2 KALAYNA PRICE ALEX CRAFT: RUBINOWO CZERWONY 3 Akcja opowiadania rozgrywa się pomiędzy 2 a 3 tomem cyklu 4 Ściągnęłam kurtkę i upuściłam ją na tani h...
6 downloads
16 Views
604KB Size
KALAYNA PRICE
ALEX CRAFT:
RUBINOWO CZERWONY
2
Akcja opowiadania rozgrywa się pomiędzy 2 a 3 tomem cyklu
3
Ściągnęłam kurtkę i upuściłam ją na tani hotelowy dywan. Zniszczona. Cholera. Moje spodnie nie były w lepszym stanie. Otoczył mnie ostry zapach osmolonej skóry. Zmarszczyłam nos, rozważyłam rozebranie się i wskoczenie pod prysznic nie zwracając uwagi na mężczyznę siedzącego w fotelu jaki można znaleźć w każdym hotelowym pokoju w całym kraju. Miał za sobą odsłonięte okno, co pozwalało mu czytać dokument w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. - Mogłeś mnie ostrzec o elemencie ognia. - powiedziałam, sprawdzając stan moich butów. Do ocalenia. Derrick Knight, mój partner i śledczy kolega w Biurze do Spraw Magicznych Zbrodni, spojrzał w górę i skrzywił się. - Już radziłaś sobie z elementami. - zmarszczył brwi. - Nie jesteś ranna, prawda? - Nie. - rozwiązałam buty. Były lekko przypieczone, ale da się je oczyścić. - Ale jeśli byś chciał Briar Darque, ekstra chrupiącą, wiem gdzie szukać. - Briar, nie wiedziałem o elemencie ognia. - w tych słowach brakowało współczucia dla mojej sytuacji i rozbawienia dla mojej ostatniej wypowiedzi, a Derrick wrócił do czytania dokumentu, który leżał na jego kolanach. Cóż, jeśli ma zamiar siedzieć w moim pokoju i ignorować mnie, ja ściągam przypalone spodnie. Zdjęłam je i rzuciłam na ziemię by dołączyły do kurtki. Zaklęcia w ubraniach chroniły mnie przed płomieniami, ale cholera, będę tęsknić za tym strojem. Teraz będę musiała wzmocnić zaklęcia w mojej zapasowej kurtce. Derrick, na drugim końcu pokoju, chrząknął. Odwróciłam się, nadal bez spodni, i zauważyłam że skupia wzrok na dokumencie - desperacko, jeśli sądzić po napięciu na jego twarzy. Już widział mnie półnagą - i gorzej - ale zlitowałam się nad facetem i wyciągnęłam z walizki spodnie od jogi. Derrick miał podwójny wyrd, co znaczyło, że poza normalnymi mocami wiedźmy, miał dwie umiejętności, których nie umiał całkowicie kontrolować. Rzadko można było spotkać kogoś o dwóch umiejętnościach wyrd. A w moim biznesie oznaczało to dwie rzeczy: Albo MCIB cię rekrutowało, albo wysyłało za tobą kogoś takiego jak ja. Pierwszą jego umiejętnością było przeczucie, a skoro niedawno świętował swoje trzydzieste pierwsze urodziny nie tracąc zdrowia psychicznego, można powiedzieć, ze wyszedł na prostą. Druga umiejętność była bardziej skomplikowana. Narodził się z jasnowidzącym dotykiem, dlatego właśnie okrutne z mojej strony jest to, że pokazuję dużo nagiego ciała przy nim. Jasnowidztwo jest trochę nieregularne, ale kiedy on dotyka przedmiotu albo osoby w połowie przypadków zagląda w ich historię albo wspomnienia. Okazjonalnie przydaje się przy śledztwie, jedyną przeszkoda zazwyczaj są, cóż, żywi. Wszystko co zamierza dotknąć powinno być albo nowe - czyli żadnych wydarzeń czy związanych z tym emocji - albo jego. Oznaczało to, że zawsze nosił przy sobie parę rękawiczek, własne jedzenie jeśli zamierzał jeść w jakiejś restauracji, własną pościel gdy nocuje w hotelach i zamawiał ubrania specjalnie dla siebie. A kontakt skóry o skórę? Nie, zdecydowanie nie. Z całym tym podróżowaniem moje życie miłosne ograniczało się do minimum. Jego życie miłosne? Równe zeru. Oczywiście – ale kto wie? - może dzieje się u niego coś na odległość. Raczej nie rozmawiamy na osobiste tematy. Zerknęłam na niego kiedy już ubrałam spodnie, i zamarłam. - Och nie. Masz na sobie ten wzrok. 4
Nie spytał mnie o jaki wzrok chodzi - dobrze wiedział o jakim mówię. Sprawa. Podeszłam do łóżka i drobiazgowo zaczęłam ściągać moją broń, sprawdzałam każdą zanim dołączałam kolejne części szybko rosnącej kolekcji. - Zgaduję, że pójście na nasze obiecane wakacje są bliskie zeru? - Prawdopodobnie, jeśli ciągle będziemy trafiać na nagłe przypadki. Racja. Oficjalnie miałam tytuł śledczego, ale moją prawdziwą pracą było interweniowanie kiedy wiedźma schodziła na złą stronę, a gówno uderzało w słynny wiatrak - to zazwyczaj znaczyło wiedźmę wyciągającą coś z tej czy innej płaszczyzny. Od kiedy moje rzeczone wakacje się zaczęły już udało mi się wyeliminować dwa elementy i aresztowałam wiedźmę, która tytułowała siebie przyzywaczem. Czy złe charaktery nie mogły zrobić sobie przerwy wystarczająco długiej bym mogła odpocząć? Zdjęłam ostatnie noże i przeszłam na otwartą przestrzeń pokoju. Wzięłam głęboki oddech, skupiłam się, rozstawiłam nogi na szerokość ramion i opuściłam tułów żeby objąć nogi, i rozpocząć rozciąganie. - Więc co to za sprawa? - spytałam, będąc ciągle w dole. Derrick powrócił do pierwszej strony. - Ostatnio nastąpił przełom w sprawie, którą na początku brano za nieznaną chorobę, przez którą ofiary w ciągu dwunastu godzin wpadały w stan śpiączki. Wykluczono jako powód wirusa czy bakterię, a teraz wiadomo, że za stan ofiar odpowiedzialne jest zaklęcie. - Więc będę szukać nieznanej wiedźmy, która z jakiegoś powodu powoduje epidemię. - brzmiało na prostą sprawę. W zasadzie powinna ona pójść do innej drużyny - takiej, która nie jest na wakacjach. - Jest więcej. - powiedział Derrick po przerzuceniu kilku stron. - Zgłaszano raporty o jakichś "dymnych stworzeniach" czających się nocą w cieniach. Pomimo jego palczastego cudzysłowia, nie mogłam się powstrzymać od powtórzenia - Dymne stworzenia? O czym my tutaj mówimy? Elementy powietrza? Dżin? Derrick, nawet nie podnosząc wzroku, wzruszył ramionami. - Nie znalazłem bardziej konkretnego opisu - tylko to, że mają magiczną sygnaturę zgodną z ludzką wiedźmą, wiec wchodzą pod nasz zakres. Rozważyłam to kiedy zmieniłam pozycję z rozciągania na wojownika. - Czy jakiś wrażliwiec pracuje nad tą sprawą? Derrick potrząsnął głową. - Nic o tym nie wiem. Wszystkie odczyty pochodzą z wykrywających talizmanów. Odwiedziłem również szpital i zebrałem informacje o ofiarach. Pracuję nad linią czasu, żeby odkryć gdzie mogły napotkać naszą nieznaną wiedźmę. - Zacząłeś nową sprawę zanim skończyłam z ostatnią? - Tylko na nią zerknąłem kiedy cię nie było. 5
Kiedy mnie nie było. Tak, nie było mnie czyli ryzykowałam życie polując na złych ludzi, których Derrick poznawał poprzez poszukiwania dokonywane w bezpiecznej odległości. Ale Derrick miał swoją pracę, a ja miałam swoją. I nie była ona skomplikowana. W końcu w swojej mogłam nosić wypasioną kuszę, zaklęcia z górnej półki i zabójczą garderobę - cóż, to ostatnie doczekało się nowych ofiar, ale naprawię to gdy tylko nadarzy się okazja. Kiwnęłam głową do swojego partnera, pokazując, że nie czułam urazy. - Brzmi jakbyś był ciągle na początku rozpoznania. - co znaczyło, że jeszcze nie pójdę na polowanie. Może jednak dostanę dzień czy dwa wakacji. *** Nie dostałam tych wakacji. Następnej nocy siedziałam w zaparkowanym wypożyczonym Hummerze, pragnąc by w pobliżu było jakieś miejsce gdzie można kupić chińszczyznę na wynos. Ale nie, sprawa musi być w Cenrtal York. Według znaków miasto było "Podmiejskim Niebem". Mogę dostrzec dlaczego ktoś mógłby tak twierdzić; Central York składało się przede wszystkim z domów. Ulica za ulicą domów w każdym kolorze tęczy i idealnie przystrzyżone trawniki zmieniały miasto w troskliwie zaprojektowaną sieć domów. "Buntownicy" miasta dodawali jedną grządkę kwiatów więcej na swoich podwórkach, przez co trochę odstawali. Stowarzyszenie Właścicieli Domów było wystarczająco złe, ale wprowadzenie się do któregoś z tych domów oznaczało pozbycie się własnej osobowości. To miejsce wygląda dla mnie bardziej na Podmiejskie Piekło. Oczywiście Central York nie składało się wyłącznie z domów był jeszcze klub tenisowy, klub golfowy, park w centrum miasta, jedno wynajmowane kino, pocztę, dwa budynki rządowe, kilka sklepów spożywczych i trzy jadłodajnie. To wszystko. Zdecydowanie brak chińszczyzny - ani innego porządnego lokalu z daniami na wynos - i zgadywałam, że miejsc pracy starczało dla niewielkiego procentu populacji. Muszą dojeżdżać do pracy. W końcu Central York, chociaż posiadał status miasta, był marzeniem dewelopera mieszczącym się w mieście Nowy Jork. Dokładniej mówiąc Central Park. Nikt w pełni nie rozumie w jaki sposób Magiczne Przebudzenie siedemdziesiąt lat temu spowodowało, że w całym świecie rozłożyły się niektóre miejsca ukazując więcej przestrzeni. Magia. Potrząsnęłam głową. Jakkolwiek to działa, niezaprzeczalnym był fakt, że jeśli obejdziesz Central Park z zewnątrz, będzie on tej samej wielkości jak pisze w historycznych książkach, ale jeśli wejdziesz w środek znajdziesz się w Central York. Zatrzeszczało policyjne radio kiedy dyspozytor ogłaszał rodzinna kłótnię. Odpowiedziały dwa radiowozy, a później radio znowu ucichło. Stałam w jednym miejscu już od kilku godzin i to było dopiero drugie wezwanie tej nocy. - Wow, ale tu martwo. - powiedziałam do siebie. Miałam
6
otwarte okno, ale nie było nikogo na ulicy, kto by mnie usłyszał. Było tak, jakby chodniki zwijały się na noc. Była ustalona godzina policyjna czy... Strach spowodowany atakami trzyma was wszystkich w domach? W nocy w cieniach kryły się dymne stworzenia. Żadnego nie widziałam. Jeszcze nie. Dlatego dzisiaj w nocy polowałam. Nie mamy wystarczających informacji o tych istotach i Derrick nie mógł dokopać się do więcej. Poza uderzeniem przeczucia jedyną możliwością nauczenia się czegoś o tych stworzeniach było schwytanie jednego. Więc polowałam. Niestety raczej biernie. Wolałabym być na ulicy, ale nie wiedziałam jeszcze jak je wyśledzić. Nie znałam otoczenia, a one ukazywały się przypadkowo. Co pozostawiało mi tylko jedną opcję - podążyć za zgłoszeniami policyjnymi. Więc czekałam, a Hummer był zgaszony by zaoszczędzić na benzynie. Wydajność. Świetna w teorii. W praktyce znaczyło, że się nudziłam. I mój tyłek zasypiał. Chciałam się ruszać, robić coś. Cokolwiek. Rozejrzałam się wokół siebie. Mogłabym się trochę przejść, ale nie byłabym wstanie tak szybko odpowiedzieć na wezwanie o stworzeniach. Przeniosłam spojrzenie z okolicy na radio i znowu na okolicę. - Za żadne pieniądze bym tu nie zamieszkała. - monotonia tego miejsca była taka nudna. Oczywiście ta sama cisza dawała ludziom pewną anonimowość, a ja chciałam być niezauważalna. Przy moim przeciętnym wzroście i budowie ciała, przeciętnych brązowych włosach i oczach, ludzie zazwyczaj zapominali o mnie gdy tylko znikałam im z oczu. I tak się działo bez pomocy moich różnych zaklęć zamroczenia. Potrząsnęłam głową i zmieniłam moje wcześniejsze zdanie. - Okay, może mogliby mi zapłacić bym tu zamieszkała. Ale musiałabym podróżować. Dużo podróżować. Po podjęciu tej banalnej decyzji sprawdziłam dwa razy moje zaklęcia i broń, które miałam na sobie. Zazwyczaj to mnie uspokajało, ale dzisiejszej nocy nie przedarło się to przez moją niecierpliwość. - No, dalej. - powiedziałam, spoglądając twardo na radio. Radio się ożywiło, jakby pod wpływem mocy mojego spojrzenia, i wnętrze Hummera wypełnił głos dyspozytora. - Uwaga wszystkie radiowozy w pobliżu Blossom i Noir, nieznana istota została zauważona... W końcu. *** Zauważyłam niebieskie błyski świateł, które wskazywały, że dotarłam do celu zanim jeszcze GPS mógł ogłosić mój przyjazd. Hummer nie miał świateł - to oczywiste skoro był wypożyczony - ale mimo tego podjechałam najbliżej ulicy Robin jak się dało. I zaparkowałam na środku ulicy. Kto miałby wlepić mi mandat albo dopilnować odholowania kiedy my byśmy gonili istotę nieznanego pochodzenia? Wyskoczyłam z pojazdu i, zamiast podbiec, podeszłam do większej grupy policjantów. Nie biegnie się do wystraszonej grupy ludzi uzbrojonych w broń. Taka sytuacja rzadko kiedy kończyła się dobrze. Niektórzy posterunkowi unieśli głowy 7
kiedy podchodziłam, ale to agenci Jednostki Przeciw Czarnej Magii ubrań w zwykłe ciuch zagrodzili mi drogę. - Przepraszam, ale ten terem jest obecnie niedostępny. Proszę... - powiedział do mnie wysoki agent z zmierzwionymi blond włosami. Jednak zauważyłam, że tak naprawdę na mnie nie patrzył; jego uwaga skupiona była na czymś ponad moim lewym ramieniem. Wyciągnęłam i uniosłam nad głowę moją odznakę, przerywając mu. - Jestem Inspektor Darque z MCIB. Po moim ogłoszeniu całe skrzyżowanie ucichło. Teraz to agent spojrzał na mnie. - Dzięki bogom. - powiedział świeżo upieczony glina, przerywając ciszę. Zerknęłam na niego. Jego karmelowa skóra wyglądała trochę szaro jakby coś wystraszył go tak, że krew spłynęła mu z twarzy. Wyglądał również na tak młodego, że musiał mieć minimum wymagalnych lat by nosić mundur. Posłałam mu uśmiech i mrugnięcie okiem, kiedy chowałam odznakę. W końcu obojgu nam płacą za ryzyko, ale mnie płacą więcej za bardziej ekstremalne. - Wprowadź mnie. - powiedziałam podchodząc do dwóch agentów ABMU. Doszło do mnie kilka pomruków od oficerów, którzy uważali to miejsce za swoje, ale to ja zajmowałam się magicznym wrogiem. Wielu z tych oficerów prawdopodobnie było waniliowo-normalnymi ludźmi bez nawet kropli magii w ich krwi, może kilku było wiedźmami, ale agenci byli na pewno wiedźmami i mieli doświadczenie w radzeniu sobie ze skorumpowaną magią. Wysoki agent obejrzał mnie z góry do dołu, a zmarszczki wokół jego brązowych oczu powiedziały mi, że nie był pod wrażeniem. Nie zaoferował mi dłoni tylko powiedział. - Jestem Agent Tayler to jest Agent Kelvis. Nasi są również agenci po przeciwnej stronie tej ulicy. Istota była jeszcze obecna kiedy pierwsze jednostki przyjechały na miejsce, zdołali ustawić zaczarowaną taśmę i uaktywnić barierę, więc mamy nadzieję, że uwięzili stworzenie. Niestety dwóch oficerów i jeden przechodzień zostali ranni zanim ustawiono bariery. Uniosłam brew i spojrzałam powątpiewająco na barierę z taśmy. Blokowała ona ulicę i powstrzymałaby auto przed wjechaniem na tą ulicę, ale co powstrzymałoby stworzenie od zwyczajnego obejścia bariery? Prawie nic nie wiedziałam o tym co dręczyło to miasto, więc zachowałam to dla siebie. Na razie. - Powiedział pan, że trzech ludzi zostało rannych? Może pan opisać rany? - czasami mogłam się czegoś albo tyle samo dowiedzieć o stworzeniach albo o tym kto lub co je wezwało jak kiedy bym je widziała na własne oczy. Najważniejszym słowem w tym zdaniu było czasami. - Nie muszę ich opisywać. - powiedział Agent Tayler kiedy zaczął iść w stronę grupy zaparkowanych radiowozów. - Nadal tutaj są. Szpital jest czymś, o zbudowanie czego walczą mieszkańcy. Do tego czasu ambulans musi dojeżdżać tu z miasta. Jednak to szczęście dla pani ponieważ chłopcy odpoczywają w swoim samochodzie. - Zacisnął usta, a później pomęczył górną wargę. - Więc, czym według pani są te stworzenia? - Nie wiem. Jeszcze żadnego nie widziałam. Tayler wskazał mi pojazd stojący najbliżej bariery. Skierowałam się tam, byłam ciekawa ran i chciałam przejść przez barierę, i poszukać tego stworzenia. Jeśli nadal tu jest. Zatrzymałam się obok drzwi pasażera, chwyciłam za klamkę i pociągnęłam mocno. 8
Zamknięte. Zapukałam w okno, ale siedzący w środku mężczyzna się nie ruszył. Siedział on z nogami przyciśniętymi do klatki piersiowej, twarz zanurzył w kolanach, rękoma obejmował nogi i bardziej zakrywał głowę. Ani cywil na tylnym siedzeniu, ani oficer na siedzeniu kierowcy nie wydawali się bardziej skłonni do otworzenia drzwi niż oficer na fotelu pasażera. Mężczyzna z tyłu leżał w pozycji embrionalnej, oczy utkwione miał na suficie. Kiedy zapukałam w okno on nawet nie mrugnął. - Agencie, ma pan klucze do tego auta? I dlaczego ci ludzie siedzą tu sami jeśli są ranni? - Co do tego drugiego, dowie się pani za chwilę. Co do pierwszego,to nie, ale dowiem się czy ma ktoś inny. - Odwrócił się i pomaszerował w kierunku tłumu oficerów. Mocno panował nad gniewem i mogłam się domyślić, że przed moim pojawieniem się to on tu dowodził. Moja odznaka przewyższała jego przy radzeniu sobie z tym stworzeniem albo wiedźmą, która go tu sprowadziła. Niektórzy ludzie po prostu nie przyjmowali tego najlepiej. Jeden po drugim policjanci spoglądali w moim kierunku i potrząsali głowami. Jeden policjant wychylił się z tłumu i skierował się w stronę samochodu i mnie. To był ten sam oficer, który wcześniej się odezwał. Cieszyłam się, że nie był już taki blady. - Witam ma'am. - powiedział, lekko pochylając głową. - Proszę nie mówić do mnie ma'am. Moja matka jest ma'am. - zamilkłam na chwilkę. Czy naprawdę myśli pan, że jestem aż taka stara? - Och nie, ma'... Inspektorze. Tak naprawdę to chętnie zabrałbym panią na kolację póki jest pani w mieście. To była niespodzianka. Przyjrzałam się dzieciakowi - okay zdecydowanie był mężczyzną, ale bardzo młodym. I do tego słodkim. Ale zwyczajnie był zbyt młody czułabym się winna gdybym zaczęła z nim krótki romans. Jednak schlebiało mi to. I musiałam podziwiać go za jego odwagę. Może czuł się niepewnie stając przed magiczną istotą, ale ja przyszłam, przejęłam kontrolę, a on zaprosił mnie na randkę zanim poznał moje imię. Miał jaja. - Dzięki ale... - zamilkłam. Spojrzenie dzieciaka opadło z mojej twarzy, ale nie wyglądał jakby rozbierał mnie oczami. Wyglądało to bardziej jakby rozwiązywał jakąś szczególnie trudną łamigłówkę. Zerknęłam na szeregi fiolek otaczających moją klatkę piersiową, każda fiolka zawierała paskudny magiczny koktajl. Były jeszcze zestaw gwiazdek i dwa zestawy noży do rzucania - wszystko zaczarowane - oraz mój pas taktyczny wypełniony kolejnymi fiolkami, zaczarowanymi na zamówienie strzałami do kuszy, sztukami broni, które zebrałam w ciągu lat i kilka podstawowych talizmanów jak wykrywające zaklęcia i wykrywacz kłamstw. A to było widoczne przy otwartej kurtce. Był to regularny zestaw do polowań, więc rzadko zastanawiałam się jak dla kogoś obcego mogły wyglądać moje zbrojne zaklęcia. I dlatego były one schowane za ukrywającymi zaklęciami. Nie powinien ich widzieć. Tylko, że je widzi. - Co widzisz? Młody oficer poderwał spojrzenie w górę jakby dopiero teraz zdał sobie prawdę, że gapi się na obszar moich piersi. Chrząknął i, gdyby miał jaśniejszą karnację, mogłabym przysiąc, że się zarumienił. 9
- Ja, uch, ja patrzyłem na pani broń - te zaczarowane zaklęcia. Nigdy nie widziałem... takiego zestawu. Ale, uch, pani potrzebuje klucza do pojazdu. Przetrzymał. Przyjęłam klucz, ale potrząsnęłam głową. - Nie ujdzie ci to tak łatwo, dzieciaku. - Russell. - Huh? - Moje imię, Russell. Russell Lancaster. Pokiwałam głową na znak, że usłyszałam. Kilka minut temu nie trudziłabym się je zapamiętać. Ostatnie dwie minuty to zmieniły. Ale miałam jeszcze jeden test. Wyciągnęłam fiolkę z mojego bandolieru. - Co możesz mi o tym powiedzieć? - spytałam podając mu ostrożnie fiolkę. - Whoa, to... - zrobił minę i chwycił naczynie pomiędzy dwa palce. - Czuję jakby ogień, tylko gorętszy. Bardziej niszczący. Nie powstrzymywałam uśmiechu, który wykrzywił moje usta. W końcu był on prawdziwy, a to się rzadko zdarzało. Russell widząc wyraz mojej twarzy cofnął się. Może był to prawdziwy uśmiech, ale musiał być on jednym z tych drapieżnych. Fiolka trzęsła mu się w palcach, zabrałam ją zanim by ją upuścił. To spowodowałoby spory bałagan. - Jesteś dobrym wrażliwcem. - powiedziałam, ujarzmiając uśmiech w coś co, miałam nadzieję, wyglądało bardziej profesjonalnie. Nie często zdarzały się profesjonalne. Jesteś zainteresowany małą robótką na boku? Możesz mi się przydać przy tej sprawie. - albo i nie, ale dobrze mieć wrażliwca czekającego z boku. - Pewnie. - Russell odchylił się i dłonią chwycił się paska. - Wymieńmy się telefonami i wprowadźmy nasze numery. Nic z tego. Na polowania nosiłam tylko telefon na wyjątkowe okoliczności. Ma zaprogramowany jeden numer: Derricka. Tylko dwoje ludzi na niego dzwoni, Derrick i mój szef z MCIB. Nikt inny. To kwestia bezpieczeństwa. Telefon dzwoniący o niewłaściwej porze może okazać się przy mojej profesji śmiertelny. Miałam zwykłą komórkę w hotelu, ale nie miałam zamiaru dać Russellowi mojego numeru. Miałam już wystarczająco problemów z matką, która dzwoniła o różnych godzinach - ona nigdy nie dotrzymywała kroku strefom czasowym, w których akurat przebywałam - nie potrzebowałam jeszcze jakiegoś policjanta z CYPD. - A może po prostu napiszesz mi swój. Postura Russella opadła, ale był wystarczająco mądry, żeby nie nalegać. Wyciągnął mały notesik z kieszeni, napisał swój numer i podał mi kartkę. Zerknęłam na nią żeby upewnić się, że się rozczytam i schowałam ją. Kiwnięciem głowy zakończyłam tą część rozmowy i wróciłam do pracy, którą miałam pod ręką. Ofiary. Później stworzenie. - Trzymaj się blisko, Russell. Twoja wrażliwość na magię może się przy nich przydać. - powiedziałam i otworzyłam auto, niepewna co znajdę w środku. Cofnęłam się od oficera zajmującego fotel kierowcy. - Nie widzę na niej nawet śladu. - Wszyscy tacy są. - powiedział Agent Tayler kiedy do mnie dołączył. Wzrok policjantki nawet się nie uniósł podczas naszej rozmowy. Po prostu gapiła się niewidząco w podłogę. Nawet nie wytarła załzawionych policzków, które lśniły w świetle latarni. Siedziała tylko jakby była w środku pusta. Największą odpowiedzią, 10
jaką od niej otrzymałam było wzruszenie ramieniem kiedy spytałam ją gdzie jest ranna. Jednak było to lepsze niż pozostali dwaj mężczyźni - byli tak zamknięci w swoich własnych głowach, że nie zdołałam ich wyciągnąć z auta. Zmarszczyłam brwi, myśląc co Derrick mi powiedział o ofiarach leżących w szpitalu. - Ci ludzie zmierzają w stan katatoniczny, prawda? W odpowiedzi Agent Tayler pokiwał głową, staliśmy w ciszy. Cholera, jakie stworzenie poluje w tym mieście? Potrząsnęłam głową. Nigdy wcześniej nie spotkałam czegoś takiego. Oczywiście nie widziałam jeszcze pełnego obrazu. Kilka dodatkowych kawałków i może zacznę coś rozpoznawać. - Wyczuwasz coś, Oficerze Lancaster? - spytałam, zerkając na Russella. Jego twarz wypełniła się przeciwstawnymi liniami kiedy marszczył czoło i brwi. Zamierzałam mu powiedzieć, żeby siebie nie skrzywdził, ale powstrzymałam się zanim otworzyłam usta. Był dużym chłopcem. Na pewno znał limity swoim umiejętności. Po chwili sapnął i cofnął się. - To... Nie umiem tego wyjaśnić. To wygląda jakby oni mieli magiczne... dziury. potrząsnął głową i znowu się cofnął. - Coś zostało zabrane. Tak, ich wola istnienia. Jednak nie powiedziałam tego głośno. Jeślibym się myliłam, ludzie tylko to zapamiętają. Kiwnęłam głową, obróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę barykady. Agent Tayler i Oficer Lancaster pośpieszyli za mną. Oczekiwałam, że Tayler tak zrobi, ale nadszedł czas by oficer wrócił do reszty policjantów chyba że chciał intensywny kurs polowania na potwory. Chyba zdał sobie z tego sprawę ponieważ jego kroki zaczęły się zmniejszać aż pomiędzy nami powstała kilkujardowa przerwa. - Hej. - powiedział, całkowicie się zatrzymując. - kiedy powinienem oczekiwać... Przerwałam mu. - Jeśli będę potrzebowała wrażliwca, mam twój numer. - odwróciłam się do Agenta Taylera. - Idę za barykadę. Czy pan albo pana koledzy dołączą do mnie? Oczy Taylera się zwęziły, przez co wyglądały na małe i ciemne w świetle księżyca. Przyjął to pytanie jak wyzwanie, którym było. Oczywiście on widział tylko przeciętnie wyglądającą kobietę ubraną w skórę - nie widział, że byłam uzbrojona po zęby. Dołączyliśmy do jego partnera, wymienili kilka słów zbyt cichych bym mogła je usłyszeć. Następnie powiedział coś do radia i odwrócił do mnie. - Gotowy? - spytałam, znając odpowiedź zanim on kiwnął głową. Nadszedł czas by wyjść poza punkt bezpieczeństwa. Teraz można mieć tylko nadzieję, że ich mała pułapka coś złapała. *** Cóż, jak oczekiwałam od samego początku, była to kiepsko skonstruowana pułapka. Albo może nie mieliśmy szczęścia. Tak czy inaczej chłopcy z ABMU - trzeci dołączył do nas z przeciwnej strony barykady - i ja zaczęliśmy przeszukiwanie każdego ciemnego kąta tej ulicy. Trzymałam przed sobą wykrywać zaklęć i skupiałam się na cieniach. Mały koralik pośrodku nie zaświecił się nawet raz - ani, jak zauważyłam, dwa wykrywacze ABMU. 11
Ironia tej sytuacji była taka, że wykrywacze zaklęć miały zasięg tylko stopy czy dwóch i nie jest w stanie określić czy zaklęcie jest złośliwe czy nie, ale po drugiej stronie barykady stał wrażliwiec, którego zasięg miał prawdopodobnie kilka jardów i mógł on wyczuć naturę zaklęcia, jak również co zaklęcie robiło, jeśli Russell był tak dobry jak wydawał się być. Skoro narzędzie było dostępne, korciło mnie żeby je użyć, ale nie chciałam wystawiać dzieciaka na niebezpieczeństwo. To nie jego pracą było polowanie na potwory. To moja robota. Kiedy stało się boleśnie wiadome, że nic nie znajdziemy, schowałam wykrywacz zaklęć i pożegnałam się z agentami. Oni zostali i prowadzili dalsze poszukiwania. Miałam nadzieję, że coś znajdą - nie sądziłam by coś mieli znaleźć, ale życzyłam im szczęścia. Jeśli coś odkryją, Derrick albo ja szybko się o tym dowiemy. Jeździłam po ulicach Central York przez godzinę czy dwie, przyglądałam się cieniom. Nie widziałam nic niezwykłego i nic więcej nie ogłoszono w policyjnym radiu. Kiedy późno w nocy szybko zaczęło zmieniać się we wcześnie rano zawróciłam Hummera. To miasto nie miało hotelu, więc miałam jeszcze długą drogę zanim trafię do łóżka. Polowanie będzie musiało zaczekać na następną noc. Ta sprawa potrwa dłużej niż miałam na to nadzieję. *** Stanęłam przed drzwiami łączącymi pokój Derricka z moim. Mieliśmy w zwyczaju zostawiać te drzwi otwarte kiedy nie spaliśmy albo kiedy pracowaliśmy nad sprawą, ale teraz te pozostawały uparcie zamknięte. Biorąc pod uwagę to, że ostatnie trzy noce spędziłam na bezowocnym polowaniu, on powinien był wstać przede mną. Do diabła, nawet kiedy nie polowałam nocami on wstawał przede mną. Istniała tylko jedna sytuacja przy której on mógł zaspać: kiedy miał przeczucie. Otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju Derricka korzystając z prostego zaklęcia, które trzymałam w pierścionku. Okna były zasłonięte przez co większość pokoju była zaciemniona. Jedyne światło padało z drzwi, w których stałam; co wystarczyło by dostrzec postać Derricka w łóżku. Na pierwszy widok było widać, że nadal śpi, poświęciłam chwilkę na podziwianie ciała, które było dostępne. Jesteśmy partnerami, więc nigdy nie pozwoliłam by dostrzegł, że na niego w taki sposób patrzę, ale cholera, był wspaniałym mężczyzną. Pościel była jego - zmysłowo szkarłatna - i jak zwykle spał nago. Miał ciężką noc jeśli sądzić po zmąconej pościeli. Oczywiście przez to więcej - czyli prawie całe - jego ciało było odkryte. Moje spojrzenie przez kilka chwil przesuwało się po gładkich mięśniach jego pleców, w dół do na wpół odkrytego tyłka, a później po prześcieradle aż do miejsca gdzie pojawiły się jego silne nogi. Był piękny - i to nie mówił tylko mój głód związku. Ciągłe śledztwa zmuszające do podróży nie sprzyjało znalezieniu - czy zatrzymaniu - chłopaka. Z westchnieniem zauważyłam również ślady udręki w śpiącej postaci mojego partnera: to jak jedna ręka zakrywała jego twarz, lśnienie potu na jego skórze i zaciśnięte pięści. Podeszłam do okna i rozsunęłam zasłony, wypełniając pokój światłem. Ciągle się nie obudził, więc mój następny postój był w łazience. Wzięłam opakowanie jego środków przeciwbólowych i szklankę. Pierwsze otworzyłam, a drugie wypełniłam do połowy wodą. 12
- Hej, Derrick. Obudź więc. - powiedziałam kiedy weszłam do pokoju. Żadnej odpowiedzi. Nawet jednej zmiany w jego oddechu. Spróbowałam ponownie bez rezultatów. Tyle odkrytego ciała, chociaż wspaniałego, nie pozwalało mi nim potrząsnąć. nie, żebym już wcześniej nie była w takiej sytuacji. Otwartą buteleczkę z lekami postawiłam na stoliku, na dłoń wylałam troszkę wody, pozwoliłam jej spłynąć na palce, i potrząsnęłam dłonią. Krople wody opadły z moich palców, a Derrick obudził się szybko, głośno wciągając powietrze. - Co...? - Derrick zamrugał kilka razy, jęknąwszy przesuwając dłonią po oczach i świeżym zaroście na brodzie. - Miałem przeczucie. - Tak sądziłam. - powiedziałam, przesuwając bliżej niego środki przeciwbólowe i szklankę. Wziął obie z kiwnięciem głową w podziękowaniu. Strząsnął kilka tabletek na dłoń, nawet ich nie policzył tylko wrzucił do buzi i popił wodą. Wow, przeczucie musiało być intensywne. Rozważyłam poczekanie w pokoju aż powie mi czego się dowiedział - chociaż nie musiało mieć to nic wspólnego z naszą sprawą - ale z pewnością doceni szansę na ubranie się. Jeśli ma jakieś ważne informacje to się pośpieszy. Byłam w połowie czyszczenia i ponownego montowania kuszy kiedy oddzielające nasze pokoju drzwi otworzyły się i wszedł wykąpany Derrick. - Więc. - powiedziałam odkładając kuszę, aby poświęcić mojemu partnerowi swoją pełną uwagę. - Czy twoje przeczucie dotyczyło naszej sprawy? - Tak, ale nie spodoba ci się. *** Czasami wizje Derricka były szczegółowe. Tym razem? Prawie wcale. Wszystko co wiedział - albo czym się podzielił - było to, że znajdę coś ważnego w Jadalni No Bull Vegetarian. Nie wiedział kiedy ani jak się dowiem o tej ważnej informacji, ale powiedział, że rozwiązanie sprawy zależy od tego, że znajdę się w tej jadalni. Świadomość o kolejnym czekaniu, prawdopodobnie długim czekaniu, nie była przyjemna, ale jak mogłam się sprzeczać? Przeczucia nie były czymś, czego można uniknąć - to była przyszłość. Jeśli będziesz chciał spróbować ją zmienić to wizja wzięła to już pod uwagę. I właśnie dlatego siedziałam w rogowej budce w No Bull. Nie wiedziałam czy wybieram się na rekonesans czy na polowanie, więc dla bezpieczeństwa wybrałam pełny łowczy zestaw. Wchodziły w niego wszystkie zaklęcia zamroczenia, przez co nie byłam dokładnie widoczna - zaklęcia prawdziwej niewidzialności miałby zbyt wysoki stopień niepowodzenia - ale równie dobrze mogłam być niewidoczna. Używałam zaklęcia, które otaczało mnie cieniami, odwracało spojrzenia, a jeśli komuś udało się mimo to mnie zobaczyć, miałam zaklęcie, przez które jeszcze trudniej jest mnie zapamiętać niż zazwyczaj. Aktywowałam również zaklęcie tłumiące. Jadalnia nie była duża. Miała może tuzin budek z przodu i kilka stolików pośrodku oraz bar mleczny z boku. Siedziałam w miejscu gdzie mogłam widzieć całe pomieszczenie razem z jego lśniącym chromem i rysunkową sztuką w stylu Roya Lichtensteina . Budki i stoliki nie były przepełnione klientami, ale bar mleczny był
13
oblegany. Oparłam się pokusie chociaż miałam ochotę na koktajl mleczny. W końcu byłam tu by obserwować. Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał cicho i weszła młoda para. Ich oczy tylko przesunęły się po mojej budce zanim wybrali miejsce w połowie drogi ode mnie do drzwi. Przysadzista kelnerka w łososiowym uniformie nie śpieszyła się z podejściem do pary. Patrzyłam jak ona przyjęła zamówienie ich napoi i skierowała się do kuchni, a mentalnie jęknęłam. Nic podejrzanego ani złego nie działo się w tym miejscu ani tym ludziom. Przynajmniej jeszcze nie. *** Obiadowy ruch zaczął się krótko po szóstej. No Bull szybko się wypełnił klientami, a przy wejściu uformowała się kolejka. Nikt nie kwestionował wyglądającej na pustą budki. Razem z tłumem przyszła druga kelnerka. W przeciwieństwie do tej, która pracowała kiedy ja tu przyszłam, ta dziewczyna była pełna energii i uśmiechów. Tanecznym krokiem przechodziła od jednego stolika do drugiego przyjmując zamówienia i przynosząc jedzenie. Byłam w stosunku do niej podejrzliwa ponieważ nosiła niepraktyczne obuwie jak na kelnerkę. Nie podobał mi się termin "obcasy przeleć-mnie", ale nie przychodziło mi do głowy nic innego. Buty były jaskrawo czerwone z czterocalowymi, cieniutkimi obcasami i nie pasowały do jej uniformu. Ja szukałam czegoś niezwykłego albo nie na miejscu, a buty wyglądały podejrzliwie. I były jedynymi niezwykłymi rzeczami jakie dzisiaj widziałam. Czy to naprawdę ograniczy się do pary szpilek? Ja poluję na dymne stworzenia przez pół tygodnia, a one są związane w jakiś sposób z radosną kelnerką, która lubi szpilki? To nie wydawało się wiarygodne, a jednak musiałam znaleźć jakiś sposób żeby potwierdzić, że jest naszą winną czarownicą albo ją wyeliminować z listy podejrzanych. Co znaczyło, że muszę dostać w swoje ręce te szpilki. Znowu rozbrzmiał dzwonek nad drzwiami i oderwałam spojrzenie od kelnerki. Zamierzałam przyjrzeć się nowemu klientowi, ale już go znałam. Derrick. Nawet nie spojrzał na innych klientów, tylko, jeśli dobrze oceniłam jego badawcze spojrzenie, ocenił pomieszczenie jako całość. Odwrócił się w moim kierunku i przeszedł obok pierwszej, później drugiej, trzeciej budki aż stanął przed ostatnią. Wsunął się na siedzenie naprzeciw mnie i odwrócił tak, że plecami opierał się o ścianę, a nogi wystawały w przejściu. Nie patrząc w moim kierunku powiedział. - To jest najbardziej prawdopodobne miejsce skoro budka ma ścianę z jednej strony i panelowe okno. Jest to również najlepszy punkt obserwacyjny. - Przeczesał swoje krótkie brązowe włosy palcami i uśmiechnął się w moim kierunku. - Więc opuść zaklęcia i powiedz mi jak błyskotliwy jestem, Darque. Dezaktywowałam swoje talizmany i zaklęcia. - Eh - powiedziałam, mimochodem kręcąc ręką w powietrzu. - Nauczyłeś się kilku rzeczy pracując ze mną przez te kilka lat. Co ty tu robisz, Knight? Wzruszył ramionami i podniósł menu, miał rękawiczki na dłoniach. - Pomyślałem sobie, że przyjdę i pomogę ci w obserwacji. 14
- W naszym pięcioletnim partnerstwie nigdy nie dołączyłeś do mnie w śledztwie. jego odpowiedzią było kolejne wzruszenie ramionami, a w mojej piersi zebrała się obawa. - Co jeszcze widziałeś w swoim przeczuciu? Cokolwiek miał zamiar powiedzieć, przerwało mu pojawienie się naszej kelnerki - i to nie tej radosnej bo jej sekcja była po drugiej stronie jadalni. Ja zamówiłam truskawkowy milk shake, a Derrick nic. To nie poprawiło humoru naszej kelnerce. Kiedy odeszła, ja zwróciłam się do mojego partnera. - Czego mi nie mówisz? - Widziałaś buty tamtej kelnerki? - Zgaduję, że nagle nie zainteresowałeś się modą, więc pytasz bo myślisz, że mogą być związane z naszą sprawą, czy dlatego, że wiesz, że są? - Gdybym widział coś jeszcze co mogłoby ci pomóc, powiedziałbym ci. - zmarszczył brwi. Później zakręcił się na siedzeniu i wstał. - To był błąd. Miłego polowania. - Do zobaczenia w hotelu. Wpatrywał się na mnie, potrząsając głową. - Masz, weź to. - podał mi mały dysk na łańcuszku. Były to materiały, które używał na lecznicze talizmany. Zostanę ranna czy ktoś przy mnie? Nigdy wcześniej nie dawał mi leczniczego talizmanu zanim zostałam ranna. Uniosłam brew, ale kelnerka wróciła z moim koktajlem zanim coś jeszcze mogło zostać powiedziane. Podziękowałam jej lekceważąco, a później zmieniłam zdanie. - Hej, jaka jest jej historia? - spytałam naszą kelnerkę i wskazałam na jej współpracownicę. - Kto, Vicky? - popatrzyła gniewnie na drugą kobietę, a Derrick ponownie usiadł. Nigdy nie uwierzycie, że jeszcze kilka tygodni temu połknęła całą buteleczkę tabletek i popiła je wódką. Musieli jej zrobić płukanie żołądka. Później zostaje wypuszczona ze szpitala, wraca tutaj i się panoszy. - wytarła rękę o fartuszek później odwróciła się do mnie i pochyliła bliżej, jakbyśmy omawiały jakiś spisek. - Powiem ci coś - nie wiem co dali jej w tym szpitalu, ale ja też chcę. - Czy ona jest wiedźmą? Kelnerka cofnęła się o krok i spojrzała na mnie oniemiała. - Oczywiście, że nie. Dlaczego byś tak myślała? Wzruszyłam ramionami i uniosłam swój shake. Zrozumiała aluzję i oddaliła się od stolika. Ja cicho sączyłam napój, a Derrick kiwnął na mnie głową. - Co, myślałeś, że tylko ty umiesz zdobywać informacje? - spytałam, stawiając shake na stół. Zignorował to i zerknął przez ramię na Vicky, radosną kelnerkę. - Ona naprawdę jest bardzo szczęśliwa. Jakie to smutne, że radość sprawia, iż jest podejrzaną. Nie mogłam się nie zgodzić. Ciężko mi również było sobie wyobrazić ją odpowiedzialną za tuzin hospitalizacji i wypuszczenie dymnych stworzeń. Każdy klient wydawał się szczęśliwszy po zetknięciu z nią. Derrick ponownie przeczesał palcami włosy sprawiając, że więcej kosmyków miał potarganych. - Co zamierzasz zrobić? - Nie widzę innego sposobu na sprawdzenie tych butów poza podejściem do mniej i ogłuszeniem usypiającym zaklęciem. - Tak, to byłoby tak dyskretne jak upuszczenie na nią domu. 15
Prawie zadławiłabym się ze śmiechu zimnym napojem ponieważ powiedział to kiedy akurat piłam. Zakryłam usta dłonią. Kiedy już doszłam do siebie skierowałam rozmowę z filmów na naszą sprawę. - Potrzebuję wykrywacza zaklęć z większym zasięgiem. - powiedziałam, ale one nie istniały. Jednak istniały i miałam akurat dostęp do jednego. Tak się składało, że miał on dwie nogi i kręcił się po okolicy. - Pożycz telefon. Mój partner uniósł brew, ale nie zadawał pytań ani nie sprzeczał się, tylko podał telefon. Wyciągnęłam kartkę z numerem Russella i wpisałam go do telefonu. Nie był mi potrzebny wykrywacz zaklęć jeśli miałam wrażliwca. *** Oficer Russell przyjechał w rekordowym czasie. Kiedy szedł przez jadalnię na twarzy miał głupkowaty uśmiech, ale zniknął kiedy zauważył Derricka. - Inspektorze. - powiedział z chłodnym profesjonalizmem, kiwając na mnie głową. Stanął przy stole, rysy twarzy miał napięte kiedy zmagał się z zażenowaniem i zmieszaniem. Derrick siedział bokiem na swojej ławce, zajmując ją całą, więc ja się przesunęłam, robiąc miejsce młodemu policjantowi. Usiadł, ale jego ruchy były niepewne. - Oficerze Lancaster to jest mój partner Inspektor Knight. I vice versa. Russell podał mu rękę, ale, żadna niespodzianka, Derrick jej nie przyjął. Nawet w rękawiczkach nigdy nie podawał ręki. Zamiast tego machnął młodemu oficerowi ręką. Prawie mogłam usłyszeć jak Russell zgrzyta zębami za tą zniewagę, ale nie moim miejscem było zdradzanie, że mój partner był wyrd. - Tak czy inaczej, chodzi o to. - powiedziałam i szybko, i zwięźle wyjaśniłam dlaczego chcemy czegoś się dowiedzieć o szpilkach Vicky. Wyglądał powątpiewająco i nie wiem czy chodziło o jego brak wiary we własne możliwości czy nie mógł sobie wyobrazić, że winna jest radosna młoda kelnerka. Jednak nie sprzeczał się tylko kiwnął głową kiedy skończyłam i zamknął oczy, żeby móc się skoncentrować. Po kilku długich chwilach potrząsnął głową. - Tu jest za dużo zaklęć i talizmanów. Ja, uch, mogę być również zbyt blisko pani, Inspektorze. Pani arsenał jest trochę przytłaczający. Racja. Powinnam była o tym pomyśleć. - Będziesz musiał się do niej zbliżyć. Może pójdziesz z nią poflirtować? Russell spojrzał na mnie oniemiały. - Może to przez uśmiech, ale ona jest bardzo ładna. - dodał Derrick. - Nie tak ładna jak ty. - Russel powiedział kierując swoje duże czekoladowe oczy i uroczy uśmiech na mnie. Derrick próbował - i poległ - ukryć śmiech za kaszlem. Spojrzałam gniewnie na mojego partnera, ale nie obraziłam się. Byłam bardzo świadoma tego jak pospolicie wyglądałam. Wykorzystywałam to jak mogłam. I chociaż schlebiała mi uwaga Russella, mieliśmy robotę do wykonania.
16
- Słodki jesteś, ale ile masz lat? Dziewiętnaście? Zaufaj mi - to się nigdy nie uda. zamilkłam na chwilę by mógł przetrawić moje słowa. - Teraz, mamy robotę pod ręką i zapłacę ci za nią, ale nie myśl, że moje serce jest do wzięcia. Na twarzy miał rozczarowanie, ale po chwili kiwnął głową. - Postaw mi kolację. To wystarczająca zapłata za użycie moich umiejętności, których i tak nie umiem wyłączać. Zaraz wracam. Poszedł do kelnerki z fetyszem szpilek, a ja sączyłam szybko topniejący shake. Derrick i ja patrzyliśmy jak do niej podchodzi, a jej już wielki uśmiech jeszcze bardziej się rozświetla. Oni tworzyliby słodką parę. Gdyby ona nie była zła. Russel wrócił po kilku minutach i usiadł obok mnie. Oczekiwałam, że złoży jakiegoś rodzaju raport - w końcu był policjantem - ale on siedział cicho przez długą chwilę i wpatrywał się w blat stołu, który miał przed sobą. - Jesteś ranny? - w końcu stworzenia mogły ranić bez fizycznych obrażeń, może kelnerka też to potrafiła. - Nie. Nic z tych rzeczy. Była miła. Bardzo miła. Ja tylko... - zacisnął wargi i zmarszczył brwi. - Miałaś rację - te buty są zaklęte, ale, na moje życie, nie mam pojęcia co to zaklęcie robi. Niedobry znak dla kelnerki. - Dobrze się spisałeś. Powiedziałeś, że chcesz kolację? - podałam mu menu i oparłam się o budkę, rozważając co dalej robić. Obecnie kelnerka nikogo nie krzywdziła, więc nie warto robić sceny i wyprowadzać jej stąd przed wszystkimi klientami. Poczekam aż jadalnia zostanie zamknięta. Również to, że jej buty miały w sobie skomplikowane zaklęcie, nie znaczyło, że ona jest winna, ale zdecydowanie będę miała kuszę w pogotowiu gdy będę do niej podchodziła. Jedzenie Russella dotarło do stołu, a stół ucichł, Derrick myślał o czymkolwiek co go niepokoiło, a ja rozważałam ujęcie, które dokonam dzisiaj wieczorem. To nie była całkowicie przyjemna cisza, ale mogło być gorzej. Chwilę później widelec Russella spadł na talerz, jedzenie rozniosło się po całym stole. - Coś się dzieje. Zaklęcie. - rezygnując z subtelności, uniósł rękę i wskazał. Dokładnie na kelnerkę. Światło z reflektorów ciężarówki przesączało się przez duże panelowe okno prosto na stół przy którym stała ona. Rzucało upiorne żółte światło na nią i klientów w budce, a ich cienie rozciągały się na kafelkowej podłodze. Kelnerka stała na cieniu jednego z mężczyzn, a w miejscu gdzie jej i jego cień się stykały ciemność zadrżała jakby patrzyło się na olej zamiast miejsce gdzie nie dociera światło. To mogło być cokolwiek, albo nic, ale... - Co ona robi? - spytałam, nie odrywając spojrzenia od złączonych cieni. - Ja... - Russell potrząsnął głową i znowu spróbował. - Nie wiem. Ale nie podoba mi się to, co czuję. To mi wystarczyło. - Cofnij się. Nie poruszał się wystarczająco szybko. Przeskoczyłam stół i pobiegłam. Mignięcie zmagazynowanej magii przywołało kuszę do mojej dłoni, w biegu wycelowałam i
17
wystrzeliłam. Niebieska piana uderzyła kelnerkę w skroń, wylewając na nią zaklęcie. Ciężko upadła na podłogę. Wszystkie rozmowy ucichły na jedną zawieszoną chwilę, odzywała się tylko szafa grająca. Chwilę później wybuchnął chaos. Ludzie krzyczeli i przeklinali. Większość wyskoczyła ze swoich miejsc i ruszyła biegiem w stronę drzwi, tworząc zator. - MCIB - krzyknęłam, unosząc odznakę nad głowę. Nie pomogło. Rzadko pomagało w takich sytuacjach. Dotknięciem magii wysłałam kuszę do jej kabury i zaczęłam przeciskać się przez tłum, starając się dotrzeć do kelnerki i jej ofiary. Wokół dziewczyny utworzyło się koło, przez co nie została stratowana. Co było dobrze- wolałam gdy ludzki element zbrodni pozostawał żywy. Niestety mężczyzna, którego cień ona... cóż, nie wiem co ona zrobiła, ale nie wyglądało to dobrze, zniknął. Cholera. Wskoczyłam na ławkę budki i przeszukałam tłum. Mężczyzna już wybiegł na zewnątrz. Podwójna cholera. - Hej, Knight. - krzyknęłam, mając nadzieję, że mój głos uniesie się ponad spanikowany tłum. Jak można się było spodziewać Derrick nie wstąpił w przepychankę. Zamiast tego stał przy tylnej ścianie, ramiona miał skrzyżowane na piersi i uważał na każdego, kto mógłby go dotknąć. Oglądał to szaleństwo raczej apatycznie, ale skierował na mnie głowę kiedy usłyszał swoje imię. - Zabezpieczysz ją i sprawdzisz? Będzie nieprzytomna jeszcze przez kilka godzin aż ktoś nie dezaktywuje mojego zaklęcia. Kiwnął głową po czym ja zeskoczyłam i wyciągnęłam torbę na dowody. Gdybym miała przestrzegać procedur - albo być inteligentnie ostrożna - założyłabym rękawiczki i stworzyła okrąg zanim ściągnęłabym buty Vicky, ale musiałam dogonić mężczyznę, na którego rzuciła jakąś nieznaną magię. I musiałam dowiedzieć się co to za magia. Mając to na uwadze chwyciłam szpilki i ściągnęłam je ze stóp pokrytych pęcherzami i otarciami. - Cholera, jestem jeszcze bardziej zaskoczona, że mogłaś chodzić. - jak mogła uśmiechać się w taki sposób kiedy powinna być w agonii? Jednak nie na tym pytaniu musiałam się teraz skupić. Wsadziłam buty do torby, zaklęcia w torbie zaczęły mrowić kiedy czerwony materiał dotknął plastiku. Zamknęłam torbę i pobiegłam do drzwi. Kilku przestraszonych klientów weszło mi w drogę i straciłam kilka bezcennych sekund na przedarcie się przez tłum. Darque, aktywuj swoje zaklęcie. - krzyknął Derrick z tyłu budynku. On jest jasnowidzącą wiedźmą. Wzięłam w dłoń mały wisiorek i skierowałam w niego wystarczająco magii by aktywować zaklęcie lecznicze. Później dalej przepychałam się przez tłum. Do czasu gdy dotarłam na zewnątrz, ofiara zniknęła. Pobiegłam do mojego samochodu po drodze przyglądając się ludziom i autom. Tam. Mężczyzna był w srebrnym sedanie, już w kolejce do wyjazdu z parkingu. Wskoczyłam do wynajętego Hummera i wycofałam tą wielką bestię, zmuszając ją do wykonania ciaśniejszego zakrętu niż jej się podobało. Odniosłam sukces skoro nie naruszyłam innych samochodów. Sedan już skręcił. Cholera. Ja, zamiast czekać w kolejce, przejechałam po chodniku i trawie - w końcu był to pojazd terenowy.
18
Nadrobiłam trochę czas z moją prywatną drogą wyjazdową, ale ciągle zbyt wolna by spostrzec mój cel. Co znaczyło, że wymagane jest trochę agresywnego prowadzenia. Hummer miał w sobie sporo z pickupa, wyciskałam z niego wszystkie mechaniczne konie w trakcie wymijania innych samochodów, a strzałka na szybkościomierzu ciągle się unosiła. Wystarczyła mila bym dostrzegła srebrnego sedana i tylko minuta by go dogonić. Kiedy do niego podjechałam zwolniłam i zamrugałam światłami. Nie zjechał z drogi. Kręcąc się wokół niego, otworzyłam okno i krzyczałam by się zatrzymał. Mały samochód przyśpieszył. Cholera. Tylko dlatego, że nie wiedział, że chcę my pomóc, nie znaczyło, że musi być taki uparty. W trakcie jazdy zaczęłam rozważać postrzelenie go. Prawdopodobnie mogłam tak wymierzyć metalowy bełt, że przebiłby szybę bez trafienia w kierowcę. Jednak było za dużo zmiennych i chociaż w mojej pracy mogło mi ujść płazem sporo rzeczy, to nawet ja mogłam mieć kłopoty za postrzelenie ofiary dla jego własnej obrony. Poza tym nie miałam możliwości kontrolować jego auta. Prawdopodobnie skończył by w gorszym stanie niż ofiary, które miały styczność z zaklęciem kelnerki. Za mną ciemność przeszyły trzy zestawy niebieskich świateł. Cóż, po prostu pięknie. Światła jaśniały, a radiowozy się zbliżały, aż zajmowały całe tylne okno. - Wy prowadzicie Impale, a ja mam Hummera z pełnym bakiem; co dokładnie chcecie zrobić? Najwyraźniej jechać za mną i mieć nadzieję, że się zatrzymam. Cóż, zrobiłabym to gdyby srebrny sedan również. Co znaczyło, że tworzyliśmy gang samochodów jadących na złamanie karku po cichych ulicach miasteczka. W końcu sedan skręcił ostro w prawo. Czekałam na ten ruch, ale i tak musiałam szarpnąć kierownicą. Hummer zadrżał wchodząc w zakręt, przynajmniej jedno koło straciło kontakt z ziemią. Och, zakręciłeś o 180 stopni, co? Tylko się nie wywróć. Nie wywrócił. Opadł na ziemię, a ja dalej podążałam za srebrnym sedanem. Za mną dwa radiowozy pokonały zakręt. Nie byłam pewna co stało się z trzecim, ale chyba dołączy do nas później. Sedan zatrzymał się na pustym parkingu pola golfowego, jednak kierowca nie wyszedł. Musiałam dać mu punkt za zatrzymanie się w publicznym miejscu - jeśli myślisz, że jedzie za tobą jakiś szaleniec nie chcesz zaprowadzić go do swojego domu - ale zabrałam punkty za to, że parking był pusty. Budynek klubu był ciemny, pola i parking było rozświetlone tylko przez światła strażnicze. Zatrzymałam Hummera ale nie zgasiłam silnika. Za mną zatrzymały się dwa radiowozy, a policjanci wyskoczyli z gotowymi do strzału pistoletami. Oficerowie schowali się za otwartymi drzwiami, a cztery pistolety skierowali na Hummera. Wyciągnęłam dowód tożsamości i odznakę z kieszeni, otworzyłam okno i wysunęłam obie dłonie - jedna by udowodnić, że nie jestem uzbrojona, a drugą z odznaką - poza auto. - Jestem z MCIB. - krzyknęłam przez okno i miałam nadzieję, że usłyszą przez szum ich adrenaliny. - Jestem nieuzbrojona i wychodzę. Nie strzelać. - dwa razy sprawdziłam czy moja broń jest ukryta za zaklęciami i wykręciłam rękę tak, żeby
19
otworzyć drzwi z zewnątrz, nie chowając rąk przed wzrokiem policji. Nikt nie strzelił w moje drzwi, więc przyjęłam to za dobry znak i wysiadłam. Nadal nikt nie strzelał, ale policja miała wyciągniętą broń. - Jestem z Biura do Spraw Magicznych Zbrodni. - powiedziałam im ponownie, a oni spoglądali jedno na drugiego. W końcu jeden ze starszych mężczyzn machnął ręką, a jego partner pobiegł, broń nadal miał wyciągniętą, ale skierował ją w ziemię, a nie na mnie. Kiedy dotarł do mnie wyciągnął rękę, a ja podałam mu moje dokumenty. - Jest czysta. - powiedział kiedy dokładnie przyjrzał się mojej odznace i dowodowi tożsamości. Kiedy to ogłosił reszta policjantów opuściła i schowała pistolety do kabury; jednak ich nie zapięli jakby oczekiwali, że niedługo mogą ich potrzebować. Zignorowałam implikację. - Więc on jest podejrzanym? - spytał jeden z oficerów, wskazując na srebrnego sedana. - Tak naprawdę ofiarą, ale nie sądzę, żeby sobie z tego zdawał sprawę. - jednak dawno temu nauczyłam się, żeby nie pozwalać ofierze odejść z jakimś nieznanym zaklęciem. Możesz wtedy zamknąć sprawę i odkryć nowy problem. - On musi iść na oddział kwarantanny magicznej w szpitalu. Policjant zerknął na sedan zanim wzruszył ramionami i podszedł do auta. Kierowca od razu nie otworzył okna, a co dopiero wysiadł. Oficer zapukał dwa razy zanim mężczyzna w końcu lekko zniżył okno. Mężczyzna zaczął szybko opowiadać jakim to ja jestem psychotycznym mordercą. Nie słuchałam jak już dowiedziałam się, że na imię ma Justin. W pewnym momencie w trakcie jego wywodów przyjechał trzeci radiowóz. Wydawali się trochę zdezorientowani, ale kiedy dowiedzieli się, że nie będzie dalszej pogoni ani strzelaniny, odjechali. - Sir, proszę wysiąść z samochodu. - powiedział policjant wciąż oszalałemu mężczyźnie. Na początku odmówił, ale jak większość dobrych, prawych ludzi, zrobił jak kazał oficer. Bezczynnie się temu przyglądałam. Jeśli tylko Justin trafi do miejsca gdzie będzie bezpieczny przed magią, która go zainfekowała na moich oczach, ale będą bezpieczni również inni, wtedy moja robota się skończy. Policja mogła teraz się tym zająć. Ja miałam do zrobienia inne rzeczy. Jak przesłuchanie podejrzanej. Odepchnęłam się od Hummera i odwróciłam by odejść, ale coś przykuło mój wzrok. Co do diabła? Przyjrzałam się cieniom otaczającym sedana, mężczyznę, policjanta. Na parkingu było wystarczająco światła by cienie były krótkie, ale cień mężczyzny zdawał się rosnąć. Zmrużyłam oczy. Wydawał się również gotować. Cholera. - Odsuńcie go od cienia. - krzyknęłam, rzucając się do biegu. Justin i policjant spojrzeli na mnie oniemiali. Gorzej, nie ruszyli się. Nie byłam zbyt daleko, ale nie byłam wystarczająco szybka. Cień zakipiał, a z niego wydobyła się figura z dymu. Cóż, chciałam spojrzeć na jedno z tych stworzeń. Teraz miałam jednego przed sobą. Świetnie. Na widok stworzenia policjant cofnął się i wyszedł z cienia, ale Justin tylko stał z szeroko otwartymi oczami i ustami w niemym krzyku. Stworzenie nie miało rysów twarzy , ale nie miał problemu w skupieniu się na ofierze. To uniosło coś, co uchodziło za rękę i zamachnęło się dymnymi szponami w pierś Justina.
20
Chwyciłam go za ramię i rzuciłam nami obojga w tył. Szpony minęły nas o milimetry, wezwałam kuszę. Nacisnęłam spust, bełt wystrzelił i trafił stworzenie w pierś. Filetowe błyskawice przeszły przez cień, stanął, ale się nie zatrzymał. Uderzyłam w ziemię, ale wykorzystałam rozmach by ruszyć dalej i przetoczyłam się przez ramię. Wylądowałam w kucki, a kolejny bełt był już w mojej dłoni, ale zanim mogłam wymierzyć za mną rozległy się wystrzały z broni. Kule przelatywały obok mnie, więc musiałam paść na ziemię. Moja kurtka była zaklęta by była kuloodporna, ale to nie znaczyło, że chciałam zostać postrzelona - bolałoby jak diabli. Justin położył się płasko na chodniku, ale ciągle był niebezpiecznie blisko cieni, nie wspominając już o kulach. Co oni sobie myślą? - Tu są ludzie! - słowa nie miały żadnego efektu na ilość kul latających wokół nas. Oni panikują. Potwory potrafią doprowadzić do tego ludzi. A mówiąc o... zerknęłam na istotę. Kule zwalniały, kiedy przez to przechodziły, ale przechodziły, a z tego co widziałam, nie robiąc żadnych szkód. Skoro policjanci skupili się na opróżnianiu magazynków, ja musiałam wydostać się z linii strzałów. Opadłam i przetoczyłam się do Hummera. Chodnik ocierał mi dłonie, ale wystarczyły dwa obroty by prawie zejść z drogi. Pobiegłam ostatnie kilka jardów i schowałam się za przednią oponą. Dźwięk nadjeżdżającego silnika odwrócił moją uwagę od stworzenia, to oficer Russell Lancaster, wyskoczył z auta i podbiegł schować się za mój Hummer. Miał już wyciągniętą i gotową do strzału broń. Spojrzałam na nią i potrząsnęłam głową. - Nie powinno cię tu być i proszę nie strzelaj to tej istoty - już wystarczająco zmarnowano ołowiu na samochód Justina. - Chciałem pomóc. - kiedy to powiedział brzmiał na bardzo młodego, zmusiłam się do miłego uśmiechu. - Już wystarczająco pomogłeś. Idź do domu. Parking wypełnił dźwięk klikania broni z pustym magazynkiem, wstałam sprawdzić czy ktoś przeładowuje. Wszyscy wydawali się skończyć. W końcu. Rzuciłam się na istotę, po drodze wzywając kuszę, tym razem z odurzającym bełtem. Strzał przeniknął przez to, co wydawało się głową. Bez efektu. Okay, coś innego. Oddaliłam kuszę i wyciągnęłam sztylet. Zamrażał każdą substancję, którą dotknął - co świetnie działało na element wody - ale czy dymny cień miał substancję? Kiedy podbiegłam stworzenie uderzyło na poziomie klatki piersiowej, czego oczekiwałam, więc schyliłam się i sztylet wbiłam w mglisty kształt. Przez chwilę żyły lodowych kryształków rozeszły się wokół ostrza. Tak. Ale później opadły na moją dłoń, pokrywając ją zimną wodą. A niech to. Cofnęłam sztylet i kiedy go chowałam, wymierzyłam kopniaka w cień. Moja stopa wsunęła się w pierś stworzenia i moja noga zdrętwiała. Razem z bólem i zimnem przyszedł wżerający się w duszę smutek. Dlaczego z tym czymś walczę? Po co cały ten cały kłopot. To beznadziejne. Opuściłam nogę i cofnęłam się. Zimno szybko odeszło, ale z apatycznego smutku trudniej było się otrząsnąć. Stałam przed stworzeniem i nie obchodziło mnie, że krzywdzi ludzi. Że może mnie zabić jeśli nie znajdę sposóbu na powstrzymanie go. To po prostu nie miało znaczenia. - Inspektorze!
21
Uderzyło we mnie ciało, odrzucając w bok. Wtedy zaczęły się krzyki. Odwróciłam się powoli, zbyt wolno. Russel stał obok mnie, głowę miał odrzuconą do tyłu, usta otwarte w agonii. Ciemne szpony wynurzały się z jego piersi, a stworzenie poruszało się jakby próbowało wyciągnąć klejącą, słoną ciągutkę z jego ciała. Nie. Zawrzał we mnie gniew, rozwiewając zimne ślady złudnej rozpaczy. Chwyciłam Russella i siłą odsunęłam od stworzenia i sedanu. Zapadł się w siebie, a z oczu ciekły mu łzy. Zgrzytnęłam zębami i odwróciłam wzrok od niego na stworzenie. Jeszcze tego nie wiedziało, ale już było martwe. Teraz żyło na pożyczonym czasie. Rozważyłam fiolki, które miałam przy sobie, określając metodę śmierci. Przy moim mostku czułam mały dysk buzujący słabym ciepłem. Talizman Derricka leczył ostatnie ślady dotyku stworzenia. Wiedział. Będziemy musieli odbyć poważną rozmowę. Zostawiłam Russella z jego rozpaczą, nie wiedziałam jak to naprawić, i ruszyłam do przodu, zatrzymując się kilka stóp od cieni i sedana. W którymś momencie Justin się ruszył, odwróciłam się do niego gdzie stał oszołomiony razem z policjantami. - Przepraszam za twój samochód. Zmarszczył brwi. - Nie jest tak... Wyciągnęłam fiolkę z bandolieru i rzuciłam ją tam, gdzie powinny być stopy stworzenia. Zaklęcie eksplodowało z nagłym przypływem jaskrawego światła. - ...źle. Oszalałaś kobieto? Nie odwracałam się. Patrzyłam na szybko rozchodzący się ogień. Zaklęcie wkrótce się wypali, a ja musiałam się dowiedzieć... Nie ma go. Stworzenie zniknęło i nie chodziło o gorąco. Światło, dlaczego wcześniej tego nie próbowałam? Cóż, głównie dlatego, że jedyne zaklęcie jakie przy sobie miałam, które tworzyło wystarczające natężenie oświetlenia, było wysoce niszczące, czego dowodem był eksplodujący zbiornik paliwa samochodu, uwalniający ognistą kulę w powietrze. Gorąco eksplozji piekło moją skórę przez co w końcu się odwróciłam. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam jedyny numer, który tam miałam zakodowany. - Ile karetek potrzebujesz? - spytał Derrick bez żadnego powitania. Zerknęłam na Russella, zdecydowanie, ale chciałam również by przyjęli Justina i upewnili się, że zaklęcie nie ma już żadnych niespodzianek. - Dwie. - ruszyłam w kierunku Hummera. - Och, i Derrick, potrzebna jest również straż pożarna. *** Kobieta sapnęła i usiadła, szybko mrugając oczami. Dałam jej chwilę by zorientowała się gdzie jest, szczególnie, że wylądowała w tej celi kiedy ciągle była nieprzytomna. Nie było tu dużo do oglądania. Cztery puste ściany, niewygodne, przymocowane do betonowej podłogi łóżko, miska z wodą i wiadro. Och, tak, jeszcze okrąg otaczał to wszystko. Z pewnością niezbyt dostojne miejsce, ale na tyle zasługiwały wiedźmy, które używały swojej mocy przeciw innym. - Witam z powrotem.
22
Vicky zacisnęła usta i zmarszczyła brwi jakby starała się powstrzymać łzy. Teraz na pewno nie było jej do śmiechu. - Gdzie jestem? Nie kłopotałam się odpowiedzią. - Musimy porozmawiać o butach. - Butach? - potrząsnęła głową, a jedna wielka łza spłynęła po jej policzku. Ta kobieta powinna grać w filmach, a nie obsługiwać stoliki. Pochyliłam się nad nią i pozwoliłam by w moich oczach ukazał się cały gniew jaki czułam na myśl o ataku na Russella. Skuliła się i cofnęła ode mnie. Niewiarygodne. Za mną zgrzytnęły metalowe drzwi, odwróciłam się kiedy Derrick wchodził do pokoju. Spotkałam się z nim przy brzegu koła. Zaklęta bariera blokowała wszystko poza dźwiękiem, więc mogliśmy rozmawiać, ale nie mógł wejść, a ja nie mogłam wyjść bez problemów bo ktoś musiałby dezaktywować koło i ponownie je aktywować. Miałam nadzieję, że chodziło o coś ważnego. - Co jest? Derrick zmarszczył brwi i wiedziałam, że ma złe wieści jeszcze zanim cokolwiek powiedział. - Sprawdziłem jej krew. Ta druga kelnerka miała rację - ona jest człowiekiem. Czyli to nie ona rzuciła zaklęcie na buty. Jednego gracza nam brakowało. Kiwnęłam głową i odwróciłam się do Vicky. Zwinęła się w kłębek na łóżku i, byłam prawie pewna, płakała. Czy ona zdaje sobie sprawę co zrobiła? Cóż, zaraz się dowiem. Aktywowałam wykrywacz kłamstw i podeszłam do niej. - Opowiedz mi o czerwonych szpilkach, które miałaś na sobie dzisiaj wieczorem w pracy Zmarszczyła brwi. - Nie wiem co chcesz żebym powiedziała. - Są zaklęte. Wiedziałaś o tym? Szeroko otworzyła oczy i potrząsnęła głową. Co mi nie pomogło; mój wykrywacz kłamstw wymagał słów. - Tak czy nie? - Nie, oczywiście, że nie. Jakie zaklęcie? Zerknęłam na wykrywacz; nie zmienił się, co znaczyło, że mówiła prawdę. Była tak niewinna na jaką wyglądała. Odchyliłam się i złagodziłam swoje rysy. - Skąd je masz? - Um, byłam w szpitalu bo... Cóż, źle się czułam i jeden z moich klientów przysłał mi je z wiadomością mówiącą, że ma nadzieję, że one poprawią mi humor. I tak było. Kiedy je nosiłam czułam się ładna i szczęśliwa. Postukałam butem o podłogę, ale zaraz zdusiłam wszelkie oznaki niecierpliwości. Teraz, kiedy już wiedziałam kto stworzył cały ten bałagan, niecierpliwiłam się, żeby go znaleźć. - Kim jest ten klient? - Eddy. Jest stałym klientem. To mi nie pomagało. - Eddy kto? - Och, um... Edward Mackenzie.
23
Tego było mi potrzeba. Zerknęłam za siebie by zobaczyć czy Derrick nadal był w celi. Był. Kiwnął do mnie głową, informując, że słyszał nazwisko, i szybko wyszedł. Znając mojego partnera wiedziałam, że będzie miał adres i każdą dostępną informację o tym "Eddym" zanim strażnik odpowiedzialny za okrąg mnie wyciągnie. *** Dopiero dwie godziny przed świtem zatrzymałam Hummera kilka domów od frontowych drzwi Edwarda Mackenziego. Bezgłośnie wyszłam z auta dzięki już aktywnym talizmanom. Ulica była cicha, nawet pies nie zaszczekał. Jak można było się spodziewać, dom Eddy'ego wyglądał jak każdy inny z dobrze utrzymanym trawnikiem i podobnymi grządkami kwiatowymi jak u sąsiadów. Cicho podkradłam się przed podjazd, przyglądając się cieniom, ale najwyraźniej był to kolejny dom w cichej dzielnicy. Ale wiesz co mówią o pozorach. Moje zaklęcie włamywacza szybko uporało się z frontowym zamkiem, ale to była najłatwiejsza część. Zapięłam kurtkę i aktywowałam zaklęcie, które było jednym z powodów dlaczego MCIB mnie rekrutowało. Zaklęcie wymagało mocy, wiele mocy, i dlatego jeden z moich pierścieni przechowywał surową magię tylko by je zasilić - i był to tylko jednorazowy użytek. Ale jest tego wart. Przeszłam przez wardy Eddy'ego jakby ich tam nie było. Kiedy już byłam w środku wyłączyłam zaklęcie i otworzyłam ponownie kurtkę, żeby mieć dostęp do broni. Wpadłam na pierwszą dymną istotę prawie natychmiast. Szukałam ich, ale i tak prawie bym ją minęła. Sądząc po tym jak zamachnął się na mnie one mogły widzieć przez moje zaklęcia. Ale miałam nową sekretną broń. Odskoczyłam z zasięgu stworzenia i wypuściłam bełt w jego pierś. Fiolka w bełcie pękła, uwalniając zaklęcie. Na początku stworzenie nie reagowało. Później pierwsze punkciki światła zaczęły dziurawić jego pierś. Może zaczęło się niewielkich rozmiarów, ale w ciągu jednego uderzenia serca musiałam osłonić oczy przed światłem. Kiedy już blask ustał opuściłam rękę i rozejrzałam się. - Podobało się? Pół nocy nad tym pracowałam. - powiedziałam z uśmiechem. Pewnie tego stworzenia to nie obchodzi. Przecież już wyparował. Przeszłam cały dom pokój po pokoju. Znikające stworzenia nie wydawały żadnych dźwięków, więc po nocy rozchodził się tylko dźwięk mojej kuszy. Kiedy wchodziłam do ostatniego pokoju przez okna zaczął przesączać się świt. Zatrzymałam się przed drzwiami, zza nich wydobywało się ciche chrapanie. Eddy jak sądzę. Większość potencjalnych przestępców nie rozumiała, że potwory były twarde i niebezpieczne. Ale same wiedźmy? Łatwizna. Edward Mackenzie nawet nie drgnął kiedy wkradałam się do jego pokoju. Jego ujęcie? Szybkie jak drgnienie kuszy. ***
24
Vicky oczyszczono z zarzutów i przeniesiono do szpitala. Ona była mimowolnym sprawcą, ale tak naprawdę to kolejną ofiarą zaklętych szpilkek. Zwłaszcza kiedy ich efekty przestawały działać, a ona popadła z powrotem w swoją depresję. W najbliższych miesiącach będzie musiała zmierzyć się z osobistymi demonami, tym razem w tradycjonalny sposób. Mogłam się założyć, że wyjdzie z tego cało. Podczas gdy stan kelnerki się pogarszał, stan innych ofiar stale się poprawiał. Jeszcze żadnego nie wypuszczono, ale wkrótce pierwsi powinni już wrócić na łono rodziny i do swojego spokojnego życia. Russell Lancaster odzyskał przytomność, a kiedy go odwiedziłam, nawet się lekko uśmiechnął. Z drugiej strony Edwarda Mackenzie czekało długie więzienie i prawdopodobnie magiczna sterylizacja. Ogólnie rzeczy biorąc dobrze wykonana robota. "Wykonana" jest kluczowym słowem. Może teraz w końcu udam się na wakacje. Zamknęłam broń w ściennym sejfie - cóż, przynajmniej większość - i boso przeszłam do pokoju Derricka. - Powiedz mi, że mogę zachowywać się już jak turystka. Spojrzał na mnie znad pakowanej walizki - niedobry znak - i potrząsnął głową. - Trafiliśmy na naprawdę kiepską sprawę. - powiedział, unosząc folder z dokumentami. - Związaną z grobową wiedźmą. Skrzywiłam się. Jeśli grobowa wiedźma była w centrum naszej sprawy, znaczyło to, że najprawdopodobniej będę polować na martwe stworzenia. Niezmiernie zabójcze martwe stworzenia. Dobrą stroną było to, że grobowe wiedźmy były rzadkością i prawdopodobnie z łatwością zidentyfikujemy winowajcę. - Wiemy kogo szukamy? Derrick kiwnął głową. - Wiedźmy, która nazywa się Alex Craft.
***KONIEC***
Tłumaczenie i korekta: Paliuli86, renegade79 http://chomikuj.pl/dorotaEf 25