutaj zaprosił, powinno wystarczyć do uśmierzenia wszystkich wątpliwości. - Tak, ale... - Żadnych ale. Pomyśl o tym w ten sposób. On ci się nie narzuca, chociaż jesteś na miejscu, bo rozumie,
że po tym, co przeszłaś, potrzebujesz czasu i trochę przestrzeni. Według mnie to dowód, że prawdziwie cię ceni, a to daje szansę przyszłemu związkowi. Im dłużej o nim mówię, tym bardziej mi się podoba, choć Frank też ma serce na właściwym miejscu. I resztę też, jeśli o to chodzi, ale to już inna sprawa. Wracając do Michaela. Musisz przyznać, że kiedy twoje życie się rozleciało, przez cały czas był przy tobie. A nawet jeszcze przedtem, ponieważ to on odmienił ci życie, wierzył w ciebie i doprowadził do realizacji twoich marzeń. Och, mogłabym teraz odśpiewać serenadę. Susannah wybuchnęła śmiechem. - Jemu naprawdę na tobie zależy, moja kochana -stwierdziła stanowczo Patsy. - Wszyscy to widzą. On chce tylko mieć pewność, że jesteś gotowa na to, by wkroczył w twoje życie w taki sposób, w jaki chciałby w nim być. Susannah wstrząsnął nagły dreszcz. - Chodź, wracajmy na przyjęcie - powiedziała. -Przez następne dwa tygodnie będziemy miały mnóstwo czasu na rozmowy. Później, kiedy Pats i Frank przechadzali się z Je-anem-Lukiem pomiędzy stawami, a Neve i Ellie zabawiały Lolę i Binkie, Michael nalał szampana z ostatniej butelki do kieliszka Susannah. -Uważam, że przyjęcie powitalne się udało, prawda? - Bardzo - zapewniła go. - Niezwykle miło z twojej strony, że ich zaprosiłeś i pozwoliłeś zamieszkać na terenie posiadłości. Michael uniósł brwi.
- Przecież nie brakuje tu miejsca - zauważył i wypił ostatni łyk szampana. - Słyszałem/że jutro przywożą tu Silvera. Susannah skinęła głową. - Tylko na weekend. Wreszcie będę mogła swobodnie pojeździć, bez całej ekipy dokoła, i nie słyszeć „cięcie" i „akcja". - Mógłbym przyłączyć się do ciebie na jednym z naszych koni - zasugerował. - To byłoby wspaniale - powiedziała, patrząc mu w oczy. Może okazała zbyt wiele entuzjazmu, jednak myśl o galopowaniu razem z nim przez doliny wzniecała tak wiele romantycznych marzeń... Michael uśmiechnął się, potem podszedł do Loli i pomógł jej usiąść na wózku, żeby Binkie mogła ją zawieźć do Long House. Susannah ucałowała obie starsze panie, potem stanęła przy Michaelu, patrząc, jak oddalały się powoli i nieco chwiejnie ścieżką prowadzącą do stajni. Czuła jego obecność równie wyraźnie jak dotyk wieczornego słońca na swojej skórze. Stali tak blisko, że prawie się o niego opierała. Gwałtownie chwyciła oddech i skierowała wzrok na pagórki, lśniące pomarańczowym blaskiem pod koniec upalnego dnia. Chłonęła stojącego przy niej mężczyznę wszystkimi zmysłami. Wydawało się, że jakaś niewidzialna siła przyciąga ich do siebie. Wiedziała, że na nią patrzy, ale nie odrywała wzroku od pięknego krajobrazu. - Wyobrażam sobie, że zachody słońca są tutaj jeszcze piękniejsze w zimie - zaczęła i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to mogło zabrzmieć jak aluzja
do dłuższego pobytu, więc szybko dodała: - Chodzi mi o to, jak mgła zmienia kolory i cienie, i... Teraz jest pięknie, wszystko jest bardzo wyraziste, ale czasem cienie dodają więcej głębi... Roześmiała się nagle. -Sama nie wiem, co mówię. To wina szampana. Miała ochotę spojrzeć mu w oczy, obawiała się jednak, że wyczyta w nich zbyt wiele uczucia. Wreszcie poczuła jego rękę na ramieniu i kiedy obrócił ją do siebie, zabrakło jej tchu, a serce biło zwolnionym rytmem. - Spędzisz tu ze mną noc? - szepnął, kiedy spotkały się ich oczy. Odczuła nagły przypływ pożądania, ale uśmiechnęła się zaraz, widząc w jego oczach iskierki humoru. Niewątpliwie on również odszyfrował ich rozmowę bez słów. - Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy będą o tym wiedzieli? spytała. - Podejrzewam, że tego oczekują - stwierdził, przysuwając się do niej. Susannah roześmiała się, a kiedy dotknął palcami jej policzka, żałowała, że nie są tu sami. Kiedy już nikogo nie było w pobliżu, wziął ją w ramiona i poczuła jego usta na swoich wargach, całował ją delikatnie, a zarazem gwałtownie. Już wiedziała, że marzenia o tym, jak Michael trzyma ją w ramionach, zdejmuje z niej ubranie i przygniata ją swoim ciałem, zbledną w konfrontacji z rzeczywistością.