Wydawnictwo Literackie Kraków 2013 Spis treści Karta redakcyjna Dedykacja Wstęp 1. Zdradzona Polska 2. Ani pokój, ani prawdziwa wojna 3. Błyskawiczne ...
15 downloads
21 Views
29MB Size
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2013
Spis treści Karta redakcy jna Dedy kacja Wstęp 1. Zdradzona Polska 2. Ani pokój, ani prawdziwa wojna 3. Błyskawiczne wojny na Zachodzie 1. Norwegia 2. Upadek Francji 4. Osamotniona Wielka Brytania 5. Basen Morza Śródziemnego 1. Ry zy kowna gra Mussoliniego 2. Tragedia grecka 3. Burze piaskowe 6. „Barbarossa” 7. Moskwa uratowana, Leningrad wygłodzony 8. Wojna u wrót Ameryki 9. Czas triumfu Japonii 1. „Mam nadzieję, że wy kopiecie stamtąd ty ch ludzików” 2. „Biała droga” z Birmy 10. Zmienność fortuny 1. Bataan 2. Morze Koralowe i Midway 3. Guadalcanal i Nowa Gwinea 11. Brytyjczycy na morzu 1. Atlanty k 2. Konwoje arkty czne 3. Niepowodzenie operacji „Pedestal”
12. ZSRS 1942: rozżarzony piec 13. Życie w czasie wojny 1. Żołnierze 2. Fronty wewnętrzne 3. Rola kobiet 14. Pożegnanie z Afryką 15. Niedźwiedź przechodzi do natarcia: Związek Sowiecki w 1943 roku 16. Podzielone imperia 1. Czy ja wolność? 2. Imperium w Indiach: niedobry czas 17. Fronty azjatyckie 1. Chiny 2. W dżunglach i na wy spach 18. Włochy: wielkie nadzieje, gorzkie owoce 1. Sy cy lia 2. Droga do Rzy mu 3. Jugosławia 19. Wojna na niebie 1. Bombowce 2. Cele 20. Ofiary 1. Panowie i niewolnicy 2. Zabijanie Ży dów 21. Europa staje się polem bitwy 22. Japonia: wbrew przeznaczeniu 23. Oblężone Niemcy 24. Upadek Trzeciej Rzeszy 1. Budapeszt: w oku cy klonu 2. Natarcie Eisenhowera w kierunku Łaby 3. Berlin: ostatnia bitwa 25. Japonia powalona 26. Zwycięzcy i zwyciężeni Podziękowania Przy pisy i odsy łacze Bibliografia
Spis map
Ty tuł ory ginału: ALL HELL LET LOOSE. THE WORLD AT WAR 1939–1945 Opieka redakcy jna: JOLANTA KORKUĆ Konsultacja: MARIUSZ SKOTNICKI Redakcja: PAULINA ORŁOWSKA Korekta: EWA KOCHANOWICZ, ALEKSANDRA SZCZEPAN, ANETA TKACZYK, DOROTA TRZCINKA Wy bór i układ ilustracji: MARCIN STASIAK Opracowanie graficzne: ROBERT KLEEMANN Okładka: © AP/Press Association Images; Skład i łamanie: Infomarket Redaktor techniczny : BOŻENA KORBUT Copy right © Max Hastings 2011 © Copy right for the Polish translation by Wy dawnictwo Literackie, 2013 © Copy right for this edition by Wy dawnictwo Literackie, 2013 ISBN 978-83-08-05267-9 Wy dawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: ksiegarnia@wy dawnictwoliterackie.pl Księgarnia internetowa: www.wy dawnictwoliterackie.pl Konwersja: eLitera s.c.
Dla Michaela Sissonsa, od trzydziestu lat wspaniałego agenta, doradcy i przyjaciela
W S T ĘP
ematem tej książki są przede wszy stkim ludzkie przeży cia. Mężczy źni i kobiety z wielu krajów starali się znaleźć słowa, za pomocą który ch mogliby opisać to, co wy darzy ło się podczas drugiej wojny światowej – zło, jakie działo się wówczas na ziemi, przekraczało ich wszy stkie doty chczasowe wy obrażenia. Na jego nazwanie nie starczało wy obraźni. Ludzie po prostu stwierdzali: „Rozpętało się piekło”. Określenie to pojawiało się często w relacjach naoczny ch świadków bitew, nalotów, masowy ch mordów i zatonięć okrętów – późniejsze pokolenia mają skłonność do uznawania go za banał i zby wania obojętny m wzruszeniem ramion. Ale właśnie te słowa oddają istotę tego, co przeży wały podczas ty ch zmagań setki milionów ludzi, zmuszony ch do rezy gnacji ze spokojnej, uporządkowanej egzy stencji i narażony ch na bolesne męki, które w wielu przy padkach trwały latami, a dla co najmniej 60 milionów skończy ły się śmiercią. Staty sty ka dowodzi, że od września 1939 roku do sierpnia 1945 każdy dzień globalnego konfliktu by ł przy czy ną śmierci 27 ty sięcy ludzi. Ci, którzy przeży li, odkry wali niejednokrotnie, że postępowanie podczas wojny wpły nęło w sposób decy dujący i trwały na ich późniejszą pozy cję społeczną czy towarzy ską, a także na relacje z inny mi ludźmi. Zwy cięscy żołnierze zachowali blask, który umożliwił im kariery w polity ce lub biznesie. W trzy dzieści lat po wojnie pewien weteran, komentując w londy ńskim klubie karierę znanego konserwaty wnego polity ka, mruknął: „Ten Smith to niezły facet. Jaka szkoda, że stchórzy ł podczas wojny ”. Dorastająca w latach pięćdziesiąty ch młoda Holenderka zauważy ła, że jej rodzice oceniają swy ch sąsiadów na podstawie ich zachowania podczas okupacji Holandii przez Niemców. Bry ty jscy i amery kańscy żołnierze piechoty z grozą wspominali toczącą się na północny m zachodzie Europy kampanię z lat 1944–1945, trwającą jedenaście miesięcy. Ale Rosjanie i Niemcy walczy li ze sobą nieprzerwanie przez niemal cztery lata w znacznie gorszy ch warunkach, ponosząc o wiele cięższe straty. Niektóre państwa, skądinąd odgry wające w konflikcie marginesową rolę, straciły o wiele większą liczbę swy ch oby wateli niż zachodni sojusznicy – Japończy cy zabili w latach 1937–1945 co najmniej 15 milionów Chińczy ków, a w Jugosławii, gdzie na niemiecką okupację nałoży ła się wojna domowa, zginęło ponad milion osób. Naoczni świadkowie oglądali sceny kojarzące się z wizją piekła renesansowy ch malarzy. Widzieli rozszarpy wany ch na strzępy ludzi, obracane w ruinę miasta, zupełnie rozbite i zdziesiątkowane społeczności. Niemal wszy stkie wartości, które uchodziły w czasie pokoju za trwałe zdoby cze cy wilizacji – a przede wszy stkim gwarancje ochrony przed przemocą – zostały zanegowane i odrzucone. Nie da się ukazać w jedny m tomie olbrzy mich wy miarów tej wojny, która by ła
T
największy m wy darzeniem w dziejach ludzkości. Opisałem już różne jej aspekty w ośmiu książkach, a szczególnie w Bomber Command, Overlord, Armageddon, Nemesis i Finest Years. Choć każda tego rodzaju pozy cja powinna by ć traktowana jako samodzielna całość, usiłowałem uniknąć powtórzeń zarówno w warstwie anegdoty cznej, jak i we fragmentach anality czny ch. I tak ponieważ cały rozdział Nemesis poświęciłem problemom związany m ze zrzuceniem bomb atomowy ch na Hiroszimę i Nagasaki, uznałem, że przy taczanie własny ch wy wodów by łoby bezcelowe. Niniejsza książka została wpisana w ramy chronologiczne i jest próbą ukazania szerokiego kontekstu opisy wany ch wy darzeń; ważne jest, by czy telnik mógł wy robić sobie pogląd na to, co spotkało świat w latach 1939–1945. Ale jej podstawowy m zadaniem jest przedstawienie wpły wu wojny na ży cie zwy kły ch ludzi, którzy stali się jej czy nny mi lub bierny mi uczestnikami. Choć granice między ty mi kategoriami są często niewy raźne, bo nie wiadomo na przy kład, czy mieszkankę Hamburga, która gorąco popierała Hitlera, ale zginęła w lipcu 1943 roku podczas alianckiego nalotu, zaliczy ć w poczet osób współodpowiedzialny ch za zbrodnie nazistów czy niewinny ch ofiar wojny. Opisując ludzkie losy w taki sposób, by nie tracić ciągłości narracji, pomijałem niektóre szczegóły doty czące konkretny ch jednostek i manewrów dokony wany ch na polu walki. Dążąc do przedstawienia globalnego obrazu wojny, kładłem nacisk na te jej aspekty, które nie by ły dotąd wy czerpująco opisane. Poświęciłem więc na przy kład sporo uwagi Indiom, kosztem ty ch wy darzeń, które zostały już dokładnie udokumentowane, takich jak atak na Pearl Harbor czy walki w Normandii. Najbardziej wy mowny m przejawem funkcjonowania ideologii nazistowskiej by ło ludobójstwo, którego ofiarami padli Ży dzi. Opisałem już cierpienia więźniów obozów koncentracy jny ch w książce Armageddon, więc ty m razem postanowiłem przedstawić ewolucję Holokaustu z perspekty wy nazistów. We współczesny m świecie Zachodu rozpowszechniony jest błędny pogląd, że wojna wy buchła z powodu Ży dów. Mimo iż Hitler i jego zwolennicy oskarżali Ży dów o wszy stkie nieszczęścia, jakie spadały na Europę i Trzecią Rzeszę, przedmiotem konfliktu między Niemcami a sojusznikami by ła dominacja na obszarze półkuli północnej naszego globu. Los Ży dów pod hitlerowską okupacją by ł w czasie wojny stosunkowo mało istotny dla Churchilla i Roosevelta, a także – co jest mniej zaskakujące – dla Stalina. Zostało dowiedzione, że Ży dzi stanowili jedną siódmą wszy stkich śmiertelny ch ofiar nazizmu i jedną dziesiątą wszy stkich ludzi, którzy zginęli podczas wojny. Ale w owy m czasie ich prześladowania by ły uważane przez sojuszników ty lko za fragment strat, jakie poniosła podczas wojny ludność cy wilna, a Rosjanie wy znają ten pogląd aż do dziś. Ograniczone zainteresowanie losem Ży dów okazy wane przez sojuszników podczas wojny by ło już wtedy źródłem frustracji i gniewu ich dobrze poinformowany ch współwy znawców i jest dotąd przy czy ną ich oburzenia. Trzeba jednak podkreślić, że w latach 1939–1945 narody państw sojuszniczy ch widziały wojnę przede wszy stkim przez pry zmat zagrożenia, jakie stanowili naziści dla ich interesów, choć Churchill, definiując to zagrożenie, posługiwał się wzniosłą i altruisty czną retory ką.
Jedna z najważniejszy ch prawd, doty czący ch tej wojny – a w istocie wszy stkich przejawów akty wności człowieka – sprowadza się do stwierdzenia, że ludzie potrafią interpretować swe losy jedy nie w kontekście własny ch warunków ży cia. Choć więc cierpienia niektóry ch jednostek by ły obiekty wnie i staty sty cznie mniej dotkliwe niż inny ch ludzi zamieszkujący ch odległe zakątki świata, nie miało to dla zainteresowany ch osób żadnego znaczenia. Bry ty jski czy amery kański żołnierz, narażony na morderczy ogień moździerzy i sły szący jęki swy ch towarzy szy broni, by łby wstrząśnięty i oburzony, gdy by ktoś próbował mu tłumaczy ć, że Rosjanie ponoszą wielokrotnie większe straty. Głodny Francuz, czy nawet angielska pani domu, znużona monotonią przy działów ży wności, czuliby się obrażeni, gdy by kazano im pamiętać o ty m, że w Leningradzie dochodzi do aktów kanibalizmu, a mieszkańcy Zachodniego Bengalu sprzedają własne córki. Ty lko nieliczni mieszkańcy Londy nu, którzy przeży li w latach 1940–1941 niemieckie naloty, znaleźliby pociechę w świadomości, że sojusznicze bombardowania narażą w przy szłości Niemców i Japończy ków na wielokrotnie większe straty i bezprecedensowe zniszczenia. Przy wilejem i obowiązkiem history ków jest stosowanie relaty wizmu, którego nie można wy magać od uczestników zdarzeń. Niemal wszy scy uczestnicy tej wojny by li w jakimś stopniu jej ofiarami, a tematem tej książki są różnice skali i charakteru ich przeży ć. Ale świadomość, że los inny ch by ł gorszy od ich losu, nie przy czy niła się wy datnie do wy robienia w ludziach postawy, którą nazwałby m osobisty m stoicy zmem. Niektóre aspekty doświadczeń wojenny ch – takie jak lęk i ból – miały charakter niemal uniwersalny. Podobne by ły też przeży cia młody ch, zmuszony ch do służby w nieznośny ch warunkach, często z bronią w ręku, a w najgorszy ch przy padkach bez możliwości wpły wania na własne losy. Gwałtowny rozkwit prosty tucji by ł zjawiskiem ogólnoświatowy m, zasługujący m na oddzielną książkę. Konflikt by ł przy czy ną masowy ch migracji. Niektóre z nich miały charakter zorganizowany : połowa oby wateli Wielkiej Bry tanii zmieniła podczas wojny miejsce poby tu, a liczni Amery kanie podejmowali pracę w nieznany ch im dotąd miejscowościach. Miliony mieszkańców inny ch krajów zostały wy rwane ze swego środowiska w przerażający ch okolicznościach i skazane na los, który często stawał się przy czy ną ich śmierci. „Ży jemy w dziwny ch czasach – zanotowała 22 kwietnia 1945 roku anonimowa mieszkanka Berlina, autorka jednego z najbardziej interesujący ch dzienników okresu tej wojny. – Mamy bezpośredni kontakt z historią, z materiałem, który stanie się kiedy ś tworzy wem opowieści i pieśni. Ale oglądana z bliska historia jest o wiele bardziej odpy chająca – składa się wy łącznie z obowiązków i lęków. Jutro poszukam pokrzy w i zdobędę odrobinę węgla”. Doświadczenia zdoby wane na polu bitwy miały też różne oblicza. Zależały one od przy należności narodowej i przy działu do takiego, a nie innego rodzaju broni. Żołnierze piechoty by li narażeni na znacznie większe niebezpieczeństwa i uciążliwości niż miliony ich kolegów, służący ch w oddziałach pomocniczy ch. Na ty siąc żołnierzy powołany ch do amery kańskich sił zbrojny ch ginęło, według dany ch staty sty czny ch, nieco więcej niż pięciu.
Zagrożenia, na jakie by li narażeni służący w wojsku, by ły w przeważającej mierze nie większe niż te, które istniały w ży ciu cy wilny m. Podczas gdy w latach wojny 17 ty sięcy ranny ch żołnierzy straciło ręce lub nogi, w szeregach zatrudniony ch na terenie kraju robotników doszło do 100 ty sięcy amputacji, będący ch skutkami wy padków przy pracy. Żołnierze, którzy znaleźli się na polach bitew, kiedy ich armie by ły w odwrocie, ponosili większe straty niż ci, którzy służy li w okresie zwy cięstw. Żołnierze sił sojuszniczy ch, którzy uczestniczy li w akcjach bojowy ch ty lko w latach 1944–1945, mieli większe szanse przeży cia niż na przy kład członkowie załóg samolotów lub okrętów podwodny ch, którzy rozpoczęli służbę wcześniej, kiedy ich formacje ponosiły porażki. Komponując opowieść, chciałem położy ć nacisk na doświadczenia i poglądy zwy kły ch ludzi, więc uważnie wsłuchiwałem się w ich głosy. Dokonania najważniejszy ch dowódców okresu wojny opisałem już obszernie w inny ch książkach. Autorzy listów i dzienników pochodzący ch z epoki opisy wali to, co robili, i to, co ich spoty kało, ale rzadziej prezentowali swój sposób my ślenia. Można to łatwo wy tłumaczy ć. By li oni w większości ludźmi bardzo młody mi i niedojrzały mi, więc przeży wali boleśnie podniecenie, lęk i cierpienia, ale rzadko zdoby wali się na ogólniejsze refleksje, gdy ż ich uwagę pochłaniały bieżące przeży cia, potrzeby i aspiracje. Należy również podkreślić, że ty lko nieliczna mniejszość przy wódców polity czny ch i dowódców posiadała wiedzę wy kraczającą poza obszar ich bezpośredniego zainteresowania. Ludność cy wilna ży ła we mgle propagandy, a ta wcale nie by ła o wiele mniej gęsta w Wielkiej Bry tanii czy USA niż w Niemczech lub ZSRS. Żołnierze walczący na pierwszej linii frontu oceniali sukcesy i niepowodzenia na podstawie liczby ranny ch i zabity ch oraz tego, czy posuwają się do przodu, czy wy cofują. Ale takie wskaźniki by wały zawodne; batalion szeregowca Erica Dillera by ł podczas kampanii na Filipinach odcięty od główny ch sił armii amery kańskiej przez siedemnaście dni, on jednak zrozumiał powagę sy tuacji, w jakiej się wówczas znalazł, dopiero po wojnie, kiedy dowódca kompanii przedstawił mu jej szczegółowy obraz. Nawet ci uprzy wilejowani żołnierze, którzy posiadali dostęp do tajemnic, by li skazani na znajomość ty lko drobny ch fragmentów olbrzy miej układanki. Roy Jenkins na przy kład, później znany bry ty jski mąż stanu, zajmował się w Bletchley Park rozszy frowy waniem niemieckich sy gnałów. On i jego koledzy mieli świadomość, że wy kony wane przez nich zadania są niezwy kle ważne i pilne, ale wbrew obrazowi, jaki przedstawiają filmy sensacy jne, wówczas nie znali rezultatów swej pracy. Nikt ich o ty m nie informował. Jak łatwo się domy ślić, druga strona konfliktu stosowała tego rodzaju ograniczenia w sposób jeszcze bardziej ry gory sty czny. W sty czniu 1942 roku Hitler doszedł do przekonania, że w Berlinie jest zby t wielu ludzi, którzy za dużo wiedzą. Na mocy jego zarządzenia nawet funkcjonariusze Abwehry mieli odtąd otrzy my wać ty lko takie informacje, bez który ch nie mogliby wy wiązy wać się z bieżący ch obowiązków. Choć by li zatrudnieni w agencji wy wiadowczej, nie wolno im by ło monitorować radiowy ch komunikatów nadawany ch przez
nieprzy jaciela, co znacznie ograniczało swobodę ich działania. Skomplikowana współzależność wy stępujący ch na cały m świecie lojalności i sy mpatii wy daje mi się fascy nująca. Przekonanie, iż nasi rodzice i dziadkowie walczy li „o słuszną sprawę”, jest w Wielkiej Bry tanii i Amery ce tak głęboko zakorzenione, że zapominamy często o mieszkańcach wielu krajów, dla który ch sprawa ta nie jest wcale tak jednoznaczna. Ludy kolonialne – a przede wszy stkim cztery stumilionowa rzesza Hindusów – uważały, że zwy cięstwo nad państwami Osi nie będzie dla nich korzy stne, jeśli nie uwolni ich od zwierzchnictwa Bry ty jczy ków. Wielu Francuzów toczy ło zaciekłą walkę z wojskami sojuszniczy mi. Ry walizujące z sobą ugrupowania jugosłowiańskie by ły o wiele bardziej pochłonięte wzajemny mi konfliktami niż troską o interesy Osi czy aliantów. Ogromna liczba poddany ch Stalina wy korzy stała okazję, jaką stworzy ła im okupacja niemiecka, by chwy cić za broń przeciwko znienawidzonemu reżimowi moskiewskiemu. Powołując się na wszy stkie te fakty, nie chcę kwestionować słuszności sprawy, o którą walczy li sojusznicy, lecz jedy nie przy pomnieć, że stanowisko Churchilla i Roosevelta nie przez wszy stkich by ło akceptowane. Przy datne może się okazać wy jaśnienie okoliczności, w jakich została napisana niniejsza książka. Zacząłem od ponownej lektury dwóch chy ba najlepszy ch jednotomowy ch historii tej wojny – A World at Arms Gerharda Weinburga i Total War Petera Calvocoressiego, Guy a Winta i Johna Pritcharda. Potem skonstruowałem szkielet narracji, spisując chronologicznie najważniejsze wy darzenia i nakładając na nie warstwę anegdoty czną oraz własne przemy ślenia. Kiedy pierwszy szkic by ł gotowy, zajrzałem ponownie do wy bitny ch nowy ch pozy cji, doty czący ch tego konfliktu, takich jak Why the Allies Won Richarda Overy ’ego, There is a War to be Won Allana Milleta i Williamsona Murray a oraz Mortal Combat Michaela Burleigha, by na nowo ujrzeć w ich świetle własne komentarze i wnioski. Tam, gdzie by ło to możliwe, chętniej sięgałem po nieznane anegdoty niż po powszechnie dostępne i słusznie cenione osobiste wspomnienia. Pominąłem na przy kład takie pozy cje, jak The Last Enemy Richarda Hillary ’ego czy Quartered Safe out Here George’a Macdonalda Frasera. Doktor Luba Winogradowa, która od dziesięciu lat pomaga mi w poszukiwaniu rosy jskich źródeł, także ty m razem dotarła do wielu dzienników i listów osób pry watny ch i je przełoży ła. Także Serena Sissons przełoży ła ty siące słów z włoskich listów i dzienników, bo mam wrażenie, że poddani Mussoliniego są w niewy starczający m stopniu reprezentowani w większości anglojęzy czny ch relacji. Wy korzy stałem niepublikowane polskie źródła, znajdujące się w archiwum Imperial War Museum i w londy ńskim Insty tucie Sikorskiego. Jestem ponownie zobowiązany doktor Tami Biddle z U.S. Army War College w Carlisle, Pennsy lwania, za zaczerpnięte z jej własny ch badań spostrzeżenia i dokumenty, które mi wspaniałomy ślnie udostępniła. Wielu przy jaciół, wśród który ch na szczególne wy różnienie zasługują profesor Sir Michael Howard, doktorzy Williamson Murray i Don Berry, zechciało przeczy tać roboczą wersję tekstu i wnieść bezcenne poprawki, sugestie oraz komentarze. Nestor bry ty jskich history ków mary narki, profesor Nicholas Rodger z oksfordzkiego All Souls College, przeczy tał rozdział doty czący bry ty jskich walk na morzu, na czy m wiele zy skała
ostateczna wersja mego tekstu. Żadna z wy mieniony ch powy żej osób nie ponosi, rzecz jasna, jakiejkolwiek odpowiedzialności za moje oceny i pomy łki. Dziś, w przeszło sześćdziesiąt pięć lat od zakończenia wojny, każdy piszący o niej autor stara się przedstawić osobisty pogląd na to największe i najbardziej przerażające doświadczenie ludzkości, które u współczesny ch badaczy nadal budzi poczucie ulgi, wy wodzące się z zadowolenia, że nie musieliśmy przeży wać porówny walnej tragedii. Kiedy w 1920 roku pułkownik Charles à Court Repington, korespondent wojenny „Daily Telegraph”, wy dał cieszącą się wielkim powodzeniem relację doty czącą niedawnego konfliktu, zarzucono mu nadmierny pesy mizm i brak dobrego smaku, gdy ż ty tuł dzieła – Pierwsza wojna światowa – sugerował możliwość wy buchu następnej. Nadając niniejszej książce ty tuł „Ostatnia wojna światowa”, rzuciłby m wy zwanie Opatrzności. Wy daje się jednak pewne, że miliony uzbrojony ch ludzi nie będą nigdy więcej walczy ć z sobą na europejskich polach bitew w takich okolicznościach, jak w latach 1939–1945. Przy szłe konflikty będą wy glądać zupełnie inaczej, a sugestia, że okażą się mniej przerażające, nie jest chy ba przejawem nierozważnego opty mizmu. Max Hastings Chilton Foliat (Berkshire) i Kasmogi (Kenia) Kwiecień 2011
Więcej na: www.ebook4all.pl
1 ZDR ADZONA P OLS KA
dolf Hitler z determinacją dąży ł do wojny. Ale w 1939 roku wy dawało się, że jego napaść na Polskę niekoniecznie musi doprowadzić do globalnego konfliktu, tak samo jak w 1914 roku trudno by ło przewidzieć, że zamach na arcy księcia Franciszka Ferdy nanda spowoduje wy buch pierwszej wojny światowej. Wielka Bry tania i Francja nie miały ani woli, ani środków, by podjąć działania, do który ch zobowiązy wały je udzielone wcześniej Warszawie gwarancje bezpieczeństwa. Wy powiadając wojnę Niemcom, zdoby ły się więc jedy nie na puste gesty, które nawet niektórzy zajadli anty hitlerowcy uważali za niemądre, ponieważ nie pociągnęły za sobą żadny ch konsekwencji. Dla wszy stkich uczestników wojny – z wy jątkiem Polaków – rozwijała się ona powoli – dopiero w trzecim roku jej trwania globalne zniszczenia i śmierć osiągnęły ogromne rozmiary i stan ten utrzy my wał się aż do 1945 roku. Nawet hitlerowska Trzecia Rzesza by ła początkowo zby t słaba, by zaprowadzić terror, jakiego wy magały śmiertelne zmagania najpotężniejszy ch państw świata. Latem 1939 roku wielką popularnością cieszy ła się w Polsce powieść Margaret Mitchell Przeminęło z wiatrem. „W jakiś sposób wy dawała mi się ona książką proroczą” – pisała jedna z polskich czy telniczek Rulka Langer. Ty lko nieliczni jej rodacy wątpili w nieuchronność konfliktu z Niemcami, ponieważ Hitler nie ukry wał swy ch ekspansjonisty czny ch planów. Wy chowani w duchu gorącego patrioty zmu młodzi Polacy reagowali na zagrożenie ze strony nazistów w taki sam sposób jak skazani na klęskę młodzi powstańcy w 1861 roku. „Jak większość z nas wierzy łem w szczęśliwe zakończenia – wspominał młody pilot my śliwca. – By liśmy w bojowy m nastroju, rwaliśmy się do walki i chcieliśmy, żeby doszło do niej jak najszy bciej. Nie wierzy liśmy, że może się wy darzy ć coś naprawdę złego”. Kiedy podporucznik arty lerii Jan Karski otrzy mał 24 sierpnia kartę mobilizacy jną, jego siostra radziła, żeby nie zabierał zby t wielu ubrań. „Przecież nie jedziesz na Sy berię – powiedziała. – Najdalej za miesiąc będziesz z powrotem”. Polacy demonstrowali swą skłonność do ży cia w świecie fantazji. Podczas rozmów toczony ch w barach i kawiarniach Warszawy – miasta, które szczy ciło się perłami barokowej architektury i dwudziestoma pięcioma teatrami, a jego mieszkańcy nazy wali je „Pary żem wschodniej Europy ” – dominował patrioty czny entuzjazm. „Słuchając tego, co się tu mówi, można by pomy śleć, że to Polska, a nie Niemcy, jest wielkim, przemy słowy m kolosem” – donosił z polskiej stolicy reporter „New York Timesa”. Minister spraw zagraniczny ch Mussoliniego i jego zięć hrabia Galeazzo Ciano ostrzegał polskiego ambasadora w Rzy mie, że
A
jeśli jego kraj odrzuci tery torialne żądania Hitlera, będzie musiał walczy ć samotnie i „zostanie ry chło zamieniony w kupę gruzów”. Ambasador przy jął do wiadomości jego argumenty, ale stwierdził mgliście, że „jakiś ewentualny sukces [...] mógłby dodać Polsce sił”. Bry ty jskie gazety lorda Beaverbrooka kry ty kowały stanowczą reakcję Warszawy na groźby Hitlera, nazy wając ją prowokacją. Polska miała 35 milionów mieszkańców (w ty m niemal milion etniczny ch Niemców, 5 milionów Ukraińców i 3 miliony Ży dów) oraz granice ustalone przed zaledwie dwudziestu laty przez traktat wersalski. W latach 1919–1921 Polacy toczy li wojnę z bolszewikami, by uniezależnić się od długotrwałej hegemonii wschodniego sąsiada. W 1939 roku w kraju panował ustrój prezy dencko-autokraty czny. History k Norman Davies twierdzi: „W Polsce istniała wprawdzie krzy wda i niesprawiedliwość, ale nie by ło masowego umierania z głodu i masowy ch morderstw jak w Rosji; nie by ło uciekania się do bestialskich metod, jakimi posługiwał się faszy zm czy stalinizm”. Najbardziej odpy chający m przejawem polskiego nacjonalizmu by ł anty semity zm, którego przy kładem może by ć choćby ograniczenie liczby studentów ży dowskiego pochodzenia na wy ższy ch uczelniach. W przekonaniu zarówno Berlina, jak i Moskwy państwo polskie zawdzięczało swe istnienie wy łącznie sojuszniczej force majeure z 1919 roku i nie miało racji by tu. W tajny m protokole do hitlerowsko-sowieckiego paktu, podpisanego 23 sierpnia 1939 roku, Hitler i Stalin uzgodnili szczegóły rozbioru i unicestwienia Polski. Polacy uważali Rosję za swego history cznego wroga, ale nie znali sowieckich planów doty czący ch ich najbliższej przy szłości, więc nastawiali się przede wszy stkim na udaremnienie planów Niemiec. Wiedzieli, że źle wy posażona armia polska nie może pobić Wehrmachtu, wszy stkie więc nadzieje wiązali z anglo-francuską ofensy wą na zachodzie, która miała zmusić Niemcy do podzielenia swy ch sił. „W obliczu naszej beznadziejnej sy tuacji wobec Niemców moja naczelna troska polegała na ty m, żeby śmy nie znaleźli się w konflikcie z Niemcami b e z n a t y c h m i a s t o w e g o p o p a r c i a p r z e z n a s z y c h s o j u s z n i k ó w” – pisał londy ński ambasador rządu warszawskiego hrabia Edward Raczy ński. W marcu 1939 roku rządy Wielkiej Bry tanii i Francji udzieliły Warszawie gwarancji, które zostały formalnie potwierdzone w zawarty ch później traktatach. Zobowiązały się w nich do podjęcia walki w razie niemieckiej agresji wy mierzonej przeciwko Polsce. Pary ż obiecał naczelnemu dowództwu wojsk polskich, że gdy by doszło do najgorszego, wojska francuskie zaatakują hitlerowską linię Zy gfry da w ciągu trzy nastu dni od ogłoszenia mobilizacji, a Londy n zobowiązał się w takiej sy tuacji do podjęcia naty chmiastowej ofensy wy bombowej przeciwko Niemcom. Zapewnienia obu mocarstw świadczą wy łącznie o ich cy nizmie, gdy ż żadne z nich nie miało zamiaru spełnić złożony ch obietnic. Zgodziły się na ogłoszenie gwarancji po to, by powstrzy mać Hitlera, ale wcale nie planowały udzielać Polsce znaczącej pomocy militarnej. Ich deklaracje by ły pusty mi gestami, Polacy jednak uznali je za wiary godne. Stalin nie by ł formalnie sojusznikiem Hitlera, lecz układ między Berlinem a Moskwą
uczy nił go współbeneficjentem niemieckiej agresji. 23 sierpnia świat uznał, że Niemcy i Związek Sowiecki koordy nują swoje działania i są bliźniaczy mi twarzami totalitary zmu. Ponieważ w chwili zakończenia wojny, czy li w 1945 roku, Rosja zajmowała ważne miejsce w obozie sojuszników, niektórzy history cy zaakceptowali wersję powojennej sowieckiej propagandy utrzy mującej, że do 1941 roku by ła ona państwem neutralny m. To nieprawda. Choć Stalin bał się Hitlera i zakładał, że prędzej czy później będzie musiał z nim walczy ć, w 1939 roku podjął history czną decy zję i wy raził zgodę na niemiecką agresję w zamian za poparcie Trzeciej Rzeszy dla jego programu rozszerzenia granic ZSRS. Wprawdzie sowiecki przy wódca usprawiedliwiał później na wiele sposobów swe postępowanie, a jego armie nigdy nie walczy ły ramię w ramię z Wehrmachtem, pakt Ribbentrop––Mołotow otworzy ł jednak epokę współpracy, trwającej aż do momentu, w który m Hitler ujawnił prawdziwe cele operacji „Barbarossa”. Moskiewski układ o nieagresji, wraz z zawarty m 28 września traktatem o przy jaźni, współpracy i podziale strefy interesów, zobowiązy wał dwóch najważniejszy ch ty ranów świata do popierania swy ch aspiracji i wy rzeczenia się siłowego rozwiązy wania wzajemny ch konfliktów w zamian za zgodę na tery torialną ekspansję kosztem inny ch państw. Stalin popierał niemiecki ekspansjonizm na zachodzie i udzielił Niemcom znaczącej pomocy w formie dostaw ropy naftowej, zboża i surowców mineralny ch. Niemcy, jakkolwiek niechętnie, zostawili Sowietom wolną rękę na wschodzie i zaakceptowali ich plan zagarnięcia wschodniej Finlandii, państw bałty ckich oraz sporej części Polski. Hitler planował rozpocząć działania wojenne 26 sierpnia, zaledwie trzy dni po podpisaniu paktu Ribbentrop–Mołotow. Ale na dzień przed ty m terminem odłoży ł atak na Polskę, choć nie przerwał mobilizacji. Odkry ł bowiem – ku swemu zaskoczeniu – że Mussolini nie zamierza niezwłocznie przy stąpić do walki po jego stronie, a do tego dy plomaty czne raporty sugerowały, że Anglia i Francja poważnie traktują udzielone Polsce gwarancje. Podczas gdy w stronę granicy z Polską posuwały się niemieckie siły, złożone z półtora miliona żołnierzy, 400 ty sięcy koni, 200 ty sięcy wojskowy ch pojazdów i pięciu ty sięcy pociągów, Berlin wy mieniał ostatnie, nierokujące żadny ch nadziei noty dy plomaty czne z Londy nem i Pary żem. W końcu 30 sierpnia Hitler wy dał rozkaz ataku. Następnego wieczoru, o godzinie 20.00 rozegrał się pierwszy, posępny akt konfliktu. Sturmbannführer Alfred Naujocks z niemieckiej Sicherheitsdienst (SD, pol. Służby Bezpieczeństwa), stojąc na czele przebranego w polskie mundury oddziału, w którego skład wchodziło kilkunastu skazany ch przestępców – nazy wany ch lekceważąco Konserven, czy li konserwami – przeprowadził pozorowany atak na niemiecką radiostację w Gleiwitz (Gliwicach). Doszło do wy miany ognia. „Napastnicy ” nadali na falach radiowy ch szereg polskich patrioty czny ch sloganów, a potem wy cofali się. Uzbrojeni w karabiny maszy nowe esesmani zabili „konserwy ”, który ch zakrwawione zwłoki zostały zaprezentowane zagraniczny m korespondentom jako dowód polskiej agresji. W dniu 1 września o godzinie 2.00 w obozie I Pułku Kawalerii Wehrmachtu rozległa się pobudka – niektóre jednostki niemieckie, a także niektóre polskie wy ruszały konno do boju.
Tego ranka sy gnał trąbki obudził dziesiątki inny ch oddziałów. Żołnierze osiodłali konie, usadowili się w siodłach i zmierzali w kierunku wy znaczonego punktu zbiórki. Wokół nich warczały kolumny czołgów, ciężarówek i dział. Wkrótce otrzy mali rozkaz: „Zdjąć zapiaszczacze! Ładuj! Zabezpiecz broń!”. O 4.45 potężne działa starego niemieckiego pancernika „Schleswig-Holstein”, zakotwiczonego w Gdańsku z „wizy tą dobrej woli”, otworzy ły ogień do Wojskowej Składnicy Tranzy towej Westerplatte. Godzinę później niemieccy żołnierze pokonali umocnienia graniczne, otwierając drogę przednim oddziałom sił inwazy jny ch, które zaczęły wlewać się do Polski. Jeden z ich dowódców, generał Heinz Guderian, minął wkrótce miejsce swego urodzenia – należący do jego przodków pałac w Chełmnie, który przed traktatem wersalskim znajdował się na tery torium Niemiec. Jego żołnierz, dwudziestotrzy letni podporucznik Wilhelm Prüller, tak opisy wał eufory czny nastrój, jaki zapanował w całej armii: „By ć Niemcem to teraz wspaniałe uczucie [...]. Przekroczy liśmy granicę. Deutschland, Deutschland über alles! Niemiecki Wehrmacht maszeruje! Bez względu na to, czy spojrzy my przed siebie czy za siebie, w prawo czy w lewo, wszędzie widzimy zmotory zowany Wehrmacht!”. Zachodni sojusznicy, przy jmując za dobrą monetę zapewnienia Polski co do jej zdolności bojowej – dy sponowała czwartą co do wielkości armią Europy – zakładali, że walki potrwają kilka miesięcy. Obrońcy wy stawili milion żołnierzy przeciwko półtoramilionowej armii niemieckiej. Każda ze stron dy sponowała trzy dziestoma siedmioma dy wizjami. Jednakże Wehrmacht by ł o wiele lepiej wy posażony, gdy ż miał 3600 pojazdów pancerny ch, a siły polskie 750, i 400 nowoczesny ch samolotów, przeciwko który m Polacy mogli rzucić do walki zaledwie 900 przestarzały ch maszy n bojowy ch. Wprawdzie armia polska powiększała stopniowo swój stan posiadania już od marca, powstrzy my wała się jednak od ogłoszenia pełnej mobilizacji, ulegając apelom Wielkiej Bry tanii i Francji, które nie chciały prowokować Hitlera. Atak z 1 września by ł więc dla niej zaskoczeniem. Pewien polski dy plomata, komentując postawę swy ch rodaków, pisał: „By li zjednoczeni w woli przeciwstawienia się wrogowi, ale nie mieli jasnej koncepcji, doty czącej metod stawiania oporu, z wy jątkiem gadaniny o zgłaszający ch się na ochotnika « ludzkich torpedach» ”. Efraim Bleichman, szesnastoletni Ży d z Kamionki, by ł jedny m z ty siąca mieszkańców miasteczka wezwany ch na ry nek, by wy słuchać przemówienia burmistrza. „Odśpiewaliśmy hy mn państwowy, głoszący, że Polska jeszcze nie zginęła, i inną pieśń, z której wy nikało, że nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Piotr Tarczy ński, dwudziestosześcioletni urzędnik fabry czny, by ł przez kilka ty godni przed mobilizacją obłożnie chory. Ale kiedy powiedział dowódcy swej baterii arty lery jskiej, że źle się czuje, ów pułkownik wy głosił podniosłą mowę patrioty czną „i powiedział mi, że kiedy usiądę na koniu, z pewnością poczuję się o wiele lepiej”. Niedobory sprzętu by ły tak poważne, że pułk nie mógł wy posaży ć Tarczy ńskiego w broń osobistą. Przy dzielono mu jednak, zgodnie z regulaminem, wielkiego konia o imieniu Wojak. Porucznik Witold Urbanowicz, instruktor w Szkole Podchorąży ch Lotnictwa w Dęblinie,
prowadząc z uczniem pozorowaną walkę powietrzną nad Dęblinem, zauważy ł nagle ze zdumieniem, że w skrzy dłach jego samolotu pojawiają się dziury. Pospiesznie wy lądował i dostrzegł biegnącego w jego kierunku po pły cie lotniska innego oficera, który wołał: „Powinieneś pójść do kościoła i zapalić świeczkę! Przed chwilą zostałeś zaatakowany przez messerschmitta!”. Słabość polskiej obrony wszędzie rzucała się w oczy. Podchorąży pilot Franciszek Kornicki wziął udział w dwóch lotach bojowy ch 1 i 2 września. Za pierwszy m razem ścigał niemiecki samolot, który okazał się o wiele szy bszy. Za drugim, kiedy jego karabiny maszy nowe nagle się zacięły, usiłował je odblokować, wy konać zwrot i ponowić atak, ale wtedy nagle zawiodły pasy bezpieczeństwa. Wy padł więc z otwartej kabiny i musiał lądować ze spadochronem, narażając się na kpiny kolegów. O godzinie 17.00 pod Krojantami polscy kawalerzy ści otrzy mali rozkaz ataku, który miał osłonić odwrót stacjonującej w ich sąsiedztwie piechoty. Kiedy uformowali szy k i doby li szabel, kapitan Godlewski zaproponował, by posuwali się naprzód pieszo. „Młody człowieku – powiedział do niego z iry tacją dowódca pułku pułkownik Mastalerz – ja sobie dobrze zdaję sprawę, jak się wy konuje niemożliwy do wy konania rozkaz”. Dwustu pięćdziesięciu kawalerzy stów pochy liło się nad szy jami swy ch koni i przy puściło szarżę na otwarty m polu. Cóż z tego, że niemiecka piechota uciekła przed ich natarciem, skoro – ku zaskoczeniu Polaków – stały za nią samochody opancerzone, który ch broń maszy nowa zdziesiątkowała ułanów. Niektóre konie padły na ziemię, a inne, bez jeźdźców, uciekły z pola bitwy. Znaczna część Polaków zginęła, a wśród poległy ch znalazł się pułkownik Mastalerz. Wy cofujące się w popłochu resztki oddziału przy pominały niestety relikty dawnej epoki. Naczelne dowództwo wojsk francuskich nakłaniało Polaków do skoncentrowania swy ch sił za trzema wielkimi rzekami pły nący mi przez centralne obszary ich kraju, ale rząd warszawski chciał za wszelką cenę bronić całej dziewięćsetkilometrowej granicy z Niemcami, między inny mi dlatego, że większość polskiego przemy słu by ła usy tuowana na zachodzie. Niektóre dy wizje musiały więc stawiać opór najeźdźcom na trzy dziestokilometrowy ch odcinkach frontu, choć ich siły – około 15 ty sięcy żołnierzy – mogły by skutecznie bronić odcinków zaledwie pięcio-, sześciokilometrowy ch. Wobec braku poważnego oporu nacierające z północy, południa i zachodu wojska niemieckie wdarły się daleko w głąb kraju, zostawiając za sobą w tak zwany ch kieszeniach odizolowane jednostki wojsk polskich. Luftwaffe skutecznie wspierała kolumny czołgów i przy puszczała niszczące ataki na Warszawę, Łodź, Dęblin oraz Sandomierz. Polskie wojska i skupiska ludności cy wilnej by ły bombardowane i ostrzeliwane przez Luftwaffe z bezlitosną precy zją, ale niektórzy dopiero po jakimś czasie zdali sobie sprawę z powagi zagrożenia. Po pierwszej fali nalotów Virgilia Sapieży na, pochodząca z Amery ki żona księcia Pawła Sapiehy, uspokajała swy ch domowników: „Te bomby nie są takie groźne. Ich huk jest bardziej przerażający niż ich wy buchy ”. Ale kiedy wieczorem 1 września dwie bomby spadły na sąsiadujący z dworem park rodziny Smorczewskich w Tarnogórze, Sapieży na pospiesznie wy ciągnęła z łóżek dwóch swoich sy nów – Ralpha i Marka, każąc im
ukry ć się w lesie wraz z inny mi młody mi uciekinierami. „Po pierwszy m wstrząsie odzy skaliśmy zdolność my ślenia – pisał później Ralph – spojrzeliśmy na siebie i dostaliśmy ataku niepowstrzy manego śmiechu. By liśmy przedziwną zbieraniną młody ch ludzi; niektórzy mieli na sobie piżamy, inni narzucone na bieliznę płaszcze. Staliśmy bezczy nnie pod drzewami, próbując wkładać maski gazowe. Postanowiliśmy wracać do domu”. Ochota do śmiechu ry chło minęła, gdy ż mieszkańcy Polski uświadomili sobie niszczy cielską siłę Luftwaffe. „Obudziło mnie wy cie sy ren i huk wy buchów – zanotował mieszkający w Warszawie dy plomata Adam Kruczkiewicz. – Wy jrzałem na dwór i zobaczy łem niemieckie samoloty, które leciały niewiary godnie nisko i spokojnie zrzucały bomby. Z dachów niektóry ch budy nków dochodził słaby ogień broni maszy nowej, ale nie by ło polskich lotników [...]. Miasto zdumiewało niemal całkowity m brakiem obrony. Warszawiacy czuli się gorzko zawiedzeni”. Łuck spotkała prawdziwa tragedia. Wczesny m rankiem Niemcy zrzucili na miasto kilkanaście bomb, zabijając dziesiątki ludzi, wśród który ch większość stanowiły idące do szkoły dzieci. Bezsilne ofiary nazy wały bezchmurne tego wrześniowego poranka niebo „przekleństwem Polski”. Pilot Jerzy Solak zapisał: „W naszy m mieście unosił się smród spalenizny, a w powietrzu wisiała brunatna zasłona dy mu”. Solak ukry ł swój samolot pod drzewami i w drodze do domu spotkał wieśniaka. „Prowadził za uzdę konia, którego bok by ł pokry ty masą zakrzepłej krwi. Miał tak pochy loną głowę, że doty kał nozdrzami piaszczy stej drogi, a każdy krok przy prawiał go o dreszcz bólu”. Kiedy młody lotnik spy tał chłopa, dokąd prowadzi poranione po nalocie stukasów zwierzę, ten mu odpowiedział: „Do przy chodni wetery nary jnej w najbliższy m miasteczku”. „Ale przecież do tego miasteczka jest jeszcze sześć kilometrów!” Wieśniak wzruszy ł bezradnie ramionami i odparł: „Mam ty lko tego jednego konia”. Kolejne dni przy nosiły ty siące coraz tragiczniejszy ch wy darzeń. Przemieszczająca się w kierunku frontu bateria arty lery jska porucznika Piotra Tarczy ńskiego została zaatakowana przez nurkujące stukasy. Wszy scy zsiedli z koni i rzucili się na ziemię. Spadło kilka bomb, zabijając wielu żołnierzy i parę koni. Kiedy samoloty odleciały, bateria podjęła swój marsz. „Spotkaliśmy dwie kobiety ; jedna by ła w średnim wieku, a druga wy glądała jak dziewczy nka. Niosły drabinę, na której leżał ranny, ale jeszcze ży wy mężczy zna, trzy mając się kurczowo za brzuch. Kiedy nas mijały, widziałem wlokące się po ziemi jego wnętrzności”. Włady sław Anders, późniejszy dowódca 2 Korpusu Polskiego, który jeszcze podczas pierwszej wojny światowej służy ł w armii rosy jskiej pod rozkazami carskiego generała, dowodził teraz Nowogródzką Bry gadą Kawalerii. W pewny m momencie dostrzegł nauczy cielkę, która biegła do lasu z grupą uczniów, by schronić się wśród drzew. „Widzę, jak niemiecki pilot kołuje... zniża się na pięćdziesiąt metrów, rzuca bomby i strzela z karabinu maszy nowego. Dzieci rozpry skują się jak wróble, ale kilkanaście barwny ch plam zostaje na polu. Mam przedsmak tego, jaka będzie ta wojna”. Trzy nastoletni Jerzy Ślązak jechał pociągiem wraz z grupą dzieci wracający ch z letniego obozu do rodzinnej Łodzi. Nagle usły szał huk wy buchu i głośne krzy ki. Pociąg gwałtownie się
zatrzy mał. Opiekun grupy chłopców kazał im szy bko wy siąść i skry ć się w pobliskim lasku. Przerażone dzieci przeleżały pół godziny na ziemi, czekając na koniec nalotu. Kiedy wy szły z lasu, ujrzały w odległości stu metrów płonący pociąg z wojskiem, który by ł celem Niemców. Niektórzy chłopcy wy buchali płaczem na widok krwawiący ch żołnierzy. Ich próba powrotu do swojego wagonu została udaremniona przez kolejny nalot Luftwaffe, która ostrzelała teren z karabinów maszy nowy ch. W końcu podjęli podróż w wagonie podziurawiony m przez kule. Już w domu Jerzy zastał swoją zapłakaną matkę przy radioodbiorniku: zapowiadano nadejście Niemców. Pilot Franciszek Kornicki odwiedził rannego kolegę w łódzkim szpitalu. „To by ło okropne miejsce, pełne poraniony ch i umierający ch ludzi, którzy leżeli wszędzie: na łóżkach, na podłodze, w pokojach i na kory tarzach. Niektórzy jęczeli z bólu, inni leżeli w milczeniu z zamknięty mi lub szeroko otwarty mi oczami, czekając i trzy mając się resztek nadziei”. Generał Adrian Carton de Wiart, szef bry ty jskiej misji wojskowej w Polsce, pisał z gory czą: „Widziałem, jak zmienia się chwalebne niegdy ś oblicze wojny ; nie kojarzy li się już z nią wy ruszający na pole bitwy żołnierze, lecz przy tłoczone jej ciężarem kobiety i dzieci”. W niedzielę 3 września Anglia i Francja wy powiedziały wojnę Niemcom, wy pełniając swe zobowiązania wy nikające z udzielony ch Polsce gwarancji. Sojusz Stalina z Hitlerem skłonił wielu posłuszny ch Moskwie europejskich komunistów do odcięcia się od stanowiska swy ch krajów wobec nazistów. Przy wódcy związków zawodowy ch potępili „imperialisty czną wojnę”, wpły wając na postawy załóg liczny ch francuskich i angielskich fabry k, stoczni i kopalń węgla. Na ulicach pojawiły się napisy : „Powstrzy mać wojnę: płaci za nią robotnik!”, „Nie – kapitalisty cznej wojnie!”. Poseł do bry ty jskiego parlamentu z ramienia Partii Pracy Aneurin Bevan przy jął asekuracy jną takty kę, wzy wając do walki na dwa fronty : przeciwko Hitlerowi i przeciwko bry ty jskiemu kapitalizmowi. Tajne protokoły paktu Ribbentrop–Mołotow, w który ch określono aspiracje tery torialne obu stron, by ły nieznane w zachodnich stolicach aż do 1945 roku, kiedy w ręce aliantów wpadły niemieckie archiwa. Ale we wrześniu 1939 roku liczni oby watele demokraty czny ch państw postrzegali zarówno ZSRS, jak i Niemcy jako swy ch wrogów. Guy Crouchback, fikcy jny alter ego autora powieści Evely na Waugha Officers and Gentlemen, wy raża pogląd wielu Europejczy ków, mówiąc, że wiadomość o pakcie Stalina z Hitlerem „wstrząsnęła polity kami i młody mi poetami w wielu stolicach, ale napełniła spokojem jedno angielskie serce [...]. Wielki i budzący nienawiść wróg odsłonił swą twarz i stał się w końcu wy raźnie widoczny. To by ła Nowa Epoka w dziedzinie zbrojny ch konfliktów”. Niektórzy polity cy pragnęli wbić klin między Rosję a Niemcy i zy skać poparcie Stalina, by pokonać większe zło, za jakie uważali Hitlera. Ale aż do czerwca 1941 roku taka perspekty wa wy dawała się mało realna – obie dy ktatury by ły uważane za wrogów demokraty cznego świata. Hitler nie spodziewał się, że Anglia i Francja wy powiedzą mu wojnę. Uważał, że wy rażona przez nie w 1938 roku zgoda na zajęcie Czechosłowacji oraz ich niezdolność do udzielenia bezpośredniej pomocy Polsce dowodzą braku woli i środków, które umożliwiały by
im rzucenie wy zwania Niemcom. Sam Hitler szy bko się otrząsnął, ale niektórzy jego akolici by li zaniepokojeni. Zdenerwowany Göring, naczelny dowódca Luftwaffe, krzy czał przez telefon do niemieckiego ministra spraw zagraniczny ch Ribbentropa: „Masz teraz waszą pieprzoną wojnę! To wy łącznie twoja wina!”. Hitler usiłował narzucić niemieckiemu społeczeństwu mentalność wojowników oraz kult chwały wojennej, co w dużej mierze się powiodło wśród rzesz młody ch ludzi. Ale starsi Niemcy, pamiętający okropności poprzedniego konfliktu i swoją klęskę, wy kazy wali w 1939 roku mniejszy entuzjazm niż w 1914. „Ta wojna wy daje się upiornie nierealna – pisał hrabia Helmuth von Moltke, wprawdzie oficer Abwehry, ale przeciwnik Hitlera. – Ludzie jej nie popierają... Są apaty czni. To przy pomina danse macabre, wy kony wany na scenie przez nieznany ch ludzi”. Korespondent amery kańskiej stacji CBS William Shirer donosił 3 września z Berlina: „Nie ma tu radosnego podniecenia... okrzy ków « hurra!» , głośnego aplauzu, rzucania kwiatami... Niemcy, który ch dziś widzimy, są bardziej ponurzy, niż by li wczoraj wieczorem albo przedwczoraj”. Alexander Stahlberg, mijając Szczecin ze swy m oddziałem w drodze do polskiej granicy, wy raził bliźniaczo podobną opinię: „Nie ma buńczucznego nastroju z sierpnia 1914 roku, nie ma okrzy ków radości, nie ma kwiatów”. Austriacki pisarz Stefan Zweig tłumaczy ł to w ten sposób: „Oni nie czuli się tak samo, ponieważ świat w roku 1939 nie by ł tak dziecięco naiwny ani tak łatwowierny jak w roku 1914 [...]. Ta niemal religijna wiara w uczciwość albo przy najmniej rzetelność własnego rządu zniknęła w całej Europie”. Liczni Niemcy podzielali jednak uczucia Fritza Mühlbacha, dy gnitarza partii nazistowskiej: „Uważałem ingerencję Anglii i Francji za czy stą formalność [...]. Gdy ty lko zdały sobie one sprawę z beznadziejności polskiego oporu i z ogromnej przewagi niemieckiej machiny wojennej, zaczęły rozumieć, że my od początku mieliśmy rację, a próby wtrącania się są bezsensowne [...]. Wojna zaczęła się ty lko dlatego, że ingerowali w sprawy, które nie powinny ich obchodzić. Gdy by Polska pozostała osamotniona, z pewnością poddałaby się wcześniej”. Państwa sojusznicze ży wiły nadzieję, że sam gest, jakim by ło wy powiedzenie wojny, ujawni blef Hitlera i przy spieszy jego obalenie przez własny naród, co z kolei umożliwi zawarcie porozumienia pokojowego bez katastrofalnego zbrojnego konfliktu na terenie zachodniej Europy. Bo reakcję Anglii i Francji na tragedię Polski cechował egoizm. Naczelny wódz wojsk francuskich generał Maurice Gamelin jeszcze w lipcu powiedział swemu bry ty jskiemu odpowiednikowi: „Mamy interes w ty m, żeby konflikt zaczął się na wschodzie i bardzo wolno nabierał rozpędu. To da nam czas umożliwiający mobilizację wszy stkich sił francusko-bry ty jskich”. Konserwaty wny poseł do parlamentu Cuthbert Headlam 2 września zapisał w swy m dzienniku z iry tacją, że Polacy „sami ponoszą winę za to, co ich teraz spoty ka”. Alarm lotniczy, który zabrzmiał na terenie Anglii 3 września, kilka minut po radiowy m wy stąpieniu premiera Neville’a Chamberlaina i ogłoszeniu stanu wojny, wy wołał mieszane uczucia. „Mama by ła bardzo przejęta – zanotował dziewiętnastoletni londy ński student J.R. Frier. – Kilka sąsiadek zemdlało, a wiele inny ch naty chmiast wy biegło na ulicę. Oto
niektóre komentarze: « Nie idźcie do schronu, dopóki nie usły szy cie ognia arty lerii przeciwlotniczej» , « Ta świnia musiała wy słać swoje samoloty, zanim upły nął termin ultimatum» . Po kilku minutach rozległ się sy gnał odwołujący alarm i wszy scy stanęli w drzwiach, nerwowo ze sobą rozmawiając. Dalsza gadanina o Hitlerze i rewolucjach w Niemczech [...]. Najdziwniejszy m uczuciem, jakiego dziś doświadczy łem, by ło pragnienie, żeby coś się wy darzy ło – żeby śmy zobaczy li nadlatujące samoloty i funkcjonowanie obrony przeciwlotniczej. Nie chcę widzieć spadający ch bomb i ginący ch ludzi, ale skoro u c z e s t n i c z y m y w tej wojnie, to chcę, żeby się zaczęła. Bo w ty m tempie będzie trwała Bóg wie ile”. Dominująca wśród ludzi niepewność wy nikała właśnie z tego, że nikt nie by ł w stanie przewidzieć, jak długo potrwa zbrojny konflikt. Niektórzy młodzi mieszkańcy dalekich afry kańskich kolonii na wieść o wy buchu wojny uciekali w busz, obawiając się, że ich bry ty jscy władcy powtórzą to, co zrobili podczas pierwszej wojny światowej: powołają ich do przy musowej pracy, co zresztą rzeczy wiście później nastąpiło. Kenijczy k Josiah Mariuki zanotował, że rozsiewano „złowrogie pogłoski, że Hitler przy jdzie i wszy stkich nas pozabija, więc wielu wy straszony ch ludzi szło nad rzeki i kopało jamy w nasy pach, by skry ć się przed wojskiem”. Dowódcy bry ty jskich sił zbrojny ch zdawali sobie sprawę z ich braku przy gotowania do walki, ale niektórzy młodzi zawodowi żołnierze okazy wali się na ty le naiwni, by z radością witać perspekty wę udziału w akcji i awansu. „Wszy scy by li radośnie podnieceni – pisał John Lewis, służący w Cameronians[1] . – Hitler wy dawał się postacią groteskową, a francuskie kroniki filmowe wy twórni Pathé, na który ch widzieliśmy maszerujący ch defiladowy m krokiem niemieckich żołnierzy, budziły huragany śmiechu [...]. Oni potrafili zrzucać bomby na bezbronne hiszpańskie wioski, ale na ty m ich umiejętności się kończy ły. Większość ich czołgów to atrapy, zbudowane z tektury. Pobiliśmy przed dwudziestu laty o wiele silniejsze Niemcy. By liśmy jedny m z najpotężniejszy ch imperiów w dziejach świata!” Ty lko nieliczni my śleli tak rozsądnie jak porucznik David Fraser z Grenadier Guards, który stwierdził obcesowo: „Stosunek Bry ty jczy ków do wojny by ł zdeterminowany przez ich podstawowe słabości: rozleniwienie umy słowe i skłonność do ży czeniowego my ślenia [...]. Ludzie ży jący w demokraty czny ch państwach chcą wierzy ć, że dobro jest przeciwieństwem zła – to przekonanie budzi w nich ducha wy praw krzy żowy ch. Wszy stko to sprzy ja budzeniu gwałtowny ch namiętności moralny ch i ideologiczny ch, ale jest sprzeczne z beznamiętną koncepcją wojny, która – będąc według Clausewitza konty nuacją polity ki – musi posiadać jasno określone, osiągalne cele”. Wielu lotników bry ty jskich zastanawiało się, jak będzie wy glądać przy szłość. Pilot podporucznik Donald Davis pisał: „Przejeżdżałem w piękny jesienny dzień obok tak dobrze mi znany ch miejsc, jak Wittenham Clumps i Chiltern Hills, my śląc o ty m, że za trzy ty godnie mogę by ć martwy. Zatrzy małem się na kilka minut, by podziwiać scenerię i zebrać my śli. [Doszedłem do wniosku, że] gdy by m miał jeszcze raz podejmować decy zję, postanowiłby m
wstąpić do RAF i latać”. Dla rozsiany ch po cały m świecie rówieśników Davisa dostęp do nieba by ł przy wilejem, spełnieniem romanty czny ch marzeń, a wielu młody ch ludzi by ło gotowy ch płacić za ten przy wilej, narażając swoje ży cie. Minister bry ty jskiego rządu pozwolił sobie na monumentalny brak taktu, mówiąc do polskiego ambasadora: „Ależ macie szczęście, kto by się spodziewał przed pół rokiem, że Anglia stanie po waszej stronie jako sojusznik”. Wieści o wy powiedzeniu wojny przez Wielką Bry tanię i Francję wy wołały w Polsce przy pły w nadziei znajdującej poży wkę w nieodpowiedzialnej retory ce nowo pozy skany ch sojuszników. Warszawiacy obejmowali się na ulicach, tańczy li, wznosili okrzy ki, trąbili klaksonami samochodów. Przed ambasadą bry ty jską w Alejach Ujazdowskich zebrał się tłum ludzi, którzy wiwatowali na cześć Wielkiej Bry tanii i usiłowali odśpiewać hy mn God Save the King. Ambasador sir Howard Kennard wołał z balkonu: „Niech ży je Polska! Będziemy walczy ć ramię w ramię z agresją i niesprawiedliwością”. Te tłumne demonstracje powtórzy ły się pod ambasadą francuską, gdzie odśpiewano Marsyliankę. Rządowy biulety n donosił triumfalnie tego wieczoru: „Oddziały polskiej kawalerii przedarły się przez pancerne linie niemieckie i wkroczy ły do Prus Wschodnich”. Niektórzy Europejczy cy przeży li chwilę iluzji. Mihail Sebastian, trzy dziestojednoletni rumuński pisarz pochodzenia ży dowskiego, dowiedziawszy się 4 września o wy powiedzeniu wojny przez Anglię i Francję, by ł zdumiony, że oba państwa naty chmiast nie zaatakowały Niemiec od zachodu. „Czy oni nadal na coś czekają? Czy to możliwe, jak niektórzy twierdzą, że Hitler zaraz upadnie i zostanie zastąpiony przez wojskowy rząd, który rozpocznie negocjacje pokojowe? Czy może dojść do rady kalny ch zmian we Włoszech? Co zrobi Rosja? Co się dzieje z Osią, na temat której zapadła nagle cisza zarówno w Rzy mie, jak i w Berlinie? Ty siące py tań, od który ch kręci się w głowie”. Sebastian, aby w cały m ty m zamieszaniu zachować zdrowe zmy sły, czy tał najpierw Dostojewskiego, a potem – po angielsku – Thomasa De Quincey.
Polacy w obliczu ataków Luftwaffe Fot. Hulton Deutsch Collection/CORBIS W dniu 7 września dziesięć francuskich dy wizji wkroczy ło ostrożnie do niemieckiej Saary. Po przeby ciu ośmiu kilometrów żołnierze zatrzy mali się – Francja nie by ła skłonna posunąć się dalej w demonstracji swego poparcia dla Polski. Gamelin zakładał, że Polacy będą w stanie angażować siły Wehrmachtu, dopóki Francja nie zrealizuje programu odbudowy własnego potencjału militarnego. Polacy zaczy nali powoli zdawać sobie sprawę, że są w swy m nieszczęściu osamotnieni. Stefan Starzy ński, dawny żołnierz Legionów Piłsudskiego, a od 1934 roku pełen inicjaty wy prezy dent Warszawy, sły nny z tego, że latem zamieniał miasto w feerię kwiatów, przemawiał codziennie przez radio do swy ch współoby wateli, potępiając z pasją niemieckie barbarzy ństwo. Organizował ekipy ratownicze, nawoły wał ty siące ochotników do kopania okopów, udzielał pomocy ty siącom ofiar niemieckich bomb. Wielu warszawiaków uciekło na wschód. Nieliczni jechali samochodami, do który ch jednak trudno by ło zdoby ć paliwo. Uciekano wozami i na rowerach. Szesnastoletni Ży d Efraim Bleichman obserwował długie kolumny swy ch współwy znawców, uchodzące ze stolicy jedną z wy lotowy ch dróg. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie im grozi szczególne niebezpieczeństwo. Choć Polska by ła uważana za kraj anty semicki, „nie spotkało mnie tu nigdy nic poważniejszego niż wy zwiska” – wspominał. Główny m zagrożeniem dla tempa ofensy wy niemieckich wojsk stało się wkrótce wy czerpanie żołnierzy i koni. Kawalerzy sta kapral Hornes zauważy ł, że jego wierzchowiec
Herzog ciągle się poty ka. „Zawołałem do dowódcy oddziału: « Herzog jest u kresu sił!» , ale zaledwie wy mówiłem te słowa, nieszczęsne zwierzę osunęło się na kolana. Przejechaliśmy pierwszego dnia 70 kilometrów, a drugiego 60. Co gorsza, nasza droga wiodła przez góry, a patrol czołowy ciągle galopował... To znaczy ło, że w ciągu trzech dni przeby liśmy ponad 200 kilometrów bez prawdziwego odpoczy nku! Dawno już zapadła noc, a my nadal siedzieliśmy w siodłach”. Okropności Blitzkriegu, wojny bły skawicznej, stale się nasilały. Warszawska radiostacja nadawała Chopina, a wy buchom niemieckich bomb towarzy szy ł teraz huk ty siąca dział wy strzeliwujący ch trzy dzieści ty sięcy pocisków dziennie i obracający ch w gruzy piękne budy nki stolicy. „Nadchodzi urocza polska jesień – zapisał z ironią w swy m dzienniku pilot my śliwski Mirosław Feric. – Niech szlag trafi jej uroki”. Nad stolicą stale unosiły się chmury dy mu i kurzu. Niemcy zburzy li Zamek Królewski, budy nek opery, Teatr Narodowy, katedrę i dziesiątki gmachów publiczny ch oraz setki domów mieszkalny ch. Na bulwarach i w parkach leżały niepochowane zwłoki i wznosiły się prowizory czne mogiły. Dostawy ży wności, wody i elektry czności by ły odcięte. Niemal wszy stkie szy by zostały wy bite, a na chodnikach zalegały stosy odłamków szkła. 8 września rozpoczęło się okrążenie miasta, którego oprócz wojska broniła studwudziestoty sięczna rzesza ochotników. Wkrótce armia polska wy cofała się na wschód. Wódz Naczelny Wojska Polskiego marszałek Edward Ry dz-Śmigły ewakuował się wraz ze swoim sztabem z Warszawy przed świtem 7 września. Sy stem łączności i zaopatrzenia armii przestał funkcjonować. Kraków padł niemal bez oporu 6 września, Gdy nia została zajęta 14 września, ale do 19 września trwała obrona Kępy Oksy wskiej. Kontratak, podjęty 10 września przez osiem polskich dy wizji nad Bzurą, na zachód od Warszawy, na krótko zakłócił niemiecką ofensy wę i doprowadził do wzięcia ty siąca pięciuset jeńców. Kurt Mey er z Leibstandarte SS Adolf Hitler (w skrócie LSSAH) pisał o nim z mieszaniną lekceważenia i podziwu: „Polacy atakują z olbrzy mią zajadłością, dowodząc po raz kolejny, że naprawdę potrafią umierać”. Wbrew legendom polska kawaleria ty lko dwukrotnie walczy ła z niemieckimi czołgami. Do jednego z ty ch epizodów doszło wieczorem 11 września – 4. szwadron 11. Pułku Ułanów w pełny m galopie zaatakował zajętą przez Niemców miejscowość Kałuszy n. Z osiemdziesięciu pięciu ułanów biorący ch udział w tej szarży na ustalone miejsce zbiórki dotarło ty lko trzy dziestu pięciu. Niemcy wy korzy sty wali swoją kawalerię do zadań zwiadowczy ch ze względu na jej mobilność, ale nie angażowali jej na ogół w działania ofensy wne. Oddział kaprala Hornesa posuwał się naprzód w zwarty m szy ku, a dwaj zwiadowcy jechali przodem. „Pędzili galopem z jednego wzgórza na następne, a potem dawali nam sy gnał, że możemy jechać za nimi. Aby uchronić oddział przed atakami z flanki, samotny jeździec posuwał się równolegle do nas grzbietami wzgórz. Nagle ujrzeliśmy wy łaniające się z chmury gęstego py łu nieznane nam kształty. Na mały ch, żwawy ch konikach jechali ubrani w zielone mundury polscy ułani. Każdy z nich miał długą lancę, której jeden koniec spoczy wał w uchwy cie przy strzemieniu, a drugi na ramieniu jeźdźca. Ich lśniące trzonki podskakiwały w górę i w dół w ry tm kroków koni. W ty m
momencie otworzy ły ogień nasze karabiny maszy nowe”. Wehrmacht by ł o wiele lepiej uzbrojony i opancerzony niż jego przeciwnik. Polska by ła biedny m krajem – budżet państwa by ł mniejszy niż budżet Berlina. Dy sponowała zaledwie sześcioma ty siącami wojskowy ch i cy wilny ch ciężarówek. Biorąc jednak pod uwagę kiepską jakość i niewielką liczbę polskich samolotów, zdumiewa fakt, że Niemcy stracili podczas tej kampanii aż 560 maszy n. Bateria arty lerii porucznika Piotra Tarczy ńskiego dostała się pod silny ostrzał niecałe dwa kilometry od Warty. Porucznik, który pełnił służbę na wy sunięty m stanowisku obserwacy jny m, odkry ł, że nie działa łączność. Szeregowcy wy słani przez niego na rekonesans nie wrócili. Nie oddawszy ani jednej salwy, został nagle otoczony przez żołnierzy niemieckiej piechoty i wzięty do niewoli. Jak wielu inny ch, którzy by li w podobny m położeniu, starał się nawiązać poprawne stosunki z panami swego losu. „Znalazłem się w sy tuacji człowieka skazanego niespodziewanie na uleganie kapry som obcy ch napastników, od który ch jest całkowicie zależny. Wiem, że powinienem się tego wsty dzić”. Kiedy prowadzono go na miejsce uwięzienia, widział dziesiątki martwy ch polskich żołnierzy i insty nktownie podnosił rękę, by im zasalutować. Pod wpły wem powszechnego oburzenia na najeźdźców dochodziło do samosądów, które godziły w honor obrońców polskiej sprawy. Już na początku września nastąpiły masowe aresztowania etniczny ch Niemców – domniemany ch lub potencjalny ch agentów piątej kolumny. W By dgoszczy 3 września, czy li w „czarny czwartek”, tłum zmasakrował ty siąc niemieckich cy wilów oskarżony ch o strzelanie do polskich żołnierzy. Niektórzy współcześni niemieccy history cy twierdzą, że podczas całej kampanii zamordowano 13 ty sięcy etniczny ch Niemców, z który ch większość by ła niewinna. Liczba ta jest niemal na pewno znacznie zawy żona, ale tego rodzaju zabójstwa stawały się dla najeźdźców pretekstem do bestialskich i sy stematy czny ch aktów okrucieństwa wy mierzony ch przeciwko Polakom, a szczególnie przeciwko polskim Ży dom, który ch prześladowania zaczęły się już w pierwszy ch dniach inwazji. Hitler powiedział do swoich generałów w Obersalzbergu: „Dży ngis-chan wy mordował z własnej woli i bez wy rzutów sumienia miliony kobiet i mężczy zn. Historia widzi w nim jedy nie wielkiego budowniczego państwa [...]. Wy słałem moje jednostki z trupią główką na wschód, każąc im zabijać bez litości mężczy zn, kobiety i dzieci, należące do rasy Polaków i posługujące się polskim języ kiem. Ty lko w ten sposób możemy zdoby ć tak nam potrzebną przestrzeń ży ciową [Lebensraum]. Kiedy Wehrmacht wkraczał do Łodzi, trzy nastoletni Jerzy Ślązak by ł zaskoczony widokiem niektóry ch kobiet rzucający ch żołnierzom kwiaty i częstujący ch ich słody czami lub papierosami. Małe dzieci krzy czały : „Heil Hitler!”. „Chłopcy, z który mi chodziłem do szkoły, powiewali flagami ze swasty ką” – pisał ze zdumieniem. Witający tak serdecznie najeźdźców mieszkańcy Łodzi by li oby watelami polskimi, ale wy wodzili się z rodzin niemieckich, i demonstrowali teraz ostentacy jnie swe pochodzenie. Goebbels rozpoczął wzmożoną kampanię propagandową mającą przekonać jego rodaków o słuszności niemieckiej agresji na Polskę. 2 września nazistowski dziennik „Völkischer Beobachter” donosił o inwazji w arty kule
opatrzony m ogromny m, wy drukowany m na czerwono ty tułem: Führer ogłasza walkę o prawa i bezpieczeństwo Niemiec. Nagłówek „Lokal Anzeiger” z 6 września głosił: Potworne bestialstwo Polaków – Ostrzeliwanie niemieckich lotników – Zatrzymywanie pojazdów Czerwonego Krzyża – Mordowanie pielęgniarek. Kilka dni później „Deutsche Allgemeine Zeitung” zamieścił szokujący ty tuł: Polacy bombardują Warszawę. Widniejący pod nim tekst by ł tej treści: „Polska arty leria wszy stkich kalibrów otworzy ła ogień ze wschodniej części Warszawy na nasze wojska, przeby wające w zachodniej części miasta”. Niemiecka agencja prasowa potępiła opór Polaków, stwierdzając, że jest on „bezsensowny i obłąkańczy ”. Większość młody ch Niemców, absolwentów nazistowskiego sy stemu edukacy jnego, bez wahania akceptowała wersję wy darzeń podsuwaną im przez przy wódców. „Natarcie naszy ch armii stało się nieodparcie kuszący m marszem ku zwy cięstwu – pisał dwudziestoletni adept lotnictwa, szkolony przez Luftwaffe. – Podczas wy zwalania sterrory zowany ch mieszkańców « polskiego kory tarza» dochodziło do wzruszający ch scen. Nasze armie ujawniły straszliwe akty okrucieństwa i przestępstwa przeciwko wszy stkim zasadom humanitary zmu. Niedaleko Bromberga i Thornu [By dgoszczy i Torunia] nasi żołnierze odkry li masowe groby, w który ch spoczy wały ciała ty sięcy Niemców wy mordowany ch przez polskich komunistów”. W dniu 17 września, czy li wtedy, kiedy Polacy spodziewali się początku obiecanej im francuskiej ofensy wy na froncie zachodnim, Związek Sowiecki zdradziecko zaatakował wschodnią granicę Polski. Stefan Kury lak, trzy nastoletni wówczas polski oby watel narodowości ukraińskiej, mieszkał w spokojnej wiosce leżącej w pobliżu granicy z ZSRS. Na biegnącej przez nią piaszczy stej drodze dostrzegł tego dnia wy cofujący ch się pieszo i konno polskich żołnierzy. Niektórzy z nich wołali: „Uciekajcie, ratujcie swoje ży cie, dobrzy ludzie! Ukry jcie się, gdzie możecie, bo oni nie znają litości. Pospieszcie się! Rosjanie nadchodzą!”. Wkrótce potem przez wioskę przejechała z głośny m łomotem kolumna sowieckich czołgów. Jakieś przerażone i zdezorientowane dziecko, które znalazło się na ich drodze, zostało z zimną krwią zastrzelone. Kury lak znalazł schronienie w schowku na ziemniaki. Stalinowski minister spraw zagraniczny ch Wiaczesław Mołotow oznajmił polskiemu ambasadorowi w Moskwie, że skoro Rzeczpospolita Polska przestała istnieć, interwencja Armii Czerwonej ma na celu „ochronę sowieckich oby wateli na terenie zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy ”. Choć Hitler zgodził się na aneksję przez ZSRS wschodniej części Polski, Niemcy by li zaskoczeni wkroczeniem Sowietów tak samo jak Polacy. Marszałek Ry dzŚmigły napisał później z gory czą, że kiedy Armia Czerwona uderzy ła od ty łu, opór jego żołnierzy mógł by ć już ty lko „zbrojną demonstracją przeciwko nowemu rozbiorowi Polski”. Najwy ższe dowództwo Wehrmachtu, by uniknąć przy padkowy ch utarczek z Rosjanami, ogłosiło utworzenie ty mczasowej granicy biegnącej wzdłuż Sanu, Wisły i Narwi. Siły niemieckie, które przekroczy ły tę linię, zostały teraz wy cofane. Hitler miał nadzieję, że interwencja Stalina skłoni Anglię i Francję do wy powiedzenia wojny ZSRS. W Londy nie istotnie zastanawiano się przez jakiś czas, czy bry ty jskie
zobowiązania wobec Polski wy magają uznania Sowietów za nowego nieprzy jaciela. W Gabinecie Wojenny m ty lko Churchill i minister wojny Leslie Hore-Belisha nakłaniali do przy gotowań na taką ewentualność. Ambasador angielski w Moskwie sir William Seeds telegrafował: „Nie wiem, jaką korzy ść mogłaby nam przy nieść wojna ze Związkiem Sowieckim, ale by łby m osobiście bardzo zadowolony, mogąc poinformować Mołotowa o jej wy powiedzeniu”. Ty mczasem premier Chamberlain z ulgą powitał oświadczenie Ministerstwa Spraw Zagraniczny ch, które uznało, że gwarancje rządu udzielone Polsce doty czą ty lko agresji niemieckiej. Bry ty jczy cy nie szczędzili Stalinowi kry ty cznej retory ki, ale nie brali już pod uwagę możliwości wy powiedzenia mu wojny. Francuzi również ograniczy li się do wy rażenia swego oburzenia. W ciągu kilku dni, kosztem zaledwie czterech ty sięcy ofiar, Sowieci zajęli prawie 200 ty sięcy kilometrów kwadratowy ch powierzchni Polski, obejmującej Lwów i Wilno. Pod władzą Stalina znalazło się teraz przeszło pięć milionów Polaków, cztery i pół miliona etniczny ch Ukraińców, milion Białorusinów i milion Ży dów. Głodujący mieszkańcy Warszawy nadal trzy mali się resztek nadziei na pomoc z Zachodu. Pewien mężczy zna pełniący służbę ratowniczą podczas nalotów powiedział do przy jaciela: „Wiesz, jacy są Anglicy. Podejmują decy zję powoli, ale niedługo na pewno przy jdą”. Bierność domniemany ch przy jaciół wzbudziła w milionach Polaków najpierw zdumienie, a potem rosnące oburzenie. Oficer kawalerii zapisał: „Zachodziliśmy w głowę, co się dzieje na zachodzie, i kiedy Francuzi oraz Anglicy rozpoczną ofensy wę. Nie mogliśmy pojąć, dlaczego nasi sojusznicy tak długo zwlekają, zamiast przy jść nam z pomocą”. 20 września ambasador Polski w Londy nie przemówił przez radio do swy ch rodaków w kraju: „Wiedzcie, drodzy rodacy, że ofiara wasza nie pójdzie na marne i że jej wy mowa tu, w odległy m Londy nie, jest w całej doniosłości rozumiana [...]. Garną się już ku nam zbrojne zastępy [...]. Nadejdzie dzień, gdy zwy cięskie sztandary tej armii wrócą z ziemi obcej do polskiej”. Hrabia Raczy ński napisał później, że wy głaszając te słowa, zdawał sobie sprawę, że są one „zaledwie poety cką fikcją. Gdzie by ły zastępy sojuszników?”.
Polski ambasador w Pary żu Juliusz Łukasiewicz wdał się w ostrą wy mianę zdań z francuskim ministrem spraw zagraniczny ch Georges’em Bonnetem. „To nie jest w porządku! – powiedział. – Pan wie, że to nie jest w porządku! Traktat jest traktatem i należy respektować jego postanowienia! Czy zdaje pan sobie sprawę, że każda godzina, o którą odkładacie atak na Niemcy [...] oznacza śmierć ty sięcy polskich mężczy zn, kobiet i dzieci?” Bonnet wzruszy ł ramionami i spy tał: „Czy chce pan zatem, żeby zabijane by ły kobiety i dzieci mieszkające w Pary żu?”. Amery kańska korespondentka Janet Flanner pisała ze stolicy Francji: „Może się wy dawać, że nadal trwają wy siłki na rzecz uniknięcia wojny, zapobieżenia jej prawdziwemu wy buchowi – wy siłki, podejmowane, by ć może nieświadomie, przez przy wódców rządu, którzy nie chcą przejść do historii jako ludzie nakazujący oddanie
pierwszy ch strzałów. Wy siłki te są też skutkiem reakcji na stan umy słów społeczeństwa, które jest odważne, ale zdezorientowane. Jest to z pewnością pierwsza wojna, której miliony ludzi po obu stronach nadal mają nadzieję uniknąć, choć została ona oficjalnie wy powiedziana”. Mimo apeli Churchilla Francuzi nie mieli zamiaru podejmować zmasowanej ofensy wy na linię Zy gfry da ani bombardować Niemiec i narażać się na odwet Luftwaffe. Rząd bry ty jski też odmówił wy dania RAF-owi rozkazu atakowania niemieckich celów naziemny ch. Konserwaty wny poseł do parlamentu Leo Amery pisał z pogardą o premierze Neville’u Chamberlainie: „Namiętnie nienawidząc wojny, chciał ją prowadzić na najmniejszą możliwie skalę”. „The Times” komentował wy darzenia w taki sposób, że jego polscy czy telnicy mogli odnieść wrażenie, iż szy dzi z ich nieszczęścia: „Cierpiący na swej umęczonej ziemi Polacy mogą w pewny m stopniu znaleźć pociechę w świadomości, że cieszą się współczuciem, a nawet szacunkiem, nie ty lko swy ch zachodnioeuropejskich sojuszników, lecz wszy stkich cy wilizowany ch narodów kuli ziemskiej”. Niektórzy twierdzą, że w połowie września 1939 roku, kiedy przeważająca część niemieckiej armii by ła związana w Polsce, sojusznicy mieli idealną okazję, by rozpocząć ofensy wę na froncie zachodnim. Ale Francja by ła jeszcze mniej przy gotowana psy chologicznie niż militarnie na taką inicjaty wę, a nieliczne Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne, nadal przerzucane na konty nent, nie mogły by wiele zdziałać. Odparcie takiego ataku nie zakłóciłoby zapewne w większy m stopniu niemieckich operacji na wschodzie, a bierność rządów Wielkiej Bry tanii i Francji pokry wała się z wolą obu narodów. Sekretarka z Glasgow Pam Ashford zapisała w swy m dzienniku pod datą 7 września: „Prakty cznie wszy scy uważają, że wojna skończy się w ciągu trzech miesięcy. [...] Wiele osób sądzi, że kiedy Polska zostanie zmiażdżona, konty nuacja walk stanie się bezcelowa”. Polacy powinni by li przewidzieć pasy wność swy ch sojuszników, ale cy nizm ty ch ostatnich by ł szokujący. Współczesny history k Andrzej Suchcitz napisał: „Rząd polski, podobnie jak naczelne dowództwo, został oszukany i zdradzony przez swy ch zachodnich sojuszników, którzy nie mieli zamiaru udzielić Polsce skutecznej pomocy militarnej”. Gdy upadek Warszawy by ł już przesądzony, Stefan Starzy ński powiedział przez radio: „Przeznaczenie obarczy ło nas obowiązkiem obrony honoru Polski”. Poeta uczcił później niezłomność prezy denta stolicy : I on, gdy miasto by ło pochodnią czerwoną, Powiedział: „Nie ustąpię. Niech te domy płoną. Niech dumne moje dzieła na proch się rozpękną! I cóż, że z marzeń moich wszy stkich rośnie cmentarz? A ty, co tu przy jdziesz kiedy ś, zapamiętasz Że jest coś piękniejszego niźli murów piękno”. (J. Lechoń, Pieśń o Stefanie Starzyńskim)
Pod koniec trzeciego ty godnia kampanii opór Polaków został przełamany. Stolicy nie zajęto ty lko dlatego, że Niemcy chcieli ją najpierw zniszczy ć – bezlitosne bombardowania nadal trwały. Zatrudniona w podwarszawskim szpitalu pielęgniarka Jadwiga Sosnkowska tak opisała sceny, do który ch doszło tam 25 września: „Idąca od strony miasta procesja ranny ch by ły niekończący m się marszem śmierci. Nie by ło światła, więc my wszy scy – lekarze i pielęgniarki – musieliśmy się poruszać ze świecami w rękach. Ponieważ sale operacy jne i ambulatoria by ły zniszczone, musieliśmy pracować w salach wy kładowy ch, na zwy kły ch stołach. Ze względu na brak wody nie można by ło wy stery lizować narzędzi, więc przemy waliśmy je alkoholem. [...] Kiedy kładziono na stole strzępy ludzkie, chirurg daremnie usiłował ratować ży cie, które wy my kało mu się z rąk. [...] Rozgry wały się kolejne tragedie. Jedną z ofiar by ła szesnastoletnia dziewczy na. Miała wspaniałą grzy wę jasny ch włosów i delikatną jak kwiat twarz, a jej piękne szafirowe oczy by ły pełne łez. Jej obie nogi, aż do kolan, wy glądały jak krwawa miazga, w której nie dało się odróżnić kości od ciała. Trzeba by ło je amputować. Zanim chirurg przy stąpił do pracy, pochy liłam się nad ty m niewinny m dzieckiem, by złoży ć pocałunek na jego blady m czole i bezsilnie pogłaskać je po głowie. Umarła tego ranka, cicho, jak kwiat zerwany bezlitosną ręką”. Zawodowi żołnierze rzadko mogą sobie pozwolić na jakiekolwiek emocje wobec okropności wojny, ale potomność musi ze wstrętem odrzucić pełne samozadowolenia rozważania niemieckich generałów na temat charakteru ich przy wódcy i ogrom zbrodni, który ch by li współwinni. Erich von Manstein, powszechnie uważany za najwy bitniejszego niemieckiego generała tej wojny, z dumą grał później rolę człowieka, który spełnił swój obowiązek jako oficer i dżentelmen. Ale jego zapiski z okresu polskiej kampanii – a także późniejsze – ujawniają ty powy dla jego kasty brak wrażliwości. Zachwy cony atakiem na Polskę zanotował: „Wobec doty chczasowej postawy mocarstw zachodnich decy zja Führera ma cechy wielkości. Jego propozy cja, doty cząca rozwiązania sprawy polskiej, by ła tak wspaniałomy ślna, że Anglia i Francja, jeśli naprawdę chciały pokoju, powinny by ły nakłonić Polskę do jej przy jęcia”. Wkrótce po rozpoczęciu działań wojenny ch Manstein odwiedził dowodzoną przez siebie do niedawna formację. „Radość, jaką okazali członkowie sztabu z mojej niespodziewanej wizy ty, by ła wzruszająca. [...] Cranz [jego następca] powiedział mi, że dowodzenie podczas wojny tak dobrze wy szkoloną dy wizją jest przy jemnością”. W liście do żony Manstein opisał swój plan dnia podczas trwania kampanii, w której brał udział jako szef sztabu Grupy Armii „Południe”, dowodzonej przez von Rundstedta. „Wstaję o 6.30, zanurzam się w wodzie [żeby popły wać], w biurze jestem o 7.00. Poranne meldunki, kawa, potem praca lub wy jazdy z R[undstedtem]. W południe – tutejsza kuchnia polowa. Potem półgodzinna przerwa. Wieczorem, po kolacji, którą podobnie jak obiad jadam razem z oficerami sztabu generalnego, napły wają wieczorne meldunki. I tak aż do 23.30”. Uderzający jest kontrast między spokojem panujący m w kwaterze armii a straszliwą ludzką tragedią wy wołaną przez jej działania. Manstein podpisał rozkaz skierowany do okrążający ch
Warszawę niemieckich wojsk, w który m nakazał strzelać do wszy stkich uciekinierów usiłujący ch opuścić bombardowane miasto. (Niemcy zamierzali doprowadzić do jak najszy bszego zakończenia kampanii i uniknąć walk uliczny ch). A równocześnie by ł człowiekiem o tak surowy ch zasadach, że wy chodził niekiedy z pokoju, w który m przemawiał von Rundstedt, nie mogąc znieść obscenicznego języ ka swego przełożonego. 25 września rozkoszował się blaskiem wizy tującego zwy cięskie wojska Hitlera i pisał do żony : „Miło by ło obserwować radość żołnierzy, obok który ch przejeżdżał Führer”. W 1939 roku korpus oficerski Wehrmachtu zdradzał już objawy moralnego bankructwa, które wy znaczało standardy jego postępowania aż do 1945 roku.
Polska – okupanci oko w oko z okupowanymi Fot. Insty tut Pamięci Narodowej/United States Holocaust Memorial Museum Dowódca 9. Pułku Ułanów Małopolskich Klemens Rudnicki opisał położenie swego pułku i ukochany ch koni w dniu 27 września, ostatniego wieczoru przed upadkiem Warszawy : „Czerwone migające płomienie oświetlają nasze konie, stojące cicho i bez ruchu wzdłuż muru Łazienkowskiego, podobne do szkieletów z siodłami na grzbietach. Kilka z nich leży zabity ch, niektóre krwawią jakimiś wielkimi szarpany mi ranami. [...] Kowalskiego koń Cenzor leży z rozwalony m brzuchem – ży je jeszcze. Tak niedawno wy grał militari w Tarnopolu – chluba nasza. Strzał w ucho, żeby szy bciej skończy ł. Jutro pewnie wy tnie mu ktoś połeć mięsa z zadu
z głodu”. Warszawa skapitulowała 28 września. Kapitan Edward Ksy k, dowódca 3 szwadronu pułku Rudnickiego, oznajmił pod wpły wem emocji, że rozkazu kapitulacji nie przy jmuje do wiadomości. „Jutro rano przy puścimy szarżę na Niemców, by ocalić trady cję 9 pułku, który nigdy się nie poddaje”. Rudnicki odwiódł go od tego zamiaru. Oficerowie pułku ukry li swe sztandary w kościele Świętego Antoniego przy ulicy Senatorskiej – jedy ny m budy nku, który stał nietknięty wśród morza gruzów. Rudnicki snuł niewesołe rozważania, dochodząc do wniosku, że polska armia powinna by ła stworzy ć głęboko cofnięty sy stem obrony, zamiast utrzy my wać słabą, wy suniętą do przodu linię ofensy wną, którą łatwo by ło przerwać. „Ale – jak stwierdził – by łoby to sprzeczne z naszy mi naturalny mi aspiracjami, z trady cją militarną i z mocarstwowy mi nadziejami”. W dniu 29 września skapitulowała Armia „Modlin”, a Niemcy wzięli trzy dzieści ty sięcy jeńców. Zorganizowany opór stopniowo zanikał. Hel skapitulował 2 października, a w ostatniej odnotowanej bitwie pod Kockiem Samodzielna Grupa Operacy jna „Polesie” walczy ła do 5 października. W ręce Niemców dostały się setki ty sięcy żołnierzy, ale wielu inny ch próbowało ucieczki. Młody pilot Jerzy Solak boleśnie przeży ł spotkanie z pułkownikiem lotnictwa, który siedział pod drzewem, a po jego twarzy ciekły łzy. Jedny m z wielu Polaków, który m ostatnie wy darzenia przy wodziły na my śl powieść Przeminęło z wiatrem, by ł Feliks Lachman. Przedzierając się w stronę swego domu, my ślał: „Choć majątek Tara by ł zrujnowany, Scarlett szła przez ogień i wodę do miejsca, w który m czuła się u siebie. My opuściliśmy raz na zawsze miejsca i ludzi, które kształtowały społeczny, intelektualny i emocjonalny obszar naszego ży cia. Poruszaliśmy się bez celu, w próżni”. Po nalocie na Krzemieniec Adam Kruczkiewicz zobaczy ł na ulicy roztrzęsionego starego Ży da, który „stał nad ciałem swojej żony... bluzgając potokiem przekleństw i bluźnierstw, krzy cząc: « Boga nie ma! Jedy ny mi bogami są Hitler i bomby ! Nie ma na ty m świecie miłosierdzia ani przy zwoitości!» ”. Części oddziałów polskiego wojska udało się przedostać na Węgry, ale jednak tam musiały złoży ć broń[2] . W koszarach 3. Pułku Węgierskich Huzarów powitali ich uroczy ście wy strojeni w galowe mundury oficerowie jednostki z pułkownikiem von Pongratschem na czele. Kilka dni później, kiedy Polacy wy chodzili do obozu internowany ch, ten niemłody weteran, którego twarz zdobiły imponujące bokobrody, uściskał każdego z nich i ży czy ł im powodzenia. Takie przejawy staroświeckiej uprzejmości by ły wzruszające, gdy ż stanowiły rzadkość w warunkach, w jakich znalazła się teraz większość Polaków. Generał Włady sław Anders usiłował ewakuować swy ch wy czerpany ch i zdziesiątkowany ch żołnierzy na wschód, uchodząc przed Niemcami. Prowadząc swe wy chudzone konie obok tłumu uchodźców i maruderów, kawalerzy ści głośno śpiewali. Kiedy napotkali na drodze Armię Czerwoną, Anders wy słał oficera łącznikowego do jej kwatery, prosząc o zagwarantowanie mu bezpiecznego przejazdu do granicy z Węgrami. Sowieci
obdarli posłańca z munduru i zagrozili mu egzekucją, a potem zaczęli ostrzeliwać z dział Polaków. Anders podzielił swoich ludzi na małe grupy i kazał im przedzierać się na własną rękę w kierunku Węgier. On sam, poważnie ranny, dostał się do niewoli wraz ze znaczną częścią swego oddziału. Sowiecki oficer powiedział do niego protekcjonalny m tonem: „My i Niemcy jesteśmy obecnie prawdziwy mi przy jaciółmi i razem pójdziemy przeciwko kapitalizmowi światowemu. Polska wy sługiwała się Anglii i dlatego musiała zginąć”. Regina Łempicka, podobnie jak setki ty sięcy inny ch Polaków, została aresztowana przez Sowietów kilka miesięcy po ich wkroczeniu do Polski, a potem zesłana do Kazachstanu. Jej babka i mała siostrzenica umarły z głodu podczas poby tu w gułagu, a brat, który służy ł w wojsku, został rozstrzelany. Jak później napisała, losy jej rodziny zdanej na łaskę Rosjan zamieniły się w „upiorny sen”. Kiedy czerwonoarmiści prowadzili grupę wzięty ch do niewoli polskich żołnierzy przez graniczny most, jeden z jeńców ponuro stwierdził: „Wkraczamy do Rosji. Nigdy nie wrócimy ”. Tadeusz Żukowski zanotował: „Od tego momentu cały świat zdawał się zmieniać: inne by ło niebo, ziemia i ludzie. Czułem się tak dziwnie, jakby coś, co we mnie pękło, teraz rozpadło się na kawałki, jakby uszło ze mnie ży cie, jakby m wpadł nagle w jakąś ciemną jamę, w nieoświetlony podziemny kory tarz”. Stojąca przy drodze przy padkowa Rosjanka, widząc prowadzonego do gułagu polskiego więźnia, powiedziała do niego z pogardą: „Wy, polscy faszy stowscy obszarnicy ! Tu, w Rosji, nauczy cie się pracować! Będziecie dość silni, żeby pracować, ale zby t słabi, żeby gnębić biedaków!”. Półtoramilionową rzeszę Polaków, z który ch większość stanowiły osoby cy wilne wy gnane ze swy ch domów na zagrabiony ch przez ZSRS terenach wschodnich, czekał teraz okres niewoli i głodu pod panowaniem Sowietów. Około trzy stu pięćdziesięciu ty sięcy przy płaciło to ży ciem. Liczne zesłane do gułagów rodziny by ły pozbawione pomocy i opieki mężczy zn, który ch osądzono i skazano w try bie przy spieszony m. 5 marca 1940 roku szef sowieckiego aparatu bezpieczeństwa Ławrientij Beria wy słał do Stalina długie na cztery strony memorandum, w który m proponował likwidację starszy ch rangą polskich oficerów i inny ch osób uznany ch za przy wódców lokalny ch społeczności. „Ci, którzy przeby wają w sowieckich obozach – pisał Beria – powinni by ć poddani najwy ższemu wy miarowi kary, czy li rozstrzelani”. Stalin i inni członkowie Politbiura zatwierdzili oficjalnie ten plan eliminacji polskiej inteligencji. W ciągu następny ch ty godni kaci NKWD zamordowali w różny ch sowieckich więzieniach co najmniej dwadzieścia pięć ty sięcy Polaków, strzelając im w ty ł głowy. Ciała zostały zakopane w zbiorowy ch grobach w lesie katy ńskim, w Mińsku i w inny ch miejscach straceń, między inny mi w Charkowie i Miednoje. Największe z ty ch masowy ch mogił zostały odkry te w 1943 roku przez Niemców, którzy z saty sfakcją wy korzy stali ten fakt w celach propagandowy ch.
Ucieczka ludności cywilnej, Polska, wrzesień 1939 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Późniejsze sugestie, że procesy zbrodniarzy wojenny ch zorganizowane po 1945 roku przez aliantów by ły przy kładem „sprawiedliwości zwy cięzców”, znajdują mocne potwierdzenie w ty m, że żaden oby watel Związku Sowieckiego nie został nigdy oskarżony o zbrodnię katy ńską. Przesłuchiwany w 1939 roku przez NKWD Polak zapy tał z gory czą: „Jak to jest możliwe, że ZSRS, postępowe i demokraty czne państwo, utrzy muje przy jazne stosunki z reakcy jny mi Niemcami hitlerowskimi?”. Jego oskarży ciel odparł chłodno: „My licie się. Nasza obecna polity ka zakłada zachowanie neutralności wobec konfliktu między Anglią a Niemcami. Niech oni się wy krwawią, a wtedy nasza potęga wzrośnie. Kiedy obie strony będą całkowicie wy czerpane, przy stąpimy do wojny jako nowa siła i odegramy decy dującą rolę na jej ostatnim etapie”. Powy ższe słowa prawdopodobnie w pełni oddają aspiracje Stalina. Hitler, który odwiedził Warszawę 5 października, wskazał ruiny miasta i zwrócił się do towarzy szący ch mu zagraniczny ch korespondentów: „Panowie, sami widzicie, jakim zbrodniczy m szaleństwem by ła próba obrony tego miasta. [...] Chciałby m, aby niektórzy polity cy inny ch krajów, którzy najwy raźniej chcą zamienić całą Europę w drugą Warszawę, mogli zobaczy ć – tak jak wy – prawdziwą wy mowę wojny ”. Prezy dent stolicy Stefan Starzy ński został wy wieziony do Dachau i cztery lata później zamordowany. Straty polskiej armii wy nosiły 70 ty sięcy zabity ch i 140 ty sięcy ranny ch. Liczba śmiertelny ch ofiar spośród
ludności cy wilnej nie jest dokładnie znana, ale by ło ich wiele ty sięcy. Straty armii niemieckiej obliczono na 16 ty sięcy zabity ch i 30 ty sięcy ranny ch. Około 420 ty sięcy polskich żołnierzy Niemcy wzięli do niewoli. W Londy nie został powołany – choć nie w drodze wy borów – polski rząd na uchodźstwie. Szef bry ty jskiego sztabu generalnego generał sir Edmund Ironside w czasie spotkania z Adrianem Cartonem de Wiartem, który właśnie wrócił z Warszawy, mruknął pogardliwy m tonem: „No cóż, pańscy Polacy nie zdziałali wiele”. Stwierdzenie to odzwierciedla frustrację Anglików i Francuzów, którzy mieli nadzieję, że Polska armia zada Wehrmachtowi duże straty i ułatwi im w ten sposób zadanie. Carton de Wiart odpowiedział: „Zobaczy my, co zdziałają inni, sir”. Zaskakująco duża liczba Polaków, którzy marzy li o dalszej walce z Hitlerem, zdecy dowała się na ucieczkę z kraju i rozstanie z wszy stkim, co znali i kochali. Około 150 ty sięcy dotarło na Zachód, często po godny ch Ody seusza przy godach. Ten zdecy dowanie najliczniejszy dobrowolny eksodus z krajów zajęty ch przez Niemcy odzwierciedlał zapał Polaków do konty nuowania walki. Uchodźcy zmierzający na zachód by li zdumieni gorący m przy jęciem, jakie spotkało ich nawet w faszy stowskich Włoszech, gdzie tłumy ludzi wołały do nich: „Bravo, Polonia!”. Instruktor pilotażu Witold Urbanowicz przed opuszczeniem macierzy stego lotniska oddał swoje radio i jedwabne koszule sprzątaczce kwatery, a smoking portierowi. Potem wsiadł wraz ze swy mi uczniami do autobusu jadącego w kierunku Rumunii. Niecały rok później zasiadł za sterami hurricane’a i został jedny m z czołowy ch asów RAF-u. W 1940 roku do Anglii dotarło około trzy dziestu ty sięcy Polaków, z który ch jedną trzecią stanowili piloci wojskowi i członkowie personelu naziemnego. Później przy by li inni. Jeden z nich przy wiózł z sobą drewniane śmigło – nie wy puścił go z rąk w całej swej wędrówce, w czasie której przeby ł pięć ty sięcy kilometrów. Udział wielu Polaków – żołnierzy jednostek Polskich Sił Zbrojny ch – w wy siłku wojenny m koalicji anty niemieckiej zdecy dowanie przewy ższał skalą zasługi Anglii dla sprawy polskiej. Polska by ła jedy ny m okupowany m przez Hitlera krajem, w który m pokonani nie kolaborowali z najeźdźcami. Hitlerowcy traktowali Polaków jak niewolników, a oni odpłacali im nieprzejednaną nienawiścią. Kiedy księżna Pawłowa Sapieży na przekraczała w tłumie uchodźców granicę, by znaleźć się we względnie bezpieczny m miejscu, jej mała córeczka spy tała: „Czy w Rumunii też będą bomby ?”. „Nie – odparła księżna – nie będzie już żadny ch bomb. Tutaj nie ma wojny. Pojedziemy gdzieś, gdzie będzie świeciło słońce, a dzieci będą się mogły bawić tam, gdzie im się spodoba”. „Ale kiedy wrócimy do papy ?” – py tało dziecko. Matka nie umiała jej odpowiedzieć. Wkrótce w całej Europie miało zostać niewiele miejsc, w który ch dzieci i dorośli mogliby czuć się bezpiecznie. Hitler z determinacją przy stąpił do podboju Polski, ale nie miał sprecy zowanego planu dalszy ch działań. Dopiero kiedy stało się jasne, że Stalin jest zwolennikiem wy mazania tego kraju z mapy Europy, Führer postanowił zaanektować jego zachodnie obszary. Przed wojną Niemcy lekceważąco nazy wali Polskę Saisonstaat – państwem sezonowy m. Teraz utraciła
ona swą państwowość, a Hitler stał się władcą tery torium zamieszkanego przez piętnaście milionów Polaków, dwa miliony Ży dów, milion etniczny ch Niemców i dwa miliony przedstawicieli inny ch mniejszości narodowy ch. Jedną z charaktery sty czny ch cech Hitlera by ła odruchowa nienawiść do wszy stkich, którzy sprzeciwiali się jego woli. Wkrótce ujawniła się ona w stosunku do Polaków, a szczególnie w stosunku do polskich Ży dów. Pewnego dnia, niebawem po rozpoczęciu okupacji, mieszkający w Łodzi Szmulek Goldberg wracał z pracy do domu i stwierdził, że „na ulicach panowało okropne zamieszanie. Ludzie biegali jak szaleni we wszy stkie strony. Ktoś zatrzy mał się i złapał mnie za rękaw. « Ukry j się! Ukry j się! – zawołał piskliwy m głosem. – Uzbrojeni Niemcy łapią Ży dów i wy wożą ich ciężarówkami» ”. Pojazdy pełne więźniów by ły dla niego pierwszą zapowiedzią tego, co zgodnie z planami Hitlera miało spotkać wszy stkich przedstawicieli jego rasy. Już w ciągu pierwszy ch ty godni od podboju Polski Niemcy zamordowali kilka ty sięcy jej oby wateli pochodzenia ży dowskiego. Angielska pani domu Tilly Rice, ewakuowana wraz z dziećmi z Londy nu do ry backiego miasteczka w północnej Kornwalii, 7 października, po zakończeniu polskiej kampanii pisała: „W domu, w który m mieszkam, cała sprawa została skwitowana zdumiewający m milczeniem [...]. Wojna trwała nadal, ale by ła czy mś odległy m i ty lko czasem wpły wała na ry tm ży cia społeczności [...]. Moją reakcją na całą sy tuację jest narastająca z każdy m dniem obojętność”. Anglia i Francja wy powiedziały Niemcom wojnę, by uratować Polskę. Ta jednak przestała istnieć, a jej przedstawiciele zostali wy daleni z sojuszniczej Najwy ższej Rady Wojennej, gdy ż uznano ich za niepotrzebny ch. Wielu bry ty jskich i francuskich polity ków kwestionowało celowość przedłużania stanu wojny i py tali, jak można ją skutecznie prowadzić. Ambasador USA w Londy nie Joseph Kennedy skierował do ambasadora polskiego, wzruszając ramionami, retory czne py tanie: „Gdzie sojusznicy mogliby walczy ć z Niemcami i ich pokonać?”. Choć Kennedy by ł jawny m anglofobem, zwolennikiem polity ki ustępstw i defety stą, jego py tanie nie by ło pozbawione sensu, lecz rządy państw sprzy mierzony ch nie umiały na nie odpowiedzieć. Po upadku Polski zdezorientowany świat oczekiwał na rozwój wy darzeń. Ponieważ Anglia i Francja nie miały dość odwagi, by przejąć inicjaty wę, dalszy przebieg wojny zależał od woli Adolfa Hitlera.
2 ANI P OKÓJ , ANI P R AW DZIWA W OJ NA
listopadzie 1939 roku Norweski Komitet Noblowski ogłosił, że ponieważ na przeważający m obszarze Europy panuje wojna, nie przy zna dorocznej Nagrody Pokojowej. Mimo to w oczach wielu Bry ty jczy ków i Francuzów upadek Polski ujawnił jałowość działań narzucony ch im przez ich rządy. Armia francuska, wraz z nieliczny m konty ngentem bry ty jskim, trady cy jnie strzegący m lewej flanki, stała twarzą w twarz z Niemcami na wschodniej granicy swego kraju. Sojusznicy nie mieli jednak zamiaru podejmować operacji ofensy wny ch, przy najmniej do chwili, gdy poprawi się stan ich uzbrojenia. Kampania polska dowiodła skuteczności Wehrmachtu i Luftwaffe, choć nie ujawniła jeszcze ich pełnej siły. Generał John Gort dowodzący Bry ty jskimi Siłami Ekspedy cy jny mi (ang.: British Expeditionary Force, BEF) by ł wstrząśnięty stanem niektóry ch jednostek tery torialny ch, które przy by ły w październiku, by wspomóc pięć jego kiepsko wy posażony ch dy wizji, i nie mógł uwierzy ć, że armia bry ty jska może prezentować się tak fatalnie. „Ci żołnierze nie mieli noży, widelców ani kubków”. Sy tuację aliantów utrudniała w duży m stopniu neutralność Belgii. Zakładano, że jeśli Hitler zaatakuje zachodnich sąsiadów, powtórzy strategię niemiecką z 1914 roku i pomaszeruje przez Belgię. Król Leopold III jednak, by nie dawać Niemcom pretekstu do wkroczenia na teren swego kraju, odmówił zgody na wpuszczenie wojsk angielsko-francuskich. Armie aliantów spędziły więc większość mroźnej zimy 1939 roku na budowaniu forty fikacji wzdłuż granicy francuskiej, zamierzając je opuścić i wkroczy ć do Belgii naty chmiast po ataku Niemców. Bry ty jczy cy, którzy dopiero niedawno wprowadzili obowiązkową służbę wojskową, nie dy sponowali znaczny mi rezerwami wy szkolony ch żołnierzy, który ch mogliby powołać pod broń w drodze mobilizacji, i ustępowali pod ty m względem niemal wszy stkim państwom europejskim. Bry ty jska trady cja anty military sty czna by ła przedmiotem dumy oby wateli tego kraju, toteż Wielka Bry tania, wy powiadając wojnę najpotężniejszemu mocarstwu konty nentu, mogła wspomóc armię francuską, stojącą oko w oko z Niemcami, bardzo ograniczony mi siłami lądowy mi i powietrzny mi. A inicjaty wa w zakresie działań bojowy ch leżała po stronie Pary ża. Francja, choć zaczęła się dozbrajać wcześniej niż Anglia, nadal oczekiwała na dostawy znacznej liczby czołgów i samolotów. Sojusznicy by li zby t słabi, by przy spieszy ć próbę sił z Wehrmachtem albo rozpocząć wy mierzoną przeciw Niemcom skuteczną ofensy wę powietrzną, nawet gdy by rzeczy wiście mieli taki zamiar. Podczas zimowy ch miesięcy 1939 roku RAF – bez większego przekonania – przeprowadzał nieliczne ataki dzienne na niemieckie okręty wojenne, ponosząc ogromne straty i nie osiągając
W
znaczący ch rezultatów. Zdrowy rozsądek powinien by ł podpowiedzieć sojuszniczy m rządom, że Hitler będzie opóźniać próby sił z zachodnimi oponentami i nie zechce czekać na moment, w który m będą oni wy starczająco dobrze wy posażeni, by stawić mu czoło. One jednak z niepojętą krótkowzrocznością wierzy ły, że czas działa na ich korzy ść. Zamierzały wy korzy stać swe siły morskie i wprowadzić blokadę Rzeszy. Generał Gamelin zapowiadał wielką ofensy wę lądową na 1941 lub 1942 rok. Oba rządy łudziły się nadzieją, że armia i naród niemiecki „odzy skają ty mczasem zdrowy rozsądek” i uświadomią sobie swą niezdolność do prowadzenia długotrwałej kampanii. Alianci naiwnie zakładali, że Hitler, brutalnie zajmując Polskę, osiągnął swój ostatni triumf; by li pewni, że naziści zostaną odsunięci od władzy przez rozsądny ch Niemców, a przy szły rząd będzie skłonny do takiego czy innego porozumienia. Alianci sformalizowali wspólny proces decy zy jny, tworząc Supreme War Council, czy li Najwy ższą Radę Wojenną. Ciało to powołano do istnienia jednak dopiero w ostatnim roku poprzedniego europejskiego konfliktu. Ustalono wówczas, że Wielka Bry tania i Francja będą pokry wały koszty wojny w stosunku 60:40, co odbijało relaty wny stan ich potencjałów gospodarczy ch. Na francuską polity kę wpły wał w duży m stopniu lęk przed lewicą jako narzędziem Stalina. W październiku 1939 roku, posługując się argumentem zagrożenia bezpieczeństwa narodowego, aresztowano 35 komunisty czny ch deputowany ch do parlamentu. W marcu następnego roku 27 spośród nich stanęło przed sądem i otrzy mało wy roki pięciu lat więzienia. Ponadto aresztowano około 3400 komunisty czny ch akty wistów, a internowano ponad trzy ty siące działaczy, którzy by li uchodźcami z inny ch państw. Strategia aliantów nie została wy raźnie sformułowana. Słabością okazało się też to, że rządy państw sojuszniczy ch koncentrowały się na wzmacnianiu swy ch sił zbrojny ch, nie doceniając tak ważnego aspektu jak morale społeczeństwa. Ministrowie ignorowali niszczy cielski wpły w bierności na opinię publiczną. W przekonaniu wielu Francuzów i Bry ty jczy ków wy siłek wojenny by ł bezcelowy – ich kraje by ły zobowiązane do podjęcia walki, ale nie walczy ły. Francuzi zdawali sobie doskonale sprawę, jak wielkim obciążeniem dla ich gospodarki jest utrzy my wanie pod bronią 2,7 miliona żołnierzy. Zachęcali Bry ty jczy ków do podjęcia działań niemal wszędzie, by le nie na froncie zachodnim. Pamiętali bowiem aż za dobrze, że podczas pierwszej wojny światowej zginęło 1,3 miliona ich rodaków, nie chcieli więc sprowokować następnej „krwawej łaźni” na swoim tery torium. Ale propozy cje doty czące marginalny ch operacji, takich jak utworzenie w Salonikach frontu bałkańskiego, który miał uprzedzić niemiecką agresję na te obszary, nie znalazły w Londy nie zwolenników. Bry ty jczy cy obawiali się bezpośredniego przy stąpienia Włoch do wojny. Z tego więc powodu bry ty jscy ministrowie nie mówili nawet publicznie o utworzeniu „anty faszy stowskiego frontu”, by nie drażnić Benita Mussoliniego. Bry ty jscy i francuscy polity cy nie umieli zdefiniować w wiary godny sposób swy ch militarny ch celów i marzy li o kompromisowy m pokoju z Hitlerem. W trosce o zachowanie twarzy wy magali ty lko, żeby ograniczy ł on swoje ambicje tery torialne. Oba narody
podzielały ten sposób rozumowania, nazy wając aktualny stan rzeczy „nudną wojną” lub „pozorną wojną”, a także z francuskiego drôle de guerre, czy li „dziwną wojną”. Insty tuty badań społeczny ch, takie jak Mass Observation, informowały o „panujący m w kraju silny m przekonaniu, że nie warto konty nuować tej przeklętej wojny. [...] Mamy powody przy puszczać, że Hitler wy grał pierwszą rundę związanej z tą wojną kampanii propagandowej. Zdołał zaprezentować swy m oby watelom wspaniały sukces, który m by ło zwy cięstwo nad Polską”. Trudno przecenić wpły w, jaki na morale sił francuskich miała wielomiesięczna bierność. W listopadzie 1939 roku dowódca II Korpusu w składzie Bry ty jskich Sił Ekspedy cy jny ch we Francji generał porucznik Alan Brooke w następujący sposób opisy wał wrażenie, jakie wy warła na nim parada francuskiej 9. Armii: „Rzadko zdarzało mi się oglądać bardziej jaskrawe przy kłady niechlujstwa [...] nieogoleni żołnierze, niewy czy szczone konie, całkowity brak dumy z siebie i ze swoich jednostek. Ale najbardziej mną wstrząsnęło przy gnębienie i niesubordy nacja, emanujące z twarzy ty ch ludzi. [...] Mimo woli py tałem się w duchu, czy Francuzi są jeszcze na ty le twardy m narodem, by uczestniczy ć w tej wojnie aż do zwy cięskiego końca”. Ty siące polskich uchodźców, którzy zostali wcieleni do sił francuskich[3] , z niesmakiem obserwowały chwiejną postawę swy ch sojuszników. Pilot Franciszek Kornicki pisał, że „zarówno francuscy komuniści, jak i faszy ści działali przeciwko nam, a w Ly onie roiło się od ty ch ostatnich. Nawet jeśli ktoś zdoby wał się wobec nas na przy jazny gest, już następnego dnia ktoś inny obrzucał nas obelgami”. Francuski żołnierz, pisarz Jean-Paul Sartre, zanotował w dzienniku pod datą 26 listopada: „Wszy scy powołani pod broń garnęli się na początku do naszy ch szeregów, ale teraz umierają z nudów”. Inny żołnierz George Sadoul napisał 13 grudnia: „Mijają nieskończenie długie, puste dni, bez jakiegokolwiek zajęcia [...]. Oficerowie, głównie rezerwiści, my ślą tak samo jak szeregowcy [...]. Odnosi się wrażenie, że mają dość tej wojny, bo powtarzają stale, że chcieliby wracać do domu”. 20 lutego 1940 roku Sartre stwierdził: „Machina wojenna funkcjonuje na jałowy m biegu [...]. Zaledwie wczoraj pewien sierżant oznajmił mi z bły skiem obłąkańczej nadziei w oczach: « My ślę, że to wszy stko zostanie załatwione polubownie, Anglia ustąpi» ”. Równie zdezorientowani by li Bry ty jczy cy. Jack Clason, młody ekspedient z Everton w hrabstwie Lancashire, pisał do zmobilizowanego przy jaciela: „Ta wojna wy daje się nie czy nić większy ch postępów, prawda? Każda informacja, którą czy tamy w gazetach jednego dnia, jest następnego dnia dementowana, co ma na nas zabójczy wpły w. Możesz zrzucać moje przy gnębienie na czarne kotary, które zawisły w sklepie, i na pomazane niebieską farbą okna, które rzucają mi się w oczy, kiedy wchodzę na górę [...]. Od jakiegoś ty godnia organista Henry Crudson wy stępuje gościnnie w kinie Curzona [...] niektórzy zachwy cają się nim bardziej niż filmem, a najbardziej popularny m obecnie jego numerem jest melodia: « Powiesimy swoje pranie na linii Zy gfry da» . Kiedy ją gra, widownia szaleje z radości”.
Półmilionowa rzesza angielskich kobiet i dzieci ewakuowany ch z miast w obliczu groźby niemieckich bombardowań znalazła się w obcy m wiejskim otoczeniu, tęskniąc za domem. Dziewięcioletni wówczas Derek Lambert, mieszkaniec londy ńskiej dzielnicy Muswell Hill, tak wspominał później ten okres: „Kładliśmy się do cudzy ch łóżek i leżeliśmy z zaciśnięty mi pięściami. Czuliśmy pod stopami letnie termofory, a nasze palce natrafiały na ukry te pod poduszkami jedwabne woreczki z zasuszoną lawendą. Sły chać by ło pohukiwanie sowy, a o szy by ocierały się skrzy dła ptaków. Pamiętałem odgłosy Londy nu: odległe tramwaje i motocy kle, chrzęst osuwającego się popiołu, psa sąsiadów, głos dochodzący z radia, skrzy pienie piątego stopnia schodów i płukanie gardła dochodzące z łazienki o dziesiątej trzy dzieści. Pamiętałem domową swojską tapetę, przedstawiającą czółna pły nące w zielony ch strumieniach, lub pociąg, mknący wśród rozległy ch pól. [...] Szlochaliśmy w poczuciu żałosnego wy obcowania”. Większość ewakuowany ch pochodziła z klas niższy ch, więc ich wiejscy gospodarze przeży wali szok, widząc nędzne łachmany i fatalne maniery swy ch podopieczny ch. Miejskie dzieci, ofiary kry zy su lat trzy dziesty ch, nie znały czegoś takiego jak posiłki podawane o stały ch porach, a niektóre nie wiedziały nawet, do czego służą nóż i widelec. Zaspokajały głód „przekąskami” – chlebem z margary ną czy ry bą z fry tkami – ale nigdy nie jadały ich przy stole. Ważną pozy cję w jadłospisie dzieci zajmowały też konserwy i słody cze. Zupy, puddingi i wszy stkie jarzy ny z wy jątkiem ziemniaków budziły ich nieufność. Niektóre dzieciaki dawały wy raz swej alienacji, popełniając drobne przestępstwa. Oby czaje ich matek oburzały konserwaty wny ch mieszkańców wiejskich społeczności. „Największe zastrzeżenia mieszkańców wsi budziły brudne stroje ewakuowany ch przy by szów i ich rozwiązłe oby czaje – zanotowała Muriel Green, pracownica warsztatu samochodowego w Snettisham w hrabstwie Norfolk. – A także to, że jakoby dużo pili i posługiwali się wulgarny m języ kiem. W naszej wiosce rzadko spoty ka się kobiety, które przeklinają w publiczny ch miejscach lub chodzą do pubów. Tutejsi mieszkańcy z przerażeniem obserwowali wy chodzące z barów miejskie damy. A właściciel wakacy jnego campingu mówił: « Żeby ście widzieli, jak one piją!» ”. Ponieważ na Anglię nie spadła do tej pory ani jedna bomba, większość ewakuowany ch wróciła do swy ch rodzinny ch miast przed Boży m Narodzeniem, sprawiając przy jemność zarówno sobie, jak i swy m doty chczasowy m gospodarzom. Wprawdzie nie można powiedzieć, żeby Bry ty jczy cy wy kazy wali dużą akty wność wojenną, podejmowali jednak pewne wy siłki choćby w wy miarze sy mboliczny m. Gmachy publiczne obkładano workami z piaskiem, nad Londy nem unosiły się balony zaporowe, wszy stkich obowiązy wały też ry gory sty czne zarządzenia doty czące zaciemnienia, czy li zasłaniania okien i niepalenia światła o zmroku lub podczas nalotów. Paradoksalnie w cały m okresie od wy powiedzenia wojny do zawarcia pokoju wy padki spowodowane przez zaciemnienie pochłonęły więcej ofiar niż naloty Luftwaffe – w ciągu ostatnich czterech miesięcy 1939 roku na angielskich drogach zginęły 4133 osoby, w ty m 2657 pieszy ch, czy li dwukrotnie więcej niż w analogiczny m okresie rok wcześniej. Jeszcze więcej mieszkańców
Wielkiej Bry tanii straciło ży cie w wy niku inny ch nieszczęśliwy ch zdarzeń. Przy kładowo 18 procent respondentów badany ch przez ankieterów Princeton w grudniu 1940 roku odniosło urazy, poruszając się na oślep po ciemku. To samo badanie wy kazało, że trzy czwarte respondentów opowiada się za ograniczeniem środków bezpieczeństwa, wprowadzony ch by łagodzić skutki ataków bombowy ch. W oddziałach obrony cy wilnej służy ło aż dwa i pół miliona oby wateli Wielkiej Bry tanii, a zarządzenia doty czące bezpieczeństwa by ły egzekwowane tak bezwzględnie, że nawet dwaj żołnierze skazani na karę śmierci przez londy ński sąd Old Bailey za morderstwo otrzy mali dodatkowo naganę. Za co? Opuszczając gmach sądu, nie wzięli ze sobą masek gazowy ch. Wielkie obszary nieuży tków i publiczny ch przestrzeni miejskich zostały przeznaczone pod uprawę kukury dzy i jarzy n. Zgodnie z rządowy m zarządzeniem Arthur Street, farmer z Wiltshire, zaorał swoje trawniki i wy słał ukochanego wierzchowca na szkolenie, które miało przy gotować konia do pracy w zaprzęgu. Inne chodzące dotąd pod siodłem zwierzęta źle znosiły te przy ziemne obowiązki, ale Jorrocks Streeta, według słów jego właściciela, „zachował się jak dżentleman i od tej pory woził mleko, ciągnął siewnik albo pług i wy kony wał nienagannie wszy stkie prace. [...] Co on sam o ty m my śli, nie mam pojęcia. Nie wie, czy m są trzeszczące machiny, które musi ciągnąć, i sądząc po pozy cji jego uszu, jest ty m trochę zaniepokojony. Ale ponieważ nigdy nie sprawiliśmy mu zawodu, spełnia swe wojenne obowiązki jak dżentleman, który m niewątpliwie jest”. Rolnicy, którzy w latach trzy dziesty ch walczy li z groźbą bankructwa, nagle wkroczy li w nową epokę gospodarczej prosperity. Internowano siedmiuset faszy stów, ale oszczędzono większość flirtujący ch z Hitlerem ary stokratów. „Na my śl o ty m, że wszy stkim ty m lordom uchodzą bezkarnie ich przedwojenne związki z hitlerowskim reżimem, po prostu brak mi tchu” – pisała angielska komunistka Elizabeth Belsey w liście do swego służącego w wojsku męża. Gdy by Bry ty jczy cy naśladowali francuską polity kę wobec komunistów, musieliby skazać na odosobnienie również ty siące działaczy związkowy ch i znaczną część elity intelektualnej – a ty ch pozostawiono na wolności. Dochodziło też do wielu absurdów: hotel Roy al Victoria w St Leonards-on-Sea reklamujący swe usługi na łamach dziennika „The Times” zapewniał, że „sala balowa i przy legające do niej toalety zostały wy posażone w urządzenia, które zapewniają ochronę przed gazem i odłamkami”. Do tego wiele osób poszukiwało służby domowej, zamieszczając ogłoszenia w prasie, i zdawało się nie przy jmować do wiadomości, że ży ją w kraju, w który m zarządzono mobilizację. „Przy jmę do pracy drugą z trzech pokojówek – pensja 42 funty rocznie; rodzina składa się z dwóch dam i zatrudnia dziewięcioro służący ch”. Arcy biskup Canterbury obwieścił, że chrześcijanom wolno się modlić o zwy cięstwo, ale arcy biskup Yorku wy raził sprzeciw. Uważał, że obecna wojna jest słuszna, ale nie jest świętą wojną, i stwierdził: „Musimy unikać pojedy nków na modlitwy ”. Niektórzy duchowni zachęcali wierny ch do proszenia Wszechmogącego o dar wy rozumiałości: „Uchroń mnie od gorzkiej zapalczy wości i nienawiści wobec wroga”. Ale gdy w listopadzie
papież wy słał Hitlerowi list z gratulacjami, gdy ten uniknął zamachu na swoje ży cie, bry ty jscy chrześcijanie by li oburzeni. Setki ty sięcy umundurowany ch młody ch ludzi, którzy przechodzili w Wielkiej Bry tanii przeszkolenie wojskowe, by ły skazane na korzy stanie z przestarzałego sprzętu, a ich przy szłość malowała się dość niewy raźnie. Pewne by ło ty lko jedno – niektórzy z nich zginą. Porucznik Arthur Kellas z Border Regiment, pułku granicznego, zakładał, że przeży je wojnę, ale niepokoił się o los swy ch kolegów oficerów. „Zastanawiałem się, którzy z nich polegną. Czy to będzie Ogilvy, niezwy kle sy mpaty czny człowieczek, zatroskany o stan zdrowia swej matki, która została w Dundee? Czy może Donald, arogancki przy stojniak, zadowolony z samego siebie? Albo Hunt, niedawno żonaty i dobrze prosperujący pracownik londy ńskiego City ? Germain? Dunbar? Perkins, z którego bezlitośnie szy dziliśmy ? Albo Bell, któremu zazdrościliśmy, kiedy jako pierwszy z nas awansował i został oddelegowany do pierwszego pułku skierowanego na front we Francji, a w Whitehaven zostawił bardzo ładną siostrę? Jakkolwiek by by ło, nasi ojcowie przeży wali to samo. Łatwo się domy śleć, że nasza wojna będzie bardzo podobna do tej, w której oni brali udział”. Osiemnastoletni żołnierz jednostki tery torialnej Doug Arthur właśnie maszerował ze swy m oddziałem przed kościołem w Liverpoolu. Wkrótce miał zostać zaokrętowany na jednostkę, która zawiezie go na zamorski front. Czuł się jednak zażenowany, sły sząc uwagi jednej z obserwujący ch paradę kobiet. „Spójrzcie na tego chłopca, dziewczy nki! – zawołała ze wzruszeniem. – On powinien by ć w domu, ze swoją mamuśką! Ale nie martw się, sy nku, wrócisz cały i zdrowy, niech cię Bóg błogosławi. Uważaj na siebie! Wszy stkiemu winien ten drań Hitler. Chciałaby m dostać tę świnię w swoje ręce choćby na pięć minut!” Prezy dent Stanów Zjednoczony ch Franklin Delano Roosevelt pisał 30 października 1939 roku do swego ambasadora w Londy nie Josepha Kennedy ’ego: „Choć [pierwsza] wojna nie doprowadziła do powstania silnego przy wództwa w Wielkiej Bry tanii, ta wojna może to uczy nić. Jestem bowiem skłonny przy puszczać, że bry ty jskie społeczeństwo ma w sobie więcej pokory niż przedtem i powoli, ale zdecy dowanie porzuca dawne przekonanie, że « jakoś to będzie» ”. Opty mizm Roosevelta okazał się na dłuższą metę usprawiedliwiony, ale wiara, że „jakoś to będzie”, dominowała w bry ty jskim społeczeństwie jeszcze przez kilka miesięcy. Następny krok w trwającej batalii wy wołał jeszcze większą dezorientację na świecie, ponieważ został dokonany nie przez Hitlera, ale przez Stalina. Sowiecki despota, jak wszy scy europejscy przy wódcy, oceniał rozwijający się konflikt w kontekście osobisty ch korzy ści i uważał, że stanowi on okazję do zwiększenia swojej potęgi. Jesienią 1939 roku, po zajęciu wschodnich obszarów Polski, Stalin postanowił poprawić strategiczną pozy cję Związku Sowieckiego i wkroczy ł do Finlandii. Ta ogromna, dzika, rzadko zaludniona kraina lasów i jezior by ła szczególnie narażona na atak, ponieważ istniała jako niepodległe państwo od niedawna. Dopiero w epoce napoleońskiej przestała by ć częścią Szwecji, a potem, aż do
1918 roku, kiedy fińscy przeciwnicy bolszewików wy grali wojnę domową, znajdowała się pod rządami Rosji. W październiku 1939 roku Stalin postanowił zadbać o bezpieczeństwo Leningradu, leżącego zaledwie 32 kilometry od granicy sowiecko-fińskiej, przesuwając tę granicę na drugą stronę Przesmy ku Karelskiego i zajmując należące do Finlandii wy spy na Bałty ku. Miał również apety t na fińskie kopalnie niklu, położone w rejonie Petsamo. Wezwana do Moskwy delegacja fińska, której przekazano sowieckie żądania, odrzuciła je, co wzbudziło nie lada zdumienie całego świata. Przekonanie, że państwo liczące zaledwie 3,6 miliona oby wateli może stawić czoło Armii Czerwonej, wy dawało się absurdalne. Ale Finowie, choć kiepsko uzbrojeni, by li szaleńczy mi patriotami. Arvo Tuominen, znany fiński komunista, nie przy jął propozy cji Stalina, który nakłaniał go do utworzenia marionetkowego rządu, i zaczął się ukry wać. „To by łoby niesłuszne, to by łaby zbrodnia niemająca nic wspólnego z rządami ludu” – powiedział, uzasadniając swe stanowisko. W dniu 30 listopada o godzinie 9.20 sowieckie samoloty przy puściły jeden z wielu ataków bombowy ch na Helsinki, ale nie wy rządziły większy ch szkód. Straty poniosło ty lko poselstwo ZSRS, a ambasador bry ty jski, któremu ataki nadszarpnęły nerwy, poprosił o zwolnienie go ze stanowiska. Siły sowieckie przekroczy ły granicę w wielu miejscach, a Finowie żartowali: „Jest ich tak wielu, a nasz kraj jest tak mały. Czy znajdziemy dość miejsca, żeby ich wszy stkich pochować?”. Obronę kraju oddano w ręce siedemdziesięciodwuletniego marszałka Carla Gustafa Mannerheima, bohatera wielu konfliktów zbrojny ch, a ostatnio fińskiej wojny domowej. Jako carski oficer wy słany do Lhassy, uczy ł niegdy ś Dalajlamę strzelania z pistoletu. Znał siedem języ ków – najgorzej jednak posługiwał się fińskim. Jego poczucie własnej wielkości dorówny wało hauteur Charles’a de Gaulle’a, a bezwzględność objawiła się podczas czy stek w latach 1919–1920, które dotknęły pokonany ch fińskich komunistów. W latach trzy dziesty ch Mannerheim zbudował na Przesmy ku Karelskim uforty fikowaną linię obrony, która otrzy mała nazwę od jego nazwiska. Jako człowiek pozbawiony złudzeń, zdawał sobie sprawę ze strategicznej słabości swego kraju i zachęcał do pojednawczego stanowiska wobec Stalina. Ale kiedy jego rodacy wy brali walkę zbrojną, zaczął przy gotowy wać obronę kraju z chłodny m profesjonalizmem. Uprzedzając sowiecki atak, Finowie przy jęli takty kę spalonej ziemi, ewakuując z zagrożony ch obszarów sto ty sięcy cy wilów, z który ch znaczna część przy jęła swój los ze stoickim spokojem. Żołnierze straży granicznej, którzy kazali pewnej starej kobiecie opuścić swój dom i wrócili po jakimś czasie, by go spalić, stwierdzili ze zdumieniem, że przed wy prowadzką zamiotła i wy sprzątała ona wszy stkie pomieszczenia i zostawiła na stole zapałki, drewno na podpałkę oraz karteczkę: „Kiedy oddajemy Finlandii jakiś dar, chcemy, żeby wy glądał on jak nowy ”. Ale najcięższy m doświadczeniem by ło niszczenie domów i instalacji wokół kopalni niklu w Petsamo. Ich budowa, utrudniona przez warunki, jakie panowały za kołem polarny m, kosztowała wiele pracy i wy siłku. Na zamarznięty ch jeziorach położony ch w strefie granicznej założono pola minowe. Ładunki wy buchowe, uakty wniane przez będący ch
w bezpiecznej odległości obrońców, miały kruszy ć lód przed nacierający mi napastnikami. Stalin skierował do walki dwanaście dy wizji, które posuwały się naprzód w różny ch sektorach. Większość jego żołnierzy została poinformowana, że Finlandia zaatakowała Związek Sowiecki, ale niektórzy z nich przy jęli tę wiadomość z pełny m zdumienia niedowierzaniem. Kapitan Ismail Achmedow cy tował wy powiedź wcielonego do armii ukraińskiego chłopa: „Powiedzcie mi, towarzy szu dowódco, dlaczego toczy my tę wojnę? Czy ż towarzy sz Woroszy łow nie oznajmił na kongresie partii, że nie chcemy ani skrawka cudzej ziemi i nie oddamy ani skrawka naszej? A teraz mamy się bić? Za co?”. Który ś z oficerów usiłował tłumaczy ć, że granica przebiegająca tak blisko Leningradu jest potencjalny m zagrożeniem, ale strategiczne ambicje Moskwy nie budziły wielkiego entuzjazmu wśród żołnierzy mający ch je spełniać, zwłaszcza że ich większość stanowili zmobilizowani w pośpiechu miejscowi rezerwiści.
Finlandia – „żołnierze widma” Fot. Key stone/Getty Images Stalin wcale się ty m nie przejmował. Przekonany, że jego siły uderzeniowe złożone ze 123 ty sięcy żołnierzy, 600 czołgów i ty siąca dział sforsują bez trudu linię Mannerheima, zignorował ostrzeżenia swy ch generałów wskazujący ch na ograniczony dostęp do Finlandii. Czołgi i pojazdy musiały się poruszać po wąskich przesmy kach między jeziorami, lasami i bagnami. Choć Finowie nie dy sponowali potężną arty lerią i bronią przeciwczołgową, ataki
Sowietów by ły tak nieudolne, że nieliczni obrońcy wy posażeni w karabiny i karabiny maszy nowe siali spustoszenie w ich szeregach. Zaśnieżone pustkowia wschodniej Finlandii zostały wkrótce zbroczone krwią. Niektórzy żołnierze Mannerheima, zmuszeni do wielogodzinnego ostrzeliwania zbliżający ch się Rosjan, przeży wali załamanie nerwowe. Sowieci stracili 60 procent sprzętu, przede wszy stkim dlatego, że ich czołgi prowadziły natarcie bez wsparcia piechoty. Większość z nich padała ofiarą pry mity wny ch środków obrony, głównie butelek z benzy ną, które wy buchały po uderzeniu w ich pancerze. Choć takie wy pełnione łatwopalną cieczą butelki by ły uży wane już podczas hiszpańskiej wojny domowej, to w słownikach wojskowy ch znalazły się dopiero po ich wy korzy staniu w Finlandii. Tam nazwano je „koszy kami na chleb Mołotowa”, a potem „koktajlami Mołotowa”. Mannerheim zauważy ł z ironią, że nacierający sowieccy żołnierze „demonstrowali fatalizm niepojęty dla Europejczy ka”. Na przy kład pewien rozhistery zowany dowódca batalionu oznajmił swoim oficerom: „Towarzy sze, nasz atak się nie powiódł; dowódca dy wizji osobiście przekazał mi następujący rozkaz: za siedem minut przeprowadzimy go ponownie”. Sowieckie oddziały ruszy ły naprzód i po raz drugi zostały rozbite. Niektóre jednostki fińskie stosowały na wielką skalę takty kę walki party zanckiej, uderzając na wroga znienacka i znów kry jąc się w lasach. Usiłowały łamać szy k nieprzy jaciela i niszczy ć kolejno jego rozproszone oddziały. Finowie nazy wali tę metodę motti – odrąby waniem z pnia kawałków drewna. Jedny m z bohaterów kampanii został podpułkownik Aaro Pajari, który podczas akcji miał zawał serca, ale mimo to walczy ł dalej. Podobnie jak większość jego rodaków nie by ł zawodowy m żołnierzem, a mimo to udało mu się wraz ze swoim oddziałem pokonać wy raźnie przeważające siły wroga pod Tolvajärvi. W ciągu kilkuty godniowy ch walk wokół Kollaa Finowie posługiwali się dwoma francuskimi dziewięciocenty metrowy mi działami, pochodzący mi z 1871 roku i wy magający mi stosowania czarnego prochu. W sektorze północny m ich siły obronne wspomagał stary, skonstruowany w 1918 roku pociąg pancerny, poruszający się w tę i z powrotem między zagrożony mi punktami frontu. Armia Czerwona by ła fatalnie wy ekwipowana na wojnę prowadzoną w zimie. Jej 44. Dy wizja zaopatrzy ła żołnierzy w podręczniki doty czące walki na nartach, ale nie dała im nart. W ciągu pierwszy ch kilku ty godni rosy jskie czołgi nie by ły nawet pomalowane na biało. Natomiast fińskie patrole narciarskie odcinały drogi leżące za linią frontu i atakowały oddziały zaopatrzenia, często w nocy. Dowódca jednego z fińskich pułków strzelców pułkownik Hjalmar Siilasvuo by ł w czasach pokoju prawnikiem. Ten niski, krępy blondy n odznaczy ł się niezwy kłą energią podczas długotrwałej obrony wioski Suomussalmi i awansował na stanowisko dowódcy dy wizji. Rosjanie by li pełni podziwu dla sprawności fińskich strzelców wy borowy ch, który ch nazy wali „kukułkami”. Szef sztabu 9. Armii generała Wasilija Czujkowa, analizując przy czy ny sowieckich niepowodzeń, stwierdził, że ich strategia ofensy wna by ła w nadmierny m stopniu ukierunkowana na drogi: „Nasze jednostki, nasy cone technologią – szczególnie arty leria i pojazdy mechaniczne – nie potrafią dokony wać
manewrów i walczy ć w takich warunkach”. Dodał też, że „żołnierze boją się lasów i nie potrafią jeździć na nartach”. Finowie by li zaszokowani stosowany mi przez Sowietów metodami prowadzenia wojny. Pewien zdesperowany rosy jski generał, by rozbroić pole minowe, kazał przepędzić przez nie stado koni, co doprowadziło do ich rzezi. Na widok stosów zwłok sowieckich żołnierzy poległy ch podczas walk w sektorze północny m ktoś powiedział: „Wilki będą w ty m roku dobrze odży wione”. Carl My dans, fotoreporter amery kańskiego ty godnika „Life”, tak opisał widok z pola bitwy : „Kiedy szliśmy pokry tą śniegiem ścieżką prowadzącą od strony drogi do rzeki, walki dobiegały już końca [...]. Lodowa pokry wa by ła upstrzona ciałami zabity ch Rosjan. Leżeli skręceni w przedśmiertny m skurczu w swoich ciężkich płaszczach i bezkształtny ch filcowy ch butach; ich twarze by ły żółtawe, a rzęsy białe od szronu. Znajdujący się za lodowy m polem las by ł zasy pany bronią, fotografiami, listami, kiełbaskami, bochenkami chleba i butami. Można tam by ło zobaczy ć martwe kadłuby czołgów z roztrzaskany mi gąsienicami, unieruchomione pojazdy, martwe konie i martwy ch żołnierzy, blokujący ch drogę i plamiący ch śnieg, który zalegał pod wy sokimi, czarny mi sosnami”. Sowiecka napaść wzbudziła na cały m świecie ogromne zdumienie. Opinia publiczna opowiadała się zdecy dowanie po stronie ofiar, a do profińskich demonstracji doszło nawet w faszy stowskich Włoszech. Choć Berlin nie uczestniczy ł w wojnie, Bry ty jczy cy i Francuzi uznali akcję Stalina za kolejny przejaw sowiecko-niemieckiej polity ki agresji, w której pierwszy krok uczy niono z chwilą ataku na Polskę. W państwach sojuszniczy ch rozpoczęto zakrojoną na szeroką skalę agitację na rzecz militarnego wsparcia Finlandii. Francuski generał Maxime Wey gand zachęcał Gamelina do podjęcia takiej akcji, która w oczach Francuzów miałaby tę wielką zaletę, że oddaliłaby wojnę od granic ich kraju. „Złamanie kręgosłupa Związku Sowieckiego na terenie Finlandii [...] i gdzie indziej jest moim zdaniem sprawą najwy ższej wagi” – napisał do francuskiego przy wódcy. Ale choć w ciągu najbliższy ch miesięcy trwały dy skusje na temat możliwości angielsko-francuskiej interwencji w Finlandii, przeszkody wy dawały się właściwie nie do przezwy ciężenia. Gdy by premierem Wielkiej Bry tanii by ł wtedy Winston Churchill, prawdopodobnie rozpocząłby operację przeciwko Rosjanom. Ale rząd Chamberlaina, w który m Churchill jako pierwszy lord Admiralicji należał do popierającej akty wne działania mniejszości, nie miał dość odwagi, by wy powiedzieć wojnę Związkowi Sowieckiemu w sy tuacji, gdy najważniejszy m problemem wy dawało się zagrożenie ze strony Niemiec. Marszałek Mannerheim prowadził podczas kampanii pedanty cznie uregulowany try b ży cia. Na swą kwaterę wy brał położony o 60 kilometrów za linią frontu hotel Seuranhoe w Mikkeli. Kazał się budzić o 7.00, a godzinę później nieskazitelnie ubrany schodził na śniadanie. Potem jechał do odległej o kilkaset metrów kwatery głównej, zajmującej budy nek opuszczonej szkoły. Ponieważ mieszkańcy Finlandii tworzy li nieliczną i zamkniętą społeczność, kazał sobie codziennie czy tać imienną listę poległy ch. Zdając sobie sprawę z ograniczony ch
możliwości operacy jny ch finlandzkiej armii, w ciągu pierwszy ch ty godni wojny uparcie odrzucał żądania współpracowników, którzy chcieli wy korzy stać chwilowe sukcesy i przejść do ataku. 23 grudnia Finowie rozpoczęli jednak w rejonie Przesmy ku Karelskiego kontrofensy wę. Piechota nacierała na wroga z okrzy kiem Hakkaa pääle! ("Wy bić ich do nogi!"), ale wobec braku arty lerii i wsparcia z powierza została pokonana, ponosząc ciężkie straty. Rząd fiński nigdy się nie łudził, że jego kraj będzie w stanie rozgromić Sowietów i zadać im decy dujący cios. Chciał jedy nie doprowadzić do tego, by cena za realizację ambicji Stalina okazała się dla Rosjan zby t wy soka. Strategia ta by ła jednak skazana na niepowodzenie, gdy ż nieprzy jaciel nie przejmował się stratami w ludziach. Reakcją Stalina na upokarzające fiasko grudniowej ofensy wy by ła wy miana starszy ch rangą oficerów, który ch obarczono winą za przegraną (jeden z dowódców dy wizji został rozstrzelany, a inny spędził resztę wojny w gułagu), i rzucenie na front ogromny ch posiłków. Budując lodowe drogi, po który ch mogły się poruszać czołgi, Sowieci układali na udeptany m śniegu kłody drewna i polewali je wodą, która po zamarznięciu tworzy ła twardą nawierzchnię. W momencie rozpoczęcia wojny Finowie dy sponowali trzy ty godniowy m zapasem amunicji arty lery jskiej oraz rezerwami paliwa i amunicji do broni ręcznej, które mogły wy starczy ć na sześćdziesiąt dni. Ale w sty czniu te zasoby by ły już niemal całkowicie wy czerpane.
Świat z podziwem obserwował początkowe sukcesy Finów. Mannerheim stał się popularny m bohaterem, a francuski premier Édouard Daladier obiecał go wesprzeć jeszcze przed końcem lutego eskadrą stu samolotów i pięćdziesięcioma ty siącami żołnierzy – nie dotrzy mał jednak słowa. Przeby wający w Pary żu znany autor Arthur Koestler napisał z pogardą, że zachwy cający się zwy cięstwami Finów Francuzi przy pominają mu „zboczonego impotenta, czerpiącego saty sfakcję z podglądania eroty czny ch wy czy nów inny ch mężczy zn, który ch sam nie jest w stanie naśladować”. Bry ty jska lewica,
reprezentowana przez swój coty godniowy organ „Tribune”, początkowo wy raziła umiarkowane poparcie dla sprawy Moskwy, a potem dokonała nagłego zwrotu i opowiedziała się po stronie Finów. Churchill uważał, że atak Sowietów ma bezpośredni związek z faszy stowską agresją. Pierwszy lord Admiralicji by ł zachwy cony niepowodzeniem Stalina i w przemówieniu radiowy m nadany m 20 sty cznia oznajmił: „Finlandia, wspaniała w obliczu zagrożenia, pokazała, do czego są zdolni wolni ludzie. Zasługi Finlandii dla ludzkości są olbrzy mie. Ukazała ona całemu światu militarną nieudolność Armii Czerwonej i sowieckich sił lotniczy ch. W ciągu ty ch kilku ty godni zaciekły ch walk, toczony ch w rejonie koła polarnego, rozwiane zostały złudzenia doty czące sowieckiej Rosji. Każdy mógł się przekonać, jak komunizm niszczy korzenie narodu, jak skazuje go w czasie pokoju na nędzę i głód, a w czasie wojny upadla go i wy zwala jego najniższe insty nkty ”.
Zamarznięty żołnierz rosyjski, wojna zimowa 1939–1940 Fot. Key stone/Getty Images Taka retory ka dodawała Finom odwagi. Harold Macmillan, bry ty jski członek parlamentu z ramienia Partii Konserwaty wnej, cy tował po powrocie z Helsinek wy powiedź tamtejszej
kontrolerki biletów: „Fińskie kobiety będą konty nuować walkę, bo wierzą, że przy jdziecie im z pomocą”. Do udziału w wojnie zgłosiło się ochotniczo osiem ty sięcy Szwedów, ośmiuset Norwegów i Duńczy ków oraz nieliczni cy wile z USA i Wielkiej Bry tanii; niektórzy dotarli nawet do strefy walk, ale ich udział nie miał większego znaczenia. Wielka Bry tania dy sponowała zby t małą ilością broni, by zaopatrzy ć w nią swe własne siły zbrojne i nie mogła zaoferować wiele narodowi, który by ć może dokony wał cudów i wzbijał się na wy ży ny męstwa, ale nie walczy ł z mocarstwem, z który m ona sama pozostawała w stanie wojny. Z wy słany ch do Finlandii 30 dwupłatowców ty pu Gloster Gladiator 18 zaginęło w akcji podczas pierwszy ch dziesięciu dni. W dodatku Finowie musieli za nie zapłacić gotówką, co by ło zapowiedzią neutralnej polity ki Stanów Zjednoczony ch wobec Wielkiej Bry tanii. Angielska opinia publiczna zdecy dowanie opowiadała się po stronie Finlandii, ale w prakty ce nie zrobiono nic, żeby przełoży ć te sy mpatie na konkretne działania. Bry ty jczy cy zaczęli jedy nie przy gotowy wać korpus ekspedy cy jny, który zamierzali wy słać do Narwiku, niezamarzającego w zimie neutralnego portu położonego w północnej Norwegii. Pod pretekstem wspierania Finów chcieli wy lądować w Norwegii i odciąć Niemców od szwedzkich kopalń rudy żelaza. W postawie aliantów ponownie objawił się cy nizm, który charaktery zował ich polity kę podczas niemieckiej kampanii w Polsce. W pierwszy ch miesiącach 1940 roku Anglicy i Francuzi nakłaniali Finów do konty nuowania walki, ponieważ ich kapitulacja odebrałaby im pretekst do interwencji w Norwegii. Propozy cja Francuzów, by wy słać siły ekspedy cy jne do Petsamo na północny m wy brzeżu Finlandii, została zawetowana przez Bry ty jczy ków – nadal bowiem nie chcieli się oni znaleźć w bezpośrednim konflikcie ze Związkiem Sowieckim. W połowie sty cznia nastąpiła nowa fala ataków na Finlandię. Na jedny m z odcinków frontu Sowieci rzucili czteroty sięczne siły przeciwko 32 Finom – stracili 400 ludzi, a przeży ło ty lko 4 obrońców. 1 lutego napastnicy rozpoczęli zmasowane bombardowania linii Mannerheima, w ślad za nimi nastąpiły ataki potężny ch sił piechoty i jednostek pancerny ch. Obrońcy utrzy mali zajmowane pozy cje, choć nieliczna arty leria fińska niemal wy czerpała już zapasy amunicji. Jeden z oficerów Wolf Haslsti zapisał 15 lutego: „Wczesny m popołudniem zatrzy mał się przed naszy m namiotem jakiś chorąży rezerwy, w gruncie rzeczy jeszcze dzieciak, py tając, czy nie mamy odrobiny jedzenia dla niego i jego ludzi [...]. Dowodził oddziałem « żołnierzy » , którzy dopiero niedawno zaczęli się golić. By li zmarznięci, wy straszeni i głodni, ale szli w kierunku Lähde, by wesprzeć oddziały blokujące nieprzy jacielowi drogę do tego miasta”. Następnego dnia Haslsti dopisał: „Ten sam chorąży rezerwy pojawił się ponownie, w zakrwawiony m mundurze, by prosić znowu o coś do zjedzenia. [...] Stracił oba działa i połowę swoich ludzi, gdy Rosjanie przełamali linię obrony ”. Cierpienia Finów by ły równie dotkliwe jak męki znoszone przez ich wrogów, zwłaszcza ty ch, którzy przez kilka ty godni by li okrążeni. Pewien rosy jski żołnierz zanotował 2 lutego: „Dziś rano jest szczególnie zimno, niemal minus trzy dzieści pięć stopni. By łem tak zmarznięty, że
nie mogłem spać. Nasza arty leria strzelała przez całą noc. Kiedy się obudziłem, chciałem zrobić kupę, ale w ty m momencie Finowie otworzy li ogień i jedna z kul spadła na ziemię między moimi nogami. Nie udało mi się wy srać od 25 sty cznia”. Te jednostronne zmagania nie mogły trwać w nieskończoność. Rząd fiński zwrócił się do Szwedów z ostatnim apelem o pomoc, ale okazał się on daremny. Anglicy i Francuzi zaproponowali sy mboliczne konty ngenty wojsk, które zostały zaokrętowane, ale nie wy pły nęły z portów do 2 marca – tego dnia fińska delegacja podpisała w Moskwie zawieszenie broni. Na kilka minut przed wejściem w ży cie rozejmu Sowieci przeprowadzili ostatnie, odwetowe bombardowanie nieprzy jacielskich pozy cji. Fiński oficer napisał do swej rodziny : „Jedno nie ulega wątpliwości: nie uciekliśmy. By liśmy gotowi walczy ć do ostatniego żołnierza. Nosimy głowę wy soko, bo walczy liśmy z wszy stkich sił przez trzy i pół miesiąca”. Carl My dans znalazł się przy padkowo w pociągu do Szwecji w towarzy stwie trzech fińskich oficerów. Jeden z nich, noszący dy sty nkcje pułkownika, usły szawszy, że My dans jest Amery kaninem, powiedział: „Niech im pan przy najmniej zaświadczy, że walczy liśmy dzielnie”. Gdy My dans mruknął niepewnie, że zamierza to zrobić, jego rozmówca stracił nagle panowanie nad sobą: „Pański kraj miał nam przy jść z pomocą [...]. Obiecaliście to, a my śmy wam uwierzy li”. Chwy cił My dansa i potrząsnął nim mocno, wołając: „Pół tuzina cholerny ch my śliwców Brewster bez części zapasowy ch! A Anglicy przy słali nam armaty z poprzedniej wojny, z który ch nie dało się strzelać!”. Potem zaczął spazmaty cznie szlochać. Narzucony przez Stalina pokój zadziwił świat – warunki jego zawarcia nie wy dawały się bowiem zby t wy górowane. Sowiecki przy wódca zmusił Finów do zaakceptowania swy ch przedwojenny ch roszczeń tery torialny ch, obejmujący ch 10 procent obszaru kraju. Nie zdecy dował się jednak na okupację całego państwa, do czego by ł prawdopodobnie zdolny. Wy daje się, że nie chciał sprowokować gniewu społeczności między narodowej w sy tuacji, kiedy stawką by ły znacznie poważniejsze kwestie. Jego pewność siebie została też zachwiana przez straty Armii Czerwonej, które wy niosły co najmniej 127 ty sięcy, a może nawet ćwierć miliona żołnierzy poległy ch w walkach. Finowie stracili 48 243 ludzi, a 420 ty sięcy mieszkańców musiało opuścić swe domy. Zwalniani przez Finów jeńcy sowieccy, który ch znaczną część stanowili powołani do wojska studenci, by li wy sy łani przez Stalina jako zdrajcy do gułagów, by mogli się zastanowić nad ogromem swej winy, jaką by ło dostanie się do niewoli. Kampania fińska nie miała większego znaczenia dla konfrontacji między Niemcami a sojusznikami, ale w istotny sposób wpły nęła na strategię obu stron konfliktu. Jedni i drudzy uznali, że Związek Sowiecki to kolos na gliniany ch nogach, wojska Stalina są słabe, a ich dowódcy odznaczają się nieudolnością. Po zawieszeniu broni Finlandia, która nie otrzy mała znaczącego wsparcia ani od Anglii, ani od Francji, zwróciła się do Niemiec z prośbą o pomoc w dozbrojeniu swy ch sił, co Hitler chętnie jej zapewnił. Rosjanie, którzy wy ciągnęli z wojny fińskiej cenne wnioski, zaczęli zaopatry wać Armię Czerwoną w zimowe mundury, śnieżne urządzenia maskujące i odpowiednie dla niskich temperatur smary. Wszy stkie te posunięcia
miały odegrać zasadniczą rolę podczas przy szły ch kampanii. Świat dostrzegł jednak ty lko to, że prestiż ZSRS został nadszarpnięty przez jeden z najmniej liczny ch narodów Europy. Podczas gdy Finlandia walczy ła o przetrwanie na przełomie lat 1939 i 1940, armie sojusznicze drżały z zimna w zaśnieżony ch okopach i bunkrach położony ch przy granicy z Niemcami. Churchill, pierwszy lord Admiralicji, starał się nagłaśniać i wy korzy sty wać w celach propagandowy ch starcia Roy al Navy, Królewskiej Mary narki Wojennej, z niemieckimi okrętami podwodny mi i jednostkami nawodny mi Kriegsmarine. Do sensacy jnego epizodu wojny morskiej doszło 13 grudnia, kiedy trzy bry ty jskie krążowniki napotkały przy wy brzeżach Urugwaju znacznie potężniej uzbrojony niemiecki krążownik ciężki „Admiral Graf Spee”. Podczas bitwy morskiej, do której wtedy doszło, bry ty jska eskadra została mocno poturbowana, ale poważnie uszkodzony „Admiral Graf Spee” musiał szukać schronienia w porcie Montevideo. 17 grudnia jego kapitan, nie chcąc ry zy kować kolejnej bitwy, kazał go zatopić, a sam popełnił samobójstwo, co zostało uznane przez aliancką propagandę za ważne zwy cięstwo. Bry ty jczy cy starali się zy skać przy jaciół za oceanem i hamowali swe wojenne poczy nania, by nie antagonizować amery kańskiej opinii publicznej. Kiedy Churchill usły szał, że Amery kanie są oburzeni przeszukiwaniem przez Roy al Navy ich statków podejrzany ch o przewóz przemy cany ch towarów, 29 sty cznia 1940 roku zakazał dalszego kontrolowania amery kańskich jednostek wpły wający ch do strefy operacy jnej bry ty jskich sił morskich. Polecenie to nie zostało jednak ogłoszone publicznie, by nie urazić inny ch neutralny ch państw, który ch statki nadal by ły poddawane takim kontrolom. Przy wódcy i najwy żsi rangą oficerowie sił sojuszniczy ch toczy li zacięte spory. Dla Francuzów najważniejsze by ło uniknięcie bezpośredniego konfliktu zbrojnego z Hitlerem. Odmawiali nawet ostrzeliwania potężnie uprzemy słowionego Zagłębia Saary, choć znajdowało się ono w zasięgu ich dział. Rząd Daladiera w trosce o to, by wszelkie działania wojenne by ły prowadzone jak najdalej od granic Francji, popierał koncepcję uszczelnienia blokady Niemiec poprzez odcięcie im dostępu do szwedzkich zasobów rudy żelaza. Ale realizacja tego planu wy magałaby naruszenia neutralności Norwegii i albo zaminowania jej przy brzeżny ch szlaków morskich w taki sposób, by niemieckie statki musiały pozostawać na otwarty m morzu, albo wy słania na jej teren wojsk i samolotów. W rachubę wchodziło też jednoczesne zastosowanie obu ty ch metod. Bry ty jski premier Neville Chamberlain, a także minister spraw zagraniczny ch lord Halifax by li głusi na namowy Churchilla i nie chcieli przy jąć takiej linii postępowania. Poświęcono wiele dni na planowanie i przy gotowy wanie ekspedy cji do Norwegii, ale by ła ona stale odraczana. Generał sir Edmund Ironside, naczelny dowódca armii bry ty jskiej, pisał: „Francuzi [...] wy suwają najbardziej ekstrawaganckie propozy cje. Są pod każdy m względem całkowicie pozbawieni skrupułów”. Gamelin stwierdził później: „Opinia publiczna nie wiedziała, czego od nas żąda, ale żądała zmiany naszego postępowania, a nade wszy stko podjęcia działań”. Oficer francuskiej mary narki i przy szły history k Jacques Mordal zanotował z pogardą: „Chodziło o to,
żeby zrobić cokolwiek, nawet coś głupiego”. Bry ty jska koncepcja zaminowania Renu stała się nowy m przedmiotem sporów: Pary ż obawiał się, że mogłoby to sprowokować Niemców do akcji odwetowej. Mieszkańcy sojuszniczy ch państw nie wiedzieli prawie nic o wspomniany ch konfliktach, docierało do nich ty lko ty le, że ich armie tkwią bezczy nnie na zaśnieżonej granicy, kopiąc rowy i przy glądając się ustawiony m naprzeciw nim Niemcom. Młodzi i starzy, przy wódcy państwowi i zwy kli oby watele zdawali sobie boleśnie sprawę z bezsensu tej sy tuacji. „Wszy scy biorą śluby, zaręczają się albo rodzą dzieci – pisała 7 kwietnia dwudziestotrzy letnia stenoty pistka z Liverpoolu Doris Melling. – A ja w rezultacie czuję się zasiedziała w bezruchu i zepchnięta na margines”. Nie zrobiły na niej jednak wrażenia wy drukowane tego dnia w „Sunday Express” nonszalanckie wy wody znanego felietonisty lorda Castlerosse’a. Zapewniał on, że każda dziewczy na, która się o to naprawdę postara, znajdzie do końca wojny męża. „Małżeństwa większości moich przy jaciółek okazały się niewy pałami – pisała. – Nie mają prawdziwy ch domów, wegetują na swoich posadach i tak dalej”. Maggie Joy Blunt, mieszkająca w Slough na zachód od Londy nu trzy dziestoletnia publicy stka specjalizująca się w dziedzinie architektury, by ła osobą o zdecy dowanie lewicowy ch poglądach. 16 grudnia 1939 roku stwierdziła, że najbardziej osobliwą cechą tej wojny jest jej znikomy wpły w na ży cie większości ludzi. Musieliśmy znosić pewne uciążliwości: zaciemnienie, racjonowanie benzy ny, zmiany w rozkładzie autobusów i pociągów, brak teatrów i rozry wek, rosnące ceny ży wności, niedobór niektóry ch produktów, takich jak baterie elektry czne, cukier czy masło. Niektórzy dorośli ludzie wy konują prace, który mi nigdy dotąd się nie parali, i nie spodziewali się, że kiedy kolwiek będą do nich zmuszeni. Ale nie nastąpiła zasadnicza zmiana naszego sty lu ży cia, naszy ch sy stemów zatrudnienia czy wy kształcenia, naszy ch poglądów lub aspiracji [...]. To jest tak, jakby śmy próbowali rozegrać na korcie tenisowy m jeszcze jednego seta, zanim spadnie na nas nadchodząca burza... Tutejszy poseł do parlamentu [...] oznajmił, że nie jest zwolennikiem tej « na wpół uśpionej» wojny. Zrzucanie ulotek [na Niemcy ] nie jest bardziej skuteczne niż rozrzucanie confetti. Przy kro mi, że muszę to stwierdzić, ale zanim uda nam się stworzy ć możliwości zawarcia pokoju, będziemy musieli zadać Niemcom sporo cierpień”.
Bitwa na śnieżki na przedmieściach Londynu. Święta Bożego Narodzenia, 1939 rok Fot. Mary Evans Picture Library /BE&W Ani ona, ani jej rodacy nie wiedzieli o ty m, że zimą 1939 roku hitlerowców nękały ich własne problemy. Przy stępując do wojny, Niemcy stały na skraju bankructwa z powodu narzuconego przez Führera programu zbrojeń. Na wy datki cy wilne zostawało tak mało środków, że sy stem kolei podupadał i by ł dramaty cznie niedofinansowany – awarie dwóch zdezelowany ch pociągów spowodowały śmierć dwustu trzy dziestu osób, wy wołując oburzenie opinii publicznej. Ponieważ hitlerowcy nie by li w stanie zapewnić regularnego kursowania pociągów, przemy sł cierpiał z powodu braku sy stematy czny ch dostaw węgla, a Gestapo donosiło o szerzący m się niezadowoleniu wy wołany m przez fatalne funkcjonowanie ruchu osobowego. Blokada wprowadzona przez wojska państw sprzy mierzony ch doprowadziła do załamania się niemieckiego eksportu i do poważnego niedoboru surowców. Hitler, który 12 listopada chciał rozpocząć wielką ofensy wę na zachodzie, by ł wściekły, kiedy Wehrmacht uparł się przy odłożeniu jej do wiosny. Generałowie uważali, że pogoda nie sprzy ja natarciu i brali pod uwagę słabości niemieckiej armii, które unaoczniły się w Polsce: brakowało jej pojazdów i różny ch rodzajów uzbrojenia.
W związku ze stały m powiększaniem armii liczba zatrudniony ch w przemy śle, która w maju 1939 roku wy nosiła około 24,5 miliona osób, spadła o cztery miliony. Polity kę industrialną cechowały częste wahania wy dajności i arbitralne cięcia planów produkcji, będące wy nikiem niedoboru stali. Niemcy podjęły decy zję, która przez kilka najbliższy ch lat miała wpły wać na ich przemy sł zbrojeniowy, i postanowiły skoncentrować się na produkowaniu amunicji oraz lekkich bombowców Junkers Ju 88 (wy korzy sty wany ch też jako nocny my śliwiec). Luftwaffe wierzy ła, że z Ju 88 wy gra wojnę. W istocie samolot ten okazał się bardzo przy datny, ale w późniejszy m okresie działań wojenny ch brak latającego sprzętu nowej generacji stał się poważną przeszkodą. Niemiecka mary narka też by ła słaba i sam naczelny dowódca Kriegsmarine, wielki admirał Erich Räder stwierdził posępnie, że „nie jest wy starczająco uzbrojona na potrzeby wielkiej batalii [...] i może jedy nie pokazać, że potrafi z wielką godnością iść na dno”. Zimą 1939 roku niemiecka potęga militarna przewy ższała ty lko nieznacznie siły państw sprzy mierzony ch. W obliczu ty ch wszy stkich słabości godny uwagi jest fakt, że Hitler zachował w tej sy tuacji psy chologiczną dominację. Jego wielka przewaga polegała na ty m, że sojusznicy, którzy postanowili stawić czoło hitlery zmowi i go pokonać, nie mieli dość determinacji, by przejąć inicjaty wę i ponosić niezbędne dla realizacji ty ch celów ofiary. Hitler miał więc swobodę ruchów i mógł wcielać w ży cie swój wielki plan. W ciągu ostatnich ty godni przed niemiecką ofensy wą na zachodzie stosunki między Anglią a Francją uległy znacznemu pogorszeniu – z obu stron pły nęły wzajemne oskarżenia o nieudolność w podejmowaniu działań zmierzający ch do rozpoczęcia wojny. Francuska opinia publiczna odwróciła się od premiera Daladiera, kiedy 20 marca starał się on w parlamencie o wotum zaufania. Wy stąpił przeciwko niemu ty lko jeden deputowany, poparło go 239 posłów, ale aż 300 wstrzy mało się od głosu. Daladier zrezy gnował ze stanowiska premiera – choć pozostał w rządzie jako minister obrony – a zastąpił go Paul Rey naud. Nowy przy wódca Francji, sześćdziesięciodwuletni konserwaty sta, by ł znany jako bły skotliwy i inteligentny mówca, ale nie odznaczał się imponujący m wy glądem zewnętrzny m, gdy ż miał ty lko niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu. Jako zwolennik przejęcia inicjaty wy, zaproponował inwazję na Norwegię i zbombardowanie sowieckich pól naftowy ch w Baku. Gamelin powiedział z ironią: „W miejsce Daladiera, który nie by ł w stanie podjąć żadnej decy zji, mamy teraz pana Rey nauda, który podejmuje je co minutę”. Francuski premier popierał początkowo forsowany przez Churchilla pomy sł zaminowania Renu, ale został zmuszony do zmiany zdania przez swy ch ministrów, którzy nadal bali się niemieckiego odwetu. Bry ty jczy cy oświadczy li w tej sy tuacji, że oni z kolei nie przy łączą się do operacji mającej doprowadzić do lądowania w Narwiku. W pierwszy ch dniach kwietnia, kiedy na konty nencie europejskim zniknął śnieg, armie zbudziły się z zimowego uśpienia i zaczęto rozważać warianty na nowy sezon walk. Churchill nakłonił w końcu swy ch kolegów z rządu do poparcia planu zaminowania wód Norwegii.
Operację tę prowadziły cztery niszczy ciele, a niewielki korpus sił lądowy ch został zaokrętowany w bry ty jskich portach i miał popły nąć do Norwegii, w razie gdy by Niemcy zareagowały kontratakiem na inicjaty wę Roy al Navy. Londy n nie zdawał sobie sprawy, że niemiecka flota jest już na morzu. Hitler od wielu miesięcy obawiał się angielskiej interwencji w Norwegii, gdy ż mogła ona odciąć go od dostaw rudy żelaza. Jego niepokój nasilił się jeszcze bardziej 16 lutego 1940 roku, kiedy niszczy ciele Królewskiej Mary narki Wojennej zaatakowały w norweskim fiordzie okręt zaopatrzeniowy krążownika „Admiral Graf Spee”, noszący nazwę „Altmark”, i uwolniły wzięty ch do niewoli 299 mary narzy bry ty jskiej floty handlowej. Postanowił zatem wy przedzić angielską operację zmierzającą do zdoby cia przy czółka na terenie Norwegii i 2 kwietnia wy dał swej flocie inwazy jnej rozkaz wy pły nięcia z portów. Bry ty jskie okręty i samoloty dostrzegły akty wność niemieckiej floty, ale dowódcy jednostek morskich by li tak pochłonięci przy gotowaniami do operacji zaminowania wód, że potraktowali ją jako zwy czajową w ty ch okolicznościach reakcję Niemiec, a nie jako element hitlerowskiej ofensy wy. Dowództwo angielskiej floty uznało, że okręty admirała Rädera zamierzają przedrzeć się na Atlanty k, by zagrozić bry ty jskim szlakom morskim, i przez wiele godzin skupiało uwagę na operacji prowadzonej w pobliżu Norwegii. 8 kwietnia, tuż przed świtem, Królewska Mary narka Wojenna utworzy ła pole minowe na norweskich wodach przy brzeżny ch. Ale kilka godzin później Niemcy rozpoczęli powietrzną i morską inwazję, mającą na celu opanowanie całego kraju. „Pozorna wojna” dobiegła końca.
3 B ŁYS KAW IC ZNE W OJ NY NA ZAC HODZIE
1. NORWEGIA niejsze liczebnie narody Europy starały się uniknąć zaangażowania w wojnę. Większość z nich dy stansowała się od związków z Hitlerem, które wy magały by uznania jego hegemonii, ale nawet te, które popierały postawę państw demokraty czny ch, niechętnie podejmowały ich wojowniczy ton. History czne doświadczenia dowodziły, że naraziły by się w ten sposób na trudy wojny, nie uzy skując dla siebie większy ch korzy ści. Do tego losy Polski i Finlandii ujawniały niezdolność sojuszników do obrony wy brany ch przez dy ktatora ofiar. Holandii i krajom skandy nawskim udało się zachować neutralność podczas pierwszej wojny światowej. Dlaczego nie miałoby się tak stać ponownie? Zimą przełomu lat 1939 i 1940 nikt nie chciał prowokować Hitlera. Norwegowie by li bardziej zaniepokojeni bry ty jskimi planami doty czący mi ich wy brzeża niż zamiarami Niemców. 9 kwietnia 1940 roku o godzinie 1.30 sekretarz norweskiego króla Haakona VII obudził go słowami: „Wasza królewska mość, jesteśmy w stanie wojny !”. „Z kim?” – zapy tał naty chmiast monarcha. Mimo liczny ch ostrzeżeń, z który ch wy nikało, że niemiecka inwazja jest nieuchronna, mała armia Norwegii nie została zmobilizowana. W stolicy wprowadzono naty chmiast zaciemnienie, ale naczelny wódz, stary generał Kristian Laake, zlekceważy ł informacje o zbliżaniu się niemieckich okrętów do Fiordu Oslo i kazał powoły wać rezerwistów pod broń za pośrednictwem poczty – co pozwoliłoby siłom norweskim osiągnąć stan pełnej gotowości dopiero 11 kwietnia. Oficerowie sztabu naczelnego wodza protestowali, ale Laake najwy raźniej nie zdawał sobie sprawy z powagi sy tuacji. „Lekkie ćwiczenia na pewno nie zaszkodzą naszy m jednostkom!” – oznajmił pogodny m tonem. Niemieckie okręty dotarły do portów i żołnierze zaczęli wy chodzić na ląd. Zarówno Norwegowie, jak i Anglicy oraz Francuzi trwali w złudny m przekonaniu, że Hitler nigdy nie odważy się zaatakować Norwegii pod okiem Roy al Navy. Ale nieudolny wy wiad i zła ocena sy tuacji sprawiły, że admiralicja przegapiła najlepsze okazje do udaremnienia akcji Niemców. Agresorzy ponieśli później dotkliwe straty na morzu, ale Luftwaffe i Kriegsmarine zadały równie ciężkie ciosy bry ty jskiej flocie wojennej. Najbliższe wy brzeża Norwegii by ły oddalone o 600 kilometrów od Wielkiej Bry tanii, leżały więc poza zasięgiem angielskich samolotów startujący ch z baz lądowy ch. A ponieważ Bry ty jczy cy nie mogli zapewnić swy m okrętom ochrony
M
z powietrza, by ły one narażone na zabójcze ataki niemieckich bombowców. Do najbardziej dramaty cznego wy darzenia pierwszego dnia kampanii doszło na wodach Fiordu Oslo tuż po 4.00, kiedy nowy niemiecki krążownik „Blücher”, wiozący cztery ty siące żołnierzy, zbliży ł się do starej fortecy Oscarborg. Jej załoga starannie załadowała dwa dziewiętnastowieczne działa, „Mosesa” i „Aarona”. Komendant, pułkownik Birger Eriksen, znając ograniczone umiejętności swy ch arty lerzy stów, kazał im powstrzy mać się od strzelania aż do ostatniej chwili. Zaby tkowe już właściwie działa plunęły ogniem dopiero wtedy, kiedy krążownik by ł oddalony o 500 metrów od brzegu. Jeden z pocisków uderzy ł w centrum dowodzenia obroną przeciwlotniczą okrętu, a drugi wdarł się do magazy nu paliwa przeznaczonego dla samolotów. Słup ognia wy strzelił aż pod niebo. „Blücher”, którego trafiły jeszcze dwie wy strzelone z brzegowej wy rzutni torpedy, zapłonął w ciągu kilku minut i wstrząsany wy buchami amunicji, gwałtownie przechy lił się na bok, a potem zatonął, zabierając na dno ty siąc niemieckich mary narzy. W norweskiej stolicy zapanował chaos, niepozbawiony elementów czarnej komedii. Niemiecki generał Erich Engelbrecht, który miał dowodzić atakiem, przy pły nął na pokładzie zatopionego wkrótce „Blüchera”. Został uratowany przez Norwegów, którzy wy ciągnęli go z wody i wzięli do niewoli, przez co najeźdźcy by li przez jakiś czas pozbawieni ośrodka dowodzenia. Generał Laake uciekł z miasta w ślad za swoim sztabem – najpierw jechał tramwajem, potem usiłował bezskutecznie zatrzy mać jakiś samochód, aż w końcu wsiadł do pociągu. Rząd norweski podał się do dy misji, jednak król jej nie przy jął. Narodowy parlament, Storting, zebrał się na nadzwy czajny m posiedzeniu, podczas którego doszło do zajadłego sporu ze zwolennikami kapitulacji. Ministrowie proponowali zniszczenie najważniejszy ch mostów, co mogłoby zwolnić marsz wrogich wojsk, ale część posłów zaprotestowała przeciwko „niszczeniu cenny ch dzieł architektury ”. Ambasador Wielkiej Bry tanii przekazał przesłanie od swego rządu, który obiecy wał pomoc, ale nie umiał jasno określić terminu, w jakim by łby w stanie jej udzielić. Niemieccy żołnierze obsadzili stołeczne lotnisko, a większość portów południowo-zachodniej Norwegii znalazła się wkrótce w rękach nieprzy jaciela. Niemieckie dowództwo wy sadziło na ląd i zaczęło rozmieszczać pierwsze oddziały przy by ły ch drogą morską sześciu dy wizji, a rząd norweski uciekł na północ. W gronie wstrząśnięty ch gapiów obserwujący ch wkroczenie agresorów by ła dziewiętnastoletnia Ży dówka Ruth Maier, która niedawno uciekła z Austrii. Zamieszczony w jej dzienniku opis wy darzeń, do który ch doszło 10 kwietnia w Lillestrøm na przedmieściu Oslo, by ł tragiczną zapowiedzią tego, co stało się wkrótce chlebem powszednim we wszy stkich okupowany ch zakątkach Europy. „Traktuję Niemców tak, jakby nie by li ludźmi, lecz czy mś w rodzaju klęski ży wiołowej [...]. Długie szeregi mieszkańców miasta wy chodzą z piwnic i tłoczą się na ulicach; mają z sobą dziecięce wózki, wełniane koce i małe dzieci. Siedzą w ciężarówkach, na wozach konny ch, w taksówkach i pry watny ch samochodach. Przy pomina mi to oglądany niedawno film o fińskich, polskich, albańskich i chińskich uchodźcach [...]. To jest takie proste i takie smutne; « ewakuowani» ludzie niosą wełniane
koce, srebrne sztućce i niemowlęta. Uciekają przed bombami”.
Norwegia – atak niemieckiej piechoty Fot. akg-images/Ullstein Bild Norwegowie odnosili się do najeźdźców z nieprzejednaną wrogością nawet wtedy, kiedy musieli uznać ich władzę. Ruth Maier sły szała, jak trzej żołnierze z armii okupanta zapewniali grupę mieszkańców Oslo, że Polacy wy mordowali sześćdziesiąt ty sięcy niemieckich cy wilów, więc siły Wehrmachtu musiały interweniować w obronie swy ch rodaków. Kiedy zby ła tę opowieść wy buchem śmiechu, wtedy „[jeden z nich] odwrócił się do mnie i spy tał: « Czy pani się śmieje, Fraulein?» . « Tak» . W jego błękitny ch oczach pojawiły się łzy wzruszenia. « Nasz Führer to oczy wiście taki sam człowiek jak my, ale on jest nadzwy czajny, jest najlepszy w Europie. Najlepszy !... Najlepszy !...» . Zaczęli przy słuchiwać się nam inni ludzie i jakiś Norweg spy tał: « Czy naprawdę mamy wierzy ć, że przy szliście tutaj, żeby nas chronić? [...]. Tak piszą w tej gazecie!» . « Chronić was? Nie, chy ba nie [...]» . Ale jego jasnowłosy kolega zaraz mu przerwał, wołając: « Tak, oczy wiście, to właśnie robimy !» . Ten pierwszy zastanawiał się przez chwilę, a potem przy znał: « Tak, w gruncie rzeczy, jeśli mamy o ty m mówić szczerze... chronimy was przed Anglikami» . A Norweg na to: « I naprawdę
w to wierzy cie?» ”. Wiarę większości Niemców w słuszność i skuteczność ich misji potęgowało jeszcze bardziej jej powodzenie. Napastnicy opanowali niemal bez oporu południową część Norwegii i zapewnili sobie łączność z własny m krajem, zajmując leżącą między ty mi obszarami część Danii. Norweski Storting zebrał się ponownie w miasteczku Elverum, leżący m o ponad 60 kilometrów na północ od Oslo. Jego obrady zelektry zowała wiadomość, że Niemcy powołali w stolicy marionetkowy rząd i postawili na jego czele zdrajcę. „Mamy teraz rząd Kuusinena” – oznajmił z pogardą premier, czy niąc aluzję do fińskiego komunisty, który kolaborował ze stalinowskimi agresorami podczas ataku na Finlandię. Ale jego norweski odpowiednik Vidkun Quisling miał zdoby ć znacznie większy rozgłos i stać się nie ty lko w języ ku angielskim sy mbolem zdrady narodowej. Cztery autobusy wiozące niemieckich spadochroniarzy w kierunku Elverum musiały się zatrzy mać na zablokowanej drodze i zostały ostrzelane przez broniący ch bary kady członków miejscowego Towarzy stwa Kółka Strzeleckiego. Norwegowie zmusili napastników do panicznego odwrotu i śmiertelnie zranili niemieckiego attaché lotniczego kapitana Eberharda Spillera, który otrzy mał rozkaz aresztowania przy wódców państwa. Rodzina królewska i ministrowie uszli ze stolicy i przenieśli się do miasteczka o nazwie Ny bergsund. Król Haakon VII, wy soki, szczupły, sześćdziesięciosiedmioletni Duńczy k, został wy brany na tron w 1905 roku, kiedy Norwegowie wy zwolili się spod panowania Szwedów i uzy skali niepodległość. W 1940 roku wy kazał się odwagą, zachował godność. Podczas posiedzenia rady stanu, która odby wała się w zaśnieżony m Ny bergsund wieczorem 10 kwietnia, przemówił łamiący m się głosem do swy ch ministrów: „Jestem głęboko poruszony koniecznością wzięcia osobistej odpowiedzialności za nieszczęścia, które spadną na nasz kraj i nasz naród, jeśli żądania Niemców zostaną odrzucone [...]. Rząd ma prawo podejmowania decy zji niezależny ch od mojej woli, ale przedstawię moje stanowisko w sposób jednoznaczny : nie mogę wy razić zgody [...]. By łoby to sprzeczne z wszy stkimi zasadami, które obowiązy wały mnie jako króla”. Wolał abdy kować, niż spełnić żądania Berlina, który domagał się od niego uznania rządu Quislinga. Po wy głoszeniu tej deklaracji milczał przez dłuższą chwilę, a potem wy buchnął płaczem. W końcu dodał: „Rząd musi teraz podjąć decy zję. Nie jest zależny od mojego stanowiska... Ale uważałem jego ujawnienie za swój obowiązek”. Norwegowie postanowili walczy ć i czekać na pomoc państw sprzy mierzony ch. Następnego dnia, 11 kwietnia, kiedy Haakon VII i jego sy n książę Olaf naradzali się z ministrami, Niemcy zbombardowali i ostrzelali Ny bergsund, by pozbawić naród jego przy wódców. Polity cy ukry li się w chlewie, a król i jego doradcy znaleźli schronienie w pobliskim lesie. Nikt nie zginął i choć Norwegowie by li wstrząśnięci ciągły m ostrzałem z karabinów maszy nowy ch, ich wola oporu nie została złamana. Haakona zaszokował widok cy wilów narażony ch na niemiecki ogień. „Nie mogłem na to patrzeć [...] dzieci pełzały w śniegu, kry jąc się przed gałęziami, które spadały na nie z powalony ch przez pociski drzew”.
Ogłosił, że nigdy więcej nie będzie szukał schronienia w miejscu, w który m jego obecność zagraża bezpieczeństwu niewinny ch ludzi. Monarcha i polity cy rozważali przez jakiś czas możliwość ucieczki do Szwecji. Zwolennikiem tej koncepcji by ł premier, ale Haakon stanowczo ją odrzucił. Przy wódcy Norwegii przenieśli się więc do Lillehammer, zamierzając konty nuować walkę. Nieszczęsny generał Laake został zastąpiony na stanowisku naczelnego wodza przez odważnego i energicznego generała Ottona Ruge’a, któremu pewien bry ty jski oficer, w dobrej wierze, powiedział kiedy ś, że przy pomina mu my śliwego organizującego polowania na lisy. Spóźniona mobilizacja norweskiej armii przebiegała w sposób chaoty czny, gdy ż znajdujące się na południu magazy ny i składnice uzbrojenia wpadły w ręce Niemców. Zdecy dowaną jednak większość wśród czterdziestu ty sięcy żołnierzy, którzy stawili się na apel władz, stanowili gorliwi patrioci. Frank Foley, agent bry ty jskiego wy wiadu w Oslo, donosił w lakonicznej depeszy : „Stan tej armii jest niewy obrażalnie żałosny, ale materiał ludzki doskonały ”. W ciągu najbliższy ch ty godni niektórzy Norwegowie wy kazali się heroizmem w obronie swego kraju. Nie by ło tam wielu duży ch miast, a większość ludności mieszkała w rozproszony ch skupiskach położony ch w pobliżu głębokich fiordów. Osady te łączy ły wąskie drogi, biegnące w wąwozach, między pasmami gór. Niemieccy, angielscy i francuscy dowódcy, nieoczekiwanie zmuszeni do udziału w kampanii norweskiej, czerpali wiedzę o terenie walk z przewodników Baedekera, które kupili w Berlinie, Londy nie czy Pary żu.
Angielskie i francuskie oddziały desantowe wy słane do Norwegii w ciągu ty godni, które nastąpiły po niemieckiej inwazji, by ły parodią wojska. Niemal wszy stkie sprawne jednostki angielskiej armii by ły rozmieszczone we Francji, więc Morze Północne przekroczy ło ty lko dwanaście niedostatecznie wy szkolony ch batalionów tery torialny ch. Rozmieszczano je stopniowo, realizując cele, które zmieniały się niemal co godzinę. Brakowało map, środków transportu i aparatury radiowej umożliwiającej łączność z inny mi jednostkami, a ty m bardziej z Londy nem. Bataliony te dotarły do Norwegii, nie dy sponując odpowiednią ilością ciężkiej broni ani działami przeciwlotniczy mi. Musiały często poszukiwać swy ch magazy nów i składów amunicji, które zaginęły w wy niku beznadziejnego chaosu panującego na okrętach transportowy ch. Żołnierze czuli się całkowicie zdezorientowani. George Parsons, który wy lądował wraz ze swy m oddziałem w Mosjøen, pisał: „Wy obraźcie sobie, jak się poczuliśmy, widząc przed sobą wy soką na jakieś sześćset metrów górę lodową. Jako chłopcy z południowego Londy nu, nigdy dotąd nie widzieliśmy żadnej góry, a większość z nas nie odby ła w ży ciu żadnej morskiej podróży ”. Na wy brzeżu, nawet tam, gdzie wojska sojusznicze miały przewagę liczebną, Niemcy wy kazy wali się większą skutecznością i by li lepiej przy gotowani takty cznie. Norweski oficer pułkownik David Thue meldował swemu rządowi, że jeden z bry ty jskich oddziałów by ł złożony z „bardzo młody ch mężczy zn, którzy zdawali się pochodzić z londy ńskich slumsów. Interesowali się głównie zamieszkały mi w Romsdal kobietami i masowo brali udział w rabowaniu sklepów oraz domów mieszkalny ch. [...] Uciekali jak zające, gdy ty lko usły szeli warkot silnika samolotu”. Bry ty jskie Ministerstwo Spraw Zagraniczny ch donosiło na późniejszy m etapie kampanii, że „pijani angielscy żołnierze [...] pokłócili się przy pewnej okazji z norweskimi ry bakami, a potem zaczęli do nich strzelać. [...] Niektórzy bry ty jscy oficerowie [...] demonstrowali « arogancję Prusaków» , a oficerowie mary narki wojennej [...] by li tak ostrożni i podejrzliwi, że traktowali każdego Norwega jak członka piątej kolumny i nie wierzy li w przekazy wane im ważne informacje”. Trudno o przesadę w opisie chaosu, jaki panował w procesie decy zy jny m sojuszników, i cy nizmu, który cechował ich postępowanie wobec bezradny ch Norwegów. Rząd bry ty jski hojnie składał obietnice pomocy, choć wiedział, że nie dy sponuje środkami, które pozwoliły by na ich spełnienie. Gabinet wojenny interesował się głównie możliwością zajęcia i utrzy mania terenów leżący ch wokół Narwiku, co pozwoliłoby zablokować wy korzy sty waną zimą przez Niemców drogę dostaw szwedzkiej rudy żelaza. Fiord, nad który m leżał Narwik, by ł sceną zacięty ch bitew morskich, w czasie który ch niszczy ciele obu stron zadawały nieprzy jacielowi dotkliwe straty. Nieliczny bry ty jski desant zajął przy czółek na małej przy brzeżnej wy spie, ale dowodzący nim generał stanowczo odrzucał postulaty lorda Cork i Orrery, krewkiego, noszącego monokl admirała dowodzącego angielską flotą, który nakłaniał go do ataku na port. Cork, pragnąc dodać ducha swoim żołnierzom, bez wahania wy ruszy ł w kierunku brzegu, ale ponieważ by ł bardzo niski, naty chmiast ugrzązł po pas w śniegu i musiał zrezy gnować ze swy ch ambicji zwiadowcy.
Trwające w Londy nie debaty, mające na celu ustalenie strategii, przeradzały się stopniowo w hałaśliwe kłótnie. Churchill krzy czał najgłośniej, ale jego ekstrawaganckie projekty z góry by ły skazane na niepowodzenie. Ministrowie spierali się między sobą, z Francuzami i z dowódcami poszczególny ch rodzajów broni. Koordy nacja na poziomie sztabów w prakty ce nie istniała, w ciągu dwóch ty godni sporządzono i odrzucono sześć różny ch planów operacy jny ch. Bry ty jczy cy zaczęli niechętnie przy jmować do wiadomości, że będą musieli w jakiś sposób wesprzeć broniący ch centrum swego kraju Norwegów. Wiedzieli, że ich pomoc nie wpły nie na przebieg kampanii, ale uznali ją za niezbędną z polity cznego punktu widzenia. Desanty w okolicach miast Namsos i Åndalsnes zostały przeprowadzone chaoty cznie, a ich jedy ny m skutkiem by ły nieustanne naloty niemieckie, które w mgnieniu oka niszczy ły magazy ny sprzętu i zamieniały drewniane miasta w sterty popiołów. Pod Namsos francuscy żołnierze rabowali bry ty jskie składy ży wności, a ponieważ przedstawiciele obu narodów mieli inne przy zwy czajenia doty czące lewo- i prawostronnego ruchu drogowego, dochodziło do kolizji wojskowy ch pojazdów. 17 kwietnia generał Frederick Hotblack, który podczas niedawnej odprawy w Londy nie otrzy mał instrukcje ataku na Trondheim, dostał wy lewu i stracił przy tomność. Bry ty jska 148. Bry gada, której dowódca zlekceważy ł polecenia Londy nu i wy ruszy ł na front, by wesprzeć armię norweską, została bezlitośnie zmasakrowana przez Niemców. Przeży ło ty lko trzy stu żołnierzy, którzy uciekli autobusami. Oficer sztabowy, którego wy słano z Norwegii do Ministerstwa Wojny z prośbą o instrukcje, zameldował się po powrocie u generała Adriana Carton de Wiarta, dowódcy innego zgrupowania, i oznajmił: „Możecie robić, co się wam podoba, oni sami nie wiedzą, czego chcą”. Bry ty jskie oddziały wzięły udział w jednej bitwie. W dniach 24–25 kwietnia dowiodły swej odwagi pod Kvam, ale potem musiały się wy cofać. Od tej pory zarówno ministrowie, jak i dowódcy poszczególny ch rodzajów broni by li zwolennikami ewakuacji z Namsos i Åndalsnes. Neville Chamberlain, jak zwy kle dbający o własne interesy, bał się, że odpowiedzialność za to niepowodzenie spadnie na niego. Prasa, zachęcana przez rząd, łudziła angielskie społeczeństwo nadziejami na pomy ślny wy nik kampanii, a BBC nadawało absurdalne informacje o „stalowy m pierścieniu wojsk sojuszniczy ch wokół Oslo”. Ostrożny jak zawsze premier oświadczy ł w Izbie Gmin, że Wielka Bry tania nigdy nie zamierzała prowadzić długofalowy ch operacji w centralnej Norwegii, i przekony wał swy ch kolegów z rządu o zasadności niepodejmowania działań. Francuzi, którzy 27 kwietnia przy by li do Londy nu na posiedzenie Najwy ższej Rady Wojennej, by li całkowicie zaskoczeni propozy cją wy cofania wojsk z Norwegii i stanowczo zaprotestowali. Po powrocie do Pary ża Rey naud opowiadał z dumą, że udało mu się zakty wizować Chamberlaina i jego ministrów: „Pokazaliśmy im, co należy zrobić, i zaraziliśmy ich zapałem, by zrobić co trzeba”. Dwie godziny później Bry ty jczy cy wy dali rozkaz ewakuacji. Kampania norweska wzbudziła w elitach rządzący ch Anglii i Francji wzajemną nieufność, a nawet wrogość. Skutki tego stanu rzeczy okazały się nieodwracalne, nawet po upadku
Chamberlaina. 27 kwietnia w liście do przy jaciela Rey naud skarży ł się na inercję bry ty jskich ministrów, „stary ch ludzi, którzy nie potrafią podjąć ry zy ka”. Daladier 4 maja oznajmił swemu gabinetowi: „Powinniśmy zapy tać Bry ty jczy ków, co zamierzają zrobić; parli do tej wojny i zaczęli się z niej wy cofy wać, gdy ty lko zaszła potrzeba podjęcia kroków, które mogły narazić na szwank ich interesy ”. Dowódcy angielskich oddziałów przerzucony ch do Norwegii otrzy mali haniebny rozkaz nieinformowania miejscowej ludności o planowanej ewakuacji. Generał Bernard Paget zignorował go, a cały ten nieoczekiwany przebieg zdarzeń wy wołał emocjonalną reakcję norweskiego wodza naczelnego Ottona Ruge’a: „Norwegia podzieli los Czechosłowacji i Polski. Ale dlaczego? Dlaczego? Wasze wojska nie zostały pokonane!”. Po ty m chwilowy m wy buchu Ruge jednak przy jął decy zję Bry ty jczy ków z godnością. Niektórzy history cy kry ty kowali obraną przez niego strategię obrony centralnej części Norwegii, mimo to trudno sobie wy obrazić, by wy korzy stanie w inny sposób szczupły ch sił, który mi dy sponował, mogło coś zmienić. Kiedy król Haakon VII i członkowie jego rządu opowiedzieli się za emigracją do Wielkiej Bry tanii, naczelny wódz odmówił porzucenia żołnierzy i oznajmił, że pójdzie wraz z nimi do niewoli. Dowodzący siłami bry ty jskimi pod Namsos generał Carton de Wiart zastosował się do rozkazu i nie poinformował o ewakuacji dowódcy pobliskiej jednostki norweskiej, który odkry ł nagle, że jego flanka jest odsłonięta. Wy cofał się z trudem do portu, gdzie znalazł ty lko stosy angielskich zapasów, kilka rozbity ch pojazdów i pełen niezmąconej pogody ducha list od Cartona de Wiarta. Generał Claude Auchinleck, który przejął dowództwo nad siłami sojuszniczy mi pod Narwikiem, pisał później do przeby wającego w Londy nie Ironside’a, naczelnego wodza bry ty jskiej armii: „Najgorsze jest to, że musimy wszy stkich okłamy wać, by nie ujawnić naszy ch zamiarów. Szczególnie trudna jest nasza sy tuacja w stosunku do Norwegów, bo człowiek czuje się podle, udając, że zamierzamy dalej walczy ć, choć zna decy zję doty czącą bezzwłocznej ewakuacji”. Na dalekiej północy Anglicy i Francuzi zgromadzili dwudziestosześcioty sięczne siły, mające wy przeć z Narwiku cztery ty siące żołnierzy Wehrmachtu[4] . Zdumiewające jest to, że wobec upartej i zręcznej obrony Niemców sojusznicy zajęli port dopiero pod koniec maja, czy li już po rozpoczęciu walk we Francji. Już na ty m etapie wojny objawił się skomplikowany układ interesów narodowy ch i wpły wów ideologii, który miał się stać jedną z jej cech charaktery sty czny ch. Wśród żołnierzy atakujący ch Narwik by li hiszpańscy republikanie, którzy po wy gnaniu z własnego kraju wstąpili do francuskiej Legii Cudzoziemskiej. „Ci oficerowie, którzy mieli wątpliwości, czy należy przy jąć [ty ch ludzi] do Legii, i uważali ich wszy stkich za komunistów, by li zachwy ceni ich wy szkoleniem bojowy m – zanotował kapitan Pierre Lapie. – Jeden z młody ch Hiszpanów, atakujący ch stanowisko niemieckich karabinów maszy nowy ch pod Elvegård [...] padł pod kulami zaledwie kilka metrów od celu. Jego kolega rzucił się do przodu i roztrzaskał głowę strzelca kolbą swego karabinu”. W pułkowy m dzienniku wojenny m opisano
szturm legionistów na znajdujące się pod Narwikiem strome wzgórze, na który m natrafili na zacięty opór Niemców. „Kapitan de Guittaud został zabity, a porucznik Garoux ciężko ranny. Ale kompania, dowodzona przez porucznika Vadota, zdołała powstrzy mać kontrnatarcie; zmuszeni do odwrotu Niemcy zostawili za sobą poległy ch i ranny ch [...]. Jako pierwszy wkroczy ł do miasta sierżant Szabo”. Wszy stkie te poświęcenia okazały się jednak daremne. Naty chmiast po zajęciu miasta i pochowaniu poległy ch sojusznicy zdali sobie sprawę, że nie będą w stanie utrzy mać pozy cji i rozpoczęli ewakuację, pozostawiając za sobą setki spalony ch domów i poległy ch cy wilów. Norweski król Haakon VII wraz ze swy m rządem wy ruszy ł 7 czerwca do Wielkiej Bry tanii na pokładzie krążownika Roy al Navy. Ci Norwegowie, którzy chcieli uniknąć niemieckiej okupacji i wziąć udział w walce po stronie sojuszników, odby wali pełne przy gód podróże. Wielu z nich pomogła wy jątkowa osoba – Aleksandra Kołłontaj, znana intelektualistka pełniąca obowiązki sowieckiego ambasadora w Sztokholmie. Dzięki niej wy ruszy li na wschód, a w końcu dotarli po długiej podróży nieomal przez pół świata dotarli do Wielkiej Bry tanii. Ewakuacja z centralnej Norwegii, podczas której wojska sprzy mierzony ch by ły narażone na groźne ataki z powietrza, wstrząsnęła bry ty jską opinią publiczną i wzbudziła powszechne oburzenie. Angielski student Christopher Tomlin zanotował 3 maja: „Jestem wzburzony, rozczarowany i przerażony naszą ucieczką. [...] Pan Chamberlain [...] wzbudził we mnie wiarę, że wy przemy Niemców ze Skandy nawii. Teraz straciłem wiatr w żaglach; jestem przy gnębiony i spodziewam się ty lko dalszy ch zły ch wiadomości [...]. Czy nie mamy i nie potrafimy znaleźć więcej ludzi w rodzaju Churchilla?”. Prawdę powiedziawszy, pierwszy lord Admiralicji by ł w znaczny m stopniu odpowiedzialny za nieprzemy ślane i nieudolne poczy nania jego rodaków w Norwegii. Bry ty jskie siły zbrojne nie miały środków umożliwiający ch skuteczną interwencję, a ich godne politowania gesty by ły kpiną z tragedii norweskiego narodu. Ale wojownicza retory ka Churchilla, kontrastująca z wy raźną słabością i dezorientacją premiera, wy wołała w społeczeństwie głębokie przekonanie o konieczności zmiany rządu i ten entuzjazm opinii publicznej udzielił się Izbie Gmin. 10 maja premier podał się do dy misji. Następnego dnia król Jerzy VI powierzy ł Churchillowi misję utworzenia nowego gabinetu.
Walki o Narwik, maj 1940 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Najcięższe straty w kampanii norweskiej ponieśli Niemcy. Lista ich poległy ch objęła 5296 żołnierzy. Bry ty jczy cy stracili 4500 żołnierzy, z który ch większość zginęła 8 czerwca, kiedy pancernik „Scharnhorst” zatopił lotniskowiec „Glorious” i kilka eskortujący ch go jednostek. Zginęło też 530 Francuzów i Polaków wchodzący ch w skład sformowanego na Zachodzie korpusu ekspedy cy jnego, oraz około 1800 Norwegów. Luftwaffe straciła 242 samoloty, a RAF – 112. Niemcy zatopili trzy bry ty jskie krążowniki, siedem, niszczy cieli, jeden lotniskowiec i cztery okręty podwodne, tracąc trzy krążowniki, dziesięć niszczy cieli i sześć okrętów podwodny ch. Wojska sprzy mierzony ch uszkodziły też poważnie dwa niemieckie
pancerniki i dwa krążowniki oraz sześć niszczy cieli. Podbój Norwegii zapewnił Hitlerowi morskie i lotnicze bazy, które nabrały znaczenia nieco później, kiedy zaatakował Związek Sowiecki i wy korzy sty wał je w taki sposób, by utrudnić funkcjonowanie sojuszniczy ch konwojów zaopatrzeniowy ch zmierzający ch do Murmańska. Führer zrezy gnował z zajęcia Szwecji i zgodził się na jej neutralność, gdy ż jego strategiczna dominacja zmuszała ten kraj do konty nuowania dostaw potrzebnej Niemcom rudy żelaza i powstrzy my wała go od wspierania państw sojuszniczy ch. Ale zapłacił za podbój Norwegii wy soką cenę. Opętany obsesy jną obawą przed bry ty jskim atakiem, utrzy my wał tam niemal do końca wojny siły okupacy jne liczące trzy sta pięćdziesiąt ty sięcy żołnierzy, co poważnie zmniejszało zasoby ludzkie jego armii. A straty, które poniosła niemiecka mary narka wojenna podczas kampanii norweskiej, przy czy niły się w duży m stopniu do fiaska planowanej inwazji na Wy spy Bry ty jskie. Bry ty jczy cy odegrali kierowniczą rolę w zakresie koordy nacji sojuszniczy ch operacji na terenie Norwegii i są w przeważający m stopniu odpowiedzialni za ich niepowodzenie. Wiele tłumaczy brak środków, ale trzeba stwierdzić, że starsi rangą oficerowie Roy al Navy nie stanęli na wy sokości zadania. Zatrważająca niekompetencja kapitana lotniskowca „Glorious” by ła główną przy czy ną zatopienia tej jednostki, a przebieg walk ujawnił tragiczną słabość przeciwlotniczej obrony bry ty jskich okrętów. Przeprowadzone w dniach 10 i 13 kwietnia w okolicach Narwiku ataki na niemieckie niszczy ciele i późniejsza ewakuacja angielskofrancuskich oddziałów lądowy ch by ły jedy ny mi operacjami morskimi, które można uznać za udane. Raczej trudno by łoby obronić tezę, że Bry ty jczy cy działali w ty m wy padku w dobrej wierze. Ich postępowanie wobec Norwegów by ło nacechowane brakiem szczerości, więc ty m bardziej zdumienie budzi wy rozumiałość Norwegów, którzy zarówno na emigracji, jak i w swoim okupowany m kraju okazali się niezawodny mi sojusznikami. Od 9 kwietnia, kiedy Roy al Navy przegapiła największą szansę zapobieżenia atakowi Niemców na Norwegię, żadne działania Anglików nie by ły by w stanie uniemożliwić Hitlerowi podboju tego kraju. Ale ambiwalencja moralna i militarna niekompetencja, ujawnione podczas tej kampanii, stawiają w zły m świetle przede wszy stkim bry ty jskich polity ków i dowódców. Choć skala tej operacji by ła niewielka w porównaniu z przy szły mi kampaniami, pokazała słabość woli, przy wództwa, sprzętu, takty ki i wy szkolenia, co wkrótce miało się powtórzy ć na znacznie szerszą skalę. Najważniejszą konsekwencją operacji norweskiej by ło to, że przy czy niła się do upadku Chamberlaina. Jest wy soce prawdopodobne, że gdy by nie wy darzenia w Norwegii, zachowałby on stanowisko premiera aż do ataku Hitlera na Francję. Skutki takiego przebiegu wy darzeń mogły by ć katastrofalne dla Wielkiej Bry tanii i świata, ponieważ rząd Chamberlaina by łby skłonny rozpocząć negocjacje z Hitlerem i zgodzić się na zawarcie pokoju. Ale ty lko potomność może w ty m fakcie znaleźć powód do saty sfakcji, która w 1940 roku nie by ła dana żadnemu z uczestników kampanii z wy jątkiem zwy cięskich Niemiec.
2. UPADEK FRANCJI Wieczorem 9 maja 1940 roku francuscy żołnierze frontu zachodniego usły szeli groźne pomruki dochodzące od strony pozy cji niemieckich, szemrano też, że w szeregach nieprzy jaciela panuje jakiś ruch. Dowódcy jednak doszli do wniosku, że to kolejny fałszy wy alarm. Choć niemiecki atak na Holandię, Belgię i Francję rozpoczął się 10 maja o godzinie 4.35, generał Maurice Gamelin, naczelny dowódca sojuszniczy ch wojsk, został obudzony dopiero o 6.30, pięć godzin po pierwszy ch ostrzeżeniach docierający ch z najdalej wy sunięty ch placówek zwiadu. Kiedy rządy Belgii i Holandii, zachowujące dotąd neutralność w obliczu groźby niemieckiej inwazji, skierowały do niego prośbę o pomoc, czego się spodziewano, przy stąpił do realizacji istniejącego już planu awary jnego i rozkazał swy m żołnierzom zajęcie pozy cji wzdłuż belgijskiej rzeki Dy le. Złożone z dziewięciu dy wizji Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne i najlepsze siły francuskie – dwadzieścia dziewięć dy wizji 1., 7. i 19. Armii – zaczęły się przemieszczać w kierunku północno-wschodnim. Luftwaffe nie przeszkadzała im w ty ch działaniach, gdy ż Hitler chciał, by wojska sprzy mierzony ch znalazły się właśnie w ty m miejscu. Ich odejście z zajmowany ch dotąd pozy cji usunęło zagrożenie dla flanki główny ch sił niemieckich, które posuwały się do przodu nieco dalej na południe. Siły obronne Holandii i Belgii zostały rozbite. W ciągu pierwszy ch kilku godzin 10 maja lądujący na pokładzie szy bowców desantowy ch niemieccy spadochroniarze zdoby li kluczowy fort Eben-Emael i zabezpieczy li Kanał Alberta – zbudowany przez niemieckich konstruktorów, którzy lojalnie przekazali jego dokumentację techniczną strategom Hitlera – oraz dwa mosty na rzece Maas w Maastricht. W momencie gdy Churchill obejmował stanowisko premiera, niemieckie zagony pancerne okrążały już zgrupowania wojsk holenderskich. Na południowy m wschodzie potężne siły uderzeniowe agresora, złożone z 134 ty sięcy żołnierzy i 1600 pojazdów (wśród który ch by ły 1222 czołgi), zaczęły się przedzierać przez Ardeny, by zadać decy dujący cios słabemu centrum francuskich linii obronny ch. Niemcy kpili później, że stworzy li w lasach Luksemburga i południowej Belgii „największy korek drogowy w historii”, gdy ż stłoczy li ty siące czołgów, ciężarówek i dział na boczny ch drogach, które sojusznicy uważali za zby t wąskie na potrzeby armii. Nacierające kolumny, całkowicie odsłonięte, by ły by narażone na skuteczne ataki z powietrza, gdy by Francuzi znali ich położenie i docenili ich znaczenie. Ale tak się nie stało – Gamelin i jego dowódcy operacy jni grzęźli od początku do końca kampanii w niepewności i często nie mieli pojęcia, gdzie są i dokąd zmierzają Niemcy. History cy dotąd skupiali nieproporcjonalnie dużą uwagę na operacjach prowadzony ch przez niewielki konty ngent bry ty jski i na jego ucieczce z Dunkierki. Wiemy, że główny m celem Niemców by ło zniszczenie armii francuskiej, którą Wehrmacht uważał za najgroźniejszego przeciwnika. Bry ty jczy cy odgry wali tutaj marginalną rolę, szczególnie w pierwszy ch dniach kampanii, kiedy Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne przy ciągały uwagę ty lko cząstki niemieckich sił powietrzny ch i lądowy ch. Nie jest prawdą, że francuska koncepcja
obronna opierała się głównie na frontowy ch forty fikacjach linii Maginota; główny m celem budowy jej bunkrów i zgrupowania tam dział by ło odciążenie żołnierzy, którzy mieli prowadzić operacje bojowe na północny m odcinku frontu. Francuzi, mając w pamięci tragiczne wy darzenia z lat 1914–1918, które doprowadziły do dewastacji ich kraju i rzezi ludności, chcieli za wszelką cenę oddalić wojnę od własnego tery torium. Gamelin, nie znając strategiczny ch planów niemieckich, zakładał, że decy dująca bitwa zostanie stoczona na terenie Belgii. Największy m błędem, który popełnił naczelny wódz Francuzów wczesną wiosną 1940 roku, by ło przesunięcie na lewe skrzy dło sił sojuszniczy ch francuskiej 7. Armii, która miała w razie potrzeby wkroczy ć na tery torium Belgii. Francuskie siły przednie, które przekroczy ły granice Holandii, odkry ły, że tamtejsza armia cofnęła się już zby t daleko na północny wschód, by można by ło utworzy ć wspólny front, a armia belgijska w popłochu uchodzi przed Niemcami. Wojska Gamelina stoczy ły na terenie Belgii kilka zacięty ch bitew. Choć brakowało im broni przeciwlotniczej i przeciwpancernej, dy sponowały dość dużą liczbą sprawny ch czołgów, wśród który ch najlepsze by ły Somua S35. Podczas długiego boju, do którego doszło w dniach 12–14 maja pod Hannut, Francuzi unieruchomili 165 niemieckich czołgów, tracąc 105 własny ch, i nie pozwolili przełamać swy ch pozy cji na rzece Dy le. Ale ich obrońcy musieli wkrótce się cofnąć, bo odkry li, że prawa flanka jest oskrzy dlona. Niemcy, którzy zajęli pole bitwy pod Hannut, odzy skali i naprawili większość swy ch uszkodzony ch pojazdów bojowy ch. W ciągu pierwszy ch dwóch dni kampanii francuskie naczelne dowództwo nie zdawało sobie sprawy z prawdziwy ch rozmiarów zagrożenia. Z opisu pewnego naocznego świadka wy nika, że Gamelin by ł w doskonały m nastroju i „chodził w tę i z powrotem po kory tarzu swej twierdzy, pozując na zadowolonego z siebie walecznego żołnierza”. Inny obserwator ty ch wy darzeń twierdzi, że wódz naczelny „by ł w świetnej formie i szeroko się uśmiechał”. Gamelin, liczący wówczas sześćdziesiąt siedem lat, by ł w 1914 roku szefem sztabu marszałka Joffre’a i powszechnie uchodził za architekta triumfu Francuzów w bitwie nad Marną. Jako subtelny, wy rafinowany miłośnik filozofii i sztuki oraz mistrz gry polity cznej by ł znacznie bardziej popularny niż jego następca, konfliktowy Maxime Wey gand. Ale paraliżującą słabością Gamelina by ła skłonność do kompromisów – zawsze starał się unikać trudny ch wy borów. On i jego podwładni, którzy przewidy wali une guerre de longue durée, długotrwałą konfrontację na granicy Francji, by li w maju 1940 roku całkowicie zaskoczeni biegiem wy darzeń, który przy brał niewy obrażalne dla nich tempo. Niemcy skierowali siedemnaście dy wizji na linię Maginota, czy li na południowy odcinek frontu, a dwadzieścia dziewięć na podbój Holandii i północnej Belgii. Czterdzieści pięć, w ty m siedem dy wizji pancerny ch, zaatakowało w ty m samy m czasie centralny odcinek frontu, a potem, po przekroczeniu Mozy, skręciło na północny zachód, w kierunku kanału La Manche, odcinając w ten sposób angielskie i francuskie siły, które przeby wały na terenie Belgii. Ty lko połowa niemieckich żołnierzy biorący ch udział w ofensy wie by ła w pełni wy szkolona, a jedną czwartą stanowili ponadczterdziestoletni rezerwiści. Pierwszoplanową
rolę w realizacji zadań związany ch z rozbiciem armii francuskiej odegrała stuczterdziestoty sięczna rzesza żołnierzy służący ch w dy wizjach pancerny ch i zmotory zowany ch, które przeprowadziły kluczową operację forsowania Mozy. Pierwsze niemieckie jednostki dotarły nad rzekę 12 maja o godzinie 14.00. Od chwili przekroczenia Ardenów nie natrafiły na żaden opór ze strony francuskich żołnierzy, więc ich pochód można nazwać raczej marszem niż natarciem. Linii Mozy bronili rezerwiści 2. Armii Charles’a Huntzigera. Rankiem 13 maja jej oddziały doświadczy ły morderczy ch bombardowań przeprowadzony ch przez ponad ty siąc nadlatujący ch falami samolotów Luftwaffe. Pierwszy taki atak nieprzy jaciela, z jakim zetknęli się podczas tej wojny, nie spowodował wielkich strat materialny ch, ale poważnie wpły nął na ich morale. Jeden z żołnierzy pisał: „Huk ich silników jest ogłuszający, a później sły szy my dziwny piskliwy dźwięk, który szarpie nam nerwy [...]. Potem spada na nas deszcz bomb [...]. Wszy stko to trwa w nieskończoność! W polu naszego widzenia nie ma ani jednego francuskiego czy bry ty jskiego samolotu. Gdzie oni do diabła są? Mój sąsiad, młody chłopak, płacze”. Francuski oficer sztabowy przeby wający pod Sedanem zanotował: „Arty lerzy ści przestali strzelać i padli na ziemię, piechota skry ła się w okopach, oszołomiona przez huk bomb i ry k nurkujący ch samolotów. Nasi ludzie nie wy robili w sobie odruchu, który kazałby im podbiegać do dział przeciwlotniczy ch i odwzajemniać ogień nieprzy jaciela. My ślą ty lko o ty m, żeby jak najniżej trzy mać głowy. Pięć godzin tego koszmaru wy starczy ło, by zszarpać ich nerwy ”. Żołnierze, jak większość ludzi w każdy ch warunkach, źle znosili to, co nieoczekiwane. Podczas długiej zimy przełomu lat 1939 i 1940 nie zadbano o to, by uodpornić francuską armię na tak ciężkie chwile, jakie teraz przeży wała. Sy stem łączności telefonicznej został w znacznej części zniszczony przez ataki z powietrza. Wczesny m wieczorem 13 maja 5 kilometrów na południe od Sedanu wy buchła panika wy wołana przez pogłoskę o zbliżaniu się niemieckich czołgów. Generał dowodzący ty m odcinkiem, usły szawszy rozlegające się pod oknami kwatery głównej wrzaski, wy szedł na dwór i stwierdził, że panuje tam kompletny chaos. „Fale przerażony ch uciekinierów, arty lerzy stów i żołnierzy liniowy ch [...] w samochodach lub pieszo. [...] Liczni spośród nich nie mieli broni, ale wlekli za sobą swe worki. [...] Tłoczy li się na drodze, wołając: « Czołgi są już pod Bulson!» . Niektórzy strzelali z karabinów jak szaleńcy. Generał Lafontaine i jego oficerowie stanęli z nimi twarzą w twarz, chcąc przemówić im do rozsądku. Kazali też zablokować drogę ciężarówkami [...]. Oficerowie mieszali się z szeregowcami. [...] Zapanowała zbiorowa histeria”. Z Bulson ulotniło się wtedy około dwudziestu ty sięcy żołnierzy, choć siły niemieckie miały przekroczy ć Mozę dopiero za sześć godzin. Według wszelkiego prawdopodobieństwa przy czy na tej ucieczki by ła bardzo prosta: wy straszeni ludzie, widząc francuskie czołgi, wzięli je za pojazdy nieprzy jaciela. Pierwsze jednostki niemieckie forsujące rzekę zostały ostrzelane przez francuskie karabiny maszy nowe i poniosły ciężkie straty. Ale grupki zdeterminowany ch żołnierzy dotarły do zachodniego brzegu na pokładach pontonów, a potem przebrnęły w bród przez bagna
i zaatakowały francuskie pozy cje. Sierżant Walter Rubarth dowodził jedenastoosobową, złożoną z saperów grupą szturmową, która miała atakować bunkry z uży ciem materiałów wy buchowy ch i granatów. Sześciu Niemców zginęło, ale ci, który m udało się przeży ć, zrobili wy łom we francuskich liniach obronny ch. Niemieccy piechurzy przebiegli po starej tamie, łączącej leżącą na środku rzeki wy spę z oboma jej brzegami, i zajęli przy czółek po zachodniej stronie, saperzy budowali mosty, a sprzęt przewożono na tratwach. Część francuskich żołnierzy zaczęła się cofać – w rzeczy wistości uciekać z pola walki. O 23.00 po pierwszy ch pontonowy ch mostach przejechały czołgi. Dzieło niemieckich saperów by ło równie imponujące jak osiągnięcia oddziałów szturmowy ch. Francuzi reagowali ospale i z absurdalną beztroską. Kiedy generałowi Huntzigerowi zwrócono uwagę, że ofensy wa niemiecka rozwija się w taki sam sposób jak w Polsce, teatralny m gestem wzruszy ł ramionami, mówiąc: „Polska to Polska... Tutaj jest Francja”. Dowiedziawszy się o sforsowaniu Mozy, powiedział ty lko: „To znaczy, że weźmiemy jeszcze więcej jeńców”. Wcześniej tego dnia główna kwatera Gamelina ogłosiła: „Nadal nie da się przewidzieć, w której strefie nieprzy jaciel przy puści swój główny atak”. Ale tego samego wieczoru generał Joseph Georges, dowodzący północno-wschodnim frontem, zatelefonował do Gamelina i powiadomił go, że doszło do poważnego niepowodzenia pod Sedanem. 14 maja o godzinie 3.00 nad ranem francuski oficer tak opisy wał wy gląd głównej kwatery Georges’a: „Pokój by ł fatalnie oświetlony. Major Navereau powtarzał półgłosem nadchodzące informacje. Generał Roton, szef sztabu, siedział rozparty w fotelu. Panowała atmosfera, jakby umarł ktoś z rodziny. Georges pospiesznie wstał. By ł okropnie blady. « Nasz front został przełamany pod Sedanem! Doszło do katastrofy !» Rzucił się na krzesło i wy buchnął płaczem”. Inny oficer, opisujący zachowanie generała Georges’a Blancharda, dowódcy 1. Armii, stwierdził, że „siedział on pogrążony w tragiczny m bezruchu, nic nie mówiąc, nic nie robiąc, ty lko wpatrując się tępo w leżącą między nami na stole mapę”. Decy dujący moment kampanii nadszedł jeszcze tego samego ranka. Sforsowanie Mozy przez Niemców nie musiało mieć katastrofalny ch następstw, gdy by zostało zneutralizowane przez szy bki kontratak. Ale francuskie wojska gromadziły się z letargiczną ospałością, a potem ruszy ły naprzód z wahaniem i w rozproszony m szy ku. Ataki 152 bombowców oraz 250 my śliwców RAF-u i francuskich sił lotniczy ch nie zniszczy ły niemieckich mostów i przy niosły ciężkie straty – do baz nie wróciło 31 z 71 bry ty jskich bombowców. Jednosilnikowy bombowiec Fairey Battle pilota porucznika Billa Simpsona zapalił się po uderzeniu w ziemię, a on sam, półnagi, został wy ciągnięty z płonącego wraku przez swą załogę. Siedząc w szoku na trawie, spojrzał na swe dłonie i przeży ł „moment niewiary godnego przerażenia. [...] Skóra zwisała z nich jak długie sople. Palce by ły skręcone i szpiczaste jak szpony wielkiego drapieżnego ptaka [...] zniekształcone i ostro zakończone jak pazury, upiornie cienkie. Co ja teraz zrobię? Jaki poży tek będę miał z ty ch sparaliżowany ch szponów przez resztę ży cia?”. W dniu 14 maja o zmroku trzy francuskie formacje zgrupowane wokół Sedanu przestały
istnieć, a ich żołnierze uciekli z pola walki. Jedną z nich by ła 71. Dy wizja. Wy darzy ł się tam epizod, który przeszedł do legendy. Kiedy jeden z pułkowników usiłował zatrzy mać uciekinierów, ci odepchnęli go na bok, wołając: „Chcemy iść do domu i wrócić do pracy ! Nie mamy tu nic do roboty ! Jesteśmy zgubieni! Zdradzono nas!”. (Niektórzy współcześni history cy podważają jednak prawdziwość tej relacji). Pierre Lesort, inny oficer tej samej formacji, zachował bardziej heroiczne wspomnienia. „Widziałem bardzo wy raźnie ustawioną o 800–1000 metrów na lewo ode mnie baterię arty lery jską [...] która ani na chwilę nie przestała strzelać do nurkujący ch i atakujący ch ją brawurowo stukasów. Nadal mam przed oczami okrągłe obłoczki, powstające na niebie w ślad za jej pociskami między krążący mi samolotami, które ciągle się rozpraszały i wracały [...]. Obsługa karabinów maszy nowy ch mojej kompanii nieustannie wznosiła wrogie okrzy ki pod adresem samolotów”. Lesort opisuje także, że morale jednak stopniowo ulegało pogorszeniu. „Trzeba przy znać, że niemieckie panowanie na niebie, które obserwowaliśmy przez te dwa dni, budziło przy gnębienie i nerwowość moich żołnierzy. Na początku sprowadzało się to do narzekania: « Jezu, tam są ty lko niemieckie samoloty, co do diabła robią nasi?» . Ale po kilku dniach [...] czuło się, że narasta nasy cone bezradnością przy gnębienie”. W ciągu kilku kolejny ch dni francuskie wojska pancerne przy puszczały od południa niemrawe ataki na przy czółek mostowy na Mozie. Gamelin i jego oficerowie popełnili kolejny katastrofalny błąd, którego skutki okazały się nieodwracalne – nie zdawali sobie sprawy, że zagony pancerne generała Gerda von Rundstedta, dowódcy Grupy Armii „A”, nie zamierzają posuwać się dalej na zachód, ku sercu Francji, lecz gnają na północ, by odciąć angielskie i francuskie armie rozlokowane na terenie Belgii. Rozlewający się niemiecki potok sunął teraz naprzód ty ralierą, której szerokość sięgała 90 kilometrów. Francuska 9. Armia, wy znaczona do obrony tego rejonu, niemal przestała istnieć. Nacierające kolumny pancerne by ły by mało odporne na kontrataki wojsk sojuszniczy ch uderzające na ich flanki, ale francuskie naczelne dowództwo nie miało dość woli i energii, by zainicjować taką operację, i nie dy sponowało środkami pozwalający mi na jej przeprowadzenie. Błędne jest przy puszczenie, że armia francuska nie stawiała znaczącego oporu podczas niemieckiej ofensy wy 1940 roku – niektóre jednostki Gamelina mogły zapisać na swy m koncie udane lokalne ataki, choć poniosły przy ty m ciężkie straty. Ale Francuzi nie zdoby li się na kontratak, który zatrzy małby natarcie jednostek pancerny ch von Rundstedta. Pierre Lesort opisy wał dominujące wrażenie „totalnego bałaganu i haniebnej rozpaczy. Żołnierze o wy glądzie otępiały ch włóczęgów przewozili swój doby tek na rowerach, porzuciwszy hełmy i karabiny [...]. Na poboczu drogi stał nieruchomo jakiś samotny mężczy zna. Miał czarne nakry cie głowy i krótką sutannę; okazał się wojskowy m kapelanem [...]. Zobaczy łem, że płacze”. Inny żołnierz Gustave Folcher wspominał w swoich zapiskach spotkania z żołnierzami rozbity ch na północy jednostek: „Opowiadali przerażające, niewiary godne historie [...]. Niektórzy przeby li długą drogę z okolic Kanału Alberta. [...] Prosili o coś do jedzenia i wy picia; biedni chłopcy ! Ich korowód zdawał się nie mieć końca; to
by ł żałosny widok. Ach, gdy by ci entuzjaści, którzy chętnie oglądają wspaniałe parady wojskowe w Pary żu i gdzie indziej, mogli zobaczy ć tego ranka tę inną, prawdziwą armię [...], by ć może zrozumieliby, na czy m polegają cierpienia żołnierza”. Kiedy znany dotąd świat zaczął się rozpadać, we francuskiej świadomości publicznej pojawiło się poczucie „oderwania od rzeczy wistości”. Ży dowska pisarka rosy jskiego pochodzenia Irène Némirowski opisała w swej autobiograficznej powieści z lat 1940–1941 Francuska suita niedowierzanie, z jakim mieszkańcy Pary ża przy jmowali wieści o niewiary godny m tempie niemieckiego natarcia. „Choć meldunki by ły zatrważające, nikt nie dawał im wiary. Z równy m scepty cy zmem zostały by przy jęte wiadomości o zwy cięstwie”. Gdy jednak z chaosu zaczęła wy zierać prawda, naród ogarnęła panika. Jedny m z najbardziej szkodliwy ch zjawisk by ła masowa ucieczka cy wilów, która paraliżowała wojskowy transport i miała katastrofalny wpły w na morale żołnierzy. Ludność zachodniej Francji doświadczy ła już w 1914 roku niemieckiej okupacji i chciała za wszelką cenę uniknąć powtórnej niewoli. Większość mieszkańców Reims uciekła z miasta, a w Lille pozostała w swoich domach ty lko ich jedna dziesiąta. Po zbombardowaniu katedry w Chartres z dwudziestu trzech ty sięcy mieszkańców miasteczka na jego opuszczenie nie zdecy dowało się ty lko ośmiuset. Wiele miejscowości stało się miastami widmami. We wschodniej i południowej części Francji zmierzające na front kolumny wojsk musiały się przedzierać przez tłumy zdesperowany ch uciekinierów. Gustave Folcher zanotował: „Ci ludzie są na wpół obłąkani i nie odpowiadają nawet na nasze py tania. Mają na ustach ty lko jedno słowo: ewakuacja, ewakuacja... Najbardziej żałosny jest widok cały ch rodzin, które wy ruszy ły w drogę wraz ze swy m ży wy m inwentarzem, ale musiały go w końcu zostawić w jakiejś zagrodzie dla by dła. Widujemy wozy, ciągnięte przez dwa, trzy lub cztery piękne klacze i biegnące obok nich źrebięta, który m co chwilę grozi okaleczenie. Powożą nimi zwy kle zapłakane kobiety, ale zdarza się widzieć lejce w rękach ośmio-, dziesięcio- albo dwunastoletnich chłopców. Na wozach, na które załadowano w pośpiechu meble, kufry, bieliznę i najcenniejsze, a raczej najbardziej niezbędne sprzęty, siedzą też dziadkowie, nieraz trzy mając na kolanach małe dzieci, a nawet niemowlęta [...]. One z kolei trzy mają na rękach małego psa czy kota, albo klatkę z kanarkami, z który mi nie chciały się rozstać”. W ciągu miesiąca od rozpoczęcia niemieckiej ofensy wy opuściło swe domy osiem milionów Francuzów. By ła to największa masowa migracja w dziejach zachodniej Europy. Rodziny, które pozostały w Pary żu, musiały ciągle słuchać wy cia sy ren alarmowy ch i uciekać do schronów. „Ubieraliśmy dzieci przy świetle latarek – zanotowała jedna z osób, które przeży ły ten okres w stolicy. – Matki tuliły do siebie małe, ciepłe, ciężkie ciałka, mówiąc do nich: « Nie bój się, nie płacz, chodź ze mną» . Nalot. Wszy stkie lampy zostały wy gaszone, ale pod jasny m, bezchmurny m czerwcowy m niebem widać by ło każdą ulicę, każdy dom. Sekwana zdawała się wchłaniać nawet najmniejsze przebły ski światła i odbijać je sto razy jaśniej, jak wielopłaszczy znowe lustro. Niedokładnie zaciemnione okna, bły szczące dachy,
metalowe zawiasy drzwi – wszy stko lśniło w nurtach rzeki. Niektóre czerwone lampy z niewiadomy ch przy czy n paliły się dłużej niż inne, a Sekwana przy ciągała je i obracała w swoich falach”. W ciągu ty godnia, który nastąpił po sforsowaniu przez Niemców Mozy, armie najeźdźcy posuwały się niemal nieprzerwanie naprzód, a wojska sojusznicze przeprowadzały wszy stkie manewry jakby w zwolniony m tempie. Bry ty jczy cy winili za swoje położenie głównie Francuzów, ale niektórzy oficerowie Gorta zachowy wali bardziej racjonalne stanowisko, zdając sobie sprawę z tego, że Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne nie mają wielu powodów do dumy. „Po kilkudniowy ch walkach – pisał oficer islandzkich fizy lierów John Horsfall – część naszej armii nie by ła zdolna do skoordy nowany ch działań, czy to ofensy wny ch, czy defensy wny ch [...]. Nie mogliśmy obarczać za to winą naszy ch polity ków, gdy ż leżała ona wy łącznie po naszej stronie. [...] Słabość naszej armii wy nikała z jej mentalności i wy pada się zastanowić, co robił Sztab Generalny w latach poprzedzający ch wojnę”. Rozbieżność między sprawnością bojową armii niemieckiej a armii sojuszników miała się okazać jedną z wielkich tajemnic nie ty lko kampanii 1940 roku, lecz całej wojny. Tomasz Mann nazwał kiedy ś hitlery zm „zmechanizowany m misty cy zmem”. Bry ty jski history k Michael Howard stwierdził: „Niemcy dy sponowali całą militarną technologią i biurokraty czną racjonalnością Oświecenia i by li napędzani przez sy stem wojowniczy ch ideałów przeważnie zmy ślonej przeszłości, trudno więc się dziwić, że trzy mali w szachu cały świat w trakcie dwóch straszliwy ch wojen”. Uwagi te odzwierciedlają ważną prawdę, ale nie udzielają pełnej odpowiedzi na py tanie, dlaczego Wehrmacht by ł tak skuteczny. Jego wy żsi rangą oficerowie brali udział w pierwszej wojnie światowej, ale przez dziesięć kolejny ch lat niemiecka armia by ła niemal martwa; także na przestrzeni między wojnia nie miała okazji, by zdoby ć doświadczenie bojowe. Natomiast bry ty jscy żołnierze i oficerowie brali udział w niezby t intensy wny ch operacjach na północno-zachodnich rubieżach Indii oraz w poty czkach, do jakich dochodziło na terenie Irlandii i w koloniach. Nieuchronną konkluzją jest stwierdzenie, że odgry wana przez bry ty jską armię rola żandarma imperium ujemnie wpły wała na poziom jej szkolenia i gotowości do wojny na dużą skalę. Miejscowe konflikty zmuszały dowódców do operowania niewielkimi oddziałami, ale nie wy magały specjalnego wy siłku, poświęceń ani takty cznej bły skotliwości. Niektórzy oficerowie by li – według opinii Michaela Howarda – „wy bitny mi profesjonalistami w granicach niewielkiego środowiska”. W ciągu całej wojny generałowie Churchilla popełniali błędy wy nikające z braku spójnego sy stemu kształcenia wy ższej kadry oficerskiej – którego armia bry ty jska dorobiła się dopiero trzy dzieści lat później. Wehrmacht, odtworzony w drugiej połowie lat trzy dziesty ch z nieliczny ch jednostek kadrowy ch, wprowadzał w ży cie nowe koncepcje i przy gotowy wał się wy łącznie do wojny na konty nencie europejskim. Jego oficerowie wy kazy wali się większą energią, profesjonalizmem i wy obraźnią niż ich bry ty jscy odpowiednicy. Zachowanie niemieckiej armii na polu walki cechowała na wszy stkich szczeblach insty tucjonalna dy scy plina, która
przetrwała aż do końca wojny. Jej zdolność do przeprowadzania kontrataków, nawet w niesprzy jający ch warunkach, graniczy ła z geniuszem. Koncepcja prowadzenia wojny à l’outrance, do całkowitego zniszczenia przeciwnika, zdawała się przenikać do mentalności Niemców w sposób naturalny, czego nie można powiedzieć o Anglikach czy Francuzach. Żołnierze armii sojuszniczy ch, reprezentujący cechy społeczeństw, z który ch pochodzili, szczy cili się ty m, że postępują na polu walki jak ludzie rozsądni. Wehrmacht pokazy wał, jak mogą się zachowy wać ludzie nierozsądni. W maju 1940 roku oficer Bry ty jskich Sił Ekspedy cy jny ch John Horsfall skarży ł się na brak dobry ch map i bierność dowództwa, które nie osłaniało odwrotu miejscowy mi kontratakami, mogący mi poważnie osłabić niemieckie siły przednie, nie wy korzy sty wało w efekty wny sposób arty lerii i nie dostarczało walczący m odpowiedniej ilości dany ch. Horsfall podkreślał: „Naszy ch żołnierzy należało w prosty ch słowach informować o ty m, czego powinni się spodziewać”. On i jego koledzy by li wstrząśnięci i oburzeni ty m, co widzieli podczas swego długiego odwrotu z Belgii i przemarszu przez północno-wschodnią Francję. Znaczna część ich armii i większość dowódców całkowicie się załamała. „To by ł upiorny marsz – zauważy ł dalej Horsfall – a szy k naszej piechoty by ł stopniowo łamany przez wy łaniające się z boczny ch dróg zagubione i często rozczłonkowane szczątki inny ch oddziałów [...]. By ło na co narzekać [...]. Trudno nie dostrzec chaosu, jaki zapanował w naszej armii. Żołnierze ry chło zdali sobie z tego sprawę, a oficerowie powinni by li rozładować ich kry ty czny nastrój lub zby ć ich uwagi żartem [...]. Działo się coś bardzo złego. Ale podobnie jak katastrofa na Kry mie nie wy nikało to z winy naszy ch pułków [...]. Nie widziałem powodu, dla którego ten dramaty czny odwrót nie by ł przeprowadzony sprawniej”. Natomiast dowódcy francuscy zdawali się ży ć w świecie fantazji. Oficerowie sztabowi Gamelina, którzy widzieli go 19 maja podczas obiadu w kwaterze głównej, by li zdumieni, że prowadzi pogodną konwersację i wesoło żartuje, choć jego podwładni pogrążają się w rozpaczy. Tego wieczoru o godzinie 21.00, czy li w momencie gdy pierwsze niemieckie czołgi dotarły do kanału La Manche u ujścia Sommy, Gamelin na rozkaz premiera Rey nauda został zastąpiony na stanowisku naczelnego wodza przez siedemdziesięciotrzy letniego generała Maxime’a Wey ganda. Nowy dowódca sił zbrojny ch zdał sobie sprawę, że jedy ną szansą sojuszników są kontrataki na niemieckie flanki, przeprowadzone z północy i z południa w okolicy Arras. Ty lko w ten sposób alianci mogli przełamać oskrzy dlenie, które odcinało Belgię i północno-wschodnią część Francji. Sir Edmund Ironside, który przy jechał z Londy nu na inspekcję, doszedł do takiego samego wniosku. Odby ł w Lens spotkanie z dwoma francuskimi generałami, Gastonem Billotte’em oraz Georges’em Blanchardem, i by ł oburzony ich inercją. Obaj wy dali mu się „pogrążeni w totalnej depresji. Nie mieli planu i nawet o nim nie my śleli. By li przy gotowani na rzeź. Pokonani psy chicznie, choć nie ponieśli żadny ch strat”. Ironside domagał się naty chmiastowego natarcia w kierunku Amiens, a gdy Billotte obiecał, że go wesprze, zatelefonował do Wey ganda. Ustalili, że dwie dy wizje francuskie i dwie bry ty jskie rozpoczną atak nazajutrz, 21 maja, we wczesny ch godzinach
ranny ch. Ale Gort ani przez chwilę nie wierzy ł, że Francuzi przeprowadzą jakąkolwiek operację, i miał słuszność. Kiedy dwie słabe bry ty jskie dy wizje ruszy ły naprzód następnego dnia, odkry ły, że są same i pozbawione wsparcia z powietrza. Jednostki Gorta uderzy ły na zachód od Arras – w oddziałach niemieckich zapanował na jakiś czas chaos. Doszło do zacięty ch walk, Bry ty jczy cy posunęli się do przodu o 15 kilometrów, biorąc cztery stu jeńców. Ale potem ich natarcie straciło rozpęd. Erwin Rommel, dowódca niemieckiej 7. Dy wizji Pancernej, osobiście pokierował obroną i zgromadził w jedny m miejscu swe zaskoczone atakiem i chwilowo rozproszone oddziały. Czołgi Matilda zadały Niemcom znaczne straty, zabijając między inny mi adiutanta Rommla, który stał tuż obok niego. Ale wtedy Bry ty jczy cy opadli już z sił. Ich atak by ł odważny i sprawnie przeprowadzony, miał jednak zby t mały rozmach, by wy wrzeć decy dujący wpły w na przebieg wy darzeń. Rankiem tego samego dnia, czy li 21 maja, podczas gdy Bry ty jczy cy przesuwali się w kierunku Arras, Wey gand wy ruszy ł z Vincennes na front północny, w nadziei że zdoła zorganizować bardziej ambitne kontrnatarcie. Przez dwie godziny oczekiwał na samolot w Le Bourget, a potem jego wy prawa zamieniła się w farsę. Kiedy przy leciał do Béthune, lotnisko by ło opustoszałe. Zastał na nim ty lko jednego, niechlujnie umundurowanego żołnierza, który pilnował magazy nów paliwa. Człowiek ten zawiózł generała na pocztę, skąd udało mu się dodzwonić do dowódcy grupy armii generała Billotte’a, a ten, jak się okazało, przez cały ranek szukał go w okolicach Calais. Wódz naczelny zjadł omlet w jakiejś wiejskiej gospodzie, potem dotarł samolotem do portu i wlokąc się po zatłoczony ch przez uciekinierów drogach, dojechał do Ypres, gdzie czekał na niego w ratuszu król Belgii Leopold III. Wey gand nakłaniał go do przy spieszenia odwrotu jego armii w kierunku zachodnim, ale monarcha nie chciał opuszczać belgijskiej ziemi. Billotte oznajmił, że ty lko Bry ty jczy cy, którzy nie brali dotąd większego udziału w walkach, mają dość sił, by przeprowadzić atak na nieprzy jaciela. Ku oburzeniu Wey ganda, który niesłusznie dopatrzy ł się w ty m afrontu, lord Gort nie wziął udziału w naradzie. Kiedy dowódca Bry ty jskich Sił Ekspedy cy jny ch dotarł z opóźnieniem do Ypres, zgodził się – choć bez większego przekonania – uczestniczy ć w ataku, ale oznajmił, że wszy stkie jego rezerwy są zaangażowane w operacje bojowe. Od początku nie wierzy ł w możliwość przeprowadzenia wspólnego angielsko-francuskiego natarcia. Wey gand twierdził później, że Bry ty jczy cy zamierzali zdradzić swego sojusznika. Wciąż ży we by ło zakorzenione w umy słach Francuzów, wy wodzące się z czasów pierwszej wojny światowej głębokie przekonanie, że Anglicy walczący na konty nencie nigdy nie spuszczają oka z drogi odwrotu, czy li portów położony ch nad kanałem La Manche. Bry ty jczy ków z kolei doprowadzał do rozpaczy defety zm Francuzów. Wey gand miał więc po części rację, bo Gort rzeczy wiście uważał swy ch sojuszników za beznadziejnie inercy jny ch i my ślał teraz o ty m, jak ocalić Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne w razie niepowodzenia kampanii. Tego samego wieczoru, 21 maja, Billotte odniósł śmiertelne obrażenia w wy padku samochodowy m i minęły dwa dni,
zanim mianowano na jego miejsce nowego dowódcę Armii Północnej. Ty mczasem doszło do totalnego załamania sojuszniczego sy stemu dowodzenia. Poprzedniego dnia, po spotkaniu z dowódcą francuskiej grupy armii, szef Imperialnego Sztabu Generalnego sir Edmund Ironside pisał: „Straciłem cierpliwość i potrząsnąłem Billotte’em, chwy tając go za guzik od munduru. Ten człowiek jest kompletnie załamany ”. Wieczorem 21 maja Gort oznajmił królowi Leopoldowi: „Sprawy wy glądają fatalnie”. O 19.00 Wey gand opuścił Dunkierkę podczas nalotu i dotarł do swej kwatery głównej dopiero następnego ranka o 10.00. Z każdą godziną jego bezsensownej wędrówki po północnej Francji niemieckie czołgi, działa i oddziały piechoty nacierały na północ i zachód przez wielką wy rwę w sojuszniczy ch liniach obronny ch. Wódz naczelny stracił poczucie rzeczy wistości. Rankiem 22 maja, informując Rey nauda o sy tuacji, zdawał się w nastroju niemal pogodny m. „Popełniono tak wiele błędów, że jestem opty mistą – oznajmił. – Wierzę, że w przy szłości będziemy ich popełniać mniej”. Zapewnił premiera, że zarówno Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne, jak i armia Blancharda są zdolne do walki. Zary sował też plany kontrataku i zakończy ł stanowczy m stwierdzeniem: „Albo zapewni nam on zwy cięstwo, albo uratuje nasz honor”. Tego samego dnia, podczas pary skiego spotkania z Churchillem i Rey naudem, Wey gand try skał opty mizmem, twierdząc, że nowa armia, złożona niemal z dwudziestu dy wizji, przeprowadzi francuski kontratak z południa i nawiąże na nowo kontakt z Bry ty jczy kami. Ale zarówno armia, jak i kontratak by ły wy tworami jego wy obraźni. Wieczorem 23 maja Gort wy cofał swe siły z wy suniętego przy czółka pod Arras. Skłoniło to Francuzów do przy jęcia założenia, że Anglicy powtarzają swoje samolubne i tchórzliwe postępowanie z 1914 roku, podczas gdy decy zja Gorta by ła jedy nie dowodem na to, że przy jmuje on do wiadomości rzeczy wisty układ sił, ale Rey naud nie powiedział Wey gandowi, że Bry ty jczy cy przy gotowują się do ewakuacji swy ch sił ekspedy cy jny ch. Gort oznajmił admirałowi Jean-Marie Abrialowi, dowódcy okręgu Dunkierka, że w razie potrzeby trzy dy wizje bry ty jskie będą osłaniać odwrót Francuzów. Ale po wy jeździe Gorta do Anglii jego następca na stanowisku głównodowodzącego generał Harold Alexander odmówił spełnienia tej obietnicy. „Pańska decy zja okry wa hańbą Wielką Bry tanię” – powiedział do niego Abrial. Klęska sprowokowała sojuszników do wy suwania wielu tego rodzaju wzajemny ch zarzutów. 28 maja, usły szawszy o kapitulacji Belgii, Wey gand zawołał z wściekłością: „Ten król! Co za świnia! Co za obrzy dliwa świnia!”. Ty mczasem Bry ty jczy cy rozpoczęli ewakuację swy ch sił espedy cy jny ch z portu i plaż Dunkierki. „Nikt nie miał wątpliwości, że mamy do czy nienia z kolosalną katastrofą militarną – pisał z rezy gnacją oficer irlandzkich fizy lierów John Horsfall. – Mogliśmy szukać pociechy w historii, wiedząc, że gdy nasi polity cy lekkomy ślnie angażują naszą armię w europejską wojnę, taki bieg wy darzeń jest nie ty lko możliwy do przewidzenia, lecz staje się wręcz regułą”. Sierżant L.D. Paxton by ł jedny m z cztery stu ty sięcy bry ty jskich żołnierzy wzięty ch do niewoli po walkach toczony ch w trakcie odwrotu pod Cambrai, gdzie jego jednostka została
pobita przez Niemców. „Pamiętam rozkaz: « Wstrzy mać ogień!» , wy dany około dwunastej – pisał później. – Podniosłem się i uniosłem ręce do góry. Mój Boże, jak niewielu z nas wstało! Pomy ślałem, że nadeszła moja ostatnia chwila i zapaliłem papierosa”. Bry ty jskie społeczeństwo zostało poinformowane o ewakuacji z Dunkierki 29 maja, kiedy cy wilni właściciele mały ch jednostek pły wający ch wsparli działania okrętów wojenny ch, które ewakuowały żołnierzy z plaż i portu. Sukces, jaki odniosła Roy al Navy w ciągu następny ch siedmiu dni, stał się zaczątkiem legendy. Wiceadmirał Bertram Ramsey, dowodzący operacją z podziemnej kwatery głównej w Dover, kierował ruchem niemal dziewięciuset okrętów i mały ch jednostek z duży m spokojem i godną podziwu zręcznością. Do powstania romanty cznej wersji wy darzeń przy czy niła się ewakuacja żołnierzy na pokładach cy wilny ch motorówek i łodzi rekreacy jny ch, ale znacznie większą ich liczbę – około dwóch trzecich – uratowały niszczy ciele i inne duże jednostki, podpły wające do portowego falochronu. Szczęśliwy m dla Roy al Navy zbiegiem okoliczności podczas całej operacji „Dy namo” wody kanału La Manche by ły niemal nadnaturalnie spokojne. Jeden z żołnierzy, którzy wrócili do domów z piekła Dunkierki, Arthur Gwy nn-Browne, wy raził swą radość w liry czny ch strofach: „To by ło tak cudowne. By łem na okręcie, a każdy okręt, tak, każdy okręt, jest Anglią. Każdy okręt, tak, każdy okręt, a ja by łem na okręcie w drodze do Anglii. To by ło cudowne. Siedziałem nieruchomo, wdy chając morską bry zę, nie by ło tam dy mu ani ognia, ani gęsty ch oparów płonącego oleju, ty lko morska bry za. Wdy chałem ją, a ona by ła tak czy sta i świeża, a ja ży łem i to by ło piękne”. Wracający do Wielkiej Bry tanii żołnierze bali się, że zostaną powitani jako żałośni uchodźcy, odpowiedzialni za jedną z największy ch klęsk militarny ch, jakich kiedy kolwiek doświadczy ł ich kraj. Kwatermistrz jednej z kompanii Walter Gilding pisał: „Kiedy wy szliśmy na brzeg, my ślałem, że wszy scy zaczną do nas strzelać, bo jako żołnierze regularnej armii uciekliśmy z pola walki [...]. A ty mczasem stali tam ludzie, którzy wznosili na naszą cześć okrzy ki i oklaskiwali nas tak, jakby śmy by li bohaterami. Wręczali nam kubki z herbatą i kanapki. My ślę, że nasz wy gląd budził politowanie”. Podobne doświadczenia miał John Horsfall. „W Ramsgate oglądaliśmy po raz pierwszy niezwy kły triumf improwizacji, będącej wy nikiem współpracy sił zbrojny ch i władz cy wilny ch. Odziana w płaszcz czarnoksiężnika Bry tania witała nas swą magiczną różdżką. Przed naszy mi oczami przemknęły obrazy historii. Choć na wpół przy tomni, by liśmy głęboko poruszeni i naty chmiast zdaliśmy sobie sprawę, że niezłomna wola naszego narodu, która obaliła Napoleona, doprowadzi również do upadku Hitlera. Temperatura uczuć, jakie okazano nam w ty m stary m porcie, dodała nam otuchy [...]. Oczekiwały na nas nieskończone szeregi pociągów i czarujące damy z herbatą i inny m poczęstunkiem. Ale zmęczenie przy tłumiło nasze emocje, więc by ć może okazy waliśmy naszą wdzięczność w sposób zby t powściągliwy ”. Podobnie jak w przy padku wszy stkich wielkich wy darzeń history czny ch na legendę Dunkierki rzuciły cień niektóre mniej chlubne epizody. Znaczna liczba angielskich ludzi morza
(w ty m załogi floty ry backiej z Ry e i niektóry ch jednostek ratowniczy ch) odmówiła udziału w ewakuacji. Inni mary narze, obserwując chaos, który panował na plażach, i bombardowania Luftwaffe, nie chcieli wy pły nąć po raz drugi. Choć większość jednostek wojskowy ch zachowała swą zwartość, na ty łach dochodziło do naruszenia dy scy pliny, co zmusiło niektóry ch oficerów nawet do uży cia rewolwerów. W ciągu pierwszy ch trzech dni Bry ty jczy cy wpuszczali na okręty ty lko własny ch żołnierzy, a Francuzów stacjonujący ch w południowy m rejonie Dunkierki odprawiali. Znany jest co najmniej jeden przy padek, kiedy usiłujący wsiąść na pokład poilus zostali ostrzelani przez niesubordy nowany ch żołnierzy bry ty jskich. Sy tuacja zmieniła się po osobistej interwencji Churchilla, ale ewakuację pięćdziesięciu trzech ty sięcy Francuzów rozpoczęto dopiero po wy wiezieniu ostatnich żołnierzy bry ty jskich. Część z nich zażądała później repatriacji i zamiast pozostać w Anglii, zasiliła rzeszę przy musowy ch robotników pracujący ch na terenie Niemiec. Bry ty jski żołnierz, Donald McCormick skoszarowany w Dover, nie dostrzegł w ewakuacji zby t wiele romanty zmu. Tak opisy wał swoje wrażenia w liście do domu z 29 maja: „Budzą nas o 1.45 i zawożą na teren doków, gdzie przechodzimy fizy czne i psy chiczne męki aż do 8.30, przez cały dzień przenosząc zwłoki oraz oderwane ręce i wy pły wające mózgi. Jestem bardzo przy gnębiony i czasem mam ochotę płakać. To wszy stko jest bezsensowne i oburza mnie obojętność większości naszy ch rodaków, którzy przy chodzą tu głównie po to, by ukraść trochę papierosów lub pieniędzy ”.
Mary narka wojenna poważnie ucierpiała pod Dunkierką, gdy ż nieprzy jaciel zatopił sześć bry ty jskich niszczy cieli, a uszkodził ogółem dwadzieścia pięć. Najgorszy by ł 1 czerwca, kiedy w wy niku ataku z powietrza zatonęły statek pasażerski i trzy niszczy ciele, a cztery kolejne zostały unieruchomione. Od tej pory w ewakuacji nie brały udziału największe okręty, ponieważ wy cofała je Admiralicja [5] . RAF by ł często przeklinany przez żołnierzy i mary narzy za jego rzekomą nieobecność na niebie, a wszy scy przeby wający w Dunkierce Bry ty jczy cy bali się ataków stukasów. Ale dowództwo sił lotniczy ch odegrało ważną rolę
w odpieraniu Luftwaffe, tracąc 177 samolotów w ciągu dziewięciu dni ewakuacji. Niemieccy piloci usiłujący utrudnić operację „Dy namo” twierdzili, że bry ty jskie my śliwce wy kazy wały największą akty wność od 10 maja. Luftwaffe nie spełniła pod Dunkierką nadziei i obietnic Göringa, co by ło po części zasługą RAF-u, po części zaś wy nikiem jej własnej nieudolności. Po 1 czerwca niemieckie siły powietrzne skupiły swe wy siłki na nękaniu Francuzów, dzięki czemu końcowa faza ewakuacji by ła dla Bry ty jczy ków znacznie mniej kosztowna niż pierwsza. Najważniejsze by ło to, że Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne wy dostały się z Francji. Do Wielkiej Bry tanii sprowadzono około 338 ty sięcy żołnierzy, w ty m 229 ty sięcy Bry ty jczy ków, resztę stanowili Francuzi i Belgowie. Wy cofanie i ewakuacja wojsk by ły powszechnie uważane za osobisty triumf Gorta. Choć dowódca BEF-u fakty cznie wy dawał właściwe w tej sy tuacji rozkazy, sukces ten by łby niemożliwy, gdy by Hitler nie zatrzy mał swoich czołgów. Wy daje się mało prawdopodobne, choć możliwe, że decy zja ta miała charakter polity czny i by ła pody ktowana przekonaniem, że ten krok zachęci Bry ty jczy ków do negocjacji pokojowy ch. Należy raczej przy puszczać, że Hitler uwierzy ł w zapewnienia Göringa, który przekony wał go, że Luftwaffe podczas tej operacji całkowicie już zniszczy Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne, i postanowił jak najszy bciej doprowadzić czołgi do gotowości bojowej, a potem rzucić je przeciwko siłom Wey ganda. Francuska 1. Armia odważnie broniła swy ch pozy cji pod Lille, co w duży m stopniu przy czy niło się do zatrzy mania Niemców przed Dunkierką. Można zrozumieć powody, dla który ch angielscy żołnierze okazy wali niechęć wobec swy ch francuskich sojuszników, ale armia Churchilla wcale nie spisała się podczas tej kampanii dużo lepiej niż siły premiera Rey nauda. Dunkierka fakty cznie by ła zbawienny m wy darzeniem, dzięki któremu bry ty jski premier odniósł przewrotny triumf propagandowy. Mieszkanka Lancashire Nella Last pisała 5 czerwca: „Zapomniałam, że jestem starzejącą się gospody nią domową, która czasem budzi się zmęczona i cierpi na bóle kręgosłupa. Pod wpły wem tego wy darzenia poczułam się częścią czegoś, co jest nieśmiertelne i nie odczuwa ciężaru wieku – jak jasny i ciepły płomień, na ty le silny, by palić i niszczy ć śmieci [...]. Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że warto ży ć, i cieszę się, że należę do tej samej rasy co ratujący i uratowani”. Armia Bry ty jska zachowała kadrę zawodową, wokół której można by ło zbudować nowe formacje, ale straciła wszy stkie zasoby broni i sprzętu. Bry ty jskie Siły Ekspedy cy jne zostawiły we Francji 64 ty siące pojazdów, 76 ty sięcy ton amunicji, 2500 dział i ponad 400 ty sięcy ton zaopatrzenia armii. Bry ty jskie siły lądowe zostały właściwie rozbrojone, wielu żołnierzy musiało latami czekać na przy dział broni i sprzętu, które przy wróciły im gotowość bojową.
Ewakuacja z Dunkierki Fot. IAM/akg-images Zakłada się niekiedy, że kampania dobiegła końca z chwilą opuszczenia konty nentu przez BEF, ale jest to pogląd błędny. W ciągu każdego dnia walk toczony ch między 10 maja a 3 czerwca Niemcy tracili przeciętnie dwa i pół ty siąca żołnierzy. W ciągu dwóch
następny ch ty godni ich straty dzienne uległy podwojeniu do pięciu ty sięcy. Żołnierz francuskiej 28. Dy wizji pisał 28 maja: „Wy gląda na to, że Niemcy zajęli Arras i Lille. Jeśli to prawda, Naród musi obudzić w sobie na nowo starego ducha walki z lat 1914 i 1789”. Niektóre jednostki nadal walczy ły, niektórzy żołnierze nie podzielali defety zmu swy ch dowódców. Jeden z podwładny ch generała Charles’a de Gaulle’a oświadczy ł: „W ciągu piętnastu dni przeprowadziliśmy cztery ataki i zawsze odnosiliśmy sukces, więc zamierzamy zebrać siły i dostaniemy tę świnię Hitlera”. Inny żołnierz zanotował 2 czerwca: „Jesteśmy naprawdę zmęczeni, ale musimy tu trwać, oni nie przejdą, a my ich załatwimy [...]. Będę dumny z udziału w zwy cięstwie, w które ani przez chwilę nie wątpię”. Ale nie wszy stkie cudzoziemskie rządy by ły już przekonane o ostatecznej klęsce Francji. 2 czerwca minister spraw zagraniczny ch Mussoliniego Galeazzo Ciano zademonstrował nieskończony cy nizm rządu włoskiego, mówiąc do francuskiego ambasadora w Rzy mie: „Odnieście kilka zwy cięstw, a staniemy po waszej stronie”. W ostatniej fazie kampanii 40 francuskich dy wizji piechoty i resztki 3 dy wizji pancerny ch stawiały czoło 50 niemieckim dy wizjom piechoty i 3 dy wizjom pancerny m [6] . Wey gand zdy misjonował 35 swoich generałów i zastąpił ich inny mi. Armia francuska walczy ła lepiej w czerwcu 1940 roku niż w maju, ale by ło już za późno, by zneutralizować skutki pierwszy ch katastrof. Constantin Joffé z Legii Cudzoziemskiej wy raził zaskoczenie godną podziwu postawą służący ch w jego pułku Ży dów: „Jest wśród niech wielu drobny ch krawców czy handlarzy z Belleville, robotniczej dzielnicy Pary ża, albo z getta na Rue de Temple. W [obozie szkoleniowy m] Barcares nikt nie chciał się z nimi zadawać [...]. Mówili ty lko w jidy sz. Sprawiali wrażenie ludzi, którzy boją się karabinów maszy nowy ch. Ży li w ciągły m strachu. Ale pod ogniem, kiedy potrzebowaliśmy ochotników, którzy przy niosą amunicję pod ciężkim ostrzałem, albo kiedy trzeba by ło wznosić nocą zasieki z drutu kolczastego w zasięgu dział nieprzy jaciela, ci mali faceci oferowali swe usługi przed inny mi. Robili to spokojnie, bez chełpliwości i by ć może bez entuzjazmu, ale robili. To właśnie oni do ostatniej chwili przy nosili naszą broń z porzucony ch posterunków”. Niemieccy dowódcy podziwiali te francuskie jednostki, które na początku czerwca broniły swy ch nowy ch pozy cji nad Sommą. Niemiecki autor dziennika zapisał: „W ty ch zrujnowany ch miasteczkach Francuzi bronili się do ostatniego żołnierza. Niektórzy « jeże» walczy li dalej, kiedy nasza piechota by ła już trzy dzieści kilometrów za nimi”. Ale 6 czerwca front został ostatecznie przełamany i 9 czerwca czołgi von Rundstedta wjechały do Rouen. Następnego dnia przełamały linię obrony na Aisne, a rząd francuski opuścił Pary ż. Dy plomata Jean Chauvel spalił w kominku swego gabinetu przy Quai d’Orsay tak wielką liczbę dokumentów, że z komina buchnęły płomienie ognia – by ło to jedno z wielu sy mboliczny ch ognisk, w który ch spłonęły nadzieje jego rodaków. Obawiano się, że po wy jeździe administracji socjalisty czni robotnicy z przedmieść wkroczą do stolicy i proklamują nową Komunę Pary ską. Ty mczasem po ucieczce mieszkańców w mieście
zapanował złowrogi spokój. 12 czerwca na małej pary skiej uliczce szwajcarski dziennikarz ze zdumieniem dostrzegł stado żałośnie ry czący ch porzucony ch krów. Upadek stolicy, do którego doszło dwa dni później, skłonił austriackiego pisarza Stefana Zweiga, Ży da przeby wającego obecnie na emigracji, do napisania następujący ch słów: „Ty lko nieliczne z moich osobisty ch nieszczęść przeraziły mnie tak bardzo i napełniły taką rozpaczą jak upokorzenie Pary ża, miasta, które jak żadne inne miało dar uszczęśliwiania wszy stkich, którzy do niego przy by wali”. Wielka ucieczka ludności cy wilnej na zachód i południe trwała dniami i nocami. „Cicho, bez świateł przejeżdżały kolejne samochody obładowane bagażami i meblami, koły skami i klatkami na ptaki, kuframi i koszami z odzieżą, a na dachu każdego z nich leżał przy wiązany materac – zanotowała Irène Némirovsky. – Wy glądały jak stosy rusztowań i zdawały się poruszać bez silnika, napędzane własny m ciężarem”. Opisała też los trojga nieszczęsny ch cy wilów, którzy padli ofiarą ataku z powietrza. „Ich ciała by ły rozerwane na strzępy, ale dziwny m trafem twarze by ły nienaruszone. Posępne, pospolite twarze, na który ch zasty gł wy raz takiego zdumienia, jakby na próżno usiłowali pojąć, co się z nimi dzieje. Mój Boże, oni nie mieli zginąć w bitwie, nie urodzili się po to, by spotkała ich taka śmierć”. Pilot my śliwca RAF-u Paul Richey widział, jak bomba Luftwaffe spadła na czterech rolników pracujący ch w polu. „Znaleźliśmy ich wśród lejów po wy buchach. Stary mężczy zna leżał twarzą w dół, a jego ciało by ło groteskowo poskręcane. Miał zmiażdżoną nogę, a z głębokiej rany w karku lała się na ziemię krew. Jego sy n leżał w pobliżu [...]. Pod ży wopłotem znalazłem szczątki trzeciego mężczy zny ; zostało z niego ty lko kilka poszarpany ch łachmanów, pęknięty but i parę odłamków kości. Obok strzaskanej brony leżało pięć ranny ch, krwawiący ch koni, które musieliśmy zastrzelić. Powietrze by ło zatrute odorem materiałów wy buchowy ch”. W ty ch czasach, kiedy Europejczy cy tracili dopiero swoją niewinność, bry ty jscy piloci by li zaszokowani widokiem messerschmittów, które ostrzeliwały uchodźców z karabinów maszy nowy ch. Richey opisał spotkanie ze swoim kolegą, do którego doszło w mesie. „Rozczarowany Johny powiedział: « Oni jednak są draniami» . Od tego momentu nasze wy obrażenie o ry cerskim nieprzy jacielu zniknęło”. Szeregowiec Ernie Farrow z 2. batalionu pułku Roy al Norfolks Regiment również nie mógł się pogodzić z masakrą, której sprawcami by li powietrzni „ry cerze” Göringa: „Wzdłuż całej drogi leżeli martwi ludzie bez rąk i bez głów, zabite krowy, małe dzieci, starcy [...]. Nie jeden czy dwóch, ale setki... Nie mogliśmy się zatrzy mać, żeby oczy ścić drogę [...], więc musieliśmy przejeżdżać po nich ciężarówkami, co by ło wstrząsające – naprawdę wstrząsające”. W nowy m schronieniu rządu premiera Rey nauda, Chateau de Chissay nad Loarą, widy wano jego kochankę Hélène de Portes, która w narzucony m na piżamę czerwony m szlafroku kierowała na parkingu ruchem samochodów przy by wający ch gości. Wy korzy stując swój wpły w na premiera, żarliwie namawiała go do zawarcia zawieszenia broni. Po śmierci Hélène w wy padku samochodowy m Rey naud pisał ze smutkiem, że „została sprowadzona na
złą drogę przez swe pragnienie przeby wania w towarzy stwie młody ch osób [...] i trzy mania się z daleka od Ży dów oraz polity ków. Ale ona uważała, że mi pomaga”. Hélène przy jęła jednak postawę większości Francuzów. W Sully -sur-Loire jakaś kobieta, czerwona z gniewu i podniecenia, zawołała do stojącego przed kościołem francuskiego oficera: „Na co czekacie, żołnierze, dlaczego nie przerwiecie tej wojny ? Czy chcecie, żeby oni zmasakrowali nas wszy stkich wraz z naszy mi dziećmi?... Po co nadal walczy cie? Ten Rey naud! Chciałaby m tego drania dostać w swoje ręce!”.
Paryżanie obserwują wkraczające oddziały niemieckie Fot. US National Archives & Records Administration W głównej kwaterze Wehrmachtu panował nastrój nieskry wanej euforii. Generał Edouard Wagner pisał 15 czerwca: „W opowieści o naszy ch czasach powinien by ć utrwalony obraz Haldera [Franza Haldera, niemieckiego szefa sztabu], który siedzi przy mapie w skali jeden do miliona, odmierza odległości za pomocą linijki i rozmieszcza już swe oddziały po drugiej stronie Loary. Wątpię, czy ktokolwiek kiedy kolwiek wcielił w ży cie koncepcję « chłodnej oceny i gorącego entuzjazmu» sformułowaną przez [generała Hansa von] Seeckta w sposób tak bły skotliwy jak niemiecki sztab generalny podczas tej kampanii [...]. Ale mimo wszy stko
na chwałę zasłuży ł nasz Führer, gdy ż bez jego determinacji wy nik kampanii nigdy nie by łby tak korzy stny ”. Wieczorem 12 czerwca Wey gand zaproponował podjęcie próby zawarcia rozejmu. Rey naud sugerował, że on i jego ministrowie mogliby zachować swe stanowiska na uchodźstwie, ale marszałek Philippe Pétain odrzucił ten wniosek. 16 czerwca Rey naud uświadomił sobie, że większość jego ministrów opowiada się za kapitulacją i zrezy gnował z funkcji premiera na rzecz Pétaina. Następnego ranka marszałek wy głosił przez radio apel do swy ch rodaków: „Mówię wam dziś, z ciężkim sercem, że konieczne jest przerwanie działań wojenny ch”. Od tej pory ty lko nieliczni francuscy żołnierze widzieli jakikolwiek sens w poświęcaniu swego ży cia na polu walki. By ło jednak kilka chwalebny ch, choć daremny ch, wy jątków. Pewien pułk piechoty uparcie bronił swy ch pozy cji w pobliżu Châteauneuf. Inny epizod przeszedł już do legendy : kiedy tłumy uchodźców i dezerterów z francuskiej armii zaczęły uciekać na drugą stronę Loary, komendant francuskiej szkoły kawalerii w Saumur, stary wiarus pułkownik Daniel Michon, otrzy mał rozkaz wy korzy stania swy ch siedmiuset osiemdziesięciu kadetów oraz instruktorów do obrony leżący ch w ty m regionie mostów. Zebrał ich w wielkim amfiteatrze na terenie Saumur i oznajmił: „Panowie, dla naszej szkoły jest to misja poświęcenia. Francja liczy na was”. Jeden z uczniów Jean-Louis Dunand, który zrezy gnował ze studiów na pary skim wy dziale architektury, by zostać kadetem, pisał w radosny m uniesieniu do rodziców: „Rwę się do walki tak samo jak wszy scy moi tutejsi koledzy. Oczekują mnie sto razy bardziej bolesne czasy, ale jestem gotów stawić im czoło z uśmiechem”. Burmistrz Saumur, który stracił już na tej wojnie sy na, wiedząc o zamierzonej przez Pétaina kapitulacji, błagał Michona, by nie zamieniał zaby tkowego miasteczka w pole bitwy. Pułkownik z pogardą zby ł jego argumenty stwierdzeniem: „Kazano mi bronić tego miasta. Stawką jest honor szkoły ”. Odesłał na ty ły osiemset koni, podzielił kadetów na „bry gady ” dowodzone przez instruktorów i ustawił ich wzdłuż osiemnastokilometrowego frontu biegnącego równolegle do Loary i obejmującego prawdopodobne miejsca przeprawy Niemców. Miały ich wspierać jednostka piechoty złożona z kilkuset algierskich rekrutów oraz maruderów i formacja czołgów. Kiedy tuż przed północą 18 czerwca oddział czołowy niemieckiej 1. dy wizji kawalerii dowodzonej przez generała Kurta Feldta zbliży ł się do Saumur, natrafił na zaporę ognia. Niemiecki oficer w towarzy stwie francuskiego jeńca niosącego białą flagę wy szedł naprzód z zamiarem wszczęcia rokowań. Ale to sprowokowało dalszą strzelaninę, w wy niku której obaj zginęli. Później, kiedy niemiecka arty leria zaczęła ostrzeliwać Saumur, wzdłuż całej linii obrony toczono zażarte poty czki. Niektórzy obrońcy wy kazy wali heroizm, z pozoru teatralny, ale mimo to zasługujący na pamięć. Jeden z kadetów Jean Labuze zakwestionował rozkaz walki do ostatniego żołnierza, wołając: „Jestem gotów umrzeć, ale nie chcę umierać niepotrzebnie!”. Jego oficer, który miał wkrótce zginąć, odpowiedział: „Nikt nie umiera niepotrzebnie. Wszy scy umrzemy za
Francję”. W Milly -le-Meugon inny oficer obudził o północy miejscowego księdza, aby jego uczniowie mogli się wy spowiadać, zanim staną oko w oko ze śmiercią – przed wszczęciem walk około dwustu kadetów przy jęło komunię w zaciemniony m wiejskim kościółku. Mosty na Loarze w pobliżu Saumur zostały wy sadzone przez obrońców, a w dniach 19 i 20 czerwca Francuzi udaremnili podejmowane przez Niemców liczne próby sforsowania rzeki za pomocą łodzi desantowy ch. Ale najeźdźcy przekroczy li Loarę powy żej i poniżej linii obrony, oskrzy dlając Saumur. Ostatnie utrzy my wane przez kadetów posterunki leżące w pobliżu gospodarstwa wiejskiego w Aunis, 5 kilometrów na południowy zachód od miasta, zostały zdoby te. Wśród dziesiątków zabity ch i ranny ch uczniów i instruktorów szkoły znalazł się by ły student architektury JeanLouis Dunand. W pobliżu Aunis zginął także młody żołnierz Jehan Allain, który tuż przed wojną zaczął robić karierę jako kompozy tor i organista. By ł on już odznaczony Croix de Guerre, Belgijskim Krzy żem Wojenny m, przeży ł ewakuację w Dunkierce i wrócił z Anglii do Francji, by konty nuować walkę. W przy troczonej do jego motocy kla torbie znaleziono niedokończoną party turę. Walkom pod Saumur przy glądali się sfrustrowani żołnierze i cy wile, którzy szy dzili z obrońców miasta, zarzucając im szaleńczą nieodpowiedzialność prowadzącą do niepotrzebnej rzezi. Ale kiedy po kapitulacji Francji załamany stary pułkownik Michon opuścił swe stanowisko dowodzenia i poprowadził oddział żołnierzy na zachód w nadziei konty nuowania walki na inny m terenie, patrioci zaczęli snuć pełne podziwu opowieści o obronie Saumur i o ty ch żołnierzach, którzy zachowali się jak ludzie honoru. Wznoszono pomniki takim bohaterom, jak porucznik Jacques Desplats, który zginął wraz ze swy m ukochany m terierem o imieniu Nelson, broniąc pod dowództwem Michona wy spy Gennes. Z militarnego punktu widzenia operacje z 19 i 20 czerwca nie miały żadnej wartości. Ale później nabrały wielkiego znaczenia dla morale Francuzów.
Paryż, panorama miasta z Łuku Triumfalnego, na którym zatknięto sztandar ze swastyką, czerwiec 1940 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Ty mczasem większość armii oczekiwała na przejście do niewoli. Porucznik George Friedmann, filozof, pisał: „Nie wy czuwam dziś w wielu Francuzach ani odrobiny bólu z powodu nieszczęść, jakie spadły na ich kraj. [...] Dostrzegam jedy nie pełną zadowolenia, a niekiedy nawet pełną radosnego uniesienia ulgę, rodzaj małostkowej, atawisty cznej saty sfakcji pły nącej z przekonania, że « dla nas jest już po wszy stkim» , i z braku zainteresowania losem kraju”. Francuska prawica z radością powitała przejęcie władzy przez rząd Pétaina, jeden z jego zwolenników napisał do przy jaciela: „Wreszcie mamy zwy cięstwo”. W ciągu kilku miesięcy po zawarciu zawieszenia broni podróżujący po kraju marszałek by ł witany przez olbrzy mie, histery cznie wiwatujące na jego cześć tłumy. Francuzi wierzy li, że żadne posunięcia hitlerowców nie mogą by ć tak straszne jak koszt konty nuowania daremnej walki. Postawa Churchilla, który nakłonił swy ch rodaków do przy jęcia odmiennej drogi, do odrzucenia pesy misty cznego scenariusza wy darzeń, budziła we Francuzach zazdrość, niechęć i poczucie winy. Podbój Francji, Belgii i Holandii kosztował Niemcy prawie 43 ty siące zabity ch i 117 ty sięcy ranny ch. Francja straciła około 50 ty sięcy ludzi, a Wielka Bry tania 11 ty sięcy. Niemcy wzięli 1,5 miliona jeńców. Bry ty jczy cy przeży li jeszcze jeden cud, drugą Dunkierkę. Po ucieczce Bry ty jskich Sił Ekspedy cy jny ch Churchill, chcąc podbudować morale rządu Francji, podjął słuszną, ale ry zy kowną decy zję o wy słaniu do tego kraju kolejny ch oddziałów wojsk. W czerwcu przetransportowano drogą morską dwie niedostatecznie wy posażone dy wizje, które miały wesprzeć resztki bry ty jskich sił na konty nencie. Po zawarciu zawieszenia broni, gdy Niemcy by li pochłonięci inny mi sprawami, udało się ewakuować do Anglii z portów północno-zachodniej Francji niemal dwieście ty sięcy żołnierzy, tracąc ty lko kilka ty sięcy. Churchill uniknął więc konsekwencji swej szaleńczej decy zji. Bry ty jski ambasador we Francji sir Ronald Campbell napisał po upadku tego kraju coś w rodzaju mowy pożegnalnej. „Powinienem [...] przedstawić Francję jako człowieka, który ogłuszony nieoczekiwany m ciosem nie by ł w stanie dźwignąć się na nogi, nim jego przeciwnik zada mu coup de grâce”. W ciągu kilku dziesięcioleci, które nastąpiły po klęsce, toczono zażarte spory na temat rzekomej narodowej dekadencji, która do niej doprowadziła. Latem 1940 roku biskup Tuluzy grzmiał: „Czy dość wy cierpieliśmy ? Czy spędzaliśmy dość czasu na modlitwie? Czy odpokutowaliśmy za sześćdziesiąt lat narodowego odszczepieństwa od wiary, sześćdziesiąt lat, podczas który ch francuski duch narodowy został skażony wszy stkimi perwersy jny mi, modny mi koncepcjami [...], podczas który ch upadła francuska moralność, a rozwinęła się w przedziwny sposób anarchia?”. Rozgry wane obecnie na wojskowy ch uczelniach gry sztabowe będące replikami kampanii
1940 roku kończą się niekiedy klęską Niemców. Niektórzy history cy wy ciągają z tego wniosek, że triumf wojenny Hitlera by najmniej nie by ł nieuchronny i można mu by ło zapobiec. Trudno pogodzić się z takim poglądem. Po triumfach z 1940 roku armia niemiecka wielokrotnie demonstrowała swą insty tucjonalną wy ższość nad zachodnimi sojusznikami, którzy zwy ciężali na polu bitwy ty lko wtedy, kiedy mieli znaczącą przewagę w ludziach, czołgach i wsparciu z powietrza. Wehrmacht wy kazał się energią, której w 1940 roku armie francuska i bry ty jska by ły całkowicie pozbawione. Wbrew rozpowszechniony m mitom Niemcy nie podbili Francji, opierając się na szczegółowy m planie Blitzkriegu – wojny bły skawicznej. Wy żsi dowódcy – a szczególnie generał Guderian, dowódca XIX Korpusu – wy kazali się natchniony m pragmaty zmem, którego rezultaty przerosły ich najśmielsze oczekiwania. Gdy by Francuzi poruszali się szy bciej, a Niemcy wolniej, wy nik kampanii mógłby by ć inny – takie jednak spekulacje są już pozbawione sensu. W 1940 roku Niemcy nie by li zmuszeni do kierowania duży ch sił na front wschodni, tak jak musieli to robić w 1914 roku, kiedy Francja by ła sprzy mierzona z Rosją. Mimo bezdy skusy jnej przewagi sił powietrzny ch najeźdźcy klęska Francji by ła w mniejszy m stopniu skutkiem jego supremacji w dziedzinie sprzętu, a w większy m – jego supremacji moralnej. Z wy jątkiem kilku przy padków reakcje wojsk sojuszniczy ch na niemieckie działania cechował brak wiary w zwy cięstwo. Winston Churchill by ł w gronie angielskofrancuskich przy wódców i uczestników tej wojny niemal jedy ny m gotowy m rzucić hasło walki do ostatniego żołnierza. Za to francuscy polity cy i generałowie wy znawali pogląd racjonalisty czny : pamiętając o ty m, że Francja w przeszłości często padała na kolana przed obcy m najeźdźcą, mieli nadzieję, że zdołają uniknąć takiego scenariusza, jeśli ograniczą skalę zniszczeń do rozmiarów, które zaakceptuje społeczeństwo i które nie naruszą w sposób zasadniczy struktury państwa. Stosunkowo niewielka liczba francuskich żołnierzy by ła gotowa poświęcić się dla sprawy, ponieważ nie ufali oni ani swy m czołowy m polity kom, ani dowódcom. W latach 1920–1940 w ich kraju sprawowały władzę czterdzieści dwa słabe rządy. Już 18 maja Gamelin pisał: „Francuski żołnierz, wczorajszy oby watel, nie wierzy ł w wojnę [...]. Skłonny do nieustannego kry ty kowania wszy stkich, którzy mają choć odrobinę autory tetu, [...] nie otrzy mał moralnej i patrioty cznej edukacji, mogącej go przy gotować na dramat, który zadecy duje o losie narodu”. Irène Némirovsky, wspominając tę katastrofę, w 1941 roku napisała: „Przez całe lata wszy stko, co robiono na terenie Francji w obrębie pewnej klasy społecznej, miało ty lko jeden moty w: lęk [...]. Kto im najmniej zaszkodzi (nie w przy szłości, nie w świecie abstrakcji, lecz teraz, w formie policzka lub kopniaka w ty łek)? Niemcy ? Anglicy ? Rosjanie? Niemcy wy grali, ale ta porażka została zapomniana, a teraz Niemcy mogą ich chronić. Dlatego są teraz « za Niemcami» ”. W 1940 roku i krótko potem ty lko nieliczni Francuzi poszli za przy kładem dziesiątek ty sięcy Polaków, którzy walczy li na uchodźstwie, choć ich kraj został pokonany. Dopiero w latach 1943–1944, kiedy by ło już jasne, że sojusznicy wy grają wojnę, a okupacja niemiecka stała się nieznośnie opresy jna, Francuzi zaczęli na masową skalę
wspierać w znaczący sposób Anglików i Amery kanów. W latach samotnej walki Anglików francuskie siły zbrojne stawiały zdecy dowany opór armiom i okrętom Churchilla, niezależnie od tego, w jakim zakątku świata miały z nimi do czy nienia. Niewielu spośród ty ch Francuzów, którzy nie walczy li z Anglikami, zdecy dowało się stanąć po ich stronie. Na przy kład francuski lotniskowiec „Bearn”, wy ładowany cenny mi amery kańskimi samolotami my śliwskimi, znalazł w czerwcu 1940 roku schronienie na Marty nice i stacjonował na terenie tej francuskiej kolonii aż do listopada 1942 roku. Upadek Francji zaszokował nawet Stalina. Po zdoby ciu Pary ża Mołotow wy słał do Hitlera stosowną depeszę z gratulacjami, ale w Moskwie triumf Niemców wy wołał przerażenie. Wszy stkie strategiczne kalkulacje Sowietów opierały się na założeniu, że na konty nencie nastąpi długotrwała krwawa łaźnia, która drasty cznie osłabi zarówno Niemcy, jak i zachodnie mocarstwa. Pewien niedy skretny sowiecki dy plomata w Londy nie wy znał później, że podczas gdy cały świat porówny wał straty sojuszników ze stratami Niemiec, Stalin dodawał je do siebie, by obliczy ć rozmiary własnej przewagi. Nikita Chruszczow opisy wał furię, w jaką wpadł sowiecki dy ktator na wieść o kapitulacji Pétaina: „Stalin by ł bardzo podniecony i zdenerwowany. Rzadko widy wałem go w takim stanie. Podczas narad z reguły nie siedział na swoim krześle, zwy kle wolał chodzić. Ty m razem dosłownie biegał po pokoju, straszliwie przeklinając. Przeklinał Francuzów, przeklinał Anglików, [py tając]: « Jak doszło do tego, że oni dali się pobić Hitlerowi?» ”. Stalin zapewne przewidy wał, że będzie musiał walczy ć z Hitlerem, ale miał nadzieję, że ta próba sił nastąpi dopiero za co najmniej dwa lub trzy lata. Związek Sowiecki rozpoczął zmasowany program zbrojeń, który by ł jeszcze daleki od zakończenia. Stalin uważał, że Hitler czerpie dzięki współpracy z jego krajem zby t duże korzy ści w zakresie zaopatrzenia w surowce, by opłacało mu się zerwać niemiecko-sowiecki pakt, i że taki stan potrwa tak długo, jak długo nie zdobędzie on Anglii. Niemiecka mary narka wojenna korzy stała z sowieckich portów, a do Rzeszy pły nęły ze Związku Sowieckiego wielkie transporty kukury dzy, surowców i ropy naftowej. Nawet po kapitulacji Francji Stalin starał się nie prowokować swego niebezpiecznego sąsiada i nie budował na swej zachodniej granicy znaczący ch forty fikacji. Natomiast wy korzy sty wał panujący chaos, by poszerzy ć swe tery torium. Kiedy oczy świata by ły skierowane na Francję, zaanektował państwa bałty ckie, w który ch w następny m roku NKWD przeprowadziło brutalne czy stki i dokonało masowy ch deportacji. Odebrał Rumunii Besarabię, która w latach 1812–1919 należała do Rosji, oraz Bukowinę. Przesiedlił też do Azji Centralnej co najmniej sto ty sięcy – a by ć może nawet pół miliona – Rumunów, mający ch zastąpić powołany ch do wojska rosy jskich robotników przemy słowy ch. Na tle dochodzący ch na Zachodzie wy darzeń ty lko nieliczni zwy kli oby watele, nienależący do świata ministerstw spraw zagraniczny ch, dostrzegali humanitarną katastrofę wy wołaną przez Stalina na Wschodzie – w ty m sensie inwazja Hitlera na Europę Zachodnią służy ła sowieckim interesom. Ale Kreml uważał tę inwazję za katastrofę, niemal
tak groźną dla jego kraju, jak dla pokonany ch zachodnich mocarstw. Włochy przy stąpiły do wojny jako sojusznik Hitlera 10 czerwca, w bezwsty dny i haniebny sposób zabiegając o prawo do uczestniczenia w podziale łupów. Benito Mussolini bał się Hitlera i podobnie jak większość jego rodaków nie znosił Niemców, ale nie oparł się pokusie pozy skania tanim kosztem zdoby czy tery torialny ch w Europie i na terenie afry kańskich posiadłości państw sprzy mierzony ch. Postępowanie Mussoliniego wy wołało drwiny większości jego przy jaciół i wrogów. Przy łączy ł się do Hitlera, bo chciał zapewnić swemu krajowi splendor, którego – jak dobrze wiedział – Włosi nie mogliby zdoby ć o własny ch siłach; chciał zdoby ć łupy wojenne, płacąc za nie sy mboliczną cenę krwi. W maju i czerwcu 1940 roku wielokrotnie wy znawał swy m zaufany m współpracownikom, że zanim dojdzie do podpisania układu pokojowego z sojusznikami, gotów jest poświęcić ży cie ty siąca lub dwóch ty sięcy Włochów, traktując to jako zapłatę za zdoby cze wojenne. W przededniu napadu Hitlera na Francję Mussolini wy rażał w pry watny ch rozmowach zamiar wy powiedzenia wojny, a także nadzieję, że nie będzie musiał w niej uczestniczy ć. Trudno się dziwić, że ta oportunisty czna postawa naraziła go na fiasko 17 czerwca, kiedy to Francuzi wy stąpili o zawieszenie broni, a on wy dał nagle rozkaz zaatakowania francuskowłoskiej granicy na obszarze Alp. Włoska armia, która musiała pospiesznie porzucić strategię obrony swy ch pozy cji i podjąć ofensy wę, została odparta. A Duce nadal ży ł w świecie urojeń i nie formułował jasno swy ch celów – miał nadzieję, że Anglicy nie zawrą pokoju, dopóki Włosi nie zdołają w jakiś sposób dowieść, że przy czy nili się do ich klęski, i że Niemcy stracą milion zabity ch, zanim zdołają pokonać Wielką Bry tanię. Ży czy ł Hitlerowi zwy cięstwa, ale nie chciał, by stał się on wszechmocny. Wszy stkie jego marzenia zostały rozwiane, a on sam zasługiwałby na litość i drwiny, gdy by jego urojenia nie kosztowały ży cia tak wielu ludzi. W dniu 20 czerwca Franz Halder pisał z dumą: „Nie wy obrażam sobie, by kierownictwo polity czne mogło wy magać od nas czegoś więcej i by jakiekolwiek jego ży czenia mogły nie zostać spełnione”. Wojskowy adiutant Hitlera pułkownik Georg Engel zanotował: „Naczelny dowódca [generał Walther von Brauchitsch] przeży ł w obecności Führera chwilę triumfu, kiedy zameldował mu o zakończeniu operacji i rozpoczęciu przy gotowań do zawieszenia broni. Poinformował go też o pilnej potrzebie zawarcia pokoju z Wielką Bry tanią albo jak najszy bszego przy gotowania i przeprowadzenia inwazji. Hitler przy jął tę sugestię ze scepty cy zmem; jego zdaniem Anglia jest tak słaba, że po bombardowaniach poważne operacje lądowe będą niepotrzebne. Armia wkroczy i podejmie obowiązki związane z okupacją. F[ührer] mówi: « W taki czy inny sposób [...] [Bry ty jczy cy ] będą musieli pogodzić się z sy tuacją» ”. Świadkiem niemieckiej parady zwy cięstwa odby wającej się 22 czerwca w Pary żu by ła dziewiętnastoletnia Angielka Rosemary Say, która nieoczekiwanie utknęła we francuskiej stolicy bez możliwości powrotu do swego kraju: „Przez Champs Ély sées przetoczy ła się machina wojenna: lśniące konie, czołgi, pojazdy, działa i ty siące, ty siące żołnierzy.
Maszerujące kolumny szły w nienaganny m szy ku i zdawały się nie mieć końca [...] wy glądały jak wielki zielony wąż, owijający się wokół serca miasta, które czekało w żałosny m odrętwieniu na moment, w który m zostanie połknięte. Wielkie tłumy gapiów; większość stała w milczeniu, ale niektórzy wznosili radosne okrzy ki. Moi [neutralni, amery kańscy ] przy jaciele zachowy wali się jak mali chłopcy ; wy krzy kiwali nazwy różny ch pułków, zachwy cali się nowoczesny mi czołgami i gwizdali z podziwu na widok piękny ch koni. Stałam spokojnie, zdając sobie sprawę, że przeży wam history czny moment. Mimo to nie czułam wielkiego podniecenia [...]. Ale gdy mijały kolejne godziny, a spektakl zdawał się nie mieć końca, poczułam się trochę zawsty dzona ty m, że przy jęłam to zaproszenie. Wspominałam krewny ch i przy jaciół, którzy są w Londy nie, i my ślałam o lęku, jaki musi w nich budzić przy szłość”. Przed atakiem Niemiec na zachodzie sojusznicy chcieli długiej wojny, słusznie uważając, że jest ona w ich interesie, gdy ż umożliwi im mobilizację własny ch zasobów i pozy skanie pomocy Amery ki przeciw Hitlerowi. Upadek Norwegii, Danii, Francji, Belgii i Holandii zdawał się dowodzić, że Niemcy osiągnęli szy bkie i rozstrzy gające zwy cięstwo. Ty lko nieliczni, rozsiani po świecie, obserwatorzy sądzili, że niemiecko-francuskie zawieszenie broni, podpisane 22 czerwca w Compiègne w history czny m wagonie kolejowy m (w który m 11 listopada 1918 roku podpisano zawieszenie broni kończące walki między zwy cięską ententą a pokonany mi Niemcami), nie jest końcem, lecz początkiem. Skala ambicji Hitlera i siła niewzruszonego uporu Churchilla miały się dopiero ujawnić.
4 OS AM OT NIONA W IELKA B RYTANIA
anny we Francji pilot my śliwca RAF-u Paul Richey, który został przewieziony do kraju na pokładzie samolotu pocztowego w pierwszy ch dniach czerwca, zapisał: „Patrzy łem w dół, na spokojny i sielski angielski krajobraz, na dy m, który nie buchał ze zbombardowany ch miasteczek, lecz sączy ł się leniwie z kominów chat, i nagle zobaczy łem mecz kry kieta rozgry wany na wiejskim boisku. Mając nadal w pamięci wy buchy i pożary, które zdruzgotały Francję, poczułem nagle obrzy dzenie do beztroskiej obojętności, na jaką mogła sobie pozwolić ukry ta za morzem Anglia. I pomy ślałem, że ci gracze nie będą musieli długo czekać na bomby, które wy trącą ich z błogostanu”. Richey dawał upust niechęci, jaką czuli liczni świadkowie niedawny ch okropności wojny w stosunku do ty ch, który m zostały one oszczędzone. Miał rację, twierdząc, że mieszkańcy południowej Anglii nie będą mogli już grać spokojnie w kry kieta. Ale nie wiedział, że na wezwanie przy wódcy, który zażąda od nich w podniosły ch słowach spełnienia obowiązku wobec kraju, ci ludzie zejdą ze swoich boisk i odeprą atak hitlerowskich Niemiec, odnosząc history czne zwy cięstwo. Mowa, którą Churchill wy głosił w Izbie Gmin 18 czerwca 1940 roku, by ła tak często cy towana, że zdarza się ją kwitować ty lko gestem uznania dla wspaniałej retory ki. Na uwagę zasługuje jej końcowy fragment, gdy ż została w nim sformułowana idea demokraty czny ch państw i zdefiniowane zostały cele, które miały im przy świecać do końca wojny. „To, co generał Wey gand nazwał bitwą o Francję, dobiegło końca. Przy puszczam, że wkrótce zacznie się bitwa o Anglię. Od wy niku tej bitwy zależy przetrwanie chrześcijańskiej cy wilizacji. Zależy od niego nasze bry ty jskie ży cie oraz trwałość naszy ch insty tucji i naszego imperium. Cała siła i wściekłość nieprzy jaciela zwrócą się wkrótce przeciwko nam. Hitler wie, że będzie musiał złamać nas, mieszkańców tej wy spy, albo przegra tę wojnę. Jeśli potrafimy mu stawić czoło, cała Europa może zy skać wolność, a ży cie świata pójdzie naprzód, w kierunku szerokich, słoneczny ch wzgórz. Ale jeśli poniesiemy klęskę, cały świat, łącznie ze Stanami Zjednoczony mi, pogrąży się w otchłani Ciemny ch Wieków, która wy da się jeszcze bardziej złowroga i beznadziejna, gdy ż rozjaśnią ją światła perwersy jnej nauki. A więc przy stąpmy do spełniania naszy ch obowiązków i pamiętajmy, że jeśli Imperium Bry ty jskie i Wspólnota Narodów przetrwają ty siąc lat, ludzie nadal będą mówić: « To by ła ich największa godzina» ”. Uderzające jest porównanie postawy Churchilla, który mówił o „spełnianiu naszy ch obowiązków”, z agresy wną retory ką niemieckiego dy ktatora, który w podobny ch okolicznościach, na przełomie lat 1944 i 1945, wzy wał Niemców do „fanaty cznego oporu”.
R
Bry ty jski premier odznaczał się szlachetnością, godnością, poczuciem humoru, humanizmem i niezłomną wolą, podczas gdy ty lko tę ostatnią cechę można przy pisać Hitlerowi. Latem 1940 roku Churchill stał w obliczu ogromnego wy zwania: musiał przekonać własny naród i cały świat, że dalszy opór ma sens i szanse powodzenia. Trzy dziestoczteroletni sierżant L.D. Paxton, przeby wający 19 lipca w niemieckim obozie dla jeńców, zanotował: „Sły szeliśmy dziś, że Hitler pody ktował w mowie radiowej warunki pokoju, a Churchill powiedział mu, co może sobie z nimi zrobić. [...] Mam nadzieję, że dojdą do jakiegoś porozumienia, bo wszy scy chcieliby śmy, żeby tak się stało i żeby śmy mogli wrócić do domów”. Na poglądy Paxtona wpły nęło niewątpliwie to, że przeży ł on klęskę we Francji, a potem znalazł się na łasce zwy cięskich Niemców. Ale również na terenie Anglii można by ło znaleźć takich – najczęściej drobny ch biznesmenów i ludzi z klasy rządzącej, najlepiej znającej słabość państwa – którzy obawiali się najgorszego. Churchill zdołał ich zmobilizować do działania pod hasłem odparcia inwazji i należy to uznać za jego wielki osobisty sukces. Końcowe miesiące 1940 roku w decy dujący sposób wpły nęły na dalszy przebieg wojny. Hitlerowcy, upojeni własny m sukcesem, pozwolili sobie na utratę rozpędu. Rozpoczy nając powietrzną ofensy wę przeciwko Wielkiej Bry tanii, Hitler wy brał najgorszy możliwy wariant militarnego kompromisu – czując się panem konty nentu, uważał, że ten ograniczony pokaz siły wy starczy, by skłonić ją do kapitulacji. Gdy by pozwolił rodakom Churchilla gnuśnieć bezczy nnie na swojej wy spie, bry ty jskiemu premierowi niełatwo by łoby podtrzy mać ich morale i przekonać do swy ch strategiczny ch koncepcji. Mały niemiecki konty ngent wy słany na pomoc Włochom, atakujący m tej jesieni Egipt, wy starczy łby zapewne, by wy przeć Wielką Bry tanię z Bliskiego Wschodu, a to ułatwiłoby zajęcie Malty. Takie upokorzenia podważy ły by wiary godność planów Churchilla, który postulował konty nuowanie walki. Natomiast nieudolna ofensy wa Luftwaffe stała się wy zwaniem, któremu Anglia mogła zwy cięsko stawić czoło. Bry ty jczy cy nie musieli walczy ć z Wehrmachtem na swy ch plażach i polach uprawny ch, a taka konfrontacja zapewne skończy łaby się sromotną klęską wy spiarzy. Premier wy magał od nich ty lko przy zwolenia na realizację swego programu działania. Kraju broniły w ty m czasie złożone z kilkuset pilotów jednostki RAF-u oraz – co by ło ważniejsze, choć mniej rzucało się w oczy – zgromadzone na morzu potężne siły mary narki wojennej. Natchnione przy wództwo premiera zapewniało mu społeczne poparcie dla jego postawy, która polegała na odrzuceniu logiki triumfów Hitlera – i to nawet wtedy, kiedy miasta zaczęły płonąć, a ludzie ginąć od bomb. Groźba nadciągającej inwazji nie by ła jednak nigdy tak realna, jak podejrzewali bry ty jscy szefowie sztabu i jak zapewniał publicznie Churchill, ponieważ Niemcy nie mieli dość jednostek pły wający ch i eskortujący ch je okrętów, by przewieźć armię przez kanał La Manche kontrolowany przez potężną bry ty jską flotę wojenną. Hitler zresztą nigdy nie miał serca do tej koncepcji. Niemniej wy wiad dy sponował ty lko cząstkowy mi informacjami doty czący mi jego środków i zamiarów. Funkcjonująca w Bletchley Park komórka, która
zajmowała się odszy frowy waniem depesz nieprzy jaciela, nie osiągnęła jeszcze takiej sprawności, jaką wy kazy wała się na późniejszy ch etapach wojny. Londy n nie dy sponował szczegółową wiedzą co do akty wności Niemców na konty nencie – lub jej braku. A szefowie bry ty jskich służb, nadal boleśnie przeży wający klęskę we Francji, przy pisy wali Wehrmachtowi niemal misty czne moce. Podczas pry watny ch rozmów Churchill zawsze odnosił się scepty cznie do groźby inwazji, ale uwy puklał ją w swej retory ce i planach strategiczny ch na lata 1940 i 1941, by skłonić swój naród i jego siły zbrojne do konstrukty wnej akty wności. Słusznie zakładał, że inercja i przekonanie o własnej słabości miały by fatalny wpły w na ich morale, a to z kolei przekreśliłoby jego nadzieje na nakłonienie Stanów Zjednoczony ch do czy nnego zaangażowania się w konflikt. Nie chciał powrotu do pozornej wojny, ale ponieważ obrona przed potencjalną inwazją by ła szczy tem możliwości stacjonującej w kraju armii, przedstawiał ją jako jej główne zadanie nawet wtedy, kiedy już od kilku miesięcy by ło wiadomo, że niebezpieczeństwo minęło. Wkrótce po upadku Francji premier zademonstrował swą bezwzględność w stosunku do niedawnego sojusznika. Pewnego ranka w lipcu 1940 roku uzbrojone oddziały Roy al Navy wkroczy ły na pokłady stojący ch w angielskich portach francuskich okrętów z zamiarem ich przejęcia. Kiedy oficerowie stacjonującego w Devonport okrętu podwodnego stawili opór, w sterówce doszło do strzelaniny, w której zginęli jeden mary narz francuski i trzej bry ty jscy. Trzy czwarte przeby wający ch na terenie Wielkiej Bry tanii żołnierzy francuskich, między inny mi większość ewakuowany ch z Dunkierki, domagały się repatriacji, a Bry ty jczy cy by li gotowi spełnić to żądanie. Alienacja Francuzów nasiliła się po ty m, jak 3 lipca ich stacjonująca w porcie Mers-el-Kébir eskadra mary narki wojennej odrzuciła bry ty jskie ultimatum. Churchill by ł zdecy dowany nie dopuścić, by flota Pétaina wspierała niemiecką inwazję na Wy spy Bry ty jskie. Admirał Marcel-Bruno Gensoul nie chciał ani przy łączy ć się do wojny po stronie Roy al Navy, ani ogłosić neutralności pod bry ty jskim nadzorem. Wobec tego admirał James Somerville ostrzelał francuskie okręty – jeden zatopił, a dwa inne uszkodził, zabijając przy ty m ty siąc trzy stu mary narzy. Churchill obawiał się, że ten atak może skłonić reżim Pétaina do akty wnego wy stępowania po stronie Niemców, ale nie powstrzy mało go to od wy dania rozkazu otwarcia ognia. Państwo Vichy nie stało się oficjalnie stroną konfliktu, a kilka odległy ch posiadłości francuskich w Afry ce „zgłosiło akces” do Wolnej Francji, proklamowanej w Londy nie przez generała Charles’a de Gaulle’a. Ale francuskie siły zbrojne dawały energiczny odpór wszy stkim bry ty jskim próbom wkroczenia na ich tery torium aż do końca 1942 roku. Błędne wy daje się przy puszczenie, że polity ka Pétaina i szerokie poparcie, którego udzieliło mu społeczeństwo, by ły ty lko efektami uboczny mi klęski Francji. Rząd Vichy chętnie skorzy stał z tej okazji, by narzucić program nazwany przez Michaela Burleigha „regresy wny m sy stemem moralny m, polity czny m i społeczny m, w który m władza i obowiązek dominują nad wolnością i prawami jednostki”. Patologiczna mieszanka lęku
i nienawiści w stosunku do lewicy oraz Ży dów skłaniała niemal wszy stkich przedstawicieli burżuazji, ary stokracji i biznesu do popierania Pétaina. Sy tuacja ta uległa zmianie dopiero wtedy, kiedy opresy jność niemieckiej okupacji stała się nieznośna, a zwy cięstwo sojuszników pewne. Powietrzna ofensy wa Luftwaffe wy mierzona przeciwko Anglii, a rozpoczęta w lipcu 1940 roku, dała ludziom Churchilla szansę stawienia oporu Niemcom na korzy stny ch dla siebie warunkach. Jedy ny m elementem lądowego lub powietrznego uzbrojenia, w którego zakresie Bry ty jczy cy niemal dorówny wali swy m wrogom pod względem ilości i jakości, by ł jednomiejscowy my śliwiec przechwy tujący. Możliwości hurricane’ów i spitfire’ów RAFu ograniczała zby t szty wna doktry na takty czna, a ich pokładowe karabiny maszy nowe 303 (kaliber 7,7 mm) miały za małą siłę ognia. Operacjami dy wizjonów kierowała jednak najbardziej nowoczesna sieć radarów, obserwatorów naziemny ch i operatorów radiowy ch na świecie, stworzona przez grupę pomy słowy ch urzędników państwowy ch, naukowców i lotników. Wy posażenie i funkcjonowanie bry ty jskiej armii by ły przez cały okres wojny niezadowalające, za to Bry ty jczy cy znacznie górowali nad Niemcami w dziedzinie zastosowania osiągnięć nauki i technologii. Mobilizacja najlepszy ch cy wilny ch umy słów i ich wprzęgnięcie w wy siłek wojenny na najwy ższy ch szczeblach przy czy niły się w znaczny m stopniu do końcowego zwy cięstwa Bry ty jczy ków i zasługują na uznanie. RAF opracował nadzwy czajny sy stem obrony, a lotnictwo nieprzy jaciela nie dy sponowało skuteczny m atakiem. Dowódcy Luftwaffe przez całe lato nie umieli zdefiniować swoich celów. Generał Albert Kesselring, dowódca 2. Floty Powietrznej, by ł przeciwny atakom lotniczy m na Wielką Bry tanię – uważał, że zamiast tego należy zdoby ć Gibraltar i uzy skać dominację na Morzu Śródziemny m. W początkowej fazie kampanii Hitler zabronił nalotów na angielskie miasta, a Göring nie pozwalał atakować położony ch na południu kraju portów, które mogły się przy dać Wehrmachtowi w fazie inwazji. Luftwaffe usiłowało zapanować nad przestrzenią powietrzną południowo-wschodniej Anglii, niszcząc sy stem obrony przeciwlotniczej, ale zmierzało do tego celu w sposób niekonsekwentny. Bombowce miały atakować lotniska oraz instalacje, zapewniono im przy ty m eskortę my śliwców, które miały zestrzeliwać samoloty RAF-u tak łatwo, jak to czy niły we Francji. Wy wiad, pięta achillesowa Trzeciej Rzeszy, działał fatalnie i Niemcy nie mieli pojęcia o funkcjonowaniu bry ty jskiego sy stemu wy kry wania i dowodzenia. Co prawda, wcześniej niż Bry ty jczy cy wy naleźli radar – nazy wali go Dezimator-Telegraphie, w skrócie DeTe – a ich aparatura pod względem techniczny m by ła bardziej zaawansowana, ale nie umieli jej powiązać ze skuteczny m sy stemem kontrolny m ty pu ziemia–powietrze, jak również nie wy obrażali sobie, by mogło to zrobić dowództwo bry ty jskiej obrony powietrznej. Py cha by ła przez całą wojnę przekleństwem niemieckiego dowództwa, które często nie nadążało za technologiczny mi inicjaty wami sojuszników. Jeśli Niemcom nie udało się skonstruować jakiejś broni lub aparatury, nie by li skłonni założy ć, że ich przeciwnicy mają dość rozumu, by tego dokonać.
Pułkownik „Beppo” Schmid, szef wy wiadu Luftwaffe, by ł szarlatanem i mówił swoim przełożony m to, co chcieli usły szeć. Göring nie dy sponował ani strategiczną rezerwą samolotów, ani mocami produkcy jny mi umożliwiający mi jej stworzenie. Niemcy wy kazali się podczas Bitwy o Anglię zdumiewającą niekompetencją, która wy nikała bezpośrednio zarówno z arogancji, jak i ignorancji. I choć RAF też popełniał błędy, Dowódca Sił Lotniczy ch Air Chief Marshal[7] sir Hugh Dowding i jego najważniejszy podwładny Air Vice-Marshal Keith Park odznaczali się graniczącą z geniuszem trzeźwością sądów, której brakowało przeciwnikowi. Niemcy, zaczy nając tę kampanię, mieli dwa atuty : nieznaczną przewagę w liczbie samolotów i korpus doświadczony ch na polu walki weteranów. Nie umieli ich jednak skutecznie wy korzy stać do zniszczenia najważniejszy ch celów: stacji radiolokacy jny ch, baz my śliwców i instalacji wspomagający ch. Bitwa o Anglię rozpoczęła się od lipcowy ch poty czek nad kanałem La Manche – Niemcy atakowali przy brzeżne konwoje, a RAF reagował na ich ataki. Precy zy jne trafienie wy branego celu z powietrza by ło trudne. Pilot bombowca nurkującego atakujący od ty łu dwustupięćdziesięciometrowy okręt musiał zrzucić bomby w ściśle określony m momencie i dy sponował ty lko półtorasekundowy m marginesem błędu. Kiedy atakował od przodu, ten przedział czasowy kurczy ł się do jednej czwartej sekundy. To, że piloci stukasów zadali bry ty jskim konwojom poważne straty, dobrze świadczy o ich wy szkoleniu bojowy m. Ale junkersy 87 latały jeszcze wolniej niż bombowce RAF-u ty pu Battle, które zostały całkowicie zniszczone we Francji, więc teraz Bry ty jczy cy mogli wy korzy stać słabość nieprzy jaciela. Podczas każdego starcia z angielskimi my śliwcami stukasy by ły masowo zestrzeliwane i Niemcy wy cofali je po jakimś czasie z udziału w bitwie. Pilot spitfire’a Geoff Wellum tak opisy wał to, czego doświadczy ł podczas walki powietrznej: „Wszy stko naraz, krzy żowy ogień, ciężki i na dodatek z bliska. Cholerny przedni strzelec. Gdzie jest mój cel, skoncentruj się na celu! Patrzę na niego przez celownik, powiększa się zby t szy bko, skup się, powoli... o to chodzi... tak trzy mać... nie potrafię opanować bicia serca. Jest na celowniku, spokojnie, spokojnie... TERAZ! Naciskam spust karabinów maszy nowy ch i rozpętuje się piekło; moja broń terkocze jak szalona... Na szklany m nosie mojego Dorniera pojawiają się ślady po pociskach. Spitfire Briana robi nagły zwrot, a ja widzę przez ułamek sekundy jego podbrzusze, z którego try ska olej. Strzelaj dalej, Geoff, nie przery waj ognia. Na miłość boską, zwolnij, bo w niego uderzy sz, jesteś zby t blisko. Przestaję strzelać i chwy tam za drążek. On przelatuje tuż nade mną, tak blisko, że sły szę jego silniki. Do diabła, ta zabawa jest niebezpieczna!”. Zdumiewa to, że podczas walk powietrzny ch dochodziło do tak niewielu zestrzeleń. Na przy kład 25 lipca w bitwie nad kanałem La Manche, który m przepły wał konwój, brały udział dziesiątki bry ty jskich i niemieckich my śliwców, ale zniszczono ty lko dwa spitfire’y i jednego Messerschmitta Bf 109. Piloci RAF-u nie by li dostatecznie wy szkoleni w dziedzinie walk powietrzny ch, a Niemcy opanowali tę sztukę w Hiszpanii i w Polsce, więc obrońcy Wy sp
Bry ty jskich musieli się dokształcać w trakcie kampanii. Już na początku Bitwy o Anglię okazało się, że przeważająca większość zniszczeń jest dziełem garstki najlepszy ch pilotów obu stron. Trzy dzieści procent meldunków doty czący ch zestrzeleń niemieckich samolotów złoży ła trzy ipółprocentowa grupka bry ty jskich pilotów, a w Luftwaffe odsetek ty ch asów powietrzny ch by ł jeszcze mniejszy. Zawdzięczali oni swe sukcesy dobremu wzrokowi, umiejętności strzelania i odwadze, pozwalającej na zbliżenie się do nieprzy jaciela. RAF by ł zdecy dowanie przeciwny kultowi „asów” i prowadzeniu indy widualnej staty sty ki, natomiast Luftwaffe energicznie popierała tego rodzaju ry walizację. Zazdrośni koledzy mówili o takich gwiazdach, jak Adolf Galland, Helmut Wick czy Werner Mölders, że cierpią na halwash – ból gardła, gdy ż z dumą zdobili szy je upragniony mi wstęgami Krzy żów Ry cerskich Krzy ża Żelaznego, przy znawany ch za dużą liczbę zestrzeleń. Galland, niezwy kle sprawny pilot, a równocześnie bezwzględny egoista, nie tolerował u swy ch podkomendny ch najmniejszy ch objawów słabości. Kiedy pewnego dnia jeden z pilotów zawołał przestraszony przez radio: „Mam na ogonie spitfire’a!”, a chwilę potem: „On jest nadal tuż za mną! Co mam robić?”, Galland, jego dowódca, warknął ze złością: „Wy skakuj ze spadochronem, ty wy moczku!”. Pojedy nki powietrzne, w odróżnieniu od inny ch form walki, by ły domeną ludzi bardzo młody ch, gdy ż ty lko oni mieli na ty le dobry refleks, by ścigać się po niebie z szy bkością dochodzącą do 900 kilometrów na godzinę. Gdy przekraczali trzy dziestkę, by li już za starzy. Rozkazy wy dawali oficerowie nieopuszczający punktów dowodzenia, ale wy nik walki zależał od sprawności pilotów, którzy nie mieli jeszcze dwudziestu lat lub niewiele więcej. Niemal wszy stko, co mówili lub robili w powietrzu i na ziemi, świadczy ło o ich młodości. 17 sierpnia podporucznik Hans-Otto Lessing, pilot Bf 109, opisy wał w liście do rodziców domniemane setne „zwy cięstwo” swej jednostki z takim zapałem, jakby by ł uczniem cieszący m się z sukcesu szkolnej druży ny piłkarskiej: „Jesteśmy w Geschwader majora Möldersa, który odnosi same sukcesy. [...] W ciągu kilku ostatnich dni Bry ty jczy cy tracili siły, choć niektórzy z nich nadal walczą dobrze. [...] Hurricane’y to zmęczone, stare « ciuchcie» ... Przeży wam najlepsze dni mojego ży cia. Nie zamieniłby m się miejscami z żadny m królem. Po ty m, co przeży wamy, czas pokoju będzie bardzo nudny !”. Nazajutrz po południu zginął, zestrzelony przez jedną z takich „ciuchć”. Pilot RAF-u Paddy Barthrop tak później wspominał ten okres: „To by ły czasy piwa, kobiet i spitfire’ów, a my przy pominaliśmy hałaśliwą gromadę mały ch Johnów Way ne’ów. Kiedy ma się dziewiętnaście lat, można mieć wszy stko w nosie”. Bry ty jscy piloci bawili się cały mi nocami, a młodość zapewniała im szy bką regenerację. Pilot Pete Brothers mawiał: „Piliśmy jak smoki”. Pewnego dnia, kiedy jego dy wizjon został uziemiony z powodu złej pogody, piloci udali się do baru, a kiedy zachmurzenie ustąpiło, uświadomili sobie po starcie, że są pijani. „Nigdy nie zapomnę, co wtedy my ślałem: « Ten guzik... Odwróć to w tę stronę... Włącz aparaturę naprowadzającą...» . By liśmy wszy scy kompletnie zarąbani. Ale wy trzeźwieliśmy naty chmiast na widok czarny ch krzy ży ”.
Piloci traktowali swe samoloty tak czule, jakby by ły one latający mi dy wanami unoszący mi ich ku niebu. „Niektórzy mężczy źni kochają jachty, inni, o dziwo, kobiety albo samochody, ale my ślę, że każdy pilot spitfire’a zakochiwał się w nim, gdy ty lko usiadł w ty m miły m, ciasny m, przy tulny m gabinecie, mając wszy stko pod ręką” – twierdził Bob StanfordTuck. Podobnie zareagował na widok swego nowego samolotu Bob Doe: „Nasze serca zaczęły bić o wiele szy bciej! Chodziliśmy wokół niego, wsiadaliśmy do kabiny i doty kaliśmy go z czułością. By ł tak piękny, że chy ba wszy scy by liśmy w nim odrobinę zakochani”. Dowództwu wojsk lotniczy ch podlegały nie ty lko jednostki bry ty jskie, lecz również konty ngenty Nowozelandczy ków, Kanady jczy ków, Czechów, oby wateli Afry ki Południowej i niewielki oddział Amery kanów. Największą grupę narodowościową stanowili uczestniczący w Bitwie o Anglię Polacy – by ło ich stu czterdziestu sześciu[8] , co stanowiło 5 procent stanu osobowego RAF-u[9] . Swą znakomitą opinię zawdzięczali mieszaninie doświadczenia i straceńczej odwagi. „Kiedy widziałeś na jakimś samolocie swasty kę lub czarny krzy ż – opowiadał jeden z nich Bolesław Drobiński – twoje serce zaczy nało bić szy bciej i wiedziałeś, że musisz go zestrzelić lub zginąć. Chęć zemsty dominowała nad wszy stkimi inny mi uczuciami”. Nie by ły to próżne słowa. Kiedy Polacy przeprowadzali w późniejszy m okresie naloty na Niemcy, pisali kredą na bombach: „Za Warszawę” lub „Za Lwów” i traktowali te deklaracje bardzo poważnie. Bry ty jskie społeczeństwo podziwiało swy ch powietrzny ch obrońców i przy sposobności okazy wało im wdzięczność. Do spotkań lotników z ludnością cy wilną dochodziło wieczorami, po zakończeniu powietrzny ch walk toczony ch nad miastami i wioskami. Głośne objawy sy mpatii zwy kły ch ludzi miały wielkie znaczenie dla pilotów, pozwalając im zapomnieć o wy czerpaniu i stratach. „Panowała olbrzy mia ży czliwość – wspominał później pewien młody lotnik. – To by ło cudowne uczucie. Anglia już nigdy więcej nie wy dawała mi się tak wspaniała”. Zazdrośni żołnierze sił lądowy ch nazy wali po cichu swy ch kolegów z RAFu „wy bry lantowany mi chłopcami”, a Wehrmacht obdarzy ł pilotów Luftwaffe złośliwy m przezwiskiem „Schlipssoldaten” – żołnierze w krawatach. Lotnicy wszy stkich narodowości cieszy li się aż do końca wojny prestiżem, o jakim żołnierze sił lądowy ch mogli ty lko pomarzy ć. Dowództwo wojsk lotniczy ch boleśnie przeży wało utratę swy ch doświadczony ch pilotów – w okresie od 8 do 19 sierpnia zginęło dziesięciu latający ch na hurricane’ach asów, czy li pilotów, którzy zestrzelili co najmniej pięć samolotów nieprzy jaciela, a dalszy ch dwunastu poniosło śmierć między 20 sierpnia a 6 września. Śmiertelność wśród nowicjuszy, którzy mieli ich zastąpić, by ła pięciokrotnie wy ższa. Największe straty ponosiły te eskadry, które nadal latały w szty wny m szy ku, zgodnie z regulaminową doktry ną „ataków w strefie walk”. Większe szanse przeży cia mieli piloci ty ch jednostek, który ch dowódcy stawiali na elasty czność i inicjaty wę. Lotnicy, którzy trzy mali się ustalonego kursu, ginęli; ci, którzy przeży li, nieustannie robili uniki i zmieniali tor lotu, by nie stać się łatwy m celem. Trzy
czwarte strącony ch bry ty jskich my śliwców padło ofiarą Messerschmittów Bf 109, a nie karabinów maszy nowy ch zamontowany ch na bombowcach, lub dwusilnikowy ch Bf 110. Najważniejszą rolę odgry wało zaskoczenie – na pięciu zestrzelony ch pilotów czterej nie widzieli wcale napastników. Wielu z nich ostrzelano z ty łu, kiedy atakowali znajdujące się przed nimi nieprzy jacielskie samoloty. „Jeśli ktoś nie opuścił płonącej kabiny w ciągu dziesięciu sekund, zabijały go płomienie i żar – opowiadał sierżant Jack Perkin. – Dziewięć sekund – i do końca wojny lądowałeś na oddziale oparzeń doktora Archiego McIndoe w szpitalu imienia Królowej Wiktorii w East Grinstead. Po ośmiu sekundach nigdy już nie mogłeś latać i przechodziłeś około dwunastu operacji plasty czny ch”. Zestrzelony pilot hurricane’a Billy Drake tak opisał swe wrażenia: „Czułem się tak, jakby m uczestniczy ł w zderzeniu samochodów. Nie pamiętałem, co się do diabła stało”. Obie strony ponosiły ciężkie straty na skutek wy padków będący ch wy nikiem chwili nieuwagi lub lekkomy ślności zmęczony ch i często niedoświadczony ch młody ch ludzi. W okresie od 10 lipca do 31 października 463 hurricane’y uległy częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu poza polem walki. Jedna trzecia ogółu strat poniesiony ch zarówno przez siły Dowdinga, jak i Göringa, by ła skutkiem wy padków. Ty lko nieliczni piloci, którzy wy skakiwali ze spadochronem poza obszarem Wy sp Bry ty jskich, mieli szanse przeży cia. Człowiek siedzący w małej łódeczce by ł niemal niedostrzegalny dla załóg jednostek ratowniczy ch przeczesujący ch wody kanału La Manche i Morza Północnego. Ulrich Steinhilper, wracając po wy konaniu zadania do bazy we wrześniu 1940 roku, obserwował powierzchnię kanału i tak opisał swe wrażenia: „Na całej trasie naszego przelotu te niebezpieczne wody by ły upstrzone spadochronami, pilotami w kamizelkach ratunkowy ch i tłusty mi plamami oleju, wskazujący mi miejsce, w który m zakończy ł swój ostatni lot nurkowy kolejny Me 109. Kiedy zbliży liśmy się do Boulogne, widzieliśmy liczne sto dziewiątki na polach i trawnikach; niektóre z nich nadal stały na nosach”. Tego dnia zatonęło dziewiętnaście niemieckich samolotów, a ty lko dwie załogi zostały uratowane przez wodnosamoloty. Ry cerski duch, z który m obie strony przy stąpiły do bitwy, powoli się ulatniał. Kiedy David Crook wrócił na kwaterę po misji bojowej, w której zginął jego kolega z pokoju, by ł zdziwiony widokiem jego rzeczy i wiszącego na oknie ręcznika. „Nie mogłem wy pędzić ze swej głowy my śli o Peterze, z który m tego dnia rozmawiałem i żartowałem. A on teraz leżał w kabinie swego rozbitego spitfire’a na dnie kanału”. Tego popołudnia żona zestrzelonego pilota zatelefonowała do dy spozy tora lotów, by spy tać o termin jego urlopu, i dowiedziała się, że jej mąż nie ży je. Crook zanotował: „To wszy stko wy dało mi się okropne. Widziałem z bliska cierpienia, na jakie naraża bliskich śmierć naszy ch kolegów”. Kiedy eskadra Petera „Pete’a” Brothersa wzięła udział w kilku bitwach powietrzny ch, a on stracił paru kolegów, przestał traktować wojnę jak mecz rozgry wany przez uczciwy ch ry wali w my śl zasad fair play. „Powiedziałem sobie wtedy : « To jest banda łobuzów. Przestałem ich lubić. Będę odtąd postępował bezwzględnie» ”. Pilot RAF-u Denis Wissler zapisał w swy m dzienniku na bardzo
wczesny m etapie kampanii: „O Boże, jak by m chciał, żeby ta wojna się skończy ła”. Ale niektórzy młodzi ludzie biorący po obu stronach udział w Bitwie o Anglię przetrwali ją i przeży li pięć następny ch lat wojny. Latanie wciąż by ło wspaniałą zabawą, większość jednak powietrzny ch wojowników przeży wający ch codziennie stres i lęk – nieodłączne elementy operacji bojowy ch – wpadała przedwcześnie w głęboką depresję. W sierpniu Luftwaffe stopniowo nasilała intensy wność ataków, bombardując wojskowe lotniska i instalacje radarowe. Dowódca Sił Lotniczy ch Air Chief Marshal sir Hugh Dowding w pierwszy ch dniach bitwy dy sponował mniej więcej 600 sprawny mi samolotami dziennie, Niemcy zaś kierowali codziennie przeciwko Wielkiej Bry tanii średnio 750 bombowców, 250 bombowców nurkujący ch oraz ponad 600 jednosilnikowy ch i 150 dwusilnikowy ch my śliwców, tworzący ch trzy floty powietrzne. Nie ulegało wątpliwości, że główny m polem bitwy są południowo-wschodnie tereny Anglii, ale Dowding musiał również ochraniać przed atakami dalekiego zasięgu północno-wschodnie i południowo-zachodnie obszary kraju. Pierwsze skoordy nowane ataki bombowe na lotniska i instalacje radarowe nastąpiły 12 sierpnia. Niemcy zniszczy li wtedy stację radarową Ventnor na wy spie Wight. Luftwaffe zamierzała przeprowadzić decy dującą akcję „Dzień Orła” 13 sierpnia, ale na skutek złej pogody ograniczy ła działania do serii źle skoordy nowany ch ataków. Zdoby ła się na maksy malny wy siłek dwa dni później, 15 sierpnia, przeprowadzając około dwóch ty sięcy lotów nad Anglią i tracąc 75 samolotów. Szkody bry ty jskie sięgnęły 34 maszy n, z który ch dwie zniszczono na ziemi. Szczególnie ciężkie straty poniosły jednostki nieprzy jaciela startujące ze skandy nawskich lotnisk – zby t odległy ch dla samolotów jednosilnikowy ch – a dzień ten przeszedł do historii niemieckiego lotnictwa jako „czarny czwartek”. Łączne straty obu stron konfliktu by ły jeszcze większe trzy dni później, 18 sierpnia, kiedy Luftwaffe straciła 69 maszy n, a RAF 63 – 34 w powietrzu i 29 na ziemi. Obie siły powietrzne znacznie przeceniały szkody zadawane nieprzy jacielowi, ale nieudolność wy wiadu niemieckiego miała poważniejsze konsekwencje, gdy ż utrzy my wała Hitlera w błędny m przekonaniu, że wy gry wa tę kampanię na angielskim niebie. W ciągu sierpnia i na początku września Luftwaffe przeprowadziła czterdzieści nalotów na stanowiska dowództwa lotnictwa my śliwskiego, ale ty lko dwa z nich – Manston i Ly mpne – pozostały nieczy nne dłużej niż kilka godzin, większość zaś instalacji radarowy ch nie przy ciągnęła uwagi Niemców. Pod koniec sierpnia Luftwaffe doszło do przekonania, że siły pierwszej linii lotnictwa bry ty jskiego zostały zmniejszone o połowę, do trzy stu maszy n. W rzeczy wistości Dowding nadal dy sponował dwukrotnie większą liczbą samolotów, a wy dłużający się czas trwania działań bojowy ch pracował na korzy ść Bry ty jczy ków. W dniach od 8 do 23 sierpnia RAF stracił 204 maszy ny, ale w ciągu tego miesiąca zbudowano 476 nowy ch my śliwców i naprawiono o wiele więcej. Luftwaffe straciło 397 maszy n, w ty m 181 my śliwców, a niemieckie fabry ki wy produkowały ty lko 313 my śliwców Bf 109 i Bf 110. W ciągu dwóch środkowy ch ty godni sierpnia zginęło 104 pilotów RAF-u; straty Luftwaffe wy niosły 623 zabity ch lub wzięty ch do niewoli.
Wy daje się, że wkład dowództwa sił bombowy ch RAF-u w kampanię nie został nigdy dostatecznie doceniony. Między lipcem a wrześniem atakowało ono zgrupowania barek desantowy ch w portach kanału La Manche i prowadziło nękające naloty na niemieckie lotniska, odnotowując dwukrotnie więcej ofiar w ludziach niż dowództwo sił my śliwskich. Wspomniane naloty na lotniska nie wy rządziły większy ch szkód, ale zwiększy ły stres przemęczony ch niemieckich lotników. „Anglicy powoli zaczy nają działać nam nocami na nerwy – zanotował niemiecki pilot Ulrich Steinhilper. – Ich uporczy wa akty wność zmusza nasze stanowiska broni przeciwlotniczej do nieustannego strzelania, a my prawie wcale nie możemy zmruży ć oczu”. Na późniejszy m etapie kampanii Göring zmienił takty kę i zaczął przeprowadzać sery jne ataki stosunkowo niewielkich jednostek bombowy ch, ochraniany ch przez dużą liczbę eskortujący ch je my śliwców. Chodziło mu wy raźnie o to, żeby zmusić my śliwce RAF-u do walki, szczególnie w obronie lotnisk, i żeby niemieckie samoloty mogły je masowo niszczy ć w powietrzu. Straty Dowdinga istotnie by ły wy sokie, ale dowódcy Luftwaffe codziennie z niesmakiem się przekony wali, że dy wizjony bry ty jskich my śliwców nadal podry wają się z ziemi i odpierają ich ataki. W bry ty jskich siłach doszło jednak do spięć między Grupą 11, której jednostki broniły południowego wschodu kraju, a Grupą 12, której samoloty miały ochraniać lotniska Grupy 11 przed niemieckimi bombowcami. Pod koniec sierpnia i na początku września wiele garnizonów uległo poważny m zniszczeniom. Dlaczego nie zapobiegły temu my śliwce Grupy 12? Ponieważ niektórzy dowódcy dy wizjonów, a szczególnie Douglas Bader, przed podjęciem walki grupowali swe samoloty w potężne formacje – tak zwane wielkie skrzy dła. Kosztowało to wiele cennego czasu. Podczas toczony ch na ziemi dy skusji to jednak głosy zwolenników tej takty ki wy suwały się na pierwszy plan. Postawili oni na swoim i przesadnie eksponowali swoje osiągnięcia. Doprowadziło to do wewnętrzny ch konfliktów w łonie RAF-u, które we wrześniu przy brały na sile. W rezultacie ucierpiała reputacja dowódcy Grupy 11 Keitha Parka, a wzrosły wpły wy szefa Grupy 12 Trafforda LeighMallory ’ego, który by ł zdecy dowanie sprawniejszy m intry gantem niż dowódcą operacy jny m. Ale potomność jest przekonana, że to Park by ł wy bitny m dowódcą lotnictwa i że wraz z Dowdingiem to właśnie on zasługuje na największe uznanie za zwy cięstwo w Bitwie o Anglię. Młodzi piloci RAF-u, znając staty sty kę strat, liczy li się z ty m, że mogą zginąć, ale nie zmniejszało to ich bojowego zapału. Latający na my śliwcu Hurricane pilot Dy wizjonu 249 George Barclay został 1 września skierowany na jedno z najbardziej nękany ch przez Niemców lotnisk, położone w North Weald w hrabstwie Essex. Jeden z jego kolegów stwierdził posępnie przed wy jazdem: „Przy puszczam, że niektórzy z nas nigdy już nie wrócą do Boscombe”. Sam Barclay by ł większy m opty mistą, bo zapisał w dzienniku: „Każdy z nas jest chy ba całkiem pewny, że przeży je choćby siedem dni!”. Pod koniec sierpnia Niemcy popełnili swój największy strategiczny błąd w tej kampanii: przestali atakować lotniska i skierowali siły na Londy n, a potem na inne wielkie miasta.
Dowódcy sił powietrzny ch Hitlera wierzy li, że zmusi to Dowdinga do uruchomienia swy ch ostatnich rezerw, ale przy wódcy angielscy, poczy nając od Churchilla, poczuli wielką ulgę. Wiedzieli, że stolica zdoła przetrzy mać nawet bardzo silne bombardowania, za to instalacje lotnicze nie są na nie odporne. Ty mczasem piloci widzieli ty lko nieustanną walkę i ciągłe straty. George Barclay 3 września pisał slangiem do siostry : „By liśmy dziś w powietrzu cztery razy i stoczy liśmy dwie koszmarne bitwy z setkami messerschmittów. To wszy stko jest zdumiewające, niepodobne do niczego innego... Starając się nie stracić z oczu nieprzy jaciela, człowiek zupełnie zapomina o wy sokości, na której leci jego samolot. Kiedy setki maszy n, z który ch większość ma czarne krzy że, kłębią się na wy sokości, powiedzmy, siedmiu ty sięcy metrów, ujście Tamizy i cała okolica, aż do Clacton, rozpościera się w dole jak mapa”. Kiedy Sandy Johnstone ujrzał 7 września zmasowany atak Luftwaffe, z trudem powstrzy mał się od „wy skoczenia z kabiny ”. „Przed nami i nad nami leciała prawdziwa armada niemieckich maszy n [...]. Klucz za kluczem, jak okiem sięgnąć... Nigdy nie widziałem naraz ty lu samolotów w powietrzu. To by ło przerażające”. W początkowej fazie bitwy niemieckie załogi czuły się bezpieczniej, latając w wielkich formacjach. „Kiedy widzi się wszędzie wokół siebie nasze samoloty, widok jest wspaniały ” – pisał Peter Stahl, pilot Ju 88 biorący udział w jedny m ze zmasowany ch wrześniowy ch nalotów. Ale on i jego koledzy ry chło odkry li, jak bardzo to poczucie bezpieczeństwa jest iluzory czne, a duże formacje są rozry wane przez nurkujące, manewrujące i strzelające hurricane’y oraz spitfire’y. Późny m popołudniem 7 września rozgorzała wielka bitwa nad hrabstwami Kent i Essex, w której uczestniczy ło ty siąc samolotów. Barclay, którego hurricane został trafiony, musiał awary jnie lądować na jakimś polu. Niemcy stracili tego dnia 41 maszy n, RAF – 23 maszy ny. Podobnie jak we wszy stkich wielkich starciach Bitwy o Anglię Bry ty jczy cy i ty m razem by li górą. Jedny m z wielu pilotów, którzy między przy pły wami lęku i podniecenia dostrzegali piękno tworzonego przez siebie spektaklu, by ł pilot Bf 109 Ulrich Steinhilper. Pewnego dnia, lecąc nad Londy nem, zachwy cał się „czy sty m błękitem nieba, na który m blask słońca tłumiły wznoszące się na ogromną wy sokość groźne słupy dy mu. Obraz ten oży wiały i zakłócały smugi spalin, pozostawione przez walczące z sobą na śmierć i ży cie my śliwce, oraz nieliczne płonące balony i rozrzucone na niebie spadochrony ”. Zmasowany atak Luftwaffe z 15 września nie by ł poprzedzony przez stosowane zazwy czaj pozorowane manewry, które miały odwrócić uwagę obrońców wy spy, więc dowództwo sił my śliwskich dobrze znało rozmiary zagrożenia i mogło rzucić przeciwko Niemcom wszy stkie swe siły. Wy sy łane parami w powietrze dy wizjony przechwy ty wały nieprzy jaciela już nad Canterbury, a „wielkie skrzy dło” zostało zaatakowane nad wschodnimi przedmieściami Londy nu. Przeprowadzony tego samego popołudnia drugi nalot Luftwaffe również natrafił na silny opór sił obronny ch. RAF strącił tego dnia 60 niemieckich maszy n, choć z jego meldunków wy nikałoby, że by ło ich 185. W dniach 7–15 września Luftwaffe straciło 175 samolotów – o wiele więcej, niż wy produkowały w ty m okresie niemieckie fabry ki.
Poczy nania Niemców nadal nie by ły spójne. Początkowo starali się unicestwić obronny potencjał RAF-u, a potem skupili swe wy siłki na morale Bry ty jczy ków i obiektach przemy słowy ch. Ich bombowce przenoszące stosunkowo niewielkie ładunki wy buchowe zadawały Bry ty jczy kom bolesne straty, ale nie na ty le ciężkie, by okazały się śmiertelne i poważnie zagroziły skomplikowanemu, nowoczesnemu, uprzemy słowionemu państwu. RAF nie zniszczy ł wprawdzie Luftwaffe, gdy ż przekraczało to jego możliwości, ale jego piloci nie pozwolili Niemcom na zdominowanie strefy kanału La Manche i południowej Anglii, zadając im przy ty m ogromne straty. Dowództwo sił my śliwskich uniemożliwiło realizację planów Göringa, gdy ż nie ty lko przetrwało, ale w dodatku zachowało swój bojowy potencjał. W okresie trwania Bitwy o Anglię bry ty jskie fabry ki produkowały jednosilnikowe samoloty szy bciej niż zakłady niemieckie, co należy uznać za wielkie osiągnięcie angielskiego przemy słu. Dowództwo sił my śliwskich straciło w sumie 544 ludzi – około jednej piątej pilotów biorący ch udział w Bitwie, a dowództwo sił bombowy ch 801 zabity ch i 200 wzięty ch do niewoli członków załóg. Ale dla Luftwaffe bilans kampanii by ł katastrofalny : Niemcy stracili 2698 dobrze wy szkolony ch lotników. Osobista zasługa Churchilla polega na ty m, że zdołał przekonać swój naród – ponad głowami niektóry ch przedstawicieli klasy rządzącej – że jego walka jest zaszczy tna i konieczna, teraz zaś okazało się, że może by ć ona także zwy cięska. Bitwa o Anglię wy zwoliła narodowego ducha i pozwoliła Bry ty jczy kom wznieść się ponad logikę strategicznej słabości swego kraju. „Nasi lotnicy przeży wają ciężkie chwile, ale z każdy m mijający m dniem ich walka budzi coraz większy podziw – zanotował 20 września starzejący się konserwaty wny poseł do Izby Gmin Cuthbert Headlam. – To niezwy kłe, że zawdzięczamy tak wiele nielicznej grupie młody ch ludzi. Miliony pozostają bezczy nne, a o wy niku toczącej się nad naszy mi głowami bitwy decy duje wy brana garstka wojowników, pochodzący ch z różny ch stron świata [...]. To muszą by ć wspaniali ludzie... Chciałby m wiedzieć, jaką przewagę w dziedzinie sprzętu posiada Luftwaffe nad RAF. Pewnego dnia zapewne się tego dowiemy, a wtedy, jak sądzę, otoczy my jeszcze większy m szacunkiem dzielny ch chłopców, którzy teraz oddają swemu krajowi tak bezcenne usługi”. Bry ty jskie społeczeństwo znosiło swój los bardzo godnie. Ludzie mieszkający z dala od miejskich aglomeracji nie by li narażeni na ataki Luftwaffe, ale niemal wszy scy przeży wali lęk przed inwazją. Churchill zapowiedział walkę do końca, z brutalny m realizmem mówił jednak o konsekwencjach ewentualnej klęski. Bry gadier Charles Hudson brał udział w naradzie najstarszy ch rangą oficerów, która odby ła się w lipcu w Yorku. Anthony Eden, przemawiając podczas niej jako minister wojny, oznajmił, że premier polecił mu przeprowadzenie sondażu mającego ustalić poziom morale w armii. Zapowiedział, że będzie py tał kolejno wszy stkich generałów, czy – jak zapisał Hudson – „mogą liczy ć na gotowość swy ch żołnierzy do konty nuowania walki bez względu na okoliczności [...]. Siedzący przy stole wciągnęli powietrze tak mocno, że ich westchnienie by ło niemal sły szalne”. Eden wprawił obecny ch w jeszcze większe zdumienie, mówiąc, że „może dojść do sy tuacji, w której rząd
będzie musiał bezzwłocznie podjąć trudną decy zję. Może to nastąpić w momencie, w który m zdrowy rozsądek odmawia podjęcia skazanej na niepowodzenie próby ratowania sy tuacji i skierowania niedostatecznie uzbrojony ch żołnierzy do walki z mocno osadzony m w Anglii nieprzy jacielem”. Spy tał też, jak mogą zareagować żołnierze na rozkaz porzucenia rodzin i zaokrętowania się w jakimś północny m porcie na jednostki Roy al Navy, mające ich ewakuować do Kanady. „Zadawał to py tanie kolejno wszy stkim obecny m, wśród martwej ciszy ” – zapisał Hudson. Zebrani odpowiedzieli niemal jednogłośnie, że większość zawodowy ch oficerów, podoficerów i nieżonaty ch żołnierzy wy konałaby taki rozkaz. Ale też „większość poborowy ch i żonaty ch opowiedziałaby się za konty nuowaniem walki w Wielkiej Bry tanii [...] albo zdecy dowałaby się na pozostanie przy rodzinach, bez względu na konsekwencje”. Wy żsi rangą oficerowie bry ty jskiej armii uważali więc najwy raźniej, że w obliczu ewentualnej porażki wielu ich podkomendny ch dokona takiego samego wy boru jak żołnierze francuscy i będą woleli złoży ć broń, niż narazić się na niepewność i udręki związane z konty nuowaniem wojny na uchodźstwie. „Wy szliśmy z sali konferency jnej w bardzo posępny m nastroju” – napisał Hudson, podsumowując swą relację. Ani on, ani żaden z jego kolegów nie zakładali do tej pory, że „walka do końca” – po zajęciu Wielkiej Bry tanii przez Niemców – może oznaczać walkę z tery torium innego państwa. Churchill liczy ł się z taką możliwością, ale on – także w wielu inny ch sprawach – by ł gotów na poświęcenia, które jego rodakom wy dawały się niewy obrażalne. Hitler mógłby podjąć próbę inwazji na Wielką Bry tanię, gdy by Luftwaffe zdoby ła panowanie w przestrzeni powietrznej nad kanałem La Manche i południową Anglią. Ale w istniejący m stanie rzeczy, ży wiąc insty nktowną obawę przed morzem i strategiczny m hazardem, zgromadził wprawdzie barki desantowe w portach kanału, ale poza ty m nie przedsięwziął żadny ch przy gotowań do ataku na Wy spy. Churchill wy korzy sty wał potencjalne niebezpieczeństwo inwazji skuteczniej niż Niemcy, mobilizując wszy stkich oby wateli wokół wspólnej sprawy : stawienia oporu nieprzy jacielowi, w razie gdy by ten wy lądował na bry ty jskiej ziemi. Ze skrzy żowań usunięto drogowskazy i tabliczki z nazwami miejscowości, na plażach zbudowano zasieki z drutu kolczastego, mężczy źni w wieku przedi popoborowy m zostali powołani do służby w jednostkach Home Guard, nowej formacji ochotniczej obrony tery torialnej, i otrzy mali łatwą w obsłudze broń. Churchill świadomie, a nawet cy nicznie wy korzy sty wał widmo inwazji aż do 1942 roku, bojąc się, że jeśli pozwoli Bry ty jczy kom uwierzy ć w poprawę sy tuacji, znów pogrążą się oni w swej naturalnej bierności. W ciągu tego lata i jesieni nikt nie wiedział na pewno, jakie są zamiary Niemców. Bry ty jczy cy reagowali na tę sy tuację mieszaniną lęku, dezorientacji i nerwowego podniecenia, ty m bardziej że perspekty wa walki z Niemcami na polach i w miasteczkach Wielkiej Bry tanii wy dawała się całkowicie nierealna. Pewna wy soko urodzona pani domu skaziła trutką na szczury część swoich zapasów kanady jskiego sy ropu klonowego przeznaczoną
dla niemieckich najeźdźców. Ale ku iry tacji rodziny zapomniała po kilku ty godniach, które puszki zostały zatrute, musiała więc odmówić prawa do częstowania się ty m przy smakiem swoim zawiedziony m dzieciom. Farmer z Wiltshire Arthur Street, widząc zachowanie swy ch robotników rolny ch i sąsiadów 7 września, kiedy Home Guard została uprzedzona o nieuchronny m najeździe Niemców, dostrzegł w nim pewne elementy pantomimy. „Tego wieczoru służbę pełnił pluton z Sedgebury Wallop, który doprowadził na miejscowy posterunek policji siedemnastu zdumiony ch cy wilów bez dowodów tożsamości. Ale o 7.00 w Walterze Pococku obudził się farmer, więc zaproponował on swemu pasterzowi, żeby na godzinę porzucił karierę wojskową i zajął się jego stadem. « Powinieneś dopatrzy ć owiec, ale weź z sobą strzelbę i amunicję – polecił. – Owczarnia jest oddalona ty lko o dziesięć minut, a ja poślę po ciebie, gdy by coś się działo» . « Ty m owcom nic się nie stanie podczas mojej nieobecności – odpowiedział mu pasterz. – Pilnuje ich młody Arthur, który ma dopiero piętnaście lat, ale dobrze go wy szkoliłem. Tak czy owak, nie mogę stąd odejść aż do odwołania alarmu» . Około 11.00, kiedy dowiedzieliśmy się, że prawdziwa lub wy imaginowana groźba inwazji minęła, wszy scy zaczęli narzekać. « Czy oni naprawdę nie przy jdą?» – py tał wy raźnie zawiedziony Tom Spicer. « Obawiam się, że nie» – odparł Walter. « Tak właśnie my ślałem – mruknął ponuro Fred Bunce, miejscowy kowal. – Na ty ch Niemcach nie można polegać» ”. Wieśniacy z Wiltshire by li w korzy stniejszej sy tuacji niż mieszkańcy konty nentalnej Europy – mogli kpić ze swoich wrogów, bo została im oszczędzona koszmarna konieczność stawania z nimi twarzą w twarz. 17 września Hitler kazał odroczy ć na czas nieokreślony operację „Lew morski”, jak nazwano w planach Wehrmachtu inwazję na Wielką Bry tanię. Ale Bry ty jczy cy i piloci dowództwa sił my śliwskich zaobserwowali w październiku ty lko nieznaczną zmianę takty ki Niemców, którzy stopniowo przestawili się ze zmasowany ch ataków dzienny ch na naloty nocne. Między 10 lipca a 31 października Niemcy stracili 1294 samoloty, a Anglicy 788 samolotów. Hitler porzucił nadzieję na okupację Wielkiej Bry tanii w 1940 roku i zrezy gnował z planu zniszczenia jej my śliwskiego lotnictwa. Kazał Luftwaffe konty nuować ataki na angielskie miasta, które miały złamać opór ich mieszkańców. Niemieckie siły lotnicze umieściły na liście priory tetów fabry ki samolotów oraz londy ńskie doki i infrastrukturę stolicy. Ale ponieważ załogi popełniały błędy w nawigacji i nie zawsze trafiały w wy brane cele, ich ataki by ły w oczach Bry ty jczy ków ty lko prowadzoną na oślep masakrą ludności cy wilnej, kampanią terroru. Zmasowane nocne naloty, które rozpoczęły się 7 września, by ły dla bry ty jskiego dowództwa sił lotniczy ch trudniejszy m wy zwaniem niż ataki przeprowadzane w ciągu dnia, gdy ż RAF miał niewiele nocny ch my śliwców i dy sponował jedy nie pry mity wny mi instalacjami radarowy mi. Na polecenie Churchilla, który chciał dodać otuchy ludności cy wilnej, kiepsko uzbrojone jednostki obrony przeciwlotniczej otwierały ogień do napastników, ale nie wy rządzały im większy ch szkód. Między początkiem września a połową listopada Luftwaffe co noc wy sy łała przeciwko Anglii eskadry bombowe, złożone przeciętnie
z 200 samolotów. Ty lko jedna noc upły nęła spokojnie. Na Londy n, Bristol, Birmingham, Portsmouth i inne największe miasta spadło w ty m okresie ponad 13 ty sięcy ton bomb rozpry skowy ch i zapalający ch, Luftwaffe zaś straciła ty lko 75 samolotów, z który ch większość została uszkodzona wskutek wy padków. W mieszkańcach miast Blitz wzbudzał zarówno fascy nację, jak i przerażenie i panikę, ale po jakimś czasie uznali oni bombardowania za stan normalny i pogodzili się z nową rzeczy wistością. Pewna przeby wająca w Londy nie kobieta pisała: „Bomby spadały wiązkami, blisko siebie [...]. Ich wy buchy budziły fascy nację, wy wodzącą się zapewne z czasów, w który ch oglądaliśmy jako dzieci pokazy ogni sztuczny ch. Eksplozja bomby, jeśli nie unosi ona w powietrze całego budy nku, nie jest tak interesujący m widowiskiem, jakim może by ć wielki pożar, a żółte i czerwone płomienie wy dają się tak banalne i niegroźne, jakby namalował je mały chłopiec”. Muriel Green, dziewiętnastoletnia wieśniaczka z hrabstwa Norfolk, opisy wała swe przeży cia i my śli wy wołane ry kiem niemieckich samolotów, które leciały nad jakieś bry ty jskie miasto w noc po morderczy m ataku na Coventry z 14 listopada (kiedy zginęło sześciuset mieszkańców): „Chciałaby m wiedzieć, co czują ci piloci. Bądź co bądź ktoś ich kocha, choć są nazistami, a oni ry zy kują ży cie, walcząc o swój kraj, tak jak załogi naszy ch bombowców. Biedni mieszkańcy Coventry. Muszą dziś przeży wać rozpacz i bezsilność. Jak długo to może trwać? Przez ile lat będziemy wszy scy przeży wać lęk przed nieznany mi okropnościami, który ch wielu z nas nigdy nie doświadczy ło?”. Ataki bombowe, które ustały dopiero w maju 1941 roku, kiedy Hitler zaczął wy cofy wać swe lotnictwo na wschód, by rzucić je przeciwko Związkowi Sowieckiemu, poważnie zniszczy ły centralne dzielnice angielskich miast. Osłabiły też ducha milionów ludzi, którzy cały mi rodzinami tłoczy li się przez wiele nocy w schronach, przeży wając straszliwy lęk. Napastnicy startujący z lotnisk położony ch w północnej Francji tracili podczas nalotów ty lko 1,5 procent maszy n. By ło to znacznie mniej, niż wy nosiły późniejsze straty RAF-u w czasie bombardowania niemieckich miast, gdy ż Bry ty jczy cy musieli pokony wać większe dy stanse. W wy niku niemieckich nalotów zginęły 43 ty siące cy wilów, a 139 ty sięcy odniosło rany. Ale podczas zimy przełomu lat 1940 i 1941 Luftwaffe nie miało wiary godnego planu strategicznego, nie umiało precy zy jnie trafiać w wy brane cele i nie dy sponowało wy starczającą liczbą potężny ch bomb, by zadać miażdżące ciosy bry ty jskiemu przemy słowi. Kluczową wówczas rolę odegrał młody naukowiec pełniący funkcję oficera bry ty jskiego wy wiadu R.V. Jones – zidenty fikował on pasma fal radiowy ch niemieckiego sy stemu nawigacji i wy nalazł sposób ich zakłócania. Produkcja przemy słowa ucierpiała też na skutek alarmów przeciwlotniczy ch i zniszczenia niektóry ch ważny ch fabry k. Niemieckie bomby zburzy ły dziesiątki ty sięcy domów mieszkalny ch, zaby tkowy ch budy nków, kościołów i inny ch ważny ch obiektów. Trzeba przy znać, że mieszkańcy Anglii w zdumiewający m stopniu posiedli umiejętność ignorowania nalotów i prowadzenia normalnego try bu ży cia. „Poszkodowane ofiary by ły spokojniejsze, niż się spodziewałam – napisała Barbara Nixon,
aktorka będąca członkiem cy wilnej obrony przeciwlotniczej podczas bombardowań w londy ńskiej dzielnicy Finsbury. – Ty lko raz sły szałam naprawdę przerażające krzy ki, które nie by ły objawem histerii. Pewnej nocy jakiś dróżnik [kolejowy ] stracił na skutek wy buchu obie nogi, ale zachował przy tomność, choć jego budka stanęła w płomieniach. W żaden sposób nie można by ło przy jść mu z pomocą i mieliśmy wrażenie, że minęły wieki, zanim ustały jego upiorne paraliżujące wrzaski. Ale nawet te ofiary, które odniosły poważne obrażenia, by ły zwy kle zby t oszołomione, by robić wiele hałasu. Robiły go za to zwierzęta. W ciągu pierwszy ch trzech miesięcy przeży łam jedną z najbardziej nerwowy ch nocy, kiedy Niemcy trafili w targ, na który m handlowano by dłem. Zwierzęta wy ły i ry czały przez trzy godziny, a towarzy szy ł im gwizd sy gnału jakiejś przewróconej lokomoty wy. Ten piskliwy, monotonny dźwięk, w połączeniu z zawodzeniem krów, doprowadzał nas do obłędu”.
Coventry, listopad 1940 roku Fot. Hulton Archive/Getty Images Ponieważ w owy ch czasach lokalny transport nie by ł jeszcze zmotory zowany, niektórzy zarządcy miejskich stajni przy pomnieli sobie stary wiejski zwy czaj i postarali się o kozły, które działały na konie uspokajająco. Pewnej nocy, kiedy od bomb zapaliła się siedziba
wielkiej firmy transportowej na terenie londy ńskiego City, właśnie dzięki kozłom wy prowadzono w bezpieczne miejsce dwieście koni. Choć Bry ty jczy cy nie tracili ducha w obliczu niemieckiego Blitzu, by ł on przy czy ną wielu nieszczęść i cierpień. Bernard Kops, młody wówczas chłopiec, który został później autorem powieści i sztuk teatralny ch, zanotował: „Niektórzy ludzie [...] wspominają poety ckie aspekty Blitzu. Mówią o ty ch dniach w taki sposób, jakby by ły one okresem prawdziwej wspólnoty ducha. Ja wspominam je inaczej. By ł to początek epoki straszliwego terroru, lęku i przerażenia. Przestałem by ć dzieckiem i stanąłem twarzą w twarz z nowy m obrazem realnego świata [...]. Oto znów by liśmy wy gnańcami, skazany mi na nowy Exodus – Ży dami z East Endu, którzy opuścili swe domy i błąkali się w tunelach kolei podziemnej”. Powagę sy tuacji neutralizowała niekiedy trady cy jna angielska głupota zmieszana z poczuciem humoru. Pewien londy ński pastor spy tał kiedy ś kobietę, z którą dzielił piwniczny schron, czy modli się, sły sząc gwizd nadlatującej bomby. „Tak – odparła. – Modlę się: « Och, Boże, nie pozwól, żeby ona spadła tutaj!» . « Ale to jest trochę nie w porządku wobec inny ch ludzi – oznajmił duchowny – bo jeśli twoje modlitwy zostaną wy słuchane, ona spadnie na nich zamiast na ciebie» . « Nic na to nie poradzę – odparła kobieta. – Niech oni też proszą Boga o litość i starają się ją zepchnąć trochę dalej» ”. W piwnicach stary ch budy nków roiło się od wszy i robaków. Ohy dę podziemny ch schronów duży ch miast potęgowały ekscesy pijany ch mężczy zn i kobiet, zajadłe kłótnie i bójki oraz zalegające nieczy stości, będące nieuchronny m skutkiem braku toalet. Według opinii większości świadków tocząca się wojna by ła najcięższy m brzemieniem dla niepojmujący ch jej sensu ludzi stary ch i bardzo młody ch. Wspomniana Barbara Nixon zanotowała: „Ani jedni, ani drudzy nie mieli pojęcia, o co w ty m wszy stkim chodzi [...]. Nie sły szeli nigdy w ży ciu o Polsce, a faszy zm kojarzy ł się im zwy kle ty lko ze wstrętny m by dlakiem Hitlerem, który usiłował nas wszy stkich wy sadzić w powietrze lub zabić we własny ch łóżkach”. Ernie Py le, wy bitny amery kański korespondent, pisał z Londy nu w sty czniu 1941 roku: „Najbardziej tragiczny wy dawał się los ludzi stary ch. Wy obraźcie sobie siebie samy ch w wieku siedemdziesięciu lub osiemdziesięciu lat, jako starców, przeży wający ch ból, wspominający ch minione ży cie, które zapewne by ło nieudane. I pomy ślcie, że musicie teraz co wieczór wlec się na stację kolejki podziemnej, owijać swe stare ramiona wy strzępiony m kocem i siadać na drewnianej ławce, opierając się o nierówny mur. Siedzieć tam przez całą noc, zapadając od czasu do czasu w nerwowy sen. Wy obraźcie sobie, że taki jest odtąd wasz los – że tak będziecie spędzali wszy stkie noce”. Siedemdziesięciojednoletni londy ńczy k Herbert Brush opisy wał przy godę swej przy jaciółki, która wy brała się do lekarza, „uważając, że napięcie, towarzy szące prowadzeniu samochodu w warunkach wojenny ch, ma fatalny wpły w na stan jej nerwów. W drodze do Cambridge dostała się pod ogień karabinów maszy nowy ch niemieckiego samolotu i musiała szukać schronienia w ży wopłocie. Potem, w Norwich, przeży ła wieczorny nalot. Lekarz powiedział, że cierpi na nerwicę frontową, podał jej jakąś mocną miksturę i nakazał całkowity
odpoczy nek przez dwa ty godnie”. Reakcja tej kobiety na stosunkowo niewielkie niebezpieczeństwo nie zasługuje na szczególną uwagę, ale ludzie mierzą zwy kle ry zy ko i cierpienia skalą swy ch osobisty ch doświadczeń. Trudno by łoby tłumaczy ć prowincjonalnej angielskiej pani domu, że Polacy, Ży dzi, francuscy uciekinierzy, a później żołnierze wschodniego frontu cierpią o wiele bardziej niż ona. Wiedziała ty lko ty le, że to, co jej się przy darza, jest okropne w porównaniu z wszy stkim, czego dotąd doświadczy ła. Ty lko nieliczni dostrzegali dobre strony swego położenia. Należał do nich z pewnością trzy dziestoletni ogrodnik, pacy fista i przeciwnik służby wojskowej George Springett. W pierwszy ch ty godniach wojny regularnie zaży wał lek na nerwy, Sanatogen, ale od pewnego momentu przestał odczuwać potrzebę wsparcia farmakologicznego i stwierdził: „Odkąd zaczął się ten Blitz, stan mojego zdrowia jest po prostu pierwszorzędny !”. Do bohaterów kampanii należeli ludzie, którzy nauczy li się – metodą prób i błędów – rozbrajać niewy pały będące plagą bry ty jskich miast. Na szczególny podziw zasłuży ł Jack Howard, hrabia Suffolk. Na samy m początku wojny ten niezwy kle zdolny człowiek, liczący w 1940 roku trzy dzieści cztery lata, objął wy magające częsty ch podróży stanowisko w Ministerstwie Zaopatrzenia. Odniósł w tej roli znaczący sukces, ewakuując z Bordeaux po kapitulacji Francji wy wiezione z Amsterdamu diamenty przemy słowe o wartości trzech milionów dolarów, a także grupę najbardziej bły skotliwy ch francuskich naukowców i cały zapas norweskiej ciężkiej wody, niezbędnej do produkcji bomby atomowej. Jesienią 1940 roku ten nieśmiały ekscentry k wstąpił ochotniczo do służby, której zadaniem by ło usuwanie niewy pałów. Stworzy ł własną jednostkę – w jej skład wchodziła między inny mi jego piękna sekretarka Bery l Morden. Miał specjalną furgonetkę, którą wy posaży ł w odpowiedni sprzęt. Nosił wy sokie buty i kapelusz ty pu Stetson albo lotniczy hełm, zawsze trzy mał w ustach długą na 30 centy metrów cy garniczkę i rozbrajał bomby, specjalizując się w urządzeniach opóźniający ch zapłon, w który ch Niemcy montowali coraz bardziej skomplikowane mechanizmy zabezpieczające. Nikt nie kwestionował jego odwagi, ale niektórzy współpracownicy zarzucali mu nonszalancki stosunek do dy scy pliny. 12 maja 1941 roku na londy ńskim „cmentarzu bomb” w Erith Marshes, kiedy demontował ty kający zapalnik ty pu 17, bomba niestety wy buchła, zabijając nie ty lko „Szalonego Jacka” Howarda, lecz również trzy naście inny ch zgromadzony ch wokół niego członków ekipy, w ty m piękną Bery l Morden. Opłakiwano go, ale według powszechnego przekonania przy czy ną niepotrzebnej śmierci ty lu kolegów by ła jego niefrasobliwość. Uważano, że rozbrajaniem niewy pałów powinni się zająć profesjonaliści. Tragicznie zakończy ła się też działalność innego specjalisty od materiałów wy buchowy ch Boba Daviesa, który pochodził z Kornwalii i przed wojną spędzał czas na podróżach. Podczas swy ch wędrówek po świecie posiadł pewien zasób wiedzy z zakresu techniki, dzięki czemu został oficerem Królewskich Wojsk Inży niery jny ch. Pewnego ranka we wrześniu 1940 roku dowodził grupą saperów mającą unieszkodliwić tonową bombę, która podczas nocnego nalotu
utknęła głęboko w jezdni tuż przed katedrą Świętego Pawła. Po przy by ciu na miejsce członkowie ekipy ratowniczej zatruli się gazem uchodzący m z uszkodzony ch podziemny ch przewodów i zostali na jakiś czas przewiezieni do szpitala. Wrócili jednak do pracy i kopali przez całą noc. Nad ranem przy padkowa iskra zapaliła gaz ulatniający się z innego przewodu. Trzej saperzy spłonęli na miejscu. Prasa dowiedziała się o ty m wy darzeniu – i o zagrożeniu dla katedry. Dziennik „Daily Mail” wy korzy stał okazję, by pochwalić odwagę ekip ratowniczy ch, pisząc: „Ci najdzielniejsi i najbardziej opanowani żołnierze Królewskich Wojsk Inży niery jny ch wielokrotnie biorą udział w wy ścigu ze śmiercią”. Ludzie Daviesa nie przery wali pracy i w końcu, niemal osiemdziesiąt godzin po nalocie, dokopali się do bomby leżącej na głębokości 9 metrów. Usiłowano ją wy ciągnąć za pomocą ciężarówki i grubego kabla, ale został on zerwany. Dopiero kiedy rozłożono ciężar na dwa pojazdy, bomba powoli wy nurzy ła się na powierzchnię. Przy troczono ją do specjalnego koły skowego podwozia i wy wieziono przez londy ńskie ulice do Hackney Marshes, gdzie została zdetonowana. Średnica krateru, który powstał w wy niku eksplozji, miała ponad 30 metrów. Davies i jego ekipa znaleźli się w centrum uwagi mediów i zdoby li sławę. Jeden z ty tułów prasowy ch brzmiał: Ten człowiek zasługuje na VC (Krzy ż Wiktorii). Davies i saper, który znalazł bombę, a w rezultacie ocalił katedrę, zostali odznaczeni ustanowiony m niedawno Krzy żem Jerzego, przy znawany m za akty cy wilnego bohaterstwa. W maju 1942 roku nastąpił jednak niefortunny finał kariery Daviesa. Stanął on przed sądem wojenny m, oskarżony niemal o trzy dzieści przestępstw popełniony ch w okresie, kiedy dowodził ekipą ratowniczą. Ich lista obejmowała sy stematy czną kradzież na wielką skalę, wy łudzanie pieniędzy od części osób, który ch domy uratował przed bombami, i wy stawianie czeków bez pokry cia. Potem sy tuacja stała się jeszcze bardziej żenująca: wy szło na jaw, że bomba nie by ła – jak twierdziły media – zaopatrzona w zapalnik opóźniający wy buch i że Davies wcale nie uczestniczy ł w jej przewiezieniu do Hackney. W rezultacie spędził on dwa lata w więzieniu – na wolność wy szedł dopiero w 1944 roku. Praca przy rozbrajaniu bomb by ła niewątpliwie niebezpieczna, a Davies z pewnością wy kazał się odwagą i miał wielkie zasługi. Ale jego przy padek dowodzi, że podczas niemieckich nalotów pozy ty wną rolę odgry wali zarówno bohaterowie, jak i oszuści, a niektórzy uczestnicy ty ch wy darzeń należeli do obu ty ch kategorii równocześnie. Powietrzna ofensy wa przeciwko Wielkiej Bry tanii by ła – zaraz po ataku na Związek Sowiecki – największy m błędem, jaki popełnił Hitler podczas tej wojny. Po czerwcu 1940 roku liczni zwolennicy Churchilla, a szczególnie ci, którzy zajmowali wy sokie stanowiska, uważali, że ich kraj nie zdoła podważy ć niemieckiego panowania nad cały m konty nentem. Gdy by pozwolono im trwać w przekonaniu o bezsilności Wielkiej Bry tanii, agitacja polity czna na rzecz negocjacji z Hitlerem mogłaby zy skać na sile i zdoby ć poparcie dawny ch zwolenników polity ki ustępstw, nadal zajmujący ch ważne stanowiska w rządzie.
Niespełniona groźba ataków powietrzny ch, które miały doprowadzić do całkowitego zniszczenia kraju – choć w 1939 roku wielu ludziom wy dawała się zupełnie realna – miała chy ba większy wpły w na bry ty jską polity kę niż niemieckie naloty, nienaruszające w gruncie rzeczy w większy m stopniu infrastruktury kraju. Podstawowy m kry terium oceny zasadności stosowania siły w procesie realizacji celów państwa jest jego skuteczność. W latach 1940 i 1941 Niemcy nie zdołali z powodzeniem zrealizować swego zamiaru, który m by ło zniszczenie Wielkiej Bry tanii. Podczas tej kampanii ujawniła się po raz pierwszy jedna z najważniejszy ch prawd doty czący ch całego konfliktu: choć Wehrmacht często walczy ł w sposób budzący najwy ższe uznanie, hitlerowcy prowadzili wojnę rażąco nieudolnie. Luftwaffe nie ty lko nie sterrory zowała Anglików i nie zmusiła ich do podporządkowania się woli Hitlera, lecz obudziła w nich niezłomną wolę oporu.
Mieszkańcy Londynu chronią się przed niemieckimi bombardowaniami, 1940 rok Fot. Mary Evans Picture Library /BE&W Choć w świadomości potomny ch okres od lipca 1940 do wiosny 1941 roku jest przede wszy stkim czasem powietrznej wojny Bry ty jczy ków z Luftwaffe. W istocie w kampanię tę zaangażowana by ła ty lko niewielka część potencjału wojennego Niemiec. Dla reszty żołnierzy Hitlera, niemal całej jego armii, by ł to dziwny stan bezczy nności, porówny walny
z wcześniejszą „dziwną wojną”. Niemcy musieli oczy wiście utrzy my wać w ry zach podbite narody i konsumować owoce zwy cięstwa, pochodzące głównie z Francji. „Pierwszy m efektem tej wojny nie by ł ty m razem niedostatek i spadek poziomu ży cia – pisał amery kański korespondent Howard Smith – lecz gwałtowny i widoczny wzrost zamożności. Berlińskie sprzątaczki i pokojówki, który ch nóg nigdy nie pieścił jedwab, teraz nosiły na co dzień jedwabne pończochy z Boulevard Haussmann – « od mojego Hansa z frontu» . W mały ch narożny ch barach pojawiły się rzędy butelek armagnacu, martella i courvoisiera”. Niemiecki przemy sł wojenny, nadal pracujący na stosunkowo niskich obrotach, nie mógł w krótkim czasie wy produkować ty lu czołgów, samolotów i pocisków, by uzupełnić zasoby uszczuplone podczas kampanii na konty nencie. Armia realizowała tej zimy szeroko zakrojony program ekspansji – w okresie od maja 1940 do czerwca 1941 roku zwiększy ła swój stan osobowy z 5,7 miliona do 7,3 miliona, ze 143 dy wizji do 180. Oprócz pończoch i koniaków Niemcy sprowadzali z podbity ch krajów ważne wy roby przemy słowe, szczególnie wagony kolejowe. Okupacja hitlerowska wy wołała drasty czny spadek ekonomicznej akty wności, którego skutki utrzy my wały się w przeważającej części Europy aż do wy zwolenia, choć francuskie fabry ki zbrojeniowe w znaczący sposób wspomagały niemiecki wy siłek wojenny. Hitler poświęcił operacjom Luftwaffe przeciwko Wy spom Bry ty jskim znacznie mniej czasu, niż przy puszczali ich mieszkańcy, i ani razu nie odwiedził baz lotniczy ch położony ch na wy brzeżu kanału. Przez przeważającą część tej jesieni i zimy zmagał się ze swy m podstawowy m dy lematem strategiczny m: czy wy korzy stać zwy cięstwa na zachodzie, skonsolidować siły i zrealizować plany inwazji na Wielką Bry tanię w 1941 roku, czy też pójść za głosem insty nktu i zwrócić się na wschód. 31 lipca 1940 roku, na długo przed kulminacy jny m punktem ataków na Anglię, oznajmił swy m generałom w Berghofie, że jest zdecy dowany uderzy ć na Związek Sowiecki w maju następnego roku. Ale później pozwolił sobie na wielomiesięczne wahania. Niemiecka mary narka wojenna domagała się zakrojony ch na wielką skalę operacji mający ch wy przeć Anglię z Morza Śródziemnego – chciała zająć Gibraltar przez Hiszpanię, a Kanał Sueski przez Libię. Sugerującego ten sposób działania naczelnego dowódcę floty admirała Ericha Rädera popierał generał Walter Warlimont, zastępca generała Alfreda Jodla, szefa Sztabu Dowodzenia Wehrmachtu. Po ważnej konferencji niemieckiego dowództwa, która odby ła się 4 listopada w Kancelarii Rzeszy, wojskowy adiutant Hitlera Gerhard Engel zanotował, że „Führer wy dawał się wy raźnie przy gnębiony [...] w chwili obecnej nie wie, jak powinien wy glądać jego następny krok”. Opcja zachodnia nie by ła jeszcze definity wnie odrzucona w listopadzie, kiedy do Berlina przy jechał Mołotow, minister spraw zagraniczny ch Stalina. Ujawnione przez niego plany dalszej sowieckiej ekspansji wzbudziły iry tację Niemców. Wy raził zainteresowanie swego rządu przy szłością Rumunii, Bułgarii, Polski, a nawet Grecji. Py tał też, czy przedłużanie neutralności Szwecji służy wspólny m interesom Niemiec i Związku Sowieckiego, i uzy skał stanowcze potwierdzenie. Zwracał uwagę na fakt, że tery torialne ambicje tak Hitlera, jak
i Stalina nie zostały jeszcze zrealizowane. Kiedy Mołotow wsiadał do samolotu, by wrócić do kraju, Hitler by ł już utwierdzony w swy m wcześniejszy m przekonaniu, że powinien w następny m roku zaatakować ZSRS. Patrząc na to z jego perspekty wy, trzeba przy znać, że nie miał wy boru. Gospodarka Niemiec by ła o wiele mniej potężna, niż przy puszczali ich wrogowie, i ty lko nieznacznie przewy ższała gospodarkę bry ty jską, choć mieszkańcy Wielkiej Bry tanii mieli wy ższe dochody per capita. Nie mogła w nieskończoność ponosić kosztów wojny, gdy ż utrzy manie ludności i zbrojenie Wehrmachtu niemal wy czerpy wały jej potencjał. Hitler chciał za wszelką cenę zabezpieczy ć swą strategiczną pozy cję w Europie, zanim do wojny przy stąpią Stany Zjednoczone, co – według jego przewidy wań – miało nastąpić w 1942 roku. Nie mógł zawrzeć pokoju, gdy ż Churchill odmawiał negocjacji. Hitler wmówił sobie, że upór Anglii wy nika z przekonania o możliwości zawarcia przez nią sojuszu ze Stalinem, który pozwoliłby na pokonanie Niemiec. Założy ł w związku z ty m, że zwy cięstwo nad ZSRS zmusi Anglię do kapitulacji. Skoro więc Niemcy by ły skazane na śmiertelną walkę z Sowietami, nie należało jej opóźniać, gdy ż dawało to szansę przeciwnikowi na dozbrojenie swej armii. 18 grudnia Hitler wy dał oficjalną dy rekty wę doty czącą inwazji, która miała się rozpocząć pod koniec maja 1941 roku. Hitler widział trzy powody, dla który ch powinien zaatakować ZSRS. Po pierwsze, mógł w ten sposób zaspokoić swe ambicje, to znaczy wy korzenić bolszewizm i zbudować niemieckie imperium na Wschodzie. Po drugie, chciał wy eliminować sowieckie zagrożenie, zanim ponownie zwróci się na Zachód i rozpocznie ostateczną rozprawę z Anglią i Stanami Zjednoczony mi. Po trzecie, kierował się względami ekonomiczny mi. Paradoksalny m zrządzeniem losu olbrzy mie dostawy sowieckich surowców i towarów, które nastąpiły po zawarciu paktu niemiecko-sowieckiego (obejmujące w 1940 roku większość importowanej przez Niemcy paszy, 74 procent fosforu, 67 procent azbestu, 65 procent rudy chromu, 55 procent manganu, 40 procent niklu i 34 procent ropy naftowej), przekonały Hitlera, że taki stopień zależności jest nie do przy jęcia dla jego kraju. Tego lata nieurodzaj w Niemczech zmusił go do importu duży ch ilości ukraińskiego zboża. Chciał jak najprędzej położy ć rękę na sowieckich polach uprawny ch i kaukaskich pokładach ropy. Alianci uświadomili sobie skalę problemów paliwowy ch swoich przeciwników dopiero pod koniec wojny. Na skutek niedoborów benzy ny początkujący kierowcy Wehrmachtu by li niedostatecznie wy szkoleni, co wy datnie zwiększało liczbę wy padków, w który ch uczestniczy ły pojazdy wojskowe. Nawet w 1942 roku, najbardziej dramaty czny m roku bitwy o Atlanty k, Wielka Bry tania importowała 10,2 miliona ton ropy naftowej, łączna zaś ilość ropy i sy ntety czny ch paliw importowany ch przez Niemcy nigdy nie przekroczy ła 8,9 miliona ton. Hitler uznał więc zajęcie pól naftowy ch Kaukazu za główny cel operacji „Barbarossa”, choć zmuszało go to do podzielenia niemieckich sił i utrudniało działania zmierzające do zniszczenia Armii Czerwonej. Atak na ZSRS postrzegał z jednej strony jako krucjatę ideologiczną, a z drugiej – jako podbój o podłożu ekonomiczny m. Na uwagę zasługuje to, że nie zwierzy ł się ze swy ch
planów włoskiemu sojusznikowi, gdy ż nie wierzy ł w jego dy skrecję. Przez całą zimę przełomu lat 1940 i 1941 Mussolini pielęgnował nadzieje na zwy cięski pokój, który nastąpi po dokonany m przez niego podboju Egiptu. Przy wódcy państw Osi, czy li Niemiec, Włoch i Japonii, konsultowali się z sobą – choć w ograniczony m wy miarze – ale nie usiłowali stworzy ć razem spójnej strategii pokonania aliantów. Zatem mimo że w ostatnich ty godniach 1940 roku mieszkańcy Wielkiej Bry tanii uważali się za główne ofiary brutalności nazistów, a gazety całego świata na pierwszy ch stronach opisy wały dramaty czny przebieg Blitzu, Hitler by ł my ślami gdzie indziej. Jego generałowie zaczy nali przy gotowy wać swe armie do walki na Wschodzie. Już w listopadzie estoński podwójny agent powiadomił rezy denta bry ty jskiego wy wiadu (SIS) w Helsinkach, powołując się na wy powiedź znajomego oficera Abwehry, że „niemieckie dowództwo przy gotowuje kampanię przeciwko ZSRS, którą zamierza rozpocząć w czerwcu”. Przedstawiciel SIS odniósł się scepty cznie do tej informacji i uznał ją za „wy powiedź na potrzeby propagandy ”. Ale nawet gdy by w Londy nie uznano ją za wiary godną, Bry ty jczy cy nie mogliby zrobić nic, co podważy łoby pewność siebie Stalina i przy spieszy ło sowieckie przy gotowania do grożącego im ataku. Między końcem czerwca 1940 a kwietniem 1941 roku Niemcy wy słali wprawdzie niewielki korpus do Afry ki Północnej, ale poza ty m żaden żołnierz Wehrmachtu nie oddał w ty m okresie ani jednego wy strzału do nieprzy jaciela. W operacjach lądowy ch zapanował długi zastój. Ta utrata rozpędu nie rzucała się wtedy w oczy, ale miała zasadniczy wpły w na przebieg wojny : Hitler nie podjął żadny ch kroków, które mogły by przekształcić największy w dziejach podbój w trwałą hegemonię. Niemiecka mary narka wojenna by ła zby t słaba, by wesprzeć inwazję na Anglię albo odciąć ją od Atlanty ku. Wy mierzona przeciwko Wielkiej Bry tanii kampania Luftwaffe zakończy ła się niepowodzeniem. Sugestia, że Hitler postanowił napaść na Związek Sowiecki, ponieważ nie wiedział, co innego mógłby zrobić, wy daje się niepoważna, ale – jak zauważy ł history k Ian Kershaw – nie jest całkowicie pozbawiona podstaw. Hitlerowcy mieli wy grać jeszcze wiele bitew, ale niektórzy niemieccy generałowie, wtajemniczeni w plany Führera, rozumieli już, na czy m polega fundamentalny problem Trzeciej Rzeszy : jeśli Niemcy nie osiągną dominacji na półkuli północnej, to każda inna wersja wy darzeń grozi katastrofą, a do tego ekonomiczny i militarny potencjał państwa nie gwarantował możliwości osiągnięcia zamierzonego celu. Ty mczasem jednak sukcesy Hitlera na konty nencie europejskim skłaniały demokraty czne państwa do przeceniania jego sił, a w narodzie niemieckim wy wołały entuzjasty czny zachwy t. Obawy, z jakimi Niemcy przy stępowali do wojny, by ły już zimą 1940 roku w zasadzie rozwiane. Ty lko nieliczni przejmowali się niepowodzeniem Luftwaffe w Bitwie o Anglię. Młody pilot Heinz Knoke opisy wał podniecenie, jakie go ogarnęło, kiedy znalazł się 18 grudnia na olbrzy miej widowni Berlin Sportpalast, by wy słuchać przemówienia Hitlera: „Nie sądzę, by świat znał kiedy kolwiek bardziej bły skotliwego mówcę niż ten człowiek. Jego magnety czna osobowość przy ciąga słuchaczy z nieodpartą mocą. Wy czuwa się emanującą
z niego siłę woli i potężną energię. By liśmy trzy ty sięczną rzeszą młody ch idealistów. Słuchaliśmy jego urzekający ch słów i akceptowaliśmy je cały m sercem. Nigdy dotąd nie przeży liśmy tak głębokiego poczucia patrioty cznego oddania naszej niemieckiej ojczy źnie [...]. Nigdy nie zapomnę zapału, jaki widziałem dziś na twarzach wszy stkich otaczający ch mnie ludzi”. Ten triumfalizm by ł wszakże zdecy dowanie przedwczesny. Niemcy dzięki odniesiony m w 1940 roku zwy cięstwom stworzy ły ogromne imperium, ale choć plądrowały podbite tery toria, z ekonomicznego punktu widzenia zarządzały nimi w sposób rażąco niekompetentny. Trzecia Rzesza wbrew rozpowszechnionej opinii nie by ła nowoczesny m państwem przemy słowy m – szczególnie w porównaniu ze Stanami Zjednoczony mi, które wy przedzały ją o jakieś trzy dzieści lat. Nadal miała duży sektor chłopsko-rolniczy, którego pozby ła się już choćby Wielka Bry tania, a jej sy tuacja ekonomiczna relaty wnie niewiele różniła się od sy tuacji dzisiejszej Afry ki Południowej lub Iranu. Źródłem jej prestiżu i lęku, który budziła w sercach nieprzy jaciół, by ła bojowa sprawność Wehrmachtu i Luftwaffe, co zresztą znacznie przeszacowali sprzy mierzeni. Czas miał pokazać, że obie te siły nie wy starczały, by urzeczy wistnić ambicje Hitlera. Położenie Wielkiej Bry tanii pod koniec 1940 roku nadal by ło bardzo trudne, ale potęga Niemiec opierała się na zdecy dowanie słabszy ch podstawach, niż powszechnie sądzono. Zimą 1940 roku Winston Churchill przekony wał swoich rodaków, że dokonali heroiczny ch czy nów i odnieśli znaczący sukces, choć większość z nich nie miała o ty m pojęcia. „Premier mówił o nas, lotnikach wojskowy ch, miłe rzeczy w Izbie Gmin – zanotował 18 listopada pilot spitfire’a Sandy Johnstone. – Twierdzi, że właśnie odnieśliśmy history czne zwy cięstwo, choć szczerze mówiąc, żaden z nas nie zdawał sobie chy ba sprawy, jak ważna jest ta bitwa”. Churchill nadał wy miar wielkości sukcesowi dowództwa lotnictwa my śliwskiego i niezłomnej postawie Bry ty jczy ków podczas niemieckich nalotów. Nie powiedział jednak, jaki następny krok powinna zrobić Wielka Bry tania, to jest jak wy korzy stać triumf nad Luftwaffe i jak pokonać hitlerowskie imperium – ponieważ sam tego nie wiedział. Edward R. Murrow, znany amery kański dziennikarz radiowy, oznajmił 15 września swoim słuchaczom ze stacji CBS, że wiadomość o zbombardowaniu pałacu Buckingham nie wstrząsnęła angielską opinią publiczną – londy ńczy cy uznali, że król i królowa po prostu dzielą los milionów swy ch poddany ch. „Ta wojna nie różni się od poprzedniej w dziedzinie stosunku do sy mboli i ludności cy wilnej. Musicie zrozumieć, że świat umiera, a dawne wartości, dawne uprzedzenia, dawne podwaliny władzy i prestiżu odchodzą w nieby t”. Murrow dostrzegał to, czego nie widziała jeszcze część bry ty jskiej klasy rządzącej, łudząca się, że celem tej wojny jest zachowanie dawnej struktury społecznej. Według niego uprzy wilejowana elita, do której należał pisarz Evely n Waugh, uważała tę wojnę za „złowrogie zawieszenie normalności: niekończące się wędrówki milionów ludzi, którzy by li niekiedy zagrożeni, a często bezczy nni i osamotnieni, zniszczenia, głód, nędzę, walące się budy nki, tonące statki, tortury i mordowanie więźniów...”. Ty lko nieliczni rozumieli, że
„zawieszenie normalności” będzie miało charakter permanentny i wpły nie na ich sty l ży cia. Determinacja, z jaką Churchill dąży ł do zwy cięstwa, znakomicie przy służy ła się jego krajowi w latach 1940 i 1941, ale potem ujawniły się słabości tej postawy. Naczelny m moty wem działania premiera by ło dążenie do zachowania imperialnej wielkości Wielkiej Bry tanii i istniejącego status quo, większość oby wateli kraju miała jednak znacznie większe aspiracje. Pragnęła zmian społeczny ch i poprawy warunków ży cia, premier zaś uważał jej roszczenia niemal za niepoważne w obliczu walki o panowanie nad światem. Gospody ni domowa z Lancashire Nella Last wzruszająco wy rażała nadzieje swy ch rodaków, pisząc w lecie 1940 roku: „Czasem przestaję rozumieć to, co się wokół mnie dzieje, i my ślę ze zdumieniem o ogromie pracy, wy siłku i nieograniczonej ilości pieniędzy, które poświęca się dziś po to, żeby « niszczy ć» . A jeszcze niedawno nie by ło ani pracy, ani pieniędzy, i wy daje mi się to w jakiś sposób n i e s ł u s z n e [że] zawsze łatwiej można znaleźć pieniądze i siły na to, by coś niszczy ć, niż na to, by budować”. Pani Last by ła kobietą w średnim wieku, ale pokolenie jej dzieci uważało, że po wy graniu wojny muszą znaleźć się środki, które pozwolą na budowę bardziej egalitarnego społeczeństwa. Churchill głosił, że priory tetowy m zadaniem jest pokonanie państw Osi, ale nigdy nie sformułował w przekonujący sposób celów tej wojny. Kiedy jej losy się odwróciły, okazało się, że jest to poważna słabość jego przy wództwa zagrażająca jego pozy cji na terenie Wielkiej Bry tanii. Ale w latach 1940 i 1941 największy m wy zwaniem by ła dla niego konieczność przekonania swy ch rodaków, że mogą wy grać tę wojnę. Po odparciu ataków Luftwaffe wcale nie stało się to łatwiejsze – nawet zwy kli Bry ty jczy cy zdawali sobie bowiem sprawę, że Wielka Bry tania jest zby t słaba, by zagrozić niemieckiej dominacji na konty nencie europejskim. Pilot hurricane’a George Barclay opisał oży wioną dy skusję, którą stoczy li młodzi lotnicy i starsi oficerowie w kasy nie jego bazy lotniczej w niedzielę 29 września 1940 roku, i zanotował pły nące z niej wnioski: „Bry ty jczy cy są nadal pogrążeni w głębokim śnie. Nie zaczęli jeszcze uświadamiać sobie siły naszy ch przeciwników i nie zdali sobie sprawy, że musimy « dać z siebie wszy stko» . [...] Że wy gramy w końcu tę wojnę, ale będzie to piekielnie trudne – a jeszcze trudniejsze, jeśli nie weźmiemy się w garść”. Pły nęło z tego rozsądne przesłanie, Bry ty jczy cy jednak musieli przeży ć jeszcze wiele rozczarowań, frustracji i porażek, zanim Hitler sprowokował do wy stąpienia przeciwko sobie wy starczającą liczbę nieprzy jaciół, by doprowadzić do własnej zguby. George Barclay spoczy wał już wtedy w pusty nny m grobie.
5 B AS EN M OR ZA Ś R ÓDZIEM NEGO
1. RYZYKOWNA GRA MUSSOLINIEGO momencie wy buchu wojny, czy li w 1939 roku, Hitler nie zamierzał prowadzić działań bojowy ch w rejonie Morza Śródziemnego i jasno wy rażał swą niechęć do angażowania na ty m obszarze niemieckiego potencjału militarnego. Jego sojusznik Mussolini marzy ł o zagarnięciu tego morza pod panowanie Włoch i z własnej inicjaty wy rozpoczął ofensy wy, które przeniosły wojnę do tej części Europy. Przez rok po upadku Francji, która skapitulowała w czerwcu 1940 roku, armie Osi i sojuszników walczy ły z sobą ty lko w Afry ce i na Bałkanach. Nawet po napadzie Niemiec na ZSRS, czy li w czerwcu 1941 roku, Morze Śródziemne pozostawało przez trzy lata główny m obszarem, na który m zachodni sojusznicy angażowali się militarnie w walce z Hitlerem. Wszy stko to by ło konsekwencją decy zji Mussoliniego, który pragnął odegrać główną rolę w próbie sił, do jakiej jego kraj by ł całkowicie nieprzy gotowany. Wehrmacht stał się w rękach Hitlera niezwy kle sprawny m mechanizmem. Z kolei Duce chciał zostać bogiem wojny, choć miał do dy spozy cji ty lko niekompetentny ch dowódców i niechętnie nastawiony ch do walki żołnierzy, a jego armia by ła niedozbrojona. Włochy by ły krajem stosunkowo biedny m. Ich PKB nie dorówny wał połowie PKB Wielkiej Bry tanii, dochód na głowę mieszkańca by ł trzy krotnie niższy, a produkcja stali – sześciokrotnie mniejsza. Przy gotowując się do drugiej wojny światowej, państwo włoskie nie zdołało zmobilizować swej gospodarki tak efekty wnie jak przed wy buchem pierwszej. Nawet w okresie najbardziej przy jazny ch stosunków Mussoliniego z Hitlerem naziści lekceważy li swego sojusznika do tego stopnia, że zatrudnieni na terenie Niemiec włoscy robotnicy (w liczbie 350 ty sięcy ) pracowali w warunkach niewolniczy ch. Ambasador Rzy mu w Berlinie musiał poświęcać większość swego czasu na zabiegi zmierzające do ich poprawy. Choć Hitler deklarował z przejęciem swą niezmienną, osobistą lojalność wobec Mussoliniego, którego uważał niegdy ś za swego mentora, większość Niemców nie ufała włoskiemu przy wódcy i uważała go za postać groteskową. Berlińczy cy opowiadali, że podczas każdego spotkania Duce z Führerem katary niarz grał popularną melodię Du kannst nicht treue sein („Ty nie możesz by ć wierny ”). W 1936 roku, kiedy jakaś niemądra kobieta spy tała podczas przy jęcia feldmarszałka Wernera von Blomberga, kto wy gra następną wojnę, ten odpowiedział jej podobno: „Madame, nie potrafię tego przewidzieć. Ale wiem jedno: ta
W
strona, która będzie miała za sobą Włochy, musi przegrać”. W kręgach partii nazistowskiej opowiadano sobie dowcip świetnie ilustrujący pogardę Niemców wobec sojusznika. Wilhelm Keitel, zausznik Hitlera, melduje: „Mein Führer, Włochy przy stąpiły do wojny !”. Hitler odpowiada: „Wy ślijcie dwie dy wizje. To powinno wy starczy ć, żeby ich wy kończy ć”. Keitel mówi: „Nie, mein Führer, oni nie walczą z nami, ty lko po naszej stronie”. A Hitler na to: „Aaa, to zmienia postać rzeczy. Wy ślijcie dziesięć dy wizji”. We wczesny ch miesiącach wojny zarówno Niemcy, jak i Bry ty jczy cy przestrzegali swego rodzaju niepisanej umowy o nierozpoczy naniu operacji w rejonie Morza Śródziemnego. Globalna pozy cja Wielkiej Bry tanii by ła tak słaba, że szefowie sztabu sprzeciwiali się angażowaniu sił militarny ch na ty m obszarze. Kiedy Mussolini przy łączy ł się do Osi, Morze Śródziemne przestało by ć dla aliantów bezpieczną drogą wiodącą na wschód, gdy ż mary narka wojenna i lotnictwo nieprzy jaciela dominowały na cały m jego obszarze. Naczelny dowódca armii bry ty jskiej generał sir John Dill, chcąc wzmocnić siły obronne Wielkiej Bry tanii w obliczu zagrożenia ze strony Japonii, starał się wy sy łać do Azji jak najwięcej ludzi i sprzętu. Churchill reprezentował zupełnie inne stanowisko: uważał, że skoro nie da się walczy ć z Niemcami na konty nencie, należy to robić w Afry ce. Latem 1940 roku przerzucił drogą morską na Bliski Wschód czołgi, który ch domagał się naczelny dowódca tamtejszy ch sił bry ty jskich generał sir Archibald Wavell. Premier podjął też inne środki ostrożności, każąc ewakuować najpierw do Afry ki Północnej, a potem do Wielkiej Bry tanii szesnaście ty sięcy (czy li 80 procent) cy wilny ch mieszkańców Gibraltaru. Zakładał bowiem, że zdoby cie tej fortecy, będącej bramą do Morza Śródziemnego, stanie się główny m celem państw Osi. A te by ć może zdołają nakłonić do współdziałania hiszpańskiego dy ktatora generała Francisca Franco. Roy al Navy dy sponowała na Morzu Śródziemny m stosunkowo dużą flotą, ale ówczesny dowódca Floty Śródziemnomorskiej admirał sir Andrew Cunningham w odróżnieniu od Churchilla zdawał sobie sprawę ze słabości Królewskiej Mary narki Wojennej, która nie miała prawie żadnej osłony lotniczej. Po przy stąpieniu Włoch do wojny i upadku Francji siły Cunninghama odczuwały dotkliwy brak samolotów i lotniskowców oraz lądowy ch baz lotniczy ch. Poza zasięgiem bry ty jskich my śliwców, startujący ch z Gibraltaru, Malty, Egiptu lub Palesty ny, pozostawały ogromne obszary Morza Śródziemnego. Natomiast lotnictwo Osi, dy sponujące w prakty ce nieograniczoną liczbą lotnisk, mogło uderzy ć w każde wy brane przez siebie miejsce. Na uwagę zasługuje to, że w latach 1940–1943 operująca w rejonie Morza Śródziemnego Roy al Navy mogła się pochwalić pewny mi sukcesami, choć posługiwała się znacznie mniejszy mi środkami niż nieprzy jaciel, a jej położenie strategiczne by ło niekorzy stne. Cunningham i dowódcy jego okrętów liczy li na swą sprawność zawodową, pomy słowość i odwagę w zetknięciu z doskonale wy posażoną flotą włoską. W wojnie, która toczy ła się na północnoafry kańskiej pusty ni, uczestniczy ła ty lko garstka bry ty jskich i imperialny ch dy wizji, gdy ż większość armii Churchilla pozostała w kraju.
Przy czy ną tego stanu rzeczy by ła w pewny m stopniu chęć zabezpieczenia się przed inwazją, ale także niedostatek okrętów, które mogły by przewieźć żołnierzy na zamorskie pola bitew. Starcia obu armii na pusty ni miały nie większy wpły w na wy nik globalnego konfliktu niż turnieje, w który ch uczestniczy ły druży ny francuskich i angielskich ry cerzy w antraktach wojny stuletniej. Mimo to walki w Afry ce Północnej by ły poży wką dla wy obraźni mieszkańców zachodniego świata i nabrały ogromnego sy mbolicznego znaczenia w umy słach Bry ty jczy ków. Działania wojenne toczy ły się na przejezdny m dla czołgów, wąskim pasie piaszczy stej ziemi biegnący m wzdłuż brzegu morza i rzadko przekraczający m szerokość 60 kilometrów. Przez trzy dzieści trzy miesiące, od września 1940 do maja 1943 roku, ry walizujące z sobą armie na zmianę zdoby wały przewagę podczas wielu kampanii, które rozgry wane by ły na przy brzeżny m lądzie długim na 5 ty sięcy kilometrów. Położenie obu stron zależało w duży m stopniu od odległości, z której musiały one sprowadzać paliwo, amunicję, ży wność i wodę dla swy ch walczący ch oddziałów. Bry ty jczy cy odnosili najwięcej sukcesów, kiedy zajmowali pozy cje blisko swy ch baz w delcie Nilu, a siły Osi – kiedy by ły najbliżej Try polisu. Niemądre by łoby ideologizowanie jakiegokolwiek aspektu wojny, zważy wszy że każdy z jej uczestników wolałby nie brać w niej udziału, a śmierć w płonący m czołgu by ła nie mniej okropna pod Sollum czy Bengazi niż pod Stalingradem. Ale odosobnienie pusty nny ch pól bitew, na który ch nie dochodziło do rzezi niewinny ch ani niszczenia doby tku ludności cy wilnej, łagodziło niektóre najbardziej okrutne zjawiska towarzy szące walkom w gęsto zaludniony ch rejonach. Choć prowadzenie działań zbrojny ch na obszarach pusty nny ch nigdy nie należało do łatwy ch zadań, ży cie żołnierzy podczas długich przestojów między bitwami by ło tu mniej uciążliwe niż w skutej mrozem Rosji czy nękanej przez monsuny Azji. Czasem się nawet sugeruje, że wojna w Afry ce Północnej by ła „wojną bez nienawiści”. To akurat przesada, gdy ż towarzy szy ł jej lęk, który rodził wrogość – żołnierze w ogniu walki nie odczuwali sy mpatii wobec ty ch, którzy usiłowali ich zabić. Ale obie strony unikały na ogół aktów skrajnej brutalności i nie mordowały jeńców. Włosi, Niemcy, Bry ty jczy cy, Hindusi, Australijczy cy, Nowozelandczy cy i oby watele Afry ki Południowej ży li i walczy li w dzikim i obcy m środowisku, z który m nie łączy ły ich żadne więzi emocjonalne. Zanim starli się z wrogiem, musieli pokonać piasek, muchy, upał i pragnienie. Jesienią 1940 roku Mussolini usilnie, a nawet wręcz obsesy jnie dąży ł do osiągnięcia znaczącego sukcesu militarnego, który po oczekiwany m zwy cięstwie Osi zapewniłby Włochom prawo do udziału w podziale łupów. Choć by ł całkowity m ignorantem w sprawach doty czący ch wojska i mary narki wojennej, marzy ł o zagraniczny ch podbojach, które mogły by nobilitować faszy zm i poprawić kiepskie nastroje mieszkańców Włoch. Często powtarzał, że „armia odczuwa potrzebę c h w a ł y ”. Libia, kolonia włoska, sąsiadowała z kontrolowany m przez Wielką Bry tanię Egiptem, w który m Wavell utrzy my wał niewielkie siły złożone z bry ty jskiej 7. Dy wizji Pancernej wspomaganej przez jednostki hinduskie oraz
nowozelandzkie i mającej niebawem otrzy mać posiłki w postaci dwóch dy wizji australijskich. Obecność Bry ty jczy ków w ty m miejscu można uznać za anomalię graniczącą z absurdem: Egipt by ł formalnie niepodległy m, suwerenny m państwem rządzony m przez króla Faruka, a Bry ty jczy cy mieli teorety cznie prawo jedy nie do obrony Kanału Sueskiego, kairski rząd zaś nie brał formalnie udziału w wojnie i przy stąpił do niej dopiero w luty m 1945 roku. Egipcjanie sprzy jali na ogół państwom Osi, wierząc, że wy zwolą ich one z trwającej od siedemdziesięciu lat dominacji bry ty jskiej. Pogląd ten podzielały rzesze bliskowschodnich arabskich nacjonalistów, a sukcesy odnoszone przez Hitlera w 1940 roku przy czy niały się do jego rozpowszechnienia. W sierpniu tegoż roku sekretarz Wielkiego Muftiego Jerozolimy odwiedził Berlin, by rozmawiać o perspekty wie wy wołania rewolty w Iraku. Zaproponował też, by potencjalny m rebeliantom z Transjordanii i Palesty ny rozdać broń, przekazaną przez stacjonujące w Sy rii wojska francuskie, które podlegały rządowi Vichy. Przy gotowujący się do wy buchu powstania spiskowcy żądali przede wszy stkim, by Niemcy zaangażowali się w działania na rzecz przy szłej niepodległości państw arabskich. Ale w 1940 roku niemieccy przy wódcy nie by li zainteresowani muzułmańskimi rewoltami, a ty m bardziej wolnością dla Arabów. Co więcej, na ty m etapie wojny godzili się, by główną rolę dy plomaty czną w ty m regionie odgry wały Włochy. Aspiracje Mussoliniego, pragnącego powiększy ć swe imperium afry kańskie, okazały się całkowicie sprzeczne z aspiracjami mieszkańców tego obszaru, a jego generałowie, którzy usiłowali je realizować, wy mordowali już wiele ty sięcy ludzi należący ch do plemion libijskich i abisy ńskich. Niemcy nawiązali kontakty z arabskimi nacjonalistami z Iraku i Persji dopiero w 1941 roku. Ich próby wpły wania na bieg wy darzeń w ty ch krajach by ły spóźnione i zby t opieszałe, więc zostały bez trudu udaremnione przez siły wy słane tam po to, by utrwalić hegemonię bry ty jską. We wrześniu 1939 roku Bry ty jczy cy powołali się na klauzulę traktatu z Farukiem, która w razie wojny zobowiązy wała go do „udzielenia [imperium bry ty jskiemu] wszelkiej możliwej pomocy i udostępnienia wszy stkich elementów infrastruktury, a w ich liczbie portów, lotnisk i środków komunikacji”. Od tej pory traktowali Egipt jak swoją kolonię, zarządzaną za pośrednictwem ambasadora sir Milesa Lampsona. Wy korzy sty wali na potrzeby swej śródziemnomorskiej floty bazę morską w Aleksandrii, a w luty m 1942 roku skierowali swe wojska do Kairu, by zdławić narastający egipski ruch oporu. Straszliwy głód, jaki odczuwali w czasie wojny wieśniacy, wy wołał wiele protestów i demonstracji, ty mczasem bieda egipskich fellahów rażąco kontrastowała z wy stawny m ży ciem bry ty jskiej kolonii wojskowej skupionej wokół głównej kwatery dowództwa armii Bliskiego Wschodu – hotelu „Shepheard”, klubu sportowego „Gezira” i zespołu koszar oraz baz zaopatrzenioworemontowy ch rozsiany ch na obszarze delty Nilu. We wszy stkich ty ch miejscach pogarda dla „kolorowy ch” by ła zjawiskiem niemal powszechny m. Odwiedzający Egipt Amery kanie by li oburzeni ospałością i poczuciem wy ższości Bry ty jczy ków, którzy zdawali się uważać konflikt za kolejną awanturę rozgry wającą się na Dzikim Zachodzie i traktowali go niczy m godne obejrzenia zawody sportowe. Taka postawa
by ła oczy wiście niesprawiedliwa wobec ty ch, którzy walczy li i ginęli. Nie mieściła się też w trady cji bry ty jskiej armii, która starała się prowadzić wojny w taki sposób, by nie mieć później wy rzutów sumienia. Ale prawda na temat północnoafry kańskiej kampanii wy gląda tak, że aż do końca 1942 roku poczy nania Bry ty jczy ków by ły nacechowane amatorszczy zną, która by wała wprawdzie pełna inwencji, ale częściej uniemożliwiała realizację jakichkolwiek zadań. Siła armii Mussoliniego by ła – przy najmniej na papierze – znacząca. Latem 1940 roku zachodziła obawa, że może ona wy przeć Bry ty jczy ków z północnej i wschodniej Afry ki. W Libii i Abisy nii stacjonowało sześćset ty sięcy włoskich i kolonialny ch żołnierzy, a generał Wavell miał do dy spozy cji niecałe sto ty sięcy ludzi, rozproszony ch na Bliskim Wschodzie, w Kenii, Sudanie i Somalii. W sierpniu Włosi niemal bezkrwawo zajęli Somalię, wy wołując atak furii Churchilla. Żołnierze Mussoliniego nie mieli serca do walki, mieli za to wielki apety t na zwy cięstwa. Podczas krótkiego okresu, w który m podboje na terenie Afry ki wy dawały się łatwe, a ataki Luftwaffe na Wielką Bry tanię wy raźnie słabły, włoski dziennikarz pisał z dumą i emfazą, odbijającą geniusz jego narodu w dziedzinie okłamy wania samy ch siebie: „Chcemy, aby nasze oddziały doszły do Suezu o własny ch siłach; by ć może tę wojnę wy gramy my, a nie Niemcy ”. Operacje Mussoliniego paraliżował jednak brak środków i koncepcji. Włoski dy ktator zdemobilizował część swej stacjonującej w kraju armii, by umożliwić przeprowadzenie żniw. Ignorując kluczowe zasady koncentracji sił, przy gotowy wał inwazję na Jugosławię i Grecję. Nie wy korzy stał przelotnej szansy zajęcia Malty. W Afry ce Północnej jego dowódcom brakowało sprzętu, kompetencji i determinacji. We wrześniu 1940 roku rzy mskie Ministerstwo Wojny, demonstrując niefrasobliwy stosunek włoskich generałów do trwającego konfliktu zbrojnego, przy wróciło godziny urzędowania z czasu pokoju i zaczęło zamy kać swe bramy codziennie o godzinie 14.00. Pewien włoski dy plomata z niesmakiem opisy wał nastrój panujący w owy m czasie w Mediolanie: „Wszy scy my ślą ty lko o jedzeniu, dobrej zabawie, zarabianiu pieniędzy i wy mianie złośliwy ch uwag pod adresem możny ch i wielkich. Każdy, kto daje się zabić, jest frajerem... A ten, kto zaopatruje wojsko w kartonowe buty, uchodzi za bohatera”. Młody włoski oficer pisał z Libii do rodziny : „Usiłujemy prowadzić tę wojnę w taki sposób, jakby to by ła afry kańska wojna kolonialna. A ty mczasem jest to wojna europejska [...] toczona za pomocą europejskiej broni przeciwko europejskiemu nieprzy jacielowi. Nie bierzemy tego w dostateczny m stopniu pod uwagę, budując nasze kamienne twierdze i sprowadzając do nich tak luksusowe wy posażenie wnętrz”. Hitler zamierzał przy słać do Afry ki Północnej dwie dy wizje pancerne, które mogły by zapewnić ry chłe zwy cięstwo państw Osi, ale Mussolini odrzucił jego propozy cję, gdy ż nie chciał wpuszczać Niemców do swej jednostronnie zdefiniowanej strefy wpły wów. Jedna czwarta włoskiego lotnictwa bojowego otrzy mała rozkaz obligujący ją do udziału w atakach Luftwaffe na Wielką Bry tanię, w wy niku czego włoskie wojska w Libii zostały niemal całkowicie pozbawione wsparcia z powietrza. Ty mczasem duża włoska armia stała
bezczy nnie w Albanii, okupowanej przez Mussoliniego od 1939 roku, gotowa do najazdu na Jugosławię lub Grecję – w zależności od kapry su Duce. Włosi opierali swą polity kę i strategię na przekonaniu, że uczestniczą w końcowy ch operacjach krótkotrwałej wojny, która niebawem zakończy się zwy cięstwem państw Osi. Mussolliniego nękały ciągłe obawy, że Anglicy zawrą pokój z Hitlerem, zanim on zdąży dokonać swoich podbojów. W rzeczy wistości Włochy stały się jedy ny m państwem, na którego strategiczną sy tuację wpły nęły w decy dujący m stopniu wy darzenia w Afry ce Północnej. Straciły tam bowiem z biegiem czasu dwadzieścia sześć dy wizji, połowę swy ch sił lotniczy ch i cały arsenał czołgów, a także resztki militarnej wiary godności.
Brytyjscy artylerzyści w czasie walk w Afryce Północnej Fot. Mirrorpix Bry ty jczy cy zaczęli operację w Afry ce latem 1940 roku, przeprowadzając serię wy padów za granicę Libii. Marszałek Rodolfo Graziani dy sponował około 250 ty siącami żołnierzy. Wy spiarze mieli w Egipcie 36 ty sięcy ludzi, a dalsze 27 ty sięcy – w ty m dy wizję kawalerii – w Palesty nie. Włoski dowódca zy skał swą sławę w kampanii z 1935 roku, podczas której rozbił abisy ńską armię, korzy stając bez skrupułów z gazów bojowy ch. W 1940 roku okazał się jednak zdecy dowany m defety stą niemający m serca do walki. We wrześniu wkroczy ł ostrożnie do Egiptu, ale przerażony walecznością Bry ty jczy ków i informacjami
swego wy wiadu, który znacznie przeceniał siłę Wavella, wstrzy mał ofensy wę i okopał się na wschód od Sidi Barrani. Jeden z jego generałów Annibale Bergonzoli, nazy wany przez Anglików „elektry czny mi bokobrodami”, odkry ł wkrótce, że niektórzy spośród włoskich oficerów arty lerii są tchórzami, ponieważ podczas powietrzny ch ataków Anglików musiał wy pędzać ich kopniakami z ukry cia i zaganiać z powrotem do dział. Nastąpiła trzy miesięczna przerwa, która dla Mussoliniego by ła okresem niepokoju i obaw, że Niemcy wy grają wojnę, zanim on zdąży podbić Egipt. Wavell zwlekał z rozpoczęciem kontrofensy wy, chcąc się do niej dobrze przy gotować, co z kolei wy wołało rozdrażnienie Churchilla. 19 sty cznia 1941 roku generał William Platt poprowadził niewielką armię z Sudanu do Ery trei, a 27 marca po ciężkich walkach, które kosztowały go 536 zabity ch, głównie Hindusów, i 3229 ranny ch żołnierzy, zajął silnie umocnioną twierdzę Keren. Ty mczasem w luty m inna bry ty jska formacja, dowodzona przez generała Alana Cunninghama (brata admirała), wkroczy ła z Kenii do Somalii, przeszła wzdłuż wy brzeża do Mogadiszu, a potem skręciła na północ i pokonała 1000 kilometrów dzielący ch ją od Harare. 6 kwietnia Cunningham zdoby ł Addis Abebę, stolicę Etiopii, tracąc podczas bitwy jedy nie 501 żołnierzy. Ciężkie walki z odizolowany mi oddziałami Włochów trwały jeszcze sześć miesięcy, lecz kampania abisy ńska skończy ła się zwy cięstwem Bry ty jczy ków. Straty odniesione na polach bitew by ły niewielkie, ale 74 550 żołnierzy padło ofiarą chorób lub wy padków, które dla 744 okazały się śmiertelne. Bry ty jczy cy stracili też 15 ty sięcy wielbłądów, z który ch korzy stali podczas ofensy wy, i wzięli do niewoli 300 ty sięcy Włochów. Najbardziej dramaty czny przebieg miała ofensy wa w Egipcie, gdzie 6 grudnia 1940 roku Wavell rozpoczął wy mierzoną przeciwko Grazianiemu operację „Compass”. Dowodził nią generał sir Richard O’Connor. Rozkręcała się ona powoli i miała ograniczone cele, ale potem nabrała niezwy kłego rozpędu i odniosła zaskakujący sukces – wojska bry ty jskie wdarły się do Libii i wzięły do niewoli dziesiątki ty sięcy Włochów. Angielski arty lerzy sta tak opisy wał jedną z pędzący ch kolumn O’Connora: „Trzy tonowe Bedfordy z brezentowy mi plandekami by ły obładowane sprzętem umożliwiający m prowadzenie wojny na pustkowiu: zapasami ży wności, amunicją, benzy ną i ty m, co najcenniejsze – prawie dwudziestolitrowy mi, aluminiowy mi kanistrami z wodą. [By ły tam] ozdobione proporczy kami dy wizji lekkie ciężarówki Morris, na który ch obok kierowcy stał zawsze dowódca półplutonu lub baterii, a także kilka dwudziestopięciofuntowy ch dział Królewskiej Arty lerii Konnej, przy pominający ch cy lindry czne pojemniki na wodę, podskakujący ch na dwóch kołach za ciągnący mi je ciężarówkami. Od czasu do czasu dostrzegałem oddział lekkich czołgów [Mk VI] z 3. Pułku Huzarów; ich gąsienice zgrzy tały i klekotały na kamieniach. Konwój poruszał się w skoordy nowany sposób; jechał w luźny m szy ku ty ralierą, a poszczególne pojazdy dzieliła odległość niecały ch 50 metrów. Try skające spod kół strużki piasku przy pominały strumienie ulewnego deszczu”. Włoskie linie obronne załamały się bardzo szy bko. „Oni nie potrafią tego znieść – pisał z pogardą australijski żołnierz do rodziny. – Nie potrafią znieść bólu (widziałem setki ich
ranny ch, po który ch twarzach spły wały łzy ), nie potrafią znieść ostrzału (dostają dreszczy, kiedy jakiś pocisk wy bucha 100 metrów od nich). Huk bry ty jskich czołgów wprawiał ich w panikę, a widok naszy ch bagnetów wy starczy ł, by podnosili ręce do góry. Faszy zm... phi!” Podobnie postawę żołnierzy Mussoliniego oceniał pewien oficer: „Wszy scy Australijczy cy wiedzą teraz, że jeden « kangur» wart jest... pięćdziesięciu Włochów – choć może lekko przesadziłem”. Porucznik Tom Bird sięgnął po sportową metaforę: „Nie mogę opanować poczucia, że mieliśmy szczęście, rozgry wając dla rozgrzewki jedną czy dwie rundy z Włochami. Trudno wy obrazić sobie łatwiejszego przeciwnika!”. Podczas tej wojny nic nie układało się po my śli Włochów. Stworzony przez Mussoliniego w Rzy mie departament propagandy nakręcił film, który miał dowieść wy ższości wy chowany ch pod rządami faszy stów włoskich mężczy zn. Na jego potrzeby zaaranżowano walkę bokserską między by ły m mistrzem świata wagi ciężkiej Primo Carnerą a Kay em Masakim, czarnoskóry m oby watelem Afry ki Południowej, wzięty m do niewoli na pusty ni. Masaki, który nigdy w ży ciu nie stał na ringu, padł na deski, gdy ty lko kamera zaczęła nagry wać. Podniósł się jednak i zadał Carnerze nokautujący cios. Na konty nencie europejskim wszy scy by li w pełni świadomi tego, że pusty nny triumf Wielkiej Bry tanii nie ma w skali globalnej większego znaczenia. Pochodzący z Rumunii Mihail Sebastian pisał 7 lutego 1941 roku: „Nie ulega wątpliwości, że wojna w Afry ce, choć interesująca i dramaty czna, jest ty lko imprezą towarzy szącą. Ta wojna jest wojną między Bry ty jczy kami a Niemcami; tam zdecy dują się jej losy ”. Miał oczy wiście rację, ale w nękany m nalotami Londy nie panowało radosne podniecenie. Do 9 lutego siły O’Connora posunęły się naprzód o 800 kilometrów i zajęły miejscowość El Agheila leżącą nad zatoką Wielka Sy rta – droga do Try polisu stała przed nimi otworem. I właśnie wtedy, ku zdumieniu szeregowy ch żołnierzy, natarcie dobiegło końca. Bry ty jczy cy stracili impet i ugrzęźli w piaskach Libii. „Każdy dzień by ł taki sam jak poprzedni – pisał ze znużeniem arty lerzy sta Doug Arthur. – Sobota mogła by ć poniedziałkiem, piątek mógł by ć wtorkiem, a nawet ostatnim wtorkiem karnawału [...] nie wiedzieliśmy, co się dzieje, dokąd zmierzamy i co nas czeka po przy by ciu na miejsce”. W Libii mieli już nie posunąć się dalej. Cztery spośród dy wizji Wavella – w ty m dy wizja nowozelandzka i znaczna część konty ngentu australijskiego – zostały przerzucone do Grecji, by stawić czoło oczekiwanemu atakowi Niemców. Niektórzy twierdzili później, że Bry ty jczy cy, biorąc udział w kampanii greckiej, stracili wy jątkową szansę oczy szczenia wy brzeża Afry ki Północnej i odzy skania kontroli nad południowy m regionem Morza Śródziemnego. Wy daje się to wątpliwe. Afrika Korps generała Erwina Rommla lądował już w Try polisie, by wesprzeć słabnący ch Włochów i odegrać kluczową rolę w całej kampanii. W ty m czasie bry ty jskie linie zaopatrzenia by ły już rozciągnięte do granic możliwości, a czołgi i pojazdy O’Connora wy magały naty chmiastowy ch remontów. Walki z Włochami nadwątliły potencjał bojowy sił bry ty jskich, a tocząca się równocześnie kampania abisy ńska również by ła dla nich wielkim obciążeniem. Nawet gdy by żołnierze Wavella nie zostali
przeniesieni do Grecji, Bry ty jczy cy nie by liby chy ba na ty le silni, by całkowicie opanować Afry kę Północną. W ciągu trzech miesięcy poprzedzający ch wstrzy manie bry ty jskiej ofensy wy w Libii, co nastąpiło w luty m 1941 roku, odegrała ona ważną rolę drugoplanową, w owy m czasie niedocenioną. Operacja „Compass” miała bowiem spory wpły w na decy zję Hiszpanii doty czącą zachowania przez ten kraj neutralności. Franco stał w obliczu takich samy ch dy lematów, z jakimi zmagał się Mussolini, ale doszedł do odmienny ch wniosków. Pod względem ideologiczny m by ł wielkim zwolennikiem Osi i zamierzał wziąć udział w podziale łupów po klęsce sprzy mierzony ch. Ale zachował ostrożność, nie chcąc narażać wy czerpanej niedawną wojną domową Hiszpanii na ry zy ko nowej batalii, dopóki Bry ty jczy cy nie zostaną tak osłabieni, że zwy cięstwo będzie już ty lko formalnością. Poczy nając od 1939 roku, Hiszpania przestrzegała zasad neutralności, ale by ła gotowa do podjęcia walki. Największy m zwolennikiem przy łączenia się do Osi by ł jej minister spraw zagraniczny ch Serrano Súñer. Ambasador Portugalii w Madry cie Pedro Theotónio Pereira donosił swemu rządowi 27 maja 1940 roku: „Hiszpania niewątpliwie nadal nienawidzi państw sojuszniczy ch. [...] Niemieckie zwy cięstwa są przy jmowane z radością”. Pereira zapewniał, że niemal wszy scy Hiszpanie pragną zwy cięstwa Niemców i żałują ty lko, że nędzny stan ich państwa nie pozwala im opowiedzieć się naty chmiast po stronie Rzeszy : „Nie uważają, że ta wojna jest haniebna, ale wiedzą, że ich sy tuacja nie pozwala im w niej uczestniczy ć”. Franco zamierzał włączy ć się do walki, z ty m jednak zastrzeżeniem, że Niemcy zaakceptują jego twarde warunki. „Hiszpania nie może wkroczy ć do wojny por gusto [dla zabawy ]” – powiedział Hitlerowi podczas spotkania w Henday e, na granicy francuskohiszpańskiej, w październiku 1940 roku. Tajny protokół hiszpańsko-niemieckiego porozumienia, podpisany ostatecznie w listopadzie, zakładał gotowość Hiszpanii do członkostwa w pakcie trójstronny m państw Osi. „Wy pełniając swe sojusznicze zobowiązania, Hiszpania przy stąpi do trwającej obecnie wojny państw Osi przeciwko Wielkiej Bry tanii, jeśli zapewnią jej one wsparcie militarne, niezbędne do rozpoczęcia przy gotowań. [...] Niemcy udzielą Hiszpanii pomocy gospodarczej, dostarczając jej ży wność i surowce”. Madry ckie Ministerstwo Gospodarki sporządziło imponującą listę zakupów: 400 ty sięcy ton paliw pły nny ch, 500 ty sięcy ton węgla, 200 ty sięcy ton zboża, 100 ty sięcy ton bawełny i ogromne ilości nawozów sztuczny ch. Militarni planiści generała Franco przewidy wali możliwość zajęcia Portugalii i Gibraltaru. Ale w późniejszy m okresie stosunki z Niemcami uległy ochłodzeniu. Hiszpański dy ktator by ł oburzony, kiedy Hitler odmówił mu odstąpienia francuskich kolonii na terenie Afry ki (po części dlatego, że nadal miał nadzieję na przekształcenie okupowanej Francji w swego akty wnego sojusznika). Mussolini natomiast zdecy dowanie sprzeciwiał się udziałowi Hiszpanii w wojnie, ponieważ ry walizował z generałem Franco o prawa do ty ch samy ch francuskich kolonii, a poza ty m pragnął nieograniczonej osobistej hegemonii na wy brzeżu Morza
Śródziemnego. Hitler z kolei dy sponował własną listą ży czeń: chciał zamienić niektóre kolonie Franco (Hiszpańską Gwineę Równikową, Fernando Po i jedną z Wy sp Kanary jskich) w niemieckie bazy zamorskie. Najbardziej sporny punkt negocjacji wy nikał z tego, że hiszpański przy wódca, podobnie jak Mussolini, nie chciał wpuścić do swego kraju wielkich sił niemieckich. Podziwiał Hitlera i ży wił absurdalne urojenia, że Führer stworzy nowy europejski sy stem polity czny, w który m Hiszpania, tak długo poniżana i lekceważona, odzy ska należne jej miejsce. Ale nie zamierzał pozwolić na to, by jego kraj stał się hitlerowskim państwem lenniczy m. Kluczowy m celem strategiczny m Hitlera by ło zajęcie Gibraltaru. Nie bardzo wierząc w zdolność armii hiszpańskiej do realizacji tego zadania, przy gotował plany dla Wehrmachtu. Ale dla generała Franco – według słów history ka Stanley a Pay ne’a – „przeprowadzenie tej operacji przez wojska hiszpańskie by ło sprawą honoru i obowiązkiem, wy nikający m z narodowy ch interesów”. Doszło więc do impasu: Niemcy nie chcieli dostarczy ć Hiszpanii broni i zasobów umożliwiający ch jej próbę ataku na Gibraltar, a Franco nie zgadzał się na przemarsz Wehrmachtu przez swój kraj w celu podjęcia takiego ataku. Franco wiedział, że jego rodacy nie zechcą ponosić ofiar związany ch z nową wojną. Hiszpańscy generałowie też by li jej przeciwni, między inny mi dlatego że Bry ty jczy cy, pragnąc zachować trwałą neutralność Hiszpanii, potajemnie płacili im ogromne łapówki, który ch łączna wartość sięgnęła 13 milionów dolarów. Jak długo Wielka Bry tania pozostawała niepokonana, Roy al Navy mogła przeprowadzić blokadę Hiszpanii, czego efektem by ły by katastrofalne dla niej następstwa gospodarcze – bry ty jska potęga morska miała zatem ważny, choć niewidoczny wpły w na przebieg wy darzeń. Sukcesy Anglików w Libii i Abisy nii jeszcze wy raźniej uświadomiły generałowi Franco, że nie powinien pochopnie zobowiązy wać się do udziału w walce. Stało się to w momencie, w który m Hitler by ł gotów skierować w kierunku Gibraltaru swe czołgi i armie. 7 grudnia 1940 roku szef Abwehry admirał Wilhelm Canaris spotkał się w Madry cie z hiszpańskim dy ktatorem, by poprosić go o zgodę na wkroczenie niemieckich wojsk do jego kraju w ciągu najbliższego miesiąca. Franco odmówił. Canaris depeszował do Berlina 10 grudnia, donosząc Hitlerowi, że Hiszpania nie wy kona żadnego ruchu, dopóki czuje się zagrożona przez bry ty jską mary narkę wojenną. Hitler stracił cierpliwość, a operacja „Felix”, czy li atak na Gibraltar, została odroczona. W luty m 1941 roku uwaga Führera zwróciła się nieodwołalnie na wschód – wszy stkie dy wizje by ły mu potrzebne do planowanego najazdu na Związek Sowiecki. Jego zainteresowanie Gibraltarem przy gasło, a wraz z nim gotowość Niemiec do zapłacenia wy sokiej ceny za udział Hiszpanii w wojnie. Madry t pozostawał jeszcze przez dwa lata akty wny m przy jacielem Osi, a do wy raźnej zmiany kursu doprowadziła dopiero udana inwazja państw sprzy mierzony ch na Afry kę Północną. Włoskie samoloty bombardujące Gibraltar tankowały paliwo na hiszpańskich lotniskach, ważne surowce, między inny mi wolfram, nadal pły nęły z Hiszpanii do Niemiec, w kraju roiło się od hitlerowskich dy plomatów i szpiegów, którzy korzy stali z wszy stkich udogodnień, by torpedować wojenny
wy siłek aliantów. Franco wy słał tak zwaną Błękitną Dy wizję na rosy jski front, a samoloty zwiadowcze i rozpoznania meteorologicznego Luftwaffe startowały z hiszpańskich baz aż do 1945 roku. Ale Hiszpania pozostawała oficjalnie państwem neutralny m. Gibraltar nie został zdoby ty, więc brama do Morza Śródziemnego by ła nadal otwarta dla alianckich okrętów. Gdy by Franco przy stąpił do wojny, nieuchronny upadek Gibraltaru skazałby na pożarcie Maltę. Utrzy manie Bliskiego Wschodu stałoby się dla Bry ty jczy ków o wiele trudniejsze, a może niemożliwe. By łoby to bolesny m ciosem dla ich prestiżu i wiary we własne siły, Churchill zaś mógłby nie przetrwać 1941 roku na stanowisku premiera. Franco nie zasługiwał na wdzięczność sprzy mierzony ch, bo ostrożna hiszpańska dy plomacja by ła pody ktowana troską o własne interesy, a on sam wstrzy my wał się z przy stąpieniem do wojny, ponieważ przeceniał swą wartość dla Osi. Skutki tej postawy by ły jednak korzy stne zarówno dla Wielkiej Bry tanii, jak i dla Hiszpanii. Rommel, który zdoby ł wojenną sławę podczas kampanii francuskiej, przy by ł do Afry ki 12 lutego 1941 roku. Jego żołnierze, rozgrzani zwy cięstwem w Europie, by li w znakomity ch nastrojach i uważali swą misję za romanty czną przy godę. „Wszy scy mieliśmy po dwadzieścia jeden lat i by liśmy szaleni – pisał oficer piechoty Ralph Ringer. – Szaleni, bo ochotniczo zgłosiliśmy się do udziału w kampanii afry kańskiej i nie rozmawialiśmy o niczy m inny m przez wiele ty godni [...] tropikalne drzewa, palmy, bry za morska, tuby lcy, oazy i hełmy tropikalne. Odrobina wojny, ale przecież ona musiała by ć zwy cięska. Skakaliśmy z radości jak wariaci i ściskaliśmy się serdecznie; naprawdę jedziemy do Afry ki!”. Porucznik armii włoskiej Piero Ostellino pisał z zachwy tem do żony 3 marca: „Tutaj wszy stko idzie dobrze, a odzy skanie zajętej przez wroga Cy renajki jest kwestią dni albo nawet godzin. Pospiesznie dąży my na front dla chwały Patria [Ojczy zny ]. Powinnaś by ć dumna i ofiarować swe cierpienia sprawie, za którą z entuzjazmem i zapałem walczy twój mąż”. Trzy dni później dodawał: „Morale jest bardzo wy sokie; wspólnie z naszy mi waleczny mi sprzy mierzeńcami jesteśmy gotowi dokonać wielkich rzeczy [...]. Nasza sprawa jest święta, a Bóg jest z nami”.
Generał Erwin Rommel w Cyrenajce, 1941 rok Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Rommel rozpoczął swą pierwszą libijską ofensy wę przeciwko Bry ty jczy kom 24 marca i bez trudu zajął miejscowość El Agheila, leżącą nad Wielką Sy rtą. Angielskie czołgi zatrzy mały Afrika Korps pod Mersa Brega, ale ich wątłe siły, dowodzone teraz przez generała Philipa Neame’a, musiały się wy cofać. 4 kwietnia Rommel zaatakował ponownie. Zagroził liniom zaopatrzenia generała Neame’a i zmusił go do kolejnego odwrotu; liczne bry ty jskie czołgi zostały unieruchomione przez awarie, a Niemcy bez większy ch trudności parli w kierunku Tobruku. Obronę portu zostawiono w rękach australijskiego garnizonu, podczas gdy główne siły bry ty jskie wy cofały się za granicę z Egiptem, niemal dokładnie na pozy cje, z który ch rozpoczęły swą grudniową ofensy wę. Wavell wpoił Neame’owi przekonanie, że unikanie strat w ludziach jest ważniejsze niż utrzy my wanie pozy cji, ale niewtajemniczeni w te wy ższe cele żołnierze by li zaskoczeni swą szaloną ucieczką. Kanonier Len Tutt tak opisy wał akcję, podczas której jego bateria ponaddziesięciokilogramowy ch dział przez kilka godzin dawała odpór czołgom, ale po zapadnięciu zmroku otrzy mała nagle rozkaz odwrotu: „Wy glądało na to, że coś się zaczy na psuć. Podjęliśmy akcję na trochę dalszy m odcinku drogi, ale zaledwie oceniliśmy pozy cje, ponownie kazano nam się wy cofać. Mieliśmy wrażenie, że nikt nie panuje nad ogólną sy tuacją. Zby t wiele jednostek przemieszczało się jednocześnie, a ten błąd przy czy niał się do narastania paniki. Widzieliśmy jej niebezpieczne objawy, na przy kład ludzi, którzy opuszczali unieruchomioną ciężarówkę i biegli do innego pojazdu, choć by ć może wy starczy ło zajrzeć na kilka sekund pod maskę, by ją naprawić. Inni porzucali swoje środki transportu z powodu braku benzy ny, choć obok nich przejeżdżały trzy tonowe cy sterny, pełne paliwa”. Walki toczy ły się ze zmienny m szczęściem, a przełęcz Halfaja i fort Capuzzo przechodziły kilka razy z rąk do rąk, by pod koniec maja stać się łupem Niemców i Włochów. Piero Ostellino pisał 13 maja z okolic Tobruku: „Posunęliśmy się daleko naprzód. Upały są znośne, a mnie dopisuje zdrowie; jestem brązowy jak salami, częściowo od słońca, ale również dlatego że jesteśmy pokry ci piaskiem, który przy lega do skóry i wraz z potem tworzy warstwę błota. Mamy dość wody, ale kwadrans po umy ciu się wy glądamy tak samo jak przedtem”. Wkrótce potem, dowiedziawszy się o wkroczeniu wojsk Osi do Grecji, pisał: „Wczoraj dostałem list z Albanii, od wuja Ottavia, który opisał mi odniesione tam przez nich wielkie zwy cięstwo. Niedługo pójdziemy ich śladem i wy rzucimy Anglików ze wszy stkich terenów”. Choć Australijczy cy utrzy mali Tobruk, a Afrika Korps minął go i pognał w stronę Egiptu, Rommel miał wy raźną przewagę strategiczną. Ty mczasem po drugiej stronie Morza Śródziemnego Bry ty jczy cy ponieśli kolejną serię katastrofalny ch klęsk. 2. TRAGEDIA GRECKA
Walka o Bałkany zaczęła się od czarnej komedii, której sprawcą by ł Mussolini. Po małostkowy ch targach doty czący ch podboju Jugosławii 28 października 1940 roku rzucił swe stusześćdziesięciodwuty sięczne siły stacjonujące w Albanii przeciwko Grecji. Marszałek Graziani, który przeby wał w Afry ce Północnej, dowiedział się o ty m z wiadomości nadawany ch przez Radio Rzy m. Nawet Hitler nie znał zamiarów Mussoliniego. Duce by ł tak oburzony wkroczeniem jednostek Wehrmachtu do Rumunii, którą uważał za część swojej sfery wpły wów, bez konsultacji z Rzy mem, że postanowił się na nich odegrać i postawić ich w Grecji przed faktem dokonany m. Pretekstem do wojny stało się rzekome wspieranie przez Grecję angielskich operacji w rejonie Morza Śródziemnego. Nikt się nie spodziewał, że małe, siedmiomilionowe państwo może stawić poważny opór – szczególnie że greckie linie obronne zostały przy gotowane wzdłuż granicy z Bułgarią, a nie Albanią. Bry ty jczy cy by li zobowiązani przez traktat do wy stąpienia w obronie rządu ateńskiego, ale początkowo zaoferowali mu ty lko nieznaczną ilość broni i samolotów. Mussolini oznajmił swoim oficerom: „Jeśli ktokolwiek będzie się sprzeciwiał rozprawie z Grekami, wy rzeknę się przy należności do narodu włoskiego”. Jego minister spraw zagraniczny ch Ciano, który przejawiał niekiedy skłonność do polity ki ugodowej, popierał tę inwazję, licząc na łatwe zdoby cze. By ł przekonany, że Ateny skapitulują po serii sy mboliczny ch bombardowań, i starał się zapewnić właśnie taki wy nik wojny, przeznaczając miliony lirów na łapówki dla greckich polity ków i generałów. Wciąż nie wiadomo, czy pieniądze te wy płacono, czy też zostały skradzione przez faszy stowskich pośredników. Ale sprawy nie układały się po my śli Rzy mu. Grecy, oburzeni zatopieniem przez włoski okręt podwodny „Delfino” ich krążownika „Elli” prawie cztery ty godnie przed wy powiedzeniem wojny przez Mussoliniego, zareagowali na agresję zdecy dowany m oporem. Na ścianach pojawiły się napisy : „Śmierć zjadaczom spaghetti, którzy zatopili nasz « Elli» ”. Choć kraj by ł żałośnie biedny, zmobilizowano 209 ty sięcy żołnierzy oraz 125 ty sięcy koni i mułów. Grecki dy ktator generał Joanis Metaksas, którego rządy dzieliły dotąd społeczeństwo na dwa wrogie obozy, gdy doszło do zaostrzenia stosunków z Włochami, napisał w swy m dzienniku: „Teraz wszy scy są za mną”. Wieśniak Ahmet Tsapounis wy słał do niego telegram: „Nie mając pieniędzy, który mi mógłby m wesprzeć wy siłek wojenny narodu, oddaję zamiast nich moje pole w Variko [...] które ma trzy hektary. Proszę pokornie, by zechciał pan je przy jąć”. Na Cy prze, gdzie Grecy stanowili większość ludności, opinia publiczna sprzy jała dotąd Osi, ponieważ uważano, że zwy cięstwo nazistów wy zwoli wy spę od bry ty jskich rządów kolonialny ch. Ale teraz pewien cy pry jski patriota zanotował: „Największy m pragnieniem by ła klęska armii, które wkroczy ły na grecką ziemię, a dopiero drugim z kolei « owoc zwy cięstwa» , czy li obiecana przez Churchilla wolność”. Ku powszechnemu zdumieniu grecka armia nie ty lko odparła włoską inwazję, ale w listopadzie jej siły wdarły się głęboko na tery torium Albanii. Włoski generał Ubaldo Soddu, od 1940 roku dowódca sił włoskich w Albanii, zaproponował, by poprosić Greków o rozejm. W Atenach Maris Markoy ianni sły szał, jak mały grecki chłopiec py ta: „Skoro pobiliśmy
Włochów, to co zrobimy z Mussolinim?”. Hitler by ł rozwścieczony niepowodzeniem greckiej awantury Mussoliniego. Od początku sprzeciwiał się atakowi na ten kraj i dawał to szczególnie wy raźnie do zrozumienia po listopadowy ch wy borach w Stanach Zjednoczony ch – obawiał się bowiem, że nowa agresja państw Osi może zwiększy ć szanse Roosevelta. Nakłaniał Mussoliniego, by ten przed atakiem na konty nentalną Grecję zajął Kretę, co miało uniemożliwić interwencję Bry ty jczy ków. W liście z Wiednia z datą 20 listopada wy raził niezadowolenie z nieudolności Włochów. W odpowiedzi na jego zarzuty Duce winy za swe porażki upatry wał w złej pogodzie i zadeklarowanej przez Bułgarów neutralności – co pozwoliło Grekom na przerzucenie znaczny ch sił na zachód – oraz w postawie miejscowy ch Albańczy ków, którzy odmówili wspierania działań Osi. Poinformował Hitlera, że przy gotowuje się do wy słania na front trzy dziestu dy wizji, „które całkowicie zniszczą Grecję”. Ci, którzy uważali go za ty rana mniej brutalnego niż niemiecki Führer, by li wstrząśnięci dy rekty wą, jaką wy słał do marszałka Pietra Badoglia, swego szefa sztabu: „Wszy stkie [greckie] ośrodki miejskie, liczące powy żej 10 ty sięcy mieszkańców, muszą by ć zniszczone i zrównane z ziemią. Jest to mój wy raźny rozkaz”. Mussolini jednak nie zrealizował swoich zamierzeń. W ciągu najbliższy ch miesięcy obie armie – grecka i włoska – utknęły w albańskich górach, w który ch panowała najsurowsza od pięćdziesięciu lat zima. Sierżant Diamantis Stafilakas, pochodzący z Chios, zapisał w swy m dzienniku pod datą 18 sty cznia 1941 roku: „Drzwi naszej ziemianki nie otwierają się z powodu śniegu. Pory wisty wiatr nawiewa na nie całe tumany. Dziś znowu pada deszcz. Jesteśmy przemoknięci. Nie możemy zapalić ogniska, bo dusi nas dy m. Spędzamy noce w straszliwej niewy godzie, więc od czasu do czasu wstaję i wy chodzę na dwór, żeby się przejść. Próbowałem zbudować nową ziemiankę, ale udało mi się wkopać ty lko na dwadzieścia centy metrów, a potem znowu zaczął sy pać śnieg, więc dałem sobie spokój”. Ty siące żołnierzy cierpiały z powodu odmrożeń. Spiros Triantafillos by ł załamany, kiedy musiał porzucić swego ukochanego konia, który ugrzązł w zaspie śnieżnej. „Wy głodzony, przemoknięty do kości, wy męczony ciągły m ruchem po skalisty m terenie, musiał tam zostać. Opróżniłem moje sakwy, żeby w ślad za inny mi pójść na nogach, a potem pogłaskałem go po grzbiecie i pocałowałem. Choć to zwierzę, by ł moim towarzy szem broni. Razem patrzy liśmy wiele razy w oczy śmierci, przeży liśmy niezapomniane dni i noce. Widziałem, jak na mnie patrzy ł, kiedy odchodziłem. Przy jaciele, cóż to by ło za spojrzenie! By ło w nim ty le bólu i smutku. Chciałem się rozpłakać, ale łzy nie pły nęły. Wojna nie zostawia czasu na takie sprawy. My ślałem przez chwilę, czy go nie zastrzelić, ale nie potrafiłem się do tego zmusić. Zostawiłem go tam, a on patrzy ł za mną, dopóki nie zniknąłem za skałą”. Doprowadzony do ostateczności Hitler zignorował protesty Mussoliniego, który twierdził, że jest w stanie pokonać Greków własny mi siłami. 13 grudnia Führer wy dał dy rekty wę numer 20 w sprawie operacji „Marita”: „W świetle niepokojącej sy tuacji w Albanii podwójnie ważne jest udaremnienie wy siłków Anglików, którzy chcą stworzy ć, za osłoną bałkańskiego frontu, bazę lotniczą, która może zagrozić Włochom [...] a także rumuńskim polom
naftowy m”. Po osadzeniu 4 września 1940 roku generała Iona Antonescu na fotelu premiera Rumunii cały kraj i jego ważne rezerwy ropy naftowej znalazły się pod kontrolą Niemców. Większość Rumunów uważała Trzecią Rzeszę za nieuniknionego sojusznika, ponieważ ich kraj by ł zagrożony przez tery torialne ambicje Związku Sowieckiego. W sty czniu startujące z sy cy lijskich baz samoloty Luftwaffe zaczęły atakować angielskie jednostki pły wające po Morzu Śródziemny m. Generał Metaksas zmarł nagle 29 sty cznia. W marcu Bułgaria uległa dy plomaty cznej presji ze strony Niemiec i przy stąpiła do Osi. To samo zrobiła Jugosławia, choć pałacowy zamach stanu w Belgradzie doprowadził tam na krótko do powstania probry ty jskiego rządu. Morale Włochów uległo pogorszeniu, kiedy dotarła do nich brutalna prawda, że ich przy wódca poniósł upokarzającą porażkę, a jego państwo musiało uznać niemiecką hegemonię w rejonie Morza Śródziemnego. Mieszkający w Mediolanie policy jny konfident pisał: „Wielu, bardzo wielu defety stów postrzega Włochy jako niemiecki protektorat i dochodzi do wniosku, że skoro wy trzy maliśmy trzy wojny, straciliśmy poważną część potencjału naszej mary narki wojennej, poświęciliśmy nasze surowce i rezerwy złota [...] a jedy ny m osiągnięciem jest utrata naszej polity cznej, ekonomicznej i militarnej niezależności, to nie mamy powodu do dumy z prowadzonej przez nas polity ki”. Warunki by towe Włochów pogorszy ły się jeszcze bardziej w ciągu zimy z powodu wzrostu cen. Oficjalny przy dział makaronu i ry żu został obniżony do 2 kilogramów na osobę miesięcznie, podczas gdy przeciętny włoski robotnik zjadał 400 gramów dziennie. Trady cy jnie kruchy entuzjazm włoskiej opinii publicznej wobec wojny nigdy już nie odrodził się po katastrofalny m załamaniu wy wołany m przez porażki z lat 1940 i 1941. Od tej pory większość włoskich żołnierzy, mary narzy, lotników i cy wilów uważała się za nieszczęśliwy ch więźniów, przy kuty ch łańcuchami do kół ry dwanu Hitlera. W dniu 6 kwietnia trzy dzieści trzy niemieckie dy wizje, w ty m sześć pancerny ch, wkroczy ły do Jugosławii, bez trudu pokonując opór jej armii. Naloty bombowe Luftwaffe na stolicę tego państwa pozbawiły ży cia siedemnaście ty sięcy jej mieszkańców, którzy – jak dowodzi ta przerażająca liczba ofiar – nie by li przy gotowani na swój los. Sześć dni później najeźdźcy wkroczy li do miasta, a 17 kwietnia Jugosławia skapitulowała. Pięćdziesięciosześcioty sięczny bry ty jski korpus ekspedy cy jny, złożony głównie z Australijczy ków i Nowozelandczy ków, zaczął lądować w Grecji na początku marca i zajmował pozy cje w północno-wschodniej części kraju. Stanowisko Churchilla, który uparcie twierdził, że oddziały z terenu imperium muszą by ć podporządkowane bry ty jskim dowódcom, wy wołało poważne i zrozumiałe oburzenie szefów państw posiadający ch status dominium, zamieszkany ch przez białą ludność. Kanady jskie, australijskie i nowozelandzkie oddziały mogły by ć w teorii przemieszczane ty lko za zgodą rządów ty ch państw. Ale w latach 1940–1941, zanim ministrowie dominiów stanowczo zaprotestowali przeciwko naruszaniu ich konsty tucy jny ch praw, często starano się o taką aprobatę dopiero po fakcie. Australijski premier Robert Menzies 24 lutego 1941 roku wziął udział w posiedzeniu Gabinetu Wojennego, na który m podjęto decy zję o wy słaniu armii do Grecji. Przed premierami inny ch państw
zatajono jednak opinie i obawy operujący ch w ty m regionie dowódców, a nawet własny ch najwy ższy ch rangą oficerów. Urzędujący w Auckland rząd dowiedział się o wy słaniu nowozelandzkich żołnierzy do Grecji dopiero w grudniu 1940 roku, kiedy przeby wali oni już tam od kilku ty godni. Podczas najbardziej ry zy kownej operacji sojuszniczej w całej kampanii rozgry wanej w rejonie Morza Śródziemnego główny ciężar walk nie spadł na barki sił bry ty jskich, lecz na żołnierzy z Australii i Nowej Zelandii dowodzony ch przez bry ty jskiego dowódcę sił ekspedy cy jny ch generała Henry ’ego Maitlanda Wilsona. Australijscy polity cy by li oburzeni. Żołnierze tego korpusu cenili sobie jednak interesujące przeży cia. Nowozelandczy cy jechali na pierwsze w ży ciu pole walki. Podobnie jak większość młody ch ludzi, którzy znaleźliby się w takiej sy tuacji, lekceważy li potencjalne zagrożenia i z podnieceniem oczekiwali na egzoty czne przy gody. Bombardier Morry Cullen z zachwy tem opisy wał swej rodzinie wzniosłe uczucia, jakich doznał na Morzu Śródziemny m: „Nigdy nie widziałem tak piękny ch odcieni błękitu, od jasnej niebieskości po najgłębszy, niemal czarny granat, a morze by ło gładkie jak stół”. Szeregowiec Victor Ball tak pisał w swy m dzienniku o Atenach: „Najładniejsze miejsce, jakie dotąd oglądaliśmy, a ludzie bardzo przy jaźni. Widziałem Akropol, ruiny stary ch Aten [...]. Dzielnica burdeli jest tu o wiele czy stsza niż w Kairze. Bardzo się upiliśmy, ale trafiliśmy na kwaterę bez przeszkód”. Porucznik Dan Davin wspominał później: „Wszy scy by liśmy młody mi okazami zdrowia [...]. Ludzi, którzy przez całe ży cie by li karmieni dobry m mięsem, cechuje coś w rodzaju naturalnej odwagi”. Żołnierze z dominiów podchodzili do swy ch pierwszy ch przeży ć wojenny ch z wiarą w siebie i z entuzjazmem, które – w znaczny m stopniu – zachowali w obliczu ciężkiej próby, jaka ich czekała. Niektórzy oficerowie by li bardziej cy niczni: generał sir Thomas Blamey, dowodzący korpusem australijskim niechlujny stary drań, który według jednego z własny ch oficerów sztabowy ch by ł „tchórzem, a nie dowódcą”, 26 marca spędził cały dzień na poszukiwaniu w południowej Grecji plaż, z który ch można by się w razie potrzeby ewakuować. Niemcy napadli na Grecję 6 kwietnia 1941 roku, w ty m samy m dniu, w który m zaatakowali Jugosławię. W ramach usprawiedliwienia powołali się na obecność Bry ty jczy ków. „W związku z ty m Rząd Rzeszy nakazał swy m siłom zbrojny m wy parcie bry ty jskich wojsk z greckiej ziemi. Jakikolwiek opór będzie bezwzględnie zdławiony [...]. Podkreśla się, że armia niemiecka nie wkracza tam jako nieprzy jaciel greckiego narodu, a naród niemiecki nie chce walczy ć z Grekami [...]. Uderzenie, które Niemcy są zmuszeni zadać na greckiej ziemi, jest skierowane przeciwko Wielkiej Bry tanii”. Bry ty jskie oddziały by ły za małe i rozrzucone na zby t dużej przestrzeni, by powstrzy mać agresorów. Jeśli Niemcy napoty kali opór – a niektóre niewielkie placówki broniły swy ch pozy cji z wielką determinacją – po prostu wy cofy wali się i próbowali znaleźć lukę w inny m miejscu. Nowozelandczy k Victor Ball opisał pierwszy etap tego, co miało się stać długim, bolesny m odwrotem: „Przez całą drogę towarzy szy ły nam wy buchy pocisków; nie by ło miejsca, w który m nie by liby śmy narażeni na ostrzał arty lery jski. Stojący obok mnie kolega został
trafiony w szy ję i zginął na miejscu. Kilku inny ch poraniły odpry ski kamieni. Pojedy ncze samoloty nadlaty wały kolejno, by rzucać bomby i ostrzeliwać nas z karabinów maszy nowy ch. Teraz wiem, jaką frustrację wy wołuje poczucie bezsilności”. Jego rodak Russell Brickell zanotował swe przeży cia podczas bombardowania nurkowego: „Jest to dziwne uczucie – leży sz na brzuchu w okopie lub rowie, słuchając wy cia nadlatującej bomby [...]. Kiedy uderza w ziemię, następuje sekunda ciszy, a potem ziemia try ska w górę, uderzając w twoją twarz; rozlega się głośny huk wy buchu, a w powietrzu gwiżdżą odłamki”. Wojska niemieckie wkrótce zaczęły się wdzierać przez bramę monasty rską, leżącą na granicy Jugosławii, i zagrażać ty łom greckich pozy cji w Albanii. W obliczu takty cznej i liczebnej przewagi Niemców bezradne wobec ataków z powietrza siły sojusznicze wy cofy wały się coraz bardziej chaoty cznie na południe. Australijski lekarz wojskowy opisy wał „dający się sły szeć przez całą noc tupot ludzkich i zwierzęcy ch nóg”. Odwrót Greków zmienił się w paniczną ucieczkę. We wszy stkich osadach leżący ch na trasie natarcia Niemców dochodziło do przerażający ch scen. Kiedy kolumna włoskich jeńców maszerujący ch pod eskortą przez miasteczko znalazła się nagle pod ogniem arty lerii i moździerzy, kilkudziesięciu z nich padło ofiarą pocisków. Jakaś stara kobieta, która sama straciła na terenie Albanii sy na imieniem Stathi, zaczęła na ten widok szlochać. Właściciel tamtejszej kawiarni zabronił jej przelewania łez za Włochów, mówiąc: „To oni zabili twojego sy na”. Zignorowała jego słowa i podbiegła do poszarpanego przez szrapnel żołnierza, który leżał, wołając: „Matko, chleba!”. Usiłowała przemy ć jego rany szmatką zanurzoną w raki, nadal szlochając i szepcąc do niego: „Nie płacz, Stathi. Tak, jestem twoją matką. Nie płacz. Mam nie ty lko chleb, lecz także mleko”. Armia grecka wy czerpała swe siły, stawiając czoło Włochom w miesiącach zimowy ch, teraz brakowało jej transportu umożliwiającego wy kony wanie szy bkich manewrów. Niemcy bezlitośnie wy korzy sty wali swoją dominację w powietrzu, szczególnie przy datną w kraju o niewielkiej liczbie dróg. „Dziś po południu po raz pierwszy zobaczy liśmy w akcji wielkie szwabskie Luftwaffe – pisał kapitan australijskiej armii Charles Chry stal. – Nadleciało sto dziewięćdziesiąt bombowców i zrzucało bomby [...] dopóki nie został kamień na kamieniu. Lecieli w zwarty m szy ku [...] a my otwieraliśmy usta ze zdumienia, bo ich ilość by ła oszałamiająca”. Choć Australijczy cy i Nowozelandczy cy przeprowadzili kilka odważny ch akcji odwrotowy ch, 28 kwietnia rozpoczęły się pierwsze masowe ewakuacje – z Rafiny i Porto Rafti. Kiedy Niemcy rozszerzy li działania na Peloponez, Roy al Navy wy wiozła oddziały sojusznicze z Nauplii i Kalamaty.
Umundurowani cy wile, którzy nie zdoby li jeszcze żołnierskiego doświadczenia, by li wstrząśnięci rozmiarami zniszczeń wy wołany ch przez wojnę. Liczni Australijczy cy i Nowozelandczy cy, którzy przeży li odwrót z Grecji, najlepiej zapamiętali olbrzy mie cmentarzy ska uszkodzony ch i porzucony ch pojazdów, dział, magazy nów, dalmierzy, radiostacji – na poboczach dróg Peloponezu zalegał prawie nieuży wany sprzęt o wartości wielu milionów funtów. Żołnierze wchodzący na pokład okrętów Roy al Navy otrzy my wali rozkaz porzucenia broni – szczególnie moździerzy i karabinów maszy nowy ch – którą z determinacją zachowali przy sobie podczas odwrotu. (Ta polity ka miała poważne konsekwencje w kilka ty godni później, podczas obrony Krety ). Większość uciekinierów odczuwała wsty d, zostawiając samy m sobie mieszkańców Grecji, którzy mimo klęski traktowali ich serdecznie. Pod koniec kwietnia Grecja by ła już w rękach Niemców. Bry ty jczy cy ewakuowali około 43 ty sięcy żołnierzy Wavella, zostawiając za sobą cały transport i ciężki sprzęt oraz 11 ty sięcy ludzi, którzy zostali jeńcami wojenny mi. Premier Grecji Aleksandros Korizis popełnił samobójstwo. Greccy żołnierze stopniowo schodzili ze wzgórz, często porzucając broń. „W pewny m momencie – pisał jeden z naoczny ch świadków ty ch wy darzeń – ujrzałem jakiegoś kapitana, który wszedł na pagórek i przemówił do ty sięcy zebrany ch wokół niego ludzi. Zawołał: « Żołnierze, nasz kraj przegrał niestety tę wojnę!» . Słuchacze odpowiedzieli upiorny mi, perwersy jny mi okrzy kami: « Zito!» [Hurra! Niech ży je!], « Zito!» , mając na my śli: « Ale my ży jemy !» ”. Owszem ży li, ale by ła to słaba i krótkotrwała pociecha dla kraju, który miał wiele wy cierpieć pod hitlerowską okupacją. Pewien grecki generał powiedział do Georgiosa Tzannetakisa, oficera sił lotniczy ch: „George, nad naszy m krajem zapada czarna noc”. 27 kwietnia niemiecki oficer Georg von Stumme rozmawiał w stolicy z greckim arcy biskupem Ierony mosem. „Zaczął od stwierdzenia, że zawsze chciał odwiedzić Ateny, o który ch tak wiele uczy ł się w szkole i Akademii Wojennej. W ty m momencie arcy biskup przerwał mu, mówiąc: « Istotnie, przed wojną Niemcy miały w Grecji wielu przy jaciół, do który ch i ja należałem» ”. Teraz ta epoka dobiegła końca. Pewien Grek napisał: „Stumme dowiedział się, że może spotkać w Grecji kilku Quislingów, ale nie znajdzie tu przy jaciół”. Trzy ty godnie później, 20 maja, Niemcy przeprowadzili spadochronowy desant na Kretę. Bry ty jscy i nowozelandzcy obrońcy wy spy, rozlokowani na jej północny m brzegu, walczy li zaciekle pierwszego dnia, zadając napastnikom poważne straty. Ale 21 maja Niemcy zajęli lotnisko w Maleme, umożliwiając sobie przerzut sił drugiego uderzenia. Bry ty jskie kontrataki zostały odparte, a w ciągu następny ch sześciu dni spadochroniarze stopniowo wy pierali siły obronne, uwalniając swe jednostki odizolowane w Retimno i Heraklionie. Bry ty jczy cy musieli się cofnąć. „Wszy scy by li wy czerpani [...] a do tego czasu morale bardzo podupadło – stwierdził Ian Stewart, oficer medy czny batalionu. – Nie można powiedzieć, żeby by ła to szczególnie przy jemna podróż [...]. Szliśmy powoli przez wy sokie góry, przeważnie nocami, sły sząc ty lko brzęk manierek i poty kając się czasem o ty ch, którzy upadli.
Chy ba największe wrażenie zrobiła na mnie rosa na kwiatach [...] aromaty Krety są niezapomniane”. Inny oficer zauważy ł: „To by ła podróż, która ukazała najlepsze chrześcijańskie aspekty ludzkiej natury, ale również najgorszy, odrażający egoizm”. Generał Bernard Frey berg, Nowozelandczy k dowodzący obroną wy spy, doszedł do wniosku, że jedy ną opcją jest ewakuacja. Do 30 maja, kiedy Roy al Navy musiała przerwać akcję ratunkową, wy wieziono z Krety 15 ty sięcy żołnierzy. Przy czy m 11 370 dostało się do niewoli, a 1742 zginęło. Nowozelandczy k, który by ł wśród ty ch, co zostali na wy spie i musieli się poddać, zanotował: „Wszędzie panował śmiertelny spokój. Można by łoby usły szeć spadającą szpilkę. Wszy scy, którzy zachowali przy tomność, by li pogrążeni w my ślach. Od czasu do czasu rozlegał się pojedy nczy wy strzał – jakiś nieszczęśnik odbierał sobie ży cie. Później dotarły do mnie pierwsze słowa po niemiecku: Alle man raus, schnell, schnell. Uniosłem wzrok i ujrzałem żołnierza, który stał z karabinem gotowy m do strzału. Zostaliśmy pognani z powrotem do Chanii jak stado owiec”. Admirał Cunningham stracił na Krecie trzy krążowniki i sześć niszczy cieli, które zatopili Niemcy, uszkadzając także siedemnaście inny ch jednostek. By ły to największe straty, jakie Roy al Navy poniosła podczas pojedy nczej operacji tej wojny. W walkach o wy spę zginęło ponad sześć ty sięcy Niemców, a Hitler uznał tę cenę za bardzo wy soką i już nigdy więcej nie podejmował wielkich operacji desantowy ch. Niemcy pokonali jednak liczniejszą armię sprzy mierzony ch, która co więcej, dy sponowała sy stemem Ultra, a ten pozwalał na odszy frowy wanie nieprzy jacielskich depesz – odnieśli więc zwy cięstwo nad armią znającą niemieckie zamiary, plany i harmonogramy działań. Frey berg jako dowódca obrony Krety ponosił znaczną część odpowiedzialności za klęskę, ale jego zadanie utrudniały brak transportu niezbędnego dla przerzucania oddziałów i poważne niedobory w sprzęcie radiowy m. Kiedy zaczęła się bitwa, nie wiedział dokładnie, co się dzieje, i nie mógł przekazy wać rozkazów. Luftwaffe, która panowała w powietrzu, nie natrafiając na poważny opór, pozbawiła ży cia wielu ludzi i zatopiła liczne jednostki Roy al Navy, co miało katastrofalny wpły w na morale żołnierzy. Choć kilka sojuszniczy ch – głównie nowozelandzkich – jednostek wy kazało się odwagą, Niemcy mieli nad obrońcami wy spy przewagę w wy szkoleniu i takty ce, by li też bardziej zdeterminowani i mieli lepsze przy wództwo na wszy stkich szczeblach dowodzenia.
Marszałek Walther von Brauchitsch (z buławą) podczas zwiedzania Akropolu, maj 1941 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Hitler odniósłby znacznie większe korzy ści strategiczne, gdy by wy słał swy ch spadochroniarzy na Maltę, którą zapewne udałoby się im zdoby ć. Okupacja Krety, której ludność by ła zdecy dowanie wrogo usposobiona do najeźdźców, nie przy niosła mu większy ch profitów. Gdy by Frey berg zdołał ją obronić, Roy al Navy miałaby ogromne trudności z jej zaopatry waniem, gdy ż nieprzy jaciel uzy skał ogromną przewagę w powietrzu. Po upadku Grecji ten niewielki przy czółek stracił dla Bry ty jczy ków na znaczeniu – nie dy sponowali wy starczającą liczbą samolotów, by skutecznie wspierać kampanię północnoafry kańską, więc nie mogliby wy korzy stać Krety jako bazy lotniczej do operacji ofensy wny ch. W gruncie rzeczy jej utrata by ła dla nich korzy stna. Ale te pozy ty wne aspekty zaistniałej sy tuacji nie by ły w czerwcu 1941 roku oczy wiste ani dla świata, ani dla Bry ty jczy ków. Pełniący służbę w kraju Len England pisał 29 maja: „My ślę [...] że nasze społeczeństwo p o r a z p i e r w s z y zaczęło się liczy ć z możliwością klęski. Powszechny sposób my ślenia wy gląda następująco: « Za każdy m razem, kiedy stajemy oko w oko z Niemcami, zostajemy wy parci. Przegry wamy nawet na morzu, na który m podobno mieliśmy panować» . Przekonanie o nieomy lności Niemców szy bko znajduje podatny grunt”. Churchill buńczucznie ogłosił, że Wielka Bry tania jest zdecy dowana utrzy mać Kretę, ale tamtejszy garnizon został pobity przez mniejsze siły wroga. A choć premier deklarował przez kilka następny ch lat swój entuzjazm dla koncepcji odtworzenia bałkańskiego frontu i wciągnięcia Turcji do wojny z Niemcami, koncepcja ta nie wy szła poza sferę fantazji. Bałkany – z wielką dla siebie szkodą – zostały w całości wcielone do imperium Osi. Włochy początkowo wzięły na siebie odpowiedzialność za okupację tego regionu i skierowały tam półmilionową armię, która w końcu poniosła cięższe straty niż w Afry ce Północnej. A Niemcy odkry li z czasem, że Grecja i Jugosławia są dla nich wy łącznie ciężkim brzemieniem. Ale wszy stko to miało nastąpić później – na razie panowało czarne lato 1941 roku. 3. BURZE PIASKOWE Wiosną 1941 roku Bry ty jczy cy osiągnęli dwa skromne sukcesy, które częściowo zrównoważy ły ich wy gnanie z Bałkanów. Choć Irak został niepodległy m państwem już w 1932 roku, Bry ty jczy cy, chcąc chronić swoje interesy naftowe, zachowali tam na mocy traktatu pewne przy wileje i prawo do posiadania baz. Od chwili wy buchu wojny ry walizujące z sobą frakcje w Bagdadzie walczy ły o władzę i spierały się o celowość poparcia Osi. W kwietniu 1941 roku, po wojskowy m zamachu stanu, premierem państwa został prohitlerowski nacjonalista Rashid Ali. Zachwy cony sukcesami Hitlera, zapomniał, że Berlin jest daleko, i uchy lił prawa
Bry ty jczy ków do przemieszczania swy ch wojsk, po czy m zaczął oblegać bazę RAFu w Habbaniji. Samoloty transportowe Luftwaffe, latające wahadłowo między Irakiem a Sy rią, dostarczały bagdadzkiemu rządowi potrzebne mu środki, a urzędujące w Damaszku francuskie władze, podległe rządowi Vichy, zapewniały Niemcom eskortę my śliwców i sprzedawały im niektóre surowce. Wavell, który miał główną kwaterę w Kairze, nie chciał kierować części swy ch wojsk do Iraku, ale w wy niku nalegań Churchilla interwency jna jednostka Armii Indii wy lądowała w Basrze i ruszy ła w głąb lądu, gdzie przy łączy ł się do niej półtoraty sięczny oddział żołnierzy Legionu Arabskiego z Transjordanii. Armia iracka nie stawiła skutecznego oporu, więc w ciągu miesiąca Habbanija została uwolniona od oblężenia i doszło do podpisania zawieszenia broni. W Bagdadzie utworzono probry ty jski rząd, który po pewny m czasie został nakłoniony do wy powiedzenia wojny państwom Osi. Ingerencje Vichy w sprawy Iraku i rosnące zaangażowanie Niemiec w Sy rii przekonały Churchilla, że Anglia nie może ry zy kować faszy stowskiej dominacji w obszarze Lewantu. Kazał Wavellowi oddelegować inne siły operacy jne i zająć Sy rię, rządzoną od 1920 roku przez Francję jako „tery torium mandatowe”, w którego skład wchodził również Liban. Churchill i jego wojskowi doradcy mieli nadzieję, że obrońcy tego kraju, którzy tak pod względem liczebności, jak i uzbrojenia nie dorówny wali siłom bry ty jskim, stawią jedy nie sy mboliczny opór. Ty mczasem w czerwcu 1941 roku siły Vichy walczy ły z wielką determinacją. Ich postępowanie unaoczniło jeszcze wy raźniej linie podziałów i konfliktów, które pojawiły się wśród Francuzów od momentu kapitulacji w 1941 roku i miały przetrwać aż do wy zwolenia tego kraju spod niemieckiej okupacji. We wrześniu 1940 roku, podczas podjętej przez Bry ty jczy ków i zwolenników de Gaulle’a nieudanej próby zdoby cia Dakaru zarządzanego przez ludzi Vichy, okręt podwodny „Beveziers” storpedował bry ty jski pancernik „Resolution”, który został poważnie uszkodzony. Churchill oburzy ł Francuzów, uparcie żądając odznaczenia orderem DSO („za zaszczy tną służbę”) komandora Bobby ’ego Bristowe’a, który na czele grupki ochotników podpły nął szalupą do znajdującego się w rękach mary narki Vichy nowego pancernika „Richelieu” i przy czepił pod wodą do jego kadłuba cztery bomby głębinowe. W odwecie za Dakar lotnictwo Vichy zbombardowało Gibraltar. W dniu 24 października w trakcie spotkania Hitlera z marszałkiem Pétainem w Montoiresur-le-Loir doszło do groteskowej wy miany zdań. Führer oznajmił: „Jestem dumny, że mogę uścisnąć rękę Francuza, który nie jest odpowiedzialny za tę wojnę”. Jego słowa nie zostały przetłumaczone, a Pétain sądził, że zadano mu uprzejme py tanie doty czące przebiegu podróży. Podziękował więc: Bien, bien, je vous remercie. Nawet jeśli słowa marszałka zabrzmiały tak służalczo w wy niku nieporozumienia, polity ka i propaganda jego rządu miały charakter zdecy dowanie anty bry ty jski. Dowódca internowanej w Aleksadrii eskadry francuskiej admirał René Godfroy, który uparcie odrzucał awanse Roy al Navy i nie chciał przy łączy ć się do walki przeciwko Niemcom, pisał 26 czerwca 1940 roku do naczelnego dowódcy wojsk rejonu Morza Śródziemnego: „Dla nas, Francuzów, prawda wy gląda tak, że we Francji nadal istnieje popierany przez parlament rząd, który został powołany na
nieokupowany m tery torium, i w konsekwencji nie może by ć uznany za nielegalny czy rozwiązany. Stworzenie gdzie indziej innego rządu i popieranie tego rządu by łoby w oczy wisty sposób rebelią”. Francuzi przeby wający w różny ch miejscach opowiadali się po jednej lub drugiej stronie konfliktu i demonstrowali zdecy dowaną wrogość wobec ty ch, którzy dokonali innego wy boru. Podczas głosowania przeprowadzonego na pokładzie francuskiego podwodnego stawiacza min „Rubis” za przejściem na stronę Bry ty jczy ków opowiedziało się czterdziestu członków czterdziestodwuosobowej załogi. W listopadzie 1940 roku ty siąc siedmiuset francuskich oficerów i szeregowy ch mary narzy skorzy stało z przy znanego im przez Anglików prawa do repatriacji. Ich nowi niemieccy przy jaciele zgotowali im niezby t ży czliwe powitanie, torpedując u wy brzeży Francji wiozący ich do kraju statek szpitalny, oznakowany flagami Czerwonego Krzy ża. Cztery stu jego pasażerów utonęło, ale komandor Paul Martin, który przeży ł, okazał się nieskory do zmiany zdania i napisał do pewnego starszego rangą oficera stacjonującego w Tulonie: „Polity ka Churchilla budzi we mnie obawy przed demagogiczną katastrofą. My ślący Anglicy boją się przy szłości, o której decy dują demokraci, między narodowi finansiści i Ży dzi. Nie da się zaprzeczy ć, że podjęta przez Francuzów próba zmiany istniejącego stanu rzeczy budzi zazdrość”. Choć jego pogląd można uznać za skrajny, anty semity zm by ł głęboko zakorzeniony w mentalności Francuzów. Urzędy i służby porządku publicznego rządu Vichy aresztowały Ży dów i ludzi noszący ch Krzy ż Lotary ński – sy mbol Wolnej Francji – niemal tak samo gorliwie jak Niemcy. „Mój Boże, co mi robi ten kraj? – pisała w czerwcu 1941 roku ze swego niezby t bezpiecznego francuskiego schronienia ży dowska autorka Irène Némirovsky, która zginęła później w Auschwitz. – Ponieważ mnie odrzuca, oceńmy go bez emocji, patrzmy, jak traci swój honor i swe ży cie”. Aż do czerwca 1944 roku ty lko niewielka mniejszość Francuzów brała udział w ruchu oporu, który budził wrogość znacznie większej liczby mieszkańców kraju. Po wy zwoleniu służba u boku de Gaulle’a stała się powodem dumy, ale w czasie okupacji wielu Francuzów uważało jego zwolenników za awanturniczy ch zdrajców i często donosili na nich organom Vichy lub Niemcom. W dniu 8 czerwca 1941 roku oddziały Australijczy ków, Bry ty jczy ków oraz Wolny ch Francuzów wkroczy ły do Sy rii i Libanu. Bry ty jscy komandosi, którzy wy lądowali na wy brzeżu, natrafili na zacięty opór u ujścia rzeki Litani i ponieśli ciężkie straty : 45 zabity ch, w ty m dowódca, i 75 ranny ch. Dwa francuskie wielkie niszczy ciele ostrzelały bry ty jskie pozy cje, a potem skierowały swój ogień na angielską floty llę niszczy cieli, poważnie uszkadzając jedną jednostkę. Bombowce Vichy przy łączy ły się do ataku na okręty wojenne, a eskortujące je my śliwce zestrzeliły trzy hurricane’y. Wzięty do niewoli francuski podoficer powiedział wy zy wający m tonem do korespondenta wojennego Alana Mooreheada: „My śleliście, że jesteśmy zieloni, prawda? My śleliście, że nikt we Francji nie umie walczy ć. Że jesteśmy tacy jak Włosi. Więc pokazaliśmy wam, jak wy gląda prawda”. Służba w szeregach żołnierzy Wolnej Francji, która oznaczała rozstanie z krajem, domem
i rodziną (a w przy padku Francuzów, także pogodzenie się ze statusem renegata w oczach własny ch rodaków), z pewnością wy magała odwagi. Ale przecież Polacy umieli dokonać właściwego wy boru. Dlaczego Francuzi stawiali opór siłom sojuszniczy m, zwalczający m Niemców, którzy ich podbili i okupowali? Wojenne losy Francji by ły źródłem głębokiej gory czy, która wy magała wskazania kozłów ofiarny ch. Wielu Francuzów uważało, że Anglicy zdradzili ich w czerwcu 1940 roku. Anty bry ty jskie postawy nasiliły się jeszcze bardziej po zatopieniu przez Roy al Navy francuskich okrętów wojenny ch w Al-Marsa al-Kabir. Nienawiść do siebie samy ch budziła gniew, który nakładał się na istniejącą od stuleci niechęć do „perfidnego Albionu” i na żal do Churchilla, który walczy ł nadal, choć Pétain ugiął się przed wrogiem. Francuzi nie znosili swy ch niemieckich okupantów, ale darzy li podobny mi uczuciami mieszkający ch za kanałem La Manche Anglików. Szczególną nienawiścią pałali do nich francuscy zawodowi żołnierze, służący na lądzie, morzu i w powietrzu. „Francja wcale nie chce zostać wy zwolona – powiedział w wy wiadzie dla « New York Timesa» by ły premier rządu Vichy i czołowy kolaborant Pierre Laval. – Chce sama rozstrzy gać o swy m losie, współpracując z Niemcami”. Liczni rodacy podzielali jego zdanie, ruch oporu stał się we Francji znaczącą siłą dopiero w 1944 roku i wniósł marginalny wkład w walkę o wolność w porównaniu z party zantami z Rosji czy Jugosławii. Ty lko nieliczni francuscy obrońcy Sy rii w 1941 roku uważali zabijanie angielskich, hinduskich i australijskich napastników za coś niemoralnego. Wkraczający do Sy rii bry ty jscy żołnierze znaleźli na ścianach opuszczonej twierdzy napis: „Poczekajcie, brudne angielskie dranie, aż tu przy jdą Niemcy. My uciekamy teraz, a wy zrobicie wkrótce to samo”. Kiedy wojska sojusznicze zbliżały się do Damaszku, strzelający do nich snajperzy Vichy ciężko ranili jednego z idący ch w kolumnie starszy ch rangą oficerów Wolnej Francji. 16 czerwca samoloty bombowo-torpedowe lotnictwa floty bry ty jskiej zatopiły niedaleko Bejrutu wielki niszczy ciel „Chevalier Paul”, a po storpedowaniu jednego z okrętów podwodny ch Vichy straciło ży cie pięćdziesięciu pięciu członków jego załogi. Natomiast 19 czerwca pod Mezze silne kontrataki oddziałów Vichy, wspierany ch przez jednostki pancerne, zmusiły do kapitulacji dwa bataliony Hindusów i jednostkę Królewskich Fizy lierów. Bry ty jskie gesty, zaczerpnięte z trady cy jnego żołnierskiego savoir-vivre’u, i próby podjęcia rokowań zostały potraktowane w pogardliwy sposób. Eskadra hurricane’ów, które miały rozkaz zaatakowania francuskiego lotniska, przeleciała nad nim po raz pierwszy bardzo nisko, nie otwierając ognia, ponieważ piloci dostrzegli obok francuskich samolotów lotników, którzy podejmowali swoje przy jaciółki aperitifami. Miało to dla nich fatalne konsekwencje, bo podczas drugiego przelotu ciężki ogień naziemnej obrony przeciwlotniczej uszkodził kilka hurricane’ów, w ty m maszy nę Roalda Dahla, który zdoby ł później sławę jako pisarz. Francuzi sprowadzili lotnicze posiłki ze swy ch północnoafry kańskich kolonii. W rzy mskich ruinach Palmy ry jednostka Legii Cudzoziemskiej zatrzy mała na dziewięć dni bry ty jskie natarcie ze wschodu, choć niektórzy służący w niej Hiszpanie uznali, że konflikt ideologiczny nie pozwala im na dalszą walkę i złoży li broń.
Zanim wy soki komisarz rządu Vichy generał Henri Dentz pogodził się z ty m, co by ło nieuniknione, i podpisał 14 lipca, po pięciu ty godniach walk, zawieszenie broni, ponad ty siąc jego żołnierzy straciło ży cie. Straty sprzy mierzony ch by ły trochę niższe, ale na polu walki zginęło 416 Australijczy ków. Vichy opiewało heroiczne wy czy ny asa francuskiego lotnictwa Pierre’a Le Gloana, który zestrzelił podczas tej kampanii siedem samolotów RAF-u. Anglicy by li zaszokowani siłą oporu, a także bezwzględnością czy niekiedy brutalnością, z jaką traktowano sojuszniczy ch jeńców wojenny ch. Roald Dahl napisał później: „Ja w każdy m razie nigdy nie wy baczy łem Francuzom z Vichy bezsensownego przelewu krwi, do którego doszło z ich powodu”. Dentz, z czy stej złośliwości, wy słał sześćdziesięciu trzech wzięty ch do niewoli bry ty jskich oficerów do Grecji, skąd mieli oni trafić do obozów na terenie Niemiec, choć trwały już negocjacje doty czące zawieszenia broni. Zostali oni odwiezieni z powrotem dopiero wtedy, kiedy Bry ty jczy cy zagrozili, że ani Dentz, ani jego starsi rangą oficerowie nie otrzy mają prawa do repatriacji. Potem 32 032 żołnierzy Vichy i wojsk kolonialny ch oraz ich dowódców wy brało powrót drogą morską do okupowanej Francji, a 5668 przeszło na służbę w siłach de Gaulle’a. Generał Georges Catroux, skazany in absentia na śmierć przez reżim Pétaina za popieranie de Gaulle’a, został pełnomocnikiem Wolny ch Francuzów na obszar Lewantu. Sy ry jczy cy bez entuzjazmu przy jęli rządy Francuzów, bez względu na ich orientację polity czną, ale cały region by ł teraz zabezpieczony przed dominacją Niemców. Stanowczość Churchilla, mocno kontrastująca z ostrożnością jego generałów, okazała się słuszna, choć nieudolność, z jaką prowadzono tę kampanię, nie wy stawiała najlepszego świadectwa militarny m kompetencjom Bry ty jczy ków. Operacja sy ry jska zakończy ła się sukcesem strategiczny m, a zabezpieczenie bry ty jskiej flanki na Bliskim Wschodzie okazało się ważniejsze niż utrata Krety. Ale prześladowani i stale zagrożeni utratą ży cia mieszkańcy Europy, sły sząc o ostatnich niepowodzeniach i klęskach sojuszników, nie znaleźli w niej wielu powodów do radości. Wspomniany już Mihaił Sebastian napisał w Bukareszcie 1 czerwca 1941 roku: „Jak długo Anglia się nie poddaje, jest nadzieja”. Ponieważ jednak siły powietrzne Osi kontrolowały teraz większość obszarów leżący ch w basenie Morza Śródziemnego, prestiż bry ty jskich sił zbrojny ch mocno podupadł, a miało by ć jeszcze gorzej. W dniu 15 czerwca 1941 roku Wavell, zachęcony dostawą czołgów, które zostały w bardzo ry zy kowny sposób przetransportowane z Anglii przez Morze Śródziemne, rozpoczął nową ofensy wę – operację „Battleaxe”. Załamała się ona już po dwóch dniach, gdy ż 88milimetrowe działa Rommla naraziły atakujący ch na utratę wielu czołgów. To niepowodzenie ściągnęło na naczelnego dowódcę wojsk sojuszniczy ch na Bliskim Wschodzie groźbę utraty stanowiska. Wavella zastąpił generał sir Claude Auchinleck, który z kolei mianował Alana Cunninghama, zwy cięzcę z Abisy nii, dowódcą nowo powstałej 8. Armii, walczącej na pusty ni. Ku rozpaczy Churchilla nowy dowódca nie podjął w ciągu następny ch pięciu miesięcy żadny ch poważny ch operacji. Armia bry ty jska brała udział w drobny ch akcjach,
prowadzony ch między
inny mi na obszarze Afry ki Północnej, ale najgłośniejsze wy darzenie – obrona oblężonego Tobruku – by ła dziełem Australijczy ków[10] . Następna ofensy wa pusty nna – „Crusader” – rozpoczęła się 18 listopada. Cunningham dy sponował znacznie większy mi siłami niż Rommel, który nie od razu prawidłowo ocenił wagę i charakter bry ty jskiego ataku. Ósma Armia przełamała po ciężkich walkach oblężenie Tobruku. Kontrataki Rommla nie przy niosły spodziewanego rezultatu, więc musiał się wy cofać, straciwszy 38 ty sięcy niemieckich i włoskich żołnierzy oraz 300 czołgów. (Straty Cunninghama wy niosły – odpowiednio – 18 ty sięcy i 278). W ciągu ostatnich dni 1941 roku armia Osi znalazła się z powrotem w El Agheili, czy li mniej więcej o ty siąc kilometrów od najdalszego punktu, do którego dotarła w Egipcie. Bry ty jczy cy sądzili przez jakiś czas, że odwrócili losy pusty nnej wojny, a Churchill by ł zachwy cony jedny m z nieliczny ch sukcesów. Większość żołnierzy Osi uważała jednak, że sy tuacja może łatwo ulec zmianie. Porucznik Piero Ostellino napisał 7 grudnia: „Mogę zabrać się do tego listu ty lko teraz, bo potem nie pozwolą mi na to Bry ty jczy cy. By liśmy okrążeni przez dwie i pół doby, nieprzy jaciel by ł stukrotnie silniejszy niż my i miał arty lerię, która naprawdę zasy py wała nas pociskami. Ale trzy maliśmy się, dopóki nie nadeszły posiłki, a potem zmusiliśmy wrogów do ucieczki. Wzięliśmy jeńców i zdoby liśmy opancerzone pojazdy. Oczy wiście ponieśliśmy też bolesne straty. Proszę, żeby ście się nie martwili, jeśli nie piszę teraz często – poczta nie może funkcjonować codziennie”. Pusty nna wojna toczy ła się według określonego szablonu. Niemcy mieli przy najmniej marginalną przewagę w powietrzu, gdy ż większość najlepszy ch samolotów RAF-u pozostała w Anglii. Piloci wojsk sojuszniczy ch musieli zatem stawiać czoło Messerschmittom Bf 109 Luftwaffe, zasiadając za sterami znacznie gorszy ch tomahawków, kitty hawków i hurricane’ów. Bry ty jczy cy ustępowali też swoim wrogom w dziedzinie technik współdziałania ziemia–powietrze i nie umieli wy korzy sty wać samolotów w taki sposób, by zastępowały one arty lerię. Mieli liczebną przewagę w ludziach i uzbrojeniu, ale tę korzy stną okoliczność neutralizowała ich słabość w dziedzinie dowodzenia, takty ki i sprzętu. Niemieckie czołgi by ły lepsze. Usterki mechaniczne w sprzęcie aliantów powodowały unieruchomienie na polu bitwy większej ilości sprzętu niż poczy nania nieprzy jaciela, bry ty jski sy stem napraw funkcjonował fatalnie, a kanistry z benzy ną często okazy wały się nieszczelne. Armia Cunninghama nie dorówny wała sprawności Afrika Korps w dziedzinie współdziałania czołgów, armat przeciwpancerny ch i piechoty. Angielskie jednostki pancerne raz po raz wy stawiały się na ogień, atakując bez wsparcia piechoty, i by ły niszczone. W operacji „Crusader” 7. Bry gada Pancerna straciła 113 ze swy ch 141 czołgów. „Możemy się uczy ć od Niemców – pisał australijski żołnierz John Butler podczas oblężenia Tobruku. – Ich bataliony są jednostkami kompletny mi: mają działa przeciwpancerne, czołgi, warsztaty polowe, broń przeciwlotniczą i arty lerię. Jeśli my potrzebujemy wsparcia
z powietrza, musimy o ty m uprzedzać na czterdzieści osiem godzin wcześniej. Jest to groteskowa sy tuacja. Czujemy się jak ktoś, kto musi pisać list do straży pożarnej, kiedy jego dom stoi w ogniu”. Insty tucjonalna słabość bry ty jskiej armii znajdowała swe odbicie w ty m, że na każdy m szczeblu dowodzenia roiło się od ludzi pozbawiony ch energii, wy obraźni i umiejętności elasty cznego reagowania. Większość kierowany ch na pusty nię jednostek by ła źle dowodzona i wy szkolona. „W 1941 i na początku 1942 roku morale armii bry ty jskiej [...] by ło bardzo niskie – pisał jeden z jej oficerów porucznik Michael Kerr. – Poziom wy szkolenia piechoty by ł naprawdę okropny. Żołnierze nie mogli zrozumieć, czego się od nich wy maga i o co w ty m wszy stkim chodzi”. Skala północnoafry kańskich operacji by ła niewielka w porównaniu z rozmiarami decy dującej o losach wojny konfrontacji, do której doszło w Związku Sowieckim. W 1941 i na początku 1942 roku Bry ty jczy cy rzadko rzucali więcej niż sześć dy wizji przeciwko trzem formacjom niemieckim i pięciu włoskim. Ale poczy nania 8. Armii w Afry ce budziły znaczne zainteresowanie w Wielkiej Bry tanii, gdy ż by ł to jedy ny rejon działań, w który m bry ty jscy żołnierze walczy li z Niemcami. Rommel by ł podziwiany przez obie walczące strony za fantazję, odwagę i zdolności przy wódcze. Mniej mówiło się o ty m, że zaniedby wał całkowicie logisty kę, która w Afry ce Północnej miała zawsze decy dujące znaczenie. Bry ty jczy cy postanowili uważać dowódcę Afrika Korps za „dobrego Niemca”, choć pozostał on fanaty czny m zwolennikiem Hitlera aż do momentu, gdy stało się jasne, że Niemcy przegry wają wojnę. Sojusznicy, dzięki przełamaniu kodów Osi, wy raźnie dominowali nad przeciwnikiem w dziedzinie wy wiadu, ale w latach 1941–1942 Rommel by ł doskonale poinformowany o planowany ch przez Bry ty jczy ków operacjach, gdy ż przechwy ty wał codzienne raporty amery kańskiego attaché wojskowego w Kairze pułkownika Bonnera Fellersa. Nazy wał je pieszczotliwie swoimi „mały mi Fellersami” i zy skiwał dzięki nim cenną przewagę, dopóki Fellers nie został odwołany do Waszy ngtonu, co nastąpiło w lipcu 1942 roku. Na polu walki zasadniczą rolę odgry wała jednak insty tucjonalna wy ższość niemieckiej armii. Przy czy niła się ona w większy m stopniu do sukcesów Rommla i umocnienia jego pozy cji, niżby wy nikało z relacji ówczesny ch bry ty jskich mediów i z krążący ch do dziś legend. Walki na wielkich przestrzeniach Libii, gdzie obie armie musiały pokony wać ogromne przestrzenie, czy to w natarciu, czy w odwrocie, sprzy jały powstawaniu romanty czny ch mitów. Liczne anegdoty, często cy towane w ówczesnej angielskiej prasie, opisy wały humanitarny sposób traktowania jeńców przez żołnierzy Afrika Korps i zawierane od czasu do czasu lokalne zawieszenia broni, umożliwiające ewakuację ranny ch. „Zbliżaliśmy się do stanowiska nieprzy jaciela – zanotował szeregowiec armii australijskiej Butler podczas oblężenia Tobruku – i miałem właśnie wy ciągnąć zawleczkę granatu, kiedy usły szałem głos: « Poczekaj, kangurze, mamy tu dwóch waszy ch ranny ch» . [...] Ci Australijczy cy powiedzieli nam, że zostali postrzeleni przez Niemców, którzy następnie, ry zy kując ży cie, zebrali ich z pola walki, opatrzy li ich rany, podali im kawę i posłali po sanitariuszy. Dzięki Bogu, istnieje jeszcze ry cerskość wobec nieprzy jaciół”. Inny żołnierz opisał przerwę
w działaniach bojowy ch wy wołaną przez konieczność ewakuacji ranny ch: „Żołnierze obu armii stali bezczy nnie pod zdumiony m słońcem. Całkowity bezruch by ł nabrzmiały napięciem [...]. W porównaniu z szaleństwem, jakie panowało w nocy, wy dawało się to zupełnie niewiary godne [...]. Miałem wrażenie, że dwaj ry cerze przerwali walkę i unieśli przy łbice, ukazując na chwilę swoje ludzkie twarze”. Pewien Australijczy k napisał po nieudany m ataku Niemców: „Siedzieliśmy na przedpiersiu, machając do nich rękami, śpiewając i wznosząc okrzy ki: « Heil Hitler!» , « Co by ś powiedział na kufel piwa, kolego?» , « Spróbujcie jeszcze raz wieczorem!» . Inne uwagi by ły mniej pochlebne”. Sierżant Sam Bradshaw, poszukujący resztek swego batalionu pośród czołgów pod koniec katastrofalnej operacji „Crusader”, ujrzał na piaszczy stej drodze kulejącego nieprzy jacielskiego żołnierza. „Zatrzy małem się obok niego i zawołałem: « Czy jesteś Włochem?» , a on, wy raźnie ziry towany tą sugestią, odpowiedział bardzo dobrą angielszczy zną: « Nie, nie jestem żadny m cholerny m Włochem, jestem Niemcem» . By ł ranny, więc podwiozłem go moim czołgiem i dałem mu trochę wody. A on poczęstował mnie papierosem Capstan, mówiąc: « Przechwy ciliśmy jedną z waszy ch kolumn zaopatrzenia» . Kiedy ujrzeliśmy w odległości około kilometra kilka niemieckich samochodów pancerny ch, zsunął się z mojego czołgu i kuśty kając, ruszy ł w ich stronę. Mój strzelec zaczął obracać działo w jego kierunku, ale ja zawołałem przez interkom: « Nie strzelaj, pozwól mu odejść!» . Wtedy odwrócił się, zasalutował i zawołał drwiący m tonem: « Do zobaczenia w Londy nie!» , a ja odkrzy knąłem: « Prędzej w Berlinie!» ”. Ale ten „cy wilizowany ” sposób prowadzenia wojny miał też ujemne strony. Oddziały sojusznicze, które uznawały swoje pozy cje za beznadziejne, sądziły, że kapitulacja niczy m im nie grozi i nie przy nosi wsty du, więc wy wieszały białą flagę, zamiast walczy ć do końca lub skazy wać się na wędrówkę po pusty ni i by ć może śmierć z pragnienia. Bry ty jscy dowódcy i ich przełożeni w Londy nie by li coraz bardziej zaniepokojeni przesadnie ry cerskim duchem kampanii, skłaniający m niekiedy żołnierzy do przedwczesnego składania broni. Ósma Armia by ła niezwy kły m zbiorowiskiem przedstawicieli wielu narodowości. Jej dy wizję nowozelandzką – później korpus – uważano za formację wy bitną, odzwierciedlającą wszy stkie przy mioty tego narodu, a przede wszy stkim stanowczość i wiarę we własne możliwości. Wy soko ocenione zostały również dwie dy wizje australijskie, szczególnie po legendarnej obronie Tobruku. Pewien niemiecki oficer zawołał z gniewem do jeńca wojennego: „Jesteś Australijczy kiem, więc po co przejechałeś taki kawał drogi, żeby walczy ć o sprawę ty ch cholerny ch brudny ch Anglików?”. Korespondent wojenny Alan Moorehead opisał „ludzi z doków Sy dney i hodowli owiec z Riveriny, którzy wy dawali się wzorcami męskiego zahartowania. Mieli ostre ry sy twarzy i nosili wielkie buty. Z ich kieszeni wy stawały rewolwery, a oni trzy mali karabiny w wielkich bezkształtny ch dłoniach, mówili bardzo głośno i zawsze by li uśmiechnięci”. Znani z lekceważenia dy scy pliny poza linią frontu i często nieudolnie dowodzeni, zasługiwali jednak na najwy ższe oceny, zwłaszcza podczas operacji nocny ch. „Australijczy cy uważali się za najlepszy ch żołnierzy na świecie – pisał pewien
bry ty jski oficer. – I by li najlepsi”. Dodał, że ich jednostki spajał „duch koleżeństwa”, będący dla dobry ch żołnierzy niemal zawsze silniejszy m czy nnikiem moty wacy jny m niż jakakolwiek abstrakcy jna „sprawa”. Mniej jednoznaczne by ły opinie doty czące południowoafry kańskiego konty ngentu armii Auchinlecka. Dy wizja ta zachowy wała się czasem wspaniale, a czasem nie zasługiwała na jedno słowo pochwały. To samo można powiedzieć o jednostkach pochodzący ch z Indii – oddziały Armii Indii wchodzące w skład wojsk bry ty jskich prezentowały niekiedy wy jątkową odwagę i świetne wy szkolenie, ale ich wartość bojowa ulegała wahaniom. Anglicy słusznie cenili zdolności swy ch ukochany ch Gurkhów, ale nie każdy żołnierz i nie każdy batalion by ły wzorem dla inny ch. Choć biali oficerowie wy chwalali lojalność swy ch żołnierzy wobec bry ty jskiego monarchy, Armia Indii by ła w gruncie rzeczy formacją złożoną z najemników. Jeśli chodzi o angielskie części składowe 8. Armii, to za ich elitę uchodziła 7. Dy wizja Pancerna „Szczurów Pusty ni”. Bry ty jska arty leria budziła w Niemcach niezmienny respekt. Natomiast dawne pułki kawalerii, przesadzone niedawno z koni na czołgi, miały skłonność do popisy wania się bezsensowną brawurą, przy wodzącą ma my śl ich najgorsze trady cje. Aż do końca lata 1942 roku poczy nania Bry ty jczy ków hamowała pewna istotna trudność: żołnierze liniowi 8. Armii nie mieli większego zaufania do swy ch wy ższy ch rangą dowódców. Szczególnie konty ngenty kolonialne skłonne by ły wierzy ć, że oficerowie sztabowi narażają, a czasem nawet składają ich ży cie w ofierze na ołtarzu realizacji niedowarzony ch planów i niejasno określony ch celów. Żołnierze skarży li się często na wielki, uprzy wilejowany „ogon” armii, korzy stający z luksusów wy godnego ży cia w Egipcie, podczas gdy oni musieli stale znosić niewy gody „na pusty ni”. Pewien angielski arty lerzy sta pisał z gory czą: „Zdałem sobie sprawę, że na każdego pocącego się w błocie i kurzu Pusty ni Zachodniej żołnierza przy pada dwudziestu nierobów spędzający ch czas w winiarniach, restauracjach, nocny ch lokalach, burdelach i sportowy ch klubach Kairu oraz na torach wy ścigów konny ch”. Inny cy niczny żołnierz opisał ten stan rzeczy w piosence: Nigdy nie by liśmy na zachód od Geziry Ani na północ od Nilu, Nigdy nie zaszliśmy dalej niż pod piramidy I nie straciliśmy z oczu uśmiechu Sfinksa. Toczy liśmy naszą wojnę w barach Shepheard’s i Continental, Rezerwowaliśmy swe siły na obiadki w Jockey Clubie I zostaliśmy odznaczeni orderem Gwiazdy Afry ki. Angielski premier podzielał oburzenie żołnierzy. Utrzy manie 8. Armii w kraju, który nie posiadał własnej infrastruktury przemy słowej, wy magało stworzenia skomplikowanego sy stemu zaopatrzeniowego. Ale Churchill zarzucał dowódcy armii, że oddelegowuje zby t
wielu ludzi do funkcji administracy jno-logisty czny ch, zamiast kierować ich na front. Żołnierze walczący na pusty ni nie by li narażeni na tak dramaty czne przeży cia jak ci, którzy służy li w Rosji, Birmie czy na Pacy fiku, uciążliwy by ł jednak niedostatek wody. „Od pierwszy ch godzin ranny ch prześladują nas miliony much – pisał włoski oficer. – Piasek zawsze jakoś trafia do naszy ch ust, naszy ch włosów, naszy ch ubrań i nie można się w żaden sposób ochłodzić”. Oficer jednostki pancernej Piero Ostellino zanotował w sierpniu: „Nawet klimat zaczął robić wszy stko, żeby śmy stracili nadzieję. Przez cały dzień dokucza nam piekielny upał, a w cieniu nie da się odpocząć, bo wieje tam stale duszący wiatr. Mamy wrażenie, że dolina zamieniła się w piec. Po ósmej wieczorem wiatr słabnie, ale [...] dusimy się”. Temperatura wewnątrz czołgów dochodziła często do czterdziestu lub pięćdziesięciu stopni Celsjusza. A po otwarciu klapy wdzierał się do nich piasek i kurz. Bry ty jscy żołnierze dostawali codziennie litrowe racje wody i mogli pić herbatę parzoną w stary ch bańkach po benzy nie na ogniskach, w który ch palono naftą zmieszaną z piaskiem. Jedli głównie konserwową wołowinę, suchary i owoce z puszek. Niemcy by li zachwy ceni, kiedy udało się im przechwy cić przeznaczony dla 8. Armii transport ży wności, która bardziej smakowała im niż własna. Przede wszy stkim ucieszy ł ich spory zapas papierosów. „Powoli [...] zamieniamy się w Tommies[11] – pisał z ironią Wolfgang Everth podczas jednej z ofensy w Rommla. – Mamy angielskie pojazdy, paliwa, racje ży wnościowe i części garderoby. Moje śniadanie składało się dziś z dwóch puszek mleka, puszki ananasa, sucharów i cejlońskiej herbaty ”. Żołnierze odkry li, że pusty nia jest terenem bardzo zróżnicowany m, a poruszanie się po niej i prowadzenie operacji bojowy ch może by ć niebezpieczne. „Gładki żółty piasek, zachwy cający dla początkujący ch, stanowił śmiertelne zagrożenie – pisał bry ty jski oficer. – Trzeba by ło jeździć po nim szy bko, ale po pewny m czasie ciężarówki i tak grzęzły po osie. Kamieniste podłoże by ło zazwy czaj lepsze, lecz niekiedy okazy wało się ty lko zwodniczą skorupą, pod którą leżał miękki piasek, niewidoczny z pewnej odległości dla niewprawnego oka. W niektóry ch miejscach pusty nia by ła przez wiele mil gładka i twarda jak tor wy ścigowy, w inny ch okazy wała się zwodnicza i przy pominała lepką melasę”. Obie strony by ły niekiedy zdezorientowane, gdy ż nieprzy jaciel posługiwał się zdoby czny mi środkami transportu. Bry ty jscy żołnierze by li raz po raz nieprzy jemnie zaskakiwani przez nadjeżdżające angielskie pojazdy, a nawet czołgi, pełne Niemców. Włoska 25. Dy wizja Piechoty „Bologna” przeży ła pewnego dnia chwilę paniki na widok stojącej w pobliżu kolumny angielskich ciężarówek, które – jak się okazało – przewoziły Niemców. Między ofensy wami nastawały długie okresy nudy, szkolenia i przy gotowań. „Główny m zajęciem żołnierzy w czasie wojny jest bezczy nność, choć powinna ona mieć jakiś cel” – pisał angielski szeregowiec. Wszy scy nieustannie kopali rowy, zakładali pola minowe, patrolowali i organizowali zawody strzeleckie. Cierpieli z powodu odparzeń, żółtaczki, dy zenterii. Obie strony przeklinały chamsiny i burze piaskowe, które ograniczały widoczność
do kilku metrów i wciskały żółty py ł do każdej szczeliny pojazdu, sprzętu i ludzkiego ciała. Włosi nazy wali je ghibli. Piero Ostellino donosił rodzinie: „Pewnie my ślicie, że to niemożliwe, aby droga z mesy do mojego namiotu, czy li pokonanie dwustu metrów, zajęło mi dwie i pół godziny, ale tak wy gląda prawda. Nigdy nie widziałem tak ciemnej nocy ; kiedy zatrzy my wałem się na chwilę, by przetrzeć oczy, naty chmiast traciłem orientację. Kiedy w końcu dotarłem do namiotu, odkry łem, że wszy stko zasy pane jest pięciocenty metrową warstwą piasku. A namiot zachowy wał się tak, jakby zamierzał lada chwila odlecieć z wiatrem”. Podczas długich martwy ch okresów między bitwami żołnierze nie bardzo wiedzieli, czy m zabić czas. Najważniejszy m momentem w ciągu dnia by ło nadejście poczty. Niektórzy pisy wali do domu codziennie, ponieważ nie mieli nic innego do roboty. Podtrzy my wali w ten sposób więź ze swy m poprzednim ży ciem, która stawała się z biegiem miesięcy, a potem lat, coraz cenniejsza. Żołnierze 8. Armii otrzy my wali nieraz przepustki i mogli spędzić krótki czas w Kairze, ale szy bko znienawidzili to miasto. Olivia Manning, która zy skała później sławę jako autorka Bałkańskiej trylogii, znalazła się tam jako uciekinierka z Grecji w kwietniu 1941 roku. „To poczucie nierealności by ło w jakiś sposób związane ze światłem [...]. By ło zby t białe. Spłaszczało wszy stko. Odzierało wszy stko z kolorów. Kładło się na wszy stkim jak kurz [...] by liśmy zaskoczeni letnią bezbarwnością i nędzny m wy glądem ujścia rzeki, a także obojętnością ludzi, którzy zdawali się nie dostrzegać tego fatalnego wy glądu. Przez kilka ty godni ży liśmy w szoku”. Olivia Manning, która przeby wała poza Anglią od 1939 roku, obserwowała z ciekawością tłumy chodzący ch po ulicach bry ty jskich żołnierzy. „Lśnili od potu, mieli wy płowiałe od słońca włosy i opalone na różowo twarze. Nie wy różniali się wzrostem, a w każdy m razie nie by li wy socy [...]. Ich znoszone, sprane, cienkie mundury marszczy ły się od upału. Między ich łopatkami i pod pachami ciemniały plamy potu”. Oficerowie szukali ukojenia w modny ch kairskich miejscach spotkań. „Nie mogę zapomnieć takich lokali jak Groppi’s w Kairze i Pastroudi’s w Aleksandrii – pisał jeden z nich. – Picie porannej kawy i jedzenie eklerów wśród pozłacany ch luster i wszy stkich rekwizy tów kiczowatego bogactwa trąci cudowną dekadencją”. Ale niższe szarże znały ty lko brudnawe kairskie bary i burdele, które w zatrważający m stopniu pogarszały stan zdrowotny żołnierzy 8. Armii. Dla żołnierzy Mussoliniego kampania północnoafry kańska by ła od początku koszmarem. Z trudem znosili ty powe dla wojny niebezpieczeństwa, a w dodatku dokuczały im niedobory ży wności, amunicji, pojazdów, lekarstw i aparatury medy cznej oraz brak wiary w słuszność sprawy. Kierowca kolumny transportowej Vittorio Vallicella prowadził dziennik, który jest przy gnębiający m zapisem całej serii niepowodzeń tej armii. Stwierdza w nim, że kampania jest beznadziejna „nie z powodu naszej nieudolności czy odwagi nieprzy jaciela, lecz dlatego że przeciwnik jest o wiele lepiej zorganizowany ”. I dodaje z gory czą: „Jest to « wojna biedaków» , narzucona nam przez faszy stowski aparat władzy, wy godnie usadowiony w rzy mskim Palazzo Venezia”.
Vallicella twierdził, że podczas całego poby tu w Afry ce widział ty lko jeden włoski ambulans, i skarży ł się gorzko na brak przy wództwa na wszy stkich szczeblach – poczy nając od rzy mskiej kwatery głównej aż po oficerów swej jednostki. „Ileż razy my, weterani, ratowaliśmy ich ty łki. Dy wizje naszy ch sojuszników są znacznie bardziej agresy wne i mobilne, mają nieporówny walnie większą siłę ognia oraz dowódców, którzy naprawdę dowodzą. Wielu naszy ch oficerów odsy ła się do kraju jako chory ch i ranny ch”. Włoskich żołnierzy oburzała dy sproporcja między ich skromny mi racjami ży wnościowy mi – zupa, chleb, odrobina dżemu, czasem cy try na – a przy działami dla oficerów, którzy raczy li się winem i podawany mi w mesie obiadami oraz wodą mineralną sprowadzaną samolotami z Włoch. Żołnierze cenili sobie rzadkie przebły ski troski o ich standard ży cia – takie jak wizy ta dziewcząt z Czerwonego Krzy ża, które dostarczały paczki przy słane przez ży czliwy ch mieszkańców środkowy ch regionów ich kraju. „Po niemal dwudziestu miesiącach by liśmy zachwy ceni widokiem ty ch czarujący ch kobiet przy wożący ch przy datne dary ”. Najlepszy m źródłem niezłej ży wności by ł dla nich jednak nieprzy jaciel. „Ci, którzy mieli szczęście wrócić ży wi z nocnego patrolu, przy nosili łupy wojenne: słoiki dżemu i owoców, paczki herbatników i herbaty, puszki z wołowiną, butelki z alkoholem, papierosy, cukier, kawę, koszule, spodnie, sportowe buty, ręczniki, papier toaletowy, leki – między inny mi aspiry nę i chininę – mleko skondensowane, swetry z prawdziwej wełny, kompasy i wszy stkie rodzaje sprzętu. Takich rzeczy nigdy nie by ło na listach naszy ch dostaw”. Kiedy Vallicella zachorował na malarię, modlił się, żeby by ła to jakaś poważniejsza choroba, wy magająca jego repatriacji do Włoch, ale czekał go zawód. Podczas gdy większość żołnierzy cieszy ły listy z kraju, jego oburzały doniesienia od swej rodziny na temat niewiedzy ty ch, którzy pozostali we Włoszech, o „piekle, w jakim przeby wamy ”. By ł na ty le nieostrożny, by wy razić głośno opinię, że bez broni i racji ży wnościowy ch nie da się walczy ć, za co groził mu pluton egzekucy jny. Ży cie ocaliła mu dopiero interwencja dowodzącego jego oddziałem pułkownika. Wavell zaczy nał wojnę na Bliskim Wschodzie, mając pod swy mi rozkazami 80 ty sięcy żołnierzy. Kiedy jego następca Auchinleck prowadził operację „Crusader”, dy sponował na cały m ty m obszarze 750 ty siącami ludzi, z który ch większość pełniła służbę w garnizonach i oddziałach wsparcia lub wy kony wała zadania logisty czne. Zepchnąwszy Rommla z powrotem do El Agheili, Bry ty jczy cy spodziewali się przerwy w działaniach bojowy ch i zaczęli wy cofy wać swe jednostki pancerne. Ale wojska Osi, które zdołały uniknąć zniszczenia, przegrupowały się zaskakująco szy bko. Kiedy Piero Ostellino wy szedł cało z długiej i krwawej próby sił będącej następstwem operacji „Crusader”, pisał: „by łem przy jemnie zaskoczony, znajdując mój worek, który wbrew przy puszczeniom nie wpadł w ręce Anglików. Leżał na ciężarówce, której udało się wy mknąć z nieprzy jacielskiego okrążenia. W końcu położy łem się do snu na moim polowy m łóżku. Po dziesięciu dniach, w czasie który ch nie zdołałem nawet umy ć rąk, by łem w okropny m stanie. Pozby łem się już
brudu i wszy ; niektóre z nich nadal po mnie chodzą, ale powinienem poradzić sobie z nimi za pomocą nafty. Teraz, kiedy jestem czy sty, czuję się jak nowo narodzony ”. Większość żołnierzy Osi „odrodziła się” tak samo jak Ostellino. Ale 21 sty cznia 1942 roku Rommel rozpoczął nową ofensy wę, zadając Bry ty jczy kom druzgoczący cios z zaskoczenia. W ciągu trzech ty godni posunął się naprzód niemal o 500 kilometrów na wschód, potem zatrzy mały go jednak znane już wcześniej problemy logisty czne. Neil Ritchie, dowodzący w ty m okresie 8. Armią, przy stąpił do tworzenia silny ch pozy cji obronny ch, oparty ch na „skrzy nkach” w sile bry gady, chroniony ch przez miny i zasieki z drutu kolczastego. Chciał skłonić Rommla do atakowania ty ch pozy cji i rozproszenia w ten sposób swy ch sił, a potem wy korzy stać przewagę liczebną bry ty jskich jednostek pancerny ch i uzy skać korzy stną sy tuację strategiczną. Jego gambit skończy ł się żałosny m niepowodzeniem, gdy ż nie zadał sobie dość trudu, by przestudiować dorobek nieprzy jaciela w dziedzinie głębokiej penetracji i działań oskrzy dlający ch. 26 maja, kiedy Rommel rozpoczął atak, „skrzy nki” Ritchiego okazały się zby t oddalone od siebie, by udzielać sobie wzajemnego wsparcia. Bry gada Wolny ch Francuzów zaciekle broniła najdalej wy suniętej na południe pozy cji pod Bir Hacheim, ale po kilku dniach została zmuszona do odwrotu. Niemieckie jednostki pancerne po raz kolejny dowiodły swej manewrowej sprawności. „Nigdy nie udało się nam wy strzelić więcej niż dwa razy do żadnego nieprzy jacielskiego czołgu – potem zasłaniała go chmura py łu, a Niemcy pozostawali poza naszy m zasięgiem” – napisał sfrustrowany oficer bry ty jskiej jednostki pancernej. Jego batalion otrzy mał rozkaz natarcia. „Stawiam dziesięć do jednego, że nam się nie uda” – mruknął dowódca jednego z czołgów. Na twarzy swego ładowniczego, który wziął ślub kilka ty godni przed opuszczeniem Anglii, dostrzegł wy raz wstrętu. „By ło mi go żal” – zanotował. Po chwili zaczęli strzelać. „Padały komendy : « Kierowca w lewo, stój! Działo w prawo! Celownik trzy sta [...] ognia!» ”. Jak zanotował dowódca czołgu, w ciągu kilku sekund od ich wy strzału „Rozległ się straszliwy huk. Poczułem dotkliwy ból w prawej nodze, usły szałem jęki telegrafisty i wy dałem rozkaz: « Kierowca, naprzód!» . Nic się nie wy darzy ło. Potem w jego żołądku eksplodował 88-milimetrowy pocisk [...]. W ty m momencie wiedziałem ty lko ty le, że silnik przestał działać, sy stem łączności wewnętrznej nie funkcjonuje, z przewodów uchodzi powietrze, a z głębi czołgu buchają kłęby gry zącego dy mu. Wszy stko wy darzy ło się w jedny m momencie. Wy skoczy liśmy z czołgu i pobiegliśmy w kierunku innego. By ł to czołg dowódcy batalionu, który zatrzy mał się, by nas uratować. Mój celowniczy by ł już na czołgu, a telegrafista znikał we wnętrzu innego, ale ja mogłem ty lko kuśty kać, bo uszkodzona noga uginała się pod moim ciężarem. By łem przerażony, że odjadą beze mnie. Niemcy strzelali do mnie, kiedy biegłem. Ziemia otworzy ła się pod moimi stopami, a ja zachwiałem się, uderzony podmuchem, ale nie zostałem ranny. W końcu, wy czerpany i oszołomiony, rzuciłem się na czołg, który wy wiózł mnie w bezpieczne miejsce. Celowniczy, który siedział obok mnie, uśmiechał się pogodnie, choć jego prawa ręka, od łokcia w dół, by ła strzaskana na kawałki. Przez krew przeświecały białe
kości, a palce wisiały na strzępach skóry. Bardzo krwawił, więc podnieśliśmy klapę wieży czki i dałem mu moją strzy kawkę z morfiną. Potem rozmawialiśmy o powrocie do domu”. Kiedy po operacji w polowy m szpitalu odzy skał przy tomność, usły szał huk padający ch w pobliżu bomb i straszliwy łomot dział przeciwlotniczy ch Tobruku. „Z powodu natłoku ranny ch podłoga by ła zastawiona noszami, w powietrzu unosił się odór środków znieczulający ch, a nieprzy tomne ofiary umierały, krzy cząc i jęcząc. Upał i duchota by ły nie do zniesienia. Na moją prawą nogę założono sięgający do biodra gips, a druga by ła pokry ta zaschniętą krwią. Nie by ło prześcieradeł, a koce nieprzy jemnie drapały ”. Podczas chaoty czny ch walk toczący ch się wokół „kotła” położonego w centralny m punkcie bry ty jskich linii obie strony straciły wiele czołgów, ale 30 maja Niemcy osiągnęli decy dującą przewagę. Bry ty jczy cy musieli cofnąć się na cały m odcinku frontu. Oddziały południowoafry kańskie i hinduskie zostały na miejscu, by bronić Tobruku, a pozostała część 8. Armii wróciła na tery torium Egiptu. Rommel ominął Tobruk, lecz 20 czerwca zawrócił, zaatakował miasto od ty łu i szy bko przełamał najsłabszą w ty m miejscu obronę. Południowoafry kański dowódca generał Hendrik Klopper poddał się następnego ranka. O zmroku 21 czerwca opór obrońców wy gasł. Wojska Osi wzięły ponad trzy dzieści ty sięcy jeńców. Ty lko kilku jednostkom udało się uciec i dołączy ć do 8. Armii. Vittorio Vallicella znalazł się w gronie pierwszy ch żołnierzy Osi, którzy dotarli do portu w Tobruku. „By łem wstrząśnięty widokiem trzy stu Senegalczy ków [żołnierzy francuskich jednostek kolonialny ch], którzy na widok naszej małej grupki zerwali się na nogi i unieśli ręce w geście kapitulacji – napisał. – To niezwy kłe, że potraktowali w ten sposób źle uzbrojony oddział, nad który m mieli znaczną przewagę liczebną. Z zainteresowaniem, ale i szacunkiem, gapiliśmy się na ty ch biedny ch, czarny ch żołnierzy, którzy służy li bogatej Anglii. Przy by li z tak daleka, by wziąć udział w wojnie, choć zapewne nawet nie wiedzą, za kogo i za co walczą”. Zwiedzający miasto Włosi by li zdumieni komfortem wy posażony ch w pry sznice angielskich kwater. Nad łóżkiem każdego oficera wisiała moskitiera, a zapasy ży wności by ły imponujące. Z zachwy tem odkry li wśród nich takie przy smaki, jak śliwki w puszkach i pudełka z czy mś, co Vallicella wziął początkowo za suszoną trawę. Dopiero jego sierżant wy jaśnił mu, że jest to herbata, uchodząca w ty ch warunkach za prawdziwy rary tas. Rozstrzelano kilku Arabów plądrujący ch zwłoki, a paru żołnierzy zginęło, wchodząc na pola minowe. Niemcy szy bko ustawili warty przy wszy stkich bry ty jskich magazy nach ży wności, co Włosi odebrali jako osobistą obrazę. „Nawet tu nasi sojusznicy chcą nad nami panować”. Zwy cięstwo pod Tobrukiem podniosło na jakiś czas morale nie ty lko Niemców, lecz także Włochów. „Mamy nadzieję, że ten koszmar dobiega końca – napisał Vallicella. – Wszy scy my ślimy ty lko o Aleksandrii, Kairze, Nilu, piramidach, palmach i kobietach”. W ciągu wiosenno-letnich operacji Niemcy stracili ty lko 3360 żołnierzy, a Bry ty jczy cy 50 ty sięcy – z czego większość trafiła do niewoli. Przeważająca część sił pancerny ch Auchinlecka została zniszczona. Churchill, który przeby wał w Waszy ngtonie na rozmowach z Rooseveltem, by ł wstrząśnięty i upokorzony. Koniec czerwca 1942 roku zastał
Bry ty jczy ków ponownie w głębi Egiptu, na linii Al-Alamajn. Jeden z żołnierzy Auchinlecka pisał: „Dotarł do nas rozkaz: « Do ostatniego naboju, do ostatniego żołnierza» . Przeszedł nas zimny dreszcz. By liśmy zdumieni, że ktoś może się nadal posługiwać ty m legendarny m sformułowaniem, sy mbolizujący m bohaterski koniec. Chodziło zapewne o obudzenie w nas żelaznej determinacji [...]. Ale w nas obudziło ono świadomość, że dla Tobruku nie ma nadziei, że jesteśmy skazani na swój los. A taka świadomość by najmniej nie sprzy ja odbudowie zapału do walki [...]. By liśmy gromadą przy gnębiony ch, pokonany ch ludzi”. Sy tuacja Wielkiej Bry tanii na Bliskim Wschodzie by ła dramaty czna i bry ty jska armia zupełnie straciła prestiż. Wy siłki Churchilla, który chciał uczy nić z Afry ki pole walki z wojskami Osi, doprowadziły ty lko do tego, że Rommel został uznany za bohatera, a morale i poczucie godności mieszkańców Wielkiej Bry tanii doznały poważnego uszczerbku. Na szczęście pusty nia nie by ła areną decy dującą o losach wojny. Wy darzenia, do który ch doszło w inny ch punktach świata, a szczególnie na rosy jskich stepach, wy raźnie zmniejszy ły znaczenie klęski Bry ty jczy ków.
6 „ B AR B AR OS S A”
dniu 22 czerwca 1941 roku o godzinie 3.15 czasu berlińskiego żołnierze sowieckiej straży granicznej strzegący mostu na Bugu w miejscowości Kodeń zostali zaproszeni przez swy ch niemieckich odpowiedników „celem omówienia ważny ch spraw” i, gdy przeszli na drugą stronę rzeki, zastrzeleni z karabinu maszy nowego. Saperzy Wehrmachtu usunęli ładunki wy buchowe założone na moście kolejowy m w Brześciu Litewskim, a o 3.30 zasy gnalizowali przy gotowany m do ataku jednostkom, że mogą ruszać. Pododdziały pułku do zadań specjalny ch „Brandenburg”, w który ch skład wchodzili żołnierze mówiący po rosy jsku, zostały desantowane lub przerzucone potajemnie przez granicę kilka dni wcześniej i teraz zaczęły sabotować drogi łączności za linią frontu. Wojska Osi liczące około 3,6 miliona [12]
W
żołnierzy wkroczy ły do Związku Sowieckiego na ty siącpięćsetkilometrowy m odcinku frontu, sięgający m od Bałty ku do Morza Czarnego, przełamując linie obronne w sposób druzgocząco skuteczny. Rosy jski poeta Dawid Samojłow powiedział później: „Wszy scy spodziewaliśmy się wojny. Ale nie spodziewaliśmy się t a k i e j wojny ”. Dy wizje, a potem całe armie stojące na drodze Niemców ulegały dezintegracji, więc pierwsze ty godnie kampanii by ły dla Armii Czerwonej okresem rozpadu i kapitulacji. Sowiecki oficer, opisując swoją rozmowę z towarzy szem broni, stwierdził: „Kuźniecow powiadomił mnie drżący m głosem, że z 56. Dy wizji Piechoty pozostał ty lko jej numer”. By ła to jedna z wielu ty sięcy tego rodzaju katastrof. Inwazja Hitlera na Związek Sowiecki by ła kluczowy m wy darzeniem tej wojny, na tej samej zasadzie, na jakiej Holokaust by ł kluczowy m aktem hitlery zmu i go zdefiniował. Niemcy podjęły próbę urzeczy wistnienia najbardziej ambitny ch celów w swoich dziejach – przesunięcia zachodnich granic Słowiańszczy zny na wschód i stworzenia na zdoby ty ch terenach nowego imperium. Hitlerowcy twierdzili, że podążają po prostu drogą wy ty czoną w trakcie dziejów przez inne europejskie narody – usiłują zdoby ć Lebensraum, przestrzeń ży ciową, przejmując część terenów należący ch do dzikusów. Bry ty jski history k Michael Howard pisał: „Zdaniem wielu, by ć może większości Niemców, a z pewnością większości niemieckich intelektualistów, pierwsza wojna światowa by ła walką o kulturowe przetrwanie, toczoną z nacierający mi hordami rosy jskich barbarzy ńców i jeszcze bardziej niebezpieczną dekadencką cy wilizacją Zachodu, reprezentowaną już nie przez francuskich ary stokratów, lecz przez materialisty czne społeczeństwa anglosaskiego świata. To przekonanie zostało w całości przejęte przez nazistów i stało się kamieniem węgielny m ich własnej filozofii”.
Milionom młody ch Niemców wpajano od dzieciństwa, że Związek Sowiecki stanowi zagrożenie dla ich narodowego by tu. „Sy tuacja stwarza bolszewikom idealne warunki do ataku na Europę, będącego pierwszy m etapem realizacji ich generalnego planu dominacji nad światem – pisał w 1941 roku gorliwy hitlerowiec i pilot Luftwaffe Heinz Knoke. – Czy zachodni kapitalizm, oparty na demokraty czny ch insty tucjach, zawrze sojusz z rosy jskim bolszewizmem? Gdy by śmy mieli wolną rękę na zachodzie, mogliby śmy zadać druzgoczącą klęskę bolszewickim hordom mimo istnienia Armii Czerwonej. To ocaliłoby zachodnią cy wilizację”. Przepojony taką logiką Knoke by ł zachwy cony, że może wziąć udział w ataku na ZSRS. Podobnie jak on my śleli niektórzy wy żsi rangą oficerowie. Szef Sztabu Generalnego Luftwaffe Hans Jeschonnek by ł załamany niepowodzeniem podjęty ch w 1940 roku działań przeciwko Anglii i uważał, że ta kampania nie pozwalała ujawnić możliwości jego formacji. Teraz stwierdził z radością: „Nareszcie mamy znów prawdziwą wojnę!”. Osiemnastoletni Henry Metelmann, hamburski ślusarz pełniący służbę jako kierowca czołgu, pisał później: „Uznałem za rzecz naturalną, że Niemcy, w trosce o dobro ludzkości, mają obowiązek narzucać nasz model ży cia niższy m rasom i narodom, które, zapewne z powodu swej niższej inteligencji, nie bardzo rozumiały, do czego dąży my ”. Podobnie jak wielu inny ch Niemców na ty m etapie wojny przy jął skierowanie na wschodni front bez lęku. „Ty lko nieliczni spośród nas zdawali sobie sprawę z powagi sy tuacji, w której się znaleźliśmy. Traktowaliśmy tę podróż, a nawet całą wojnę, jako wspaniałą przy godę, okazję do ucieczki od nudy cy wilnego ży cia. Wy pełnienie świętego obowiązku wobec Führera i Ojczy zny zajmowało na liście naszy ch celów dalszą pozy cję”. Planowana, a nie będąca reakcją na bieg wy darzeń strategia Hitlera opierała się na przekonaniu, że czas działa na korzy ść jego nieprzy jaciół, umożliwiając im uzbrojenie się i sprzy mierzenie przeciwko Niemcom. Przed rozpoczęciem operacji „Barbarossa” władze sowieckie w ramach stalinowskiej takty ki odstraszania pozwoliły niemieckiemu attaché wojskowemu w Moskwie odwiedzić niektóre z wielkich zakładów zbrojeniowy ch, budowany ch na Sy berii. Ale jego raporty miały skutek odwrotny od zamierzonego. Hitler powiedział do swoich generałów: „Teraz widzicie, jak daleko zaszli już ci ludzie. Musimy uderzy ć naty chmiast”. Zniszczenie bolszewizmu i zniewolenie ogromnej populacji Związku Sowieckiego by ły naczelny mi celami narodowego socjalizmu, a Hitler deklarował je w swoich mowach i publikacjach już od lat dwudziesty ch. Do tego dochodziła chęć zawładnięcia olbrzy mimi zasobami rosy jskich surowców. Stalin zamierzał zapewne podjąć walkę z groźny m sąsiadem w jakimś wy brany m przez siebie dogodny m momencie. Gdy by – zgodnie z nadziejami Moskwy – Niemcy zostały uwikłane w długie, mordercze zmagania z Anglikami i Francuzami na zachodnim froncie, ZSRS mógłby zaatakować ty ły Hitlera w zamian za znaczące ustępstwa tery torialne ze strony sojuszników. Generałowie Stalina – biorący pod uwagę różne warianty sy tuacji militarnej – przy gotowy wali plany wy mierzonej przeciwko Niemcom ofensy wy, która mogłaby się rozpocząć w 1942 roku. Ale w 1941 roku armie sowieckie nie by ły równorzędny m partnerem
dla niemal całej potęgi Wehrmachtu. Choć Armia Czerwona prowadziła stopniową mobilizację – liczba żołnierzy służby czy nnej uległa podwojeniu między 1939 rokiem a niemiecką inwazją – dopiero zaczy nała realizować program uzupełniania sprzętu, który miał jej z czasem zapewnić najlepsze na świecie sy stemy uzbrojenia. Wszy stkie te okoliczności sprawiały, że z punktu widzenia Hitlera operacja „Barbarossa” wy dawała się działaniem racjonalny m, pozwalający m Niemcom na rozprawę z ZSRS w momencie, w który m ich relaty wna przewaga by ła największa. Ale Führer jako człowiek pełen py chy nie docenił osiągniętego już przez Stalina poziomu militarnej i przemy słowej wy dolności, zlekceważy ł lekkomy ślnie niemal nieograniczone tery torialne zaplecze ZSRS i nie przy gotował odpowiedniego logisty cznego wsparcia długiej kampanii. Mimo zwiększenia potencjału Wehrmachtu w ciągu ostatniego roku i dostawy kilkuset nowy ch czołgów wiele formacji niemieckich by ło nadal zależne od broni odebranej armii czechosłowackiej w 1939 roku lub zdoby tej na Francuzach w 1940 roku. Ty lko dy wizje pancerne dy sponowały odpowiednią ilością sprzętu i środków transportu. Po swy ch zwy cięstwach na Zachodzie Hitler nie przy puszczał, że przełamanie oporu narodu przy wy kłego do brutalności i cierpień może by ć trudniejsze niż pokonanie takich demokraty czny ch krajów, jak Wielka Bry tnia i Francja, w który ch panował kult umiaru i szacunku dla ludzkiego ży cia. Starsi rangą oficerowie Wehrmachtu z dumą głosili, że są przedstawicielami narodu reprezentującego sobą najwy ższą kulturę, ale chętnie zaakceptowali akty barbarzy ństwa zawarte w planie operacji „Barbarossa”. Obejmowały one zagłodzenie co najmniej trzy dziestu milionów Rosjan, gdy ż według koncepcji hitlerowskiego ministra rolnictwa Herberta Backe’a przeznaczona dla nich ży wność miała by ć przetransportowana do Niemiec. 2 maja 1941 roku, podczas zebrania, którego tematem by ła okupacja ZSRS, wy dział planowania niemieckiej armii opowiedział się za podjęciem kroków, które nawet w kontekście Trzeciej Rzeszy muszą wy dawać się godne uwagi: 1. Wojna może by ć konty nuowana ty lko pod warunkiem, że w trzecim roku jej trwania wy ży wienie całego Wehrmachtu będzie pochodzić z Rosji. 2. Jeśli wy wieziemy z tego kraju to, co będzie nam potrzebne, nie ma wątpliwości, że wiele milionów jego mieszkańców umrze z głodu. „Barbarossa” by ła więc nie ty lko operacją militarną, lecz także programem ekonomiczny m, przewidujący m – jak się okazało, zgodnie z prawdą – głodową śmierć milionów ludzi. Niektórzy generałowie protestowali przeciwko rozkazom zmuszający m ich podwładny ch do udziału w sy stematy czny m mordowaniu sowieckich komisarzy, ale liczniejsi by li ci, którzy kwestionowali raczej hitlerowską strategię inwazji. Generał Erich Marcks, bardzo zdolny oficer odpowiedzialny za wstępny proces planowania ataku na ZSRS, proponował, żeby decy dujące uderzenie zostało skierowane na północ od bagien Pry peci, ponieważ dy slokacja wojsk sowieckich dowodziła, że Rosjanie spodziewają się ataku nieco
dalej na południe. Wielu dowódców twierdziło, że zarządzanie łagodnie traktowaną podbitą ludnością będzie łatwiejsze niż utrzy my wanie w ry zach narodu, któremu uległość wobec najeźdźcy nie przy niesie żadny ch korzy ści. Tego rodzaju obiekcje miały przeważnie podłoże pragmaty czne, a nie moralne. Kiedy Berlin je odrzucał, kry ty cy wy rażali milczącą zgodę i skrupulatnie wy kony wali rozkazy Hitlera. Charaktery sty czną cechą operacji „Barbarossa” by ło zakrojone na przemy słową skalę barbarzy ństwo. Göring oświadczy ł urzędnikom, którzy mieli stanąć na czele administracji okupowany ch tery toriów: „Bóg wie, że nie wy sy łamy was tam po to, żeby ście dbali o dobro ludzi, którzy znajdą się pod waszy mi rządami, ty lko po to, by ście wy darli z nich jak najwięcej, aby zapewnić ży cie narodowi niemieckiemu”. Generał Erich Höpner, pięćdziesięcioletni kawalerzy sta dowodzący 4. Grupą Pancerną, powiedział: „Wojna z Rosją jest kluczowy m elementem walki narodu niemieckiego o egzy stencję. Jest to trady cy jna walka Niemców ze Słowianami, obrona europejskiej kultury przed moskiewsko-azjaty ckim zalewem i ży dowskim bolszewizmem. Ta wojna musi stawiać sobie za cel zniszczenie dzisiejszej Rosji – i dlatego musi by ć prowadzona z bezprecedensową bezwzględnością. Każde starcie, od koncepcji do wy konania, musi by ć napędzane żelazną wolą całkowitej likwidacji nieprzy jaciela”. Poczy nając od czerwca 1941 roku, ty lko nieliczni wy socy rangą niemieccy oficerowie mogli w wiary godny sposób wy przeć się współudziału w zbrodniach hitlery zmu. W przededniu niemieckiej inwazji Związek Sowiecki by ł najbardziej ry gory sty cznie uregulowany m policy jny m państwem na świecie. Jego maszy neria wewnętrzny ch represji by ła dużo bardziej precy zy jna niż maszy neria hitlery zmu i w 1941 roku pozbawiła ży cia znacznie większą liczbę osób. W trakcie realizacji stalinowskiego programu wy muszonej industrializacji straciło ży cie sześć milionów chłopów, a ofiarami paranoi przy wódcy padło wielu lojalny ch towarzy szy. Niemcy, o ile ty lko nie mieli ży dowskiego pochodzenia, cieszy li się w swy m kraju znacznie większą wolnością osobistą niż przeciętni oby watele ZSRS. Ale stalinowska ty rania by ła lepiej przy gotowana do obrony przed własny mi oby watelami niż przed wrogiem zewnętrzny m. Formacje Armii Czerwonej na zachodzie kraju by ły fatalnie rozlokowane i stanowiły cienką linię czołową. Najzdolniejsi dowódcy zostali wy mordowani w czasie czy stek z lat 1937–1938 i zastąpieni przez służalcze beztalencia. Łączność paraliżował niedostatek aparatury radiowej i wiedzy z zakresu techniki, a większości jednostek doskwierał brak nowoczesnego uzbrojenia i sprzętu. Nie stworzono żadny ch liczący ch się pozy cji obronny ch, sowiecka doktry na zaś przewidy wała ty lko operacje ofensy wne. Ciężka ręka partii paraliżowała inicjaty wę, skuteczność działania i takty czną roztropność. Stalin zlekceważy ł liczne ostrzeżenia swoich generałów i Londy nu doty czące nieuchronnej inwazji. Kiedy 10 maja zastępca Führera Rudolf Hess podjął pry watną misję pokojową i wy lądował ze spadochronem w Anglii, Sowieci utwierdzili się w przekonaniu o bry ty jskiej dwulicowości i zaczęli podejrzewać Churchilla o zawarcie dwustronnego porozumienia z Hitlerem. Stalin odrzucił też jednoznaczne informacje o planach operacji „Barbarossa”
pochodzące od sowieckich agentów w Berlinie i Tokio, pisząc odręcznie na jedny m z doty czący ch tej sprawy meldunków Berii: „Powiedzcie informatorowi z Kwatery Głównej niemieckiego lotnictwa, że może wy dy mać swoją matkę. To nie jest « źródło» , ty lko źródło dezinformacji. J.St.”. Luftwaffe odegrała ważną rolę w niemieckich działaniach zmierzający ch do uśpienia czujności Stalina, wy sy łając nad Londy n 10 maja, czy li kilka dni przed przerzuceniem większości swoich eskadr na wschód, pięćset bombowców, które zabiły trzy ty siące mieszkańców miasta. Wielkie ruchy wojsk poprzedzające operację „Barbarossa” by ły już tematem uliczny ch i kawiarniany ch plotek w wielu miastach Europy. Przy jaciel mieszkającego w Bukareszcie pisarza Mihaila Sebastiana oznajmił mu 19 czerwca przez telefon: „wojna zacznie się jutro rano, o ile nie będzie padał deszcz”. Mimo to Stalin zabronił jakichkolwiek działań, które mogły by sprowokować Berlin, odrzucając wielokrotne apele swy ch dowódców, którzy chcieli ostrzec jednostki frontowe o możliwy m ataku. Zakazał obronie przeciwlotniczej strzelania do niemieckich samolotów naruszający ch przestrzeń powietrzną ZSRS, choć w maju i na początku czerwca zgłoszono dziewięćdziesiąt jeden takich incy dentów. Mimo że sam by ł wy rachowany m i zaprawiony m w bojach watażką, nie przejrzał przewrotnej gry Hitlera. Zgodnie z postanowieniami hitlerowsko-sowieckiego porozumienia Niemcy otrzy my wały od ZSRS ogromne ilości surowców – wy ładowane nimi pociągi jechały ze wschodu na zachód aż do momentu inwazji. Samoloty Luftwaffe by ły przeważnie napędzane sowieckim paliwem, a okręty podwodne Kriegsmarine korzy stały z rosy jskich portów. Ponieważ Wielka Bry tania nadal pozostawała niepokonana, Stalin nie chciał uwierzy ć w to, że Hitler może podjąć morderczą walkę z ZSRS. Dlatego by ł osobiście odpowiedzialny za to, że niemiecki atak, który przewidy wali jego czołowi dowódcy, całkowicie zaskoczy ł siły obronne Związku Sowieckiego. Gieorgij Żukow, szef Sztabu Generalnego, wy słał sy gnał alarmowy do wszy stkich dowódców wieczorem 21 czerwca, ale dotarł on do nich zaledwie na godzinę przed inwazją. Na Froncie Zachodnim stacjonowało około 2,5 miliona żołnierzy czteroipółmilionowej Armii Czerwonej – 140 dy wizji i 40 bry gad dy sponujący ch 10 ty siącami czołgów oraz 8 ty siącami samolotów. Hitler rzucił przeciwko nim 3,6 miliona żołnierzy Osi, największą siłę inwazy jną w dziejach Europy, oraz 3600 czołgów i 2700 samolotów, znacznie sprawniejszy ch niż rosy jskie. Wojska niemieckie, który ch głównodowodzący m by ł feldmarszałek Walther von Brauchitsch, uderzy ły trzema grupami armii. Hitler odrzucił sugestie swoich dowódców, którzy zalecali dokonanie jednego ataku, skierowanego na Moskwę, chciał bowiem jednocześnie najechać Ukrainę i zdoby ć dostęp do jej zasobów naturalny ch oraz potencjału przemy słowego. Jest to niekiedy przedstawiane jako błąd strategiczny, który miał decy dujący wpły w na losy całej kampanii. Ale bardziej zasadne wy daje się py tanie, czy potencjał ekonomiczny Niemiec pozwalał na spełnienie aspiracji Hitlera, niezależnie od tego, w jaki sposób realizowałby on swoje plany. Wielu Niemców by ło zaszokowany ch, a nawet przerażony ch informacjami o inwazji.
„Musimy wy grać, i to wy grać szy bko – napisał Goebbels. – W nastroje społeczne wkradła się lekka depresja. Naród chce pokoju, choć nie za cenę klęski, ale każdy nowy teatr operacji budzi niepokój i troskę”. Młody tłumacz sowieckiej ambasady w Berlinie Walentin Bierieżkow, który po wy buchu wojny został internowany w budy nku ambasady wraz z resztą personelu, opisał ciekawe zdarzenie. Zaprzy jaźniony z nim oficer SS o nazwisku Heinemann, człowiek w średnim wieku, wy prowadził go do miasta i zaprosił na drinka do kawiarni, w której przy siadło się do nich sześciu inny ch esesmanów. Zakłopotany Heinemann wy jaśnił im pospiesznie, że Bierieżkow jest krewny m jego żony, wy konujący m poufne zadania, o który ch nie wolno mu rozmawiać. Przez chwilę gawędzili o wojnie, a potem oficerowie SS wznieśli toast za „nasze zwy cięstwo”. Bierieżkow uniósł swój kieliszek, by nie zwrócić na siebie uwagi obecny ch. Heinemann bardzo się bał, że jego sy n, który wstąpił niedawno do SS, może zginąć w Rosji, poza ty m martwił go brak pieniędzy na leczenie chorej żony. Bierieżkow, wiedząc, że repatriowani dy plomaci sowieccy nie będą mogli zabrać z sobą większej ilości gotówki, dał mu ty siąc marek z kasy ambasady. Kiedy się rozstawali, Heinemann, który organizował ewakuację pracowników sowieckiej placówki w ramach wy miany dy plomatów między Berlinem a Moskwą, wręczy ł Rosjaninowi swoją podpisaną fotografię, mówiąc: „Może się tak zdarzy ć, że w takim czy inny m momencie będę musiał się powołać na usługi oddane sowieckiej ambasadzie. Mam nadzieję, że nie zostaną one zapomniane”. Obaj nigdy więcej o sobie nie sły szeli, ale Bierieżkow podejrzewał, że jego rozmówca, choć by ł oficerem SS, skry cie obawiał się klęski swego państwa w ZSRS. Tego rodzaju wątpliwości zwy kle nie mieli młodzi żołnierze Hitlera, nadal zachwy ceni triumfami z 1940 roku. „By liśmy bezkry ty czny mi entuzjastami, dumny mi z tego, że ży jemy w czasach, które uważaliśmy za heroiczne” – pisał dwudziestojednoletni spadochroniarz Martin Poppel. By ł radośnie podniecony perspekty wą walki na Wschodzie. „Naszy m punktem docelowy m jest Rosja, naszy m celem wojna i zwy cięstwo [...]. Chcemy za wszelką cenę wziąć udział w ty ch wielkich zmaganiach [...]. Nie ma na świecie kraju, który miałby dla mnie tak magnety czną siłę przy ciągania jak bolszewicka Rosja”. Niemcy uderzy li z Prus Wschodnich na Litwę, z Polski wy ruszy li w kierunku Mińska i Kijowa, a z Rumunii na Ukrainę. Niemal wszędzie przebili się z łatwością przez sowieckie formacje obronne, niszcząc masowo lotniska – ty siąc dwieście stacjonujący ch na ziemi samolotów w ciągu pierwszy ch dwudziestu czterech godzin. W republikach bałty ckich najeźdźcy ku swemu zaskoczeniu by li witani jak wy zwoliciele i obdarowy wani kwiatami oraz ży wnością. W ciągu kilku poprzednich ty godni NKWD aresztowało na polecenie Berii dziesiątki ty sięcy ludzi, w wy niku czego miliony Estończy ków, Łoty szy i Litwinów stały się wrogami ZSRS. Wy cofujące się oddziały Armii Czerwonej nękali strzelcy wy borowi wy wodzący się z miejscowej ludności. Przed odwrotem wojsk sowieckich ludność cy wilna ty ch republik masowo kry ła się w niedostępny ch miejscach.
„Bagna i lasy są dziś bardziej zaludnione niż gospodarstwa rolne i pola – pisał Estończy k Juhan Jaik. – Lasy i bagna są naszy m tery torium, pola i gospodarstwa zaś okupuje nieprzy jaciel”. Miał na my śli Rosjan, którzy właśnie by li stamtąd wy pędzani. Przed wkroczeniem Niemców Łoty sze wy rwali z rąk sowieckich okupantów trzy miasta. Pod koniec 1941 roku estońscy party zanci ogłosili, że wzięli do niewoli dwadzieścia sześć ty sięcy sowieckich żołnierzy. Podobnie by ło na Ukrainie – Armia Czerwona ponosiła z rąk miejscowy ch party zantów równie duże straty jak Niemcy. Kilkunastoletni Ukrainiec urodzony jako oby watel polski Stefan Kury lak tak jak większość swy ch rodaków z radością obserwował ucieczkę Rosjan. Tuż przed opuszczeniem naddniestrzańskiej wioski Sowieci zamordowali jego najbliższego przy jaciela, piętnastoletniego Saszę, który wzbudził ich podejrzenia. Wkroczenie Niemców wy wołało powszechny entuzjazm wśród Ukraińców zamieszkały ch po obu stronach sowieckiej granicy. „Ponieważ zwy cięstwo Niemców wy dawało się pewne – pisał Kury lak – nasi ludzie [...] zaczęli na wszy stkie sposoby współpracować z « wy zwolicielami» [...]. Niektórzy unosili nawet z fasonem prawą rękę w hitlerowskim pozdrowieniu”. W ciągu pierwszy ch ty godni operacji „Barbarossa” Wehrmacht odniósł kilka największy ch zwy cięstw w dziejach wojen. Okrążał i niszczy ł całe armie nieprzy jaciela, na przy kład na linii Biały stok–Mińsk i pod Smoleńskiem. Setki ty sięcy żołnierzy Stalina składały broń. Straty sowieckiego lotnictwa rosły z każdy m dniem. Dwudziestoletni pilot i zaciekły zwolennik hitlery zmu Heinz Knoke tak opisy wał euforię, jaką przeży wał podczas ostrzeliwania nieprzy jaciela: „Nigdy dotąd nie strzelałem tak celnie. Moi Iwanowie leżeli plackiem na ziemi. Jeden z nich zerwał się i wpadł między drzewa. Reszta nie podniosła się już nigdy więcej [...]. Podczas odprawy, która odby ła się po wy lądowaniu, widziałem wokół siebie ty lko uśmiechnięte twarze pilotów. Od dawna marzy liśmy o ty m, żeby potraktować w taki sposób bolszewików. W naszy ch uczuciach wobec nich przeważa nie ty le nienawiść, ile pogarda. Z prawdziwą saty sfakcją wdeptujemy bolszewików w błoto, w który m jest ich miejsce”.
Mieszkańcy Moskwy słuchają ulicznego komunikatu o wkroczeniu wojsk niemieckich, 22 czerwca 1941 roku Fot. Fine Art Images/BE&W Iwan Konowałow, jeden z ty sięcy sowieckich lotników zaskoczony ch przez ataki bombowców nurkujący ch nad ich lotniska, zanotował: „Nagle rozległ się niewiary godny ry k. Ktoś zawołał: « Kry j się!» , więc wskoczy łem pod skrzy dło mojego samolotu. Wszy stko płonęło, to by ł straszliwy, szalejący pożar”. Aleksandr Andrejewicz, oficer służby zaopatrzenia, oglądał resztki sowieckiej jednostki rozbitej przez atak z powietrza: „Setki, setki zabity ch [...]. Ujrzałem na skrzy żowaniu dróg jednego z naszy ch generałów. Przy jechał, by dokonać przeglądu wojsk, więc miał na sobie paradny mundur. Ale żołnierze uciekali w przeciwny m kierunku. Stał tam, przy gnębiony i samotny, a oni przebiegali tłumnie obok niego. Za nim wznosił się obelisk, upamiętniający trasę pochodu Napoleona w 1812”. Zastępca oficera polity cznego 147. pułku piechoty prowadził swoich żołnierzy do walki z okrzy kiem: „Za ojczy znę, za Stalina!” i poległ jako jeden z pierwszy ch. Dni by ły jasne i słoneczne. Triumfujący niemieccy żołnierze, w koszulach z podwinięty mi rękawami, prowadzili swe czołgi i ciężarówki po ciągnący ch się przez setki kilometrów równinach, nie omijając bagien ani lasów. Nad kolumnami pojazdów unosiły się kłęby kurzu. „Posuwaliśmy się naprzód tropami Napoleona – napisał później generał Hans von Greiffenberg – ale by liśmy przekonani, że wnioski z kampanii 1812 roku nie odnoszą się do nas. Mieliśmy do dy spozy cji nowoczesne środki transportu i łączności – my śleliśmy, że pokonamy bezkresne obszary Rosji za pomocą kolei, silników samochodowy ch, telegrafu, drutów telegraficzny ch i sprzętu radiowego. Ży wiliśmy niezłomną wiarę w niezawodność Blitzkriegu”. Celowniczy jednostki pancernej pisał do swego ojca, weterana pierwszej wojny światowej, w sierpniu 1941 roku: „Te żałosne hordy po drugiej stronie to ty lko zbrodniarze, napędzani przez alkohol i przy łożone im do głów pistolety [...] banda dupków [...]. Teraz, kiedy zetknąłem się z ty mi bolszewikami i zobaczy łem, jak oni ży ją, wiem, że będę długo wspominał wrażenie, jakie na mnie wy warli. Każdy, nawet największy scepty k, wie już teraz, że walka z ty mi podludźmi, doprowadzony mi do stanu histerii przez Ży dów, by ła nie ty lko konieczna, ale rozpoczęła się w ostatniej chwili. Nasz Führer ocalił Europę przed chaosem”. Pewien dowódca baterii arty lery jskiej zanotował 8 lipca, na kilka dni przed swoją śmiercią: „Prowadzimy wspaniałą ofensy wę. Jest ty lko jeden kraj, który trzeba kochać, bo jest tak cudownie piękny – Niemcy. Cóż na świecie mogłoby się z nimi równać?”. Nacierające armie mijały mniejsze i większe miasta obrócone w płonące zgliszcza albo przez niemiecką arty lerię, albo przez uchodzący ch Sowietów. Rosy jskie szpitale polowe by ły oblegane przez ty siące ranny ch, którzy przy jeżdżali ciężarówkami lub wozami konny mi, a nawet – jak zanotowała wojskowa sanitariuszka Wiera Łukina – „czołgali się na czworakach, zalani krwią. Opatry waliśmy ich rany, lekarze usuwali odłamki pocisków i kule, a ponieważ brakowało środków znieczulający ch, sala operacy jna rozbrzmiewała jękami, krzy kami
i błaganiem o pomoc”. Po pięciu dniach wojny w tarnopolskim szpitalu przeznaczony m dla dwustu pacjentów tłoczy ło się pięć ty sięcy ranny ch. Na całej długości frontu poszkodowani żołnierze, dla który ch zabrakło łóżek, leżeli rzędami na gołej ziemi wokół szpitalny ch namiotów. Wieloty sięczne kolumny otępiały ch jeńców wlokły się w kierunku pospiesznie zbudowany ch obozów. Ich liczba zdumiewała nie ty lko Niemców, lecz także widownię kremlowskiej sali kinowej, w której Stalin i jego akolici oglądali zdoby czne hitlerowskie kroniki filmowe. Dwudziestojednoletnia tłumaczka Zoja Zarubina napisała: „Kiedy lektor podał liczbę zabity ch i wzięty ch do niewoli sowieckich żołnierzy, w sali rozległo się głośne westchnienie, a siedzący blisko mnie dowódca armii chwy cił kurczowo oparcie stojącego przed nim fotela i zasty gł w bezruchu. Stalin, wy raźnie wstrząśnięty, nie powiedział ani słowa. Nigdy nie zapomnę tego, co pojawiło się potem na ekranie – zbliżenia twarzy naszy ch żołnierzy. By li jeszcze młody mi chłopcami, a wy dawali się tak bezradni i zagubieni”. Świat obserwował rozwijający się dramat z wielkim zainteresowaniem i z bardzo mieszany mi uczuciami. Czołowy amery kański izolacjonista Charles Lindbergh oznajmił: „Wolałby m sto razy, żeby mój kraj sprzy mierzy ł się z Anglią, lub nawet – mimo wszy stkich ich wad – z Niemcami, niż z okrucieństwem, bezbożnością i barbarzy ństwem, który ch wcieleniem jest sowiecka Rosja”. Gospody ni domowa z Warwickshire Clara Milburn, zdumiona rozwojem wy darzeń, napisała 22 czerwca: „A więc teraz Rosja otrzy ma cząstkę tego, co dała Finlandii – a by ć może znacznie więcej. Pan Churchill oznajmił dziś w przemówieniu radiowy m, że musimy stanąć po stronie Rosji. Przy puszczam, że ma rację, gdy ż walczy ona teraz z wrogiem ludzkości. Ale my śląc o jej sposobie postępowania, tak odmienny m od naszego, wolałaby m, żeby śmy nie musieli tego robić”. 1 lipca bukareszteński taksówkarz, widząc Mihaila Sebastiana z gazetą w ręku, spy tał go o postępy Niemców. „Czy weszli już do Moskwy ?” „Jeszcze nie, ale zrobią to na pewno dziś lub jutro”. „To dobrze, niech to zrobią. Wtedy będziemy mogli posiekać Ży dów”. W Berlinie zapanowała euforia. Generał Halder, szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowy ch Wehrmachtu, obwieścił 3 lipca: „Chy ba nie przesadzę, jeśli powiem, że ta kampania [...] została wy grana w ciągu czternastu dni”. Hitler mówił o paradzie zwy cięstwa w Moskwie, która miałaby się odby ć pod koniec sierpnia. Zajmujący wy sokie stanowiska wczorajsi scepty cy by li zdumieni niekompetencją sowieckiego dowództwa, łatwością, z jaką zniszczono ty siące sowieckich samolotów oraz miażdżącą takty czną przewagą najeźdźców. Służący na froncie Karl Fuchs, celowniczy czołgu, stwierdził z radością: „Wojna z ty mi podludźmi jest niemal skończona [...]. Naprawdę daliśmy im szkołę! To są szubrawcy, ludzkie śmieci – nie mogą mierzy ć się z niemieckim żołnierzem”. 9 lipca Grupa Armii „Środek” zamknęła okrążenie wielkich sił sowieckich na Białorusi – nieprzy jaciel stracił dwa i pół ty siąca czołgów, a do niewoli trafiło trzy sta ty sięcy żołnierzy Armii Czerwonej. Rosy jskie kontrataki opóźniły zdoby cie Smoleńska do początku sierpnia. Niepowodzenie to okazało się potem istotne, bo Wehrmacht nie wy korzy stał cenny ch dni letnich. Armia Czerwona stawiała też silny opór na południu. Ale kiedy siły feldmarszałka Fedora von Bocka, dowódcy Grupy
Armii „Środek”, i feldmarszałka Gerda von Rundstedta, dowódcy Grupy Armii „Południe”, spotkały się 15 września w Łochwicy na wschód od Kijowa, w tak zwany m kotle kijowskim zniszczono siły całego frontu południowo-zachodniego Armii Czerwonej, liczące ponad pół miliona żołnierzy. Leningrad by ł oblężony, Moskwa zagrożona. Ry chło ujawniło się nieby wałe okrucieństwo najeźdźców. W 1940 roku Niemcy trzy mali w obozach i ży wili przeszło milion Francuzów, natomiast w Rosji zamknięci w obozach jeńcy by li skazani na śmierć. Zgodnie z planami zwy cięzców zaczęli ty siącami, a wkrótce milionami umierać z głodu. Niemcy nie mogliby zresztą poradzić sobie z taką liczbą jeńców, nawet gdy by chcieli – wszy stkie obozy, który mi dy sponowała Rzesza, mogły pomieścić nie więcej niż 790 ty sięcy osób. Dochodziło w nich nawet do przy padków kanibalizmu. Niemieckie jednostki zabijały jeńców ty lko po to, by uwolnić się od kłopotliwego obowiązku nadzorowania ich długiego konania. Generał Joachim Lemelsen skierował na ręce dowództwa naczelnego ostry protest: „Ciągle dowiaduję się o przy padkach rozstrzeliwania jeńców, uciekinierów lub dezerterów, prowadzonego w bezwzględny, nieodpowiedzialny i zbrodniczy sposób. To jest morderstwo. Rosjanie dowiedzą się niebawem o ogromnej liczbie zwłok, leżący ch wzdłuż dróg przemarszu naszy ch żołnierzy. Ci bezbronni ludzie, który ch ręce nadal są uniesione w górę, zginęli od strzału w głowę, oddanego z niewielkiej odległości. Skutki będą takie, że nieprzy jaciel zacznie się kry ć w lasach i na polach, żeby konty nuować walkę, a my stracimy wielu towarzy szy broni”. Berlin pozostał obojętny. Hitler chciał zdoby ć jak największe obszary i pozby ć się jak największej liczby tamtejszej ludności. Często powoły wał się na precedens z dziewiętnastowiecznej Amery ki, na której kresach wy mordowano niemal doszczętnie rdzenny ch mieszkańców, by zrobić miejsce dla osadników. 25 czerwca generał policji Franz Walter Stahlecker wkroczy ł tuż za jednostkami pancerny mi na czele Einsatzgruppe A do litewskiego miasta Kaunas (Kowno). Litewscy kolaboranci Niemców zabili tam pałkami ty siąc Ży dów, który ch spędzili przedtem do garażu „Lietukisa”, oddalonego o niecałe 200 metrów od głównej kwatery armii. W meldunku Stahleckera czy tamy : „Te samooczy szczające operacje przebiegały sprawnie, ponieważ władze wojskowe, poinformowane o nich z wy przedzeniem, wy kazy wały zrozumienie dla tej procedury ”. Jeśli chodzi o Sowietów, to rozstrzeliwali oni zarówno jeńców, jak i własny ch więźniów polity czny ch. Kiedy ich wy cofujące się wojska opuszczały szpital, w który m przeby wało stu sześćdziesięciu ranny ch Niemców, Rosjanie wszy stkich zamordowali, rozbijając im głowy lub wy rzucając ich przez okna. Niemiecki pluton, który skapitulował 23 czerwca podczas sowieckiego kontrataku nad rzeką Dubissą, został odnaleziony następnego dnia, gdy Sowietów zmuszono do odwrotu. Jego żołnierze by li zmasakrowani. „Wy łupiono im oczy, odcięto genitalia i dopuszczono się wobec nich inny ch aktów okrucieństwa – pisał wstrząśnięty niemiecki oficer sztabowy. – By ło to dla nas pierwsze tego rodzaju doświadczenie, ale nie ostatnie. Następnego wieczoru powiedziałem do mojego dowódcy : « Panie generale, to będzie zupełnie inna wojna niż w Polsce i we Francji» ”. Wy darzenia na wschodnim froncie
miała charaktery zować idea masakry. Stalin zrzucił obowiązek poinformowania oby wateli sowieckich o wy buchu wojny na barki Mołotowa, który – starając się pokonać jąkanie – wy głosił radiowe przemówienie do narodu 22 czerwca o godzinie 12.15. W następny ch dniach sowiecki przy wódca spoty kał się wielokrotnie ze swy mi najważniejszy mi współpracownikami – w samy m dniu inwazji odby ło się dwadzieścia dziewięć takich sesji – i podejmował kluczowe decy zje, doty czące między inny mi ewakuacji zakładów przemy słowy ch na wschód. NKWD przy stąpiło do masowy ch egzekucji i deportacji „niepewny ch elementów”, na przy kład osób, który ch jedy ną winą by ło to, że nosiły niemieckie nazwiska. Skonfiskowano wszy stkie odbiorniki radiowe będące w pry watny ch rękach, więc Rosjanie stali się zależni od wiadomości nadawany ch przez zakładowe radiowęzły „w ściśle określony ch porach”. Stalin kurczowo trzy mał się przez kilka dni złudnej nadziei, że do inwazji doszło w wy niku nieporozumienia – istnieją wątłe dowody na to, że agenci NKWD w krajach neutralny ch starali się sugerować w rozmowach ze swy mi niemieckimi odpowiednikami możliwość dalszy ch negocjacji, ale ich propozy cje zostały odrzucone. Już 28 czerwca, w dniu upadku Mińska, te złudzenia zostały ostatecznie rozwiane. Stalin przeszedł załamanie nerwowe, pod wpły wem którego schronił się w swej podmoskiewskiej leśnej daczy położonej na terenie wsi Pokłonnaja Gora. Kiedy 30 czerwca odwiedziła go kremlowska delegacja, której przewodniczy ł Anastas Mikojan, powitał ją z wy raźny m niepokojem, py tając agresy wny m tonem: „Po co tu przy jechaliście?”. Przewidy wał najwy raźniej, że zostanie obalony przez swy ch pupilów, którzy zarzucą mu całkowicie błędną ocenę sy tuacji. Ale ci poprosili go, żeby zechciał im nadal przewodzić. Stalin przy stąpił więc w końcu do działania i 3 lipca wy głosił przez radiowęzeł odezwę do narodu. Odchodząc od języ ka bezwzględnej dy ktatury, który charaktery zował dotąd jego rządy, zaapelował do uczuć swy ch poddany ch: „Towarzy sze! Bracia i siostry ! Żołnierze naszej armii i floty ! Zwracam się do was, moi przy jaciele!”. Wezwał do „wojny ojczy źnianej”, do niszczenia wszy stkiego, co mogłoby by ć przy datne dla wkraczający ch w głąb kraju Niemców, i do działań party zanckich za linią frontu. Uznając w domy śle Bry ty jczy ków za sojuszników, oznajmił bez ironii, że wojna jest elementem „zjednoczonego frontu narodów, opowiadający ch się za pokojem”. Potem zapowiedział, że będzie osobiście kierował całą obroną Związku Sowieckiego – jako przewodniczący Stawki (Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej), Państwowego Komitetu Obrony, Ludowego Komisariatu Obrony i Komisji Transportu. 8 sierpnia mianował się też Naczelny m Dowódcą Armii Czerwonej. Stalin, który miał w końcowej fazie konfliktu odnieść największe sukcesy militarne i polity czne, nie posiadał – podobnie jak Hitler, Churchill czy Roosevelt – kwalifikacji do kierowania wielkimi operacjami wojskowy mi. Nie znając koncepcji głębokiej obrony, odrzucał takty kę strategicznego odwrotu. Doprowadził do destrukcji wielu armii, uparcie każąc im trwać na zajmowany ch pozy cjach nawet wtedy, kiedy groziło to oskrzy dleniem. Po kilku
pierwszy ch bitwach kazał rozstrzelać ty siące oficerów i żołnierzy, który m zarzucono niekompetencję, między inny mi dowódcę Frontu Zachodniego Dy mitra Pawłowa. Na meldunki o masowy ch kapitulacjach i dezercjach reagował drakońskimi karami. W rozkazie numer 270 z 16 sierpnia 1941 roku wezwał do egzekucji „szkodliwy ch dezerterów” i aresztowania ich rodzin: „Ci, którzy znajdą się w oskrzy dleniu, mają walczy ć do końca [...]. Ci, którzy wy biorą kapitulację, powinni by ć niszczeni wszy stkimi dostępny mi środkami”. Rozkaz numer 270 by ł odczy ty wany publicznie przez komisarzy polity czny ch podczas ty sięcy apeli. W trakcie drugiej wojny światowej skazano oficjalnie na śmierć i stracono za rzekome tchórzostwo lub dezercję 168 ty sięcy oby wateli sowieckich. Wielu inny ch rozstrzelano na miejscu, bez żadnego postępowania sądowego. Przy jmuje się, że sowieccy dowódcy zamordowali w sumie około 300 ty sięcy swoich żołnierzy. Liczba ta przewy ższa łączną liczbę żołnierzy bry ty jskich, którzy zginęli podczas wojny z rąk nieprzy jaciela. Nawet ci Rosjanie, którzy uciekli z niewoli i wrócili do oddziałów sowieckich, by li aresztowani przez NKWD i wy sy łani na Sy berię lub przy dzielani do batalionów karny ch, będący ch nieomal jednostkami samobójczy mi, które powstały oficjalnie po kilku miesiącach od wy buchu wojny przy każdej z sowieckich armii. Kiedy przednie oddziały Hitlera zbliżały się do Moskwy, aresztowano w ty m mieście 47 ty sięcy rzekomy ch dezerterów i stracono setki ludzi oskarżony ch o szpiegostwo, dezercję lub „faszy stowską agitację”. Oficerowi polity czni wszy stkich szczebli mieli takie same kompetencje jak dowódcy operacy jni, co w fatalny sposób utrudniało proces decy zy jny na polu walki. Ty mczasem Stalin próbował osobiście kontrolować ruchy nie ty lko armii, lecz nawet pojedy nczy ch dy wizji. Najazd niemiecki wy wołał raczej skromny przy pły w miłości do Matki Rosji – w ciągu pierwszy ch trzy dziestu sześciu godzin od ataku w Moskwie zgłosiło się ochotniczo do służby wojskowej 3500 mężczy zn, a w prowincji kurskiej 7200 w ciągu pierwszego miesiąca. Ale wielu Rosjan by ło po prostu wstrząśnięty ch położeniem swojego kraju. Z raportów NKWD dowiadujemy się o moskiewskim prawniku noszący m nazwisko Izraelit, który powiedział, że rząd „przegapił niemiecką ofensy wę w pierwszy m dniu wojny, co doprowadziło do zniszczenia oraz kolosalny ch strat sprzętu lotniczego i personelu. Jeśli idzie o ruch party zancki, do którego nawoły wał Stalin, to jest on zupełnie nieskuteczny m sposobem prowadzenia wojny. Ta wy powiedź to akt desperacji. Oczekiwanie na pomoc Anglii i Stanów Zjednoczony ch jest szaleństwem. Związek Radziecki jest osaczony i nie widzimy drogi wy jścia”. Korespondent Wasilij Grossman tak opisał swoje spotkanie z wieśniakami tuż za linią frontu: „Oni płaczą. Bez względu na to, czy gdzieś jadą, czy stoją obok swoich płotów, zaczy nają płakać, gdy ty lko otworzą usta, i budzą w swy m rozmówcy mimowolną chęć zapłakania jak oni. Ty le jest w nich rozpaczy ! [...] Pewna stara kobieta my ślała, że ujrzy swego sy na we wlokącej się po zakurzonej drodze kolumnie. Stała tam do wieczora, a potem podeszła do nas. « Żołnierze, weźcie sobie kilka ogórków, jedzcie, smacznego» . « Żołnierze, napijcie się
mleka» . « Żołnierze, jabłka» . « Żołnierze, serki» . « Żołnierze, bierzcie!» . Te kobiety płaczą, patrząc na maszerujący ch ludzi”. Jewgenij Anufriew by ł jedny m z posłańców dostarczający ch karty poborowe do mieszkań rezerwistów. „By liśmy zaskoczeni liczbą adresatów, którzy próbowali się ukry ć, żeby nie potwierdzić otrzy mania dokumentów. Na ty m etapie wojna nie budziła entuzjazmu”. Zdecy dowaną większość żołnierzy Armii Czerwonej stanowili poborowi, którzy nie zdradzali dla idei męczeńskiej śmierci większego entuzjazmu niż ich rówieśnicy z Anglii czy ze Stanów Zjednoczony ch. Niektórzy zjawiali się w ośrodkach mobilizacy jny ch pijani, po długiej podróży ze swy ch rodzinny ch wiosek. Sowieckie standardy edukacy jne podniosły się od czasów rewolucji, ale wielu rekrutów by ło analfabetami. Najlepszy materiał ludzki wcielano do NKWD, które w rękach Ławrentija Berii stało się wkrótce elitarny m sześciusetty sięczny m zbrojny m ramieniem władzy. Mieszkańców Ukrainy, Białorusi i republik bałty ckich z kolei uważano za zby t niepewny ch polity cznie, by mogli wchodzić w skład załóg czołgów. W wy niku stalinowskich czy stek Armia Czerwona cierpiała na dramaty czny brak kompetentny ch oficerów i podoficerów. W pierwszy ch miesiącach wojny żołnierze piechoty uczy li się ty lko maszerować w portiankach (sukienny ch owijaczach) z powodu braku wy sokich butów, kry ć się na komendę, kopać rowy i wy kony wać proste chwy ty z drewniany mi karabinami. Armii doskwierały niedobory broni, koszar i środków transportu. Każdy żołnierz za swą najcenniejszą własność uważał zwy kłą ły żkę, weterani mawiali, że mogą wy rzucić karabin, ale nigdy ły żkę, którą nosili za cholewą. Ty lko oficerowie mieli zegarki. Podczas dramaty czny ch dni 1941 roku wielu rekrutów by ło rzucany ch do akcji w ciągu ty godnia lub dwóch od poboru. Pułkowy komisarz Nikołaj Moskwin zapisał z rozpaczą w swy m dzienniku pod datą 23 lipca: „Co ja mam powiedzieć ty m chłopcom? Ciągle się cofamy. Jak mogę zdoby ć ich zaufanie? Jak? Czy mam im mówić, że towarzy sz Stalin jest z nami? Że Napoleon został rozgromiony, a Hitler i jego generałowie znajdą u nas swoje groby ?”. Moskwin robił, co mógł, by przemawiać do żołnierzy swej jednostki w sposób najbardziej sugesty wny, ale następnego dnia musiał przy znać się do klęski – w ciągu nocy zdezerterowało trzy nastu jego podkomendny ch. Ży dowski uchodźca Gabriel Temkin, który obserwował w pobliżu Białegostoku podążający ch na front sowieckich żołnierzy, zauważy ł, że „niektórzy jechali ciężarówkami, inni szli pieszo, a staroświeckie karabiny zwisały im luźno z ramion. Ich mundury by ły znoszone i pokry te kurzem. Mieli przeważnie pustkę w oczach i zapadnięte policzki, a na ich wy nędzniały ch twarzach nie dostrzegłem ani jednego uśmiechu”. Samookaleczenia by ły na porządku dzienny m. Kiedy pewien korespondent wojenny, chcąc przy pochlebić się sowieckiemu dowódcy, powiedział mu, że ranni przy wożeni do szpitala z pola bitwy wy dali mu się zadziwiająco pogodni, ten oznajmił cy nicznie: „Szczególnie ci, który ch postrzelono w lewą rękę”. Liczba samookaleczeń gwałtownie zmalała, kiedy zaczęto rozstrzeliwać podejrzany ch o nie żołnierzy. 1 września Stawka wprowadziła – oprócz kar za niepowodzenia – jedy ną premię, jaką kiedy kolwiek przy znano żołnierzom: legendarne „sto
gramów” albo „produkt 61” – codzienne racje wódki. Miało to pozy ty wny wpły w na determinację żołnierzy, ale przy czy niło się do umocnienia w szeregach Armii Czerwonej wszechobecnego, autodestrukcy jnego pijaństwa. Decy dujący m dla dalszy ch losów wojny elementem reakcji ZSRS na operację „Barbarossa” by ło wprowadzenie w ży cie doktry ny totalnej mobilizacji, sformułowanej po raz pierwszy przez Michaiła Frunzego, bły skotliwego ministra wojny z okresu rządów Lenina. History k Michael Howard zauważy ł, że choć zaskoczeni Rosjanie przeży li w czerwcu 1941 roku katastrofę takty czną, strategicznie i psy chologicznie przy gotowy wali się do wielkiej wojny z zachodnim kapitalizmem od 1917 roku. Trudno przecenić rozmach, z jakim ewakuowano na wschód kluczowe zakłady przemy słowe i ich załogi, energię ludzi, którzy do tego doprowadzili, i wpły w na losy wojny, jaki wy warło powodzenie tej akcji. Ta przemy słowa migracja objęła ostatecznie 1523 zakłady, w ty m 1360 fabry k o kluczowy m znaczeniu. Przy czy m 15 procent przeniesiono nad Wołgę, 44 procent na Ural, 21 procent na Sy berię, a 20 procent do sowieckiej Azji Centralnej. Przewożone ładunki wy pełniły w sumie półtora miliona wagonów kolejowy ch. Szesnastoipółmilionowa rzesza przesiedlony ch robotników zaczęła nowe ży cie w przerażająco trudny ch warunkach. Praca trwała jedenaście godzin dziennie przez siedem dni w ty godniu, a w początkowy m okresie często odby wała się pod goły m niebem. Trudno sobie wy obrazić, by Anglicy czy Amery kanie zdołali uruchomić linie produkcy jne i utrzy mać ich wy dajność w tak niesprzy jający ch warunkach. Stalin mógł dowodzić nie bez racji, że jego wy muszona w latach trzy dziesty ch industrializacja, która pociągnęła za sobą nędzę i śmierć milionów wy zuty ch z ziemi chłopów, umożliwiła ZSRS budowę czołgów i samolotów walczący ch teraz z Hitlerem. Kładąc główny nacisk na budowę przemy słu ciężkiego przy gotowanego do produkcji broni, dawał do zrozumienia, że akceptuje opracowaną przez Frunzego koncepcję wojny totalnej. Amery kański dy plomata ewakuowany z Moskwy do Kujby szewa odkry ł pewnego dnia ze zdumieniem olbrzy mi, niezidenty fikowany ośrodek przemy słowy leżący kilka kilometrów od miasta, ironicznie nazwany przez Rosjan Bezimiannyj – Bezimienny. Na pobliskim lotnisku stały setki nowo zbudowany ch samolotów, wy produkowany ch właśnie w ty ch zakładach. Ewakuacja przemy słu w 1941 roku by ła jedny m z najważniejszy ch osiągnięć ZSRS podczas tej wojny. Każdy sowiecki oby watel powy żej czternastego roku ży cia podlegał mobilizacji do pracy w przemy śle. Ponieważ przy działy ży wności dla ludności cy wilnej zostały zmniejszone do głodowego poziomu, miliony oby wateli Związku Sowieckiego przeży ły ty lko dzięki pry watny m warzy wnikom. Naród został oficjalnie poinformowany, że mięso wiewiórek zawiera więcej kalorii niż wieprzowina, więc ci, który m udało się je złapać, chętnie się nimi ży wili. Choć w warunkach chronicznego głodu osiągnięto zadziwiająco wy soką wy dajność przemy słu, idealizowanie tego sukcesu by łoby błędem. Produkcja silnika lotniczego pochłaniała w ZSRS pięciokrotnie większą liczbę godzin niż w Stanach Zjednoczony ch. Ewakuacja przemy słu odzwierciedlała jednak to, co pewien oficer bry ty jskiego wy wiadu
nazwał kiedy ś „rosy jskim geniuszem w dziedzinie wy ry wkowej improwizacji”. Inny m aspektem wojny totalnej by ła masowa deportacja mniejszości narodowy ch, podejrzany ch o nielojalność wobec władzy sowieckiej. Stalin pozwolił, by przeznaczono ważne środki transportu do przewiezienia na przy kład 74 225 „nadwołżańskich Niemców” z ich własnej, małej republiki do odległego Kazachstanu. Ten sam los spotkał później inny ch tego rodzaju wy rzutków społeczeństwa, na przy kład Czeczenów i kry mskich Tatarów. W zachodniej części ZSRS armie najeźdźców nadal gnały przed siebie, budząc zachwy t Berlina. Hitler zajął się szczegółowy m planowaniem swego nowego imperium. Ogłosił trwałość okupacji ziem wschodnich, opartej na trzech zasadach: „po pierwsze – rządzić, po drugie – administrować, po trzecie – eksploatować”. Wszelkie próby oporu miały by ć karane śmiercią. Już 31 lipca Göring nakazał przy gotowania do „ostatecznego rozwiązania kwestii ży dowskiej w niemieckiej strefie wpły wów na terenie Europy ”. Einsatzgruppen, czy li Grupy Specjalne postępujące za czołowy mi jednostkami Wehrmachtu, wy mordowały dziesiątki ty sięcy rosy jskich Ży dów. Hitlerowscy urzędnicy kreślili plany przesiedlenia na wschód trzy dziestu milionów niemieckich kolonistów. Z Ukrainy i państw bałty ckich wy wieziono do Rzeszy setki ty sięcy młody ch kobiet, które miały zostać pokojówkami lub pracować na roli. Niektóre z nich nie miały nic przeciwko temu, gdy ż w ich własny m kraju groziła im nędza. 19 sierpnia Goebbels wy raził w swoim dzienniku zdziwienie przekonaniem Hitlera, że wojna skończy się ry chło i nagle. „Führer wierzy, że nadejdzie chwila, w której Stalin wy stąpi z inicjaty wą pokojową [...]. Spy tałem go, co zrobi, jeśli jego przewidy wania się potwierdzą. A on odparł, że zgodzi się na pokój. Co wtedy stanie się z bolszewizmem, to nie nasz problem. Bolszewizm bez Armii Czerwonej nie stanowi zagrożenia”. Od czasów rewolucji 1917 roku ludność Związku Sowieckiego znosiła potworności wojny domowej, głód, ucisk, wy muszone ruchy migracy jne i terror oparty na doraźny m try bie sądzenia. Ale operacja „Barbarossa” pociągnęła za sobą katastrofę humanitarną, która doprowadziła do śmierci 27 milionów oby wateli ZSRS, w ty m 16 milionów ludności cy wilnej. Żołnierz Wasilij Slesariew otrzy mał dostarczony przez party zantów na miejsce stacjonowania wojsk sowieckich list od swej dwunastoletniej córki Mani, która pozostała w ich rodzinny m miasteczku pod Smoleńskiem. Pisała w nim: „Tato, nasz Walik umarł i leży w grobie [...]. Tato, te niemieckie potwory podłoży ły u nas ogień”. Dom rodzinny spłonął, a sy n Slesariewa Walerij umarł na zapalenie płuc, ukry wając się przed najeźdźcami. Mania pisała dalej: „Zabito wielu mieszkańców okoliczny ch wiosek. A te krwiożercze potwory, który ch nie można nawet nazwać ludźmi, to bandy ci i rabusie. Tato, zabijaj nieprzy jaciół!”. Tego rodzaju przesłania, cy nicznie wy korzy sty wane przez sowiecką machinę propagandową, ukazy wały los ty sięcy wiosek rozsiany ch na ogromny ch przestrzeniach ZSRS i odzwierciedlały prawdziwe uczucia ich mieszkańców. Sierżant Wiktor Kononow opisał w liście do rodziny z dnia 30 listopada swe przeży cia w niemieckiej niewoli: „Faszy ści gnali nas na piechotę przez sześć dni za linię frontu. W czasie marszu nie dawali nam chleba ani wody [...]. Po ty ch sześciu dniach uciekliśmy. Widzieliśmy
tak dużo [...]. Niemcy okradali naszy ch kołchoźników, zabierali im chleb, ziemniaki, gęsi, by dło, a nawet ich łachmany. Widzieliśmy chłopów wiszący ch na szubienicach, ciała party zantów, który ch torturowano i rozstrzelano [...]. Niemcy boją się każdego krzaka, każdego odgłosu. W każdy m kołchoźniku widzą party zanta”. Ruch party zancki, podtrzy mujący zbrojny opór za niemieckimi liniami, rozpoczął działalność w czerwcu 1941 roku i stał się jedny m z najważniejszy ch aspektów wojny na Wschodzie. Pod koniec września NKWD ogłosiło, że na samej ty lko Ukrainie działa trzy dzieści ty sięcy party zantów. Najeźdźcy nie by li w stanie kontrolować wielkich, niezamieszkany ch obszarów za linią frontu. Ale grupy desperatów, które musiały odbierać ży wność i tak już głodującej ludności cy wilnej, nie by ły przez nią by najmniej traktowane jak oddziały bohaterów. Jeden z party zanckich komisarzy Nikołaj Moskwin pisał: „Nic dziwnego, że miejscowi mieszkańcy uciekają i skarżą się Niemcom. Bardzo często po prostu rabujemy ich jak bandy ci”. Na późniejszy m etapie kampanii dodał: „Zapisuję dla potomności, że party zanci znoszą nieludzkie cierpienia”. Położenie ludności cy wilnej nie by ło lepsze – walka o przetrwanie w świecie, w który m okupanci mieli w ręku większość ży wności, zmuszała wiele kobiet do prosty tucji i sprzedawania się Niemcom, a wielu mężczy zn do zaciągania się w szeregi pomocniczy ch oddziałów Wehrmachtu, czy li tak zwany ch Hiwis. Dwieście piętnaście ty sięcy oby wateli sowieckich zginęło, mając na sobie niemieckie mundury. Niemniej działalność party zantów, którzy nękali niemieckie ty ły i niszczy li linie komunikacy jne, nabrała w Rosji strategicznego znaczenia, jakiego nie miała w żadny m kraju niemieckiego imperium, z wy jątkiem Jugosławii. Co więcej, mimo wszy stkich spektakularny ch sukcesów i ofensy w Wehrmachtu Armia Czerwona nie została złamana. Choć niektórzy żołnierze Stalina chętnie składali broń, inni walczy li nawet w beznadziejny ch sy tuacjach. Już w czerwcu zdumieli Niemców trwającą ty dzień obroną Cy tadeli w Brześciu. Dy wizy jny meldunek stwierdza, że atakujący musieli pokonać „odważny garnizon, co kosztowało nas wiele krwi [...]. Rosjanie walczy li z wy jątkową zaciętością [...]. Wy kazali się znakomity m wy szkoleniem piechoty i wspaniałą wolą oporu”. Sowieci dy sponowali doskonały mi ciężkimi czołgami KW-1 i KW-2. Kiedy hitlerowscy dowódcy rozbijali jedną armię nieprzy jaciela, odkry wali ze zdumieniem, że jej miejsce zajmuje następna. 8 lipca wy wiad niemiecki meldował, że ze 164 zidenty fikowany ch na froncie wielkich jednostek zniszczono 84 jednostki. Ale 11 sierpnia nastrój przeby wającego w Berlinie Haldera by ł już o wiele mniej eufory czny. „Staje się coraz bardziej jasne, że nie doceniliśmy rosy jskiego kolosa [...]. Zakładaliśmy, że nieprzy jaciel ma około 200 dy wizji. Teraz doliczy liśmy się 360. Te siły są nie zawsze dobrze uzbrojone i wy posażone, a często wręcz źle dowodzone. Ale istnieją”. Helmuth von Moltke, anty nazista pracujący w niemieckiej Abwehrze, wy raził w liście do żony żal, że by ł „w głębi swego serca” na ty le głupi, by aprobować inwazję. Podobnie jak w przy padku francuskich czy bry ty jskich ary stokratów jego nienawiść do komunizmu przewy ższała anty patię do Hitlera. „Wierzy łem, że Rosja rozpadnie się od środka, a my
stworzy my w ty m regionie nowy porządek, który nie będzie nam zagrażał. Ale nic podobnego nie daje się zauważy ć: daleko za frontem rosy jscy żołnierze nadal walczą, podobnie jak robotnicy i chłopi – tam jest dokładnie tak jak w Chinach. Dotknęliśmy czegoś okropnego i będzie nas to kosztować wiele ofiar”. Ty dzień później dodał: „Tak czy owak jedno wy daje mi się pewne: od dziś do 1 kwietnia przy szłego roku pomiędzy Uralem a Portugalią zginie w żałosny sposób więcej ludzi niż kiedy kolwiek w doty chczasowy ch dziejach świata. A te nasiona wy dadzą plon. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Ty lko jaka to będzie burza po takim wietrze jak ten?”. Miejsce początkowego oszołomienia, jakie przeży li mieszkańcy ZSRS po niemieckim napadzie, ry chło zajęła nienawiść do najeźdźców. Sowiecki my śliwiec lądujący po zakończeniu misji bojowej na swy m polowy m lotnisku miał na osłonie chłodnicy kawałki ludzkiego ciała, ponieważ wy buchła pod nim niemiecka ciężarówka z amunicją. Dowódca dy wizjonu zebrał te fragmenty z samolotu i kazał je zbadać lekarzowi jednostki, który ogłosił, że jest to „ary jskie mięso”. Obecny przy ty m korespondent wojenny zapisał w swy m dzienniku: „Wszy scy się śmiali. Tak, nadeszły okrutne czasy, czasy żelaza!”. Hitler wielokrotnie zmieniał cele swy ch działań. W wy niku jego uparty ch nalegań zmierzająca w kierunku Moskwy Grupa Armii „Środek” zatrzy mała się w lipcu, napotkawszy silny opór Rosjan. Pozwoliło to siłom niemieckim operujący m dalej na północ ruszy ć w kierunku Leningradu, a ty m, które znajdowały się na południu, zająć nowe obszary Ukrainy. Pod Kijowem Wehrmacht dokonał kolejnego spektakularnego oskrzy dlenia, więc humory zwy cięskich czołgistów ponownie się poprawiły. „By łem w niewiary godnie triumfalny m nastroju” – zanotował Hans-Erdmann Schönbeck. Olbrzy mie kolumny załamany ch jeńców, który ch liczba sięgnęła sześciuset sześćdziesięciu pięciu ty sięcy, ponownie pognano na zachód, w kierunku obozów, w który ch czekał ich głód. Wasilij Grossman znalazł się 2 października w położony m 400 kilometrów na południe od Moskwy Orle. Kiedy wraz z kilkoma inny mi korespondentami zatrzy mał się w tamtejszy m hotelu, wpadła mu w ręce szkolna mapa Europy. „Zaczęliśmy ją oglądać i by liśmy przerażeni ty m, że cofnęliśmy się aż tak daleko!” Dwa dni później opisał scenę, do której doszło na polu bitwy : „My ślałem, że oglądałem już niejeden odwrót, ale nigdy w ży ciu nie widziałem tego, co widzę teraz... Exodus! Biblijny Exodus! Pojazdy poruszają się w ośmiu rzędach, sły chać ry k silników wielu ciężarówek, usiłujący ch wy grzebać się z błota. Przez pola przepędzane są wielkie stada owiec i krów. Za nimi ciągną ty siące konny ch wozów, pokry ty ch kolorowy mi szmatami, deskami, blachą [...] i tłumy pieszy ch uciekinierów z workami, zawiniątkami, walizkami. To nie jest potop, to nie jest rzeka – to powolny ruch przelewającego się oceanu [...] szerokiego na setki metrów”. Opisany przez Grossmana paniczny odwrót by ł konsekwencją udanego niemieckiego natarcia na południu. Za to na północy Niemcy okrąży li Leningrad i zaczęli go oblegać. Morale Sowietów tragicznie spadło, a organizacja i przy wództwo by ły żałośnie słabe.
Niedostatek sprzętu radiowego i połączeń telefoniczny ch na każdy m kroku utrudniał prowadzenie jakichkolwiek operacji. Armia Czerwona straciła niemal 3 miliony ludzi – 44 ty siące dziennie – w znacznej części podczas wielkich okrążeń pod Kijowem i Wiaźmą. Na początku wojny Stalin dy sponował niemal pięcioma milionami żołnierzy, teraz ich liczba zmniejszy ła się czasowo do 2,3 miliona. W październiku 45 procent stanu ludności ZSRS sprzed wojny, czy li 90 milionów ludzi, mieszkało na terenach zajęty ch przez Niemców. Dwie trzecie przedwojenny ch fabry k wpadły w ręce nieprzy jaciela. Przy by wający w Moskwie zagraniczni obserwatorzy, szczególnie Bry ty jczy cy, uznawali, że klęska ZSRS jest nieuchronna i starali się ty lko przewidzieć czas trwania szczątkowego oporu. Ale na polach bitew żołnierze Stalina stawiali wrogowi zaciekły opór. Cierpieli głód, brakowało im amunicji i by li często wy sy łani na front bez broni, którą kazano im przejmować od poległy ch. Brakowało nawet tak zwany ch koktajli Mołotowa, a zatrudnione w fabry kach kobiety dopiero po jakimś czasie osiągnęły poziom produkcji tej najbardziej pry mity wnej broni przeciwczołgowej sięgający 120 ty sięcy sztuk dziennie. Rosjanie tracili dwudziestokrotnie więcej żołnierzy i sześciokrotnie więcej czołgów niż Niemcy. W październiku ich straty by ły jeszcze większe niż w lecie – 64 dy wizje przestały istnieć. Inne formacje jednak przetrwały i oczekiwały na swoich pozy cjach. Kapitan Kozłow, ży dowski dowódca sowieckiego batalionu zmotory zowanej piechoty walczącego na Froncie Południowy m, oznajmił Grossmanowi: „Powiedziałem sobie, że zostanę zabity, cokolwiek się wy darzy, dziś lub jutro. A kiedy to sobie uświadomiłem, ży cie stało się bardzo łatwe, a w jakiś sposób nawet jasne i czy ste. Idę do bitwy bez lęku, bo niczego nie oczekuję”. Niewy kluczone, że Kozłow mówił prawdę.
Przed absolutną klęską ocaliły Rosję jej wielkość tery torialna i jej armie. Niemcy zajęli wielkie obszary, ale te, które pozostały w rękach Sowietów, by ły jeszcze większe. Kiedy najeźdźcy dotarli do linii Leningrad–Odessa, ty siącpięćsetkilometrowy front wy dłuży ł się o kolejne 500 kilometrów. Na miejsce setek zniszczony ch sowieckich dy wizji pojawiały się zawsze nowe. Moskwa by ła zaszokowana gotowością swy ch jednostek do składania broni oraz skłonnością mieszkańców niektóry ch podporządkowany ch jej republik, zwłaszcza Ukrainy i państw bałty ckich, do witania Niemców z radością. Ale zacięty, zwierzęcy opór części żołnierzy Armii Czerwonej, który początkowo zadziwiał Niemców, teraz zaczy nał ich niepokoić. Za każdego zabitego Rosjanina Wehrmacht musiał zapłacić określoną cenę, mierzoną w kategoriach zuży tej amunicji i nakładu czasu. Młodzi krzy żowcy Hitlera, niesieni falami entuzjazmu, pokony wali setki kilometrów, gnając w swy ch czołgach w głąb tery torium wroga, ale ich pojazdy przechodziły ciężką próbę: gąsienice zuży wały się, przewody traciły szczelność, spręży ny pękały. Potencjał wielu formacji znacznie się zmniejszy ł. Do jesieni agresorzy stracili 20 procent swej pierwotnej siły uderzeniowej oraz dwie trzecie broni pancernej i pojazdów. W jednej dy wizji pancernej pozostało sprawny ch technicznie ty lko 38 czołgów, a w innej około 60. Dowódca jednej z dy wizji pisał, że konieczne jest uzupełnienie strat, „jeśli nie chcemy, żeby nasze wy grane nas wy kończy ły ”. We wrześniu Moskwa wy dawała się Niemcom na wy ciągnięcie ręki. Ale rosy jskie kontrataki, choć nieudolne – jak na przy kład ten pod Smoleńskiem między 30 sierpnia a 8 września – by ły nadal zdumiewająco uporczy we. Między czerwcem 1941 a majem 1944 roku Niemcy na Froncie Wschodnim tracili przeciętnie sześćdziesiąt ty sięcy zabity ch miesięcznie. Choć straty nieprzy jaciela by ły o wiele większe, staty sty ka ta robiła wstrząsające wrażenie. Jedny m z sy mboliczny ch przy kładów by ł porucznik Walter Rubarth, który zginął 26 października podczas walk o szosę Mińsk–Moskwa – zaledwie siedemnaście miesięcy wcześniej, jeszcze w randze sierżanta, triumfalnie przekraczał Mozę jako jeden z pierwszy ch żołnierzy niemieckich. Teraz jego towarzy szy broni zaczął nękać duch zwątpienia. „By ć może to ty lko « gadanina» , że nieprzy jaciel jest zmiażdżony i nigdy już się nie podniesie – pisał Hans-Jürgen Hartmann. – Jestem całkowicie zdezorientowany i nic na to nie poradzę. Czy ta cała wojna naprawdę skończy się przed zimą?” Ale wiara Hitlera we własne siły pozostawała niezachwiana. Ponieważ Leningrad by ł okrążony, a armie Führera nadal zwy ciężały na Ukrainie, miał zabezpieczone flanki i by ł gotów ponowić natarcie na Moskwę. W przemówieniu z 2 października przedstawił uderzenie Wehrmachtu na stolicę jako „ostatnią decy dującą bitwę tego roku”, która „zmiażdży ZSRS”. Oficer Abwehry Helmuth von Moltke pisał: „Jeśli nie odniesiemy sukcesu w ty m miesiącu, nie odniesiemy go nigdy ”. A pora roku robiła się niebezpiecznie późna. Rosjanie, pozwalając Niemcom na zdoby wanie nowy ch obszarów, zy skali czas niezbędny do umocnienia swy ch pozy cji obronny ch na przedpolach Moskwy. Żukow, jeden z najzdolniejszy ch dowódców Stalina, został 29 lipca zwolniony ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego, ponieważ upierał się przy ewakuacji Kijowa. Mianowany dowódcą Frontu Rezerwowego, szy bko stał się na
ty m stanowisku niezastąpiony i zasłuży ł na uznanie za zorganizowanie obrony Leningradu. Teraz został wezwany do Moskwy, by pokierować operacjami mający mi ocalić sowiecką stolicę. W decy dujący m ataku na Moskwę, czy li operacji „Tajfun”, wzięło udział sześć niemieckich armii – 1,9 miliona żołnierzy, 14 ty sięcy dział, ty siąc czołgów i 1390 samolotów. Gdy ruszy ło natarcie, obrońcy po raz kolejny ponieśli ogromne straty. Ofensy wa zmiotła ze swej drogi osiem sowieckich armii, liczne jednostki uległy rozpadowi lub zostały odcięte. Major Iwan Szabalin, oficer polity czny, który usiłował wy prowadzić gromadę maruderów z okrążonego „kotła”, zapisał w dzienniku 13 października, na kilka dni przed śmiercią: „jest mokro i zimno, a my poruszamy się okropnie wolno – wszy stkie nasze pojazdy utknęły na błotnisty ch drogach [...]. Musieliśmy zostawić ponad pięćdziesiąt [pojazdów] na kawałku ziemi, który przy pominał grzęzawisko; mniej więcej ty le samo stoi na pobliskim polu. O 6.00 Niemcy otworzy li do nas ogień – nieprzerwany ostrzał arty lerii, moździerzy i ciężkich karabinów maszy nowy ch trwał przez cały dzień [...]. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni się wy spałem”. 15 października niemiecki celowniczy czołgu Karl Fuchs pisał z radością: „Od tej pory opór Rosjan będzie słaby – my musimy ty lko toczy ć się do przodu [...]. Naszy m obowiązkiem jest walka i uwolnienie świata od tej komunisty cznej zarazy. Pewnego dnia, może za wiele lat, świat podziękuje Niemcom i naszemu ukochanemu Führerowi za nasze zwy cięstwa w Rosji”. Błoto, na które narzekał Iwan Szabalin, okazy wało się jednak groźniejsze dla usiłujący ch konty nuować natarcie Niemców niż dla trwający ch na swy ch pozy cjach obrońców Moskwy. Jesienne deszcze są w Rosji elementem naturalnego cy klu pogodowego, ale te, które zaczęły padać 8 października 1941 roku, zaskoczy ły dowódców niepokonanego Wehrmachtu. By ło to o ty le dziwne, że niektórzy z nich walczy li na ty ch terenach w latach 1914 i 1917. Nie przewidzieli, że w tak ogromny m kraju, w który m by ło niewiele dróg, do tego marny ch – ty lko 60 ty sięcy kilometrów asfaltowy ch szos i mniej niż 80 ty sięcy kilometrów torów kolejowy ch – pogoda może mieć znaczący wpły w na mobilność armii. Pędzące naprzód zagony pancerne zostały nagle zastopowane, gdy ż gąsienice czołgów buksowały w błocie. A niemiecki sy stem zaopatrzenia, skazany na przerzucanie ży wności i amunicji na odległość setek kilometrów, zaczął zawodzić. Stalin sprowadzał posiłki ze wschodu, gdy ż tokijski agent sowieckiego wy wiadu Richard Sorge przekonał go, że Japończy cy nie zaatakują Sy berii. Deszcze by ły coraz bardziej ulewne, a temperatura zaczęła spadać. „Mieliśmy tu bez przerwy śnieg z deszczem lub śnieg – narzekał kapelan Wehrmachtu Ernst Tewes. – Nasi ludzie cierpią, pojazdy nie są należy cie osłonięte, a zimowe mundury jeszcze nie nadeszły. Z trudem poruszamy się po fatalny ch drogach”. Szeregowy Heinrich Haape skarży ł się na trudności z przemieszczeniem wozów z zaopatrzeniem: „Ludzie pchali [je] i ciągnęli, konie pociły się z wy siłku – by liśmy tak wy czerpani, że od czasu do czasu musieliśmy zarządzać krótką, dziesięciominutową przerwę. Potem, brnąc po kolana w czarny m błocie, wracaliśmy do wozów i robiliśmy wszy stko, by
ich koła zaczęły się kręcić”. Niemal każdy z żołnierzy obu walczący ch z sobą stron doświadczał trudny ch do zapomnienia przeży ć. Nikołaj Redkin, trzy dziestopięcioletni szeregowy piechoty, pisał do żony 23 października: „Witaj, Zoria! Podczas ostatniej bitwy cudem uniknąłem śmierci. Moje szanse przeży cia wy glądały jak jeden do stu, ale jakoś się udało [...]. Wy obraź sobie grupę żołnierzy, otoczoną ze wszy stkich stron przez nieprzy jacielskie czołgi i przy ciśniętą do szerokiego na 70 metrów nadrzecznego wału. Mieliśmy ty lko jeden wy bór: wskoczy ć do rzeki lub zginąć. Ja wskoczy łem i zacząłem pły nąć. Ale wał znajdował się nadal pod ciężkim ogniem nieprzy jaciela. Musiałem siedzieć w lodowatej wodzie przez trzy godziny, więc by łem zupełnie szty wny. Kiedy zapadły ciemności i niemieckie czołgi wy cofały się, kołchoźnicy wy ciągnęli mnie z rzeki, ogrzali i otoczy li opieką. Dopiero po dziesięciu dniach przeprowadzili mnie przez linie nieprzy jaciela do mojego oddziału. Teraz, cały i zdrowy, jestem już w swojej jednostce. Będziemy mieli krótki odpoczy nek, a potem wracamy na pole walki. Niech mnie diabli wezmą, jeśli nie zgotujemy Niemcom jeszcze lepszej kąpieli niż ta, którą oni nam zafundowali. Każemy im się tarzać w śniegu, dopóki nie pomrą”. Marzenie Redkina spełniło się, ale on sam tego nie doży ł – trzy dzieści miesięcy później zginął na polu walki pod Smoleńskiem. Opis tego, jak warunki pogodowe paraliżowały poczy nania Niemców, znalazł się też we wspomnieniach wojskowego lekarza Petera Bamma: „Ty lne koło jakiegoś konnego wozu, jadącego w długiej na półtora kilometra kolumnie, osuwa się w głęboką rozpadlinę, zamaskowaną przez kałużę. Koło się łamie. Dy szel unosi się w górę. Konie, pociągane przez dy szel, rzucają się i wierzgają. Jeden z postronków pęka. Jadący z ty łu wóz usiłuje wy przedzać z lewej, ale nie może wy jechać z głębokich kolein. Prawe ty lne koło drugiego wozu zaczepia o lewe ty lne pierwszego. Konie cofają się i zaczy nają wierzgać we wszy stkie strony. Nie można jechać ani do przodu, ani do ty łu. Pusta ciężarówka zaopatrzenia amunicy jnego, która wraca z frontu, próbuje ominąć tę beznadziejną plątaninę, ale zsuwa się powoli do rowu i grzęźnie w nim na dobre. Wszy scy wpadają w szał i zaczy nają na siebie wrzeszczeć. Spoceni, przeklinający, obłoceni żołnierze biją spocone, drżące, obłocone konie, które są już pokry te pianą [...]. Takie sceny powtarzają się sto razy dziennie”. W dniu 30 października dowódca sił pancerny ch generał Erich Höpner pisał z rozpaczą: „Drogi zamieniły się w grzęzawiska – wszy stko stanęło w miejscu. Nasze czołgi są unieruchomione. Paliwo nie może do nas dojechać, a ulewne deszcze i mgła uniemożliwiają prawie całkowicie zrzuty z powietrza”. I dodawał: „Dobry Boże, daj nam czternaście dni mrozu. Wtedy otoczy my Moskwę!”. Ży czenie Höpnera wkrótce się spełniło – ale mróz potrwał znacznie dłużej niż czternaście dni. Do tego niskie temperatury i opady śniegu nie pomogły Wehrmachtowi, by ły za to bardzo korzy stne dla jego wrogów. Smary niemieckich pojazdów i broni zamarzały, a wkrótce to samo dotknęło żołnierzy. Natomiast ekwipunek Armii Czerwonej pozwalał jej na konty nuowanie walki.
Piechota niemiecka w płonącej wsi na froncie wschodnim, wrzesień 1941 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Drugi ty dzień października 1941 roku został później uznany za kluczowy okres kry zy su. Żukow, wezwany na Kreml, zastał chorego na gry pę Stalina przed mapą ukazującą linię frontu. Sowiecki przy wódca skarży ł się na brak wiary godny ch informacji. Generał pojechał więc na tak zwaną możajską linię obrony i znalazł w niej – ku swemu przerażeniu – ogromne luki, otwarte na atak Niemców. „W zasadzie – powiedział później – wszy stkie drogi do Moskwy stały otworem. Nasze wojska nie by ły by w stanie zatrzy mać nieprzy jaciela”. Żukow zadzwonił do Stalina i złoży ł mu meldunek. Stwierdził w nim, że w razie zmasowanego ataku Niemców stolica będzie skazana na upadek. Znaczną część urzędników rządowy ch i przedstawicieli misji dy plomaty czny ch ewakuowano 800 kilometrów dalej na wschód, do leżącego nad Wołgą Kujby szewa. Beria rozstrzeliwał gorączkowo przeby wające w więzieniach „elementy wy wrotowe”. W grupie stu pięćdziesięciu siedmiu osób stracony ch 3 października znalazło się wiele kobiet, między inny mi siostra Trockiego Olga Kamieniewa – wdowa po majorze lotnictwa wy bitny m działaczu Lwie Kamieniewie, który padł już wcześniej ofiarą czy stki, a także trzy dziestojednoletnia Maria Nesterenko oraz czterdziestoletnia Aleksandra Fibich-Savenko, żona wy sokiego rangą oficera uzbrojenia. Czy niono przy gotowania do wy sadzenia w powietrze najważniejszy ch moskiewskich elementów infrastruktury i zakładów przemy słowy ch. Ćwierć miliona mieszkańców miasta, głównie kobiet, skierowano do kopania rowów przeciwczołgowy ch na przedmieściach. Panika doprowadziła do masowego rabowania sklepów. Beria, w trosce o swe bezpieczeństwo, wy jechał na Kaukaz. Sam dy ktator by ł o krok od opuszczenia stolicy. W godzinach wieczorny ch 18 października Stalin nagle zmienił zdanie. Postanowił zostać, przeniósł czasowo swe biuro do gmachu Dowództwa Sił Lotniczy ch przy ulicy Kirowa i ogłosił, że Moskwa jest twierdzą. Porządek na ulicach został przy wrócony przez wprowadzenie godziny milicy jnej i jeszcze bardziej brutalny ch sankcji. 7 listopada władze sowieckie zdoby ły się na genialne posunięcie propagandowe, każąc zmierzający m na front jednostkom zorganizować w stolicy trady cy jną defiladę z okazji rocznicy bolszewickiej rewolucji. Tego wieczoru spadł pierwszy śnieg. Niemcom, który ch operacje paraliżowała pogoda, zabrakło sił niezbędny ch do wy konania decy dującego kroku. Ugrzęźli na przedpolach miasta, znosząc coraz bardziej dotkliwe niedogodności. Halder i Bock uparcie twierdzili, że należy przeprowadzić jeszcze jedno natarcie. W jego wy niku Niemcy posunęli się nieco dalej do przodu, a ich czołowe oddziały dotarły do leżący ch na przedmieściach Moskwy przy stanków tramwajowy ch. Arty leria i lotnictwo zasy py wały miasto pociskami. Niektórzy Rosjanie by li autenty cznie poruszeni wezwaniami Stalina, który powołując się na dramaty czne okoliczności, oczekiwał od nich sięgnięcia po ostateczne środki. Pewien zatrudniony w fabry ce tworzy w sztuczny ch mieszkaniec Moskwy powiedział: „Nasz przy wódca nie przemilczał tego, że nasze wojska musiały się cofać. Nie ukry wa trudności,
które czekają nasz naród. Po jego przemówieniu pragnę pracować jeszcze bardziej ofiarnie. Ono zmobilizowało mnie do wielkich czy nów”. Ale nie brakowało również scepty ków. Przecenianie jedności Rosjan i ich wiary w zwy cięstwo podczas zimowy ch miesięcy 1941 roku by łoby poważny m błędem. Moskiewski inży nier powiedział: „Cała ta gadanina o mobilizowaniu ludzi i organizowaniu obrony cy wilnej dowodzi ty lko tego, że sy tuacja na froncie jest absolutnie beznadziejna. Jest jasne, że Niemcy zajmą wkrótce Moskwę, a władza sowiecka się nie utrzy ma”. Pobrzmiewa w ty ch słowach echo rozpaczy, jaka ogarniała niektóry ch dobrze poinformowany ch Bry ty jczy ków w 1940 roku. Nieco dalej na południe, w prowincji kurskiej, pewna kobieta oznajmiła: „Rozstrzelajcie mnie, jeśli chcecie, ale nie będę kopała żadny ch rowów. Jedy ny mi ludźmi, którzy potrzebują rowów, są komuniści i Ży dzi. Niech je sobie kopią sami. Wasza władza się kończy, a my nie zamierzamy dla was pracować”. Ale mimo niechętnego nastawienia części ludności w ZSRS by ło dość patriotów i żołnierzy, by utrzy mać linie obronne i odeprzeć najeźdźców. Pod koniec listopada impet niemieckiego natarcia uległ wy czerpaniu. „Führer wziął sprawy w swoje ręce – zapisał Kurt Grumann – ale nasze wojska poruszają się tak, jakby by ły skazane na klęskę. Nasi żołnierze usiłują się przekopy wać przez zmarznięty grunt, lecz najsilniejsze uderzenia kilofa wy doby wają ty lko ty le ziemi, co brudu za paznokciami. Nasze siły maleją z każdy m dniem”. Generalny kwatermistrz Sztabu Generalnego Wojsk Lądowy ch generał Eduard Wagner powiedział: „Jesteśmy u kresu sił materialny ch i ludzkich”. Niedobory paliwa by ły w Niemczech tak poważne, że mary narka wojenna została w prakty ce sparaliżowana. Sy stem zaopatrzenia armii z trudem dostarczał ży wność do punktów oddalony ch o 500 kilometrów od najbardziej wy sunięty ch magazy nów, które mieściły się w Smoleńsku. W niemieckich kręgach urzędowy ch krąży ł żart, dowodzący wisielczego poczucia humoru: „Ze względu na wielkie sukcesy kampania wschodnia została przedłużona o miesiąc”. W dniu 28 listopada odby ła się w Berlinie narada przemy słowców, której przewodniczy ł minister Rzeszy do spraw uzbrojenia i amunicji Fritz Todt. Zebrani doszli do katastrofalnego wniosku: wojny z Rosją nie da się już wy grać. Niemcy, które nie zdołały osiągnąć bły skawicznego zwy cięstwa, nie mają środków pozwalający ch na osiągnięcie sukcesu podczas przedłużającej się kampanii. Następnego dnia Todt i nadzorujący produkcję czołgów Walter Rohland spotkali się z Hitlerem. Rohland stwierdził, że jeśli do wojny przy łączą się Stany Zjednoczone, Niemcy nie będą w stanie dorównać potędze przemy słowej sojuszników. Todt, zagorzały hitlerowiec, przy znał: „Tej wojny nie da się już wy grać środkami militarny mi”. „Więc jak mam ją zakończy ć?” – spy tał Hitler. Todt odparł, że możliwe jest ty lko rozwiązanie polity czne. Hitler odrzucił taką logikę. Wmawiał sobie, że ry chłe przy stąpienie Japonii do Osi zmieni układ sił na korzy ść Niemiec. W listopadowy ch zapiskach szefa Sztabu Generalnego Wojsk Lądowy ch Franza Haldera można jednak znaleźć inne uwagi Hitlera, z który ch wy nika, że przestał on wierzy ć w możliwość absolutnego zwy cięstwa. Przez cały pozostały okres wojny niemieccy dy gnitarze odpowiedzialni za ekonomiczne
i przemy słowe planowanie wy kony wali swą pracę, wiedząc, że ich kraj nie zdoła osiągnąć strategicznego sukcesu. W grudniu 1941 roku opracowali dokument zaty tułowany Wymogi niezbędne do zwycięstwa. Wy nikało z niego, że Rzesza powinna w ciągu następny ch dwóch lat przeznaczy ć na produkcję broni równowartość 150 miliardów dolarów, choć taka suma przekraczała wy datki na uzbrojenie poniesione w czasie całego konfliktu. Mimo waleczności Wehrmachtu państwo nie miało środków umożliwiający ch zwy cięstwo, mogło jedy nie zmusić swy ch nieprzy jaciół do prowadzony ch wspólnie lub oddzielnie negocjacji. Minęło wiele miesięcy, zanim sojusznicy uświadomili sobie, że losy wojny uległy odwróceniu. W 1942 roku państwa Osi miały odnieść spektakularne sukcesy. History czny m faktem pozostaje jednak to, że najwy żsi rangą dy gnitarze Trzeciej Rzeszy już w grudniu 1941 roku zdali sobie sprawę z tego, że zwy cięstwo militarne stało się niemożliwe, ponieważ Rosja nie została pokonana. Niektórzy z nich mieli nadzieję, że Niemcy będą w stanie wy negocjować możliwy do zaakceptowania pokój. Wiedzieli również, że decy dujący moment strategiczny już minął, a Hitler – w najgłębszy ch zakamarkach swego umy słu – też musiał by ć tego świadomy. Generał Alfred Jodl, najbliższy i najbardziej lojalny doradca wojskowy Führera, twierdził w 1945 roku, że jego mistrz pojął właśnie w grudniu 1941 roku, iż „zwy cięstwo jest już niemożliwe”. Nie znaczy ło to oczy wiście, że Hitler pogodził się z klęską Niemiec. Teraz przewidy wał on długą wojnę, która ujawni prędzej czy później głębokie podziały między Związkiem Sowieckim a zachodnimi demokracjami. Liczy ł na to, że osiągając znaczące sukcesy militarne, zmusi swy ch wrogów do przy jęcia dogodny ch dla niego warunków pokoju, i trzy mał się tej nadziei aż do kwietnia 1945 roku. Ponieważ zarówno mocarstwa zachodnie, jak i Związek Sowiecki nękały uporczy we obawy, że druga strona zechce zawrzeć oddzielny pokój, spekulacje Hitlera nie by ły aż tak oderwane od rzeczy wistości, jak może się to teraz wy dawać. Czas miał pokazać, że walka będzie toczy ła się aż do końca. Że przewidy wany przez Führera konflikt między Zachodem a ZSRS istotnie wy buchnie, ale zby t późno, by ocalić Trzecią Rzeszę.
7 M OS KWA UR AT OWANA, LENINGR AD W YGŁODZONY
czestnicy wojny zaczęli dostrzegać przesilenie w ostatnich ty godniach 1942 roku, kiedy japońskie postępy w rejonie Pacy fiku zostały powstrzy mane, a Niemcy ponosili klęski pod Stalingradem i w Afry ce Północnej. Przed ty mi wy darzeniami sprzy mierzeni przez wiele miesięcy karmieni by li niemal nieprzerwanie zły mi wieściami, który ch ponurej wy mowy nie mogło zrównoważy ć nawet przy stąpienie Stanów Zjednoczony ch do wojny. Jeden z najwy bitniejszy ch generałów Stalina Konstanty Rokossowski, który dowodził 16. Armią walczącą na południe od Moskwy, w połowie listopada powiedział dziennikarzowi: „Niemcy niedługo zaczną tracić siły i wreszcie znajdziemy się w Berlinie”. Jego słowa okazały się prorocze, ale w chwili gdy je wy powiadał, ty lko nieliczni obserwatorzy na cały m świecie zdawali sobie sprawę z powagi położenia Wehrmachtu w Rosji. Prawdą jest jednak, że niektórzy z najbliższy ch doradców Hitlera już wtedy uważali, że jego próba dominacji nad światem jest skazana na klęskę. Siły niemieckie nadal posuwały się naprzód na północ i na południe od Moskwy, ale traciły impet. 17 listopada jedna z dy wizji Wehrmachtu rozsy pała się i uciekła przed kolejny m atakiem sowieckich czołgów T-34. Nowe rosy jskie armie wy ruszały w pole, a najeźdźcom wy czerpy wały się zasoby broni, paliwa i ludzi. Słabła wiara w zwy cięstwo. Młody oficer SS pisał: „Tak więc krok po kroku zbliżamy się do naszego ostatecznego celu, czy li Moskwy. Jest bardzo zimno [...]. Aby uruchomić silniki [pojazdów] musimy je ogrzewać, paląc ogniska pod miskami olejowy mi. Paliwo jest częściowo zamarznięte, a olej silnikowy bardzo gęsty, nam zaś brakuje pły nów zapobiegający ch zamarzaniu [...]. Siła bojowa naszy ch wojsk ulega dalszemu zmniejszeniu ze względu na ciągłe mrozy [...]. Broń automaty czna [...] często się zacina z powodu awarii zamków”. Kiedy ktoś spluwał, jego ślina zamarzała przed zetknięciem z ziemią. Jeden ty lko pułk zgłosił 315 przy padków odmrożeń. Generał Höpner, dowódca 4. Grupy Pancernej, 3 grudnia meldował: „Bojowe siły ofensy wne korpusów Grupy Pancernej s ą w y c z e r p a n e. Powód: fizy czne i psy chiczne przemęczenie, utrata dużej liczby dowódców, niedostateczne wy posażenie w sprzęt zimowy [...]. Najwy ższe Dowództwo powinno rozważy ć możliwość odwrotu”. Niemcy raz po raz rzucali się na sowieckie pozy cje i raz po raz zostawali odparci. Gieorgij Osadczy nski widział chaoty czną kotłowaninę grupy niemieckich czołgów i jednostek wspierającej je piechoty, które nie mogły sforsować nasy pu kolejowego i by ły ostrzeliwane przez sowieckie działa. Kolejne czołgi stawały w ogniu, a ci, którzy przeży li, zaczęli się wy cofy wać. Widział niemieckiego żołnierza, który bezradnie pełzał po śniegu na czworakach,
U
i jego kolegów niezdarnie wlokący ch się w kierunku swoich pozy cji. „W naszy ch szeregach zapanowała ulga i poczucie szczęścia – napisał Osadczy nski. – Niemcy nie wy dawali się już tacy groźni, można by ło ich pobić”. Takty ka Rosjan by ła nadal zdumiewająco nieporadna, gdy ż na osobiste żądanie Stalina opierała się na frontalny ch atakach. Jeden z nich, skierowany przeciwko niemieckiej 9. Armii, skończy ł się rzezią dwóch ty sięcy ludzi i koni z dy wizji kawalery jskiej. Dowództwo takty czne by ło nieudolne, a poziom wy szkolenia żołnierzy bardzo niski. Rokossowski pomstował przeciwko narzuconej przez Kreml, a realizowanej przez Żukowa doktry nie, wy kluczającej możliwość odwrotu. Ilość rosy jskiej krwi, która wsiąkała w śnieg, by ła wprost niewy obrażalna. Niemieccy dowódcy nadal nie doceniali swoich przeciwników. Konkluzja meldunku wy wiadu armii z dnia 4 grudnia brzmiała: „W chwili obecnej nieprzy jaciel nie jest w stanie przeprowadzić kontrofensy wy, gdy ż nie dy sponuje odpowiednio duży mi rezerwami”. Niemcy nie wiedzieli, że Żukow otrzy mał posiłki w postaci dziewięciu nowy ch armii, czy li dwudziestu siedmiu dy wizji. Nie zdawali też sobie sprawy z tego, że Sowieci zwiększy li liczbę jednostek kawalerii, które mogły się poruszać po śniegu, unieruchamiający m pojazdy. Najeźdźcy stali zaledwie 40 kilometrów od Kremla, a ich siły czołowe by ły oddalone o 15 kilometrów od przedmieść Moskwy. Ale ponieważ od momentu rozpoczęcia operacji „Tajfun” ich straty wy nosiły dwieście ty sięcy zabity ch, potencjał by ł więc wy czerpany. W dniu 5 grudnia Sowieci przy puścili zmasowany atak, zaskakując Niemców, którzy by li – niemal dosłownie – przy marznięci do swy ch pozy cji. Stawka słusznie czekała na wsparcie generała Mroza. Temperatura spadła do trzy dziestu stopni Celsjusza poniżej zera, więc niemieckie smary twardniały, za to rosy jskie pojazdy i czołgi nadal funkcjonowały – czołg T34 miał rozrusznik wspomagany sprężony m powietrzem, by ł więc odporny na mróz. Oszołomiony żołnierz piechoty Albrecht Linsen tak opisał reakcję swej jednostki na atak Rosjan: „Wy biegający z zamieci żołnierze biegli w kierunku ty łów, rozpraszając się na wszy stkie strony jak stado przerażony ch zwierząt. Nad tą zdesperowaną masą ludzką usiłował zapanować jakiś samotny oficer; gesty kulował i próbował wy ciągnąć pistolet, a potem po prostu machnął ręką. Dowódca naszego plutonu nikogo nie zatrzy my wał. Pozostałem na miejscu, zastanawiając się, co robić, ale kiedy tuż obok mnie wy buchnął jakiś pocisk, poczułem przeszy wający ból w prawy m udzie [...] i pomy ślałem: « Mam zaledwie 21 lat, a umrę tutaj, w podmoskiewskich śniegach» ”. Sowiecka ofensy wa zmiażdży ła dwa wy sunięte niemieckie kliny, położone na północ i na południe od Moskwy, a potem skierowała się na zachód. Doszło do czegoś, co by ło nie do pomy ślenia: niezwy ciężony Wehrmacht zaczął się cofać. „Za każdy m razem, kiedy opuszczamy jakąś wioskę, podpalamy ją – pisał porucznik wojsk pancerny ch Gustav Schrodek. – Jest to pry mity wna forma samoobrony, a Rosjanie nienawidzą nas za to. Ale ponura logika wojskowa jest zupełnie jasna; chodzi o to, żeby ścigający nas nieprzy jaciel nie znalazł schronienia przed straszliwy m mrozem”. Porucznik Kurt Grumann pisał z polowego punktu opatrunkowego: „Przy wieziono tu dziś osiemdziesięciu żołnierzy, z który ch połowa ma
odmrożenia drugiego lub trzeciego stopnia. Ich opuchnięte nogi są pokry te pęcherzami i nie przy pominają kończy n, lecz jakąś bezkształtną masę. W niektóry ch przy padkach mamy już do czy nienia z gangreną. Po co to wszy stko?”. Niemcy porzucili wiele czołgów, skuty ch lodem i śniegiem. „Duch napoleońskiej Grande Armée unosi się nad nami coraz wy raźniej i przy pomina jakiegoś złośliwego upiora” – pisał celowniczy Josef Deck.
Natarcie Armii Czerwonej w czasie kontrofensywy pod Moskwą Fot. akg-images/BE&W Odwrót Wehrmachtu trwał dziesięć dni. Białe pustkowie by ło upstrzone ciałami poległy ch i czarny mi wrakami porzucony ch pojazdów. Większość niemieckich dowódców opowiadała się za wy cofaniem sił na większą odległość od Moskwy. Hitler, uparty podobnie jak Stalin, wzy wał do „fanaty cznego oporu”. W ty ch okolicznościach gorliwy hitlerowiec generał Walther Model stał się bohaterem, stabilizując niemiecką linię obrony. Stalin – wbrew radom Żukowa – żądał rozszerzenia operacji. 5 sty cznia wy dał rozkaz kontrofensy wy na całej długości frontu. Idąc raz jeszcze za przy kładem Hitlera, nie wy korzy stał okazji do skoncentrowania sił w słaby m punkcie niemieckiej linii obrony i zmarnował szansę na wielkie zwy cięstwo. Rokossowski sporządził potem ponurą listę popełniony ch błędów i niewy korzy stany ch okazji. Niemcy nadal stawiali zaciekły opór, zabijając dziesiątki ty sięcy atakujący ch ich żołnierzy. Rezerwy Sowietów ry chło uległy wy czerpaniu, a ich ofensy wa nie miała już impetu. Model odzy skał część straconego terenu i udaremnił plany Żukowa, który chciał oskrzy dlić Grupę Armii „Środek”. Nie zmieniło to jednak niczego, co miało kluczowe znaczenie dla przy szłości kampanii – napastnicy zostali odepchnięci na odległość od 90 do 220 kilometrów w ty ł. Rosjanie utrzy mali Moskwę. Podczas gdy waży ły się losy rosy jskiej stolicy, nieco dalej na północny zachód trwał niemal równie wielki dramat, pociągający za sobą jeszcze większe cierpienia. Jesienią 1941 roku siły Osi okrąży ły od północnego zachodu i południa dawną rosy jską stolicę – Leningrad. Operacja „Barbarossa” skłoniła Finów do zemsty za porażkę z 1940 roku – w czerwcu 1941 roku armia fińska, na nowo wy posażona przez Hitlera, przy łączy ła się do ataku na ZSRS. Niemieckie oddziały uderzy ły z Norwegii i zajęły pozy cje oddalone o 50 kilometrów od Murmańska. Finowie nie mieli ochoty posuwać się poza swą dawną granicę ze Związkiem Sowieckim, naruszoną przez Rosjan w 1939 roku, ale 15 września z ich pomocą Niemcy dokończy li okrążanie Leningradu. Oblężenie zbudowanego przez carów Sankt Petersburga – miasta eleganckich alei, barokowy ch pałaców i nadmorskich bulwarów – stało się epopeją, która trwała ponad dwa lata. Okazało się horrorem i kosztowało ży cie większej liczby żołnierzy obu stron, niż wy nosiły łączne straty Wielkiej Bry tanii i Stanów Zjednoczony ch podczas całej wojny. Przed rozpoczęciem bitwy sowieccy dowódcy spodziewali się bezpośredniego szturmu. Dziesiątki ty sięcy cy wilny ch mieszkańców miasta kopały umocnienia obronne pod ogniem arty lerii. Pociski padały na nich – według słów jednego weterana – „metody cznie i precy zy jnie [...]. Nasi żołnierze wy biegali ze swy ch okopów i siłą ściągali kobiety i młody ch ludzi z ulicy, to znaczy z linii ognia [...]. Kiedy spadł pocisk zapalający, stado krów, przerażony ch widokiem płonącego asfaltu, spłoszy ło się i zaczęło wierzgać, wzbijając wielką chmurę py łu. Potem wy straszone zwierzęta pognały wprost na pole minowe”. Niektóre dzieci
ewakuowano z miasta zby t późno – tuż przed nadejściem Wehrmachtu. W miejscowości Ły czkowo podczas ataku Luftwaffe na wy pełniony uchodźcami pociąg zginęło ich ponad dwa ty siące. Kwalifikacje starego, siwego bolszewika, któremu powierzono dowództwo nad obroną Leningradu, opierały się wy łącznie na jego lojalności wobec Stalina. Marszałek Klimient Woroszy łow, który dowodził wówczas Frontem Leningradzkim, gardził zawodowy mi żołnierzami i nie znał żadny ch tajników wiedzy wojskowej. Moskwa skierowała do Leningradu duży konwój z ży wnością, ale marszałek uznał, że jego przy jęcie by łoby aktem defety zmu, i wy słał go w inne miejsce. Zaimprowizowane na jego rozkaz chaoty czne ataki na Niemców kończy ły się rzezią sowieckich żołnierzy. Ostatni wpis w dzienniku zdesperowanego porucznika Juszkiewicza, który został chwilę potem zabity, brzmi: „Naszy m żołnierzom wy dano ty lko stare karabiny. Mamy rozpaczliwie mało broni maszy nowej. I nie mamy wcale granatów. Nie ma lekarzy ! To nie jest jednostka wojskowa – jesteśmy po prostu mięsem armatnim”. Stwierdził też, że jego ludzie „są ścigani po lasach jak zwierzęta [...]. Nieustanna strzelanina – wszędzie czołgi”. W dniu 8 września Niemcy zamknęli ostatecznie obręcz wokół Leningradu i oficjalnie rozpoczęli jego oblężenie. Następnego dnia Stalin wy słał tam Żukowa, każąc mu zastąpić Woroszy łowa. Jego niespodziewany przy lot lekkim samolotem wy wołał groteskowe nieporozumienie – wartownicy strzegący Insty tutu Smolnego, siedziby dowództwa frontu, przez piętnaście minut nie wpuszczali go do wnętrza, ponieważ nie miał przepustki. „No cóż, tak funkcjonuje czasem armia” – powiedział później Żukow, bagatelizując to wy darzenie, choć w tamty m momencie miał do tego zapewne stosunek mniej filozoficzny. Woroszy łow, odwieziony ty m samy m samolotem do Moskwy, odważy ł się oskarży ć Stalina wprost: „To ty jesteś temu wszy stkiemu winny ! To ty wy kończy łeś starą gwardię armii i kazałeś zabić najlepszy ch generałów!”. Kiedy Stalin usiłował odpierać jego zarzuty, stary rewolucjonista chwy cił półmisek, na który m leżał pieczony prosiak, i rozbił go o stół. Szczęśliwy m dla siebie zrządzeniem losu nie stanął przed plutonem egzekucy jny m. Żukow zreorganizował obronę Leningradu, uchy lając rozkaz Woroszy łowa, który polecił zatopić pozostałe w porcie resztki Floty Bałty ckiej – w ciągu następny ch lat działa ty ch okrętów wojenny ch wspierały w decy dujący sposób lądowe siły Armii Czerwonej. Przeprowadził też szereg ataków na niemieckie pozy cje. Osiągnęły one punkt kulminacy jny 17 września, załamując się pod druzgoczący m ogniem arty lerii, i kosztowały ży cie wielu ty sięcy żołnierzy. Oficer mary narki Nikołaj Wawin opisał próbę przerzucenia posiłków na uforty fikowaną wy spę Orieszek na jeziorze Ładoga. „Nasi chłopcy nie mieli żadny ch szans. Niemcy szy bko wy tropili nas z powietrza i wszy stko zamieniło się w masową egzekucję. Samoloty nieprzy jaciela najpierw nas zbombardowały, a potem zaczęły ostrzeliwać z broni maszy nowej. Z mojej grupy desantowej, liczącej 200 żołnierzy, 14 dotarło do brzegu”. Oficerowie Żukowa zaprotestowali przeciwko tego rodzaju skazany m na niepowodzenie akcjom, podejmowany m z tak zwanego przy czółka Newskiego leżącego na wschodnim
brzegu rzeki. On jednak pozostał nieugięty. „Powiedziałem: atakować!” Liczba ranny ch gwałtownie rosła, placówki medy czne zaś prawie nie istniały. Żukow rozmieścił za frontem specjalne jednostki – oddziały zaporowe, które miały rozstrzeliwać usiłujący ch uciekać żołnierzy. Prakty ka ta została zresztą w Armii Czerwonej zinsty tucjonalizowana. Niemieckie głośniki, wy korzy sty wane na potrzeby propagandy, szy dziły ze skazany ch na śmierć uczestników sowieckich ataków: „Pora zbierać się znowu w punktach waszej zagłady – pochowamy was na brzegach Newy ”. Po każdy m takim apelu na bezradny ch, przy kuty ch do swy ch pozy cji sowieckich żołnierzy spadał kolejny grad pocisków. Rosjanie przez wiele ty godni nie zdawali sobie sprawy, że Niemcy nie zamierzają przy puścić szturmu na Leningrad, ani nawet przy jąć jego kapitulacji. Stalin uznał Żukowa za zbawcę miasta, nie pojmując, że nie by ło ono poważnie atakowane. Berlińscy oficerowie sztabowi, puszczając wodze fantazji, zastanawiali się nad możliwością wy konania propagandowego gestu, jakim by łoby nakłonienie Stanów Zjednoczony ch do przy jęcia dwuipółmilionowej rzeszy mieszkańców stolicy Piotra Wielkiego w charakterze uchodźców. Hitler jednak postanowił ich zagłodzić. Wezwano na konsultacje profesora Ernsta Ziegelmey era z monachijskiego Insty tutu Ży wienia, jednego z wielu naukowców, którzy udzielali hitlerowcom szatańskich rad. Przy znał on, że bitwa nie jest wcale niezbędna, gdy ż Rosjanie nie będą w stanie dostarczy ć swy m oblężony m oby watelom więcej niż 250 gramów chleba dziennie, a to nie wy starczy, by podtrzy mać ży cie ludzkie przez dłuższy czas. „Nie warto narażać ży cia naszy ch żołnierzy. Mieszkańcy Leningradu i tak wy mrą. Najważniejsze jest to, by nie przepuścić ani jednej osoby przez naszą linię frontu. Im więcej pozostanie ich na miejscu, ty m prędzej umrą, a my wkroczy my wtedy łatwo do miasta, nie tracąc ani jednego niemieckiego żołnierza”. „Petersburg, trujące gniazdo, z którego azjaty cki jad tak długo wy lewał się na rejon Bałty ku, musi zniknąć z powierzchni ziemi – ogłosił Hitler. – Miasto zostało już odcięte. Musimy ty lko je bombardować i ostrzeliwać, zniszczy ć instalacje, zapewniające dopły w wody i elektry czności, a potem pozbawić mieszkańców wszy stkiego, co umożliwiłoby im przeży cie”. Pierwszy zmasowany atak Luftwaffe na Leningrad zniszczy ł nadrzeczne magazy ny Badajewa, w który ch przechowy wano większość zapasów ży wności – roztopiony cukier pły nął po sąsiedniej ulicy, a pożar trwał przez wiele dni. Mieszkańcy miasta ry chło uświadomili sobie swoje położenie. Jelena Skriabina napisała w dzienniku: „Czeka nas wielki horror [...]. Wszy stkich pochłania ty lko jedna my śl: gdzie znaleźć coś, co nadaje się do jedzenia, żeby nie umrzeć z głodu. Wróciliśmy do czasów prehistory czny ch. Ży cie zostało sprowadzone ty lko do jednej funkcji – polowania na ży wność”. Korespondent „Prawdy ” Łazar Brontman zanotował, że leningradczy cy robią zupę i chleb z trawy. Stwierdził też, że gdy tego rodzaju prakty ki zostały uznane za normę, „placki z trawy zy skały na ry nku swoją cenę”. Jedna zapałka kosztowała rubla, więc wielu ludzi rozpalało ogień za pomocą szkła powiększającego, skupiającego promienie słońca. Jeden z zaprzy jaźniony ch z Brontmanem pisarzy by ł takim ekscentry kiem, że zatrzy mał swego
ulubionego psa – „zapewne jedy nego psa, któremu udało się przeży ć w Leningradzie”. Ponieważ wodę można by ło czerpać ty lko z hy drantów, kobiety prały odzież na ulicach, a przejeżdżające wojskowe pojazdy z trudem przeciskały się między nimi. Jedy ny m środkiem transportu by ły dla osób cy wilny ch rowery. Każdy skrawek niezabudowanej ziemi został przeznaczony pod uprawę warzy w, każda działka by ła oznaczona nazwiskiem właściciela. W mieście dramaty cznie brakowało opału, ponieważ zostało ono otoczone, zanim mieszkańcy odby li coroczne wy prawy do okoliczny ch lasów, z który ch przy nosili drewno. Niemcy wy cofali czołgi, by wesprzeć operacje rozgry wające się nieco dalej na południe. Oblegający, mniej liczni niż broniący miasta rosy jscy żołnierze, okopali się na zimę w bunkrach i na stanowiskach ogniowy ch. Każda próba zbliżenia się do ich linii, bez względu na to, czy podejmowali ją atakujący żołnierze czy uciekający cy wile, wy woły wała morderczy ogień arty lerii, moździerzy i broni maszy nowej. Kapitan Wasilij Choroszawin, trzy dziestosześcioletni dowódca sowieckiej baterii, pisał do żony 25 października: „Dostałem twój list i nie potrafię opisać radości, jaką mi on sprawił. Od sześciu dni siedzę w piwnicy jakiegoś warsztatu kamieniarskiego, do której można wejść jedy nie na czworakach. Siedzę tu, kierując ogniem, a wokół mnie wy buchają bomby i pociski, od który ch drży ziemia. Nie można wy jść po wodę. Gorąca herbata jest dla nas największy m luksusem, a racje ży wnościowe dostarczają nam w nocy. Wczoraj jakiś pocisk wy buchł między mną a naszy m zwiadowcą, drąc na strzępy poły mojego płaszcza. Nic mi się nie stało, ty lko osłona maski gazowej uderzy ła mnie w głowę”. Choroszawin miał mniej szczęścia trzy miesiące później, kiedy zginął od innej niemieckiej salwy. „Wszy scy nasi frontowi żołnierze wy glądają jak widma: są wy niszczeni przez głód i zimno – pisał jeden z nich, Stiepan Kuzniecow. – Są też obdarci, brudni i bardzo, bardzo głodni”. Późniejsze opowieści o Leningradzie koncentrowały się nie na zdarzeniach z pola bitwy, lecz na walce mieszkańców o przetrwanie – walce, którą wielu z nich przegrało. Niemiecka arty leria codziennie ostrzeliwała miasto w godzinach, w który ch istniało największe prawdopodobieństwo złapania ofiar na otwartej przestrzeni, czy li 8.00–9.00, 11.00–12.00, 17.00–18.00 i 20.00–21.00. Przy działy chleba spadły poniżej poziomu, który profesor Ziegelmey er uważał za ży ciowe minimum. Aby wy ży wić mieszkańców, trzeba by ło codziennie dowieźć do miasta przez jezioro Ładoga co najmniej 100 ton produktów spoży wczy ch, a cel ten często nie zostawał osiągnięty. Na przy kład 30 listopada dotarły do Leningradu ty lko 62 tony ży wności. Do pieczenia chleba uży wano namokniętego ziarna wy doby tego z zatopionego w porcie wraku, oleju z nasion bawełny, „jadalnej” celulozy, resztek zmiatanej z podłogi mąki i owsa przeznaczonego dla koni. W październiku i listopadzie sy tuacja miasta z każdy m kolejny m dniem by ła coraz gorsza – niemieckie działa i bombowce zasy py wały pociskami ulice, szkoły, budy nki publiczne i szpitale. Ty siącom mieszkańców miasta zaglądał w oczy głód. Zaczęli gotować tapety, by wy doby ć z nich klej, oraz gotować i przeżuwać skórę. Gdy doszło do epidemii szkorbutu, zaczęto produkować wy ciąg z igieł sosnowy ch zawierający ch witaminę C. Prawdziwą plagą
stały się kradzieże kart zaopatrzeniowy ch – same pieniądze nie miały żadnej wartości. Ze skwerów Leningradu zniknęły gołębie, które chwy tano i zjadano, wkrótce ich los podzieliły wrony, mewy, szczury i zwierzęta domowe. Stary profesor Akademii Sztuk Piękny ch Jan Tobolski wezwał swą najzdolniejszą studentkę, osiemnastoletnią Jelenę Martillę. „Lena – powiedział do niej – sy tuacja robi się fatalna. Nie spodziewam się tego przeży ć. Ale ktoś musi utrwalić to, co się tu dzieje. Ty jesteś portrecistką – więc maluj portrety mieszkańców oblężonego Leningradu, uczciwe portrety, ukazujące ich cierpienia w ty ch diaboliczny ch warunkach. Musimy zachować to świadectwo dla ludzkości. Ostrzec przy szłe pokolenia przed okropnościami wojny ”. Jelena Martilla zaczęła chodzić po ulicach, walcząc z osłabieniem oraz zimnem, i pospiesznie szkicować zapadnięte, wy chudłe twarze ludzi, który ch męka wy kraczała poza doświadczenia wszy stkich nowoży tny ch europejskich cy wilizacji. Zauważy ła, że powszechną reakcją wśród dorosły ch mieszkańców Leningradu na ich rozpaczliwe położenie by ło zamknięcie się w sobie – ludzie stawali się pasy wni i otępiali jak somnambulicy. Za to dzieci wy kazy wały nadzwy czajną wręcz akty wność i bardzo szy bko w ty ch warunkach dorastały. Przy kładem może by ć choćby mały chłopiec, który siedząc podczas nalotu w schronie, zaserwował swy m przerażony m dorosły m sąsiadom dowcipny i elokwentny komentarz do ataku Luftwaffe. „Można by ło odnieść wrażenie, że ten malec postarzał się o pięćdziesiąt lat w ciągu pięćdziesięciu dni – zanotowała Jelena. – Jego twarz wy dawała się twarzą starca, a ja poczułam, że ten nienaturalny proces obrabował go z niewinności dzieciństwa. Z przerażeniem obserwowałam jego naturalną ciekawość, przy spawaną do koszmarnej maszy nerii wojny [...]. Spojrzałam uważniej na jego twarz – i dostrzegłam na niej jakąś przedziwną mądrość. To spostrzeżenie mnie poraziło: zdałam sobie sprawę, że małe dziecko może wy glądać jak stary mędrzec. W morzu przeży wany ch przez nas cierpień oży ło na chwilę coś niezwy kłego”. Większość pozbawiony ch prądu, ciepła, światła i pracy leningradczy ków wiodła hibernacy jną egzy stencję wśród stert śniegu i śmieci. Ich funkcje ży ciowe i procesy metaboliczne uległy zwolnieniu i przy pominały pły tę starego, nakręcanego gramofonu. W kamienicy Swietłany Megajewej pewna stara kobieta o imieniu Kamilla coraz bardziej słabła, choć sąsiedzi palili w piecu stare meble, by podtrzy mać w niej iskierkę ży cia. Pewnego ranka wstała nagle z łóżka i zaczęła gorączkowo szukać czegoś do zjedzenia we wszy stkich szufladach i zakamarkach swego mieszkania. Zrozpaczona niepowodzeniem, wy jęła z szafki talerze oraz garnki i rzucała nimi o podłogę. Potem opadła na czworaki i szukała wśród potłuczony ch odłamków okruchów chleba. Wkrótce umarła. W grudniu temperatura na dworze spadła do minus trzy dziestu stopni Celsjusza. Głód zabił już ty siące ludzi. Przy działy chleba obniżono do 125 gramów. Niektórzy mieszkańcy miasta mechanicznie konty nuowali swoje zajęcia. W miejskim Insty tucie Zoologii pięćdziesięcioletni entomolog Axel Reichardt pracował nad swy m opus magnum – Fauną Związku Radzieckiego – aż do dnia, w który m znaleziono go martwego na materacu
rozłożony m w jego gabinecie. Sasza Abramow, aktor Teatru Komedii Muzy cznej, którego obsada by ła zby t osłabiona, by dotrzeć na przedstawienie, zmarł podczas antraktu, mając na sobie kostium jednego z trzech muszkieterów, bohaterów powieści Dumasa. Jelena Skriabina napisała: „Ludzie są tak osłabieni z głodu, że wy kazują całkowitą obojętność wobec śmierci; umierają tak, jakby zasy piali. Ci półży wi nieszczęśnicy, który ch nadal widujemy, nie zwracają na nich nawet uwagi”. Zeszty wniałe zwłoki leżały na ulicach, dopóki nie załadowano ich na sanie i nie wrzucono do lejów po pociskach. Niemiecki wy wiad, śledzący agonię miasta z kliniczną fascy nacją, obliczy ł, że w ciągu trzech miesięcy umarło dwieście ty sięcy ludzi. Osobom uprzy wilejowany m udawało się jednak uniknąć większy ch cierpień. Kiedy stało się jasne, że nie dojdzie do bitwy, Żukowa odwołano do Moskwy, zostawiając miasto w rękach party jny ch dy gnitarzy, którzy w czasie oblężenia najadali się do sy ta. Choć miliony oby wateli głodowały i ginęły, korupcja i przy wileje nie ty lko przetrwały, lecz stały się charaktery sty czny mi atry butami tej wojny. Niektóry ch funkcjonariuszy party jny ch ewakuowano drogą powietrzną. Znalazł się wśród nich najsławniejszy rezy dent miasta, kompozy tor Dy mitr Szostakowicz. Musiał dokończy ć w inny m miejscu swą VII Sy mfonię „Leningradzką”, która stała się sy mbolem blokady. Ci, którzy pozostali, mogli korzy stać ze stołówki w Insty tucie Smolny m, dobrze zaopatrzonej w chleb, cukier, pulpety mięsne oraz inne gorące potrawy, i mieli dostęp do własnej, ogrzewanej sali kinowej. Po mieście krąży ły plotki o bezwsty dny m cy nizmie partii i przy wilejach jej członków. Anonimowy saty ry k, podpisujący się Buntowszczik, czy li „Buntownik”, wy drukował ulotkę, którą można by ło znaleźć na ulicach Leningradu. „Oby watele, precz z reżimem, który pozwala nam umierać z głodu! Jesteśmy okradani przez drani, którzy nas oszukują, gromadzą zapasy jedzenia, a nas skazują na głód. Chodźmy do władz okręgu i domagajmy się zwiększenia przy działów chleba. Precz z naszy mi przy wódcami!” NKWD nie szczędziło wy siłków, by zidenty fikować „Buntownika”, i w grudniu 1942 roku ogłosiło, że do winy przy znał się pięćdziesięcioletni robotnik Siergiej Łużkow, który na mocy nieuchronnego wy roku stanął przed plutonem egzekucy jny m. Pod koniec 1941 roku, kiedy zamarzło jezioro Ładoga, mieszkańcy miasta uzy skali nowe, bardziej niezawodne połączenie ze światem zewnętrzny m – legendarną sześciopasmową lodową autostradę, zbudowaną przez trzy dzieści ty sięcy cy wilny ch mieszkańców Leningradu. Po tej „drodze ży cia” zaczęły wkrótce kursować cztery ty siące ciężarówek. Od początku przewoziły one 700 ton produktów dziennie, ale do zwy kły ch oby wateli docierała ty lko nieznaczna ich część. Na rozkaz Stalina wojska sowieckie przy puściły nowy atak, mający przerwać niemiecką blokadę, ale jak zwy kle skończy ł się on niepowodzeniem i przy niósł ciężkie straty. Radiooperator pełniący służbę na Froncie Wołchowskim, na wschód od miasta, Nikołaj Nikulin napisał: „Dowiedziałem się, czy m naprawdę jest wojna. Pewnego spokojnego wieczoru siedziałem w mojej lodowej dziurze, nie mogąc zasnąć z powodu zimna, drapiąc się po zawszony m ciele, opłakując swą słabość i niedolę [...]. W opustoszałej niemieckiej
ziemiance znalazłem trochę zamarznięty ch na kamień ziemniaków, więc rozpaliłem ognisko i ugotowałem je w swoim hełmie. Napełniwszy żołądek, nabrałem ducha. Od tego wieczoru zacząłem się zmieniać. Wy rabiać w sobie mechanizmy obronne, insty nkt samozachowawczy, siłę przetrwania. Nauczy łem się znajdować żarcie [...]. Kiedy ś, niedaleko od nas, pocisk zabił jakiegoś konia ciągnącego sanie. Dwadzieścia minut później zostały z niego ty lko flaki i grzy wa, bo ja i inni przy tomni ludzie pocięliśmy go na kawałki. Woźnica nawet nie zdąży ł otrząsnąć się z szoku – siedział na saniach, kurczowo trzy mając lejce”. Podczas walk o przerwanie blokady Leningradu Sowieci stracili dwadzieścia dy wizji. Ich jedy ny m znaczący m sukcesem by ło odbicie 9 grudnia położonej na północny wschód od Leningradu stacji węzłowej Tichwin, co umożliwiło dowożenie zapasów do końcowego punktu linii kolejowej, z którego można by ło łatwo dotrzeć do miasta.
Głodujący mężczyzna na ulicy w Leningradzie, zima przełomu lat 1941 i 1942 Fot. akg-images Nadal panował straszliwy głód. 13 sty cznia, kiedy po kilku godzinach stania na mrozie w kolejce Jelena Koczina odebrała żałosny przy dział przeznaczony dla jej rodziny, stojący za nią mężczy zna wy rwał jej chleb, wcisnął go sobie do ust i usiłował połknąć. Zdesperowana matka, ogarnięta ślepą wściekłością, rzuciła się na niego cały m ciałem. „Upadł na ziemię, a ja na niego. Leżąc na plecach, usiłował wtłoczy ć sobie naraz do ust cały kawałek chleba. Jedną ręką chwy ciłam jego nos i zaczęłam go wy kręcać, a drugą próbowałam wy rwać mu chleb z ust. Stawiał opór, ale by ł coraz słabszy. W końcu odzy skałam wszy stko, czego nie zdąży ł połknąć. Ludzie obserwowali naszą walkę w milczeniu”. Szansa na przeży cie by ła tak mała, że kiedy Lidii Ochapkinie skradziono kartki zaopatrzeniowe, jej nielicznej rodzinie groziła pewna śmierć. Zrozpaczona kobieta po raz pierwszy w ży ciu padła tego wieczoru na kolana i modliła się do boskiej istoty, której istnieniu zaprzeczał reżim Stalina: „Zlituj się, Boże, nad moimi niewinny mi dziećmi”. Następnego ranka rozległo się pukanie do drzwi. Otworzy ła je i ujrzała jakiegoś nieznanego jej żołnierza Armii Czerwonej, który przy niósł jej paczkę od walczącego o setki kilometrów dalej męża. Znalazła w niej kilogram kaszy, kilogram ry żu i dwie paczki sucharów, co wy starczy ło, by uratować jej rodzinę od śmierci głodowej. Inni mieli mniej szczęścia. W ciągu pierwszy ch dziesięciu dni sty cznia NKWD odnotowało czterdzieści dwa przy padki kanibalizmu. Znajdowano zwłoki, który ch piersi i pośladki by ły odcięte. Co gorzej, osłabieni ludzie by li narażeni na morderstwa, a moty wem sprawców nie by ła chęć zdoby cia ich bezwartościowego doby tku, lecz ich mięsa. Mężczy zna, który przeby wał 4 lutego na posterunku milicji, opowiadał, że widział tam dwanaście kobiet aresztowany ch pod zarzutem kanibalizmu, którego się nie wy pierały. „Jedna z ty ch kobiet, całkowicie wy cieńczona i zrozpaczona, przy znała, że kiedy jej mąż zemdlał z wy czerpania i głodu, odcięła kawałek jego nogi, by nakarmić siebie i dzieci”. Więźniarki szlochały, wiedząc, że czeka je egzekucja. W luty m, który by ł zdecy dowanie najgorszy m miesiącem oblężenia, zgłaszano codziennie śmierć dwustu ty sięcy ludzi. Zabójcą osłabiony ch mieszkańców miasta stała się dy zenteria. Przy kranach uliczny ch ustawiały się kolejki po wodę, a pożary rozprzestrzeniały się bez przeszkód, bo nie by ło ich czy m gasić. Teatr Komedii Muzy cznej został zamknięty. Zapasy trumien by ły wy czerpane. Ludzie mający dość energii, by czy tać, sięgali po Wojnę i pokój – jedy ną książkę, która jak się zdawało, mogła wy tłumaczy ć im ich cierpienia. By ła też grupa ludzi, którzy przeży li nie ty lko dlatego, że odznaczali się niezwy kłą wolą, ale też dlatego, że nie zarzucili przestrzegania pewny ch form: my li się, jedli z talerzy, a nawet konty nuowali pracę naukową. Władze rozważały możliwość wy wiezienia ludności cy wilnej w bezpieczne miejsce ciężarówkami, które wracały puste na przeciwległy brzeg jeziora Ładoga. Niektóre matki
z dziećmi korzy stały z tej szansy, lecz często umierały po drodze, Stalin zaś – ze względów propagandowy ch – odrzucił koncepcję masowej ewakuacji. Męczeństwo Leningradu stało się pokazem hartu ducha, do którego mogła zmusić ludzi ty lko ty rania i do jakiego by li zdolni chy ba ty lko Rosjanie. Bry ty jczy cy i Amery kanie obawiali się klęski ZSRS aż do końca 1942 roku. Wcześniej nie zdawali sobie sprawy z rozmiaru strat i cierpień najeźdźców. Pod koniec 1941 roku dwumilionowa rzesza niemieckich żołnierzy, którzy wobec braku odpowiednich ciepły ch mundurów wciskali pod kurtki gazety i słomę, by ła w niemal równie fatalny m położeniu jak mieszkańcy Rosji. Hans-Jürgen Hartmann pisał z Charkowa: „Często się zastanawiałem, jak będzie wy glądać tegoroczne Boże Narodzenie. Zawsze wy pieram wojnę z obrazów mojej wy obraźni albo przy najmniej spy cham ją na jak najdalszy plan. Wy czarowy wałem z pamięci na tę okazję specjalne słowa. Gwiazdka, ojczy zna, tęsknota, radość i nadzieja. Ale te słowa, zawsze szczere i pły nące z serca, stawały się dla mnie coraz bardziej niezwy czajne i drogie. Przy woły wały coś, co by ło ponadczasowe i cenne, ale tu, w warunkach wschodniego frontu, wy dawało się coraz mniej realne [...]. Jak brutalna staje się ta wojna. Jest to teraz wojna totalna, wojna wy mierzona przeciwko kobietom, dzieciom i stary m ludziom – i na ty m polega największa groza”. Franz Peters wstąpił wraz z kilkoma towarzy szami broni do jakiegoś kościółka w mały m mieście, komuniści usunęli ołtarz, ale Niemcy zebrali się w miejscu, w który m dawniej stał, i zaczęli śpiewać kolędy. „Nigdy nie sły szałem, żeby ktoś śpiewał Cichą noc z takim zapałem [...]. Wielu wzruszy ło się do łez”. Karl-Gottfried Vierkorn przeczy tał na głos swoim kolegom kartkę dołączoną do ciasta, które przy słała mu z Niemiec jego matka. „Kiedy skończy łem, zapadła kompletna cisza. Z dala od tej okropnej tragedii – której nikt sobie nie wy obrażał, kiedy wkraczaliśmy do Rosji – istniał nadal jakiś inny świat. Czy to możliwe, że ludzie nadal obchodzą gdzieś Boże Narodzenie, spokojnie wręczają sobie prezenty, zbierają się wokół choinki i chodzą na Pasterkę?” W Berlinie nie by ło miejsca na taki senty mentalizm, który tak czy owak wy dawał się groteskowy w czasach, kiedy niemieccy żołnierze sy stematy cznie dopuszczali się na terenie Rosji aktów barbarzy ństwa, a potem śpiewali kolędy i litowali się nad sobą. Hitler, rozwścieczony niepowodzeniem ataku na Moskwę, mianował się na miejsce marszałka von Brauchitscha naczelny m dowódcą Wojsk Lądowy ch i powtórzy ł Waltherowi Modelowi swe drakońskie zakazy doty czące oddawania terenu. Generał Höpner, jeden z wielu zwolenników strategicznego oderwania się od nieprzy jaciela, pisał: „Konieczność toczenia równoczesnej walki z wrogiem i z własny m naczelny m dowódcą stanowi poważne obciążenie dla nerwów”. Kilka dni później Höpner znalazł się – obok von Rundstedta i Guderiana – na długiej liście dowódców wschodniego frontu, którzy zostali zwolnieni ze swy ch stanowisk za rzekomy brak woli walki. Model, ukochany przez żołnierzy generał, znany z obcesowego sposobu by cia i z sy mpatii
dla hitlery zmu, zareagował na groźbę katastrofy z ty pową dla siebie energią i odniósł spory sukces. W połowie sty cznia Sowieci przestali zdoby wać teren. 21 sty cznia, ku zdumieniu swy ch zdemoralizowany ch oficerów, Model przy puścił kontratak na rosy jską flankę usy tuowaną na zachód od Moskwy. Kiedy jego sztabowcy spy tali go, czy ma do dy spozy cji jakieś posiłki, odparł stanowczo: „Owszem – siebie!”, i to okazało się wy starczające. Zawsze skłonny do improwizacji, odwiedzał kolejne jednostki – często pod ogniem – i nakłaniał miejscowy ch dowódców najpierw do wy trwania na miejscu, a potem do kontrataku. Aby umożliwić żołnierzom walkę przy temperaturze sięgającej czterdziestu stopni poniżej zera, podjęto desperackie środki: budowano ogrzewane schrony, w który ch bliscy wy czerpania żołnierze wracali do sił po kilkugodzinny m poby cie na mrozie, i wznoszono „śnieżne szałasy ” pod silnikami samolotów, aby nocą je ogrzać i umożliwić samolotom Luftwaffe ponowny start. W ostatnich dniach sty cznia i na początku lutego wojska Modela odparły wielokrotne ataki Rosjan, nadal usiłujący ch posunąć się naprzód na wy sunięty m odcinku frontu koło Rżewa, i zadały im ciężkie straty. Okropności wojny doty kały obu stron. Korespondent wojenny Wasilij Grossman spotkał wieśniaka niosącego worek zamarznięty ch ludzkich nóg, które zamierzał ogrzać na piecu, by zdjąć z nich buty. Fritz Langanke z 2. Dy wizji SS „Das Reich” opisał przy padek, kiedy to zamarznięte i szty wne ciało jakiegoś Rosjanina zablokowało koła jego opancerzonego pojazdu. „Chwy ciłem piłę, wczołgałem się pod wóz i zacząłem odpiłowy wać jego ramiona. Podczas tej czy nności nasze twarze by ły blisko siebie, a ja zauważy łem nagle, że trup zaczy na się poruszać. Zamarłem z przerażenia. Jego ruchy by ły oczy wiście ty lko reakcją na posunięcia piły, ale przez chwilę miałem wrażenie, że kręci głową”. Wolf Dose, niemiecki żołnierz nadzorujący pracę roboczego oddziału jeńców wojenny ch na przedmieściach Leningradu, opisał z tępą obojętnością los Rosjanina, który upadł, zbierając drewno przed ziemianką: „Przez chwilę leżał w zmarznięty m śniegu, przy temperaturze minus dwudziestu stopni Celsjusza. Odzy skał trochę sił [...] i dźwignął się na nogi. Ale mróz miał na niego dziwny wpły w. Rzucił się głową naprzód [do ziemianki] i wy lądował na piecu. Leżał tam na wpół przy tomny, a my czuliśmy swąd jego palącej się skóry. Ktoś zdjął go z pieca i położy ł na ziemi. Jego głowa by ła oparta o zebrane przez niego kawałki drewna, a zwęglona dłoń zaciśnięta na jednej z gałązek. Cicho jęczał”. Po chwili ktoś postawił tego mężczy znę na nogi. „Pod wpły wem wstrząsu, wy wołanego nagły m ruchem, opróżnił zawartość swy ch jelit do spodni, które wy dęły się i pękły. Widziałem jego wy chudzone, a zarazem rozdęte podbrzusze pokry te krwią, ekskrementami i strzępami odzieży [...]. Jego oczy patrzy ły tępo w przestrzeń, a twarz miała dziwną, niebiesko-zieloną barwę [...] Można ty lko mieć nadzieję, że wy strzał zakończy szy bko jego cierpienia”. Żołnierze obu walczący ch stron zobojętnieli na takie widoki, każdego z nich zajmowała bowiem ty lko jedna my śl – jak utrzy mać się przy ży ciu. Wspomniany Wolf Dose stwierdził pogardliwie: „Rosja, kraj pełen okrucieństwa, musi by ć traktowana okrutnie”. Armia Czerwona podejmowała usilne próby odzy skania inicjaty wy, ale jej kolejne ataki
kończy ły się fiaskiem. Żelazny profesjonalizm Wehrmachtu nie uległ załamaniu. Generał Gotthard Heinrici twierdził, że Rosjanie powtórzy li wcześniejszy błąd Niemców i usiłowali nacierać na zby t szerokim odcinku frontu, a Żukow podzielał jego opinię. Wy daje się mało prawdopodobne, by Sowieci dy sponowali siłami i umiejętnościami, które pozwoliły by im zdecy dowanie pokonać Niemców podczas tej zimy, bez względu na to, jaką przy jęliby strategię. Ale interwencje Stalina, równie nieudolne jak ingerencje Hitlera, przekreślały nawet cień takiej możliwości. Sowiecka 29. Armia, odcięta na zachód od Rżewa, walczy ła niemal do ostatniego żołnierza. Masowe kapitulacje, do który ch dochodziło ubiegłego lata, już się nie powtarzały – między inny mi dlatego, że żołnierze Żukowa wiedzieli, co ich czeka, jeśli pójdą do niewoli. Niemcy twierdzili, że w bitwie pod Rżewem zginęło dwadzieścia sześć ty sięcy żołnierzy nieprzy jaciela – mniej więcej ty lu, ilu straciła armia angielska w ciągu trzech lat kampanii północnoafry kańskiej. Jak wy sokie by ły koszty bitwy, widać by ło goły m okiem. „Kiedy torowaliśmy sobie drogę przez pobojowisko, zamarznięte ciała poległy ch dzwoniły tak, jakby by ły z porcelany ” – pisał zaszokowany niemiecki oficer Max Kuhnert. Ale Rosjanie nie przejmowali się stratami w ludziach, ważne dla nich by ło ty lko to, że front został odepchnięty na odległość 260 kilometrów od Moskwy. W okresie od 22 czerwca 1941 do 31 sty cznia 1942 roku Niemcy stracili niemal milion żołnierzy, czy li ponad jedną czwartą zasobów ludzkich, z który mi rozpoczy nali operację „Barbarossa”. Przez resztę zimy najeźdźcy kopali rowy, by utrzy mać się na swy ch pozy cjach, i odbudowy wali swoje formacje pancerne. Doktry na Blitzkriegu by ła stopniowo mody fikowana podczas niemieckich kampanii w Polsce i we Francji, czy li w latach 1939–1940. Ale w 1941 roku Hitler wy raźnie zapowiedział, że zniszczy ZSRS w drodze „bły skawicznej wojny ” – potencjał militarny i ekonomiczny Trzeciej Rzeszy by ł zby t słaby, by mógł wy brać jakąkolwiek inną metodę walki. Powodzenie zaplanowanej przez Wehrmacht operacji „Barbarossa” zależało w przeważający m stopniu od tego, czy Niemcy zdołają rozbić armie Stalina na zachód od linii Dniepr–Dźwina. Przesunięcie się ciężkich walk w głąb kraju postawiło Niemców w obliczu coraz większy ch problemów logisty czny ch. Musieli zaopatry wać swe armie, nie dy sponując odpowiednią siecią połączeń kolejowy ch ani wy starczającą liczbą ciężarówek, które spalały cenne paliwo. Kluczowe bitwy kampanii francuskiej 1940 roku zostały stoczone o kilka godzin jazdy samochodem od niemieckiej granicy, teraz natomiast Wehrmacht musiał walczy ć oddalony o ty siące kilometrów od własny ch baz.
Niemcy poznają rosyjską zimę Fot. AP Photo/Press Association Ty lko nieliczni żołnierze niemieccy, którzy przeży li zimę 1941 roku, odzy skali nadszarpnięte przez to doświadczenie zaufanie do swy ch przy wódców. Widzieli rosy jskich żołnierzy idący ch do ataku na nartach i ubrany ch w ocieplane białe mundury, który ch im samy m dotkliwie brakowało. Niemieckie pojazdy i karabiny maszy nowe zamarzały, a sprzęt nieprzy jaciela funkcjonował doskonale. Żołnierze Stalina nigdy nie dorównali pod względem
sprawności takty cznej Niemcom, główny m założeniem ich zmasowany ch ataków by ła przede wszy stkim gotowość do poświęcania ludzkiego ży cia. Ale arty leria Sowietów zasługiwała na najwy ższe uznanie, a ich lotnictwo stawało się coraz bardziej skuteczne. Nowe wy rzutnie rakiet ty pu katiusza i najlepsze chy ba w dziejach tej wojny czołgi T-34 budziły lęk Niemców i dodawały ducha Rosjanom, choć kiedy katiusze po raz pierwszy otworzy ły ogień, żołnierze obu stron uciekli w popłochu z pola bitwy. Oficer Wehrmachtu Helmut von Harnack pisał: „To, że nie doprowadziliśmy tej kampanii do końca i nie zdoby liśmy Moskwy, jest dla nas ciężkim ciosem. Krótkowzroczne podejście do warunków klimaty czny ch [...] jest oczy wiście ważny m powodem. Ale prawdą jest też, że zupełnie nie docenialiśmy przeciwnika. Nie przy puszczaliśmy, że będzie on w stanie wy krzesać z siebie takie zasoby siły i odporności – odporności przekraczającej zdaniem większości z nas możliwości ludzkie”. Upór Stalina, osobiście kierującego kampanią 1941 roku, doprowadził do katastrof, który ch skutki wy dawały się niekiedy nieodwracalne. Zakazując wy cofy wania się z zajmowany ch pozy cji, pozbawił Armię Czerwoną 3,35 miliona żołnierzy, którzy trafili w ty m roku do niewoli. Szeregowy Bory s Baromy kin tak opisy wał egzekucję kolegi z republiki środkowoazjaty ckiej, oskarżonego o samowolne opuszczenie stanowiska bojowego: „Biedny chłopak stał kilka metrów ode mnie, spokojnie żując kawałek chleba; znał ty lko kilka słów po rosy jsku, więc nie miał pojęcia, co się dzieje. Major, który przewodniczy ł try bunałowi wojskowemu, przeczy tał nagle wy rok: « Dezercja z linii frontu – naty chmiastowa egzekucja» , i strzelił mu w głowę. Ten człowiek upadł tuż przede mną – to by ło straszne. Kiedy to zobaczy łem, coś we mnie umarło”. Ten sam Baromy kin, opowiadając o jedny m z odwrotów, przy znał, że żołnierze Armii Czerwonej uciekali „jak stado przestraszonego by dła”, i dodał: „Jednoczy nas ty lko obawa, że nasi dowódcy zastrzelą nas, jeśli spróbujemy uciekać”. Pewien żołnierz, rozstrzelany przez kolegów za próbę ucieczki i umierający teraz na zakurzonej ziemi, przeklinał ich, wołając: „Oni i tak was wszy stkich wy biją!”. Potem dostrzegł Nikołaja Moskwina, oficera polity cznego, i dodał: „A ciebie, krwawy komisarzu, [powieszą] jako pierwszego!”. Moskwin wy ciągnął rewolwer i dobił rannego. A potem zapisał w swoim dzienniku: „Chłopcy to zrozumieli: psu należy się pieska śmierć”. By zapobiec dezercjom, Armia Czerwona przy jęła nową takty kę: wy sy łała w kierunku niemieckich linii grupy żołnierzy, którzy szli z rękami do góry, a potem rzucali przed siebie wiązki granatów. Miało to skłonić Niemców do ostrzeliwania ty ch, którzy naprawdę próbowali się poddawać. Ale naród rosy jski przejawił wolę walki i gotowość umierania, które nie miały wiele wspólnego z ideologią, a więcej z chłopskimi cnotami, z insty nktowny m przy wiązaniem do Matki Rosji i z nieodparty m przy musem wewnętrzny m. Bezwzględność, jaka cechowała funkcjonowanie sowieckiego państwa, by ła nieodzowny m warunkiem pokonania Hitlera. Żadna demokracja nie by łaby w stanie ustalić tak bezlitośnie racjonalnej hierarchii potrzeb, jaką zbudował Stalin. Według jej reguł najwięcej ży wności otrzy my wali żołnierze, nieco mniej – pracownicy cy wilni, a „bezuży teczne gęby ”, w ty m ludzie starzy, ty lko głodowe racje. W trakcie wojny ponad dwa miliony Rosjan umarły
z głodu na tery toriach kontrolowany ch przez ich własny rząd. To, co osiągnęli Sowieci w latach 1941–1942, dramaty cznie kontrastowało z nieudolny mi poczy naniami zachodnich sojuszników we Francji podczas kampanii 1940 roku. Choć Armia Czerwona cierpiała na niedostatek broni, wy szkolenia, takty ki i dowództwa, jej wy chowani w sowieckiej kulturze żołnierze stawili Wehrmachtowi zacięty opór, wy kazując determinację, do jakiej nie by liby zdolni oby watele demokraty czny ch państw. „To nie jest wojna dżentelmenów – przy znał służący w Wehrmachcie porucznik Ludwig Cornelius von Hey l w liście do swej rodziny. – Człowiek staje się zupełnie otępiały. Ży cie ludzkie jest bardzo tanie, tańsze niż łopaty, który ch uży wamy do oczy szczania dróg ze śniegu. Osiągnęliśmy stan, który wam, przeby wający m w kraju, wy dawałby się niewiary godny. Nie zabijamy ludzi, lecz « nieprzy jaciół» , którzy nie mają postaci ludzkiej – są w najlepszy m razie zwierzętami. Oni postępują tak samo wobec nas”. Widok głodującej ludności zdehumanizował Rosjan w oczach wielu Niemców do tego stopnia, że zabił w nich poczucie litości. Pewien oficer Wehrmachtu pisał: „Wy li i pełzali u naszy ch stóp. By li istotami ludzkimi, w który ch nie pozostało już nic ludzkiego”. Okrucieństwo Niemców wzbudziło w oby watelach stalinowskiego państwa tolerancję wobec okrucieństwa ich przy wódców. Najazd Hitlera zjednoczy ł dziesiątki milionów Rosjan, który ch dzieliły dotąd konflikty ideologiczne i rasowe, czy stki, okresy głodu, przejawy insty tucjonalnej niesprawiedliwości i niekompetencji. Ogłoszona przez Stalina Wielka Wojna Ojczy źniana stała się rzeczy wistością, która silniej zintegrowała i zmoty wowała narody ZSRS niż jakiekolwiek inne wy darzenie od czasów rewolucji 1917 roku. Nawet hitlerowskie SS patrzy ło z niechętny m podziwem na sowiecką indoktry nację żołnierzy Armii Czerwonej. Bez względu na to, jakie urojenia ży wiono wciąż w Berlinie, niemal każdy niemiecki żołnierz przeby wający na polu walki zdawał sobie sprawę z ogromu – a może beznadziejności – zadania, jakie spadło na barki jego narodu. Oficer wojsk pancerny ch Wolfgang Paul przy znawał: „Przez pomy łkę znaleźliśmy się w obcy m środowisku, z który m nigdy nie zdołamy się do końca oswoić. Wszy stko jest zimne i wrogie, wszy stko działa przeciwko nam”. Inny żołnierz pisał do rodziny : „Nawet jeśli zdobędziemy Moskwę, wątpię, czy doprowadzi to do końca tej wojny na wschodzie. Rosjanie potrafią walczy ć do ostatniego człowieka, o ostatni metr kwadratowy swego olbrzy miego kraju. Ich upór i determinacja są wprost zdumiewające. Wkraczamy w wojnę na wy niszczenie – a ja mogę ty lko mieć nadzieję, że na dłuższą metę Niemcy ją wy grają”. Ostatni list, jaki otrzy mała z Rosji rodzina porucznika arty lerii Jaspera Monckeburga, nosił datę 21 sty cznia 1942 roku: „Czterdzieści procent naszy ch ludzi cierpi na ropiejącą egzemę, a ich ciała, szczególnie nogi, są pokry te czy rakami [...]. Nasze okresy służby przekraczają czterdzieści osiem godzin, z dwiema lub trzema godzinami snu, często przery wanego. Nasze linie są tak słabe – kompanie liczące od dwudziestu do trzy dziestu pięciu ludzi na przeszło dwukilometrowy odcinek – że zostaliby śmy całkowicie zmiażdżeni, gdy by arty leria, czy li my, nie hamowała szturmów dziesięcio- lub dwunastokrotnie liczniejszego nieprzy jaciela”.
Po odparciu jednego z ataków żołnierze piechoty zanieśli porucznika Monckeburga do jego bunkra. „Leżałem przez cztery i pół godziny na śniegu, przy trzy dziestopięciostopniowy m mrozie, więc nie czułem rąk ani nóg i nie mogłem ustać o własny ch siłach [...]. Gdy by nie to przeklęte zimno!” Monckeburg zginął kilka dni później. Generała Gottharda Heinriciego, który odwiedził Berlin w luty m, uderzy ł brak zainteresowania Hitlera relacjami naoczny ch świadków straszliwej tragedii, która rozgry wała się na Wschodzie. Führer chciał rozmawiać wy łącznie o szczegółach techniczny ch, takich jak konstrukcje zapór przeciwczołgowy ch. Ty lko raz wspomniał o rosy jskiej zimie, i to nonszalanckim tonem: „Pocieszająca jest my śl, że nic nie trwa wiecznie. Choć w obecnej chwili żołnierze zamieniają się w słupy lodu, w kwietniu zaświeci słońce i przy wróci ży cie ty m martwy m obszarom”. Ty mczasem niemiecki żołnierz Wolfgang Huff pisał 10 lutego 1942 roku z rosy jskiej wioski Siniawino: „Zapada zmrok. Sły chać ogień arty lerii, a nad lasem unosi się biały dy m. Oto brutalna rzeczy wistość wojny : stłumione okrzy ki dowódców oddziału, który zmaga się w śniegu z transportem amunicji. A potem zaskakujące py tanie: « Czy widziałeś zachód słońca?» . Nagle pomy ślałem o ty m, jak strasznie zakłóciliśmy spokój i ciszę ty ch ziem”. Z rozkazu Stalina jego armie wielokrotnie atakowały niemieckie pozy cje i zmuszone do odwrotu, ponosiły ogromne straty. Sowiecki sy stem zaopatrzenia by ł bliski załamania, a bardzo wielu żołnierzy cierpiało skrajny niedostatek. W akcjach bojowy ch zginęło już 2,66 miliona Rosjan. Z kolei Niemcy stracili podczas tej kampanii niemal milion ludzi, 207 ty sięcy koni, 41 ty sięcy ciężarówek i 13 600 dział. Według oceny naczelnego dowództwa 1 kwietnia ty lko 8 ze 162 przeby wający ch w Rosji dy wizji by ło w stanie „gotowości bojowej”. Na 16 dy wizji pancerny ch przy padało jedy nie 160 sprawny ch czołgów. Jak przewidy wał Hitler, jego armie znów ruszy ły wiosną do ofensy wy i ponownie zaczęły odnosić zwy cięstwa. Ty mczasem kluczowe znaczenie dla oceny pierwszego roku wojny na Wschodzie miał fakt, że Rosja pozostała niepokonana.
Sowieccy żołnierze na froncie leningradzkim, zima 1941 roku Fot. RIA Novosti/East News Niedaleko Tuły jakaś stara kobieta dała Wasilijowi Grossmanowi i gromadce jego towarzy szy ziemniaki, sól i wiązkę drewna. Jej sy n Wania by ł na froncie. W pewny m momencie powiedziała do Grossmana: „Och, by łam kiedy ś silna jak koń. Ubiegłej nocy przy szedł do mnie Diabeł i złapał mnie za rękę swy mi szponami. Zaczęłam się modlić: « Boże, zstąp ponownie na Ziemię i rozprosz swoich nieprzy jaciół!» . Zeszłej nocy odwiedził mnie mój Wania. Usiadł na krześle i wy jrzał przez okno. Mówiłam do niego: « Wania! Wania!» , ale nie odpowiadał”. Grossman napisał: „Jeśli wy gramy tę straszną, okrutną wojnę, to dlatego że w naszy m narodzie są ludzie o tak szlachetny m sercu, tak szczodrzy [...] takie proste, stare kobiety, matki sy nów, którzy narażają teraz ży cie dla swego narodu z tą samą hojnością, z jaką ta stara mieszkanka Tuły oddała nam wszy stko, co miała. Jest ich w naszy m kraju ty lko garstka, ale oni zwy ciężą”. Mieszkańcy Wielkiej Bry tanii, pełni podziwu dla oporu Rosjan, uznali Związek Sowiecki za sojusznika z entuzjazmem, który zaniepokoił, a nawet przeraził rządzącą elitę władzy. Uczucia zwy kły ch ludzi wy raził w przekonujący sposób pewien niemłody mieszkaniec londy ńskiego przedmieścia East End, który powiedział w pubie: „Nigdy nie wierzy łem, że ci Ruscy są tacy czarni, jak ich malują. My ślę, że niektórzy z nich są lepsi niż niektórzy z nas. Piję ich zdrowie”. Wszy stkie media obowiązy wał zakaz wspominania o sowieckich aktach barbarzy ństwa, a wielu intelektualistów obracający ch się w wy ższy ch sferach wy chwalało zalety stalinowskiej koncepcji ładu społecznego. Republikański kandy dat na prezy denta w wy borach 1940 roku Wendell Willkie napisał w swej wy danej wówczas książce One World (Jeden świat): „Po pierwsze, społeczeństwo rosy jskie funkcjonuje sprawnie i dy sponuje siłą przetrwania [...]. Po drugie, Rosja jest naszy m sojusznikiem w tej wojnie. Rosjanie, poddani przez Hitlera jeszcze surowszej próbie niż Bry ty jczy cy, przetrwali ją w podziwu godny sposób [...]. Po trzecie, będziemy musieli współpracować z Rosją po wojnie [...]. Nie będzie trwałego pokoju, jeśli się tego nie nauczy my ”. Bry ty jski uczony sir Bernard Pares pisał w ty godniku „Spectator”, że Anglicy „z wdzięcznością doceniają ogromny wy siłek, jaki ponosi ten dzielny i wielki naród w naszej wspólnej walce z siłami zła, i pragną gorąco, by po wojnie nastąpiła konty nuacja tej bliskiej przy jaźni, bez której pokój w Europie nie jest możliwy ”. Pares wy soko ocenił nową analizę sowieckiego społeczeństwa ogłoszoną przez pewnego amery kańskiego entuzjastę. „Jest to obraz [...] omy lny ch istot ludzkich, gotowy ch uczy ć się na swy ch błędach, w obliczu olbrzy mich trudności [...] usiłujący ch zbudować w jedny m z najbardziej zacofany ch państw Europy nowe społeczeństwo, w który m główną troską Państwa jest los jego oby wateli”. Czy telnicy chętnie przeły kali tego rodzaju bzdury i utrzy my wali, że wojna dowiodła wy ższości sowieckiego sy stemu. Bry ty jski żołnierz Henry Novy usły szał od swego przy jaciela: „Nie doceniamy komunizmu [...]. Tego nie mogłoby
dokonać żadne inne państwo – ty lko państwo komunisty czne, za który m naprawdę stoją jego oby watele”. Jest zapewne prawdą, że ty lko Rosjanie by liby w stanie znieść to, co znieśli, i osiągnąć to, co osiągnęli w obliczu katastrofy z 1941 roku. Ale twierdzenie, że zawdzięczali to doskonałości komunisty cznego ładu społecznego, wy daje się mało wiary godne. Aż do operacji „Barbarossa” Stalin by ł zwolennikiem współpracy z Hitlerem, choć każdy z nich dąży ł do innego celu. Nawet kiedy ZSRS połączy ł siły z państwami demokraty czny mi, by pokonać hitlery zm, Stalin nie zrezy gnował ze swy ch marzeń o budowie sowieckiego imperium i konsekwentnie realizował ten plan, choć wy magało to podporządkowania Związkowi Sowieckiemu i prześladowania setek milionów ludzi. Bez względu na to, jak wielkie by ły zasługi oby wateli ZSRS, którzy wy pędzili najeźdźców ze swego kraju, moty wy Stalina należy uznać za równie egoisty czne i sprzeczne z hasłami wolności człowieka jak moty wy Hitlera. Postępowanie Sowietów może uchodzić za mniej barbarzy ńskie niż postępowanie hitlerowców ty lko dlatego, że żadnej z popełniony ch przez nich zbrodni nie można porównać z Holokaustem. Ale zachodni sojusznicy musieli zademonstrować swą wdzięczność, gdy ż cierpienia i ofiarność Rosjan przy czy niły się do ocalenia ży cia setek ty sięcy młody ch bry ty jskich i amery kańskich żołnierzy. Choć Rosja stała się najważniejszy m polem bitwy drugiej wojny światowej nie w obronie wzniosły ch zasad, lecz w wy niku konfliktu między dwoma ry walizujący mi z sobą zbrodniczy mi reżimami, trzeba przy znać, że właśnie tam Trzecia Rzesza natrafiła na przeciwnika, który doprowadził do jej klęski.
8 W OJ NA U W R ÓT AM ERYKI
by watele Stanów Zjednoczony ch obserwowali pierwsze dwadzieścia siedem miesięcy walk w Europie z fascy nacją i przerażeniem, a czasem z pogardą. Główny bohater wy danej w owy m czasie powieści Johna P. Marquanda So Little Time mówi: „Mogłeś się uwolnić od wojny na jakiś czas, ale nie na długo, bo ona by ła wszędzie, nawet w świetle słoneczny m. Mogłeś czuć jej smak w ty m, co jadłeś, mogłeś sły szeć ją w muzy ce”. Wielu Amery kanów uważało konflikt i triumfy hitlery zmu za objawy degeneracji Europy. Niechęć wobec państw Osi miała ograniczony zasięg, a niektóre niemieckie społeczności akty wnie popierały Hitlera. Badanie opinii publicznej przeprowadzone przez Uniwersy tet Princeton 30 sierpnia 1939 roku wy kazało, że choć 68 procent Amery kanów uważało, iż oby watele USA nie powinni mieć prawa wstępowania do Wehrmachtu, aż 26 procent opowiadało się za przy znaniem im tego prawa. Ty lko bardzo nieliczni chcieli, aby ich naród wy stąpił po którejkolwiek ze stron krwawego konfliktu, rozgry wającego się za oceanem, na odległy m konty nencie. Centrum Ropera badające opinię publiczną we wrześniu 1939 roku zapy tało respondentów, jakie stanowisko powinien zająć rząd Stanów Zjednoczony ch wobec walczący ch stron. Spośród badany ch 37,5 procent odrzuciło możliwość zawierania sojuszy, lecz opowiedziało się za sprzedawaniem towarów za gotówkę obu stronom, 23,6 procent by ło przeciwne stosunkom handlowy m z jakimkolwiek uczestnikiem konfliktu i ty lko 16,1 procent chciało zmody fikować zasadę neutralności w taki sposób, aby Stany Zjednoczone mogły zaoferować pomoc Wielkiej Bry tanii i Francji, gdy by groziła im klęska. Najwięcej zwolenników interwencjonizmu by ło w południowy ch i zachodnich stanach. Przez połowę poprzedniej dekady prezy dent Franklin Delano Roosevelt wy rażał niepokój, że Amery kanie nie potrafią uświadomić sobie zagrożeń doty czący ch ich własnego kraju. 30 października 1939 roku pisał do amery kańskiego ambasadora w Londy nie Josepha Kennedy ’ego: „Choć w ciągu miniony ch sześciu lat osiągnęliśmy wielki postęp na drodze do narodowej jedności, nadal nie zdajemy sobie do końca sprawy z « relaty wizmu» światowej geografii, z szy bkiego zmniejszania się odległości i z zaniku czy sto lokalny ch sy stemów ekonomiczny ch”. Ale ze względu na silną dominację zwolenników izolacjonizmu w latach 1939–1941 prezy dent czuł się zobowiązany do zachowania powściągliwości we wszy stkich działaniach, które mogły by ć uznane za udzielanie pomocy Wielkiej Bry tanii. Jako ostrożny polity k musiał się liczy ć z – jak to określił jeden z jego zwolenników – „najbardziej zapalną opinią publiczną na świecie”. Częsty gość Białego Domu Robert Sherwood napisał: „Przed katastrofą, jaka spotkała Europę Zachodnią, i pojawieniem się Winstona Churchilla nawet ci,
O
którzy nienawidzili faszy zmu i jego niegodziwości, zachowy wali wobec zachodnich sojuszników pełen scepty cy zmu dy stans”. Pisarz John Steinbeck spędził kilka ty godni wiosną 1940 roku, żeglując wzdłuż południowoamery kańskich wy brzeży Pacy fiku, i pisał stamtąd do przy jaciela 26 marca: „Od wy jazdu nie mamy żadny ch wieści z Europy i wcale ich tak bardzo nie potrzebujemy. Ludzie, który ch spoty kamy na brzegu, nigdy nie sły szeli o Europie i wy gląda na to, że całkiem im z ty m dobrze. Cała ta podróż spełnia nasze oczekiwania; daje nam obraz świata niezdominowanego przez Hitlera i Moskwę, ale przez coś ważniejszego i bardziej trwałego”. Steinbeck, podobnie jak wielu inny ch liberałów, by ł przekonany, że Amery ka będzie musiała prędzej czy później przy łączy ć się do wojny, ale oceniał tę perspekty wę bez entuzjazmu. „Gdy by nie ta nadchodząca wojna, mógłby m oczekiwać kilku lat dobrego spokojnego ży cia” – pisał 9 lipca. W kwietniu 1940 roku, nazajutrz po napadzie Hitlera na Norwegię, dziennikarze oblegali od rana gabinet Roosevelta, py tając go, czy to przy bliża USA do wojny. Prezy dent jak zwy kle starannie dobierał słowa: „Możecie to ująć w taki sposób: wy darzenia ubiegły ch czterdziestu ośmiu godzin niewątpliwie skłonią wielu Amery kanów do rozważenia potencjalny ch możliwości wojny ”. Roosevelt nie taił swej niechęci do ubiegania się o trzecią kadencję podczas wy borów prezy denckich 1940 roku i dawał do zrozumienia, że nakłonił go do tego jedy nie światowy kry zy s, a zwłaszcza upadek Francji. „Wątpliwości doty czące udziału Roosevelta w kampanii wy borczej – pisał 15 maja tego roku Adolf Berle, jeden z zaufany ch przy jaciół prezy denta – zostaną rozwiane gdzieś na brzegach Mozy ”. Niezdecy dowanie prezy denta by ło zapewne elementem wy rachowanej gry polity cznej, ponieważ – jak większość przy wódców – kochał on władzę. Potomność jest przekonana, że żaden Amery kanin nie by ł lepiej przy gotowany do przewodzenia narodowi podczas największego kry zy su w dziejach świata, ale hałaśliwa mniejszość jego rodaków, szczególnie ty ch, którzy reprezentowali świat biznesu, by ła wówczas przeciwna tej kandy daturze. Donald Nelson, późniejszy przy wódca przemy słowej mobilizacji Amery ki, zapisał: „Kto z nas, oprócz prezy denta Stanów Zjednoczony ch, naprawdę doceniał ogrom stojący ch przed nami zadań? [...] Wszy scy ludzie, z który mi rozmawiałem – a by li wśród nich członkowie Sztabu Generalnego, najwy żsi rangą oficerowie armii i mary narki, wy bitni mężowie stanu i legislatorzy – uważali program obronny jedy nie za środek przy gotowawczy, mający pomóc nam nie dopuścić nieprzy jaciela do brzegów Stanów Zjednoczony ch”. Remilitary zacja zaczęła się w maju 1938 roku od uchwalenia forsowanej przez Roosevelta Ustawy o rozbudowie floty, co miało kosztować 1,15 miliarda dolarów. W listopadzie 1939 roku Kongres przy jął Ustawę o sprzedaży gotówkowej, która mody fikowała Deklarację o neutralności w taki sposób, by umożliwić walczący m stronom – a w istocie Francji i Wielkiej Bry tanii – kupowanie amery kańskiej broni. Roosevelt przewodniczy ł zorganizowanej w Biały m Domu naradzie dowódców wszy stkich rodzajów broni, podczas której polecił im przy gotować się do wojny i do znacznej rozbudowy sił zbrojny ch.
W 1940 roku przepchnął przez Kongres Ustawę o selekty wnej służbie wojskowej, wprowadzającej pobór, oraz piętnastomiliardowy program krajowej remilitary zacji. W osobisty m przesłaniu do organów prawodawczy ch oznajmił, że chce, aby Stany Zjednoczone budowały 50 ty sięcy samolotów rocznie. W odpowiedzi na tę deklarację jego szefowie sztabu wy słali do niego lakoniczną notatkę, podpisaną przez admirała Harolda „Betty ” Starka: „Drogi Panie Prezy dencie – WSPANIALE – Betty (w imieniu nas wszy stkich)”. Armia powiększy ła swój stan osobowy ze 140 ty sięcy żołnierzy we wrześniu 1939 roku do 1,25 miliona dwa lata później, ale wszy scy trzej szefowie wiedzieli, że ich służby są nadal żałośnie nieprzy gotowane do zakrojonej na wielką skalę wojny. Wielu przedstawicieli sił zbrojny ch i społeczności cy wilnej nie by ło jednak w dalszy m ciągu przekonany ch co do tego, że ich naród powinien angażować się w konflikt, i raczej nie wierzy ło, że w ogóle może do niego dojść. Młodzi Amery kanie, wcieleni do armii na mocy Ustawy o selekty wnej służbie wojskowej, przeży wali w swy ch bazach chwile zwątpienia. „Baza militarna jest w czasie pokoju strasznie nudna – pisała Carson McCullers w powieści z 1941 roku. – Niby coś się dzieje, ale wszy stkie wy darzenia mają charakter powtarzalny. By ć może przy czy ną tej nudy jest przede wszy stkim izolacja oraz rozleniwienie i nadmiar poczucia bezpieczeństwa, bo od człowieka wstępującego do armii wy maga się ty lko tego, by stawiał kroki w ty m samy m ry tmie, w jakim robi to maszerujący przed nim kolega”. Znany dziennikarz Eric Sevareid napisał, że Roosevelt „powoli zebrał niechętną, otępiałą i oporną armię. Żaden cy wilny przy wódca nie ośmielił się nazwać ty ch ludzi « żołnierzami» – jak gdy by w ty m słowie by ło coś wsty dliwego [...]. Ty lko nieliczni by li na ty le odważni, by sugerować, że ich zadaniem jest opanowanie sztuki zabijania”. Niezdecy dowana rozbudowa sił zbrojny ch obejmowała zakup dodatkowy ch dwudziestu ty sięcy koni. „Armia Stanów Zjednoczony ch o wiele za późno zaczęła poważne przy gotowania do wojny – pisał Martin Blumenson. – W rezultacie program wy szkolenia, dostawy broni i w prakty ce wszy stkie inne elementy ty ch przy gotowań przy pominały pospieszną, niemal chaoty czną improwizację, a okresy mobilizacji przed i po Pearl Harbor by ły stanowczo zby t krótkie”. Batalionem piechoty w Forcie Lewis dowodził wówczas podpułkownik Dwight Eisenhower – w późniejszy ch latach jeden z najważniejszy ch generałów armii Stanów Zjednoczony ch, między inny mi naczelny dowódca sił alianckich walczący ch w Europie Zachodniej w latach 1944–1945, powojenny prezy dent Stanów Zjednoczony ch. Powiedział on swoim żołnierzom: „Idziemy na wojnę. Ten kraj idzie na wojnę, a ja chcę mieć ludzi, którzy będą przy gotowani do walki”. Ale ta retory ka ty lko naraziła go na prześmiewczy przy domek „Ike Panikarz”. Wielu intelektualistów miało pogardliwy stosunek do wojny w Europie, uważając ją za starcie ry walizujący ch z sobą imperializmów. Ich poglądy znalazły odbicie w rozprawie Quincy ’ego Howe’a z 1937 roku noszącej ty tuł Anglia wymaga od każdego Amerykanina, by spełnił swój obowiązek. By ło im łatwiej rozważać możliwość całkowicie samodzielnej
amery kańskiej krucjaty przeciwko faszy zmowi niż perspekty wę działań podejmowany ch wspólnie ze stary mi narodami Europy. Nie chcieli by ć podejrzewani o zamiar ratowania imperiów bry ty jskiego, francuskiego czy holenderskiego. Uważali, że jeśli Stany Zjednoczone będą kojarzone z ty mi państwami, może to narazić na szwank ich honor i cnotę. Kwestionowali też pogląd, że wojna toczona we wspólny m zaprzęgu ze starą Partią Konserwaty wną będzie zaszczy tny m przedsięwzięciem, pody ktowany m chęcią obrony zasad moralny ch. Lewicowy „Partizan Review” stwierdzał z przekonaniem: „Nasze przy stąpienie do wojny pod hasłem « Powstrzy mać Hitlera!» doprowadziłoby w istocie do naty chmiastowego wprowadzenia w ty m kraju ry gorów totalizmu”. Kwestor Uniwersy tetu Harvarda William Claflin powiedział w rozmowie z rektorem tej uczelni: „Hitler wy gra. Utrzy mujmy z nim przy jazne stosunki”. Robert Sherwood zauważy ł, że wielu biznesmenów, jak choćby generał Robert Wood, Jay Hormel i James Mooney, by ło przekonany ch o nieuchronny m zwy cięstwie Hitlera i uważało, że „Stany Zjednoczone powinny przy gotować plan współpracy gospodarczej z jego rządem”. 22 lipca podczas spotkania w londy ńskiej ambasadzie USA najważniejsi dy plomaci zgodnie ocenili szanse Wielkiej Bry tanii na obronienie się przed inwazją niemiecką do 30 września na 50 procent, ale to votum zaufania by ło mało przekonujące, gdy ż zakładało także 50 procent szans na to, że wy spa Churchilla może się znaleźć do tej pory pod okupacją. We wrześniu 1940 roku Kingman Brewster i Spencer Claw, redaktorzy czasopism uniwersy teckich z Harvardu i Yale, ogłosili na łamach „Atlantic Monthly ” manifest, z którego wy nikało jednoznacznie, że studenci są zdecy dowanie przeciwni ratowaniu Europy przed Hitlerem. Bry ty jczy cy czy tali takie deklaracje ze zrozumiały m oburzeniem. Choć Churchill wiązał wszy stkie nadzieje na ostateczne zwy cięstwo z udziałem w wojnie Stanów Zjednoczony ch, latem 1940 roku by ł tak rozdrażniony niedostatkiem amery kańskiej pomocy, że wahał się, czy powinien powierzać waszy ngtońskim decy dentom bry ty jskie tajemnice. 17 lipca, sprzeciwiając się ujawnianiu ważny ch informacji doty czący ch obrony kraju, pisał: „Nie będę się spieszy ł ze zdradzaniem naszy ch sekretów, dopóki Stany Zjednoczone nie znajdą się znacznie bliżej wojny. My ślę, że wszy stko, co oddamy w ręce amery kańskich służb specjalny ch, zatrudniający ch z konieczności wielu Niemców, ląduje dość szy bko w Berlinie”. Zmody fikował ten pogląd dopiero wtedy, kiedy stało się jasne, że otwartość jest nieodzowny m warunkiem uzy skania amery kańskich dostaw. Roosevelt zy skał w kraju przy chy lność dla swy ch planów wspierania Wielkiej Bry tanii i rozbudowy amery kańskich sił zbrojny ch, przy jmując sposób rozumowania sformułowany przez najsławniejszego żołnierza Amery ki z czasów pierwszej wojny światowej, generała Johna Pershinga [13] , i ogłaszając, że nie zmierza do zaangażowania w konflikt, a jedy nie do tego, by oddalić go od amery kańskich wy brzeży. Anglicy musieli płacić ży wą gotówką za wszy stkie dostawy broni, dopóki nie wy czerpali swy ch zasobów walut i złota – program Lend–Lease [14] wszedł w ży cie dopiero pod koniec 1941 roku. Roosevelt przekonał
Amery kanów, że zawarta we wrześniu 1940 roku umowa z Wielką Bry tanią doty cząca „wy miany niszczy cieli na bazy ” [15] ma charakter obronny. Układ ten poparła nawet izolacjonisty czna gazeta „Chicago Tribune”, pisząc: „Każdy układ, zapewniający Stanom Zjednoczony m dostęp do powietrzny ch i morskich baz w regionach, które muszą by ć włączone do amery kańskiej strefy obronnej, należy uznać za triumf”. W przededniu amery kańskich wy borów 1940 roku Churchill, biorąc pod uwagę częste i stanowcze ostrzeżenia Waszy ngtonu, nie wy głaszał publicznie żadny ch opinii, które mogły by wy rażać jego przekonanie o nieuchronny m przy stąpieniu Stanów Zjednoczony ch do wojny w Europie. Porażka Luftwaffe w Bitwie o Anglię znacząco wpły nęła na amery kańską opinię publiczną. Nie wzbudziła w niej przekonania o konieczności przy stąpienia do wojny, lecz raczej wiarę w to, że Anglicy wy trzy mają napór nieprzy jaciela. We wrześniu tego roku sekretarz do spraw wojny Henry Stimson zapisał w dzienniku: „Z zainteresowaniem śledzę zwrot opinii publicznej, która zaczy na wierzy ć w końcowe zwy cięstwo W[ielkiej] Bry tanii. Zniknął przeważający jeszcze przed dwoma miesiącami nastrój pesy mizmu. Meldunki naszy ch obserwatorów po drugiej stronie uległy zmianie i są teraz dość opty misty czne”. Pakt trójstronny, podpisany przez Niemcy, Włochy i Japonię, wzmocnił siłę argumentacji ty ch Amery kanów, którzy by li przekonani o istnieniu zagrażającego światu spisku sił zła. Stany Zjednoczone i Wielka Bry tania znalazły się teraz w grupie zaledwie kilkunastu państw demokraty czny ch, które zachowały niepodległość. Październikowe badania opinii publicznej wy kazały, że 59 procent Amery kanów opowiada się za udzielaniem Wielkiej Bry tanii pomocy materialnej, nawet jeśli grozi to wojną. Ale izolacjonizm pozostał kluczową siłą podczas kampanii prezy denckiej 1940 roku. Choć kandy dat republikański Wendell Willkie by ł w głębi serca zwolennikiem interwencji, jego retory ka w okresie przedwy borczy m miała charakter zdecy dowanie pokojowy. Roosevelt zaczął się obawiać, że jako rzekomy zwolennik wojny może przegrać wy bory. Generał Hugh Johnson, publicy sta koncernu prasowego Scripps–Howard, pisał: „Nie znam dobrze poinformowanego waszy ngtońskiego obserwatora, który nie by łby przekonany, że Mr R., jeśli zostanie wy brany, wciągnie nas przy pierwszej sposobności do wojny, a z braku takiej sposobności sam ją stworzy ”. Ankieta czasopisma „Fortune” przeprowadzona 4 listopada 1940 roku wy kazała, że 70 procent Amery kanów ocenia możliwość przy stąpienia Stanów Zjednoczony ch do wojny na jeden do jednego. Choć 41 procent respondentów opowiadało się za udzielaniem Wielkiej Bry tanii wszelkiej możliwej pomocy materialnej, ty lko 15,9 procent zachęcało do wy słania Amery kanów na front. Ly ndon Johnson, demokraty czny kongresmen z Teksasu podzielający stanowisko administracji w niemal wszy stkich kwestiach doty czący ch polity ki wewnętrznej, wy korzy stał gwałtowny wzrost federalny ch wy datków na zbrojenia i uzy skał dla swego stanu ogromne środki finansowe. Mimo to by ł przeciwnikiem angażowania się Stanów Zjednoczony ch w europejski konflikt i powiedział swy m wy borcom
w czerwcu 1940 roku: „Zdolność Amery kanów do chłodnego my ślenia i rozsądnego działania w obliczu kry zy su uchroni nas przed udziałem w wojnie”. Zmienił zdanie dopiero latem 1941 roku, kiedy klęski Bry ty jczy ków w rejonie Morza Śródziemnego przekonały go, że Stany Zjednoczone nie mogą zaakceptować perspekty wy triumfu Osi. Siła izolacjonizmu skłoniła Roosevelta do złożenia deklaracji, która miała się stać jedną z najbardziej kontrowersy jny ch w jego ży ciu. Wy głosił ją przez radio w ramach kampanii 1940 roku: „Przemawiając do was, matki i ojcowie, chcę was jeszcze o czy mś zapewnić. Mówiłem to już wcześniej, ale będę to stale powtarzał. Wasi chłopcy nie będą wy sy łani na żadne zagraniczne wojny ”. Żona prezy denta Eleanor należała do osób, które by ły oburzone ty m stwierdzeniem. W drukowany m na łamach gazety felietonie My Day (Mój dzień) dała temu wy raz: „Nikt nie może wam dziś w dobrej wierze obiecać pokoju w kraju lub za granicą. Wszy stko, co może zrobić człowiek, to obiecać wam, że dołoży wszy stkich starań, by zapobiec uwikłaniu naszego kraju w wojnę”. Skłonność prezy denta do mętny ch, a nawet wprowadzający ch w błąd wy powiedzi by ła powszechnie znana. Ale zarówno Churchilla, jak i naród amery kański nękało w latach 1940–1941 py tanie, na które nigdy nie znajdzie się jednoznacznej odpowiedzi: Czy Roosevelt by łby w stanie uczy nić ze Stanów Zjednoczony ch pełnoprawnego uczestnika wojny, gdy by państwa Osi nie sprowokowały takiego przebiegu wy darzeń? W dniu wy borów, 5 listopada 1940 roku, prezy dent uzy skał poparcie 55 procent głosujący ch i zapewnił sobie prawo do następnej kadencji. Otrzy mał 27,2 miliona głosów, a jego ry wal 22,3 miliona. Amery kański ambasador w Irlandii, który by ł wujem Roosevelta, tak opisy wał reakcję Bry ty jczy ków na wy nik kampanii: „Elegancki spiker BBC zaczął dziś o ósmej rano wiadomości od stwierdzenia: « Roosevelt zostaje!» . W jego głosie rozbrzmiewała ulga i spora doza radości”. Ale wy nik wy borów potwierdził siłę ty ch, którzy pozostawali w opozy cji do prezy denta. Miliony ludzi podzielały opinię George’a Fiska z Uniwersy tetu Cornella, który stwierdził: „Żadna wojna nigdy nie osiągnęła tego, co miała osiągnąć”. Roosevelt przekony wał w grudniu bry ty jski rząd o konieczności zachowania w ścisłej tajemnicy wszy stkich szczegółów doty czący ch sprzedaży broni. Jego postawa nie by ła pody ktowana chęcią zapewnienia bezpieczeństwa ty m transakcjom, lecz troską o własne interesy polity czne na gruncie wewnętrzny m. Znany amery kański autor John Dees pisał w sty czniu 1941 roku z Nowego Jorku do swego angielskiego przy jaciela: „Wszy stkie rozmowy koncentrują się na sprawie pomocy dla Anglii. Amery kanie są dumni z postawy Anglików, podnieceni sukcesami w Albanii i Libii, zaniepokojeni samobójczy m uporem Irlandii [która postanowiła zachować neutralność], przestraszeni perspekty wą przy stąpienia ich kraju do wojny. Ale chcą udzielić wszelkiej możliwej pomocy ”. Jeszcze przed końcem tego roku Dees podał wnikliwą ocenę panujący ch w jego kraju nastrojów, pisząc: „Niektórzy moi przy jaciele trwają w przekonaniu, że Roosevelt powinien przedsięwziąć bardziej zdecy dowane kroki, ochraniać konwoje za pomocą amery kańskich okrętów wojenny ch itd. Oni my ślą, że FDR pozostał w ty le za
narodem, zamiast mu przewodzić. Ale ja uważam, że on prowadzi nas tak szy bko, jak my mu pozwalamy. Pisząc « my » , mam na my śli sto trzy dzieści milionów ludzi, a w ich liczbie wielką rzeszę uprawiający ch kukury dzę i pszenicę hodowców by dła ze Środkowego Zachodu, którzy są anty nazistami, ale nie rozumieją, w jaki sposób Niemcy mogliby przepły nąć Ocean i zrobić nam tutaj coś złego. Nie mogę powiedzieć, że społeczeństwo amery kańskie jest nieświadome. Jest na ty le świadome, na ile trzeba. Ale nie ma w nim tej siły przekonań, która skłaniała jedny ch do umierania w Hiszpanii, a inny ch do zasilania szeregów Wolny ch Francuzów”. Formułowany mi przez Roosevelta argumentami na rzecz pomocy dla Wielkiej Bry tanii posłuży li się później zachodni sojusznicy, by usprawiedliwić wsparcie udzielane Związkowi Sowieckiemu. Uzbrajanie Bry ty jczy ków oszczędzało krew Amery kanów na tej samej zasadzie, na jakiej krew rosy jska ocaliła ży cie wielu Amery kanów i Anglików. Przy jęta w marcu 1941 roku ustawa Lend–Lease pozwalała na kredy towane dostawy. W ciągu tego roku ty lko jeden procent wy korzy stanego przez siły Churchilla sprzętu wojskowego został zakupiony w ramach programu Lend–Lease, ale w późniejszy m okresie Wy spy Bry ty jskie zawdzięczały temu programowi większość ży wności i paliwa, a bry ty jskie siły zbrojne – znaczną część swoich czołgów, samolotów transportowy ch i sprzętu do operacji desantowy ch. Bry ty jczy cy koncentrowali własną produkcję przemy słową na samolotach my śliwskich, okrętach wojenny ch, uzbrojeniu armii i pojazdach. Od 1941 roku by li niemal całkowicie zależni od amery kańskiego kredy tu, który umożliwiał im finansowanie wy siłku wojennego. Choć Winston Churchill jeszcze przed Pearl Harbor usilnie nakłaniał amery kańskiego prezy denta do czy nnego udziału w wojnie, niepowodzenie jego apeli miało w sumie korzy stne skutki. Gdy by – co wy daje się mało prawdopodobne – Roosevelt zdołał zmusić Kongres do wy powiedzenia wojny Niemcom, zostałby przy wódcą podzielonego narodu. Aż do grudnia 1941 roku amery kańska opinia publiczna by ła przeciwna walce z Hitlerem. Znacznie większy odsetek ludności opowiadał się za zdecy dowany mi działaniami wy mierzony mi przeciwko Japonii. Tendencje te ujawniły się najwy raźniej w lipcu 1941 roku, kiedy rząd USA zamroził japońskie akty wa i wprowadził całkowite embargo na eksport do Japonii. Właśnie to posunięcie skłoniło Tokio do podjęcia decy zji o rozpoczęciu wojny, gdy ż 75 procent dostaw ropy naftowej do tego kraju pochodziło z USA i z Holenderskich Indii Wschodnich (dzisiejszej Indonezji). Embargo by ło w Amery ce bardziej popularne niż zarządzone przez Roosevelta zwiększenie roli U.S. Navy podczas bitwy o Atlanty k. Amery kańskie okręty wojenne eskortowały konwoje coraz dalej na wschód, a od czasu do czasu wy mieniały ogień z niemieckimi okrętami podwodny mi. Ale niezależnie od tego, jakie by ły osobiste ży czenia prezy denta, Kongres pozostał skuteczny m hamulcem amery kańskiej polity ki aż do chwili, w której Berlin i Tokio uniemożliwiły dalszą wy mianę argumentów. Znany history k David Kennedy sugerował, że skoro największy m wrogiem państw demokraty czny ch by ł zawsze Berlin, Roosevelt przy służy łby się bardziej interesom swego kraju, unikając wojny z Japonią i koncentrując
wy siłki na zmiażdżeniu nazizmu. Twierdził on, że „odrobina ustępliwości – czy li, inny mi słowy, dy plomacji – mogłaby przy nieść wielkie korzy ści”. Gdy by Hitler został pokonany, można by – zdaniem Kennedy ’ego – udaremnić zamiary japońskich military stów, nie ponosząc tak wielkich ofiar w ludziach i tak ogromny ch kosztów, gdy ż sama ty lko groźba wy korzy stania niezwy ciężonej potęgi sprzy mierzony ch skutecznie powstrzy małaby ich zapędy. Ale wy wód ten rodzi poważne py tanie: czy Roosevelt zdołałby przekonać swy ch rodaków do walki z Niemcami, gdy by Hitler nie zdoby ł się na drasty czną prowokację? Nawet po wy powiedzeniu wojny – w grudniu 1941 roku – a w istocie aż do jej końca, ty lko nieliczni Amery kanie nienawidzili Niemców tak bardzo jak Japończy ków. Nie by ła to jedy nie kwestia uprzedzeń rasowy ch. Amery kanie darzy li głębokim współczuciem Chińczy ków, który ch Japończy cy skazy wali na straszliwe cierpienia. Większość oby wateli USA ubolewała z powodu postępowania nazistów wobec świata, ale nie opowiedziałaby się za wy słaniem armii do Europy albo by łaby mu wręcz przeciwna, gdy by Hitler nie pozbawił Roosevelta możliwości wy boru. W dniu 27 maja, w chwili gdy Grecja już upadła, a wkrótce miały się zakończy ć walki o Kretę, osiemdziesiąt pięć milionów Amery kanów wy słuchało radiowego przemówienia Roosevelta, w który m ostrzegał on przed groźny mi konsekwencjami zwy cięstwa hitlery zmu. Naród amery kański by ł – według słów jednego z history ków – „przerażony, nieszczęśliwy i oszołomiony ”. Prezy dent zakończy ł swe wy stąpienie, ogłaszając „stan bezterminowej narodowej gotowości”. Nikt nie wiedział na pewno, co to znaczy, ale wszy scy zdawali sobie sprawę, że ten stan przy bliża ich do wojny i zwiększa uprawnienia władzy wy konawczej. Wiele miast, zwłaszcza na Południu, przeży wało okres gospodarczego rozkwitu sty mulowanego przez programy rozbudowy armii i mary narki wojennej. Ale krajem wstrząsały też konflikty wy woły wane przez związki zawodowe – w USA, podobnie jak w Wielkiej Bry tanii, niektórzy robotnicy przemy słowi nie utożsamiali się ani z interesami swego kraju, ani z interesami pracodawców. Niepoddane regulacjom prawny m górnictwo by ło w 1940 roku przy czy ną śmierci ty siąca trzy stu zatrudniony ch pod ziemią pracowników kopalń i kalectwa wielu inny ch. Nastroje by ły tak rozgrzane, że strajkom towarzy szy ły często akty przemocy, na przy kład podczas konfliktu między pracownikami a pracodawcami, do którego doszło w 1941 roku w Harlan County (stan Kentucky ), zginęło czterech ludzi, a dwunastu odniosło poważne obrażenia. Opinia publiczna by ła zdecy dowanie przeciwna wpuszczaniu do Amery ki cudzoziemskich uchodźców będący ch ofiarami hitlerowskich prześladowań. W czerwcu 1941 roku wy dano zarządzenie zakazujące wstępu do Stanów Zjednoczony ch każdemu, kto miał krewny ch w Niemczech – izolacjoniści nie składali broni. W Stanach funkcjonowało silne lobby irlandzkie, reprezentowane najgłośniej przez księdza Charlesa Coughlina, autora polemiczny ch broszur i gwiazdora programów radiowy ch. 19 maja 1941 roku Roosevelt napisał do jednego z popleczników Coughlina, członka Izby Reprezentantów ze stanu Montana, skrajnego izolacjonisty Jamesa O’Connora: „Drogi Jimie, kiedy wy, Irlandczy cy, uwolnicie
się wreszcie od nienawiści do Anglii? Pamiętajcie, że jeśli Anglia upadnie, Irlandia pójdzie jej śladem. Irlandia będzie miała większe szanse na pełną suwerenność w świecie, w który m przetrwa demokracja, niż w świecie zdominowany m przez hitlery zm. Wpadnij i pogadaj ze mną o ty m któregoś dnia – ale przestań rozumować w kategorii zadawniony ch nienawiści i my śl o przy szłości. Zawsze szczerze oddany ”. Kolejny izolacjonista, senator ze stanu Idaho D. Worth Clarke, proponował w lipcu 1942 roku, by Stany Zjednoczone wy kreśliły na oceanie linię wy znaczającą strefę wpły wów, w której Amery kanie będą sprawować pokojowe rządy nad całą półkulą. Strefa ta miałaby obejmować także Amery kę Południową i Kanadę. „Mogliby śmy zaaranżować coś w rodzaju układu, na którego mocy ustanowione przez nas i cieszące się naszy m zaufaniem marionetkowe rządy musiały by przedkładać interesy Amery ki nad interesy Niemiec i wszy stkich inny ch państw świata”. Jego wy wody zostały skwapliwie zacy towane w mediach państw Osi jako objawy jankeskiego imperializmu. Dobrze poinformowani Niemcy liczy li się z możliwością przy stąpienia USA do wojny bardziej niż Bry ty jczy cy czy Amery kanie. Już w 1938 roku minister finansów Rzeszy Schwerin von Krosigk przewidy wał, że „walka będzie toczona nie ty lko za pomocą środków militarny ch, lecz stanie się wojną ekonomiczną o najszerszy m zasięgu”. Von Krosigk by ł głęboko zaniepokojony kontrastem między gospodarczą słabością Niemiec a ogromem zasobów dostępny ch jego potencjalny m wrogom. Hitler zakładał, że od 1942 roku będzie się do nich zaliczała Amery ka, nie chciał przy spieszać przy stąpienia Stanów Zjednoczony ch do wojny, ale nie by ł zatrwożony tą perspekty wą, na co wpły wała między inny mi jego ignorancja w dziedzinie ekonomii. Ze względu na dzielące Amery kanów różnice zdań oraz przewrotność i chwiejność polity ków korzy stne dla sprawy sprzy mierzony ch okazało się to, że decy zje, które wciągnęły USA do wojny, zostały podjęte w Tokio, a nie w Waszy ngtonie. Wojskowi przy wódcy Japonii uczy nili decy dujący krok w 1937 roku, przy stępując do podboju Chin. Wy wołało to powszechną, między narodową wrogość i okazało się kolosalny m błędem strategiczny m, gdy ż wobec ogromu zaatakowanego kraju ich sukcesy militarne i zdoby cze tery torialne nie miały większego znaczenia. Jakiś zrozpaczony japoński żołnierz nagry zmolił na ścianie zburzonego budy nku: „Wszędzie walka i śmierć, a teraz zostałem w dodatku ranny. Chiny są nieskończenie wielkie, a my przy pominamy krople wody w oceanie. Ta wojna nie ma sensu. Nigdy już nie zobaczę swego domu”. Choć Japończy cy odgry wali dominującą rolę w chińskiej wojnie ze skorumpowany m reżimem generalissimusa Czang Kaj-szeka, ponosili obezwładniające straty, które do końca 1941 roku sięgały 185 ty sięcy zabity ch. Nawet udział wielkich zastępów wojska – milion japońskich żołnierzy pozostał w Chinach do 1945 roku – nie pozwolił Japonii na decy dujące zwy cięstwo ani z nacjonalistami Czang Kaj-szeka, ani z komunistami Mao Zedonga, z którego siłami stali twarzą w twarz – a niekiedy walczy li – wzdłuż granicy o długości 3 ty sięcy kilometrów. W oczach Zachodu wojnę z Japonią zdominowały wy darzenia, które rozegrały się na Pacy fiku i w południowo-wschodniej Azji. Ale kluczową przy czy ną ostatecznej klęski
Japończy ków by ła ich niezdolność do rezy gnacji ze swy ch ambicji wobec Chin. Gdy by wy cofali się z azjaty ckiego konty nentu, zdołaliby zapewne uniknąć wojny ze Stanami Zjednoczony mi, gdy ż główny m źródłem niechęci, a nawet oburzenia Amery kanów, by ły ich agresja i zbrodnie wojenne. Sy mbolem ty ch ostatnich by ła masakra w Nankinie, gdzie ofiarą Japończy ków padło co najmniej sześćdziesiąt ty sięcy cy wilny ch mieszkańców miasta. Co więcej, mimo że armie chińskie by ły łatwy m przeciwnikiem, zaangażowanie Japonii na ty m polu naraziło ją na poważny odpły w środków. Przekleństwem tokijskiego rządu stała się dominująca rola członków oficerskiej elity, którzy uważali, że największą cnotą wojownika jest gotowość prowadzenia wojny dla samej wojny. Upojeni wiarą w męskość swy ch podkomendny ch, nie rozumieli, że sukces w starciu ze Stanami Zjednoczony mi, największą potęgą przemy słową świata i krajem odporny m na zbrojną napaść, by łby trudny, a nawet niemożliwy. Militarne triumfy odniesione przez Japonię w latach 1941–1942 skłoniły zachodnich sojuszników do przeceniania siły jej armii. Nie popełniliby oni tego błędu, gdy by więcej wiedzieli o zbrojny m konflikcie, którego przebieg jego obaj uczestnicy woleli zachować w tajemnicy. Starcia, do jakich doszło latem 1939 roku na granicy japońsko-sowieckiej, oddzielającej Mandżurię od Mongolii, przerodziły się w regularną wojnę, znaną jako bitwa nad Chałchin-Goł. Od początku stulecia podnosiły się w Japonii coraz donośniejsze głosy wzy wające do imperialisty cznej ekspansji na teren Sy berii. Po bolszewickiej rewolucji Japończy cy zostawili na ty ch terenach część ze swoich skierowany ch tam sił, mając nadzieję, że stanie się to podstawą do roszczeń tery torialny ch, które zostaną później formalnie uznane. Do wy cofania się skłoniła ich dopiero spóźniona decy zja mocarstw zachodnich, które postanowiły poprzeć stabilny Związek Sowiecki. W 1939 roku Tokio uznało, że ZSRS jest słaby i bezbronny, więc postanowiło sprawdzić jego gotowość obronną za pomocą swej armii. Wy nik tej konfrontacji by ł dla Japonii katastrofalny. Generał Gieorgij Żukow rozpoczął wspieraną przez siły pancerne oraz powietrzne kontrofensy wę i odniósł walne zwy cięstwo. Opublikowane dane doty czące strat są niezby t wiary godne, ale zapewne wy niosły po każdej ze stron co najmniej dwadzieścia pięć ty sięcy zabity ch. W październiku doszło do zawarcia pokoju, którego warunki dy ktowała Moskwa. Strategiczne konsekwencje tej próby sił miały istotny wpły w na przebieg drugiej wojny światowej – japońska armia, nie chcąc doprowadzić do ponownego konfliktu ze Związkiem Sowieckim, zrezy gnowała z planów „uderzenia w kierunku północny m”. 13 kwietnia 1941 roku, niecałe dwa i pół miesiąca przed rozpoczęciem operacji „Barbarossa”, Tokio podpisało z Moskwą pakt o nieagresji. Większość japońskich przy wódców opowiadała się za przestrzeganiem jego postanowień, wierząc, że łatwiejszy mi celami nacjonalisty cznej ekspansji będą należące do zachodnich mocarstw obszary południowo-wschodniej Azji. Zakładali oni, że Niemcy wy grają wojnę w Europie – kiedy japońscy attaché wojskowi w Londy nie i Sztokholmie donosili w raportach, że Niemcy są za słabo wy posażone w sprzęt, by przeprowadzić inwazję na Wielką Bry tanię, zostali surowo zgromieni przez swy ch przełożony ch z Tokio, dla który ch takie stanowisko by ło nie do
przy jęcia. Rozpętana przez Niemcy wojna w Europie przy czy niła się zatem w decy dujący m stopniu do wy buchu wy wołanej przez Japonię wojny w Azji. Tokio nie odważy łoby się na agresję, gdy by nie by ło przekonane o nieuchronności zwy cięstwa Hitlera na Zachodzie. W dniu 27 września 1940 roku został podpisany w Tokio przez Niemcy, Włochy i Japonię pakt trójstronny zobowiązujący sy gnatariuszy do udzielenia sobie wzajemnej pomocy w razie zaatakowania któregoś z nich przez jakiekolwiek państwo niebiorące udziału w wojnie europejskiej. Miał on powstrzy mać Stany Zjednoczone od wy wierania dalszej presji na Japonię, ale nie spełnił swego zadania. Amery ka, nieprzejednanie przeciwna japońskiej polity ce imperialisty cznej wobec Chin, nałoży ła dalsze sankcje. W odpowiedzi na nie Japonia przy jęła strategię „uderzenia na południe”. Zaczęła przy gotowy wać się do zajęcia słabo broniony ch, znajdujący ch się w rękach zachodnich mocarstw obszarów południowowschodniej Azji. Zamierzała dokonać szeregu bły skawiczny ch operacji, a następnie skłonić Amery kę do pogodzenia się z ty m stanem rzeczy, zmuszając ją do wy cofania swy ch sił z zachodniej części Pacy fiku. W połowie 1941 roku Japończy cy opracowali swój „Operacy jny plan zakończenia wojny z USA, Wielką Bry tanią, Holandią i Czang Kaj-szekiem”. Ty tuł nader opty misty czny. Początkowo zamierzali „poczekać na korzy stną sy tuację, wy nikającą z przebiegu wojny europejskiej, a mianowicie na upadek Anglii, zakończenie wojny niemiecko-sowieckiej i sukces naszej polity ki doty czącej Indii”. Cesarz Hirohito, przestudiowawszy ten plan, powiedział: „Rozumiem, że chcecie zająć Hongkong, kiedy zacznie się coś dziać na Malajach. A co będzie z zagraniczny mi koncesjami w Chinach?”. Jego Cesarska Mość otrzy mał zapewnienie, że obszary należące do europejskich państw istotnie zostaną zajęte. Tokio zamierzało opóźnić wy powiedzenie wojny do momentu, gdy zwy cięstwo Niemiec na Zachodzie stanie się niepodważalne. Przy jmując taką kolejność zdarzeń, popełniono błąd, który okazał się równie fundamentalny jak zby t opty misty czna ocena siły przeciwnika. Japończy cy, z wy jątkiem kilku bardziej światły ch oficerów, takich jak naczelny dowódca mary narki wojennej admirał Isoroku Yamamoto, uważali Amery kanów za niezdolny ch do prowadzenia wojny degeneratów, który ch do pokojowy ch negocjacji skłoni krótka seria wy niszczający ch ciosów. Japońskie poczy nania poprzedzające Pearl Harbor cechowały chwiejność i niespójność. We wrześniu 1940 roku Tokio wy słało wojsko i siły lotnicze do francuskich Indochin, a rząd Vichy, nie mając innego wy jścia, wy raził na to zgodę. Indochińska droga dostaw do Chin została zamknięta, co zwiększy ło presję, pod jaką znajdował się Czang Kaj-szek. Rzeczy wisty m obiektem pożądania Japonii w południowo-wschodniej Azji by ła ropa naftowa Indii Wschodnich, do której przeby wający w Londy nie emigracy jny rząd holenderski nadal odmawiał jej dostępu. Japońscy generałowie rozważali przez jakiś czas możliwość ograniczenia ataku do kolonii państw europejskich i pozostawienia w spokoju Filipin, które by ły tery torium zależny m Stanów Zjednoczony ch. Ale we wczesny ch miesiącach 1941 roku dowódcy japońskiej floty przekonali swy ch partnerów z armii, że w razie jakiegokolwiek
„uderzenia na południe” przy stąpienie USA do wojny jest nieuchronne. Tokijscy stratedzy zaczęli więc przy gotowy wać plan serii szy bkich uderzeń na słabo bronione Malaje, Birmę, Filipiny i Holenderskie Indie Wschodnie. Chcieli zająć te obszary i wierzy li, że Stany Zjednoczone nie podejmą prób zmiany tej nowej sy tuacji, uznając je za zby t kosztowne. Kalkulacje japońskich military stów wy nikały z py chy, fatalisty cznego światopoglądu – wiary w shikata ga nai, czy li nieuchronność pewny ch wy darzeń – i nieznajomości świata zewnętrznego. Żołnierze japońscy odznaczali się niezwy kłą odpornością fizy czną i równie wielką gotowością do poświęceń. Armia miała sprawne wsparcie lotnicze, ale odczuwała poważne niedobory czołgów i arty lerii. Przemy słowa i naukowo-technologiczna baza kraju by ła zby t słaba, by mógł on wy trzy mać dłuższy konflikt z USA. Niemcy i Japonia nigdy nie koordy nowały z sobą swy ch strategii i celów, po części dlatego że jedy ny m w gruncie rzeczy ich wspólny m dążeniem by ło pokonanie państw sprzy mierzony ch, a po części ze względu na swe geograficzne oddalenie. Poglądy rasowe Hitlera budziły w nim opory przed utożsamianiem się z Japończy kami, więc uznawał ich za sojuszników z najwy ższą niechęcią. Nie jest wy kluczone, że gdy by Japonia zaatakowała wschodnie tereny ZSRS wkrótce po niemieckim ataku na ten kraj, mogłoby to przechy lić szalę wy darzeń na niekorzy ść Stalina i doprowadzić do zwy cięstwa Osi, a poza ty m opóźnić – albo wręcz wy kluczy ć – zbrojny konflikt ze Stanami Zjednoczony mi. Tokijski minister spraw zagraniczny ch Yōsuke Matsuoka zrezy gnował ze stanowiska, gdy ta lansowana przez niego opcja nie zy skała aprobaty inny ch członków rządu. Mimo że japońskie podboje z lat 1941–1942 zdumiewały i oburzały zachodnie mocarstwa, ich skutki można by ło zneutralizować pod warunkiem zwy cięstwa nad Niemcami. Ani w Londy nie, ani w Waszy ngtonie nikt nie wątpił w to, że zwy cięstwo nad Japonią będzie zadaniem trudny m i czasochłonny m, choćby z powodu odległości, które trzeba by ło pokonać. Ale zdecy dowana większość poważany ch strategów wierzy ła – podobnie jak admirał Yamamoto – w nieuchronność ostatecznego triumfu Stanów Zjednoczony ch, o ile wola narodu amery kańskiego nie zostanie złamana pod wpły wem początkowy ch niepowodzeń. Ponieważ Japonia nie mogła dokonać inwazji na USA, amery kańska potęga musiała w końcu zmiażdży ć państwo, którego potencjał przemy słowy sięgał zaledwie 10 procent potencjału Stanów Zjednoczony ch, a jego egzy stencja zależała od importu. Japonia zajęła pod koniec września 1940 roku całe Indochiny, nie napoty kając znaczącego oporu Francuzów. By ło to posunięcie przy gotowujące atak na sąsiadujące z Indochinami Malaje. 9 sierpnia Tokio ostatecznie zrezy gnowało z ataku na ZSRS, a w każdy m razie z jego rozpoczęcia przed końcem 1941 roku. Już we wrześniu Japończy cy skoncentrowali się na embargu wprowadzony m przez Stany Zjednoczone. Krok ten dowodził determinacji Roosevelta, choć istnieją dowody na to, że prezy dent nie zdawał sobie do końca sprawy z jego potencjalny ch konsekwencji. Tokio uznało, że ma ty lko dwie opcje: może wy razić zgodę na postulaty USA, z który ch najtrudniejsze do przy jęcia by ło żądanie wy cofania wojsk
z Chin, lub niezwłocznie uderzy ć na Amery kę. Cesarz Hirohito nakłaniał swój rząd do dalszy ch kroków dy plomaty czny ch, więc premier książę Konoe zaproponował prezy dentowi Rooseveltowi spotkanie na szczy cie. Waszy ngton, wy czuwając, że nieprzy jaciel gra na zwłokę, storpedował tę inicjaty wę. 1 grudnia podczas tokijskiej konferencji, w której wziął udział cesarz, potwierdzono decy zję o podjęciu walki. Minister wojny generał Hideki Tōjō, który 17 października objął również stanowisko premiera, powiedział: „Nasze cesarstwo stoi na progu chwały lub wy mazania z kart pamięci”. Japońscy stratedzy jasno formułowali swoje plany, które pły nęły z przekonania, że dominacja nad Azją jest ich niezby walny m prawem. Ale nawet Tōjō miał tę świadomość, że zdecy dowane zwy cięstwo nad Stanami Zjednoczony mi jest niemożliwe. On i jego koledzy chcieli wy grać kilka bitew i osiągnąć silną pozy cję, która pozwoliłaby na wy negocjowanie korzy stnego pokoju. Japonia zaatakowała Pearl Harbor i uderzy ła na południowo-wschodnią Azję 7 grudnia 1941 roku, zaledwie dwadzieścia cztery godziny po rozpoczęciu przez Rosjan kontrofensy wy, która ocaliła Moskwę. Musiało upły nąć wiele miesięcy, zanim zachodni sojusznicy zdali sobie sprawę, że Związek Sowiecki przetrwa. Ale gdy by japońscy emisariusze lepiej rozumieli panujące w Berlinie nastroje i nie by li tak zaślepieni przez swą sy mpatię dla hitlery zmu, rząd Tōjō by ć może zawahałby się przed wy wołaniem kolejnej burzy. Z perspekty wy czasu widać wy raźnie, że Japonia wy brała zły moment i straciła najlepszą okazję do wy korzy stania słabości swy ch wrogów. Kardy nalny błąd Japończy ków wy nikał z przekonania, że Tokio będzie w stanie ograniczać zakres wy wołanej przez siebie wojny, nie biorąc udziału w zmaganiach między Niemcami a ZSRS. W rzeczy wistości to właśnie Japonia, upokarzając swy ch zachodnich wrogów, przekształciła europejską wojnę w globalny konflikt, który mógł się skończy ć ty lko całkowity m zwy cięstwem jednej ze stron i całkowitą klęską drugiej. Japonia dopuściła się aktów agresji na podstawie kalkulacji, które miały charakter introspekty wny – a nawet by ły wy nikiem pewnej autoobsesji – i opierały się na niespoty kanej ignorancji polity cznej. Potomność nadal zastanawia się nad przy czy nami bezbronności amery kańskich baz na Pacy fiku. Już od początku listopada treść rozszy frowanej korespondencji dy plomaty cznej dowodziła jednoznacznie, że Japonia ma wrogie zamiary. W Waszy ngtonie i w Londy nie nie znano ty lko celów spodziewanego ataku. Zwolennicy teorii spiskowy ch twierdzą, że prezy dent Roosevelt świadomie dopuścił do zaskoczenia garnizonu Pearl Harbor, ale history cy odrzucają tę teorię jako absurdalną. Niezwy kłe jest jednak to, że jego rząd i szefowie sztabu nie zarządzili stanu gotowości ani na Hawajach, ani w inny ch bazach położony ch bliżej Japonii. 27 listopada 1941 roku Waszy ngton depeszował do wszy stkich baz na Pacy fiku: „Ta informacja ma by ć traktowana jak ostrzeżenie przed wy buchem wojny. W ciągu kilku najbliższy ch dni oczekiwane jest agresy wne posunięcie Japonii [...]. Podejmijcie stosowne środki ostrożności”. Lokalni dowódcy, właściwie nie reagując na to przesłanie, dowiedli swej horrendalnej nieudolności – 7 grudnia w Pearl Harbor skrzy nki z amunicją przeciwlotniczą by ły nadal zamknięte w magazy nach, a dostęp do kluczy mieli ty lko dy żurni oficerowie.
Charaktery sty czną cechą tej wojny by ła powtarzalność sy tuacji, w który ch nagłe zmiany w przebiegu działań zbrojny ch nie wzbudzały czujności przy szły ch ofiar aktów agresji. Bry ty jczy cy i Francuzi w maju 1940 roku, Sowieci w czerwcu 1941 roku, nawet broniący Normandii Niemcy w czerwcu 1944 roku mieli wszelkie podstawy do tego, by spodziewać się akcji nieprzy jaciela, ale nie zareagowali wówczas we właściwy sposób. Można przy toczy ć jeszcze sporo mniej znany ch przy kładów takich zachowań. Starsi rangą dowódcy, a ty m bardziej ich podwładni, nie umieli dostosować swego sposobu my ślenia i postępowania do wy mogów bitwy, dopóki nie znaleźli się w jej ogniu – aż do chwili gdy ostrzał arty lery jski nie przestał by ć mglistą perspekty wą, a stał się rzeczy wistością. Admirał Husband Kimmel i generał Walter Short, którzy dowodzili w Pearl Harbor siłami mary narki wojennej i armii, bez wątpienia dopuścili się zaniedbań. Ale ich postępowanie odzwierciedlało insty tucjonalny niedowład wy obraźni, który obejmował cały sy stem dowodzenia, sięgał aż do Białego Domu i by ł przy czy ną wielu cierpień Amery kanów.
Wraki amerykańskich okrętów w Pearl Harbor po japońskim ataku 7 grudnia 1941 roku Fot. Granger Collection/BE&W „By liśmy zdumieni rozmiarami zniszczeń – pisał mary narz z lotniskowca « Enterprise» , który w wy niku szczęśliwego dla siebie zrządzenia losu by ł nieobecny podczas ataku Japończy ków i wpły nął do Pearl Harbor późny m popołudniem 8 grudnia. – Jeden z naszy ch okrętów wojenny ch, [pancernik] « Nevada» , leżał – oparty częściowo dziobem o brzeg –
w poprzek wąskiego kanału prowadzącego do zatoki, więc nasz lotniskowiec z trudem przecisnął się obok niego [...]. Woda by ła pokry ta warstwą oleju, nadal płonęły ognie, okręty tkwiły w denny m mule, a ich części nadwodne wy glądały jak ruiny. W miejscach, w który ch doszło do eksplozji magazy nów, widniały wielkie szczeliny, a wszędzie kłębił się dy m. Mary narze, którzy uważali swe potężne jednostki za niezniszczalne, widzieli wszy stko, ale nie by li w stanie tego pojąć [...]. Czuliśmy się jak żałobnicy na uroczy sty m, spektakularny m pogrzebie”. Atak na Pearl Harbor wy wołał falę radości w państwach Osi. Japoński porucznik Izumiy a Tatsurō pisał z entuzjazmem o „wspaniały ch wiadomościach, doty czący ch powietrznego ataku na Hawaje”. Mussolini, znany ze skłonności do błędnej oceny sy tuacji, by ł zachwy cony – podobnie jak Hitler uważał Amery kanów za idiotów, a Stany Zjednoczone za „kraj Murzy nów i Ży dów”. Szczęśliwie dla sojuszników amery kańskiej lekkomy ślności na Hawajach dorówny wała „powściągliwość” Japończy ków, która miała się stać zdumiewający m fenomenem konfliktu na Pacy fiku. Podczas toczony ch tam bitew morskich floty japońskie wielokrotnie „ocierały się” o ważne zwy cięstwa, ale nie umiały wy korzy stać wy walczonej przez siebie przewagi strategicznej. Admirał Chuichi Nagumo by ł oszołomiony sukcesem swy ch pilotów, którzy podczas niedzielnego ataku zatopili sześć amery kańskich okrętów wojenny ch. Niektórzy jego oficerowie zachęcali do drugiego uderzenia na Pearl Harbor, którego celem by ły by magazy ny paliwa i warsztaty remontowe. Taki atak nie spotkałby się z poważny m oporem, ponieważ większość amery kańskich my śliwców została zniszczona na ziemi, mógłby natomiast zmusić Flotę Pacy fiku do wy cofania się w rejon zachodniego wy brzeża USA. Ale Nagumo wy dał rozkaz do odwrotu. Japończy cy osiągnęli pod Pearl Harbor skromne zwy cięstwo takty czne i zebrali żniwo olbrzy miego błędu psy chologicznego. Od 7 grudnia 1941 roku Stany Zjednoczone stały się nieugięty m rzecznikiem wojny totalnej, do ostatecznego zwy cięstwa. Legenda „dnia hańby ” zjednoczy ła Amery kanów i wzbudziła w nich wojownicze nastroje w tak wielkim stopniu, w jakim nie zdołałaby tego uczy nić żadna mniej spektakularna prowokacja. Winstona Churchilla od wielu miesięcy nękały obawy, że Japonia może zaatakować jedy nie te azjaty ckie obszary, które znajdują się we władaniu europejskich mocarstw, i że Wielka Bry tania będzie musiała stawić czoło nowemu nieprzy jacielowi, nie zy skując sojusznika w Stanach Zjednoczony ch. Hitlera martwiło natomiast lustrzane odbicie tego scenariusza – bał się, że Amery ka przy stąpi do wojny z Niemcami, a Japonia zachowa neutralność. Zawsze brał pod uwagę to, że po całkowity m zniszczeniu ZSRS będzie musiał walczy ć ze Stanami Zjednoczony mi, więc w grudniu 1941 roku, kiedy ży wił złudne nadzieje, że flota Hirohito zmiażdży U.S. Navy, pójście za przy kładem Japonii wy dało mu się czy mś zupełnie naturalny m. Cztery dni po Pearl Harbor popełnił szaleńczy błąd, wy powiadając wojnę Stanom Zjednoczony m i uwalniając Roosevelta od trudnego zadania, jakim by łoby przekonanie Kongresu do zbrojnego wy stąpienia przeciwko Niemcom. John Steinbeck napisał do przy jaciela: „Ten atak, bez względu na to, co mógł przy nieść, z takty cznego punktu
widzenia by ł niepowodzeniem, ponieważ zjednoczy ł nasz kraj. Ale przez jakiś czas będziemy tracili sporo okrętów”. Przez cały 1941 rok czasopismo „Ladies’ Home Journal” publikowało fascy nujący cy kl portretów przedstawicieli wszy stkich klas społeczny ch Stanów Zjednoczony ch, zaty tułowany Jak żyje Ameryka. Aż do grudnia groźba wojny niemal wcale nie wpły wała na egzy stencję opisy wany ch w nim ludzi. Niektórzy mieli trudności finansowe, a nieliczni przy znawali się do ubóstwa, ale większość wy rażała autenty czne zadowolenie ze swego poziomu ży cia. To tłumaczy frustrację po Pearl Harbor, kiedy na ich oczach doszło do zakłócenia utarty ch reguł postępowania, rozwiania marzeń, podziału rodzin. Redaktorka „LHJ” Mary Carson Cookman napisała komentarz, w który m przedstawiła analizę opublikowany ch wcześniej portretów, uwzględniając nowe okoliczności, w jakich przy szło ży ć jej rodakom: „Wojna zmienia wszędzie warunki ży cia. Ale [...] oby watele Stanów Zjednoczony ch to dobrzy ludzie. Są zaskakująco skromni w swy ch wy maganiach wobec ży cia. To, co mają, jest dla nich cenne [...]. Ale nie żądają ani nie oczekują tego, że ktoś da im to, co pragną osiągnąć, dla czego gotowi są pracować [...]. To, co mamy teraz, zupełnie nam wy starczy. Powinno by ć jednak lepiej, musi by ć lepiej i b ę d z i e lepiej”. Powy ższa opinia, definiująca aspiracje przy stępujący ch do wojny Amery kanów, może się wy dać banalna, ale odbijała ona najwy raźniej nastroje społeczeństwa. Stany Zjednoczone poniosły w czasie drugiej wojny światowej mniejsze straty niż jakikolwiek z jej pozostały ch uczestników – w istocie wy wołała ona boom gospodarczy, w wy niku którego Amery kanie stali się o wiele bogatsi. Nie zmienia to jednak faktu, że wielu z nich czuło się skrzy wdzony ch i uważali, że niegodziwość inny ch ludzi zmieniła i naraziła na szwank ich uporządkowane, uczciwe ży cie. Podobnie jak przedtem setki milionów Europejczy ków Amery kanie zaczęli odkry wać ból związany z ty m, że najbliższe im osoby opuszczały dom, by stawić czoło śmiertelny m zagrożeniom. Elizabeth Schlesinger tak pisała o rozstaniu ze swy m sy nem Tomem, powołany m do służby wojskowej: „Od czasu Pearl Harbor wiedziałam, że jego wy jazd jest nieunikniony. Nie pozwalam sobie my śleć o ty m w kategoriach osobisty ch. Jestem ty lko jedną z milionów matek, które kochają swoich sy nów, ale muszą się pogodzić z ich udziałem w wojnie, więc moje uczucia są uniwersalne, a nie moje własne. Pogodziłam się z ty m, co muszę znosić i z czy m będę musiała ży ć przez przy szłe miesiące, może lata. Tom powiedział: « My ślałem, że będziesz bardziej zmartwiona moim wy jazdem» . On nie ma pojęcia, jak wielkie ma to dla mnie znaczenie, i nie wie, jak straszne obawy rozbrzmiewają w moich my ślach”. Można jedy nie spekulować, kiedy – jeśli w ogóle – Stany Zjednoczone wzięły by udział w wojnie, gdy by nie atak na Pearl Harbor. History k Morton Blum stwierdził, że „ta wojna nie by ła ani zagrożeniem, ani krucjatą. Ale – jak ujęło to czasopismo « Fortune» – « ty lko bolesną koniecznością» [...]. Amery kanie nigdy nie oglądali wroga w granicach swojego kraju. Nasz naród nie by ł narażony ani nie chciał by ć narażony na katastrofy, jakie
nawiedziły Europę i Azję”. Niezależnie od wszy stkich patrioty czny ch deklaracji, które nastąpiły po „dniu hańby ”, Amery kanie nie chcieli zaakceptować potrzeby wzięcia na siebie choćby skromnej cząstki cierpień, jakie spadły na większość mieszkańców kuli ziemskiej. Na początku 1942 roku podczas zorganizowanej przez Ministerstwo Obrony wizy tacji wojskowy ch baz Arthur Schlesinger odwiedził środkowy zachód USA. „Przy jechaliśmy w szczy towy m punkcie narzekań na racjonowanie paliwa, i by ło to bardzo przy gnębiające. Nastroje anty rządowe są silne i jawne”. Na szczęście dla sprawy sojuszniczej przy wódcy Stanów Zjednoczony ch okazali się w obliczu dramaty cznego kry zy su silni i mądrzy. Podczas odby wającego się pod koniec listopada 1941 roku spotkania na szczy cie, w który m uczestniczy ł Winston Churchill, Stany Zjednoczone potwierdziły swoje wstępne deklaracje złożone w trakcie wcześniejszy ch narad sztabowy ch, a doty czące priory tetowego traktowania wojny z Niemcami. Od 1939 roku amery kańskie plany militarne przy gotowy wane przez dowództwa sił lądowy ch i morskich – szczególnie projekt „Orange”, który w końcu zmaterializował się jako „Rainbow 5” – zakładały prawdopodobieństwo walki na dwa fronty. Armia słusznie uważała, że walka nie może zostać wy grana „przede wszy stkim w drodze operacji floty ”, że konieczne będzie stworzenie i wy słanie za granicę znaczny ch sił lądowy ch. Admirał Harold Stark pisał 12 listopada 1940 roku do sekretarza do spraw mary narki wojennej: „Samo Imperium Bry ty jskie nie posiada ludzi i środków materiałowy ch niezbędny ch do pokonania Niemiec. Konieczna jest pomoc potężny ch sojuszników, zarówno w zakresie stanu osobowego, jak i środków oraz zasobów”. Stark przewidy wał, że jeśli dojdzie do ataku Japończy ków, Anglicy stracą Malaje. Proponował blokadę Japonii, której zależność od importu znacznie zmniejszała jej potencjał militarny, a następnie prowadzenie ograniczonej wojny na wschodzie i wy sy łanie znaczny ch sił lądowy ch i powietrzny ch do Europy. Amery kańscy szefowie sztabu zdawali sobie sprawę, że Niemcy są zdecy dowanie bardziej niebezpieczny m przeciwnikiem, gdy ż Japończy cy, mimo imponującej sprawności swy ch sił lądowy ch i morskich, nie będą w stanie zagrozić macierzy sty m obszarom Stanów Zjednoczony ch czy Wielkiej Bry tanii. Z wszy stkich biały ch narodów imperium bry ty jskiego ty lko Australijczy cy znajdowali się w zasięgu japońskiej agresji. Wy woły wało to niepokój tamtejszy ch polity ków, którzy uważali, że Wielka Bry tania nie wy sy ła do ich kraju na ty le potężny ch sił militarny ch, by mogły obronić go przed agresją. Choć wprowadzono w ży cie generalne zasady ustalone przez Starka, decy dująca rola ZSRS w pokonaniu Wehrmachtu – której nikt nie mógł przewidzieć w grudniu 1941 roku – zmieniła w pewny m stopniu proporcje amery kańskiego udziału w wojnie. Skierowana do Europy armia Stanów Zjednoczony ch by ła ogromna, ale musiałaby by ć znacznie większa, gdy by główny ciężar zwy cięstwa nad Niemcami spadł na barki zachodnich sojuszników. Kiedy więc w 1943 roku stało się jasne, że ZSRS dy sponuje potężną siłą przetrwania i potencjałem bojowy m, amery kańscy szefowie sztabu uznali, że mogą przerzucić w rejon Pacy fiku znaczne siły zdecy dowanie wcześniej, niż się spodziewali. Ponieważ amery kańskie społeczeństwo cechowało o wiele bardziej wrogie
nastawienie wobec Japończy ków niż wobec Niemców, takie posunięcie by ło wskazane nie ty lko ze względów strategiczny ch, lecz także polity czny ch.
Amerykański plakat z 1942 roku: „Uwaga! Nasze domy są t e r a z w niebezpieczeństwie!” Fot. akg-images/BE&W History k Geoffrey Perret zauważy ł, że Stany Zjednoczone nie by ły przy gotowane na Pearl Harbor, lecz by ły gotowe do wojny. Jest to o ty le prawda, że trwała już wówczas poważna rozbudowa sił morskich – w ciągu ty godnia po japońskim ataku amery kańskie stocznie zwodowały 13 nowy ch okrętów wojenny ch i 9 statków handlowy ch. By ły to ty lko straże przednie wielkiej armady, która stała już na pochy lniach i miała by ć spuszczona na wodę w ciągu najbliższy ch dwóch miesięcy. Trwała bowiem budowa 15 pancerników, 11 lotniskowców, 54 krążowników, 193 niszczy cieli i 73 łodzi podwodny ch. Ale rządy Wielkiej Bry tanii i Stanów Zjednoczony ch – jeśli nie oby watele ty ch państw – zdawały sobie sprawę, że musi upły nąć sporo czasu, zanim zachodnie siły lądowe będą w stanie nawiązać walkę z Niemcami na konty nencie europejskim. I że w najbliższy ch latach główny ciężar zmagań z Wehrmachtem spadnie na Armię Czerwoną. Nawet gdy by – zgodnie z postulatami amery kańskich szefów sztabu – zachodni sojusznicy przeprowadzili wcześniej dy wersy jną inwazję we Francji, ich armie pozostały by stosunkowo nieliczne aż do 1944 roku. By podtrzy mać wojenny zapał oby wateli swy ch państw, Roosevelt i Churchill zaakceptowali – wbrew opinii niektóry ch dowódców – konieczność podejmowania drobny ch operacji, możliwy ch ty lko w rejonie Morza Śródziemnego. Bombowa ofensy wa przeciwko Niemcom miała nabierać rozpędu na ty le szy bko, na ile pozwalała wy dajność fabry k budujący ch nowe samoloty. Ale dopóki front wschodni pozostawał główny m teatrem działań wojenny ch, priory tetowe znaczenie miała pomoc dla ZSRS. Ilości gotowego do wy sy łki sprzętu aż do 1943 roku by ły niewielkie, Waszy ngton i Londy n usilnie zabiegały, by powstrzy mać Stalina od zawarcia odrębnego pokoju. Obawy Bry ty jczy ków i Amery kanów, że Rosjanie zostaną pobici lub przy najmniej zmuszeni do pertraktacji z Hitlerem, wpły wały w decy dujący m stopniu na stosunki między sojusznikami aż do końca 1942 roku. Ty mczasem na wschodzie inicjaty wa pozostawała w rękach Japonii, która zaangażowała w swe działania wojenne ogromne siły lądowe, morskie i powietrzne. „My, Japończy cy – głosiła broszura szkoleniowa wręczana wszy stkim żołnierzom Hirohito wy ruszający m do walki z zachodnimi mocarstwami – spadkobiercy dwóch ty sięcy sześciuset lat chwalebnej przeszłości, nie chcąc zawieść zaufania, który m obdarzy ł nas Jego Cesarska Mość, Naczelny Wódz, wy stępujemy w imieniu narodów Azji, podejmując szlachetne i wzniosłe zadanie, które zmieni bieg historii świata [...]. Zadanie odbudowy Shōwa, czy li spełnienia pragnień Jego Cesarskiej Mości, doty czący ch pokoju na Dalekim Wschodzie, spoczy wa na naszy ch barkach”. Zniszczy wszy pancerniki amery kańskiej Floty Pacy fiku, Japończy cy zajęli się teraz realizacją swy ch odwieczny ch aspiracji. Zamierzali zdoby ć Filipiny (tery torium zależne USA), przejąć wielkie bogactwa naturalne Holenderskich Indii Zachodnich oraz podbić bry ty jski Hongkong, Malaje i Birmę. W ciągu pięciu miesięcy stworzy li wielkie imperium, napoty kając jedy nie słaby opór. Choć to imperium miało się okazać najmniej
trwały m w dziejach, Japonia uzy skała chwilową dominację nad ogromny mi obszarami Azji i Pacy fiku.
9 C ZAS T R IUM F U J AP ONII
1. „MAM NADZIEJĘ, ŻE WYKOPIECIE STAMTĄD TYCH LUDZIKÓW” apończy cy z radością witali początek wojny, którą uważali za jedy ną honorową drogę ucieczki ich kraju przed stanem izolacji. Na przy kład pisarz Dazai Osamu „marzy ł o ty m, żeby zgnieść ty ch bestialskich gruboskórny ch Amery kanów na miazgę”. Ale błędne by łoby założenie, że taki pogląd podzielali jednomy ślnie wszy scy jego rodacy. Generał Kuribay ashi Tadimichi, który spędził dwa lata w Stanach Zjednoczony ch, stwierdził w liście do żony, że jest zdecy dowanie przeciwny rozpoczy naniu walki z tak potężny m przeciwnikiem: „Ich potencjał przemy słowy jest ogromny, a mieszkańcy są energiczni i przedsiębiorczy. Nie powinno się nigdy lekceważy ć bojowy ch zdolności Amery kanów”. Osiemnastoletni Sasaki Hachiro snuł w swoim dzienniku następujące rozważania: „Jak wielu ludzi naprawdę umiera podczas tej wojny « tragiczną śmiercią» ? Jestem pewien, że pod pozorami tragiczny ch śmierci kry je się wiele śmierci komiczny ch [...]. Komiczne śmierci nie mają nic wspólnego z radością ży cia, są wy pełnione bólem, który nie ma żadnego znaczenia ani wartości”. Hachiro pogodził się z my ślą o własnej śmierci i wstąpił ochotniczo do wojska jako pilot, niemal obsesy jnie pragnąc spełnić wy rok przeznaczenia – shikata ga nai – co istotnie zrobił. Jego niechęć do military stów by najmniej nie osłabła; by ustrzec przed podobny m losem swego młodszego brata, nakłonił go do podjęcia studiów, gdy ż zwalniały one z obowiązku służby wojskowej. Inny m fatalistą – i zdecy dowany m przeciwnikiem wojny – by ł rówieśnik Hachiro, Hay ashi Tadao. Wielokrotnie daje on w swy m dzienniku upust niechęci do własnego kraju. Zadaje sobie py tanie: „Japonio, dlaczego ja cię nie kocham i nie szanuję? [...]. Czuję, że muszę zaakceptować los mojego pokolenia, czy li walczy ć w tej wojnie i zginąć [...]. Wszy scy musimy iść na pole walki, nie mogąc wy razić naszej opinii, kry ty kować kogoś, rozważy ć wszy stkie argumenty za i przeciw [...]. To wielka tragedia”. Sukcesy, jakie odniosła Japonia w latach 1941–1942 przy słaby m oporze państw zachodnich, skłoniły obie strony do przeceniania potęgi państwa Hirohito. Na tej samej zasadzie, na jakiej Niemcy nie miały dość sił, by pokonać Związek Sowiecki, Japonia by ła zby t słaba, by utrzy mać swe azjaty ckie podboje, jeśli Zachód nie zechce się pogodzić ze swy mi początkowy mi klęskami. Ale – podobnie jak wiele inny ch spraw – dziś jest to o wiele bardziej oczy wiste, niż by ło siedemdziesiąt lat temu, w czasie japońskich triumfów.
J
Aż do grudnia 1941 roku wy darzenia w Europie prawie wcale nie zakłócały powolnego, wy godnego ry tmu kolonialnego ży cia w Azji. Mieszkająca na Filipinach, czy li na amery kańskim tery torium zależny m, pielęgniarka wojskowego szpitala porucznik Early n Black reprezentowała wieloty sięczną grupę oby wateli Stanów Zjednoczony ch, którzy rozkoszowali się luksusowy m ży ciem: „Co wieczór przebierały śmy się do kolacji w długie suknie, a mężczy źni w smokingi z czerwony mi pasami. By ło to pełne konwenansów ży cie. Wkładało się długą suknię nawet do kina”. Innej pielęgniarce, dwudziestopięcioletniej porucznik Hattie Brantly z Jefferson w stanie Teksas, wojna z Japonią wy dawała się czy mś niewy obrażalny m. „By ła dla nas tematem żartów [...]. Przełożona pielęgniarek mówiła w stołówce: « Weźcie sobie jeszcze po herbatniku, dziewczęta. Nie będziecie głodować, kiedy dopadną nas Japońcy » [...]. Ży liśmy z dnia na dzień, by liśmy szczęśliwi i nie my śleliśmy za dużo o tej sprawie”. Tak samo by ło w bry ty jskim Singapurze. Czeski inży nier silnikowy Val Kabouky opisał biały ch rezy dentów tego kraju jako „współczesny ch mieszkańców Pompei”. Nawet w trzecim roku wojny trzy dziestojednoty sięczna grupa Europejczy ków, ży jąca wśród pięciu milionów Malajczy ków i Chińczy ków, wiodła ży cie, które by ło parodią kolonialny ch oby czajów, i zachowy wała się jak uprzy wilejowana mniejszość. Nowi przy by sze z Zachodu, którzy chcieli poznać podstawy miejscowego języ ka, mogli kupić rozmówki zaty tułowane Malajski dla Memów (czy li Memsahibów – „Biały ch Panów”). Zawierały one zdania w formie poleceń: „Rozłóż siatkę do tenisa”, „Idź za swoim panem”, „Zastrzel tego człowieka”. Żołnierze, którzy przy by li tam w 1941 roku, szczególnie Australijczy cy, odkry li z oburzeniem, że nie mają dostępu do kolonialny ch enklaw towarzy skich. Hindusom nie wolno by ło jeździć wagonami kolejowy mi przeznaczony mi dla Bry ty jczy ków ani wchodzić do ich klubów. Kiedy hinduski oficer pułku z Hajdarabadu został wy dalony za utrzy my wanie stosunków seksualny ch z białą kobietą, w jego oddziale doszło do buntu, w wy niku którego przy wrócono go na dawne stanowisko i zatuszowano całą sprawę. Ale wzajemne urazy pozostały. Lady Diana, żona bry ty jskiego posła Duffa Coopera, pisała z ary stokraty czną wy niosłością o bry ty jskich mieszkankach Singapuru: „są przeważnie wątłe, zdzirowate i pretensjonalne jak wieśniaczki”. Ponieważ nieco dalej na północ sy tuacja by ła już katastrofalna, jej pełne entuzjazmu zachwy ty nad tury sty czny mi urokami kraju brzmią nieco zaskakująco: „Na każdej ulicy masz przed oczami ży cie i pracę Chińczy ków: jedni robią trumny, inni malują lampiony [...] jest mnóstwo fry zjerów. Nigdy nie mam dość spacerów, podczas który ch rozkoszuję się ty m widokiem”. Na Malajach zarówno angielscy przedstawiciele władz, jak i dowódcy wojskowi odznaczali się taką samą nieudolnością, wręcz się wy dawało, że bry ty jskie imperium ma niewy czerpane zasoby wodzów niezdolny ch do prowadzenia wojny. Air Marshal sir Robert Brooke-Popham, naczelny dowódca sił Dalekiego Wschodu aż do 1941 roku, by ł sześćdziesięciotrzy letnim by ły m gubernatorem Kenii. Generał Arthur Percival, dowódca wojsk lądowy ch, służy ł przez lata jako oficer sztabowy, a marne doświadczenia w zakresie
prowadzenia operacji zdoby ł podczas tłumienia rewolty Sinn Féin w Irlandii. Sir Shenton Thomas, gubernator kolonii, powiedział do swy ch generałów 8 grudnia, kiedy Japończy cy zaczy nali już lądować na północy kraju: „Mam nadzieję, że wy kopiecie stamtąd ty ch ludzików”. Wy raziłby się może w sposób jeszcze bardziej pogardliwy, gdy by znał treść instrukcji wy dawanej wszy stkim japońskim żołnierzom przed atakiem na Malaje. Zawierała ona między inny mi wy kaz domowy ch sposobów unikania zaparć i zgagi oraz ćwiczeń oddechowy ch pozwalający ch ustrzec się od choroby morskiej, a także pouczenia w rodzaju: „Pamiętajcie, że na ciemny ch i zady miony ch najniższy ch pokładach okrętu cierpią pokornie wojskowe konie, nie wy dając ani jednego pomruku skargi”, czy też: „Kiedy po wy lądowaniu spotkasz nieprzy jaciela, uważaj się za mściciela, który staje w końcu twarzą w twarz z mordercą swego ojca”.
Ranny australijski żołnierz opatrywany na linii frontu podczas japońskiej inwazji na Malajach, przełom lat 1941 i 1942 Fot. Granger Collection/BE&W Choć angielskie i kolonialne jednostki zostały rozmieszczone na północy Malajów, gdy ż spodziewano się japońskiej inwazji drogą morską z Sy jamu, początek konfliktu by ł równie
dramaty czny m szokiem kulturowy m jak atak na Pearl Harbor. Każde społeczeństwo świata, które doty ka zaraza wojenna, reaguje na nią niedowierzaniem, nawet jeśli wy dawała się ona w sposób oczy wisty nieuchronna. Kiedy 8 grudnia we wczesny ch godzinach ranny ch na Singapur spadły pierwsze bomby, Bill Reeve spał spokojnie na swej koi w czeluściach stojącego w porcie australijskiego niszczy ciela „Vendetta”, który brał niedawno udział w kilkumiesięczny ch działaniach bojowy ch na Morzu Śródziemny m. Sły sząc wy buchy, pomy ślał, że ma zły sen – echo niedawny ch przeży ć. „Powiedziałem do siebie: « Ty głupi draniu, przewróć się na drugi bok» ”. Dopiero potężny wstrząs sprawił, że zerwał się na równe nogi. Mimo że na miasto spadały kolejne bomby, światła uliczne nadal się paliły. Churchill podjął brutalną i zapewne nieuniknioną decy zję, koncentrując najlepsze siły bry ty jskiego imperium na Bliskim Wschodzie. Obrona powietrzna Malajów składała się zaledwie ze 145 samolotów – 66 Buffalo, 57 Blenheimów i 22 Hudsonów. Żadna z ty ch przestarzały ch maszy n nie mogła liczy ć na zwy cięstwo w walce z nowoczesny mi my śliwcami. Kiedy Japończy cy zaczęli lądować w Kota Bharu, opór obrońców okazał się żałośnie słaby. Minęło kilka godzin, zanim miejscowi dowódcy RAF-u ocknęli się i rozpoczęli atak na flotę inwazy jną. Bry ty jskie i australijskie samoloty wspólnie z lądowy mi jednostkami obrony zadały wówczas napastnikom straty sięgające ty siąca zabity ch i ranny ch. Nie wszy scy atakujący żołnierze okazali się bohaterami. Pewien japoński oficer zanotował, że „niektórzy podoficerowie samodzielnej jednostki saperskiej [...] wpadli w panikę pod wpły wem nalotu bombowego nieprzy jaciela. Bez rozkazu dowódcy wojsk wsiedli do duży ch łodzi motorowy ch [...] i zbiegli na pełne morze w okolicach Sajgonu”. Pod koniec pierwszego dnia wojny bry ty jskie siły powietrzne, które utraciły połowę swego stanu posiadania, dy sponowały już ledwie pięćdziesięcioma sprawny mi samolotami. Liczni starsi rangą oficerowie i członkowie personelu naziemnego okazali się niezdolni do skutecznego działania. Piloci jednostki my śliwców ty pu Buffalo, którzy mieli odeprzeć atak Japończy ków, po starcie odkry li, że mechanicy uzbrojeniowi nie załadowali ich karabinów maszy nowy ch. Z lotniska Kuantan uciekły w panice setki członków obsługi naziemnej. „Jak to możliwe? Przecież oni wszy scy są sahibami!” – py tał z niedowierzaniem swego oficera hinduski kierowca pułku Królewskich Strzelców Garhwal, widząc porozrzucane chaoty cznie wokół budy nków lotniska części sprzętu, osobiste bagaże i rakiety tenisowe. A młody porucznik odpowiedział mu ze złością: „Oni nie są sahibami, ty lko Australijczy kami!”. Ale angielscy żołnierze i lotnicy również uciekali. Niektóre jednostki hinduskie rozpadły się na skutek wszechogarniającej paniki. Angielski dowódca batalionu Sikhów został podobno zastrzelony przez własny ch żołnierzy, którzy postanowili się ulotnić. „Teraz zdajemy sobie sprawę z możliwości nieprzy jaciela – pisał z pogardą japoński oficer. – Jedy ny mi elementami, który ch musieliśmy się obawiać, by ły jego zasoby uzbrojenia i staranność, z jaką dokony wał zniszczeń”. Dochodziło do pierwszy ch – by najmniej nie ostatnich – zbrodni wojenny ch. Trzej
bry ty jscy lotnicy, którzy wy lądowali awary jnie w Sy jamie, zostali aresztowani przez miejscową żandarmerię i przekazani Japończy kom. Miejscowy wicekonsul Japonii oznajmił sy jamskiemu sędziemu, że są oni „winni przestępstwa, polegającego na odbieraniu ży cia Japończy kom i niszczeniu japońskiego mienia”. Wszy stkim trzem jeńcom odcięto głowy na pobliskiej plaży. Postępowanie armii japońskiej wobec pokonany ch nieprzy jaciół trady cy jnie cechowała wspaniałomy ślność, demonstrowana ostatnio podczas wojny rosy jsko-japońskiej z 1905 roku. Rządząca w Tokio „grupa trzy mająca władzę” zmieniła reguły gry, narzucając swy m siłom zbrojny m kulturę bezwzględności graniczącej z barbarzy ństwem. W 1934 roku Ministerstwo Wojny wy dało broszurę, która nobilitowała konflikt, nazy wając go „ojcem kreaty wności i matką kultury. Walka o supremację jest dla państwa równie korzy stna jak dla jednostki zmagania z przeciwnościami”. Wkrótce sojusznicy zaczęli odkry wać złowrogie znaczenie tej wizji, zgodnie z którą jeńcy wojenni nie mogli liczy ć na litość.
Zanim krążownik liniowy „Repulse” razem z pancernikiem „Prince of Wales” opuściły Singapur, by ścigać japońskie transportowce, na pokładzie „Repulse’a” odby ło się przy jęcie, połączone z tańcami. Diana Cooper miała wrażenie, że ogląda ducha legendarnego soirée, wy danego przez lady Richmond przed bitwą pod Waterloo, i nazwała wieczorek „powtórką brukselskiego balu”. Na wschodnim wy brzeżu Malajów kapitan William Tennant powiedział swojej załodze: „Będziemy przeszukiwać obszary leżące na północ od nas, by się przekonać, co tam znajdziemy i kogo nam się uda wy płoszy ć. Musimy wszy scy zachować czujność [...]. Wiem, że ten stary okręt dobrze się spisze [...]. Macie nosić na sobie lub przy sobie kamizelki ratunkowe [...] choć nie sądzę, żeby okrętowi mogło się coś stać – on by ł zawsze dzieckiem szczęścia”. Ale 10 grudnia, tuż przed południem, zarówno „Repulse”, jak i „Prince of Wales” zostały zatopione przez japońskie samoloty. By ł to druzgoczący cios dla prestiżu Bry ty jczy ków, a jego echa rozległy się w całej Azji. Pewnej pociechy można się by ło dopatry wać ty lko w bohaterstwie niektóry ch żołnierzy, takich jak Wilfred Parker, nowozelandzki kapelan „Prince of Wales”, który wolał zostać z umierający mi kolegami, niż ratować własne ży cie. Pilot angielskiego my śliwca, oglądając z powietrza setki mary narzy czepiający ch się kurczowo wraku w zmieszanej z olejem wodzie, pisał z podziwem: „Wszy scy machali do mnie i unosili w górę kciuki [...] jakby by li na wakacjach w Brighton [...]. Widziałem w nich siłę ducha, która pozwala wy gry wać wojny ”. Ale uratowani mary narze twierdzili później, że wy grażali pięściami latający m nad nimi lotnikom i skandowali obraźliwe hasło: „RAF – Rare as Fucking Fairies!” (RAF – Niewidzialni jak pierdolone krasnoludki!). W północnej dżungli jednostki bry ty jskie by ły wielokrotnie wy prowadzane w pole przez ruchliwy ch Japończy ków. Żołnierze 1. batalionu 14. pułku z Pendżabu zostali zaskoczeni przez nieprzy jacielskie czołgi, kiedy siedzieli w swy ch pojazdach, kry jąc się przed ulewny m deszczem. Towarzy szące im armaty przeciwpancerne nie zdąży ły się odprzodkować. „Nagle usły szałem potworny hałas i zobaczy łem, że po zalanej wodą drodze pędzi kilka moich ciężarówek oraz jeden transporter, a zaraz potem przemknął obok mnie jakiś nieduży czołg – pisał dowódca oddziału porucznik Peter Greer. – Rzuciłem się na ziemię, szukając schronienia. W ciągu następny ch dwóch minut [...] minął mnie tuzin czołgów, które przebiły się przez nasze kompanie przednie [...]. Widziałem jeden z naszy ch trasporterów – jego ty ł płonął, a Numer Drugi strzelał z lekkiego karabinu maszy nowego do czołgu, który stał dwadzieścia metrów za mną. Biedny facet”. Żołnierze pułku, którzy przeży li atak, zostali rozproszeni, a sam pułk przestał istnieć. Ten sam los spotkał zielony batalion Gurkhów – trzy dziestu jego żołnierzy zginęło w pierwszej akcji, ty lko dwustu udało się uciec z bronią, pozostali zostali wzięci do niewoli. Pewien oficer zanotował: „nieopisany chaos [...] przetrzebione, pozbawione dowódców oddziały Hindusów i Gurkhów strzelały we wszy stkich kierunkach [...] nikt najwy raźniej nie wiedział, co się dzieje [...] na bry ty jskich żołnierzy spadały pociski własnej arty lerii”. Niektóre jednostki, na przy kład 2. batalion szkockiego pułku Argy ll & Sutherland Highlanders, spisały się bardzo
dobrze. Ale skuteczna obrona odizolowany ch pozy cji nie przy nosiła większy ch korzy ści, bo Japończy cy, napoty kając opór, z reguły oskrzy dlali nieprzy jaciela, przedzierając się przez dżunglę, którą Anglicy uważali za nieprzeby tą zaporę. Duff Cooper, bry ty jski poseł, rezy dent na Dalekim Wschodzie, tak pisał do Churchilla o dowódcy sił bry ty jskich na Malajach generale Arthurze Percivalu: „Miły, dobry człowiek [...] spokojny, przy tomny, nawet by stry. Ale nie potrafi ogarnąć całości, zachowuje się tak, jakby by ł na manewrach w Aldershot. Zna dobrze reguły gry, ściśle ich przestrzega, ciągle czeka na gwizdek sędziego, który zarządzi przerwanie ognia, i ma nadzieję, że kiedy to nastąpi, otrzy ma pochwałę za swą postawę na polu bitwy ”. Ograniczone zdolności Percivala, problemy z łącznością i ty powa dla angielskiej armii słabość insty tucjonalna utrudniały skuteczną obronę Malajów. Kiedy radionadajniki zawodziły, a polowe linie telefoniczne by ły zerwane, niektóre jednostki sięgały po trąbki sy gnałowe. Japończy cy ty mczasem skutecznie wy korzy sty wali swe absolutne panowanie na wodzie i w powietrzu. Kiedy siły generała Tomoy uki Yamashity natrafiły na zacięty opór pod Kampar, w środkowej części Malajów, przeprowadził on nowy desant drogą morską i oskrzy dlił obrońców bry ty jskich pozy cji. Anglików dezorientowały również stosowane przez Japończy ków śmiałe operacje jednostek pancerny ch, zwłaszcza że nie dy sponowali nawet tak pry mity wną bronią przeciwczołgową, jak koktajle Mołotowa. Trzy dy wizje Yamashity, mimo znacznej liczebnej przewagi nieprzy jaciela, demonstrowały nadzwy czajną wprost energię i pomy słowość, który ch Anglikom wy raźnie brakowało. Ich dowódca napisał wiersz: W dniu, w który m słońce i księży c świecą równocześnie A łuk wy puszcza strzałę Mój duch podąża w stronę wroga A za mną idzie sto milionów dusz Moich rodaków ze Wschodu W dniu, w który m świeci księży c I świeci słońce. Churchill zakładał, że armia japońska potrafi znakomicie walczy ć w dżungli. Trzy dy wizje Yamashity wprawdzie zdoby ły doświadczenie bojowe podczas podboju Chin, ale ich żołnierze po raz pierwszy ujrzeli dżunglę dopiero po wy lądowaniu na Malajach. W Chinach podstawowy m środkiem transportu by ły konie – teraz zastąpiły je rowery. Każda dy wizja otrzy mała sześć ty sięcy rowerów i pięć ty sięcy pojazdów zmotory zowany ch. Na skutek upałów często dochodziło do uszkodzenia opon, więc przy dzielone do każdej kompanii dwuosobowe ekipy techniczne naprawiały przeciętnie dwadzieścia dętek dziennie. Żołnierze piechoty, który m Anglicy stawiali opór na główny ch szosach, znajdowali drogę na skróty, przenosili swe rowery przez rzeki, a często przez dżunglę, i pedałowali przez dwadzieścia
godzin w ciągu doby, wioząc za siodełkami trzy dziestokilogramowy pojemnik ze sprzętem. Rowerem posługiwał się nawet stary podpułkownik Yosuke Yokoy ama, dowódca pułku saperów. Ten niski, krępy, ociekający potem saper podążał za czołowy mi oddziałami japońskiej piechoty, badał zniszczenia dokonane przez wy cofujący ch się Anglików i kierował naprawą mostów, rekwirując drewno w okoliczny ch tartakach. Japończy cy zdoby wali wielkie magazy ny z zaopatrzeniem i rozdzielali racje ży wnościowe między własne jednostki, nazy wając je „przy działami od Churchilla”. „Linia [rzeki] Jitra została przełamana w ciągu około piętnastu godzin przez zaledwie pięciuset żołnierzy ” – zanotował z pogardą pułkownik Masanobu Tsuji. W meldunku napisał, że podczas tej akcji zginęło ty lko 27 Japończy ków, a 83 zostało ranny ch. „Nieprzy jaciel wy cofał się, zostawiając za sobą pamiątki – około pięćdziesięciu dział polowy ch, pięćdziesiąt ciężkich karabinów maszy nowy ch, trzy sta ciężarówek i pojazdów opancerzony ch oraz zapasy ży wności, wy starczające dla dy wizji na trzy miesiące. Przeszło trzy ty siące żołnierzy poddało się lub w panice porzuciło broń, by szukać schronienia w dżungli [...]. Większość z nich to Hindusi”. Niektóre takie składające się z samy ch Hindusów jednostki szy bko się rozpadały, zwłaszcza jeśli ginęli ich bry ty jscy oficerowie. Podczas walk na Malajach poważnie ucierpiała reputacja Armii Indii, gdy ż ujawnił się tam brak moty wacji wielu służący ch w niej najemników. Japończy cy zmuszali nieprzy jaciół do odwrotu lub panicznej ucieczki, skutecznie posługując się takty ką zastraszania – wszczy nając tumult za ich linią frontu. Kulturowa przepaść między obiema stronami konfliktu wy chodziła na jaw, kiedy bry ty jscy żołnierze dostawali się do niewoli. Oczekiwali godnego traktowania, które by ło normą w armiach europejskich, nawet w Wehrmachcie. By li zdumieni, widząc, że Japończy cy zabijają niezdolny ch do marszu ranny ch, a często również sprawny ch fizy cznie jeńców i osoby cy wilne. Kilkunastoletnia córka chińskiego nauczy ciela, który dostarczał jedzenie do leśnej kry jówki angielskiego oficera, zostawiła mu pewnego dnia napisaną po angielsku notatkę doty czącą Japończy ków: „Zabrali mojego ojca i obcięli mu głowę. Będę cię nadal karmiła, jak długo będzie to możliwe”. Na wczesny m etapie wojny dy scy plina w armii Percivala uległa wy raźnemu załamaniu, o czy m świadczy choćby to, że jej uciekający żołnierze dopuszczali się w Kuala Lumpur rabunków. Oficerom rzadko udawało się zmusić swy ch podkomendny ch do kontrataków, które są kluczowy m elementem każdej skutecznej takty ki obronnej. Większość hinduskich jednostek by ła złożona z młody ch, kiepsko wy szkolony ch żołnierzy. Ale ludzie Percivala, mimo wszy stkich swy ch braków w wy szkoleniu, wy kazy wali się wielką odwagą, której dowodzi wy soka proporcja strat w szeregach bry ty jskich oficerów, usiłujący ch zachęcić swy m przy kładem do walki hinduskich żołnierzy. Przy znać trzeba, że udawało im się to bardzo rzadko – jedna cała hinduska bry gada po prostu rozsy pała się w obliczu ataku nieprzy jaciela.
Ulica w Singapurze po japońskim nalocie Fot. Ullsteinbild/ BE&W Niektóre bry ty jskie jednostki nie zasługiwały na wy ższą ocenę. Przy kładowo 18. Dy wizja, która została wy słana do Singapuru w charakterze spóźniony ch posiłków dla armii Percivala, zaraz po przy by ciu przeży ła bolesne upokorzenie. Jeden z jej batalionów (6. batalion Roy al Norfolk Regiment) stracił sześciu młodszy ch oficerów i kapitana w ciągu pierwszy ch siedemdziesięciu dwóch godzin operacji. Siły atakujący ch nie by ły duże, ale trzy dy wizje Yamashity należały do najlepszy ch w całej japońskiej armii – poruszały się szy bko, a straty rzadko powstrzy my wały je od ponawiania ataków. Kodeks bushido zmuszał żołnierzy japońskich do traktowania siebie samy ch w sposób równie bezwzględny jak nieprzy jaciół. Pilot japońskiego my śliwca, który wy lądował awary jnie w stanie Johor, otworzy ł ogień z pistoletu do malajskich gapiów otaczający ch jego samolot, a ostatnią kulą pozbawił się ży cia. Uciekający Anglicy od samego początku trzy mali się rasowy ch przesądów i konwencji, bezwsty dnie porzucając swy ch miejscowy ch poddany ch. Na przy kład bry ty jski komisarz w Penang nie pozwalał malajskiej straży pożarnej wkraczać na teren zbombardowanej dzielnicy europejskiej i odrzucił propozy cję zburzenia kilku należący ch do Europejczy ków budy nków, co mogło ułatwić akcję ratowniczą. Podczas ewakuacji wy spy Penang nieEuropejczy kom zabroniono wejścia na statki; pewien chiński sędzia, który by ł już na
pokładzie, został stamtąd usunięty, choć znalazło się miejsce dla samochodu dowódcy fortecy. Jedna z uciekinierek powiedziała później, że przeprowadzona przez Bry ty jczy ków ewakuacja „z pewnością nie zostanie nigdy zapomniana ani wy baczona”. Rekrutujący się spośród Sikhów policjanci z Singapuru otrzy mali od swego bry ty jskiego szefa zapewnienie, że zostanie z nimi aż do końca – ten jednak uciekł. Osadnicy uchodzący z Cameron Highlands nakłaniali azjaty ckich funkcjonariuszy miejscowy ch sił obronny ch do pozostania przy swy ch jednostkach, mimo że sami masowo rzucili się do ucieczki. W Kuala Lumpur bry ty jscy lekarze opuszczali swe oddziały, zostawiając je w rękach azjaty ckich kolegów. Nie dziwi więc, że młody aktor chińskiej trupy teatralnej oznajmił widowni w górniczy m ośrodku Ipoh: „Bry ty jczy cy traktują swoje imperium jak nieruchomość i zachowują się w całej sprawie tak, jakby chodziło o transakcję kupna lub sprzedaży ”. Owszem, postępowanie angielskich społeczności na Malajach, a później w Birmie, miało swe racjonalne podstawy : do południowo-wschodniej Azji dotarły wieści o orgii gwałtów i morderstw, jaka nastąpiła w końcu grudnia po upadku Hongkongu. Ale widok biały ch władców ulegający ch panice ośmieszał mit łagodnego imperialnego paternalizmu. Rasizm i egoizm można by ło dostrzec właściwie na każdy m kroku: kiedy chińscy stewardzi służący na lekkim krążowniku „Durban” zaczęli się buntować, kapitan Peter Cazalet napisał ze smutkiem: „Nie traktowaliśmy Chińczy ków dobrze w czasie pokoju [...] nie czują się zobowiązani do lojalności wobec nas, ale dlaczego miałoby by ć inaczej?”. Zanotował też, że jeden z buntowników wy raził chęć wstąpienia do armii japońskiej. Naoczny świadek zauważy ł, że kiedy cy wilne ofiary bombardowań Singapuru wrzucano do masowy ch grobów, ciała Europejczy ków i Azjatów by ły chowane osobno – segregacja obowiązy wała nawet po śmierci. Przy kładem protekcjonalnej postawy biały ch władców jest reakcja gubernatora Malajów na śmierć jego służącego, zabitego przez bombę obok budy nku lokalny ch władz. Gubernator Shenton Thomas zapisał w dzienniku: „Bardzo mnie zmartwiła śmierć mojego boja. By ł mi bardzo wierny ”. Inne państwa wchodzące w skład bry ty jskiego imperium niechętnie przy jmowały uciekinierów z południowo-wschodniej Azji. Australijczy cy zgodzili się początkowo przy znać prawo wjazdu do ich kraju ty lko pięćdziesięciu Europejczy kom i takiej samej liczbie Chińczy ków. Cejlon zgodził się wpuścić pięciuset uchodźców, przy znając pierwszeństwo swoim własny m oby watelom. Bariery imigracy jne zlikwidowano znacznie później, dopiero w obliczu katastrofy. W dniu 31 sty cznia grobla łącząca Malaje z wy spą Singapur została wy sadzona w powietrze. Bry ty jski rektor Raffles College, sły sząc huk eksplozji, zapy tał, co ona oznacza. Młody Chińczy k Lee Kuan Yew odpowiedział mu podobno: „Oznacza koniec bry ty jskiego imperium”. Przez pięćdziesiąt pięć dni Japończy cy posuwali się naprzód średnio o 18 kilometrów dziennie; stoczy li w ty m czasie 95 bitew i naprawili 250 mostów. Ich zasoby amunicji by ły już niemal wy czerpane, a armia Percivala, w której pozostało 70 ty sięcy żołnierzy, by ła przeszło dwukrotnie liczniejsza niż siły Yamashity. Angielski generał popełnił
jednak kardy nalny błąd, rozpraszając swoje siły, by bronić stukilometrowej linii brzegowej Singapuru. Morale jego żołnierzy by ło katastrofalnie niskie, a uległo jeszcze obniżeniu, kiedy saperzy zaczęli niszczy ć stocznię mary narki wojennej. Władze bry ty jskie rozpoczęły spóźnione starania o ewakuację mieszkańców tery torium zależnego do Holenderskich Indii Wschodnich. Mimo chaosu, paniki i aktów przemocy, który ch dopuszczali się wy muszający pierwszeństwo dezerterzy, z portu odpły nęło około pięciu ty sięcy mieszkańców wy spy. Zaledwie półtora ty siąca uciekinierów znalazło bezpieczne schronienie w Indiach lub Australii, gdy ż niemal każdy statek pojawiający się w okolicach Singapuru by ł narażony na ataki japońskiego lotnictwa. Żołnierz pułku piechoty z Roy al Northumberland Fusiliers, opisując to, co przeży ł na ostrzeliwany m statku, stwierdził: „Czuliśmy się tak, jakby śmy by li zamknięci w puszce, w którą tłum ludzi wali kijami”. Siły Yamashity zaczęły lądować na wy spie Singapur w ciemności, 8 lutego. Skompletowana doraźnie armada, złożona ze stu pięćdziesięciu jednostek, przewiozła w pierwszy m rzucie cztery ty siące żołnierzy – w sumie dwie dy wizje. Anglicy nie zamontowali reflektorów, a ich arty leria nie wy rządziła oddziałom inwazy jny m poważny ch szkód. Wy buchające pociski ry chło przerwały niemal całą łączność telefoniczną z wy sunięty mi placówkami Bry ty jczy ków, a ulewny deszcz przemoczy ł siedzący ch w okopach obrońców wy spy. Japończy cy przy puścili nagły atak i zdemoralizowane jednostki australijskie zaczęły się cofać. Gdy stało się jasne, że Singapur musi upaść, dowódca bazy morskiej kontradmirał Jack Spooner napisał z gory czą: „Obecny stan rzeczy jest skutkiem postępowania AIF (Australijskich Sił Imperialny ch), które czmy chnęły z pola bitwy i zamieniły się w zdezorganizowaną bandę, w wy niku czego wkraczający Japończy cy nie natrafili na żaden opór”. Zrozpaczony generał Gordon Bennett, dowodzący australijską 8. Dy wizją, wy znał jednemu ze swy ch oficerów: „Nie wy daje mi się, żeby nasi ludzie chcieli walczy ć”. On sam najwy raźniej nie miał na to ochoty, bo już po dwunastu dniach wsiadł do samolotu i wrócił do kraju. Australijczy cy z pewnością nie popisali się odwagą, ale to samo można powiedzieć o jednostkach bry ty jskich, który ch postawa świadczy ła o braku woli walki, co zresztą wiązało się ze sty lem dowodzenia Percivala. Kapitan Norman Thorpe, oficer wojsk tery torialny ch z Derby shire służący w pułku Sherwood Foresters, opisał swe dziwne poczucie obojętności wobec rozgry wającej się wokół niego katastrofy : „Nie jestem bardzo przejęty i mam wrażenie, że to wszy stko mnie nie doty czy ”. Kiedy poprowadził kontratak, zauważy ł, że podąża za nim ty lko garstka żołnierzy, nieliczny oddział przedni został zresztą wkrótce rozbity. Pewien oficer dowodzący jednostką Australijczy ków opowiadał o uciekinierach z wy sunięty ch pozy cji, którzy „by li całkowicie roztrzęsieni i mówili, że mają już dość”. Japończy cy nie okazy wali większej litości ty m, którzy się poddawali, niż ty m, którzy stawiali opór. Kapral Tominosuke Tsuchikane opisy wał swe zdumienie postawą nieprzy jaciół, którzy mieli nadzieję, że ocalą ży cie, zachowując bierność: „Niektórzy żołnierze, pod wpły wem nerwowego załamania, zasty gali w pełny m przerażenia bezruchu, nie biorąc udziału w walce
wręcz. Oni również zostali bez litości zakłuci bagnetami lub zastrzeleni”. Churchill wy słał do Wavella, mianowanego niedawno naczelny m dowódcą wojsk sprzy mierzony ch (na Dalekim Wschodzie), dramaty czną depeszę, w której nakłaniał go usilnie do zaciętej obrony Singapuru: „Na ty m etapie nie wolno my śleć o oszczędzaniu naszy ch sił lub oszczędzaniu miejscowej ludności. Walka musi trwać aż do gorzkiego końca, za wszelką cenę [...]. Dowódcy i starsi rangą oficerowie powinni ginąć wraz ze swy mi żołnierzami. Stawką jest honor Bry ty jskiego Imperium i Bry ty jskiej Armii. Liczę na to, że nie okaże pan słabości ani litości w żadnej formie. W sy tuacji, w której Rosjanie walczą tak dzielnie, a Amery kanie z taką determinacją stawiają nieprzy jacielowi opór na Luzon, od was zależy reputacja naszego narodu i naszej rasy ”. Depesza Churchilla jest o ty le ważna, że ukazuje różnice w podejściu do wojny obu walczący ch stron. Premier bry ty jski żądał od garnizonu broniącego Singapuru takiej samej determinacji i gotowości do poświęceń, jaką wy kazy wali Niemcy, Japończy cy i Rosjanie – zresztą pod groźbą drakońskich kar. Choć Malaje by ły stracone, Churchill chciał ocalić honor bry ty jskiej armii, tworząc legendę o walczący ch do ostatniego żołnierza obrońcach półwy spu. Ale koncepcja składania w ofierze własnego ży cia nie mieściła się w granicach zachodniej, demokraty cznej kultury. 9 lutego wieczorem dowódca bry gady australijskiej powiedział Percivalowi: „W ży ciu pry watny m jestem lekarzem. Jeśli ręka pacjenta gnije, odcinam ją, ale jeśli całe ciało gnije, pacjenta nie może uratować żadna operacja – musi umrzeć. Tak samo jest z Singapurem – nie warto walczy ć o przedłużenie jego ży cia”. Podczas obrony Malajów niektórzy bry ty jscy, hinduscy i australijscy żołnierze wy kazali się odwagą, ale w obliczu totalnej klęski ich wy siłki by ły daremne. Ty lko nieliczni oficerowie wojsk sojuszniczy ch nakłaniali swy ch żołnierzy do ofiarności, wiedząc, że ich apele nie przy niosą rezultatu. Singapur, bardziej niż jakiekolwiek inne pole bitwy, na który m walczy li podczas tej wojny Bry ty jczy cy, ujawnił rozdźwięk między heroiczną wizją wojującego imperium, podtrzy my waną przez Churchilla, a postawą wy sy łany ch na front oby wateli tego imperium. Żołnierze Percivala stracili zaufanie do swy ch dowódców i do siebie samy ch. Gdy by stanęli twarzą w twarz z Churchillem, powiedzieliby mu zapewne, że skoro spodziewał się zaciętej obrony Malajów, powinien by ł dać im kompetentny ch oficerów, lepszą broń i choć część z kilkuset samolotów stojący ch bezuży tecznie na angielskich lotniskach. Nie mieli ochoty walczy ć jak straceńcy, choć tego właśnie od nich wy magał. A ich przełożeni nie zamierzali stosować drasty czny ch środków wy muszania dy scy pliny. Grupa australijskich dezerterów wdarła się z bronią w ręku na statek wy wożący cy wilny ch mieszkańców Singapuru. Kiedy zostali aresztowani i uwięzieni w Batavii (dzisiejsza Dżakarta), bry ty jscy oficerowie chcieli ich rozstrzelać. Australijski premier John Curtin wy słał do Wavella stanowczą depeszę, przy pominając mu, że każdy wy rok śmierci wy dany na oby wateli jego kraju musi by ć zatwierdzony przez Canberrę – co oczy wiście nie wchodziło w rachubę. Nawet w tak kry ty czny m dla losów imperium momencie niektórzy jego przedstawiciele okazy wali
przewrażliwienie, będące odbiciem „cy wilizowany ch” wartości Zachodu, ale niesłużące sprawie sprzy mierzony ch. Bry ty jscy mieszkańcy Singapuru stali w kolejkach przed przy chodniami wetery nary jny mi, by w humanitarny sposób pozbawić ży cia swe ulubione zwierzęta. Nad miastem unosiła się chmura dy mu z płonący ch zbiorników na olej, a żandarmeria wojskowa kolbami karabinów odpędzała przerażony ch, a często pijany ch ludzi od ostatnich odpły wający ch statków. Kolejny angielski raport potępiał „bestialskie postępowanie” Australijczy ków. Na ty m etapie tego ty pu sformułowania oznaczały po prostu szukanie kozłów ofiarny ch. Przed odlotem do Batavii Wavell odby ł ostatnią rozmowę z gubernatorem Malajów, podczas której powtarzał, uderzając się pięścią w kolano: „To nie powinno się wy darzy ć. To nie powinno się wy darzy ć”. Po wkroczeniu Japończy ków do miasta przemoc stała się chlebem powszednim. Leżący w szpitalu dwudziestotrzy letni ranny żołnierz, sły sząc zbliżający ch się Japończy ków, którzy strzelali do chory ch i zabijali ich bagnetami, pomy ślał: „Nie doży ję dwudziestu czterech lat. Biedna mama”. Tak się złoży ło, że jako jeden z zaledwie czterech pacjentów oddziału przeży ł ten dzień, bo najeźdźcy, widząc jego zakrwawione ciało, uznali go za zmarłego. W ty m samy m szpitalu zabito trzy stu dwudziestu mężczy zn i zgwałcono wiele pielęgniarek. Dwadzieścia dwie australijskie pielęgniarki uciekły z miasta, ale wpadły w ręce Japończy ków na Dutch Island. Kiedy pędzono je do morza, gdzie zostały rozstrzelane z karabinu maszy nowego, ich siostra przełożona Irene Drummond wy powiedziała ostatnie słowa, zapamiętane przez jedy ną z ty ch, który m udało się przeży ć: „Głowa do góry, dziewczy ny. Jestem z was dumna i bardzo was kocham”. Percival poddał Singapur generałowi Yamashicie 15 lutego. Fotografia przedstawiająca angielskiego oficera majora Wy lde’a, który w pomięty ch szortach i z przekrzy wiony m na bok hełmem idzie obok swego generała w kierunku japońskich linii, niosąc bry ty jską flagę, stała się jedny m z sy mboli tej wojny. Obnażała skostniały konserwaty zm i skandaliczną nieudolność ludzi, który m powierzono obronę wschodnich rubieży bry ty jskiego imperium. Churchill i jego współpracownicy zdawali sobie sprawę, że Percival, podpisując kapitulację, nie ty lko oddał Singapur, lecz także nadszarpnął opinię armii bry ty jskiej i hinduskiej. Japończy cy odnieśli zwy cięstwo w ciągu zaledwie siedemdziesięciu dni, kosztem 3506 zabity ch, z który ch połowa zginęła podczas walk o Singapur. Straty bry ty jskie to około 7500 zabity ch i 138 ty sięcy jeńców wzięty ch do niewoli, z czego połowę stanowili Hindusi. Jeden z nich, kapitan Prem K. Sahgal, który by ł naoczny m świadkiem ścięcia zastępcy dowódcy swej jednostki, powiedział później: „Upadek Singapuru przekonał mnie ostatecznie o ty m, że Bry ty jczy cy są degeneratami”. Sahgal doszedł do wniosku, że postępowanie imperialny ch władców odebrało im prawo do oczekiwania lojalności ze strony Hindusów. Inny hinduski oficer Shahnawaz Khan uważał, że on i jego ludzie „zostali oddani Japończy kom jak by dło”. Japończy cy zaś zaczęli rekrutować jeńców do utworzonej przez siebie Hinduskiej Armii Narodowej, która miała walczy ć z Bry ty jczy kami, i osiągnęli na ty m polu pewne sukcesy. Prestiż bry ty jskich władców Indii opierał się na micie o ich niezwy ciężoności, który teraz
został rozwiany. Inny jeniec porucznik Stephen Abbott opisał początek długiego marszu przez Singapur, który musieli odby ć on i jego współtowarzy sze w drodze do zaimprowizowany ch obozów: „Cała okolica przedstawiała obraz straszliwego zniszczenia. Przewrócone ciężarówki, rowery, wózki dziecinne, meble leżały w wielkich lejach po bombach lub by ły rozsiane po jezdniach i chodnikach. Podziurawione budy nki ukazy wały światu swe żałosne wnętrza. Nagie ciała i groteskowe ludzkie szczątki leżały tam, gdzie zostały rzucone. W wilgotny m powietrzu unosił się ohy dny fetor. Tutejsi mieszkańcy – Chińczy cy, Malajczy cy i Hindusi – stali obok ruin swy ch dawny ch domów w posępny m odrętwieniu, małe dzieci czepiały się sukien matek. Z każdego budy nku, który jako tako się zachował, zwisała japońska flaga [...]. Idąc ulicami, przy glądałem się japońskim żołnierzom. Czy to by li ludzie, z który mi walczy liśmy ? Czy oni mieli teraz nad nami panować? W swy ch poszarpany ch mundurach przy pominali zaniedbane dzieci, ale dzieci triumfujące, które chętnie wy szy dzają swoje ofiary ”. Rdzenni mieszkańcy Singapuru, ży jący od ponad stu lat pod rządami kolonialny ch władców, przekonali się teraz o ich słabości. Lim Kean Siew, osiemnastoletni sy n chińskiego dy gnitarza, pisał: „Otworzy ły się przed nami niebiosa. Z ospałego, rozleniwionego, niefrasobliwego świata zostaliśmy gwałtownie przerzuceni do świata gorączkowej, szaleńczej akty wności, który miał wy wrzeć trwały wpły w na naszą psy chikę”. Polity k Lee Kuan Yew, który by ł wtedy osiemnastoletnim studentem Raffles College, z zainteresowaniem obserwował idący ch do niewoli Anglików. „Przez całe trzy dni oglądałem człapiący pod oknami mojego domu niekończący się sznur oszołomiony ch mężczy zn, którzy nie wiedzieli, co się stało, dlaczego tak się stało i co w ogóle robią w Singapurze”. Zachwy cony zwy cięstwem swego kraju major generał Eugene Imai, szef sztabu dy wizji Cesarskiej Gwardii, powiedział w rozmowie z wzięty m do niewoli generałem Billy m Key em, dowódcą hinduskiej 11. Dy wizji Piechoty : „My, Japończy cy, zdoby liśmy Malaje i Singapur. Niebawem zajmiemy Jawę, Sumatrę i Filipiny. Nie chcemy Australii. My ślę, że najwy ższy czas, by wasze bry ty jskie imperium zgodziło się na kompromis. Co innego możecie zrobić?”. „Możemy was zmusić do odwrotu – odparł nieustępliwy m tonem Key. – Prędzej czy później zajmiemy wasz kraj. Oto co możemy zrobić”. Japończy k wy dawał się nieprzekonany, bo działania sił bry ty jskich na Malajach by ły żałośnie nieudolne. Yamashita i jego oficerowie uczcili zwy cięstwo przy stole przy kry ty m biały m obrusem, racząc się darami otrzy many mi od cesarza: suszoną mątwą, orzechami i winem. Pułkownik Masanobu Tsuji, jeden z najbardziej zajadły ch i brutalny ch military stów w japońskiej armii, z pogardą obserwował angielskich i australijskich jeńców, którzy tak łatwo dali się pokonać. „Stali grupkami na drodze, paląc papierosy, rozmawiając i wy dając głośne okrzy ki. Ale o dziwo nie dostrzegłem na ich twarzach ani śladu wrogości. Malowała się na nich raczej rezy gnacja, taka, jaką okazują przegrani po zacięty ch zawodach sportowy ch [...]. Bry ty jscy żołnierze wy glądali jak ludzie, którzy wy konali pracę, do której zobowiązy wał ich korzy stny kontrakt, a teraz odpoczy wają od stresu, jaki przeży wali na polu bitwy ”.
Poseł do Parlamentu Harold Nicholson zapisał w swy m dzienniku, że „kapitulacja Singapuru by ła dla nas wszy stkich straszliwy m ciosem. Chodzi nie ty lko o bezpośrednie zagrożenia [...] lecz o obawę, że walczy my bez przekonania z przeciwnikiem, który wkłada w walkę ogromny entuzjazm”. Tak samo my ślał Churchill. By ł wstrząśnięty fatalną postawą Bry ty jczy ków na Malajach, nie ty lko dlatego że ciężko przeży wał klęskę, lecz również dlatego że Japończy cy zy skali tak wiele tak mały m kosztem. W opatrzony m datą 20 grudnia 1941 roku projekcie strategiczny m adresowany m do przy wódców Wielkiej Bry tanii i Amery ki zapewniał: „Jest niezwy kle ważne, by nieprzy jaciel nie osiągał wielkich korzy ści za niską cenę – chodzi o to, by zdoby wanie nowy ch tery toriów zmuszało go do wy czerpy wania swy ch zasobów”. Premier by ł rozgory czony ty m, że bry ty jskie siły nie zbliży ły się nawet do tego celu. „Wielokrotnie mieliśmy w przeszłości powody do obaw o sprawność bojową naszy ch żołnierzy – napisał generał sir John Kennedy, dy rektor operacji wojskowy ch w bry ty jskim Ministerstwie Wojny. – Nie walczy li tak zaciekle jak Niemcy i Rosjanie, a teraz zostali zdeklasowani przez Japończy ków [...]. By liśmy, jako naród, z pewnością mniej twardzi niż nasi wrogowie, z wy jątkiem Włochów [...]. Demokraty czny model współczesnej cy wilizacji nie wy rabia w ludziach odporności, a nasza cy wilizacja [...] by ła nieco bardziej odległa od etapu barbarzy ństwa niż cy wilizacje Niemiec, Rosji i Japonii”. To prawda. Masanobu Tsuji, który napisał później kilka książek sławiący ch osiągnięcia japońskiej armii, by ł główny m inicjatorem zbrodni, jakich dopuściła się ona na Malajach. Uważa się czasem egzekucję Yamashity, skazanego po wojnie za zbrodnie wojenne, za akt niesprawiedliwości, zwłaszcza w świetle faktu, że generał Tsuji nie został nigdy nawet formalnie oskarżony o sy stematy czne mordy Chińczy ków, do który ch dochodziło w Singapurze za jego rządów. Yamashita wy głosi kiedy ś mowę, twierdząc, że jego rodacy są potomkami bogów, a Europejczy cy pochodzą od małp. Bry ty jski rasizm został teraz w południowo-wschodniej Azji przy ćmiony przez rasizm japoński. Nowe rządy ludzi z Tokio charaktery zowała brutalność, jakiej – mimo wszy stkich swy ch wad – nigdy nie okazy wali wy gnani pełnomocnicy bry ty jskiego imperium. Japończy cy od początku traktowali jeńców państw sojuszniczy ch z zimny m okrucieństwem. Po upadku Hongkongu w dzień Bożego Narodzenia 1941 roku napastnicy rozpoczęli wielki spektakl przemocy : gwałcili zakonnice i pielęgniarki, a przy kuty ch do łóżek pacjentów szpitali zakłuwali bagnetami. Podobnie na Jawie i Sumatrze, największy ch wy spach holenderskich Indii Wschodnich, które Japończy cy zajęli bez trudu po podboju Singapuru. Japońska armia podtrzy my wała na zdoby ty ch niedawno tery toriach ogólne zdziczenie, które objawiło się już podczas wojny z Chinami. Demonstrowana przez nią perwersy jna mieszanina męskiej jurności i walecznego animuszu by ła ty m bardziej szokująca, że miała charakter insty tucjonalny. Żołnierze wszy stkich państw dopuszczają się podczas wojen zbrodni. Ale można wy kazać istnienie zasadniczej różnicy między armiami, w który ch akty barbarzy ństwa są sprzeczne z regulaminami i normami postępowania, a armiami, w który ch są one tolerowane, a nawet inspirowane przez dowódców. Armia
japońska zaliczała się niewątpliwie do tej drugiej kategorii. W dniu 19 kwietnia, po upadku Jawy, podpułkownik Edward „Weary ” Dunlop, australijski lekarz, dowodził swy mi wzięty mi do niewoli żołnierzami podczas przeglądu, w czasie którego przemawiał do nich niejaki porucznik Sumiy a. „Kiedy wy dał komendę: « rozejść się» , podszedłem, salutując, do japońskiego oficera. Ku mojemu zdumieniu zamachnął się i uderzy ł mnie sierpowy m w szczękę. Nie upadłem, bo zdąży łem zrobić częściowy unik [...]. Porucznik Sumiy a wy szarpnął z pochwy swą szablę i rzucił się na mnie, chcąc nią przebić moje gardło. I ty m razem zdąży łem się uchy lić, więc ostrze przeszło obok mnie, ale rękojeść uderzy ła w krtań tak mocno, że nie mogłem przez chwilę oddy chać ani wy doby ć głosu. Żołnierze wy dali gniewny pomruk i zaczęli podchodzić bliżej. Strażnicy pochy lili swe karabiny i skierowali w ich kierunku ostrza bagnetów. Przez chwilę panowała atmosfera napięcia, zwiastująca nieuchronną masakrę. Wy ciągnąłem lewą rękę w stronę moich żołnierzy, każąc im stać w miejscu, a potem odwróciłem się do oficera i złoży łem chłodny, oficjalny ukłon [...]. Stałem na baczność z kamienną twarzą, usiłując opanować wściekłość, a on machał mi szablą wokół głowy, wachlując moje uszy, i głośno wrzeszczał”. W ciągu następny ch kilku lat Dunlop i jego ludzie przeży li wiele gorszy ch aktów przemocy, a ty siące jeńców zmarło na skutek chorób i wy głodzenia. Ten australijski lekarz stał się bohaterem straszliwego doświadczenia, jakim by ła japońska niewola, kimś w rodzaju świeckiego świętego. Gdy by obrońcy Malajów przewidzieli wy sokość ceny, jaką przy jdzie im zapłacić za gotowość pogodzenia się z klęską, losy tej kampanii mogły by się potoczy ć zupełnie inaczej. Kilka dni po upadku Singapuru Japończy cy uderzy li na Indie Wschodnie – ich główny m celem strategiczny m by ły tamtejsze cenne pokłady ropy naftowej. Z baz na wy spach Palau konwoje inwazy jne, wspierane przez potężne siły mary narki wojennej, popły nęły w kierunku Sarawak, Borneo i Jawy. Broniące wy sp siły sojusznicze by ły słabe i zdemoralizowane, a koordy nacja ich działań wy glądała wręcz fatalnie. 19 lutego, w czasie całej serii bitew powietrzny ch stoczony ch nad Jawą, Japończy cy zestrzelili siedemdziesiąt pięć my śliwców. Natomiast 27 lutego sojusznicza eskadra dowodzona przez holenderskiego admirała Karela Doormana, złożona z dwóch ciężkich i trzech lekkich krążowników, a eskortowana przez dziewięć niszczy cieli, podjęła próbę ataku na zmierzający w kierunku Jawy japoński konwój, chroniony przez dwa ciężkie krążowniki i kilkanaście niszczy cieli. Oba wrogie zgrupowania znalazły się w polu swego widzenia o godzinie 16.00, a kilka minut później otworzy ły ogień. Pierwsze wy miany strzałów nie przy niosły większy ch strat, bo obie strony kiepsko celowały – z dwudziestu dwóch torped, które wy strzelili Japończy cy, ty lko jedna trafiła w holenderski niszczy ciel i zatopiła go. Krążownik „Exeter” został poważnie uszkodzony przez pocisk, który uderzy ł w jego kotłownię, więc popły nął powoli w kierunku miasta Surabaja, by znaleźć tam bezpieczne schronienie. O godzinie 18.00 amery kańskie niszczy ciele opuściły z własnej inicjaty wy eskadrę, gdy ż wy czerpały się ich zapasy torped.
Następne starcie, do którego doszło po zapadnięciu zmroku, okazało się katastrofalne dla sprzy mierzony ch. Holenderskie krążowniki „De Ruy ter” i „Java” zostały zatopione przez torpedy, a admirał Doorman zginął, dzieląc los wielu swoich mary narzy. „Perth” i „Houston” uciekły, ale następnego wieczoru natrafiły w cieśninie Sund na japońską flotę inwazy jną i zostały zatopione. 1 marca „Exeter” i dwa eskortujące go niszczy ciele zostały przechwy cone i zatopione podczas próby przedarcia się na Cejlon. Dwa inne amery kańskie niszczy ciele, wraz z jedny m holenderskim, poszły na dno w drodze do Australii. W ciągu niecałego ty godnia sprzy mierzeni stracili dziesięć okrętów i ponad dwa ty siące ludzi, co oznaczało, że sojusznicza flota wojenna w rejonie Indii Wschodnich została prakty cznie wy eliminowana. Oddziały holenderskie i resztki sił angielskich stawiały szczątkowy opór jeszcze przez ty dzień. Po ich rozbiciu Japończy cy zapanowali niepodzielnie nad cały m regionem. Rzucili do walki na ty m obszarze wielkie siły i mieli ogromną przewagę liczebną, więc żaden inny wy nik kampanii nie by ł możliwy. 2. „BIAłA DROGA” Z BIRMY Zdoby wcy, ośmieleni triumfem na Malajach, wy korzy stali okazję i zajęli również należącą do Bry ty jczy ków Birmę, po części po to, by zdoby ć jej zasoby ropy naftowej i inny ch bogactw naturalny ch, a po części w celu zablokowania „birmańskiego szlaku” wiodącego do Chin. Pierwsze bomby spadły na Rangun, stolicę kraju, 23 grudnia. W mały m domku na Sparks Street jeden z sy nów hinduskiego maszy nisty kolejowego Casmira Rego ćwiczy ł na skrzy pcach kolędę Cicha noc, a jego młodsza siostra Lena kleiła łańcuchy na choinkę. Idy lliczny, przedświąteczny nastrój zakłóciły nagle ry k silników lotniczy ch i ogień przeciwlotniczej broni maszy nowej. Padały bomby, wy buchały pożary, szerzy ła się panika. Birmańska akuszerka Daw Sein wspominała potem, że choć sły szała coś o wojnie, początkowo nie by ła pewna, kto z kim walczy. Teraz jej mąż wpadł do kuchni, wołając: „Wy chodzimy ! Szy bko! Musimy stąd uciekać!”. Wy biegli z domu i by li już w połowie drogi do stacji kolejowej, kiedy zdała sobie sprawę, że jest półnaga. Jej mąż przedarł na pół własne longyi i dał jej kawałek materiału, by mogła zasłonić biust. Tak ubrani, wsiedli do pierwszego odjeżdżającego pociągu, który zmierzał do Mulmejn. By ł on pełen takich samy ch uciekinierów jak oni. Po przeby ciu kilku kilometrów zatrzy mał się, a potem długo stał w szczery m polu. Jego głodny ch, spragniony ch, brudny ch pasażerów ogarniała rozpacz. W końcu obok torów pojawił się jakiś mężczy zna, który mijał kolejne wagony, wołając: „Mulmejn zostało zburzone! Wszędzie spadają bomby ! Ten pociąg dalej nie pojedzie!”. Daw Sein i jej mąż odby li gorączkową naradę, a potem wy ruszy li pieszo w kierunku miejscowości Mandalaj, leżącej daleko na północy. W ciągu następny ch dni trwały bombardowania, a sy stem zaopatrzenia w ży wność przestał funkcjonować. Wielu mieszkańców Rangunu włamy wało się do opuszczony ch domów, szukając czegoś do zjedzenia. Po jedny m z bombardowań najmłodszy sy n państwa
Rego Patrick zniknął bez śladu. Przerażeni bracia, szukając go na ulicach, natrafili na ciężarówkę wy ładowaną zwłokami zabity ch i oderwany mi kończy nami. Jakaś kobieta krzy czała spod stosów ciał: „Ja ży ję! Błagam, zabierzcie mnie stąd!”. Wkrótce jednak przy walono ją nowy mi zwłokami, a ciężarówka odjechała. Patrick odnalazł się cały i zdrowy, ale jego bracia nigdy nie zapomnieli uwięzionej pod martwy mi ciałami kobiety. Sy stem kolonialny załamał się w Birmie równie szy bko i gruntownie jak na Malajach. Rzesze hinduskich uciekinierów schroniły się w dżungli lub wy ruszy ły na zachód. By li wśród nich ludzie należący do niskiej kasty „sprzątaczy ”, którzy opróżniali przenośne klozety swy ch panów i zamiatali ulice. Gubernator sir Reginald Dorman-Smith zanotował wówczas ze smutkiem, że tacy ludzie są nieodzowni dla biały ch sahibów. „Ży cie zaczy na się od zamiatacza. Ten stojący na najniższy m szczeblu człowieczeństwa biedak trzy ma w rękach różnicę między zdrowiem a zarazą, czy stością a brudem”. Cy wilna administracja rozpadła się równie gwałtownie jak siły obronne – w luty m i marcu Japończy cy opanowali cały kraj. Kiedy Robert Morris, kawalerzy sta 7. Pułku Huzarów, dotarł do Rangunu, zastał tam kompletny chaos: „Widzieliśmy ty lko płonące domy i magazy ny paliwa. Wszędzie leżały stosy sprzętu, na przy kład samolotów czekający ch na montaż w skrzy niach, opatrzony ch napisem: « Pomoc USA dla Chin w ramach programu Lend–Lease» . Zdumiała nas liczba ciężarówek oczekujący ch w szeregach na transport do Chin. Port by ł opuszczony i splądrowany ”. Dorman-Smith, kolejny negaty wny przy kład imperialnego dy gnitarza, oznajmił, że nie może pojąć, dlaczego Birmańczy cy, po stuleciu bry ty jskiego panowania, nie darzą imperium taką lojalnością „jak inne podległe narody ”. Urzędnik bry ty jskiej administracji John Clague bez trudu mu to wy jaśnił: „My, Europejczy cy, ży liśmy w świecie, w który m nie poświęcało się ty m ludziom wielu my śli ani uczuć. Ani jeden Birmańczy k nie należał do klubu Mulmejn Gy mkhana. Ani jeden Birmańczy k nie by wał zapraszany na obiad czy śniadanie”. A po ataku Japończy ków wy dano zarządzenie zakazujące tuby lcom korzy stania ze środków transportu, który mi wy wożono uchodźców. Naczelny dowódca na Dalekim Wschodzie sir Robert Brooke-Popham by ł równie zawiedziony jak Dorman-Smith. W jedny m z raportów napisał, zgodnie z prawdą, że Birmańczy cy otwarcie ży czą Japończy kom zwy cięstwa. „Odkry cie, że po ty lu latach naszej obecności w Birmie, mimo niewątpliwego postępu, jaki osiągnął ten kraj pod naszy mi rządami, większość jego mieszkańców chce się nas pozby ć, jest bardzo bolesne [...]. Analizując ten stan rzeczy, mogę wskazać trzy zjawiska, nad który mi tak czy owak warto się zastanowić. Po pierwsze, tendencja Anglików do poczucia absolutnej wy ższości w stosunku do rasy kolorowej, i brak działania, które mogłoby tę wy ższość udowodnić. Po drugie, nieumiejętność nawiązania ży czliwego porozumienia z Birmańczy kami [...]. Po trzecie, fakt, że większości Anglików, niepełniący ch w ty m kraju funkcji oficjalny ch, bardziej zależało na zarabianiu pieniędzy niż na zrobieniu czegoś, co mogłoby przy nieść korzy ść miejscowej ludności”.
Żaden Birmańczy k nie opisałby sy tuacji w sposób bardziej wy mowny. Dwaj z trzech premierów Birmy, którzy piastowali to stanowisko od czasu odłączenia od Indii, zostali aresztowani przez Bry ty jczy ków pod zarzutem sprzy jania Tokio. Ten sam los spotkał grupę nacjonalisty cznie nastawiony ch studentów, który m Japończy cy zapewnili wy szkolenie mające ich przy gotować do kolaboracji. Gdy by – co wy daje się mało prawdopodobne – rozpisano w Birmie referendum dające miejscowej ludności szansę opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu, z pewnością zwy cięży łaby opcja projapońska. Generał sir John Smy th, niedawno mianowany dowódca hinduskiej 17. Dy wizji, stacjonującej za Mulmejn na południu kraju, pisał później, że Birmańczy cy chętnie pomagali najeźdźcom: „[Japończy cy ] nie ty lko by li informowani o każdy m naszy m ruchu, ale dostawali przewodników, tratwy, konie, słonie i wszy stko to, co my mogliśmy otrzy mać jedy nie za pieniądze, i to z wielkimi trudnościami”. Mi Mi Khaing, dwudziestopięcioletnia Birmanka, studentka uniwersy tetu w Rangunie, z gory czą pisała o ty m, że jej naród został zmuszony do uczestniczenia w wojnie, choć nikt nie zechciał zapy tać go o zdrowie. Nazwała Birmę „krajem, który stracił swą zaszczy tną suwerenność przed pięćdziesięcioma laty, ale nie zy skał w zamian za nią nowoczesności, a teraz znalazł się przy padkowo na drodze wojennego potwora i został przez niego pożarty ”. Tak się złoży ło, że w momencie ataku na Pearl Harbor premier Birmy U Saw przejeżdżał przez Stany Zjednoczone, a oglądane tam przejawy paniki i chaosu pogłębiły jego pogardę dla białej rasy. Wkrótce po powrocie do kraju musiał wy emigrować do Afry ki Wschodniej, bo Anglicy rozszy frowali tajne depesze ujawniające jego umizgi do Japończy ków. W ty ch okolicznościach zapewnienia Bry ty jczy ków, że walczy li w Birmie w obronie demokraty czny ch swobód, brzmią dziś mało przekonująco. Za to najeźdźcy by li zdumieni ciepły m przy jęciem, szczególnie ze strony birmańskiej młodzieży. Jeden z japońskich oficerów łącznikowy ch napisał: „Zdaliśmy sobie sprawę, jak silne by ło pragnienie niepodległości”. Birmańscy wieśniacy tłoczy li się wokół japońskich żołnierzy, częstując ich wodą i cy garami saybawleit. Japończy ków zdumiewało również to, że miejscowa ludność zwraca się do nich po angielsku, czy li w jedy ny m znany m jej obcy m języ ku. Najczęściej zadawane py tanie brzmiało: Czy Singapur już upadł? Porucznik Izura Tatsuro zanotował: „Odpowiadałem z dumą: « Tak, Singapur upadł» ”. Jedne z pierwszy ch bomb zrzucony ch na Mandalaj spadły na przeznaczony dla kolonialnej elity Upper Burma Club. Pewien obecny wtedy na lunchu gość relacjonował: „Nie wiedzieliśmy, co w nas trafiło. Siedzieliśmy przy stole, a chwilę później zapadł się dach i zostaliśmy rozrzuceni po całej sali wraz ze stołami, krzesłami i jedzeniem”. Bombardowania wy wołały pożary, które strawiły pokaźną część miasta. Niepochowane zwłoki leżały na ulicach przez kilka dni, potwierdzając powszechną opinię o niekompetencji Bry ty jczy ków. Sy mbolicznej wy mowy nabrały kwiaty, które rosły w pry watny ch ogrodach – zaczęły więdnąć, ponieważ służba zajmująca się ich podlewaniem porzuciła pracę. Bry ty jscy szefowie Burma Corporation nie przejmowali się losem miejscowy ch pracowników firmy,
twierdząc, że nie mogą dla nich nic zrobić. W odpowiedzi na prośbę o posiłki dla Birmy przeby wający na Jawie generał Wavell wy słał do Rangunu 22 sty cznia następującą depeszę: „Nie mam środków, które umożliwiły by mi udzielenie wam pomocy [...]. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie mieliby ście utrzy mać Mulmejn, mając do dy spozy cji tak znaczne siły, i ufam, że wam się to uda. Warunki panujące w ty m kraju i wasze środki muszą ograniczać możliwości Japończy ków”. Kiedy w ostatnich dniach sty cznia skromne japońskie siły inwazy jne zaatakowały Birmę z Sy jamu, niektóre jednostki hinduskie stawiły im zacięty opór, ale oddział rekrutowany ch lokalnie Birmańskich Strzelców szy bko się rozpadł. Bry ty jczy cy nie mieli poważnego wsparcia arty lery jskiego ani wsparcia z powietrza, a John Smy th by ł oburzony na swoich przełożony ch, którzy kazali mu w ty ch okolicznościach podjąć próbę utrzy mania Mulmejn. Pierwszy kry zy s kampanii nastąpił we wczesny ch godzinach ranny ch 23 lutego, na moście przez rzekę Sittang, oddalony m o 150 kilometrów na północ od miasta. Gdy Japończy cy zbliży li się pod osłoną ciemności, angielscy saperzy odpalili ładunki wy buchowe. Dwie bry gady Smy tha zostały odcięte po wschodniej stronie rzeki. Niemal wszy scy, z wy jątkiem garstki żołnierzy, musieli się poddać, co by ło dla bry ty jskiej armii kolejny m poważny m ciosem moralny m i strategiczny m. Porucznik John Randle z Pułku Baluch, utrzy mujący pozy cję na zachód od rzeki Saluin, zdał sobie nagle sprawę, że za plecami czuje oddech Japończy ków. „Wy słałem gońca, kompanijnego trębacza, z meldunkiem do dowódcy mojego odcinka, by go powiadomić, że wokół mnie kręcą się Japońcy. Ale oni zaatakowali nas od ty łu i sły szeliśmy krzy ki tego gońca, którego zabili szablami i bagnetami [...]. Japońcy wy rżnęli wszy stkich naszy ch ranny ch”. Jego batalion stracił 289 żołnierzy, a 229 dostało się po pierwszy m starciu do niewoli. Randle opowiadał: „Traktowaliśmy Japońców arogancko, uważając ich za kulisów. By liśmy przekonani, że są trzeciorzędny mi żołnierzami. Ale, mój Boże, szy bko zmieniliśmy zdanie. Oni walczy li z wielką zawziętością i odwagą. My nie mieliśmy pojęcia o walce w dżungli, nie przekazano nam żadny ch zaleceń, instrukcji i ty m podobny ch. By liśmy nie ty lko niedoświadczony mi żołnierzami, ale w dodatku próbowaliśmy zrobić coś, czego nikt przed nami nie robił”. Na początku marca Rangun by ł już miastem-duchem, a pozostali w nim policjanci i żołnierze nielicznego bry ty jskiego garnizonu walczy li z bandami rabusiów. Znaczący opór atakujący m z powietrza Japończy kom stawiali ty lko piloci my śliwców Grupy Amery kańskich Ochotników pułkownika Claire’a Chennaulta. Obrona się załamy wała. Bry ty jski oficer łącznikowy W.E. Abraham meldował z Rangunu: „Nie da się opisać panującego powszechnie nastroju przy gnębienia. Atmosfera towarzy sząca ewakuacji naszej ateńskiej Głównej Kwatery z Grecji wy daje się w porównaniu z ty m, co przeży wamy obecnie, niemal pogodna”. Wavell, oburzony rzekomy m defety zmem swoich podkomendny ch, zdy misjonował zarówno naczelnego dowódcę bry ty jskich wojsk w Birmie, jak i Smy tha, chorego człowieka usiłującego dowodzić resztkami swej dy wizji w bitwie, w której wy granie
od początku nie wierzy ł. Rząd angielski zabiegał u premiera Australii Johna Curtina o zgodę na przerzucenie do Birmy dwóch australijskich jednostek, przewożony ch wówczas z Bliskiego Wschodu do ich zagrożonej ojczy zny. Curtin odmówił i z pewnością miał słuszność – Australijczy cy, choć by li wy szkolony mi i doświadczony mi żołnierzami, nie zdołaliby odwrócić losów skazanej na porażkę kampanii. Wavella nękały wspomnienia z okresu, w który m Churchill zarzucił mu czarnowidztwo i defety zm, a potem zwolnił go ze stanowiska naczelnego dowódcy sił bry ty jskich na Środkowy m Wschodzie. Chciał zaprezentować się w południowo-wschodniej Azji jako człowiek o żelaznej woli, który potrafi dodać ducha swy m podkomendny m. „Nasi żołnierze w Birmie nie walczą z należy ty m zapałem – informował w meldunkach do Londy nu. – Nie mam najmniejszy ch wątpliwości, że jest to w znacznej części skutkiem braku entuzjazmu i wiary w zwy cięstwo na szczy cie”. Prawdę powiedziawszy, bry ty jskie siły na Dalekim Wschodzie cierpiały na tak wielki niedowład organizacy jny, że nie można by ło ich uzdrowić w trakcie japońskiej ofensy wy. Jak wy nika z kolejnego sy gnału do Londy nu, Wavell najwy raźniej zdawał sobie z tego sprawę: „Jestem bardzo zaniepokojony brakiem prawdziwego ducha walki, jaki objawił się u naszy ch żołnierzy na Malajach, a teraz w Birmie. Ani Bry ty jczy cy, ani Australijczy cy czy Hindusi nie wy kazali się prawdziwą odpornością fizy czną i psy chiczną [...]. Przy czy ny tego są bardzo głębokie [...] beztroskie wy godnictwo ostatnich dwudziestu lat, zby t mało intensy wne szkolenia w okresie pokoju, skutki klimatu i atmosfery Wschodu”. Wavell, który regularnie odwiedzał Rangun, został porównany przez pewnego history ka do „londy ńskiego lekarza, który z czarną torbą w ręku przy chodzi do ciężko chorego pacjenta”. W dniu 5 marca przy by ł do Birmy generał sir Harold Alexander, który miał objąć dowództwo. Nieskazitelny „Alex”, ulubiony generał Churchilla, by ł obdarzony nieodparty m urokiem osobisty m i pogodą ducha, ale nie mógł odwrócić biegu wy darzeń i zapobiec pogromowi sojuszniczy ch wojsk. W pierwszy m odruchu nakazał powstrzy mać odwrót, ale po dwudziestu czterech godzinach uznał, że Rangunu nie da się utrzy mać, i przy stał na jego ewakuację. Najeźdźcy stracili okazję do schwy tania w pułapkę całej bry ty jskiej armii, bo jeden z miejscowy ch japońskich dowódców wy cofał silny oddział wojsk, który zamy kał drogę wiodącą na północ. Źle zrozumiawszy otrzy mane rozkazy, założy ł, że wszy stkie siły atakujący ch mają uderzy ć na Rangun i stoczy ć wielką bitwę o miasto. Zatem jedy nie dzięki omy łce nieprzy jaciela siły Alexandra zdołały wy cofać się na północ – a sam generał uniknął niewoli. Zdesperowany Wavell przy jął ofertę Czang Kaj-szeka, który zaproponował mu posiłki w postaci dwóch dy wizji chińskich nacjonalistów w liczbie dziewięćdziesięciu pięciu ty sięcy żołnierzy wraz z jednostkami wsparcia. Gotowość Chińczy ków do udziału w kampanii nie by ła, rzecz jasna, pody ktowana altruizmem. W wy niku japońskiej ofensy wy na północy doszło do zamknięcia tak zwanej Drogi Birmańskiej, przez którą docierały do Chin amery kańskie transporty z zaopatrzeniem. Jej ponowne otwarcie by ło dla Chińczy ków
sprawą najwy ższej wagi. Natomiast ostrożność Wavella, który niechętnie zaakceptował pomoc Czang Kaj-szeka, wy nikała ze świadomości, że jego dy wizje nie mają własnego sy stemu zaopatrzenia i zamierzają zdoby wać ży wność na zajmowany ch obszarach. Nie by ło również do końca wiadomo, kto ma im wy dawać rozkazy – amery kański generał Joseph Stilwell twierdził, że to on został do tego powołany, ale jego opinię podważy ł chiński generał Tu Lu Ming, który oświadczy ł gubernatorowi Birmy Dorman-Smithowi: „Ten Amery kanin ty lko my śli, że jest dowódcą. W istocie jest zupełnie inaczej. Widzi pan, my, Chińczy cy, uważamy, że aby skłonić Amery kanów do trwałego udziału w wojnie, trzeba dać im na papierze kilka nominacji na stanowiska dowódcze. Nie spowodują wielkich szkód, dopóki my będziemy wy kony wali całą pracę!”. Stilwell, zatwardziały anglofob, przeży ł 13 marca wstrząs podczas swego pierwszego spotkania z Alexandrem. Z ty pową dla siebie złośliwością zanotował w dzienniku: „By ł zdumiony, że ja, zwy kły cholerny Amery kanin, mam dowodzić chińskimi wojskami! « To nieby wałe!» Oglądał mnie od stóp do głów tak podejrzliwie, jakby m właśnie wy pełznął spod jakiegoś kamienia!”. Stilwell otrzy mał wsparcie w postaci dowodzonej przez Bry ty jczy ków konnej jednostki straży granicznej, która miała prowadzić rozpoznanie. Jej dowódca, kapitan północno-hinduskiej kawalerii Arthur Sandeman, wy różnił się ty lko ty m, że jako ostatni w dziejach bry ty jski oficer zginął podczas kawalery jskiej szarży. Zabłąkawszy się przez pomy łkę w pole ostrzału japońskich karabinów maszy nowy ch, wy ciągnął szablę, kazał trębaczowi zagrać sy gnał do ataku i pędził na wroga, dopóki jego i jego towarzy szy nie spotkał nieuchronny los. Interwencja Chińczy ków zmusiła Japończy ków do wzmocnienia swej złożonej z dwóch dy wizji armii i wy słania do Rangunu drogą morską dwóch kolejny ch jednostek. Bry ty jczy cy przegrupowali swoje siły i utworzy li korpus, dowodzony przez Williama Slima, by strego i doświadczonego oficera Gurkhów, który miał się okazać najzdolniejszy m bry ty jskim generałem tej wojny. 24 marca Japończy cy zaatakowali Chińczy ków na północy. Bry ty jczy cy przeprowadzili kontratak, by zmniejszy ć napór na swy ch sojuszników, ale nieprzy jaciel odniósł zwy cięstwo na obu frontach. Korpus Birmański (Burcorps) Slima, usiłując zapobiec całkowitemu załamaniu linii obronny ch położony ch na wschodnim brzegu rzeki Irawadi, poprosił o wsparcie Chińczy ków. Spotkało się to z pogardliwą reakcją Stilwella, który 28 marca zapisał w dzienniku: „Bunt bry ty jskich żołnierzy w Yenangy aung. Bry ty jczy cy niszczą pola naftowe. DOBRY BOŻE! O co my walczy my ?!”. Ale ku zdumieniu Stilwella i Bry ty jczy ków chińska dy wizja, dowodzona przez jednego z najzdolniejszy ch oficerów Czanga, generała Sun Li-jena, odrzuciła Japończy ków i osiągnęła godne uwagi, choć niezby t wielkie zwy cięstwo. Mimo że w walkach wokół Irawadi została niemal doszczętnie zniszczona jedna bry ty jska jednostka, Slim wy rażał się po bitwie z najwy ższy m szacunkiem o żołnierzach generała Suna, który ch interwencja uratowała przed zagładą Korpus Birmański. Broniące Birmy wojska sojusznicze nie by ły jednak w stanie dłużej utrzy my wać swoich
pozy cji, a też ty lko nieliczne chińskie jednostki dorówny wały dy wizji Suna. W ciągu kilku dni rozpadające się oddziały nacjonalistów zaczęły uchodzić na północ, by w końcu wrócić do Chin. Ścigający je Japończy cy, zadowoleni z takiego przebiegu zdarzeń, zatrzy mali się na granicy. Stilwell wraz ze zbieraniną Amery kanów, Chińczy ków i korespondentów prasowy ch przedzierał się pieszo przez dżunglę i dopiero po dwóch ty godniach, 20 maja, znalazł schronienie w Imphal, na terenie rządzonej przez Bry ty jczy ków prowincji Asam. „Dostaliśmy piekielne lanie – zanotował w dzienniku. – By ło to cholernie upokarzające. Powinniśmy się zastanowić, dlaczego do tego doszło, i wrócić!” 30 kwietnia żołnierze Slima znaleźli się już w bezpieczny m miejscu, po drugiej stronie rzeki Irawadi. Stamtąd wy cofali się w kierunku zachodnim, idąc po śladach bandy dezerterów i rabusiów, którzy z nieprawdopodobny m wprost bestialstwem traktowali ludność cy wilną. Natomiast 3 maja Korpus Birmański zaczął się wy cofy wać pod japońskim ostrzałem na drugą stronę granicznej rzeki Czinduin, dzielącej Birmę od Indii. Pluton birmańskiej piechoty, który miał ochraniać główną kwaterę Slima, przedarł się pod osłoną nocy. Większości jego ludzi udało się uciec, ale na wschodnim brzegu rzeki pozostał niemal cały transport i ciężki sprzęt – około dwóch ty sięcy pojazdów, 110 czołgów i 40 dział. Kiedy uchodźcy dotarli w bezpieczne miejsce, odkry li, że nie czeka ich tam ży czliwe przy jęcie. „Żołnierze armii [stacjonującej w Indiach] traktowali ty ch, którzy wrócili z Birmy, w sposób oburzający – opowiadał kapral William Norman. – Obciążali nas odpowiedzialnością za klęskę”. Marsz Japończy ków przez Birmę trwał 127 dni. Pokonali oni w ty m czasie 2400 kilometrów (co daje średnio niemal 50 kilometrów dziennie) i stoczy li 33 bitwy. Straty Bry ty jczy ków to 13 ty sięcy zabity ch, ranny ch i wzięty ch do niewoli żołnierzy, straty najeźdźców zaś nie przekroczy ły czterech ty sięcy. Nie by ła to katastrofa tak druzgocząca jak na Malajach, a Slim przeprowadził swój odwrót w sposób bardzo zręczny. Ale Japończy cy zajmowali teraz wszy stkie imperialne posiadłości leżące w południowo-wschodniej Azji i stali u wrót Indii. Pewien azjaty cki poddany bry ty jskiej Korony opisał wrażenie, jakie wy warł na nim widok zachodnich jeńców wojenny ch, pędzony ch do ciężkiej pracy tak samo jak wzięci do niewoli tuby lcy : „Zawsze odczuwaliśmy wobec nich kompleks niższości [...]. Japończy cy otworzy li nam oczy ; teraz [biali ludzie] szorowali wraz ze mną podłogi [...] i chodzili bez butów”. Ta zmiana w zbiorowej mentalności miała się okazać trwała. A wiodąca do Chin „Droga Birmańska” pozostawała zamknięta przez niemal trzy lata. Przy musowe migracje ludności cy wilnej by ły charaktery sty czną cechą tej wojny. Dochodziło do nich niemal na wszy stkich obszarach kuli ziemskiej objęty ch ogniem walk. Większość rdzenny ch mieszkańców Birmy nie uciekała przed Japończy kami, gdy ż uważała, że ich zwy cięstwo niczy m jej nie grozi, a nawet wiązała z nim pewne nadzieje. Kiedy żołnierze nowo utworzonej Armii Niepodległości Birmy maszerowali po raz pierwszy ulicami Rangunu pod okiem swy ch japońskich mocodawców, oby watel tego kraju napisał z entuzjazmem: „Ze wzruszeniem oglądałem uzbrojony ch i umundurowany ch birmańskich
żołnierzy i oficerów. Mieli na rękawach koszul trójkolorowe przepaski, a na ich twarzach malował się wy raz dumy ”. Ale w Birmie mieszkało też niemal milion Hindusów. Niektórzy z nich odgry wali dominującą rolę w ży ciu gospodarczy m kraju, a inni dbali o wy godę biały ch sahibów, pełniąc różne funkcje służebne, który mi gardzili rdzenni mieszkańcy kraju. Hindusi nie by li tu lubiani i bali się wy buchów miejscowego nacjonalizmu. Ustępujący przed naporem Japończy ków Anglicy nie zrobili nic, by ułatwić ucieczkę swy m hinduskim pracownikom, który ch liczba sięgała sześciuset ty sięcy. Tłumaczy li potem, że by li pochłonięci ratowaniem siebie i swoich rodzin. Ale ich postępowanie ponownie podważało mit o istnieniu szczęśliwego imperialnego świata, w który m miejscowi mieszkańcy w zamian za uległość mogą liczy ć na opiekę swy ch panów. Bogaci uciekinierzy kupowali lotnicze bilety do Indii lub kabiny na statkach. Ale biedniejsi z gory czą nazy wali promy pły nące w górę rzeki Czinduin „biały m szlakiem”, gdy ż wstęp na ich pokłady by ł zastrzeżony niemal wy łącznie dla Bry ty jczy ków i Euroazjatów. Pokonujące prąd rzeki parowce mijały unoszące się na wodzie ciała Hindusów, którzy musieli wy brać „czarny szlak” i bez powodzenia usiłowali przedrzeć się do swego kraju drogą lądową. Gromady ludzi, który ch nie by ło stać na bilety, musiały brnąć na północ lub na zachód, w kierunku Asam, drogami i ścieżkami. W maju zaczęła się pora monsunów – deszcze i błoto unieruchomiły zarówno ty ch szczęśliwców, którzy jechali samochodami, jak i biedaków idący ch pieszo. Wszy scy oni padali ofiarami rabunków, a niekiedy gwałtów, płacili astronomiczne ceny za każdy nędzny kęs poży wienia, chorowali na dy zenterię, malarię i gorączkę tropikalną. Na promach i w punktach kontroli drogowej chciwi policjanci i miejscowi chłopi odbierali im ostatnie rupie. Nikt nie wie dokładnie, ilu Hindusów zmarło wiosną i latem 1942 roku w drodze do Asam, ale by ło ich co najmniej pięćdziesiąt ty sięcy, by ć może więcej. Ich szkielety leżały przy drodze przez całe lata, budząc poczucie wsty du w Bry ty jczy kach, i by ły sy mbolami hańby dla przejeżdżający ch tamtędy w późniejszy ch czasach oby wateli Zjednoczonego Królestwa. Oficer poszukujący maruderów w Tagun Hill przy drodze do Ledo natrafił na wioskę umarły ch: „Polana by ła upstrzona rozpadający mi się szałasami, w który ch mieszkały i umierały wspólnie całe rodziny. Znalazłem ciała matki i dziecka, splecione czuły m uściskiem. W inny m szałasie leżały zwłoki innej matki, która zmarła przy porodzie, i szczątki jej na wpół urodzonego dziecka. Na tej jednej [polanie] umarło ponad pięćdziesięciu ludzi. Niektórzy pobożni chrześcijanie wbijali przed śmiercią w ziemię małe krzy że. Inni nadal zaciskali w swy ch kościsty ch dłoniach figurki Matki Boskiej. Bawełniany mundur jakiegoś żołnierza zgnił i całkowicie się rozpadł, ale na jego czaszce z wy szczerzony mi zębami nadal sterczała dumnie wełniana czapka. Niszczy cielska dżungla wchłonęła już niektóre ze starszy ch szałasów, pokry wając szkielety i zamieniając je w py ł lub pleśń”. Wśród uciekinierów by ło wielu katolików mieszanej rasy. Pochodzący z portugalskiego Goa oficer służby celnej José Saldhaha szedł przez dżunglę przez wiele dni razem ze swy m
siedemnastoletnim sy nem George’em, załadowawszy resztę rodziny na statek pełen przerażony ch ludzi. Znosili po drodze upiorne cierpienia i przeży li na jedny m z biwaków surrealisty czną przy godę, gdy jakaś dziewczy na, która nazy wała się Emily D’Cruz, odśpiewała dla nich pieśń Alice Blue Gown. „Jej głos brzmiał wśród nocnej ciszy czy sto i pięknie” – opowiadał José. Potem George zachorował na dy zenterię, usiadł pod drzewem i przekonał ojca, że ten powinien go porzucić w dżungli. Po kilku godzinach ujrzał jakąś kobietę z plemienia Naga, którego członkowie by li sły nny mi łowcami głów. Przerażony przezwy cięży ł chorobę i podjął marsz. Przez wiele dni brnął na północny wschód, ży wiąc się jagodami, które jadły małpy, co pozwalało przy puszczać, że mu nie zaszkodzą. Pewnego dnia zobaczy ł stado przepiękny ch moty li. Kiedy zafascy nowany ich widokiem podszedł bliżej, zauważy ł, że ży wią się one sokami wy pły wający mi z gnijącego trupa. Powlókł się dalej i dotarł w końcu do bezpiecznego miejsca, w który m spotkał swoją rodzinę. Inni mieli mniej szczęścia. Uczniowie katolickiej szkoły w Tavoj znaleźli w dolinie Hukawng zwłoki swego dy rektora Leo Menenzesa. Jego słabe serce nie wy trzy mało trudów wędrówki.
„Biała droga” – Hindusi uciekający z Birmy Fot. George Rodger/Time & Life Pictures/Getty Images Uciekinierzy, który m udawało się dotrzeć do Imphal, zarządzanego przez Bry ty jczy ków, odkry wali, że hinduska ludność cy wilna nie może liczy ć na lepsze warunki by towe i lepszą opiekę lekarską niż hinduscy żołnierze. Bry ty jska administracja, dy sponując wszy stkimi zasobami subkonty nentu, nie by ła w stanie zdoby ć się na akt humanitarnej solidarności
i zapewnić ofiarom toczonej przez siebie wojny podstawowej opieki. Wieśniacy z Kachin i Naga udzielali uciekinierom bardziej konkretnej pomocy niż Bry ty jczy cy. Anglo-hinduski dy rektor linii żeglugowej na rzece Irawadi Steamship Company, który po wy czerpującej wędrówce przez góry dotarł do placówki ratowniczej w Asam, usły szał od bry ty jskiego oficera, że może jadać ty lko w stołówce dla Hindusów. W szpitalach, do który ch zgłaszali się chorzy uciekinierzy, panowały straszliwe warunki. Pewna kobieta opisała w liście do swej mieszkającej w Anglii przy jaciółki, żony członka gabinetu R.A. Butlera, to, co widziała w Rańći: „Sale szpitalne przy pominają sceny z Przeminęło z wiatrem – stłoczone posłania, ludzie błagający o wodę, wy miotujący i tak dalej. To oburzająca zbrodnia i niech Bóg skaże na wieczne potępienie dowództwo wojsk Dalekiego Wschodu”. W niektóry ch obozach dla uchodźców wy buchały epidemie cholery. Pobitą armię Alexandra odbudowy wano ociężale i nieudolnie. Musiały upły nąć dwa lata, zanim by ła w stanie skutecznie stawić czoło Japończy kom. W sierpniu 1942 roku generał Alexander został mianowany dowódcą bry ty jskich sił zbrojny ch na Środkowy m Wschodzie. Wspomnienia o owej strasznej birmańskiej wiośnie i jej ofiarach na zawsze pozostały w pamięci naoczny ch świadków. Przy wódca Partii Kongresowej Jawaharlal Nehru, przeby wający wtedy z woli Bry ty jczy ków w hinduskim więzieniu, z oburzeniem kry ty kował postępowanie rządu w Birmie i ucieczkę kolonialny ch dy gnitarzy, którzy pozostawili własnemu losowi setki ty sięcy jego rodaków: „Nieszczęściem Indii jest to, że w obliczu obecnego, history cznego kry zy su, mają nie ty lko obcy rząd, lecz w dodatku rząd, który jest niekompetentny, gdy ż nie potrafi skutecznie zorganizować obrony kraju ani zadbać o bezpieczeństwo i podstawowe potrzeby jego mieszkańców”. Jego ocena by ła sprawiedliwa. Jak przy znał Winston Churchill, utrata posiadłości w południowo-wschodniej Azji nie ty lko okazała się dla władców bry ty jskiego imperium bolesną porażką, lecz także okry ła ich hańbą.
10 ZM IENNOŚ Ć F ORT UNY
1. BATAAN
„N Amery ki i Amery kańskiego Marzenia” – napisał reporter „New York Timesa” James
ie możemy wy grać tej wojny dopóki... nie stanie się ona narodową krucjatą na rzecz
Reston w książce z 1942 roku Prelude to Victory (Preludium do zwy cięstwa), która stała się bestsellerem. Wojna rzeczy wiście by ła teraz konfliktem globalny m. Gdy Amery kanie dowiedzieli się, że biorą w niej udział, ich pierwszą reakcją by ła taka sama zabarwiona dobrą wolą dezorientacja, jaką demonstrowali Bry ty jczy cy we wrześniu 1939 roku. Wszy scy z entuzjazmem uczy li się podstaw udzielania pierwszej pomocy w nagły ch wy padkach – najpopularniejszy podręcznik został sprzedany w ośmiu milionach egzemplarzy. Ty siące uczniów szkół średnich strugały i kleiły modele nieprzy jacielskich samolotów, które miały służy ć szkoleniu pilotów. Miliony oby wateli oddawały krew i zbierały złom. Wy poczy nkowe hotele w Miami Beach i Atlantic City zostały zamienione w ośrodki dla rekrutów. Wobec powagi sy tuacji władze wprowadziły ty mczasowy zakaz uprawiania my ślistwa i wędkarstwa oraz produkowania piłek golfowy ch i tenisowy ch. Okres prosperity przeży wały wróżki, przepowiadające przy szłość. Wzrosła sprzedaż warcabów, map świata i książek kucharskich. Niezwy kłą frekwencją cieszy ły się seanse filmowe – po części dlatego że ludzie mieli w kieszeni więcej gotówki (w 1942 roku liczba widzów wzrosła dwukrotnie w stosunku do 1940 roku). Więźniowie w San Quentin ochotniczo zgłosili się do pracy na potrzeby wojny i zaczęli wy rabiać sieci, mające chronić przed okrętami podwodny mi. Gospodarcza mobilizacja Amery ki – którą ułatwiały podjęte już kroki zmierzające do rozwoju przemy słu – od początku budziła podziw przy by szów z biedniejszy ch i mniej ambitny ch państw. Nawet inteligentni i dobrze poinformowani Bry ty jczy cy nie doceniali niemal nieograniczonej skali środków, jakimi dy sponowały Stany Zjednoczone. „Armia [...] realizuje wielki program – zapisał w kwietniu 1941 roku bry ty jski marszałek lotnictwa John Slessor, oceniając rozbudowę sił zbrojny ch USA. – Ustalili docelową liczebność swy ch wojsk na dwa miliony, ale teraz zastanawiają się, czy jej nie podwoić. Nie wiem, przeciwko komu zamierzają wy korzy stać tak wielką armię i jak ją przetransportują poza granice kraju. I wątpię, by zmierzali do realizacji tak wielkich planów, gdy by potrafili dokonać spójnej, strategicznej oceny swy ch potrzeb, wy nikający ch z obowiązku obrony kraju”. Tego rodzaju scepty cy zm został dramaty cznie skompromitowany w latach 1942–1945.
„Po Pearl Harbor – powiedział o Amery kanach generał Frederick Morgan, szef bry ty jskiej ekipy ekspertów przy gotowujący ch plany D-Day – postanowili poprowadzić największą i najlepszą wojnę, jaką kiedy kolwiek widziano”. Sekretarz American Asiatic Association napisał do pracującego w Departamencie Stanu przy jaciela: „To będzie długa, trudna wojna, ale kiedy dobiegnie końca, Wuj Sam będzie decy dował o losach świata”. Budżet federalny poszy bował z 9 miliardów dolarów w 1939 roku do 100 miliardów w roku 1945, a PKB Amery ki wzrosło w ty m samy m okresie z 91 do 166 miliardów dolarów. Indeks produkcji przemy słowej zwiększy ł się o 96 procent i powstało 17 milionów nowy ch miejsc pracy. W latach 1942–1945 liczbę zatrudniony ch w USA powiększy ła sześcioipółmilionowa rzesza kobiet, który ch zarobki wzrosły o ponad 50 procent. Sprzedaż damskich części garderoby uległa podwojeniu. Wy mogi olbrzy miej amery kańskiej mobilizacji przemy słowej fawory zowały potentatów biznesu i wielkie konglomeraty, zapewniając jedny m i drugim szy bki rozwój. Natomiast wy mogi wojny zmuszały do przy my kania oczu na ustawy anty trustowe – setka największy ch amery kańskich przedsiębiorstw, która w 1941 roku wy twarzała 30 procent ogółu produkowany ch w ty m kraju towarów, w 1943 roku by ła już odpowiedzialna za 70 procent produkcji przemy słowej Amery ki. Administracja zapominała o swy ch zastrzeżeniach wobec monopolistów, jeśli dostarczali oni czołgi, samoloty i okręty. Skala rozwoju gospodarczego wzrastała proporcjonalnie do potrzeb największej wojny w historii. W 1939 roku Amery ka miała ty lko 4900 supermarketów, podczas gdy w 1944 roku by ło ich 16 ty sięcy. W okresie od grudnia 1941 roku do końca 1944 roku pły nne zasoby gotówki przeciętnego Amery kanina uległy niemal podwojeniu. Ponieważ towary luksusowe by ły trudno dostępne, konsumenci rozpaczliwie szukali produktów, na które mogliby wy dać swe rosnące zarobki. „Ludzie mają wariacki stosunek do pieniędzy – stwierdził pewien filadelfijski jubiler. – Wszy stko im jedno, co kupują. Naby wają różne rzeczy ty lko dlatego, że wy dawanie gotówki sprawia im przy jemność”. W 1944 roku wartość produkowany ch w Anglii dóbr konsumpcy jny ch spadła o 45 procent w stosunku do poziomu sprzed wojny, w USA natomiast wzrosła o 15 procent. W wielu regionach mocno dawał się odczuć brak mieszkań, a czy nsze gwałtownie szły w górę, gdy ż miliony ludzi, którzy zmienili na czas wojny miejsce pracy, szukały ty mczasowego dachu nad głową. History k Arthur Schlesinger, zatrudniony wtedy w Biurze Informacy jny m Ministerstwa Wojny, stwierdził, że: „Mit Słusznej Wojny [...] zakłada błogi okres narodowej jedności, mającej źródło w pozy ty wny m stosunku do szczy tny ch celów. Większość Amery kanów istotnie zaakceptowała konieczność wojny, ale nie by ło to jednoznaczne ze stłumieniem w sobie niskich pobudek. Oglądaliśmy w Waszy ngtonie ciemną stronę Słusznej Wojny. Widzieliśmy zachłanny ch biznesmenów, sprzeciwiający ch się przestawianiu przemy słu na produkcję obronną, a potem popierający ch manewry rządu, by wy korzy stać powojenną koniunkturę [...]. Sły szeliśmy o ty m, że co ósma firma naruszała ograniczenia doty czące cen. Widzieliśmy to, co mało znany senator ze stanu Missouri [Harry Truman] nazwał « pazernością, chciwością, nieuczciwością i niedbalstwem» [...]. Wojna żądała równości w dziedzinie poświęceń. Ale wszędzie widziało
się miazmaty kombinatorstwa [...]. Trudno by ło oglądać to, co działo się w kraju, kiedy młodzi Amery kanie ginęli w odległy ch miejscach świata”. Jedny m z największy ch ujawniony ch oszustów okazała się działalność firmy National Bronze and Aluminium Foundry Company z Cleveland, która w ramach dostaw dla wojska świadomie dostarczała złom jako części do silników my śliwców (czterej członkowie jej zarządu wy lądowali w więzieniu). Inna spółka, U.S. Cartridge Company z Saint Louis, sprzedała wojsku miliony wadliwy ch naboi, choć takie brakoróbstwo mogło kosztować ży cie wielu żołnierzy. Mieszkańcy USA poszukiwali niedostępny ch towarów na czarny m ry nku, a biznesmeni często nie stosowali się do przepisów o ochronie cen. Pewien Amery kanin zauważy ł ze smutkiem, że Europa jest okupowana, Rosja i Chiny zostały napadnięte, na Anglię spadają bomby, Amery ka zaś jako jedy ne mocarstwo „prowadzi tę wojnę ty lko w wy obraźni”. Pearl Harbor wzbudziło falę rasizmu, dla którego poży wką stały się informacje o bestialstwie Japończy ków, toteż Amery kanie prawie naty chmiast zbiorowo znienawidzili swego azjaty ckiego nieprzy jaciela. Ale od początku wojny i aż do jej końca ty lko nieliczni Amery kanie odczuwali taką wrogość do Niemców, jaka dla Europejczy ków by ła czy mś zupełnie naturalny m, ich oburzenia nie wy woły wały nawet doniesienia o hitlerowskich prześladowaniach Ży dów. History k wojny Forrest Pogue ze zdumieniem opisy wał potem postawę walczącej we Francji armii Bradley a: „Żołnierze nie bardzo interesują się wojną. Nie można ich zmoty wować do akty wnej postawy, jeśli Niemcy nie zabiją kilku ich przy jaciół”. Behawiory sta, znany z badań nad szczurami, profesor Norman Maier z Michigan University twierdził, że łatwiej by łoby obudzić w Amery kanach bojowego ducha, ograniczając im prawa oby watelskie albo dostęp do benzy ny czy opon, niż odwołując się do ich ideałów. Jest to pogląd przesadnie cy niczny, gdy ż wielu ludzi demonstrowało prawdziwy patrioty zm, a Amery kanie często okazy wali na polach bitew ogromną odwagę. Prawdą jest jednak, że oddalenie Stanów Zjednoczony ch od frontów walki i brak możliwości bezpośredniego ataku, czy nawet poważnego zagrożenia dla ludności, tłumiły w ich oby watelach namiętności, jakie przeży wali mieszkańcy okupowany ch lub bombardowany ch państw. Po Pearl Harbor polity czni i militarni przy wódcy Amery ki zdawali sobie sprawę, że – podobnie jak Bry ty jczy cy – będą musieli przeży ć klęski i upokorzenia, zanim zdołają zmobilizować siły, które umożliwią pokonanie nacierający ch Japończy ków. Ale nawet ci, którzy mieli by ć zmuszeni do walki z nieprzy jacielem, niewiele o nim wiedzieli, a ich wy obrażenia by ły odległe od rzeczy wistości. „Nagle uświadomiliśmy sobie, że nikt nie ma bladego pojęcia o Japońcach – mówił pilot transportowca Fred Mears. – Wtedy nie sły szeliśmy jeszcze o my śliwcach „Zero” [16] . Na ile sprawne są japońskie samoloty i ich załogi? Jaka jest siła japońskiej mary narki wojennej? Jakiego rodzaju bitwy będziemy musieli toczy ć i gdzie do nich dojdzie? By liśmy żałośnie nieprzy gotowani”. Amery kanie godzili się od miesięcy z perspekty wą udziału ich kraju w wojnie. Ale wszy stkie konflikty mają to do siebie,
że dopóki nieprzy jaciel nie zacznie strzelać, okręty nie zatoną, a ukochane osoby – lub przy najmniej towarzy sze broni – nie umrą, nawet zawodowi żołnierze często nie wy kazują stosownego zapału i niezbędnej bezwzględności. „Zanim zrozumieliśmy, o co chodzi, i zaczęliśmy insty nktownie reagować we właściwy sposób, upły nęło zadziwiająco dużo czasu – zauważy ł amery kański mary narz Alvin Kiernan. – Wojna, jak stopniowo zrozumieliśmy, jest stanem świadomości, zanim może się stać czy mkolwiek inny m”. A Ernie Py le pisał: „Wy gląda na to, że taki kraj jak Amery ka potrzebuje dwóch lat, by znaleźć się w stanie wojny. Musieliśmy przetrwać okres przejściowy, w który m porzuciliśmy doty chczasowe ży cie i zaczęliśmy prowadzić nowe ży cie wojenne. Trwało ono tak długo, że w końcu stało się ży ciem normalny m”. W ty ch okolicznościach wy daje się niezwy kłe, że w zaledwie siedem miesięcy po Pearl Harbor amery kańska flota odniosła zwy cięstwa, które odwróciły losy wojny w Azji. Niemcy panowały w zachodniej Europie przez cztery lata, natomiast obszar japońskiej dominacji zaczął się kurczy ć już na jesieni 1942 roku. Szy bkość, z jaką Amery kanie odzy skiwali utracone pozy cje na Pacy fiku, odbijała fundamentalną słabość azjaty ckiego nieprzy jaciela. Ale pierwszy okres by ł bolesny. W ciągu kilku ty godni po 7 grudnia 1941 roku Japończy cy bez trudu zajęli Guam, Wake i inne wy spy, będące amery kańskimi przy czółkami. Generał Douglas MacArthur, odpowiedzialny za obronę Filipin, odrzucił plan dowódcy swy ch sił powietrzny ch, który dowiedziawszy się o Pearl Harbor, chciał niezwłocznie odwzajemnić japońskie uderzenie. W rezultacie po upły wie zaledwie dziesięciu godzin morderczy atak japońskiego lotnictwa zniszczy ł dwieście pięćdziesiąt amery kańskich samolotów, które stały w zwarty m szy ku na ziemi. Następnego dnia MacArthur uznał konieczność wy cofania swy ch amery kańskich i filipińskich wojsk na wy spę Luzon, a dokładniej na półwy sep Bataan, czy li w jedy ne miejsce, z którego mogły się one bronić. Ale szy bkie przerzucenie bazy zaopatrzeniowej okazało się zadaniem bardzo trudny m. MacArthur zlekceważy ł apele ty ch, którzy chcieli to zrobić przed wy buchem wojny, zarzucając im pasy wność. Armia musiała pospiesznie kupować ry ż od chińskich kupców i zdoby wać mięso oraz owoce w miejscowy ch fabry kach konserw. MacArthur dopiero 12 grudnia poinformował prezy denta Manuela Quezona o planowany m wy cofaniu wojsk, które rozpoczęło się dziesięć dni później. Lekarze ostrzegali, że na półwy spie Bataan panuje malaria, roznoszona przez komary, ale nie zrobiono prawie nic, by zaopatrzy ć się w niezbędne ilości środków profilakty czny ch. Manila by ła w ty m czasie bombardowana codziennie między godziną 12.00 a 13.00, co zmusiło amery kańskich oficerów do przełożenia pory lunchu na 11.00. MacArthur spodziewał się, że Japończy cy wy lądują na południowy m krańcu zatoki Lingay en i rozstawił część swy ch wojsk właśnie tam. Ale japońskie siły inwazy jne wy szły na brzeg, niemal nie natrafiając na opór – 22 grudnia 43 110 żołnierzy 14. Armii generała Masaharu Homma stworzy ło przy czółek desantowy na plaży, ponosząc minimalne straty. Amery kańskie okręty podwodne przeprowadziły udany atak na zaledwie jeden japoński
transportowiec, ponieważ ich torpedy okazały się niesprawne. Następny oddział Japończy ków, złożony z siedmiu ty sięcy żołnierzy, wy lądował, właściwie nie niepokojony, w zatoce Lamon, 300 kilometrów na południowy wschód od Bataanu. Armia filipińska ry chło się rozpadła. Pozbawiony większości swy ch samolotów dowódca sił lotniczy ch generał Lewis Brereton przezornie przeniósł się do Australii. MacArthur wy dał bombasty czny komunikat: „Moje dzielne dy wizje utrzy mują swe pozy cje i bronią przed wrogiem świętej ziemi Filipińczy ków. Zadaliśmy mu ciężkie straty, a jego przy czółki nigdzie nie są bezpieczne. Jutro zepchniemy go do morza”. W rzeczy wistości Japończy cy zajęli Manilę, napoty kając jedy nie sy mboliczny opór. Urzędujący w Waszy ngtonie szefowie sztabu słusznie wy kluczy li możliwość wzmocnienia sił obronny ch Filipin. Ale MacArthur miał odrobinę szczęścia, bo najeźdźcy skupili swą uwagę na zdoby ciu stolicy i nie utrudniali mu wy cofania się na Bataan. Fotoreporter ty godnika „Life” Carl My dans oglądał z hotelu Bay View wkroczenie pierwszy ch Japończy ków do Manili. „Posuwali się bulwarami od strony zatoki w blasku zachodzącego słońca, jadąc na rowerach i mały ch motocy klach. Utrzy my wali zwarty szy k i nic nie mówili, a ich jednocy lindrowe silniki warczały groteskowo w milczący m mieście”. Ty dzień później Homma przy puścił pierwszy atak na amery kańsko-filipińskie linie obronne, ciągnące się w poprzek półwy spu Bataan. W ciągu kilku następny ch dni ich obrońcy bez trudu odpierali kolejne szturmy, ale ponosili straty na skutek ataków z powietrza. Od samego początku dokuczały im upał i głód – dowództwo sił USA musiało wy ży wić 110 ty sięcy ludzi – 85 ty sięcy amery kańskich i filipińskich żołnierzy oraz 25 ty sięcy cy wilny ch uchodźców. Korpus saperów przy stąpił do zbierania i młócenia rosnącego na polach ry żu. Wzdłuż wy brzeża zastawiano pułapki na ry by, ale by ły one niszczone przez nieprzy jacielskie my śliwce. Zabijano też zwierzęta hodowane na okoliczny ch farmach. Malaria szy bko osiągnęła rozmiary epidemii. Amery kańska pielęgniarka Ruth Straub zapisała w dzienniku: „My ślę, że jesteśmy wszy scy dobrowolny mi jeńcami wojenny mi. Zajmujemy się ty lko ochroną własnego ży cia”. Ale obrońcy Bataanu wy kazali więcej energii i inicjaty wy niż Bry ty jczy cy na Malajach. Wy siłki Japończy ków, którzy próbowali oskrzy dlić Amery kanów, przerzucając wojska na brzeg za linię frontu, kończy ły się unicestwieniem oddziałów desantowy ch. Jedna z japońskich jednostek została wy parta na skalisty brzeg przy cy plu Quinauan. „Dziesiątki Japońców zdzierały z siebie mundury i zeskakiwały na leżącą poniżej plażę – pisał kapitan William Dy ess. – Ogień karabinów maszy nowy ch przeczesy wał piasek i przy brzeżne fale, niszcząc wszy stko, co się poruszało”. Kiedy japońska piechota przebiła się 26 sty cznia po ciężkich walkach przez linie obronne i zajęła dwa wy sunięte przy czółki, w Tuol i Cotar, została stamtąd wy parta przez kontratak. Bombardowanie nie wy rządzało większy ch szkód amery kańskiej arty lerii. W momencie gdy skończy ła się pasza dla koni kawalery jskich, stały się one pokarmem dla żołnierzy garnizonu. Również niemal wszy stkie dzikie zwierzęta ży jące na półwy spie Bataan zostały wy tropione i wrzucone do garnka. Żołnierze zbierali owoce mango,
banany, orzechy kokosowe i papaje, a także łowili w morzu ry by, ogłuszając je za pomocą dy namitu. W luty m i marcu Japończy cy nie posunęli się naprzód, ale obrońcy szy bko słabli z głodu, kończy ły się im też zapasy chininy, którą leczy li malarię. MacArthur wy konał rozkaz prezy denta Roosevelta i uciekł kutrem torpedowy m do Australii, wraz z rodziną i służbą. Przez ostatnie ty godnie obroną dowodził generał Jonathan Wainwright. Pod koniec marca kierowano do szpitala ty siąc ofiar malarii dziennie, z kolei w obozach cy wilny ch uchodźców, usy tuowany ch za liniami obrońców, panowały, jak pisał porucznik Walter Waterhouse, „najokropniejsze warunki, jakie kiedy kolwiek widziałem, a śmiertelność by ła przerażająca”. Naloty zniszczy ły niemal wszy stkie budy nki na zamienionej w twierdzę wy spie Corregidor i ty siące chory ch oraz ranny ch tłoczy ły się w Tunelu Malinta.
Zwycięzcy Japończycy świętują na półwyspie Bataan
Fot. US National Archives & Records Administration Trzy dziestoletnia pielęgniarka z Teksasu porucznik Bertha Dworsky odkry ła, że jedny m z najgorszy ch aspektów jej pracy jest po prostu znajomość z wieloma przy wożony mi do szpitala ciężko ranny mi żołnierzami. „By li to zwy kle ludzie, który ch spoty kaliśmy w klubie oficerskim, lub nasi przy jaciele. Te przeży cia wy czerpy wały nas nerwowo. Nigdy nie wiedzieliśmy, kto będzie naszy m następny m pacjentem”. Ranni py tali często o swe szanse przeży cia, a lekarze spierali się o to, czy należy mówić im prawdę. Doktor Alfred Weinstein pisał: „Dy skusje trwały, a nikt nie znał prawidłowej odpowiedzi. Większość z nas wy bierała drogę pośrednią, uchy lając się od jednoznacznej diagnozy [...]. Jeśli pacjent wy glądał na kogoś, kto może zaraz umrzeć, wzy waliśmy kapelana, żeby udzielił mu ostatniego namaszczenia, zebrał osobiste pamiątki i zapisał ostatnie polecenia [...]. Ale przeważnie nie musieliśmy im nic mówić, bo znali prawdę”. Sy tuacja oblegający ch nie by ła wiele lepsza niż oblegany ch. Japończy cy też ponosili ciężkie straty z powodu malarii, beri-beri i dy zenterii – ty lko w luty m liczba zachorowań przekroczy ła dziesięć ty sięcy. Tokio by ło coraz bardziej ziry towane uparty m oporem, jaki stawiali Amery kanie, i triumfalisty czną propagandą, która opiewała w Stanach Zjednoczony ch obronę Bataam. 3 kwietnia wzmocniona przez posiłki armia Hommy rozpoczęła potężną ofensy wę, poprzedzoną zmasowany mi nalotami. Jednostki filipińskie w panice złamały szy k na widok japońskich czołgów. Każdy manewr obrońców wy woły wał ostrzał z powietrza. Żołnierze by li tak osłabieni przez głód, że z trudem opuszczali swe ziemianki. Japończy cy sy stematy cznie posuwali się naprzód, przełamując kolejne linie obrony Amery kanów, wobec czego 8 kwietnia wieczorem generał Edward King z własnej inicjaty wy uznał, że musi poddać półwy sep, i wy słał oficera z białą flagą w kierunku linii japońskich. Z osłonięty ch przez dżunglę kry jówek, rozsiany ch po terenie całego Bataanu, wy szły grupy amery kańskich żołnierzy, usiłujący ch dotrzeć do wy spy Corregidor, na której nadal bronił się Wainwright. Rankiem 9 kwietnia King spotkał się z pułkownikiem Motoo Nakay amą, oficerem operacy jny m Hommy, by podpisać kapitulację, i zadał mu py tanie: „Czy nasi żołnierze będą dobrze traktowani?”. „Nie jesteśmy barbarzy ńcami” – odpowiedział mu obcesowo Japończy k. W ręce nieprzy jaciela dostało się około 11 500 Amery kanów i 64 ty siące Filipińczy ków. Droga ty ch wy czerpany ch ludzi do obozów zapisała się w historii jako Marsz Śmierci na Bataanie. Japończy cy zabili dziesiątki Filipińczy ków, uży wając ich niekiedy jako manekinów podczas szkolenia w walce na bagnety. Amery kański szeregowiec widział, jak jego osłabiony rodak został wepchnięty pod nadjeżdżający czołg. Inny Amery kanin opowiadał: „Jeśli ktoś przedtem ży wił jakiekolwiek wątpliwości, to teraz już wiedział, że czekają nas ciężkie czasy ”. Sierżant Charles Cook opisał scenę, podczas której próbujący nabrać wodę jeńcy by li zabijani bagnetami. „Jeśli upadłeś, by ło już po tobie” – opowiadał sierżant sztabowy Harold Feiner. Ponad 300 filipińskich jeńców zamordowano w wąwozie
niedaleko rzeki Pantigan. Ich zabójcy tłumaczy li, że gdy by garnizon poddał się wcześniej, mógłby liczy ć na humanitarne traktowanie, ale „ponieważ ponieśliśmy ciężkie straty, musicie nas zrozumieć”. Oblicza się, że podczas Marszu Śmierci straciło ży cie 1100 Amery kanów i ponad 5 ty sięcy Filipińczy ków. Japończy cy skoncentrowali teraz ogień arty lerii na wy spie Corregidor, niewiele większej niż nowojorski Central Park. 3 maja Wainwright meldował przeby wającemu w Australii MacArthurowi, że wszy stkie nadziemne budowle zostały zburzone, a wy spa jest ogołocona z roślinności. W nagrzany m, duszny m Tunelu Malinta, w który m tłoczy li się przerażeni ludzie, panowały przerażające warunki. Tej nocy okręt podwodny „Spearfish” ewakuował ostatnią grupę, której udało się dotrzeć bezpiecznie do Australii: dwadzieścia pięć osób, w ty m trzy naście kobiet. Kilka godzin później Japończy cy przerzucili na wy spę siły desantowe i rozpoczęli atak. Już 6 maja w południe, po dwóch dniach walk, Wainwright poddał wszy stkie pozostałe na Filipinach siły amery kańskie, nadawszy przedtem do Waszy ngtonu depeszę: „Z głębokim żalem i niezmienną dumą z moich dzielny ch żołnierzy wy ruszam na spotkanie z japońskim dowódcą [...] Do widzenia, Panie Prezy dencie”. Służący w garnizonie lekarz mary narki wojennej George Ferguson usiadł i zapłakał – „rozczarowany postawą dobrego starego USA”. Ale żołnierze, wy czerpani fizy cznie i nerwowo, by li zadowoleni, że walki dobiegły końca. Dopiero później zdali sobie sprawę, że dla 11 500 Amery kanów, którzy trafili do japońskiej niewoli, czas ciężkiej próby dopiero się zaczy na. Obrona Bataanu, w czasie której zginęły dwa ty siące Amery kanów, a straty napastników sięgnęły czterech ty sięcy, trwała aż cztery miesiące, co by ło możliwe po części za sprawą niekompetencji Japończy ków. Ich pierwsze uderzenie by ło słabe i przeprowadzili je żołnierze, którzy nie by li tak dobrze wy szkoleni ani tak doświadczeni jak armia Yamashity na Malajach. Gdy by Homma i jego oficerowie wy kazali więcej energii, saga Filipin mogłaby się zakończy ć wcześniej – stwierdziło z dezaprobatą tokijskie najwy ższe dowództwo. Ale nie zmniejsza to zasług Wainwrighta, który wy pełnił swój obowiązek w sposób o wiele bardziej przekonujący niż MacArthur, ani zasług żołnierzy jego garnizonu. Stworzy li oni legendę, z której Amery ka mogła by ć dumna i której zazdrościł jej Churchill. Mówiąc krótko, żołnierze U.S. Army w Bataanie i na Corregidor okazali się bardziej niezłomni niż Bry ty jczy cy na Malajach i w Singapurze – choć jedni i drudzy by li skazani na porażkę. Bry gadier Dwight Eisenhower, który kilka lat wcześniej by ł niezadowolony m podkomendny m MacArthura, napisał w dzienniku: „Biedny Wainwright! On brał udział w walce [...]. [MacArthur] wziął na siebie całą chwałę, na jaką mogła zdoby ć się opinia publiczna [...]. Ty rady MacArthura, który ch [...] tak często słuchałem w Manili [...], brzmiały by teraz równie niemądrze w uszach opinii publicznej, jak wtedy brzmiały w naszy ch. Ale on jest bohaterem! Tak”. Komentatorzy mediów starali się wy cisnąć z obrony Bataanu jak najwięcej: opisy wali z entuzjazmem zarówno początki mobilizacji, jak i walki toczone na morzu. Ale na Pacy fiku wszy scy znali prawdę. Każdy żołnierz, mary narz i lotnik wojsk sprzy mierzony ch dobrze wiedział, że nieprzy jaciel przejął inicjaty wę na cały m
obszarze działań wojenny ch. Porucznik Robert Kelly z 3. dy wizjonu kutrów torpedowy ch, który ewakuował MacArthura z Corregidor, opowiadał: „Komentatorzy mediów przedstawiali nas jako ludzi, którzy wy gry wają wojnę. To nas doprowadzało do furii. By liśmy na miejscu i widzieliśmy te zwy cięstwa. By ło ich mnóstwo. Wszy stkie przy padły w udziale Japończy kom. Jeśli w jakimś punkcie potrafiliśmy choćby powstrzy mać atak, głupie nagłówki krzy czały o « zwy cięstwie» ”.
Amerykańscy jeńcy wojenni na Filipinach, maj 1942 roku Fot. US National Archives & Records Administration Kelly, podobnie jak Eisenhower, nie doceniał znaczenia legend, a raczej mitów, które mogły w trudnej chwili podtrzy my wać narodowego ducha. Zręczna propaganda neutralizowała rozczarowanie Amery kanów wy wołane początkowy mi klęskami. Stany Zjednoczone miały na Wschodzie znacznie mniej do stracenia niż imperium bry ty jskie. Stworzone przez Roosevelta i amery kańskie media mity doty czące obrony Bataanu i roli MacArthura by ły chętnie, a nawet entuzjasty cznie akceptowane przez amery kańskie społeczeństwo. Generał nie okazał się wy bitny m dowódcą, lecz żądny m chwały gadułą o paskudny m charakterze, ale jego ucieczka z Corregidor nie zasługiwała na większe
potępienie niż postępowanie wielu dowódców bry ty jskich, którzy podczas tej wojny opuszczali pole bitwy – jak choćby Wavella w czasie obrony Singapuru. W ciągu następny ch lat wizerunek MacArthura, który stał się sy mbolem amery kańskich zmagań bojowy ch w regionie południowo-zachodniego Pacy fiku, bardziej przy czy nił się do poprawy nastrojów w kraju niż on sam do zwy cięstwa nad Japonią. Kampania filipińska 1942 roku nie odegrała ważnej roli strategicznej. Dostępne na miejscu skromne siły nie mogły obronić ty ch wy sp, położony ch tak daleko od baz sojuszniczy ch. Gdy by garnizon utrzy mał się trochę dłużej, amery kańska opinia publiczna mogłaby zmusić rząd do podjęcia skazanej na niepowodzenie próby odparcia oblegający ch Bataan Japończy ków. Ale wobec wielkiej przewagi nieprzy jaciela na morzu i w powietrzu amery kańska mary narka wojenna doznałaby katastrofalnej porażki, usiłując wesprzeć Wainwrighta. Kapitulacja Corregidor oszczędziła Waszy ngtonowi żenującego niepowodzenia. Żadna z późniejszy ch kampanii lądowy ch rozgry wany ch w rejonie Pacy fiku nie osiągnęła skali porówny walnej z rozmiarami walk toczony ch z Niemcami. W działaniach wy mierzony ch przeciwko Japonii brała udział stosunkowo niewielka liczba żołnierzy, choć toczy ły się one na olbrzy mim obszarze i wy magały akty wnego udziału U.S. Navy. Przeważająca część armii japońskiej pozostała w Chinach, podczas gdy japońskie podboje na terenie Azji i Pacy fiku zostały osiągnięte z uży ciem stosunkowo niewielkich sił, rozsiany ch po całej półkuli. Stany Zjednoczone, Australia i Wielka Bry tania walczy ły o panowanie nad wy spami i gęsto zalesiony mi dzikimi obszarami za pomocą niewielkich oddziałów lądowy ch, złożony ch z dwu lub trzech dy wizji, podczas gdy w ty m samy m czasie na rosy jskich polach bitew ścierały się z sobą setki potężny ch formacji. Czy nnikiem decy dujący m o zwy cięstwie w kolejny ch bitwach na Pacy fiku by ły siły powietrzne i morskie. Żołnierze i mary narze obu stron wiedzieli, że ich krew i pot zostaną przelane nadaremnie, jeśli nie uda się utrzy mać morskich dróg zaopatrzenia i zapobiec dominacji nieprzy jaciela w powietrzu. I tak Mary narka Wojenna Stanów Zjednoczony ch stała się decy dującą siłą w wojnie przeciwko Japonii. 2. MORZE KORALOWE I MIDWAY W sty czniu 1942 roku Japończy cy zajęli Rabaul na wy spie Nowa Bry tania, zamieniając miasto w ważny ośrodek wojsk lotniczy ch i mary narki wojennej. W eufory czny m uniesieniu wy wołany m przez odniesione dotąd sukcesy, a nazy wany m przez scepty ków z cesarskiego otoczenia „chorobą zwy cięstwa”, zamierzali rozszerzy ć swój stan posiadania na Południowy m Pacy fiku o Papuę, Wy spy Salomona, Fidżi, Nową Kaledonię i Samoa. Armia, pod wpły wem działań mary narki wojennej, zgodziła się z góry na wy znaczenie nowy ch granic cesarstwa, którego centralny punkt stanowiłby atol Midway ; na północy miało ono sięgać aż po Aleuty, które trzeba by ło jeszcze odebrać Amery kanom. Miało to zapewnić Japończy kom bazy pozwalające im na zablokowanie dróg zaopatrzeniowy ch do Australii, która by ła teraz dla sprzy mierzony ch główny m punktem wy jściowy m do azjaty ckich
operacji. Jeszcze przed upadkiem Corregidor Amery kanie przeprowadzili akcję, która rozwścieczy ła Japończy ków i zmusiła ich do przy spieszenia realizacji swy ch planów – dowiodła bowiem, że nie są odporni na ataki z powietrza. 18 kwietnia Amery kanie dokonali nalotu na Tokio. W całej operacji brało udział szesnaście bombowców B-25, dowodzony ch przez pułkownika Jamesa Doolittle’a, startujący ch z pokładu oddalonego od celu o ty siąc kilometrów lotniskowca „Hornet”. Nalot nie wy rządził wielkich szkód materialny ch, ale miał ogromne znaczenie psy chologiczne. Ten pomy słowy gambit w militarnej rozgry wce, który mógłby pochodzić z repertuaru Churchilla, dodał ducha mieszkańcom sojuszniczy ch państw, przy gnębiony ch liczny mi klęskami. Japończy kom z kolei uświadomił, że muszą zdoby ć Midway, od 1867 roku najdalej wy sunięty na zachód przy czółek Amery kanów na Pacy fiku. Gdy by admirał Isoroku Yamamoto zdołał zamienić ten atol w japońską bazę mary narki wojennej, jego okręty uniemożliwiły by kolejne śmiałe ataki amery kańskiego lotnictwa. Aspiracje Japonii miały się okazać zby t ambitne i naraziły ten kraj na katastrofalne skutki. Z punktu widzenia Tokio alternaty wą by ła jednak milcząca zgoda na zgromadzenie przez Amery kanów wielkich sił i przeprowadzenie zmasowanego kontrataku. Yamamoto i jego doradcy wiedzieli, że jeśli Stany Zjednoczone nie będą narażone na nieustanną presję, klęska Japonii jest nieunikniona. By li przekonani, że mają ty lko jedno wy jście: muszą nieustannie atakować sprzy mierzony ch, licząc na to, że Amery kanie prędzej czy później uznają japońską dominację i zgodzą się negocjować. Zgodnie z tą strategią cesarska mary narka wojenna uważała, że jej główny m zadaniem jest atakowanie na morzu i niszczenie amery kańskich okrętów wojenny ch. Przed rozpoczęciem działań mający ch na celu zajęcie Midway Japończy cy zaatakowali Papuę i Wy spy Salomona. Na początku maja 1942 roku do Port Moresby na Nowej Gwinei wy ruszy ły trzy konwoje inwazy jne, wspomagane przez potężne siły uderzeniowe i osłonowe, w który ch skład wchodziły trzy lotniskowce. Dowodzący tą operacją wiceadmirał Shigey oshi Inoue miał nadzieję, że amery kańska flota odważy się na interwencję, co umożliwi mu jej zatopienie. Siły desantowe skierowane na wy spę Tulagi, leżącą na południu archipelagu, o kilka kilometrów od Guadalcanal, wy lądowały tam 3 maja, nie napoty kając oporu. Następnego dnia samoloty startujące z pokładu lotniskowca „Yorktown” uderzy ły na japońskie okręty w pobliżu brzegów wy spy i zatopiły niszczy ciel oraz dwie mniejsze jednostki. Ale ponieważ atak został przeprowadzony w niemal idealny ch warunkach atmosfery czny ch, wy niki tej akcji uznano za niezadowalające. W dniu 5 maja dowodzona przez kontradmirała Franka Fletchera flota amery kańska, znając dzięki sy stemowi Ultra zamiary Japończy ków, wy pły nęła wraz z niewielkim konty ngentem australijskim na spotkanie główny ch sił wiceadmirała Inouego. O świcie 7 maja na Morzu Koralowy m Fletcher kazał swy m krążownikom, dowodzony m przez bry ty jskiego kontradmirała Johna Grace’a, zaatakować nieprzy jacielskie transportowce. Fletcher miał błędne informacje na temat rozmieszczenia japońskich sił. Amery kańskie
dy wizjony lotnicze nie znalazły lotniskowców nieprzy jaciela, więc skupiły uwagę na desantowy ch jednostkach wiceadmirała Inouego. Jego transportowce szy bko odpły nęły, by poczekać na wy nik bitwy morskiej. Grace wy cofał się, gdy odkry ł, że przy mierza się do ataku na pusty m oceanie. Samoloty lotniskowca „Lexington” odniosły sukces na wczesny m etapie walk, zatapiając lekki lotniskowiec „Shoho”. Z kolei grupie lotniskowców Fletchera udało się szczęśliwie wy mknąć, choć japońska flota znajdowała się 260 kilometrów za nią, a jej własne my śliwce by ły zaangażowane gdzie indziej. Japońskie samoloty zatopiły ty lko amery kański tankowiec „Neosho” i eskortujący go niszczy ciel „Sims”. Gdy by bombowce wiceadmirała Inouego poleciały trochę dalej i znalazły lotniskowce Fletchera, skutki by ły by dla Amery kanów katastrofalne. Ale podczas pierwszego dnia walk admirałowie obu stron wy kazali się nieskutecznością w działaniu. Następnego dnia, 8 maja, słońce wstało o 6.55. Formacje amery kańskich i japońskich samolotów startowały z pokładów swy ch lotniskowców, a mary narze, uwięzieni w ich duszny ch wnętrznościach, podchodzili na zmianę do odpowietrzników i włazów, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Komandor Bob Dixon, który poprzedniego dnia dowodził atakiem na „Shoho”, ponownie zasłuży ł na wy różnienie, lokalizując japońską flotę. Chcąc utrzy mać kontakt wzrokowy, unosił się nad nią w powietrzu na wolny ch obrotach silnika. W ten sposób oszczędzał paliwo, którego zuży cie by ło zawsze ważny m problemem dla wszy stkich pilotów służący ch na lotniskowcach. Pierwsza fala amery kańskich samolotów zlokalizowała i zaatakowała lotniskowiec „Shokaku” i uszkodziła go, ale nie zadała mu decy dującego ciosu, ponieważ większość torped i bomb nie trafiła w cel. Ataki by ły słabo skoordy nowane. Załogi bombowców nurkujący ch miały poważne problemy, bo ich celowniki i przednie szy by pokry wały się mgłą podczas gwałtownego zejścia z wy sokości 5500 metrów do poziomu, na który m wy równy wały lot, czy li około 500 metrów. Piloci skarży li się na niewy starczającą szy bkość swy ch maszy n i niedostateczną siłę ognia, utrudniającą obronę przed japońskimi my śliwcami. Dowodzący akcją Bill Ault zgubił drogę podczas lotu powrotnego, co na bezkresny m oceanie by ło częsty m i tragiczny m w skutkach błędem. Zanim runął do morza i zniknął na zawsze, nadał lakoniczny komunikat pożegnalny : „Okay, do zobaczenia, chłopcy. Pamiętajcie, że trafiliśmy go ty siącfuntową bombą”. Ale „Shokaku” ocalał. Komandor porucznik Paul Stroop, oficer sztabowy służący na okręcie „Lexington”, przy znał z żalem: „Nasz atak powinien by ć bardziej skuteczny ”. Podczas gdy amery kańskie bombowce nurkujące atakowały flotę admirała Inouego, Japończy cy zadali o wiele silniejszy cios okrętom Fletchera. Kiedy na ekranach radarów pojawiły się nadlatujące nieprzy jacielskie maszy ny, kapitanowie amery kańskich lotniskowców kazali utrzy my wać prędkość 25 węzłów i rozpoczęli manewry mające na celu uniknięcie japońskich torped i bomb. „Yorktown” został trafiony jedną bombą, która zabiła ponad czterdziestu ludzi, i ucierpiał na skutek wy buchu w jego bezpośrednim sąsiedztwie innej bomby, w wy niku którego jego rozpędzone śruby napędowe straciły na chwilę kontakt z wodą.
Kapitan zapy tał maszy nownię, czy powinien zmniejszy ć szy bkość, i otrzy mał nieregulaminową odpowiedź: „Do diabła, nie, damy sobie radę!”. Ale lotniskowca „Lexington” nie uratował nawet pełny zwrot, który kapitan kazał wy konać na widok zbliżający ch się torped: okręt o wadze 40 ty sięcy ton został trafiony i katastrofalnie uszkodzony. „By liśmy załamani, widząc, jak ci Japończy cy rzucają swe torpedy, a potem przelatują bardzo blisko okrętu, by nam się przy glądać – opowiadał Paul Stroop. – Patrzy li na nas z ciekawością i grali nam na nosie. Strzelaliśmy do nich z naszy ch nowy ch dwudziestomilimetrowy ch działek, ale nie mogliśmy ich trafić”. Na okręcie wy buchł pożar, który znalazł dla siebie poży wkę w postaci rzekomo niepalnej farby, pokry wającej grodzie, i drewniany ch mebli, który ch od tej pory nie montowano już na okrętach amery kańskiej floty. Półnadzy mary narze doznali straszliwy ch poparzeń („skóra dosłownie skapy wała z ich ciał”) i nigdy więcej nie obnażali się z własnej woli podczas akcji. Po zaledwie trzy nastu minutach japońskie samoloty odleciały, zostawiając pobojowisko, które po chwili dostrzegli lotnicy Fletchera wracający z misji bojowej.
Załoga nie szczędziła heroiczny ch wy siłków, by ugasić pożar na pokładzie lotniskowca „Lexington”. Porucznik Milton Ricketts, jedy ny ocalały członek zmiecionej przez bombę ekipy ratowniczej, został bardzo poważnie ranny, ale nie wy puścił z rąk wy lotu węża i polewał płomienie, dopóki nie padł martwy. Wkrótce, według relacji Stroopa, „pożar przy brał na sile i nastąpiły eksplozje [...] które brzmiały tak, jakby po pokładzie przejeżdżał pociąg towarowy [...]. Wokół podnośnika pojawiła się ruchoma ściana ognia”. Opary paliwa z nieszczelny ch przewodów wy wołały straszliwą eksplozję pod pokładem. Kiedy zaczęła wy buchać amunicja, podjęto decy zję o ewakuacji okrętu. Najstarszy stopniem na pokładzie kontradmirał Aubrey Fitch spokojnie przeszedł przez dolny pokład w towarzy stwie niosącego jego kurtkę i dokumenty adiutanta, by wsiąść do oczekującej na morzu szalupy z niszczy ciela.
Setki ludzi zaczęły skakać do wody. Ratujący działali tak sprawnie, że z załogi liczącej 2735 ludzi uznano za zaginiony ch ty lko 216 mary narzy, cenny lotniskowiec jednak zatonął. „Yorktown” by ł poważnie uszkodzony, ale przy jął na pokład ostatnie samoloty na dwie minuty przed zachodem słońca. Gdy zapadł zmrok, pochowano poległy ch, zrzucając ich do morza, i rozpoczęto przy gotowania do jutrzejszej operacji. Ale bitwa by ła już skończona. Obie floty odpły nęły. Zgrupowanie bojowe Fletchera straciło 543 żołnierzy, 60 samolotów i trzy okręty, w ty m lotniskowiec „Lexington”. Inoue stracił ponad ty siąc ludzi i 77 samolotów; szczególnie ciężkie straty poniosła grupa powietrzna lotniskowca „Zuikaku”. Bilans zniszczeń przedstawiał się korzy stniej dla Japończy ków, którzy mieli lepsze samoloty niż Amery kanie i posługiwali się nimi zdecy dowanie sprawniej. Mimo to Inoue z niepojęty ch powodów zrezy gnował z operacji wy mierzonej przeciwko Port Moresby i wy cofał się, pozwalając ty m samy m, by sukces strategiczny przy padł w udziale U.S. Navy. By ł to kolejny przy kład braku wiary Japończy ków we własne możliwości – na Morzu Koralowy m zwy cięstwo by ło w zasięgu ręki, ale nie umieli wy korzy stać swojej przewagi. Tak wielka szansa uzy skania dominacji nad rejonem Pacy fiku nie trafiła się im nigdy więcej. Na dalszy ch etapach wojny U.S. Navy miała się okazać najskuteczniejszy m z wszy stkich amery kańskich rodzajów sił zbrojny ch, ale miała jeszcze przed sobą długi okres trudnej nauki. Wielu dowodzący ch nią oficerów, a wśród nich Fletcher, okazało się niekompetentny ch, gdy ż nie zdołali w porę opanować zasad funkcjonowania lotniskowców, które miały odegrać decy dującą rolę podczas kampanii na Pacy fiku. Amery kańscy lotnicy by li niewątpliwie odważni, ale początkowo ustępowali przeciwnikom pod względem wy szkolenia. W Pearl Harbor, mając do czy nienia z nieprzy gotowany m i unieruchomiony m nieprzy jacielem, Japończy cy ustanowili rekord, którego nigdy nie wy równała żadna flota powietrzna świata: zrzuciwszy 40 torped, uzy skali 19 trafień i detonacji. Kiedy amery kańskie samoloty z lotniskowców zaatakowały 3 maja 1942 roku zgrupowanie japońskich okrętów na Tulagi, gdzie również nie napotkały poważnego oporu, ich 22 samoloty bombowo-torpedowe Douglas „Devastator” trafiły zaledwie w jeden cel. Dwa dni później 21 „Devastatorów” usiłowało storpedować lotniskowiec „Shokaku”, ale nie trafiło go ani razu. Japończy cy ujawnili później, że amery kańskie torpedy by ły przeważnie wy rzucane ze zby t dużej odległości i pły nęły tak wolno, że ich uniknięcie nie przy sparzało większy ch trudności.
Wojna na Pacyfiku: załoga lotniskowca „Lexington” opuszcza statek w czasie bitwy na Morzu Koralowym Fot. AP Photo/Press Association Bitwa na Morzu Koralowy m dowiodła, że z wszy stkich samolotów, jakimi dy sponowała U.S. Navy, jedy nie bombowiec nurkujący „Dauntless” spełniał wy magania, jakie stawiały przed nim działania operacy jne. „Devastator” by ł – według słów jednego z pilotów – „łatwy do trafienia jak latający indy k”, a jego przy datność ograniczało w dodatku wy sokie zuży cie paliwa. Co gorsza, zrzucane z powietrza torpedy Mk 13 i wy strzeliwane z wody Mk 14 by ły wy soce zawodne, bo rzadko wy buchały, nawet jeśli trafiły w cel. Niety powa dla Amery kanów niechęć do wy ciągania wniosków z doświadczeń sprawiła, że ta usterka, fatalnie wpły wająca na skuteczność operacji okrętów podwodny ch i samolotów, została wy eliminowana dopiero w 1943 roku. Wojna na morzu by ła staty sty cznie o wiele mniej niebezpieczna dla jej uczestników – oczy wiście z wy jątkiem pilotów i załóg okrętów podwodny ch – niż wojna na lądzie. Konflikt miał charakter bezosobowy – mary narze rzadko widzieli, choćby przelotnie, twarze swy ch przeciwników. Los załogi każdego okrętu zależał w przeważający m stopniu od kompetencji,
trafności oceny sy tuacji – i szczęścia – jego kapitana. Mary narze wszy stkich narodowości cierpieli z powodu skąpej przestrzeni ży ciowej i uciążliwej nudy, ale by li narażeni na niebezpieczeństwo ty lko od czasu do czasu. Pojedy nczy żołnierze musieli wy kazy wać się hartem ducha i zaangażowaniem, lecz rzadko podejmowali ry zy kowne decy zje. Ten przy wilej by ł zastrzeżony dla ich dowódców, którzy wy dawali rozkazy rozstrzy gające o losach okrętów i flot. Przeważająca większość mary narzy pełniący ch funkcje techniczne na ogromny ch pły wający ch machinach wojenny ch miała ty lko niewielki i pośredni osobisty udział w zabijaniu wrogów. Operacje prowadzone z uży ciem lotniskowców by ły najbardziej wy rafinowany m i skomplikowany m elementem morskiej sztuki wojennej. „Pokład lądowania i startu wy glądał jak wielki różnokolorowy taniec wojenny – pisał jeden z członków załogi « Enterprise» . – Żołnierze służby uzbrojenia, zajęci ładowaniem karabinów maszy nowy ch, montowaniem zapalników do bomb i przenoszeniem torped, nosili czerwone bawełniane kaski i czerwone podkoszulki [...]. Inne służby miały odmienne barwy. Kapitanowie samolotów – brąz, hy draulicy obsługujący wy rzutnie i urządzenia hamujące – zieleń, oficer sy gnałowy i obsługa pokładu – żółć, specjaliści od oleju i paliwa – fiolet [...]. Wszy stko odby wało się « biegiem» , wszędzie wirowały śmigła, gotowe zmiażdży ć nieostrożny ch”. Mary narka Wojenna Stanów Zjednoczony ch wy niosła operacje prowadzone z uży ciem lotniskowców do rangi wspaniałej sztuki, ale w 1942 roku nie wzbiła się jeszcze na szczy t swy ch możliwości. Jej samoloty ustępowały japońskim, a dowódcy nie zdąży li ustalić właściwy ch proporcji między my śliwcami, bombowcami nurkowy mi i bombowcami torpedowy mi, znajdujący mi się na każdy m lotniskowcu. Po bitwie na Morzu Koralowy m kapitanowie skarży li się, że mieli do dy spozy cji zby t mało szy bkich my śliwców „Wildcat” („Dzikie koty ”). Amery kańska arty leria przeciwlotnicza by ła nie bardziej skuteczna niż arty leria Roy al Navy. Radary miały niewielki zasięg w porównaniu z ty mi, które pojawiły się na późniejszy ch etapach wojny. Metody usuwania szkód – amery kańska specjalność – by ły jeszcze niedopracowane. U.S. Navy chlubiła się piękną trady cją bojową, w 1942 roku jej kapitanowie i członkowie załóg by li jednak w przeważającej mierze ludźmi, którzy wstąpili do służby w czasie pokoju, do tego często trafiali tam całkiem przy padkowo. Alvin Kiernan, pilot służący na lotniskowcu, zapisał: „Liczni mary narze by li tam – podobnie jak ja – ty lko dlatego, że w objętej kry zy sem Amery ce nie mogli znaleźć pracy [...]. Ale nie uważaliśmy się za ludzi z marginesu społecznego [...]. Naszy m zdaniem w Amery ce takie zjawisko nie istniało, ale zapominaliśmy o ty m, że czarni i Azjaci mogli służy ć w mary narce ty lko jako kucharze i członkowie obsługi mesy oficerskiej. Nasze zęby, zaniedbane w czasie kry zy su, by ły w okropny m stanie. Nie zawsze posiadaliśmy dy plom szkoły średniej, żaden z nas nie studiował w college’u, mieliśmy skłonność do trądziku i by liśmy w większości wulgarny mi prostakami, wy wołujący mi podczas poby tu na przepustkach pijackie burdy [...]. Często się zastanawiałem, dlaczego jest wśród nas tak wielu chudy ch, pry szczaty ch, blady ch, niskich i brzy dkich mężczy zn”. Cecil King, główny rachmistrz lotniskowca „Hornet”, wspominał: „Mieliśmy nieliczną
grupę prawdziwy ch przestępców. To znaczy te dzieciaki nie by ły koniecznie gangsterami, ale uczestniczy ły we wszy stkich nielegalny ch poczy naniach, jakie miały miejsce na pokładzie, czerpiąc dochody z hazardu i wy muszeń. Pewnej nocy jeden z nich został wy rzucony za burtę”. W przy padku większości ty ch młody ch ludzi służba w mary narce oznaczała kilka lat monotonnej, ciężkiej pracy, przery wanej krótkimi okresami gwałtownej akty wności. Ty lko nieliczni, między inny mi King, rzeczy wiście uczestniczy li w ży ciu lotniskowca i lubili je. „Na morzu czułem się po prostu jak w domu. Miałem wrażenie, że tak właśnie powinna wy glądać służba w mary narce. Wiele razy spacerowałem po okręcie, zwłaszcza późny m popołudniem, po prostu ciesząc się, że tam jestem. Podchodziłem do relingu na pokładzie, stawałem przy nim i wpatry wałem się w morze. My ślę, że jestem chy ba jedny m z najszczęśliwszy ch ludzi na świecie [...] bo urodziłem się właśnie wtedy, kiedy się urodziłem, i mogłem walczy ć za swój kraj podczas drugiej wojny światowej. Cała epoka, w której ży łem, jawi mi się jako coś, czego oglądanie by ło przy wilejem”. Rozbudowany korpus oficerski U.S. Navy przy czy nił się w sposób spektakularny do sukcesów odnoszony ch na późniejszy m etapie wojny przez siły mary narki. Niektórzy oficerowie pokochali służbę na morzu i odpowiedzialność, jaką ona na nich nakładała. Natomiast większość zwy kły ch mary narzy – szczególnie ty ch, którzy zostali wcieleni do U.S. Navy w czasie wojny – wy pełniała świetnie obowiązki, ale nie znajdowała w codziennej służbie wielu okazji do zachwy tu. Niektórzy uważali, że przekracza ona ich siły. Członek załogi lotniskowca „Hornet” wspiął się na reję masztu i wisiał 50 metrów nad powierzchnią morza, usiłując zebrać w sobie dość odwagi, by skoczy ć i popełnić samobójstwo, dopóki kapelan i lekarz nie odwiedli go od tego zamiaru. Został wy słany na badania psy chiatry czne, ale wrócił do służby na ty le szy bko, że zdąży ł przeży ć zatopienie okrętu – czy li to, czego się tak bardzo obawiał. Uczestnicy pierwszy ch bitew stoczony ch przez U.S. Navy na Pacy fiku by li świadkami niepowodzeń, bolesny ch porażek i klęsk. Lęk przed zatopieniem okrętu by ł często potęgowany przez świadomość, że odnalezienie i uratowanie rozbitków trwa bardzo długo. Pacy fik jest olbrzy mim oceanem, więc wielu spośród ty ch, którzy do niego wpadali, nawet służąc na duży ch jednostkach, znikało na zawsze. Kiedy uszkodzony lekki krążownik „Juneau” zatonął w drodze do bazy remontowej na Esperitu Santo, służący w arty lerii pokładowej Allan Hey en znalazł się nagle wśród walczący ch o ży cie rozbitków. „Na wodzie unosiła się gruba, co najmniej pięciocenty metrowa warstwa oleju, a wokół nas pły wały pliki dokumentów i ry sunków oraz liczne rolki papieru toaletowego. Nikogo nie widziałem. Pomy ślałem sobie: « O rany, jestem tu zupełnie sam» [...]. Potem usły szałem krzy ki jakiegoś człowieka, rozejrzałem się i dostrzegłem znajomego bosmanmata [...]. Zawołał do mnie, że nie umie pły wać i ma oderwaną nogę [...]. Pomogłem mu wleźć na tratwę [...]. By ła to bardzo ciężka noc, bo większość z nas odniosła poważne rany i bardzo cierpiała. Rozpoznawałem ty lko ty ch ludzi, który ch znałem dobrze przed zatopieniem okrętu”. Po trzech dniach grupa skurczy ła się ze 140 ludzi do 50. Dziewiątego dnia od zatopienia „Juneau” 10 pozostały ch przy ży ciu
rozbitków uratowały dwie amery kańskie jednostki – niszczy ciel i łódź latająca ty pu „Catalina”. Niektóre okręty znikały wraz z całą załogą – tak by ło zawsze w przy padku okrętów podwodny ch. Japończy cy zaczęli wojnę na morzu, dy sponując kadrą doświadczony ch mary narzy i lotników oraz najbardziej skuteczny mi na świecie torpedami „Długie lance”. Ich sprzęt radarowy by ł kiepski, a niektóre okręty w ogóle go nie miały. Pozostawali w ty le za Amery kanami pod względem jakości wy wiadu, by li za to specjalistami od nocny ch operacji, do tego na wczesny m etapie wojny ich arty leria strzelała celniej. Zwiększy li osiągi bojowe swy ch znakomity ch my śliwców „Zero”, rezy gnując z osłon kabin i samoczy nnie uszczelniający ch się zbiorników paliwa. Wy nik następnej fazy wojny na Pacy fiku jest ty m bardziej zdumiewający, że wy ższość Japończy ków w dziedzinie lotnictwa mary narki wojennej nie ulegała wątpliwości. Admirał Yamamoto dąży ł do decy dującego starcia z całą stanowczością, jaka charaktery zowała jego strategiczną wizję. Niecały miesiąc po nieudanej operacji na Morzu Koralowy m rozpoczął atak na Midway. W ambitnej, skomplikowanej operacji, której celem by ło rozdzielenie amery kańskich sił, uczestniczy ło 145 jednostek bojowy ch. Flota japońska miała się posuwać na północ w kierunku Aleutów, ale celem głównego uderzenia by ł atol Midway. Zadaniem czterech lotniskowców floty admirała Chuichi Nagumo („Zuikaku” i „Shokaku” zostały z niej wy kluczone po błędach, jakie popełniły na Morzu Koralowy m) by ło podpły nąć do wy spy od północnego zachodu, mając 500 kilometrów za sobą szy bkie okręty liniowe admirała Yamamoto. Floty lla transportowa, wioząca pięcioty sięczne siły desantowe, miała podpły nąć od południowego zachodu. Yamamoto uchodził za by strego i sy mpaty cznego człowieka, ale trzeba przy znać, że plan bitwy o Midway został opracowany z rażącą nieporadnością. Przy jęta strategia zmuszała admirała do podzielenia sił, a co gorsza, nie zakładała nawet, że Amery kanie mogą znać plany wroga. Ty mczasem admirał Chester Nimitz, głównodowodzący sił U.S. Navy na Pacy fiku, wiedział o zbliżaniu się nieprzy jaciela. Dowódca stacji nasłuchu radiowego w Pearl Harbor komandor porucznik Joseph Rochefort odniósł jeden z największy ch sukcesów wy wiadowczy ch podczas wojny, identy fikując Midway jako cel nieprzy jaciela na podstawie rozszy frowany ch przez sy stem Ultra fragmentów japońskich depesz. 28 maja japońska mary narka wojenna zmieniła swoje książki kodów, więc kry ptografowie Rocheforta by li przez kilka ty godni bezradni. Ale na szczęście dla Amery kanów nastąpiło to w takim momencie, że nie uniemożliwiło im rozszy frowania planów Yamamoto doty czący ch Midway. Nimitz wy konał zachwy cająco odważny ruch i postawił wszy stko na jedną kartę, opierając swą strategię na założeniu, że interpretacja Rocheforta jest prawidłowa. Japoński wy wiad, jak zawsze słaby, by ł przekonany, że „Yorktown” został zatopiony na Morzu Koralowy m, a dwa inne amery kańskie lotniskowce, „Hornet” i „Enterprise”, znajdują się daleko od Midway, w rejonie Wy sp Salomona. Ale dzięki heroicznemu wy siłkowi ty siąca cztery stu stoczniowców
z Pearl Harbor „Yorktown” nadawał się już do służby na morzu, choć jego siły powietrzne nie zostały jeszcze w pełni uzupełnione. Nimitz mógł więc skierować do obrony Midway dwa zgrupowania bojowe. Jedny m z nich – i całością operacji – dowodził Fletcher, a drugim Ray mond Spruance. Miała to by ć operacja lotniskowców wy mierzona przeciwko lotniskowcom nieprzy jaciela. Stare, powolne amery kańskie pancerniki zostały w portach Kalifornii. Do odegrania głównej roli wy znaczono samoloty mary narki wojennej. Największy amery kański pisarz mary nista Herman Melville zauważy ł niemal sto lat wcześniej: „W bitwie morskiej jest coś, co wy raźnie odróżnia ją od bitwy na lądzie. Na oceanie [...] nie ma rzek, lasów, wy brzeży, miast ani gór. Przy dobrej pogodzie [ocean] jest równy jak stół. Niemożliwe są tam fortele, jakie stosują zdy scy plinowane armie, czy indiańskie zasadzki. Wszy stko jest jasne, otwarte, pły nne. Moty wacja uczestników walki znika pod dotknięciem piórka [...]. Ta prostota sprawia, że walka pomiędzy dwoma okrętami wojenny mi [...] przy pomina bardziej Miltonowskie zmagania archaniołów niż stosunkowo bezbarwne starcia na ziemi”. Liry czna wizja Melville’a pozostawała w 1942 roku czy telna dla żeglarzy z innego stulecia, ale jego wy obrażenie bitwy morskiej by ło już nieaktualne z dwóch powodów. Po pierwsze, przechwy ty wanie depesz radiowy ch i sy gnałów umożliwiło stosowanie „forteli i zasadzek” – i tak właśnie by ło podczas bitwy o Midway. Amery kanie znali zamiary i lokalizację floty nieprzy jaciela, zanim dostrzegli jego żagle. Znaczną przewagę nad Japończy kami zapewniał im również o wiele doskonalszy radar, a wy korzy stanie sił powietrzny ch sprawiło, że nic już nie by ło „jasne, otwarte i pły nne”. Ry walizujące z sobą floty by ły stale narażone na ataki, choć dzieliła je odległość setek kilometrów. Nadal jednak brakowało szczegółowy ch dany ch. Na olbrzy mim oceanie trudno by ło ustalić dokładne położenie okrętów, a nawet flot. Kontradmirał Frank Fletcher powiedział: „Kiedy bitwa się kończy, dowódcy chętnie opowiadają o metody czny m procesie decy zy jny m, ale w gruncie rzeczy jest w ty m dużo improwizacji”. By ło to wy raźnie widoczne podczas bitwy na Morzu Koralowy m. Mimo imponującego sukcesu Rocheforta niepewność i przy padek charaktery zowały również bitwę o Midway. Została ona stoczona zaledwie sześć miesięcy po Pearl Harbor, więc U.S. Navy nadal miała mniej lotniskowców niż bry ty jska mary narka wojenna, ale zabierały one na pokład większą liczbę samolotów. Dwie amery kańskie formacje by ły od siebie zby t oddalone, by mogły udzielać sobie wsparcia lub skutecznie koordy nować swe operacje powietrzne. 3 czerwca odby ła się pierwsza poty czka: o godzinie 14.00 dziewięć startujący ch z bazy lądowej „Latający ch Fortec” czterosilnikowy ch ciężkich samolotów bombowy ch przeprowadziło nieskuteczny atak na japońskie siły desantowe. Tego dnia wcześnie rano japońskie samoloty zbombardowały Aleuty. Dziesiątki ty sięcy żołnierzy obu stron spędziły pełną napięcia noc. Obrońcy Midway postanowili drogo sprzedać skórę, gdy ż wiedzieli już, jaki los spotkał z ręki Japończy ków ich towarzy szy broni wchodzący ch w skład garnizonów wielu inny ch wy sp. Załogi amery kańskich lotniskowców, oddalony ch o 500 kilometrów na
północny wschód, przy gotowy wały się do bitwy, zdając sobie sprawę z jej decy dującego znaczenia. Kiedy służący na pokładzie „Yorktown” mary narze zakończy li wieczorną party jkę kości, porucznik Dick Crowell powiedział poważny m tonem: „Los Stanów Zjednoczony ch spoczy wa teraz w rękach dwustu czterdziestu pilotów”. Nimitz by ł zadowolony, gdy ż scenariusz rozwijał się dokładnie tak, jak przewidy wał. Yamamoto martwił się natomiast, że amery kańska flota Pacy fiku nie została jeszcze zlokalizowana, ale nie wy obrażał sobie, by który kolwiek z lotniskowców mógł się przy bliży ć na ty le, by mieć w swy m zasięgu flotę admirała Nagumo. Następnego ranka piloci obu stron zjedli śniadanie jeszcze przed świtem. Zapowiadał się ciepły, wilgotny, dość mglisty dzień. Załoga „Yorktown” lubiła „jednookie kanapki” – jajka sadzone na grzankach. Ludzie admirała Nagumo zjedli ry ż, zupę z soi, kwaszone ogórki i suszone orzechy, a potem wznieśli przedbitewny toast ciepłą sake. O 4.30 siedemdziesiąt dwa japońskie bombowce, osłaniane przez trzy dzieści sześć my śliwców, wy startowały i ruszy ły w kierunku wy spy Midway. O 5.45 patrolowa łódź latająca ty pu „Catalina” ostrzegła przed nadchodzący m atakiem, a potem zauważy ła japońskie lotniskowce. Fletcher potrzebował trzech godzin, by zbliży ć się na odległość umożliwiającą atak. Z bazy na Midway wy startowały naty chmiast bombowce, bombowce torpedowe oraz my śliwce „Wildcat” i dwadzieścia trzy my śliwce „Buffalo”. Te ostatnie poniosły ciężkie straty w walce z japońskimi „Zero” – z wy jątkiem trzech wszy stkie zostały zestrzelone albo tak bardzo uszkodzone, że nigdy już nie wzniosły się w powietrze. Ale japońscy napastnicy stracili 30 procent swej siły uderzeniowej. Przeprowadzony o 6.35 atak bombowy sił admirała Nagumo wy rządził znaczne szkody, ale nie zdołał zniszczy ć istniejący ch na Midway lotnisk. Jego dowódca nadał komunikat: „Niezbędne drugie uderzenie”. Od tej pory nic nie układało się po my śli japońskiego admirała. Pierwszy m błędem, jaki popełnił tego dnia, by ło wy słanie ty lko kilku samolotów patrolowy ch na poszukiwanie amery kańskich okrętów. Jeden z wodnopłatowców startujący ch z pokładu ciężkiego krążownika „Tone” wzniósł się w powietrze z opóźnieniem, a to właśnie on miał przeszukiwać sektor, w który m znajdowały się lotniskowce Fletchera. Kiedy więc Nagumo otrzy mał sy gnał od swy ch samolotów operujący ch w strefie Midway, nie wiedział jeszcze, że zagraża mu amery kańska flota. O 7.15 kazał odstawić do hangarów dziewięćdziesiąt trzy samoloty ty pu „Kate”, oczekujące na pokładach lotniskowców, wy ładować z nich torpedy i uzbroić je w bomby burzące. Chciał zwolnić pokład dla wracający ch znad Midway samolotów, a potem przeprowadzić ponowny atak na wy spę.
Podczas ty ch działań na japońskich okrętach rozległy się sy gnały alarmowe ostrzegające przed atakiem z powietrza. Między 7.55 a 8.20 flotę admirała Nagumo atakowały kolejno nieliczne formacje stacjonujący ch na Midway amery kańskich samolotów. Nie miały osłony my śliwców, więc zostały bezlitośnie zniszczone przez arty lerię przeciwlotniczą i japońskie „Zero”, nie trafiając w ani jeden cel. Niebawem ogień ustał, a warkot oddalający ch się ocalały ch samolotów amery kańskich stał się ledwo sły szalny. Ale pierwsze bombowce torpedowe i nurkujące Spruance’a by ły już w powietrzu i zmierzały w kierunku japońskiej floty. Choć samolot zwiadowczy wy strzelony z krążownika „Tone” wy tropił w końcu amery kańskie okręty, jego pilot dopiero o 8.10 zameldował, że wśród nich znajduje się chy ba lotniskowiec. Wiadomość ta wy wołała zacięte spory w gronie sztabowców Nagumo, którzy mieli różne koncepcje doty czące właściwej reakcji. Ich kłótnie nadal trwały, kiedy ostatni atak wy słany ch z Midway amery kańskich maszy n został już odparty. Jedy ny m sukcesem sił uderzeniowy ch startujący ch z Midway, choć osiągnięty m za przerażająco wy soką cenę, by ło utrudnienie operacji, które odby wały się na pokładach japońskich lotniskowców. Nagumo nie mógł atakować floty Fletchera, ponieważ japońskie siły uderzeniowe, które wróciły znad Midway, musiały zatankować paliwo. Czując, że ma związane ręce, Nagumo kazał ponownie uzbroić w torpedy odstawione do hangarów samoloty „Kate”. Na ty m etapie bitwy mógł jeszcze zawrócić i odpły nąć poza zasięg nieprzy jacielskich samolotów. Wy bierając to zdecy dowanie najlepsze wy jście z sy tuacji, mógłby zreorganizować swe formacje powietrzne i przy gotować się do walki. Flota japońska jednak nadal utrzy my wała wy brany kurs. O 9.18, kiedy okręty patrolowe nadały kolejne ostrzeżenie i zaczęły wy puszczać osłony dy mne, na pokładach startu i lądowania japońskich lotniskowców wciąż panował chaos w związku z tankowaniem samolotów. Pierwsze samoloty Fletchera szy bko się zbliżały, więc Japończy cy wy słali na ich spotkanie my śliwce „Zero”. Przed rozpoczęciem amery kańskiego ataku komandor podporucznik John Waldron, pochodzący z Dakoty Południowej twardy, doświadczony i powszechnie szanowany dowódca 8. dy wizjonu bombowców torpedowy ch, startujący ch teraz z pokładu „Hornet”, powiedział swy m pilotom, że nadchodząca bitwa będzie „history czny m, i mam nadzieję, chwalebny m wy darzeniem”. Dowódca dy wizjonu „Wildcatów” Jimmy Gray napisał: „Wszy scy wiedzieliśmy, że stoimy na centralny m ringu świata”. Komandor podporucznik Eugene Lindsey, dowodzący 6. dy wizjonem bombowców torpedowy ch, został ciężko ranny kilka dni wcześniej, podczas nieudanego lądowania. Jego twarz by ła tak posiniaczona, że zakładanie gogli sprawiało mu ból. Ale w dniu ataku na Midway uparł się, żeby wy startować wraz z inny mi. „Do tego zostałem wy szkolony ” – oznajmił stanowczy m tonem, a potem wzniósł się w powietrze i poleciał na spotkanie śmierci. Amery kańskie samoloty podchodziły do ataku na nieprzy jaciela kolejny mi falami. „Na widok wy łaniający ch się spod chmur biały ch smug, jakie zostawiają za sobą szy bko pły nące okręty, zdaliśmy sobie sprawę, że oto po raz pierwszy mamy na celowniku Japończy ków, którzy przez siedem miesięcy dawali nam piekielny wy cisk – zanotował Jimmy Gray. – By ło
to przeży cie, które dane jest niewielu ludziom”. Eskortujące eskadrę „Wildcaty ” leciały o wiele wy żej niż bombowce torpedowe ty pu „Devastator”, ale ich załogi komunikowały się z sobą przez trzeszczące radio i ustalały takty kę nawet wtedy, kiedy by ły już blisko nieprzy jaciela. My śliwce pozostały na dużej wy sokości, bo tak czy owak nie miały wy starczającego zapasu paliwa, by długo unosić się nad flotą wroga. Kiedy więc pięćdziesiątka japońskich „Zero” rzuciła się na „Devastatory ”, nastąpiła masakra. Dwanaście samolotów 3. dy wizjonu bombowców torpedowy ch zostało zaatakowany ch przez Japończy ków, kiedy miały jeszcze 22 kilometry do celu i leciały w szy ku na wy sokości 900 metrów. Ale nie zboczy ły z kursu. Jeden z niewielu amery kańskich pilotów, który m udało się przeży ć, Wilhelm „Doc” Esders napisał: „Kiedy by liśmy o jakieś półtora kilometra od lotniskowca, który chciał zaatakować nasz dowódca, jego samolot został trafiony i spadł w płomieniach do morza [...]. Widziałem ty lko pięć maszy n, które zrzuciły swoje torpedy ”. „Devastator” Esdersa też został ostrzelany, a jego radiooperator poniósł śmierć na skutek ran odniesiony ch po eksplozji w kokpicie butli z dwutlenkiem węgla. Pod samolotem wy buchały pociski arty lerii przeciwlotniczej, a atakujące „Zero” nie przery wały ognia. Załoga miała jednak niezwy kłe szczęście, ponieważ my śliwce japońskie towarzy szy ły jej w drodze powrotnej ty lko przez 30 kilometrów, a potem zawróciły. Bombowce torpedowe brnęły uparcie w kierunku swy ch celów z największą szy bkością, na jaką mogły się zdoby ć, czy li nie przekraczając 100 węzłów. Kolejne formacje samolotów by ły rozbijane i zestrzeliwane. Celowniczy jednego z bombowców sły szał radiowy meldunek prowadzącego swą jednostkę Waldrona: „Johny Jeden do Johny ’ego Dwa... Jak mi idzie, Dobbs?... Atakujcie naty chmiast... Dwie maszy ny bojowe w wodzie... Moi dwaj skrzy dłowi spadają do morza”. Kiedy widziano Waldrona po raz ostatni, usiłował wy skoczy ć z płonącego samolotu. Po ataku pierwszej formacji dowódca grupy japońskich my śliwców meldował lakonicznie: „Zestrzelono całą piętnastkę nieprzy jacielskich bombowców torpedowy ch”. Wiele samolotów następnej fali zostało trafiony ch podczas manewrów mający ch im zapewnić właściwy kąt podejścia do ataku, ponieważ japońskie lotniskowce wy kony wały gwałtowne zwroty, by uniknąć torped. Zdesperowany amery kański strzelec pokładowy, którego broń się zacięła, strzelał do atakującego my śliwca „Zero” z pistoletu kaliber .45. George Gay, który w swy m dy wizjonie miał opinię samochwały z Teksasu, startował z pokładu „Horneta” za sterami „Devastatora” i, jak się okazało, jako jedy ny żołnierz tego dy wizjonu ocalił ży cie. Został zestrzelony i ranny. Mając na pokładzie dwóch martwy ch kolegów, spadł do morza, ale utrzy my wał się na wodzie przez cały dzień. Obserwował przebieg bitwy, ponieważ sły szał wielokrotnie, że Japończy cy ostrzeliwują załogi strącony ch samolotów. Gdy zapadła noc, ostrożnie nadmuchał swój ponton i nadzwy czaj szczęśliwy m trafem został następnego dnia wy łowiony przez patrolującą amery kańską łódź pły wającą. Na pokładach startu i lądowania lotniskowców admirała Nagumo Japończy cy przeży wali trudne chwile, gdy ż przez całą godzinę amery kańskie bombowce stale nadlaty wały, przedzierając się przez burzę ognia arty lerii przeciwlotniczej. Zrzucały jednak większość
torped poza strefą, w której mogły one by ć skuteczne, a torpedy MK 13 poruszały się tak wolno, że japońskie okręty miały dość czasu, by uniknąć trafienia. „Nie wy czułem momentu, w który m zrzuciliśmy torpedę – opowiadał później strzelec pokładowy jednego z « Devastatorów» – może dlatego że pilot usiłował wy kony wać gwałtowne manewry. Kilka dni później spy tałem go, kiedy ją wy puścił, a on powiedział: « Wtedy, kiedy się zorientowałem, że jesteśmy chy ba jedy ny m pozostały m w powietrzu bombowcem, i zdałem sobie sprawę, że nie zdołamy donieść tej torpedy na odpowiednią odległość» . Nie wiedziałem, do czego on zmierza, a ostrzał arty lerii przeciwlotniczej by ł naprawdę ciężki, więc wrzasnąłem do intercomu: « Wy nośmy się stąd do wszy stkich diabłów!» . Możliwe, że to właśnie mój wrzask pomógł mu w podjęciu decy zji”. Tuż po godzinie 10.00 napastnicy odlecieli, nie trafiwszy w żaden cel. Z 51 bombowców torpedowy ch, które wy startowały tego ranka, wróciło ty lko 7. Ze 126 członków załóg przeży ło 29. Większość ocalony ch samolotów by ła mocno podziurawiona. Lloy d Childers, ranny strzelec pokładowy, sły szał, jak jego pilot mówi: „Nie damy rady ”. Ich „Devastator” doleciał do swojego lotniskowca, ale nie mógł wy lądować, ponieważ na pokładzie „Yorktown” by ł wielki krater wy rwany przez japońską bombę. Pilot szczęśliwie posadził maszy nę na morzu obok okrętu, a Childers poklepał tonący samolot po ogonie, dziękując mu za dowiezienie go do bazy. Wielu spośród ty ch, którzy uszli z ży ciem, by ło rozgory czony ch daremnością swego poświęcenia i oburzony ch brakiem osłony ze strony własny ch my śliwców. Strzelec pokładowy bombowca, który wy lądował na pokładzie „Enterprise”, rzucił się na jakiegoś pilota „Wildcata” i trzeba go by ło siłą powstrzy mać od rękoczy nów. Amery kanie odnieśli tego dnia niewiele sukcesów. Jedny m z wy jątków by ł Jimmy Thatch, którego później zaliczano do najwy bitniejszy ch takty ków tej wojny, specjalizujący się w operacjach floty. Thatch twierdził, że stracił panowanie nad sobą, kiedy zobaczy ł japoński samolot atakujący jego sąsiada z szy ku. „Wpadłem w szał, bo ten biedny chłopiec nigdy jeszcze nie brał udziału w walce, przeszedł powierzchowne przeszkolenie i po raz pierwszy służy ł na lotniskowcu, więc wiedziałem, że pilot tego « Zero» zaraz rozniesie go na strzępy [...]. Postanowiłem podejść do niego bliżej, nie przery wając ognia, a on, jak przewidy wałem, nagle zawrócił i o mało się ze mną nie zderzy ł. Zobaczy łem płomienie buchające spod jego samolotu. Przy pominało to zabawę w « tchórza» , podczas której dwa samochody pędzą na autostradzie naprzeciwko siebie, ty le że my w dodatku zasy py waliśmy się kulami”. Amery kanie przeży li szokującą serię katastrof, które mogły mieć decy dujący wpły w na wy nik bitwy. Japończy cy by li już niemal gotowi do zmasowanego ataku torpedowego na okręty Fletchera. Ale los gwałtownie się odwrócił. Nagumo zapłacił wy soką cenę za to, że nie uderzy ł na bojowe zgrupowanie Spruance’a, choć wiedział, że znajduje się ono w jego zasięgu. Co więcej, kiedy kilka minut po ostatnim ataku my śliwców torpedowy ch na niebie pojawiły się kolejne amery kańskie samoloty, jego my śliwcom zaczęło brakować paliwa. To, co nastąpiło w ciągu następny ch kilku minut, zmieniło rady kalnie przebieg wojny na Pacy fiku. Bombowiec nurkujący „Dauntless” by ł w 1942 roku jedy ny m w pełni skuteczny m
samolotem U.S. Navy. Teraz te właśnie maszy ny zaatakowały lotniskowce admirała Nagumo, siejąc wśród nich spustoszenie. „Dostrzegłem bły szczące w słońcu bombowce i miałem wrażenie, że widzę piękny srebrny wodospad – wspominał Jimmy Thatch. – Wy dawało mi się, że niemal wszy stkie bomby trafiały w cel”. Tak naprawdę trzy pierwsze bomby przeznaczone dla lotniskowca „Kaga” spadły do morza, ale czwarta trafiła, wy wołując eksplozję materiałów wy buchowy ch zgromadzony ch na pokładach i w hangarach. Podobny los spotkał „Sory u” i „Akagi”. Komandor porucznik Tom Cheek też przy glądał się, zafascy nowany, akcji bombowców: „Kiedy obejrzałem się, by spojrzeć na « Akagi» , odniosłem wrażenie, że rozpętało się tam piekło. Najpierw dostrzegłem na pokładzie startu i lądowania, w połowie drogi między nadbudówką a rufą, pomarańczowy rozbły sk bomby. Potem następna bomba wy buchła na śródokręciu, a wokół rufy zajaśniały rozbry zgi wody, wy wołane przez kolejne wpadające do morza pociski. Niemal w ty m samy m momencie na pokładzie « Kaga» nastąpiła seria eksplozji i pojawiły się płomienie. Ja jednak nie mogłem oderwać wzroku od « Akagi» , bo wy buch, który rozdarł śródokręcie, otworzy ł wnętrzności okrętu, z który ch wy doby wały się kłęby żółto-zielonego dy mu... « Sory u» [...] też został mocno trafiony. Wszy stkie trzy okręty przestały zostawiać za sobą na wodzie białe smugi piany i wy dawały się unieruchomione. Oniemiały z wrażenia, zatoczy łem powolny łuk i skręciłem w prawo”. Równie wstrząśnięty by ł przeby wający na pokładzie „Akagi” komandor porucznik Mitsuo Fuchida, japoński bohater uderzenia na Pearl Harbor, a teraz bezsilny obserwator wy darzeń. „By łem przerażony rozmiarem zniszczeń, do który ch doszło w ciągu zaledwie kilku sekund. W pokładzie startów i lądowań, tuż obok śródokręcia, pojawiła się wielka dziura [...]. Pły ty pokry wające pokład by ły tak powy ginane, że tworzy ły jakieś groteskowe figury. Ogony samolotów sterczały w górę, a z ich wnętrza wy doby wały się migoczące płomienie i kłęby czarnego dy mu. Nie mogłem powstrzy mać łez, spły wały mi po policzkach”. George Gay, który patrzy ł na tę scenę z wody, opisał ją później w następujący ch słowach: „Lotniskowce [...] przy pominały pole naftowe, na który m szaleje pożar [...]. Ogień buchał z dzioba i rufy [lotniskowca] jak z lampy lutowniczej, a ry czące białe płomienie płonącego oleju sięgały sam nie wiem jak wy soko. Spod kłębów czarnego dy mu wy dzierały się czerwone języ ki [...] to by ł naprawdę wspaniały pożar, od czasu do czasu urozmaicany hukiem wy buchów, a ja [...] tkwiłem w wodzie i wrzeszczałem: « Hurra! Hurra!» ”. W wy niku ataku nurkujący ch bombowców dwa japońskie lotniskowce zatonęły od razu, a płonący wrak trzeciego został posłany na dno wieczorem tego samego dnia przez okręt podwodny „Nautilus”. By ło to niezwy kłe osiągnięcie, zwłaszcza że jedna z amery kańskich jednostek powietrzny ch startujący ch z pokładu „Horneta” została skierowana na błędny kurs i nie znalazła celu. Wszy scy piloci 8. dy wizjonu, złożonego z dziesięciu samolotów ty pu „Wildcat”, musieli z powodu braku paliwa awary jnie lądować na morzu i w ogóle nie zobaczy li nieprzy jaciela, a trzy dzieści pięć bombowców ty pu „Dauntless” wy lądowało na Midway, nie wziąwszy udziału w bitwie.
Japończy cy, rozwścieczeni utratą lotniskowców, wy ładowy wali swą furię na wszy stkich Amery kanach, którzy znaleźli się w ich zasięgu. Wesley Osmus, pochodzący z Chicago dwudziestotrzy letni pilot bombowca torpedowego, został dostrzeżony na morzu przez załogę japońskiego kutra patrolowego – wy machujący szablą rozhistery zowany oficer wy ciągnął go z wody i przesłuchał na mostku kapitańskim. O zachodzie słońca Japończy cy stracili zainteresowanie swy m jeńcem, więc zaprowadzili go na ty ł okrętu i zaatakowali siekierą. Umierał powoli, bo trzy mał się kurczowo relingu i spadł do morza dopiero wtedy, kiedy zmiażdżono mu palce. Cesarska Japońska Mary narka Wojenna została równie głęboko i insty tucjonalnie zbrutalizowana jak armia Hirohito. Późny m rankiem jedy ny ocalały lotniskowiec „Hiry u” rozpoczął w końcu atak, którego celem stał się „Yorktown” Fletchera. Amery kańskie radary wy kry ły nadlatujące bombowce nurkujące w odległości 80 kilometrów, więc na ich spotkanie wy leciały my śliwce. „Wildcaty ” zestrzeliły dziesięć bombowców „Val”. Dwa dalsze padły ofiarą arty lerii przeciwlotniczej. „Yorktown” został trafiony trzema bombami, ale energiczna akcja ratownicza umożliwiła przy jmowanie na pokład lądujący ch bombowców, choć załoga gasiła w ty m czasie rozległe pożary. Admirał Fletcher przeniósł swą flagę na krążownik „Astoria” i oddał naczelne dowództwo Spruance’owi. O 14.30 do lotniskowca „Yorktown” zbliży ła się fala japońskich bombowców torpedowy ch z „Hiry u”, więc ponownie wy słano na ich spotkanie my śliwce. Podporucznik Milton Tootle zasiadający za sterami „Wildcata” ledwo zdąży ł oderwać się od pokładu, kiedy samoloty nieprzy jaciela przy puściły atak. Tootle przedarł się przez barierę ognia amery kańskiej arty lerii przeciwlotniczej, zawrócił, zestrzelił jeden nieprzy jacielski samolot, a potem sam został zestrzelony przez my śliwiec „Zero”. Cały jego lot trwał mniej niż sześćdziesiąt sekund. Miał jednak wielkie szczęście, bo wy łowiono go z wody. Amery kanie zestrzelili wiele bombowców, ale cztery z nich wy strzeliły wcześniej torpedy, z który ch dwie trafiły w lotniskowiec. Do wnętrza okrętu zaczęła się wlewać woda, a on niebezpiecznie przechy lił się na bok. O godzinie 15.00 kapitan kazał załodze opuścić pokład. Decy zja ta by ła prawdopodobnie przedwczesna, gdy ż nie jest wy kluczone, że okręt dałoby się uratować, ale w 1942 roku amery kańska mary narka wojenna nie by ła jeszcze tak doświadczona w usuwaniu szkód jak dwa lata później. Niszczy ciele uratowały wszy stkich ocalały ch po ataku członków załogi. O 15.30 Spruance przeprowadził z własnej inicjaty wy kolejny atak. Wzięło w nim udział 27 bombowców nurkujący ch, w ty m 10 samolotów z „Yorktown”, które wy lądowały na jego lotniskowcach, kiedy ich macierzy sty okręt by ł atakowany. Tuż przed 17.00 dotarły one do „Hiry u”, którego załoga jadła właśnie w mesach ry żowe klopsiki. Okręt dy sponował jeszcze szesnastoma samolotami, wśród który ch by ło dziesięć my śliwców, ale w powietrzu przeby wała ty lko jedna maszy na patrolowa. Japończy cy nie mieli radaru, który mógłby ich uprzedzić o zbliżaniu się Amery kanów. Na lotniskowiec spadły cztery bomby, wzniecając ogromne pożary. Niewielki wzrostem kontradmirał Tamon Yamaguchi, najstarszy rangą
oficer na pokładzie, wszedł na skrzy nkę sucharów, by wy głosić pożegnalną mowę do załogi. Potem on i kapitan zniknęli w swy ch kajutach, by popełnić ry tualne samobójstwo, a pozostali mary narze zostali ewakuowani. Unieruchomiony okręt padł ofiarą torped, a cztery z sześciu lotniskowców, które zaatakowały Pearl Harbor, by ły już na dnie Pacy fiku. Po stronie amery kańskiej „Hornetowi” nadal nie sprzy jało szczęście, ponieważ lądujący ranny pilot nieumy ślnie nacisnął spust swego karabinu maszy nowego i seria pocisków zabiła pięciu mary narzy stojący ch na nadbudówce. Powracające załogi by ły wstrząśnięte rozmiarami strat, ale Jimmy Gray komunikował: „By liśmy tak zmęczeni i tak zajęci, że poczuliśmy ty lko ból w sercach. Nie mogliśmy zrobić nic więcej”. Amery kanie wiele poświęcili na ołtarzu zwy cięstwa, ale odnieśli sukces. Admirał Nagumo opowiedział się za odwrotem, lecz jego rozkaz został uchy lony przez Yamamoto, który zażądał przeprowadzenia nocnego ataku na siły nieprzy jaciela. Plany te spaliły na panewce, bo Spruance odpły nął, uznając, że jego flota osiągnęła wszy stko, co by ło możliwe. Decy zja by ła słuszna, gdy ż od południa szy bko nadpły wały pancerniki Yamamoto, o który ch obecności w ty m rejonie Amery kanie nie mieli pojęcia. Spruance osiągnął bardzo pozy ty wny bilans i zależało mu przede wszy stkim na ty m, by go utrzy mać, chroniąc dwa ocalałe lotniskowce. Yamamoto przy znał się do porażki, wy dając rozkaz odwrotu. Spruance ponownie zawrócił i ruszy ł za nim, przeprowadzając jeszcze jeden atak powietrzny, w wy niku którego zatopiono krążownik ciężki „Mikuma” i uszkodzono krążownik ciężki „Mogami”. Bitwa by ła niemal skończona, choć 7 czerwca japońska łódź podwodna jeszcze wy tropiła wy palony, holowany do bazy kadłub lotniskowca „Yorktown” i zatopiła go. Amery kanie pogodzili się z ty m ciosem, skoro straty Japończy ków by ły ogromne. Zarówno Nimitz, jak i Spruance wy kazali się wielkim rozsądkiem – inaczej niż popełniający błędy Yamamoto i Nagumo. Odwaga i sprawność pilotów amery kańskich bombowców nurkujący ch zepchnęła na drugi plan wszy stkie inne rozczarowania i niepowodzenia. U.S. Navy osiągnęła wielki triumf. Nimitz, z charaktery sty czną dla niego wielkodusznością, wy słał samochód po komandora Rocheforta, by umożliwić mu udział w odby wający m się w Pearl Harbor uroczy sty m przy jęciu z okazji zwy cięstwa. W obecności całego swego sztabu powiedział: „Ten oficer ma największy udział w zwy cięstwie odniesiony m podczas bitwy o Midway ”. Szczęście, które sprzy jało Japończy kom podczas pierwszy ch miesięcy wojny, odwróciło się gwałtownie na korzy ść Amery kanów w trakcie bitwy, która odegrała decy dującą rolę w wojnie na Pacy fiku. Nie zmniejsza to jednak zasług Nimitza i jego podwładny ch. Flota japońska nadal by ła groźną siłą bojową, w ciągu następny ch miesięcy zadała zresztą Amery kanom na Pacy fiku szereg bolesny ch ciosów. Ale U.S. Navy wy kazała najwy ższe kwalifikacje w decy dujący m momencie. Niska wy dajność japońskiego przemy słu utrudniała uzupełnienie strat poniesiony ch pod Midway, szczególnie w zakresie samolotów startujący ch z lotniskowców i doświadczony ch załóg. Jedną z podstawowy ch słabości lotnictwa Osi by ła
niezdolność do zapewnienia stałego dopły wu wy szkolony ch pilotów, którzy mogliby zastąpić poległy ch kolegów. Amery kanie zaś zaczęli wy sy łać na front ty siące znakomicie wy szkolony ch załóg, przy gotowany ch do zasiadania za sterami nowego my śliwca „Hellcat”, zaprojektowanego w taki sposób, by dorówny wał japońskiemu „Zero”. Nimitzowi brakowało lotniskowców aż do połowy 1943 roku, ale później amery kański przemy sł zbrojeniowy dostarczy ł imponującą liczbę nowy ch okrętów. Wy tworzy ł się wówczas nowy model wojny na Pacy fiku – podczas decy dujący ch bitew między dwiema flotami okręty obu stron rzadko ścierały się z sobą bezpośrednio. Najistotniejszą rolę odgry wały startujące z lotniskowców samoloty, a Amery kanie nauczy li się wkrótce wy korzy sty wać je skuteczniej i w większy ch ilościach niż jakiekolwiek inne państwo świata. Komandor Marc Mitscher, dowódca lotniskowca „Hornet”, bał się, że jego kariera jest skończona, gdy ż grupa powietrzna jego okrętu spisała się pod Midway marnie. Według powszechnego mniemania sfałszował nawet zapisy w dzienniku okrętowy m, by ukry ć swój błąd, w wy niku którego samoloty zostały skierowane na niewłaściwy kurs i nie wzięły udziału w bitwie. Bohaterami bitwy o Midway by li Nimitz i Spruance oraz załogi lotniskowców „Yorktown” i „Enterprise”, ale i Mitscher zy skał z czasem opinię jednego z najwy bitniejszy ch dowódców amery kańskich lotniskowców w trakcie całej wojny. 3. GUADALCANAL I NOWA GWINEA Następna faza kampanii na Pacy fiku by ła zdeterminowana przez czy nniki natury prakty cznej i odznaczała się improwizowany mi działaniami. Stany Zjednoczone, zgodnie z doktry ną „najpierw Niemcy ”, zamierzały skierować większość swy ch sił bojowy ch do północnej Afry ki. Przeby wający w Australii MacArthur chciał zaatakować Rabaul, ale nie miał wy starczająco licznej armii. Wojska australijskie zaś, stopniowo zasilane przez Amery kanów, miały udaremnić plany Japończy ków związane z olbrzy mią, porośniętą przez dżunglę wy spą Papua-Nowa Gwinea, która stała się sceną jednej z najbardziej zajadły ch bitew tej wojny. Ty mczasem Japończy cy, którzy okupowali już położoną w archipelagu Salomona wy spę Tulagi, zajęli sąsiedni Guadalcanal i zaczęli budować tam lotnisko. Gdy by udało im się je dokończy ć i uruchomić, ich lotnictwo zdoby łoby panowanie nad cały m regionem. By udaremnić te zamiary, Amery kanie podjęli szy bką decy zję o przeprowadzeniu desantu z udziałem 1. Dy wizji Piechoty Morskiej. Zamierzenie to by ło zgodne z promowaną w Waszy ngtonie przez admirała Ernesta Kinga doktry ną U.S. Navy, która nakazy wała wciągać nieprzy jaciela do walki wszędzie tam, gdzie by ło to możliwe. Żołnierze piechoty morskiej, oczekujący na decy zje w Wellington w Nowej Zelandii, otrzy mali nagle rozkaz naty chmiastowego uzupełnienia zapasów i przy gotowania się do operacji desantowej. Kiedy miejscowi dokerzy odmówili pracy w ulewny m deszczu, żołnierze sami załadowali okręty. Po czy m w pierwszy ch dniach sierpnia wzięli kurs na Guadalcanal. Niektórzy z nich w swej naiwności sądzili, że będą walczy li na terenie tropikalnego raju.
W dniu 7 sierpnia dziesięć ty sięcy Amery kanów wy lądowało na otaczający ch Guadalcanal wy sepkach, a potem na samej wy spie. Nie natrafili na większy opór, ponieważ operację poprzedziło przy gotowanie arty lery jskie. „O brudnoszary m świcie [...] migotały ty lko nieliczne ognie na miejskich wy sy piskach, oświetlając nam drogę do historii” – zanotował żołnierz piechoty morskiej Robert Leckie. Australijski strażnik brzegowy kapitan Martin Clements, który z radością obserwował lądowanie Amery kanów ze swej kry jówki w dżungli, zapisał w dzienniku: „Cudownie! Hurra! Och, co za dzień!”. Żołnierze, którzy wy szli na plażę, zachwy ceni, że udało im się przeży ć inwazję, rozbijali kokosy i raczy li się ich mlekiem, nie słuchając ostrzeżeń, że Japończy cy mogli je zatruć. Potem pomaszerowali w głąb wy spy, pocąc się obficie w piekący ch promieniach słońca. Na skutek kolejnej wpadki swojego wy wiadu Japończy cy nie wiedzieli o ich przy by ciu, co sprawiło, że operacja ta miała decy dujący wpły w na dalszy przebieg działań wojenny ch w rejonie Pacy fiku. Siły desantowe szy bko zajęły pas startowy i nazwały go Lądowiskiem Hendersona, by uczcić pamięć pilota piechoty morskiej, bohatera bitwy o Midway. Grupa żołnierzy amery kańskich znalazła ukry te przez nieprzy jaciela magazy ny z zapasami ży wności, wśród który ch by ła i , co pozwoliło im upijać się przez kilka następny ch wieczorów. Na ty m jednak skończy ła się łatwa faza całego zadania; to, co nastąpiło później, przeszło do historii jako jedna z najbardziej zacięty ch kampanii wojny na Dalekim Wschodzie. Charaktery zowały ją może niezby t duże, ale za to niezwy kle krwawe bitwy i liczne starcia, do który ch dochodziło na pełny m morzu między wielkimi okrętami. Dwa dni po zajęciu wy spy U.S. Navy nieoczekiwanie doznała upokorzenia. Wiceadmirał Fletcher poinformował Nimitza, że jego zdaniem lokalne japońskie siły powietrzne stanowią wielkie zagrożenie dla trzech dowodzony ch przez niego lotniskowców i zasugerował ich wy cofanie. Potem, nie czekając na aprobatę przełożonego, odpły nął na północny wschód. Dowodzący siłami desantowy mi kontradmirał Kelly Turner otwarcie wy raził opinię, że dowódca lotniskowców porzucił swój posterunek. Decy zja Fletchera naraziła go na utratę reputacji, której nigdy już nie odzy skał. W dniu 9 sierpnia, we wczesny ch godzinach ranny ch, sojusznicze siły morskie przeży ły przy krą niespodziankę, którą zgotowały im zarówno niekompetencja dowództwa, jak i jego nieudolność w dziedzinie nocny ch operacji bojowy ch. Japoński wiceadmirał Gunichi Mikawa poprowadził eskadrę ciężkich krążowników do ataku na przy brzeżne kotwicowisko, chronione przez jeden krążownik australijski i cztery krążowniki amery kańskie oraz przez pięć niszczy cieli. Okręty nieprzy jaciela zostały dostrzeżone poprzedniego popołudnia przez samolot zwiadowczy, ale meldunku o ich zbliżaniu się nie przy jęto w bazie Fall River na Nowej Gwinei, ponieważ tamtejsza radiostacja by ła nieczy nna z powodu nalotu. Informacje do znajdujący ch się na morzu okrętów dotarły z niewy baczalną, siedmiogodzinną zwłoką. Amery kanie, spodziewając się ataku Japończy ków, rozmieścili swoje okręty w pobliżu wy spy Savo, ale kolumna krążowników admirała Mikawy przepły nęła w ciemności przez kordon pikietujący ch niszczy cieli, choć by ły one wy posażone w radar. Amery kanie
dostrzegli prowadzący japońską formację okręt „Chokai” ze spory m opóźnieniem, a trzy minuty później, o 1.43, australijski krążownik „Canberra” został trafiony kilkoma torpedami, które wy buchały – jak twierdził jeden z ocalony ch mary narzy – „ze straszny m, pomarańczowo-zielony m rozbły skiem”. Wszy scy mary narze przeby wający w kotłowni zginęli, a pozbawiony energii okręt nie by ł w stanie oddać ani jednego strzału, choć został opuszczony dopiero po kilku godzinach. Istnieją wiary godne poszlaki, że śmiertelny cios zadał mu usiłujący strzelać do Japończy ków amery kański niszczy ciel „Beagley ”, ale U.S. Navy nigdy tego nie potwierdziła. Niszczy ciel „Paterson” znalazł się w idealnej pozy cji do oddania strzałów, ale wśród huku dział oficer obsługujący torpedy nie usły szał rozkazu kapitana, który kazał mu je odpalać. O godzinie 1.47 dwie japońskie torpedy trafiły krążownik „Chicago”, lecz nie eksplodowały. Okręt nie zameldował jednak o ty m inny m jednostkom ani nie wy strzelił pocisków z własny ch dział, gdy ż nie widział celu. „Astoria” oddała trzy naście salw bez żadnego skutku, bo okręty Mikawy by ły dla niej niewidoczne, a radar na stanowisku celowniczy m okazał się uszkodzony. Krążownik został zniszczony przez japońskie działa z odległości 5 kilometrów i opuszczony następnego dnia z wielkimi stratami w ludziach. Podobny ch zniszczeń doznał „Vincennes”, który zapalił się, zanim jego działa przy gotowano do otwarcia ognia. Dowódca jednostki kapitan Frederick Riefkohl nie miał pojęcia o ataku nieprzy jaciela i by ł przekonany, że został przy padkowo ostrzelany przez który ś z własny ch okrętów. Kiedy oświetliły go wielkie japońskie reflektory, pełny m oburzenia tonem zażądał przez głośnik ich zgaszenia. Potem skupił całą energię na próbach ratowania swego okrętu, który – trafiony przez trzy torpedy i siedemdziesiąt dwa pociski – zamienił się w płonący wrak. Kapitan dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że został ostrzelany przez Japończy ków i wy dał niszczy cielom rozkaz atakowania nieprzy jaciela, ale ich poczy nania okazały się nieskuteczne. „Quincy ” wy strzelił pociski świetlne, które nie spełniły swego zadania, ponieważ wy buchały nad niskimi chmurami. Natomiast japoński wodnosamolot zrzucał rakiety świetlne za amery kańskimi okrętami, więc ich sy lwetki by ły wy raźnie widoczne dla celowniczy ch Mikawy. Nieszczęsny kapitan „Quincy ’ego” wy dał tuż przed śmiercią rozkaz podjęcia próby dopły nięcia do brzegu, jego okręt jednak zatonął, mając na pokładzie trzy stu siedemdziesięciu ludzi. „Chokai” został trafiony ty lko raz, a pocisk zniszczy ł jedy nie sztabowy magazy n map. O godzinie 2.16 Japończy cy przerwali ogień, osiągnąwszy w ciągu pół godziny druzgoczące zwy cięstwo. Na mostku kapitańskim okrętu flagowego wy buchł zacięty spór, gdy ż niektórzy oficerowie chcieli pójść za ciosem i zaatakować bezbronne teraz amery kańskie transportowce, zgrupowane u wy brzeży Guadalcanal. Mikawa uznał, że jest już zby t późno, by zdąży ł przegrupować swą eskadrę i przeprowadzić atak, a potem wy cofać się poza zasięg samolotów stacjonujący ch na lotniskowcach, które jego zdaniem musiały się znajdować w pobliżu. Przy akompaniamencie tropikalnej burzy, która rozjaśniała niebo bły skawicami, Japończy cy wy konali zwrot i odpły nęli. W gronie ostrzelany ch sojuszniczy ch
okrętów do końca panował chaos. O świcie amery kański niszczy ciel oddał 106 wy strzałów do krążownika, który okazał się unieruchomiony m wrakiem „Canberry ”. Kiedy stało się jasne, że australijski okręt musi zostać zatopiony, amery kańskie niszczy ciele wy strzeliły w kierunku jego kadłuba jeszcze 370 pocisków, a potem musiały zakończy ć jego agonię za pomocą torped. Jedy ną pociechą dla sojuszników by ło to, że amery kański okręt podwodny storpedował i zatopił już po zakończeniu operacji jeden z okrętów Mikawy, ciężki krążownik „Kako”, który odpły wał z pola walki. Kontradmirał Turner konty nuował u wy brzeży Guadalcanal wy ładunek zaopatrzenia dla piechoty morskiej aż do samego południa 9 sierpnia. Potem, wy wołując wielki niepokój wśród obecny ch na lądzie żołnierzy, kazał swy m transportowcom odpły nąć i poczekać na odpowiednio liczną eskortę sił powietrzny ch. Relacjonując katastrofę u wy brzeży Savo, napisał: „Mary narka wojenna nadal by ła obsesy jnie przeświadczona o swej technicznej i mentalnej wy ższości nad nieprzy jacielem. Mimo liczny ch dowodów świadczący ch o sprawności bojowej Japończy ków większość naszy ch oficerów kompletnie ich lekceważy ła i by ła przekonana, że wy gra każdą bitwę w każdy ch okolicznościach [...]. Rezultatem tego wszy stkiego by ł fatalny letarg umy słów [...]. Nie by liśmy psy chicznie przy gotowani do ciężkiej bitwy. Moim zdaniem ten czy nnik psy chologiczny przy czy nił się do naszej porażki w jeszcze większy m stopniu niż element zaskoczenia”. U.S. Navy wy ciągnęła wnioski z tej lekcji i nigdy więcej nie doświadczy ła tak wielkiego upokorzenia. Japończy cy natomiast ry chło zdali sobie sprawę, że oto kolejny z ich admirałów pozwolił, by ostrożność pozbawiła go szans przekształcenia doraźnego sukcesu w decy dujące osiągnięcie strategiczne. Zatopione okręty sojuszników można by ło zastąpić, a oddziały lądowe mogły się utrzy mać na lotnisku w bazie Henderson Field, ponieważ wspierające je morskie siły transportowe pozostały nienaruszone i wróciły wkrótce na przy lądek Lunga. Klęska pod Savo miała by ć wkrótce pomszczona. Japończy cy zby t późno zrozumieli, że Amery kanie przy wiązują wielką wagę do Guadalcanal. Wy sy łali na wy spę kolejne niewielkie posiłki i rzucali je do kolejny ch frontalny ch ataków, ale żaden z nich nie by ł dość silny, by przełamać chwiejną linię obrony piechoty morskiej. Amery kanie, broniąc bazy Henderson Field i okoliczny ch tropikalny ch lasów, uświadomili sobie, że stoją w obliczu heroicznego zadania. Widoczność w nieprzenikniony m niemal gąszczu paproci, pnączy, lian i giganty czny ch drzew rzadko przekraczała kilka metrów. Nawet podczas przerw w wy mianie ognia żołnierzy dręczy ły pijawki, osy, olbrzy mie mrówki i przenoszące malarię komary. Potworna wilgoć wy woły wała grzy bicę i choroby skóry. Żołnierze piechoty morskiej, którzy po raz pierwszy mieli kontakt z dżunglą, by li przerażeni rozlegający mi się w niej nieustannie dźwiękami, szczególnie iry tujący mi podczas nocy. „Nie wiem, czy by ł to skrzek wy dawany przez ptaki, jakieś dziwne gady czy żaby – opowiadał jeden z żołnierzy – ale przerażał nas każdy hałas, bo powiedziano nam, że Japończy cy nawołują się w dżungli, naśladując głosy ptaków”. Smagani przez ulewne deszcze, biwakowali w błocie, które stało się przekleństwem tej
kampanii. Otrzy my wali marne racje ży wnościowe, cierpieli na dy zenterię. Napięcie nerwowe sprawiało, że nierzadko strzelali do siebie. Sy stematy cznie ewakuowano żołnierzy, którzy zdradzali objawy wy czerpania walką. Pewien dowódca plutonu, który stracił czterech ludzi (czy li 15 procent stanu osobowego oddziału) z powodu histerii, uważał, że taka sy tuacja jest ty powa. Barbarzy ństwo Japończy ków skłaniało Amery kanów do podobnego zdziczenia. Żołnierz piechoty morskiej Ore Marion tak opisy wał scenę, do której doszło po zacięty m nocny m starciu: „O świcie grupka naszy ch chłopców, zarośnięty ch, wy chudły ch z głodu, lekko ranny ch podczas walki na bagnety, obdarty ch i brudny ch, odcięła głowy trzem zabity m nieprzy jacielskim żołnierzom i wetknęła je na słupki w taki sposób, by by ły widoczne z « japońskiej strony » rzeki”. Kiedy oburzony dowódca pułku zwrócił im uwagę, że jest to objaw zezwierzęcenia, „brudny i śmierdzący chłopak odpowiedział: « Zgadza się, pułkowniku, jesteśmy zwierzętami. Ży jemy jak zwierzęta, jemy jak zwierzęta, jesteśmy traktowani jak zwierzęta, więc czego, do kurwy nędzy, pan się spodziewa?» ”. Do najcięższy ch walk dochodziło nad rzeką Tenaru, gdzie obie strony poniosły dotkliwe straty, gdy ż Japończy cy przy puszczali kolejne ataki, demonstrując zarówno samobójczą odwagę, jak i takty czną nieudolność. Żołnierz Robert Leckie opisał scenerię bitwy widoczną przy blasku wy buchający ch nad jego głową japońskich rakiet świetlny ch: „Kakofonia, dy sonanse, dziki huk, wy cie, trzask, eksplozje, świst. Piekło na ziemi. Odgłosy wy strzałów z moździerza i huk dochodzący z miejsca, w który m padają pociski, warkot pistoletów maszy nowy ch, szy bkie ujadanie automaty czny ch browningów, łomot ciężkich karabinów maszy nowy ch, ry k siedemdziesięciopięciomilimetrowy ch dział przeciwpancerny ch, strzelający ch z bliska do nieprzy jaciela – każdy z ty ch dźwięków zawiera przesłanie zrozumiałe dla doświadczonego ucha”. Kiedy nastał świt, ukazały się stosy ciał i grupki uciekający ch, pozostały ch przy ży ciu napastników. Po kilku nocny ch atakach i kontratakach Amery kanie by li coraz bardziej wy czerpani nerwowo. „Morale by ło fatalne – opowiadał porucznik « Marines» Paul Moore, odznaczony Navy Cross (Krzy żem Mary narki Wojennej), absolwent Uniwersy tetu w Yale. – Ale piechota morska miała w sobie coś takiego, że kiedy kazano nam atakować, cholernie się staraliśmy wy wiązać z zadania”. Przepły wając wraz ze swy m plutonem rzekę Matanikau, ów młody oficer spojrzał w górę i zobaczy ł nad sobą w powietrzu „deszcz kul i pocisków z moździerzy ”. Moore został postrzelony, kiedy rzucał granat, który miał unieszkodliwić japoński karabin maszy nowy. Kula trafiła go w klatkę piersiową. „Powietrze wchodziło i wy chodziło przez dziurę w moich płucach. My ślałem, że już po mnie, że zaraz umrę. Nie oddy chałem przez usta, ty lko przez tę dziurę. Czułem się jak nady many balon. I my ślałem sobie: teraz umrę. Potem wy dało mi się absurdalne, żeby człowiek o takim pochodzeniu i takich aspiracjach ży ciowy ch jak ja umierał jako żołnierz piechoty morskiej po bitwie na jakiejś porośniętej dżunglą wy spie. To nie dla mnie [...]. Niebawem podczołgał się do mnie jakiś wspaniały sanitariusz i dał mi zastrzy k morfiny, a potem dwaj inni położy li mnie na noszach i zaczęli ewakuację”.
Bitwa o Guadalcanal wy znaczy ła pewien wzorzec, według którego toczy ła się kampania na Pacy fiku – trzy letnie zmagania o porty i lotniska, schronienia dla okrętów i lądowiska dla samolotów, położone wśród rozległy ch, bliźniaczo podobny ch obszarów wody. Japończy cy do samego końca nie zdołali wy eliminować swy ch wczesny ch błędów, który ch przy czy ną by ło niedocenianie siły i woli Amery kanów. Wprawdzie operacje prowadzone na poszczególny ch wy spach miały niewielki zasięg w porównaniu z ty m, co się działo na europejskich frontach (w szczy towy m okresie walk na Guadalcanal liczba walczący ch z sobą na lądzie Amery kanów i Japończy ków nie przekraczała 65 ty sięcy, a załogi okrętów wojenny ch i transportowców liczy ły 40 ty sięcy ludzi), ale intensy wność walk i warunki, jakie musieli znosić ich uczestnicy – bagna, deszcze, upały, choroby, insekty, krokody le, węże i skąpe racje ży wnościowe – sprawiły, że służba na Pacy fiku należała do najgorszy ch doświadczeń tej wojny. Walki na wy spach nabrały dziwacznego, ruty nowego charakteru. „Wszy stko by ło świetnie zorganizowane i przeprowadzane z rzeczową obojętnością” – stwierdził z fascy nacją i jednocześnie odrazą kapral James Jones, jeden z pierwszy ch żołnierzy armii amery kańskiej, którzy wy lądowali na Guadalcanal, by wesprzeć piechotę morską. „Jak biznes. Jak zwy czajny biznes. A jednak na dnie tego wszy stkiego by ła krew. Krew, kalectwo i śmierć [...]. Plaża, oży wiona przez mrowie ruchliwy ch żołnierzy, zdawała się falować pod ich ciężarem jak skrawki piaszczy stego wy brzeża, nawiedzone przez armie krabów. Rzędy, szeregi, potoki żołnierzy chodziły po niej w tę i z powrotem z gorliwy m i nerwowy m pośpiechem. Wszy scy – choć w najróżniejszy m stopniu – wy dawali się niekompletnie ubrani lub rozebrani [...]. Mieli na sobie wszelkiego rodzaju fantazy jne kapelusze, mundury, cy wilne ubrania i jakieś domowej roboty odzienie, a widy wało się też pracujący ch w wodzie nagich żołnierzy, który ch zdobiły ty lko odznaki identy fikacy jne”. W okresie od sierpnia do października amery kańska piechota morska na Guadalcanal miała znaczną przewagę liczebną nad nieprzy jacielem, którego posiłki napły wały powoli i nieregularnie. Potem Japończy cy osiągnęli liczebną równowagę, którą utrzy my wali aż do grudnia. Ale ich wielokrotne ataki załamy wały się w obliczu upartej obrony, więc nie zdołali wy rwać przy lądka Henderson z rąk Amery kanów, którzy dominowali pod względem posiadanej arty lerii i wsparcia z powietrza. Nie na wiele to się jednak zdało obrońcom wy spy, kiedy do walki wkroczy ła japońska mary narka wojenna. W czasie całej wojny wojska sojusznicze nieczęsto musiały znosić tak ciężki ostrzał jednostek morskich, jakim ruty nowo zasy py wała siły Osi Roy al Navy i U.S. Navy, ale na Guadalcanal działa japońskich okrętów wojenny ch zadawały Amery kanom ciężkie straty. Godzina po godzinie, w trakcie czterech październikowy ch nocy, pancerniki wy strzeliły około 900 pocisków czternastocalowy ch kaliber 356 mm, a ciężkie krążowniki około 2 ty sięcy pocisków kaliber 203 mm. „[To] by ło najbardziej przerażające doświadczenie w moim ży ciu – opowiadał później żołnierz piechoty morskiej. – W pobliżu naszy ch pozy cji stał ty lko jeden wielki bunkier, ale kiedy pocisk trafił w jego środek, niemal wszy scy ukry ci w nim żołnierze zginęli. Próbowaliśmy ich odkopy wać, ale stwierdziliśmy, że to nie ma żadnego sensu”. Korespondent wojenny pisał:
„To niemal nie do wiary, że nadal tu jesteśmy, nadal ży wi, oczekujący na rozwój wy darzeń i gotowi”. Wiele samolotów stojący ch w bazie Henderson Field zostało zniszczony ch, a pas startowy nie nadawał się do uży tku przez ty dzień. Japończy cy – jakkolwiek z opóźnieniem – zaczy nali rozumieć, że bitwa stała się sprawdzianem siły woli. „Musimy sobie uświadomić możliwość – pisał oficer Cesarskiej Kwatery Głównej – że bitwa o Guadalcanal [...] może się rozwinąć w decy dującą batalię między Amery ką a Japonią”. Ale obrońcy wy spy mieli niekiedy wrażenie, że są ty lko małą zapomnianą armią. „Czuliśmy się bardzo samotni [...] – zanotował Robert Leckie. – W jakimś niemal ckliwy m sensie zaczy naliśmy zdawać sobie sprawę, że jesteśmy sierotami. Podejrzewaliśmy, że nikomu na nas nie zależy. My śleliśmy o milionach Amery kanów, którzy codziennie robią to samo – chodzą do kina, biorą śluby, odbierają dy plomy wy ższy ch uczelni, siedzą na zebraniach przedstawicieli handlowy ch, organizują kampanie prasowe wy mierzone przeciwko wiwisekcji, słuchają polity cznej retory ki, oglądają hity i kity na Broadway u, śledzą przerażające ty tuły brukowców, poświęcone skandalom na szczy tach władzy, morderstwom w domach czy nszowy ch i religijny m olśnieniom celebry tów – o ty m, że wszy scy robią to samo, wszy scy tworzą niezmienną, codzienną Amery kę – a nikt nie poświęca nam ani jednej my śli”. Ale mit o niezwy ciężoności japońskiej armii został obalony właśnie na tej wy spie o powierzchni 5300 kilometrów kwadratowy ch. Amery kańska piechota morska – której korpus ekspedy cy jny został w trakcie walk powiększony z przedwojenny ch 28 do 485 ty sięcy żołnierzy – po raz pierwszy dowiodła, że ma prawo uchodzić za główną siłę lądową tej wojny. Japończy cy zaś obnaży li na wy spie swe słabości, a szczególnie niedostatek kompetentny ch dowódców. Nawet w okresie japońskich zwy cięstw, kiedy Yamashita energicznie i umiejętnie prowadził operacje na Malajach, kampanie w Birmie i na Filipinach świadczy ły wy raźnie o ty m, że jego kolegom brakuje inicjaty wy. Gdy bronili swy ch pozy cji, absolutne posłuszeństwo wobec rozkazów by ło zaletą, ale podczas ataku często wy kazy wali się brakiem wy obraźni. Japońscy żołnierze by li bardziej agresy wni i wy trzy mali niż Amery kanie. Bry ty jski generał Bill Slim nazy wał ich lekceważąco „największy mi bojowy mi owadami na świecie”. Aż do 1945 roku wojownicy Hirohito wy kazy wali niezwy kły talent do walk nocny ch. Ale armia japońska – jako całość – nie miała takiej siły bojowej jak Wehrmacht, Armia Czerwona czy amery kańska piechota morska. O skłonności Japończy ków do oszukiwania samy ch siebie wiele mówi to, że po pierwszej zadziwiającej serii podbojów dowódcy cesarskiej armii zaproponowali pozostawienie na zdoby ty ch wy spach mały ch garnizonów i przemieszczenie większości wojsk do Chin – które uważali za główny teatr wojny. Wobec niedostatku wy szkolony ch żołnierzy musieli sięgnąć po rezerwy, by przeprowadzić ataki na Azję Południowo-Wschodnią i wy spy Pacy fiku. A długa kampania chińska osłabiła i zdemoralizowała ich armię, jeszcze zanim doszło do ataku na Pearl Harbor. Potem japońscy generałowie musieli kierować do bitwy żołnierzy po zaledwie trzy miesięczny m szkoleniu. Strategia Japonii by ła oparta na przekonaniu, że po kilku
zaskakujący ch klęskach Stany Zjednoczone będą skłonne do podjęcia rokowań pokojowy ch. Kiedy te nadzieje zostały rozwiane, armia starała się bronić nadmiernie rozdętego imperium Nipponu, choć ustępowała przeciwnikowi pod względem środków i technologii. Ważny m elementem wojny na Pacy fiku by ło to, że Amery kanie i Australijczy cy zdoby wali w końcu każdą zaatakowaną przez siebie wy spę. Armia japońska utrzy mała aż do ostatniej fazy wojny swą dominację ty lko w Birmie i w Chinach. Podczas całej kampanii na Guadalcanal trwały równie nieustępliwe i krwawe walki na morzu. Starcie w rejonie Savo by ło ty lko pierwszą z serii dramaty czny ch bitew morskich, niemal zawsze wy woły wany ch przez Japończy ków, którzy usiłowali wesprzeć i zaopatrzy ć swe wojska lądowe, by zapobiec liczebnej przewadze Amery kanów. Niszczy ciele „Toky o Express” starały się przewozić nocami ludzi i sprzęt przez tzw. Szczelinę – wąski przesmy k prowadzący na Guadalcanal. Zaopatrzeni w nadajniki radiowe australijscy i amery kańscy obserwatorzy, ukry ci w dżungli na zajmowany ch przez Japończy ków wy spach, odegrali tutaj kluczową rolę, uprzedzając siły powietrzne o ruchach nieprzy jacielskiej floty. Na wodach przy brzeżny ch trwały ty mczasem manewry wrogich eskadr lotniskowców, pancerników, krążowników i niszczy cieli, które poruszały się jak bokserzy, krążący wokół siebie na olbrzy mim, ciemny m ringu. Niemal zawsze chodziło o to, by zlokalizować nieprzy jaciela i oddać pierwsze salwy. Rozmiary zniszczeń by ły przerażające: podczas bitwy o wschodnią część Wy sp Salomona (24 sierpnia) większe straty ponieśli Japończy cy, ale ty dzień później lotniskowiec „Saratoga” został ciężko uszkodzony przez torpedy, tak że musiał wy cofać się z pola walki i popły nąć do amery kańskiej stoczni remontowej. U.S. Navy zadała nieprzy jacielowi poważne straty w nocy z 11 na 12 września w pobliżu przy lądka Esperance, ale 15 września japońskie okręty podwodne zatopiły lotniskowiec „Wasp” i uszkodziły nowy pancernik „North Carolina”. Wiceadmirał William „Bull” Halsey, który 18 października przejął dowodzenie nad operacjami morskimi w ty m regionie, stał się odpowiedzialny za kilka największy ch akcji floty podczas całej wojny. 26 października w pobliżu Santa Cruz Amery kanie zestrzelili ponad 100 japońskich samolotów, a Japończy cy 74 amery kańskie maszy ny, czy li więcej, niż wy nosiły łączne dzienne straty obu sił powietrzny ch biorący ch udział w Bitwie o Anglię. Po zniszczeniu lotniskowca „Hornet” Amery kanie przez kilka ty godni mogli prowadzić operacje powietrzne na morzu, korzy stając ty lko z uszkodzonego „Enterprise’a”. 12 listopada w godzinach wieczorny ch wiceadmirał Hiroaki Abe, dowódca eskadry, której trzon stanowiły dwa pancerniki mające ostrzelać amery kańskie siły lądowe na Guadalcanal, starł się z formacją krążowników U.S. Navy. Choć zadał jej ciężkie straty, zatapiając sześć jednostek, a tracąc jedy nie trzy, z ty pową dla Japończy ków ostrożnością wy cofał się po zaledwie dwudziestu czterech minutach bitwy. Następnego dnia amery kańskie samoloty zatopiły jeden z jego pancerników. Dwa dni później piloci piechoty morskiej służący w „Kaktusowy ch Siłach Powietrzny ch”
(jak nazy wano eskadry bojowe z Henderson Field) zlokalizowali japoński konwój z wojskiem zmierzający w kierunku Guadalcanal i niemal całkowicie go rozbili, zatapiając siedem transportowców oraz krążownik i uszkadzając trzy dalsze krążowniki. Następnego ranka resztki japońskich sił desantowy ch z trudem dotarły do brzegu, ale bez ciężkiego sprzętu. Tego samego wieczoru doszło też do dramaty cznego starcia między okrętami liniowy mi obu flot – „Washington” admirała „Chinga” Lee oddał z 406-milimetrowy ch dział dziewięć salw do pancernika „Kirishima”, który wkrótce potem zatonął, natomiast drugi pancernik U.S. Navy „South Dakota” został uszkodzony. 30 listopada pięć amery kańskich krążowników zaatakowało w pobliżu Tassafaronga konwój z zaopatrzeniem eskortowany przez japońskie niszczy ciele, które ostrzelały przeciwnika torpedami, zatapiając jeden z okrętów U.S. Navy i uszkadzając trzy następne. Japończy cy stracili ty lko jeden niszczy ciel.
Japończycy zabici na Guadalcanal, sierpień 1942 roku Fot. AP Photo/Press Association Wszy stkie te dramaty czne starcia z jednej strony świadczy ły o olbrzy mim zapale bojowy m obu stron, z drugiej – przy nosiły im ogromne straty : w trakcie kampanii toczącej się w rejonie Wy sp Salomona zatonęło około pięćdziesięciu duży ch amery kańskich
i japońskich okrętów wojenny ch. Biorący udział w ty ch zmaganiach ludzie przy wy kli do długich okresów pełnego napięcia oczekiwania, podczas który ch spoceni operatorzy radarów wpatry wali się w ekrany, szukając pierwszy ch śladów nieprzy jaciela. Mary narze poznali też paraliżujące uczucie lęku, gdy nagle okazało się, że ich jednostka znalazła się w oślepiający m świetle nieprzy jacielskich reflektorów, a oni wiedzieli, że za moment spadnie na nich grad pocisków. By li świadkami chaoty cznej wy miany ognia arty lery jskiego i ataków torpedowy ch, w wy niku który ch pedanty cznie uprzątnięte pokłady, wieży czki, nadbudówki i pomieszczenia maszy nowni zamieniały się po kilku sekundach w płonące szkielety powy ginanej stali. Widzieli dziesiątki i setki mary narzy, którzy skakali z tonący ch jednostek. Jedny ch udawało się uratować, drudzy szli na dno. Kiedy zatonął krążownik „Juneau”, państwo Sullivanowie z miejscowości Waterloo w stanie Iowa stracili pięciu sy nów. Piloci często startowali z koły szący ch się pokładów, nieświadomi tego, że by ć może w odległości stu kilkudziesięciu kilometrów to samo robią lotnicy nieprzy jaciela. Nie mogli więc nigdy by ć pewni, że po powrocie z akcji zastaną swój macierzy sty pokład w stanie, który pozwoli im na lądowanie. Po utracie lotniskowców Amery kanie mogli kierować do walk powietrzny ch odpowiednie siły ty lko dzięki temu, że dy sponowali lotniskiem w bazie Henderson Field. Żołnierze, którzy walczy li na morzu i w powietrzu wokół Guadalcanal pod koniec 1942 roku, by li świadkami najbardziej intensy wny ch działań bojowy ch w czasie całej wojny. Amery kanie zwy cięży li. Mimo sukcesów, jakie odnosiły eskadry admirała Yamamoto, po listopadowy ch bitwach doszedł on do wniosku, że Połączona Flota Cesarska nie wy trzy ma dłużej tak wy niszczający ch zmagań. Poinformował dowództwo Cesarskiej Armii, że jego okręty nie są już w stanie wspierać sił lądowy ch walczący ch na Guadalcanal. To decy dujące zwy cięstwo U.S. Navy zostało uznane w Stanach Zjednoczony ch za osobisty triumf „Bulla” Halsey a. Amery kański konty ngent lądowy dokonał wielkiego wy czy nu, utrzy mując swe pozy cje mimo trwający ch kilka miesięcy desperackich ataków wroga. W grudniu większość żołnierzy piechoty morskiej została w końcu zastąpiona przez formacje U.S. Army. Japończy cy by li już wtedy skazani na zaopatry wanie swy ch topniejący ch sił lądowy ch przez okręty podwodne. Pod koniec sty cznia 1943 roku zepchnięte przez amery kańską ofensy wę na wąski zachodni cy pel resztki japońskiej formacji, liczące 13 ty sięcy żołnierzy, zostały ewakuowane w nocy przez niszczy ciele. Amery kańska piechota morska i U.S. Army zapłaciły za decy dujący sukces, czy li zajęcie i utrzy manie Guadalcanal, niewy górowaną cenę: 6111 ofiar, w ty m 1752 zabity ch. Straty Japończy ków – 21 500 ofiar, wśród który ch większość stanowili zabici – obejmowały 9 ty sięcy żołnierzy, którzy umarli na skutek tropikalny ch chorób, i odbijały żałosny stan ich służb medy czny ch. Należna chwała przy padła w udziale wszy stkim rodzajom amery kańskich sił zbrojny ch. „Kaktusowe Siły Powietrzne”, piechota broniąca pozy cji na lądzie, załogi okrętów – wszy scy okazali hart ducha, o jaki Japończy cy nawet nie podejrzewali Amery kanów. Ciężkie straty U.S. Navy zostały wkrótce uzupełnione, ale strona japońska nie
by ła do tego zdolna. Przez pozostałą część wojny sprawność cesarskiej mary narki wojennej stopniowo malała, natomiast amery kańska Flota Pacy fiku nabierała siły i doświadczenia. W ostatnich miesiącach 1942 roku załogi amery kańskich sił powietrzny ch obserwowały wy raźne obniżenie poziomu wy szkolenia i woli walki nieprzy jacielskich pilotów. Japoński oficer sztabowy stwierdził posępnie, że bitwa o Guadalcanal by ła „rozwidleniem dróg, z który ch ty lko jedna prowadziła do zwy cięstwa”. Podobnie jak admirał Yamamoto wiedział, że jego naród brnie w kierunku klęski. Podczas gdy żołnierze piechoty morskiej walczy li na Guadalcanal, najbardziej przewlekła kampania wojny dalekowschodniej rozwijała się na Papui-Nowej Gwinei – drugiej co do wielkości, po Grenlandii, wy spie świata. Japończy cy zaczęli rozmieszczać niewielkie siły na jej wschodnim wy brzeżu w marcu 1942 roku, zamierzając zająć Port Moresby, oddaloną o 300 kilometrów i położoną na wy brzeżu południowo-zachodnim stolicę rządzonej przez Australijczy ków Papui. Ich początkowe plany morskiego desantu na to miasto udaremniły walki na Morzu Koralowy m. Odniesione przez Amery kanów miesiąc później zwy cięstwo na Guadalcanal odebrało Japończy kom szansę na szy bkie zajęcie Nowej Gwinei w drodze inwazji od strony morza. Tokijskie dowództwo postanowiło więc przeprowadzić ofensy wę lądową. MacArthur, naczelny dowódca Wojsk Sojuszniczy ch Południowo-Zachodniego Pacy fiku, zamierzał udaremnić plany nieprzy jaciela, choć dy sponował ograniczony mi siłami. Australijskie jednostki zaczęły się przemieszczać w kierunku północnego wy brzeża Papui w lipcu 1942 roku, ale Japończy cy założy li tam swe przy czółki jako pierwsi i rozbudowy wali teraz swe siły, zamierzając dojść do Port Moresby przez Góry Owena Stanley a. Walki w rejonie jedy nej przełęczy, Kokoda Trail, choć nie by ły operacjami na wielką skalę, okazały się straszliwy m przeży ciem dla wszy stkich uczestników. Żołnierze z trudem stawiali każdy krok w gęsty m tropikalny m lesie, brnęli przez błota po niemal pionowy ch ścieżkach, uginali się pod ciężarem sprzętu i prowiantu. Zapasy ży wności przy by wały nieregularnie, a deszcz padał niemal codziennie. Cierpienia żołnierzy obu stron potęgowały choroby i owady. „Widziałem ludzi stojący ch po kolana w błocie na wąskiej, górskiej ścieżce i patrzący ch z rozpaczą na kolejny, pozornie niedostępny grzbiet górski – pisał australijski oficer do dy rektora swej dawnej szkoły. – Szczy t za szczy tem, szczy t za szczy tem – beznadziejnie smutny, jałowy kraj”. Konieczność wnoszenia prowiantu i amunicji czy niła wy prawę na Kokoda Trail – tak zwany Szlak Kokoda – niezwy kle trudny m przedsięwzięciem. Każdy żołnierz dźwigał ciężar równy 30 kilogramom, a niektórzy nawet 50. „Musimy taszczy ć na górę przez błoto i muł cholerne ciężary – pisał australijski kapral Jack Craig. – Niektórzy tracą równowagę i padają jak dłudzy na ziemię. Ja też mam ochotę się położy ć i nie wstać do końca świata. Chy ba nigdy w ży ciu nie by łem tak wy czerpany ”. Wielu żołnierzy cierpiało z powodu krwawiący ch hemoroidów i jeszcze bardziej zabójczy ch chorób tropikalny ch. Pewien Australijczy k, mówiąc z pogardą o Japończy kach, stwierdził, że „zabijanie tak
ohy dnie wy glądający ch zwierzaków nie jest morderstwem”. Ale jeden z jego towarzy szy broni, któremu dowódca kazał dobić śmiertelnie rannego nieprzy jacielskiego żołnierza, napisał potem: „By ł to początek straszliwy ch przeży ć, które są nieodłączną częścią wojny [...]. Do tej pory widzę te oczy, wpatrzone we mnie z przerażeniem”. Młody kapelan obserwujący walki na Papui napisał z zaplecza frontu: „Chy ba nigdy nie by ło kampanii, której uczestnicy musieliby cierpieć takie męki i pokony wać tak niewiary godne trudności jak tutaj. Kiedy widzę przy wożony ch tu ludzi, ranny ch, cierpiący ch na straszne tropikalne choroby, skrajnie wy czerpany ch, obdarty ch, zarośnięty ch, brudny ch od leżenia w błocie, wy chudzony ch przez wieloty godniowy poby t w dżungli, cierpiący ch na malarię i ty fus, kiedy sobie uświadomię, że przez wiele ty godni prowadzili rozpaczliwą i okrutną walkę z niewidoczny m wrogiem – mam ochotę przy chy lić im nieba [...]. By łem tu świadkiem tak wielu cierpień i smutny ch przeży ć, że bardziej niż kiedy kolwiek zdaję sobie sprawę z tragizmu wojny i heroizmu naszy ch żołnierzy ”. Tego rodzaju obserwacje pły nęły z serca, ale trzeba pamiętać, że ich autorzy nie mogli porównać doli swy ch towarzy szy broni z losem żołnierzy walczący ch w Rosji, na Pacy fiku, w Birmie i na inny ch znany ch z okrucieństwa frontach tej wojny. Walki w nieprzy chy lny m środowisku naturalny m, w który m nie istniały żadne udogodnienia czy zdoby cze cy wilizacji, narażały żołnierzy na większe cierpienia niż operacje prowadzone w Afry ce Północnej czy północno-zachodniej Europie. Ale doświadczenia związane z wielomiesięczną gotowością bojową, lękiem, chroniczny m wy czerpaniem i zły m samopoczuciem, utratą towarzy szy broni, rozłąką z bliskimi osobami odciskały swe piętno na wszy stkich żołnierzach frontowy ch, bez względu na to, gdzie odby wali służbę. Wielu spośród nich, szczególnie ci, którzy przeby wali w rejonie Pacy fiku, wmawiało sobie, że istniejące warunki są łatwiejsze do zniesienia dla nieprzy jaciela. Żołnierze wojsk sojuszniczy ch wierzy li, że Japończy cy są urodzeni do walk w dżungli, co daje im naturalną przewagę. Ale języ k, jakiego uży wali wojownicy cesarza Hirohito, opisując swe doświadczenia i cierpienia, nie różnił się wy raźnie od języ ka, który m posługiwali się ich australijscy, bry ty jscy czy amery kańscy przeciwnicy. Japończy cy wy parli Australijczy ków z Kokoda Trail, a podczas odwrotu nękali ich nieustannie niespodziewany mi atakami i manewrami oskrzy dlający mi. Maruderzy często tracili ży cie. „Dominujący m czy nnikiem by ł chaos – pisał sierżant Clive Edwards. – Nikt nie wiedział dokładnie, co się dzieje, ale kiedy od czoła dobiegały odgłosy bitwy, mówiono nam, że inni usiłują się przebić [...]. By ło to żałosne – w nieustannie padający m deszczu brnął długi szereg śmiertelnie zmęczony ch ludzi, wy doby wający ch z siebie resztki sił, by znieść na dół ranny ch i ocalić własne ży cie. Na wszy stkich twarzach malowała się dezorientacja, a kiedy długi szereg zwalniał lub przy stawał, ci, którzy szli z ty łu, wpadali w panikę i zaczy nali wy sy łać sy gnały : « Idźcie naprzód, doganiają nas Japońcy » ”. Australijczy cy zostali w końcu zepchnięci na pozy cje oddalone zaledwie o kilka kilometrów od Port Moresby. Sojusznikom udało się szczęśliwie zapobiec nowemu zagrożeniu dla ich pozy cji na terenie Papui. Dzięki sy stemowi Ultra rozszy frowali japońskie depesze, z który ch wy nikało, że
nieprzy jaciel zamierza przeprowadzić desant w Milne Bay, na południowo-wschodnim cy plu wy spy. Pospiesznie skierowano w tamtą stronę bry gadę Australijczy ków. Japończy cy, którzy wy lądowali tam wieczorem 25 sierpnia, natrafili na zacięty opór. Ci, którzy przeży li, zostali ewakuowani 4 września. Ale w rejonie Port Moresby sy tuacja nadal by ła kry ty czna. MacArthur zlekceważy ł możliwości nieprzy jaciela, dowodząc przy ty m braku nieznajomości warunków, jakie panowały na Kokoda Trail. Japończy cy nieustępliwie atakowali pozy cje sojuszników i katastrofa wisiała w powietrzu. Udało się jej uniknąć głównie dzięki siłom powietrzny m – amery kańskie lotnictwo, bombardując nadmiernie rozciągnięte linie zaopatrzeniowe nieprzy jaciela, postawiło go w trudnej sy tuacji, która uległa pogorszeniu po przerzuceniu części cesarskich wojsk z Nowej Gwinei na Guadalcanal. Miejscowy japoński dowódca otrzy mał rozkaz wy cofania się na północne wy brzeże Papui. Australijczy cy musieli ponownie przebrnąć przez Kokoda Trail i Góry Owena Stanley a, ty m razem napierając na ty ły nieprzy jaciela. Warunki by ły równie przerażające jak podczas pierwszego przemarszu. „Nasze wojska walczą w zimnej mżawce na wy sokości 2200 metrów – pisał australijski korespondent George Johnston. – Walczą zaciekle, bo mają już ty lko jakieś 2 kilometry do grzbietu przełęczy, z którego będą mogły atakować w dół stoku. Ma to wielkie znaczenie dla żołnierzy, którzy z trudem pokony wali każdy cal tej morderczej wspinaczki, pochowali tak wielu swy ch kolegów, widzieli ty lu transportowany ch na zaplecze chory ch i ranny ch towarzy szy broni, poszarpany ch przez pociski moździerzy, kule i granaty nieprzy jaciela. [Ma to znaczenie] dla żołnierzy, którzy wy chodzili z siebie, by pokonać kilkusetmetrowe odcinki tej dzikiej, nieprzy jaznej i stawiającej opór góry [...]. Są tak zarośnięci, że ledwie widać ich oczy. Ich mundury to zbieranina wszy stkiego, co na nich pasuje albo zapewnia ciepło lub ochronę przed insektami [...]. Ten, kto czuł smród gnijącego błota i rozkładający ch się ciał, kto widział długi szereg umundurowany ch Australijczy ków brnący ch w zielony m półmroku przez tunel wy rąbanego w dżungli szlaku, nigdy nie zapomni tego odrażającego obrazu tropikalnej wojny ”. W listopadzie MacArthur przeprowadził desant dwóch amery kańskich pułków na wy spę Buna. Młodzi żołnierze U.S. Army, wstrząśnięci pierwszy m kontaktem z warunkami, jakie panowały na Papui, nie spełnili jego oczekiwań. Natomiast Australijczy cy by li wy czerpani marszem na Kokoda Trail. Ty siące żołnierzy obu stron osłabiała malaria. Ale w sty czniu 1943 roku Amery kanie zdoby li w końcu Bunę i wy parli z tego regionu resztki sił nieprzy jaciela. Japończy cy stracili niemal dwie trzecie swy ch dwudziestoty sięczny ch sił skierowany ch na ten odcinek frontu. Zginęło tam również 2165 Australijczy ków i 930 Amery kanów. Generał Robert Eichelberger, amery kański dowódca dy wizji, pisał: „By ły to działania wy magające przebiegłości i przewrotności [...]. Nie przy pominały zmasowany ch i hałaśliwy ch operacji prowadzony ch w Europie, w której bataliony czołgów ścierały się z batalionami czołgów, a w starannie przemy ślany ch ruchach i manewrach uczestniczy ły armie dorównujące liczebnością populacji miast [...]. Kiedy na Nowej Gwinei nadchodziła pora deszczowa, ranni żołnierze często tonęli, zanim znaleźli ich sanitariusze. Żadna wojna nie
jest dobrą wojną, a śmierć nie zwraca uwagi na geografię. Ale siedząc tutaj, jestem przekonany – podobnie jak moi żołnierze – że śmierć by wa przy jemniejsza w strefie umiarkowanej”.
Australijczycy ewakuują rannego w czasie walk o Kokoda Trail, Papua Nowa Gwinea Fot. AP Photo/Press Association Operacjom w Papui towarzy szy ły spory w łonie sojuszniczego dowództwa i niezręczne ingerencje MacArthura. Nieufność i lekceważenie charaktery zujące wzajemne relacje między Amery kanami a Australijczy kami doprowadziły do trwałej niechęci, która osłabiła radość wy wołaną przez spóźniony sukces na wy spie Buna. Ciężkie walki trwały przez cały 1943 rok, a pola bitew przy suwały się stopniowo w kierunku północny ch wy brzeży wielkiej wy spy. Pobici na Guadalcanal Japończy cy wy chodzili z siebie, żeby utrzy mać swe pozy cje na Nowej Gwinei, i sprowadzali posiłki. Ale w marcu ponieśli paraliżującą porażkę w bitwie na Morzu Bismarcka. Dowodzona przez generała George’a Kenney a amery kańska 5. Armia Powietrzna, ostrzeżona dzięki sy stemowi Ultra, przy puściła szereg ataków na japoński konwój z Rabalu, zatapiając osiem transportowców oraz cztery eskortujące niszczy ciele i likwidując większą część floty, skierowanej w rejon Papui-Nowej Gwinei.
Po miesiącach toczący ch się ze zmienny m szczęściem walk nastąpił decy dujący przełom. Kenney zbudował w tajemnicy pas startowy, dzięki któremu jego my śliwce mogły uderzać na główne japońskie bazy lotnicze w Wewak. Dokonały tego z zabójczą skutecznością w sierpniu 1943 roku, niemal doszczętnie niszcząc japońskie siły powietrzne operujące w ty m regionie. Wkrótce potem siły sojusznicze, złożone już wtedy z jednej dy wizji amery kańskiej i pięciu australijskich, rozpoczęły wielką ofensy wę. We wrześniu 1943 roku najważniejsze punkty oporu nieprzy jaciela by ły już zdoby te, a osiem ty sięcy Japończy ków, który m udało się przeży ć, uchodziło na północ. Półwy sep Huon został oczy szczony z wojsk nieprzy jaciela w grudniu, a dominacja sojuszników w kampanii stała się już wy raźnie widoczna. Sy stem Ultra ujawnił położenie pozostały ch japońskich punktów koncentracji wojsk, dzięki czemu MacArthur mógł przeprowadzić dramaty czną operację polegającą na ich obejściu. Potem, 22 kwietnia 1944 roku, odciął im drogę ucieczki, lądując w miejscowości Hollandia na holenderskiej Nowej Gwinei. Walki na wy spie trwały aż do końca wojny, a główny ich ciężar ponosili Australijczy cy. W sierpniu 1945 roku pozostali Japończy cy, w sile około 13 500 żołnierzy, wy szli z dżungli i skapitulowali. Kampania na Nowej Gwinei wciąż budzi liczne kontrowersje. Skazała ona na cierpienia wszy stkich jej uczestników, z który ch wielu, zwłaszcza na późniejszy ch etapach, kwestionowało jej celowość. Przed bitwami na Morzu Koralowy m i o Midway przez kilka krótkich ty godni mogło się wy dawać, że Nowa Gwinea będzie dla Japończy ków kładką na drodze do Australii, ale w czerwcu 1942 roku taka wizja by ła już nierealna. Pod pewny mi względami kampania stała się później azjaty ckim odpowiednikiem operacji bry ty jskich w Afry ce i Birmie. Kiedy mary narka wojenna i lotnictwo Stanów Zjednoczony ch uzy skały w ty m rejonie strategiczną przewagę, utrzy my wanie i wspieranie operacji na Nowej Gwinei, położonej na samy m końcu niesamowicie długiej linii morskich połączeń, stało się dla Japończy ków niemożliwe. Z punktu widzenia sojuszników cała kampania by ła o ty le sensowna, że stworzy ła szansę na związanie sił nieprzy jaciela w okresie, kiedy wojska aliantów by ły jeszcze zby t słabe, by zadać mu decy dujący cios. Ale główną rolę w wojnie z Japonią odegrała U.S. Navy, prowadząca natarcie w środkowy m rejonie Pacy fiku. Miesiąc po miesiącu na polu bitwy mierzący m kilkaset ty sięcy kilometrów kwadratowy ch amery kańskie samoloty, okręty nawodne i okręty podwodne zadawały druzgoczące ciosy japońskim siłom morskim, bez który ch nieprzy jaciel nie mógł utrzy mać swy ch rozciągnięty ch linii zaopatrzenia. W latach 1942–1943 sojusznicy potrzebowali lotnisk na Papui-Nowej Gwinei i musieli o nie walczy ć aż do końca, ale w latach 1943–1944 kosztowna operacja, polegająca na wy parciu Japończy ków z północnego wy brzeża, by ła zapewne niepotrzebna, ponieważ ich potencjał ofensy wny i siły powietrzne zostały już zniszczone. Kampania w rejonie Papui-Nowej Gwinei, jak ty le inny ch podczas tej wojny, nabrała własnego rozpędu i rozwijała się według własnej logiki. Ponieważ wy magała udziału ty sięcy żołnierzy, z który ch wielu straciło ży cie, i stała się testem dla reputacji
generałów, sojusznikom by ło coraz trudniej zaakceptować wy nik, który nie by łby równoznaczny z totalny m zwy cięstwem. Jedy ny m starszy m rangą oficerem, którego opinia nie ucierpiała podczas walk na Nowej Gwinei, by ł stojący na czele amery kańskich sił lotniczy ch George Kenney, należący do najwy bitniejszy ch dowódców U.S. Air Force. W ciągu roku od Pearl Harbor japońskie działania ofensy wne w Azji i na Pacy fiku zostały powstrzy mane. Losy wojny zaczy nały się odwracać, a Tokio stanęło w obliczu nieuniknionej klęski. Niezwy kłe wy daje się to, że choć nadzieje na szy bkie zwy cięstwo zostały rozwiane, a Amery kanie zademonstrowali swą determinację, poddani cesarza Hirohito nadal walczy li ze ślepy m zapałem. Strategia Japonii opierała się na wierze w zwy cięstwo Niemców na Zachodzie, a pod koniec 1942 roku taka perspekty wa stała się już całkowicie nierealna. Od tej pory pokój na każdy ch warunkach, a nawet bezwarunkowa kapitulacja by ły by dla polity ków z Tokio korzy stniejsze niż zagrażający im odwet Amery ki. Ale podobnie jak w Niemczech nie by ło w ty m kraju żadnego ugrupowania, które miałoby dość woli i siły, by zawrócić kraj z drogi ku samozagładzie. Shikata ga nai – tak chciało przeznaczenie. Takie usprawiedliwienie poczy nań, które skazały na śmierć miliony ludzi, nie stwarzając choćby cienia nadziei na jakiekolwiek korzy ści, jest oczy wiście o wiele za mało przekonujące. Ale historia poucza nas, że narody, które rozpoczy nają wojny, szy bko odkry wają, że ich zakończenie jest wy jątkowo trudne.
11 B RYT YJ C ZYC Y NA M OR ZU
1. ATLANTYK iedy w 1940 roku Hitler zapanował nad konty nentem europejskim, rola armii bry ty jskiej w walce z nazizmem stała się podrzędna, a nawet marginalna, i ten stan rzeczy utrzy my wał się aż do 1944 roku. W sensie sy mboliczny m Wielka Bry tania pozostała zaledwie chorąży m, niosący m wy soko nad głową sztandar oporu wobec hitlery zmu. Na płaszczy źnie strategicznej stała się jednak giganty czny m lotniskowcem, czy raczej bazą morską, z której można by ło prowadzić ofensy wę bombową zmierzającą do odzy skania konty nentu. W latach 1940–1943 toczy ła się batalia o wy ży wienie ludności Wielkiej Bry tanii oraz o zachowanie dostępu do morskich szlaków dla statków imperium i jego sojuszników, a także dla konwojów dostarczający ch zaopatrzenie do ZSRS. Roy al Navy odegrała w niej kluczową rolę. Siły morskie nie mogły samodzielnie doprowadzić do klęski Niemiec, ani nawet obronić wschodnich posiadłości imperium przed Japończy kami. Na ty m właśnie polegał fundamentalny problem obu zachodnich sojuszników – Wielka Bry tania i Stany Zjednoczone by ły morskimi potęgami usiłujący mi zmiażdży ć potęgę lądową, a więc zmuszony mi do oddania ważnej części odpowiedzialności za przebieg wojny w ręce ZSRS. Gdy by jednak wy siłki Niemców zmierzające do blokady Wy sp Bry ty jskich zostały uwieńczone powodzeniem, oby watelom Anglii groziłby głód. Mimo zagrożenia ze strony niemieckich okrętów nawodny ch i łodzi podwodny ch trzeba by ło przewieźć rocznie przez Atlanty k co najmniej 23 miliony ton towarów – czy li połowę całego przedwojennego bry ty jskiego importu. Ochrona tego sy stemu dostaw by ła bardzo trudny m przedsięwzięciem. Mary narka ucierpiała w takim samy m stopniu jak inne rodzaje sił zbrojny ch podczas między wojennego okresu oszczędności budżetowy ch. Budowa duży ch okrętów wy magała lat, a stworzenie nawet nielicznej eskorty konwoju zajmowało kilka miesięcy. Bry ty jskie stocznie by ły zarządzane niesprawnie, a ich wy dajność ograniczała nieustępliwość robotników, którzy zaczęli pracować trochę ciężej dopiero wtedy, kiedy Związek Sowiecki został zmuszony do zmiany frontu, a komuniści wszy stkich narodowości poparli sojuszniczy wy siłek wojenny. Wielka Bry tania budowała i remontowała okręty wolniej, choć o wiele taniej niż Stany Zjednoczone, i nie by ła w stanie dorównać amery kańskiej wy dajności. Jeśli chodzi o Roy al Navy, to jej największą słabością w początkowy ch latach wojny by ł niedostatek jednostek
K
eskortujący ch. Trudno by ło też skoncentrować wielkie siły na walce z największy mi okrętami nieprzy jaciela, które by ły wprawdzie nieliczne, ale jednak bardzo groźne i rozmieszczone na przestrzeni wielu setek kilometrów. Hitlerowskie okręty nawodne by ły równie trudny m przeciwnikiem jak okręty podwodne, a konieczność kierowania konwojów na szlaki zastępcze, odległe od tworzony ch przez nie stref zagrożenia, nakładała dodatkowe obciążenia na bry ty jską mary narkę. Ataki niemieckich jednostek doprowadziły w latach 1939–1943 do dramatów, które przy ciągnęły uwagę świata: krążownik ciężki „Admiral Graf Spee” zatopił dziewięć statków handlowy ch, zanim sam poszedł na dno w wy niku bitwy z trzema bry ty jskimi krążownikami u ujścia River Plate w grudniu 1939 roku. „Bismarck” o wy porności pełnej 53 ty sięcy ton został 27 maja 1941 roku unieszkodliwiony przez atakujące go dość nieudolnie bry ty jskie eskadry, ale przedtem zniszczy ł krążownik liniowy „Hood”. Bry ty jska opinia publiczna by ła oburzona, kiedy pancerniki „Scharnhorst” i „Gneisenau” przedarły się w dniach 21–22 lutego 1942 roku przez kanał La Manche z Brestu do Wilhelmshaven, doznając ty lko nieznaczny ch uszkodzeń, choć zarówno bry ty jska mary narka, jak i RAF starały się je przechwy cić. Obecność pancernika „Tirpitz” w fiordach północnej Norwegii zagrażała bry ty jskim konwojom w rejonie Arkty ki i aż do 1944 roku bardzo komplikowała funkcjonowanie Home Fleet[17] . W bardziej odległy ch zaś rejonach to Włochy dy sponowały znaczny mi liczebnie siłami morskimi, a kiedy do wojny przy stąpili Japończy cy, Roy al Navy poniosła za ich sprawą ciężkie straty. Bry ty jskie okręty wojenne by ły w większości stare i nie dało się na nich montować masy wnej, nowoczesnej aparatury przeciwpożarowej. Uży wany w mary narce holenderskiej sy stem stabilizacji i kierowania ogniem Hazemey er by ł najbardziej zaawansowaną technologicznie bronią przeciwlotniczą na świecie, ale Roy al Navy uzy skała do niego dostęp dopiero w 1940 roku, i w dodatku okazał się on delikatny i zawodny. Jego bry ty jska wersja znalazła się w powszechny m uży ciu dopiero w 1945 roku. Przedtem angielska broń przeciwlotnicza i sprzęt przeciwpożarowy by ły żałośnie nieskuteczne. Do 1943 roku Wielka Bry tania miała więcej lotniskowców niż Stany Zjednoczone, lecz ich liczba nie by ła na ty le pokaźna, by mogły zaspokoić globalne wy magania, a poza ty m by ły zby t małe, by zmieścić na swy ch pokładach potężne formacje powietrzne. Piloci bry ty jskiej floty wy kazy wali się godną podziwu odwagą, ale zarówno w dziedzinie walk powietrzny ch, jak i w zakresie operacji wy mierzony ch przeciwko okrętom ich poziom wy szkolenia by ł przeciętny. RAF, w który m obowiązy wała doktry na strategiczny ch ataków bombowy ch, sprzeciwiał się dy wersy fikacji zasobów, mającej ułatwić operacje na morzu. Podczas całej wojny Królewska Mary narka Wojenna odznaczała się najwy ższy m poziomem odwagi, determinacji i znajomości sztuki żeglarskiej, ale też aż do 1943 roku nie mogła się w pełni wy wiązy wać z narzucony ch jej zadań, gdy ż miała zby t mało okrętów, które w dodatku by ły bezradne wobec ataków z powietrza.
Churchill, podejmując decy zję o zaangażowaniu armii bry ty jskiej na terenie Afry ki Północnej, zmusił mary narkę wojenną swego kraju do prowadzenia operacji w rejonie Morza Śródziemnego bez wy starczającej osłony ze strony lotnictwa. By ło to dla niej ty m bardziej niebezpieczne, że siły powietrzne Osi miały do dy spozy cji lotniska we Włoszech, na Sy cy lii, w Libii, na Rodos, w Grecji i na Krecie. Starszy mary narz Charles Hutchinson tak opisy wał przeprowadzony w maju 1941 roku atak na krążownik przeciwlotniczy „Carlisle”: „Bombowce nadlaty wały i atakowały nas falami. Zdawały się wy bierać jeden okręt i przy puszczać na niego zmasowany szturm, nurkując pionowo z wszy stkich kierunków. Blisko naszego działa wy buchła w wodzie jakaś wielka bomba. Tony wody spadły z góry, odry wając nas od naszy ch stanowisk i rozrzucając po pokładzie jak słomki. By łem pewien, że zostaniemy wy rzuceni za burtę. Przebiegła mi przez głowę ty lko jedna my śl: Mój Boże, to koniec! Po chwili, która wy dawała się wiecznością, wstaliśmy z pokładu, nadmuchaliśmy nasze łodzie ratunkowe i zdjęliśmy buty, bo wy dawało się nam – a przy najmniej mnie – że zaraz opuścimy okręt. Ale po krótkiej przerwie zaczęliśmy znowu strzelać, bo nadal by liśmy atakowani. Wokół nas leżały duże odłamki szrapneli. Ze śródokręcia wznosił się ogromny słup czarnego dy mu, a działo numer dwa zostało bezpośrednio trafione. Nie by ło już działem, ty lko bry łą poczerniałego metalu [...]. Niemal cała załoga zginęła. Większość została uwięziona pod działem lub rzucona na jego osłonę przeciwodłamkową. By ł to upiorny widok. Przez półtora roku ży liśmy i mieszkaliśmy razem jak rodzina; żartowaliśmy, toczy liśmy spory, wy chodziliśmy razem na przepustkę, omawialiśmy nasze pry watne sprawy [...]. Biedny Bob Silvey nadal leży pod ty m działem – widziałem ciało, ale nie można go wy dostać”. Malta, jedy ny położony na centralny m obszarze Morza Śródziemnego przy czółek, z którego można by ło blokować linie zaopatrzenia Osi wiodące do Afry ki Północnej, by ła przez trzy lata w stanie oblężenia. Z powodu niemal nieustanny ch nalotów przeprowadzany ch z pobliskiej Sy cy lii nie mogła niekiedy stanowić ofensy wnej bazy dla okrętów podwodny ch i nawodny ch, ale by ła ważny m sy mbolem bry ty jskiej woli walki. Hitler popełnił błąd, nie podejmując w 1941 roku próby zajęcia wy spy, a sojusznicy utrzy my wali ją w swy ch rękach kosztem wielu wy siłków i ofiar. W okresie od czerwca 1940 roku do pierwszy ch miesięcy 1943 roku przez Morze Śródziemne nie mogła przebiegać sojusznicza linia zaopatrzenia, ale strategia wojenna Churchilla kładła nacisk na demonstrowanie obecności mary narki wojennej i prowadzenie okazjonalny ch operacji bojowy ch, zwłaszcza przeciwko flocie Włoch. Właśnie na przejrzy sty ch wodach Morza Śródziemnego doszło do najbardziej zacięty ch bitew morskich tej wojny, a Bry ty jczy cy ponieśli tu ogromne straty. Państwa Osi z coraz większy m trudem utrzy my wały swe morskie szlaki prowadzące do Afry ki Północnej, ale trasa wiodąca z południowy ch Włoch do Try polisu by ła krótka. Dopiero w połowie 1942 roku straty ładunków i niedobory paliwa zaczęły wy wierać znaczny wpły w na losy niemieckich wojsk, który mi dowodził Rommel.
Dominujący m polem walk morskich by ł Atlanty k, zwany okrutny m morzem. Sy gnalista okrętowy Richard Butler tak opisy wał ty powy atlanty cki sztorm: „Nic nie widziałem, bo oślepiały mnie wirujące krople wody. W olinowaniu i nadbudówce wy ł wiatr. Można by ło odnieść wrażenie, że pły niemy po wrzącej wodzie, ponieważ wiatr zamieniał wierzchołki fal w białe, hory zontalne pasma piany, która piekła mnie w twarz i w oczy. Od czasu do czasu dostrzegałem w strugach lejącego się z nieba deszczu przechy lony kadłub jednego z wielkich statków handlowy ch, koły sanego na boki przez olbrzy mie fale”. Niszczy ciel Butlera „Matchless” wy konał zwrot, by podejść do uszkodzonego statku, w którego pokładzie pojawiła się czterometrowa szczelina. W trakcie wy kony wania tego manewru jeden z członków jego załogi został wy pchnięty przez fale za burtę. Kapitan podjął odważną decy zję i kazał zawrócić, choć próby odnalezienia mary narza by ły skazane na niepowodzenie. Butler zanotował: „Ten kapitan oszalał, chce narazić ży cie dwustu ludzi dla jednego głupca, który nie miał dość rozumu, by trzy mać się z dala od górnego pokładu”. Beznadziejne poszukiwania zostały przerwane po kilku pełny ch napięcia chwilach. Butler dowiedział się wtedy, że zaginiony mary narz by ł jedny m z jego najbliższy ch kolegów. „By łem zrozpaczony i wstrząśnięty, nie mogłem sobie wy baczy ć swojej samolubnej postawy [...]. « Snowy » by ł lubiany i miał opinię żarłoka. Nigdy już nie spy tamy go ze śmiechem, czy zostawił dla nas choć trochę żarcia”. Na korwetach, koniach roboczy ch eskortowany ch konwojów, panowały o wiele gorsze warunki. Pewien mary narz nazwał je „czy sty m piekłem”. „Nawet przeniesienie ciepłego jedzenia z kuchni do części jadalnej by ło arcy trudny m zadaniem. Pokłady, na który ch mieściły się mesy, przy pominały kupy gruzów, a fizy czne i psy chiczne wy czerpanie ludzi by ło czy mś, czego nigdy nie zapomnę. Ale by liśmy młodzi i odporni, więc odczuwaliśmy pewnego rodzaju dumę z naszy ch cierpień i traktowaliśmy je lekceważąco. Nikt z nas nie zadawał sobie trudu, by zapy tać, jaki to wszy stko ma związek z pokonaniem Hitlera. Wy starczy ło nam to, że nasza jednostka lepiej lub gorzej utrzy muje się na powierzchni morza, a sił dodawała nam nadzieja na dobry deser i odpoczy nek w porcie”. Główny m elementem ży cia na morzu by ł oczy wiście nieprzy jaciel. Najważniejsze niemieckie okręty wojenne gościły na pierwszy ch stronach gazet, toczy ły bitwy i zadawały sojusznikom poważne straty, ale na dłuższą metę o wiele większy m zagrożeniem by ły okręty podwodne i samoloty, zwłaszcza że ich załogi odznaczały się odwagą i znakomity m wy szkoleniem. Na wczesny m etapie wojny okręty podwodne osiągały spektakularne sukcesy, zatapiając między inny mi w głównej bazie Roy al Navy w Scapa Flow stary pancernik „Roy al Oak” i siejąc spustoszenie wśród bezbronny ch statków handlowy ch. Według Churchilla, który by ł jeszcze wtedy pierwszy m lordem Admiralicji, wprowadzenie w 1939 roku sy stemu konwojów wy wołało trzy dziestoprocentowy spadek bry ty jskiego importu. Statki handlowe traciły wiele ty godni, czekając na sformowanie konwoju, a kiedy w końcu wy pły wały w morze, posuwały się bardzo wolno; po przy by ciu na miejsce by ły rozładowy wane przez opieszały ch i często niechętny ch dokerów. Wiele statków, które w czasie
pokoju przewoziły towary, zostało przy stosowany ch do transportu żołnierzy oraz uzbrojenia i musiało pokony wać ogromne odległości, poruszając się po okrężny ch szlakach, by uniknąć rejonów koncentracji okrętów podwodny ch i sił powietrzny ch Osi. Na przy kład niemal wszy stkie ładunki, który ch miejscem przeznaczenia by ł Egipt, pły nęły przez Przy lądek Dobrej Nadziei. Droga do Suezu wy dłuży ła się z prawie 3 ty sięcy mil do 13 ty sięcy, a statek zmierzający do Bombaju musiał przepły nąć 11 ty sięcy mil zamiast – jak przed wojną – 6 ty sięcy. Do 1943 roku Roy al Navy odczuwała dramaty czny brak eskortujący ch jednostek bojowy ch oraz technologii umożliwiającej skuteczne ściganie niemieckich okrętów podwodny ch. W 1940 roku Bry ty jczy cy zatopili 12 niemieckich U-Bootów, a zaledwie 3 w okresie od września 1940 do marca 1941 roku. Działalność wy wiadu i pomy słowość w wy znaczaniu tras konwojów w większy m stopniu przy czy niły się do udaremnienia wy siłków admirała Karla Dönitza niż eskorty, które miały odstraszać okręty podwodne. Królewska Mary narka Wojenna w pełni uświadomiła sobie zagrożenie, na jakie narażone by ły statki handlowe u wy brzeży Afry ki, dopiero wtedy, kiedy w latach 1941–1942 zaledwie dwa okręty podwodne dalekiego zasięgu ty pu IX zadały im spektakularne straty – po części dlatego że zachowy wały ciszę radiową, a po części ze względu na niedostatek sił obronny ch towarzy szący ch flocie handlowej. Bry ty jczy kom dotkliwie brakowało wsparcia z powietrza. Dowództwo RAF-u dy sponowało zby t małą liczbą samolotów, a czterosilnikowe łodzie latające dalekiego zasięgu Short „Sunderland” by ły mało skuteczne, gdy ż ich załogom brakowało doświadczenia zarówno w zakresie nawigacji, jak i umiejętności zrzucania bomb głębinowy ch. Nękały je też problemy techniczne, które sprawiły, że w 1941 roku brały one udział w operacjach średnio dwa razy w ciągu miesiąca. Aż do 1942 roku znaczna część niszczy cieli Roy al Navy pozostawała w pobliżu wy brzeży Wielkiej Bry tanii, gdy ż otrzy mała zadanie ich obrony. W czasie całej wojny 6,1 procent wszy stkich strat zadały sojuszniczy m transportom nieprzy jacielskie okręty wojenne, 6,5 procent – miny, 13,4 procent – siły powietrzne, a 70 procent – okręty podwodne. Bry ty jczy cy otrzy mali pierwszy poważny cios jesienią 1940 roku, kiedy powolny, zmierzający na wschód konwój atlanty cki SC-7 stracił 21 z 30 jednostek, a szy bki konwój HX-79 – 12 z 49. Potem tempo podwodnej wojny sy stematy cznie wzrastało. W 1941 roku Bry ty jczy cy stracili 3,6 miliona ton ładunków, z czego 2,1 miliona w wy niku działalności okrętów podwodny ch. Churchill by ł głęboko zaniepokojony, jego powojenne stwierdzenie, że U-Booty wy woły wały w nim większy lęk niż którekolwiek z inny ch zjawisk zagrażający ch przetrwaniu Wielkiej Bry tanii, wpły nęło w znaczny m stopniu na historiografię drugiej wojny światowej. Niepokój premiera by ł jednak usprawiedliwiony, ponieważ aż do maja 1943 roku otrzy my wał on co ty dzień dane staty sty czne doty czące strat, które w drasty czny sposób zmniejszały potencjał morskiego transportu Wielkiej Bry tanii. Ale dowodzone przez Dönitza siły podwodne Niemiec by ły słabe. Przedwojenni planiści
Hitlera zakładali, że ich flota podwodna osiągnie pełną zdolność bojową dopiero w 1944 roku. Budownictwo okrętowe w przesadny m stopniu koncentrowało uwagę na wielkich jednostkach – ze stali, którą pochłonął „Bismarck”, można by zbudować sto okrętów podwodny ch. W przededniu wojny admirał Erich Räder, naczelny dowódca niemieckich sił morskich, napisał: „Nie jesteśmy w sy tuacji, w której mogliby śmy liczy ć na odegranie ważnej roli w wojnie przeciwko angielskiemu handlowi zagranicznemu”. Aż do czerwca 1940 roku Dönitz nie przewidy wał prowadzenia większej kampanii na Atlanty ku, gdy ż nie miał środków, które by mu to umożliwiły. Dominujące w jego uzbrojeniu niewielkie jednostki krótkiego zasięgu ty pu VII miały – według zamy słu ich projektantów – operować z baz leżący ch na terenie Niemiec. Nawet kiedy krajobraz strategiczny ch działań rady kalnie się zmienił, czy li po zajęciu przez Hitlera Norwegii i atlanty ckich portów Francji, Kriegsmarine nadal budowała jednostki ty pu VII. Moc produkcy jna niemieckich stoczni, ograniczana przez brak stali i wy kwalifikowanej siły roboczej, a później przez naloty, spadła poniżej poziomu potencjału Wielkiej Bry tanii. U-Booty by ły pod względem techniczny m dość pry mity wne, na przy kład wprowadzany w latach 1944–1945 sy stem podwodnego uzupełniania zapasu powietrza Schnorkel by ł innowacy jny, ale zawodny. Rewolucy jny technologicznie okręt podwodny ty pu XXI wy pły nął na swój pierwszy patrol bojowy dopiero 30 kwietnia 1945 roku. Siły Dönitza charaktery zowały więc niedostatek jednostek pły wający ch, niewy starczający zasięg i słaba jakość. Dowództwo niemieckich okrętów podwodny ch by ło w podobnej sy tuacji jak Luftwaffe, która w latach 1940–1941 usiłowała zadać Wielkiej Bry tanii druzgoczący cios, choć nie dy sponowała wy starczający mi środkami – siły podwodne Niemiec by ły zby t słabe, by zablokować drogę przez Atlanty k. Niemcy nie zbudowały takiej liczby okrętów podwodny ch, która zapewniłaby im wy granie wojny. Dönitz obliczy ł, że aby osiągnąć decy dujące zwy cięstwo, musi zatapiać miesięcznie 600 ty sięcy ton bry ty jskich ładunków, więc potrzebuje 300 okrętów podwodny ch, z który ch jedna trzecia będzie stale przeby wać w strefach operacy jny ch. Ale w sierpniu 1940 roku dy sponował ty lko 13 sprawny mi jednostkami, w sty czniu 1941 roku ich liczba nawet spadła do 8, w następny m zaś miesiącu wzrosła do 21. Osiągnięcia ty ch szczupły ch sił by ły wprawdzie imponujące – od czerwca 1940 do marca 1941 roku zatopiły one 2 miliony ton bry ty jskich ładunków, w ty m jednak okresie dostarczono Dönitzowi ty lko 75 nowy ch okrętów podwodny ch, czy li znacznie mniej, niż wy nosiły jego potrzeby. Jeśli chodzi o stosunek zatopionego tonażu do liczby pły wający ch po morzu okrętów podwodny ch, siły Dönitza osiągnęły najwy ższy stopień skuteczności w październiku 1940 roku. Później, choć liczba okrętów podwodny ch wzrosła, ich efekty wność się zmniejszy ła. W miarę postępów wojny siły morskie sojuszników szy bko podnosiły poziom swej sprawności bojowej i profesjonalizmu, za to determinacja załóg niemieckich okrętów podwodny ch wy raźnie słabła. Oficerowie uważani za asy w talii Dönitza ginęli lub dostawali się do niewoli, a ci, którzy ich zastępowali, by li fachowcami mniejszego kalibru. Niemiecka
technologia torpedowa by ła niemal tak niedoskonała jak ta, którą w latach 1942–1943 dy sponowała U.S. Navy. Dowodzenie kampanią okrętów podwodny ch utrudniały zmiany strategii i impulsy wne interwencje Hitlera. Wy wiad niemieckiej mary narki wojennej by ł chronicznie słaby, a dowództwo Kriegsmarine nie pojmowało strategii ani takty ki sojuszników i nie znało ich technologii. Choć może się to wy dać zdumiewające, staty sty ka dowodzi, że 90 procent wszy stkich jednostek, które wy pły wały podczas wojny z Amery ki Północnej do Wielkiej Bry tanii, bezpiecznie docierało do celu. Informacja ta jest niezwy kle istotna. Nawet w najbardziej fatalny m dla sojuszników okresie, czy li w kwietniu 1941 roku, z 307 pły nący ch w konwojach statków handlowy ch Niemcy zatopili ty lko 16 (oraz 11 jednostek, które nie miały eskorty ). W czerwcu tego roku przez Atlanty k przepły nęły w konwojach 383 okręty. Okręty podwodne zaatakowały ty lko jeden konwój, zatapiając 6 jednostek, posłały też na dno 22 statki handlowe pły nące samodzielnie. W 1942 roku, który by ł najbardziej alarmujący m okresem akty wności okrętów podwodny ch, na Północny m Atlanty ku zatopiono 609 statków o łącznej ładowności około 6 milionów ton. Ale wy dajność amery kańskiego przemy słu stoczniowego by ła tak wielka, że w ty m samy m okresie sojusznicy spuścili na wodę jednostki pły wające o łączny m tonażu 7,1 miliona ton, zwiększając znacznie swój potencjał, wy noszący wtedy 30 milionów ton. Niemniej sojusznicy, w sposób ty powy dla gatunku ludzkiego, dostrzegali przede wszy stkim własne trudności. Choć potomność wie, że w 1942 roku U-Booty sięgnęły szczy tu swy ch możliwości i że później szala wojny o konwoje przechy lała się stopniowo na korzy ść aliantów, Churchill i Roosevelt widzieli wtedy wznoszącą się stromo krzy wą strat, które – gdy by pozostały na ty m poziomie – sparaliżowały by wy siłek wojenny sprzy mierzony ch. W 1942 roku import Wielkiej Bry tanii spadł o 5 milionów ton, co wy wołało poważne niedobory ży wności i paliw. Ilość ty ch ostatnich została zmniejszona o 15 procent, więc rząd musiał sięgnąć do swy ch znaczny ch zapasów strategiczny ch. Przy czy ną tego stanu rzeczy by ła nie ty le akty wność floty Dönitza, ile konieczność przerzucenia dwustu statków z Atlanty ku na nowo otwarty szlak arkty czny, umożliwiający dostawy do ZSRS. Ale bez względu na przy czy ny proces kurczenia się dostaw niepokoił bry ty jskie społeczeństwo, które i tak by ło u kresu wy trzy małości. Kiedy jednak Stany Zjednoczone dostarczy ły Wielkiej Bry tanii pewną liczbę czterosilnikowy ch samolotów B-24 „Liberator”, które ze względu na swój duży zasięg idealnie nadawały się do wspierania atlanty ckich konwojów, RAF początkowo większość skierował na inne odcinki frontu. Sir Arthur Harris, pełniący w latach 1942–1945 funkcję naczelnego dowódcy bry ty jskiego lotnictwa bombowego, by ł zdecy dowany m przeciwnikiem udziału ciężkich samolotów w wojnie o konwoje. „By ła to nieustanna walka z mary narką wojenną, która jak zwy kle by ła gotowa wszy stko kraść – powiedział Harris, który nienawidził bry ty jskich mary narzy prawie tak samo jak Niemców. – Połowę mojej energii pochłaniała obrona dowództwa wojsk lotniczy ch przed inny mi rodzajami broni. Mary narka i armia
lądowa zawsze usiłowały umniejszać osiągnięcia lotnictwa”. Atlanty cka „dziura powietrzna” – przestrzeń oceanu leżąca poza zasięgiem samolotów startujący ch z baz lądowy ch – by ła aż do ostatnich miesięcy 1943 roku główny m obszarem akty wności okrętów podwodny ch. Przez północny Atlanty k przepły wał przeciętnie jeden konwój w każdą stronę ty godniowo. Wielu z nich, nienamierzony ch przez Niemców, w ogóle nie atakowano. Rozszy frowane przez sy stem Ultra meldunki doty czące pozy cji okrętów podwodny ch, a także instalowany na okrętach wojenny ch sy stem Huff-Duff (High Frequency Direction Finding) często umożliwiały kierowanie konwojów na szlaki oddalone od koncentracji jednostek nieprzy jacielskich. Jedno ze staty sty czny ch zestawień dowodzi, że ty lko w ciągu sześciu ostatnich miesięcy 1941 roku sy stem Ultra ocalił od zatopienia sojusznicze jednostki o łączny m tonażu od 1,5 miliona do 2 milionów ton. Przez kilka miesięcy 1941 roku amery kańskie jednostki eskortujące chroniły konwoje pły nące na wschód od Islandii, ale po Pearl Harbor zostały one wy cofane. Ich obowiązki przejęły kanady jskie korwety, a kiedy statki docierały do wy brzeży Anglii, odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo brała na siebie Roy al Navy. W kluczowy m okresie bitwy o Atlanty k (1941–1943) Królewska Mary narka Wojenna dostarczała 50 procent wszy stkich jednostek eskortujący ch, Królewska Kanady jska Mary narka Wojenna (RCN) – 46 procent, a resztę – flota amery kańska [18] . Mimo że niemiecka ofensy wa by ła prowadzona nieudolnie, mary narze służący na statkach handlowy ch państw sojuszniczy ch dotkliwie odczuwali jej skutki, zwłaszcza w latach 1941 i 1942. Załogi składały się z przedstawicieli wielu narodowości, a choć niektórzy młodzi Bry ty jczy cy wy bierali służbę we flocie handlowej, by uniknąć poboru do wojska, trudno by łoby dowieść, że ta opcja gwarantowała im większe bezpieczeństwo – by wało, że mary narze musieli ewakuować się ze statków, na który ch akurat pły wali, dwa lub trzy razy. Takie przeży cie opisał Michael Page: „Odby waliśmy wachtę na pokładzie lub w maszy nowni, albo spaliśmy spokojnie na swoich kojach, a chwilę potem musieliśmy się gorączkowo przedzierać przez gęstą ciemność, z której try skały strumienie lodowatej wody. Ślizgaliśmy się i padaliśmy na mokre metalowe pokłady, które z każdą mijającą sekundą zapadały się coraz szy bciej w głodną morską otchłań [...]. « Co się dzieje? Co się dzieje?» – py tał ktoś płaczliwy m dy szkantem, pełny m bolesnego zdumienia [...]. Na wpół świadomie walczy liśmy z oporny mi linami i ciężkim osprzętem statku [...]. Jakimś cudem spuszczono szalupę, więc zaczęliśmy pełzać w jej kierunku. Niektórzy do niej dotarli, inni nie, gdy ż skacząc z pokładu, błędnie ocenili odległość. « Odbijać!» – zawołał ktoś, komu łódź wy dała się zatłoczona, ale jego głos zagłuszy ły dochodzące z góry okrzy ki: « Nie, nie, poczekajcie jeszcze chwilę!» . Z ciemności wy łoniła się jakaś ciemniejsza od niej postać, która z głośny m pluskiem uderzy ła w wodę, a potem wy nurzy ła się na powierzchnię, podpły nęła do szalupy i chwy ciła kurczowo za burtę [...]. W naszą łódź uderzy ła fala, zalewając nas od stóp do głów. Ogłuszeni lodowaty m pry sznicem, z trudem chwy taliśmy powietrze i wy pluwaliśmy wodę [...]. Ktoś
naty chmiast odwiązał cumę [...]. Bóg raczy wiedzieć, czy szalupa by ła pełna; naty chmiast porwały nas skłębione fale”. Ci, którzy mieli dość szczęścia, by przeży ć zatopienie statku, często cierpieli straszliwe męki w otwarty ch szalupach. Taki los spotkał załogę bry ty jskiego węglowca „Anglo-Saxon”. Niemiecki krążownik pomocniczy „Widder” zatopił tę jednostkę w nocy 21 sierpnia 1940 roku 1200 kilometrów na zachód od Wy sp Kanary jskich, a potem ostrzelał z karabinów maszy nowy ch ty ch mary narzy, którzy przeży li atak i znaleźli się w wodzie, zabijając niemal wszy stkich. Ocalała ty lko mała łódka, na której pokładzie znajdowali się pierwszy oficer C.B. Denny i sześciu jego kolegów. Gdy nadszedł świt, znaleźli na pokładzie niewielki zapas wody, trochę sucharów i kilka konserw. Niektórzy by li ranni, gdy ż trafiły ich niemieckie kule. Radiotelegrafista nazwiskiem Pilcher miał zmiażdżoną stopę. Penny, niemłody już celowniczy, by ł ranny w udo i w nadgarstek. W ciągu pierwszy ch dni żeglugi w kierunku zachodnim na łodzi panował nastrój opty mizmu. Ale od 26 sierpnia wszy scy mieli poparzoną skórę i cierpieli z powodu pragnienia. Pilcher, którego stopę zaatakowała gangrena, przepraszał kolegów za fetor. Denny zapisał w dzienniku pokładowy m: „Mamy nadzieję, że dotrzemy do lądu... z Bożą pomocą i bry ty jską determinacją”. Potem sy tuacja gwałtownie się pogorszy ła. Pilcher zmarł 27 sierpnia. Denny załamał się psy chicznie. Penny, osłabiony przez rany, wy padł pewnej nocy za burtę podczas wachty przy sterze. Dwaj młodzi mary narze, którzy za sobą nie przepadali, zaczęli się kłócić. Trzy nastego dnia na morzu przestał funkcjonować ster. Okazało się to ponad siły Denny ’ego, który stwierdził, że czas z ty m wszy stkim skończy ć. Wręczy ł jednemu z towarzy szy niedoli swój sy gnet z prośbą o przekazanie tej pamiątki jego matce, a potem wraz z trzecim mechanikiem wskoczy li do morza i po chwili zniknęli pozostały m rozbitkom z oczu. Wieczorem 9 września kucharz nazwiskiem Morgan nagle wstał i powiedział: „Idę za róg na drinka” i wy skoczy ł przez burtę, zostawiając na pokładzie ty lko dwóch młody ch mary narzy. Jeden z nich, dwudziestojednoletni Wilbert Widdicombe, zapisał lakonicznie w dzienniku pokładowy m: „Kucharz oszalał; zginął”. Po kilku dniach obaj młodzi ludzie wskoczy li do wody, ale po krótkiej wy mianie zdań odzy skali zdrowy rozsądek i wspięli się z powrotem na łódź. Wkrótce potem ich pragnienie zaspokoiła burza tropikalna. Jedli przepły wające obok łodzi wodorosty i uczepione do nich kraby. Przeży wszy kilka załamań pogody i wiele kłótni, 27 października dostrzegli poły skującą na hory zoncie plażę. Dotarli do brzegu na wy spie Eleuthera w archipelagu Bahama, przepły nąwszy 2275 mil. Po wielu miesiącach poby tu w szpitalu i rekonwalescencji Widdicombe wy ruszy ł w luty m 1941 roku do kraju – i zginął jako pasażer statku handlowego „Siamese Prince”, zatopionego przez wy strzeloną z U-Boota torpedę. Jego towarzy sz niedoli, dziewiętnastoletni Robert Tapscott, przeży ł służbę w kanady jskiej armii, a po wojnie jako świadek wziął udział w procesie kapitana „Widdera”, oskarżonego o zamordowanie mary narzy, którzy przeży li zatopienie „Anglo-Saxon” i inny ch statków. Niemiec został skazany na siedem lat więzienia.
Podobne dramaty przeży ły w czasie wojny załogi setek inny ch statków. Ich przebieg często pozostawał nieznany, ponieważ kończy ły się śmiercią wszy stkich rozbitków. Trzeba zaznaczy ć, że podobnie jak wielu inny ch uwikłany ch w zbrojny konflikt ludzi mary narze floty handlowej nie zawsze wy bierali najlepszą linię postępowania. Wy wodzili się z różny ch grup narodowościowy ch i nie znali dy scy pliny obowiązującej w siłach zbrojny ch, więc poruszając się w konwojach, często lekceważy li procedury, sy gnały i wskazówki doty czące wy boru szlaków. Niektóre załogi wpadały w panikę i opuszczały statki, które można by ło uratować. Ale często by wało tak, że dokony wały bohaterskich wy siłków, który ch przy kładem jest los 10350-tonowego, poruszanego silnikiem Diesla statku handlowego „Otari”. 13 grudnia 1940 roku, w drodze powrotnej z Australii, został on trafiony torpedą w odległości 450 mil na zachód od bry ty jskich wy brzeży. Woda wdarła się do ty lny ch ładowni. Po chwili w kilwaterze statku zaczęły się unosić na wodzie mrożone tusze baranie i skrzy nki z masłem. Obudowa wału śruby przeciekała, a wręgi maszy nowni groziły zawaleniem. Ale kapitan Rice uznał, że statek można ocalić. Przez trzy dni, szczęśliwie chroniony przez mgłę od następny ch ataków nieprzy jaciela, „Otari” samotnie brnął przez ocean, choć jego pompy z trudem utrzy my wały go na wodzie. Kiedy w końcu dotarł w ciemności do ujścia Cly de, okazało się, że ochronna zapora portu jest zamknięta. Dopiero o świcie 17 września Rice wprowadził wreszcie swój statek na obszar, gdzie mógł zarzucić kotwicę. Pokład by ł niemal całkowicie zanurzony w wodzie, a większość cennego ładunku zmy ły fale. Atlanty cka linia zaopatrzenia, mającą kluczowe znaczenie dla Wielkiej Bry tanii, funkcjonowała właśnie dzięki załogom odznaczający m się taką determinacją i odwagą. W 1941 roku Wielka Bry tania zwodowała nowe jednostki o łącznej wy porności 1,2 miliona ton i w znaczący sposób usprawniła swój sy stem transportu. Choć okręty, które eskortowały konwoje, zby t opieszale wy posażano w ulepszone radary czy sy stemy podwodnego wy kry wania – asdic i nie zatapiały one wielu łodzi podwodny ch, to Niemcy nie zdołali wy wołać kry zy su na oblężonej wy spie. Tego też roku pod koniec lata Bry ty jczy cy dość regularnie odczy ty wali już sy gnały nadawane z niemieckich okrętów podwodny ch. Część floty Dönitza została przerzucona na Morze Śródziemne lub na północne wy brzeże Norwegii, by osłaniać flankę sił niemieckich atakujący ch ZSRS. Gdy nadeszło Boże Narodzenie 1941 roku, by ło już jasne, że Hitler stracił szansę na wzięcie Wielkiej Bry tanii głodem – po ty m jak Stany Zjednoczone przy stąpiły do wojny, potęga ich floty i potencjał przemy słu stoczniowego zmieniły oblicze kampanii. Niemieckie okręty podwodne odniosły jednak wiele sukcesów jeszcze w miesiącach, które nastąpiły po ataku na Pearl Harbor, głównie dlatego, że U.S. Navy zby t wolno wprowadzała w ży cie skuteczne procedury regulujące ochronę konwojów. W owy ch czasach, kiedy straty osobowe nie miały jeszcze wpły wu na jakość załóg Kriegsmarine, ludzie Dönitza, z dumą nazy wający się Freikorps Dönitz, by li elitą mary narki. Kapitan jednego z U-Bootów Erich Topp, zaliczany do asów U-Bootwaffe, pisał: „Ży jąc i pracując na okręcie podwodny m, trzeba w sobie wy robić i rozwinąć umiejętność współpracy z inny mi członkami załogi, gdy ż
ich pomoc może się okazać warunkiem przeży cia [...]. Wy chodząc z portu, zamy kając właz, zanurzając się, żegnasz się z kolorowy m światem, słońcem i gwiazdami, wiatrem i falami, zapachem morza. Ty i twoja załoga jesteście skazani na stałe napięcie, wy wołane przez poby t w stalowej rurze – na małej, zatłoczonej przestrzeni, podzielonej na ciasne klitki, przez monotonię i niezdrowy try b ży cia, niedostatek powietrza, nienormalny ry tm dni i nocy, brak ruchu”. Topp robił, co mógł, by podtrzy mać morale. Pewnego razu, wkrótce po wy jściu z portu, odkry ł, że jego oficer nawigacy jny jest bardzo przy gnębiony. Zapy tany o przy czy nę fatalnego nastroju, wy znał, że zapomniał zabrać z sobą na pokład swój talizman – mirtowy wianuszek, germański sy mbol małżeństwa, by ł więc przekonany, że okręt U-552 jest skazany na zagładę. Topp kazał zmienić kurs i wrócił do Bergen, by jego oficer mógł zabrać swój talizman i odzy skać pogodę ducha, a potem ponownie wy ruszy ł w morze.
Niemieccy marynarze podczas odpoczynku na pokładzie U-Boota Fot. akg-images/BE&W Oficerowie Dönitza zaliczali się do fanaty czny ch zwolenników nazizmu. Ty m bardziej że w 1943 roku średnia ich wieku spadła do dwudziestu trzech lat, a średnia wieku mary narzy – do dwudziestu jeden, wobec czego zarówno jedni, jak i drudzy by li perfekcy jny mi produktami Goebbelsowskiego sy stemu edukacy jnego. Kapitan U-181 Wolfgang Lüth regularnie wy głaszał w obecności swej załogi pogadanki poświęcone „kwestii rasowej i inny m zagadnieniom polity ki populacy jnej [...] Niemcom, Hitlerowi oraz Ruchowi Narodowo-Socjalisty cznemu”. Pomy sł sesji indoktry nacy jny ch organizowany ch w śmierdzącej, dusznej stalowej rurze, zanurzonej na 30 metrów w Atlanty ku, wy daje się surrealisty czny, toteż można się domy ślać, że nie wszy scy członkowie popierali metody Lütha, który nie pozwalał wieszać podobizn gwiazdek filmowy ch w pobliżu portretu Führera i zabraniał słuchania „zwy rodniałego” amery kańskiego jazzu. „Nie zamierzam z wami dy skutować o ty m, czy on się wam podoba, czy też nie – powiedział swoim oficerom. – Po prostu ma się wam nie podobać. Na tej samej zasadzie, na jakiej Niemcowi nie może się podobać Ży dówka. Podczas tej trudnej wojny wszy scy muszą się nauczy ć bezgranicznej nienawiści do nieprzy jaciela”. W 1944 roku pewien doświadczony kapitan U-Boota kazał swy m ludziom usunąć ze ściany portret Hitlera, mówiąc: „Nie ży czę sobie tutaj żadnego bałwochwalstwa”. Został zadenuncjowany, oskarżony o podważanie ducha bojowego załogi, aresztowany i stracony. W maju i czerwcu 1942 roku na przy brzeżny ch wodach wschodniej części Stanów Zjednoczony ch zatopiono statki o łącznej wy porności miliona ton. Niemieckie okręty podwodne miały często ułatwione zadanie, ponieważ odpalały torpedy w kierunku jednostek o wy raźnie widoczny ch na tle jasno oświetlonego brzegu sy lwetkach. W ciągu całego tego roku na dno poszło 6 milionów ton. Amery kańska flota handlowa drogo zapłaciła za decy zję U.S. Navy, która nie chciała wy korzy stać doświadczeń Wielkiej Bry tanii i odmówiła przy łączenia się do sprawdzonego, kanady jskiego sy stemu konwojów. Niemcy zaczęli koncentrować złożone z tuzina U-Bootów „wilcze stada”, aby pokonać eskortę konwojów. Zmiany kodów stosowany ch przez Kriegsmarine by ły przy czy ną okresowy ch „zaciemnień” sojuszniczego sy stemu przechwy ty wania sy gnałów. Miało to poważne następstwa dla konwojów, które nie by ły w stanie ominąć zgrupowań okrętów podwodny ch. Ale sojusznicy
sy stematy cznie ulepszali swoje metody na ty m polu. Technologia walki z okrętami podwodny mi stale się rozwijała, a liczba eskortujący ch jednostek rosła. Do uży wanej na morzu aparatury radarowej wprowadzono technologię cavity magnetron – magnetron wnękowy. Na okrętach eskorty zaczęto instalować sy stem łączności głosowej TBS (Talk Between Ships – rozmowy między okrętami), a obsługujący aparaturę specjaliści nabrali doświadczenia. Wy szukiwanie i zatapianie U-Bootów wy magało ścisłej współpracy dwóch lub trzech okrętów, gdy ż pojedy ncza jednostka rzadko by ła w stanie zrzucać bomby głębinowe z taką dokładnością, by osiągnąć trafienie. Operacje prowadzone w pobliżu amery kańskich lub bry ty jskich wy brzeży, czy li w zasięgu patroli powietrzny ch, stawały się dla Niemców coraz trudniejsze. Okręty podwodne mogły przemieszczać się szy bko ty lko na powierzchni, w zanurzeniu zaś nadążały za konwojami z największy m trudem. Patrole powietrzne zmuszały je do pły wania pod wodą, co ograniczało ich akty wność skuteczniej niż ataki bombowe na betonowe „kojce” U-Bootów w Breście lub Lorient, które kosztowały RAF wiele daremnego wy siłku. W 1942 roku bitwa o Atlanty k koncentrowała się coraz wy raźniej na ty siącmilowy m obszarze morza leżący m poza zasięgiem startujący ch z lądu samolotów. Tam właśnie skupił swe siły Dönitz, a konwoje by ły przez cztery –sześć dni narażone na największe niebezpieczeństwo. SC-104, ty powy konwój złożony z trzy dziestu sześciu statków handlowy ch ustawiony ch w sześciu rzędach, pły nął na wschód w październiku 1942 roku z szy bkością 7 węzłów – czy li zaledwie 12 kilometrów na godzinę – i by ł eskortowany przez dwa niszczy ciele: „Fame” i „Viscount”, oraz cztery korwety : „Acanthus”, „Eglantine”, „Montbretia” i „Potentilla”. Pierwsze informacje o grożący m niebezpieczeństwie nadeszły cztery dni po wy pły nięciu z Nowej Funlandii, 12 października o godzinie 16.24, kiedy Huff-Duff wy kry ł sy gnały radiowe nadawane od sterburty przez U-Boota, a wkrótce potem zidenty fikowano drugi okręt podwodny. Kiedy zapadła noc, okręty eskorty ustawiły się na czele konwoju i na jego flankach. Morze by ło wzburzone, więc panowały trudne warunki, szczególnie na korwetach, który mi nieustannie koły sały fale. Załogi pokładowe, stojące po pas w wodzie, walczy ły z sennością, wiedząc, że po czterogodzinnej wachcie nie mogą liczy ć na ciepłe jedzenie ani suchą odzież, gdy ż dolne pokłady by ły zalane. Mechanikom i magazy nierom, którzy przeby wali w maszy nowniach, nie by ło tak zimno, ale zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli okręt zostanie trafiony, ich szanse ucieczki będą niewielkie – śmiertelność załóg maszy nowni sięgała 42 procent, a w przy padku personelu pokładowego nie przekraczała 25 procent. Wszy stkim towarzy szy ły więc od wielu ty godni lęk i stres, choć nie mieli dotąd kontaktu z nieprzy jacielem. Tej nocy, 12 października, widoczność sięgała 4 mil i by ła chwilami ograniczona przez przelotne opady śniegu. Tuż przed północą 4 mile za konwojem wy kry to obecność okrętu podwodnego. Niszczy ciel „Fame” zawrócił i zaczął się pospiesznie przy gotowy wać do kierowanego przez radar ataku. Zanim dotarł w pobliże U-Boota, uderzenia wzburzony ch fal
unieszkodliwiły radar, oślepiając go. Po bezskuteczny ch półgodzinny ch poszukiwaniach prowadzony ch za pomocą środków wizualny ch i sprzętu asdic niszczy ciel „Fame” wrócił na swoją pozy cję w szy ku. Wkrótce potem „Eglantine” również podjął próbę jego namierzenia po stronie sterburty – także bez rezultatu. O godzinie 5.08 załogi eskorty usły szały potężną eksplozję i odpaliły rakiety oświetlające „Snowflake”. Ale wśród szalejący ch fal, które sprawiały, że zarówno radar, jak i asdic by ły niemal całkowicie bezuży teczne, nic nie by ło widać. Godzinę później dowódca konwoju dowiedział się, że w nocy zostały zatopione trzy statki, ale nie nadały one żadny ch sy gnałów alarmowy ch. Jedna z korwet zawróciła, by poszukać rozbitków. W godzinach poranny ch 13 października konwój przedzierał się przez wezbrane morze, od czasu do czasu dostrzegając okręty podwodne, które zanurzały się na ty le szy bko, że skutecznie uniemożliwiało to jakikolwiek atak. Tego wieczoru zostały trafione torpedami dwa następne statki. O 20.43 „Viscount” dostrzegł na powierzchni U-Boota, oddalonego o nieco ponad 700 metrów. Potoki wody oślepiły celowniczy ch, a okręt podwodny zanurzy ł się, zanim niszczy ciel zdąży ł podpły nąć bliżej. Kiedy załoga po raz ostatni widziała jego znikającą pod wodą wieży czkę, by ł oddalony ty lko o 30 metrów. Podczas tej nocy okręty eskorty wielokrotnie usiłowały namierzy ć nieprzy jaciela, ale ten pozostawał niewidoczny. Jej dowódca by ł – według własnego określenia – „niemal bliski rozpaczy ”. O świcie odkry ł, że połowa konwoju zgubiła w nocy szy k z powodu fatalnej pogody. Odnaleziono dziewięciu maruderów, ale sześć statków poszło na dno, a konwój pokonał zaledwie połowę drogi. W dniu 14 października zmagania trwały nadal, a w pobliżu konwoju wy kry to obecność czterech U-Bootów. O zmroku – ku radości dowódcy eskorty – widoczność uległa pogorszeniu, co utrudniało okrętom podwodny m dalsze ataki. Konwój wielokrotnie zmieniał kurs, by zmy lić swy ch prześladowców. W ciągu następnej nocy eskorta atakowała sześć wskazany ch przez radar celów. O godzinie 23.31 „Viscount” wy kry ł okręt podwodny oddalony o 6 ty sięcy metrów. Kapitan ruszy ł w jego stronę z szy bkością 26 węzłów. Dowódca U-Boota usiłował manewrować, tak by wy mknąć się przeciwnikowi, popełnił jednak fatalny błąd, gdy ż jego jednostka znalazła się tuż przed dziobem „Viscounta”. Niszczy ciel uderzy ł w U-Boota w miejscu oddalony m o kilka metrów od jego wieży czki i uszkodził poważnie jego kadłub. Okręt podwodny, ostrzeliwany przez wszy stkie bry ty jskie działa i karabiny maszy nowe, oderwał się od niszczy ciela, ale został trafiony z bliska bombą głębinową. U-619 zatonął, ale sukces ten został bardzo drogo okupiony – uszkodzony „Viscount” musiał niezwłocznie wziąć kurs na Liverpool, do którego dotarł bezpiecznie dwa dni później. Jego remont, przeprowadzony w tamtejszy ch dokach, zajął kilka miesięcy. W dniu 16 października o wschodzie słońca załogi sojuszniczy ch jednostek z radością dostrzegły na niebie pierwszy bry ty jski samolot dalekiego zasięgu. By ł to „Liberator”, który miał osłaniać konwój podczas dalszej drogi – wy pły nął on już bowiem z „powietrznej dziury ” znajdującej się w centralnej części Atlanty ku. Korweta norweskiej mary narki wojennej „Potentilla” przetransportowała stu koczujący ch na jej zatłoczony ch pokładach rozbitków na
jeden ze statków handlowy ch. Tego ranka nic się nie wy darzy ło, ale o 14.07 asdic niszczy ciela „Fame” wy kry ł oddalony o niecałe 2 ty siące metrów okręt podwodny, który zaatakowano bombami głębinowy mi pięć minut później. Doprowadziło to do dramatu, który rozegrał się w samy m środku konwoju, na oczach załóg pły nący ch obok statków handlowy ch. Nagle na powierzchni morza pojawiła się wielka bańka powietrzna, a w ślad za nią ociekający wodą U-253, do którego naty chmiast otworzono ogień. Niszczy ciel „Fame”, który pły nął najbliżej, otarł się o jego kadłub, a gdy niemieccy mary narze zaczęli wy skakiwać do morza, spuścił szalupę. Odważny bry ty jski oficer wspiął się na wieży czkę, wy niósł ze sterówki plik dokumentów i zdąży ł uciec na kilka sekund przed zatonięciem U-Boota. Niszczy ciel „Fame”, podobnie jak przedtem „Viscount”, doznał jednak przy zderzeniu poważny ch uszkodzeń. Jego kapitan żałował później swej decy zji staranowania U-Boota, a jego ludzie przez wiele godzin musieli łatać wielkie szczeliny w kadłubie za pomocą drewniany ch belek i mat amorty zacy jny ch. „Fame”, którego pompy z trudem nadążały za wdzierającą się do maszy nowni wodą, ruszy ł śladem „Viscounta” w kierunku Liverpoolu i stoczni remontowej. Konwój składał się teraz z dwudziestu ośmiu statków eskortowany ch przez cztery powolne korwety. Tego samego wieczoru, czy li 16 października, o godzinie 21.40 załoga korwety „Potentilla” dostrzegła kolejny okręt podwodny. Obie jednostki zbliżały się do siebie z maksy malną prędkością, ale kapitan korwety wy konał w ostatniej chwili zwrot, by uniknąć kolizji, która przy łącznej prędkości 32 węzłów miałaby z pewnością dla jego niewielkiego okrętu fatalne następstwa. Ostrzelał też okręt podwodny ze swego 102-milimetrowego działa poczwórnie sprzężony ch armat przeciwlotniczy ch (40 mm) oraz Oerlikonów (20 mm), ale nieprzy jaciel odpły nął niemal bez uszkodzeń. To by ło dla konwoju SC-104 ostatnie poważne wy darzenie w drodze do celu – mimo kilku alarmów dzień 17 października nie przy niósł żadny ch ataków nieprzy jaciela, by ć może z powodu gęstej mgły. Dwa dni później statki handlowe wpły nęły do ujścia Mersey, gdzie do ich załóg dotarła krzepiąca wiadomość, że jeden z „Liberatorów” zatopił w pobliżu ich kursu trzeci okręt podwodny – U-661. Przeży cia tego konwoju, z który ch każde by ło wy starczająco ciężkie, by w normalny ch okolicznościach stać się ży ciowy m dramatem mary narzy, nie by ły wcale czy mś wy jątkowy m. Na takie same lub podobne udręki by ły narażone wszy stkie przepły wające Atlanty k statki handlowe i okręty eskorty. Co więcej, straty tego konwoju mogły się wy dawać w ty m okresie stosunkowo niewielkie. W ty m samy m miesiącu Niemcy zatopili 15 statków konwoju SC-107, a konwój SL-125 stracił 13 jednostek podczas siedmiodniowej bitwy, nie posy łając na dno ani jednego okrętu podwodnego. W ciągu całego 1942 roku ofiarą okrętów podwodny ch padło 1160 sojuszniczy ch statków handlowy ch. Kiedy szala losów wojny przechy lała się już zdecy dowanie na korzy ść aliantów, Wielka Bry tania stanęła w obliczu najpoważniejszego kry zy su w dziedzinie importu towarów. Zimą 1942 roku „wilcze stada” Dönitza osiągnęły apogeum swej siły, a po morzach pły wało ponad sto niemieckich okrętów podwodny ch. Kampania północnoafry kańska, a zwłaszcza listopadowa operacja desantowa
„Pochodnia” („Torch”), zmusiły Roy al Navy do przerzucenia znacznej części sił na Morze Śródziemne. Kanady jskie korwety, które wzięły na siebie większość obowiązków związany ch z eskortowaniem konwojów przeby wający ch zachodni obszar Atlanty ku, nie dy sponowały ani sprzętem, ani doświadczeniem, dzięki który m mogły by stawić czoło „wilczy m stadom” Dönitza. W okresie od lipca do września 80 procent wszy stkich strat sojuszniczy ch poniosły konwoje eskortowane przez mary narkę kanady jską. Zachowane z ty ch czasów meldunki odzwierciedlają dramaty czny brak kompetentny ch, dobrze wy szkolony ch kapitanów, którzy umieliby się posługiwać sprzętem asdic. Królewska Kanady jska Mary narka Wojenna rozwijała się tak szy bko, że nieliczna kadra zawodowy ch mary narzy okazała się zby t skromna, by nadąży ć za jej potrzebami – rozwój mary narki by ł trzy i pół razy szy bszy niż w przy padku Roy al Navy lub U.S. Navy. Kiedy jeden z kanady jskich okrętów dobił do wy brzeży Anglii, bry ty jski oficer odnotowujący jego przy by cie napisał: „Ten niski poziom sprawności wy daje się ty powy dla wszy stkich korwet, na który ch pełnią służbę kanady jskie załogi”. History k natomiast zanotował: „Powy ższe problemy są często przy czy ną nieskuteczności działań wy mierzony ch przeciw zgrupowaniom okrętów podwodny ch”. Kanady jczy cy zostali uwolnieni na kilka miesięcy od odpowiedzialności za centralny rejon Atlanty ku na początku 1943 roku, gdy ty lko Roy al Navy zaczęła dy sponować większą liczbą okrętów i mogła ich zastąpić. W marcu tego roku po raz kolejny pojawiły się problemy z odszy frowaniem radiowy ch sy gnałów wy sy łany ch z niemieckich okrętów podwodny ch. W związku z ty m przez dwa miesiące ty lko połowa wszy stkich atlanty ckich konwojów przetrwała niemieckie ataki, a co piąty statek handlowy został zatopiony. Ale by ł to ostatni kry zy s kampanii – wiosną zachodni sojusznicy skierowali w końcu w ten rejon siły, które uzy skały zdecy dowaną przewagę nad niemieckimi U-Bootami. Oblicze batalii zmieniły grupy eskortowe wy posażone w dziesięciocenty metrowe radary, samoloty dalekiego zasięgu uzbrojone w ulepszone bomby głębinowe, małe lotniskowce eskortowe oraz osiągnięcia wy wiadu w dziedzinie rozszy frowy wania depesz Dönitza. Admirał sir Max Horton, który został naczelny m dowódcą sił sojuszniczy ch w rejonie wy brzeży Wielkiej Bry tanii w listopadzie 1942 roku, by ł podczas pierwszej wojny światowej bardzo uzdolniony m oficerem okrętu podwodnego. Teraz, dowodząc kampanią atlanty cką ze swego gabinetu w Liverpoolu, przy czy nił się w decy dujący m stopniu do zwy cięstwa nad Niemcami.
Ocaleni z U-Boota zatopionego na północnym Atlantyku, kwiecień 1943 roku Fot. Jack January /USCG Historian’s Office W maju 1943 roku zatopiono 47 U-Bootów, a w cały m ty m roku niemal 100. Siły lotnicze, które w okresie od października 1941 do marca 1942 roku zniszczy ły 5 okrętów podwodny ch, między kwietniem a wrześniem 1942 roku posłały na dno 15 takich jednostek, a w okresie od października 1942 do marca 1943 – aż 38. Dönitz tracił codziennie jeden okręt podwodny, a ponieważ jego siły stopniały w ciągu miesiąca o 20 procent, by ł zmuszony drasty cznie ograniczy ć zakres operacji. Spadek liczby zatapiany ch statków handlowy ch okazał się tak znaczny, że w ostatnim kwartale 1943 roku zniszczeniu na skutek akcji nieprzy jaciela uległo ty lko 6 procent przewożony ch do Wielkiej Bry tanii towarów. Pokony wanie Atlanty ku należało nadal do ciężkich doświadczeń, ale bry ty jskie i amery kańskie okręty panowały na oceanie już do końca wojny, do tego liczba niemieckich U-Bootów stale malała, a morale i wy szkolenie ich załóg coraz częściej odbiegały wy raźnie od wcześniejszy ch standardów. Bry ty jska flota handlowa poniosła ciężkie straty, które przy czy niły się po wojnie do fatalnej sy tuacji gospodarczej kraju – niemal wszy stkie wy produkowane w 1943 roku przez sojuszników nowe jednostki pły wające, o łącznej wy porności 14 milionów ton, powstały w stoczniach amery kańskich. Ale nie ulegało wątpliwości, że Niemcy przegrali wojnę
z atlanty ckim transportem morskim. W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy 1943 roku łączny tonaż zatopiony ch sojuszniczy ch statków – z który ch ty lko co czwarty padł ofiarą okrętów podwodny ch – spadł do 200 ty sięcy ton. Choć niedostatek tonażu nadal by ł czy nnikiem wpły wający m na strategię sojuszników, morskie operacje nieprzy jaciela nigdy już nie zagroziły ich ważny m interesom. Przed wojną Wielka Bry tania importowała rocznie 68 milionów ton towarów. Wielkość ta spadła do 24,48 milionów ton w 1943 roku, ale w 1944 roku ponownie wzrosła do 56,9 milionów ton. By ć może najbardziej obrazowy m zestawieniem staty sty czny m doty czący m bitwy o Atlanty k jest informacja, że w latach 1939–1943 Niemcy zaatakowali ty lko 8 procent powolny ch konwojów i 4 procent szy bkich. Wiele napisano o ty m, że obrona sojuszniczy ch jednostek przed zagrożeniem ze strony U-Bootów by ła w pierwszy ch latach wojny niewy starczająca, ale problemy, jakie Niemcy miały z ludźmi i sprzętem, by ły o wiele poważniejsze. Hitler nigdy nie zrozumiał specy fiki walki na morzu. We wczesny m okresie wojny my lnie rozdzielał potencjał przemy słu i zasoby stali między różne rodzaje sił zbrojny ch. Aż do upadku Francji nie dostrzegał strategicznej szansy, jaką by łaby wielka kampania przeciwko transportowi atlanty ckiemu. Budowa okrętów podwodny ch została uznana za priory tet dopiero w latach 1942–1943, kiedy siły morskie sojuszników szy bko wzrastały, a losy wojny zdąży ły się odwrócić. Niemcy nigdy nie zdołały odciąć Wielkiej Bry tanii od dostaw atlanty ckich, choć mało kto zdawał sobie z tego sprawę, że w owy m czasie straty ponoszone przez flotę handlową by ły tak dotkliwe. 2. KONWOJE ARKTYCZNE Kiedy Hitler wkroczy ł do ZSRS, zarówno bry ty jscy, jak i amery kańscy szefowie sztabu by li przeciwnikami udzielania temu krajowi pomocy wojskowej, twierdząc, że ich własne zasoby są zby t szczupłe, by mogli dzielić się bronią. Roy al Navy wy sunęła też obiekcje natury strategicznej: wszy stkie towary wy sy łane do Związku Sowieckiego musiały by przechodzić przez jego arkty czne porty, Murmańsk i Archangielsk, z który ch ten ostatni pozostawał niezamarznięty i dostępny ty lko w miesiącach letnich. Konwoje, posuwające się z szy bkością 8 lub 9 węzłów, by ły by więc narażone przez co najmniej ty dzień na ataki niemieckich okrętów podwodny ch, okrętów wojenny ch i samolotów startujący ch z baz w pobliskiej Norwegii. Bry ty jski premier i amery kański prezy dent odrzucili te opory, zakładając – z pewnością słusznie – że najwy ższy m priory tetem jest wsparcie sowieckiego wy siłku wojennego. Hitler nie przy wiązy wał początkowo większej wagi do arkty cznej linii łączności z ZSRS, ale ze względu na swój obsesy jny lęk przed inwazją Bry ty jczy ków na Norwegię kazał uforty fikować wy brzeża tego kraju. Churchill pozostał zdecy dowany m zwolennikiem takiego ataku aż do 1944 roku, ale natrafił na silny opór ze strony dowódców wszy stkich rodzajów swoich sił zbrojny ch. W 1942 roku ważna by ła dla niego znacząca obecność na Dalekiej Północy niemieckich sił morskich i powietrzny ch, zagrażający ch arkty czny m
konwojom. Pierwszy lord Admiralicji admirał sir Dudley Pound by ł przeciwny uszczuplaniu sił biorący ch udział w bitwie o Atlanty k i kierowaniu ich na nowo otwarty, ry zy kowny front jedy nie po to, by wspomóc znienawidzony ch przez niego Rosjan, którzy i tak musieli – jego zdaniem – ulec Niemcom. Pound szczególnie zaniepokoił się perspekty wą starć jednostek Home Fleet z niemieckimi okrętami wojenny mi, takimi jak „Tirpitz”, które miały nad nimi znaczną przewagę, jeśli chodzi o siłę ognia. Bry ty jska mary narka wojenna nadal pamiętała bowiem trudności i straty, na jakie naraził ją „Bismarck”, zanim udało jej się go unieszkodliwić. Atmosferę lęku wzmógł jeszcze bardziej nieudany atak na niemieckie statki przeprowadzony u wy brzeży Norwegii 30 lipca 1941 roku. Wielka Bry tania straciła wtedy dwadzieścia bombowców torpedowy ch ty pu „Swordfish”, ale nie osiągnęła celu, który m by ła blokada transportu niezwy kle ważnej dla Niemców rudy żelaza. Churchill pozostał nieugięty, z uporem twierdził, że mary narka wojenna musi bez względu na zagrożenia ochraniać konwoje zaopatrujące Związek Sowiecki w broń i inne towary, które Wielka Bry tania i Stany Zjednoczone będą mu dostarczać. Perspekty wa zbrojny ch zmagań wcale go nie przerażała, ponieważ w latach 1941–1942 jedny m z jego główny ch celów by ło angażowanie niemieckich sił przy każdej nadarzającej się okazji. W związku z ty m zażądał utworzenia nieprzerwanego cy klu arkty czny ch konwojów. Nieliczne statki handlowe wy słane przez Anglię do ZSRS pod koniec 1941 roku przy by ły na miejsce bez strat, dostarczając niewielką liczbę czołgów, a także trochę sprzętu lotniczego i kauczuku. Niemcy nie zwrócili na nie większej uwagi. Ale gdy w 1942 roku Bry ty jczy cy zaczęli wy sy łać na Wschód potężne transporty, siły Hitlera atakowały je z rosnącą energią. Przeży cia konwojów, opatrzony ch kry ptonimami „QP”, powracający ch ze Związku Sowieckiego stały się tematem wielu powstający ch podczas tej wojny morskich legend. Zanim jeszcze do akcji wkroczy li Niemcy, potężny m przeciwnikiem okazała się arkty czna pogoda – okręty przedzierały się często przez kilkunastometrowe fale, dźwigając na sobie setki ton lodu. Nierzadkie by ły przy padki wy padnięcia za burtę, a olbrzy mia fala zerwała kiedy ś górne pły ty pancerne przedniej wieży arty lery jskiej krążownika „Sheffield” i rzuciła je na nadbudówkę. Statek handlowy „J.L.M. Curry ” zatonął podczas burzy z powodu pęknięcia pły t osłaniający ch kadłub. Na szlaku do Murmańska niemal każdy statek doznawał uszkodzeń, zmagając się z pogodą, i nawet największe jednostki nie mogły się czuć bezpieczne. Służący na lotniskowcu Charles Friend, podchorąży mary narki wojennej, wspominał: „Pamiętam, że wy jrzałem z koły szącego się wściekle i miotanego przez fale lotniskowca « Victoriuos» i zobaczy łem, że pancernik « King George V» , długi na przeszło 250 metrów, wspina się na grzbiet fali [...]. Te fale by ł ruchomy mi górami [...] miały od podnóża do grzbietu chy ba 300 metrów [...]. Nawet wy soki pokład naszego okrętu nie by ł bezpieczny przed masami wody ; kiedy dziób przebijał się przez wierzchołek fali, potoki wody spadały na miejsce startu i lądowania samolotów... jedna z nich uderzy ła z taką siłą, że przednia winda do przewożenia samolotów przestała funkcjonować
[...]. Morze powy ginało pły ty opancerzenia okrętu grube na dziesięć centy metrów”. W przeciwieństwie do sumienny ch Amery kanów bry ty jscy dokerzy, zwłaszcza zatrudnieni w Glasgow, zy skali złą sławę, gdy ż niedbale układali ładowane przez siebie towary, który ch znaczna część docierała do Murmańska w fatalny m stanie. Co gorsza, źle umocowane i przesuwające się wewnątrz statków ładunki zagrażały przewożący m je jednostkom. Kiedy 10 grudnia 1941 roku załoga 5395-tonowego trampa „Harmatis” dostrzegła wy doby wające się spod pokładu kłęby dy mu, otworzy ła właz i ujrzała płonącą ciężarówkę, która toczy ła się bezwładnie po ładowni, rozbijając skrzy nie i podpalając bele materiału. Pewien mary narz włoży ł na głowę jedy ny znajdujący się na statku kaptur przeciwpożarowy, zszedł do płonącego piekła i polewał jego wnętrze wodą ze szlaucha, dopóki nie opadł z sił. Kapitan, który go zmienił, ugasił w końcu płomienie, dzięki czemu statek dowlókł się z powrotem do Cly de. Załogi musiały nieustannie zmagać się z przeciwnościami, usuwając niebezpieczne oblodzenie z nadbudówek i dział oraz kontrolując sprawność broni, w której zamarzały smary. Mary narze poruszali się ospale, ponieważ ich składające się z wielu warstw stroje robocze by ły ciężkie, ale wcale nie chroniły przed zimnem. Alec Dennis, porucznik służący na niszczy cielu, próbował drzemać na pokładzie, bo wiedział, że jeśli położy się na koi, zostanie zaraz wezwany : „Można by ło jako tako zadbać o temperaturę ciała, ale mnie, mimo wy ścielony ch futrem butów, stale marzły nogi”. Po wachcie swoją pierwszą wolną godzinę spędzał na próbach rozgrzania stóp, żeby móc zasnąć. Mary narze, zachowujący nieustanny stan gotowości, ży wili się kanapkami z wołową konserwą i pili kakao, starając się chwy tać chwile snu w przerwach między niemieckimi atakami. Nienawidzili ciemności, które niosła z sobą arkty czna zima, ale jeszcze gorsze by ły jasne letnie noce – piękno Zorzy Polarnej zdawało się szy dzić ze straszliwej bezbronności oświetlany ch przez nią statków. Pechowy „Harmatis” przeży ł następny dramat 17 sty cznia 1942 roku, kiedy został trafiony dwiema wy strzelony mi z okrętów podwodny ch torpedami. Jedna z nich wy buchła i wy rwała właz, w wy niku czego wy wiane z ładowni części garderoby zawisły na olinowaniu. Ponieważ do przedziurawionego kadłuba wdzierała się woda, kapitan wy dał komendę „Stop”, by przeciążony statek nie zatonął. Załoga zdołała w jakiś sposób opanować sy tuację, a „Harmatis”, mimo dalszy ch ataków bombowców Luftwaffe, został doprowadzony do Murmańska przez holowniki. Inni mieli mniej szczęścia. Kiedy w magazy nie niszczy ciela „Matabele” wy buchła torpeda, przeży li ty lko dwaj członkowie jego załogi. Morze by ło upstrzone unoszony mi na powierzchni przez kamizelki ratunkowe zwłokami mary narzy, którzy zamarzli, zanim dotarła do nich pomoc, gdy ż mróz zabijał w ciągu zaledwie kilku minut. George Charlton, pełniący służbę na niszczy cielu zatopiony m przez ogień dział w ostatnich dniach grudnia 1942 roku, kiedy ciężki krążownik „Admiral Hipper” zaatakował jego konwój, opisał męki, jakie przeży ł podczas prób wspięcia się na sieć ratowniczego trawlera: „Poczekałem na falę, która wy niesie mnie w górę, żeby m mógł dosięgnąć sieci, a potem przepchnąłem ręce i nogi przez jej
otwory i wisiałem tam, dopóki dwaj mary narze nie zeszli na dół przez burtę, by wciągnąć mnie na pokład. Trzeci ratował mnie, ciągnąc za włosy. Na pokładzie padłem jak długi [...] a potem odrętwienie zaczęło ustępować i poczułem uderzenie zimna. Nigdy przedtem ani potem nie przeży łem takiego bólu, który przenikał całe moje ciało”.
Skuwanie lodu na okręcie wchodzącym w skład konwoju arktycznego Fot. AP Photo/Press Association PQ-11, który wy ruszy ł na szlak w luty m 1942 roku, by ł ostatnim konwojem, któremu udało się przepły nąć stosunkowo łatwo. Jego następca, PQ-12, napotkał wielkie trudności w ławicach lodowy ch, a później ukry wał się przed „Tirpitzem”, o którego obecności powiadomił go wy wiad. Dowódcy statków wpadli we wściekłość, kiedy serwis informacy jny BBC ogłosił, że „cenny ładunek jest w drodze do Rosji”. Jak to często by wa w czasie wojny – względy propagandowe zderzy ły się z potrzebą zachowania tajności operacji. W marcu Roy al Navy straciła największą w ty m roku szansę zatopienia „Tirpitza”. Samoloty torpedowo-bombowe „Albacore” dostrzegły go na morzu i przy puściły atak, ale choć dwa z nich zostały zestrzelone, żadna z torped nie trafiła w cel. Churchill ze złością porównał to niepowodzenie lotnictwa mary narki wojennej z sukcesem, jaki odniosły trzy miesiące wcześniej japońskie samoloty, zatapiając dwa bry ty jskie okręty. Ale Japończy cy walczący na Malajach by li znakomicie wy szkolony mi i doświadczony mi pilotami, podczas gdy załogi
samolotów „Albacore” składały się głównie z nowicjuszy. Jedna czwarta konwoju PQ-13, złożonego z dwudziestu jeden statków przewożący ch 30 ty sięcy ton ładunku, padła ofiarą okrętów podwodny ch i bombowców, kiedy konwój został rozproszony przez burzę. Defekt torpedy doprowadził do tego, że krążownik „Trinidad”, usiłujący zatopić uszkodzony niemiecki niszczy ciel, sam zadał sobie miażdżący cios. Rozbitkowie ze statków handlowy ch przeży li równie ciężkie chwile jak załoga transportowca „Induna”, zatopionego przez U-Boota 30 marca. W nocny ch ciemnościach odbiły od niego dwie szalupy, pełne poparzony ch i na wpół uduszony ch mary narzy. Hipotermia ry chło zabiła ty ch, którzy by li ranni – w ciągu pierwszej nocy zmarło ich siedmiu – a zapas słodkiej wody zamarzł. Kiedy ekipy ratunkowe znalazły łódź, dostrzegły na niej dziewięciu rozbitków, z który ch ty lko jeden, kanady jski strażak, by ł ży wy. Z całej załogi „Induny ”, liczącej sześćdziesięciu czterech mary narzy, uratowano dwudziestu czterech. Z wy jątkiem sześciu pozostały m trzeba by ło amputować odmrożone ręce lub nogi. Ze względu na zagrożenie, jakie stanowił „Tirpitz”, każdemu konwojowi musiała towarzy szy ć eskorta okrętów wojenny ch niemal dorównująca liczebnością statkom handlowy m. Ochronę przed okrętami podwodny mi zapewniały niszczy ciele. Statki handlowe by ły wy posażone w działka przeciwlotnicze, który ch skoordy nowany ogień mógł stanowić skuteczną zaporę przeciwko atakujący m heinklom. Krążowniki chroniły konwoje przed niemieckimi niszczy cielami, towarzy sząc im aż do Wy spy Niedźwiedziej, położonej na północ od Norwegii. „Edinburgh” odparł ich atak na konwój QP-13, a na hory zoncie widniały zary sy wielkich okrętów Home Fleet, które mogły wkroczy ć do akcji w razie ataku niemieckich pancerników. Dwa dni po ty m, jak pły nący na wschód konwój mijał punkt zborny położony w pobliżu Islandii, pojawiał się nad nim niemiecki samolot zwiadowczy dalekiego zasięgu, zwy kle Focke-Wulfe Fw 200 „Condor”. Krążąc nad zgrupowaniem statków w takiej odległości, by nie mogła mu zagrozić jego arty leria przeciwlotnicza, podawał jego pozy cje dowództwu stacjonującego w Norwegii Luftwaffe. Mary narze nienawidzili widoku ty ch „węszy cieli”, gdy ż ich obecność zapowiadała wielodniowe ataki samolotów i okrętów podwodny ch. Krajobraz, którego dominujący mi elementami by ły morze, lód i „arkty czny dy m” – warstwa mgły, często leżąca nad marznącą wodą – zakłócały terkoczące karabiny maszy nowe, czarne chmury wy buchający ch na niebie pocisków, słupy wody wzbijane przez torpedy, wy jące silniki samolotów i wy buchy bomb. W kwietniu 1942 roku zapewniono konwojom pry mity wną ochronę powietrzną, wprowadzając do uży tku pierwszy CAM – statek handlowy, na który m zamontowana by ła wy rzutnia umożliwiająca start my śliwca „Hurricane”. Jego pilot miał po wy konaniu zadania bojowego lądować ze spadochronem na morzu. Koncepcja ta rzadko się jednak sprawdzała, gdy ż samoloty startowały zwy kle zby t późno, a poza ty m wy magała ona szaleńczej wprost odwagi od pilotów, którzy mieli najwy żej 50 procent szans na to, że zostaną wy ciągnięci z wody, zanim zamarzną na śmierć. Każdy konwój przeży wał własne tragedie. Sześć
wracający ch do kraju statków PQ-13 utracono, gdy te wy leciały w powietrze po omy łkowy m wpły nięciu na pole minowe w pobliżu wy brzeży Islandii. Kiedy okręt dowódcy konwoju PQ-14 został trafiony torpedą, eksplozja przewożonej w ładowni amunicji rozerwała na strzępy wszy stkich przeby wający ch w maszy nowni członków załogi. Czterdziestu inny m udało się przeży ć wy buch, ale kiedy wy skoczy li do morza, wszy scy z wy jątkiem dziewięciu zginęli w wy niku eksplozji miny głębinowej, którą operujący w ty m rejonie trawler usiłował trafić atakujący okręt podwodny. Na zachodnim odcinku arkty cznego szlaku niszczy ciel został przecięty na pół, gdy ż zderzy ł się z pancernikiem „King George V”, poważnie uszkodzony m przez bomby głębinowe, które tenże niszczy ciel rzucił. Krążowniki „Trinidad” i „Edinburgh” zatonęły po szaleńczy ch zmaganiach mimo wielkich wy siłków ekip ratunkowy ch. Oficer maszy nowni śmiertelnie trafionego okrętu „Trinidad” odmówił opuszczenia podległy ch sobie palaczy piecowy ch, którzy w razie zatonięcia statku by li skazani na śmierć. Kiedy widziano go po raz ostatni, okręt szedł już na dno, a on został ogłuszony przez wy buch bomby. Wciąż jednak starał się uwolnić towarzy szy, otwierając zablokowane włazy. Owy m człowiekiem, który zasłuży ł na to, by jego imię by ło znane potomności, by ł porucznik John Brody. Nie wszy scy uczestnicy arkty czny ch zmagań odznaczali się takim heroizmem. Choć niektórzy członkowie załóg floty handlowej wy kazy wali niezwy kły hart ducha, inni zby t chętnie uciekali z uszkodzony ch statków. Tak postąpili mary narze z amery kańskiej jednostki „Christopher Newport”, którzy wsiedli do łodzi ratowniczej w galowy ch mundurach i z bagażami w rękach, porzucając 10 ty sięcy ton amunicji. Ogarnięci paniką mary narze bry ty jscy niejednokrotnie spuszczali szalupy tak nieostrożnie, że ich pasażerowie wpadali do morza. Po niemieckiej zaś stronie załogi konwojów by ły często zaskoczone lękliwością niektóry ch pilotów Luftwaffe, którzy nie atakowali ostrzeliwujący ch się jednostek. Poczy nania Kriegsmarine krępowała z kolei postawa Berlina, który zastrzegał sobie prawo podejmowania wszy stkich decy zji doty czący ch angażowania okrętów liniowy ch. Zdegustowani oficerowie niemieckiej mary narki wojennej często otrzy my wali rozkaz przerwania akcji i powrotu do bezpieczny ch norweskich fiordów. Kiedy w 1942 roku zmagania z atakujący mi konwoje Niemcami stawały się coraz bardziej zacięte i kosztowne, oficerowie floty handlowej wzmogli swe protesty przeciwko sposobowi, w jaki traktowała ich mary narka wojenna. By li oburzeni ty m, że okręty liniowe eskorty zawracały w pobliżu Wy spy Niedźwiedziej, gdy ż na dalszy m odcinku wiodącego na wschód szlaku wodnego zagrożenie ze strony samolotów by ło uważane za zby t wielkie. Skarży li się też na to, że okręty eskorty często opuszczały swy ch podopieczny ch, by ścigać niemieckie łodzie podwodne. Nie mogli zrozumieć przy czy n, dla który ch tak cenny m ładunkom zapewniano słabą ochronę powietrzną. A główną przy czy ną ich protestów by ło to, że muszą pły nąć wiele dni przez najbardziej niebezpieczne wody świata, nie mając pojęcia, jaki jest obraz sy tuacji, i wiedząc ty lko ty le, ile mogli dostrzec ze swy ch oblodzony ch pokładów. „Jedny m z minusów służby we flocie handlowej by ło to, że traktowano nas jak dzieci – powiedział później który ś z kapitanów. – O niczy m nas nie informowano, co miało
fatalny wpły w na nasze nerwy ”. Statki handlowe sunęły przez ścięte lodem wody morskie tak wolno, że mógł je prześcignąć biegnący mężczy zna. Załogi by ły bardziej niż na pancerniku narażone na ataki nieprzy jaciela, bomby i torpedy. Wy soki rangą oficer ostrzegał w maju Admiralicję: „Nam, służący m w Mary narce Wojennej, płaci się za wy kony wanie tego rodzaju zadań. Ale chy ba zaczy namy zby t wiele wy magać od mary narzy floty handlowej. My możemy unikać bomb i torped dzięki swej szy bkości – statek poruszający się z prędkością sześciu lub ośmiu węzłów nie dy sponuje ty m atutem”. Niektórzy uchy lali się od ry zy ka, na jakie narażała ich wy prawa do ZSRS. Na przy kład na stary m amery kańskim trampie „Troubadour” doszło do buntu załogi, która odmówiła wy jścia w morze. Norweski kapitan przełamał jej opory przy pomocy uzbrojonej straży U.S. Navy. Przy wódcy protestu, „żałosna, wielojęzy czna zbieranina morskich włóczęgów i zby t wy soko opłacany ch amery kańskich mary narzy, którzy dostawali oprócz pensji premie za niebezpieczną służbę”, zostali po przy by ciu do Murmańska osadzeni w sowieckim więzieniu. Churchill z gniewem odrzucił sugestie Roy al Navy, która chciała zawiesić operacje konwojów na okres arkty cznego lata, podczas którego przez całą dobę by ło jasno jak w dzień. „Rosjanie prowadzą ciężkie walki i są pewni, że zechcemy ponieść ry zy ko i zapłacić cenę, jakich wy maga nasz wkład w ich wy siłek wojenny – napisał. – Operacja będzie usprawiedliwiona, jeśli połowa transportów dotrze do celu. Rezy gnacja z takiej próby osłabiłaby naszą pozy cję w oczach naszy ch dwóch najważniejszy ch sojuszników”. Doświadczenia konwoju PQ-16 zdawały się usprawiedliwiać jego determinację. 21 maja z Islandii wy pły nęło trzy dzieści sześć jednostek. Ataki Luftwaffe by ły regularne, ale przeważnie niezby t zdecy dowane. Mimo wielu alarmów wy wołany ch domniemaną obecnością U-Bootów pierwszy statek został zatopiony dopiero 26 maja. Jeden z niszczy cieli spuścił na wodę szalupę z lekarzem, który wszedł na pokład uszkodzonego rosy jskiego statku i zabrał z niego trzech poważnie ranny ch mary narzy, by później ich zoperować. „Ocean Voice” został trafiony przez bombę, która wy rwała w jego burcie dużą dziurę, ale ponieważ morze by ło spokojne, utrzy mał swoją pozy cję w szy ku i dopły nął do ZSRS „z Bożą pomocą” – według słów jednego z mary narzy. Niektóre okręty wy czerpały swoje zapasy amunicji przeciwlotniczej, ale liczne ataki zostały odparte. Polscy mary narze pełniący służbę na górny ch pokładach niszczy ciela ORP „Garland” ponieśli ciężkie straty w wy niku wy buchów spadający ch tuż za burtą bomb. Kiedy okręt dotarł do Murmańska, na jego nadbudówce widniały słowa: „Niech ży je Polska!”, napisane krwią członków załogi. „To by li twardzi ludzie” – wspominał z szacunkiem oficer angielskiego statku handlowego. Z wy jątkiem siedmiu konwojowane statki dotarły do celu, a dzięki odwadze i doświadczeniu ratowników udało się ocalić 371 rozbitków z zatopiony ch jednostek. Oskarżany przez Churchilla o nadmierną ostrożność admirał sir John Tovey, naczelny dowódca Home Fleet, twierdził, że „sy tuacja strategiczna by ła jednoznacznie korzy stna dla nieprzy jaciela”, ale przy znał, że sukces konwoju PQ-16 „przeszedł wszelkie
oczekiwania”. W następny m miesiącu Roy al Navy przeży ła najbardziej kompromitujący epizod podczas tej wojny. Konwój PQ-17, złożony z trzy dziestu sześciu jednostek, z który ch większość miała amery kańskie załogi, wy pły nął z Islandii 27 czerwca 1941 roku, wioząc 594 czołgi, 4246 pojazdów, 297 samolotów i ponad 150 ty sięcy ton sprzętu wojskowego oraz arty kułów zaopatrzenia. Bry ty jczy cy wiedzieli dzięki sy stemowi Ultra, że Niemcy zamierzają zaatakować ten transport wszy stkimi dostępny mi siłami, angażując w tę operację okręty liniowe i nadając jej kry ptonim „Rösselsprung” – „Ruch skoczkiem”. Hitler oznajmił, że „Anglicy i Amery kanie chcą podtrzy mać siłę oporu Rosji, dostarczając jej jak największe ilości sprzętu wojskowego”, a więc w końcu uznał, że arkty czne konwoje mogą mieć poważny wpły w na losy wojny. Admiralicja przejęła operacy jne dowództwo nad konwojem PQ-17 i wspierający mi go jednostkami, ponieważ miała dostęp do najnowszy ch dany ch wy wiadowczy ch pochodzący ch z sy stemu Ultra, a wiedziała z doświadczenia, że Tovey, który przeby wał na okręcie flagowy m, nie potrafi sprawnie dowodzić duży mi i rozproszony mi na znacznej przestrzeni siłami w warunkach ciszy radiowej. Pierwsze starcia przebiegały według znanego schematu. Zwiadowczy „Condor” Luftwaffe zaczął obserwować konwój w pobliżu wy spy Jan May en 1 lipca. Uzbrojone w torpedy wodnosamoloty Heinkel He 115 przy puściły nieudany i niezby t energiczny atak, podczas którego amery kański niszczy ciel „Wainwright” starał się trafić czołowo atakujący go samolot, strzelając z wszy stkiego, co miał na pokładzie. Ale 3 lipca admiralicja wy dała eskorcie krążowników rozkaz skierowania się na zachód i zaatakowania znajdujący ch się tam jakoby niemieckich okrętów liniowy ch. Następnego dnia zostały zatopione trzy statki handlowe, a dowodzący eskortą konwoju kapitan „Jackie” Broome z niedowierzaniem przeczy tał otrzy many z Londy nu rozkaz: „Poufne i pilne. Ze względu na zagrożenie ze strony okrętów wojenny ch konwój ma się rozproszy ć i pły nąć w kierunku sowieckich portów”. Trzy naście minut później dotarła do niego następna depesza, potwierdzająca poprzednią: „Rozproszy ć konwój”. Przekazawszy niechętnie te polecenia dowódcom okrętów, Broome podpły nął do jednego ze statków handlowy ch i przemówił przez megafon do jego kapitana: „Przy kro mi, że musimy was opuścić, do widzenia i wszy stkiego najlepszego. Wy gląda to na kiepski interes”. „Tirpitz” istotnie przy bliży ł się do konwoju 6 lipca, ale ku oburzeniu załogi i eskortujący ch go jednostek otrzy mał rozkaz powrotu do Norwegii. Kapitan jednego z niemieckich niszczy cieli zanotował tego dnia: „Nastroje są dość kiepskie. Niedługo będziemy się wsty dzili, że w czy nnej służbie [...] obserwujemy biernie walkę inny ch rodzajów broni, podczas gdy my, « trzon floty » , stoimy na kotwicy ”. Ale Niemcy nie musieli narażać na ry zy ko swy ch wielkich okrętów: Luftwaffe i okręty podwodne zatopiły cztery statki handlowe konwoju PQ17, który – pozbawiony ochrony – w luźny m szy ku zmierzał do Związku Sowieckiego. Zginęło stu pięćdziesięciu trzech członków cy wilny ch załóg, ale Roy al Navy nie straciła ani jednego człowieka. Królewska Mary narka Wojenna zasłuży ła ty m razem na pełne niesmaku uwagi Amery kanów i pogardliwe komentarze Rosjan. Nie jest wy kluczone, że konwój PQ-17
zostałby zniszczony przez „Tirpitza”; postępowanie mary narki wojennej, która kierując się egoizmem, pozbawiła konwój eskorty, by ło jednak sprzeczne z wielowiekową trady cją i wzbudziło trwałą nieufność załóg floty handlowej w okresie, kiedy jej morale i tak pozostawiało sporo do ży czenia. Decy zja by ła skutkiem osobistej interwencji pierwszego lorda Admiralicji sir Dudley a Pounda. Nie cieszy ł się on już wcześniej zby tnim zaufaniem swy ch współpracowników, a w dodatku podupadał na zdrowiu. Chy ba ty lko sy mpatii Churchilla zawdzięczał to, że nie został zwolniony ze stanowiska i utrzy mał je aż do śmierci w październiku 1943 roku. Minister rządu Churchilla Philip Noel-Baker został wy słany do Glasgow, by przemówić w sali Sant Andrews Hall do ocalały ch członków konwoju PQ-17. „Wiemy, ile kosztowała nas ta operacja – oznajmił. – Ale chcę wam powiedzieć, że bez względu na koszty, by ła tego warta”. Rozgory czeni słuchacze zagłuszy li buczeniem dalszą część jego wy stąpienia. Rząd bry ty jski zatuszował cały epizod, nie dopuszczając do druku relacji Godfrey a Winna, dziennikarza, który pły nął w konwoju. Konsekwencje błędu, jaki popełniła Admiralicja, zostały ujawnione opinii publicznej dopiero po wojnie. Konwój PQ-18 wy pły nął we wrześniu 1942 roku i stracił trzy naście statków, z który ch dziesięć zatonęło w wy niku ataku z powietrza. Według zgodnej oceny zarówno dowództwa mary narki wojennej, jak i kapitanów statków handlowy ch arkty czny szlak by ł najbardziej niebezpieczny m frontem toczącej się na morzu wojny. Kiedy komandor Robert Sherbrooke leczy ł ciężkie obrażenia odniesione podczas jednej z bitew, za którą został odznaczony Krzy żem Wiktorii, Winn przeprowadził z nim wy wiad i zapy tał go o okoliczności zatonięcia statku „Bramble” z konwoju PQ-17, na który m pły nął jako korespondent. Sherbrooke odpowiedział: „Ujrzeliśmy na hory zoncie nagły rozbły sk światła i to by ło wszy stko”, niejako sugerując, że by ło to zrządzenie losu. Mary narz, opisując swe spotkanie z uratowany mi rozbitkami, którzy służy li przedtem na krążowniku „Edinburgh”, stwierdził, że by li „bardzo smutny mi i nerwowy mi facetami”. Zimą 1942 roku admiralicja podjęła kolejną nieodpowiedzialną decy zję: postanowiła wy sy łać do ZSRS bez eskorty pojedy ncze statki handlowe. Ich załogi składały się z ochotników, zachęcony ch do służby obietnicą wy sokich premii: oficerom oferowano 100 funtów, a mary narzom 50. Do celu dotarło pięć takich statków, choć wy pły nęło ich trzy naście. Jeden utknął na mieliźnie w okolicach Spitsbergenu, a członkowie jego załogi przeży li kilka ty godni straszliwy ch cierpień. Większość z nich zmarła z powodu gangreny, będącej skutkiem odmrożeń, a ty lko garstkę uratowali patrolujący tę okolicę na nartach norwescy żołnierze. Na inny m statku, „Empire Archer”, doszło do buntu strażaków – kry minalistów z niesławnego szkockiego więzienia Barlinnie – którzy naruszy li ładunek rumu pły nący do Archangielska. Zanim przy wrócono dy scy plinę, dwaj mary narze zostali zakłuci nożami. Załogi statków, który m udało się dotrzeć do ZSRS, nie mogły liczy ć na odpoczy nek i relaks. „Półwy sep Kola by ł upiorny – pisał jeden z mary narzy. – By ł grudzień i wszy stko tonęło
w ciemności. Widzieliśmy ty lko wielkie kłęby mgły, czarną wodę i biały, zasy pany śniegiem lód. Nagie skały, sterczące po obu stronach przesmy ku, budziły grozę. Ciszę przery wało ty lko posępne zawodzenie sy ren przeciwmgielny ch [...]. By łem przekonany, że jeśli w Piekle panuje mróz, to to miejsce na ziemi jest jego przedsmakiem”. Mary narze, którzy przy bili do portu w Murmańsku, by li narażeni na niemal codzienne ataki Luftwaffe. Transportowiec „Dover Hill” został trafiony przez bombę, która wpadła do ładowni i utknęła pod siedmiometrową warstwą węgla, nie wy buchając. Kapitan i załoga przez dwa dni i dwie noce wy nosili węgiel wiadrami, a potem bardzo ostrożnie wciągnęli bombę na pokład, gdzie została rozbrojona. Po zejściu na brzeg załogi sty kały się z chłodny m przy jęciem i odkry wały, że nie mogą liczy ć na komfortowe warunki by towe. Niektórzy bry ty jscy mary narze deklarowali sy mpatię wobec swy ch sowieckich towarzy szy broni, ale ry chło milkli, nie widząc u nich jakiejkolwiek reakcji. Amery kanie, pozbawieni wszy stkich wy gód, do który ch by li przy zwy czajeni, zachowy wali pełen niechęci dy stans. Alianci szy bko tracili złudne przeświadczenie, że pomoc Zachodu zasługuje na jakąkolwiek wdzięczność Sowietów. Który ś z Rosjan powiedział po wojnie: „Bóg wie, że zapłaciliśmy im za wszy stko – ży ciem swoich oby wateli”. By ła to prawda. Przełom lat 1942 i 1943 stanowił punkt zwrotny w dziejach kampanii. Pogoda i nieprzy jaciel – szczególnie okręty podwodne, wy posażone w akusty cznie sterowane torpedy – sprawiały, że służba w atlanty ckich konwojach pozostała dramaty czny m i przerażający m przeży ciem, ale straty by ły teraz mniejsze. W 1943 roku Roy al Navy dy sponowała już odpowiednią liczbą okrętów eskorty oraz skuteczny mi sy stemami obrony przed łodziami podwodny mi i atakami z powietrza. Niemcy, mocno naciskani w ZSRS i na Morzu Śródziemny m, musieli wy cofać z Norwegii znaczną część swy ch U-Bootów i sił powietrzny ch. Hitler nie pozwalał na udział okrętów liniowy ch w akcjach wy mierzony ch przeciw konwojom aż do grudnia 1943 roku, kiedy „Scharnhorst” przeprowadził pierwszy tego rodzaju atak i został zatopiony u wy brzeży Przy lądka Północnego przez bry ty jską flotę, na której czele stał pancernik „Duke of York”. Stany Zjednoczone zaczęły wy sy łać wielkie transporty inny mi kanałami: połowa amery kańskich dostaw wojenny ch docierała do ZSRS przez porty na Pacy fiku, jedna czwarta przez Persję, a ty lko jedna czwarta – 4,43 miliona ton – przez Archangielsk i Murmańsk. W porównaniu z inny mi polami bitew zmagania z siłami nieprzy jaciela w rejonie Arkty ki pociągnęły za sobą zaskakująco małą liczbę ofiar w ludziach. Choć Niemcy zatopili 18 okrętów wojenny ch i 77 statków handlowy ch, na szlakach arkty czny ch konwojów zginęło w latach 1941–1945 ty lko 1944 członków załóg okrętów wojenny ch i 828 mary narzy ze statków handlowy ch. Niemcy stracili pancernik, 3 niszczy ciele, 32 okręty podwodne i nieznaną liczbę samolotów. W świetle ich strategicznej dominacji w rejonie Arkty ki na przestrzeni 1942 roku wrażenie robi nie to, że zatopili tak wiele sojuszniczy ch jednostek, lecz to, że zatopili ich tak mało. Królewska Mary narka Wojenna uznała ochronę konwojów do ZSRS za jedno
z największy ch wy zwań tej wojny. Pamięć o profesjonalizmie i odwadze, które charaktery zowały jej poczy nania, została niestety zbrukana przez fatalne wy darzenia związane z konwojem PQ-17. Siły powietrzne floty nie wy różniły się szczególnie podczas tej kampanii, między inny mi z powodu braku dobry ch samolotów. Nie wszy scy najwy żsi rangą oficerowie mary narki wy kazali się wy obraźnią dorównującą odwadze i fachowości swy ch podkomendny ch. Nie mogli się pogodzić ze stanowiskiem Churchilla i Roosevelta, którzy niezmiennie twierdzili, że należy za wszelką cenę wspierać wy siłek wojenny ZSRS. Nawet jeśli prowadzone w latach 1941–1942 dostawy sprzętu i arty kułów zaopatrzenia miały bardziej sy mboliczny niż materialny wpły w na wy nik zmagań na Froncie Wschodnim, to w każdy m razie by ły ży wy m dowodem poparcia zachodnich sojuszników dla Związku Sowieckiego w trakcie kampanii, która zadecy dowała o klęsce Hitlera. 3. NIEPOWODZENIE OPERACJI „PEDESTAL” W latach 1940–1943 jedny m z obszarów, na który ch Królewska Mary narka Wojenna toczy ła najbardziej krwawe walki podczas tej wojny, by ło Morze Śródziemne. Bry ty jskie okręty podwodne, stacjonujące u wy brzeży Malty, atakowały linie zaopatrzenia państw Osi, usiłując – bez wielkiego powodzenia – odciąć je od Afry ki Północnej. Dy wizjony bojowe starały się stawić czoło włoskiej mary narce wojennej, okrętom podwodny m i Luftwaffe. Admirał sir Andrew Cunningham zadał włoskiej flocie ciężkie ciosy w listopadzie 1940 roku podczas ataku startujący ch z lotniskowców samolotów na Tarento i podczas bitwy okrętów wojenny ch w pobliżu przy lądka Matapan w dniach 28–29 marca 1941 roku. Ale każdy okręt liniowy wy pły wający na otwarte wody i znajdujący się w zasięgu nieprzy jaciela by ł narażony na realne niebezpieczeństwo. Lotniskowiec „Illustrious” został poważnie uszkodzony przez niemieckie bomby w sty czniu 1941 roku. 25 listopada tegoż roku na pancerniku „Barham”, storpedowany m przez niemiecki okręt podwodny, doszło do wy buchu, który pozbawił ży cia niemal całą załogę. Pancerniki „Queen Elizabeth” i „Valiant” ucierpiały podczas odważnego ataku włoskich „ży wy ch torped” 19 grudnia 1941 roku i musiały przejść siedmiomiesięczny remont w Aleksandrii. Roy al Navy, straciwszy pięć okrętów liniowy ch w ciągu miesiąca, musiała na jakiś czas pogodzić się z dominacją państw Osi w centralny m regionie Morza Śródziemnego. Przez kilka miesięcy 1941 roku ponosiła też wielkie straty związane z utrzy my waniem łączności morskiej z oblężony m Tobrukiem, który nie by ł wprawdzie ważny m obiektem strategiczny m, ale miał za to wielką wy mowę sy mboliczną. Królewska Mary narka Wojenna operująca na obszarze Morza Śródziemnego znajdowała się w fatalnej sy tuacji strategicznej i by ła narażona na wielkie straty, gdy ż bry ty jska armia nie zajęła jeszcze wy brzeży Afry ki Północnej i nie umożliwiła RAF-owi założenia baz. Zagrożenia dla Roy al Navy nasiliły się jeszcze bardziej w 1942 roku, kiedy Niemcy zaczęli przerzucać w ten rejon coraz większą liczbę okrętów podwodny ch. Ale pamiętajmy, że Winston Churchill prowadził wojnę, opierając się na założeniu, że Wielka Bry tania musi
wiązać siły nieprzy jaciela przy każdej okazji, a jego determinację potęgowało to, że armia przez długi czas nie miała w tej dziedzinie większy ch osiągnięć. Malta, znajdująca się w zasięgu sy cy lijskich baz lotniczy ch Osi, by ła sy stematy cznie bombardowana przez niemal trzy lata. W marcu i kwietniu 1942 roku tonaż bomb zrzucony ch na tę małą wy spę dwukrotnie przekraczał tonaż bomb, które spadły na Londy n podczas całego Blitzu. Jej mieszkańcom zaglądał w oczy głód, a dowództwo mary narki musiało wy cofać stacjonującą na niej floty llę okrętów podwodny ch. Utrzy manie Malty stało się dla Roy al Navy priory tetem, choć każdy zmierzający w jej stronę statek z zaopatrzeniem by ł narażony na ataki zarówno samolotów, jak i okrętów podwodny ch i nawodny ch. Pod względem logisty ki zapewnienie konwojom odpowiedniej eskorty by ło dla dowództwa mary narki nie lada wy zwaniem: musiały się w niej znaleźć pancerniki, niezbędne w razie ataku wielkich okrętów włoskich, lotniskowce, zapewniające ochronę z powietrza, oraz krążowniki i niszczy ciele. Każde tego rodzaju przedsięwzięcie niosło z sobą zapowiedź dramaty cznej bitwy. Do najsły nniejszej doszło w sierpniu 1942 roku, kiedy niedobory paliwa, samolotów i ży wności przy brały na Malcie tragiczne rozmiary, a dowództwo bry ty jskie, by ratować sy tuację, podjęło operację „Pedestal”. Wiceadmirał Edward Sy fret objął dowodzenie nad eskadrą mary narki wojennej ochraniającą czternaście statków handlowy ch, które wy pły nęły z Cly de 3 sierpnia. Niektóre z nich – na przy kład tankowiec „Ohio” – by ły wy czarterowany mi jednostkami amery kańskimi, ale służy ły na nich bry ty jskie załogi. Na wszy stkich statkach zainstalowano broń przeciwlotniczą, obsługiwaną przez żołnierzy, a w drodze do Gibraltaru cały konwój brał udział w intensy wny ch ćwiczeniach z zakresu manewrowania i strzelania. Okręty, które sformowały 10 sierpnia szy k bojowy i wzięły kurs na Maltę, tworzy ły potężną formację. W jej skład wchodziły pancerniki „Nelson” i „Rodney ”, lotniskowce „Victorious”, „Indomitable” i „Eagle” oraz stary lotniskowiec „Furious”, wiozący spitfire’y, które miały wesprzeć obronę wy spy, gdy ty lko konwój zbliży się do niej na ty le, by mogły wy startować. Pły nęły w towarzy stwie sześciu krążowników, dwudziestu czterech niszczy cieli i floty lli mniejszy ch jednostek. Zdaniem kadeta służącego na statku handlowy m – by ł to „wspaniały, fantasty czny widok”. Od upokorzenia, które przeży ła Roy al Navy w rejonie Arkty ki, minęły zaledwie ty godnie, więc załogi nadal czuły na sobie jego ciężar. Kapitan jednego z niszczy cieli komandor podporucznik David Hill opowiadał: „Czuło się nastrój krwiożerczej desperacji, wy wołany przez PQ-17”. Jeden z niszczy cieli, uczestniczący teraz w operacji „Pedestal”, brał udział w tej upiornej tragedii. Niemcy i Włosi, obserwujący Gibraltar z Hiszpanii i Afry ki Północnej, dostrzegli wy pły wającą flotę. Dowódcy Osi nie dali się zwieść zasłonie dy mnej w postaci niewielkiego konwoju, który wy pły nął równocześnie z Aleksandrii, zmierzając w stronę wschodniego obszaru Morza Śródziemnego. „Miałem wrażenie, że bierzemy udział w desperackim przedsięwzięciu, które dla części z nas będzie ostatnim, i modliłem się o łaskę do Tego, Który Trzy ma w Ręku Nasze Losy ” – zanotował George Blundell, pełniący służbę
na pancerniku „Nelson”. W dniu 11 sierpnia morze by ło spokojne i błękitne. Z pokładu lotniskowca „Furious” zaczęły startować spitfire’y, biorąc kurs na odległą o 800 kilometrów Maltę. Większość z nich bezpiecznie dotarła do celu. Ale właśnie wtedy nastąpiła pierwsza katastrofa. W zachodnim rejonie Morza Śródziemnego sy stem ostrzegawczy asdic nie funkcjonował sprawnie, gdy ż wprowadzały go w błąd podwodne prądy powstające w wy niku konfluencji ciepłej wody z chłodniejszy mi wodami Atlanty ku. Okręty by ły więc bezbronne wobec ataku okrętów podwodny ch. Lotniskowiec „Eagle”, na który m trwały przy gotowania do startu my śliwców, został trafiony kilkoma torpedami wy strzelony mi przez U-73 i zatonął w ciągu ośmiu minut, zabierając na dno 260 z 1160 członków swej załogi. „By ł to okropny widok. Okręt przechy lił się na bok, a potem obrócił dnem do góry i zatonął ze straszliwą szy bkością – zanotował jeden z przerażony ch świadków. – Kiedy się przewracał, z jego pokładu spadały dziesiątki ludzi i samolotów [...]. Drżałem z przerażenia. Gdy by ktoś to nakręcił, jego film powinien by ć pokazy wany w cały m kraju [...]. Pamiętam, że my ślałem o uwięziony ch w pułapce ludziach”. Tego wieczoru lotniskowiec „Furious”, którego pokłady startu i lądowania by ły już puste, zawrócił w kierunku swego bezpiecznego portu. Eskortujący go niszczy ciel „Wolverine” dostrzegł włoski okręt podwodny „Dagabur” i storpedował go. Okręt zatonął, ale „Wolverine” doznał poważny ch uszkodzeń. O 20.45 nastąpił pierwszy atak powietrzny nieprzy jaciela. Wzięło w nim udział trzy dzieści sześć Heinkli 111 i Ju 88, które przy leciały z Sy cy lii. Żaden ze statków nie został trafiony, a ofiarą intensy wnego ognia działek przeciwlotniczy ch padły cztery samoloty. Następnego dnia w południe doszło do poważniejszego uderzenia, w który m uczestniczy ło siedemdziesiąt bombowców i bombowców torpedowy ch, osłaniany ch przez my śliwce. Bitwa trwała dwie godziny. Frachtowiec „Deucalion” został poważnie uszkodzony i zatonął później u wy brzeży Tunezji mimo chwalebny ch wy siłków kapitana Ramsay a Browna, który starał się go uratować. W ciągu tego popołudnia konwój przetrwał atak okrętów podwodny ch, nie ponosząc żadny ch strat. Niszczy ciel „Ithuriel” storpedował i zatopił kolejny włoski okręt podwodny „Cobalto”, ale sam doznał poważny ch uszkodzeń. Wieczorem tego samego dnia, 12 sierpnia, znów nadleciały niemieckie i włoskie samoloty – setka bombowców i bombowców torpedowy ch atakowała z wszy stkich możliwy ch kierunków i wy sokości, aby zdezorientować obronę konwoju. Obsługa działek przeciwlotniczy ch strzelała niemal bez przerwy, tak że puste łuski leżały w stosach obok stanowisk arty lerii. Na jasny m niebie pojawiły się ty siące czarny ch chmurek, a wy cie silników lotniczy ch ry walizowało z hukiem i stukotem wszelkiego rodzaju broni. Niszczy ciel „Foresight” został zatopiony, a lotniskowiec „Indomitable” poważnie uszkodzony przez trzy bomby przeciwpancerne. Choć konwój nie dopły nął jeszcze do Cieśniny Sy cy lijskiej, Sy fret wy cofał swe największe okręty, kierując je na zachód. Zostawił ty lko bezpośrednią eskortę, której najsilniejszy m elementem by ła dowodzona przez wiceadmirała Harolda Burrougha grupa sześciu krążowników. Miała ona według jego założeń przebić konwojowi drogę do
Malty. Od tego momentu zaczęła się agonia operacji „Pedestal”. Godzinę po odpły nięciu Sy freta włoski okręt podwodny „Axum” odnotował trzy bły skotliwe sukcesy, zatapiając w czasie jednego ataku okręt flagowy Burrougha „Nigeria” oraz krążownik obrony przeciwlotniczej „Cairo” i uszkadzając tankowiec „Ohio”. Straty te uniemożliwiły konwojowi łączność z my śliwcami bojowy mi, gdy ż ty lko oba wy mienione krążowniki, „Nigeria” i „Cairo”, dy sponowały sprzętem radiowy m pozwalający m na kontakt głosowy z bazą lotniczą na Malcie. Potem, kiedy wraz z zapadnięciem zmroku bry ty jskie jednostki rozluźniły szy k i utworzy ły coś w rodzaju „mły na” stosowanego podczas gry w rugby, znów pojawiła się Luftwaffe. Ju 88 zatopiły statki handlowe „Empire Hope” oraz „Clan Ferguson” i unieruchomiły „Brisbane Star”. Wkrótce potem torpeda wy strzelona przez okręt podwodny uszkodziła krążownik „Keny a”. Nad ranem 13 sierpnia, jeszcze w ciemności, niemieckie i włoskie kutry torpedowe przy puściły wielogodzinny atak. Konwój bronił się słabo, gdy ż Burrough uznał, że iluminując pole bitwy pociskami świetlny mi, bardziej pomógłby napastnikom niż własny m celowniczy m. Krążownik „Manchester” został doszczętnie uszkodzony, a nieprzy jacielskie jednostki zatopiły cztery dalsze statki handlowe i uszkodziły piąty. Jedy ną pociechą by ło to, że w ciepły ch wodach Morza Śródziemnego można by ło uratować więcej rozbitków niż w rejonie Arkty ki czy nawet na Atlanty ku. O świcie Luftwaffe wróciła, zatapiając kolejny statek handlowy. „Ohio” doznał dalszy ch uszkodzeń, ale brnął naprzód, dopóki nowe ataki, które nastąpiły wczesny m przedpołudniem, nie zatrzy mały jego silników. Dwa następne okręty handlowe zostały unieruchomione, więc trzeba je by ło zostawić na miejscu z eskortą niszczy cieli. O godzinie 16.00, zgodnie z rozkazem Burrougha, trzy pozostałe krążowniki zawróciły w kierunku Gibraltaru. Trzy statki handlowe – „Port Chalmers”, „Melbourne Star” i „Rochester Castle”, którego pokład zalewała już woda – z trudem pokonały ostatnie kilometry dzielące je od Malty, prowadzone przez przy słaną z wy spy małą jednostkę. 13 sierpnia o godzinie 18.00 zawinęły do Grand Harbor, witane z entuzjazmem przez zgromadzone na stary ch murach obronny ch tłumy gapiów. Niemcy przy stąpili do likwidowania maruderów, zatapiając uszkodzony „Dorset” i po raz kolejny trafiając „Ohio”. Ale jakimś cudem, który można po części wy tłumaczy ć jego solidną, amery kańską konstrukcją, tankowiec pły nął dalej, holowany przez niszczy ciela i dwa trałowce. Rankiem 15 sierpnia, w dniu katolickiego święta Wniebowzięcia Najświętszej Mary i Panny, „Ohio” dotarł do celu i zaczął opróżniać swe ładownie. Jego kapitan Dudley Mason został odznaczony Krzy żem Jerzego. Do portu dopły nął też „Brisbane Star”. Konwój „Pedestal” dostarczy ł na Maltę 32 ty siące ton arty kułów zaopatrzenia, 12 ty sięcy ton węgla i dwumiesięczny zapas paliwa; z czternastu statków handlowy ch przetrwało pięć. Agresy wna postawa Roy al Navy powstrzy mała włoską flotę od wzięcia udziału w bitwie. Okręty Mussoliniego by ły unieruchomione na skutek braku paliwa, a samoloty RAFu wy strzeliły rakiety świetlne w kierunku pięciu krążowników, które wy pły nęły w morze, dając im do zrozumienia, że pozostając na kursie, narażają się na ogromne
niebezpieczeństwo. Porucznik Alastair Mars, który dowodził okrętem podwodny m „Unbroken”, pomścił częściowo straty bry ty jskich okrętów, torpedując krążowniki „Bolzano” i „Muzio Attendolo”. Ale kiedy operacja „Pedestal” dobiegła końca, komandor George Blundell, dowodzący pancernikiem „Nelson”, wspominał ją z głębokim smutkiem: „Większość z nas by ła załamana. Nadaliśmy tej operacji kry ptonim « M» , jak Morderstwo. BBC oznajmiło, że mary narka wojenna dokonuje rzeczy niemożliwy ch. No dobrze, ale jak długo można to robić?”. Trzy dniowy dramat operacji „Pedestal” nie odbiegał od tego, co przeży wały inne kierowane na Maltę konwoje i ich eskorty. Nie wszy scy uczestnicy ty ch wy darzeń wy kazy wali się jednak wielką odwagą, dochodziło do haniebny ch wy padków, kiedy załogi statków handlowy ch niepotrzebnie porzucały swe jednostki, a niektórzy mary narze biegli do szalup, podczas gdy ich okręty pły nęły jeszcze pełną parą. Kapitan frachtowca „Deucalion”, komentując zachowanie poszczególny ch członków załogi, którzy przedwcześnie porzucili swe stanowiska, powiedział z niesmakiem: „Nigdy by mi nie przy szło do głowy, że jakikolwiek Bry ty jczy k mógłby postąpić tak haniebnie”. Ale operacja „Pedestal” by ła w sumie zaszczy tny m przedsięwzięciem. Zimą 1942 roku bry ty jska flota na Morzu Śródziemny m miała już za sobą okres najgorszy ch doświadczeń. Sy stem Ultra pozwalał sojuszniczy m okrętom i samolotom coraz skuteczniej niszczy ć niemieckie linie zaopatrzenia. Straty państw Osi, mierzone w tonażu zatopiony ch na Morzu Śródziemny m ładunków, wzrosły z 15 386 w lipcu do 33 791 we wrześniu, 56 303 w październiku i 170 ty sięcy w ciągu następny ch dwóch miesięcy. W listopadzie Montgomery zwy cięży ł pod Al-Alamajn, a w Afry ce Północnej wy lądowali Amery kanie. Wkrótce potem oblężenie Malty dobiegło końca. Za zaopatry wanie wy spy od 1940 roku Roy al Navy zapłaciła wy soką cenę, tracąc pancernik, 2 lotniskowce, 4 krążowniki, stawiacz min, 20 niszczy cieli i trałowców oraz 40 okrętów podwodny ch. RAF stracił 547 samolotów w powietrzu i 160, które zostały zniszczone na lądzie. Obrona Malty pochłonęła ży cie 1600 osób cy wilny ch, 700 żołnierzy i 900 członków personelu RAF-u. Podczas operacji morskich związany ch z obroną i zaopatrzeniem wy spy zginęło 2200 członków załóg okrętów wojenny ch, 1700 członków personelu okrętów podwodny ch i 200 mary narzy floty handlowej. Później, w latach 1943–1944, dominacja sojuszników na Morzu Śródziemny m by wała chwiejna i kosztowna, ale państwa Osi nigdy nie odzy skały swej strategicznej przewagi. Najważniejsze zadania Roy al Navy w ciągu ostatnich dwóch lat wojny sprowadzały się do eskortowania sojuszniczy ch armii pły nący ch na nowe pola bitew oraz organizowania i ochrony masowy ch operacji desantowy ch. Choć zagrożenie ze strony niemieckich samolotów i łodzi podwodny ch utrzy my wało się do końca – bry ty jskie okręty wojenne poważnie ucierpiały podczas niefortunnej kampanii dodekaneskiej w 1943 roku – Roy al Navy wy grała decy dujące bitwy europejskiej wojny na morzu, zapewniając bry ty jskiej flocie prawo do poruszania się po wszy stkich obszarach globu mimo zagrożenia ze strony sił powietrzny ch i okrętów podwodny ch nieprzy jaciela. Wy pełniając ten obowiązek, większość kapitanów i członków załóg podtrzy mała najbardziej zaszczy tne
trady cje Roy al Navy.
12 ZS R S 1 9 4 2 : R OZŻAR ZONY P IEC
kala przeży ć, jakich doświadczy li Rosjanie wskutek wojny, przy czy niła się do odrodzenia wśród szerokich rzesz społeczeństwa religijności, której Stalin nie próbował tłumić. Podczas Wielkanocy 1942 roku uchy lono w Moskwie godzinę policy jną, więc doktor Sofia Skopina wy brała się do wielkiej prawosławnej katedry na moskiewskim placu Jełochowskim. „Przy szliśmy o ósmej wieczorem. Do święcenia kulichu [wielkanocnego chleba] i jajek trzeba by ło stanąć w niedługiej kolejce. Godzinę później tłok by ł tak wielki, że nie dało się odwrócić ani oddy chać. Kobiety krzy czały : « Zgnietli mnie! Zaraz zemdleję!» . Powietrze stało się tak nasy cone wilgocią, że po kolumnach spły wała woda. Nad podawany mi z rąk do rąk świecami unosiły się spiralne kłęby dy mu. By ło mnóstwo młody ch ludzi (choć sama nie wiem, dlaczego oni tam przy szli). Niektóre kobiety przy prowadziły z sobą dzieci. Widziałam wielu wojskowy ch. Ludzie siedzieli nawet na krzy żu z wizerunkiem Chry stusa. O jedenastej zjawił się pop, który oznajmił: « Zaraz tu przy jadą nasi bry ty jscy przy jaciele» . Ponieważ by ło bardzo duszno, wy szliśmy na ulicę i ujrzeliśmy kilka nadjeżdżający ch samochodów. By ła to delegacja Bry ty jczy ków z ambasady ”. Wojskowa pielęgniarka Jewdokia Kaliniczenko zanotowała w maju: „Mamy krótką przerwę, po raz pierwszy w ty m miesiącu. Zadbaliśmy o ranny ch, wy suszy liśmy się, wzięliśmy kąpiel w prawdziwej bani [rosy jskiej łaźni]. By liśmy na wielu drogach. Najróżniejszy ch drogach, przeważnie wiejskich, często zalany ch błotem, pełny ch kolein i dziur, zniszczony ch przez deszcze. Przy każdy m podskoku samochodu pęka mi serce, bo większość pasażerów jest ciężko ranna, więc taki wstrząs może niektóry ch zabić. Ale teraz panuje wokół nas zupełny spokój; trudno uwierzy ć, że gdzieś na świecie trwa wojna. Chodzimy po lesie i zbieramy bukiety kwiatów. Słońce świeci, niebo jest błękitne. Z przy zwy czajenia zerkamy co jakiś czas w górę, ale widzimy ty lko przepły wające chmury. My ślimy, że Niemcy w końcu się zatrzy mali i nie będą próbowali iść naprzód – dostali szkołę, podchodząc pod Moskwę”. Opty mizm Jewdokii Kaliniczenko by ł przedwczesny. Rosjanie dy sponowali rezerwami ludzkimi, ale ich siły bojowe i wsparcie logisty czne by ły zby t słabe, by mogli się przebić głęboko przez linie niemieckiej obrony. Noworoczna ofensy wa pięciu frontów, czy li grup armii, którą osobiście dowodził Stalin, straciła rozpęd, zanim jeszcze wiosenne roztopy uniemożliwiły dalszy przemarsz. Niemcy utrzy mali swe pozy cje na południe od Leningradu, więc nadal zagrażali miastu; sprawnie przeprowadzony manewr umożliwił im odcięcie Frontu Wołchowskiego i zniszczenie 2. Armii Uderzeniowej. Jej dowódca generał Andriej Własow dostał się do niewoli, a jakiś czas później współtworzy ł Rosy jską Armię Wy zwoleńczą (ROA)
S
walczącą po stronie Niemców. Na Kry mie Niemcy zablokowali zachodnie wy jście z Półwy spu Kerczeńskiego, zamy kając w pułapce wielką rosy jską armię, a potem przeprowadzili kontratak. Od 8 do 19 maja generał Manstein, dowódca 11. Armii, odniósł kolejny triumf, rozbijając Front Kry mski i biorąc do niewoli sto siedemdziesiąt ty sięcy jeńców. Siedem ty sięcy sowieckich żołnierzy, którzy przeży li bitwę, ukry ło się w skalny ch jaskiniach, ale Niemcy wy sadzili ich wy loty za pomocą materiałów wy buchowy ch, a potem wpuścili do nich gaz. Generał Günther Blumentritt, awansowany w Wehrmachcie na dowódcę armii, pisał o Rosjanach w taki sposób, jakby miał do czy nienia z dzikimi zwierzętami, który ch nie sposób szanować, ale trzeba się ich bać: „Człowiek Wschodu różni się od swego zachodniego odpowiednika. Jest znacznie bardziej odporny na trudy i niewy gody, co czy ni go pasy wny m i stosunkowo obojętny m na sprawy ży cia i śmierci. [...] Człowiek Wschodu nie wy kazuje wielkiej inicjaty wy ; jest przy zwy czajony do słuchania rozkazów i posiadania przy wódcy. [Rosjanie] nie przy wiązują wielkiej wagi do tego, co jedzą i jak są ubrani. Potrafią przeży ć zaskakująco długi czas dzięki temu, co dla człowieka Zachodu by łoby głodową dietą. [...] Bliski kontakt z naturą pozwala ty m ludziom poruszać się swobodnie w nocy lub we mgle, w lesie i na bagnach. Nie boją się ciemności ani swy ch bezkresny ch lasów, ani zimna. [...] Rdzenny mieszkaniec Sy berii, który jest częściowo lub całkowicie Azjatą, wy kazuje jeszcze większą odporność. [...] Ten kraj ma znaczący wpły w na psy chikę zwy kły ch niemieckich żołnierzy. Czują się w tej olbrzy miej przestrzeni mali i zagubieni. [...] Człowiek, który zetknął się z rosy jskim nieprzy jacielem i rosy jskim klimatem, wie już niemal wszy stko na temat wojny ”. Manstein sugerował blokadę twierdzy sewastopolskiej, ale Hitler uparł się i utrzy mał rozkaz jej zdoby cia. Sprowadzono w ty m celu oblężnicze działo kolejowe „Dora” – olbrzy mie, kaliber 800 mm, ważące 1350 ton, co wy magało wielkiego nakładu pracy, ponieważ mogło się ono poruszać ty lko po podwójny ch torach kolejowy ch. Generał Franz Halder stwierdził z lekceważeniem, że „Dora” jest przy kładem marnotrawienia potencjału przemy słowego Rzeszy na wy my ślne rodzaje broni, i nazwał ją „imponujący m, lecz bezuży teczny m produktem inży nierii zbrojeniowej”. Jej siedmiotonowe pociski i pięćsetosobowa bezpośrednia obsługa odegrały znacznie mniejszą rolę w zdoby ciu miasta niż wy trwałe wy siłki piechoty Mansteina. Obrońcy Sewastopola by li atakowani także z powietrza. Pilot bombowca nurkującego Luftwaffe kapitan Herbert Pabst pisał: „Wy buchy pojawiały się wśród skalny ch kry jówek jak trujące grzy by. Cały półwy sep tonął w ogniu i dy mie – ale w końcu nawet tam wzięto ty siące jeńców. Taka nieugięta wy trwałość musi budzić zdumienie [...]. I tak właśnie od początku wy glądała obrona Sewastopola. Trzeba by ło zry ć bombami całą okolicę, zanim nieprzy jaciel oddał choć skrawek terenu”. Kiedy 4 lipca po trwający m 250 dni oblężeniu miasto w końcu upadło, oddziały NKWD znalazły się wśród ty ch, którzy zdołali uciec, ale przedtem wy mordowały wszy stkich
więźniów. Straszliwe straty poniesione przez siły sowieckie na Kry mie są uważane za skutki niekompetencji ówczesnego przedstawiciela sowieckiej Kwatery Głównej, ulubieńca Stalina Lwa Mechlisa, który odrzucał prośby poszczególny ch jednostek o pozwolenie na budowę okopów, uznając je za przejaw defety zmu. Jedy ny m pozy ty wny m rezultatem tej katastrofy by ła jego dy misja. Niemcy zapłacili za zdoby cie Sewastopola wy soką cenę: ponad 25 ty sięcy zabity ch, zaginiony ch i ranny ch i 50 ty sięcy ton amunicji arty lery jskiej. Także tutaj oblegający ch miasto napastników zaskoczy ła wola oporu jego obrońców. Nieco dalej na północ, gdy ty lko ziemia wy schła po roztopach, dowódca Frontu Południowo-Zachodniego marszałek Siemion Timoszenko rozpoczął ofensy wę w kierunku Charkowa. Skończy ła się ona całkowitą klęską. Niemiecki kontratak ponownie doprowadził do okrążenia sił sowieckich, a Stalin znów nie pozwolił im się wy cofać. W wy niku tej decy zji straciły one ponad ćwierć miliona ludzi. Dowódca armii i niektórzy jego oficerowie woleli sobie strzelić w głowę, niż trafić do niewoli. Ci, którzy przeży li, zostali rozgromieni i wy parci na wschód. Jeden z żołnierzy opowiadał: „Wy cofy waliśmy się z płaczem. Uciekaliśmy w panice, by le znaleźć się daleko od Charkowa; niektórzy szli na Stalingrad, inni w kierunku Włady kaukazu. A gdzie mieliśmy szukać schronienia – w Turcji?”. Hitler odzy skał wiarę w siebie. Zaczął bagatelizować straty poniesione podczas ubiegłorocznej kampanii i podzielał pogląd pułkownika Reinharda Gehlena, szefa wy wiadu Frontu Wschodniego, odpowiedzialnego za zbieranie i analizowanie informacji o siłach Armii Czerwonej, który twierdził, że rezerwy Stalina są wy czerpane. W sierpniu niemieckie zakłady zbrojeniowe miały odzy skać pełny potencjał, ograniczony z powodu katastrofalnej decy zji z lipca 1941 roku, która została uchy lona dopiero w sty czniu 1942 roku (spodziewając się ry chłego zwy cięstwa, postanowiono wtedy zmniejszy ć produkcję broni i amunicji). To, że Hitler nadal cieszy ł się lojalnością i posłuszeństwem swy ch oficerów, mimo strategicznego szaleństwa poprzedniej kampanii i cierpień, jakich doznali podczas zimy, wy daje się zdumiewające. W sty czniu 1942 roku, podczas walk na Kry mie, rozgory czony niemiecki żołnierz spisał szczegółowo swój jadłospis: jeden gorący posiłek dziennie (kapuśniak z ziemniakami), pół bochenka chleba co drugi dzień, kawałek tłuszczu, odrobina sera i sztucznego miodu. Ale nawet w ty ch warunkach Wehrmacht nadal by ł potężną siłą bojową. Jeszcze przed Holokaustem niemieccy generałowie – a przy najmniej większość z nich – zdawali sobie sprawę z tego, że ponoszą odpowiedzialność za uczy nienie swy ch rodaków współwinny mi zbrodni przeciwko ludzkości i że ich przeciwnicy, zwłaszcza Rosjanie, nigdy im tego nie wy baczą. Wiedzieli, że nie mają nic do stracenia, więc konty nuowali walkę, choć miało to kosztować ży cie jeszcze wielu milionów ludzi. Należy podkreślić, że większość ofiar wojny zginęła w ostatnich jej latach. Ty lko zwy cięstwa Rzeszy mogły skłonić sprzy mierzony ch do rozpoczęcia rokowań. Kwietniowa dy rekty wa Hitlera doty cząca letniej kampanii nakazy wała koncentrację działań na północny m odcinku frontu. Celem operacji „Błękit” („Fall Blau”) by ło zniszczenie resztek rezerw Armii Czerwonej, zdoby cie Stalingradu i przejęcie kaukaskich
złóż ropy naftowej. Stalin błędnie ocenił zamiary Niemców. Przewidując nowe natarcie na Moskwę, skoncentrował swe siły. Nawet kiedy przedstawiono mu szczegółowy harmonogram operacji „Błękit” (znaleziony przy zwłokach niemieckiego oficera sztabowego, który zginął w wy niku katastrofy lotniczej), zbagatelizował go, uznając za próbę dezinformacji. Z drugiej strony sowieckie armie nadal by ły o wiele silniejsze, niż zakładał Hitler. Służy ło w nich 5,5 miliona żołnierzy, a produkcja czołgów i samolotów gwałtownie wzrastała. Kry minalistów i więźniów polity czny ch zwalniano z gułagów i powoły wano do służby wojskowej; pod koniec wojny by ło ich w sumie 975 ty sięcy. Berlin oceniał sowiecką produkcję stali w 1942 roku na 8 milionów ton – w rzeczy wistości osiągnęła ona poziom 13,5 miliona ton. Pierwsza faza niemieckiej operacji „Błękit”, która miała potrwać trzy ty godnie, rozpoczęła się 28 czerwca natarciem w kierunku Donu. Hitler rzucił przeciwko armiom Stalina 3,5 miliona Niemców i milion żołnierzy państw Osi – Włochów i Rumunów – oraz hiszpańską „Błękitną Dy wizję”, którą powołał Franco, by dowieść swej dobrej woli. Ofensy wa rozpoczęła się od spektakularny ch sukcesów. Kiedy korespondent „Prawdy ” Łazar Brontman przy by ł do położonego o 500 kilometrów na północny zachód od Stalingradu Woroneża, zaskoczy ły go panujący w mieście spokój i towarzy szące jego mieszkańcom poczucie bezpieczeństwa, pły nące z oddalenia od nieprzy jaciela. Pewnego wieczoru, kiedy odwiedził miejscowy park, rozbawił go widok dziesiątek tańczący ch z sobą – z braku męskich partnerów – kobiet. Kobiety pełniły też w mieście funkcje milicjantek. Brontman zauważy ł, że kierują ruchem sprawniej niż mężczy źni, ale zby t często uży wają gwizdków. W ciągu kilku następny ch dni nastroje uległy jednak znacznemu pogorszeniu. Na zachód od Woroneża sowieckie linie zostały przełamane, a wojska zmuszone do gwałtownego odwrotu. Niemieckie samoloty, „nie natrafiając na większy opór”, zaczęły rzucać bomby na ulice Woroneża, co wy wołało masowy eksodus jego mieszkańców. Chciwi właściciele pojazdów, za opłatą wy wożący ludzi na wschód, pobierali od zdesperowany ch uciekinierów trzy, cztery, a nawet pięć ty sięcy rubli. Istniejące w mieście fabry ki i urzędy miejskie stopniowo zamy kano. Kiedy mieszkańcy usły szeli, że Niemcy zbliży li się na 50 kilometrów, Brontman stwierdził, że Woroneż „jest psy chicznie przy gotowany do kapitulacji” – a miasto fakty cznie zostało zajęte już kilka dni później. Postęp nacierający ch czołgów w większy m stopniu niż Armia Czerwona hamowały deszcze i błoto, niemniej na początku lipca dotarły one do wy znaczony ch celów. Stalin upoważnił swy ch dowódców do przeprowadzenia jedy nego podczas tej wojny strategicznego odwrotu, zatem kiedy Niemcy zdoby li Woroneż i ruszy li na wschód, odkry li, że ich natarcie przebiega w próżni. Siły sowieckie uniknęły okrążenia pod Millerowem, a rozczarowany ty m niepowodzeniem Hitler po raz drugi zdy misjonował feldmarszałka Fedora von Bocka i podzielił swą Grupę Armii „Południe” na dwa nowe zgrupowania operacy jne: grupy armii „A” i „B”, dowodzone przez feldmarszałka Wilhelma Lista i generała Maximiliana von Weichsa. W gruncie rzeczy Hitler by ł zachwy cony przebiegiem kampanii, która do tej pory
wy dawała się nienapoty kający m oporu marszem wojsk pancerny ch. Niemcy zdoby wali nowe obszary niemal bez udziału piechoty, więc ich straty by ły nieznaczne. W lipcu zagony pancerne skręciły na południe, w kierunku Rostowa, brutalnie miażdżąc sowiecki Front Południowy, którego formacje uciekły, przekraczając Don. Na czele 6. Armii, która miała zdoby ć Stalingrad, Hitler postawił w sty czniu 1942 roku Friedricha Paulusa, oficera sztabowego, który zamierzał dowieść, że potrafi dowodzić oddziałami w polu. Większość niemieckich generałów naty chmiast uznała to oblężenie za szaleństwo. Miasto, które nosiło imię Stalina, nie miało większego znaczenia strategicznego, podczas gdy główny m celem Niemców by ło zdoby cie Kaukazu i jego pokładów ropy naftowej. Hitler z determinacją dąży ł jednak do tego sy mbolicznego triumfu, a Stalin z równą determinacją postanowił pokrzy żować jego plany. Obawiał się, że jeśli Stalingrad padnie, Niemcy zwrócą kierunek swego natarcia na północ i ruszą na Moskwę. Uznał więc, że leżące nad Wołgą miasto musi by ć za wszelką cenę utrzy mane, i powierzy ł jego obronę trzem armiom, pochodzący m ze strategicznej rezerwy. Scena, na której miała się rozegrać jedna z bitew decy dujący ch o wy niku tej wojny, powstała w wy niku zderzenia osobisty ch ambicji obu dy ktatorów. Ducha Rosjan nie udało się Niemcom złamać, ale wiosenne i letnie katastrofy odcisnęły się głęboko na ich morale. Niektórzy ży wili nadzieję, że zachodni sojusznicy ulżą ich losowi. Paweł Kalitow, komisarz oddziału party zantów działającego na Ukrainie, zapisał 8 lipca: „Jesteśmy szczęśliwi, bo Anglia tak skutecznie bombarduje Rumunię, a Stany Zjednoczone zamierzają wy słać siły desantowe do Francji”. Tego rodzaju doniesienia by ły pocieszające, ale oderwane od rzeczy wistości – bry ty jskie bombardowania wy woły wały spory oddźwięk propagandowy, nie by ły jednak skuteczne, drugi front zaś miał zostać utworzony dopiero za dwa lata. Aż do 1943 roku zachodnie dostawy broni i ży wności pokry wały ty lko w pewny m stopniu potrzeby sowieckiego państwa. To, co osiągnęły wojska Stalina w 1942 roku, by ło wy łącznie ich zasługą. Trudno wy olbrzy mić cierpienia sowieckich żołnierzy, będące skutkiem nie ty lko poczy nań nieprzy jaciela, lecz także nieudolności ich dowódców. „Noc by ła strasznie ciemna – zanotował kapitan Nikołaj Biełow, opisując losy swej jednostki, która pociągiem przy by ła na zaplecze frontu. – Cały batalion podjął marsz w niewłaściwy m kierunku. Chodziliśmy w kółko przez całą noc, pokonując w straszliwy m błocie 30 kilometrów”. Dwa ty godnie później pisał: „Mamy ty lko kilka stary ch karabinów na cały batalion”. 10 maja jego oddział zajął pozy cje w pobliżu wsi Bolszoj Sinkowiec. Po dwóch dniach batalion otrzy mał 41 karabinów na 500 ludzi. 17 maja żołnierze przeby li „forsowny m marszem” 50 kilometrów, tracąc 40 maruderów, którzy nie by li w stanie utrzy mać tempa. Trudno się dziwić, że żniwo by ło tak obfite, ponieważ, jak zanotował Biełow: „Od dwóch dni nie dostajemy ży wności. Wszy scy głodują”. I dalej: „Wszy scy są rozczarowani postępowaniem dowódców – i nie bez powodu”. Ich cierpienia trwały wiele dni. „Dotarliśmy do miejscowości Zielonaja Dubrawa po trzy dziestopięciokilometrowy m marszu. Panuje nieznośny upał, a my jesteśmy straszliwie
zmęczeni. Znów nie ma nic do jedzenia. Wielu żołnierzy nie może za nami nadąży ć. Sedow płacze. Nie jest w stanie iść”. Podwładni Biełowa by li zmuszeni zbierać z pól gnijące ziemniaki, które pozostały z ubiegłoroczny ch zbiorów. Ich pierwsze starcie z Niemcami doprowadziło do morderczy ch strat: 15 lipca Biełow zameldował, że stan osobowy jego kompanii zmniejszy ł się do pięciu ludzi. Latem 1942 roku zachodni sojusznicy nadal bardzo scepty cznie oceniali szanse przetrwania Związku Sowieckiego. Oficer bry ty jskiego wy wiadu pisał 15 lipca: „Mam nieodparte wrażenie, że choć Niemcy ponieśli ogromne straty, Armia Czerwona straciła jeszcze więcej. [...] Sewastopol by ł sukcesem sowieckich sił zbrojny ch i demonstracją ogromnego potencjału defensy wnego Armii Czerwonej [...] w sprzy jający ch warunkach terenowy ch. [...] Ale nadal nie potrafi ona radzić sobie z Niemcami na otwarty ch obszarach południowej Rosji [...]. W sumie Niemcy mają większość atutów po swojej stronie [...]. Posiadają sprawniejszą machinę bojową [...]. Stopień, w jakim Niemcy zdołają wy korzy stać swoje sukcesy, będzie zależał od tego, czy Armia Czerwona zdoła zachować w odwrocie ty le spójności, by zaczęły jej sprzy jać naturalne przeszkody i tereny umożliwiające bardziej skuteczne poczy nania obronne”. Wy darzenia 1942 roku należy rozpatry wać w szerszy m kontekście. Na 1941 rok przy pada 27,8 procent wszy stkich strat, które poniósł ZSRS w czasie tej wojny. Ale w 1942 roku w wy niku katastrof, do jakich doszło pod Charkowem, na Kry mie i na Półwy spie Kerczeńskim, liczba zabity ch i ranny ch by ła jeszcze większa. Kiedy dodamy do tego dane doty czące Stalingradu, odkry jemy, że cały ten rok kosztował Rosję 28,9 procent ogółu strat, a Armia Czerwona utraciła 133 procent siły pierwszej linii frontu. Potomność wie, że Stalin w końcu wy ciągnął wnioski z ty ch doświadczeń i zaczął oddawać decy zje militarne w ręce kompetentny ch generałów, co doprowadziło do eliminacji najgorszy ch błędów. Broń wy tworzona w wy niku mobilizacji przemy słowej ZSRS i przeniesienia produkcji za Ural zaczęła docierać do sowieckich armii, zwiększając ich moc bojową, natomiast potencjał militarny Osi stale się kurczy ł. Ale latem 1942 roku świat nie zdawał sobie z tego wszy stkiego sprawy – Niemcy nadal wy dawały się niezwy ciężone na polu bitwy, a ZSRS najwy raźniej gonił resztkami sił. Niemal wszy stkie podejmowane najpierw przez Bry ty jczy ków, a później również przez Amery kanów próby operacy jnej współpracy ze Stalinem zakończy ły się niepowodzeniem z powodu obsesy jnej nieufności, niekompetencji i złej woli wschodniego sojusznika, który w dodatku nie dy sponował wy starczający m zasobem środków. Apele Królewskiej Mary narki Wojennej, która domagała się, by sowieckie okręty i samoloty osłaniały bry ty jskie konwoje zmierzające do Murmańska, nie spotkały się z większy m odzewem. W sierpniu 1942 roku na pokładzie łodzi latającej RAF-u „Catalina” dotarli do północno-wschodniej części Rosji dwaj agenci SIS, który ch Sowieci zgodzili się zrzucić na spadochronach w północny m rejonie Norwegii. Najpierw jednak odcięli swy ch gości na dwa miesiące od świata, a potem zrzucili ich nie w Norwegii, lecz w Finlandii, gdzie obaj zostali od razu aresztowani, przesłuchani
z uży ciem tortur i rozstrzelani. Bry ty jczy cy zdali sobie przy tej okazji sprawę, że uzależnianie losu członków sił sojuszniczy ch od dobrej woli Sowietów ma często fatalne konsekwencje, i godzili się na tego rodzaju współpracę ty lko wtedy, kiedy sami mieli decy dujący wpły w na jej przebieg. Mimo to zachodnie rządy usiłowały zachować pozory jedności. Kiedy generał Włady sław Anders, więziony przez Stalina w latach 1939–1941, spotkał się w sierpniu 1942 roku z Churchillem w Kairze, wy stąpił z gwałtowny m oskarżeniem pod adresem ZSRS. „Nie ma – powiedziałem – poczucia honoru i sprawiedliwości w Rosji sowieckiej, nie ma ani jednego człowieka, którego słowu można by wierzy ć. Churchill zwrócił mi uwagę, że publiczne wy rażanie takich poglądów by łoby bardzo niebezpieczne i że nic dobrego nie może wy niknąć z antagonizmu do Rosjan... W zakończeniu premier oświadczy ł, że wierzy w powstanie po wojnie Polski wolnej i szczęśliwej”. Anders dał się przekonać, że „My, Polacy, wrócimy do domu inną drogą, o wiele dłuższą, ale mniej uciążliwą”. Mocarstwa zachodnie dokładały wszelkich starań, by podtrzy mać to złudzenie. Niemcy zetknęli się z pierwszy mi jednostkami Frontu Stalingradzkiego 23 lipca jakieś 130 kilometrów na zachód od miasta. Tego wieczoru Hitler popełnił błąd, który zadecy dował o wy niku wschodniej kampanii. Wy dał nową dy rekty wę, w której ogłosił, że cele operacji „Błękit” zostały osiągnięte. Grupa Armii „A” otrzy mała rozkaz zdoby cia pól naftowy ch Kaukazu, położony ch ty siąc kilometrów od zajmowany ch przez nią pozy cji. By wy konać to zadanie, musiałaby przeby ć odległość większą niż ta, jaką przeby ła armia niemiecka podczas majowej ofensy wy 1940 roku, która zaczęła się na linii Zy gfry da i dotarła do wy brzeży kanału La Manche. Jej formacje szy bko zostały zmuszone do utrzy my wania osiemsetkilometrowej linii frontu, choć by ły stanowczo zby t słabe, by przełamać zaciętą obronę sowieckich wojsk. Grupa Armii „B” rozpoczęła ty mczasem operacje zmierzające do zamknięcia linii frontu na Wołdze i zajęcia Stalingradu. Berlin zmienił też swą polity kę doty czącą Leningradu. Postanowił jak najszy bciej przełamać opór obrońców i zdoby ć miasto, dlatego przerzucił na północ Mansteina wraz z pięcioma dy wizjami piechoty i jednostkami arty lerii oblężniczej, który mi dowodził on pod Sewastopolem. Informacje napły wające od 6. Armii wskazy wały, że jej marsz w kierunku Stalingradu uległ znacznemu spowolnieniu. Ziry towany Hitler kazał wy cofać z Kaukazu 4. Armię Pancerną i skierować ją na pomoc Paulusowi. Podzielił przez to swe siły w taki sposób, że każde ich zgrupowanie by ło zby t słabe, by wy konać powierzone mu zadania. Na razie sierpień 1942 roku by ł kolejny m sezonem katastrof spadający ch na ZSRS. Jeden z ulubieńców Stalina, stary bolszewicki wojownik marszałek Siemion Budionny, poniósł szereg kompromitujący ch klęsk w północny m rejonie Kaukazu. Szósta Armia rozbiła siły sowieckie nad Donem, na wschód od Kałacza, biorąc pięćdziesiąt ty sięcy jeńców. Cała sowiecka armia pancerna uległa rozpadowi, a załogi w panice porzucały czołgi. 21 sierpnia Paulus dokonał wy padu znad Donu nad Wołgę, wy rąbując sobie drogę przez siły sowieckie za pomocą falowy ch nalotów bombowców nurkujący ch. W ciągu dwóch dni jego wojska dotarły do
brzegu rzeki i znalazły się w odległości 15 kilometrów na północ od Stalingradu. Ponieważ upadek miasta zdawał się nieuchronny, Paulus przekazał Hitlerowi szkic swego planu przemieszczenia 6. Armii na kwatery zimowe. Nieco dalej na południe górskie oddziały niemieckie zajęły 9 sierpnia Majkop, najłatwiej dostępne z kaukaskich pól naftowy ch. Sowieci dokonali na nim jednak tak rozległy ch zniszczeń, że konieczne wy dawało się wiercenie nowy ch otworów z uży ciem sprowadzonego z Niemiec sprzętu. Siły czołowe Grupy Armii „A” zaczęły nacierać na wschód od Morza Kaspijskiego, a 17. Armia otrzy mała rozkaz marszu przez góry na południowy wschód, w kierunku Morza Czarnego. Całą ofensy wę w rejonie Kaukazu paraliżowały interwencje Hitlera, z którego rozkazu wszy stkie dostępne rezerwy paliwa i amunicji trafiały do Paulusa. Ale urzędująca w Berlinie nazistowska elita władzy przeży wała kolejny przy pły w opty mizmu. Produkcja broni rosła, japońscy sojusznicy Niemiec odnosili wielkie sukcesy, a wtedy jeszcze mało kto zdawał sobie sprawę ze znaczenia zwy cięstw floty amery kańskiej na Morzu Koralowy m i w pobliżu Midway. U-Booty Dönitza dziesiątkowały atlanty ckie konwoje (choć zdarzy ło się i tak, że dowódca włoskiego okrętu podwodnego zgłosił zatopienie amery kańskiego pancernika, ale nikt tego nie sprawdził, został więc nagrodzony przez Mussoliniego jedy nie za swą bujną wy obraźnię). Morale niemieckiej ludności cy wilnej by ło bardzo wy sokie. Entuzjasty czny m nastrojom nie ulegali ty lko technokraci, którzy znali wszy stkie sekrety związane z ekonomiczną sy tuacją Trzeciej Rzeszy i stanem jej przemy słu. Problem, jakim by ł brak rąk do pracy, przy bierał dramaty czne rozmiary, a Niemcy poprawiały wskaźniki doty czące wy dajności, podtrzy mując produkcję przestarzały ch samolotów. Generał Halder zapisał w dzienniku 23 lipca: „Chroniczna skłonność, by nie doceniać zdolności nieprzy jaciela, stopniowo przy biera groteskowe rozmiary ”. We wrześniu trudności, w który ch obliczu stała niemiecka armia, zaczęły się gwałtownie piętrzy ć. Oddziały walczące na południowy m odcinku frontu musiały się zmagać z burzami śnieżny mi w górach, a nieustanne zmiany celu wprowadzały chaos do ich operacji. Postępy wojsk często też opóźniały – a niekiedy wręcz paraliżowały – niedobory paliwa. Pierwsza Armia Pancerna została na trzy ty godnie całkowicie unieruchomiona, co pozwoliło sowieckim dowódcom złapać oddech. Niemal wszy stkie dostępne siły Luftwaffe kierowano pod Stalingrad, choć odby wało się to kosztem działań prowadzony ch w inny ch rejonach walk. Już 12 września pierwsi niemieccy żołnierze wkroczy li do miasta. Sowieccy żołnierze i cy wile, rozsiani na całej długości frontu, nie dostrzegali wielkich trudności, z jakimi zmagała się niemiecka armia, widzieli ty lko cierpienia, na które narażały ich rodaków klęski na polu walki, masowe mordy i głód. Komisarz Paweł Kalitow, który otrzy mał 23 października pod Głogowem/Łogowem kolejny rozkaz odwrotu, zapisał z oburzeniem w swoim dzienniku: „Cy wile wy ją z rozpaczy. Wszy scy się ewakuują. Widzę wszędzie szloch, łzy, rozpacz. Ty lko pomy śleć: wkrótce nadejdzie zima, a oni muszą wy jść na mróz wraz z mały mi dziećmi [...]. Dokąd mają pójść? Nasze oddziały się wy cofują. Niemcy wy korzy stują słaby punkt naszy ch linii obronny ch. Nasze gazety często uży wają
sformułowań w rodzaju: « pod naciskiem przeważający ch sił nieprzy jaciela» . Ale dlaczego nie piszą o nas? Dlaczego nie jesteśmy w stanie zgromadzić takich « przeważający ch sił» ? Co się dzieje? W ciągu miniony ch szesnastu miesięcy otrzy maliśmy wiele gorzkich lekcji. Trudno opuszczać swoje siedliska [...]. Nowe ofiary, nowe krwawe męki, nowe klątwy spadające na nasz naród. [Chłopi mówią]: « Oto jacy są ci, którzy mają nas chronić» ”. Napotkana stara kobieta wy znała Wasilijowi Grossmanowi, że nienawidzi ludzi rządzący ch jej krajem: „Ci durnie pozwolili nieprzy jacielowi dotrzeć do serca naszego kraju, nad Wołgę. Oddali mu połowę Rosji”. Ty mczasem z Kremla napły wały nowe propagandowe slogany : „Ani kroku wstecz... Jedy ną okolicznością łagodzącą jest śmierć”. Kiedy połowa europejskiej części Związku Sowieckiego znalazła się w rękach Niemców, Stalin zdał sobie jednak sprawę, że kraj stoi w obliczu katastrofy, odzy skał kontakt z rzeczy wistością i podjął kroki, które okazały się decy dujące dla przebiegu wy darzeń. Pod koniec sierpnia mianował Żukowa zastępcą Naczelnego Dowódcy, a potem zlecił mu nadzór nad obroną Stalingradu i przy gotowaniem wielkiej kontrofensy wy. Dostrzegł konieczność podporządkowania ideologii wy mogom narzucany m przez wojnę. Do Armii Czerwonej wróciło zakazane dotąd słowo „oficer”, dowódcy jednostek przestali podlegać komisarzom polity czny m, a awanse zaczęły zależeć od kompetencji. Doceniono też moty wacy jny walor medali i odznaczeń: do 1945 roku przy znano je jedenastu milionom krasnoarmiejców, podczas gdy w armii USA liczba odznaczony ch żołnierzy nie przekroczy ła w ty m czasie milion cztery sta ty sięcy. Stalin, który w odróżnieniu od Hitlera umiał w ostateczności wy ciągać wnioski z własny ch błędów, zachował naczelne dowództwo, ale zaczął oddawać kontrolę operacy jną na polach bitew w ręce generałów. Takie drasty czne kroki stały się konieczne w obliczu katastrofalnego przebiegu letniej kampanii. „Musimy się stale uczy ć – pisał komisarz Paweł Kalitow 4 września 1942 roku. – Na początek musimy się wy zby ć tej kary godnej lekkomy ślności”. Nikołaj Biełow opisał w czarny ch barwach inspekcję przeprowadzoną przez wy sokiego rangą oficera na terenie wojskowego ośrodka szkoleniowego. „Fatalne rezultaty. Ci Jusufowie [tak w Armii Czerwonej nazy wano pogardliwie żołnierzy z Kazachstanu] nie umieją zrobić zwrotu w prawo ani w lewo. Co za okropna banda – kompletni durnie. Jeśli przy dzielą nam więcej Kazachów, możemy uznać się z góry za przegrany ch”. Mimo że proces ten by wał bolesny, Armia Czerwona istotnie czy niła postępy, a ponadto otrzy my wała ogromne posiłki w postaci zarówno nowy ch rekrutów, jak i czołgów oraz samolotów. Jesienią i zimą 1942 roku szare i ponure przemy słowe miasto Stalingrad stało się widownią najbardziej przerażający ch starć tej wojny. W niedzielę 23 sierpnia Niemcy rozpoczęli swe natarcie od nalotu, w który m brało udział 600 samolotów. Według oficjalny ch dany ch w ciągu pierwszy ch czternastu godzin zginęło czterdzieści ty sięcy cy wilny ch mieszkańców miasta, czy li niemal ty lu, ilu pochłonęły w Wielkiej Bry tanii wszy stkie niemieckie bombardowania z lat 1940–1941. Od tej pory Luftwaffe nie dawała mieszkańcom miasta ani chwili wy tchnienia. „Przez cały dzień przeory waliśmy płonące pole bitwy pod Stalingradem – zanotował pilot stukasa (bombowca nurkującego) Herbert Pabst. – Nie
pojmuję, jak ludzie mogą ży ć w ty m piekle, ale Rosjanie kurczowo trzy mają się gruzów, rozpadlin, piwnic i plątaniny powy ginany ch stalowy ch szkieletów, które niegdy ś by ły fabry kami”. Paulus przy puścił pierwszy zmasowany atak sił lądowy ch 13 września i od tej pory wśród ruin stale toczy ły się walki. Generał Wasilij Czujkow, dowodzący 62. Armią, pisał: „Ulice miasta są martwe. Na drzewach nie ma ani jednej zielonej gałęzi; wszy stko pochłonęły płomienie”. Betonowe zabudowania miejskich węzłów komunikacy jny ch i fabry k ry chło legły w gruzach. Każde z nich stało się widownią rzezi, a ich mało atrakcy jne nazwy – elewator zbożowy przy Stacji Numer Dwa, Stacja Towarowa, Stacja Numer Jeden, Zakłady Chemiczne „Lazur”, Zakłady Metalurgiczne „Czerwony Październik”, Stalingradzka Fabry ka Traktorów imienia Feliksa Dzierży ńskiego czy Odlewnia Zbrojeniowa imienia „Bary kad” – przeszły do legendy Wielkiej Wojny Ojczy źnianej. W pierwszej fazie bitwy Sowieci bronili obszaru o rozmiarach 50 na 28 kilometrów, ale ich stan posiadania gwałtownie się kurczy ł. Trzy dy wizje sowieckiej piechoty, które na stanowcze żądanie Stalina rzucono do kontrataku na północną flankę, zostały zmuszone do odwrotu. Niemcy wielokrotnie próbowali zdoby ć dwa ważne punkty strategiczne – wzgórze 102, wznoszące się nad miastem na wy sokość przeszło 100 metrów, i leżącą w sąsiedztwie placu Czerwonego przeprawę przez Wołgę, dzięki której obrońcy miasta otrzy my wali posiłki oraz zaopatrzenie i mogli ewakuować ranny ch. Liczba poszkodowany ch żołnierzy Armii Czerwonej przewożony ch pod osłoną ciemności promami na wschodni brzeg skutej częściowo lodem rzeki sięgała podczas niektóry ch nocy dwóch, a nawet trzech ty sięcy.
Niemiecki żołnierz w ruinach Stalingradu, 1943 rok Fot. Mary Evans Picture Library /BE&W Każda jednostka pły wająca uży wana do transportu ranny ch przy woziła posiłki i amunicję. Podczas oblężenia miasta panowały tak ekstremalne warunki, że stłoczeni na promach żołnierze by li niekiedy wy sy łani na drugi brzeg w ciągu dnia i ty m samy m bezpośrednio narażani na ataki Luftwaffe. Aleksander Gordiejew, mary narz obsługujący karabin maszy nowy, ze współczuciem obserwował żołnierzy, którzy wbrew rozkazom nie chcieli wejść do ładowni i kurczowo trzy mali się relingów. „Oficerowie kopniakami zmuszali ich do zejścia pod pokład, a podoficerowie klęli na cały głos. Baida [bosmanmat] i dwaj potężnie zbudowani mary narze chwy tali oporny ch i spy chali ich po drabinie w dół. Na pokład wnoszono pociski, broń i zapasy ży wności. Patrząc na stosy skrzy ń z amunicją, piętrzące się o pięć kroków od naszego działa, wy obrażałem sobie, co by się stało, gdy by zostały trafione przez bombę”. Wkrótce inny prom transportowy został na oczach Gordiejewa zatopiony przez stukasy. „Ciężko ranni, który ch liczba przekraczała setkę, siedzieli lub leżeli w kabinach, a ich koledzy, pragnąc uciec ze statku, wy nurzali się z ładowni. Przeciągłe jęki poszkodowany ch by ły chwilami bardziej donośne niż wy buchy bomb”. Nowe jednostki od razu po przy by ciu by ły kierowane na pole bitwy – dowódca 62. Armii generał Czujkow twierdził, że „czas to krew”. Dniem i nocą, niemal nieprzerwanie, sły chać
by ło huk moździerzy, wy buchy bomb i jazgot broni ręcznej. „Zbliżając się do tego miejsca, żołnierze mówili: « Wstępujemy do piekła» – opowiadał później Czujkow. – Ale spędziwszy tu dzień lub dwa, twierdzili: « Nie, to nie jest piekło, to jest dziesięć razy gorsze niż piekło» ”. Służąca w wojsku młoda kobieta tak relacjonowała swoje przeży cia: „Wy obrażałam sobie, czy m może by ć wojna – wszy stko stoi w ogniu, dzieci płaczą, wszędzie biegają koty [...], a kiedy dotarliśmy do Stalingradu, okazało się, że tak jest naprawdę, ty lko bardziej przerażająco”. Wstąpiła do wojska wraz z grupą przy jaciół ze swego rodzinnego Tobolska na Sy berii. Większość z nich została skierowana do oblężonego miasta, ale wrócili ty lko nieliczni. Bitwa toczy ła się w warunkach, które pozwalały rosy jskim żołnierzom zademonstrować swą biegłość w bezpośrednich starciach z nieprzy jacielem. Nie by ło tu miejsca na śmiałe ataki jednostek pancerny ch czy pomy słowe manewry oskrzy dlające. Oddziały piechoty, działa i czołgi Wehrmachtu codziennie przedzierały się metr po metrze w kierunku Wołgi, przebijając sobie drogę przez zwały gruzów, w który ch kry li się, klęli, zamarzali, walczy li i umierali Rosjanie. Przy zwłokach jednego z poległy ch obrońców miasta znaleziono list napisany przez jego małego sy nka: „Bardzo za tobą tęsknię. Proszę cię, przy jedź do nas z wizy tą. Bardzo chciałby m cię zobaczy ć, choćby na godzinę. Kiedy to piszę, po twarzy spły wają mi łzy. Tato, proszę cię, przy jedź do nas”. Czujkow opisał swe dramaty czne położenie w rozmowie z Wasilijem Grossmanem: „Zewsząd dochodzi huk wy strzałów i dział. Wy sy łasz oficera łącznikowego, żeby poinformował cię, co się dzieje, ale on zostaje zabity. Wtedy zaczy nasz dy gotać z napięcia [...]. Najgorsze by ły chwile, w który ch siedziałeś bezczy nnie jak idiota, wokół ciebie toczy ła się bitwa, a ty nie mogłeś nic zrobić”. 2 października główna kwatera Czujkowa została zalana strumieniami płonącego oleju z pobliskich zbiorników, które wy buchły pod gradem niemieckich bomb. Czterdziestu członków jego sztabu straciło ży cie, a słup dy mu wzniósł się w niebo na setki metrów. Widownią koszmarny ch scen stała się fabry ka traktorów, w której brudni, wy czerpani, zagłodzeni obrońcy miasta usiłowali powstrzy mać natarcie przedzierający ch się przez gruzy niemieckich czołgów. W pewny m momencie sowiecki przy czółek na zachodnim brzegu Wołgi skurczy ł się do szerokości zaledwie 100 metrów. Rosjanie walczy li z desperacją, która jak zwy kle by ła po części odgórnie wy muszona: odwrót bez rozkazu oznaczał karę śmierci. Wasilij Grossman zapisał: „W ty ch dniach pełny ch niepokoju, kiedy do przedmieść Stalingradu docierał grzmot bitewny ch zmagań, kiedy co noc widziało się nad głowami przelatujące rakiety i jasnoniebieskie słupy światła przeczesujący ch niebo reflektorów, kiedy na ulicach miasta pojawiły się pierwsze uszkodzone przez pociski ciężarówki, przewożące ranny ch i sprzęt wy cofujący ch się sztabów, kiedy drukowane na pierwszy ch stronach gazet arty kuły donosiły o śmiertelny m zagrożeniu dla kraju, do wielu serc wdarł się lęk i wiele par oczu wpatry wało się w drugi brzeg Wołgi”. Grossman miał oczy wiście na my śli ludzi, którzy marzy li, by uciec przed tą rzezią na wschód. Ale ci, którzy podejmowali takie próby, płacili wy soką cenę: pod Stalingradem rozstrzelano za rzekome tchórzostwo lub dezercję 13 500 żołnierzy, a znacznie większą ich liczbę zabito bez sądu.
W ty powy m raporcie z 23 września Beria meldował, że w ciągu miniony ch dwudziestu czterech godzin podległe mu oddziały zaporowe złożone z funkcjonariuszy NKWD zatrzy mały 659 osób. Siedmiu „tchórzy ” i jednego „wroga ludu” rozstrzelano przed frontem ich oddziałów, a w areszcie pozostało 24 podejrzany ch, w ty m „szpieg”, 3 „zdrajcy ojczy zny ”, 8 „tchórzy ” i 8 „wrogów ludu”. Paulus wielokrotnie ponawiał ataki, ale jego siły za każdy m razem okazy wały się zby t słabe, by przełamać linie obrony. Toczące się walki by ły śmiertelny mi zmaganiami dla obu stron i po obu stronach żołnierze znosili takie same cierpienia. Czujkow rozmieszczał swe siły możliwie jak najbliżej nieprzy jaciela, by utrudnić Luftwaffe zrzucanie bomb. Bomby zniszczy ły miasto, ale jak mieli się później przekonać żołnierze sprzy mierzony ch państw Zachodu, gruzy są niezwy kle skuteczny mi zaporami przeciwczołgowy mi, więc ich obrona stała się dla sowieckich jednostek łatwiejsza niż obrona otwarty ch ulic czy nienaruszony ch budy nków. Niemal wszy scy żołnierze by li nieustannie głodni i przemarznięci. Każdy nieostrożny ruch groził śmiercią od ognia strzelców wy borowy ch lub moździerzy. Wielu ginęło, przenosząc amunicję lub stojąc w kolejkach do kuchni polowy ch. Wojna nie oszczędzała też kobiet – Czujkow nie żałował później pochwał sy gnalistkom, pielęgniarkom, urzędniczkom, obserwatorkom ostrzegający m przed nalotami i podkreślał ich wkład w ostateczne zwy cięstwo. Lodowaty wiatr chłostał twarze do czerwoności. Niemal każdy dzień przy nosił nowy lokalny kry zy s, a w nocy Rosjanie starali się przeprawić przez rzekę posiłki, które miały im umożliwić utrzy manie doty chczasowy ch pozy cji. Moskwa ubarwiała niektóre epizody na uży tek propagandy, kreując takich bohaterów, jak mary narz nazwiskiem Panajko, któremu koktajl Mołotowa zapalił się w ręku, zamieniając go w ży wą pochodnię. Wiedząc, że jest skazany na śmierć, dowlókł się do niemieckiego czołgu i rzucił drugą butelkę z benzy ną na kratownicę osłaniającą silnik, wy wołując zabójczy w skutkach wy buch. Niektóre z ty ch opowieści by ły zmy ślone, inne nie. „Odwaga jest tu tak zaraźliwa jak tchórzostwo w inny ch miejscach” – pisał Wasilij Grossman, i miał słuszność. Rozkazy Stalina by ły proste i zrozumiałe – miasto miało się bronić do ostatniego mężczy zny i ostatniej kobiety. Niefortunny m dla Hitlera zrządzeniem losu charakter bitwy by ł zgodny z duchem Armii Czerwonej. Oficer wojsk pancerny ch napisał: „Walczy liśmy przez piętnaście dni o jeden dom, mając do dy spozy cji moździerze, karabiny maszy nowe, granaty i bagnety. Ściana frontowa jest kory tarzem między wy palony mi pokojami [...]. Miarą długości naszej ulicy nie są już metry, lecz liczba zwłok. Stalingrad przestał by ć miastem. W dzień jest ogromną chmurą parzącego, oślepiającego dy mu; wielkim, rozżarzony m piecem, oświetlony m przez odbijające się płomienie. A kiedy nadchodzi noc – jedna z ty ch gorący ch, wy jący ch, krwawiący ch nocy – psy wskakują do Wołgi i rozpaczliwie próbują przepły nąć na drugi brzeg. Stalingradzkie noce są dla nich czy mś przerażający m. Zwierzęta uciekają z tego piekła, najtwardsze głazy nie potrafią w nim długo wy trwać – wy trzy mują ty lko ludzie”.
Trzeba jednak pamiętać, że choć bitwa, którą dowodził Czujkow, miała kluczowe znaczenie na ty m liczący m setki kilometrów odcinku frontu, przez całą jesień i zimę trwały zacięte walki, w który ch zginęło więcej żołnierzy niż pod Stalingradem. „Moja droga Marusiu i córeczko Taniu! – tak zaczął swój list do domu z Ukrainy komisarz Paweł Kalitow. – Piszę, żeby ście wiedziały, że jestem ży wy i cieszę się dobry m zdrowiem. Jesteśmy nadal w ty m samy m miejscu, to znaczy w górny m biegu rzeki Szelon. Toczy my teraz ciężkie walki. Niemcy rzucają przeciwko nam czołgi, samoloty, arty lerię i moździerze. Nasi party zanci walczą jak lwy. Wasia Bukow zabił piętnastu Niemców z karabinu 7 czerwca. Trudno sobie z nimi radzić, bo mają wielką siłę ognia. Nasze zaopatrzenie zależy całkowicie od miejscowej ludności, która traktuje nas naprawdę bardzo dobrze. Niemców jest dużo, a nas mało, więc sy piamy nie dłużej niż dwie–trzy godziny na dobę. Wczoraj po bitwie poszedłem do bani i wspominałem czasy pokoju, w który ch można by ło po kąpieli wy pić szklaneczkę wódki i odpocząć, a w sobotę i niedzielę wy brać się na ry by. Jak się czuje twoja siostra Szura? Wiem, że głodowała w Leningradzie, ale teraz, kiedy ją karmisz, chy ba przy brała trochę na wadze?” List kończy ł się opty misty czny m stwierdzeniem: „Faszy ści nie walczą w ty m roku tak dobrze jak w zeszły m”. Leningrad, drugie co do wielkości miasto ZSRS, by ł nadal bombardowany, ale panujące w nim warunki ulegały stopniowej poprawie. Jego mieszkańcy straszliwie głodowali, niemniej większość dostawała teraz więcej ży wności i nieco łatwiej by ło utrzy mać się przy ży ciu. W marcu 1942 roku władze zainicjowały akcję oczy szczania ulic ze śniegu, śmieci i gruzu. Wzięły w niej udział setki ty sięcy oby wateli. W kwietniu nowy m dowódcą miasta został mianowany czterdziestopięcioletni Leonid Goworow, małomówny, ale inteligentny, wy kształcony i ży czliwy ludziom generał arty lerii. Tego lata NKWD donosiło z Leningradu: „W związku z czerwcową poprawą zaopatrzenia w ży wność śmiertelność zmniejszy ła się o jedną trzecią [...]. Rzadsze stały się też przy padki wy korzy sty wania ludzkich ciał w celach konsumpcy jny ch. Podczas gdy w maju aresztowano za popełnienie tego przestępstwa 236 osób, w czerwcu ich liczba spadła do zaledwie 56”. Żołnierze walczący na północny m odcinku frontu nadal jednak przeży wali horror. Nikołaj Nikulin zanotował w dzienniku pod datą 18 sierpnia, że z jego dy wizji zostało ty lko kilku kucharzy i podoficerów. Skarży ł się, że w porannej porcji owsianki często znajduje odłamki szrapneli i że dokucza mu pragnienie. „W nocy podpełzłem dwukrotnie do leju po pocisku, żeby napić się wody. By ła gęsta i brązowa jak kawa, a poza ty m śmierdziała materiałami wy buchowy mi i czy mś jeszcze. Rano dostrzegłem wy stającą z tego otworu zgiętą rękę. Moja bluza i spodnie są tak szty wne od błota i krwi, jakby by ły z tektury, a na łokciach i kolanach mam dziury od czołgania się. Pozby łem się hełmu – noszą go tu ty lko nieliczni. Zwy kle sramy do hełmu, a potem wy rzucamy go z okopu. Leżące obok mnie zwłoki wy dają nieznośny fetor; wokół nas roi się od stary ch i nowy ch trupów. Niektóre czernieją po wy schnięciu i leżą w najróżniejszy ch pozach. W okopie widać czasem zanurzone w błocie fragmenty ludzkich ciał – spłaszczoną twarz lub rękę. Wszy stkie są brunatne jak ziemia, a my
po nich chodzimy ”. Pod koniec sierpnia Niemcy nagle porzucili swą strategię gry na zwłokę i podjęli wielką ofensy wę mającą doprowadzić do zdoby cia Leningradu, która skończy ła się jednak niepowodzeniem. Rosjanie odpowiedzieli wówczas atakiem, który przy niósł im znaczące sukcesy. W mieście odży ło częściowo ży cie kulturalne – odby wały się wy stawy sztuki i koncerty, a w filharmonii zagrano VII Sy mfonię Szostakowicza. Mieszkańcy Leningradu, odzy skawszy wiarę w możliwość przeży cia, zwrócili swe my śli ku doświadczający m podobny ch cierpień rodakom ze Stalingradu. Wiera Inber pisała: „Widać to po wy razie twarzy ludzi, który ch spoty kamy w tramwajach i na ulicach: przez cały czas przeży wamy los Stalingradu [...]. Teraz wszy stko zdecy duje się pod Stalingradem – od niego zależą losy wojny ”. Zimą 1942 roku Leningrad w dalszy m ciągu by ł bombardowany i ostrzeliwany. Jeden z ataków arty lerii rozpoczął się podczas spektaklu teatralnego. W połowie drugiego aktu premierowego przedstawienia komedii Szerokie, szerokie morze, poświęconej Flocie Bałty ckiej, przed kurty ną pojawił się aktor i zadał widowni py tanie: „Co zrobimy, towarzy sze? Pójdziemy do schronu czy będziemy grali dalej?”. Odpowiedziały mu entuzjasty czne oklaski i okrzy ki: „Grajcie dalej!”. 12 sty cznia 1943 roku Goworow by ł gotów do rozpoczęcia nowej ofensy wy, która miała przełamać blokadę. Żukow ponownie zjawił się w mieście i wpły nął znacząco na kształt operacji. Jak zwy kle nie przy wiązując wagi do rozmiarów strat, spy tał złośliwie: „Kim są ci wasi tchórze, którzy nie chcą walczy ć?”. Już 18 sty cznia Sowieci odzy skali ważny punkt strategiczny Schlisselburg, a dwa dni później oficjalnie ogłosili, że blokada została przełamana. Przeby wająca w Leningradzie znana poetka Olga Bergholc pisała: „Nigdy nie zapomnimy tej radości, radości z wy zwolenia Leningradu. Przeklęty krąg został przerwany ”. Inny mieszkaniec miasta Igor Czajko 3 marca zanotował: „W moim umy śle kształtuje się wy pisana ognisty mi literami my śl: mogę przezwy cięży ć wszy stkie przeciwności [...]. Wiosna jest sy mbolem ży cia. Niemcy znów nas ostrzeliwują, ale zagrożenie maleje w świetle słońca”. Nieliczne koty, które nie zostały zjedzone, stały się znów uży teczne – wy korzy sty wano je do walki z plagą szczurów; do miasta skierowano ponadto pociąg towarowy cały wy pełniony ty mi czworonożny mi wojownikami. Ostrzał niemiecki, pody ktowany nie ty le wy mogami strategii, ile czy stą nienawiścią, trwał przez cały 1943 rok – w lipcu doszło do najgorszego bombardowania podczas całego oblężenia. Armia Czerwona dopiero w sty czniu 1944 roku podjęła atak, który odepchnął Niemców na ty le daleko, że miasto znalazło się poza zasięgiem ich arty lerii. Ale los Leningradu został rozstrzy gnięty wiosną 1942 roku, kiedy stało się jasne, że możliwe jest wy ży wienie jego pozostały ch przy ży ciu mieszkańców. Według oficjalny ch dany ch podczas oblężenia zmarły 632 253 osoby, ale uważa się, że prawdziwa liczba ofiar dochodzi co najmniej do miliona. Sowiecka propaganda nie pozwalała relacjonować całej prawdy doty czącej agonii miasta. Kiedy Olga Bergholc odwiedziła pod koniec 1942 roku moskiewską rozgłośnię radiową, ostrzeżono ją, by nie wspominała o przerażający ch
szczegółach oblężenia: „Powiedzieli mi, że leningradczy cy są bohaterami, ale nie wiedzieli, na czy m polega ten heroizm. Nie wiedzieli o ty m, że nie mieliśmy co jeść, że ludzie umierali z głodu”. Ze strategicznego punktu widzenia walki na północny m odcinku frontu by ły o wiele mniej istotne niż bitwa stalingradzka. Leningrad ma jednak co najmniej równie wielkie znaczenie poznawcze, gdy ż ukazuje przy czy ny, dla który ch Związek Sowiecki uzy skał podczas tej wojny przewagę nad Niemcami. Jest nie do pomy ślenia, by mieszkańcy Londy nu czy Birmingham woleli zjadać swy ch sąsiadów, niż oddać miasto w ręce wroga. Nie można też sobie wy obrazić sy tuacji, w której generałowie i polity cy mogliby ich skłonić do stawiania oporu za taką cenę. Zarówno w Leningradzie, jak i w cały m stalinowskim państwie kluczowy m warunkiem przetrwania by ł przy mus. Gdy by w luty m 1942 roku umożliwiono mieszkańcom miasta wy bór między dostawami ży wności a dalszą obroną, z pewnością by się poddali – ale w Związku Sowieckim taki wy bór nie istniał, a na każdego, kto próbował go dokonać na własną rękę, czekał wy rok śmierci. Zarówno Hitler, jak i Stalin walczy li o Leningrad z obsesy jny m uporem, a ostateczne zwy cięstwo Stalina by ło okupione ogromną liczbą istnień ludzkich. Ludzie zdolni do takich poświęceń mieli cechy, który ch brakowało zachodnim sojusznikom, a które by ły nieodzowny m warunkiem zwy cięstwa nad faszy zmem. Licy tację, w której stawkami by ły okrucieństwo i poświęcenie, wy grał sowiecki dy ktator. Podczas gdy obrońcy Leningradu przeży wali nieśmiałe odrodzenie nadziei, naczelne dowództwo sowieckie inicjowało na wschodnim i południowy m odcinku frontu strategiczne kontrataki. O operacji „Mars”, rozpoczętej 25 listopada, mało kto dziś pamięta, gdy ż skończy ła się niepowodzeniem, choć brało w niej udział 667 ty sięcy ludzi i 1900 czołgów. Próba okrążenia niemieckiej 9. Armii została udaremniona, a Armia Czerwona straciła sto ty sięcy żołnierzy. Bitwa, którą w każdy m inny m miejscu świata uznano by za wielką, pozostała niemal niezauważona na tle inny ch krwawy ch zmagań, nadający ch niemiecko-sowieckiemu konfliktowi charakter bezlitosnej rzezi. Niektórzy żołnierze wy bierali drasty czny sposób uniknięcia udziału w dalszy ch walkach. „Kiedy po śniadaniu położy łem się, żeby trochę odpocząć – zanotował kapitan Nikołaj Biełow – przy biegł posłaniec komisarza i wezwał mnie do kwatery dowództwa. Tam mi powiedziano, że szeregowiec Szaronow się zastrzelił. Co za drań! Opuścił zajęcia z musztry pod pretekstem choroby, a kiedy przy padkowo go spotkałem, szedł w kierunku swej kwatery zgięty w pół. Kazałem mu pozostać pod nadzorem w mojej ziemiance, ale ponieważ nie zastał w niej dy żurnego strażnika, wy korzy stał tę szansę i popełnił samobójstwo”. Na szczęście dla Stalina, Żukowa i całego anty hitlerowskiego sojuszu druga wielka sowiecka operacja przeprowadzona tej zimy, opatrzona kry ptonimem „Uranus”, by ła znacznie bardziej udana. Niemcy nie mieli dość żołnierzy, by obsadzić wszy stkie odcinki olbrzy miego frontu, więc między ich 2. Armią stacjonującą w Woroneżu nad Donem a 6. Armią i 4. Armią Pancerną, które toczy ły walki na południowy wschód od Stalingradu,
powstała luka długości 500 kilometrów. Von Weichs, dowódca tej Grupy Armii, nie dy sponując wy starczający mi rezerwami ludzkimi, rozlokował na skrzy dłach 6. Armii jednostki węgierskie, włoskie i rumuńskie. Niemiecki wy wiad przeoczy ł potężną koncentrację sił sowieckich, szy kujący ch się do ataku na formacje rumuńskie. 19 listopada Żukow rozpoczął ofensy wę, rzucając na północne skrzy dło pozy cji zajmowany ch przez siły Osi sześć swoich armii. Następnego dnia Front Stalingradzki, zgrupowany na południe od miasta, ruszy ł w kierunku zachodnim. Obsługujący armatę przeciwpancerną niemiecki arty lerzy sta Henry Metelmann by ł w momencie ataku Sowietów przy dzielony do jednostki wspierającej pozy cje Rumunów. „Cała okolica zaczęła drżeć, spadły na nas grudy ziemi, a hałas wy dawał się ogłuszający. By liśmy zaspani, więc wpadaliśmy na siebie, wy dzierając sobie buty, mundury oraz inne elementy wy posażenia i krzy cząc na cały głos, by rozładować napięcie. Piekielny huk eksplozji odbierał nam zdolność trzeźwego my ślenia [...]. Panował kompletny chaos, a od strony pierwszej linii Rumunów dochodziły wrzaski i jęki [...]. Potem usły szeliśmy chrzęst gąsienic. Ktoś, kto stał bliżej, zaczął niepotrzebnie wołać: « Nadchodzą!» . A potem ujrzeliśmy pierwsze czołgi wy pełzające z szarego mroku”. Sowieckie jednostki pancerne zmiażdży ły działo Metelmanna i niemal całą jego załogę oraz dwie rumuńskie armie, który ch żołnierze masowo się poddawali. Do niewoli trafiły dziesiątki ty sięcy Rumunów, a liczba zabity ch by ła znacznie większa. Jeńcy wojenni, który ch łatwo by ło rozpoznać po biały ch czapkach, zostali przetransportowani barką w dół rzeki, do obozów. Sowiecki mary narz zauważy ł, że wszy scy jeńcy wpatrują się tępo w krę lodową. Wy raził więc przy puszczenie, że chy ba bardzo chcieliby zobaczy ć Wołgę, a potem dodał: „No cóż, teraz będą mogli się na nią napatrzeć!”. Rumunia zapłaciła wy soką cenę za przy należność do Osi – we wszy stkich wschodnich kampaniach straciła sześćset ty sięcy żołnierzy. W dniu 16 grudnia rzeka zamarzła, a lód ry chło stał się na ty le gruby, że mógł udźwignąć ciężarówki i działa. Walki w ruinach Stalingradu stopniowo zamierały ; najważniejsze zmagania toczy ły się teraz na południe i na zachód od miasta. Pięć dni później sowieckie czołgi całkowicie okrąży ły 6. Armię Paulusa; czołowe oddziały Żukowa spotkały się w Kałaczu, na wschód od przeprawy przez Don. W ciągu całej wojny Rosjanom wielokrotnie udawały się takie manewry okrążające, ale Niemcy przełamy wali ich linie i wy my kali się z pułapki. Ty m razem Hitler odrzucił jednak sugestie dowódcy 6. Armii i nie pozwolił podjąć próby strategicznego odwrotu. Kazał Paulusowi konty nuować natarcie w kierunku Stalingradu, a Manstein rozpoczął na jego polecenie atak w kierunku zachodnim, by odzy skać kontakt z 6. Armią. Przednie Oddziały Mansteina 23 grudnia przedarły się na pozy cje oddalone o 50 kilometrów od miasta, potem zaś utknęły w miejscu. Feldmarszałek nakłaniał Paulusa do zignorowania rozkazów Hitlera i przebicia się w pobliże jego armii, co w ty m momencie by ło jeszcze możliwe. Ale dowódca 6. Armii odmówił, skazując na śmierć lub niewolę dwieście ty sięcy żołnierzy. Manstein, zdając sobie sprawę z tego, że jego siły są wy czerpane, wy dał rozkaz odwrotu.
Zbliżające się Boże Narodzenie wy wołało na cały m niemieckim wschodnim froncie przy pły w senty mentalizmu. We wszy stkie niedzielne popołudnia większość żołnierzy, którzy mieli dostęp do radia, słuchała nadawanego z Berlina koncertu ży czeń – Wunschkonzert für die Wehrmacht, mającego zapewnić im łączność z przeby wający mi w kraju rodzinami. Ten patrioty czny program zawierał takie utwory, jak Glocken der Heimat (Dzwony Ojczy zny ) czy Panzer rollen in Afrika vor (Czołgi toczą się naprzód w Afry ce). Żołnierze z upodobaniem słuchali wy kony wanej przez Zarah Leander piosenki Ich weiss, es wird einmal ein Wunder
gescheh’n, uwielbianej też przez niemiecką ludność cy wilną: Wiem, że pewnego dnia wy darzy się cud I ty sięczne baśnie staną się prawdą Wiem, że miłość nie może umrzeć To takie piękne i wspaniałe. Wielu Niemców, szczególnie młody ch, łatwo poddawało się indoktry nacji, która by ła zakorzeniona w nazistowskich urojeniach. Pilot Luftwaffe Heinz Knoke, słuchając w wigilię Bożego Narodzenia kolędy Stille Nacht, heilige Nacht (Cicha noc, święta noc), dał się ponieść emocjom: „To najpiękniejsza z niemieckich kolęd. Śpiewają ją dziś wieczorem nawet Anglicy, Francuzi i Amery kanie. Czy oni wiedzą, że to niemiecka pieśń? I czy dobrze rozumieją jej prawdziwe znaczenie? Dlaczego mieszkańcy całego świata nienawidzą nas, Niemców, a jednak nadal śpiewają niemieckie pieśni, grają utwory muzy czne, napisane przez takich niemieckich kompozy torów, jak Beethoven czy Bach, i deklamują wiersze wielkich niemieckich poetów? Dlaczego?”. Spadochroniarz Martin Poppel pisał w ty m samy m duchu z Rosji: „Nasze my śli i rozmowy kierują się w stronę kraju, ku naszy m najbliższy m, naszemu Führerowi i naszej Ojczy źnie. Nie boimy się płakać, kiedy my ślimy o naszy m Führerze i naszy ch poległy ch kolegach. Wiąże nas to jak przy sięga, każe nam zacisnąć zęby i walczy ć aż do zwy cięstwa [...]. W kraju też wszy scy usiądą wokół choinki. Widzę mojego dzielnego starego Tatę; widzę, jak wznosi na stojąco, ocierając zaczerwienione oczy, toast za żołnierzy. Moja odważna matka i moja siostra też z pewnością uronią kilka łez. Ale pewnego dnia będziemy razem świętować Nowy Rok, szczęśliwie zjednoczeni po zwy cięskim zakończeniu masowej rzezi narodów. Ten wspaniały duch, który porusza młody ch ludzi, musi poprowadzić nas do zwy cięstwa; nie ma innej możliwości”. Uczucia ty ch młody ch ludzi, będący ch try bikami siejącej grozę i cierpienia machiny wojennej, dowodziły triumfu goebbelsowskiego sy stemu edukacji i propagandy, świadczy ły też o tragedii Europy, do której ta machina w tak wielkim stopniu się przy czy niła. Miliony żołnierzy niemieckich spędzający ch Boże Narodzenie 1942 roku w Rosji miały niebawem przeży ć krach obłąkany ch ambicji swego przy wódcy i nazby t często przy płacić to ży ciem. Göring zapewniał, że Luftwaffe jest w stanie zaopatry wać niemieckie siły odcięte pod Stalingradem, choć z prosty ch wy liczeń wy nikało, że potencjał Niemiec nie pozwala na budowę takiego mostu powietrznego. W grudniu, kiedy zaczęło brakować amunicji, żołnierze Paulusa tracili zajmowane tereny i czołgi, a wkrótce również nadzieję. Oficer Wehrmachtu 16 sty cznia 1943 roku napisał w pożegnalny m liście do żony : „Nieubłagana walka trwa. Bóg wspiera odważny ch! Cokolwiek zrządzi Opatrzność, my prosimy ty lko o jedno – o siłę przetrwania! Niech mówią o nas kiedy ś, że żołnierze niemieccy walczy li pod Stalingradem tak, jak nigdy nie walczy ła żadna armia świata. A zadaniem matek jest przekazanie tego
ducha walki naszy m dzieciom”. Większość uwięziony ch w pułapce żołnierzy Paulusa uznałaby prawdopodobnie taki heroiczny patos za przesadny. W dniu 12 sty cznia na Grupę Armii „Don” uderzy ły cztery sowieckie fronty, zmuszając wojska Osi do chaoty cznego odwrotu. Dziewiąta Dy wizja Piechoty „Pasubio”, jednostka włoskiej 8. Armii walczącej w zakolu Donu, zaczęła przedzierać się w kierunku zachodnim. Wobec braku paliwa nieszczęśni żołnierze musieli pozostawić bezuży teczny sprzęt i maszerować pieszo. „Wzdłuż drogi stały porzucone załadowane ciężarówki – pisał porucznik arty lerii Eugenio Corti. – Ich widok łamał mi serce. Jak wiele wy siłku i pieniędzy musiał kosztować Włochy ten sprzęt!” Kiedy wy czerpani włoscy żołnierze próbowali znaleźć miejsce w niemieckich pojazdach, by li z nich wy py chani i obrzucani przekleństwami. Corti bezskutecznie usiłował utrzy mać dy scy plinę w swojej jednostce. „Ale jak można wy magać posłuchu od ludzi, którzy w ży ciu pry watny m nie by li przy zwy czajeni do dy scy pliny [...], ty lko dlatego że nałożono im mundury ? – py tał retory cznie. – Kiedy spadały na nas pociski nieprzy jaciela, ta wlokąca się ospale banda przy spieszała kroku. By łem świadkiem jednej z najbardziej odrażający ch scen podczas całego odwrotu: widziałem, jak Włosi zabijali Włochów [...]. Przestaliśmy by ć armią; miałem wokół siebie nie żołnierzy, lecz stworzenia, które nie umiały nad sobą panować, posłuszne ty lko zwierzęcemu insty nktowi samozachowawczemu”. Przeklinał swoją delikatność, bo nie by ł w stanie zastrzelić żołnierza, który nie zastosował się do rozkazu i zajął miejsce na saniach zarezerwowany ch dla ciężko ranny ch. „Niezliczone przy padki podobnej słabości by ły przy czy ną anarchii panującej teraz w naszej armii [...]. Towarzy szący nam niemiecki żołnierz nie posiadał się z oburzenia. Muszę przy znać mu słuszność [...] mieliśmy do czy nienia z niezdy scy plinowaną zbieraniną oszołomiony ch ludzi”. W punkcie opatrunkowy m „ranni leżeli jeden na drugim. Kiedy jeden z opiekujący ch się nimi sanitariuszy przy nosił odrobinę wody, do jęków dołączały się okrzy ki ty ch, po który ch niechcący deptał. Na śniegu położono słomę, na której leżały setki ludzi [...], choć temperatura musiała sięgać piętnastu lub dwudziestu stopni poniżej zera. Zmarli leżeli obok ranny ch. Chodzący wśród nich jedy ny lekarz sam został dwukrotnie trafiony odłamkami podczas amputacji, którą przeprowadzał za pomocą brzy twy ”. Niezależnie od tego, która armia zdoby wała chwilową przewagę, Rosjanie też wciąż cierpieli. Corti opisuje zrozpaczoną rodzinę, którą spotkał w chłopskiej chacie. „Powitały mnie leżące w kałuży krwi zwłoki olbrzy miego mężczy zny z długą siwą brodą [...]. Pod ścianą kry ły się trzy lub cztery przerażone kobiety – szczupłe, delikatne, blade Rosjanki – z piątką czy szóstką dzieci. Jakiś żołnierz spokojnie jadł gotowane ziemniaki [...]. Jak ciepło by ło w ty m domu! Namawiałem kobiety i dzieci, żeby coś zjadły, zanim przy jdą kolejni żołnierze i wszy stko im zabiorą”. Żołnierze Osi by li często zdumieni i pełni podziwu dla reagujący ch ze stoickim spokojem Rosjan, który ch uważali raczej za ofiary komunizmu niż za nieprzy jaciół. Wzruszała ich postawa niektóry ch prosty ch wieśniaków, kiedy ci okazy wali współczucie ranny m i cierpiący m najeźdźcom, choć sprowadzili oni na ich kraj niedające się opisać
nieszczęścia. Corti zanotował: „Podczas postojów w marszu liczni nasi rodacy, którzy doznali odmrożeń, by li otaczani macierzy ńską opieką przez te biedne, ale szlachetne miejscowe kobiety ”. Podczas tego straszliwego odwrotu sojusznicy Hitlera przeklinali Luftwaffe, która zrzucała materiały zaopatrzenia ty lko jednostkom niemieckim. Corti zapisał: „Obserwowaliśmy te samoloty z ży wy m zainteresowaniem; ich kształt i barwy stały się dla nas równie obce i nienawistne jak mundury niemieckich żołnierzy [...]. Marzy liśmy o ty m, żeby ujrzeć tak dobrze nam znane sy lwetki włoskich maszy n! Żeby zrzuciły nam one choćby najskromniejsze racje ży wnościowe! Ale nie dostaliśmy nic!”. Cierpienia Włochów potęgowała jeszcze krajowa cenzura, która nie dopuszczała do ich rodzin informacji o śnieżnej agonii. „W dalekiej patria nikt nie wiedział o naszy m poświęceniu. Armia wy słana do Rosji przeży wała tragedię, a radio i gazety zajmowały się zupełnie inny mi sprawami. Mieliśmy wrażenie, że cały naród o nas zapomniał”. Corti z przerażeniem i odrazą opisał scenę mordowania przez Niemców rosy jskich jeńców wojenny ch, choć wiedział, że Armia Czerwona często w taki sam sposób traktuje wzięty ch do niewoli nieprzy jacielskich żołnierzy. „Jako ludzie cy wilizowani ciężko przeży waliśmy to, że zostaliśmy uwikłani w brutalną próbę sił, w której po obu stronach uczestniczy li barbarzy ńcy ”. By ł z jednej strony wstrząśnięty okrucieństwem Niemców, „które niekiedy odbierało im w moich oczach prawo przy należności do rodziny ludzkiej”, a z drugiej – pełen uznania dla ich siły woli. Odrazą napawała go też ich pogarda dla inny ch narodów. Sły szał o przy padkach, kiedy niemieccy oficerowie dobijali strzałem z rewolweru własny ch żołnierzy, zby t ciężko ranny ch, by konty nuować marsz. Wiedział o gwałtach i morderstwach, a także o ty m, że zdarzało się, iż Wehrmacht siłą rekwirował sanie wy ładowane ranny mi Włochami. Ale równocześnie podziwiał dy scy plinę niemieckich żołnierzy, którzy insty nktownie wy pełniali swe obowiązki nawet wtedy, kiedy nie by ło w pobliżu dowodzącego nimi oficera czy podoficera. „Zadawałem sobie py tanie [...] co by się z nami stało bez Niemców. I musiałem niechętnie przy znać, że my, Włosi, zdani na własne siły, dostaliby śmy się w ręce nieprzy jaciela [...]. Dziękowałem Niebiosom, że szli obok nas w tej kolumnie marszowej [...]. Nie ma cienia wątpliwości, że jako żołnierze są niezrównani”. Niemieckie czołgi i stukasy wielokrotnie wstrzy my wały postępy sowieckich oddziałów pancerny ch, umożliwiając ucieczkę kolumnom uchodźców, którzy szli naprzód pod morderczy m ostrzałem arty lerii Armii Czerwonej. Eugenio Corti opisał przy padek włoskiego żołnierza, któremu odłamek pocisku odciął jądra, ale on schował je do kieszeni, przewiązał ranę sznurkiem i szedł dalej. Kiedy następnego dnia dotarł do punktu opatrunkowego, opuścił spodnie, wy jął z kieszeni poczerniałe strzępy ciała, zmieszane z okruszy nami chleba, i poprosił lekarza o ich przy szy cie. Corti ocalał: dotarł do stacji kolejowej Jasinowataja, a potem przez Polskę do Niemiec, skąd szpitalny m pociągiem wrócił do swej ukochanej ojczy zny. Pod koniec 1942 roku włoski generał stwierdził, że 99 procent jego rodaków nie ty lko liczy się z możliwością przegrania
wojny, ale ży wi gorącą nadzieję, iż nastąpi to możliwie jak najprędzej. W sty czniu 1943 roku Niemcy doznali na Froncie Wschodnim szeregu druzgoczący ch porażek. 12 sty cznia Rosjanie rozpoczęli na dalekiej północy ofensy wę, która po pięciodniowy ch walkach pozwoliła im otworzy ć kory tarz biegnący wzdłuż brzegu jeziora Ładoga, a ty m samy m przełamać blokadę Leningradu. W wy niku ataku przeprowadzonego równocześnie nieco dalej na południe odbili Woroneż i zmiażdży li węgierskie formacje armii Hitlera. Pod koniec sty cznia siły sowieckie dotarły do Rostowa, zagroziły niemieckim jednostkom broniący m Kaukazu i wy parły je niebawem na położony na wschód od Kry mu Półwy sep Tamański. Od 31 sty cznia do 2 lutego Paulus poddał pod Stalingradem resztki 6. Armii. Żukow został pierwszy m sowieckim dowódcą okresu wojny nagrodzony m buławą marszałkowską, którą wkrótce otrzy mali również Wasilewski oraz sam Stalin. 8 lutego Sowieci wkroczy li do Kurska, a ty dzień później do Rostowa. 16 lutego zajęli Charków. Stalingrad przeobraził morale Armii Czerwonej. Żołnierz o nazwisku Agiejew pisał do rodziny : „Jestem w niezwy kły m nastroju. Gdy by ście o wszy stkim wiedzieli, by liby ście równie szczęśliwi jak ja. Wy obraźcie sobie – szkopy przed nami uciekają!”. Wasilij Grossman by ł zdegustowany rzekomy m egoizmem Czujkowa i inny ch dowódców, którzy jego zdaniem ry walizowali między sobą o prawo do przy pisy wania sobie zwy cięstw Armii Czerwonej. „Brak im skromności. « Tego dokonałem ja, ja, ja, ja...» . Mówią o inny ch dowódcach bez cienia szacunku, powtarzając jakieś absurdalne plotki”. Ale po klęskach i katastrofach ubiegłego roku trudno by ło mieć za złe stalinowskim dowódcom przejawy triumfalizmu. Bitwa stalingradzka kosztowała ży cie 155 ty sięcy rosy jskich żołnierzy. Wielu spośród nich zostało pochowany ch w nieoznakowany ch grobach, gdy ż siła przesądu nie pozwalała ludziom na froncie na noszenie identy fikatorów. Ze Stalingradu ewakuowano też 320 ty sięcy chory ch i ranny ch żołnierzy. Ale ten morderczy rachunek strat wy dawał się niezby t wy górowaną ceną za zwy cięstwo, które odmieniło losy wojny. Zachodni sojusznicy cieszy li się tak samo jak podwładni Stalina. „Z przy jemnością czy tam o ty siącach Niemców poległy ch w Rosji – zanotował angielski cy wil Herbert Brush 26 listopada 1942 roku – i mam nadzieję, że będę mógł to robić jeszcze przez długi czas. To jedy ny sposób nawrócenia młody ch Niemców. Ciekaw jestem, jak będą traktowali Rosjanie jeńców wojenny ch [...] to nam pokaże, czy naprawdę stali się oni ludźmi cy wilizowany mi”. Odpowiedź na jego py tanie by ła bolesna: Rosjanie zabili wielu niemieckich jeńców lub pozwolili im umrzeć z głodu albo zimna, bo ry walizacja w barbarzy ństwie dawno wy mknęła się spod kontroli i nie można już by ło jej powstrzy mać. W ciągu pierwszy ch miesięcy 1943 roku Armia Czerwona czy niła zdumiewające postępy. Na północny m odcinku frontu posunęła się do przodu o przeszło 200 kilometrów i stanęła pod Kurskiem. Sowieccy generałowie podejmowali niekiedy bły skotliwe decy zje, ale kluczowa dla sukcesów Armii Czerwonej by ła jej przewaga liczebna. Dy scy plina pozostawiała wiele do ży czenia, a w poszczególny ch jednostkach dochodziło do zbiorowej paniki i masowy ch
dezercji. Niekompetencji dowódców towarzy szy ło często pijaństwo. Kapitan Nikołaj Biełow opisał sceny, do który ch doszło podczas pewnego ataku, zaznaczając, że nie by ły one zjawiskiem wy jątkowy m: „Dzień bitwy. Przespałem ostrzał arty lery jski. Po mniej więcej półtorej godziny otworzy łem oczy i pobiegłem do telefonu, żeby się dowiedzieć, jak wy gląda sy tuacja. Potem pognałem rowem łączący m na pozy cję 1. Batalionu Piechoty. Jego dowódca, kapitan Nowikow, i szef sztabu Grudin biegali z pistoletami w rękach. Kiedy kazałem im złoży ć meldunek, oznajmili, że prowadzą swoich ludzi do ataku. Obaj by li pijani, więc kazałem im schować broń do kabur. W okopach i na przedpiersiach leżały stosy ciał, między inny mi zwłoki kapitana Sowkowa, którego Nowikow zabił; powiedziano mi, że zastrzelił wielu [naszy ch] żołnierzy. Oznajmiłem Nowikowowi, Grudinowi i Ajkazjanowi, że jeśli nie przy łączą się do kompanii przedniej, osobiście ich rozwalę. Ale oni, zamiast nacierać w kierunku rzeki, ruszy li na ty ły. Ostrzegłem ich serią z karabinu maszy nowego, ale Nowikow w jakiś sposób trafił z powrotem do okopu. Wy pchnąłem go z niego własny mi rękami. Wkrótce został ranny, a Grudin przy niósł go na grzbiecie. Obaj niepoprawni tchórze by li oczy wiście zachwy ceni. Przejąłem dowodzenie batalionem, a tego wieczora przekroczy łem rzekę Okę i przy łączy łem się do czołowej kompanii porucznika Utilajewa. Kiedy zapadła noc, ruszy łem naprzód na czele trzech kompanii, nasz atak został jednak odparty ”. Fundamentalną przy czy ną katastrof, jakie spadły na walczące w Rosji armie niemieckie podczas zimy przełomu lat 1942 i 1943, by ło to, że podjęły się one zadania przekraczającego potencjalne możliwości ich państwa. Wehrmacht został ocalony od całkowitej zagłady jedy nie dzięki sztuce dowodzenia zaprezentowanej przez generała Mansteina. Hitler jeszcze w 1940 roku przy znał niechętnie: „Nie lubię tego człowieka, ale on jest zdolny ”. Manstein by ł bez wątpienia najbardziej utalentowany m niemieckim generałem w tej wojnie. W marcu ustabilizował swoje linie, zainicjował kontratak, w wy niku którego odbił Charków i powstrzy mał rozpędzone sowieckie kolumny zmierzające znad Wołgi nad Don, zapewniając w ten sposób Hitlerowi kolejną chwilę wy tchnienia. Czemu to miało służy ć? Układ sił na Froncie Wschodnim zmienił się zdecy dowanie i nieodwołalnie na niekorzy ść Niemiec. Siła ZSRS i jego armii szy bko rosły, a potencjał najeźdźców malał. W 1942 roku Niemcy wy produkowały ty lko 4800 pojazdów opancerzony ch, a ZSRS aż 24 ty siące. Nowy czołg T-34, lepszy od wszy stkich czołgów niemieckich z wy jątkiem „Ty gry sa”, teraz już masowo pojawiał się na froncie, a uralskie miasto Czelabińsk, jeden z wielkich ośrodków przemy słu zbrojeniowego, zaczęto nazy wać „Tankogrodem”. W ty m samy m roku ZSRS zbudował 21 700 samolotów, Niemcy zaś 14 700. W Armii Czerwonej służy ło 6 milionów żołnierzy, wspomagany ch przez 516 ty sięcy funkcjonariuszy NKWD. Podczas zimowy ch walk na przełomie lat 1942 i 1943 Niemcy stracili olbrzy mią liczbę poległy ch żołnierzy i mnóstwo sprzętu. Sprawność bojowa Wehrmachtu nadal przewy ższała sprawność Armii Czerwonej – aż do
końca wojny straty poniesione przez Niemców podczas niemal wszy stkich lokalny ch operacji by ły mniejsze niż straty nieprzy jaciela. Ale takty czne umiejętności dowódców nie zapewniały im już przewagi pozwalającej na zatamowanie fali rosy jskiego przy pły wu. Stalin dobierał sprawny ch generałów, budował ogromne armie, dy sponujące potężną arty lerią i silny mi formacjami czołgów, a poza ty m otrzy my wał już od zachodnich sojuszników wielkie dostawy ży wności, pojazdów i sprzętu łączności. Do ZSRS dotarło w sumie 5 milionów ton amery kańskiego mięsa, więc każdy sowiecki żołnierz mógł otrzy my wać jego dzienny przy dział w wy sokości około 25 dekagramów. Sojusznicze dostawy produktów spoży wczy ch uchroniły zapewne Związek Sowiecki od katastrofy ży wnościowej, która zagrażała mu zimą przełomu lat 1942 i 1943. Z 665 ty sięcy pojazdów, który mi dy sponowała Armia Czerwona, 427 ty sięcy (w ty m 51 ty sięcy dżipów) wy produkowano w Amery ce. Stany Zjednoczone dostarczy ły Armii Czerwonej połowę niezbędny ch jej butów (straty w pogłowiu zwierząt hodowlany ch wy wołały niedobory skóry ), niemal 2 ty siące lokomoty w, 15 ty sięcy samolotów, 247 ty sięcy aparatów telefoniczny ch i niemal 4 miliony opon. „Nasza armia nagle nabrała rozpędu, i to jakiego rozpędu! – powiedział Anastas Mikojan w rzadkim dla sowieckich ministrów przy pły wie obiekty wizmu. – Kiedy zaczęliśmy dostawać amery kańskie konserwy wołowe, jaja w proszku i inne produkty ży wnościowe, nasza dieta wzbogaciła się o dodatkowe kalorie”. Mikojan uważał, że dostawy otrzy my wane przez ZSRS w ramach programu Lend–Lease skróciły wojnę o rok lub nawet półtora roku. Dowódcy Hitlera zdawali sobie wy raźnie sprawę, że zwy cięstwo na Wschodzie nie jest już możliwe. Jedy na niewiadoma, w obliczu której stanęły Niemcy, sprowadzała się do odpowiedzi na py tanie, jak długo hitlerowskie armie będą w stanie dawać odpór rosnący m nieustannie w siłę wojskom sowieckim. Kiedy z wiosną nadeszła odwilż, spod topniejącego lodu skuwającego Wołgę ukazał się makabry czny widok: splecione w śmiertelny m uścisku zwłoki dwóch ofiar Stalingradu – żołnierzy rosy jskiego i niemieckiego. Rodacy Niemca, którzy przeży li bitwę stalingradzką, by li już wtedy przeszło 500 kilometrów na zachód od miasta, a ich odwrót miał trwać aż do końca wojny.
13 ŻYC IE W C ZAS IE W OJ NY
1. ŻOŁNIERZE oświadczenia poszczególny ch jednostek związane z wojną by ły niezwy kle zróżnicowane i zależały od wielu czy nników. Zmagania z Hitlerem zdominował w przeważający m stopniu Front Wschodni, na który m straciło ży cie 90 procent Niemców poległy ch podczas wojny. W latach 1941–1944 bry ty jscy i amery kańscy mary narze oraz lotnicy walczy li na morzu i w powietrzu, ale w działaniach prowadzony ch na obszarach Północnej Afry ki, Włoch, Azji i Pacy fiku uczestniczy ły stosunkowo niewielkie siły lądowe zachodniego sojuszu. Znacznie większe siły anglo-amery kańskie spędziły te lata w obozach szkoleniowy ch. Kiedy na przy kład 2. batalion pułku The Roy al Norfolk Regiment wkroczy ł do akcji pod Kohimą w czerwcu 1944 roku, by ła to pierwsza bitwa tej jednostki od chwili opuszczenia przez nią terenów Francji przez Dunkierkę, czy li od maja 1940 roku. Inne bry ty jskie i amery kańskie oddziały równie długo czekały na pozwolenie włączenia się do walki. Konflikt wojenny nie pozostawał bez wpły wu na ży cie mieszkańców Wielkiej Bry tanii i jej dominiów, zdecy dowanie w mniejszy m stopniu oddziały wał również na ży cie oby wateli Stanów Zjednoczony ch – narażał na niebezpieczeństwo i niedostatek jednak ty lko stosunkowo nieliczną mniejszość, ponoszącą w bezpośredni sposób jego ciężary. Poległy ch w większości bitew morskich można by ło liczy ć w setkach, a załogi samolotów ponosiły stosunkowo ciężkie straty, ale wszy stkie te liczby wy dawały się małe w porównaniu z liczbą ofiar wschodniej kampanii lądowej. Spośród wszy stkich poległy ch żołnierzy anty hitlerowskiego sojuszu 65 procent pochodziło z ZSRS, 23 procent z Chin, 3 procent z Jugosławii, po 2 procent z Wielkiej Bry tanii i Stanów Zjednoczony ch, po 1 procent z Francji i Polski. Podczas drugiej wojny światowej Niemcy straciły około 8 procent ogółu ludności, Chiny – 2 procent, Holandia – 3,44 procent, Jugosławia – 6,67 procent, Grecja – 4 procent, Francja – 1,35 procent, Japonia – 3,78 procent, Wielka Bry tania – 0,94 procent, a Stany Zjednoczone 0,32 procent. Jeśli idzie o proporcje strat ponoszony ch przez różne rodzaje broni, to w Wehrmachcie zginęło 30,9 procent służący ch w nim Niemców, w Luftwaffe – 17,35 procent (w ty m spadochroniarze i personel naziemny ), a w Waffen SS 34,9 procent. Japończy cy stracili 24,2 procent żołnierzy i 19,7 procent mary narzy. Japońskie formacje skierowane w latach 1944–1945 do walki z Amery kanami i Bry ty jczy kami ponosiły znacznie większe straty,
D
a całościowe dane staty sty czne są zniekształcone, gdy ż w okresie wojny milion żołnierzy cesarza Hirohito stacjonowało w Chinach, gdzie odsetek poległy ch by ł stosunkowo niewy soki. W czasie tej wojny zginął co czwarty rosy jski żołnierz, co dwudziesty żołnierz Wspólnoty Bry ty jskiej i co trzy dziesty czwarty służący w siłach zbrojny ch Amery kanin. Śmierć poniosło 3,66 procent żołnierzy amery kańskiej piechoty morskiej, 2,5 procent żołnierzy sił lądowy ch i 1,5 procent mary narzy U.S. Navy. Ty lko nieliczni uczestnicy walk umieli wzbudzić w sobie zadowolenie z powodu udziału w wojnie. Osiągali to zresztą zwy kle wtedy, kiedy ich strona zwy ciężała – Niemcy i Japończy cy w pierwszy ch latach trwania konfliktu, a Amery kanie i Bry ty jczy cy w okresie późniejszy m. Młodzi ludzie, lubiący przy gody, mieli mnóstwo okazji do sprawdzenia swej wy trzy małości. Porucznik Królewskiej Mary narki Wojennej Robert Hichens pisał w lipcu 1940 roku: „Podejrzewam, że w obliczu grożącej nam inwazji nasza sy tuacja jest bardzo niebezpieczna, ale nie mogę powstrzy mać ogarniającego mnie uczucia radości [...]. Stałem na mostku jednego z okrętów Jego Królewskiej Mości, by łem traktowany przez kapitana jak równy mu rangą i wiedziałem, że w ciągu kilku następny ch godzin będę jedy ny m człowiekiem odpowiedzialny m za los naszej jednostki. Przecież lepiej zginąć w takich warunkach, niż ży ć jak ci liczni biedacy, stłoczeni w wielkich miastach i ciężko pracujący w duszny ch pomieszczeniach!”. Hichens został zabity w 1942 roku, ale umarł jako szczęśliwy człowiek. Siły specjalne – „pry watne armie”, obserwowane z mieszany mi uczuciami przez bardziej konwencjonalne rodzaje sił zbrojny ch – przy ciągały odważny ch młody ch ludzi, którzy chcieli uczestniczy ć w ry zy kowny ch, na wpół legalny ch operacjach prowadzony ch na lądzie i morzu. W latach 1940–1944, po części dlatego że żołnierze Churchilla nie mogli stawić czoła Wehrmachtowi na terenie Europy, bry ty jskie jednostki uderzeniowe przeprowadziły wiele lokalny ch akcji, które wzbudziły by nieufność szefów sztabu U.S. Army (choć amery kańscy spadochroniarze i żołnierze sił specjalny ch odegrali ważną rolę w walkach toczony ch na północny m zachodzie Europy ). Bry ty jski premier zachęcał do ataków na niemieckie placówki, by zademonstrować wolę walki, przetestować różne założenia takty czne oraz sprzęt i zachować pozory akty wności bojowej. Chy ba najbardziej udana z takich akcji odby ła się w nocy 27 lutego 1942 roku, kiedy niewielki konty ngent niedawno utworzonego Pułku Spadochronowego zaatakował niemiecką stację radarową usy tuowaną na szczy cie wzgórza w Saint-Jouin-Bruneval, niedaleko miasta Le Havre na wy brzeżu Francji. Cel został wcześniej rozpoznany przez miejscową komórkę francuskiego ruchu oporu. Oddział 120 spadochroniarzy, dowodzony przez majora Johna Frosta, opadł na grubą warstwę śniegu i zajął wy znaczone pozy cje, napoty kając niewielki opór zaskoczony ch żołnierzy Luftwaffe, którzy stanowili załogę stacji. Technik RAF-u starszy sierżant Charles Cox spokojnie rozmontował kluczowe elementy radaru „Würzburg”, a potem oddział komandosów przedarł się na plażę, skąd został ewakuowany przez łódź desantową, ponosząc przy ty m niewielkie straty – dwóch zabity ch żołnierzy i sześciu, którzy trafili do niewoli. Zdoby te
urządzenia okazały się bezcenne dla naukowców z bry ty jskiego wy wiadu. Churchill i szefowie sztabu, zachwy ceni wy nikiem pierwszego testu sprawności spadochroniarzy, zatwierdzili program poważnej rozbudowy tego rodzaju jednostek. Atak na Saint-Jouin-Bruneval, wy chwalany przez sojuszniczą propagandę, by ł istotnie imponujący m wzorem odwagi i inicjaty wy, choć o jego powodzeniu zadecy dowały również łut szczęścia i niezwy kle opieszała reakcja Niemców. Tego rodzaju operacje okazy wały się najskuteczniejsze, kiedy brały w nich udział nieliczne zespoły, realizujące ściśle określone cele, bardziej zaś ambitne przedsięwzięcia nie zawsze kończy ły się sukcesem. Miesiąc po ataku na Saint-Jouin-Bruneval oddział złożony z dwustu sześćdziesięciu ośmiu komandosów wy lądował w Saint-Nazaire, gdzie stary niszczy ciel HMS „Campbeltown” wbił się w zewnętrzne wrota doku. Zgodnie z planem 28 marca eksplozja ukry ty ch w nim materiałów wy buchowy ch doprowadziła do poważny ch uszkodzeń największego na świecie suchego doku, uniemożliwiając ty m samy m przeprowadzenie w nim remontów niemieckich pancerników. Podczas całej operacji zginęło 144 komandosów, a do niewoli trafiło ponad 200 bry ty jskich żołnierzy i mary narzy. W sierpniu 1942 roku, podczas szeroko zakrojonego ataku na Dieppe, zginęło 591 Niemców, ale sześcioty sięczne siły desantowe, złożone głównie z Kanady jczy ków, straciły dwie trzecie swy ch żołnierzy, którzy zostali zabici, ranni lub trafili do niewoli. Aż do 1944 roku, w który m armie sojusznicze podjęły zmasowane działania bojowe, bry ty jskie siły specjalne złożone z komandosów i spadochroniarzy by ły często przesadnie rozbudowy wane, a w dziedzinie doboru elitarnego personelu korzy stały z przy wilejów, który ch nie usprawiedliwiały ich osiągnięcia na polach bitew. W pierwszy ch latach wojny przy czy niały się jednak do podbudowy morale społeczeństwa i dostarczały służący m w nich żołnierzom wielu niezapomniany ch przeży ć. Żołnierze zawodowi by li zadowoleni z tego, że Hitler zapewnił im liczne szanse awansu. Ci, którzy przeży li i wy kazali się kompetencjami, mogli w ciągu kilku miesięcy wspiąć się na szczebel kariery, którego osiągnięcie zajęłoby im w okresie pokoju kilka lat. Dowódcy, który ch nie znał nikt oprócz żołnierzy ich pułków, zdoby wali w ciągu jednego lata sławę i powodzenie. Dwight Eisenhower – którego przy padek należy co prawda uznać za wy jątkowy – został awansowany w ciągu pięciu lat z pułkownika na najwy ższego stopniem generała. „Jedny m z najbardziej fascy nujący ch zjawisk tej wojny by ł proces selekcji, za pomocą którego Amery kanie tak szy bko kreowali swy ch wielkich ludzi – twierdził bry ty jski generał sir Frederick Morgan. – « Ike» wy rósł niemal na naszy ch oczach”. Sir Bernard Montgomery, który w sierpniu 1942 roku by ł generałem znany m ty lko w kręgach wojskowy ch, zaledwie w dwa lata stał się dowódcą grupy armii i narodowy m bohaterem. Na niższy ch szczeblach służby by ło podobnie: wielu zawodowy ch oficerów, którzy rozpoczy nali wojnę jako porucznicy, zostawało w wieku dwudziestu kilku lat pułkownikami lub bry gadierami. Na przy kład Horatius Murray, który w 1939 roku by ł po szesnastu latach służby zaledwie majorem, kończy ł wojnę jako generał porucznik.
Front wschodni, niemiecki żołnierz czytający gazetę w dołku strzeleckim Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Niektórzy niemieccy żołnierze też pozy ty wnie oceniali swą drogę zawodową. Kapitan Wehrmachtu Rolf-Helmut Schröder wspominał doświadczenia wojenne „z wdzięcznością”, choć by ł trzy krotnie ranny. A major Karl-Günther von Hase, który przeży ł sowiecką niewolę, stwierdził: „W pierwszy ch latach wojny by liśmy dumni z tego, że służy my w niemieckiej armii. Wspominam moją karierę wojskową nie bez saty sfakcji”. Niektórzy odkry wali, że poczucie uczestnictwa w walce narodu o nowe zdoby cze lub wolność ułatwia znoszenie ciężarów wojny, uszlachetnia samotność i niebezpieczeństwo. Ale też im niższa w hierarchii by ła pozy cja ty ch ludzi, ty m mniejszą mieli oni szansę na rekompensatę za swe poświęcenia. William Crawford, siedemnastoletni najniższy rangą mary narz odby wający służbę na krążowniku liniowy m „Hood”, przy gnębiony pisał do domu: „Najdroższa Mamo [...]. Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale mam wszy stkiego dosy ć. Czuję się chory, nie mogę jeść i mam serce w gardle. Dziś trafiliśmy na złą pogodę. Fale wielkie jak domy przetaczają się przez nasz pokład dziobowy [...]. My ślę, że mogłaby ś napisać do Admiralicji i zapy tać, czy nie znaleźliby dla mnie pracy na lądzie w pobliżu Rosy th. Napisz im, że masz dwóch sy nów, którzy służą daleko od ciebie i tak dalej. Koniecznie podaj im mój wiek. Gdy by m ty lko mógł wy dostać się z tego okrętu, nie by łoby tak źle”. Crawford przeby wał jednak nadal na pokładzie „Hooda”, kiedy okręt poszedł na dno z niemal całą załogą w maju 1941 roku. Jak dowodzi powy ższy list, stoicy zm nie by ł bardziej powszechny wśród ludzi morza niż wśród żołnierzy piechoty walczący ch na polach bitew. „Mam tego wszy stkiego dosy ć – pisał do żony z Morza Śródziemnego w maju 1941 roku oficer płatnik okrętowy Jackie Jackson. – Mam dość brudu, much, upału, a nade wszy stko tego, że do mnie nie piszesz”. Skarży ł się, że dostał ty lko jeden list w ciągu sześciu ty godni, „najbardziej depresy jny list, jaki w ży ciu otrzy małem. Dodaj do tego telegram, sugerujący mniej więcej, że nasz dom został zrujnowany, a będziesz sobie mogła wy obrazić, jak bardzo chciałby m dostać od ciebie co jakiś czas jakąś wiadomość i jak bardzo równocześnie boję się tego, że będą do mnie docierały jeszcze gorsze wieści i nowe skargi [...]. Przeży łem okropny czas i sam nie wiem, dlaczego jeszcze ży ję”. Nietrudno zgadnąć, dlaczego tacy ludzie, jak Winston Churchill, George Patton czy piloci mustangów i spitfire’ów – członkowie nielicznej, uprzy wilejowanej mniejszości – rozkoszowali się udziałem w wojnie. Równie łatwo jest zrozumieć, dlaczego inni – tacy jak rosy jski żołnierz piechoty, chiński wieśniak, polski Ży d czy grecki rolnik – nie mogli jej uważać za dar niebios. Uczestnicy walk z reguły twierdzili uparcie, że są amatorami spełniający mi narzucone im wbrew ich woli obowiązki i marzący mi o powrocie do „prawdziwego” ży cia. Dwudziestoczteroletni porucznik szkockiego pułku King’s Own Scottish Borderers Peter White pisał: „Musi chy ba upły nąć około siedmiu lat [...], zanim człowiek naprawdę poczuje się
żołnierzem, a nie przebrany m w mundur cy wilem. Nasza sy tuacja wy dawała się nam absurdalnie nierealna, a zarazem okrutnie realna. Mogliśmy przy najmniej się pocieszać świadomością, że ci biedacy, stojący naprzeciw nas, są w nie lepszy m położeniu, choć skądinąd sami tego chcieli”. John Harsey pisał o żołnierzach piechoty morskiej walczący ch na Guadalcanal: „Mundury, nonszalancja [...] służy ły ty lko jako kamuflaż. To by li zwy kli amery kańscy chłopcy. Oni nie chcieli mieć nic wspólnego ani z tą doliną, ani z tą dżunglą. Niedawno by li sprzedawcami w sklepach spoży wczy ch, budowniczy mi dróg, urzędnikami bankowy mi, uczniami – chłopcami o czy sty m koncie... nie zabójcami”. Kapral RAF-u Peter Baxter konstatował z żalem: „Wszy scy ludzie z mojego pokolenia [...] tracą najlepsze lata ży cia przez tę przeklętą wojnę. Osiągnęliśmy wiek męski, ale nasza męskość więdnie i obumiera w ciągu ty ch zmarnowany ch lat [...]. Zabójczy, paraliżujący wpły w żołnierskiej służby zatruł mi dwudzieste lata mojego ży cia”. Wielu z ty ch młody ch ludzi nigdy dotąd nie mieszkało z dala od domu, a ty m bardziej nie znało niewy gód koszarowego ży cia. Dwudziestojednoletni Frank Novy pierwszą noc służby przeby ł na terenie wojskowego ośrodka zbiorczego w Leeds. „Po kilku minutach spędzony ch w sali, w której kazano nam spać, usły szałem dochodzące z wszy stkich stron skargi. Mój siennik by ł okropnie twardy, nie miałem poduszki, rozbolały mnie zęby, a wkrótce również głowa. Czułem się przy gnębiony i wy czerpany. Próbowałem zasnąć, ale po mojej głowie uporczy wie krąży ły my śli o domu i o wszy stkim, co za sobą zostawiłem [...]. Chwilami by łem tak przy gnębiony, że miałem ochotę płakać, ale nie mogłem się do tego zmusić”. Rekruci odkry wali w sobie nowe cechy i przechodzili wewnętrzną przemianę. Len England opisy wał scenkę, w czasie której jego kolega najpierw zasy py wał dowcipny mi powiedzonkami barmankę w YMCA, a potem nagle odwrócił się do niego i stwierdził ze zdumieniem: „Nigdy dotąd nie flirtowałem z żadną dziewczy ną. Jestem w wojsku od zaledwie pięciu dni i sam widzisz, jak się zachowuję”. England uważał, że on i jego nowi koledzy przechodzą metamorfozę, „nabierają w mundurze pewności siebie i stają się bardziej aserty wni”. Ludzie wy kształceni oburzali się na banalną wulgarność koszarowego języ ka – wszy stko by ło „kurewsko trudne”, rzekomy tchórz „trząsł się jak szczeniak srający na dy wan”, a cy wile unikający służby wojskowej by li „zasrany mi dupkami”. Żadne zdanie nie mogło się obejść bez wulgary zmów: żołnierze kopali „pieprzone dziury ” w ziemi na rozkaz „pieprzony ch oficerów”, a potem dostawali „pieprzone racje ży wnościowe” albo stali na „pieprzonej warcie”. Nawet najlepiej wy chowani rekruci zaczy nali posługiwać się wojskowy m żargonem, choć oficerowie starali się udawać bardziej subtelny ch. Ludzie kulturalni z trudem znosili przeprowadzkę do świata, w który m nie by ło miejsca dla sztuki, muzy ki czy literatury. Kapitan Armii Czerwonej Paweł Kowalenko zanotował pewnego wieczoru: „Po kolacji zabrałem się do czy tania Niekrasowa. Mój Boże, kiedy będę mógł rozkoszować się do woli lekturą dzieł Puszkina, Lermontowa, Niekrasowa? Widziałem fotografię młodego Tołstoja w oficerskim mundurze [...]. Czułem ucisk w gardle i z trudem powstrzy my wałem łzy ”. Kapitan David Elliott z Gwardii Walijskiej, który wrócił do koszar swej jednostki po
ty godniowy m urlopie, poczuł przy pły w „straszliwego przy gnębienia”. „Służba na ty łach, której nie oży wia bitewna gotowość, jest najnudniejszy m i najbardziej ogłupiający m zajęciem, jakie można sobie wy obrazić [...]. W naszy m batalionie nie ma empatii, ży czliwości czy lojalności [...]. W gronie oficerów, a chy ba również szeregowy ch żołnierzy, jest wielu ludzi, którzy by li trudny mi dziećmi”. Początkujący lotnicy uwielbiali emocje związane z nauką latania, ale ty lko nieliczni rekruci dostrzegali uroki szkolenia, które miało z nich uczy nić żołnierzy piechoty. Pochodzący ze Staten Island w stanie Nowy Jork szeregowy „Red” Thompson miał wrażenie, że jego świeżo naby te umiejętności są bardzo ograniczone. „Nauczy łem się dbać o swoje interesy, zachowy wać czujność, patrzeć i słuchać oraz kopać dziury w ziemi”. Przeciętny żołnierz reagował insty nktownie na rozkaz: „Zebrać swoje rzeczy i przy gotować się do wy marszu”, ale z reguły nie miał pojęcia, dokąd ma iść, jego wiedza nie wy kraczała poza to, co znajdowało się w polu jego widzenia. Tony Moody, dziewiętnastoletni rekrut z Missouri, który przechodził w 1942 roku szkolenie w Północnej Karolinie, odkry ł, że on i jego koledzy wcale nie pragną sławy ani chwały : „Mieliśmy po prostu nadzieję, że nie stanie się nam nic złego”. Na skutek braków kadrowy ch objęto poborem wielu rekrutów, którzy w ogóle nie powinni by ć powołani do służby. „Moi towarzy sze broni pochodzili przeważnie z Yorkshire i Lancashire – pisał osiemnastoletni szeregowy Ron Davidson. – Lata trzy dzieste by ły trudny m okresem dla wielu ludzi; niektórzy nie nadawali się do normalnego ży cia, a inni ledwie umieli pisać i czy tać. Pamiętam człowieka, który nie skończy ł szkoły, cierpiał na enurezję i by ł niedorozwinięty umy słowo – nie muszę dodawać, że wojskowi lekarze przy znali mu kategorię A1! Umiał się sam ubrać, ale nie by ł w stanie zgłębić zawiłości związany ch z przeznaczeniem sprzętu wojskowego, więc musieliśmy mu w ty m pomagać. Ścieliliśmy jego łóżko w sposób zgodny z regulaminem, ponieważ jednak robiliśmy to przeważnie w nocy, sy piał na podłodze, którą regularnie moczy ł. Armia uznała w swojej mądrości, że jest on « ospały m sy mulantem» , więc postanowiła « trochę go rozbudzić» . Polegało to na ty m, że potężnie zbudowany instruktor wy chowania fizy cznego gonił go po cały m dziedzińcu koszar, wy krzy kując mu do ucha wulgarne wy zwiska”. Wspomniany nieszczęśnik został w końcu zwolniony ze służby, ale w większości plutonów piechoty służy ł co najmniej jeden upośledzony umy słowo szeregowy, zachowujący się podczas bitwy w sposób całkowicie nieprzewidy walny. Z kolei inny bry ty jski żołnierz szeregowy William Chappel poddał się ry gorom służby wojskowej, ale nigdy nie przestał tęsknić za światem, z którego został wy rwany. „Akceptuję to ży cie. Godzę się z utratą domu, załamaniem się mojej kariery, bombą, która raniła moją matkę, z ty m, że rozpierzchło się grono przy jaciół, które z takim trudem zbierałem [...]. Nadal mam takie same pragnienia. Chcę dostawać większy przy dział czekolady, spędzać więcej godzin w łóżku, mieć łatwy dostęp do gorącej kąpieli, jeść smaczne, zróżnicowane i delikatne potrawy, mieć przy sobie cały swój doby tek [...]. Niepokoi mnie stan moich stóp, mam dość munduru, a moi towarzy sze nudzą mnie i iry tują, tak samo jak monotonna, powolna kapanina koszarowego
ży cia. Marzę o ty m, żeby mieć to wszy stko za sobą, a czasem nawet zazdroszczę ty m, którzy odeszli”. Amery kański oficer pisał z Pacy fiku: „Kiedy namioty zostają złożone, chy ba każdy żołnierz czuje się trochę samotny, bo widzi, że nie by ł to w gruncie rzeczy jego dom. Dopóki miał wokół siebie cztery brezentowe ściany, mógł w pewny m stopniu oszukiwać samego siebie [...]. Stojąc na gołej ziemi, upstrzonej stosami starego drewna i wojskowy mi torbami, mając przed sobą nieznany krajobraz, czuje się wy korzeniony i niepewny, jak wędrowiec na powierzchni naszej planety. My śl, która krąży ła zawsze po zakamarkach jego umy słu, teraz wy suwa się na pierwszy plan: « Czy to się kiedy ś skończy i czy ja tego doży ję?» ”. Sierżant sztabowy Harold Fennema pisał do swej mieszkającej w Wisconsin żony Jeannette: „Znaczna część tej wojny i ży cia w armii sprowadza się do zwy kłego zabijania czasu, którego bardzo mi żal. Ży cie jest tak krótkie, a czas tak cenny dla ludzi, którzy kochają ży cie, że sam nie mogę uwierzy ć w to, iż spędzam go na pry mity wny ch rozry wkach [...]. Czasem zastanawiam się, do czego to wszy stko doprowadzi”. Mimo że ży cie obozowe wy dawało się monotonne, by ło jednak bardziej zbliżone do warunków panujący ch w domu niż teatr wojny. Szeregowy Eugene Gagliardi, dziewiętnastoletni drukarz z Brookly nu, uważał całą swoją późniejszą służbę w Europie za koszmar. Pisał: „Moje jedy ne dobre wspomnienia związane z armią pochodzą z okresu poprzedzającego nasz wy jazd do Francji”. Po rozpoczęciu akty wnej służby wszy stko bowiem zaczy nało wy glądać zupełnie inaczej. Amery kański korespondent E.J. Kahn napisał z Nowej Gwinei: „W miarę upły wu służby pochodzący z miasta żołnierz zmienia się stopniowo z istoty przeby wającej głównie w czterech ścianach w mieszkańca otwarty ch przestrzeni”. Żołnierz piechoty morskiej Eugene Sledge z odrazą wspominał stan zezwierzęcenia, jaki narzuciły mu warunki bojowe: „Z najwy ższy m trudem znosiłem brud własnego ciała, na jaki skazy wało mnie ży cie uczestniczącego w bitwach żołnierza piechoty. To samo przeży wali wszy scy moi koledzy [...]. Śmierdziałem! Czułem w ustach taki smak [...], jakby chodziły po nich gromady chochlików w zabłocony ch buciorach [...]. Choć miałem krótkie włosy, by ły one sklejone od kurzu i smarów. Swędziała mnie czaszka, a krótka szczecina porastająca moją twarz wy woły wała w ty m upale coraz silniejsze podrażnienia skóry. Woda pitna by ła zby t cenna [...], by my ć nią zęby lub uży wać jej do golenia nawet wtedy, kiedy pozwalały na to warunki”. Walki toczone na froncie tworzy ły przepaść między ich uczestnikami a ty mi, którzy pozostali w kraju. Kanady jski żołnierz Farley Mowat napisał w grudniu 1943 roku do swej rodziny z włoskiej miejscowości Castel di Sangro, przez którą przebiegał front: „Przeklęta prawda wy gląda tak, że ży jemy w całkowicie różny ch światach, na inny ch planetach, a ja w gruncie rzeczy wcale was już nie znam, wiem ty lko, jacy by liście kiedy ś. Chciałby m umieć wam wy tłumaczy ć, na czy m polega to rozpaczliwe poczucie izolacji, oderwania od mojej własnej przeszłości. Czasem mam wrażenie, że unoszę się w jakiejś nieznanej przestrzeni. To jedna z najtrudniejszy ch rzeczy, jakie musimy znosić – to i toczący nasze wnętrzności robak lęku”.
Książę Wellington miał całkowitą rację, gdy kiedy ś stwierdził: „Wierzcie mi, że nie każdy mężczy zna noszący wojskowy mundur jest bohaterem”. Żołnierze wszy stkich armii służący w wy sunięty ch jednostkach bojowy ch odczuwali pogardę wobec większości swy ch kolegów, którzy wy konując zadania na ty łach, nie by li narażeni na jakieś specjalne ry zy ko. W skali globalnej 90 procent ogółu strat ponosiła piechota. Amery kański lub bry ty jski żołnierz piechoty wkraczający do Francji w czerwcu 1944 roku miał 60 procent szans na to, że zostanie zabity lub ranny przed końcem kampanii, a w przy padku oficerów prawdopodobieństwo to zwiększało się do 70 procent. Jednostki pancerne i arty leria ponosiły proporcjonalnie znacznie mniejsze straty, a żołnierze tworzący logisty czny „ogon” by li narażeni na nie większe staty sty cznie niebezpieczeństwo utraty ży cia lub zdrowia niż pozostali w kraju pracownicy zakładów przemy słowy ch. Traumaty czny m przeży ciem by ł zawsze ostrzał arty lery jski. „W zbliżaniu się i wy buchu pocisku nie ma nic subtelnego ani wzniosłego – pisał Eugene Sledge, wspominając Peleliu. – Kiedy sły szałem gwizd nadlatującego pocisku, przeży wałem skurcz wszy stkich mięśni mojego ciała. Wy tężałem siłę woli, żeby nie wpaść w panikę. Czułem się całkowicie bezradny. Gdy ten upiorny gwizd stawał się głośniejszy, zaczy nałem mimo woli zgrzy tać zębami. Moje serce biło jak młot, miałem sucho w ustach, odruchowo przy my kałem oczy, zalewał mnie pot, oddech stawał się krótki i nieregularny, a ja bałem się połknąć ślinę, żeby nie uwięzła mi w gardle. Zawsze się modliłem, czasem na głos. Czułem się całkowicie bezradny [...]. Uważałem arty lerię za wy my sł szatana. Zbliżający się gwizd, a raczej ry k wielkiego, stalowego narzędzia destrukcji by ł dla mnie sy mbolem okrucieństwa i wcieleniem wy zwolonego zła, esencją przemocy i nieludzkiego stosunku człowieka do człowieka. Rozwinąłem w sobie obsesy jną nienawiść do pocisków. Śmierć od kuli wy dawała mi się czy mś tak stery lnie czy sty m jak zabieg chirurgiczny. Ale pociski nie ty lko rozry wały i masakrowały ciało, lecz także dręczy ły umy sł, doprowadzając go na skraj szaleństwa. Po każdy m wy buchu pocisku czułem się bezwładny i wy czerpany ”. Przy musowa bezczy nność w czasie ostrzału by ła dla każdego żołnierza jedny m z najgorszy ch doświadczeń tej wojny. „Dajcie któremuś z naszy ch chłopców karabin albo pistolet maszy nowy i pozwólcie mu go uży wać, to poradzi sobie z większością przeciwności losu, choćby by ł nie wiem jak wy straszony – zapisał kapitan Alastair Borthwick z 5. batalionu szkockiego pułku Seaforth Highlanders. – Ale kiedy umieścicie go w okopie i nie dacie mu nic do roboty, coraz trudniej będzie mu znosić poczucie zagrożenia. Lęk to podstępny wróg, a najlepszą dla niego poży wką jest bezczy nność”. Większość żołnierzy odkry ła szczególne poczucie zagrożenia, rodzące się podczas ostrzału z moździerzy – jeden z nich, obdarzony najwy raźniej twórczą wy obraźnią, porównał ich regularny, tępy huk do odgłosów, jakie towarzy szą trzepaniu dy wanów. Pociski wy buchające w koronach drzew wy woły wały zabójcze lawiny spadający ch w dół kawałków drewna i stalowy ch odłamków. Peter White, ogarnięty współczuciem, opisał zachowanie jednego ze swoich żołnierzy podczas takiego ostrzału: „Kiedy ze wzgórza, z którego ostrzeliwał nas nieprzy jaciel, nadlaty wał kolejny
pocisk, wsłuchiwaliśmy się z uwagą w jego gwizd, który przy cichał na chwilę tuż przed wy buchem. Leżąc na ziemi, oczekiwaliśmy z niepokojem na eksplozję, która zamieniała nasze sąsiedztwo w pandemonium hałasu, nieznośnego dla uszu. Młody Cutter, który w ogóle nie nadawał się do służby w wojsku, za każdy m razem przeży wał wstrząs nerwowy i płaczliwie jęczał. Co jakiś czas odzy skiwał panowanie nad sobą, ale ty lko na ty le, by wy krztusić słowa: « Przepraszam, sir» [...]. By ło mi go bardzo żal, ale nie mogłem tego okazać, bo czułem, że to jeszcze pogorszy łoby stan jego nerwów. Kiedy nadeszła chwila, w której mogliśmy wy jść z ukry cia i podjąć kopanie, by ł tak roztrzęsiony, że kazałem mu zostać na miejscu, dopóki nie weźmie się w garść. By ł w takim stanie, że jego zachowanie mogło się stać przy kładem dla inny ch. Wił się na piasku, jęcząc: « O Boże! O Boże, kiedy to się skończy... Sir... Bardzo przepraszam... Boże! Spraw, żeby to się skończy ło!» . Nikt go nie przedrzeźniał ani nie wy śmiewał. Wszy scy mieliśmy za sobą tak bolesne doświadczenia, że mogliśmy odczuwać jedy nie współczucie”. Nabierając doświadczenia, żołnierze wy zby wali się początkowego przekonania, że każdy, kto znajdzie się pod ogniem, jest skazany na śmierć, i odkry wali, iż większość uczestników bitew wy chodzi z nich przeważnie bez szwanku. Od tej pory zdawali sobie sprawę, że mogą w znaczny m stopniu sami decy dować o swoim losie. „Pierwsza lekcja nauczy ła nas tego, że to zrządzenia losu, a nie Niemcy czy Włosi są naszy m najbardziej nieprzejednany m wrogiem – napisał walczący na Sy cy lii kapral Królewskich Wojsk Inży niery jny ch. – By wają one równie bezlitosne i niesprawiedliwe jak rozkazy wy dawane nam przez armię, dla której nasze ży cie nie ma większego znaczenia”. A Farley Mowat z ty pową dla dwudziestodwulatka nonszalancją zanotował w sierpniu 1943 roku: „Ludziom w moim wieku trudno zrozumieć, że nikt nie ży je wiecznie. Śmierć jest ty lko słowem, dopóki nie odkry jemy, że prawda wy gląda inaczej. To banalne, ale okrutnie prawdziwe. Kiedy kilkakrotnie cudem unikniesz śmierci, zaczy nasz my śleć, że jesteś niemal nieśmiertelny. Po kilku następny ch razach rodzą się w tobie wątpliwości. Potem zaczy nasz się oglądać przez ramię, by sprawdzić, czy stara dama zwana Szczęściem nadal ci towarzy szy ”. Wielu żołnierzy marzy ło o dobrodziejstwie w postaci lekkiej rany, która umożliwiłaby im honorową ucieczkę z pola bitwy. Ale los często by wał złośliwy. W 1944 roku młody oficer birmańskiej piechoty został przerzucony samolotem z Indii i wcielony do nadwątlonej przez walki jednostki Chinditów[19] . Już pierwszej nocy po przy jeździe został skierowany na pole walki, a po niecały ch dwóch godzinach bitwy kula, która ostatecznie utknęła w jego prawy m udzie, odcięła mu penisa i prawe jądro. Kapitan James Jones pisał o Guadalcanal: „Czasem największe wrażenie robią na nas dziwne przy padki. Pewnego dnia stojący obok mnie żołnierz został trafiony w gardło kulą z karabinu maszy nowego. Krzy knął: « O mój Boże!» tak przerażająco tragikomiczny m głosem, że przy pomniał mi brzmienie starej orkiestry Shep Fields and His Rippling Rhy thm. Zawołał to takim tonem, jakby się tego spodziewał, a potem upadł jak martwy. Piszę « jak martwy » , bo jego organizm mógł jeszcze przez jakiś czas
funkcjonować”. Jones sugerował, że pogodzenie się z nieuchronnością własnej śmierci pełni niekiedy funkcję terapeuty czną. „Choć może to wy dawać się dziwne, w umy śle żołnierzy zachodzi znany z obróbki negaty wów fotograficzny ch proces odwrócenia akcentów, w wy niku którego rezy gnacja z nadziei budzi i podtrzy muje nadzieję. Drobne rzeczy nabierają znaczenia. Kolejny posiłek, kolejna butelka wódki, kolejny pocałunek, kolejny wschód słońca, kolejna pełnia księży ca. Kolejna kąpiel. Czy li, jak mogłaby oznajmić nam Biblia, ale tego nie zrobiła: wartością dnia jest jego istnienie”. Upiorna groteska stawała się normą. „Nauczy liśmy się akceptować rzeczy, które uważaliśmy za niemożliwe” – stwierdził doktor Karl-Ludwig Mahlo, niemiecki lekarz wojskowy. Hans Moser, szesnastoletni celowniczy armaty przeciwlotniczej kaliber 88 mm, walczący wraz ze swą baterią na Śląsku, by ł zaskoczony własną obojętnością, kiedy eksplozja zabiła całą obsługę sąsiedniego działa, zasy pując stanowisko ogniowe strzępami ciał. Napisał później: „By łem tak młody, że nad niczy m się głębiej nie zastanawiałem”. Żołnierz amery kańskiej piechoty Roscoe Blunt obserwował skutki wy buchu pocisku, który trafił jego towarzy sza broni. „Ten człowiek po prostu zniknął. Zostały po nim ty lko mokre plamy i wy stające z błota odpry ski kości. Służba pogrzebowa nigdy nie znajdzie zwłok, ani nawet jego identy fikatora. Kolejny nieznany żołnierz. Usiadłem i zjadłem posiłek. Nie znałem go”. W warunkach bojowy ch większość żołnierzy demonstrowała ży czliwość i lojalność wobec swy ch kolegów. Ich nadzieje i obawy nabierały ży wiołowego charakteru, co trafnie opisał biorący udział w pusty nny ch walkach bry ty jski porucznik Norman Craig: „Ży cie by ło wolne od wszelkich komplikacji. Miało w sobie jasność i prostotę! Pragnęliśmy ty lko tego, żeby zachować ży cie, wieść kiedy ś znowu normalną egzy stencję, przy pomnieć sobie, co to jest ży czliwość, spokój i bezpieczeństwo. Wiedziałem, że nigdy już nie będę narzekał na warunki ży cia, kry ty kował wy roków losu, czuł się znudzony, nieszczęśliwy czy niezadowolony. Pragnąłem ty lko tego, żeby pozwolono mi ży ć dalej – wszy stko inne nie miało znaczenia”. Fundamentalną rolę odgry wało poczucie braterstwa broni: „Nikt nie ma ty le odwagi, by ulegać swemu naturalnemu tchórzostwu na oczach całego oddziału” – powiedział podoficer Luftwaffe Walter Schneider, bardzo dumny z powodu odkry cia tego paradoksu. Zaży łość zrodzona w ciągu choćby kilku ty godni wspólny ch przeży ć wojenny ch skłaniała do cy nicznej bezwzględności w stosunku do nowicjuszy. Doświadczony amery kański sierżant sztabowy, zapy tany o bitwę pod Anzio, w której zginęło ośmiu żołnierzy służący ch w oddziale od niespełna dwudziestu czterech godzin, powiedział: „Nie zlecaliby śmy tak cholernie trudnego zadania naszy m ludziom. By liśmy razem w Afry ce, na Sy cy lii i pod Salerno. Więc wy słaliśmy tam ty ch nowy ch”. Tak samo działo się we wszy stkich inny ch armiach. „Nasza kompania by ła naszy m Heimatem – stwierdził Unterscharführer SS Helmut Günther. – Grupą ludzi, z który mi chciało się przeby wać. Dla ranny ch żołnierzy najważniejsze by ło to, że zostali odseparowani od swego oddziału. Mieliśmy zupełnie inny stosunek do kolegów, z który mi przeby waliśmy przez dłuższy czas, niż do ty ch, który ch znaliśmy od niedawna.
Kilka miesięcy to wieczność dla żołnierza biorącego udział w wojnie”. We wrześniu 1943 roku pod Salerno część 51. szkockiej dy wizji (Highland) wolała się zbuntować, niż wy razić zgodę na przeniesienie do innej jednostki. Ty lko nieznaczna mniejszość żołnierzy ży wiła nadzieje wy kraczające poza wolę przeży cia. Należał do niej bry ty jski oficer, który zginął podczas swej pierwszej bitwy na terenie Afry ki Północnej, ale przedtem napisał do rodziców: „Chciałby m wiedzieć, za co mam umrzeć [...]. Odczuwam zarówno w Anglii, jak i w Amery ce ogromny przy pły w czegoś, co w braku lepszego słowa nazwę « dobrocią» . Uczucia tego nie wy rażają polity cy ani gazety, gdy ż jest ono dla nich zby t głębokie. Ale przeży wają je w głębi serca wszy scy prości ludzie pragnący czegoś lepszego – świata, który będzie bardziej przy jazny dla ich dzieci, świata jasno określony ch przekonań, bliższego ziemi i Bogu. Sły szałem to często od angielskich i amery kańskich żołnierzy, w pociągach, w fabry kach Chicago i klubach Londy nu. Ci ludzie formułowali czasem swe poglądy tak nieudolnie, że trudno by ło pojąć, o co im chodzi, ale z każdej ich wy powiedzi przebijało marzenie o nowy m ży ciu”. Wszy stko to by ło prawdą. Podczas gdy Winston Churchill widział się w roli przy wódcy kampanii zmierzającej do zachowania wielkości imperium bry ty jskiego, większość jego rodaków pragnęła zmian ustrojowy ch, zary sowany ch najbardziej przekonująco w tak zwany m raporcie Beveridge’a, który został opublikowany w listopadzie 1942 roku i stworzy ł podwaliny pod powojenne bry ty jskie państwo opiekuńcze. „Spectator” stwierdzał w arty kule wstępny m: „Ten raport stał się przedmiotem ogólnokrajowej dy skusji, niemal spy chając na drugi plan nawet samą wojnę, i by ł z przejęciem omawiany przez bry ty jskich żołnierzy, walczący ch poza granicami państwa”. Po wy słuchaniu rozmowy swy ch gwardzistów doty czącej raportu Beveridge’a kapitan David Elliott napisał do siostry : „Jeśli nie zostanie on przy jęty in toto, to obawiam się, że dojdzie do rewolucji”. Niezależny poseł do parlamentu z list Partii Pracy Aneurin Bevan wy kazał niezwy kłą przenikliwość, oznajmiając Izbie Gmin: „Armia Bry ty jska nie walczy w obronie starego świata. Jeśli czcigodni posłowie, siedzący naprzeciw mnie, my ślą, że przechodzimy przez tę ciężką próbę po to, by mogli zachować swe malajskie bagna, to się my lą”. Postawy Europejczy ków i Azjatów, którzy uważali, że nagrodą za zwy cięstwo będą zmiany społeczne i konsty tucy jne, zdecy dowanie kontrastowały z poglądami rodaków Franklina Delano Roosevelta, w większości zadowolony ch z panującego w ich państwie ustroju. Dziennikarz „New York Timesa” pisał złośliwie o obserwacjach poczy niony ch przez Amery kanów za granicą: „Herbata od Bry ty jczy ków i vin rouge od Francuzów ty lko potwierdziły ich przekonanie, że Amery ka jest domem, a dom jest lepszy niż Europa”. Ernie Py le stwierdził, że aspiracje żołnierzy, który ch spotkał przed inwazją na Sy cy lii, sprowadzają się do chęci powrotu do domu. „Marzenia mężczy zn wy ruszający ch na pole bitwy są bardzo różnorodne – ci ludzie marzą o powrocie do « swojej starej» , o podjęciu nauki w college’u, o ty m, żeby choć raz potrzy mać na kolanach własne dziecko, żeby ponownie zostać najlepszy m sprzedawcą w swoim regionie, żeby znowu krąży ć za kierownicą ciężarówki
z węglem po ulicach Kansas City i – tak, o ty m, żeby po prostu raz jeszcze usiąść w słońcu po południowej stronie domu w Nowy m Meksy ku... Właśnie te drobne nadzieje, a nie świadomość nadchodzący ch cierpień fizy czny ch, składają się na sumę naszy ch niepokojów”. Obsesy jna chęć powrotu do miejsca swego pochodzenia przy bierała na sile wtedy, kiedy te „cierpienia fizy czne” stawały się realne. Pielęgniarka U.S. Army Dorothy Beavers napisała list pod dy ktando „pięknego młodego mężczy zny, kapitana, który stracił obie ręce i nogi. Ale mimo to by ł szczęśliwy, że może oznajmić: « Wracam do domu» ”. Kiedy pocisk oderwał dłoń amery kańskiego żołnierza obsługującego karabin maszy nowy Donalda Schoo, poszkodowany nieszczęśnik zaczął jak szalony biegać w kółko, wołając: „Wracam do domu! Dzięki ci, Boże! Wracam do domu!”. Pewien żołnierz, który otrzy mał nie dość czuły list od swej żony, powiedział reporterowi: „Każdy służący za granicą facet, który mówi, że kocha swoją żonę, kłamie... On kocha swoje wspomnienia – pamięć o księży cowej nocy, o pięknej sukni, zapachu perfum lub melodii piosenki”. Nawet ci żołnierze, którzy odby wali służbę w liczny m gronie swy ch rodaków, skarży li się na przy tłaczające poczucie izolacji. „Widzę tu ty siące samotny ch żołnierzy – pisał John Steinbeck z bry ty jskiej stolicy w 1943 roku o spoty kany ch na ulicy amery kańskich poborowy ch. – Chodzą po Londy nie charaktery sty czny m krokiem, który przy pomina apaty czne człapanie. Czegoś szukają. Powiedzą, że mają nadzieję spotkać dziewczy nę – jakąkolwiek dziewczy nę – ale wcale nie o to chodzi”. Choć żołnierze często rozmawiają o kobietach, to w warunkach nerwowego napięcia, jakie panuje na nieprzy jazny m dla nich polu bitwy, tęsknią na ogół za prosty mi przy jemnościami, wśród który ch seks nie bardzo się liczy. Podpułkownik amery kańskiej piechoty morskiej snuł w rejonie Południowego Pacy fiku marzenia, które zamierzał zrealizować po powrocie do domu: „Zacznę znowu nosić piżamę [...]. Pochłonę mnóstwo jajek i kilka litrów mleka [...]. Dobrze mi też zrobi kilka ciepły ch kąpieli [...]. Ale to, co najlepsze, odkładam na koniec: zamierzam spędzić cały dzień, spuszczając wodę w toalecie – ty lko po to, żeby sły szeć, jak pły nie”. Uderzający jest kontrast między tak skromny mi pragnieniami, charaktery sty czny mi dla większości żołnierzy państw demokraty czny ch, a zapałem bojowy m wielu ludzi Hitlera, zwłaszcza ty ch, którzy służy li w Waffen SS i w zadziwiający m stopniu zachowali swój fanaty czny entuzjazm aż do ostatnich miesięcy wojny. Urodzona w Amery ce Włoszka pisała z mieszaniną fascy nacji, osłupienia i odrazy o dwóch niemieckich oficerach, który ch poznała w 1943 roku: „Są najbardziej wy specjalizowany mi istotami ludzkimi, jakie w ży ciu spotkałam: « ludźmi wojny » . Obaj nie ukończy li jeszcze dwudziestu pięciu lat, obaj brali udział w kampaniach na terenach Polski, Francji, Rosji, a teraz walczą we Włoszech. Jeden z nich, wielokrotnie awansowany, dowodził przez sześć miesięcy oddziałem złożony m z rosy jskich dezerterów [...]. Nie potrafię opisać siły przekonań, rozbrzmiewającej w jego głosie, kiedy wy chwalał przed nami dobrze znane doktry ny, który ch go nauczono – mówił o potrzebach Grossdeutschland, o ty m, że Niemcy zostały zmuszone do rozpoczęcia wojny
(choć Hitler robił, co mógł, by zawrzeć pokój z Anglią), o ty m, jak bardzo jest dumny ze swego kraju i swy ch żołnierzy, a przede wszy stkim mówił o swojej – nawet teraz – niezłomnej wierze w zwy cięstwo”. Do tej pory pozostaje zagadką, dlaczego niemiecka armia, złożona w ogromnej większości z poborowy ch, czy li mająca w swy m składzie tę samą proporcję żołnierzy niezawodowy ch co wojska sojusznicze, tak regularnie okazy wała się od nich sprawniejsza. Przy czy ną tego stanu rzeczy musiał by ć po części najwy ższy profesjonalizm kadry oficerskiej. Niemcy od stuleci miały wspaniały ch żołnierzy, którzy w czasach Hitlera osiągnęli ostateczny stopień perfekcji, choć służy li mu w złej sprawie. Trzeba też dodać, że element przy musu odgry wał w niemieckim wojsku niemal tak wielką rolę jak w armiach Stalina. Niemiecki żołnierz, który uciekał z pola bitwy lub dezerterował, wiedział, że może stanąć przed plutonem egzekucy jny m, a w miarę rozpadania się hitlerowskiego imperium kara śmierci by ła stosowana coraz częściej. Wehrmacht nie rozstrzelał ty lu własny ch żołnierzy co Armia Czerwona, ale podczas całej wojny ich liczba sięgała dziesiątków ty sięcy. Dowódcy wojsk sojuszniczy ch, usiłujący nakłonić swy ch ludzi do większy ch wy siłków, często ubolewali nad ty m, że nie wolno im skazy wać dezerterów na karę śmierci. Ale ważniejszy m moty wem niemieckiego oporu, trwającego do samego końca wojny, by ła presja fanaty ków, a zwłaszcza formacji Waffen SS. Dziesięciolecie hitlerowskiej indoktry nacji ukształtowało kadrę znakomity ch przy wódców niższego szczebla. Nawet kiedy by ło już jasne, że losy wojny odwracają się nieodwołalnie na niekorzy ść Hitlera, wielu Niemców ponosiło niezwy kłe ofiary, by uchronić swój kraj przed odwetem Rosjan. Nie każdy żołnierz Wehrmachtu by ł bohaterem, w latach 1944–1945 coraz częściej i na większą skalę demonstrowano gotowość, a nawet chęć poddania się. Ale etos armii niemieckiej – podobnie jak rosy jskiej czy japońskiej – różnił się znacznie od etosu sił bry ty jskich i amery kańskich. Armie państw zachodnich pozwalały swy m podopieczny m zachować część swobód oby watelskich i nie stosowały brutalny ch sankcji wobec ty ch, którzy okazali słabość. Płaciły jednak za to określoną cenę. Ponieważ służący w nich żołnierze by li mniej skłonni do poświęceń, trzeba by ło zrekompensować ich postawę większą cierpliwością i siłą ognia. 2. FRONTY WEWNĘTRZNE Nikołaj Biełow, oficer Armii Czerwonej, zanotował w dzienniku pod koniec 1942 roku: „Wczoraj dostałem cały stos listów od Lidoczki. Czuję, że jej ży cie nie jest łatwe, zwłaszcza że ma na głowie dzieci”. Kapitan Biełow zdawał sobie sprawę z trudnego położenia żony. W wielu społecznościach to ludność cy wilna by ła bardziej narażona na cierpienia niż żołnierze. Mihail Sebastian, Rumun, który nigdy nie widział bitwy, w grudniu 1942 roku napisał: „Wszy stkie osobiste rachunki strat i zy sków bledną w cieniu wojny. Pierwszoplanową rzeczy wistością jest jej straszliwa obecność. Gdzieś daleko w ty le, poza obszarem naszej pamięci, jesteśmy my ; wiodąc swoją wy blakłą, szczątkową, letargiczną egzy stencję,
czekamy na moment, w który m wy nurzy my się ze snu i zaczniemy znowu ży ć”. Choć staty sty ki z lat 1939–1945 są drasty cznie zdeformowane przez śmiertelność w ZSRS i w Chinach, należy zauważy ć, że w skali globalnej straciło wówczas ży cie więcej cy wilów niż umundurowany ch uczestników wojny. Trudno bez ironii posługiwać się terminem „front wewnętrzny ” w odniesieniu do wojny sowieckiej, w której dziesiątki milionów ludzi znalazły się w warunkach opisany ch we wrześniu 1942 roku przez ukraińskiego party zanta komisarza Pawła Kalitowa, przeby wającego wówczas na terenie wsi Klimowo: „Blada, chuda kobieta siedzi na ławce, trzy mając w ramionach małe dziecko i mając przy sobie mniej więcej siedmioletnią dziewczy nkę. Po jej twarzy spły wają łzy. Dlaczego ona płacze? Zrobiłby m wszy stko, żeby pomóc ty m nieszczęsny m istotom, żeby stłumić ich ból”. Trzy ty godnie później opisy wał podobną scenę w miejscowości Budnica: „Co z niej zostało? Kupy gruzów, sterczące kominy, opalone krzesła. Tam gdzie by ły drogi i ścieżki, teraz są zarośla i chwasty. Ani śladu ży cia. Wieś jest stale ostrzeliwana przez arty lerię”. Wkrótce oddział Kalitowa otrzy mał rozkaz usunięcia wszy stkich cy wilów z dwudziestopięciokilometrowej strefy znajdującej się na zapleczu frontu; pozwalano im zabrać z sobą doby tek, ale musieli zostawić ży wność, w ty m ziemniaki. Kalitow pisał z gory czą: „Musimy współpracować z cy wilami, uświadamiać ich, żeby wy konali ten rozkaz bez oporu. To trudne zadanie: wielu ży wi się wy łącznie ziemniakami. Każąc im zostawić je dla żołnierzy, skazuje się ich na straszny niedostatek, nawet na śmierć. Teraz stoi przede mną rodzina uchodźców. Są tak chudzi i wy nędzniali, że niemal przezroczy ści. Szczególnie trudno patrzeć na troje dzieci – jedno niemowlę i dwoje nieco starszy ch. Nie ma mleka. Ci ludzie cierpieli tak samo jak my, nawet bardziej. Przestały ich już przerażać bomby, pociski i miny ”. Kalitow by ł pełen podziwu dla tego, ile są w stanie wy trzy mać istoty ludzkie. Nawet ci Rosjanie, którzy nie znaleźli się w oblężeniu ani nie by li bombardowani, spędzili lata wojny na ciężkiej pracy i musieli znosić skrajnie trudne wy rzeczenia. Ich pokarm mógł dostarczy ć organizmowi ty lko 500 kilokalorii dziennie, czy li mniej niż żołnierzom bry ty jskim czy niemieckim, a o ty siąc mniej niż Amery kanom. Na tery toriach znajdujący ch się pod sowiecką kontrolą umarło z głodu około dwóch milionów ludzi, a dalsze trzy naście milionów zginęło podczas bombardowań lub na terenach zajęty ch przez Niemców. Więźniowie gułagów zajmowali najniższe miejsce w hierarchii uprawniony ch do otrzy my wania przy działów ży wnościowy ch, toteż w każdy m roku wojny jeden na czterech rozstawał się ży ciem. W wy niku braku witamin wśród Rosjan szerzy ły się szkorbut oraz inne choroby będące skutkiem niedoży wienia i przepracowania. „Poza fabry ką nie mieliśmy własnego ży cia” – opowiadała mieszkanka Moskwy Klawdia Leonowa, która pracowała w zakładach teksty lny ch produkujący ch bluzy wojskowe i siatki maskujące. W czasie wojny jej linia produkcy jna funkcjonowała przez dwadzieścia cztery godziny na dobę – na dwie dwunastogodzinne zmiany. Kiepsko ży wieni robotnicy dostawali chleb i przy paloną kaszę na stanowiskach pracy. „Nie głodowaliśmy, ale zawsze by liśmy głodni i jedliśmy obierzy ny ziemniaków [...]. Niedziela by ła w teorii dniem wolny m, ale fabry czny komitet party jny
często wy znaczał nas do pracy poza zakładem, takiej jak kopanie okopów czy zbieranie drewna w podmoskiewskich lasach. Musieliśmy ładować na ciężarówki stemple, które by ły tak ciężkie, że miałby z nimi kłopot nawet zawodowy sztangista [...]. Mieszkaliśmy u chłopów [...] ta kobieta regularnie lży ła reżim. Lży ła też nas, bo zbieraliśmy w lasach jagody i grzy by, które oni zamierzali nam sprzedawać”. Owszem, w nieokupowany ch państwach zachodnich niektórzy ludzie przeży wali okres prosperity – przy kładowo kry minaliści wy korzy sty wali zapotrzebowanie na prosty tutki, towary czarnory nkowe, kradzione wojskowe paliwo i arty kuły spoży wcze. Przemy słowcy osiągali ogromne zy ski, a wielu spośród nich w jakiś sposób unikało wprowadzany ch doraźnie podatków. Rolnicy, szczególnie amery kańscy farmerzy, który ch dochody wzrosły o 156 procent, cieszy li się okresem największej pomy ślności w dziejach. „To by ły dobre czasy dla rolników – opowiadała Laura Briggs, córka drobnego farmera z Idaho. – Tato zaczął inwestować w swoje gospodarstwo [...]. Podobnie jak większość sąsiadów zamieniliśmy szałas z papy na nowy drewniany dom z wewnętrzną instalacją wodno-kanalizacy jną. Mieliśmy teraz elektry czną kuchenkę zamiast pieca na drewno, bieżącą wodę w zlewie, w który m mogliśmy zmy wać naczy nia, a także ładne linoleum”. Ale zdecy dowana większość ludzi nienawidziła wszy stkich okoliczności towarzy szący ch wojnie. Porucznik David Fraser z Gwardii Grenadierów sformułował ważną prawdę doty czącą warunków ży cia milionów żołnierzy i cy wilów, mówiąc: „Ludzie zostali odcięci od miejsca swego pochodzenia, a skutkiem tego stanu rzeczy by ł letarg, z którego mieliśmy nadzieję pewnego dnia się obudzić”. W kwietniu 1941 roku Edward McCormick napisał do swego sy na Davida, który wstąpił na ochotnika do armii wraz ze swy m bratem Anthony m i miał niebawem wy ruszy ć z pułkiem arty lerii na Bliski Wschód. „[Dla mamy ] cała ta wojna koncentruje się wokół ciebie i Anthony ’ego. Główną siłą moty wacy jną w jej ży ciu, nawet jeszcze przed twoim urodzeniem, by ło twoje zdrowie, szczęście i bezpieczeństwo. W sposób insty nktowny nadal stawia te sprawy na pierwszy m miejscu, więc nie muszę ci pisać, jak druzgoczący m ciosem by ło dla niej rozstanie z tobą i twoim bratem. Ja również to odczuwam i ze wstrętem my ślę o trudach, niebezpieczeństwach i brudzie, który ch zapewne doświadczy cie. Nie mam najmniejszy ch wątpliwości, że ta wojna by ła nieuchronna. Zwy cięstwo nazistów może oznaczać ty lko poprawę warunków ży cia bardzo nielicznej mniejszości wy brany ch Niemców i zagładę dusz wszy stkich ludzi, którzy znajdą się pod ich rządami. Ty i Anthony przy czy niacie się do uwolnienia świata od tej zarazy i choć osobiście chciałby m, by ście by li od tego wszy stkiego jak najdalej, jestem pełen dumy z tego, co – jak wiem – osiągnięcie. Mama i ja wy sy łamy wam najserdeczniejsze pozdrowienia i błogosławieństwo. Będziemy się modlić o wasze zdrowie i szczęśliwy powrót. TATO”. Rodzina McCormicków miała się na nowo połączy ć dopiero po upły wie przeszło czterech lat. Przy musowa separacja dotknęła dziesiątki milionów osób. I choć najbardziej powszechny m powodem wy jazdu z rodzinnej miejscowości i rozstania z rodzinami by ła
służba wojskowa, zjawisko to miało wiele różny ch form. Połowa mieszkańców Wielkiej Bry tanii zmieniła w czasie wojny miejsce poby tu. Niektórzy zostali wy eksmitowani, by zrobić miejsce dla żołnierzy. Inni musieli opuścić zniszczone domy. A większość zmieniła adres, ponieważ wy magały tego wojenne obowiązki. Znaczna część załóg belgijskiej floty ry backiej zaczęła nowe ży cie w porcie Brixham na terenie hrabstwa Devonshire, a niektórzy duńscy ry bacy przenieśli się do Grimsby w hrabstwie Lincolnshire. W inny ch regionach Europy na ży cie mieszkańców wpły wały bardziej brutalne siły. W sty czniu 1943 roku angielska pielęgniarka Glady s Skillet musiała urodzić dziecko nie w miejscu swego zamieszkania, czy li na Channel Islands, lecz na oddziale położniczy m małego niemieckiego szpitala w Biberach. By ła jedny m z 834 cy wilny ch mieszkańców okupowanej wy spy Guernsey, którzy zostali wy wiezieni do Niemiec we wrześniu 1943 roku i spędzili resztę wojny w obozie dla internowany ch jako zakładnicy (powinno ich by ć 836, ale stary burmistrz z Sark i jego żona podcięli sobie ży ły tuż przed wejściem na statek). Pani Skillet zawarła trwałą przy jaźń z żoną żołnierza Wehrmachtu, która dzieliła z nią w Biberach szpitalny pokój, i urodziła zdrowego sy na w ty m samy m dniu co ona. Bianca Zagari, matka dwojga dzieci, uciekła wraz z całą dobrze prosperującą włoską rodziną z Neapolu w grudniu 1942 roku, kiedy zaczęły się amery kańskie naloty na miasto. Cała czternastoosobowa grupa, w której skład wchodzili teściowie, siostrzenice i siostrzeńcy, a także służąca i guwernantka, osiadła w odległy m i biedny m regionie Abruzzo, wy najmując dwa domy w wiosce leżącej na terenie doliny Sangro, do której można się by ło dostać jedy nie pieszo. Wszy scy wiedli tam pozbawioną wy gód egzy stencję aż do października 1943 roku, kiedy, ku swemu przerażeniu, znów znaleźli się pod ostrzałem bombowy m – ich miejscowość leżała w odległości zaledwie 25 kilometrów od Monte Cassino, w rejonie zacięty ch walk armii niemieckiej z wojskami sojuszniczy mi. Pani Zagari z dziećmi przy łączy ła się do uciekający ch mieszkańców wioski. Gdy ty lko weszli na wzgórze, jakiś wieśniak poinformował ją w niemal dla niej niezrozumiały m miejscowy m dialekcie, że większość jej krewny ch zginęła od wy buchów, mówiąc: „Signora, ta dziesiątka zabity ch to pani ludzie”. Tego dnia zanotowała: „Teraz wstaje świt, a na wzgórze wchodzą coraz to nowi przerażeni mieszkańcy Scontrone. Każdy z nich podaje mi jakiś makabry czny szczegół, opowiadając o dłoni, małej stopie, dwóch warkoczach z czerwony mi kokardami, ciele pozbawiony m głowy ”. Jej mąż Raffaele ocalał, ale większość rodziny zginęła. Pozostali przy ży ciu krewni koczowali przez kilka ty godni w górskich jaskiniach, nabierając umiejętności, o który ch do tej pory nie mieli pojęcia. Palili ogniska i budowali pry mity wne szałasy przy minimalnej pomocy niechętny ch im mieszkańców okolicy. „Muszę każdego o wszy stko prosić – to przy pomina żebraninę o jałmużnę” – zapisała Bianca. Kiedy Niemcy odkry li ich kry jówkę, wszy scy mężczy źni zostali skierowani do przy musowej pracy. „Aresztowali jednego z nich, kiedy rozkopy wał ruiny, szukając swojej matki”. Po kilku miesiącach niedostatku pani Zagari uciekła przez góry, zabierając z sobą dwójkę swy ch dzieci i szkatułkę z biżuterią. Jakiś
miłosierny niemiecki kierowca ciężarówki podwiózł ich do Rzy mu. „Wjechaliśmy przez Porta San Giovanni. Miałam wrażenie, że śnię – widziałam niańki, bawiące się spokojnie z dziećmi. Wojna wy daje się tu odległy m szumem. Wszy scy py tają, skąd przy by liśmy. Nikt nie pojmuje, że przy by liśmy ze Scontrone, gdzie dziewięciu członków naszej rodziny poniosło śmierć. W hotelu Corso, w który m recepcjonistka nas zna i próbuje pomóc, sły szeliśmy, jak pewien klient zagroził, że przestanie tu by wać, jeśli będą wy najmowali pokoje takim włóczęgom jak my ”. Rodzina Zagari uniknęła najgorszy ch doświadczeń dzięki swemu bogactwu, ale większość Włochów nie mogła na to liczy ć. Kiedy nadeszła mroźna zima 1944 roku, choroby oraz brak paliwa i ży wności stały się przy czy ną śmierci wielu cy wilów, a przede wszy stkim dzieci. Pewna matka opowiadała: „Moja córeczka nagle poczuła się bardzo źle. Lekarz powiedział, że to zapalenie okrężnicy – choroba, na którą umiera się w nieopisany ch męczarniach w ciągu pięciu godzin. W domu panowało lodowate zimno, więc Gigeto [jej mąż] pobiegł i kupił mnóstwo butelek, które napełniliśmy gorącą wodą. Położy łam ją do łóżka wśród ty ch butelek i mocno do siebie tuliłam. « Gigeto! – wołałam – Santina nie może umrzeć!» Ale ona i tak odeszła”. Włosi, którzy stracili swe domy na skutek bombardowań lub eksmisji, by li skazani na pry mity wną egzy stencję w górach, którą opisała pewna dziewczy na: „Chłód i wilgoć ty ch jaskiń przenikały do naszy ch kości. Moja matka kucała w kącie, przy ciskając do piersi mego trzy miesięcznego braciszka. Kazała mi iść do miasta i znaleźć lekarza. Pobiegłam tam jak zając, ale nie zastałam go w domu – by ł u państwa Podesta, który ch sy n miał równie wy soką gorączkę jak mój brat. W końcu wy pisał mi receptę, ale nie chciał dać mi lekarstw, które leżały na jego stole. Obiecał, że do nas przy jdzie, ale kiedy to zrobił, mój braciszek już nie ży ł”. Zrozpaczona matka powiedziała: „Mój chłopczy k umarł, bo moje mleko by ło niedobre, za mało jadłam”. W podobnej sy tuacji znajdowały się miliony kobiet. Ludzie, którzy musieli porzucić swe domy i kraje, spędzili znaczną część tej wojny na czekaniu. Czekali na rozkazy lub wizy, na szansę ucieczki od zagrażającego im niebezpieczeństwa, na dokumenty podróży. Dwudziestojednoletnia Angielka Rosemary Say, która uciekła z niemieckiego obozu dla internowany ch do rządzonej przez rząd w Vichy strefy Francji, wegetowała przez kilka ty godni na terenie Marsy lii wśród inny ch nieszczęsny ch uchodźców. „Ze smutkiem obserwowałam marnotrawstwo talentów i umiejętności wielu ludzi, dla który ch dni robiły się coraz dłuższe, a ich perspekty wy nadal ry sowały się dość ponuro. Zastanawialiśmy się, czy ten albo tamten dostał w końcu wizę, czy też może został aresztowany, albo wy jechał na wieś, żeby szukać szczęścia [...]. Czekaliśmy i snuliśmy domy sły. Ale ten, kto nie wracał, szy bko by wał zapomniany. Integrowała nas ty lko wspólna dla wszy stkich chęć wy jazdu i rozpoczęcia ży cia od nowa [...]. Mnoży ły się podejrzenia, a wszy stkich ogarniało poczucie beznadziejności [...]. Emocje narastały, a spory by ły głośne i gwałtowne. Wszy stkich łączy ło przy gnębienie, wy nikające z niepewności losu”. Kilkunastoletni Ukrainiec Stefan Kury lak został wy wieziony przez Niemców na przy musowe roboty do Austrii i przy dzielony do rodziny rolników o nazwisku Klaunzer, którzy
by li gorliwy mi katolikami. Frau Klaunzer wy buchnęła na jego widok płaczem, a on, nie wiedząc, o co chodzi, poszedł za jej przy kładem. Wtedy wy jaśniono mu, że sy n gospodarzy zginął przed kilku ty godniami na Froncie Wschodnim. Pani Klaunzer stale powtarzała jedno z kilku niemieckich zdań, które młody Ukrainiec rozumiał: „Hitler niedobry ! Hitler niedobry !”. Stefan by ł traktowany łagodnie i dobrze się z nim obchodzono, więc nie czuł się nieszczęśliwy. Pracował w rodzinny m gospodarstwie aż do końca wojny, a po kapitulacji Niemiec jego gospodarze prosili go – bezskutecznie – by został z nimi na prawach członka rodziny. Tego rodzaju bezbolesne doświadczenia należały jednak do nieliczny ch wy jątków. Czternastoletni Polak Artur Poznański przy jechał w październiku 1942 roku do piotrkowskiego getta z huty szkła „Hortensja”, w której pracował wraz ze swy m młodszy m bratem Jerzy kiem. Jeden z funkcjonariuszy ży dowskiej milicji wręczy ł mu pogniecioną kartkę papieru z wiadomością od jego matki, która została deportowana. „Wy wożą nas. Niech Bóg cię wspomaga, Arturze. Nie możemy zrobić dla ciebie nic więcej, ale cokolwiek będzie, opiekuj się Jerzy kiem. On jest jeszcze dzieckiem i nie ma nikogo innego, więc bądź mu bratem i ojcem. Żegnaj...” Głęboko wzruszony chłopiec powtarzał sobie w duchu: „Zrobię, co będzie w mojej mocy ! Tak, zrobię, co będzie w mojej mocy !”. Ale czuł się samotny i bezradny. Obaj chłopcy spędzili resztę wojny w obozach koncentracy jny ch, oddaleni od siebie o setki kilometrów, ale jakimś cudem przeży li. Reszta ich rodziny zginęła. Bry ty jczy cy musieli znieść sześć lat niedostatku i okresowy ch bombardowań. Wieczorne zaciemnienia pogrążały w mroku ich kraj i wy woły wały ponure nastroje. Ale los rodaków Churchilla by ł o niebo lepszy od losu mieszkańców państw konty nentalny ch, w który ch szerzy ły się głód i przemoc. Sy tuacja ty ch pierwszy ch przy pominała w pewny m sensie położenie mieszkańców Amery ki Północnej – chroniło ich morze, a oni mogli skry ć się za tarczą względnej wolności osobistej i zamożności. Wy soko urodzeni Bry ty jczy cy zachowali swoje przy wileje: „Niezwy kłą cechą tej wojny by ło to, że ludzie, którzy naprawdę nie chcieli mieć z nią nic wspólnego, nie by li do tego zmuszeni” – stwierdził później znany pisarz Anthony Powell. By ła to prawda, ale odnosiła się ona ty lko do wąskiej grupy społecznej. Ty dzień przed inwazją we Francji, kiedy ćwierćmilionowa rzesza młody ch angielskich i amery kańskich żołnierzy czy niła ostatnie przy gotowania do ataku na Wał Atlanty cki Hitlera, przeby wający w Londy nie Evely n Waugh notował w dzienniku: „Obudziłem się na wpół pijany i spędziłem długie, pracowite przedpołudnie – by łem u fry zjera, próbowałem sprawdzić cy taty w London Library, w której nadal panuje bałagan po tej bombie, odwiedziłem Nancy [Mitford w jej księgarni]. Podczas lunchu znowu się upiłem. Poszedłem do Beefsteak [Club], którego od niedawna jestem członkiem [...]. Potem wróciłem do [klubu] White’s – jeszcze trochę porto. Dotarłem do [stacji] Waterloo w pijackim zamroczeniu, wsiadłem w pociąg do Exeter i przespałem większą część podróży ”. Waugh by ł wy jątkiem. Jego przy jaciele, z który mi spędzał czas na rozry wkach, odby wali czy nną służbę i przeby wali na urlopie. Niektórzy z nich nie przeży li najbliższego roku.
Niebawem miały się rozpocząć ataki niemieckich „latający ch bomb” V1 i rakiet V2, niosący ch zmęczony m wojną Bry ty jczy kom śmierć i zniszczenie. Mimo że ży cie w Londy nie czy Liverpoolu by ło znacznie bardziej niebezpieczne niż w Nowy m Jorku czy Chicago, londy ńczy cy by li w zdecy dowanie lepszej sy tuacji niż mieszkańcy Pary ża, Neapolu czy Aten oraz wszy stkich miast ZSRS lub Chin. Gospody ni domowa z Lancashire Nella Last w październiku 1942 roku doszła do przekonania, że Anglia nie doznała jak dotąd wielkich cierpień i wielkiego uszczerbku „w porównaniu ze Stalingradem, którego trzy czwarte legło w gruzach w trakcie pierwszego nalotu. Mamy ży wność, dach nad głową i ciepło, podczas gdy miliony ludzi są ich pozbawione – jaka będzie cena, którą przy jdzie nam zapłacić? – nie możemy liczy ć na to, że uda się nam « uciec» , bo w gruncie rzeczy nie ma dla nas ucieczki. Widziałam dziś dziecko sąsiadów i nagle zrozumiałam ty ch, którzy « w ty ch warunkach odmawiają wy dawania potomstwa na świat» . Wszy scy gadają o « nowy ch światach» i « ży ciu po wojnie» , a nikt nie mówi o cierpieniach i mękach, które na nas spadną, zanim to wszy stko się skończy ”. Pani Last wy kazała się tutaj niezwy kłą wrażliwością, większość jej rodaków by ła bowiem zby t pochłonięta swoimi bieżący mi kłopotami, by przejmować się odległy mi nieszczęściami inny ch. 22 listopada 1942 roku gospody ni domowa Phy llis Crook pisała do swego trzy dziestodwuletniego męża, odby wającego służbę w Afry ce Północnej: „Boże Narodzenie będzie okropne, a ja nie chcę o nim nawet my śleć. Ale musi się odby ć « jak zawsze» , więc staram się, jak mogę, zdoby ć prezenty dla wszy stkich znajomy ch dzieci i jestem bardzo zajęta. Łatwo by łoby powiedzieć: « nie mogę nic znaleźć» i machnąć na wszy stko ręką. Jest bardzo zimno [...]. Tak bardzo chciałby m wy jechać gdzieś na zimę, zamiast nieustannie się trząść. Chris [jej sy nek] prosił dziś wieczorem Boga, żeby zamienił cię w grzecznego chłopca. No cóż, mój kochany, wy gląda na to, że nie mam wielu wiadomości, więc muszę ci ży czy ć dobrej nocy. Ży cie wy daje się zby t zatęchłe, żeby je opisać za pomocą znany ch słów. Ciekawa jestem, kiedy cię znowu zobaczy my. Wy daje mi się, że jesteś strasznie daleko, tak daleko, że nie potrafię nawet o ty m my śleć. Uważaj na siebie, mój drogi, i nie pakuj się w żadne niebezpieczne sy tuacje, jak powiedziałby Tato! Najdroższy, zawsze będziesz moją miłością. PS Joy ce pracuje teraz w fabry ce jedenaście godzin dziennie. John Young zachorował na malarię”. Troski pani Crook wy dały by się try wialne wielu mieszkańcom zniszczony ch przez wojnę krajów, a jej litość nad sobą mogłaby wzbudzić ich pogardę. Ży cie jej i jej dzieci nie by ło zagrożone, nie cierpieli nawet głodu. Ale ona – podobnie jak wiele inny ch osób – uważała, że rozłąka z mężem, konieczność zamieszkania z dala od własnego domu, położonego we wschodniej części Londy nu, i bezbarwna monotonia wojennej egzy stencji dają jej prawo do uważania się za osobę nieszczęśliwą. Dziesięć dni po napisaniu tego listu została wdową – jej mąż zginął w walce z nieprzy jacielem. Dominujący m moty wem wojenny ch przeży ć by ła gwałtowna i przedwczesna śmierć ukochany ch osób, przeby wający ch w odległy ch zakątkach świata. Jak napisał Joe Randolph
Ackerley w wierszu, który ukazał się na łamach ty godnika „Spectator”, ich los nie by ł często dobrze znany. Dotąd nie wiemy, co się z nim stało, to by ło takie dziwne Wsiadł na okręt, to by ło w grudniu, i nigdy nie powrócił Nie zdąży liśmy się pożegnać, nadchodziło Boże Narodzenie Po jego wy jeździe przy szło kilka listów, a potem cisza Ty godnie przechodziły w miesiące, aż nadszedł grudzień Oczy wiście zawracaliśmy głowę urzędnikom, a oni telegrafowali tu i tam By li cierpliwi, ale zajęci, mieli mnóstwo takich petentów; Jedni mówili nam to, drudzy tamto; nigdy się nie dowiedzieli. Wielu ludzi znika w taki sposób, bez żadnego wy tłumaczenia A w końcu śmierć jest śmiercią; okoliczności niewiele zmieniają Ale teraz, kiedy zrezy gnowaliśmy z dochodzeń, stale my ślę Że to przy pominało śmierć jakiegoś insekta, a nie człowieka. Niezliczone rodziny starały się pogodzić ze stratą bliskich. Żona bry ty jskiego oficera Diana Hopkins opisała spotkanie z mężem na peronie stacji w Berkshire, po długim rozstaniu. W czasie tego spotkania otrzy mali wiadomość, że brat jej męża zginął na polu walki. „Jego jaśniejący w półmroku dziwny mundur i jego dziwnie wy chudła twarz wy wołały we mnie wrażenie sztuczności. Nawet w naszy ch pocałunkach by ło coś nierealnego. W łóżku, zanim by liśmy w stanie się kochać, musieliśmy pokonać straszliwy smutek, wy wołany przez śmierć Pata. Kiedy w końcu się do mnie odwrócił, zaczęliśmy uprawić miłość w taki sposób, jakby śmy uczestniczy li w jakimś wzniosły m obrzędzie – dziwny m, milczący m, ale dobrze znany m”. Gospody ni domowa z Sheffield Edie Rutherford robiła właśnie herbatę, kiedy do jej drzwi zapukała młoda sąsiadka, żona pilota RAF-u. „Miała zasty głą w bezruchu twarz i podając mi formularz telegramu, wy krztusiła: « Pani Rutherford, Henry nie wrócił do bazy » . Oczy wiście otworzy łam szeroko ramiona, uścisnęłam ją i pozwoliłam jej się wy płakać, przeklinając głośno tę przeklętą wojnę. « On ży je, jestem pewna, że on ży je. By ł w domu zaledwie w ubiegłą środę. On gdzieś jest, jest ży wy i na pewno się zamartwia, bo wie, że dostanę ten telegram, który może mnie załamać» . Nikt chy ba nie wie, co można powiedzieć żonie przeży wającej taki dramat. Czułam się tak, jakby wy padły ze mnie wnętrzności. Jakże by m chciała, żeby ta wojna dobiegła końca”. Inna gospody ni domowa Jean Wood zanotowała: „Moimi sąsiadami by li bardzo miła dama i jej mąż. Sy n tej kobiety przy jeżdżał na urlop, a ona nie miała dla niego ani kawałka mięsa.
Akurat tego dnia rzeźnik sprzedał mi kawałek królika [...] wielki rary tas. Nie chciałam tego królika, bo wolałaby m nakarmić moje małe dzieci jajkami, gdy by m mogła je zdoby ć. Więc zaniosłam go tej kobiecie. By ła zachwy cona. Ale tego właśnie dnia jej sy n zginął. Mogliśmy wy rzucić cholernego królika na śmietnik. On by ł takim miły m chłopcem, młody m, dziewiętnastoletnim oficerem”. Muriel Green, jedna z osiemdziesięciu ty sięcy skierowany ch do pracy na wsi młody ch angielskich dziewcząt, dostała w maju 1942 roku krótki urlop, który spędziła w rodzinny m domu. Ostatniego wieczoru przed powrotem do Norfolk wy buchnęła płaczem. „Płakałam z powodu tej wojny. Ona zmieniła nasze ży cie, które nigdy już nie będzie wy glądać tak samo. Widok opustoszałego wy brzeża wprawia mnie w przy gnębienie. Kiedy jest się daleko od domu i otrzy muje się od matki listy z wiadomościami o ostatnich zniszczeniach, o kolejny m chłopcu, który nie wrócił do bazy, o rozpaczy kolejnej rodziny, są to ty lko słowa. Ale kiedy przeby wa się na miejscu, te wieści są wstrząsające. Ży cie nie będzie już nigdy tak słodkie jak przed wojną, zwłaszcza że te ostatnie dwa lata i początek 1939 roku by ły najlepszy m okresem mojego ży cia, a wszy scy wy dawali się młodzi i weseli. Płakałaby m przez wiele godzin, gdy by m nie wiedziała, że to wpły wa przy gnębiająco na Mamę”. Amery kanka Dellie Hahne by ła jedną z wielu kobiet, które pod wpły wem ogólnej gorączki i modnej wówczas uczuciowej nonszalancji poślubiły niewłaściwego mężczy znę i pokutowały za to przez wiele lat. „On by ł żołnierzem. Nie mógł by ć nikim inny m jak cudowny m, wspaniały m człowiekiem” – stwierdzała ze smutkiem. Współczuła inny m kobietom, które przeży wały dramat nieudanego ży cia rodzinnego. „Ciężarne kobiety, ledwie mogące zachować równowagę w rozklekotany m pociągu, jechały na ostatnie spotkanie z mężami przed ich wy jazdem za granicę. Kobiety wracające z mały mi dziećmi po ty m spotkaniu. Usiłujące karmić i przewijać swe dzieci. One budziły moje najgłębsze współczucie. Nagle zdałam sobie sprawę, że to wszy stko nie jest nawet w połowie tak zabawne, jak mi obiecy wano. Po prostu dziękowałam Bogu, że nie mam dzieci”. Wiele dzieci zachowało w pamięci wspomnienia o pożegnaniu z ojcami, z który mi rozstawały się na długie lata, a by wało i tak, że na zawsze. Mała mieszkanka Kalifornii Bernice Schmidt miała dziewięć lat, kiedy jej rodzice się rozwiedli. Ojciec, trzy dziestodwuletni Arthur Schmidt, ty m samy m przestał by ć jedy ny m ży wicielem rodziny i został powołany do służby wojskowej. Tuż przed zaokrętowaniem pozwolono mu opuścić na jakiś czas obóz szkoleniowy, więc zabrał trójkę swy ch dzieci do wesołego miasteczka w Los Angeles. Powiedział im, jak bardzo tęskni za domem, i wręczy ł każdemu pożegnalny prezent. Bernice dostała broszkę w kształcie dwóch serc spięty ch strzałą, ozdobioną napisem: „Dla Bernice, z miłością, od taty ”. Szeregowy Schmidt zginął w walce jako żołnierz 317. Pułku Piechoty 15 listopada 1944 roku. Jego córka nigdy nie zapomniała dnia, w który m dotarła do niej wiadomość o jego śmierci, ponieważ by ł to dzień jej dwunasty ch urodzin. Kiedy w październiku 1942 roku Nella Last przy glądała się dzieciom sąsiadów, ich matka zapy tała ją: „O czy m tak my ślisz?”, a ona odparła: „Och, sama nie wiem, chy ba po prostu cieszę się, że
twój Ian ma dopiero siedem lat”. Na to jej rozmówczy ni szczerze oznajmiła: „Ja też”. Aż do 1943 roku, kiedy Stalingrad i alianckie bombardowania zaczęły zmieniać obraz wojny, większość Niemców – z wy jątkiem ty ch, którzy stracili swy ch bliskich – odczuwała jej otępiającą obecność, ale nie przeży wała jej w sposób tragicznie bolesny. „Czy to możliwe, że można przy wy knąć do wojny ? – zastanawiała się w 1941 roku Mathilde WolffMonckeburg, starzejąca się żona hamburskiego naukowca. – Py tanie to stale mnie dręczy, a ja boję się twierdzącej odpowiedzi. Wszy stko, co początkowo wy dawało się nieznośne i niezgłębione, jest teraz w jakiś sposób « normalne» , a my ży jemy z dnia na dzień, pogrążeni w przerażającej apatii [...]. Nadal jest nam ciepło i wy godnie, mamy dość jedzenia, od czasu do czasu miewamy gorącą wodę, nie mamy zby t wiele do roboty oprócz codzienny ch wy praw po zakupy i drobny ch zajęć domowy ch”. Podobnie jak wszy scy Niemcy – z wy jątkiem działaczy partii narodowo-socjalisty cznej, którzy korzy stali z rozliczny ch przy wilejów – narzekała głównie na monotonię racji ży wnościowy ch. „Coraz silniej odczuwamy wewnętrzną pustkę, a apety t na to, co jest niedostępne, przy biera na sile – pisała pani Monckenburg w czerwcu 1942 roku. – Kiedy my ślimy o duży ch soczy sty ch befszty kach, młody ch kartoflach czy długich szparagach, oblany ch złoty m masłem, nasze wy obrażenia stają się dokuczliwie plasty czne i nabierają ży wy ch barw. Wszy stko to jest poniżające i żałosne – a są ludzie, którzy twierdzą, że ży jemy w « heroicznej epoce» ”. Mimo że Niemcy skarży li się na niedostatek, ich sy tuacja w skali globalnej przedstawiała się bardzo korzy stnie: w latach 1939–1944, kiedy produkcja dóbr konsumpcy jny ch zmniejszy ła się w Anglii o 45 procent, w Niemczech zmalała zaledwie o 15 procent. Choć Anglicy nie przepadali może za ty m, co musieli jadać – roczne spoży cie ziemniaków wzrosło z 12 do 32 milionów ton – to prawdziwego głodu doświadczy li dopiero po zakończeniu wojny, w maju 1945 roku. Hitlerowcy, dopóki by li przy władzy, głodzili podbite narody, żeby wy karmić swoich rodaków. Ży wność i jej niedobory ilustrują relaty wizm pojęcia „cierpienie” wy raźniej niż jakikolwiek inny aspekt tej wojny. W skali globalnej liczba głodujący ch ludzi, czy nawet umierający ch z powodu niedoży wienia, by ła większa niż w czasie któregokolwiek z poprzednich konfliktów zbrojny ch, włącznie z pierwszą wojną światową. Wielkie obszary wielu krajów zostały bowiem na bezprecedensową skalę zamienione w pola bitewne, co pociągnęło za sobą spadek produkcji rolnej. Nawet oby watele ty ch państw, w który ch nie doszło do klęski głodu, musieli znacznie zuboży ć swą dietę. Bry ty jski sy stem racjonowania ży wności sprawił, że nikt nie głodował, a ludzie biedni by li ży wieni lepiej niż w czasie pokoju, ale ty lko nieliczny ch Anglików zadowalał istniejący stan rzeczy. Zatrudniona na wsi młoda kobieta Joan Ibbertson napisała: „Jedzenie stało się naszą obsesją [...]. W pierwszy m miejscu mego zamieszkania gospody ni przy rządzała drogą jarzy nę ty lko w niedziele; w poniedziałek dostawaliśmy zimne mięso, w pozostałe dni ty godnia kiełbasę. Czasem podawała nam do niej ziemniaki, ale przeważnie dawała nam ty lko po kawałku chleba. Po cały m dniu pracy,
spędzony m na obrabianiu porów lub brukselki i pięciokilometrowej (w jedną stronę) przejażdżce na rowerze, zastawaliśmy na duży m, zielony m talerzu dwie kiełbaski [...]. Sąsiad przy niósł nam kiedy ś worek marchwi, która jego zdaniem nadawała się ty lko dla królików, ale my by liśmy mu wdzięczni za tę hojność [...]. Raz na ty dzień dostawaliśmy na śniadanie suszone jajka, ale poczciwa kobieta zatrudniona w kuchni gotowała je zwy kle poprzedniego dnia, więc podane na grzankach wy glądały i smakowały jak trociny. W niektóre poranki otrzy my waliśmy też pastę ry bną [...]. Pewnego roku, z okazji Bożego Narodzenia, pozwolono nam kupić kurczaki, ale mój okazał się tak stary i twardy, że ledwie zdołaliśmy go pogry źć”. Każdy dorosły Bry ty jczy k miał prawo kupić co ty dzień około 6 dekagramów słoniny lub masła, 35 dekagramów cukru, 12 dekagramów bekonu, 18 dekagramów mięsa, 6 dekagramów herbaty, 2 jajka, i nieograniczoną ilość jarzy n lub rosnący ch przy domowo owoców, o ile udało mu się je dostać. Większość gospodarstw domowy ch, by wzbogacić urzędowe przy działy, uciekała się do improwizacji. Derek Lambert, który by ł wtedy mały m chłopcem, opisał scenę rozgry wającą się w jadalni jego rodzinnego domu: „Pewnego dnia ktoś nonszalancko postawił na stole jakiś słoik [...]. Mój ojciec, człowiek powściągliwy, posmarował ty m nektarem kawałek chleba i zaczął go jeść. Potem zmarszczy ł brwi i spy tał: « Co to by ło?» . « Marmolada z marchwi» – odparła moja matka. Ojciec z ostentacy jną powolnością wziął do ręki słoik, zaniósł go do ogrodu i wy lał jego zawartość na kupę kompostu”. W ty m czasie każdy rosy jski czy azjaty cki wieśniak lub jeniec Osi uznałby marmoladę z marchwi za luksusowy przy smak. Kenneth Stevens, osadzony przez Japończy ków w singapurskim więzieniu Changi, zapisał: „W ty m miejscu mój umy sł nieustannie wraca do Jedzenia i czule je wspomina [...]. My ślę o Kaczce z Wiśniowy m Sosem, o Jajecznicy, Eskalopkach z Ry by, Kurczaku à la Stanley, Potrawce z Ry żu, Ry by i Jaj, Biszkopcie z Owocami i Bitą Śmietaną, Puddingu, Sałatce Owocowej – o wszy stkich ty ch cudowny ch daniach, które by ły perfekcy jnie przy rządzane w moim domu”. Stevens zmarł w sierpniu 1943 roku i nie skosztował już nigdy więcej ty ch specjałów. Jego żona poznała te bolesne, przedśmiertne rozważania dopiero w 1945 roku, kiedy jeden ze współwięźniów przekazał jej pisany przez niego dziennik. W latach 1935–1944 przeciętny wzrost francuskich dziewczy nek zmniejszy ł się o 11 centy metrów, a chłopców o 7. Gruźlica, będąca też skutkiem niedoży wienia, szerzy ła się w sposób dramaty czny na terenie całej okupowanej Europy, a w 1943 roku cztery piąte belgijskich dzieci miało objawy krzy wicy. W większości ty ch krajów mieszkańcy miast by li bardziej niedoży wieni niż wieśniacy, bo ci ostatni mogli korzy stać z plonów własny ch upraw. Biedacy nie mieli pieniędzy, więc nie mogli robić zakupów na czarny m ry nku, który we wszy stkich krajach by ł źródłem zaopatrzenia w ży wność dla osób dy sponujący ch gotówką. Jeśli chodzi o niedobory ży wności, to Kanada, Australia i Nowa Zelandia odczuły je ty lko w niewielkim stopniu, ich wpły w na ży cie Amery kanów też by ł minimalny. Reglamentacja produktów spoży wczy ch została wprowadzona w USA dopiero w 1943 roku i miała bardzo ograniczony zakres. Przy tej okazji czasopismo „Gourmet” wy kazało się zresztą brakiem taktu,
pisząc: „Import europejskich delikatesów może się skurczy ć, ale Amery ka ma mnóstwo dobry ch produktów ży wnościowy ch, które zaspokoją nasz apety t”. Niemal jedy ny m produktem, którego podaż uległa ograniczeniu, by ło mięso, a Amery kanie skarży li się gorzko na trudności z jego naby ciem. Gospody ni domowa Catherine Renee Young napisała do męża w maju 1943 roku: „Mam już dosy ć tej monotonii [...]. Rzadko widujemy teraz dobre steki. A przecież stek to najważniejsze źródło naszy ch sił. Mój tato wrócił właśnie ze sklepu i mówi, że udało mu się kupić ty lko kaszankę, której nie znoszę”. Chociaż wy stępujące podczas wojny niedobory mięsa najwy ższej jakości mogły by ć dla niektóry ch uciążliwe, jego konsumpcja w kraju zmniejszy ła się bardzo nieznacznie, mimo że wielkie ilości mięsa eksportowano do Anglii i Rosji. Każde państwo, które może sobie na to pozwolić, dba przede wszy stkim o interesy swoich oby wateli, nie my śląc o konsekwencjach, jakie ponoszą skazani na jego łaskę mieszkańcy inny ch krajów. Państwa Osi postępowały bardzo brutalnie, a ich postawa wy woły wała tragiczne następstwa. Polity ka hitlerowców na Wschodzie zmierzała wy raźnie do zagłodzenia podbity ch narodów, a jej celem by ło wy ży wienie Niemców. Ale w wy niku niekompetencji administracji rządowej import ży wności do Rzeszy, choć okupiony śmiercią wielu Rosjan, nie spełniał nadziei ministra rolnictwa Herberta Backe’a, autora „Planu głodowego”. Mieszkańcy podbity ch terenów wy kazy wali niezwy kłą pomy słowość w ukry waniu plonów przed okupantami i uparcie trzy mali się ży cia wbrew zapowiedziom nazistowskich specjalistów od ży wienia, którzy przewidy wali, że liczba ofiar niemieckiej polity ki sięgnie trzy dziestu, czterdziestu milionów. Ta polity ka doprowadziła jednak do śmierci wielu ludzi. Przedwojenne sowieckie rolnictwo by ło wy soce niewy dajne, a Wehrmacht zajął wielkie obszary ziemi uprawnej. Poza ty m wy cofujący się Rosjanie unieruchamiali lub niszczy li maszy ny rolnicze i zostawiali nagie pola. Niemieccy żołnierze, realizujący na Wschodzie narzuconą im przez dowództwo zasadę zaopatry wania się na zdoby ty ch tery toriach, skonsumowali – według istniejący ch obliczeń – 7 milionów ton rosy jskiego zboża, 17 milionów sztuk by dła, 20 milionów świń, 27 milionów owiec i kóz oraz ponad 100 milionów sztuk drobiu. Japończy cy sięgali na terenie swojego imperium po drakońskie środki, by zapewnić ży wność własny m oby watelom, skazując w ten sposób na głód miliony mieszkańców południowo-wschodniej Azji. Ucierpiały również Chiny, gdy ż tamtejszy ch wieśniaków grabiły zarówno armie japońskie, jak i oddziały chińskich nacjonalistów. W 1942 roku, kiedy po niety powy ch dla tej pory roku mrozach i opadach gradu wy stąpiła plaga szarańczy, miliony mieszkańców prowincji Henan opuściły swoje ziemie. Znaczna ich część poniosła śmierć głodową, a ich losy opisy wali z przerażeniem zachodni świadkowie: „Choć umierali, rząd wy ciskał z nich bezlitośnie ostatnie raty podatków [...]. Chłopi, którzy jedli korę wiązów i wy suszone liście, musieli zanosić swe ostatnie worki zboża do urzędu podatkowego”.
Amerykańska rodzina podczas tradycyjnego posiłku w Święto Dziękczynienia, 1942 rok. Stany Zjednoczone były krajem, w którym w czasie wojny głód pozostał zjawiskiem nieznanym Fot. Bettmann /CORBIS Mimo że zachodni sojusznicy nie mieli na sumieniu ty lu ofiar w ludziach co państwa Osi, ich polity kę cechował skrajny nacjonalisty czny egoizm. Stany Zjednoczone konsekwentnie realizowały zasadę, w my śl której ich oby watele – zarówno w kraju, jak i za granicą – mieli otrzy my wać fantasty cznie hojne przy działy ży wności nawet wtedy, kiedy sy stem transportu by ł maksy malnie obciążony. Na każdy funt ży wności, którą dostarczali Japończy cy do swy ch rozlokowany ch na wy spach garnizonów (z który ch liczne, jak na przy kład ten w Rabaulu, spędzały podczas drugiej połowy wojny więcej czasu na uprawie warzy w niż na operacjach bojowy ch), przy padały dwie tony dostaw, jakie zapewniały swy m zamorskim oddziałom Stany Zjednoczone. Niechęć Amery kanów do karmienia swy ch żołnierzy miejscowy mi produktami wy nikała po części z niedoskonałości stosowanego w niektóry ch krajach sy stemu produkcji konserw – ośmiu amery kańskich lotników zatruło się śmiertelnie jadem kiełbasiany m po zjedzeniu puszki australijskich buraczków. Dowództwo wojsk USA wy sy łało więc specjalistów, którzy mieli podnosić miejscowe standardy produkcji i przechowy wania
ży wności. Major Belford Seabrook ze sły nnej firmy rolno-spoży wczej funkcjonującej na terenie New Jersey przekonał do obowiązujący ch w niej zasad australijskich producentów. Coca-Cola założy ła w różny ch rejonach wojny 44 rozlewnie i produkowała 95 procent wszy stkich napojów bezalkoholowy ch dostępny ch w obozowy ch sklepach. Stany Zjednoczone zmniejszy ły w pewny m okresie ustalone ilości mięsa wy sy łanego do Wielkiej Bry tanii, by zaspokoić potrzeby własnej ludności cy wilnej i własny ch żołnierzy. Generał Brehon Somervell, znany anglofob, poparł w 1943 roku stanowisko swego szefa transportu, który twierdził, że Anglicy nadal ży ją „komfortowo” i bez trudu zniosą dalsze ograniczenia. Dla Włochów głód by ł uciążliwy m elementem ży cia codziennego od 1943 roku, kiedy ich kraj stał się polem bitwy. „Mój ojciec nie miał stały ch dochodów – wspominała córka zamożnego rzy mskiego wy dawcy. – Nasze oszczędności zostały wy dane, a w domu mieszkała gromada ludzi, między inny mi dwaj ukry wający się bracia. Chodziłam z ojcem do [publicznej] kuchni dla biedaków, bo moja matka wsty dziła się tam pokazać. Gotowaliśmy zupę z łupin fasoli. Nie mieliśmy oliwy [...]. Butelka kosztowała dwa ty siące lirów, a nasz cały dom by ł wart ty lko siedemdziesiąt ty sięcy. Kupowaliśmy, co się dało, na czarny m ry nku, płacąc za arty kuły spoży wcze srebrami, prześcieradłami, haftowaną bielizną pościelową. Srebro by ło warte mniej niż mąka; nawet wy prawy córek zostały wy mienione na mięso i jajka. Potem, w listopadzie, kiedy nadeszły chłodne dni, musieliśmy płacić cenny mi przedmiotami za węgiel; najdłuższe kolejki stały przed składami z opałem. Same nosiły śmy worki do domu, bo mężczy źni pokazujący się w miejscach publiczny ch mogli zostać powołani do pracy przy musowej”. „Głód rządził wszy stkim – pisał z Włoch australijski dziennikarz Alan Moorehead. – By liśmy świadkami moralnego upadku ty ch ludzi. Oni nie mieli już dumy ani godności. Wszy stkim rządziła zwierzęca walka o przetrwanie. Jedzenie. To by ła jedy na rzecz, która się liczy ła. Jedzenie dla dzieci. Jedzenie dla siebie. Jedzenie za cenę każdego poniżenia i deprawacji”. Ty lko prosty tucja umożliwiała niektóry m matkom wy karmienie swy ch rodzin, o czy m przekonał się w 1944 roku bry ty jski sierżant Norman Lewis. W miejskim biurowcu na przedmieściu Neapolu ujrzał tłum żołnierzy tłoczący ch się wokół grupy kobiet, które by ły nieźle ubrane „i wy glądały jak schludne, ogólnie szanowane, rozplotkowane panie domu, wy wodzące się z klasy robotniczej. Obok każdej stał stos puszek, a ja szy bko odkry łem, że można posiąść każdą z nich w ty m publiczny m miejscu, dodając do stosu nową puszkę. Kobiety stały nieruchomo, w całkowity m milczeniu, a ich twarze by ły tak pozbawione jakiegokolwiek wy razu jak kamienne rzeźby. Wy glądały jak sprzedawczy nie ry b, ale w ty m miejscu nie by ło ani cienia oży wionej atmosfery, jaka panuje na ry bny ch targach. Nie zachowy wały się prowokująco i nie demonstrowały ostentacy jnie swoich wdzięków [...]. Jeden z żołnierzy, trochę podchmielony i zachęcony przez kolegów, postawił w końcu obok jednej z kobiet swą przy działową puszkę, a potem rozpiął spodnie i położy ł się na niej. Jego nerwowe ruchy nie trwały długo. W chwilę później stał już na nogach i zapinał guziki. Najwy raźniej chciał mieć to jak najszy bciej za sobą. Zachowy wał się tak, jakby jego czy n
nie by ł aktem miłosny m, lecz karą, odby waną przy świadkach na placu musztry ”. W grudniu 1944 roku, kiedy we Włoszech (a w gruncie rzeczy w całej Europie) niedobory ży wności graniczy ły z klęską głodu, urzędnik ambasady bry ty jskiej w Waszy ngtonie odwiedził Johna J. McCloy a, asy stenta sekretarza obrony, by zaprotestować przeciwko polity ce wy sy łania olbrzy mich transportów z zaopatrzeniem do amery kańskich sił stacjonujący ch za granicą, podczas gdy ludność cy wilna wy zwolony ch krajów cierpi dramaty czny niedostatek. „Zapy tałem McCloy a, czy po to, by wy grać wojnę, musimy narażać na zagładę polity czną i społeczną tkankę europejskiej cy wilizacji, od której zależy przy szły pokój świata. A on oświadczy ł, że w wy niku spowodowanej przez wojnę diametralnej zmiany ekonomicznej i finansowej pozy cji Bry ty jskiej Wspólnoty Narodów, my, mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa, jesteśmy teraz zależni od USA co najmniej w takim samy m stopniu jak od konty nentalnej Europy i powinniśmy we własny m interesie o ty m pamiętać. Zapy tał mnie też, czy warto ry zy kować utratę poparcia Stanów Zjednoczony ch po to, by zy skać aprobatę Europy Zachodniej i czy do tego zmierzamy ”. Wstrząśnięty bry ty jski dy plomata nadal upierał się, że Amery ka powinna karmić cy wilów w Europie. Ale McCloy trwał przy swoim, twierdząc, że Anglia popełniłaby fatalny błąd, „żądając opóźnienia działań wojenny ch w rejonie Pacy fiku, po to, by wy karmić cy wilną ludność Europy ”. Po otrzy maniu protokołu tego spotkania londy ńskie ministerstwo spraw wewnętrzny ch wy raziło głębokie niezadowolenie, ale prawda wy glądała tak, że w obliczu amery kańskiej dominacji Bry ty jczy cy by li całkowicie bezsilni. To, że w latach 1943–1945 umarła z głodu ty lko stosunkowo niewielka liczba Włochów, by ło wy nikiem dwóch okoliczności. Niektórzy członkowie amery kańskiego personelu wojskowego, powodowani chęcią zy sku, dbali o to, by ogromne ilości sprowadzanej z USA ży wności trafiały na czarny ry nek, a z niego do zwy kły ch ludzi. A Amery kanie włoskiego pochodzenia wy korzy stali swe polity czne wpły wy, by przekonać – choć z opóźnieniem – Waszy ngton o konieczności zapobieżenia klęsce głodu. Rząd bry ty jski, by zapewnić swy m oby watelom często wy kraczający ponad przy jęte normy standard wy ży wienia, skazy wał mieszkańców niektóry ch państw Wspólnoty na skrajny niedostatek. W 1943 roku dostawy towarów do rejonu Oceanu Indy jskiego zostały wy datnie zmniejszone, co z punktu widzenia strategii by ło do pewnego stopnia usprawiedliwione, ale nie miało nic wspólnego z postawą humanitarną. Mauritius przeży wał okres wstrząsającego niedostatku, podobnie jak niektóre kraje Afry ki Wschodniej, w który ch biali osadnicy zbijali fortuny na produkcji ży wności, wy korzy stując powołany ch do przy musowej pracy miejscowy ch robotników, otrzy mujący ch głodowe wy nagrodzenie. Klęska głodu, do której doszło w latach 1943–1944 na terenie Bengalu, spotkała się z całkowicie bezduszną reakcją bry ty jskiego premiera. Kiedy Wavell, podówczas wicekról Indii, dowiedział się o zorganizowany m w 1945 roku moście powietrzny m między Wielką Bry tanią a Holandią, której mieszkańcy jedli z głodu cebulki tulipanów, powiedział z gory czą: „Jakże inny jest nasz stosunek do głodującej ludności, kiedy do klęski głodu dochodzi
w Europie”. Na wprowadzonej przez Bry ty jczy ków blokadzie dostaw do hitlerowskiego imperium ucierpieli również Grecy, który ch co najmniej pół miliona umarło z głodu. Churchill miał z pewnością rację, gdy ż zgoda na dostawy ży wności do Grecji i inny ch okupowany ch państw by łaby na rękę Wehrmachtowi. Ale nie ulega wątpliwości, że sojusznicze mocarstwa zapewniały swy m oby watelom poziom wy ży wienia, którego odmawiały mieszkańcom inny ch krajów, także ty ch, który ch ludność teorety cznie by ła objęta ich protektoratem. 3. ROLA KOBIET Mobilizacja kobiet by ła podczas tej wojny ważny m zjawiskiem społeczny m. Miała ona największy zasięg w ZSRS i Wielkiej Bry tanii, choć bry ty jski history k Adam Tooze dowiódł, że Niemcy wy korzy sty wały ten segment siły roboczej w szerszy m zakresie, niż dotąd przy puszczano. Japoński etos społeczny wy kluczał możliwość awansu kobiet na odpowiedzialne stanowiska, ale odgry wały one ważną rolę w fabry kach, a w 1944 roku stanowiły połowę ogółu pracowników zatrudniony ch w rolnictwie. W przedwojennej Anglii wy korzy sty wano pracę kobiet w znacznie mniejszy m stopniu niż w ZSRS, ale w warunkach oblężenia zaczęto je pospiesznie zatrudniać. Niektóre w związku z ty m doznały nawet poczucia spełnienia, nieznanego im w czasie pokoju. Pięćdziesięciopięcioletnia matka Petera Baxtera zaczęła pracować jako urzędniczka w Ministerstwie Zaopatrzenia i – jak pisał jej sy n – „odzy skała nieznaną jej od lat pogodę ducha. Jako osoba inteligentna wolała posługiwać się rozumem, niż spędzać czas na zajęciach domowy ch [...]. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że choć moja matka kochała swe dzieci, by łaby chy ba szczęśliwsza przez te wszy stkie lata, gdy by konty nuowała karierę zawodową, jak to czy nią kobiety w Rosji”. Dziewczęta, które siłą wepchnięto w zdominowany przez mężczy zn, bezwsty dnie szowinisty czny świat przemy słu, czuły się jednak skrzy wdzone przez los. Rosemary Moonen pisała: „Moje pierwsze doświadczenia z fabry cznego ży cia by ły dla mnie głębokim wstrząsem. Jako pracownica eleganckiego salonu fry zjerskiego, położonego w ekskluzy wnej dzielnicy miasta, by łam dość skromną i nieśmiałą dziewczy ną. Gwałtowne zanurzenie w świecie wulgarny ch, źle wy chowany ch mężczy zn i kobiet, posługujący ch się ordy narny m języ kiem, to przeży cie [...] trudne, a zarazem niewy obrażalnie dziwne”. Gdy po raz pierwszy zjawiła się w pracy, bry gadzista, któremu ją przedstawiono, rzucił jej miotłę i zawołał pogardliwy m tonem: „Masz! I bierz się do roboty !”. „Czułam się upokorzona, gdy ż świadkami tej sceny by ły pozostałe dziewczy ny [...]. Kiedy ten człowiek wrócił pół godziny później, siedziałam bezczy nnie na jakiejś skrzy nce. Spy tał mnie pełny m oburzenia tonem, co ja do diabła tu robię. Zdoby wszy się na odwagę, oznajmiłam, że nie ruszę się z miejsca, dopóki nie wy znaczy mi odcinka pracy, na który m będę mogła wesprzeć wy siłek wojenny naszego kraju. Nieco zaskoczony, obrzucił mnie potokiem obelg, posługując się niewy obrażalnie wulgarny m języ kiem. By łam już wtedy tak wściekła i zdegustowana, że wy mierzy łam mu
mocny policzek [...]. Niechętnie wy raził swe ubolewanie, a potem podszedł ze mną do maszy ny, zademonstrował mi wszy stkie pedały, hamulce oraz wałki i powiedział, jak się nimi posługiwać [...]. Gdy zmiana dobiegła końca, poszłam do domu i gorzko płakałam, zadając sobie py tanie, czy będę w stanie znieść takie warunki pracy ”. Sarah Baring pochodziła z ary stokraty cznej rodziny, a jej jedy ny m zajęciem przed wy buchem wojny by ło by wanie na balach debiutantek. Teraz, zatrudniona w fabry ce części do samolotów, musiała nawiercać dziury w arkuszach blachy i nienawidziła swojej pracy. „Duszna hala, nieopisanie marne jedzenie, zalegająca podłogi woda, która przesiąkała nawet przez drewniane trepy na nogach, głupawy i tchórzliwy bry gadzista, brutalny i opry skliwy kierownik [...]. Musiałam od czasu do czasu brać wolny dzień, który spędzałam w łóżku, by zwalczy ć permanentne uczucie zmęczenia”. Baring miała szczęście – biegła znajomość niemieckiego umożliwiła jej przeniesienie do centrali wy wiadowczej Bletchley Park. Każde państwo usiłowało glory fikować i wy nosić na wy ży ny rolę pracujący ch kobiet, by zdy namizować ich rekrutację. Amery kanie Redd Evans i John Jacob Loeb skomponowali w 1942 roku piosenkę, która wkrótce stała się popularna: Przez cały dzień Czy pada deszcz, czy świeci słońce Ona stoi przy linii montażowej I tworzy historię. Pracuje na rzecz zwy cięstwa Frezerka Rosie. Pierwowzorem frezerki Rosie by ła ikona amery kańskich feministek, dwudziestodwuletnia Rose Will Monroe z Pulaski County w stanie Kentucky. Podobnie jak miliony jej rodaczek podjęła pracę i została skierowana do hali montażowej zakładów lotniczy ch Willow Run w Ypsilanti (stan Michigan), w który ch produkowano samoloty bombowe B-24 („Liberator”) i B-29 („Superfortress”). Stała się gwiazdą propagandowego filmu, a w maju 1943 roku Norman Rockwell namalował sły nny portret frezerki Rosie, zamieszczony na okładce „Saturday Evening Post”, choć jego modelką by ła pewna telefonistka z Airlington w stanie Wirginia. W 1944 roku pracowało już dwadzieścia milionów Amery kanek, a ich liczba w porównaniu z rokiem 1940 wzrosła o 57 procent. Choć w ty m czasie prawa czarny ch mieszkańców USA rozszerzano bardzo opornie, to rekrutacja Afroamery kanek, które pracowały często w fabry kach obok swy ch biały ch rodaczek, przy czy niła się w znaczny m stopniu do poprawy sy tuacji kolorowej ludności. Ale wszy stkie zatrudnione kobiety by ły gorzej opłacane, gdy ż zarabiały przeciętnie 31,50 dolarów ty godniowo, podczas gdy średnie uposażenie mężczy zn wy nosiło 54,65 dolarów. Wiele kobiet pracowało w stoczniach, co zachęciło propagandy stów do stworzenia fikcy jnej postaci „Spawaczki Wendy ”, której
pierwowzorem by ła Janet Doy le, zatrudniona w kalifornijskich zakładach Kaiser Richmond Liberty Yard. Inną szeroko rozreklamowaną wersją „Rosie” by ła Shirley Karp Dick, której płacono 6 dolarów za pozowanie do fotografii (największą karierę zrobiło zdjęcie, na który m deptała egzemplarz Mein Kampf). Kanada ry chło poszła w ślady Amery ki, promując swoją „Ronnie, dziewczy nę z karabinem maszy nowy m”.
Kobiety podczas pracy w amerykańskiej stoczni Fot. CORBIS Nadmierne eksponowanie i idealizowanie roli Rosie by łoby jednak błędem – zdecy dowaną większość przemy słowej siły roboczej w USA nadal stanowili mężczy źni, a los pierwszego pokolenia zatrudniony ch w fabry kach kobiet często by wał bardzo ciężki. Choć obok zakładów Willow Run wy rósł ogromny ponury parking dla przy czep samochodowy ch, niektóre robotnice wolały dojeżdżać codziennie nawet 100 kilometrów, niż znosić panujące tam warunki. Pensje by ły wy sokie, ale przedmiotem społecznej troski stały się „ośmiogodzinne sieroty ”, pozostawiane na cały dzień w domu dzieci pracujący ch kobiet. Jak się okazało, niektóre z nich by ły zamy kane w samochodach, które ich matki zostawiały na fabry czny m parkingu. Co więcej, zdoby wanie niezbędny ch kwalifikacji zabierało wielu nowo zatrudniony m robotnicom sporą ilość dodatkowego czasu. Niektóre z nich – podobnie jak mężczy źni – by ły niedoszkolone, co odbijało się niekiedy na jakości wy twarzany ch produktów. Z kolei czy nnikami hamujący mi ogromną intensy fikację upraw rolny ch, do jakiej doszło po obu stronach Atlanty ku, by wały błędne decy zje na szczeblu kierowniczy m i niedostateczne kwalifikacje na poziomie wy konawczy m. Muriel Green, pracująca w gospodarstwie warzy wny m na terenie południowej Anglii, stwierdzała z żalem, że znaczna część jej wy siłków jest bezprodukty wnie trwoniona. „Wy daje mi się, że największy m problemem naszego kraju jest marnotrawstwo. Niewielu ludzi angażuje się stuprocentowo w swoją pracę, a rezultaty są jak dotąd bardzo skromne”. W ZSRS los kobiet powołany ch do wojska lub przy musowej pracy przedstawiał się o wiele gorzej. Korespondent „Prawdy ” Łazar Brontman opisał w swy m dzienniku rozpaczliwe wy siłki moskiewskich gospody ń domowy ch pragnący ch uniknąć skierowania do fabry k. Kobiety, które miały dzieci w wieku poniżej ośmiu lat, by ły zwolnione z tego obowiązku aż do lata 1942 roku, ale potem ta granica wieku została obniżona do czterech lat. Kobiety błagały o jakąkolwiek posadę biurową, ponieważ nie chciały zostawać robotnicami Fabry ki Samochodów Ciężarowy ch. Brontman z rozbawieniem opisał los kilku uprzy wilejowany ch, który m udało się uniknąć bardziej wy magającej pracy i zostać „kopy tami” w jedny m z moskiewskich teatrów – ich zadanie polegało na imitowaniu odgłosów galopu koni podczas sztuki o sowieckiej kawalerii. W stalinowskich armiach służy ło ponad 800 ty sięcy kobiet. Dla niektóry ch – a z pewnością dla 92, które zostały Bohaterkami Związku Sowieckiego – by ło to pokrzepiające doświadczenie. Wielką sławę zdoby ły wchodzące w skład struktury sowieckiego lotnictwa
kobiece „jednostki króliczków”, które same nadały sobie taką nazwę, nawiązując do zachowania oddziału młody ch, wy głodniały ch kursantek pilotażu, pożerający ch „jak króliki” kapustę znalezioną na jakiejś stacji. Nieliczne kobiety zostały awansowane w Sewastopolu i Leningradzie do funkcji strzelców wy borowy ch, a w 1943 roku szkoły snajperów zaczęły wy puszczać coraz więcej absolwentek[20] . Dzięki mistrzowskiemu opanowaniu sztuki oddy chania osiągały one znakomite wy niki w strzelaniu i odegrały ważną rolę w późniejszy ch latach wojny – choć wbrew legendzie nie brały udziału w bitwie stalingradzkiej. Niektóre kobiety nie wy trzy my wały jednak napięcia przeży wanego na polu bitwy. Nikołaj Nikulin by ł na froncie leningradzkim świadkiem sceny, podczas której obok postrzelonego wartownika siedziała na ziemi szlochająca pielęgniarka: „Po jej brudnej twarzy, która od wielu dni nie widziała wody, spły wały łzy, a jej ręce trzęsły się z przerażenia”. Ranny żołnierz sam w końcu ściągnął spodnie i opatrzy ł swą groźną ranę na udzie, próbując równocześnie uspokoić dziewczy nę słowami: „Córeczko, nie bój się. Proszę cię, przestań płakać!”. „Wojna to nie jest miejsce dla młody ch kobiet” – stwierdził z ironią Nikulin. Kobiety w mundurach by ły w bezwzględny sposób wy korzy sty wane seksualnie. Kapitan Paweł Kowalenko zapisał: „Przeprowadziłem kiedy ś wizy tację pułku czołgów. Dowódca jednostki upił się, świętując swój awans na podpułkownika, i spał, głośno chrapiąc. Obok niego dostrzegłem na posłaniu jakąś zwiniętą w kłębek postać i dowiedziałem się, że jest to jego « wojenna żona» ”. „Wojenne żony ” by ły w ZSRS zjawiskiem powszechny m, ale ty lko ich szczęśliwa mniejszość mogła liczy ć na ślubną obrączkę. „SWKPD to nasz wielki grzech” – wzdy chał Wasilij Grossman, uży wając przy jętego w armii skrótu określenia „Seksualne Wy korzy sty wanie Kobiet Przez Dowódców”. Ty siące ciężarny ch „wojenny ch żon” zostały dobrowolnie lub przy musowo ewakuowane. Jedy ny m ustępstwem na rzecz kobiet w mundurach by ł dodatkowy przy dział kawałka my dła. Kobiety pracujące na polach w zastępstwie nieobecny ch mężczy zn chronicznie przy mierały głodem i by ły często zmuszane do wy kony wania zadań przekraczający ch ich możliwości fizy czne. Te, które musiały dźwigać ciężkie ładunki lub ciągnąć pługi, notory cznie cierpiały na przepuklinę. W posępny ch dniach 1942 roku Grossman pisał: „Wsie stały się królestwami kobiet. [Kobiety ] Prowadzą traktory, strzegą magazy nów, stoją w kolejkach po wódkę. Kiedy to piszę, na dworze śpiewają podchmielone dziewczy ny, żegnając powołaną do armii koleżankę. Kobiety dźwigają na barkach ogromny ciężar pracy. Odgry wają dominującą rolę. To one nas teraz karmią i zbroją. A my nie walczy my dobrze. Kobiety patrzą na to, ale nic nie mówią. W ich spojrzeniu nie ma wy rzutu; nie sły szy my od nich ani jednego gorzkiego słowa. Czy mają do nas żal? Czy też rozumieją, jak straszny m ciężarem jest wojna, nawet jeśli nie przebiega pomy ślnie?”. Gospody ni domowa Walenty na Bekbułatow tak opisy wała w liście do przeby wającego na froncie sy na dramaty czną sy tuację swej rodziny : „Drogi Wowa! Dostałam pieniądze, które wy słałeś, ale nie powinieneś zadawać sobie tego trudu; to i tak nie wy starczy, by wy doby ć
nas z biedy, a ty pozbawiasz się nawet ty ch skromny ch środków. Zarobiłam w ty m miesiącu dwadzieścia sześć rubli, więc możesz sobie wy obrazić, jakie jest nasze położenie – na ry nku nie można nic kupić. Czekamy na mleko. Wpadł do nas niedawno wujek Pazjuk i przy niósł różne arty kuły gospodarcze, żeby wy mienić je na mąkę. Ciotka wy słała trzech sy nów do armii – Aleksieja, Jegora i Aleksandra. Aleksiej brał już udział w bitwie, Jegor jest na Dalekim Wschodzie, a od Aleksandra nie ma listów...”. Jewdokia Kaliniczenko, służąca w armii pielęgniarka, została ranna w nogę i odesłana z powrotem na ewakuowany ty mczasem do Kazachstanu uniwersy tet, na który m poprzednio studiowała. Napisała stamtąd list do rodziny, kolejne świadectwo zbiorowej tragedii swego narodu: „Czasem mi się wy daje, że nasz uniwersy tet jest azy lem dla wszy stkich nieszczęsny ch ludzi, pozbawiony ch jakiegokolwiek schronienia i bezdomny ch (och, nie będę mogła wy słać tego listu!) [bała się reakcji cenzorów, ale i tak go wy słała]. Szura by ła na froncie. Nie wiem, czy wy szła tam za mąż, czy nie, ale wróciła z dzieckiem. Ach, Mariusza, nie możesz sobie wy obrazić, jak ludzie patrzą na takie dziewczy ny i jak trudne jest ich ży cie. Ona jest trochę starsza ode mnie – w chwili wy buchu wojny kończy ła drugi rok. Nie ma ani przy jaciół, ani znajomy ch, ty lko uniwersy tet. Pozwolono jej zacząć od trzeciego roku i przy dzielono miejsce w internacie. Jej czteromiesięczna córeczka płacze w dzień i w nocy. Potrzebuje suchy ch pieluszek, ale Szura ma ty lko to, co na grzbiecie. Trzeba ją kąpać, lecz w pokoju zamarza woda. Znosimy do domu każdy kawałek drewna, jaki uda się nam znaleźć. Wczoraj, wracając do domu, wy patrzy łam na ścianie dużą deskę. To by ł afisz teatralny, wy pisany czerwony mi literami na czarny m tle: « Otello» . To znaczy że Szura będzie mogła przez dwa dni przewijać małą i suszy ć jej pieluszki [...]. Dusia, moja imienniczka, pomaga Szurze we wszy stkim. Ona też jest studentką, choć musi dobiegać czterdziestki [...]. Gdy by nie ona, to dziecko już dawno umarłoby z zimna i głodu. Ciocia Dusia pracuje jako ładowaczka w piekarni i potajemnie przy nosi czasem w kieszeniach trochę mąki. Szura robi z niej zupę, którą zjada sama i którą karmi dziecko. Ludzie mówią, że dzieci Dusi zginęły od bomby. Ona z nikim nie rozmawia, jest bardzo chuda, ma ciemną karnację, ubiera się jak mężczy zna i pali machorkę. Na trzy kobiety przy pada tu ty lko jeden mężczy zna, ale wszy scy są kalekami. Z jakiegoś powodu najczęściej trafiają ich w nogi, które są amputowane. Przeważnie bardzo wy soko. Pietia (który siedzi obok mnie na wy kładach) nie ma wcale nóg, ty lko protezy. Porusza się z trudnością. Nie może się do nich przy zwy czaić, a poza ty m jest słaby. Ma bardzo miłą twarz i niebieskie oczy. Wy daje się bardzo nieśmiały. Mówi łagodny m tonem. Jak mógł dowodzić plutonem? Jest mu szczególnie trudno się poruszać, kiedy nasze przy działy chleba docierają z dwudniowy m albo trzy dniowy m opóźnieniem. Jego twarz robi się szara, kości policzkowe bardziej wy datne, oczy matowe [...]. Kiedy jesteśmy bardzo zmęczeni zbieraniem i rąbaniem drewna, Pietia ciągle żartuje, usiłując rozbawić mnie i siedzącą obok dziewczy nę. Jego anegdotki nie są szczególnie zabawne, ale się z nich śmiejemy. Niech diabli wezmą tę wojnę [...]. Widzi się same kaleki [...]. Moim zdaniem najbardziej
nieszczęsny jest pewien kapitan saperów. Nie ma twarzy, ty lko straszliwą niebieskopurpurowo-zieloną maskę. Na szczęście jest niewidomy, więc nie może zobaczy ć samego siebie. Ludzie mówią, że by ł przed wojną przy stojny m mężczy zną. Nawet teraz jest wy soki i szczupły. My ślimy, że gdy by miał dziecko, mógłby odrodzić się w jego postaci, żeby wszy scy zobaczy li, jak kiedy ś wy glądał. Żeby ty lko ta przeklęta wojna już się skończy ła. Oni zabijają i okaleczają najlepszy ch ludzi. Musimy by ć bardzo silni, by to wszy stko przeży ć”. Jedny m z kolegów Jewdokii by ł młody człowiek imieniem Witia, kiedy ś bardzo przy stojny i pełen ży cia, a teraz głęboko zgorzkniały z powodu utraty nogi. Pisała, że stał się „twardy jak głaz”. Odmawiał spotkania ze swą rodziną, nawet z matką, choć pisał do niej listy. W jedny m z nich opisał ży cie w mieście, w który m teraz przeby wał, i swą naukę jazdy na rowerze. „Naciskam pedały jedną nogą i wszy stko jest w porządku. Ulice są puste, wszędzie stoją ruiny domów, opustoszałe skorupy. Wieczory w miejskim parku są niewy obrażalnie spokojne; gra nawet muzy ka. Jest tam mnóstwo dziewcząt, samy ch blondy nek, a nasi oficerowie tak dobrze się z nimi bawią [...] jakby nie by ło wojny. Nazy wamy te młode damy « niemieckimi owczarkami» , bo jest im wszy stko jedno, czy zadają się z Rosjanami czy z Niemcami. Powiedziałem o ty m jednej z nich, a ona odparła: « Czy żby ś by ł zazdrosny ? Znajdzie się ktoś dla ciebie, biedny kaleko, ale nie tak dobry jak ja» . Rzuciłem w nią swoją kulą”. Wszy stkie państwa biorące udział w wojnie zatrudniały kobiety w charakterze pielęgniarek, a niektóre z kobiet by ły z tego bardzo zadowolone. Dorothy Beavers, w 1942 roku dwudziestodwuletnia, by ła córką drobnego farmera z Ohio, nadal poruszającego się konny m wozem. W ich domu nie by ło nawet telefonu. Pracowała w miejscowy m szpitalu i oznajmiła ojcu, że chciałaby wstąpić do wojskowej służby medy cznej, ty m bardziej że dwaj jej bracia służą już w armii. On zaś po namy śle powiedział: „Może powinnaś tam pojechać, żeby się nimi zaopiekować”. W czerwcu 1944 roku, na dzień przed przerzutem do Francji, poślubiła w angielskim mieście Winchester lekarza wojskowego i wy lądowała na Utah Beach, trzy mając w rękach swój ślubny bukiet. „Praca pielęgniarki nie by ła dla mnie trudna” – oświadczy ła później. Ale czuła się dość nieswojo, opatrując osiemnastoi dziewiętnastolatków, którzy stracili nie ty lko kończy ny, ale czasem także pośladki i „całe kawałki bioder”. Nikt nie mógłby nazwać porucznik Beavers i jej koleżanek osobami poszukujący mi rozgłosu, ale wszy stkie by ły zadowolone z uznania, jakie okazano im po powrocie do kraju. By ła zachwy cona, kiedy znalazła w „Ohio State Journal” małą wzmiankę o sobie i swoją fotografię. Ty lko rosy jscy i jugosłowiańscy party zanci kierowali kobiety do bezpośredniej walki z nieprzy jacielem. Bry ty jczy cy wy sy łali pewną ich liczbę na okupowane tery toria w ramach działalności SOE (Secret Operations Executive), kobiety pełniły też ważne funkcje administracy jne i pomocnicze w siłach zbrojny ch państw sojuszniczy ch i państw Osi. By ły traktowane protekcjonalnie przez większość wy ższy ch rangą oficerów, urodzony ch w XIX wieku. Dowódcy wojsk zachodniego sojuszu, w odróżnieniu od swy ch sowieckich kolegów,
by li przeciwni narażaniu służbowej struktury na realne czy potencjalne zagrożenia na tle seksualny m. Nimitz, dowodzący w Pearl Harbor, odmawiał zatrudniania kobiet w swoim sztabie. Sir Arthur Harris, dowódca bry ty jskiego lotnictwa bombowego, powiedział: „Zawsze uważałem, że kobiety w mundurach powinny by ć albo tak ładne, by nie czuć się zagrożone przez żadną przedstawicielkę swojej płci, albo tak stare i brzy dkie, żeby mieć ży cie uczuciowe za sobą”. RAF zatrudniał pewną liczbę mówiący ch po niemiecku kobiet, które prowadziły nasłuch nieprzy jacielskich radiostacji. Większość z nich pełniła swe obowiązki z entuzjasty czny m zapałem, choć nieliczne miały lekkie skrupuły. Do Air Vice-Marshala Edwarda Addisona, dowodzącego w RAF-ie grupą elektronicznego zabezpieczenia przed działaniem nieprzy jaciela, zgłosiła się pewna wcielona do służby pomocniczej kobiet córka przedwojennego dy rektora hamburskiego banku i zaprotestowała przeciwko zmuszaniu jej do podsłuchiwania nocny ch rozmów pilotów Luftwaffe. Oznajmiła, że czuje się zażenowana, słuchając ty powy ch dla wszy stkich załóg świata wulgary zmów, które docierają do niej na falach eteru. Większość kobiet by ła jednak bardziej odporna. Współpraca z załogami bojowy mi lub różny mi wy działami obrony cy wilnej wy robiła w nich poczucie dy scy pliny i odporność na wszelkiego rodzaju okropności. Pilot RAF-u Ken Owen podważał senty mentalne, stereoty powe wy obrażenia o stosunkach między mężczy znami a kobietami zatrudniony mi w bazach bombowców. „Te wszy stkie opowieści o dziewczy nach ze służby pomocniczej, machający ch do nas czule przed startem, to cholerne brednie. One zrobiły się tak samo nieczułe i obojętne jak my ”.
„Wrenki” (Wrens – Women's Royal Naval Service) – kobiety służące w Royal Navy pchają torpedę przed załadunkiem na pokład okrętu podwodnego Fot. Imperial War Museum Dla niektóry ch dziewcząt wojna by ła w takim samy m stopniu okazją do przeży cia przy gody jak dla pełny ch zapału młody ch mężczy zn. Niemiecka ary stokratka Eleonore von Joest opowiadała: „By łam młoda i uważałam, że jest to fascy nujące. My ślałam: « Takie właśnie jest ży cie» ”. Kiedy jako dziewiętnastoletnia dziewczy na w 1945 roku wzięła udział w przerażający m masowy m exodusie z Prus Wschodnich, jej matka zauważy ła z ironią „Moja córka potrafiła dobrze się bawić nawet podczas tej ucieczki”. Obszar swobody, jeśli chodzi o ży cie seksualne, został dramaty cznie rozszerzony. Wiele kobiet wszy stkich narodowości uważało, że mają prawo, a nawet obowiązek, okazy wać sy mpatię mężczy znom, którzy biorą udział w walce i w każdej chwili mogą zginąć. Pochodząca ze wsi młoda Angielka Muriel Green tak napisała w 1941 roku o swy m namiętny m uczuciu do żołnierza z francuskojęzy cznej części Kanady : „Jestem... prawie zakochana! A może zakochana w miłości? Co to znaczy by ć młody m i głupim! Uprawianie miłości w czasie wojny z pewnością ma korzy stny wpły w na morale. On czuje się samotny, ja też. Oboje
przeby wamy z dala od domu i przy jaciół [...]. Nie jestem całkiem pewna, czy mu obiecałam, że pojadę z nim do Kanady, czy nie! Tak czy owak będę jego przy jaciółką. To wszy stko przez tę wojnę”. Kilka ty godni później zanotowała, że podczas ostatniej randki pozwoliła się – choć z oporami – pocałować szkockiemu żołnierzowi, który miał wy ruszy ć za morze na wojnę. „W gruncie rzeczy tego nie chciałam [...] ale oni niedługo odpły wają [...] więc będę może ostatnią dziewczy ną, jaką pocałował przed wy jazdem, a może ostatnią, jaką pocałował w ży ciu. Niech go Bóg błogosławi. Jest zby t miły, żeby zginąć”. Dwudziestodwuletnia panna Green czuła się na początku wojny dość nieszczęśliwa, ale później odkry ła uroki romanty czny ch przy gód. Wspominała: 1944 rok to by ł „jeden z najszczęśliwszy ch [okresów] mojego ży cia. By łam zdrowa, miałam przy jaciół, dobre warunki pracy. Mogłam wy dawać pieniądze (jeśli udało mi się coś kupić) i korzy stać z uroków ży cia. Wojna by ła coraz bardziej brutalna i zadawała wielu ludziom bolesne rany. Ja należę do ty ch szczęśliwy ch osób, który m nie zostały po niej żadne blizny [...]. Internatowe ży cie zamieniło niemal wszy stkie tutejsze dziewczy ny w złodziejki cudzy ch mężów [...]. Odpowiednich kawalerów jest bardzo mało [...]. Wszy scy zwalamy winę na wojnę i korzy stamy z uroków ży cia, co w ty m miejscu oznacza współży cie z mężami inny ch kobiet”. Odwrotna strona tego medalu wy glądała oczy wiście tak, że pełniący ch służbę za granicą mężczy zn nękały obawy o wierność pozostawiony ch w domu ukochany ch kobiet. Sierżant Harold Fennema pisał z Europy do przeby wającej w Wisconsin żony : „Kochanie, jestem wstrząśnięty, ciągle sły sząc od kolegów, że w ostatnim liście z kraju dowiedzieli się o urodzeniu dziecka przez jakąś kobietę, której mąż od roku lub ponad roku przeby wa za granicą. Niewierność jest chy ba dla żołnierza największy m powodem do niepokoju”. Kapitan Armii Czerwonej Paweł Kowalenko wy powiadał się w podobny m duchu w lipcu 1943 roku: „Wojna postawiła na głowie cały sy stem wartości, doty czący ży cia rodzinnego. Wszy stko zeszło na psy. Każdy ży je ty lko dniem dzisiejszy m. Trzeba mieć wiele siły i wy trzy małości, by zachować przy zwoitość i oprzeć się pokusom. Muszę się im opierać, bo honor małżeństwa jest święty ”. Ty lko nieliczni mężowie zachowy wali w obliczu stwarzany ch przez wojnę okazji do przy gód eroty czny ch oraz napięć wy nikający ch z długiego poby tu poza domem taką siłę charakteru jak Kowalenko. Jeśli idzie o żony i córki, to mieszkanki okupowany ch krajów, które dobrowolnie lub pod presją utrzy my wały stosunki seksualne z najeźdźcami i doży ły wy zwolenia, niemal zawsze by ły narażone na ostracy zm ze strony swy ch społeczności. Niektóre kobiety by ły zadowolone ze swobód, wy zwań i korzy ści, jakie stały się od niedawna ich udziałem. Ale znacznie więcej by ło po prostu narażony ch na wielkie cierpienia i bezlitośnie wy korzy sty wany ch. Ciężarna żona pewnego ukry wającego się Włocha tak opisy wała w 1943 roku trudy swej codziennej egzy stencji: „Stoję czasem w kolejce od siódmej rano do trzeciej po południu [...]. Musiałam zabrać z sobą dwójkę swy ch mały ch dzieci. Znalazłam sklep, w który m sprzedają sanguinaccio [kaszankę]. Mnie wy daje się ona
obrzy dliwa, ale moja córeczka ją zjadła. Mam na nogach czy raki, które, jak mi powiedziano, są skutkiem braku witamin. Mój mąż nie mógł wy trzy mać bez papierosów, więc znalazłam kioskarza, który je dla mnie zdoby ł. Kiedy wy czerpana wróciłam do domu, mój mąż chciał się ze mną kochać. Rzucił się na mnie, zanim odłoży łam torbę z zakupami. Kiedy odmówiłam, zarzucił mi, że mam kochanka”. Niektóry m młody m żołnierzom wojna zapewniała rekompensatę w postaci przy gód miłosny ch i okazji do sprawdzenia swej męskości, ale większości kobiet przy nosiła ty lko cierpienia i niedostatek. Choć w poszczególny ch społeczeństwach na niespoty kaną wcześniej skalę rozszerzy ła zakres ich praw i obowiązków, stworzy ła również świat, w który m rządziło prawo silniejszego, przez co by ły one jeszcze bardziej narażone na wy korzy sty wanie, przede wszy stkim w sferze seksu.
14 P OŻEGNANIE Z AF RYKĄ
hoć pod koniec 1942 roku Stany Zjednoczone skierowały swe wojska w rejon śródziemnomorskiego teatru działań wojenny ch, w operacjach lądowy ch wy mierzony ch przeciwko Niemcom i Włochom brało udział ty lko szesnaście dy wizji zachodniego sojuszu. Elementami decy dujący mi o wy niku walki z Hitlerem by ły w ty m roku takie czy nniki, jak przetrwanie ZSRS i odrodzenie się jego siły bojowej oraz gwałtowny wzrost produkcji broni w USA. Siły sojusznicze zaczy nały zbierać owoce ogromnego wy siłku przemy słowego Stanów Zjednoczony ch, gdy ż czołgi i samoloty docierały na tereny działań wojenny ch w nieznany ch dotąd ilościach. W 1942 roku Amery ka zbudowała 48 ty sięcy samolotów i 25 ty sięcy czołgów, podczas gdy Niemcy – 15 400 samolotów i 9200 czołgów. W 1939 roku na potrzeby U.S. Navy pracowało ty lko 29 stoczni, w 1942 by ło ich już 322, a do zwy cięstwa miały one dostarczy ć na zamówienie U.S. Navy and Maritime Commission ponad 100 ty sięcy nowy ch okrętów i mniejszy ch jednostek pły wający ch. Przez resztę wojny na operacje zachodniego sojuszu silnie wpły wała konieczność koncentracji odpowiednich okrętów, umożliwiający ch lądowanie armii na wrogich brzegach pod ogniem nieprzy jaciela – zarówno na europejskim obszarze wojny, jak i na Pacy fiku. Aby osiągnąć ten cel, rozpoczęto projektowanie i budowę dużej liczby wy specjalizowany ch jednostek pły wający ch o pły tkim zanurzeniu. Bry ty jczy cy przetarli drogę, tworząc tak zwane LST (Landing Ship, Tank), które mogły przepły nąć ocean, a potem wy ładować przez wrota dziobowe dwadzieścia czołgów lub kilkadziesiąt inny ch pojazdów. Stany Zjednoczone zdecy dowały się na 2286-tonowy okręt, przewy ższający rozmiarami większość niszczy cieli, i wy produkowały do końca wojny 1573 takie jednostki. Konstrukcję mniejszy ch jednostek zdominował pełen fantazji, elokwentny, niestroniący od kieliszka szkutnik z Nowego Orleanu Andrew Higgins, który sam wy my ślił dla siebie przezwisko „Pan Okręt Desantowy ”. W 1938 roku zaproponował amery kańskiej piechocie morskiej swój pierwszy projekt, nazwany „Eureka”. Jego kluczowy mi elementami, zastosowany mi przez Higginsa dziesięć lat wcześniej w budowany ch przez niego okrętach śródlądowy ch (przeznaczony ch dla przemy tników alkoholu, agentów urzędu skarbowego, poszukiwaczy ropy naftowej i traperów), by ły obudowana częściowo śruba i ły żkowaty dziób. Wadą tej konstrukcji by ło to, że żołnierze musieli wy siadać przez burty. Kiedy pokazano Higginsowi fotografię uży wanego przez Japończy ków w Chinach okrętu desantowego, który miał rampę na dziobie, ten naty chmiast zatelefonował do swego naczelnego inży niera, podał mu szczegóły konstrukcji i zlecił budowę prototy pu, który miesiąc później odby ł udany próbny rejs po jeziorze
C
Pontchartrain. Higgins nadał swy m jednostkom kry ptonim LCVP (Landing Craft Vehicle, Personnel – Środki desantowe do przewozu pojazdów i osób) i zebrał ogromną liczbę zamówień, który ch łączna wartość sięgnęła 700 milionów dolarów. W 1942 roku liczba mieszkańców Nowego Orleanu wzrosła o 20 procent, głównie z powodu napły wu robotników budujący ch właśnie te okręty. Higgins stał się legendarną postacią wojennego przemy słu, a spod jego ręki wy szło około 20 ty sięcy okrętów desantowy ch. Jako finansista postępował jednak lekkomy ślnie, a jego firma zbankrutowała wkrótce po zakończeniu działań zbrojny ch. Z doświadczeń zdoby ty ch w warunkach bojowy ch na terenie Afry ki Północnej wy nikało, że drewniane łodzie są bardzo mało odporne. Zaczęto więc wprowadzać do uży tku kadłuby budowane ze stali. Liczne spośród nich zostały zmontowane przez firmę z Flory dy, zajmującą się dotąd produkcją maszy n rolniczy ch. W latach 1943–1945 tego ty pu jednostki przerzuciły na pola bitew miliony żołnierzy sił sojuszniczy ch i dziesiątki ty sięcy pojazdów. Amery kanie zbudowali w sumie 42 ty siące takich mały ch okrętów, a Bry ty jczy cy około 3 ty sięcy, z czego połowę w 1944 roku. Stany Zjednoczone wy produkowały też 22 ty siące DUKW („kaczek”), czy li kołowy ch transporterów pły wający ch i gąsienicowy ch amfibii (te ostatnie by ły uży wane niemal wy łącznie w rejonie Pacy fiku). Ale nawet ta olbrzy mia armada – nazy wana przez Amery kanów „kaczą flotą” – nie by ła wy starczająca, bo sama ty lko wstępna faza inwazji w Normandii wy magała udziału 2470 mały ch jednostek pły wający ch. Brak odpowiedniej liczby okrętów desantowy ch chronicznie ograniczał strategiczne możliwości sprzy mierzony ch, a Churchill często ubolewał z powodu zależności Wielkiej Bry tanii od Amery kanów. Bez zgody Waszy ngtonu podjęcie jakiejkolwiek operacji desantowej by ło niemożliwe. Bry ty jskie lądowe siły zbrojne też by ły w coraz większy m stopniu zależne od dostaw amery kańskiej broni, objęty ch programem Lend–Lease. Bry ty jska produkcja czołgów spadła z 8600 w 1942 do 4600 w 1944 roku, a sprzętu arty lery jskiego, odpowiednio, z 43 do 16 ty sięcy. Stany Zjednoczone by ły w końcowej fazie wojny dostawcą 47 procent uży wanej przez Bry ty jczy ków broni pancernej, 21 procent broni ręcznej, 38 procent okrętów desantowy ch i łodzi transportowy ch, 18 procent samolotów bojowy ch i 60 procent samolotów transportowy ch. Wy dajność amery kańskiego przemy słu osiągnęła taki poziom, że w latach 1943–1944 dostawy do Wielkiej Bry tanii pochłaniały ty lko 11,5 procent ogółu produkcji – 13,5 procent samolotów, 5 procent ży wności, 8,8 procent dział i amunicji. Przemy sł bry ty jski koncentrował się na produkcji ciężkich bombowców. Powietrzne działania strategiczno-ofensy wne pochłaniały w ostatniej fazie wojny jedną trzecią produkcji całego angielskiego przemy słu, co może wy jaśnić przy czy ny, dla który ch Anglicy przy wiązy wali tak wielką wagę do ich sukcesów i niepowodzeń. Musiało upły nąć trzy dzieści miesięcy od Pearl Harbor – czy li dość długi okres, jeśli weźmie się pod uwagę, że cała wojna trwała siedemdziesiąt jeden miesięcy – zanim amery kańska mobilizacja militarna i przemy słowa umożliwiła temu krajowi przerzucanie wielkich armii na europejskie pola bitew (choć siły powietrzne i morskie Stanów Zjednoczony ch wkroczy ły do akcji wcześniej). Większość żołnierzy, którzy później walczy li
w północno-zachodniej Europie, odby ła przed wkroczeniem do akcji dwuletni okres wy godnego – i nudnego – szkolenia. Większość amery kańskich formacji ujrzała pierwsze pole bitwy dopiero w 1944 roku. W 1942 roku Stany Zjednoczone przerzuciły przeważającą część swej piechoty morskiej i kilka dy wizji piechoty w rejon Pacy fiku i wy słały dziesiątki ty sięcy żołnierzy do Islandii oraz północnej Irlandii. Wkrótce Amery kanie zaczęli masowo przy by wać do Wielkiej Bry tanii. Staroświecki urok podniszczony ch przez wojnę wy sp budził w niektóry ch sy mpatię, ale nie brakowało takich, którzy twierdzili, że Anglia nie wkroczy ła jeszcze w XX wiek i nie potrafi skutecznie prowadzić wojny. „Anglicy, zwłaszcza ci, którzy nas lepiej poznali, okazy wali nam wiele ży czliwości – pisał oficer dy wizji pancernej Hay nes Dugan. – Choć racje ży wnościowe by ły skąpe, odby wały się cudowne przy jęcia”. Dugan zapamiętał szczególnie spotkanie towarzy skie, na który m młody walijski oficer wojsk spadochronowy ch śpiewał pieśni w rodzinny m języ ku. Odkry ł wtedy ze zdumieniem, że jedna z zaproszony ch kobiet ma na sobie suknię uszy tą z zasłon okienny ch, a dowiedziawszy się, iż trudności z zaopatrzeniem w materiały i części garderoby są zjawiskiem ogólnokrajowy m, zanotował: „Ulubione zdanie właścicieli sklepów brzmi: « To nie jest reglamentowane, kolego, to po prostu jest niedostępne!» ”. Pochodzący z Kansas City pilot Bob Ray mond przy jechał do Anglii, by służy ć w RAF-ie, a potem przeniósł się do sił powietrzny ch USA. W maju 1942 roku pisał do rodziny : „Siła trady cji i precedensu jest tak potężna, że my ślenie o polity ce, biznesie, religii itd. zupełnie się nie zmienia. Jeśli idzie o ekonomię, to są to najbardziej zacofani ludzie, z jakimi kiedy kolwiek się zetknąłem. Ograniczanie pracochłonności produkcji, racjonalizacja i upraszczanie działalności gospodarczej napoty kają na silny opór [...]. Za dużo picia herbaty, weekendów trwający ch od piątku do poniedziałku, dni wolny ch od pracy itd.”. Z przeprowadzonego przez rząd federalny 25 marca 1942 roku badania amery kańskiej opinii publicznej wy nikało, że: „Amery kanie bardziej wierzą w intensy wność sowieckiego wy siłku wojennego niż w intensy wność wy siłku wojennego Bry ty jczy ków i są przekonani, że Rosjanie lepiej wy korzy stują dostawy, otrzy my wane od nas w ramach programu Lend–Lease [...]. Brak wiary w skuteczność bry ty jskiego wy siłku wojennego przy brał na sile po upadku Singapuru”. Bry ty jczy cy nie mieli złudzeń i zdawali sobie sprawę z fatalny ch opinii na swój temat. „Amery kanie [...] znają nas głównie jako naród cierpiący na powolny uwiąd – stwierdzał w sty czniu 1943 roku raport londy ńskiego Ministerstwa Wojny. – Naród złożony z zarozumiały ch, aroganckich, nieprzy jazny ch ludzi, trzy mający się stary ch, niewy dolny ch metod działania i dawny ch snów o wielkości, której nie potrafimy zachować [...]. Jeśli my ślimy, że nasze stosunki z Amery ką opierają się na zdrowy ch podstawach, to oszukujemy samy ch siebie. Tkwią w nich uśpione zarodki nieufności i niechęci”. W ciągu 1942 roku mary narka wojenna Wielkiej Bry tanii toczy ła nieustępliwą walkę o utrzy manie linii zaopatrzeniowy ch obejmujący ch całą kulę ziemską. Ofensy wa RAFu wy mierzona przeciwko Niemcom z wolna nabierała rozpędu, ty m bardziej że przy łączy ły
się do niej niektóre jednostki bombowe sił powietrzny ch USA. Słaba, złożona głównie z Hindusów armia stawiała czoło Japończy kom na granicy Birmy. Amery kańscy szefowie sztabu domagali się niecierpliwie inwazji we Francji, ale choć proponowali sy mboliczny udział wojsk USA, zakładali, że będzie to w zasadzie operacja bry ty jska. Churchill zdecy dowanie odrzucił tę koncepcję i przekonał Roosevelta, że sojusznicy powinni zamiast tego zrealizować możliwy do osiągnięcia cel, za jaki uważał zwy cięstwo w rejonie Morza Śródziemnego. Północna Afry ka by ła więc nadal jedy ny m rejonem działań wojenny ch, w który m znaczące bry ty jskie siły lądowe walczy ły z wojskami Osi. Żołnierze 8. Armii przy gotowy wali się na pusty ni do nowy ch zmagań o dzikie obszary, które dla żadnej ze stron nie miały najmniejszego znaczenia emocjonalnego. Bry ty jski oficer Keith Douglas zapisał: „Wielkimi i bogaty mi ludźmi, którzy wy wołują i prowadzą wojny [...] kierują różne moty wy. Mają ich tak wiele, że się z nami nimi podzielą. Trudno im się dziwić – walczą o coś, czego chcą, albo czego chcą ich rządy, i wy korzy stują nas po to, żeby śmy to dla nich zdoby li [...]. Podniecający i zdumiewający jest widok ty sięcy ludzi, który ch ty lko nieliczna mniejszość ma pojęcie, po co walczy, ale wszy scy znoszą trudy, ży ją w nienaturalny m i niebezpieczny m, ale nie do końca straszny m świecie, muszą zabijać i narażać się na śmierć, a mimo to odczuwają braterstwo broni z ty mi, który ch zabijają i którzy zabijają ich, ponieważ łączy ich wspólnota cierpień i doświadczeń”. Ani Churchill, ani jego doradcy nie mieli cienia wątpliwości, że dominujący wpły w na wy nik wojny mają zmagania toczące się na obszarze ZSRS, ale właśnie operacje prowadzone w północnej Afry ce miały wielkie znaczenie dla samooceny Anglików. Zimą przełomu lat 1942 i 1943 stwarzały one również niektóry m formacjom wojsk amery kańskich ważną, a zapewne zarazem niezastąpioną okazję do zdoby cia doświadczeń bojowy ch. Jeśli zaś chodzi o dowodzący ch generałów, to w ty m przy padku musieli powściągnąć swoją py chę. Ale w znacznej części poprzedniego roku wy dawało się wątpliwe, czy Anglicy zdołają utrzy mać choćby Egipt. Poseł do parlamentu Harold Nicholson napisał: „Krążą pogłoski, że nasze wojsko spisuje się kiepsko [...]. Nasi żołnierze nie potrafią znosić trudów walki. A przecież są to tacy sami ludzie jak mary narze naszej floty handlowej i lotnicy, którzy wy grali Bitwę o Anglię. W postawie naszej armii tkwi jakiś zasadniczy błąd”. Podczas tajnej sesji Izby Gmin poświęconej walkom na pusty ni Churchill oznajmił: „Postawa naszej wielkiej armii [...] nie harmonizuje najwy raźniej z by ły m i obecny m duchem bojowy m naszy ch sił zbrojny ch”. 21 czerwca, po niesławnej kapitulacji Tobruku, Auchinleck zdy misjonował Ritchiego, swego dowódcę operacy jnego, i przejął osobiście dowodzenie nad 8. Armią. Ale pod koniec miesiąca jego pobite pod Marsa Matruh formacje ponownie wy cofały się w głąb Egiptu i stanęły na linii Al-Alamajn. Sy tuacja Bry ty jczy ków wy glądała tak fatalnie jak nigdy dotąd. Według powszechnego przekonania osób oceniający ch pusty nną wojnę poziom dowodzenia i takty ki by ł w ciągu pierwszy ch sześciu miesięcy 1942 roku żałośnie niski, a bitwy pod Ajn al-Ghazala mogły służy ć za przy kład skandalicznej nieudolności. Nastroje pogarszały się z dnia na dzień. Obie
strony zaczy nały przy puszczać, że Rommel dotrze do Kairu, a sojusznicy zostaną całkowicie wy parci z Egiptu. Strategiczne skutki takiego ciosu nie by ły by zby t groźne, ponieważ państwa Osi nie miały środków umożliwiający ch wy korzy stanie sprzy jającej im sy tuacji. Ale jego wpły w na i tak już mocno nadszarpnięty prestiż Bry ty jczy ków mógłby okazać się zabójczy. W Egipcie zapanowała panika, a Flota Śródziemnomorska Roy al Navy opuściła Aleksandrię. Porucznik Piero Ostellino, pod wpły wem radosnego uniesienia, napisał 2 lipca 1942 roku list do żony, z którego wy nika, że niektórzy Włosi, nietracący nadziei na sukcesy militarne, umieli jeszcze wy krzesać z siebie resztki entuzjazmu: „Tutaj wszy stko układa się coraz lepiej. Jak pewnie wiesz z radia i gazet, Anglicy i ich sprzy mierzeńcy dostali takie baty, że trudno im będzie ponownie unieść głowy. Zasługują na to! Nasi żołnierze są po prostu wspaniali. Teraz nic już nie wy drze nam zwy cięstwa”. Opinię tę podzielał Waszy ngton. Dowództwo amery kańskiej armii uważało (i trwało w ty m przekonaniu aż do późnej jesieni), że Anglicy przegrali afry kańską kampanię, a ich 8. Armia okazała się o wiele mniej skuteczna niż niemiecko-włoska Armia Pancerna „Afry ka”, która niewątpliwie ruszy naprzód i zajmie deltę Nilu. Gdy nadszedł lipiec, w społeczności kairskich Bry ty jczy ków zapanował ponury nastrój, kontrastujący z jawnie okazy waną radością Egipcjan. Podczas niesławnej „środy popielcowej” w bliskowschodniej kwaterze wojsk bry ty jskich palono w ogniskach tajne dokumenty, a wiele rodzin zaczęło uciekać do Palesty ny. Władze Protektoratu postąpiły haniebnie, odmawiając wiz wjazdowy ch setkom uciekający ch z Egiptu Ży dów, choć niektórzy z nich pracowali dla Bry ty jczy ków. Przedstawiciele administracji oświadczy li cy nicznie, że nie mogą naruszać przepisów ograniczający ch liczbę legalny ch imigrantów. Sy tuacja Bry ty jczy ków nie by ła jednak tak zła, jak im samy m się wy dawało. Nawet niektórzy cy wilni obserwatorzy na terenie okupowanej Europy umieli wy ciągać trafniejsze wnioski z mętny ch i kłamliwy ch biulety nów hitlerowskich niż obecni na polu walki żołnierze wojsk sojuszniczy ch. Victor Klemperer, drezdeński Ży d i autor znakomitego dziennika, zapisał pod datą 8 lipca 1942 roku: „Zakładam, że Anglia i Rosja przesadzają w stu procentach, Goebbels i Spółka w dwustu procentach [...]. Zwy cięstwa Hitlera w Rosji zabijają go; w Egipcie on naprawdę może zwy cięży ć. Ale [...] wy gląda na to, że Rommel został zatrzy many przed Aleksandrią”. Klemperer miał rację: los Rommla by ł nie do pozazdroszczenia. Armia Osi ustępowała liczebnie wojskom nieprzy jaciela, jej linie zaopatrzenia by ły napięte do ostateczności, a dostawy paliwa i broni z Niemiec nigdy nie zaspokajały jej potrzeb. Roy al Navy i RAF, znając dzięki sy stemowi Ultra treść niemieckich depesz, zaczęły zadawać ciężkie straty transportom amunicji, czołgów i paliwa pły nący m przez Morze Śródziemne. W Afry ce Północnej RAF – w przeciwieństwie do Luftwaffe – zy skiwał na sile. Do 8. Armii dotarły pierwsze amery kańskie czołgi ty pu „Grant”, niemal dorównujące czołgom Rommla. Ze strategicznego punktu widzenia korzy stne dla Niemców by łoby wy cofanie się do Libii. Mogliby w ten sposób odciąży ć swoje linie zaopatrzenia, zwiększając trudności
aprowizacy jne Bry ty jczy ków. Bez względu na to, jakie iluzje ży wili żołnierze Rommla, jego armia nie by ła w stanie dokonać ostatniego kroku i zaatakować Aleksandrii, a trzeźwa ocena sy tuacji wy kluczała szanse powodzenia takiego natarcia. Ale próżność i ambicja często skłaniały „Lisa pusty ni” – jak nazy wano Rommla – do przeceniania swoich sił, ty mczasem Hitler upierał się przy nieprzemy ślanej koncepcji takiego ataku i naciskał na Afrika Korps w sposób jeszcze bardziej natarczy wy niż Churchill na swoich generałów. Auchinleck by ł w korzy stny m położeniu, gdy ż mógł udaremnić plany Niemców, po prostu utrzy mując swoje pozy cje. Ósma Armia nie musiała podejmować ry zy kowny ch kroków, gdy ż w ramach operacji „Pochodnia” siły amery kańskie i bry ty jskie miały wy lądować na przeciwległy m końcu Afry ki Północnej już w listopadzie. Gdy by sojusznicy umocnili się w Maroku, Algierii i Tunezji, Rommel z konieczności oddałby zdoby te przez siebie tereny w Egipcie. Ale z nadejściem jesieni powodzenie operacji „Pochodnia” zaczęło się wy dawać wątpliwe, zwłaszcza dla władz w Waszy ngtonie. Bry ty jczy cy odczuwali naglącą potrzebę podbudowania narodowego prestiżu – od 1939 roku armie Churchilla poniosły wiele upokarzający ch klęsk z rąk często słabszy ch liczebnie sił nieprzy jaciela. Nastroje Anglików by ły minorowe. Ludzi Churchilla denerwował kontrast między bohaterską postawą Rosjan a słaby mi rezultatami, jakie osiągali na polach walki ich rodacy. Bry ty jczy cy bardzo potrzebowali zwy cięstwa, które można by ło odnieść ty lko na pusty ni. Pokonanie Afrika Korps na terenie Egiptu nie miałoby wielkiego wpły wu na wy nik wojny, ale stałoby się kwestią o ogromny m znaczeniu psy chologiczny m, i tak też by ło postrzegane przez bry ty jskiego premiera. W dniu 1 lipca Niemcy przy puścili następny atak i zostali odparci, a zażarte walki przeszły do historii pod nazwą pierwszej bitwy pod Al-Alamajn. Podczas kolejny ch starć żadna ze stron nie zy skała decy dującej przewagi. Ważne jednak by ło to, że Rommel nie zdołał zająć Aleksandrii (choć trzeba podkreślić, że wobec przewagi sił sojuszników, którzy w dodatku znali z wy przedzeniem niemieckie plany, powodzenie jego akcji by łoby dla nich haniebną porażką). W pierwszy ch dniach sierpnia Churchill przy by ł do Kairu wraz z Alanem Brooke’em, by osobiście zapoznać się z sy tuacją. Zdy misjonował Auchinlecka, którego na stanowisku dowódcy 8. Armii zastąpił protegowany Brooke’a, generał sir Bernard Montgomery. Naczelny m dowódcą sił bry ty jskich na Bliskim Wschodzie został generał sir Harold Alexander. Miesiąc później, 30 sierpnia, Rommel zaatakował pod Alam al Halfa. Montgomery, który dzięki sy stemowi Ultra dokładnie znał zamiary przeciwnika, zmusił go do odwrotu. Potem zaczął przy gotowy wać bry ty jskie siły do ofensy wy. Sprzy jało mu to, że do jego armii docierały wielkie transporty amery kańskich czołgów, a Pusty nne Siły Powietrzne zdoby ły dominującą pozy cję na afry kańskim niebie. Korzy stając z sy stemu Ultra, coraz częściej pozy skiwano informacje wy wiadowcze, co miało zasadniczy wpły w na przebieg walk we wszy stkich rejonach objęty ch wojną. W poprzednich latach informacje te by ły bezcenne, zwłaszcza dla mary narki wojennej, ale napły wały nieregularnie. Od połowy 1942 roku aż do końca wojny – z kilkoma ważny mi
przerwami – sojusznicy przechwy ty wali już większość nieprzy jacielskich depesz. Rozkodowanie niemieckich i japońskich sy stemów szy frowy ch w wielkiej mierze przy czy niło się do zwy cięstwa aliantów. Sukces bry ty jskich i amery kańskich specjalistów by ł ty m bardziej spektakularny, że państwa Osi nigdy nie podejrzewały, iż nieprzy jaciel ma dostęp do ich największy ch tajemnic. Sojusznicy nie zawsze znali treść wszy stkich ważny ch ustaleń, ponieważ nie mieli dostępu do naziemny ch linii telefoniczny ch, które – jeśli ty lko by ła taka możliwość – zawsze stanowiły dla państw Osi ulubiony środek łączności. Jakość sojuszniczy ch analiz i stopień ich wy korzy stania zależały od podejścia dowódców jednostek operacy jny ch i ich szefów wy wiadu. W 1944 roku sy stem Ultra umożliwił na przy kład zdoby cie informacji o koncentracji niemieckich wojsk pancerny ch w Ardenach, ale sztaby nie wy ciągnęły z nich właściwy ch wniosków i nie przewidziały nadchodzącej ofensy wy. Znajomość planów nieprzy jaciela nie zmniejszała oczy wiście jego siły bojowej i nie gwarantowała zwy cięstw w bitwach na lądzie i na morzu. Dzięki sy stemowi Ultra dowódcy wojsk sojuszniczy ch jednak lepiej znali poczy nania i plany nieprzy jaciela niż uczestnicy jakiejkolwiek innej wojny na przestrzeni dziejów. Sy stem Ultra wiele zawdzięczał trzem polskim matematy kom, którzy pod kierownictwem Mariana Rejewskiego w latach 1932–1939 jako pierwsi rozpracowali niemiecką maszy nę cy frową „Enigma”. Jej egzemplarz kupili po prostu w sklepie. Francuzi udzielili im pomocy, dostarczając listę „kluczy ” uży wany ch przez Wehrmacht w 1931 roku, zdoby tą przez źródła agenturalne w Niemczech. Rejewski, który w latach 1943–1945 służy ł w polskiej armii utworzonej na terenie Wielkiej Bry tanii, nigdy nie został poinformowany o szerokim zastosowaniu, jakie znalazły owoce jego pionierskiej pracy. W 1939 roku Polacy przekazali Bry ty jczy kom i Francuzom zrekonstruowane egzemplarze maszy n cy frowy ch „Enigma”. Pracownicy Rządowej Szkoły Szy frów i Kodów w Bletchley Park mogli dzięki temu już w następny m roku rozszy frować niektóre niemieckie i włoskie tajne depesze. Podczas toczony ch na morzu walk Anglicy zdoby wali co jakiś czas dalsze egzemplarze maszy ny cy frowej oraz listy zmieniany ch co miesiąc kodów, przez co wiedza specjalistów z Bletchley by ła stale uaktualniana i nieustannie się zwiększała. Maszy na szy frująca „Enigma” by ła w istocie pochodną zwy kły ch mechaniczny ch maszy n liczący ch, tak zwany ch ary tmometrów produkowany ch w XIX i XX wieku. Sy stem Ultra umożliwiał wprowadzanie różny ch kluczy szy frowy ch, który ch w 1945 roku by ło około dwustu. Najpierw (około 1940 roku) złamano zakodowane sy gnały wy sy łane przez Luftwaffe, a później sy gnały wy sy łane przez niemiecką mary narkę wojenną. Odczy ty wano znaczny procent wiadomości, a ich odkodowaną treść przekazy wano dowództwu. Średnia opóźnienia wy nosiła sześć godzin. Procedura by ła więc zby t powolna, by wpły wać na decy zje takty czne podejmowane na polu walki. Sy stem sprawdzał się przede wszy stkim w decy zjach strategiczny ch, okazał się na przy kład niezwy kle cenny latem 1942 roku podczas bitew pod Al-Alamajn.
Cały sy stem stosowania kluczy szy frowy ch stał się najbardziej uży teczny w warunkach, w który ch meldunki do dowództwa by ły przekazy wane przez jednostki łącznikowe. Musiały one dbać o to, żeby działania Niemców nie wy przedzały poczy nań aliantów, jak również o to, by nieprzy jaciel nie dowiedział się, że jego meldunki są przechwy ty wane. Jeśli na przy kład planowano atak na jakiś zidenty fikowany metodami kry ptoanality czny mi cel znajdujący się na morzu, poprzedzano to działanie zwiadowczy m lotem bry ty jskiego samolotu. Miało to zamaskować rolę, jaką odgry wał sy stem Ultra. Od 1942 roku Bletchley Park przekształcił się w prawdziwe „centrum przemy słowe”, zatrudniające około sześciu ty sięcy mieszkający ch na miejscu pracowników, którzy całą dobę analizowali strumień napły wający ch informacji. Sercem całego sy stemu stał się komputer „Colossus”, elektroniczna „bomba”, która znacząco przy spieszy ła badanie szeregu matematy czny ch wariantów. Zespół osób, które łamały kod, by ł zdominowany przez grupę kilkuset bły skotliwy ch naukowców akademickich, z który ch większość znała języ k niemiecki. Do najbardziej wpły wowy ch postaci tej grupy należeli Alan Turing, nazy wany czasem „ojcem komputerów”, oraz Gordon Welchman. Obaj mieli zaledwie po trzy dzieści kilka lat. Obraz operacji planowany ch przez nieprzy jaciela nigdy nie by ł pełny, ale sy stem Ultra dostarczał materiały, który ch nie dałoby się zdoby ć przy pomocy inny ch metod wy wiadowczy ch, choćby sieci agentów. Dzięki temu 6 czerwca 1944 roku alianci rozpoczęli lądowanie w Normandii, wiedząc, że Niemcy nie znają ani terminu, ani celu tej operacji. Churchill zgodził się na to, by niektóre informacje doty czące frontu wschodniego by ły przekazy wane Rosjanom. Moskwa jednak miała już wcześniej do nich dostęp, dzięki siatce agentów NKWD, działającej w Wielkiej Bry tanii. Owi agenci regularnie przekazy wali do ZSRR rozszy frowane informacje. Przed wy buchem wojny Amery kanie złamali dy plomaty czny kod japoński, ale na skutek tarć między różny mi rodzajami broni nie zintegrowali swego sy stemu z sy stemem bry ty jskim. Armia lądowa USA miała własne centrum kry ptoanality czne w Arlington Hall (stan Wirginia), zatrudniające do siedmiu ty sięcy pracowników. Wy wiad amery kańskiej mary narki wojennej dy sponował pomieszczeniami w podziemiach 14 Okręgu Mary narki Wojennej z siedzibą w Pearl Harbor. Działalnością tej placówki kierował bły skotliwy kry ptoanality k komandor Joseph Rochefort. Znał on języ k japoński, a dzięki niespoty kanej inteligencji oraz intuicji przy czy nił się w znaczny m stopniu do wy grania bitwy pod Midway. (Sy stem japońskiej maszy ny szy frującej by ł pochodną niemieckiej „Enigmy ”, a Niemcy udostępnili swój sy stem również swy m europejskim sojusznikom). Bletchley Park i Arlington Hall odegrały także kluczową rolę w złamaniu japońskiego kodu. Alianci przejęli w 1944 roku japońskie księgi kodowe, które nie by ły dobrze zabezpieczone. O ile w sty czniu tego roku odczy tano mniej niż 2 ty siące wiadomości pochodzący ch od nieprzy jaciela, to już w marcu liczba ty ch wiadomości przekroczy ła 36 ty sięcy, co odegrało ważną rolę w strategii MacArthura podczas kampanii w Nowej Gwinei. W trakcie kampanii filipińskiej Japończy cy często zmieniali kody, co spowodowało przerwę w pracach
dekry ptażowy ch, trwającą aż do lipca tego roku. Można powiedzieć, że mary narka wojenna USA korzy stała z informacji dostarczany ch przez sy stem Ultra nawet w większy m stopniu niż amery kańskie siły lądowe. Podczas wojny wspólny wkład kry ptoanality ków bry ty jskich i amery kańskich w wy siłek wojenny by ł większy niż wkład jakichkolwiek kry ptoanality ków w historii. By ło to też niejako ucieleśnienie idei pełnej integracji zachodnich aliantów i współdziałania w wy siłku wojenny m z wy korzy staniem talentów najzdolniejszy ch pracowników cy wilny ch. Jesienią 1942 roku Churchill gorączkowo nakłaniał 8. Armię do ataku. Wiedział, że po ewentualny m sukcesie operacji „Pochodnia” Bry ty jczy cy będą się musieli dzielić z Amery kanami chwałą, jaką przy niosą kolejne zwy cięstwa. Mimo że Alexander i Montgomery by li nieustannie popędzani przez Londy n, ten ostatni uparcie trzy mał się własnego harmonogramu działań. „Monty ”, chłodny i opanowany zawodowy żołnierz, postanowił wprowadzić do bry ty jskich operacji porządek i dy scy plinę, który ch przedtem brakowało. By ł niekiedy – nie do końca niesprawiedliwie – nazy wany „dobry m generałem z okresu pierwszej wojny światowej”, gdy ż czuł się najlepiej w roli dowódcy pojedy nczy ch operacji o ograniczony m zasięgu. Najbardziej imponowała w nim umiejętność panowania nad sy tuacją. W okresie od sierpnia do października 1942 roku zdołał w imponujący sposób przy wrócić „pusty nnej armii” wiarę we własne siły. Dzięki otrzy many m posiłkom 8. Armia by ła teraz silniejsza niż wojska nieprzy jacielskie. Składała się ze 195 ty sięcy żołnierzy, którzy musieli stawić czoło 104 ty siącom Niemców i Włochów. Proporcja sił w liczbie czołgów wy nosiła 1029 do 489, a w liczbie samolotów 750 do 675 na korzy ść Bry ty jczy ków, którzy mieli też ogromną przewagę w zakresie arty lerii. Keith Douglas, przemieszczający się na ty łach 8. Armii, by dołączy ć do pułku pancernego, by ł zafascy nowany widokiem ludzi i maszy n zmierzający ch przez pusty nię w kierunku obszaru koncentracji wojsk. „Ciężarówki wy glądały jak okręty znikające na chwilę w tumanach piasku i wy nurzające się ponownie spoza wy dm jak spora fala. Ich koła by ły zawsze ukry te w chmurach py łu; rozdrobniony przez pojazdy piasek zamieniał się w niemal pły nną, lepką substancję, w której żołnierze grzęźli prawie po kolana. Każdy z nich miał na twarzy białą maskę py łu, a jeśli nie nosił gogli, jego oczy wy glądały spod niej jak oczy cy rkowego klauna”. Po drugiej stronie wzgórz armia Rommla też zmagała się z trudnościami wy nikający mi z warunków klimaty czny ch, ale panował w niej narastający niepokój o dalsze losy kampanii. Należy podkreślić, że trzonu tej armii nie stanowili Niemcy, lecz Włosi. Jeden z nich, Vittorio Vallicella, by ł równie przy gnębiony jak większość jego rodaków. „Utknęliśmy na tej odludnej równinie Al-Alamajn. Jesteśmy zmęczeni, głodni, spragnieni, brudni i zawszeni. Wiemy, że nasz Wielki Przy wódca [Mussolini] jest oddalony o 660 kilometrów od linii frontu i oburzony, ponieważ nie udało się nam otworzy ć przed nim bram Aleksandrii [...]. Ży jemy tak od szesnastu miesięcy. Jeśli dopisze nam szczęście, mamy manierkę wody. Jesteśmy skazani na
łaskę much i wszy. Możemy jedy nie mieć nadzieję, że jakaś bomba pozbawi nas ży cia i położy kres cierpieniom”. Wspominając samobójczą śmierć kolegi, napisał, że by ł to w jego jednostce siedemnasty tego ty pu incy dent od marca 1941 roku. Podczas jednego z nieustanny ch nalotów RAF-u koledzy Vallicelli by li na ty le nieostrożni, by szukać schronienia pod jedny m z pojazdów, i wszy scy zginęli od bomby. On sam miał ty m razem szczęście, gdy ż trafił do niemieckiego szpitala polowego i mógł przespać się przez kilka godzin, zanim odesłano go na front. Sy stem zaopatrzenia włoskiej armii uległ dezintegracji, więc jej żołnierze by li uzależnieni od hojności Niemców. Żołnierzy Afrika Korps iry towała jednak żebranina Włochów, którzy stosowali sy stem arrangiarsi, co w swobodny m tłumaczeniu oznacza „dbanie o własną skórę”. „Co się z nami stanie? – zadawał sobie py tanie jeden z żołnierzy. – Jak możemy walczy ć tak daleko od naszy ch baz zaopatrzenia, skazani na ataki z powietrza? Nie by ło ty godnia, w który m nasze kolumny transportowe nie by ły by ostrzeliwane z karabinów maszy nowy ch i niszczone. Brak wody, ży wności i broni unicestwia nasze morale”. Wielu włoskich żołnierzy ży wiło się ty lko konserwami i suszony mi produktami. Po pierwszy m ty godniu zmagań Vallicella pisał: „Jesteśmy u kresu sił; nasza logisty ka zawsze by ła nieudolna, a teraz niemal przestała istnieć”. On i jego koledzy włóczy li się po polu bitwy, poszukując jedzenia albo wody, i odciągali paliwo ze zbiorników rozbity ch pojazdów. Dy wizja spadochronowa „Folgore”, jedna z najlepszy ch, najbardziej elitarny ch jednostek armii włoskiej, poniosła niewy obrażalnie ciężkie straty : „Ci młodzi ludzie, wspomagani ty lko przez moździerze i nieliczne karabiny maszy nowe, zapisali kartę historii. Ty siące oddały ży cie za reżim, który nie potrafi ich nawet zaopatrzy ć w niezbędny do walki sprzęt”. Porucznik Norman Craig, opisując swe wrażenia z początkowej fazy bitwy pod AlAlamajn, snuł rozważania poświęcone wy zwaniom, z jakimi musiała się zmierzy ć niższa rangą kadra oficerska: „Przed atakiem wszy scy odczuwają lęk. Powszechne przekonanie, że ludzie wrażliwi znoszą katusze psy chiczne, a pozbawiona wy obraźni mniejszość nie zna strachu i ślepo podąża naprzód, jest fałszy we. Wszy scy odczuwali lęk, gdy ż nie potrzeba wiele wy obraźni, by zdawać sobie sprawę z możliwości śmierci lub okaleczenia. Niektórzy umieli po prostu ukry wać swój strach lepiej niż inni. Oficerowie nie mogli sobie pozwolić na okazy wanie uczuć tak otwarcie, jak robili to żołnierze. Podczas wielkiej bitwy niższy rangą oficer nie miał wielkiego wpły wu na los swego plutonu, który zależał od kapry su bogów. Jego rola polegała w zasadzie na pozy ty wny m oddziały waniu. Musiał udawać spokojny i pogodny opty mizm, by stworzy ć pozory normalności i wy wołać wrażenie, że nie ma nic dziwnego w przerażający ch zadaniach, jakie zleca żołnierzom. Ty lko w taki sposób mógł rozładowy wać napięcie, tłumić panikę i przekony wać swy ch ludzi, że wszy stko dobrze się skończy. W głębi duszy by łem zdumiony, że oni nie uciekają. Narzekali i wy glądali na zaniepokojony ch, ale to by ło wszy stko [...]. [Podoficerowie my śleli:] « Jeśli potrafi to oficer, to my też, do diabła, jesteśmy do tego zdolni» . Żołnierze zaś patrzy li na podoficerów i mówili: « Pójdziemy za naszy mi cholerny mi kapralami» . W ten sposób armia zachowuje swą silną strukturę”.
W dniu 23 października Montgomery rozpoczął operację „Lekka stopa” („Lightfoot”), wstępną fazę dwunastodniowej drugiej bitwy pod Al-Alamajn, która rozpoczęła się od morderczego ostrzału arty lery jskiego. Gdy spadły pierwsze bry ty jskie pociski, Vittorio Vallicella gawędził z kilkoma Niemcami, pijąc zdoby czną herbatę. „Przeży łem wiele bombardowań, ale intensy wność tego nie miała nic wspólnego z naszy mi wcześniejszy mi doświadczeniami”. Krztuszący się gry zący mi wy ziewami wy buchów żołnierze z przerażeniem obserwowali pełzające po pusty ni języ ki ognia. Vallicella szukał otuchy w gronie towarzy szy broni i znalazł schronienie w ziemiance kierowców. „Kiedy jesteśmy razem, mniej odczuwamy lęk”. Opisał scenę, która by łaby niewy obrażalna w każdej innej armii – poza armią Mussoliniego. Kiedy jakiś porucznik polecił mu załadować zabity ch na ciężarówkę i zawieźć ich na prowizory czny cmentarz położony obok szpitala polowego, odmówił wy konania rozkazu. Porucznik zagroził mu pistoletem. W ty m momencie pojawił się jakiś pułkownik, który zgromił surowo porucznika i wy rwał broń z jego ręki, a załamany oficer zalał się wtedy łzami. Vallicella i jego koledzy zawieźli zwłoki do szpitala, a sanitariusze pomogli im je wy ładować. Powiedzieli żołnierzom, że w ciągu ostatnich kilku dni ich główne zadanie polega na układaniu zabity ch w masowy ch grobach. Nie mieli nawet spy chaczy i musieli poży czać je od niemieckich sojuszników. Przez niemal ty dzień siły Osi odpierały kolejne ataki Bry ty jczy ków. Churchill szalał ze złości. Porucznik Vincenzo Formica odnotował 1 listopada nagłą poprawę nastrojów w jego jednostce – Włosi przy puszczali przez krótki czas, że Anglicy zrezy gnowali z prób przełamania ich linii. Dodały im otuchy wiadomości o ciężkich stratach, jakie zadały jednostkom pancerny m Montgomery ’ego niemieckie czołgi. „Oficerowie i żołnierze, którzy przeży li ciężkie walki i cierpieli na egipskiej pusty ni podczas najbardziej gorącej pory roku, dostrzegli szansę na to, że otrzy mają za swe trudy i poświęcenia nagrodę, o jakiej marzy każdy wojownik: zwy cięstwo. By liśmy pewni, że wkrótce rozpoczniemy kontratak. Wszy scy powtarzali sobie hasło: « Boże Narodzenie w Aleksandrii!» ” W ciągu dwudziestu czterech godzin sy tuacja się jednak dramaty cznie zmieniła. Montgomery twierdził później, że walki pod Al-Alamajn przebiegały zgodnie z jego pierwotny m planem. Ale prawda wy glądała tak, że musiał przesunąć kierunek głównego natarcia nieco dalej na północ, lecz dominacja 8. Armii na polu bitwy ani przez chwilę nie by ła zagrożona. Siły Osi poniosły olbrzy mie straty, a brak paliwa stał się dla nich paraliżujący. „Wszy stkie nasze iluzje zostały rozwiane w nocy 2 listopada” – zanotował porucznik Formica. Jego żołnierze posuwali się w ślad za kolumną czołgów, po czy m odkry li, że jej dowódca zaginął. W końcu zjawił się pułkownik dowodzący jednostką i skierował ich w rejon koncentracji Dy wizji Pancernej „Ariete”. Tam „stało się dla mnie jasne, że cała sy tuacja militarna się zmieniła – na naszą niekorzy ść. Długie kolumny pojazdów różny ch jednostek, a nawet różny ch formacji, poruszały się tak chaoty cznie, jakby chciały dowieść, że nie są zorganizowany mi oddziałami, realizujący mi jakieś zadania. Warunki by ły przerażające: fatalna widoczność, grzęznące w piasku pojazdy, zderzenia. Obserwowałem
z naszego pojazdu milczący ch i wy czerpany ch żołnierzy piechoty. Od czasu do czasu dostrzegałem okry ty ch sławą, a teraz zasy pany ch przez piasek Bersaglieri [żołnierzy elitarny ch jednostek włoskiej piechoty ]”. Rommel, który wrócił na pole bitwy z urlopu chorobowego, powiadomił Berlin, że rozpoczy na odwrót na całej linii. Bry ty jczy cy, którzy poznali treść jego depeszy dzięki sy stemowi Ultra, wpadli w triumfalny nastrój. 4 listopada 8. Armia nacierała na pusty ni, ścigając uchodzące jednostki sił Osi. Formica wówczas zanotował: „Mijałem po drodze najróżniejsze pojazdy, a w nich blady ch i wy czerpany ch ludzi. Po rozmowach z oficerami i żołnierzami zdałem sobie sprawę, że cała nasza linia została przełamana. To się wy dawało niemożliwe! [...] « Popatrz! – zawołałem do dowódcy swego batalionu. – To są angielskie czołgi!» Widziałem nieprzy jaciela [...]. Ukry ty częściowo w porannej mgle czołg stał cicho i nieruchomo jak jakieś czające się do skoku dzikie zwierzę”. Porucznik Piero Ostellino zapisał tej nocy : „Na rozgwieżdżony m niebie wszędzie widzieliśmy rakiety świetlne – czerwone wy strzelone przez Anglików, a zielone przez Niemców. Poruszaliśmy się powoli, z największą szy bkością, na jaką pozwalały przeszkody terenowe i ciemności, lecz mój czołg nie nadążał za inny mi, więc musiałem go porzucić na pusty ni”. Ostellino przy łączy ł się do grupy inny ch Włochów, którzy w ciemności jechali ciężarówkami na zachód, od czasu do czasu zatrzy mując się, aby oficer mógł wy siąść i zbadać kierunek za pomocą kompasu. W pewny m momencie przy padkiem spotkali jakiś niemiecki pojazd. Ostellino zaczął wy py ty wać o najnowsze wieści doty czące położenia Anglików. Niemcy – mimo trudności języ kowy ch – dali mu wy raźnie do zrozumienia, że nieprzy jaciel otacza ich z wszy stkich stron, więc jedy ną nadzieją jest przeby cie przed świtem jak najdłuższego odcinka drogi. Przy stanęli na krótko o północy, by coś zjeść i trochę się zdrzemnąć. Ostellina zbudziły czy jeś krzy ki, zrobił kilka kroków w kierunku, z którego dochodziły, i napotkał resztki jakiegoś batalionu piechoty zmierzającego w kierunku Ad-Daba. „Żołnierze by li u kresu sił i odczuwali straszliwe pragnienie. Ty lko oficerowie, mówiący bez wy jątku z południowy m akcentem, zachowali odrobinę energii oraz ducha bojowego i nakłaniali swy ch żołnierzy do dalszego marszu [...]. Ci ludzie, doprowadzeni do rozpaczy przez pragnienie i wy czerpanie, klękali wokół mnie, błagając, żeby m dał im coś do picia; to by ła żałosna scena”. Dowodzący jednostką pułkownik, niemłody weteran pierwszej wojny światowej, noszący na jedny m oku czarną przepaskę, jechał za swy mi ludźmi samochodem terenowy m. Podczas rozmowy z Ostellinem powiedział pogardliwy m tonem: „My, oficerowie, mamy inne źródła siły duchowej, ale ci moi biedni żołnierze potrafią my śleć ty lko o pragnieniu”. W istocie podczas całej pusty nnej kampanii postawa włoskiej kadry oficerskiej by ła godna ubolewania. Jednostki pancerne 8. Armii pędziły na zachód tak szy bko, że ich gąsienice rozgrzewały piasek. Przerwanie wielomiesięcznego impasu wzbudziło entuzjazm żołnierzy. „Widok z jadącego czołgu przy pomina obraz z camera obscura lub niemy film – pisał Keith Douglas. – Ponieważ silnik zagłusza wszy stkie odgłosy z wy jątkiem wy buchów, cały
zewnętrzny świat przesuwa się w kompletnej ciszy. Żołnierze wy krzy kują rozkazy, pojazdy jadą, samoloty lecą gdzieś w górze, ale nie towarzy szy temu wszy stkiemu żaden dźwięk; ponieważ we wnętrzu czołgów panuje wielogodzinny hałas, ma się wrażenie, że otacza nas cisza”. Ostrożność Montgomery ’ego i silne opady deszczu uniemożliwiły bry ty jskim żołnierzom całkowite zniszczenie armii Rommla. Vincenzo Formica opisy wał z pewny m zażenowaniem kontrast między chaoty czną ucieczką Włochów a zorganizowany m odwrotem Afrika Korps. „Spotkałem kapitana Bondi, niemieckiego oficera łącznikowego w Dy wizji Pancernej « Ariete» , serdecznie znienawidzonego przez naszy ch ludzi. Pokazał mi grupy skrajnie wy czerpany ch niemieckich żołnierzy, którzy wy cofy wali się w idealny m szy ku marszowy m, choć między ich szeregi padały pociski nieprzy jaciela”. Dla Vittoria Vallicelli odwrót by ł znacznie mniej przy kry niż większość doświadczeń, jakie przeży ł od 1941 roku. Szy bko jechał na zachód w towarzy stwie zaledwie sześciu kolegów, unikając blokad drogowy ch, który ch celem by ło wy łapy wanie maruderów i ponowne koncentrowanie żołnierzy z rozbity ch jednostek. Przez kilka dni, pozbawieni jakichkolwiek wiadomości i wolni od nadzoru oficerów, jechali na ty le szy bko, by zostawiać za sobą strefy bombardowane przez RAF. Znajdowali magazy ny benzy ny i oleju, więc mogli konty nuować swą ucieczkę. Udało im się nawet upolować gazelę i zdoby ć świeże mięso. „Na tle wojennej tragedii są to jedne z naszy ch najlepszy ch dni”. Ale dobre czasy szy bko się skończy ły – jeden z żołnierzy zachorował, a oni, po przy by ciu do polowego szpitala, ponownie zostali poddani ry gorom dy scy pliny wojskowej. Każdy otrzy mał egzemplarz Rozkazu Dziennego, kończącego się słowami: „Wasze wy siłki i ofiary przy niosą cenne owoce i zapewnią szczęście naszemu krajowi – nostra patria”. „Czy tając ten rozkaz, mamy ochotę wy miotować – napisał Vallicella. – Niektórzy generałowie, który ch nieudolne działania są jedy nie przy czy ną chaosu, zawsze mają na ustach wy raz Patria”.
Oficer wojsk pancerny ch Tassilo von Bogenhardt powiedział: „Z naszy ch żołnierzy uszła najwy raźniej cała wola walki [...]. Przeszliśmy bombardowania dy wanowe, naloty bombowców nurkujący ch i ostrzał z karabinów maszy nowy ch [...]. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam [zanim został ranny i ewakuowany ], by ł widok mojego pochłanianego wolno przez płomienie czołgu, który sam wy sadziłem w powietrze, kiedy skończy ło się paliwo. Wtedy już wiedziałem, że to koniec naszego Afrika Korps [...]. Przy pominam sobie, że zastanawiałem się, dlaczego Anglicy nacierają tak ostrożnie [...] i doszedłem do wniosku, że widocznie nie
znają naszego położenia. Niemal żałowałem, że nie są lepiej poinformowani”. Rommel zdołał wy prowadzić z okrążenia znaczną część swoich sił, ale 8. Armia wzięła do niewoli trzy dzieści ty sięcy żołnierzy Osi i zniszczy ła ogromne ilości broni oraz sprzętu. Ty m razem uchodząca armia Rommla nie zdołała już ponownie odzy skać utracony ch terenów. Na zachodnim odcinku wojny by ł to jedy ny znaczący sukces, który Bry ty jczy cy osiągnęli samodzielnie, bez pomocy żadnego z sojuszników. W ciągu całego grudnia Niemcy kilkakrotnie zmieniali kierunek marszu i rozpoczy nali działania odwrotowe, ale 8. Armia za każdy m razem wy pierała ich z zajmowany ch pozy cji i konty nuowała natarcie. Tripolis upadł 23 sty cznia 1943 roku. Trzy dni później siły Montgomery ’ego wkroczy ły do Tunezji, w której rozegrał się ostatni etap wojny północnoafry kańskiej. Operacja „Pochodnia”, w ramach której doszło 8 listopada 1942 roku do inwazji na Algierię i Maroko, czy li obszary kontrolowane przez rząd Vichy, by ła pierwszą poważną, wy mierzoną przeciwko Niemcom operacją przeprowadzoną wspólnie przez armie Stanów Zjednoczony ch i Wielkiej Bry tanii. Churchill i Roosevelt stanowczo przy ty m pomy śle obstawali mimo silnego oporu ze strony amery kańskich szefów sztabu, którzy uważali rejon Morza Śródziemnego jedy nie za obiekt bry ty jskich ambicji imperialny ch. Kiedy stało się jasne, że w 1942 roku nie dojdzie do inwazji na konty nencie europejskim, prezy dent Stanów Zjednoczony ch przy jął pogląd bry ty jskiego premiera, który uważał, iż wy konanie jakiegoś znaczącego gestu na płaszczy źnie militarnej będzie sprzy jało utrzy maniu sojuszniczej determinacji i woli walki. Jedy ny m możliwy m terenem takiej operacji by ła Afry ka Północna. W początkowej fazie operacji „Pochodnia” uczestniczy ły anglo-amery kańskie siły złożone z 63 ty sięcy żołnierzy i 430 czołgów. Sojusznicy mieli nadzieję, że francuskie oddziały nie stawią poważniejszego oporu dwóm dy wizjom amery kańskich wojsk desantowy ch. One jednak walczy ły z wielką determinacją i już na wczesny m etapie toczący ch się na brzegu morza działań wojenny ch zabiły lub wy łączy ły z udziału w walkach 1500 żołnierzy nieprzy jaciela. Żołnierz Legii Cudzoziemskiej służący w baterii francuskiej ustawionej na wzgórzach w pobliżu Casablanki opisał przerażenie arty lerzy stów, który ch niezamaskowane pozy cje zaatakowały amery kańskie samoloty : „W ciągu pięciu minut by ło po wszy stkim. Wy gramoliłem się z rowu, do którego wskoczy łem, kiedy spadły pierwsze bomby [...]. Z trzy dziestu żołnierzy i jednego oficera pozostało przy ży ciu ty lko piętnastu ludzi, w ty m dziesięciu ranny ch. Dwa działa by ły unieruchomione, dwie ciężarówki płonęły. Na widok porozrzucany ch ciał moich kolegów poczułem przy pły w rozpaczy. Od upadku Francji marzy liśmy o wy bawieniu, ale nie chcieliśmy, żeby doszło do niego w taki sposób”. W dniu 10 listopada naczelny dowódca sił sojuszniczy ch generał Dwight Eisenhower zaproponował zawieszenie broni. Od tej pory francuskie oddziały coraz częściej zmieniały front i przy łączały się w końcu do sił anty niemieckich, choć brakowało im broni, a niektóry m oficerom wręcz entuzjazmu dla nowej sprawy.
Kiedy mieszkańcy państw sojuszniczy ch ośmielili się uwierzy ć, że postępy wojsk alianckich w Afry ce Północnej mają charakter trwały, wpadli w zachwy t. Pochodząca ze wsi młoda Angielka Muriel Green zanotowała 11 listopada: „Nagle uświadomiłam sobie, że wiadomości stały się fascy nujące. By łam już bardzo zmęczona natarciami i odwrotami w Egipcie, o który ch sły szałam przez kilka ostatnich lat, więc dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że mamy ty m razem prawdziwe powody do radości. To wspaniale, że Amery kanie biorą udział w atakach na nieprzy jaciela. My ślę, że sprawy zaczy nają nabierać rozpędu, a zwy cięstwo jest już bliskie”. Tego samego zdania by li niektórzy Niemcy. „Zwy cięstwo potęgi morskiej robi ogromne wrażenie – pisał 10 listopada, po sukcesie operacji „Pochodnia”, Helmuth von Moltke, który marzy ł o upadku Hitlera. – Mnie przy pomina ona nacierającego kolosa”. Rosjanie natomiast uważali, że walki w Afry ce Północnej nie zasługują na większą uwagę w porównaniu z ich olbrzy mim wy siłkiem wojenny m. Ale wieści o operacji „Pochodnia” oraz o Al-Alamajn dotarły do Armii Czerwonej i podziałały na żołnierzy niczy m zastrzy k – choć jeszcze niewielkiej – nadziei. Podczas gdy Muriel Green pisała dziennik w zachodniej Anglii, walczący na Froncie Wschodnim kapitan Nikołaj Biełow zanotował: „Dziś nadeszły dobre wieści: Amery kanie i Anglicy sprawili Niemcom naprawdę ciężkie lanie. Choć Afry ka leży bardzo daleko, teraz wy daje się blisko”. Pewnego listopadowego dnia w miasteczku Derna, odległy m o 600 kilometrów od AlAlamajn, grupa zdezorientowany ch żołnierzy armii Mussoliniego spotkała kilku Niemców, z który ch jeden mówił dobrze po włosku. Jako zagorzały zwolennik Hitlera twierdził, że państwa Osi odniosą zwy cięstwo w 1943 roku. Wy słuchał właśnie komunikatu radiowego, z którego wy nikało, że Niemcy zdoby li Stalingrad, co jego zdaniem oznaczało koniec ZSRS. Włosi jednak akurat nie by li w nastroju, żeby wy słuchiwać podobny ch opowieści. „Mamy nadzieję, że ma rację – napisał jeden z nich – ale jego opty mizm wy daje się nam nieprzekonujący ”. Ten scepty cy zm okazał się usprawiedliwiony. Podczas wczesny ch etapów kampanii północnoafry kańskiej amery kańscy dowódcy obawiali się, że dojdzie do niemieckiej interwencji przez Hiszpanię. Kiedy to nie nastąpiło, wojska inwazy jne bezpiecznie zeszły na ląd, a Francuzi podlegający rządowi Vichy przestali stawiać opór, sojusznicy by li pewni, że uda się im szy bko zająć cały przy brzeżny obszar. Ale czekał ich zawód. Hitler podjął nieoczekiwaną decy zję i wy słał do Afry ki Północnej nowe jednostki swy ch wojsk. Po dwudziestu miesiącach odmawiania Rommlowi posiłków, które mogły zadecy dować o jego zwy cięstwie, teraz, w obliczu klęski, postanowił go wesprzeć. Za zgodą generalnego rezy denta vichy stowskiej Francji w Tunezji wy słał do tego kraju z Włoch drogą powietrzną i morską siedemnaście ty sięcy niemieckich żołnierzy. Sojusznicy nadal mieli liczebną przewagę, ale wszy stkim żołnierzom amery kańskim i wielu bry ty jskim brakowało doświadczenia, a Luftwaffe zapewniło Niemcom, który mi dowodził generał pułkownik Hans-Jürgen von Arnim, skuteczne wsparcie z powietrza. Vittorio Vallicella i jego koledzy z kurczącego się konty ngentu wojsk włoskich spędzili Boże
Narodzenie 1942 roku na tunezy jskim wy brzeżu, tęskniąc za krajem i kry jąc się przed bry ty jskimi bombami. „Podczas pasterki obserwowałem smutne twarze moich towarzy szy. Anglicy zniweczy li nasze plany, przy puszczając atak bombowy, więc musieliśmy wracać na swoje posterunki, na który ch spędziliśmy Wigilię, zamiast jeść przy smaki, które obiecał nam Doliman [ulubiony kucharz oddziału]”. Ale następnego dnia sy tuacja uległa poprawie: mistrz patelni zaserwował żołnierzom makaron z ragoût, pieczeń i – ku ich zdumieniu – panettone, „którego nigdy w ty ch okolicach nie widziano na oczy ”. Potem z dumą pokazał im skrzy nkę z napisem „Panettone Motta”. Do świątecznego obiadu każdy otrzy mał pół litra wina i połówkę manierki brandy. „Nigdy nie smakował mi tak żaden posiłek. Zakończy liśmy dzień, pły wając nago w Morzu Śródziemny m, świadomi, że w kraju nasi najbliżsi niemal na pewno toną we mgle”. Szczęśliwy m dla siebie zrządzeniem losu Vallicella został wkrótce wzięty do niewoli przez Francuzów i spędził następne trzy lata jako przy musowy robotnik rolny ; wrócił do ukochanej ojczy zny dopiero w 1947 roku.
Wojska australijskie w Afryce Północnej, bitwa pod Al-Alamajn, październik 1942 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Niemcy, który m sprzy jały zimowe deszcze i błota, zdołali udaremnić wy siłki sojuszników zmierzające do tego, by jak najszy bciej zdoby ć Tunezję. W wy niku serii sty czniowy ch ofensy w wojska von Armina zmusiły do odwrotu niedostatecznie uzbrojony ch Francuzów i utrzy mały we wschodniej części tego kraju kanał zaopatrzenia umożliwiający dostawy dla Afrika Korps. W luty m Niemcy odnieśli szereg bły skotliwy ch sukcesów w walkach z Amery kanami, rozbijając w ciągu jednej czterdziestoośmiogodzinnej operacji dwa
bataliony czołgów, dwa bataliony piechoty i dwa bataliony arty lerii, będące częściami składowy mi korpusu generała Lloy da Fredendalla. Rommel przeby ł przełęcz Kasserine i rozpoczął atak, który zmusił siły Eisenhowera do upokarzającej panicznej ucieczki. Amery kanie zdoby li doświadczenie, którego Niemcy nie skąpili dotąd Anglikom: przekonali się, że nieprzy jaciel jest doskonale uzbrojony, prowadzi operacje szy bko i sprawnie, a także bezlitośnie wy korzy stuje wszy stko, co może zapewnić mu przewagę. Panika, której uległy niektóre amery kańskie jednostki, wzbudziła pogardę starszy ch rangą oficerów bry ty jskich, między inny mi Alexandra, który powinien by ł zachować więcej rozsądku. Działania bry ty jskiej 1. Armii w Tunezji ujawniły jej liczne słabości, wy nikające zarówno z poziomu wy szkolenia żołnierzy, jak i z braku zdolności jej dowódcy generała Kennetha Andersona. Rozsądni Bry ty jczy cy zdawali sobie sprawę, że okazy wanie lekceważenia sojusznikom jest szaleństwem. Kapral RAF-u Peter Baxter napisał w dzienniku: „My ślę, że Amery kanie nie mają po prostu doświadczenia, jakie zdoby wa się w warunkach bojowy ch, i nie bardzo wiedzą, po co właściwie walczą z Niemcami”. Oba te przy puszczenia by ły słuszne. Niezależnie jednak od niepowodzeń, jakie spoty kały armię Eisenhowera, losy wojny w Afry ce Północnej zaczęły się układać w sposób o wiele bardziej korzy stny dla sojuszników. Ostrożność naczelnego dowództwa wojsk włoskich nie pozwoliła Rommlowi wy korzy stać przelotnej szansy oskrzy dlenia i zniszczenia sił alianckich w północnej Tunezji. Amery kanie pospiesznie sprowadzali posiłki, a siły Niemców się kurczy ły. 22 lutego 1943 roku Rommel musiał przerwać ofensy wę. Tego samego dnia otrzy mał awans na stanowisko naczelnego dowódcy Grupy Armii „Afry ka”. Ty dzień później sy stem Ultra ujawnił jego zamiar uderzenia swy mi wszy stkimi trzema osłabiony mi dy wizjami pancerny mi na 8. Armię Montgomery ’ego, która zbliżała się do pozy cji Osi, znajdujący ch się na linii Mareth w południowej Tunezji. Niemieckie natarcie na Medenine zostało z łatwością odparte 6 marca, a chory Rommel opuścił na zawsze Afry kę. Montgomery zaatakował niebawem Mareth, mając ogromną przewagę w czołgach i samolotach. Po niepowodzeniu pierwszego natarcia, do którego doszło 19 marca, udało mu się przeprowadzić nieco dalej od wy brzeża udaną operację oskrzy dlającą, ale Niemcy zdołali ujść bez strat i zająć nowe pozy cje pod Wadi al-Akarit. Ty mczasem Amery kanie odzy skali obszar utracony podczas katastrofalnej bitwy w pobliżu przełęczy Kasserine. Za namową Alexandra, który by ł teraz zastępcą Eisenhowera, chaoty czna struktura dowództwa sił sojuszniczy ch uległa reorganizacji. Amery kanie usunęli swoich najbardziej niekompetentny ch oficerów, demonstrując bezwzględność, którą z poży tkiem dla siebie mogliby skopiować Bry ty jczy cy. Przez cały kwiecień sojusznicy sy stematy cznie spy chali w ty ł linię wojsk Osi. Na początku maja siły Osi by ły zamknięte na obszarze niewielkiego „kotła”, rzadko oddalonego o więcej niż 100 kilometrów od wy brzeża Morza Śródziemnego. Broniły się na dwustuczterdziestokilometrowy m odcinku frontu, na którego wschodnim krańcu atakowali je Anglicy, a na zachodnim Amery kanie. Sojusznicy nasilili napór na śródziemnomorski kanał zaopatry wania wojsk nieprzy jaciela
i zaczęli zatapiać rekordową liczbę okrętów i statków Osi, w wy niku czego żołnierzom von Arnima coraz częściej brakowało broni, amunicji, paliwa i ży wności. Stało się jasne, że jego opór musi wkrótce zostać przełamany. W istocie należy uznać za niezwy kłe, że zdołał tak długo stawiać czoło przeważający m siłom Eisenhowera i Alexandra, dla który ch walki w Afry ce Północnej nigdy nie by ł łatwe. W kwietniu 1943 roku II Korpus Armii USA podjął próbę przebicia się przez linię niemieckiej obrony, ale skończy ła się ona niepowodzeniem. Montgomery osiągnął w końcu sukces pod Wadi al-Akarit, zmuszając nieprzy jaciela do wy cofania się na nowe pozy cje. 22 kwietnia Alexander podjął zmasowaną ofensy wę: 1. Armia natarła w kierunku Tunezji, II Korpus Bradley a zaatakował Bizertę, a Francuzi Pontdu-Fahs. Bry ty jska 8. Armia nie zdołała przełamać nowej niemieckiej linii obrony w rejonie Enfidaville. Za radą Montgomery ’ego Alexander przerzucił dwie ze swy ch dy wizji do 1. Armii, a potem przy puścił zdecy dowany atak na drogę Medjez–Tunis, wspierany przez arty lerię i lotnictwo. Von Arnim nie by ł w stanie odeprzeć tak zmasowanego, skoordy nowanego natarcia na swe linie obronne: Tunis, Bizerta i Pont-du-Fahs upadły tego samego dnia, a włoska 1. Armia oraz niemiecka 5. Armia Pancerna przestały istnieć. Ostatni „kocioł” Osi skapitulował 13 maja, a w ręce sojuszników dostało się 238 ty sięcy jeńców. Prowadzące do zwy cięstwa walki trwały niemal o pięć miesięcy dłużej, niż przewidy wało najwy ższe anglo-amery kańskie dowództwo w listopadzie, po Al-Alamajn i operacji „Pochodnia”. Ale ponieważ Hitler wsparł swe przegry wające kampanię armie znaczny mi posiłkami, sukces sprzy mierzony ch należy uznać za bardzo cenny. Doskonale wy szkolony Wehrmacht wy korzy stał chaos panujący początkowo w armii amery kańskiej, Eisenhower i jego koledzy okazali jednak rozsądek i skromność, wy ciągając wnioski ze swy ch porażek. Słabości w dziedzinie dowodzenia, takty ki, sprzętu i wy szkolenia niższej rangą kadry oficerskiej zostały w znaczny m stopniu wy korzenione, zanim sojusznicze armie zaczęły przekraczać Morze Śródziemne. Morale armii bry ty jskiej uległo zdecy dowanej poprawie, przez co wkraczała ona do Tunisu w triumfalny m nastroju. Po niemal trzech latach ciężkich walk odniosła zwy cięstwo, które wy wołało w kraju zachwy t. Choć pochwały, jakimi obdarzano Montgomery ’ego, by ły przesadne, dowódca 8. Armii dowiódł swego rozsądku i profesjonalizmu. Jego konto obciąża to, że nie rozbił armii Rommla pod Al-Alamajn, ścigał go potem bardzo opieszale i popełnił kilka istotny ch błędów podczas przełamy wania niemieckich pozy cji obronny ch. Zaciekły kry ty k „Monty ’ego”, bry ty jski generał sir Frederick Morgan, twierdził, że „afry kański marsz po śladach Rommla przy pominał raczej uroczy stą defiladę niż pościg za rozbitą armią”. Ale Montgomery dowiódł, że jest by stry m dowódcą, który zdawał sobie sprawę z ograniczony ch możliwości swej pochodzącej z poboru armii, i na ty m etapie wojny miał prawo aspirować do rangi najzdolniejszego z bry ty jskich generałów. Kampania północnoafry kańska ugruntowała reputację sojuszniczy ch dowódców, którzy mieli odegrać główną rolę podczas wielkich kampanii na zachodzie Europy –
Montgomery ’ego, Alexandra, Eisenhowera, Pattona i Bradley a. Szczęśliwy m dla siebie zrządzeniem losu zmagali się oni z Niemcami w sy tuacji, w której siły sojusznicze miały znaczną przewagę w ludziach i sprzęcie, a Wehrmacht miały paraliżujące straty w Rosji. Nie ma powodu do przy puszczeń, że bohaterowie kampanii z lat 1942–1945 poradziliby sobie lepiej niż ich francuscy i angielscy poprzednicy, gdy by postawiono ich na czele anty niemieckich armii na wcześniejszy m etapie wojny. Pierwszy m warunkiem, jaki musi spełnić marzący o wielkiej sławie generał, jest dowodzenie armią, która jest wy starczająco silna, by pokonać nieprzy jaciela. W maju 1943 roku, po dramaty cznej klęsce Niemców pod Stalingradem i ich wy parciu z Afry ki Północnej, oby watele państw sojuszniczy ch nie mieli wątpliwości co do wy niku wojny, a mieszkańcy państw Osi również nie ży wili już większy ch złudzeń. Porucznik Vincenzo Formica, który 1 listopada 1942 roku pisał z taką nadzieją o perspekty wach zwy cięstwa na pusty ni, ze smutkiem wspominał teraz przeży te później rozczarowania: „Z dumą wracam pamięcią do ty ch odległy ch dni, a moje serce krwawi, kiedy my ślę o otaczającej nas dziś rzeczy wistości. Jestem więźniem obozu koncentracy jnego, leżącego gdzieś w głębi Amery ki Północnej”. Ale choć losy wojny odwróciły się już zdecy dowanie na korzy ść aliantów, jej dalszy przebieg i czas trwania nadal budziły wiele obaw. Wy dawało się możliwe, że imperium hitlerowskie przetrwa do 1947 albo 1948 roku. Choć Churchill kazał uczcić zwy cięstwo w Afry ce Północnej biciem kościelny ch dzwonów, sojusznicy mieli znieść jeszcze wiele cierpień i trudów, zanim wy walczy li prawdziwe powody do świętowania.
15 NIEDŹW IEDŹ P R ZEC HODZI DO NATAR C IA: ZW IĄZEK S OW IEC KI W 1 9 4 3 R OKU
1943 roku, kiedy operacje zachodnich sojuszników w rejonie Morza Śródziemnego nadal miały stosunkowo skromny zasięg, ZSRS zadał Niemcom szereg dotkliwy ch ciosów, w wy niku który ch Trzecia Rzesza straciła znaczną liczbę ludzi, czołgów, dział i samolotów. Wraz z przewagą armii Stalina rosła pewność siebie jego generałów, a przewagę tę potęgował bły skawiczny wzrost wy dajności przemy słu wojennego: Rosjanie produkowali miesięcznie ponad 1200 czołgów T-34, podczas gdy Niemcy podczas całej wojny zbudowali ty lko 5976 „Panter” i 1354 „Ty gry sy ”, będące szczy towy m osiągnięciem ich konstruktorów. Po zimowy ch triumfach poddani Stalina nie wątpili już w ostateczne zwy cięstwo. Ale do końca wojny musieli ciężko pracować i ponosili w ty m czasie wielkie ofiary. Los sowieckiej ludności cy wilnej nadal by ł bardzo ciężki. Miliony ludzi cierpiały głód nawet wtedy, kiedy działania wojenne nie toczy ły się już w ich bliskim sąsiedztwie. W sty czniu 1943 roku niektórzy mieszkańcy Moskwy sprowadzili z powrotem swe rodziny, które odesłali z miasta, gdy wy dawało się ono skazane na upadek, ale Łazar Brontman nie mógł tego zrobić ze względu na wciąż dokuczające im niedobory paliwa, energii elektry cznej i ży wności. „Wszy scy mówią nieustannie o jedzeniu – napisał. – Wspominamy karty dań z dawny ch przy jęć, a jeśli ktoś ma okazję zjeść posiłek w zamożniejszy m i hojniej obdarzony m przez los towarzy stwie, zadręcza inny ch opowieściami o serwowany ch podczas niego potrawach”. W drukarniach „Prawdy ” wy kręcano tuż po wy słaniu na miasto codziennego numeru wszy stkie żarówki, by uchronić je przed kradzieżą. Na skutek drasty cznego braku opału z ulic i przedmieść Moskwy znikły wszy stkie drewniane płoty. Gdy temperatura spadała poniżej zera, urzędnicy pracowali w płaszczach i rękawiczkach. Sukcesy odnoszone na polach bitew by ły źródłem zadowolenia, ale nie radosnego podniecenia, gdy ż towarzy szy ła im śmierć wielu ludzi. W 1943 roku Sowieci wielokrotnie przeprowadzali wielkie akcje oskrzy dlające, Niemcy jednak, wy korzy stując swą sprawność w dziedzinie działań odwrotowy ch, niemal zawsze wy ry wali się z okrążenia. „Rosjanie nie by li wy jątkowo dobrzy – twierdził arty lerzy sta Waffen SS kapitan Karl Godau. – Oni ty lko dy sponowali masami ludzi. Atakowali w masie, więc tracili masę ofiar. Mieli dobry ch generałów i dobrą arty lerię, ale żołnierze by li marni”. Tego rodzaju lekceważące uwagi by ły przesadzone, niemniej faktem jest, że sowieckie dowództwo średniego szczebla by ło słabe, na polu bitwy często zawodziła organizacja, a żołnierze płacili krwią za powtarzające się błędy takty czne.
W
Celowniczy karabinu maszy nowego Aleksander Gordiejew ubolewał nad pry mity wizmem takty ki swojej armii: „Nie rozumiem, dlaczego stosujemy atak frontalny. Po co nacierać czołowo na niemiecki ogień karabinów maszy nowy ch? Dlaczego nie stosować ataku skrzy dłowego?”. Przez krótki czas łudził się, że jego kompania, której stan zmniejszy ł się o dwie trzecie, nie będzie brała udziału w następny ch ofensy wach. Pewnego dnia jednak dotarły do niej uzupełnienia z zaplecza frontu, który ch znaczną część stanowili urzędnicy. Rozdano im podwójne racje wódki, „a ci, którzy chcieli, wy pili więcej”. Pomocnik Gordiejewa został przekwalifikowany na żołnierza piechoty „i odszedł z takim wy razem twarzy, jakby by ł pewny, że czeka go śmierć”. Zastąpił go żołnierz, który pocił się ze strachu i kulał na skutek samookaleczenia. Gordiejew zanotował: „Sy tuacja wy glądała fatalnie – to nie by ła kompania, ty lko pijana banda”. Mimo to jego oddział został ponownie skierowany w rejon walk. W sektorze frontu, na który m walczy ł Nikołaj Biełow, rankiem 20 lutego 1943 roku sowieckie samoloty przeprowadzające nalot na Niemców zbombardowały własne jednostki, które poniosły ciężkie straty, zanim jeszcze stanęły oko w oko z nieprzy jacielem. O godzinie 16.00, po cały m dniu ciężkich walk, Biełow został ranny. Leżał między okopami przez cztery godziny, a gdy zapadł zmrok, koledzy zdołali przeciągnąć go na ty ły, gdzie trafił w ręce lekarzy. Wrócił do batalionu trzy ty godnie później i odkry ł, że brakuje w nim niemal wszy stkich oficerów, bo większość z nich poniosła śmierć. „Major Anoprienko został skierowany do Akademii [Wojskowej]. Dowódca dy wizji, pułkownik Iwanow, zginął. Kapitan Nowikow rozstrzelany (prawdopodobnie za zaniedbanie obowiązków), Grudin zabity. Dubownik zabity. Aleksiejew zmarł na skutek ran. Stiepaszy n zdegradowany i skazany na dziesięć lat [więzienia]”. Ale Rosja mogła wy trzy mać takie straty i nawet tak nieudolny, pry mity wny sposób prowadzenia wojny. Siły Stalina górowały teraz liczebnie nad wojskami Hitlera, a ich supremacja stale rosła, niektóre zaś sowieckie sy stemy uzbrojenia zapewniały już Armii Czerwonej przewagę nad Wehrmachtem. Zwiększała się również sowiecka przewaga w powietrzu, gdy ż słabnąca Luftwaffe by ła coraz częściej przerzucana do obrony Rzeszy przed alianckimi nalotami. Wiosną 1943 roku wy dawało się, że Niemcy nie zdołają utrzy mać żadnej linii obronnej położonej na wschód od Dniepru, czy li oddalonej o 600 kilometrów od Stalingradu. W istocie można by ło odnieść wrażenie, że hitlerowskie grupy armii „A” i „Don” nie będą w stanie wrócić nad tę rzekę. Kiedy zapędzano do obozów ty siące jeńców, sowieccy żołnierze zgarniali łupy, a szczególnie części garderoby – wielu kolegów Iwana Mielnikowa wy korzy stało tę okazję, by zastąpić szmaty, który mi mieli owinięte stopy, niemieckimi butami. „Trudno nam by ło zdjąć onuce, gdy ż przy kleiły się do skóry i trzeba je by ło zdzierać – pisał z kliniczny m dy stansem Mielnikow. – My liśmy nasze odparzone, krwawiące stopy, nie żałując wody. Niektórzy z nas włoży li znalezione skarpety [...]. Potem w doskonały m nastroju pomaszerowaliśmy dalej naprzód”. Pod koniec sty cznia szy bkie siły pancerne podporządkowane dowódcy południowo-
zachodniego frontu Nikołajowi Watutinowi przekroczy ły Doniec na wschód od Izjum i pognały na południe w kierunku leżącego nad Morzem Azowskim Mariupola, by przedostać się na ty ły Niemców. 2 lutego Żukow i Wasilewski rozpoczęli ambitną dwukierunkową ofensy wę: jeden oddział czołowy nacierał na południowy zachód w stronę Dniepru i Charkowa, a drugi na północny zachód w kierunku Smoleńska, zdoby wając po drodze Kursk, który upadł 8 lutego. Charków został zdoby ty ty dzień później, a po kilku dniach siły sowieckie zbliży ły się do przepraw przez Dniestr, pod Dniepropietrowskiem i Zaporożem.
Życie na zgliszczach, Rosja w 1943 roku Fot. RGAKFD/N. Asnina Później Armia Czerwona zaczęła jednak napoty kać coraz większe trudności. Niemieckie czołgi, dzięki przewadze w dziedzinie takty ki i celności ognia, rozbiły szy bkie siły Watutina. Manstein, który objął dowodzenie nad Grupą Armii „Południe”, podjął serię skuteczny ch ofensy w. Jeszcze przed nadejściem wiosny odwilż zmieniła pola bitwy w bagna, co jak zwy kle unieruchomiło jednostki pancerne, a 11 marca Niemcy odzy skali Charków, którego obrońcy zostali skazani na długie wędrówki. Sanitariusz Aleksiej Tołstuchin, który został odcięty 8 marca podczas niemieckiego ataku na miasto, pisał później do rodziców: „Przez
dziesięć dni błądziłem po stepie, usiłując trafić z powrotem do Armii Czerwonej. By łem przemarznięty, głodny i bardzo zmęczony. Jedenastego dnia znalazłem stóg siana, w który m zasnąłem. Obudziło mnie mocne uderzenie kolbą karabinu w plecy. Otworzy łem oczy i zobaczy łem, że jestem otoczony przez hitlerowców. Od tej pory zaczęło się dla mnie nowe lodowate i głodne ży cie, przery wane niekończący m się biciem. Nie potrafię wam opisać wszy stkiego, co wy cierpiałem. Nie jestem w stanie o ty m mówić. Dopiero 17 września trafiła mi się okazja do ucieczki. 21 września, o dziesiątej rano, przekroczy łem linię frontu dwadzieścia kilometrów od Połtawy. Nadal nie mogę uwierzy ć, że jestem znowu wśród swoich”. Kapral Tołstuchin uniknął drakońskich kar, często wy mierzany ch przez sowieckich komisarzy ty m, którzy uciekli z niewoli, i został na nowo skierowany do służby. Wkrótce odniósł rany na skutek wy buchu szrapnela, ale jego obrażenia nie by ły na ty le poważne, by uchronić go przed polem bitwy ; 16 listopada zginął na brzegu Dniepru. Niemców również nękały niepowodzenia. „Nigdy nie usły szeliśmy szczerego wy znania, że zostaliśmy pokonani – zanotował Guy Sajer, kiedy jego jednostka zaczęła się wy cofy wać z zachodniego brzegu Donu. – Ponieważ większość żołnierzy nie znała topografii Rosji, nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje”. Ale od czasów Stalingradu wszy scy Niemcy panicznie bali się okrążenia. Sajer i grupka jego kolegów z piechoty uciekali pod osłoną ciemności zdoby czną rosy jską ciężarówką ciągniętą przez czołg. „Przednią szy bę pokry ła warstwa błota, więc Ernst brnął przez grząski grunt, by je zdrapać dłonią [...]. Ranni, leżący za naszy mi plecami, przestali jęczeć. Może wszy scy by li martwi – nikogo to nie obchodziło. Świt oświetlił nasze wy nędzniałe twarze, na który ch malowało się wy czerpanie”. Pojazdy zatrzy mały się, a jakiś podoficer saper zawołał: „Godzina odpoczy nku!”. Dowódca holującego ciężarówkę czołgu odkrzy knął: „Pieprzcie się! Ruszy my dalej, kiedy się prześpię!”. Kiedy doszło do ostrej sprzeczki, podoficer usiłował powołać się na swój stopień, ale czołgista oświadczy ł: „Zastrzel mnie, jeśli chcesz, i sam prowadź ten czołg. Nie spałem od dwóch dni, więc daj mi święty spokój”. Wy dostali się z tego miejsca dwie godziny później, ale niemieccy żołnierze, podobnie jak ich przeciwnicy, nieraz tracili panowanie nad sobą w obliczu skrajny ch trudności. W dniu 18 marca dwie niemieckie dy wizje pancerne wy korzy stały nasy p kolejowy, pognały w kierunku Biełgorodu i ponownie zajęły miasto. Hitler niechętnie wy raził zgodę na wy cofanie wojsk niemieckich z wy suniętego przy czółka leżącego w pobliżu Rżewa, ponieważ nie stanowił on już realnego zagrożenia dla Moskwy. Grupa Armii „Centrum” mogła dzięki temu skrócić swoje linie o 400 kilometrów i stworzy ć punkt koncentracji wojsk, które miały powstrzy mać ofensy wę Rokossowskiego. W miarę wy cofy wania się Niemców miliony Rosjan odkry wały na opuszczony ch przez Wehrmacht terenach rozmiary zniszczeń i ludobójstwa. Nawet ci, którzy pozostawali obojętni na znany im dobrze los dorosły ch, by li poruszeni widokiem tragedii, jakie przeży wały dzieci. Kapitan Paweł Kowalenko zanotował 26 kwietnia: „Pojmowaliśmy okropności wojny i jej pisane krwią nieubłagane prawa. Ale dzieci, te kwiaty ży cia, niewinne święte duszy czki, ozdoby naszego ży cia [...] które nikomu nie
zrobiły żadnej krzy wdy, cierpią za grzechy swy ch rodziców [...]. Nie zdołaliśmy ochronić ich przed tą bestią. Serce krwawi, a my śli zamierają z przerażenia na widok ty ch mały ch zakrwawiony ch ciałek o wy krzy wiony ch palcach i zdeformowany ch twarzy czkach [...]. Są niemy m świadectwem nieopisany ch ludzkich cierpień. Te małe, zasty głe w bezruchu martwe oczy [...] są dla ży jący ch wy rzutem sumienia”. Wasilij Grossman spotkał w naddnieprzańskiej wiosce Tarasewicze kilkunastoletniego chłopca. „Stare, zmęczone, pozbawione wy razu oczy dzieci są przerażające. « Gdzie jest twój ojciec?» « Zabity » – odpowiedział. « A matka?» « Umarła» . « Czy masz braci albo siostry ?» « Jedną siostrę. Wy wieźli ją do Niemiec» . « Czy masz jakichś krewny ch?» « Nie, wszy scy zostali spaleni w wiosce obok, w odwecie za party zantów» . Odszedł w kierunku pola kartofli, owijając się resztkami podartej koszuli i ostrożnie stawiając swe bose, czarne od błota stopy ”. Ty siące takich spotkań kształtowały postawę rosy jskich żołnierzy, którzy mieli niebawem wkroczy ć na tereny zamieszkane przez poddany ch Hitlera. Sowiecki propagandy sta Ilja Erenburg pisał: „Na Berlin maszerują nie ty lko dy wizje i armie [...] [lecz] wszy stkie okopy, groby i wy pełnione ciałami niewinny ch ofiar rowy ”. Sowiecki slogan propagandowy głosił: „Gniew żołnierza w czasie bitwy musi by ć straszny. On nie ty lko chce walczy ć. Musi by ć również ucieleśnieniem sądu, wy mierzającego sprawiedliwość w imieniu jego narodu”. Grigorij Telegin napisał do żony 28 czerwca 1943 roku: „Dostałem list z wiadomością, że twój brat Aleksander zginął 4 maja [...]. Moje serce stało się jak głaz, moje my śli i uczucia odrzucają litość, w sercu płonie nienawiść do nieprzy jaciela. Kiedy patrzę przez mój celownik, strzelając do ty ch dwunożny ch bestii, kiedy widzę ich roztrzaskane czaszki i zdeformowane ciała, odczuwam wielką radość i śmieję się jak dziecko, wiedząc, że oni nie wrócą do ży cia. Opiszę ty powy dzień służby. 5 czerwca. Świetliste promienie wschodzącego słońca odbijają się od wieży czek naszy ch czołgów. Kropelki mgły zwisają jak kry ształki z liści drzew. Trzy zielone rakiety są sy gnałem do ataku. O siódmej rano nasze czołgi ruszy ły w kolumnie, a potem, na przecince leśnej, rozwinęły się w ty ralierę. Widzieliśmy wy raźnie drewniane domy wioski”. Rosy jskie pociski wy buchały na pozy cjach zajmowany ch przez Niemców. Atakujący widzieli sy lwetki uciekający ch na ty ły Niemców i ciała nieprzy jaciół, miażdżone przez gąsienice ich czołgów. Jeden z sowieckich czołgów najechał na minę lub został trafiony z działa i stanął w płomieniach, a po chwili jego los podzieliły drugi i trzeci. Telegin pisał dalej: „Na my śl o my ch kolegach, którzy nadal strzelali z płonący ch pojazdów, pęka mi serce. Z gniewem i nienawiścią gnamy naprzód, omijając unieruchomione czołgi. Miażdży my nieprzy jacielskie stanowiska karabinów maszy nowy ch i armat przeciwpancerny ch wraz z ich załogami”. Dojechawszy na koniec wioski, ujrzał przed sobą niemieckie okopy, ukry te wśród drzew i rowów, które stanowiły nieprzeby te przeszkody dla czołgów. Podjechał do stojącego w pobliżu T-34 dowodzonego przez przy jaciela Miszę Sotnika. Obaj wy łączy li silniki i odby li krótką rozmowę, przekrzy kując panujący wokół hałas. Postanowili ominąć z dwóch stron niemieckie okopy i ruszy li naprzód.
Armia Czerwona przejmuje inicjatywę Fot. RGAKFD/Minkevich collection Podczas kilkugodzinnej bitwy w czołg Telegina uderzy ł niemiecki pocisk, niszcząc karabin maszy nowy i sprzęt celowniczy. Walczący w kłębach kurzu i dy mu członkowie załogi odczuwali tak silne pragnienie, że niektórzy z nich chwilami nawet mdleli. Potem silnik przegrzał się i zgasł. Unieruchomiony T-34 został ponownie trafiony, kierowca doznał wstrząsu mózgu, a Telegin stracił na chwilę przy tomność. „Dy szeliśmy jak ry by, mieliśmy popękane wargi i spalone usta. Otworzy liśmy właz i zobaczy liśmy oddalony o dziesięć metrów lej od wy buchu, wy pełniony wodą. Wokół nas gwizdały kule, ale wy wlokłem się przez właz, podpełzłem do rowu i zacząłem pić. Przy niosłem moim kolegom w menażkach zapas wody, który przy wrócił nam ży cie”. W ciągu najbliższy ch kilku godzin żołnierze by li uwięzieni w cuchnący m, rozgrzany m przez słońce stalowy m pudle. Po jakimś czasie wy siłki walczącego z usterką kierowcy zostały nagrodzone, a silnik wy dał z siebie głośny ry k. „Wy cofaliśmy się. Podjechał do nas ambulans, a ja ujrzałem na noszach ciało mojego przy jaciela. To by ł Misza Sotnik, trafiony w głowę kulą z pistoletu maszy nowego. Nie mogąc powstrzy mać łez, ucałowałem na pożegnanie jego zsiniałe wargi”. Nawet kiedy losy wojny uległy odwróceniu, a w istocie aż do jej ostatnich miesięcy, armię Stalina stale nękała plaga dezercji. Znaczną część uciekający ch z niej żołnierzy stanowili „Eldasze” lub „Jusufowie”, czy li Azjaci. Nikołaj Biełow, odnotowując 13 czerwca
1943 roku straty swego batalionu, pisał: „Na stronę nieprzy jaciela przeszli kolejni dwaj ludzie, zwiększając do jedenastu liczbę dezerterów, z który ch większość stanowili Eldasze”. Dane staty sty czne doty czące Armii Czerwonej dowodzą, że w kwietniu 1943 roku na stronę nieprzy jaciela przeszło 1964 jej żołnierzy, w maju aż 2424, a w czerwcu – 2555. Na podejmujący ch próbę dezercji, który m się nie udało, spadały zwy czajowe kary. Biełow opisał jedną z takich egzekucji w następujący sposób: „Dziś rozstrzelano przed frontem oddziału Jusufa, który usiłował uciec do Niemców. Podłe uczucie”. 2 czerwca zanotował lakonicznie: „Dwaj kolejni żołnierze próbowali dziś zdezerterować. Na szczęście wy lecieli w powietrze na minach i zostali zaciągnięci z powrotem”. Podobnie jak wielu inny ch oficerów Armii Czerwonej Biełow uważał, że może polegać ty lko na Rosjanach. Kiedy do jednostki dotarły posiłki, napisał: „To żółtodzioby urodzone w 1926 roku. Smarkacze. Ale pocieszające jest to, że zostali dobrze wy szkoleni i wszy scy są Rosjanami. Ci ludzie nie będą dezerterować”. Nieprzy jaciel miał własne problemy związane z morale żołnierzy. Biełow by ł zdumiony, kiedy koledzy z sąsiedniej jednostki powiedzieli mu o ucieczce na sowiecką stronę dwóch żołnierzy Wehrmachtu, z który ch jeden by ł sierżantem. „Pierwszy raz sły szałem o Niemcach, którzy uciekali do nas. Ich ży cie musi wy glądać dosy ć marnie”. Kapitan Paweł Kowalenko wy niósł podobne doświadczenie 31 marca: „Nagle, nie wiadomo skąd, zjawił się jakiś niemiecki dezerter. Rozległo się pukanie do drzwi. « Kto tam? Wejść!» Drzwi otworzy ły się i stanął w nich Fritz. Wszy scy chwy cili za broń. Wy jął złoty zegarek i dał go jednemu z żołnierzy, a potem wręczy ł drugiemu złotą obrączkę, a trzeciemu swój karabin. Wtedy podniósł ręce do góry. Pochodzi z Westfalii, pracował w kopalni węgla, ma dwadzieścia dwa lata. Jego ojciec kazał mu zdezerterować”. Ale inni Niemcy nie wpadali w rozpacz nawet wtedy, kiedy dostali się jako jeńcy w ręce Rosjan. Nikołaj Biełow wspomina o jedny m, którego wziął do niewoli jego pluton zwiadowczy. „Wielki dwudziestodwuletni chłop. Skąd ci dranie biorą takich smarkaczy ? Powiedział, że za miesiąc rozpoczną ofensy wę i chcą skończy ć wojnę w ty m roku. Niemcy oczy wiście ją wy grają”. Hitler z trudem zgromadził posiłki, dzięki który m w czerwcu 1943 roku mógł utrzy my wać na wschodnim froncie ponad trzy miliony niemieckich żołnierzy. Przy znawał, że generalna ofensy wa nie wchodzi w rachubę, ale domagał się pojedy nczego, zmasowanego uderzenia. Jego uwagę przy ciągnęło wy brzuszenie sowieckiego frontu, znajdujące się na zachód od miejscowości, która miała przejść do wojennej legendy, czy li Kurska. O skali operacji prowadzony ch na Froncie Wschodnim świadczy już samo to, że wspomniane wy brzuszenie by ło niemal tak duże jak stan Zachodnia Wirginia albo jak niemal połowa Anglii. Na jego obszarze leżało kilka niskich wzgórz i wiele wąwozów oraz strumieni, ale większość zajmował otwarty step, na który m nacierające czołgi by ły narażone na skuteczny ogień arty lerii przeciwpancernej nieprzy jaciela. Podziemne złoża rudy żelaza wy woły wały tam poważne zakłócenia wskazań kompasów, ale nie miało to znaczenia, gdy ż żadna ze stron nie wiedziała
na pewno, gdzie się znajduje nieprzy jaciel. Hitler skierował do natarcia pod Kurskiem znaczną część sił bojowy ch Wehrmachtu oraz trzy dy wizje grenadierów pancerny ch SS, 150 nowy ch czołgów ty pu „Ty gry s” i 200 „Panter”. Niemniej ta operacja, której nadano kry ptonim „Cy tadela” („Zitadelle”), miała bardzo ograniczony zakres w porównaniu z potężny mi ofensy wami z lat 1941 i 1942, gdy ż Hitler dy sponował o wiele mniejszy mi zasobami. Rosjanie ry chło uświadomili sobie skalę zagrożenia, zwłaszcza że ich funkcjonująca na terenie Szwajcarii siatka szpiegowska „Lucy ” dostarczy ła im szczegółowy ch informacji o zamiarach wroga. Podczas kluczowej narady, która odby ła się na Kremlu 12 kwietnia, generałowie Stalina przekonali go, że należy oddać inicjaty wę w ręce nieprzy jaciela, cofnąć się na linię głębokiej obrony, a następnie zatrzy mać nacierające czołgi i przejść do kontrataku. Wiosną i na początku lata saperzy Armii Czerwonej gorączkowo budowali pięć kolejny ch linii obronny ch, najeżony ch polami minowy mi, bunkrami oraz okopami. Sowieccy dowódcy skierowali w rejon przy szły ch walk ogromną liczbę dział i jednostek pancerny ch. Zgromadzili w okolicach Kurska 3600 czołgów, podczas gdy Niemcy mieli ich ty lko 2700. Mogli rzucić do walki 2400 samolotów, siły Luftwaffe nie przekraczały zaś 2000 maszy n. Dy sponowali 20 ty siącami dział, więc ich arty leria by ła dwukrotnie liczniejsza niż niemiecka. Naprzeciw 900 ty siącom Niemców stanęło 1,3 miliona żołnierzy Armii Czerwonej.
Rosja, dwunastoletni robotnik w fabryce silników lotniczych w Permie Fot. ITAR-TASS Dowodzący Grupą Armii „Południe” Manstein gromadził swe siły przez trzy miesiące, ale z wy jątkiem żołnierzy Waffen SS ty lko nieliczni Niemcy łudzili się, że operacja „Cy tadela” może się powieść. Porucznik Karl-Friedrich Brandt pisał z gory czą spod Kurska: „Jak wiele szczęścia mieli żołnierze, którzy zginęli we Francji i w Polsce. Oni mogli nadal wierzy ć w zwy cięstwo”. Manstein nie liczy ł już na to, że uda mu się pokonać ZSRS, chciał jedy nie osiągnąć strategiczny sukces, który przekonałby Stalina, że sprawy utknęły w martwy m punkcie, co w konsekwencji mogłoby skłonić Moskwę do rezy gnacji z walki do końca i zgody na wy negocjowany pokój. Rosy jscy żołnierze zmierzali w kierunku Kurska przez obszary zdewastowane i ogołocone przez nieprzy jaciół. Osiemnastoletni Jurij Iszpajkin pisał do rodziców: „Ty le rodzin straciło ojców i braci, a nawet dach nad głową. Jestem tu dopiero od kilku dni, ale maszerowaliśmy z daleka przez zniszczony kraj. Wszędzie widać niezaorane i nieobsiane pola. Z wiosek zostały ty lko kominy i gruzy. Nie widzieliśmy ani jednego człowieka, ani jednego zwierzęcia. Te wioski są teraz prawdziwy mi pusty niami. W nocy cała zachodnia strona nieba jarzy się
pomarańczowoczerwony m ogniem. Kiedy mijamy niezniszczoną wioskę, rosną nam serca. Większość domów jest pusta, ale z niektóry ch kominów sączy się dy m, a na ganek wy chodzi jakaś kobieta lub chłopiec, by patrzeć na przemarsz Armii Czerwonej”. Iszpajkin, jak wielu inny ch, nie przeży ł bitwy pod Kurskiem. „Już o ósmej rano by ł upał, a w niebo wzniosły się chmury py łu – zapisał ówczesny generał porucznik Paweł Rotmistrow, dowodzący 5. Armią Pancerną Gwardii, której długie kolumny wkraczały w obszar wy brzuszenia frontu. – W południe unoszący się w powietrzu kurz osiadł grubą warstwą na przy drożny ch krzakach, polach, czołgach i ciężarówkach. Ciemnoczerwony krąg słońca by ł ledwie widoczny przez szare obłoki py łu, ale rzucał dziwne, przy tłumione światło na niekończące się kolumny czołgów, samobieżny ch dział, ciągników, pojazdów opancerzony ch i ciężarówek [...]. Żołnierzy dręczy ło pragnienie, a ich mokre od potu koszule kleiły się do ciała. Szczególnie trudne by ło zadanie kierowców”. Ci, którzy umieli pisać, pisali ostatnie listy, a analfabeci dy ktowali je swoim kolegom. Dwudziestoletni Iwan Panikczidin odniósł poważną ranę na polu bitwy w 1942 roku. Teraz, ponownie zbliżając się do linii frontu, by ł dumny z tego, że może wziąć udział w kampanii, której wy nik by ł tak ważny dla jego kraju. „Za kilka godzin staniemy do walki – pisał do ojca. – Koncert już się zaczął, a my musimy ty lko zadbać o to, żeby muzy ka nie ucichła. Piszę do ciebie przy akompaniamencie niemieckiego ostrzału. Wkrótce ruszy my do ataku. Zacięta bitwa toczy się w powietrzu i na ziemi [...]. Radzieccy żołnierze twardo stoją na swoich pozy cjach”. Kilka godzin później Panikczidin został zabity. Luftwaffe zaczęła bombardować sowieckie linie już na kilka dni przed rozpoczęciem natarcia. Udało się jej trafić w kwaterę Rokossowskiego, który szczęśliwie dla siebie by ł nieobecny. Rosjanie odpowiedzieli na ogień niemieckiej arty lerii, ostrzeliwując z dział obszar, na który m koncentrowały się jednostki Wehrmachtu, przy mierzające się do ataku. 5 lipca 9. Armia generała Modela ruszy ła na Sowietów od północy, a od południa uderzy ła na nich 4. Armia Pancerna generała Hotha. Obie strony od początku uważały Kursk za heroiczną próbę sił i woli zwy cięstwa. Stukasy i będące w rękach jednostek SS czołgi ty pu „Ty gry s” zadały ciężkie straty formacjom sowieckich T-34. Wiele nowy ch niemieckich „Panter” zostało unieruchomiony ch przez awarie, ale inne gnały naprzód, miażdżąc po drodze sowieckie armaty przeciwpancerne. Oddziały grenadierów pancerny ch walczy ły z piechotą Żukowa, atakując okopy i bunkry za pomocą miotaczy ognia. Arty leria obu stron strzelała niemal bez przerwy. Po trzech dniach walk armie niemieckie posunęły się na północy o 25 kilometrów do przodu i wy dawało się, że są bliskie przełamania linii sowieckich. Armia Rokossowskiego wy trzy mała zacięte ataki, ale niektóre jej jednostki się rozpadły. Smiersz, zajmujący się zwalczaniem dezercji i szpiegostwa w Armii Czerwonej, oskarżał w swoim meldunku oficerów, którzy jego zdaniem ponosili winę za ten stan rzeczy : „676. Pułk Piechoty nie przejawiał wielkiej woli walki – jego drugi batalion, dowodzony przez Rakickiego, opuścił swe pozy cje bez rozkazu. Inne bataliony też uległy panice. Dowódca 47. Pułku Piechoty,
podpułkownik Kartaszew, i dowódca 321. Pułku, podpułkownik Wokoszenko, stracili panowanie nad sy tuacją i nie potrafili podjąć kroków, niezbędny ch dla przy wrócenia porządku. Niektórzy wy żsi rangą oficerowie okazali się tchórzami i uciekli z pola walki. Dowódca 203. Pułku Arty lerii, Gatsuk, nie wy kazał zainteresowania operacjami swej jednostki i wraz z telefonistką Galiewą uszedł na ty ły, gdzie zaczął pić”. Inni jednak trzy mali się mocno, a jednostki pancerne Modela poniosły ciężkie straty, szczególnie tam, gdzie wjechały na sowieckie pola minowe. 9 lipca niemal połowa z 916 pojazdów bojowy ch nacierającej od południa 4. Armii Pancernej by ła unieruchomiona lub zniszczona. Na olbrzy mim polu bitwy przemieszczały się, nacierały, walczy ły, ruszały do ty łu tłumy pojazdów i ludzi. Kłęby dy mu i płomienie ognia zasłaniały hory zont. Dowódcy sły szeli w słuchawkach radiostacji mieszaninę niemieckich i rosy jskich rozkazów: „Naprzód!”, „Orłow, zajdź ich z flanki!”, „Schneller!”, „Tkaczenko, przełam się na ty ły !”, „Vorwärts!”. Korespondent wojenny Wasilij Grossman zanotował, że na polu bitwy wszy stko, włącznie z jedzeniem, by ło czarne od kurzu. W nocy wy czerpany ch ludzi wy prowadzała z równowagi zapadająca nagle cisza – panująca podczas dnia kakofonia wy dawała się im bardziej znośna, ponieważ do niej zdąży li się przy zwy czaić.
W dniu 12 lipca Żukow rozpoczął kontrofensy wę, operację „Kutuzow”, skierowaną na północny odcinek walk, leżący w pobliżu Orła. Niemiecki oficer wojsk pancerny ch zanotował: „Ostrzegano nas, że możemy natrafić na opór armat przeciwpancerny ch i pewnej liczby czołgów [...]. Ty mczasem zostaliśmy zaatakowani przez niewy czerpaną masę nieprzy jacielskich pojazdów pancerny ch – nigdy nie widziałem tak potężnej demonstracji sowieckiej siły, jak tego dnia. Chmury py łu utrudniały wsparcie ze strony Luftwaffe, więc wiele T-34 przedarło się wkrótce przez nasze linie obronne i pognało w naszą stronę jak stado szczurów z drugiego końca pola bitwy ”. Podczas straszliwego zamieszania towarzy szącego zmaganiom jednostek pancerny ch czołgi obu armii zderzały się z sobą, tworząc plątaninę zdeformowany ch stalowy ch osłon. Często dochodziło do bezpośredniej wy miany ognia, z bliskiej odległości. Na setkach kilometrów pokry tej kurzem równiny, wśród poczerniały ch wraków rozbity ch czołgów, ścierały się z sobą największe siły pancerne, jakie kiedy kolwiek widział świat. O wy niku śmiertelny ch pojedy nków decy dowała często szy bkość obrotu wieży czek, a więc to, kto odda pierwszy strzał. Wieczorem 12 lipca spadł deszcz, a obie armie rozpoczęły jak zwy kle wy ścig z czasem, odholowując pod osłoną ciemności uszkodzone czołgi, ewakuując ranny ch i transportując na linie frontu paliwo oraz amunicję. Ale straty Niemców przekroczy ły już punkt kry ty czny, w który m ofensy wa Mansteina wy czerpała swój potencjał i straciła rozpęd. Nawet tam gdzie Rosjanie nie nacierali, utrzy my wali swoje pozy cje. Tego samego dnia na oddalonej o 3 ty siące kilometrów Sy cy lii wy lądowało sześć amery kańskich i bry ty jskich dy wizji, które zaczęły szy bko zdoby wać teren i zajmować całą wy spę. Hitler nie wy trzy mał nerwowo. 13 lipca oznajmił swy m generałom, że musi wy cofać z Frontu Wschodniego dwie dy wizje pancerne SS, czy li najsilniejsze formacje, jakimi dy sponował, by wzmocnić obronę Włoch. Zrezy gnował z operacji „Cy tadela”. Żukow oglądał pole bitwy w towarzy stwie generała porucznika Rotmistrowa, dowódcy armii pancernej, który zanotował: „By ła to przerażająca sceneria. Wszędzie stały roztrzaskane i wy palone czołgi, działa, pojazdy opancerzone i ciężarówki. Wszędzie stosy pocisków arty lery jskich i fragmenty gąsienic. Z pociemniałej ziemi nie sterczało ani jedno źdźbło trawy ”. Niemcy nacierali jeszcze przez kilka dni, w nadziei że uda się im dokonać czegoś, co Berlin będzie mógł uznać za zwy cięstwo, ale wkrótce zostali zmuszeni do zaniechania ty ch prób. Manstein nigdy nie wziął na siebie odpowiedzialności za niepowodzenie, ale pod Kurskiem ucierpiała jego reputacja niezwy ciężonego dowódcy. Operujący na ty łach nieprzy jaciela sowieccy party zanci zaciekle atakowali niemieckie linie transportowe, przeprowadzając w dniach 20–21 lipca 430 ataków na tory kolejowe. Obsługujący pociągi Rosjanie, przy musowo skierowani do tej pracy przez Niemców, by li rozstrzeliwani bez sądu, jeśli mieli nieszczęście wpaść w ręce party zantów. W połowie 1943 roku Sowieci twierdzili, że na Ukrainie i inny ch wschodnich pustkowiach niekontrolowany ch przez okupanta walczy z Niemcami 250 ty sięcy party zantów. Ponieważ Moskwa nie przejmowała się represjami Wehrmachtu wy mierzony mi przeciwko ludności cy wilnej, sowieccy party zanci by li akty wniejsi i mieli większy wpły w na przebieg wojny niż
uczestnicy ruchu oporu na zachodzie Europy. „Niemcy wy sy łali czołgi, samoloty i arty lerię w ten rejon działalności party zantów i zmiażdży li ich – pisał rosy jski korespondent wojenny, który odwiedził wy zwolone obszary. – Wszy stkie wioski zostały zamienione w popioły. Ich mieszkańcy uciekli do lasów [...]. Oddziały party zantów rozproszy ły się, ponieważ większe ich grupy nie miały szans przeży cia. Nie mogą się ukry ć (bo Niemcy sy stematy cznie przeczesują lasy ) ani zdoby wać środków, by przetrwać. Ży wność jest trudno dostępna. Oddział Siwołobowa od dwóch miesięcy jada wy łącznie mięso zarżnięty ch krów i koni. Jego ludzie nie mogą już patrzeć na mięso. Nie mieli chleba, kartofli, niczego [...]. Cy wilom powodzi się lepiej. Udało im się ukry ć odrobinę ży wności, na przy kład zakopując ją w rzekomy ch grobowcach. Okupanci zorientowali się, że są oszukiwani, ale kiedy rozkopali jeden z nich, znaleźli ty lko martwego Niemca! Panuje przerażający terror. W niektóry ch miejscowościach rozstrzeliwują dziesięcioletnich chłopców jako « bolszewickich szpiegów» ”.
Atak żołnierzy sowieckich podczas bitwy pod Kurskiem Fot. RIA Novosti/East News Armia Modela z desperacją broniła swy ch pozy cji na łuku kurskim aż do 25 lipca, potem zaczęła się wy cofy wać. 5 sierpnia Niemcy stracili Orzeł i Biełgorod, Sowieci zaś 25 sierpnia odzy skali Charków – i ty m razem zatrzy mali go w swoich rękach. Szeregowy Aleksandr Slesariew pisał do ojca: „Maszerujemy przez wy zwolone tereny, które by ły przez dwa lata
w rękach Niemców. Ludzie z radością wy chodzą nam na powitanie, przy nosząc jabłka, gruszki, pomidory, ogórki i ty m podobne. W przeszłości znałem Ukrainę ty lko z książek, a teraz mogę na własne oczy oglądać piękno jej natury i liczne ogrody ”. Powrót sowieckiej władzy nie zawsze by ł błogosławieństwem dla poddany ch Stalina. „Mijając wy zwolone wioski, ze wsty dem dostrzegamy chłodną postawę mieszkańców” – pisał jeden z żołnierzy. Niemcy pozwalali chłopom obsiewać własne pola i zbierać plony, a powracający do władzy Sowieci przy wrócili przy musową kolekty wizację, wy wołując masowe protesty, które opisał Łazar Brontman. Wszy stkie traktory i niemal wszy stkie konie zostały zarekwirowane, więc można by ło uprawiać ziemię ty lko za pomocą łopat i grabi, a do pługów zaprzęgano nieraz kobiety. Trudno by ło zdoby ć nawet sierpy. Walczący o przetrwanie miejscowi okazy wali zdecy dowaną, czasem akty wną wrogość mijający m wioski uchodźcom, traktując ich jak szarańczę. Pewna wieśniaczka z prowincji kurskiej zapisała: „teraz, kiedy nie mamy krów, ży je się nam ciężko. Zabrali je nam dwa miesiące temu [...]. Jesteśmy gotowi wzajemnie się zjadać [...]. Nie ma wśród nas ani jednego młodego człowieka, bo wszy scy walczą na froncie”. Inna kobieta skarży ła się w liście do sy na, że mieszka na kory tarzu, obok jednopokojowego mieszkania swojej siostry. Jeszcze inna pisała do służącego w Armii Czerwonej męża: „Od dwóch miesięcy nie mamy chleba. Liliana powinna już chodzić do szkoły, ale nie mamy dla niej płaszcza ani czegoś, co można by jej włoży ć na nogi. My ślę, że Lidia i ja umrzemy w końcu z głodu. Nie mamy nic [...]. Misza, nawet jeśli przeży jesz, nas tu już nie będzie”. W wiosce Baranówka, którą Niemcy okupowali przez siedem miesięcy, Łazar Brontman znalazł ty lko kilka stojący ch nadal chat. Dawny kierownik miejscowego kołchozu mieszkał w oborze z żoną i trzema mały mi córkami. Ich brzuchy by ły rozdęte z głodu. Wspomniany kierownik powiedział korespondentowi: „Od trzech miesięcy nie widzieliśmy chleba. Jemy trawę”. Potem spy tał z niepokojem: „Czy Niemcy wrócą?”. Brontman dał im kilogram chleba, na który patrzy li jak na prawdziwy skarb. Członkowie innej rodziny, której Brontman zaproponował herbatę, odrzucili jego zaproszenie, oznajmiając ze smutkiem, że odwy kli od takich luksusów. A przecież wszy scy ci ludzie zamieszkiwali jeden z najbardziej rozwinięty ch rolniczo regionów ZSRS. Cenzorzy przejęli list, który napisała do swego służącego w Armii Czerwonej sy na pewna mieszkanka wy zwolonego Orła, niejaka Marukowa. „Nie ma chleba, nie mówiąc już o ziemniakach. Jemy trawę, a moje nogi nie chcą chodzić”. Podobnie pisała inna matka z tej samej okolicy, Galicy na: „Kiedy wstaję rano, nie wiem, co robić, co gotować. Nie ma mleka, chleba, soli i nie można liczy ć na niczy ją pomoc”. Niemcy wy cofali się spod Kurska w zwarty m szy ku, ale nikt nie wątpił, że ponieśli druzgoczącą klęskę, tracąc w ciągu pięćdziesięciu dni walk pół miliona zabity ch i ranny ch. Triumfujący Stalin zademonstrował pewność siebie, wy dając nowe rozkazy, które ograniczały kompetencje Żukowa i Wasilewskiego. Ponieważ pięć kolejny ch prób oskrzy dlenia armii niemieckich podjęty ch przez Sowietów po zwy cięstwie stalingradzkim
zakończy ło się niepowodzeniem, polecił Armii Czerwonej zrezy gnować w przy szłości z tego rodzaju takty ki i stosować ataki frontalne. Pod koniec sierpnia osiem sowieckich frontów prowadziło równoczesne natarcia w kierunku Dniepru na ty siąckilometrowy m odcinku walk, sięgający m od Newla do Taganrogu. 8 września Hitler upoważnił swy ch dowódców do wy cofania się za rzekę, na której Rosjanie budowali zaimprowizowane przeprawy, wy korzy stując wszelkie dostępne materiały. Przeprowadzili jeden ze swy ch nieliczny ch podczas tej wojny desantów powietrzny ch, zrzucając na zachodnim brzegu 4575 spadochroniarzy, z który ch ty lko połowa przeży ła tę operację. Armie sowieckie, oszołomione przerażający m obliczem wojny, parły naprzód z taką samą desperacją, z jaką w poprzednim roku się wy cofy wały. Mimo to zwy cięstwo pod Kurskiem miało niewielkie znaczenie dla takich żołnierzy jak szeregowiec Iwanow z 70. Armii, który pisał do mieszkającej w Irkucku rodziny : „Czeka mnie śmierć, ty lko śmierć. Śmierć jest tu wszechobecna. Nie zobaczę was nigdy więcej, bo moje młode ży cie przetnie straszna, bezwzględna i bezlitosna śmierć. Gdzie znajdę siłę i odwagę, żeby to wszy stko przeży ć? Jesteśmy wszy scy potwornie brudni, mamy długie włosy i brody, chodzimy w łachmanach. Żegnajcie na zawsze”. W równie fatalny m stanie by ł szeregowiec Samochwałow: „Papo i mamo, nie zaznałem takiego strachu w ciągu osiemnastu lat ży cia. Mamo, proszę cię, módl się do Boga, żeby m przeży ł. Mamo, czy tałem twoją modlitwę [...]. Muszę szczerze przy znać, że w domu nie wierzy łem w Boga, ale teraz my ślę o Nim czterdzieści razy na dzień. Pisząc te słowa, nie wiem, gdzie schować głowę. Papo i mamo, żegnajcie, nie zobaczę was nigdy więcej, żegnajcie, żegnajcie, żegnajcie!”.
Goniec niemiecki w okopie na froncie wschodnim, czerwiec 1943 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Paweł Kowalenko zapisał 9 października: „Jechaliśmy przez obszar, na który m został schwy tany w pułapkę 15. Pułk. Wszędzie ciała i rozbite pojazdy. Zwłoki mają wy dłubane oczy [...]. Czy ci Niemcy są istotami ludzkimi? Nie potrafię pogodzić się z takimi rzeczami. Ludzie przy chodzą – i odchodzą. Zginął porucznik Puczkow. Bardzo mi go żal. Ubiegłej nocy jeden z kawalerzy stów wjechał na minę. Jeździec i koń zostali rozerwani na strzępy. Kiedy zapadła noc, siedziałem, drżąc przy ognisku, a moje zęby szczękały z zimna i wilgoci”. Następnego dnia jego oddział dotarł do białoruskiej osady Janawiczy. „Co z niej zostało? Ty lko ruiny, popioły i nadpalone resztki. Jedy ny mi ży wy mi istotami są dwa koty, które mają przy palone futro. Pogłaskałem jednego z nich i dałem mu kartofla, a on zaczął do mnie mruczeć [...]. Wszędzie widzimy mnóstwo niezebrany ch z pola ziemniaków, buraków i kapusty. Niemcy, zanim wy gnali mieszkańców, kazali im zakopać swoje dobra. Teraz te żałosne relikty domowego szczęścia leżą rozrzucone w ogrodach. Niemcy zabrali wszy stko, co mogło im by ć przy datne. Ocalał ty lko jeden z trzy stu domów, resztę pochłonęły płomienie. Jakaś stara kobieta siedzi nieruchomo, pogrążona w rozpaczy. Jej martwe oczy spoglądają w przestrzeń. Nie zostało jej nic, a lodowata zima już nadchodzi”. Tego rodzaju sceny powtarzały się niemal codziennie podczas pochodu Armii Czerwonej na zachód. „By łem wstrząśnięty zaciętością bitew jednostek pancerny ch – mówił Iwan Mielnikow. – Co czuli pod ogniem ci zamknięci w stalowy ch pudłach ludzie? Widziałem kiedy ś w jedny m miejscu dziesięć czy jedenaście wy palony ch czołgów T-34. Upiorny widok. Niemal wszy stkie leżące w pobliżu ciała by ły nadpalone, a ci, którzy zostali w swy ch pojazdach, zamienili się w kawałki węgla drzewnego”. Pewnej nocy sześcioosobowa grupa zwiadowcza jego jednostki została oświetlona na odkry ty m terenie przez niemieckie rakiety, czterej żołnierze zginęli, a następnego dnia Niemcy zabawiali się strzelaniem do ich ciał. „Pod wieczór wy glądali przerażająco – bezkształtne ciała, porozry wane przez kule twarze, odcięte ręce”. Dowódcy kazali jednostkom posuwać się tak szy bko i pokony wać tak wielkie odległości, że konie taborowe by ły zby t zmęczone, by jeść siano. Martwe zwierzęta leżały na poboczach dróg między rzędami pospiesznie wy kopany ch niemieckich grobów, czaszek, rozkładający ch się ciał, porzucony ch sań, wy palony ch pojazdów. „Maszerujemy śladem wojny – pisał Kowalenko. – Chaos ma majestaty czny wy miar. Oglądam tę panoramę zniszczenia i śmierci, czując w duszy ból i bezsilność”. Kiedy w ostatnich miesiącach 1943 roku śnieg ponownie zasy pał pola bitew, Sowieci mieli w swy ch rękach duży przy czółek mostowy za Dnieprem, w okolicy Kijowa, i drugi w Czerkasach. Niemcy stracili Smoleńsk 25 września i zachowali ty lko odizolowany skrawek Kry mu. 6 listopada Rosjanie zajęli Kijów. Wasilij Grossman, który przeby wał tego dnia w pobliżu zrujnowanego miasta, opisał swe spotkanie z oddziałem piechoty : „W punkcie
dowodzenia zjawia się zastępca dowódcy batalionu, porucznik Surkow. Nie spał przez sześć nocy. Ma na twarzy mocny zarost. Nie widać po nim zmęczenia, bo nadal ży je w stanie gorączkowego podniecenia, które towarzy szy walce. By ć może za pół godziny zapadnie w sen z workiem żołnierskim pod głową i nie będzie można go obudzić. Ale teraz jego oczy bły szczą, a głos jest stanowczy i dziarski. Tego człowieka, który przed wojną by ł nauczy cielem historii, chy ba nadal rozgrzewa żar bitwy nad Dnieprem. Opowiada mi o niemieckich kontratakach, o naszy ch natarciach, o gońcu, którego musiał trzy krotnie wy ciągać z okopu, a który pochodzi z ty ch samy ch okolic co on, i by ł kiedy ś jego uczniem – Surkow uczy ł go historii. Teraz obaj uczestniczą w wy darzeniach, o który ch nauczy ciele historii będą opowiadać swoim uczniom jeszcze za sto lat”. Rosjanie odzy skali już przeszło połowę obszaru ZSRS zajętego przez Hitlera w 1941 roku. Pod koniec 1943 roku Związek Sowiecki poniósł już 77 procent ogólny ch strat w całej wojnie, czy li w sumie naliczono około 20 milionów zabity ch. „Front nieprzy jaciela został przełamany ! – pisał z triumfem Kowalenko 20 września. – Idziemy do przodu. Poruszamy się powoli, z rozmy słem obserwując teren. Wszędzie są pułapki i pola minowe. W ciągu dnia posunęliśmy się o 14 kilometrów. O 14.10 doszło do « drobnego nieporozumienia» . Grupa naszy ch samolotów straciła orientację i zaatakowała własną kolumnę marszową. Z rozpaczą patrzy liśmy, jak strzelają do swoich ludzi. By li zabici i ranni. To okropne”. A 3 października dodał: „Nasza organizacja, zarówno podczas marszu, jak i podczas akcji, pozostawia wiele do ży czenia. Szwankuje zwłaszcza koordy nacja działań na linii piechota– arty leria; obsługa dział strzela w sposób przy padkowy. [Ponieśliśmy ] kolosalne straty. W każdy m z batalionów naszego pułku zostało ty lko sześćdziesięciu ludzi. Kim mamy atakować? Niemcy stawiają zacięty opór. Żołnierze Własowa walczą z nimi ramię w ramię. Sukinsy ny. Dwaj z nich trafili do niewoli – to smarkacze, urodzeni w 1925. Nie powinniśmy się z nimi cackać, ty lko ich rozstrzelać”. Trzy dni później zapisał: „Ponownie nacieramy, ale z niewielkim powodzeniem – czy nimy ty lko nieznaczne postępy na niektóry ch odcinkach frontu. Nasza piechota jest niezby t liczna i rozpaczliwie brakuje nam amunicji. Niemcy palą wszy stkie wioski. Nasze oddziały zwiadowcze, operujące na ich ty łach, wy prowadziły wielu cy wilów z lasu, w który m się ukry wali. Mam wrażenie, że utknęliśmy na bagnach. Czy kiedy kolwiek z nich wy brniemy ? Deszcz, błoto”.
W takim samy m położeniu by ła jednostka kapitana Nikołaja Biełowa. „Fatalna pogoda i okropne błoto. Czeka nas zima wśród lasów i bagien. Dziś wy ruszy liśmy o dziesiątej rano i posunęliśmy się w ciągu dwudziestu czterech godzin o jakieś 6 kilometrów. Brakuje nam amunicji. Racje ży wnościowe są skąpe, bo zaopatrzenie nie nadąża. Wielu żołnierzy nie ma butów”. Ty lko nieliczni czerwonoarmiści dostrzegali powody do radości, bo większość z nich wiedziała, jak daleka jest jeszcze droga do Berlina. Pewien niemłody oficer o nazwisku Ignatow skarży ł się w liście do żony na fatalną organizację armii: „Żołnierze, z który mi walczy łem w latach 1917–1918, by li o wiele bardziej zdy scy plinowani. Posiłki, które otrzy mujemy, w ogóle nie są wy szkolone. Jako weteran dawnej armii wiem, jaki powinien by ć rosy jski żołnierz, ale kiedy usiłuję to wy tłumaczy ć ty m ludziom, jęczą i skarżą się, że
jestem zby t surowy. Wy słano nas na pole bitwy bez łopatek saperskich, choć obiecano nam je dostarczy ć. Mamy dość obietnic, w które już nie wierzy my ”. Podoficer jednostki, w której służy ł Władimir Pierszanin, został wy słany po odznaki identy fikacy jne ośmiu kolegów, którzy zginęli, kiedy porucznik dowodzący pododdziałem pomy lił drogę i wprowadził ich pod ogień niemieckiego karabinu maszy nowego. „Ty gnoju! – powiedział po powrocie do wspomnianego porucznika, nie zwracając się do niego bezpośrednio, ale spluwając w jego stronę. – Ośmiu ludzi straciło ży cie przez pieprzonego nieudacznika!” Ale los Niemców przedstawiał się o wiele gorzej. „Dziś rano siły bojowe 39. Dy wizji Piechoty by ły ograniczone do sześciu oficerów i około trzy stu żołnierzy – pisał jeden z dowódców 2 września w meldunku doty czący m morale jego podwładny ch. – Niezależnie od kurczący ch się sił bardzo niepokojący jest stan wy czerpania żołnierzy [...]. Wpadli w taką apatię, że pożądany ch rezultatów nie przy noszą nawet najbardziej drakońskie środki; oży wiają ich ty lko dobry przy kład oficerów i « ży czliwa perswazja» ”. Podczas ucieczki na drugą stronę Dniepru można by ło zobaczy ć wiele koszmarny ch scen, gdy ż doszło tam do bezprecedensowego w dziejach Wehrmachtu załamania dy scy pliny. „Ogarnięci paniką ludzie porzucali wszy stko na brzegu i wskakiwali do wody, by podjąć próbę przepły nięcia na drugą stronę – pisał jeden z żołnierzy. – Nad szarą wodą unosił się krzy k ty sięcy głosów, sięgający aż na przeciwległy brzeg [...]. Oficerowie, którzy zdołali zachować choć odrobinę samokontroli, wy dawali rozkazy garstkom mniej lub bardziej przy tomny ch żołnierzy i przy pominali pastuchów, usiłujący ch zapanować nad oszalały m stadem owiec [...]. Sły szeliśmy huk wy strzałów i wy buchy, który m towarzy szy ły mrożące krew w ży łach wrzaski”. Żołnierze przeby li w końcu rzekę na zaimprowizowany ch tratwach. Armia niemiecka ponownie się przegrupowała i by ła gotowa bronić zajmowany ch pozy cji z niewzruszoną determinacją. Miała przed sobą jeszcze wiele bitew. Oficer wojsk pancerny ch Tassilo von Bogenhardt snuł rozważania na temat paradoksalnej sy tuacji, w której niemal wszy scy jego ludzie by li gotowi na śmierć, ale ich morale mimo to by ło nadal wy sokie. „Każdy niemiecki żołnierz odczuwał wy ższość w stosunku do każdego Rosjanina, choć mieli oni ogromną przewagę liczebną. Powolny, dobrze zorganizowany odwrót nie wprawiał nas w przy gnębienie. Mieliśmy wrażenie, że stanęliśmy na wy sokości zadania”. Wkrótce został ciężko ranny i wzięty do niewoli, a później przeży ł trzy lata w sowieckim więzieniu. Na wschodnim froncie 1943 rok przy niósł najeźdźcom nieodwracalną katastrofę, a armiom Stalina pewność ry chłego zwy cięstwa.
16 P ODZIELONE IM P ER IA
1. CZYJA WOLNOŚĆ? inston Churchill przesadził, oznajmiając w Izbie Gmin 8 grudnia 1941 roku: „Mamy po naszej stronie co najmniej cztery piąte ludności globu”. Bardziej precy zy jne by łoby stwierdzenie, że cztery piąte ludności świata kontrolowali alianci lub sprzeciwiało się okupacji państw Osi. Propaganda głosiła wspólny cel „wolny ch” narodów – do który ch trzeba by ło nominalnie włączy ć społeczeństwa pod władzą Stalina – jakim by ło pokonanie potęg totalitarny ch. Niemal jednak w każdy m kraju istniały różne stanowiska, a gdzieniegdzie rozmaicie pojmowana lojalność. Amery ka Południowa by ła konty nentem najmniej dotknięty m wojną, choć Brazy lia przy łączy ła się w sierpniu 1942 roku do aliantów, wy sy łając 25 ty sięcy żołnierzy do pomocy – zresztą niezauważalnej – w kampanii włoskiej. Większość krajów, które uniknęły zaangażowania, chroniła geograficzna odległość. Najbardziej znaczący m państwem by ła Turcja, która zachowy wała neutralność po ty m, jak dostała nauczkę za zby t pochopne zaangażowanie się po stronie mocarstw centralny ch w pierwszej wojnie światowej. W Europie jedy nie Irlandii, Hiszpanii, Portugalii, Szwecji i Szwajcarii udało się uzy skać poszanowanie ich suwerenności przez walczące strony, głównie ze względów pragmaty czny ch. Irlandia zdoby ła status samorządnego dominium dopiero w 1922 roku, choć do 1938 Wielka Bry tania zachowała kontrolę nad czteroma strategicznie ważny mi „portami traktatowy mi” na tamtejszy m wy brzeżu. W latach 1939–1940, gdy dawny kraj macierzy sty zaczął walczy ć z U-Bootami o przetrwanie, Winstona Churchilla kusił pomy sł wy egzekwowania siłą roszczeń swego państwa do ty ch morskich i powietrzny ch baz. Zarzucił go w obawie przed spodziewaną reakcją na tego rodzaju działania opinii publicznej w Stanach Zjednoczony ch, gdzie istniało silne lobby irlandzkie. Znacząco natomiast „zwiększy ła się” odległość na Atlanty ku dzieląca oba konty nenty, poszerzy ła się „luka atlanty cka”, zginęło wielu ludzi i utracono wiele ton ładunków w wy niku fanaty cznej nienawiści irlandzkiego premiera Eamona de Valery ’ego do swy ch bry ty jskich sąsiadów. Na niemal każdy m okręcie wojenny m i statku handlowy m pły nący m w latach wojny wzdłuż wy brzeża Irlandii dawało się odczuć narastające rozgory czenie wobec uzależnionego od bry ty jskich dostaw najważniejszy ch towarów i całości paliw kraju, który nie chciał nawet kiwnąć palcem, aby przy jść z pomocą w potrzebie. Oficer korwety Nicholas
W
Monsarrat napisał: „Koszt w ludziach i okrętach [...] doszedł do sumy, której nie mogły skasować uśmiechnięte oblicza Irlandczy ków w dniu zwy cięstwa aliantów. Na liście osób, które chciałby ś lubić po zakończeniu wojny, ktoś, kto stał na uboczu, patrząc, jak podcinają ci gardło, nie mógł się znaleźć zby t wy soko”. Nawet Irlandia Północna, będąca wciąż częścią Zjednoczonego Królestwa, nie odważy ła się na wprowadzenie poboru do służby wojskowej. Przewrotny m rezultatem w ty m przy padku by ło to, że w bry ty jskich siłach zbrojny ch służy ło podczas wojny więcej katolickich Irlandczy ków z Południa niż protestantów z Północy – którzy głośno wy rażali swą wierność Koronie – choć służba większości południowców wy nikała raczej z ekonomicznej konieczności niż ideologicznego entuzjazmu dla sprawy aliantów. Wobec bliskości Niemiec Szwedzi ry gory sty cznie przestrzegali swego statusu, aresztując i zamy kając w więzieniach dziesiątki alianckich agentów wy wiadu i ich informatorów. Dopiero w latach 1944–1945, gdy wy nik wojny nie budził już wątpliwości, rząd w Sztokholmie stał się bardziej podatny na dy plomaty czne naciski Londy nu i Waszy ngtonu oraz mniej gorliwy w aresztowaniu ich sy mpaty ków. Szwajcaria by ła ośrodkiem sojuszniczy ch operacji wy wiadowczy ch, choć tamtejsze władze paraliżowały wszelkie wy kry te przez siebie tajne działania. Odmawiały także schronienia uciekający m przed nazistami Ży dom oraz ciągnęły olbrzy mie zy ski, zagarniając fundusze zdeponowane w szwajcarskich bankach zarówno przez prominentny ch nazistów, jak i ich ży dowskie ofiary, które zginęły i ty m samy m nie mogły później wy stępować z roszczeniami. Estelle Sapir, córka bogatej francuskiej ofiary Holokaustu, stwierdziła: „Mój ojciec by ł w stanie uchronić swoje pieniądze przed nazistami, ale nie przed Szwajcarami”. Szwajcaria dawała ważne technologiczne i przemy słowe wsparcie dla wy siłku wojennego państw Osi, zwiększając w 1941 roku swój eksport chemikaliów do Niemiec o 250 procent i metali o 500 procent. Kraj ten stał się ważny m odbiorcą dóbr rabowany ch przez nazistów w Europie oraz przy jmował do swy ch banków pochodzące od uchodźców „giganty czne sumy ” – jak określało to OSS (Office of Services), agencja Waszy ngtonu prowadząca tajne operacje. Szwajcarzy bez zmrużenia oka wy płacali nazistom dochody pochodzące z lokat ubezpieczeniowy ch niemieckich Ży dów, rząd w Bernie zaś zby ł powojenne skargi na takie postępowanie jako „nieistotne z punktu widzenia szwajcarskiego prawa”. Jedy nie ułamek olbrzy mich zy sków Szwajcarii z przy właszczeń w czasach wojny doczekał się uznania, a jeszcze mniejsza część została wy płacona ży dowskim ofiarom i ich rodzinom. Wojna okazała się dobrą okazją do robienia interesów w kantonach, w który ch mieszkali ludzie z wy rachowaniem zapatrzeni ty lko w powiększanie własnego majątku. Nie by ło niespodzianką, że wśród stron uczestniczący ch w działaniach wojenny ch sprawdzała się reguła, że im dalej kraj sojuszniczy leżał od terenu działania państw Osi, ty m mniej niechęci jego mieszkańcy okazy wali wobec wroga. Na przy kład sondaż przeprowadzony w połowie 1942 roku przez Office of War Information wy kazał, że jedna trzecia Amery kanów wy rażała poparcie dla zawarcia odrębnego pokoju z Niemcami.
Z badania opinii publicznej ze sty cznia 1944 roku wy nikało, że podczas gdy 45 procent Bry ty jczy ków stwierdziło, iż „nienawidzi” Niemców, to podobnego zdania by ło jedy nie 27 procent Kanady jczy ków. Dla większości mieszkańców Europy i Azji wojna by ła wszechobecną rzeczy wistością. W azjaty ckich republikach Związku Sowieckiego, zaliczany ch do najodleglejszy ch miejsc na ziemi, okazało się, że tamtejsi mężczy źni są wcielani do Armii Czerwonej, a obozy pracy wy rastają w zasięgu wzroku od ich wiosek, przy nieustanny ch brakach zaopatrzenia w ży wność. Japoński nalot na portowe miasto Darwin na północy Australii 19 lutego 1942 roku spowodował 297 ofiar śmiertelny ch, w większości wojskowy ch na pokładach okrętów zakotwiczony ch w porcie. Choć taki atak już nigdy się nie powtórzy ł i Australia by ła odtąd nękana jedy nie sporady czny mi, prowadzony mi na niewielką skalę japońskimi naruszeniami jej wód tery torialny ch, poczucie nienaruszalności kraju legło w gruzach. Mieszkańcy wy sp Pacy fiku i azjaty ckich dżungli by li werbowani do takiej czy innej armii, często nie zdając sobie sprawy, o co walczą ich sponsorzy. Nawet w niektóry ch częściach Rosji istniała podobna ignorancja: komendant sowieckiego łagru obok rzeki Peczory w obrębie koła polarnego pisał, że miejscowi wieśniacy „mają bardzo ogólnikowe rozeznanie w ty m, co się dzieje na świecie. Nie wiedzą nawet zby t wiele o sowieckiej wojnie z Niemcami”. Większość oby wateli krajów toczący ch wojnę – z godny m uwagi wy jątkiem Włoch – popierała cele głoszone przez swoje rządy, przy najmniej dopóki – lub jeśli – nie zaczęły one przegry wać. By li jednak i tacy, którzy wy rażali sprzeciw i w rezultacie ty siące ludzi zostało uwięziony ch, nawet w krajach demokraty czny ch. To samo odnosiło się do osób, który ch lojalność uznano za wątpliwą, często zresztą niesprawiedliwie. W 1939 roku w Wielkiej Bry tanii zatrzy mano wszy stkich mieszkający ch tam Niemców, włącznie z uciekinierami spod rządów Hitlera. Wśród wy bitny ch postaci potępiający ch takie hurtowe internowanie znalazł się history k George M. Trevely an, który stwierdził, że rząd nie uświadomił sobie „wielkiej krzy wdy wy rządzanej naszej sprawie – w istocie moralnej sprawie [...] – poprzez uwięzienie polity czny ch uchodźców”. Amery ka popełniła ten sam błąd, internując swoich oby wateli pochodzenia japońskiego podczas histerii, jaka zapanowała po ataku na Pearl Harbor. Popierając drasty czne środki, gubernator Idaho powiedział: „Japońcy ży ją jak szczury, rozmnażają się jak szczury i zachowują się jak szczury. Nie chcemy ich”. Gdy wy buchła wojna, Stany Zjednoczone by najmniej nie by ły jednolity m społeczeństwem. Na przy kład amery kańscy Ży dzi traktowani by li podejrzliwie, jeśli nie wręcz wrogo przez swy ch rodaków, co znajdowało wy raz w ich wy kluczeniu z podmiejskich klubów i inny ch elitarny ch insty tucji towarzy skich. Wy niki sondażu z okresu wojny świadczy ły o ty m, że Ży dom nie ufano bardziej niż jakiejkolwiek innej grupie etnicznej – z wy jątkiem Włochów. Badanie z grudnia 1944 roku wy kazało, że choć większość Amery kanów wierzy ła, że Hitler zabił pewną liczbę Ży dów, to zupełnie nie wierzy ła doniesieniom, że liczba zamordowany ch szła w miliony. Czarni Amery kanie mieli powody, aby odnosić się do „krucjaty na rzecz wolności” ze
scepty cy zmem, na przeważającej części tery torium ich kraju, podobnie jak w armii, obowiązy wała bowiem segregacja rasowa. Przed restauracją nieopodal obozu szkoleniowego rekruta Johna Capano w Karolinie Południowej widniała tabliczka z napisem: „Czarnuchy i Jankesi niemile widziani”. Capano stwierdził, że „by ł to bardzo biały oddział, który staczał regularne walki z czarny mi na terenie zajezdni”. W 1940 roku odnotowano sześć przy padków linczu na czarny ch Amery kanach na Południu, z czego cztery w Georgii, oraz wiele inny ch przy padków chłosty, w ty m trzy zakończone śmiercią. Matrony z Wirginii wy stąpiły z formalny m protestem w sprawie obecności Eleanor Roosevelt na potańcówce z udziałem czarny ch w Waszy ngtonie. „Niebezpieczeństwo – pisały – leży nie w degeneracji dziewcząt, które w ty m uczestniczy ły, by ły one bowiem [...] już i tak najniższy m gatunkiem kobiety, lecz w fakcie, że pani Roosevelt przy dała swą obecnością godności tej poniżającej imprezie; że żona prezy denta Stanów Zjednoczony ch usankcjonowała wieczorek taneczny z udziałem [...] obu ras i że za jej przy kładem mogą pójść inni bezmy ślni biali”. Napły w wielu czarny ch robotników do Detroit w 1942 roku wy wołał głośne protesty biały ch, które w czerwcu przerodziły się w poważne zamieszki. W następny m roku doszło do dalszy ch rozruchów na tle rasowy m, wy mierzony ch w Detroit przeciwko czarny m, a w Los Angeles przeciwko Meksy kanom. Prezy dent odniósł się do tego w stonowany sposób i do samej śmierci wy powiadał się bardzo oględnie w kwestiach rasowy ch. Odsetek czarny ch pracowników w gałęziach przemy słu działający ch na potrzeby wojny wzrósł z 2 procent w 1942 roku do 8 procent w 1945, lecz ich reprezentacja by ła wciąż zaniżona. Amery kańskie siły zbrojne rekrutowały spore liczby Afroamery kanów, ale jedy nie niewielkiej mniejszości powierzano zadania w działaniach bojowy ch, przy czy m utrzy my wano znaczny stopień segregacji. Amery kański Czerwony Krzy ż rozróżniał na przy kład zapasy „białej” krwi od „czarnej” krwi. Cy nicy py tali o różnicę między ławkami w parku z napisem „Juden” w nazistowskich Niemczech a ty mi z napisem „Colored” w Tallahassee na Flory dzie. Gdy wy buchła wojna, nawet wielu biały ch Amery kanów, imigrantów lub ich dzieci, określało siebie w kategoriach grup narodowościowy ch Starego Świata, z który ch się wy wodzili. W szczególności doty czy ło to blisko pięciu milionów Amery kanów pochodzenia włoskiego – do grudnia 1941 roku gazety adresowane do tej społeczności wy chwalały Mussoliniego jako giganta. W jedny m z opublikowany ch listów od czy telników autor wy rażał uznanie dla inwazji Niemiec na Polskę i zapowiadał, że „podobnie jak legiony rzy mskie pod wodzą Cezara Nowe Włochy pójdą naprzód i zwy ciężą”. Nawet gdy USA wy powiedziały Mussoliniemu wojnę, wielu miało nadzieję na zwy cięstwo, które nie by łoby tożsame z klęską Włoch. Zanim jednak nadszedł 1945 rok, dokonała się olbrzy mia zmiana. Wspólne doświadczenie konfliktu, a zwłaszcza służby wojskowej, przy spieszy ło integrację grup narodowościowy ch w Amery ce. Na przy kład Anthony Carullo wy emigrował z rodziną do USA z południowy ch Włoch w 1938 roku. Gdy wstąpił do armii i służy ł w Europie, musiał adresować swoje listy do sióstr, ponieważ matka nie znała angielskiego. Ale na py tanie: „Czy gdy by ś został wy słany
do Włoch, by łby ś gotów walczy ć z Włochami?” ten dwudziestojednolatek odparł zawadiacko: „Jestem amery kańskim oby watelem. Będę walczy ł z każdy m”. Urodzony w Niemczech sierżant Henry Kissinger stwierdził później, że to wojna zrobiła z niego prawdziwego Amery kanina. W latach 1942–1945 miliony jego rodaków o różny m imigranckim pochodzeniu po raz pierwszy odkry ły poczucie wspólnoty narodowej. O wiele bardziej skomplikowane i brutalne by ły kwestie lojalności, w który ch obliczu stanęły społeczeństwa okupowane przez państwa Osi lub podporządkowane kolonialny m rządom mocarstw europejskich. W niektóry ch krajach do dziś trwają spory, czy ci, którzy postanowili służy ć Niemcom lub Japończy kom albo przeciwstawić się aliantom, by li winni zdrady, czy jedy nie przy jęli inny punkt widzenia na patrioty zm. Wielu Europejczy ków służy ło w narodowy ch siłach bezpieczeństwa przeciwny ch interesom aliantów i wspierający ch interesy niemieckie. Francuscy żandarmi wy sy łali Ży dów do obozów koncentracy jny ch. Mimo legendy o sy mpatii Holendrów dla Ży dów szerzonej przez pamiętnik Anny Frank holenderscy policjanci okazali się znacznie bardziej bezwzględni od swy ch francuskich odpowiedników, kierując o wiele więcej przedstawicieli tego narodu ze swego kraju na deportację i śmierć. Francja by ł pogrążona w wewnętrzny ch sporach. Zwłaszcza w początkowy ch latach okupacji istniało szerokie poparcie dla rządu w Vichy i ty m samy m dla kolaboracji z Niemcami. Tassilo von Bogenhardt, niemiecki oficer pracujący w latach 1940–1941 w Komisji Rozejmowej (Armistice Commission), twierdził, że jego francuscy odpowiednicy by li „bardzo ciekawy mi rozmówcami [...]. Podejrzewałem, że wy trwałość Bry ty jczy ków w obliczu naszy ch bombardowań raczej ich iry towała [...]. W równy m stopniu podziwiali i szanowali marszałka Pétaina, jak nie znosili komunistów i frontu ludowego” [21] . Około dwudziestu pięciu ty sięcy Francuzów służy ło ochotniczo w SS. Choć władze kolonialne w kilku afry kańskich posiadłościach Francji opowiedziały się po stronie de Gaulle’a przeby wającego w Londy nie, większość tego nie uczy niła. Nawet po przy stąpieniu USA do wojny francuscy żołnierze, mary narze i lotnicy nadal przeciwstawiali się aliantom. W maju 1942 roku, gdy Bry ty jczy cy dokonali inwazji na rządzony przez Vichy Madagaskar, aby uprzedzić możliwy japoński desant na tę wy spę, doszło do uporczy wy ch walk. Madagaskar jest większy od Francji, ma 1600 kilometrów długości. Jego gubernator generalny raportował do Vichy : „Wojska pozostające w naszej dy spozy cji przy gotowują się do odparcia każdego ataku wroga w ty m samy m duchu, jaki inspirował naszy ch żołnierzy w Diego Suárez, Jajunga i Tananariwie [miejsca poprzednich walk między siłami Vichy a sojusznikami] [...], gdzie za każdy m razem obrona stała się kartą heroizmu zapisaną przez la France”. Starcia na morzu zmusiły Roy al Navy do zatopienia francuskiej fregaty i trzech okrętów podwodny ch. W kampanii na wy brzeżach Madagaskaru zginęło 171 obrońców, a 343 zostało ranny ch, podczas gdy straty bry ty jskie to 105 zabity ch i 283 ranny ch. Gdy gubernator nakazał okrętowi podwodnemu „Glorieux” ewakuować się do kontrolowanego przez Vichy
Dakaru, kapitan dał wy raz swej frustracji z powodu uniemożliwienia mu ataku na bry ty jską flotę: „Wszy scy na pokładzie odczuwali, podobnie jak ja, głębokie rozczarowanie po namierzeniu najlepszego celu, jaki może się trafić okrętowi podwodnemu, bez dostania szansy zaatakowania go”. Obrońcy Madagaskaru ostatecznie poddali się dopiero 5 listopada 1942 roku. I tam również niewielu jeńców postanowiło przy łączy ć się do de Gaulle’a. Wszędzie tam, gdzie rządziło Vichy, Francuzi traktowali wzięty ch w niewolę żołnierzy alianckich oraz internowany ch cy wilów pogardliwie i niekiedy brutalnie. Ena Stoneman, która przeży ła zatopienie statku pasażerskiego „Laconia” i by ła przetrzy my wana we francuskim Maroku, stwierdziła: „Francuzi by li wstrętni. W końcu zaczęliśmy uważać ich, a nie Niemców, za naszy ch wrogów. Przez większość czasu traktowali nas jak zwierzęta”. Nawet w listopadzie 1942 roku, gdy stawało się jasne, że sojusznicy wy grają wojnę, opór ze strony wojsk francuskich by ł szokiem dla Amery kanów lądujący ch w Afry ce Północnej. W samej Francji ruch oporu cieszy ł się poparciem jedy nie niezby t licznej mniejszości społeczeństwa, dopóki wprowadzenie w 1943 roku przez Niemców robót przy musowy ch nie skłoniło wielu młody ch mężczy zn do przejścia na stronę grup party zanckich, w który ch szeregach walczy li później ze zmienny m entuzjazmem. Przeciwstawianie się okupantom by ło trudne i wy soce niebezpieczne. Wobec silnej francuskiej trady cji anty semity zmu nie znajdowano wielu argumentów na rzecz pomagania Ży dom w ratowaniu się od obozów śmierci. Duża część francuskiej ary stokracji kolaborowała z Niemcami, podobnie jak z reżimem z Vichy, który rządził w środkowej i południowej Francji do czasu przejęcia władzy przez Niemców w listopadzie 1942 roku. By ły jednak szlachetne wy jątki, wśród który ch wy różniała się hrabina Lily de Pastré. Urodziła się w 1891 roku. Jej matką by ła Rosjanka, a ojcem bogacz z dy nastii producentów wermutu Noilly Prat. W 1916 roku wy szła za hrabiego Pastré, którego własna fortuna pochodziła od rodziny prowadzącej w XIX wieku firmę żeglugową. Jedno z ich trojga dzieci, Nadia, pomagało w czasie wojny w podtrzy my waniu sojuszniczy ch szlaków ucieczki. W 1940 roku hrabina się rozwiodła, ży ła jednak nadal na wy sokiej stopie w rodzinny m château de Montredon na południe od Marsy lii. Zaczęła szczodrze łoży ć na przekształcenie Montredon w przy stań dla arty stów, w dużej części Ży dów, którzy uciekli ze strefy okupowanej przez Niemców. Stworzy ła organizację o nazwie Pour que l’Esprit Vive (Niechaj duch przetrwa) w celu finansowania i udzielania schronienia ludziom, który m groziło niebezpieczeństwo. W zamku gościło jednocześnie do czterdziestu uchodźców – pisarzy, muzy ków, malarzy, wśród nich tacy arty ści, jak André Masson i Czech Rudolf Kundera, ży dowska pianistka Clara Haskil i harfistka Lily Laskine. Pastré zorganizowała leczenie guza mózgu u Haskil i jej późniejszą ucieczkę do Szwajcarii. Regularnie odby wały się recitale i koncerty z udziałem rezy dentów. Hrabina ufundowała nagrodę w wy sokości 5 ty sięcy franków za najlepszą interpretację utworu Brahmsa na fortepian. Kulminacją jej kariery z czasów wojny by ło wy stawienie 25 lipca 1942 roku przy świetle księży ca Snu nocy letniej z obsadą pięćdziesięciu dwóch wy konawców oraz muzy ką
graną przez orkiestrę pod batutą ży dowskiego dy ry genta. Kostiumy by ły kreacjami młodego Christiana Diora, jako materiał na nie wy korzy stano głównie zamkowe kotary. Działalność Lily de Pastré została brutalnie ograniczona w późniejszy m okresie wojny, gdy jej zamek zajęły wojska niemieckie. Niektórzy by li goście, jak niemiecko-ży dowski kompozy tor Alfred Tokay er, zostali aresztowani i wy słani do obozów śmierci. Wy siłki hrabiny na rzecz wspierania niektóry ch spośród najbardziej narażony ch na nazistowskie prześladowania jednak godnie kontrastują z biernością większości francuskich potentatów, którzy nie chcieli ry zy kować utraty swy ch majątków, a ty m bardziej ży cia. Lily de Pastré zmarła w biedzie w 1974 roku, po wy daniu swej wielkiej fortuny na cele filantropijne, w dużej mierze w czasach wojny. Niektóre małe kraje wy kazały się sprzeciwem śmielszy m od Francuzów. Duńczy cy jako jedy ni wśród narodów europejskich odmówili uczestniczenia w deportacjach swy ch Ży dów, który ch społeczność niemal w całości przetrwała. Niewielu spośród 293 ty sięcy mieszkańców maleńkiego księstwa Luksemburga powitało z zadowoleniem jego wcielenie do imperium Hitlera. Podczas niemieckiej inwazji w 1940 roku ranny ch zostało siedmiu spośród osiemdziesięciu siedmiu obrońców księstwa, a rządząca rodzina i ministrowie uciekli do Londy nu, gdzie utworzy li rząd na uchodźstwie. Gdy w październiku 1941 roku przeprowadzono plebiscy t w sprawie niemieckiej okupacji, 97 procent ludności wy raziło sprzeciw. Berlin przeszedł do porządku dziennego nad ty m głosowaniem, uznał wszy stkich Luksemburczy ków za oby wateli niemieckich i rozpoczął ich pobór do Wehrmachtu. Ich odpowiedzią by ło ogłoszenie strajku generalnego, złamanego egzekucją dwudziestu jeden związkowców i wy wózką dalszy ch setek do obozów koncentracy jny ch. Idealizowanie oporu Luksemburga wobec Niemców by łoby błędem – powojenny rząd skazał 10 ty sięcy oby wateli księstwa za kolaborację, a 2800 Luksemburczy ków zginęło w niemieckich mundurach. Większość jednak oby wateli jasno wy raziła swój sprzeciw wobec hegemonii nazistów. Na Wschodzie wielu Ukraińców i oby wateli państw bałty ckich zaciągnęło się do Wehrmachtu, dając wy raz swej awersji wobec stalinowskiego Związku Sowieckiego. Ukraińcami by ło wielu strażników w hitlerowskich obozach śmierci, a w luty m 1944 roku Nikołaj Watutin, jeden z najwy bitniejszy ch generałów Stalina, został ranny w ataku oddziału party zanckiego Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) i zmarł kilka ty godni później. W okupowanej Jugosławii Niemcy wy korzy sty wali animozje etniczne, wy sy łając przeciwko Serbom milicję chorwackich ustaszy. Ci ostatni, wraz z Kozakami w niemieckich mundurach, dokony wali makabry czny ch zbrodni na swy ch współoby watelach. W późniejszy ch latach wojny Niemcy gdzie ty lko mogli rekrutowali żołnierzy gotowy ch służy ć w ich mundurach – Kozaków, Łoty szy, a nawet niewielkie liczby Skandy nawów, Francuzów, Belgów i Holendrów. By ć może najbardziej egzoty czny mi formacjami w armiach Hitlera by ły 13. Dy wizja Górska SS „Handschar” i 23. Dy wizja Górska SS „Kama”, złożone w większości z muzułmanów bośniackich podporządkowany ch Chorwatom i dowodzone przez niemieckich
oficerów; na defiladach żołnierze ci wy stępowali w ozdobiony ch frędzlami fezach. Himmler zaliczy ł muzułmańskie Waffen SS do „najbardziej honorowy ch i prawdziwy ch wy znawców Führera Adolfa Hitlera ze względu na ich nienawiść do wspólnego ży dowsko-angielskobolszewickiego wroga”. By ła to przesada, 15 procent żołnierzy ty ch formacji stanowili bowiem katoliccy Chorwaci, Himmler jednak zabiegał o wsparcie muzułmanów przez utworzenie w Dreźnie specjalnej wojskowej szkoły mułłów, a mufti Jerozolimy założy ł w Berlinie szkołę imamów w celu edukowania oficerów SS na temat wspólny ch ideałów nazistowskich i muzułmańskich. Jeden z dowódców formacji muzułmańskich, dziwaczna postać o nazwisku Karl-Gustav Sauberzweig, generał major Waffen-SS, który zwy kł zwracać się do swy ch żołnierzy per „dzieciaki, dzieciaki”, utrzy my wał, że „muzułmanie z naszy ch dy wizji SS zaczy nają dostrzegać w naszy m Führerze nadejście Drugiego Proroka”. Sauberzweig został jednak pozbawiony dowództwa 13. Dy wizji SS po ty m, gdy spisała się ona kiepsko w Jugosławii w 1944 roku, i ostatecznie muzułmańscy rekruci wnieśli niewiele do siły bojowej wojsk Hitlera. Wspieranej przez sojusznicze tajne służby wojnie party zanckiej przeciwko okupantom z państw Osi nadawano w powojennej literaturze charakter romanty czny, ale zakres jej działań pod względem strategiczny m by ł niewielki. Ugrupowania ruchu oporu by ły rzadko jednolite pod względem moty wów, składu osobowego czy skuteczności, jak zapisał we wrześniu 1943 roku w dzienniku Włoch Emmanuele Artom, później rozstrzelany przez Niemców: „Muszę odnotować rzeczy wistość na wy padek, gdy by po upły wie dziesięcioleci pseudoliberalna retory ka przedstawiała party zantów jako czy sty ch bohaterów. Jesteśmy, jacy jesteśmy : zbiorowiskiem jednostek, po części działający ch w dobrej wierze, po części polity czny ch ary wistów, po części dezerterów obawiający ch się wy wózki do Niemiec, po części napędzany ch pragnieniem przy gody, po części upodobaniem do bandy ty zmu. W naszy ch szeregach są tacy, którzy dokonują aktów przemocy, upijają się i sprawiają, że dziewczy ny zachodzą w ciążę”. I tak by ło w organizacjach ruchu oporu na terenie całej okupowanej Europy. Obie strony działały nader brutalnie: we francuskiej sekcji bry ty jskiego SOE zapanowało zakłopotanie, gdy kurierka Anne-Marie Walters doniosła na swego bry ty jskiego przełożonego w południowo-zachodniej Francji, podpułkownika George’a Starra, oskarżając go o współudział w sy stematy czny m torturowaniu kolaborantów i więźniów. Podczas późniejszy ch dochodzeń w Wielkiej Bry tanii wy soki oficer SOE pułkownik Stanley Woolry ch pisał, że pomimo podziwu dla dokonań Starra na polu walki on sam uważa, że „na jego opinii [Starra] zaciąży ł nieco wątek sady zmu, który będzie bardzo trudny do zignorowania [...]. Nie ulega wątpliwości [...], że torturowali oni więźniów w dość poważny sposób”. Zarzuty Walters zostały zatuszowane, rzuciły jednak światło na okrucieństwa, jakie charaktery zują niekonwencjonalne działania wojenne. Nie jest zaskakujące, że jedy nie nieliczne mniejszości wspierały podziemne ruchy oporu, ponieważ cena by ła bardzo wy soka. Peter Kemp, oficer SOE w Albanii, opisał epizod
z 1943 roku, gdy wraz ze swą bry ty jską druży ną szukał schronienia na wsi po udanej zasadzce na niemiecki samochód sztabowy. Tłumacz Stiljan długo dy skutował z zagniewany m gospodarzem przez uchy lone drzwi, które w końcu zostały zatrzaśnięte. „On nas nie chce. Sły szeli strzelaninę na drodze, są bardzo wy straszeni i wściekli na nas za sprawianie kłopotów” – wy jaśnił Stiljan. Kto mógłby obwiniać takich ludzi? Wiedzieli, że czekały by ich okrutne represje, podczas gdy młodzi zagraniczni awanturnicy poszliby sobie gdzie indziej szukać okazji do dokuczenia Niemcom. Kemp przy znał: „W miarę upły wu czasu stawało się coraz bardziej oczy wiste, że by liśmy w stanie zaoferować Albańczy kom niewiele, by sięgali po broń w porównaniu z korzy ściami z zachowania bierności. Muszę przy znać, że my, bry ty jscy oficerowie łącznikowi, z opóźnieniem pojmowaliśmy ich punkt widzenia; jako naród zawsze mieliśmy skłonność do zakładania, iż ci, którzy nie udzielają nam całkowitego poparcia w naszy ch wojnach, kierują się jakimś niecny m moty wem, nie chcąc, aby świat stał się lepszy ”. Europejskie posiadłości zamorskie by ły rozdarte podziałami, a sy tuacja jeszcze się zaogniała tam, gdzie kolonie znalazły się pod okupacją. W wy niku rozmaity ch skomplikowany ch anomalii nad Indochinami do marca 1945 roku wciąż powiewała flaga francuska. Vichy stowski reżim kierowany przez admirała Jeana Decoux administrował krajem zgodnie z rozkazami japońskiej misji wojskowej. We wrześniu 1940 roku wojska japońskie zaakcentowały swą absolutną dominację, atakując dwie miejscowości w Tonkinie i zabijając ośmiuset francuskich żołnierzy przed wy cofaniem się do południowy ch Chin. Lokalny układ skomplikował się jeszcze bardziej, gdy okręty Vichy dokonały serii wy padów przeciwko sąsiedniemu Sy jamowi, który próbował zająć sporne tereny na granicy z Laosem i Kambodżą. Aby zabezpieczy ć interesy swy ch sy jamskich klientów, interweniowali wówczas Japończy cy, zmuszając Francuzów do wy cofania się. Od lipca 1941 roku liczące 35 ty sięcy żołnierzy siły japońskie robiły co chciały w Indochinach, które zostały włączone do japońskiej tak zwanej Wielkiej Azjaty ckiej Strefy Wspólnego Dobroby tu. Koloniści spod znaku Vichy zachowali resztki osobisty ch swobód, dopóki, podobnie jak europejscy akolici nazistów, realizowali polity kę swy ch panów. W marcu 1945 roku na rozkaz wy zwolonego Pary ża wojska francuskie rozpoczęły katastrofalne powstanie, szy bko i brutalnie stłumione przez Japończy ków, którzy odtąd przejęli pełną kontrolę nad krajem. Od 1942 roku zaczęły się dla Wietnamczy ków, Laotańczy ków i Kambodżan ogromne cierpienia związane z plądrowaniem ich krajów przez Japończy ków. Starsi Wietnamczy cy mówili, że ich ówczesne doświadczenia by ły gorsze od ty ch z późniejszy ch wojen o niepodległość. Japończy cy wy wozili stamtąd ry ż, kukury dzę, węgiel i kauczuk. Wiele pól ry żowy ch zostało przy musowo obsadzony ch jutą i bawełną w celu zaspokojenia zapotrzebowania okupantów na teksty lia. Pozbawiona własny ch produktów miejscowa ludność zaczęła głodować. W Tonkinie do 1945 roku co najmniej półtora miliona, a by ć może o wiele więcej Wietnamczy ków zmarło z głodu, i to w kraju, który przed wojną by ł trzecim
co do wielkości na świecie producentem ry żu. Francuskie władze kolonialne tłumiły lokalne protesty i bunty z niedościgłą nawet dla Japończy ków brutalnością. Główny m beneficjentem udręki Wietnamczy ków by ł komunisty czny ruch Viet Minh, zdoby wający znaczne poparcie na terenach północny ch, gdzie polity ka gospodarcza Tokio dała się odczuć najdotkliwiej. Do lata 1945 roku nie by ło znaczącego zbrojnego oporu wobec Japończy ków, zawzięcie anty imperialisty czni Amery kanie odmawiali bowiem przerzucania oficerów sił Wolnej Francji drogą lotniczą z Chin do Wietnamu. Dopiero w lecie tamtego roku amery kańskie OSS rozpoczęło dostawy broni dla Viet Minhu, podejmując spóźnioną próbę pobudzenia działań anty japońskich. Dostawy te zostały przy jęte z wdzięcznością przez przy wódcę tego ugrupowania Nguy ena Ai Quoca, lepiej znanego jako Ho Chi Minh; stacjonujący tam oficerowie OSS przejawiali nieograniczony entuzjazm dla jego party zantów, niezwy kłą naiwność wobec ich polity ki oraz zdecy dowaną niechęć w stosunku do miejscowy ch francuskich kolonialistów. Viet Minh – liczący wówczas około pięciu ty sięcy akty wny ch zwolenników – chętnie przeciwstawiał się Francuzom, lecz nie wy kazy wał zainteresowania walką z Japończy kami. Jego ludzie albo gromadzili broń w oczekiwaniu na powojenną bitwę o niepodległość, albo pokazy wali się z nią, aby narzucić swoją wolę ludności wiejskiej. Pod naciskiem Waszy ngtonu OSS nakłonił party zantów do wy rażenia sprzeciwu wobec okupantów. Jedna grupa wszczęła hałaśliwą demonstrację przeciwko niewielkiej japońskiej kolumnie zaopatrzeniowej, która zawróciła i się wy cofała, nie ponosząc zby tnich szkód. Przy innej okazji batalion Viet Minhu dowodzony przez Vo Nguy en Giapa zaatakował 17 lipca 1945 roku japońską wy suniętą placówkę w Tam Dao, zabijając ośmiu spośród jej czterdziestu obrońców i biorąc do niewoli pozostały ch. Ale na ty m wy daje się kończy ć wkład Viet Minhu w sprawę aliancką, w zamian za dostawy kilku ton broni i sprzętu wy korzy stany ch później przeciwko powracający m francuskim kolonialistom. Zdecy dowanie najważniejszy m zamorskim elementem alianckiego wy siłku wojennego by ło oczy wiście imperium bry ty jskie. Rozmowy Londy nu z biały mi samorządny mi dominiami by ły prowadzone nader niezręcznie, jego żądania wręcz bezwzględne w obliczu wy mogów stwarzany ch przez globalny konflikt, a polity ka wobec czarny ch i brązowy ch ludów imperium by ła bezkompromisowa. Churchill zapewnił o swojej determinacji utrzy mania hegemonii nad Indiami i oburzy ł amery kańską opinię publiczną, deklarując w listopadzie 1942 roku, że nie został pierwszy m ministrem króla po to, aby pozwolić na likwidację bry ty jskiego imperium. Większość społeczeństwa odnosiła się ciepło i z senty mentem do wkładu wojsk indy jskich i kolonialny ch w wy siłek wojenny, nie zdając sobie sprawy, że ich usługi by ły kupowane za pieniądze i niezmiernie rzadko wy nikały z lojalności czy nawet zrozumienia sprawy, o którą walczy li sojusznicy. James Mpagi z Kampali w Ugandzie powiedział: „My śleliśmy, że wojna to może coś bardzo prostego [...] może coś takiego, jakby pojawił się spór o krowę lub między sąsiednimi wioskami”. Wielka Bry tania uważała za oczy wistą lojalność swy ch kolorowy ch poddany ch
i w 1939 roku znalazło to swój wy raz w deklaracji poparcia ze strony kolonialny ch gubernatorów i wy bitny ch miejscowy ch oby wateli. Nie by ło znaczącego sprzeciwu: czarna Afry ka i region karaibski oddelegowały z czasem około pięciuset ty sięcy rekrutów do dy spozy cji sojuszników. Trzy afry kańskie dy wizje by ły pod bronią w Birmie, większość zaś inny ch czarny ch żołnierzy skierowano do robót. Wielka Bry tania nie wprowadziła poboru do wojska w swy ch afry kańskich posiadłościach, lecz na miejscu jej przedstawiciele wy wierali silny nacisk, a nawet stosowali przy mus, mobilizując tuby lców, którzy służy li w bry ty jskich mundurach pod dowództwem biały ch oficerów. Batison Geresomo z Niasy wspominał później: „Gdy usły szeliśmy o konflikcie, nie by liśmy pewni [...], czy będą brali wszy stkich siłą [...]. Biali przy by li do wszy stkich okręgów rekrutować żołnierzy. Niektóry ch wzięły siły wodzów, inni poszli z własnej woli”. Ponadto w Afry ce Wschodniej wprowadzono masowy pobór do robót rolny ch, na czy m skorzy stali biali farmerzy. Lokalni wodzowie w kolonii Złote Wy brzeże spełnili ży czenie władz, zachęcając młody ch mężczy zn ze swy ch plemion do wstąpienia w szeregi armii. W rekrutacji pomagały zespoły wokalne, a w śpiewany ch przez nie piosenkach zestawiano słowo barima – w języ ku Akan „dzielny człowiek” – z nazwą Birma. Dzielni ludzie i wojownicy, pójdźmy [zaciągnąć się] Dzielni ludzie i wojownicy, pójdźmy [zaciągnąć się] Pójdźmy do Afry ki Wschodniej i Birmy Pójdźmy, chodźmy [zaciągnąć się] Kofi Genfi opisy wał proces rekrutacji w Aszanti, gdzie lokalny komisarz okręgowy kapitan Sinclair miał za zadanie wy kazać plan zawarty w szczegółowy ch wy ty czny ch co do wielkości poboru. Komisarz z kolei wy znaczał udziały konkretny m miejscowy m wodzom: „Sinclair [...] miał listę, wiedział, ilu będzie mężczy zn z każdej wioski. Brał ciężarówkę [...] i przy woził ty ch ludzi”. W Bathurst (dzisiejszy Bandżul) w Gambii zastosowano w 1943 roku bardziej drasty czne środki. Na rozkaz bry ty jskiego gubernatora wy łapano i wcielono do wojska cztery stu uliczników (spośród który ch jedna czwarta zdezerterowała podczas szkolenia). W Akrze jeden z mieszkańców opisał, jak został zgarnięty z ulicy przez żołnierzy, gdy szedł odwiedzić brata. W Sierra Leone wcielano do armii ludzi aresztowany ch za nielegalne wy doby wanie diamentów; taką propozy cję nie do odrzucenia składano również niektóry m skazany m przez sądy jako alternaty wę odsiadki w więzieniu. Wielu jednak Afry kanów trafiło do służby wojskowej rzeczy wiście jako ochotnicy, ponieważ zależało im na pracy i płacy. Choć wszy scy twierdzili, że mają osiemnaście lat, wielu by ło wy raźnie młodszy ch. Ty lko nieliczni zresztą mieli jakiekolwiek pojęcie o ty m, co może oznaczać wojna, więc dezercje stały się zjawiskiem powszechny m, gdy jednostki skierowano za granicę. Udający się do Birmy żołnierze Królewskich Strzelców Afry kańskich
z Niasy śpiewali pieśń nazwaną Sole, która to nazwa by ła zniekształconą formą angielskiego słowa sorry i mogła również oznaczać „kłopot”. Sole, sole, sole, Nie wiemy, dokąd jedziemy, Ale odjeżdżamy. Sole, sole, sole, Może jedziemy do Kenii, Żałujemy, że odjeżdżamy z domu, Ale to jest wojna, czas kłopotów, Sole, sole, sole. Niektórzy Afry kanie dawali wy raz prostemu patrioty zmowi. Mieszkaniec Sierra Leone, który służy ł w Birmie, powiedział: „Zaangażowany by ł nasz boss [...] mocarstwo kolonialne. A gdy w grę wchodzi boss – lub gdy w kłopotach jest głowa domu – każdy musi udzielać pomocy [...]. Gdy by śmy nie poszli [...] walczy ć z Japończy kami, to wszy scy mówiliby śmy dziś po japońsku”. Jedy nie garstka czarny ch rekrutów otrzy mała stopnie oficerskie, a wśród nich najbardziej zwracał uwagę dwudziestojednoletni nauczy ciel i przedwojenny żołnierz tery torialny Seth Anthony ze Złotego Wy brzeża. Wy słano go do Wielkiej Bry tanii na przeszkolenie oficerskie w Sandhurst, służy ł w Birmie i ukończy ł wojnę w stopniu majora. Jeden z jego żołnierzy stwierdził później, że lubili walczy ć pod jego rozkazami, bo miał „potężne juju” [22] . Tacy jak on by li jednak niezwy kłą rzadkością w armii bry ty jskiej, choć RAF nadał z czasem stopnie oficerskie niektóry m ze swy ch rekrutów z Afry ki Zachodniej. Okazy wanie wy ższości rasowej uznawano za naturalne, często wy rażano je też wprost. Gdy dwie kompanie Królewskich Strzelców Afry kańskich dotarły w kwietniu 1941 roku do przedmieść Addis Abeby, zostały zatrzy mane na rozkaz kwatery głównej – uznano za bardziej stosowne, aby na czele armii wkraczającej do stolicy Abisy nii znalazła się biała jednostka z Afry ki Południowej, co ku niezadowoleniu strzelców istotnie nastąpiło. Zdarzały się poważne kłopoty dy scy plinarne, dochodziło też do prawdziwie żenujący ch sy tuacji. W grudniu 1943 roku pułk z Mauritiusa, sfrustrowany kiepskim dowodzeniem i wredny m zachowaniem biały ch oficerów, ogłosił strajk okupacy jny w swy m obozie na Madagaskarze. Pięciuset żołnierzy stanęło w rezultacie przed sądem wojenny m, spośród który ch dwóch skazano na śmierć, choć karę później złagodzono. Dalszy ch dwudziestu czterech otrzy mało wy roki od siedmiu do czternastu lat więzienia, a pułk został rozformowany. Dezercje by ły szczególnie częste w pułku ze Złotego Wy brzeża: w 1943 roku jako nieobecny ch odnotowano 15 procent stanu osobowego, z czego 42 procent z regionu Aszanti. Wśród czarny ch Afry kanów służący ch za granicą duże niezadowolenie wy woły wały
stawki wy nagrodzenia i warunki by towania, o wiele gorsze od ty ch, jakie oferowano biały m żołnierzom. W siłach zbrojny ch Afry ki Południowej płacono rekrutom „kolorowy m” – rasy mieszanej – połowę stawki dla biały ch, czarny m zaś dwie trzecie stawki dla kolorowy ch, tłumacząc, że ci ostatni są w stanie taniej utrzy my wać swe rodziny na poziomie, do którego przy wy kły. Podobnie jak USA do 1944 roku Afry ka Południowa nie wy znaczała czarny ch żołnierzy do zadań bojowy ch, ty lko do robót fizy czny ch. By ło więc obłudą wy wieszanie plakatów rekrutacy jny ch przedstawiający ch czarny ch żołnierzy w mundurach, uzbrojony ch w dzidy i pałki. Ochotnicy zgłaszali się niechętnie, wiedząc, że zinsty tucjonalizowana w kraju segregacja rasowa będzie się utrzy my wać w wojsku. Nawet w oblężony m Tobruku kanty ny armii południowoafry kańskiej odmawiały obsługiwania czarny ch wojskowy ch. W Indiach ustanowiono przestrzegające segregacji domy publiczne dla czarny ch Afry kanów z bry ty jskiej armii, choć skrupuły pewnego katolickiego dowódcy skłoniły go do wy stosowania wniosku, aby w jego jednostce przy by tek ten został zamknięty. W 1942 roku doszło do buntu w 25. Bry gadzie Wschodnioafry kańskiej. Generał William Platt raportował o „liczny ch incy dentach w niemal wszy stkich jednostkach somalijskich [...], odmowach wy konania rozkazów, strajkach okupacy jny ch, dezercjach z bronią, nierzetelności strażników, kradzieżach w wy niku zmowy, okazjonalny m rzucaniu kamieniami i sięganiu po noże”. W 1944 roku doszło w pobliżu obozu wy poczy nkowego Ranchi w Indiach do starć między żołnierzami a cy wilami, w wy niku który ch zginęło sześciu Hindusów i zgwałcono kilka kobiet. Bry ty jczy cy pocieszali się ty m, że zamieszki te by ły mniej groźne niż poważny bunt czarny ch francuskich tirailleurs w tamty m roku w Thiaroy e nieopodal Dakaru oraz rewolty batalionów belgijskiej Force Publique w Kongu. Dowódcy by li jednak załamani zachowaniem niektóry ch jednostek kolonialny ch na polu walki, na przy kład gdy batalion Królewskich Strzelców Afry kańskich zaczął w rozsy pce uciekać pod ogniem nieprzy jaciela w Birmie oraz gdy dwa bataliony 11. Dy wizji Wschodnioafry kańskiej odmówiły przekroczenia rzeki Chindwin na teren Birmy, mówiąc: „Zrobimy wszy stko, co będzie od nas wy magane, ale dalej nie pójdziemy ”. Bry gadier G.H. Cree donosił, że wobec powszechnego niezadowolenia w formacjach afry kańskich „mieliśmy szczęście, że trafiło się nam parę spięć zamiast rewolty o bardziej ogólny m charakterze”. Ważne jest, aby postrzegać te wy powiedzi i incy denty w szerszy m kontekście. Setki ty sięcy żołnierzy afry kańskich wy pełniało swe obowiązki jako robotnicy lub strzelcy pod ostrzałem, wy kazując sporą odwagę i niezłą skuteczność; by łoby jednak niesłuszne idealizowanie ich wkładu w ogólne zwy cięstwo. Nie zależało im specjalnie na zwy cięstwie aliantów, większość służy ła jako najemnicy pochodzący ze społeczności przeszkolony ch do posłuszeństwa wobec biały ch panów. Oficer z Rodezji tak opisał grzebanie Afry kanów w twardej, kamienistej ziemi Somali Bry ty jskiego: „Biedny kapralu Atang, samowy rzeczenie i powściągliwa skromność by ły częścią twojego ży cia [...]. Jakże by cię zmartwiło, gdy by ś wiedział, że twój grób sprawia takie trudności i nie pozwala odpocząć znużony m ludziom [...]. Powoli opuszczają go w dół. Pokrwawiony koc zostaje odsunięty na bok [...]. I na koniec
Amadu, muzułmanin, który umarł, ściskając swój ulubiony karabin Bren. Obecni są starszy sierżant kompanii D i grupa współwy znawców. Dwóch schodzi do grobu, ciało zostaje im przekazane z noszy, powoli składają je na dole [...]. Wy sokim, przenikliwy m głosem główny żałobnik intonuje starą arabską frazę, modlitwę za zmarły ch”. Takie by ło senty mentalne spojrzenie na zaangażowanie kolonialny ch poddany ch, w przeciwieństwie do wy głoszonego przez czarnego Franka Sexwale’a z Afry ki Południowej, który określił ten konflikt mianem „wojny białego człowieka, wojny bry ty jskiej. Afry ka Południowa należała do Wielkiej Bry tanii; wszy stko, co robili Afry kanerzy, by ło pomy słem pana, Wielkiej Bry tanii”. Pogląd Sexwale’a dobrze oddawał obojętność niemal wszy stkich jego czarny ch i kolorowy ch rodaków wobec toczący ch się zmagań, pomijał jednak skomplikowany charakter nastrojów panujący ch w Afry ce Południowej. Wśród Afry kanerów od dawna utrzy my wała się trady cja proniemieckości. Premier Afry ki Południowej i bliski przy jaciel Churchilla marszałek polny lord Smuts jedy nie niewielką liczbą głosów doprowadził w 1939 roku do odrzucenia parlamentarnej rezolucji domagającej się neutralności kraju. Po wciągnięciu kraju do wojny Smuts dopilnował, aby wniósł on znaczący wkład w sprawę sojuszniczą. Do końca jednak zmagał się z opozy cją i nigdy nie odważy ł się wprowadzić poboru do wojska. Liczba biały ch ochotników by ła wciąż bardzo skromna, a pod koniec 1940 roku doszło do anty wojenny ch demonstracji w Johannesburgu. Niektóry ch zdeklarowany ch zwolenników nazizmu internowano na cały okres wojny, w ty m późniejszego nacjonalisty cznego premiera Johna Vorstera. W Australii poparcie dla Wielkiej Bry tanii by ło o wiele silniejsze. W 1939 roku dziesiątki ty sięcy ochotników zareagowało podobnie jak Rod Wells, który pomy ślał: „Toczy się wojna! Stary kraj potrzebuje pomocy [...]. Jedźmy tam i pokażmy, co potrafimy zrobić”. Trzy dy wizje takich żołnierzy wy różniły się w walkach na Morzu Śródziemny m, a dalsze dwie dołączy ły później na Nowej Gwinei i w inny ch kampaniach na Pacy fiku. Ale wojna także tutaj ujawniła polity czne napięcia i podziały. Większość spośród pół miliona Amery kanów, którzy przewinęli się przez Australię w latach 1942–1945, ciepło wspominała swój poby t od strony towarzy skiej, lecz ich dowódcy kry ty kowali australijską zaściankowość, zajadłość związków zawodowy ch, zwłaszcza w dokach, oraz domniemany brak zdecy dowania w prowadzeniu wojny. MacArthur sugerował cierpko, że australijski duch uległ korozji w wy niku dwudziestu lat rządów socjalistów. 26 października 1942 roku korespondent wojenny „New York Timesa” Hanson Baldwin opublikował miażdżącą kry ty kę australijskiego ducha bojowego: „Normalne trudności prowadzenia wojny koalicy jnej zwiększa jeden czy nnik, na który narzekają sami Australijczy cy – problem pracowniczy. Zdaniem wielu Australijczy ków nie ulega kwestii, że naleganie australijskich związków zawodowy ch na swe « prawa» , ich determinacja, aby nie pracować dłużej niż określoną liczbę godzin i mieć wolne w sobotnie popołudnia i święta, oraz generalne podejście i nastawienie do wojny utrudniają pełny wy siłek wojenny Narodów Zjednoczony ch w Australii. Nastawienie związków w kraju na anty podach by ć może najlepiej określa słowo « samozadowolenie» ;
wielu pracowników wy daje się przede wszy stkim przy wilejów z czasów pokoju”.
zainteresowany ch utrzy maniem
Baldwin podkreślał, że z powodu obstrukcji australijskich związków zawodowy ch wiele zadań logisty czny ch musiało by ć wy kony wany ch przez amery kańskich żołnierzy. Konkludował, że „wielu z nas we wszy stkich krajach demokraty czny ch, kochając osobistą wolność i nasz swobodny, łatwy, wolny od trosk sty l ży cia z czasów pokoju, zapomniało, że wojna wy znacza trudne zadania i że oby czaje pokoju nie są oby czajami wojny ”. Uwagi Baldwina wy wołały burzę w Australii, gdzie odnoszono się do nich z głęboką niechęcią, by ły jednak oparte na obserwacji przy krej rzeczy wistości i poglądy korespondenta podzielał bry ty jski rząd. Wielu Australijczy ków zdoby ło uznanie jako żołnierze, znaczna jednak część wy korzy stała swe demokraty czne przy wileje do trzy mania się z dala od pola walki. Podobnie w Kanadzie, gdzie służba wojskowa za granicą pozostała dobrowolna, powodując utrzy mujący się niedobór ludzi w wojskach lądowy ch. Choć Kanady jczy cy odegrali ważną rolę w kampaniach w północno-zachodniej Europie i we Włoszech, a także w Bitwie o Atlanty k i ofensy wie bombowców, to większość francuskojęzy cznej Kanady by ła przeciwna udziałowi w wojnie. „Paskudny wieczór w Montrealu, gdzie francuscy Kanady jczy cy buczeli i pluli na nas, a kilku naszy ch zostało wy rzucony ch z barów” – zanotował uczestnik szkolenia RAF-u przejeżdżający przez ten region. W sierpniu 1942 roku markotne 59 procent francuskich Kanady jczy ków wy raziło w sondażu pogląd, że nie musieliby uczestniczy ć w wojnie, gdy by Kanada nie by ła częścią bry ty jskiego imperium. Na Bliskim Wschodzie i w Azji niektóre podległe Wielkiej Bry tanii społeczności wy kazy wały bardziej zdecy dowany sprzeciw wobec światowego konfliktu: nie zwracały uwagi na charakter niemieckich, włoskich i japońskich reżimów, zadowalając się poglądem, że wrogowie ich kolonialny ch gnębicieli mogą się stać ich sojusznikami. Bry ty jczy cy sprawowali władzę w Egipcie de facto nie jako w uznanej posiadłości kolonialnej, lecz przez drakońską interpretację dwustronnego układu obronnego. Wielu, a nawet większość Egipcjan udzielała biernego poparcia państwom Osi, a król Faruk uważał nadchodzącą klęskę Bry ty jczy ków za z góry przesądzoną. Jeden z oficerów jego armii, sy n rządowego urzędnika, dwudziestojednoletni Anwar Sadat, który później miał zostać prezy dentem Egiptu, napisał: „Naszy m wrogiem by ła przede wszy stkim, jeśli nie wy łącznie, Wielka Bry tania”. W 1940 roku Sadat zwrócił się do inspektora generalnego armii generała Aziza el-Misriego, dobrze znanego z sy mpatii do państw Osi, i powiedział o sobie i swoich towarzy szach: „jesteśmy grupą oficerów pracujący ch nad utworzeniem organizacji, której celem ma by ć wy parcie Bry ty jczy ków z Egiptu”. W sty czniu 1942 roku ulice Kairu zapełniły się demonstrantami wznoszący mi okrzy ki: „Naprzód, Rommel! Niech ży je Rommel!”. Bry ty jskie wojska i pojazdy opancerzone otoczy ły pałac królewski i pozostawały tam, dopóki Faruk nie przy stał na żądania Bry ty jczy ków. W lecie tamtego roku oficerowie armii egipskiej z nadzieją oczekiwali na
wy zwolenie przez Afrika Korps pod dowództwem Rommla. By li pod wrażeniem przy by cia do Kairu dwóch niemieckich szpiegów, Hansa Epplera i drugiego, znanego jedy nie jako „Sandy ”. Kapitan Sadat by ł jednak rozczarowany niepoważny m zachowaniem obu agentów, który ch znalazł na pokładzie łodzi mieszkalnej należącej do sły nnej tancerki brzucha Hekmet Fahmy. „Musiałem wy glądać na zaskoczonego – pisał – ponieważ Eppler, śmiejąc się, zapy tał: « A gdzie spodziewał się pan nas zastać? W obozie bry ty jskiej armii?» . Niemiec stwierdził, że na Hekmet Fahmy można w pełni polegać”. Wraz ze swy m kolegą spędzał pijackie wieczory w klubie nocny m Kitkat oraz wy mieniał duże sumy podrabiany ch bry ty jskich banknotów u Ży da, który jakoby pobierał prowizję w wy sokości 30 procent. Wiele lat później, przejawiając bez oporów anty semity zm właściwy swemu społeczeństwu, Sadat pisał: „Nie zdziwiłem się, że Ży d świadczy tę usługę nazistom, ponieważ wiedziałem, iż Ży d zrobi wszy stko, jeśli cena będzie odpowiednia”. Bry ty jczy cy aresztowali całą siatkę szpiegowską i bez większego trudu ukrócili przejawy sprzeciwu w kraju, lecz nie mogli w wiary godny sposób idealizować roli Egiptu w obozie alianckim. Podziały w kwestiach lojalności przejawiały się najwy raźniej w azjaty ckiej części imperium bry ty jskiego. W 1939 roku nacjonaliści malajscy zorganizowali anty wojenne demonstracje surowo stłumione przez miejscowe władze kolonialne. Indy jski członek malajskiej służby cy wilnej powiedział, że „choć rozum się całkowicie temu sprzeciwiał, sy mpatia insty nktownie stawała po stronie Japończy ków w ich walce przeciwko Anglosasom”. Przy wódca indy jskich nacjonalistów Jawaharlal Nehru napisał: „Jest oczy wiste, że przeciętny człowiek w Indiach jest tak pełen gory czy w stosunku do Bry ty jczy ków, że z zadowoleniem powitałby każdy atak wy mierzony przeciwko nim”. Niektórzy z jego rodaków cieszy li się na widok Azjatów zadający ch klęski biały m armiom na lądzie i na morzu. „Nie mogliśmy się oprzeć zadowoleniu z batów, jakie Bry ty jczy cy dostawali od Niemców, i to pomimo że by liśmy anty hitlerowscy ” – powiedział doktor Kashmi Swaminadhan. Przed japońskim zalewem w 1942 roku lady Diana Cooper pisała: „Nie dostrzegałam żadnego szczególnego powodu, dla którego oby watele Singapuru, składający się w 85 procentach z Chińczy ków i w 15 procentach z Hindusów i Malajczy ków, mieliby walczy ć, jak czy nią to cockney e, p r z e c i w k o l u d z i o m o ich odcieniu skóry i d l a poczciwy ch, dobry ch Anglików”. I rzeczy wiście, niewielu tak zrobiło. Na Malajach i w Birmie nowi władcy by li w stanie pozy skać usługi wielu miejscowy ch, a także niektóry ch Hindusów, którzy nie odczuwali lojalności wobec wy gnany ch Bry ty jczy ków. Przy wołajmy też przy padek niejakiego Mahindasy, hinduskiego nauczy ciela angielskiej szkoły w miejscowości Malakka. Przed swą egzekucją dokonaną przez Japończy ków za słuchanie audy cji radia BBC napisał: „Zawsze ceniłem bry ty jskiego sportowego ducha, sprawiedliwość i służbę cy wilną jako najlepsze rzeczy w niedoskonały m świecie. Chętnie umieram za wolność. Moim wrogom nie udaje się zwy cięży ć mojego ducha. Wy baczam im to, co zrobili z moim kruchy m ciałem. Powiedzcie moim drogim chłopcom, że ich nauczy ciel umarł z uśmiechem na ustach”. Na Malajach chiński komunista
Chin Peng, który później został przy wódcą zaciekle anty bry ty jskiego ruchu niepodległościowego, wskazy wał na ironię zawartą w udekorowaniu go Orderem Imperium Bry ty jskiego przez rząd bry ty jski w uznaniu za szerzenie terrory zmu i mordowanie Malajczy ków kolaborujący ch z Japończy kami. Wielu ludzi w Birmie, na Malajach i w Holenderskich Indiach Wschodnich, a także niemało na Filipinach początkowo witało japońskich najeźdźców jako wy zwolicieli. Nawet jednak zagorzali przeciwnicy europejskiego imperializmu szy bko rozczarowali się arogancją i zinsty tucjonalizowaną brutalnością swy ch nowy ch władców. Przy kładów nie brakuje: przy niewolniczej pracy na budowie osławionej kolei birmańskiej zginęło o wiele więcej miejscowy ch niż alianckich jeńców. Spośród blisko 80 ty sięcy Malajczy ków wy słany ch tam na roboty zginęło niemal 30 ty sięcy, wraz z 14 ty siącami biały ch; budowa kosztowała także ży cie 100 ty sięcy Birmańczy ków, Hindusów i Chińczy ków. Gdy w Nieke na granicy birmańsko-tajskiej wy buchła epidemia cholery, obejmując wielu Tamilów pracujący ch przy budowie kolei, Japończy cy podpalili koszary, w który ch leżało 150 chory ch. W inny ch miejscach każdy, kto naraził się Japończy kom, by ł sy stemowo traktowany z sady sty czny m okrucieństwem. Sy bil Kathigasu, katolicka żona plantatora z Perak, by ła torturowana w więzieniu w Taiping, podczas gdy jej córkę zawieszono na drzewie nad ogniskiem. Odwołując się do poczucia wsty du, nakłoniła oprawców do uwolnienia dziecka, lecz sama została kaleką do końca ży cia. Co najmniej pięć milionów ludzi zginęło podczas wojny w Azji Południowo-Wschodniej, wielu spośród nich w Holenderskich Indiach Wschodnich, bezpośrednio z rąk Japończy ków lub w wy niku głodu spowodowanego rekwirowaniem przez Tokio ży wności i upraw na potrzeby własny ch oby wateli. Ceny ry żu poszy bowały w górę, podczas gdy zbiory spadły o jedną trzecią; towarem zastępczy m stała się tapioka. Samad Ismail pisał ze znużeniem w 1944 roku: „Każdy odczuwa słabość do tapioki i zostaje jej wy znawcą, wy nosi pod niebiosa i wy chwala tapiokę, o niczy m inny m niż o tapioce nie dy skutuje się w kuchni, w tramwaju, na przy jęciu weselny m – ciągle tapioka, tapioka i tapioka”. Mimo że dieta oparta na tapioce dawała pewien wzrost masy, w niczy m nie zmieniała przewlekłego niedoboru witamin, który stał się endemiczny w społeczeństwach okupowany ch przez Japończy ków. Głód przy czy nił się w stopniu większy m niż cokolwiek innego do niechęci, jaką odczuwały wobec Japończy ków podporządkowane im ludy Wielkiej Azjaty ckiej Strefy Wspólnego Dobroby tu – niezależnie od stopnia ich niechęci do poprzednich władców europejskich. 2. IMPERIUM W INDIACH: NIEDOBRY CZAS Okupowane przez Bry ty jczy ków Indie, jak określali ten subkonty nent nacjonaliści, przechodziły podczas wojny okres permanentny ch wstrząsów i udręki. Perła w koronie imperium bry ty jskiego, ustępująca w Azji jedy nie Chinom pod względem obszaru i ludności, stała się wielkim dostawcą teksty liów i sprzętu dla sojuszników. Wy produkowano tam milion
koców dla bry ty jskiej armii (z wełny pochodzącej od 60 milionów owiec) oraz 41 milionów części mundurów wojskowy ch, 2 miliony spadochronów i 16 milionów par butów. Fakt, że zadłużenie Wielkiej Bry tanii wobec Indii z ty tułu rozliczeń za dostarczone towary gwałtownie rosło, wprawiał Churchilla we wściekłość. „Winston bez końca pomrukiwał, że jest czy mś niesły chany m oczekiwanie, aby śmy nie ty lko bronili Indii i później musieli się wy nosić, ale jeszcze zapłacić setki milionów za ten przy wilej” – pisał 16 września minister do spraw Indii Leo Amery. Ale czy Hindusi mogli odmówić skorzy stania z tej obrony ? Przed wy buchem wojny narastały głośne żądania samorządności i niepodległości, zdecy dowanie popierane przez ludność poza tak zwany mi stanami książęcy mi. Tery toria maharadżów przetrwały jako feudalne lenna, który ch władcy wiedzieli, że ich przy wileje zostaną im odebrane z chwilą, gdy mieszkańcy Indii przejmą władzę we własny m kraju. Zapewniali oni ograniczone rejony poparcia dla bry ty jskiej hegemonii, gdy ż w ten sposób utrwalali własną. Niemal wszędzie poza ty mi imperialny mi enklawami wy kształceni Hindusi chcieli odejścia Bry ty jczy ków. Py tanie ty lko: kiedy ? Wy buch wojny skłonił niektóre wpły wowe osobistości do głoszenia tezy, że walka o niepodległość powinna zostać odroczona do czasu pokonania większego zła, jakim by ł faszy zm. Nacjonalista Veer Damodar Savarkar sugerował pragmaty cznie, że jego rodacy powinni wy korzy stać sposobność do naby cia wiedzy wojskowej i przemy słowej, która by łaby bezcenna dla wolny ch Indii. Liga Rady kalny ch Kongresmenów przekony wała, że czy nny udział w wojnie „nie oznaczałby ty m samy m wspierania bry ty jskiego imperializmu, lecz przeciwnie, jego osłabienie poprzez wspieranie i umacnianie sił anty faszy stowskich w Anglii i w Europie”. Podobnie twierdził M.N. Roy : „To nie jest wojna Anglii. To jest wojna o przy szłość świata. Jeśli tak się składa, że rząd bry ty jski jest uczestnikiem tej wojny, to dlaczego bojownicy o ludzką wolność mieliby się wsty dzić pogratulowania mu za ten szlachetny czy n? Stare porzekadło, że przeciwności losu kojarzą z sobą dziwne pary, nie jest całkiem bezzasadne. Jeśli uzasadnione by ło zawarcie przez rząd sowiecki paktu o nieagresji z nazistowskimi Niemcami, to dlaczego nie miałoby by ć tak samo dopuszczalne, aby bojownicy o wolność Indii popierali rząd bry ty jski tak długo, jak prowadzi on wojnę z faszy zmem?”. Niektórzy jego rodacy przy jęli pogląd porucznika L.T. Bose’a, bratanka najbardziej znanego naukowca Indii, kosmopolity, który wiele podróżował po Europie. W liście do bry ty jskiego przy jaciela Bose pisał: „Jestem teraz od trzech lat w wojsku, bowiem chciałem dołoży ć swoje do walki z nazistami”. Kilkuset Hindusów o egzoty czny ch przy domkach w rodzaju „Tiger” Jaswal Singh, Piloo „Reporter”, „Jumbo” Majundan i Miroo „Engineer” służy ło w indy jskich siłach lotniczy ch. Mimo że lotnicy indy jscy nosili te same mundury i posługiwali się ty m samy m slangiem co ich koledzy z RAF-u, niekiedy mieli do czy nienia z beztroskim rasizmem bry ty jskich oficerów mówiący ch o nich „czarnuszki”. Pilot my śliwca Mahender Singh Puji zanotował, gdy w drodze do Wielkiej Bry tanii jego okręt zatrzy mał się w Afry ce Południowej: „By łem
zaszokowany, widząc, jak są tam traktowani Hindusi i Afry kanie. Bardzo to rozgniewało mnie i moich kolegów”. W Anglii i podczas późniejszej służby na pusty ni nigdy nie przy zwy czaił się do bry ty jskiego jedzenia i ży wił się głównie jajkami, sucharkami i czekoladą. Indy jskie załogi wiedziały, że w oczach dowódców są lotnikami drugiej klasy, który m nie przy dziela się najlepszy ch samolotów i przy noszący ch rozgłos zadań. Wnieśli jednak znaczący wkład w kampanię w Birmie w latach 1944–1945, wy konując ty siące lotów wy wiadowczy ch i ataków na cele naziemne w ramach wsparcia dla bry ty jskiej 14. Armii. Część Hindusów zajmowała nie tak jednoznaczne i bardziej ostrożne stanowisko wobec wojny. Chakravarthi Rajagopalachari, jeden z przy wódców Kongresu i premier regionu Madras, powiedział w 1942 roku, że podnoszenie kwestii krajowy ch może wy dawać się małostkowe, gdy Wielka Bry tania toczy z bezwzględny m wrogiem walkę na śmierć i ży cie. Przy ty m dodał, że „każdy naród musi dbać o własne ży cie [...]. Nie służy my cy wilizacji, zapominając o swy ch prawach. Nie możemy dopomóc aliantom, godząc się na poddaństwo. Wręcz przeciwnie, taka kapitulacja pomogłaby Niemcom”. W liście do wicekróla lorda Linlithgow z nieraz zajmowanej przez siebie celi więziennej Nehru wskazy wał, że jego zwolennicy nierzadko wstrzy my wali się od szkodzenia władzy : „W lecie 1940 roku, gdy upadła Francja i Wielka Bry tania znalazła się w wielkim niebezpieczeństwie, Kongres [...] celowo unikał [bezpośredniej akcji] mimo zdecy dowany ch apeli o nią [...], ponieważ nie chciał wy korzy sty wać kry ty cznej sy tuacji między narodowej ani w jakikolwiek sposób udzielać zachęty nazistowskiej agresji”. Podobnie pisał w dzień po ataku na Pearl Harbor: „Gdy by zapy tano mnie, po czy jej stronie są moje sy mpatie w tej wojnie, powiedziałby m bez wahania, że po stronie Rosji, Chin, Amery ki i Anglii”. Przewodniczący Kongresu poczy nił jednak zasadnicze zastrzeżenie: Churchill odmawiał przy znania Indiom niepodległości. W konsekwencji Nehru twierdził: „nie istnieje kwestia udzielenia przeze mnie pomocy Wielkiej Bry tanii. Jak mogę walczy ć o coś takiego jak wolność, której się mnie odmawia? Bry ty jska polity ka w Indiach wy daje się polegać na przerażaniu ludzi w taki sposób, aby śmy w strachu zwracali się o bry ty jską ochronę”. Po przy łączeniu się Japonii do wojny Mahatma Gandhi domagał się niezwłocznego opuszczenia Indii przez Bry ty jczy ków, aby nie narażać tego kraju na niebezpieczeństwo inwazji. W 1942 roku nacjonalisty czny ruch Quit India (Precz z Indii) zy skał szerokie poparcie i wy woły wał narastające niepokoje społeczne. Kongres przeszedł od polity ki odmowy współpracy do otwartego sprzeciwu wobec bry ty jskich rządów. 21 sty cznia lord Linlithgow raportował do Londy nu: „Istnieje duża i potencjalnie niebezpieczna piąta kolumna w Bengalu, Asamie, Biharze i Orissie [...] co więcej, potencjał dla sy mpatii i działalności wspierającej wroga jest we wschodnich Indiach olbrzy mi”. Ku zaskoczeniu nacjonalistów, nawet w tej najmroczniejszej godzinie dla losów Wielkiej Bry tanii na Wschodzie, imperialne mocarstwo nie chciało negocjować. Większość przy wódców Kongresu została uwięziona, niektórzy na długi czas; sam Gandhi został zwolniony dopiero w 1944 roku ze względu na zły stan zdrowia. Doszło wtedy do przy padków sabotażu i do aktów przemocy, przede wszy stkim
w Bombaju, Zjednoczony ch Prowincjach Wschodnich i w Biharze, z atakami na sy mbole władzy imperium włącznie (czy li na budy nki rządowe, koleje i urzędy pocztowe). W sierpniu 1942 roku wy buchły spontaniczne zamieszki po niepowodzeniu misji sir Stafforda Crippsa, mającej na celu przekonanie Kongresu do odroczenia swy ch żądań polity czny ch do czasu nadejścia pokoju. Bry ty jczy cy przy wrócili porządek nader bezwzględnie: wicekról by ł bliski wy rażenia zgody na ostrzeliwanie protestujący ch z powietrza (propozy cję określoną przez siebie ty lko po części ironicznie jako „ekscy tujące nowe podejście”). Skazani uczestnicy rozruchów by li masowo karani chłostą, a przeciwko demonstrantom kierowano dziesiątki ty sięcy żołnierzy i policjantów wy posażony ch w okute kije bambusowe. Pojawiły się wiary godne doniesienia o policjantach dopuszczający ch się gwałtów, również zbiorowy ch, na aresztowany ch kobietach. Kilkuset demonstrantów zastrzelono, spalono wiele domów. W niektóry ch częściach północno-zachodnich Indii przez wiele miesięcy panował terror. Na przy kład 29 września w Midnapore marsz protestacy jny prowadzony przez siedemdziesięciotrzy letnią kobietę o nazwisku Matongini Hazra przy by ł pod budy nek sądu. Jako gorąca zwolenniczka Gandhiego kobieta odsiedziała już wy rok sześciu miesięcy więzienia za demonstrowanie przed wicekrólem. Teraz, w towarzy stwie kilku kobiet trąbiący ch na muszlach, podeszła do zabezpieczającego budy nek kordonu policjantów i wojska, trzy mając flagę. Gdy siły bezpieczeństwa otworzy ły ogień, pierwszy strzał trafił ją w lewą rękę, przeniosła więc flagę do prawej. Następnie została trafiona po raz drugi, trzecia zaś kula ugodziła ją prosto w skroń. Zanim demonstranci się rozbiegli, zginęło między inny mi trzech kilkunastoletnich chłopców. Na krótką metę represjami udało się przy wrócić porządek, a armia indy jska zachowała niemal całkowitą lojalność. Niemal wszy scy poza najbardziej krótkowzroczny mi imperialistami bry ty jskimi zdawali sobie jednak sprawę, że ich władza utraciła legity mację ze strony rządzony ch. Rozważni polity cy by li zażenowani ty m, że w 1942 roku, w toku wojny z ty ranią, około pięćdziesięciu batalionów żołnierzy – więcej niż by ło wówczas zaangażowany ch przeciwko Japończy kom – musiało zostać skierowany ch do utrzy mania wewnętrznej kontroli nad Indiami. Można utrzy my wać, że istniały przemożne prakty czne względy przemawiające przeciwko oddaniu władzy Kongresowi, gdy u bram stała już armia japońska. Ale do najbardziej przy kry ch aspektów prowadzenia wojny przez Bry ty jczy ków należało to, że aby utrzy mać kontrolę nad Indiami, trzeba by ło nie ty lko odeprzeć napastników z zewnątrz, lecz także administrować krajem w warunkach stanu wy jątkowego, raczej jako narodem okupowany m niż dobrowolny m uczestnikiem wojny. Niektóre środki represji stosowane w Indiach przy pominały, choć nie by ły wdrażane w takiej skali, metody państw Osi w krajach okupowany ch. Doniesienia o naduży ciach władzy przez siły bezpieczeństwa by ły wy cofy wane przez cenzurę wojskową. Bry ty jczy cy przejawiali w Indiach niefrasobliwy rasizm, a niekiedy brutalność, przed który mi wzdragali się co wrażliwsi świadkowie. Sierżant Clive Branson, urodzony na
subkonty nencie arty sta, który uprzednio służy ł w komunisty cznej Bry gadzie Między narodowej w Hiszpanii, opisał zachowanie swy ch rodaków następująco: „Ci cholerni idioci w armii regularnej [...] traktują Hindusów w sposób, który nie ty lko budzi strach o przy szłość, lecz wzbudza wsty d, że jest się jedny m z nich [...]. Nikt z nas nigdy [...] nie zapomni niewiary godnej, niedającej się opisać nędzy, w której zastawaliśmy ludzi, dokądkolwiek docieraliśmy ”. Branson dalej skonstatował, że gdy by w kraju poznano prawdę, „by łaby wielka awantura, bo takie warunki są utrzy my wane w imieniu Bry ty jczy ków”. W szeregach indy jskiej armii narzekano głównie na gorsze warunki służby żołnierzy w porównaniu z warunkami ich bry ty jskich kolegów. We wspólny m liście do dowódcy grupa żołnierzy napisała: „W oczach Mahatmy Gandhiego wszy scy są sobie równi, ale płacicie bry ty jskiemu żołnierzowi 75 rupii, a indy jskiemu żołnierzowi ty lko 18 rupii”. Inny żołnierz py tał z wy rzutem: „Indy jski subadar [23] salutuje bry ty jskiemu żołnierzowi, ale bry ty jski żołnierz nie salutuje indy jskiemu subadarowi. Dlaczego tak jest?”. Hindusi nie by li jednak jedy ny mi ofiarami surowy ch rządów imperium. W grudniu 1942 roku w obozie internowania Purama Qila na obrzeżach Delhi przetrzy my wano 2115 japońskich cy wilów w warunkach skandalicznej nędzy i udręki – do końca roku zmarło 106 spośród nich, niektórzy na czerwonkę i beri-beri. Cesarstwo japońskie sprawowało władzę nad wieloma gorszy mi miejscami odosobnienia, zgony w Purama Qila stawiały jednak w zły m świetle kompetencje i humanitary zm Bry ty jczy ków. Amery kanie, poczy nając od swego prezy denta, nigdy do końca nie wy baczy li Churchillowi i Wielkiej Bry tanii sposobu, w jaki ludy subkonty nentu zostały wy kluczone z szumny ch obietnic wolności zawarty ch w Karcie Atlanty ckiej. Amery kanie służący w Indiach – jako łącznościowcy i logisty cy, instruktorzy żołnierzy chińskich oraz lotnicy uczestniczący w nalotach bombowy ch na Japończy ków – wzdragali się, widząc, jak Bry ty jczy cy traktują mieszkańców swy ch posiadłości, i swoje zachowanie wobec nich uważali za bardziej ży czliwe. Sami Hindusi jednak nie by li już o ty m tak przekonani: w liście do ty godnika „Statesman” autor piętnował zachowanie Amery kanów równie energicznie jak Bry ty jczy ków, z przekąsem określając ty ch pierwszy ch mianem „zakażony ch chorobami wenery czny mi uwodzicieli młody ch kobiet”. Bry ty jczy cy dopatry wali się zarówno hipokry zji, jak i moralnej py chy w kry ty ce swy ch imperialny ch rządów ze strony sojusznika, który u siebie w kraju utrzy my wał segregację rasową. Większość polity czny ch współpracowników Churchilla uznawała nieuchronność ry chłego przy znania niepodległości Indiom i wahała się jedy nie w kwestii tego, kiedy miałoby to nastąpić. Ale premier – stary wiktoriański imperialista – trwał przy złudzeniu, że potęga Bry tanii zależy w dużej mierze od władzy nad Indiami. By ł zdegustowany ty m, co uważał za dwulicowość indy jskich polity ków usiłujący ch wy korzy stać trudną sy tuację Wielkiej Bry tanii. Przez cały okres wojny premier wy powiadał się i pisał o Hindusach ze wzgardą, która odzwierciedlała jedy ny kontakt, jaki miał z nimi wiele lat wcześniej jako niski rangą
oficer kawalerii. Polity ce Churchilla wobec Indii brakowało wrażliwości – generalnie charaktery zującej jego przy wództwo. Z nadejściem jesieni 1942 roku w więzieniach znalazło się ponad trzy dzieści ty sięcy członków Kongresu, w ty m Gandhi i Nehru. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że traktowanie dy sy dentów przez Bry ty jczy ków by ło w cały m imperium nieporówny walnie bardziej humanitarne niż postępowanie państw Osi w stosunku do własny ch wewnętrzny ch oponentów i okupowany ch narodów. Na przy kład Anwar Sadat został aresztowany za spiskowanie z niemieckimi szpiegami w Kairze, by ł jednak tak niedbale strzeżony, że dwukrotnie udało mu się bez trudu zbiec. Po drugiej ucieczce w 1944 roku ukry wał się na wolności do końca wojny. W Indiach uwięziony w twierdzy Nehru mógł swobodnie pisać listy, korzy stać z ulubiony ch lektur w rodzaju Rzeczpospolitej Platona i grać w badmintona. Gwałtownie stracił jednak na wadze i w wieku pięćdziesięciu dwóch lat pozbawienie wolności odczuwał równie dotkliwie jak każdy inny więzień. W jedny m z listów pisał do żony Betty, aby nie przy sy łała mu Przedmiotu tragedii Szekspirowskiej Bradley a, „kiedy w chwili obecnej jest już dość tragedii”. Niektórzy indy jscy nacjonaliści uważali, że należy uży ć drasty czny ch metod, aby pozby ć się Bry ty jczy ków. W 1940 roku przewodniczący Kongresu Subhas Chandra Bose domagał się kampanii nieposłuszeństwa oby watelskiego. Gdy Gandhi odrzucił ten pomy sł, Bose ustąpił ze stanowiska i przez Kabul przedostał się do Berlina. W Niemczech utworzy ł z jeńców wzięty ch do niewoli na Pusty ni Zachodniej niewielki Legion Wolny ch Indii, który jednak niczy m się nie wy różnił w służbie Trzeciej Rzeszy. W lecie 1943 roku Bose powrócił do Azji PołudniowoWschodniej. Japończy cy przy znali jego „ty mczasowemu rządowi Indii” nominalną siedzibę na okupowany ch przez siebie wy spach Andamanach i Nikobarach, gdzie wkrótce zaczął przy ciągać liczne rzesze słuchaczy na publiczne zgromadzenia organizowane pod japońskimi auspicjami. Wy stępując w mundurze i butach z wy sokimi cholewami, uży wał sformułowań przy pominający ch Churchillowskie zapowiedzi krwi, znoju, łez i potu. Mówił zebrany m, że rekruci Indy jskiej Armii Narodowej (INA) muszą stanąć w obliczu „głodu, pragnienia, niedostatku, przy musowy ch marszów i śmierci. Dopiero po przejściu tej próby wolność będzie wasza”. Żołnierze INA ty tułowali Bosego Netaji – „Szacowny m Przy wódcą”. Jeden z nich, porucznik Shiv Singh, powiedział: „Gdy zostaliśmy wzięci do niewoli w Hongkongu, generałowie Mohan Singh i Bose oświadczy li [...] « Walczy cie za naprawdę bardzo niewielkie pieniądze, teraz chodźcie walczy ć za swój kraj» . Zgłosiliśmy się na ochotnika bez żadnego przy musu [...]. Uważałem, że Netaji [...] jest przy wódcą numer jeden, powy żej Gandhiego”. Bose sformował bry gadę kobiecą o nazwie pułku Rani of Jhansi, odwołującej się do bohaterki powstania z 1857 roku przeciwko Bry ty jczy kom, i przemaszerował z nią z Rangunu do Bangkoku. Jedna z rekrutek zapewniała w audy cji radiowej: „nie jestem żołnierzem lalką, żołnierzem ty lko z nazwy, ale żołnierzem w prawdziwy m sensie tego słowa”. Konty ngent liczący pięćset osób dotarł z Malajów do Birmy, lecz kobiety by ły zawiedzione oddelegowaniem ich do obowiązków pielęgniarek. Jednostki złożone z mężczy zn skierowano przeciwko 14. Armii generała Slima w Asamie i Birmie. Jeden z żołnierzy, P.K. Basu,
powiedział później: „Nie wierzy łem, że INA naprawdę odniesie sukces, ale wierzy łem w INA”. Dwa pułki INA nazwano na cześć Gandhiego i Nehru. Między retory ką Bosego a wkładem INA do wojny prowadzonej przez państwa Osi pojawiła się przepaść. Gdy jej kiepsko uzbrojone jednostki skierowano do boju, by ły pogardliwie traktowane przez swy ch japońskich sponsorów i niewielu żołnierzy wy kazy wało ochotę do poważnej walki. Niektórzy żołnierze imperialnej armii indy jskiej z marszu rozstrzeliwali jeńców z INA, Bry ty jczy cy jednak by li zażenowani samy m istnieniem renegackiej formacji i z konsternacją przy jmowali fakt, że znaczna liczba Hindusów uważała Bosego za bohatera – tak jest nawet do dzisiaj. Najpoważniejszą plamą na honorze imperium w Indiach, a można by utrzy my wać, że na cały m bry ty jskim wy siłku wojenny m, by ł głód w Bengalu w latach 1943–1944. Utrata Birmy pozbawiła Indie 15 procent dostaw ży wności; gdy region nawiedziła seria powodzi i cy klonów – klęsk ży wiołowy ch, na które nisko położony Bengal jest szczególnie narażony – niszcząc zbiory z 1942 roku, ludność padła ofiarą dotkliwego głodu. Duża część sieci transportu została zniszczona, co jeszcze bardziej utrudniło dostawy ży wności. Jeden z milionów ludzi, którzy utracili możliwości zarabiania na ży cie, bengalski ry bak o nazwisku Agani, mówił: „Nie stać nas by ło na kupno sieci [...]. Lichwiarz nie chciał dać mi poży czki. Sam nie miał pieniędzy. Doby tek naszej rodziny został zniszczony przez powódź: z ośmiu krów uratowaliśmy ty lko jedną”. W grudniu ludzie zaczęli umierać. W następny m roku sy tuacja stała się katastrofalna. W październiku 1943 roku pracownik opieki społecznej Arangamohan Das informował z bazaru Terapekhia nad rzeką Haldi: „Zobaczy łem tam blisko pięciuset nędzarzy obojga płci, niemal nagich i wy chudzony ch niczy m szkielety. Niektórzy żebrali o coś do jedzenia [...] przedstawiali sobą żałosny widok, inni leżeli przy drodze, czekając na śmierć, ledwie mając siły na oddy chanie i niestety miałem nieszczęście zobaczy ć, jak ośmiu ludzi wy zionęło swe ostatnie tchnienie”.
Jeden ze szkiców bengalskiego malarza Zainula Abedina na temat życia i śmierci – ofiary głodu w Bengalu w latach 1943–1944 Fot. Ilustracja ze zbiorów Mainul Abedin Cenzorzy przechwy cili list indy jskiego żołnierza na przepustce, rozgory czonego ty m, co zobaczy ł: „Przy by wamy do swoich wiosek i okazuje się, że brakuje ży wności i jest ona droga. Nasze żony są sprowadzane na złą drogę, a nasza ziemia jest zawłaszczana. Dlaczego Sarkar [władze] nie zrobi czegoś z ty m teraz, zamiast mówić o powojennej odbudowie?”. I rzeczy wiście, dlaczego? Rząd bry ty jski odmawiał przeznaczania przeciążonego transportu morskiego na pomoc dla głodujący ch; minister do spraw Indii Leo Amery przy jął początkowo bardzo niefrasobliwą postawę. Nawet gdy później domagał się interwencji, premier i gabinet by li temu niechętni. W 1943 roku rejsy do portów na Oceanie Indy jskim zostały zredukowane o 60 procent, żegluga miała bowiem wspierać sojusznicze operacje desantowe, pomoc dla Rosji i konwoje na Atlanty ku, bry ty jski gabinet zaś rozpatrzy ł pozy ty wnie jedy nie 25 procent wniosków Delhi o dostawy ży wności. Popierając odmowę ministra transportu wojennego przeznaczenia statków na potrzeby dostaw ratunkowy ch, Churchill napisał w marcu 1943 roku: „Ustępstwo wobec jednego kraju [...] jest zachętą dla żądań ze strony inny ch. [Hindusi] muszą nauczy ć się dbania o siebie podobnie, jak my to zrobiliśmy [...]. Nie stać nas na wy sy łanie statków jedy nie w geście dobrej woli”. Kilka
miesięcy później oświadczy ł: „Nie ma powodu, dla którego wszy stkie części bry ty jskiego imperium nie miały by odczuwać dolegliwości w taki sam sposób, jak kraj macierzy sty ”. Dieta Bry ty jczy ków by ła jednak nieporówny walnie bardziej obfita od indy jskiej. Bengalczy cy mają specjalne określenie na uczucie głodu: payter jala – pieczenie w brzuchu – i w latach 1943 oraz 1944 takie pieczenie odczuwało wielu. Gourhori Majhi z Kalikakundu wspominał później: „Wszy scy dostawali szału z głodu. Cokolwiek znajdowałeś, zry wałeś to i zjadałeś. W mojej rodzinie by ło dziesięć osób, mój własny żołądek cierpiał. Kim jest twój brat, kim jest twoja siostra, nikt wtedy o takich rzeczach nie my ślał. Każdy zastanawiał się – jak ja przeży ję? [...]. Na polach nie by ło ani źdźbła trawy ”. Wiele kobiet uciekało się do prosty tucji, a niektóre rodziny sprzedawały córki stręczy cielom. Co ciekawe, nawet w tak skrajnie trudny ch warunkach nie by ło doniesień o kanibalizmie, do którego dochodziło w Rosji, by ło natomiast wiele przy padków zabijania dzieci. Dziennik „Biplabi” podał 5 sierpnia 1943 roku: „W wiosce Sapurapota [...] muzułmański tkacz nie by ł w stanie utrzy mać swej rodziny i oszalały z głodu gdzieś powędrował. Jego żona uważała, że się utopił [...]. Nie mogąc od kilku dni nakarmić swy ch dwóch mały ch sy nów, nie by ła już w stanie wy trzy mać ich cierpień. [23 lipca] oderwała od swego łona ulubionego chłopca i wrzuciła go w spienione wody rzeki Kasai. Próbowała w ten sam sposób posłać do ojca swego starszego sy na, lecz ten z krzy kiem się jej uczepił [...]. Wpadła na inny sposób ukojenia palącego głodu swego dziecka. Słaby mi rękami wy kopała mały grób i tam je wrzuciła. Gdy usiłowała zasy pać go ziemią, przechodzień usły szał jego krzy ki i wy rwał szpadel z rąk matki. [Hindus niskiej kasty ] obiecał wy chować chłopca, po czy m matka odeszła, nie wiadomo gdzie. Prawdopodobnie znalazła spokój, dołączając do męża w zimny ch odmętach Kasai”. W wielu miejscach pojawiały się ogniska cholery. Ludzie umierali na ulicach i w parkach duży ch miast. W połowie października 1943 roku liczba umierający ch w Kalkucie wzrosła ze średnio sześciuset miesięcznie do dwóch ty sięcy. W liście z ośrodka pomocy społecznej szwagierka Jawaharlala Nehru opisy wała „rachity czne niemowlęta z paty czkowaty mi rękami i nogami, karmiące matki z pomarszczony mi twarzami, dzieci z opuchnięty mi twarzami i zapadnięty mi oczami z braku poży wienia i snu, mężczy zn wy czerpany ch i smętny ch, wszy scy jak chodzące szkielety ”. By ła przerażona „wy zierającą z ich oczu znużoną rezy gnacją. Raniło to moją duszę bardziej niż widok ich udręczony ch ciał”. W październiku powołany na wicekróla Indii Wavell z opóźnieniem oddelegował wojsko do transportowania dostaw z pomocą. Odtąd rządowe wy siłki na rzecz dopomagania ludności stale rosły, lecz co najmniej milion, a by ć może trzy miliony ludzi już nie ży ło, co pociągnęło za sobą niepowetowane straty polity czne. Nie by ło wątpliwości co do logisty czny ch przeszkód, w który ch obliczu stanęli Bry ty jczy cy w łagodzeniu konsekwencji klęsk ży wiołowy ch w trakcie prowadzenia wojny na wielką skalę. Churchill jednak reagował na coraz usilniejsze i bardziej zdecy dowane apele Wavella o pomoc brutalny m brakiem wrażliwości, który odcisnął niezatarte piętno na stosunkach anglo-indy jskich. W dniu 18 września 1943 roku Nehru pisał z więzienia: „Doniesienia z Bengalu zwalają
z nóg. Przy zwy czajamy się do wszy stkiego, każdej głębi ludzkiego cierpienia i udręki [...]. Coraz bardziej wy daje mi się, że za tą całą nieudolnością i bałaganiarstwem kry je się coś głębszego [...] zapaść ekonomicznej struktury Bengalu”. 11 listopada dodawał: „Głód w Bengalu stał się ostateczny m epitafium dla bry ty jskich rządów i osiągnięć w Indiach”. Churchill uparcie sprzeciwiał się ustępstwom wobec nastrojów nacjonalisty czny ch i przechodził do porządku dziennego nad obiekcjami Amery kanów i ich chińskich klientów. Leo Amery wzdragał się w obliczu majaczeń Churchilla: „[Winston] mówił zupełne bzdury, najpierw traktując Wavella jako niegodziwego autoreklamiarza, później mówiąc o obciążeniu, jakim Indie są dla obrony kraju, i jak chętnie oddałby je prezy dentowi Rooseveltowi”. Niewielu jednak walczący ch o ży cie Bry ty jczy ków zby tnio niepokoiło się przejawami indy jskiej alienacji czy imperialny ch represji. Pocieszała ich świadomość, że wielka, czteromilionowa Indy jska Armia Narodowa pozostawała lojalna wobec władz. Dy wizje indy jskie wniosły znaczący wkład w kampanię we wschodniej i północnej Afry ce oraz we Włoszech, a także odegrały w latach 1944–1945 główną rolę w walkach o Asam i Birmę. Bry ty jska polity ka podczas wojny mogła by ć uważana za sukces w ty m sensie, że z nadejściem lat 1944–1945 niepokoje zostały niemal całkowicie stłumione, zmalała też liczba strajków i aktów sabotażu. Potomni jednak mogą dopatry wać się ironii w ty m, że podczas gdy Wielka Bry tania walczy ła z państwami Osi w imię wolności, to w celu utrzy mania kontroli nad Indiami wprowadziła surowe rządy bez społecznego przy zwolenia i przy jęła niektóre z metod totalitary zmu. Traktowanie przez Wielką Bry tanię podległy ch ludów by ło humanitarne w porównaniu ze standardami niemieckimi czy japońskimi, nie by ło arbitralny ch egzekucji ani masakr. Indie nie by ły wszakże jedy ną posiadłością imperialną, w której wy mogi sy tuacji nadzwy czajnej by ły wy korzy sty wane do tłumaczenia zaniedbań, okrucieństw i niesprawiedliwości. W 1943 roku głód dotknął takie kraje, jak Kenia, Tanganika i Somalia Bry ty jska, w różny ch okresach dochodziło też do wy wołany ch brakiem ży wności rozruchów w Teheranie, Bejrucie, Kairze i Damaszku. Jeśli powodem by ły okoliczności wojenne, to mocarstwo imperialne skąpiło zasobów na złagodzenie ich konsekwencji. Choć rządy bry ty jskie by ły przejawem raczej umiarkowanego niż absolutnego autory tary zmu, nie wy starczało to do zdoby cia poparcia – zwłaszcza indy jskiego – dla utrzy mania imperialnej hegemonii. Jedy ny m choć trochę przekonujący m argumentem na obronę bry ty jskich rządów w Indiach podczas wojny jest to, że by ł to kraj tak rozległy, z takim potencjałem do wszelkich możliwy ch rozruchów, że tolerowanie wewnętrznej opozy cji groziło korzy stną dla państw Osi nieodwracalną utratą nad nim kontroli. Doświadczenia z pola walki ukształtowały poczucie wspólnoty bry ty jskich i imperialny ch żołnierzy mimo różny ch kolorów skóry. Wy nikający z wojny stres jednak zamiast umacniać imperialne więzi, jak zwy kli utrzy my wać bry ty jscy nacjonaliści, w dramaty czny sposób je osłabił. Przy wódcy aliantów przedstawiali wojnę jako walkę o wolność przeciwko uciskowi, walkę
dobra ze złem. W XXI wieku niewielu dobrze poinformowany ch ludzi, nawet w dawny ch posiadłościach kolonialny ch, wątpi w słuszność sprawy sojuszniczej, w korzy ści, jakie dla ludzkości przy niosło pokonanie państw Osi. Wy daje się jednak konieczne, aby uznać, że w wielu społeczeństwach ówczesne pojmowanie lojalności by ło pomieszane i dwuznaczne. Miliony ludzi na cały m świecie, niemający ch żadnej sy mpatii do reżimów Hitlera, Mussoliniego czy Hirohito, odczuwały niewiele więcej entuzjazmu dla mocarstw sojuszniczy ch, który ch wizja wolności, jak wy dawało się to ich kolonialny m poddany m, kończy ła się u progu ich własny ch drzwi wejściowy ch.
17 F R ONT Y AZJ AT YC KIE
1. CHINY uż w 1936 roku gorący zwolennik i przy jaciel Mao Zedonga, amery kański korespondent Edgar Snow, napisał: „Podejmując wielki wy siłek opanowania ry nków i krajowy ch zasobów Chin, Japonia złamie swój imperialny kark. Ta katastrofa nastąpi nie ze względu na automaty czne załamanie się gospodarki Japonii. Nastąpi ona, ponieważ warunki sprawowania władzy, które Japonia musi narzucić Chinom, okażą się dla ludzi nie do wy trzy mania i wy wołają zdumiewający dla świata opór”. Snow miał rację w sprawie losów japońskiego imperializmu, choć nie w kwestii wojskowej skuteczności chińskiego oporu. Na sojuszniczą strategię wojenną na Dalekim Wschodzie silnie wpły wało amery kańskie pragnienie, aby Chiny stały się nie ty lko ważny m uczestnikiem wojny, lecz także wielkim mocarstwem. Po zajęciu przez Japonię Birmy i przerwaniu w 1942 roku połączenia lądowego z Chinami Amery kanie przeznaczali olbrzy mie zasoby na przerzucanie drogą powietrzną, nad „garbem” Himalajów, dostaw z Indii dla nacjonalisty cznego reżimu Czang Kaj-szeka i zaczęli budować w Chinach lotniska dla swoich bombowców. Wszy stkie te wy siłki okazały się daremne. Chiny pozostawały społeczeństwem głęboko podzielony m, pogrążony m w chaosie i biedzie. Czang Kaj-szek mógł pochwalić się olbrzy mią armią na papierze, ale jego reżim i dowódcy by li zby t skorumpowani i niekompetentni, a żołnierze słabo wy posażeni i zmoty wowani, aby odnosić znaczące sukcesy w walce z Japończy kami. Trudności logisty czne i operacy jne zakłócały misje amery kańskiego lotnictwa z Chin. Na północy, w prowincji Yunnan, kontrolę sprawowali komuniści Mao Zedonga deklarujący wrogość wobec Japończy ków. Ty mczasem w strategii Zedonga dominowało jego pragnienie umocnienia się w oczekiwaniu na powojenną konfrontację z Kaj-szekiem. W latach 1937–1942 zarówno nacjonaliści, jak i komuniści zadali najeźdźcom znaczące straty – by ło 181 647 zabity ch. Później jednak uznali swoją niezdolność do rzucenia im wy zwania w bezpośrednich walkach, które uszczuplały ich skromne zasoby, przy nosząc niewielkie skutki. Chiński history k Zhija Shen napisał w studium poświęcony m prowincji Szantung: „Pragmaty czna kalkulacja wy wierała na miejscową ludność o wiele większy wpły w niż idea nacjonalizmu [...]. Gdy zderzały się interesy narodowe i lokalne, nie wahano się poświęcać ty ch narodowy ch”. Choć Zedongowi udało się wmówić niektóry m Amery kanom, że skutecznie prowadzi
J
działania wojenne, przez dłuższy czas trwania konfliktu utrzy my wał cichy rozejm z Japończy kami, a nawet w tajemnicy stał się ich partnerem w handlu opium. Podczas gdy nacjonaliści odnotowali 3,2 miliona ofiar wojskowy ch podczas japońskiej okupacji, komuniści przy znali się do jedy nie 580 ty sięcy. W początkowy m okresie konfliktu do najcięższy ch walk w Chinach dochodziło pomiędzy frakcjami Czanga i Mao, do czasu gdy obie strony uznały, że ich interesom najlepiej służy utrzy manie stanu posiadania na opanowany ch przez siebie terenach. Czang nie by ł zakłopotany swy mi dwuznaczny mi wy powiedziami. Oświadczy ł kiedy ś, że „Japończy cy są chorobą skóry, komuniści zaś są chorobą serca”. Okupacja połowy Chin by ła wielkim obciążeniem dla zasobów Tokio i w latach 1941–1945 kosztowała Japonię 202 958 zabity ch wobec 208 ty sięcy żołnierzy zabity ch w walkach z Bry ty jczy kami oraz 485 717 członków armii i 414 879 z personelu sił morskich utracony ch w wojnie ze Stanami Zjednoczony mi. Kraj by ł ogromny. Nawet jeśli zorganizowana opozy cja by ła słaba, to potrzebowano duży ch sił do realizowania tery torialny ch roszczeń Tokio i kontrolowania wrogo nastawionej i często głodującej ludności. Na północy japońska Armia Kwantuńska okupowała Mandżurię, marionetkowe państwo Mandżukuo; dowództwo Armii Obszaru Chin Północny ch mieściło się w Pekinie; kwatera główna Sił Ekspedy cy jny ch Chin Centralny ch znajdowała się w Szanghaju. Żadne szacunki nie są pewne, lecz wy daje się, że można przy jąć liczbę piętnastu milionów chińskich ofiar śmiertelny ch podczas wojny w bezpośrednim następstwie japońskich działań wojskowy ch, głodu lub epidemii, niektóry ch celowo wy wołany ch przez specjalistów od wojny biologicznej z Jednostki 731. japońskiej armii.
Żołnierze Czang Kaj-szeka – ponad milion zginęło w walkach z Japonią w latach 1937–1945 Fot. Jack Wilkes/Time & Life Pictures/Getty Images Podczas wojny ty lko Japończy cy stosowali na dużą skalę broń biologiczną. Jednostka 731. w Mandżurii działała pod nieby wale cy niczną nazwą Jednostki Armii Kwantuńskiej do spraw Ochrony przed Epidemiami i Zaopatrzenia w Wodę. Setki, a by ć może ty siące wzięty ch w niewolę Chińczy ków zostało zamordowany ch w toku doświadczeń w bazie jednostki pod Harbinem, wielu poddawano wiwisekcji bez znieczulenia. Niektóre ofiary przy wiązy wano do słupów, po czy m detonowano w pobliżu bomby z wąglikiem. Kobiety by ły w warunkach laboratory jny ch zakażane kiłą. Okoliczny ch mieszkańców wy łapy wano i wstrzy kiwano im śmiercionośne wirusy. Podczas wojny Japonii z Chinami rozsiewano bakterie czerwonki, dżumy i duru plamistego – najczęściej z powietrza, niekiedy z uży ciem bomb porcelanowy ch z pchłami zakażony mi durem. Została podjęta nawet próba – nieudana – zastosowania takich metod przeciwko siłom amery kańskim na wy spie Saipan, lecz statek transportujący przy gotowane owady został zatopiony przed przy by ciem do celu. Bezsporne jest, że Japończy cy usiłowali zabić miliony ludzi za pomocą broni biologicznej, mniej pewne jednak jest to, na ile skuteczne by ły te próby. Bardzo wielu Chińczy ków poniosło
śmierć w wy niku epidemii w latach 1936–1945 i obecne władze Chin przy pisują większość ty ch strat działaniom Japończy ków. Ogólnie rzecz biorąc, jest to uzasadnione, nędza i głód by ły bowiem konsekwencjami japońskiej agresji. Nie zostało jednak udowodnione, że bezpośrednia odpowiedzialność spada na operacje Jednostki 731. Na przy kład ponad 200 ty sięcy ludzi zmarło w 1942 roku podczas epidemii cholery w prowincji Yunnan. Japończy cy rozsiewali tam bakterie cholery, lecz wiele epidemii zdarzało się też w miejscach, gdzie tego nie robili. Na ówczesny m poziomie technologii nie by ło łatwo szerzy ć choroby, posługując się bronią biologiczną zrzucaną z powietrza. Jeśli nawet ludobójcze osiągnięcia Japonii nie do końca spełniały nadzieje mocodawców, odpowiedzialność moralna tego państwa jest oczy wista. W latach 1942–1944 rzadko dochodziło w Chinach do ciężkich starć na polu bitwy, wojska japońskie jednak często wy sy łały ekspedy cje karne w celu tłumienia protestów lub zdoby wania ży wności. Do jednej z najbardziej okrutny ch bitew doszło w maju 1942 roku z rozkazu japońskiego naczelnego dowództwa w odwecie za nalot na Japonię amery kańskich bombowców, dowodzony ch przez podpułkownika Jamesa Doolittle’a, podczas którego samoloty zaatakowały między inny mi Tokio. Do prowincji Zhejiang i Jiangxi skierowano ponad sto ty sięcy żołnierzy wspierany ch przez jednostkę wy posażoną w broń biologiczną. Do sierpnia, kiedy uznano misję za spełnioną i wojska wy cofano, ży cie straciło ćwierć miliona ludzi. Przez cały okres wojny stolica Czanga – miasto Chongqing – by ła regularnie bombardowana przez samoloty japońskie, a naloty na inne miasta spowodowały ciężkie straty wśród cy wilów. Kartoteki wy działu medy cznego ministerstwa wojny w Tokio wy kazują, że we wrześniu 1942 roku uwięzione „kobiety komfortu” obsługiwały japońskich żołnierzy w 100 stacjach w Chinach Północny ch, 140 w Chinach Środkowy ch, 40 na południu, 100 w Azji PołudniowoWschodniej, 10 na południowo-zachodnim Pacy fiku oraz 10 na południowy m Sachalinie. Kobiety przy dzielano w przeliczniku jedna na czterdziestu żołnierzy – co dawało około stu ty sięcy z rozdzielnika centralnego, do który ch dochodziło wiele rekrutowany ch lokalnie. Wojownicy Hirohity otrzy my wali prezerwaty wy marki „Atak No. 1”, choć wielu nie chciało z nich korzy stać. Chińscy wieśniacy nazy wali swy ch japońskich okupantów YaKe, co oznaczało „niemowy ”, ponieważ żaden nie zniżał się do nauki czy posługiwania się języ kiem chińskim. „Metoda YaKe” oznaczała nakłuwanie nóg mężczy zny lub kobiety zaostrzony m bambusem, stosowane jako zwy czajowa kara za domniemane przewinienia Chińczy ków. Jedną z ofiar by ła dziewiętnastoletnia Lin Yajin, której podobnie jak wielu jej rówieśnikom do końca ży cia pozostały blizny po YaKe. By ła córką wieśniaka z prowincji Hajnan, jedną z sześciorga jego dzieci, w październiku 1942 roku została porwana przez japońskich żołnierzy i przewieziona do bazy, gdzie ruty nowo ją przepy tano w sprawie działań party zanckich. Przerażona płakała przez pierwszą noc w niewoli. Następnej nocy w chacie, gdzie by ła przetrzy my wana, pojawiło się czterech mężczy zn. „Jeden z nich by ł tłumaczem, który powiedział mi, że pozostali są oficerami, po czy m wy szedł. Wszy scy trzej mnie zgwałcili.
Ponieważ by łam dziewicą, bardzo mnie bolało i bardzo głośno krzy czałam. Kiedy sły szeli, jak płaczę, nie odzy wali się, ty lko dalej mnie pieprzy li, jak zwierzęta. Przez dziesięć dni każdego wieczoru trzech, czterech lub pięciu mężczy zn robiło to samo. Gdy jeden mnie gwałcił, pozostali zwy kle ze śmiechem na to patrzy li. Próbowałam uciec, ale by ło to bardzo trudne. Nawet gdy szłam do toalety, pilnował mnie żołnierz – Bengalczy k, który nas nie gwałcił. Następnie przewieźli mnie do innej wioski, Qingxin, zaledwie półtora kilometra od mojego domu. Tam również codziennie przy chodziło kilku żołnierzy. Chcieli mnie pieprzy ć, nawet kiedy miałam okres. Po miesiącu zachorowałam. Twarz mi pożółkła i całe ciało spuchło. Gdy japońscy żołnierze zorientowali się, co się stało – złapałam chorobę wenery czną – pozwolili mi wreszcie wrócić do domu. Okazało się, że mój ojciec jest także ciężko chory i po miesiącu zmarł – moja rodzina by ła tak biedna, że nie mieliśmy pieniędzy na lekarza. Matka leczy ła mnie ziołami zebrany mi na polach. Leczenie trwało dość długo, do lata 1944 roku. Razem ze mną do japońskiej bazy uprowadzono cztery inne dziewczy ny i w 1946 roku dowiedziałam się, że wszy stkie zmarły na choroby wenery czne. Później, gdy mieszkańcy wioski dowiedzieli się, że by łam gwałcona przez Japończy ków, także ze mnie szy dzili i mnie bili. Od tamtego czasu zostałam sama”.
Japońscy żołnierze dokonują egzekucji chińskich cywilów, około 1940 roku Fot. Hulton Archive/Getty Images Podobny los spotkał Deng Yumin z Xiangshui w okręgu Baoting. Jak wielu swoich rodaków z mniejszości etnicznej Miao została w 1940 roku wzięta do obozu pracy przy musowej, najpierw do sadzenia ty toniu, a następnie do robót drogowy ch. Któregoś dnia nadzorca powiedział jej, że została wy brana do pracy specjalnej. Zabrano ją na spotkanie z japońskim oficerem, który jej zdaniem miało około czterdziestu lat. „Poprzez tłumacza powiedział mi, że jestem ładną dziewczy ną i że chce, aby m została jego przy jaciółką. Nie miałam wy boru, więc skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Po kilku dniach późny m wieczorem tłumacz znów zaprowadził mnie do tego oficera i zostawił mnie z nim samą. Nazy wał się Songmu. Naty chmiast wziął mnie w ramiona i zaczął obmacy wać. Insty nktownie się broniłam, ale nie mogłam nic zrobić. Robił, co chciał. Gdy wróciłam do miejsca pracy, bardzo się wsty dziłam
powiedzieć inny m dziewczy nom, co się wy darzy ło. Potem gwałcił mnie codziennie. By łam dziewicą, miałam czternaście lat. Jeszcze nie miesiączkowałam. Nie czułam zby t wiele. By łam ty lko bardzo obolała. I tak to trwało przez ponad dwa miesiące. Któregoś dnia tłumacz zabrał mnie do domu Songmu. Nie by ło go tam. Zobaczy łam dwóch inny ch oficerów, który ch nigdy wcześniej nie spotkałam. Chciałam wy jść i wezwać pana Songmu, ale jeden z oficerów powstrzy mał mnie i zamknął drzwi. Mówili, że chcą się ze mną ożenić. Kiedy się opierałam, zaczęli mnie bić po twarzy – jeden miał około dwudziestu lat, drugi około pięćdziesięciu. Obaj zgwałcili mnie tego dnia. Powiedziałam panu Songmu, co się wy darzy ło. On ty lko się uśmiechnął i powiedział, że to drobnostka. By łam bardzo rozgniewana. Dotąd by łam wobec niego dobrze usposobiona, lecz od tamtego dnia zaczęłam go bardzo nienawidzić. Ty dzień później tłumacz powiedział mi, że pan Songmu znów chce się ze mną spotkać, ale powiedziałam, że nie chcę już go widzieć. Odpowiedział, że jeśli odmówię, to żołnierze zabiją mnie, moją rodzinę i wszy stkich mieszkańców wioski. Musiałam więc znów spotkać się z panem Songmu i potem nie ty lko on sam, ale także inni oficerowie bardzo często mnie gwałcili. Raz przy szło trzech oficerów, jeden trzy mał mnie za ramiona, drugi za nogi, podczas gdy trzeci mnie gwałcił i wszy scy trzej zanosili się od śmiechu. I podobnie by ło do końca wojny ”. Jeśli postępowanie Japończy ków odnoszący ch zwy cięstwa by ło barbarzy ńskie, to gdy nadeszły klęski, stawało się coraz bardziej zbrodnicze. Główny mi ofiarami ich azjaty ckich szaleństw nie by ły Wielka Bry tania, Australia czy Stany Zjednoczone, który ch duma i prestiż by ły bardziej narażone na szwank niż ich oby watele, lecz ludność terenów, nad który mi Tokio uzy skało hegemonię, a wśród nich przede wszy stkim Chin. „Straszliwe rzeczy działy się w Chinach za sprawą Japonii” – stwierdza współczesny japoński pisarz Kazutoshi Hando, lecz wielu jego rodaków wciąż nie chce tego przy znać. Nie ty lko japońscy nacjonaliści, lecz także niektórzy współcześni zachodni history cy utrzy mują, że Stany Zjednoczone sprowokowały w 1941 roku Japonię do włączenia się do wojny. Sugerują, że konfliktu między obu państwami można by ło uniknąć, i głoszą teorię moralnej ekwiwalencji, w my śl której postępowanie Japończy ków podczas wojny nie by ło gorsze od zachowania aliantów. Japończy cy jednak prowadzili w Chinach ekspansjonisty czną wojnę, masakrując niezliczone rzesze cy wilów przez całe lata, zanim prezy dent Roosevelt wprowadził sankcje gospodarcze. Japoński nacjonalista z tamty ch czasów usiłował później usprawiedliwiać polity kę swego kraju, utrzy mując, że „Amery ka i Wielka Bry tania kolonizowały Chiny przez wiele lat. Chiny by ły narodem zacofany m [...] uważaliśmy, że Japonia powinna tam wejść i wy korzy stać japońską technologię i przy wództwo, aby Chiny stały się lepszy m krajem”. Dokumenty wskazują, że postępowanie Japonii w Chinach by ło zarówno całkowicie egoisty czne, jak i bezwsty dnie barbarzy ńskie. Ale spora liczba Japończy ków podzielała przekonanie o „cy wilizacy jnej misji” swego narodu i słuszności swy ch roszczeń do posiadania zamorskiego imperium. Zależało im na ty m, by ich rząd trwał
przy swoim i nie wy cofy wał się z Chin, nawet gdy Japonia zaczęła przegry wać wojnę i rozpatry wać możliwości negocjacy jne. Jeśli europejski imperializm by ł niezaprzeczalnie eksploatacy jny, to Japończy cy przy pisy wali sobie prawo do plądrowania azjaty ckich społeczeństw na skalę i w sposób, jakim żadne kolonialne mocarstwo nigdy nie dorównało. Amery kański entuzjazm dla reżimu nacjonalisty cznego i potencjału Chin jako sojusznika utrzy my wał się do 1944 roku, gdy Japończy cy rozpoczęli swą ostatnią w tej wojnie wielką ofensy wę nazwaną operacją „Ichi-go”. Miała ona na celu wy eliminowanie lotnisk amery kańskich bombowców w Chinach oraz otwarcie lądowego połączenia z Indochinami i ujawniła ostatecznie bezsilność armii Czang Kaj-szeka, której formacje rozsy py wały się w starciu z wrogiem. Zajęte zostały wielkie obszary Chin Środkowy ch i Południowy ch – niemal bezkrwawo dla Japończy ków, choć z pewnością nie w przy padku Chińczy ków. Ty ch ostatnich znów zginęły setki ty sięcy, gdy przez ich ziemie przetaczały się walczące armie. Godne uwagi jest to, że Japonia rozpoczęła operację „Ichi-go” w chwili, gdy tego rodzaju ambitne działania by ły już strategicznie daremne, jej jedy ny m znaczący m osiągnięciem, poza dokonany mi rzeziami, by ło rozwianie złudzeń Waszy ngtonu co do potencjału militarnego Chin. Z nadejściem 1945 roku amery kańscy szefowie sztabu zarzucili my śl o zajęciu Tajwanu i wy korzy staniu go jako odskoczni do stworzenia przy czółku na terenie Chin konty nentalny ch. Zdali sobie sprawę, że kraj ten jest niezdolny do efekty wnego uczestnictwa w wojnie. Chiny by ły ty lko wielką ofiarą, ustępującą jedy nie Rosji w skali cierpień i strat, przy czy m nie mogły liczy ć na pocieszenie w postaci jakiegokolwiek saty sfakcjonującego sukcesu militarnego. 2. W DŻUNGLACH I NA WYSPACH W sty czniu 1943 roku na konferencji na szczy cie w Casablance przy wódcy zachodnich sojuszników zatwierdzili jako priory tet pokonanie Niemiec. Uzgodnili jednak przekazanie środków na wojnę z Japonią, które miały wy starczy ć do utrzy mania inicjaty wy – Amery kanie zobowiązali się docelowo przeznaczy ć na to 30 procent swego wy siłku wojennego. Osłabiało to doktry nę „Najpierw Niemcy ” bardziej, niż szefowie sztabów chcieliby przy znać, lecz odzwierciedlało imperaty w stworzony przez amery kańską opinię publiczną, o wiele bardziej zaangażowaną na rzecz pokonania Japonii niż Niemiec. Amery kańscy dowódcy ustalili wówczas, że ograniczenie zasobów wy klucza wczesny atak na Rabaul, główną bazę Japonii na południowo-zachodnim Pacy fiku. Lotnictwo USA nie chciało przeznaczy ć nawet bombowców dalekiego zasięgu na wielką ofensy wę z powietrza przeciwko niej przed 1944 rokiem. Wobec tego szefowie sztabów postanowili, że w 1943 roku siły sojusznicze będą dąży ć do osiągnięcia ograniczony ch celów: posunięcia się naprzód w archipelagu Salomona do wy spy Bougainville, podczas gdy siły MacArthura miały działać na północny m wy brzeżu Nowej Gwinei. Ta ostatnia operacja miała charakter wy łącznie amery kańsko-australijski, choć by ła uzależniona od wsparcia z morza.
Amery kańska mary narka i piechota morska niezmiennie scepty cznie odnosiły się do operacji na południowo-zachodnim Pacy fiku, który ch celem miało by ć odzy skanie Filipin. Traktowały je raczej jako ustępstwo wobec ego MacArthura niż jako istotny punkt na drodze do ostatecznego zwy cięstwa. Zamiast tego admirałowie woleli wy korzy stać siły morskie i powietrzne do uderzenia na środkowy m Pacy fiku poprzez wy spy Marshalla, Karoliny i Mariany, które tworzy ły pomost do Japonii. Miarą wielkiego bogactwa Stanów Zjednoczony ch by ło to, że zamiast dokonać wy boru między ty mi dwiema strategiami, podjęto decy zję o realizowaniu obu jednocześnie. Odtąd admirał Chester Nimitz, dowódca Pacific Ocean Areas (SWPA), i generał Douglas MacArthur, dowódca South West Pacific Area, prowadzili równoległe, lecz oddzielne i – w domy śle – konkurency jne kampanie. Ty mczasem Bry ty jczy cy ponownie zajęli się Birmą. Ich odwrót zakończy ł się w maju 1942 roku. W grudniu tamtego roku, po zwy kły m sezonowy m paraliżu monsunowy m, Wavell podjął pierwszą próbę kontruderzenia, kierując indy jską dy wizję przeciwko portowi Sittwe w regionie Arakan nad Zatoką Bengalską. Dwa ataki się nie powiodły, podobnie jak inne uderzenie w kierunku Donbaik w marcu 1943 roku. Bry ty jski dowódca generał porucznik Noel Irwin, dowódca Armii Wschodniej, nierozważnie usiłował na konferencji prasowej tłumaczy ć niepowodzenia sojuszników ty m, że „w Japonii piechota to corps d’élite”, podczas gdy Bry ty jczy cy „kierują do piechoty naszy ch najgorszy ch ludzi”. Dodał, że wy szkolenie wojsk indy jskich do poziomu potrzebnego do pokonania Japończy ków będzie wy magać lat. Alianccy cenzorzy uniemożliwili publikację jego wy powiedzi, lecz odzwierciedlała ona defety zm, niekompetencję i niespójność działań bry ty jskich dowódców na Wschodzie. W stenogramach z wy powiedzi Churchilla czy tamy : „By najmniej nie jestem zadowolony sposobem prowadzenia kampanii w Indiach. Fatalne odrętwienie Orientu przenika do wszy stkich ty ch dowódców”. Choć cztery miliony indy jskich żołnierzy z czasem znalazły się pod bronią po stronie aliantów, a na subkonty nencie Bry ty jczy cy dy sponowali spory mi zasobami, generałowie opieszale wznawiali operacje. Churchill zży mał się na marne osiągnięcia duży ch sił rozlokowany ch w Indiach Północno-Wschodnich. Określił kiedy ś indy jską armię mianem „giganty cznego sy stemu pomocy w plenerze” ze względu na niewielką liczbę dostarczany ch przez nią dy wizji bojowy ch. Około 450 ty sięcy głównie indy jskich żołnierzy wraz z pewną liczbą jednostek bry ty jskich stało wobec 300 ty sięcy Japończy ków zajmujący ch Birmę, lecz zrobiono niewiele, aby przy gotować tę armię do walki. Porucznik Dominic Neill z formacji Gurkhów – nepalskich najemników hołubiony ch przez Wielką Bry tanię – który w 1943 roku przy by ł do Indii, napisał: „Ani ja, ani moi żołnierze Gurkhowie nie przeszliśmy absolutnie żadnego przeszkolenia takty cznego przed ty m, zanim stanęliśmy twarzą w twarz z Japończy kami”. Jedy ne dobre wiadomości z Birmy nadchodziły w tamty m roku za sprawą operacji prowadzony ch daleko za linią frontu z udziałem trzech ty sięcy bry ty jskich żołnierzy dowodzony ch przez ekscentry cznego, a właściwie wręcz niezrównoważonego psy chicznie
bry gadiera Orde Wingate’a. Jego Chindici osiągnęli niewiele, patrząc w kategoriach sukcesu militarnego, zresztą kosztem strat sięgający ch 30 procent, lecz stworzy li wielce uży teczną legendę propagandową. Ich przetrwanie za liniami wroga, pomimo budzący ch grozę cierpień, przedstawiano jako dowód, że bry ty jscy żołnierze są w stanie wy trzy mać działania wojenne w dżungli, w co wielu wątpiło. Zanim kolumny Chinditów opuściły Indie, Wingate jasno oświadczy ł, że ranni nie będą mogli by ć przenoszeni i ty m samy m trzeba będzie w try bie naty chmiastowy m położy ć kres ich cierpieniom. Takie podejście mogło by ć przejawem litości, biorąc pod uwagę, co nieuchronnie czekało ich z rąk Japończy ków, lecz okazało się trudne w realizacji dla alianckich żołnierzy. Po jednej z akcji Chinditów porucznik Harold James poczuł się zmuszony wy konać rozkaz Wingate’a: „Miałem rannego Gurkhę, umierającego w wielkim bólu po wielokrotny ch postrzałach. Po krótkim wahaniu podałem mu śmiertelną dawkę morfiny [...]. Gurkhowie by li zdumiewający, oni po prostu to akceptowali [...]. Ku swojemu przerażeniu znalazłem innego bardzo ciężko rannego Gurkhę. Powiedziałem, że « właśnie musiałem to zrobić» . George spojrzał na mnie, jak gdy by chciał powiedzieć « zrób to jeszcze raz» . Wtedy powiedziałem, że « nie ma możliwości, aby m zrobił ponownie» . I to on podał mu śmiertelną dawkę”. Dominic Neill, który także przetrwał wy pad Chinditów w 1943 roku, znajdował się wśród ty ch, którzy zdawali sobie sprawę, jak niewiele te kolumny osiągnęły poza stworzeniem legendy o cierpieniach i poświęceniu: „Gazety w Indiach pod wielkimi nagłówkami pisały o ekspedy cji Wingate’a. Nie mogliśmy uwierzy ć własny m oczom. Nie osiągnęliśmy absolutnie niczego, zostaliśmy znów wy kopani przez Japońców. Rozgłos by ł dziełem władz z kwatery głównej w Delhi, rozpaczliwie chwy tający ch się czegokolwiek po klęsce w 1942 roku i katastrofalnej kampanii w Arakanie przełomu lat 1942 i 1943”. Churchill jednak entuzjazmował się wy czy nami Chinditów, które wy dawały się honorowo kontrastować z inercją trawiącą armię w Indiach. W sierpniu 1943 roku Japończy cy odnieśli cenny sukces propagandowy, ogłaszając Birmę niepodległy m państwem. Wielu Birmańczy ków dało się ty m na krótko zwieść, a ich entuzjazm wzmogły japońskie sukcesy w odpieraniu bry ty jskich ofensy w na Sittwe. W Birmie, podobnie jak w inny ch krajach, arogancja, okrucieństwo i ekonomiczny wy zy sk ze strony okupantów stopniowo zrażały poddany ch. Bez wzgledu na to, jak bardzo zależało Birmańczy kom na położeniu kresu rządom Bry ty jczy ków, pozby cie się Japończy ków stało się zadaniem pilniejszy m. W pierwszej połowie wojny w Azji jedy nie mieszkańcy górskich obszarów popierali Bry ty jczy ków. Z nadejściem 1944 roku Japończy cy by li już znienawidzeni także w miastach i bory kali się z działalnością party zancką plemion w głębi kraju.
Japońska piechota na jednej z wysp Pacyfiku, wrzesień 1944 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe
Jesienny monsun corocznie wstrzy my wał sezon kampanii na granicy birmańsko-indy jskiej równie skutecznie jak wiosenna odwilż czy niła to w Rosji. Tak więc po nieudanej próbie wojsk bry ty jskich i indy jskich przełamania frontu w regionie Arakan 1944 rok przeminął w Birmie bez znaczący ch postępów. Churchill musiał się zadowolić wy korzy staniem formacji indy jskich do wspomagania sojuszniczy ch kampanii w Afry ce Północnej i we Włoszech. Kry ty cy indy jskiej armii utrzy my wali wówczas, i nadal to czy nią, że jej romanty czna reputacja znacznie przewy ższała jej rzeczy wiste osiągnięcia. Niektóre jednostki, wśród nich Gurkhowie, wy kazały się umiejętnościami, odwagą i wy trwałością. Inne nie. Przedsięwzięcia imperium bry ty jskiego podejmowane przeciwko Japończy kom wciąż pozostawały w ty le za działaniami Stanów Zjednoczony ch. Ale nawet na Pacy fiku, dopóki na ten teatr działań nie przeznaczono w 1944 roku wielkich zasobów, następowały długie przerwy pomiędzy kolejny mi inicjaty wami amery kańskimi. W czerwcu 1943 roku generał MacArthur, dowódca obszaru operacy jnego South West Pacific Area, prowadził kampanię na Nowej Gwinei, z kolei admirał William Halsey, dowódca obszaru South Pacific Area (wchodzącego w skład Pacific Ocean Areas, podległego admirałowi Nimitzowi), atakował Wy spy Salomona. Zajęcie Nowej Georgii wy magało miesiąca zacięty ch walk. Następnie Halsey ominął kilka broniony ch przez Japończy ków wy sp i przerzucił 4600 żołnierzy na Vella Lavella. Z nadejściem grudnia Amery kanie mieli zabezpieczone pozy cje na Bougainville i zajęli przy lądek Gloucester na zachodnim krańcu Nowej Bry tanii. W sty czniu 1944 roku wielka ofensy wa powietrzna na Rabaul sprawiła, że baza ta stała się niemal bezuży teczna dla japońskich okrętów i samolotów. Jej garnizon w sile 100 ty sięcy ludzi stracił znaczenie strategiczne, a ponieważ wojska te nie mogły nigdzie się przemieścić, bez przeszkód można je by ło pozostawić własnemu marnemu losowi. Rozbudowa U.S. Navy umożliwiła stopniowe umacnianie pozy cji na Pacy fiku w 1943 roku. Siedem lotniskowców floty klasy Essex oraz jedenaście lżejszy ch stało się trzonem szy bkich grup operacy jny ch, w który ch skład wchodziły pancerniki i krążowniki do ochrony lotniskowców (ich dodatkowy m zadaniem by ło wspieranie ogniem desantów) oraz niszczy ciele do zadań radiolokacy jny ch i zwalczania okrętów podwodny ch przy eskortowaniu konwojów. Duża liczba tankowców i statków zaopatrzeniowy ch pozwalała okrętom wojenny m na prowadzenie ciągły ch działań przez okresy trwające do siedemdziesięciu dni, co znacznie wy kraczało poza możliwości Roy al Navy. By ły także lotniskowce eskortowe zapewniające bliskie wsparcie dla oddziałów desantowy ch, setki torpedowy ch łodzi patrolowy ch działający ch przy wy brzeżach, jak również jednostki remontowe i szpitalne. Choć załogi ty ch okrętów składały się głównie z ludzi, którzy nie zdąży li jeszcze nabrać doświadczenia w służbie na morzu, zarówno oficerowie, jak i ich podwładni wy kazy wali się znacznie wy ższy mi od swy ch wrogów kwalifikacjami w zakresie nawigacji oraz sztuki arty lery jskiej i mary narskiej. Gwałtowny spadek poziomu realizowania zadań przez japońską Połączoną Flotę od wy sokiej klasy profesjonalizmu w grudniu 1941 roku do chwiejnej nieudolności dwa lub trzy lata później by ł jedny m z najdziwniejszy ch i najbardziej godny ch uwagi zjawisk w tej wojnie.
Ci japońscy piloci, którzy przedostali się wy starczająco blisko, aby móc zobaczy ć pod sobą amery kańską grupę operacy jną, by li zdumieni jej rozmiarami, gdy ż zajmowała setki kilometrów kwadratowy ch powierzchni oceanu. W ciągu ostatnich dwóch lat wojny U.S. Navy zdołała podporządkować sobie i kontrolować tery torium o zasięgu dotąd na świecie niespoty kany m, a jej liczebność przewy ższała wszy stkie inne walczące na morzu siły zbrojne mary narek razem wzięty ch. Znaczące elementy tej potęgi wspierały każdą z operacji desantowy ch na wy spach, które zdominowały późniejszą fazę wojny na Wschodzie. Ofensy wa Nimitza na Środkowy m Pacy fiku rozpoczęła się w listopadzie 1943 roku lądowaniami na maleńkim atolu Tarawa na Wy spach Gilberta. Nie by ło możliwości strategicznego podstępu, jedy ne bowiem wiary godne cele amery kańskiego ataku stanowiła garstka położony ch na wy spach baz lotniczy ch. Amery kańska mary narka i piechota morska posuwały się od jednego punktu oporu do następnego, wiedząc, że w przewidy waniu ich nadejścia Japończy cy uforty fikowali się na wszy stkich punktach.
Pilot myśliwca „Hellcat” opuszcza kokpit po wypadku na pokładzie startowym lotniskowca Fot. AP Photo/US Navy /Press Association W skład armady admirała Ray monda Spruance’a, dowódcy Floty Środkowego Pacy fiku,
zbliżającej się do Tarawy, wchodziło 19 lotniskowców, 12 pancerników wraz z okrętami wspierający mi oraz siły desantowe złożone z 35 ty sięcy żołnierzy piechoty morskiej i 6 ty sięcy pojazdów. Patrząc wokół na pokaz siły swego narodu tego dnia na morzu, Amery kanie sądzili, że są nie do powstrzy mania. Samoloty z lotniskowców zniszczy ły wszy stkie lokalne lotniska bombardowaniami i ostrzałem z powietrza; przed lądowaniem ciężka arty leria Spruance’a atakowała wy spę przez trzy godziny, wy strzeliwując 3 ty siące ton pocisków. Ale to, co nastąpiło później, okazało się jedny m z najbardziej gorzkich doświadczeń amery kańskich marines w całej wojnie. Na głównej wy sepce Betio, o długości niecały ch 3,5 kilometra i szerokości 700 metrów, Japończy cy zbudowali z betonu, stali i pni wy cięty ch palm kokosowy ch bunkry, które by ły trudne do zniszczenia przez bombardowanie i ostrzał arty lery jski. Żołnierz piechoty morskiej Karl Albrecht by ł zaszokowany ty m, co ujrzał, gdy jego łódź desantowa zbliżała się do plaży : „By ła usiana transporterami pły wający mi, z który ch wszy stkie wy dawały się palić lub dy mić [...]. Wy glądało na to, że atak się załamał. By łem jednocześnie przerażony i zdumiony. By liśmy niezwy ciężony mi Amery kanami. Mieliśmy olbrzy mią armadę okrętów wojenny ch i dy wizję piechoty morskiej. Jak mogło do tego dojść? Zorientowałem się, że szeregi marines wzdłuż plaży nie leżały tam w oczekiwaniu na rozkazy pójścia naprzód. Oni nie ży li”. Przeszkodą dla łodzi desantowy ch by ła szeroka rafa nieopodal brzegu, więc ty siące żołnierzy musiały mozolnie brodzić ostatnie kilkaset metrów pod ostrzałem Japończy ków. Pilot mary narki, który z góry obserwował te sceny, opowiadał później: „W wodzie ciągle by ło pełno mały ch ludzików z karabinami nad głowami, wolno brodzący ch w kierunku plaży. Chciało mi się płakać”. Walki trwały od 20 do 23 listopada wśród potrzaskany ch palm i umiejętnie zakamuflowany ch pozy cji obronny ch. Gdy ustała strzelanina, okazało się, że marines stracili 3407 ludzi, Japończy cy zaś niemal 4500 obrońców – do niewoli wzięto jedy nie 17 jeńców. Wszy scy uczestnicy bitwy by li wstrząśnięci jej intensy wnością. Amery kanie przekonali się, jak ciężko trzeba walczy ć, aby przełamać pełną poświęcenia obronę, i by ło to bolesne doświadczenie zarówno dla amery kańskiego społeczeństwa, jak i dla marines. Duma narodowa i przekonanie o amery kańskiej wy jątkowości zderzy ły się z odkry ciem, że ustępujący pod względem wy posażenia wróg jest w stanie przeciwstawić się przy tłaczającej przewadze w sile ognia, że zwy cięstwo wy maga walki wręcz i związany ch z nią ofiar. Choć ze starcia na Tarawie wy ciągnięto istotne wnioski takty czne, podobne doświadczenia miały się powtórzy ć w następny ch walkach na wy spach. Z perspekty wy globalnej, a zwłaszcza rosy jskiej, amery kańskie straty by ły niewielkie w zestawieniu z ważny mi korzy ściami strategiczny mi, wy dawały się jednak straszliwe, gdy wziąć pod uwagę, że nagrodą by ły jedy nie niewielkie porośnięte palmami atole koralowe. Nic nie mogło zmienić fundamentalny ch celów kampanii: aby pokonać Japonię, wojska amery kańskie musiały zająć silnie bronione bazy lotnicze i morskie na Pacy fiku. Żaden zakres stosowania nowocześniejszej technologii i siły ognia nie pozwalał uniknąć fizy cznego wy stawiania amery kańskich żołnierzy na skutki działań przebiegłego i zawziętego wroga.
Nawet teraz, gdy by ło już jasne, że alianci wy grają wojnę, Japonia pozostawała niewzruszona w swy m zaangażowaniu. Strategia japońska zakładała, że trzeba zmusić Amery kanów do zapłacenia możliwie najwy ższej ceny krwi za każdą małą zdoby cz, że trzeba osłabić ich wolę i przekonać do podjęcia rokowań. Często się sły szy, że to wy łącznie japońscy military ści nalegali na konty nuowanie wojny – w rzeczy wistości jednak generałowie nadal cieszy li się silny m poparciem konserwaty wny ch polity ków, wielu zagorzały ch japońskich nacjonalistów, a także cesarza. W listopadzie 1943 roku, na pierwszej konferencji Wielkiej Azjaty ckiej Strefy Wspólnego Dobroby tu, Hirohitę ostrzeżono, że prawdopodobna jest utrata Wy sp Salomona. W odpowiedzi cesarz rzucił w stronę generałów: „Czy nie ma jakiegoś miejsca, gdzie mogliby śmy zadać cios Stanom Zjednoczony m? Kiedy i gdzie w końcu skutecznie się postawicie? I kiedy wreszcie stoczy cie decy dującą bitwę?”. Uprzedzenia rasowe zadecy dowały o sposobie prowadzenia wojny przez aliantów. Bestialstwo Japończy ków w stosunku do jeńców i poddany ch by ło już dobrze znane i coraz częściej odpłacano im ty m samy m. Niezależna od zewnętrzny ch okoliczności gotowość japońskich żołnierzy do walki aż do śmierci zamiast poddania się, nawet w takty cznie i strategicznie beznadziejny ch sy tuacjach, wy woły wała obrzy dzenie w wojskach sojuszniczy ch. Amery kańscy i bry ty jscy żołnierze by li przesiąknięci europejską trady cją history czną, w my śl której honorową i cy wilizowaną reakcją na nadchodzącą klęskę by ło zaniechanie walki, aby uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. Amery kanie na Pacy fiku, podobnie jak bry ty jscy żołnierze w Birmie, by li głęboko oburzeni na wroga, który odrzucał tego rodzaju cy wilizowaną logikę. Japończy cy, bezlitośni, gdy odnosili zwy cięstwa, by li teraz zdecy dowani pozbawić ży cia każdego, kto znalazłby się na ich drodze ku nieuchronnej klęsce. Gdy by sojusznicy stanęli do walki z nieprzy jacielem na duży m obszarze stałego lądu, co dawałoby możliwość manewrowania siłom zmotory zowany m, odnieśliby zwy cięstwo o wiele szy bciej. Przy gniatająca przewaga USA w zakresie czołgów, arty lerii i sił powietrzny ch pozwoliłaby rozbić relaty wnie pry mity wną armię japońską, podobnie jak uczy nili to Rosjanie w Mandżurii w sierpniu 1945 roku. Do wielkiej bitwy jednak nie doszło, długa zaś seria walk na Pacy fiku, choć miniaturowy ch w porównaniu z ty mi toczący mi się w Europie, umożliwiła wreszcie Japończy kom wy korzy stanie swy ch zdolności obronny ch i desperackiej odwagi nawet bez wsparcia arty lerii i lotnictwa. Znakomicie opanowali sztukę kamuflażu i nękania – „takty kę rozdrażniania”. Nawet w latach niepowodzeń japońscy żołnierze utrzy my wali niezwy kłą psy chologiczną dominację na polu walki. Amery kańska piechota morska by ła, poza dy wizjami powietrzno-desantowy mi armii, prawdopodobnie najlepiej wy szkoloną, najsprawniejszą bojowo formację sił USA walczącą na lądzie, lecz Amery kanie nigdy nie dorównali swy m przeciwnikom, ani zresztą Rosjanom, w umiejętności prowadzenia walk w nocy. Im większy stopień urbanizacji kraju i zaawansowania społeczeństwa, ty m trudniej jest wy szkolić żołnierzy w adaptowaniu się do warunków narzucony ch przez działania zbrojne piechoty w środowisku dzikiej przy rody. Im większy by ł udział technologii w określony m sektorze prowadzenia wojny, ty m wy raźniejsze by ło
zaawansowanie USA: na przy kład piloci z amery kańskich lotniskowców nie mieli sobie równy ch. Ale często by wało i tak, że to wieśniacy wy kazy wali się największy m spokojem jako strzelcy. Z chwilą kiedy amery kańskie samoloty mogły prowadzić operacje z Tarawy, Japończy cy utracili zdolność do działań w powietrzu na cały m obszarze Wy sp Marshalla. Na początku lutego 1944 roku marines by li mile zaskoczeni łatwością, z jaką zajęli atole Majuro, Kwajalein i Roi-Namur. Następnie przy szła kolej na Eniwetok na północno-zachodnim krańcu Wy sp Marshalla, podczas gdy samoloty z lotniskowców Spruance’a spustoszy ły kluczową japońską bazę Truk na Karolinach. Szy bkość, z jaką osiągnięto te sukcesy, pozwoliła Nimitzowi przy spieszy ć termin następnej fazy jego kampanii i wy znaczy ć atak na Mariany na czerwiec zamiast na wrzesień 1944 roku. W amery kańskich działaniach pojawił się silny element konkurencji. MacArthur z obawy, że kampania na Nowej Gwinei znajdzie się na boczny m torze, przy spieszy ł własne operacje. Jego wojska zajęły Wy spy Admiralicji na trzy miesiące przed planowany m terminem, okrążając w ten sposób Rabaul i zmuszając Japończy ków do wy cofania się na północne wy brzeże Nowej Gwinei. W kwietniu 1944 roku przeprowadził najśmielszą i najbardziej dramaty czną akcję tej wojny, omijając czterdzieści ty sięcy japońskich żołnierzy i zajmując Holandię na Holenderskiej Nowej Gwinei, po czy m w czerwcu odparł silny japoński kontratak wzdłuż rzeki Driniumor. Zdoby ł również półwy sep Vogelkop na zachodnim krańcu Nowej Gwinei oraz pobliską wy spę Biak, która stała się ważną bazą lotniczą.
Pogrzeb poległych członków załogi amerykańskiego lotniskowca „Interpid” Fot. US National Archives & Records Administration Istnieje przekonujący argument, wy suwany wówczas przez U.S. Navy i później przez wielu history ków, że kampania MacArthura stała się zby teczna z końcem 1943 roku, że jedy ny m celem jego następnej, zażartej i krwawej kampanii na Filipinach by ło zaspokojenie osobisty ch ambicji dowódcy kosztem ży cia wielu Filipińczy ków oraz kilku ty sięcy
Amery kanów. Amery kańska dominacja na morzu i w powietrzu by ła już tak wielka, że siły japońskie na południowo-zachodnim Pacy fiku nie by ły w stanie przerzucić tam wojsk zdolny ch zagrozić strategiczny m celom aliantów. Z końcem 1943 roku amery kańskie okręty podwodne, które w decy dujący m stopniu przy czy niły się do zwy cięstwa, zaczęły siać spustoszenie na liniach zaopatrzenia łączący ch Japonię z jej nadmiernie rozciągnięty m imperium. Wiele wy spiarskich garnizonów Japonii dotkliwie odczuwało braki broni i amunicji, a także ży wności. Charaktery sty czną cechą wszy stkich wojen, a zwłaszcza tej największej w historii ludzkiej, jest to, że wy darzenia i osobowości nabierają własnego rozmachu. MacArthur istniał. Miał wy soką pozy cję i został wy niesiony przez propagandę na poziom najsły nniejszego amery kańskiego dowódcy. Machina public relations by ła najskuteczniejszy m działem jego kwatery głównej. Choć Roosevelt i jego współpracownicy wraz z większością przy wódców wojskowy ch w kraju uważali go za szarlatana, gdy w sondażu z 1945 roku zapy tano Amery kanów, kogo uważają za swego najznakomitszego generała, 43 procent wskazało na MacArthura, 31 procent na Eisenhowera, 17 procent na Pattona i 1 procent na Marshalla. Naczelny dowódca SWPA, Organizacji Ludu Afry ki Południowo-Zachodniej, miał siłę woli i osobisty autory tet większy od amery kańskich szefów sztabów. Choć MacArthur nigdy nie otrzy mał wielkich sił, jakich się domagał, wy wierał polity czny i moralny wpły w wy starczający do podtrzy mania swej kampanii oraz dążenia do wy brany ch osobisty ch celów. Z racjonalnego punktu widzenia Stany Zjednoczone mogły w 1944 roku wstrzy mać lądowe operacje przeciwko Japonii z chwilą zajęcia Marianów. Ze swy ch baz lotniczy ch amery kańskie samoloty B-29 „Superfortress” mogły obrócić w perzy nę macierzy sty kraj wroga. W połączeniu z blokadą morską, okaleczającą japoński przemy sł i przede wszy stkim odcinającą dostawy ropy naftowej, niemożliwe do powstrzy mania bombardowania z powietrza sprawiały, że przy szła kapitulacja Japonii by ła nieuchronna. Ostatnie krwawe amery kańskie kampanie na wy spach w latach 1944–1945, podobnie jak wkroczenie wojsk bry ty jskich do Birmy, ty lko w bardzo mały m stopniu wpły nęły na wy nik wojny. Ale taka ocena jest możliwa ty lko dla potomności. W tamty m czasie wy dawało się nie do pomy ślenia – poza ambitny mi lotnikami pragnący mi pokazać, że są w stanie samodzielnie pokonać Japonię – aby wstrzy mano działania na lądzie. Amery kańska piechota morska i rozmieszczone na Pacy fiku dy wizje armii oczekiwały dalszej walki, podobnie jak ich dowódcy i społeczeństwo w kraju. Z chwilą kiedy wielkie narody angażują się w sprawę zabijania, pojawia się pewna smętna nieuchronność w sposobie, w jaki to czy nią aż do powalenia wroga. Wiosną 1944 roku Japończy cy by li jeszcze wciąż dalecy od przy znania się do klęski.
18 W ŁOC HY: W IELKIE NADZIEJ E, GOR ZKIE OW OC E
1. SYCYLIA e wrześniu 1939 roku bry ty jscy besserwiserzy mówili: „Generałowie zapamiętali to, czego nauczy ła ich ostatnia wojna. Ty m razem nie dojdzie do masowy ch rzezi”. Pisarz Evely n Waugh, z ty pową dla siebie ironią, odpowiadał: „Jak można osiągnąć zwy cięstwo bez masowy ch rzezi?”. Jego py tanie, choć przewrotne, nie by ło by najmniej pozbawione sensu. Aby pokonać hitlerowskie Niemcy, ich wrogowie musieli zniszczy ć Wehrmacht. Na szczęście dla zachodnich aliantów niemal wszy stkie koszta tego przedsięwzięcia ponieśli Rosjanie, na który ch przy padło 95 procent ogółu strat trzech najważniejszy ch mocarstw sojuszu. W latach 1940–1941 opór Hitlerowi stawiało ty lko imperium bry ty jskie. Później do klęski Niemiec przy czy niły się w dominujący m stopniu Stany Zjednoczone, udzielając ZSRS i Wielkiej Bry tanii pomocy materialnej, która od 1943 roku przy bierała coraz bardziej giganty czne rozmiary. Amery kanie stworzy li też potężne armady powietrzne i morskie. Anglo-amery kańska ofensy wa bombowa wy wierała coraz silniejszy wpły w na Niemcy. Ale armie zachodnich sojuszników, nie przeprowadzając aż do 1944 roku poważny ch desantów na konty nent europejski, skazały się na role staty stów. Rosjanie zabili w sumie ponad cztery i pół miliona Niemców, a amery kańskie i bry ty jskie siły lądowe i powietrzne „ty lko” około pół miliona. Liczby te ilustrują w sposób przekonujący dy sproporcję wkładu poszczególny ch sojuszników w ostateczne zwy cięstwo. Aby odegrać decy dującą rolę w lądowej wojnie z Niemcami, Churchill i Roosevelt musieliby przerzucić na konty nent europejski co najmniej czterdzieści dy wizji (a zapewne nawet więcej) już w 1943 roku, czy li przed wielkimi zwy cięstwami Sowietów. Nie mogli jednak tego zrobić, ponieważ armie obu krajów nie by ły jeszcze wy starczająco wy szkolone i uzbrojone. Ważne by ło też to, że nie dy sponowali flotą, która mogłaby przewieźć na konty nent tak potężne siły i zapewnić im odpowiednie zaopatrzenie. Luftwaffe nadal by ła stosunkowo silna, dopiero w następny m roku miała zostać zdziesiątkowana przez mustangi sił powietrzny ch USA podczas walk nad Niemcami. W 1944 roku sojusznicy panowali niepodzielnie nad francuską przestrzenią powietrzną, ale gdy by wy lądowali wcześniej, ich przewaga nie by łaby tak niepodważalna. Amery kanie by li gotowi podjąć ry zy ko i wy słać do Francji małą armię już w 1943 roku, a nawet rok wcześniej. Ale Bry ty jczy cy, którzy musieliby dostarczy ć większość żołnierzy,
W
by li temu przeciwni. Uważali, i mieli rację, że jeśli nie zapewnią sobie zdecy dowanej przewagi liczebnej, poniosą kolejną klęskę, równie bolesną jak te, które spadły na nich we wcześniejszy ch latach wojny. Nawet gdy by kampania na konty nencie miała szanse powodzenia już w 1943 roku, pociągnęłaby za sobą więcej ofiar w ludziach niż armie angloamery kańskie poniosły w latach 1944–1945, ponieważ Niemcy by liby znacznie silniejsi niż po inwazji na Francję, kiedy ich siły zostały uszczuplone przez walki na Froncie Wschodnim. Obszary morskie oddzielające zachodnich sojuszników od okupowanej Europy stanowiły poważne wy zwanie dla sił inwazy jny ch, które musiały je przeby ć. Ale chroniły też siły anglo-amery kańskie przed odwetem Niemców. W porównaniu z Armią Czerwoną, nieustannie narażoną na zagrożenie ze strony oddziałów Hitlera, Churchill i Roosevelt znajdowali się w korzy stnej sy tuacji, gdy ż mogli wy brać termin konfrontacji z nieprzy jacielem. Kapitan Paweł Kowalenko by ł jedny m z wielu Rosjan oburzony ch na rzekomą tchórzliwość zachodnich sojuszników i ignorujący ch z konformisty czny ch pobudek dwuznaczną rolę, jaką odgry wał Związek Sowiecki od 1939 do czerwca 1941 roku. Kowalenko pisał z frontu 26 marca 1943 roku: „Winston Churchill wy głosił przez radio przemówienie [w który m powiedział]: « Mogę sobie wy obrazić, że w przy szły m roku albo by ć może rok później będziemy w stanie odnieść zwy cięstwo nad Hitlerem» . Czego możemy się spodziewać po ty ch draniach, którzy są naszy mi « sojusznikami» ? Oszuści, sukinsy ny. Chcą przy łączy ć się do walki dopiero wtedy, kiedy losy wojny będą rozstrzy gnięte”. Churchill, doskonale zdając sobie sprawę z tego rodzaju nastrojów, pisał do swy ch szefów sztabu w marcu 1943 roku: „Bry ty jczy cy i Amery kanie zapełniają swe plany operacy jne tak wieloma zastrzeżeniami, mający mi zagwarantować im bezpieczeństwo, że tracą zdolność do prowadzenia jakiejkolwiek agresy wnej wojny. W ciągu najbliższy ch sześciu lub ośmiu miesięcy Wielka Bry tania i Stany Zjednoczone będą prowadzić gry wojenne z sześcioma niemieckimi dy wizjami [w Afry ce Północnej i na Sy cy lii]. Jest to sy tuacja poniżająca, więc powinniście działać akty wnie na rzecz jej poprawy ”. Ale Bry ty jczy cy i Amery kanie wy kluczy li możliwość zaangażowania w Europie poważny ch sił już w 1943 roku i opowiedzieli się za działaniami o ograniczony m zasięgu, wy mierzony mi przeciwko południowej flance sił Osi. Delegacja Churchilla wy negocjowała w Casablance zgodę Amery kanów na inwazję w rejonie Sy cy lii, do której – zgodnie z ich ówczesny mi nadziejami – mogłoby dojść na początku lata. Kładli też wielki nacisk na operację „Pointblank”, czy li Połączoną Ofensy wę Bombową, mającą utorować drogę do inwazji na Francję. Podczas kolejnego spotkania na szczy cie, do którego doszło w Waszy ngtonie, przesunięto termin operacji sy cy lijskiej na lipiec, gdy ż trwały jeszcze walki w Afry ce Północnej. Amery kańscy szefowie sztabu nadal by li przeciwni kierowaniu na Sy cy lię części sił, które miały uczestniczy ć w przy szłej kampanii francuskiej, ale podczas waszy ngtońskich rozmów przy znali, że inwazja na północno-zachodnie wy brzeże Europy jest w ty m roku niemożliwa. By li przekonani, że Bry ty jczy cy wy korzy stują brak odpowiedniej liczby statków jako pretekst do odkładania inwazji na Francję, której są przeciwni. Anglicy istotnie
wy kazy wali dużą ostrożność, ale problemy doty czące transportu miały charakter bardzo konkretny. A ponieważ żadna ze stron nie godziła się na to, by armie sojusznicze przeby wały bezczy nnie w Anglii aż do przy szłego lata, jedy ny m realny m celem by ły Włochy. Sojusznicy dobrze wiedzieli, że Włosi bardzo pragną wy cofać się z udziału w wojnie. Iris Origo, amery kańska pisarka mieszkająca na zamku w południowej Toskanii, napisała w kwietniu: „W opinii publicznej zaszła wy raźna zmiana. Zabarwione wrogością akty wne oburzenie, wy wołane przez inwazję sojuszników w Afry ce Północnej i bombardowanie włoskich miast, ustąpiło miejsca rozpaczliwej apatii [...], wszy scy mówią całkiem otwarcie: Oto na co naraził nas faszy zm”. By ło jasne, że Włochy niebawem zrezy gnują ze swy ch aspiracji, a Bry ty jczy cy zakładali, że gdy to nastąpi, większość kraju znajdzie się w rękach sojuszników. Z informacji uzy skiwany ch za pomocą sy stemu Ultra wy nikało, że Niemcy nie zamierzają podejmować zakrojonej na szerszą skalę kampanii w południowej części półwy spu i ograniczą się do utrzy mania swej linii obrony, biegnącej przez górzy ste obszary północny ch Włoch. Możliwość zaglądania w karty przeciwnika okazała się ty m razem niebezpieczna. Sojusznicy my śleli, że znają plany Hitlera, ale on często je zmieniał i rozdawał karty na nowo. Churchill i jego generałowie słusznie uważali, że należy zaatakować Półwy sep Apeniński, gdy ż by ło to jedy ne pole bitwy, na który m lądowe siły anglo-amery kańskie mogły w 1943 roku związać w walce siły niemieckie. Ale z niewy jaśniony ch przy czy n by li oni fatalnie poinformowani i nie znali skali geograficzny ch, takty czny ch, polity czny ch i ekonomiczny ch problemów, z jakimi musieliby się tam zmierzy ć. Nie doceniali trudności, na jakie naraziłoby ich nacieranie w górzy sty m terenie na dobrze wy szkolone i zdeterminowane, by bronić się do końca, siły nieprzy jaciela. Liczy li na to, że Włochy staną się odskocznią umożliwiającą przy spieszenie ofensy wy na południową flankę Niemców. „Basen Morza Śródziemnego – zapewniali Waszy ngton bry ty jscy szefowie sztabu – daje nam szansę podjęcia już na wiosnę ofensy wy, która może się okazać decy dująca [...]. Będziemy mieli możliwość przełamania Osi i zwy cięskiego zakończenia wojny w maju 1944 roku”. Amery kanie zgodzili się na zaangażowanie swy ch sił na terenie Włoch, pod warunkiem że z nadejściem jesieni naczelne dowództwo wy cofa z tego frontu szereg dy wizji i przerzuci je z powrotem do Anglii, by mogły wziąć udział w przy gotowaniach do inwazji na Francję. Dopiero 27 lipca 1943 roku Bry ty jski Komitet Połączony ch Wy wiadów słusznie przepowiedział ry chłą kapitulację Włoch, ale błędnie założy ł, że Hitler wy cofa wtedy swe siły na obszar Alp Nadmorskich i zajmie pozy cje pozwalające na obronę Wenecji oraz Ty rolu. Bry ty jscy szefowie sztabu by li bardziej ostrożni i przewidy wali, że Niemcy mogą wy słać do Włoch posiłki. Ale wy mierzone przeciwko Włochom operacje sojusznicze zostały podjęte na podstawie zapewnienia Bry ty jczy ków, którzy gwarantowali łatwy sukces. To tłumaczy późniejsze pretensje Amery kanów, którzy by li zaskoczeni rzeczy wisty m przebiegiem wy darzeń.
W dniu 10 lipca rozpoczęła się operacja „Husky ” – złożona z 2590 okrętów wojenny ch i transportowców armada zaczęła przerzucać na brzeg Sy cy lii stuosiemdziesięcioty sięczną armię, którą dowodził generał sir Harold Alexander. Bry ty jczy cy wy lądowali na wschodzie, a Amery kanie na południowy m zachodzie wy spy. Silne wiatry zakłóciły plany doty czące ataku z powietrza. Ze 147 szy bowców, które wy startowały z obszaru Tunezji, 69 wpadło do morza, przez co 252 bry ty jskich spadochroniarzy utonęło, a ty lko 12 wy lądowało bezpiecznie w wy znaczony ch strefach. Utratę dalszy ch samolotów transportowy ch spowodował błędnie skierowany ogień arty lerii przeciwlotniczej sojuszniczej floty. Cztery włoskie dy wizje nie stawiły większego oporu, co by ło korzy stne dla atakujący ch, gdy ż wielu żołnierzy wy sadzono na brzeg w niewłaściwy ch miejscach. Ograniczony zapał do walki demonstrowali nawet niektórzy Niemcy. Amery kański spadochroniarz, który wy lądował samotnie na terenie zajmowany m przez jedną z jednostek Wehrmachtu i został otoczony przez trzech żołnierzy, czuł, że jego sy tuacja jest beznadziejna, dopóki ich dowódca nie powiedział bezbłędną angielszczy zną: „Poddajemy się. Od trzech lat i ośmiu miesięcy walczy my na terenie całej Europy, w Rosji i w Afry ce Północnej. To bardzo długi czas służby. Mamy już tego wszy stkiego dosy ć”. Obrońcy wy spy mieli w pewny m sensie skrępowane ręce, bo choć głównodowodzący m wojsk niemieckich by ł na terenie Włoch generał Albert Kesselring, Mussolini uparł się, by niemiecko-włoskimi siłami na Sy cy lii dowodził Włoch, generał Alfredo Guzzoni, który w ogóle się do tego nie nadawał. Ale większość żołnierzy dwóch obecny ch na wy spie formacji niemieckich, wzmocniony ch wkrótce przez oddziały trzeciej jednostki, przy stąpiła do walki z ty pową dla Wehrmachtu determinacją. Spadochroniarz Luftwaffe Martin Poppel zapisał 14 lipca, kiedy jego jednostka wzięła pierwszy ch jeńców, bry ty jskich żołnierzy sił powietrzno-desantowy ch: „Moim zdaniem nie ma w nich zby t wielkiego ducha walki. Poddają się, gdy ty lko natrafią na najmniejszy opór. Żaden z naszy ch ludzi nie by łby do tego zdolny ”. Ty dzień później, po akcji bojowej, dodał: „Angole my śleli najwy raźniej, że ich wczorajszy ostrzał arty lery jski zmusił nas do odwrotu, bo przy jechali dziś rano trzema ciężarówkami, pełny mi żołnierzy piechoty. Ciągnęli za sobą armaty przeciwpancerne kaliber 3,7 i 5,7 cm. Chy ba nie docenili naszy ch spadochroniarzy i nie wy ciągnęli żadny ch wniosków ze swoich wczorajszy ch doświadczeń. Panował zupełny spokój. Moi chłopcy przepuścili eskortę na motocy klach i zaczęli strzelać dopiero wtedy, kiedy ciężarówki by ły tuż obok nich. W ciągu kilku sekund pierwsza stanęła w płomieniach, a Angole zaczęli z niej wy skakiwać. Naliczy liśmy piętnastu zabity ch i wzięliśmy jedenastu jeńców. Wieczorem ściągnęliśmy też armaty przeciwpancerne, które znacznie wzmocnią nasze pozy cje obronne”. Poppel wy rażał się z uznaniem ty lko o bry ty jskiej arty lerii, która podczas całej wojny budziła szacunek Niemców: „Trzeba przy znać Angolom, że potrafią cholernie sprawnie ustawiać swe wy sunięte posterunki obserwacy jne, a ich arty leria bardzo szy bko umie się skoncentrować na celu”. Niemcom dawały się we znaki nie ty lko sojusznicze działa, lecz także ataki z powietrza.
Ry chło odkry li, że ich znakomite w inny ch warunkach pięćdziesięciosiedmiotonowe „Ty gry sy ” nie sprawdzają się na dzikich bezdrożach Sy cy lii. Kontrataki wojsk Osi na amery kańskie przy czółki desantowe by ły bez trudu odpierane. Peany Martina Poppela, doty czące sprawności jego własnej jednostki, nie mogły zatuszować tego, że inna dy wizja Luftwaffe, „Hermann Göring”, okazała się najbardziej nieudolną niemiecką formacją na wy spie. Jej dowódca generał Paul Conrath pisał z wściekłością 12 lipca: „W ciągu ty ch kilku ostatnich dni miałem nieszczęście oglądać sceny niegodne niemieckiego żołnierza [...]. Członkowie oddziału biegli na ty ły, wy dając histery czne okrzy ki, bo usły szeli z daleka pojedy nczy wy strzał [...]. « Czołgowa panika» i rozpowszechnianie pogłosek muszą by ć karane w najsurowszy sposób. Z przy padkami odwrotu bez rozkazu i tchórzostwa należy radzić sobie na miejscu, w razie konieczności przez rozstrzelanie winny ch”. Niemcy by li oburzeni postępowaniem włoskich oficerów, którzy według krążący ch plotek często pozostawiali swoich ludzi własnemu losowi. Włoscy żołnierze masowo przekraczali linie sojusznicze, by poddawać się „w nastroju fiesty – jak ujął to jeden z Amery kanów. – Nieśli na plecach swoje niedbale zarzucone worki i wy pełniali okolicę śmiechem i śpiewem”. Pewien porucznik pisał do rodziny : „Ci Włosi to dziwna rasa. Można by pomy śleć, że nie jesteśmy ich prześladowcami, lecz zbawicielami”. Niektórzy Amery kanie reagowali brutalnie na tego rodzaju uległość. 14 lipca doszło do dwóch niezależny ch od siebie dramaty czny ch incy dentów – oficer i podoficer 45. Dy wizji U.S. Army zamordowali z zimną krwią duże grupy Włochów. Jeden z nich, sierżant Horace West, który zabił trzy dziestu siedmiu jeńców z karabinu maszy nowego, został skazany przez sąd wojenny, ale później ułaskawiony. Drugi, kapitan John Compton, zebrał pluton egzekucy jny i kazał rozstrzelać trzy dziestu sześciu Włochów. Postawiony przed try bunałem wojenny m i uniewinniony, zginął później na polu bitwy. Patton, którego ety ka militarna by ła odbiciem postawy wielu dowódców hitlerowskich, napisał: „Moim zdaniem te zabójstwa by ły całkowicie usprawiedliwione”. Zgodził się na postawienie winny ch przed sądem wojenny m ty lko dlatego, że wy wierano na niego silne naciski. Oba incy denty zostały utajnione, bo Eisenhower bał się odwetu nieprzy jaciela na alianckich jeńcach. Gdy by winny mi by li Niemcy, zostaliby oskarżeni w 1945 roku o zbrodnie wojenne i zapewne straceni. Na prawej flance sojuszników dwa korpusy Montgomery ’ego zgodnie z planem zajęły już pierwszego dnia Sy rakuzy, ale potem posuwały się naprzód bardzo wolno z powodu braku środków transportu. „To nie jest kraj dla czołgów” – skarży ł się pewien bry ty jski oficer, a jeden z żołnierzy „Monty ’ego” stwierdził, że Sy cy lia jest „pod każdy m pieprzony m względem gorsza niż pieprzona pusty nia”. Bry ty jski oficer David Cole zanotował, że „brnął mila po mili przez piaszczy ste odludzie, na który m temperatura w cieniu sięgała trzy dziestu stopni”, dopóki nie stanął obok swego dowódcy w miejscu, z którego rozpościerał się widok na równinę Katanii. „Rozciągała się przed nami wspaniała panorama. O 50 kilometrów na północ górował nad hory zontem wielki, zamglony, pokry ty śniegiem, wy soki na trzy ty siące metrów stożkowaty szczy t Etny [...]. Na wy brzeżu lśniło w rozgrzany m powietrzu miasto Katania.
By łby to obraz spokojnego piękna, gdy by nie huk wy strzałów arty lery jskich i pojawiające się w pobliżu rzeki czarne chmury wy buchający ch pocisków. Prawda wy glądała tak, że wprost przed nami, ukry te w rowach przeciwodłamkowy ch i okopach, a także za budy nkami i inny mi osłonami, stały naprzeciw siebie dwie armie, gotowe do śmiertelnego boju”. Bry ty jscy spadochroniarze zajęli nienaruszony most w Primosole, ale zostali z niego wy parci przez kontratak, gdy zabrakło im amunicji. Potem spadochroniarze Luftwaffe bronili uparcie tego mostu przed nieporadny mi atakami, które charaktery zowały brak wy obraźni i wy wołane przez awarie sprzętu problemy z łącznością. Słaby m punktem armii bry ty jskiej w ciągu całej wojny by ła fatalna jakość aparatury radiowej, rzucająca się w oczy podczas operacji w Primosole. Niemcy dy sponowali lepszy m sprzętem niż ich przeciwnicy, co dawało im wy raźną przewagę na polu bitwy. Różnica ta by ła szczególnie widoczna na Froncie Wschodnim, gdzie w latach 1941–1942 większość sowieckich samolotów i czołgów w ogóle nie miała radionadajników. Jeszcze w 1943 roku by ły one instalowane ty lko w czołgach dowódców kompanii. Fatalna łączność przy czy niła się do niepowodzeń Bry ty jczy ków podczas walk we Francji (1940) i na Krecie (1941). We wrześniu 1944 roku awaria łączności radiowej 1. Dy wizji Spadochronowej by ła jedny m z główny ch powodów klęski pod Arnhem i okry ła hańbą bry ty jską armię. W latach 1942–1945 RAF dy sponował najbardziej rozwiniętą technologią elektroniczną na świecie, mimo to bry ty jskie radionadajniki wojskowe by ły nadal zawodne. Słabość ta wpły wała niekiedy znacząco na przebieg bitew – i tak właśnie by ło na Sy cy lii. Podczas walk pod Primosole dwa bataliony pułku Durham Light Infantry straciły pięciuset zabity ch, zaginiony ch i rany ch. Koordy nacja działań między jednostkami pancerny mi a piechotą by ła nieudolna, a dwa niemieckie działa kaliber 88 mm zniszczy ły wiele shermanów, nacierający ch na otwarty m terenie. Niektórzy z atakujący ch żołnierzy sojuszu twierdzili później, że by ły to najbardziej krwawe walki, w jakich uczestniczy li podczas całej wojny. A przecież pozy cji niemieckich broniła sklecona pospiesznie grupa bojowa, złożona głównie nie z żołnierzy piechoty, lecz ze spadochroniarzy z elitarnej niemieckiej 1. Dy wizji Spadochronowej. Pozostaje tajemnicą, dlaczego Montgomery, natrafiwszy na silny opór, nie oskrzy dlił obrońców wy spy, wy sy łając swy ch żołnierzy do Katanii drogą morską. Most w Primosole został w końcu zdoby ty, ale natarcie wojsk sojuszniczy ch uległo znacznemu opóźnieniu. Alexander obarczy ł Amery kanów trudny m zadaniem ty lko po to, by ubezpieczy ć bry ty jską flankę. W ten sposób odebrał im sposobność do natarcia w kierunku północny m, co otwierałoby przed nimi szansę schwy tania w pułapkę niemieckiej dy wizji pancernej, wy cofującej się na wschód. Patton, ziry towany koniecznością odgry wania drugoplanowej roli, pospiesznie skierował swe wojska na północny zachód, w kierunku Palermo. Dotarł do miasta 22 lipca i wziął do niewoli wielu Włochów, ale jego natarcie zdumiało Kesselringa, ponieważ ze strategicznego punktu widzenia by ło bezsensowne. Zgoda Alexandra na ofensy wę Amery kanów, oddalającą ich od główny ch sił niemieckich, odzwierciedlała
ty powy dla niego brak stanowczości. Każdy rozsądny oficer musiał jasno zdawać sobie sprawę, że losy kampanii rozstrzy gną się na obszarze nie zachodniej, lecz wschodniej Sy cy lii. Żołnierze sił sprzy mierzony ch maszerowali przez wy spę kręty mi ścieżkami, a świadomość celów demonstrowali ty lko ich przeciwnicy. Sy tuację Niemców utrudniały jednak nie ty lko niedobory amunicji i zaopatrzenia, lecz także fatalny poziom sprawności bojowej ich sojuszników. „Włosi w gruncie rzeczy nie stoczy li ani jednej bitwy i można się domy ślać, że nie będą walczy ć również na Półwy spie Apenińskim – pisał z gory czą generał Conrath. – Liczne stacjonujące na Sy cy lii jednostki wy cofy wały się – czy to na rozkaz swy ch dowódców, czy też z własnej inicjaty wy – bez oddania jednego strzału [...]. Dziewięćdziesiąt procent włoskiej armii to tchórze, którzy nie chcą walczy ć”. Gotowość włoskich żołnierzy do rezy gnowania z walki niewiele przy niosła ich krajowi, gdy ż właśnie na Sy cy lii zaczęła się jego długa agonia. Znużeni wojną poddani Mussoliniego ponieśli straszliwe ofiary, gdy ż kolejne ich miasta zamieniały się w pola bitwy, niszczone przez bomby i pociski. Położona na zachód od Etny miejscowość Troina stała się terenem wielodniowy ch zacięty ch walk. Pewien korespondent w następujący ch słowach opisy wał wy gląd miasta po jego zajęciu przez Amery kanów: „Jakaś upiorna stara kobieta, leżąca wśród gruzu i kawałków potrzaskanego drewna [...] patrzy ła na nas niewidzący mi oczami i wy ciągając ręce, jęczała jak wy jący wśród sosen wiatr. Weszliśmy do kościoła. Przez dziurę w dachu wpadało dzienne światło. Pod tą dziurą, na podłodze, leżała pięćsetfuntowa bomba. Jeden z amery kańskich żołnierzy wy szeptał mi do ucha: « Boże, to by ł cud» [...]. W ratuszu znaleźliśmy kilkoro ranny ch mieszkańców miasta, który ch nasi żołnierze wy ciągnęli z gruzów. Na drewnianej ławie leżała chuda, chy ba dziesięcioletnia dziewczy nka. Jej czarne włosy pokry wał szary py ł. Jedna noga by ła całkowicie obandażowana [...]. Ściskała oburącz ciastko, które dał jej jakiś żołnierz. Nie poruszała się i tępo patrzy ła w sufit”. W dniu 25 lipca król Wiktor Emmanuel i marszałek Pietro Badoglio zawiązali w Rzy mie spisek, mający na celu aresztowanie Mussoliniego. Pierwszy w Europie faszy stowski dy ktator przy jął swój upadek bez większy ch protestów. By ł załamany, pogodził się z klęską i zdawał się my śleć głównie o ocaleniu własnej skóry. By ły Duce spędził następne ty godnie w areszcie, najpierw na przy brzeżnej wy sepce, a potem w apenińskim ośrodku narciarskim, jedząc olbrzy mie ilości winogron, czy tając Życie Chrystusa i chodząc na msze po raz pierwszy od czasów dzieciństwa. 12 września został odbity przez hitlerowskich komandosów, który mi dowodził Otto Skorzenny, ale wy daje się wątpliwe, czy przy jął to z wielką radością. Choć postawiono go na czele marionetkowego rządu północny ch Włoch, wiedział, że nie ma już w ręku żadny ch atutów. Zdawał też sobie z tego sprawę Hitler, który od miesięcy szukał alternaty wnego przy wódcy włoskich faszy stów – przy wrócił na to stanowisko Mussoliniego ty lko dlatego, że nie znalazł zastępcy. Upadek Duce wy wołał krótkotrwałą euforię sojuszników i ich sy mpaty ków z całego świata. Wielu mieszkańców Europy znosiło trudy wojennego ży cia ty lko dlatego, że podtrzy my wały ich na duchu okazjonalne zastrzy ki nadziei. Wieści o lokalny ch zwy cięstwach i zmianach
reżimów budziły w nich senty mentalne przy pły wy radości i ulgi. Victor Klemperer, drezdeński Ży d, nadal cieszący się względną wolnością, odnotowy wał w dzienniku liczne wy darzenia, które uznawał za zapowiedzi nieuchronnej klęski Niemiec. 27 lipca 1943 roku z saty sfakcją pisał o losie Mussoliniego: „Koniec jest już w zasięgu wzroku – by ć może jeszcze sześć do ośmiu ty godni! Możemy się założy ć, że [w Niemczech] dojdzie do wojskowego zamachu stanu”. Inny Ży d podzielał jego eufory czny nastrój, pisząc o swoim miejscu pracy : „W gruncie rzeczy nie musimy już co rano tam przy chodzić”, i zastanawiając się, czy Hitler utrzy ma się u władzy przez następny miesiąc. Takie chwile gorączkowego i przesadnego opty mizmu pozwalały mieszkańcom państw obu stron konfliktu przetrwać kolejne troski i cierpienia oraz nie poddawać się rozpaczy. Polity czny zamach stanu w Rzy mie przekonał Hitlera do ewakuacji z Sy cy lii. Niemcy wy cofali się na wschód w zwarty m szy ku, tocząc szereg bitew, które miały opóźnić postępy nieprzy jaciół. Celowniczy wojsk pancerny ch Erich Dressler, wstrząśnięty rozpadem swej jednostki i słabością potencjału wojsk Osi, by ł równocześnie zdumiony ospałością wojsk sojuszniczy ch: „Gdy by Tommies mieli więcej charakteru, mogliby nas wszy stkich wy kończy ć [...]. My ślałem, że już po nas. Ale z jakiegoś powodu nagle się zatrzy mali”. Wieczorem 11 sierpnia Niemcy zaczęli transportować swoje siły przez szeroką na ponad 3 kilometry Cieśninę Mesy ńską na teren Włoch. Choć dzięki sy stemowi Ultra sojusznicy znali zamiary nieprzy jaciela, ani ich siły lotnicze, ani Roy al Navy nie podjęły skutecznej próby zapobieżenia ewakuacji 40 ty sięcy niemieckich i 62 ty sięcy włoskich żołnierzy, wraz z większością czołgów, pojazdów i zaopatrzenia. By ło to wstrząsające niepowodzenie. Ewakuację przeprowadził w sposób mistrzowski oficer niemieckiej mary narki baron Gustav von Liebenstein. Niektórzy nazy wali ją miniaturową Dunkierką, ale porównanie to można zakwestionować i uznać ją za bardziej udaną, gdy ż wszy stkie cztery niemieckie dy wizje dotarły do miejsca przeznaczenia w stanie pełnej gotowości bojowej. Amery kanie wkroczy li do portu w Mesy nie rankiem 17 sierpnia, tuż przed Bry ty jczy kami. Dowódca niemiecki generał Hans Hube ewakuował wówczas z wy spy resztę swy ch sił. Kampania sy cy lijska by ła dla Anglików i Amery kanów gorzką lekcją. Operacje desantowe i związane z nimi operacje powietrzne by ły źle zaplanowane i nieudolnie przeprowadzane. Zawodziła koordy nacja między siłami lądowy mi i powietrzny mi. Gdy by oddziały włoskie walczy ły z taką samą determinacją jak niemieckie, siły sojusznicze zostały by wy parte z powrotem do morza. Amery kanie by li oburzeni brakiem stanowczości Alexandra i postawą swy ch sojuszników, którzy najwy raźniej chcieli ich zepchnąć do roli pomocników. Bry ty jczy ków doprowadzał zaś do rozpaczy upór amery kańskich dowódców – szczególnie Pattona – niestosujący ch się do ustalony ch planów. Każdy z partnerów kry ty kował wartość bojową wojsk drugiej strony. Zwy cięstwa nad obrońcami wy spy, zajmujący mi stanowiska na wzgórzach, z który ch można by ło kontrolować nieliczne drogi, przy chodziły sojusznikom z ogromny m trudem. Niemcy w mistrzowski sposób zastawiali pułapki i dokony wali aktów sabotażu – by ło to zapowiedzią takty ki, którą mieli w następny ch
dwóch latach stosować na terenie cały ch Włoch. Najeźdźcy nie wy korzy stali swy ch sił morskich, które umożliwiły by im oskrzy dlenie nieprzy jaciela, i ograniczali się do przeprowadzania co rusz zacięty ch utarczek. Pięćdziesięcioty sięczna armia niemiecka stawiała przez pięć ty godni opór półmilionowej masie żołnierzy wojsk sojuszniczy ch. Dowódcy sił anglo-amery kańskich wiele mówili o zagrożeniach ze strony czołgów ty pu „Ty gry s”, wy rzutni pocisków rakietowy ch nebelwerfer, karabinów maszy nowy ch – niemieckich lekkich kaemów MG 34 i MG 42 i ognia arty lerii, o trudnościach związany ch z atakowaniem w stromy ch górach, o upale, malarii i stratach wy nikający ch z wy czerpania walką. Ale nie ulegało wątpliwości, że choć przewaga sojuszników zapewniła im w końcu zwy cięstwo, żołnierze Wehrmachtu walczy li w sposób bardziej przekonujący niż ich angielscy i amery kańscy przeciwnicy. Siły sojusznicze wielokrotnie dowiodły (a miały to uczy nić ponownie w północno-zachodniej Europie), że mimo postępów w zdoby waniu terenu nie potrafią wy korzy stać sy tuacji i zniszczy ć sił nieprzy jacielskich. Niemcy by li zdumieni ty m, że sojusznicy pozwolili im uciec i nie przeprowadzili desantu w Kalabrii, który umożliwiłby im oskrzy dlenie ich sił. Niektórzy wręcz stali się wy znawcami całkowicie absurdalnej teorii, w my śl której Alexander zgodził się na ich ewakuację z pobudek polity czny ch. Kampania sy cy lijska by ła jedy ną zakrojoną na większą skalę operacją lądową przeciwko Niemcom przeprowadzoną w roku 1943 przez Stany Zjednoczone i Wielką Bry tanię. Uczestniczy ło w niej osiem dy wizji sojuszniczy ch, które straciły sześć ty sięcy zabity ch. W ty m samy m czasie blisko cztery miliony żołnierzy brały udział w walkach pod Kurskiem i Orłem, w który ch straty rosy jskie doszły niemal do miliona zabity ch, zaginiony ch i ranny ch. Niektórzy Niemcy, rozpaczliwie marzący o końcu wojny, ubolewali z powodu ospałości sojuszniczy ch działań ofensy wny ch. Mathilde Wolff-Monckeburg napisała 14 sierpnia: „Mieliśmy nadzieję, że wy padki potoczą się jeszcze szy bciej”. Łatwo znaleźć przy czy ny, dla który ch poczy nania zachodnich sojuszników miały w 1943 roku bardzo ograniczony zasięg, ale nietrudno też zrozumieć powody, dla który ch mieszkańcy ZSRS traktowali je z taką pogardą. Podobnie postrzegali je nawet niektórzy ich uczestnicy. Podpułkownik Lionel Wigram, jeden z najbardziej energiczny ch i uzdolniony ch oficerów armii bry ty jskiej, przedstawił raport zawierający analizę niepowodzeń, który ch by ł naoczny m świadkiem. Skry ty kował w nim ruty nę, z jaką przeprowadzano ataki frontalne, nadmierną zależność od arty lerii, niechęć do tworzenia i wy korzy sty wania formacji operujący ch na ty łach nieprzy jaciela. Stwierdzał, że dwudziestu kilku żołnierzy każdego batalionu zawsze ucieka podczas kolejny ch akcji z pola bitwy, i sugerował zwalnianie ich ze służby. Na zakończenie napisał: „Niemcy niewątpliwie odnieśli na Sy cy lii jeden poważny sukces. Ewakuowali swe siły niemal w całości i ponieśli bardzo niewielkie straty [...]. Zadali za to poważne straty nam. W rezultacie wszy scy czujemy wielki niedosy t”. Ta lekkomy ślnie szczera ocena dotarła do uszu Montgomery ’ego i podrażniła jego próżność do tego stopnia, że pozbawiła jej autora stanowiska dowódcy batalionu. Raport pułkownika został ostro
skry ty kowany, ale nikt nie przejął się jego treścią. Apologeci bry ty jskiej i amery kańskiej armii twierdzą, że wszy stkie słowa uznania kierowane pod adresem broniący ch Sy cy lii Niemców nie mogą zmienić wy niku tej kampanii, która przy niosła im klęskę. Siły Kesselringa zostały wy parte z wy spy. Przegrały. To prawda. Jedny m z celów tej książki jest przekonanie czy telnika, że postawa Wehrmachtu podczas wielu bitew by ła wspaniała, ale Niemcy fatalnie prowadzili wojnę. Z kolei powtarzająca się wielokrotnie niezdolność sił anglo-amery kańskich do niszczenia armii Hitlera, wy pierany ch stopniowo z okupy wany ch przez nie tery toriów, czy niła z Armii Czerwonej od 1941 aż do 1945 roku główną siłę napędową miażdżącej machiny, która doprowadziła do upadku hitlery zmu. 2. DROGA DO RZYMU Ofensy wa aliantów mająca na celu zajęcie lądowego obszaru Włoch rozpoczęła się 3 września, kiedy Kanady jczy cy z 8. Armii wy lądowali w Kalabrii, nie napoty kając większego oporu. Kesselring, który dowodził niemiecką obroną, postanowił stoczy ć swą pierwszą bitwę nieco dalej na północ. Pięć dni później, 8 września, kiedy przy wódcy państw sojuszniczy ch zebrali się na szczy cie w Quebecu, rząd marszałka Badoglio ogłosił kapitulację Włoch, ponownie dając asumpt do przy puszczeń, że siły przeciwników Osi będą w stanie szy bko posuwać się w górę półwy spu. 9 września 5. Armia generała Marka Clarka wy lądowała w Salerno. Okazało się to jedny m z najważniejszy ch posunięć wojny na Zachodzie, choć nie przy niosło rezultatów, jakich spodziewali się atakujący. Amery kańscy komandosi pułkownika Billa Darby ’ego, zajmujący pozy cje na lewej flance sił sojuszniczy ch, odnieśli znaczący sukces w okolicach Amalfi, wy pierając nieprzy jaciela z nadmorskich kurortów i zajmując przełęcz Chiunzi, z której widać by ło w oddali Neapol. Ale na wszy stkich inny ch odcinkach frontu Niemcy pospiesznie się przegrupowali, by stawić czoło aliantom, i przeprowadzili szereg druzgoczący ch kontrataków. Dwa korpusy Clarka – amery kański i angielski – zostały uwięzione na czterech mały ch przy czółkach desantowy ch i znalazły się pod morderczy m ogniem.
Amerykańscy żołnierze pod Salerno, październik 1943 roku Fot. Granger Collection/BE&W W dniu 13 września siły Kesselringa wbiły klin między formacje amery kańskie a jednostki bry ty jskie, a jego czołgi znalazły się o półtora kilometra od morza. Zajmująca pozy cje nieopodal wy brzeży armada aliantów poniosła wielkie straty na skutek ataków Luftwaffe, która dy sponowała nowy mi, naprowadzany mi przez radio bombami, spadający mi lotem ślizgowy m. Clark wpadł w panikę i zaproponował powrót armii na okręty. Eisenhower i Alexander odrzucili jego wniosek, ale przez wiele godzin na przy czółku desantowy m panował chaos, który przy brał na sile po zapadnięciu ciemności. „W przekonaniu, że piechota niemiecka przeniknęła na nasze pozy cje, [amery kańscy ] żołnierze zaczęli strzelać do siebie – zanotował pewien bry ty jski żołnierz, będący naoczny m świadkiem ty ch wy darzeń. – Trafieni kulami ludzie wy dawali mrożące krew w ży łach okrzy ki. Skuleni w pły tkim rowie przeciwodłamkowy m, pod różowy mi, szeleszczący mi liśćmi oliwek, obserwowaliśmy aż do rana zbliżające się rozbły ski wy buchów [...]. Oficjalni history cy zaczną w swoim czasie w napuszony sposób upiększać ten fragment operacji pod Salerno. Ale my widzieliśmy nieudolność i tchórzostwo, sięgające w dół od naczelnego dowództwa i będące przy czy ną
chaosu”. Porucznik Michael Howard z Coldstream Guards napisał: „Pociski przelatujące szy bko nad naszy mi głowami wy ły jak zagubione dusze. Wy ły i szlochały ”. Niektóre jednostki, zarówno bry ty jskie, jak i amery kańskie, zachowały się w sposób godny ubolewania. Przy kładowo w oficjalnej historii Szkockiej Gwardii czy tamy : „panowało przekonanie, że jest to druga Dunkierka”. Ty lko intensy wny ostrzał z morza skierowany przeciwko niemieckim pozy cjom zapobiegł katastrofie. „Na miłość boską, Mike – zawołał Eisenhower do dowódcy VI Korpusu wojsk amery kańskich, generała Mike’a Dawley a, który kilka godzin później został odwołany ze stanowiska i odesłany do kraju w randze pułkownika – jak ci się udało tak wszy stko spieprzy ć?” Służący w pułku z Leicestershire porucznik Peter Moore zapisał: „W ciągu nocy Niemcy ustawili na pozy cjach moździerze i karabiny maszy nowe « Spandau» w taki sposób, że mieli w zasięgu ognia całe przedpole. Pierwszą zapowiedzią nadchodzącego ostrzału by ło znane nam dobrze bum, bum, bum – dudnienie pocisków wrzucany ch do luf moździerzy i odpalany ch. Czekaliśmy przez chwilę w napięciu, a potem nadeszło wy cie nadlatujący ch bomb, które wy buchały wśród nas. Towarzy szy ł mu warkot karabinów maszy nowy ch. Długie serie pocisków przelaty wały nad naszy mi głowami, przedzierając się przez krzewy winorośli. Ogień moździerzy by ł bardzo celny, więc wkrótce mieliśmy kilku zabity ch i sporą liczbę ranny ch. Trudno by ło ich ratować ze względu na intensy wny ostrzał karabinów maszy nowy ch. Strzelaliśmy z naszy ch brenów [karabiny maszy nowe Bren Mk II – red.] i karabinów, by ich osłonić, kiedy czołgali się lub by li przenoszeni do znalezionej przez nas jaskini. Wy miana ognia trwała przez cały dzień. Siłą woli zmusiłem się do osiągnięcia stanu rezy gnacji. By łem pewien, że nie zdołamy wy trzy mać przedłużającego się ataku, i miałem ty lko nadzieję, że bez względu na to, co mnie czeka, wszy stko rozegra się szy bko. Zawsze nosiłem przy sobie wojskową książeczkę do nabożeństwa, a lektura poranny ch lub wieczorny ch modlitw, kanty ków i psalmów przy nosiła mi ukojenie i pociechę”. Po kilku dniach ciężkich walk kontratak Kesselringa został odparty. „W pierwszy m szary m brzasku, będący m zapowiedzią światła, pochowaliśmy poległy ch Niemców – pisał Michael Howard. – By ły to pierwsze zwłoki, z jakimi miałem do czy nienia: żałosne, skurczone, szty wne, powy ginane kukły ze szklisty mi oczami. Żaden z nich nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, a niektórzy by li niewiele starsi od dzieci. Ze straszliwą obojętnością zepchnęliśmy ty ch Niemców do ich własny ch okopów i przy sy paliśmy ich ziemią. Scena ta wry ła się na zawsze w moją pamięć: pochy leni, pospiesznie spełniający swój obowiązek kopacze i porozrzucane zwłoki z martwy mi oczami w chłodny m świetle poranka, które wy ssało z kadru cały kolor, zostawiając ty lko żałobne czernie i szarości. Kiedy skończy liśmy, wetknęliśmy w groby poległy ch ich karabiny i bagnety i szy bko wy cofaliśmy się w bezpieczne miejsce. By ła to scena godna Goi”. Szalę zwy cięstwa przechy liła ponownie siła ognia sojuszników. „Szczególnie dokuczliwy by ł ciężki ostrzał od strony morza” – pisał jeden z niemieckich oficerów. Każdy ruch Niemców
wy woły wał burzę pocisków arty lery jskich i ataków z powietrza. Żołnierze sił sojuszniczy ch z grozą wspominali Salerno, ale dla Wehrmachtu też nie by ło ono doświadczeniem łatwy m i przy jemny m. „Po raz pierwszy przekonaliśmy się, co to znaczy przewaga w dziedzinie sprzętu wojennego – pisał z gory czą celowniczy czołgu Erich Dressler. – Ich bombowce leciały nisko, w tak zwarty m szy ku, że nie można by ło dostrzec podziału na dy wizjony, a arty leria i moździerze waliły w nas godzinami”. Czołgi niemieckie raz po raz ruszały do natarcia i za każdy m razem by ły zatrzy my wane. Kesselring stracił podczas ty ch walk ty lko 3500 żołnierzy (w ty m 630 zabity ch), Bry ty jczy cy zaś 5500, a Amery kanie 3500, ale Niemcy nie mieli już dość siły bojowej, by dotrzeć do morza. Podobnie jak później pod Anzio i w Normandii zadali wojskom inwazy jny m ciężkie straty. Nie by li jednak w stanie ich wy przeć, gdy ż korzy stały one z silnego wsparcia arty lerii i lotnictwa. Nieprzekonująca postawa wojsk sojuszniczy ch w konfrontacji ze słabszy mi liczebnie siłami Osi wy warła jednak decy dujący wpły w na dalszy przebieg kampanii. Kesselring zaczął się wy cofy wać na północ, ale Salerno przekonało go, że sprawność Wehrmachtu pozwoli mu na znaczne opóźnienie marszu sojuszników w górę półwy spu, ty m bardziej że teren by ł idealnie dostosowany do walk obronny ch. Hitler przy znał mu rację i zrezy gnował ze swego poprzedniego planu, zakładającego bezzwłoczny strategiczny odwrót w kierunku leżący ch na północy gór. W obliczu ofensy wy wojsk sojuszniczy ch w rejonie Morza Śródziemnego postanowił wesprzeć Kesselringa szesnastoma dy wizjami, wy cofany mi z Frontu Wschodniego. Ale obie strony czekały osiemnastomiesięczne, ciężkie i kosztowne walki, prowadzone w jedny m z najtrudniejszy ch strategicznie regionów Europy. „Amery kanie będą musieli przegry zać się przez nas cal po calu – pisał niemiecki spadochroniarz w niedokończony m liście, znaleziony m przy jego zwłokach pod Salerno. – A my z pewnością będziemy im to utrudniali”.
Kesselring przy gotował się na serię obronny ch bitew, które ze względu na swą powtarzalność wy dały się sojusznikom boleśnie monotonne. Za każdy m razem bombardowali i ostrzeliwali niemieckie pozy cje przez kilka dni, a potem ruszali naprzód i natrafiali na ogień karabinów maszy nowy ch, arty lerii i moździerzy. Po dniach lub ty godniach masakry Niemcy wy cofy wali się w zorganizowany sposób na linię nowej rzeki lub pasma gór, niszcząc prowadzące w jej kierunku mosty, tory kolejowe i drogi. Wszy stko, co miało jakąkolwiek wartość dla ludności cy wilnej i sojuszników, by ło sy stematy cznie rozgrabiane lub
dewastowane. Według niektóry ch obliczeń wy cofująca się armia niemiecka zarekwirowała lub zabiła na terenie południa Włoch 92 procent hodowany ch tam owiec i krów oraz 86 procent drobiu. Z tak często charaktery zującą postępowanie Niemców złośliwością żołnierze Kesselringa zniszczy li przed opuszczeniem Neapolu znaczną część kulturalnego dziedzictwa tego miasta, paląc średniowieczne biblioteki, a wśród nich księgozbiór uniwersy tetu, liczący pięćdziesiąt ty sięcy tomów. W najważniejszy ch budy nkach podłoży li bomby z opóźniony m zapłonem, które po wy zwoleniu miasta przy czy niły się do śmierci wielu ofiar. Niektórzy żołnierze alianccy zachowy wali się nie lepiej niż ich nieprzy jaciele, w barbarzy ński sposób niszcząc bezcenne zaby tki. Churchill wręcz obsesy jnie trwał w przekonaniu, że wielka kampania we Włoszech może otworzy ć drogę do Niemiec. Ale Amery kanie ry chło doszli do wniosku, że dalsze operacje w rejonie Morza Śródziemnego przy noszą jedy nie gorzkie owoce. Chcieli zabezpieczy ć pewną liczbę duży ch lotnisk, niezbędny ch bombowcom, a potem jak najszy bciej przerzucić swe siły w taki sposób, by mogły one wziąć udział w inwazji na Francję. Ich stanowisko z pewnością by ło słuszne. Bry ty jski entuzjazm dla strategii południowej by ł usprawiedliwiony w latach 1942–1943, ale stracił wiary godność w sy tuacji, w której operacja na kanale La Manche stawała się nieuchronna, a dla wszy stkich by ło jasne, że przełamanie oporu Niemców we Włoszech będzie bardzo trudne. Amery kanie wiedzieli, że należy pozostawić na Półwy spie Apenińskim pewne siły, by zapobiec przerzutowi znacznej części Wehrmachtu do Francji lub Rosji. Ale zdawali sobie też sprawę, że nie osiągną znaczącego zwy cięstwa we Włoszech, zwłaszcza że wojskami alianckimi dowodzili tam ludzie tak mierni jak Alexander i Clark. Pod koniec września naprzeciw siedmiu dy wizji sojuszniczy ch stało siedem dy wizji niemieckich. Jedenaście dalszy ch formacji Kesselringa zabezpieczało ty ły frontu, stosując niezwy kle brutalny terror na wszy stkich terenach, na który ch party zanci próbowali podważy ć ich dominację. W ciągu jesienny ch miesięcy sprzy mierzeni przebijali się mozolnie przez południową część Włoch, ale ich postępy hamowały akty sabotażu, pułapki, uparcie bronione przeprawy przez rzeki i górskie bezdroża. „Jeśli « wy zwolenie» Włoch będzie postępować w takim tempie – pisała z gory czą w październiku z okupowany ch przez Niemców terenów hrabina Iris Origo – to pozostanie niewiele do wy zwolenia, bo Niemcy sy stematy cznie zamieniają kolejne obszary w ziemię jałową”. Walki na linii Gustava, położonej wzdłuż rzek Garigliano i Sangro, trwały przez wiele ty godni, podczas który ch ulewne deszcze zamieniły pole bitwy w grzęzawisko. „Nie sądzę, by śmy mogli osiągnąć jakieś spektakularne rezultaty, dopóki padają deszcze – donosił Brooke’owi Montgomery, który wkrótce został odwołany ze stanowiska dowódcy 8. Armii i wrócił do Anglii, by pokierować inwazją w Normadii. – Cały kraj staje się morzem błota i wszy stkie pojazdy kołowe mogą się poruszać ty lko po drogach”. Morale podupadło. „Włochy łamały ich kości, ich kręgosłupy, a mało brakowało, by złamały ich ducha” – napisał amery kański history k Rick Atkinson. „Wszy stkie drogi prowadzą
do Rzy mu – stwierdził z gorzką ironią Alexander – ale te drogi są zaminowane”. Pułapki minowe i inne zasadzki zbierały krwawe żniwo. „Noga żołnierza jest zwy kle oderwana na wy sokości kostki – notował pewien lekarz armii amery kańskiej – a stopa wisi na postrzępiony ch ścięgnach. Jego cierpienia potęgują rany kłute obu nóg i podbrzusza”. Ewakuacja ranny ch by ła w górzy sty m terenie zadaniem koszmarnie trudny m, gdy ż każde nosze musieli dźwigać czterej sanitariusze. Niemcy wy kazy wali się wielką pomy słowością w tworzeniu przeszkód: na północ od Sangro ścięli na odcinku o długości kilometra rosnące wzdłuż szosy topole, uniemożliwiając przejazd jednostek pancerny ch. Usunięcie jednego drzewa za pomocą spy chaczy trwało około godziny. Pochodzące z okresu tej kampanii wspomnienia większości żołnierzy są zdominowane nie przez kojarzone zwy kle z Włochami słońce i piękno krajobrazów, lecz przez koszmarne warunki panujące w zimie. „Otacza nas pięćdziesięciometrowe pasmo błota, głębokiego na piętnaście centy metrów, lśniącego, lepkiego, upstrzonego kałużami błota – pisał do rodziny oficer arty lerii John Guest. – Wielkie błotne wy kopaliska, pozostawiające po sobie miniaturowe alpy błota, wy znaczają miejsca, w który ch stały w błocie inne namioty, ale przeniosły się z powodu błota w inne błotniste miejsca. Zbiorowa psy chologiczna reakcja na błoto [...] jest czy mś, czego nie da się opisać. Pojazdy wlokły się po drogach, wy jąc na niskim biegu. Po obu stronach szosy leży błotny wał, sięgający powy żej kolan. Pobocza często się zapadają, a wielkie ciężarówki, przy pominające znużone prehistory czne zwierzęta, zjeżdżają bezradnie do rowów [...]. Moi żołnierze stoją w dołach strzeleckich, przebierając nogami w mokrej ziemi i osłaniając głowy kołnierzami płaszczy. Rozmawiając z dowódcą, kierują oczy w górę, bo nie chcą podnosić głowy, żeby nie marznąć w szy ję. Wszy scy chodzą z wy ciągnięty mi na boki rękami, bo to im pomaga utrzy mać równowagę”. Kanady jski żołnierz Farley Mowat pisał w listopadzie z Włoch do przeby wającego w Anglii przy jaciela: „Przy kro mi, że muszę rozwiać twoje iluzje doty czące klimatu, ale jest on chy ba najgorszy na cały m cholerny m świecie. W lecie przy pala ci jaja, a w zimie je zamraża. Różnica między ty mi dwiema porami roku sprawia, że gniją od niekończący ch się deszczy. Jest mi wy godnie ty lko wtedy, kiedy przy walony sześcioma dodatkowy mi kocami leżę w moim śpiworze, mając na sobie wełniany mundur”. Dowódca batalionu U.S. Army podpułkownik Jack Toffey, bohater kampanii włoskiej, zastanawiał się, jak rozwinąć w swy ch ludziach mordercze insty nkty, wy robić w nich ty gry sią żądzę kontaktu z nieprzy jacielem, co jest niezbędny m warunkiem wy gry wania bitew. „Nasi chłopcy nie są zawodowcami, więc trzeba im zaszczepić radość z zabijania”. W listopadzie przeszło połowa żołnierzy, który ch Toffey wy prowadził na ląd, by ła już na liście ofiar. Inny Amery kanin porównał walki we Włoszech do „wspinaczki po drabinie, podczas której nieprzy jaciel na każdy m szczeblu nadeptuje ci na dłonie”. Doświadczony żołnierz George Biddle pisał: „Chciałby m, żeby nasi rodacy w kraju nie porówny wali w my ślach swoich chłopców do gwiazd futbolu, lecz do uwięziony ch pod ziemią górników lub duszący ch się ofiar wielkiego pożaru [...] zmarznięty ch, mokry ch, głodny ch, tęskniący ch za domem
i wy straszony ch”. W dniu 1 grudnia siedemnaście dy wizji sojuszniczy ch toczy ło bój z trzy nastoma dy wizjami Niemców. Nacierający korzy stali z silnego wsparcia lotnictwa, ale w warunkach zimowy ch miało ono ograniczone znaczenie, gdy ż obrońcy okopali się w górach. Między sty czniem a majem 1944 roku podczas czterech bitew o Monte Cassino, górę oddaloną o 80 kilometrów na południe od Rzy mu, ostrzał sił alianckich zrujnował jeden z najsły nniejszy ch średniowieczny ch klasztorów Europy, ale nie przy czy nił się w znaczący m stopniu do powodzenia lądowy ch ataków. Armie sojusznicze, będące teraz niezwy kły m konglomeratem bry ty jskich, amery kańskich, francuskich, nowozelandzkich, polskich, kanady jskich i hinduskich formacji, wy kazały się odwagą i walecznością w warunkach, które przy pominały Front Wschodni lub Flandrię z okresu pierwszej wojny światowej, ale ich poświęcenie nie przy niosło wielkich korzy ści. Przy czy n niepowodzenia kolejny ch ataków należy szukać w słabości dowodzenia, fatalnej koordy nacji działań, sprawności bojowej Niemców i trudny m ukształtowaniu terenu. Francuski generał Alphonse Juin by ł jedy ny m sojuszniczy m dowódcą, który poprawił swą reputację podczas ty ch górskich kampanii. Juin, który z własnej inicjaty wy przy stał na obniżenie swej rangi, by walczy ć we Włoszech, nadawał się na dowódcę ty ch operacji znacznie bardziej niż Alexander czy Clark. Gorące pochwały spadały na załogi amery kańskich ambulansów polowy ch, które godzina po godzinie, dzień po dniu, zbierały ranny ch z pola walki pod nieustanny m ogniem nieprzy jaciela. Kiedy jedna z karetek została zrzucona do rowu przez podmuch wy buchającego w pobliżu pocisku, jej kierowca pobiegł naprzód i kolejno wy niósł na rękach w bezpieczne miejsce czterech ranny ch Hindusów „pod piekielny m ogniem [...]. Ci amery kańscy chłopcy pracowali dniem i nocą, a w razie konieczności bez przerwy. Można by ło liczy ć na to, że zawsze dotrą do celu, bez względu na sy tuację”. Oddział Gurkhów (1. Batalion Pułku 2nd King Edward’s Own Gurkha Rifles) by ł w szpicy podczas jednego ze szturmów na Monte Cassino. „Oddziały czołowe weszły w śmiertelną pułapkę. Zarośla okazały się ciernisty mi krzewami, najeżony mi minami przeciwpiechotny mi. Przed nimi rozciągnięto niewidoczne przewody, połączone z pułapkami minowy mi. Za tą zabójczą barierą leżeli zaczajeni żołnierze oddziałów szturmowy ch, wspierani przez rozstawione co pięćdziesiąt metrów gniazda karabinów maszy nowy ch. W okopach ukry wali się Niemcy z pistoletami maszy nowy mi i granatami. Z ciemności wy leciał grad granatów [...]. Żołnierze pierwszy ch plutonów wbiegli w kępy krzaków i niemal wszy scy wy lecieli w powietrze. Pułkownik Showers padł, trafiony w brzuch. Dwie trzecie oddziału czołowego zginęły w ciągu kilku minut, ale ci, którzy przeży li, brnęli dalej naprzód. Znajdowano później żołnierzy, którzy mieli owinięte wokół nóg aż cztery przewody od min. Naik Birbahadur Thapa, choć wielokrotnie ranny, zdołał przedrzeć się przez krzaki i zająć pozy cję [...]. Sanitariusz noszowy Sherbadur Thapa przeszedł szesnastokrotnie przez ten niebezpieczny obszar, zanim zginął. Garstka ocalony ch walczy ła z Niemcami, dopóki nie otrzy mała rozkazu odwrotu. Zginęło
siedmiu bry ty jskich oficerów, czterech oficerów hinduskich (Gurkhów) i 138 żołnierzy oraz podoficerów”. W ciągu czterech ty godni hinduska 4. Dy wizja Piechoty straciła ponad cztery ty siące ludzi. Jej oficerowie przy znawali, że nigdy już nie stała się tą samą formacją bojową, jaką by ła przedtem. Po drugiej stronie wzgórza nastroje wcale nie by ły lepsze. „Czuję, że w przy szłości będzie się wiele pisać o ty ch bitwach – notował sierżant Franco Busatti, żołnierz jednostki złożonej z członków faszy stowskiej organizacji młodzieżowej nadal walczącej u boku Niemców – i jestem ciekaw, jakie odpowiedzi padną jutro na dzisiejsze py tania”. Obserwując odwrót armii Kesselringa, by ł uderzony kontrastem między postawą tonący ch w chroniczny m chaosie żołnierzy włoskich a zachowaniem Niemców, utrzy mujący ch dy scy plinę nawet w obliczu klęski. „Ta wojna będzie wy grana albo przez Niemców, albo przez Anglików i Amery kanów – pisał w fatalisty czny m nastroju. – Włosi się nie liczą”. Busatti, podobnie jak wielu jego rodaków, doszedł w końcu do wniosku, że nie ma zobowiązań wobec żadnej ze stron konfliktu. Zdezerterował z pola bitwy i do końca wojny ukry wał się wraz z rodziną we własny m domu, w Città di Castello. Ty mczasem dowódcy wojsk sojuszniczy ch uważali konty nuowanie natarcia za bezwzględną konieczność. W księży cową noc 14 grudnia 1943 roku dwudziestopięcioletni Teksańczy k kapitan Henry Waskow prowadził swą uszczuploną liczebnie kompanię do nocnego ataku na jedną z niezliczony ch górskich pozy cji niemieckich, znaną ty lko jako Wzgórze 730. „Bardzo nie chciałby m zginąć i zamarznąć na tej górze – mruknął posępnie do swego gońca, a potem zwierzy ł się mu, że nagle przy szła mu ochota na grzankę: – Kiedy wrócimy do Stanów, kupię sobie jedną z ty ch spry tny ch maszy nek, do który ch wkłada się chleb, a on sam wy skakuje”. Chwilę później Niemcy dostrzegli nadchodzący ch Amery kanów, a on został śmiertelnie ranny przez odłamek pocisku. Waskow zostawił po sobie list do rodziny, zawierający przesłanie przekazy wane często najbliższy m przez inny ch młody ch ludzi: „Chciałby m przeży ć. Ale ponieważ Bóg zrządził inaczej, nie opłakujcie mnie za bardzo, kochani, gdy ż ży cie na tamty m świecie musi by ć cudowne, a ja zawsze o ty m pamiętałem [...]. Zrobiłby m, co w mojej mocy, by uczy nić ten świat lepszy m miejscem [...]. Może kiedy na całej kuli ziemskiej ponownie zapłoną światła, wolni ludzie będą mogli by ć znowu szczęśliwi i weseli [...]. Jeśli zawiodłem jako dowódca, a mam nadzieję, że tak nie by ło, to nie dlatego, że się nie starałem”. Wojna mogła by ć konty nuowana ty lko dzięki temu, że tacy młodzi ludzie z różny ch krajów podzielali poglądy Waskowa i podobnie jak on chcieli tego, co każda ze stron konfliktu nazy wała „zwy cięstwem słusznej sprawy ”. Najbardziej poszkodowany mi ofiarami kampanii by li mieszkańcy Włoch. Gdy by Benito Mussolini zachował w 1940 roku neutralność swego kraju, nie jest wy kluczone, że pozostałby na czele państwa przez wiele lat, na tej samej zasadzie, na jakiej zdołał tego dokonać hiszpański dy ktator generał Franco. Ten ostatni by ł wprawdzie odpowiedzialny za większą liczbę masowy ch morderstw niż Duce, ale w końcu to właśnie on wprowadził swój kraj do NATO. Nie wy daje się prawdopodobne, by Hitler zaatakował Włochy ty lko dlatego, że
Mussolini odmówił udziału w wojnie. Włochy – oprócz ideologii – nie dy sponowały niczy m, co miałoby jakąkolwiek wartość w oczach hitlerowskich Niemiec. Ale ponieważ wy darzenia potoczy ły się w taki a nie inny sposób, w latach 1943–1945 Italia poniosła katastrofalne konsekwencje swej przy należności do Osi. Przez wiele miesięcy, jeszcze przed kapitulacją marszałka Badoglio, jego rodacy uważali się nie za uczestników konfliktu, lecz za bezsilne ofiary Hitlera. Iris Origo zapisała w dzienniku: „Trzeba koniecznie [...] zdać sobie sprawę, jak bardzo rozpowszechniony by ł wśród Włochów pogląd, że wojna to przekleństwo narzucone im przez siły niemieckie, że nie ma ona nic wspólnego z wolą włoskiego narodu, a więc jest czy mś, za co nie można czy nić ich odpowiedzialny mi”. Pogląd ten, odzwierciedlający prawdopodobnie wielką naiwność, by ł szeroko rozpowszechniony.
Włosi z jednym z ich „wybawców” Fot. US National Archives & Records Administration Obalenie Mussoliniego nie powstrzy mało rozlewu krwi i nie umożliwiło Włochom przejścia na stronę sojuszników, lecz naraziło kraj na dewastację, której przy czy ną by ły działania obu walczący ch z sobą armii. 13 października nowy rząd wy powiedział wojnę Niemcom. Stanowisko wielu Włochów wobec tej zmiany frontu i wobec samy ch Niemców wy raża list
napisany dwa dni później przez jednego z nich: „Nie będę walczy ł po ich stronie, bo napawają mnie wstrętem – a ponieważ moim zdaniem dopuściliśmy się zdrady, nie będę również walczy ł przeciwko nim”. Iris Origo zanotowała: „Znaczna część Włochów tira a campare – po prostu pły nie z prądem”. Emanuele Artom, członek tury ńskiej ży dowskiej intelektualnej grupy oporu, napisał: „Połowa Włoch jest niemiecka, połowa angielska, a nie ma już włoskich Włoch. Są tacy, którzy zdjęli mundury, by uciec do Niemców; są tacy, którzy martwią się o swój by t; są wreszcie tacy, którzy głoszą, że nadszedł moment wy boru i trzeba iść na wojnę z nowy m nieprzy jacielem”. Artom został w ciągu następnego roku aresztowany, poddany torturom i stracony. Represje hitlerowców i obawa przed wy wiezieniem na roboty przy musowe do Niemiec przy czy niły się do gwałtownego wzrostu akty wności party zantów, szczególnie na północy kraju. Młodzi ludzie uciekali w góry i tworzy li na wpół bandy ckie oddziały. Pod koniec wojny niemal sto pięćdziesiąt ty sięcy Włochów uczestniczy ło w zbrojny m ruchu oporu. Sy tuację zaostrzały podziały polity czne, prowadzące do walk między wy znawcami różny ch ideologii, szczególnie rojalistami a komunistami. Niektórzy faszy ści włoscy nadal walczy li u boku Niemców, sojusznicy zaś tworzy li własne jednostki, mające wspierać nadmiernie obciążone armie anglo-amery kańskie. Ty lko nieliczni powołani do takich formacji żołnierze okazali się entuzjastami walki w imię wspólnej sprawy. Kiedy sy n króla Włoch książę Umberto wizy tował włoską baterię arty lery jską walczącą u boku wojsk sojuszniczy ch, kanonier Eugenio Corti poczuł współczucie wobec królewskiego gościa, „przy wódcy ludzi wprawiony ch w znajdy waniu kozłów ofiarny ch, które mają maskować ich tchórzostwo” i zjednoczony ch ty lko w marzeniu o ty m, żeby wszy scy uczestnicy konfliktu opuścili ich kraj. W czerwcu 1944 roku, na fali euforii, która towarzy szy ła marszowi na Rzy m, Alexander wy głosił nieprzemy ślane orędzie radiowe do włoskich party zantów, wzy wając ich do powstania przeciwko Niemcom. Kiedy ofensy wa sojuszników utknęła w miejscu, mieszkańców wielu miejscowości, które zareagowały na jego apel, dotknęły brutalne represje. Po zakończeniu wojny Włosi stawiali znak równości między postawą Anglików i Amery kanów, wzy wający ch do party zanckiej rewolty, czy m skazy wali jej uczestników na odwet Niemców, a postępowaniem Sowietów, którzy latem 1944 roku, podczas tak samo katastrofalnego w skutkach powstania przeciw okupantom, nie przy szli z pomocą Warszawie. Obie te sprawy istotnie mają z sobą wiele wspólnego – dowódcy wojsk sojuszniczy ch, którzy powodowani chęcią odniesienia marginalny ch korzy ści strategiczny ch promowali ruch party zancki za liniami frontu, ponoszą odpowiedzialność moralną za straszliwe cierpienia ludności cy wilnej wy nikające z ich poczy nań. Niemcy, którzy do tej pory uważali swy ch włoskich sojuszników za tchórzy, teraz uznali ich za zdrajców. „Jesteśmy biedny mi ofiarami losu, skazany mi na łaskę wy darzeń, pozbawiony mi własnego kraju oraz poczucia prawa i honoru – pisał porucznik Pedro Ferreira, służący we włoskiej jednostce stacjonującej na terenie Jugosławii, gdzie wielu jego towarzy szy broni zostało rozstrzelany ch przez Niemców po ogłoszeniu zawieszenia broni. – Po
tej hańbie Włosi nigdy już nie będą mogli unieść głowy i mówić o honorze. Czy jesteśmy zdrajcami, czy zdradzony mi? Co przy niesie nam los, skoro zmieniliśmy naszą flagę trzy razy w ciągu dwóch dni?” Kesselring rządził Włochami w sposób bardzo okrutny, czego dowodem może by ć jego rozkaz z 17 czerwca 1944 roku: „Walka z party zantami musi by ć prowadzona w sposób jak najbardziej bezwzględny za pomocą wszy stkich dostępny ch nam środków. Będę chronił każdego dowódcę, który przekroczy nasz zwy kły umiar w wy borze środków stosowany ch przeciwko party zantom. W ty m przy padku obowiązuje zasada, że błąd w dziedzinie metod egzekwowania rozkazów jest lepszy niż bezczy nność lub opieszałość”. 1 lipca dodał: „Tam gdzie są dowody na istnienie duży ch grup party zanckich, będzie się rozstrzeliwać określony odsetek zamieszkały ch na ty m terenie mężczy zn”. Najgłośniejsza rzeź niewinny ch cy wilów została przeprowadzona na polecenie Hitlera i za zgodą Kesselringa przez szefa rzy mskiego Gestapo podpułkownika SS Herberta Kapplera. 23 marca 1944 roku party zanci zaatakowali w Bozen (wł. Bolzano), na Via Rasella, marszową kolumnę pułku policji. Ostrzał i materiały wy buchowe zabiły 33 Niemców, a raniły 68; zginęło też 10 przy padkowy ch mieszkańców. W odwecie za ten napad Hitler zażądał stracenia 10 Włochów za każdego zabitego Niemca. Następnego popołudnia przewieziono z więzienia Regina Coeli do Jaskiń Ardeaty ńskich 335 więźniów. W tej przy padkowej zbieraninie aktorów, prawników, lekarzy, sklepikarzy i stolarzy znaleźli się też jeden śpiewak operowy i jeden ksiądz. Niektórzy by li komunistami, by ło też 75 Ży dów. Dwustu członków tej grupy aresztowano na ulicach sąsiadujący ch z Via Rasella wkrótce po ataku party zantów, choć żaden z nich nie brał w nim udziału. Podzielono ich na pięcioosobowe grupki, zaprowadzono do jaskiń i rozstrzelano, zostawiając na miejscu leżące zwłoki. Niemcy podjęli próbę ukry cia zbrodni, zasy pując wejścia do jaskiń z uży ciem materiałów wy buchowy ch, ale odór ciał przedostał się wkrótce na zewnątrz i udaremnił ich wy siłki. Jaskinie stały się miejscem żałobny ch pielgrzy mek. Elide Ruggieri należała do garstki ty ch, którzy przeży li inną masakrę. Doszło do niej na dziedzińcu kościoła w Marzabotto, malowniczy m miasteczku położony m u podnóża Alp. We wrześniu 1944 roku oddział Waffen SS w okrutny sposób zemścił się na ludności cy wilnej za działalność party zantów. „Wszy stkie dzieci zostały zabite na rękach swy ch matek – wspominała po latach. – Nade mną i obok mnie znajdowały się zwłoki moich kuzy nów i mojej matki, która miała rozdarty brzuch. Leżałam bez ruchu przez całą noc, następny dzień i jeszcze jedną noc, w deszczu i morzu krwi. Niemal przestałam oddy chać”. Drugiego dnia o świcie Elide Ruggieri i cztery inne ranne kobiety wy pełzły spod stosu zwłok. Podczas egzekucji zginęło pięcioro członków jej rodziny. Niemcy zabili w sumie 147 osób, w ty m księży, którzy celebrowali mszę w chwili przy jazdu SS. Dwadzieścia osiem rodzin przestało istnieć. W pobliskiej miejscowości Casolari ofiarą masowej egzekucji padły 282 osoby, w ty m 32 dzieci i dwie zakonnice. Niemcy zamordowali w sumie 1830 mieszkańców tego regionu, co skłoniło Mussoliniego do złożenia protestu, który został przez Hitlera zignorowany. To zdumiewające, że Kesselring, który wy dawał rozkazy SS, uniknął egzekucji
w Nory mberdze. Wojska sojusznicze nigdy nie posunęły się do takiego ludobójstwa, ale uczestniczy ły w wielu mniej spektakularny ch zbrodniach przeciwko ludzkości. Szczególnie wielka by ła skala przestępstw popełniany ch przez francuskie wojska kolonialne. „Gdy ty lko zdoby wali miasteczko lub wieś, dochodziło do masowy ch gwałtów – pisał bry ty jski podoficer Norman Lewis. – Wszy stkie kobiety z miejscowości Patricia, Pofi, Supino i Morolo zostały niedawno zgwałcone. W Lenola [...] zniewolono pięćdziesiąt kobiet, ale ponieważ by ło ich dla wszy stkich zby t mało, gwałcono także dzieci, a nawet stary ch mężczy zn. Podobno dla Marokańczy ków kopulowanie we dwóch z jedną kobietą jest rzeczą normalną: jeden odby wa zwy kły stosunek, a drugi popełnia sodomię. W wielu przy padkach by ło to przy czy ną poważny ch urazów narządów płciowy ch, odby tu i macicy. W Castro dei Volsci lekarz musiał udzielić pomocy trzy stu ofiarom gwałtu [...]. Liczni mauretańscy dezerterzy napadają na wioski leżące daleko za linią frontu. Dziś pojechałem do Santa Maria a Vico, by zobaczy ć się z dziewczy ną, która dostała obłędu, gdy napadła ją duża grupa Maurów [...]. Nie by ła w stanie chodzić [...]. Sty kając się z tak straszliwą rzeczy wistością, można zrozumieć powody, dla który ch wszy stkie mieszkanki macedońskich wiosek wolały rzucić się ze stromego urwiska do morza, niż wpaść w ręce tureckich najeźdźców”. Takie ekscesy wojsk sojuszniczy ch oraz skutki bombardowań i ostrzału arty lery jskiego sprawiały, że ty lko nieliczni Włosi by li zachwy ceni na widok swoich „wy zwolicieli”, którzy posuwali się mozolnie w górę Półwy spu Apenińskiego, tocząc ciężkie walki z Niemcami. Dwaj żołnierze hinduskiej 4. Dy wizji Piechoty biegający po wiejskim podwórku w pogoni za kurczakiem nagle zauważy li, że ktoś otwiera okno sąsiedniego domu. „Pojawiła się w nim głowa jakiejś kobiety, która zawołała niespodziewanie dobrą angielszczy zną: « Odpieprzcie się od mojej kury i idźcie stąd do wszy stkich diabłów! Nie potrzebujemy tu żadny ch wy zwolicieli!» ”. Kapitulacja Włoch wy wołała masową migrację bry ty jskich jeńców wojenny ch, którzy zostali zwolnieni z obozów położony ch na północy kraju i przedzierali się przez Apeniny w kierunku pozy cji wojsk sojuszniczy ch. Podczas ty ch wędrówek, które trwały nieraz kilka miesięcy, mogli z reguły liczy ć na pomoc miejscowej ludności. Budząca ich wzruszenie ży czliwość miejscowy ch wieśniaków by ła pody ktowana raczej insty nktowny m ludzkim współczuciem niż sy mpatią dla sprawy sojuszników. Niemcy karali ludność cy wilną pomagającą tego rodzaju uchodźcom, niszcząc jej domy i często wy dając wy roki śmierci, ale te sankcje okazały się nieskuteczne. Ty siące bry ty jskich żołnierzy znalazło schronienie w domach ty sięcy włoskich chłopów, który ch odwaga i wspaniałomy ślność należały do najbardziej szlachetny ch aspektów niefortunnego udziału Włoch w tej wojnie. Kanady jski żołnierz Farley Mowat, który przy by ł do Włoch, gardząc ich mieszkańcami, zmienił zdanie, kiedy ich lepiej poznał. „Teraz odkry wam, że to oni są naprawdę solą ziemi. To znaczy zwy kli ludzie. Muszą tak ciężko pracować na ży cie, że mogliby by ć kwaśni jak zielone cy try ny, a oni są pełni humoru i pogody ducha. I twardzi jak wszy scy diabli [...]. Powinni nas nienawidzić
tak samo jak szwabów, a ty mczasem jedy ny mi ludźmi, do który ch nie miałby m cienia zaufania, są księża, prawnicy, wielcy sklepikarze, posiadacze ziemscy i tak dalej”. Trudny dostęp do wielu zakątków ziem włoskich, w który ch z powodzeniem można się by ło ukry ć, oraz gościnność ich mieszkańców to dwa czy nniki sprzy jające dezercji z armii sojuszniczy ch – przy bierała ona rozmiary nieznane w żadny m inny m rejonie działań wojenny ch. Na zapleczu linii alianckich grasowały tłumy uciekinierów, wśród który ch najliczniejszą grupę stanowili żołnierze piechoty, pesy misty cznie oceniający swe szanse przeży cia na froncie. Zdaniem dobrze poinformowany ch oficerów sztabowy ch w latach 1944–1945 ukry wało się na terenie Włoch 30 ty sięcy zbiegły ch z wojska Bry ty jczy ków (czy li stan liczebny dwóch dy wizji) i 15 ty sięcy Amery kanów. Te niezwy kłe dane zasługują na więcej miejsca w relacjach z kampanii, choć należy przy znać, że oficjalne historie podają znacznie niższe szacunki doty czące dezercji, po części dlatego, że nie uwzględniają żołnierzy, którzy według dzienny ch raportów „oddalili się samowolnie z oddziału”. Porucznik Alex Bowlby spotkał przy padkiem w położonej za linią frontu knajpce swego podwładnego, który zdezerterował z jego plutonu, a teraz jadł kolację w towarzy stwie zaprzy jaźnionej włoskiej rodziny. Zbiegły żołnierz dokończy ł posiłek i wy szedł na dwór, a potem ukradł dżipa swego by łego dowódcy i odjechał, zanim ktokolwiek zdąży ł go zatrzy mać. Bowlby zanotował w dzienniku, że większość jego żołnierzy, udręczona niewy godami i brutalnością kampanii, wy konuje swe obowiązki, ale demonstruje buntowniczy nastrój. Pewien niedoszły dezerter odprowadzany do aresztu przez żandarmerię wojskową zawołał wy zy wający m tonem do swy ch kolegów: „Ja przeży ję, a wy wszy scy będziecie gry źli pieprzoną ziemię!”. Alexander, by powstrzy mać falę dezercji, opowiadał się za przy wróceniem kary śmierci, a komendant jednej z bry ty jskich dy wizji Bill Penney przy znawał mu rację, pisząc: „Rozstrzeliwanie by łoby zapewne w tamty ch czasach skuteczny m środkiem zapobiegawczy m”. Ale kara śmierci by ła nie do przy jęcia ze względów polity czny ch. Zarówno Niemcy, jak i sojusznicy kolportowali gazetki, w który ch ry walizowali o względy miejscowej ludności, chcąc zapewnić sobie jej pomoc. Iris Origo zapisała: „Chłopi czy tali te ulotki z osłupieniem; niepokoili się ty lko o własny los i (w większości przy padków) wy kazy wali całkowitą obojętność wobec głównego problemu: Che sara di noi? – Co się z nami stanie? Oni chcą ty lko pokoju – chcą wrócić na swoją ziemię i ocalić swoich sy nów. Ży ją w stanie chronicznej niepewności, bo nie wiedzą, czego się spodziewać po wkroczeniu żołnierzy, bez względu na ich narodowość. Mogą oni przy nieść ży wność lub zagładę, wy zwolenie lub grabież”. W dniu 12 czerwca 1944 roku Iris Origo przeby wała w ogrodzie swego castello, prowadząc próbę Śpiącej królewny z gromadką dzieci mieszkający ch u niej uchodźców, kiedy nadjechała ciężarówka, z której wy siadła grupa uzbrojony ch po zęby niemieckich żołnierzy. Pełna niepokoju zapy tała, czego od niej chcą, i otrzy mała nieoczekiwaną odpowiedź: „Chcemy poprosić te dzieci, żeby dla nas zaśpiewały ”. Dzieci odśpiewały O Tannenbaum i Stille Nacht – dwie kolędy, który ch nauczy ły się podczas ostatniego Bożego Narodzenia. W oczach
mężczy zn rozbły sły łzy. „Die Heimat, to nam przy pomina die Heimat! Wsiedli na ciężarówkę i odjechali”. Niecałe dwa ty godnie później obszar ten został zajęty przez francuskie wojska kolonialne. Origo pisała z gory czą: „Żabojady skończy ły to, co zaczęli Niemcy. Oni uważają, że rabunek i gwałt są sprawiedliwą premią za udział w bitwie, więc pozwalają sobie na jedno i drugie. Zniewalali nie ty lko dziewczęta i młode kobiety – zgwałcona została nawet osiemdziesięcioletnia staruszka. Oto jak wy glądał pierwszy kontakt mieszkańców Val d’Oro z rządami sojuszników – tak długo i niecierpliwie oczekiwany mi!”. Siły alianckie posuwały się wolno i mozolnie w górę półwy spu, ale od lata 1944 roku operacje i wy siłki wojsk Alexandra w rejonie Morza Śródziemnego budziły w Stanach Zjednoczony ch coraz mniejsze zainteresowanie, co wy woły wało gory cz żołnierzy. „My dekujemy się przed udziałem w D-Day w słonecznej Italii! – śpiewali. – Zawsze pijani winem, zawsze my ślący ty lko o zabawie!” Świat zdawał sobie sprawę, że wy nik wojny będzie zależał od wy darzeń rozgry wający ch się znacznie dalej na północ, we Francji i w Niemczech. Ale front włoski angażował potencjał bojowy jednej dziesiątej sił Hitlera, które w inny m razie mogły by ć przerzucone na Front Wschodni lub do Francji. Sojusznicze bazy lotnicze funkcjonujące na terenie Włoch umożliwiały bombardowanie eksploatowany ch przez Niemców rumuńskich pól naftowy ch. Trudno sobie wy obrazić, na ile możliwe by ło przy spieszenie, uniknięcie lub przerwanie tej kampanii. Ale nie przy niosła ona chwały czy saty sfakcji ani ty m, którzy w niej uczestniczy li, ani nieszczęsny m mieszkańcom terenów, na który ch toczy ły się walki. 3. JUGOSŁAWIA Kampania włoska wy wołała entuzjazm w Wielkiej Bry tanii i skłoniła bardziej scepty czny ch Amery kanów do wy rażenia zgody na przy spieszenie wy mierzony ch przeciwko państwom Osi operacji w sąsiedniej Jugosławii. W ciągu całej wojny Churchill witał serdecznie każdy naród, który wy rażał chęć przy łączenia się do walki z Hitlerem – by ła to fundamentalna zasada jego polity ki, wy muszona przez rozpaczliwe położenie Anglii w latach 1940–1941. Konsekwencją tej postawy by ły związki z państwami, które miały niewiele – lub zgoła nic – wspólnego z demokracją. Dobry m przy kładem takiego kraju by ła Jugosławia. Ze względu na jej dostępność od strony Włoch oraz szersze znaczenie strategiczne w obszarze Bałkanów od 1943 roku Bry ty jczy cy wiązali z nią spore nadzieje. Jugosławia uzy skała status suwerennego państwa w 1918 roku, po upadku imperium Habsburgów, i by ła źle dobrany m zlepkiem zwalczający ch się wzajemnie grup etniczny ch i sprzeczny ch z sobą ideologii, krajem rządzony m po dy ktatorsku aż do 1941 roku przez księcia Pawła w imieniu młodocianego króla Piotra. Na przeważający m obszarze panowały bardzo pry mity wne warunki ży cia. Pewien zwolennik komunizmu opisy wał ty pową społeczność wiejską w następujący sposób: „Wielu z nich nigdy nie by ło w żadny m z pobliskich miast. [Kobiety ] nosiły ręcznie tkane suknie, otwarte aż do pępka, więc ich biusty wy lewały się na
zewnątrz. Smarowały włosy tłuszczem, robiły przedziałek na środku głowy, a potem upinały je nad czołem. Ich słownictwo by ło ubogie, z wy jątkiem terminologii doty czącej by dła i podobny ch spraw [...]. Mężczy źni reprezentowali wy ższy poziom niż kobiety, gdy ż widzieli kawałek świata, służąc w wojsku, pracując lub zajmując się handlem”. „Ten kraj by ł naprawdę bardzo, bardzo dziki – pisał kapitan Charles Hargreaves, który miał podczas służby w SOE kontakty z Serbami – i prawie nie by ło w nim dróg. Domy przy pominały angielskie chaty z epoki Tudorów. Kiedy wchodziło się do wnętrza, widać by ło glinianą podłogę, przy kry tą plecionkami z paproci. Tutejsi mieszkańcy ży li tak, jak ży ło się w Anglii pięćset lat temu [...]. By li bardzo ży czliwi i dobrzy – gotowi oddać wszy stko, o co się ich poprosiło. Kiedy weszliśmy do jednego z domów, by liśmy zmęczeni długim marszem, więc usiedliśmy wy godnie, a córki gospodarzy zdjęły nam buty, umy ły nogi i wy suszy ły je swoimi włosami. By ła to całkiem biblijna scena”. Wy darzenia, do który ch doszło w Jugosławii podczas wojny, by ły przede wszy stkim efektem wy niszczającego konfliktu etnicznego i polity cznego. Mieszkańcy tego kraju nie darzy li szczególną sy mpatią ani zachodnich sojuszników, ani państw Osi. Okrucieństwa Niemców budziły ich nienawiść, ale by ły o ty le skuteczne, że wy woły wały również lęk. Wielu Jugosłowian chciało po prostu za wszelką cenę uniknąć narażenia się na gniew okupantów, więc by ło przeciwny ch stawianiu zbrojnego oporu. Wojna w Jugosławii pochłonęła 1,2 miliona ofiar – co dorównuje sumie strat poniesiony ch przez Anglię, Francję i Stany Zjednoczone – ale większość ludzi zginęła nie z winy główny ch uczestników konfliktu, lecz z rąk wrogich grup etniczny ch lub polity czny ch albo własny ch rodaków. Wiosną 1941 roku Hitler zmusił księcia Pawła do podpisania paktu trójstronnego, który zapewniał mu dostęp do zasobów mineralny ch Jugosławii i zgodę na rozpoczęcie działań przeciwko Grecji. Wy wołało to gwałtowną reakcję nacjonalistów serbskich. 27 marca dokonali oni zamachu stanu, w wy niku którego obalili regencję i w imieniu młodego króla Piotra utworzy li anty niemiecki rząd. Hitler, oburzony ty m rzekomy m aktem zdrady, 6 kwietnia wkroczy ł na teren Jugosławii. Król i członkowie rządu uciekli, a Niemcy zajęli cały kraj niemal bez rozlewu krwi i rozpoczęli jego okupację. Hitler przy stąpił do podziału Jugosławii. Północna Słowenia została wcielona do Rzeszy. Chorwacja uzy skała niepodległość, a jej potężna faszy stowska, ustaszowska milicja w brutalny sposób tłumiła wszelkie przejawy oporu wobec Osi. W maju 1941 roku ustasze wprowadzili rządy terroru i rozpoczęli kampanię czy stek etniczny ch, mającą na celu likwidację dwumilionowej mniejszości serbskiej. Dalmacja i południowa Słowenia zostały przy łączone do Włoch. Macedonia, oddana we władanie Bułgarii, doświadczy ła aktów brutalności, które wzbudziły w jej mieszkańcach zdecy dowaną wrogość wobec rządów Sofii. W wy niku masowy ch czy stek etniczny ch liczba zamieszkały ch na przy kład w Skopje Serbów nie przekraczała wiosną 1942 roku dwóch ty sięcy, choć przed wojną stanowili oni dwudziestopięcioty sięczną mniejszość. W zdezorganizowany m kraju dochodziło do krwawy ch represji i sporady czny ch aktów oporu, a miliony jego nieszczęsny ch mieszkańców mozolnie walczy ły o przetrwanie.
Bry ty jczy cy powitali przy by wający ch do Londy nu jugosłowiańskich uchodźców z rodziny królewskiej jak bohaterów i zaczęli w miarę swy ch możliwości wspierać rodzący się na terenie Serbii ruch oporu, czy li tak zwany ch czetników, na który ch czele stał pułkownik Dragoljub (Draža) Mihailowić. Ale w ciągu 1943 roku coraz wy raźniej rzucało się w oczy, że czetnicy są bardziej zainteresowani przejęciem władzy polity cznej na terenie Jugosławii niż walką z hitlerowskimi okupantami. Brutalność odwetowy ch represji (za jednego zabitego Niemca rozstrzeliwano stu mieszkańców Jugosławii) przekonała Mihailovicia, że działania wy mierzone przeciwko Osi są zby t kosztowne i mijają się z celem. Komuniści, który m przewodził Josip Broz-Tito, zdawali się walczy ć akty wniej. Ich zręczna propaganda przekony wała zarówno mieszkańców kraju, jak i zachodnich sojuszników, że będą oni stawiać okupantom bardziej efekty wny opór niż czetnicy. Tito zdoby ł też poparcie różny ch grup narodowościowy ch, przezwy ciężając podziały etniczne. „Armia Mihailovicia opierała się wy łącznie na wieśniakach, który m trudno by ło wpoić zasady dy scy pliny – twierdził bry ty jski oficer łącznikowy Robert Wade. – Natomiast żołnierze Tity przy całej swej bezwzględności wy glądali w porównaniu z nimi jak elitarna jednostka gwardy jska. Nie uczono ich musztry, ale kiedy kazano im zachować odstępy, wy kony wali ten rozkaz. By li dobrze dowodzeni, więc różnica między nimi [a czetnikami] rzucała się w oczy ”. Charles Hargreaves by ł podobnego zdania: „Czasem [czetnicy ] by li gotowi przeprowadzić jakąś drobną akcję, na przy kład zrobić zasadzkę na pociąg lub konwój, ale nie podejmowali poważny ch działań, które mogły by doprowadzić do śmierci zby t wielu Niemców [...]. Ich główny m celem by ło zapewnienie sobie władzy w kraju zaraz po wojnie”. Major Basil Davidson z SOE, gorliwy zwolennik Tity, stwierdził cy nicznie: „Niestety czetnicy uważali, że naszy m zadaniem jest wy granie wojny z Niemcami, a ich zadaniem jest wy granie wewnętrznej wojny z komunistami, którzy ty mczasem zbudowali o wiele liczniejsze i skuteczne siły zbrojne”. W grudniu 1943 roku Churchill zdecy dowanie opowiedział się po stronie przy wódcy komunistów, który twierdził, że ma pod bronią dwieście ty sięcy ludzi. Na stanowisko bry ty jskiego premiera wpły nęła błędna ocena sy tuacji, oparta na fałszy wy ch przesłankach. Wierzy ł, że party zanci Tity „nie są prawdziwy mi komunistami”. Wierzy ł, że da się ich nakłonić do zawarcia jakiegoś porozumienia z królem Piotrem. Wierzy ł wreszcie, że ich jedy ny m celem jest walka z siłami Osi. Zwolennicy komunistów zatrudnieni w kairskiej kwaterze SOE utwierdzali go w ty m opty misty czny m przekonaniu. Londy n nie wiedział o ty m, że przez kilka miesięcy 1943 roku Tito negocjował z Niemcami warunki zawieszenia broni, które umożliwiłoby mu zwy cięstwo nad Mihailoviciem, ani o ty m, że angażował większość swy ch sił w krwawą walkę z czetnikami. Jedny m z party zanckich negocjatorów, którzy spędzili kilka dni w niemieckiej kwaterze głównej, by ł Milovan Ð ilas. Wspominając rozmowy z niemieckimi oficerami, twierdził, że by li oni oburzeni sposobem prowadzenia wojny przez Jugosłowian. „Spójrzcie, co zrobiliście z własny m krajem! – wołali. – Zamieniliście go w pustkowie, pogorzelisko! Kobiety żebrzą na ulicach, szaleje ty fus, dzieci
umierają z głodu. A chcieliśmy wam przy nieść drogi, elektry czność, szpitale”. Konflikt między party zantami a okupantami odży ł dopiero wtedy, kiedy Hitler odrzucił możliwość jakiegokolwiek porozumienia z komunistami. Doszło do krwawy ch walk, co zrady kalizowało większość społeczeństwa i umożliwiło Ticie stworzenie masowego ruchu. Jego zwolennicy opanowali z czasem wiele duży ch obszarów wiejskich. Ale aż do 1944 roku czy do nadejścia Armii Czerwonej nie mieli dość sił, by opanować duże miasta, a poza ty m by li w takim samy m stopniu jak czetnicy skupieni na działaniach, które miały im umożliwić po wojnie przejęcie władzy. W walkach na terenie Jugosławii uczestniczy ło trzy dzieści pięć dy wizji wojsk Osi, ale ty lko nieliczne z nich by ły jednostkami liniowy mi, a ich koncentracja odzwierciedlała w równy m stopniu konieczność zneutralizowania Tity co obsesy jny lęk Hitlera przed wy lądowaniem sojuszników na Bałkanach. Londy n w ty m czasie wy olbrzy miał osiągnięcia party zantów w walce z Niemcami. Poczy nając od 1943 roku, alianci zaopatry wali Titę w broń znacznie hojniej niż jakikolwiek inny ruch oporu, choć jego ludzie, zamiast zabijać nią Niemców, wy korzy sty wali ją przeważnie w walce z czetnikami, aby zapanować nad krajem.
Partyzanci w Jugosławii, 1943 rok Fot. Mondadori /Getty Images
Walki w Jugosławii, w której nakładały się na siebie tak liczne konflikty, miały bardzo złożony charakter i obfitowały w mordercze wy darzenia, który ch przy kład daje zastępca Tity Milovan Ð ilas: „Pełne sadów i położone u zbiegu dwóch górskich strumieni wciąż niezniszczone miasteczko Foca zdawało się oazą piękna i spokoju – napisał. – Ale straty, jakie ponieśli jego mieszkańcy, by ły niewy obrażalne. Wiosną 1941 roku ustasze, wśród który ch by ło bardzo dużo muzułmańskich bandy tów, zabili wielu Serbów. Potem czetnicy [...] przy stąpili do zabijania muzułmanów. Ustasze wy brali dwunastu jedy ny ch sy nów znany ch serbskich rodzin i zamordowali ich. W wiosce Miljewina podrzy nali Serbom gardła nad kadzią do fermentacji winogron po to, by napełnić ją krwią. Czetnicy mordowali grupki muzułmanów, wiążąc ich z sobą na moście nad Driną i wrzucając do rzeki. Wielu naszy ch ludzi widziało pły wające w wodzie grupki ciał, które zaczepiły o jakiś kamień lub kawał drewna. Niektórzy rozpoznawali nawet wśród nich członków swoich rodzin. Według naszy ch informacji w okolicach Focy zabito cztery stu Serbów i trzy ty siące muzułmanów”. Nieszczęśni mieszkańcy miasteczek i wiosek musieli znosić obecność party zantów, którzy utrzy my wali się dzięki miejscowy m produktom – czy li uszczuplali ich skromne zasoby ży wności. Widzieli, jak ich doliny zmieniają się w pola bitew. By li świadkami egzekucji ty sięcy prawdziwy ch lub domniemany ch kolaborantów tego czy innego stronnictwa i masowy ch rzezi dokony wany ch przez hitlerowskich okupantów w odwecie za działalność party zantów. Panowała nieprzejednana nienawiść. Niemal każda społeczność i każda rodzina ponosiła bolesne straty. Ð ilas przy znaje, że mieszkańcy wsi z przerażeniem reagowali na akty odwetu, który ch dokony wali komuniści, podpalając na przy kład czetnicką wioskę Ozrinici: „Choć wielu by ło zadowolony ch z nieszczęścia, jakie spadło na Ozrinici, i rozumiało militarne powody naszej akcji, chłopi po prostu nie potrafili wbić sobie do głowy, że komuniści mogą postępować tak jak okupanci czy czetnicy [...]. Drasty czne środki zaradcze stosowane przez komunistów [...] budziły w chłopach uległość i dwulicowość; brali stronę każdego, kto się pojawił, i unikali wszelkich ry zy kowny ch kontaktów”. Nawet ciotka Ð ilasa Mika mówiła do niego z wy rzutem: „Walczy cie o słuszną sprawę, ale jesteście okrutni i macie krew na rękach”. W trakcie niekończący ch się przemarszów party zanci sty kali się z cierpieniami ludności cy wilnej. „Wszy stkie wioski w dolinie Sutjeska zostały zniszczone. Najpierw ustasze spalili miejscowości zamieszkane przez ludność prawosławną, potem czetnicy spalili osady muzułmańskie. Ocalały ty lko domy stojące na pobliskich wzgórzach, a ich mieszkańcy przeży li. Obraz zniszczeń by ł ty m bardziej przerażający, że tu i ówdzie z wy sokich chwastów i krzaków wy stawała rozklekotana framuga drzwi, nadpalona ściana lub osmolona śliwa. Choć po obu stronach by strej rzeki koły sała się w chłodny ch podmuchach wiatru bujna roślinność, moje wspomnienia z ty ch dni są przepojone gory czą, bólem i przerażeniem”. W społeczeństwie, w który m ry walizujące z sobą nacjonalizmy, waśnie wewnętrzne i zemsta by ły zjawiskami wpisany mi w trady cję, w 1944 roku doszło do zinsty tucjonalizowanego terroru. Wszy stkie strony konfliktu by ły odpowiedzialne za przelew
krwi i akty okrucieństwa, często doty kające ludzi, który ch jedy ną winą by ła przy należność do innej narodowości lub innego wy znania. Party zanci nierzadko przy jmowali w swe szeregi wzięty ch do niewoli czetników, którzy by li gotowi przejść na ich stronę. Ð ilasem wstrząsnął los wy sokiej ciemnowłosej dziewczy ny, która odrzuciła propozy cję komunistów, mówiąc wy zy wający m tonem: „Postąpiłaby m niemoralnie, zmieniając swoje poglądy !”. Wzbudziła szacunek odwagą, ale potem straciła w jego oczach, ponieważ podczas egzekucji zaczęła spazmaty cznie szlochać. Pocieszał się my ślą, że choć wszy scy członkowie jej oddziału zostali rozstrzelani, komuniści odeszli ty m razem od przy jętego zwy czaju i nie poddali ich torturom. „Egzekucji dokony wali Czarnogórcy, którzy zgłosili się na ochotnika, by pomścić swy ch zabity ch towarzy szy [...]. Skazani by li odprowadzani w dwudziestoosobowy ch grupach”. Zarówno kaci, jak i ich ofiary najwy raźniej źle się czuli w swoich rolach. „Wy glądali tak samo, ty le że jedni mieli karabiny i gwiazdki, a ręce drugich by ły skrępowane drutem [...]. Jak zwy kle nie zadbano o to, by ich porządnie pochować; z kopca ziemi wy stawały nogi i ręce. Podczas wojny domowej nie przy wiązuje się większej wagi do takich rzeczy jak groby, pogrzeby czy żałobne śpiewy ”. Party zanci poczuli się lekko zażenowani dopiero wtedy, kiedy towarzy szący im członkowie bry ty jskiej misji wojskowej natrafili przy padkiem na „rozlane mózgi, zmiażdżone twarze, poskręcane ciała”. Tito spy tał ty lko z iry tacją: „Czy nie mogli tego zrobić gdzieś indziej?”. Siły Osi miały swój wkład w krwawe żniwo. Włoski żołnierz służący w oddziale strzelców alpejskich zanotował: „Po kilkudniowy m poby cie w Podgoricy wy ruszy liśmy wszy scy w kierunku pobliskiej przełęczy, z której party zanci przeprowadzili udany atak na jedną z naszy ch kolumn. Zniszczy li trzy dzieści osiem pojazdów i wy mordowali wszy stkich kierowców oraz członków eskorty ! Ciała zostały zmasakrowane. Otrzy mujemy rozkaz: dwa dni carte blanche. Niszczy my wszy stko, co stanie na naszej drodze, a raczej jesteśmy świadkami tej destrukcji, gdy ż najbardziej akty wni są nasi weterani. Wrzaski żołnierzy i przerażenie nieszczęsny ch mieszkańców budzą w nas lęk i grozę [...]. Tak wy gląda pierwsza, niezapomniana konfrontacja z rzeczy wistością, która wy stawia nam, jako ludziom, hańbiące świadectwo”. Party zanci by li zdumieni, że kapitulacja Włoch, w wy niku której we wrześniu 1943 roku przestało istnieć główne źródło wspomagania Chorwatów, nie złagodziła krwiożerczej postawy ustaszów. Kiedy ludzie Tity drwiący m tonem oznajmiali wzięty m do niewoli faszy stom, że ci przegrali wojnę, nieliczący już na łaskę jeńcy odkrzy kiwali: „Wiemy o ty m, ale zdąży my was jeszcze wszy stkich wy kończy ć!”. Skazani na śmierć Chorwaci śpiewali: „O Rosjo, wszy stko będzie twoje / Ale na świecie pozostanie niewielu Serbów!”. Ð ilas zanotował: „To by ła wojna bez koszar, bez kapitulacji i bez przebaczenia win”. Snuł też tołstojowskie rozważania na temat sił, które napędzały konflikt: „Dlaczego lekarze z Berlina i profesorowie z Heidelbergu zabijali bałkańskich wieśniaków i studentów? Nie można by ło tego tłumaczy ć samą nienawiścią do komunizmu. Jakaś inna straszna i nieubłagana siła popy chała ich w stronę obłąkanej śmierci i hańby. A nas skłaniała do oporu i zemsty. By ć może da się to po
części wy tłumaczy ć wpły wem Rosji i komunizmu. Ale ta pasja, ten upór, skłonność do zamy kania oczu na cierpienia i śmierć, ta walka o zachowanie męstwa i narodowości w obliczu własnej śmierci – to nie miało nic wspólnego z ideologią ani z Marksem czy Leninem”. Party zanci musieli często porzucać swy ch zabity ch albo dobijać najciężej ranny ch. Ð ilas opisuje przy padek człowieka, który uległ prośbom śmiertelnie rannej żony, i zabił ją, wy bierając moment, w który m się zdrzemnęła. Pewien ojciec zrobił to samo dla swej córki, po czy m „przeży ł wojnę, ale by ł wy niszczony i smutny, a przy jaciele uważali go za ży wego świętego”. Zachodni sojusznicy by li gorzko rozczarowani, kiedy w 1945 roku poparcie Armii Czerwonej umożliwiło Ticie przejęcie władzy w Jugosławii. Niemcy, zajmując ten kraj w 1941 roku, wy zwolili siły, który ch, jak się okazało, zachodni sojusznicy nie by li w stanie kontrolować. Nawet gdy by odmówili Ticie dostaw broni, Armia Czerwona, która wkroczy ła do Jugosławii w 1944 roku, ustanowiłaby w Belgradzie komunisty czne rządy. Tito by ł jedną z ważniejszy ch postaci tej wojny – z wielką dy plomaty czną zręcznością wy korzy stał poparcie sojuszników i zapewnił sobie doży wotnio władzę nad swoim krajem. Ale można zakwestionować jego twierdzenie, że odegrał ważną rolę w obaleniu ty ranii hitlerowskiej. Jego party zanci by li najliczniejszą i najbardziej dokuczliwą grupą owadów, które obsiadły otwarte rany śmiertelnie rannej Osi, ale w porównaniu z operacjami armii sojuszniczy ch ich działalność nie miała większego znaczenia.
19 W OJ NA NA NIEB IE
1. BOMBOWCE łodzi ludzie wszy stkich narodowości doceniali podczas wojny romanty czne aspekty odgry wania roli powietrzny ch ry cerzy. „Postrzegałem siebie samego jako kogoś w rodzaju staroży tnego gladiatora – pisał Ted Bone, który w 1941 roku jako dziewiętnastolatek wstąpił na ochotnika do personelu latającego RAF-u. – Wizja walki wręcz z karabinem i bagnetem w ręku wy dawała mi się przerażająca. Chciałem strzelać do nieprzy jacielskich my śliwców”. Młodzież marzy ła, by zasiąść za sterami szy bkiego jednosilnikowego i jednoosobowego samolotu, zapewniającego pilotowi panowanie nad swy m losem, które z reguły nie by ło dane inny m dwudziestowieczny m wojownikom. Paradoksalne jest to, że większość ty ch marzy cieli została skazana na bombardowanie miast, które by ło jedny m z najbardziej barbarzy ńskich aspektów całego konfliktu (wspomniany Ted Bone służy ł jako strzelec pokładowy bombowca „Lancaster”). Bomby zabiły przeszło milion mieszkańców Europy i Azji, w ty m wiele kobiet i dzieci. Najdzielniejsi, najlepiej wy kształceni i doskonale wy szkoleni sy nowie swoich narodów stali się uczestnikami ry walizacji, która miała na celu zniszczenie nieprzy jacielskiej cy wilizacji. Ani oni, ani ich dowódcy oczy wiście nie postrzegali swej misji w taki sposób. Załogi samolotów nie my ślały o ży jący ch na ziemi ofiarach, bo by ły one z reguły niewidoczne, lecz o własny m losie w podniebny ch przestworzach. W zamian za skierowanie na niebiańskie szlaki akceptowali podwy ższone ry zy ko śmierci oraz odpowiedzialność za strzelanie, bombardowanie i niszczenie. Geoff Wellum, który po raz pierwszy zasiadł za sterami spitfire’a jako osiemnastolatek, w przededniu Bitwy o Anglię tak opisał swoje wrażenia: „Przeży wam uniesienie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczy łem. Przy pomina mi to jeden z ty ch cudowny ch snów, w który ch wy stępuje Piotruś Pan. Wszy stko wy daje się nierealne [...]. Co za szkoda [...] że samolot, który dostarcza tak radosny ch i piękny ch doznań, musi by ć narzędziem walki z drugim człowiekiem”. Nowojorczy k Harold Dorfman, który przeży ł walki nad Niemcami jako nawigator bombowca B-24, mówił później: „Nie oddałby m tego doświadczenia za nic na świecie”. Służący w angielskiej bazie amery kańskiego lotnictwa kapral Ira Wells, strzelec pokładowy B24, czy ty wał opisy walk na ziemi i współczuł żołnierzom wojsk sojuszniczy ch: „Na nas spadała cała chwała. Zdawałem sobie sprawę, jakie mamy szczęście, że walczy my
M
w powietrzu. By łem bardziej wy straszony w Londy nie, podczas ataków rakiet V2, niż w powietrzu podczas wy kony wania swoich zadań”. Dorfman i Wells by li w pewny m sensie niety powi, gdy ż ty lko nieliczni członkowie załóg bombowców kochali swoją pracę tak jak piloci my śliwców. Nie dlatego, żeby bolał ich los ty ch, którzy ginęli od zrzucany ch przez nich bomb, lecz dlatego że zarówno ośmio- lub dziesięciogodzinne loty dzienne, odby wane w szy ku bojowy m przez załogi amery kańskie, narażone na ogień arty lerii przeciwlotniczej i nieprzy jacielskich my śliwców, jak i samotne loty w ciemnościach, w jakich specjalizował się RAF, narażały uczestników na nieustanne napięcie i częste ataki lęku. Nie by ło im dane podniecenie, jakiego doznaje pilot pędzącego po niebie my śliwca. Monotonię misji bombowy ch oży wiały ty lko widoki i odgłosy piekielny ch scen, jakie rozgry wały się w bombardowany ch miastach Niemiec i Japonii. Laurie Stockwell, wrażliwy młody Anglik, nigdy nie zastanawiał się nad ety czny mi aspektami roli, którą odgry wał jako pilot podczas ataków bombowy ch na Niemcy. Jak niemal wszy scy ludzie w jego sy tuacji uważał po prostu, że wy konuje, bez zajadłości, wy jątkowo ry zy kowne zadanie w walce z siłami ciemności zagrażający mi zachodniej cy wilizacji. W 1942 roku pisał do matki: „Nigdy nie rozmawiałem z tobą o moich uczuciach i my ślach związany ch z tą wojną i mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę o nich mówił. Czy pamiętasz małego chłopca, który mówił, że w razie wy buchu wojny będzie się jej sprzeciwiał z pobudek moralny ch? Wy darzenia zmieniły poglądy tego chłopca. Ale cała gadanina o brutalności, ludzkich cierpieniach i okrucieństwach nie wpły nęła w wielkim stopniu na zmianę mojego zdania, bo wiem, że jesteśmy zdolni do zachowań, o który ch tak dużo teraz czy tamy. Moje poglądy uległy zmianie, bo są ludzie, którzy chcą pozbawić mieszkańców Ziemi wolności. Wiadomości o okrucieństwach rodzą ty lko nienawiść, a ta w moich oczach zasługuje na potępienie. Po co więc biorę udział w wojnie, która budzi we mnie takie obrzy dzenie? Po to, by m mógł ży ć w szczęściu i spokoju do końca swoich dni, razem z wami [...]. Walczę też po to, żeby pewnego dnia szczęście znowu zapanowało nad światem, a wraz z nim wróciła miłość do piękna, ży cia, radości i braterstwa wszy stkich ludzi. Może zauważy łaś, że nie wspominam o walce za swój kraj, za imperium; dla mnie to wszy stko głupstwa”. Stockwell zginął nad Berlinem w sty czniu 1943 roku. Randall Jarrell, służący w bazie lotniczej kontroler ruchu powietrznego, który opiewał w swy ch wierszach przeży cia amery kańskich załóg bojowy ch, napisał: W bombowcach, noszący ch imiona dziewcząt, Paliliśmy miasta, o który ch uczono nas w szkołach, Dopóki starczy ło nam ży cia; nasze ciała leżały Wśród ludzi, który ch zabiliśmy, nigdy ich nie widząc. Większość wstępujący ch do służby w czasie wojny młody ch ludzi chciała latać, ale ty lko
nieliczny m się to udało. Lotnictwo przy jmowało jedy nie najby strzejszy ch i najbardziej sprawny ch kandy datów. Pochodzący z Walii nawigator RAF-u Ken Owen powiedział: „Chy ba jedna czwarta absolwentów naszej szóstej klasy ze szkoły publicznej w Ponty pridd służy ła w powietrzu; ponad połowa tej jednej czwartej zginęła”. A jednak ci, który ch uznano za zdolny ch do służby w powietrzu, by li zachwy ceni swoim statusem członków elity, gdy ż opinia publiczna podziwiała ich bardziej niż żołnierzy wszy stkich inny ch rodzajów broni. W ciągu pierwszego roku wojny RAF, zmuszony przez okoliczności, kierował do walki pospiesznie szkolony ch młody ch pilotów, który ch doświadczenie nie przekraczało czasem dwudziestu lub trzy dziestu godzin spędzony ch za sterami samolotu bojowego. Ale w późniejszy m okresie Anglicy i Amery kanie stawiali kierowany m na front członkom załóg najwy ższe wy magania i często wy dłużali okres ich szkolenia nawet do dwóch lat. Instruktorzy „przesiewali” wielu kandy datów, ale mimo intensy wnej nauki piloci czasu wojny niejednokrotnie ginęli, nawet zanim podjęli walkę z nieprzy jacielem, gdy ż ich umiejętności by ły niewy starczające w stosunku do wy magań zaawansowany ch technologicznie samolotów. Młodość i nastroje chwili sprzy jały lekkomy ślności. W ciągu całej wojny RAF stracił w wy niku wy padków, a nie bezpośrednich działań bojowy ch, 787 zabity ch oficerów i 4540 żołnierzy inny ch rang, oraz 396 oficerów i 2717 żołnierzy inny ch rang, którzy odnieśli rany. W wy niku wy padków zginęło też 13 ty sięcy służący ch w lotnictwie Amery kanów. My śliwce by ły tak mało stabilne, że start i lądowanie wy magały od pilotów najwy ższej uwagi. Błąd w ocenie sy tuacji oznaczał niejednokrotnie śmierć – w ciągu pierwszy ch dwóch lat wojny nauka latania samolotem Bf 109 pochłonęła ży cie półtora ty siąca adeptów Luftwaffe. Sterowanie bombowcem by ło trochę łatwiejsze, zwłaszcza w razie awarii. Dla wszy stkich rodzajów sił zbrojny ch wspólny m doświadczeniem by ło to, że w czasie wojny nawigacja stała się nauką, od której zależały sprawy ży cia i śmierci. Z raportu doty czącego szkolenia bry ty jskiej armii wy nika, że żołnierze wy baczają swy m oficerom niemal wszy stkie wady, z wy jątkiem niekompetencji w zakresie czy tania map, która w najlepszy m razie prowadziła do straty czasu, a w najgorszy m stawała się przy czy ną śmierci. Okręty, które w wy niku czy jejś lekkomy ślności zabłądziły na pola minowe, tonęły. Piloci, którzy pomy lili drogę, szczególnie nad morzem, często ginęli, kiedy skończy ło się im paliwo. Patrolowanie ogromny ch obszarów morskich w poszukiwaniu okrętów podwodny ch by ło zadaniem niezwy kle trudny m i wy magało wielkiej biegłości w dziedzinie nawigacji – błędy by ły przy czy ną śmierci wielu załóg równie często jak poczy nania nieprzy jaciela lub awarie mechaniczne. Nawet po wprowadzeniu elektronicznego sprzętu i radiolatarni do morza wpadała przerażająca liczba samolotów, który ch piloci błędnie obierali kurs lub nie umieli ustalić swej pozy cji w zły ch warunkach atmosfery czny ch.
Załoga brytyjskiego bombowca po szczęśliwym powrocie z misji bojowej nad Niemcami; w czasie drugiej wojny światowej śmierć poniosła ponad połowa załóg ciężkich bombowców RAF-u Niemcy, Włosi i Japończy cy przy stępowali do wojny, dy sponując doskonale wy szkolony mi pilotami. Do 1942 roku większość sprzętu, który m posługiwała się Luftwaffe, górowała nad samolotami Anglików i Amery kanów. Japończy cy i Włosi też mieli kilka udany ch modeli. „Niemcy posiadali na początku tak wielką przewagę, że ich doścignięcie graniczy ło z cudem” – twierdził dowódca bry ty jskiej grupy bombowej Edward Addison. Wsparcie, jakie otrzy my wał Wehrmacht od Luftwaffe, by ło kluczowy m elementem wielu zwy cięstw odniesiony ch przez Niemców w latach 1939–1942. Ale dy wizjony Göringa zawodziły w roli strategicznej siły bombardującej. Przed atakiem powietrzny m na Wielką Bry tanię starsi rangą lotnicy większości państw by li przepojeni misty czną wiarą – wmawiali sobie, że ludność cy wilna wpadnie w panikę na sam widok ataków z powietrza. Że załamanie morale doprowadzi do rozpadu przemy słu, a ty m samy m nieuchronnej klęski nieprzy jaciela. Iluzje doty czące małej odporności ludności cy wilnej brały się z doświadczeń związany ch między inny mi ze zniszczeniem Guerniki przez Legion Condor podczas hiszpańskiej wojny domowej oraz bombardowaniem Nankinu, Warszawy i Rotterdamu. Późniejsze jednak
wy darzenia dowiodły, że w podobny ch okolicznościach rzeczy wistość może okazać się zgoła inna. Major Alexander Seversky, czołowy amery kański znawca strategii lotniczej, pisał w 1942 roku: „Najważniejsze odkry cie, które zaskoczy ło nawet specjalistów od lotnictwa, doty czy zachowania ludności cy wilnej w warunkach ataków z powietrza. Zakładano powszechnie, że bombardowania szy bko niszczą jej morale [...]. Przebieg tej wojny zdaje się wskazy wać, że przekonanie to by ło błędne. Przeciwnie, wy daje się teraz jasne, że mimo wielkich strat w ludziach i spektakularny ch zniszczeń ludność cy wilna potrafi to wy trzy mać. W gruncie rzeczy żołnierze sił zbrojny ch okazali się mniej odporni na demoralizację w wy niku ataków powietrzny ch niż bezbronni mieszkańcy miast. Fakty te mają znaczenie wy kraczające poza ich psy chologiczny aspekt. Wy nika z nich, że chaoty czne niszczenie miast [...] jest kosztowne i nieekonomiczne w stosunku do odnoszony ch efektów. Należy koncentrować ataki na celach militarny ch, a nie na przy padkowo wy brany ch obiektach cy wilny ch. Bezplanowy wandalizm z powietrza musi coraz częściej ustępować miejsca dobrze zaplanowanej i starannie zaprojektowanej destrukcji”. Bombardowania przy nosiły rezultaty wprost proporcjonalne do wagi materiałów wy buchowy ch, które samoloty zrzucały na wy brane cele, kluczowe znaczenie miała zatem masa ładunków. Luftwaffe i lotnictwo japońskie znakomicie potrafiły wspierać swe siły lądowe i morskie, ale ich samoloty bombowe charaktery zował mały udźwig bomb. W latach 1940–1941 Luftwaffe siała śmierć i zniszczenie podczas Bitwy o Anglię, ale nie wpły nęła znacząco na zmniejszenie determinacji Anglików w konty nuowaniu wojny. Później lotnictwo niemieckie stopniowo podupadało. Kiedy przedstawiciele pierwszego pokolenia pilotów Osi zginęli, szkolenie ich następców wy raźnie straciło na jakości. Zarówno Niemcy, jak i Japończy cy popełnili poważny błąd strategiczny, do którego przy czy niły się także niedobory paliwa: nieumiejętnie gospodarowali swy mi zasobami, by wy szkolić i zapewnić sobie stały dopły w sprawny ch pilotów mający ch przed wy ruszeniem na pierwszą akcję wy latane odpowiednie liczby godzin. W latach 1944–1945 poziom wy szkolenia amery kańskich i bry ty jskich lotników by ł nieporównanie wy ższy niż umiejętności pilotów z państw Osi. Rosjanie odznaczali się w dziedzinie szkolenia i eksploatowania kadr lotniczy ch taką samą bezwzględnością, jaka cechowała ich wszy stkie inne poczy nania. W 1943 roku mieli trochę dobry ch samolotów i pilotów, ale ich technologia by ła mniej zaawansowana, więc ponosili ogromne straty. W drugiej połowie wojny zachodni sojusznicy produkowali w wielkich ilościach znakomite samoloty, Niemcy jednak wprowadzili do walki dwa nowe ty py maszy n: pierwszy m z nich by ł Focke-Wulf Fw 190, a drugim rewolucy jny odrzutowiec my śliwski Messerschmitt Me 262 „Schwalbe”. Ten ostatni by ł produkowany w zby t mały ch ilościach, by zapobiec schy łkowi potęgi Luftwaffe, zwłaszcza że Niemcom brakowało odpowiednio wy szkolony ch pilotów. Japoński my śliwiec „Zero”, który w latach 1941–1942 zadawał sojusznikom tak wielkie straty, został z czasem skutecznie zdeklasowany. Ta lekka, szy bka i niezwy kle zwrotna maszy na, nazy wana żartobliwie „samolotem origami”, by ła jednak mało odporna na ataki
i nie zapewniała pilotom niezbędnego poziomu bezpieczeństwa, choćby dlatego że nie miała opancerzonej kabiny. Komandor David McCampbell, jeden z najbardziej znany ch asów powietrzny ch mary narki wojennej USA, opowiadał: „Odkry liśmy bardzo szy bko, że jeśli trafiło się go u nasady skrzy deł, w okolice zbiornika paliwa, wy buchał jak fajerwerk”. Pomijając ataki kamikaze, które by ły aktami desperacji, w latach 1944–1945 siły lotnicze japońskiej armii i mary narki wojennej nie stanowiły już poważniejszego zagrożenia dla sojuszników. Alianckie załogi przy dzielone do operacy jny ch dy wizjonów my śliwskich lub bombowy ch miały ze staty sty cznego punktu widzenia niewielką szansę przeży cia. Taki stan rzeczy utrzy my wał się aż do ostatnich miesięcy wojny. Romanty czne wy obrażenia ustępowały miejsca ponury m wizjom, przedstawiający m krwawą masę pogruchotany ch kości i części ciała lub stos pogrzebowy oświetlony przez płonące paliwo. Piloci by li na co dzień ludźmi uprzy wilejowany mi przez los, bo nie musieli taplać się w błocie i znosić niewy gód, jakie przy padały w udziale żołnierzom piechoty. Ale mieli mniejsze szanse przeży cia. Ernie Py le napisał: „Człowiek służący w siłach powietrzny ch miał szansę zachowania godności w obliczu śmierci. Umierał dobrze nakarmiony i starannie ogolony ”. W ciągu wojny zginęła przeszło połowa załóg ciężkich bombowców RAF-u, łączna suma strat sięgnęła 56 ty sięcy żołnierzy. Straty amery kańskich sił powietrzny ch by ły niższe, ale ze 100 ty sięcy uczestników strategicznej ofensy wy wy mierzonej przeciwko Niemcom zginęło około 26 ty sięcy, a 20 ty sięcy dostało się do niewoli. „By liśmy pogodzeni z ty m, że każdej nocy możemy umrzeć – opowiadał bry ty jski pilot bombowca „Whitley ” Sid Bufton. – Przed wy jściem z domu człowiek rozglądał się po swoim pokoju: kije do golfa, książki, zgrabny mały radioodbiornik – i list do rodziców, leżący w widoczny m miejscu na stole”. Jak łatwo się domy ślić, straty sojuszników by ły najwy ższe w okresie dominacji państw Osi, a z chwilą odwrócenia się losów wojny zaczęły stopniowo spadać. Poczy nając od 1943 roku, ginęli najczęściej lotnicy niemieccy i japońscy – ty lko niecałe 10 procent doży ło końca konfliktu. Główny m zadaniem sojuszniczy ch dowódców lotnictwa by ły strategiczne ataki na Niemcy, które miały im zapewnić samodzielne wy granie wojny. Ofensy wa przeciwko Japonii zaczęła się w gruncie rzeczy dopiero w marcu 1945 roku. Po krwawy ch doświadczeniach z lat 1939–1940 RAF musiał zrezy gnować z dzienny ch nalotów. Od tej pory jego dy wizjony przeprowadzały ataki nocne, które aż do 1943 roku nie miały wielkiego wpły wu na potencjał Niemiec, gdy ż ich skala by ła niewielka, a pilotom brakowało umiejętności z zakresu nawigacji i precy zji w zrzucaniu bomb. Pierwsze bry ty jskie bomby, które spadły na Berlin pod koniec sierpnia 1940 roku, wy wołały ty lko marginalne straty, ale by ły wstrząsem dla mieszkańców stolicy i zabiły kilkoro cy wilów. Pewna młoda matka poszła do schronu, gdy zabrzmiały sy reny alarmowe, ale nie chcąc zakłócać snu dwojgu swy ch mały ch dzieci, zostawiła je w łóżkach. Zginęły, gdy ż budy nek został trafiony przez bombę. Kiedy opublikowano tę historię, berlińczy cy zaczęli bardziej przejmować się sy renami. Dowódca dy wizjonu RAF-u napisał, że wczesne operacje Dowództwa Lotnictwa
Bombowego przy pominały „poruszanie się po omacku”. Przy kładem tego może by ć doświadczenie sierżanta Billa Upricharda, który w nocy 29 listopada 1940 roku siedział przy fatalnej pogodzie za sterami bombowca „Whitley ” z 51. Dy wizjonu podczas nalotu na rafinerie naftowe w nadbałty ckiej miejscowości Pölitz. Po wy locie z bazy spędził dwie i pół godziny w gęstej chmurze nad Morzem Północny m. Potem niebo nagle się otworzy ło, ukazując jakieś leżące pod nim, jasno oświetlone miasto. Uprichard i członkowie jego załogi doszli do wniosku, że muszą przelaty wać nad neutralną Szwecją, więc pospiesznie zmienili kurs. Obliczy wszy spędzony w drodze do celu czas, zbombardowali na ślepo Pölitz, a potem zawrócili i ponownie wpadli w gęstą chmurę. Nagle, bez ostrzeżenia, znaleźli się pod ciężkim ogniem arty lerii przeciwlotniczej. Uprichard zanotował: „Obudziłem się! Wiatr by ł silniejszy, niż my ślałem, więc lecieliśmy kursem, który zaprowadził nas nad silnie bronione Wy spy Fry zy jskie. Nad Morzem Północny m nadal zalegały chmury, więc nie mogłem wziąć namiarów na jakikolwiek punkt. Spędziłem dużo – zapewne zby t dużo – czasu, latając w tę i z powrotem wzdłuż wy brzeża Yorkshire w nadziei, że zobaczę coś, co ułatwi mi orientację. Padał gęsty deszcz [...]. Kiedy zaczęło mi się kończy ć paliwo – zostało go na jakieś dwadzieścia minut – wy słałem po raz pierwszy sy gnał ratunkowy PAN – PAN – PAN, a po chwili otrzy małem kurs magnety czny z Linton-on-Ouse. By liśmy wtedy bliscy opuszczenia samolotu. Udało się nam wy lądować, ale ekipa tankująca powiedziała mi, że nasze zbiorniki by ły już prakty cznie puste”. W latach 1940–1941 w RAF-ie przeważał scepty czny stosunek do skuteczności operacji prowadzony ch przez Dowództwo Lotnictwa Bombowego. „Odprawy by ły bardzo, bardzo dobre – opowiadał Ken Owen, dziewiętnastoletni nawigator. – Budziły w nas poczucie, że trafimy w ważny cel, wy rządzając Niemcom wielkie szkody. Następnego ranka wszy scy słuchaliśmy oczy wiście biulety nów BBC, które opiewały nasz sukces. Mieliśmy ogromną skłonność do oszukiwania samy ch siebie. My śleliśmy, że dajemy im piekielny wy cisk. Chy ba dwanaście razy (na trzy dzieści « wy praw» ) zbombardowaliśmy wy znaczony cel; poza ty m rzucaliśmy bomby albo w niewłaściwy m miejscu, albo na zaorane pola”. Mimo ograniczonego wpły wu strategicznej ofensy wy powietrznej w pierwszy ch latach jej trwania większość dowódców RAF-u święcie wierzy ła nie ty lko w potencjalne możliwości bombardowań, lecz także w to, że zostały one już w znaczny m stopniu wy korzy stane. We wrześniu 1942 roku generał sir Wilfred Freeman pisał do naczelnego dowódcy sił powietrzny ch Wielkiej Bry tanii sir Charlesa Portala, skarżąc się na część oficerów, którzy w nieodpowiedzialny sposób wy olbrzy miają osiągnięcia swy ch jednostek i „chcąc stanąć w światłach rampy, posuwają się do przesady, a nawet do zmy śleń. Najgorszy m przy kładem takiej postawy jest szef Dowództwa Lotnictwa Bombowego”. Freeman cy tował ogłaszane w prasie meldunki doty czące skutków niedawny ch nalotów na Niemcy : „Zniszczenia [w Karlsruhe i Düsseldorfie] są określane jako fantasty czne. Moim zdaniem to nieprawda [...]. Sugeruję, aby Pan [...] skierował do naczelny ch dowódców pismo okólne [...], uczulając ich na potrzebę ścisłego trzy mania się prawdy w meldunkach doty czący ch operacji [...].
Z niepokojem my ślę o ty m, że obecne tendencje muszą niebawem fatalnie wpły nąć na dobre imię RAF-u”. Potrzeba by ło kilku lat, by armie zachodnich sojuszników dorównały sile Niemców. Ale nie ty lko dowódcy wojsk lotniczy ch, lecz także bry ty jski premier i prezy dent Stanów Zjednoczony ch zgodnie opiewali podczas tego okresu skuteczność nalotów. Sir Arthur Harris, który w luty m 1942 roku został szefem Dowództwa Lotnictwa Bombowego, opowiadał: „Stosunek Winstona do bombardowań zamy kał się w stwierdzeniu: « Wszy stko, aby zrobić dobre wrażenie» . Gdy by nie działalność lotnictwa bombowego, mieliby śmy ty lko wojnę z U-Bootami, a jak on sam powiedział, obrona naszy ch szlaków handlowy ch nie jest narzędziem wojny ”. Churchill uważał ofensy wę bombową za ważną broń w stosunkach Zachodu ze Stalinem. By ł przekonany, że może ona choć w niewielkim stopniu złagodzić pretensje sowieckiego przy wódcy, który zarzucał Anglikom i Amery kanom opieszałość w przy gotowaniach do stworzenia drugiego frontu. Ken Owen odby ł swą pierwszą „wy prawę”, do Kassel w 1942 roku, w eufory czny m nastroju. „By łem olśniony. Przeży łem chwile radosnego podniecenia podczas odprawy i oczekiwania na start. W jasny m świetle księży ca znaleźliśmy cel – i trafiliśmy pod silny ogień arty lerii przeciwlotniczej. By łem o wiele bardziej wy straszony podczas drugiej « wy prawy » . Marzły mi stopy i pociłem się pod pachami. Szy bko nastąpił podział na dwie grupy załóg; jedne by ły naprawdę « napalone» , a drugie wcale nie lubiły lotów bojowy ch. Uznaliśmy, że dwie lub trzy [załogi] najprawdopodobniej źle skończą, bo są tak wy straszone, że pewnie zrobią coś głupiego [...]. Niektórzy piloci srali ze strachu; niektórzy strzelcy zamarzali w swy ch wieży czkach. Część ginęła dlatego, że członkowie ich załóg by li przerażająco niezdy scy plinowani”. Lotnicy dobrze poznali smród rozgrzanej gumy i przedostającego się do wnętrza kabin paliwa. Niektórzy poznali też zapach prochu, wy dzielany przez ich karabiny maszy nowe, i fetor wy miotów. Radiooperator Owena wielokrotnie wy miotował podczas obronny ch manewrów jego samolotu. „Kiedy zostałeś złapany w snop światła reflektora, zbliżałeś się do któregoś z kolegów w nadziei, że Niemcy namierzą jego, a nie ciebie. Cy nizm i bezwzględność skłaniały wielu ludzi do postawy ty pu: « Dzięki Bogu, że to ktoś inny » . Naprawdę nie pamiętam nazwisk wielu ludzi, którzy zginęli. Służy liśmy razem ty lko przez dwa ty godnie. Świadomość, że latanie jest niebezpieczny m zajęciem, docierała do nas bardzo wolno, element podniecenia dodawał sił, a morale by ło wy sokie. Oczy wiście pojawiały się pewne problemy, ale nigdy nie obwiniałem za nie dowództwa, bo miałem wrażenie, że uczy my się wszy scy razem”. Przekonanie o zaży łości łączącej członków załogi bombowca jest banalny m stereoty pem, który jednak nie wszędzie znajdował potwierdzenie. Nawigator B-24 Harold Dorfman szanował wy szkolenie swego pilota, ale pisał: „Nienawidziliśmy się [...]. Po kłótni w czasie lotu ćwiczebnego rozmawialiśmy z sobą ty lko na temat wy kony wany ch zadań”. Pochodzący ze Staten Island Jack Brennan miał dwadzieścia jeden lat, kiedy wstąpił do lotnictwa, czy m
wy wołał gniew swojej rodziny : „Mówili do mnie: « Mogliśmy załatwić ci zwolnienie» . Ale ja by łem jedny m z ty ch dzieciaków, które chciały zostać bohaterami”. Dwadzieścia cztery loty nad tery torium Niemiec w samolocie, za którego sterami siedział niekompetentny i tchórzliwy pilot, wy leczy ły go z wszelkich iluzji. „Przez cały czas żałowałem, że nie wy brałem innego rodzaju służby. Trafiali nas podczas niemal każdej wy prawy. Jedy ny m plusem by ło to, że w porównaniu z facetami służący mi na ziemi mieliśmy przy zwoite warunki by towe”. Bojowe doświadczenia członków jego załogi skończy ły się w mało chlubny sposób, kiedy podczas lotu nad Berlin pilot nakłonił ich do wy skoczenia ze spadochronami nad Szwecją. Brennan by ł jedny m z trzech ludzi, którzy przeży li. Zachwy cony luksusowy mi warunkami panujący mi w obozie dla internowany ch, do którego trafił, napisał: „To mi przy pominało poby t na koloniach letnich”. Zwy kle skoszarowani w bazach bombowy ch lotnicy utrzy my wali bliższe stosunki z reguły ty lko z członkami własnej załogi. „Kiedy przeży wasz takie straty, jakich my by liśmy świadkami, nie przy wiązujesz się do ludzi – mówił Etienne Maze, który latał na bombowcach « Halifax» . – Oni przy chodzili i odchodzili. Kiedy odby łeś dziesięć « wy praw» : by łeś już bardzo stary m kolegą”. Kiedy Ted Bone znajdował na liście „zaginiony ch” kogoś, kogo znał, notował w swy m dzienniku: „Fajni faceci: Py att, Donner itd. Wy czy ściłem rower, napisałem do rodziny, na kolację podali bułeczki i kakao”. Członek załogi amery kańskiego bombowca B17 napisał: „Nauczy liśmy się ży ć tak, jak może ży liśmy dawno temu – tak pry mity wnie jak zwierzęta, bez nadziei dla siebie lub współczucia dla inny ch”. Uczestniczący w operacjach bombowy ch lotnicy by li narażeni na niezwy kły stres, gdy ż wiedzieli, jak nikłe są ich szanse na przeży cie „wy prawy ”. Wsiadali do swy ch samolotów w spokojny ch, dobrze zorganizowany ch bazach i lecieli w rozgrzany do białości kocioł europejskiej wojny. Potem lądowali wśród pól Norfolku lub Lancashire, a następnego dnia spoty kali się w pubie z miejscowy mi pijakami, by dwa lub trzy dni później zacząć wszy stko od nowa. Piloci, szczególnie ci, którzy brali udział w nocny ch operacjach, cieszy li się znaczną osobistą swobodą, którą mogli wy korzy stać we właściwy m lub niewłaściwy m celu. Większość traktowała swe obowiązki bardzo poważnie, ale by li i tacy, którzy zawodzili. Generał sir Ralph Cochrane, dowódca 5. Grupy, odby ł osobistą rozmowę z pilotem, który zawrócił w stronę Anglii, nie dolatując do Hamburga. Na swoje usprawiedliwienie miał ty lko to, że jego samolot oddalił się od głównego „nurtu” natarcia. Oznajmił komendantowi grupy, że on i członkowie jego załogi omówili sy tuację przez interkom i postanowili zrezy gnować z udziału w misji. „Kiedy go spy tałem, dlaczego on, jako kapitan, nie podjął decy zji samodzielnie, oznajmił, że wszy scy korzy stali z tej samej stołówki i wszy scy ry zy kowali ży cie, więc oczy wiście musiał zasięgnąć ich opinii”. Ron Crafter, operator elektronicznego sprzętu zakłócającego akty wność nieprzy jaciela, został na pokładzie halifaxa trafiony w twarz odłamkami pocisku podczas ataku na wy rzutnie V1 w czerwcu 1944 roku. „Obrażenia by ły powierzchowne, ale wpadłem w panikę. Trudno mi by ło potem ży ć ze świadomością, że nie sprawdziłem się w najważniejszy m momencie
mojego ży cia. Próbowałem przekony wać sam siebie, że mam zaledwie dziewiętnaście lat, więc zasługuję na wy baczenie”. I oczy wiście rozumował słusznie. Ty lko znikoma liczba wy szkolony ch wielkim kosztem członków załóg rezy gnowała po tego rodzaju przeży ciach z udziału w kolejny ch lotach. Bojowe nastroje niektóry ch lotników osiągnęły najniższy poziom zimą 1943 roku, po tak zwanej bitwie o Berlin. „Trzy dzieści lotów w jedny m cy klu operacy jny m, przy czteroprocentowy m poziomie strat, to wy siłek, który ociera się o granice ludzkiej odporności [...]. By ło jasne, że morale musi na ty m ucierpieć” – przy znawał Ralph Cochrane. Lotnicy, który m zarzucano chwiejną postawę, by li często traktowani z nadmierną surowością, ponieważ ich dowódcy bali się, że łagodność z ich strony skłoni inny ch do naśladownictwa. Radiooperator Reg Ray nes, jedy ny pozostały przy ży ciu członek załogi „Hampdena”, który rozbił się na plaży w Norfolku, wróciwszy znad Berlina z wieloma śladami od pocisków, zapisał: „Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest kompletna cisza w momencie spadania. Oba silniki by ły nieczy nne, a żaden z pozostały ch członków załogi nie otwierał ust”. Odzy skał przy tomność jako pacjent szpitala psy chiatry cznego w Matlock (hrabstwo Derby shire), z którego został odesłany do bazy bombowców, ale przedtem automaty cznie zdegradowany. „Nie nadawałem się do udziału w lotach bojowy ch i nikt najwy raźniej nie wiedział, co ze mną zrobić. Dostrzegali ty lko to, że snuję się po bazie bez widocznego celu, ale chy ba do końca nie zdawali sobie sprawy, że jestem chory umy słowo”. Pewnego ranka zgłosił się do lekarza, narzekając na silne bóle głowy, i został skierowany do innego szpitala, położonego w pobliżu Newcastle. „Odebrali mi mundur i dali niedopasowany niebieski garnitur, białą koszulę i czerwony krawat. Z wy jątkiem jednego sierżanta, który wrócił spod Tobruku, wszy scy pozostali pacjenci by li szeregowcami, nieudacznikami dopuszczony mi do służby przez pomy łkę. Żaden z nich nie widział na oczy armaty, przez cały dzień rozmawiali ty lko o ty m, jak zdoby ć skierowanie do cy wila, i niemal wszy scy je dostali”. Ray nes został zwolniony ze służby w 1943 roku, do końca ży cia cierpiał na poważne zaburzenia psy chiczne, ale otrzy my wał ty lko 30 procent renty inwalidzkiej. Niektórzy adepci lotnictwa, który ch RAF uznał za LMF (Lacking Moral Fibre – pozbawiony ch predy spozy cji psy chiczny ch), by li kierowani do pracy w pomocniczy ch służbach naziemny ch. Inni trafiali do „lotniczy ch ośrodków rehabilitacji” – karny ch obozów, z który ch najbardziej osławiony mieścił się niedaleko Sheffield. Ken Owen opowiadał: „Dowcipkowaliśmy na temat zestrzeleń lub zderzeń w powietrzu, ale w naszy ch żartach nigdy nie padało słowo Sheffield”. Owen, jako jeden z nieliczny ch lotników bombowy ch, nie ty lko przeży ł cy kl trzy dziestu lotów bojowy ch, lecz wziął udział w następny m, ty m razem na pokładzie lancastera, z inną załogą. „Podczas drugiej kolejki operacji by liśmy o wiele bardziej cy niczni i podejrzliwi – opowiadał. – [Zadawaliśmy sobie py tanie]: « Czy Macpherson jest dobry m ty lny m strzelcem?» . Miejmy nadzieję, że ten kurdupel nie zaśnie. By liśmy znacznie bardziej sprawni i znacznie bardziej staraliśmy się tacy by ć, bo znacznie bardziej zależało nam na ty m, żeby przeży ć. Nie mówiliśmy tak często o zderzeniach nad celem, ale
wiedzieliśmy, że niemieckie my śliwce doskonale opanowały sy stem nocnej obrony przed bombowcami”. Gdy pewnej nocy Owen i członkowie jego załogi wracali z nalotu na niemieckie zakłady budowy rakiet w Peenemünde, dwa silniki ich samolotu nie działały, a jego kadłub by ł podziurawiony przez arty lerię przeciwlotniczą. Wy skoczy li z niego nad hrabstwem Norfolk i mieli ty le szczęścia, że wszy scy wy lądowali bezpiecznie ze spadochronami i spotkali się na posterunku policji w Hunstanton. „Wtedy nienawidziłem tego całego interesu” – wy znał Owen. Dla amery kańskich załóg uczestniczący ch w dzienny ch misjach bombowy ch najcięższy m przeży ciem by ło oglądanie przerażający ch scen, niewidoczny ch dla nocny ch załóg RAFu. Pilot B-17 napisał po powrocie z misji: „Kiedy samolot wy buchnął, widzieliśmy rozrzucone po niebie części [ciał jego załogi]. Niektóre z nich zderzy ły się z nami. Jeden z naszy ch kolegów wpadł na zwłoki, które wy padły z lecącego przed nim samolotu. Członek załogi wy leciał z przedniego włazu i uderzy ł w usterzenie ogonowe [...]. Nie miał spadochronu. Jego ciało kręciło się w kółko jak spadający worek fasoli [...]. Jakiś niemiecki pilot wy padł z kabiny głową w dół z podwinięty mi nogami. Przelatując obok nas, wy konał potrójne salto. Nie miał spadochronu”. Wy daje się więc oczy wiste, że lotnicy należeli do elity, ale płacili za to wy soką cenę, narażając się na większe ry zy ko niż wszy scy inni uczestnicy zmagań, z wy jątkiem strzelców piechoty i mary narzy okrętów podwodny ch. 2. CELE Aż do 1943 roku największy m osiągnięciem sojuszniczej ofensy wy powietrznej by ło to, że zmuszała ona Niemców do wy cofy wania z Frontu Wschodniego coraz większej liczby my śliwców oraz 88-milimetrowy ch armat o podwójny m przeznaczeniu (do niszczenia celów powietrzny ch i pojazdów pancerny ch wroga), a także kierowania ich do obrony Rzeszy. Sam Berlin by ł broniony przez 100 baterii złożony ch z 16–24 dział, a każde działo obsługiwała jedenastoosobowa załoga. Choć wielu arty lerzy stów to kilkunastoletni chłopcy, którzy i tak nie trafiliby na front, ten uby tek siły ognia i sprzętu miał spore znaczenie. Richard Owery dowodzi przekonująco, że niemiecki wy siłek wojenny uległ znacznemu osłabieniu na skutek konieczności przeznaczenia części środków na obronę kraju. W latach 1943–1945 dowództwo bry ty jskich i amery kańskich sił lotniczy ch zmusiło Luftwaffe do przerzucenia niemal wszy stkich formacji my śliwskich na teren Niemiec i oddania prawie całego obszaru powietrznego na wschodnim i zachodnim froncie w ręce sojuszników. Nie ulega też wątpliwości, że choć architekt i minister uzbrojenia i amunicji Trzeciej Rzeszy Albert Speer zdołał zwiększy ć w 1944 roku wy dajność przemy słu mimo zmasowany ch nalotów, niemieckie fabry ki wy produkowały by więcej broni, gdy by mogły pracować bez zakłóceń, a to z kolei miałoby poważne konsekwencje dla sojuszniczy ch armii. W latach 1940–1942 bomby alianckie zabiły 11 228 Niemców. Od sty cznia 1943 do maja 1945 roku zginęło w wy niku nalotów 350 ty sięcy oby wateli Rzeszy, nie licząc dziesiątków
ty sięcy jeńców wojenny ch i osób wy wieziony ch na roboty przy musowe. Dla porównania warto zaznaczy ć, że w latach 1939–1945 wszy stkie stosowane przez Niemców formy bombardowania (łącznie z bronią V1 i V2) by ły przy czy ną śmierci 60 595 Bry ty jczy ków. W 1943 roku nocna ofensy wa Dowództwa Lotnictwa Bombowego dramaty cznie się wzmogła, a lotnictwo amery kańskie zaczęło rzucać do walki z Niemcami ogromne siły. Ich dowódca generał „Hap” Arnold z imponującą zręcznością doprowadził do ekspansji podległy ch sobie wszelkiego rodzaju jednostek zbrojny ch, korzy stając „z pomocy bardzo zdolnego i całkowicie pozbawionego skrupułów sztabu” (według słów jednego z pełny ch podziwu bry ty jskich kolegów). Liczebność sił lotniczy ch USA wzrosła w czasie wojny z 20 ty sięcy do dwóch milionów żołnierzy, liczba baz lotniczy ch – z 17 do 345, a liczba samolotów – z 2470 do 80 ty sięcy (nie licząc 7500 maszy n, które by ły własnością U.S. Navy ). Liczba amery kańskich bombowców stacjonujący ch w bry ty jskich bazach i uczestniczący ch w nalotach na Niemcy sy stematy cznie wzrastała. Jedny m z największy ch sukcesów lotnictwa bombowego odniesiony ch podczas tej wojny by ł przeprowadzony w maju 1943 roku nalot RAF-u na zapory Zagłębia Ruhry. Choć jego znaczenie ekonomiczne okazało się ograniczone, by ł pokazem pomy słowości, zręczności pilotażu i odwagi. Już w 1937 roku ministerstwo lotnictwa uznało, że niemiecka produkcja stali jest uzależniona od zasobów wody, a w 1940 roku szef sztabu sił powietrzny ch sir Charles Portal nakłaniał do ataku na zbiorniki. Trudność polegała na znalezieniu odpowiedniej technologii. Naukowiec i projektant samolotów Barnes Wallis zmierzał niezależnie w ty m samy m kierunku i wpadł na pomy sł zrzucenia specjalny ch bomb, odbijający ch się od powierzchni wody przed dotarciem do ścian zapory. W luty m 1943 roku jego projekt zy skał oficjalne poparcie mimo scepty cznej postawy sir Arthura Harrisa. Wallis miał mieć gotowe tak zwane skaczące bomby na maj, kiedy zbiorniki przy zaporach będą pełne. Pewien wy soki rangą oficer sztabowy wy kazał się sporą naiwnością, pisząc, że „operacja wy mierzona przeciwko zaporom nie będzie szczególnie niebezpieczna”, gdy ż ich obrona jest słaba lub właściwie żadna. Podczas pierwszy ch testów posłużono się bombami kulisty mi, ale w kwietniu Wallis doszedł do wniosku, że należy je zamienić na cy lindry czne. Specjalne elektry czne urządzenie wprowadzało bombę przed zrzutem w ruch obrotowy, dzięki czemu bomba łatwiej odbijała się od powierzchni wody, nie tonąc. Po dotarciu do ściany zapory bomba zsuwała się po niej i na głębokości około 10 metrów dochodziło do eksplozji. W ciągu zaledwie miesiąca zbudowano czterotonowe bomby i zmody fikowano w odpowiedni sposób bombowce Lancaster, które miały je transportować. Sformowany w ty m celu dy wizjon 617. odby ł w kwietniu i na początku maja wiele lotów ćwiczebny ch. Wbrew powszechnie akceptowanej legendzie nie wszy scy uczestnicy nalotu by li ochotnikami i nie wszy stkie załogi mogły się wy kazać odpowiednim doświadczeniem. Niektóre z nich nie brały udziału nawet w dziesięciu operacjach wy mierzony ch przeciwko Niemcom, a w gronie mechaników pokładowy ch by li nawet tacy, którzy nigdy dotąd nie uczestniczy li w żadnej akcji. Ty m bardziej niezwy kłe może się wy dawać osiągnięcie
obsesy jnego służbisty, dwudziestoczteroletniego podpułkownika Guy a Gibsona, który przy gotował swoją jednostkę do nocnego ataku, zaplanowanego na niedzielę 16 maja. Wy startowało dziewiętnaście załóg. Za najważniejsze cele uznano zapory na rzekach Möhne i Eder. Trzeci cel, czy li tama na Sorpe, miała wielkie znaczenie dla przemy słu, ale że chroniły ją nasy py ziemne, wy dawała się bardziej odporna na „skaczące” bomby Wallisa. Zapora na Möhne została zniszczona przez czwarty ze zrzucony ch pocisków, tama na rzece Eder przez trzeci i ostatni, jakim dy sponowały atakujące ją lancastery. Większość samolotów skierowany ch na Sorpe została zestrzelona w drodze nad cel. Dwie załogi wróciły do bazy, nie podjąwszy ataku. Dwa pociski zrzucone na Sorpe nie zburzy ły zapory, podobnie jak dwa inne, wy mierzone w Bever, którą piloci błędnie uznali za Ennepe. Straty by ły wy sokie, ponieważ osiem załóg nie wróciło do baz. Sześć z nich padło ofiarą ognia arty lerii przeciwlotniczej podczas odby wający ch się w jasny m świetle księży ca poziomy ch przelotów nad Zagłębiem Ruhry, umożliwiający ch celne zrzucanie bomb.
Ulica w Hamburgu, 1945 rok Fot. akg-images/BE&W Zniszczenie zapór na rzekach Möhne i Eder wy wołało sensację i wzbudziło podziw świata. Psy chologiczne znaczenie ataku – między inny mi ze względu na reakcje niemieckich przy wódców – by ło olbrzy mie i znacząco podbudowało prestiż Dowództwa Lotnictwa Bombowego. Gibson otrzy mał Krzy ż Wiktorii. Powszechne uznanie dla „burzy cieli zapór” miało po części swe źródło w ty m, że niszczenie celów przemy słowy ch wy dawało się o wiele mniej naganne moralnie niż palenie miast i zabijanie cy wilów. Ale w zalanej dolinie rzeki Möhne zginęło 545 Niemców i 749 osób inny ch narodowości, głównie wy wieziony ch na roboty przy musowe Ukrainek i belgijskich jeńców wojenny ch. Utrata wody naraziła stalownie Zagłębia Ruhry ty lko na przejściowe trudności, między inny mi dlatego że Harris nie przeprowadził w ślad za tą akcją konwencjonalny ch ataków bombowy ch, które mogły by uniemożliwić naprawę tam. Niemniej ta udana akcja zmusiła Niemców do przerzucenia na teren Zagłębia Ruhry znaczny ch sił, które miały zapewnić ochronę zapór. Choć ekonomiczne skutki ataku „burzy cieli zapór” okazały się ograniczone, miał on ogromne znaczenie propagandowe. Wszy scy, którzy przy czy nili się do tego sukcesu, zasłuży li na otrzy mane odznaczenia. W 1943 roku gospodarka Niemiec zmagała się z niedoborami węgla, stali i siły roboczej, a jej stan pogarszały jeszcze bardziej wielkie zniszczenia, jakich dokony wały w rejonie Ruhry angielskie i amery kańskie bombowce. By ł to pierwszy rok, w który m ofensy wa powietrzna uszkodziła w poważny m stopniu niemiecką machinę wojenną. Najcięższe w dziejach bombardowania, które wy wołały w lipcu burzę ogniową w Hamburgu, zabiły 40 ty sięcy osób i zniszczy ły 250 ty sięcy budy nków. „Mówiono nam, że bry ty jskie bombowce mają rozkaz omijania Hamburga, ponieważ Bry ty jczy cy będą później potrzebowali tego miasta i jego portu – pisała z zasy panego gruzami miasta jedna z jego poszkodowany ch mieszkanek Mathilde Wolff-Mönckeburg. – Ży liśmy w raju głupców”. Dzięki niezwy kły m wy siłkom i zdolnościom generała Erharda Milcha Luftwaffe zdołała w 1942 roku podwoić produkcję samolotów, a latem 1943 roku fabry ki opuszczało co miesiąc 2200 maszy n bojowy ch. Ale ich nowe modele, ciężkie samoloty bombowe Heinkel Hel 177 i dwusilnikowe samoloty my śliwskie Messerschmitt Me 210, okazały się niewy pałami, choć pochłonęły ogromne środki. Późniejsze wersje Messerschmitta Bf 109, który obok Focke-Wulfa Fw 190 by ł do końca wojny najważniejszy m elementem dziennej obrony powietrznej Niemiec, ustępowały wy raźnie sojuszniczy m my śliwcom. Szef sztabu Luftwaffe generał pułkownik Hans Jeschonnek, popełniając samobójstwo w sierpniu 1943 roku, przy znał się do klęski swojego rodzaju broni. Adam Tooze podważy ł w przekonujący sposób prawdziwość wy wodów Alberta Speera, który twierdził, że w latach 1942–1945 w „cudowny ” sposób zwiększy ł produkty wność niemieckiego przemy słu zbrojeniowego. Liczne anty kry zy sowe przedsięwzięcia Speera
okazały się niewy pałami. Rewolucy jny okręt podwodny ty pu XXI został w 1944 roku wprowadzony do produkcji tak pospiesznie, że usterki techniczne uniemożliwiały jego sprawne działanie. Niedobory węgla i stali trwały aż do końca wojny – przy działy paliwa dla cy wilny ch mieszkańców zostały jeszcze bardziej ograniczone, tak że by ły o 15 procent niższe od skromny ch norm bry ty jskich. Rok 1943 by ł ostatnim, w który m Rzesza miała jeszcze dostęp do ukraińskich rud metalu. Zapotrzebowanie na amunicję pochłaniało przeszło połowę stali przeznaczonej dla armii, a przy jej produkcji pracowało 450 ty sięcy robotników. Dalsze 160 ty sięcy budowało czołgi, a 21 ty sięcy wy twarzało inne rodzaje broni. Choć między jesienią 1942 roku a wiosną 1943 niemieckie fabry ki podwoiły dostawy pojazdów opancerzony ch, Rzesza wy produkowała ich w 1943 roku 18 300, czy li znacznie mniej niż sojusznicy, którzy zbudowali 54 100 (w ty m 29 ty sięcy, które powstały w ZSRS). Niemiecka produkcja amunicji osiągnęła szczy t we wrześniu 1944 roku. Poczy nając od 1943 roku, sojusznicy wy przedzali Niemcy w produkcji wszy stkich rodzajów broni, a ich przewaga sy stematy cznie wzrastała. Ty m bardziej jest zdumiewające, że mimo tak wielu przeszkód i błędny ch decy zji niemieckie siły zbrojne stawiały zacięty opór aż do maja 1945 roku. Oceniając funkcjonowanie przemy słu Rzeszy i działalność Speera oraz Milcha (następcy Jeschonnka na stanowisku szefa sztabu Luftwaffe), można zabrnąć zby t daleko w history czny m rewizjonizmie. Od 1943 roku – a nawet jeszcze przed ty m terminem – Niemcy szły drogą, która mogła doprowadzić ty lko do załamania gospodarczego. Ale by łaby to słaba pociecha dla żołnierzy wojsk sojuszniczy ch, którzy musieli prowadzić walkę pod morderczy m ogniem arty lerii i moździerzy lub stawiać czoło „Ty gry som” i „Panterom” w swoich znacznie gorszy ch czołgach. Słabością alianckiej ofensy wy bombowej by ł źle funkcjonujący wy wiad, z którego winy stała się ona – według słów Churchilla – pałką, a nie rapierem. Sy stem Ultra dostarczał skąpe informacje na temat tego, co się działo w Niemczech, gdy ż większość dany ch doty czący ch przemy słu by ła przekazy wana na papierze lub za pomocą naziemny ch linii telegraficzny ch, a nie przez radio. Choć niszczy cielska siła RAF-u i amery kańskiego lotnictwa stale rosła, „bombowi baronowie” nadal mało wiedzieli o węzłowy ch punktach niemieckiego przemy słu, a sir Arthur Harris nie przy kładał się należy cie do ich rozpoznania. By ł inicjatorem kampanii burzenia niemieckich miast i z obsesy jny m uporem konty nuował ją aż do 1945 roku. Lotnictwo amery kańskie, zgodnie z wojenną doktry ną ukierunkowane na precy zy jne bombardowanie, wkładało znacznie więcej energii w identy fikację kluczowy ch celów. W sierpniu i październiku 1943 roku 8. Armia Lotnicza poniosła szokujące straty podczas ataków na zakłady produkcji łoży sk kulkowy ch w Schweinfurt, które nie przy niosły wielkich sukcesów. Podczas pierwszego nalotu straciła 147 z 376 samolotów, a podczas drugiego 60 z 291, ponadto 142 maszy ny zostały poważnie uszkodzone. Te niepowodzenia spotęgowały niechęć Harrisa do precy zy jnego bombardowania obiektów, które nazy wał „celami ty pu panaceum”. Obserwatorzy słusznie zauważy li, że choć
bry ty jscy przy wódcy zgodzili się w sty czniu 1943 roku w Casablance na wspólną ofensy wę bombową, przy brała ona w istocie formę ry walizacji między RAF-em a amery kańskimi siłami lotniczy mi, gdy ż każda ze stron realizowała swą własną doktry nę bojową. Adam Tooze uważa, że zainicjowana przez Harrisa „Bitwa o Ruhrę”, która zaczęła się 5 marca 1943 od ataku na Essen, mogła przy nieść decy dujący sukces, doprowadzając do zniszczenia niemieckiego przemy słu stalowego i górnictwa węglowego. Göring wy raził zdumienie, że sojusznicy nie konty nuowali ataków na Ruhrę, a Goebbels przy znał, że „istnieją tam bardzo dla nas niebezpieczne możliwości powstania wąskich gardeł w produkcji”. Ale Dowództwo Lotnictwa Bombowego nie doceniło potrzeby konty nuowania nalotów na atakowane już wcześniej miejskie ośrodki przemy słu, a Harris zby t pospiesznie wy kreślił je ze swojej listy celów, obejrzawszy na fotografiach lotniczy ch pozbawione dachów budy nki. W lipcu 1943 roku Harris założy ł, że Zagłębie Ruhry jest już wy starczająco zniszczone i polecił Dowództwu Lotnictwa Bombowego obrać za główny cel ataków najpierw Hamburg, a potem Berlin. Jego dy wizjony ponosiły nad niemiecką stolicą ciężkie straty, sięgające 5, a nawet 6 procent, gdy ż musiały w warunkach zimowy ch atakować cele rozproszone na ogromnej przestrzeni, a w dodatku bardzo odległe od macierzy sty ch baz. Pod koniec 1943 roku Dowództwo Lotnictwa Bombowego rozesłało do wszy stkich grup i baz lotniczy ch specjalny raport, wy rażając w dość pretensjonalnej formie zadowolenie z rezultatów ty ch nalotów. „Te ataki na niemiecką stolicę niewątpliwie oznaczają początek końca [...]. Hitlerowska struktura wojskowa i przemy słowa, a przede wszy stkim morale Niemców, otrzy mały śmiertelne, nieuleczalne rany ”. W dniu 7 grudnia Harris zapewnił na piśmie premiera, że jeśli będzie w stanie przeprowadzić jeszcze półtora ty siąca nalotów lancasterów na najważniejsze niemieckie miasta, reżim hitlerowski upadnie do 1 kwietnia 1944 roku. Mimo że Dowództwo Lotnictwa Bombowego niemal osiągnęło wy znaczony przez niego pułap lotów, opór Niemiec nie został przełamany. Ekstrawaganckie przepowiednie naczelnego dowódcy lotnictwa bombowego podważy ły jego wiary godność w oczach Churchilla oraz szefów służb, do który ch należał Charles Portal. Wczesną wiosną 1944 roku, kiedy w obliczu nadchodzącej inwazji Dowództwo Lotnictwa Bombowego zmieniło strategię i zaczęło wraz z siłami lotnictwa amery kańskiego atakować cele we Francji, jego straty w bitwie o Berlin stały się jeszcze bardziej dotkliwe, ale żelazna wola Harrisa pozwoliła mu tego lata podjąć nową falę ataków na niemieckie miasta i konty nuować je aż do wiosny 1945 roku. Wbrew nadziejom Bry ty jczy ków bombardowania nie miały decy dującego wpły wu na morale ludności cy wilnej: fabry ki nadal funkcjonowały, a Niemcy wciąż wy kony wali rozkazy. Za ironiczne zrządzenie losu można uznać to, że RAF usiłował zrobić Niemcom dokładnie to samo, czego Luftwaffe nie zdołała zrobić Anglikom. Mieszkańcy niemieckich miast przeży wali tragiczne chwile, a hitlerowski reżim sięgał po coraz bardziej rozpaczliwe metody tłumaczenia swy m oby watelom, dlaczego nie są bezpieczni przed atakami z powietrza. W maju 1943 roku, po nalocie na zapory wodne, ty tuły gazet zapewniały
czy telników, że by ła to „robota Ży dów”. Opinia publiczna pozostała nieprzekonana, tajna policja zaś donosiła, że wielu Niemców py ta po prostu, dlaczego Luftwaffe nie jest zdolna do takich wy czy nów. Przewodniczący rady municy palnej miasta Hagen obserwował bry ty jski nalot na pobliski Wuppertal: „Ry czą setki dział przeciwlotniczy ch [...]. W powietrzu brzęczą silniki samolotów. Niezliczone reflektory błądzą po cały m niebie. Spada grad szrapneli [...]. W stożek reflektorów dostaje się piątka nieprzy jacielskich samolotów – wściekle ostrzeliwane pędzą w naszy m kierunku i znikają nad naszy mi głowami. Potem widzimy płonącą maszy nę, która spada w dół. Wszy stko razem trwa półtorej godziny [...]. Na zachodzie niebo jest czerwone [...]. Przez miasto przejeżdżają długie konwoje ciężarówek wy ładowany ch najróżniejszy mi sprzętami domowy mi. Zrozpaczeni ludzie siedzą obok swego doby tku. Uchodźcy przy by wają na dworzec główny. Mają poczerniałe od ognia twarze i stoją bezczy nnie, mając na sobie cały swój majątek. Obraz nędzy i rozpaczy. W mieście panuje posępny nastrój. Wszędzie sły szy się py tanie: kiedy przy jdzie kolej na nas?”. W czerwcu 1943 roku mieszkaniec Mülheim napisał: „Nasz Führer powinien teraz wy dać rozkaz niszczenia wielkich miast angielskich”. Hitler z pewnością zrobiłby to, gdy by mógł, ale Luftwaffe nie miała dość sił, by wrócić i dokończy ć dzieło zagłady, porzucone w maju 1941 roku. Ty lko nieliczni trzeźwo my ślący Niemcy dochodzili do wniosku, że narastająca dewastacja ich kraju jest karą za hitlerowskie zbrodnie. 20 grudnia 1943 roku protestancki biskup Wirtembergii wy wołał oburzenie Berlina, sugerując w piśmie do szefa Kancelarii Rzeszy, że jego wierni „często mają wrażenie, iż cierpienia, jakie muszą znosić na skutek nieprzy jacielskich nalotów, są zapłatą za to, co uczy niono Ży dom”. Został surowo pouczony, że powinien „okazy wać w tego rodzaju sprawach większą powściągliwość”. W miarę nasilania się bombardowań i upadku morale ludności cy wilnej walczące o utrzy manie nazistowskiej hegemonii władze zaczęły stosować w sposób jeszcze bardziej bezwzględny środki ucisku i przy musu. W 1943 roku sądy wy dawały ty godniowo sto wy roków śmierci na oskarżony ch o sabotaż lub defety zm oby wateli. Wśród osób stracony ch za rzekomy defety zm by li dwaj naczelnicy oddziałów Deutsche Banku i jeden dy rektor zespołu elektrowni. Przemy sł lotniczy, by utrzy mać wy dajność, wprowadził siedemdziesięciodwugodzinny ty dzień pracy. Ponieważ praca niewolnicza nabierała coraz większego znaczenia, Milch apelował o sięgnięcie po jeszcze bardziej drakońskie środki, które miały zapewnić podwy ższenie mocy produkcy jny ch. Pisząc o cudzoziemskich robotnikach i jeńcach wojenny ch, stwierdzał: „Ty ch elementów nie da się zmusić do większej wy dajności za pomocą o g r a n i c z o n y c h ś r o d k ó w. O n e p o p r o s t u n i e s ą w y s t a r c z a j ą c o s u r o w o t r a k t o w a n e. Gdy by rzetelny bry gadzista zdzielił jednego z ty ch leniwy ch ludzi za uchy lanie się od pracy, sy tuacja szy bko uległaby zmianie. Jestem głęboko przekonany, że n i e m o ż n a w t y m z a k r e s i e s t o s o w a ć s i ę d o w y m o g ó w p r a w a m i ę d z y n a r o d o w e g o [...]. Zawsze prezentowałem pogląd, że jeńcy, z wy jątkiem Anglików i Amery kanów, p o w i n n i b y ć w y j ę c i s p o d j u r y s d y k c j i o r g a n ó w w o j s k o w y c h. Żołnierze nie potrafią [...] radzić sobie
z tego rodzaju ludźmi [...]. Jeśli [jeniec wojenny ] dopuszcza się sabotażu lub odmawia pracy, każę go powiesić od razu, na terenie fabry ki”. „Cudowna broń” Hitlera – latająca bomba V1 i rakieta V2 – by ły produkowane przez niewolników, brutalnie zmuszony ch do znoszenia przerażająco ciężkich warunków panujący ch w ich fabry kach. W ten sposób wy dajność przemy słu by ła podtrzy my wana w drodze bezlitosnej eksploatacji niewolniczej siły roboczej. Próby stworzenia przełomowej pod względem technologiczny m „broni odwetowej”, które według istniejący ch obliczeń pochłonęły jedną trzecią środków, jakie wy datkowali sojusznicy na projekt „Manhattan” [24] , by ły katastrofalny m obciążeniem dla kurczącej się ekonomii wojennej i nie przy niosły oczekiwany ch rezultatów. Choć RAF przy czy niał się w wielkim stopniu do zniszczenia Niemiec, najważniejsze zwy cięstwo w wojnie powietrznej odniosły w początkowy ch miesiącach 1944 roku siły lotnicze USA, stosując środki, które zaskoczy ły ich własny ch dowódców. Stany Zjednoczone produkowały już wtedy wielką liczbę my śliwców dalekiego zasięgu P-51 Mustang, które mogły eskortować „Latające Fortece” i samoloty „Liberatory ” w drodze do Niemiec, a po przy by ciu na miejsce toczy ć zwy cięskie walki z samolotami nieprzy jaciela. Amery kańskie lotnictwo przeprowadziło w luty m wielką kampanię wy mierzoną przeciwko niemieckim fabry kom sprzętu lotniczego, bombardując je przez sześć kolejny ch dni podczas Wielkiego Ty godnia i zmuszając Luftwaffe do zaangażowania w ich obronę wszy stkich dostępny ch my śliwców. Szy bko stało się jasne, że zniszczenia celów naziemny ch mają mniejsze znaczenie niż bły skotliwe sukcesy amery kańskich pilotów, odnoszone podczas walk powietrzny ch. W ciągu jednego miesiąca Luftwaffe straciła jedną trzecią swy ch my śliwców i jedną piątą personelu latającego. W marcu została zniszczona połowa istniejący ch jeszcze niemieckich sił powietrzny ch. W kwietniu niemieckie lotnictwo utraciło 43 procent swej szczątkowej siły bojowej, w maju i czerwcu – 50 procent. Niemiecka produkcja przemy słowa utrzy my wała się na zaskakująco wy sokim poziomie: jeszcze we wrześniu fabry ki opuściło 3538 samolotów wszy stkich ty pów, w ty m 2900 my śliwców. Ale w 1944 roku Luftwaffe zbudowała ty lko 34 100 samolotów bojowy ch, sojusznicy zaś 127 300 (w ty m Amery kanie – 71 400), straty pilotów osiągnęły jednak po stronie niemieckiej katastrofalne rozmiary. Amery kańskie siły lotnicze zaczęły od tej pory atakować fabry ki sy ntety cznej benzy ny, będącej dla Trzeciej Rzeszy główny m źródłem paliwa od kwietnia 1944 roku, kiedy Rosjanie zajęli rumuńskie złoża ropy naftowej. Ograniczy ło to naty chmiast niemieckie zasoby paliwowe, a ty m samy m wiele samolotów Luftwaffe zostało uziemiony ch i szkolenie pilotów stanęło w miejscu. Kiedy nadszedł D-Day, uszczuplone dy wizjony Göringa nie by ły w stanie zapewnić Wehrmachtowi znaczącego wsparcia. Naloty na Niemcy osiągnęły największy zasięg, a straty RAF-u i sił lotniczy ch USA znacznie się zmniejszy ły. Podczas gdy w marcu 1943 roku w trakcie ty powego nalotu, w który m brało udział ty siąc samolotów, zrzucano 4 ty siące ton bomb, w luty m 1944 roku przeciętne siły uderzeniowe by ły trzy krotnie liczniejsze. W lipcu sojusznicy skierowali
przeciwko Niemcom 5250 samolotów różny ch ty pów, który ch siła bombowa sięgała 20 ty sięcy ton. W trakcie tego roku i w pierwszy ch miesiącach 1945 roku alianci zamienili niemiecką infrastrukturę w gruzy. W listopadzie 1944 roku, po atakach na sieć linii kolejowy ch, transport wy produkowanej w Zagłębiu Ruhry stali do rozlokowany ch w inny ch regionach fabry k stał się prawie niemożliwy. Psy chologiczne efekty amery kańskich dzienny ch nalotów by ły ogromne, Niemcy ze zgrozą patrzy li na wielkie formacje nieprzy jacielskich samolotów, bezkarnie krążące nad ich ojczy zną i pozostawiające na niebie smugi kondensacy jne. „Białe pasy przemieszczały się wolno wzdłuż krawędzi nieba – zapisał pewien Niemiec obserwujący grupy bombowe 8. Armii Powietrznej, lecące wolno i spokojnie, prosto w kierunku celu. – Zbliży ły się. Nasze oczy by ły już przy zwy czajone do wy szukiwania jasny ch, lśniący ch w słońcu punktów, wy przedzający ch te białe pasma [...], mijały nas kolejne formacje – jedna, po dwóch minutach następna, a potem trzecia, czwarta i piąta [...]. Stojący obok nas ludzie zaczęli liczy ć małe, srebrne punkciki. Doszli do cztery stu. Ale nadal nie by ło widać końca”. Główny ciężar sojuszniczy ch ataków powietrzny ch spadł na 158 niemieckich miast. Brunszwik, ty powy przy kład, by ł celem 12 nalotów, które zniszczy ły jedną trzecią jego budy nków i zabiły 2905 osób. Essen, centrum przemy słu stalowego, przeży ło między wrześniem 1939 a grudniem 1943 roku 635 alarmów lotniczy ch, a w ciągu następny ch dziewięciu miesięcy jeszcze 198 kolejny ch ostrzeżeń o zbliżaniu się nieprzy jacielskich samolotów. Znużeni esseńczy cy za każdy m razem musieli kry ć się na wiele godzin w schronach i bunkrach. Mieszkańcy niemieckiej prowincji by li narażeni na celowe ataki powietrzne ty lko w 1945 roku, ale nigdzie nie by ło całkiem bezpiecznie. W nocy 17 sty cznia 1943 roku na małe brandenburskie miasteczko Neuplotzen spadła bomba, zabijając osiem osób. W pobliżu ich grobów stanął pomnik z napisem: „Zostali wy darci z nurtu codziennego ży cia przez okrutną śmierć. Wiara w zwy cięstwo przezwy cięża rozpacz”. Wraz z rozmiarami zniszczeń rosła nienawiść Niemców do alianckich pilotów. W okólniku skierowany m 30 maja 1944 roku do lokalny ch władz szef kancelarii NSDAP i osobisty sekretarz Führera Martin Bormann zabraniał karania oby wateli, którzy zaatakowali lub zabili członków zestrzelony ch nieprzy jacielskich załóg. Odnotowano około 400 przy padków morderstw, który ch ofiarami padli bry ty jscy i amery kańscy lotnicy, zmuszeni do awary jnego lądowania lub skoku ze spadochronem. Szczególną nienawiść budzili piloci bombowców, którzy w ostatniej fazie wojny atakowali cele naziemne z niewielkiej wy sokości. Oto niektóre udokumentowane przy kłady : 24 marca 1944 roku zabito w Bochum czterech lotników; 26 sierpnia zabito w Russelheim siedmiu członków amery kańskiej załogi; 13 grudnia rozwścieczony tłum mieszkańców Essen pobił śmiertelnie trzech żołnierzy RAF-u. W luty m 1945 roku członek fabry cznego oddziału straży pożarnej, ostro protestujący przeciwko złemu traktowaniu wzięty ch do niewoli wrogich lotników, został aresztowany przez Gestapo i rozstrzelany. Mieszkańcy duży ch niemieckich miast musieli spędzać połowę doby w piwnicach
i schronach. Przy wileje hitlerowskich dy gnitarzy, którzy korzy stali z najbardziej bezpieczny ch schronień, budziły powszechne oburzenie. Zachowała się relacja, według której w publiczny m schronie funkcjonujący m na terenie Bochum członkowie partii „siedzieli wy godnie przy kilku skrzy nkach piwa”, mniej zaś rozpieszczani przez los mieszkańcy miasta by li narażeni na dramaty czne skutki bombardowania. Hitler przeznaczał wielkie środki na wzmocnienie swego osobistego bezpieczeństwa – przy wznoszeniu jego kwatery w Prusach Wschodnich i berlińskiego bunkra pracowało dwadzieścia osiem ty sięcy robotników, którzy zuży li milion metrów sześcienny ch cementu – czy li przeszło połowę materiałów, jakie pochłonęła w latach 1943–1944 budowa wszy stkich niemieckich schronów publiczny ch. Dwudziestodwuletnia kobieta służąca w jednostce pomocniczej Luftwaffe z niesmakiem opisała poby t w publiczny m bunkrze na terenie miasta Krefeld w listopadzie 1944 roku: „We frontowy m pomieszczeniu mężczy źni i kobiety w różny m wieku popijali schnapps [...]. Gęste chmury dy mu ty toniowego uniemożliwiały sen. Z jednego kąta dochodziły hałaśliwe wrzaski kobiet i pijacki bełkot mężczy zn [...]. Owinięte wełniany mi kocami lub podarty mi szmatami dzieci i osoby starsze spały na drewniany ch pry czach lub na krzesłach. Wszędzie widziałam ciała wy czerpany ch ludzi i ich wy nędzniałe twarze [...]. Straszliwy odór brudnej bielizny, potu i nieświeżego powietrza niemal uniemożliwiał oddy chanie. Pod jedną ze ścian cicho płakało jakieś dziecko, a z drugiej strony pomieszczenia dochodziły chrapanie i jęki”. Ludzie, którzy dopuszczali się rabunku podczas nalotów, by li surowo karani. Kasimir Petrolinas, sześćdziesięciodziewięcioletni Litwin, został zatrzy many w Essen przez policjanta za wy ciągnięcie z gruzów trzech uszkodzony ch metalowy ch misek o wartości jednej reichsmarki. Kilka godzin po rozprawie przed specjalny m sądem postawiono go przed plutonem egzekucy jny m i rozstrzelano. W marcu 1944 roku osiemnastoletnia Ilse Mitze została oskarżona o kradzież po nalocie na Hagen (do którego doszło w październiku poprzedniego roku) ośmiu kamizelek, pięciu par majtek i trzy nastu par pończoch. Okolicznością łagodzącą by ło to, że pomagała wcześniej wy kopy wać z gruzów ofiary bombardowania. Jej pracodawca stwierdził, że jest „osobą trudną” i „lubi słody cze”, ale dodał, iż jest „przedsiębiorcza i odpowiedzialna”. Zeznający na rozprawie lekarz sądowy uznał ją za „głupią, arogancką i niebezpieczną psy chopatkę”. Została skazana na śmierć, a surowość wy roku wzbudziła protest nawet miejscowego urzędu bezpieczeństwa. Mimo to została w maju zgiloty nowana w Dortmundzie, a informacja o tej egzekucji znalazła się na plakatach, które miały odstraszy ć inny ch. Mieszkańcy niemieckich miast przeży li straszliwe zniszczenia, który ch skala znacznie przekraczała wszy stko, na co naraziła Luftwaffe Bry ty jczy ków w latach 1940–1941. Dobrze przeprowadzony atak bombowców wy woły wał piekielne skutki. Mathilde Wolff-Monckeburg pisała z Hamburga w czasie trwającej tam w sierpniu 1943 roku burzy ogniowej: „Przez całe dwie godziny rozdziera uszy ten straszliwy dźwięk i widzi się ty lko ogień. Nikt się nie odzy wa. Podczas każdej z gargantuiczny ch eksplozji na twarzach ludzi, oczekujący ch na najgorsze, maluje się straszliwe napięcie. Kiedy sły chać kolejny trzask, głowy automaty cznie się
pochy lają, ry sy twarzy zasty gają w gry masie przerażenia”. Na pełny obraz destrukcji składało się wiele tragiczny ch mikrozdarzeń. Ursula Gebel opisała w listopadzie 1943 roku nalot na Berlin, podczas którego wiele bomb spadło na miejski ogród zoologiczny. „Tego popołudnia [...] by łam przed zagrodą dla słoni i widziałam, jak sześć słonic i jedno słoniątko bawi się z opiekunem. Tej samej nocy cała siódemka spłonęła ży wcem [...]. Hipopotam przeży ł w swojej sadzawce, [ale] wszy stkie niedźwiedzie, niedźwiedzie polarne, wielbłądy, strusie i dzikie ptaki spłonęły. Wszy stkie zbiorniki wody w Akwarium zostały opróżnione; krokody le uciekły, ale węże zamarzły w chłodny m listopadowy m powietrzu. Wszy stko, co zostało z naszego zoo, to słoń imieniem Siam, hipopotam i kilka małp”. Martha Gros mieszkała w Darmstadt, niedaleko Frankfurtu. W nocy 12 września 1944 roku to wielkie przemy słowe miasto stało się celem nalotu bry ty jskiej 5. Grupy Lotnictwa Bombowego. Zginęło co najmniej dziewięć ty sięcy jego mieszkańców. Wspominając to wy darzenie, pisała: „Staliśmy w najdalszy m zakątku schronu: kapitan R. w pełny m umundurowaniu, ja, panna H. i pan G. Trzy maliśmy się za ręce, usiłując coś odczy tać z ry ku przelatujący ch nad nami samolotów. Jeden z pierwszy ch wy buchów nastąpił bardzo blisko. Moje serce biło jak szalone, rozległ się przerażający trzask, ściany zadrżały. Usły szeliśmy huk walący ch się ścian i sy k płomieni. Spadały na nas kawałki ty nku i by liśmy pewni, że sufit się zawali. Zgasło światło. Jakieś trzy dzieści sekund później nastąpił drugi straszliwy wy buch, drzwi wy leciały z zawiasów, a ja zobaczy łam w jasny m świetle walącą się klatkę schodową i spadającą w dół rzekę ognia. Płonęły kotary, mające nam zapewnić bezpieczeństwo. Krzy knęłam: « Wy jdźmy stąd!» , ale kapitan R. mnie zatrzy mał: « Zostań na miejscu, oni nadal są nad nami» . W ty m momencie został trafiony dom stojący po przeciwnej stronie ulicy. Wy ciągnął się ku nam pięciometrowy jęzor ognia, a porozry wane szafy i inne meble zaczęły spadać na nasze głowy. Potworny podmuch przy cisnął nas do ściany. Teraz R. zawołał: « Wy jdźmy stąd, trzy mając się za ręce!» . Wy tężając całą siłę swy ch mięśni, wy szarpnął mnie spod kawałków drewna. Upuściłam moją kasetkę z pieniędzmi i pociągnęłam za sobą pannę H., która z kolei chwy ciła mocno pana G. Wspięliśmy się po ścianie i dotarliśmy do dziury prowadzącej na ty ły. Nasz dom płonął. Sły szałam walące się stropy, widziałam moje płonące łóżka. W centralny m punkcie ogrodu panował niewiary godny upał i by ło ty le dy mu, że uklękliśmy na ziemi, trzy mając głowy jak najniżej, a od czasu do czasu przy kładaliśmy do naszy ch rozgrzany ch twarzy garście piasku”. W piwnicach i schronach pobliskiego szpitala, oświetlony ch dzięki awary jny m akumulatorom, nasączano prześcieradła oliwą do sałatek, by złagodzić cierpienia straszliwie poparzony ch ofiar, z który ch większość zmarła. Dopły w wody został wstrzy many. W powietrzu unosił się fetor spalonego ciała. Wy czerpani lekarze operowali przez wiele godzin. Zwłoki niektóry ch ofiar wy dawały się nienaruszone – przy czy ną ich śmierci by ło uduszenie lub spowodowały ją obrażenia wewnętrzne, do który ch doszło w wy niku eksplozji. Liczne by ły urazy oczu, wy wołane przez gry zący dy m lub latające w powietrzu płonące
odłamki. Ottilie Bell, której cudem udało się przeży ć, pisała: „Rozległ się huk, światła zgasły, radio zamilkło. Wszy scy upadliśmy na kolana z otwarty mi ustami. Moja bratowa modliła się głośno, błagając Boga, by nas ocalił. Nasz zaledwie sześcioty godniowy piesek zaczął szczekać z przerażenia”. Grete Siegel, gospody ni domowa, opowiadała: „Wszy scy zasty gliśmy w bezruchu [...]. Stare kobiety w nocny ch koszulach i czepkach stały pod ścianami swy ch ogródków, dy gocząc ze strachu i z zimna. Ci, którzy doznali poparzeń, mieli pęcherze wielkości pięści na twarzach, na szy jach, wszędzie. Z twarzy pewnej kobiety zwisały paski skóry [...]. Dostrzegłam leżące twarzą do ziemi spalone zwłoki, długie na jakieś sześćdziesiąt centy metrów. Tak wszy scy wy glądali [...]. W Palaisgarten widzieliśmy niezliczone ciała, niemal bez wy jątku nagie: jedno miało na sobie ty lko skarpetkę, inne pas do podwiązek lub strzęp koszuli. Pewna młoda blondy nka wy glądała tak, jakby się uśmiechała”. Martwe ofiary uduszenia siedziały w piwnicach, owinięte kocami, z płócienny mi osłonami na twarzach. „Unosił się straszliwy smród. Kiedy nadszedł ranek 13 września, w mieście panowała śmiertelna cisza, upiorna i przerażająca. Wy dawała się jeszcze bardziej nierealna niż poprzednia noc. Nie by ło ptaków, zielony ch drzew ani ludzi – ty lko ciała zabity ch”. Ottilie Bell mówiła: „Widzieliśmy ty lko dy miące ruiny. Na naszej ulicy, długiej na ty siąc metrów, nie ostał się ani jeden budy nek”. W latach 1943–1945 takie sceny powtarzały się dzień po dniu, noc po nocy w wielu niemieckich miastach. Cierpiała na ty m nie ty lko ludność cy wilna, ale miało to wpły w też na morale żołnierzy, którzy na odległy ch polach bitew dowiady wali się o atakach na swe rodzinne miejscowości, a od czasu do czasu mogli oglądać ich skutki na własne oczy. „Cóż to by ł za powrót do domu! – pisał niemiecki żołnierz, który przy jechał w 1944 roku z rosy jskiego frontu. – Sły szeliśmy oczy wiście o alianckich nalotach na niemieckie miasta. Ale to, co zobaczy liśmy z okien pociągu, znacznie przekraczało nasze wy obrażenia. By liśmy wstrząśnięci do ży wego. Czy o to walczy liśmy na Wschodzie? [...] Twarze cy wilów by ły szare i znużone, a na niektóry ch dostrzegaliśmy nawet taką wrogość, jakby to by ła nasza wina, że ich domy zostały zburzone, a wielu ich bliskich spłonęło”. Naloty nie oszczędziły także Włoch. Porucznik Piero Ostellino pisał do rodziny z Afry ki Północnej: „Sły szałem dziś, że nieprzy jacielskie samoloty ponownie bombardowały nasz wielki i piękny Tury n [...]. Naloty na bezbronne miasta to potworność. Kiedy samoloty wy ładowują na nas swą furię na linii frontu, można się z ty m pogodzić. Jesteśmy żołnierzami i musimy ponosić konsekwencje wojny. Ale dla bezbronny ch cy wilów jest to akt nieludzkiego okrucieństwa i zdziczenia”. W latach 1944–1945 anglo-amery kańska ofensy wa bombowa stała się najbardziej spektakularny m wy razem potęgi przemy słowej i potencjału technologicznego obu państw. Przeważająca część tery torium południowej i wschodniej Anglii została zamieniona w szachownicę rozsiany ch wśród pól baz lotniczy ch, otoczony ch zasiekami z drutu kolczastego – to tu znajdowały się ośrodki szkolenia albo punkty koncentracji samolotów transportowy ch, my śliwców lub bombowców. W samy m ty lko hrabstwie Norfolk istniało 110
baz sił lotniczy ch USA oraz RAF-u. Każda z nich zajmowała obszar 300 hektarów. Każda baza Dowództwa Sił Bombowy ch zatrudniała około 2500 członków personelu naziemnego, w ty m około 400 kobiet, oraz zmieniającą się cy klicznie dwustupięćdziesięcioosobową ekipę lotników. Tą wojną rządził szczegółowy harmonogram czasowy, zgodny z obowiązujący mi od lat szty wny mi planami dzienny mi. W ciągu ostatnich miesięcy wojny straty amery kańskiego i bry ty jskiego lotnictwa ponoszone nad Europą szy bko się zmniejszały, ale loty operacy jne nigdy nie stały się w pełni ruty nowe ani całkiem bezpieczne. Załoga Alana Gamble’a stanowiła ty pową dla tego okresu mieszaninę etniczną: pilot pochodził z Australii, strzelec ty lny ze Stanów Zjednoczony ch, nawigator i strzelec pokładowy ze Szkocji, reszta z Anglii. Została dopuszczona do udziału w lotach operacy jny ch w sty czniu 1945 roku i liczy ła na to, że „będzie oglądać koniec [...]. Mieliśmy nadzieję, że zdobędziemy rozgłos”. Każdy z jej członków odby ł wcześniej cy kl lotów bombowy ch. 7 lutego wy startowali w formacji stu lancasterów, by przeprowadzić dzienny nalot na rafinerię ropy naftowej w Wanne-Eickel. Przekraczając wy brzeże Francji, ujrzeli przed sobą złowrogą czarną chmurę i żeby ją ominąć, wznieśli się na maksy malną dopuszczalną wy sokość. Nastąpiło dramaty czne oblodzenie samolotu, który wkrótce, według słów Gamble’a, „zaczął się zataczać jak pijana kaczka”. Brnęli dalej, ale po przeprowadzonej przez interkom naradzie postanowili zmienić cel na pobliskie miasto Krefeld, leżące w Zagłębiu Ruhry. Kiedy znaleźli się na wy sokości 2500 metrów i zrzucili bomby, nastąpił gwałtowny wstrząs, a prawe skrzy dło zaczęło się wy ginać „w taki sposób, jakby chciało nas opasać”. Lancaster przechy lił się na bok i stracił sterowność. „Przy gotować się do opuszczenia maszy ny !” – zawołał pilot imieniem Geoff, usiłując ustabilizować lot. Gamble, przekonany, że czeka ich nieuchronna śmierć, pomy ślał: „Mój Boże, to już koniec, mam nadzieję, że nie będzie zby t bolesny ”. Nagle samolot bły skawicznie wy równał swój lot. Członkowie załogi przy pięli spadochrony i kolejno wy skoczy li przez przedni właz. Gamble zauważy ł z niepokojem, że spada w kierunku burzliwej rzeki, ale udało mu się zmienić kierunek i wy lądować na ziemi. Jego załoga miała wielkie szczęście: żaden z jej członków nie zginął i wszy scy przeży li następne trzy miesiące jako jeńcy wojenni. Miasta by ły bezlitośnie bombardowane aż do samego końca wojny. Mieszkanka Brunszwiku pisała 9 marca 1945 roku: „Samoloty przy latują nad Berlin codziennie, czasem dwa razy w ciągu dnia. Biedni, biedni ludzie. Jak oni znoszą takie cierpienia? Wszy scy są całkowicie wy kończeni”. Berlińczy k Karl Deutmann tak opisał jeden z ataków lotnictwa amery kańskiego: „Choć ściany naszego bunkra miały metr grubości, sły szeliśmy przez całą godzinę ty lko straszliwy huk i grzmot spadający ch dy wanowo bomb [...], światła migotały, a chwilami niemal gasły [...]. Kiedy wy szliśmy na zewnątrz, słońce znikło, a niebo by ło ciemne od chmur. Nad całą dzielnicą wisiało olbrzy mie morze dy mu, podsy cane przez niezliczone małe i duże pożary [...]. Na Neuburgerstrasse [...] bomba uderzy ła w żeńską szkołę handlową. Setki dziewcząt ukry ły się w piwnicy. Później ich rodzice stali nad stosem zmiażdżony ch zwłok, zniekształcony ch i odarty ch z ubrania przez wy buch, ale nie by li w stanie rozpoznać własny ch
córek”. Pewien przeby wający w Hagen autor dziennika zanotował 15 marca 1945 roku: „Lęk i panika władają miejscową społecznością. W mieście nie ocalał ani jeden budy nek publiczny, nie ma sklepów i prawie nie ma ulic. Ty lko góry śmieci i gruzów. Jestem wstrząśnięty do ży wego i nie potrafię opisać wszy stkich okropności. W powietrzu unoszą się nieziemskie szmery i ry ki. Oszołomiony, stoję obok inny ch i nie mam pojęcia, co robić”. Amery kanie i Bry ty jczy cy rzadko przejmowali się losem bombardowany ch Niemiec, po części dlatego że ich rządy uparcie ukry wały przed nimi prawdziwy charakter tej kampanii, sugerując, iż wy mierzone przeciwko miastom naloty mają ograniczony zakres i są skierowane ty lko na instalacje przemy słowe. Dowództwo amery kańskich sił lotniczy ch, doktry nalnie i moralnie przy wiązane do precy zy jnego bombardowania wy brany ch celów, nigdy publicznie nie przy znało, że jego operacje, a szczególnie naloty naprowadzane radarem, stanowiły dla ży cia i mienia ludności cy wilnej niemal takie samo zagrożenie jak dy wanowe naloty RAF-u. Co więcej, z przesadną gorliwością zachęcało mieszkańców państw sojuszniczy ch, którzy sami wy cierpieli tak wiele na skutek niemieckiej agresji, do opłakiwania cy wilny ch ofiar powietrznej ofensy wy. Z kolei niektórzy dobrze poinformowani Bry ty jczy cy by li bardziej przejęci niszczeniem architektury niż zabijaniem istot ludzkich. Znany esteta i członek parlamentu z listy ogólnokrajowej Partii Pracy Harold Nicholson by ł oburzony obojętnością opinii publicznej wobec dewastacji kulturalnego dziedzictwa Europy. „To, że mieszkańcy Wielkiej Bry tanii i Amery ki mają obojętny, a wręcz wrogi stosunek do ty ch najdoskonalszy ch przejawów ludzkiej inteligencji – pisał na łamach ty godnika « Spectator» w luty m 1944 roku, zaledwie na rok przed nalotem na Drezno – jest hańbą dla demokraty cznego sy stemu edukacji. Rzuca cień na naszy ch przy wódców, którzy dowiedli, że są ty lko powierzchownie świadomi swojej odpowiedzialności. A to, że my, którzy powinniśmy stanowczo bronić dziedzictwa Europy, skierowaliśmy wzrok w inną stronę, będzie źródłem rozpaczy dla naszy ch wnuków”. Nicholson słusznie przewidy wał, że przy szłe pokolenia będą z konsternacją wy pierać z pamięci ofensy wę bombową, ale błędnie ocenił naturę ich oburzenia. W XXI wieku źródłem silny ch emocji jest w większy m stopniu zakrojone na szeroką skalę bombardowanie ludności cy wilnej niż burzenie barokowy ch pałaców. Niemcy, a nawet niektórzy angielscy i amery kańscy kry ty cy, z moralnego punktu widzenia stawiają znak równości między nikczemnością, z jaką hitlerowcy masakrowali niewinny ch ludzi, szczególnie Ży dów, a nikczemnością, z jaką sojusznicy palili niemieckie miasta. Pogląd taki wy daje się błędny. Celem ofensy wy bombowej by ło pokonanie Osi i wy zwolenie Europy. Masowe morderstwa popełniane przez hitlerowców nie ty lko pozbawiły ży cia znacznie większą liczbę ludzi, lecz w dodatku nie by ły usprawiedliwione moty wami strategiczny mi – ich celem by ła wy łącznie realizacja ideologiczny ch i rasowy ch założeń, na który ch opierały się hitlerowskie Niemcy. Czy nnikiem decy dujący m o najbardziej okrutny ch bombardowaniach, do jakich dochodziło w 1945 roku, kiedy wojna wy raźnie zmierzała do końca, by ł determinizm technologiczny – ponieważ olbrzy mie siły powietrzne istniały, postanowiono je wy korzy stać. Lata walki ze
stosujący m barbarzy ńskie metody nieprzy jacielem stępiły wrażliwość sojuszników i ich humanitarne insty nkty. Nie ma w ty m nic niezwy kłego. Kiedy wszy stko dobiegło końca, amery kańscy i bry ty jscy lotnicy, którzy uczestniczy li w strategicznej ofensy wie przeciwko Niemcom, odkry li z niesmakiem, że ich kampania jest przedmiotem kry ty ki, a nawet potępienia. Naloty doprowadziły do załamania hitlerowskiej ekonomii wojennej, ale ten sukces został niestety osiągnięty zby t późno, by zapewnić dowódcom wojsk lotniczy ch uznanie, które ich zdaniem im się należało. Armie sojusznicze by ły już wtedy o krok od dobicia Trzeciej Rzeszy o własny ch siłach. Ofensy wa bombowa miała znaczny wpły w na wy nik wojny, ale osiągnęła swą przerażającą dojrzałość zby t późno, by jej uczestnicy mogli się chwalić sukcesem odniesiony m na własny ch warunkach. Kry ty cy uważali, że sojusznicy zapłacili za wy soką cenę moralną za marginalne korzy ści strategiczne. Sir Arthur Harris powiedział: „Wszy stko sprowadza się do tego, że ludzie nie lubią pilotów bombowców, którzy zrzucają na nich różne rzeczy, a wszy scy kochają pilotów my śliwców, bo oni zestrzeliwują bombowce”. Napisał też kiedy ś z gory czą: „Nie zamierzam [...] przejść do historii jako autor czy samotny realizator strategiczny ch planów zniszczenia niemieckich miast”. Zapewniał również, że on sam „nigdy nie sprawował strategicznej kontroli nad ofensy wą bombową [...], a jedy nie kontrolę takty czną, polegającą na wprowadzaniu w ży cie otrzy many ch dy rekty w”. Cy tował słowa generała Johna Burgoy ne’a, który przy znając się do porażki w wojnie o niepodległość Amery ki, powiedział: „Spodziewam się niewdzięczności rządu, bo w takich sy tuacjach we wszy stkich krajach z reguły usiłuje się przerzucić winę z rozkazodawców na wy konawców rozkazów”. Harris konkludował: „Z moich doświadczeń wy nika, że miał świętą rację”. By ł wy bitny m dowódcą, choć zarazem niezby t sy mpaty czny m człowiekiem, dla którego pragnienie zniszczenia niemieckich miast stało się obsesją i który realizował ten cel z konsekwencją staroży tnego Rzy mianina: Delenda est Carthago. Ale jeśli przełożeni nie akceptowali jego metod dowodzenia siłami bombowy mi Wielkiej Bry tanii, mieli obowiązek zwolnić go ze stanowiska. Ty mczasem zarówno Churchill, jak i szefowie sztabu pozwolili mu konty nuować aż do końca wojny polity kę destrukcji, którą sami zainicjowali jeszcze w 1942 roku. By ł zatem realizatorem programu nalotów dy wanowy ch, a nie jego architektem. To, że załogi bombowców nie cieszą się dziś publiczny m uznaniem jak piloci my śliwców, jest niesprawiedliwe. Zastrzeżenia moralne doty czące strategicznej ofensy wy bombowej powinny by ć kierowane pod adresem ty ch, którzy by li jej autorami. Zabijanie ludności cy wilnej jest zawsze godne ubolewania, ale faszy stowskie Niemcy reprezentowały history czne zło – żołnierze Hitlera zadawali straszliwe cierpienia niewinny m ludziom aż do ostatniego dnia wojny. Ruina ich miast i śmierć znacznej liczby ich mieszkańców wy daje się ceną, jaką musieli zapłacić za przerażające zagrożenie, na jakie narazili zachodnią cy wilizację. I cena ta nie wy daje się wy soka w porównaniu z kosztami, jakie w wy niku polity ki Niemiec poniosła reszta Europy.
20 OF IARY
1. PANOWIE I NIEWOLNICY iemal każdy oby watel państw uczestniczący ch w wojnie odczuł jej skutki, choć w różny m stopniu. History cy opisują wy darzenia głównie w kategoriach starć zbrojny ch, oczy wiście decy dujący ch o wy nikach samej wojny. Konflikt ten powinien by ć jednak rozumiany jako także doświadczenie zmieniające ży cie setek milionów osób, spośród który ch większość nigdy nie widziała pola walki. Strach przed zranieniem lub śmiercią by ł tutaj najbardziej oczy wisty, zwłaszcza w nowej epoce bombardowań z powietrza. Poza ty m istniało także wiele inny ch przy czy n udręczenia doty czący ch ży wności i zdrowia, nieobecności najbliższy ch oraz rozpadu cały ch społeczności. Chodziło też o zwy czajne przy krości, jak niemożność obdarowania bliskich prezentem. Victor Klemperer, Ży d wpędzony w nędzę przez nazistowską konfiskatę wszy stkiego, co posiadał, tak pisał w Dreźnie 12 lipca 1944 roku o swojej żonie: „Urodziny Evy, moje ręce znów całkiem puste, nawet bez kwiatka”. Ale nie trzeba by ło znaleźć się pod hegemonią państw Osi, aby dotkliwie ucierpieć. Stalin deportował na wschód wielkie rzesze oby wateli z mniejszości narodowy ch, który ch podejrzewał o nielojalność, w ty m Czeczenów i Tatarów kry mskich. By ło ich w sumie około trzech i pół miliona. W wy niku deportacji zmarła bliżej nieokreślona, lecz duża część ty ch ludzi, niektórzy z powodu epidemii ty fusu podczas transportu. Ich cierpienia, w odróżnieniu od ofiar Hitlera, są skąpo udokumentowane. Wiadomo jednak, że by ło wśród nich czterech bohaterów Związku Sowieckiego – czy stki Berii nie oszczędzały nikogo. Wśród inny ch ofiar Sowietów znalazło się półtora miliona Polaków deportowany ch w latach 1940–1941 na Sy berię lub do Gułagów w ramach stalinowskiej polity ki czy stek etniczny ch (co najmniej 350 ty sięcy zmarło z głodu lub chorób, a dalsze 30 ty sięcy rozstrzelano). Dwudziestojednoletni żołnierz Edward Maty ka naiwnie sądził, że Rosjanie nie będą mu przeszkadzali w ucieczce do Rumunii z okupowanej przez Niemcy części Polski. Został jednak w sty czniu 1940 roku aresztowany przez sowiecki patrol, uwięziony i skazany na pięć lat ciężkich robót za „nielegalne przekroczenie granicy i próbę szpiegostwa na rzecz wrogów Związku Sowieckiego”. W październiku, po ty godniach podróżowania na więzienny ch barkach, on i jego towarzy sze niedoli musieli maszerować 60 kilometrów w przejmujący m zimnie, aby dotrzeć do swego obozu pracy : „Cztery sta ludzkich cieni z trudem posuwało się
N
naprzód, brnąc w głębokim śniegu [...]. Szliśmy przez las, a kolumna zaczęła się wy dłużać i rzednąć, w miarę jak odpadali słabsi i posiadacze bagażu”. W obozie spędzili następny ch osiemnaście miesięcy w warunkach skrajnego niedostatku. Nawet w więzienny m szpitalu Maty ka budził się niekiedy z włosami biały mi od szronu. Każdego dnia umierało średnio dwunastu mężczy zn. Polak tak opisy wał swoje tragiczne położenie: „By łem tak daleko od moich bliskich i leżałem chory wśród ludzi umierający ch. Wiedziałem, że jeśli umrę, zostanę zapomniany jak ci, który ch zwłoki by ły codziennie wy noszone, i że moja rodzina nigdy się nie dowie, co się ze mną stało. Płakałem jak bezbronne dziecko, któremu stała się krzy wda, i modliłem się o cud”. Wy słano go do pracy za koło polarne do obozu o nazwie Ust’-Usa, gdzie puszkowano mięso do konsumpcji w więzieniach. Zanim on sam i jego towarzy sze zostali zwolnieni, ukończy li budowę ty siąckilometrowej linii kolejowej, układanej goły mi rękami. „Kości Polaków i inny ch więźniów leżą pod chy ba każdy m podkładem” – pisał gorzko Maty ka. Inny polski więzień Gułagu Feliks Lachman ułoży ł później cierpki wierszy k: Wszy robactwo wszy Więcej robaków więcej wszy Szczury pchły gzy muchy I pożerające chleb my szy Brud błoto brak my dła Smród brud poradź sobie z ty m Nie ma wiary nie ma nadziei Błądzimy w ciemności Naszy mi łóżkami gołe deski Naszy mi kolegami zwy kłe świry Naszy mi snami długie szeregi Amery kańskich czołgów Wobec rozpaczliwej sy tuacji, w jakiej znalazł się Związek Sowiecki w lipcu 1941 roku, Stalin amnestionował 50 295 Polaków, który ch zwolniono z więzień i obozów, do tego doszło 26 297 jeńców wojenny ch oraz 265 248 ze specjalny ch osiedli i miejsc zsy łki. W 1942 roku, w dwóch falach ewakuacy jny ch, w kwietniu i sierpniu, opuściło ZSRS 116 543 Polaków, w ty m 78 631 żołnierzy Armii Polskiej generała Andersa. Później, już po zerwaniu w kwietniu 1943 roku stosunków dy plomaty czny ch pomiędzy ZSRS a rządem polskim w Londy nie, do tworzonej przez komunistów 1. Dy wizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki wstępowali ci polscy żołnierze, który m nie by ło dane dotrzeć do ośrodków formowania armii generała Andersa. Choć minister spraw zagraniczny ch Anthony Eden przy jął do wiadomości
koszmarną sy tuację Polaków „ży jący ch w warunkach udręczenia, chory ch i zagrożony ch śmiercią głodową”, to nowe obciążenie w postaci ty sięcy ludzi, który mi trzeba by ło się zająć, nie by ło powitane z zadowoleniem przez nowy ch gospodarzy. Bry ty jskie władze kolonialne w Kairze pisały w czerwcu 1942 roku do Foreign Office, wy rażając najwy ższe zaniepokojenie skalą polskiej migracji: „Ujmując rzecz brutalnie, jeśli ci Polacy umrą w Rosji, nie wpły nie to na nasz wy siłek wojenny. Jeśli [zezwoli się im] na przejście do Persji, to my, w odróżnieniu od Rosjan, nie będziemy mogli pozwolić im umrzeć i nasz wy siłek wojenny poniesie poważny uszczerbek. Musi zostać podjęte działanie, aby powstrzy mać ty ch ludzi przed opuszczeniem ZSRS, zanim nie będziemy gotowi do ich przy jęcia [...] niezależnie od tego, ilu w konsekwencji umrze”. Ta bezwsty dnie gruboskórna analiza odzwierciedla brutalizację niektóry ch przedstawicieli struktur kierowniczy ch sojuszników w obliczu coraz to nowy ch i częstszy ch tragedii. Migracja Polaków i tak doszła do skutku. Oficer bry ty jskiego personelu medy cznego odpowiedzialny za opiekę nad przy by wający mi uchodźcami raportował, że 40 procent chorowało na malarię, a prawie wszy scy na czerwonkę, biegunkę, niedoży wienie lub dur plamisty. Upły nęły niemal dwa lata, zanim ci polscy żołnierze kwalifikowali się od strony medy cznej, by dołączy ć do sojuszniczy ch wojsk walczący ch we Włoszech, gdzie wy różniali się na polu walki aż do końca wojny. Ich rodziny by ły przerzucane z obozu do obozu pod humanitarny m, niemniej jednak przy kry m bry ty jskim nadzorem. Wiele osób przetransportowano do Indii, a stamtąd w 1945 roku do Wielkiej Bry tanii, gdzie większość postanowiła osiedlić się na stałe. Niezależnie od uchy bień, jakie pojawiły się po stronie Bry ty jczy ków w postępowaniu wobec ty ch Polaków, realia by ły takie, że by li oni ofiarami morderczy ch prześladowań ze strony Związku Sowieckiego, potęgi prowadzącej wespół z demokracjami rzekomą „krucjatę na rzecz wolności”. Ty mczasem w Europie około dwudziestu milionów osób zostało wy rzucony ch ze swy ch przedwojenny ch domów, często w skrajnie koszmarny ch okolicznościach. Pewnego wieczoru w 1940 roku łódzki Ży d Szmulek Goldberg zabrał swą dziewczy nę Różę do pobliskiego klubu sportowego, gdzie w przeszłości spędzili wiele miły ch chwil. Obiekt by ł teraz zniszczony bombardowaniami i zamknięty. Weszli do zapuszczonej sali gimnasty cznej, gdzie Szmulek kiedy ś wy grał konkurs taneczny w parze ze swą matką. „Po raz ostatni ubrałem się w elegancki garnitur i filcowy kapelusz. Stanęliśmy i zwróciłem się do Róży. « Nazy wam się Szmulek Goldberg» , powiedziałem oficjalny m tonem. « Mam na imię Róża» , odparła ze łzami w oczach. Ukłoniłem się, a ona dy gnęła w odpowiedzi. W ciszy tańczy liśmy walca do muzy ki sły szanej jedy nie w naszy ch sercach”. Tej nocy, przy szlochach Róży i po długim uścisku, Szmulek się pożegnał. Uciekł z Łodzi i udało mu się przeży ć, lecz ostatnie lata wojny spędził w Auschwitz-Birkenau. Już nigdy nie zobaczy ł swej dziewczy ny. Niezliczone rzesze ludzi miały przemożne odczucie niesprawiedliwości. Nikt nie mógł wierzy ć, że zasłuży ł na zagrożenie, biedę, samotność i grozę, które wszy stkich wy pchnęły z codziennego ży cia na obce i śmiertelnie niebezpieczne obszary. „Nie uważam się za
niegodziwca i nie uważam za takich inny ch ludzi, włącznie z Niemcami – i z pewnością nie jesteśmy wy starczająco niegodziwi, aby zasługiwać na znalezienie się w odmętach tej wojny ” – pisał bry ty jski arty lerzy sta porucznik John Guest. Mieszkańcy krajów rządzony ch przez państwa Osi by li oczy wiście w gorszej sy tuacji. Niemal wszy scy znaleźli się na łasce zarówno żołnierzy wroga, jak i nowy ch kolaboracy jny ch administracji. Chińczy k z Malajów Chin Kee On pisał: „Dawny porządek społeczny został odwrócony. Wczorajsze « zera» stały się dziś « gruby mi ry bami» . Dawne społeczne męty i szumowiny w rodzaju by ły ch skazańców, osławiony ch dżentelmenównaciągaczy, oszustów i dobrze znany ch nieudaczników stały się nową elitą pły nącą na fali oficjalnego wsparcia i przy chy lności”. Na Jawie dwie młode Holenderki podróżujące z matką zatłoczony m do granic możliwości pociągiem zdumieniem zareagowały na odmowę ustąpienia im miejsc siedzący ch, do który ch przy wy kły. Zauważy ł to pewien starszy Indonezy jczy k. Ya Njonja, daly Iain sekarang – Tak, proszę pani, sprawy wy glądają inaczej – powiedział sardonicznie do matki. Na tę holenderską rodzinę spadły wkrótce dużo większe nieszczęścia. Córka plantatora Elizabeth van Kampen spędziła okres pomiędzy piętnasty m a osiemnasty m rokiem ży cia wraz z matką i dwiema siostrami w japońskim obozie internowania, walcząc o przetrwanie w warunkach niedoży wienia, wszawicy, beri-beri, czerwonki i powtarzający ch się ataków malarii. Pani van Kampen straciła większość zębów, jej mąż zginął z rąk policji Kempeitai, Elizabeth starała się utrzy mać przy zdrowy ch zmy słach, marząc o swy m idy lliczny m kolonialny m dzieciństwie i o świecie poza murami, ale „jak można marzy ć, będąc zamkniętą w brudny m, zatłoczony m więzieniu, leżąc na paskudny m materacu pełny m robactwa? Jak można marzy ć, kiedy żołądek woła o pokarm? Jak można marzy ć bez żadnego dźwięku muzy ki? Miałam siedemnaście lat, ale zaczęłam się bać w ogóle marzy ć”. W krajach okupowany ch prawo przestało by ć najwy ższą instancją, do której można się by ło odwoły wać, teraz prawem by ło to, czego ży czy li sobie zdoby wcy. Niewielu Niemców miało takie opory jak oficer Abwehry Helmuth von Moltke [25] : „Obrzy dliwe by ło to uczucie wkroczenia do obcego domu, przeby wania tam jak złodzieje, podczas gdy właściciel, z tego co wiedziałem, siedział w obozie koncentracy jny m”. W kwietniu 1940 roku w Łodzi rodzina Ślązaków została wy rzucona ze swego niewielkiego mieszkania i sklepu, które oddano sąsiadom, etniczny m Niemcom. Córka gospodarza gorzko płakała: „Mój drogi ojciec by ł łagodny m olbrzy mem. Nigdy nie sły szałam, aby stracił panowanie nad sobą. Na widok Buchholtzów zajmujący ch nasze mieszkanie i sklep trząsł się z oburzenia, ale nie mógł nic powiedzieć w obecności dwóch gestapowców”. Nieproszeni przy by sze z Niemiec i Japonii, którzy często we własny ch społeczeństwach by li nikim, stali się prokonsulami w nowy ch posiadłościach swoich państw. Takase Toru, w latach 1942–1945 ważna figura w rządzony m przez Japończy ków Singapurze, drwił z chińskich przy wódców świata biznesu: „By łem wcześniej trzy razy w Singapurze
i widy wałem wielu z was przy biesiadny m stole [...], ale nie zwracaliście wtedy na mnie uwagi”. Japończy cy wy musili na chińskiej społeczności „dar” pięćdziesięciu milionów miejscowy ch dolarów, zmienili nazwy wielu ulic i przesunęli czas o dwie godziny według czasu tokijskiego. W ciągu krótkiego miesiąca miodowego Birmańczy ków z ich „wy zwolicielami” w Rangunie wy stępował japoński zespół tańca, który śpiewał: Tańczmy radośnie, I jeśli tak uczy nimy, Znajdziemy się w sercu Tokio, Radość! Radość! Pośród kwiatów w Tokio. Japońska arogancja i brutalność wkrótce jednak unicestwiły dobrą wolę birmańskiego społeczeństwa. Malajczy cy także reagowali z odrazą na zachowanie swy ch nowy ch panów, zwłaszcza na powszechny wśród nich zwy czaj oddawania moczu w miejscach publiczny ch. Oburzał ich japoński oby czaj karcenia poprzez uderzenie w twarz. Okupanci niechętnie zmody fikowali tę prakty kę w 1943 roku, ogłaszając, że jedy nie wy żsi rangą oficerowie – od pułkownika w górę – mogą fizy cznie znieważać miejscowy ch, czego i tak nie przestrzegano. Christopher Bay ly i Tim Harper, którzy barwnie relacjonowali swe doświadczenia z Azji, napisali: „Japończy cy by najmniej nie sprawiali wrażenia bardziej wrażliwy ch kulturalnie niż Bry ty jczy cy, a z pewnością by li brutalniejsi”. Nazistowski władca ziem polskich (Generalnego Gubernatorstwa) Hans Frank zanotował w 1942 roku w pamiętniku: „Człowieczeństwo jest słowem, którego nie odważam się uży wać [...]. Władza oraz pewność możliwości uży cia siły bez jakiegokolwiek sprzeciwu są najsłodszą i najbardziej jadowitą trucizną, jaką można wprowadzić do każdego rządu”. Jest to ważne stwierdzenie, oddaje bowiem to nieby wałe zadowolenie odczuwane przez wielu Niemców i Japończy ków po znalezieniu się wraz ze swy mi akolitami na stanowiskach, które dawały im absolutną władzę nad ży ciem i śmiercią. W czasie pokoju działania ludzi są ograniczane nie ty lko przez prawo, lecz także przez konwencje towarzy skie; nawet ci, którzy nie mieliby moralny ch oporów przed rabowaniem, zadawaniem ran lub zabijaniem, podlegają sy stemowi, który ich przed ty m powstrzy muje. Osoby sprawujące władzę w reżimach totalitarny ch, a już szczególnie w Związku Sowieckim, wiedziały jednak, że są zwolnione z wszelkich ograniczeń, pod warunkiem że zabójstwa wspierają interes sy stemu, któremu służy ły. Ta wielka, przerażająca swoboda działania upajała jej beneficjentów; nieliczni nazistowscy dy gnitarze, którzy później składali uczciwe zeznania, opisy wali swoje urzędowanie w kategoriach niemal liry czny ch. Ofiarom, przy zwy czajony m do ży cia w uporządkowany ch społecznościach, trudno się teraz by ło pogodzić ze swą absolutną bezsilnością. Przepaść pomiędzy burżuazy jny m
społeczeństwem ży jący m w ramach prawa a prowadzącą do Auschwitz bramą z łukowaty m napisem „Arbeit macht frei” by ła zby t wielka, aby można to by ło pojąć. Okupacja i podporządkowanie wy dawały się wy starczająco złe; dopiero z czasem okazało się, że można cierpieć bardziej. Ruth Maier, młoda austriacka Ży dówka, która znalazła schronienie w Oslo, pisała 25 kwietnia 1941 roku o swy ch staraniach zdoby cia wizy do USA: „By łam w tej sprawie w amery kańskim konsulacie. Na pewno dostanę wizę po wojnie. Ale nie wcześniej [...]. Musimy więc by ć cierpliwi”. Ta nieszczęsna dziewczy na jeszcze nie rozumiała, że niemożność uzy skania wizy nie by ła zwy kłą niedogodnością, lecz kwestią ży cia lub śmierci – pięć miesięcy później została wy wieziona i zamordowana. Jeszcze w 1944 roku Edith Gabor, osiemnastoletnia córka budapeszteńskiego handlowca z branży diamentów, sły szała doniesienia o losie społeczności ży dowskich w Europie, ale sądziła, że „to jest coś, co wy darza się inny m ludziom, w inny ch krajach”. Ona sama by ła wy straszona, lecz niewy starczająco. Jeszcze tego samego roku została wy wieziona do pierwszego z kilku obozów koncentracy jny ch, gdzie z trudem przetrwała prawdziwe piekło. Cała reszta jej rodziny, poza jedny m bratem, została zagazowana. Wielu ludzi poniosło śmierć daleko od jakiegokolwiek pola walki. Najbardziej dramaty czny los stał się udziałem europejskich Ży dów, lecz miliony inny ch cy wilów – Rosjan, Polaków, Jugosłowian, Greków, Chińczy ków, Malajczy ków, Wietnamczy ków, Hindusów – zginęło za sprawą rozmy ślny ch mordów, przy padkowy ch eksplozji, chorób lub głodu. Ich unicestwienie nie by ło mniej straszne, choć odby wało się w warunkach zapomnienia w jakiejś zburzonej wiosce zamiast w Auschwitz czy na Majdanku, ale też bez możliwości stawiania oporu czy zdoby wania medali, co mogłoby by ć okolicznością pozwalającą zachować godność czy w ogóle człowieczeństwo. Helmuth von Moltke z Abwehry by ł wstrząśnięty wiadomościami o masowy ch egzekucjach zakładników na okupowany ch tery toriach i tak pisał do swej żony 21 października 1941 roku: „W jedny m z regionów Serbii dwie wioski zostały całkowicie spalone, rozstrzelano 1700 mężczy zn i 240 kobiet. Taka jest « kara» za atak na trzech żołnierzy niemieckich. W jednej z wiosek w Grecji rozstrzelano 220 mężczy zn, pozostawiając na pogorzelisku kobiety i dzieci płaczące za swy mi mężami, ojcami i domami. W chwili gdy to piszę, we Francji odby wają się egzekucje na szeroką skalę. Z pewnością ponad ty siąc osób jest w ten sposób codziennie mordowany ch, a dalszy ty siąc niemieckich mężczy zn oswaja się z mordowaniem. Wszy stko to jest dziecinną zabawą w porównaniu z ty m, co się dzieje w Polsce i w Rosji. Czy ja mogę o ty m wiedzieć i mimo to siedzieć sobie przy herbacie w moim ogrzewany m mieszkaniu? Czy w ten sposób sam nie staję się winny ? Co powiem, gdy usły szę py tanie: « A co ty robiłeś w tamty m czasie?» . Od soboty wy łapy wani są berlińscy Ży dzi”. O Holokauście mówi się dziś często w oderwaniu od inny ch spraw. Jest to w pewny m sensie logiczne, ponieważ Ży dzi zostali wy szczególnieni jako najważniejszy obiekt ludobójstwa, ale kartoteki Auschwitz-Birkenau, najbardziej osławionego obozu śmierci, wy raźnie wskazują na wielkie liczby ofiar z inny ch grup rasowy ch, które podzieliły los
ży dowskich więźniów. Najbardziej wiary godne z dostępny ch staty sty k wy kazują, że do obozu trafiło 1,1 miliona Ży dów, z czego przeży ło 100 ty sięcy ; spośród 140 ty sięcy Polaków nieży dowskiego pochodzenia przeży ła połowa; z 23 ty sięcy Cy ganów zostało jedy nie 2 ty siące; spośród 15 ty sięcy sowieckich jeńców wojenny ch zginęli wszy scy oraz połowa spośród 25 ty sięcy inny ch – głównie więźniów polity czny ch. Poza blisko 6 milionami Ży dów zamordowany mi przez Niemców zginęły ponad 3 miliony pojmany ch przez nich Rosjan, ty siące zaś nieży dowskich cy wilów straciły ży cie w masakrach dokony wany ch w Rosji, Polsce, Jugosławii, Grecji i inny ch krajach okupowany ch. Wy daje się więc ważne, aby oceniać Holokaust na tle sposobu, w jaki Hitler rządził swoim imperium. Jedną z najbardziej poruszający ch i światły ch orędowniczek drążenia tego kontekstu by ła Ruth Maier. Jako dwudziestodwuletnia uciekinierka w Oslo, zaledwie miesiąc przed własną deportacją i śmiercią w Auschwitz, zapisała w pamiętniku: „Jeśli zamkniesz się w sobie i będziesz patrzeć na te prześladowania i torturowanie Ży dów ty lko z punktu widzenia Ży da, to powstanie u ciebie pewien rodzaj kompleksu prowadzącego do powolnego, lecz nieuchronnego załamania psy chicznego [...]. Jedy ny m rozwiązaniem jest spojrzenie na kwestię ży dowską w szerszej perspekty wie [...] w odniesieniu do uciskany ch Czechów i Norwegów, uciskany ch robotników [...]. Będziemy bogaci, dopiero gdy zrozumiemy, że nie ty lko my jesteśmy rasą męczenników. Że obok nas cierpią niezliczone rzesze inny ch, które podobnie jak my cierpieć będą po wsze czasy [...], jeśli nie będziemy walczy ć o lepsze [...]”. Tu przerwała, bo jednak insty nktownie pragnęła postrzegać ży dowską tragedię jako coś unikalnego. Co w niczy m zresztą nie umniejsza szlachetności i bezinteresowności słów tej młodej kobiety, która wkrótce też stała się ofiarą Zagłady. Jedny m z największy ch błędów Hitlera z punktu widzenia jego własny ch interesów by ło usiłowanie przekształcenia zajęty ch przez siebie ziem wschodnich zgodnie z wy ty czny mi nazistowskiej ideologii, i to w czasie trwania wojny. Niemal wszy stkie porównania między Hitlerem a Churchillem są chy bione, lecz jedno zestawienie wy daje się w ty m kontekście szczególnie znaczące: bry ty jski przy wódca wzbudzał iry tację zarówno swoich ministrów, jak i skromniej usy tuowany ch rodaków ty m, że odmawiał poważnego zajęcia się reformami społeczny mi w kraju przed osiągnięciem zwy cięstwa. Przy wódca Niemiec natomiast już po niewielu ty godniach od zajęcia podbity ch terenów wschodnich wprowadził drasty czne zmiany w funkcjonowaniu ich społeczeństw. Dokonał zakrojony ch na wielką skalę deportacji tamtejszej ludności, aby stworzy ć miejsce dla niemieckich kolonistów, oraz doprowadził do zamordowania wielu ludzi, głównie Ży dów oraz działaczy społeczny ch i polity czny ch, niezależnie od tego, czy stawiali opór jego władzy, czy nie. Poza grozą w wy miarze ludzkim – ignorowaną oczy wiście przez nazistów – polity ka ta spowodowała olbrzy mie zakłócenia w gospodarce i rolnictwie hitlerowskiej machiny wojennej. Niektórzy członkowie społeczeństw desy gnowany ch jako niższe zaciągnęli się do służby u nazistów, aby zapewnić sobie ży wność i wy nagrodzenie, ponieważ nienawidzili Ży dów lub dlatego że szukali okazji do
wy wy ższania się i znęcania nad inny mi. Ucisk stosowany przez Niemców wzbudził jednak głęboką niechęć wśród milionów dawny ch poddany ch Stalina, którzy mogli z własnej woli stać się akolitami Niemców.
Żniwa na Ukrainie – chłopi koszący zboże są nadzorowani przez niemieckich żołnierzy Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe W okupowanej zachodniej Europie naziści znaleźli wielu akty wny ch lub choćby potencjalny ch kolaborantów. Przy wódcy Francji z Vichy by li gotowi do nawiązania partnerstwa z Niemcami, które mogło zy skać poparcie wielu mieszkańców Francji i by ć może doprowadziłoby do podjęcia zbrojny ch działań przeciwko Wielkiej Bry tanii. Ale gospodarcza eksploatacja państwa Pétaina przez Hitlera, zwłaszcza poprzez sztuczne narzucenie wy sokiego kursu wy miany marki w stosunku do franka, stopniowo, nawet jeszcze przed wprowadzeniem w 1943 roku robót przy musowy ch w Niemczech – znienawidzonego Service de Travail Obligatoire – zrażała Francuzów. Dokony wane przez nazistów masowe deportacje z Polski, Czechosłowacji i Ukrainy poważnie zaszkodziły produkcji w rolnictwie. Wielu etnicznie niemieckich kolonistów, którzy mieli zastąpić ludność miejscową, okazało się nieskory ch, a także technicznie niewy kwalifikowany ch do wy pełnienia przewidziany ch dla nich zadań. Wszy stkie w historii imperia odnoszące sukcesy opierały się częściowo na force majeure, lecz także w części na
oferowaniu podbity m ludom rekompensaty za podporządkowanie: a więc stabilności, dobroby tu i rządów prawa. Ty mczasem naziści przy nosili z sobą jedy nie brutalność, korupcję i administracy jną niekompetencję. Oni sami utrzy my waliby, że ich okrucieństwa z powodzeniem pozwalały tłumić szerszy ruch oporu wobec okupacji – wszędzie poza Jugosławią i Rosją. By ło to prawdą, ale by ła to też ty lko część pełnego obrazu. Wiele okupowany ch krajów, a zwłaszcza Francja, wniosło pod przy musem poży teczny wkład do niemieckiej gospodarki wojennej: łącznie na Francję przy padało 9,3 procent produkcji zbrojeniowej Rzeszy, a duńskie rolnictwo zaspokajało 10 procent zapotrzebowania Niemiec na ży wność. Hitlerowi jednak mogłoby się powodzić lepiej, gdy by zaoferował podbity m narodom bodźce obok gróźb, nagrody obok drakońskich konfiskat nieruchomości i towarów. Podejście nazistów do gospodarki by ło groteskowo pry mity wne: uważali tworzenie majątku za grę, w której rachunek musi się sprowadzać do zera – aby Niemcy zy skały, ktoś inny musi stracić. W konsekwencji od 1940 roku imperium Hitlera by ło stopniowo plądrowane na potrzeby finansowania jego wojny, co mogło się skończy ć jedy nie bankructwem. Nazistowska hierarchia bardzo powoli uświadamiała sobie bezsensowność mordowania potencjalny ch niewolników w sy tuacji, kiedy w Niemczech panował ostry deficy t siły roboczej, co wy nikało z mobilizacji większości mężczy zn w wieku poborowy m. Adam Tooze wy liczy ł, że łącznie siedem milionów mężczy zn w wieku produkcy jny m – zwłaszcza Ży dów, Polaków i rosy jskich jeńców wojenny ch – zostało przez Niemców zabity ch lub pozwolono im umrzeć, w większości w latach 1941–1943. Opisuje on Holokaust jako „katastrofalne niszczenie siły roboczej”. W latach 1941–1942 naziści uważali, że najlepszy m sposobem pokonania ich trudności z wy ży wieniem niemieckiego społeczeństwa jest wy eliminowanie każdego „zbędnego” człowieka pozostającego w ich zasięgu. Na spotkaniu w Berlinie 16 września 1941 roku z udziałem Göringa omawiano braki w zaopatrzeniu w ży wność. Reichsmarschall oświadczy ł, że zmniejszenie przy działów dla niemieckiej ludności cy wilnej by łoby niewy obrażalne, „biorąc pod uwagę nastroje w kraju”. Ludzie Hitlera potrzebowali zarówno materialny ch, jak i moralny ch zapewnień, że warto prowadzić tę wojnę. Naziści doszli do wniosku, że w tej sy tuacji jedy ną możliwą odpowiedzią powinno by ć zredukowanie zaopatrzenia dla rdzenny ch mieszkańców okupowany ch tery toriów oraz rosy jskich jeńców wojenny ch. 13 listopada kwatermistrz generalny Eduard Wagner (później uczestnik spisku przeciwko Hitlerowi, w lipcu 1944 roku) powiedział szefom swoich wy działów, że „jeńcy wojenni, którzy nie pracują, będą musieli umrzeć z głodu”. Tak więc rosy jscy jeńcy zaczęli umierać na wielką skalę, niektórzy z głodu, inni z rąk strażników, którzy mogli zabijać bez ograniczeń. Do lutego 1942 roku zginęło niemal 60 procent spośród 3,35 miliona sowieckich jeńców znajdujący ch się w rękach niemieckich; do 1945 roku zmarło 3,3 miliona spośród 5,7 miliona wzięty ch do niewoli. Dopiero w 1943 roku naziści zdali sobie sprawę, że głodne żołądki mogą także oznaczać poży teczne ręce, uświadomili więc sobie w końcu wartość, czy wręcz konieczność
utrzy mania więźniów przy ży ciu, aby można by ło uzupełnić kurczącą się siłę roboczą w niemieckim przemy śle. Po wprowadzeniu w ży cie tej polity ki Göring stwierdził z zadowoleniem, że Rosjanie wy konują 80 procent pracy przy produkcji jego stukasów ty pu Ju 87. Z nadejściem jesieni 1944 roku w gospodarce niemieckiej zatrudniony ch by ło blisko 8 milionów pracowników zagraniczny ch i jeńców wojenny ch. W samej ty lko fabry ce BMW w Monachium pracowało 16 600 więźniów, przy czy m choć wciąż traktowano ich ze zinsty tucjonalizowany m okrucieństwem, ich przy działy zwiększono na ty le, aby mogli utrzy mać się przy ży ciu. Przemy słowcy natomiast wy stąpili z wnioskiem o wy mierzanie kar poza miejscem zakwaterowania jeńców, aby uniknąć stresowania niemieckiego personelu. We wszy stkich większy ch miastach Niemiec i w ich pobliżu tworzono wielką sieć strzeżony ch miejsc zakwaterowania dla wszelkiego rodzaju obcokrajowców. W okolicach Monachium znajdowało się 120 obozów jenieckich, 286 koszar i obozów dla cy wilów wraz z domem publiczny m do ich obsługi, a także 7 oddziałów obozów koncentracy jny ch, w ty m placówka obozu z Dachau – łącznie 80 ty sięcy miejsc. Większość niemieckich cy wilów nie mogła w wiary godny sposób stwierdzić, że nie wiedziała o obozach koncentracy jny ch i sy stemie pracy niewolniczej. Widy wano dziewczy nki w pobliżu Ravensbrück, które bawiły się w „obozowe strażniczki”. Więźniów powszechnie wy korzy sty wano do gaszenia pożarów, prac ratowniczy ch i usuwania gruzów po bombardowaniach z powietrza. Wy sy łano ich także do rozbrajania bomb, które nie wy buchły, co by ło tak niebezpieczne, że na ich strażników wy znaczano esesmanów skazany ch za przestępstwa. Aby zapewnić stały dopły w niewolników, w pobliżu aglomeracji miejskich tworzono obozy satelickie. Więźniów z Sachsenhausen kierowano na przy kład do pobliskiego Berlina, gdzie ze względu na ich pasiaste drelichy by li przez cy wilów nazy wani „zebrami”. W Osnabrück matki poskarży ły się w SS, że dzieci na szkolny m podwórku są zmuszone patrzeć na bicie więźniów przez strażników. SS odpowiedziało, że „jeśli dzieci nie są jeszcze wy starczająco silne, trzeba je zahartować”. Lokalne władze na ogół doceniały znaczenie tej taniej siły roboczej, określonej przez burmistrza Duisburga mianem „wy soce zadowalającej”. Znaleźli się jednak cy wile, którzy wy rażali swoje oburzenie z powodu rzekomego zby t pobłażliwego traktowania więźniów. Pewien przedsiębiorca budowlany pisał w marcu 1944 roku, że „ciągle obchodzimy się zby t łagodnie z jeńcami wojenny mi i inny mi ekipami roboczy mi na naszy ch ulicach. Ja uważam, że lepiej wy rzucić kogoś za burtę, niż dopuścić, aby śmy utonęli”. SS często posługiwało się więźniami do grabienia zniszczony ch domów dla własnej korzy ści – w Düsseldorfie zastrzelono dwóch mężczy zn, aby nie mogli ujawnić przestępczy ch działań swoich nadzorców. Cy wilni lekarze często podpisy wali fałszy we akty zgonu więźniów zastrzelony ch lub zmarły ch z powodu pobicia; i w ty m, i w wielu inny ch aspektach niemieckie środowisko medy czne wy kazało się gotowością do pójścia na rękę reżimowi nazistowskiemu. Robotnicy przy musowi nadal umierali po przejściu na służbę niemieckiego przemy słu, częściowo z powodu stałego oscy lowania pomiędzy zapotrzebowaniem na ich usługi a niechęcią
nazistów do ich ży wienia. Według jednego z obliczeń zginęło 177 ty sięcy spośród 2,77 miliona rosy jskich robotników cy wilny ch, 130 ty sięcy Polaków oraz 32 ty sięcy włoskich jeńców wojenny ch. Od 1943 roku umieralność wśród więźniów gwałtownie spadła. Nawet niektóry ch Ży dów utrzy my wano przy ży ciu, zwłaszcza jako robotników w wielkich zakładach IG Farben w pobliżu Auschwitz-Birkenau (w ty m czasie większość mordów w ramach Holokaustu, poza likwidacją Ży dów węgierskich, by ła już dokonana). Zagraniczni robotnicy i niewolnicy nigdy nie stanowili w pełni zadowalającej siły roboczej – uważano, że są mniej wy dajni od swy ch niemieckich odpowiedników o co najmniej 15 procent, by ć może nawet 30 procent. By ło jednak szaleństwem i barbarzy ństwem formułowanie przy puszczeń, że wy głodzeni i brutalnie traktowani robotnicy przy musowi mogą osiągnąć poziom wy dajności dorównujący pracownikom, z który mi obchodzono się w sposób choćby minimalnie humanitarny. Sy stem obozów koncentracy jny ch, który SS chciało uczy nić źródłem zy sków, by ł niewy dolny nawet we własny ch założeniach, ale dzięki pracy niewolniczej Niemcy mogły konty nuować wojnę do 1945 roku. 2. ZABIJANIE ŻYDÓW Literatura na temat Holokaustu jest nieby wale szeroka, nie wy jaśnia jednak wy czerpująco, dlaczego naziści zaakceptowali ekonomiczny koszt zniszczenia narodu ży dowskiego, przesuwając ciągle niewy starczającą siłę roboczą i środki transportu do programu masowy ch mordów, podczas gdy losy wojny wciąż się waży ły. Odpowiedź musi leżeć w obłędny m priory tecie prześladowania Ży dów, który by ł najistotniejszy nie ty lko dla ideologii narodowosocjalisty cznej, lecz także dla polity ki Niemiec przez cały okres światowego konfliktu. Naziści by li zawsze zdecy dowani wy korzy stać legity mizację rządu prowadzącego wojnę totalną do celów, które w innej sy tuacji sprawiały by trudności nawet reżimowi totalitarnemu. Na kluczowy m spotkaniu party jny m 12 listopada 1938 roku, po Kristallnacht („nocy kry ształowej”, serii ataków przeciw ludności ży dowskiej w Niemczech, łącznie z morderstwami, paleniem sy nagog i domów przeprowadzony ch w listopadzie 1938 roku przez SA i ludność cy wilną) Göring oświadczy ł: „Jeśli w niedalekiej przy szłości Rzesza Niemiecka miałaby wejść w konflikt z obcy mi mocarstwami, to rozumie się samo przez się, że my tutaj w Niemczech sprowadziliby śmy to najpierw do konfrontacji z Ży dami”. W tamty m czasie polity ka niemiecka wciąż popierała emigrację Ży dów z Rzeszy, lecz arty kuł zamieszczony w listopadzie 1939 roku na łamach pisma SS „Das Schwarze Korps” podkreślał zaangażowanie na rzecz „rzeczy wistego i definity wnego końca ży dostwa w Niemczech, jego totalnej eksterminacji”. Czołowi naziści wielokrotnie otwarcie wy powiadali się w ten sposób. Hitler wy stąpił ze swy m osławiony m „proroctwem” w przemówieniu wy głoszony m w Reichstagu 30 sty cznia 1939 roku, utrzy mując, że wojna
doprowadzi do „unicestwienia europejskiego ży dostwa”. Jasno dał do zrozumienia, że każdy Ży d w jego zasięgu stał się zakładnikiem, a jego ży cie zależało od „dobrego zachowania” mocarstw zachodnich. Gdy by Bry ty jczy cy i Francuzi nie zgodzili się z jego ambicjami – a nade wszy stko gdy by postanowili im się sprzeciwić, uży wając siły – odpowiedzialność za konsekwencje miała spaść na nich. Zachodnie mocarstwa uznawały takie wy powiedzi za niewiary godne. Nawet gdy Hitler rozpoczął swój szaleńczy podbój konty nentu, demokracjom trudno by ło pojąć, że członkowie dobrze wy kształconego i cy wilizowanego społeczeństwa mogliby spełnić niesły chane zapowiedzi swy ch przy wódców i dokonać ludobójstwa. Pomimo rosnącej liczby dowodów nazistowskich zbrodni złudzenie to utrzy my wało się w pewny m stopniu aż do 1945 roku, a nawet przez jakiś czas później. W ramach rozpoczętego w lipcu 1939 roku nazistowskiego programu eutanazji o nazwie „T4” zabijano niemieckich i polskich pacjentów zakładów psy chiatry czny ch w tempie, które w 1940 roku osiągnęło około pięciu ty sięcy ofiar miesięcznie. Większość zagazowy wano, choć niektóry ch rozstrzeliwano pod nadzorem Gestapo i SS przy udziale lekarzy ; spośród siedemdziesięciu ty sięcy ofiar od czterech do pięciu ty sięcy stanowili Ży dzi. Program „T4” by ł history cznie ważny, ponieważ na wczesny m etapie pokazał gotowość niemieckiego rządu do podjęcia procesu unicestwienia, szczegółowo określanego przez biurokrację z Berlina, w celu wy eliminowania podgrupy zbędnej z punktu widzenia wy mogów Trzeciej Rzeszy. Z chwilą masowego wy mordowania jednej mniejszości, nie by ło już żadnej dalszej moralnej przeszkody na drodze do Holokaustu. Dy lematy stojące przed nazistowskim kierownictwem doty czy ły jedy nie jego wy konalności w kategoriach czasu i logisty ki. Przez ponad dwa lata od wy buchu wojny uznawano, że zwy cięstwo jest priory tetem, chwilowo decy dujący m o odroczeniu całkowitej eliminacji europejskich Ży dów. Od sierpnia 1939 do lata 1942 roku, gdy program obozów śmierci osiągnął pełną wy dolność, naziści zadowalali się zabijaniem wielkich liczb ludzi w wielu krajach na zasadach arbitralny ch. W pierwszy ch miesiącach po wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski zamordowano około 10 ty sięcy Polaków – Ży dów i nie-Ży dów uznany ch za szkodliwy ch dla interesów Niemiec. Wy znaczono pięć SS Einsatzgruppen – szwadronów śmierci – które szły śladem atakujący ch z przodu oddziałów pancerny ch. Ich dowódcom przy znano szeroką swobodę w dobieraniu ofiar, wy korzy sty waną przez niektóry ch do eliminowania prosty tutek, Cy ganów i chory ch psy chicznie. Około 60 ty sięcy polskich żołnierzy pochodzenia ży dowskiego oddzielono od pozostały ch jeńców wojenny ch, a decy zje o ich losie miały zapaść później. Wszy scy polscy Ży dzi – 3,5 miliona – mieli zostać przesiedleni do gett. Na początku 1940 roku naziści rozpoczęli przy musowe wy siedlanie 600 ty sięcy Ży dów z terenów właśnie wcielony ch do Wielkiej Rzeszy ; zostali oni wy wiezieni do odrębnie administrowanego Generalnego Gubernatorstwa. Wielu spośród nich, pozbawiony ch schronienia i ży wności, zmarło w nadchodzący ch miesiącach. Na ty m etapie polity ka nazistów by ła wciąż niespójna. Wiele dy skutowano o deportacji, w maju 1940 roku Himmler przedłoży ł Hitlerowi memorandum o możliwości wy wiezienia
europejskich Ży dów do Afry ki lub na Madagaskar. Reichsführer SS wspomniał o rady kalnej alternaty wie „bolszewickiej metody fizy cznej eksterminacji narodu”, lecz odrzucił ją jako „niegermańską i niemożliwą”. Uzgodniono, że możliwie największa liczba Ży dów powinna zginąć w toku normalnego przebiegu administrowania okupacją, lecz nie podjęto jeszcze decy zji na rzecz sy stemowego ich mordowania. W ciągu następny ch dwóch lat, a zwłaszcza po inwazji na Rosję, Niemcy zabijali Ży dów wedle uznania, w skali determinowanej głównie dostępnością siły roboczej i zasobów. Niemiecki sierżant, zaopatrzeniowiec z kompanii piekarniczej, wspominał: „Widziałem, jak ci ludzie by li wy łapy wani i musiałem po prostu się odwracać, kiedy by li pałowani na śmierć na naszy ch oczach [...]. Stało tam i przy glądało się bardzo wielu niemieckich żołnierzy oraz Litwinów. Nie wy rażali ani zgody, ani dezaprobaty – po prostu stali, całkowicie obojętni”. Garstka niemieckich oficerów miała odwagę protestować: pułkownik Walter Bruns, inży nier, który przy padkowo natknął się na masakrę Ży dów podczas konnej przejażdżki w lesie Rumbuli na Łotwie 30 listopada 1941 roku, przedłoży ł formalny raport Grupie Armii „Północ”. Osobiście odwiedził także kwaterę główną armii w Angerburgu (dzisiejsze Węgorzewo), aby złoży ć tam jego kopię. Nie otrzy mał żadnej formalnej odpowiedzi; szef sztabu oznajmił jedy nie, że w przy szłości tego rodzaju egzekucje „muszą by ć wy kony wane z większą ostrożnością”. Einsatzgruppen by ły stosunkowo nieliczne, udało się im jednak dokonać wielu robiący ch wrażenie masakr, choć liczba ich ofiar wciąż obejmowała „ty lko” dziesiątki ty sięcy. Energiczne wy siłki Bry gady Kawalerii SS na obszarze bagien Pry peci na początku sierpnia 1941 roku przy niosły 6504 ży dowskich ofiar. Końcowy miesięczny raport tej jednostki mówił o 15 878 zabity ch, choć rzeczy wista liczba prawdopodobnie przekraczała 25 ty sięcy. Okazało się, że logisty czne trudności mordowania w skali hurtowej są olbrzy mie, nawet z zastosowaniem oszczędny ch metod działania, na przy kład zapędzania ofiar do masowy ch grobów przed ich rozstrzelaniem. Przy tak wolny m tempie proces „ostatecznego rozwiązania problemu ży dowskiego w Europie” wy magałby dziesięcioleci i pod koniec lata 1941 roku dowódcy SS zaczęli domagać się o wiele bardziej rady kalnego i kompleksowego podejścia do sprawy. We wrześniu Einsatzgruppe C zaproponowała wy niszczenie Ży dów pracą: „Jeśli całkowicie zrezy gnujemy z ży dowskiej siły roboczej, to ekonomiczna odbudowa ukraińskiego przemy słu [...] będzie właściwie niemożliwa. Jest ty lko jedna możliwość [...] rozwiązanie problemu ży dowskiego poprzez wy korzy stanie ży dowskiej siły roboczej w pełnej skali. To pociągnęłoby za sobą stopniową likwidację ży dostwa”. Z końcem lipca 1941 roku przy jęto nową polity kę: zamknięcie wschodnioeuropejskich Ży dów w gettach, gdzie można by ich łatwiej kontrolować i wy korzy stać jako siłę roboczą, a jednocześnie zwolniły by się miejsca zamieszkania. Wehrmacht zdecy dowanie poparł ten pomy sł, gdy ż rozwiązy wało to trudności administracy jne na ty łach. SS rozszerzy ło wachlarz swy ch mordów: zabijano teraz znacznie więcej kobiet i dzieci. Lecz wciąż wobec trudności zabijania na skalę „przemy słową” niewielu oficerów SS by ło gotowy ch zmierzy ć się
z wy zwaniem tak ambitny m jak eksterminacja całej rasy. Podczas zimy przełomu lat 1941 i 1942 skupili się na zapełnieniu gett, a następnie na dokończeniu oczy szczania poszczególny ch regionów poprzez zabijanie wszy stkich Ży dów wy kry ty ch poza dzielnicami zamknięty mi, głównie na terenach wiejskich. Warunki ży cia w gettach by ły nie do opisania: od sierpnia 1941 roku w warszawskim getcie, gdzie odizolowano łącznie 338 ty sięcy Ży dów, 5500 umierało co miesiąc z głodu i chorób, a umieralność w inny ch by ła porówny walna. Niemcy wciąż zakładali ry chłe zwy cięstwo w Rosji, ale przed jego nadejściem większość nazistowskiego kierownictwa by ła za odroczeniem Ostatecznego Rozwiązania. Heinrich Himmler nie chciał jednak już z ty m dłużej zwlekać. Uważał szy bką likwidację Ży dów na okupowany ch tery toriach za priory tet narodowy, a przy okazji zamierzał w ten sposób poszerzy ć zakres swej władzy. Chełpił się mandatem komisarza Rzeszy „dla umocnienia narodu niemieckiego”, choć na ówczesny m etapie Hitler nie podjął jeszcze decy zji w sprawie „germanizacji” okupowany ch terenów sowieckich. Podkreślanie zasadniczego wpły wu SS na Holokaust może wy dawać się banałem, mimo to jest potrzebne: najpotężniejsza autonomiczna formacja w nazistowskich Niemczech dąży ła do unicestwienia Ży dów, nie licząc się zresztą z wpły wem tego działania na zdolność kraju do prowadzenia wojny. Jak zauważy ł John Lukacs, Himmler skupiał się na ty m celu o wiele bardziej niż Hitler.
Einsatzgruppe D dokonuje masowej egzekucji rosyjskich Żydów, około 1942 roku
Fot. Library of Congress We wrześniu 1941 roku Führer potwierdził zwy cięstwo Himmlera w ry walizacji z Alfredem Rosenbergiem o władzę nad Europą Wschodnią. Reichsführer SS otrzy mał jednoznaczne upoważnienie do przeprowadzenia czy stek etniczny ch na Wschodzie. Oznaczało to początek prowadzonej przez Trzecią Rzeszę sy stematy cznej kampanii ludobójstwa. Gdy oczekiwano bliskiego zwy cięstwa, podjęto decy zje, które miały poważnie utrudnić wy siłek wojenny Niemiec w obliczu narastającego widma klęski. Nie zostały one jednak nigdy odwołane: Himmler realizował eksterminację Ży dów z zawziętością niespoty kaną w inny ch obszarach działań wojenny ch. Jakakolwiek racjonalna ocena sy tuacji Niemiec w 1941 roku wy magała skoncentrowania się na wy graniu wojny, przede wszy stkim przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Gdy by do tego doszło, Trzecia Rzesza mogłaby dowolnie ukształtować swój ustrój; jeśli nie, oznaczało to klęskę narodowego socjalizmu. Himmler jednak zaangażował SS do zadania, które nie mogło wnieść niczego do niemieckiego zwy cięstwa i wręcz oddalało od jego osiągnięcia. Jesienią i z nadejściem zimy 1941 roku tempo mordów narastało: w dziesiątkach miasteczek i wsi Ży dów sy stematy cznie eliminowano. W październiku, gdy pozostawiona na ty łach linii frontu sowiecka jednostka specjalna wy sadziła w powietrze nowo utworzoną kwaterę główną armii rumuńskiej w Odessie, żołnierze rumuńscy wspierani przez niemieckie SS zabili około 40 ty sięcy miejscowy ch Ży dów. 18 i 19 tego miesiąca SS wy mordowało wszy stkich ży dowskich mieszkańców Mariupola, 8 ty sięcy osób, a ty dzień później dalszy ch 1800 w Taganrogu. Z ty godnia na ty dzień akcję konty nuowano w miejscowościach, o który ch świat nigdy nie sły szał, takich jak Skadowsk i Teodozja, Kercz i Dżankoj, Nikołajew i Chersoń. Pacjenci zakładów psy chiatry czny ch by li zabijani z marszu, niezależnie od wy znania. SS dokony wało także egzekucji wielu więźniów „o azjaty ckim wy glądzie” i rozpoczęło akcję mordowania Cy ganów, która nabrała sy stematy cznego charakteru w 1942 roku. Obozy jenieckie by ły przeczesy wane w poszukiwaniu rosy jskich Ży dów i komisarzy. Zidenty fikowany ch jako takich – w łącznej liczbie co najmniej 140 ty sięcy – wy wieziono i rozstrzelano. Trzeba jednak wy raźnie podkreślić, że jeszcze przed oficjalny m uzgodnieniem Ostatecznego Rozwiązania co najmniej dwa miliony sowieckich jeńców wojenny ch zostało zabity ch lub pozwolono im umrzeć. Wszelkie moralne bariery przed masowy mi mordami zostały już przełamane, a liczne precedensy zabijania w skali hurtowej ustanowione na długo, zanim doszło do największy ch masakr Ży dów. W zimie 1941 roku trwało administracy jne zamieszanie w kwestii, czy należy utrzy my wać przy ży ciu Ży dów zdolny ch do pracy przy musowej. Lokalni dowódcy przejawiali tutaj różne podejścia: 26 września w Kownie zamordowano 1608 mężczy zn, kobiet i dzieci „chory ch lub podejrzewany ch o stan zakaźny ”, następnie dalszy ch 1845 w ramach „karnej operacji” 4 października oraz kolejny ch 9200 po nowej kontroli 29 października. Dzień później szef niemieckiej cy wilnej administracji w Słucku wy stąpił do Generalnego Komisarza w Mińsku
z formalny m protestem w sprawie masakry tamtejszy ch Ży dów. Stwierdził w nim, że „po prostu nie można się obejść bez ży dowskich rzemieślników [...] wszy stkie kluczowe przedsiębiorstwa zostały by za jedny m zamachem sparaliżowane, gdy by wszy scy Ży dzi zostali zlikwidowani”. Jego skargi, jak stwierdził, zostały odrzucone przez dowódcę policy jnego batalionu dokonującego mordów, który wraził swoje zdumienie „oraz wy jaśnił, że otrzy mał instrukcje [...] uwolnienia miasta od Ży dów bez wy jątków, podobnie jak to robiono w inny ch miastach. Oczy szczanie musiało by ć dokony wane ze względów polity czny ch i nigdzie dotąd czy nniki ekonomiczne nie odgry wały żadnej roli [...]. Podczas akcji miasto przedstawiało sobą straszliwy obraz [...]. Ży dzi, wśród nich rzemieślnicy, by li brutalnie maltretowani. Nie można już mówić o akcji doty czącej Ży dów, wy glądało to zdecy dowanie bardziej na rewolucję”. Nic z tego nie robiło oczy wiście wrażenia na Himmlerze czy jego oficerach. 29–30 listopada ponad 10 ty sięcy mieszkańców getta w Ry dze zostało rozstrzelany ch poza miastem, a ty dzień później dalszy ch 20 ty sięcy. Z nadejściem grudnia większość Ży dów w państwach bałty ckich już nie ży ła, a ty siące kolaborantów zwerbowany ch przez Niemców do „lokalny ch sił ochotniczy ch” entuzjasty cznie uczestniczy ły w mordach. Przez resztę wojny Łoty sze, Litwini, Estończy cy i Ukraińcy odgry wali ważną rolę w realizowany m przez Himmlera programie eksterminacji Ży dów – ponad 300 ty sięcy zostało z czasem włączony ch do formacji pomocniczy ch SS (ludzie ci mogliby w inny m razie służy ć w armiach Hitlera). Wehrmacht w pełni współdziałał z operacjami Himmlera, choć większości mordów dokony wało SS. 10 sierpnia 1941 roku dowódca 6. Armii Walter von Reichenau wy mienił w rozkazie „niezbędne egzekucje elementów kry minalny ch, bolszewickich i głównie ży dowskich”. Generał Karl-Heinrich von Stülpnagel, dowódca 17. Armii, przestrzegał swe jednostki przed zabijaniem cy wilów bez żadnej selekcji i zamiast tego zalecał skupiać się na „miejscowy ch Ży dach i komunistach”. Wehrmacht ruty nowo zapewniał logisty czne wsparcie dla masakr popełniany ch przez SS, jak również dostarczał żołnierzy do kordonów wokół pól śmierci. W wielu udokumentowany ch przy padkach jednostki armii uczestniczy ły w rozstrzeliwaniach mimo rozkazów wy ższy ch rangą dowódców zakazujący ch takiego plamienia żołnierskiego honoru. Działania sowieckich party zantów dawały pretekst do podejmowania „operacji bezpieczeństwa” w rodzaju tej, dla której zachowały się rozkazy wy dane przez dowódcę 707. Dy wizji Piechoty Wehrmachtu generała majora Gustawa Freiherra von Bechtholsheima. 16 października 1941 roku pisał on, że „Ży dzi są dla party zantów jedy ny m wsparciem umożliwiający m im przetrwanie teraz i w ciągu zimy. Ich unicestwienie musi więc zostać dokonane w sposób bezkompromisowy ”. Bez akty wnego wsparcia ze strony Wehrmachtu masowe mordy w skali, w jakiej ich dokony wano w latach 1942–1942, nie by ły by możliwe. Z końcem 1941 roku nie ży ło już co najmniej pół miliona wschodnioeuropejskich Ży dów. Eliminacji europejskich Ży dów przy znawano coraz wy ższy priory tet w programie nazistów. Hitler wmówił sobie, że ogłoszona w sierpniu 1941 roku Karta Atlanty cka oraz
ry sujące się w bliskiej perspekty wie przy stąpienie Stanów Zjednoczony ch do wojny są wy nikiem wpły wu wy wieranego przez Ży dów na rząd amery kański. Umocniło to jeszcze jego determinację w zabijaniu przedstawicieli tego narodu w Europie. W następny ch miesiącach i latach niemiecki przy wódca doszedł do przekonania, że cel ten jest równie ważny jak zwy cięstwo militarne, a nawet że jest konieczny m warunkiem wstępny m do jego osiągnięcia. Próby doszukania się racjonalności w strategii nazistów, zwłaszcza od 1941 roku, nie dają rezultatów. Peter Longerich, jeden z bardziej szanowany ch history ków Holokaustu, przekonująco argumentuje, że zaangażowanie się nazistowskiego kierownictwa na rzecz realizacji Ostatecznego Rozwiązania poprzez wdrożenie idei obozów śmierci nastąpiło dopiero pod koniec 1941 roku: „Kierownictwo w centrum i organizacje wy konawcze na pery feriach rady kalizowały się w procesie wzajemnego oddziały wania”. Budowa pierwszego celowo zaprojektowanego obozu zagłady w Bełżcu koło Lublina rozpoczęła się dopiero 1 listopada 1941 roku. Longerich przy tacza dowody, że prawie do końca tego roku kluczowi oficerowie SS wciąż mówili raczej o masowy ch deportacjach niż o eksterminacji i interesowało ich głównie to, jak najlepiej zorganizować i zmobilizować Ży dów do pracy niewolniczej. Jesienią tego samego roku wy raźnie nasiliła się anty ży dowska propaganda na terenie Rzeszy, aby przy gotować opinię publiczną na deportację niemieckich Ży dów na Wschód. Jeśli rozróżnienie pomiędzy wy wózką skazańców na pustkowia, gdzie według oczekiwań mieli umrzeć z głodu, a masowy m ich zagazowaniem wy daje się pokrętne, by ło ono jednak znaczące w ewolucji historii Holokaustu. Gdy zaangażowanie USA po stronie aliantów by ło oczy wiste, Hitler nie dostrzegał już żadny ch korzy ści w oszczędzaniu Ży dów. Longerich pisze, że „jesienią 1941 roku nazistowskie kierownictwo rozpoczęło prowadzenie wojny na wszy stkich szczeblach jako wojny « przeciwko Ży dom» ”. Rozpoczęto budowę komór gazowy ch w Chełmnie, Bełżcu, Auschwitz i w inny ch obozach. Ciężarówki do zagazowy wania chory ch umy słowo by ły już wcześniej uży wane w Niemczech i w inny ch częściach nazistowskiego imperium. Himmler sprzy jał szerszemu wy korzy staniu tej technologii, choćby ze względu na zmniejszenie psy chicznego stresu, na który by li narażeni esesmani dokonujący masowy ch rozstrzeliwań. Z nadejściem jesieni 1941 roku stosowano już gaz – cy klon B do zabijania wy brany ch więźniów w Auschwitz i w inny ch obozach, choć na tamty m etapie większości ofiar nie stanowili Ży dzi. To raczej lokalne inicjaty wy oficerów SS niż spójne dy rekty wy z centrum determinowały wy bór, kto ma zginąć. W połowie października 1941 roku rozpoczęły się masowe wy wózki Ży dów z Rzeszy, w czasie który ch ty siące ludzi kierowano do Łodzi, Ry gi, Kowna i Mińska. Wielu z nich popełniło samobójstwo, nie godząc się na rolę bierny ch ofiar, co w świetle późniejszy ch wy darzeń trudno jednoznacznie uznać za najgorsze możliwe wy jście. Hans Michaelis by ł emery towany m prawnikiem z Charlottenburga. Tuż przed wy wiezieniem wezwał swą siostrzenicę. „Mario – powiedział – mam niewiele czasu. Co mam robić? Co jest
najłatwiejsze, najbardziej godne? Ży ć czy umierać? Znieść straszliwy los czy położy ć kres własnemu ży ciu?” Siostrzenica zanotowała: „Rozmawiamy. Rozpatrujemy obie możliwości. Zadajemy sobie py tanie [...], co doradziłaby jego nieży jąca żona. Znów spojrzał na zegarek”. I wtedy powiedział: „Zostało mi tu jeszcze najwy żej pięćdziesiąt godzin! [...] Chwała Bogu, że moja Gertruda zmarła normalną śmiercią, przed Hitlerem. Cóż ja dałby m za to! [...] Mario, zobacz, jak ten czas leci!”. Gdy się rozstawali, powiedziała: „Wujku Hansie, będziesz wiedział, co należy zrobić. Żegnaj”. Hans Michaelis zaży ł truciznę. Mieszkanka Berlina Hilde Meikley obserwowała wy wózkę miejscowy ch Ży dów: „Z przy krością muszę powiedzieć, że wielu ludzi stało w bramach, wy rażając radość na widok przechodzący ch kolumn. Ktoś krzy knął: « Popatrzcie na ty ch bezczelny ch Ży dów. Teraz się śmieją, ale wy biła ich ostatnia godzina» ”. Ofiarom pozwolono na zabranie 50 kilogramów bagażu na osobę. Wszy stkie cenne rzeczy rekwirowano im na stacjach odjazdu pociągów, gdzie dokony wano rewizji osobisty ch i pobierano opłatę za przejazd. Bagaż ładowano do wagonów towarowy ch i właściciele mieli go już nigdy nie zobaczy ć. Lokalne władze przejmowały opuszczone mieszkania, które przekazy wano niecierpliwie oczekujący m na ten moment nowy m lokatorom. Na konferencji prasowej w listopadzie 1941 roku Rosenberg powiedział: „Na wschodzie wciąż mieszka około sześciu milionów Ży dów i ta kwestia może by ć rozwiązana ty lko przez biologiczną eksterminację całego ży dostwa w Europie. Kwestia ży dowska zostanie rozwiązana dla Niemiec dopiero wtedy, gdy ostatni Ży d opuści niemieckie tery torium, a dla Europy, gdy nie będzie ani jednego Ży da na europejskim konty nencie aż do Uralu”. Jeśli naziści by li odpowiedzialni za Holokaust, to w swoich zbrodniach by li wspomagani przez niektóre, jeśli nie większość, z reżimów w okupowanej Europie. Anty semity zm, choć mniej śmiercionośny niż w Niemczech, by ł zjawiskiem powszechny m. Mihail Sebastian, ży dowski pisarz na krótko wcielony do armii rumuńskiej, opisał postawę właściwą dla wielu żołnierzy (w ty m świetle nie dziwiło przy zwolenie na to, by państwo rumuńskie zostało zdominowane przez nazistów): „Voichita Aurel, mój kolega z 21. Dy wizji Piechoty, powiedział wczoraj o kapitanie Capsuneanu coś, co podsumowuje całość rumuńskiego podejścia do polity ki: « To naprawdę wredny drań, który gotów jest cię bić i przeklinać. Ale ma jedną dobrą stronę: nie cierpi ży dków i nam też pozwala się na nich odgry wać» ”. Sebastian pisał dalej, że „taką właśnie pociechę Niemcy oferują Czechom i Polakom i są gotowi oferować ją Rumunom”. Niemiecka okupacja we Francji zinsty tucjonalizowała francuski anty semity zm, który i tak by ł szeroko rozpowszechniony, a rząd w Vichy chętnie dawał mu jednoznaczny wy raz. Tak wielu prominentny ch nazistów wy raźnie i publicznie mówiło o swoich zamiarach wobec Ży dów, że jest wręcz niewiary godne, iż przy wódcy krajów sojuszniczy ch tak długo nie traktowali tego poważnie. Lepiej zorientowani oby watele Wielkiej Bry tanii i Stanów Zjednoczony ch wy ciągali właściwe wnioski z zachodzący ch wy darzeń, w czy m umacniały
ich relacje naoczny ch świadków z Europy Wschodniej. Pani Blanche Dugdale, gorąca bry ty jska orędowniczka interesów ży dowskich, pisała w liście opublikowany m na łamach ty godnika „Spectator”: „W marcu 1942 roku Himmler odwiedził Polskę i zarządził, że do końca roku 50 procent ludności ży dowskiej ma by ć « eksterminowana» [...] i wy daje się, że od tamtego czasu nabrało to jeszcze tempa. Obecny program niemiecki wy maga, by zniknęli wszy scy Ży dzi [...]. Masowe mordy w skali niesły chanej od początków cy wilizacji rozpoczęły się naty chmiast po wy daniu tego rozporządzenia”. Dugdale zrelacjonowała wy wózki, identy fikując Bełżec, Sobibór i Treblinkę jako obozy śmierci. „Wy daje się pewne – pisała – że polskiemu ży dostwu nic nie pomoże, jeśli nie uda się powstrzy mać kampanii mordów przed zakończeniem wojny ”. Helmuth von Moltke z Abwehry w tajny m liście przesłany m w marcu 1943 roku przez Sztokholm informował Bry ty jczy ków: „Co najmniej dziewięć dziesiąty ch ludności [Niemiec] nie wie, że zabiliśmy setki ty sięcy Ży dów. Oni nadal wierzą, że tamci zostali ty lko zepchnięci [...] dalej na wschód [...]. Gdy by powiedzieć ty m ludziom, co się wy darzy ło naprawdę, odpowiedzieliby : « Jesteś ty lko ofiarą bry ty jskiej propagandy » ”. W niektóry ch państwach sojuszniczy ch istniała pewna ambiwalencja w podejściu do najbardziej masowy ch nazistowskich prześladowań. O ile to by ła ty lko ambiwalencja. Anty semity zm by ł głęboko wry ty w rosy jską historię i mentalność. Na przy kład z nadejściem Wielkanocy w 1942 roku po Moskwie zaczęła krąży ć jedna z niezliczony ch plotek, według który ch Ży dzi dokony wali ry tualny ch mordów prawosławny ch dzieci – by ł to nawrót dawnego wschodnioeuropejskiego „oszczerstwa przelewania krwi” w stosunku do Ży dów. W 1944 roku NKWD donosiło, że według rosy jskiego społeczeństwa „Hitler zrobił dobrą robotę, tłukąc Ży dów”. Ujawnienie istnienia obozów śmierci stworzy ło dla Moskwy dy lemat, którego sowieckie władze nigdy nie rozwiązały. Nie mogły wy razić uznania dla mordowania Ży dów przez nazistów, ale jeden z history ków określił Holokaust mianem „niestrawnego połcia w brzuchu radzieckiego zwy cięstwa”. Uznanie jego ogromu wy magałoby od Rosjan podzielenia się z Ży dami częścią przemożnego poczucia krzy wdy – a z wy jątkowości swej ofiary nie chcieli rezy gnować. W doniesieniach sowieckich korespondentów wojenny ch wszy stkie wzmianki wy raźnie mówiące o cierpieniach Ży dów by ły usuwane przez cenzurę. W 1945 roku, gdy Rosjanie obrzucali obelgami swy ch pokonany ch wrogów, co bardziej spostrzegawczy Niemcy zauważali, że niemal jedy ny m zarzutem, jakiego im nie stawiano, by ło prześladowanie Ży dów. W Polsce, gdzie anty semity zm by ł zjawiskiem powszechny m, dowodem perfidii Ży dów miały by ć doniesienia, że witali oni z radością wkroczenie Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku. Gdy Ży dzi z warszawskiego getta wzniecili krótkotrwałe i skazane na niepowodzenie powstanie w 1943 roku, w nacjonalisty cznej polskiej gazetce podziemnej napisano 5 maja: „Podczas sowieckiej okupacji [...] Ży dzi regularnie zabierali naszy m żołnierzom broń, zabijali ich, zdradzali przy wódców naszy ch społeczności oraz otwarcie przechodzili na stronę okupanta. [W pewny m miasteczku] chwilowo będący m w rękach
Sowietów [...] Ży dzi wznieśli łuk triumfalny dla przemarszu sowieckich żołnierzy i wszy scy by li przy ozdobieni w czerwone opaski i kokardy. Takie by ło, i nadal jest, ich nastawienie do Polski. Każdy w Polsce powinien o ty m pamiętać”. Wiosną 1944 roku niektórzy ży dowscy żołnierze zdezerterowali z polskiego korpusu stacjonującego w Szkocji, utrzy mując, że mieli dość anty semity zmu, który w armii na uchodźstwie by ł równie widoczny jak w rodzinny m kraju. Anglosasi nie by li by najmniej wolni od tego rodzaju nastrojów. Bry ty jskim żołnierzem Lenem Englandem wstrząsnęły poglądy wielu jego kolegów z koszar, w rodzaju ty ch, które tak wy raziście opisał później na przy kładzie służby w armii USA Irwin Shaw w powieści Młode lwy. England pisał: „Dwóch spośród najinteligentniejszy ch ludzi, jakich dotąd poznałem, to zdeklarowani ży dofobi. Argumentacja zwy kle jest taka: gdzie są Ży dzi w armii? Nie ma ich, ponieważ wszy stkim udało się załatwić sobie ciepłe posadki i wy migać się od poboru. W ten sam sposób Ży dzi by li zawsze pierwszy mi, którzy opuszczali niebezpieczne rejony. Ży dzi kontrolują finanse, przejęli władzę w kraju. Poszczególni Ży dzi mogą by ć całkiem sy mpaty czni, ale jako rasa znajdują się u korzeni wszelkiego zła”. Murray Mendelsohn, inży nier w armii USA, który wraz z rodziną jako dziecko wy emigrował z Warszawy, by ł świadomy anty semity zmu w koszarach. Jego wy kształcenie i inteligencja budziły podejrzliwość u kolegów, z który ch wielu by ło przedtem górnikami lub robotnikami budowlany mi. Nadali mu ksy wkę „Mózg”, ale – jak sam stwierdził – „nie dlatego, że by łem taki mądry, ty lko przez porównanie z nimi. Nauczy łem się by ć jak najmniej widoczny ”. Gdy żołnierze kompanii „Easy ” z 506. pułku piechoty spadochronowej przeklinali swego znienawidzonego pierwszego dowódcę porucznika Sobela, uży wali określenia „jebany Ży d”. Nawet jeszcze w czerwcu 1945 roku, gdy istnienie obozów koncentracy jny ch zostało ujawnione światu, coraz bardziej niepoczy talny generał George Patton potępiał liberałów, którzy „uważają, że osoba wy pędzona jest człowiekiem, który m nie jest, i odnosi się to szczególnie do Ży dów, którzy znajdują się poniżej zwierząt”. Choć Churchill reagował kategory czny m potępieniem na doniesienia o nazistowskim programie eksterminacji, jego rząd – podobnie jak rząd Franklina Delano Roosevelta – nie wy kazy wał gotowości do przy jęcia duży ch liczb ży dowskich uchodźców, nawet gdy by udało się przekonać Niemców do ich uwolnienia lub wy miany na jeńców niemieckich. Gdy w listopadzie 1938 roku przeprowadzono wśród Amery kanów sondaż, czy ży dowscy uciekinierzy spod rządów Hitlera powinni otrzy mać specjalne uprawnienia imigracy jne wjazdu do USA, 23 procent odpowiedziało twierdząco, 77 procent przecząco. W sierpniu 1944 roku około 44 procent Australijczy ków zapy tany ch, czy akceptowaliby osadnictwo ży dowskich uchodźców na pustkowiach północy kraju, odpowiedziało, że nie, 37 procent by ło za. Nawet jeszcze w grudniu 1944 roku kolejny sondaż amery kańskiej opinii publicznej na temat przy jmowania Ży dów do USA wy kazał, że zdaniem 61 procent nie powinny ich doty czy ć żadne ułatwienia w tej kwestii. Urzędnik bry ty jskiego Biura do spraw Kolonii cy nicznie skomentował raport z grudnia 1942 roku na temat obozów śmierci: „To znane
rzeczy. Ży dzi zaszkodzili swojej sprawie, grubo przesadzając w ostatnich latach”. Podobnie urzędnik Foreign Office wy raził niezadowolenie z powodu uty skiwań „ty ch lamentujący ch Ży dów”. Działacz polskiego podziemia Jan Karski po fantasty cznej ody sei przez Europę przedostał się do Londy nu jesienią 1942 roku, aby jako naoczny świadek złoży ć relację nie ty lko z cierpień swojego kraju, lecz także dobitnie przedstawić warunki panujące w ży dowskich gettach – sam dokonał niezwy kłego wy czy nu, dostając się do hitlerowskiego obozu śmierci w Bełżcu. Choć został przy jęty nader uprzejmie przez premiera polskiego rządu na uchodźstwie generała Sikorskiego, bry ty jskiego ministra spraw zagraniczny ch Anthony ’ego Edena oraz później w Waszy ngtonie przez prezy denta Roosevelta, nękała go przy gnębiająca świadomość, że opisy wane przez niego okropności jakoś tracą na sile w bezpieczny ch, nieokupowany ch stolicach zachodnich. „Z bry ty jskiej perspekty wy – pisał – nasz wkład wy dawał się mniejszy, niż nam się zdawało. Londy n stanowił centrum wojenny ch decy zji. Tu podejmowano dy spozy cje wprowadzające w ruch miliardy dolarów, armady samolotów bojowy ch, floty lle okrętów wojenny ch czy milionowe armie, które ponosiły ogromne straty. Często ludzie py tali: czy można porównać polski wy siłek i cierpienia z cierpieniami, bohaterstwem i wy siłkiem narodu rosy jskiego? Chcieli więcej konkretów na temat udziału Polski w ty ch history czny ch i heroiczny ch zmaganiach. Inni py tali: kim właściwie są Polacy ? [...] My, Polacy, nie mieliśmy szczęścia w tej wojnie”. Przełożeni Karskiego sami namawiali go, by nie kładł nadmiernego nacisku na prześladowania Ży dów, bo osłabi w ten sposób siłę swojej relacji o ciężkiej sy tuacji całej Polski. Arthur Schlesinger, stosunkowo dobrze poinformowany dzięki pracy w Biurze Służb Strategiczny ch, tak pisał o stanie swej wiedzy na temat losów europejskich Ży dów w 1944 roku: „Większość z nas wciąż my ślała raczej o nasileniu prześladowań niż o nowej i barbarzy ńskiej polity ce ludobójstwa [...]. Nie potrafię znaleźć kolegów, którzy przy pominają sobie chwile nagłego olśnienia w kwestii Ostatecznego Rozwiązania”. W podobny m tonie wy powiadał się oficer bry ty jskiego wy wiadu Noel Annan: „Wy magało czasu [...], aby ogrom niemieckich zbrodni wobec Ży dów dotarł do świadomości. W wy wiadzie wiedzieliśmy o komorach gazowy ch i piecach, ale nie o skali, skrupulatności i biurokraty cznej sprawności, z jaką Ży dzi by li wy łapy wani i mordowani. Z tego, co pamiętam, nikt pod koniec wojny nie zdawał sobie sprawy, że liczba Ży dów, którzy zginęli, szła w miliony ”. W cały m archiwum bry ty jskiego wy wiadu z okresu wojny nie pojawia się żadna wzmianka – przy najmniej żadna nie przetrwała – o prześladowaniach Ży dów czy Holokauście, prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie zwracano się do wy wiadu o zbadanie ty ch kwestii. Wbrew niektóry m popularny m mitom bombardowanie połączeń transportowy ch z obozami śmierci by łoby trudne, zwłaszcza w 1942 roku, gdy zginęła większość ofiar Holokaustu. Przy wódcy alianccy rozpatry wali doniesienia o cierpieniach Ży dów w kontekście zbrodni dokony wany ch na mieszkańcach okupowany ch krajów w całej Europie.
Choć trudno dostrzec, jakie prakty czne kroki można by ło podjąć, aby powstrzy mać mordowanie Ży dów, bry ty jskie i amery kańskie dokumenty z tamtego okresu wskazują na brak jakiejkolwiek emocjonalnej reakcji w odniesieniu do narastający ch dowodów ludobójstwa, co sprawia, że w XXI wieku jest to lektura odstręczająca. Amery kański dy plomata George Ball napisał później: „Może by liśmy tak zajęci ponurą groźbą wojny, że nie skupialiśmy się na tej upiorności? Mogło by ć również tak, że pomy sł masowej eksterminacji tak daleko wy kraczał poza trady cy jne pojmowanie świata przez większość Amery kanów, że insty nktownie nie chcieliśmy wierzy ć w jego istnienie”. Wielu Amery kanów i Europejczy ków przerażony ch doniesieniami o niemieckich zbrodniach w Belgii w 1914 roku[26] doszło po pierwszej wojnie światowej do wniosku, że zostali oszukani przez aliancką propagandę, okazało się bowiem, że wiadomości o zabijaniu cy wilów by ły przesadzone. W następnej wojnie zachodnie mocarstwa nie miały zamiaru dać się znów w podobny sposób wprowadzić w błąd. Dobrze świadczy o bry ty jskim i amery kańskim idealizmie, że wielu ludzi nie chciało wierzy ć, iż ich wrogowie są aż tak barbarzy ńscy, jak później wy kazały dowody. Według badań opinii większość społeczeństwa w USA nadal uważała Niemców za ludzi przy zwoity ch i pokojowo nastawiony ch, sprowadzony ch na manowce przez swy ch przy wódców. Jeszcze w maju 1945 roku, gdy na cały m świecie pokazy wano już relacje filmowe z obozów koncentracy jny ch, 53,7 procent ankietowany ch wy rażało pogląd, że jedy nie niewielka część społeczeństwa niemieckiego jest „z natury okrutna i brutalna”. Nic nie jest w stanie umniejszy ć odpowiedzialności nazistów i społeczeństwa niemieckiego za Holokaust, należy jednak przy znać, że nawet gdy pojawiły się przy gniatające dowody, państwa sojusznicze niezwy kle opieszale reagowały na istnienie obozów śmierci. Choć niewiele można by ło zrobić dla uratowania więźniów czy milionów rosy jskich jeńców, którzy zginęli z rąk Niemców, alianckie dokumenty z tego okresu dają wy raz niefrasobliwości niezby t dobrze świadczącej o Wielkiej Bry tanii i Stanach Zjednoczony ch. Nawet jeśli Ży dzi nie by li prześladowani w społeczeństwach anglosaskich, nie cieszy li się tam też powszechną sy mpatią. Do 1945 roku utrzy my wał się ze strony oficjalny ch czy nników zdecy dowany brak gotowości do oceny ich tragedii w wy miarze odrębny m od cierpień inny ch więźniów Hitlera oraz okupowany ch narodów Europy. Tego rodzaju brak wrażliwości daje się zrozumieć, słusznie jednak budzi wątpliwości u potomny ch. W zimie przełomu lat 1941 i 1942 wielu Ży dów wy wieziony ch z Niemiec zostało rozstrzelany ch naty chmiast po przy by ciu na miejsce przeznaczenia na Wschodzie, odby ło się to jednak z inicjaty wy lokalny ch dowódców SS, nie by ło jeszcze żadnego generalnego rozkazu przesądzającego o ich unicestwieniu lub zachowaniu przy ży ciu. Pod koniec listopada doszło do niezwy kłej interwencji ze strony Himmlera, który wy dał rozkaz czasowego wstrzy mania egzekucji Ży dów z Rzeszy, w odróżnieniu od ty ch ze Wschodu, ale rozkaz ten został wkrótce odwołany. Regionalna autonomia i względy logisty czne – niedobór miejsc
zakwaterowania lub ży wności albo brak siły roboczej – w duży m stopniu decy dowały o ty m, kto miał ży ć, a kto zginąć. Zakrojone na wielką skalę zabijanie wschodnich Ży dów, zwłaszcza niezdolny ch do pracy, trwało przez całą zimę. W Serbii rozstrzelano ty siące Ży dów i Cy ganów w odwecie za działania party zantów. Lokalni dowódcy niemieccy wiedzieli, że mogą by ć pewni aprobaty Berlina, wy bierając w pierwszej kolejności przedstawicieli ty ch właśnie nacji. Nazistowskiemu kierownictwu pozostał do zrobienia jeszcze ty lko jeden krok. Zarządzenie zmiany polity ki: przejście od uśmiercania w sposób arbitralny na poziomie regionalny m do narzucenia insty tucjonalnego zabijania poprzez bezpośredni rozkaz z góry, w ramach uzgodnionej polity ki totalnej eksterminacji. W przemówieniu wy głoszony m 12 grudnia 1941 roku po wy powiedzeniu wojny Stanom Zjednoczony m Hitler jasno wy raził swe zaangażowanie na rzecz zniszczenia Ży dów, jakoby w odwecie za ich odpowiedzialność za wy wołanie tego konfliktu. Realizacja programu ludobójstwa została powierzona szefowi Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) Reinhardowi Hey drichowi, któremu Himmler później oddał górnolotny pośmiertny hołd: „Miał charakter o rzadkiej czy stości, wy różniający się inteligencją jasną i wielce przenikliwą. Przepełniało go nieskazitelne poczucie sprawiedliwości. Uczciwi i przy zwoici ludzie mogli zawsze polegać na jego szlachetny m uczuciu i ludzkim zrozumieniu”. Cnoty te najwy raźniej zostały zepchnięte na dalszy plan, gdy 20 sty cznia 1942 roku na konferencji w Wannsee Hey drich wy ty czał drogę do obozów śmierci. Nie ma dokumentu potwierdzającego, że wy powiedział się jednoznacznie na rzecz wy mordowania wszy stkich europejskich Ży dów, choćby ze względu na to, że wciąż utrzy my wały się poważne przeszkody logisty czne. Głód miał nadal do odegrania poży teczną rolę – gdy by ło to wy godne, ofiary można by ło doprowadzić do śmierci pracą. Ale zamierzony rezultat nie pozostawiał już wątpliwości: Ostateczne Rozwiązanie problemu ży dowskiego miało następować etapami, z który ch ty lko ostatni musiał poczekać do końca wojny. Nader szczegółowo dy skutowano o budowie obozów eksterminacji i o zaletach gazu. Główny m wy nikiem konferencji by ło uzgodnienie, że SS będzie w przy szłości w pełni decy dować o losie europejskich Ży dów i że żadna inna agencja Rzeszy nie może odwoły wać się od jego decy zji. A polity ka będzie odtąd ukierunkowana na najważniejszy cel: oczy szczenia nazistowskiego imperium. By ło to wdrażane z niezwy kłą szy bkością. W połowie marca 1942 roku wciąż ży ły niemal trzy czwarte ofiar Holokaustu, ale po jedenastu miesiącach proporcja ta się odwróciła. Ministerialny doradca zapy tał SS Brigadeführera generała majora Odila Globocnika, czy nie lepiej by łoby spalać ciała ży dowskich ofiar, zamiast je grzebać, bo – jak argumentował – „Po nas może pojawić się pokolenie, które nie zrozumie całej tej sprawy !”. Globocnik odparł: „Panowie, jeśli kiedy kolwiek po nas nadejdzie pokolenie tak słabe i miękkie, że nie zrozumie naszego wielkiego osiągnięcia, całość narodowego socjalizmu okaże się daremna [...]. Powinno się wkopać tablice z brązu potwierdzające, że to my mieliśmy odwagę wy konać to
doniosłe i jakże potrzebne zadanie”. Jest jednak również uderzające, że choć nazistowscy przy wódcy wielokrotnie i publicznie potwierdzali swe zaangażowanie na rzecz eliminacji europejskich Ży dów, to szczegóły realizacji Ostatecznego Rozwiązania pozostawały ściśle strzeżoną tajemnicą. Nawet Hitler i jego współpracownicy obawiali się światowej reakcji, a zwłaszcza wpły wu publicznego ujawnienia istnienia obozów śmierci na własne społeczeństwo. Wiosną 1942 roku Himmler dopracował plan wy korzy stania pracy w obozach koncentracy jny ch zarówno dla produkcji zbrojeniowej, jak i zy sków dla samego SS. Ty mczasem sy stemowa niekompetencja i korupcja powodowały, że produkcja pod nadzorem SS miała niewielką wartość dla Rzeszy. Wręcz przeciwnie, program obozów by ł obciążeniem dla niemieckiego transportu i generalnie dla zasobów ekonomiczny ch kraju. Choć miliony więźniów zaprzęgnięto do pracy, przeważnie pry mity wnej, SS nigdy nie próbowało pogodzić potrzeby usług swy ch niewolników z wy nikającą z tego koniecznością traktowania ich w ludzki sposób – ponieważ główny m celem by ło masowe zabijanie, produktem by ło przede wszy stkim upiorne żniwo ludzkich włosów, złoty ch zębów i porzuconej odzieży. Na początku 1942 roku, gdy odby wały się dalsze masowe wy wózki z dy stry któw Generalnego Gubernatorstwa Lubelskiego i Galicy jskiego, SS rozszerzy ło program likwidowania ofiar naty chmiast po ich przy by ciu do obozów. Koncepcja przesiedlenia Ży dów na Wschód została zarzucona, choć zachowano listek figowy pozorów. Niemieccy przy wódcy przewidy wali wówczas, że letnia ofensy wa w Rosji zakończy wojnę i ty m samy m praca niewolnicza Ży dów przestanie by ć potrzebna. Rząd Słowacji zgodził się na wy wiezienie pięćdziesięciu ty sięcy swy ch oby wateli do Auschwitz. Wprowadzono program deportacji zachodnioeuropejskich Ży dów przy udziale narodowy ch sił bezpieczeństwa – nazistowskiemu imperium brakowało środków do oczy szczenia okupowany ch tery toriów, musieli liczy ć na pomoc ze strony miejscowy ch biurokracji i formacji egzekwujący ch prawo. Niemiecki rząd wy raźnie postawił sobie za cel, aby możliwie największa liczba zagraniczny ch reżimów współdziałała w masowy m eliminowaniu Ży dów. Pod ty m względem udało się osiągnąć znaczne sukcesy. Potomny ch fascy nuje łatwość, z jaką naziści znajdowali tak wielu zwy kły ch ludzi – aby posłuży ć się ty tułem klasy cznego studium Christophera Browninga – gotowy ch z zimną krwią mordować ty siące niewinny ch w każdy m wieku i obojga płci. Z doświadczenia współczesny ch czasów wy nika jednak, że wielu ludzi gotowy ch jest zabijać inny ch na zamówienie, jeśli wiedzą, że takie jest ży czenie akceptowany ch przez nich władz. Setki ty sięcy Rosjan współdziałało na ży czenie Stalina i Berii w doprowadzeniu do śmierci milionów swy ch rodaków, kiedy jeszcze nikt nie my ślał o Holokauście. Niemieccy generałowie sami mogli nie zabijać cy wilów, lecz chętnie godzili się, aby czy nili to inni. Powojenne zeznania wy kazują, że realizacja Ostatecznego Rozwiązania wy magała jedy nie trochę cierpliwości i prakty ki w przełamy waniu skrupułów niektóry ch nowicjuszy w masowy m mordowaniu. 13 lipca 1942 roku 101. Batalion Rezerwy Policji przy by ł
w konwoju ciężarówek do polskiej wsi Józefów, wśród której mieszkańców znajdowało się 1800 Ży dów. W większości rezerwiści w średnim wieku, mieli po przy jeździe zebrać się wokół swego dowódcy, pięćdziesięciotrzy letniego majora Wilhelma Trappa, zawodowego policjanta ciepło nazy wanego w jednostce „Papą Trappem”. Łamiący m się głosem i ze łzami w oczach powiedział im, że mają bardzo niewdzięczne zadanie zlecone na najwy ższy m szczeblu: aresztowanie wszy stkich Ży dów ze wsi, przewiezienie mężczy zn w wieku produkcy jny m do obozu pracy oraz zabicie pozostały ch. Stwierdził, że uzasadnieniem tego jest zaangażowanie Ży dów po stronie party zantów oraz inspirowanie przez Ży dów szkodzącego Niemcom amery kańskiego bojkotu. Następnie oświadczy ł, że każdy, kto nie czuje się na siłach, aby spełnić ten nieprzy jemny obowiązek, może odejść na bok. Kilku policjantów rzeczy wiście odmówiło uczestnictwa, a po rozpoczęciu egzekucji ich liczba wzrosła. Co najmniej dwudziestu pozwolono wrócić do koszar. Wszak wy starczająco wielu zostało, aby załatwić sprawę. Jeden wspominał później, jak jego pierwsza ofiara daremnie błagała o litość, wskazując, że jest odznaczony m weteranem pierwszej wojny światowej. Trzy dziestosiedmioletni krawiec Georg Kageler dość łatwo rozprawił się z pierwszą grupką, lecz potem wdał się w rozmowę z matką i córką z Kassel, które miały zginąć jako następne. Zwrócił się do dowódcy plutonu o zwolnienie i został skierowany do służby wartowniczej na ry nku, podczas gdy przy zabijaniu zastąpili go inni. Inny żołnierz, który wy cofał się z rzezi, wy jaśniał, że stresowała go nieudolność kolegi: „Ciągle mierzy ł zby t wy soko, powodując u swy ch ofiar straszliwe rany. Często odstrzeliwał cały ty ł głowy, powodując rozbry zgiwanie się mózgu. Po prostu nie mogłem już dłużej na to patrzy ć”. Jeszcze inny członek batalionu Walter Zimmerman zeznał później: „Nie pamiętam przy padku, aby ktokolwiek by ł zmuszany do udziału w egzekucjach, jeśli mówił, że nie jest już w stanie [...]. Zawsze by li jacy ś koledzy, który m łatwiej by ło rozstrzeliwać Ży dów niż inny ch, więc dowódcy poszczególny ch plutonów nigdy nie mieli trudności ze znajdowaniem odpowiednich ludzi”.
Okulary zabrane ofiarom jednego z obozów koncentracyjnych Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Christopher Browning ukazuje, że w następny ch ty godniach i miesiącach członkowie 101. Batalionu Rezerwy Policji w większości przełamali początkowe opory i stali się bezwzględny mi zabójcami. Na pewno uciekali się do alkoholu, aby jakoś znieść swoje obowiązki, lecz wy kony wali je z coraz większą brutalnością. Na przy kład porucznik Hartwig Gnade swoje ruty nowe działania przy zabijaniu ludzi zaczął uzupełniać sady zmem: „Podczas masowego mordu w Łomazach 16 sierpnia, czekając, aż ty siąc siedmiuset Ży dów skończy kopanie własnego masowego grobu, wy brał dwudziestu starszy ch, brodaty ch Ży dów i zmusił ich do czołgania się przed nim nago. Gdy to robili, wrzasnął na swoją druży nę: « Gdzie są moi podoficerowie? Nie macie jeszcze pałek?» . Podkomendni poszli na skraj lasu, zaopatrzy li się w pałki i przy stąpili do energicznego bicia Ży dów”. Do czasu ukończenia przez 101. Batalion w listopadzie 1943 roku swego zadania, stanowiącego wkład do Holokaustu, jego 500 żołnierzy rozstrzelało co najmniej 38 ty sięcy Ży dów i zagnało dalszy ch 45 ty sięcy do pociągów kierowany ch do Treblinki. Browning nie natknął się na nic, co świadczy łoby o jakichkolwiek sankcjach w stosunku do odmawiający ch udziału w egzekucjach – w jedny m z najbardziej
wy kształcony ch społeczeństw łatwo by ło znaleźć ludzi gotowy ch bez przy musu do mordowania ty ch, który ch władze uznawały za wrogów państwa. Gdy mordercy zjawiali się w ich gminach, wielu Ży dów odwoły wało się w swy ch ostatnich chwilach do Wszechmogącego i oddawało się pod Jego opiekę. Wuj dziewiętnastoletniego Efraima Bleichmana, Mosze, został zastrzelony przez funkcjonariuszy tak zwanej policji granatowej po znalezieniu w jego domu świeżego mięsa, a kuzy nka Brucha poniosła śmierć z rąk włóczęgów, którzy zapragnęli jej świeżego chleba. Młody Bleichman my ślał: „Jeśli ta tragedia by ła z woli Boga, nic nie można by ło zrobić. Moja rodzina [...] polegała jednak na Bogu, a nie człowieku, chcąc poprawić swoją sy tuację. Nie mogłem ani pogodzić się z ich filozofią, ani jej zakwestionować. Machina propagandowa w połączeniu z sy stematy czny m nękaniem wpędziła wielu z nas w apatię. [Oni] uważali się za bezsilny ch”. Gdy usły szał o zbliżającej się wy wózce, uciekł do lasu, gdzie przetrwał, ukry wając się przez wiele miesięcy. „Mieszkaliśmy w lesie z sowami, wężami, dzikami i jeleniami. Podczas wietrzny ch nocy gałęzie drzew wy dawały dziwne odgłosy. Cienie krzaków przy pominały napastników gotowy ch do rzucenia się na nas. Naturalne ruchy zwierząt zawsze budziły w nas obawę, że wróg jest blisko. Przy zwy czajenie się do nocy zabrało nam wiele czasu”. Z nadejściem lata 1942 roku wszy scy sowieccy Ży dzi z terenów pod niemiecką kontrolą już nie ży li. Później, w miarę pogarszania się sy tuacji wojskowej Niemiec, tempo mordowania uległo przy spieszeniu. W 1943 roku nastąpiły wy wózki na wielką skalę z Grecji i Bułgarii. Powstanie w getcie warszawskim w kwietniu tamtego roku spowodowało nasilenie prześladowań w Polsce, Holandii, Belgii, we Francji, w Chorwacji i na Słowacji. Zachowało się wiele relacji ofiar Holokaustu, lecz jedna z najbardziej zdumiewający ch została przedstawiona światu dopiero po sześćdziesięciu latach od śmierci autorki. Irène Némirovsky urodziła się w 1903 roku w Kijowie jako córka bogatego bankiera, który wy dostał się z ukraińskich gett i pogromów, aby przenieść się do wielkiej rezy dencji w Sankt Petersburgu. Dorastała w luksusie, często podróżując z rodziną do Francji. W 1917 roku uciekli przed rewolucją i po ciężkich przejściach dotarli dwa lata później do Pary ża, gdzie ojciec odbudował swą fortunę. Irène pisała od czternastego roku ży cia. W 1927 roku opublikowała swą pierwszą nowelę. Gdy wy buchła wojna, by ła uznaną figurą na francuskiej scenie literackiej, autorką dziewięciu powieści, z który ch jedna została sfilmowana, oraz mężatką i matką dwóch córek. Gdy w 1940 roku Niemcy okupowali Pary ż, przeniosła się do wy najętego domu we wsi Issy -l’Évêque w departamencie Saône-et-Loire. Tam właśnie w następny m roku zaczęła pracować nad dziełem, które miało się stać wojenną try logią o epickiej skali Wojny i pokoju. Nie miała większy ch złudzeń co do swego prawdopodobnego losu i w 1942 roku napisała w desperacji: „Niech to się już skończy – w jedną albo drugą stronę!”. Choć przeszła na katolicy zm, nie by ło ucieczki od nazistowskiej klątwy : 13 lipca została aresztowana przez francuską policję i wy wieziona do Auschwitz – została zamordowana w Birkenau 17 sierpnia. Jej mąż zginął wkrótce po niej. Némirovsky ukończy ła dwa pierwsze tomy swego niezwy kłego dzieła. Jej córki, które
przetrwały wojnę, ukry wając się, cudem przechowały rękopisy napisane drobniutkim pismem z powodu braku atramentu i papieru. Dziewczy ny nie mogły zmusić się do przeczy tania tego jedy nego świadectwa swej matki, zanim nie upły nęło przeszło pół wieku. I wtedy jedna z nich, Denise, posługując się szkłem powiększający m, skrupulatnie przepisała rękopis i z wahaniem przekazała go wy dawcy. Francuska suita została opublikowana we Francji w 2004 roku i stała się światową sensacją. Pierwszy tom opisuje francuskie doświadczenia z czerwca 1940 roku, los milionów uchodźców. Drugi skupia się na relacji pomiędzy niemieckim żołnierzem okupacy jnej armii a Francuzką. Skazana na śmierć Ży dówka z patosem i jednocześnie zrozumieniem przedstawia uczucia i zachowania osób, które miały ją zamordować. Jej opis francuskiego społeczeństwa pod okupacją, jego cierpień, przejawów spokojnej odwagi, a także moralnej zdrady, składa się na jedną z najbardziej godny ch uwagi części literackiej spuścizny wojny. Chłodnej, cierpkiej analizie towarzy szy ło ciepłe współczucie, które okazy wała, sama oczekując na śmierć – wiedziała, że wraz z Niemcami współwinne będzie społeczeństwo francuskie. Némirovsky jest obecnie uznawana za jednego z najbardziej znaczący ch świadków swy ch czasów oraz tragedii Ży dów. Podczas gdy bardzo wielu Niemców bezpośrednio lub pośrednio współdziałało w eksterminacji Ży dów, nieliczna mniejszość wy kazała się wielką odwagą we wspieraniu ofiar, narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Młody szewc, komunista August Kossman, ukry wał przez dwa lata w swy m mały m mieszkaniu Irmę Simon, jej męża i sy na. Właścicielka kawiarni, matka nastoletniego Ericha Neumanna, przez pięć miesięcy dawała w Charlottenburgu schronienie młodemu ży dowskiemu przy jacielowi rodziny. Ukry wający się Ży d Max Krakauer sporządził z końcem wojny listę wszy stkich berlińczy ków, którzy pomogli mu w długiej walce o uniknięcie śmierci, i przy pomniał sobie sześćdziesiąt sześć nazwisk. Matka Rity Knirsch ukry wała młodego człowieka, przy jaciela rodziny o nazwisku Solomon Striem, mówiąc do córki: „Rita, nie możesz nikomu o ty m powiedzieć! [...] Po prostu nie mogę odmówić temu biednemu ściganemu człowiekowi”. Tacy odważni ludzie ratowali resztki honoru niemieckiej cy wilizacji. W 1944 roku, gdy naziści okupowali Węgry i Słowację, nadeszła kolej na większość z pozostały ch przy ży ciu 750 ty sięcy tamtejszy ch Ży dów, którzy mieli wsiąść do pociągów i zginąć w ostatnich masowy ch mordach Holokaustu. Później, gdy zanosiło się na zwy cięstwo aliantów, perspekty wy wciąż ocalały ch Ży dów znacznie się poprawiły – także dlatego, że więcej ludzi by ło gotowy ch ry zy kować ich ukry wanie. W owy m czasie jednak większość ty ch, który ch Hitler wy brał na swe najważniejsze ofiary, już nie ży ła.
21 EUR OPA S TAJ E S IĘ P OLEM B IT W Y
dniu 3 listopada 1943 roku Hitler oznajmił swy m generałom, że podjął strategiczną decy zję i zabronił im wy sy łania dalszy ch posiłków na Front Wschodni. Wy chodził z założenia, że ponieważ siły niemieckie nadal zajmują szeroką strefę buforową chroniącą Rzeszę przed Sowietami, powinien przerzucać swe wojska do Włoch, gdzie armie angloamery kańskie zdoby ły już spore obszary, oraz Francji, na której tery torium alianci zamierzali z pewnością wkrótce wy lądować. Ale podczas gdy on usiłował zneutralizować zagrożenia istniejące na Zachodzie, Rosjanie rozpoczęli 14 sty cznia 1944 roku nową ofensy wę na północy. Odwrót strategiczny wy dawał się logiczny m wy jściem, gdy ż nikt nie wierzy ł, że Niemcy mogą nadal stanowić zagrożenie dla Leningradu, ale Führer, po krótkim wahaniu, raz jeszcze zażądał, by jego siły trwały na swoich pozy cjach. „Hitler umiał my śleć ty lko linearnie, a nie miał pojęcia o ruchach wojsk – wzdy chał później niemiecki oficer RolfHelmut Schröder. – Gdy by pozwolił naszy m generałom wy kony wać swoją pracę, wiele spraw mogłoby wy glądać inaczej”. Sowieci przełamali i pokawałkowali niemiecką linię obrony. 27 sty cznia Stalin oficjalnie ogłosił, że Leningrad został wy zwolony. Hitler wy słał Modela, swego ulubionego generała, z zadaniem odzy skania utracony ch terenów, ale po miesiącu nowy dowódca musiał się cofnąć o 160 kilometrów na z góry upatrzone pozy cje leżące wzdłuż Newy oraz nad jeziorem Pejpus i nad Jeziorem Pskowskim. Później wiosenna odwilż jak zwy kle uniemożliwiła na pewien czas dalsze operacje. Ponawiane wielokrotnie w okresie od sty cznia do marca natarcia Sowietów nie przy niosły większego postępu. Pogoda sprawiała trudności obu walczący m stronom, ale bardziej przeszkadzała Rosjanom, bo to oni próbowali iść naprzód. 11 lutego Żukow nakłonił Stalina do wy rażenia zgody na podjęcie nowej próby oskrzy dlenia nieprzy jaciela. Ty m razem chciał odciąć sześć niemieckich dy wizji na zachodnim brzegu Dniepru, pomiędzy dwoma sowieckimi przy czółkami mostowy mi. Manewr okazał się w końcu udany i zapewnił gwiazdę marszałka Koniewowi, ale 17 lutego trzy dzieści ty sięcy niemieckich żołnierzy wy rwało się z okrążenia. Wehrmacht ponownie zademonstrował waleczność, na jaką umiał się zdoby ć w rozpaczliwej sy tuacji. Nieco dalej na południe trzy ukraińskie fronty przez cały marzec parły na zachód. Stojący na ich drodze niemieccy dowódcy, feldmarszałek Ewald von Kleist, dowódca Grupy Armii „A”, i feldmarszałek Erich von Manstein, dowodzący Grupą Armii „Południe”, zignorowali wy raźne rozkazy Berlina i przeprowadzili całkowity odwrót, by ocalić zagrożone formacje od zniszczenia. Hitler zareagował bardzo szy bko, zwalniając obu marszałków ze stanowisk i wy znaczając na ich miejsca Modela oraz pry mity wnego Ferdinanda Schörnera, który,
W
zdaniem Führera, odznaczał się niezbędną w owy ch czasach bezwzględnością. Schörner – choć sam uważał te działania za bezcelowe – podjął upartą obronę Kry mu, ale musiał w końcu pogodzić się z ty m, co by ło nieuniknione: 12 maja liczące dwadzieścia siedem ty sięcy żołnierzy resztki stupięćdziesięcioty sięcznego garnizonu zostały ewakuowane drogą morską. Rosjanie utrzy mali Sewastopol przez dwieście pięćdziesiąt dni, a Niemcy opuścili tę fortecę po zaledwie siedmiodniowej obronie. Kapitan Nikołaj Biełow pisał z frontu w połowie kwietnia: „Wszy stko topnieje. Będą tu potworne pokłady błota, które nie zniknie do czerwca”. Tej wiosny warunki ży cia oby wateli ZSRS uległy nieznacznej poprawie: Luftwaffe mogła oddelegować ty lko nieliczne samoloty do bombardowania miast i ludności cy wilnej, a niemieccy jeńcy wojenni zostali w wielu miejscach skierowani do pracy przy odgruzowy waniu terenu. Na ty siącach kilometrów kwadratowy ch obszarów, na który ch toczy ły się walki, żołnierze i cy wile poruszali się z trudem między rozbity mi pojazdami, porzucony mi okopami, zalegający mi jeszcze minami i spalony mi wioskami. Rosjanie, wegetujący na krawędzi przetrwania dzięki dzienny m trzy stugramowy m przy działom chleba, niechętnie dzielili się ży wnością z niemieckimi jeńcami, ale przy znawali, że są oni dobry mi robotnikami. NKWD i Smiersz – nazwany przez pewnego history ka „sowieckim bakcy lem nieufności” – bezlitośnie ścigały domniemany ch zdrajców, kolaborantów i szpiegów na terenach zajmowany ch niegdy ś przez Wehrmacht. Na przy kład w Czernihowie przez wiele dni lutego z postawionej na centralny m skwerze szubienicy zwisały ciała czworga powieszony ch zdrajców, w ty m jednej kobiety. Mieszkańcy Kijowa ostrzegali przy by szów przed kontaktami z niektóry mi zamieszkały mi w ty m mieście młody mi kobietami, mówiąc: „One sy piały z Niemcami za kawałek kiełbasy ”. Do miasta wracał strumień uciekinierów, wiozący ch swój żałosny doby tek na taczkach i wózkach. Zaczęły ponownie kursować tramwaje, otwierano sklepy i kina, można by ło czerpać wodę z uliczny ch hy drantów, a od czasu do czasu pojawiała się nawet elektry czność. Ale ulice nie by ły sprzątane, a żeby naby ć podstawowe produkty, trzeba by ło stać w wielogodzinny ch kolejkach. Na niektóry ch murach nadal wisiały hitlerowskie plakaty propagandowe, wizerunki „Hitlera Wy zwoliciela”. Wspólny m losem dziesiątków milionów Rosjan by ła nędza w każdy m wy miarze ży cia. Kiedy trzej mali ulicznicy zaczepili na ulicy w Jelsku korespondenta „Prawdy ” Łazara Brontmana, spodziewał się, że poproszą go o pieniądze lub jedzenie. Ty mczasem oni spy tali: „Wujku, czy nie masz przy padkiem ołówka? Nie mamy w szkole czy m pisać”. Brontman dał im ołówek. „Zapomnieli mi podziękować i zniknęli w uliczny m tłumie, oglądając swą nową zdoby cz i najwy raźniej kłócąc się o to, kto powinien zostać jej właścicielem”. W maju 1944 roku na drodze wojsk sowieckich stało 2,2 miliona niemieckich żołnierzy. Hitler czuł się jeszcze spokojny, bo na najbardziej wy sunięty m w kierunku zachodnim odcinku frontu nieprzy jaciel nadal by ł oddalony o niemal ty siąc kilometrów od Berlina. Führer trwał w przekonaniu, że główny m obszarem akty wności Armii Czerwonej będzie Ukraina, i rozmieścił swe siły zgodnie z ty m założeniem. Ale by ło ono błędne: celem nadchodzącej
operacji „Bagration”, najbardziej spektakularnej sowieckiej ofensy wy podczas całej wojny, by ł obszar broniony przez Grupę Armii „Środek”. Ofensy wa miała się rozpocząć w czerwcu, a jej skala świadczy ła o ogromie środków, jakimi dy sponowała teraz Armia Czerwona. We wstępny m ataku, skierowany m w stronę Mińska, miało uczestniczy ć 2,4 miliona żołnierzy, 5200 czołgów i 5300 samolotów. Podczas drugiej fazy ofensy wy dwa fronty – 2. Bałty cki i 1. Ukraiński – miały wy korzy stać moment przełamania obrony i rozpocząć natarcie na obu flankach. Plan operacji „Bagration” by ł bardzo ambitny, ale potencjał Armii Czerwonej i słabość Wehrmachtu umożliwiały realizację tak szeroko zakrojony ch koncepcji. Pomy słowość i sukcesy bry ty jskich i amery kańskich operacji mający ch za zadanie dezinformację nieprzy jaciela by ły często, słusznie zresztą, chwalone, ale mniej uwagi poświęcono osiągnięciom sowieckiej maskirowki. W 1943 roku jej metody stawały się coraz bardziej wy rafinowane i osiągnęły szczy t podczas działań, które miały ukry ć przed nieprzy jacielem prawdziwe cele operacji „Bagration”. Budowa makiet czołgów, dział i instalacji mający ch sugerować Niemcom, że główne uderzenie Armii Czerwonej będzie skierowane na północne rejony Ukrainy, pochłonęła ogromne środki. Budowano też fałszy we drogi i przeprawy przez rzeki. Sowieckie formacje usy tuowane w pobliżu Grupy Armii „Środek” stały na pozy cjach obronny ch i nie przejawiały akty wności. Posiłki przemieszczały się ty lko w nocy i przestrzegały ry gory sty czny ch zaleceń doty czący ch zaciemnienia, a poza ty m do ostatniej chwili by ły przetrzy my wane na pozy cjach oddalony ch o 50–90 kilometrów od linii frontu. Intencje Żukowa by ły na ty le utajnione, że znała je ty lko nieliczna grupa najwy ższy ch rangą oficerów. Niemcy rozpoznali 60 procent sowieckich sił stojący ch naprzeciw Grupy Armii „Środek”, ale przeoczy li niezwy kle ważną 5. Armię Pancerną Gwardii marszałka Pawła Rotmistrowa, więc zakładali, że będą mieli do czy nienia ty lko z 1800 czołgami i samobieżny mi działami, choć w istocie by ło ich 5200. Wy soko ceniony szef wy wiadu Wehrmachtu, odpowiedzialny za wschodni front Reinhard Gehlen, dał się wprowadzić w błąd przez sowiecką maskirowkę, która okazała się tak zręczna i skuteczna jak dezinformacy jne poczy nania Amery kanów i Bry ty jczy ków przed D-Day. Resztki złudzeń Hitlera doty czące sy tuacji na Wschodzie miały zostać rozwiane w chwili, gdy Armia Czerwona by ła gotowa do uderzenia. Podczas tej wiosny cały świat z ironią traktował anglo-amery kański wkład w wy siłek wojenny, bardzo skromny w porównaniu z poczy naniami ZSRS. Dowódca Polskiego Korpusu walczącego we Włoszech generał Włady sław Anders pisał posępnie w połowie kwietnia: „Przebieg wojny dalej wy gląda tak samo; Armia Czerwona nadal odnosi zwy cięstwa, a Bry ty jczy cy albo ponoszą klęski, jak w Birmie, albo – razem z Amery kanami – utknęli we Włoszech”. Inwazja zachodnich sojuszników w Normandii jest zwy czajowo przedstawiana jako drugi front, ale na południu Europy mniej więcej jedna dziesiąta armii Hitlera, obejmująca część jego najlepszy ch formacji, toczy ła już wcześniej walki w położony ch na południe od Rzy mu górach i na wy brzeżu leżący m nieco dalej na północ. Kolejne ataki sojuszników na niemieckie pozy cje w okolicach Monte Cassino cechował brak koordy nacji,
wy obraźni i kompetencji. Pochodzący z VI wieku klasztor został zamieniony w kupę gruzów. Spadły na niego ty siące ton bomb i pocisków. Bry ty jczy cy, Hindusi, Nowozelandczy cy i Polacy tracili ży cie. Niemcy zaś nadal stawiali opór. Anglo-amery kańskie oddziały, które zgodnie z osobistą wizją Churchilla wy lądowały w sty czniu na położony m dalej na północ odcinku wy brzeża, w Anzio, zajmowały ty lko niewielki obszar, zajadle i wielokrotnie atakowany przez Niemców. „A więc wracamy do pierwszej wojny światowej – napisał młody oficer szkockiego pułku broniącego tamtejszy ch pozy cji. – Grząskie, gęste błoto. Potężne cielska czołgów. Chłód, mój Boże, jaki chłód. Groby oznaczone hełmami, podziurawiony mi przez odłamki szrapnela. Strzępy drutu kolczastego. Drzewa jak połamane kręgosłupy ry b [...]”. Ruty na ży cia w okopach i nieprzerwany ostrzał przy tępiały zmy sły żołnierzy. „Sprawność, a szczególnie sprawność bojowa, ulega obniżeniu, kiedy jednostki ludzkie przeby wają zby t długo i zby t regularnie w zasięgu ostrzału” – pisał amery kański podpułkownik Jack Toffey. Ży cie za linią frontu, mimo warunków przy pominający ch oblężenie, w dziwny sposób nabierało cech normalności. „Ten przy czółek desantowy to najdziwniejsze miejsce, jakie w ży ciu widziałem – pisał oficer łączności U.S. Army do brata w New Jersey. – Chłopcy mają swoje pry watne konie, kury, zwierzęta domowe, rowery i wszy stko, co zostawiła ludność cy wilna”. Niektórzy żołnierze zakładali warzy wniki. W luty m Niemcy przeprowadzili zmasowany atak na przy czółek desantowy. „Nigdy dotąd nie widziałem wokół siebie ty lu zabity ch – mówił z gory czą kapral Irish Guards, który widział w « strefie niczy jej» wałęsające się wśród trupów świnie. – Czy o to walczy my ? O to, żeby zjadły nas świnie?” Dla Niemców walki pod Anzio by ły równie ciężkim przeży ciem jak dla żołnierzy sojuszniczy ch. „Nastroje nie są szczególnie dobre, bo cztery i pół roku, jakie upły nęły od początku wojny, zaczy nają odbijać się na stanie naszy ch nerwów” – napisał jeden z żołnierzy Kesselringa. Niemcy zapłacili za lutową ofensy wę 5400 ofiarami, a w dzienniku ich armii zapisano: „Ewakuacja ranny ch stała się bardzo trudna. Straciliśmy wszy stkie ambulanse, nawet te opancerzone, więc musimy wy korzy sty wać działa samobieżne i czołgi « Ty gry s» ”. Niektóre jednostki sojusznicze złamały szy k i uciekły w kierunku ty łów. To samo robiły liczne oddziały niemieckie, które nie mogły wy trzy mać morderczego ognia amery kańskiej i bry ty jskiej arty lerii. W ciągu lutowy ch walk sojusznicy wy strzelili 158 ty sięcy pocisków, dziesięciokrotnie więcej niż Wehrmacht. Na południowy m odcinku frontu sojusznicy nadal nie mogli przebrnąć przez góry, ale ich przeciwnicy nie mieli powodów do zadowolenia. „Najgorsze jest to, że musimy ciągle walczy ć, choć od dawna wiemy, że przegraliśmy tę wojnę – powiedział do swego adiutanta dowódca oddziałów niemieckich pod Monte Cassino generał Fridolin von Senger und Etterlin. – Opty mizm jest eliksirem ży cia dla słaby ch”. Von Senger, rzadki, ale niepodważalny przy kład „dobrego Niemca”, postępował jak zawodowy żołnierz. Jego ludzie jednak znosili piekło pod alianckimi pociskami i bombami, które zrównały z ziemią zarówno stojący na górze klasztor, jak i położone niżej miasto. Wy buchy rozrzucały żołnierzy „jak
skrawki papieru”. „Nie widzieliśmy się już nawzajem – twierdził niemiecki żołnierz opisujący skutki marcowy ch ataków z powietrza. – Mogliśmy ty lko doty kiem stwierdzić obecność stojącego obok kolegi. Ogarnęła nas czerń nocy, a na języ kach mieliśmy smak spalonej ziemi”. Ale kiedy chmury dy mu rozpraszały się, a sojusznicza piechota i czołgi ruszały do natarcia, Niemcy nadal stawiali opór. Leje po bombach i gruzy utrudniały zadanie atakujący m, a nie obrońcom klasztoru. „Niestety mamy do czy nienia z najlepszy mi żołnierzami na świecie – co za ludzie!” – pisał z zabarwiony m gory czą podziwem Alexander do Brooke’a 22 marca. We Włoszech doszło w końcu do przełomu, ale nastąpił on zby t późno i by ł zby t niekompletny, by dać powody do poczucia triumfu. 12 maja Alexander rozpoczął swój pierwszy inteligentnie zaplanowany atak, polegający na równoczesny m natarciu dwóch sojuszniczy ch formacji. Kesselring, wprowadzony w błąd przez dezinformacy jną działalność aliantów, spodziewał się desantu morskiego na ty ły niemieckiej linii frontu, więc zatrzy mał w odwodzie swe rezerwy. Żołnierze generała Alphonse’a Juina, wchodzący w skład francuskiego korpusu ekspedy cy jnego, odegrali istotną rolę, przełamując niemieckie linie na południowy zachód od Cassino, a siły polskie wy parły niemiecką obronę z pozy cji położony ch na północ od klasztoru. Amery kanie zaatakowali z lewej, od strony morza. Niemcy, wiedząc, że ich front został przełamany, naty chmiast rozpoczęli odwrót w kierunku północny m. 23 maja Alexander rozkazał przebić się przez niemiecką obronę z obleganego od czterech miesięcy przy czółka desantowego w Anzio. Liczebność wielu niemieckich jednostek spadła do poziomu jednej trzeciej stanu wy jściowego, niekiedy nawet jeszcze bardziej. „Pęka mi serce, gdy patrzę na mój wspaniały batalion – pisał do żony jeden z dowódców. – [...] do zobaczenie niebawem, mam nadzieję, że w lepszy ch czasach”. Operacja „Diadem”, bo taki kry ptonim nosiła majowa ofensy wa, dała sojusznikom jedy ną w latach 1943–1945 szansę decy dującego zwy cięstwa nad stacjonujący mi we Włoszech armiami Kesselringa, które można by ło rozbić, odcinając ich odwrót. Ale generał Mark Clark, obsesy jnie pragnąc zapewnić sobie sławę zdoby wcy Rzy mu, jasno pokazał, że nie nadaje się na dowódcę 5. Armii i zlekceważy ł skierowane do niego rozkazy. Alexander, słaby wódz naczelny, nie zdołał sobie podporządkować nienawidzącego Anglików Clarka i ponosi znaczną część odpowiedzialności za nieudolność wojsk sojuszniczy ch, która nie pozwoliła im wy korzy stać sukcesu operacji „Diadem”. Kiedy 4 czerwca upadła stolica Włoch, Kesselring wy cofał się bez przeszkód na nowe pozy cje obronne, oparte o północno-zachodnie pasmo Apeninów i sięgające od miejscowości Spezia na zachodnim wy brzeżu aż po Pesaro na wschodzie. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość sfrustrowany m własną nieudolnością siłom sojuszniczy m walczący m w czerwcu 1944 roku na terenie Włoch i oceniać ich porażki w kontekście niepowodzeń, jakie spoty kały ich armie w inny ch rejonach Europy. Wehrmacht, dzięki swej sprawności bojowej i determinacji, wy my kał się z okrążeń zarówno na zachodnim, jak i na wschodnim froncie. Armia Czerwona wielokrotnie oskrzy dlała niemieckie
formacje, które przeważnie umiały uciec z zastawionej na nie pułapki. Gdy by Clark zamknął we Włoszech drogi prowadzące na północ, oddziały Kesselringa zapewne zdołały by się przebić przez jego przeszkody. Realizujący operację „Diadem” nie umieli przekształcić sukcesu takty cznego w sukces strategiczny, ale nie by li w swy m niepowodzeniu odosobnieni. Kilka ty godni później znaczne siły niemieckie uciekły przez lukę w rejonie Falaise w Normandii, a w sty czniu 1945 roku Amery kanie nie odcięli siłom von Rundstedta drogi odwrotu po przegranej bitwie w Ardenach – w historiografii anglosaskiej znanej także jako bitwa o Wy brzuszenie. We Włoszech sojusznicy musieli by ć zadowoleni z tego, że posunęli się o 400 kilometrów do przodu, przery wając pasmo cierpień, na jakie narażał ich zimowy impas. Kiedy stało się jasne, że decy dujące zwy cięstwo na ty m obszarze walk jest niemożliwe, Amery kanie – budząc wściekłość Churchilla – zaczęli uparcie dąży ć do ograniczenia rozmiarów kampanii. Wy cofali sześć amery kańskich i francuskich dy wizji, kierując je na fronty walki o Francję. W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy wojny szczątkowe operacje na terenie Włoch zdaniem Waszy ngtonu miały ty lko jeden pozy ty wny aspekt: angażowały dwadzieścia niemieckich dy wizji, uniemożliwiając skierowanie ich do obrony Rzeszy przed Eisenhowerem lub Żukowem. Hitler przy jął wiadomość o odwrocie z Włoch z niety powy m dla siebie fatalizmem. Późną wiosną 1944 roku wiedział już, że jego armie będą musiały za kilka ty godni stawić czoło wielkiej ofensy wie Armii Czerwonej. Zamierzał więc przedtem odeprzeć angloamery kańską inwazję na Francję, która wy dawała się nieuchronna. Gdy by zdołał tego dokonać, zachodni sojusznicy nie by liby zapewne w stanie zaatakować ponownie wy brzeży kanału La Manche przed 1945 rokiem. Mógłby więc przerzucić większość niemieckich sił z zachodu Europy na Front Wschodni, znacznie zwiększając swoje szanse na odparcie ofensy wy Stalina. Choć niemieccy generałowie uważali ten scenariusz za mało wiary godny, Hitler traktował swą opartą na nadziei strategię jako racjonalną. Wszy stko zależało od rezultatu zaplanowanej przez Eisenhowera inwazji. Alianci również zdawali sobie sprawę, że stawka jest bardzo wy soka. Z dokony wany ch na papierze obliczeń wy nikało, że Anglicy i Amery kanie muszą odnieść sukces przede wszy stkim dzięki swej dominacji w powietrzu, bo morskie operacje w rejonie Morza Śródziemnego nie dawały powodów do opty mizmu: na Sy cy lii, w Salerno i w Anzio lądowaniu sił alianckich towarzy szy ł chaos, który o mało co nie doprowadził do katastrofy. Bry ty jczy cy zawsze wzdragali się przed toczeniem wielkiej bitwy we Francji. Kiedy generał sir Frederick Morgan objął w 1943 roku stanowisko głównego sojuszniczego koordy natora D-Day, uznał za oczy wiste, „że projekt ten nie by ł wy soko oceniony przez ministerstwo wojny, które widziało w nim ty lko pomy słowe przedsięwzięcie o charakterze szkoleniowy m [...]. Bry ty jczy cy od początku podchodzili do tej inicjaty wy bardzo niechętnie, przy czy m słowo « niechętnie» jest określeniem dość oględny m”. W maju 1944 roku Churchill i Brooke nadal mieli w pamięci nieudane lądowanie w Anzio.
Nienajlepsze by ły również wzajemne stosunki amery kańskich i bry ty jskich dowódców sił lotniczy ch. Uważali oni, że strategiczne bombardowania doprowadzą niebawem do klęski Niemiec i nie chcieli uszczuplać swy ch sił, zapewniając inwazji wsparcie z powietrza. Churchill by ł przeciwny bombardowaniu francuskich linii kolejowy ch, zagrażającemu ży ciu ludności cy wilnej. Jego nagle ujawniona wrażliwość wzbudziła niesmak dowódcy bry ty jskiego lotnictwa wojskowego sir Arthura Harrisa, który powiedział: „Osobiście nie miałem nic przeciwko temu, żeby zabijać Francuzów. Powinni by li sami toczy ć swoją wojnę. Ale Winston nieustannie narzucał mi swoją wolę”. Roosevelt, Marshall i Eisenhower przegłosowali bry ty jskiego premiera. W czasie całej wojny zginęło od alianckich bomb około siedemdziesięciu ty sięcy Francuzów, z czego wy nika, że sojusznicy zabili w ty m kraju „przy padkowo” niemal jedną trzecią z ogólnej liczby osób, jakie straciły ży cie na Wy spach Bry ty jskich w wy niku celowy ch nalotów Luftwaffe. Bombardowania przy czy niły się w zasadniczy m stopniu do opóźnienia reakcji Niemiec na inwazję we Francji, ale cena by ła wy soka. Oby watele państw sojuszniczy ch z niecierpliwością oczekiwali na inwazję, niektórzy bezpośredni uczestnicy działań przejawiali jednak mniejszy entuzjazm: bry ty jscy żołnierze, którzy służy li przez lata w Afry ce Północnej i we Włoszech, by li oburzeni, że każe im się ponownie narażać ży cie w Normandii. Uważali, że nadeszła kolej na inny ch. „Kto jeszcze bierze udział w tej wojnie?” – py tali z gory czą żołnierze szkockiej 51. Dy wizji Strzelców Górskich, która by ła – według opinii jednego z jej oficerów – „bardziej zmiękczona niż utwardzona” sześciomiesięczny m szkoleniem w Anglii po powrocie z rejonu Morza Śródziemnego. Inna formacja weteranów znad Morza Śródziemnego, 3. pułk pancerny, prawie się zbuntowała, a szef sztabu bry gady major Anthony Kershaw zanotował później: „Wy pisy wali na ścianach swoich koszar w Aldershot slogany w rodzaju: « Nie chcemy drugiego frontu» , a gdy by nie ich nowy dowódca, najlepszy oficer pułku pancernego, jakiego spotkałem w czasie tej wojny – my ślę, że naprawdę by się zbuntowali”. Ty lko nieliczne jednostki, które walczy ły przedtem nad Morzem Śródziemny m, zasłuży ły na podziw podczas kampanii w północno-zachodniej Europie, co nie wy daje się zaskakujące. Służący w nich weterani niechętnie patrzy li na miliony inny ch bry ty jskich i amery kańskich żołnierzy, którzy nie brali dotąd udziału w walce. W dniu inwazji, która nastąpiła trzy dzieści miesięcy po Pearl Harbor, połowa ośmiomilionowej U.S. Army nie przekroczy ła jeszcze granic swego kraju, a liczba ty ch, którzy nie uczestniczy li doty chczas w żadnej akcji, by ła znacznie większa. Na przy kład 21. Dy wizja Piechoty spędziła dziewiętnaście miesięcy w garnizonie na Hawajach, a potem siedem miesięcy w Australii, przechodząc szkolenie, które miało przy gotować ją do walk w dżungli. Żołnierze, którzy wstąpili do zawodowej służby wojskowej już przed wojną, mieli prawo domagać się odesłania do kraju, zanim ich formacja spędziła choćby jeden dzień na polu bitwy. W trzy dzieści miesięcy po przy stąpieniu Amery ki do wojny ty lko niecały tuzin dy wizji U.S. Army walczy ł
z Niemcami. Także wielu żołnierzy bry ty jskich od 1940 roku przechodziło przeszkolenie. Staty sty ka uwzględniająca oddziały pomocnicze i obsadę garnizonów dowodzi, że w maju 1944 roku zaledwie połowa żołnierzy Churchilla oddała choćby jeden starzał do nieprzy jaciela. Kampania, w której uczestniczy ły później siły Montgomery ’ego, by ła trudna i krwawa, ale w porównaniu z walkami toczony mi na inny ch frontach trwała bardzo krótko. Uparte naciski Amery kanów na bry ty jskich przy wódców skłoniły ich w końcu do wy rażenia zgody na udział w inwazji. Ty m bardziej osobliwy jest fakt, że Bry ty jczy cy objęli stanowiska dowódcze na wczesny m etapie operacji. Montgomery dowodził bry ty jskimi i amery kańskimi siłami lądowy mi, Ramsey flotą, a Leigh-Mallory armadą powietrzną. Choć naczelny m wodzem by ł Eisenhower, Montgomery łudził się, że zdoła zachować operacy jną kontrolę nad sojuszniczy mi armiami aż do Berlina, a jego amery kański przełożony będzie ty lko figurantem. Niezawodny brak wrażliwości tego niewielkiego wzrostem generała podtrzy my wał w nim te ambicje aż do ostatnich miesięcy wojny. Skrupulatne planowanie i olbrzy mie zasoby broni wróży ły sukces operacji „Overlord”, ale lęk w sercach wielu Bry ty jczy ków i Amery kanów budziły sprawność niemieckiej armii i nieprzewidy walność warunków atmosfery czny ch. Konsekwencje ewentualnego niepowodzenia z pewnością by ły by przerażające. Morale ludności cy wilnej spadłoby dramaty cznie po obu stronach Atlanty ku. Rządy USA i Wielkiej Bry tanii musiały by zwolnić i zastąpić najważniejszy ch dowódców. Prestiż zachodnich sojuszników, od dawna oskarżany ch przez Stalina o chwiejność, doznałby poważnego uszczerbku, podobnie jak autory tet Roosevelta i Churchilla. Mimo trzech lat wy niszczający ch walk na Wschodzie armia niemiecka nadal by ła groźna. Nie ulegało wątpliwości, że siły alianckie, które Eisenhower rzuci do walki z sześćdziesięcioma dy wizjami von Rundstedta, muszą dy sponować znaczną przewagą siły bojowej. Atakujący mieli jednak do swej dy spozy cji ogromny potencjał logisty ki i sił pomocniczy ch, które ich wspierały, wobec czego nawet w 1945 roku, kiedy by li u szczy tu swy ch możliwości, mogli ograniczy ć się do sześćdziesięciu amery kańskich oraz dwudziestu bry ty jskich i kanady jskich dy wizji bojowy ch. Ich dowództwo usiłowało zrekompensować niedobór piechoty wielkimi siłami wojsk pancerny ch i arty lerii i osiągnęło to, lecz za cenę ruchliwości. Churchill i Roosevelt zasłuży li na wdzięczność swy ch narodów, opóźniając D-Day aż do 1944 roku, kiedy ich środki bojowe by ły już bardzo poważne, a zasoby Hitlera drasty cznie się skurczy ły. Straty sojuszników podczas kampanii na konty nencie by ły ułamkiem strat, jakie ponieśliby alianci, gdy by inwazja nastąpiła wcześniej. Choć oczy wiście dla młody ch ludzi uczestniczący ch w natarciu 6 czerwca 1944 roku te istotne dane nie miały żadnego znaczenia – dostrzegali ty lko śmiertelne niebezpieczeństwo zagrażające każdemu, kto forsował Wał Atlanty cki. Inwazja zaczęła się od desantów spadochronowy ch przeprowadzony ch przez jedną dy wizję bry ty jską (6. Dy wizję Powietrznodesantową) i dwie amery kańskie (82. i 101. Dy wizje Powietrznodesantowe) w nocy z 5 na 6 czerwca. Miały one chaoty czny przebieg, ale osiągnęły swe cele, wprowadzając dezorientację w szeregi Niemców i umożliwiając
opanowanie ważny ch rejonów na obu skrzy dłach strefy inwazy jnej. Spadochroniarze wciągali do walki napotkane siły nieprzy jacielskie, wy kazując energię godną żołnierzy tak elitarny ch formacji. Sierżant Mickey McCallum nigdy nie zapomniał swej pierwszej wy miany ognia, do której doszło kilka godzin po wy lądowaniu. Niemiecki celowniczy karabinu maszy nowego śmiertelnie zranił jego idącego obok kolegę, szeregowca Billa Atlee. McCallum spy tał go, czy jego obrażenia są ciężkie, a żołnierz odpowiedział: „Umieram, sierżancie Mickey, ale wy gramy tę cholerną wojnę, prawda?”. McCallum nie wiedział, skąd pochodzi Atlee, choć jego słownictwo sugerowało, że wy chował się na wschodnim wy brzeżu USA, ale by ł wzruszony bohaterstwem człowieka, który w ostatnich chwilach swego ży cia my ślał nie o sobie, lecz o sprawie. W ciągu najbliższy ch godzin i dni wielu młody ch prezentowało podobną postawę i ponosiło takie same ofiary. 6 czerwca o brzasku plaże Normandii zostały zaatakowane na pięćdziesięciokilometrowy m odcinku przez sześć dy wizji piechoty i wspierające je wojska pancerne. Jedna dy wizja kanady jska i dwie bry ty jskie wy lądowały po lewej stronie frontu, a trzy dy wizje amery kańskie po prawej. Operacja „Overlord” by ła największą wspólną operacją w dziejach. Pierwsza fala uderzeniowa – 150 ty sięcy żołnierzy i 1500 czołgów – została przerzucona przez kanał La Manche na pokładach 5300 okrętów, a całość operacji ochraniało 12 ty sięcy samolotów. Tego dnia na wy brzeżu Francji toczy ł się dramat, jakiego świat nigdy do tej pory nie widział. Bry ty jskie i kanady jskie oddziały wy lały się na plaże oznaczone „Sword”, „Juno” i „Gold”, korzy stając ze wsparcia najnowszej technologii pancernej mającej ułatwić sforsowanie pozy cji niemieckich, często broniony ch przez Osttruppen[27] hitlerowskiego imperium. „Siedziałem w pierwszy m czołgu, który wy szedł na brzeg – opowiadał kanady jski sierżant Léo Gariépy. – Niemcy zaczęli ostrzeliwać nas z karabinów maszy nowy ch. Ale zdali sobie sprawę, że jesteśmy czołgiem dopiero wtedy, kiedy zatrzy maliśmy się na plaży, by zrzucić specjalny gumowy ekran, który ułatwiał unoszenie się na falach. Wtedy zrozumieli, że mają do czy nienia z shermanami”. Szeregowiec Jim Cartwright z South Lancashires przy znał: „Gdy ty lko dotarłem do brzegu, chciałem jak najszy bciej wy dostać się z wody. Chy ba przebiegłem przez tę plażę tak szy bko jak zając”. Amery kanie zajęli plażę „Utah”, łuk półwy spu Cotentin, ponosząc jedy nie niewielkie straty. „Wiesz co, to zabrzmi głupio, ale miałem wrażenie, że jesteśmy na ćwiczeniach – opowiadał ze zdziwieniem pewien szeregowiec. – Wy szliśmy na brzeg parami, jak dzieci, i wy gramoliliśmy się na plażę. Nadleciało kilka pocisków, ale żaden nie spadł blisko nas. Chy ba czułem się nawet trochę zawiedziony ”. Zdoby wający położoną nieco dalej na wschód plażę „Omaha” Amery kanie ponieśli najcięższe tego dnia straty, gdy ż zginęło ponad ośmiuset żołnierzy. Broniąca plaży niemiecka 352. Dy wizja Piechoty, choć nie zaliczała się do elitarny ch, by ła lepiej wy szkolona niż większość rozlokowany ch nad kanałem oddziałów i energicznie ostrzeliwała lądujący ch żołnierzy wojsk sojuszniczy ch. „Nikt nie posuwał się do
przodu – pisał korespondent « Associated Press» Don Whitehead. – Ranni, który ch odzież by ła nasiąknięta zimną wodą, leżeli na piasku [...]. « O Boże, ześlij mi łódź» – jęczał w malignie jakiś chłopak. Niedaleko od niego inny drżący z zimna młody żołnierz rozkopy wał żwir goły mi rękami. Wszędzie wokół nas wy buchały pociski, niektóre tak blisko, że od czasu do czasu spadały nam na głowy strugi zmieszanej z ziemią wody ”. Pewien szeregowiec napisał: „Ludzie płakali ze strachu, robili pod siebie. Leżałem obok inny ch, przerażony i zasty gły w bezruchu. Nikt nie wstawał. Przy pominało to zbiorowy paraliż. Nie widziałem żadnego oficera. W pewny m momencie coś uderzy ło mnie w ramię. My ślałem, że trafiła mnie kula. A to by ła czy jaś ręka, odcięta nie wiem przez co. Miałem tego dosy ć”. Przez połowę przedpołudnia wy dawało się, że atak na plażę „Omaha” zakończy się niepowodzeniem. Dopiero po kilku godzinach pozornego bezruchu małe grupy zdeterminowany ch żołnierzy, wśród który ch na wy różnienie zasługiwali komandosi, wdarły się na nadmorskie wy dmy, stopniowo zdoby wając przewagę nad obrońcami. Kiedy ogłoszono komunikaty o inwazji, kościoły we wszy stkich sojuszniczy ch państwach wy pełniły się ludźmi, którzy teraz modlili się za żołnierzy, choć dotąd nie odwiedzali świąty ń. Amery kańskie stacje radiowe przestały nadawać reklamy, a miliony ludzi wsłuchiwały się z niepokojem w komunikaty i nadawane na ży wo raporty z plaż. Robotnicy przemy słowi przerwali strajki, a liczba cy wilny ch krwiodawców gwałtownie wzrosła. Miliony prześladowany ch i zagrożony ch mieszkańców Europy przeży ły dreszcz radosnego podniecenia. Wiedeński Ży d Victor Klemperer miał większe niż inni powody do radości, ale zachował umiar, pomny wcześniejszy ch rozczarowań. Porównując swą reakcję do reakcji żony, zanotował: „Eva by ła tak podniecona, że drżały jej kolana. Ja zachowałem całkowity spokój. Nie potrafię już (albo jeszcze) przeży wać nadziei [...]. Trudno mi sobie wy obrazić, że mogę doży ć końca ty ch męczarni, ty ch lat niewolnictwa”. Inne by ły wrażenia niemieckich żołnierzy stacjonujący ch we Francji. „Rankiem 6 czerwca ujrzeliśmy całą potęgę Anglików i Amery kanów – napisał jeden z nich w liście do żony, który znaleziono później przy jego zwłokach. – Niedaleko wy brzeża stała flota złożona z nieskończonej ilości mały ch i duży ch okrętów, ustawiony ch w takim szy ku, jakby brały udział w defiladzie. By ł to wspaniały spektakl. Ci, którzy go nie widzieli, nie będą mogli w to uwierzy ć. Świst pocisków i huk eksplozji tworzy ły najgorszy rodzaj muzy ki. Nasza jednostka poniosła straszliwe straty – ty i dzieci możecie by ć zadowoleni, że przeży łem. Z naszej kompanii została ty lko nieliczna garstka”. Spadochroniarz Luftwaffe porucznik Martin Poppel, przez długi czas pewny zwy cięstwa zajadły hitlerowiec, napisał 6 czerwca: „Wy chodzi na to, że sojusznicy przeży wają swój wielki dzień, co niestety oznacza, iż dla nas również jest on ważny ”. Gey r von Schweppenburg, dowódca Grupy Pancernej „Zachód”, by ł przekonany, że Rommel, który kierował rozmieszczeniem wojsk za Wałem Atlanty ckim, popełnił błąd, stawiając na „obronę przez atak”. Twierdził, że dy wizje pancerne powinny by ć trzy mane w odwodzie i wy korzy stane podczas zmasowanego kontrnatarcia. Ale, podobnie jak większość my ślący ch oficerów Trzeciej Rzeszy, by ł przekonany, że wy nik ty ch zmagań i tak jest już
przesądzony i niezależny od rozmieszczenia niemieckich wojsk. „Nie mogliśmy uniemożliwić lądowania wojsk sojuszniczy ch ani ich ruchu bez wsparcia lotnictwa, którego by liśmy całkowicie pozbawieni”. Późny m popołudniem 6 czerwca – o wiele za późno, by mieć realne szanse na sukces – 21. Dy wizja Pancerna Wehrmachtu przeprowadziła na bry ty jskim froncie kontrnatarcie, które zostało bez trudu zatrzy mane przez armaty przeciwpancerne i czołgi Sherman „Firefly ” uzbrojone w armaty ośmiokilogramowe. Gdy zapadł zmrok, siły Eisenhowera zajmowały już bezpieczne pozy cje, sięgające do 4 kilometrów w głąb lądu. W ciągu następny ch dni pozy cje te zostały połączone. Przeby wający na niemieckiej linii obrony Martin Poppel pisał: „Wszy scy uważamy, że [nasz] batalion został rzucony do bitwy bez żadnego wsparcia i z mierny mi szansami na powodzenie [...]. Ludzie są cholernie roztrzęsieni [...]. Podczas tej upiornej nocy wszy scy by li, szczerze mówiąc, śmiertelnie wy straszeni, więc musiałem zmuszać ich do wy konania każdego ruchu przekleństwami i obelgami”. Posiłki sojusznicze ciągle wy siadały na plażach z krążący ch wahadłowo jednostek desantowy ch, więc pod koniec Dnia D + 1 (7 czerwca) Montgomery dy sponował już cztery stu pięćdziesięcioma ty siącami żołnierzy. Z zaimprowizowany ch miejscowy ch lotnisk zaczy nały startować pierwsze sojusznicze my śliwce. Luftwaffe by ła tak osłabiona wielomiesięczną samobójczą obroną Niemiec, że jej maszy ny prawie nie stawiały oporu zdoby wcom. Piloci wojsk sojuszniczy ch zachwy cali się kontrastem między oglądaną za dnia plażą, po której posuwały się bezkarnie naprzód długie kolumny pojazdów, a bezruchem, jaki panował na pozy cjach zajmowany ch przez nieprzy jaciela. Niemcy wiedzieli, że każde ich poruszenie przy ciągnie samoloty my śliwsko-bombowe. Siły Rommla mogły się przemieszczać i zaopatry wać ty lko w ciągu krótkiej latem nocy. A sam ich dowódca został ciężko ranny w wy niku ataku alianckiego w lipcu 1944 roku. W pierwszy m dniu inwazji zginęły trzy ty siące Bry ty jczy ków, Amery kanów i Kanady jczy ków, więc cena za to decy dujące osiągnięcie strategiczne by ła niezby t wy górowana. Ale mieszkańcy Normandii ponieśli straszliwe koszty, gdy ż 6 czerwca stracili ty lu zabity ch, co ich wy zwoliciele. Żołnierze sił sojuszniczy ch wzbudzili oburzenie miejscowej ludności, okazując brak szacunku dla własności pry watnej. Komórka do spraw kontaktów z miejscową ludnością zanotowała w Ouistreham: „Rabunki dokony wane przez żołnierzy są na porządku dzienny m. Prestiż Bry ty jczy ków doznał dziś uszczerbku”. Mieszkająca w Colombières Francuzka opisała postępowanie Kanady jczy ków, którzy ograbili jej dom: „Cała wioska przeży ła najazd. Żołnierze kradli, rabowali, grabili i wy wozili łup na taczkach lub w ciężarówkach [...]. Wy buchały kłótnie doty czące podziału zdoby czy. Zabrali odzież, buty, arty kuły spoży wcze, nawet pieniądze z naszej kasy pancernej. Mój ojciec nie zdołał ich powstrzy mać. Meble znikły – ukradli nawet moją maszy nę do szy cia”. Rabunki by ły przy jętą prakty ką w armiach Eisenhowera przez cały czas trwania kampanii, a dowódcy prawie nigdy nie usiłowali ich powstrzy mać. Podczas zacięty ch, wy niszczający ch walk, które wy buchły wkrótce po inwazji, pociski i bomby zabiły około
dwudziestu ty sięcy mieszkańców północno-zachodniej Francji. Eisenhower i jego generałowie zawsze uważali, że „rozbudowa sił” w ciągu ty godni następujący ch po wy lądowaniu będzie miała kry ty czne znaczenie dla przebiegu całej inwazji. Gdy by Niemcy skoncentrowali swe wojska w Normandii szy bciej niż sojusznicy, toby atakujący mogli jeszcze zostać wy parci (na co liczy ł i czego domagał się Hitler). Alianccy specjaliści od dezinformacji przy czy nili się do sukcesu, przeprowadzając bły skotliwą operację „Fortitude”, która przekonała Niemców, że zagrożone jest Pas-de-Calais i skłoniła ich do zatrzy mania tam znaczny ch sił przez kilka następny ch ty godni. Ale choć sojusznicy, niszcząc linie kolejowe i mosty na drogach, opóźnili przerzut posiłków, przy by wające w czerwcu i lipcu do Normandii nowe niemieckie formacje by ły stopniowo rzucane w ogień walki. Jedenastoty godniowa kampania stała się najbardziej kosztowny m elementem wojny prowadzonej na Zachodzie, a Normandia – jedy ny m polem walki, na który m liczba ofiar by ła przez krótki czas równie wy soka jak na Froncie Wschodnim. Choć DDay miał ogromne znaczenie sy mboliczne i stał się obiektem fascy nacji potomny ch, walki, które nastąpiły po nim, by ły o wiele bardziej krwawe. Na przy kład kompania D bry ty jskiego pułku Ox and Bucks, która triumfalnie zdoby ła rankiem 6 czerwca most „Pegaz” na kanale w Caen za cenę dwóch zabity ch i czternastu ranny ch, następnego dnia straciła sześćdziesięciu ludzi podczas drobnej poty czki pod Escoville. Montgomery wy znaczy ł walczący m na wschodniej flance Bry ty jczy kom ambitne zadania wstępne, obejmujące zdoby cie miasta Caen. Ale – jak można się by ło spodziewać – uderzenie straciło rozmach już 6 czerwca, gdy ż postęp wkraczający ch w głąb lądu oddziałów by ł opóźniany przez labiry nt niemieckich punktów oporu i gąszcz pospiesznie przerzucany ch sił obronny ch. W ciągu następny ch dni sojusznicy po zacięty ch walkach umocnili swe pozy cje na przy czółkach desantowy ch i zdoby li nowe obszary, ale formacje niemieckie, wśród który ch na wy różnienie zasłuży ła 12. Dy wizja Pancerna SS „Hitlerjugend”, nie dopuściły do decy dującego przełamania frontu. Siły bry ty jskie wielokrotnie ruszały do natarcia i by ły odpierane przez walczące z ty pową dla siebie energią nieprzy jacielskie czołgi oraz oddziały piechoty. „Atak wy magał przeby cia około ty siąca metrów otwartego pola kukury dzy przy legającego do Combes Wood – zapisał oficer King’s Own Scottish Borderers. – Zaledwie stanęliśmy na linii wy jściowej, nieprzy jaciel stawił nam zacięty opór, intensy wnie ostrzeliwując posuwające się naprzód kompanie z moździerzy i dobrze rozlokowany ch karabinów maszy nowy ch. Sy tuacja mogła nasunąć porównanie z warunkami panujący mi na jakimś polu bitwy pierwszej wojny światowej [...]. Widzieliśmy pociski smugowe, ścinające łody gi kukury dzy ”. Szeregowiec Robert Macduff z pułku Wiltshires opowiadał: „Nigdy nie zapomnę widoku leżący ch na poboczu drogi rąk i nóg, które obsiadły robaki. Smród by ł przeraźliwy. Ktoś został zabity, ktoś odszedł na zawsze [...]. A ja z łaski Boga przeży łem”. Bry gadier Frank Richardson, jeden z najzdolniejszy ch oficerów sztabowy ch Montgomery ’ego, bezgranicznie podziwiał Niemców i pisał o nich później: „Często się zastanawiałem, jak zdołaliśmy ich
pobić”.
Transport rannego podczas walk we Francji Fot. AP Photo/Press Association Ale Wehrmacht by ł też zdolny do wielkich błędów i wiele z nich popełnił w Normandii, zwłaszcza w okresie, w który m jego dowódcy nie doceniali jeszcze siły ognia sojuszników
i jego możliwości w zakresie paraliżowania dzienny ch ruchów wojsk. „Ujrzeliśmy jeden z najbardziej potworny ch obrazów tej wojny – pisał 8 czerwca niemiecki podoficer, przeby wający w pobliżu Brouay. – Nieprzy jaciel dosłownie porąbał na kawałki jednostki Dy wizji Pancernej « Lehr» [28] za pomocą ciężkiej broni. [Pojazdy półgąsienicowe] i elementy sprzętu zostały rozszarpane, części ciała naszy ch zabity ch towarzy szy broni leżały na ziemi, a nawet wisiały na pobliskich drzewach. Wszy stko spowijała straszliwa cisza”. 9 czerwca tuzin czołgów 12. Dy wizji Pancernej SS przy puścił lekkomy ślnie czołowy atak na pozy cje Kanady jczy ków w Bretteville. Sierżant SS Morawetz tak opisał przebieg wy darzeń: „Cała kompania pędziła z maksy malną szy bkością szerokim frontem, prosto przed siebie [...]. Usły szałem stłumiony huk – nasz czołg zachwiał się tak silnie, jakby urwało mu gąsienicę, a potem stanął. Spojrzałem w lewo i zobaczy łem, że od czołgu jadącego na lewej flance odpada wieży czka. W ty m samy m momencie rozległ się niezby t głośny wy buch i mój pojazd zaczął się palić [...]. Paul Veith, siedzący przede mną strzelec, nie poruszał się. Wy skoczy łem na zewnątrz i zobaczy łem, że płomienie buchają z otwartego włazu, który wy glądał jak pochodnia [...]. Na lewo ode mnie płonęły inne czołgi [...]. Członkowie wszy stkich załóg mieli poparzone dłonie i twarze [...]. Cały obszar by ł ostrzeliwany przez piechotę”. Armaty przeciwpancerne zniszczy ły w ciągu kilku minut siedem czołgów. Kiedy dowódca jednostki, któremu opatry wano rany odniesione podczas wcześniejszej akcji, wrócił do swego pułku, stwierdził, że został on zdziesiątkowany. Zrozpaczony bezsensownością ataku napisał: „Omal się nie rozpłakałem z wściekłości i żalu”. Amery kanie stoczy li serię ciężkich bitew, zdoby wając półwy sep, na który m leżał Cherbourg, gdy ż niewielkie poletka, strome wzniesienia i gęste ży wopłoty umożliwiały obrońcom zadawanie atakujący m ciężkich strat na każdy m kroku. „Musieliśmy ich wy kopy wać z ziemi – opowiadał oficer amery kańskiej piechoty. – Szło to powoli i opornie, a walka nie miała w sobie nic pory wającego. Nasi ludzie nie biegli przez otwarty teren w czasie dramaty czny ch ataków [...]. Początkowo próbowali to robić, ale potem nabrali rozumu. Utworzy li niewielkie grupy, niekiedy mniejsze niż druży na, i szli rozstawieni co kilka metrów, trzy mając się blisko rosnący ch po obu stronach pola ży wopłotów. Podczołgiwali się o kilka metrów, przy legali do ziemi, odczekiwali chwilę i pełzli dalej”. Żołnierze amery kańskich wojsk powietrznodesantowy ch, którzy spodziewali się wy cofania z terenu działań bojowy ch po inwazji i przeniesienia na inny front, walczy li w Normandii przez pięć ty godni. Dzięki swej odwadze i zaangażowaniu, który ch nieraz brakowało jednostkom piechoty, przy czy nili się w decy dujący m stopniu do zwy cięstwa. Operacy jny meldunek sporządzony w kwaterze amery kańskiej 1. Armii podkreślał „pilną potrzebę wy robienia w żołnierzach piechoty ducha agresji [...]. Wiele jednostek zaczy na wy kazy wać taką postawę dopiero po dłuższy m czasie od wkroczenia do walki, a są takie, które nie naby wają jej nigdy. Natomiast jednostki elitarne, takie jak siły powietrznodesantowe i oddziały komandosów,
demonstrują ducha agresji od samego początku”. Niemcy usiłowali na niektóry ch odcinkach przejść do natarcia, ale by li zdecy dowanie odpierani za pomocą arty lerii, samolotów my śliwsko-bombowy ch i armat przeciwpancerny ch. Strategiczny cel – zdoby wanie terenu – spoczy wał jednak na barkach wojsk sojuszniczy ch. Bry ty jczy cy stracili ogromną liczbę czołgów podczas serii nieudany ch prób przedarcia się do Caen i jeszcze dalej, a lokalne sukcesy by ły często neutralizowane przez kontrataki nieprzy jaciela. „By liśmy w zasadzie nastawieni defensy wnie, a Niemcy z natury nastawieni na atak, poza ty m oni walczy li o przetrwanie – pisał major Anthony Kershaw. – Nie jesteśmy bardzo dziarskimi żołnierzami, a angielska kawaleria nigdy nie by ła bardzo dobra”. Ataki sojuszniczej piechoty okazy wały się mało pomy słowe, ich koordy nacja z wojskami pancerny mi pozostawiała zaś wiele do ży czenia.
Niemieccy żołnierze w ruinach normandzkiego miasta, lipiec 1944 roku Fot. Narodowe Archiwum Cy frowe Na wy nik bitew wpły wają w zasadniczy m stopniu liczebność, poziom dowodzenia i insty tucjonalna sprawność armii. I tak by ło w Normandii. Ale ważną rolę odgry wała też jakość ry walizujący ch z sobą sy stemów uzbrojenia. Doty czy to szczególnie czołgów. Armia bry ty jska i amery kańska dy sponowały znakomitą arty lerią. Amery kanie wy posaży li swą piechotę w dobre karabiny samopowtarzalne M1 Garand, choć ich ręczne karabiny maszy nowe BAR (Browning Automatic Rifle) by ły kiepskie. Ręczne wy rzutnie przeciwpancerny ch pocisków rakietowy ch M1 „Bazooka” kaliber 60 mm – które wzięły swą nazwę od dziwnego instrumentu dętego, wy nalezionego przez amery kańskiego komika Boba Burnsa – nie miały wy starczającej zdolności przebijania osłon pancerny ch. Armia bry ty jska chlubiła się niezawodny m karabinem powtarzalny m Lee-Enfield No. 4 Mk I i bardzo popularny m lekkim karabinem maszy nowy m Bren. Niemcy mieli lepszą broń. Ogromną siłę ognia zapewniał im karabin maszy nowy MG-42, nazy wany przez żołnierzy sojuszniczy ch „Spandau”. Wy produkowano około 400 ty sięcy sztuk tej broni, która by ła zasilana z taśmy nabojowej. Terkot MG-42, wy strzeliwującego 1200 pocisków na minutę, brzmiał znacznie groźniej niż powolny warkot karabinów ty pu Bren czy BAR, wy rzucający ch nie więcej niż 500 pocisków na minutę. Bry ty jczy cy i Amery kanie mieli też ciężkie karabiny maszy nowe (vickersy i browningi) ale MG-42, prostszy w produkcji dzięki szerokiemu zastosowaniu technologii tłoczenia i pozwalający na wy mianę lufy w ciągu pięciu sekund, przy czy nił się w wielkim stopniu do sprawności takty cznej niemieckiej armii. Równie ważną rolę odgry wał Panzerfaust, bezodrzutowy granatnik przeciwpancerny, którego produkcja sięgała 200 ty sięcy sztuk miesięcznie. Z bliskiej odległości by ł znacznie skuteczniejszy niż amery kańska „Bazooka” czy bry ty jski PIAT i by ł szeroko wy korzy sty wany w walkach z sojuszniczy mi jednostkami pancerny mi w latach 1944–1945, kiedy Wehrmacht odczuwał niedobór armat przeciwpancerny ch. Nie do przecenienia by ły też armaty kaliber 88 mm, stosowane zarówno do obrony przeciwlotniczej, jak i niszczenia czołgów, podobnie jak wy rzutnie pocisków rakietowy ch „Nebelwerfer”. Wszy stkie europejskie armie dy sponowały też pistoletami maszy nowy mi, który ch uży wano podczas walk toczony ch z bliskiej odległości. Bry ty jski pistolet maszy nowy Sten kaliber 9 mm by ł trafiony m modelem, a w warunkach masowej, wielomilionowej produkcji, koszt jednej sztuki spadał poniżej trzech funtów. Pistolet maszy nowy Thompson kaliber 11,43 mm, stanowiący wy posażenie U.S. Army, by ł ceniony za niezawodność, ale koszt jego wy tworzenia sięgał 50 dolarów. W latach 1944–1945 większość amery kańskich jednostek posługiwała się tańszy m i prostszy m pistoletem maszy nowy m M 3 zwany m „smarownicą”. Żołnierze wojsk sojuszniczy ch zazdrościli Niemcom ich pistoletów maszy nowy ch MP 38 i MP 40. Nazy wano je popularnie schmeisserami, choć projektant broni Schmeisser nie miał nic wspólnego z ich powstaniem. Pod koniec wojny Niemcy otrzy mali również niewielkie
ilości znakomity ch karabinków szturmowy ch MP 34 (później oznaczony ch jako MP 44 i StG.44), będący ch protoplastami całej generacji broni europejskiej piechoty. Największy m jednak problemem sojuszników by ło zby t słabe uzbrojenie i opancerzenie. Przewaga liczebna nie miała wielkiego znaczenia, kiedy bry ty jskie i amery kańskie pociski często odbijały się od dobrze opancerzony ch „Ty gry sów” i „Panter”, a trafienie „Shermana”, „Churchilla” czy „Cromwella” – jak zostały nazwane trzy rodzaje czołgów – niemal zawsze miało katastrofalne następstwa. „Nad wieży czką unosiła się ściana ognia, a moje usta by ły pełne żwiru i palonej farby – napisał wstrząśnięty oficer bry ty jskich wojsk pancerny ch, którego « Cromwell» został trafiony przez 88-milimetrowy pocisk wy strzelony z « Ty gry sa» . – « Opuścić pojazd!» wrzasnąłem i wy skoczy łem na zewnątrz [...]. Moja załoga, cudem ocalona, kry ła się pod krzakami porzeczki. Joe, kierowca, klęczał z rewolwerem w ręce, drżąc na cały m ciele. By ł bardzo blady i wy glądał jak osaczony szczur [...]. « Ty gry s» odjechał nienaruszony ; jego dowódca machał czapką i pękał ze śmiechu [...]. Nasze ręce tak się trzęsły, że trudno nam by ło zapalić papierosy ”. Choć wojska sojusznicze dy sponowały nieskończony mi rezerwami czołgów, trudno przecenić wpły w niemieckiej przewagi w zakresie broni pancernej na morale alianckich jednostek. Kapitan Charles Farrell napisał: „My ślę, że nie by ło wielu bry ty jskich dowódców czołgów, którzy nie oddaliby chętnie swy ch « dodatkowy ch korzy ści» za maszy nę tej klasy, co niemieckie « Pantery » lub « Ty gry sy » ”. „Wszy scy by liśmy mocno wy straszeni – napisał bry ty jski oficer, który brał udział w nocnej bitwie na grzbiecie Bourgebus, jedny m z najbardziej zacięty ch starć jednostek pancerny ch. – Dwaj członkowie załogi czołgu mojego dowódcy pododdziału stanęli przede mną i oznajmili, że wolą stanąć przed sądem polowy m, niż walczy ć dalej. Powiedziałem im, że wszy scy odczuwamy to samo, ale nie mamy wy boru”. Dwa dni później, kiedy został trafiony jeden z czołgów z oddziału dowodzonego przez tego oficera, załoga wy skoczy ła na zewnątrz. „Już nigdy więcej nie zobaczy łem strzelca ani radiotelegrafisty. Nadawali się do leczenia psy chiatry cznego i zostali odesłani na ty ły. Ci faceci uczestniczy li w niemal wszy stkich bitwach stoczony ch przez nasz pułk, a każdy z nich opuszczał trafiony czołg co najmniej dwanaście razy ”. Peter Hennessy, dowódca batalionu „Shermanów”, otrzy mał rozkaz zbadania przy czy n zatrzy mania się innego czołgu, jadącego dotąd o kilka metrów przed nim. Jego kierowca wy siadł, wspiął się na kadłub pojazdu, zajrzał do wnętrza wieży czki i pospiesznie zeskoczy ł na ziemię. „Chry ste Panie! – zawołał – oni wszy scy są martwi. Co za krwawa jatka!”. Osiemdziesięcioośmiomilimetrowy pocisk wdarł się do wnętrza, zabił załogę i utkwił w plecach drugiego kierowcy. Kilka chwil później z przedniego włazu wy chy lił się wstrząśnięty i przerażony kierowca – jedy ny człowiek, który przeży ł trafienie. Walki we Francji by ły upiorny m doświadczeniem nie ty lko dla formacji, które służy ły przedtem w rejonie Morza Śródziemnego. Przeży wali je ciężko także żołnierze niebiorący dotąd udziału w żadnej akcji. „W Normandii pojawiło się wiele problemów, a część jednostek
bry ty jskiej armii, szczerze mówiąc, nie stanęła na wy sokości zadania – pisał porucznik Michael Kerr. – [One] służy ły przez wiele lat w Anglii, zanim wzięły udział w bitwie”. Niektóre niedoświadczone oddziały dopiero po pewny m czasie zaczęły się bardziej angażować w wy kony wane zadania. Pewien oficer Waffen SS by ł zdumiony, widząc 18 czerwca idącą za czołgami angielską piechotę: „Szli jak na spacer, z rękami w kieszeniach i papierosami w zębach, a ich karabiny by ły niedbale zawieszone na ramionach”. Porucznik Tony Finucane miał wrażenie, że doktry na, która zakładała wsparcie arty lerii i lotnictwa, ma niekorzy stny wpły w na bojowego ducha piechoty. Twierdził, że jego jednostka nacierała, „wiedząc, że przy pierwszej serii z karabinu maszy nowego « Spandau» wszy scy padną na ziemię i na ty m się skończy dzień. Nikt nie wy kazy wał energii, odwagi ani chęci zdoby wania terenu, a ci, którzy próbowali, dostawali się zwy kle pod ogień naszy ch własny ch dział dwudziestopięciofuntowy ch”. Finucane uważał, że odpowiedzialność za wiele problemów spada na starszy ch rangą oficerów funkcjonujący ch na szczeblu bry gady i dy wizji, bo niektórzy z nich nie mają większego doświadczenia bojowego niż podlegli im żołnierze. „Słabością angielskiej armii niekoniecznie by ło wy szkolenie. Raczej to, że część starszy ch rangą oficerów nie miała doświadczenia i uważała, że reprezentuje « poziom» , który zwalnia ich z obowiązku podnoszenia kwalifikacji”. Prawdopodobnie nie sposób opisać napięcia, jakie towarzy szy ło żołnierzom przy dzielony m do oddziałów czołowy ch. Ken Tout relacjonował boleśnie powolny postęp ty powego natarcia jednostki pancernej: „Czołgi jadące na czele kolumny wolno i ostrożnie posuwają się w kierunku pierwszy ch niewidoczny ch pozy cji nieprzy jaciela. Ich ostrożność udziela się stopniowo reszcie kolumny, dy ktując ślimacze tempo [...]. Poranek wlecze się ospale, a postęp wskazówek zegarka jest prawie niezauważalny. Jedziemy nerwowo do przodu, pokonując skokami dziesięciometrowe odcinki terenu. Wiercimy się w naszy ch ciasny ch kabinach jak nakręcane kurczaki, usiłując przy wrócić krążenie w nogach, pośladkach i ramionach”. Pewien oficer pułku lansjerów skierował swego shermana w głąb lasu, rozkazując reszcie batalionu jechać swoim tropem. Dowódca następnego czołgu zapomniał wy łączy ć nadajnik interkomu, więc cała jednostka usły szała następującą wy mianę zdań: „Na lewo, kierowco, na lewo!”. „Ale on skręcił na prawo, panie sierżancie”. „Wiem, do cholery, że on skręcił na prawo, ale nie zamierzam jechać za ty m pierdolony m piździelcem, to jest do kurwy nędzy zby t niebezpieczne”. „To by ł piekielny dzień – zanotował bry ty jski dowódca kompanii, opisując doświadczenia swego pododdziału z niety pową dla alianckich żołnierzy szczerością. – Pierwszy wstrząs polegał na ty m, że mieliśmy korzy stać z osłony dy mnej, a by liśmy całkowicie odsłonięci [...]. Dwaj żołnierze kompanii nie mogli tego znieść i postrzelili się prawie jednocześnie w nogi [...]. Wy buch pocisku zwala mnie z nóg, ale odnoszę ty lko niegroźną ranę [...]. Gdzie są moi chłopcy ? Tu ich nie ma. Wracam i wołam: Naprzód! Przechodzę ponownie przez ży wopłot, nadal ich nie widzę. Wracam jeszcze raz. NAPRZÓD! Pojawiają się, przechodzimy przez kolejne ży wopłoty [...]. Masakra, ludzie padają jak muchy. Bierzemy do
niewoli żołnierzy dy wizji « Hitlerjugend» [...]. Podczas tego natarcia jeden z moich plutonów uciekł i został przy prowadzony pod groźbą uży cia pistoletu przez „Tuga” Wilsona, mojego zastępcę [...]. Kiedy niemiecka piechota, wspierana przez dwa czołgi, ruszy ła do kontrataku, ten sam pluton ponownie czmy chnął. W końcu wszy stko ucichło. Nieprzy jaciel wy cofał się, zostawiając dwa unieruchomione czołgi i sporo zabity ch”. Żołnierze piechoty i jednostek pancerny ch nieustannie zarzucali sobie wzajemnie błędy takty czne. „Omawialiśmy nadchodzące natarcie w tonie delikatny ch, łagodny ch targów, do jakich zawsze dochodzi między czołgami a piechotą – zapisał bry ty jski oficer piechoty porucznik Norman Craig, relacjonując pertraktacje z dowódcą jednostki pancernej. – Miałem nadzieję, że uda mi się nakłonić czołgi do zajęcia pozy cji czołowy ch, on zaś uprzejmie wy jaśniał powody, dla który ch uważał moje stanowisko za błędne. Piechur traktował czołgi niczy m potężnego potwora, którego należy bez namy słu rzucić do natarcia, czołgista uważał piechotę za szarą masę, którą można wy korzy stać do neutralizacji armat przeciwpancerny ch, a potem spisać na straty ”. Podczas wszy stkich walk toczony ch na terenie północno-zachodniej Europy starsi rangą oficerowie wojsk alianckich narzekali na ciągłą zależność piechoty od arty lerii. Forrest Pogue zanotował opinie niektóry ch amery kańskich dowódców: „Stale powtarzali, że piechota nie potrafi się maskować, nie wy korzy stuje przy gotowania arty lery jskiego, nie naciera z należy tą determinacją i nie potrafi się okopy wać na pozy cjach. [Pod ciężkim ogniem] ratowała ją umiejętność okopy wania się, ale podczas szkolenia wy kopaliśmy ty lko jeden rów. Arty leria jest wy korzy sty wana bardzo rozrzutnie. Widziałem wiele stanowisk dowodzenia. Kiedy ktoś mówił, że dostrzegł trzech Niemców w odległości kilkuset metrów, często wy strzeliwano w ich kierunku od pięciu do trzy dziestu pocisków”. Bardzo dużo zależało od dowodzenia na niższy m szczeblu, a podczas działań bojowy ch ginęło właśnie wielu odważny ch oficerów niższy ch stopni. „Duch walki ma magiczną skłonność do ulatniania się, gdy ty lko padną pierwsze wy strzały – pisał Norman Craig – a wtedy człowiek reaguje wy łącznie na dwa bodźce: wy mogi dy scy pliny i szacunek do samego siebie, który zmusza go do działania [...]. Odwaga opiera się w zasadzie na ry walizacji i naśladownictwie”. Dowódca jednego z bry ty jskich batalionów piechoty powiedział: „Staty sty ka dowodzi, że kiedy pluton liczy dwudziestu pięciu ludzi, pięciu walczy z pełną determinacją, a piętnastu idzie ich śladem. Z reszty nie ma żadnego poży tku. Odnosi się to do wszy stkich wojsk piechoty, a jeśli młodsi oficerowie i podoficerowie nie dają dobrego przy kładu, sy tuacja wy gląda fatalnie”. Oficer jednostki czołgów Michael Rathbone zanotował: „Wy ciągnąłem rewolwer, by zatrzy mać uciekający ch piechurów; przebiegali obok mojego czołgu, kiedy naprawialiśmy gąsienicę uszkodzoną przez minę. Prosiłem Boga, żeby śmy nigdy nie musieli ponownie walczy ć ramię w ramię z 59. Dy wizją”. W podobny m tonie pisał służący w wojskach pancerny ch Peter Selerie: „Często piechota nas denerwowała [...]. Pamiętam, że pewien batalion piechoty rozpły nął się po niewiary godnie ciężkim ostrzale z moździerzy i salwach
arty lery jskich. W wy niku zaniedbania jego żołnierze niestety nie okopali się we właściwy sposób i stracili swy ch oficerów oraz większość podoficerów. Batalion karabinów maszy nowy ch z Kensington utrzy mał pozy cje, korzy stając ze wsparcia naszy ch czołgów”. Żołnierze piechoty ponosili z reguły większe straty niż załogi czołgów i by li tego świadomi. Większość nowicjuszy po raz pierwszy uczestniczący ch w bitwie odczuwała mniejszy lęk niż weterani, którzy dobrze znali towarzy szące starciom realia. Służący w amery kańskiej piechocie Roy ce Lapp, który wy lądował we Francji, napisał: „Żaden z nas nie by ł wtedy zby t wy straszony, bo nie wiedzieliśmy, w co się pakujemy ”. Żołnierze amery kańskiej jednostki kawalerii z ciekawością oglądali ciało niemieckiego oficera, bo nigdy dotąd nie widzieli zwłok. Ich dowódca porucznik Ly man Diercks zwrócił się do nich z krótką przemową: „Powiedziałem im, że jest wy soce prawdopodobne, iż niektórzy z nas nie przeży ją tej wojny. Że musimy by ć jak rodzina. Że nie wy magam od nich bohaterstwa, ale jeśli stchórzą, będą musieli z ty m ży ć do końca swoich dni. Ale wy głaszając te słowa, mówiłem w gruncie rzeczy do siebie”. Kiedy w Normandii pocisk arty lery jski spadł niedaleko kanady jskiego sierżanta, ten zawołał ze złością: „Co za przeklęte gówno!”. Zapy tany przez jakiegoś nowicjusza, czy został ranny, odpowiedział: „Nie, ale zlałem się w spodnie. Zawsze to robię na początku walki, a potem już jestem okej [...]. Kiedy ś zdałem sobie sprawę, że po mojej nodze spły wa jakaś ciepła ciecz. My ślałem, że to krew, ale okazało się, że to mocz”. Gdy wspomniany nowicjusz wy znał mu, że też ma mokre spodnie, powiedział: „Witaj na wojnie”. Lęk wy woły wał różne reakcje. Gdy kanady jski jeniec wojenny został przy prowadzony do dowództwa pułku Waffen SS podczas ciężkiego bombardowania prowadzonego przez sojusznicze lotnictwo, stwierdził ze zdumieniem, że cały sztab kry je się pod stołami, na który ch leżą mapy, i śpiewa chórem Piękny jest niemiecki Ren przy akompaniamencie ustnej harmonijki. Z niedowierzaniem potrząsnął głową i wy mamrotał: „Wojna to wesołe zajęcie!”. Niektóre mało zaszczy tne funkcje by ły nieproporcjonalnie ry zy kowne. „Pierwszy mi ludźmi, którzy ginęli w większości bitew, by li żołnierze rozciągający przewody telefoniczne” – twierdził kapitan Waffen SS Karl Godau. Łączność telefoniczna na polu walki by ła nadzwy czaj ważna, gdy ż ty lko nieliczne jednostki dy sponowały aparaturą radiową. Telefoniści musieli się stale narażać na ostrzał, usuwając awarie spowodowane przez pociski lub przejeżdżające pojazdy, i często ginęli podczas wy pełniania swoich zadań. Sierżant sztabowy jednostki pancernej wzięty do niewoli przez Amery kanów powiedział im, jaka jest różnica między wschodnim a zachodnim frontem: „Rosjanin nie pozwoli ci zapomnieć ani na chwilę [...] że walczy sz na jego ziemi, że jesteś przez niego znienawidzony. Zniesie największe trudy i niewy gody [...]. To prawda, że przeciętny żołnierz nie jest tak przedsiębiorczy jak Amery kanin, ale nadrabia to niezłomną wy trwałością, której nie potrafię z niczy m porównać. Jeśli dziewięciu żołnierzy zginie podczas przecinania zasieków, dziesiąty podejmie kolejną próbę – i odniesie sukces. Wy, Amery kanie, jesteście mistrzami w wy korzy sty waniu swego sprzętu, który jest bardzo dobry. Ale brakuje wam nieustępliwości Rosjan”.
Obie strony straszliwie ucierpiały podczas walk w Normandii, ale straty Niemców by ły cięższe – i nie do odrobienia. Dwunasta Dy wizja Pancerna SS dowodzona przez SSOberführera Kurta Mey era już 16 czerwca by ła znacznie osłabiona, gdy ż straciła 1149 żołnierzy i połowę czołgów. Podczas odprawy, która odby ła się na stanowisku dowodzenia, Mey er zanotował: „Widzę twarze, na który ch maluje się niepokój [...]. Nie mówimy tego otwarcie, ale wiemy, że katastrofa jest bliska [...]. Wobec olbrzy miej przewagi sił morskich i powietrzny ch nieprzy jaciela możemy przewidzieć przełamanie naszy ch linii obronny ch [...]. Już teraz trzy mamy się resztkami sił. Straciliśmy wielu zabity ch i ranny ch kolegów, ale do tej pory nie dostaliśmy żadny ch posiłków: ani jednego żołnierza, ani jednego czołgu, ani jednego działa”. Panzergrenadier SS Fritz Zimmer zanotował w dzienniku pod koniec czerwca, że stan jego kompanii zmniejszy ł się do osiemnastu ludzi; ty dzień później, 8 lipca, wziął udział w ostatniej akcji podczas tej wojny : „Od 6.30 do 8.00 ciężki ogień huraganowy. Potem zmasowany atak amery kańskiej piechoty, wspieranej przez masę czołgów. Walczy my, jak długo się da, ale zdajemy sobie sprawę, że nasza sy tuacja jest beznadziejna. Kiedy usiłujemy się wy cofać, zachowując resztki sił, odkry wamy, że jesteśmy okrążeni [...]. Wy czołguję się na poprzednią pozy cję pod ciągły m ogniem. Niektórzy koledzy próbują robić to samo, ale bez powodzenia. Nadal nie potrafię pojąć, dlaczego nic mi się nie stało, choć pociski padały o 2 lub 3 metry przede mną, za mną i obok mnie. Odłamki gwizdały nad uchem. Dotarłem do miejsca oddalonego o jakieś 200 metrów od naszy ch pozy cji. To by ła ciężka praca: czołgałem się na brzuchu, ty lko od czasu do czasu na rękach i kolanach, przez 3 lub 4 kilometry. Atakujący Tommies przebiegali o kilka kroków ode mnie, ale leżałem w wy sokim zbożu i nie zauważy li mnie. By łem u kresu sił, straszliwie bolały mnie stopy i łokcie, a gardło miałem zaschnięte z pragnienia, mimo to pełzłem dalej. Nagle zboże się przerzedziło i miałem przed sobą otwartą przestrzeń. By łem zaledwie o 10 metrów od następnego pola, kiedy zjawili się nagle Tommies i wzięli mnie do niewoli. Naty chmiast dostałem coś do picia i papierosa. Na punkcie zbiórki spotkałem mojego Unterscharführera i inny ch kolegów z mojej kompanii”. W dniu 22 lipca spadochroniarz Luftwaffe Martin Poppel leżał w szpitalu, lecząc rany odniesione w Normandii i niepokojąc się o przy szłość swego narodu. „Czy m sobie zasłuży li ci biedacy na froncie i wy cieńczeni cy wile w kraju na tak fatalne przy wództwo? Mamy wiele niepokojący ch py tań doty czący ch przy szłości i naszy ch perspekty w w tej długiej wojnie. Nawet najbardziej wierni zaczy nają wątpić”. Inny żołnierz napisał do żony 12 sierpnia: „Moja najdroższa Irmi, to wszy stko nie wy gląda zby t dobrze – mówiąc oględnie – ale znasz pogodę ducha, z jaką podchodzę do ży cia [...]. Człowiek jest istotą, która łatwo się do wszy stkiego przy zwy czaja. Ry k dział i wy buchy bomb, które początkowo fatalnie wpły wają na stan nerwów, straciły swą groźną moc po dwóch lub trzech dniach [...]. Od trzech dni mamy cudowną letnią pogodę – słońce, ciepło, błękitne niebo – ży wo kontrastującą z wszy stkim, co nas otacza. Och, sprawy przy biorą w końcu lepszy obrót. Po prostu wierz w moje szczęście, tak samo jak ja wierzę, a wszy stko przestanie
by ć takie straszne, całuję cię ty siąc razy, kochana Irmi, ucałuj dzieci, twój Ferd”. Jeden z jego towarzy szy broni w podobny m tonie pisał do rodziny 10 sierpnia: „Moja kochana żono i kochane dzieci. [...] grzmot dział stale się zbliża. Kiedy go sły szę, moje my śli wracają do ciebie, najdroższa, i zadaję sobie py tanie, czy jeszcze kiedy kolwiek cię zobaczę. Bitwa może mnie dopaść w każdej chwili. Jaki będzie mój los? [...] Ubiegłej nocy by łem z tobą w moich snach. Ach, jakie to by ło piękne! Czy możesz sobie wy obrazić, moja droga, co odczuwa człowiek, który budzi się z takiej idy lli przy huku dział? Noszę twój wizerunek w moim sercu. Jest mi bardzo ciężko. Chciałby m pofrunąć do domu, do ciebie, najdroższa! Jaki będzie mój los? Jak by ło mi dobrze, kiedy mogłem spędzić z tobą ty ch kilka cudowny ch dni w Fallingbostel, moja droga, lojalna żono!”. Oba cy towane powy żej listy zostały znalezione przez amery kańskiego żołnierza przy zwłokach ich autorów. W ciągu ty ch kilku miesięcy Bry ty jczy cy i Amery kanie my śleli niemal wy łącznie o walkach, jakie toczą ich armie w Normandii. Ale przeby wający w Berlinie Hitler stał w obliczu jeszcze większego zagrożenia: niecałe trzy ty godnie po inwazji we Francji Sowieci rozpoczęli na wschodzie operację „Bagration”, która stała się największą ofensy wą tej wojny (i ostatnią na rosy jskiej ziemi). Ponieważ Hitler nie pozwolił tej wiosny na strategiczny odwrót, jego siły dy sponujące bardzo skromny mi rezerwami broniły frontu o długości dwóch ty sięcy kilometrów. Dwie trzecie całej niemieckiej armii nadal walczy ły z Rosjanami, ale nie mogły powstrzy mać natarcia, w który m uczestniczy ło 2,4 miliona żołnierzy i przeszło 5000 czołgów, czy li dwukrotnie więcej niż podczas ofensy wy Armii Czerwonej z 1943 roku. W wy głoszony m 1 maja 1944 roku przemówieniu do narodu Stalin powiedział: „Jeśli mamy uwolnić nasz kraj i kraje naszy ch sojuszników od groźby zniewolenia, musimy ścigać ranną niemiecką bestię i zadać jej ostatni cios w jej własny m mateczniku”. Rosy jskim odpowiednikiem słowa „matecznik” jest wy raz bierłoga, więc jednostki wojsk pancerny ch malowały na swy ch czołgach nie hasło: „Na Berlin!”, ty lko: „Na bierłogę!”. 22 czerwca cztery sowieckie fronty dowodzone przez Żukowa uderzy ły na siedemsetty sięczną Grupę Armii „Środek”. A ofensy wa party zantów, przeprowadzona równocześnie na ty łach Niemców, niemal całkowicie zerwała linie łączności marszałka Ernsta Buscha. Sowieci ustawili na każdy m kilometrze pięciusetkilometrowego odcinka frontu około trzy stu dział i rozpoczęli natarcie od przy gotowania arty lery jskiego. Mieli też miażdżącą przewagę w powietrzu, głównie dzięki zachodnim sojusznikom, którzy zniszczy li Luftwaffe podczas walk toczony ch nad tery torium Niemiec. Kiedy piechota i czołgi Żukowa ruszy ły naprzód, pozy cje obrońców tonęły w kłębach dy mu i py łu, niemieckie linie telefoniczne by ły zerwane, a kanały dowodzenia nie funkcjonowały. Formacje Buscha, daremnie usiłujące spełnić polecenia Hitlera, broniły zaciekle swy ch pozy cji i zostały zmiażdżone. Miasta wy znaczone na „twierdze” – Witebsk, Orsza, Mogilew i Bobrujsk – miały rozkaz obrony do ostatniego żołnierza. Konsekwencje tego posunięcia by ły katastrofalne. Sowieci nacierali niepowstrzy maną falą, omijając „twierdze”
i gnając na zachód. 28 czerwca następcą Buscha został pospiesznie mianowany Model, ale sy tuacja by ła już nie do uratowania. Mińsk upadł 4 lipca, a na północy Sowieci skierowali natarcie w kierunku Bałty ku i wkrótce okrąży li Ry gę. Armia Czerwona nigdy nie odznaczała się finezją w dziedzinie takty ki, a jej żołnierze przewy ższali swy ch zachodnich kolegów chy ba ty lko w jedny m – umieli jak nikt inny nękać nieprzy jaciela w nocy. Bry ty jski anality k pisał: „W sowieckim sposobie my ślenia pojęcie ekonomii sił zajmuje niewiele miejsca. Podczas gdy dla Anglika uży cie dwuręcznego młota do rozbicia orzecha jest przy kładem błędnej decy zji i objawem umy słowej niedojrzałości [...], Rosjanin uważa, że dwuręczne młoty zostały najwy raźniej wy produkowane właśnie po to, by nimi rozłupy wać orzechy ”. Ofensy wne działania Armii Czerwonej poprzedzał z reguły zmasowany ostrzał arty lery jski, po który m następowało natarcie piechoty i czołgów, prowadzone bez oglądania się na koszty własne. Na czele atakujący ch wojsk szły często tak zwane bataliony karne – jednostki złożone z aresztowany ch oficerów, podoficerów i żołnierzy, a także więźniów z łagrów. Kierowano ich na najtrudniejsze odcinki frontu, obiecując możliwość ułaskawienia. Służy ło w nich około 442 700 ludzi, z który ch większość zginęła. Rosjanie nadal ponosili większe straty niż Niemcy. Wszy scy żołnierze odkry wają po wojnie, że opisy wanie cy wilom tego, co przeszli, jest zadaniem niełatwy m, ale Rosjanom przy chodziło to z wy jątkowy m trudem. Nawet w okresie zwy cięstw, czy li w latach 1943– 1945, jednostki szturmowe Armii Czerwonej podczas każdej akcji musiały pogodzić się ze stratami sięgający mi 25 procent, czy li znacznie przekraczający mi wszy stko, co mogły by zaakceptować siły anglo-amery kańskie. Z 403 272 sowieckich żołnierzy, którzy przeszli w czasie wojny szkolenie i zostali skierowani do służby w jednostkach pancerny ch, zginęło 310 ty sięcy. Poeta Dawid Samojłow nazwał drugą wojnę światową „ostatnią rosy jską wojną, w której większość żołnierzy miała chłopskie pochodzenie”. Jedną z konsekwencji tego stanu rzeczy by ło to, że sowieccy żołnierze by li niezwy kle przesądni. Niektórzy z nich uważali na przy kład, że przeklinanie podczas ładowania broni przy nosi nieszczęście, poza ty m wielu nosiło talizmany i krzy ży ki. Choć ty lko nieliczni deklarowali przy należność do zakazanego w Związku Sowieckim chrześcijaństwa, często żegnali się przed wkroczeniem do akcji. W kulturze Armii Czerwonej ważną rolę odgry wały pieśni. Żołnierze śpiewali podczas marszu i podczas wieczorny ch biwaków przy ogniskach; w ich repertuarze przeważały senty mentalne ballady, który m brakowało cy nizmu, charaktery sty cznego dla ulubiony ch piosenek żołnierzy bry ty jskich. Ponieważ wielu na froncie zostawało zabity ch albo by li ranni, z obliczeń wy nika, że rosy jscy żołnierze spędzali z sobą przeciętnie ty lko trzy miesiące. Ale mówili, że w ciągu ty godnia poznawali się nawzajem lepiej niż w ciągu roku cy wilnego ży cia. Armia Czerwona nie zapewniała im ani edukacji seksualnej, ani prezerwaty w. Ci, którzy zarazili się chorobami wenery czny mi, by li czasem karani odebraniem prawa do opieki medy cznej. Wraz z pułkami maszerowały niekiedy dzieci, które straciły wszy stko, i ty lko armia dawała im szanse przetrwania.
Z sowieckiego meldunku opatrzonego datą 25 sierpnia 1944 roku wy nika, że Niemcy nadal stawiali skuteczny opór: „Nieprzy jaciel osłania swój odwrót za pomocą samobieżny ch dział, co utrudnia nam wiązanie w walce jego piechoty. W ty ch warunkach nasza piechota często wy kazuje brak zdecy dowania. Charakter naszy ch jednostek zmienił się znacznie w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wiele spośród nich składa się w przeważający m stopniu z niedoświadczony ch rekrutów. Pozostało niewielu żołnierzy, którzy służą od 1941 roku. Ci, którzy walczą od 1943 roku, często skarżą się na brak doświadczenia niedawno wcielony ch do armii kolegów”. Niektóre sowieckie operacje trzeba uznać za przy kłady zdumiewającego braku kompetencji, często mającego swe źródło w pijaństwie. Szeregowcy nierzadko by li narażeni na okrucieństwo ze strony dowódców, co wy jaśnia przy czy ny, dla który ch nawet w latach 1944–1945 dezerterowali i przechodzili na stronę Niemców. Można powiedzieć, że – podobnie jak w przy padku Japończy ków – barbarzy ńskie postępowanie żołnierzy Stalina wobec przedstawicieli inny ch narodowości wy nikało ze sposobu, w jaki oni sami by li traktowani przez oficerów i – szerzej – władze. A sowieccy dowódcy wy ższego szczebla demonstrowali teraz imponującą pewność siebie. Sprawnie zarządzali ruchami wielkich sił bojowy ch i koordy nowali poczy nania wszy stkich rodzajów sił zbrojny ch, wy korzy stując dostarczone przez Amery kanów środki łączności.
W latach 1944–1945 Armia Czerwona posuwała się naprzód szy bciej niż siły Eisenhowera między inny mi dlatego, że jej żołnierze zdoby wali zaopatrzenie w miejscach stacjonowania i mieli znacznie mniejsze wy magania. Na długiej liście urządzeń i arty kułów codziennego uży tku ruty nowo zapewniany ch żołnierzom zachodnich sił sojuszniczy ch (czego mogli im jedy nie pozazdrościć sowieccy koledzy ) znajdowały się między inny mi maszy nki do golenia, komory do odwszawiania, ołówki, atrament, papier, noże, latarki, świece i gry towarzy skie. Jedy ny m środkiem sty mulujący m, w jaki zaopatry wała swy ch żołnierzy Armia Czerwona, by ła wódka, a niektóre jednostki łączy ły swe przy działy, żeby członkowie takich „spółdzielni” mogli na zmianę upijać się do nieprzy tomności. Rosjanie często szli do ataku głodni i zawszeni albo cierpieli z powodu hemoroidów, bólu zębów, krwawienia dziąseł wy wołanego przez szkorbut, a niekiedy gruźlicy.
Najważniejszy mi atutami doktry ny wojennej ZSRS by ły gotowość dowództwa do ponoszenia niemal nieograniczony ch strat oraz postawa żołnierzy, którzy wiedzieli, że jeśli zawiodą lub okażą słabość, poniosą drakońskie kary. Jednostki rosy jskie natrafiające na opór Niemców nigdy nie miały prawa uciec się do standardowej metody postępowania przy jętej w siłach anglo-amery kańskich, polegającej na zajęciu bezpieczny ch pozy cji i wezwaniu na pomoc arty lerii i lotnictwa. Musiały iść naprzód, nie zważając na przeszkody czy pola minowe, i płacić odpowiednio wy soką cenę – ludzi zawsze można by ło zastąpić nowy mi. W dniu 5 lipca pierwsza faza operacji „Bagration”, polegająca na zniszczeniu niemieckiej 9. Armii, dobiegła końca. Trzecia Armia Pancerna i 4. Armia straciły około 130 ty sięcy żołnierzy ze 165 ty sięcy, z który mi przy stępowały do bitwy. W stronę sowieckich ty łów wlokły się długie kolumny obdarty ch niemieckich jeńców – żałosne szczątki niezwy ciężonego niegdy ś Wehrmachtu. Pierwszy Front Białoruski ruszy ł teraz na zachód, w kierunku Warszawy, dwie zaś inne grupy armii wkroczy ły do Prus Wschodnich i na Litwę. 13 lipca 1. Front Ukraiński rozpoczął natarcie w stronę Wisły. Pod koniec miesiąca zarówno Wilno, jak i Brześć Litewski znalazły się w rękach Sowietów. Polacy opowiadali sobie w 1944 roku ponury dowcip o ptaku, który spada z nieba w kupę krowiego nawozu i zostaje uratowany przez kota. Morał brzmiał: „Nie każdy, kto wy ciąga cię z gówna, jest koniecznie twoim przy jacielem”. „Wy zwolenie” Polski przez Armię Czerwoną, które zaczęło się od operacji „Bagration”, narzuciło jej mieszkańcom zamianę jednej ty ranii na inną. 14 lipca Stawka skierowała do wszy stkich sowieckich dowódców następujący rozkaz: „Radzieckie wojska [...] zetknęły się z polskimi oddziałami wojskowy mi, podporządkowany mi polskiemu rządowi emigracy jnemu. Oddziały te zachowy wały się w sposób podejrzany, a ich poczy nania by ły sprzeczne z interesami Związku Sowieckiego. Kontakt z nimi jest więc zabroniony. Wszędzie tam, gdzie znajdą się takie formacje, muszą by ć niezwłocznie rozbrojone i wy słane do specjalny ch punktów zborny ch, na który ch zostanie przeprowadzone dochodzenie”. Sowieci wy mordowali ty siące Polaków, który ch jedy ną winą by ło przy wiązanie do swobód demokraty czny ch. Ich najbardziej kontrowersy jną decy zją by ła odmowa przy jścia z pomocą sierpniowemu Powstaniu Warszawskiemu. Rosjanie ży wili history czną nienawiść do Polaków i wy ładowali ją w latach 1944–1945, bezlitośnie prześladując zarówno mężczy zn, jak i kobiety. Podczas gdy Armia Czerwona zbliżała się do Wisły, jej Front Karelski wkroczy ł głęboko na tery torium Finlandii, naruszając linię Mannerheima, której Finowie tak zajadle bronili w 1940 roku. Naród fiński drogo zapłacił za to, że po raz drugi rzucił wy zwanie Stalinowi: 2 września rząd helsiński podpisał zawieszenie broni, na mocy którego zrzekał się na zawsze wschodnich regionów kraju. Hitler nie zgodził się na ewakuację wojsk z leżącego na tery torium Łotwy Półwy spu Kurlandzkiego, choć jego generałowie tłumaczy li mu, że stacjonujące na jego terenie siły mogą wnieść ważny wkład w obronę Niemiec. Dwadzieścia jeden dy wizji – 149 ty sięcy żołnierzy i 42 generałów – pozostało w Kurlandii aż do maja
1945 roku. Kiedy zwy cięska operacja „Bagration” dobiegła końca, Sowieci twierdzili, że zabili 400 ty sięcy Niemców, zniszczy li 2 ty siące czołgów i wzięli do niewoli 158 ty sięcy jeńców. Zwy cięzcy by li zaskoczeni kiepskim stanem fizy czny m wielu pojmany ch Niemców. Jeden z Rosjan napisał: „Wszy scy wy glądali żałośnie. Przy pominają urzędników bankowy ch. Wielu nosi okulary ”. Pod koniec sierpnia 1944 roku Sowieci stali nad Wisłą, niemal mając w zasięgu swy ch dział Warszawę, i na granicy Prus Wschodnich. Oblegali Ry gę, a na południu dotarli do Dunaju. W ciągu dwóch miesięcy posunęli się naprzód o 700 kilometrów. Pewien oficer Armii Czerwonej ze zdumieniem obserwował nieskończone szeregi rozbity ch czołgów, które mijał w drodze na zachód, i porówny wał je pomy słowo do „klęczący ch wielbłądów”. Armia Stalina rozkoszowała się swą dominacją na polach bitew, a jej żołnierze po raz pierwszy korzy stali z okazji, jakie stwarzało stacjonowanie i prowadzenie operacji na tery torium inny ch krajów. „Jednej nocy śpisz pod goły m niebem, a drugiej rozpierasz się na puchowy m łóżku jak jakiś szlachcic – pisał z Ukrainy do rodziców Gienadij Pietrow. – Ży je mi się tak dobrze, że nie narzekam na brak niczego, z wy jątkiem pły t z muzy ką i filmów do aparatu”. Na lewej flance sowieckich linii dwa ukraińskie fronty (2. i 3.), rozpoczęły 20 sierpnia skierowaną na południowy wschód Europy ofensy wę, której cele by ły bardziej polity czne niż militarne. Stalin, chcąc zająć większą część Bałkanów, zanim zrobią to zachodni sojusznicy, skierował swe siły na Rumunię, która poddała się 23 sierpnia. Rumunów czekała kolejna danina krwi za zmianę obozu sojuszników – ich armia, zmuszona do wspierania Sowietów wy pędzający ch z Rumunii Niemców, straciła do 25 października dalsze dwadzieścia pięć ty sięcy ludzi. 5 września ZSRS wy powiedział wojnę Bułgarii, która formalnie rzecz biorąc, walczy ła ty lko z Anglikami i Amery kanami. Wobec olbrzy miej przewagi Sowietów Bułgaria skapitulowała cztery dni później. Stalin zainstalował w Sofii komunisty czny rząd, co pozwoliło mu przerzucić swe siły do Siedmiogrodu i Jugosławii. Belgrad upadł 19 października. Zorganizowany przez faszy stów zamach stanu, do którego doszło w Budapeszcie 15 października, uniemożliwił węgierskiemu rządowi podporządkowanie się sowieckiej władzy. 30 grudnia Budapeszt by ł już oblężony. Letnie sukcesy militarne ZSRS pozbawiły Hitlera złudzeń – stało się jasne, że nie uda mu się obronić przeważającej części Bałkanów. Pod koniec października Niemcy rozpoczęli ewakuację z terenu Grecji. Weichs, dowódca tego rejonu działań wojenny ch, by ł od tej pory pochłonięty głównie przemieszczaniem swy ch sześciuset ty sięcy żołnierzy – z który ch większość miała niską kategorię zdolności do służby lub wy wodziła się z personelu pomocniczego – na teren Albanii i Jugosławii, gdzie mieli oni osłaniać prawą flankę Grupy Armii „Południe”. Na cały m Froncie Wschodnim sy tuacja Niemców by ła fatalna. Nieuchronny triumf Sowietów opóźniały ty lko problemy logisty czne związane z koniecznością zaopatry wania w paliwo i karmienia ogromny ch sił na obszarze, na który m brakowało dróg, a linie kolejowe by ły zniszczone. Ich armie przerwały natarcie, by się przegrupować i dozbroić. Generałowie Hitlera wiedzieli, że kiedy Sowieci postanowią ruszy ć naprzód, Wehrmacht może ty lko spowalniać nieuchronny przebieg wy darzeń.
Gdy by wielkimi wojnami rządziły racjonalne zasady, Niemcy uznały by, że nadszedł moment kapitulacji. Zrobiły to w 1918 roku, nie chcąc, by ich ojczy zna stała się polem bitwy. W 1944 roku prawie wszy stkie ich największe miasta by ły już zniszczone przez osiągającą właśnie swój szczy towy punkt sojuszniczą ofensy wę bombową. Luftwaffe by ła rozbita, siłom zbrojny m brakowało paliwa, ludzi, czołgów, pojazdów, arty lerii. Nie jest zaskakujące to, że czołowi hitlerowcy chcieli konty nuować walkę, gdy ż od zwy cięzców mogli się spodziewać jedy nie wy roków śmierci. Można się zastanawiać nad ty m, czy Hitler podświadomie nadal ży wił nadzieje na odwrócenie losów wojny. Ostatecznie opowiedział się za polity ką totalnej, nieprzerwanej wojny. W ciągu ostatnich miesięcy swego panowania wiedział już zapewne, że nie może odnieść zwy cięstwa, postanowił jednak doprowadzić do giganty cznego finałowego kataklizmu, którego skala odpowiadała krachowi jego giganty czny ch ambicji. Dla potomności bardziej niepojęte jest to, że inni Niemcy nie zaakceptowali logiki swego losu, nie obalili reżimu hitlerowskiego i nie ocalili ży cia setek ty sięcy ludzi, rezy gnując z dalszej walki. Taka inicjaty wa – aby miała szanse powodzenia – mogła wy jść ty lko od generałów. Zamach bombowy z 20 lipca 1944 roku, będący jedy ną przeprowadzoną przez koła wojskowe próbą obalenia reżimu hitlerowskiego, dowiódł zdumiewającej niekompetencji i braku przekonania nawet tej stosunkowo nielicznej garstki oficerów, którzy w nim uczestniczy li. Legenda sugerująca istnienie anty hitlerowskiego ruchu oporu została stworzona – i jest do dziś podtrzy my wana – głównie po to, by ułatwić powojenny m Niemcom odzy skanie szacunku do samy ch siebie. Pułkownik Claus von Stauffenberg niemal na pewno zabiłby Hitlera w lipcu 1944 roku, gdy by pozostał w jego kwaterze głównej i zdetonował bombę, zamiast pospiesznie wracać do Berlina. Wielu inny ch oficerów miało okazję osiągnięcia tego celu, ale wy magało to ofiary z własnego ży cia. W istocie to wy paczone poczucie obowiązku kazało większości dowódców Wehrmachtu trwać przy reżimie hitlerowskim aż do samego końca i okry ło ich wieczną hańbą. Niemieccy generałowie często wy szy dzali we własny m gronie charakter i postępowanie rządzący ch krajem hitlerowców, który ch uważali za groteskowy ch gangsterów, ale ich uległość wobec Führera z reguły nie budziła wątpliwości. 27 sty cznia 1944 roku podczas narady, na której wezwał on obecny ch tam oficerów do lojalnego trwania przy narodowy m socjalizmie bez względu na wszy stko, Manstein zawołał: „I tak będzie, Mein Führer!”. Twierdził później, że wy powiedziane przez niego słowa miały charakter ironiczny, ale mało kto mu wierzy ł. On i ludzie jego pokroju tworzy li militarną kastę przekonaną o konieczności dotrzy mania złożonej Hitlerowi przy sięgi i pozostania na służbie aż do końca, więc przedłoży li własną reputację nad interesy społeczeństwa, któremu zobowiązali się służy ć. Mniej lub bardziej ostentacy jnie postanowili walczy ć i zginąć w obronie ideałów Trzeciej Rzeszy, zamiast chronić swój naród, zapewniając mu pokój na jakichkolwiek warunkach, lub nawet bez stawiania żadny ch warunków. Oficer Waffen SS Hubert Mey er napisał z oburzeniem o spisku 20 lipca: „To niepojęte, że żołnierze mogli podjąć próbę obalenia najwy ższego dowództwa wojskowego, biorąc równocześnie udział w zażarty ch walkach obronny ch z nieprzy jacielem, który
domagał się « bezwarunkowej kapitulacji» i odmawiał negocjacji na temat zawieszenia broni czy nawet pokoju”. Jego poglądy podzielało wielu oficerów Wehrmachtu, nawet ci, którzy mieli wrogi stosunek do hitlerowców. Oficer Abwehry Helmuth von Moltke tłumaczy ł to trwałe poparcie znacznej liczby Niemców dla Hitlera w tajny m liście napisany m po angielsku do swego dawnego tutora z Oksfordu, wy słany m ze Sztokholmu jeszcze w marcu 1943 roku. „Jest wielu ludzi, który m Trzecia Rzesza przy niosła korzy ści i którzy wiedzą, że ich czas upły nie wraz z jej końcem. Ta kategoria obejmuje nie setki, lecz setki ty sięcy Niemców. Są też tacy, którzy popierali nazizm jako przeciwwagę dla zagraniczny ch nacisków, a teraz niełatwo im się z tego wy plątać; nawet jeśli uważają, że w pewny ch sferach hitlerowcy postępują źle, twierdzą, iż to zło jest przeciwwagą dla zła wy rządzonego nam wcześniej [...]. Są i tacy, którzy [...] mówią: jeśli przegramy tę wojnę, będziemy prześladowani przez naszy ch wrogów, więc musimy to przetrwać z Hitlerem”. Moltke zauważy ł, że żołnierze niemieccy są „stale stawiani w sy tuacji, w której nie mając wy boru, muszą walczy ć. Ich umy sły są pochłonięte nieprzy jacielem tak całkowicie, jak umy sł pani domu jest pochłonięty troską o jego funkcjonowanie”. Zacy tował uwagę wy głoszoną przez Hitlera do Mansteina: „Niemiecki generał i żołnierz nie może nigdy czuć się bezpieczny, bo inaczej będzie chciał odpoczy wać. Musi zawsze wiedzieć, że ma przed sobą i za sobą nieprzy jaciół, więc może robić ty lko jedno – walczy ć”. Analiza Helmutha von Moltkego nie straciła na aktualności aż do 1945 roku. Żołnierze nie przejmowali się rozpaczliwy m losem cy wilów. Mieszkająca w Hamburgu stara Mathilde Wolff-Monckeburg napisała 25 czerwca 1944 roku: „Nikt się już nie śmieje, nikt nie jest pogodny ani szczęśliwy [...]. Czekamy na ostatni akt”. Kilka ty godni później dodała: „Od wielu dni nie mamy wody, wszy stko jest zniszczone i potłuczone. Podróże nie wchodzą w rachubę. Niczego nie można kupić – zostaliśmy skazani na wegetację. Ży cie nie miałoby sensu, gdy by nie by ło książek i ukochany ch ludzi, o który ch los martwimy się dniami i nocami”. Niemieccy przy wódcy wojskowi, którzy wy pierali się współodpowiedzialności za zbrodnie hitlerowców, zasłuży li na pogardę potomny ch, wy kazując uległość wobec morderców rządzący ch ich krajem. Planowanie buntu w ostatniej fazie walki o przetrwanie narodu wy magało moralnej odwagi, którą wy kazali się ty lko nieliczni niemieccy oficerowie. Zdecy dowana większość znała rozmiary zbrodni, jakich Niemcy dopuścili się na terenie ZSRS, i nie mogli liczy ć na wy rozumiałość ludzi Stalina. Lęk przed zemstą Sowietów stał się dla milionów niemieckich żołnierzy dominujący m bodźcem moty wacy jny m. A także, w przewrotny i obłudny sposób, usprawiedliwiał niechęć generałów do wy stąpienia przeciw Hitlerowi lub choćby rozpatrzenia takiej możliwości. Ich rozumowanie by ło irracjonalne, gdy ż podtrzy my wanie oporu jedy nie opóźniało nieuchronny wy nik wojny, ale nawet najbardziej inteligentni mieli cień nadziei, że zachodni sojusznicy ocalą ich przed Rosjanami. Kapitan Rolf-Helmut Schröder, zawodowy oficer, by ł przekonany, że kiedy Amery kanie pobiją Niemców, przy jmą konfrontacy jną postawę wobec ZSRS. „Nie wy obrażaliśmy sobie,
że Amery kanie mogliby się pogodzić z zajęciem Niemiec przez Rosjan”. Wojna trwała, popy chana swą jałową, morderczą, upartą siłą bezwładu. W ciągu ostatnich miesięcy walk w Europie niektórzy Niemcy szli do niewoli z wy raźną radością, ale inni nadal stawiali zacięty opór. Okazy wali znacznie większą gotowość do poświęceń niż znajdujący się w podobnej sy tuacji na początku wojny Francuzi lub większość żołnierzy bry ty jskich po 1940 roku. Postawę Wehrmachtu można częściowo uznać za wy muszoną, gdy ż w ciągu ty ch ostatnich miesięcy rozstrzelano bezlitośnie ty siące dezerterów i rzekomy ch tchórzy. W latach 1914–1918 na żołnierzy armii Kaisera wy dano 150 wy roków śmierci, z który ch wy konano zaledwie 48. Natomiast w latach 1939–1945 przed plutonami egzekucy jny mi stanęło według oficjalny ch dokumentów ponad 15 ty sięcy ludzi, ale w rzeczy wistości ich liczba by ła znacznie większa. Oprócz zagrożeń ze strony sądów wojskowy ch swoistą logikę narzucały też realia pola walki – szczególnie bliskość wroga, który znajdował się na polu obok lub na sąsiedniej ulicy. Nawet konająca Trzecia Rzesza umiała skłonić wielu Niemców do ekstremalnej, acz daremnej nieustępliwości. Po miesiącu walk w Normandii Anglicy i Amery kanie zajmowali niezagrożone pozy cje, sięgające 30 kilometrów w głąb lądu. Fatalna pogoda utrudniała jednak operacje lotnicze i dowóz środków zaopatrzenia. Każdy ruch do przodu wy magał ogromnego wy siłku i pociągał za sobą ofiary, który ch skala przerażała sprzy mierzony ch, a szczególnie Bry ty jczy ków. Kiedy przeprowadzona pod koniec czerwca operacja „Epsom” nie doprowadziła do zajęcia miasta Caen (które według pierwotny ch planów miało by ć celem inwazji), Montgomery wezwał wsparcie w postaci ciężkich bombowców. Lancastery zniszczy ły miasto w godzinach wieczorny ch 7 lipca, a bry ty jskie i kanady jskie oddziały wkroczy ły do jego zrujnowany ch północny ch dzielnic. 18 lipca olbrzy mie siły pancerne wzięły udział w operacji „Goodwood”, czy li ataku na Falaise. Montgomery przerwał go pod koniec drugiego dnia, straciwszy cztery ty siące zabity ch i ranny ch oraz pięćset czołgów, czy li jedną trzecią wszy stkich bry ty jskich sił pancerny ch znajdujący ch się w Normandii. Zniszczone shermany zostały wkrótce zastąpione nowy mi, ale niepowodzenie odbiło się bardzo niekorzy stnie na psy chice atakujący ch. „Mieliśmy nerwy w strzępach – stwierdził dowódca czołgu John Cropper, opisując pod koniec lipca nastroje swej załogi. – Ritchie i Keith zaczęli się kłócić, chy ba o muzy kę. Po kilku sekundach darli się już na siebie jak szaleni. Musiałem w bardzo stanowczy sposób przerwać tę awanturę [...]. Minął długi czas, zanim który ś z nich ponownie się odezwał”. Na prawej flance sprzy mierzony ch 1. Armia generała Omara Bradley a brnęła ty mczasem mozolnie przez „krainę bocage” (ży wopłotów), gdzie trudne i tak warunki uległy pogorszeniu, gdy ż Niemcy zalali nisko położone obszary. Amery kanie w ciągu dwóch ty godni stracili czterdzieści ty sięcy zabity ch i ranny ch, ale wy szli w końcu na suchą ziemię w okolicach Saint-Lô i zajęli pozy cje, z który ch można by ło przy puścić szeroko zakrojone natarcie sił pancerny ch. Operację „Cobra” poprzedził zmasowany atak bombowy, który obezwładnił idącą w tamty m kierunku niemiecką Dy wizję Pancerną „Lehr”. 25 lipca
Amery kanie natarli na Coutances, nie napoty kając większego oporu, gdy ż niemiecka armia w Normandii już się rozpadała. Siły Bradley a pognały niebawem na południe, w ślad za wy cofujący mi się Niemcami. Avranches padło 30 lipca, a zdoby cie nieuszkodzonego mostu w Pontaubault otworzy ło drogę do leżącej na południe od Loary, a na wschód od Sekwany Bretanii oraz do tak zwanego przesmy ku Pary ż–Orlean. Patton, który dowodził nowo utworzoną 3. Armią, zlecił jednej ze swy ch formacji śmiały atak na południowy wschód, w kierunku May enne i Le Mans. Jego siły zajęły tę ostatnią miejscowość, przeby wszy w ciągu ty godnia przeszło 100 kilometrów. Ale choć większość starszy ch rangą oficerów Wehrmachtu zdawała sobie już sprawę z konieczności strategicznego odwrotu, przeważająca liczba niemieckich formacji trwała na swoich pozy cjach. Hitler domagał się nowego kontrataku, a sojusznicy znali jego zamiary dzięki sy stemowi Ultra. 7 sierpnia krótko po północy von Kluge rozpoczął w ciemności zmasowaną kontrofensy wę, która miała rozdzielić dwie amery kańskie armie – 1. i 3. Tej nocy jego czołgi odzy skały Mortain i posunęły się 10 kilometrów do przodu, ale z nadejściem dnia ich dobra passa się skończy ła. Sojusznicze my śliwce bombardujące szy bko zniszczy ły czterdzieści z siedemdziesięciu nacierający ch czołgów. W ciągu następny ch czterech dni Niemcy usiłowali odzy skać inicjaty wę, ale amery kańska piechota utrzy mała swoje pozy cje dzięki wsparciu zmasowanego ognia arty lerii. Na froncie Montgomery ’ego każdy postęp nadal wy magał wiele trudu i czasu. Wieczorem 7 sierpnia kanady jska 1. Armia Harry ’ego Crerara zaatakowała południowe dzielnice Caen. Jej czołgi posunęły się pod osłoną ciemności do przodu, ale wkrótce po brzasku natarcie straciło rozmach. Do akcji wkroczy ły jednostki pancerne kanady jskie i polskie (1. Dy wizja Pancerna generała Stanisława Maczka), ale na skutek ich niedoświadczenia oraz błędnie skierowanego ataku bombowego, który zniszczy ł kilka oddziałów czołowy ch, operacje ponownie utknęły w martwy m punkcie. Walki, które trwały w rejonie drogi do Falaise do 10 sierpnia, nie przy niosły rozstrzy gnięcia. Siły Montgomery ’ego miały przeciwko sobie większość pozostały ch niemieckich jednostek pancerny ch. Bry ty jczy cy ubolewali nad ty m, że posuwają się do przodu tak ospale, podczas gdy walczący na zachodzie Amery kanie triumfalnie mkną naprzód. Ponieważ siły Pattona poruszały się tak szy bko, Bradley dostrzegł szansę schwy tania w pułapkę dwudziestu jeden niemieckich dy wizji – a mówiąc ściśle, ich resztek. Gdy by 3. Armia dotarła na północy do Alençon, a Kanady jczy cy zajęli Falaise, obie formacje by ły by od siebie oddalone zaledwie o 20 kilometrów. Jeden z korpusów Pattona ruszy ł w kierunku Alençon, prawie nie natrafiając na opór nieprzy jaciela, przeszedł przez to miasto i wieczorem 12 sierpnia znalazł się na przedmieściach Argentan. W ty m momencie Patton podjął jedną z najbardziej kontrowersy jny ch decy zji całej kampanii, wstrzy mując natarcie. Twierdził, że chciał uniknąć ry zy ka kolizji z nacierający mi Kanady jczy kami, ale to wy jaśnienie nie wy trzy muje poważnej analizy. Bardziej prawdopodobne jest to, że postanowił zachować ostrożność i nie narażać stosunkowo słaby ch formacji na konfrontację
z wy cofujący mi się Niemcami, którzy mogli zachować się jak ranny ty gry s. Kanady jczy cy nadal toczy li zacięte walki z Niemcami. Raz po raz ścierali się z jednostkami straży ty lnej nieprzy jaciela, które broniły się niekiedy do ostatniego żołnierza. Niektóry m poty czkom towarzy szy ły nadzwy czaj wy sokie straty. Rankiem 8 sierpnia Sherman „Firefly ” z pułku Northamptonshire Yeomanry rozbił trzy „Ty gry sy ” i czołg PzKpfwIV, ale godzinę później pojedy nczy niemiecki PzKpfwIV, ustawiony na stromy m zboczu, unieruchomił siedem czołgów tej samej jednostki, zanim sam został zniszczony. Kanady jczy cy dotarli w końcu do Falaise 16 sierpnia, dwadzieścia godzin po rozpoczęciu operacji „Anvil”, w ramach której amery kańskie i francuskie oddziały wy lądowały na południu Francji, nie natrafiwszy na silny opór. Tego dnia, kiedy armia Pattona pospiesznie pognała na zachód, napoty kając niewielu Niemców i tłumy eufory cznie wiwatujący ch Francuzów, Hitler zarządził strategiczny odwrót z Normandii. Stupięćdziesięcioty sięczna armia niemiecka uwięziona w tak zwany m kotle Falaise by ła nieustannie ostrzeliwana przez arty lerię i bombardowana przez samoloty. „Dno doliny zdawało się tętnić ży ciem – pisał oficer wojsk sojuszniczy ch stacjonujący ch w pobliżu Trun – maszerujący, jeżdżący na rowerach, biegający żołnierze, kolumny ciągnięty ch przez konie wozów, zmotory zowane środki transportu, a kiedy wschodziło słońce, ukazy wały się dalsze cele [...]. To by ł raj dla arty lerzy stów, a oni wy korzy sty wali sy tuację [...]. Na lewo od nas leżało sły nne pole bitwy. Przez cały dzień warczały samoloty my śliwsko-szturmowe « Ty phoon» , a hory zont przesłaniały nowe kłęby dy mu [...] to by ł miniaturowy obraz rozbitej armii. Oddział biegnący ch żołnierzy mijała jednostka rowerzy stów, za którą galopowały konie ciągnące orczy ki, a wszy stko wy przedzał czołg ty pu « Pantera» , obładowany żołnierzami i jadący z szy bkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę”.
Cena kolaboracji: publiczny osąd w wyzwolonej Francji Fot. US National Archives & Records Administration Wieczorem 19 sierpnia polskie i amery kańskie jednostki spotkały się w Chambois, rzekomo zamy kając „kocioł Falaise”. Sojusznicze my śliwce bombardujące zniszczy ły ty siące uwięziony ch w kotle pojazdów. Ale Niemcy wy my kali się z okrążenia mały mi grupkami jeszcze przez dwa kolejne dni. Stracili pod Falaise dziesięć ty sięcy zabity ch i pięciokrotnie większą liczbę wzięty ch do niewoli. „Mój kierowca się palił – pisał Panzergrenadier SS Herbert Walther – a ja miałem przestrzeloną rękę. Wy skoczy łem na tory kolejowe i uciekłem”. Trafiony ponownie, ty m razem w nogę, przeby ł jeszcze 300 metrów, a potem – jak opowiadał – „poczułem się tak, jakby ktoś mnie uderzy ł wielkim młotem w kark – kula weszła pod uchem i wy szła przez policzek. Dławiłem się własną krwią. Stali nade mną dwaj Amery kanie i dwaj Francuzi, którzy chcieli mnie wy kończy ć”. Z okrążenia wy dostała się zadziwiająco duża liczba uciekinierów. Historiografia tej wojny przy jmuje za pewnik, że niemieckie armie we Francji zostały zniszczone, ale to twierdzenie nie jest do końca prawdziwe. Niemcy stracili podczas tej kampanii około 240 ty sięcy zabity ch i ranny ch, a sojusznicy rozbili 40 dy wizji. Między 19 a 31 sierpnia na wschodni brzeg Sekwany przedarło się jednak 240 ty sięcy niemieckich żołnierzy i 25 ty sięcy pojazdów, co należy
uznać za niezwy kłe osiągnięcie. Poniżej Rouen przez cały dzień i całą noc stała nad Sekwaną ośmiokilometrowa kolejka niemieckich czołgów i pojazdów, a saperzy Wehrmachtu gorączkowo naprawiali most kolejowy. Ulewny deszcz powstrzy my wał siły sojusznicze od natarcia przez cały okres budowy przeprawy. Sporady czny ostrzał arty lery jski naraził uchodzące jednostki na niewielkie straty, ale ty siące żołnierzy i pojazdów ruszy ły wkrótce w kierunku Niemiec. Wielu inny ch żołnierzy Wehrmachtu przewiózł na drugą stronę rzeki prom, skonstruowany z dwóch barek przez jednostkę mary narki wojennej niedaleko miejscowości Elbeuf. Choć by ły to ty lko fragmenty armii, okazały się dla Hitlera w nadchodzący ch miesiącach bezcenne, gdy ż stanowiły szkielet, na który m zbudowano zaimprowizowaną obronę zachodnich rejonów Rzeszy. Oficer jednostki pancernej SS Herbert Rink napisał: „By liśmy ogłuszeni przez pociski i wy czerpani. Gdy minęliśmy linię Zy gfry da, mogliśmy dołączy ć do wszy stkich pobity ch, zdziesiątkowany ch niemieckich jednostek, które przeby ły 600 kilometrów, tocząc przerażające, wy niszczające walki [...]. My, którzy wy szliśmy uszczupleni i wy czerpani z piekła Caen, wy rwaliśmy się z kotła pod Falaise, mieliśmy za sobą rujnujący psy chicznie odwrót przez Francję i najeżoną party zantami Belgię – zebraliśmy nasze siły i odbudowaliśmy naszą wiarę w siebie”. Choć ostatnie twierdzenie Rinka zawiera sporo przesady, nie ulega wątpliwości, że feldmarszałek von Rundstedt, który po samobójstwie generała von Klugego został głównodowodzący m na Zachodzie, mógł zbudować nową linię obrony. Niemcy opuścili Pary ż prawie bez walki. Dy wizja pancerna Wolny ch Francuzów dowodzona przez Leclerca wkroczy ła do stolicy 25 sierpnia i odkry ła, że została ona opanowana przez ruch oporu. Tak zrodziła się legenda, która stała się fundamentem odbudowy narodowego szacunku Francuzów do samy ch siebie. Armie sojusznicze rozpoczęły energiczny pościg, który doprowadził do zajęcia wschodniej części Belgii i wy zwolenia Brukseli. 1 września Eisenhower objął dowództwo operacy jne nad siłami angloamery kańskimi, pozostawiając Montgomery ’emu dowództwo bry ty jsko-kanady jskiej 21. Grupy Armii, rzucając mu na osłodę sy mboliczny ochłap w postaci awansu do rangi marszałka. Zachodni sojusznicy by li przekonani, że odnosząc zwy cięstwo w Normandii, zepchnęli Niemcy na krawędź klęski. Wy zwolenie przeważającej części Francji pochłonęło ży cie „jedy nie” czterdziestu ty sięcy ludzi. Na początku września spodziewali się ostatecznego zwy cięstwa jeszcze przed końcem 1944 roku. Ich nadzieje spełniły się z opóźnieniem, ale jak napisał dowódca Grupy Pancernej „Zachód” Gey r von Schweppenburg: „pozostała część wojny by ła ty lko przedłużony m epilogiem”.
22 J AP ONIA: W B R EW P R ZEZNAC ZENIU
ojna jest nieby wały m marnotrawstwem, ponieważ duża część wy siłku ry walizujący ch w niej stron okazuje się daremna, a ceną jest zawsze ludzkie ży cie. History kom łatwo jest wskazy wać nie ty lko bitwy, lecz całe kampanie, który ch można by ło nie toczy ć, ponieważ ich wy niki by ły już przesądzone za sprawą wy darzeń toczący ch się gdzie indziej. Wiele wy siłku i ludzkiego poświęcenia w zby t mały m stopniu przy czy nia się do ostatecznego zwy cięstwa. Gdy jednak wielkie siły są już utworzone i rozlokowane, ich wy korzy stanie staje się niemal nieuchronne. Dopóki nieprzy jaciel odmawia uznania się za pokonanego, jest nie do przy jęcia, aby armie stały bezczy nnie, a bomby pozostawały w magazy nach. W 1944 roku U.S. Navy zdoby ła niekwestionowaną dominację na Pacy fiku. Blokada sprawiła, że załamanie się wroga całkowicie uzależnionego od importu ropy naftowej i surowców by ło nieuniknione – amery kańskie okręty podwodne zdławiły japoński handel, czego nie udało się osiągnąć niemieckim U-Bootom w odniesieniu do Wielkiej Bry tanii. Rzadko w historii tak niewielkie siły – 16 ty sięcy ludzi, 1,6 procent stanu osobowego żołnierzy służący ch na morzu, nigdy nie korzy stający ch z więcej niż 50 okrętów – doprowadziły do rezultatów o tak decy dujący m znaczeniu. Na amery kańskie okręty podwodne przy padło 55 procent wszy stkich strat japońskiej żeglugi podczas wojny – 1300 jednostek pły wający ch o wy porności ponad 6 milionów ton. Rozmiary zniszczeń by ły najwy ższe w październiku 1944 roku, gdy zatopiono 322 265 ton ładunków. Straty japońskie zaczęły odtąd maleć ty lko dlatego, że pozostało niewiele do zatopienia – japoński import ładunków masowy ch spadł o 40 procent. Jest czy mś niezwy kły m, że naród Hirohity poszedł na wojnę, zdając sobie sprawę, że jego mary narka handlowa będzie wy stawiona na ataki nieprzy jaciela, nie dy sponując właściwie żadną ochroną konwojów. Reżim w Tokio wy budował wielkie okręty dla swej Połączonej Floty, natomiast zupełnie niewy starczającą liczbę jednostek eskortujący ch. Japońska my śl techniczna w dziedzinie zwalczania okrętów podwodny ch pozostawała daleko w ty le za metodami stosowany mi przez inny ch uczestników wojny, z kolei możliwości wy korzy sty wania radaru i działań z powietrza by ły tak niewielkie, że amery kańskie okręty podwodne mogły często operować na powierzchni przy świetle dzienny m. Podczas gdy Niemcy stracili 781 U-Bootów, a Japonia 128, cesarska mary narka Japonii zatopiła jedy nie 41 amery kańskich okrętów podwodny ch, a dalszy ch 6 zatonęło w wy niku wy padków. Amery kańskie załogi okrętów podwodny ch miały wskaźnik strat porówny walny z lotnikami – blisko jeden żołnierz na czterech – osiągnięte jednak rezultaty by ły tak ważne, że ich cena nie
W
wy dawała się zby t wy górowana. Zasoby przemy słowe zainwestowane przez USA w okręty podwodne by ły ułamkiem kwot, jakie hojną ręką wy dano na bombowce „Superfortece” B29, które z opóźnieniem włączy ły się do akcji, natomiast formacje podwodne wniosły o wiele większy wkład do zwy cięstwa. Japońskie garnizony na wy spach zostały odizolowane, unieruchomione i głodowały. Żołnierz na Bougainville pisał 14 września 1944 roku: „Stare przy jaźnie wy parowują, gdy ludzie głodują. Każdy zawsze stara się zaspokoić swój głód. To budzi o wiele większy strach niż odpieranie ataków wroga. W naszy ch szeregach toczy się zaciekła wojna. Czy morale może aż tak podupaść?”. Ty mczasem amery kańska dominacja w powietrzu i na morzu pozbawiła Japonię jakiejkolwiek szansy na wy prowadzenie skutecznego kontruderzenia strategicznego, za to japońscy żołnierze, mary narze i lotnicy wciąż mieli wiele okazji, aby mężnie zginąć czy zadać cierpienia lub śmierć swy m nieprzy jaciołom oraz uciskany m poddany m swego imperium. Ale los ich narodu by ł przy pieczętowany. Racjonalny ogląd całej tej sy tuacji pozwala stwierdzić, że nie by ło potrzeby, aby alianci dokony wali wielkich operacji lądowy ch w Azji Południowo-Wschodniej (zresztą także na Filipinach). Wy starczy ło jedy nie utrzy mać blokadę morską i bombardowania z powietrza, aby Japończy cy z czasem zaczęli głodować, a ich pozbawiona ropy naftowej machina wojenna stała się bezsilna. Uwzględniając jednak naturę wojny, demokracji i globalnej geopolity ki, nie można się spodziewać, że określenie „z czasem” spełni czy jeś oczekiwania. Wiosną 1944 roku z góry zakładano, że siły sojusznicze muszą atakować Japończy ków, gdziekolwiek będzie taka możliwość. Bry ty jczy cy ścierali się z nimi od dwóch lat na północno-wschodniej granicy Indii bez znaczący ch sukcesów, lecz teraz wreszcie znalazły się zasoby, w ty m duża liczba amery kańskich samolotów transportowy ch, pozwalające na rozpoczęcie ofensy wy w warunkach dy sponowania przy gniatającą przewagą. Churchill by ł przeciwny lądowej operacji odbicia Birmy. Generał „Vinegar Joe” Stilwell gorzko skarży ł się Marshallowi w lipcu 1944 roku, że „[Bry ty jczy cy ] po prostu nie chcą walczy ć w Birmie ani przy wrócić łączności z Chinami”. By ła to prawda. Wspólny angloamery kański raport z wiosny 1944 roku stwierdzał: „Indie nie są w chwili obecnej odpowiednią bazą do podejmowania operacji zakrojony ch na dużą skalę. Ich sy stem transportu jest już przeciążony, sy tuacja polity czna niezadowalająca, a położenie ekonomiczne niepewne”. Dokument wy rażał pogląd, że Australia zapewni o wiele dogodniejsze warunki do utworzenia baz. Żołnierze imperium bry ty jskiego wielokrotnie ustępowali przeciwnikowi pola w walkach w dżungli, Churchill zaś preferował desant z morza na południu Birmy poniżej Rangunu (a jeszcze lepiej na krańcu Sumatry ), który stałby się bazą do odbicia Malajów. Waszy ngton jednak odmawiał dostarczenia okrętów desantowy ch ty lko po to, by umożliwić Bry ty jczy kom – jak widzieli to Roosevelt i jego szefowie sztabów – ponowny podbój ich wschodniego imperium. Amery kanie nie starali się już zby tnio o względy Churchilla i jasno dali wy raz swej determinacji, jeśli chodzi o przejęcie kierowania dalszy m przebiegiem wojny na Wschodzie. Amery kański urzędnik rządowy
odwiedzający Londy n powiedział wprost: „Teraz nasza kolej na wejście do gry w Azji”. Amery kanie domagali się lądowego ataku na północną Birmę, aby drogi z Indii do Chin kontrolowany ch przez Czang Kaj-szeka mogły by ć ponownie otwarte. Czang ty mczasem odmawiał angażowania swoich wojsk w ty m celu, jeśli (lub dopóki) Bry ty jczy cy nie posuną się naprzód z Asamu. Wielka Bry tania niechętnie spełniła ży czenia Amery kanów, choć zarówno Churchill, jak i jego lokalny dowódca w polu generał William Slim zdawali sobie sprawę, że niezależnie od ich wy niku operacje 14. Armii niewiele wniosą do pokonania Japonii w porównaniu z kampanią USA na Pacy fiku. Pierwotny plan sojuszników na 1944 rok przewidy wał nową ofensy wę dwóch dy wizji Slima na wy brzeżu Arakanu – dwie dy wizje indy jskie miały spróbować przejść z Asamu do północnej Birmy, podczas gdy Stilwell kierowałby uderzeniem z Chin na południe w celu zajęcia My itky iny i ponownego otwarcia „szlaku birmańskiego”. Ta ostatnia operacja miała by ć wspierana przez wzmocnioną formację Chinditów w sile sześciu bry gad przerzucony ch drogą powietrzną do północnej Birmy na ty ły frontu japońskiego, a następnie zaopatry wany ch przez amery kańskie samoloty. Gdy alianci zaczęli już koncentrować swoje siły, nieprzy jaciel ich uprzedził: dwie japońskie dy wizje zaatakowały w Arakanie, aby związać tam siły bry ty jskie przed rozpoczęciem dużej ofensy wy na Asam, której główny m celem miało by ć zajęcie Imphalu. By ła to inicjaty wa nierozważnie ambitna, w sy tuacji gdy wojska indy jskie i bry ty jskie by ły już rozmieszczone w takiej sile. Przy braku przewagi w powietrzu oraz niewielkiej liczbie czołgów i słabej arty lerii kierowanie piechoty przez setki kilometrów niezwy kle trudnego terenu przeciwko pozy cjom Slima by ło ze strony Japończy ków szaleństwem. Ofensy wa japońska dała Bry ty jczy kom okazję dotąd niespoty kaną: walki na własny m terenie przy potężny m wsparciu arty lerii oraz wojsk pancerny ch i lotnictwa. Atak japoński na Arakan został tak szy bko całkowicie rozbity, że Slim mógł drogą powietrzną przerzucić część swy ch jednostek na północny wschód w celu umocnienia Imphalu i Kohimy, kluczowy ch węzłów drogowy ch położony ch od siebie w odległości 160 kilometrów. Walki rozpoczęły się tam na wiosnę 1944 roku i by ły najcięższe na bry ty jskim froncie wschodnim. Warunki klimaty czne w Asamie i Birmie by ły równie paskudne jak na Pacy fiku, a dodatkowe utrudnienie stanowił górzy sty teren, tak że jeszcze nawet przed rozpoczęciem walki żołnierze by li już skrajnie wy czerpani poruszaniem się po stromy ch stokach. „Fizy cznie tak dostaje się w kość, że jest to trudne do pojęcia” – pisał porucznik Sam Hornor, oficer łączności z 1. batalionu pułku The Roy al Norfolk Regiment. „Upał, wilgotność, wy sokość oraz nachy lenie niemal każdej piędzi ziemi piekielnie wy niszczają nawet najsilniejszy organizm. Łapiesz powietrze, którego wy daje się wciąż brakować, wleczesz się pod górę, aż nogi wy dają się mieć siłę zapałek, ocierasz z oczu słony pot. Wtedy czujesz, jak serce bije ci tak gwałtownie, że my ślisz: wy skoczy ci z klatki piersiowej [...]. Wreszcie, długo po ty m, jak wszy stko mówiło ci, że powinieneś by ł umrzeć na niewy dolność serca, docierasz do tego, co wy daje ci się szczy tem wzgórza i okazuje się,
że to fałszy wa grań [...]. Zapominasz o Japońcach, zapominasz o czasie, zapominasz o głodzie i pragnieniu. Jesteś w stanie my śleć ty lko o następny m postoju”. Trębacz Bert May tak opisy wał Kohimę: „Piekielna śmierdząca dziura. Cała roślinność zniszczona [...]. Pijawki uczepiały się każdej odkry tej części ciała. Brało się zapalonego papierosa, przy ty kało jej do ogona i « py k» , odpadała”. Po rozpoczęty m 7 marca japońskim ataku jego losy waży ły się ty godniami. Japończy cy okrąży li pozy cje Slima. Doszło do paniki w Dimapurze, wielkiej bazie zaopatrzeniowej na ty łach Kohimy. Porucznik Trevor Highett wspominał później: „Jest niewiele bardziej nieprzy jemny ch rzeczy niż baza w stanie oklapnięcia. By ło tam pełno ludzi, którzy nigdy nie spodziewali się walczy ć i którzy nie mogli się doczekać, aż się stamtąd wy dostaną. – Bierz, co chcesz, daj ty lko podpis, jeśli masz czas – mówili”. Potem żołnierze ruszali naprzód, aby przy łączy ć się do walki. Japończy cy wielokrotnie ponawiali ataki i każdego dnia dochodziło do starć z bliskiej odległości z uży ciem broni ręcznej i granatów. Centralny m punktem walki o Kohimę stał się kort tenisowy by łego komisarza dy stry ktu i ty lko kilka metrów dzieliło pozy cje pułku The Queen’s Own Roy al West Kent od nieprzy jaciela. Dowódca kompanii John Winstanley mówił: „Ostrzeliwaliśmy ich na korcie tenisowy m, obrzucaliśmy ich tam granatami. Trzy maliśmy się, ponieważ by łem w stały m kontakcie radiowy m z naszą arty lerią, a Japońcy jakoś nie mogli się zorientować, jak nas zaskoczy ć. Gdy zwierali szeregi, krzy czeli po angielsku: « poddajcie się» [...]. Można by ło dokładnie ocenić moment rozpoczęcia ostrzału z karabinów i moździerzy [...]. Nie działali inteligentnie i wciąż powtarzali te same głupie manewry. Walczy liśmy już z Japońcami w Arakanie, [kiedy oni] zabijali bagnetami ranny ch i jeńców [...]. Sami pozbawili się wszelkich praw do uważania ich za ludzi i my śleliśmy o nich jak o robactwie, które trzeba wy tępić. To by ło ważne – jesteśmy z natury pokojowo usposobieni, ale kiedy się nas rozdrażni, walczy my całkiem dobrze”.
Jeden z żołnierzy generała Slima w Birmie Fot. Imperial War Museum Pole walki zamieniło się wkrótce w jałową, sczerniałą przestrzeń pozbawioną przez wy buchy roślinności, naznaczoną bliznami kraterów i okopów, upstrzoną kolorowy mi spadochronami, na który ch zrzucano dostawy dla garnizonu. Nad wszy stkim unosił się fetor śmierci i gnijący ch ciał. Major Frankie Boshell, dowódca kompanii z pułku The Roy al
Berkshire, który zmienił pułk West Kent, mówił: „By liśmy atakowani dosłownie każdej nocy. W drugą noc zaczęli o dziewiętnastej, a ostatni atak nastąpił o czwartej następnego ranka. Nacierali falami, trochę jak przy odstrzale gołębi. Przeważnie zajmowali część pozy cji batalionu, więc musieliśmy kontratakować”. Jego kompania straciła połowę ze swy ch 120 żołnierzy w Kohimie, a straty inny ch jednostek by ły podobne. Sierżant Ben McCrae napisał: „Dopadały cię nerwy. Można by ło usiąść i wy płakać sobie oczy. Wielu tak robiło – by li ty m wszy stkim tak przy gnębieni. By łeś głodny, zmarznięty i przemoczony i my ślałeś: « Kiedy ja się stąd wy dostanę?» . Ale nie dawałeś rady, nie mogłeś”. Sierżant Bert Fitt zniszczy ł granatami trzy bunkry, po czy m gdy natknął się na Japończy ka, okazało się, że nie ma już amunicji w swy m karabinie: „Kiedy dochodzi do takiej walki wręcz, zdajesz sobie sprawę, że zginiesz ty albo on [...]. Nacierasz i liczy sz, że jakoś to będzie [...]. Uderzy łem go karabinem w twarz [...]. Zanim zdąży ł upaść, już trzy małem go za gardło [...]. Udało mi się zerwać bagnet z jego karabinu i ty m go wy kończy łem”. W ty ch okolicznościach granica między krzepiącą dla inny ch odwagą a budzącą wzgardę brawurą by ła bardzo cienka. Żołnierze z 2. batalionu pułku The Roy al Norfolk nie by li pewni, po której stronie umiejscowić swego bombasty cznego pułkownika Roberta Scotta. Gdy w czasie jednej z akcji okazało się, że trup ściele się gęsto, oświadczy ł on buńczucznie swoim strzelcom: „Chłopaki, nie ma się czego bać, jesteście lepsi od ty ch mały ch żółty ch drani”. Draśnięty w czaszkę przez odłamek szrapnela, pogroził pięścią w stronę linii japońskich, wołając: „Nie dałeś rady trafić największego faceta na tej pozy cji! Gdy by ś by ł w moim batalionie, odebrałby m ci premię za celność!”. Kapitan Michael Fulton powiedział do kolegi: „No cóż, Sam, pora ruszy ć i zasłuży ć na Krzy ż Wojskowy ”. Pobiegł naprzód i po kilku sekundach padł z przestrzeloną głową. W Kohimie z 2. batalionu pułku The Roy al Norfolk straciło ży cie 11 oficerów i 79 żołnierzy, a 13 oficerów i 150 żołnierzy zostało ranny ch. Po nocny m starciu dalej na południe, na równinie Imphal, bry ty jski dowódca kompanii pisał: „Niemal co do jednego Japońcy umierali, nie próbując uciekać. Jeden palił się na otwartej przestrzeni, a jego żółte kończy ny stały się czarne i bły szczące jak u jakiegoś fantasty cznego Murzy na. Inny, który wy szedł walczy ć, leżał nieży wy z bagnetem sterczący m z piersi niczy m wielka strzała. Trzech kolejny ch, już ranny ch, biegło schronić się w zagajniku bambusowy m szerokości około trzy dziestu metrów”. Dla niektóry ch żołnierzy walka stała się nie do wy trzy mania. Po kolejny m starciu w Imphalu ten sam oficer zapisał: „W ty m dniu po raz pierwszy zobaczy łem, jak dwóch facetów pękło. Jeden, wy soki na sześć stóp kapral, który spędził popołudnie skulony w rowie, oraz drugi, z odwodu, który w środku nocy, kiedy nic się nie działo, nagle poderwał się i zaczął uciekać – aż ktoś go powstrzy mał za pomocą bagnetu”. Zakrojone na szeroką skalę działania arty lerii, broni pancernej i sił powietrzny ch stopniowo redukowały liczbę atakujący ch. Czołg ty pu „Lee” przetoczy ł się w dół po stromy ch, czarny ch od bombardowań tarasach, ostrzeliwując bezpośrednim ogniem japońskie okopy i odzy skując kort tenisowy w Kohimie. Japoński dowódca generał Reny a Mutaguchi rozpoczął swą
ofensy wę przy słaby m wsparciu logisty czny m, a bry ty jskie lotnictwo codziennie atakowało jego linie łączności. Oblegający zaczęli wkrótce głodować. 31 maja lokalny japoński dowódca w Kohimie bez upoważnienia zarządził odwrót, który przerodził się w szaleńczą ucieczkę. Wkrótce także Mutaguchi ugiął się przed taką koniecznością: 18 lipca resztki japońskich sił wokół Imphalu rozpoczęły pożałowania godny, nieuporządkowany marsz w kierunku rzeki Chindwin. Na górskich szlakach nękał je głód oraz ataki alianckich samolotów i podążający ch ich śladem wojsk sojuszniczy ch. Zrozpaczony japoński żołnierz pisał: „W deszczu, nie mając gdzie usiąść, drzemaliśmy przez krótkie chwile na stojąco. Wszędzie naokoło leżały przemoknięte i cuchnące ciała naszy ch kolegów, którzy wcześniej przedzierali się ty m szlakiem. Nawet podpierając się kijami, ciągle przewracaliśmy się wśród ty ch ciał, poty kając się o kamienie i korzenie drzew odsłonięte przez deszcz. Wy czerpani, próbowaliśmy zrobić kolejny krok, a potem następny ”. Bitwy w Imphalu i Kohimie uznano za największą klęskę, jaką kiedy kolwiek poniosła armia japońska: na 85 ty sięcy uczestniczący ch w nich żołnierzy by ło 53 ty sięcy ofiar, w ty m 30 ty sięcy śmiertelny ch, z który ch ty le samo straciło ży cie z powodu chorób i niedoży wienia, co w wy niku działań sojuszników. Wojska Mutaguchiego straciły wszy stkie czołgi, działa i cały transport zwierzęcy, który by ł nie do zastąpienia. Siły Hirohito nie ucierpiały tak poważnie na żadny m inny m polu walki podczas kampanii na Pacy fiku. Morale zwy cięzców, którzy uprzednio przez blisko trzy lata ponosili na Wschodzie porażki, poszy bowało w górę. Choć w 1945 roku należało oczekiwać trudnej kampanii przy zajmowaniu Birmy na krańcu długiej linii zaopatrzenia, Slim wiedział, że przetrącił kręgosłup armii japońskiej w Azji Południowo-Wschodniej i dał powody do uznania go za najzdolniejszego i najbardziej lubianego bry ty jskiego dowódcę polowego w tej wojnie. Co do Japończy ków, Mutaguchi nigdy nie spodziewał się, że może podbić Indie, ży wił jednak nadzieję, że widok Indy jskiej Armii Narodowej atakującej Bry ty jczy ków może wy wołać generalne powstanie przeciwko imperialnej władzy. Zamiast tego INA zdy skredy towała się jako formacja bojowa. Zwy cięstwo w Asamie i późniejsze wkroczenie Slima do Birmy ty mczasowo przy wróciły bry ty jską władzę w Indiach. Choć społeczne poparcie dla niepodległości Indii nie malało, strajki i akty przemocy na ulicach osłabły. Kluczowe bitwy 1944 roku rozegrały się jednak o wiele dalej na wschód. Latem tego roku wielki napły w sił na teatr wojenny Pacy fiku, zwłaszcza okrętów i samolotów, pozwolił Stanom Zjednoczony m zacisnąć pętlę wokół Japonii. Podczas gdy żołnierze wciąż ginęli, a okręty tonęły, dominacja U.S. Navy zmieniła charakter zmagań. Podoficer Roger Bond z lotniskowca „Saratoga” powiedział: „Jeśli znalazłeś się na Pacy fiku po [...] sty czniu 1944 roku, miałeś całkowicie inne doświadczenia i punkt widzenia niż przedtem [...]. Nie by łem uczestnikiem walk, gdy naprawdę przegry waliśmy, gdy nas stamtąd przeganiano”. Japończy cy nadal zawzięcie walczy li, lecz wszędzie by li spy chani. Na Bougainville, podobnie jak na wielu inny ch wy spach, żołnierze Hirohito zapłacili
wy soką cenę za nieprzemy ślane, daremne ataki piechoty na dobrze uzbrojony ch obrońców. Jeden z Amery kanów napisał w marcu 1944 roku: „Zabici nieprzy jacielscy żołnierze leżeli w stosach ciał w większości poszarpany ch przez pociski tak bardzo, że nie można ich by ło policzy ć. Tu i tam widniały noga, ręka lub oderwana wy buchem dłoń [...]. W jedny m miejscu ciała Japończy ków tworzy ły ludzkie schody nad drutem kolczasty m. Pięciu leżało jeden na drugim, ponieważ każdy po kolei podchodził tam, aby posłuży ć się poprzednikiem jako podporą, po czy m padał na niego, gdy sam ginął. Dalej poza linią obrony, gdzie pły nął równolegle do niej niewielki strumień, leżeli Japońcy zabici wy buchami ty sięcy pocisków moździerzowy ch, z głowami schowany mi niczy m strusie pod każdy m możliwy m do znalezienia schronieniem”. Z nadejściem 1944 roku Stany Zjednoczone produkowały już tak wiele okrętów i samolotów, że by ły w stanie zaangażować duże siły na Pacy fiku. Realizację doktry ny „Najpierw Niemcy ” zawsze utrudniało to, że nastroje społeczne w Amery ce by ły znacznie silniej skierowane przeciwko Japończy kom niż Niemcom, U.S. Navy zaś zdecy dowanie chciała by ć postrzegana jako zwy cięzca w wojnie na Wschodzie. Gdy wciąż waży ły się losy wojny toczonej przez Rosję, by ło to ry zy kowne. Teraz stało się jednak jasne, że wojska Stalina triumfują, a Wehrmacht jest w odwrocie. Siły Eisenhowera w Europie by ły relaty wnie duże, lecz nie na ty le, by samodzielnie stawić czoło legionom Hitlera. Choć armie anglo-amery kańskie by ły bogato wy posażone w czołgi, działa, pojazdy i samoloty, zawsze brakowało im piechoty. Ponadto kampanie na Pacy fiku stwarzały ogromne (choć nieproporcjonalne do stosunkowo niewielkich oddziałów bojowy ch), obciążenie dla alianckiego transportu morskiego z powodu wchodzący ch w grę odległości. Służba na Pacy fiku by ła doświadczeniem odległy m o lata świetlne od tej w Europie, po pierwsze ze względu na izolację geograficzną. Pilot amery kańskiej piechoty morskiej Samuel Hy nes pisał: „Tutaj nie by ło niczego poza ży ciem wojenny m; nie by ło widać żadnej historii, żadny ch pomników przeszłości, żadny ch miast zapamiętany ch z książek. Nie by ło niczego przy pominającego żołnierzowi o jego inny m ży ciu; żadny ch miejscowości, żadny ch barów, niczego do odwiedzenia, nawet miejsc, dokąd można by zdezerterować”. Ludzie zmuszeni do egzy stowania miesiącami na otwarty m powietrzu w warunkach tropikalny ch nieuchronnie cierpieli z powodu chorób i dolegliwości skórny ch, jeszcze zanim działania wroga powodowały dotkliwsze obrażenia. Frazer West z piechoty morskiej tak opisy wał charaktery sty czny problem na Bougainville: „To nie by ła czerwonka [...]. To by ła biegunka od złego deszczu – złej wody [...]. Biegunki można dostać bardzo szy bko [...]. Niewątpliwie stres odgry wał w ty m swoją rolę. Nie znaliśmy nawet wtedy znaczenia słowa « stres» , ale teraz znamy ”. Operacje desantowe z wody stały się na Pacy fiku ruty ną, choć ry zy kowną i stanowiącą duże wy zwanie. Amery kański żołnierz zanotował: „Nawet przy najlepszy ch warunkach faza wy ładunku podczas operacji lądowania jest trudny m i męczący m zadaniem. Gdy wy sokie fale przy brzeżne uderzają w wąski pas zarośli dżungli, gdy istnieje ustalony terminarz godzin
dzienny ch i przy palący m listopadowy m słońcu południowy ch mórz, czy nność ta jest prawdziwy m koszmarem. Ekipy robocze doby wały z siebie resztki sił, aby wy dostać z łodzi amunicję, paliwo, zapasy, pojazdy, racje ży wnościowe i wodę. Dowódcy druży n na wy brzeżu gorączkowo usiłowali znaleźć kilka metrów kwadratowy ch przestrzeni magazy nowej, po czy m okazy wało się, że wzdłuż plaży są ty lko grzęzawiska. Saperzy i inży nierowie mary narki nie szczędzili wy siłku, aby zbudować jakąkolwiek drogę na wy ższy teren, gdzie można by zaparkować pojazdy oraz składować paliwo i amunicję. Ale nie by ło żadnego wy ższego terenu w zasięgu ty sięcy metrów – ty lko trochę rozproszony ch wy sepek z częściowo zalany m gruntem otoczony m cuchnący m, lepkim bagnem. A przez kolejne godziny z hukiem lądowały na plaży łodzie wy ładowane zapasami”. Najważniejszą operacją na Pacy fiku w 1944 roku by ło zajęcie Marianów, które otwierały drogę do pozy cji obronny ch najbliższy ch Japonii. Gdy amery kańska piechota morska zaczęła atakować Saipan, Tinian i Guam, japońska Połączona Flota wy pły nęła najeźdźcom na spotkanie. W efekcie doszło do największego w tej wojnie starcia lotniskowców. „Los Cesarstwa zależy od tej jednej bitwy ” – oświadczy ł 13 czerwca admirał Soemu Toy oda, rozpoczy nając swą akcję przeciwko 5. Flocie Spruance’a. Ale sy stem Ultra raz jeszcze zdradził Amery kanom plan wroga: pozorowany manewr wiceadmirała Jisaburo Ozawy nie przy ciągnął Spruance’a, który poczekał na główne siły Toy ody. Japończy cy liczy li na wy korzy stanie okrętów podwodny ch i samolotów startujący ch z baz lądowy ch do poważnego osłabienia Amery kanów przed główny m starciem. Zamiast tego zatopiony ch zostało siedemnaście z dwudziestu pięciu okrętów podwodny ch Toy ody, a jego lotniska na wy spach Guam i Tinian zniszczy ły amery kańskie bombardowania. Obie strony rzuciły do boju poważne siły, lecz Amery kanie mieli nad Japończy kami prawie dwukrotną przewagę liczebną zarówno w powietrzu, jak i na morzu – 956 samolotów i 15 lotniskowców amery kańskich w porównaniu z 473 samolotami japońskimi i 9 lotniskowcami. Ozawa uważał, że zy skał przewagę, gdy określił położenie okrętów Spruance’a, i jako pierwszy 19 czerwca o godzinie 8.30 rozpoczął ataki z powietrza. Samoloty zostały jednak szy bko wy kry te przez amery kański radar i admirał Marc Mitscher otrzy mał telegraficznie następujący raport: „Duże niezidenty fikowane samoloty na kierunku 265 stopni, szy bkość 125 mil na wy sokości 24 000 stóp”. Jego szef sztabu kapitan Arleigh Burke powiedział później: „Na to właśnie czekaliśmy, więc wy puściliśmy na nich wszy stkie nasze my śliwce – dosłownie wszy stko, co mieliśmy ”. Wówczas nastąpiło to, co nazwano „wielkim polowaniem na Marianach”: spośród 373 samolotów rzucony ch do walki przez Ozawę przetrwało jedy nie 130, bez wy rządzenia amery kańskiej flocie znaczący ch szkód. Dalszy ch 50 samolotów zestrzelono nad Guamem. „[Japończy cy ] by li po prostu zdruzgotani. Można się by ło o ty m przekonać z ich rozmów prowadzony ch przez radio” – stwierdził Burke. W sali operacy jnej lotniskowca specjaliści od podsłuchu monitorowali transmisje radiowe nieprzy jaciela. Gdy w końcu przy gnębiony japoński kontroler lotów zwrócił się z powietrza do dowódcy o pozwolenie powrotu do floty,
sły szący to amery kański oficer powiedział: „Zestrzelmy go”. W odpowiedzi Burke odparł protekcjonalnie: „Nie możemy zestrzelić tego człowieka. On dziś zrobił więcej dobrego dla Stanów Zjednoczony ch niż ktokolwiek z nas. A więc pozwólmy mu wrócić do domu”. Amery kańskie okręty podwodne storpedowały okręt flagowy Ozawy, nowy lotniskowiec „Taiho” oraz wy służony „Shokaku”. Sukcesy te kosztowały Amery kanów zaledwie 29 samolotów. Ocalałe okręty Ozawy odpły nęły. Grupa operacy jna numer 58 lotniskowców Mitschera usilnie ścigała wy cofujący ch się Japończy ków i po południu następnego dnia samoloty wy wiadowcze określiły położenie eskadry Ozawy. Mitscher odważnie zdecy dował się na uderzenie dalekiego zasięgu, wiedząc, że jego 216 samolotów będzie musiało wrócić w ciemnościach. Siły Amery kanów by ły tak wielkie, a stawka tak wy soka, że można by ło zary zy kować spisanie samolotów z lotniskowców na straty. Podbudowani wcześniejszy mi sukcesami lotnicy znaleźli Japończy ków. Pilot bombowca nurkującego Don Lewis wspominał potem: „Lotniskowiec poniżej wy glądał na wielki, olbrzy mi, prawie nierzeczy wisty. Miałem chwilę prawdziwej radości. Często marzy łem o czy mś takim. Następnie przeraziłem się samy m sobą. By ć w takim miejscu. Chy ba zwariowałem [...]. Po każdej ze stron lotniskowca widać by ło masę bły skający ch czerwony ch kropek [...]. Powoli skręcał w lewo. Zatrzy mał się. Czy można by ło ży czy ć sobie więcej? Pociągnąłem za spust bombowy, poczułem, jak bomba wy pada, rozpocząłem manewr odlaty wania. Oczy zaczęły mi łzawić, uszy bolały, wy sokościomierz wskazy wał pięćset metrów. Niebo by ło pełne czarny ch i biały ch dy mków, a między nimi samoloty już trafione, płonące i rozbijające się o wodę. To dziwne, jak człowiek może by ć zafascy nowany, nawet gdy rozgry wa się horror”.
Japońska rodzina na Saipanie po raz pierwszy spotyka amerykańskiego żołnierza Fot. US Marine Corps/Time & Life Pictures/Getty Images W trakcie tego wy padu zatopiono inny lotniskowiec, „Hiy ō”, oraz uszkodzono dwa kolejne. Japończy kom pozostały 32 samoloty, sami zniszczy li jedy nie 20 amery kańskich. Dalszy ch 80 z dy wizjonu Mitschera musiało wodować z powodu braku paliwa lub zostało utracony ch podczas prób lądowania w ciemnościach, lecz większość załóg uratowano. Amery kańskie
fabry ki mogły łatwo uzupełnić straty w samolotach, ale japońskie nie by ły w stanie dozbroić Ozawy. Spruance naraził się na kry ty kę za przerwanie bitwy na ty m etapie – uważano, jakoby zmarnował szansę na dokończenie dzieła zniszczenia, nie dobijając uciekający ch Japończy ków. Zadał jednak flocie Ozawy wielki cios, który spowodował nieodwracalną klęskę. Nie miał potrzeby narażania na niebezpieczny ch wodach własny ch okrętów i by ć może całej operacji na Marianach. Podczas bitwy na Morzu Filipińskim Spruance wy kazał się odwagą i rozwagą – cechami, które rzadko demonstrował jego odpowiednik i ry wal „Bull” Halsey. Akcja ta potwierdziła, że amery kańskie zdolności bojowe, a także potęga USA na morzu bezwzględnie przewy ższały możliwości wroga. Przez resztę wojny japońscy piloci wy kazy wali coraz mniejszą sprawność, a niekiedy nawet brak odwagi. Samoloty z amery kańskich lotniskowców, w ty m zwłaszcza my śliwce Hellcat, by ły w stanie poradzić sobie w powietrzu z wszy stkim, co wróg mógł przeciwko nim wy stawić. Zwy cięstwo na morzu nieopodal Marianów nie by ło jednak w stanie zapobiec krwawy m walkom na lądzie. Pierwszy m celem piechoty morskiej by ł Saipan. Na jego dwudziestokilometrowy m odcinku obejmujący m nieco wy żej położone miejsca Japończy cy rozmieścili 32 ty siące dobrze okopany ch obrońców. Gdy 15 czerwca 77 ty sięcy marines wy dostało się na brzeg, napotkało ogień karabinów maszy nowy ch i arty lerii, który spowodował cztery ty siące ofiar w ciągu pierwszy ch czterdziestu ośmiu godzin. Planiści przewidy wali trzy dniowe walki, lecz zdoby cie wy spy wy magało trzech ty godni – obrońców trzeba by ło metr po metrze wy sadzać wraz z bunkrami w powietrze. Marines otrzy mali wsparcie w postaci 27. Dy wizji Piechoty wojsk lądowy ch, po nieudanej jednak próbie zajęcia gęsto zalesionej pozy cji, smętnie nazwanej Grzbietem Purpurowego Serca, jej dowódca został odwołany. Ale też dzień po dniu, podczas gdy setki ty sięcy ich rodaków walczy ły w równie zawziętej bitwie w Normandii, atakujący powoli posuwali się w głąb lądu. W nocy z 6 na 7 lipca, wy czuwając bliski koniec, trzy ty siące, Japończy ków przy puściło daremny, samobójczy atak banzai, podczas którego zostali skoszeni przez amery kański ostrzał. „Nie mieliśmy prawie żadnej broni. Niektórzy mieli ty lko łopaty, inni kije” – powiedział jeden z nieliczny ch ocalały ch Noda Mitsuharu. Amery kański oficer stwierdził: „To mi przy pominało sceny pędzącego w popłochu by dła ze stary ch filmów. Kamera znajduje się w otworze wy kopany m w ziemi i widzisz nadbiegające stado, które przeskakuje nad tobą i znika. Ty lko że Japończy cy wciąż nadbiegali i nadbiegali. My ślałem, że nigdy nie przestaną”. Mitsuharu, leżący przed stanowiskami Amery kanów z dwiema kulami w brzuchu, zobaczy ł grupkę swy ch towarzy szy czołgającą się w jego kierunku. Jeden z nich podniósł w górę granat i powiedział zapraszająco: „Hej tam, mary narzu! Nie poszedłby ś z nami?”. Po czy m ranny usły szał okrzy k: „Niech ży je cesarz!” i nastąpił wy buch. „Kilku żołnierzy wy leciało w powietrze, ich ciała rozerwały się na strzępy [...] ich głowy by ły roztrzaskane i wokół unosił się dy m” – wspominał Mitsuharu, który przeży ł i dostał się do niewoli. Przez całe ty godnie po przełamaniu 9 lipca zorganizowanego oporu na wy spie niewielkie grupki ocalały ch nadal atakowały Amery kanów. Wielu żołnierzy i cy wilów – niektórzy z ty ch ostatnich pod
przy musem – zginęło, skacząc z klifów na cy plu Marpi. W dniu 21 lipca Amery kanie zaczęli lądować na większej wy spie Guam o długości prawie 60 kilometrów – wy spie o kluczowy m znaczeniu, ponieważ miała jedy ne w cały m łańcuchu Marianów wy starczające zasoby wody, a także najlepszą przy stań. Przedłużający się opór na Saipanie dał liczącemu dziewiętnaście ty sięcy ludzi japońskiemu garnizonowi czas na zbudowanie silny ch umocnień obronny ch na plażach, lecz Amery kanie poprzedzili atak jedny mi z najdłuższy ch w całej kampanii bombardowaniami z morza i powietrza. Spowodowało to wielkie zniszczenia i zorganizowany opór wkrótce się załamał, choć potrzeba by ło trzech ty godni walk, aby zdoby ć pojedy ncze umocnione stanowiska i zabezpieczy ć wy spę pod realizację wielkiego amery kańskiego programu budowy lotnisk. Niemniej jednak piechota musiała nadal wy sy łać patrole, które ścierały się z niewielkimi grupkami Japończy ków aż do końca wojny. Ale już 24 lipca marines zaatakowali swój trzeci cel na Marianach, mniejszą wy spę Tinian. Dowodzący operacją generał Holland Smith uznał ją za najlepiej przeprowadzony w całej kampanii desant z morza. Zorganizowany opór został wy eliminowany w ciągu dwunastu dni, choć i tutaj Japończy cy nie chcieli się poddawać. Korespondent ty godnika „Time” Robert Sherrod napisał: „Nigdzie nie widziałem lepszej ilustracji natury Japończy ka niż w pobliżu lądowiska o zmierzchu. Kopałem sobie na noc okop, gdy ktoś krzy knął: « Pod ty mi pniami jest Japoniec!» . Oficer na stanowisku dowódczy m miał wątpliwości, ale dał żołnierzowi granaty hukowe i polecił wy płoszy ć Japońca. Wówczas dał się sły szeć ostry świst japońskiej kuli i spod pni wy skoczy ł, wy machując bagnetem, mały chudzielec – niewiele ponad pięć stóp wzrostu. Amery kanin rzucił granatem i Japoniec upadł. Z trudem wstał, skierował bagnet na brzuch i próbował się rozpłatać w sty lu harakiri. To mu nie wy szło. Ktoś strzelił do niego z karabinu. Ale podobnie jak każdego Japońca nie by ło łatwo go zabić. Nawet po ty m, jak dostał cztery kule, podniósł się na jedno kolano. Wtedy Amery kanin strzelił mu w głowę”. Ty siące tego rodzaju przy padków pozwalają łatwo zrozumieć, dlaczego amery kańscy marines i żołnierze walczący na Pacy fiku traktowali swy ch wrogów jak śmiertelnie niebezpieczne dzikie zwierzęta. Japończy cy wiedzieli, że ich macierzy ste wy spy, na który ch miliony domów by ło zbudowany ch z drewna i papieru, czeka teraz ciężka próba bombardowań z powietrza – lotniska alianckie na Marianach sprawiały, że japońskie miasta znalazły się w zasięgu amery kańskich bombowców. Walki na wy brzeżach pokazały, jak wielka jest gotowość Japończy ków do poświęceń, przez co każde amery kańskie zwy cięstwo miało swoją cenę, lecz siła ognia najeźdźców by ła nie do odparcia. Okręty podwodne Nimitza zadawały japońskiej mary narce handlowej straty, które by ły nie do wy trzy mania dla kraju uzależnionego od importu. Połączenie blokady morskiej i bombardowań z powietrza zapewniało pokonanie Japonii, nawet gdy by siły lądowe USA nie posunęły się już dalej naprzód. Rząd japoński by ł jednak zdecy dowany walczy ć dalej. Główni rozgry wający w polity ce Tokio – uparci wojskowi – uważali, że wciąż mogą osiągnąć wy negocjowane porozumienie, zachowując
przy najmniej swój stan posiadania w Chinach, jeśli przekonają Amery kanów, że koszt inwazji na samą Japonię by łby nie do przy jęcia. W czasie gdy marines walczy li o Mariany, na południowo-zachodnim Pacy fiku USA prowadziły o wiele bardziej kontrowersy jną kampanię. Regionalny naczelny dowódca generał Douglas MacArthur postawił sobie za cel osobiście doprowadzić do wy zwolenia siedemnastu milionów mieszkańców Filipin, gdzie spędził dużą część swojej służby wojskowej. Jako by ły dowódca armii, mający wielu wpły wowy ch prawicowy ch przy jaciół w kraju, MacArthur rozważał w 1944 roku możliwość startu w wy borach prezy denckich przeciwko Rooseveltowi. Porzucił ten zamy sł, dopiero gdy stało się jasne, że nie uzy ska nominacji republikanów, nie mówiąc już o nikłej szansie na pokonanie urzędującego prezy denta. Pozostawał jednak wciąż bardzo wpły wową postacią, a jego prestiż został wy windowany tak wy soko przez propagandę w kraju, że prakty cznie nie można by ło go zdy misjonować. Planiści mary narki wojennej utrzy my wali, że w sy tuacji, gdy bazy lotnicze na Marianach znajdują się w rękach USA, dużą japońską armię na Filipinach można pozostawić kontemplowaniu własnej bezsilności, podczas gdy siły amery kańskie zajęły by się Peleliu, Okinawą, a następnie wy spami samej Japonii. Można by ło argumentować na rzecz podjęcia przez USA ograniczony ch operacji w celu zajęcia niektóry ch lotnisk i portów na Filipinach, lecz nie tego, co nastąpiło w rzeczy wistości. MacArthur by ł zdecy dowany przebić się przez cały archipelag, i tak uczy nił. Choć nigdy nie uzy skał formalnego poparcia szefów sztabów dla swy ch przedsięwzięć, nikt w Waszy ngtonie nie by ł wy starczająco silny ani przewidujący, aby go powstrzy mać. Marshall napisał kiedy ś do MacArthura: „Pamiętaj, że mary narka wojenna jest po naszej stronie”. Wódz na południowo-zachodnim Pacy fiku nigdy nie przy jął tego do wiadomości. We wrześniu 1944 roku lotniskowce 3. Floty admirała Halsey a u południowy ch wy brzeży Filipin mocno przetrzebiły to, czy m Japonia jeszcze dy sponowała w powietrzu. Ty lko 12 września lotnictwo amery kańskie w 2400 lotach bojowy ch zniszczy ło 200 nieprzy jacielskich samolotów w powietrzu i na ziemi. Nimitz i MacArthur uzgodnili, że należy zdoby ć bazę na wy spie Peleliu, zanim armia zajmie się Filipinami. 15 września 1. Dy wizja Piechoty Morskiej dokonała desantu z morza przy zmasowany m wsparciu lotnictwa i mary narki, napoty kając zaciekły opór 10 ty sięcy japońskich obrońców. Kampania, która się w efekcie ty ch działań wy wiązała, dodatkowo z udziałem dy wizji amery kańskiej armii, okazała się niewy obrażalny m koszmarem: wielkim nakładem sił i amunicji trzeba by ło zdoby wać nieprzy jacielskie pozy cje bunkier po bunkrze. Później obliczono, że na każdego zabitego obrońcę przy padało 1500 wy strzelony ch pocisków arty lery jskich. Japończy cy jak zwy kle walczy li prawie do ostatniego żołnierza i zginęło 1950 Amery kanów, zanim dowódca Peleliu pułkownik Kunio Nakagawa popełnił 24 listopada samobójstwo. Bitwa ta, choć miniaturowa, miała niezwy kle zażarty przebieg, a jednocześnie wątpliwą wartość dla wielkiej
strategii USA. Umocniła jedy nie przesłanie, że nie da się zająć japońskich placówek na Pacy fiku, idąc na skróty. W dniu 20 października 1944 roku cztery dy wizje armii zaczęły lądować na położonej w środku Filipin wy spie Ley te. Napotkały niewielki opór i z nadejściem popołudnia przy czółek by ł wy starczająco zabezpieczony, aby MacArthur mógł osobiście pojawić się na brzegu i wy głosić przez radio górnolotne przemówienie o wy zwoleniu. Później jednak dla dziesiątek ty sięcy amery kańskich żołnierzy narastający opór ze strony Japończy ków zamienił tę kampanię w pasmo udręk, w który m naprzemiennie przewijały się deszcz, błoto i krew. Sztab MacArthura zignorował ostrzeżenia inży nierów, że Ley te nie nadaje się do budowania lotnisk, i wojska amery kańskie by ły w olbrzy miej mierze uzależnione od wsparcia ze strony samolotów z lotniskowców. Szef public relations w sztabie MacArthura pułkownik Bonner Fellers zasły nął w 1942 roku, wy sy łając z Kairu codzienne raporty na temat bry ty jskich operacji i zamiarów, które by ły przechwy ty wane przez Rommla. Teraz Fellers utrwalał swą żałosną reputację, wielokrotnie informując o zwy cięstwie na Ley te, podczas gdy żołnierze MacArthura walczy li o uratowanie ży cia. Ty dzień po ty godniu i miesiąc po miesiącu pogoda i góry, owady i nieprzy jacielski ogień, wy czerpanie i bagna odciskały swe piętno na każdy m żołnierzu piechoty znajdujący m się na wy spie. Norman Mailer, który służy ł na Filipinach, tak pisał w swej fabulary zowanej, ale opartej na własny m doświadczeniu relacji z marszu pewnego patrolu: „Utracili wszelkie poczucie przeby tego dy stansu. Wszy stko pod nogami miało zatarte kształty, nawet doty chczasowe udręki poszły w zapomnienie [...]. Zataczali się jak pijani, brnąc naprzód z pochy lony mi głowami i poklepując się odruchowo po bokach [...]. Na ramionach mieli otarcia od pasków plecaków, w pasie siniaki od obijający ch się pasów z amunicją, a na biodrach, poobijany ch przez niesione karabiny, pęcherze [...]. Zapomnieli o wszy stkim, nie my śleli już o sobie jak o indy widualny ch osobach. By li jedy nie kopertami zawierający mi cierpienie”. Podczas gdy Amery kanie mozolnie przebijali się przez wy spę Ley te, japońska Połączona Flota podjęła ambitną i rozpaczliwą próbę udaremnienia tej kampanii: Cesarska Mary narka Wojenna skierowała cztery lotniskowce skąpo wy posażone w samoloty do wy konania pozorowanego manewru na północy, aby odciągnąć 3. Flotę Halsey a kosztem niemal pewnej własnej klęski. Jednocześnie duże siły japońskie wy ruszy ły w kierunku zatoki Ley te, gdzie miały zaatakować amery kańską armadę desantową oraz jej relaty wnie słabe wsparcie – 7. Flotę wiceadmirała Thomasa Kinkaida. Operacja „Sho-Go” miała niewielkie szanse powodzenia – niezależnie od rozmiarów zniszczeń spowodowany ch przez atakujący ch strategiczna przewaga Amery kanów by ła przy gniatająca. Zmiana japońskich kodów i cisza radiowa pozbawiły jednak Halsey a i Kinkaida możliwości zorientowania się w zamiarach wroga. Dopiero 24 października dostrzeżono potężną japońską eskadrę bojową dowodzoną przez wiceadmirała Takeo Kuritę wpły wającą do cieśniny San Bernardino pomiędzy wy spami Ley te a Luzon. Amery kańskie okręty podwodne szy bko zatopiły dwa spośród jej
krążowników, a 3. Flota wy słała samoloty z lotniskowców, które zatopiły wielki pancernik „Musashi” i uszkodziły inne okręty. Kurita zawrócił, uznając, jak się wy dawało, swą porażkę. Impulsy wny Halsey, przekonany, że rozprawił się z Japończy kami, odpły nął na północ z wszy stkimi swy mi sześćdziesięcioma pięcioma okrętami w pościgu za zlokalizowaną przez samoloty wy wiadowcze i wy konującą tam manewr pozorowany grupą lotniskowców Ozawy. Tej nocy 24 października, gdy Halsey pospiesznie pły nął na północ, 7. Flota stoczy ła własną godną uwagi bitwę. Dostrzeżono drugą japońską eskadrę bojową, zbliżającą się od południa do zatoki Ley te przez cieśninę Surigao. Na jej spotkanie Kinkaid wy słał swe stare, uży wane do ostrzeliwania celów lądowy ch pancerniki wraz z niszczy cielami i kutrami torpedowy mi. Wy wiązała się niezwy kła akcja. W ciemnościach, wkrótce rozświetlony ch wy buchami płomieni, lekkie jednostki amery kańskie wy rządziły niewielkie szkody kolumnie japońskich okrętów wojenny ch. Tuż przed godziną 4.00 torpedy z niszczy cieli i naprowadzany radarem ogień z 356- i 406-milimetrowy ch główny ch dział wielkich okrętów Kinkaida zatopiły japońskie pancerniki „Yamashiro” i „Fuso” oraz dwie jednostki z ich eskorty. Trafiony został także ciężki krążownik „Mogami”, później zatopiony przez amery kańskie samoloty. Pozostałe jednostki z japońskiej grupy operacy jnej zawróciły do domu – udało się uciec jednemu ciężkiemu krążownikowi i pięciu niszczy cielom. Straty na amery kańskich okrętach wy niosły jedy nie trzy dziestu dziewięciu zabity ch, w większości w wy niku ostrzału sił własny ch w zamieszaniu spowodowany m ciemnościami. To by ła jatka: działania Japończy ków by ły odzwierciedleniem nie ty lko ich niższego poziomu pod względem technologii i sztuki arty lery jskiej, lecz także pogodzenia się z koniecznością ponoszenia ofiar. Eskadra bojowa nie miała żadny ch realny ch szans na przepły nięcie wąskich wód cieśniny Surigao i osiągnięcia znaczący ch rezultatów bez elementu zaskoczenia, chy ba że reakcja Amery kanów by łaby tak słaba, jak dwa lata wcześniej w podobny ch okolicznościach nieopodal wy spy Savo. Na to nie można by ło jednak liczy ć. Japończy cy pły nęli na spotkanie ze śmiercią, do którego fakty cznie doszło.
Walki na Leyte, amerykańscy żołnierze i zwłoki Japończyków, 1944 rok Fot. akg-images/BE&W Ale najbardziej niezwy kła akcja w tej bitwie i wręcz jedna z najdziwniejszy ch w historii walk na morzu miała się dopiero wy darzy ć. W nocy zbombardowana przez samoloty Halsey a japońska eskadra bojowa ponownie zawróciła. Po przepły nięciu cieśniny San Bernardino skierowała się na południe ku zatoce Ley te niezauważona nawet przy świetle
dzienny m i nie napoty kając żadnego oporu. Tuż przed godziną 7.00 pięć niewielkich lotniskowców eskortujący ch i siedem okrętów z eskorty Grupy Operacy jnej 3 kontradmirała Cliftona Sprague’a – znanej jako „Taffy 3” – nagle usły szało z samolotu wy wiadowczego pobrzmiewający paniką meldunek, że namierzono cztery japońskie pancerniki oraz osiem krążowników i eskortujący ch niszczy cieli w odległości mniejszej niż 30 kilometrów, które szy bko się zbliżają. „Ten sukinsy n Halsey zostawił nas z gołą dupą!” – wy krzy knął ze zrozumiałą złością Sprague. Jego okręty, powolne pły wające platformy zapewniające wsparcie dla żołnierzy MacArthura na wy brzeżu, starały się rozpaczliwie zwiększy ć odległość, wy sy łając jednocześnie do boju takie samoloty, jakie miały do dy spozy cji. Japończy cy jednak już wkrótce intensy wnie ostrzeliwali „Taffy 3”. Dowodzący japońską eskadrą wiceadmirał Kurita dostał od losu wy jątkową okazję unicestwienia małej, żałośnie słabej amery kańskiej grupy operacy jnej. Niszczy ciele i samoloty Sprague’a wielokrotnie i z niezwy kłą odwagą atakowały wroga, by ły jednak liczebnie słabsze i brakowało im bomb przeciwpancerny ch. Pancerniki Kinkaida znajdowały się daleko na południu po swej nocnej bitwie w cieśninie Surigao. Załogi lotniskowców eskortujący ch i samolotów wiedziały, że same muszą stawić czoło nieprzy jacielskiej eskadrze bojowej. Wielu pilotów wy kazało się nadzwy czajną odwagą, choć by li i tacy, którzy nie wy trzy my wali napięcia związanego z koniecznością dokony wania wielokrotny ch ataków. Jeden z nich po wy lądowaniu na „Manila Bay ” nie chciał ponownie odlecieć, aby po raz trzeci tego ranka zrzucić torpedę. Kapitan Fitzhugh Lee wezwał młodego człowieka na mostek i tak później wspominał tę rozmowę: „By ł dosy ć roztrzęsiony, ponieważ widział, jak zestrzeliwani by li jego kumple [...]. Została nam już ty lko jedna torpeda [...]. Nie mieliśmy na pokładzie innego pilota – wszy scy nasi by li w powietrzu. A więc załadowaliśmy go i pogadałem z nim na mostku, dodając mu otuchy, po czy m poklepałem go po plecach, mówiąc: « Leć tam i zrób, co potrafisz» . Poleciał po raz trzeci i przeży ł”. Zmasowany ogień Japończy ków zatopił trzy amery kańskie jednostki eskortowe oraz jeden lotniskowiec z „Taffy 3” w szeregu starć z bliskiej odległości. Około pięćdziesięciu amery kańskich samolotów zostało zestrzelony ch podczas nalotów na Połączoną Flotę. Ale krążowniki „Chokai” i „Chikuma” zatonęły po bombardowaniach z powietrza i Kurita nie wy trzy mał nerwowo. Zniechęcony zawziętością amery kańskiego oporu, przekonany o bliskości 3. Floty, której wielkie okręty mogły by go wkrótce zaatakować i pokonać, wstrzy mał akcję w 143 minucie po wy strzeleniu pierwszy ch pocisków i zawrócił w stronę swego kraju. Heroiczne wy czy ny „Taffy 3” powstrzy mały eskadrę bojową w sposób całkowicie zdumiewający dla ty sięcy amery kańskich mary narzy, którzy wcześniej tego ranka uważali się za skazany ch na zgubę. Amery kanie stracili jeszcze jeden zatopiony lotniskowiec eskortujący oraz dwa inne poważnie uszkodzone, gdy japońskie samoloty bazujące na Filipinach dokonały pierwszy ch samobójczy ch ataków w tej kampanii. Samoloty Halsey a zaatakowały pozorującą działania eskadrę Ozawy, zatapiając wszy stkie cztery lotniskowce i jeden lekki krążownik. Następnie 3.
Flota zawróciła na południe, gdzie spotkała się z gorzkimi wy rzutami za opuszczenie eskadr na wodach Ley te. Lekkomy ślność Halsey a w normalny ch okolicznościach by łaby wy starczający m powodem do jego zdy misjonowanie. Ale wobec skali amery kańskiego triumfu, który przeszedł do historii jako bitwa w zatoce Ley te, największe starcie na morzu w dziejach, jego nieodpowiedzialność przeszła niezauważona. Japończy cy zaangażowali w walkę 64 okręty przeciwko 216 amery kańskim i 2 australijskim; stracili okręty wojenne o wy porności 285 ty sięcy ton, Amery kanie zaledwie 29 ty sięcy ton; zginęło jedy nie 2803 Amery kanów wobec ponad 11 ty sięcy Japończy ków. Operacja „Sho-Go” zakończy ła się utratą przez Cesarską Mary narkę Wojenną 4 lotniskowców, 3 pancerników, 10 krążowników i 10 niszczy cieli. Amery kanie stracili lekki lotniskowiec, 2 lotniskowce eskortowe i niszczy ciel eskortowy, kilka zaś inny ch jednostek zostało poważnie uszkodzony ch i zatonęły by, gdy by nie energia i odwaga amery kańskich ekip ratowniczy ch działający ch wśród płonącego paliwa. Zatoka Ley te obnaży ła załamanie się pozy cji Japonii w sztuce arty lery jskiej, mary narskiej i w identy fikacji okrętów. Japońscy admirałowie prowadzili „Sho-Go”, jak gdy by spodziewali się przegranej. Wy dawali się bardziej gotowi umrzeć, niż walczy ć, co trzeba uznać za dziwną przemianę, gdy ż by li to ludzie, którzy w latach 1941–1942 dali się poznać jako zagorzali i skuteczni wojownicy. W wielu wcześniejszy ch walkach na Pacy fiku rozpoznanie radiowe dawało Amery kanom kluczową przewagę, której nie mieli podczas działań w zatoce Ley te. Za sprawą błędów Halsey a siła 3. Floty nie została nigdy w pełni wy korzy stana, ale na każdy m kroku U.S. Navy brała górę nad swy mi wrogami. Na pewno technologia, a szczególnie radar, działały na korzy ść Amery kanów. Zniszczenie powietrznego ramienia japońskiej mary narki pozwalało pilotom Halsey a i Kinkaida latać niemal bez przeszkód. Istotny m przesłaniem tej bitwy by ło jednak to, że Cesarską Mary narkę Wojenną dotknęła zapaść zarówno moralna, jak i materialna. Wy spa Ley te została zdoby ta pod koniec grudnia. Następnie siły amery kańskie wy lądowały w sty czniu 1945 roku na głównej wy spie Filipin Luzon, aby rozpocząć trwającą do końca kampanię przeciwko wojskom japońskim, umiejętnie i z uporem dowodzony m przez generała Tomoy uki Yamashitę, „Ty gry sa z Malajów” z 1942 roku. Stolica Manila została zrównana z ziemią podczas ty godni walk, w który ch japońscy mary narze walczy li niemal do ostatniego człowieka. Żołnierze ci dokony wali także masakr na cy wilach – bez najmniejszego wojskowego uzasadnienia, demonstrując determinację Japonii, aby przed poddaniem się losowi zadać każdej będącej w zasięgu ofierze śmierć, często poprzedzaną gwałtami i okaleczeniami. Wielu Filipińczy ków uciekający ch przed barbarzy ństwem Japończy ków zginęło pod ostrzałem amery kańskiej arty lerii. Manila stała się gruzowiskiem urągający m pojęciu wy zwolenia. Około 100 ty sięcy jej mieszkańców poniosło śmierć w ruinach swej stolicy, obok ty siąca Amery kanów i 16 ty sięcy Japończy ków. Yamashita wy cofał się do górzy stego, gęsto zalesionego centrum wy spy, gdzie utrzy my wał kurczący się obszar aż do sierpnia 1945 roku. Amery kańska 8. Armia dowodzona przez Eichelbergera prowadziła dalsze
operacje desantowe z morza na cały ch Filipinach do końca wojny. Wy spy zajmowano kolejno jedna po drugiej, niekiedy po bardzo zaciekły ch i kosztowny ch walkach. MacArthur mógł twierdzić, że odbił archipelag i zadał klęskę jego japońskim okupantom. Ponieważ jednak żołnierzy nie dało się przerzucić na inne pola bitwy, gdzie mogliby wpły nąć na wy nik wojny, stali się na Filipinach w równy m stopniu więźniami jak duży garnizon daremnie stacjonujący na okupowany ch przez Niemcy bry ty jskich Wy spach Normandzkich. „Kampania filipińska by ła błędem. MacArthur zrobił to dla własny ch celów. Japonia przegrała wojnę z chwilą utraty Marianów” – twierdzi współczesny japoński history k Kazutoshi Hando, który przeży ł wojnę. MacArthur utrzy my wał, że kocha naród filipiński, ale ten zapłacił za jego egocentry zm ogromną liczbą istnień ludzkich – szacowaną na co najmniej pół miliona, a by ć może dwukrotnie więcej, uwzględniając ty ch, którzy zginęli z powodu chorób i głodu – oraz zrujnowany ch domostw. Dla Filipińczy ków, a także dla alianckiego wy siłku wojennego, wielkim nieszczęściem by ło to, że ani prezy dent Roosevelt, ani amery kańscy szefowie sztabów nie by li w stanie ograniczy ć ambicji MacArthura przy najmniej do szaleństwa mniejszego wy miaru. W 1944 roku amery kański marsz do zwy cięstwa nad Japonią by ł nie do powstrzy mania, błędne jednak oceny naczelnego dowódcy na południowo-zachodnim Pacy fiku wy paczy ły to osiągnięcie.
23 OB LĘŻONE NIEM C Y
pierwszy ch dniach września 1944 roku wielu przy wódców państw sojuszniczy ch – do który ch, co warto odnotować, nie zaliczał się Winston Churchill – by ło przekonany ch, że od podboju Trzeciej Rzeszy dzielą ich ty lko ty godnie. Opinię tę podzielało sporo Niemców, przy gotowujący ch się z posępną determinacją na moment, w który m najeźdźcy zaleją ich kraj. Niemiecki podoficer o nazwisku Pickers pisał do swej przeby wającej w Saarlouis żony : „Ty i ja ży jemy w stanie stałego śmiertelnego zagrożenia. Opatrzy łem moje ży cie słowem finis, bo wątpię, żeby m wy szedł z tego ży wy. Więc żegnam ciebie i dzieci”. Ojciec szeregowca Josefa Rollera napisał do niego z Trieru: „Zakopałem całą porcelanę, srebra i ten duży dy wan w stajniach. Mały dy wan jest w piwnicy u Anny. Zamurowałem też u niej trochę porcelany w ty m miejscu, w który m by ło wino. Więc jeśli nas nie będzie, znajdziesz to wszy stko, ale kop ostrożnie, żeby nic się nie stłukło. A więc, Josefie, wszy stkiego najlepszego, uważaj na siebie, wszy scy cię pozdrawiamy i całujemy, twój papa”. Niemcy rozumieli, że jeśli Rosjanie przebiją się na Wschodzie, wszy stko będzie stracone. „Wtedy nie pozostanie nam nic innego, jak zaży ć truciznę” – powiedziała do Mathilde WolffMonckeburg jej hamburska sąsiadka, „całkiem spokojnie, takim tonem, jakby proponowała, że zrobi jutro na obiad naleśniki”. Bardziej zaskakujące jest to, że niektórzy zwolennicy nazizmu nadal kurczowo trzy mali się resztek nadziei. Konrad Moser by ł dzieckiem ewakuowany m do jednego z liczny ch domów opieki. Usy tuowano je obok istniejącego w Eichstädt obozu dla jeńców wojenny ch, w przekonaniu, że sojusznicy nie będą ich bombardować. Kiedy pod koniec 1944 roku zjawił się tam jego brat Hans, by zabrać go z powrotem do Nory mbergi, kierownik domu oznajmił oskarży cielskim tonem: „Wiem, dlaczego chce pan go zabrać. Nie wierzy pan w ostateczne zwy cięstwo!”. Hans Moser potrząsnął głową i powiedział: „Jestem na przepustce z wschodniego frontu”. Odwiózł Konrada do rodziców, przy który ch chłopiec przeży ł wojnę. Większość niemieckich duży ch miast by ła już zrujnowana przez bombardowania. Emma Suppanz tak opisy wała codzienne ży cie w liście do przeby wającego na zachodnim froncie sy na: „Cafe Käfer jest nadal otwarta od 6.30 do 9 rano i od 5 do 10 albo 11 wieczorem. Podczas ostatniego nalotu z sufitów spadły kawałki ty nku, ale o dziwo lustra są nadal całe. Szy by w kawiarni i znajdujący m się nad nią mieszkaniu oczy wiście wy leciały. Burschi miał dwa króliki – dość dużego o imieniu Hansi i małego, szarego, którego zjedliśmy dwa ty godnie temu, zanim jeszcze otrzy mał imię. Kucharka chciała zabić także Hansiego, ale tego nie
W
zrobiła. Wczoraj Burschi przekazała mi wiadomość, że Hansi ma siódemkę mały ch! Sepp, nasze miasto [...] jest przerażające”. Takie wieści z domu musiały mieć duży wpły w na nastroje żołnierzy walczący ch na odległy m froncie o swoje ży cie. Na przeciwległy m biegunie znajdowały się sojusznicze armie, które pędziły przez Francję. Widok wiwatujący ch tłumów wprawiał zarówno dowódców, jak i żołnierzy w eufory czny nastrój. Amery kański szeregowiec Edwin Wood tak opisy wał radosne podniecenie ścigający ch nieprzy jaciela młody ch ludzi: „Ach, mieć dziewiętnaście lat, mieć dziewiętnaście lat i służy ć w piechocie, mieć dziewiętnaście lat i walczy ć z nazistami o wy zwolenie Francji latem 1944 roku! By ł to czas gorący ch, bezchmurny ch błękitny ch dni, kiedy pszczoły brzęczały nad naszy mi głowami, a my wy krzy kiwaliśmy niezrozumiałe dla nas słowa i zdania do ludzi, którzy witali nas tak, jakby śmy by li bogami [...]. Przez tę wspaniałą chwilę ży ło marzenie o wolności, a każdy z nas miał trzy metry wzrostu”. Sir Artur Harris twierdził, że dzięki wsparciu bombowców RAF-u i U.S. Air Force armie walczące we Francji „wy grały walkowerem”. W jego opinii, zresztą powszechnej wśród bry ty jskich i amery kańskich dowódców sił lotniczy ch, by ło wiele przesady, ale prawdą jest, że jesienią 1944 roku zachodni sojusznicy wy zwolili Francję i Belgię, ponosząc znacznie mniejsze straty w ludziach, niż przewidy wali przy wódcy. Zalew przechwy cony ch przez sy stem Ultra sy gnałów ujawniał rozpacz hitlerowskich generałów i żałosny stan ich sił. To zaś wy zwoliło na krótki czas w Eisenhowerze i jego podwładny ch niespodziewaną lekkomy ślność. Ponieważ Niemcy by li już rzuceni na kolana, wy dawało się, że ry zy kowne posunięcia mogą przy nieść bezprecedensowe korzy ści. Montgomery przekonał Eisenhowera, że na jego północny m odcinku frontu istnieje szansa przeprowadzenia natarcia, które zapewni wy granie wojny. By jednak wojska sojusznicze mogły tłumnie wkroczy ć na teren Niemiec, trzeba by ło zdoby ć most na Renie w holenderskim miasteczku Arnhem. O to, czy zachodni sojusznicy mogli wy grać wojnę już w 1944 roku, po druzgoczącej klęsce Wehrmachtu we Francji, nadal toczą się zacięte spory. Jest prawdopodobne, że gdy by dowództwo wy kazało nieco więcej energii, amery kańskiej 1. Armii generała Hodgesa udałoby się przebić przez linię Zy gfry da w pobliżu Akwizgranu. Dowódca 3. Armii generał Patton wierzy ł, że mógłby dokonać wielkich rzeczy, gdy by jego czołgi dy sponowały niezbędny mi przy działami paliwa, ale wy daje się to wątpliwe. Południowy sektor, w który m działała jego armia, by ł trudny m terenem i aż do kwietnia 1945 roku niemieccy obrońcy wy korzy sty wali kolejne wzgórza i rzeki, by hamować jego postęp. Sojusznicy poświęcili niezwy kle ważny początek września na regenerację swy ch sił po szy bkim marszu na wschód. Siódma Armia generała Patcha, która wy lądowała na południu Francji 15 sierpnia i szła na północ wzdłuż doliny Renu, nie natrafiając na większy opór, spotkała się z oddziałami Pattona 12 września w Châtillon-sur-Seine. Generał Jacob „Jake” Devers został dowódcą nowej francusko-amery kańskiej 6. Grupy Armii, operującej na prawej flance wojsk sojuszniczy ch. Siły Eisenhowera utrzy my wały teraz nieprzerwaną linię frontu, sięgającą od kanału La
Manche do granicy szwajcarskiej.
Ale nadal nie dy sponowały duży m, sprawnie funkcjonujący m portem. Francuski sy stem kolei by ł w większości zrujnowany. Niektórzy stratedzy uważali, że sojusznicze naloty poprzedzające D-Day, by ły przesadnie intensy wne, ale pogląd ten można by ło sformułować dopiero wtedy, kiedy bitwa o Normandię została wy grana. Ponieważ jedy ny m szlakiem komunikacy jny m pozostały drogi, transport paliwa, amunicji i środków zaopatrzenia przeznaczony ch dla dwumilionowej armii rodził olbrzy mie problemy. Niemal każdą tonę ładunków trzeba by ło przewozić ciężarówkami z wy brzeża na odległe o setki kilometrów miejsca stacjonowania armii. Dopiero po jakimś czasie ważną rolę w sy stemie transportu zaczęła odgry wać Marsy lia. „Dopóki nie dotrzemy do Antwerpii – pisał Eisenhower do Marshalla – zawsze będziemy skazani na improwizację”. Wiele czołgów i pojazdów wy magało remontów lub przeglądów. Na tej samej zasadzie, na jakiej w 1940 roku, w okresie niemieckiej euforii, Wehrmacht pozwolił Bry ty jczy kom ewakuować się z konty nentu, wy buch „choroby zwy cięstwa”, która zaatakowała sojuszników, stworzy ł ich przeciwnikom szansę przegrupowania swy ch sił. Zanim Montgomery rozpoczął operację „Market Garden”, czy li ambitne natarcie w kierunku Renu, Niemcy odzy skali równowagę. Ich sy tuacja strategiczna nadal by ła beznadziejna, ale podczas lokalny ch zmagań obronny ch dowiedli swej nieustępliwości i niespoży tej energii, która pozwoliła im reagować na inicjaty wy sojuszników. W dniu 17 września wy lądowały w Holandii trzy sojusznicze dy wizje powietrznodesantowe. Zadaniem Amery kanów służący ch w dy wizjach 82. i 101. by ło opanowanie przepraw na rzekach i kanałach rozciągający ch się między przednią linią aliantów a Arnhem. Bry ty jska 1. Dy wizja Powietrznodesantowa miała zająć most na Renie i utrzy mać leżący za nim przy czółek[29] . Cała grupa uderzeniowa została zrzucona w wy znaczonej strefie, leżącej na północ od rzeki. Działania Amery kanów by ły w znacznej mierze skuteczne, choć Niemcy zniszczy li most na Kanale Wilhelminy w Son, a montaż zastępczego mostu zajął sporo czasu. Natomiast Bry ty jczy cy, najbardziej oddaleni od sił Montgomery ’ego, które mogły im pospieszy ć na odsiecz, od razu stanęli w obliczu spory ch trudności. Z informacji zdoby ty ch dzięki sy stemowi Ultra wy nikało, że resztki 9. i 10. Dy wizji Pancerny ch SS uzupełniają w Arnhem swe wy posażenie. Dowódcy wojsk sojuszniczy ch zignorowali ich obecność, gdy ż wiedzieli, jak bardzo zostały one osłabione w Normandii. Ale Niemcy zareagowali na niespodziewany desant Bry ty jczy ków z ty pową dla siebie imponującą werwą. Szczupłe siły lokalne, złożone w znacznej części z jednostek ty łowy ch i personelu pomocniczego, stworzy ły pozy cje ry glowe zabezpieczające ty ły, które znacznie opóźniły marsz spadochroniarzy w kierunku mostu. Obroną Niemców pokierował znajdujący się na miejscu ulubieniec Hitlera, „dy żurny strażak” wschodniego frontu – generał Model. Niektóre jednostki 1. Dy wizji Powietrznodesantowej, które wy kazały się skandaliczny m brakiem energii i kompetencji w dziedzinie takty ki, zostały rozproszone i by ły kolejno niszczone podczas próby natarcia na Arnhem. Stacjonujące wokół miasta nieliczne
niemieckie pojazdy pancerne zadały ciężkie straty oddziałom spadochroniarzy, którzy nie by li osłaniani przez czołgi, a także boleśnie odczuwali brak broni przeciwpancernej. Osamotniony batalion, który dotarł do mostu, mógł jedy nie utrzy my wać pozy cje znajdujące się na jego północny m końcu. By ł odcięty od pancerny ch posiłków przez Ren i przez gwałtownie rosnące siły niemieckie. Decy zja Bry ty jczy ków, którzy zrzucili 1. Dy wizję przed Arnhem, doprowadziła do tego, że stojący na czele swego oddziału piechurów podpułkownik John Frost pojawił się na moście dopiero cztery godziny po otwarciu pierwszego spadochronu. Dy sponujący pojazdami Niemcy mieli więc dość czasu, by przy gotować się na jego spotkanie. Bry ty jczy cy mogliby opanować przeprawę przez Ren, gdy by posłuży li się szy bowcami i dowieźli grupy szturmowe nad sam cel ataku, tak jak zrobili to Niemcy w Holandii w 1940 roku, i oni sami pod Caen podczas D-Day. Takie rozwiązanie pociągnęłoby za sobą straty w ludziach, ale by łoby znacznie mniej kosztowne niż przebijanie się w kierunku Arnhem. Poczy nając od godzin popołudniowy ch 17 września, znajdujący się w mieście i wokół niego Bry ty jczy cy mogli jedy nie walczy ć o przetrwanie, gdy ż nie mieli żadny ch szans na wy wiązanie się z powierzony ch im zadań. Ale plan Montgomery ’ego zawierał inny, jeszcze bardziej fundamentalny błąd, który prawdopodobnie udaremniłby realizację jego celów, nawet gdy by bry ty jscy spadochroniarze zabezpieczy li obie strony mostu. Sojusznicze siły, które miały udzielić wsparcia grupie uderzeniowej, potrzebowały aż trzech dni na przeby cie 100 kilometrów dzielący ch Kanał Moza–Skalda od Arnhem, gdy ż mogły korzy stać na terenie Holandii ty lko z jednej drogi (przejazd przez otwarte tereny nie wchodził w rachubę, bo ziemia by ła zby t rozmiękła dla czołgów). W ciągu kilku minut od wy ruszenia w kierunku miasta bry ty jska Dy wizja Pancerna Gwardii stanęła w obliczu pierwszy ch trudności, gdy ż jej przednie czołgi zostały wy łączone z walki przez broń przeciwpancerną, a wspierająca ją bry ty jska piechota została wciągnięta w wy mianę ognia. Amery kańskie formacje spadochronowe zrobiły wszy stko, czego od nich oczekiwano, i zabezpieczy ły kluczowe przeprawy, ale natarcie sojusznicze zaczęło przebiegać wolniej, niż przewidy wał harmonogram. Niemcy stale przemieszczali swe siły, ponieważ znali intencje wojsk sojuszniczy ch – znaleźli plan operacji „Market Garden” przy zwłokach jednego z amery kańskich oficerów sztabowy ch, który lekkomy ślnie nosił go przy sobie podczas bitwy. W ciągu kilku godzin dokument znalazł się na biurku Modela, który w pełni wy korzy stał zawarte w nim informacje. W dniu 20 września, kiedy XXX Korpus dotarł z opóźnieniem do Nijmegen, spadochroniarze 82. Dy wizji generała Gavina dokonali bohaterskiego wy czy nu, przepły wając Waal w łodziach szturmowy ch pod morderczy m ogniem, i zajęli na przeciwległy m brzegu przy czółek. Czołgi bry ty jskiej Dy wizji Pancernej Gwardii mogły dzięki temu przekroczy ć most, cudowny m zrządzeniem losu nie ponosząc żadny ch strat. Z niezrozumiały ch dla Amery kanów przy czy n Bry ty jczy cy zgłosili swą gotowość do marszu na Arnhem dopiero po jakimś czasie, w wy niku czego nastąpiło kolejne, trwające dobę opóźnienie. Nie miało ono zresztą w istocie większego znaczenia, gdy ż bitwa by ła już
przegrana. Niemcy rzucili wszy stkie swe siły do obrony wiodący ch od południa dróg do Arnhem. Szczątkowy opór bry ty jskich spadochroniarzy, którzy znajdowali się już na drugim brzegu rzeki, nie wpły nął znacząco na bieg wy darzeń, a Montgomery przy znał się do niepowodzenia. W nocy 25 września dwa ty siące żołnierzy 1. Dy wizji Powietrznodesantowej przeby ły Ren na pokładzie promu, który przekroczy ł rzekę poniżej Arnhem, i znalazły się w bezpieczny m miejscu. Dalsze dwa ty siące zdecy dowały się na inne drogi ucieczki. Na miejscu zostało sześć ty sięcy żołnierzy, którzy dostali się do niewoli. Zginęło 1485 bry ty jskich spadochroniarzy, czy li około 16 procent stanu osobowego uczestniczący ch w akcji jednostek, w związku z czy m 1. Dy wizja Powietrznodesantowa została rozwiązana. Operacja pochłonęła też ży cie 478 lotników. Amery kańska 82. Dy wizja Powietrznodesantowa straciła 1432 żołnierzy, a 101. – 2118. Zginęło 1300 Niemców i 453 holenderskich cy wilów – ci ostatni w znacznej części za sprawą alianckich bomb.
Operacja „Market Garden”, spadochroniarz nad Arnhem Fot. Airborne Assault Museum Apologowie „Market Garden”, do który ch – co warto podkreślić – należał Montgomery, twierdzili, że osiągnęła ona znaczny sukces, pozostawiając w rękach sojuszników wy sunięty przy czółek sięgający w głąb Holandii. Zapewnienia te trzeba uznać za nonsensowne, gdy ż by ł to w istocie ślepy zaułek, który nie przy dał się sojusznikom na nic aż do lutego 1945 roku. Przez osiem ty godni po bitwie pod Arnhem dwie amery kańskie dy wizje spadochronowe musiały toczy ć ciężkie walki, by utrzy mać zdoby te we wrześniu pozy cje, choć stały się one strategicznie bezwartościowe. Natarcie na Arnhem by ło zdecy dowanie kiepskim pomy słem, a szanse na jego sukces by ły minimalne. Bry ty jscy dowódcy, który m zlecono realizację tego zadania, dowiedli swej haniebnej niekompetencji i zasłuży li raczej na upokarzającą dy misję niż na zaszczy ty, jakie ich spotkały w ramach ty powo bry ty jskiej akcji propagandowej, mającej zatuszować katastrofę. Montgomery popełnił kardy nalny błąd, ulegając żądzy chwały, która często przesłaniała sojuszniczy m dowódcom strategiczne interesy własnej strony konfliktu. Generał „Jake” Devers, jeden z najzdolniejszy ch, choć najrzadziej wy noszony ch na świecznik dowódców amery kańskich grup armii w tej wojnie, twierdził później, że przedstawiciele różny ch narodów, połączeni wspólny m celem, jakim by ło pokonanie nieprzy jaciela, musieli nieuchronnie różnić się poglądami w sprawie jego realizacji. Pisał on: „Doty czy to nie ty lko ludzi na najwy ższy ch szczeblach polity ki [...] jest to naturalna cecha zawodowy ch żołnierzy [...]. Nieracjonalnie by łoby oczekiwać, że wojskowi przedstawiciele poszczególny ch państw służący pod wspólną komendą będą bezzwłocznie i dobrowolnie podporządkowy wać własne opinie poglądom dowódcy wy wodzącego się z innego narodu, chy ba że ten dowódca [...] przekona ich, że leży to – indy widualnie i kolekty wnie – w interesie ich samy ch i ich państwa”. Eisenhower nie miał żadnej spójnej wizji, jego podwładni często usiłowali realizować własne koncepcje i zawzięcie z sobą ry walizowali. Podsy cane przez próżność osobiste ambicje Montgomery ’ego, który chciał zadać nieprzy jacielowi decy dujący cios, skłoniły go do podjęcia jedy nej wielkiej operacji, na jaką pozwalały tej jesieni armiom sojuszniczy m uwarunkowania logisty czne, choć teren działań w najmniejszy m stopniu nie sprzy jał jej powodzeniu. Nie zauważy ł tego, że znacznie ważniejszy m i bardziej rokujący m sukces zadaniem dla jego armii by łoby oczy szczenie rejonu Skaldy, pozwalające zamienić Antwerpię w sojuszniczą bazę zaopatrzeniową. Próba zdoby cia mostu na Renie dowiodła, że liderzy państw sojuszniczy ch przeceniali swoje możliwości. Bry ty jska robotnica rolna Muriel Green opisała w dzienniku przerażenie, jakie odczuwali mieszkańcy państw sojuszniczy ch na wieść o klęsce pod Arnhem: „Wszy scy my śleliśmy, że wojna jest bliska końca, więc kiedy usły szałam o tak wielkiej ofierze z ludzkiego ży cia, wpadłam w rozpacz. Tego rodzaju katastrofy wy dają się nam chy ba ty m straszniejsze, im bardziej by liśmy przekonani o nieuchronności zwy cięstwa”. Kiedy wojna wkroczy ła
w ostatnią fazę, rodzinom zabity ch żołnierzy by ło jeszcze trudniej znieść utratę najbliższy ch, z który mi zamierzali dzielić owoce pokoju. Ivor Rowberry, dwudziestojednoletni prakty kant w zawodzie księgowego, który zginął jako sy gnalista pułku South Staffordshires, zostawił list do rodziców, odzwierciedlający uczucia wielu żołnierzy z różny ch krajów: „Miałem nadzieję [...], że nigdy nie dostaniecie tego listu [...]. Jutro wkraczamy do akcji. Nie wiemy jeszcze dokładnie, jakie otrzy mamy zadanie, ale nie ulega wątpliwości, że będzie ono niebezpieczne i że zginie wielu ludzi – ja mogę by ć jedny m z nich. No cóż, mamo, nie boję się śmierci. Owszem, lubię to ży cie, a od dwóch lat układałem sobie plany na przy szłość. Chciałby m, żeby one się zmaterializowały, ale liczy się nie moja wola, lecz wola Boża. Jeśli rezy gnując z tego wszy stkiego, zostawię świat trochę lepszy m, niż go zastałem, to jestem gotów na to poświęcenie. Nie zrozum mnie źle, mamo, nie jestem wy machujący m flagą patriotą [...]. Anglia jest wspaniały m mały m krajem – najlepszy m, jaki istnieje – ale nie mogę uczciwie powiedzieć, że « zasługuje na to, żeby o nią walczy ć» . Nie widzę też siebie w roli szlachetnego krzy żowca, walczącego o wy zwolenie Europy. By łaby to ładna wizja, ale oszukiwałby m samego siebie. Nie, mamo, mój mały świat obraca się wokół Ciebie, Taty, wszy stkich mieszkańców naszego domu i moich przy jaciół z W[olverhamp]ton – t e n świat zasługuje na to, żeby o niego walczy ć, a jeśli mogę w ten sposób zwiększy ć wasze bezpieczeństwo i poprawić w jakikolwiek sposób wasze ży cie, to zasługuje on również na to, by za niego zginąć”. Nadzieje aliantów na wkroczenie do Niemiec – a nawet na wy granie wojny przed końcem 1944 roku – nie rozwiały się nagle pod koniec września, po niepowodzeniu operacji „Market Garden”. Raczej kurczy ły się stopniowo w ciągu następny ch ty godni, podczas który ch żołnierze brnęli w morzu błota i drobny ch niepowodzeń. History cy poświęcili stanowczo zby t wiele uwagi dramaty cznemu natarciu na Arnhem. Nawet gdy by Montgomery zdoby ł most na Renie, wy daje się mało prawdopodobne, by zdołał go wy korzy stać strategicznie i wedrzeć się na teren Niemiec. Bardziej obiecujące możliwości stwarzała droga wy brana przez amery kańską 1. Armię Hodgesa, która chciała obejść Akwizgran, leżący tuż za niemiecką granicą. Ten sektor granicy, znajdujący się najbliżej hitlerowskiego Wału Zachodniego, prawie wcale nie by ł broniony. Ale pozbawione większego przekonania próby jego przełamania, podejmowane kilkakrotnie przez Amery kanów między 12 a 15 września, zakończy ły się niepowodzeniem. Hodges by ł najmniej godny m podziwu i najmniej dy namiczny m z amery kańskich generałów, a jego jesienne operacje wy różniały się nieudolnością (minęło pięć ty godni, zanim 1. Armia zajęła ruiny Akwizgranu). Gdy by dowodził tam Patton, nie jest wy kluczone, że szy bkie przełamanie Wału Zachodniego okazałoby się możliwe. Ale jego 3. Armia walczy ła przez cały wrzesień w okolicach Metzu, przeklinając nieustanne deszcze, a jedy ny m rezultatem jej poczy nań okazała się wy dłużająca się lista ofiar. Hodges popełnił następny błąd, skazując swą armię na desperacką, krwawą, dwumiesięczną walkę z Niemcami zajmujący mi pozy cje w lasach Hürtgen i zagrażający mi
rzekomo jego prawej flance oraz ty łom. Rzucając cztery dy wizje w głąb gęstego lasu, naraził je na znoszenie trudów, ciężkie straty i rosnące wy czerpanie psy chiczne. Niemcy zaciekle bronili swy ch pozy cji, wy znaczając aliantom wy soką cenę za każdy krok do przodu, a kiedy 1. Armia wy szła w końcu pod koniec grudnia na płaskowy ż Roer, wszy stkie nadzieje na zwy cięstwo by ły już pogrzebane. Natomiast armie Montgomery ’ego musiały spędzić zimę na oczy szczaniu ujścia Skaldy, zamy kającego drogę do Antwerpii. W połowie września, kiedy w szeregach nieprzy jaciela panował chaos, można by ło wy konać to zadanie w ciągu kilku dni, ale w październiku i listopadzie wy magało ono miesięcy ciężkich walk, prowadzony ch na podmokły m terenie. Jednostki sojusznicze musiały wielokrotnie ponawiać ataki, posuwając się po wąskich, otwarty ch groblach, wy stawiony ch na morderczy ogień Niemców. Ujścia Skaldy broniły nie jednostki pancerne SS czy elitarne formacje piechoty, lecz 70. Dy wizja Piechoty, zwana potocznie Dy wizją „Piekarzy ”, złożona ze szwankujący ch na zdrowiu żołnierzy, który ch pewien niemiecki oficer mary narki nazwał „apaty czną, niezdy scy plinowaną bandą”. Ale strzelanie z karabinów maszy nowy ch i moździerzy do wy raźnie widoczny ch napastników nie wy magało wielkich umiejętności, więc ci chorzy Niemcy przez kilka ty godni udaremniali wy siłki najlepszy ch jednostek Armii Kanady jskiej. Dowódca Pułku Królewskich Strzelców Kanady jskich pisał, że „warunki by ły bardzo ciężkie, a najprostsze rzeczy wy magały wielkiej odwagi. Ataki musiały by ć prowadzone po wałach ochronny ch, omiatany ch przez ogień nieprzy jaciela. Wy bierając drogę przez poldery, musieliśmy brnąć – bez możliwości ukry cia się – przez wodę, sięgającą niekiedy do piersi. Ogień moździerzy, który mi po mistrzowsku posługiwali się Niemcy, spadał na wszy stkie punkty zborne [...]. Najważniejszą rolę odgry wała w tej kampanii piechota. Nie by ło tam wielkich, decy dujący ch bitew, ty lko ciągła, nieustanna walka”. Na większości tego obszaru żołnierze sił sojuszniczy m mogli nacierać ty lko w sile plutonu, posuwając się jeden za drugim. Ogień niemieckich karabinów maszy nowy ch by ł dosłownie tak morderczy, że procentowy stosunek zabity ch do ranny ch by ł dwukrotnie wy ższy niż zazwy czaj. Po ty godniu walk w kotle Breskens jedna ty lko kanady jska bry gada straciła 533 ludzi, w ty m 111 zabity ch. Pod koniec listopada straty jednej z dy wizji sięgały 2077 żołnierzy, w ty m 544 zabity ch lub zaginiony ch. Inna dy wizja straciła w ciągu trzy dziestu trzech dni 3650 ludzi, czy li średnio 405 na każdy batalion piechoty. Skala strat Kanady jczy ków by ła równie wielka jak w listopadzie 1917 roku podczas bitwy pod Passchendaele, uchodzącej w ich kraju za jedno z najgorszy ch doświadczeń pierwszej wojny światowej. Nawet kiepsko wy szkoleni niemieccy żołnierze potrafili utrzy mać linie obronne w terenie, gdzie wy korzy stanie czołgów by ło niemożliwe, bunkry zapewniały ochronę przed wszy stkim z wy jątkiem bezpośrednich trafień, a pozbawiony drzew teren wy kluczał możliwość posługiwania się subtelną takty ką. Przeprowadzona 1 listopada wodna operacja desantowa wy mierzona przeciw wy spie Walcheren by ła chaoty czna i kosztowna, a Niemcy poddali się dopiero po ty godniu
zaciekły ch walk. Pierwszy aliancki konwój, mający wy ładować sprzęt w Antwerpii, zjawił się dopiero 28 listopada. Biorąc pod uwagę problemy zaopatrzeniowe, nękające armie sojusznicze już od końca sierpnia, i to, że nienaruszone doki Antwerpii dostały się w ręce aliantów już we wrześniu, można stwierdzić, że nieopanowanie rejonu Skaldy okazało się największy m błędem tej kampanii. Odpowiedzialna by ła za to cała sojusznicza hierarchia wojskowa, poczy nając od Eisenhowera, a kończąc na najniższy ch szczeblach dowodzenia. Ale za operacy jną stronę całego przedsięwzięcia odpowiedzialny by ł Montgomery, który uważał się za mistrza sztuki wojennej, więc lwia część winy spada na niego. „Tej zimy Amery kanie przestali uważać, że « Monty » jest zabawny – powiedział generał sir Frederick Morgan – a w przy padku takich ludzi, jak [Bedell] Smith i Bradley [...] miejsce lekceważenia zajęła otwarta wrogość”. Zachodni sojusznicy stracili we wrześniu nawet tę niewielką szansę wdarcia się do Niemiec (niewielką, ponieważ z rachunku prawdopodobieństwa wy nika, że nie mieli wy starczający ch sił bojowy ch, by wy grać wojnę w 1944 roku) – w znaczny m stopniu dlatego, że dali się unieść euforii, która ogarnęła ich po zwy cięstwie we Francji. Zabrakło im energii, wy obraźni i zmy słu improwizacji, więc nie umieli rozwiązać problemów związany ch z zaopatrzeniem w taki sposób, w jaki rozwiązałaby je nacierająca armia niemiecka. Można też twierdzić, że ogrom nakładów, jakie pochłonęły w 1944 roku operacje na Pacy fiku, prowadzone wbrew strategii „najpierw Niemcy ”, pozbawił Eisenhowera ludzi i środków transportu, które mogły by umożliwić jego armiom zadanie decy dującego o losach wojny uderzenia. Obie armie – bry ty jska i amery kańska – cierpiały na chroniczny brak piechoty, a by ły przeładowane wielką liczbą jednostek przeciwlotniczy ch i przeciwpancerny ch. W 21. Grupie Armii Montgomery ’ego właśnie te jednostki liczy ły 47 120 ludzi, czy li 7,1 procent całego stanu osobowego, w Normandii zaś z 662 ty sięcy bry ty jskich żołnierzy ty lko 82 ty siące służy ły w piechocie. Podczas zimy niektóre jednostki przeciwlotnicze i przeciwpancerne zostały rozwiązane, a ich żołnierze przerzuceni do piechoty. Ale aż do końca kampanii procent walczący ch amery kańskich i angielskich żołnierzy by ł zby t niski, ty ch zaś, którzy odgry wali role marginesowe – zby t wy soki. Takty ka sojuszników by ła ty m mniej skuteczna, im bardziej ich armie stawały się zależne od pojazdów. Anglicy i Amery kanie nie zdołali zamienić wielkiego zwy cięstwa w zwy cięstwo decy dujące i zapłacili za to wy soką cenę w czasie wielomiesięczny ch walk, do który ch później doszło. Gazeta niemieckiej 9. Armii, „Wacht”, konstatowała 1 października: „Anglicy, a w jeszcze większy m stopniu Amery kanie, starali się unikać podczas tej wojny wielkich ofiar w ludziach [...]. Nadal uchy lają się od całkowitego zaangażowania i prawdziwego żołnierskiego poświęcenia [...]. Amery kańska piechota nigdy nie atakuje bez osłony wielkich pancerny ch sił przednich i rozpoczy na natarcie dopiero wtedy, kiedy pole walki jest zasy pane gradem pocisków i bomb. Kiedy napoty kają niemiecki opór, naty chmiast przery wają operację i powtarzają ją następnego dnia przy wsparciu wielkiej siły ognia”. Powy ższy pogląd można uznać za subiekty wny, ale nie by ł on daleki od rzeczy wistości.
Zima 1944 roku okazała się w Europie Zachodniej jedną z najbardziej mokry ch od dziesiątków lat. By ła to okoliczność korzy stna dla Niemców, bo poczy nając od października, na froncie zapanowała wy muszona stagnacja. „Drogi generale – pisał Eisenhower do Marshalla 11 listopada – ta pogoda coraz bardziej mnie męczy ”. Warunki by ły jednakowo trudne dla obu stron, ale bardziej komplikowały ży cie sojusznikom, którzy usiłowali konty nuować natarcie. Podmokły grunt uniemożliwiał szy bkie ataki poza obszarem dróg. Pojazdy i czołgi zapadały się w błocie. Operacje powietrzne zostały drasty cznie ograniczone, Niemcy zaś wy korzy sty wali wszy stkie przeszkody tworzone przez wodę. Bry ty jczy cy zaczęli zdawać sobie boleśnie sprawę z rozmiaru swoich strat, gdy ż ich armie się kurczy ły, a rezerwy ludzkie by ły na wy czerpaniu. Podczas tej zimy brnęli powoli przez wschodnią część Holandii, czasem nie posuwając się choćby o krok do przodu przez całe ty godnie. Nijmegen jest oddalone zaledwie o 50 kilometrów na zachód od Wesel, ale między nimi leży las Reichswald – od zdoby cia tego pierwszego miasta, co nastąpiło 20 września 1944 roku, do chwili, w której Bry ty jczy cy przekroczy li Ren pod Wesel (23 marca 1945 roku), upły nęło sześć miesięcy. Patton zdoby ł status gwiazdy filmowej, ale jego armia posuwała się przez Alzację i Lotary ngię bardzo wolno i dotarła do granicy niemieckiej dopiero w połowie grudnia. Nacierająca na prawo od niego 6. Grupa Armii generała „Jake’a” Deversa natrafiła na zacięty opór Niemców, broniący ch tak zwanego kotła Colmar, położonego na zachodnim brzegu górnego Renu. Szeregowiec William Tsuchida, asy stent lekarski, napisał do rodziców z Wogezów: „Cały m ty m przedsięwzięciem rządzi chaos. Mój umy sł jest plątaniną przy padków, nocny ch lęków i czekania na światło dzienne. Wolałby m zapomnieć o reszcie, bo jest okropna. Mam nadzieję, że wszy scy ludzie, który m udało się wy lądować na bezpieczny ch posadach, zdają sobie sprawę, jak straszne dni i noce spędzają tu liniowi żołnierze [...]. Czasem jestem tak ogłupiały, że zmuszam się do przeczy tania czegokolwiek – czasopisma albo starego listu. Wszy scy zastanawiamy się ty lko nad ty m, czy lepiej coś zjeść teraz czy później, i czy znajdziemy tej nocy suche miejsce do spania, a poza ty m mamy nadzieję, że liczba ofiar będzie się zmniejszać. Całe nasze ży cie sprowadza się do nadziei, nadziei”. Służący w jednostce powietrznodesantowej starszy szeregowiec Bill True by ł bardzo wzruszony, kiedy podczas walk na terenie Holandii do okopu, w który m kry ł się wraz z kolegą, podeszła jakaś dziewczy nka i podała im dwie poduszki. Ten drobny, ży czliwy gest przy pomniał mu o urokach cy wilizacji, która skądinąd wy dawała się bardzo odległa. Sojusznicy mieli problemy z zaopatrzeniem, choć w Antwerpii zaczął się już rozładunek statków transportowy ch. Żołnierze bry ty jscy i amery kańscy mieli znacznie większe wy magania w zakresie ży wności i sprzętu niż ich przeciwnicy i zuży wali ogromne ilości amunicji, atakując nawet najmniejsze lokalne cele. Idący przez Europę ludzie Eisenhowera zachowy wali się o wiele lepiej niż Rosjanie, ale niemal wszy scy żołnierze, ży jący w stały m lęku przed utratą ży cia, mają skłonność do ignorowania cudzego prawa własności i do
okrucieństwa. Pewien holenderski lekarz z niesmakiem opisy wał wy gląd zajętego przez bry ty jskich żołnierzy miasteczka Venray, leżącego tuż za linią frontu: „Brak mi słów, by opisać oburzenie, które ogarnęło mnie, gdy ujrzałem to splądrowane i zdewastowane miasto. Rozmawiałem z jakimś starszy m angielskim oficerem, którego słowa mówią same za siebie: « Jest mi przy kro i bardzo się wsty dzę, nasza armia straciła tu swoją dobrą reputację» ”. Zabijanie jeńców nigdy nie by ło tak powszechne i zinsty tucjonalizowane jak na Froncie Wschodnim, ale żołnierze Eisenhowera też popełniali zbrodnie. Pewien kanady jski żołnierz, służący w jednostce patrolowej na terenie Holandii, opisał wy darzenia, do który ch doszło, gdy jego oddział wziął do niewoli ośmiu niemieckich czołgistów, którzy usiłowali dołączy ć do swoich kolegów. Dowodzący nimi oficer mówił dobrze po angielsku, więc rozmawiali przez chwilę o ty m, że jest bardzo zimno, więc chcieliby rozpalić ognisko. Kiedy mijali jakieś gospodarstwo, stwierdził, że może tam by ć trochę sznapsa i choć jedna świnia, więc zaproponował, żeby ją upiec. „Dla niego wojna by ła skończona, a on wy dawał się zadowolony ” – opowiadał później Kanady jczy k. Ale dowodzący patrolem porucznik odwrócił się nagle do swego podwładnego, który niósł lekki karabin maszy nowy, i powiedział: „Zastrzel ich”. Niemiecki oficer, który przedtem żartował, „podbiegł kilka kroków do przodu, skrzy żował ręce na piersiach i zaczął coś mówić, a ten żołnierz otworzy ł ogień [...]. Dwaj Niemcy rzucali się jeszcze przez chwilę jak wy ciągnięte z wody łososie, a ten facet z Cape Breton – którego nazy waliśmy szty garem, bo zawsze się chwalił, że jest doskonały m górnikiem – dobił ich z pistoletu [...]. Przy puszczam, że w naszy m meldunku znalazła się informacja o zlikwidowany m niemieckim patrolu. Na żadny m z nas nie zrobiło to szczególnego wrażenia. Ale wierzcie mi, gdy by coś takiego zdarzy ło się rok wcześniej, chy ba wy rzy gałby m wszy stkie flaki”. Sojusznicy posuwali się w kierunku niemieckiej granicy, z trudem zdoby wając każdy metr terenu. Kiedy pluton szeregowca Roberta Kotłowicza nacierał na nieprzy jaciela w Alzacji pod morderczy m ogniem karabinów maszy nowy ch, zdał on sobie nagle sprawę, że jest jedy ny m żołnierzem, który nie odniósł żadny ch ran. „Pamiętam, że w ty m momencie by łem całkowicie zdezorientowany, a w moje nozdrza uderzy ł smród błota [...]. Miałem wy schnięte usta, w który ch nagle zabrakło śliny. Miałem wrażenie, że moje ciało jest ciężarem, który dźwigam z największy m trudem. Leżałem na ziemi, czekając bezradnie na rozwój wy darzeń. Czułem obecność moich narażony ch na ostrzał kończy n, drżącej klatki piersiowej i osłoniętej hełmem głowy. A także najbardziej delikatny ch organów – krocza, skurczony ch genitaliów, piekącego i nabrzmiałego pęcherza [...]. Sły szałem wy strzały z broni ręcznej, terkot karabinów maszy nowy ch, głosy naszy ch żołnierzy, błagający ch o pomoc lub krzy czący ch z bólu i przerażenia. I szum we własnej głowie, usiłujący zagłuszy ć dochodzące z wszy stkich stron dźwięki”. Kotłowicz leżał bez ruchu aż do zmroku, a potem został ewakuowany przez ekipę ratunkową i uznany za ofiarę wy czerpania walką. Nigdy już nie służy ł w jednostce liniowej. Porucznik wojsk bry ty jskich Tony Finucane opisał spotkanie z nieprzy jacielem, do którego
doszło w Holandii: „Szliśmy ty ralierą przez puste pole, czując się tak, jakby śmy odby wali spacer w popołudniowy m słońcu. Kiedy zbliży liśmy się do miejsca przeznaczenia i nasi ludzie sięgnęli po saperki, by okopać się przed nocą, ujrzeliśmy nagle o sto metrów przed sobą żołnierzy w szary ch mundurach, idący ch naprzód w takim samy m szy ku. Czy możecie to sobie wy obrazić? Dwa bataliony, twarzą w twarz, na otwarty m terenie! Po chwili zaczęła się prawdziwa bitwa piechoty, która wkrótce przy brała formę pandemonium. Nie mieliśmy wsparcia ogniowego, a nieprzy jaciel (którego zwy kle nazy wamy przebiegły m Hunem) zaczął do nas strzelać z czegoś, co wy glądało na dwudziestomilimetrowe działo przeciwlotnicze. Ale ty m razem, przy równy ch szansach, my okazaliśmy się lepsi i zepchnęliśmy ich o jakiś kilometr do ty łu”.
Głodujące holenderskie dziecko sfotografowane w okresie tak zwanej Hongerwinter, przełom lat 1944 i 1945 Fot. Marius Meijboom/Nederlands Fotomuseum Każda taka drobna poty czka, nawet zwy cięska, oznaczała utratę tempa natarcia i narażała Bry ty jczy ków na straty, który ch nie mogli uzupełnić. Zanim Finucane dotarł w grudniu do Cleve, stan liczebny jego pluton zmniejszy ł się z trzy dziestu pięciu do jedenastu ludzi. Kiedy jego bry gadier wizy tował wy sunięte pozy cje i dowiedział się o stratach w ludziach, westchnął i powiedział: „Właśnie o ty m ciągle mówię generałowi. Straty nie robią wielkiego wrażenia, kiedy weźmie się pod uwagę ogólną liczbę ludzi uczestniczący ch w tej kampanii, ale wszy stkie te dane odnoszą się do żołnierzy, którzy biorą bezpośredni udział w walce”. Alan Brooke powiedział podobno, że wolałby, aby okoliczności umieściły Bry ty jczy ków na prawo, a nie na lewo od linii Eisenhowera. Szef Bry ty jskiego Sztabu Generalnego uważał, że na południowy m odcinku walk istniały warunki, które armia Montgomery ’ego umiałaby wy korzy stać lepiej, niż zrobili to Amery kanie. Z pewnością nie miał racji. Jego pogląd by ł jednak odbiciem wzajemnego braku zaufania, który stawał się bardziej widoczny, gdy generałowie obu narodów pozwalali sobie na złośliwą ocenę niepowodzeń sojuszników. Stalin o dziwo przejawiał tej zimy większy entuzjazm dla sojuszniczego wkładu w wy siłek wojenny niż kiedy kolwiek przedtem, choć we wzajemny ch stosunkach panowało pewne napięcie, wy wołane jego odmową udzielenia pomocy Polakom, którzy zorganizowali skazane na porażkę Powstanie Warszawskie. „W walce z hitlerowskimi Niemcami pojawił się w ubiegły m roku nowy element – powiedział 6 listopada podczas moskiewskiej konferencji party jnej. – Mam na my śli to, że Związek Radziecki nie walczy już z Niemcami samotnie. Konferencja w Teheranie przy niosła rezultaty – jej postanowienia doty czące wspólnej ofensy wy przeciwko Niemcom z zachodu, ze wschodu i z południa są wprowadzane w czy n z prawdziwy m przekonaniem. Nie ma wątpliwości, że bez drugiego europejskiego frontu, który wiązał w walce do siedemdziesięciu pięciu nieprzy jacielskich dy wizji, nasze siły nie mogły by tak szy bko przełamać niemieckiego oporu i wy gnać armii niemieckich ze Związku Radzieckiego. I odwrotnie: bez potężnej letniej ofensy wy Armii Czerwonej, która związała w walce dwieście dy wizji nieprzy jacielskich, nasi sojusznicy nie by liby w stanie tak szy bko
wy przeć Niemców z centralny ch Włoch, Francji i Belgii. Stojące przed nami wy zwanie, będące kluczem do zwy cięstwa, polega na ty m, by nadal zmuszać Niemcy do walki na dwóch frontach”. W grudniu, kiedy spadł śniegi, armie Eisenhowera pogodziły się z ty m, że będą musiały marznąć przez całą zimę i podejmą działania ofensy wne dopiero wtedy, gdy pozwoli na to pogoda. Osobom, które nigdy nie służy ły w wojsku, trudno wy obrazić sobie udrękę, na jaką naraża żołnierzy biwakowanie w takich warunkach przez wiele ty godni i miesięcy. „Nasz namiot i nasze ubrania by ły mokre i na wpół zamarznięte – pisał amery kański żołnierz George Neill. – Czułem się tak otępiały, że by ło mi prawie wszy stko jedno, co się ze mną stanie”. W ciemny m okopie „temperatura spadała grubo poniżej zera. Na wpół zamarznięte błoto, pokry wające dno ziemianki, by ło twarde i zlodowaciałe. Leżeliśmy w pozy cji embrionalnej i przeklinaliśmy pod nosem [...]. Moi koledzy i ja przy znaliśmy zgodnie, że nie sposób przesadzić, opisując naszą beznadziejną żałosną wegetację”. Tak wy glądał codzienny los milionów żołnierzy obu stron w okresie od października 1944 do marca 1945 roku. Cierpieli na odmrożenia stóp, zwłaszcza w ty ch jednostkach, w który ch morale by ło niskie, więc nie przestrzegano wy mogów higieny. Powszechna by ła dy zenteria. Zaburzenia procesów trawienny ch stały się przekleństwem milionów ludzi, pozbawiony ch wpły wu na działanie swy ch jelit. Na polu bitwy żołnierze często nie docierali do latry n, a nawet nie zdąży li opuścić spodni przed oddaniem stolca. Walka z nieprzy jacielem by ła trudna, a walka w brudny m mundurze stawała się jeszcze trudniejsza. Na szczególne niedogodności by ły narażone załogi czołgów. Niemiecki kierowca pisał: „Widziałem przez moją szczelinę obserwacy jną wielu dzielny ch żołnierzy, którzy zwisali z wieży czki jadącego czołgu z opuszczony mi do kostek spodniami i wy krzy wiali twarze, usiłując dokonać czegoś, co by ło niemal niemożliwe”. Żołnierz piechoty Guy Sajer stracił panowanie nad swoim żołądkiem podczas odwrotu znad Donu i podobnie jak inni żołnierze, siedzący w tej samej ciężarówce, brnął potem przez śniegi umazany własny mi odchodami. Starszy szeregowiec Donald Schoo cierpiał takie same męki podczas bitwy w Ardenach. Po defekacji na drewnianej skrzy nce po amunicji „ty łek bolał cię za bardzo, żeby go wy cierać, więc po prostu podciągałeś spodnie i wracałeś do swojej dziury w ziemi. Nikt nie mówił ci, że śmierdzisz, bo śmierdzieli wszy scy ”. Robert Kotłowicz kulił się w okopie na terenie Alzacji, gdy jego jelita nagle eksplodowały. Wy skoczy ł przed ziemiankę, zdarł spodnie i przy kucnął. Jego kolega zawołał: „Chry ste Panie, wracaj na miejsce”. Kotłowicz spojrzał na niego z pełny m wy ższości współczuciem. „Nagle usły szałem huk oddanego niedaleko wy strzału i kula uderzy ła w ziemię o kilka stóp za mną, wznosząc obłok kurzu [...]. Nie zmieniając pozy cji, rozejrzałem się wokół siebie, przy słaniając oczy dłonią. Dostrzegłem oddalonego o jakieś dwieście metrów niemieckiego żołnierza, który by ł widoczny od pasa w górę [...] on się śmiał. Wszy stko widziałem z wielką jasnością: jego śmiech, szczegóły ubrania, naramienniki, wy soki kołnierz, gołą głowę [...]. Wy dawało mi się nawet, że widzę jego zęby [...]. Strzelił ponownie i znowu omal mnie nie
trafił. I ty m razem wzniósł się obłoczek kurzu. Ale wtedy stałem już na nogach, podciągając spodnie i w ciągu sekundy znalazłem się w naszy m okopie [...]. My ślę, że ten sukinsy n celowo chy bił [...] chciał ty lko się rozerwać, żeby stłumić popołudniową nudę, a ja przy padkiem stałem się obiektem jego zabawy ”. Na znacznie bardziej krępujące upokorzenia by li narażeni ci, którzy doznali urazów jamy brzusznej. Zatrudniona w szpitalu polowy m pielęgniarka U.S. Army Dorothy Beavers twierdziła, że jej pacjenci znosili utratę kończy n z pozorny m choćby stoicy zmem, natomiast ci, którzy przechodzili kolostomię, często „wy buchali płaczem na widok swy ch odchodów w worku”. Cierpienia wy wołane przez kule, materiały wy buchowe, choroby i fatalne warunki atmosfery czne zdawały się przekraczać granice ludzkiej wy obraźni. Zimą 1944 roku Hitler dobrze wiedział, że zagraża mu kolejna sowiecka ofensy wa. Świadomie ignorując ograniczenia, jakie narzucały pogoda i kurczące się zasoby armii niemieckiej, postanowił zadać paraliżujący cios armiom Eisenhowera, a potem przerzucić swe siły na Wschód i stawić czoło Armii Czerwonej. Mimo ży wiołowego sprzeciwu swy ch generałów rozpoczął ofensy wę na Zachodzie o najgorszej możliwej dla działań wojenny ch porze roku i w miejscu, w który m sojusznicy najmniej się jej spodziewali, czy li w Lasach Ardeńskich, gdzie zbiegały się granice Niemiec, Belgii i Luksemburga. Celem ofensy wy by ło dotarcie do Antwerpii i rozdzielenie sił sojuszniczy ch. Przeprowadzenie tej operacji wy magało stworzenia dwóch nowy ch armii pancerny ch, zgromadzenia trzy dziestu dy wizji i zmagazy nowania zapasów cennego paliwa. „Jeśli okażecie się odważni, sumienni i energiczni – brzmiał rozkaz dzienny, skierowany 16 grudnia do drżący ch z zimna volksgrenadierów – będziecie prowadzić amery kańskie pojazdy i jeść dobrą amery kańską ży wność. Jeśli jednak okażecie się głupi, tchórzliwi i bierni, będziecie musieli przeby ć pieszo, głodni i zmarznięci, całą drogę do kanału”. W dniu 16 grudnia rozpoczęła się operacja „Jesienna mgła” [30] , wy mierzona przeciwko najsłabszemu sektorowi pozy cji amery kańskiej – 1. Armii Hodgesa. Niemcy odnieśli pełny sukces takty czny i strategiczny : wy korzy stując element zaskoczenia, przełamali front na sześćdziesięciokilometrowy m odcinku. Ogarnięci paniką Amery kanie uciekali w popłochu przed czołgami SS, a gęsta mgła uniemożliwiała interwencję sojuszniczego lotnictwa. W ciągu dwóch dni przez otwartą lukę w amery kańskich liniach obronny ch zaczęły się wlewać niemieckie wojska, tworząc wy brzuszenie, znane w historiografii jako „The Bulge” (Wy brzuszenie). Znaczną część odpowiedzialności za zbagatelizowanie niemieckiej koncentracji sił w Ardenach, sy gnalizowanej przez sy stem Ultra, ponosił bry ty jski szef służb wy wiadowczy ch Eisenhowera generał Kenneth Strong. Zapewnił on naczelnego wodza, że dostrzeżone w ty m regionie formacje niemieckie jedy nie odpoczy wają i dokonują niezbędny ch uzupełnień, by odzy skać stan gotowości bojowej. Fundamentalny błąd wielu najwy ższy ch rangą bry ty jskich i amery kańskich oficerów polegał na przekonaniu, że to oni panują nad przebiegiem kampanii, i wy kluczaniu możliwości zakrojonego na szeroką skalę
natarcia Niemców. Porucznik Tony Moody by ł jedny m z wielu młody ch Amery kanów, dla który ch konieczność odwrotu okazała się wstrząsający m doświadczeniem. „Początkowo nie odczuwałem lęku, ale stopniowo zaczy nałem się bać coraz bardziej. Najgorsza by ła niepewność – nie wy znaczono nam żadny ch zadań i nie wiedzieliśmy, gdzie są Niemcy. By liśmy głodni, nasze racje ży wnościowe się wy czerpały, brakowało nam amunicji. Wszędzie panika i chaos. Kiedy człowiek czuje, że otaczają go przeważające siły nieprzy jaciela, jego naturalny m odruchem jest chęć ucieczki. By łem załamany i chory. Miałem odmrożenia, które bardzo mnie niepokoiły. My ślałem: « O Boże, w co ja się wpakowałem? Jak wiele będę w stanie wy trzy mać?» . Nagle zobaczy łem, że jestem zupełnie sam i ruszy łem przed siebie. Dowlokłem się do batalionowego punktu medy cznego i padłem jak kłoda [...] przespałem dwadzieścia cztery godziny. Umy sł wy piera wiele oglądany ch scen, ale człowiek pamięta poczucie bezsilności i rozpaczy. Ma ochotę po prostu umrzeć. Czuliśmy, że Niemcy są o wiele lepiej wy szkoleni i lepiej wy posażeni, że są lepszą machiną bojową niż my ”. „Wszy stkim rządził strach – napisał Donald Burgett. Jego formacja, 101. Dy wizja Powietrznodesantowa, przy czy niła się w decy dujący m stopniu do stabilizacji frontu, podczas gdy żołnierze niektóry ch inny ch jednostek uciekali w obawie o swe ży cie. – Kiedy pojawia się strach, rozprzestrzenia się jak epidemia, szy bciej niż pożar. Gdy ucieka pierwszy żołnierz, inni wkrótce idą w jego ślady. Potem jest już po wszy stkim: dzikie hordy przerażony ch ludzi biegną przed siebie z obłędem w oczach”. Starszy szeregowiec Harold Lindstrom z Alexandrii (stan Minnesota) by ł tak przerażony, że patrzy ł z zazdrością na zwłoki Niemców. „Wy glądali tak spokojnie. Dla nich wojna dobiegła już końca. Nie odczuwali już zimna”. Zazdrościł nawet kolegom, którzy pod wpły wem desperacji sami się okaleczy li. „Nikt nigdy się nie dowie, ilu ludzi naprawdę odniosło rany, a ilu zraniło się umy ślnie”. Dowódca pewnej kompanii piechoty tak opisy wał akcję, w której uczestniczy ł 21 grudnia niedaleko Stoumont: „Mgła by ła tak gęsta, że jeden z naszy ch ludzi dostrzegł niemiecki karabin maszy nowy dopiero z odległości dziesięciu metrów [...]. Wszy scy by liśmy u kresu wy trzy małości. Nerwy wy siadały nawet takim ludziom, którzy wy dawali się niezłomni”. Młody żołnierz piechoty, który przeby wał w okopie z ranny m kolegą, opisał swe dramaty czne przeży cia w następujący ch słowach: „Seria z karabinu maszy nowego rozerwała ciało Gordona od lewego biodra do prawego. Powiedział mi [...], że jest też ranny w brzuch [...]. By liśmy odcięci [...]. Siedzieliśmy w okopie sami, więc obaj wiedzieliśmy, że musi umrzeć. Nie mieliśmy morfiny. Nie potrafiliśmy złagodzić bólu, więc próbowałem go znokautować. Zdjąłem mu hełm i uderzy łem go z cały ch sił w szczękę, bo sam mnie o to prosił. Nie odniosło to skutku, więc huknąłem go w głowę hełmem, ale i to nic nie dało. Nadal by ł przy tomny. Powoli się wy krwawiał i w końcu zamarzł”. Belgijska ludność cy wilna straszliwie cierpiała w wy niku działań obu stron. Podczas krótkiej ponownej okupacji wy zwolony ch miast i miasteczek Niemcy zdąży li przeprowadzić
egzekucję dziesiątków cy wilów oskarżony ch o udział w ruchu oporu i dokonać wielu mordów, by zastraszy ć ludność. Bestialstwo niektóry ch żołnierzy Modela by ło charaktery sty czne dla zachowań Niemców na froncie w latach 1944–1945. Wiedząc, że nie zdołają wy grać wojny, a sami zapewne zginą, starali się pozbawić jak największą liczbę nieprzy jaciół szans na przeży cie i wy zwolenie. Sy tuację ludności cy wilnej pogarszały alianckie bombardowania i pociski arty lery jskie. I tak ze 192 zabity ch mieszkańców miasteczka Houffalize ty lko 8 nie zginęło od sojuszniczy ch bomb. Aż 27 ofiar nie miało jeszcze piętnastu lat, a ci, którzy przeży li, zostali skazani na ży cie w ruinach i skrajną nędzę. Z kolei w miasteczku Sainlez, leżący m nieopodal Bastogne, podczas nalotu, który zamienił wszy stkie domy w kupę gruzów, zginęło 20 mieszkańców. By ło wśród nich 8 członków rodziny Didier: czterdziestoletni Joseph, szesnastoletnia Marie-Angele, piętnastoletnia Alice, trzy nastoletnia Renee, jedenastoletnia Lucille, dziewięcioletnia Bernadette, ośmioletni Lucien i sześcioletni Noel. Poza ty m na wszy stkich terenach, na który ch toczy ły się walki, dochodziło do masowy ch rabunków mienia, który ch dopuszczali się zarówno żołnierze alianccy, jak i Niemcy. Sukces początkowej fazy operacji wprawił w euforię czołgistów Modela. Dowódcy sił sojuszniczy ch by li zaskoczeni i wstrząśnięci. Skierowana przez Niemców na teren walk nieliczna jednostka mówiący ch po angielsku komandosów w amery kańskich mundurach, który mi dowodził Otto Skorzenny, wy wołała tak obsesy jny lęk przed „piątą kolumną”, że Amery kanie zaczęli rozstrzeliwać wszy stkich wzięty ch do niewoli żołnierzy tej formacji. W Nowy Rok Luftwaffe zaatakowała alianckie lotniska i straciła 300 samolotów, niszcząc ty lko 156 amery kańskich i bry ty jskich maszy n, które łatwo by ło zastąpić. Naloty te jeszcze bardziej zaniepokoiły podwładny ch Eisenhowera, choć położenie anglo-amery kańskich armii wcale nie by ło tak fatalne, jak sobie początkowo wy obrażali ich dowódcy. Dy sponowali wciąż ogromny m potencjałem bojowy m, a Niemcy odczuwali dramaty czny niedobór czołgów, samolotów, paliwa i wy szkolony ch żołnierzy. Mieli też ogromne problemy logisty czne wy nikające z konieczności zaopatry wania swy ch sił przednich, brnący ch przez wąwozy Ardenów. Już po kilku dniach czołgi Modela zostały unieruchomione z powodu brakupaliwa. Niemcy przełamali sojuszniczą linię frontu, ale liczne amery kańskie jednostki stawiły im tak zacięty opór – zwłaszcza na przy czółkach „wy brzuszenia” – że ich początkowy sukces nie zamienił się w decy dujące zwy cięstwo. Amery kanie rzucili do walki swe rezerwy, z który ch szczególnie wy różniły się dwie dy wizje powietrznodesantowe. Jeden z żołnierzy Bradley a obserwował oddziały wy cofujące się z rejonu Chenoux po dwóch dniach ciężkich walk (20 i 21 grudnia): „Niedobitki 1. batalionu, apaty cznie człapiące w kierunku ty łów, nie przy pominały by najmniej pogodny ch żołnierzy, którzy zaledwie dwa dni wcześniej maszerowali tą samą drogą, rwąc się do walki i wesoło żartując. Zarośnięci uczestnicy dwudniowy ch zmagań mieli zaczerwienione oczy, by li od stóp do głów pochlapani błotem i tępo patrzy li przed siebie. Żaden z nich się nie odzy wał [...]. Zapisali kartę historii, o której wiedzieć będą ty lko nieliczni [...], gdy ż toczona obecnie bitwa zapisze się w pamięci jako chaoty czna mieszanina miejsc, jednostek i operacji bojowy ch, przy pominająca ty giel,
w który m warzą swój eliksir czarownice”. Sojusznicy mieli w zasięgu ręki potężne rezerwy, które zaczęły stopniowo wkraczać do akcji. Sy tuacja Niemców pogarszała się z godziny na godzinę, gdy ż ich jednostki dziesiątkował morderczy ostrzał amery kańskiej arty lerii. „Obaj z moim sierżantem wskoczy liśmy do rowu – pisał 21 grudnia doświadczony podoficer SS Karl Leitner, relacjonując tę walkę. – Po jakichś dziesięciu minutach pocisk spadł na prawo od nas, uderzając prawdopodobnie w drzewo. Mój sierżant musiał by ć poważnie ranny w płuca, bo głośno westchnął, a po chwili umarł. Następny pocisk trafił w drzewo, które stało tuż za mną. Kawałek szrapnela uderzy ł w moją lewą kostkę, a inne odłamki zraniły mnie w prawą stopę i kostkę. Wcisnąłem się częściowo pod ciało martwego kolegi [...]. Fragmenty innego pocisku trafiły mnie w lewe ramię”. Leitner został uratowany i zabrany do punktu opatrunkowego dopiero po kilku godzinach, podczas który ch amery kański ostrzał nie ucichł ani na chwilę. Montgomery, któremu powierzono dowodzenie północny m odcinkiem frontu, zgromadził wielkie siły, które miały odeprzeć Niemców, gdy by dotarli oni do miejsca stacjonowania bry ty jskich jednostek pancerny ch. Ale większość nie zdołała tego zrobić. 22 grudnia pogoda na ty le się poprawiła, że alianckie siły lotnicze mogły wzbić się w powietrze, co miało zabójcze następstwa dla nieprzy jacielskich czołgów. Niemieckie szpice pancerne posunęły się w najdalszy m punkcie, do którego dotarło ich natarcie (Foy -Notre-Dame), o 100 kilometrów. Ale 3 sty cznia armie Pattona i Hodgesa rozpoczęły kontrataki od północy i południa, ty mczasem czołgi Modela, które wy czerpały paliwo, straciły rozpęd. 16 sty cznia dwie amery kańskie jednostki biorące udział w akcji okrążającej pokonały opór nieprzy jaciela oraz głębokie śniegi i spotkały się w Houffalize. Po stronie niemieckiej (z 500 ty sięcy biorący ch udział w operacji) liczba zabity ch, zaginiony ch, ranny ch i jeńców wzięty ch do niewoli wy nosiła 100 ty sięcy, zniszczeniu uległy także niemal wszy stkie czołgi i samoloty. Służący w piechocie kapitan Wehrmachtu Rolf-Helmut Schröder podsumował swoje wrażenia w następujący sposób: „Kiedy skończy liśmy bitwę w ty m samy m miejscu, w który m ją zaczęliśmy, wiedziałem już, że to koniec”. W sty czniu 1945 roku Schröder przy znawał, że Niemcy przegrają wojnę, choć miesiąc wcześniej miał inne zdanie na ten temat. Sojusznikom zabrakło odwagi, by podjąć próbę odcięcia nieprzy jacielowi odwrotu. Siły Modela zdołały wy cofać się w szy ku bojowy m, gdy ż Amery kanie, mimo że szli ich śladem, nie zrobili nic, by im w ty m przeszkodzić. Eisenhower, który przeży ł najbardziej bolesny wstrząs w ciągu całej kampanii prowadzonej w północno-zachodniej Europie, by ł zadowolony, że udało się mu odtworzy ć doty chczasową linię frontu. Bitwa w Ardenach zmieniła w umy słach niektóry ch dowódców podejście do pewny ch spraw na nieco ostrożniejsze, którego ślady przetrwały aż do końca wojny. „Amery kanie nie są wy chowani na katastrofach tak jak Bry ty jczy cy, dla który ch by ł to jedy nie epizod na nieuchronnie wy boistej drodze do ostatecznego zwy cięstwa” – stwierdził nie bez ironii sir Frederick Morgan. „Lista osiągnięć jest w zasadzie bezbarwna i skromna – napisał arbitralnie amery kański
history k Martin Blumenson. – Dowódcy postępowali na ogół prawidłowo, ale nie odznaczali się fantazją; by li ostrożni, może też niezby t odważni, a jedy ny m godny m uwagi wy jątkiem okazał się oczy wiście George S. Patton”. Przy czy m Patton, który wniósł cenny wkład w utrzy manie linii frontu w Ardenach i podbudował swą reputację energicznego dowódcy, zademonstrował też po raz kolejny swoją gruboskórność. Odwiedzając polowy szpital, niemal powtórzy ł błąd, jaki popełnił na Sy cy lii, obrażając żołnierzy cierpiący ch na nerwicę frontową. Ty m razem spy tał jednego ze swy ch ludzi o odniesione obrażenia i okazał oburzenie, kiedy ten odparł: „Postrzeliłem się w nogę”. Wtedy ranny, który miał strzaskaną kostkę, dodał: „Panie generale, walczy łem w Afry ce, na Sy cy lii, we Francji, a teraz w Niemczech. Gdy by m chciał się okaleczy ć, by uzy skać zwolnienie ze służby, zrobiłby m to już dawno temu”. Patton powiedział wtedy do niego: „Sy nu, przepraszam cię, popełniłem błąd”. Najbardziej poszkodowany mi ofiarami ofensy wy w Ardenach by li Niemcy. Większość z nich ży ła już ty lko nadzieją, że ich miasta i miasteczka będą okupowali nie Rosjanie, lecz zachodni sojusznicy. Ale po wy darzeniach z grudnia 1944 roku operacje Eisenhowera pod względem strategiczny m by ły bardzo zachowawcze. Jego armie wkraczały do Niemiec ospale, gdy ż kierował nimi śmiertelny lęk przed narażeniem swy ch skrzy deł na kontratak. Natomiast główny mi beneficjentami strat Hitlera stali się Sowieci. Kiedy 12 sty cznia 1945 roku rozpoczęli wielką ofensy wę, wiele niemieckich czołgów, które mogły by zahamować ich natarcie, leżało rozbity ch na zachodnim froncie. Kampania w Ardenach, uszczuplając pancerne rezerwy Hitlera, przy spieszy ła agonię Niemiec w sposób niekorzy stny dla ich mieszkańców. Doprowadziła przede wszy stkim do tego, że do stolicy Trzeciej Rzeszy pierwsza wkroczy ła Armia Czerwona, a nie Amery kanie i Bry ty jczy cy. Siły Eisenhowera dopiero 28 sty cznia ponownie zajęły pozy cje, na który ch stały przed rozpoczęciem operacji „Jesienna mgła”. Podczas gdy miejsca na czołówkach światowy ch gazet zajmowała batalia w Ardenach, Anglicy i Amery kanie nadal toczy li ciężkie zmagania na Półwy spie Apenińskim, płacąc wy soką cenę za każdą piędź odbitej ziemi. Żołnierze sił sojuszniczy ch coraz bardziej utwierdzali się w gorzkim przekonaniu, że ich ciężkie ofiary nie przy niosą im spodziewanego uznania. W niektóry ch jednostkach dochodziło do całkowitego rozprzężenia. Jeden z plutonów batalionu piechoty porucznika Alexa Bowlby ’ego zebrał się w szy ku i złoży ł zbiorowy protest, usły szawszy, że pewien znienawidzony oficer został przedstawiony do odznaczenia Krzy żem Wojskowy m. Rekomendacja została wy cofana, ale Bowlby czuł, że jego ludzie są bliscy buntu i niechętnie biorą udział w patrolach oraz natarciach. Nie ulega wątpliwości, że jednostka Bowlby ’ego by ła wy jątkowo niezdy scy plinowana, a inne pułki znacznie nad nią górowały pod względem utrzy my wanego morale i determinacji. Czasem jednak trudno by ło przekony wać żołnierzy, że muszą narażać, a nawet poświęcać ży cie, gdy ż wiedzieli oni dobrze, że losy wojny decy dują się gdzie indziej.
Ostatnia faza kampanii włoskiej, odby wająca się wiosną 1945 roku, by ła zdecy dowanie najlepiej prowadzona, gdy ż sojusznicy oddali ją wreszcie w ręce utalentowany ch generałów. Generał Lucian Truscott zastąpił Clarka na stanowisku dowódcy amery kańskiej 5. Armii w grudniu 1944 roku, a Richard McCreery przejął bry ty jską 8. Armię od Olivera Leese’a. Obaj wy kazali się wy obraźnią, której tak bardzo brakowało ich poprzednikom, i zasłuży li na szczególne słowa uznania za to, że ograniczy li liczbę frontalny ch ataków. Natarcie w dolinie Padu, bronionej przez znacznie uszczuplone siły niemieckie, by ło imponujący m wy czy nem militarny m, ale nastąpiło zby t późno, by wy wrzeć wielki wpły w na wy nik wojny. Niektórzy walczący we Włoszech żołnierze mieli jednak wciąż powody, by kwestionować sens kampanii. Uczestnicy konferencji w Jałcie, która odby ła się na początku lutego, dali jasno do zrozumienia, że po zwy cięstwie nad Niemcami władzę w Polsce obejmie rząd komunisty czny, a wschodnie obszary tego kraju zostaną wcielone do ZSRS. 13 lutego dowódca polskiego korpusu we Włoszech generał Włady sław Anders wy słał do swego bry ty jskiego wodza naczelnego list, w który m wspomniał o ofiarach, jakie ponosili jego ludzie od 1942 roku: „Pozostawiliśmy na naszy m szlaku, który uważaliśmy za szlak bojowy do Polski, ty siące mogił naszy ch towarzy szy broni. Dlatego też żołnierz 2. Korpusu odczuł ostatnią decy zję Konferencji Trzech jako najwy ższą niesprawiedliwość. Żołnierz py ta mnie, jaki ma by ć cel jego walki. Nie umiem dziś odpowiedzieć na to py tanie”. Anders poważnie rozważał możliwość wy cofania swy ch oddziałów z sojuszniczego frontu, ale od tego pomy słu odwiódł go McCreery. Polacy trzy mali się resztek nadziei, że ich bojowy wkład w zwy cięstwo sojuszników może jeszcze umożliwić korzy stną dla nich mody fikację postanowień jałtańskich. Rzeczy wistość wy glądała tak, że każde ze zwy cięskich mocarstw miało decy dować o przy szłości zajęty ch przez siebie państw w sposób, jaki uzna za stosowny. Żołnierze Stalina by li już w Polsce – atak na nią by ł powodem przy stąpienia Wielkiej Bry tanii i Francji do wojny – a armie zachodnie dzieliła od niej wielka odległość.
24 UPADEK T R ZEC IEJ R ZES ZY
1. BUDAPESZT: W OKU CYKLONU od koniec października 1944 roku Heinrich Himmler wy głosił w Prusach Wschodnich dramaty czną mowę, w której przedstawił apokalipty czną wizję ostatecznej obrony Trzeciej Rzeszy : „Nasi wrogowie muszą wiedzieć, że za każdy kilometr marszu w głąb naszego kraju zapłacą rzekami krwi. Wkroczą na ludzkie pola minowe, składające się z fanaty czny ch, nieugięty ch wojowników. Każda kamienica i wioska, każde gospodarstwo rolne, każdy las będą bronione przez mężczy zn, chłopców, stary ch ludzi, a w razie potrzeby przez kobiety i dziewczęta”. W ciągu następny ch kilku miesięcy jego wizja by ła bliska urzeczy wistnienia: w daremnej walce o powstrzy manie sowieckiego natarcia zginęło 1,2 miliona niemieckich żołnierzy i około 250 ty sięcy cy wilów. Podobny los spotkał wielu ludzi, który ch rządy pochopnie sprzy mierzy ły się z Trzecią Rzeszą w latach jej dominacji na konty nencie europejskim lub z własnej woli wy stąpiły w roli obrońców hitlery zmu. Jedna trzecia wszy stkich strat poniesiony ch przez Niemców na Wschodzie przy padła na ostatnie miesiące wojny, czy li na okres, w który m ich ofiary służy ły już ty lko jednemu celowi – realizacji zamierzeń hitlerowskich przy wódców, dążący ch do samozagłady. W gronie ty ch, którzy stanęli na drodze „sowieckiego walca”, by ła dziewięciomilionowa rzesza Węgrów. Znajdowali oni wątpliwą pociechę w przy pominaniu sobie, że ich naród ponosił klęski we wszy stkich wojnach, w jakich brał udział na przestrzeni ostatnich pięciuset lat. Teraz ponosili konsekwencje aliansu z państwem, które przegry wało najbardziej okrutną wojnę wszy stkich czasów. Na początku grudnia 1945 roku Sowieci przedarli się nad Dunaj pod morderczy m ogniem, jak zwy kle nie przy wiązując wagi do strat w ludziach. Pewien węgierski huzar, widząc stosy leżący ch na brzegu rzeki ciał, odwrócił się do swego dowódcy i spy tał z przerażeniem: „Panie poruczniku, jeśli oni tak traktują własny ch ludzi, to co zrobią ze swy mi wrogami?”. Po jedny m z sowieckich ataków na północne okolice Budapesztu obrońcy zdjęli z zasieków drgające jeszcze ciało rannego Rosjanina. „Leżący na plecach młody żołnierz ma ogoloną głowę i mongolskie kości policzkowe – zanotował jeden z Węgrów. – Poruszają się ty lko jego usta. Nie ma obu nóg i obu przedramion. Kikuty są pokry te grubą warstwą błota, zmieszanego z krwią i zaschnięty mi liśćmi. Nachy lam się nad nim i sły szę, że w przedśmiertnej agonii szepcze: « Budapeszt... Budapeszt [...]» . By ć może widzi oczy ma wy obraźni miasto bogaty ch łupów i piękny ch kobiet [...]. Zaskakując nawet siebie samego,
P
wy ciągam pistolet, przy kładam lufę do skroni konającego i strzelam”. Wkrótce węgierska stolica stała się widownią jednej z najbardziej brutalny ch bitew tej wojny. Nie została ona prawie wcale zauważona na Zachodzie, ponieważ zbiegła się w czasie najpierw z niemiecką ofensy wą w Ardenach, a później ze zmasowany m natarciem sowieckim, przeprowadzony m nieco dalej na północ. W ostatnich dniach grudnia 2. Front Ukraiński marszałka Rodiona Malinowskiego przebrnął przez głębokie śniegi i zagroził Budapesztowi. Rząd węgierski zamierzał poddać się Stalinowi, ale kapitulację uprzedził zorganizowany przez zwolenników Hitlera zamach stanu. Kraj dostał się w ręce faszy stowskiego reżimu, utrzy my wanego przy władzy przez brutalną milicję strzałokrzy żowców. Armia walczy ła po stronie Niemców, choć stały odpły w dezerterów dowodził ograniczonego entuzjazmu jej żołnierzy. Ludność cy wilna w osobliwy sposób ignorowała katastrofę; funkcjonujące w Budapeszcie teatry i kina pozostały otwarte aż do Nowego Roku. 23 grudnia, podczas spektaklu Aidy, przed kurty nę wy szedł aktor przebrany za żołnierza. Pozdrowił wy pełnioną do połowy widownię, stwierdził z zadowoleniem, że wszy scy wy dają się spokojniejsi i bardziej pogodni niż przed kilku ty godniami, a potem, według słów jednego z obecny ch na sali miłośników opery, „obiecał, że Budapeszt pozostanie węgierski, a mieszkańcy naszej wspaniałej stolicy nie mają żadny ch powodów do obaw”. Węgierskie rodziny dekorowały choinki „oknami” – paskami srebrnej folii rozrzucany mi przez bry ty jskie i amery kańskie bombowce, by zmy lić niemieckie radary. Wielu mieszkańców milionowej stolicy rezy gnowało z szans ucieczki na Zachód, zamy kając oczy na nadchodzącą katastrofę. Niektórzy zamierzali witać Sowietów jako wy zwolicieli. Liberalny polity k Imre Csécsy, sły sząc dochodzący z bliska huk dział Malinowskiego, pisał: „To najpiękniejsza muzy ka na Boże Narodzenie. Czy naprawdę zostaniemy niedługo wy zwoleni? Boże, pomóż nam i połóż kres rządom ty ch gangsterów”. Stalin, który wy dał rozkazy doty czące zdoby cia Budapesztu, miał początkowo nadzieję, że zdoła to osiągnąć bez walki. Sowieci otoczy li miasto niemal ścisły m kordonem, ale pozostawili przesmy k, który m niemiecki garnizon mógł się wy cofać w kierunku zachodnim. Szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowy ch generał Heinz Guderian chciał opuścić miasto, ale Hitler jak zwy kle zażądał jego obrony do ostatniego żołnierza. Siły niemieckie, liczące około pięćdziesięciu ty sięcy żołnierzy i wspierane przez czterdziestoty sięczną armię węgierską, walczy ły o utrzy manie swy ch pozy cji, wiedząc od początku, że ich sy tuacja jest beznadziejna (jeden z batalionów arty lerii składał się z Ukraińców ubrany ch w polskie mundury i noszący ch niemieckie odznaki). Dy wizja kawalerii SS by ła według opinii świadków „całkowicie zdemoralizowana”, a trzy pułki policji węgierskiej zostały uznane za „skrajnie nieodpowiedzialne”. Generał SS Karl Pfeffer-Wildenbruch, dowódca sił niemieckich, nie opuścił swego bunkra przez sześć ty godni i demonstrował niemal ostentacy jne przy gnębienie. Pewien węgierski generał, wstrząśnięty nieustanny mi dezercjami swoich ludzi, oznajmił, że „nie zamierza rujnować swej wojskowej kariery ” i zrezy gnował ze stanowiska, powołując się na zły stan zdrowia.
Ale – jak to często by wa – z chwilą rozpoczęcia bitwy jej uczestnicy zostali mimowolnie wciągnięci w walkę o przetrwanie, która dalej toczy ła się już siłą rozpędu. 30 grudnia ty siąc sowieckich dział rozpoczęło ostrzał Budapesztu, który trwał codziennie przez dziesięć godzin. Niezależnie od niego trwały naloty bombowe. Ludność cy wilna kry ła się w piwnicach, które często nie chroniły jej przed spaleniem lub uduszeniem. Po trzech dniach sowieckie czołgi i oddziały piechoty ruszy ły do natarcia, spy chając rozlokowane w Peszcie i na brzegu Dunaju siły niemieckie z zajmowany ch przez nie pozy cji, a równocześnie wkraczając metr po metrze w głąb Budy.
Oficer węgierskiej arty lerii kapitan Sandor Hanak oczekiwał 7 sty cznia na atak nieprzy jaciela za drewniany m ogrodzeniem miejskiego toru wy ścigów konny ch. „Ruscy [...] szli w zwarty m szy ku przez otwarty stadion, śpiewając [...] zapewne zamroczeni przez alkohol. Wy wróciliśmy płot, obrzuciliśmy ich granatami odłamkowy mi i ostrzelaliśmy seriami z karabinów maszy nowy ch. Dobiegli do try bun, na który ch nastąpiła straszliwa masakra, gdy ż nasze działa szturmowe strzelały kolejno do wszy stkich rzędów siedzeń. Niemcy stwierdzili w meldunku, że zginęło tam około ośmiuset Rosjan”. Kiedy Niemcy stracili ostatecznie przy czółek mostowy w Peszcie i wy sadzili mosty na Dunaju, garnizon broniący Budy walczy ł o każdą ulicę, o każdy dom. Na niektóry ch odcinkach frontu Sowieci pędzili przed sobą jeńców, którzy krzy czeli rozpaczliwie: „Jesteśmy Węgrami”, zanim trafili pod morderczy ogień obu stron. Na stronę obrońców miasta przeszła o dziwo siedemdziesięcioosobowa grupa rosy jskich dezerterów, którzy oświadczy li, że mniejszy m strachem napawa ich niewola niż odwrót w kierunku własny ch ty łów, bo tam oczekują na nich karabiny maszy nowe NKWD. Ciężkie straty ponieśli przy musowi sojusznicy Stalina – w meldunku z 16 sty cznia rumuński korpus stwierdzał, że od października stracił 23 ty siące zabity ch, ranny ch i zaginiony ch żołnierzy, czy li 60 procent swego potencjału bojowego. Sowieci zmuszali nieszczęsny ch cy wilów do przenoszenia pod ogniem amunicji na pierwszą linię walk. Zajmowali sy stematy cznie kolejne ulice, ale by li wielokrotnie zatrzy my wani i masakrowani przez niemieckie i węgierskie działa, gdy ty lko musieli wy chodzić na otwarte przestrzenie. Los obrońców miasta by ł jeszcze cięższy. Kiedy szeregowiec Denes Vass przeciskał się między rzędami ranny ch żołnierzy i cy wilów, leżący ch pokotem na kory tarzach punktu dowodzenia jego jednostki, chwy ciła go za połę płaszcza czy jaś ręka. „To by ła osiemnasto- lub dwudziestoletnia dziewczy na o jasny ch włosach i pięknej twarzy. Błagała mnie szeptem: « Zastrzel mnie» . Spojrzałem na nią uważniej i z przerażeniem uświadomiłem sobie, że straciła obie nogi”. Głód nękał wszy stkich – mężczy zn, kobiety i dzieci. Zjedzono 25 ty sięcy koni stanowiący ch własność garnizonu. Z 2500 zwierząt znajdujący ch się w miejskim ogrodzie zoologiczny m ocalało ty lko 14 – reszta zginęła na skutek sowieckiego ostrzału lub została zarżnięta i zjedzona. Jeden z lwów błąkał się w podziemny ch tunelach kolejowy ch przez kilka ty godni, dopóki nie został schwy tany przez specjalnie w ty m celu stworzoną sowiecką jednostkę do zadań specjalny ch. Po naradzie, która odby ła się w głównej kwaterze 26 sty cznia, pewien niemiecki oficer napisał: „Wy chodząc z sali po ty m spotkaniu, dowódcy otwarcie kry ty kowali upór Hitlera. Nawet niektórzy esesmani zaczy nają wątpić w sens jego przy wództwa”. Ceniony węgierski generał meldował 1 lutego ministerstwu obrony : „Sy tuacja zaopatrzeniowa nie do przy jęcia. Dzienny jadłospis na głowę w okresie najbliższy ch pięciu dni: 5 gramów słoniny, 1 kromka chleba i konina [...]. Zawszenie stale się zwiększa, szczególnie wśród ranny ch. Już sześć przy padków ty fusu”. Luftwaffe dostarczało skąpe zaopatrzenie z powietrza, ale liczne zrzuty spadały na pozy cje Sowietów. Głodujący cy wile by li rozstrzeliwani bez sądu za otwieranie zrzucany ch na spadochronach pojemników w poszukiwaniu jedzenia. Na oddziale
położniczy m szpitala pielęgniarki przy tulały do piersi skazane na śmierć głodową nowo narodzone sieroty, by zapewnić im choć odrobinę ludzkiego ciepła. Przez cały czas oblężenia trwało prześladowanie i zabijanie zamieszkały ch w Budapeszcie Ży dów. Rankiem 24 grudnia strzałokrzy żowcy podjechali pod gmach ży dowskiej ochronki przy ulicy Monkacsy Mihaly w Budzie, wy prowadzili jej mieszkańców wraz z opiekunami na dziedziniec pobliskich koszar imienia Radetzky ’ego i ustawili ich naprzeciw karabinu maszy nowego. Całą grupę uratowało nagłe lokalne natarcie Sowietów, które zmusiło niedoszły ch oprawców do ucieczki, ale rodzice ty ch dzieci zostali już wy wiezieni i zamordowani. Inni Ży dzi by li rozstrzeliwani na brzegu Dunaju, ty lko garstka ocaliła ży cie, wskakując do lodowatej wody. Pewien oficer armii węgierskiej zgromił kilkunastoletniego milicjanta z formacji strzałokrzy żowców, który bił starą kobietę prowadzoną wraz z gromadą inny ch Ży dów na miejsce egzekucji. Zapy tał: „Jak możesz tak postępować, chłopcze? Czy ty nie masz serca?”. Młody człowiek odpowiedział lekceważący m tonem: „Przecież to ty lko Ży dówka, wujku [...]”. Liczbę Ży dów, którzy zginęli lub zaginęli w Budapeszcie w okresie od połowy października 1944 roku do upadku miasta, szacuje się na 105 453. Ci, którzy przeży li, by li skazani na straszliwe warunki by towe. Naoczny świadek tak opisy wał sceny rozgry wające się w getcie: „Na wąskiej ulicy Kazinczy wy nędzniali ludzie z pochy lony mi głowami pchali rozklekotane taczki, wy ładowane żółty mi jak wosk nagimi zwłokami. Zwisająca z nich szty wna, poczerniała ręka ocierała się o szpry chy koła. Zatrzy mali się przed łaźnią [...] i ułoży li przed jej fasadą stertę zeszty wniały ch od mrozu i twardy ch jak kłody ciał [...]. Przeszedłem przez plac Klauzál. Na jego środku klęczeli wokół martwego konia jacy ś ludzie, którzy wy cinali nożami kawały mięsa. Z otwartej rany na jego brzuchu wy lewały się galaretowate, żółte i niebieskie wnętrzności”. Skazany na poby t w oblężony m Budapeszcie szwedzki dy plomata Raoul Wallenberg starał się powstrzy mać masakrę Ży dów, ostrzegając niemieckich dowódców, że zostaną za to pociągnięci do odpowiedzialności. Ale mordercze akty przemocy trwały nadal, obejmując czasem węgierskich policjantów, który m kazano ochraniać Ży dów. Sam Wallenberg został jakiś czas później zamordowany przez Sowietów. Na początku lutego liczba poległy ch Niemców wzrosła, zapasy ży wności jeszcze bardziej się skurczy ły, a znaczna część Budapesztu by ła zrujnowana. Pożary ogarniały stopniowo coraz większą liczbę pałaców, kamienic, budy nków publiczny ch i bloków mieszkalny ch. Wy buchy i strzelanina rozbrzmiewały przez całą dobę. Sowieckie samoloty latały nisko nad miastem, zrzucając bomby i ostrzeliwując naziemne cele, a ranni, zrozpaczeni ludzie bezsilnie krzy czeli z bólu, nie mogąc się ruszy ć z miejsca pod ich ogniem. Groteska stała się chlebem codzienny m – nikogo nie dziwił widok armaty przeciwpancernej osłoniętej przed wzrokiem nieprzy jacielskich pilotów perskimi dy wanami, które pochodziły z rekwizy torni opery. Gromady przerażony ch koni, płaczący ch kobiet i dzieci, zrozpaczony ch żołnierzy biegały w popłochu z miejsca na miejsce, szukając bezpiecznego schronienia.
Zacięte walki toczy ły się równocześnie w kilkunastu punktach miasta. Poszczególne budy nki przechodziły po kilka razy z rąk do rąk w wy niku ataków i kontrataków. Węgierscy żołnierze, którzy dezerterowali i uciekali w kierunku linii sowieckich, mieli do wy boru: albo wstąpić do Armii Czerwonej i walczy ć ze swy mi by ły mi kolegami, albo jechać na Sy berię. Ci, którzy wy brali pierwsze wy jście, dostawali identy fikatory w postaci czerwony ch wstążek, wy cięty ch z jedwabnej powłoki spadochronów, i by li naty chmiast rzucani do walki. Rosjanie traktowali takich renegatów z zaskakującą tolerancją – jeden z dowódców piechoty zaprosił na przy kład węgierskich oficerów na obiad. Po wojnie obliczono, że ci, którzy wy brali niewolę, by li narażeni na śmierć w podobny m stopniu jak ich koledzy wstępujący do Armii Czerwonej. Powiązania polity czne oparte na lojalności i ideologii by ły tak zagmatwane, że oddziały węgierskiego ruchu oporu starały się wspierać Sowietów, a przede wszy stkim zabijać dowódców i szeregowy ch strzałokrzy żowców. Pod koniec sty cznia dziesiątki uwięziony ch i niejednokrotnie poddawany ch torturom przeciwników nowej władzy zostały rozstrzelane przez własny ch rodaków na tarasie królewskiego pałacu. W dniu 11 lutego załamał się opór Niemców na terenie Budy. Dowódca węgierskiej arty lerii przeciwlotniczej rozbroił Niemców w swej kwaterze, na terenie hotelu „Gellerta”, i wy wiesił białą flagę, a jego ludzie rozstrzelali ty ch, którzy by li innego zdania i chcieli się nadal bronić. Tej nocy resztki garnizonu, w ty m również starsi rangą oficerowie, podzieliły się na mniejsze lub większe grupy i podjęły próbę wy mknięcia się z miasta. Większość zginęła na skutek sowieckiego ostrzału, więc na wielu otwarty ch przestrzeniach leżały stosy zwłok. Obaj dowódcy dy wizji Kawalerii SS popełnili samobójstwo, gdy stało się jasne, że nie zdołają uciec. Dwudziestu sześciu esesmanów zastrzeliło się w ogrodzie pewnego domu przy ulicy Diosarok. Dowódca niemieckiej 13. Dy wizji Pancernej zginął od ognia sowieckiego karabinu maszy nowego. Stary pułkownik armii węgierskiej Janos Vertessy potknął się na ulicy, upadł na twarz i wy bił sobie ostatni ząb. „To nie jest mój dobry dzień” – mruknął z niesmakiem, przy pominając sobie, że dokładnie trzy dzieści lat wcześniej został zestrzelony i wzięty do niewoli jako pilot uczestniczący w pierwszej wojnie światowej. Zaraz też został zresztą schwy tany i stracony w try bie doraźny m przez żołnierzy Armii Czerwonej. W piwnicach królewskiego pałacu leżały dwa ty siące ranny ch. Naoczny świadek opowiadał, że „unosił się tam straszliwy smród ropy, krwi, ekskrementów, ury ny, dy mu ty toniowego i prochu”. W skazany m na klęskę garnizonie zapanowała panika i dochodziło do osobisty ch porachunków. Dwaj żołnierze wpadli do sali szpitalnej, w której lekarze otwierali właśnie brzuch jednego z ranny ch, i zaczęli strzelać do siebie nad stołem operacy jny m. Wkrótce w budy nku wy buchł pożar, w który m zginęli niemal wszy scy poszkodowani pacjenci. W kwaterze generała Pfeffer-Wildenbrucha młody podoficer przebrał się w porzucony mundur swego dowódcy – i został niebawem zastrzelony przez jakiegoś oszalałego żołnierza. Maruderzy plądrowali budy nki uży teczności publicznej, zostawiając po sobie pocięte obrazy, potłuczoną porcelanę, połamane meble i porzucone sprzęty. Wszędzie szalały pożary, który ch nikt nie gasił.
Grupa obrońców miasta podjęła próbę ucieczki kanałami. Jej członkowie brnęli ze świecami w rękach przez nieczy stości, które sięgały im niekiedy do pasa, i wsłuchiwali się w dobiegające z położony ch nad nimi ulic odgłosy zacięty ch walk. W pewny m momencie natrafili na zwłoki kobiety, która miała na sobie eleganckie futro oraz jedwabne pończochy i nadal ściskała w rękach torebkę, ale choć snuli różne domy sły, nie ustalili jej tożsamości. Po kilkuset metrach wędrówki poziom wody podniósł się tak bardzo, że dalszy marsz by ł niemożliwy. Większość uciekający ch, wśród który ch znalazł się Pfeffer-Wildenbruch, wy szła przez włazy na ulicę i została od razu schwy tana przez Sowietów. Około szesnastu ty sięcy uciekinierów – żołnierzy i cy wilów – dotarło do otaczający ch miasto wzgórz, na który ch można się by ło ukry ć. Kiedy jedna z uchodzący ch grup przechwy ciła wy ładowany chlebem sowiecki pojazd konny, między jej członkami wy buchły spory i doszło do strzelaniny. Inni, którzy skierowali się na zachód, wy nurzali się z lasów i wy szli na otwarty teren otaczający zbiornik wodny Zsámbok. Sowieccy strzelcy wy borowi i żołnierze obsługujący karabiny maszy nowe zabijali tam setki uciekinierów, zostawiając ich ciała na śniegu. Ogarnięci paniką uchodźcy ginęli też na ulicach Budapesztu. Sowiecki oficer zanotował: „Hitlerowcy, choć ponosili ciężkie straty, nadal zmierzali w kierunku drogi wy lotowej z miasta, ale wkrótce zagrodziły im przejście nasze katiusze i oddały w ich kierunku kilka salw. By ł to okropny widok”. Z 43 900 żołnierzy niemieckiego garnizonu ty lko 700 przedarło się na zachód i dotarło 11 lutego do niemieckich pozy cji. Z ty ch, którzy pozostali, 17 ty sięcy zginęło, a 22 ty siące trafiły do niewoli. Nad Budapesztem zapadła śmiertelna cisza. Piętnastoletni László Deseo zakradł się do rodzinnego domu, przez który przeszła pierwsza fala nacierający ch Sowietów. „Chodząc po pokojach, można wy ć z rozpaczy. Jest tu osiem martwy ch koni. Ściany są czerwone od krwi do wy sokości człowieka, wszędzie pełno śmieci i gruzu. Wszy stkie drzwi, szafy, meble i okna są roztrzaskane. Nie ma ty nku. Chodzi się po martwy ch koniach. Są miękkie i gąbczaste. Kiedy ktoś po nich skacze, wokół ran od kul pojawiają się krwawe, sy czące banieczki”. Ocaleni zaczęli ostrożnie wy nurzać się z gruzów. By li zdezorientowani ty m, w jak nieprzewidy walny sposób postępują zwy cięzcy. Sowieci, wchodząc do mieszkań, zabijali czasem całe rodziny, kiedy indziej zaś kładli się na podłodze, by obejrzeć zabawki, a potem spokojnie wy chodzili. Pewien węgierski pisarz powiedział o nich: „By li pry mity wni i okrutni jak dzieci. Ponieważ z rąk Lenina, Trockiego i Stalina albo na skutek wojny zginęły miliony ludzi, śmierć stała się dla nich atry butem codziennego ży cia. Zabijali bez nienawiści i dawali się zabijać, nie stawiając oporu”. Dochodziło do wielu egzekucji. Ze szczególną zajadłością zabijano Rosjan złapany ch w niemieckich mundurach. Zastrzelono pewną liczbę listonoszy i konduktorów, ponieważ Sowieci przez pomy łkę wzięli ich mundury za uniformy strzałokrzy żowców. Pod auspicjami NKWD odby wała się sy stematy czna grabież depozy tów bankowy ch i zbiorów sztuki, szczególnie ty ch, które należały do znany ch węgierskoży dowskich kolekcjonerów. Łupy by ły wy sy łane do Moskwy. Żołnierze Armii Czerwonej zgwałcili znaczną część pozostały ch przy ży ciu mieszkanek Budapesztu – ofiary miały od
dziesięciu do dziewięćdziesięciu lat, gwałcono nawet kobiety w ciąży. Ich los pogarszało to, że wielu gwałcicieli cierpiało na choroby wenery czne, a na cały m obszarze Węgier nie można by ło zdoby ć żadny ch lekarstw. Biskup Joseph Grosz napisał z rozpaczą: „Tak musiała wy glądać sy tuacja w Jerozolimie, kiedy jej los opłakiwał prorok Jeremiasz”. Węgierscy komuniści prosili sowieckie dowództwo, by zapanowało nad postępowaniem swy ch żołnierzy. „Nic nie pomoże wy chwalanie Armii Czerwonej na plakatach, w Partii, w fabry kach i wszędzie indziej – pisali w jedny m z pełny ch gory czy apeli pod koniec lutego – jeśli ludzie, którzy przeży li ty ranię, są teraz pędzeni przez rosy jskich żołnierzy jak by dło i zostawiają na swej drodze liczne zwłoki. Towarzy sze skierowani na wieś, by promować reformę rolną, są py tani przez chłopów, po co im ziemia, skoro ich konie zabrali z pastwisk Rosjanie. Nie potrafią orać ziemi nosami”. Tego rodzaju apele nie przy nosiły rezultatów. Stalin zadeklarował, że grabież i gwałty są dla jego żołnierzy zasłużoną nagrodą za poniesione ofiary. Polacy, mieszkańcy Jugosławii, Czesi i Węgrzy znosili los, który miał wkrótce przy paść w udziale Niemcom. Jeszcze przed ostateczny m załamaniem się obrony miasta otwarto w Budapeszcie na nowo pierwsze kino, w który m wy świetlano sowiecki film propagandowy Bitwa pod Orłem. Niemal naty chmiast rozpoczęto w miejscach publiczny ch budowę pomników sowieckich bohaterów. Węgrzy, którzy tak wiele wy cierpieli, pragnęli znowu się śmiać, więc powstające wśród gruzów kabarety cieszy ły się ogromny m powodzeniem. Znany komik Kálmán Latabár został w chwili wejścia na scenę powitany burzliwy mi oklaskami, które przy brały jeszcze bardziej na sile, gdy podwinął nogawki spodni i odsłonił rzędy zegarków, otwarcie drwiąc z sowieckich „wy zwolicieli”. Kilka miesięcy później zostałby rozstrzelany nawet za znacznie bardziej niewinny żart. Zdoby cie Budapesztu kosztowało Sowietów około 80 ty sięcy zabity ch i ćwierć miliona ranny ch żołnierzy. Podczas oblężenia zginęło 38 ty sięcy cy wilny ch mieszkańców miasta, a dziesiątki ty sięcy zostały wy wiezione do przy musowej pracy na terenie ZSRS, wielu z nich nigdy nie wróciło. Siły niemieckie i węgierskie straciły około 40 ty sięcy zabity ch i 63 ty siące żołnierzy, którzy dostali się do niewoli. Ta niepotrzebna, mordercza bitwa zostałaby uznana za dramaty czne wy darzenie, gdy by doszło do niej na froncie anglo-amery kańskim. W istniejący m stanie rzeczy jej tragiczny wy miar by li w stanie ocenić ty lko Węgrzy. A trzy miesiące później i tak pamięć o niej została zepchnięta na drugi plan przez zakrojone na znacznie większą skalę zmagania w stolicy hitlerowskich Niemiec. 2. NATARCIE EISENHOWERA W KIERUNKU ŁABY W pierwszy ch miesiącach 1945 roku większość Niemców uważała wkroczenie amery kańskich i bry ty jskich wojsk na teren ich kraju za niezasłużony akt agresji. Choć zrozumieli już, że Hitler doprowadził ich do katastrofy, trudno im by ło zaakceptować wpły w tej katastrofy na ich ży cie pry watne. Żołnierze amery kańskiego 273. batalionu arty lerii
polowej zajęli dom, zamieszkany, według relacji jednego z nich, przez „drobną, podobną do ptaka, ubraną na czarno kobietę, która obserwowała nas, wy chy lając się z boczny ch drzwi. Gdy ty lko zauważy ła, że uszczuplamy jej stos drewna, zaczęła wrzeszczeć na nas po niemiecku. Ponieważ nas to nie powstrzy mało, wy buchnęła płaczem i zarzuciła nam jękliwy m głosem, że jesteśmy pozbawieni skrupułów. « Do diabła, przecież ona jest taką samą Niemką jak reszta ty ch szwabów» – powiedział Frenchie”. Podobnie zareagował pewien prosty szeregowiec z oddziału, w który m służy ł Charles Felix, kiedy jakaś elokwentna Niemka skarży ła się, że amery kańscy żołnierze pory sowali jej meble. „Mam dosy ć ty ch cholerny ch szwabów! – zawołał. – Jesteśmy tu dlatego, że oni wy wołali wojnę, a ona ma czelność użalać się nad swy mi meblami! Popatrz, paniusiu, pokażę ci, jak wy glądają prawdziwe zniszczenia!” Chwy cił krzesło i rzucił nim o ścianę. Niewielu alianckich żołnierzy okazy wało względy niemieckim cy wilom. Kolega Aarona Larkina, służący wraz z nim w plutonie saperów, wy buchnął płaczem, kiedy musiał wy eksmitować niemiecką rodzinę z jej domu, by zrobić miejsce dla swej jednostki. Starszy szeregowiec Harold Lindstrom poczuł wy rzuty sumienia, kładąc się na puchowej kołdrze pewnej kobiety w pełny m ry nsztunku żołnierza piechoty i w wojskowy ch butach. Naczelny prokurator wojskowy U.S. Army odnotował znaczny wzrost przy padków gwałtu, gdy ty lko alianccy żołnierze wkroczy li na tery torium Niemiec. „By liśmy przedstawicielami zwy cięskiej armii, więc weszliśmy tam jak zdoby wcy – napisał po wojnie w raporcie. – Niemieckie ofiary stawiały energiczny opór uzbrojony m napastnikom ty lko w wy jątkowy ch przy padkach [...]. Najwy raźniej czuły się całkowicie zastraszone [...]. Ich śmiertelny strach nie by ł zupełnie bezpodstawny, czego dowodzi szereg przy padków, w który ch Niemcy, usiłujący powstrzy mać żołnierzy od zamierzonego gwałtu, by li bezlitośnie mordowani”. Reporter „Stars and Stripes”, który w marcu 1945 roku opisał liczne przy padki gwałtu, do jakich dochodziło w Nadrenii, dowiedział się, że jego arty kuł został zdjęty przez cenzora. Ten sam los spotkał inne teksty, który m zarzucono, że rzucają „negaty wne światło” na postępowanie sojuszniczy ch żołnierzy w Niemczech. Oczy wiście dochodziło również do wielu na wpół dobrowolny ch stosunków seksualny ch, który ch skutkiem by ł gwałtowny wzrost liczby sojuszniczy ch żołnierzy zapadający ch na choroby wenery czne. Choć wielu alianckich żołnierzy by ło oburzony ch bezwsty dem ich postępowania, zdesperowane niemieckie kobiety, pozbawione inny ch możliwości wy ży wienia swy ch rodzin, często sprzedawały jedy ny wartościowy towar, jakim dy sponowały. Żołnierze Gwardii Szkockiej, przy jmowani gościnnie przez wy soko urodzony ch właścicieli zamku leżącego w północny ch Niemczech, odkry li z przerażeniem, że w sąsiadujący m z nim parku mieści się mały obóz koncentracy jny, w który m przeby wa dwustu głodujący ch przy musowy ch robotników. Kiedy bry ty jski oficer wy raził swe oburzenie, gospodarz oświadczy ł ze zdumieniem: „Panie majorze, pan tego nie rozumie. Ci ludzie są zwierzętami, więc muszą by ć traktowani jak zwierzęta”. Ostatnie bitwy armii anglo-amery kańskich by ły nieporównanie mniej krwawe niż
zmagania toczące się na Wschodzie, gdy ż obie strony chciały uniknąć strat. Porucznik wojsk bry ty jskich Peter White opisał reakcję oddalającego się biegiem niemieckiego żołnierza na jego okrzy k – „Halt!”: „Pokonałem opory, powstrzy mujące mnie od strzelania do uciekającego człowieka, i skierowałem wy lot lufy w stronę jego pleców [...], ale on nagle zdał sobie chy ba sprawę, że nie ma szans. Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu odwrócił się, rzucił swój karabin w śnieg i dramaty czny m gestem uniósł ręce do góry. A potem łamaną angielszczy zną zaczął wołać z przerażeniem: « Nie strzelać, proszę, sir! [...]. Hitler niedobry [...]. Nie strzelać [...]. Kamerad, proszę!» . Kiedy sięgnął nagle do kieszeni, my ślałem, że wy jmie z niej granat albo pistolet i omal do niego nie wy strzeliłem. Ale [...] on wy ciągnął złoty kieszonkowy zegarek na łańcuszku i zaczął nim koły sać w obie strony przed moją twarzą, najwy raźniej uznając ten gest za propozy cję pokojową”. Zachodni sojusznicy szli przez Niemcy z umiarkowany m pośpiechem, zachowując ostrożność, która cechowała ich kampanię od października 1944 roku. Pragnęli doprowadzić do ostatecznego upadku hitlery zmu, unikając nadmiernie wy sokich strat w ludziach, więc z reguły nie przekraczali wy ty czony ch wspólnie z Sowietami granic stref okupacy jny ch. Niemcy nadal stawiali opór, ale ty lko nieliczni demonstrowali fanaty zm, który do końca charaktery zował walki na Froncie Wschodnim. Pokonani nie zawsze umieli znaleźć taki sposób rezy gnacji z dalszej walki, który nie naraziłby ich na ogień jednej lub drugiej strony konfliktu. Amery kański sanitariusz Leo Litvak udzielał pierwszej pomocy pewnemu niemłodemu żołnierzowi niemieckiemu, którego postrzelono, kiedy usiłował bez broni dotrzeć do amery kańskich pozy cji i zapewne się poddać: „Miał szary, wełniany mundur i czapkę, wielkie oczy, zapadnięte, zarośnięte policzki i usta otwarte tak szeroko, jakby coś krzy czał, ale wy doby wały się z nich ty lko zdławione jęki: « Och, och!» . Kiedy dostrzegł na moich ramionach i hełmie czerwone krzy że, wy ciągnął do mnie rękę i zaczął jęczeć: « Vater! Ojcze!» . Z jego spodni wy stawał fragment kości udowej. Rozciąłem nogawkę, by obejrzeć ranę w biodrze, i zobaczy łem, że zrobił pod siebie. Jego odchody wy glądały jak małe, twarde, szare kulki – takie, jakie zostawiają w lesie dzikie zwierzęta. Nad jego raną unosił się ostry, duszący fetor. Posy pałem otwarte złamanie sulfamidem, przy kry łem je kompresem i założy łem opaskę uciskową na udo, powy żej rany. Robił się coraz bardziej szary, by ł bliski zapaści. Mówił do mnie: « Vater, ich sterbe. Ojcze, ja umieram» . Wstrzy knąłem morfinę w jego udo. Nic to nie pomogło, więc dałem mu jeszcze jedną dawkę. Widziałem, że grozi mu wstrząs pourazowy – sine wargi, zimny pot, szara skóra, rozszerzone źrenice, słabe i nierówne tętno [...]. Chciałem, żeby umarł, żeby śmy obaj nie musieli znosić jego bólu”. Większość sił Wehrmachtu i Waffen SS została skierowana przeciwko armiom Żukowa, Koniewa i Rokossowskiego. Na Froncie Wschodnim, sięgający m od Bałty ku po Adriaty k, Sowieci dy sponowali 6,7 miliona żołnierzy. Końcowe, śmiertelne zmagania dwóch ry walizujący ch z sobą ty ranów – Hitlera i Stalina – by ły jedny m z najbardziej przerażający ch militarny ch spektakli tej wojny. Wojska Eisenhowera zajmowały boczną część sceny. Zmagania te by ły całkowicie irracjonalne, gdy ż ich wy nik nie ulegał
wątpliwości, ale hitlerowcy zdołali nakłonić większość swy ch żołnierzy do ostatniego wy siłku i poniesienia ostatniej ofiary. Los ty ch, którzy się wahali, przedstawiła nauczy cielka z Prus Wschodnich Henner Pflug, pisząc, że przestał już patrzeć na zwisający ch z drzew żołnierzy, którzy mieli na szy jach tablice z napisem: „Jestem dezerterem” lub: „Nie chciałem bronić ojczy zny ” – widziała ich już zby t wielu. Nawet party zanci Tity mówili z niechętny m podziwem o odwrocie Wehrmachtu, który zachował spokój mimo fatalnej sy tuacji. Milovan Ð ilas napisał: „Niemiecka armia zostawiła za sobą szlak heroizmu, choć hitlery zm wy mazał ze świadomości obiekty wizm, który umożliwiłby dostrzeżenie jej walorów [...]. Głodni i obdarci żołnierze oczy szczali górskie osuwiska, wspinali się na skaliste szczy ty, wy kuwali nowe ścieżki. Alianccy piloci, doskonalący się dla rozry wki w sztuce strzelania, wy korzy sty wali ich jako ruchome cele. Nie mieli paliwa [...] zabijali swy ch ciężko ranny ch [...]. W końcu przedarli się, zostawiając wspomnienie o swy m wojenny m męstwie. Okazało się, że armia niemiecka może toczy ć wojnę [...] bez masakrowania ludności i komór gazowy ch”. Narzeczona żołnierza jednostki spadochronowej Martina Poppela Gerda należała do licznej rzeszy Niemców, którzy zby t późno odwrócili się od hitlerowskiego reżimu, przerażeni ogromem nieszczęść, jakie ściągnął na ich kraj. W sty czniu 1945 roku pisała do odby wającego służbę w Holandii Poppela: „Jesteśmy wy czerpani po ty m straszliwy m gradzie bomb. Sły szy my ich nieustanny gwizd, czekamy na śmierć w ciemny ch piwnicach, nic nie widzimy – och, a ży cie naprawdę jest cudowne. Chciałaby m, żeby to się już skończy ło – oni naprawdę wy magają od ludzi zby t wiele. Czy pamiętasz jeszcze nasze jezioro? Chy ba tam właśnie pocałowałeś mnie po raz pierwszy ! Wszy stko odeszło – śliczne kawiarenki Branda i Bohninga – ratusz jest całkowicie spalony. Nie potrafię ci tego opisać, bo nie wiem nawet, jak zacząć. Ale ty potrafisz to sobie wy obrazić. Widziałeś Monachium. Czy wszy stko zostanie zniszczone? Nie widać innego wy jścia. Dlaczego ludzie pozwalają naszy m żołnierzom niepotrzebnie ginąć, dlaczego narażają na zniszczenie resztę Niemiec, po co te nieszczęścia, po co?”. Później dodała: „Gdy by ś by ł po wojnie nadal lojalny m zwolennikiem ty ch ludzi – wiesz, kogo mam na my śli – nieuchronnie doprowadziłoby to do naszego rozstania. Co oni zrobili z naszy m piękny m, wspaniały m krajem? Mam ochotę płakać. I nie chcę nawet my śleć o ty m, jak zostaniemy zniewoleni przez obcy ch”. History cy, którzy pisząc o 1945 roku, przedstawiają hitlerowskie „armie” i „dy wizje” jako poważne formacje bojowe, ukazują wy krzy wiony obraz rzeczy wistości. Każda jednostka by ła tak uszczuplona, że dy sponowała ty lko częścią swej nominalnej siły bojowej. Doty czy ło to nie ty lko potencjału ludzkiego, lecz także czołgów, arty lerii oraz środków transportu. W okresie od czerwca 1944 do marca 1945 roku Wehrmacht stracił trzy i pół miliona karabinów, więc podczas ostatnich kampanii niedobory obejmowały nawet lekką broń. Stan fizy czny żołnierzy by ł często żałosny. W raporcie medy czny m z 10 sty cznia doty czący m spadochronowej baterii arty lerii czy tamy, że z jej siedemdziesięciu dziewięciu żołnierzy wszy scy z wy jątkiem dwóch mają wszy, a osiemnastu cierpi na egzemę wy wołaną
nieprawidłowy m odży wianiem. Próby zachowania dy scy pliny wy woły wały drwiny. Żołnierze 1. kompanii 1120. pułku Grenadierów musieli by ć rozbawieni postawą swego dowódcy majora Beissa, który w sty czniu, kiedy Trzecia Rzesza już się rozpadała, zarzucał im w rozkazie dzienny m niechlujstwo. „Karabin ma by ć noszony na prawy m ramieniu, lufą do góry. Jeśli zobaczę jeszcze raz « my śliwego» , który spaceruje z lufą w dół, zostanie on ukarany siedmioma dniami ścisłego aresztu. Świeże plamy z błota wy stawiają żołnierzowi zaszczy tne świadectwo, ale stare plamy dowodzą lenistwa. Jeśli jeszcze raz zobaczę żołnierza z « lwią grzy wą» lub jakąkolwiek inną dziwaczną fry zurą, osobiście zetnę mu włosy ”.
Wszy stkie armie świata wiedzą, że żołnierze – szczególnie w obliczu niepowodzeń – nie powinni by ć bezczy nni, gdy ż nadmiar wolnego czasu skłania do posępny ch rozważań.
W pierwszy ch ty godniach 1945 roku, kiedy przebieg wojny by ł już dla Niemców bardzo niepomy ślny, dowódca kompanii czołgów porucznik Tony Saurma starał się zająć swy ch żołnierzy, wy głaszając do nich odczy ty. Pewnego razu mówił do nich przez godzinę o Stanach Zjednoczony ch – o obszarach uprawy zbóż, okręgach przemy słowy ch i wielkich miastach. Wiedział, podobnie jak jego słuchacze, że jeśli uda im się przeży ć, ten kraj zacznie wkrótce odgry wać w ich ży ciu ważną rolę. Niezwy kłe by ło nie to, że w ostatnich miesiącach wojny porzuciły służbę wojskową setki ty sięcy Niemców, lecz to, że tak wielu nadal stawiało opór, a niektórzy z nich nawet godzili się ze swoim losem. Dowódca plutonu pancernego SS przerzuconego na Węgry pisał w połowie lutego, podczas krótkiej przerwy w walkach: „przy działy ży wności by ły świetne. Nauczy liśmy się od ludności cy wilnej różny ch zastosowań papry ki. Tutejsi mieszkańcy traktowali nas bardzo przy jaźnie. Wieczorami jeździliśmy do miejscowości Nové Zámky, by oglądać filmy ”. W dniu 1 lutego szefowie sztabów państw zachodniego sojuszu, którzy zebrali się na Malcie przed konferencją jałtańską, zatwierdzili plan Eisenhowera, zakładający, że w ostatniej fazie kampanii główny ciężar operacji w północny ch Niemczech weźmie na siebie 21. Grupa Armii Montgomery ’ego, wspomagana przez amery kańską 9. Armię Simpsona. Ciężkie lotnictwo bombowe otrzy mało rozkaz niszczenia infrastruktury niemieckiego transportu leżącej na szlaku natarcia Sowietów, między inny mi tak ważny ch węzłów kolejowy ch, jak Drezno i Lipsk[31] . Ale armie sojusznicze posuwały się naprzód bardzo powoli. Kolejna wielka ofensy wa Montgomery ’ego, operacja „Veritable”, załamała się w lasach Reichwald, a formacje Simpsona ruszy ły naprzód dopiero 23 lutego, gdy ż Niemcy zalali leżące na ich drodze wielkie obszary terenu. Siły Montgomery ’ego, po ciężkich walkach, dopiero 10 marca dotarły do Renu i zajęły pozy cje między granicą holenderską a Koblencją. W rozpaczliwej sy tuacji, w jakiej znalazły się Niemcy, Hitler sięgnął po znane panaceum i zaczął zmieniać generałów. Kesselring, który wsławił się podczas obrony Włoch, zastąpił von Rundstedta na stanowisku dowódcy zachodniego frontu. Ale – podobnie jak jego poprzednik – nie by ł w stanie prowadzić spójnej kampanii, bo dy sponował zaledwie pięćdziesięcioma pięcioma osłabiony mi dy wizjami, a miał przeciwko sobie osiemdziesiąt pięć w pełni sprawny ch dy wizji Eisenhowera, wspierany ch przez niepodzielnie panujące w powietrzu lotnictwo. Pierwsza Armia Hodgesa opanowała noszący imię Ludendorfa most kolejowy na Renie w Remagen i naty chmiast zaczęła tworzy ć przy czółek na wschodnim brzegu rzeki. Patton zajął 22 marca przy czółek mostowy leżący trochę dalej na południe, w Oppenheim. Ostatni Niemcy utrzy mujący pozy cje na zachodnim brzegu Renu zostali z nich wy parci trzy dni później. 24 marca wojska Montgomery ’ego przekroczy ły Ren w miejscowości Wesel. Radość z tego spektakularnego osiągnięcia zakłóciły ty lko ciężkie straty poniesione przez jednostki spadochronowe, zrzucone na przeciwległy brzeg. Okazało się, że broniący go Niemcy, mimo problemów z zaopatrzeniem, dy sponowali pokaźny mi zasobami arty lerii przeciwlotniczej.
Pod koniec miesiąca czołowe oddziały Bradley a połączy ły się w Lippstadt z siłami Simpsona i okrąży ły dowodzoną przez Modela Grupę Armii „B” w tak zwany m kotle Ruhry. Model zastrzelił się 17 kwietnia, a 317 ty sięcy jego żołnierzy zostało jeńcami zachodnich sojuszników. Amery kanie mieli teraz większe szanse na przeprowadzenie szy bkiego końcowego natarcia niż Bry ty jczy cy, gdy ż ku oburzeniu Montgomery ’ego jego formacje zostały skierowane na drugoplanowy odcinek walk i otrzy mały rozkaz wy parcia obrońców z północny ch obszarów Niemiec, sięgający ch aż po Hamburg i Lubekę. Alianci zachodni chcieli jak najszy bciej opanować podstawę Półwy spu Jutlandzkiego, by uchronić Danię od groźby sowieckiej okupacji. Eisenhower oficjalnie zrezy gnował z próby zajęcia Berlina i poinformował o ty m Stalina. Przerzucił dwie armie na południe, w pobliżu granicy austriackiej, by udaremnić ewentualną niemiecką próbę stworzenia „narodowej reduty ”, która mogłaby się bronić nawet po spotkaniu sił rosy jskich i anglo-amery kańskich na północny ch obszarach kraju. „Narodowa reduta” by ła jedny m z wy tworów wy obraźni sztabu wy wiadu Eisenhowera, a on, pozby wając się części sił, znacznie osłabił swe główne, centralne natarcie i umożliwił Sowietom zajęcie Czechosłowacji. Wbrew zarzutom kry ty ków naczelnego wodza trudno by łoby jednak uzasadnić twierdzenie, że którakolwiek z ty ch decy zji zmieniła powojenną mapę Europy. Granice sojuszniczy ch stref okupacy jny ch zostały ustalone wiele miesięcy wcześniej i zatwierdzone w luty m 1945 roku, podczas konferencji w Jałcie. Rosjanie jako pierwsi wkroczy li do Europy Wschodniej. Zachodni sojusznicy, by udaremnić ich imperialisty czne plany i uchronić uwolnioną od hitlerowskiego terroru Europę Środkową od stalinowskiej ty ranii, musieliby stoczy ć zupełnie inną, bardziej brutalną wojnę i ponieść znacznie większe straty. Musieliby liczy ć się z możliwością, a nawet prawdopodobieństwem równoczesnej walki z Armią Czerwoną i Wehrmachtem. Taki scenariusz by ł niewy obrażalny zarówno ze względów militarny ch, jak i polity czny ch, choć Churchill łudził się przez krótki czas, że polity ka siły może zapewnić wolność Europie Wschodniej. Obsesy jne przekonanie Stalina, że Berlin powinien by ć zdoby ty przez ZSRS, by ło zgodne z wizją jego poddany ch, którzy uważali ten sy mboliczny triumf za jedy ne możliwe zwieńczenie ich zmagań wojenny ch, realizację wszy stkich celów, o jakie walczy li od 1941 roku. Z militarnego punktu widzenia siły Eisenhowera by ć może zdołały by dotrzeć do niemieckiej stolicy przed Armią Czerwoną, ale doprowadziłoby to do konfliktu między sojusznikami. Rosjanie by liby oburzeni każdą próbą odebrania im zasłużonej nagrody. Psy choza na tle intencji Zachodu, jaka ogarnęła Sowietów, by ła powodem ich działań w kwietniu i maju. Stalin wielokrotnie okłamy wał Waszy ngton i Londy n, zapewniając, że Berlin nie jest jego celem. Nie by ł w stanie sobie wy obrazić, że Amery kanie i Bry ty jczy cy mogą zrezy gnować z szansy wy przedzenia Armii Czerwonej w drodze do niemieckiej stolicy. Sposób, w jaki Sowieci okrąży li Berlin, wy nikał po części z wy mogów strategii zmierzającej do odebrania go Hitlerowi, ale miał też na celu uniemożliwienie dostępu do miasta wojskom Roosevelta i Churchilla. Na postępowanie Sowietów wpły wały też inne czy nniki: chcieli za
wszelką cenę dostać w swoje ręce hitlerowskich specjalistów od techniki nuklearnej oraz materiały badawcze. Stalin, poinformowany przez swy ch operujący ch na Zachodzie agentów, że Amery kanie są bliscy stworzenia bomby atomowej, chciał przy spieszy ć start konkurency jnego projektu sowieckiego, więc Insty tut Fizy ki imienia cesarza Wilhelma w Dahlem został uznany za jeden z najważniejszy ch celów ofensy wy Armii Czerwonej. W końcowej fazie wojny na Zachodzie nacierające armie anglo-amery kańskie natrafiały jedy nie na sporady czny i źle skoordy nowany opór. Najcięższe zadanie miała jak zwy kle piechota, likwidująca pojedy ncze punkty niemieckiej obrony. Służba w charakterze członka załogi czołgu nigdy nie by ła sy nekurą, ale w ciągu ostatnich sześciu ty godni kampanii w zachodniej Europie batalion pancerny Gwardii Szkockiej stracił ty lko jednego oficera i siedmiu zabity ch żołnierzy oraz garstkę ranny ch. W ty m samy m okresie piechota 2. batalionu Gwardii Szkockiej odnotowała następujące straty : 9 oficerów i 76 podoficerów i żołnierzy, którzy zostali zabici, oraz 17 oficerów i 248 podoficerów i żołnierzy, którzy odnieśli rany. Poszczególne jednostki sojusznicze musiały stawiać czoło grupom fanaty ków uparcie broniący m przepraw przez rzeki i kluczowy ch skrzy żowań, ale rozbijały je kolejno i zbliżały się coraz bardziej do Łaby. 12 kwietnia 1. Armia otrzy mała rozkaz postoju w Dreźnie w oczekiwaniu na Rosjan. Sowieckie i amery kańskie patrole spotkały się rankiem 24 kwietnia w mały m saksońskim miasteczku Strehla nad Łabą. Tego samego dnia, nieco później, nastąpiło uroczy ste spotkanie w Torgau, które upły nęło pod znakiem entuzjazmu Anglików oraz Amery kanów i szty wnej nieufności Rosjan. Bry ty jczy cy dotarli do bałty ckiego portu Lubeka 2 maja, rozwiewając obawy sojuszników, którzy podejrzewali, że Sowieci mogą podjąć próbę zajęcia Danii. Na szczęście dla Duńczy ków uwaga Sowietów by ła wtedy skupiona na Berlinie, stolicy faszy stowskich Niemiec i ostatnim bastionie hitlery zmu. 3. BERLIN: OSTATNIA BITWA Stalin objął osobiste dowództwo nad ostatnią wielką operacją tej wojny głównie po to, by pozbawić chwały Żukowa, który został zesłany na stanowisko dowódcy 1. Frontu Białoruskiego. 12 sty cznia Sowieci rozpoczęli ze swy ch nadwiślańskich przy czółków generalną ofensy wę. Wy korzy stując przewagę liczebną, która wy nosiła dziesięć do jednego, czołgi i oddziały piechoty Armii Czerwonej ruszy ły na zachód, miażdżąc wszy stko, co znalazło się na ich drodze. Radio „Berlin” w niemal histery czny m komunikacie ogłoszony m 20 sty cznia nazwało sowieckie natarcie „masową inwazją, której skalę i znaczenie można porównać ty lko z dawny mi najazdami mongolskich hord, Hunów i Tatarów”.
Ostatnia nadzieja Hitlera. Żołnierze Wehrmachtu wzięci do niewoli nad Renem, marzec 1945 roku Fot. Mirrorpix Znany komentator Hans Fritzche przestrzegał słuchaczy, że celem nieprzy jaciela jest „totalna destrukcja”, a klęska „oznaczałaby kres cy wilizacji”. Dowodził, że Trzecia Rzesza ma teraz przewagę, którą zapewniają jej skrócenie linii zaopatrzenia i „niezłomna wola obrony ojczy zny ”. Niemcy – stwierdził – stały się „przedmurzem Europy, zapewniający m jej obronę przez barbarzy ńskimi hordami pochodzący mi ze wschodnich stepów”. Oburzał się na Bry ty jczy ków, którzy nie chcieli się sprzy mierzy ć z Niemcami przeciwko bolszewikom. Hitlerowcy nie bagatelizowali już groźby klęski, co często czy nili w przeszłości, lecz wzy wali swy ch rodaków do rozpaczliwej obrony, przy znając, że sy tuacja jest katastrofalna. „Niemieckie przy wództwo musi teraz stawić czoło najpoważniejszemu kry zy sowi na przestrzeni tej wojny – oznajmiło Radio « Berlin» 22 sty cznia. – Odwroty i strategiczne manewry mające na celu oderwanie się od nieprzy jaciela nie są już możliwe, gdy ż nasze armie walczą o obszary, które mają kluczowe znaczenie dla niemieckiego przemy słu zbrojeniowego [...]. Od każdego Niemca wy maga się najwy ższego wy siłku. Niemcy chętnie reagują na ten apel, bo wiedzą, że nasi przy wódcy zawsze w przeszłości umieli – mimo
wszy stkich trudności – odwrócić każdą sy tuację w sposób korzy stny dla kraju”. Podczas gdy poddani Hitlera pogrążali się w rozpaczy, Rosjanie wpadali w euforię. Korespondent wojenny Wasilij Grossman wy znał, że choć od 1941 roku oglądał wiele bitew, widząc forsowanie Wisły, odczuł gwałtowny przy pły w „wielkiej radości”. Nieco później napisał: „Chciałem krzy czeć, wołać do wszy stkich naszy ch braci, naszy ch żołnierzy, leżący ch w rosy jskiej, ukraińskiej, białoruskiej, polskiej ziemi, pogrążony ch w wieczny m śnie na polach bitew: « Towarzy sze, czy nas sły szy cie? Zrobiliśmy, co do nas należało» . Straty poniesione podczas ofensy wy znad Wisły by ły przerażające nawet jak na normy przy jęte na wschodnim froncie: Sowieci wy rzy nali wszy stkie formacje, które znalazły się na ich drodze. W sty czniu zginęło 450 ty sięcy Niemców, a w każdy m z następny ch trzech miesięcy liczba zabity ch przekraczała 280 ty sięcy (dane te obejmują ofiary anglo-amery kańskich nalotów na Drezno, Lipsk i inne wschodnioniemieckie miasta). W ciągu ostatnich czterech miesięcy wojny zginęło więcej Niemców niż w latach 1942–1943. Naród niemiecki zapłacił wy soką cenę za postawę dowództwa armii, które nie umiało usunąć hitlerowców i zakończy ć wojny, zanim nastąpił jej ostatni, przerażający akt. Na początku lutego dowódca Grupy Armii „Wisła”, którego zwierzchnikiem by ł wówczas Reichsführer SS Heinrich Himmler, pisał: „My, żołnierze Wehrmachtu, mamy do czy nienia z bardzo poważny m kry zy sem przy wództwa. Korpus oficerski nie kontroluje już postępowania żołnierzy. Armii poważnie zagraża dezintegracja. Nierzadkie są przy padki żołnierzy, którzy pozby wają się mundurów i zdoby wają cy wilne ubrania, umożliwiające im ucieczkę”. Niemieckich generałów spoty kały jeszcze inne upokorzenia: Guderian by ł przesłuchiwany przez szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy SSObergruppenführera Ernsta Kaltenbrunnera i szefa Gestapo SS-Gruppenführera Heinricha Müllera, którzy zarzucali mu, że wbrew rozkazom Hitlera zarządził ewakuację Warszawy.
Główną przeszkodą, na jaką natrafili nacierający Sowieci, by ła pogoda. Gwałtowna odwilż opóźniała postęp jednostek pancerny ch, brnący ch przez błoto i topniejący śnieg. 3 lutego armie frontów Koniewa i Żukowa zajęły pozy cje wzdłuż Odry od miejscowości Kostrzy n, położonej 50 kilometrów na wschód od Berlina, aż do granicy czeskiej, i stworzy ły przy czółki na zachodnim brzegu rzeki. 5 lutego dowódca sił niemieckich na Węgrzech meldował: „Wobec ty ch wszy stkich napięć i obciążeń psy chiczny ch nie dostrzega się poprawy morale ani sprawności bojowej. Liczebna przewaga nieprzy jaciela w połączeniu ze świadomością, że walka toczy się teraz na niemieckiej ziemi, wpły wa bardzo demoralizująco na żołnierzy. Ich jedy ny m poży wieniem jest kromka chleba i odrobina koniny, a osłabienie fizy czne utrudnia jakiekolwiek ruchy. Mimo tego wszy stkiego, mimo że od sześciu ty godni nie
otrzy mali obiecany ch posiłków, walczą z determinacją i wy konują rozkazy ”. Rosjanie potwierdzili to z niechętny m uznaniem w raporcie wy wiadowczy m z 2 marca: „Większość żołnierzy niemieckich zdaje sobie sprawę z beznadziejności położenia swego kraju, choć nieliczni nadal wierzą w zwy cięstwo Niemiec. Ale nie widać objawów załamania się ich morale. Nadal walczą z zajadły m uporem i utrzy mują nienaruszoną dy scy plinę”. Hitler odrzucił nalegania swy ch generałów nakłaniający ch go do ewakuacji Półwy spu Kurlandzkiego, choć stacjonująca tam dwustuty sięczna armia, która mogła wspomóc obrońców Rzeszy, pozostawała bezczy nna. Sowieci zatrzy mali chwilowo swe natarcie na centralny m odcinku frontu. Wy daje się, że Żukow by ł w stanie konty nuować ofensy wę i wy korzy stać jej rozpęd do ataku na Berlin, ale stanął w obliczu olbrzy mich problemów logisty czny ch. Armie Stalina nie musiały podejmować ry zy ka. Nieco dalej na północ Rokossowski przebijał się przez śniegi Prus. Sowieccy żołnierze, którzy by li naoczny mi świadkami zniszczeń dokonany ch przez hitlerowców w ich kraju, z saty sfakcją obserwowali teraz destrukcję tery torium Trzeciej Rzeszy. Jeden z nich napisał z Prus Wschodnich 28 sty cznia 1945 roku: „Majątki, wsie i miasta płonęły. W całej okolicy kolumny wozów, pełny ch Niemców obojga płci, którzy nie zdąży li uciec. Wszędzie leżały bezkształtne części czołgów i samobieżny ch dział oraz setki ciał. Przy pominało mi to sceny rozgry wające się w pierwszy ch dniach wojny [...]”. Miał oczy wiście na my śli walkę o ocalenie Matki Rosji. Właściciele ziemscy z terenu Pomorza i Prus Wschodnich, którzy nieopatrznie pozostali w swy ch domach, często z powodu podeszłego wieku lub złego stanu zdrowia, by li narażeni na straszliwe cierpienia. Kiedy najeźdźcy odkry wali, że są nie ty lko Niemcami, lecz również ary stokratami, ich śmierć poprzedzały tortury. Miliony uchodźców uciekały przed Sowietami na zachód. Silni przetrwali trudy wędrówki, ale dzieci i ludzie starzy często nie doży wali jej kresu. „By liśmy przy najmniej młodzi – wspominała Ulrike Kowitz, dwudziestoletnia mieszkanka Prus Wschodnich. – Znosiliśmy to lepiej niż starcy ”. Pokry te śniegiem obszary wschodniej Europy zostały upstrzone dziesiątkami ty sięcy ciał. Uciekinierzy przeży wali wspólnie niezwy kłe przy gody, które czy niły z nich na jakiś czas kompanów w nieszczęściu: razem jedli lub głodowali, ży li lub umierali, wędrowali i sy piali, dopóki nie rozdzieliły ich jakieś nowe okoliczności. „Ludzie, który ch zetknął z sobą przy padek – opowiadała nauczy cielka Henner Pflug – nawiązy wali w takich sy tuacjach na kilka godzin, dni lub ty godni zaży łą znajomość, a potem znów stawali się sobie obcy ”. Jedna z wielu skazany ch na wy gnanie niemieckich kobiet napisała: „Człowiek pozbawiony rodziny, przy jaciół czy nawet domowej atmosfery czuje się na świecie bardzo samotnie”. Poznała znaczenie słowa „desperacja”, kiedy ujrzała, jak inne panie domu, pragnące za wszelką cenę zdoby ć ciepłą odzież, przebiegają obok żołnierzy, którzy strzelali z karabinów i moździerzy do Rosjan, i pędzą w kierunku Schloss, gdy ż usły szały, że jest tam sklep, z którego będą mogły zabrać, co ty lko zechcą. Ona sama uciekała z dwójką dzieci i by ła w pewny m
momencie tak wy czerpana, że nie mogła wciągnąć na wzgórze wózka, na który m znajdował się ich żałosny bagaż. „Oparłam się o cały nasz doby tek i zaczęłam gorzko szlochać”. Dwaj przechodzący obok francuscy jeńcy wojenni zlitowali się nad nią i pomogli jej przeby ć wzniesienie. Kilka dni później pewien rolnik, u którego na krótki czas znalazła schronienie, zaproponował jej, żeby zostawiła u niego swego sy nka, którego chciał zaadoptować. „Obiecy wał mi złote góry, jeśli oddam w jego ręce to dziecko. Tłumaczy ł, że chłopiec nie ma żadnej przy szłości, a pod jego dachem znajdzie dostatni i spokojny dom”. Ale ona zdoby ła się na resztki odwagi i odmówiła. „Wy znaczy łam sobie zadanie, polegające na ty m, żeby zapewnić dzieciom bezpieczeństwo i patrzeć, jak dorastają. Jak? Nie miałam pojęcia. Po prostu ży łam z dnia na dzień, rozwiązując bieżące problemy ”. Ta trzy osobowa rodzina dotarła w końcu do bezpiecznego azy lu za liniami Amery kanów, ale wiele podobny ch historii nie miało szczęśliwego zakończenia. Nacierające sowieckie legiony nie przy pominały żadnej armii, jaką kiedy kolwiek oglądał świat. By ły mieszaniną starego i nowego, Europy i Azji, wy sokiej inteligencji i prostackiej ignorancji, ideologii i patrioty zmu, technologicznego wy rafinowania i pry mity wny ch środków transportu oraz elementów wy posażenia. Za czołgami T-34, arty lerią i katiuszami jechały dżipy oraz ciężarówki studebaker i dodge, pozy skane w ramach sy stemu Lend– Lease. Po nich szły nędzne koniki, kolumny jeźdźców i wozów oraz szeregi wieśniaków, pochodzący ch z odległy ch republik Azji Środkowej. Piechurzy mieli na sobie podarte mundury, a ich nogi by ły owinięte szmatami. Szerzy ło się pijaństwo. Niemieckie harmonijki ustne by ły w wielu jednostkach ulubiony m instrumentem żołnierzy, ponieważ można by ło na nich grać w rozklekotany ch ciężarówkach. Jedy ny m ściśle egzekwowany m – zarówno od mężczy zn, jak i od kobiet – elementem dy scy pliny by ła gotowość do ataku, do walki – i do umierania. Stalinowi i jego marszałkom by najmniej nie zależało na ty m, by chronić ży cie i własność ludności cy wilnej. Kiedy jeden z oficerów marszałka Wasilewskiego, dowódcy 3. Frontu Białoruskiego, spy tał go, jak ma reagować na nieustanne akty wandalizmu, którego dopuszczali się jego podwładni, dowódca milczał przez kilka sekund, a potem powiedział: „Gówno mnie to obchodzi. Nadszedł czas, by nasi żołnierze wy mierzali własną sprawiedliwość”. Jeden z takich ludzi, Siemion Pozdniakow, dostrzegł niedaleko Torunia, na ziemi niczy jej dzielącej obie armie, jakiegoś niemieckiego żołnierza, który wlókł się z pochy loną głową w kierunku własny ch linii. By ł ranny w prawą rękę, a w lewej, zwisającej bezwładnie wzdłuż ciała, niósł pistolet maszy nowy. Pozdniakow zagrodził mu drogę, krzy cząc: „Fritz, halt!”. Niemiec upuścił broń i podniósł lewą rękę, dając do zrozumienia, że się poddaje. W ty m momencie zbliży ła się do nich grupa Rosjan, którzy dostrzegli zakrwawioną twarz jeńca i wy zierający z jego oczu wy raz rozpaczy. „Hitler kaput”, wy mamrotał odruchowo Niemiec. Rosjanie wy buchnęli śmiechem, bo sły szeli te słowa już wiele razy, a jeden z oficerów kazał zaprowadzić jeńca na ty ły. „Nein, nein!” – zaprotestował Niemiec, sądząc, że zostanie rozstrzelany, a Pozdniakow krzy knął do niego z gniewem: „Czemu się drzesz, ty ledwie ży wy
faszy sto? Boisz się śmierci? Czy nie traktowałeś naszy ch ludzi w taki sam sposób? Powinniśmy cię wy kończy ć i nie zawracać sobie tobą głowy ”. Taki los spoty kał w istocie wielu Niemców, którzy na próżno prosili o litość. Sowieccy żołnierze nieostrożnie obchodzili się z bronią, a pociągnięcie za spust przy chodziło im tak łatwo jak ich zachodnim kolegom przeklinanie lub spluwanie pod nogi. Mnoży ły się więc wy padki śmiertelny ch postrzeleń, który ch przy czy nami by ły ataki gniewu lub lekkomy ślność. Mimo militarnego wy rafinowania dowódców by ła to armia barbarzy ńców, zawdzięczająca swe osiągnięcia barbarzy ńskim metodom. Ale poczucie dobra i zła, który m kierowali się jej wy kształceni żołnierze, by ło bardziej złożone niż moty wy popy chające do walki Amery kanów czy Bry ty jczy ków. Ci ludzie nie popierali diabelskiego paktu zawartego przez Stalina z Hitlerem w 1939 roku ani sowieckiej agresji wy mierzonej przeciwko Polsce, Finlandii czy Rumunii. Ale wiedzieli, że Rosja została napadnięta i zniszczona, a teraz nadchodzi czas wy równania rachunków z państwem, które by ło za to odpowiedzialne. Wiaczesław Ejsy mont, by ły nauczy ciel historii, który służy ł jako obserwator w arty lerii, pisał z Prus Wschodnich 19 lutego: „Nocujemy w różny ch miejscach: czasem w szopie, czasem w bunkrze, a dziś w czy imś domu. Wiosenna pogoda, wilgoć, czasem deszcz. Cy wile, którzy nie zdąży li uciec, są teraz wy sy łani na ty ły [...]. Widzieliśmy ich, zbliżając się do Królewca: starzy mężczy źni, kobiety i dzieci z węzełkami na plecach wlekli się gęsiego poboczem drogi, którą zajmowała nasza kolumna. Tego wieczoru widzieliśmy straszne rzeczy. Ale dowódca naszej baterii wy raził zdanie wielu ludzi, kiedy powiedział: « Jasne, zasmuca was widok stary ch ludzi i dzieci umierający ch podczas marszu. Ale przy pomnijcie sobie, co oni zrobili z naszy m krajem, a przestaniecie odczuwać litość!» ”. W luty m Koniew przekroczy ł Odrę, ruszy ł w kierunku Drezna i zatrzy mał się na linii Ny sy. W ciągu najbliższy ch ty godni jego najważniejszy m osiągnięciem by ło zajęcie Górnego Śląska. Na początku marca Sowieci bez trudu odparli przeprowadzoną bez większego przekonania kontrofensy wę pancerny ch jednostek SS na terenie Węgier, pody ktowaną obsesy jny m dążeniem Hitlera do odzy skania utracony ch złóż ropy naftowej. 16 marca dwa sowieckie fronty rozpoczęły natarcie w kierunku Wiednia. Nawet tak wierny zwolennik nazizmu jak marszałek Ferdinand Schörner powiedział Hitlerowi 20 marca: „Muszę zameldować, że militarna nieprzy datność oddziałów na [Górny m Śląsku] przekracza moje najgorsze przy puszczenia. Niemal bez wy jątków są wy czerpane. Rozwiązane formacje zostały zmieszane z jednostkami alarmowy mi, Volkssturmu i obrony cy wilnej. Ich wartość bojowa jest szokująco niska. Na północ od Loebschutz nie ma ani jednego człowieka, który zasługiwałby na miano niemieckiego żołnierza. Moim zdaniem Rosjanie mogą zrobić, co zechcą, bez wielkiego trudu i angażowania znaczny ch sił”. Druga Armia Pancerna, walcząca na Węgrzech, informowała (bez cienia ironii) Naczelne Dowództwo 10 kwietnia: „Aby poprawić morale, dokonano egzekucji na polu bitwy ”. Kapral Helmut Fromm walczący z Sowietami w Saksonii zanotował w dzienniku podczas Wielkanocy : „Siedzę w moim oświetlony m przez świece p[unkcie] o[obserwacy jny m],
oddalony m o pięćset metrów od Iwanów. Lodowaty wiatr przedziera się przez brezentową osłonę. Przez całą noc trwa ostrzał arty lery jski, któremu towarzy szy co jakiś czas ogień karabinów maszy nowy ch i chrapanie mojego sąsiada. Spotkany przed godziną w okopie podoficer powiedział mi, że Amery kanie są już w Heidelbergu. Jestem więc odcięty od wszy stkich bliskich, którzy muszą się o mnie niepokoić. Zastanawiam się, gdzie może by ć mój brat. Jestem przekonany, że ich jeszcze zobaczę, bo wierzę w Boga. Jak długo potrwa to szaleństwo? Oby Bóg zlitował się nad swoim ludem. To by ła długa krucjata, usłana zwłokami i łzami. Boże, spraw, aby po Wielkanocy nastąpiło odkupienie”. Kapral Fromm miał szesnaście lat.
Obóz koncentracyjny w Ohrdrufie – pierwszy obóz wyzwolony przez Amerykanów, kwiecień 1945 roku Fot. AP Photo/By ron H. Rollins/Press Association Służący w Dy wizji „Grossdeutschland” Guy Sajer zapisał: „Nie walczy liśmy już za Hitlera ani za Trzecią Rzeszę, ani nawet za nasze narzeczone, matki i rodziny, uwięzione w zrujnowany ch przez bomby miastach. Walczy liśmy po prostu ze strachu [...]. Walczy liśmy dla siebie, po to, żeby nie umierać w jakichś dziurach wy pełniony ch błotem i śniegiem;
walczy liśmy jak szczury ”. Niemiecki porucznik skarży ł się swej narzeczonej: „Każdy oficer jest skazany na huśtanie się w tę i z powrotem, jak wahadło, między Krzy żem Ry cerskim, krzy żem brzozowy m a sądem wojenny m”. A mieszkanka Berlina pisała: „Zauważy łam ostatnio, że mój stosunek do mężczy zn [...] ulega zmianie. Jest mi ich żal, wy dają się tak nieszczęśliwi i bezsilni. Słabsza płeć. My, kobiety, odczuwamy w głębi duszy coś w rodzaju zbiorowego rozczarowania. Świat faszy stowski, rządzony przez mężczy zn, glory fikujący silny ch mężczy zn, zaczy na się kruszy ć, a wraz z nim mit « Mężczy zny » ”. Rosy jski żołnierz pisał do żony 19 kwietnia z Prus Wschodnich: „Witaj, kochanie! Od dwóch ty godni niemal codziennie jestem w drodze, sy piając w bunkrach, namiotach albo po prostu pod goły m niebem. Ale od wczoraj jesteśmy zakwaterowani w domu i śpimy w łóżkach [...]. Nasza jednostka zasłuży ła na to, bo zrobiliśmy co do nas należało w natarciu na Królewiec i oczy wiście zdoby liśmy go. Nasze samoloty bombardowały miasto przez trzy dni. Ziemia drżała od pocisków arty lery jskich, które zasłoniły je chmurami dy mu. Faszy ści stawiali początkowo zacięty opór, ale nie mogli znieść tego piekła. Chy ba brakowało im amunicji i nie mieli wsparcia z powietrza [...]. Wzięliśmy mnóstwo jeńców. Radio oznajmiło: « Sojusznicze patrole przekroczy ły granice Czechosłowacji!» . To wszy stko musi się niebawem skończy ć! Ale może tak nie będzie, bo została jeszcze ta cholerna Japonia [...]. Można jednak założy ć, że kiedy wojna w Europie wy gaśnie, sojusznicy będą się starali szy bko się z ty m uporać”. Niemiecki sy stem dy stry bucji ży wności całkowicie się załamał, więc już od końca marca ludność cy wilna cierpiała głód nawet na obszarach nadal zajmowany ch przez Wehrmacht. I wiedziała, że najgorsze jeszcze przed nią. Berliński nastolatek Dieter Borkowski jechał 14 kwietnia kolejką podziemną, której pasażerowie dawali głośno wy raz swojemu niezadowoleniu i rozpaczy. Jakiś drobny, brudny żołnierz, obwieszony medalami, które w absurdalny sposób kontrastowały z jego wy glądem, krzy knął nagle: „Cisza! Mam wam coś do powiedzenia. Nawet jeśli nie chcecie mnie słuchać, przestańcie biadolić. Musimy wy grać tę wojnę! Nie wolno nam tracić odwagi. Jeśli wojnę wy grają nasi wrogowie i zrobią nam choćby cząstkę tego, co my robiliśmy z nimi na okupowany ch tery toriach, to za kilka ty godni nie zostanie przy ży ciu ani jeden Niemiec”. Borkowski zanotował: „W wagonie zrobiło się cicho jak makiem zasiał”. Kiedy Sowieci dotarli do Lübbenau, miasta położonego o 90 kilometrów na południe od Berlina, żona oficera SS Hildegarda Trutz miała nadzieję, że uniknie zgwałcenia, zasłaniając się dwójką swy ch mały ch dzieci. „Mój Boże, jak ja strasznie przeży łam ten pierwszy raz! – wspominała później. – Kiedy o ty m teraz my ślę, chce mi się śmiać. Trzy małam Elke na rękach i wy pchnęłam Norfrieda przed siebie, mając nadzieję, że to zmiękczy serce tego Rosjanina. Ale on po prostu odepchnął chłopca i przewrócił mnie na ziemię. Krzy czałam i przy ciskałam do siebie Elke, ale on robił swoje, więc w końcu musiałam ją wy puścić. Bardzo się spieszy ł, więc wszy stko razem trwało nie dłużej niż pięć minut [...]. Wkrótce odkry łam, że lepiej nie stawiać oporu, bo to znacznie przy spiesza całą sprawę”.
Friedrike Grensemann wróciła z pracy do domu i zastała w nim swego ojca, który otrzy mał powołanie do Volkssturmu i przy gotowy wał się do wy jścia. Wręczy ł jej swój pistolet, mówiąc: „Już po wszy stkim, moje dziecko. Obiecaj mi, że się zastrzelisz, kiedy przy jdą Rosjanie”. Potem ucałował ją i odszedł, a wkrótce zginął. Ty lko nieliczni Niemcy czuli się bardziej zaszczy ceni powołaniem do Volkssturmu niż Herr Grensemann. Większość parodiowała pieśń Die Wach am Rhein, śpiewając: „Droga ojczy zno, bądź spokojna / Führer powołał do służby dziadków”. Berlińczy cy ogołocili sklepy z wszy stkich produktów ży wnościowy ch, jakie ty lko w nich jeszcze zostały, a potem zeszli do piwnic, które miały by ć ich schronieniem w ciągu następny ch dni. Ruth-Andreas Friedrich odważy ła się wy jrzeć na ulicę w przerwie między sowieckimi nalotami. Stwierdziła, że niebo nad wschodnią częścią miasta jest tak czerwone, „jakby oblano je krwią”. Sły szała nieustanną kanonadę dział, „przy pominającą odległy pomruk grzmotów. To nie by ły bomby [...] ty lko arty leria [...]. Przed nami leżało niekończące się miasto, czarne czernią nocy wy glądało tak bezbronnie, jakby chciało się ukry ć pod ziemią. A my odczuwaliśmy lęk”. Duński korespondent Jacob Kronika napisał, że berlińczy cy marzy li teraz o jak najszy bszy m końcu swego przy wódcy. „Kilka lat temu krzy czeli: « Heil!» , a teraz nienawidzą człowieka, który nazy wa się ich Führerem. Nienawidzą go, ale się go boją. Przez niego cierpią męki i umierają, ale nie mają dość siły ani charakteru, by uwolnić się od jego demonicznej mocy. Czekają w biernej rozpaczy na ostatni akt tego dramatu”.
Za liniami frontu hitlerowcy rozpoczęli końcową orgię mordów. Opróżniali więzienia i rozstrzeliwali przeby wający ch w nich skazańców. Wy mordowali niemal wszy stkich pozostały ch przy ży ciu przeciwników reżimu, zamknięty ch w obozach koncentracy jny ch, i z przerażającą nonszalancją masakrowali inny ch więźniów. 31 marca zgromadzono na stacji Kassel-Wilhelmshöhe 78 włoskich robotników podejrzany ch o obrabowanie pociągu z zaopatrzeniem dla Wehrmachtu i postawiono ich przed plutonami egzekucy jny mi. Na zachodnich obrzeżach Hanoweru Gestapo zamordowało 82 uwięziony ch robotników
przy musowy ch i jeńców wojenny ch. 6 kwietnia na terenie więzienia w Lahde zabito 154 sowieckich więźniów, a 200 następny ch w Kiel. W ciągu ostatnich dni, podczas który ch hitlerowcy by li panami ży cia i śmierci, siepacze Führera w szaleńczy m amoku pozbawiali znajdujący ch się w ich zasięgu ludzi szans na przeży cie radosnego wy zwolenia. Setki ty sięcy więźniów gnano na zachód, by znaleźli się jak najdalej od nadchodzący ch Sowietów. Dla wielu z nich ta wędrówka okazała się marszem śmierci. Ży d Hugo Gry n opisał swe przeży cia z marszu w kolumnie głodujący ch niewolników, pędzony ch w kierunku Sachsenhausen: „Kiedy wy szliśmy z Lieberose i przeby liśmy jeszcze kawałek drogi, kazano nam się zatrzy mać. Usły szeliśmy odgłosy wy strzałów i ujrzeliśmy dy m. Zabijali wszy stkich, którzy nie mieli dość siły, by iść dalej, i palili ich zwłoki. By ł to upiorny marsz. Śnieg, błoto. A kiedy zapadał zmrok, kazano nam wy konać zwrot w lewo lub w prawo, wejść na najbliższe pole i położy ć się na ziemi. Rano ci, którzy mieli dość siły, by się podnieść, wstawali z ziemi, ruszali naprzód, przy stawali, sły szeli wy strzały, a potem szli dalej”. Niemal połowa z 714 211 więźniów obozów koncentracy jny ch, przeby wający ch na terenie Rzeszy w sty czniu 1945 roku, została zabita przed nadejściem maja. Zamordowano też wielu jeńców wojenny ch. 12 kwietnia Albert Speer zorganizował ostatni wy stęp orkiestry niemieckich filharmoników. W jego programie, obok Koncertu Skrzy pcowego Beethovena i VIII Sy mfonii Brucknera, znalazł się finał Götterdämmerung Wagnera. Pozostała jeszcze ostatnia bitwa, która miała się stać punktem kulminacy jny m całej wojny. Od 1939 roku uwagę świata przy ciągały znane i nieznane, ale stale się zmieniające punkty na mapie: Warszawa, Dunkierka, Pary ż, Londy n, Tobruk, Smoleńsk, Moskwa, Stalingrad, AlAlamajn, Kursk, Salerno, Anzio, Normandia, Bastogne i ponownie Warszawa. Teraz stolica Hitlera stała się nie ty lko przedmiotem wielu nadziei i obaw, lecz również olbrzy mim skupiskiem potęgi militarnej. Trzy sowieckie fronty stojące u wrót miasta dy sponowały siłą 2,5 miliona żołnierzy i 6250 pojazdów opancerzony ch, a ich poczy nania wspierało 7500 samolotów. 16 kwietnia we wczesny ch godzinach ranny ch Żukow rozpoczął pod osłoną ciemności frontalne natarcie na wzgórza Seelow, leżące na wschód od miasta. By ła to jedna z najbardziej pozbawiony ch wy obraźni operacji sowieckich w ciągu całej wojny. Jej dowódca, zachwy cony zniszczeniami, jakie spowodował ostrzał arty lery jski niemieckich pozy cji obronny ch, po trzy dziestu minutach wy dał rozkaz do ataku. Rosy jski saper napisał tego wieczoru do rodziny : „Hory zont by ł na cały m obszarze jasny jak w dzień. Po stronie niemieckiej wszy stko zasłaniały kłęby dy mu i try skające w górę fontanny ziemi. Po niebie latały wielkie stada ptaków, wy straszony ch przez nieustanne wy buchy. Musieliśmy zaty kać uszy, by nie popękały nam bębenki. Potem zary czały czołgi, a na całej linii frontu zapłonęły reflektory, mające oślepić Niemców. I wszy scy zaczęli wrzeszczeć: « Na Berlin!» ”. Sowiecka piechota wbiegła na niemieckie pola minowe, ale pierwsze czołgi zmierzały już z ry kiem w stronę wzgórz. Przez jakiś czas wy dawało się, że arty leria uciszy ła obrońców. Potem Niemcy otworzy li ogień. Zdąży li się wy cofać z wcześniej zajmowany ch pozy cji,
więc pociski arty lerii Żukowa spadały na puste okopy. Kiedy czołgi sowieckie zaczęły grzęznąć w gęsty m błocie pokry wający m strome zbocza wzgórz, obrońcy zadali im ogromne straty. „Posuwaliśmy się naprzód przez obszar, na który spadły pociski arty lery jskie – pisał sowiecki saper Piotr Siebielew. – Wszędzie leżały rozbite niemieckie działa, pojazdy, płonące czołgi i zwłoki żołnierzy [...]. Niemcy masowo się poddają. Nie chcą walczy ć i oddawać ży cia za Hitlera”. Ale inni nadal strzelali. „Po co ciągnąć dalej to nieszczęście? – py tał zrozpaczony niemiecki żołnierz, którego żona z trójką dzieci utonęli 15 kwietnia, kiedy statek z uchodźcami « Wilhelm Gustloff» został zatopiony przez torpedy na Bałty ku. – Ale przecież mam wielu kolegów. Wielu z nich znam od lat. Czy mógłby m zostawić ich na lodzie w tak trudnej chwili?” Obrońcy wzgórz, który mi dowodził generał Theodor Busse, ponieśli trzy krotnie mniejsze straty w ludziach niż atakujący ich żołnierze Armii Czerwonej. Sowieckie dowództwo nie wy kazało choćby cienia takty cznej inwencji: hordy Żukowa po prostu rzucały się naprzód, atakując kolejny mi falami. Niemcy zasy py wali napastników ogniem, niszcząc setki czołgów i zabijając ty siące ludzi. Sowieckie armie przez sześć dni nacierały na ich linie obronne, ale nie zdołały ich przełamać. Koniew, zajmujący pozy cje na południe od wzgórz Seelow, otrzy mał rozkaz natarcia dwiema armiami czołgów, a okupujący północną flankę Rokossowski skierował część swy ch sił na pomoc Żukowowi. 18 kwietnia kapral Wehrmachtu Helmut Fromm pisał z sektora atakowanego przez Koniewa: „Teraz mamy przed sobą Forst. Rosjanie zaatakowali nas dziś o jedenastej rano z przy czółka mostowego na Ny sie. Musieliśmy się wy cofać. Mam już ty lko jeden karabin maszy nowy i dwóch żołnierzy. Ty lko ja umiem obsługiwać panzerfaust – większość pozostały ch ludzi zajmowała się dotąd pracą biurową. Jechaliśmy bardzo szy bko na rowerach autostradą Wrocław–Berlin [...]. Działa Iwana nadal strzelają. Dziesięć minut temu Böhmer i Bucksbraun zostali ranni – Böhmer bardzo ciężko. Kiedy nieśliśmy go na desce w kierunku ty łów, krzy czał z bólu. Kto będzie następny ? Ostrzał arty lery jski od strony drogi. Stojąca na lewo od nas armata przeciwpancerna kaliber .88 znalazła się pod ogniem. Próbuję się okopać jak najgłębiej. Nad nami krąży po niebie rosy jski samolot szturmowy [...]. Jeśli przeży ję, będę dziękował Bogu”. Hitler nie wy słał posiłków generałowi Heinriciemu, gdy ż chciał, żeby 9. Armia utrzy mała swe pozy cje na Odrze. Żukow nie wy kazał się jako strateg, ale dzięki przewadze liczebnej posunął się w końcu naprzód i 21 kwietnia dotarł do zewnętrznego pierścienia obrony Berlina. Podczas walk o wzgórza Seelow zginęło 30 ty sięcy żołnierzy Armii Czerwonej i 12 ty sięcy Niemców. Atakujący Sowieci ruszy li pospiesznie w kierunku miasta główną szosą, tak zwaną Reichstrasse 1. Przed nimi gnały w popłochu tłumy uchodźców i dezerterów. „Oni wszy scy wy glądają tak żałośnie, tak mało przy pominają mężczy zn – pisała mieszkanka Berlina, obserwując 22 kwietnia przechodzący ch pod jej oknami niemieckich żołnierzy. – Budzą ty lko litość, żadny ch oczekiwań, żadny ch nadziei. Już teraz wy glądają jak pokonani jeńcy. Patrzą na nas obojętnie, jakby nas nie widzieli [...]. Najwy raźniej nie przejmują się naszy m losem, losem swego Volk, losem cy wilów, berlińczy ków, czy jak tam można nas nazwać. Jesteśmy
teraz ty lko ciężarem. Chy ba nie są wcale zawsty dzeni swoim nędzny m, apaty czny m wy glądem. Wszy scy walczy li tak długo, że wy czerpali cały zapas sił”. W dniu 25 kwietnia Żukow i Koniew okrąży li niemiecką stolicę, bez trudu odpierając atak 12. Armii generała Walthera Wencka, która próbowała przerwać pierścień i przy jść oblężony m z pomocą. Sowieci, usiłujący wy rąbać sobie drogę do miasta, rozpoczęli trwające ty dzień walki o każdą ulicę i każdy dom. Rowy przeciwczołgowe, wy kopane z wielkim trudem przez ty siące berlińczy ków, okazały się równie bezuży teczne jak inne tego rodzaju przeszkody. Bardziej skuteczne by ły bary kady z gruzów, narzucony ch na wagony tramwajowe i kolejowe. Żołnierze regularnej armii, wspierani przez starców i nastolatków z Hitlerjugend, stawiali Sowietom zacięty opór, choć mieli do dy spozy cji ty lko lekką broń, granaty i panzerfausty. Ale tragiczny mi ofiarami by li nie ty lko młodzi ochotnicy, którzy ginęli w walkach o Berlin. Dorothea von Schwanenflügel opisała swoje spotkanie z „chłopcem o wy glądzie nieszczęśliwego dziecka, który miał na sobie o wiele za duży mundur i stał obok leżącego na bruku przeciwczołgowego granatu. Po jego twarzy ciekły łzy, a on by ł najwy raźniej bardzo wy straszony. Spy tałam go delikatny m tonem, co tutaj robi. Nabrał do mnie zaufania i powiedział, że kazano mu czekać na sowiecki czołg, a potem wbiec pod jego kadłub i spowodować wy buch granatu. Spy tałam, jak się to robi, ale on tego nie wiedział. To wątłe dziecko nie by łoby chy ba nawet w stanie unieść tego granatu”. W podobny m tonie pisała inna mieszkanka Berlina: „Widzi się chłopców, który ch dziecinne twarze wy stają spod za duży ch stalowy ch hełmów. Ich cienkie głosy brzmią przerażająco. Mają najwy żej po piętnaście lat, a w zby t obszerny ch kurtkach mundurów wy dają się chudzi i mali. Dlaczego tak nami wstrząsa my śl o mordowany ch dzieciach? Za trzy lub cztery lata te same dzieci przestaną budzić naszą litość [...]. Do tej pory w wojsku służy li mężczy źni [...]. Zabijanie ty ch chłopców, zanim osiągną dojrzałość, jest sprzeczne z podstawowy mi prawami natury, z naszy m insty nktem, z dążeniem do zachowania gatunku. Niektóre ry by i owady pożerają własne potomstwo. Nie powinni tego robić ludzie. Nasze postępowanie jest niewątpliwie objawem szaleństwa”.
Sowiecka artyleria przygotowana do ataku na Berlin Żadna ze stron nie wy kazała się podczas bitwy o Berlin takty czny m wy rafinowaniem. By ła ona po prostu ty siącem lokalny ch poty czek, podczas który ch atakujący mierzy li swe postępy w metrach. Żołnierze piechoty idący w szpicy natarcia by li zawsze zabijani, a czołgi z pierwszej linii niszczone. Sowieckie działa i samoloty bombardowały obrońców miasta. Całe ulice zamieniały się w kupy gruzów. Arty leria wielkiej mocy, złożona z haubic kaliber 203 mm, zajęła pozy cje na pierwszej linii i burzy ła wolno stojące budy nki, z który ch ostrzeliwali się obrońcy. Powietrze by ło gęste od dy mu i kurzu. Przeby wający w Moskwie Stalin telefonicznie instruował swoich marszałków. Ty siące żołnierzy zapłaciły ży ciem za to, że Koniew i Żukow nie prowadzili skoordy nowanego natarcia, lecz ry walizowali z sobą o ty tuł zdoby wcy Berlina. „Berlin [...] wy glądał przerażająco – zanotował przedstawiciel szwedzkiego Czerwonego Krzy ża Sven Fry kman, który oglądał w nocy oblężone miasto. – Z bezchmurnego nieba świecił ogromny księży c w pełni, więc straszliwa skala zniszczeń by ła wy raźnie widoczna. Ta światowa metropolia zamieniła się w widmowe miasto, zamieszkane przez jaskiniowców [...]. Cesarski pałac, wszy stkie wspaniałe zamki, pałac książęcy, Królewska Biblioteka, Tempelhof, budy nki wzdłuż Unter den Linden – prawie nic z tego nie zostało. Księży c przeświecał przez te puste okna i otwory drzwi, więc miasto wy glądało jeszcze bardziej groteskowo niż w świetle dzienny m. Tu i ówdzie migotały jeszcze płomienie, będące skutkiem ostatnich nalotów, i uwijali się strażacy. Przewody wodno-kanalizacy jne są popękane, więc niektóre ulice przy pominają Wenecję i jej kanały ”.
Helga Schneider zapisała: „Wegetujemy w mieście duchów, bez światła elektry cznego i gazu, bez wody. Osobista higiena stała się dla nas luksusem, a ciepłe posiłki abstrakcją. Ży jemy jak upiory na wielkim polu ruin [...] w mieście nie funkcjonuje nic oprócz telefonów, które dzwonią czasem posępnie i bezsensownie spod gruzów”. Nie wszy stkie aparaty by ły bezuży teczne – przeby wający w bunkrze Hitlera członkowie sztabu, nie mając innego źródła informacji, musieli telefonować do osób mieszkający ch w wy brany ch dzielnicach, by się dowiedzieć, dokąd dotarł nieprzy jaciel. Kiedy Sowieci zajmowali kolejne odcinki miasta i do piwnic docierały rosy jskie słowa, ukry ci w nich cy wile szeptali do siebie z przerażeniem: „Der Iwan kommt!”. Niemcy masowo uciekali lub poddawali się przy każdej sposobności, więc powinno dziwić, że obrona miasta trwała tak długo. Liczące 45 ty sięcy żołnierzy oddziały Wehrmachtu i SS, wspierane przez 40 ty sięcy członków Volkssturmu i zaledwie 60 czołgów, stawiały przez ty dzień opór całej potędze armii Żukowa i Koniewa. Walki uliczne nigdy nie są łatwe, bo trudno zwalczać i wy pierać małe grupy żołnierzy ukry wające się wśród budy nków, Niemcy zaś wy krzesali z siebie w ostatnim ty godniu kwietnia siłę, której źródłem by ła desperacja. Armia Czerwona zapłaciła w stolicy Rzeszy wy soką cenę za swą polity kę niepohamowanej brutalności wobec niemieckich żołnierzy i cy wilów. Niezależnie od poglądów Hitlera i SS trudno przy puszczać, że obrońcy Berlina walczy liby tak zaciekle, gdy by mogli liczy ć na litość dla siebie i ludności cy wilnej. Ponieważ wszy scy Niemcy wiedzieli, że Sowieci dopuszczają się morderstw, gwałtów i rabunków, większość broniący ch miasta żołnierzy nie widziała przed sobą żadny ch perspekty w oprócz śmierci. Jedny m z pozostający ch do końca na posterunku oddziałów by ła francuska jednostka Waffen SS, tak zwana Dy wizja „Charlemagne”. Dowódca ty ch skazany ch na śmierć żołnierzy, dwudziestopięcioletni Henri Fenet, został odznaczony Krzy żem Ry cerskim podczas uroczy stej ceremonii (przy świecach), która odby ła się w rozbity m wagonie tramwajowy m. Fenet by ł już zresztą kawalerem orderu Croix de Guerre za walkę po stronie Francji w 1940 roku. Zdumiewające jest to, że zarówno Dy wizja „Charlemagne”, jak i inne jednostki Waffen SS miały dość determinacji, by zdoby wać się na lokalne kontrataki. Jeden z nich doprowadził do odebrania Sowietom budy nku siedziby Gestapo przy Prinz Albrechtstrasse. Mężczy źni i chłopcy, którzy próbowali ratować się ucieczką, by li bez sądu wieszani na ulicach przez patrolujący ch miasto esesmanów. Tak Rosjan, jak i Niemców uderzał kontrast między wszechobecny mi zwałami gruzów i stosami ciał a oznakami budzącej się wiosny. Kiedy ogień choć na chwilę ustawał, zaczy nały śpiewać ptaki. Drzewa by ły pokry te kwiatami, dopóki kolejna eksplozja nie zamieniła ich w poczerniałe szkielety. Tu i ówdzie zakwitały tulipany, a w parkach unosił się aromat bzów. Ale dominujący m elementem krajobrazu pozostawały zwłoki. Przy wódcy Niemiec od dawna romansowali ze śmiercią, a w kwietniu 1945 roku związek ten został ostatecznie skonsumowany na ulicach Berlina. W dniu 28 kwietnia Benito Mussolini został schwy tany i zastrzelony przez party zantów
podczas próby ucieczki z północny ch Włoch. 30 kwietnia po południu, kiedy sowieccy żołnierze szturmowali już budy nek Reichstagu, oddalony o 400 metrów od bunkra Hitlera, niemiecki przy wódca zabił swoją żonę i siebie. Zachowanie tej pary w ciągu ostatnich dni by ło jaskrawy m przejawem banalności zła. Ewę Braun pochłaniały takie sprawy, jak podział biżuterii („moja bry lantowa broszka jest niestety w naprawie”) i ukry wanie przed potomnością rachunków od swej krawcowej („nie wolno dopuścić do tego, żeby ktoś znalazł rachunki od Heise”). W ostatnim liście do przy jaciółki Herty Ostermay r napisała: „Co ja powinnam ci powiedzieć? Nie potrafię pojąć, jak mogło do tego wszy stkiego dojść, ale nie umiem już wierzy ć w Boga”. Większość Niemców zareagowała na wieść o śmierci Hitlera tępą obojętnością. Szeregowiec Gerd Schmuckle przeby wał w odległej od Berlina zatłoczonej gospodzie, kiedy nadano przez radio specjalny komunikat. „Gdy by właściciel gospody stanął w drzwiach i oznajmił, że w stajni zdechło jedno z jego zwierząt, obecni nie okazaliby mniejszego współczucia. Ty lko jeden młody żołnierz zerwał się, wy ciągnął prawą rękę i wrzasnął: « Niech ży je Führer!» . Wszy scy inni dalej jedli zupę, jakby nie zdarzy ło się nic ważnego”. W stolicy wy buchały jeszcze przez dwa dni sporady czne walki, a 2 maja komendant miasta generał Helmuth Weidling skapitulował. Miasto pogrąży ło się w straszliwej ciszy, ciszy umarły ch i przeklęty ch. „Nie by ło sły chać żadny ch dźwięków, wy dawany ch przez ludzi, zwierzęta, samochody, radioaparaty czy tramwaje – zapisała mieszkanka Berlina. – Ty lko dokuczliwa cisza, przery wana jedy nie odgłosami naszy ch kroków. Jeśli z wnętrza budy nków obserwowali nas jacy ś ludzie, robili to w tajemnicy ”. Ty dzień później dodała: „Wszędzie brud i końskie łajna, wszędzie bawią się dzieci – jeśli można to nazwać zabawą. Włóczą się po okolicy, patrzą na nas, szepczą coś do siebie. Jedy ny mi ludźmi, którzy mówią głośno, są Rosjanie [...]. Ich pieśni wy dają się nam pry mity wne i wy zy wające”.
Niemiecki żołnierz na ruinach Reichstagu, wiosna 1945 roku Fot. akg-images/BE&W Na wszy stkich zajęty ch przez siebie obszarach sowieccy zdoby wcy rozpoczy nali orgię radosny ch libacji, gwałtów i zniszczeń, jakich nie widziano w Europie od XVII wieku. „Na kory tarzu spotkałam znajomego piekarza – pisała inna mieszkanka Berlina. – By ł blady jak ściana i bezradnie wy ciągał do mnie ręce. « Oni porwali moją żonę...» – wy krztusił łamiący m się głosem. Przez sekundę miałam wrażenie, że wy stępuję w jakiejś sztuce. Ten prosty piekarz nie mógł przecież poruszać się w taki sposób, mówić z taką ekspresją, wkładać ty le uczucia w swój głos, obnażać tak wzruszająco swej rozdartej duszy. Potrafili to robić ty lko wielcy aktorzy, który ch widy wałam na scenie”. Niemiecki prawnik, który cudem uratował swą ży dowską żonę przed hitlerowcami, teraz próbował obronić ją przed sowieckimi żołnierzami. Jeden z nich strzelił mu w biodro. Leżąc na ziemi w przedśmiertny ch drgawkach, widział, jak trzej mężczy źni gwałcą jego żonę, która głośno krzy czała, że jest Ży dówką. Anonimowa mieszkanka Berlina, która odnotowała ten epizod w dzienniku, napisała: „Nikt nie potrafiłby czegoś takiego wy my ślić, to by ło samo ży cie w swej najbardziej okrutnej postaci. Ślepy, szalony przy padek”. Pewien starszy wiekiem berlińczy k wzdy chał: „Chciałby m, żeby ten okropny fragment ży cia dobiegł już końca”. Wielokrotnie zgwałcona autorka innego dziennika miała wrażenie, że wszy stko, co przeży wa, dzieje się w oderwaniu od jej fizy cznej egzy stencji. „Moje prawdziwe « ja» po prostu opuszczało moje ciało, moje biedne, splugawione, zniewolone ciało i odpły wało, nieskalane, w jakąś białą przestrzeń. Nie mogłam pogodzić się z ty m, co mnie spoty ka, więc odpy chałam od siebie rzeczy wistość”. Sowiecki żołnierz tak opisał przy jacielowi niemieckie kobiety : „Nie mówią ani słowa po rosy jsku, ale to ty lko ułatwia całą sprawę. Nie musisz ich do niczego namawiać. Po prostu wy ciągasz nagan [pistolet] i każesz im się położy ć. Potem robisz swoje i odchodzisz”. Kiedy znaleziono zmasakrowane zwłoki grupy zgwałcony ch kobiet, odkry to, że każda z nich ma wciśniętą do pochwy butelkę. Wasilij Grossman by ł wstrząśnięty ty m, że żołnierze Armii Czerwonej traktują wszy stkie swe ofiary tak samo. „Niemieckie kobiety przeży wają straszne rzeczy [...]. Uwolnione z obozów pracy młode Rosjanki też narażone są na wielkie cierpienia”. Aleksandr Sołżenicy n, który służy ł w armii Rokossowskiego jako oficer arty lerii, opisał z gorzką ironią zachowanie swy ch świętujący ch zwy cięstwo rodaków w takim oto wierszu: Rosy jscy zdoby wcy Europy Biegają tłumnie z miejsca na miejsce. Odkurzacze, wino, świece, Suknie, ramy do obrazów, fajki,
Broszki i medaliony, bluzki, klamry, Maszy ny do pisania (bez rosy jskich czcionek), Wianki kiełbas i serów. W chwilę później zza muru Dobiega krzy k jakiejś dziewczy ny : „Nie jestem Niemką. Nie jestem Niemką. Nie! Jestem Polką. Polką”. Ci wszy scy chłopcy, jak jeden mąż, Chwy tają wszy stko, co wpadnie im w ręce, Ale kto by łby na ty le pozbawiony serca, Żeby im tego zabronić? Żołnierze Armii Czerwonej, którzy 24 kwietnia zajęli dawny ży dowski szpital w Wedding, zastali w nim ośmiuset Ży dów – cudowny m zrządzeniem losu przeoczy ła ich hitlerowska machina do zabijania. Ich stan fizy czny by ł przeważnie opłakany. Nie mogąc uwierzy ć własny m oczom, sowiecki żołnierz powiedział łamaną niemczy zną: „Nichts Juden. Juden kaput”. Ale Rosjanie i tak zgwałcili przeby wające w szpitalu kobiety, mówiąc: „Frau ist frau”. Po zajęciu Berlina przez Sowietów z ukry cia wy szło ty siąc cztery stu Ży dów, którzy by li ostatnimi ży jący mi przedstawicielami licznej niegdy ś społeczności. Ży dzi służy li też w Armii Czerwonej – pewna przerażona niemiecka rodzina została postawiona przed obliczem sowieckiego komisarza, który powiedział: „Jestem Rosjaninem, komunistą i Ży dem [...]. Moja matka i ojciec zostali zamordowani przez SS, bo by li Ży dami. Moja żona z dwójką dzieci zaginęła. Mój dom leży w gruzach. To, co wy darzy ło się mnie, przeży ły w Rosji miliony ludzi. Niemcy mordowali, gwałcili, rabowali i niszczy li [...]. Jak my ślicie, co mamy ochotę robić teraz, kiedy pobiliśmy niemieckie armie?”. Potem zwrócił się do najstarszego chłopca w rodzinie i powiedział: „Wstań. Ile masz lat?”. „Piętnaście”. „Mój sy n by łby teraz w twoim wieku. Ale odebrali mi go bandy ci z SS”. Wy ciągnął pistolet i wy mierzy ł do chłopca, a jego rodzice gorączkowo błagali o litość. W końcu powiedział: „Nie, nie, nie, panie i panowie, nie będę strzelał. Ale musicie przy znać, że miałby m do tego powody. To wszy stko, co się wy darzy ło, zasługuje na zemstę”. Akurat ten epizod zakończy ł się bez przelewu krwi, bo jego sowieckiego bohatera ruszy ło jednak sumienie, ale pokłosiem wielu podobny ch spotkań by ły okrzy ki przerażenia, łzy kobiet, zniszczone domy, zmasakrowane zwłoki. Powtórzmy : Stalin nie przejmował się postępowaniem swy ch żołnierzy wobec Niemców. Sowieci nie odczuwali skrupułów, jakie mieli ludzie Zachodu, gdy my śleli o zemście. Do tej pory wojna toczy ła się w przeważającej części na ich ziemi. Wy cierpieli znacznie więcej niż Amery kanie czy Bry ty jczy cy. Niemcy, dopóki grali rolę zdoby wców, postępowali jak barbarzy ńcy, a ich zachowanie by ło ty m bardziej godne pogardy, że tak dużo mówili
o honorze i swy m przy wiązaniu do wy sokiej kultury i jej standardów ety czny ch. Teraz ZSRS wy mierzał im okrutną karę. Naród niemiecki sprowadził na świat nieszczęście, a w 1945 roku musiał za to zapłacić. Niemcy rozpoczęli wojnę i przegrali z bezwzględną ty ranią Stalina, która teraz brała na nich odwet, dy ktując tak okrutne warunki, jakie siepacze Hitlera narzucali Europie od 1939 roku. Na cały m obszarze wschodnich Niemiec dochodziło do dziesiątków ty sięcy samobójstw. Szesnastoletnia Liselotte Grünauer zapisała w dzienniku: „Pastor zastrzelił siebie oraz żonę i córkę [...]. Pani H. zastrzeliła siebie i dwóch sy nów, a córeczce poderżnęła gardło [...]. Nasza nauczy cielka panna K. powiesiła się, by ła nazistką. Miejscowy przy wódca partii zastrzelił się, a pani N. zaży ła truciznę. Brak gazu jest teraz błogosławieństwem, bo liczba przy padków targnięcia się na własne ży cie by łaby jeszcze większa”. Brutalność Sowietów nie ograniczała się ty lko do obszaru Niemiec. Party zanci Tity by li wstrząśnięci aktami okrucieństwa, jakich Armia Czerwona dopuszczała się w Jugosławii, bez skrupułów mordując, gwałcąc i ograbiając przedstawicieli narodu, który walczy ł o tę samą sprawę. Oficer bry ty jskiego SOE Basil Irwin by ł zdumiony pogardą, z jaką Sowieci traktowali swy ch sojuszników. „Nie okazy wali nam wrogości ani podejrzliwości, ale party zantów traktowali jak by dło [...]. Ci, którzy my śleli, że będą z radością witać swy ch braci Słowian i wielką armię rosy jską, przeży li bolesny wstrząs”. Stalin zby wał wszy stkie skargi wzruszeniem ramion. Milovan Ð ilas pisał z gory czą: „Wszelkie iluzje doty czące Armii Czerwonej, a w konsekwencji samy ch komunistów, zostały brutalnie rozwiane”. Kiedy Tito osobiście oświadczy ł w Belgradzie miejscowemu dowódcy sowieckiemu Korniejewowi, że jego zwolennicy są oburzeni kontrastem między wzorowy m zachowaniem żołnierzy bry ty jskich a barbarzy ństwem Rosjan, jego rozmówca zawołał z gniewem: „Stanowczo protestuję przeciwko obraźliwemu porówny waniu Armii Czerwonej z armiami państw kapitalisty czny ch!”. W Jugosławii, podobnie jak we wszy stkich krajach, do który ch dotarli żołnierze Stalina, ZSRS – tak samo jak współczesna Rosja – odmawiał przy znania się do zbrodni popełniony ch przez ludzi w jego mundurach. 22 kwietnia 1945 roku „Prawda” stwierdziła z ironią: „Prasa bry ty jska słusznie opisuje i potępia akty okrucieństwa, jakich dopuścili się Niemcy w obozie koncentracy jny m Buchenwald. Ludzie sowieccy potrafią zrozumieć lepiej niż ktokolwiek inny gniew, żal, ból i oburzenie, które przeży wa teraz bry ty jska opinia publiczna [...]. Dostrzegliśmy prawdziwe oblicze nieprzy jaciela już dawno temu. Nasi sojusznicy nie widzieli tego, co widzieliśmy my. Teraz będą mogli lepiej nas zrozumieć i uznać słuszność naszy ch uporczy wy ch apeli o postawienie faszy stowskich siepaczy w stan oskarżenia”. Po śmierci Hitlera wielki admirał Karl Dönitz przejął uprawnienia führera. Wy stępował w tej roli przez dwa ty godnie, inscenizując lokalne kapitulacje i usiłując pertraktować z Amery kanami, by zy skać na czasie i umożliwić niemieckim siłom zbrojny m ucieczkę przed Armią Czerwoną na zachód. Generał SS Karl Wolff już wcześniej na własną rękę zawarł porozumienie doty czące kapitulacji jego walczącej we Włoszech armii. Zostało ono
podpisane w Casercie 29 kwietnia. Siły niemieckie przeby wające w północno-zachodniej części kraju oraz w Holandii i Danii poddały się Montgomery ’emu w lesie pod Lüneburgiem 4 maja. Opór na froncie amery kańskim ustał dwa dni później, gdy Armia Czerwona dotarła do Łaby. Ale żołnierze ginęli aż do samego końca tragedii. Kapitan Nikołaj Biełow, który tak barwnie opisał swe frontowe przeży cia w dzienniku i by ł od 1941 roku pięciokrotnie ranny, zginął na polu walki 5 maja 1945 roku. Armia Pattona dotarła do Pilzna i mogła ruszy ć na Pragę, ale Sowieci upierali się przy swoim prawie do samodzielnego zdoby cia czeskiej stolicy. Zajęli ją w końcu 11 maja, po ostatnim paroksy zmie przelewu krwi, do którego doszło po katastrofalny m w skutkach powstaniu wy wołany m przez miejscowy ch party zantów. Ty mczasem wy słana przez Dönitza delegacja dotarła 5 maja do kwatery Eisenhowera w Reims, by uzy skać zgodę na jednostronne poddanie się Amery kanom. Naczelny Wódz zażądał równoczesnej i bezwarunkowej kapitulacji na wszy stkich frontach, którą generał Alfred Jodl, jeden z najważniejszy ch doradców wojskowy ch Hitlera, podpisał 7 maja. Dzień 8 maja by ł obchodzony przez wszy stkich zachodnich sojuszników jako Dzień Zwy cięstwa. Stalin zdecy dowanie jednak obstawał przy dodatkowej ceremonii w Berlinie, w której mogliby uczestniczy ć na równy ch prawach Sowieci. Doszło do niej 8 maja, a dzień 9 maja by ł odtąd uważany w ZSRS za Dzień Zwy cięstwa. Podobnie jak przy wielu inny ch okazjach naród Stalina chciał iść własną drogą. Do sporady cznej wy miany ognia dochodziło na Wschodzie jeszcze przez kilka ty godni. Siły NKWD zabijały Polaków i Ukraińców, którzy nie chcieli, by nazistowską ty ranię zastąpiły rządy Sowietów. Bry ty jski żołnierz porucznik David Fraser pisał: „Na świecie by ło jeszcze zby t wiele okrucieństwa, by śmy mogli powiedzieć z prawdziwą saty sfakcją: « Dobro zwy cięży ło» ”. Amery kański porucznik Ly man Diercks przeby wający na terenie Austrii w Unterach koło Salzburga zanotował: „Nasze obchody by ły skromne. Pewien mieszkający w ty m miasteczku rodak poży czy ł nam amery kańską flagę, którą wy wiesiliśmy na słupie w centralny m punkcie ry nku. Para stary ch Austriaków, do który ch należy tutejszy hotel, przy rządziła dla nas znakomity posiłek. Ta kobieta powiedziała z płaczem: « Może teraz mój sy n będzie mógł wrócić do domu z Rosji, jest tam jeńcem wojenny m» . Ale on nigdy nie wrócił”. Kapral John Cropper opisał uczucie „naty chmiastowej ulgi, ale bez żadny ch dzikich okrzy ków radości ani bieganiny. My śleliśmy : « Chwała Bogu, że to się już skończy ło i jesteśmy wreszcie bezpieczni» . I tak zresztą nie mieliśmy czy m uczcić tego dnia, bo dy sponowaliśmy ty lko kiepską herbatą i zwy kły mi racjami ży wnościowy mi. Czuliśmy się tak, jakby śmy mogli po ciężkim dniu usiąść w końcu na wy godny m krześle”. Przeby wające na terenie Niemiec armie amery kańskie i bry ty jskie wciąż dokony wały rabunków mienia, a niekiedy dopuszczały się także gwałtów, rzadko jednak żołnierze mścili się na pokonany ch. Francuzi natomiast uważali, że mają do wy równania liczne rachunki. Major Albrecht Hamlin, dowódca amery kańskiej jednostki sprawującej rządy w Merzig (miejscowości liczącej 12 500 mieszkańców), przedłoży ł dramaty czny raport, w który m
skatalogował masowe akty grabieży, do jakich doszło po przy by ciu oddziału francuskiej kawalerii. „W ciągu godziny w miasteczku zapanował kompletny chaos. Szaserzy rozbiegli się po okolicy, zajmując wszy stkie domy, na jakie przy szła im ochota, wy rzucając z nich na ulice cy wilny ch mieszkańców, który ch kierowali do przy musowej pracy, konfiskując rowery, samochody, ciężarówki i grabiąc sklepy oraz domy pry watne [...]. Według ich zapewnień miała to by ć zemsta na Niemcach. Francuscy oficerowie, do który ch kierowaliśmy protesty, stale powtarzali, że Niemcy postępowali tak samo we Francji, a teraz nadeszła ich kolej”. Hamlin opisał chaoty czne strzelaniny, gwałty popełniane przez francuskie oddziały kolonialne, zabójstwo amery kańskiego sierżanta przez francuski patrol. „Hotel w Mettlach by ł sy stematy cznie grabiony, a zdoby te w nim łupy wy sy łano ciężarówką do Francji [...]. 5 kwietnia otrzy maliśmy z Luitwin-on-Boch informację, że francuscy żołnierze odkry li dzieła sztuki oraz precjoza przechowy wane w podziemiach muzeum ceramiki firmy Villeroy & Boch i zaczęli je niszczy ć”. Rozmiary ogólnego zamieszania zwiększali demolujący wszy stko, co stanęło na ich drodze, uwolnieni sowieccy jeńcy wojenni oraz amery kańscy żołnierze, którzy ogłuszali granatami ry by w strumieniu Hausbacher. Według Hamlina lokalni mieszkańcy zachowy wali się w sposób całkowicie uległy. Tego rodzaju sceny powtarzały się na terenie cały ch Niemiec. Na obszarze strefy okupacy jnej zarządzanej przez zachodnich sojuszników porządek został przy wrócony już w ciągu najbliższy ch kilku ty godni. W strefie sowieckiej by ło inaczej. Zinsty tucjonalizowane grabieże, gwałty i morderstwa trwały jeszcze przez dłuższy czas po kapitulacji Niemiec. Koniec wojny na Zachodzie oznaczał wy bawienie dla żołnierzy Stanów Zjednoczony ch i Wielkiej Bry tanii, ale proces łagodzenia cierpień Europy i milionów jej mieszkańców przebiegał znacznie wolniej.
25 J AP ONIA P OWALONA
iosną 1945 roku indy jskie i bry ty jskie siły dowodzone przez generała „Billa” Slima przeprowadziły udaną, bły skotliwą kampanię odzy skania Birmy. Mimo że nie miała ona znaczenia dla wy niku wojny – co od początku przewidy wali Slim i Churchill – Stany Zjednoczone trzy mały już bowiem Japonię w morderczy m uścisku na Pacy fiku, to jednak przy wróciła wiarę w siebie imperium bry ty jskiemu oraz umocniła jego nadszarpnięty prestiż. A także odsłoniła słabość Japonii. Churchill starał się uniknąć ty siącsześćsetkilometrowego marszu przez jeden z najtrudniejszy ch terenów na świecie, chciał jednak doprowadzić do desantu z morza od południa na Rangun. Ale Amery kanie nalegali na atak poprzez północną Birmę, aby osiągnąć jedy ny ważny dla nich strategicznie cel w ty m regionie – ponowne otwarcie lądowego szlaku do Chin. Armia Slima, z przewagą wojsk indy jskich i z trzema dy wizjami pochodzący mi z bry ty jskich kolonii w Afry ce, by ła o wiele mocniejsza od japońskiej, wy stawiając 530 ty sięcy żołnierzy wobec 400 ty sięcy. Dy sponowała też wsparciem ze strony potężny ch sił pancerny ch i powietrzny ch. Jej główny m problemem by ło zaopatrzenie wojsk pokonujący ch niemal pozbawione dróg, górzy ste i gęsto zalesione tereny. Kluczowy m elementem kampanii stały się zrzuty z powietrza, możliwe dzięki zaangażowaniu dużej liczby amery kańskich samolotów. Początkowo Slim zamierzał stoczy ć bitwę na położonej na zachód od rzeki Irrawaddy równinie Shwebo, gdzie mogły by ć wy korzy stane jego czołgi i my śliwce bombardujące. Nowy japoński dowódca generał Hy otaro Kimura postanowił jednak nie stawiać tam silnego oporu, ty lko uderzy ć na Bry ty jczy ków podczas przekraczania przez nich rzeki. Gdy za sprawą sy stemu Ultra Slim poznał zamiary Kimury, bry ty jski generał zmienił plany. Skierował część wojsk w stronę przeprawy przez Irrawaddy na północ od Mandalaj, gdzie czekali na niego Japończy cy, lecz główne uderzenie przeprowadził o wiele dalej na południu, w Meiktili, aby odciąć drogę odwrotu na ty łach nieprzy jaciela. Jednocześnie inny korpus bry ty jski przy ciągał uwagę Japończy ków w nadbrzeżny m regionie Arakan. Za powodzenie ty ch operacji odpowiadały dwie rzeczy : po pierwsze, siła aliantów, i po drugie, ich absolutna dominacja w powietrzu, która pozbawiła Japończy ków szans na przeprowadzenie działań rozpoznawczy ch – od początku do końca kampanii Kimura nie by ł zorientowany w ruchach i zamiarach bry ty jskich wojsk. Posuwające się z indy jskiego Asamu siły Slima w grudniu 1944 roku zaczęły się przeprawiać przez rzekę Chindwin, która by ła scenerią wielu tragiczny ch zdarzeń podczas odwrotu z Birmy w 1942 roku. Na północy Stilwell dowodził zgrupowaniem pięciu chińskich dy wizji zmierzający ch w kierunku
W
kluczowego lotniska My itky ina. 5 marca zaczęło się przerzucanie dziewięciu ty sięcy Chinditów generała Orde Wingate’a na lądowiska w dżungli na ty łach japońskiego frontu. Sam Wingate zginął w katastrofie, ale w następny ch miesiącach jego jednostki uczestniczy ły w zaciekły ch walkach. Dopiero 17 maja Chindici i Chińczy cy połączy li się w My itky inie, zajmując lotnisko. Cierpienia i straty w ludziach oddziałów Wingate’a by ły przerażające, lecz odciągnęły one znaczące siły japońskie od głównej marszruty wojsk Slima. Następnie dostarczono samolotami do My itky iny około 40 ty sięcy ton zapasów i sprzętu, które miały by ć dalej przerzucone do Chin. Dostawy te nie mogły wiele pomóc w umocnieniu armii Czang Kaj-szeka, nadal niezdolnej do wy rządzenia Japończy kom większy ch szkód – za to głównie przy czy niały się do wzbogacenia nacjonalisty czny ch watażków, którzy kradli dużą część materiałów, zanim dotarły do ich wojsk. Choć Japończy cy płacili wy soką cenę za okupowanie przez całą wojnę wschodnich Chin, angażując milion żołnierzy do kontrolowania ty ch rozległy ch obszarów, nie mieli większy ch trudności z pokony waniem bosonogich i wy głodzony ch wojsk nacjonalistów, gdziekolwiek przy szło im z nimi walczy ć. Komunisty czne oddziały Mao Zedonga na północy z pewny m powodzeniem przekony wały przedstawicieli Zachodu, że skutecznie przeciwstawiają się Japończy kom, lecz w rzeczy wistości Mao zbierał siły do nadchodzący ch wewnętrzny ch zmagań o kontrolę nad Chinami. W połowie sty cznia indy jskie jednostki przekroczy ły rzekę Irrawaddy na północ od Mandalaj. W ciągu następnego miesiąca trzy dy wizje dokonały głównej przeprawy na zachód od Sagaing, o wiele dalej na południu. W ty m miejscu rzeka miała szerokość półtora kilometra, siły bry ty jskie miały utrudnione zadanie, gdy ż odczuwały dotkliwy brak wojsk inży niery jny ch i wodnodesantowy ch, który mi dy sponowały armie Eisenhowera w Europie. W sy tuacji, gdy większość jednostek japońskich by ła zaangażowana dalej na północy, Bry ty jczy kom udało się jednak zdoby ć przy czółek, niestrudzenie improwizując i wy kazując się dużą odwagą. Ruiny Mandalaj zostały przez nich zajęte 20 marca. By ło to ważne sy mboliczne zwy cięstwo, lecz Kimura wy cofy wał się już, aby stoczy ć kluczową bitwę w Meiktili. Szczodrze wspomagana finansowo przez Japończy ków Armia Obrony Birmy (BDA) nacjonalisty cznego przy wódcy Aung Sana przy gotowy wała się do zmiany stron. Niektórzy bry ty jscy oficerowie przeciwstawiali się pomy słowi dostarczenia broni jego dziewięciu batalionom, obawiając się, że wkrótce BDA zostanie uży ta przeciwko nim. Ale naczelny dowódca sił alianckich Mountbatten odrzucił tę argumentację i polecił im współpracować z BDA, bo – jak sam stwierdził – „nie będziemy robić niczego ponad to, co zostało zrobione we Włoszech, w Rumunii, na Węgrzech i w Finlandii”. Aung San spotkał się ze Slimem i w czasie tego spotkania przepraszał, że nie zna angielskiego. Generał odparł z właściwą sobie uprzejmością, że sam też jest w kłopotliwej sy tuacji, nie znając birmańskiego. Uzgodnili, że będą walczy ć wspólnie i 27 marca, gdy armia Slima by ła w odległości około 160 kilometrów od Rangunu, jednostki BDA nagle zaatakowały pozy cje Japończy ków. Wielu Birmańczy ków
cieszy ło się z możliwości zemsty na przy by szach, który ch opacznie witali w 1942 roku jako wy zwolicieli. Jeden z nich, Maung Maung, napisał: „Party zanci, młodzi ludzie z wiosek, pozostawiali swe domy, aby pójść z nami. Jedliśmy ży wność oferowaną nam przez wieśniaków, zalecaliśmy się do ich córek, sprowadzaliśmy do ich drzwi zagrożenie i zabieraliśmy z sobą ich sy nów”. By ło to dość romanty czne spojrzenie na spóźnioną i cy niczną zmianę stron, porówny walną do zachowania wielu Francuzów w lecie 1944 roku. Pomogło jednak w stworzeniu legendy, która później okazała się uży teczna dla birmańskich nacjonalistów. W dniu 29 kwietnia Bry ty jczy cy stacjonowali w Pegu, 80 kilometrów od Rangunu. Padał ulewny deszcz, zapowiedź nadchodzącego monsunu. Na południowy m wy brzeżu indy jska dy wizja dokonała desantu z morza, którego od dawna domagał się Churchill, i ruszy ła w kierunku stolicy, napoty kając niewielki opór. Armia japońska by ła zdruzgotana, straciła niemal wszy stkie działa i pojazdy. Do końca wojny utrzy my wały się izolowane punkty oporu, lecz rozbite jednostki narażały się na prawdziwą rzeź, usiłując się przebić przez armię Slima, która tworzy ła obecnie kordon wzdłuż rzeki Sittang, odcinając Japończy kom drogę ucieczki do Sy jamu. W ostatnich miesiącach Bry ty jczy cy stracili jedy nie kilkuset ludzi, podczas gdy po stronie wroga kampania ta kosztowała ży cie osiemdziesięciu ty sięcy żołnierzy. Główne działania prowadzące do zamknięcia pierścienia wokół Japonii odby wały się na Pacy fiku. Rankiem 19 lutego trzy dy wizje amery kańskiej piechoty morskiej zaczęły lądować na Iwo Jimie, wy sepce położonej 4600 kilometrów na zachód od Pearl Harbor i niecały ty siąc na południe od Japonii. Jeden z Amery kanów obserwujący ch bombardowania poprzedzające desant powiedział: „Wszy stkim nam się wy dawało, że nikt nie będzie w stanie tego przeży ć, a samoloty z lotniskowców także robiły tam piekło”. Obrońcy by li jednak dobrze przy gotowani i głęboko okopani. Poniesiono duże straty, proporcjonalnie nawet większe niż w dniu lądowania w Normandii: o zmierzchu na brzegu by ło 30 ty sięcy marines, lecz 566 już nie ży ło lub dogory wało. Ży wi brnęli przez sięgający do kolan popiół wulkaniczny w księży cowej scenerii pozbawionej jakiejkolwiek osłony, a połączona z ulewą burza jeszcze bardziej pogorszy ła ich położenie. Żołnierz Joseph Raspilair zapisał: „Nie sądzę, aby m kiedy kolwiek w ży ciu czuł się bardziej udręczony niż tamtej nocy. Wszy stko, co można by ło zrobić, to leżeć w wodzie i czekać na poranek, aby wy dostać się z dołka”. Potem przy szły ty godnie zacięty ch walk. Kapral George Way man tak cierpiał z bólu, tkwiąc godzinami w wy rwie po wy buchu pocisku w oczekiwaniu na pomoc, że my ślał o samobójstwie. Został jednak w końcu ewakuowany spod ognia Japończy ków ostrzeliwujący ch pozy cje marines. Wielu żołnierzy z posiłków rzucany ch do akcji, aby zmienić jednostki na linii walk, ginęło, jeszcze zanim zdąży li poznać imiona swy ch towarzy szy broni. Porucznik Patrick Caruso żartobliwie nazwał jednego z ty ch młody ch ludzi małolatem, wkrótce po ty m chłopak już nie ży ł, po zaledwie dwóch godzinach od wy lądowania na wy spie. Nie zdąży ł nawet zdjąć karabinu z ramienia i choćby przelotnie dostrzec nieprzy jaciela. Pomy słowość obrońców wy dawała się nie mieć granic. Jeden z marines ze zdumieniem zobaczy ł, że otwiera się przed
nim zbocze wzgórza, skąd trzech Japończy ków wy tacza działko polowe. Po wy strzeleniu trzech pocisków wciągnęli je z powrotem do jaskini. W ty m miejscu wzgórze zostało później ostrzelane, a działko zniszczone ogniem z moździerzy, lecz setki tego rodzaju pozy cji musiało zostać wy eliminowany ch, zanim obrona się załamała. Oficerowie nauczy li się zniechęcać żołnierzy do zabierania pamiątek, które często okazy wały się japońskimi pułapkami. „Najlepszą pamiątką, jaką możesz zabrać do domu, jesteś ty sam” – powiedział lakonicznie swy m żołnierzom dowódca jednej z kompanii marines. Zorganizowany opór żołnierzy japońskich na Iwo Jimie zakończy ł się rankiem 26 marca. Amery kanie stracili 24 ty sięce ludzi, w ty m 7184 zabity ch – taka by ła cena zdoby cia wy spy o wielkości jednej trzeciej Manhattanu. Jej lądowiska okazały się uży teczne dla bombowców B-29, które wracały z misji uszkodzone lub z niedoborem paliwa, lecz nigdy nie by ły wy korzy sty wane do operacji ofensy wny ch. Geograficznie Iwo Jima wy dawała się kamieniem milowy m na drodze do Japonii, ale od strony strategicznej trudno by ło utrzy my wać, podobnie jak w wy padku wielu inny ch z trudem zdoby ty ch celów, że jej zajęcie by ło opłacalne – Mariany by ły o wiele ważniejsze. Niemal absolutna dominacja U.S. Navy na morzu uniemożliwiała Japończy kom przerzucanie sił z Iwo Jimy czy skądkolwiek indziej w celu zakłócania operacji amery kańskich. Japonia krwawiła z ty siąca ran i do ustalenia pozostawał już ty lko sposób, w jaki można by nakłonić jej władców, aby przy znali się do klęski, przy czy m wiosną 1945 roku wy dawało się, że są wciąż dalecy od pogodzenia się z rzeczy wistością. Japońscy generałowie uważali, że nadal można wy negocjować pokój poprzez narzucenie Amery kanom wy sokiej ceny krwi za każdy sukces, a przede wszy stkim przekonując Waszy ngton, że koszt inwazji na wy spy samej Japonii by łby nie do przy jęcia. Dowodem na to miało by ć nasilenie samobójczy ch ataków japońskich pilotów kamikaze na U.S. Navy. Komandor Stephen Juricka, oficer nawigacy jny lotniskowca „Franklin” o wy porności 36 ty sięcy ton, by ł jedny m z ty sięcy zdumiony ch świadków zniszczeń wy rządzany ch przez ty ch samobójców. „Widziałem [...], jak trafiają w niszczy ciele, które stawały w płomieniach, ludzie wy skakiwali za burtę, aby uciec przed ogniem [...]. Po niedługim czasie załogi ty ch niszczy cieli zaczęły podejrzewać, że zostały tam wy stawione jako przy nęta”. Wczesny m rankiem 19 marca 1945 roku nadeszła również kolej na „Franklina”. Kamikaze zanurkował w pokład lotniczy, powodując duży wy buch: „Zauważy ł samoloty tuż za windą, gotowe do odlotu, załadowane rakietami Tiny Tim oraz bombami o masie 125 i 500 kilogramów. Podniosły się ściany ognia i zaczęliśmy naprawdę dy mić [...]. Ludzie wy skakiwali z pokładu lotniczego [...]. Wy ławiały ich z morza dwa niszczy ciele tuż za nami [...] [by ło] wielu ranny ch, poparzony ch [...]. Pożary i wy buchy trwały aż do następnego popołudnia”. Katolicki kapelan ojciec O’Callaghan udzielał umierający m ostatniego namaszczenia, gdy zapaliła się rakieta Tiny Tim i przeleciała mu nad głową. Większość z liczącej 2700 ludzi załogi została ewakuowana w pierwszy ch godzinach po ataku, lecz 772 mary narzy pozostało na pokładzie, tocząc epicką wręcz walkę o utrzy manie okrętu na powierzchni. Od 1941 roku
amery kańska mary narka wiele się nauczy ła w zakresie kontroli zniszczeń i cała ta wiedza została wy korzy stana do uratowania lotniskowca. Jak to by wa w takich sy tuacjach, jedni ludzie zachowali się wspaniale, drudzy niecałkiem. Stephen Juricka wspominał: „By łem zdumiony, gdy niektórzy z naszy ch wy sokich, dobrze prezentujący ch się oficerów, po który ch można by ło oczekiwać siły, okazy wali się malutkimi ludzikami potrzebujący mi ciągłego wsparcia, a niektórzy mali chudzielcy stawali się prawdziwy mi ty gry sami [...]. To ci mali faceci naprawdę się sprawdzili [...]. Siedmiu oficerów uciekło z « Franklina» przez wy soką linę [łączącą okręt z krążownikiem « Santa Fe» ] mimo rozkazów nakazujący ch powrót na pokład i kapitan Gehres doniósł na każdego z nich, rekomendując postawienie ich przed sądem wojenny m”. Już w 1939 roku generał lotnictwa Carl „Tooey ” Spaatz przewidy wał możliwość wy korzy stania dopiero powstającego bombowca B-29 do zaatakowania Japonii. Sporady czne naloty przeprowadzono w 1944 roku, niektóre z Indii, inne z lotnisk zbudowany ch wielkim kosztem przy duży ch lokalny ch trudnościach w Chinach. Wady techniczne wczesny ch wersji B-29, odległość do Japonii oraz niedociągnięcia w dowodzeniu, nawigacji i namierzaniu celów do bombardowań – wszy stko to sprawiało, że działanie lotnictwa USA by ło mało efekty wne. Dopiero w 1945 roku doszło do rady kalnej zmiany : po pierwsze, założono rozległą sieć baz na Marianach, po drugie, otrzy mano wielkie dostawy samolotów, i wreszcie po trzecie, awansowano generała Curtisa LeMay a na dowódcę XX Dowództwa Bombowego w Chinach. LeMay by ł architektem pierwszego wzniecającego pożary nalotu na Tokio 9 marca 1945 roku. Skierował 345 samolotów do nocnego ataku na niskiej wy sokości (między 2 a 3 ty siącami metrów). Na miasto spadła lawina bomb zapalający ch z ich charaktery sty czny m trzaskiem. Stracono ty lko dwanaście bombowców, w większości z powodu silnego podmuchu gorącego powietrza z płonącego miasta. Czterdzieści dwa zostały uszkodzone przez ostrzał przeciwlotniczy, ale japońska obrona okazała się słaba. Jeden z pilotów zapisał następnego dnia: „Odlecieliśmy wczoraj wieczorem o 18.35 i po nudny m locie zobaczy liśmy w końcu wy brzeża Japonii o 2.10. Jeszcze zanim dotarliśmy do lądu, by ło widać pożary w Tokio. By liśmy na wy sokości 2500 metrów i unosił się nad nami dy m. Namiar z radaru by ł idealny i dokonaliśmy zrzutu na otwarte miejsce, kierując się wizualnie. Miasto przy pominało « dantejskie piekło» . Jakiś my śliwiec próbował się na nas zamachnąć, ale poszliśmy prosto na niego i zgubiliśmy go. Wszędzie widać by ło pożary, a zniszczenia wy rządzone tej nocy nie mogły by ć niczy m inny m niż katastrofą”. Lotnik miał rację: zginęło około stu ty sięcy ludzi, a milion zostało bez dachu nad głową. Ponad jedna czwarta powierzchni miasta została spopielona. Dla weterana kampanii na Filipinach majora Shoji Takahashiego Tokio rankiem 10 marca wy glądało jak „największe i najbardziej spustoszone pole bitwy, jakie można sobie wy obrazić – Ley te w skali giganty cznej”. By ł zdumiony i oburzony, gdy w ramach liczny ch gestów pojednania kierowany ch przez powojenny rząd w Tokio wobec USA LeMay otrzy mał japońskie odznaczenie.
Szefowie amery kańskiego lotnictwa okazy wali prężnemu dowódcy XXI Dowództwa Bombowego szacunek niezmącony żadny mi skrupułami moralny mi. Generał Lauris Norstad współczująco powiedział odwołanemu poprzednikowi LeMay a, generałowi Hey woodowi Hansellowi, że „LeMay jest operatorem, a my pozostali jesteśmy planistami. I do tego się to sprowadza”. W ciągu kolejny ch nocy dokonano podobny ch nalotów ogniowy ch na Nagoję, Osakę, Kobe i inne miasta. Nawet gdy bombowce zaczęły uderzać w świetle dnia, straty by ły nadal niewielkie, a z amery kańskich fabry k przy by wało co miesiąc sto nowy ch B-29. Lotnictwo niechętnie przy stąpiło do przeprowadzanej na ży czenie mary narki akcji zaminowy wania wód przy brzeżny ch. Rozpoczęta z końcem marca operacja „Starvation” („Wy głodzenie”) również przy niosła oczekiwane rezultaty, Japończy kom brakowało bowiem nie ty lko poławiaczy min, lecz także wszy stkiego innego. Pierwszy ch 900 min wrzucony ch do wód wokół Japonii spowodowało dalsze drasty czne zredukowanie importu. Gdy mary narce handlowej nakazano konty nuować rejsy, doszło do wielu zatopień. Do końca wojny bombowce B-29 rozmieściły 12 ty sięcy min morskich, na które przy padło 63 procent całości strat japońskiej żeglugi pomiędzy marcem a sierpniem 1945 roku. Główny wy siłek „Superfortec” by ł wy mierzony przeciwko miastom. Niektóre dzienne naloty na fabry ki samolotów wy woły wały mocną reakcję – naprzeciw jednej z formacji wy leciały 233 my śliwce. Ale zarówno japońskie samoloty, jak i ich piloci spisy wali się tak kiepsko, że wskaźnik strat bombowców nigdy nie przekroczy ł 1,6 procent, czy li poziomu nieistotnego według standardów europejskich. Po jedny m z nalotów Japończy cy podali, że zestrzelony ch zostało dwadzieścia osiem B-29, podczas gdy w rzeczy wistości by ło ich pięć. W swej desperacji obrońcy uciekali się także do metod kamikaze, kiedy to japońskie my śliwce zderzały się z amery kańskimi bombowcami. Ale nawet tak drasty czne środki nie zawsze by ły skuteczne przeciwko wielkim, mocno opancerzony m „Superfortecom”. Jedna z nich powróciła po ataku samobójcy zaledwie z uszkodzony m silnikiem. Jej inży nier pokładowy porucznik Robert Watson powiedział: „Gdy Japoniec w nas uderzy ł, wstrząs by ł zaskakująco słaby, i nasz nawigator nawet nie zauważy ł zderzenia”. Pogoda i warunki atmosfery czne stwarzały załogom większe kłopoty niż nieprzy jacielska obrona, a prądy termiczne powodowały dziwaczne efekty – jedna z „Superfortec” wy lądowała na Saipanie z kawałkiem blaszanego dachu uczepiony m na skrzy dle. W opracowaniach history czny ch wielokrotnie i drobiazgowo analizowano gotowość japońskich pilotów do poświęcania własnego ży cia, lecz na ty m etapie wojny niewielu z latający ch na konwencjonalny ch my śliwcach pilotów wy kazy wało jakąś szczególną ochotę na takie wy czy ny. Amery kańskie załogi często podkreślały brak agresy wności z ich strony. Tokio by ło atakowane wiele razy. 5 czerwca, przy kolejny m nalocie na Kobe, samoloty obrońców po raz ostatni pojawiły się w znaczącej liczbie – nieprzy jacielowi zaczy nało brakować sprzętu i załóg. W nocy z 15 na 16 czerwca podczas nalotu na Osakę zniszczono trzy sta ty sięcy domów, śmierć poniosło bardzo wielu ludzi. Lotnictwo USA zaczęło mieć trudności ze wskazy waniem kolejny ch celów warty ch zniszczenia: bombardowano zatem
rafinerie naftowe, choć miało to marginalne znaczenie, gdy ż Japończy kom pozostało już niewiele ropy do przetwarzania. Wskaźnik strat bombowców spadł do poziomu 0,3 procent. Kwestie moralne nie niepokoiły załóg „Superfortec”, podobnie jak ich dowódców. Z charaktery sty czną dla młodego wieku niefrasobliwością każdemu członkowi 330. Grupy Bombowej wręczano certy fikat stwierdzający, że „po odwiedzeniu japońskiego cesarza łącznie... razy, aby złoży ć Jego Ekscelencji wy razy szacunku za pomocą bomb zapalający ch i puszek po racjach ży wnościowy ch, po przy czy nieniu się do oczy szczenia tokijskich slumsów i dopomożeniu w wiosenny ch podory wkach, jest niniejszy m przy jęty do królewskiego i zaprawionego w bojach konwentu ROZWALACZY IMPERIUM”. W ciągu czternastu miesięcy kampanii bombardowania Japonii przez lotnictwo USA zrzucono 170 ty sięcy ton bomb, w większości podczas ostatnich sześciu miesięcy ; straty wy niosły 414 bombowców B-29 i 3015 ofiar śmiertelny ch wśród członków załóg. Na każdego amery kańskiego lotnika przy padało około 100 zabity ch Japończy ków, a 65 japońskich miast legło w gruzach. Do ofensy wy powietrznej w latach 1944–1945 doszło głównie dlatego, że bombowce B-29, wy my ślone w całkiem inny ch okolicznościach 1942 roku, zostały wy produkowane po to, aby ją przeprowadzić (program budowy „Superfortec” kosztował cztery miliardy dolarów wobec trzech miliardów wy dany ch na projekt „Manhattan”). Amery kańscy lotnicy by li zdeterminowani, aby wy kazać swoją zdolność wniesienia decy dującego wkładu do zwy cięstwa. Naloty powodujące pożary miały jednak mniejszy wpły w na gospodarkę japońską niż blokada morska, ponieważ zostały przeprowadzone, gdy przemy sł by ł już okaleczony brakiem paliw i surowców. Ale przekonały wszy stkich – oczy wiście poza najbardziej zatwardziały mi military stami w tokijskim kierownictwie – że wojna została przegrana. Rola LeMay a w ukaraniu Japonii za wszczęcie agresy wnej wojny by ła znacznie większa od jego wkładu w zmuszenie jej do kapitulacji. Amery kańskie lądowanie na Okinawie miało utorować drogę do czegoś, co groziło najbardziej krwawą bitwą wojny w Azji – inwazją na samą Japonię. Okinawa, dziewięćdziesięciokilometrowe pasemko pól i wzgórz, leży w połowie drogi pomiędzy Luzonem a Kiusiu. Mieszkało tam 150 ty sięcy ludzi mający ch japońskie oby watelstwo, choć by li zróżnicowani kulturowo. Atakiem, który rozpoczął się w niedzielę wielkanocną 1 kwietnia, po intensy wny m bombardowaniu, dowodził Nimitz. Ponad 1200 jednostek pły wający ch odstawiło na brzeg 170 ty sięcy żołnierzy wojsk lądowy ch i piechoty morskiej wchodzący ch w skład 10. Armii, podczas gdy na wodach przy brzeżny ch krąży ła wielka wspierająca flota lotniskowców, pancerników i mniejszy ch okrętów wojenny ch. Ku zaskoczeniu Amery kanów pierwszy atak nie napotkał żadnego oporu – Japończy cy wy ciągnęli wnioski z wcześniejszy ch walk na wy spach i wy cofali się poza zasięg ostrzału z morza. Dopiero po ty godniu poty czek w głębi wy spy wojska amery kańskie natknęły się na intensy wny ogień karabinów maszy nowy ch i arty lerii. Południowa część Okinawy została przekształcona w fortecę, z kolejny mi liniami pozy cji głęboko okopany mi na wzgórzach. I wtedy w ciągu pierwszej doby na 24. Korpus Armijny spadło 14 ty sięcy pocisków.
W miejscu konfrontacji obu armii szerokość wy spy wy nosiła zaledwie 5 kilometrów. Jak przekonali się potem Amery kanie, generał Mitsuru Ushijima skoncentrował 77 ty sięcy swy ch żołnierzy na terenie prakty cznie uniemożliwiający m frontalny atak. Nadciągnęły ulewne deszcze, zamieniając pole bitwy w błotne grzęzawisko. Amery kańscy żołnierze i marines ponawiali uderzenia – i by li odpierani. Generałowie domagali się od nich większego wy siłku. 6 maja dowódca korpusu odwiedził dy wizy jny punkt dowodzenia i zwrócił uwagę, że tamtejsze jednostki poniosły mniejsze straty niż wszy stkie inne formacje. Oficerowie uznali to za komplement, dopóki nie dodał: „Dla mnie oznacza to ty lko jedno – nie przy kładacie się”. W ciągu pierwszy ch dwudziestu czterech dni na Okinawie dy wizja ta posunęła się naprzód 25 kilometrów, zabijając według własny ch szacunków około pięciu ty sięcy Japończy ków – jednak podczas następny ch szesnastu dni zdołała się przedrzeć w głąb na jedy nie 2,5 kilometra. W sy tuacji gdy wojna w Europie zbliżała się do końca i potęga Stanów Zjednoczony ch wszędzie pozwalała odnosić triumfy, Amery kanom w kraju wy dawało się nie do przy jęcia, aby ich chłopcy ginęli ty siącami, próbując wy rwać fanaty kom odległy i pozbawiony znaczenia kawałek ziemi. Narastał społeczny gniew, ukierunkowany nie ty le na wroga, ile na własny ch dowódców. Gdy w maju 1945 roku Hitler by ł już pokonany, społeczeństwo amery kańskie uważało ry chłe zwy cięstwo na Pacy fiku za przesądzone i odnosiło się do wojny coraz bardziej cy nicznie. Aby zmienić te nastroje, U.S. Navy zachęcała ludzi do odwiedzania zachodniego wy brzeża i doków, w który ch stały zniszczone i czarne od dy mu okręty wojenne sprowadzone spod Okinawy. Z kolei Amery kański Czerwony Krzy ż miał trudności z zebraniem ochotników do przy gotowy wania opatrunków chirurgiczny ch, odczuwano też stały niedobór ludzi do pracy w fabry kach zbrojeniowy ch. Znużenie wojną to eufemisty czne określenie nastrojów w kraju: w istocie można mówić o znudzeniu, tej chorobie krajów demokraty czny ch, w który ch cierpliwość to zawsze towar deficy towy. Żołnierze walczący na Okinawie podzielali frustrację amery kańskiego społeczeństwa. Py tali: czemu nie dokonać desantu z morza, aby oskrzy dlić obrońców? Czemu nie uży ć trującego gazu? Po co prowadzić tę wojnę w jej ostatniej fazie przed nieuchronny m zwy cięstwem w sposób ułatwiający zadanie japońskim samobójcom? Na żadne z ty ch py tań nie udzielono saty sfakcjonującej odpowiedzi. Oficerem dowodzący m 10. Armią by ł pozbawiony wy obraźni generał Simon Bolivar Buckner. Przez ponad dwa miesiące prowadził kampanię, która jej uczestnikom wy dawała się bardzo podobna do walk podczas pierwszej wojny światowej we Flandrii. Dokony wał wielokrotny ch frontalny ch ataków na umocnione pozy cje, powoli zy skując teren, lecz kosztem ciężkich strat. Amery kański korpus piechoty morskiej nie radził sobie na Okinawie lepiej od lekceważony ch przez siebie jednostek armii. Przy najmniej ty m razem MacArthur miał chy ba rację, utrzy mując, że najlepszy m wy jściem by łoby odcięcie japońskiego garnizonu na południu wy spy i pozostawienie go własnemu losowi, podczas gdy wojska USA zajęły by się samą Japonią. Japończy cy nigdy się nie spodziewali, że ich opór na wy spie przy niesie decy dujące
rezultaty, raczej pokładając nadzieję w niszczy cielskim ataku z powietrza na amery kańską flotę, w który m kluczową rolę mieli odgry wać kamikaze. Samoloty pilotowane przez samobójców by ły wy korzy sty wane z pewny mi sukcesami na Filipinach od października 1944 roku. Choć sojusznicy uważali tę metodę prowadzenia wojny za odrażającą, z punktu widzenia ich wrogów by ła ona całkowicie racjonalna. Powojenny japoński history k komentował z rozdrażnieniem: „Dały się sły szeć niezliczone japońskie głosy kry ty kujące ataki kamikaze. Ale większość z nich wy daje się pochodzić od ludzi niedoinformowany ch, którzy zadowalali się funkcją jedy nie obserwatorów wielkiego kry zy su, jaki pojawił się przed ich narodem”. W zestawieniu z przy tłaczającą siłą amery kańskiego lotnictwa stosujący konwencjonalną takty kę słabo wy szkoleni piloci japońscy ponosili dotkliwe straty. Traktując śmierć jako pewnik – zamiast prawdopodobieństwa – można by ło o połowę zmniejszy ć obciążenie paliwem i znacznie zwiększy ć precy zję niszczy cielskich działań. Zgodnie z tą logiką kampania powietrzna przeprowadzona u wy brzeży Okinawy przy niosła mary narce amery kańskiej cięższe straty, niż kiedy kolwiek udało się jej zadać główny m okrętom Połączonej Floty w jakimkolwiek momencie wojny. W ty ch ostatnich miesiącach okręty Spruance’a by ły zmuszone podejmować jedne ze swy ch najtrudniejszy ch i najdłużej trwający ch akcji. Komandor Fitzhugh Lee, zastępca dowódcy lotniskowca „Essex”, tak opisy wał swe wrażenia z Centrum Informacji Bojowej (Combat Information Center, CIC) na pokładzie tej jednostki, które monitorowało uderzenia japońskich bomb i torped: „Pamiętam wiele nieprzy jemny ch godzin spędzony ch w CIC, kiedy obserwowaliśmy te zbliżające się do nas punkciki na ekranie radaru i wiedzieliśmy, co oni robią, ale mieliśmy nadzieję, że nasze działa ich zestrzelą. Gdy widzieliśmy na ekranie, jak zawracają, wówczas by ło wiadomo, że torpedy by ły już w wodzie i zmierzały w naszy m kierunku. Te minuty wy dawały się latami, kiedy siedziałeś tam i czekałeś, aby się dowiedzieć, czy zostałeś trafiony. CIC nie by ło przy jemny m miejscem. By ło ciekawe od strony psy chologicznej [...] moje pierwsze doświadczenie prawdziwego strachu – w obliczu czegoś, o czy m by ło wiadomo, że w każdej chwili może skończy ć się śmiercią [...]. Siedziałeś tam wokół ty ch ekranów radarowy ch i patrzy łeś, co się dzieje, razem z młody mi mary narzami po osiemnaście czy dziewiętnaście lat, prosto z farmy czy sklepu z obuwiem [...]. Ich reakcje by ły przeważnie znakomite. Od czasu do czasu trafiał się jakiś, który nie mógł tego wy trzy mać [...]. Przekonałem się, że potrafię wy chwy cić, gdy ktoś zaczy na reagować trochę histery cznie [...]. Jeśli zaczy nał za bardzo ulegać emocjom, mógł wpły nąć na inny ch, trzeba więc by ło szy bko coś wy my ślić – wy prowadzić go [...]. Mieliśmy kilku, którzy stracili nad sobą kontrolę i zaczęli płakać, szlochać, modlić się”. Wizerunek japońskich kamikaze wzbijający ch się w powietrze z promienny m entuzjazmem jest w przeważającej mierze chy biony. Wśród pierwszej fali samobójców w jesieni 1944 roku by ło wielu prawdziwy ch ochotników, później jednak napły w młody ch fanaty ków się zmniejszy ł. Wielu następny ch rekrutów podejmowało się tej roli w wy niku
presji moralnej, a niekiedy po prostu poboru do wojska. Ich szkolenie by ło równie surowe jak wszy stkich japońskich wojowników i towarzy szy ł mu taki sam nacisk na kary cielesne. Takeo Kasuga, dy żurny stołówki w bazie kamikaze Tsuchitura, mówił o melancholii, a niekiedy histerii towarzy szącej ostatnim godzinom pilotów. Niektórzy roztrzaskiwali meble lub siedzieli w niemej zadumie, inni frenety cznie tańczy li. Takeo wspominał o nastroju „całkowitej rozpaczy ”. Presja środowiska, od niepamiętny ch czasów dominująca siła społeczna w Japonii, w programie kamikaze osiągnęła swe apogeum. Japoński history k pisał cierpko o skazany ch na zgubę lotnikach tamtego okresu: „Wy dawało się, że wielu nowo przy by ły m brakowało nie ty lko entuzjazmu, lecz stwarzali oni wrażenie zaniepokojony ch swy m położeniem. U niektóry ch ten stan trwał jedy nie kilka godzin, u inny ch kilka dni. By ł to okres melancholii, który z czasem przemijał, ustępując miejsca duchowemu przebudzeniu. Wówczas, niczy m w przy pły wie mądrości, znikała troska i pojawiał się spokój ducha wraz z pogodzeniem się ży cia ze śmiercią, śmiertelności z nieśmiertelnością”. Wskazał na przy kład niejakiego porucznika Kuno, który przy by ł na swe operacy jne lotnisko niezadowolony, lecz przed ostatnim lotem stał się wręcz beztroski i nalegał na usunięcie ze swego samolotu wszelkiego wy posażenia, poza niezbędny m. Autor wy rażał jednak ubolewanie, że „nieliczni spośród ty ch pilotów, pod wpły wem wdzięcznego i wielbiącego ich społeczeństwa, niepotrzebnie zaczęli się uważać za ży jący ch bogów i stali się nieznośnie wy niośli”. Większość by ła po prostu udręczona. Jeden młody adept snuł smętne rozważania, gdy trudna sy tuacja jego kraju stała się już jasna: „Teraz zaczy na się zmasowany atak wroga posiadającego olbrzy mią przewagę materialną. Ostatni katastrofalny etap opisany w Na Zachodzie bez zmian nadejdzie już wkrótce”. Podobnie pisał w pamiętniku dwudziestojednoletni pilot bombowca Norimitsu Takushima: „Naród japoński nie ma dziś swobody wy powiadania się i nie możemy publicznie wy rażać naszej kry ty ki [...]. Naród japoński nie ma nawet dostępu do wy starczający ch informacji, aby poznać fakty [...]. To jeszcze jeden przy kład ruty ny i demagogii, które stały się siłami napędowy mi naszego społeczeństwa [...]. Spotkamy się z naszy m losem kierowani zimną wolą rządu. Nie utracę swego zapału i nadziei aż do końca [...]. Istnieje jeden ideał – wolność”. 9 kwietnia 1945 roku samolot Takushimy zaginął podczas operacji.
Amerykańscy marines na Iwo Jimie, 1945 rok Fot. AP Photo/US Marine Corps/Press Association Niektórzy młodzi ludzie twierdzili jednak, że zgłosili się dobrowolnie. Porucznik Kanno Naoishi, uważany przez swy ch towarzy szy za jednego z najbarwniejszy ch japońskich pilotów my śliwców, zderzy ł się z bombowcem B-24 i uszedł z ży ciem, lecz nie spodziewał się, że poży je jeszcze zby t długo. Członkowie załóg podróżowali pomiędzy placówkami, do który ch dostali skierowanie z niewielkim bagażem w postaci rzeczy osobisty ch, ołówków kartograficzny ch i bielizny. Na jego torbie widniał niefrasobliwy napis: „Rzeczy osobiste zmarłego komandora porucznika Kanno Naoishiego”, zakładał bowiem własną śmierć i następujący po niej zwy czajowy awans dla każdego zestrzelonego lotnika. W jedny m z niezliczony ch ostatnich listów pozostawiony ch dla rodzin przez kamikaze Hay ashi Ichizo napisał w kwietniu 1945 roku: „Mamo, jestem mężczy zną. Przeznaczeniem wszy stkich mężczy zn urodzony ch w Japonii jest umrzeć, walcząc dla kraju. Znakomicie wy wiązałaś się z zadania, wy chowując mnie na człowieka honoru. Ja znakomicie wy wiążę się z zadania, zatapiając nieprzy jacielski lotniskowiec. Możesz by ć ze mnie dumna”. Ichizo zginął u wy brzeży Okinawy 12 kwietnia 1945 roku, w wieku dwudziestu trzech lat. Podobny list zostawił 28 kwietnia swoim rodzicom Nakao Takenonori: „Przedwczoraj odwiedziłem świąty nię Kotohira i zrobiłem tam sobie zdjęcie. Poleciłem, aby wy słano do was gotową fotografię. Na wszelki wy padek załączam pokwitowanie [...]. Proszę, nie upadajcie na duchu i walczcie, aby pokonać Amery kę i Wielką Bry tanię. Proszę, powiedzcie to samo babci. Zostawię swój pamiętnik. Choć nie osiągnąłem wiele w ży ciu, jestem zadowolony, że spełniłem swoje pragnienie ży cia czy stego, bez pozostawiania za sobą czegoś brzy dkiego [...]. Chcę wy razić podziękowanie dla wujka i wielu inny ch ludzi [...]. Ży czę wam wszy stkiego najlepszego na przy szłość”. Walka z kamikaze okazała się dla U.S. Navy jedny m z najkrwawszy ch i najboleśniejszy ch doświadczeń w całej wojnie. Od 11 marca do końca czerwca 1945 roku japońscy lotnicy wy konali blisko 1700 lotów bojowy ch nad Okinawę. Dzień po dniu załogi okrętów ostrzeliwały nurkujące i manewrujące my śliwce napastników. Większość pilotów ginęła w ty m ostrzale, lecz kilku zawsze udawało się przebić, aby roztrzaskać się na pokładach startowy ch i nadbudowie okrętów z niszczy cielskimi efektami w postaci płonącego paliwa, wy buchającej amunicji oraz mary narzy – chroniony ch jedy nie przez kaptury i rękawice ochronne – miotający ch się wśród płomieni. 12 kwietnia niemal wszy stkie 183 atakujące my śliwce zostały zniszczone, lecz Amery kanie stracili dwa zatopione okręty, a czternaście zostało uszkodzony ch, w ty m dwa pancerniki. 16 kwietnia został trafiony lotniskowiec „Intrepid”; 4 maja zatonęło pięć okrętów, a jedenaście zostało uszkodzony ch; pomiędzy 11 a 14 maja poważny ch uszkodzeń doznały trzy okręty flagowe, w ty m lotniskowce „Bunker Hill” i „Enterprise”. Od 6 kwietnia do 22 czerwca Japończy cy przeprowadzili dziesięć poważny ch nalotów samobójczy ch w dzień i w nocy z udziałem 1465 samolotów i dodatkowo 4800
nalotów konwencjonalny ch. Kamikaze zatopili 27 okrętów i uszkodzili kolejny ch 164, podczas gdy bombowce zatopiły jeden i uszkodziły 63. Około 20 procent ataków kamikaze trafiło w cel – by ł to wskaźnik dziesięciokrotnie wy ższy od nalotów konwencjonalny ch. Jedy nie przy tłaczająca siła amery kańskiej mary narki pozwoliła jej na wy trzy manie takich strat. Do czasu gdy 22 czerwca, osiemdziesiąt osiem dni po pierwszy m lądowaniu sił Bucknera, ogłoszono, że Okinawa została zabezpieczona, armia i piechota morska straciły 7503 zabity ch i 36 613 ranny ch, do który ch doszło 36 ty sięcy ofiar spoza pola walki, głównie przy padków wy czerpania udziałem w działaniach bojowy ch. Ponadto U.S. Navy poniosła straty w liczbie 4907 zabity ch i ponad 8 ty sięcy ranny ch. Zginęli niemal wszy scy obrońcy na lądzie wraz z ty siącami rdzenny ch mieszkańców Okinawy, którzy w części zostali nakłonieni przez wojskowy ch do popełnienia samobójstwa. Japończy kom udało się w dużej mierze osiągnąć swój cel: straty Amery ki przekonały przy wódców kraju, że inwazja na samą Japonię by łaby ogromnie kosztowna. Konsekwencje tego okazały się jednak zupełnie inne od zamierzony ch przez Tokio. Przez następne ty godnie dochodziło do ograniczony ch operacji lądowy ch. Na ży czenie MacArthura siły australijskie wy lądowały na Borneo i walczy ły w niewielkiej, ale bardzo zaciekłej kampanii, której celem by ło zabezpieczenie regionów przy brzeżny ch. Na Filipinach wojska amery kańskie spy chały kurczącą się linię oporu Yamashity w górach i przeprowadziły szereg desantów z morza, aby wy zwolić inne wy spy tego rozległego archipelagu. Nie ustawano w wy siłkach, aby nakłonić pozostający ch z ty łu japońskich maruderów do poddania się. Jeden z więźniów, dwudziestodziewięcioletni sierżant Kiy oshi Ito, w cy wilu handlowiec z Nagoi, został namówiony do podpisania ulotki przeznaczonej do rozpowszechniania przez wojska amery kańskie o następującej treści: „Towarzy sze! Wy, którzy postanowiliście mężnie stawiać opór do końca [...] PROSZĘ ZATRZYMAJCIE SIĘ NA CHWILĘ, ZANIM UMRZECIE, I POMYŚLCIE! OFICEROWIE, PODOFICEROWIE I ŻOŁNIERZE! [...] Nie muszę wam mówić o sy tuacji, w jakiej się znaleźliśmy, gdy nasza osamotniona ojczy zna walczy przeciwko całemu światu. Czy to już nie ty lko kwestia czasu? Proszę spróbować my śleć rozsądnie. Niech Przeznaczenie rozstrzy gnie o wy niku wojny. Cokolwiek się wy darzy, naród japoński z jego wspaniałą trzechty siącletnią historią, nigdy nie zostanie zgładzony. Towarzy sze, czemu nie mieliby ście się zastanowić nad przeszłością i zacząć nowe ży cie, aby odbudować Japonię? Złóżcie broń i zejdźcie ze swoich pozy cji. Zdejmijcie koszule, machajcie nimi nad głowami i podejdźcie do amery kańskich pozy cji w świetle dnia, główny mi drogami. Wtedy skończą się wasze zmartwienia i będziecie potraktowani po ludzku. STANOWCZO UWAŻAM, ŻE JEST TO JEDYNA I NAJLEPSZA DROGA, JAKA POZOSTAŁA W SŁUŻBIE NASZEMU KRAJOWI! Podoficer japońskiej armii, obecnie jeniec wojenny ”. Tego rodzaju apele by ły niemal całkowicie ignorowane do sierpnia 1945 roku, ale i później. Podobnie by ło w Birmie, gdzie 14. Armia Slima nadal likwidowała resztki wojsk japońskich i przy gotowy wała się do operacji „Zipper” oznaczającej inwazję na Malaje. Na
wiadomość o Dniu Zwy cięstwa w Europie wśród żołnierzy walczący ch na Wschodzie pojawiło się wiele zgry źliwy ch dowcipów. Łącznik dostarczy ł informację o ty m wy darzeniu wy sokiej rangi oficerowi sztabu jednej z dy wizji w Birmie, ten zaś krzy knął do swego sierżanta: „Mam tu wiadomość, że wojna w Europie się skończy ła!”. Podoficer zwrócił się wtedy do swy ch żołnierzy i powiedział: „Wojna w Europie się skończy ła. Pięć minut przerwy ”. Major John Randle, który walczy ł na froncie birmańskim od kwietnia 1942, tak opisy wał nastroje w lecie 1945 roku: „My śleliśmy, że to będzie trwało bez końca. Gdy by mój dowódca powiedział mi: zasłuży łeś na urlop, jeszcze zanim wróciliśmy [do Birmy ] na początku 1945 roku, poszedłby m na to. Ale sam nigdy by m o to nie poprosił. Nie można by ło podnieść ręki i powiedzieć: mam już dość”. Ku wy raźnej konsternacji wielu wy soko postawiony ch Amery kanów MacArthur został desy gnowany na naczelnego dowódcę operacji „Oly mpic” – inwazji na Japonię, którą w postaci lądowania na Kiusiu przewidziano na listopad. Ty mczasem bombowce LeMay a nadal spopielały nieprzy jacielskie miasta, a produkcja przemy słowa Japonii by ła bliska załamania. 10 lipca 1945 roku dowodzona przez Halsey a amery kańska 5. Flota zbliży ła się do Japonii i rozpoczęła własny intensy wny program nalotów z lotniskowców na cele lądowe, siejąc spustoszenie na terenach, które uszły uwadze XXI Dowództwa Bombowego. „Na przedpolu najeźdźcy szalała jego wielka grupa operacy jna lotniskowców [...] niczy m potężny tajfun” – pisał zdumiony i sfrustrowany oficer mary narki Yoshida Mitsuru. Stalin obiecał przy łączy ć się do wojny na Wschodzie i rozpocząć w sierpniu wielką ofensy wę w Mandżurii. Wy dawało się, że istnieją wszelkie szanse na oszczędzenie ży cia amery kańskich żołnierzy, jeśli pozwoliłoby się Rosjanom na udział w najkrwawszy ch działaniach prowadzący ch do rozgromienia wroga. Waszy ngton by ł nader naiwny, nie zdając sobie sprawy, że Stalin planował wy stąpić przeciwko Japończy kom nie dla wy gody Stanów Zjednoczony ch, lecz z zamiarem uzy skania własny ch zdoby czy tery torialny ch. By najmniej nie potrzebując specjalnej zachęty do zaangażowania w walkę swy ch żołnierzy, sowiecki przy wódca nie dałby się od tego odwieść. Spośród wszy stkich uczestników wojny to on miał najwy raźniej określoną wizję własny ch celów. W lipcu i sierpniu 1945 roku ty siące wojskowy ch pociągów kursowało tam i z powrotem przez Azję, przewożąc armie, które pokonały Niemcy, aby teraz dokończy ły dzieła zniszczenia Japonii. Ty mczasem w około dwudziestu wielkich, ściśle strzeżony ch ośrodkach badań w różny ch miejscach Stanów Zjednoczony ch sto dwadzieścia pięć ty sięcy naukowców, inży nierów i personelu pomocniczego pracowało nad urzeczy wistnieniem projektu „Manhattan”, największego i najstraszniejszego przedsięwzięcia naukowego czasów wojny. Laura Fermi, żona Enrica, jednego z najważniejszy ch luminarzy na terenie takiej placówki w Los Alamos, napisała później, że by ło jej żal lekarzy wojskowy ch opiekujący ch się naukowcami: „Oni by li przy gotowani na nagłe sy tuacje na polach bitwy, a zamiast tego mieli do czy nienia ze znajdujący mi się w stanie wielkiego napięcia mężczy znami, kobietami i dziećmi. W stanie
wielkiego napięcia, ponieważ wpły wała na nas wy sokość nad poziomem morza, ponieważ nasi mężczy źni pracowali przez długie godziny pod nieustającą presją, ponieważ by ło nas za dużo podobny ch i bliskich sobie, zby t zdany ch na własne towarzy stwo nawet w godzinach odpoczy nku, a wszy scy by liśmy stuknięci. W stanie wielkiego napięcia, ponieważ czuliśmy się bezsilni w dziwny ch okolicznościach”. W 1942 roku Bry ty jczy cy dokonali znaczącego postępu w badaniach nad bombą atomową, a ich wiedza teorety czna by ła wówczas nawet większa niż naukowców amery kańskich. Ale w sy tuacji, gdy ich wy spa by ła oblężona, zdawali sobie sprawę, że brakuje im środków na szy bkie zbudowanie tej broni. Osiągnięto porozumienie, w my śl którego naukowcy bry ty jscy i europejscy emigranci mieli pokonać Atlanty k, aby pracować razem z Amery kanami. Odtąd o bry ty jskim wkładzie szy bko w Waszy ngtonie zapomniano i Stany Zjednoczone brutalnie przy właszczy ły sobie bombę. Technologiczny determinizm jest wy różniającą się cechą współczesnego sposobu prowadzenia wojny i nie znalazło to nigdy bardziej jaskrawego odzwierciedlenia niż przy wy korzy staniu niszczy cielskiej siły atomu. Podobnie jak by ło nieuniknione, że z chwilą zbudowania armady bombowców B-29 do zaatakowania Japonii zostaną one w ty m celu wy korzy stane, tak zaangażowanie Stanów Zjednoczony ch w projekt „Manhattan” zadecy dowało o losie Hiroszimy i Nagasaki. Potomność patrzy na uży cie bomb atomowy ch w oderwaniu od kontekstu. Należy podkreślić, że w umy słach większości polity ków i generałów dopuszczony ch do tajemnicy te pierwsze bronie jądrowe dawały jedy nie możliwość dramaty cznego zwiększenia skuteczności ataków z powietrza już dokony wany ch przez „Superfortece” LeMay a i nie wy woły wały w kraju żadny ch zauważalny ch zastrzeżeń natury moralnej. Ty lko niewielka liczba naukowców zdawała sobie sprawę z przełomowego dla świata znaczenia energii atomowej. Churchill dał dowód, jak niewiele z tego rozumiał, gdy w 1941 roku zwrócono się do niego o aprobatę dla bry ty jskiego zaangażowania się w prace nad bronią jądrową. Odparł, że jest zadowolony z niszczy cielskiej siły już istniejący ch materiałów wy buchowy ch, ale nie ma obiekcji wobec podjęcia prac nad nową technologią, która obiecuje więcej. Wy miana poglądów pomiędzy Trumanem – który został prezy dentem po śmierci Roosevelta 12 kwietnia 1945 roku – Stimsonem, Marshallem oraz inny mi osobistościami potwierdzała przy puszczenia, że bomba może się okazać bronią o niszczy cielskiej sile, lecz nie uznano, że może to by ć początek nowej ery dla ludzkości. Na przy kład Marshall do sierpnia 1945 roku nakazy wał konty nuację planów operacji „Oly mpic”, nie by ł bowiem przekonany co do tego, że nawet gdy by bomby atomowe zostały zrzucone i zadziałały zgodnie z planem, spowodowały by zakończenie wojny. Kierujący projektem „Manhattan” generał Leslie Groves by ł zwolennikiem wy korzy stania nowy ch broni w najbliższy m możliwy m terminie. Nie przejmował się wcale rozterkami takich naukowców, jak Edward Teller, który niemal w rozpaczy napisał do kolegi: „Nie mam nadziei na oczy szczenie swego sumienia. Sprawy, nad który mi pracujemy, są tak straszliwe,
że żadne protesty ani wdawanie się w polity kę nie uratują naszy ch dusz”. Jedy ną poważnie dy skutowaną kwestią by ło to, czy zademonstrowanie bomby zamiast jej wy korzy stania przeciwko celowi w aglomeracji miejskiej mogłoby przy nieść pożądany skutek. Po oży wionej debacie podczas weekendu w dniach 14–16 lipca panel naukowców pod przewodnictwem Roberta Oppenheimera stwierdził: „Zwolennicy czy sto technicznej demonstracji chcieliby zakazu stosowania broni atomowy ch i obawiają się, że jeśli teraz uży jemy ty ch broni, nasza pozy cja w przy szły ch rokowaniach zostanie osłabiona. Inni kładą nacisk na możliwość oszczędzenia ży cia Amery kanów poprzez naty chmiastowe wy korzy stanie ty ch broni do celów wojskowy ch i uważają, że poprawi to perspekty wy w wy miarze między narodowy m [...]. My sami jesteśmy bliżsi ty m ostatnim poglądom – nie możemy zaproponować żadnej technicznej demonstracji prawdopodobnie kładącej kres wojnie i nie widzimy możliwej do zaakceptowania alternaty wy dla bezpośredniego wy korzy stania wojskowego”. Nawet Teller przekonał sam siebie – by najmniej nie nierozważnie – że nadzieja na przy szłość ludzkości leży w demonstracji na ży wo, która pokazałaby światu niesły chane okropności spowodowane zastosowaniem takich broni. To wielkie przedsięwzięcie ży ło już własny m ży ciem, a powstrzy mać je mogły ty lko dwa wy darzenia. Po pierwsze, Truman mógł doznać niezwy kłego olśnienia i ogłosić, że ta broń jest zby t straszna, aby można by ło jej uży ć. Bardziej prawdopodobne wy dawało się drugie wy jście: zaproponowanie bezwarunkowej kapitulacji przez Japończy ków. Przechwy cone jednak w połowie 1945 roku tajne telegramy oraz publiczne deklaracje Tokio wskazy wały na uporczy we odrzucanie przez Japończy ków takiej linii postępowania. Patrząc obiekty wnie, dla aliantów by ło jasne, że klęska Japonii jest nieuchronna, zarówno ze względów militarny ch, jak i ekonomiczny ch, toteż uży cie broni atomowy ch by ło niepotrzebne. Ale perspekty wa konieczności dalszego zmagania się z gniazdami fanaty cznego oporu w całej Azji przez miesiące, jeśli nie lata, budziła grozę. W Tokio utrzy my wał się pogląd, że nieustępliwa obrona rodzimy ch wy sp może wciąż uchronić Japonię przed zaakceptowaniem absolutnej klęski. Szef japońskiego sztabu generalnego generał Yoshijiro Umezu w charaktery sty czny m dla siebie napuszony m sty lu napisał w maju w arty kule prasowy m: „Niezawodną drogą do zwy cięstwa w decy dującej bitwie jest zjednoczenie zasobów Cesarstwa w celu wsparcia wy siłku wojennego oraz mobilizacja wszy stkich sił narodu, zarówno fizy czny ch, jak i duchowy ch, niezbędna do unicestwienia amery kańskich najeźdźców. Wzbudzenie metafizy cznego ducha jest pierwszy m warunkiem stoczenia decy dującej bitwy. Zawsze należy kłaść nacisk na intensy wne zaangażowanie w akcje zaczepne”. Oficer sztabowy major Yoshitaka Horie wy głosił do kadetów pogadankę na temat aktualnej sy tuacji. Otrzy mał za to repry mendę od oficera dy rektoriatu edukacji, który oświadczy ł: „Twoje referaty są tak przy gnębiające, że słuchacze zaczną tracić wolę walki. Musisz kończy ć górnolotny m akcentem, zapewniając ich, że cesarska armia jest wciąż w bojowy m nastroju”. Niektórzy z dzisiejszy ch najbardziej zdecy dowany ch kry ty ków uży cia bomb atomowy ch
pomijają to, że z każdy m dniem trwania wojny nadal ty siącami umierali więźniowie i niewolnicy japońskiego imperium w Azji. Paradoksalnie, sojusznicy mogli uczy nić więcej dla udaremnienia poczy nań japońskich military stów, ogłaszając publicznie, że nie zamierzają dokony wać inwazji na samą Japonię, a zamiast tego konty nuować głodzenie i bombardowanie japońskiego społeczeństwa aż do kapitulacji. Największy m błędem Trumana z punktu widzenia ochrony własnej reputacji by ło to, że nie wy stosował jednoznacznego ultimatum przed atakami na Hiroszimę i Nagasaki. Ogłoszona 25 lipca Deklaracja Poczdamska zachodnich sojuszników groziła Japonii „niezwłoczny m i całkowity m zniszczeniem”, jeśli od razu się nie podda. Sformułowanie to miało szczególne znaczenie dla przy wódców alianckich, którzy wiedzieli, że pierwsza bomba atomowa właśnie przeszła udaną próbę w Alamogordo. Dla Japończy ków zaś by ła ty lko zapowiedzią konty nuacji tego samego: nalotów wzniecający ch pożary i z czasem inwazji. W połowie lata 1945 roku rządzący Japonią chcieli zakończenia wojny, ale generałowie i niektórzy polity cy wciąż obstawali przy uzy skaniu „honorowy ch warunków”, które obejmowały na przy kład zachowanie znaczny ch części japońskiego imperium w Mandżurii, Korei i Chinach oraz zgodę aliantów na oszczędzenie krajowi okupacji czy wy roków za zbrodnie wojenne. Współczesny japoński history k profesor Akira Namkamura z uniwersy tetu Dokky o mówi: „Żaden człowiek w Japonii nie miał władzy nawet w przy bliżeniu przy pominającej uprawnienia amery kańskiego prezy denta. Cesarz by ł zobowiązany działać zgodnie z japońską konsty tucją, co oznaczało, że musiał spełniać ży czenia armii, mary narki i polity ków cy wilny ch. Mógł podjąć decy zję o zakończeniu wojny, ty lko jeśli te siły się o to do niego zwróciły ”. Nawet jeżeli twierdzenie to można by ło na różne sposoby interpretować, jak to się dzieje także dzisiaj, by ło jasne, że Hirohito mógł pójść w kierunku kapitulacji dopiero wtedy, kiedy wy łoniłoby się porozumienie w tej sprawie wśród japońskich przy wódców. Zostało to z trudem osiągnięte w połowie sierpnia 1945 roku i ani dnia wcześniej. Wielu współczesny ch kry ty ków zbombardowania Hiroszimy i Nagasaki twierdzi, że tak naprawdę to Stany Zjednoczone powinny by ły przy jąć moralną odpowiedzialność za działania, które w założeniu miały ratować Japończy ków przed konsekwencjami uporu ich własny ch przy wódców. Żaden przy tomny człowiek nie sugerowałby, że uży cie bomb atomowy ch by ło równoznaczne z absolutny m dobrem, lub nawet że by ł to czy n szlachetny. Co prawda, w toku wojny konieczne by ło zarówno popełnianie wielu straszny ch rzeczy, aby wesprzeć sprawę zwy cięstwa sojuszników, jak i kierowanie działaniami prowadzący mi do rozlewu krwi na wielką skalę. Z nadejściem sierpnia 1945 roku ży cie rodaków wy dawało się dla przy wódców alianckich bardzo drogie, a ży cie wrogów nieistotne. W ty ch warunkach wy daje się zrozumiałe, że prezy dent Truman nie zatrzy mał ry dwanu, który poniósł bomby atomowe na Tinian, a stamtąd nad Japonię. Podobnie jak Hitler by ł architektem zniszczenia Niemiec, tak reżim w Tokio ponosił lwią część odpowiedzialności za to, co się wy darzy ło w Hiroszimie i Nagasaki. Gdy by japońscy przy wódcy kierowali się logiką, a także interesem własnego społeczeństwa, bomby atomowe nie zostały by zrzucone.
Gdy dziewiętnastoletni strzelec pokładowy Joseph Majeski zobaczy ł przy lot na Tinian „Superfortecy ” „Enola Gay ”, zmody fikowanej do przenoszenia broni ty lko w części ogonowej oraz wy posażonej w specjalne śmigła i inny dodatkowy sprzęt, podszedł bliżej i zapy tał jednego z członków załogi, w jakim celu przy lecieli. Ten odparł nonszalancko: „Jesteśmy tu, aby wy grać wojnę”, a młody lotnik oczy wiście mu nie uwierzy ł. Kilka dni później, 6 sierpnia 1945 roku, samolot ten zrzucił bombę „Little Boy ” („Małego Chłopca”) na Hiroszimę. Detonacja miała siłę 12 500 ton konwencjonalny ch materiałów wy buchowy ch, spowodowała obrażenia nigdy dotąd niespoty kane w historii ludzkości oraz zabiła co najmniej 70 ty sięcy osób. Wielu ludzi na cały m świecie na początku nie by ło w stanie wy obrazić sobie, co się w ogóle wy darzy ło. Komandor porucznik Michael Blois-Brooke z bry ty jskiego okrętu „Sefton”, przy gotowującego się do inwazji na Malaje, powiedział: „Usły szeliśmy o jakiejś zrzuconej na Japonię cudownej bombie, która miała zakończy ć wojnę. Tak naprawdę nie zwróciliśmy na to uwagi, sądząc, że jedna pojedy ncza bomba nie zmieni biegu historii”.
Hiroshima Fot. Alfred Eisenstadt/Time & Life Pictures/Getty Images Trzy dni później bomba „Fat Man” („Gruby Facet”) została zrzucona na Nagasaki, dorównując siłą eksplozji 22 ty siącom ton TNT (troty lu) i zabijając co najmniej 30 ty sięcy ludzi. We wczesny ch godzinach tego samego dnia pierwsze oddziały półtoramilionowej armii
sowieckiej, wspierane przez 5500 czołgów i dział samobieżny ch, wkroczy ły do Mandżurii. Przetoczy ły się przez region, zmiatając po drodze dy sponujący ch znacznie mniejszą siłą ognia Japończy ków. W niektóry ch miejscach obrońcy walczy li do końca, stawiając opór jeszcze przez dziesięć dni po oficjalny m zakończeniu wojny. Z nadejściem 20 sierpnia Rosjanie zajęli już większość Mandżurii i północnej Korei. Ta krótka kampania kosztowała ich 12 ty sięcy zabity ch, czy li więcej, niż Bry ty jczy cy stracili we Francji w 1940 roku, natomiast po drugiej stronie straciło ży cie około 80 ty sięcy Japończy ków. Większość młody ch ludzi bombardujący ch Japonię od dawna chroniła się w sprawach swego rzemiosła za pancerzem bezduszności – podobną zbroję nosili ich dowódcy. Generał „Hap” Arnold, dowódca sił powietrzny ch USA, chciał zakończy ć ofensy wę „Superfortec” „wielkim finałem” z udziałem ty siąca samolotów wzniecający ch pożary. Spaatz, wówczas głównodowodzący lotnictwa na Pacy fiku, preferował zrzucenie trzeciej bomby atomowej na Tokio. Ostatecznie 14 sierpnia osiemset bombowców B-29 zaatakowało bombami zapalający mi aglomeracje miejską Isesaki, nie tracąc ani jednego samolotu i powodując ostatnią po Nagasaki nawałnicę zniszczeń. Jeden z pilotów, pułkownik Carl Storrie, tak mówił następnego ranka o swojej własnej roli: „Wszy stkie inne samoloty miały bomby zapalające, ale my mieliśmy bomby o wadze dwóch ty sięcy kilogramów i zeszliśmy obudzić mieszkańców Kumugay i [...]. By liśmy na wy sokości ponad pięciu ty sięcy metrów i mogliśmy wy czuć wstrząs. To by ła brudna sztuczka. Liczy liśmy, że Japońcy uznają to za jeszcze jedną bombę atomową”. Cesarz Hirohito wezwał na spotkanie przy wódców polity czny ch i wojskowy ch swego kraju i poinformował ich o swej determinacji, by zakończy ć wojnę, co kilka godzin później ogłosił w radiowy m przemówieniu do narodu. Nawet wtedy nie wszy scy jego poddani akceptowali tę decy zję. Pilot my śliwca komandor Hariy ushi Iki powiedział: „Nigdy nie pozwalałem sobie my śleć o możliwości przegrania wojny. Kiedy Rosjanie zaatakowali Mandżurię, by łem bardzo przy gnębiony – ale nawet wtedy nie mogłem pogodzić się z ty m, że przegraliśmy ”. Niektóre wy soko postawione osobistości, w ty m minister wojny oraz kilku generałów i admirałów, popełniło ry tualne samobójstwo, a za ich przy kładem poszło kilkuset oficerów pośledniejszej rangi. Oficer wy wiadu w sztabie generalny m major Shoji Takahashi stwierdził: „W armii istniała wy raźna różnica zdań w kwestii zakończenia wojny. Wielu naszy ch ludzi w Chinach i Azji Południowo-Wschodniej chciało dalej walczy ć. Większość w Japonii akceptowała, że nie możemy tego konty nuować. By łem przekonany, że z chwilą gdy wy powiedział się cesarz, musimy się poddać”. I ten pogląd przeważy ł. 14 sierpnia o dziewiętnastej czasu waszy ngtońskiego – już 15 sierpnia w Japonii – Harry Truman odczy tał w Biały m Domu przed gęsto stłoczony mi polity kami i dziennikarzami komunikat o bezwarunkowej kapitulacji Japonii. Prezy dent wy dał następnie rozkaz wstrzy mania wszelkich ofensy wny ch operacji przeciwko nieprzy jacielowi. 2 września w Zatoce Tokijskiej przedstawiciele Japonii i aliantów z generałem Douglasem MacArthurem na czele podpisali na pokładzie pancernika „Missouri” dokument o kapitulacji.
Druga wojna światowa oficjalnie dobiegła końca.
26 ZW YC IĘZC Y I ZW YC IĘŻENI
a początku XIX wieku Goethe napisał: „Nasze współczesne wojny unieszczęśliwiają wielu ludzi, kiedy trwają, i nie uszczęśliwiają nikogo, kiedy dobiegają końca”. Niemal tak samo by ło w 1945 roku. Wojna w Europie zakończy ła się nagle. Miliony niemieckich żołnierzy poddały się z żalem lub z ulgą i złoży ły broń, a potem przy łączy ły się do długich szeregów jeńców, człapiący ch w kierunku zaimprowizowany ch obozów. Ty lko bardzo nieliczni próbowali podtrzy my wać na Wschodzie opór przeciwko Sowietom. Pokonani pojawiali się w najbardziej nieoczekiwany ch miejscach i postaciach – niemiecki okręt podwodny z białą flagą wpły nął do rzeki Piscataqua w stanie New Hampshire i przeby ł spory odcinek drogi, zanim zdumiona policja stanowa zatrzy mała kapitana i załogę. Irlandzki premier Éamon de Valera, wy korzy stując ostatnią okazję zademonstrowania swej nienawiści do Bry ty jczy ków, złoży ł oficjalną wizy tę w dublińskiej ambasadzie Niemiec, by wy razić ubolewanie z powodu śmierci głowy państwa Trzeciej Rzeszy. Wielu Niemców uważało, że są takimi samy mi ofiarami hitlery zmu jak narody, które podbili i zniewolili. Stara Mathilde Wolff-Monckeburg zapisała z rozpaczą w Hamburgu 1 maja: „My [...] opłakujemy najbardziej szczerze los naszy ch biedny ch Niemiec. Czujemy się tak, jakby ostatnia bomba trafiła prosto w naszą duszę, niszcząc ostatnie schronienie radości i nadziei. Nasze piękne i dumne Niemcy zostały zmiażdżone, wdeptane w ziemię i zamienione w gruzy. Miliony ludzi poświęciły swe ży cie, a wszy stkie nasze piękne miasta i dzieła sztuki są zniszczone. Wszy stko z powodu obłąkańczej wizji jednego człowieka, który uważał się za bożego wy brańca”. Zarówno latem 1945 roku, jak i później Niemcy o wiele częściej litowali się nad sobą, niż odczuwali skruchę. W czasie wojny zginęła jedna trzecia wszy stkich chłopców urodzony ch w latach 1915–1924 oraz dwie piąte spośród ty ch, którzy przy szli na świat w latach 1920– 1925. Podczas olbrzy mich ruchów migracy jny ch, do jakich doszło przed Dniem Zwy cięstwa i po nim, ponad 14 milionów etniczny ch Niemców opuściło – dobrowolnie lub nie – swe domy na Wschodzie. Co najmniej milion – najnowsze oceny bardzo się w ty ch szacunkach od siebie różnią – straciło ży cie podczas wędrówek, które nastąpiły później. History czny problem niemieckich mniejszości nękający Europę Środkową został rozwiązany w najbardziej brutalny sposób: przez czy stki etniczne. W ty m samy m czasie miliony przedstawicieli wielu zniewolony ch przez Hitlera narodów wkroczy ły w nowy, ciemny tunel niepewności. Niektórzy z nich spędzili całe lata w administrowany ch przez sojuszników obozach dla tak zwany ch dipisów, czy li osób, które w wy niku wojny znalazły się poza
N
granicami swego państwa. Jeszcze mniej szczęścia mieli ci, którzy zostali przy musowo deportowani do ZSRS, czy li swej nominalnej ojczy zny, gdy ż wielu spośród nich zamordowano, jako że zostali uznani przez NKWD za zdrajców lub podejrzany ch o zdradę. Połowa substancji mieszkaniowej niemieckich miast by ła zniszczona; z 19 milionów mieszkań w gruzach leżało 3,8 miliona. Dziennikarz „New York Timesa” Richard Johnston napisał z ruin Nory mbergi: „Nieliczni Niemcy, jak wy straszone robaki ziemne, wy chodzą dziś rano ze swy ch schronów, jaskiń i piwnic, mrużą oczy w jasny m świetle słoneczny m i patrzą z niedowierzaniem na straszliwe pobojowisko, które by ło ich miastem [...]. Nory mberga jest miastem umarły ch”. W jeszcze gorszy m stanie by ły Berlin, Drezno czy Hamburg. Stoczona trzy sta lat wcześniej wojna trzy dziestoletnia naraziła Niemcy na proporcjonalnie większe straty ludności, ale skala zniszczeń materialny ch w 1945 roku nie miała sobie równy ch w dziejach. Wielkie miasta Europy aż tak nie ucierpiały ani podczas pierwszej wojny światowej, ani nawet podczas awanturniczy ch poczy nań Napoleona. Przez dwa lata po Dniu Zwy cięstwa NKWD prowadziło w Polsce i na Ukrainie krwawą kampanię przeciwko opozy cji – celem by ło narzucenie woli Stalina społeczeństwom, które nie godziły się na zamianę ty ranii hitlerowskiej na ty ranię sowiecką. Przeby wający na Zachodzie polscy emigranci by li oburzeni ty m, że nowy laburzy stowski rząd, nie chcąc drażnić Sowietów, odmówił im prawa do udziału w londy ńskiej defiladzie zwy cięstwa. Generał Włady sław Anders napisał: „Czułem się tak, jakby m zaglądał na salę balową zza zasłony, wiszącej przy drzwiach, przez które nie mogę wejść”. Na krótko przed objęciem rządów przez Partię Pracy, co nastąpiło w lipcu, Anders spotkał na bankiecie bry ty jskiego ministra spraw zagraniczny ch Anthony ’ego Edena i ambasadora Stanów Zjednoczony ch. „Powitali mnie uprzejmie, ale bez entuzjazmu. Ponieważ jedy ną naszą zbrodnią jest to, że komplikujemy przez fakt swego istnienia polity kę sojuszników, nie czuję się zobowiązany do tego, by się ukry wać lub odczuwać wsty d”. Gory cz generała by ła usprawiedliwiona. Niemal dwustuty sięczna rzesza jego rodaków dzielnie walczy ła u boku sił sojuszniczy ch, ponosząc ciężkie straty we Włoszech i w północnozachodniej Europie. „My, umundurowani Polacy, wcieleni do sił bry ty jskich, staliśmy się brzy dkim wrzodem na sumieniu Anglików” – napisał oficer, pilot B. Lwow. W 1945 roku ludzie, którzy odmówili uznania marionetkowego reżimu narzuconego przez Stalina ich krajowi, nagle odkry li, że stali się pariasami. Polacy zakończy li wojnę tak, jak ją zaczęli – ludzka ofiarność nie miała szans w konfrontacji z realiami polity ki siły. Anders, Lwow i wielu ich towarzy szy broni wolało zostać wy gnańcami na Zachodzie, niż wrócić do podporządkowanego Sowietom kraju, w który m groziła im egzekucja. Amery kanie i Anglicy wy zwolili połowę Europy od totalitarnej ty ranii, ale nie mieli dość polity cznej woli i środków militarny ch, by ocalić 90 milionów mieszkańców wschodniej Europy przed nową, sowiecką niewolą, która miała trwać niemal pół wieku. Cena za sojusz ze Stalinem by ła naprawdę wy soka. Zwy kli oby watele zwy cięskich państw, nie przejmując się ty m, że wy zwolenie by ło
wątpliwy m dobrodziejstwem dla inny ch regionów świata, czcili wy nik wojny jako triumf dobra nad złem. W dzielnicy Sheffield, w której mieszkała gospody ni domowa Edie Rutherford, na ścianach kilku sąsiadujący ch z sobą domów ktoś napisał: „BOŻE, POBŁOGOSŁAW NASZYCH CHŁOPCÓW ZA TO ZWYCIĘSTWO”. Ona i jej przy jaciele wielbili Churchilla. „Wszy scy się zgadzali, że taki przy wódca by ł błogosławieństwem. Znowu jestem zadowolona z tego, że urodziłam się jako Bry ty jka”. Miliony zwy kły ch ludzi nie roztrząsały globalny ch problemów, lecz znajdy wały wzruszająco osobiste powody do zadowolenia. 7 września 1941 roku pochodzący ze wschodniej części Londy nu dziewiętnastoletni arty lerzy sta Bob Grafton pisał do swej ukochanej Dot tuż przed zaokrętowaniem się na pokład jednostki pły nącej na Daleki Wschód: „Kochanie, wiem, że będziesz na mnie czekała. Kochanie, chcę ci coś powiedzieć. Przy sięgam, że podczas naszej rozłąki nie zadam się z żadną kobietą, ani w sensie fizy czny m, ani psy chiczny m. Ty jesteś dla mnie najważniejsza [...]. Twój na zawsze, z miłością i przy wiązaniem, które są tak głębokie, że ich ogień pali się nawet wtedy, kiedy śpię, Bob”. Tuż przed upadkiem Singapuru Grafton uciekł jakąś łódeczką na Sumatrę i ukry wał się w dżungli, dopóki w marcu 1942 roku nie został schwy tany przez Japończy ków. Przeży ł niewolę, podczas której przez dwa lata budował linię kolejową w Birmie, a we wrześniu 1945 roku pisał do Dot z pokładu zmierzającego w stronę Anglii statku: „Wiem, że z nas dwojga ty miałaś trudniejsze zadanie. Bo ja jestem mężczy zną (by ć może przedwcześnie), a mężczy źni muszą walczy ć, kobiety zaś muszą płakać. Więc mój los nie by ł wy jątkowy, a twój by ł [...]. Straciliśmy cztery lata, ale ułoży my sobie ży cie w taki sposób, że nigdy nie będziemy tego żałować”. Historia Graftona miała szczęśliwe zakończenie: poślubił swoją Dot, a potem oboje ży li długo i szczęśliwie. Inny arty lerzy sta, David McCormick, trafił do niewoli na terenie Afry ki Północnej w grudniu 1941 roku i przeży ł przeszło trzy lata we włoskich i w niemieckich obozach dla jeńców. Kilka dni po Dniu Zwy cięstwa jego żona spotkała się z nim na stacji kolejowej Salisbury. „By ł bardzo chudy, bardzo blady i miał na czole ogromnego guza. Ja włoży łam na tę okazję ozdobioną kokardami niebieską sukienkę w białe kropki, która kosztowała mnie kilka kuponów odzieżowy ch. Nie pamiętam, czy mnie pocałował. Chy ba nie, może dopiero trochę później, kiedy zatrzy maliśmy się w drodze do Ditchinhampton. Oboje by liśmy bardzo zdenerwowani. Przeprosił mnie za tego guza, tłumacząc, że podczas pierwszego wieczoru po wy zwoleniu jacy ś Belgowie trochę zby t entuzjasty cznie podejmowali by ły ch jeńców, a on wpadł do rowu przeciwczołgowego. Bardzo dużo mówił [...]. Rozpaczliwie pragnął jak najszy bciej wy rzucić ze swej świadomości te cztery spędzone « w pudle» lata”. Ale inni żołnierze odkry wali po powrocie, że dawne więzy zostały zerwane, a niegdy siejsze namiętności wy gasły. Musieli więc zadowolić się ty m, że przeży li. Miliony inny ch nie wróciły przecież nigdy. Jesienią 1944 roku dwudziestojednoletnia Kay Kirby została uznana za wdowę, gdy ż jej mąż, nawigator służący w siłach bombowy ch, zaginął nad Niemcami. Ponieważ nie znaleziono jego ciała, trzy mała się resztek nadziei. „Przez całe lata
liczy łam na to, że on zaraz się zjawi. Nie mogłam się pogodzić z my ślą o ty m, że nigdy nie wróci [...]. Kiedy dostawał niespodziewanie przepustkę i przy jeżdżał do domu, zawsze stukał w moje okno podpórką od sznura do bielizny. Kiedy zaginął, wielokrotnie podchodziłam do drzwi, bo wy dawało mi się, że sły szę to pukanie. Oczy wiście nikogo tam nie by ło”. Intelektualiści rozważali różne aspekty wstrząsającego doświadczenia, jakim by ła wojna dla świata. Arthur Schlesinger pisał z wy raźną niechęcią: „Przy puszczam, że by ła to Słuszna Wojna. Ale jak wszy stkim wojnom towarzy szy ły jej okrucieństwa i sady zm, głupstwa i kłamstwa, napuszone pozy i małostkowość. Wojna zawsze będzie piekłem, ale niektóre wojny by ły pody ktowane dobry mi zamiarami i przy niosły korzy stne rezultaty ”. Inny history k, Forrest Pogue, który przeszedł północno-zachodnią Europę z armią amery kańską, napisał: „Wojna dała mi szansę lepszego poznania świata i różny ch rodzajów ludzi, ale równocześnie pomieszała mi w głowie [...]. Ży łem jak nigdy dotąd ży ciem zwy kłego człowieka [...]. Odkry łem, jak mało różni się ży cie człowieka od egzy stencji zwierzęcia [...] to mnie wzmocniło psy chicznie i nauczy ło tolerancji dla ludzkich słabości [...] [ale również] zmieniło mój sposób my ślenia do tego stopnia, że dotąd nie potrafię znaleźć żadny ch odpowiedzi”. Choć garstki japońskich żołnierzy ukry wały się jeszcze przez kilka miesięcy, a nawet lat po zakończeniu wojny i prowadziły działalność party zancką na Filipinach i odległy ch wy spach Pacy fiku, MacArthur i żołnierze jego okupacy jnej armii by li traktowani w Japonii z niemal niewolniczą uległością. Wielu wojowników Hirohito, deklarujący ch jeszcze niedawno gotowość oddania ży cia za swego cesarza, wy rażało teraz ulgę, że nikt nie wy magał już od nich takiej ofiary. Kapitan Yoshiro Minamoto, dowodzący trzy dziestoma żołnierzami załóg samobójczy ch łodzi motorowy ch, wy szedł wraz z nimi z ukry cia na wy spie Tokashiki (niedaleko Okinawy ) w odpowiedzi na wy głaszane przez głośniki apele Amery kanów. „Chciałem, żeby wszy stko odby ło się tak jak należy – powiedział – więc kazałem wszy stkim wy prać mundury i oczy ścić broń. Dokonałem przeglądu oddziału, a potem pochy liliśmy głowy w kierunku Tokio, przy łoży liśmy dłonie do czapek i pomaszerowaliśmy w szy ku z białą flagą w kierunku amery kańskich pozy cji. Potraktowali nas bardzo dobrze. Jestem szczęśliwy, że przeży łem”. Toshiharu Konada dowodził załogą innej samobójczej łodzi, zacumowanej przy jednej z otaczający ch Japonię wy sp. 15 sierpnia wszy stkie stacjonujące w tej bazie oddziały otrzy mały rozkaz słuchania radia. Ale na skutek zakłóceń żołnierze nie zrozumieli wy głoszonego przez cesarza komunikatu o kapitulacji i by li przekonani, że mieli ty lko wy słuchać kolejnej patrioty cznej pogadanki. Konada poznał prawdę dopiero wtedy, kiedy odwiedził ukry tą w górach kwaterę miejscowego dowództwa. Jego przełożony zarządził stan najwy ższej gotowości wszy stkich jednostek. Nikt nie miał pojęcia, co może się wy darzy ć, a niektórzy uważali, że radiowy komunikat został sfałszowany przez Amery kanów. Zaskoczony i zdezorientowany Konada zszedł pieszo nad morze, by zebrać my śli. Liczy ł się z ty m, że on i jego towarzy sze broni otrzy mają rozkaz popełnienia samobójstwa – w obliczu
klęski narodowej żadne inne wy jście nie wy dawało się możliwe. Ale w ty m przy padku nie doszło do ostateczności. Przy gotowani na śmierć młodzi ludzie jeszcze przez miesiąc by li gotowi do samobójczego ataku na Amery kanów, a potem stopniowo zaczęli się przy zwy czajać do my śli, że uda im się przeży ć. Konada zaczął uczy ć swy ch podkomendny ch przedmiotów ścisły ch i angielskiego, chcąc złagodzić nękającą ich nudę i wpoić im wiedzę, która mogła okazać się przy datna w przy szłości. Dopiero pod koniec listopada 1945 roku wrócił do rodzinnego domu na terenie Japonii. Jego ojciec, również oficer mary narki, by ł przekonany, że stracił najstarszego sy na, bo w wy niku biurokraty cznej pomy łki Konada znalazł się na liście sterników samobójczy ch łodzi motorowy ch, którzy zginęli podczas ataków na amery kańskie okręty. „W owy ch czasach japońscy ojcowie nie okazy wali uczuć – opowiadał potem niedoszły samobójca. – Powiedział ty lko: « My śleliśmy, że cię już nie zobaczy my » ”. Inne rodziny miały mniej szczęścia: z ogromnej liczby japońskich żołnierzy, którzy wpadli w ręce Sowietów podczas ostatniej krótkotrwałej kampanii w Mandżurii, trzy sta ty sięcy poniosło śmierć w niewoli. Ludzie ginęli między inny mi w wy niku pomy łek jeszcze przez wiele miesięcy po zakończeniu wojny. 29 sierpnia sowieckie my śliwce zestrzeliły amery kański samolot B-29, który dokony wał zrzutów na teren obozu jeńców wojenny ch w Korei. Do tego rodzaju tragiczny ch pomy łek dochodziło też wielokrotnie w granicach niemieckiej przestrzeni powietrznej. Zakończenie działań zbrojny ch nie złagodziło panującego na wielu obszarach głodu – w samy m ty lko ZSRS stał się on w latach 1945–1947 przy czy ną śmierci około miliona osób. Na cały m świecie dochodziło też do wy padków, które by ły skutkami lekkomy ślnego obchodzenia się z bronią i nieostrożnego prowadzenia pojazdów. Ich sprawcami często by li młodzi żołnierze, uwolnieni od dy scy pliny i narażający ży cie, którego nie zdołał odebrać im nieprzy jaciel. Zarówno zwy cięzcy, jak i zwy ciężeni odczuwali przede wszy stkim wielką ulgę, wy nikającą ze świadomości, że największy w dziejach przelew krwi dobiegł końca. Główny ochmistrz amery kańskiego lotniskowca „Princeton” Cecil King by ł zachwy cony ty m, że „wszy stko tak dobrze się ułoży ło [...] zupełnie jak w kinie, kiedy nasza piechota morska pojawia się na hory zoncie w ostatniej chwili”. History k stacjonującej na wy spie Saipan grupy bombowej amery kańskich sił lotniczy ch stwierdził bły skotliwie, choć niezby t gramaty cznie: „Zakończenie wojny by ło największy m bodźcem dla morale tej grupy od chwili jej powstania”. Ale mimo radości panującej w sojuszniczy ch stolicach i w domach rodzin oczekujący ch na obiecany powrót najbliższy ch wielu ludzi nie potrafiło strząsnąć z siebie otępienia i smutku, narosły ch przez lata cierpień i lęku lub wy wołany ch przez utratę ukochany ch osób. Po wy zwoleniu Bukaresztu Michail Sebastian napisał: „Wsty dzę się, że jestem smutny. Bądź co bądź, ten rok zwrócił mi wolność”. Ale czy m by ła owa „wolność”? Na rok przed kapitulacją Japonii australijski poseł w Chinach ostrzegał Doradczą Radę Wojenną w Canberze, że koncepcja przy wrócenia biały ch, kolonialny ch rządów napotka w Azji powszechny opór. „Błędne by łoby założenie, że
zostaniemy po powrocie przy chy lnie powitani przez miejscowe społeczności” – pisał. I miał słuszność. Malajski nacjonalista Mustapha Hussein powiedział: „Płakałem, kiedy mi powiedziano, że Japończy cy się poddali [...] po prostu dlatego że ty lko czterdzieści osiem godzin dzieliło nas od ogłoszenia niepodległości Malajów. By ł to tragiczny przy padek, który można opisać słowami: Tak blisko, a jednak tak daleko. Z rozpaczą my ślałem o ty m, że Malaje zostaną ponownie skolonizowane i znajdą się w ręku zachodniego mocarstwa. Nawet krwawe łzy nie mogły zmienić tej sy tuacji”. W kilku krajach, w który ch nacjonaliści opierali się przy wróceniu hegemonii Europejczy ków, wy buchły poważne konflikty. Miały one szczególnie dramaty czny przebieg we francuskich Indochinach i Holenderskich Indiach Wschodnich. Lord Louis Mountbatten, naczelny dowódca sił sojuszniczy ch w Azji Południowo-Wschodniej, zachęcał powracający ch przedstawicieli władz kolonialny ch do zrzeczenia się części swy ch uprawnień na rzecz miejscowy ch autonomii, uważając to za jedy ny sposób uniknięcia konfrontacji. Ale Francuzi i Holendrzy zignorowali jego sugestie i rozpoczęli długie, skazane na niepowodzenie kampanie, wy mierzone przeciwko buntownikom. Japończy cy, zarządzający obozem dla internowany ch numer 10 w Bany a Bini na Jawie, poinformowali wy cieńczony ch i nękany ch przez choroby holenderskich więźniów o zakończeniu wojny dopiero 24 sierpnia. Kiedy jeńcy zaczęli wy chodzić na zewnątrz, odkry li, że grozi im niebezpieczeństwo, przy bierające niekiedy formę zbrojnej napaści, ze strony indonezy jskich nacjonalistów, którzy nie chcieli przy wrócenia rządów kolonialny ch. Dopiero we wrześniu zjawiły się tam oddziały Gurkhów. Minęły jednak dwa miesiące, zanim więźniowie mogli opuścić znienawidzony przez siebie obóz i wy ruszy ć do Holandii. Na Jawie pozostał ty siąc japońskich dezerterów, którzy wtopili się w miejscową społeczność. Wielu spośród nich wspomagało później oddziały nacjonalisty czny ch party zantów. W Chinach samoloty U.S. Air Force przerzuciły do Pekinu, Szanghaju i Nankinu oddziały nacjonalistów oraz pewną liczbę żołnierzy amery kańskiej piechoty morskiej. Opóźniło to przejęcie władzy przez komunistów, ale kraj ogarnęła wkrótce wojna domowa, w której zwy cięzcą okazał się Mao Zedong. Powracający do Birmy bry ty jscy urzędnicy by li przerażeni skalą ubóstwa: służby publiczne i komunikacja prawie nie istniały, a mieszkańcy głodowali lub cierpieli psy chicznie wskutek niedawny ch przeży ć. Pracujący w Rangunie przedstawiciel państwowej administracji T.L. Hughes stwierdził, że jego „starzy przy jaciele zmienili się nie do poznania. Niektórzy by li wy nędzniali i skurczeni, inni przedwcześnie osiwieli, a jeszcze inni ciągle zerkali za siebie, w obawie przed japońskim Gestapo”. Bry ty jczy cy, obserwujący w stolicy Birmy defiladę zwy cięstwa, z mieszany mi uczuciami patrzy li na oddziały nacjonalistów Aunga Sana maszerujące krokiem defiladowy m główną ulicą w mundurach, które do złudzenia przy pominały japońskie. Wszy scy, z wy jątkiem najbardziej nieprzejednany ch imperialistów, wy raźnie widzieli, że nie da się cofnąć czasu do 1941 roku, że Bry ty jczy cy będą musieli niebawem odejść na zawsze nie ty lko z Birmy, lecz także z Indii. Rady kalizm zapanował także na Filipinach. Pewien komunisty czny party zant z formacji Huka, komentując
wy darzenia, do który ch doszło po kapitulacji Japończy ków, powiedział: „Wiedziałem, że będziemy musieli się oprzeć na grupach chłopów, bo obszarnicy będą wracać. Ży cie nadal by ło trudne [...], a kraj bardzo zniszczony. Ale my ślę, że w ludziach obudziła się nadzieja. Wiedziałem, że obudziła się we mnie. My, mali ludzie, staliśmy się silniejsi; by liśmy lepiej zorganizowani”. Każdy z trzech najważniejszy ch zwy cięskich narodów by ł po drugiej wojnie światowej przekonany, że przy czy nił się w decy dujący m stopniu do zwy cięstwa. Przez wiele lat nie pojawiła się – przy najmniej w społeczeństwach zachodnich – bardziej subtelna ocena rzeczy wistości. Hitler słusznie przewidy wał, że „nienaturalna koalicja” jego nieprzy jaciół musi się rozpaść i że jej miejsce zajmie antagonizm między ZSRS a Zachodem (choć nastąpiło to zby t późno, by ocalić Trzecią Rzeszę). Wielka Koalicja – termin, za pomocą którego Churchill nobilitował wojenną współpracę Wielkiej Bry tanii, Stanów Zjednoczony ch i ZSRS – by ła zawsze wielką grą pozorów, opartą z konieczności na fikcy jny m założeniu, że trzy mocarstwa nie ty lko wspólnie prowadzą wojnę, lecz także mają wspólne cele. Niektórzy współcześni history cy usiłowali dowodzić, że można by ło uniknąć całego konfliktu, gdy by Wielka Bry tania i Francja stworzy ły z ZSRS w pierwszy ch latach nazizmu wspólny front wy mierzony przeciwko Hitlerowi. Pogląd ten wy daje się nie ty lko niesłuszny, lecz w dodatku wy raźnie cy niczny : w jaki sposób zachodnie demokracje mogły by uzgodnić wspólne polity czne cele z reżimem sowieckim, który by ł równie brutalny i imperialisty czny jak rządy nazistów? W zamian za jakiekolwiek porozumienie Stalin zażądałby od Francji i Wielkiej Bry tanii tego samego, czego zażądał w 1939 roku od Niemiec w ramach paktu Ribbentrop–Mołotow: wolnej ręki dla swy ch ekspansjonisty czny ch aspiracji. Dla zachodnich demokracji by ła to za wy soka cena, dopóki wojenna zawierucha nie narzuciła nieprzewidziany ch zobowiązań i polity czny ch realiów. Potężne odłamy bry ty jskiej, francuskiej i amery kańskiej opinii publicznej nienawidziły komunizmu jeszcze bardziej niż faszy zmu i sprzeciwiły by się polity ce ugłaskiwania Stalina z takim samy m zapałem, z jakim wy stępowały przeciwko ugłaskiwaniu Hitlera. Francja i Wielka Bry tania (wraz ze swy mi dominiami) by ły jedy ny mi mocarstwami, które wzięły udział w drugiej wojnie światowej z powodu przy wiązania do zasad, a nie dlatego, że chciały zdoby ć jakieś tery toria lub zostały zaatakowane. Ale ich prawo do przy pisy wania sobie wy ższości moralnej podważa nieco fakt, że zadeklarowały pomoc dla zagrożonej Polski, nie zamierzając poprzeć ty ch deklaracji skuteczną akcją militarną. Francuska opinia publiczna nie miała najmniejszej ochoty na zbrojny konflikt z Niemcami we wrześniu 1939 roku, a jeszcze mniej paliła się do niego w czerwcu 1940 roku, kiedy angielskie siły ekspedy cy jne mogły odegrać jedy nie marginesową rolę. Po klęsce Francji bardziej przenikliwi bry ty jscy i amery kańscy żołnierze twierdzili nie bez racji, że wielu Francuzów nienawidziło rodaków Churchilla bardziej niż Niemców. Nawet jeśli przy znamy, że wojska francuskie odegrały ważną rolę podczas ostatnich operacji prowadzony ch w północno-
zachodniej Europie, staty sty ka dowodzi, że wkład w obronę interesów Osi resztek armii Vichy i francuskich sił bezpieczeństwa wewnętrznego by ł większy niż wkład ty ch Francuzów, którzy później wstąpili do sił de Gaulle’a, oddziałów ruchu oporu lub armii Eisenhowera. W 1940 roku większość Francuzów wmawiała sobie, że reżim Pétaina jest legalny m organem władzy i choć nie zawsze czy niła to chętnie, tolerowała jego rządy aż do ostatnich dni poprzedzający ch wy zwolenie. Po klęsce z 1940 roku, która odebrała Francuzom szanse odegrania heroicznej roli w walce z faszy zmem, wielu spośród nich aż do końca wojny nie bardzo wiedziało, jakie postępowanie okry je ich naród najmniejszą niesławą. W 1944 roku, po wy zwoleniu, Francja pogrąży ła się w orgii wzajemny ch oskarżeń, odzwierciedlający ch urazy naby te w wy niku klęski z 1940 roku. Zarówno na szczeblu narodowy m, jak i lokalny m dochodziło też do wy równy wania rachunków między by ły mi kolaborantami a członkami ruchu oporu. W trakcie tego procesu, nazwanego ironicznie l’epuration – czy li „oczy szczenie” – zamordowano dziesiątki ty sięcy ludzi. Forrest Page napisał po wizy cie w Pary żu: „Wkrótce odkry łem, że dawna niechęć do Ży dów i związków zawodowy ch przetrwała”. Ugrupowania komunisty czne wy szły z wojny wzmocnione nie ty lko we Francji, lecz również we Włoszech i w Grecji, a sy tuacja panująca w ty ch trzech krajach budziła przez kilka lat obawy o losy demokracji. Zwy cięży ł w końcu burżuazy jny kapitalizm, ale minęło sporo czasu, zanim udało się osiągnąć polity czną stabilizację. We Francji do tej pory nie istnieje oficjalna historia doświadczeń związany ch z wojną. I zapewne nigdy nie powstanie, bo zdoby cie zgodnego poparcia dla którejkolwiek wersji wy darzeń okaże się niemożliwe. Uderzające jest to, że najbardziej wiary godne współczesne opracowania poświęcone Francji z epoki wojny zostały napisane przez Amery kanów i Bry ty jczy ków. W samej Francji zechcieli zająć się tą problematy ką ty lko stosunkowo nieliczni autorzy.
Wielu Francuzów i liczne Francuzki korzystali z uroków kolaboracji Trudno sobie wy obrazić, by Wielka Bry tania nadal mogła przeciwstawiać się Hitlerowi po czerwcu 1940 roku, gdy by nie miała Winstona Churchilla, który w bły skotliwy i wiary godny sposób najpierw poinformował swy ch rodaków, co mogą zrobić, a potem unaocznił im, jak wiele zrobili. Niemieccy przy wódcy, wy chowani na lądzie, nie zdawali sobie sprawy, jak trudno jest zdoby ć hegemonię na całej północnej półkuli, mając przeciwko sobie potęgę
morską i nie dy sponując sprawną i skuteczną flotą wojenną. Churchill powinien by ć Hitlerowi bardzo wdzięczny za serię niewy muszony ch błędów. Niemiecki przy wódca, rzucając Luftwaffe przeciwko bry ty jskim siłom lotniczy m, dał Anglii jedy ną możliwą okazję do wy niesienia zwy cięstwa z popiołów strategicznej klęski, poniesionej latem 1940 roku. Nie zawierając w 1941 roku odpowiednich porozumień z Mussolinim i generałem Franco, nie uzy skał możliwości wy parcia Bry ty jczy ków z rejonu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. Po nieudanej konfrontacji z Wielką Bry tanią zaatakował ZSRS, co zmieniło charakter konfliktu i sprawiło, że cały ciężar walki z nazizmem spadł na barki poddany ch Stalina. Państwo niemieckie, mające 79 milionów mieszkańców, rzuciło wy zwanie 193 milionom oby wateli ZSRS, choć niemiecka baza ekonomiczna by ła znacznie słabsza, niż wy nikało z obliczeń zachodnich sojuszników. Churchill dowiódł swej wielkiej polity cznej mądrości, uznając w 1941 roku ZSRS za towarzy sza broni, ale zarówno on, jak i Roosevelt popełnili błąd, zakładając możliwość prawdziwie partnerskiej współpracy z Krajem Rad. (Bry ty jski premier szy bko odzy skał jasność widzenia, natomiast amery kański prezy dent trwał w ty m błędny m przekonaniu przez dłuższy czas). Stalin, z ty pową dla siebie przenikliwością, zdawał sobie sprawę, że współpraca Wielkiej Bry tanii, ZSRS i USA, mająca zapewnić zwy cięstwo nad hitlery zmem, w żaden sposób nie zmniejsza sprzeczności między narodowy mi interesami ty ch państw. Sam zamierzał utrzy mać ty ranię, która pozbawiała jego rodaków choćby odrobiny wolności, i zapewnić ZSRS zdoby cze tery torialne, który ch zachodni sojusznicy nie mogli dobrowolnie zaakceptować. Monumentalna ofiara rosy jskiej krwi ocaliła ży cie ty sięcy bry ty jskich i amery kańskich żołnierzy, ale jednocześnie Armia Czerwona zapewniła Stalinowi władzę nad wschodnioeuropejskim imperium. Amery kanie i Bry ty jczy cy musieli się z ty m pogodzić, bo nie mieli ani potencjału militarnego, ani poparcia opinii publicznej swoich krajów, umożliwiający ch im rozpoczęcie nowej wojny. Wojny, która miałaby wy przeć ZSRS z zagarnięty ch obszarów. Sowieci otrzy mali nagrodę za swój decy dujący wkład w pokonanie Hitlera. Zachodnia pomoc w dziedzinie zaopatrzenia przy czy niła się w latach 1943–1945 do zwiększenia sowieckiej siły bojowej, ale wy daje się mało istotna w zestawieniu z ogromem zniszczeń i strat, jakie przy padły w udziale ZSRS. Stalin popełnił wiele błędów w pierwszy m roku od rozpoczęcia operacji „Barbarossa”, ale później – w odróżnieniu od Hitlera – szy bko się uczy ł. ZSRS rozwinął potencjał przemy słowy i militarny, który umożliwiłby mu zniszczenie hitlerowskiej machiny wojennej, nawet gdy by zachodni sojusznicy nie wy lądowali we Włoszech lub Francji (choć ich interwencja przy spieszy ła koniec wojny ). Twierdzenie, że grabarzem hitlery zmu mógł zostać ty lko tak pozbawiony skrupułów i empatii przy wódca jak Stalin, rządzący społeczeństwem, w który m bezwzględność by ła bardziej zinsty tucjonalizowana niż w Niemczech, wy daje się przekonujące. Po prostu Stalin okazał się skuteczniejszy m ty ranem niż Hitler. Stosowane przez zachodnich sojuszników metody walki, skażone burżuazy jną wrażliwością na straty w ludziach, notory cznie utrudniały zwy cięstwa nad Wehrmachtem. Kiedy w 1944 roku włoski
oficer Eugenio Corti po raz pierwszy spotkał na gruncie towarzy skim bry ty jskich żołnierzy, uznał ich za sy mpaty czny ch ludzi, ale zauważy ł z pewny m zdziwieniem, że „oni są bardziej cy wilami niż żołnierzami, co może tłumaczy ć niemrawość ich natarcia”. I miał rację. Niemieccy i japońscy żołnierze wy kazy wali się tak wielką odwagą i sprawnością takty czną, że potencjał militarny najsilniejszy ch państw Osi by ł przeceniany przez obserwujący ch ich poczy nania nieprzy jaciół. Ale od czerwca 1940 roku strategię Berlina i Tokio cechowała przerażająca niekompetencja. Początkowe zwy cięstwa Japończy ków, odnoszone w latach 1941–1942, odzwierciedlały słabość sojuszników, a nie prawdziwą siłę Japonii. Zdumienie budzi to, że cesarz Hirohito przy stąpił do wojny, nie podejmując żadny ch kroków, które mogły by uchronić jego morskie linie zaopatrzenia przed ofensy wą amery kańskich okrętów podwodny ch. W ciągu kilku miesięcy stało się jasne, że hazardowa zagry wka Japończy ków skończy się fiaskiem, gdy ż warunkiem jej powodzenia by ło zwy cięstwo Niemiec w Europie, w tej chwili już nierealne. Kiedy bry ty jski i amery kański wy siłek wojenny nabrał rozpędu, oba zachodnie mocarstwa w każdy m elemencie wojny (z wy jątkiem lokalny ch walk na lądzie) prowadziły ją w sposób znacznie bardziej efekty wny niż Niemcy i Japończy cy. Niezależnie od tego, czy przy wódcy Niemiec i Japonii by li głupcami czy nie, popełnili wiele głupstw, często dlatego że nie rozumieli swoich przeciwników. Najbliżsi współpracownicy Hitlera – szczególnie Himmler i Göring – zostaliby przez potomny ch w większości uznani za postacie groteskowe, gdy by nie to, że wy korzy stali swe możliwości przelania tak wielkiej ilości krwi. Podczas gdy rządzony przez Stalina ZSRS by ł prawdziwie totalitarny m monolitem, przy wództwo nazistowskie rozdzierały personalne ry walizacje, a jego wy siłek wojenny osłabiały spory między skłócony mi frakcjami oraz powtarzające się ciągle błędy Hitlera. Państwa demokraty czne zmobilizowały najtęższe umy sły i stworzy ły inteligentny m ludziom warunki do wy korzy stania wcześniejszego dorobku naukowego i potencjału przemy słowego. Amery ka i Wielka Bry tania realizowały swe strategiczne cele stosunkowo niskim kosztem, gdy ż umiały w odkry wczy sposób zwiększać siłę ognia i wy korzy sty wać wiodące technologie, szczególnie na morzu i w powietrzu. Ty m samy m ich przy wódcy, a przede wszy stkim Roosevelt i Churchill, zasłuży li na wdzięczność, jaką by li obdarzani przez swoje narody. Nieprzejednane stanowisko Wielkiej Bry tanii w latach 1939–1941 uniemożliwiło Niemcom odniesienie zwy cięstwa, ale w późniejszy m okresie wojny rodacy Churchilla wnosili ty lko drugorzędny wkład w dzieło zwy cięstwa. Cena krwi i środków materialny ch wy dawała się im wy soka, ale by ła skromna w porównaniu z okropnościami, jakie przy padły w udziale narodom konty nentu. Nawet bry ty jscy przy wódcy dopiero po jakimś czasie zdali sobie sprawę, że choć wojna przy spieszy ła utratę przez ich kraj statusu globalnego mocarstwa, proces ten by ł tak czy owak nieunikniony. Anglicy narzekali na powojenną biedę, która doprowadziła do tego, że niektóre arty kuły ży wnościowe by ły racjonowane aż do 1952 roku. Do 1939 roku mieli wy olbrzy mione przekonanie o potędze i bogactwie Wielkiej Bry tanii,
więc utrata znaczenia i stosunkowe zubożenie ich ojczy zny by ły dla nich ty m bardziej bolesne, że w 1945 roku znaleźli się w gronie zwy cięzców. Wojna weszła do panteonu narodowej dumy, gdy ż Bry ty jczy cy uznali ją za ostatni akord swej wielkości, history czne osiągnięcie, które można by ło przeciwstawiać liczny m powojenny m niepowodzeniom i rozczarowaniom. Wy stępując samotnie przeciw Niemcom w latach 1940–1941, przeży li istotnie godziny największej świetności. Zawdzięczali to Winstonowi Churchillowi, który zdecy dowanie górował nad inny mi postaciami po stronie „sił jasności”. Przez cały okres wojny Wielka Bry tania by ła zarządzana w sposób imponująco sprawny. Jej przy wódcy zapewnili sobie współpracę najwy bitniejszy ch przedstawicieli ludności cy wilnej oraz genialny ch naukowców i odnieśli olśniewający sukces. Jego sy mbolem jest historia ekipy polskich uczony ch z Bletchley Park, którzy złamali niemieckie szy fry, co by ło największy m pojedy nczy m osiągnięciem Wielkiej Bry tanii w całej wojnie. Roy al Navy i RAF wy kazały się wielką odwagą i sprawnością, choć stawiane przed nimi zadania zawsze przewy ższały ich potencjalne możliwości. Ale całokształt poczy nań armii bry ty jskiej zasługiwał na ocenę ty lko dostateczną, a często nawet nie osiągał tego poziomu. Jak przy znał Alan Brooke, wszy stkim rodzajom broni z wy jątkiem arty lerii brakowało kompetentny ch dowódców, wy obraźni, sprawnego transportu i uzbrojenia, energii i profesjonalizmu. Słabości sił zbrojny ch zostały by obnażone w sposób jeszcze bardziej brutalny, gdy by na jej barki spadł większy ciężar zadań narzucony ch przez walkę z Wehrmachtem. Potęga przemy słowa Stanów Zjednoczony ch przy czy niła się do zwy cięstwa w większy m stopniu niż ich armie. Ludzie zarządzający niemiecką gospodarką już w grudniu 1941 roku wiedzieli dobrze, że z powodu przebiegu wy darzeń na terenie ZSRS i przy stąpienia Amery ki do wojny zwy cięstwo leży poza zasięgiem Hitlera. Mieli tę świadomość na długo przed osiągnięciem szczy tu możliwości przez strategiczne ofensy wy bry ty jskiego i amery kańskiego lotnictwa bombowego. Sojusznicze naloty na Niemcy przy spieszy ły koniec wojny, ale nie miały decy dującego wpły wu na jej wy nik. Należy jednak podkreślić znaczenie powietrznego wsparcia działań bojowy ch, prowadzony ch na Froncie Zachodnim w latach 1943–1945, kiedy alianci panowali już na niebie w sposób zdecy dowany. Zachodni sojusznicy nie ty lko stworzy li znakomite takty czne siły powietrzne, ale w dodatku posługiwali się nimi z wy obraźnią i zręcznością, który ch brakowało ich operacjom lądowy m. Każdy, kto widział wojskowe konwoje posuwające się w ciasny m szy ku po drogach Włoch, a później północnozachodniej Europy i nie niepokojone przez Luftwaffe, musiał docenić zasługi lotników, którzy zapewniali siłom sojuszniczy m swobodę ruchu, odbierając ją Wehrmachtowi. Główną rolę w walce z Japonią odegrały Mary narka Wojenna Stanów Zjednoczony ch i amery kańska piechota morska. W drodze do zwy cięstwa Amery kanie stoczy li – szczególnie w Birmie i na Filipinach – wiele bitew, które ze strategicznego punktu widzenia by ły zbędne. Ale przebieg wojny narzucał swoje własne imperaty wy, który ch ocena jest łatwiejsza dla współczesny ch history ków, niż by ła dla ówczesny ch przy wódców uczestniczący ch
w konflikcie państw. W taki sam sposób można skomentować spory doty czące celowości zrzucenia bomb atomowy ch. Stany Zjednoczone by ły jedy ny m uczestnikiem konfliktu, który po zakończeniu wojny nie czuł się jej ofiarą. Większość oby wateli by ła dumna ze swego wkładu w zwy cięstwo sojuszników i zadowolona z osiągniętego przez ich ojczy znę statusu najbogatszego i najpotężniejszego państwa świata. Amery kański duch romanty zmu sprawił, że wojna, do której Stany Zjednoczone przy stąpiły ty lko dlatego, że zostały zaatakowane, przerodziła się podczas następny ch czterdziestu pięciu miesięcy w „krucjatę na rzecz wolności”. Dzięki Pearl Harbor liczba rodaków Roosevelta kwestionujący ch słuszność narodowej sprawy by ła mniejsza niż podczas wszy stkich inny ch wojen toczony ch przez ich kraj. „By ł to ostatni przy padek, w który m większość Amery kanów uważała się bez zastrzeżeń za niewinny ch i dobry ch” – powiedział szeregowiec Robert Lekachman. Operacy jna współpraca między Amery kanami a Bry ty jczy kami układała się bardzo dobrze, co należy uznać za spore osiągnięcie ze względu na wzajemną nieufność i różnice w poglądach. Ta współpraca układała się najlepiej na najniższy m poziomie współdziałania, na który m Amery kanów i Bry ty jczy ków łączy ły wręcz przy jazne stosunki, i ulegała stopniowemu pogorszeniu, im wy ższy by ł szczebel dowodzenia. Amery kanie ży wili niechęć do imperializmu, silną zwłaszcza w przy padku ty ch osób, które widziały jego funkcjonowanie w Egipcie, Indiach i Azji Południowo-Wschodniej. Wierzy li też niezachwianie we własne cnoty i by li świadomi swej dominacji. Kongres Stanów Zjednoczony ch, brutalnie zry wając w 1945 roku umowę Lend–Lease, dał wy raz swemu brakowi sy mpatii dla Bry ty jczy ków, a badania opinii publicznej dowodziły, że oby watele USA są bardziej skłonni umorzy ć wy nikający z tej umowy dług ZSRS niż Wielkiej Bry tanii. Gdy by nie imperaty wy narzucone przez zagrożenie ze strony ZSRS stosunki między obu państwami mogły by w ty m momencie ulec znacznemu pogorszeniu. Gwałtownie przy bierająca na sile konfrontacja między Wschodem a Zachodem zmusiła USA do zaakceptowania konieczności utrzy mania sojuszu z Wielką Bry tanią i inny mi państwami Europy, do powściągnięcia swy ch anty imperialisty czny ch skrupułów i do wsparcia gospodarczego odrodzenia zniszczonego konty nentu, czy li przekazania mu części olbrzy mich dochodów osiągnięty ch w czasie wojny. Stalin popełniał błędy w dziedzinie dowodzenia i by ł przerażający m ty ranem, ale doprowadził do stworzenia niezwy kłej machiny wojennej i osiągnął wielki triumf, realizując wszy stkie swoje zamierzenia. W 1945 roku Związek Sowiecki wy dawał się jedy ny m państwem, które osiągnęło wszy stkie wy znaczone sobie cele: zbudował nowe wschodnioeuropejskie imperium, mające osłonić jego granice od zachodu, i zdoby ł ważne przy czółki na wy brzeżu Pacy fiku. By ły sekretarz stanu USA Sumner Welles cy tował wy mianę zdań, do jakiej miało dojść między Stalinem a bry ty jskim ministrem spraw zagraniczny ch Anthony m Edenem. Rosy jski przy wódca powiedział: „Hitler jest geniuszem, ale nie wie, kiedy się zatrzy mać”. Eden: „Czy ktokolwiek to wie?”. Stalin: „Owszem, ja”. Nawet jeśli ta konwersacja jest apokry fem, odzwierciedla rzeczy wisty układ sy tuacji.
W latach 1944–1945 Stalin spry tnie zachowy wał umiar w wy kroczeniach przeciwko wolności, by uniknąć otwartego sporu z zachodnimi sojusznikami, z który ch najważniejszy m by ły dla niego Stany Zjednoczone. Dotrzy mując części obietnic złożony ch Churchillowi i Rooseveltowi (na przy kład nie ingerując w sprawy Grecji i wy cofując się z Chin), zdoby ł pozy cję, która pozwoliła mu zachować swe wschodnioeuropejskie zdoby cze, nie wy wołując nowego konfliktu. Ale ZSRS, oszołomiony militarny mi i dy plomaty czny mi sukcesami, przecenił swoje znaczenie. Po 1945 roku przez ponad czterdzieści lat ponosił rujnujące państwo koszty, stwarzając, a potem utrzy mując sy tuację, stanowiącą zbrojne zagrożenie dla Zachodu. Bieg wy darzeń obnaży ł jednak w końcu ekonomiczne, społeczne i polity czne bankructwo sy stemu stalinowskiego. Rosjanie wy szli z wojny świadomi swej zdoby tej niedawno pozy cji światowego mocarstwa, niemniej rozgory czeni olbrzy mimi zniszczeniami i stratami w ludziach, jakie poniósł ich kraj. Poniekąd uzasadnione przekonanie, że zachodni sojusznicy tanio kupili swój udział w zwy cięstwie, potęgowało ich insty nktowną niechęć do Europy i Stanów Zjednoczony ch. Zapominali o ty m, że w latach 1939–1941 by li sojusznikami Hitlera. Współczesna Rosja uparcie, wręcz wy zy wająco, wy piera ze swej świadomości orgię gwałtów, rabunków i morderstw, jakich dopuszczała się w latach 1944–1945 Armia Czerwona. Postępowanie cudzoziemców, którzy nadawali tej sprawie tak wielkie znaczenie, uważa za obraźliwą próbę podważenia zarówno jej roli jako ofiary wojny, jak i chwały, jaką przy niósł jej militarny triumf. Wiele lat po wy cofaniu się zachodnich sojuszników niemal z wszy stkich tery toriów okupowany ch w wy niku zwy cięstwa Rosja uparcie trzy ma się granic, które uznała za wojenną zdoby cz. Obejmują one wschodnią część Finlandii oraz niektóre obszary Prus Wschodnich i Rumunii, a także zdoby cze na wy brzeżu Pacy fiku. Wy daje się nieprawdopodobne, by państwo rządzone przez Władimira Putina zgodziło się na ich rewizję. O przebiegu wojny decy dowała w większy m stopniu liczebność i insty tucjonalna sprawność ry walizujący ch z sobą armii niż ważna skądinąd postawa poszczególny ch dowódców. Każda lista osobistości, które przesądziły o losach wojny, musi obejmować wielkich „menedżerów” armii Stanów Zjednoczony ch i Wielkiej Bry tanii – Marshalla i Brooke’a, choć żaden z nich nie kierował ani jedną kampanią. Marshall dowiódł, że jest nie ty lko wy bitny m żołnierzem, lecz także wielkim mężem stanu. Brooke znakomicie współpracował z Churchillem i wiele wniósł do strategii sojuszników w latach 1941–1943. Potem jednak trochę zmącił swój wizerunek protekcjonalny m stosunkiem do Amery kanów i uparty m entuzjazmem dla operacji w rejonie Morza Śródziemnego. Generalicja zachodnich sojuszników rzadko wy kazy wała się bły skotliwością, choć armia amery kańska wy dała wielu wy bitny ch dowódców korpusów i dy wizji. Michael Howard pisał: „Istnieją dwie wielkie trudności, z który mi muszą się pogodzić zawodowi żołnierze, mary narze lub lotnicy aspirujący do stanowiska dowódcy. Po pierwsze, każdy z nich musi pamiętać, że by ć może uda mu się wy korzy stać swe umiejętności ty lko raz w ży ciu, a może nigdy. Będzie w sy tuacji chirurga, który szkoli się przez całe ży cie, krojąc manekiny, by przeprowadzić
jedną prawdziwą operację, prawnika, który staje w sądzie ty lko raz lub dwa razy pod koniec swej kariery, lub wy czy nowego pły waka, spędzającego ży cie na suchej zaprawie przed jedną olimpiadą, od której zależą losy jego narodu. Po drugie, problemy związane z dowodzeniem armią mogą wy magać tak wielkiego zaangażowania jego umy słu i umiejętności, że łatwo mu będzie zapomnieć, po co nią dowodzi. Trudności, na jakie naraża dowódcę zarządzanie organizacją o rozmiarach sporego miasta, narzucanie jej dy scy pliny i zaopatry wanie jej we wszy stkie niezbędne elementy wy posażenia, mogą okazać się tak absorbujące, że zepchną na dalszy plan jego prawdziwe zadanie, jakim jest prowadzenie wojny ”.
Członkowie załogi lotniskowca „Ticonderoga” świętują zakończenie wojny z Japonią Niemcy i Rosjanie potrafili uporać się z wy mieniony mi przez Howarda trudnościami lepiej niż zachodni sojusznicy – umieli oddawać dowodzenie w ręce ludzi, którzy woleli walczy ć, niż zarządzać. Dla amery kańskich, bry ty jskich, kanady jskich, polskich i francuskich żołnierzy działania wojenne prowadzone w latach 1944–1945 na terenie północno-zachodniej Europy by ły przeważnie koszmarem, ale dane doty czące ofiar w ludziach, które by ły po obu stronach wielokrotnie mniejsze niż na Wschodzie, dowodzą, że po zakończeniu walk
w Normandii przebieg wojny okazał się tam stosunkowo łagodny. Dowódcy wojsk sojuszniczy ch, z wy jątkiem takich entuzjastów jak Patton, zdawali sobie sprawę, że ich zadaniem jest wy granie wojny jak najniższy m kosztem ludzkiego ży cia i pamiętali o ty m, iż ostrożność jest cnotą nawet w zwy cięstwie. Prowadząc taką polity kę, wy pełniali wolę zarówno swy ch narodów, jak i swy ch żołnierzy. Sprzeczne z sobą przekonania o wielkości poszczególny ch dowódców są odporne na obiekty wne rankingi. Okoliczności w decy dujący sposób wpły wały na rezultaty : sprawność funkcjonowania każdego generała zależała od insty tucjonalnej siły lub słabości podległej mu formacji. Nie jest więc wy kluczone, że na przy kład Patton mógłby się okazać wielkim generałem, gdy by dowodził siłami wy szkolony mi tak dobrze jak Wehrmacht lub tak przy gotowany mi na straty w ludziach jak Armia Czerwona. Ponieważ tak nie by ło, odznaczy ł się – szczególnie podczas pogoni za nieprzy jacielem – inwencją i odwagą, czy li cechami rzadko spoty kany mi u sojuszniczy ch generałów, ale na polu bitwy jego armia wcale nie poczy nała sobie lepiej niż jednostki równy ch mu rangą kolegów. Eisenhower nigdy nie będzie uznany za genialnego stratega czy takty ka, ale osiągnął wielkość, gdy ż dzięki talentom dy plomaty czny m znakomicie potrafił zarządzać na polu walki siłami anglo-amery kańskiego sojuszu. Lucian Truscott, który zakończy ł karierę we Włoszech jako dowódca 5. Armii USA, by ł chy ba najzdolniejszy m amery kańskim oficerem tej rangi, choć znacznie mniej sły nny m niż niektórzy jego koledzy. MacArthur wsławił się bardziej jako mistrz autoreklamy, dzięki której jego rodacy uważali go niemal za Boga wojny, niż jako dowódca kierujący operacjami zbrojny mi. W 1944 roku, podczas walk na Nowej Gwinei, wy kazał się pewną dozą talentu, ale na Filipinach poczy nał sobie dość ospale i zawdzięczał zwy cięstwa przewadze w zakresie środków bojowy ch, szczególnie wsparcia lotniczego. Z punktu widzenia strategiczny ch celów USA MacArthur by ł raczej kosztowny m luksusem niż cenny m atutem. Wy bitną osobowością wojny z Japończy kami by ł Nimitz, który dowodził amery kańską mary narką wojenną na Pacy fiku z chłodny m profesjonalizmem, demonstrując umiejętność właściwej oceny sy tuacji, a często również olśniewające zdolności, szczególnie przy wy korzy stania wy wiadu. Spruance udowodnił, że jest najbardziej utalentowany m dowódcą floty operującej na morzu. Po stronie bry ty jskiej wy bitny mi oficerami mary narki by li Cunningham, Somerville i Horton, a najlepszy m dowódcą lotnictwa sir Arthur Tedder. Slim, który dowodził 14. Armią w Birmie, by ł zapewne najzdolniejszy m bry ty jskim generałem tej wojny, a z pewnością najbardziej bły skotliwy m. Odnotował na swy m koncie znaczące osiągnięcia, przekraczając w 1945 roku rzekę Irrawaddy i oskrzy dlając Japończy ków pod Meiktilą. Ale w latach 1941– 1942 nie osiągnąłby na pusty ni z armią bry ty jską lepszy ch rezultatów niż Wavell lub Auchinleck, gdy ż nie potrafił funkcjonować w zespole. Montgomery by ł bardzo kompetentny m profesjonalistą – wy daje się wątpliwe, by który kolwiek inny dowódca wojsk sojuszniczy ch zdołał lepiej niż on pokierować w 1944 roku kampanią na terenie Normandii, podczas której nie dało się uniknąć wy niszczający ch walk. Ale zaszkodził swej reputacji,
narażając na szwank tak ważne stosunki z Amery kanami, który ch traktował w sposób wręcz grubiański. „Monty ” zasługuje na to, by przy znać mu znaczącą część chwały za udaną inwazję we Francji, ale nigdy nie zdoby ł się na mistrzowskie posunięcie, które zapewniłoby mu miejsce w gronie wielkich, znany ch z historii wodzów. Najlepsi dowódcy Armii Czerwonej kierowali ruchami wielkich formacji, demonstrując pewność siebie, jaką nie mógł się pochwalić żaden z sojuszniczy ch generałów. W pierwszej połowie wojny by li narażeni na ingerencje Stalina, równie zabójcze dla perspekty w przetrwania Rosji jak ingerencje Hitlera dla interesów Niemiec. Ale od 1942 roku Stalin stał się o wiele bardziej otwarty na sugestie swy ch marszałków, co wpły nęło korzy stnie na sprawność sowieckiej armii. Czujkow zasługuje na pełne uznanie za obronę Stalingradu. Żukow, Koniew, Wasilewski i Rokossowski by li niezwy kle utalentowany mi dowódcami, ale zawdzięczają swoje osiągnięcia gotowości rodaków do ponoszenia ofiar. Zwy cięstwa Sowietów by ły okupione takimi ofiarami w ludziach, który ch nie zaakceptowałoby żadne demokraty czne państwo, na które nie uzy skałby zgody żaden zachodni generał. Brutalna agresy wność sowieckich dowódców w latach 1943–1945, kontrastująca z ostrożnością większości amery kańskich i bry ty jskich generałów, rzuca światło na różnice dzielące społeczeństwa ty ch krajów. Ale kiedy siły by ły równe, Armia Czerwona nigdy nie umiała dowieść swej wy ższości nad niemieckim przeciwnikiem i do samego końca ponosiła w starciach z Wehrmachtem nieproporcjonalnie duże straty. Sowieccy dowódcy wspięli się na szczy ty swy ch możliwości latem 1944 roku, podczas operacji „Bagration”, kiedy 166 dy wizji nacierało na froncie o szerokości niemal ty siąca kilometrów. Natomiast szturm na Berlin cechowała pry mity wna nieporadność, negaty wnie rzutująca na reputację Żukowa. Jeśli idzie o Niemców, trzeba przy znać, że von Rundstedt od 1939 roku do samego końca demonstrował profesjonalizm najwy ższej klasy. Rommel prezentował podczas operacji pusty nny ch takie same uzdolnienia, jakimi odznaczał się Patton, ale podobnie jak Amery kanin nie uwzględniał decy dującego znaczenia logisty ki. Sojusznicy cenili Rommla wy żej niż oficerowie niemieccy, po części dlatego że mogli przy pisy wać swoje niepowodzenia jego domniemanemu geniuszowi, co ułatwiało im zachowanie szacunku dla samy ch siebie. Manstein, profesjonalista najwy ższej klasy, by ł architektem wielkich zwy cięstw na terenie ZSRS w latach 1941–1942 i zapewne najlepszy m niemieckim generałem czasu wojny, ale niepowodzenie pod Kurskiem pokazało jego wady, bo oto wiedziony py chą, wziął na siebie odpowiedzialność za wielką ofensy wę, która wobec ogromnej przewagi Sowietów nie miała szans powodzenia. Obrona Włoch prowadzona przez Kesselringa w latach 1943–1945 stawia go w pierwszy m rzędzie najwy bitniejszy ch dowódców. Guderian by ł personifikacją biegłości Wehrmachtu w posługiwaniu się wojskami pancerny mi. Wielu niemieckich generałów – między inny mi Model – zasługuje na większe uznanie za sposób, w jaki dowodzili walkami obronny mi w latach odwrotu, mając do czy nienia z silniejszy m nieprzy jacielem i nie dy sponując prawie wcale wsparciem lotniczy m, niż za zwy cięstwa w okresie, gdzie Wehrmacht w porównaniu z wrogiem by ł potęgą. Strategiczne ingerencje Hitlera nie
pozwoliły żadnemu niemieckiemu dowódcy przy pisać sobie pełni zasług za zwy cięstwa ani wziąć na siebie pełnej odpowiedzialności za klęski. Insty tucjonalne osiągnięcia armii niemieckiej i jej sztabu by ły bardziej imponujące niż sukcesy poszczególny ch generałów. Ale history czna prawda wy gląda tak, że Niemcy przegrały wojnę. Yamashita, który w 1942 roku kierował atakiem na Malaje, a w latach 1944–1945 obroną Filipin, to najzdolniejszy japoński dowódca sił lądowy ch. Ale energia i odwaga japońskich żołnierzy oraz młodszy ch rangą oficerów by ły bardziej imponujące niż strategiczne możliwości ich przełożony ch. Piętą achillesową Japończy ków by ły poważne niedociągnięcia służb wy wiadowczy ch, które wy nikały nie ty lko z niedostatków technologii, lecz także z nieumiejętności przy jęcia sposobu my ślenia przeciwnika. Obrona kolejny ch wy sp Pacy fiku dowiodła zawodowy ch kompetencji ty ch komendantów garnizonów, którzy nie dy sponowali wy starczający mi siłami i środkami, by wy korzy stać wszy stkie swoje uzdolnienia. Choć podczas bitwy o Morze Koralowe i Midway ważną rolę odegrało szczęście, japońscy admirałowie zademonstrowali zadziwiającą lękliwość i by li wielokrotnie wy prowadzani w pole i pokony wani przez swy ch amery kańskich przeciwników. Yamamoto zasługuje na uznanie za sposób, w jaki dowodził pierwszy mi natarciami Japończy ków podczas ofensy wy z lat 1941–1942, ale ponosi lwią część odpowiedzialności za wszy stkie późniejsze niepowodzenia. Ty lko jego śmierć w kwietniu 1943 roku uchroniła go od tego, by stanął na czele ogólnonarodowego marszu ku klęsce, którą zawsze zresztą uważał za nieuniknioną. Skutków konfliktu zbrojnego nie można mierzy ć jedy nie rozmiarami strat poniesiony ch przez poszczególne kraje, ale z globalnego punktu widzenia, należy brać to pod uwagę. Liczba osób, które straciły ży cie na skutek wojny, nie została nigdy ustalona w drodze między narodowego konsensusu, przy jmuje się, że by ło ich co najmniej 60, a może nawet 70 milionów. Straty Japonii oblicza się na 2,69 miliona zabity ch, w ty m 1,74 miliona żołnierzy (dwie trzecie ty ch ostatnich by ły ofiarami głodu i chorób, a nie akcji nieprzy jaciela). Niemcy straciły 6,9 miliona zabity ch (5,3 miliona żołnierzy ). Sowieci zabili około 4,7 miliona niemieckich uczestników walk, w ty m 474 967 ludzi, którzy umarli w sowieckiej niewoli, oraz znaczną liczbę cy wilów. Zachodni sojusznicy mają na koncie śmierć 500 ty sięcy niemieckich żołnierzy i 200 ty sięcy cy wilów, którzy zginęli podczas nalotów. ZSRS stracił 27 milionów ludzi, a Chiny co najmniej 15 milionów. Oblicza się, że około 5 milionów ludzi umarło pod japońską okupacją w południowo-wschodniej Azji oraz Holenderskich Indiach Wschodnich, czy li dzisiejszej Indonezji. Około miliona osób straciło ży cie na Filipinach – znaczna ich część zginęła w latach 1944–1945, podczas wy zwalania wy sp. Włochy straciły ponad 300 ty sięcy zabity ch żołnierzy i około 250 ty sięcy cy wilów. Zginęło ponad 5 milionów Polaków i polskich Ży dów (5,6–5,8 miliona) – 110 ty sięcy w walce, większość pozostały ch w niemieckich obozach koncentracy jny ch, choć swój udział w zwiększeniu liczby polskich ofiar mieli także Sowieci. Francja straciła 567 ty sięcy oby wateli, w ty m 267 ty sięcy cy wilów. Trzy dzieści ty sięcy bry ty jskich żołnierzy zginęło w walkach z Japończy kami lub w japońskiej niewoli, a łączne straty armii Zjednoczonego
Królestwa wy niosły 382 700. Wielka Bry tania straciła w sumie 449 ty sięcy żołnierzy i cy wilów. Wojska hinduskie walczące pod bry ty jskim dowództwem straciły 87 ty sięcy zabity ch. Stany Zjednoczone straciły 418 500 zabity ch, czy li nieco mniej niż Wielka Bry tania. W ty m 143 ty siące żołnierzy U.S. Army zginęły w Europie i w rejonie Morza Śródziemnego, a 55 ty sięcy na Pacy fiku. Amery kańska mary narka wojenna straciła 29 263 ludzi na Wschodzie, a piechota morska 19 163. Nielogiczne by łoby uznanie 20 ludzi, którzy umarli na skutek głodu i chorób pod okupacją państw Osi, za ofiary Niemiec i Japonii, nie czy niąc takiego samego zestawienia po stronie sojuszników: klęski głodu, które nawiedzały znajdujące się pod bry ty jskim panowaniem Indie w latach wojny, doprowadziły do śmierci blisko 3 milionów Hindusów. Inne narody poniosły również wielkie straty, ale wszy stkie staty sty ki mogą by ć uznane za niezby t precy zy jne, gdy ż nadal są przedmiotem sporów. Lista śmiertelny ch ofiar obejmuje 769 ty sięcy Rumunów (w ty m wielu Ży dów), około 400 ty sięcy Koreańczy ków, 97 ty sięcy Finów (na niecałe 4 miliony mieszkańców kraju), 415 ty sięcy Greków (na 7 milionów mieszkańców), co najmniej 1,2 miliona Jugosłowian (z 15,4 miliona), ponad 343 ty siące Czechów, w ty m 277 ty sięcy Ży dów, 45 ty sięcy Kanady jczy ków, 41 ty sięcy Australijczy ków, 11 900 Nowozelandczy ków (na 1,6 miliona mieszkańców kraju, z czego wy nika, że to właśnie Nowa Zelandia poniosła proporcjonalnie najwy ższe straty ). Najbardziej godny m uwagi aspektem ty ch staty sty k jest to, że największą ofiarę poniosły te kraje, które znalazły się pod nieprzy jacielską okupacją lub który ch tery toria stały się polami bitwy. Z łącznej liczby 20 milionów żołnierzy, którzy stracili ży cie w wy niku wojny, jedna czwarta zmarła w niemieckiej lub japońskiej niewoli, a większość tej jednej czwartej stanowili Rosjanie lub Polacy. Żołnierze by li w lepszej sy tuacji niż cy wile: trzy czwarte wszy stkich poległy ch stanowiły bezbronne ofiary, a nie akty wni uczestnicy zmagań. Narody Europy Zachodniej ucierpiały mniej niż mieszkańcy terenów położony ch na Wschodzie. Z najbardziej wiary godny ch współczesny ch badań wy nika, że dążący do Ostatecznego Rozwiązania hitlerowcy zabili na terenach okupowany ch przez Rzeszę 5,7 miliona z 7,3 miliona zamieszkały ch tam przed wojną Ży dów różnej narodowości. Agenci Hitlera zabili również – lub narazili na śmierć – około 3 milionów sowieckich jeńców, 1,8 miliona Polaków niebędący ch Ży dami, 5 milionów nieży dowskich oby wateli ZSRS, 150 ty sięcy osób upośledzony ch umy słowo i 10 ty sięcy homoseksualistów.
„Normalne” życie po wojnie – plac Trzech Krzyży w Warszawie, wiosna lub lato 1945 roku Przeważnie Niemcy uważali, że zapłacili za zbrodnie nazizmu swy mi zburzony mi miastami, zrujnowany mi zakładami przemy słowy mi i milionami ofiar w ludziach. Młodzi by li zdumieni i oburzeni, że ich starsi rodacy, który ch darzy li zaufaniem, narazili ich na taką katastrofę. „Nie by łem pewien, co powinienem odczuwać – powiedział Helmut Lott, w 1945 roku nastolatek. – Pewien świat, świat, w który m dorastałem, w który wierzy łem – został zniszczony ”. Wielu Niemców uczestniczy ło w zmowie mającej umożliwić by ły m hitlerowcom bezkarne wtopienie się w powojenną społeczność. „Nikt dziś nie wierzy w istnienie uczciwy ch Niemców – mówiła z gory czą w 1947 roku żona by łego oficera SS Hildegarda Trutz – ale wszy stko, co mówią ci parszy wi Ży dzi, jest traktowane jak ewangelia”. Popularny m miejscem schronienia najbardziej nieprzejednany ch hitlerowców i najbardziej obciążony ch winą zbrodniarzy wojenny ch stała się Amery ka Południowa. Niektórzy z nich korzy stali podczas ucieczki przez Europę z pomocy Kościoła katolickiego. Ty lko niewielki ułamek ty ch zbrodniarzy został postawiony w stan oskarżenia. Stało się tak po części dlatego, że zwy cięzcy nie mieli dość odporności psy chicznej, by zorganizować setki ty sięcy egzekucji, który ch wy magałoby wy mierzenie sprawiedliwości wszy stkim mordercom z państw Osi. W zachodnich strefach okupacy jny ch doszło do wy konania niespełna ty siąca wy roków śmierci. Stracono też około 920 Japończy ków – wśród który ch niemal trzy stuosobową grupę stanowili ludzie skazani przez Holendrów za zbrodnie popełnione
w Indiach Wschodnich. Sojusznicy potraktowali Austriaków jako ofiary nazizmu, a nie współsprawców hitlerowskich przestępstw, więc nie doszło tam do zakrojonego na szeroką skalę procesu denazy fikacji. Jedny m z austriackich oficerów Wehrmachtu oskarżany ch o udział w zbrodniach wojenny ch – a konkretnie o mordowanie bry ty jskich jeńców na terenie Bałkanów – by ł Kurt Waldheim. Jego rodacy, mając tego pełną świadomość, wy brali go w jakiś czas potem na kanclerza swego państwa. Liczne grono osądzony ch niemieckich masowy ch zabójców spędziło w więzieniach zaledwie kilka lat lub nawet uniknęło kary, płacąc grzy wnę w wy sokości 50 niemal bezwartościowy ch reichsmarek. Niemcy i Japończy cy, którzy uważali toczące się w latach 1945–1946 przed między narodowy mi try bunałami procesy zbrodniarzy wojenny ch za przejaw „sprawiedliwości zwy cięzców”, nie mijali się całkowicie z prawdą. Niektórzy Anglicy i Amery kanie oraz wielu Rosjan dopuścili się czy nów sprzeczny ch z prawem między narodowy m – wśród który ch należy w pierwszy m rzędzie wy mienić zabijanie jeńców – ale ty lko nieliczni stanęli choćby przed sądem wojenny m. Przy należność do grona zwy cięzców by ła równoznaczna z amnestią, a ty lko niektóre zbrodnie wojenne popełnione przez sojuszników zostały ujawnione. Na przy kład dowódca bry ty jskiego okrętu podwodnego Anthony Miers „Skip” My er, który w 1941 roku naraził na wstrząs nawet członków własnej załogi, każąc ostrzelać z karabinu maszy nowego niemieckich żołnierzy walczący ch z falami Morza Śródziemnego po zatopieniu ich kaików, otrzy mał w 1942 roku Krzy ż Wiktorii i w 1956 roku został awansowany na kontradmirała. Amery kańscy, kanady jscy i bry ty jscy żołnierze, którzy ruty nowo rozstrzeliwali wzięty ch do niewoli strzelców wy borowy ch i żołnierzy Waffen SS, zwy kle w odwecie za podobne czy ny nieprzy jaciela, nie zostali nigdy postawieni nawet w stan oskarżenia. Nory mberskie czy tokijskie procesy i wy roki nie by ły aktami niesprawiedliwości, lecz aktami sprawiedliwości niepełnej. Konfrontacja z ZSRS, do której doszło po 1945 roku zarówno w Azji, jak i w Europie, stworzy ła nowe imperaty wy strategiczne, które wy magały rekrutacji ty sięcy niemieckich i japońskich zbrodniarzy wojenny ch do bry ty jskich, amery kańskich i sowieckich insty tucji wy wiadowczy ch oraz placówek naukowo-badawczy ch. Amery kanie z rzucający m się w oczy cy nizmem amnestionowali generała Shiro Ishii, dowódcę japońskiego Zespołu 731 prowadzącego badania nad bronią chemiczną – w zamian za jego sekrety. Po wery fikacji dostarczony ch przez niego dany ch amery kańscy naukowcy z Camp Detrick uznali je za bezwartościowe. Ale w wy niku decy zji podjętej samodzielnie przez naczelnego wodza generała Douglasa MacArthura dwudziestoty sięczna grupa naukowców i lekarzy biorący ch udział podczas wojny w japońskim programie wojny biologicznej mogła wrócić do wy godnego cy wilnego ży cia zawodowego, choć by ła odpowiedzialna za straszliwe morderstwa popełnione w Chinach. Jedy ną karę za ich zbrodnie wy mierzy li Japończy kom Sowieci, którzy w 1949 roku, podczas procesów w Chabarowsku, skazali dwunastu czołowy ch członków Zespołu 731. Otrzy mali oni wy roki wieloletniego więzienia. Główna kwatera generała MacArthura w Tokio nazwała chwy tami propagandowy mi zarówno wspomniane
procesy, jak i uzasadnione oskarżenia Sowietów, którzy twierdzili, że Amery kanie tuszują japońskie przestępstwa związane z bronią biologiczną. Kto by ł odpowiedzialny za katastrofę, która spadła na Japonię? Oficer cesarskiej armii Kisao Ebisawa oznajmił, wzruszając ramionami: „Naczelne dowództwo, ludzie, którzy sprawowali rządy ”. Potem dodał: „Ale w gruncie rzeczy należy objąć oskarżeniem cały naród, bo jego postawa od dawna pchała nas do wojny. Pogrążaliśmy się coraz głębiej w bagnie i by ła w ty m jakaś straszliwa nieuchronność”. Po 1945 roku naród japoński wy rzekł się swy ch military stów, a nawet żołnierzy uczestniczący ch w wojnie, którzy demonstrowali zacietrzewienie będące zaskoczeniem nawet dla weteranów, często nieokazujący ch ani śladu skruchy. Pułkownik Hattori Takushiro, wojskowy sekretarz japońskiego ministra wojny, pisał z dumą w 1956 roku: „Japońska armia nie miała sobie równy ch w dziedzinie sprawności bojowej, co nie ma nic wspólnego z ty m, że Japonia przegrała wojnę”. Japończy cy stali się po wojnie entuzjasty czny mi wielbicielami Stanów Zjednoczony ch, co zy skało im serca większości Amery kanów służący ch w siłach okupacy jny ch. Podboje Japończy ków i sposób, w jaki traktowali oni mieszkańców podbity ch tery toriów, szczególnie Chińczy ków, stały się tematem zakazany m nie ty lko w rozmowach prowadzony ch na gruncie towarzy skim czy forach polity czny ch, ale również w programach nauczania. Powojenny sposób postrzegania świata przez Japończy ków by ł zdominowany przez Hiroszimę i Nagasaki. Cesarz Hirohito zachował tron, choć poprowadził swój kraj do wojny, więc jego poddani nie widzieli powodu, by brać na siebie zbiorową winę. Kazutoshi Hando, japoński pisarz, który przeży ł burzę ogniową nad Tokio, powiedział w 2007 roku: „W okresie powojenny m całą winą obciążano wy łącznie japońską armię i flotę. Wy dawało się to sprawiedliwe, gdy ż ludność cy wilna zawsze by ła oszukiwana przez siły zbrojne, które przedstawiały jej nieprawdziwy obraz sy tuacji. Japonia cy wilów nie miała poczucia zbiorowej winy – i tego właśnie chcieli amery kańscy zwy cięzcy i okupanci. To Amery kanie doprowadzili w pewny m sensie do tego, że w szkołach nie uczono najnowszej historii Japonii. W rezultacie ty lko bardzo nieliczni, którzy nie ukończy li pięćdziesięciu lat, wiedzą cokolwiek o japońskiej napaści na Chiny lub kolonizacji Mandżurii”. Na początku XXI wieku Hando wy głosił w żeńskim college’u wy kład poświęcony epoce Shōwa. „Poprosiłem pięćdziesiąt studentek o sporządzenie listy państw, z który mi Japonia nie walczy ła w czasach nowoży tny ch; jedenaście wy mieniło Amery kę”. „Trzeba szczerze dy skutować o ty m, co się wy darzy ło podczas drugiej wojny światowej – dodał. – Jest to ważne, bo dziś stosunki między Chinami a Japonią są tak niedobre. Ale trudno jest zacząć taką dy skusję, bo ty lko niewielu młodszy ch Japończy ków zna fakty. Są tacy, którzy nie popierają naszy ch wojujący ch nacjonalistów, ale czują się obrażeni nieustanny m kry ty cy zmem pły nący m z Chin i Korei. Są niezadowoleni, kiedy te kraje wtrącają się do spraw, które ich zdaniem są wewnętrzny mi sprawami Japończy ków. Większość z nas uważa, że już przeprosiliśmy za wojnę, bo jeden z naszy ch by ły ch premierów złoży ł wy lewne wy razy ubolewania. Ja osobiście sądzę, że nasze przeprosiny by ły wy starczające”. Jest to
nadal sprawa dy skusy jna, a niektórzy Bry ty jczy cy i Amery kanie stanowczo nie zgadzają się z opinią Hando. Bardzo niedawno, bo w 2007 roku, dowódca japońskich wojsk lotniczy ch by ł zmuszony zrezy gnować ze stanowiska, gdy ż ogłosił pracę naukową, w której zapewniał, że poczy nania Japonii na terenie Chin w latach 1937–1945 miały charakter filantropijny. Do krajów, na który ch losy wy nik wojny miał największy wpły w, należała Palesty na. W ciągu ponad dwudziestu lat, podczas który ch by ła ona tery torium powierniczy m Wielkiej Bry tanii, trwały oży wione spory doty czące jej przy szłości. Kapitan David Hopkinson by ł jedny m z setek ty sięcy bry ty jskich żołnierzy, którzy w trakcie służby wojskowej odwiedzili przelotnie Ziemię Świętą i rozważali możliwość sprawiedliwego rozwiązania związany ch z nią problemów. Hopkinson miał szczególne powody do interesowania się losem tego kraju, gdy ż jego żona by ła w połowie Ży dówką. Pisząc do niej w 1942 roku z Haify, wy rażał niechęć do sy jonizmu, powstałego na gruncie przekonania, że „Ży dzi są największą wartością dla krajów, w który ch od dawna mieszkają. Jestem oczy wiście pod wrażeniem techniczny ch i kulturalny ch osiągnięć Ży dów na terenie Palesty ny, ale dążenie silnie nacjonalisty cznej mniejszości do wy krojenia dla siebie suwerennego państwa z obszarów, do który ch roszczą sobie prawa również inni, wy daje mi się niezgodne ze wzniosły mi ideałami pokoju i humanizmu, w które wierzą cy wilizowani Europejczy cy ”. Ale w 1945 roku takie umiarkowane poglądy zostały zagłuszone przez ujawniane właśnie przerażające informacje doty czące Holokaustu. Należy podkreślić, że choć kroniki filmowe nakręcone w wy zwolony ch obozach Belsen i Buchenwald wstrząsnęły cy wilizowany m światem, nawet zachodnie rządy dopiero po pewny m czasie zdały sobie sprawę z rozmiarów wy mierzonego przeciw Ży dom ludobójstwa. Świat dowiedział się niebawem, że europejscy Ży dzi padli ofiarą szatańskiego programu masowej eksterminacji, a ci, którzy przeży li, są bezdomni i pozbawieni środków do ży cia. Amery kański komisarz do spraw imigracji Earl Harrison odwiedził europejskie obozy dla dipisów i by ł wstrząśnięty ty m, co tam zobaczy ł. W sierpniu 1945 roku donosił prezy dentowi Trumanowi: „Wy gląda na to, że traktujemy Ży dów tak samo jak traktowali ich naziści, z tą jedy nie różnicą, że ich nie eksterminujemy ”. W wy niku szy derstwa historii straszliwe prześladowania hitlerowców zmieniły losy Ży dów na cały m świecie. Dały poży wkę sy jonizmowi, który wy dał się ludziom Zachodu ideologią o nieodparty ch walorach moralny ch. Demokraty czne społeczeństwa zachodnie nigdy już nie zaakceptują anty semity zmu, a rzeź europejskich Ży dów przy spieszy ła powstanie państwa Izrael, do którego doszło w 1948 roku. Choć Holokaust wy warł druzgoczący i trwały wpły w na kulturę Zachodu, wiele społeczeństw świata dotąd nie docenia jego znaczenia, nie brak również ludzi, którzy nawet twierdzą, że go w ogóle nie by ło. Niektórzy kry ty cy Zachodu utrzy mują z uporem, że zachodnie mocarstwa, by uśmierzy ć swe poczucie winy wy nikające z obojętności na los Ży dów, wy konały wspaniałomy ślny history czny gest i pozwoliły im zająć ziemie, które świat muzułmański uważa za własność Arabów. Problem ten ma również szerszy aspekt: niektórzy współcześni history cy, będący oby watelami państw, które niegdy ś znajdowały się w rękach Europejczy ków, uważają, że ich
rodacy by li podczas wojny ofiarami eksploatacji. Twierdzą, że szczególnie Wielka Bry tania wciągnęła ich w walkę, w której nie mieli nic do wy grania, za sprawę, która nie by ła ich sprawą. Tego rodzaju teorie nie są udokumentowany mi konkluzjami i przedstawiają jedy nie punkt widzenia ich autorów, ale ludzie Zachodu powinni przy jąć je do wiadomości i uznać za kontrapunkt naszego insty nktownego założenia, że nasi dziadkowie prowadzili „słuszną wojnę”. W obrębie zachodniej kultury cały konflikt nadal budzi oczy wiście niezwy kłe zainteresowanie przedstawicieli pokolenia, którego nie by ło jeszcze na świecie w momencie jego wy buchu. Można je wy tłumaczy ć ty m, że by ł on najbardziej przerażający m wy darzeniem w dziejach ludzkości. Miał różne oblicza – niektórzy wznosili się na szczy ty szlachetności i odwagi, a inni tonęli w odmętach zła, którego rozmiary nadal budzą przerażenie potomny ch. Udręki, jakie znosiły w latach 1939–1945 setki milionów ludzi, niemal przekraczają granice wy obraźni oby wateli współczesny ch państw demokraty czny ch, nieznający ch poważnego niedostatku ani zbiorowego zagrożenia. Niemal wszy stkie uczestniczące w wojnie narody i jednostki godziły się na moralne kompromisy. Nie można idealizować wojny, sprowadzając ją do wy miaru czy stej walki dobra ze złem. Nieracjonalne by łoby również glory fikowanie konfliktu, a nawet jego wy niku, gdy ż unieszczęśliwił on wielu ludzi. Zwy cięstwo sojuszników nie przy niosło powszechnego pokoju, pomy ślności, sprawiedliwości ani wolności – przy niosło jedy nie część ty ch zdoby czy niewielkiemu gronu ty ch, którzy uczestniczy li w wojnie. Pewne wy daje się ty lko to, że sojusznicy uratowali świat przed znacznie gorszy m losem, który przy niosłoby mu zwy cięstwo Niemiec i Japonii. Tą właśnie świadomością muszą się zadowolić poszukiwacze cnoty i prawdy.
P ODZIĘKOWANIA
Szczęśliwy m dla mnie zrządzeniem losu grupa kolegów i przy jaciół, który m jestem wdzięczny za pomoc, nie ulega większy m zmianom podczas powstawania kolejny ch książek. Moi redaktorzy – Arabella Pike i Robert Lacey z londy ńskiego wy dawnictwa Harper Collins oraz Andrew Miller z nowojorskiego wy dawnictwa Knopf – udzielili mi rad, które miały bardzo korzy stny wpły w na końcowy tekst. Moi agenci – Michael Sissons w Londy nie i Peter Matson w Nowy m Jorku – wy znaczają kurs mojej zawodowej działalności od tak dawna, że nikt z nas już nie wspomina początków współpracy. Profesor sir Michael Howard OM, CH, MC, Don Berry, profesor N.A.M. Rodger i doktor Williamson Murray udzielili mi bezcenny ch rad, doty czący ch wszy stkich fragmentów maszy nopisu, i poprawili niektóre z moich najbardziej rażący ch błędów. Doktor Luba Winogradowna przełoży ła większość rosy jskich materiałów, a Serena Sissons zdoby ła dla mnie włoskie pamiętniki, listy i dzienniki. Doktor Tami Biddle z U.S. War Army College niezwy kle hojnie udostępniła mi materiały, które zebrała w trakcie swy ch własny ch prac badawczy ch. Rod Suddaby jest ty lko jedny m z członków personelu Imperial War Museum, którego pomoc wnosi tak wiele do dzieł wszy stkich history ków współczesny ch wojen. London Library i National Archive są insty tucjami, który ch atmosfera wspaniale sprzy ja wszelkim pracom badawczy m. Rachel Lawrence jest od dwudziestu pięciu lat, z krótką przerwą, moją cierpliwą i niezwy kle sprawną osobistą asy stentką, niestrudzenie kory gującą moje notatki i przy pisy. Moja żona, Penny, jest zawsze idealną partnerką, choć podejrzewam czasem, że wolałaby przeży ć drugą wojnę światową, niż czy tać kolejne poświęcone jej książki. Wy rażam głęboką wdzięczność wobec wszy stkich wy mieniony ch tu osób, bo wiem, że bez ich zachęty, wskazówek i poparcia moja praca szy bko osiadłaby na mieliźnie.
P R ZYP IS Y I ODS YŁAC ZE
Odsy łacze do moich wcześniejszy ch prac doty czą materiałów zdeponowany ch teraz w archiwum Liddell Hart Archive w Kings College (Londy n) – w skrócie LHA. Skrót AI oznacza Author Interview (wy wiad autora) i odnosi się do wszy stkich rozmów, jakie prowadziłem z naoczny mi świadkami wy darzeń w ciągu miniony ch trzy dziestu pięciu lat. Skrót IWM doty czy rękopisów w zbiorach Imperial War Museum. BNA to British National Archive; USNA – United States National Archive; USMHI – United States Military History Institute w Carlisle Barracks (stan Pensy lwania). Odsy łacze do „Poczdamu” wskazują na znakomitą, wielotomową historię Germany and the Second World War (Niemcy i druga wojna światowa), wy daną przez poczdamski Research Institute for Military History i przetłumaczoną przez Oxford University Press. Pisząc niniejszą książkę, korzy stałem z zapisu relacji i niektóry ch dokumentów marszałka sił powietrzny ch sir Ralpha Cochrane’a, znajdujący ch się w posiadaniu jego sy na Johna. Nie opatry wałem odsy łaczami ty ch wy powiedzi wy bitny ch postaci, które od dawna są powszechnie znane.
WSTĘP Anonim, A Woman in Berlin, Virago, 2009, s. 35. Eric Diller, Memoirs of a Combat Infantryman, 2002, s. 77. Helmuth von Moltke, Listy do Freyi: 1943–1944, red. K. Huszcza, H.-Ch. Trepte, Wrocław 2008, s. 33, 204 (4.01.1942).
1. ZDRADZONA POLSKA Rulka Langer, The Mermaid and the Messerschmitt, Nowy Jork 1942, s. 20. Ly nn Olson, Stanley Cloud, For Your Freedom and Ours, Heinemann, 2003, s. 46, 52, 69. Jan Karski, Tajne państwo: opowieść o polskim Podziemiu, Londy n 1945, s. 5, 23. Walter Duranty, „Atlantic Monthly ”, wrzesień 1939, s. 393. Galeazzo Ciano, Dziennik 1937–1943, przeł. i oprac. nauk. T. Wituch, Pułtusk 2006, vol. I (15.05.1939).
Norman Davies, Boże igrzysko: historia Polski, Kraków 2006, t. 2, s. 83, 426. Edward Raczy ński, W sojuszniczym Londynie. Dziennik ambasadora Edwarda Raczyńskiego 1939–1945, Londy n 1997, s. 20 (30.08.1939), 27, 34, 36. James Owen, Guy Walters (red.), The Voices of War, Londy n 2004, s. 9, 16, 52. IWM (08/132/1, Kruczkiewicz, ms, s. 163, 166, 168; 02/23/1, Ephrahim Blaichman, ms; 86/17/1, P. Fleming, ms; 01/1/1, Kornicki, ms; 03/41/1, Ralph Smorczewski, ms; pilot B.J. Solak, ms; 86/15/1, P. Fleming, ms; Lt. Piotr Tarczy ński, ms; 95/13/1, George Slazak, ms; 78/52/1, Stefan Kury lak, ms; 91/6/1, Feliks Lachman, ms; 99/3/1, Tadeusz Żukowski, ms; 06/52/1, Szmulek Goldberg, ms). Włady sław Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, Londy n 1983, s. 3, 7, 13. Adrian Carton de Wiart, Happy Odyssey, Londy n 1950, s. 156, 160. Evely n Waugh, Officers and Gentlemen, Chapman & Hall, 1955, s. 5. William Shirer, This is Berlin, Hutchinson, 1999, s. 75. Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, Spellmount, 2011, s. 32–33. Alexander Stahlberg, Bounden Duty, Brassey 1990, s. 116. Stefan Zweig, Świat wczorajszy, przeł. M. Wisłowska, Warszawa 1958, s. 247. Cuthbert Headlam, Stuart Ball (red.), Parliament and Politics in the Age of Churchill and Attlee, Cambridge 1999, s. 167. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, Profile, 2008, s. 31. David Killingray, Fighting for Britain, James Currey, 2010, s. 11. Max Hastings, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy, Londy n 1984 (korespondencja). David Fraser, Wars and Shadows, Penguin, 2002, s. 122. Max Hastings, Bomber Command, Londy n 1979 (archiwum: Davis). Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944, przeł. J. Kotliński, Sejny 2006, s. 234. Janusz Piekałkiewicz, Wojna kawalerii 1939–1945, przeł. M. Merunowicz, Janki 2003, s. 9, 12. Heinz Knoke, I Flew for the Führer, Londy n 1979, s. 20. Adrian Ball, The Last Days of the Old World, Doubleday, 1963, s. 27–28. Janet Flanner, „New Yorker”, 10.09.1939. Leo Amery, My Political Life, Hutchinson, 1955, vol. III – The Empire at Bay: The Leo Amery Diaries 1929–45, red. John Barnes, David Nicholson, Hutchinson, 1988
s. 328. Simon Garfield (red.), We Are at War, Ebury, 2009, s. 36. Mungo Melvin, Manstein – najlepszy generał Hitlera, przeł. Ł. Witczak, Wrocław 2011, s. 122, 125. Klemens Rudnicki, Na polskim szlaku. Wspomnienia z lat 1939–1947, Londy n 1986, s. 49, 54, 63. John Raleigh, Behind the Nazi Front, Dodd Mead, 1940, s. 320. Simon Garfield, Private Battles, Ebury, 2006, s. 48.
2. ANI POKÓJ, ANI PRAWDZIWA WOJNA Arthur Bry ant, The Turn of the Tide, Collins, 1957, s. 71. IWM (01/1/1, Kornicki, ms, s. 89; korespondencja Elizabeth Belsey, 6.03.1941). Douglas Arthur, Desert Watch, Blaisdon, 2000, s. 28, 76. Norman Longmate, The Home Front, Chatto & Windus, 1981, s. 17. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 15, 18, 32. Public Opinion 1935–1946, Princeton 1951, s. 48. E.S. Turner, The Phoney War, Michael Joseph, 1961, s. 53, 169. Arthur Kellas, Down to Earth, Pentland Press, 1989, s. 11. Franklin Roosevelt, The Roosevelt Letters, red. E. Roosevelt, vol. III, Harrap, 1952, s. 286. Robert Edwards, White Death, Weidenfeld & Nicolson, 2007, s. 59, 68, 82, 156, 206, 232, 254, 261. Chris Bellamy, Wojna absolutna: Związek Sowiecki w II wojnie światowej, przeł. M. Antosiewicz, M. Kabura, P. Laskowicz, Warszawa 2010, s. 76. Carl My dans, More than Meets the Eye, Harper, 1959, s. 119, 129. Harold Macmillan, „Hansard”, 19.03.1940. François Kersaudy, Norway 1940, Collins, 1990, s. 31. Julian Jackson, The Fall of France, Oxford 2003, s. 127.
3. BŁYSKAWICZNE WOJNY NA ZACHODZIE 1. NORWEGIA
Ruth Maier, Ruth Maier’s Diary, Harvill Secker, 2009, s. 115, 231. François Kersaudy, Norway 1940, Collins, 1990, s. 103, 169. Keith Jeffery, MI6: The History of the Secret Intelligence Service 1909–49, Bloomsbury, 2010, s. 374. Robert Kershaw, Never Surrender, Hodder & Stoughton, 2009, s. 37. UKNA (FO371/24833; W0106/1962). Dziennik w posiadaniu Mirandy Corben, 27.04.1940. Adrian Gilbert, Voices of the Foreign Legion, Sky horse, 2010, s. 190. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 35. 2. UPADEK FRANCJI Julian Jackson, The Fall of France, Oxford 2003, s. 11, 47, 126, 144, 164, 166, 170, 172, 176, 178, 182, 224, 233. Robert Kershaw, Never Surrender, s. 54, 56, 168, 169. Irène Némirovsky, Francuska suita, przeł. H. Pawlikowska-Gannon, Warszawa 2006, s. 3, 41, 42, 53, 351. John Horsfall, Say Not the Struggle, Roundwood, 1977, s. 54, 57, 151, 157. Michael Howard, Liberation or Catastrophe, Hambledon, 2008, s. 9. Sir Edmund Ironside, The Ironside Diaries, red. Roderic McLeod, Denis Kelly, Londy n 1962, s. 321. James Owen, Guy Walters (red.), The Voices of War, s. 45. Peter Hart, At the Sharp End, Leo Cooper, 1998, s. 47, 75. McCormick, list w posiadaniu Mirandy Corben. Nella Last, Nella Last’s War, Sphere, 1981, s. 62. Constantin Joffe, We Were Free, Smith & Durrell, 1943, s. 47. Alastair Horne, To Lose a Battle, Macmillan, 1969, s. 489. Stefan Zweig, Świat wczorajszy, s. 149. Paul Richey, Fighter Pilot, Cassell, 2001, s. 69–70, 90. Franz Halder, Command in Conflict: The Diaries and Notes of Colonel-General Franz Halder and Other Members of the German High Command, red. B. Leach, I. MacDonald, Oxford 1985, s. 656, 668. Roy Macnab, For Honour Alone, Hale, 1988, s. 59.
Max Hastings, Finest Years, HarperCollins, 2009, s. 45 i nast. Nikita S. Chruszczow, Fragmenty wspomnień, Warszawa 1984, s. 256. Denis Mack Smith, Mussolini, przeł. J.G. Brochocki, Warszawa 1994, s. 250. Rosemary Say, Noel Holland, Rosie’s War, Michael O’Mara Books, 2011, s. 86.
4. OSAMOTNIONA WIELKA BRYTANIA Paul Richey, Fighter Pilot, Cassell, 2001, s. 155. Ronald Bly the (red.), Private Words, Viking, 1991, s. 98 (19.07.1940). Michael Burleigh, Moral Combat, HarperCollins, 2010, s. 202. Geoffrey Wellum, First Light, Penguin, 2002, s. 148. Stephen Bungay, Bitwa o Anglię, przeł. J. Wąsiński, Znak, Kraków 2010, s. 116, 118, 119, 124, 165, 179. James Holland, Battle of Britain, HarperPress, 2010, s. 383, 387, 537, 543, 548, 578. Robert Kershaw, Never Surrender, s. 163, 166. Beatrice Bishop Berle, Travis Beal Jacobs, Navigating the Rapids 1918–1971, Harcourt Brace, 1973, s. 150. IWM (97/43/1, dziennik Denisa Wisslera, 16.06.1940). George Barclay, Fighter Pilot, Kimber, 1976, s. 43, 45, 73. Sandy Johnstone, Enemy in the Sky, Kimber, 1976, s. 118, 161. Cuthbert Headlam, Stuart Ball (red.), Parliament and Politics in the Age of Churchill and Attlee, s. 220. Charles Hudson, Journal of Major-General Charles Hudson, Wilton 65, 1992, s. 187–189. Sarah Baring, The Road to Station X, Wilton 65, 1992, s. 20. A.G. Street, From Dusk Until Dawn, Blandford, 1945, s. 59–60. Barbara Nixon, Raiders Overhead, Scolar, 1980, s. 42–43, 62, 129. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 37 (4.06.1940), 52–53, 60 (15.11.1940). Norman Longmate, The Home Front, s. 66, 79–80. James Owen, Guy Walters (red.), The Voices of War, s. 94. James Owen, Danger UXB, Little Brown, 2010, s. 115–119. Howard Smith, Last Train from Berlin, London 1942, s. 86.
Keith Jeffery, MI6: The History of the Secret Intelligence Service 1909–49, s. 373. Ian Kershaw, Punkty zwrotne. Decyzje, które zmieniły bieg drugiej wojny światowej, przeł. M. Romanek, Kraków 2009. Heinz Knoke, I Flew for the Führer, s. 32. Adam Tooze, The Wages of Destruction, Penguin, 2007. Evely n Waugh, Unconditional Surrender, Chapman & Hall, 1961, s. 147.
5. BASEN MORZA ŚRÓDZIEMNEGO 1. RYZYKOWNA GRA MUSSOLINIEGO IWM (08/132/1, Kruczkiewicz, ms, s. 150). Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 34. Knox MacGregor, Mussolini Unleashed, Cambridge 1982, s. 135, 153. Colin Smith, John Bierman, Alamein: War Without Hate, Penguin, 2002, s. 28, 49, 70, 149. Douglas Arthur, Desert Watch, s. 191, 212. Mark Johnston, At the Front Line, Cambridge 1996, s. 14, 15. David Killingray, Fighting for Britain, s. 169. Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944, s. 320. Stanley Pay ne, Franco and Hitler, New Haven 2008, s. 62, 94. Andrea Rebora (red.), Letters of Lt. Pietro Ostellino N. Africa Jan. 1941 to March 1943, Prospettiva Editrice, s. 51, 52, 73, 79 (3.06.1941). 2. TRAGEDIA GRECKA Denis Mack Smith, Mussolini, s. 357. C.N. Hadjipateras, M.S. Falfalios (red.), Greece 1940–41 Eyewitnessed, Efstathiadis, 1995, s. 33, 35, 104, 122, 124, 197, 230, 255. Knox MacGregor, Mussolini Unleashed, s. 201. Tony Simpson, Operation Mercury, Hodder & Stoughton, 1981, s. 92, 97, 101, 107. Mark Johnston, At the Front Line, Cambridge 1996, s. 29. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 92. 3. BURZE PIASKOWE
Colin Smith, England’s Last War with France: Fighting Vichy 1940–42, Weidenfeld Nicolson, 2009, s. 96–98. Warren Tute, The Reluctant Enemies, Collins, 1990, s. 81. Irène Némirovsky, Francuska suita, s. 347 (21.06.1941). Alan Moorehead, African Trilogy, Hamish Hamilton, 1999, s. 164. Roald Dahl, Going Solo, Penguin, 1988, s. 196. Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944, s. 358. Andrea Rebora (red.), Letters of Lt. Pietro Ostellino N. Africa Jan. 1941 to March 1943, s. 54 (14.03.1941), 96 (5.08.1941), 140, 143 (11.12.1941). Mark Johnston, At the Front Line, s. 28, 43–44, 46, 56. Max Hastings, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy (korespondencja). Colin Smith, John Bierman, Alamein: War Without Hate, s. 32, 110, 134. John McManners, Fusilier, Michael Russell, 2002, s. 46, 67, 85, 101, 108. Douglas Arthur, Desert Watch, s. 153. Alastair Borthwick, Battalion, Baton Wicks, 1994, s. 39. Artemis Cooper, Cairo in the War, Hamish Hamilton, 1989, s. 80, 117. Vittorio Vallicella, Diario di Guerra da El Alamein alla tragica ritirata 1942–1943, Edizioni Arterigere, 2009, s. 16–20, 22, 59, 62, 65, 70, 76, 85. J. Cloudsley -Thompson, ms.
6. BARBAROSSA Catherine Merridale, Wojna Iwana. Armia Czerwona 1939–1945, przeł. K. Baży ńskaChojnacka, P. Chojnacki, Poznań 2007, s. 69, 75, 77, 84–85, 127, 220 (25.03.1943). Michael Howard, Liberation or Catastrophe, Hambledon, 2008, s. 9. Heinz Knoke, I Flew for the Führer, s. 45, 47. Henry Metelmann, Through Hell for Hitler, Spellmount, 1990, s. 15, 24. Jorg Echternkamp (red.), Germany and the Second World War, Poczdam–Oxford 1990– 2008, vol. IV, s. 341; vol. IX/I, s. 545, 546. Adam Tooze, The Wages of Destruction, s. 546. Michael Jones, The Retreat: Hitler’s First Defeat, John Murray, 2009, s. 1, 6–7, 10, 14, 18, 23, 27, 52, 55–56, 59, 74, 192.
Chris Bellamy, Wojna absolutna. Związek Sowiecki w II wojnie światowej, s. 63, 147, 187, 189, 197, 232. Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944, s. 368, 374. The Goebbels Diaries 1942–1943, red., przekład i wstęp L.P. Lochner, Nowy Jork 1948 (23.06.1941). Walentin Bereszkow, Stranicy diplomaticzeskoj istorii, Moskwa 1982, s. 69, 212. Martin Poppel, Heaven & Hell, Spellmount, 1988, s. 11, 70. IWM (Kury lak, ms). Clare Milburn, Mrs Milburn’s Diaries, Harrap, 1979, s. 101. Wasilij Grossman, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, oprac. A. Beevor, L. Winogradowa, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2006, s. 17, 19, 23, 45, 48, 96. Rodric Braithwaite, Moskwa 1941. Największa bitwa II wojny światowej, przeł. M. Komorowska, Kraków 2008, s. 80. Yoshar-Ola, Pisma s wojny, 1995, s. 24–25, 60, 87. Gabriel Temkin, My Just War, Presidio, 1998, s. 60. Franz Halder, Command in Conflict: The Diaries and Notes of Colonel-General Franz Halder and Other Members of the German High Command, s. 167. Helmuth von Moltke, Listy do Freyi: 1943–1944, s. 151 (16.07.1941), 154, 168, 187. Pisma s ogniennogo rubieża (1941–1945), St. Petersburg 1992. David Glantz, Barbarossa, Tempus, 2001, s. 82. James Owen, Guy Walters (red.), The Voices of War, s. 155. Korespondencja Żukowa i Konstantina Simonowa, „The Times”, 6.05.2010.
7. MOSKWA URATOWANA, LENINGRAD WYGŁODZONY Konstanty Rokossowski, Żołnierski obowiązek, przeł. F. Czuchrowski, Warszawa 1973, s. 8. Chris Bellamy, Wojna absolutna. Związek Sowiecki w II wojnie światowej, s. 316. Michael Jones, The Retreat: Hitler’s First Defeat, s. 61, 82, 97–98, 107, 125, 140–141, 193, 196, 201, 203, 235, 261. Michael Jones, The Siege of Leningrad, John Murray, 2008, s. 40, 45, 74, 78, 117, 134, 149, 152, 163, 193, 206, 215, 279.
Nikita S. Chruszczow, Fragmenty wspomnień, s. 256. Lazar Brontman, Wojennyj dniewnik korrespondienta „Prawdy”, Moskwa 2007, s. 55–56 (19.08.1942). Yoshar-Ola, Pisma s wojny, s. 31. Nikołaj Nikulin, Wospominanija o wojnie, St. Petersburg 2009. Catherine Merridale, Wojna Iwana: Armia Czerwona 1939–1945, s. 99, 251. Zadobin i in. (red.), Ogennaja Duga: Kurskaja bitwa głazami Lubjanki, Moskwa 2003, s. 25. Mathilde Wolff-Monckeburg, On the Other Side, red. Ruth Evans, Pan, 1979, s. 57. Wasilij Grossman, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, s. 53–54. Barbara Nixon, Raiders Overhead, s. 156. Wendell Willkie, One World, Nowy Jork 1942, s. 167. „Spectator”, 19.06.1942. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 122 (23.02.1942).
8. WOJNA U WRÓT AMERYKI Public Opinion 1935–1946, s. 19. Franklin Roosevelt, The Roosevelt Letters, red. E. Roosevelt, vol. III, s. 286, 370. Robert Sherwood, The White House Papers of Harry L. Hopkins, vol. I, Ey re & Spottiswoode, 1948, s. 131, 132. Elaine Steinbeck, Robert Wallsten (red.), John Steinbeck: A Life in Letters, Heinemann, 1975, s. 201, 206, 248 (8.12.1941). Beatrice Bishop Berle, Travis Beal Jacobs, Navigating the Rapids 1918–1971, s. 314. Donald Nelson, Arsenal of Democracy, Harcourt Brace, 1946, s. 85. Carson McCullers, W zwierciadle złotego oka, przeł. M. Skroczy ńska, Warszawa 1967, s. 1. Eric Sevareid, Not So Wild a Dream, Knopf, 1969, s. 201. Martin Blumenson, „Parameters”, vol. XIX, nr 4, grudzień 1989. Carlo D’Este, Eisenhower, Holt, 2002, s. 264. UKNA (PREM3/475/1). David Kennedy, Freedom from Fear, Oxford 1999, s. 232, 525. Robert Dallek, Lone Star Rising, Nowy Jork–Oxford 1991, s. 197.
IWM (maszy nopis, dokumenty Troy a, 95/25/1, list z 9.06.1941). Geoffrey Perrett, Days of Sadness Years of Triumph, University of Wisconsin, 1973, s. 79, 191, 199. Meirion Harries, Susie Harries, Soldiers of the Sun, Heinemann, 1991, s. 222. John Colvin, Nomonhan, Quartet, 1999. Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, Penguin, 2004, s. 71. Alvin Kiernan, The Unknown Battle of Midway, New Haven 2005, s. 2. Izumiy a Tatsuro, The Minami Organ, Rangoon 1967, s. 82. Denis Mack Smith, Mussolini, s. 273. „Ladies’ Home Journal”, How America Lives, Nowy Jork 1941, s. 20. Arthur Schlesinger, A Life in the Twentieth Century, s. 287, 288. John Morton Blum, V Was for Victory, Harcourt Brace, 1976, s. 89, 201.
9. CZAS TRIUMFU JAPONII 1. „MAM NADZIEJĘ, ŻE WYKOPIECIE STAMTĄD TYCH LUDZIKÓW” John Dower, War Without Mercy, Pantheon, 1986, s. 242. Emiko Ohnuki-Tierney, Kamikaze Diaries, Chicago 2006, s. 62, 79 i nast. Evely n M. Monahan, Rosemary Neidel-Greenlee, All This Hell, Kentucky University Press, 2000, s. 8. Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 66, 111, 117, 120, 124, 126, 130, 141– 142, 147. Colin Smith, Singapore Burning, Penguin, 2005, s. 123, 146, 157, 220, 238, 245, 286, 416, 426, 438, 473, 480, 496–497, 533, 550. Masanobu Tsuji, Japan’s Greatest Victory, Britain’s Worst Defeat, Spellmount, 1997, s. 91, 102. Diana Cooper, Trumpets from the Steep, Hart Davis, 1960, s. 127. BNA (WO106/2550B). Stephen Abbott, And All My War is Done, Pentland Press, 1991, s. 31. Meirion Harries, Susie Harries, Soldiers of the Sun, s. 264. John Kennedy, The Business of War, Hutchinson, 1957, s. 198.
Edward Dunlop, The Diaries of ‘Weary’ Dunlop, Viking, 1986, s. 12–13.
2. „BIAŁA DROGA” Z BIRMY Yvonne Vaz Ezdani (red.), Songs of the Survivors, Noronha Goa 2007, s. 80, 87. Claude Delachet-Guillon, Daw Sein. Les dix milles vies d’une femme birmane, Pary ż 1978, s. 152–155. Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 160–161, 163, 173, 175, 189, 339. Julian Thompson, Forgotten Voices of Burma, Ebury, 2009, s. 11–12, 21, 34, 41, 88, 164. KCL (LHA, dokumenty Brooke Popham, V 7/18/2). John Smy th, Before the Dawn, Cassell, 1957, s. 139–140. Mi Mi Khaing, A Burmese Family, Longman, 1946, s. 130. Izumiy a Tatsuro, The Minami Organ, s. 120, 142. Geoffrey Ty son, Forgotten Frontier, Kalkuta 1945, s. 79. Jawaharlal Nehru, Selected Works of Nehru, vol. XII, Orient Longman, 1980, s. 269.
10. ZMIENNOŚĆ FORTUNY
1. BATAAN James Reston, Prelude to Victory, Nowy Jork 1942. Dokumenty Slessora, XIIc. Forrest Pogue, The Supreme Command, Office of the Chief of Military History, Waszy ngton 1954, s. 335. Christopher Thorne, The Issue of War, Oxford 1985, s. 25. John Morton Blum, V Was for Victory, Harcourt Brace, 1976, s. 54, 97. Arthur Schlesinger, A Life in the Twentieth Century, Mariner Books, 2000, s. 283–284. Geoffrey Perrett, Days of Sadness Years of Triumph, University of Wisconsin, 1973, s. 213. Fred Mears, Carrier Combat, Doubleday, 1944, s. 3. Alvin Kiernan, The Unknown Battle of Midway, New Haven 2005, s. 3. Ernie Py le, Here is Your War, Pocket, Nowy Jork 1945, s. 555.
Carl My dans, More than Meets the Eye, s. 147. Elizabeth Norman, Band of Angels, Random House, 1999, s. 66. William E. Dy ess, The Dyess Story, Nowy Jork 1944, s. 43. John Glusman, Conduct Under Fire, Viking, 2007, s. 136, 197. Evely n M. Monahan, Rosemary Neidel-Greenlee, All This Hell, Kentucky University Press, 2000, s. 41, 50. Alfred Weinstein, Barbed Wire Surgeon, Macmillan, 1947, s. 34. Donald Knox, Death March, Harcourt Brace, 1981, s. 121, 136. Dwight Eisenhower, The Eisenhower Diaries, Norton, 1981, s. 54. 2. MORZE KORALOWE I MIDWAY Walter Karig, Eric Purdon, Battle Report: Pacific War Middle Phase, Rinehart, 1946, s. 19. E.T. Wooldridge (red.), Carrier Warfare in the Pacific, Smithsonian, 1993, s. 41–42, 45, 56– 58, 68, 168, 281, 285. Alvin Kiernan, The Unknown Battle of Midway, s. 13, 45. Herman Melville, Israel Potter, 1854. Walter Lord, Incredible Victory, Nowy Jork 1967, s. 87. John Costello, The Pacific War, Collins, 1981, s. 285. The Battle of Midway Roundtable, http://www.midway 12.org. US Naval Historical Center Esders After-Action report. Tom Cheek, A Ring of Coral, Battle of Midway Roundtable, http://home.comcast.net/r2russ/midway.ringcoral.htm. Mitsuo Fuchida, Masatake Okimuy a, Midway. Bitwa, która przesądziła o losie Japonii. Historia Japońskiej Marynarki Wojennej, przeł. A. Saczek, Gdańsk 1996, s. 177. 3. GUADALCANAL I NOWA GWINEA Robert Leckie, Helmet for my Pillow, Ebury, 2010, s. 57, 78. John Costello, The Pacific War, s. 177. Bruce Loxton, Chris Coulthard-Clark, The Shame of Savo, Allen & Unwin, 1994, s. 143–147, 265. Donald Miller, D-Days in the Pacific, Simon & Schuster, 2005, s. 67–68, 72. James Jones, The Thin Red Line, Collins, 1963, s. 43.
Ronald Spector, Eagle Against the Sun, Viking, 1985, s. 205–206. George Johnston, The Toughest Fighting in the World, Nowy Jork 1943, s. 5, 8, 40, 45, 167– 168, 198. Robert Eichelberger, Our Jungle Road to Tokyo, Nashville 1989, s. 21–23.
11. BRYTYJCZYCY NA MORZU 1. ATLANTYK Julian Thompson, The War at Sea, Sidgwick & Jackson, 1996, s. 113, 149. James B. Lamb, The Corvette Navy: True Stories from Canada’s Atlantic War, Toronto 1979, s. 73. Max Hastings, Bomber Command (archiwum: AI, Harris, 11.10.1976). Stephen Howarth, David Law (red.), The Battle of the Atlantic 1939–45, Greenhill, 1994, s. 51, 199, 215, 217, 411, 522. Richard Woodman, The Real Cruel Sea, John Murray, 2004, s. 166. Jorg Echternkamp (red.), Germany and the Second World War, vol. IX/I, s. 612. Corelli Barnett, Engage the Enemy More Closely, Hodder & Stoughton, 1991, s. 486. 2. KONWOJE ARKTYCZNE Julian Thompson, The War at Sea, s. 160–161. Richard Woodman, Konwoje arktyczne 1941–1945, przeł. J. Palasek, Warszawa 2002, s. 107, 161, 220, 323, 445. 3. NIEPOWODZENIE OPERACJI „PEDESTAL” Richard Woodman, Malta Convoys, John Murray, 2000, s. 379, 403. Julian Thompson, The War at Sea, s. 192, 195.
12. ZSRS 1942: ROZŻARZONY PIEC Lazar Brontman, Wojennyj dniewnik korrespondienta „Prawdy”, s. 22 (18.06.1942), 31 (4.04.1942), 132. Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945, (19.05.1942), s. 271–272 (23.10.1942), 273. Gunther Blumentritt, w: Siegfried Westphal (red.), The Fatal Decisions, Michael Joseph,
1952, s. 37–38. Jorg Echternkamp (red.), Germany and the Second World War, vol. VI, s. 938, 1097; vol. IX/I, s. 583. Catherine Merridale, Wojna Iwana. Armia Czerwona 1939–1945, s. 133, 150, 162, 165. N.F. Belov, Front Diary of N.F. Belov 1941–44, w: Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945 (23.04.1942), (9.09.1942), (8.10.1942), (13.02.1943). UKNA (WO208/1777). Keith Jeffery, MI6: The History of the Secret Intelligence Service 1909–49, s. 376. Włady sław Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, s. 114, 124. Wasilij Grossman, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, s. 127, 131, 151–152, 170, 174, 183, 225. Władimir Perszanin, Sztrafniki, radwiedcziki, piechota, Moskwa 2010, s. 177, 185. Chris Bellamy, Wojna absolutna. Związek Sowiecki w II wojnie światowej, s. 380, 520. Nikołai Nikulin, Wospominanija o wojnie, St. Petersburg 2009. Michael Jones, The Siege of Leningrad, s. 269, 276, 279. Henry Metelmann, Through Hell for Hitler, Spellmount, 1990, s. 120. Heinz Knoke, I Flew for the Führer, s. 80. Martin Poppel, Heaven & Hell, s. 99. Eugenio Corti, Few Returned: 28 days on the Russian Front, Winter 1942–43, University of Missouri Press, 1997, s. 10, 26, 30–31, 61, 65, 76, 78, 138, 194, 218. Denis Mack Smith, Mussolini, s. 293. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 152. Franz Halder, Command in Conflict: The Diaries and Notes of Colonel-General Franz Halder and Other Members of the German High Command, s. 387. G.A. Kumaniow, Riadom so Stalinom, Moskwa 1999, s. 38.
13. ŻYCIE W CZASIE WOJNY 1. ŻOŁNIERZE Antony Hichens, Gunboat Command, Pen & Sword, 2007, s. 96. Forrest Pogue, The Supreme Command (wy wiad z Morganem).
Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (dokumenty : Ron Davidson, ms; Harold Fennema, ms; Eugene Gagliardi, ms; Schoo, ms; AI: Thompson; Moody ; Mahlo; Moser; Gunther; Beavers). Max Hastings, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy, s. 203 (korespondencja: Robert Kershaw). Julian Thompson, The War at Sea, s. 111. Peter White, With the Jocks, Sutton, 2001, s. 37, 155. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 60, 71, 173 (5.04.1943). Pisma s ogniennogo rubieża (1941–1945), s. 210. Ronald Bly the (red.), Private Words, (28.07.1943), s. 183 (30.04.1943). Ronald Bly the (red.), Components of the Scene, Penguin, 1966, s. 85. USMHI (dokumenty Bruce’a, box 6). E.J. Kahn, „New Yorker”, 5.12.1942. Eugene Sledge, Ze starą wiarą na Peleliu i Okinawie, przeł. T. Stramel, Gdańsk 2002, s. 72, 91. Farley Mowat, And No Birds Sang, Cassell, 1980, s. 107, 203. Alastair Borthwick, Battalion, Baton Wicks, 1994, s. 61. IWM (92/1/1, C.R. Eke, ms, A Game of Soldiers). James Jones, Art Weithas, WW II: A Chronicle of Soldiering, Grosset & Dunlap, 1975. Roscoe Blunt, Foot Soldier: A Combat’s Infantryman’s War in Europe, Da Capo Press, 2002, s. 86. Norman Craig, The Broken Plume, IWM, 1982, s. 77. Helmuth von Moltke, Listy do Freyi: 1943–1944, s. 275 (26.01.1943). Paul Fussell, The Boys’ Crusade, Weidenfeld & Nicolson, 2004, s. 98. „Spectator”, 18.12.1942; 16.07.1943. Michael Foot, Bevan, McGibbon & Kee, 1965, s. 388. John Morton Blum, V Was for Victory, Harcourt Brace, 1976, s. 64–67. Elaine Steinbeck, Robert Wallsten (red.), John Steinbeck: A Life in Letters, s. 264. Iris Origo, War in Val D’Orcia, Cape, 1947, s. 58 (15.08.1943). 2. FRONTY WEWNĘTRZNE
N.F. Belov, Front Diary of N.F. Belov 1941–44, w: Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945 (31.12.1942). Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944, s. 585 (2.12.1943). Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945, s. 273 (11.09.1942), (1.10.1942) (20.10.1942). Rodric Braithwaite, Moskwa 1941. Największa bitwa II wojny światowej, s. 131. Lizzie Collingham, The Taste of War, Allen Lane, 2011, s. 78, 112, 116, 217. David Fraser, Wars and Shadows, s. 183. List w posiadaniu Mirandy Corben. „Times”, nekrolog Colina Smitha z 27.02.2010. Miriam Mafai, Pane Nero: Donne e vita quotidiana nella seconda Guerra mondiale, Arnoldo Mondadori Editore, 1987, s. 159–162, 167, 243. Rosemary Say, Noel Holland, Rosie’s War, s. 297. IWM (Kury lak, ms; 99/9/1, Poznański, ms). Anthony Powell, A Writer’s Notebook, Heinemann, 2001, s. 94. Evely n Waugh, Diaries, red. M. Davie, Weidenfeld & Nicolson, 1976, s. 567 (1.06.1944). Nella Last, Nella Last’s War, s. 221 (11.10.1942). Martin Crook (red.), Wartime Letters of a West Kent Man, 2007. „Spectator”, 14.12.1942. Ronald Bly the (red.), Private Words, s. 43. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 135 (16.06.1942), 144 (9.10.1942), 188 (7.09.1943). Studs Terkel, The Good War, Hamish Hamilton, 1984, s. 118, 224. Janine Sinkoskey Brodine (red.), Missing Pieces, Hara Publishing, 2000, s. 49. Mathilde Wolff-Monckeburg, On the Other Side, s. 35 (12.01.1941), 60 (25.06.1942). Norman Longmate, The Home Front, s. 150, 156. Tamsin Day -Lewis (red.), Last Letters Home, Macmillan, 1995. John Morton Blum, V Was for Victory, Harcourt Brace, 1976, s. 98. Theodore White, Annalee Jacoby, Thunder Out of China, Gollancz, 1947, s. 166–167. Alan Moorehead, Eclipse, Granta, 2000, s. 66. Norman Lewis, Naples ’44, Eland, 1983, s. 26 (4.10.1943). BNA (FO371 ZM257/18/22).
David W. Ellwood, Italy 1943–45, Leicester 1985, s. 152. 3. ROLA KOBIET Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 94 (17.06.1941), 104 (7.10.1941), 129 (15.04.1942), 172 (25.03.1943), 248 (31.12.1944), 257 (31.03.1945). Norman Longmate, The Home Front, s. 123. Sarah Baring, The Road to Station X, s. 55. Lazar Brontman, Wojennyj dniewnik korrespondienta „Prawdy”, s. 185 (29.08.1942). Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945, (18.03.1943), (1.12.1942), (1.02.1943), (20.02.1944), (1.07.1943). Wasilij Grossman, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, s. 119–120. Nikołai Nikulin, Wospominanija o wojnie. Yoshar-Ola, Pisma s wojny, s. 83. Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum: Fennema, ms; AI: Beavers; von Joest). Max Hastings, Bomber Command (archiwum, AI: Harris, 14.10.1976; Addison; Owen). Miriam Mafai, Pane Nero: Donne e vita quotidiana nella seconda Guerra mondiale, s. 177.
14. POŻEGNANIE Z AFRYKĄ Max Hastings, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy (korespondencja: Dugan, ms). Bob Ray mond, Michael Moy nihan, A Yank in Bomber Command, Newton Abbot 1977, s. 101. USNA (25 March 1942, Survey of Intelligence Materials, nr 16). BNA (FO371/34116). Keith Douglas, Alamein to Zem Zem, Penguin, 1967, s. 87. Harold Nicolson, Diaries, vol. II, Collins, 1965, (11.02.1942). Commons, 22.04.1942. Andrea Rebora (red.), Letters of Lt. Pietro Ostellino N. Africa Jan. 1941 to March 1943, s. 216. Victor Klemperer, Chcę dawać świadectwo aż do końca. Dzienniki, t. 1–3, przeł.
A. i A. Klubowie, Kraków 2000, t. 2, s. 117. Vittorio Vallicella, Diario di Guerra da El Alamein alla tragica ritirata 1942–1943, s. 39, 46, 55, 58, 95, 105, 117, 125, 154–155. Norman Craig, The Broken Plume, s. 75. F. Formica (red.), Account of the Battle of Deir El Murra, Dziennik podporucznika Vincenza Formica, www.fereamole.it, (3.11.1942), (17.11.1942), (11.09.1943). Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 119, 176–177. Alfred Perrott-White, French Legionnaire, John Murray, 1953, s. 147. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 148, 168 (28.02.1943). Helmuth von Moltke, Listy do Freyi: 1943–1944, s. 260. N.F. Belov, Front Diary of N.F. Belov 1941–44, w: Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945 (10.11.1942). Forrest Pogue, The Supreme Command (wy wiad).
15. NIEDŹWIEDŹ PRZECHODZI DO NATARCIA: ZWIĄZEK SOWIECKI W 1943 ROKU Lazar Brontman, Wojennyj dniewnik korrespondienta „Prawdy”, s. 39–40 (26.07.1942), 62 (12.09.1942), 153 (14.07.1943), 162 (28.07.1943). Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (dokumenty, AI: Godau). Władimir Perszanin, Szarafniki, radwiecziki, piechota, s. 27, 35, 41, 78, 198, (1.11.1943). N.F. Belov, Front Diary of N.F. Belov 1941–1944, w: Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945 (13.03.1943), (13.01.1943), (11.08.1943), (2.06.1943), (28.11.1943). Yoshar-Ola, Pisma s wojny, s. 132–133, 194, 199. Guy Sajer, Zapomniany żołnierz, przeł. J. Kortas, Gdańsk 2001, s. 171, 315. Wasilij Grossman, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, s. 247, 249. Catherine Merridale, Wojna Iwana. Armia Czerwona 1939–1945, s. 183, 194, 203, 261. Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945, s. 199–202 (31.03.1943), (9.10.1943), (20.09.1943). Robin Cross, Operacja „Cytadela”, przeł. R. Miernicki, Warszawa 2001, s. 195, 214–215, 229, 250. Zadobin i in. (red.), Ogiennaja Duga: Kurskaja bitwa głazami Lubjanki, s. 34, 52, 79–80, 89– 90.
Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 181.
16. PODZIELONE IMPERIA 1. CZYJA WOLNOŚĆ? Nicholas Monsarrat, Okrutne morze, przeł. M. Boduszy ńska, Warszawa 1957, s. 151–152. Tom Bower, Nazi Gold, HarperCollins, 1997, s. 13, 58, 111. USNA State Department Opinion Survey s RG59 Box 11. Fy dor Mochalasky, Gulag Boss, Oxford 2010, s. 141. John Morton Blum, V Was for Victory, Harcourt Brace, 1976, s. 92, 149, 160. Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (dokumenty ). Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 169. Warren Tute, The Reluctant Enemies, s. 206. Generazione ribelle: Diari e lettere dal 1943 al 1945, red. Mario Avagliano, Einaudi Storia, 2006, s. 77. Anne-Marie Walters, Moondrop to Gascony, MPG Books, 2009, s. 233. Peter Kemp, The Thorns of Memory, Sinclair-Stevenson, 1990, s. 196, 200. David Killingray, Fighting for Britain, s. 50, 54, 59, 61, 86, 109, 122, 134–135, 160, 172. Christopher Somerville, Our War, Weidenfeld & Nicolson, 1998, s. 29, 183. Richard Hough, One Boy’s War, Heinemann, 1975, s. 17. Public Opinion 1935–1946, s. 86. Anwar Sadat, In Search of Identity, Collins, 1978, s. 25–26. Edgar Snow, Journey to the Beginning, Gollancz, 1959, s. 206. Jawaharlal Nehru, Selected Works of Nehru, vol. XII, s. 39 (25.12.1942). Colin Smith, Singapore Burning, s. 57. Diana Cooper, Trumpets from the Steep, s. 131. Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 343.
2. IMPERIUM W INDIACH: NIEDOBRY CZAS Leo Amery, My Political Life, vol. III – The Empire at Bay: The Leo Amery Diaries 1929–45,
red. John Barnes, David Nicholson, s. 104, 1026 (21.01.1945). Jay akar, dokumenty 709 1940, National Archives of India. Towards Freedom: Documents on the Movement for Independence in India 1940, t. 1, OUP, 1978. Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 74, 248, 303, 332, 448. „Statesman”, 10.06.1940. Jawaharlal Nehru, Selected Works of Nehru, vol. XII, s. 2, 59 (13.02.1943); vol. XIII, s. 19 (3.10.1942), 242. Madhusree Mukerjee, Churchill’s Secret War, Basic, 2010, s. 63, 282. Clive Branson, British Soldier in India: The Letters of Clive Branson, Communist Party London, 1944, s. 87, 134. Julian Thompson, Forgotten Voices of Burma, Ebury, 2009, s. 103, 117, 151, 154, 167, 254, 326–327, 286–287.
17. FRONTY AZJATYCKIE 1. CHINY Edgar Snow, „Saturday Evening Post”, czerwiec 1936. Jonathan Fenby, Czang Kaj-szek i jego Chiny, przeł. J. Włodarczy k, Wrocław–Poznań 2010, s. 315. Jeffrey Lockwood, Six-Legged Soldiers: Using Insects as Weapons of War, Oxford 2009, s. 108, passim. Daniel Barenblatt, A Plague Upon Humanity, Souvenir, 2004. Max Hastings, Nemesis: The Battle for Japan 1944–45, HarperCollins, 2007 (archiwum, AI: Lin Yajin; Deng Yumin; Hando). Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 2.
2. W DŻUNGLACH I NA WYSPACH Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 274. Dokumenty Marshalla, katalog 64/27. Hugh Dalton, Diaries, red. Ben Pimlott, Jonathan Cape, 1986, (4.08.1944).
Julian Thompson, Forgotten Voices of Burma, s. 71, 83, 107. Karl Albrecht, Tarawa Remembered, „Follow Me”, listopad 1993, s. 28. Donald Miller, D-Days in the Pacific, s. 105. Public Opinion 1935–1946, s. 263.
18. WŁOCHY: WIELKIE NADZIEJE, GORZKIE OWOCE 1. SYCYLIA Evely n Waugh, The Diaries, red. M. Davie, s. 559. Dokumenty Marshalla. Iris Origo, War in Val D’Orcia, s. 55. Carlo D’Este, Bitter Victory, Collins, 1988, s. 244, 439. Martin Poppel, Heaven & Hell, s. 123, 130, 133. Rick Atkinson, Day of Battle, Henry Holt, 2007, s. 115, 127. Peter Schrijvers, The Crash of Ruin, New York University Press, 1998, s. 120. David Cole, Rough Road to Rome, Kimber, 1983, s. 443–444. Jack Belden, „Time”, 23.08.1943. Victor Klemperer, Chcę dawać świadectwo aż do końca. Dzienniki, t. 2, s. 303, 349. Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 74. Mathilde Wolff-Monckeburg, On the Other Side, s. 73. Denis Forman, To Reason Why, André Deutsch, 1991, s. 197–204 (appendix). 2. DROGA DO RZYMU Norman Lewis, Naples ’44, s. 17, 143–144. Michael Howard, Captain Professor, Continuum, 2004, s. 73. Peter Moore, No Need to Worry, Wilton 65, 2002, s. 109. Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 75. Iris Origo, War in Val D’Orcia, s. 23 (1.04.1943), 97, 101 (20.10.1943), 186 (21.05.1944), 198, 236 (1.07.1944). Rick Atkinson, Day of Battle, s. 251, 258, 288–289, 293. John Guest, Broken Images, Hart Davis, 1949, s. 199.
Farley Mowat, And No Birds Sang, s. 137, 187. Richard Doherty, A Noble Crusade, Nowy Jork 1999, s. 159. George Biddle, Artist at War, Nowy Jork 1944, s. 177. D.C. Bloomfield-Smith (red.), Fourth Indian Reflections, Larman, 1987, s. 56, 59. Franco Busatti, Dal Volturno a Cassino, strona internetowa RSI, s. 50. Generazione ribelle: Diari e lettere dal 1943 al 1945, red. Mario Avagliano, s. 25 (8.09.1943), 48. Eugenio Corti, The Last Soldiers of the King, University of Missouri Press, 2003, s. 108. Miriam Mafai, Pane Nero: Donne e vita quotidiana nella seconda Guerra mondiale, s. 211. Alex Bowlby, Recollections of Rifleman Bowlby, Leo Cooper, 1969, s. 127. LHA (dokumenty Penney a, 8/33). 3. JUGOSŁAWIA Milovan Djilas, Wartime, Secker & Warburg, 1980, s. 139, 155, 160, 170, 180, 197, 236, 283, 285, 304, 309, 330. Roderick Bailey (red.), D-Day. Lądowanie w Normandii. Świadkowie. Zapomniane głosy, przeł. K. Skwarna, Warszawa 2011, s. 160, 167, 169, 171. Dimitris Livanios, The Macedonian Question, Oxford 2008, s. 119. Vito Mantia, Diario di Guerra: Con gli Alpini in Montenegro 1941–1943, Mursia, 2010, s. 15.
19. WOJNA NA NIEBIE 1. BOMBOWCE Max Hastings, Bomber Command (archiwum, korespondencja, dokumenty : E.P. Bone, niepublikowane, ms; Crafter, ms; Ray nes, ms; dokumenty Cochrane’a, ms; AI: Owen; Addison; Bufton; Harris; Maze). Geoffrey Wellum, First Light, s. 105. Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum, dokumenty, AI: Dorfman; Wells; Brennan). Tamsin Day -Lewis (red.), Last Letters Home, s. 81. Alexander Seversky, Victory Thru Air Power, Nowy Jork 1942, s. 73. Williamson Murray, Luftwaffe, Allen & Unwin, 1985.
E.T. Wooldridge (red.), Carrier Warfare in the Pacific, Smithsonian, 1993, s. 196. Ernie Py le, V was for Victory, Nowy Jork 1945, s. 61. Max Hastings, Bomber Command, s. 104. John Muirhead, Those Who Fall, Random House, 1986, s. 4. Harry H. Crosby, A Wing and a Prayer, Robson, 1993, s. 95. 2. CELE Forrest Pogue, The Supreme Command (dokumenty ). John Sweetman, The Dambusters Raid, Arms & Armour, 1993. Mathilde Wolff-Monckeburg, On the Other Side, s. 72, 76 (24.08.1943). Adam Tooze, The Wages of Destruction, Penguin, 2007, s. 556, 603, 629–630. Max Hastings, Bomber Command (archiwum, dokumenty : Just a Gamble; dokumenty Cochrane’a i Harrisa; AI: Harris). Jorg Echternkamp (red.), Germany and the Second World War, vol. IX/I, s. 75, 382, 390–391, 404–405, 427, 453, 468, 473. Ursula Gebel, November 1943 in Charlottenburg, w: Roger Moorhouse, Stolica Hitlera: życie i śmierć w wojennym Berlinie, przeł. J. Wąsiński, Kraków 2011, s. 323. Klaus Schmidt, Die Brandnacht, Darmstadt 1964, s. 80, 83, 91. Henry Metelmann, Through Hell for Hitler, Spellmount, 1990, s. 180. Andrea Rebora (red.), Letters of Lt. Pietro Ostellino N. Africa Jan. 1941 to March 1943, s. 268 (9.12.1942). „Spectator”, 25.02.1944.
20. OFIARY 1. PANOWIE I NIEWOLNICY Victor Klemperer, Chcę dawać świadectwo aż do końca. Dzienniki, t. 2, s. 408. IWM (96/55/1 ZR, Pomorski; 91/6/1, Feliks Lachman, ms; 06/52/1, Szmulek Goldberg, ms; 95/13/1, Ślązak, ms). British Library India Office Records (L/PJ/8/412/319). Matthew Kelly, Ocaleni. Wojenna tułaczka kresowej rodziny, przeł. M. Miłkowski, Warszawa 2011.
John Guest, Broken Images, s. 202. Chin Kee On, Malaya Upside Down, Singapore 1946, s. 190. Elizabeth van Kampen (wspomnienia), strona internetowa, Dutch East Indies. Helmuth von Moltke, Listy do Freyi: 1943–1944, s. 175, 244. Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 179, 223, 234. Ruth Maier, Ruth Maier’s Diary, s. 328, (29.10.1942). Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum, AI: Gabor). Mark Mazower, Imperium Hitlera, przeł. A. i J. Maziarscy, Warszawa 2011. Adam Tooze, The Wages of Destruction, s. 522, 537. Jorg Echternkamp (red.), Germany and the Second World War, vol. IX/I, s. 262, 267. 2. ZABIJANIE ŻYDÓW Michael Jones, The Retreat: Hitler’s First Defeat, s. 23. Jorg Echternkamp (red.), Germany and the Second World War, vol. IX/I, s. 342, 349–351, 362. Peter Longerich, Holocaust, Oxford 2010, s. 211, 261 (i nast.), 271, 426. John Lukacs, The Legacy of the Second World War, New Haven 2010. Christopher Browning, Zwykli ludzie: 101. Policyjny Batalion Rezerwy i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce, przeł. P. Budkiewicz, Warszawa 2000, s. 2, 19–21, 83, 128. Maria Sello, Ein Familien und Zeitdokument 1933–45, niepublikowane. Roger Moorhouse, Stolica Hitlera: życie i śmierć w wojennym Berlinie, s. 178, 195–196. „Spectator”, 11.12.1942. Helmuth von Moltke, Listy do Freyi: 1943–1944, s. 285. Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944, s. 268 (28.01.1940). Lazar Brontman, Wojennyj dniewnik korrespondienta „Prawdy”, s. 132. Catherine Merridale, Wojna Iwana: Armia Czerwona 1939–1945, s. 108, 253. Anony mous, A Woman in Berlin. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 74 (26.03.1941). Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum, AI: Mendelsohn). Stephen Ambrose, Kompania braci: od Normandii do Orlego Gniazda Hitlera. Kompania E 506 pułku piechoty spadochronowej 101 Dywizji Powietrznodesantowej, przeł.
L. Erenfeicht, Warszawa 2001, s. 22. Public Opinion 1935–1946, s. 385, 501. Martin Gilbert, Auschwitz and the Allies, Weidenfeld & Nicolson, 1981, s. 99. BNA (FO 921/7). Jan Karski, Tajne państwo. Opowieść o polskim Podziemiu, s. 393. Arthur Schlesinger, A Life in the Twentieth Century, s. 307. Keith Jeffery, MI6: The History of the Secret Intelligence Service 1909–49, s. xiii. IWM (02/23/1, Frank Blaichman).
21. EUROPA STAJE SIĘ POLEM BITWY Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum: Second Army intelligence report; AI: Schroder; Lapp; Diercks; Godau; Schroder). N.F. Belov, Front Diary of N.F. Belov 1941–44, w: Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945 (17.04.1943). Catherine Merridale, Wojna Iwana. Armia Czerwona 1939–1945, s. 167, 200, 242, 259. Lazar Brontman, Wojennyj dniewnik korrespondienta „Prawdy”, s. 231–233 (9.11.1943), 262 (21.02.1944), 271 (21.04.1044). David Glantz, Soviet Military Deception in the Second World War, Frank Cass, 1989. Włady sław Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, s. 201 (16.04.1944). Raleigh Trevely an, Rome ’44, Nowy Jork 1982, s. 142. Rick Atkinson, Day of Battle, s. 386, 416, 428, 463, 488, 490, 534. Forrest Pogue, The Supreme Command (wy wiad), s. 333, 25.01.1945. Max Hastings, Bomber Command (archiwum, AI: Harris). John Donovan (red.), ‘A Very Fine Commander’: The Memoirs of General Sir Horatius Murray, Pen & Sword, 2010, s. 164. Max Hastings, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy (korespondencja: Kershaw; McCallum; Richardson; J.L. Cloudsley -Thompson; Kerr; Finucane; Rathbone; Selerie; Zimmer). Norman Lewis, Naples ’44, s. 117, 167, 173, 271. Jon Lewis (red.), Eyewitness D-Day, Robinson, 1994, s. 101–102.
Victor Klemperer, Chcę dawać świadectwo aż do końca. Dzienniki, t. 2, s. 395. Martin Poppel, Heaven & Hell, s. 179, 181, 221. von Schweppenburg, „Spectator”, 5.06.1964. FSV Donnison Civil Affairs and Military Government: NorthWest Europe 1944–46, HMS0, 1961, s. 74, raport z 12.06.1944. IWM (78/35/1, Madame A. de Vigneral; Col. H.S.Gillies, list z czerwca 1944 r.). Michael Rey nolds, Steel Inferno, Spellmount, 1997, s. 36, 40, 75, 81. USMHI (First US Army report of operations 20.10.1943–1.08.1944). Charles Farrell, Reflections, Pentland, 2000, s. 20. Patrick Hennessy, Young Man in a Tank, 1997, s. 79. Ken Tout, Tank! Forty Hours of Battle, Londy n 1985, s. 39. Andy Cropper, Dad’s War, Anmas, 1994, s. 33, 38. Lewis Keeble, Worm’s Eye View: The Recollections of Lewis Keeble, Appendix C do Battlefield Tour: 1/4 KOYLI in the NW Europe Campaign, „Canadian Military History ” 1994, vol. 3, nr 1. Norman Craig, The Broken Plume, s. 31, 176. Robin Hastings, An Undergraduate’s War, Bell House, 1997, s. 104. Barry Broadfoot (red.), Six War Years, Toronto 1974, s. 97. Kurt Mey er, Grenadiers, Fedorowicz Publishing, 1994, s. 134. P.H. Vigor, Soviet Blitzkrieg Theory, Macmillan, 1984, s. 137. Yoskar-Ola, Pisma s wojny, s. 188. Helmuth von Moltke, Listy do Freyi: 1943–1944, s. 282–283. Mathilde Wolff-Monckeburg, On the Other Side, s. 104 (25.06.1944), 107. Eversley Belfield, H. Essame, The Battle for Normandy, Londy n 1975, s. 209. Michael Rey nolds, Men of Steel, Spellmount, 1999, s. 32–33. „Spectator”, 5.06.1964.
22. JAPONIA: WBREW PRZEZNACZENIU „Australian Forces Weekly Intelligence Review”, nr 118, NZ External Affairs, dokument 84/6/1, t. 1. LHA (raport Lethbridge’a, s. 5).
Christopher Thorne, Allies of a Kind, Hamish Hamilton, 1978, s. 555. Peter Hart, At the Sharp End, s. 158, 162, 173, 187. Julian Thompson, Forgotten Voices of Burma, s. 190, 193, 215, 219–220. Ray mond Cooper, B Company, Dobson, 1978, s. 137, 389. E.T. Wooldridge (red.), Carrier Warfare in the Pacific, Smithsonian, 1993, s. 132, 163, 177, 209. Harry Gailey, Bougainville 1943–45: The Forgotten Campaign, University of Kentucky, 1991, s. 124, 155. Paul Fussell, The Boys’ Crusade, s. 109. John Monks, A Ribbon and a Star, Henry Holt, 1945, s. 40. Donald Miller, D-Days in the Pacific, s. 147. Carl Hoffman, Saipan: The Beginning of the End, US Marine Corps, 1950, s. 223. „Time”, 3.07.1944. Norman Mailer, Nadzy i martwi, przeł. J. Zakrzewski, Warszawa 1957, s. 249.
23. OBLĘŻONE NIEMCY Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum: Second Army Intelligence Report; Lindstrom, ms; AI: Moser; Beavers; Moody ; Schroder; Henry Hills, s. 257). Mathilde Wolff-Monckeburg, On the Other Side, s. 86. Paul Fussell, The Boys’ Crusade, s. 10, 131. Dokumenty Cochrane’a, Harris do Portala, 1.11.1944 r. Dokumenty Marshalla, katalog 67/13, 25.09.1944 r. Devers, „Military Review”, vol. XXVII, nr 7, październik 1947 r., s. 6. Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 236 (29.09.1944). Tamsin Day -Lewis (red.), Last Letters Home, s. 19. John Ellis, The Sharp End, Pimlico, 1993, s. 30, 96. Forrest Pogue, The Supreme Command (MHI Carlisle, USMHI sir Frederick Morgan). John Petty, „British Army Review”, 2010, s. 89. Dokumenty Marshalla, katalog 67/15. A.K. Altes, N.K.C.A. In’t Veld, The Forgotten Battle: Overlook and the Maas Salient 1944–
45, Spellmount, 1995, s. 160. Barry Broadfoot (red.), Six War Years, s. 231. Robert Kotlowitz, Before Their Times, Anchor, 1998, s. 120–121, 137. Max Hastings, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy (korespondencja: Finucane). George Neill, Infantry Soldier: Holding the Line at the Battle of the Bulge, Norman 2000, s. 85, 91, 95–97. Henry Metelmann, Through Hell for Hitler, Spellmount, 1990, s. 87. Donald Burgett, Seven Roads to Hell: A Screaming Eagle at Bastogne, Dell, 1999, s. 1. Michael Rey nolds, Men of Steel, s. 113, 120. William Hitchock, Liberation: The Bitter Road to Freedom, Europe 1944–45, Faber & Faber, 2008, s. 87, 89. Martin Blumenson, „Parameters”, vol. XIX, nr 4, grudzień 1989. Alex Bowlby, Recollections of Rifleman Bowlby, s. 109. Włady sław Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, s. 251.
24. UPADEK TRZECIEJ RZESZY 1. BUDAPESZT: W OKU CYKLONU Krisztian Ungvary, Battle for Budapest, Tauris, 2003, s. 20, 28, 35, 41, 52, 64, 111, 141–142, 147, 203, 208, 239, 247, 293. 2. NATARCIE EISENHOWERA W KIERUNKU ŁABY Donald T. Peak, Fire Mission, Sunflower University Press, 2001, s. 148. Charles Felix, Crossing the Sauer, Burford Books, 2002, s. 153. Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum: Aaron’s War, ms; Lindstrom, ms; Second Army Intelligence Report; AI: Pflug; Saurma). History Branch Office of the JAG with the US Forces European Theatre, 18.061942– 1.09.1945, vol. I, s. 242–249. Peter White, With the Jocks, s. 102. Paul Fussell, The Boys’ Crusade, s. 120. Milovan Djilas, Wartime, s. 446. Martin Poppel, Heaven & Hell, s. 133.
Michael Rey nolds, Men of Steel, s. 231. 3. BERLIN: OSTATNIA BITWA Wasilij Grossman, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, s. 327, 330. Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945, s. 100, 137, 186. Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum: Diercks, ms; Detachment 14A2 BCA Regiment; AI: Fromm; Kowitz; Pflug). IWM (94/7/1, Mrs. S.H. Stewart, ms). Antony Beevor, Berlin 1945. Upadek, przeł. J. Kozłowski, Kraków 2009, s. 33, 164, 189, 219, 226. Stanisław Górski, Zapiski Nawodczika SU-76, Moskwa 2010, s. 108. Guy Sajer, Zapomniany żołnierz, przeł. J. Kortas, Gdańsk 2001, s. 382. Anonim, A Woman in Berlin, s. 36, 40–41, 62, 71, 81, 185, 189, 230. Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 213. Roger Moorhouse, Stolica Hitlera: życie i śmierć w wojennym Berlinie, s. 351, 359–360, 372, 385. Ruth Andreas-Friedrich, Berlin Underground 1938–45, Nowy Jork 1947, s. 273. Jacob Kronika, Der Untergang Berlins, Flensburg–Hamburg 1946, s. 127. Hugo Gry n, Naomi Gry n, Chasing Shadows, Harmondsworth 2001, s. 238–239. Jorg Echternkamp (red.), Germany and the Second World War, vol. IX/I, s. 59. Dorothea von Schwanenflugel, Laughter Wasn’t Rationed, Alexandria, VA 1999, s. 342. Sune Persson, Escape from the Third Reich, Londy n 2010, s. 113–114. Helga Schneider, The Bonfire of Berlin, Londy n 2005, s. 55. Richard Bessel, Germany 1945, Simon & Schuster, 2009, s. 141, 267. Roderick Bailey (red.), D-Day. Lądowanie w Normandii. Świadkowie. Zapomniane głosy, s. 244. Milovan Djilas, Wartime, s. 420. David Fraser, Wars and Shadows, s. 267. Andy Cropper, Dad’s War, s. 90.
25. JAPONIA POWALONA Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 431, 434. US Marine Corps Historical Institute Quantico Joseph Raspilair Papers. Patrick Caruso, Nightmare on Iwo, Naval Institute Press, 2001. E.T. Wooldridge (red.), Carrier Warfare in the Pacific, s. 110, 253, 263. http://b-29.org/. Steve Birdsall, Saga of the Superfortress, Sidgwick & Jackson, 1981, s. 143, 149, 309, 312. Rikihei Inoguchi, Tadashi Nakajima, Roger Pineau, Boski wiatr. Japońskie formacje kamikaze w II wojnie światowej, przeł. K. Kasterka, E. Plieth-Pikus, Gdańsk 1995, s. 148–149, 179. Emiko Ohnuki-Tierney, Kamikaze Diaries, Chicago 2006, s. 9, 88, 126, 173, 209. USMHI (Japanese PoW dox PW2050 24.06.1945). Julian Thompson, Forgotten Voices of Burma, s. 352, 356. Yoshida Mitsuru, Requiem for Battleship Yamato, Constable, 1999, s. 44. Laura Fermi, Atomy w naszym domu. Moje życie z Enrikiem Fermim, przeł. M. NowakowskaHurwic, Warszawa 1961, s. 254. Richard Rhodes, Ultimate Powers, Simon & Schuster, 1986, s. 641. Yoshijiro Umezu, ‘Facing the Decisive Battle’ Kaikosha Kiji, 17.05.1945. Max Hastings, Nemesis: The Battle for Japan 1944–45 (archiwum: s. 21; AI: Nakamura). IWM (RNR 95/5/1).
26. ZWYCIĘZCY I ZWYCIĘŻENI Mathilde Wolff-Monckeburg, On the Other Side, s. 130. „New York Times”, 22.04.1945. Włady sław Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, s. 282, 286. IWM (90/11/1, B. Lwow). Sandra Koa Wing (red.), Our Longest Days, s. 268 (11.05.1945). Tamsin Day -Lewis (red.), Last Letters Home, s. 174. List w posiadaniu Mirandy Corben. Kevin Wilson, Journey’s End, Weidenfeld & Nicolson, 2010, s. 392.
Arthur Schlesinger, A Life in the Twentieth Century, s. 353. Forrest Pogue, Pogue’s War, University of Kentucky, 2001, s. 202, 379. Max Hastings, Nemesis: The Battle for Japan 1944–45 (archiwum, AI: Minamoto; Konada; Hando; Ebisawa). E.T. Wooldridge (red.), Carrier Warfare in the Pacific, s. 286. Steve Birdsall, Saga of the Superfortress, Sidgwick & Jackson, 1981, s. 311. Mihail Sebastian, Dziennik 1935–1944, s. 628 (31.12.1944). Christopher Thorne, Allies of a Kind, s. 401 (5.04.1944). Christopher Bay ly, Tim Harper, Forgotten Armies, s. 438, 455. B.J. Kerkvliet, The Huk Rebellion: A Study of Peasant Revolt in the Philippines, Berkeley 1977, s. 109. Eugenio Corti, The Last Soldiers of the King, s. 80. Studs Terkel, The Good War, Hamish Hamilton, 1984, s. 67. Drew Pearson, Diaries 1939–59, Nowy Jork 1974, s. 134. „RUSI Journal”, czerwiec 1979. Rudiger Overmans, German Armed Force Military History Research Office, 2000. Max Hastings, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45 (archiwum, AI: Lott). Louis Hagen, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, s. 218. „Bungei Shunju”, marzec 1956. Ronald Bly the (red.), Private Words, s. 33.
P R ZYP IS Y [1] Cameronians (Scottish Rifles) – pułk piechoty armii bry ty jskiej sformowany w 1881 roku. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przy pisy pochodzą od redakcji). [2] Na tery torium Węgier, Rumunii, Łotwy i Litwy przeszło około 80 ty sięcy polskich żołnierzy. [3] We Francji sformowano ponadosiemdziesięcioty sięczną polską armię. By ły to jednostki z polskim dowództwem. Formalną podstawą tworzenia jednostek Wojska Polskiego we Francji by ła umowa podpisana 4 sty cznia 1940 roku w Pary żu przez premiera Edouarda Daladiera i generała Włady sława Sikorskiego. Większość żołnierzy naszy ch odradzający ch się sił zbrojny ch rekrutowała się spośród emigracji polskiej we Francji (44,5 ty siąca zmobilizowany ch). [4] W walkach ty ch brała udział także polska Samodzielna Bry gada Strzelców Podhalańskich. [5] W ewakuacji Dunkierki brał również udział polski niszczy ciel ORP „Bły skawica”. [6] Polacy uczestniczy li w obronie Francji na kilku odcinkach: 1. Dy wizja Grenadierów generała Bronisława Ducha w Lotary ngii, 2. Dy wizja Strzelców Pieszy ch generała Bronisława Prugar-Ketlinga – w Alzacji, 10. Bry gada Kawalerii Pancernej generała Stanisława Maczka – w Szwajcarii i Burgundii. [7] Air Marshal to odpowiednik polskiego generała dy wizji. [8] Liczba ta doty czy wy łącznie pilotów my śliwskich. [9] Polacy latali nie ty lko w bry ty jskich dy wizjonach, lecz także w dwóch polskich jednostkach: 302. i 303. dy wizjonie my śliwskim. [10] W obronie Tobruku od sierpnia do grudnia 1941 roku brała udział także polska Samodzielna Bry gada Strzelców Karpackich. [11] Tommies – potoczne określenie żołnierzy bry ty jskich. [12] Liczba ta obejmuje ty lko Wehrmacht bez żołnierzy inny ch państw biorący ch udział w operacji „Barbarossa”.
[13] W 1917 roku mianowany głównodowodzący m Amery kańskich Sił Ekspedy cy jny ch, skierowany ch do Europy na pomoc armiom francuskiej i bry ty jskiej. [14] Lend–Lease Act by ł ustawą federalną z marca 1941 roku pozwalającą prezy dentowi Stanów Zjednoczony ch udzielać inny m państwom pomocy materialnej związanej z szeroko pojętą sferą obronności. [15] Amery kanie przekazali Roy al Navy 50 stary ch niszczy cieli w zamian za udostępnienie na 99 lat terenów pod budowę baz wojskowy ch w rejonie Karaibów, na Bermudach i w Nowej Funlandii. [16] Mitsubishi A6M „Zero” – najważniejszy samolot my śliwski japońskiej Cesarskiej Mary narki Wojennej w latach 1941–1942. [17] Home Fleet – Flota Macierzy sta, nazwa ta oznaczała flotę stacjonującą i działającą na wodach wokół Wy sp Bry ty jskich. [18] Wśród okrętów pły wający ch w eskorcie konwojów atlanty ckich nie zabrakło w czasie drugiej wojny światowej polskich niszczy cieli ORP „Burza”, ORP „Bły skawica”, ORP „Garland”, ORP „Piorun” i ORP „Orkan”. [19] Chinditis (Chindici) – specjalna jednostka przeznaczona do działań przeciwko wojskom japońskim poza linią frontu. [20] Ocenia się, że w sumie w Armii Czerwonej służy ło w czasie wojny ponad dwa ty siące kobiet snajperów. Jedną z najbardziej znany ch by ła odznaczona Złotą Gwiazdą Bohatera Związku Radzieckiego Ludmiła Pawliczenko, która zabiła 309 wrogów. [21] Francuscy ochotnicy walczy li głównie w takich niemieckich formacjach, jak Legion des Volontaires Français (LVF), a później w Bry gadzie i Dy wizji SS „Charlemagne”. Francuzi służy li także w Kriegsmarine i Organisation Todt. W sumie szacuje się, że około 40 ty sięcy oby wateli tego kraju akty wnie wsparło wy siłek zbrojny Trzeciej Rzeszy. [22] Juju – termin uży wany przez europejskich kolonizatorów na określenie trady cy jny ch wierzeń ludów afry kańskich. [23] Subadar – odpowiednik stopnia kapitana w oddziałach indy jskich służący ch w armii bry ty jskiej. [24] Projekt „Manhattan” – w ramach tego projektu Stany Zjednoczone skonstruowały bombę atomową.
[25] Założy ciel „Kręgu z Krzy żowej”, jednej z najważniejszy ch grup opozy cy jny ch w nazistowskich Niemczech. Aresztowany przez Gestapo w sty czniu 1944 roku, rok później zamordowany. [26] Wojska niemieckie przekroczy ły w sierpniu 1914 roku granice Belgii, w której doszło do rzezi. Aby zastraszy ć ludność, masowo mordowano mężczy zn, kobiety i dzieci. Palono też miasta i wsie. [27] Osttruppen – oddziały Wehrmachtu rekrutowane z ludności z okupowanej obszarów ZSRS lub jeńców – by ły ch żołnierzy Armii Czerwonej. [28] Dy wizja Pancerna „Lehr” – elitarna jednostka, której zadaniem by ło testowanie nowy ch metod walki, nowy ch broni oraz szkolenie instruktorów; przekazy wali później swoją wiedzę i doświadczenie inny m oddziałom. [29] Działania Bry ty jczy ków miała wspierać polska 1. Samodzielna Bry gada Spadochronowa dowodzona przez generała Stanisława Sosabowskiego. [30] „Jesienna mgła” – niemiecka nazwa operacji, zmieniona później na „Wacht am Rhein” (Straż nad Renem). [31] Zniszczenie Drezna zajmuje tak ważne miejsce wśród popularny ch legend doty czący ch wojny, że zdziwieniem napawa fakt, iż według najnowszy ch badań zginęło tam w dniach 13– 14 lutego 25 ty sięcy osób, a nie – jak niegdy ś przy puszczano – setki ty sięcy. Nie ma to wpły wu na spór o to, czy nalot by ł konieczny, ale sugeruje, że liczba ofiar by ła mniejsza, niż liczba zabity ch mieszkańców Hamburga podczas bombardowania tego miasta w 1943 roku, lub liczba Japończy ków, którzy zginęli w wy niku burzy ogniowej, jaka rozpętała się w Tokio po nalocie z 1945 roku (przy p. autora).
B IB LIOGR AF IA
Pełny wy kaz książek doty czący ch drugiej wojny światowej, lub choćby ty lko ty ch, które znajdują się na moich półkach, wy kraczałby poza ramy niniejszego dzieła. Wy mieniam więc poniżej jedy nie te pozy cje, które cy tuję w tekście lub na które się powołuję. Przy czy ną pominięcia niezliczony ch cenny ch i wy bitny ch prac nie by ła chęć umniejszenia ich znaczenia czy wartości, lecz decy zja o rezy gnacji z relacji i anegdot, które są bardzo dobrze znane badaczom tego okresu. Ty tuły dzieł, z który ch korzy stałem często i chętnie w mojej narracji, bądź te, które wy dają mi się szczególnie godne polecenia, zostały wy różnione wy tłuszczony m drukiem. Nie uwzględniłem też wielu pozy cji, które uchodzą za oficjalne historie dziejów Wielkiej Bry tanii i Stanów Zjednoczony ch i które, oczy wiście, stanowią lekturę obowiązkową. Abbott Stephen, And All My War is Done, Edinburgh, In. 1991 Altes A.K., In’t Veld, N.K.C.A., The Forgotten Battle: Overlook and the Maas Salient 1944– 45, Stroud 1995 Ambrose Stephen, Kompania braci: od Normandii do Orlego Gniazda Hitlera. Kompania E 506 pułku piechoty spadochronowej 101 Dywizji Powietrznodesantowej, przeł. Leszek Erenfeicht, Warszawa 2001 Amery Leo, My Political Life, Londy n 1955, vol. III – The Empire at Bay: The Leo Amery Diaries 1929–45, red. John Barnes, David Nicholson, Londy n 1988 Anders Włady sław, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, Londy n 1983 Andreas-Friedrich Ruth, Berlin Underground 1938–45, Nowy Jork 1947 Anonim, A Woman in Berlin, Londy n 2009 Arthur Douglas, Desert Watch, Bedale 2000 Atkinson Rick, The Day of Battle, Nowy Jork 2007 Avagliano Mario (red.), Generazione ribelle: Diari e lettere dal 1943 al 1945, Tury n 2006 Bailey Roderick (red.), D-Day. Lądowanie w Normandii. Świadkowie. Zapomniane głosy, przeł. Katarzy na Skwarna, Warszawa 2011 Ball Adrian, The Last Days of the Old World, Garden City 1963 Barclay George, Fighter Pilot, Londy n 1976
Barenblatt Daniel, A Plague Upon Humanity, Nowy Jork 2004 Baring Sarah, The Road to Station X, Winkfield 1992 Barnett Correlli, Engage the Enemy More Closely, Londy n 1991 Bay ly Christopher, Harper, Tim, Forgotten Armies, Londy n 2004 Beevor Antony, Stalingrad, przeł. Stanisław Głąbiński, Warszawa 2000 Beevor Antony, Berlin 1945. Upadek, przeł. Józef Kozłowski, Kraków 2009 Belfield Eversley, Essame H., The Battle for Normandy, Londy n 1975 Bellamy Chris, Wojna absolutna. Związek Sowiecki w II wojnie światowej, przeł. Maciej Antosiewicz, Miłosz Kabura, Paweł Laskowicz, Warszawa 2010 Belov N.F., Front Diary of N.F. Belov 1941–44, w: Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945, Sankt Petersburg 1992 Bereszkow Walentin, Stranicy diplomaticzeskoj istorii, Moskwa 1982 Berle Beatrice Bishop, Jacobs Travis Beal, Navigating the Rapids 1918–1971, Nowy Jork 1973 Bessel Richard, Germany 1945, Nowy Jork 2009 Biddle George, Artist at War, Nowy Jork 1944 Birdsall Steve, Saga of the Superfortress, Londy n 1981 Blair Clay, Hitlera wojna U-Bootów, t. 1: Myśliwi: 1939–1942, przeł. Rafał Brzeski, Stanisław Pawliszewski, Warszawa 1998 Bloomfield-Smith D.C. (red.), Fourth Indian Reflections, Larman, 1987 Blum John Morton, V was for Victory, Nowy Jork 1976 Blunt Roscoe, Foot Soldier: A Combat Infantryman’s War in Europe, Cambridge, Mass. 2002 Blunt Roscoe, Components of the Scene, Londy n 1966 Bly the Ronald (red.), Private Words, Nowy Jork 1991. Borthwick Alastair, Battalion, Londy n 1994 Bower Tom, Nazi Gold, Nowy Jork 1997 Bowlby Alex, Recollections of Rifleman Bowlby, Londy n 1969 Braithwaite Rodric, Moskwa 1941. Największa bitwa II wojny światowej, przeł. Magdalena Komorowska, Kraków 2008 Branson Clive, British Soldier in India: The Letters of Clive Branson, Communist Party, Londy n 1944
Broadfoot Barry (red.), Six War Years, Toronto 1974 Brontman Lazar, Wojennyj dniewnik korrespondienta „Prawdy”, Moskwa 2007 Browning Christopher, Zwykli ludzie. 101. Policyjny Batalion Rezerwy i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce, przeł. Piotr Budkiewicz, Warszawa 2000 Bry ant Arthur, The Turn of the Tide, Londy n 1957 Bungay Stephen, Bitwa o Anglię, przeł. Jan Wąsiński, Kraków 2010 Burgett Donald, Seven Roads to Hell: A Screaming Eagle at Bastogne, Nowy Jork 1999 Burleigh Michael, Moral Combat, Nowy Jork 2010 Busatti Franco, Dal Volturno a Cassino, strona internetowa RSI Calvocoressi Peter, Wint Guy, Pritchard John, Total War, Nowy Jork 1972 Carton de Wiart Adrian, Happy Odyssey, Londy n 1950 Caruso Patrick, Nightmare on Iwo, Annapolis 2001 Cheek Tom, A Ring of Coral, Battle of Midway Roundtable, http://home.comcast.net//r2russ/ midway.ringcoral.htm Chin Kee On, Malaya Upside Down, Singapur 1946 Chruszczow Nikita S., Fragmenty wspomnień, Warszawa 1984 Ciano Galleazo, Dziennik 1937–1943, przeł. i oprac. nauk. Tomasz Wituch, Pułtusk 2006 Cole David, Rough Road to Rome, Londy n 1983 Collingham Lizzie, The Taste of War, Londy n 2011 Colvin John, Nomonhan, Londy n 1999 Cooper Artemis, Cairo in the War, Londy n 1989 Cooper Diana, Trumpets from the Steep, Londy n 1960 Cooper Ray mond, B Company, Londy n 1978 Corti Eugenio, Few Returned: 28 Days on the Russian Front, Winter 1942–43, Columbia 1997 Corti Eugenio, The Last Soldiers of the King, Columbia 2003 Costello John, The Pacific War, Londy n 1981 Craig Norman, The Broken Plume, Londy n 1982 Cremer Peter, U-333, Londy n 1986 Crook Martin (red.), Wartime Letters of a West Kent Man, 2007 Cropper Andy, Dad’s War, Thurlstone 1994
Crosby Harry H., A Wing and a Prayer, Londy n 1993 Cross Robin, Operacja „Cytadela”, przeł. Robert Miernicki, Warszawa 2001 Dahl Roald, Going Solo, Londy n 1988 Dallek Robert, Lone Star Rising, Nowy Jork–Oxford 1991 Dalton Hugh, Diaries, red. Ben Pimlott, Londy n 1986 Davies Norman, Boże igrzysko. Historia Polski, Kraków 2006 Day -Lewis Tamsin (red.), Last Letters Home, Londy n 1995 Dear I.C.B., Foot M.R.D. (red.), The Oxford Companion to the Second World War, Oxford 1995 Delachet-Guillon Claude, Daw Sein. Les dix milles vies d’une femme birmane, Pary ż 1978 D’Este Carlo, Eisenhower, Nowy Jork 2002 D’Este Carlo, Bitter Victory, Londy n 1988 D’Este Carlo, Decision in Normandy, Londy n 1983 Diller Eric, Memoirs of a Combat Infantryman, 2002 Djilas Milovan, Wartime, Londy n 1980 Doherty Richard, A Noble Crusade, Nowy Jork 1999 Donnison F.S.V., Civil Affairs and Military Government: North-West Europe 1944–46, HMS0, 1961 Donovan John (red.), ‘A Very Fine Commander’: The Memoirs of General Sir Horatius Murray, Barnsley 2010 Douglas Keith, Alamein to Zem Zem, Londy n 1969 Dower John, War Without Mercy, Nowy Jork 1986 Dunlop Edward, The Diaries of ‘Weary’ Dunlop, Nowy Jork 1986 Dy ess William E., The Dyess Story, Nowy Jork 1944 Echternkamp Jorg (red.), Germany and the Second World War, Poczdam–Oxford, vol. I–IX, 1990–2008 Edwards Robert, White Death, Londy n 2007 Eichelberger Robert, Our Jungle Road to Tokyo, Nashville 1989 Eisenhower Dwight, The Eisenhower Diaries, Nowy Jork 1981 Ellis John, The Sharp End, Londy n 1993 Ellwood David W., Italy 1943–45, Leicester 1985
Farrell Charles, Reflections, Edinburgh, In. 2000 Felix Charles, Crossing the Sauer, Short Hills 2002 Fenby Jonathan, Czang Kaj-szek i jego Chiny, przeł. Jarosław Włodarczy k, Wrocław–Poznań 2010 Generalissimo, Nowy Jork 2003 Fermi Laura, Atomy w naszym domu. Moje życie z Enrikiem Fermim, przeł. Maria Nowakowska-Hurwic, Warszawa 1961 Foot Michael, Bevan, Londy n 1965 Forman Denis, To Reason Why, Londy n 1991 Formica F. (red.), Account of the Battle of Deir El Murra, Dziennik podporucznika Vincenza Formica, www.fereamole.it Fraser David, Wars and Shadows, Londy n–Nowy Jork 2002 Fuchida Mitsuo, Okimuy a Masatake, Midway. Bitwa, która przesądziła o losie Japonii. Historia Japońskiej Marynarki Wojennej, przeł. Andrzej Saczek, Gdańsk 1996 Fussell Paul, The Boys’ Crusade, Londy n 2004 Gailey Harry, Bougainville 1943–45: The Forgotten Campaign, Lexington 1991 Garfield Simon (red.), Private Battles, Londy n 2006 Garfield Simon, We Are at War, Londy m 2009 Gilbert Adrian, Voices of the Foreign Legion, Nowy Jork 2010 Gilbert Martin, Auschwitz and the Allies, Londy n 1981 Glantz David, Barbarossa, Charleston 2001 Glantz David, Soviet Military Deception in the Second World War, Londy n 1989 Glusman John, Conduct Under Fire, Nowy Jork 2007 Gorsky Stanislav, Zapiski Nawodczika SU-76, Moskwa 2010 Graves George D., Blood and Snow: The Ardennes Grossman Wasilij, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, oprac. Antony Beevor, Luba Winogradowa, przeł. Maciej Antosiewicz, Warszawa 2006 Gry n Hugo, Gry n Naomi, Chasing Shadows, Harmondsworth 2001 Guest John, Broken Images, Londy n 1949 Hadjipateras C.N., Falfalios M.S. (red.), Greece 1940–41 Eyewitnessed, Anixi 1995
Hagen Louis, Ein Volk ein Reich: Nine Lives Under the Reich, Stroud 2011 Halder Franz, Command in Conflict: The Diaries and Notes of Colonel-General Franz Halder and Other Members of the German High Command, red. Barry Leach, Ian MacDonald, Oxford 1985 [Halder, Franz, Dziennik wojenny: codzienne zapisy szefa Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych 1939–1942, t. 1–3, oprac. Hans Adolf Jacobsen, przy współpr. Alfreda Philippiego, przeł. Bernard Woźniecki, Warszawa 1971–1974] Harries Meirion, Harries Susie, Soldiers of the Sun, Londy n 1991 Hart Peter, At the Sharp End, Londy n 1998 Hastings Max, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy, Londy n 1984 Hastings Max, Bomber Command, Londy n 1979 Hastings Max, Finest Years, Nowy Jork 2009 Hastings Max, Armageddon: The Battle for Germany 1944–45, Londy n 2004 Hastings Max, Nemesis: The Battle for Japan 1944–45, Nowy Jork 2007 Hastings Robin, An Undergraduate’s War, Londy n 1997 Headlam Cuthbert, Parliament and Politics in the Age of Churchill and Attlee, red. Stuart Ball, Cambridge 1999 Hennessy Patrick, Young Man in a Tank, 1997 Hichens Antony, Gunboat Command, Barnsley 2007 Hitchcock William, Liberation: The Bitter Road to Freedom, Europe 1944–45, Londy n 2008 Hoffman Carl, Saipan: The Beginning of the End, Waszy ngton 1950 Holland James, Battle of Britain, Nowy Jork 2010 Horne Alastair, To Lose a Battle, Londy n 1969 Horsfall John, Say Not the Struggle, Kineton 1977 Hough Richard, One Boy’s War, Londy n 1975 Howard Michael, Liberation or Catastrophe, Londy n–Nowy Jork 2008 Howard Michael, Captain Professor, Londy n 2004 Howarth Stephen, Law David (red.), The Battle of the Atlantic 1939–45, Londy n 1994 Hudson Charles, Journal of Major-General Charles Hudson, Winkfield 1992 Inoguchi Rikihei, Nakajima Tadashi, Pineau Roger, Boski wiatr. Japońskie formacje kamikaze w II wojnie światowej, przeł. Katarzy na Kasterka, Ewa Plieth-Pikus, Gdańsk 1995 Edmund Ironside, The Ironside Diaries, red. Roderic McLeod, Denis Kelly, Londy n 1962
Jackson Julian, The Fall of France, Oxford 2003 Jeffery Keith, MI6: The History of the Secret Intelligence Service 1909–49, Londy n 2010 Joffe Constantin, We Were Free, Nowy Jork 1943 Johnston George, The Toughest Fighting in the World, Nowy Jork 1943 Johnston Mark, At the Front Line, Cambridge 1996 Johnstone Sandy, Enemy in the Sky, Londy n 1976 Jones James, The Thin Red Line, Londy n 1963 Jones James, WW II: A Chronicle of Soldiering, Nowy Jork 1975 Jones Michael, The Retreat: Hitler’s First Defeat, Londy n 2009 Jones Michael, The Siege of Leningrad, Londy n 2008 Karig Walter, Purdon Eric, Battle Report: Pacific War Middle Phase, Nowy Jork 1946 Karski Jan, Tajne państwo. Opowieść o polskim Podziemiu, Londy n 1945 Keeble Lewis, Worm’s Eye View: The Recollections of Lewis Keeble, Appendix C: Battlefield Tour: 1/4 KOYLI in the NW Europe Campaign, „Canadian Military History ” 1994, vol. 3, nr 1 Kellas Arthur, Down to Earth, Edinburgh, In. 1989 Kelly Matthew, Ocaleni. Wojenna tułaczka kresowej rodziny, przeł. Maciej Miłkowski, Warszawa 2011 Kemp Peter, The Thorns of Memory, Londy n 1990 Kennedy David, Freedom from Fear, Oxford 1999 Kennedy John, The Business of War, Londy n 1957 Kerkvliet B.J., The Huk Rebellion: A Study of Peasant Revolt in the Philippines, Berkeley 1977 Kersaudy François, Norway 1940, Londy n 1990 Kershaw Ian, Punkty zwrotne. Decyzje, które zmieniły bieg drugiej wojny światowej, przeł. Michał Romanek, Kraków 2009 Kershaw Robert, Never Surrender, Londy n 2009 Khaing Mi Mi, A Burmese Family, Londy n–Nowy Jork–Toronto 1946 Kiernan Alvin, The Unknown Battle of Midway, New Haven 2005 Killingray David, Fighting for Britain, Woodbridge 2010 Klemperer Victor, Chcę dawać świadectwo aż do końca. Dzienniki, t. 1–3, przeł. Anna
i Antoni Klubowie, Kraków 2000 Knoke Heinz, I Flew for the Führer, Londy n 1979 Knox Donald, Death March, Nowy Jork 1981 Koa Wing Sandra (red.), Our Longest Days, Londy n 2008 Kotlowitz Robert, Before their Times, Nowy Jork 1998 Kronika Jacob, Der Untergang Berlins, Flensburg–Hamburg 1946 Kumaniow G.A., Riadom so Stalinom, Moskwa 1999 „Ladies’ Home Journal”, How America Lives, Nowy Jork 1941 Lamb J.B., The Corvette Navy: True Stories from Canada’s Atlantic War, Toronto 1979 Langer Rulka, The Mermaid and the Messerschmitt, Nowy Jork 1942 Last Nella, Nella Last’s War, Londy n 1981 Leckie Robert, Helmet for my Pillow, Londy n 2010 Lewis Jon (red.), Eyewitness D-Day, Londy n 1994 Lewis Norman, Naples ’44, Londy n 1983 Livanios Dimitris, The Macedonian Question, Oxford 2008 Lockwood Jeffrey, Six-Legged Soldiers: Using Insects as Weapons of War, Oxford 2009 Longerich Peter, Holocaust, Oxford 2010 Longmate Norman, The Home Front, Londy n 1981 Lord Walter, Incredible Victory, Nowy Jork 1967 Loxton Bruce, Coulthard-Clark Chris, The Shame of Savo, St. Leonards 1994 Lukacs John, The Legacy of the Second World War, New Haven 2010 MacGregor Knox, Mussolini Unleashed, 1939–1941: Politics and Strategy in Fascist Italy’s Last War, Cambridge–Nowy Jork 1982 Mack Smith Denis, Mussolini, przeł. Jan Grzegorz Brochocki, Warszawa 1994 Macnab Roy, For Honour Alone, Londy n 1988 Mafai Miriam, Pane Nero: Donne e vita quotidiana nella seconda Guerra mondiale, Mediolan 1987 Maier Ruth, Ruth Maier’s Diary, Londy n 2009 Mailer Norman, Nadzy i martwi, przeł. Jan Zakrzewski, Warszawa 1957 Mantia Vito, Diario di Guerra: Con gli Alpini in Montenegro 1941–1943, Mediolan 2010
Mazower Mark, Imperium Hitlera, przeł. Anna i Jacek Maziarscy, Warszawa 2011 McCullers Carson, W zwierciadle złotego oka, przeł. Maria Skroczy ńska, Warszawa 1967 McManners John, Fusilier, Wilby 2002 Mears Fred, Carrier Combat, Garden City 1944 Melville Herman, Israel Potter, 1854 Melvin Mungo, Manstein – najlepszy generał Hitlera, przeł. Łukasz Witczak, Wrocław 2011 Merridale Catherine, Wojna Iwana. Armia Czerwona 1939–1945, przeł. Katarzy na Baży ńskaChojnacka, Piotr Chojnacki, Poznań 2007 Metelmann Henry, Through Hell for Hitler, Stroud 1990 Mey er Kurt, Grenadiers, Winnipeg 1994 Milburn Clara, Mrs Milburn’s Diaries, Londy n 1979 Miller Donald, D-Days in the Pacific, Nowy Jork 2005 Mitsuru Yoshida, Requiem for Battleship Yamato, Londy n 1999 Mochalasky Fy dor, Gulag Boss, Oxford 2010 Moltke Helmuth von, Listy do Freyi: 1943–1944, red. Krzy sztof Huszcza, Hans-Christian Trepte, Wrocław 2008 Monahan Evely n M., Neidel-Greenlee Rosemary, All this Hell, Lexington 2000 Monks John, A Ribbon and a Star, Nowy Jork 1945 Monsarrat Nicholas, Okrutne morze, przeł. Maria Boduszy ńska, Warszawa 1957 Moore Peter, No Need to Worry, Winkfield 2002 Moorehead Alan, African Trilogy, Londy n 1999 Moorehead Alan, Eclipse, Londy n 2000 Moorhouse Roger, Stolica Hitlera. Życie i śmierć w wojennym Berlinie, przeł. Jan Wąsiński, Kraków 2011 Mowat Farley, And No Birds Sang, Londy n 1980 Muirhead John, Those Who Fall, Nowy Jork 1986 Mukerjee Madhusree, Churchill’s Secret War, Nowy Jork 2010 Murray Williamson, Luftwaffe, Londy n 1985 Murray Williamson, Millett Allan, A War to Be Won, Cambridge, Mass. 2000 My dans Carl, More than Meets the Eye, Nowe Delhi 1959 Nehru Jawaharlal, Selected Works of Nehru, Nowy Jork 1980, vol. XII–XIII
Neill George, Infantry Soldier: Holding the Line at the Battle of the Bulge, Norman 2000 Némirovsky Irène, Francuska suita, przeł. Hanna Pawlikowska-Gannon, Warszawa 2006 Newton Steven H., Kursk: The German View, Cambridge, Mass. 2002 Nicolson Harold, Diaries, Londy n 1965, vol. II Nikulin Nikolai, Wospominanija o wojnie, Sankt Petersburg 2009 Nixon Barbara, Raiders Overhead, Londy n 1980 Norman Elizabeth, Band of Angels, Nowy Jork 1999 Ohnuki-Tierney Emiko, Kamikaze Diaries, Chicago 2006 Olson Ly nn, Cloud, Stanley, For Your Freedom and Ours, Londy n 2003 Origo Iris, War in the Val d’Orcia, Londy n 1947 Overy Richard, Why the Allies Won, Londy n 1995 Overy Richard, Russia’s War, Londy n 1997 Owen James, Danger UXB, Londy n 2010 Owen James, Walters, Guy (red.), The Voices of War, Londy n 2004 Pay ne Stanley, Franco and Hitler, New Haven 2008 Peak Donald T., Fire Mission, Manhattan, Kan. 2001 Pearson Drew, Diaries 1939–59, Nowy Jork 1974 Perrett Geoffrey, Days of Sadness, Years of Triumph, Madison 1973 Perrott-White Alfred, French Legionnaire, Londy n 1953 Perszanin Władimir (red.), Sztrafniki, radwiedcziki, piechota, Moskwa 2010 Persson Sune, Escape from the Third Reich, Londy n 2010 Piekałkiewicz Janusz, Wojna kawalerii: 1939–1945, przeł. Maury cy Merunowicz, Janki 2003 Pisma s ogniennogo rubieża 1941–1945, Sankt Petersburg 1992 Pogue Forrest, The Supreme Command, Waszy ngton 1954 Pogue Forrest, Pogue’s War, Lexington 2001 Poppel Martin, Heaven and Hell, Stroud 1988 Powell Anthony, A Writer’s Notebook, Londy n 2001 Public Opinion 1935–1946, Princeton 1951 Py le Ernie, Here is Your War, Nowy Jork 1945 Py le Ernie, V was for Victory, Nowy Jork 1945
Raczy ński Edward, W sojuszniczym Londynie. Dziennik ambasadora Edwarda Raczyńskiego 1939–1945, Londy n 1997 Raleigh John, Behind the Nazi Front, Nowy Jork 1940 Ray mond Bob, Michael Moy nihan, A Yank in Bomber Command, Newton Abbot 1977 Rebora Andrea (red.), Letters of Lt. Pietro Ostellino: North Africa January 1941 to March 1943, Siena 2009 Reston James, Prelude to Victory, Nowy Jork 1942 Rey nolds Michael, Steel Inferno, Stroud 1997 Rey nolds Michael, Men of Steel, Stroud 1999 Rhodes Richard, Ultimate Powers, Nowy Jork 1986 Richey Paul, Fighter Pilot, Londy n 2001 Roberts Andrew, Wicher wojny. Nowa historia drugiej wojny światowej, przeł. Grzegorz Woźniak, Włady sław Jeżewski, Warszawa 2010 Roberts Andrew, Masters and Commanders, Londy n 2008 Rokossowski Konstanty, Żołnierski obowiązek, przeł. Franciszek Czuchrowski, Warszawa 1973 Roosevelt Franklin, The Roosevelt Letters, vol. III, red. Elliot Roosevelt, Londy n 1952 Rudnicki Klemens, Na polskim szlaku. Wspomnienia z lat 1939–1947, Londy n 1986 Sajer Guy, Zapomniany żołnierz, przeł. Jan Kortas, Gdańsk 2001 Say Rosemary, Holland Noel, Rosie’s War, Londy n 2011 Schlesinger Arthur, A Life in the Twentieth Century, Boston 2000 Schmidt Klaus, Die Brandnacht, Darmstadt 1964 Schneider Helga, The Bonfire of Berlin, Londy n 2005 Schrijvers Peter, The Crash of Ruin, Nowy Jork 1998 Schwanenflugel Dorothea von, Laughter Wasn’t Rationed, Alexandria, VA 1999 Sebastian Mihail, Dziennik 1935–1944, przeł. Jerzy Kotliński, Sejny 2006 Sello Maria, Ein Familien und Zeitdokument 1933–45, maszy nopis, Biblioteka Wiedeńska Sevareid Eric, Not So Wild a Dream, Nowy Jork 1969 Seversky Alexander, Victory Thru Air Power, Nowy Jork 1942 Sherwood Robert, The White House Papers of Harry L. Hopkins, Londy n 1948, vol. I Shirer William, This is Berlin, Londy n 1999 Simpson Tony, Operation Mercury, Londy n 1981
Sinkoskey Brodine Janine (red.), Missing Pieces, Ly nnwood 2000 Sledge Eugene, Ze starą wiarą na Peleliu i Okinawie, przeł. Tomasz Stramel, Gdańsk 2002 Smith Colin, England’s Last War with France: Fighting Vichy 1940–42, Londy n 2009 Smith Colin, Singapore Burning, Londy n 2005 Smith Colin, Bierman, John, Alamein: War Without Hate, Londy n 2002 Smith Howard, Last Train from Berlin, Londy n 1942 Smy th John, Before the Dawn, Londy n 1957 Snow Edgar, Journey to the Beginning, Londy n 1959 Somerville Christopher, Our War, Londy n 1998 Spector Ronald, Eagle Against the Sun, Harmondsworth 1985 Stahlberg Alexander, Bounden Duty, Londy n 1990 Steinbeck Elaine, Wallsten Robert (red.), John Steinbeck: A Life in Letters, Londy n 1975 Street A.G., From Dusk Until Dawn, Londy n 1945 Sweetman John, The Dambusters Raid, Londy n 1993 Tatsuro Izumiy a, The Minami Organ, Rangun 1967 Temkin Gabriel, My Just War, Novato 1998 Terkel Studs, The Good War, Londy n 1984 The Goebbels Diaries 1942–1943, przekład, wstęp Louis P. Lochner, Nowy Jork 1948 Thompson Julian, Forgotten Voices of Burma, Londy n 2009 Thompson Julian, The War at Sea, Londy n 1996 Thompson Julian, Thorne Christopher, The Issue of War, Oxford 1985 Thompson Julian, Allies of a Kind, Londy n 1978 Tooze Adam, The Wages of Destruction, Londy n 2007 Tout Ken, Tank!: Forty Hours of Battle, Londy n 1985 Towards Freedom: Documents on the Movement for Independence in India 1940, pt. 1 OUP, 1978 Trevely an Raleigh, Rome ’44, Nowy Jork 1982 Tsuji Masanobu, Japan’s Greatest Victory, Britain’s Worst Defeat, Stroud 1997 Turner E.S., The Phoney War, Londy n 1961 Tute Warren, The Reluctant Enemies, Londy n 1990
Ty son Geoffrey, Forgotten Frontier, Kalkuta 1945 Umezu Yoshijiro, ‘Facing the Decisive Battle’ Kaikosha Kiji, 1945 Ungvary Krisztian, Battle for Budapest, Londy n 2003 Vallicella Vittorio, Diario di Guerra da El Alamein alla tragica ritirata 1942–1943, Varese 2009 Vaz Ezdani Yvonne (red.), Songs of the Survivors, Noronha Goa 2007 Vigor P.H., Soviet Blitzkrieg Theory, Londy n 1984 Walters Anne-Marie, Moondrop to Gascony, Wiltshire 2009 Waugh Evely n, Officers and Gentlemen, Londy n 1955 Waugh Evely n, Unconditional Surrender, Londy n 1961 Waugh Evely n, Diaries, red. Michael Davie, Londy n 1976 Waugh Evely n, Weinburg Gerhard, A World at Arms, Cambridge 1994 Waugh Evely n, Weinstein Alfred, Barbed Wire Surgeon, Londy n 1947 Waugh Evely n, Wellum Geoffrey, First Light, Londy n 2002 Westphal Siegfried (red.), The Fatal Decisions, Londy n 1952 White, Peter, With the Jocks, Thrupp–Stroud 2001 White Theodore, Jacoby, Annalee, Thunder Out of China, Londy n 1947 Willkie Wendell, One World, Nowy Jork 1942 Wilmot Chester, The Struggle for Europe, Ware 1997 Wilson Kevin, Journey’s End, Londy n 2010 Wolff-Monckeburg Mathilde, On the Other Side, red. Ruth Evans, Londy n 1979 Woodman Richard, The Real Cruel Sea, Londy n 2004 Woodman Richard, Konwoje arktyczne 1941–1945, przeł. Jarosław Palasek, Warszawa 2002 Woodman Richard, Malta Convoys, Londy n 2000 Wooldridge E.T. (red.), Carrier Warfare in the Pacific, Waszy ngton 1993 Yoshkar-Ola, Pisma s wojny, 1995 Zadobin i in. (red.), Ogennaja Duga. Kurskaja bitwa głazami Lubjanki, Moskwa 2003 Zweig Stefan, Świat wczorajszy, przeł. Maria Wisłowska, Warszawa 1958
S P IS M AP
[1] Polska kampania wrześniowa [2] Wojna sowiecko-fińska 1939–1940 [3] Walki w Norwegii, kwiecień–maj 1940 [4] Ostatnia faza kampanii francuskiej, czerwiec 1940 [5] Inwazja na Grecję, 1941 [6] Ofensy wa na Moskwę, październik–grudzień 1941 [7] Teatr wojny na Pacy fiku [8] Bitwa na Morzu Koralowy m [9] Bitwa pod Midway [10] Operacja „Uran” – okrążenie niemieckiej 6. Armii [11] Ofensy wa bry ty jskiej 8. Armii, listopad 1942–luty 1943 [12] Kontrofensy wy Armii Czerwonej po bitwie pod Kurskiem, lipiec–sierpień 1943 [13] Operacje Armii Czerwonej na Ukrainie, grudzień 1943–kwiecień 1944 [14] Działania sprzy mierzony ch we Włoszech, wrzesień–grudzień 1943 [15] Uderzenia Armii Czerwonej na Białorusi, Ukrainie i Polsce, czerwiec–sierpień 1944 [16] Uderzenie sił sojuszniczy ch z Normandii, czerwiec–wrzesień 1944 [17] Ofensy wy sprzy mierzony ch na europejskim teatrze działań wojenny ch, czerwiec– wrzesień 1944 [18] Uderzenie sojuszników zachodnich na Niemcy, marzec–maj 1945
[19] Sowiecki marsz do Odry [20] Ostatnia ofensy wa Armii Czerwonej, kwiecień–maj 1945