Moim ukochanym, cudownym dzieciom. Oby w Waszym życiu zawsze była magia! Szukajcie jej! Wierzcie w nią! Pielęgnujcie ją! Wy jesteście magią mojego życia! Kocham Was całym sercem i duszą, Mama/ds
Rozdział 1
Biała Kolacja to miłosna oda do przyjaźni, radości, elegancji i pięknych zabytków Paryża. Za każdym razem zamienia się w niezapomnianą noc. Na całym świecie inne miasta próbują powielać ten pomysł, ale z niewielkim sukcesem. Paryż jest tylko jeden, a wydarzenie to jest tak szanowane, czczone wręcz, i tak doskonale zorganizowane, że trudno wyobrazić je sobie w jakimkolwiek innym mieście. Wszystko zaczęło się prawie trzydzieści lat temu, gdy pewien oficer marynarki i jego małżonka postanowili uczcić swoją rocznicę w kreatywny, niespotykany sposób, przed jednym ze swoich ulubionych zabytków Paryża. Zaprosili około dwadzieściorga przyjaciół, prosząc ich o przybycie w białych strojach. Przynieśli składane stoliki i krzesła, obrusy, srebra, kryształy, porcelanę, kwiaty oraz elegancki posiłek, wszystko to rozstawili i razem z gośćmi zaczęli świętować. Tamtego wieczoru narodziła się magia. Przyjęcie okazało się takim sukcesem, że postanowili je powtórzyć w następnym roku, w innej, lecz równie wspaniałej lokalizacji. Z upływem lat Biała Kolacja stała się tradycją, w której bierze udział coraz więcej i więcej osób zdecydowanych spędzić jeden czerwcowy wieczór w ten sam sposób – ubrani na biało. Wstęp na to wydarzenie odbywa się za zaproszeniami, co wszyscy szanują, a przez lata wieczór stał się jedną z najbardziej lubianych rozrywek paryżan. Nadal obowiązuje biały strój, łącznie z butami, a zaproszeni wkładają wiele wysiłku w to, by wyglądać elegancko i nie naruszyć wieloletniej tradycji. Co roku Biała Kolacja jest organizowana przed innym zabytkiem, a takich miejsc w Paryżu nie brakuje. Przed katedrą Notre Dame, Łukiem Triumfalnym, u stóp wieży Eiffla na Trocadéro, na placu Zgody, pomiędzy piramidami Luwru, na placu Vendôme. Biała Kolacja odbywała się już w przeróżnych lokalizacjach, z których każda była piękniejsza od poprzedniej. Z biegiem czasu Biała Kolacja tak się rozrosła, że teraz jest wydawana w dwóch miejscach, a całkowita liczba zaproszonych gości dochodzi do piętnastu tysięcy. Trudno sobie wyobrazić, by tyle osób mogło się zachowywać stosownie, wyglądać elegancko i przestrzegać wszystkich zasad, ale jakimś cudem tak właśnie jest. Zachęca się do przynoszenia „białego jedzenia”, lecz najważniejsze jest, by był to prawdziwy posiłek (żadnych hot dogów, hamburgerów ani kanapek). Ma to być prawdziwa kolacja, podana na stole przykrytym białym obrusem, zjedzona srebrnymi sztućcami na prawdziwych kryształach i porcelanie, jak w restauracji lub w domu, w którym podejmuje się honorowych gości. Wszystko, co przynoszą uczestnicy, musi się zmieścić na kuchennym wózku, a pod koniec wieczoru śmieci
należy zebrać do białych worków i wynieść co do ostatniego niedopałka. Po gościach nie może zostać nawet ślad w pięknej lokalizacji wybranej na kolację w danym roku. Mają pojawić się i zniknąć równie elegancko. Policja przymyka na to oko – nie są wymagane żadne pozwolenia pomimo ogromnej liczby uczestników (ubieganie się o nie popsułoby niespodziankę). Co ciekawe, nikt też nie próbuje zjawić się nieproszony. Zaproszenie na Białą Kolację to prawdziwy rarytas, ale ci, którzy nie dostaną się na listę gości, nigdy nie próbują przyjść i utrzymywać, że doszło do pomyłki. W długoletniej historii wydarzenia nie było jeszcze żadnych wypadków ani aktów wrogości. To wieczór prawdziwej radości umacnianej przez szacunek dla innych uczestników oraz miłość do miasta. Połowa zabawy to nieznajomość miejsca, w którym kolacja odbędzie się w danym roku. Jest to oficjalna tajemnica pieczołowicie dotrzymywana przez sześcioro organizatorów. Gdziekolwiek odbywa się kolacja, ludzie są zapraszani parami, a każda z nich musi przynieść swój własny składany stolik i dwa krzesła standardowych rozmiarów. Organizatorzy informują „podorganizatorów” wieczoru o pierwszej lokalizacji, w której mają zebrać się ludzie. Wszyscy zaproszeni goście zjawiają się ze swoimi wózkami, stolikami i krzesłami w wyznaczonym miejscu dokładnie o dwudziestej piętnaście. Dwie grupy jedzą w dwóch różnych lokalizacjach. Podniecenie narasta po południu w dzień kolacji, gdy podane zostaje miejsce zbiórki. Daje to jakiś obraz tego, gdzie może odbyć się właściwe wydarzenie, ale to wszystko tylko domysły, jako że zazwyczaj od kilku potencjalnych pięknych lokalizacji dzieli uczestników krótki spacer. Przez cały dzień ludzie próbują zgadnąć, gdzie będą jedli. Zjawiają się punktualnie w wyznaczonym miejscu – odziani na biało i wyposażeni na wieczór. Przyjaciele odnajdują się w tłumie, nawołują się i z radością odkrywają, kto się zjawił. Przez pół godziny wesołość narasta, a dokładnie za piętnaście dziewiąta do wiadomości zostaje podana faktyczna lokalizacja kolacji, od której gości dzieli pięciominutowy spacer. Następnie każdej parze zostaje wyznaczone miejsce pod stolik i wszyscy ustawiają się w długich schludnych rzędach. Ludzie często przychodzą grupami, jako przyjaciele, którzy uczestniczą w kolacjach od lat, i ustawiają swoje stoliki obok siebie. O dziewiątej siedem tysięcy osób zasiada pod wspaniałym zabytkiem z przekonaniem, że tego wieczoru są szczęściarzami. Stoliki stają na miejscach wymierzonych co do cala i centymetra, rozkłada się krzesła i obrusy, wyciąga świece i nakrywa stoły jak do ślubu. W ciągu kwadransa wszyscy już siedzą i rozlewają wino, szczęśliwi i zniecierpliwieni na myśl o wyjątkowym wieczorze w gronie starych i nowych znajomych. Radość i odsłonięcie tajemnicy lokalizacji sprawiają, że uczestnicy czują się jak dzieci na niespodziankowym przyjęciu urodzinowym. O wpół do dziesiątej impreza trwa już na całego. Nic nie może się
z tym równać. Kolacja zaczyna się około godziny przed zachodem słońca, a gdy słońce gaśnie, na stołach zapalają się świece, które otulają swoim blaskiem siedem tysięcy biesiadników odzianych na biało i wznoszących toasty w lśniących kryształowych kieliszkach w otoczeniu srebrnych kandelabrów – to prawdziwa uczta dla oka. O jedenastej rozdawane są zimne ognie, a kolację umila biesiadnikom zespół, którego muzyka potęguje powszechną wesołość. Gdy rozbrzmiewają dzwony katedry Notre Dame, pełniący posługę ksiądz błogosławi wszystkich z balkonu. Dokładnie pół godziny po północy tłum gości pakuje się i znika, pierzcha w noc niczym mysz, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu poza wspomnieniami, które zostaną z nimi na zawsze, nawiązanymi przyjaźniami i poczuciem dzielenia się wyjątkowymi chwilami. Kolejny interesujący aspekt tego wydarzenia to fakt, że nie dochodzi do żadnej transakcji pieniężnej. Nikt nie pobiera opłat za zaproszenia, nic nie trzeba kupować ani za nic płacić. Każdy przynosi własny posiłek, nie można wkupić się w to wydarzenie. To organizatorzy wybierają, kogo zaproszą, i pod tym względem wieczór ten pozostaje nieskażony. Inne miasta próbowały zarabiać na wydawaniu podobnych kolacji, czym nieodmiennie psuły imprezę, zapraszając na nią hałaśliwych ludzi niepasujących do tej okazji, ale gotowych zapłacić każdą cenę, by wziąć w niej udział i zepsuć wieczór pozostałym. Biała Kolacja w Paryżu pozostaje wierna oryginalnej koncepcji. W rezultacie ludzie nie mogą się doczekać wyznaczonego dnia. Przez trzydzieści lat ani razu nie zdradzono, gdzie w danym roku odbędzie się impreza, co jeszcze potęguje dobrą zabawę. Ludzie czekają na Białą Kolację przez cały rok i nigdy nie czują się nią rozczarowani. To niezmiennie niezapomniana noc, od pierwszej chwili do ostatniej. Wspomnienia na długo pozostają z tymi, którzy mieli szczęście otrzymać zaproszenie. Wszyscy zgadzają się, że dzieje się tutaj prawdziwa magia. Jean-Philippe Dumas brał udział w Białej Kolacji od dekady, odkąd skończył dwadzieścia dziewięć lat. Jako przyjaciel jednego z organizatorów mógł zaprosić dziewięć par, tworząc w ten sposób dwudziestoosobową grupę mogącą zasiąść razem przy oddzielnych stolikach ustawionych ciasno jeden przy drugim. Co roku pieczołowicie dobierał gości, mieszając dobrych znajomych, których zapraszał już wcześniej, z nowymi, co do których miał pewność, że uszanują zasady wieczoru, dogadają się z innymi i będą się dobrze bawić. Jego lista nazwisk nigdy nie była przypadkowa czy chaotyczna. Traktował ją bardzo poważnie, a jeśli zdarzyło mu się zaprosić kogoś, kto nie docenił wieczoru, nie umiał się dobrze bawić lub próbował wykorzystać tę okazję do poszerzenia listy kontaktów, co nie było jej celem, w kolejnym roku zastępował tę osobę kimś innym. Głównie jednak stawiał na stałych bywalców, którzy co roku błagali go o zaproszenie. Po siedmiu latach małżeństwa jego amerykańska żona Valerie pokochała
kolacje równie mocno, jak on i co roku wspólnie, z ostrożnością, dobierali gości. Jean-Philippe pracował w dziale inwestycji międzynarodowych powszechnie znanej korporacji. Spotkał Valerie dwa tygodnie po jej przeprowadzce do Paryża. Trzydziestopięcioletnia obecnie Valerie pracowała jako zastępca redaktora francuskiego „Vogue’a” i była jednym z głównych kandydatów na stanowisko redaktora naczelnego, które obecny redaktor zamierzał zwolnić za dwa lata, by przejść na emeryturę. Osiem lat temu Jean-Philippe zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Była wysoka, szczupła, elegancka, o długich, ciemnych, prostych włosach. Miała swój styl, którego nie próbowała nikomu narzucać, wspaniałe poczucie humoru i szybko polubiła jego przyjaciół. Okazała się wspaniałym uzupełnieniem tego towarzystwa, cudownie dogadywała się z Jean-Philippe’em, a gdy się pobrali, w sześć lat urodziło im się troje dzieci – dwóch chłopców i dziewczynka. Stanowili parę, z którą każdy chce spędzać czas. Valerie po ukończeniu studiów pracowała w amerykańskim „Vogue’u” w Nowym Jorku, skąd przeprowadziła się do Paryża. Bardzo poważnie traktowała swoją karierę, lecz z powodzeniem godziła ją z byciem dobrą żoną i matką. Uwielbiała Paryż i nie wyobrażała sobie, by mogła mieszkać gdzie indziej. Dla męża nauczyła się francuskiego, co kosztowało ją wiele wysiłku, ale przysłużyło się także jej pracy. Dzięki temu mogła swobodnie rozmawiać z fotografami, stylistami i projektantami. Miała bardzo wyraźny amerykański akcent, z którego Jean-Philippe lubił żartować, lecz posługiwała się francuskim biegle. Co roku na wakacje woziła dzieci do swojego domu rodzinnego w Maine, aby jej pociechy mogły poznać swoich amerykańskich kuzynów, lecz to Francja stała się dla niej domem. Nie tęskniła ani za Nowym Jorkiem, ani za pracą tam. Paryż uważała za najpiękniejsze miejsce na świecie. Mieli szerokie grono znajomych i wiedli udane życie. Mieszkali w cudownym apartamencie. Prowadzili bujne życie towarzyskie, czasami gotowali dla swoich przyjaciół lub zatrudniali kucharza do przygotowania nieformalnych kolacji. Wszyscy lubili być przez nich zapraszani, zwłaszcza na Białą Kolację. Valerie poznała Benedettę i Gregoria Marianich podczas Fashion Weeku w Mediolanie niedługo po rozpoczęciu pracy w paryskim „Vogue’u”. Od razu się polubili, a Jean-Philippe również obdarzył ich sympatią. Zaprosili ich jako parę na pierwszą Białą Kolację, jeszcze przed swoim ślubem. Od tamtej pory państwo Mariani regularnie brali udział w wydarzeniu – co roku przylatywali na tę okazję z Mediolanu. Tym razem Benedetta miała na sobie białą sukienkę z dzianiny, która podkreślała jej wspaniałą figurę, oraz białe szpilki, a Gregorio – biały garnitur uszyty na miarę w Rzymie, biały jedwabny krawat, nieskazitelnie białą koszulę i białe zamszowe buty. Gregorio i Benedetta zawsze wyglądali jak wyjęci z okładki magazynu modowego. Rodziny ich obojga działały w branży modowej od pokoleń, a im udało się połączyć własne talenty z korzyścią dla obu imperiów. Rodzina
Benedetty słynęła na całym świecie z dzianiny i odzieży sportowej, a dzięki jej talentowi projektantki ich sytuacja jeszcze się w ostatnim czasie polepszyła. Rodzina Gregoria od dwustu lat wytwarzała najwspanialsze tkaniny we Włoszech. Pobrali się dwadzieścia lat temu i od tamtej pory Gregorio pracował z żoną, podczas gdy jego bracia prowadzili rodzinne tkalnie i zaopatrywali ich w tkaniny. Byli nieco starsi od Jean-Philippe’a i Valerie – Benedetta miała czterdzieści dwa lata, a Gregorio czterdzieści cztery, lecz stanowili urocze towarzystwo. Nie mieli dzieci, ponieważ Benedetta nie mogła zajść w ciążę, a nie chcieli adoptować. Zamiast tego Benedetta całą swoją miłość, czas i energię przelała w biznes i pracę ramię w ramię z mężem, co przyniosło imponujące rezultaty. Jedynym bolesnym aspektem ich małżeństwa była słabość Gregoria do pięknych kobiet i jego okazjonalne skandaliczne romanse, które przyciągały uwagę prasy. Choć Benedetta bolała nad jego niewiernością, już dawno temu postanowiła ją ignorować, ponieważ jego niedyskrecje okazywały się zawsze przelotne i nigdy nie przeradzały się w nic poważniejszego. Nie zakochiwał się w kobietach, z którymi romansował, i wydawał się jej pod tym względem nie gorszy niż mężowie wielu jej włoskich przyjaciółek. Nie lubiła, gdy Gregorio nawiązywał romans, narzekała na to, lecz on zawsze okazywał skruchę, utrzymywał, że namiętnie ją kocha, a ona za każdym razem mu wybaczała. Gregorio kierował się też pewną zasadą – nigdy nie sypiał z małżonkami swoich przyjaciół ani z przyjaciółkami Benedetty. Jego słabością były modelki, zwłaszcza te bardzo młode, i z tego powodu Benedetta rzadko zapraszała go na przymiarki. Nie widziała sensu w wodzeniu go na pokuszenie, skoro zazwyczaj sam doskonale sobie z tym radził. Zawsze kręciła się obok niego jakaś młoda dziewczyna, która spijała każde słowo z jego ust, podczas gdy żona udawała, że tego nie widzi. Nigdy jednak nie prowokował takich sytuacji, gdy wychodził razem z Benedettą. Stawał się wtedy oddanym mężem, który ubóstwia swoją żonę. Był uderzająco przystojny, razem tworzyli bardzo atrakcyjną parę i wesołe towarzystwo. Oboje mieli uradowane miny, gdy stali na placu Delfina z Jean-Philippe’em i jego przyjaciółmi, czekając na informację o tym, gdzie tego wieczoru odbędzie się kolacja. Wszyscy się domyślali, a Jean-Philippe podejrzewał, że będzie to katedra Notre Dame. Jak się okazało, mieli rację. Gdy za kwadrans dziewiąta lokalizacja została oficjalnie ogłoszona, w tłumie rozległy się okrzyki zachwytu, wiwaty i oklaski. Było to ulubione miejsce wszystkich zgromadzonych. Do tego czasu zebrała się reszta znajomych Jean-Philippe’a, mogli więc razem przejść pod katedrę. Chantal Giverny, jedna z najbliższych przyjaciółek Jean-Philippe’a, brała udział w kolacji co roku. Jako pięćdziesięciopięciolatka była nieco starsza niż inni goście. Od wielu lat z powodzeniem pisała scenariusze. Zdobyła dwa Cezary, była nominowana do Oscara oraz Złotego Globu w Stanach, i zawsze tworzyła coś
nowego. Jej dramaty wywierały niezatarte wrażenie, czasami robiła też filmy dokumentalne na ważkie tematy, często związane z okrucieństwem i niesprawiedliwością wobec kobiet i dzieci. Teraz również pisała scenariusz, lecz nie przegapiłaby Białej Kolacji za żadne skarby świata. Była jedną z ulubionych osób Jean-Philippe’a i jego powierniczką. Poznali się pewnego wieczoru na przyjęciu i szybko zostali przyjaciółmi. Często spotykali się na lunchu, a on nierzadko prosił ją o radę. Ufał jej opiniom bezgranicznie, a ich przyjaźń oraz czas, który razem spędzali, były darem dla nich obojga. Chantal była zachwycona, gdy Jean-Philippe ożenił się z Valerie – uważała, że są dla siebie stworzeni. Została matką chrzestną ich pierwszego dziecka – Jean-Louisa, który miał już pięć lat. Sama miała troje dorosłych dzieci, ale żadne z nich nie mieszkało we Francji. Gdy owdowiała w młodym wieku, całkowicie poświęciła się ich wychowaniu, a Jean-Philippe wiedział, że trudno jej się żyje w takim oddaleniu od nich. Wychowała ich na ludzi niezależnych, którzy pragną spełniać swoje marzenia. Teraz Eric, jej najmłodszy syn, był artystą w Berlinie. Jej starszy syn Paul pracował jako niezależny filmowiec w Los Angeles, a córka Charlotte, która studiowała w London School of Economics i uzyskała tytuł MBA Uniwersytetu Columbii, działała w bankowości w Hongkongu. Żadne z nich nie zamierzało wracać do Francji, więc Chantal została sama. Za dobrze wykonała swoje zadanie. Jej stadko opuściło gniazdo. Często powtarzała, że jest wdzięczna losowi za pracę, która zabiera jej tyle czasu, odwiedzała też regularnie swoje dzieci, lecz nie chciała się im narzucać. Miały własne życie i oczekiwały, że ona będzie prowadzić swoje. Chantal żałowała tylko jednego – że tak się im poświęciła, oddała im tyle sił, że nie zostało ich już na podjęcie wysiłku stworzenia poważnego związku z mężczyzną, gdy dzieci były jeszcze małe. Od lat nie spotkała nikogo, kto mógłby ją zainteresować. Nie pracowałaby tak ciężko, gdyby miała z kim dzielić życie i gdyby jej dzieci mieszkały blisko. Była zajęta, szczęśliwa i nigdy nie skarżyła się na swoje odosobnienie, choć Jean-Philippe martwił się o nią i marzył, by spotkała kogoś, kto uratowałby ją przed samotnością. Raz na jakiś czas przyznawała, jak samotnie się czuje, mając dzieci tak daleko, przez większość czasu jednak zajmowali ją przyjaciele. Miała pozytywne podejście do życia i każde spotkanie wzbogacała wesołością i intelektualnym wyrafinowaniem. Pozostali goście biorący udział tego wieczoru w Białej Kolacji również w poprzednim roku skorzystali z zaproszenia Jean-Philippe’a i Valerie z wyjątkiem uroczego Hindusa, którego gospodarze poznali rok wcześniej w Londynie. Dharam Singh pochodził z Delhi, był jednym z najbogatszych ludzi w Indiach i technologicznym geniuszem. Pracował jako konsultant dla firm z branży wysokich technologii z całego świata. Był czarujący, skromny i bardzo atrakcyjny. Wspomniał im, że w czerwcu będzie robił interesy w Paryżu, zaprosili go więc na
kolację z myślą o Chantal, która nie miała z kim usiąść przy stoliku. Jean-Philippe uznał, że na pewno się dogadają, choć Dharam miał słabość raczej do bardzo pięknych i bardzo młodych kobiet. Tak czy inaczej, Dumasowie byli przekonani, że Dharam i Chantal stworzą udaną parę biesiadników i będą dla siebie interesującym towarzystwem. Dharam miał pięćdziesiąt dwa lata, rozwód za sobą i dwoje dorosłych dzieci w Delhi. Syn pracował razem z nim, a jego córka poślubiła najbogatszego człowieka w Indiach, miała z nim troje dzieci i była spektakularnie piękną kobietą. W białym garniturze szytym na miarę w Londynie siedzący naprzeciwko Chantal Dharam wyglądał bardzo przystojnie i egzotycznie. Ona przyniosła obrus i nakrycia oraz posiłek, jego wkładem były kawior w srebrnej czaszy, szampan i wyborne białe wino. Chantal ze swoją szczupłą figurą, wciąż młodzieńczą twarzą i długimi blond włosami wyglądała uroczo tego wieczoru i jak zwykle młodziej, niż wskazywałaby na to jej metryka. Wdali się z Dharamem w długą rozmowę o przemyśle filmowym w Indiach i cieszyli się swoim towarzystwem nad butelką szampana, którego Dharam przyniósł również dla Valerie i Jean-Philippe’a. Podzielili jedzenie na kilka stolików, a wokół zapanowała zgodna, uroczysta atmosfera. Zdumiewające, że siedem tysięcy osób może usiąść wspólnie do eleganckiej kolacji i dobrze się bawić. O wpół do dziesiątej impreza trwała w najlepsze, wino lało się strumieniami, podawano sobie przekąski, odświeżano stare znajomości i nawiązywano nowe. Przy stolikach za nimi siedziała grupa młodych ludzi, a wśród nich śliczne dziewczęta, które Gregorio i Dharam od razu zauważyli, lecz udawali, że jest inaczej i skupiali swoją uwagę na współbiesiadnikach. Jean-Philippe i Valerie zaprosili grupę atrakcyjnych, pełnych energii ludzi, którzy ewidentnie świetnie się bawili – wszyscy śmiali się i żartowali, podczas gdy słońce zachodziło powoli, a jego ostatnie promienie odbijały się od szyb Notre Dame. Był to wyborny widok. Kościelne dzwony rozdzwoniły się, kiedy tylko się zjawili, jakby chciały ich powitać. A ksiądz wyszedł na balkon i pomachał do nich, dzięki czemu poczuli się mile widziani. Pół godziny później słońce zaszło, a plac przed katedrą zalało światło świec płonących na każdym stoliku. Jean-Philippe zaczął się przechadzać, aby się upewnić, że wszyscy jego goście dobrze się bawią. Przystanął przy Chantal, by z nią porozmawiać, a ona zauważyła, że jego wzrok na ułamek sekundy spoważniał, co wzbudziło w niej niepokój. – Coś się stało? – zapytała, gdy pochylił się, by ją pocałować. Tak dobrze go znała. – Zadzwonię do ciebie jutro – odparł tak, by nikt go nie usłyszał. – Zjemy razem lunch, jeśli tylko zdołasz.
Pokiwała głową, zawsze gotowa, by się z nim spotkać, czy to w poważnej sprawie, czy tylko na przyjacielski lunch, żeby porozmawiać i pośmiać się. Jean-Philippe podszedł do kolejnych gości, gdy nagle rozdzwoniła się komórka Gregoria. Odebrał, mówiąc po włosku, i od razu zmienił język na angielski, a Benedetta spojrzała na niego ze zmartwioną miną. Wstał pospiesznie i odszedł od stolika, by kontynuować rozmowę, zaś jego żona, próbując niczego po sobie nie pokazywać, włączyła się w dyskusję Dharama i Chantal, którzy siedzieli przy stoliku obok. Chantal dostrzegła jednak ból w jej oczach. Podejrzewała, że problemem jest najnowszy romans Gregoria. Włoch zniknął na długi czas, a Dharam z gracją wciągnął Benedettę w rozmowę. Właśnie próbował przekonać Chantal, że powinna odwiedzić Indie, i sugerował jej, co musi zobaczyć – między innymi Udajpur, miasto, które uważał za najromantyczniejsze miejsce na świecie ze względu na świątynie i pałace. Chantal nie powiedziała mu, że nie ma z kim podróżować, bo zabrzmiałoby to żałośnie. A Dharam wyraził zdumienie, gdy usłyszał, że Benedetta również nigdy jeszcze nie była w Indiach. Zachęcał do wizyty je obie, gdy pół godziny później Gregorio wrócił do stolika, zerknął nerwowo na żonę i powiedział do niej coś zagadkowego po włosku. Pod jego nieobecność Dharam hojnie rozlewał wino całej ich trójce. Benedetta wydawała się powoli odprężać, dopóki jej mąż nie powrócił do stolika. Odpowiedziała mu gwałtownie po włosku. Właśnie wyznał jej, że musi iść. Mówił na tyle cicho, żeby nikt go nie usłyszał, a Chantal i Dharam gawędzili wesoło, pokazując im, że nie słuchają. – Teraz? – zapytała Benedetta tonem wyrażającym głęboką irytację. – Czy to nie może zaczekać? – Funkcjonowała w tej trudnej sytuacji od sześciu miesięcy i nie lubiła, gdy coś zakłócało czas, który spędzali z przyjaciółmi. Tyczyło się to zwłaszcza tego wieczoru, choć wiedziała, że mleko wylało się już jakiś czas temu i że piszą o tym wszystkie tabloidy. Na szczęście nikt nie zachował się na tyle niegrzecznie ani nietaktownie, by poruszyć przy niej ten temat. – Nie, to nie może zaczekać – odparł ostro Gregorio. Od ośmiu miesięcy romansował z dwudziestotrzyletnią rosyjską supermodelką, a dziewczyna okazała się na tyle głupia, że pół roku temu zaszła w ciążę bliźniaczą i odmówiła przeprowadzenia aborcji. Gregorio miewał romanse już wcześniej, liczne, ale żaden z tych związków nie wydał owoców. A bezpłodność Benedetty czyniła fakt zajścia w ciążę przez tę dziewczynę jeszcze bardziej dla niej bolesnym. Był to najgorszy rok jej życia. Gregorio zapewniał ją, że to niefortunny błąd i że nie kocha Anyi, że gdy tylko dziewczyna urodzi jego dzieci, odetnie się od niej. Benedetta nie wierzyła jednak, by dziewczyna była gotowa się z nim rozstać. Przeprowadziła się do Rzymu trzy miesiące temu, by być bliżej niego, a on od trzech miesięcy kursował pomiędzy dwoma miastami. To
doprowadzało Benedettę do szału. – Ona rodzi – dodał udręczony koniecznością prowadzenia tej rozmowy tutaj. Benedetta uświadomiła sobie, że jeśli to prawda, poród zaczął się o trzy miesiące za wcześnie. – Jest w Rzymie? – zapytała zbolałym głosem. – Nie. Tutaj – kontynuował po włosku. – Pracowała tutaj w tym tygodniu. Godzinę temu przyjęli ją do szpitala z pierwszymi skurczami. Nie chcę cię tu zostawiać, ale chyba muszę jechać. Ona jest całkiem sama i do tego przerażona. Był zawstydzony faktem, że musi tłumaczyć to żonie, cała ta sytuacja dokuczała mu od miesięcy, a paparazzi mieli z jej powodu prawdziwe używanie. Benedetta zachowała się w całej tej sprawie bardzo elegancko, natomiast Rosjanka mniej. Wydzwaniała do niego bezustannie i pragnęła towarzyszyć mu w sytuacjach, kiedy było to absolutnie niemożliwe. W końcu miał żonę i nie zamierzał tego zmieniać, o czym od początku informował kochankę. Teraz jednak dziewczyna była sama w paryskim szpitalu, poród zaczął się o trzy miesiące za wcześnie, a on czuł, że nie ma innego wyboru niż niezwłocznie do niej jechać. Był przecież przyzwoitym człowiekiem, który znalazł się w trudnej sytuacji, tak jak jego żona. Zdawał sobie sprawę, że zostawienie jej samej podczas Białej Kolacji nie skończy się dla niego dobrze. – Nie możesz zostać do końca? Anya szlochała histerycznie do słuchawki, gdy rozmawiali, ale tego nie mógł przecież powiedzieć Benedetcie. Dość już wiedziała. – Chyba jednak nie mogę. Naprawdę mi przykro. Wymknę się dyskretnie. Możesz powiedzieć, że zobaczyłem znajomych przy innym stoliku. Nikt nie zauważy, że zniknąłem. Oczywiście, że wszyscy zauważą, a co najgorsze, ona będzie wiedziała gdzie, z kim i dlaczego. Cała zabawa tego wieczoru właśnie się dla niej skończyła. Wciąż nie mogła oswoić się z myślą, że Gregorio będzie miał dwoje dzieci z kimś innym, podczas gdy oni nie mieli żadnych. Wstał, nie chcąc się z nią kłócić. Był zdeterminowany. Jego związek z Anyą i jej ciąża okazały się niefortunne, lecz nie chciał zostawić jej w szpitalu podczas porodu samej i przerażonej. Benedetta była przekonana, że to tylko wybieg, by go tam ściągnąć, a wszystko okaże się fałszywym alarmem. – Wróć, proszę, jeśli się okaże, że nic jej nie jest – powiedziała napiętym głosem. Pokiwał głową. Zawstydzał ją fakt, że będzie musiała go tłumaczyć, gdy wszyscy zauważą jego zniknięcie, do czego na pewno dojdzie, gdy zostanie sama przy stoliku, a potem sama będzie musiała wracać do hotelu. – Postaram się – odparł po włosku.
Posłał jej skruszone spojrzenie, po czym bez słowa pożegnania z gospodarzami i innymi gośćmi zniknął w tłumie ludzi przechadzających się pomiędzy stolikami, by przywitać się ze znajomymi przed kolejnym daniem. Rozpłynął się w powietrzu, a Benedetta próbowała udawać, że nic się nie stało i że wcale nie jest zdenerwowana. Chantal i Dharam wciąż rozmawiali, a chwilę później Chantal przeprosiła ich, by pójść przywitać się ze znajomym z innego stolika. Benedetta próbowała uspokoić nerwy po nagłym zniknięciu Gregoria, gdy Dharam odwrócił się do niej i spojrzał na nią łagodnie. – Twój mąż wyszedł? – zapytał z wahaniem, nie chcąc się wtrącać. – Tak… Nagły wypadek… Przyjaciel miał wypadek, a on pojechał pomóc mu w szpitalu – odparła, walcząc z łzami i jednocześnie siląc się na swobodny ton. – Nie chciał zakłócać przyjęcia pożegnaniami. Dharam spostrzegł wcześniej napięte spojrzenia, jakie wymieniali, zauważył też, jak bardzo zdenerwowana jest teraz Benedetta, i postanowił ją rozbawić. – Cudownie. Zadziałało przeznaczenie – oświadczył. – Przez cały wieczór próbowałem cię zmonopolizować. Teraz mogę cię niestrudzenie uwodzić, nie musząc się nim martwić! – Uśmiechnął się szeroko, gdy się roześmiała. – W takiej romantycznej scenerii zakochamy się w sobie do szaleństwa, zanim wróci. – Nie sądzę, żeby wrócił – poinformowała go smutnym głosem. – Doskonale. Bogowie są tego wieczoru po mojej stronie. Od razu zacznijmy planować. Przylecisz do Indii, żeby mnie odwiedzić? Żartował, żeby podnieść ją na duchu, ale zrobiła na nim większe wrażenie, niż ośmieliłby się przyznać nawet przed samym sobą, a ona roześmiała się cicho, gdy wręczył jej białą różę, którą wyjął z wazonu Chantal stojącego na stole. Wzięła od niego kwiat i uśmiechnęła się, a w tej samej chwili zespół przed katedrą zaczął grać. – Zatańczymy? – zapytał. Naprawdę nie miała na to ochoty, wiedząc, dokąd udał się Gregorio i co się dzieje, ale nie chciała też okazać Dharamowi nieuprzejmości po tym, jak mile ją potraktował. Wstała i podążyła za nim na parkiet, a on ujął jej dłoń w tłumie. Okazał się dobrym tancerzem, a taniec z nim sprawił, że na chwilę zapomniała o swoich problemach. Uśmiechała się, gdy wracali do stolika, przy którym siedziała Chantal pogrążona w rozmowie z Jean-Philippe’em. Mężczyzna podniósł głowę na ich widok. – A gdzie Gregorio? – zapytał Benedettę. Dharam odpowiedział za nią. – Zapłaciłem dwóm mężczyznom, którzy się go pozbyli, żebym mógł uwieść jego żonę. Zaczynał mi przeszkadzać – oświadczył. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet Benedetta się rozpromieniła. A Jean-Philippe’a ogarnęło przeczucie, że nie powinien dopytywać o przyjaciela.
Wyraz oczu Benedetty powiedział mu, że stało się coś nieprzyjemnego, a Dharam próbuje ją pocieszyć. Zaczął się zastanawiać, czy małżeństwo się pokłóciło i czy Gregorio uciekł obrażony. Jeśli tak, Jean-Philippe niczego nie zauważył, ale bywał już świadkiem scen sprowokowanych przez Włocha. Wiedział też od Valerie, że nie wszystko układa się teraz idealnie w domu Marianich. Historia o ciężarnej modelce obiegła cały modowy świat, o czym żona doniosła mu kilka miesięcy temu. Jean-Philippe nigdy nie rozmawiał o tym ani z Gregoriem, ani z Benedettą. Miał tylko nadzieję, że ich małżeństwo to przetrwa, jak wcześniej, gdy Gregorio nawiązywał romanse z młodszymi kobietami. Cieszył się, że oboje zgodzili się przyjść na kolację tego wieczoru, choć wydarzenia przybrały niefortunny obrót, zwłaszcza dla Benedetty, skoro jej mąż nie został dłużej. Jean-Philippe był wdzięczny swojemu indyjskiemu przyjacielowi, że ten pomógł Benedetcie zachować twarz i uratował wieczór. Dharam wdał się w ożywioną dyskusję z Benedettą i Chantal, a Jean-Philippe odszedł, by porozmawiać z pozostałymi gośćmi. Wszyscy świetnie się bawili. Dharam przez cały wieczór robił zdjęcia komórką, żeby pokazać dzieciom, w jakim pięknym wydarzeniu brał udział. Bardzo się cieszył, że tu przyjechał. Jak wszyscy. Nawet Benedetta – dzięki Dharamowi, który okazał się dla niej miły i próbował ją rozbawić. Poił wybornym szampanem, żeby podnieść ją na duchu. Zarówno ona, jak i Chantal dobrze się z nim bawiły, tak jak reszta ich grupy. Podawali sobie pyszne desery, które popijali winem i szampanem. Ktoś przyniósł ogromne pudełko wyśmienitych czekoladek, którymi się częstowali, podczas gdy inny stolik dostarczył delikatne białe makaroniki od Pierre’a Hermé. O jedenastej Jean-Philippe rozdał swoim gościom tradycyjne zimne ognie i nagle cały plac zapłonął ich migotliwym światłem, które wydawało się falować w powietrzu, gdy Dharam robił zdjęcia. Zarejestrował cały wieczór na fotografiach i filmach. Chantal poczuła wzruszenie, gdy powiedział jej, że pragnie je pokazać swoim dzieciom. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby postąpić podobnie. Jej dzieci były bardzo niezależne i nie interesowały się jej życiem, zapewne uznałyby za niedorzeczny fakt, że przesłała im zdjęcia z Białej Kolacji, i zaczęłyby się zastanawiać, co tam w ogóle robiła. W ich oczach należała do osób, które siedzą w domu, żeby pracować i nie mają żadnego życia poza pracą i rodziną. W rezultacie opowiadała im o sobie bardzo mało, a oni zazwyczaj nie dopytywali. Nawet nie przychodziło im to do głowy. O wiele bardziej angażowały ich własne sprawy niż jej, nie przez egoizm, a raczej dlatego, że nigdy nie uważali jej za osobę, która mogłaby wieść interesujące dla nich życie. Tymczasem Dharam prosił wszystkich, żeby pozowali do zdjęć, które zamierzał przesłać synowi i córce, przekonany, że będą chcieli poznać wszystkie szczegóły. Cała jego twarz jaśniała, gdy o nich mówił. Impreza trwała w najlepsze, ludzie odwiedzali się przy stolikach i mieszali
się nieco bardziej niż na początku. Gdy Chantal odwróciła się, żeby przywitać się z operatorem, z którym pracowała nad filmem dokumentalnym kręconym w Brazylii, oraz ze znajomym scenarzystą, zauważyła przystojnych młodszych ludzi przy stoliku za nimi. Rozdawali papierowe lampiony, które wyciągali z ogromnego pudła. Mężczyzna przy stoliku pokazywał wszystkim, jak je rozpalić, wręczył też kilka gościom Jean-Philippe’a. Lampiony miały prawie metr wysokości i małą świeczkę u podstawy, którą rozpalało się zapałką. Za sprawą ognia napełniały się ciepłym powietrzem. Mężczyzna uniósł w pełni napełniony lampion wysoko nad głową i puścił. Ten poszybował w górę, płonąc od środka. Wszyscy zobaczyli, jak mknie po nocnym niebie, świecąc niczym spadająca gwiazda, niesiony przez wiatr. Był to wspaniały widok, goście stojący wokół z radością zaczęli zapalać własne. Mężczyzna zasugerował im, żeby pomyśleli życzenie, zanim wypuszczą rozpalony u podstawy i napełniony ciepłym powietrzem lampion. Wszystkie razem tworzyły doprawdy cudowne zjawisko. Chantal wpatrywała się w nie zahipnotyzowana ich pięknem, podczas gdy Dharam kręcił film, pomagając jednocześnie Benedetcie rozpalić lampion. Przypomniał jej o życzeniu, gdy unieśli go, po czym pozwolili mu poszybować w górę. – Pomyślałaś dobre życzenie? – zapytał ją z powagą, gdy jej lampion popłynął z wiatrem w niebo. Pokiwała głową, ale nie powiedziała mu z obawy, że się nie spełni. Zażyczyła sobie, by jej małżeństwo powróciło do tego, czym było, zanim w ich życie wkroczyła Anya. Inni również zapalali lampiony, a człowiek, który je przyniósł, pomagał wszystkim, po czym nagle odwrócił się i spojrzał na Chantal. Ich oczy spotkały się na długą chwilę. Był to przystojny mężczyzna w białych dżinsach i białym swetrze, z gęstą grzywą ciemnych włosów. Mógł być w wieku Jean-Philippe’a, tuż przed czterdziestką. Dziewczyna przy jego stoliku wyglądała pięknie i o wiele młodziej, jak dwudziestoparolatka, czyli rówieśnica córki Chantal. Mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do Chantal, nie odrywając od niej wzroku. – Zapaliłaś już swój? Pokręciła przecząco głową. Nie zrobiła tego. Była zbyt zajęta obserwowaniem Dharama i Benedetty, a także Jean-Philippe’a. Młody człowiek podszedł do niej i wręczył jej lampion. Zapalił go dla niej i razem zaczekali, aż wypełni się ciepłym powietrzem. Zdradził jej, że to ostatni. Wydawał się napełniać szybciej niż inne, a ona ze zdumieniem odczuła żar małego płomyka. – Chwyć go i pomyśl życzenie – poinstruował ją szybko, trzymając lampion razem z nią, żeby nie poszybował za wcześnie. Gdy nadeszła odpowiednia chwila, odwrócił się do niej twarzą i utkwił w niej intensywne spojrzenie. – Pomyślałaś
życzenie? Pokiwała głową, a wtedy polecił jej wypuścić lampion. Gdy tylko go uwolnili, poleciał prosto do nieba niczym rakieta zmierzająca do gwiazd. Chantal wpatrywała się w niego nieruchomo jak dziecko obserwujące uciekający balon – z obezwładniającą fascynacją – a mężczyzna stał za nią, również śledząc lot lampionu. Widzieli płonący u jego podstawy płomień, aż w końcu całkiem zniknął im z oczu. Wtedy mężczyzna odwrócił się do niej z uśmiechem. – To musiało być dobre życzenie. Potężne… Lampion uniósł się prosto do nieba. – Mam nadzieję – odparła, również się do niego uśmiechając. Był to jeden z tych idealnych momentów, których nigdy się nie zapomina. Cały wieczór taki był. Jak zawsze w wypadku Białej Kolacji. – Dziękuję. To było piękne. Dziękuję za to, co zrobiłeś, i że oddałeś mi ostatni lampion. Pokiwał głową, po czym wrócił do swoich znajomych, a chwilę później znów przyłapała go na tym, że się jej przygląda. Wymienili uśmiechy. Otaczały go urocze młode dziewczyny, a naprzeciwko niego siedziała piękna kobieta. Następna godzina upłynęła wszystkim zdecydowanie zbyt szybko, a o wpół do pierwszej Jean-Philippe przypomniał im, że trzeba się zbierać. Nadeszła godzina duchów. Niczym siedem tysięcy Kopciuszków musieli opuścić bal. Rozdano białe worki na śmieci i wszystko to, co należało wyrzucić. Resztę zapakowali do wózków – zastawę, wazony, kieliszki, wino i jedzenie. Nie minęła chwila, a wszystko zniknęło – obrusy, stoły i krzesła złożono, a siedem tysięcy odzianych na biało osób w ciszy opuściło plac przed katedrą Notre Dame, po raz ostatni oglądając się za siebie i żegnając magię, która się tu wydarzyła. Chantal znów pomyślała o pięknych lampionach płonących na tle nieba i zauważyła, że ludzie, którzy je przynieśli, już poszli. Lampiony również zniknęły, porwane przez wiatr w miejsca, gdzie mogli zobaczyć je inni i zastanawiać się, skąd się wzięły. Jean-Philippe upewnił się, że wszyscy mają jak dotrzeć do domu. Chantal planowała wezwać taksówkę. Dharam zaproponował, że odwiezie do hotelu Benedettę, ponieważ zatrzymali się w tym samym. Inni również mieli zapewniony transport. Jean-Philippe obiecał Chantal, że zadzwoni rano, by mogli umówić się na lunch, a ona podziękowała mu za kolejny niezapomniany wieczór. Biała Kolacja stała się jej ulubionym wydarzeniem roku, tak jak dla wszystkich, którzy mieli szczęście w niej uczestniczyć. Dzięki pięknym papierowym lampionom szybującym ku niebu tegoroczna mogła pretendować do miana najbardziej magicznej z nich wszystkich. – Cudownie się bawiłam – zapewniła Jean-Philippe’a, całując go na pożegnanie. Pomógł jej załadować wózek, stolik i krzesła do taksówki, po czym poprosił kierowcę o to samo, gdy już dojadą na miejsce.
– Ja również – uśmiechnął się do niej szeroko. Valerie pomachała, pakując do samochodu ich rzeczy. Dharam i Benedetta właśnie wsiadali do taksówki, która miała ich odwieźć do hotelu George V. Pozostali goście mieli do dyspozycji taksówki, samochody oraz pobliską stację metra. Wszyscy spokojnie się rozeszli po doskonale zorganizowanym wydarzeniu. – Do jutra – zawołał jeszcze Jean-Philippe do Chantal, gdy jej taksówka ruszyła. Pomachała mu z okna i nagle zaczęła się zastanawiać, czy jej życzenie się spełni. Miała taką nadzieję, lecz nawet gdyby marzenie się nie ziściło, przeżyła idealny i niezapomniany wieczór. Uśmiechała się przez całą drogę do domu.
Rozdział 2 Dharam okazał się prawdziwym dżentelmenem – odeskortował Benedettę do jej pokoju, niosąc za nią jej składany stolik i krzesła, podczas gdy ona toczyła wózek z produktami spożywczymi. Ozdoby na stół przywiozła z Włoch, a talerze i sztućce pożyczyła z hotelu. Dharam zapytał, czy chciałaby napić się z nim drinka w barze na dole, ale ona wolała zaczekać w pokoju na wieści od Gregoria. Nie chciała odbywać tej rozmowy w publicznym miejscu. Powiedziała więc Dharamowi, że jest zmęczona, a on to zrozumiał. Odparł, że cudownie się dzięki niej bawił tego wieczoru i że prześle jej zdjęcia i film na adres mailowy, o który poprosi Jean-Philippe’a. Nie chciał jej już tym niepokoić. Widział, że po zakończeniu przyjęcia, gdy nic jej już nie rozpraszało, znów zaczęła się zamartwiać. Najwyraźniej coś stało się z jej mężem, który nagle zniknął. I najwyraźniej ona była z tego powodu zła. Jeszcze raz podziękowała mu za pomoc i dobroć podczas tego wieczoru, po czym życzyła mu dobrej nocy. Gdy tylko została sama, położyła się do łóżka. Sprawdziła komórkę, lecz nie było w niej żadnych wiadomości tekstowych ani głosowych. Przez cały wieczór dyskretnie na nią zerkała, ale mąż się nie odezwał. A ona nie chciała dzwonić do niego, by nie złapać go w niezręcznej chwili, gdy nie będzie mógł z nią rozmawiać. Leżała na materacu, czekając na niego, aż w końcu o trzeciej zasnęła. Gregorio dotarł do szpitala tuż przed dziesiątą. Anya została już przyjęta na oddział położniczy. Badali ją dwaj lekarze, gdy wszedł do jej pokoju. Leżała na łóżku i szlochała, a na jego widok od razu wyciągnęła ręce. Była to wczesna faza porodu, nie doszło jeszcze do rozwarcia, ale skurcze były miarowe i silne, a kroplówka z magnezem, którą podali jej godzinę temu, ich nie powstrzymała. Lekarze obawiali się, że dzieci są jeszcze zbyt małe i zbyt mało rozwinięte, żeby przyjść na świat. Byli zgodni, że jeśli urodzą się teraz, istnieje nikła szansa, żeby je uratować ze względu na etap ciąży i fakt, że jako bliźnięta muszą być jeszcze mniejsze niż przeciętne dzieci w tym wieku. Anya wpadła w histerię, gdy to usłyszała. – Nasze dzieci umrą! – zawodziła, gdy Gregorio tulił ją w ramionach. Nie na taki rozwój sytuacji liczył. Miał nadzieję, że wszystko potoczy się gładko, w odpowiednim czasie, a on elegancko opuści jej życie, finansowo wspierając ją i bliźnięta. Nigdy nie chciał jej ani tych dzieci, nie chciał, by zachodziła w ciążę. A teraz z powodu przygodnej, niezobowiązującej znajomości znalazł się w okolicznościach, których nigdy się nie spodziewał i nie chciał. Było coraz gorzej. Położnik wprost oświadczył, że dzieci prawdopodobnie umrą albo będą upośledzone, Gregorio musiał więc przygotować się nie tylko na niechciany poród,
ale też na prawdopodobną tragedię. Martwił się o swoją żonę. Nie mógł zostawić Anyi, żeby zadzwonić do Benedetty i podnieść ją na duchu. Mógł sobie tylko wyobrażać, w jakim jest teraz stanie. W przeszłości cierpliwie znosiła jego romanse, lecz tym razem była nieskończenie bardziej zdenerwowana. Nigdy jeszcze nikt nie zaszedł z nim w ciążę. A teraz miał mieć dwoje dzieci, których nie chciał, z dziewczyną, którą ledwie znał, a która wciąż prosiła, żeby zostawił dla niej żonę, co absolutnie nie wchodziło w grę. Nigdy nie zwodził żadnej ze swoich kobiet i zawsze powtarzał im, że kocha żonę. Żadna nie prosiła dotąd, żeby ją dla niej zostawił. Anya za to, gdy tylko zaszła w ciążę, stała się od niego całkowicie zależna, jakby sama była dzieckiem, a Gregorio nie pozostawał obojętny na naciski, jakie wywierała. Miał za sobą sześć koszmarnych miesięcy, a opcje, które przedłożyli im właśnie lekarze, okazały się przerażające. Współczuł Anyi, która szlochała w jego ramionach, ale jej nie kochał, choć teraz nie miało to żadnego znaczenia. Tkwili w tym razem, nie było ucieczki. Musiał doprowadzić tę sprawę do końca. Na szali leżały dwa życia, dwoje dzieci mogło okazać się poważnie upośledzonych, gdyby przeżyły, co oznaczało ogromne zobowiązanie. Był pewien, że Anya sama sobie z tym nie poradzi – miała dopiero dwadzieścia trzy lata i dojrzałość szesnastolatki. Tej nocy czepiała się go kurczowo jak dziecko, a on nie odchodził od niej nawet na krok. Okropna sytuacja. Sam również czuł się wstrząśnięty. Skurcze na jakiś czas ustąpiły, po czym o północy znów się zaczęły i stawały się coraz silniejsze. Pojawiło się rozwarcie. Lekarze podali Anyi kroplówkę ze sterydami, żeby zwiększyć pojemność płuc dzieci na wypadek przedwczesnych narodzin, a o czwartej nad ranem okazało się, że porodu nie da się już zatrzymać. Sprowadzono specjalny zespół neonatologiczny, Anya cały czas była uważnie monitorowana, a poród rozpoczął się w końcu na poważnie, tyle że zamiast radości oczekiwania, która zazwyczaj się z nim wiąże, tym razem przyniósł strach i rezygnację. Cokolwiek miało się wydarzyć, wszyscy wiedzieli, że nie skończy się dobrze. Jedyne pytanie brzmiało: jak źle będzie i czy bliźnięta przeżyją? Anya była przerażona, krzyczała przy każdym skurczu. Nie podano jej żadnego leku na osłabienie skurczów, aby nie ryzykować zdrowia dzieci, lecz w końcu dostała coś na ból. Zdaniem Gregoria wszystko to wyglądało potwornie. Otaczały ją rurki i monitory, a z upływem akcji porodowej dzieci zaczęły wykazywać objawy bólowe przy każdym skurczu. Rozwarcie było już jednak pełne, dlatego nakazano jej przeć. Gregorio był przerażony, gdy obserwował, przez co przechodzi Anya, lecz uparcie trwał u jej boku. Całkiem zapomniał o żonie, mógł myśleć tylko o tej biednej, żałosnej dziewczynie, która tuliła się do niego w strachu, szlochając pomiędzy skurczami. Niemal nie poznawał jej w tym stanie. Nie była to ta sama energiczna, ekstrawagancka dziewczyna, którą poznał i z którą się przespał pod wpływem impulsu.
Pierwszy, o szóstej rano, na świat przyszedł ich syn. Był siny, gdy się pojawił, maleńki noworodek, który wydawał się nie w pełni uformowany i musiał walczyć o swój pierwszy oddech. Gdy tylko przecięto pępowinę, został zabrany w inkubatorze na oddział intensywnej opieki noworodków przez dwoje lekarzy i pielęgniarkę. Podłączony do respiratora rozpoczął bój o życie. Jego skóra była tak cienka, że widać było pod nią sieć żył. Jego serce zatrzymało się godzinę po porodzie, lecz podjęło pracę pobudzane przez opiekujący się nim zespół. Gregoriowi powiedziano, że szanse dziecka na przeżycie są małe. Gdy tego słuchał, łzy płynęły mu po policzkach. Nie spodziewał się, że tak wstrząśnie nim widok narodzin jego pierwszego dziecka, że tak go to zaboli. Maluch wyglądał jak istota z innego świata z ogromnymi otwartymi oczami, które błagały o pomoc. Gregorio nie mógł przestać płakać, gdy na niego patrzył. Anya traciła rozum z bólu. Dwadzieścia minut później na świat przyszła dziewczynka, nieco większa niż brat i z mocniejszym sercem. Ich waga nie przekraczała kilograma. Jej płuca okazały się równie słabe jak jego. Została podłączona do respiratora i zaraz potem zabrał ją drugi zespół. Anya zaczęła krwawić po drugim porodzie, a powstrzymanie krwotoku zajęło dużo czasu i wymagało dwóch transfuzji. Zsiniała na oczach Gregoria. Po wszystkim litościwie podali jej coś na sen po traumie, jaką przeżyła, i jeszcze raz ostrzegli oboje rodziców, że dzieci mogą nie przeżyć. Oba noworodki były w stanie krytycznym, a wychodzenie z niego mogło się okazać długotrwałym procesem, jeśli w ogóle było możliwe. Najważniejsze miały się okazać najbliższe dni. Lekarze znów odbyli rozmowę z Gregoriem po tym, jak Anya została uśpiona lekami. Poszedł zobaczyć dzieci w inkubatorach, stanął przed szybą i rozpłakał się na widok tych maleńkich istot, swojego potomstwa. Dla niego także była to trudna noc, a najgorsze miało dopiero nadejść. Nie miał pojęcia, co powie Benedetcie. To okazało się o wiele intensywniejszym przeżyciem, niż mógłby sobie wyobrazić. Wierzył, że wszystko samo się ułoży, ale jego założenie się nie sprawdziło. Nie mógł uciec przed rzeczywistością i konsekwencjami swoich czynów. Pielęgniarka powiedziała mu, że Anya prześpi kilka następnych godzin po zastrzyku, który otrzymała, a Gregorio uświadomił sobie, że to jego szansa na powrót do hotelu. Była ósma rano, a on przez całą noc nie dzwonił do Benedetty. Nie było ku temu okazji, a wiedział, że gdy Anya się obudzi, nie zdoła się wyrwać. Nie miała rodziny w zachodniej Europie, tylko matkę w Rosji, której nie widziała od lat, więc nikt inny nie mógł jej pomóc. Tylko on. Musiał też myśleć o dzieciach. Natychmiast poczuł z nimi więź, co również go zszokowało. Wrócił taksówką do hotelu. Wchodząc do środka, czuł się tak, jakby przybył z innej planety. Tu wszystko wydawało się normalne, takie jak poprzedniego wieczoru, gdy wychodzili na Białą Kolację. Dziwiło go, że otacza go takie zwyczajne życie. Ludzie wychodzili na spotkania, jedli śniadanie, przechadzali się
po holu, meldowali się. Wjechał windą do swojego pokoju, w którym zastał Benedettę przy biurku z głową podpartą na dłoniach – wpatrywała się w telefon. Była w rozpaczy, nie spała przez całą noc, czekając na wiadomość od niego. Wciąż miał na sobie to samo ubranie, zauważył krew na swoich białych butach i ogarnęły go mdłości na wspomnienie tego, skąd się wzięła. Wszystko tonęło we krwi, gdy Anya rodziła. Przeprowadzono dwie transfuzje. Sala porodowa wyglądała jak pobojowisko. – Przepraszam, że do ciebie nie zadzwoniłem – powiedział martwym głosem, wchodząc do pokoju. Spojrzała na niego z gniewem wymieszanym ze strachem i dostrzegła rozpacz w jego oczach. – Nie mogłem. – Co się stało? – zapytała nerwowo. – Dzieci urodziły się dwie godziny temu. Mogą nie przeżyć. W życiu nie widziałem nic gorszego. Prawdopodobnie przyszły na świat za wcześnie, by je uratować. Lekarze robią, co mogą. Te dzieci nie wyglądają nawet na kompletne czy gotowe do narodzin. Nie ważą więcej niż kilogram. Zachowywał się tak, jakby oczekiwał, że ona będzie rozpaczać wraz z nim. Benedetta spojrzała na niego ze zdumieniem. – I co zamierzasz? – zapytała. Miał teraz dwoje dzieci z kimś innym. Zauważyła, jakie to dla niego realne. Nie spodziewała się tego. – Muszę tam wrócić. Ona nie ma nikogo innego. Nie mogę ich tak po prostu zostawić. Walczą o życie, w każdej chwili mogą umrzeć. Muszę tam być, dla niej i dla nich. Brzmiał zdumiewająco szlachetnie, a ona pokiwała głową, nie znajdując słów. Poczuła się wykluczona z tego, co go spotkało. Był to najtrudniejszy dzień jej życia. – Zadzwonię do ciebie później i powiem ci, co się dzieje. – Wyciągnął ubrania z szafy i rozmawiając z nią, równocześnie się przebierał. Nie miał czasu na prysznic i śniadanie, chciał jak najszybciej wrócić do szpitala. – Mam tutaj czekać? – zapytała bezbarwnym tonem. – Nie wiem. Powiem ci później. – Uświadomił sobie, że może już być po wszystkim, gdy dotrze do szpitala. Włożył portfel do kieszeni spodni i spojrzał na Benedettę ze smutkiem. – Przepraszam, bardzo cię przepraszam. Jakoś przez to przejdziemy, obiecuję. Wynagrodzę ci to. Nie miał jednak pojęcia jak, a jej wydawało się to niemożliwe. Gdyby bliźniaki przeżyły, zostałby ojcem dwojga dzieci. Podszedł do niej, by ją pocałować, a ona odwróciła twarz. Po raz pierwszy w ich wspólnym życiu nie była w stanie na niego spojrzeć, nie wiedziała też, czy zdoła mu to wybaczyć. – Zadzwonię – powtórzył szorstko, po czym w pośpiechu opuścił pokój.
Gdy tylko to zrobił, Benedetta wybuchnęła płaczem. Położyła się do łóżka i płakała, dopóki nie zasnęła. A Gregorio wrócił do szpitala, usiadł pomiędzy dwoma inkubatorami i zaczął obserwować swoje nowo narodzone dzieci, które walczyły o życie otoczone armią ludzi i rurkami, które wystawały z każdej części ich ciał. Godzinę później wrócił do pokoju Anyi, gdy powiedziano mu, że się obudziła. Cały dzień spędził, pocieszając ją, a kiedy tylko mógł się na parę chwil wyrwać, szedł do swoich dzieci. Dochodziła szósta, gdy przypomniał sobie, że powinien zadzwonić do Benedetty, ale nie odebrała ani komórki, ani telefonu w pokoju. Wyszła na spacer i wpadła na Dharama, kiedy tylko opuściła hotel. Włosy zebrała w koński ogon, miała na sobie dżinsy i buty na płaskim obcasie, wyglądała na zrozpaczoną. Natychmiast poczuł dla niej litość, ale nie pokazał tego po sobie. Prowadzili błahą pogawędkę, wychodząc z hotelu. Na chodniku odwrócił się, by na nią spojrzeć. Wydawała się mniejsza, niż zapamiętał. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że poprzedniego wieczoru miała na nogach szpilki. Była drobną, delikatną kobietą, która teraz wyglądała niemal krucho z ogromnymi smutnymi oczami dominującymi w jej twarzy. – Dobrze się czujesz? – zapytał łagodnie. Nie chciał się narzucać, ale martwił się o nią. Musiało się jej przytrafić coś strasznego. Zastanawiał się, czy ma to coś wspólnego ze zniknięciem jej męża poprzedniego wieczoru. W przeciwieństwie do Jean-Philippe’a i Valerie nie znał plotek ze świata mody o romansie Gregoria z rosyjską modelką. – Ja… tak… nie. – Zaczęła go okłamywać, ale nie mogła. Po jej policzkach popłynęły łzy, tylko pokręciła głową. – Przepraszam… Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. – Masz ochotę na towarzystwo, czy wolisz zostać sama? – Nie wiem… Wydawała się roztrzęsiona, a on nie mógł jej tak zostawić. Była rozkojarzona i w takim stanie nie do końca bezpieczna na paryskiej ulicy. – Mogę pójść z tobą? Nie musimy rozmawiać. Po prostu moim zdaniem nie powinnaś wychodzić sama. – Dziękuję. Pokiwała głową i ruszyła przed siebie, a on zrównał z nią krok. Przeszli kilka przecznic, zanim przemówiła. Zerknęła na niego z rozpaczą, jakby jej świat właśnie się skończył. – Mój mąż kilka miesięcy temu nawiązał romans z modelką. Robił to już wcześniej, to żenujące, ale zawsze się opamiętywał i szybko się z tego wyplątywał. Tym razem dziewczyna zaszła w ciążę, ma bliźnięta. Urodziła je dziś rano, trzy miesiące przed terminem. I teraz mój mąż jest wplątany w dramat dwojga dzieci,
które mogą umrzeć, i młodej dziewczyny, która go potrzebuje. To jego pierwsze dzieci. My nie mamy żadnych. Zapanował straszny bałagan, a ja nie mam pojęcia, jak przez to przejdziemy. To może trwać miesiącami. Nie wiem, co robić. Teraz jest z nią w szpitalu. Wyrzuciła z siebie tę opowieść, gdy po jej policzkach spływały łzy. Dharam zachował spokój, choć ogromnie go to wszystko zdumiało. – Może powinnaś wrócić do domu – zasugerował cicho. – To chyba lepsze rozwiązanie niż samotne oczekiwanie na nowiny w pokoju hotelowym. Upłynie jakiś czas, zanim sprawy się uspokoją. Nie zdołasz od razu się ze wszystkim uporać. Jego słowa brzmiały rozsądnie, a ona zaczęła się zastanawiać, czy ma rację. To był dramat Gregoria, nie jej, przynajmniej na tym etapie. Po pierwsze, musiał się przekonać, czy dzieci przeżyją. Potem dopiero ułożą sobie resztę i zadecydują o przyszłości swojego małżeństwa. – Chyba masz rację – przyznała ze smutkiem. – Cała ta sprawa jest okropna. Wszyscy wiedzą. We Włoszech piszą o tym wszystkie gazety. Paparazzi robią jej zdjęcia codziennie, odkąd przeprowadziła się do Rzymu. On jeszcze nigdy się aż tak nie zaangażował, nie tak publicznie – dodała, próbując zachować lojalność wobec Gregoria, choć sama nie rozumiała dlaczego. – Chyba wrócę do Mediolanu. – Masz tam jakieś wsparcie? – zapytał, martwiąc się o nią. Pokiwała głową. – Moją i jego rodzinę. Wszyscy są na niego wściekli za ten bałagan. Ja również. Spojrzała na Dharama oczami, w których mieściły się wszystkie smutki tego świata, a on pokiwał głową, ciesząc się na myśl, że nie będzie sama, gdy wróci do domu. – To mnie nie dziwi. Wykazałaś ogromną cierpliwość, biorąc pod uwagę, że jesteś z nim tutaj. – Myślałam, że to minie, ale tak się nie stało. Przynajmniej jeszcze nie, a teraz z całym tym dramatem przedwczesnego porodu i ryzykiem, które grozi tym dzieciom, nie sądzę, żeby sytuacja poprawiła się w najbliższym czasie. Żal mi go, ale żal mi też siebie – dodała szczerze, a on znów pokiwał głową. – Wygląda na to, że przez jakiś czas będzie trudno – zgodził się z nią. – Mogę do ciebie zadzwonić, żeby dowiedzieć się, jak się czujesz? Jako przyjaciel. Chcę mieć pewność, że sobie radzisz. – Dziękuję. – Ogromnie wstydziła się tego, że opowiedziała mu o swoich problemach, ale okazał się taką empatyczną osobą. – Przepraszam, że mówię ci o tych strasznych rzeczach. To nie jest sympatyczna historia. – Nie, to prawdziwe życie – odparł ze współczuciem, ale bez zdumienia. – Ludzie angażują się czasami w okropne sytuacje. Moja żona zostawiła mnie
piętnaście lat temu dla innego mężczyzny, cała prasa o tym pisała. To był bardzo znany indyjski aktor. Wszyscy byli oburzeni, a ja nie mogłem znieść, że moje prywatne życie trafiło do gazet. To wszystko w końcu mija, a ludzie zapominają. My przeżyliśmy. Moje dzieci zostały ze mną, poradziliśmy sobie. Wtedy myślałem, że to mnie zabije, ale tak się nie stało. – Uśmiechnął się do niej. – Zdumiałabyś się, wiedząc, co jesteś w stanie przetrwać. Wszystko ułoży się z czasem. Poradzisz sobie. Czy on powiedział, że ją poślubi? – Utrzymuje, że nie – odparła Benedetta cicho. Poczuła się lepiej po rozmowie z nim. Cieszyła się, że wpadła na niego w lobby, choć wydawało się jej upokarzające, że opowiada obcemu człowiekowi o swoich problemach. On jednak okazał się bardzo miły i podniósł ją na duchu. Pomógł jej spojrzeć na wszystko z dystansu. – Wydaje mi się, że to był tylko przelotny romans, który wymknął się spod kontroli. A teraz go to przerosło. – Też mi się tak wydaje – mruknął Dharam sucho. Uśmiechnęła się. Godzinę temu nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek się uśmiechnie, ale było to na pewno lepsze niż zalewanie się łzami w hotelowym pokoju. Dharam ze spokojem rozmyślał o jej sytuacji, czując potrzebę chronienia jej. Była niewinną ofiarą w tej historii, tak jak on podczas swojego rozwodu. Zastanawiał się, czy ją też to czeka, czy może wybaczy Gregoriowi. Najwyraźniej potrafiła przeboleć jego poprzednie zdrady. Teraz jednak sytuacja była wyjątkowo trudna. Wolnym krokiem wrócili do hotelu. Dharam poinformował ją, że następnego ranka leci do Londynu, a stamtąd, kilka dni później, do Delhi. – Daj znać, co postanowiłaś – poprosił, gdy stanęli w lobby przystrojonym różowymi i fioletowymi storczykami. Hotel George V był znany ze swoich spektakularnych aranżacji kwiatowych układanych przez słynnego amerykańskiego florystę. – Chciałbym wiedzieć, czy wróciłaś do Mediolanu. Pokiwała głową i podziękowała mu za jego dobroć, po czym znów przeprosiła za obciążanie go swoimi problemami. – Od tego ma się przyjaciół, nawet tych całkiem nowych – odparł z ciepłym błyskiem w oku. – Zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebowała. Wręczył jej wizytówkę ze wszystkimi swoimi danymi, a ona podziękowała mu raz jeszcze i wsunęła ją do kieszeni. Gdyby nie miał planów na wieczór, zaprosiłby ją na kolację, lecz podejrzewał, że i tak jest zbyt wzburzona, aby jeść czy iść do restauracji. Uścisnął ją lekko kilka minut później, zanim udała się na górę, i wyszedł na zewnątrz do samochodu, który już na niego czekał. Myślał o niej przez całą drogę do restauracji. Rozpaczliwie jej współczuł. Była miłą kobietą, która nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Miał nadzieję, że wszystko ułoży się po jej myśli. Cieszył się też, że ją poznał.
Gdy Benedetta wróciła do pokoju, położyła się na łóżku. Gregorio zadzwonił kilka minut później. Wydawał się zdenerwowany, spieszył się i powiedział, że nie może długo rozmawiać. Dzieci wciąż były w ciężkim stanie, ale żyły, a Anya pogrążyła się w histerii. Oświadczył, że nie zdoła wrócić na noc do hotelu. Znalazł się w sytuacji życia i śmierci, a jego dzieci wciąż cierpiały. Zamknęła oczy, słuchając jego słów. Nigdy jeszcze nie zachowywał się w taki sposób. Mógł mówić i myśleć tylko o swoich dzieciach, a dla niej nie miał ani czasu, ani ciepłych uczuć. – Chyba wrócę rano do Mediolanu. Nie ma sensu, żebym siedziała tutaj i czekała na wiadomość od ciebie. Brzmiała smutno, ale spokojniej, niż oczekiwał. Nie poradziłby sobie, gdyby ona również straciła panowanie nad sobą. Na szczęście zachowywała się rozsądnie – tak zinterpretował jej słowa i ton głosu. Nie miał pojęcia, jaką panikę poczuła, gdy oświadczył, że nie wie, jak zdoła zostawić Anyę i dzieci w Paryżu, i że na razie na pewno tego nie zrobi. To w ogóle nie wchodziło w grę. A ona uświadomiła sobie, że jej mąż może tu zabawić długo w zależności od tego, jak to się wszystko potoczy. Lekarze poinformowali go, że jeśli bliźnięta przeżyją, będą musiały leżeć w szpitalu co najmniej trzy miesiące – aż do wyznaczonej daty porodu. Nie chciała go pytać, czy on także zamierza tyle tu zostać. – Będę dzwonił i na bieżąco cię informował – zadeklarował ponuro. Poczuł ulgę na wieść, że żona wraca do domu. Za bardzo stresował go fakt, że czeka na niego w hotelu. Nie chciał martwić się również o nią. – Przykro mi, Benedetto, nigdy nie chciałem, aby do tego doszło. Nie wiedziała, jak mu na to odpowiedzieć. W ogóle nie powinno do tego dojść, ale się stało, a teraz musieli po prostu stawić czoło sytuacji i przekonać się, dokąd ich to doprowadzi. Nie potrafiła uwierzyć w to, że między nimi znów może być dobrze, ale nie była pewna, czy on to już rozumie. Myślał tylko o Anyi i dwojgu dzieci w inkubatorach. W ogóle nie myślał o żonie. Gdy zakończyli rozmowę, Benedetta spakowała walizkę i w końcu zamówiła coś do jedzenia. Nie jadła przez cały dzień, zdecydowała się więc na sałatkę i dokonała rezerwacji lotu do Mediolanu na następny dzień. Konsjerż zapytał, czy pan Mariani będzie podróżował z nią, czemu zaprzeczyła. Następnego ranka wstała o szóstej, a przed ósmą wymeldowała się z hotelu. Przez chwilę rozważała, czy nie zadzwonić do Dharama, żeby mu o tym powiedzieć, ale uznała, że jeszcze za wcześnie. Przesłała mu zamiast tego wiadomość, w której jeszcze raz podziękowała mu za jego dobroć. Gdy kierowca wiózł ją na lotnisko, rozmyślała o Gregoriu i zastanawiała się, co się dzieje w szpitalu. Wiedziała, że nie może do niego zadzwonić. Dzieci przeżyły noc, którą Gregorio przespał na krześle ustawionym obok inkubatorów. Od razu zakochał się w tych drobnych istotach i teraz mógł się tylko modlić o ich życie. Nagle został ojcem, a jego serce nigdy jeszcze nie było tak
pełne miłości i bólu. Obecnie liczyło się dla niego tylko ich dobro. Gdy na nie patrzył, łzy radości i smutku płynęły mu po policzkach. Razem z Anyą godzinami siedzieli przy bliźniętach, trzymając się za ręce, a on po raz pierwszy uświadomił sobie, że ją kocha, że jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego. Otrzymał od niej najwspanialszy dar. Coś, czego nigdy nie dzielił z Benedettą, która nagle stała się dla niego częścią innego życia. Jego serce i jego dzieci były teraz tutaj. A Anya przyjęła nową rolę w jego życiu, dla niego świętą. Była matką jego dzieci. Z młodej dziewczyny, z którą wdał się w przelotną relację, stała się kobietą pełną godności i o najistotniejszym dla niego znaczeniu. Gdy na nią patrzył, widział teraz kogoś zupełnie innego niż tamta dziewczyna. Przez noc narodziła się pomiędzy nimi więź – stali się zdruzgotanymi rodzicami modlącymi się o życie swoich dzieci. Anya zasnęła na krześle obok niego pośród szumu inkubatorów i brzęku monitorów. Z jej głową na ramieniu nie mógł myśleć o Benedetcie. Na chwilę obecną w tym świecie miłości i przerażenia, w którym nagle się znalazł, jego żona nie istniała. Tutaj to Anya była jego partnerką, matką jego dzieci.
Rozdział 3
Zgodnie z obietnicą Jean-Philippe zadzwonił do Chantal następnego ranka po Białej Kolacji. Poprzedniego wieczoru był zajęty swoimi gośćmi i miał bardzo mało czasu na rozmowę z nią. Jak zwykle chciał się upewnić, że wszyscy dobrze się bawią i miło spędzają wieczór, a poza tym martwił się o Benedettę po tym, jak Gregorio wyszedł, postąpiwszy, jego zdaniem, niegrzecznie. Na szczęście Dharam wziął Benedettę pod swoje skrzydła i nawet z nią zatańczył, a ona dobrze się z nim bawiła. Jean-Philippe zawsze martwił się o swoich gości i chciał mieć pewność, że czują się zadbani. Zauważył, że Chantal spotkała podczas kolacji paru znajomych – podchodziła do ich stolików albo oni odwiedzali ją. Liczył na to, że Chantal spodoba się Dharamowi, który był interesującym, miłym człowiekiem i idealnie by do niej pasował, ale jego indyjskiego przyjaciela bardziej zaintrygowała Benedetta. Chantal to chyba nie przeszkadzało, nie wykazywała bowiem żadnego romantycznego zainteresowania nim. Takie rzeczy zawsze trudno przewidzieć, ale Jean-Philippe postarał się jak najlepiej zaaranżować sytuację. Napięcie pomiędzy mężczyzną a kobietą to jednak sprawa efemeryczna i ulotna, albo się rodzi, albo nie. – To był cudowny wieczór – powiedziała Chantal z entuzjazmem, gdy tylko usłyszała w słuchawce jego głos. – Dziękuję za zaproszenie. Moim zdaniem była to dotychczas najlepsza Biała Kolacja. Lampiony na koniec dodały jej wyjątkowości, były magiczne. Miło ze strony tamtych ludzi, że się nimi z nami podzielili. Jean-Philippe zgodził się z nią, po czym napomknął coś na temat nagłego zniknięcia Gregoria. – Musiało to mieć coś wspólnego z tą dziewczyną, z którą ma romans. Nie chciałem pytać o to Benedetty. To szaleństwo, że się na to godzi. Valerie mówi, że w prasie branżowej wiele się o tym pisze. Tym razem chyba naprawdę przesadził. – Myślisz, że zostawi Benedettę dla tej dziewczyny? – zapytała ogarnięta współczuciem Chantal. – Moim zdaniem powinno być raczej odwrotnie. Może to ona zostawi jego. Już wcześniej nie zachowywał się zbyt przykładnie. Jest tak cholernie czarujący, że ona to znosi, a poza tym mają to wielkie imperium, które razem zbudowali. Ale pewnego dnia zmęczą ją jego romanse. Naprawdę jej wczoraj współczułem. To żenujące, że uciekł przed kolacją. Dobrze, że Dharam umiał się odnaleźć. – To miły człowiek – zgodziła się Chantal. Dobrze się im rozmawiało. Okazał się błyskotliwy i bardzo skromny w kwestii swoich osiągnięć. A przecież studiował na MIT w Stanach i według Jean-Philippe’a był legendą w swoim kraju. – Ale nie dla ciebie? – zapytał, przechodząc od razu do rzeczy. Wciąż miał nadzieję, że Chantal pozna kogoś, kto będzie ją chronił
i roztoczy nad nią opiekę. Jej praca skazywała ją na odosobnienie, a wiedział, jaka się czuje teraz samotna bez swoich dzieci. Marzył, że przedstawi ją odpowiedniemu mężczyźnie. – Nie zaiskrzyło między nami – przyznała szczerze – ale miło będzie go znów zobaczyć jako przyjaciela. Chyba jestem dla niego za stara. Dharam okazał się uderzająco przystojny i egzotycznie elegancki, a także inteligentny oraz zaledwie kilka lat młodszy od niej. Jej serce nie zadrżało jednak na jego widok i podejrzewała, że on poczuł to samo. Wydawał się o wiele bardziej zainteresowany Benedettą, a może po prostu jej współczuł i zachował się po rycersku. Tego Chantal nie była pewna. Zdecydowanie natomiast ona nie pociągała go jako kobieta ani on jej jako mężczyzna. Nie czuła rozczarowania, ponieważ było to marzenie Jean-Philippe’a, nie jej. Naprawdę nie oczekiwała, że jeszcze pozna mężczyznę. Zaczynała czuć, że jej czas już minął – wszyscy porządni faceci, których znała, byli zajęci. Francuzi rzadko się rozwodzili, nawet jeśli małżeństwo nie było szczęśliwe. W takiej sytuacji mieli dyskretne „układy” na boku, co w ogóle nie przemawiało do Chantal. Nie chciała męża za wszelką cenę, a już na pewno nie czyjegoś. Był to jeden z powodów, dla których lubiły ją inne kobiety – była bezpośrednia, szczera i do głębi przyzwoita. – Przykro mi z powodu Dharama. To świetny facet. Jeśli kiedyś zawitasz do Indii, wszystkim cię przedstawi. Odwiedziliśmy go z Valerie w Delhi w zeszłym roku i świetnie się bawiliśmy. Wszyscy go kochają. Nawet dzieci ma miłe, i w tym samym wieku co twoje. – To dlatego uznał, że będą do siebie pasować, ale los postanowił inaczej. Ewidentnie nie było pomiędzy nimi chemii. A oboje wiedzieli, że tych rzeczy nie da się zaplanować ani narzucić. – Spotkamy się dzisiaj na lunchu? Potrzebuję twojej rady. – W sprawie nowego koloru ścian w salonie czy czegoś poważnego? – zażartowała. Radzili się siebie we wszystkim, a on wysoko cenił jej opinie. Konsultował z nią wiele pomysłów przez dwanaście lat trwania ich przyjaźni, nawet ślub z Valerie siedem lat temu. Wtedy Chantal poparła go całym sercem i nigdy nie zmieniła zdania. Uważała ich za idealną parę i udane małżeństwo. Decyzja okazała się słuszna. – Poważnego – odparł zagadkowo. – To sprawa osobista czy prywatna? – dopytywała dalej. – Powiem ci podczas lunchu. Pora i miejsce jak zwykle? Regularnie jadali razem lunch, co najmniej raz w tygodniu, w tym samym skromnym bistrze w siódmej dzielnicy po lewej stronie rzeki, niedaleko jej mieszkania. Przez lata próbowali innych restauracji, ale on preferował właśnie tę. – Oczywiście. Do zobaczenia – potwierdziła. Siedział już przy ich ulubionym stoliku na tarasie, gdy dotarła tam
w czerwonym swetrze, dżinsach i balerinach. Wyglądała ładnie i świeżo z długimi jasnymi włosami zebranymi w koński ogon czerwoną wstążką. Jean-Philippe wyszedł z biura, miał więc na sobie garnitur, tylko krawat wsunął do kieszeni. Zamówił stek dla siebie, sałatkę dla niej i dwa kieliszki wina. Nie zawsze pijał wino podczas lunchu, był to więc jasny znak, że ma jakieś zmartwienie i jest spięty. Dostrzegła to w jego oczach, gdy gawędzili o Valerie, dzieciach i Białej Kolacji. – No więc co się dzieje? – zapytała go w końcu, nie mogąc już dłużej znieść tej niepewności. Czasami zachowywał się bardzo po francusku i potrafił długo gadać, zanim przechodził do rzeczy; obierał okrężną drogę, zamiast iść prosto do celu. Jedli razem lunch zaledwie pięć dni temu, więc cokolwiek to było, musiało się wydarzyć niedawno. Zawahał się przez chwilę, po czym odpowiedział: – Mam problem albo niedługo będę miał. Interesy idą kiepsko, gospodarka jest w strasznym stanie. Połowa krajów w Europie drży w posadach, nikt nie chce tu inwestować. Francuzi od lat boją się afiszować ze swoim bogactwem z powodu podatków od dużych majątków i osobistych oszczędności. Inwestują więc za granicą, ile się da, i ukrywają prawdziwą wartość swoich aktywów, kiedy tylko się da. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje Francuz, to inwestować we Francji i narazić się na wyższe podatki. Nikt nie ufa rządowi. – Zwolnią cię? – zrobiła zmartwioną minę. Wiedziała, że dobrze sobie radzi w firmie inwestycyjnej, w której pracował, ale nie miał żadnego osobistego majątku, miał za to żonę i troje dzieci na utrzymaniu, z którymi wiódł bardzo wygodne życie. Wiedziała też, jaki jest hojny wobec Valerie, jak lubi kupować jej śliczne rzeczy, żyć na poziomie i zabierać ją na wspaniałe wakacje. Jego dzieci zaczynały właśnie prywatne szkoły, mieszkali wszyscy w pięknym apartamencie w szesnastej dzielnicy, w jednej z najmodniejszych części Paryża. Utrata pracy w tym momencie wiązałaby się dla niego z ogromnym wyzwaniem i poważną zmianą stylu życia. Valerie miała świetną pracę w „Vogue’u”, ale zarabiała o wiele mniej od niego, ponieważ branża prasowa nie płaciła dobrze. Polegali więc głównie na jego dochodzie. Mieli trzydzieści dziewięć i trzydzieści pięć lat i musieli sami zarabiać na swój styl życia. – Nie, nikt nie zamierza mnie zwolnić. Ale patrząc na to realistycznie, nigdy już nie będę zarabiał więcej niż teraz, chyba że nagle gospodarka przyspieszy, co się nie wydarzy. Nie przez co najmniej dekadę. Nie narzekam, zarabiam przyzwoicie, ale nigdy nie zdołam odłożyć z tego prawdziwych pieniędzy dla mojej rodziny, a wszystko jest bardzo drogie. Spójrzmy prawdzie w oczy, wydatków jest dużo przy trójce dzieci i wygodnym życiu. Po prostu nie widzę przed sobą żadnego rozwoju. Jeśli już, wydatki tylko wzrosną, gdy dzieci będą dorastać, a ja nie zarobię więcej, jeśli nie dokonam jakiejś drastycznej zmiany. Myślałem o tym od roku, ale nie znalazłem rozwiązania. Aż do teraz. Trzeba
uważać, czego sobie życzysz. Trzy dni temu otrzymałem niewiarygodną propozycję zawodową i fantastyczną szansę, aby zarobić prawdziwe pieniądze. Takie, o których tutaj mogę tylko marzyć. – Na czym polega problem? Wiedziała, że zawsze się jakiś znajdzie. Tak musiało być i w tym wypadku, w przeciwnym razie nie miałby takiej zmartwionej miny i nie prosiłby jej o radę. Gdyby była to kwestia bezpośredniego przejścia do innej firmy, gotowej więcej mu płacić, świętowaliby, a on powiedziałby to wprost. – Otrzymałem propozycję od bardzo dużej spółki kapitałowej. Mają amerykańskich partnerów i zarabiają fortunę. Dadzą mi szansę wziąć w tym udział, a w grę wchodzą naprawdę olbrzymie pieniądze. Pensja początkowa jest świetna, a bonusy jeszcze atrakcyjniejsze. Dokładnie tego potrzebuję, jeśli mam kiedykolwiek zarobić jakieś prawdziwe pieniądze na utrzymanie rodziny. To niepowtarzalna okazja. Wydawał się jednak spięty, gdy kelner podał ich zamówienie i odszedł. Chantal pragnęła usłyszeć, co go w tej sytuacji powstrzymuje. – Dlaczego więc nie zamawiamy szampana, by to uczcić? – zapytała. Spojrzał na nią ponuro. – Praca jest w Chinach. To tam zarabia się dzisiaj wielkie pieniądze. Chcą, żebym przeprowadził się do Pekinu na trzy do pięciu lat. Nie jest to łatwe miejsce do życia. Nie wyobrażam sobie, żeby Valerie chciała przenieść tam dzieci. Kocha Paryż, kocha swoją pracę tutaj. Robi karierę, prawdopodobnie zostanie redaktor naczelną francuskiego „Vogue’a”, ale nigdy nie zdołamy utrzymać się z jej pensji, a ona o tym wie. Taka szansa nie zdarza się co dzień i jeśli ją odrzucę, kolejna może mi się już nie trafić. Możliwe, że utknę tu na dwadzieścia kolejnych lat, próbując związać koniec z końcem i coś odłożyć. Jeśli pojedziemy do Pekinu, zarobię tyle, żeby zabezpieczyć naszą przyszłość. Ale myślę, że Valerie znienawidzi mnie, jeśli wyjedziemy, jeżeli będzie musiała zrezygnować z kariery. A mnie trudno będzie pogodzić się z faktem, że pozbawi mnie, nas, tej szansy. Patowa sytuacja – wyjaśnił z ponurą miną. Chantal uważnie go wysłuchała. Czekała go niełatwa decyzja, ona również sądziła, że Valerie nie będzie zadowolona, rezygnując dla niego ze swojej kariery. A nie mogła sobie pozwolić na trzy do pięciu lat urlopu. Ktoś inny zająłby wtedy jej miejsce. W magazynach modowych panowała zabójcza konkurencja. – Rozmawiałeś z nią? – zapytała cicho, ważąc w głowie wszystkie za i przeciw. Jeśli jednak chciał dzięki temu zarobić pieniądze, potrzebował ich dla swojej rodziny, argumenty za Chinami zdecydowanie wygrywały. – Zadzwonili do mnie trzy dni temu, a spotkałem się z nimi wczoraj. Ich amerykańscy partnerzy byli akurat w mieście, a wieczorem poszliśmy na Białą Kolację. Nie miałem czasu, żeby usiąść i z nią o tym porozmawiać. Ale muszę
powiedzieć jej jak najszybciej. Firma chce poznać moją decyzję w najbliższych tygodniach, a we wrześniu mam już być na miejscu. Podał Chantal nazwę firmy, która zrobiła na niej wrażenie, tak jak powiązania z Amerykanami. Była to korzystna propozycja ze strony bardzo ważnej korporacji. – Kiedy jej powiesz? – Dzisiaj. Jutro. Wkrótce. Chantal, co twoim zdaniem powinienem zrobić? – Wow – mruknęła cicho, patrząc mu w oczy, po czym odchyliła się na oparcie krzesła i odłożyła widelec. – Trudne pytanie. Ktoś tu straci albo przynajmniej będzie tak czuł. Ty lub ona od razu, albo wy wszyscy w dłuższej perspektywie, jeśli odrzucisz tę ofertę. – Nie mógłbym tego zrobić – wyznał szczerze – ale co, jeśli ona się nie zgodzi? Jeśli mnie zostawi? Na jego twarzy odmalowała się panika, a Chantal ogarnęło współczucie. Dlaczego każda taka szansa niosła za sobą jakieś ryzyko? Nic nigdy nie było proste, jeśli w grę wchodziły duże pieniądze. Dodatkową przeszkodę stanowił Pekin. Chantal nie wyobrażała sobie, by Valerie przeprowadziła się tam z radością czy choćby dobrowolnie. Jean-Philippe będzie ją musiał zaciągnąć do Pekinu siłą, chyba że całkowicie odmówi zgody na wyjazd i rezygnację z własnej kariery, nawet jeśli ta była mniej lukratywna. Dla niej znaczyła wiele, pracowała w branży modowej, w „Vogue’u”, w dwóch krajach od ponad dwunastu lat, odkąd skończyła studia. Rezygnacja z tego byłaby dla niej wielkim poświęceniem. Tak jak dla niego rezygnacja z tej nowej propozycji. – Nie zostawi cię. Kocha cię – próbowała dodać mu otuchy Chantal. – Ale będzie wstrząśnięta. – Nie dało się temu zaprzeczyć, oboje to wiedzieli. – I trudno ją za to winić. Ciężko pracuje w „Vogue’u”, wymarzony awans znajdzie się w jej zasięgu, gdy obecny redaktor naczelny odejdzie na emeryturę. Czy nie możesz jechać do Pekinu na krótszy okres? Rok, może dwa, a nie trzy do pięciu? – Było to długotrwałe zobowiązanie. Jean-Philippe pokręcił przecząco głową. – Może uda mi się skrócić pobyt do trzech lat, przynajmniej na początku, ale na pewno nie więcej. Chcą, żebym stanął na czele pekińskiego oddziału. Facet, który teraz nim kieruje, odchodzi. Mieszkał tam cztery lata i otworzył dla nich ten oddział. – Wiesz, dlaczego odchodzi? – Jego żona nienawidziła tego miejsca. Wróciła do Stanów rok temu – wyznał ponuro. Oboje wybuchnęli śmiechem. – Cóż, to dla nas dodatkowa informacja, nie sądzisz? – Chantal uśmiechnęła się do niego. – Moim zdaniem, jeśli to zrobisz, musisz pamiętać, że nie będzie
łatwo, ale będzie warto na krótki okres, żebyś osiągnął swoje cele. Czasami musimy zrobić coś nieprzyjemnego, żeby zrealizować nasze marzenie. Dla ciebie to rozsądny zawodowy krok. Valerie to zrozumie. Wiedziała też jednak, tak jak on, że Valerie nie będzie mogła odejść z pracy i tak po prostu wrócić do niej za trzy do pięciu lat. Do tego czasu znajdą innego naczelnego. A ona tak długo czekała na tę szansę. – Wcale nie jestem pewien, czy Valerie zrozumie, czy będzie chciała zrozumieć. Wpłynie to na jej karierę, będzie musiała opuścić „Vogue’a” i przeprowadzić się z trójką małych dzieci w okropne miejsce, do miasta, w którym, jak twierdzą wszyscy, trudno się mieszka. Nie wiem, czy zdoła się zachować rozsądnie. Może właśnie nie. – Musisz jej zaufać. To mądra kobieta, a realia są, jakie są, przynajmniej te ekonomiczne. Jeśli chce zagwarantować sobie życie na odpowiednim poziomie w przyszłości, to tylko w ten sposób. Tak czy inaczej, musisz jej powiedzieć i razem z nią podjąć decyzję, nawet jeśli na początku nie podejdzie do tego entuzjastycznie. Zmieni zdanie albo może wypracujecie jakiś rozsądny kompromis. Żadnego jednak nie potrafiła dostrzec, tak jak on. Jean-Philippe wiedział, że może przyjąć tę propozycję lub nie. A Valerie może z nim jechać lub nie. Było to boleśnie proste, a „boleśnie” było słowem kluczem. Rozmawiali o tym podczas lunchu, aż w końcu nadeszła pora, by rozstać się na chodniku przed restauracją. – Zadzwoń do mnie po rozmowie z nią, żeby mi powiedzieć, jak wam poszło. Valerie była rozsądną kobietą, kochała Jean-Philippe’a. Cokolwiek miało się wydarzyć, Chantal była pewna, że ich małżeństwo to przetrwa, nawet jeśli na początku pojawią się zawirowania, co wydawało się bardzo prawdopodobne. – Jestem w Paryżu do końca tygodnia, a w przyszły weekend jadę odwiedzić Erica w Berlinie. – Był to jej młodszy syn. – Nie widziałam go od lutego. Tworzy jakiś nowy projekt i nie chciał, żebym mu przeszkadzała. Przygotowuje się do wystawy. Świetnie sobie radził, choć jego konceptualne instalacje były dla niej zbyt skomplikowane. Niemniej w świecie sztuki był uważany za jednego z najbardziej obiecujących młodych artystów, a jego prace dobrze się sprzedawały. Była z niego dumna i lubiła go odwiedzać. Mieszkał w Berlinie od trzech lat, bardzo polubił to miasto. Miał też nową dziewczynę, którą chciał jej przedstawić. Przewidywał dla matki większą rolę w swym życiu niż jego rodzeństwo, które mieszkało dalej. Mimo to widywali się tylko kilka razy w roku. Był zbyt zajęty swoją sztuką, aby zapraszać ją częściej, a do Paryża przylatywał tylko na Boże Narodzenie, tak jak jej pozostałe dzieci. Wychowała bardzo niezależne jednostki, z których żadna nie chciała zostać
we Francji. Takiego miała pecha, jak powtarzała Jean-Philippe’owi. Wszyscy troje mieli wspaniałą etykę pracy, tak jak ona, i świetnie sobie radzili, ale znaleźli inne kraje, które bardziej odpowiadały ich celom. Charlotte mieszkała w Hongkongu od ukończenia studiów na Columbii pięć lat temu. Biegle mówiła po mandaryńsku. Starszy syn Chantal Paul kochał natomiast życie w Stanach, stał się już bardziej amerykański niż hot dogi i placek z jabłkiem, miał amerykańską dziewczynę, której Chantal nie lubiła, ale z którą mieszkał już od siedmiu lat. Eric, najmłodsze dziecko, opuścił gniazdo jako ostatni, trzy lata temu. Lata te okazały się bardzo samotne dla Chantal, z czego nie zwierzała się jednak nikomu poza Jean-Philippe’em. Jej dzieci były utalentowane i pracowite, ale nie miały dla niej czasu. Chantal po lunchu z Jean-Philippe’em wróciła do swojego mieszkania. Przyjaciel nie odzywał się do niej przez kilka następnych dni, co nie było typowe, jako że zazwyczaj dzwonił do niej bardzo często. Sam mianował się jej rodziną po tym, jak jej dzieci rozjechały się po świecie. Chantal nie miała rodzeństwa ani rodziców, więc dzieci i przyjaciele byli dla niej wszystkim. Bardzo angażowała się też w swoją twórczość, obecnie pisała niezwykle ważki scenariusz o grupie kobiet w obozie koncentracyjnym podczas drugiej wojny światowej i ich walce o przetrwanie. Podejrzewała, że żona nie przyjęła dobrze nowin Jean-Philippe’a, ale nie chciała do niego dzwonić i się narzucać. Przepracowała cały weekend, bardzo zadowolona ze swoich postępów, a Jean-Philippe sam zadzwonił do niej w poniedziałek po południu. – Jak poszło? – zapytała, gdy tylko go usłyszała. – Tak, jak się można było tego spodziewać – odparł zmęczonym głosem. Miał za sobą długi, stresujący weekend, co było słychać. – Valerie była zszokowana, zdenerwowana, zła, że w ogóle to rozważam. Przepłakała całe niedzielne popołudnie. Jedyny plus jest taki, że nie poprosiła o rozwód od razu. Żartował, ale Chantal była pewna, że jego nowina stanowiła bombę zrzuconą na ich poukładane życie, które od siedmiu lat toczyło się gładko. Mieli ogromne szczęście – szczęśliwe dzieci, komfort, zdrowie, dobrych przyjaciół, zawody, które kochali, i uroczy dom w mieście, który uwielbiali. Teraz stanęli w obliczu trudnej decyzji, w wyniku której jedno z nich mogło wszystko stracić, musiało się poświęcić. Nie zazdrościła im, ale wiedziała, że się kochają, a ich małżeństwo ma solidne podstawy, co mogło im tylko pomóc niezależnie od podjętej decyzji. – Myślisz, że zgodzi się na przeprowadzkę do Pekinu? – zapytała Chantal. – Nie, nie sądzę. Przynajmniej nie w tym momencie. Ale to się może zmienić. Zastanawia się, a ja mam trzy tygodnie na podjęcie decyzji. – Zapowiadały się długie trzy tygodnie. W środę zjedli razem lunch, a Jean-Philippe wydawał się bardzo spięty. Nie
miał nic więcej do dodania w tym temacie, dopóki Valerie nie podejmie decyzji. Dla niego sprawa była jasna. Uważał, że powinni jechać z powodów, które w zeszłym tygodniu wyłuszczył Chantal. Rozmawiali więc o innych rzeczach – Jean-Philippe powiedział Chantal, że według Valerie o bliźniakach Gregoria piszą wszystkie gazety. Przyszły na świat przedwcześnie, w paryskim szpitalu. – Biedna Benedetta – powiedziała Chantal z przejęciem. Uświadomili sobie, że musiały się urodzić w noc Białej Kolacji i że to z tego powodu Gregorio wyszedł wcześniej. – Zastanawiam się, jak to się wszystko ułoży. Ja chyba nie zdołałabym mu wybaczyć. – Może ona tym razem też tego nie zrobi. Musiał to być dla niej szok, gdy dowiedziała się, że będzie miał dwoje dzieci z kimś innym, podczas gdy ona nie może urodzić. Benedetta zawsze była w tej sprawie otwarta, dzieliła się z innymi swoim żalem, ale ostatecznie pogodziła się z tym faktem. Teraz jednak on miał dzieci, a ona nie. Wszyscy zastanawiali się, czy w ten sposób Rosjanka nie stanie się kimś ważnym w jego życiu. Do tej pory zbywał swoje romanse, które nigdy nie trwały długo, ale dzieci nadawały temu ostatniemu związkowi nowy wymiar. Chantal współczuła Benedetcie, a Jean-Philippe uważał Gregoria za idiotę, który w końcu posunął się za daleko. Nie popierał jego romansów, sam zawsze był wierny żonie, do czego Gregorio wydawał się niezdolny. Po lunchu Chantal poszła na targ w Bon Marché, aby kupić ulubione przysmaki Erica. Zawsze starała się przywieźć mu francuskie jedzenie, za którym tęsknił, ponieważ w Niemczech żył na kiełbasie i sznyclach. Wypełniła więc kosz puszkowanym foie gras i innymi delikatesami, jego ulubionymi ciastkami, francuską kawą i wszystkim, co lubił jeść. Był to matczyny gest, który Eric zawsze doceniał, gdy zjawiała się w Berlinie z torbą pełną francuskich przysmaków. Bon Marché było doskonałym miejscem, by je wszystkie znaleźć. Wrzucała właśnie opakowanie jego ulubionych ciastek do koszyka na ramieniu, gdy zauważyła, że z drugiego końca alejki przygląda się jej mężczyzna zajęty wybieraniem herbaty. Wydał jej się znajomy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd go zna, więc poszła dalej. Spotkali się znów w kolejce do kasy. Jego twarz nie dawała jej spokoju. Nie mogła zdecydować, czy ten obcy człowiek, którego już kiedyś widziała, zapewne w Bon Marché, ma taką pospolitą twarz, czy też może faktycznie gdzieś się już spotkali, co wydawało jej się mało prawdopodobne, bo przecież by go zapamiętała. Był to przystojny facet pod czterdziestkę. Miał na sobie dżinsy i zamszowe mokasyny, a także czarny sweter. Stanął w kolejce za nią, a ona zdążyła już o nim zapomnieć i wyrzucić go z pamięci, gdy nagle usłyszała męski głos przy swoim uchu. – Czy twoje życzenie już się spełniło?
Odwróciła się, by na niego spojrzeć, i tym razem dotarło do niej, kto to taki. To on przyniósł piękne papierowe lampiony na Białą Kolację, wręczył jej jeden i nakazał pomyśleć życzenie. Uśmiechnęła się, gdy go rozpoznała. – Jeszcze nie. To może chwilę potrwać – odparła swobodnie. Uśmiechnął się do niej. – Och, a więc to jedno z tych życzeń. Wydaje się warte czekania. Pokiwała głową, a on zajrzał do jej koszyka zdumiony ilością przysmaków, które wybrała. Kosz widocznie jej ciążył. – Widzę, że urządzasz niezłą imprezę. Dodała tam jeszcze dwie butelki wina, które nadawały całości odświętny wygląd. – Zawożę to wszystko mojemu synowi, który mieszka w Berlinie. – Szczęściarz. Ma dobry gust i miłą mamę – mruknął na widok foie gras i wina. – Jest przymierającym głodem artystą, który ma już dość kiełbasy i piwa. Roześmiał się, gdy to powiedziała. Podeszła do kasy, podpisała rachunek i odwróciła się jeszcze do niego przed wyjściem. – Raz jeszcze dziękuję za to życzenie i za śliczny lampion. Wszystkim nam bardzo umiliłeś wieczór. Uśmiechnęła się i zauważyła, że mężczyzna ma głębokie brązowe oczy. Patrzył prosto na nią. Miał bardzo intensywne spojrzenie, a ona poczuła, że przeszywa ją prąd. Przypomniała sobie, że zauważyła jego oczy już podczas Białej Kolacji, gdy podał jej lampion i polecił pomyśleć życzenie. Jego głos zabrzmiał wtedy nagląco, a zanim lampion odleciał, wpatrywał się w nią równie intensywnie jak teraz. Miał poważną, przystojną twarz. – Cieszę się, że ci się podobało. Mnie również. Mam nadzieję, że twoje życzenie się spełni. Miłej zabawy z synem. – Dziękuję – odparła, po czym wyszła ze sklepu. Myślała przez chwilę o tym, jaki jest atrakcyjny, po czym całkiem o nim zapomniała. Wróciła do mieszkania i spakowała jedzenie dla Erica do walizki. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy syna. Za długo się nie widzieli. Cztery miesiące oczekiwania na wizytę u najmłodszego dziecka wydawały się jej wiecznością. Zawsze tak było. Długie przerwy pomiędzy odwiedzinami u synów i córki stały się jednym z powodów, dla których tyle pracowała. Lubiła pisać, ale dawało jej to też szansę zaludnienia swojego życia fikcyjnymi postaciami, które stawały się dla niej rzeczywiste, gdy je tworzyła. Pisanie scenariuszy do filmów dokumentalnych o sprawach dla niej ważnych wypełniało pustkę w jej życiu, a rezultaty okazywały się zazwyczaj wspaniałe. Przelewała serce i duszę we wszystko, co robiła – w pisanie, w przyjaźnie i swoje dzieci, o ile jej na to pozwalały. Cieszyła ją perspektywa odwiedzin u Erica w Berlinie.
Rozdział 4 Gdy Valerie wracała wieczorami do domu, miała wrażenie, że napięcie panujące w ich mieszkaniu można kroić nożem. Niemal nie odzywała się do Jean-Philippe’a, odkąd powiedział jej o Pekinie. Jedli razem kolację po położeniu dzieci do łóżek, ale choć zazwyczaj uwielbiali toczyć rozmowy pod koniec dnia pracy, teraz nie była w stanie zamienić z nim nawet słowa. Jean-Philippe miał wrażenie, że karze go za jego propozycję, ona utrzymywała, że potrzebuje czasu do namysłu i że nie chce z nim o tym rozmawiać. Znała wszystkie za i przeciw. Niestety jej rozmyślania nad tą decyzją wykluczały wszelkie inne tematy. Ich dzieci były jeszcze za małe, by zrozumieć nieprzyjemną atmosferę, ale instynktownie wyczuwały napięcie pomiędzy rodzicami. Nieunikniony był również wpływ ich decyzji na nie. Zdaniem Valerie dzieci wychowywane na Zachodzie nie czułyby się dobrze, dorastając w Pekinie. Miasto było ogromnie zanieczyszczone, warunki do życia trudne i dlatego większość osób nie zabierała tam małych dzieci. Ich pociechy miały odpowiednio pięć, trzy i dwa lata. Martwiła ją nawet kwestia opieki medycznej nad nimi i ryzyko chorób. Uważała, że nie chodzi tylko o fakt, iż będzie musiała zrezygnować z pracy, co wpłynie na jej karierę, lecz także o dobro jej dzieci. Jean-Philippe utrzymywał, że ludzie się tam przeprowadzają i że poszerzy to horyzonty dzieci we wczesnym wieku, co może wpłynąć na nie tylko pozytywnie. Valerie wiedziała też jednak, że moda to niewdzięczna branża i niełatwo będzie jej do niej wrócić po trzech, pięciu latach. Dla niej mogło to oznaczać koniec, a nie była jeszcze gotowa zrezygnować z tej ścieżki kariery. Czasami zastanawiała się, czy Jean-Philippe w ogóle bierze to pod uwagę. I choć starała się tak nie myśleć, była zła na niego, że pragnie wywrócić ich życie do góry nogami. Jean-Philippe próbował poruszyć z nią temat przeprowadzki jeszcze kilkakrotnie po ich pierwszej rozmowie, ale za każdym razem odmawiała. – Dlaczego nie możemy chociaż o tym porozmawiać? – dopytywał błagalnie. – Bo ja nie chcę. Nie chcę, żebyś naciskał, nie chcę, żebyś próbował na mnie wpłynąć. Potrzebuję czasu do namysłu bez twojego ponaglania. – Szybko wpadała w złość, odkąd wypłynął ten temat, co nie było do niej podobne. – Nie będę naciskał, nie zmuszę cię do wyjazdu. Mówił rozsądnie, ale ona nie chciała go słuchać, nie wierzyła mu. Wiedziała, czego pragnie. Chciał przyjąć propozycję w Pekinie. Jasno dał jej to do zrozumienia. – To także twoja decyzja. – Czyżby? – odwróciła się do niego twarzą w połowie kolacji i odłożyła widelec. Jej oczy płonęły. – A może chcesz po prostu, żebym się zgodziła
i powiedziała, że nie będę cię winić za rozpad mojej kariery? To nie jest moja decyzja, Jean-Philippe. Nie pozostawiasz mi wyboru. Mam jechać z tobą do miejsca, które wszyscy znienawidzimy, i zniszczyć swoją karierę albo zostać tutaj i sprawić, że ty znienawidzisz mnie za odebranie ci tej szansy. Zarabiasz więcej niż ja, więc pewnie w ostatecznym rozrachunku twój głos bardziej się liczy. Po prostu moim zdaniem to niesprawiedliwe, że zwalasz wszystko na mnie. A co się stanie, jeśli nam się tam nie spodoba, jeżeli dzieci zachorują, jeśli ja nie znajdę tam innej pracy, a ty nie zarobisz tyle, ile myślisz? Co wtedy? – Wrócimy do domu – odparł cicho. – Dla mnie może być już wtedy za późno. Niemal trzynaście lat zajęło mi dotarcie do tego etapu w „Vogue’u”. Dlaczego mam z tego rezygnować? Tylko dlatego, że więcej zarabiasz, czy może dlatego, że jesteś mężczyzną? – Zrobilibyśmy to dla naszej rodziny, Valerie. Dla naszej przyszłości. Tutaj nie zarobię takich pieniędzy, to dla mnie wielki krok w górę. – Taka była prawda, ona również to wiedziała. – Teraz jest najlepsza pora, tamtejszy rynek się rozwija. Można tam zarobić fortunę. – Nie potrzebujemy fortuny – oświadczyła z powagą. – Wystarczy nam to, co mamy. – Może więc taką decyzję ostatecznie podejmiemy. Ale ja chciałbym mieć szansę zarobić coś więcej, coś odłożyć. Może nam się to kiedyś przydać. A we Francji takich pieniędzy nie zarobię, w Stanach również – dodał, choć nigdy nie rozważał pracy tam. Byli mocno związani z Francją, którą kochał. – Dlaczego pieniądze mają rządzić naszym życiem? Nigdy nie byłeś taki. To jeden z powodów, dla których tak mi się tu podoba. Nie chodzi tylko o pogoń za pieniędzmi, ale o jakość życia. A jakie życie będziemy wieść w Pekinie? Nie jesteśmy Chińczykami. To dla nas kompletnie odmienna kultura, a do tego niełatwe miejsce do życia. Wszyscy tak mówią. Jesteś gotów poświęcić to wszystko dla pieniędzy, które zarobisz? Ja nie jestem tego pewna. – W takim razie nie pojedziemy – odparł z przygnębieniem. Czuł się przytłoczony ich kłótniami. Sam również był świadom minusów, zwłaszcza tych dotyczących dzieci, i nie mógł im zaprzeczyć. Nie chciał jej okłamywać. Rozumiał, że istnieje duża szansa, iż nikomu się tam nie spodoba, a w tym wypadku nawet minimalny trzyletni kontrakt mógł się okazać wiecznością. Valerie siedziała jeszcze przy komputerze i pracowała, gdy kładł się do łóżka. Nawet nie powiedziała mu dobranoc. Nie pocałowała go od kilku dni, nagle stała się rozwścieczoną kobietą gotową winić go za wszystko. Nigdy taka nie była. Czuła się jednak tak, jakby całe ich życie leżało na szali, martwiła się też o ich małżeństwo. Co się stanie, jeśli będą tam nieszczęśliwi i ciągle będą się kłócić? Pekin w ogóle jej nie pociągał, ale Jean -Philippe rozpaczliwie tego pragnął. Wiedziała to. Rozpoczęła się pomiędzy nimi wojna, która zatruwała wszystko.
Oboje mieli wrażenie, że ich świat się rozpada. W mgnieniu oka przeszli od bycia sojusznikami i najlepszymi przyjaciółmi do wrogości, która obojgu była obca po siedmiu łatwych, szczęśliwych latach. Niezależnie od tego, jak to wszystko miało się ułożyć, jaką decyzję mieli podjąć, jedno z nich musiało przegrać, a może nawet cała rodzina. Gdy Chantal wsiadła w samolot do Berlina w piątkowe popołudnie, mogła tylko cieszyć się tym, że wkrótce znów zobaczy swoje najmłodsze dziecko. Wiozła mu jedzenie, które uwielbiał, dwa nowe swetry, w których na pewno będzie chodził, bo kiedy go ostatni raz widziała, wszystko, co posiadał, było dziurawe, i kilka książek, które jej zdaniem chciałby przeczytać. Gdy go odwiedzała, zawsze zauważała w jego mieszkaniu sprzęty wymagające wymiany. Wzięła ze sobą nawet skrzynkę z narzędziami, by dokonać drobnych napraw. Eric nigdy nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Była matką oferującą pełną opiekę, a jej dzieci często z tego żartowały. Tylko Eric doceniał i lubił, gdy się wokół niego krzątała. Pech sprawił, że scena artystyczna w Berlinie okazała się bardziej awangardowa niż ta w Paryżu, i to właśnie w Niemczech był szczęśliwszy zawodowo. Czuł, że sztuka wymaga od niego, by mieszkał właśnie tam, co dla niej było stratą. Jej związek z Charlotte, jej drugim dzieckiem, zawsze był trudniejszy, a córka lubiła mieszkać po drugiej stronie świata, z dala od matki. Paul zakochał się w Stanach, gdy pojechał tam do szkoły filmowej przy Uniwersytecie Południowej Kalifornii i postanowił zostać, co nie zaskoczyło Chantal. W wieku trzydziestu jeden lat wydawał się bardziej amerykański niż francuski, choć mieszkał tam dopiero trzynaście lat. Eric był jej dzieckiem, słodkim chłopcem, który lubił jej towarzystwo i był z nią całkowicie szczery. Zawsze dobrze się razem bawili. Miał tylko trzy lata, gdy zginął jego tata, wychowywała go więc sama. I to za nim najbardziej teraz tęskniła. Jako dwudziestosześciolatek wciąż miał w sobie tę samą słodycz, a jej nadal wydawał się chłopcem. Uścisnął ją mocno, gdy tylko spotkali się przy punkcie odbioru bagażu. Pożyczył furgonetkę od przyjaciela, aby zawieźć ją do swojego mieszkania, w którym zawsze nocowała podczas odwiedzin. Sam na to nalegał, uwielbiał mieć ją blisko i jeść z nią rano śniadanie, gdy oboje już wstali. Zarabiał na swoich dziełach na tyle, by się utrzymać, a matka od czasu do czasu mu pomagała, ale nie potrzebował wiele. Mieszkał w dzielnicy Friedrichshain i płacił niewielki czynsz za mieszkanie, które wyglądało jak nora, a które on uwielbiał. Oprócz tego wynajmował studio w tym samym budynku, w którym tworzył swoje instalacje. Dla niej nie miały one sensu, ale on potrafił znaleźć dla nich rynek zbytu – reprezentowała go jedna z najlepszych awangardowych konceptualnych galerii w Berlinie. Chantal była z niego dumna, choć nie rozumiała jego pracy. Podziwiała jednak jego oddanie i wagę, jaką do tego przykładał. Uwielbiała też spotykać się z jego znajomymi i zwiedzać okolice podczas swoich wizyt. Każda wyprawa do
Berlina była dla niej przygodą. Gdy dotarli do mieszkania, wręczyła mu jedzenie, które kupiła dla niego w Bon Marché. Był zachwycony. Od razu otworzył foie gras, a ona zrobiła mu grzankę w starym piekarniku, którego nigdy nie używał. Znów czuła się jak matka, będąc z nim, słuchając jego historii, śmiejąc się razem z nim i rozmawiając o scenariuszu na temat drugiej wojny światowej, nad którym pracowała. Eric zawsze interesował się jej pracą. Znów uświadomiła sobie, jak bardzo za nim tęskniła i jakie puste było teraz jej życie bez dzieci w domu. Nie mogła jednak cofnąć czasu. Dni ich dzieciństwa dobiegły końca, a jej pozostało już tylko cieszyć się nimi podczas odwiedzin, gdy spędzali razem czas, co nieczęsto się zdarzało z powodu dzielących ich odległości. Rola matki dorosłych dzieci była sztuką, która nie przychodziła jej łatwo. Jej pociechy pozostawiły po sobie ogromną pustkę w jej życiu, gdy się wyprowadziły, o czym im nigdy nie powiedziała. Nie widziała sensu w budzeniu w nich poczucia winy za to, że dorośli, nawet jeśli dla niej było to wyzwanie. Musiała się jednak z tym pogodzić i robiła to najlepiej, jak umiała. Widok najmłodszego syna zawsze dodawał jej energii na długie tygodnie. Czuła się mile widziana, gdy go odwiedzała, ponieważ wydawał się szczerze cieszyć, że może z nią pobyć. Wystrzegała się też pracy, kiedy była z dziećmi, by móc poświęcić im całą swoją uwagę. Tego wieczoru zabrali nową dziewczynę Erica Annaliese na kolację. Była słodka, pochodziła ze Stuttgartu, studiowała sztukę i dosłownie czciła Erica. Ewidentnie uważała go za geniusza, a jego nieco zawstydzała jej nieposkromiona adoracja. Cieszył się jednak, że matka ją polubiła i wydawała się pochwalać ich związek pomimo licznych tatuaży i kolczyków dziewczyny. Chantal przywykła już do tego typu widoków, ponieważ wielu jego znajomych tak właśnie wyglądało. Była tylko wdzięczna losowi, że on nie robi sobie takich rzeczy. Nieodmiennie bawiło ją to, jak różnią się od siebie jej dzieci. Charlotte była największą konserwatystką i zawsze głośno krytykowała podejrzanie wyglądających przyjaciół brata z akademii sztuk pięknych oraz jego styl życia. Nawet matkę oskarżała często o cygańskie zapędy i oczekiwała, że podczas wizyt w Hongkongu będzie się przebierać do kolacji. Paul natomiast przejął każdy aspekt życia w Stanach – podnosił ciężary, by nabrać muskulatury i wiele lat temu przeszedł na weganizm. Zawsze pouczał matkę w kwestii jej diety, a gdy odwiedzała go w Los Angeles, zabierał ją do siłowni na treningi kardio i pilates. Chantal wyznała Jean-Philippe’owi, że syn niemal ją wykończył podczas ostatniej wizyty i ostrzegła go przed zwariowanymi fanaberiami dorosłych dzieci. Podchodziła jednak do tego wszystkiego z optymizmem, choć zawsze oddychała z ulgą, kiedy wracała do domu i mogła znów robić, co chce, jeść, co chce, ubierać się wedle swego uznania i od czasu do czasu zapalić papierosa, jeśli naszła ją taka
ochota. Jedyną zaletą samotnego mieszkania był dla niej fakt, że może żyć, jak chce, lecz było to marne zadośćuczynienie za sporadyczne spotkania z dziećmi. Zanim w niedzielny wieczór opuściła Berlin, zaopatrzyła lodówkę Erica w jedzenie, które lubił, wymieniła wszystkie przepalone żarówki w jego mieszkaniu, posprzątała je najlepiej, jak umiała, naprawiła dwie półki w jego studiu dzięki swojej skrzynce z narzędziami, wymieniła rozbitą lampę, zabrała go na kilka sutych posiłków do jego ulubionych restauracji i spędziła na tyle dużo czasu z jego nową dziewczyną, by ją poznać chociaż pobieżnie. W sobotę wszyscy wybrali się do muzeum Hamburger Bahnhof, które było ulubioną placówką Chantal, a które cenili również Eric i Annaliese. Na lotnisku przytuliła mocno syna, walcząc z łzami, żeby nie domyślił się, jak bardzo będzie za nim tęskniła w nadchodzących dniach. Ich wspólnie spędzony czas był dla niej bardzo cenny, jak zawsze. Wsiadała do samolotu do Paryża z ciężkim sercem. Gdy maszyna wystartowała, wbiła ponury wzrok w kurczący się pod nią Berlin, a smutek nie opuścił jej nawet, gdy wylądowała w Paryżu i poszła odebrać swój bagaż. Jej walizka ważyła tonę przez skrzynkę z narzędziami, ale cieszyła się, że wzięła ją za sobą. Narzędzia zawsze się przydawały podczas jej odwiedzin u syna. Zrobiła mu masę zdjęć komórką i zamierzała je wydrukować, oprawić i ustawić w salonie, jak tylko wróci do domu. Zawsze robiła tak po odwiedzinach u dzieci, jakby chciała udowodnić sobie, że one wciąż istnieją, nawet jeśli nie widywała ich już codziennie. Ciągnęła swoją walizkę po ruchomym chodniku lotniska, gdy nagle wpadła na kogoś, kto stał za nią. Odwróciła się, by przeprosić i zauważyła, że ma przed sobą mężczyznę od lampionów, którego spotkała też w Bon Marché, gdy kupowała jedzenie dla Erica. Wydawał się równie zaskoczony jak ona. Zaproponował, że poniesie jej walizkę, przynajmniej dopóki nie znajdą wózka. – Naprawdę nie trzeba. Dam sobie radę. – Walizka była tak ciężka, że nawet on z trudem ją podniósł, ale nie chciała mówić mu, że to przez narzędzia. – Ale dziękuję. – Nie ma sprawy. Wyniosę ci ją na postój taksówek. Ja nie mam bagażu. Niósł tylko aktówkę i miał na sobie garnitur, wyglądał bardzo szacownie. Ona podróżowała w dżinsach i swetrze – nic więcej nie potrzebowała, gdy odwiedzała Erica w Berlinie. – Odwiedziłaś syna? – zapytał swobodnie, niosąc jej bagaż. Znów przeprosiła go za to, jaki jest ciężki. – Tak. Właśnie wracam. – Ucieszył się na widok tego całego jedzenia, które mu przywiozłaś? – Uśmiechnął się na wspomnienie foie gras. – Moja matka nigdy nie przywoziła mi takich rzeczy. Twój syn to szczęściarz. – Sądził, że jej syn musi być studentem,
ponieważ nie wyglądała staro. – A co przywiozłaś ze sobą? – zapytał z żartobliwym błyskiem w oku. – Zestaw do kręgli? Wybuchnęła śmiechem i zrobiła zawstydzoną minę. – Moje narzędzia. W jego mieszkaniu wiecznie trzeba coś naprawiać. Mężczyzna poczuł wzruszenie, gdy to usłyszał. Dało mu to pewien ogląd tego, jaką matką była, jak bardzo musiała tęsknić za synem, który mieszkał w Berlinie. – Możesz wpaść też do mnie, kiedy tylko chcesz. Jesteś w tym dobra? – Bardzo – odparła z dumą. – Nazywam się Xavier Thomas – przedstawił się i wyciągnął dłoń, gdy dotarli do krawężnika i mógł w końcu postawić jej walizkę na chodniku. – Chantal Giverny – odparła i uścisnęła jego dłoń. – Gdzie mieszkasz? – zapytał uprzejmie. – Przy rue Bonaparte, w szóstej dzielnicy. – Niedaleko mnie. Może weźmiemy jedną taksówkę? Zawahała się na ułamek sekundy, po czym pokiwała głową. Dziwne, że wciąż tak na niego wpadała. Wyjaśnił jej to w taksówce. – Myślę, że to przeznaczenie. Gdy spotykasz kogoś przypadkiem trzy razy, to musi coś znaczyć. Najpierw Biała Kolacja. Tamtego wieczoru było nas tam siedem tysięcy czterysta osób. Mogłaś usiąść gdziekolwiek indziej i nigdy byśmy się nie spotkali. A ty usiadłaś obok mnie. Potem w Bon Marché i teraz na lotnisku. Mój lot z Madrytu był opóźniony o dwie godziny. Gdybym doleciał na czas, również byśmy się minęli. Zamiast tego stoimy tu, co oznacza, że miałaś cholerne szczęście, bo nie wiem, jak dotargałabyś tutaj tę niedorzecznie ciężką walizkę sama. Roześmiała się. – Wyraźnie więc widać, że ponowne spotkanie było nam pisane. Z szacunku do sił, które nas zbliżyły, muszę zapytać, czy zjesz ze mną dzisiaj kolację. Najlepiej w bistrze, które lubię i które uważam za swoją stołówkę. Wymienił nazwę lokalu, w którym regularnie jadała lunch z Jean-Philippe’em. Była to również ich stołówka. Ich światy faktycznie obfitowały w zbiegi okoliczności. Już miała mu powiedzieć, że jest zmęczona i woli wrócić do domu, ale doszła do wniosku, że co tam. Wydawał się taki miły. Dlaczego miałaby nie zjeść z nim kolacji? Wyglądał młodo i przecież nie próbował jej uwodzić, po prostu zachowywał się przyjaźnie. A ją czekała samotna noc bez Erica. Zawsze przygnębiał ją powrót do cichego pustego mieszkania po wizytach u dzieci. – Dobrze. Uśmiechnął się zadowolony. – Najpierw jednak odwieziemy twoją walizkę. Nie chciałbym ciągnąć jej za sobą po kolacji, choć na pewno byłoby to dobre ćwiczenie. Mam nadzieję, że syn
nosił ją za tobą w Berlinie. – Tak. To dobry chłopiec. – Uśmiechnęła się z dumą. Wkrótce potem dotarli do jej budynku, a ona zawiozła walizkę windą na górę, podczas gdy on czekał na dole. Wróciła chwilę później, zdołała tylko przeczesać włosy i nałożyć szminkę. Czuła się potargana na tle jego eleganckiego biznesowego garnituru. W drodze do restauracji wyjaśnił jej, że w Madrycie miał spotkanie z klientem i poleciał tylko na jeden dzień. Dodał, że jest prawnikiem i specjalizuje się w międzynarodowym prawie autorskim oraz prawie własności intelektualnej. Odwiedzał francuskiego pisarza, który mieszkał w Hiszpanii i od wielu lat był jego klientem. Chantal odparła, że jest scenarzystką i tworzy scenariusze do filmów. – Twoje nazwisko zabrzmiało znajomo – powiedział, gdy weszli do restauracji, a on poprosił o stolik na tarasie. Usiedli obok miejsca, które zazwyczaj wybierali Chantal i Jean-Philippe, a właściciel rozpoznał ją i Xaviera. – Często tu bywasz? – zapytał Xavier, gdy usiedli. Wsunął aktówkę pod stół, a ona pokiwała głową. – Ja również. Może już się tu kiedyś widzieliśmy. Było to możliwe. Zastanawiała się, czy miał rację i czy pisane im było się spotkać. Uznała to za sympatyczny zbieg okoliczności. Przy kolacji zapytał o jej dzieci. Gdy mu o nich opowiedziała, zaczął szczegółowo wypytywać o jej pracę. Znał jej filmy, widział wiele z nich, w tym także jej dwa obsypane nagrodami dokumenty, które zrobiły na nim ogromne wrażenie. Wydał się jej zrelaksowanym, interesującym człowiekiem, który nie chełpił się swoimi osiągnięciami. Dobrze się bawiła w jego towarzystwie. Ona też wypytała go o pracę. Gdy zapytał, czy ma męża, odpowiedziała, że owdowiała, gdy jej dzieci były małe i nigdy ponownie nie wyszła za mąż. On również się nigdy nie ożenił. Zdradził, że przez siedem lat mieszkał z kobietą, ale rozstali się rok temu. – Nie wydarzyło się nic dramatycznego, nie kryje się za tym żadna tragedia. Nie uciekła z moim najlepszym przyjacielem. Oboje za ciężko pracowaliśmy i oddaliliśmy się od siebie. Gdy zaczęliśmy się sobą nudzić, wspólnie uznaliśmy, że czas na zmianę. Pozostajemy w dobrych stosunkach. Ten związek po prostu się wypalił. – Dobrze, że rozpoznaliście objawy, wiele osób tego unika. Zostają razem i nienawidzą się potem przez lata. – Nie chciałem dotrzeć do tego etapu – odparł cicho. – Dzięki temu mogliśmy pozostać przyjaciółmi. To było najlepsze dla nas obojga. Teraz jest szaleńczo zakochana w facecie, którego poznała pół roku temu. Chyba się pobiorą. Ma trzydzieści siedem lat i rozpaczliwie pragnie dzieci. To zawsze nas różniło. Jak chyba nie wierzę w małżeństwo i jestem niemal pewien, że nie chcę mieć dzieci.
– Możesz pewnego dnia zmienić zdanie – wtrąciła matczynym tonem. Uśmiechnął się. – Mam trzydzieści osiem lat i wydaje mi się, że jeśli do tej pory ich nie chciałem, to raczej już nigdy nie zechcę. Powiedziałem jej to na samym początku, ale chyba myślała, że nakłoni mnie do zmiany zdania. Nie udało się. A jej zegar biologiczny tykał już bardzo głośno, gdy się rozstawaliśmy, co okazało się kolejnym dobrym powodem, żeby to zakończyć. Nie chciałem pozbawić jej szansy na posiadanie dzieci, jeśli faktycznie ich pragnęła. – Mówił uczciwie, rozsądnie i praktycznie. – Sam nigdy nie chciałem być ojcem. Wolę włożyć ten czas i wysiłek w związek z kobietą, którą kocham. Dzieci i tak odchodzą. Inwestujesz w nie całą swoją miłość i czas, a one opuszczają gniazdo. Mam nadzieję, że ta odpowiednia kobieta w nim zostanie. – Bardzo rozsądne podejście – zauważyła Chantal z uśmiechem. – Mnie nikt tego nie wyjaśnił i moje dzieci rozpierzchły się po całym świecie. Są szczęśliwe, ale ja rzadko je widuję, co jest dla mnie trudne. Mieszkają w Berlinie, Hongkongu i Los Angeles. – Musiałaś odwalić kawał dobrej roboty i dać im wiele pewności siebie, skoro tak rozwinęły skrzydła. Był to interesujący punkt widzenia. Jean-Philippe również to powtarzał. – Chyba że uciekły najdalej, jak to tylko możliwe – odparła ze śmiechem. Nie sądził, żeby tak było. Wydawała się dobrym człowiekiem, a on wywnioskował ze sposobu, w jaki o nich mówiła, że kocha swoje dzieci. Akceptowała to, kim się stały, nie naciskała, by dopasowały się do jej wyobrażeń, czym mu imponowała. – Mój dziadek i ojciec byli prawnikami i oczekiwali, że mój brat i ja pójdziemy tą samą drogą. Mój brat został muzykiem, więc poczułem się jeszcze bardziej zobowiązany do tego, by kontynuować rodzinną tradycję i teraz latam do Madrytu w niedzielę, żeby zobaczyć się z klientem. Na szczęście lubię to, co robię. Chciałem specjalizować się w prawie karnym, ale poza sporadycznymi wielkimi sprawami to żmudna i mało ciekawa praca, więc zająłem się własnością intelektualną i naprawdę lubię moich klientów. Nigdy nie pracowałem w firmie ojca, który parał się prawem podatkowym, i zamknął kancelarię, gdy przeszedł na emeryturę. To by mnie na śmierć zanudziło. Ale słyszę, że twoje dzieci mają ciekawe zawody. – Owszem. Powiedziałam im, że powinni zrealizować swoje marzenia, gdy dorosną. Uwierzyli mi i tak właśnie postąpili. Bankier, filmowiec i artysta. Uśmiechała się, gdy to mówiła, a on dostrzegł dumę w jej oczach. – Dałaś im coś wspaniałego, zamiast wymagać, żeby podjęli pracę, której nienawidzą. – Życie jest za długie, żeby robić coś, czego nie lubisz. – Był to ciekawy
punkt widzenia. – Ja byłam dziennikarką i naprawdę tego nie lubiłam. Jakiś czas zajęło mi odkrycie, że kocham pisać. Było mi szczególnie ciężko, gdy straciłam męża i musiałam utrzymać się z pisania. Przez jakiś czas żyłam w strachu, ale wszystko się ułożyło. Teraz dobrze się bawię, pisząc. – I jesteś w tym dobra – wtrącił. Podczas kolacji rozmawiali z ożywieniem i dopiero po jedenastej odbyli krótki spacer powrotny do jej mieszkania. – Bardzo chciałbym zjeść z tobą kiedyś lunch lub kolację, jeśli nie masz nic przeciwko temu – zaproponował z nadzieją. Nie wiedziała, czy jego sugestia wynika z przyjacielskiego nastawienia, czy może jest nią zainteresowany jako kobietą, co jednak nie wydawało się jej możliwe, biorąc pod uwagę różnicę wieku. Nie zapytał jej o to, ale przecież mógł wysnuć odpowiednie wnioski, znając wiek jej dzieci. Była wyraźnie od niego starsza. Różniło ich siedemnaście lat, nawet jeśli na to nie wyglądała. Nie chciała pochlebiać sobie myślą, że pragnie się z nią umówić, ale też nie widziała powodu, dla którego mieliby się nie zaprzyjaźnić. Zazwyczaj nie chodziła na kolacje z obcymi ludźmi, ale ich drogi przecięły się już tyle razy, że nie czuła przy nim skrępowania, zwłaszcza po Białej Kolacji. – Będzie mi bardzo miło. Gdy uśmiechnęła się do niego lekko, wręczył jej swoją wizytówkę i poprosił, żeby do niego zadzwoniła lub napisała i w ten sposób podała mu swój numer. – Powtórzmy to wkrótce – dodał, uśmiechając się do niej – żebyśmy nie musieli więcej spotykać się w sklepach spożywczych i na lotniskach. Roześmiała się. Miała za sobą miły, udany wieczór. – Na pewno nie chcę też czekać do Białej Kolacji w przyszłym roku. – Ja również – potwierdziła – choć mam nadzieję, że znów przyniesiesz lampiony i usiądziesz blisko nas. To dzięki tobie ten wieczór był taki udany. – Dla mnie dzięki tobie – oświadczył, nagle z napięciem spoglądając jej w oczy. W jego ciemnobrązowych tęczówkach kryło się coś więcej niż prośba o przyjaźń. Nagle przeszył ją prąd, choć zaraz powiedziała sobie, że to tylko jej wyobraźnia. Xavier miał bardzo wymowne oczy, otaczała go aura męskości. Spojrzenie, które jej posłał, nie miało nic wspólnego z różnicą wieku ani z ciepłymi, przyjacielskimi, braterskimi spojrzeniami, którymi obdarzał ją Jean-Philippe. Xavier Thomas zachowywał się jak mężczyzna, który rozmawia z kobietą. Jej wiek nie odgrywał dla niego żadnej roli. Zaczęła się zastanawiać, czy jest kobieciarzem, ale nie wyglądał na takiego. Nie miał w sobie nic z frywolności Gregoria. Wydawał się szczery i bezpośredni, jasno dał jej do zrozumienia, że ją lubi, a jej się to spodobało. Miała wrażenie, że Jean-Philippe również by go polubił, co było dla niej istotne, ponieważ szanowała jego opinię. Pomyślała, że może
kiedyś zjedzą lunch we troje. Podziękowała Xavierowi za kolację, gdy żegnał się z nią przed drzwiami jej budynku, pomachała mu, wybrała kod do bramy i zniknęła w środku. Xavier uśmiechał się przez całą drogę do swojego mieszkania.
Rozdział 5
Dni po Białej Kolacji w Paryżu, gdy Benedetta wróciła już do Mediolanu, okazały się dla niej jeszcze gorsze, niż się obawiała. Ktoś poinformował prasę o narodzinach dzieci Gregoria, a paparazzi rozbili obóz przed szpitalem w nadziei na ujęcie jego, Anyi lub niemowląt walczących o życie w inkubatorach. A gdy szpital zablokował im wszelki dostęp i odmówił jakichkolwiek informacji, zaczęli uganiać się za Benedettą w Mediolanie – robili jej zdjęcia, gdy szła do pracy i z niej wracała, a także w domu. Gregoria udało im się złapać tylko raz, gdy wchodził do hotelu George V z ponurą miną, zapewne po to, by zmienić ubranie. Poza tym nie opuszczał szpitala ani Anyi. Placówka udostępniła im pokój na oddziale położniczym, gdzie w zasadzie zamieszkali. Każdą godzinę spędzali na oddziale intensywnej terapii noworodków ze swoimi dziećmi, obserwując procedury medyczne i patrząc, jak małe dłonie otwierają się i zaciskają w piąstki. Bliźniaki wciąż miały zbyt małą pojemność płuc i problemy sercowe, wciąż groziło im niebezpieczeństwo. Stanąwszy wobec możliwości utraty ich obojga, Anya w jedną noc dojrzała – uroczyście trzymała teraz straż przy łóżeczkach, a gdy godziny wizyt się kończyły, modliła się za swoje dzieci w szpitalnej kaplicy. Gregorio nie odstępował jej na krok. Stał się kochającym ojcem, którym nigdy nie był, i oddanym małżonkiem, którym powinien być dla swojej żony. Agonia, w której żyli, z każdym dniem bardziej łączyła go z Anyą. Wciąż zamierzał wrócić do Benedetty, ale nie miał pojęcia, kiedy to nastąpi i nie wspominał o tym kochance ze względu na nieustający strach, w jakim żyli. Próbował dzwonić do Benedetty częściej niż na początku, ale każdy dzień przynosił ze sobą nowy problem, kolejną przeszkodę, którą musiały pokonać jego dzieci. Nazwali bliźnięta Claudia i Antonio, a on nalegał, żeby ochrzcił je szpitalny kapelan, o czym prasa również się dowiedziała. Benedetta czuła mdłości, gdy o tym czytała. Gregorio prowadził teraz zupełnie oddzielne życie z dwójką dzieci i inną kobietą, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Ilekroć do niej dzwonił, mówił tylko o Anyi i dzieciach, ponieważ były to obecnie jedyne stworzenia w jego wszechświecie ograniczonym do paryskiego szpitala. Benedetta zaczęła bać się tych rozmów, a mimo to on wciąż zapewniał ją, że do niej wróci, gdy tylko będzie mógł, co teraz wydawało się odległą przyszłością. Czuł się odpowiedzialny za Anyę i dzieci, co niektórym mogło się wydać szlachetne, ale miał przecież żonę w Mediolanie, którą rzekomo kochał i której nie chciał stracić. Do tego wszystkiego Benedetta musiała przejąć stery w ich firmie i rodzinach, a także użerać się z paparazzi, którzy oblegali ją w Mediolanie. Upłynęły tygodnie od narodzin bliźniąt, a prasa wciąż się za nią uganiała i publikowała jej fotografie, nie mogąc dostać zdjęć Gregoria, Anyi i dzieci.
Rodzina Gregoria przyjmowała te wszystkie nowiny z takim samym oburzeniem jak jej własna. Jego ojciec był na niego wściekły, a matka codziennie dzwoniła do Benedetty, żeby się dowiedzieć, kiedy Gregorio wraca do domu. Mogła jej tylko odpowiadać, że nie ma pojęcia. Stan dzieci nieco się polepszył, lecz wciąż nie sposób było zawyrokować, czy przeżyją ani do jakich uszkodzeń doszło. Jego matka stale płakała jej do słuchawki, nie mogąc znieść tej hańby i wstydu, więc Benedetta musiała pocieszać także ją. Jej własna matka powiedziała, że nie chce go więcej widzieć na oczy i że zdradził ich wszystkich. Benedetta była tym wszystkim tak zajęta, że nie miała czasu na rozmyślania. Dopadał ją jeden kryzys w interesach po drugim. Partia jedwabiu w tkalni została zniszczona, co mogło wpłynąć na setki sztuk odzieży, jakie zamierzali wyprodukować. U jednego z ich chińskich dostawców wybuchł pożar, który zniszczył trzy fabryki, co oznaczało, że nie zdołają wykonać ogromnego zlecenia do Stanów. A we Włoszech miał miejsce strajk pracowników portowych, co sprawiło, że ich produkcja utknęła na morzu. Jej życie zamieniło się w zamknięty krąg cierpienia i problemów, których nie była w stanie rozwiązać. Stała na czele działu projektowego, lecz gdy Gregorio utknął w Paryżu, musiała przejąć też jego obowiązki i zacząć podejmować wszystkie trudne biznesowe decyzje, za które dotychczas on odpowiadał. Aż do tej pory stanowili zespół. Jeden z jego braci próbował jej pomóc, ale musiał się zająć problemami w tkalniach i nie zdołał na dłużej przejąć roli Gregoria. Ten zaś cechował się ogromnym brakiem odpowiedzialności w życiu prywatnym, lecz miał głowę do interesów i zawsze potrafił zapobiec katastrofie, zanim się wydarzyła. Jednak nie tym razem. Benedetta czuła się tak, jakby uderzyło w nią tsunami, gdy pod koniec czerwca zadzwoniła do niej Valerie. Nie wypytywała o szczegóły, chciała tylko powiedzieć przyjaciółce, że o niej myśli i że jej współczuje. Doszły ją plotki o problemach w tkalniach, ale o tym też nie wspomniała. Uznała, że Benedetta ma dość na głowie bez wścibskich pytań przyjaciół. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że wszyscy cię kochamy i że przyjdzie czas, kiedy to wszystko znajdzie się za tobą i stanie się tylko złym wspomnieniem. – Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać, by podnieść ją na duchu. – To prawdziwy koszmar – przyznała Benedetta łamiącym się głosem. Miała za sobą wyjątkowo zły dzień. Kontenerowiec z materiałami, których rozpaczliwie potrzebowali, zatonął podczas sztormu u wybrzeży Chin. Spadało na nią nieszczęście za nieszczęściem. – Wszystko się sypie, a on siedzi sobie w Paryżu z tą dziewczyną i jej dziećmi. Nawet nie można do niego zadzwonić. Nie życzy sobie, żeby mu przeszkadzano. To obłęd. – Cała ta sytuacja była niedorzeczna, a jej głos brzmiał tak, jakby znalazła się na skraju załamania. Po raz pierwszy od dwudziestu lat czuła, że wcale nie ma męża. Zdradzał ją już wcześniej i potrafili to pokonać, ale
jego romans nigdy jeszcze nie rozrósł się do takich proporcji. Dzieci zmieniły wszystko, zwłaszcza biorąc pod uwagę tragiczne okoliczności ich narodzin. – Czy mówił coś – zapytała Valerie ostrożnie – na temat swojego powrotu do domu? Założyła, że zamierza wrócić. Nie był chyba na tyle głupi, żeby zostawić żonę dla dwudziestotrzyletniej rosyjskiej modelki, z bliźniakami czy bez. Gregorio był niepoprawny, ale nikt nie uważał go za głupca, a ich rodzinne biznesy były ze sobą tak związane, że nie istniał chyba żaden sposób na zakończenie sojuszu, który łączył ich od ponad wieku. Taki krok mógłby zniszczyć ich interesy i rodziny, a tego chyba nikt nie chciał. – Powtarza tylko, że nie może zostawić Anyi samej w Paryżu i że ona nikogo tam nie ma. Nadal nie wiedzą, czy dzieci przeżyją. Mają problemy z sercem i płucami, ponieważ urodziły się za wcześnie. Tylko o tym mówi, gdy do mnie dzwoni. Zachowuje się tak, jakby to były nasze dzieci i w ogóle nie obchodzą go interesy. – Żałuję, że nie mogę ci pomóc. Musisz się jakoś trzymać. Wcześniej czy później odzyska rozum i wtedy coś postanowicie. – To samo sobie powtarzam, ale kto wie, jak bardzo pomieszało mu się w głowie? Jego postępowanie jest pozbawione sensu. – Benedetta wydawała się całkiem przytłoczona. – Zachowaj spokój – doradziła jej Valerie łagodnie. – Próbuję – odparła Benedetta z westchnieniem – ale to nie jest łatwe. Nie sypiam od tygodni. Leżę z otwartymi oczami i zamartwiam się każdej nocy. – Poza zmartwieniami kobiety mającej na karku dużą firmę dręczyły ją też takie samy obawy jak każdą inną żonę, której mężowi bardzo młoda kochanka właśnie urodziła dzieci. Zaczynała się obawiać, że on z nią zostanie i wcale nie wróci do domu. – A co u ciebie? Wszystko w porządku w Paryżu? – Tak właśnie zakładała. Valerie i Jean-Philippe wiedli takie uporządkowane życie. Byli idealną parą z trojgiem ślicznych dzieci, dobrą pracą, wspaniałymi przyjaciółmi i perfekcyjnym domem. Stanowili dla wszystkich wzór, a ona im zazdrościła. Nie spodziewała się więc, że usłyszy taką odpowiedź. – Nie całkiem. Sami obecnie przechodzimy kryzys. Jean -Philippe ma do podjęcia bardzo ważną biznesową decyzję, która wpłynie również na moją karierę. Albo na nasze małżeństwo. Jeszcze nie jestem pewna, na co bardziej. Może na wszystko. Te słowa zszokowały Benedettę. – Tak mi przykro. Czy mogę ci jakoś pomóc? – Nie, musimy sami się z tym uporać. To tak naprawdę pierwszy duży problem w naszym życiu. Benedetta przeżyła wiele złych chwil z Gregoriem i teraz współczuła
Valerie, ale miała nadzieję, że Jean-Philippe stanie na wysokości zadania. – To dobry człowiek. Ostatecznie podejmie właściwą decyzję. Wierzę w was oboje – oświadczyła ciepło. – Żałuję, że nie mogę powiedzieć tego o sobie. Nie jestem pewna, jak to się ułoży. A ta sprawa już odciska na nas swoje piętno. Ale nie dzwonię po to, żeby narzekać. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że myślę o tobie. Razem z Jean-Philippe’em przesyłamy ci wyrazy miłości. – To takie upokarzające, że cały świat o tym wie. Czuję się jak idiotka – szepnęła Benedetta bliska łez. – Nie jesteś idiotką, Benedetto. To on jest głupi, że wpakował się w ten bałagan. – Wyglądam jak idiotka, bo wciąż to znoszę. Chcę tylko, żeby wszystko było jak dawniej. Nie wiem nawet, kiedy znów go zobaczę i kiedy wróci do domu. – To nie potrwa wiecznie. Wszystko się ułoży, a ludzie kiedyś zapomną. – Valerie sama w to nie wierzyła, biorąc pod uwagę rozmiary skandalu, ale uważała, że tak właśnie powinna mówić. – Dziękuję ci za telefon. Wiele to dla mnie znaczy. Przykro mi, że wy też macie problemy. Będę się za was modlić. – Dziękuję – odparła Valerie ze łzami w oczach. Gdy się rozłączyły, obie musiały otrzeć łzy. Mężczyźni tylko przysparzali im zmartwień. Nawet Jean-Philippe, który był dotąd idealnym mężem i ojcem, postanowił zdestabilizować ich życie i denerwował Valerie. Z początkiem lipca Benedetta stanęła w obliczu mniej istotnej decyzji. W następnym tygodniu mieli płynąć na Sardynię z przyjaciółmi, a ona wciąż nie wiedziała, czy powinna. Zapytała o to Gregoria, gdy zadzwonił. – Jak możesz mnie pytać o wakacje w takiej chwili? Myślisz, że nie mam innych zmartwień? Dzisiaj na kilka sekund zatrzymało się serce mojego syna, musieli wykonać masaż, żeby podjęło pracę. Myślisz, że obchodzą mnie nasze wakacje na Sardynii na jachcie Flavii i Francesca? – Wydawał się oburzony i na granicy wytrzymałości. Benedetta wybuchnęła łzami. – Mówisz poważnie? Przeżywam ten koszmar razem z tobą. To ja prowadzę interes, radzę sobie ze strajkami w portach i katastrofami w tkalniach, pożarem w chińskich fabrykach, cholernymi paparazzi, którzy nie dają mi spokoju przez ciebie i twoją dziwkę, a ty zachowujesz się jak oburzony ojciec, gdy pytam o nasze wakacje? Może po prostu tam z nią zostaniesz? Już to robisz. Nieważne, zapomnij o Sardynii. Sama podejmę decyzję. Po tych słowach rozłączyła się, a on natychmiast oddzwonił i przeprosił ją za swoje zachowanie. – To wszystko przez tę nerwową sytuację. Powinnaś je zobaczyć, są takie
małe, wyglądają, jakby miały nie przeżyć, a Anya w ogóle sobie z tym nie radzi. Muszę tu być dla niej. – Oczekiwał, że żona to zrozumie i okaże współczucie. – Oczywiście – odparła Benedetta pozbawionym uczuć tonem. Nie mogła dłużej tego słuchać. Z jednej strony stał się nagle odpowiedzialnym i oddanym ojcem, a z drugiej chciał, żeby zrozumiała, jak bardzo martwi się o swoje dzieci i ich matkę, co nie miało nic wspólnego z nią. Tyle tylko, że wszyscy oni rujnowali jej życie. – Myślę, że powinnaś płynąć do Porto Cervo z Flavią i Franceskiem, żeby odpocząć. Mam nadzieję, że po twoim powrocie będę mógł przyjechać do domu, chociaż na jakiś czas. – Planujesz teraz funkcjonować pomiędzy jej domem a moim? – zapytała go lodowatym tonem. – Oczywiście, że nie. Anya i dzieci zostaną w Paryżu na wiele miesięcy. Nadejdzie wrzesień lub październik, zanim będą mogli wrócić do domu. – A ty gdzie zamierzasz do tego czasu przebywać? Odpowiedział jej tak samo jak zwykle. – Nie wiem. Żyję z dnia na dzień. – Ja również. Ale nie mogę prowadzić w ten sposób interesów ani tak żyć. Będziesz musiał szybko się na coś zdecydować. – Była już zmęczona wysłuchiwaniem opowieści o dzieciach na skraju śmierci, jakby ten fakt miał rozgrzeszyć go z tego, co jej robił. A jeśli zamierzał zostać z Anyą, chciała to wiedzieć. Po raz pierwszy tak się do niego odezwała, co go zszokowało. – Czy to groźba? – Nie, rzeczywistość – odparła cicho, ale w jej głosie pobrzmiewała stalowa nuta. – Nie możemy wiecznie tak żyć. To nieuczciwe wobec nas wszystkich. To wszystko miało się skończyć, gdy ona urodzi twoje dzieci, a ty wypiszesz jej wielki czek i wrócisz do domu. Sytuacja się jednak zmieniła. Twoje dzieci mogą być upośledzone i wymagać opieki przez długi czas. Nie wygląda na to, żebyś chciał ją zostawić, uważasz ją za matkę swoich dzieci. Nie ma już dla mnie miejsca w tej historii. Nie spodziewała się, że tak się to wszystko ułoży. On również. Nie mógł jednak wiedzieć, co przydarzy się bliźniętom ani jaka więź wytworzy się w związku z tym pomiędzy nim a Anyą. Gdzieś pomiędzy porodem a długimi tygodniami siedzenia przy inkubatorach zaczął czuć do niej coś głębszego, czego jeszcze nigdy nie czuł. Zakochał się w niej. Kochał też jednak Benedettę, łączyła ich długa wspólna historia. Nie chciał rezygnować z żadnej z kobiet. Nie powiedział tego Benedetcie, lecz ona od tygodni to przeczuwała. Był teraz związany z Anyą w sposób, którego nie przewidział. Stali się partnerami, choć wciąż udawał przed Benedettą i samym sobą, że wróci do domu. Składał im obu
obietnice, których nie mógł dotrzymać. Mógł mieć tylko jedną z nich, nie obie. Zapewniał Anyę, że wszystko się ułoży, a Benedetcie powtarzał, że wróci do domu, że ich małżeństwo przetrwa i wszystko będzie jak dawniej. – Oczywiście, że jest w niej dla ciebie miejsce – powiedział nabrzmiałym od emocji głosem. – Jesteś moją żoną. – To można zmienić – odparła chłodno. – Nie zamierzam dłużej tak żyć. – Nie będziesz musiała. Proszę cię tylko o odrobinę współczucia, dopóki nie okaże się, co z bliźniętami. – To może zająć całe miesiące. On również to wiedział. Czytała o wcześniakach w internecie, wiedziała o nich o wiele więcej niż przedtem, znała ryzyko, z którym musiały się mierzyć po narodzinach. Wiedziała, do jakich uszkodzeń może dojść, jeśli przeżyją. Jak mógłby wtedy zostawić je i Anyę? – Wrócę do domu, gdy tylko będę mógł. Obiecuję – zadeklarował otrzeźwiony jej słowami. – Płyń na Sardynię. Wrócę do domu po twoim urlopie, nawet jeżeli nie będę mógł zostać na długo. Nawet ją zdumiały jej następne słowa. – Jeśli nie możesz albo nie zamierzasz zostać, nie wracaj do domu. Po czym zaskoczyła go znowu, odkładając słuchawkę. Dawała mu wolną rękę, ale to się skończyło. Nadszedł czas, by wziął się w garść. Gregorio przez chwilę wpatrywał się w telefon, po czym wrócił na oddział intensywnej opieki, gdzie Anya czuwała nad ich dziećmi. Podniosła na niego wzrok, gdy wszedł. – Dzwoniłeś do niej? Domyślił się, o kogo jej chodzi i pokiwał głową. – Jak było? – Anya traktowała teraz Benedettę jak wroga. Kobieta stanowiła zagrożenie dla jej życia z nim i dla przyszłości, jakiej pragnęła dla bliźniaków. Wiedziała też, jak silną kontrolę sprawuje nad Gregoriem. – Tak samo jak zwykle. Była bardzo wzburzona. Musi sama prowadzić interesy. Anya nie miała pojęcia, jak rozległe jest ich imperium, a on nie zamierzał dzielić się z nią tą informacją. Miał zniecierpliwioną minę, gdy mówił o żonie i irytował się, gdy Anya poruszała jej temat. Żadna z kobiet nie zamierzała tolerować tej drugiej na dłuższą metę, a on tkwił pomiędzy nimi rozdzierany przez nie na pół. – Powiedziałeś jej? – zapytała, a jej oczy stwardniały. – Jeszcze nie. – Anya pragnęła, by zostawił Benedettę na dobre. – Nie mogę jej powiedzieć czegoś takiego przez telefon. Muszę lecieć do Mediolanu. – A ona nie pozwalała mu od siebie odejść nawet na pięć minut. Bała się, że stanie się coś strasznego, gdy go nie będzie. Oboje wiedzieli, że to możliwe, dlatego został. Pod pewnymi względami sama była jak dziecko, całkowicie od niego zależna.
– Powinieneś lecieć, gdy tylko dzieci będą silniejsze. Chcę, żeby wiedziała, że już nie należysz do niej. Należysz do nas. Nie odpowiedział. Z każdym dniem bardziej się w niej zakochiwał, ale nie chciał do niej należeć. Nie był jeszcze gotów na takie zobowiązanie i nie miał pewności, czy chce zostawić Benedettę – to dlatego nic jej nie powiedział. Znalazł się na rozdrożu w obliczu przerażającej decyzji. Obie kobiety stawiały mu żądania, myśląc, że mają do tego prawo. A on w chwili obecnej był gotów z pełnym przekonaniem poświęcić się tylko bliźniakom, które walczyły o życie. To, co do nich czuł, było obezwładniające i stanowiło dla niego ogromne zaskoczenie. Następnego ranka Benedetta zadzwoniła do swoich rzymskich przyjaciół i powiedziała, że odwiedzi ich w Porto Cervo zgodnie z planem, ale sama. – Gregorio nie zdoła przyjechać? – zapytała Flavia poważnym głosem. – Niestety. – Obie wiedziały dlaczego, a Flavia nie zadawała dalszych pytań. – Chyba że wolicie, bym nie przyjeżdżała sama. Nie muszę. – Dała im szansę na cofnięcie zaproszenia. – Nie wygłupiaj się, pragniemy cię gościć. Po prostu mi przykro… no wiesz… rozumiem, że to trudny czas. Jemu też musi być ciężko. – Współczuła im obojgu. Przyjaźnili się od dwudziestu lat. – Na pewno – mruknęła Benedetta chłodno poirytowana współczuciem okazywanym Gregoriowi. Niszczył niejedno życie, a zwłaszcza jej. Uzgodniły, że Benedetta przyjedzie w kolejnym tygodniu i zostanie na dziesięć dni. Flavia i Francesco mieli piękny jacht, którym wypływali codziennie, a także uroczy dom, w którym Benedetta i Gregorio zatrzymywali się co roku. Po raz pierwszy miała jechać sama. Dharam zadzwonił do niej dwa dni później i powiedział, że przylatuje w interesach do Rzymu. Miał nadzieję, że uda mu się wpaść do Mediolanu i był bardzo rozczarowany, gdy powiedziała mu, że jej nie będzie, ponieważ wybiera się na Sardynię odwiedzić przyjaciół. Wahał się przez chwilę, po czym przedstawił jej pewną sugestię. – Czy mogę tam przylecieć, żeby się z tobą zobaczyć? Zatrzymałbym się w hotelu. Szkoda by było być tak blisko i się z tobą nie zobaczyć, ale jeśli masz się czuć niezręcznie, spotkamy się innym razem. Przez chwilę rozważała ten pomysł, po czym doszła do wniosku, że brzmi ciekawie. Gdyby zatrzymał się w hotelu, nie sprawiłby kłopotu Flavii i Francescowi, a w dzień mógłby pływać z nimi jachtem. Dodał, że może zostać tylko kilka dni. – Moim zdaniem to świetny pomysł. Moi znajomi mają cudowny jacht, więc mógłbyś z nami żeglować, a wieczorem wracać do hotelu. To bardzo mili ludzie i starzy przyjaciele. Francesco wywodził się ze znanej bankierskiej rodziny i był rówieśnikiem
Dharama, uznała więc, że panowie się dogadają. Flavia była sławnym jubilerem. Oboje mieli w sobie wielką klasę. Benedetta podała Dharamowi datę swojego pobytu na Sardynii, a on przesłał jej następnego dnia mail, w którym potwierdził, że przyjedzie do Porto Cervo na weekend i zatrzyma się w hotelu Cala di Volpe. Zapytał, jak się miewają sprawy z Gregoriem, a ona odpowiedziała, że nic się nie zmieniło. Nie chciała o tym rozmawiać. Ich sytuacja była zbyt przygnębiająca i zdawała się nie mieć rozwiązania. Zgodnie z oczekiwaniami Benedetty pobyt na Sardynii dobrze jej zrobił. Flavia i Francesco zachowywali się wobec niej cudownie. Uwielbiała zatrzymywać się w ich domu i codziennie wypływać jachtem. Nie zmieniło to jej sytuacji z Gregoriem, ale dało jej wytchnienie i pozwoliło nabrać dystansu, a gdy przyjechał Dharam, świetnie się razem bawili. Polubili się z Franceskiem, tak jak przewidywała. Dopiero ostatniego wieczoru jego pobytu, gdy siedzieli razem na tarasie po tym, jak Francesco i Flavia udali się już na spoczynek, Dharam zapytał wprost, co Benedetta zamierza zrobić w sprawie Gregoria. Wyczuwała, że go pociąga, ale nie zrobił niczego, co mogłoby narazić ich przyjaźń lub ją na nieprzyjemności. Widział, jaka wciąż jest krucha. – Nie wiem – odparła szczerze. – Nie widziałam go od ponad miesiąca. Nie wiem, co czuje do tej dziewczyny. Podejrzewam, że więcej niż na początku. Słyszę to w jego głosie. Poza tym poważnie podszedł do sprawy ojcostwa. Może zostanie z nią, może nawet powinien – mówiła smutno, starając się podejść do tego filozoficznie. – A czego ty pragniesz? – zapytał ją Dharam łagodnie. – Chciałabym, by to wszystko się nie wydarzyło, ale się stało. Nie jestem pewna, czy tym razem zdołamy to przezwyciężyć ani czy będziemy tego chcieli. Dowiem się więcej, gdy go zobaczę. Przynajmniej taką mam nadzieję. Obiecał, że przyjedzie do domu, gdy wrócę z Sardynii. Nie jestem pewna, czy nasze małżeństwo da się jeszcze uratować. Nie wiem nawet, czy wciąż kocham go tak, jak kochałam. Kocham go, ale wszystko się zmieniło. – Żona chciała do mnie wrócić, gdy jej romans z aktorem dobiegł końca, ale dla mnie było już za późno – wyznał cicho. – Tylko ty wiesz, co czujesz. Może jeszcze za wcześnie. To był dla ciebie szok. – Głęboko jej współczuł. – To prawda – zgodziła się. Gdy ich oczy się spotkały, ujął jej dłoń. – Bardzo chciałbym spędzić z tobą więcej czasu, jeśli pomiędzy wami się nie ułoży. Nie życzę ci tego, jeśli pragniesz pozostać jego żoną. Po prostu chcę, byś wiedziała, że darzę cię silnymi uczuciami. Ale jeśli z nim zostaniesz, zadowoli mnie rola twojego przyjaciela. – Nawet nie próbował jej pocałować, miał dla niej zbyt wiele szacunku.
– Dziękuję – odparła cicho. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu w blasku księżyca, trzymając się za ręce. Cudownie się bawili z jej przyjaciółmi, a on wyjeżdżał następnego ranka. Wracał do Rzymu, a stamtąd do Delhi. – Zawsze możesz do mnie zadzwonić, jeśli będziesz mnie potrzebować – zadeklarował jeszcze przed powrotem do swojego hotelu. Myślała o nim tamtej nocy. Zjedli śniadanie z Franceskiem i Flavią, a potem Dharam delikatnie pocałował Benedettę w policzek i wyszedł, dziękując jeszcze swoim gospodarzom za miłe przyjęcie na jachcie. Zrobił na nich ogromne wrażenie, o czym poinformowali Benedettę, gdy pojechał. – Co za wspaniały człowiek! Było dla nich jasne, że Dharam pragnie zostać dla Benedetty kimś więcej niż tylko przyjacielem, lecz okazał się dżentelmenem i ani razu nie przekroczył granicy, za co go podziwiali. Nie chciał komplikować jej wystarczająco już trudnej sytuacji, co było szlachetne z jego strony. Benedetta musiała się jeszcze zmierzyć z Gregoriem po powrocie do domu. Czuła ulgę, że Dharam w żaden sposób na nią nie naciskał. Gregorio przyleciał do Mediolanu dwa dni po jej powrocie. Po długiej rozmowie obiecał jej, że gdy tylko będzie mógł zostawić Anyę, zrobi to. Miał nadzieję, że stan bliźniąt ustabilizuje się w ciągu miesiąca, a gdyby tak się stało, zamierzał pod koniec lata wrócić do domu, do Mediolanu. – Czy ona się z tym pogodzi? – zapytała Benedetta z naciskiem. – Nie chcę żadnych dramatów po twoim powrocie. – Będzie musiała – odparł Gregorio z powagą, choć nie to obiecywał Anyi przed swoim wyjazdem. Pobyt w Mediolanie i spotkanie z Benedettą unaoczniły mu jednak pewne sprawy i otrzeźwiły go. Pomimo bardzo emocjonalnej więzi z Anyą i nowych uczuć do niej pragnął wrócić do żony. Miał nadzieję, że gdy dzieci podrosną, będzie mógł je odwiedzać. Uświadomił sobie jednak, że niezależnie od tego, co przeżyli z Anyą, ich związek nie mógłby przetrwać. Była dla niego za młoda i nie miała w sobie głębi Benedetty. Widok małżonki, jej godność i gracja, powiedziały mu, gdzie jego miejsce. Został na dwa dni, po czym wrócił do Paryża. Nie powiadomił Anyi o swojej decyzji, nie była to odpowiednia chwila. Tej nocy, gdy wrócił do szpitala, stało się najgorsze. Ich synek, który tak zaciekle walczył o życie, dostał krwotoku śródmózgowego, a lekarze nie zdołali go opanować. Zapadł w śpiączkę. Gregorio i Anya stali obok jego inkubatora i płakali, pogrążeni w rozpaczy. Pielęgniarki pozwoliły im wziąć go po raz ostatni na ręce, po czym zabrały dziecko. Teraz musieli zaplanować dla niego pogrzeb. Było to niewyobrażalnie bolesne. Gregorio przesłał Benedetcie wiadomość tej nocy. Nie mógł jej tego powiedzieć przez
telefon. Płakała, czytając, a potem zamknęła oczy, zastanawiając się, kiedy ten koszmar się skończy. Gregorio sam ustalił szczegóły pogrzebu w krematorium na cmentarzu Père-Lachaise. Była to najgorsza chwila jego życia, gdy patrzył na maleńką trumnę z ciałem Antonia i tulił w ramionach zawodzącą histerycznie Anyę. Po pogrzebie kazała mu przysiąc, że nigdy jej nie zostawi. Nie miał serca powiedzieć jej, że już obiecał Benedetcie, iż wróci. Nie mógł jej tego zrobić. Przez całą noc czuwali przy swojej córce, modląc się, by nie spotkał jej ten sam los. Była równie krucha jak brat. Gregorio wątpił, by przeżyła. Anya była niepocieszona po utracie syna. Postąpiłby niewyobrażalnie okrutnie, gdyby powiedział jej, że odchodzi. Postanowił zaczekać na właściwy moment. Po śmierci dziecka Anya uczepiła się go kurczowo, a on uświadomił sobie, że nie jest dość silna, by przetrwać jego odejście. Zaczęła mówić, że jeśli umrze ich córka, popełni samobójstwo, a on w końcu zrozumiał, że jego nieodpowiedzialny wyskok sprzed roku zamienił się w ogromną tragedię, przed którą nie ma już ucieczki. Postanowił z nią zostać, z czym Benedetta będzie musiała się pogodzić. Może pewnego dnia będzie mógł do niej wrócić, ale nie teraz. Nie zniósłby krwi Anyi na swoich rękach. Miała w sobie dramatyzm swoich rodaków i bardzo mroczną stronę. Z tej dwójki to Benedetta była silniejsza, a Anya bardziej go potrzebowała. Z ciężkim sercem znów poleciał do Mediolanu, tym razem, by powiedzieć żonie to, czego się obawiała, i postąpić całkiem inaczej, niż jej obiecał dwa tygodnie temu. Czuł się jak szaleniec i potwór. Odchodził od Benedetty, czuł, że nie ma wyboru, biorąc pod uwagę obecny stan Anyi i śmierć syna. Nie chciał być odpowiedzialny także za jej śmierć. Wiedział też, że Benedetta jest na tyle silna i stabilna, że sobie poradzi. O Anyi nie mógł tego powiedzieć. Benedetta zrobiła zszokowaną minę, gdy wyznał jej prawdę. Gregorio cierpiał, był śmiertelnie blady. Próbował wziąć ją w ramiona, ale odsunęła się od niego jak od węża szykującego się do ataku. Tym właśnie dla niej był. Czekała przez te miesiące, by na koniec powiedział jej, że nie wróci, chociaż jeszcze dwa tygodnie temu obiecywał co innego. Jego obietnice nic nie znaczyły, był jak piłka odbijana pomiędzy dwiema kobietami, codziennie zmieniał zdanie, a ona miała już tego dość. – Oczywiście będę dalej pracował – zadeklarował ze współczuciem. – Nie możesz sama prowadzić firmy. – Wszystko już przemyślał i podjął decyzję. – Prowadzę ją, odkąd wyjechałeś. I nie, nie będziesz dalej pracował. Zastanawiałam się nad tym na wypadek, gdybyś podjął taką decyzję. Chcę rozwiązać naszą spółkę. Odkupię od ciebie twoje udziały, ale nie możemy dalej współpracować. Z firmy również odejdziesz – oświadczyła z żelazną determinacją. – To śmieszne. – Spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Nasze rodziny
współpracują od pokoleń… nie możesz tak po prostu tego zaprzepaścić. Dlaczego karzesz wszystkich za ten niefortunny błąd? – Nadal tak opisywał tę sytuację, zamiast przyznać, do jakiej katastrofy doprowadził. – A dlaczego ja mam być za niego karana? Rozmawiałam z naszymi prawnikami, spółkę można rozwiązać w ramach ugody rozwodowej. Jej twarz nie wyrażała niczego, gdy go o tym poinformowała, a on zrobił przerażoną minę. – Jakiej ugody rozwodowej? Powiedziałem, że cię zostawiam, a nie, że się z tobą rozwodzę. Nie musimy się rozwodzić. – Może ty nie musisz, Gregorio, ale ja tak. Nie zamierzam żyć w małżeństwie, w którym ty mieszkasz z kochanką i jej dzieckiem, a ja jestem porzuconą żoną i do tego prowadzę naszą firmę. Jakie to życie dla mnie? A gdy się jej już pozbędziesz, wrócisz do mnie na chwilę, po czym znajdziesz sobie nową? O nie. – Uśmiechnęła się do niego zimno. Była lepiej niż on przygotowana do tego, co nadchodziło, czekała na to. – Jeśli chcesz się rozstać, to pod każdym względem, zarówno prywatnym, jak i biznesowym. To koniec, Gregorio. Podjąłeś decyzję. A teraz wracaj do niej. Życzę ci szczęścia z nią i waszą córeczką. – Wstała, dając mu do zrozumienia, że powinien już iść. Wciąż był w szoku. – Nie mówisz poważnie. – Zalała go fala paniki. – Oczywiście, że mówię. – Otworzyła przed nim drzwi biura. – Co mam powiedzieć rodzinie? – To już zależy od ciebie. Chwilę potrwa, zanim podzielimy nasz biznes i odseparujemy od siebie części, w które byli zaangażowani poszczególni członkowie rodziny. Nasi prawnicy dopracują szczegóły. Nakażę przygotować papiery rozwiązujące naszą spółkę natychmiast. – Nie możesz tego zrobić – zaprotestował oburzony. – Mogę, i to zrobię. Byłam głupia, że czekałam z tym tak długo. Zrobiłam to z miłości do ciebie, żeby dać ci szansę na powrót, gdybyś tego chciał. Teraz przynajmniej wszystko jest jasne. – Nie potrzebujemy rozwodu, Benedetto – powtórzył uparcie. – Wszystko możemy uzgodnić pomiędzy sobą, nieformalnie. – Nie. Ja potrzebuję rozwodu, nawet jeśli ty nie. Chcę, żeby wszystko pomiędzy nami było jasne. Dzięki temu będziesz mógł się z nią ożenić, jeśli zechcesz. Zostaniesz wolnym człowiekiem. Wyszedł z jej biura oszołomiony. Na pożegnanie powiedziała mu, że prześle jego rzeczy do mieszkania Anyi w Rzymie. Założyła, że tam właśnie wrócą, a było tego za dużo, żeby przesyłać wszystko do hotelu. Odwrócił się po raz ostatni, by na nią spojrzeć, zanim zamknie drzwi. – Myślałem, że mnie kochasz – powiedział ze łzami w oczach. – To dlatego
chciałem do ciebie wrócić parę tygodni temu. – To się jednak zmieniło, gdy jego syn umarł, a Anya całkiem się rozsypała i postanowił zostać z nią. Był jednak pewny uczucia Benedetty. – Kocham cię – odparła cicho. – Nadal bardzo cię kocham. Na tyle, by chcieć z tobą zostać mimo tego wszystkiego. Mam nadzieję, że pewnego dnia przestanę cię kochać. Tego sobie teraz życzę. Gdy to powiedziała, cicho zamknęła drzwi gabinetu, a Gregorio odszedł ze łzami w oczach. Nigdy nawet nie podejrzewał, że Benedetta może się okazać taka okrutna.
Rozdział 6
Tego samego wieczoru Gregorio wrócił do Paryża. Z lotniska zadzwonił do Anyi, by zapytać, jak się czuje dziecko. Odparła, że tak samo, nie miała dla niego żadnych nowych wiadomości. – Możesz spotkać się ze mną w hotelu? – poprosił poruszony. Miał za sobą jeden z najgorszych dni swojego życia, może poza tym, kiedy umarł jego syn. Czuł się tak, jakby w ciągu paru godzin utracił wszystko. Benedetta chciała go wypchnąć z firmy. Stracił pracę, swoją przeszłość i żonę od dwudziestu lat. Chciał od niej odejść, by być z Anyą, ale zareagował szokiem, gdy zażądała rozwodu. Uznał, że pozostaną małżeństwem, gdy on będzie mieszkał z Anyą i dzieckiem. Tak właśnie postępowali ludzie, których znał. W Europie kochanki wciąż były popularniejsze niż rozwody, zwłaszcza we Włoszech, a nawet Francji. Idea rozwodu budziła w nim oburzenie, o wiele większe niż fakt posiadania bliźniąt z kimś innym niż żona. – Co się stało? – Anyę przeraził ton jego głosu. – Jak poszło? Powiedziałeś jej? Czekała na jego telefon cały dzień, ale nie zadzwonił. Pojechał do starszego brata, żeby mu o wszystkim powiedzieć, na co ten oznajmił mu, że jest głupcem i zrujnował rodzinę oraz ich firmę. – Powiedziałem jej, że odchodzę. Nie poprosiłem o rozwód. Wciąż był w szoku. Benedetta zamierzała utrudnić mu życie, a brat ostrzegł go, że rozwód będzie ich wszystkich kosztował fortunę. Nie winił swojej szwagierki za jej plany. Dodał, że jego własna żona by go zabiła. Gregorio miał szczęście. – Co powiedziała? – Anyę wyraźnie ucieszyły jego nowiny, ale przecież nie wyjaśnił jej jeszcze reszty. – To zbyt skomplikowane, by omawiać to przez telefon. Potrzebuję chwili oddechu. Może spędzimy noc w hotelu? Claudia poradzi sobie bez nas przez kilka godzin. Nie miał w tej chwili już nic do ofiarowania. Musiał naładować baterie z pomocą obsługi hotelowej, gorącej kąpieli i wygodnego łóżka. Jego wypad do Mediolanu skończył się gorzej, niż przewidywał. – Możemy to uczcić. Anya brzmiała jak piętnastolatka, w ogóle nie zwracała uwagi na ton jego głosu. Stracił wszystko. Nagle zaczął się zastanawiać, czy jego brat miał rację i czy faktycznie oszalał. Zrobił to dla matki swojego dziecka, a ona nie miała pojęcia, co to wszystko dla niego znaczy. Dla niej rozwód oznaczał dobre nowiny, choć nie zamierzał jej jeszcze o tym mówić. Nie musiała wiedzieć, a we Włoszech mogło to
zająć dwa lata. Rozciągała się przed nim długa, mroczna droga – Benedetta zamierzała unicestwić to, co zostało z jego życia. – Spotkajmy się w hotelu – powtórzył wyczerpany. Taksówką pojechał do hotelu George V, a Anya zjawiła się pięć minut później. Wyglądała świeżo i uroczo w podkoszulku i dżinsach – w szpitalu nic więcej nie mieli i nic więcej nie potrzebowali, by czuwać na oddziale dniem i nocą. Żyli w ten sposób już od ponad miesiąca. Gregorio miał wrażenie, że od Białej Kolacji upłynęły całe wieki. Anya zamówiła szampana, kiedy tylko weszła do pokoju, a Gregorio poszedł wziąć prysznic. Nawet się z nią nie przywitał. Leżała na łóżku i oglądała telewizję, gdy wyszedł z łazienki w grubym, miękkim hotelowym szlafroku. Położył się na materacu obok niej, nie wiedząc, co powinien powiedzieć. Wszystko, co wydarzyło się tego dnia, było takie okropne. Wiedział, że nigdy nie zapomni miny Benedetty i twardości w jej wzroku, gdy oświadczyła mu, że się z nim rozwodzi. Zawsze była taka wyrozumiała. Nigdy jednak nie zostawił jej dla innej kobiety, nie miał z żadną dziecka ani nie upokorzył jej publicznie. – Co powiedziała? – zapytała znów Anya, wtulając się w niego na łóżku. Nie kochali się od miesięcy, a on czuł, że nie mógłby tego teraz zrobić. Odczuwał pustkę. Tak jakby Benedetta go zabiła. Miał wrażenie, że stał się ofiarą, zastanawiał się, jak mogła okazać się na tyle mściwa, aby odebrać mu firmę i rozwieść się z nim. Jego zdaniem było to o wiele gorsze niż jego występek. Karę odczuwał jako niewspółmierną do winy. – Usuwa mnie z firmy. – Tylko tyle był gotów jej zdradzić. – Nasze rodziny współpracowały ze sobą od ponad wieku, a ona chce zerwać z tą tradycją. Na Anyi nie zrobiło to wrażenia. Nie rozumiała powagi reakcji jego żony. Nagle zrobiła zmartwioną minę. – Czy to znaczy, że zabierze ci wszystkie pieniądze? – Nie, ale je też ma pewnie na celowniku. Był śmiertelnie przygnębiony, lecz gdy go pocałowała, uśmiechnął się do niej w nadziei, że może jednak wszystko się ułoży, może Benedetta się uspokoi i zapomni o rozwodzie. Nie potrafił uwierzyć, że mogłaby mu to zrobić, a gdy patrzył na leżącą obok niego Anyę, horror rozwodu wydawał mu się coraz mniej nieunikniony i coraz mniej realny. Otoczyła go ramionami i wsunęła dłoń pod jego szlafrok. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, zdołała go podniecić, a chwilę później kochali się namiętnie. Wszystko, co go spotkało tego dnia i w poprzednim miesiącu, zblakło, gdy przywarli do siebie w ekstazie. Zapomniał już, jaka była niewiarygodna w łóżku. Teraz należała do niego, a on potrzebował jej równie rozpaczliwie, jak ona jego. Wypili butelkę szampana, a o północy zamówili posiłek do pokoju. Była to noc wytchnienia dla nich obojga. Następnego ranka po przebudzeniu znów się
kochali. Starał się nie myśleć o Benedetcie, gdy brali razem prysznic i ubierali się, żeby wrócić do szpitala. Czerpał pociechę z faktu, że ich dziecko i wspólna przyszłość czekają na nich. Może gdy Benedetta się uspokoi, zmieni zdanie w kwestii interesów i rozwodu. Zazwyczaj zachowywała się bardzo rozsądnie, a on miał nadzieję, że odzyska rozum. Jean-Philippe zawsze uwielbiał śniadania z żoną i dziećmi, gdy czekali na przyjazd niani, by móc razem wyjść do pracy. Kiedy miał czas, podrzucał Valerie do biura. Odkąd jednak powiedział jej o Pekinie, była wiecznie spóźniona, dzieci płakały, przypalała ich śniadanie i szykowała się do pracy tak długo, że nie mógł na nią czekać, więc brała taksówkę. Ich życie wydawało się rozpadać pod presją konieczności podjęcia decyzji, a tego ranka nawet niania nie zjawiła się na czas. Ich dwuletni syn Damien płakał od czwartej rano z powodu bólu ucha. Valerie postanowiła zawieźć go przed pracą do pediatry. – Czy nic się już tutaj nie układa? – warknął na żonę z rozdrażnieniem. Ich pięcioletni syn Jean-Louis uderzył przy śniadaniu siostrę, a ona się rozpłakała. – A jak twoim zdaniem będzie to wyglądało w Pekinie? – syknęła w odpowiedzi. – Z pediatrą, który nie mówi po francusku ani po angielsku? – W ostatnich tygodniach rozmawiała ze znajomymi, którzy znali to miasto. Podobno nikt tam nie mówił po angielsku. Wszędzie trzeba było zabierać tłumacza, jeśli nie znało się chińskiego. Firma, która przedstawiła Jean-Philippe’owi ofertę, zapewniła go, że udostępni mu jednego na wyłączność. – Przecież muszą tam być jacyś zachodni lekarze. Znajdziemy kogoś przez ambasadę. To nie jest kraj Trzeciego Świata, na miłość boską. – Nie, to Chiny – mruknęła zgryźliwie. – Czyli taka jest twoja odpowiedź? – Naciskał na nią od wielu dni. Powiedział już swoim potencjalnym pracodawcom, że potrzebuje więcej czasu na podjęcie decyzji. Była to duża zmiana również dla jego żony, a oni podeszli do tego ze zrozumieniem. – Jeśli chcesz odpowiedzi teraz – krzyknęła na niego, a dzieci utkwiły w nich wzrok, zszokowane tym nieznanym tonem – jeśli chcesz odpowiedzi dzisiaj – zniżyła głos, gdy dostrzegła miny dzieci – brzmi ona: nie. Nie jestem gotowa, żeby dzisiaj wejść do „Vogue’a” i zrezygnować. Potrzebuję więcej czasu do namysłu. – Nie robię tego dla siebie – odparł sfrustrowany – robię to dla nas, myślę przyszłościowo. Oboje zaczynali się jednak zastanawiać, czy mają jakąś przyszłość, biorąc pod uwagę, jak zaczęło im się układać. Podczas swego siedmioletniego małżeństwa nigdy jeszcze nie zetknęli się z problemem, który by tak nimi wstrząsnął i tak ich skłócił. Każde z nich winiło to drugie za nieznośne napięcie towarzyszące im co dnia. Damien znów zaczął płakać, trzymając się za ucho, aż młoda dziewczyna,
która dla nich pracowała, wzięła go do jego pokoju, żeby go ubrać. Jean-Louis rozlał sok pomarańczowy po całym stole, a Valerie zaczęła go wycierać. – Denerwujesz dzieci – oskarżyła męża napiętym tonem. Pokręcił głową z rozpaczą i wyszedł bez pożegnania. Stało się to po raz pierwszy. – Dokąd poszedł tata? – zapytała trzyletnia Isabelle, wyraźnie zmartwiona. – Nie pocałował mnie. – Spieszył się do pracy – odparła Valerie, po czym ucałowała pucołowate policzki córki. Nagle uświadomiła sobie, że gdyby Jean-Philippe wyjechał, zostałaby sama z trojgiem dzieci. – Co to jest Pekin? – zapytał Jean-Louis, gdy pomagała mu zdjąć piżamę i włożyć dżinsy oraz koszulę w czerwoną kratkę. – To miasto w Chinach – odparła, siląc się na spokój, i założyła mu na stopy czerwone sandały. – A dlaczego nie mówią tam po francusku ani angielsku? Usłyszał każde słowo z ich rozmowy i słyszał też zapewne ich kłótnie każdego wieczoru, nawet jeśli nie rozumiał, czego dotyczyły. Napięcie panujące pomiędzy Jean-Philippe’em a Valerie stało się wręcz namacalne. – Bo mówią po chińsku, głuptasie. Chcę, żebyś był dzisiaj miły dla Isabelli. Nieładnie jest bić siostrę przy śniadaniu. Jest od ciebie mniejsza. – Powiedziała, że jestem głupi. To brzydkie słowo. – To prawda – zgodziła się z nim Valerie, po czym poszła zajrzeć do malucha. Musiała jeszcze jechać do pediatry, wiedziała więc, że spóźni się do pracy. W poradni zawsze trzeba było czekać. Pół godziny później siedziała już z Damienem w samochodzie. Dochodziła jedenasta, gdy wróciła z nim do domu i zostawiła go pod opieką niani, po czym popędziła do pracy. – Kiepski poranek? – zapytała jej asystentka, gdy w końcu dotarła do swojego biura w „Vogue’u”. Nie chciała jej mówić, że teraz każdy poranek jest kiepski, a jej kariera wisi na włosku, bo mąż chce ich wszystkich przewieźć do Pekinu. Postanowiła wyrzucić to z myśli. Przejrzała wiadomości i maile – w południe miała na Skypie spotkanie redaktorów z nowojorskim biurem w sprawie wrześniowego numeru, który stanowił największe wydarzenie roku i w którym Paryż również miał swój wkład. Wiedziała, że pracowity dzień w biurze nie zbliży jej do podjęcia decyzji. Każda cząstka jej ducha podpowiadała jej, żeby zostać w Paryżu, gdzie ich życie dobrze się układało. Dlaczego Jean-Philippe chciał zaciągnąć ich na drugi koniec świata? Dla niej nie było to warte żadnych pieniędzy czy awansu. I dlaczego uważał, że jego kariera jest ważniejsza?
Przez większość spotkania była rozkojarzona, a pod koniec dnia dostała potwornej migreny. Na szczęście, gdy wróciła do domu, dzieci były już nakarmione i wykąpane, a Damien nie płakał. Antybiotyki podane przez pediatrę zadziałały. Czytała im właśnie bajkę na dobranoc, gdy Jean-Philippe wrócił do domu. Wszystkie dzieci miały na sobie takie same piżamki z małymi misiami. – Zapomniałeś mnie dziś rano pocałować, tatusiu – przypomniała mu Isabelle. Jej długie, ciemne, odziedziczone po matce włosy wciąż były mokre po kąpieli. – W takim razie będę cię musiał pocałować dwa razy, zanim zaśniesz. Gdy to powiedział, Valerie uśmiechnęła się do niego, żałując, że ich życie nie może być takie proste jak dawniej. – Jak ci minął dzień? – zapytał ją ponad głowami dzieci. Wzruszyła ramionami w odpowiedzi – co miała mu powiedzieć? Teraz bezustannie słyszała tylko werble przybliżające podjęcie decyzji. Pozwolił jej dokończyć bajkę, po czym odwiedził sypialnie dzieci po kolei, gdy już położyła je do łóżek. Niania dawno poszła do domu. Kilka minut później dzieci już spały. Valerie i Jean-Philippe spotkali się w kuchni, ale żadne z nich nie było głodne. Valerie wyjęła resztki kurczaka z lodówki i zrobiła do niego sałatkę. Nie odzywali się do siebie. Za bardzo się bali, że znów wybuchnie kłótnia. Zjedli w milczeniu przy kuchennym stole, co nie było do nich podobne. Po kolacji Valerie umyła naczynia, a Jean-Philippe poszedł z papierami do gabinetu. Zanim wrócił do sypialni, Valerie już leżała. Jej ból głowy jeszcze przybrał na sile. W ostatnich tygodniach wszystko w ich małżeństwie wydawało się psuć. Trudno im było uwierzyć, jak szybko się to stało. Nagle nie mieli sobie nic do powiedzenia, kłócili się tylko o pracę w Pekinie. Jean-Philippe przyszykował się do spania, po czym położył się po swojej stronie łóżka. Valerie leżała plecami do niego, a gdy zgasił światło, powiedziała tylko: – Dobranoc. Leżąc w ciemnościach, jeszcze nigdy nie czuli się tacy samotni. Jakby ludzie, których kochali, zniknęli, a ich miejsce zajęli obcy. Ci obcy niszczyli małżeństwo, którego budowa zajęła siedem lat. Coraz częściej nawiedzała ich myśl, że nic już nie zostało. Xavier zadzwonił do Chantal tydzień po ich spotkaniu na lotnisku i wspólnej kolacji. Przesłała mu swój numer w esemesie, w którym podziękowała mu za kolację, i całkiem o nim zapomniała, wróciła bowiem do pracy nad swoim scenariuszem, przepełniona nowym zapałem po wycieczce do Berlina. Spotkania z dziećmi zawsze pozytywnie ją napędzały. – Chciałem zadzwonić wcześniej – wyjaśnił Xavier – ale przez cały tydzień byłem w Zurychu. Wróciłem dopiero wczoraj. – Często podróżujesz – zauważyła. Ucieszyła się, że zadzwonił.
– Tak, to prawda. Mam klientów rozsianych po całym kontynencie. Masz czas jutro wieczorem? Mógłbym się spotkać nawet dzisiaj, ale wiem, że za późno cię uprzedzam, a poza tym jeszcze jestem w biurze. Dochodziła ósma. – Jutro mi pasuje. – Uśmiechnęła się na myśl, że zje z nim kolację. – Świetnie. Jaką kuchnię lubisz? – Każdą. Nie jestem wybredna. Byle nie było za ostro. – Ja też nie lubię ostrego jedzenia – zdradził. – Coś wymyślę. Przyjadę po ciebie o wpół do dziewiątej, ale nie musisz się przebierać. Uwielbiam jadać w bistrach. – Ja również. – Odczuła zadowolenie. Nie cierpiała eleganckich sukienek i butów na obcasie. Preferowała swobodne wieczory z przyjaciółmi. Zgodnie z obietnicą przyjechał po nią o ósmej trzydzieści, a ona poszła na ubraniowy kompromis. Włożyła dżinsy i szpilki, kaszmirowy sweter pod kolor swoich oczu i marynarkę, na wypadek gdyby się ochłodziło. On również miał na sobie dżinsy i brązowe zamszowe buty, które bardzo się jej zawsze podobały. Uważała, że mężczyźni wyglądają w nich seksownie. Pojechali do restauracji jego samochodem, czyli zabytkowym MG, które uwielbiał, z kierownicą po prawej stronie. Ucieszył się, gdy zaczęła chwalić jego auto podczas przejażdżki z otwartym dachem w ciepłą noc. Skierował się na prawy brzeg Sekwany do restauracji, której nie znała, z uroczym ogrodem i tarasem. Zamówione jedzenie okazało się bardzo smaczne. Było to typowe francuskie bistro o przyjaznej, swobodnej atmosferze. Opowiedział jej, co robił w Zurychu, nie zdradzając przy tym tajemnic klienta, i zapytał, czy była kiedykolwiek na targach sztuki Art Basel. Gdy zaprzeczyła, oświadczył, że muszą się kiedyś na nie razem wybrać. – To wspaniałe wydarzenie z cudowną sztuką. Zazwyczaj prezentują się znani artyści, ale są też ci początkujący. Kilkoro moich klientów się tam wystawia, chociaż jeden z nich projektuje teraz tylko gry wideo. Jego praca naprawdę wydała się jej ciekawa. On z kolei zapytał o scenariusze, które miała teraz na warsztacie, a ona wyjaśniła mu szczegóły, ciesząc się, że ma z kim porozmawiać o swojej pracy i zjeść kolację. Imponowały mu tematy, które poruszała. Podobała mu się też jej obecna opowieść o kobietach, które przeżyły obóz koncentracyjny. Była już prawie w połowie, a pracowała nad tym skryptem od miesięcy. Gdy zasugerował, że powinni wybrać się jesienią na targi sztuki FIAC w Paryżu, nie zdołała się opanować i zapytała wprost, po co zadaje się z kobietą w jej wieku. Nie mogła się temu nadziwić, chyba że chciał poprzestać na przyjaźni. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mężczyzna tak interesujący i atrakcyjny mógłby chcieć spotykać się z kobietą starszą o siedemnaście lat, podczas gdy każda dziewczyna w jego wieku byłaby
zachwycona, mogąc się z nim umówić, czy to jako kochanka, czy też przyjaciółka. Jej przyjaźń z Jean-Philippe’em trwała już szesnaście lat, lecz czuła się zupełnie inaczej, gdy Xavier z nią rozmawiał. Miała wrażenie, że on widzi w niej kobietę, a nie tylko przyjaciela. – Co wiek ma tu do rzeczy? – zapytał szczerze zdumiony. – Jesteś piękna, interesująca, inteligentna, lubię z tobą rozmawiać. – Uśmiechnął się do niej. – To jest dla mnie ważne. Przy odrobinie szczęścia nie będziesz mnie zadręczać o dzieci. Już masz troje. – To faktycznie plus. – Roześmiała się. – I wszystkie się już wyprowadziły, więc nie będziesz musiał się z nimi użerać. – Ty również nie, kolejny plus. Będziesz miała czas dla mnie, mam nadzieję. Miała mnóstwo czasu i miejsca w życiu na mężczyznę, ale straciła już nadzieję, że kogoś pozna, a poza tym nigdy nie umawiała się z kimś w jego wieku. – Naprawdę chcesz się ze mną umawiać? Nie przeszkadza ci, ile mam lat? – Nie potrafiła w to uwierzyć. – Przecież nie jesteś stara, na miłość boską. Dla mnie wiek to tylko liczba. Mogłabyś mieć trzydzieści lat i śmiertelnie mnie nudzić, albo dwadzieścia pięć. Jesteś fantastyczną, seksowną, utalentowaną kobietą, Chantal. Mam szczęście, że zgodziłaś się zjeść ze mną kolację. Po jego minie poznała, że naprawdę tak uważa. Niewiarygodnie podbudowało to jej ego. Przez całą kolację śmiali się i świetnie się razem bawili. Potem odwiózł ją do mieszkania i poprosił o spotkanie w weekend. Wybrali się na spacer do ogrodu Tuileries, zjedli obiad w hotelu Costes, a potem poszli do kina. Spędzili razem wspaniały wieczór, o czym powiedziała Jean-Philippe’owi, gdy spotkali się na lunchu. Wyjaśniła mu, że to ten sam człowiek, który podarował im chińskie lampiony podczas Białej Kolacji. – Pamiętam go, wydawał się miły. Ależ z ciebie intrygantka. – Uśmiechnął się do niej. – Jak to się zaczęło? Wtedy? Nic nie mówiłaś, gdy następnego dnia jedliśmy lunch. – Wpadłam na niego parę razy, w Bon Marché i na lotnisku, gdy wracałam z Berlina. Pomógł mi z walizką, a potem oświadczył, że to przeznaczenie nas połączyło, skoro spotkaliśmy się przez przypadek trzy razy. – Kto wie? Może miał rację. – Ucieszył się ze względu na nią, wydawała się dobrze bawić z tym facetem. – Denerwuję się przy nim – zwierzyła się przyjacielowi. – Jest ode mnie siedemnaście lat młodszy. To dużo. Jego to nie obchodzi, ale jeśli zacznę traktować go poważnie, wcześniej czy później pozna jakąś dziewczynę w swoim wieku lub młodszą, a ja zostanę sama. – Może nie – odparł Jean-Philippe z powagą. – Kto może przewidzieć, jak rozwinie się związek? Moje małżeństwo się obecnie rozpada i spójrz, jaki bałagan
zrobił Gregorio ze swojego życia po dwudziestu latach. Benedetta zdradziła Valerie, że składa wniosek o rozwód. – Nie dziwię się – skwitowała Chantal. – Moim zdaniem przesadził o jeden raz za dużo. – Plotka głosi, że usuwa go z firmy. Myślę, że w tym wypadku również ma rację. Nie da się prowadzić interesów z facetem, który zostawił cię dla innej kobiety, w wyniku czego się z nim rozwiodłaś. To byłoby szaleństwo. Jeśli jednak chodzi o związki, nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak się zakończą. Może to właśnie facet dla ciebie, Chantal? Dlaczego nie? – Nie zdołam rywalizować z jego rówieśnicami. – Nie musisz. Przecież umawia się z tobą, a nie z inną. – Na razie – mruknęła z rezerwą. – A co u ciebie? Czy Valerie podjęła już jakąś decyzję w sprawie Pekinu? Westchnął, gdy o to zapytała, a ona zauważyła, jaki jest spięty. Wydawał się zmęczony, nieszczęśliwy i chyba schudł. – Powiedziała, że w tym momencie jej decyzja jest odmowna. Ale nie jest pewna. Mnie się wydaje, że jednak się nie zgodzi. Może będę musiał polecieć sam. – Powoli godził się z tą myślą. Jego słowa wywołały u niej szok. – A Valerie i dzieci zostawisz tutaj? Pokiwał głową. – Moim zdaniem to nie najlepszy pomysł. Oboje jesteście za młodzi, żeby znieść taką rozłąkę. Jednemu z was lub nawet obojgu może przyjść do głowy coś głupiego, gdy poczujecie się samotni. On też o tym myślał, lecz ufał Valerie, a sam nigdy jej nie zdradził. – Odwiedzałbym dom co parę miesięcy. Moglibyśmy spróbować tego układu przez rok i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Nie chcę rezygnować z tej szansy. To najważniejszy krok w mojej karierze. – Będzie jej bardzo ciężko samej z trójką dzieci. Uwierz mi, przechodziłam przez to, ale ja nie miałam wyboru. Ona ma. – Poza tym Jean-Philippe był wspaniałym ojcem i dużo pomagał przy dzieciach. – Ona chyba jeszcze nie rozumie, jak byłoby jej ciężko. Jeśli nie zgodzi się na wyjazd, żadne rozwiązanie nie będzie dobre. A moim zdaniem nie zrezygnuje z pracy w „Vogue’u”. Zbyt wiele zainwestowała w to, gdzie jest teraz, żeby tak po prostu to odrzucić. – Może za to zniszczyć wasze małżeństwo, jeśli tego nie zrobi. – W takim razie dowiemy się, jakie ma priorytety – posmutniał – a moim zdaniem nie jestem na szczycie tej listy. Stałem się wrogiem publicznym numer jeden za to, że ośmieliłem się zagrozić jej karierze. Ja też nie poświęcę mojej dla niej.
Była to okropna sytuacja dla nich obojga, a Chantal bardzo im współczuła. Miała nadzieję, że ich małżeństwo to przetrwa, chociaż teraz nie wydawało się to wcale takie pewne. Poruszyli potem szereg innych tematów, aż w końcu Jean-Philippe musiał wrócić do pracy. Chantal pieszo udała się do mieszkania. Następnego dnia miała doręczyć kilka scen producentowi i chciała je jeszcze raz przeczytać, zanim je zeskanuje i prześle. Tego wieczoru zjadła kolację z Xavierem, podczas której rozmyślała o słowach Jean-Philippe’a. Nakazał jej nie martwić się różnicą wieku pomiędzy nimi. Zastanawiała się, czy jej przyjaciel ma rację. Sam Xavier brzmiał naprawdę przekonująco, a tego wieczoru zaskoczył ją przy kolacji. – W przyszłym tygodniu chciałbym odwiedzić brata na Korsyce. Ma tam uroczy dom i wiele pokojów gościnnych. Może zdołam cię namówić na wspólny wyjazd? Zawsze tam odpoczywamy, pływamy, łowimy ryby, jemy i wygrzewamy się w słońcu. Brat ma dwoje wspaniałych dzieci i cudowną żonę. Miałabyś swój pokój – zaznaczył na zachętę. Uśmiechnęła się. Nawet się jeszcze nie całowali, a ona zastanawiała się, czy w ogóle to zrobią. Nie postanowiła jeszcze, czy się z nim prześpi, czy może zostaną przyjaciółmi. Nie chciała też żadnych nacisków przy podejmowaniu tej decyzji, cieszyła się więc, że będzie miała własną sypialnię, jeśli poleci z nim na Korsykę. Ku jej zdumieniu propozycja zabrzmiała bardzo kusząco. – Obca osoba nie będzie im przeszkadzać? – Ależ skąd – odparł Xavier beztrosko. – To bardzo towarzyscy ludzie. Przywoziłem już do nich znajomych, poza tym myślę, że byś ich polubiła, a oni oszaleliby na twoim punkcie. Dasz się namówić? Zastanawiała się nad tym przez chwilę, wspominając słowa Jean-Philippe’a i nagle postanowiła zapomnieć o ostrożności. Nie miała do roboty nic innego, musiała tylko skończyć drugą połowę scenariusza, a znacznie wyprzedzała grafik. – Bardzo chętnie pojadę – zadeklarowała z uśmiechem, a on pochylił się nad stołem i pocałował ją, co ją zaskoczyło. Był nieprzewidywalny, a ona to w nim lubiła. Nigdy nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, a jego błyskotliwość sprawiała, że ani trochę się przy nim nie nudziła. – Dziękuję – odparł zadowolony i ujął jej dłoń. – Za co? – zapytała zdumiona. – Za twoje zaufanie. Będziemy się dobrze bawić – zapewnił ją. Nie wątpiła w to. Cokolwiek miało się wydarzyć, nie mogła się już doczekać wakacji z nim. Nagle jej samotność przestała jej tak przeszkadzać. Oznaczała, że może robić, co chce i lecieć z nim na Korsykę. Zaczęła się zastanawiać, co pomyślałyby sobie jej dzieci, ale po raz pierwszy w życiu postanowiła się tym nie zadręczać. Była wolną kobietą, a on był wolnym mężczyzną.
Rozdział 7
Chantal i Xavier polecieli na lotnisko Ajaccio na Korsyce, a tam wynajęli samochód. Zaproponowała, że opłaci połowę, ale jej nie pozwolił. Zawsze szarmancko brał na siebie rachunki, gdy wychodzili razem. Było to miłe z jego strony. Chantal uśmiechnęła się do siebie, gdy zapakowali walizki do bagażnika i wsiedli do małego peugeota. Od wieków nie była na wakacjach z mężczyzną – dziesięć lat, od swojego ostatniego poważnego związku. Czas mijał, ale nikt nie podbił na tyle jej serca. Najbardziej dziwiło ją to, że ledwie znała Xaviera. Parę razy zjedli razem kolację, dobrze się bawili i podobnie patrzyli na życie. Ale wakacje? Dla niej była to wielka sprawa. Oznaczała zaangażowanie i zobowiązanie, a w przeszłości – miłość. Teraz po prostu dobrze bawiła się z nowym znajomym, który mógł, lub nie, stać się pewnego dnia kimś więcej. Czuła się bardzo beztrosko, gdy ruszyli w kierunku domu jego brata. – Dlaczego się uśmiechasz? – zapytał, gdy opuścili lotnisko. Zauważył tajemniczy uśmiech Kota z Cheshire na jej twarzy. – Bez powodu. Bo się cieszę. Nami. Od wielu lat nie wyjeżdżałam z mężczyzną. Zawsze jeździłam na wakacje z dziećmi i nigdy nie towarzyszyli nam mężczyźni, z którymi się spotykałam. Nie czułam się dobrze, łącząc moje romanse i moje dzieci. Były przyzwyczajone do tego, że mają mnie tylko dla siebie, a ja nigdy nie byłam nikogo na tyle pewna, by chcieć robić z tego wielką sprawę. – A teraz? Jej słowa go zainteresowały. Wiedział już, jak bardzo kochała swoje dzieci i jak bardzo była im oddana. Rozjechały się po świecie, ale nadal były dla niej ważne. Zaciekawiło go, czy ona jest dla nich równie ważna, ale nie ośmielił się zapytać. – Teraz myślą, że mam sto lat – uśmiechnęła się do niego – i nie przyszłoby im do głowy, że w moim życiu może być mężczyzna, że tego bym właśnie chciała. – A chciałabyś? – zapytał, odwracając do niej głowę, gdy zatrzymali się na światłach. – Nie wiem – odparła szczerze. – Przestałam o tym myśleć jakiś czas temu. Doszłam do wniosku, że już zawsze będę sama. Nie tego chciałam, ale to zaakceptowałam. Przestałam czekać na księcia z bajki. Mam swoją pracę, widuję się z dziećmi, kiedy tylko mogę. To dwie, trzy wizyty w roku u każdego z nich, niedużo, ale wszyscy są bardzo zajęci, a ja nie chcę przeszkadzać ani się narzucać. – I nagle zjawiłem się ja – wtrącił Xavier z uśmiechem, a ona się roześmiała. – Zaczynam się zastanawiać, jakie życzenie pomyślałaś tamtej nocy, że mnie przywołałaś. – On również nie spodziewał się, że ją spotka, a miał wrażenie, jakby połączyło ich przeznaczenie. To niespodziewane połączenie podobało się im
obojgu i nieźle funkcjonowało, niezależnie od różnicy wieku. Zaczerwieniła się, gdy wspomniał o lampionie. – Aha! Czyli mam rację. Chyba to ja byłem twoim życzeniem! – Nie wygłupiaj się. Zbyła go, choć był bliższy prawdy, niż mógłby się spodziewać. Marzyła o kimś, kogo mogłaby pokochać i kto pokochałby ją, z kim mogłaby dzielić życie. Wtedy życzenie wydało się jej niedorzeczne, ale doszła do wniosku, że spróbuje, przecież nikomu tym nie zaszkodzi. I nagle pojawił się on. W zasadzie stał tuż obok niej, gdy wypowiadała w myślach życzenie, ale wcale nie o niego jej chodziło. – Uważaj, czego sobie życzysz! – zażartował z niej. Jechali powoli przez piękny korsykański krajobraz o naturalnie poszarpanym ukształtowaniu upstrzonym wakacyjnymi domkami. Dojazd do domu jego brata zabrał im godzinę – po drodze mijali sady i farmy, a w oddali widzieli morze. W końcu zatrzymali się przed wielkim, pełnym zakamarków starym domem, który wyglądał, jakby kilka razy go rozbudowano i naprawdę potrzebował świeżej warstwy farby. Biło od niego jednak ciepło i swojskość. Na pobliskiej łące pasły się konie, które według Xaviera należały do sąsiada. Było to urocze miejsce, idealne na spokojne wakacje. Weszli przez tylne drzwi i zastali brata Xaviera – Mathieu oraz jego żonę Annick przy stole kuchennym. Oboje mieli na sobie szorty ze względu na ładną pogodę. Dzieci bawiły się na dworze, a oni rozkoszowali się odrobiną ciszy przed pójściem na plażę. Było tuż po lunchu, a na stole leżały jeszcze resztki sutego francuskiego posiłku. Mathieu wstał od razu z szerokim uśmiechem i uścisnął brata, po czym podał rękę Chantal, gdy się jej przedstawiał. Wyglądał na o dekadę starszego od Xaviera, był raczej w wieku Chantal, a Annick wydawała się kilka lat od niego młodsza. W młodości Mathieu był muzykiem jazzowym, a potem przerzucił się na nieruchomości i bardzo dobrze sobie radził. Annick pracowała w wydawnictwie jako tłumacz. Ich dom był stary, ale przestronny, sympatyczny i najwyraźniej kochany. Było to miejsce, w którym człowiek pragnie zostać na zawsze. Xavier ostrzegł Chantal, że zazwyczaj roi się w nim od znajomych ich dzieci. Mathieu i Annick uwielbiali otaczać się ludźmi. Zaproponowali swoim gościom lunch, gdy tylko ci usiedli. Xavier i Chantal poczęstowali się kurczakiem na zimno, śródziemnomorską sałatką, chlebem i serem; wypili do tego po kieliszku wina. Ich wakacje oficjalnie się rozpoczęły. – Idę na ryby. Zabierzesz się ze mną? – zapytał Mathieu brata w nadziei, że ten będzie mu towarzyszył. – Później. Najpierw chcę oprowadzić Chantal. – Byłaś już na Korsyce? – zapytał Mathieu, gdy Annick zaczęła zbierać ze stołu brudne talerze. Po ich liczbie widać było, że musieli nakarmić już co najmniej
tuzin osób. – Bardzo dawno temu. – Uśmiechnęła się do niego, jedząc wyśmienity lunch. – Przyjeżdżałam tu z dziećmi, gdy były małe. Wypożyczaliśmy łódź i świetnie się bawiliśmy. – Żeglujesz? Pokiwała głową, a Xavier jęknął. – Nie mów tego mojemu bratu. Będzie ci kazał przesiadywać na swojej łodzi całymi dniami. Często wykorzystuje gości w roli galerników. Za każdą godzinę spędzoną na jego łódce będziesz musiała potem myć pokład przez pięć. Ta łajba to jego kochanka. – To stara łódź z lat czterdziestych – oświadczył Mathieu z dumą. – Ma pokłady z drewna tekowego. Często z niej korzystamy. Annick przewróciła oczami, gdy to powiedział, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Po lunchu Annick pokazała im pokoje. Ulokowała ich obok siebie, ponieważ Xavier poprosił o oddzielny pokój dla Chantal, a ona nie wiedziała, co ich łączy i nie pytała o to. Jej szwagier przywoził już wybrane kobiety do domu na Korsyce, niektóre z nich kochał, innych nie, jedne były jego kochankami, inne tylko znajomymi. Ani ona, ani Mathieu nie wydawali się zaskoczeni faktem, że Chantal jest od Xaviera starsza, po prostu ucieszyli się, że ją poznali i że mogą ją gościć. Annick również znała jej filmy i wyznała, że jest ich wielką fanką. Zanieśli bagaże do swoich pokojów – Xavier oddał Chantal ten większy z ładniejszym widokiem. Potem przez całe popołudnie woził ją po okolicy. Gdy wrócili do domu o szóstej, jego bratanica i bratanek właśnie wracali z plaży z przyjaciółmi. Stanowili wesołą, ożywioną grupę, niewiele młodszą niż jej dzieci. Córka gospodarzy miała dziewiętnaście lat, a syn dwadzieścia dwa. Ona studiowała w Lille, żeby być prawnikiem jak wuj, a on uczył się w szkole medycznej w Grenoble. Spędzali właśnie beztroskie rodzinne wakacje, o których marzyła większość ludzi. Często przekomarzali się swobodnie i żartowali z rodzicami, a z wuja kpili bezlitośnie, czym z chęcią się im odwzajemniał. Cała ta atmosfera sprawiła, że Chantal zatęskniła za własnymi dziećmi, ale nie powiedziała o tym Xavierowi. Tego wieczoru wszyscy zjedli w kuchni kolację, w której każdy miał swój udział, nawet Chantal. Przy stole zasiadło prawie dwadzieścia osób, w tym syn sąsiadów. – Wszystko w porządku? – zapytał Xavier szeptem w trakcie posiłku. Chantal wydawała się dobrze bawić, rozmawiała z jego bratankiem, ale chciał się upewnić. Wiedział, że jego rodzina bywa przytłaczająca. – Jest cudownie – rozpromieniła się w odpowiedzi. – To jest właśnie rodzina. Przeżywała podobne chwile, gdy jej dzieci były młodsze, ale teraz wszystkie
rozpierzchły się po świecie i wiodły własne życie, przez co jeszcze bardziej za nimi tęskniła. Przyjeżdżały do domu na Boże Narodzenie, ale nie na długo, zaledwie kilka dni. Realizowały swoje marzenia na drugim końcu świata, tylko Eric został w Europie, ale był zbyt zajęty w Berlinie, by często przyjeżdżać do domu. Zazdrościła Mathieu i Annick, że oni wciąż mają rodzinę blisko. Ich dzieci studiowały, więc mogły im towarzyszyć przez całe lato. Ona również spędzała wakacje z dziećmi, gdy były w tym wieku. Wynajmowała domy w Normandii, Bretanii i na południu Francji, niedaleko Ramatuelle w departamencie Var, co teraz nie miałoby sensu, bo nikt by jej nie odwiedził, a ona nie chciała mieszkać w letnim domku sama. – Właśnie dlatego nie chcę mieć dzieci. – Xavier uśmiechnął się do niej i dodał szeptem: – Dobrze się bawię z ich pociechami. A potem mogę wrócić do domu. Młodzież także go lubiła. Naprawdę dobrze się dogadywali. Pod koniec wieczoru Xavier i Chantal usiedli razem na zewnątrz i spojrzeli na niebo usiane gwiazdami. Była to chwila wytchnienia po wesołym, głośnym wieczorze. – Bardzo mi się tu podoba – oświadczyła radośnie Chantal. – Sama czuję się jak dziecko. – Wszyscy zachowywali się bardzo swobodnie i widać było, że łączy ich silna więź. – Ja też. Wrócę tu w sierpniu. Jesteś mile widziana, gdybyś chciała przyjechać ze mną. Zostanę na dwa lub trzy tygodnie i będę pewnie wpadał na weekendy w międzyczasie. Wydawał się zrelaksowany i szczęśliwy, gdy uśmiechnął się do Chantal. Doskonale tu pasowała, tak jak podejrzewał. Właśnie to w niej lubił – nie była pretensjonalna ani wyniosła pomimo swoich sukcesów. Miała talent, ale też wrodzoną skromność. Tak jak on. Nie zniósłby kobiety, która lubiła imponować i popisywać się. Chantal miała ku temu tytuł, ale nie było to w jej stylu. – W sierpniu odwiedzam moją córkę w Hongkongu – odparła z żalem. – Jeżdżę do niej co roku. Tylko na tydzień. Nie jest w stanie dłużej mnie tolerować, zaczynam działać jej na nerwy. Bardzo się różnimy. Jest o wiele bardziej oficjalna niż ja, to tradycjonalistka. Twierdzi, że prowadzę cygańskie życie. Kocham ją, ale jesteśmy jak ogień i woda. Jest bardzo brytyjska, mieszka tam, odkąd skończyła studia i mówi już biegle po mandaryńsku. Usłyszał w jej głosie dumę i żal. Brzmiało to tak, jakby były dwoma statkami, które mijają się w nocy. – A pod koniec miesiąca lecę do Los Angeles do starszego syna, reżysera. To całkiem inna bajka. Zazwyczaj dobrze się bawimy, choć on z kolei całkiem się zamerykanizował. Nie wiem, co mi się nie udało, ale nikt w mojej rodzinie nie chciał pozostać Francuzem z wyjątkiem mojego młodszego syna, który z kolei nie chce mieszkać w Paryżu. Mówi, że tamtejsza scena artystyczna jest martwa i chyba
ma rację. Nie krytykowała ich wyborów, lecz było jasne, że wiodą zupełnie różne życie, a ich wybory i osobowości bardzo się od siebie różnią. Ona jednak to szanowała, za co mógł ją tylko podziwiać. – Chciałbym ich wszystkich poznać. Muszą być interesujący. Roześmiała się, gdy to powiedział. – Owszem, są, a do tego bardzo się różnią. Od siebie i ode mnie. – Są sobie bliscy? Ciekawili go, tak jak ona. Cieszył się, że może ją lepiej poznać, ale uderzyło go, jaka jest samotna przez swój zawód i okoliczności. Czasami dostrzegał smutek i samotność w jej oczach – nie mógł tego znieść. Wydawała się żyć w harmonii ze swoimi dziećmi, lecz te poświęcały jej bardzo mało czasu. Rozkoszowała się radością młodych ludzi, którzy ich tego dnia otaczali i dobrze się z nimi bawiła – jak z własnymi. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią na jego pytanie. – Są sobie bliscy, gdy są razem. Ale poza tym to indywidualności o bardzo rozbieżnych zainteresowaniach. Charlotte jest najbardziej konserwatywna. Paul w dużym stopniu angażuje się w swoje życie w Los Angeles, ma amerykańską dziewczynę, a Eric jest najbardziej wycofany. Szalenie awangardowy. Gdybyś zobaczył go z Charlotte, nie uwierzyłbyś, że są spokrewnieni. – Roześmiała się na tę myśl. – Sprawy się komplikują, gdy każde z nich przyjeżdża z drugą połówką, która podkreśla jeszcze różnice. Czasami prowadzi to do napięć. Łatwiej było, zanim znaleźli sobie partnerów. Ja jestem bardzo tolerancyjna co do tego, z kim żyją, ale oni nie zawsze są równie otwarci na siebie i krytykują wybory rodzeństwa. Moim zdaniem natomiast są dorośli i mają prawo kochać, kogo chcą. Spodobały mu się jej słowa, zabrzmiała jak rodzic idealny. – Czy odwzajemniają twoją wyrozumiałość? – zapytał z powagą. Roześmiała się w odpowiedzi. – Chyba nie. Do tej pory zachowywali się okropnie w stosunku do mężczyzn, z którymi się umawiałam, jeśli już ich poznawali, co nie zdarzało się często. A teraz chyba zakładają, że jestem sama i że mi to odpowiada. – A odpowiada? – Nie aż tak, jak myślą – wyznała szczerze. – Dawno temu przestałam przedstawiać im moich partnerów. Nie było to warte zamieszania, ponieważ żadnego z nich nie traktowałam poważnie. Dzieci chyba nie postrzegają mnie jako kogoś, kto mógłby mieć partnera. Ich ojciec zmarł, gdy były małe, myślą o mnie jako o matce i firmie usługowej, a nie o kobiecie czy ludzkiej istocie z potrzebami. Przez długi czas byłam ich niewolnicą – zrobiła zawstydzoną minę – więc sama stworzyłam tego potwora. Moim zdaniem nie przyszłoby im nawet do głowy, że mogę być samotna, chora czy smutna.
Przypomniał sobie zestaw majsterkowicza w jej walizce i doszedł do wniosku, że z łatwością może ją sobie wyobrazić jako pełnoetatową matkę, którą była. – To niedobrze – wtrącił cicho – jeśli nie zauważają twoich potrzeb. Dlaczego masz być sama czy samotna? Jesteś jeszcze młoda. – Nie, to niedobrze – przyznała. – Muszę nad tym popracować. Nigdy nie chciałam pokazywać im swojej słabej strony, swoich bolączek, gdy były młodsze. Teraz sądzą, że po prostu ich nie mam. – Moim zdaniem potrzebujesz własnego życia. Oni mają swoje. Nie mogła się z nim nie zgodzić. Musiała jednak najpierw mieć życie warte tego, by o nie walczyć. Nie chciała prowadzić potyczek nadaremno, choć często o tym myślała, zwłaszcza w odniesieniu do Charlotte, która była szczególnie obojętna na problemy swojej matki i rzadko do niej dzwoniła, chyba że czegoś chciała. Nigdy nie telefonowała tylko po to, by zapytać, jak się miewa Chantal, albo pogawędzić. To Eric był od tego, to on bardziej zważał na uczucia matki. Był słodkim chłopcem, najbliższym jej także, gdy dorastał. Charlotte była zimna. Zdumiewające, jak wszyscy się od siebie różnili, lecz to właśnie czyniło jej dzieci interesującymi. Nic ich nie łączyło. Po jakimś czasie udali się na górę. Xavier przyglądał się jej przez chwilę ciepło, stojąc przed drzwiami jej sypialni. Zapragnął wejść do środka, ale nie chciał o to prosić. Było jeszcze za wcześnie. Zamiast tego pocałował ją czule i po raz pierwszy z prawdziwą pasją. Gdy tulili się do siebie, usłyszał skrzypnięcie zawiasów, a po chwili przeszedł obok nich jego bratanek, który postanowił skorzystać z łazienki w korytarzu. – Brawo, wujku! – mruknął. Gdy zamknął za sobą drzwi, Xavier wybuchnął śmiechem, tak jak Chantal. – Witaj w rodzinie – powiedział, uśmiechając się szeroko. – Bardzo mi się tu podoba! – odparła rozpromieniona, zanim znów zaczęli się całować. Pomimo obecności w domu wielu młodych osób, które wychodziły i wracały o różnych porach, nalegań Mathieu na wspólne połowy ryb z bratem o świcie i stosunkowo cienkich ścian już trzeciego dnia pobytu Chantal poczuła się taka szczęśliwa i zrelaksowana, że pewnej nocy wylądowali razem z Xavierem w łóżku i zostali kochankami. Było to idealne miejsce, aby na poważnie rozpocząć ten romans – otaczała ich atmosfera pełna miłości, ciepła i stabilności. Potem spędzali ze sobą już każdą noc. Byli przekonani, że nikt tego nie zauważył, ale pod koniec tygodnia okazało się, że to tajemnica poliszynela, dlatego też na ostatnie dwie noce zrezygnowali z jego pokoju, aby dzieci mogły tam przenocować jednego ze swoich znajomych. Chantal czuła się już jak członek rodziny, wyszorowała nawet łódź Mathieu po popołudniu spędzonym na morzu. Każdego wieczoru patrzyła na
Xaviera z wdzięcznością za każdą chwilę, którą dzielili. Ogromnie się cieszyła, że tu przyjechała i naprawdę nie chciała wyjeżdżać. – Było idealnie – powiedziała miękko, gdy się całowali, siedząc w dwóch fotelach ustawionych pod usianym gwiazdami niebem. Trzymali się za ręce, a ona nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy ostatnio czuła się tak szczęśliwa. Xavier wyglądał na równie zadowolonego. – Wrócisz tu ze mną? – zapytał z nadzieją. – Kiedy tylko poprosisz – zapewniła go, po czym znów się pocałowali. – Żałuję, że muszę lecieć w przyszłym tygodniu do Hongkongu. Nie chcę się z tobą rozstawać. Bardzo do siebie przywykli w tym tygodniu, a ona ani razu nie pomyślała o dzielącej ich różnicy wieku. Przyznała mu rację – nie miało to żadnego znaczenia ani dla nich, ani dla nikogo innego. Nikt tego nie skomentował, nikt chyba nawet nie zwrócił uwagi. Przyszła jej do głowy pewna myśl. Nie mogła zaprosić go do Hongkongu, aby przedłużyć ten tydzień, który z nim spędziła. Charlotte była na to zdecydowanie zbyt sztywna i oficjalna, potrzebowała przygotowań, zanim matka pojawiłaby się w jej domu z mężczyzną, zwłaszcza młodszym, czego na pewno by nie zrozumiała. Chantal nie chciała konfliktów, nie miała ochoty tłumaczyć się przed nią ze swojego związku z Xavierem. Mogła jednak zaprosić go, gdy będzie leciała z wizytą do Paula do Los Angeles. Paul był o wiele bardziej otwarty i wyluzowany niż siostra. Zasugerowała to Xavierowi, gdy położyli się do łóżka. – Polecisz ze mną? – zapytała z nadzieją, że się zgodzi. – Planowałem spędzić wakacje tutaj, ale od kilku lat nie byłem w Stanach. Może moglibyśmy przejechać się wzdłuż wybrzeża, a potem odwiedzić twojego syna w Los Angeles? Myślisz, że będzie miał co do mnie obiekcje? Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. – Będzie zaskoczony, ale myślę, że się dogadacie. Ma bardzo luźne podejście co do własnych standardów i poglądów na życie, choć nie zawsze był taki tolerancyjny w stosunku do mnie. Będziemy musieli trochę go przygotować, ale myślę, że się z tym pogodzi. – Uśmiechnęła się do Xaviera. – Bardzo bym chciała, żebyś poleciał ze mną. – W takim razie załatwione. Do tego czasu będę miał za sobą już dwa tygodnie na Korsyce. Zamierzała spędzić tydzień w Los Angeles z Paulem, mogli więc dodać do tego kilka dni na wycieczkę zgodnie z sugestią Xaviera. Oboje uznali to za świetny pomysł, a ona postanowiła uprzedzić syna, że przyjedzie z kimś. Znając Paula, podejrzewała, że nawet nie zapyta o nazwisko tego kogoś i nie przyjdzie mu do głowy, że może to być mężczyzna. Cóż, sam się o tym przekona, gdy wylądują. Zawsze zatrzymywała się w hotelu podczas wizyty u syna, wiedziała więc, że
Xavier nie będzie problemem dla Paula i jego dziewczyny. Tylko Eric lubił, gdy nocowała w jego klimatycznym mieszkaniu. Charlotte nienawidziła gości w domu, ale tolerowała matkę pod przymusem. Chantal doskonale znała swoje dzieci. Gdy następnego dnia opuszczali Korsykę, młodzież stawiła się licznie, by pomachać im na pożegnanie. Mathieu i Annick ucałowali Chantal, czując się jak jej starzy znajomi. Było jej smutno, że wyjeżdża, a oni nakazali jej wkrótce znów ich odwiedzić. Przeszli odprawę na lotnisku i uśmiechali się do siebie przez cały lot do Paryża. Chantal od lat nie była na równie udanych wakacjach, za co znów mu podziękowała i pocałowała go, zanim wylądowali na lotnisku Charles’a de Gaulle’a. Przed sobą mieli kolejne wakacje – odwiedziny u Paula w Los Angeles. Oboje nie mogli się już doczekać.
Rozdział 8
Xavier nocował w mieszkaniu Chantal codziennie, aż do jej wylotu do Hongkongu. Raz spotkała się z Jean-Philippe’em przed swoim wyjazdem, ale oboje byli zajęci, a on powiedział, że nic się nie zmieniło. Nadal prawie w ogóle nie rozmawiał z Valerie, miał nadzieję, że sprawy pomiędzy nimi się polepszą, gdy pojadą do jej domu rodzinnego w Maine, jak w każde wakacje. Ucieszył się, gdy Chantal opowiedziała mu o wycieczce na Korsykę. Dodał, że bardzo chce poznać Xaviera, gdy wszyscy już wrócą z letnich urlopów. Życzył jej też udanego pobytu w Hongkongu. Xavier zawiózł ją na lotnisko. Miała ze sobą dwie walizki. Jako bankier Charlotte prowadziła bardzo poważne życie i oczekiwała, że matka będzie się odpowiednio ubierała podczas swoich wizyt. Żadnych niebieskich dżinsów ani swobodnych strojów, które określała ostro mianem „hipisowskich”. W jej stylu życia nie było żadnych elementów artystycznych, a jako młoda, wspinająca się po szczeblach kariery menadżerka banku chciała wyglądać odpowiednio do zajmowanego stanowiska. Na lotnisku Xavier pocałował Chantal na pożegnanie, po czym wrócił do swojego mieszkania. Odkąd wrócili z Korsyki, uwielbiali pomieszkiwać u niej i codziennie budzić się razem. Następnego dnia leciał do Londynu na spotkania z klientami, a potem do Genewy. Miał wiele planów na czas, kiedy jej nie będzie, a pod koniec tygodnia wybierał się na parę dni na Korsykę. Zazdrościła mu tego, ale cieszyła się, że zobaczy Charlotte. Nie widziała jej od świąt i zawsze żałowała, że spotykają się tylko dwa razy do roku. Ona każdego lata odwiedzała Hongkong, a Charlotte przyjeżdżała do domu na Boże Narodzenie. Mimo iż niewiele je łączyło, Chantal nadal była jej matką i Charlotte gorąco ją kochała, choć nawet jako dziecko nie miała w zwyczaju okazywania uczuć. Była pełna rezerwy i o wiele chłodniejsza niż jej bracia, czym zawsze przypominała Chantal babkę ze strony matki – silną, surową, małomówną kobietę. Charlotte była do niej bardzo podobna, co dowodziło siły genów przenoszących się z pokolenia na pokolenie. Chantal wylądowała na międzynarodowym lotnisku w Hongkongu po dwunastoipółgodzinnym locie, który przespała. Charlotte uprzedziła ją, że będzie na spotkaniu i zostawiła klucze do mieszkania portierowi, by Chantal mogła wejść do środka. Zatrudniona przez nią pokojówka miała przyjść, by pomóc matce się rozpakować. Charlotte miała nowe mieszkanie, którego Chantal jeszcze nie widziała, a które okazało się zdumiewająco piękne. Znajdowało się na czterdziestym piętrze nowego budynku w dzielnicy Victoria Peak, krótka przejażdżka dzieliła je od dzielnicy biznesowej, a z okien roztaczał się widok na nowoczesne miejskie zabudowania. Apartament dużo kosztował, lecz Charlotte
mogła sobie na to pozwolić. Wyposażyła go w angielskie antyki znalezione na miejscu. Wyglądał przez to bardziej jak mieszkanie w Londynie czy Nowym Jorku, ale wszędzie wokół wyraźnie czuło się wpływy brytyjskie. Apartament nie był ciepły ani przytulny, lecz oficjalny i tradycyjny, tak jak właścicielka. Chantal w mieszkaniu czekała na powrót córki z pracy, a Charlotte szczerze się ucieszyła na jej widok. Nalała jej kieliszek wina. Przez całe popołudnie brała udział w ważnych spotkaniach, powiedziała, że czeka ją wkrótce awans i podwyżka. Całe jej życie kręciło się wokół pracy, marzyła, że pewnego dnia zostanie prezesem banku. Była najbardziej ambitnym dzieckiem Chantal, gotowym ciężko pracować, by osiągnąć upragniony cel. Tego wieczoru razem ugotowały kolację, a gdy jadły, Charlotte podzieliła się z matką ważną nowiną. Co ciekawe, była bardzo do niej podobna – miała takie same niebieskie oczy i blond włosy, lecz ich energia przejawiała się w inny sposób. Jej widok niezmiennie ogrzewał serce Chantal. Była to jej jedyna córka, dlatego zawsze starała się znaleźć z nią wspólny język. – Co to za nowina? – zapytała Chantal z uśmiechem, ciesząc się towarzystwem córki. – Jestem zaręczona. Chantal poczuła ukłucie w sercu, gdy to usłyszała. Z jednej strony ucieszyła się, ale z drugiej wiedziała, że ślub w Hongkongu oznacza, iż Charlotte nigdy nie wróci już do Francji. – To Brytyjczyk z Londynu, który mieszka tutaj dłużej ode mnie. Jest bankierem inwestycyjnym w konkurencyjnej firmie. – Uśmiechnęła się do matki. – Ma trzydzieści cztery lata, uczył się w Eton i Oksfordzie. Jest bardzo brytyjski. Nazywa się Rupert MacDonald, chcemy pobrać się tutaj, w maju. Podała wszystkie najistotniejsze informacje, a Chantal już zaczęła go sobie wyobrażać – przesiąkniętego brytyjskością od stóp do głów. – Oczywiście bardzo chcę, żebyś przyleciała na ślub. Chciałabym, żebyś wszystko zaplanowała, ale ceremonia ma być skromna. Tutaj, w chińskiej społeczności, tradycją są ogromne wesela. My chcemy zaprosić sto osób. I muszę znaleźć sukienkę. Chcemy wydać przyjęcie w klubie. Poprosił mnie o rękę dwa tygodnie temu, ale nie chciałam nic mówić przez telefon. Wolałam zaczekać na twój przyjazd. Uniosła dłoń, by pokazać matce piękny pierścionek z szafirem otoczonym małymi diamentami, który wyglądał jak biżuteria brytyjskiej rodziny królewskiej. Dla Charlotte był idealny, Chantal przez chwilę go podziwiała. Ładnie wyglądał na jej palcu. Wiedziała, że córka spotyka się z tym mężczyzną dopiero rok, ale Charlotte wydawała się całkowicie pewna swojej decyzji. – Zamierzacie zostać tutaj, czy pewnego dnia wrócisz z nim do Anglii? – Wtedy przynajmniej byliby bliżej, gdyby mieli dzieci. Hongkong znajdował się tak
daleko. Charlotte pokręciła przecząco głową. – Bardzo nam się tutaj podoba. Nie wyobrażamy sobie życia w Europie. Ja mogłabym przeprowadzić się do Szanghaju, ale w Hongkongu jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Poza tym ja mam dostać awans, a Rupert chce zostać partnerem w swojej firmie. Nigdzie się więc nie wybierali. – Kiedy go poznam? – zapytała Chantal spokojnie. – Jutro wieczorem. Zaprasza nas na kolację do restauracji Caprice w hotelu Four Seasons. To trzygwiazdkowa restauracja. – I jeden z najlepszych lokali w Hongkongu. – Chciał nam dać ten pierwszy wieczór na nadrobienie zaległości. – Uśmiechnęła się do matki. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak łagodnie. – Naprawdę go kocham, maman. Jest dla mnie dobry. Chantal uśmiechnęła się do córki i przytuliła ją. – Tak właśnie powinno być. Bardzo się cieszę. Nagle poczuła, że utraciła córkę na zawsze, lecz nie mogła się smucić, jeśli Charlotte była szczęśliwa z ukochanym mężczyzną. Miłość otworzyła Charlotte – przez cały wieczór rozmawiały o ślubie i jej planach. Chciała znaleźć suknię w Paryżu, gdy przyjedzie do domu na święta i zaprosiła matkę na wspólne zakupy. Chantal odparła, że z radością będzie jej towarzyszyć i nie może się już doczekać. Położyła się wcześnie. Ze swojego pokoju zadzwoniła do Xaviera i opowiedziała mu o zaręczynach i ślubie. Zastanawiała się, czy w maju wciąż będą się spotykać. Jeśli tak, zamierzała zaprosić go na ślub, jeżeli jej córka nie zaprotestuje, a może nawet pomimo jej protestów, w zależności od tego, na jakim etapie będzie wtedy jej związek z Xavierem. Od wyznaczonej daty dzielił ich jeszcze prawie rok. Wiele się mogło w tym czasie wydarzyć. Nie zamierzała dzielić skóry na niedźwiedziu. Gawędzili przez chwilę, po czym zasnęła. Gdy następnego ranka się obudziła, Charlotte już nie było. Chantal wybrała się do Hong Kong Museum of Art, a potem na zakupy w Causeway Bay. Było tam pełno sklepów, które znała z Europy: Prada, Gucci, Burberry, Hermès, Chanel. Na innych ulicach mieściły się małe zakłady jubilerskie i sklepy specjalizujące się w kopiowaniu znanych projektantów po okazyjnych cenach, które zachwycały turystów szukających przecen. Do ulubionych miejsc Chantal należał Temple Street Night Market, który otwierał się o czwartej rano. Hongkong był pod każdym względem mekką kupujących. Padła jego ofiarą podczas swojej pierwszej wizyty u córki, lecz potem się na to uodporniła, starała się panować nad sobą w sklepach, choć niezmiennie dobrze się bawiła podczas zakupów. Pod koniec dnia wróciła do mieszkania córki. Nadal było bardzo gorąco – jak zawsze w sierpniu w Hongkongu. Umówiły się z Rupertem w restauracji o ósmej. Charlotte wróciła z pracy
o siódmej. Chantal czekała już na nią w prostej małej czarnej z jedwabiu, w której czuła się jak własna babka. Wiedziała jednak, że tego właśnie oczekuje jej córka, a nie chciała jej zawstydzić przed przyszłym mężem. Rupert okazał się tak klasycznie brytyjski, że niemal wybuchnęła śmiechem na jego widok. Klasa wyższa, konserwatywny, sztywny, zbyt dojrzały na swój wiek, niewiarygodnie spięty. Słowem – uosobienie brytyjskiego bankiera. Rozczarował ją, ponieważ widziała Charlotte z kimś bardziej beztroskim i nie tak pozbawionym wyobraźni, ale jej córka dosłownie rozpromieniła się na jego widok i spojrzała na niego z prawdziwym uczuciem. Był wszystkim, czego pragnęła. Chantal nie wyobrażała sobie, by mogła spędzić życie z kimś takim, ale dla Charlotte było to marzenie, jej wizja przystojnego księcia z bajki, nawet jeśli jego poczucie humoru okazało się tak koturnowe i sztampowe, że nie dało się słuchać jego żartów. Chantal odetchnęła z ulgą, gdy kolacja dobiegła końca. Tego wieczoru Charlotte przyszła do pokoju matki w koszuli nocnej. – Czyż on nie jest wspaniały, maman? – zapytała z błyskiem w oku. – Jest idealny. – Chantal pokiwała głową. Chciała dla córki tylko szczęścia, cokolwiek to dla niej oznaczało. Była gotowa odsunąć własne uczucia na bok z szacunku dla uczuć Charlotte. Jej córka rozpływała się nad zaletami narzeczonego przez pół godziny, po czym poszła się położyć, a Chantal zadzwoniła do Xaviera i opowiedziała mu o tym wieczorze szczerze. Zdradziła mu, jak boleśnie sztywny jest jej zdaniem przyszły zięć, jak pozbawiony poczucia humoru i nudny. – Z gustami się nie dyskutuje – skwitowała z westchnieniem, gdy Xavier ją wypytywał. – Powiedziałaś jej, co o nim myślisz? – Oczywiście, że nie – odparła cicho. – Nie napada na banki, nie jest uzależniony od narkotyków, nigdy nie siedział w więzieniu, nie bijał swoich żon, o ile wiemy, nie ma dziesięciorga nieślubnych dzieci, nie jest pedofilem. Co mogłabym mu zarzucić? Że jest nudny, sztywny i zbyt konserwatywny? Ona takich właśnie cech szuka w mężu, jakie więc mam prawo narzucać jej mój system wartości i moje wizje? Każda kobieta ma swojego księcia z bajki. To nie ja za niego wychodzę, tylko ona. Nie sposób mu nic zarzucić. Jest po prostu bardzo nudny i nie wzbudził mojej sympatii. Ale Charlotte nie jest mną. – Jesteś cudowną matką, Chantal – powiedział z podziwem. – Chciałbym, aby moja bardziej cię przypominała. Tak często powtarzała mi, z kim powinienem się ożenić, że postanowiłem nigdy tego nie robić, bo chciała, żeby każda moja wybranka była taka jak ona, a ja nie zamierzam żenić się z własną matką ani z kimś, kogo dla mnie wybrała. Rodzice powinni cię naśladować i akceptować wybory swoich dzieci. Moi rodzice oczekiwali, że Mathieu i ja poślubimy ludzi takich jak oni, a sami byli bardzo surowi i zimni. Mathieu postawił na swoim
i ożenił się z Annick, która jest ciepła, zabawna i idealna dla niego. A ja postanowiłem się nie wiązać, doszedłem do wniosku, że małżeństwo nie jest dla mnie. – Ja tylko chcę, żeby Charlotte była szczęśliwa, cokolwiek to dla niej znaczy. To będzie bardzo nudny ślub! – mruknęła ponuro. – Mam nadzieję, że na nim będziesz – dodała ciepło. – Ja również – odparł z powagą. Przez następny tydzień każdego wieczoru matka i córka rozmawiały o ślubie i szczegółach organizacyjnych. Znów zjadły kolację z Rupertem, tym razem w restauracji Amber w hotelu Mandarin Oriental, a Chantal kupiła im piękny prezent zaręczynowy w sklepie, do którego trafiła przypadkiem. Charlotte bardzo wzruszył jej gest. Prezent idealny dla bardzo tradycyjnej pary stanowiły dwa śliczne srebrne łabędzie, podobne do tych marki Asprey – był to szczególnie znaczący dar zaręczynowy, ponieważ łabędzie łączą się w pary na całe życie. Narzeczeni uzgodnili, że łabędzie będą przechowywane w mieszkaniu Charlotte, dopóki nie zamieszkają razem w przyszłym roku. Większość nocy spędzali razem, ale Rupert zatrzymał własne mieszkanie, ponieważ uważał, że tak wypada. Charlotte się z nim zgadzała. Tydzień szybko minął, a mina Charlotte wyrażała prawdziwy żal, gdy razem z matką jechały na lotnisko. Po drodze rozmawiały jeszcze o sukni ślubnej, a Chantal obiecała, że zajrzy do butików Diora i Niny Ricci. Podczas tego tygodnia ani razu nie wspomniała o Xavierze. Rozmawiały tylko o Charlotte i jej ślubie, a córka nie zadała matce ani jednego pytania, które dotyczyłoby jej życia. Chantal doszła do wniosku, że nie wypada, by podczas rozmowy tak po prostu wtrąciła: „Och, a tak na marginesie, mam nowego chłopaka, który jest ode mnie o prawie dwadzieścia lat młodszy, na pewno go polubisz”, i postanowiła zachować tę informację dla siebie. Paul miał wkrótce poznać Xaviera, nie wątpiła więc, że to on powie o nim siostrze. Chantal nie chciała nadawać temu związkowi przesadnego znaczenia oficjalnymi ogłoszeniami, dlatego też nie powiedziała nic, ale jak zwykle uderzyło ją to, jak mało córka wie o jej życiu. Nigdy nie pytała. Była bardzo skupiona na sobie, a zbliżający się ślub jeszcze pogłębił tę wadę. Panny młode z definicji nie wykazywały specjalnego zainteresowania innymi, zawsze stawiały siebie na pierwszym miejscu, a Charlotte zamierzała wpasować się w ten schemat, już taka była. Na lotnisku ucałowały się i uścisnęły ze szczerym uczuciem, w którym po prostu nie było miejsca na prawdziwą Chantal jako osobę. Charlotte kochała matkę, którą Chantal chciała być, ale nie istotę ludzką kryjącą się za tą rolą. Chantal idealnie pasowała do nakreślonego obrazka, tyle że nie przewidziano w nim miejsca na to, by mogła być sobą, a Charlotte nigdy nie poznała i nie chciała poznać prawdziwego ja swojej matki. Xavier stanowił część tej prawdy. Jeden
z nieznanych jej dzieciom fragmentów jej życia. Xavier odwiedził Chantal po jej długim locie z Hongkongu. Nie mógł się już doczekać spotkania. Tęsknił za nią przez cały tydzień. Wrócił z Korsyki dzień wcześniej, był wypoczęty, opalony i wyglądał bardzo przystojnie. Chantal wzięła prysznic i przebrała się, gdy tylko weszła do mieszkania – miała na sobie dżinsy, kiedy mu otworzyła. Cieszyła się z powrotu do domu. Bardzo kochała córkę, a wizytę u niej uważała za udaną, ale męczyło ją odgrywanie roli idealnej matki, która nigdy nie rozpuszcza włosów, nigdy nie robi nic głupiego, nigdy nie nosi nic niestosownego, nie miewa chłopaków i żyje sama. Zmęczyło ją udawanie tej osoby. Po wszystkich tych latach dorastania do wyobrażeń swoich dzieci i spełniania ich wygórowanych standardów zaczęła myśleć, że zasłużyła sobie na prawo, by być sobą, popełniać błędy. Być tym, kim pragnie być, dokładnie tak jak oni. Zmęczyło ją macierzyństwo jako relacja jednostronna, jak to było do tej pory. Zakochując się w Xavierze, uwolniła się, poczuła się bardziej odprężona, pełniejsza i spokojniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Xavier i Chantal wspólnie spędzili tydzień w Paryżu – nadrabiali zaległości w pracy, projektach i swoim związku. Chantal prowadziła badania do scenariusza, aby go skończyć, a Xavier spotykał się z klientami w swojej kancelarii. W czwartkowy wieczór spakowali walizki, a w piątek wylecieli. Wylądowali w San Francisco i spędzili dwa dni w Parku Narodowym Yosemite, gdzie chadzali na długie spacery i podziwiali wodospady, by następnie wrócić samochodem do San Francisco, obrać trasę Coast Road i wyruszyć na południe. Po drodze zatrzymali się na noc w kilku miejscach – w hotelu Post Ranch w regionie Big Sur, a potem w hotelu Biltmore w Santa Barbara. Przejechali przez Malibu, obejrzeli zachód słońca na plaży i w końcu dotarli do Los Angeles, gdzie Chantal zarezerwowała bungalow w Beverly Hills Hotel, który oszałamiał swoim blaskiem dawnego Hollywoodu. Bungalow miał własny basen, w którym Xavier z rozkoszą zanurkował, gdy ona dzwoniła do syna. Tego dnia kręcił na planie w Valley zdjęcia do jednego ze swoich filmów. Zaproponował matce, że razem z Rachel wpadną o dziewiątej na kolację do Polo Lounge w jej hotelu. To tutaj spotykały się wszystkie osobistości z Hollywood, aktorzy, producenci i szefowie studiów, żeby się pokazać i dobić targu. Przypomniała Paulowi, że nie jest sama, a on zareagował zdziwieniem. – Zapomniałem. Z kim przyjechałaś? – Nigdy nie zwracał uwagi na słowa matki. – Przywiozłam kogoś z Paryża. Świetnie się bawiliśmy, jadąc tu z północy. Uznał, że to dziwne, iż matka potrzebowała towarzystwa i z jakiegoś powodu założył, że musi to być kobieta. Nawet nie zapytał. Chantal podejrzewała, że przy kolacji zdziwi się jeszcze bardziej. Razem z Xavierem odpoczywali przez jakiś czas przy basenie, po czym udali
się na spacer po Beverly Hills. Xavierowi ogromnie się tu spodobało, a Chantal cieszyła się wrażeniami razem z nim. – Zawsze chciałem tu mieszkać – wyznał jej. – To takie dekadenckie i jednocześnie niewinne, niczym Disneyland dla dorosłych z odrobiną pikanterii. Jej również się tu podobało, choć zawsze uważała, że życie tutaj na co dzień okazałoby się przytłaczające. Jej syn wciąż jeszcze jednak nie miał dość. Po trzynastu latach kochał Los Angeles bardziej niż na początku. Rachel stąd pochodziła. Dorastała w Valley, jako nastolatka przeprowadziła się do Beverly Hills, uczęszczała do Beverly Hills High, a potem na UCLA. Była typową dziewczyną z Valley. Chantal nieodmiennie dziwiło to, że jej syn nie znalazł sobie kogoś bardziej wyrafinowanego, ale żyli razem już od siedmiu lat. Nie taką dziewczynę by dla niego wybrała, lecz dawno już straciła nadzieję, że Paul pozna kogoś lepszego. Rachel pasowała do tej nowej osoby, którą się stał, gdy przeprowadził się do Los Angeles. Sam został chłopakiem z Valley i nikt dzisiaj nie domyśliłby się, że dorastał w Paryżu i pochodził z Francji. Xavier i Chantal dotarli do Polo Lounge przed Paulem i Rachel. Usiedli przy stoliku w ogrodzie. Chantal dobrała do swoich dżinsów buty na szpilce i błyszczący top – idealny ubiór w Los Angeles. Charlotte padłaby trupem, gdyby włożyła coś takiego na siebie w Hongkongu. Chantal wciąż miała gibką, szczupłą figurę, świetnie wyglądała w bikini, a w idealnie skrojonych dżinsach emanowała seksapilem. Xavier włożył białe dżinsy i białą koszulę oraz mokasyny bez skarpet, co tutaj było de rigueur i doskonale na nim wyglądało. Niezależnie od tego, co miał na sobie, zdaniem Chantal zawsze wyglądał bardzo francusko. Wkrótce po nich na miejsce dotarła młodsza para, a Chantal niemal się roześmiała na widok zdumienia w oczach syna, gdy dostrzegł Xaviera. Przedstawiła sobie wszystkich, Rachel wykrztusiła bonjour łamanym francuskim, a Chantal ją uścisnęła. Teraz były już starymi przyjaciółkami. Również syna wzięła w ramiona, po czym przyjrzała mu się uważnie. Wydawał się zadowolony z życia. Był szczęśliwy, zdrowy i w doskonałej formie, zapuścił też włosy, odkąd się ostatni raz widzieli pół roku temu. Rozmowa z początku toczyła się niezręcznie z uwagi na Xaviera, którego roli Paul nie potrafił zdefiniować. – Pracujecie razem nad filmem? – zapytał. Facet wyglądał jak reżyser lub operator. Chantal wybuchnęła śmiechem. – Nie. Xavier jest prawnikiem, specjalizuje się w międzynarodowym prawie autorskim. Poznaliśmy się na kolacji w czerwcu. Od tego czasu minęły dopiero dwa miesiące, lecz każdy mógł wyczuć łączącą ich intymność. – Przyjaźnicie się? – wypytywał dalej Paul, szukając powodu, dla którego
mogliby zjawić się tu razem. Tym razem pałeczkę przejął Xavier. – Owszem. Twoja matka miała na myśli Białą Kolację. Braliście w niej kiedyś udział? Młodzi ludzie pokręcili głowami. Chantal uderzyła myśl, że Xavier jest tylko siedem lat starszy od jej syna, lecz o wiele bardziej dojrzały. Był człowiekiem dorosłym, podczas gdy Paul wydawał się wciąż dzieciakiem. Miał na sobie wysokie trampki i podkoszulek z nazwą słynnego zespołu, nosił długie włosy i wciąż nie wyzbył się młodzieńczych rysów twarzy. Rachel natomiast mogłaby uchodzić za szesnastolatkę w krótkim topie, który odsłaniał jej brzuch, błyszczących butach typu Mary Jane i z długimi blond włosami Alicji z Krainy Czarów. Pomimo swoich dwudziestu ośmiu lat wyglądała jak mała dziewczynka. Xavier opisał im Białą Kolację, a oni przysłuchiwali mu się zafascynowani. – Powinni urządzać takie tutaj – oznajmiła Rachel. Chantal opowiedziała im o chińskich lampionach, które przyniósł Xavier i że właśnie dzięki nim się poznali. – Wydaje mi się, że różne osoby próbowały kopiować pomysł w innych miastach, ale go modyfikowały, i to jednak nie to samo – wyjaśniła im. – Nie wiedziałem, że chodzisz na takie imprezy, mamo. – Paul zrobił zdumioną minę. Gdy zamówili, poinformowała go, że jego siostra się zaręczyła i w maju wychodzi za mąż. Ani Rachel, ani Paul nie wyglądali dość dorośle, by zamówić drinki, dlatego zostali wylegitymowani, gdy poprosili o wino. Paul wyglądał najmłodziej ze wszystkich jej dzieci, młodziej nawet niż jego brat. – W maju? – zapytał znacząco, mając na myśli ślub Charlotte. Chantal pokiwała głową, a Paul zerknął na Rachel i uśmiechnął się do niej. Chantal zaczęła się zastanawiać, czy oni również się zaręczyli po tych wszystkich latach, ale sekret wydał się dopiero podczas deseru. – Będziemy mieli dziecko, mamo – oświadczył Paul z dumą, uśmiechając się szeroko do Rachel. – W marcu. Dodał, że Rachel jest w drugim miesiącu ciąży i że właśnie się dowiedzieli. Rachel wyjaśniła, że już zdecydowali się na poród w wodzie w domu z położną, a Chantal poczuła zdenerwowanie na samą wzmiankę o tych planach. Porody nie zawsze były łatwe i obywały się bez problemów, jak życzyliby sobie tego ludzie. Sama nieraz się przestraszyła podczas własnych. – Może jeszcze to przemyślicie, na wypadek, gdyby coś się stało. Rachel i dziecko będą bezpieczniejsi w szpitalu, nawet jeśli wybierzecie poród naturalny i położną. Ty przyszedłeś na świat z pępowiną sześciokrotnie owiniętą wokół szyi. To się zdarza, a w domu może zakończyć się tragedią. Ale gratuluję wam obojgu. Upłynęła chwila, zanim w pełni przyswoiła powagę nowiny, którą się
właśnie z nią podzielili. Zszokowała ją myśl, że będzie babcią i poczuła wstyd ze względu na Xaviera. Wydało się jednak. Próbowała się cieszyć ze względu na dzieci, ale była nieco bardziej niż oszołomiona. – Zamierzacie się pobrać? – zapytała po chwili namysłu. Starała się nie wygłaszać krytycznych sądów, zauważyła, że Rachel upiła tylko łyk wina z uprzejmości. Chantal żałowała, że nie może wypić całej butelki, gdy po jej głowie kołatała myśl, że za siedem miesięcy zostanie babcią. Xavier dostrzegł jej minę, gdy usłyszała te wieści, i robił, co w jego mocy, żeby się nie roześmiać. Z powagą złożył gratulacje przyszłym rodzicom. – Nie bierzemy ślubu, mamo – odparł Paul, a Rachel pokiwała głową. – To staroświeckie. Nikt już tego nie robi. – Poza jego siostrą, która nie mogłaby być bardziej staroświecka i miała równie sztywnego narzeczonego. – Nie jest nam potrzebna ta cała pompa – mruknął lekceważąco. – Uda wam się przylecieć na ślub Charlotte? Ona chyba chce, byś poprowadził ją do ołtarza – odparła Chantal. – Pewnie, dziecko będzie miało wtedy już dwa miesiące. Zabierzemy je do Hongkongu, będzie super. Chantal nie tak opisałaby długi lot z dwumiesięcznym niemowlakiem, nie była też pewna, jak Charlotte zareaguje na wieść o nieślubnym dziecku w obecności swoich bardzo konserwatywnych teściów. Ogarniało ją zdenerwowanie na samą myśl o tym. Zapytała Rachel o samopoczucie, a ta odparła, że czuje się świetnie i nie ma żadnych problemów. Cały czas ćwiczyła pilates i spinning, zamierzała to robić przez całą ciążę, a potem dodatkowo zapisać się na zajęcia metodą Lamaze’a. Chantal czuła się stara, gdy wymieniali wszystkie swoje plany na okres ciąży – zamierzali rozmawiać z dzieckiem w macicy, puszczać mu specjalną muzykę, a za dwa miesiące zrobić trójwymiarowe badanie USG, aby poznać płeć. Kręciło się jej w głowie, gdy wracali z Xavierem do swojego bungalowu, a on wybuchnął śmiechem, gdy tylko zamknęli za sobą drzwi. Chantal nie potrafiła otrząsnąć się z szoku. – O mój Boże – mruknęła, osuwając się na fotel. – Jak to możliwe, że wychowałam takie zwariowane dzieci? Czuję się jak schizofreniczka. Charlotte wychodzi za mężczyznę, który wygląda jak dyrektor angielskiej szkoły w filmie, oboje uważają, że wszystko musi być ultrakonserwatywne. Paul ma nieślubne dziecko, które urodzi się w wodzie w domu. To ja zwariowałam, czy oni? Jeśli ze mną zostaniesz, od marca będziesz sypiał z babcią, na litość boską. – Myślę, że jakoś sobie z tym poradzę – odparł, uśmiechając się do niej. – Wychowałaś po prostu bardzo wolnomyślnych indywidualistów, z których każdy pragnie być sobą. – Może jednak zaszczepiłam im trochę za dużo niezależności. – Wydawała się oszołomiona.
– Naprawdę obchodzi cię, czy się pobiorą? – zapytał zaintrygowany. – Tak naprawdę to nie – odparła z namysłem. – Nigdy nie lubiłam Rachel na tyle, żeby chcieć tego ślubu, a teraz to właśnie ona zostanie matką mojego pierwszego wnuka, o ile nie utopią go podczas porodu. Co za niedorzeczność. Ja paliłam i piłam umiarkowane ilości wina, robiłam, co chciałam, gdy byłam w ciąży, i wszyscy to jakoś przeżyli. Teraz wszystko jest inne, a oni brzmią tak szalenie z tymi swoimi nowoczesnymi wymysłami. Będą puszczać dziecku w macicy swoją ulubioną muzykę… Mam nadzieję, że nie rap. Xavier wybuchnął śmiechem. Wieść o dziecku zdominowała spotkanie i zapobiegła wypytywaniu o niego. Aż do następnego ranka, gdy Paul zadzwonił do matki, by umówić się na kolejną kolację. – To o co chodzi z tym Xavierem, mamo? To twój chłopak czy tylko znajomy? Wahała się przez ułamek sekundy, po czym uznała, że będzie z nim szczera. Niby dlaczego nie? – I to, i to, poniekąd. Dobrze się razem bawimy – odparła swobodnie. – Czy on nie jest w moim wieku? – zapytał zszokowany Paul. – Nie, jest starszy. Ma trzydzieści osiem lat. – Mogłabyś być jego matką – mruknął z dezaprobatą. To nie było do niego podobne. Do Charlotte być może, ale nie do Paula. – To prawda, ale nie jestem. A on o to nie dba. – O co mu chodzi? – zapytał syn podejrzliwie. Na szczęście Xavier był już na basenie, nie przysłuchiwał się więc tej rozmowie. – Tak się składa, że o nic. Zwyczajnie się lubimy. Dziwię się, że tak reagujesz. Masz z Rachel nieślubne dziecko, co jest dość mało tradycyjne, nie rozumiem więc, dlaczego to, z kim się spotykam, urasta do rangi problemu. Co z tego, że jest młodszy? Dopóki jemu to nie przeszkadza, dlaczego miałoby przeszkadzać tobie? – Trafiła w samo sedno, odwracając sytuację. – Nie przeszkadza mi to, po prostu jestem zaskoczony – odparł naburmuszony. – Zamierzasz go poślubić? – Oczywiście, że nie. Nie jestem w ciąży. – O mój Boże! – zawołał przerażony Paul. – To ty jeszcze możesz? To znaczy… wciąż możesz… – Sama możliwość sprawiła, że całkiem stracił panowanie nad sobą. – To nie twoja sprawa – oświadczyła Chantal bez ogródek. – Nawet jeśli tak, jestem na tyle mądra, by się na to w tym wieku nie decydować. – Jesteś zła z powodu dziecka? W jego głosie zabrzmiała obawa, a ona westchnęła. Zachowywali się jak dzieci, które bawią się w dorosłych.
– Dziecko to poważna sprawa, Paul. Zostaje z tobą na zawsze, a do tego rośnie. To zamieszanie. Pojawiają się komplikacje. To długoterminowe zobowiązanie. Jesteś na to gotowy? – Postanowiła szczerze podzielić się z nim swoimi wątpliwościami. – Oczywiście, że jestem – odparł bez wahania. – Młodzi ludzie w dzisiejszych czasach nie chcą brać ślubów, bo to za duże zobowiązanie, ale bez namysłu decydują się na dzieci. Małżeństwo jest o wiele łatwiejsze… można się z niego wycofać, jeśli okaże się pomyłką. Dzieci są na zawsze. Nie istnieje poważniejsze zobowiązanie. Zwiążesz się z Rachel na resztę życia. Każdą decyzję, którą podejmiesz w kwestii tego dziecka, będziesz musiał podejmować po konsultacji z nią i za jej zgodą, lepiej więc, żebyście byli pewni, że się lubicie, w przeciwnym razie wasze życie zamieni się w piekło, gdy będziecie musieli o wszystko walczyć. – Zgadzamy się we wszystkim, co dotyczy naszego dziecka – oświadczył, starając się brzmieć dojrzale. Nie przekonał tym matki. – Nie zawsze będziecie się zgadzać, nie musicie nawet, ale dla dobra dziecka będziecie musieli godzić się na rozsądne kompromisy. – Wiem. Czyli nie planujesz wychodzić za Xaviera? – Nie. – Dlaczego mi o nim nie powiedziałaś? – Nie ma o czym mówić. Spotykamy się i dobrze się bawimy. Jeśli sprawa stanie się poważniejsza, na pewno cię powiadomię. Nadal był zszokowany, nigdy nie myślał o niej w tym kontekście. – Wy wszyscy jesteście już dorośli. Ty będziesz miał dziecko, Charlotte wychodzi za mąż. Nie ma powodu, dla którego miałabym sama nie ułożyć sobie życia. – Ale dlaczego potrzebujesz do tego faceta? Po co ci to? – Dla niego nie miało to sensu. – A dlaczego ty potrzebujesz Rachel? – To nie to samo, mamo. Oczywiście, że potrzebuję Rachel. – Jej pytanie go oburzyło. – Właśnie. A Charlotte potrzebuje Ruperta. Eric ma Annaliese. Dlaczego ja mam być sama tylko dlatego, że jestem waszą matką? Nie komentuję waszych wyborów, czy chcecie się pobierać, czy nie, czy chcecie mieć dzieci, z kim się wiążecie. Dlaczego te same zasady nie odnoszą się do mnie? Jej pytanie zabrzmiało zdumiewająco rozsądnie, otworzyło mu oczy. – Bo jesteś naszą matką – odparł natychmiast. – Może powinieneś to przemyśleć, zastanowić się, co to oznacza dla ludzi w twoim wieku. Wspieram was, kocham, zawsze służę pomocą. Ale dlaczego ja
mam być sama, podczas gdy wy układacie sobie życie w innych krajach i miastach? Co ja mam robić? Nigdy nie myślał o tym w ten sposób, sama koncepcja zszokowała go na tyle, że kilka godzin później zadzwonił do siostry i opowiedział jej o Xavierze. Charlotte od razu zadzwoniła do matki. – Masz chłopaka? – wrzasnęła do słuchawki. – Wieści szybko się roznoszą – odparła Chantal spokojnie. – Z kimś się spotykam. Nie zamierzam wychodzić za mąż. – Paul mówi, że on mógłby być twoim synem. – Nie do końca, ale prawie. To jakiś problem? – Wzięła byka za rogi, była na to gotowa. – Na jakiej zasadzie to sprawa twoja lub twojego brata, z kim się spotykam i ile ten ktoś ma lat? Jest inteligentny, ma pracę, dobrze mnie traktuje. Ja nie widzę problemu. – Mogłaś nam przynajmniej powiedzieć. – Charlotte czuła się urażona, że matka tego nie zrobiła. – Kto wie, czy nadal będziemy się spotykać za miesiąc? Po co zawracać sobie tym głowę? – Mogłaś mi powiedzieć podczas swojej wizyty w Hongkongu, mamo. – Wciąż wydawała się urażona. – O nic mnie nie zapytałaś. Rozmawiałyśmy tylko o twoim ślubie. – Dlaczego go nie przywiozłaś? – Chciałam pobyć z tobą sama. – Przywieziesz go na ślub? – Nie mam pojęcia, czy będziemy razem za dziewięć miesięcy. To dużo czasu. Nie rozmawiajmy o tym teraz. Jeśli postanowię go przywieźć, na pewno z tobą o tym porozmawiam. Nie zrobiłabym nic, co mogłoby cię zdenerwować lub zawstydzić. Charlotte odetchnęła z ulgą, gdy to usłyszała. Jej zdaniem Xavier był za młody, by można go było przedstawić jako partnera matki. – Paul mówił o nim tak, jakby facet miał czternaście lat. Charlotte zachichotała, a Chantal jej zawtórowała. – Tak zachowują się raczej twój brat i jego dziewczyna. Wyglądają jak dzieciaki. Xavier jest dorosły, to prawnik. Mam nadzieję, że go polubisz, jeśli się spotkacie. Jeszcze nigdy nie prowadziły tak dojrzałej rozmowy. Chantal ucieszyła się, że wyłożyła wszystkie karty na stół i zdecydowała się na szczerość. – Po prostu się zdziwiłam, gdy Paul zadzwonił – przyznała Charlotte. – Rozumiem, ale nie ma powodu do zmartwień. Matka mówiła rozsądnie, ale Charlotte wciąż nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia. Była to dla niej całkiem nowa sytuacja. Matka miała rację – nigdy nie
zadawali jej pytań odnośnie do jej życia. Ani razu nie przyszło im to do głowy. Od teraz zamierzali to robić, aby uniknąć takich niespodzianek. Przynajmniej Paul przyznał, że facet jest miły. – Co sądzisz o dziecku Paula i Rachel? – zapytała Charlotte, zmieniając temat. Chantal się zawahała. – Myślę, że będzie dobrze, jeśli tylko staną na wysokości zadania. Twój brat ma nieregularne dochody, ja mu pomagam, a Rachel utrzymują rodzice. Nie wydaje mi się, że to idealny układ: wychowywać dziecko, gdy samemu jest się od kogoś finansowo uzależnionym. Nie jestem pewna, czy oni w ogóle o tym pomyśleli. Sama rozmyślała o tym poprzedniego wieczoru. Wciąż dotowała syna, a teraz miałaby jeszcze finansować jego dziecko? Nie wydawało jej się to zbyt dojrzałe, ale nie chciała zawstydzać Paula rozmową o tym w obecności Rachel. Wiedziała jednak, że będzie trzeba poruszyć ten temat, zanim dziecko przyjdzie na świat. Dzieci decydujące się na dzieci. Rachel miała dwadzieścia osiem lat, a Paul trzydzieści jeden. Było to nieco dziwne, a do tego nieodpowiedzialne, że zależeli od rodziców, a bez zastanowienia zdecydowali się na ciążę. – Jestem pewna, że jej rodzice im pomogą. Mają mnóstwo pieniędzy. Rachel była jedynaczką, rodzice rozpieszczali ją bez zahamowań. Chantal nie chciała jednak, aby jej syna i wnuka utrzymywali teściowie. Wiedziała, że musi z nim porozmawiać o podjęciu innej pracy niż niezależne filmy, aby mógł zarobić godną pensję. Podejrzewała, że to też będzie dla niego szokiem. – My z Rupertem nie planujemy dzieci w najbliższych latach – dodała Charlotte. Chantal odetchnęła z ulgą, słysząc to, choć ich akurat byłoby stać na dziecko. Na pewno powzięli rozsądniejszy plan niż poród w wodzie w domu, nieślubne potomstwo i brak regularnego dochodu. – To brzmi rozsądnie – pochwaliła ich. Wcześniej odezwał się do niej Eric. Paul wysłał mu wiadomość o dziecku, a Eric napisał do matki, że to szaleństwo. Rozmawiały jeszcze parę minut, a potem się rozłączyły, nie poruszając więcej tematu Xaviera. Zaskoczyła dzieci, lecz jej nowy chłopak przestał być dla nich problemem. Nie wychodziła przecież za niego i wydawała się tak spokojna w tej sprawie, że Charlotte odetchnęła z ulgą, a Paul ostatecznie doszedł do wniosku, że lubi Xaviera, gdy ich wizyta dobiegła końca. Spotykali się na kolacji w ulubionych restauracjach Paula i Rachel niemal codziennie, a raz nawet urządzili grill w ich domu w West Hollywood. Paul i Rachel wiedzieli, że będą musieli się przeprowadzić do czegoś większego, gdy dziecko przyjdzie na świat. Rachel namawiała Paula na Valley, ale on wolał zostać w mieście. Czekało ich jeszcze
wiele decyzji, więcej, niż sobie wyobrażali. Zanim Chantal i Xavier wsiedli do samolotu do Paryża, Chantal niemal pogodziła się z faktem, że zostanie babcią. Niemal. Ale wizyta u Paula ułożyła się znakomicie. Młodzi zaprosili ją do udziału w porodzie, a ona odparła, że odwiedzi ich w późniejszym terminie albo zobaczy dziecko na ślubie Charlotte w Hongkongu. Cała ta sytuacja wciąż ją szokowała. Jej syn będzie miał dziecko. Dla jej dzieci równie zaskakujący był fakt, że ich matka ma trzydziestoośmioletniego chłopaka. Wszyscy znaleźli się na zupełnie nowym terytorium. Po raz pierwszy jednak ich relacja stała się dwustronna.
Rozdział 9
Gdy Chantal odwiedzała w Hongkongu Charlotte, Jean-Philippe i Valerie z dziećmi udali się do Maine, do domu, który Valerie odziedziczyła wraz z bratem po rodzicach. Jej matka zmarła dwa lata po śmierci jej ojca. Spędzali tam wszystkie letnie wakacje w dzieciństwie, a teraz tak koordynowali swoje plany urlopowe, aby ich dzieci mogły spędzać wspólnie lato i lepiej się poznawać. Zatrzymywali się tam na miesiąc, a pobyty te zawsze przywoływały szczęśliwe wspomnienia z dzieciństwa Valerie i jej brata. Dom miał dla nich ogromne znaczenie, kochali to miejsce, a ich małżonkowie je lubili i z chęcią spędzali tu czas. Brat był pięć lat starszy od Valerie, pracował w bankowości, a jego żona jako pediatra w Bostonie. Zawsze dobrze się dogadywały z Valerie. Ich dzieci były nieco starsze, ale nie na tyle, by miało to jakieś znaczenie – Jean-Louis, Isabelle i Damien uwielbiali swoich kuzynów. Valerie miała nadzieję, że w tym roku odnajdą w Maine trochę spokoju. Pomiędzy nią a Jean-Philippe’em od miesięcy panowało takie napięcie, że jeszcze bardziej zatęskniła za nocami pełnymi świetlików, koncertów świerszczy i spadających gwiazd, a także żeglowania na małej łódce, którą mieli w Stanach. Było to idealne miejsce, by zapomnieć o wszelkich troskach i uwolnić się od świata, tyle że w tym roku Valerie miała wrażenie, jakby problemy uczepiły się ich niczym puszki na sznurku i teraz grzechotały za nimi. Odkąd dotarli na miejsce, napięcie pomiędzy nią a Jean-Philippe’em ani na chwilę nie osłabło, a spokój okazał się równie ulotny jak w Paryżu. – Co się pomiędzy wami dzieje? – zapytała ją w końcu jej bratowa Kate. Valerie opowiedziała jej wszystko o decyzji, którą muszą podjąć w sprawie Pekinu. – Ojej, to okropne! – odparła Kate współczująco. – Twoja kariera lub jego. Nie chciałabym stanąć przed taką decyzją. Przechodziliśmy coś podobnego podczas mojej rezydentury, ale twój brat rozwiązał problem. Znalazł pracę w banku w Chicago, jakoś to znieśliśmy, a potem wróciliśmy do Bostonu. Wasza sytuacja wydaje się jednak bardziej skomplikowana. – No tak, i ja nie jestem lekarzem – mruknęła Valerie ponuro. – Praca wiele dla mnie znaczy, ciężko harowałam, by zajść tak daleko. Za dwa lata czeka mnie awans na redaktora naczelnego, ale to wielki krok w karierze Jean-Philippe’a, a ja nigdy nie zarobię tyle, ile on mógłby zarobić w Chinach. Jeśli to pieniądze decydują, jestem na przegranej pozycji. Ale nie czuję się gotowa na rezygnację z kariery i przeprowadzkę do Pekinu. A jeśli z nim pojadę, po powrocie nie będę już miała żadnej kariery. – Ja również nie chciałabym przeprowadzić się do Chin – wyznała Kate
szczerze. – Miałam okazję wykładać przez rok w Szkocji, ale się nie zdecydowaliśmy. Pogoda wydała nam się zbyt przygnębiająca. A mieszkanie w Pekinie z trójką małych dzieci będzie potwornie trudne. Ludzie robią takie rzeczy, wiem, ale ja bym nie chciała. Po tej rozmowie Valerie umocniła się w swoich wątpliwościach. Udało jej się przez pierwsze dwa tygodnie unikać tego tematu w rozmowach z mężem, ale czas dobiegał końca. Jean -Philippe otrzymywał natarczywe maile od firmy, która złożyła mu ofertę – teraz grozili, że wkrótce ją wycofają. Nie chciał do tego dopuścić, nie chciał stracić okazji na podjęcie decyzji. Pewnego popołudnia usiedli razem na pomoście, gdy ich dzieci położyły się po obiedzie, jej brat poszedł na ryby, a bratowa pojechała ze swoimi dziećmi na zakupy do sąsiedniego miasteczka. Jean-Philippe zmierzył żonę ponurym spojrzeniem. Nie były to ich najbardziej udane wakacje. – Nie chcę naciskać, Valerie, ale musimy podjąć decyzję. – Wiem – odparła smutno. – Po prostu zwlekałam. Nie wiedziałam, co ci powiedzieć. Nie chcę cię stracić, nie chcę narażać naszego małżeństwa, ale po prostu nie mogę lecieć do Pekinu. To dla mnie zbyt wiele, dzieci są za małe, a z mojej kariery nic nie zostanie do naszego powrotu. Gdy raz wypadnę z kolejki w „Vogue’u”, szybko o mnie zapomną. Tak to działa. Wiem, że są też inne czasopisma, ale tak cholernie ciężko na to pracowałam. Marzyłam o tym od liceum. Pokiwał głową, równie smutny jak ona. Spodziewał się tego i nie był zaskoczony. – Ja też dużo o tym myślałem. Uważam, że rezygnacja z tej szansy byłaby błędem dla naszej rodziny. Przyjmę ofertę pod warunkiem, że firma pozwoli mi raz na dwa miesiące wracać do domu na tydzień lub dwa, żebym mógł się z wami zobaczyć. Nie możemy tak żyć na dłuższą metę, ale spróbuję popracować tak przez rok. Być może zmienisz zdanie, jeśli to zadziała, a ja zarobię tam poważne pieniądze. A tymczasem zyskiwali rok na to, by ona dalej mogła pracować w „Vogue’u”, a on miał możliwość wykorzystać okazję, aby prowadzić fantastyczne inwestycje w Pekinie. Było to najlepsze, co mogli mieć z obu światów, albo też najgorsze, mimo wszystko zamierzał spróbować. Ona również. Było to jedyne rozwiązanie, na jakie wpadli. – Nienawidzisz mnie za to, że z tobą nie lecę? – zapytała z powagą. Pokręcił głową i wziął ją w ramiona. – Kocham cię, Valerie. Nie nienawidzę cię. Żałuję, że nie znalazłem lepszego rozwiązania dla nas obojga. Nic innego nie przyszło mu jednak do głowy. A pobyt w Pekinie bez rodziny dawał mu czas, by pracować ciężej. Wiedział, że nic go tam nie będzie rozpraszało, nie będzie musiał martwić się o rodzinę w obcym kraju i o to, czy zdołają się
przystosować. Pod pewnymi względami mogło się to okazać nawet lepszym rozwiązaniem, gdyby tylko nowe szefostwo mu na to pozwoliło. Jeszcze nie negocjował z nim tego warunku. Tego wieczoru przesłał do firmy szczegółowy plan i ku jego uldze następnego dnia otrzymał odpowiedź twierdzącą. Uśmiechał się, gdy mówił o tym Valerie. – Zgodzili się. To już coś. – Nie był to powód do świętowania, ale solidny kompromis, który zdejmował z jego barków ciężar odpowiedzialności. – Kiedy lecisz? – zapytała Valerie, czując zdenerwowanie. Ogarniał ją smutek na myśl, że jej mąż będzie mieszkał w Chinach, a ona z dziećmi w Paryżu. Nie mogła też przestać myśleć o tym, jak wpłynie to na ich małżeństwo. Układ miał obowiązywać jednak tylko przez rok, a potem zamierzali wrócić do tematu. – W połowie września. Czeka mnie dużo przygotowań przed wyjazdem. – Postanowił złożyć wypowiedzenie w swojej obecnej firmie, gdy tylko wróci do Paryża, i zamierzał dać im cztery tygodnie na znalezienie zastępstwa. Opuścili Maine wcześniej niż zwykle, aby mógł uporządkować wszystkie swoje sprawy, a szwagier i szwagierka życzyli mu powodzenia w Chinach. Według naszkicowanego przez niego planu miał przyjechać do domu na Święto Dziękczynienia, które było ważne dla Valerie, mimo iż Francuzi go nie obchodzili, a potem na Boże Narodzenie, w lutym, kwietniu, czerwcu i sierpniu, pod warunkiem, że nie wydarzyłoby się nic istotnego, co wymagałoby jego obecności w Chinach. Dzięki temu Valerie i dzieci mieli na co czekać. Jean-Philippe wtajemniczył we wszystko Chantal, gdy umówili się na lunch po powrocie jej i Xaviera z Los Angeles, a ona znów ostrzegła go, że taka długa nieobecność może mieć katastrofalny wpływ na jego małżeństwo. – Valerie twierdzi, że gdyby do tego doszło, rzuci pracę i przyjedzie. – Teraz tak mówi, ale co, jeśli nie będzie chciała? Naprawdę się o niego martwiła. Podejmował trudną decyzję. – W takim razie ode mnie będzie zależało, czy zechcę zrezygnować i wrócić do domu. Ich życie przez siedem lat było bardzo proste, a teraz nagle stało się skomplikowane. Chantal cierpiała, widząc ich zmagania. Nie można było przewidzieć, ile będzie ich to kosztowało. – A co u ciebie? – zapytał. – Jak się udały twoje wakacje w Kalifornii? Twój romans z Xavierem je przetrwał? Uśmiechnął się, a ona odpowiedziała mu tym samym. – Owszem. Do Charlotte poleciałam sama, ale Xavier pojechał ze mną do Los Angeles odwiedzić Paula. Mój syn będzie miał dziecko, oczywiście bez ślubu. Zostanę babcią – dodała, robiąc okropną minę, która oddawała jej uczucia. – Właśnie tego potrzebuję: wnuka, gdy zadaję się z siedemnaście lat młodszym
chłopakiem. – Co on na to? – zapytał Jean-Philippe. – Chyba go to nie obchodzi. – Wciąż ją to dziwiło. – To chyba dobry człowiek. – Chyba tak. Jean-Philippe widział, jaka jest szczęśliwa. – Cały czas się jednak martwię, że znajdzie sobie młodszą. Na razie się na to nie zanosi, ale… Dzwoń do mnie na Skypie, jak już zamieszkasz w Chinach! – Obiecuję. – Uśmiechnął się do niej. Wiedział, że będzie tęsknił za nią i swoją rodziną. – Kiedy lecisz? – zapytała, czując smutek na samą myśl. – Za jakieś trzy tygodnie. Czeka mnie dużo pracy przed wylotem. Chantal myślała o nim przez całe popołudnie. Zastanawiała się, czy pomysł z przemieszczaniem się pomiędzy Pekinem a Paryżem co dwa miesiące naprawdę się sprawdzi. Tylko czas mógł to pokazać. Benedetta całe lato poświęciła na rozwiązywanie spółki z Gregoriem i restrukturyzację firmy. Był to skomplikowany proces, codziennie spędzała długie godziny ze swoimi prawnikami, ale na początku września poczyniła znaczące postępy. Prawnicy Gregoria ściśle z nimi współpracowali, a jej były mąż nie mógł otrząsnąć się z szoku na widok jej bezwzględności. Obchodziło ją tylko uratowanie firmy przy jednoczesnym całkowitym odcięciu się od niego. Nie chciała żadnych śladów po nim w pracy, nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Kontaktowała się z nim tylko za pośrednictwem adwokatów i konsekwentnie tworzyła przedsiębiorstwo, którym mogłaby skutecznie zarządzać bez niego. Wyeliminowała niektóre działy, zredukowała personel i rozwiązała wszystkie umowy z tkalniami jego rodziny. Był to bolesny cios dla ich interesów, a jego bracia nie powitali tej decyzji z zadowoleniem. Najstarszy brat Gregoria spotkał się z nią, by coś wynegocjować, ale nie okazała mu żadnej litości. Chciała przeciąć wszelkie więzi pomiędzy imperiami zbudowanymi przez ich rodziny. Nie chciała żadnych kontaktów z byłym mężem – ani osobistych, ani też biznesowych. – Nie możesz mu tego zrobić, Benedetto, nie możesz zrobić tego nam – przekonywał ją jego brat. – Gregorio popełnił błąd. Wiesz, jaki jest. To dzieciak. Jej twarz przypominała maskę, gdy odpowiedziała: – To więcej niż dzieciak. Zostawił mnie z firmą, którą trzeba prowadzić, z wszystkimi decyzjami i odpowiedzialnością, a sam uciekł z tą dziewczyną i jej dziećmi. Powiedział mi, że nie wróci po tym, jak na niego czekałam i próbowałam go tłumaczyć. Teraz chcę się go pozbyć na zawsze. Nie ma tu już dla niego miejsca. Przykro mi, jeśli szkodzi to tobie i twoim braciom, ale mógł o tym pomyśleć wcześniej. Skrzywdził nas wszystkich, zrobił ze mnie idiotkę i teraz ma, czego chciał. Tę dziewczynę i dziecko. Dajcie mu pracę w jednej ze swoich fabryk.
Ja nie zamierzam nigdy więcej pracować ani z nim, ani z wami. – Wstała. – Więź pomiędzy naszymi rodzinami została przecięta, możecie podziękować za to Gregoriowi. Wszyscy bracia byli na niego wściekli za to, że doprowadził Benedettę do ostateczności. Podział spółki i anulowanie jej kontraktów z ich tkalniami już kosztowało ich miliony, a nie doszło jeszcze do rozmów o podziale majątku osobistego po rozwodzie. Benedetta nie potrzebowała pieniędzy, ale chciała ukarać męża za to, co jej zrobił – nie tylko tym razem, ale także w przeszłości. Wielokrotnie publicznie ją upokorzył, co miało go słono kosztować. – Nie musisz się z nim rozwodzić – błagał jego brat. – Możecie pozostać małżeństwem i żyć każde osobno. – Dlaczego miałabym pozostać żoną tego człowieka? W dawnych czasach ludzie utrzymywali takie związki, gdy mężczyźni mieszkali ze swoimi kochankami. On mieszka z nią, mają dziecko, powinien uczynić jej ten honor i się z nią ożenić. Ja nie zamierzam być dłużej jego żoną. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Jego brat opuścił jej biuro ze łzami w oczach, a Benedetta odczuwała dumę ze wszystkich swoich poczynań. Cała jej rodzina całkowicie ją popierała. Gregorio sobie na to zasłużył. Dharam wielokrotnie dzwonił do niej w sierpniu, pragnąc przekonać się, jak się miewa. Sam miał dużo pracy w Delhi, ale na początku września zadzwonił i zaprosił ją na wspaniałe wydarzenie w Londynie. Wizja była kusząca, ale nijak nie zdołałaby się wyrwać. Jej rozwód jeszcze się toczył, w firmie wciąż trwała restrukturyzacja, a poza tym trzeba było przygotować kolekcję na Fashion Week i pokaz nowej linii na koniec miesiąca. Nie mogła wyjechać z Mediolanu nawet na chwilę. – Tak mi przykro – powiedziała przepraszającym tonem. – Całe lato poświęciłam na przeorganizowanie firmy. – Całkowicie to rozumiem. Chcę tylko, byś mi obiecała, że jak już wszystko się uspokoi, zjesz ze mną kolację. Był taki czuły i wyrozumiały. – Jak tylko przetrwam Fashion Week, znajdę czas, obiecuję. – W październiku wybieram się do Europy. Wtedy do ciebie zadzwonię. – Doskonale. Nie miała czasu nawet o nim pomyśleć, odkąd złożyła pozew o rozwód i rozwiązała spółkę. Było to gigantyczne przedsięwzięcie, a końca wciąż nie widziała. Jednocześnie musiała się przygotować do pokazu mody. Miała mnóstwo na głowie. Gregorio zadzwonił do Jean-Philippe’a kilka dni później. Po raz pierwszy od czerwca odzywał się do kogoś znajomego. Minęły trzy miesiące, które stanowiły
dla niego bardzo trudny okres. – Benedetta się ze mną rozwodzi – powiedział takim tonem, jakby się nad sobą użalał. – Słyszałem – odparł Jean-Philippe. Starał się nadać głosowi neutralne brzmienie, choć był od tego daleki. Współczuł przede wszystkim Benedetcie po tym wszystkim, co przeszła. – Wykopała mnie z interesu. Próbuję z tym walczyć środkami prawnymi, ale moi adwokaci twierdzą, że nie zdołamy jej powstrzymać. Moi bracia chcą mnie zabić. Od trzech miesięcy siedzę w szpitalu z Anyą i dzieckiem, z nikim się nie widuję. Wracamy z córką do Rzymu w przyszłym tygodniu. Może zjemy razem lunch, zanim wyjadę? Wydawał się taki samotny, gdy to proponował. Od dawna żył w izolacji. Jean-Philippe odebrał telefon z uprzejmości, ale odnosił się z dezaprobatą do wszystkich poczynań Gregoria. – Chciałbym, ale w przyszłym tygodniu przeprowadzam się do Pekinu. Sam mam za sobą szalone trzy miesiące. – To wtedy po raz ostatni się widzieli. Jego słowa zszokowały Gregoria. – Valerie leci z tobą? Zabieracie dzieci? – Nie, wszyscy zostają tutaj. Ja będę przez rok dojeżdżał. Zobaczymy, jak się to ułoży. – Brzmi niełatwo – zauważył Gregorio z powagą. – I na pewno takie będzie – odparł Jean-Philippe, starając się nie tracić optymizmu. – Sam mam teraz córkę, jak wiesz – oświadczył Gregorio z dumą. – Prawie ją straciliśmy. Jest bardzo mała, ale będzie zdrowa. – Taką przynajmniej miał nadzieję, choć miały upłynąć lata, zanim zyskają pewność. – Jej brat umarł. Wydawał się wstrząśnięty tym, co przeszedł. Nie przypominał beztroskiego Gregoria z przeszłości. – Wiem. Bardzo mi przykro – odparł Jean-Philippe ze współczuciem. Musiał jednak wracać do pracy, a Gregorio nie miał chyba nic do roboty i chciał pogadać. – Napisz do mnie czasami. Bardzo chciałbym podtrzymać nasz kontakt – powiedział Gregorio. Zachowywał się tak, jakby Jean-Philippe był jego ostatnim przyjacielem, co mogło się okazać bliskie prawdy. – Daj mi znać, jak wrócisz do Europy. Bardzo chcielibyśmy się z tobą spotkać. Mówiąc „my”, miał na myśli też Anyę, a Jean-Philippe nie miał zamiaru się z nią spotykać. Uważał, że jest winien lojalność byłej żonie Gregoria, a nie jego dziewczynie. Rozłączyli się kilka minut później, a Jean-Philippe mógł myśleć tylko o tym, jakim frajerem jest Gregorio. Zachował się jak głupiec i łajdak. Dumas nie winił Benedetty za to, co zrobiła. Nikt jej nie winił.
W następnym miesiącu Anya i Gregorio wraz z córeczką opuścili szpital, trzy miesiące po jej narodzinach i tydzień po pierwotnie wyznaczonej dacie porodu. Gdy wyszli na wrześniowe słońce, Gregorio poczuł ból w sercu na wspomnienie synka, który również powinien dzisiaj z nimi wracać. Claudia, ubrana w małą białą sukienkę, różowy sweterek i dzianinową czapeczkę, wyglądała idealnie owinięta w dopasowany kolorystycznie kocyk. Zamieszkali w hotelu George V, gdzie wynajęli też dodatkowy pokój dla pielęgniarki. Postanowili spędzić tu kilka dni przed wyjazdem do Rzymu. Tego samego popołudnia Anya zadzwoniła do trzech czy czterech koleżanek modelek z pytaniem, czy nie odwiedziłyby jej dzisiaj w hotelu. Wszystkie wybierały się wieczorem na imprezę do Le Baron, ulubionej dyskoteki Anyi. Poczuła rozczarowanie, kiedy okazało się, że wszystkie jej koleżanki są zajęte i zrobiła ponurą minę, gdy zamówili posiłek do pokoju, a Gregorio włączył telewizor. Nie tak wyobrażała sobie ich pierwszą wspólną noc swobody. W końcu byli wolni, a Gregorio nie chciał nawet wyjść na kolację. Wolał zostać w hotelu z dzieckiem. Zasnął przed telewizorem, a Anya stanęła przy oknie i zaczęła obserwować ludzi na ulicach, czując się jak w więzieniu. Chciała jak najszybciej wrócić do modelingu i znów zacząć żyć. Jej przyjaciółki nie znalazły dla niej czasu w Paryżu, a paryscy znajomi Gregoria nie odbierali jego telefonów. Trzy dni później, czując się jak wyrzutki, polecieli więc do Rzymu razem ze swoim dzieckiem. Gdy dotarli, Gregorio postanowił skontaktować się ze swoimi przyjaciółmi z Mediolanu, których zamierzał odwiedzić. Tęsknił za swoim dawnym życiem, pracą, domem, miastem, nawet za braćmi. Kiedy tylko jednak zaczął dzwonić, okazało się, że w Rzymie i Mediolanie również nikt nie chce z nim rozmawiać. Po tym, co uczynił Benedetcie, stał się towarzyskim pariasem. Ogarnięty paniką poleciał do Mediolanu, żeby spotkać się z braćmi i wybłagać u nich posadę. Z niechęcią się zgodzili, choć krzywo na niego patrzyli, a najmłodszy brat w ogóle odmówił mu rozmowy. Praca w rodzinnej firmie dawała mu jednak wymówkę, by przeprowadzić się do Mediolanu. Wynajął dla nich piękne mieszkanie, o czym poinformował Anyę, gdy wrócił do Rzymu. Bardzo ją ucieszyła perspektywa powrotu na mediolańskie wybiegi podczas Fashion Weeku. Nie pracowała od miesięcy i bardzo chciała wrócić, ale dwa dni po ich przyjeździe do Mediolanu zadzwonił jej agent, by poinformować ją, że straciła wszystkie włoskie kontakty i że żaden projektant jej tutaj nie zatrudni. Agent załatwił jej więc trzy pokazy podczas Fashion Weeku w Paryżu, czym Anya była zachwycona. Niezwłocznie doniosła o tym Gregoriowi, a on zrobił zszokowaną minę. Przypuszczał, że to liczni sympatycy Benedetty w Mediolanie umieścili Anyę na czarnej liście. – Będziesz pracować w Paryżu? A co ze mną i z dzieckiem? – Nie miał
pojęcia, że wyjedzie tak szybko. – Nie będzie mnie tylko tydzień lub dwa. – Niemal tańczyła po pokoju z radości, że znów będzie pracować i zobaczy przyjaciół. Dziecko zmieniło ich oboje. Gregorio chciał tylko być w domu i spędzać czas z nią i córeczką. Anya natomiast była młoda, więc gdy dziecku przestało grozić niebezpieczeństwo, chciała znów wychodzić i żyć. Dla niej oznaczało to chodzenie po wybiegach w Paryżu i gdzie tylko się da. Poleciła swojemu agentowi, by znów w całości zapełnił jej grafik – interesował ją cały świat. Dni przed Fashion Weekiem w Mediolanie okazały się bolesne dla Gregoria. Jego bracia wciąż byli na niego wściekli, przyjaciele się go wyparli. Ze wszystkich stron docierały do niego informacje o udanych nowych kolekcjach Benedetty, a Anya nie przestawała narzekać, że nigdzie razem nie wychodzą. Chciała brać udział w przyjęciach, a Gregorio oświadczył, że to niemożliwe, chyba że chcą zrobić z siebie głupców. Nikt ich zresztą nigdzie nie zapraszał, czego jej nie powiedział. Anya kochała dziecko, lecz nie była jeszcze gotowa na to, by zrezygnować z życia i stać się odludkiem. Ulżyło jej, jemu również, gdy w końcu poleciała do Paryża. Była za młoda, żeby co wieczór zamykać się razem z nim w domu. Wkrótce po jego powrocie do Mediolanu bracia zażądali od Gregoria, by porozmawiał z Benedettą i namówił ją na odnowienie kontraktów z ich tkalniami. Ona jednak nie odbierała jego telefonów, a w sprawie rozwodu i rozwiązania ich spółki kontaktowała się z nim tylko przez prawników. Jego bracia byli wściekli, ponieważ teraz wszystkie materiały kupowała u ich konkurentów we Francji. Kosztowało ją to fortunę, ale nie zamierzała robić żadnych interesów z rodziną Gregoria. Pierwszym zadaniem Gregoria w nowej pracy okazało się więc przekonanie jej do zmiany zdania i powrotu do ich tkalni. – Nie mogę – oświadczył Gregorio ponuro. – Nie rozumiecie. Ona nie chce mieć z nami nic wspólnego. Stracili połowę zamówień, gdy Benedetta odwołała swoje. Pomimo gniewu braci Gregorio był szczęśliwy, że wrócił na łono rodziny, pracował z nimi i mieszkał w Mediolanie, nawet jeśli nie miał tu żadnych przyjaciół. Miał za to Anyę i córkę – one wynagradzały mu wszystko, co utracił. Mógł godzinami przesiadywać wieczorami z córeczką w ramionach. To ona była jego szczęściem. Tęsknił za Anyą podczas jej pobytu w Paryżu. Dzwoniła do niego codziennie, ale poczuł szok, gdy zobaczył jej zdjęcia zrobione przez paparazzich w nocnych klubach, do których chodziła codziennie z innymi modelkami i znajomymi. Nadrabiała stracony czas po miesiącach odosobnienia w szpitalu spędzonych tylko z dziećmi i z nim. Chciała się znów bawić. Gregorio cieszył się z powrotu do Mediolanu, ona natomiast czuła się tam jak w więzieniu, ponieważ
nie mogła znaleźć pracy, a wieczory w domu z dzieckiem ją przygnębiały. Paryż był o wiele bardziej ekscytujący, tutaj mogła znów wieść swoje dawne życie. Pewnego wieczoru potwornie pokłócili się przez telefon. Rankiem zobaczył ją w internetowym magazynie mody – poprzedniego wieczoru znów była na przyjęciu. Na zdjęciach wyglądała pięknie, na pewno dobrze się bawiła. Wydała mu się półnaga w tym, co miała na sobie. Otaczał ją wianuszek mężczyzn, gdy tańczyła dziko w Le Baron. Przypuszczał, że była pijana. Zakochał się w niej w szpitalu, gdzie zachowywała się poważnie i skromnie, gdy razem z nim czuwała nad dziećmi. Teraz jednak powróciła dziewczyna, którą była, gdy się poznali. Wydarzenia ostatnich miesięcy zrobiły z niego ojca, lecz Anya pozostała po prostu piękną młodą kobietą, która chciała się bawić. On natomiast wolałby kształtować i wzmacniać więź, która połączyła ich w szpitalu. Zostawił dla niej żonę, stracił firmę. Ale dziewczyna, którą pokochał, zniknęła. Znów stała się Anyą supermodelką i imprezowiczką. Wszelkie ślady macierzyństwa zniknęły. Tragedia i jego miłość w ogóle jej nie zmieniły. Dzień po telefonicznej kłótni Anyi i Gregoria odbył się w Mediolanie wielki pokaz Benedetty, na którym zaprezentowała nową kolekcję. Bardzo się denerwowała. W swojej wiosennej kolekcji postawiła na bardziej zdefiniowane kształty, ekscytujące kolory, śmielsze projekty i nowoczesne tkaniny; dokonała rewolucyjnej zmiany, aby zaznaczyć ewolucję w firmie, którą dosłownie rozłożyła na części i poskładała na nowo. Nie miała pojęcia, jak kolekcja zostanie przyjęta, czy odniesie sukces, czy krytycy spojrzą na nią przychylnym okiem. Sama, jak zwykle, skryła się przed pokazem za kulisami. Do tej pory zawsze miała przy sobie Gregoria, który ją wspierał. Po raz pierwszy nie było go obok, dziwnie się czuła bez niego, ale powtarzała sobie, że da radę. Modliła się, by wszystko się udało. Podjęła ogromne ryzyko, restrukturyzując firmę bez Gregoria w tak krótkim czasie. Jej komórka rozdzwoniła się, gdy po raz ostatni sprawdzała stroje modelek. Do ostatniej chwili przyszywali guziki i lamówki, które również pozyskała z kilku nowych źródeł. Krawcowe musiały jeszcze skrócić kilka modeli. Na wielu modelkach ubrania były po prostu upięte. Odebrała telefon, patrząc surowym okiem na włosy, makijaże i buty. Rozpoczęła współpracę z nowym projektantem obuwia, ponieważ poprzedni był kuzynem Gregoria. – Słucham – rzuciła do słuchawki z roztargnieniem. Był to Dharam, dzwonił, by życzyć jej powodzenia. – Twój pokaz na pewno będzie wspaniały – oświadczył ciepło. – Ja to wiem. – Dzwonił do niej z Delhi, gdzie było trzy i pół godziny później niż w Mediolanie. Czekał do ostatniej chwili, by podnieść ją na duchu, zanim modelki wyjdą na wybieg. Wiedział, że nie będzie miała czasu na rozmowy. – Chciałbym być na następnym – dodał pospiesznie.
– Będziesz. I dziękuję – odparła, wdzięczna za ten telefon. – Zadzwonię do ciebie później. – Rozłączyła się. Rozległa się muzyka, zapaliły się światła, a modelki wyszły na wybieg, podczas gdy Benedetta stała za kulisami, wstrzymując oddech. Szły jedna za drugą w miarowym tempie, w jej pięknych ubraniach, a dwadzieścia pięć minut później było już po wszystkim. Pokazała pięćdziesiąt pięć kreacji, które powitano gromkimi oklaskami. Sama to wszystko zaplanowała, do ostatniego szczegółu. Jej talent w pełni się ujawnił ku zachwytowi wszystkich obecnych. Zapadła cisza, a jeden z reżyserów pokazu dał jej sygnał, by sama wyszła na wybieg. Zawsze nienawidziła tej części, zazwyczaj pędziła na koniec wybiegu, kłaniała się lekko i znów wracała za kulisy. Teraz wiedziała jednak, że musi to zrobić. Czekała na nią publiczność – nabywcy, dziennikarze i przedstawiciele prasy modowej z całego świata. Miała na sobie czarne dżinsy, sweter i baleriny, swój służbowy mundurek na takie okazje. Długie, proste, ciemne włosy spływały swobodnie na plecy. Gdy wyszła zza kulis na wybieg, wszyscy wstali, cała sala. Nie była na to gotowa, poczuła łzy pod powiekami. Tłum zaczął wiwatować, klaskać i gwizdać, ludzie tupali i skandowali jej imię. Powitali ją owacją na stojąco, pragnąc docenić to, co zrobiła, lecz także okazać jej swoje wsparcie. Wszyscy na sali wiedzieli, co przeszła, jak ciężko walczyła o przetrwanie i swoją firmę po tym prawie śmiertelnym ciosie. Zwyciężyła, mimo iż wszystko zwiastowało porażkę. Zrobiła to. Wygrała. Gregorio jej nie zniszczył. Gdy doszła do końca wybiegu, po jej policzkach płynęły łzy, a ona uśmiechała się szeroko do swoich fanów. Przyszli tu dla niej, zapragnęła ucałować każdego z nich i podziękować osobiście każdemu z osobna. Pomachała im, po czym znów skryła się za kurtyną. Było to bezapelacyjne zwycięstwo Benedetty i jej kolekcji. Idealna noc. Po pokazach odbywały się przyjęcia, na których świętowano Fashion Week, lecz Benedetta pojechała do domu. Pragnęła rozkoszować się tą chwilą. Dharam zadzwonił do niej raz jeszcze, by jej pogratulować. Obejrzał pokaz w internecie. – Ubrania były spektakularne, Benedetto. Jestem z ciebie taki dumny! Ona również była z siebie dumna. Nie pozwoliła, by Gregorio zniszczył jej firmę i jej ducha. Walczyła z całej siły i wygrała. – Nie mogę się już doczekać, byś zobaczył kolejny pokaz na żywo – odparła, spacerując po salonie i uwalniając się od napięcia ostatnich tygodni. – Ja również. Musisz przyjechać do Indii, tu poszukać inspiracji. Jest tu tyle piękna, na pewno ci się spodoba. – Bardzo chciałabym kiedyś odwiedzić Indie. – Odwiedzisz – zapewnił ją. – Do zobaczenia za kilka tygodni. Rozłączyli się, a Benedetta uśmiechała się szeroko, gdy szła do łóżka. Położyła się i utkwiła wzrok w suficie. Był to wspaniały wieczór!
Rozdział 10
Paryski Fashion Week miał opinię jeszcze bardziej szalonego niż ten w Mediolanie. Był większy, uczestniczyło w nim więcej francuskich projektantów, wszyscy czekali na to wydarzenie. Valerie i jej redaktor naczelna siedziały w pierwszym rzędzie na każdym pokazie, podobnie jak najważniejsi redaktorzy amerykańskiego „Vogue’a”, którzy przylecieli do stolicy Francji specjalnie na tę okazję. Na projektantach ciążyła ogromna presja, a Valerie musiała biegać z jednego pokazu na drugi, żeby zobaczyć wszystkie. Pamiętała jednak, by przesłać Benedetcie kwiaty po jej spektakularnym sukcesie w Mediolanie. Ludzie wciąż jeszcze omawiali skalę jej zwycięstwa. Jak zwykle w tym okresie Valerie rzadko widywała Jean-Philippe’a. Wychodziła z domu o ósmej rano i nie wracała przed drugą w nocy. Dodatkową trudność stanowił fakt, że on wyjeżdżał pod koniec tygodnia, a ona nie spędziła z nim nawet minuty. Oczywiście to rozumiał – taką miała pracę. A to całe szaleństwo i jej udział w nim były jednym z powodów, dla których nie przeprowadzała się do Pekinu. Wylatywał w sobotę i czekało go jeszcze wiele pracy w tym tygodniu. Odbywał wideokonferencje i tuziny spotkań na Skypie, by przygotować się do nowej pracy. Miał też do przeczytania tony akt i raportów. Liczył na to, że upora się z częścią podczas długiego lotu. W piątek przed południem Valerie otrzymała telefon od Beaumont-Sevigny, dużego inwestora koncentrującego się na firmach odzieżowych ze średniej półki cenowej o nieskazitelnej reputacji. Chcieli się z nią spotkać, zanim ich szefostwo wróci do Stanów. Odwołała swój lunch z redaktorami amerykańskiego „Vogue’a” i udało się jej wygospodarować godzinę na spotkanie z prezesem firmy i całym działem kreatywnym. Zaproponowali jej pokaźne honorarium za stanowisko stałego konsultanta, do czego miała prawo, pracując w „Vogue’u”. Zazwyczaj tylko starsi redaktorzy otrzymywali takie oferty, które zawsze były bardzo lukratywne i stanowiły miłe uzupełnienie pensji płynącej z magazynu. Valerie odczuła szok, gdy usłyszała ich propozycję. Chcieli, by poświęcała im trzy dni w miesiącu oraz udzielała porad co do kierunków rozwoju linii odzieżowych, konsultowała sylwetki, proporcje, kolory, materiały, trendy i przygotowywała prezentacje. Zaproponowali jej dwukrotność jej obecnej rocznej pensji w „Vogue’u”, co nagle pomogło jej usprawiedliwić fakt, że nie leci z mężem do Pekinu. Najwyraźniej przeznaczenie chciało, by została w Paryżu, w światowej stolicy mody. Tego samego wieczoru opowiedziała o wszystkim Jean-Philippe’owi. Zrobiło to na nim wrażenie, poczuł się z niej dumny. – To fantastyczne – zawołał, szczerze zachwycony.
Wyjaśniła mu, co wejdzie w zakres jej obowiązków. Wiedziała, że z łatwością sobie z nimi poradzi. – Kiedy zaczynasz? – zapytał. – W przyszłym tygodniu. Było to dla niej spełnienie marzeń, gawędzili o tym tego wieczoru przed zaśnięciem. Gdy obudzili się następnego ranka, poczuła nagle, że na jej sercu spoczął wielki ciężar. Przypomniała sobie, jaki to dzień. Jean-Philippe wylatywał do Pekinu. Po miesiącach rozmów i prób uporania się z tak trudną decyzją w końcu nadeszła ta pora. Ogarniały ją mdłości na myśl o jego wyjeździe, ale czuła wyraźniej niż kiedykolwiek, że podjęła słuszną decyzję, zostając, zwłaszcza biorąc pod uwagę propozycję, jaką dzień wcześniej otrzymała. Miała poważne, uzasadnione powody zawodowe, by dalej mieszkać w Paryżu. Będzie więcej zarabiać. Jej mąż nie mógł temu zaprzeczyć. Zjedli lunch w domu razem z dziećmi. Dzieciaki pomogły jej upiec tort dla taty i zaśpiewały mu piosenkę o tym, jak bardzo go kochają. Valerie uwieczniła to wszystko swoim telefonem, by mógł zabrać ze sobą nagranie. W jego oczach błyszczały łzy, gdy całował dzieci i żonę. Miała tyle na głowie w tym tygodniu, a zdołała pomóc im nauczyć się piosenki. O czwartej całą piątką pojechali na lotnisko. Mogli go odprowadzić tylko do bramek. Czekali na niego, gdy odbierał bilet, i poszli za nim do stanowisk kontroli osobistej. Jean-Philippe wycisnął na ustach Valerie mocny pocałunek i wziął ją w ramiona. – Niedługo znów przyjadę – szepnął do niej. – Za mocno ściskasz mamusię – upomniała go córka. – Tak nie wolno. Często besztali za to Jean-Louisa. Wszyscy pocałowali go i uścisnęli. Spędzili razem bardzo miły dzień, ale nadeszła chwila, kiedy nie mógł już dłużej zwlekać i musiał ich zostawić, żeby nie spóźnić się na samolot. Pocałował Valerie po raz ostatni, uścisnął dzieci, po czym stanął w kolejce do kontroli. Machał im, dopóki nie przeszedł na drugą stronę. Dzieci zrobiły smutne miny, gdy zniknął im z oczu. – Ja chcę, żeby wrócił – zaszlochała Isabelle. – Nie może, głupia, spóźni się na samolot – mruknął Jean-Louis. Damien siedział w wózku i ssał kciuk ze smutną miną. Valerie zaprowadziła ich wszystkich na parking, włożyła wózek do bagażnika, choć nie przyszło jej to łatwo, umieściła Isabelle i Damiena w fotelikach, a Jean-Louisa usadziła pomiędzy nimi i zapięła mu pas. Próbowała namówić ich na wspólne śpiewanie w drodze do domu, ale nikt nie był w nastroju. Po odjeździe Jean-Philippe’a czuli się jak w żałobie, a ona zastanawiała się teraz z paniką, czy słusznie postąpiła, nie lecąc z nim. A jeśli to zniszczy ich małżeństwo? Przecież istniała taka możliwość. Z drugiej strony jej rezygnacja
z kariery i przeprowadzka do Pekinu też pewnie by je zniszczyła, gdyby okazała się dla niej zbyt wielką ofiarą. Jean-Philippe zadzwonił na jej komórkę, zanim wyjechali z parkingu. Zatrzymała się, by z nim porozmawiać, po czym podała telefon dzieciom. Czekał już na wejście na pokład w poczekalni pierwszej klasy. Po chwili telefon do niej wrócił. – Kocham cię… Przepraszam, że nie lecę z tobą. Usłyszał płacz w jej głosie i szczerze się wzruszył. – Słusznie postępujesz – odparł, próbując dodać jej otuchy. – Poradzimy sobie. – Miał nadzieję, że mówi jej prawdę. – Dziękuję, że jesteś taki wyrozumiały – szepnęła miękko. – To ja ci dziękuję, że pozwoliłaś mi spróbować w Pekinie. Oboje robili to, co musieli, ale niestety nie razem. Ich potrzeby wzajemnie się wykluczały i nie znaleźli sposobu, by inaczej to rozwiązać. Jean-Philippe musiał się rozłączyć, ponieważ wszedł na pokład, a ona wróciła z dziećmi do miasta, zrobiła im kolację, wykąpała je i położyła do łóżek. Potem weszła do pokoju, który dzieliła z nim jeszcze tego ranka, i poczuła, jak ogarnia ją fala obezwładniającego smutku. Miała wrażenie, że następne dwa miesiące bez niego potrwają całą wieczność. Zrobiła coś, czego zupełnie się po sobie nie spodziewała. Poświęciła małżeństwo dla kariery. Ta bolesna myśl sprawiła, że tej nocy do snu ukołysały ją łzy. Gdy jedenaście godzin później Jean-Philippe wylądował na międzynarodowym lotnisku w Pekinie, jego tłumacz już czekał, aby zabrać go do mieszkania. Było to tymczasowe lokum dla pracowników, które miało im służyć, dopóki nie znajdą czegoś większego, lecz jako że był sam, uznał, że w zupełności mu wystarczy. Mieszkanie znajdowało się na Financial Street w dzielnicy Haidian w zachodnim Pekinie, gdzie mieszkało wielu cudzoziemców. Budynek był nowoczesny i przypominał niektóre brzydsze wieżowce w innych miastach. Apartament okazał się schludny, skąpo umeblowany i czysty, a ktoś zostawił mu nawet jedzenie w lodówce. Poczuł się tak, jakby nagle cofnął się do czasów kawalerskich i mieszkania, które dzielił z trzema innym mężczyznami podczas studiów, gdy na kilka miesięcy pojechał na wymianę do Nowego Jorku. Mieszkanie, budynek ani okolica nie miały w sobie nic ładnego, a on od razu zauważył ciężką chmurę smogu wiszącą nad miastem. Skażone powietrze i przygnębiające otoczenie nagle uświadomiły mu, jak strasznie będzie się tu czuł bez rodziny i wszystkiego, co znał. Przywiózł ze sobą fotografie dzieci i Valerie, które od razu postawił na biurku, jakby to mogło sprawić, by mało atrakcyjne lokum zmieniło się w dom. Poczuł się przez to jednak tylko bardziej samotny i zaczął się zastanawiać, dlaczego przyjazd tutaj uznał za dobry pomysł. Głównym argumentem był rozwój jego kariery, który mógł im wszystkim wyjść na dobre.
Rozumiał jednak, dlaczego żona jego poprzednika wcześniej wróciła do domu, i nagle ucieszył się, że nie przywiózł tu Valerie. Byłaby jeszcze bardziej przygnębiona niż on. Zadzwonił do niej wieczorem, gdy się rozpakował. Jean-Philippe postanowił, że tego dnia nigdzie się już nie wybiera, więc jego tłumacz poszedł do domu. Zamiast tego ugotował jaja na twardo, zrobił sobie grzankę, wypił szklankę soku pomarańczowego i uznał, że wcześnie się położy. Valerie zapytała go o mieszkanie, a on nie miał serca powiedzieć jej prawdy, oświadczył więc tylko, że wszystko jest w porządku. Po jego tonie poznała jednak, że nie jest zadowolony, a pod koniec rozmowy zrozumiała, iż przez wzgląd na nią Jean-Philippe cieszy się, że z nim nie pojechała. – Mam tu podstawowe sprzęty – opisał jej mieszkanie krótko, co było znacznym niedopowiedzeniem. Prawie wszystko było tutaj brzydkie, marnej jakości i przede wszystkim praktyczne, jak w tanim motelu. Łóżko okazało się rozpaczliwie niewygodne, ale był tak wyczerpany, że w końcu zasnął. Następnego ranka wstał o szóstej, a na dziewiątą pojechał do biura, przeczytawszy uprzednio kilka gazet w internecie. Kierowca przyjechał po niego i zawiózł go przez zatłoczone ulice do dzielnicy biznesowej. Wszędzie wokół roiło się od samochodów niczym od karaluchów, które buchały spalinami, stojąc w korkach. Sądząc po tym, co widział dotychczas, miasto nie miało w sobie nic ładnego, ale nie odwiedził jeszcze słynnych atrakcji turystycznych: Zakazanego Miasta, Wielkiego Muru ani Armii Terakotowej. Zamierzał to zrobić w wolnym czasie, gdy będzie mógł sobie pozwolić na dwudniową wycieczkę pociągiem do Xian w prowincji Shaanxi. Najpierw musiał jednak zapoznać się z biurem i pracownikami. Następny rok postrzegał jako bieg z przeszkodami i nie mógł się już doczekać swojej pierwszej podróży do domu, do Valerie i dzieci. Tęsknił jak dziecko na letnim obozie. Do południa jednak całkowicie zaabsorbowały go obowiązki. Miał przed sobą kilka dużych umów, a także interesujące propozycje fuzji i zakupów. To dlatego tu przyjechał, z ulgą więc poświęcił się pracy, by zapomnieć o samotności. O ósmej wieczorem wrócił do mieszkania i zjadł miskę ryżu, którą zostawiła mu sprzątaczka, z czymś, czego nie rozpoznał i co bał się zjeść. Wszystko, czego dotykał, co widział, słyszał, czuł, z czym sobie radził, było obce, a on zastanawiał się, czy kiedykolwiek poczuje się tutaj jak w domu lub chociaż swobodnie. Pod koniec pierwszego tygodnia wypracował sobie pewną rutynę: wstawał wcześnie, ćwiczył, pracował przez dwie godziny w domu, po czym jechał do biura. W sobotę zatrudnił przewodnika, który pokazał mu Zakazane Miasto. Było warto. Zabytek okazał się równie spektakularny, jak wszyscy mówili. Opisał go tego
wieczoru Valerie przez telefon. Nie mogła jednak długo z nim rozmawiać, ponieważ Jean-Louis i Damien cierpieli na grypę żołądkową, a ona nie miała niani na weekend. Ich życie stało się nagle o wiele bardziej skomplikowane przez fakt, że dzieliło ich osiem tysięcy kilometrów. Jean-Philippe bardzo żałował, że nie może jej pomóc. W pośpiechu życzyli sobie dobrej nocy, a on wziął do łóżka plik dokumentów i zasnął nad nimi. Następnego ranka postanowił zadzwonić na Skypie do Chantal. – I jak tam jest? – zapytała, gdy zobaczyła go na ekranie komputera. Miał na sobie sweter i dżinsy, wyglądał dokładnie tak jak w Paryżu. – Interesująco – odparł, próbując robić dobrą minę do złej gry. Po jego głosie od razu poznała, jaki jest samotny. – Interesująco dobrze czy interesująco i żałuję, że w ogóle się na to zdecydowałem? – Trochę tak, trochę tak – odparł ze śmiechem. – Przede wszystkim obco. Bardzo dziwnie jest mieszkać gdzieś, gdzie wszyscy posługują się innym językiem. Nikt tu nie mówi po angielsku ani po francusku. Zginąłbym, gdyby firma nie zatrudniła mi tłumacza. Przede wszystkim jest dziwnie, tęsknię za Valerie i dziećmi. – Ona również na pewno za tobą tęskni. To będzie dla was pamiętny rok. – A jak twój romans? Rozwesel mnie trochę i opowiedz, co dzieje się w twoim życiu. – Niewiele. Właśnie kończę jeden scenariusz i podpisałam umowę na kolejny, którego jeszcze nie zaczęłam. Z Xavierem dobrze się bawię. W ten weekend poszliśmy na targ antyków i do Muzeum Orsay. Miło spędzamy czas. – Uśmiechnęła się, gdy to powiedziała. Wydawała się szczęśliwa. – Wciąż za nim szalejesz? – Jeszcze bardziej niż wcześniej. To wspaniały człowiek. Uwielbiam jego brata i bratową. Kilka dni temu jedliśmy z nimi kolację. Naprawdę się lubimy. Ucieszył się na wieść, że dobrze się jej układa. Zasługiwała na to po wielu latach samotności. Miał wrażenie, że bardziej cieszy się życiem, odkąd poznała Xaviera. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, aż w końcu Chantal powiedziała, że musi się przygotować na spotkanie z producentem w sprawie nowego projektu. Wylogowali się ze Skype’a i Jean-Philippe znów został sam. Choć za dnia miał mnóstwo pracy w biurze, jego noce były długie i samotne. Gdy pewnego wieczoru wrócił do mieszkania, uświadomił sobie, jak bardzo tęskni za Valerie. Już dawno uznał, że ten wyjazd to najgorszy pomysł jego życia. Teraz musieli przez to przejść, zacisnąć zęby i ponieść konsekwencje jego decyzji. Miał tylko nadzieję, że zarobi mnóstwo pieniędzy, które jakoś im to zrekompensują. Było to jedyne usprawiedliwienie dla całej tej samotności i nieszczęścia, jakich doświadczał. Jego
rok w Chinach dopiero się zaczął, a on modlił się już tylko o to, by czas szybko minął, pieniądze okazały się tego warte i aby nie zabiło to jego małżeństwa.
Rozdział 11
Chantal i Xavier po powrocie z Los Angeles popadli w wygodną rutynę. On spędzał większość nocy w jej mieszkaniu, ale od czasu do czasu, jeśli pracowała nocą, wracał do siebie. Chodzili do muzeów, do kina, na wernisaże i do restauracji z przyjaciółmi. Przedstawiła go kilku osobom, a on z radością wprowadzał ją w krąg swoich znajomych, który był szerszy. Niekiedy czuła się wśród nich jak nestorka, ale na szczęście Xavier miał znajomych w różnym wieku, z rozmaitych warstw społecznych i środowisk. W październiku jej dzieci nie wydawały się już zaszokowane, kiedy mówiła, że z nim jest albo że wybrali się gdzieś razem. Poleciała z nim do Niemiec na spotkanie z klientem, przy okazji wpadli do Berlina zjeść kolację z Erikiem, który był wniebowzięty, że znów ją widzi i może poznać Xaviera, o którym słyszał od brata. Powoli wtapiali się nawzajem w swoje światy i wydawało się, że ich życia się zazębiają. Wszystko zdawało się niezwykle naturalne i normalne. Xavier był bardzo zainteresowany sztuką współczesną, a Eric go polubił. Chantal była zaskoczona, kiedy odkryła, jak dużo wie o sztuce konceptualnej, co zrobiło wrażenie na jej synu. Od czasu do czasu wciąż martwiła się o to, że on mógłby poznać młodszą kobietę i ciągle powtarzała sobie, że ich związek jest za dobry, by był prawdziwy lub by zdołał przetrwać, więc próbowała się pilnować, aby nie przywiązać się do niego za bardzo. Kiedy jednak w połowie października minęły cztery wspólne miesiące, wydawało się, jakby znali się od lat. Pewnej niedzieli Xavier przyłączył się nawet do jej rozmowy na Skypie z Jean-Philippe’em, który uznał, że ładna z nich para. Kiedy zobaczył ich razem, poczuł ukłucie zazdrości i wyznał Chantal, że koszmarnie tęskni za Valerie i dziećmi. Przyznała mu się, że nie rozmawiała z nią od czasu jego wyjazdu, ale chciała ją zaprosić na lunch. – Wydaje się bardzo zajęta. Ma urwanie głowy w biurze i nowego klienta, któremu doradza. To wszystko zżera jej czas, a do tego sama musi się zajmować dzieciakami w weekendy. – To ma nauczkę, żeby więcej nie pozwalać ci się przeprowadzać bez niej do Chin – powiedziała Chantal, tylko w połowie żartując. Wciąż uważała za duży błąd fakt, że przez rok będą mieszkać oddzielnie, jej zdaniem było to zbyt trudne dla obojga. Ale nie powiedziała tego Jean-Philippe’owi. Miał wystarczająco dużo na głowie bez przyjaciółki snującej kasandryczne wizje. Martwiła się jednak o nich, szczególnie że on wydawał się w Pekinie desperacko nieszczęśliwy. Miał świetne możliwości zawodowe, ale warunki życia i jego jakość były opłakane. Nie miał tam jeszcze przyjaciół ani życia towarzyskiego w obcym środowisku, no i tęsknił za paryskimi znajomymi.
Za każdym razem, kiedy rozmawiali na Skypie, Chantal czuła się, jakby dzwoniła do niego do więzienia. – Biedny gość, wygląda na nieszczęśliwego – skomentował Xavier pewnego dnia po ich rozmowie. – Dlaczego nie zabrał rodziny? – Żona nie chciała zrezygnować z pracy, żeby z nim pojechać. Był to typowy dylemat współczesności i oboje wiedzieli, że nie zawsze da się go rozwiązać tak, by doszło do szczęśliwego zakończenia. – Ciężko pracowała, aby wyrobić sobie pozycję w „Vogue’u”, jest w kolejce do stanowiska redaktora naczelnego. Z początku on chciał, żeby zobowiązała się pojechać do Pekinu na trzy do pięciu lat. Teraz sam próbuje przez rok, chociaż nie wiem, czy to jasne dla jego pracodawców. Mam nadzieję, że ich małżeństwo przetrwa. Xavier kiwnął głową, myśląc o tym, jak samotny musi się czuć Jean-Philippe, ale coraz więcej kobiet robiło kariery i nie były gotowe, by poświęcić je dla swoich partnerów. A i oni nie zawsze potrafili zmienić przebieg swojej drogi zawodowej dla partnerek. Zbyt często w takiej sytuacji dochodziło do impasu, a związek stawał się barankiem ofiarnym, którego oboje składali na ołtarzu swoich karier. – Tak czy inaczej, nie chciałbym być na jego miejscu – powiedział Xavier z troską, a Chantal się zgodziła. Zawsze istniała możliwość, że ich małżeństwo nie przetrwa wyboru, którego dokonali. Xavier i Chantal poszli tego dnia do hali spożywczej w Bon Marché i zrobili zapasy rzeczy, które oboje lubili. Uczyli się zwyczajów drugiej osoby i lubili razem gotować, choć on uważał się za lepszego kucharza – pozwoliła mu tak myśleć. Potrafili dobrze godzić swoje potrzeby i dostosowywać się do siebie, jednocześnie dając sobie przestrzeń. Nigdy nie czuła, żeby ją przytłaczał, a on nigdy nie miał wrażenia, że ona wtrąca się zanadto do jego życia. Oboje zachowywali wobec siebie pełny szacunek. Chodzili na długie spacery po Lasku Bulońskim, a w niektóre weekendy wyjeżdżali na wieś zjeść lunch w małej wiejskiej gospodzie. Wracali zadowoleni i zrelaksowani, gotowali niedzielną kolację i mościli się przytuleni w łóżku, żeby obejrzeć film u Chantal, korzystając z jej większego telewizora. Wydawało się, że wszystko w ich układzie im odpowiada. Ze względu na różnicę wieku Chantal nie widziała szansy, by mógł potrwać długo, ale działał i wydawał się być coraz lepszy i lepszy. W połowie października, po podróży służbowej do Rzymu, Dharam pojechał na weekend do Mediolanu, by zobaczyć się z Benedettą. Wciąż upajała się sukcesem swojej nowej kolekcji podczas Fashion Weeku i cieszyła się, że go widzi. Zamówienia płynęły szerokim strumieniem – wszystko, co zrobiła po to,
żeby usprawnić swój biznes tak, by mogła prowadzić go sama, zadziałało. Była na językach dziennikarzy modowych, a wyniki sprzedaży okazały się jeszcze lepsze niż wtedy, kiedy prowadziła biznes razem z Gregoriem. Zmuszając go do odejścia, podjęła wielkie ryzyko, ale bardzo się opłaciło – jego bracia zgrzytali zębami i winili go za sytuację, która mogła zakończyć się upadkiem rodzinnego interesu. Benedetta niczego nie żałowała. Lata znoszenia upokorzeń w ciszy nagle zmieniły się we wściekłość, ale zamiast wypowiedzieć wojnę Gregoriowi, postanowiła zadziałać pozytywnie i dokonała restrukturyzacji firmy. Była to zemsta doskonała, a Gregorio stał się pośmiewiskiem Mediolanu. Benedetta nie marnowała czasu na opowiadanie o tym Dharamowi. Czekał trzy miesiące, żeby ją zobaczyć, od lipcowej podróży na Sardynię. Nocował w hotelu Four Seasons i zabrał ją na kolację do Ristorante Savini w zabytkowym domu handlowym Galleria Vittorio Emanuele II. Pojechali też na wieś w cudownie słoneczne niedzielne popołudnie. Wieczorem wrócili do jej szykownego mieszkania. Od czasu odejścia Gregoria trochę w nim zmieniła i Dharam podziwiał klasyczne obrazy, które zebrała. – To kiedy przyjedziesz odwiedzić mnie w Indiach? – spytał z ciepłym uśmiechem. – Byłyby dla ciebie wspaniałą inspiracją. Bardzo spodobałyby ci się Dżajpur, Dżodhpur, Udajpur i oczywiście Tadż Mahal, ale w Indiach jest też wiele innych pięknych rzeczy do zobaczenia i miejsc do odwiedzenia. Bardzo bym chciał się nimi z tobą podzielić. Byłbym twoim osobistym przewodnikiem. Uśmiechnęła się i podała mu kieliszek wina. – Światło i kolory w Indiach są niespotykane. W Śrinagarze znajduje się hotel, który jest najbardziej romantycznym miejscem na świecie, a ogrody Szalimar na jeziorze Dal są niezapomniane. – Mówiąc to, patrzył na nią ciepło i łagodnie swoimi ciemnobrązowymi oczami. Ofiarował jej swój świat na srebrnym talerzu. – Nawet klejnoty mogą zainspirować twoją pracę. Moglibyśmy wybrać się do Pałacu Klejnotów w Dżajpurze. Wiedziała o nich od tamtejszych projektantów, którzy podróżowali po Europie, sprzedając swoją wspaniałą biżuterię. – Sprawiasz, że brzmi to bardzo pociągająco. Uśmiechnęła się do niego i z westchnieniem rozsiadła się w ogromnym fotelu w swoim salonie. Podobało jej się jego towarzystwo na Sardynii w lipcu i myślała o nim często od tego czasu, ale była zajęta wyplątywaniem się z małżeństwa i reorganizacją firmy – nie czuła się gotowa na spotkanie z nim, wiedząc, że jest nią zainteresowany nie tylko jako przyjaciel. – Bardzo bym chciał spędzić z tobą trochę czasu, Benedetto – powiedział po prostu. – Jeśli mi pozwolisz. – Tak, teraz bym tego chciała. Chciała być z nim szczera. Mimo że mąż zostawił ją dla innej i miał z nią
teraz córkę, potrzebowała czasu, żeby mentalnie przestać tkwić w małżeństwie, które trwało dwadzieścia lat. Światy jej i Gregoria były ze sobą tak mocno splecione przez tak długi czas, że niekiedy wydawało się, że są jedną osobą – jakby potrzebowała tasaka, żeby odciąć od siebie ich dwa światy. – Złożyłam pozew rozwodowy i wydaje mi się to słuszne. Procedury długo trwają we Włoszech, ale przynajmniej jasno zaznaczyłam intencję, żeby się rozwieść. Nie chciałam zachować się tak niedbale jak Gregorio. Uświadamiała sobie teraz, jak bardzo się myliła, przymykając oczy na jego romanse. Jednak mąż zawsze do niej wracał i zapewniał, że te inne kobiety nic dla niego nie znaczyły. – Zamierza się ożenić z tą dziewczyną? – spytał ostrożnie Dharam, nie chcąc jej zdenerwować, ale ciekaw planów jej męża i tego, jak mogą na nią wpływać. – Nie mam pojęcia. Brzmi to idiotycznie, ale nie spodziewał się, że się z nim rozwiodę. Myślał, że po prostu pozostaniemy małżeństwem, utrzymamy firmę, a on będzie mieszkał z nią i ich dzieckiem. Kiedy powiedział mi, że zostawia mnie dla niej, nie widziałam powodu, żeby pozostawać w tym związku. I nie mogliśmy w tej sytuacji wspólnie prowadzić firmy. Teraz będzie mógł robić, co zechce. – Nie chciałbym mieć młodej rosyjskiej supermodelki za żonę – powiedział z żalem Dharam, a Benedetta najpierw wzruszyła ramionami, a potem się roześmiała. – Może on też nie będzie chciał. Teraz to jego problem. Tak czy inaczej, oboje możemy robić, co tylko chcemy. – Naprawdę tak uważasz, Benedetto? – spytał ją Dharam. – Niełatwo jest odseparować się od kogoś, z kim było się tak długo. Nie chciał jej pytać, czy wciąż jest zakochana w mężu – miał nadzieję, że nie. – Nie, nie jest łatwo – zgodziła się. – Kiedy rozwiedliśmy się z żoną, było mi trudno. Wy przynajmniej nie macie dzieci, to jeszcze bardziej komplikuje sytuację. – Nie, ale mieliśmy firmę. A nasze rodziny pracowały ze sobą od pokoleń. – Musiał być bardzo zaszokowany, kiedy powiedziałaś mu, że chcesz odejść. – Tak, i jego bracia też. – Uśmiechnęła się do Dharama przy tych słowach. – To niewiarygodne, jak życie niekiedy zmienia się w okamgnieniu. Kiedy poszliśmy w czerwcu na Białą Kolację, myślałam, że będziemy małżeństwem na zawsze. Teraz całe moje życie całkowicie się zmieniło. – Czasem to dobrze. Bywa, że zmiany przynoszą nam cudowne dary – powiedział, przyglądając się jej uważnie. – Poczułem tamtego wieczoru mocną więź z tobą, ale wiem, że ostatnie miesiące nie były łatwe – powiedział. Wydawało się, że szczerze mówi o tym, jak bardzo go pociągała. – Ale jak mielibyśmy spędzać razem czas? Ty mieszkasz w Delhi, ja tutaj.
Oboje mamy firmy, których nie możemy zostawić. Nigdy nie mogłabym mieszkać z dala od Mediolanu. Cała moja kariera jest tutaj. Chciała być z nim szczera od samego początku. Nie zamierzała rzucać wszystkiego i przeprowadzać się do Indii, gdyby się w sobie zakochali. – Wiem o tym. Myślałem o tym dużo. Nie ma powodu, dla którego nie moglibyśmy jeździć tam i z powrotem, jeśli chcemy być razem. Ludzie tak robią. Jestem dość mobilny i mogę pracować prawie wszędzie. Spędzam dużo czasu w Londynie, Paryżu, Rzymie. I Nowym Jorku. – Wiedziała o tym z jego telefonów i maili z ostatnich czterech miesięcy. Wciąż podróżował i pisał do niej z samolotu albo z pokojów hotelowych w różnych miastach, o których wspomniał. – Zgodziłabyś się zaryzykować? Był dobrym człowiekiem i bardzo czarującym, a jego słowa brzmiały niezwykle kusząco. – Tak, dopóki rozumiesz, że ja muszę mieszkać tutaj. To moja baza. Tu jest moja firma, a teraz, kiedy wszystko zależy ode mnie, tym bardziej nie mogę wyjeżdżać. Mogła sprzedać firmę i pójść na emeryturę, oddać ją Gregoriowi i jego rodzinie lub nadal prowadzić ją z nim. Ale postanowiła prowadzić ją sama. Nie zamierzała teraz tego tracić ani oddawać komuś innemu. Nie wydawało się jednak, żeby Dharam od niej tego wymagał. – Myślę, że oboje jesteśmy nowoczesnymi ludźmi – powiedział rozsądnie. – Nie jesteś gospodynią domową. A ja nie prowadzę sklepu spożywczego w Delhi. Sądzę, że oboje mamy możliwości, których nie mają ludzie z mniejszą wyobraźnią – dodał, uśmiechając się do niej. Odstawił wino i usiadł obok niej na wielkim fotelu. – Myślę, że los chciał, żebyśmy się spotkali tamtego wieczoru podczas Białej Kolacji. Działo się z tobą coś smutnego i trudnego, a ja sądzę, że Parki albo bogowie, jakkolwiek chcesz nazwać te siły, przysłały mnie, żebym był z tobą. Sama pomyślała o tym raz czy drugi. To, że mogliby zawdzięczać spotkanie tamtego wieczoru zbiegowi okoliczności, wydawało się niepojęte, a on dzwonił do niej od tamtego czasu wiernie, choć nie nachalnie. Wiedziała, że gdyby postanowiła zostać z Gregoriem, Dharam przyjąłby to z godnością. Na dodatek poczekał przyzwoicie długo, żeby się z nią zobaczyć. Pozwolił jej zrobić to, co musiała zrobić. – Chyba zapominamy o czymś istotnym – powiedział, spoglądając na nią poważnie. – To znaczy? – Benedetta wyglądała na zaskoczoną. – O tym, co do siebie czujemy – rzekł łagodnie. – Nie da się ułożyć wszystkiego według zasad i zbadać rozumem. Sercu nie można nic nakazać i nie da się nim zarządzać. Robi, co chce.
Powiedziawszy to, pochylił się i pocałował ją, z początku delikatnie, a później namiętnie, obejmując ją. Odwzajemniła pocałunek. Minęło dużo czasu, zanim się od siebie oderwali, a on znów na nią zerknął. – Myślę, że powinniśmy po prostu się wyluzować i zobaczyć, co się stanie. Może nie spodobają ci się Indie albo nie polubisz moich dzieci, a one są dla mnie bardzo ważne. Teraz nadszedł czas, by to ona poznała jego życie, odkryła, jak się dogadują i poznała ludzi z jego świata. Pocałował ją jeszcze raz, a ona zapomniała o wszystkim, co mówił. Usiedli i długo rozmawiali, a później on zabrał ją na kolację i jeszcze raz zaprosił do Indii. – Zawsze jestem bardzo zajęta w listopadzie, pracuję wtedy nad nowymi projektami. A w styczniu i lutym przygotowuję nasz pokaz. A co powiesz na początek grudnia? Wtedy mogłabym się urwać – powiedziała, patrząc na niego wstydliwie. Miała odkryć zupełnie nowe miejsce, całkowicie nowy wszechświat, i nowego mężczyznę. Trochę ją to przerażało, ale było ekscytujące. A on zapewnił, że będzie z nim bezpieczna. Wierzyła mu. Wszystko, co o nim wiedziała, kazało jej mu ufać. Był odpowiedzialną, troskliwą osobą, i wiedziała, że już mu na niej zależy. Pokazał jej to swoją cierpliwością przez ostatnie cztery miesiące. A teraz była podekscytowana wspólną podróżą do Indii. Zaś on nie mógł się doczekać planowania jej wyprawy. Kiedy Dharam w poniedziałek rano wyjechał z Mediolanu, Benedetta czuła się już przy nim swobodnie. Przed jego odjazdem zjadła z nim śniadanie w jego apartamencie hotelowym. Wziął ją w ramiona i znów pocałował. Spędzili razem cudowny weekend – warto było czekać na to wszystkie te miesiące. Gdyby próbował ją zdobyć wcześniej, inaczej niż tylko dzwoniąc od czasu do czasu, oboje czuliby się z tym źle. Teraz nie mieli już powodu, żeby czuć winę. Nie usiłował wpływać na jej decyzję. Pozostawał dyskretny, podczas gdy ona sama szukała wyjścia ze swojej sytuacji, więc teraz mogli iść razem do przodu miarowym krokiem, żeby zobaczyć, co przygotowało dla nich życie. Gdy Benedetta musiała wracać do pracy, odprowadził ją do lobby. Jej kierowca czekał, a Dharam pocałował ją delikatnie w usta. – Zadzwonię, kiedy wyląduję w Londynie. Do zobaczenia niedługo – powiedział, szeroko się do niej uśmiechając. – W Delhi. Pomachała mu, kiedy samochód ruszał, a Dharam odwzajemnił gest i wrócił do hotelu z uśmiechem. Był szczęśliwym człowiekiem. Kiedy Anya wróciła do Mediolanu, miała za sobą pracowity Fashion Week w Paryżu – świetnie się bawiła, a jej kariera znów ruszała z miejsca. W ciągu najbliższych tygodni i miesięcy miała umówione sesje w Londynie, Nowym Jorku,
Berlinie, Paryżu i Tokio. Ledwo co wylądowała, a już nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Cieszyła się, że może zobaczyć Gregoria i dziecko, ale ostatnich kilka tygodni wystarczyło, by Mediolan stał się dla niej miejscem wizyt, a nie domem. Kiedy tylko Gregorio ją zobaczył, poczuł, że się zmieniła. Wróciła do starego życia i nie należała już do niego. Próbował z nią o tym rozmawiać, ale ucinała dyskusję, kiedy tylko ten temat się pojawiał. Nawet córeczka zareagowała na nią inaczej i płakała, gdy Anya brała ją na ręce. Centrum wszechświata Claudii był ojciec, a Anya czuła się z niego wykluczona i narzekała na to, jak bardzo dziecko grymasi. – Powinnaś spędzać z nią więcej czasu – delikatnie beształ Anyę Gregorio. Ale od czasu powrotu prawie nie bywała w domu – chodziła na fitness, zakupy, rozmawiała przez telefon z agentem i przyjaciółmi z innych miast. Nagle znów wydała się młodsza i niegotowa na to, by się ustatkować. Chciała zapomnieć o tym, co działo się w szpitalu, a nie dorastać przy Gregoriu do macierzyństwa. Anya myślała teraz tylko o zabawie. Chciała nadrobić stracony czas. Znów była taka jak tamta kobieta, z którą miał romans, a nie ta, która urodziła córeczkę i płakała nad zmarłym tuż po urodzeniu synkiem. Zachowywała się, jakby Claudia była dzieckiem kogoś innego, i denerwowało ją patrzenie, jak Gregorio się nią zajmuje – kąpie ją, karmi albo wciąż robi zdjęcia. Wydawał się przez to mniej męski, a ona nie uważała tego za seksowne. Był znacznie bardziej ekscytujący rok wcześniej, kiedy zaczęli romansować, a ona zaszła w ciążę. Trzęsła się, myśląc o tym teraz. Oboje się zmienili. On spoważniał, a ona była bardziej chętna do zabawy. Gregoria otrzeźwiło wszystko to, co stracił, stał się głębszy dzięki wspólnym doświadczeniom. Czasem przechodził obok swojego starego domu i zastanawiał się, jak radzi sobie Benedetta. Chciał zadzwonić do drzwi i się z nią zobaczyć, ale nie miał odwagi. Wiedział, że nie chciałaby go widzieć, a nawet gdyby chciała, nie miałby pojęcia, co powiedzieć. Jak można przeprosić za zrzucenie bomby atomowej na ich życie? Teraz uświadamiał sobie, że oszalał, kiedy urodziły się bliźniaki, ojcostwo uderzyło mu do głowy, a wspólne przeżycie tragedii sprawiło, że oszukiwał się, myśląc, iż Anya była kimś więcej, niż naprawdę była. Jedynym błogosławieństwem dla niego była córeczka, którą uwielbiał trzymać w ramionach. Zbyt mocno walczył o jej życie, by ją teraz stracić. A Anya nie mogła się doczekać wyjazdu z Mediolanu, żeby zacząć kolejne zlecenia na całym świecie. Jej osobowość i praca sprawiały, że łatwo było jej uciekać od obowiązków, które, jak spodziewał się Gregorio, powinna z nim dzielić po tym, jak poświęcił dla niej wszystko. Ale wydawało się, że straciła całe zainteresowanie budowaniem z nim życia i rodziny. Głębia i treść, które przelotnie w niej zobaczył w szpitalu w Paryżu, były mirażem. Prawdziwa Anya znów wyszła na pierwszy plan, a po tygodniu od powrotu
do Mediolanu wyjechała na sesje w Londynie, Paryżu i Berlinie. I była przeszczęśliwa, że mogła zostawić opiekę nad dzieckiem Gregoriowi i niani. Wyglądała, jakby odetchnęła z ulgą, kiedy pocałowała go na do widzenia i odjechała, obiecując, że niedługo wróci. Ale jasno było widać fałsz związku, który, jak sądziła, ich łączył. Przerażenie i tragedia połączyły ich mocnymi więzami, ale nie były one wystarczająco silne, by teraz utrzymać ich razem. Do końca października udało mu się odzyskać kilka wątków ze starego życia. Dwoje z jego przyjaciół spotkało się z nim na lunchu i wyraziło współczucie. Ale wszyscy inni zgadzali się, że sam sprowadził na siebie katastrofę. Kiedy Anya była w mieście, nie zapraszano ich nigdzie jako pary. Większość ich przyjaciół i znajomych współczuła Benedetcie, a nie jemu. Płacił wysoką cenę za swoje błędy, a Anya rzadko wracała do Mediolanu, więc przez większość czasu był samotny i prosto z pracy wracał do domu. Jasny punkt w jego życiu, który zawsze przynosił mu radość, stanowiła córeczka. Była warta tego wszystkiego.
Rozdział 12
Telefon Chantal zadzwonił ostatniego dnia października o czwartej nad ranem. Usłyszała go z oddali przez sen i przez chwilę pomyślała, że pozwoli mu dzwonić, aż nie włączy się automatyczna sekretarka, ale mając dzieci rozproszone po całym świecie, nigdy by się na to nie odważyła. Jej instynkt macierzyński wygrał, więc zdjęła telefon z ładowarki, przyjmując, że o tej godzinie to pewnie pomyłka – ale nie mogła ryzykować. – Tak? – powiedziała śpiącym głosem, kiedy Xavier przewrócił się na drugi bok i otworzył jedno oko. A później Chantal usiadła na łóżku i natychmiast się obudziła. Dzwonili ze szpitala w Berlinie i powiedzieli, że jej syn Eric miał wypadek motocyklowy. Żył i był przytomny, ale złamał nogę i rękę i zaraz miał mieć operację umieszczenia gwoździa chirurgicznego w biodrze. – O mój Boże – szepnęła, nie zdając sobie sprawy, że to powiedziała. – Przylecę natychmiast. Czy mogę z nim porozmawiać? Pielęgniarka odpowiedziała, że jest przygotowywany do operacji, ale za kilka godzin wyjdzie. Chantal wyglądała na zdruzgotaną, kiedy Xavier usiadł obok niej, też już całkowicie rozbudzony. – Co się stało? Co jest nie tak? Od razu się zaniepokoił. Nie miał własnych dzieci, ale dzielił jej troskę. Uważał, że jej dzieci są częścią ich wspólnego życia. – Eric miał wypadek motocyklowy – powiedziała, patrząc na niego z przerażeniem w oczach. – Żyje. Zaraz wszczepią mu gwóźdź chirurgiczny w biodro. Złamał nogę i rękę. Dzięki Bogu nie zginął. Nie wspomnieli o urazie głowy, ale była pewna, że poinformowaliby ją, gdyby go doznał. I wiedziała, że jeżdżąc motorem, zawsze nosił solidny kask. – Nienawidzę jego cholernego motocyklu. Uważa, że samochód jest taki mieszczański. Musi się natychmiast pozbyć motoru. Znów sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Air France. Zarezerwowała miejsce na lot do Berlina o ósmej rano. – Chcesz, żebym poleciał z tobą? – natychmiast zaproponował Xavier, ale była przyzwyczajona do tego, że samodzielnie radzi sobie z przeciwnościami losu. Robiła to przez większość swojego życia. – Nie musisz tego robić. – Pochyliła się do niego, żeby pocałować go w podziękowaniu. – Masz dziś pracę. Wiedziała, że przez cały tydzień miał ważne spotkania. A Eric był jej, a nie jego dzieckiem. – Jesteś pewna? Mogę odwołać wszystko, co dziś robię. Chciałbym być tam
z tobą – powiedział, a ona widziała, że mówi poważnie, ale nie chciała przeszkadzać mu w pracy. – Nie powinnaś lecieć sama. Oboje mogli się domyślać, że Eric spędzi trochę czasu w szpitalu i będzie potrzebował pomocy, kiedy wróci do domu. A ze złamaną ręką nie będzie mógł chodzić o kulach. – Zastanawiam się, czy Annaliese była z nim na motorze. Nie pomyślałam, żeby spytać. O nią też się martwiła. Poszła pakować torbę, a następnie wzięła prysznic i się ubrała. Xavier wstał, kiedy była pod prysznicem, zrobił jej kawę i tost – to zazwyczaj jadła na śniadanie. Było już wpół do szóstej rano i miała półtorej godziny do wyjścia. Usiadł z nią przy stole śniadaniowym i wziął ją za rękę. – Zadzwoń, jeśli będziesz chciała, żebym przyjechał – powiedział, a jego wzrok świadczył o tym, że martwi się o nią i jej syna. – Niechętnie to mówię, ale zgadzam się z tobą, motocykle są po prostu zbyt niebezpieczne. Zwłaszcza w Niemczech na autobahnie, pędzą tam jak szaleni. Już tu jest wystarczająco źle. Pewnie mnie znienawidzi za to, że to powiedziałem, ale powinnaś kazać mu z tym skończyć. – Mam nadzieję, że motor został zniszczony. Nie pozwolę mu kupić następnego, kupię mu samochód. Erica nie byłoby stać na to, by samemu kupić motor. – Tylko nic przesadnie mieszczańskiego – zażartował Xavier, a ona się uśmiechnęła. Miło było mieć jego wsparcie, ale weszła już całkowicie w tryb matki i potrafiła myśleć tylko o tym, że Eric ma operację. Chciała dotrzeć do Berlina i zastanawiała się, czy będzie tam, zanim on się obudzi. Niecierpliwiła się i spieszno jej było już do wyjścia. Wzięła niewielką torbę, do której wcześniej zapakowała swetry, dżinsy, przybory toaletowe i zestaw do makijażu. Miała na sobie ciepły prochowiec na wypadek zimna. Xavier odprowadził ją do drzwi i objął. – Kocham cię. Rzucę wszystko i przylecę, jeśli będziesz chciała. – Jak mogło mi się tak poszczęścić, że cię znalazłam? – spytała, uśmiechając się do niego. Taksówka zamówiona przez Xaviera czekała już na nią na zewnątrz. – Skąd wiesz, że to nie było moje życzenie tamtego wieczoru na kolacji? Znaleźć piękną, inteligentną kobietę, którą mógłbym kochać przez resztę życia? Kiedy mówił takie rzeczy, przechodził jej po plecach dreszcz. Jak mógłby ją kochać przez resztę życia, skoro ona jest prawie dwadzieścia lat starsza od niego? Liczby nie bardzo się zgadzały. Ale nie wypominała mu tego teraz. Pocałował ją znów, a ona wybiegła przez drzwi. Była szósta rano, więc wrócił do łóżka, myśląc o niej i jej synu. Wzdrygnął się, wyobrażając sobie, jak okropnie byłoby, gdyby
Eric zginął. Nie potrafił o tym myśleć; nie sądził, by to przetrwała. Ludzie przeżywali takie rzeczy, a ona była silną kobietą, ale miał nadzieję, że nic takiego nigdy jej nie spotka. Kochał ją i nienawidził patrzeć, jak cierpi i martwi się o rannego syna. Chantal dotarła na lotnisko na długo przed odlotem i była jedną z pierwszych osób na pokładzie samolotu. Odlecieli planowo i wylądowali w Berlinie o wpół do dziesiątej. Wybiegła przez bramkę i wzięła taksówkę do szpitala. W informacji powiedziano jej, że syn jest już w sali pooperacyjnej, a także na którym piętrze znajduje się odpowiednia poczekalnia. Na miejscu podeszła do dyżurki, gdzie poinformowano ją, że stan Erica jest stabilny i że w południe będzie w swoim pokoju. Tym razem pamiętała, żeby spytać, czy ktoś był na motorze wraz z nim – okazało się, że był sam. Zadzwoniła wtedy do mieszkania syna. Odebrała Annaliese. Przez łzy powiedziała Chantal, że Eric nie wrócił na noc, co zupełnie nie było w jego stylu, i że się zamartwia. Chantal uświadomiła sobie wtedy, że tylko ona była jego awaryjnym kontaktem i Annaliese nie miała jak się dowiedzieć, co się stało. Nikt jej nie powiadomił. – Wszystko z nim w porządku – powiedziała Chantal spokojnie, próbując uspokoić dziewczynę. – Miał wypadek na motorze. Złamał nogę i rękę, ale nic mu nie zagraża. Jestem teraz w szpitalu. Annaliese jeszcze bardziej się rozpłakała, kiedy usłyszała wieści, i zaczęła mówić po niemiecku, a później wróciła do swojej łamanej francuszczyzny. – Myślałam, że może zginął – powiedziała wstrząśniętym głosem. – Ma szczęście, że żyje – odparła Chantal z uczuciem. – Wciąż jest w sali pooperacyjnej. Dopiero za kilka godzin trafi do swojego pokoju. Możesz przyjechać zobaczyć się z nim później. – Mam dziś zajęcia – powiedziała, zmartwiona wieściami, ale z poczuciem ulgi, że chłopak żyje. – Mogę przyjechać wieczorem. – Z radością cię zobaczy – powiedziała uprzejmie Chantal i odłożyła słuchawkę. Stała w hallu i czekała na niego, kiedy wywieziono go z sali pooperacyjnej do pokoju, w którym było już trzech innych mężczyzn. Spojrzał na swoją matkę z wdzięcznością. Zawsze była przy nim i pozostałych swoich dzieciach, od samego początku. W jakimś sensie wiedział, że przyjedzie. – Przepraszam – powiedział do matki, kiedy pochyliła się i pocałowała go w twarz, wciąż usmoloną po wypadku. Nie marnowano czasu na to, żeby mu ją umyć. Były ważniejsze sprawy do załatwienia. Miał gips na ręce i nodze. Lekarz, z którym rozmawiała, czekając, powiedział, że Eric spędzi tydzień w szpitalu. W przypadku ręki było to zwykłe złamanie i po miesiącu będzie można zdjąć gips. Noga wymagała więcej czasu: dwóch do trzech miesięcy. Będzie musiał pójść do szpitala rehabilitacyjnego na
terapię, dopóki nie zacznie poruszać się o własnych siłach. – I dobrze, że ci przykro – zbeształa go. – Możesz zapomnieć o motorze. Dołączysz do reszty mieszczan i będziesz jeździł samochodem. Uśmiechnął się, a ona zostawiła go, żeby wywalczyć mu prywatny pokój. Godzinę później leżał już w jedynce, umyty przez matkę i pielęgniarkę. Traktowały go jak dziecko, a on usnął po tym, jak pielęgniarka dała mu zastrzyk. Matka siedziała obok niego, doglądając go i dziękując losowi za to, że syn żyje. Później poszła do stołówki po coś do jedzenia. Pomyślała o tym, żeby zadzwonić do Xaviera, ale nie chciała mu przeszkadzać w biurze. Wracając do pokoju Erica, poczuła dziwne ukłucie samotności. Od dwudziestu lat, kiedy trzeba było czuwać nad dziećmi w szpitalu, robiła to sama. Szwy, skręcone kostki, skaleczenia, kiedy dorastający chłopcy spadali z drzew. Nagła operacja wyrostka, gdy Charlotte miała dziewięć lat, kamień nerkowy, kiedy Paul miał piętnaście. Zawsze była sama w szpitalnych korytarzach i na oddziałach ratunkowych, martwiła się o nich i musiała podejmować decyzje. Przyzwyczaiła się do tego, ale kiedy teraz o tym pomyślała, uświadomiła sobie, jak długo to robi i ile tym razem wszyscy mieli szczęścia. Minęła ostatni róg przed pokojem Erica i zerknąwszy na korytarz, zauważyła, że czeka na nią Xavier. Wyglądał na poważnego i zmartwionego, kiedy zaczął iść w jej stronę. Gdy go zobaczyła, łzy ulgi wypełniły jej oczy. – Co ty tu robisz? Była całkowicie zdumiona. Nikt nigdy nie wspierał jej tak jak on. – Nie chciałem, żebyś była sama. Przyleciał następnym lotem po niej. – To ważniejsze niż cokolwiek, co miałem dziś robić. Jak się czuje? – Jest półprzytomny. Był w pokoju z trzema innymi facetami. Właśnie kazałam go przenieść do jedynki. Xavier uśmiechnął się i objął ją. – Dlaczego nie jestem zaskoczony? Mama na ratunek. – Właśnie po to są matki. On uważał ją za wspaniałą matkę. Właśnie pokazała to po raz kolejny, kiedy wyskoczyła z łóżka w Paryżu i natychmiast poleciała do Berlina. – Czy dziewczyna była z nim? – spytał. – Nie, była w mieszkaniu. Nikt do niej nie zadzwonił. Myślała, że zginął. – Dzięki Bogu tak się nie stało – powiedział trzeźwo Xavier, a Chantal delikatnie pocałowała go w usta i powoli otworzyła drzwi pokoju Erica. – Poczekam tu na ciebie – szepnął Xavier. – Nie chcę być intruzem. – Przynajmniej wejdź i się przywitaj. Xavier z wahaniem wszedł za nią, ale Eric wciąż mocno spał, więc wyszli z powrotem na zewnątrz, by usiąść w fotelach na korytarzu, gdzie mogli
porozmawiać. Przyniósł w teczce stertę rzeczy do czytania, przyjmując, że będzie zajęta synem. Chantal wciąż nie mogła uwierzyć, że był przy niej. Przez tyle lat nie miała z kim dzielić swoich trosk ani przerażenia, kiedy coś się stało. Zawsze jej się wydawało, że byłoby to proszenie o zbyt wiele. – Może pójdę się zameldować w hotelu? – zaproponował po chwili. – Wrócę później. Już w taksówce, po wylądowaniu w Berlinie, zarezerwował pokój w Adlon Kempinski. Pomyślał o wszystkim. – Jak ja ci się odwdzięczę? – spytała, zanim poszedł, a on uśmiechnął się do niej w odpowiedzi. – Coś wymyślę. Możemy o tym pogadać wieczorem. Roześmiała się i wróciła do pokoju Erica. Spał przez następne dwie godziny, a później poruszył się i uśmiechnął na jej widok. – Cześć, mamo… powinienem zadzwonić do Annaliese. Nie miałem okazji się z nią skontaktować wczoraj w nocy. – Już to zrobiłam. Przyjdzie wieczorem po zajęciach. Cieszę się, że nie była z tobą na motorze. – Ja też – powiedział i próbował poruszyć się na łóżku, co nie było łatwe z taką ilością gipsu. Chantal zawołała pielęgniarkę i razem pomogły mu się wygodnie ułożyć. Matka wyszła z pokoju, kiedy siostra przyniosła mu basen. – Kiedy będę mógł wyjść? – spytał po powrocie Chantal. – Jeszcze trochę musisz tu zostać. Po wyjściu z tego szpitala będziesz musiał pójść do szpitala rehabilitacyjnego, gdzie zostaniesz tak długo, aż postawią cię na nogi. Myślę, że potrwa to około miesiąca, plus tydzień tutaj. – Cholera – powiedział z niepocieszonym wyrazem twarzy. – Pracowałem nad wystawą. Ale dostał bardzo ważną lekcję, wartościową, jeśli dzięki temu przestanie jeździć na motorze i będzie żył. – Jesteś młody, pewnie dość szybko się pozrastasz. Chcesz przyjechać do domu do Paryża, dopóki nie wydobrzejesz? – spytała szybko i była zawiedziona, kiedy potrząsnął głową. – Wolę być tutaj. Berlin zdążył się już stać jego domem. Chciał być blisko przyjaciół, studia, dziewczyny i pracy. – Nic mi nie będzie – zapewnił ją. Kiedy jednak Xavier wrócił w porze obiadu, Eric wyglądał na zmęczonego i było mu chyba niewygodnie. Xavier wszedł na kilka minut za pozwoleniem Erica, który podziękował mu za wsparcie matki, a później gość zszedł do stołówki kupić
Chantal kanapkę i owoce. – To miły facet – skomentował Eric. – Przyleciał z tobą? Był go ciekaw i podobało mu się to, co widział do tej pory, a jego matka wydawała się z nim szczęśliwa i swobodna. – Nie, przyleciał później. To miło z jego strony. Eric pokiwał głową i uśmiechnął się do niej. – Dobrze, że kogoś masz, mamo. – Cieszę się, że tak uważasz. Od zawsze był najuprzejmiejszym i najbardziej empatycznym z jej dzieci. – Dlaczego miałabyś być sama? My nie jesteśmy. Każde z nich kogoś miało, ale nigdy wcześniej nie uzmysłowili sobie, że ona też mogłaby kogoś chcieć. I nigdy nie robiła z tego problemu, ponieważ przez wiele lat, aż do czasu Xaviera, nie poznała nikogo, kto stałby się dla niej ważny. Xavier usiadł z nimi w pokoju Erica, kiedy Chantal jadła kanapkę i jabłko. Oboje wyszli, gdy przyszła Annaliese, żeby dwoje młodych ludzi mogło zostać sam na sam. Annaliese rozpłakała się i objęła go, a Eric wyglądał na szczęśliwego, że ją widzi, chociaż beształa go za szaleńczą jazdę. Chantal obiecała odwiedzić go znów rano i pojechali do hotelu. Xavier zarezerwował dla nich piękny pokój, a Chantal położyła się na łóżku wyczerpana. Była na nogach, pełna napięcia i zamartwiając się o syna, od czwartej nad ranem. – O mój Boże – jęknęła. – Nie wiedziałam, jak bardzo jestem zmęczona, dopóki się nie położyłam. Umieram. Nalał wody do wanny i wzięli razem kąpiel, a później położyli się do łóżka, rozmawiając. Wydarzenia tego dnia pozwoliły mu uświadomić sobie, jak trudne było dla niej to, że dzieci mieszkają tak daleko. Wciąż były jej dziećmi, chociaż wyrosły. I właśnie takich wypadków najbardziej się obawiała. Nie mogła im też towarzyszyć w codziennych radościach i troskach. Stała się outsiderką w ich życiu poza nagłymi wydarzeniami, takimi jak to, kiedy leciała im na ratunek, ale gdy tylko Eric dojdzie do siebie, zacznie sobie radzić sam, a ona znów stanie się nieistotna. – Niełatwo mieć dzieci – powiedział Xavier w zamyśleniu. – Rzeczywiście – przyznała. – Zawsze robi się dla nich za dużo albo za mało, nie ma cię przy nich wtedy, kiedy tego chcą, albo jesteś zbyt obecny i doprowadzasz je do szału. Musisz pozwolić im rozwinąć własne skrzydła i pomóc wstać, kiedy upadną. I cokolwiek zrobisz, nieważne, jak bardzo się starasz, zawsze jest coś, co zrobiłeś źle i czego ci nie wybaczą. To niewdzięczna praca. Ale najlepsza na świecie. – Uśmiechnęła się do niego. – Trudno wykonać ją dobrze i zazwyczaj cię za coś winią. Jeśli masz szczęście, jedno z nich przez jakieś pięć minut myśli, że jesteś w porządku, nawet jeśli inne uważają, że jesteś beznadziejny.
A najczęściej wszystkie tak sądzą. Charlotte zawsze traktowała mnie surowo. Eric zazwyczaj wybacza mi błędy. Mimo że są członkami tej samej rodziny, to zupełnie inni ludzie. I to cud, jeśli choć czasem udaje się zrobić coś dobrze, bez względu na to, jak bardzo się starasz. – Właśnie dlatego nigdy nie chciałem mieć dzieci. Trzeba być Einsteinem, żeby sobie z tym poradzić. – Nie, nie trzeba. Po prostu należy robić, co w naszej mocy i bardzo je kochać, niezależnie od wszystkiego. I pozwalać im iść swoją drogą, kiedy nadejdzie czas, co było najtrudniejsze ze wszystkiego. – Dzieci chyba nigdy nie wybaczają swoim rodzicom. Wydaje mi się to okrutne. – Naprawdę nie chcesz dzieci? – spytała go roztropnie. Czasem miała wrażenie, że odbiera go kobiecie w jego wieku, która mogłaby mu dać dzieci. – Nie bardzo. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym być w tym dobry. Wolę zajmować się twoimi albo mojego brata. Łatwiej, kiedy są już dorosłe i gdy winią kogoś innego za to, co poszło im w życiu nie tak. Małe dzieci są zbyt przerażające. I pewnie bym to spieprzył. A kobiety, które desperacko pragną dzieci, zawsze sprawiają, że robię się nerwowy. Jestem znacznie szczęśliwszy z tobą – powiedział, pochylając się, żeby ją pocałować. Wiedział, co myśli, więc chciał ją uspokoić. Nie żałował niczego, co tracił, będąc z nią – czuł tak od samego początku. – Nie pozbawiasz mnie niczego. Gdybym chciał dzieci, pewnie już bym o tym wiedział. – Na szczęście dla mnie – powiedziała i odwzajemniła pocałunek. Kiedy obudzili się rano, Xavier zamówił śniadanie do pokoju, a Chantal wróciła do szpitala, uspokojona po nocy, którą z nim spędziła. To była zupełnie inna sytuacja, niż gdyby przyjechała tu sama. Powiedział jej, że przyjedzie w południe i zjedzą razem lunch. Kiedy Chantal dotarła na miejsce, Eric narzekał na gips i jedzenie, i chciał wracać do swojego mieszkania. Uspokoiła go, a jedna z pielęgniarek pomogła mu się wykąpać. Kiedy skończyli, przyjechał Xavier z dwiema wielkimi torbami jedzenia z ogródka piwnego po drugiej strony ulicy. – Mam sznycle, kiełbasy, jeszcze kilka sznycli i parę kiełbas, a do tego sznycel – powiedział, a Eric się roześmiał. – Lubię i jedno, i drugie. Rozłożyli jedzenie na papierowych talerzach, Eric zjadł suty posiłek, a później pielęgniarka zrobiła mu kolejny zastrzyk i znów zasnął, podczas gdy Xavier i Chantal wybrali się na spacer po okolicy, a później postanowili na godzinę pójść do muzeum. Wybrali Neue Nationalgalerie, żeby zobaczyć spektakularny
szklany budynek. Zdążyli zwiedzić tylko niewielką część muzeum, ale była to dla obojga miła przerwa od szpitalnej monotonii. Chantal opowiedziała o wszystkim Ericowi, kiedy się obudził. Xavier wrócił na chwilę do hotelu popracować oraz oddzwonić do klientów, i powiedział, że wróci później z kolacją. Kiedy się pojawił, okazało się, że w cudowny sposób znalazł chińską restaurację niedaleko hotelu i kupił wszystkim chińszczyznę. Dołączyła do nich Annaliese. Teraz mogli właściwie tylko czekać, dopóki Eric nie wydobrzeje na tyle, by przenieść go do szpitala rehabilitacyjnego – zgodnie z planem miało do tego dojść pod koniec tygodnia. W związku z tym, że najgorsze już minęło, a Eric miał przed sobą długą rekonwalescencję, następnego dnia Xavier wrócił do Paryża. Chantal planowała wyjechać, kiedy Eric zadomowi się na rehabilitacji, i była nieskończenie wdzięczna, że Xavier przyleciał z nią i pomógł podczas największego kryzysu. Nigdy mu tego nie zapomni. – Kto będzie mi przynosił sznycle i kiełbasy? – spytał go Eric, kiedy Xavier przyszedł się pożegnać. Obaj się roześmiali. – Bądź dobry dla matki – napomniał go Xavier. – Koniec z motocyklami. Eric niechętnie pokiwał głową na zgodę. – Przyjedź mnie odwiedzić, kiedy znów będę chodził – powiedział Xavierowi i podziękował mu za posiłki. Po wylocie Xaviera Chantal siedziała z Erikiem codziennie do końca tygodnia, a później pomogła go przenieść do szpitala rehabilitacyjnego, który był duży, słoneczny i nowoczesny. Było tam kilku innych młodych ludzi, którzy mieli podobne albo jeszcze gorsze wypadki. Została przez weekend, a później go zostawiła. Miał być codziennie zajęty fizjoterapią, chociaż jeszcze nie mógł za dużo robić. Zaczęli go odwiedzać przyjaciele, a Annaliese była z nim co wieczór. Nie potrzebował już matki. Obiecała, że przyjedzie się z nim zobaczyć za dwa tygodnie, a później za miesiąc, kiedy wróci do domu. Zaczęła czuć się niepotrzebna, siedząc i patrząc jak dniami i nocami przychodzą do niego przyjaciele. A on przez całe dnie był zajęty terapią, żeby wzmocnić rękę i nogę. Pocałowała go, wychodząc, i tego samego wieczoru wróciła do Paryża. Nie cierpiała żegnać się z dziećmi. Czuła wtedy wielką pustkę. Była szczęśliwa, zastawszy w mieszkaniu czekającego na nią Xaviera. Zaproponował wyjście na kolację i poszli do swojego ulubionego bistro, gdzie dobrze zjedli. Zrobiło się chłodno i trudno było uwierzyć, że to już listopad. Rok przeleciał szybko i prawie się skończył. Od czerwca tyle wydarzyło się w jej życiu. Po kolacji wrócili do mieszkania, trzymając się za ręce, a on uważnie się jej przyjrzał. Kiedy spotkali się podczas Białej Kolacji, żadne z nich nie sądziło, że będą kończyć rok razem. Kto mógł się tego spodziewać? Albo tego, że Jean-Philippe będzie mieszkał w Pekinie, a Benedetta rozwiedzie się z Gregoriem?
Życie było takie nieprzewidywalne. Była podekscytowana tym, że Jean-Philippe za kilka tygodni wróci do domu odwiedzić Valerie i dzieci. Miała mu tyle do powiedzenia – jeśli chodzi o nią, były to same dobre wieści.
Rozdział 13 Valerie musiała wykazywać się iście żonglerskimi umiejętnościami, od kiedy zaczęła pracę konsultingową dla firmy Beaumont-Sevigny, jednocześnie pracując w pełnym wymiarze w „Vogue’u”, na dodatek w czasie kiedy Jean-Philippe wyjechał do Pekinu. Pod jego nieobecność musiała też przez cały weekend samotnie zajmować się dziećmi. W niektóre dni biegała od rana do wieczora, przynosiła pracę do domu i kończyła ją, kiedy dzieciaki szły do łóżek. Każdej nocy zasypiała późno, próbując zdążyć ze wszystkim, i często budziła się wyczerpana. Praca konsultingowa wymagała dużo czasu, ale nie była skomplikowana. Valerie przeprowadzała ocenę produktów i tego, czy firma idzie w dobrym kierunku. Wykorzystywano wiedzę, którą nabyła w ciągu wielu lat pracy dla „Vogue’a”, a także jej wyczucie smaku i stylu. Ich rynek docelowy nie był tak wysmakowany, jak ekskluzywne linie, przy których zazwyczaj pracowała na stronach „Vogue’a”, ale dobrze się bawiła, doradzając im, i już przeprowadziła trzy prezentacje sugerujące, jak mogliby poprawić swoje linie produktów. Byli zajęci rynkiem międzynarodowym i obecnie skupiali się na Azji z tych samych powodów, z jakich Jean-Philippe pojechał tam do pracy. Było tam wiele pieniędzy do wydania i fortuna do zrobienia. Valerie włożyła dużo pracy i umiejętności w przygotowanie prezentacji, a oni uważnie i chętnie słuchali jej rad. Pracowała blisko z dyrektorem firmy, Charles’em de Beaumontem, jednym z właścicieli, który rozwinął koncepcję biznesową spółki. Jego ojciec był właścicielem dużej firmy modowej, którą sprzedał Chińczykom dwa lata wcześniej, a teraz syn celował w ten sam rynek. Znał się raczej na pieniądzach, ale był też bystry w kwestiach mody i pomagał Valerie przy pracy nad prezentacjami. Był trzydziestosześcioletnim Francuzem, z wyglądu przypominającym raczej modela niż biznesmena, i nieustannie flirtował ze wszystkimi kobietami w biurze. Charles de Beaumont był prawdopodobnie najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego Valerie kiedykolwiek widziała, chociaż zniechęcało ją to, że był w oczywisty sposób kobieciarzem, więc podczas spotkań nie zbaczała z tematów biznesowych, pomimo jego najlepszych prób oczarowania jej. I musiała przyznać, że miał nieskazitelny gust. Rozumiał, co Valerie próbuje osiągnąć, proponując taki kierunek swoich podsumowań oraz prezentacji, i często sugerował nowe ulepszające rozwiązania. I chociaż nie chciała tego przyznać nawet przed samą sobą, byli świetnym zespołem. Jego partner był mniej zaangażowany w modowy aspekt pracy firmy i zajmował się tylko sprawami finansowymi, więc Valerie miała z nim mniejszy kontakt. Wszystkie sprawy załatwiała bezpośrednio z Charles’em. Zawsze udawało mu się umawiać ich spotkania na koniec jej dnia pracy w „Vogue’u” – pozornie dla jej wygody – więc za każdym razem zostawała z nim
sama w jego biurze po tym, jak wszyscy poszli do domu. Zazwyczaj zapraszał ją na kolację, a ona dziękowała i mówiła, że musi wracać do domu do dzieci. – Twój mąż nie może z nimi zostać? – spytał pewnego wieczoru, wyglądając na sfrustrowanego. – Mamy jeszcze tyle kwestii do obgadania w sprawie następnej prezentacji. Był prawdziwym mistrzem przedłużania ich spotkań. – Mój mąż jest w Chinach – powiedziała któregoś wieczoru, wkładając płaszcz. Było wpół do dziesiątej, jej niania z pewnością się wścieknie, a dzieci będą już spały. Nie cierpiała, kiedy nie mogła się z nimi zobaczyć pod koniec dnia, ale jej spotkania z Charles’em zawsze trwały do późna. – Pojechał w delegację? – spytał Charles z zainteresowaniem. – Pracuje w Pekinie – powiedziała, wyglądając na rozkojarzoną, myśląc o niani, która narzekała na późne wyjścia, bo musiała wracać wcześnie następnego ranka, żeby Valerie mogła wyjść do biura i odwieźć Jean-Louisa do szkoły. – Jesteście w separacji? – spytał ją z ciekawości, co ją zaszokowało. – Nic z tych rzeczy. Dostał świetną propozycję, a ja zostałam tutaj dla „Vogue’a”. Kiwnął głową. – Jak mu się podoba? Sam tam pracowałem przez dwa lata – odpowiedział swobodnie Charles. – Nieszczególnie. Jest tam dopiero od września. – To musi być trudne dla ciebie i dzieci – powiedział ze współczującym wyrazem twarzy. – Jest. – Uśmiechnęła się do niego. – Dlatego nie chcę zdenerwować niani. Potrzebuję jej. – Powinnaś znaleźć sobie pomoc domową, która by u ciebie mieszkała na stałe. Dałoby ci to więcej wolności. Nie możesz wybiegać ze spotkań, żeby pędzić do domu do dzieci – powiedział delikatnie ganiącym tonem. – Nie powiedziałabym, że wybiegam ze spotkania. Jest prawie dziesiąta – poprawiła go uprzejmie. Poświęcała na te konsultacje dodatkowe dni i długie godziny. – Dlaczego nie skończymy jutro? I zaplanujmy od razu kolację – powiedział praktycznym tonem. – W ten sposób nie będziemy musieli się spieszyć. Sprawił, że brzmiało to, jakby chodziło tylko o biznes, ale czułaby się dziwnie, jedząc z nim kolację. Z pewnością przeciągnie się do późna. Poza tym on był przystojnym kawalerem, a ona mężatką. Nie pochlebiała sobie myślą, że chce ją zdobyć, ale nie podobało jej się, jak to wygląda. I miała przeczucie, że Jean-Philippe’owi też by się to nie spodobało. Nie chciałaby, żeby w Chinach spędzał czas do późna na spotkaniach z kobietami, po których następowałyby
kolacje. A z tego, co wiedziała, pracował co wieczór w domu i nie miał żadnego życia towarzyskiego. Podobnie jak ona od momentu jego wyjazdu. Już rozciągała swój czas tak mocno, jak tylko się dało, i nie miała go na nic poza pracą i dziećmi. Nie zrobiła nic dla zabawy ani nawet nie była w kinie przez sześć tygodni od czasu wyjazdu Jean-Philippe’a. – Mówię poważnie – powtórzył Charles, kiedy zjechali windą, opuszczając pusty budynek. – Spotkajmy się jutro w moim biurze, żeby to skończyć, i kontynuujmy pracę przy kolacji u mnie. Mogę pojechać po sushi, jeśli chcesz. – Wolałabym nie – powiedziała szczerze. – Jestem mężatką. Czułabym się niezręcznie, pracując z tobą w twoim mieszkaniu. Roześmiał się, słysząc jej słowa. – Och, do diabła. Nie zamierzam cię zgwałcić, Valerie, uspokój się. Mam dziewczynę. I wtedy poczuła się głupio ze względu na swoje słowa i zgodziła się z nim spotkać w jego biurze następnego dnia. – Podwieźć cię? – spytał niewinnie, widząc, że sięga po telefon, żeby dzwonić po taksówkę. Wyglądała na zawstydzoną. – Poradzę sobie. Nie wzięłam dziś samochodu. Czasem korzystam z G7. Będą za chwilkę. – Nie wygłupiaj się. Gdzie mieszkasz? Powiedziała mu. Jego samochód był zaparkowany przy krawężniku przed budynkiem. Zrobiło na niej wrażenie to, że jeździł astonem martinem. – Mieszkam pół kroku od ciebie. Będziesz w domu, zanim taksówka zdąży dojechać. Zawahała się, ale kiedy otworzył drzwi, wsiadła do luksusowego sportowego samochodu. Przez całą drogę rozmawiał z nią na tematy zawodowe. Był bardzo powściągliwy i czuła się idiotycznie z powodu wcześniejszych obaw. Pewnie myślał, że oszalała – przede wszystkim było jej głupio. – Dziękuję za podwiezienie. Spojrzała na niego przepraszająco z powodu wcześniejszych podejrzeń. – Do zobaczenia jutro. Uśmiechnął się i odjechał z rykiem silnika, kiedy ona wpisywała kod do drzwi i wbiegała na górę. Zgodnie z przewidywaniami jej niania wyglądała na wkurzoną. – Tak mi przykro, Mathilde. Utknęłam na spotkaniu. I mam jutro kolejne. Możesz zostać do późna? Wrócę dopiero po kolacji. Niania kiwnęła głową – oznaczało to dla niej zarobek, a poza tym przyzwyczaiła się do tego, że jej pracodawcy wychodzili wieczorami, kiedy Jean-Philippe był w domu. Ale miała też męża, do którego chciała wracać, czyli
więcej, niż Valerie obecnie czuła, że ma. Wszystko było tak skomplikowane bez Jean-Philippe’a. Nie miała partnera, który byłby obecny, żadnego wsparcia, tylko wynajętą pomoc, która była w najlepszym razie ograniczona, ale lepsza niż nic. Kiedy niania wyszła, Valerie wyciągnęła prezentację, zrobiła w niej jeszcze kilka notatek i zastanawiała się, o czym Charles będzie chciał rozmawiać następnego dnia. Wydawała jej się skończona. Włożyła ją z powrotem do teczki, odpowiedziała na kilka maili, sprawdziła wiadomości i zajrzała do śpiących dzieci. Czuła, jakby już nie nadążała. Zawsze była do tyłu – odniosła to samo wrażenie następnego dnia w swoim biurze w „Vogue’u”. Mieli kilka kryzysów, więc dotarła na spotkanie z Charles’em pół godziny spóźniona. – Przepraszam. Miałam szalony dzień w redakcji. Wyglądała na podenerwowaną i przyszła w wielkim pośpiechu. – Nie przejmuj się – powiedział swobodnie. – W gruncie rzeczy może od razu pojedziemy do mnie? Kazałem służącemu odebrać sushi. W ten sposób możemy jeść i pracować bez przerw. Nie ma sensu zaczynać tutaj. Niezręcznie byłoby jej się z nim nie zgodzić, więc potulnie wyszła za nim z biura. Zawiózł ją do swojego mieszkania astonem martinem, i chociaż mieszkał zaledwie kilka przecznic od niej, miał piękny penthouse na Quai Voltaire w starym budynku z widokiem na Sekwanę. Wyszła na balkon podziwiać widok i przepływające rzeką barki i łodzie, a Charles podał jej kieliszek szampana. – Dziękuję. Nie spodziewała się tego i upiła łyk, patrząc na oświetlony prawy brzeg rzeki oraz szklaną kopułę Grand Palais. Był to jeden z najładniejszych widoków w Paryżu. – Pomoże nam pracować – zapewnił ją z uśmiechem, a ona poszła za nim z powrotem do środka. Jego służący zdążył już nakryć stół w luksusowej granitowej kuchni. Wyciągnęła prezentację z teczki i rozłożyła na blacie. – Zróbmy to po kolacji – powiedział swobodnie Charles i wyciągnął półmisek z sushi z lodówki. Było oczywiste, że przyjechało z bardzo ekskluzywnej japońskiej restauracji, która oferowała profesjonalne usługi cateringowe, a nie z osiedlowego baru, w którym zazwyczaj je jadła. Kiedy tylko usiedli, otworzył butelkę bardzo dobrego białego wina. Piła niewiele, żeby wciąż móc pracować, a sushi było przepyszne. Kiedy tylko skończyli, on zaprezentował jej swoje ostatnie pomysły dotyczące projektu – wszystkie były fantastyczne i ją również skłoniły do większej kreatywności. Inspirowali się nawzajem, dodając nowe treści do oryginalnego planu, a jego sugestie spowodowały, że i ona wpadała na kolejne pomysły. Dwie godziny później zgodzili się, że mają doskonale wykończony produkt, z którego oboje są dumni. Była zadowolona, że spędzili razem dodatkowy czas, żeby wszystko dopracować. I dobrze się bawiła, tworząc z nim ostateczną wersję.
– Uwielbiam z tobą pracować, Valerie – powiedział, rozsiadając się w fotelu i uśmiechając się do niej. Jego słowa odzwierciedlały również jej odczucia. – Powinniśmy robić to częściej. Burze mózgów rozwijają się lepiej w domu niż w biurze. Nie ma tu tylu spraw, które mnie rozpraszają. Musiała się zgodzić, że tego wieczoru z pewnością była to prawda. Niektóre z jego pomysłów były doskonałe, a to, co ona do nich dodała, sprawiło, że stały się jeszcze lepsze. – Mnie też dobrze się z tobą pracowało. Uśmiechnęła się do niego. Był bardzo szybki, inteligentny i skuteczny. – Czy zgodziłabyś się kiedyś pójść ze mną do teatru? – spytał ją ni stąd, ni zowąd, kiedy relaksowali się po długim wieczorze koncentracji i produktywności. – Nawet jako mężatka – droczył się z nią. – Jeśli twój mąż mieszka w Pekinie, a ty jesteś tu, musisz czasem wyjść i się zabawić. Jak często bywa w domu? – Planuje wracać co dwa miesiące. Będzie w domu za kilka tygodni. – Właśnie. Z wielką radością poszedłbym z tobą do teatru. Albo kiedyś na kolację. Im więcej będziemy o sobie wiedzieć, tym lepiej będzie się nam współpracowało. – Mówiąc to, wyglądał poważnie i zastanawiała się, czy to była prawda. – Chyba że lubisz balet? – spytał niewinnie. – Jest świetna inscenizacja Jeziora łabędziego. – Lubię i teatr, i balet. – Uśmiechnęła się do niego. – To bardzo miło z twojej strony. Wydawało jej się to trochę niezręczne, ale zachowywał się szczodrze i nie chciała wydać się niewdzięczna. Zachowywał się idealnie po dżentelmeńsku i był skupiony na pracy. – Przyda ci się wolna noc od pracy i dzieci. Wiedziała, że mówi prawdę. Jak na razie nie udało jej się znaleźć czasu na relaks i zaczynała się czuć jak prawdziwy wół roboczy. Nie miała wiele do opowiedzenia Jean-Philippe’owi, ponieważ zajmowała się tylko niewolniczą pracą w biurze, a później biegła do domu, żeby zdążyć zobaczyć dzieci, nim zasną. Od wyjazdu męża nie widziała ani jednego z ich przyjaciół. – Byłoby miło – powiedziała swobodnie, niedługo później wstała, a on uparł się, że zawiezie ją do mieszkania. Musiała przyznać, że czuła się bardzo reprezentacyjnie, będąc odwożoną do domu astonem martinem. Charles był w pełni zaangażowany w sukces firmy i pracował nad produktami jak perfekcjonista. Po drodze przyznał Valerie, jak wielkie wrażenie zrobiło na nim jej zaangażowanie. Pocałował ją delikatnie w oba policzki, zanim wysiadła z samochodu i podziękowała mu za kolację. Była zaskoczona, kiedy odezwał się do niej dwa tygodnie później. Następną prezentację miała mieć dopiero za trzy tygodnie, a ta, o której rozmawiali przy kolacji, była już skończona.
– Wszystko gotowe – powiedział zwycięskim tonem. – Musiałem obiecać im pierworodne dziecko, żeby je dostać, ale udało mi się zdobyć dla nas bilety na balet. To inscenizacja Jeziora łabędziego, o której wspominałem. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Wydaje się bardzo tradycyjna, ale młoda primabalerina jest fantastyczna. Widziałem ją w poprzednim sezonie. Nie spodziewała się, że dostanie bilety tak szybko – ani w ogóle. Kiedy o tym mówił, uznała, że po prostu jest uprzejmy, i skoro zadał sobie taki trud, żeby je zdobyć, wstyd by jej było nie pójść. – To bardzo miło z twojej strony, Charles – powiedziała Valerie, znów czując się niezręcznie. – Nie sądziłam, że zdobędziesz je w tak krótkim czasie. – Chciałbym, żebyśmy się lepiej poznali, Valerie. Jesteś imponującą kobietą i sądzę, że tworzymy dobrą drużynę. Moglibyśmy robić razem znacznie więcej projektów. Zabrzmiało to, jakby myślał o czymś konkretnym dla niej, co sprawiło, że jeszcze mniej chciała mu odmówić. – Dziękuję. Muszę sprawdzić, czy moja niania zgodzi się znów zostać później. – Powiedz niani, że nie ma wyboru – powiedział radośnie. – Albo możemy podrzucić dzieciaki do mojej matki – droczył się z nią. – Ile ich masz? – Troje – powiedziała swobodnie. – Mają pięć, trzy i dwa lata. Twoja matka może nie być zachwycona. Roześmiał się na te słowa. – Nie próżnowałaś: troje dzieci w cztery lata. Wow! – Są bardzo urocze. To świetne dzieciaki. – Ich matka też jest świetna. Chciałbym je kiedyś poznać. Wiesz co? Przyjadę po ciebie jutro przed baletem. Możesz nas sobie przedstawić. Zarezerwowałem nam też stolik na kolację po balecie u Alaina Ducasse’a w Plaza Athénée. Bardzo się postarał, a zaplanowany przez niego wieczór był drogi. Jedyne, co jej się w nim nie podobało, to fakt, że czuła się trochę – a nawet bardzo – jakby zapraszał ją na randkę. Ale w związku z tym, że oficjalnie pracowała dla niego, albo z nim, uznała, że byłoby niegrzecznie odmówić, zwłaszcza że zgoda oznaczała bilety na Jezioro łabędzie. – Dziękuję bardzo – odparła grzecznie. Następnego wieczoru, kiedy po nią przyjechał, czekała na niego w prostej czarnej sukience koktajlowej i czarnym płaszczu. Mathilde bez narzekania zgodziła się zostać. Charles wyglądał bardzo przystojnie w ciemnym garniturze, a Valerie zgodnie z obietnicą wyprowadziła dzieci w piżamach, żeby go poznały. Jean-Louis podał mu rękę, a Isabelle dygnęła niezręcznie po starofrancusku, jak ją nauczyli rodzice. Damien tylko na niego patrzył.
– Gdzie pan zabiera naszą maman? – spytała Isabelle ze zmartwionym wyrazem twarzy. – Na balet – odpowiedziała Valerie – gdzie piękne baleriny noszą tutu, takie jak twoje, i różowe baletki. – Możemy też pójść? – spytała Isabelle, której oczy się rozświetliły. Jej matka pochyliła się, pocałowała ją i obiecała, że pewnego dnia pójdą na balet. – To tylko dla dziewczyn – powiedział Jean-Louis ze zdegustowanym wyrazem twarzy, a później Mathilde zabrała ich z powrotem do pokojów przeczytać im bajkę na dobranoc. – Są bardzo urocze – skomplementował ją wzruszony Charles. – Dobra robota. Uśmiechnęła się, po czym wyszli z mieszkania, kontynuując rozmowę w drodze do opery. Mieli fantastyczne miejsca w loży. Podczas przerwy poszli do baru i wypili szampana, a później zjedli wyśmienitą kolację u Alaina Ducasse’a. Zamówili delikatne białe trufle sprowadzane z Włoch, na które akurat był sezon. Starli je na swoje talerze; były tak niewiarygodnie drogie, że sprzedawano je na wagę. Charles wybrał dla niej najlepsze wina. Był to prawdziwie wytworny posiłek. – Czuję się okropnie rozpieszczona – powiedziała Valerie znad sufletu czekoladowego podanego na deser. – Zazwyczaj nie chodzę na takie kolacje. Białe trufle były niezapomniane – wcześniej jadła je tylko kilka razy w życiu. To bardzo rzadkie grzyby występujące tylko w jednym regionie Włoch. – Zasługujesz na to, żeby cię rozpieszczać, Valerie – powiedział cicho. – Zbyt ciężko pracujesz. – Ty również – powiedziała swobodnie, ale on się nie zgodził. – Mam tylko jedną pracę. Ty masz teraz dwie i w obu radzisz sobie pierwszorzędnie. Nie myśl, że tego nie zauważam: robisz znacznie więcej, niż wymagają twoje obowiązki. No i ja nie wracam wieczorem do trójki dzieci. Wygląda na to, że z nimi też radzisz sobie świetnie. Jesteś prawie jak Wonder Woman. – Chwilę przyglądał się jej poważnym wzrokiem. – Jestem zaskoczony, że twój mąż przyjął posadę w Pekinie i zostawił cię samą z trójką małych dzieci. Wymaga od ciebie bardzo dużo. – Nie mieliśmy wielkiego wyboru. Pojawiła się propozycja nie do odrzucenia, zbyt dobra, by ją zignorować. A ja uważałam, że nie mogę odejść. Nie chcę stracić miejsca w „Vogue’u”. A później, chwilę przed jego wyjazdem, twoja firma przedstawiła mi ofertę. Czuję, że na razie jeszcze moje miejsce jest tu. A on zdecydował, że musi być tam. Próbujemy jakoś sobie z tym poradzić. Powiedziała to szczerze z poważnym wyrazem twarzy, a on słuchał uważnie. – A jak ty się w tym wszystkim odnajdujesz? – przemawiały przez niego
troska i współczucie. – Za wcześnie, żeby coś powiedzieć. Po jego wyjeździe była to dla mnie prawdziwa sztafeta, ale jak na razie sobie radzę. – Utrzymywanie małżeństwa na odległość ośmiu tysięcy kilometrów to duże wyzwanie. A Chiny to zupełnie inny świat. Myślę, że podjęłaś słuszną decyzję, nie jadąc. Nie sądzę, że byłabyś tam szczęśliwa. Może w Szanghaju albo Hongkongu, ale nie w Pekinie. Wciąż jest zbyt przaśny, chociaż wszyscy ważni francuscy projektanci otwierają tam sklepy. Ale ty masz tu istotną rolę do odegrania, zwłaszcza teraz z nami. – Jestem z tego powodu bardzo podekscytowana – powiedziała, uśmiechając się do niego. – To dla mnie fantastyczna możliwość. Zawsze chciałam zająć się konsultingiem, doskonale uzupełnia to, co robię w „Vogue’u”, dzięki temu mogę popracować w prawdziwym świecie, a nie tylko w górnolotnym mikrokosmosie redakcji. – Bardzo nam pomagasz. Liczę na to, że będziemy mieli wiele okazji, żeby razem pracować – powiedział cicho, a później położył dłoń na jej dłoni. – Jesteś wyjątkową kobietą. Mam nadzieję, że będziemy się częściej widywać. Valerie zaczerwieniła się i cofnęła dłoń tak szybko, jak tylko miała odwagę. Był bardzo czarujący i odniosła wrażenie, że się do niej zaleca, chociaż wydawało się to niemożliwe i uznała, że tylko jej się wydaje. To było niemożliwe. Mimo że wyraźnie z nią flirtował, nie sądziła, że chciałby uwieść mężatkę z trójką dzieci. Po kolacji Charles odwiózł ją do domu, a ona nie zaprosiła go na drinka – wydawało się to zbyt osobiste. Odwrócił się do niej, zanim wysiadła z samochodu. Jej długie kształtne nogi były założone jedna na drugą pod szykowną małą czarną. – Kiedy mogę cię znów zobaczyć? Czy jutro to za wcześnie? To pytanie ją zaszokowało. Wiedział, że jest mężatką i ma małe dzieci, ale wiedział też, że jej mąż wyjechał na rok. Zastanawiała się, czy myśli, że Jean-Philippe wyjechał z powodu kłopotów małżeńskich. – Nie… nie wiem, czy powinniśmy – powiedziała Valerie tak bezpośrednio, jak mogła, żeby go nie urazić. W końcu dla niego pracowała. – Świetnie się bawiłam, ale nie chciałabym, by ktokolwiek miał wrażenie, że randkujemy. To byłoby złe. Podobało mu się to, jak stosownie usiłowała się zachować – szanował tego rodzaju kobiety, chociaż nie zawsze zachowywał się równie stosownie. – Czy twój mąż jest tak samo wierny tobie? – spytał bez ogródek. – Mam nadzieję – odparła łagodnym głosem Valerie. – Jesteś pewna? – spytał, usiłując zasiać ziarno wątpliwości, na co nie pozwoliła. – Tak, jestem – odparła bardziej zdecydowanie, próbując przypomnieć sobie, jak bardzo kochał ją Jean-Philippe, a ona jego.
Nigdy wcześniej nie znalazła się w sytuacji, w której mężczyzna chciał się z nią umawiać, wiedząc, że jest mężatką. – Nikt nie musi wiedzieć, że się spotykamy – powiedział ostrożnie Charles. – To sprawa między nami. Wszyscy inni powinni wiedzieć tylko tyle, że razem pracujemy i jesteśmy przyjaciółmi. – Nie mogę się z nikim spotykać – powiedziała jasno. – Jestem mężatką. – W takim razie będziemy przyjaciółmi. Dopóki nie zobaczysz sytuacji w innym świetle. Może wtedy lepiej się poznamy. Nie chciał przyjąć od niej odmowy ani zrozumieć, co do niego mówi. Pocałował ją delikatnie w policzek, a ona wysiadła z samochodu. Obserwował ją, kiedy podeszła do drzwi, wpisała kod i weszła do środka. Pomachała mu, a później zamknęła za sobą drzwi. Serce biło jej mocno, kiedy wbiegała po schodach. Następnego ranka otrzymała największy bukiet czerwonych róż, jaki kiedykolwiek widziała, wraz z liścikiem od niego. „Prześladujesz moje myśli. Napawasz mnie podziwem. Charles”. Nie miała pojęcia, co z nim zrobić. Nie chciała stracić pracy konsultantki, ale nie mogła się z nim spotykać. Zadzwonił jeszcze raz dwa dni później i zaprosił ją na lunch, który wydawał się nieszkodliwy i mniej ryzykowny niż kolacja, więc poszła, żeby spróbować znów wytłumaczyć mu swoją sytuację – a jednocześnie to, jak elegancko ją podrywa, w pewnym sensie było pociągające. Nigdy nie zdradziłaby męża, ale uwaga Charles’a pochlebiała jej. Mówiła sobie, że lunch to żadna niewierność i że nie musi czuć się z tego powodu winna. Charles wyglądał na wniebowziętego na jej widok, kiedy dotarła do Le Voltaire, od lat jednego z najbardziej szykownych bistro w Paryżu, znajdującego się zaraz pod jego mieszkaniem. Bywała tam już wielokrotnie i czuła się swobodniej niż u Ducasse’a. Charles zbył jej wątpliwości i rozmawiali na tysiąc tematów. Była zaszokowana, kiedy zorientowała się, że rozmawiali przy stoliku trzy godziny i że spóźni się do biura. Znów ją podrzucił, po mistrzowsku lawirując astonem martinem w korkach, i do redakcji „Vogue’a” wchodziła z uśmiechem. Wspaniale się bawiła i z każdym spotkaniem czuła się przy nim coraz swobodniej, co trochę ją martwiło. – Dziękuję, Charles. Świetnie się bawiłam podczas lunchu. – Ja też. Zawsze się z tobą świetnie bawię. Zadzwonię do ciebie jutro. Gdyby była singielką, byłaby bardzo podekscytowana tym, że go poznała. Ale w obecnej sytuacji ogarniała ją panika. A co jeśli Jean-Philippe robił to samo w Pekinie? Wysyłał kobietom kwiaty, jadł z nimi eleganckie kolacje i spotykał się z nimi na lunchach w szykownych bistro? Czuła, że niechcący wypływała na głęboką wodę i obawiała się, że straci grunt pod nogami. Charles był bardzo pociągający i wyraźnie zawróciła mu w głowie. A może szukał kolejnego podboju? Albo się nią bawił? Mógłby mieć każdą kobietę, której by zapragnął.
Próbowała sprawić, żeby zwolnił tempo, więc kiedy znów zadzwonił, powiedziała mu, że zabiera dzieci do parku i musi spędzić z nimi trochę czasu. Wobec tego pojawił się w Ogrodzie Luksemburskim, gdzie – jak wspomniała – wybrali się na spacer, z prezentem dla każdego dziecka. Ucieszyły się. Co gorsza, sama też uświadomiła sobie, że cieszy się na jego widok. Kupił wszystkim lody i został z nimi jakiś czas, a kiedy poszedł, dzieci machały mu na do widzenia, jakby był starym znajomym. – Lubię Charles’a – oznajmił Jean-Louis. Dostał od niego mały czerwony samochodzik, który strasznie mu się podobał, Izzie laleczkę, a Damien pluszowego misia, którego mocno przytulał. Później nie miała wieści od Charles’a przez cały weekend, ale zadzwonił w poniedziałek i zaprosił ją na kolację. Powiedział, że chce wypróbować nową indyjską restaurację. Valerie zaczęła mówić, że nie może, ale później się zgodziła. Miał duże umiejętności perswazyjne i był niewiarygodnie uwodzicielski. Podczas kolacji zachowywał wobec niej pełny szacunek i nie próbował jej pocałować, ale ku własnemu przerażeniu uświadomiła sobie, że życzyłaby sobie tego. Nagle była zupełnie zdezorientowana. Nie rozumiała jego motywów ani swoich. Kochała męża, ale czy zakochiwała się w Charles’u? Ile prawdy było w tym wszystkim? Nigdy jeszcze nie przytrafiło jej się coś takiego, ale też nigdy nie czuła się tak samotna jak teraz, kiedy Jean-Philippe był w Pekinie. Mąż zadzwonił do niej tego wieczoru, po tym, jak wróciła z kolacji, i zachowywała się nerwowo, kiedy rozmawiała z nim na Skypie – widział, że coś ją nęka. – Coś jest nie tak? Nie chciała mu powiedzieć, że właśnie była na kolacji z Charles’em. Nie chciała go okłamywać, ale mówić też nie. – Po prostu stres w biurze. Zwyczajne sprawy – powiedziała wymijająco, czując się winna. Później zmieniła temat. – Jak Pekin? – Miałem interesujący weekend. Trochę pozwiedzałem. Tutejsze centra handlowe są niewiarygodne. Spodobałyby ci się. Później, dla równowagi, pojechałem na Wielki Mur Chiński. – Chciał to zrobić od kilku tygodni, ale nie miał czasu. – Uwielbiam tyle rzeczy w tym mieście, ale niestety równie wielu nie cierpię. – A później w jego tonie zaczęła pobrzmiewać tęsknota. – Nie mogę się doczekać powrotu do domu – powiedział czułym głosem. – Jeszcze dziesięć dni. Odliczam godziny do momentu, kiedy zobaczę ciebie i dzieci. To sprawiło, że czuła się jeszcze bardziej winna, i zarazem przypominało jej, że była Kopciuszkiem na balu i za chwilę miała się zmienić w dynię. Kiedy Jean-Philippe wróci do domu, nie będzie mogła się spotykać z Charles’em i zastanawiała się, jak on na to zareaguje, chociaż wiedział, że jest mężatką, a ona była z nim szczera.
Nie była za to szczera z Jean-Philippe’em. Nie miał pojęcia, co się dzieje, i czuła się z tego powodu okropnie. Ale nie mogła mu w żaden sposób powiedzieć, no i tak naprawdę nie było o czym opowiadać. Po prostu spędziła kilka uroczych wieczorów, a teraz była zdezorientowana. Nie zdradziła go. Jeszcze. Ale w głębi serca musiała przed sobą przyznać, że przeszło jej przez myśl to, co mogłoby się zdarzyć, gdyby miała romans z Charles’em. Nigdy wcześniej nie sądziła, że jest do tego zdolna, ale subtelnie ją uwodził i od czasu, kiedy zaczęli razem wychodzić, wydawał jej się niewiarygodnie pociągający. I do tego był miły dla ich dzieci – uświadomiła sobie, że mogłyby o tym powiedzieć ojcu. Jak ona mogła tak się obnosić z tą znajomością? Ale Jean-Philippe nie był już częścią ich codziennego życia – niekiedy miała wrażenie, że nie istnieje. I zastanawiała się, czy on czuje podobnie. – Ja też nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę – powiedziała słabym głosem, a później dodała, że musi iść do łóżka, bo następnego dnia ma wcześnie spotkanie, co nie było prawdą. Tylko tyle miała mu do powiedzenia. Wyglądał na zawiedzionego, że rozmowa kończy się tak szybko, ale przynajmniej miał się z nią zobaczyć za dziesięć dni. Powiedział jej, że gorąco za nią tęskni, a ona zapewniła, że czuje to samo. Zamknęła później komputer z jęknięciem. Co Charles jej zrobił? Całkowicie zawrócił jej w głowie. A może sama sobie to zrobiła? Nie miała już pewności. Charles słyszał poczucie winy w jej głosie, kiedy zadzwonił następnego dnia, i zadał to samo pytanie, które zadał jej mąż: – Coś jest nie tak? Obaj przejrzeli ją na wylot. Nie było w niej sztuczności. Była szczerą osobą, przynajmniej do niedawna. Teraz nie była już tego taka pewna. – Nie wiem, co robię – powiedziała udręczonym tonem. – Rozmawiałam wczoraj z mężem i okłamałam go. Nie mogę mu powiedzieć, że co chwila chodzimy na kolacje. Zachowuję się jak singielka, a nią nie jestem, Charles. – Wiem, że nie jesteś. Mnie nie okłamałaś. Znam zasady. I nie naciskałem na ciebie. Wiem, że to musi być dla ciebie dezorientujące. Jego tu nie ma, a ja jestem. Nie chcę na ciebie naciskać. Chcę, żebyś była ze mną, Valerie, a nie z nim. A na to potrzeba czasu. Możesz się zastanawiać tak długo, jak tylko chcesz. To, co właśnie powiedział, sprawiło, że poczuła się niemal, jakby tonęła. Chciał ją ukraść mężowi i mówił o tym zupełnie szczerze, a ona grała w jego grę. – Tak nie wolno, Charles. Nigdy wcześniej go nie zdradziłam. – I teraz też nie zdradziłaś. Sądzę, że on nigdy wcześniej nie przeprowadzał się do Pekinu. Czego się spodziewał? Nie zostawia się kobiety takiej jak ty samej sobie, jakby się parkowało ulubiony samochód w garażu. Zasługujesz na mężczyznę, który uwielbia cię, będąc u twojego boku, a nie takiego, który wyjeżdża poszukiwać szczęścia dla siebie i zostawia cię samą z trojgiem dzieci.
Przykro mi, ale sam sobie na to zasłużył. Jesteś jedyną kobietą, jaką znam, która by się na coś takiego zgodziła i jeszcze czuła winna, że jest z innym mężczyzną. Jego ostre słowa zaszokowały ją. – Robi to dla nas, dla naszej przyszłości – broniła się. – Robi to po to, żeby nakarmić swoje ego, bo ekscytuje go to, że może podbić dziewiczy rynek i wyrobić sobie nazwisko. Znam to, byłem na jego miejscu. Robiłem to samo. Ale nie zostawiłem żony z trojgiem dzieci w Paryżu. Nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, czy jego słowa o motywach Jean-Philippe’a były prawdziwe. Może mężczyźni rozpoznawali te rzeczy lepiej niż kobiety. – I to ty się czujesz winna, chociaż nie zrobiłaś nic złego. To jego powinno zżerać poczucie winy, tak by nie spał po nocach, a nie ciebie. Była to jego najbardziej bezpośrednia wypowiedź, ale ona też zawsze była z nim szczera. – Odmówiłam wyjazdu z nim. Nie zapominaj o tym. – Miałaś prawo to zrobić, w końcu brałaś pod uwagę dobro trójki dzieci i własnej kariery. Powinien wtedy zrezygnować ze swojego planu i zostać tutaj. Mówię ci, gdybym miał za żonę tak cudowną kobietę jak ty, nie spuszczałbym jej z oka. – Dziękuję za komplement – powiedziała smutno. – Ale nie mogę usprawiedliwiać moich wątpliwych uczynków jego działaniami. – A co zrobiłaś źle? Okłamałaś mnie? Przespałaś się ze mną? Zdradziłaś go? Nic takiego się nie stało. – Zdradziłam go w swoim sercu. Nie wie, co robię. A teraz go okłamuję. Nie zapominaj, że można grzeszyć zaniechaniem. – O mój Boże! – Roześmiał się na te słowa. – Grzechy zaniechania, nieczyste myśli i pożądliwość serca. Cieszę się, że to słyszę – powiedział, wydając się zadowolony. – Przynajmniej nie jestem jedynym, który ma nieczyste myśli. Byłbym zawiedziony, gdyby tak było. – Jego słowa ją rozbawiły. Podroczył się z nią później przez kilka minut, a ona się uspokoiła. – Chodźmy w tym tygodniu na pizzę i przestańmy się tym martwić. Niech los zadecyduje. Jeśli mamy być razem, Valerie, to będziemy o tym wiedzieć. A jeśli nie, to on będzie szczęśliwym zwycięzcą, chociaż mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Charles również nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Z początku zapraszał ją na spotkania z uprzejmości, żeby poznali się lepiej i łatwiej im się pracowało. Ale w miarę upływu czasu, kiedy ją poznawał, odkrył kobietę, którą podziwiał, wyznającą prawdziwe wartości, i uświadomił sobie, czego brakowało mu przez całe życie spędzone z płytkimi kobietami, z którymi się wcześniej spotykał. Nie był mężczyzną, który łatwo godził się z porażką. A teraz chciał odebrać ją Jean-Philippe’owi. Valerie, zachowując się tak honorowo, jeszcze bardziej go
pociągała, a on jeszcze bardziej starał się ją przekonać, żeby była z nim. Siła jego argumentów uderzała jej do głowy. Jeszcze żaden mężczyzna nie zalecał się do niej z taką determinacją. Nie wiedziała, czy ją olśnił, oczarował, czy się w nim zakochiwała. Coraz trudniej było mu się oprzeć. Choć tego nie planowała, Valerie zjadła obiad z Charles’em wieczorem przed przylotem Jean-Philippe’a, a Charles pocałował ją namiętnie w samochodzie, kiedy zatrzymali się pod jej domem. Aż do tamtej chwili się powstrzymywał i poraził ją swoją śmiałością, więc ku własnemu przerażeniu nie opierała się jego awansom. – Chciałem dać ci coś, co sprawi, że mnie zapamiętasz – szepnął. – Jak długo on tu będzie? Sposób, w jaki to powiedział, sprawił, że poczuła się jak kobieta rozdarta między dwoma mężczyznami. – Dwa tygodnie – szepnęła w odpowiedzi, a on pocałował ją znów. Odwzajemniła pocałunek równie gorąco. – Będę na ciebie czekał. Zadzwoń, kiedy będziesz mogła. Martwię się o ciebie. – Nie musisz – powiedziała cicho. – Nic mi nie będzie. Zadzwonię. Usiłowała mówić spokojnie, ale patrzyła na niego z tęsknotą. Później weszła do domu. Z trwogą uświadomiła sobie, że nie chciała, by Jean-Philippe wrócił do domu. Nie teraz. Nie chciała stracić Charles’a, a wiedziała, że będzie za nim tęsknić i czuła się z tego powodu okropnie winna, jednocześnie nie wiedząc już, co właściwie do niego czuje. Był zakazanym owocem, któremu desperacko usiłowała się oprzeć. Przez chwilę była zła na Jean-Philippe’a za to, że pojechał do Pekinu i zostawił ją w tej sytuacji, bezbronną i narażoną na zaloty innych mężczyzn. Ale bardziej niż jego winiła siebie za to, że Charles tak bardzo ją pociągał i że pozwoliła sprawom zajść tak daleko. Wiedziała, że nie powinna była się z nim spotykać, ale wpadła w to tak niewinnie. A Charles chciał teraz tylko jednego – zdobyć ją.
Rozdział 14
Kiedy Jean-Philippe wrócił do domu, jego dzieci pisnęły z radości i rzuciły mu się w ramiona, a Valerie uśmiechnęła się do niego z drugiego końca pokoju, w milczeniu podeszła i objęła go. Jego widok sprawił, że wydał się prawdziwy. Nie był tylko obrazem na Skypie, a kiedy na nią spojrzał, przypomniała sobie wszystko to, co w nim kochała. W ciągu ostatnich kilku tygodni Charles wypchnął wszystkie myśli o mężu z jej głowy. Był władczy, atrakcyjny i przekonujący. Kiedy pocałowała Jean-Philippe’a, znów poczuła się zdezorientowana. Wiedziała, że kocha męża, ale skoro tak, to dlaczego tak bardzo pociągał ją inny mężczyzna? Kręciło jej się w głowie, kiedy poszli tej nocy z Jean-Philippe’em do łóżka, a on kochał się z nią z siłą całej tęsknoty, którą czuł przez dwa miesiące rozłąki. Później na jej policzkach pojawiły się łzy, których nie potrafiła i nie próbowała wyjaśnić. Jean-Philippe przyglądał się jej bacznie przez następnych kilka spędzonych wspólnie dni. Czuł, że coś się w niej zmieniło, była dziwnie przybita. Nie mógł dokładnie stwierdzić, co to było, i zastanawiał się, czy wysiłek samotnego żonglowania wszystkim – dwiema posadami i trójką dzieci – jej nie przytłacza. Ale nie narzekała na to. Była niezwykle cicha, lecz bardzo kochająca. Próbował to wyjaśnić Chantal, kiedy jadł z nią lunch, a ona opowiedziała mu wszystko o Xavierze i tym, jak dobrze się dogadują. Wciąż miała obsesję, że on pewnego dnia ucieknie z młodszą kobietą, ale wydawała się przeszczęśliwa i mówiła, że tak jest. Miała się świetnie – Jean-Philippe nigdy nie widział jej w tak dobrej formie. – Na litość boską – powiedziała Chantal w odpowiedzi na jego słowa o Valerie. – Biedna kobieta pewnie jest wyczerpana. Uciekłeś do Chin i zostawiłeś ją z trójką dzieci. Pracuje jak niewolnica w „Vogue’u”, który dla każdej normalnej osoby byłby fabryką stresu, a na dodatek ma jeszcze odpowiedzialną robotę konsultingową. Czego się spodziewałeś? Sama byłabym przytłoczona, gdybym musiała sobie z tym wszystkim radzić, a ciebie nie ma na miejscu i jej nie pomagasz. Może liczyć tylko na siebie. Powinnam do niej zadzwonić. Ale byłam zajęta – pracowałam nad dwoma projektami i spędzałam czas z Xavierem. Eric miał wypadek, a ja latam co chwila do Berlina go odwiedzać. Obiecuję, że tym razem zadzwonię do niej, kiedy wyjedziesz. Chantal nie martwiła się o Valerie. Ona i Jean-Philippe uwielbiali się. To nie mogło się zmienić w ciągu dwóch miesięcy. – Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale myślisz, że ma romans? – naciskał Jean-Philippe. Coś nie dawało mu spokoju. Valerie nie przypominała samej siebie. – Nie bądź śmieszny. Kiedy miałaby czas? Sam mówiłeś, że w weekendy nie ma nawet niani. Z kim miałaby mieć romans? Z waszym pediatrą?
Ale oboje wiedzieli, że dziwne rzeczy się zdarzają, a ludzie, po których nikt by się nie spodziewał, że zostawią swoich współmałżonków, często odchodzą. Jednak Chantal po prostu nie umiała sobie wyobrazić, że Valerie mogłaby to zrobić Jean -Philippe’owi. Szaleli za sobą od dnia, kiedy się poznali. Z drugiej strony wiedziała, że mieli ciężki okres po tym, jak on podjął decyzję o wyjeździe do Pekinu. Mimo to nie wierzyła, że Valerie mogłaby mieć romans – była całkowicie oddana mężowi. – Spotyka wielu interesujących ludzi w „Vogue’u”. Pisarzy, fotografów, projektantów. – Większość projektantów to geje, więc ich możesz wykluczyć. – Chantal próbowała obrócić sprawę w żart, ale nie udało jej się. Polował na czarownice. – Jej nowa praca konsultingowa to duża sprawa – powiedział. – Właściciele tej firmy to grube ryby w świecie finansów, a teraz inwestują w modę, bo tam są prawdziwe pieniądze. Śpią na forsie i nie są gejami. – Co to za ludzie? – spytała Chantal z zainteresowaniem. – Serge Sevigny i Charles de Beaumont. Znam Sevigny’ego; to trochę palant, straszny egocentryk. Nigdy nie poznałem Beaumonta, ale dużo o nim słyszałem. Zrobił kilka sporych interesów w Chinach, zainwestował w to, co trzeba, i zgarnął dużą pulę. – Wiem, kto to – przyznała Chantal. – Chyba spotykał się z córką mojego przyjaciela. Jeśli to ten, o którym myślę, to rzeczywiście jest przystojny, ale ma skłonność do ślicznotek z dobrych rodzin, debiutantek, a nie mężatek z trójką dzieci. To chyba trochę playboy. – Moja żona jest ładna i młoda, a on może dorósł – powiedział Jean-Philippe z paniką w oczach. – Valerie to za duży kłopot dla tego rodzaju facetów. Jest twoją żoną, a ty jesteś twardym konkurentem dla każdego gościa. Ma dzieci, męża i wymagającą pracę. Nie jest wolna, żeby hasać i się bawić. A teraz na dodatek jest samotną matką waszych dzieci bez pomocy w weekendy. Kiepska z niej kandydatka na gorący romans, chyba że facet ma ochotę zajmować się twoimi dziećmi w soboty i niedziele. Nie słyszałam nigdy o gościu, który chciałby to robić, gdyby miał ochotę na romans. Tacy mężczyźni chcą kobiety dostępnej, z wolnym czasem. Valerie musi teraz tonąć bez ciebie. Jej słowa wywołały w nim poczucie winy, ale wiedział, że są prawdziwe. Pozostawił żonę z ogromnym brzemieniem, kiedy przyjął posadę w Pekinie. Może zbyt dużym. – Być może jest zmęczona albo w depresji. Na pewno nie jest jej wesoło bez ciebie. Może powinniście zrobić razem coś fajnego, póki tu jesteś, a nie tylko spędzać czas z dzieciakami. Przywróć waszemu życiu trochę romantyzmu. Wydaje się, że Valerie tego potrzebuje.
– Pewnie masz rację. Może wzięcie tej posady było samolubne z mojej strony. – A jak ci tam idzie? – spytała z troską. Wyglądał na zmęczonego i szczuplejszego, ale dostrzegła błysk w jego oku. – Interesy, które robimy, są fascynujące. A pieniędzy wystarczy dla wszystkich. Ale nienawidzę tego miejsca. Nie chciałbym spędzać reszty życia w tym mieście. – Planowałeś być tam tylko przez rok, prawda? – Albo dwa lub trzy. Nie powiedziałem jeszcze tego Valerie, ale teraz widzę, dlaczego chcieli, żebym się zobowiązał na trzy lata. Właściwie to tak trzeba, jeśli chce się zrobić coś większego. – Chyba powinieneś uważać – powiedziała Chantal ostrożnie. – Nie przesadzaj. Jej życie nie jest teraz proste i może się znudzić byciem żoną na pół etatu. Tego wieczoru, idąc za radą Chantal, zabrał Valerie na kolację do Le Voltaire. Zawahała się, kiedy to zaproponował, a później się zgodziła. Wiedział, że to jedna z jej ulubionych restauracji i że chodziła tam bez przerwy z redaktorami, więc był zaskoczony, kiedy nie zareagowała zbyt entuzjastycznie. Byli w połowie kolacji, gdy do restauracji wszedł mężczyzna z młodą kobietą, a Jean-Philippe zobaczył, jak Valerie sztywnieje. Zerknęła na mężczyznę, a ich spojrzenia spotkały się, kiedy przechodził obok nich do stolika w rogu. Pomiędzy obojgiem wydarzyło się coś dziwnego, co Jean-Philippe zauważył, więc spytał ją półgłosem, kim jest ten człowiek. – To dyrektor kreatywny i jeden z partnerów w Beaumont -Sevigny, gdzie jestem konsultantką. Charles de Beaumont – powiedziała niemal zbyt nonszalancko. A Jean-Philippe poczuł, jak żołądek mu się kurczy, kiedy spojrzał raz jeszcze na mężczyznę przy stoliku w rogu. Był z bardzo atrakcyjną młodą kobietą, ale patrzył na Valerie, a jego wzrok zhardział, kiedy przeniósł go na Jean-Philippe’a. Ten wyczuł w nim drapieżnika spuszczonego ze smyczy i duże zagrożenie. – Dlaczego się z tobą nie przywitał? – spytał Valerie. Bawiła się jedzeniem na talerzu. – Nie wiem. Nie znam go prywatnie, a wygląda, jakby był na randce. Z całych sił próbowała nie patrzeć w stronę jego stolika i nie zamówiła deseru, a Jean-Philippe nie był pewien, czy sobie tego nie wyobraził, ale wydawało się, jakby nie mogła się doczekać wyjścia. Zapłacił rachunek i pojechali do domu – przez całą drogę w samochodzie milczała. Słyszał, że dostała esemesa, ale nie spojrzała na telefon, dopóki nie dotarli do domu, co było dla niej nietypowe. Widział, że nie odpowiedziała, tylko wyłączyła telefon. Wiadomość była od Charles’a. „Chciałem cię porwać, kiedy cię
zobaczyłem”. Odpisała tylko, że za nim tęskni i usunęła wiadomość. Jean-Philippe czułby się jak głupiec, gdyby zapytał, od kogo jest esemes – w końcu dostawała ich tak wiele. Nie zrobił tego więc, ale i tak uważał, że w jej zachowaniu jest coś dziwnego. Kiedy szykowali się do pójścia spać, nie mógł się powstrzymać od zastanawiania się, czy coś się dzieje między nią a Charles’em de Beaumontem. Jean-Philippe był podenerwowany faktem, że Beaumont okazał się przystojny, ale Valerie nie wydawała się być pod wrażeniem. Może był szalony albo miał paranoję, ponieważ zostawił żonę samą. Teraz jednak uświadamiał sobie, że nie będzie łatwo, jeśli zostanie w Pekinie na rok, a jeszcze gorzej, jeżeli podpisze umowę na kolejny, co, jak zaczynał sobie uświadamiać, być może będzie musiał zrobić. Przyzwyczajenie się do siebie na nowo i poczucie się ze sobą swobodnie zabrało im jakiś tydzień. Widział, że w drugim tygodniu Valerie zaczyna być przy nim znacznie bardziej zrelaksowana, ale wtedy musiał już wyjeżdżać. Nawet dwa tygodnie nie wystarczyły, żeby odbudować zniszczenia spowodowane jego nieobecnością. Spędzili Święto Dziękczynienia z dziećmi – Valerie chciała się z nimi podzielić tą tradycją, chociaż byli Francuzami. Dla niej jednak wciąż znaczyło ono wiele. Jean-Philippe zauważył, że Valerie wydaje się bardzo smutna przed jego wyjazdem. Powiedział o tym Chantal podczas lunchu w przeddzień wyjazdu do Pekinu. – Chyba ma depresję. À propos – widziałem Beaumonta w Le Voltaire. To bardzo atrakcyjny gość, ale Valerie prawie na niego nie zareagowała. Myślę, że moja nieobecność odbija się na naszym związku bardzo mocno. Potrzebowała prawie dwóch tygodni, żeby się przyzwyczaić i rozluźnić przy mnie, a już jutro wyjeżdżam. Nie wiem, czy to zadziała. Kiedy to mówił, wydawało się, że ma złamane serce. Może zażądał od niej zbyt wiele. Nie twierdził już, że go zdradza, ale zaczynał się zastanawiać, czy mogą oddalić się od siebie na tyle, żeby się rozwieść. Nigdy nie sądził, że może mu się to przydarzyć. Teraz nie był już taki pewien. – To zawsze ryzyko – przypomniała mu Chantal. – Wiedziałeś o tym, kiedy wyjeżdżałeś. A i tak to zrobiłeś. Faceci to czasem idioci. Kiedy wracasz? – Za niecałe cztery tygodnie. Ląduję w Wigilię. – Trochę przesadzasz ze skracaniem wakacji – powiedziała surowo. – Będę tu przez dwa tygodnie. A później znów wrócę na koniec lutego i początek marca. – Po prostu módl się, żeby dzieci sprawiły, że będzie zajęta, a na jej ścieżce nie pojawi się żaden przystojniak, jak Charles de Beaumont. Wciąż wyglądał na zmartwionego, kiedy skończyli lunch, pocałował Chantal w policzek i wyszli z restauracji.
On i Valerie spokojnie spędzili ostatni wieczór – rozmawiali w łóżku. Znów zaczęła przypominać dawną siebie, chociaż wydała mu się milcząca i smutna z powodu jego wyjazdu. Ale tym razem miał wrócić za niecały miesiąc i czekały ich święta z dziećmi. Ponieważ przyjeżdżał do domu tak późno, będzie musiała sama postawić choinkę i powiesić wszystkie dekoracje przed jego powrotem. – Valerie, czy to dla nas za wiele? – spytał szczerze, zanim zgasił światło. – Damy radę? Zaczynał w to wątpić. Może Chantal miała rację i zachował się jak głupiec, podejmując ryzyko. Valerie była piękną kobietą i każdy mężczyzna by jej pragnął. Wiedział też, że zabiłoby go to, gdyby zakończyła ich małżeństwo. – Nie wiem – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Mam nadzieję. Chyba musimy po prostu poczekać i zobaczyć. Nigdy wcześniej nie była z nim tak szczera. Nie obiecywała mu nic na przyszłość, co było przerażającą perspektywą, zwłaszcza na jeden wieczór przed wyjazdem. – Nie chcę cię stracić – powiedział ze smutkiem. – Ja również nie chcę stracić ciebie ani siebie. To trudniejsze, niż się spodziewałam. Kiwnął głową, rozumiejąc, co mówi, i zastanawiając się, co powinien w tej sprawie począć. – Kiedy wróciłem, sądziłem, że masz romans. Byłaś z początku taka nieobecna i odległa. Ale teraz wiem, że mnie nie zdradzasz. – Nie, nie zdradzam – potwierdziła, a on poczuł ulgę. – Mam nadzieję, że nigdy tego nie zrobisz – powiedział gorąco. Spojrzawszy jej w oczy, zauważył w nich coś smutnego. – Ja też mam taką nadzieję – powiedziała łagodnie. To nie była obietnica, tylko nadzieja. Na razie mogła dla niego zrobić tylko tyle i musiał się tym zadowolić. Następnego dnia, wczesnym rankiem, nim wyjechał, pocałował dzieci w ich łóżkach i poszedł pocałować żonę. Przytulała się do niego przez długą chwilę, kiedy ściskał ją mocno, żałując, że znów wyjeżdża. – Będę w domu za kilka tygodni – przypomniał jej. Kiwnęła głową i pocałowała go, po czym wziął torbę i zbiegł po schodach do taksówki, która czekała, żeby zabrać go na lotnisko, skąd leciał z powrotem do Pekinu. Gdy tylko jej mąż wyszedł, Valerie wysłała esemesa do Charles’a i poprosiła go o spotkanie podczas lunchu. Miała spotkać się z nim w biurze w następnym tygodniu w sprawie prezentacji, ale nie chciała czekać tak długo. Poza przypadkowym spotkaniem w Le Voltaire nie widziała go od dwóch tygodni i tęskniła za nim bardziej, niż się tego spodziewała – i bardziej, niż sobie tego
życzyła. Spotkali się w cichym bistro niedaleko jego biura. Miała na sobie czerwony płaszcz i czarne buty – wyglądała niewiarygodnie szykownie. Jego twarz rozświetliła się, kiedy tylko ją zobaczył. Miał na sobie doskonale dopasowany tweedowy garnitur i brązowe zamszowe buty – był równie modnie ubrany, jak ona. Pocałował ją ogniście, gdy tylko weszła. Nie opierała się. – O mój Boże, to były dwa najdłuższe tygodnie mojego życia – powiedział Charles, pożerając ją wzrokiem i napawając się jej widokiem. Uśmiechnęła się. – Jak było? Zadzwoniła do niego tylko raz i napisała kilka esemesów w sprawach zawodowych. Czułaby się zbyt niezręcznie, próbując się z nim skontaktować, kiedy Jean-Philippe był na miejscu, a chciała oddać mężowi szacunek, który, jak sądziła, była mu winna. Dzwonienie do Charles’a, kiedy Jean-Philippe był w mieście, wydawało się nie fair. – W porządku – odparła cicho. – Nie było łatwo. Dziwnie było znów mieć go przy sobie, jakbym już nie była do niego przyzwyczajona… teraz przywykłam do tego, że jestem sama. A kiedy się na powrót przyzwyczailiśmy do siebie, musiał wyjechać. Powiedział mi wczoraj wieczorem, że z początku sądził, iż mam romans. I chciał wiedzieć o tobie wszystko, kiedy cię zobaczyliśmy w Le Voltaire. Myślę, że szósty zmysł mu coś podpowiadał w naszej sprawie, ale postanowił go zignorować. Czuła ulgę, że tak się stało. – Tamtego wieczoru ogarnęło mnie wielkie pragnienie, żeby cię od niego zabrać i uciec. Uśmiechnęła się na jego słowa, sama by się z tego ucieszyła. Charles był znacznie bardziej ekscytującą osobą, ale Jean-Philippe był jej mężem i teraz o tym pamiętała. Jego dwa tygodnie w Paryżu doskonale jej to uzmysłowiły i przypomniały, ile znaczy dla niej ich małżeństwo. Nie chciała tego stracić, nawet jeśli teraz było jej trudno. – Chciałam zobaczyć się z tobą dziś na lunchu, żeby ci powiedzieć, że nie dam rady. Chciałabym, byłoby cudownie. I żałuję, że nie spotkałam cię osiem lat temu, zanim poznałam Jean-Philippe’a. Ale teraz jestem jego żoną. Muszę spróbować to uszanować. To może nie zadziałać, ale powinnam zrobić, co w mojej mocy. Inaczej nigdy sobie nie wybaczę. Nie mogę angażować się w nasz związek za jego plecami i patrzeć mu w oczy, kiedy wraca do domu. Jeśli będę chciała odejść, muszę mu powiedzieć. Ale jeszcze nie wiem, czy chcę odejść. Muszę dać temu szansę. Charles milczał przez długą chwilę, słuchając jej, i coś mu mówiło, że nie uda mu się sprawić, by zmieniła zdanie – miał rację. Był głęboko zawiedziony i zraniony tym, co powiedziała. Ale szanował jej lojalność i szczerość. Częściowo
właśnie przez te cechy tak bardzo jej pragnął. W jego oczach była doskonałą żoną i właśnie mu to udowodniła. Grała uczciwie i zachowała się honorowo. – Jeśli to zrobię, nigdy mi nie zaufasz, a ja nigdy nie zaufam znów sobie, i wszyscy zostaną zranieni. Chcesz, żebym zrezygnowała z konsultingu dla twojej firmy? Przez chwilę to rozważał, a potem potrząsnął głową. – Nie, nie chcę – powiedział, patrząc jej prosto w oczy – za bardzo cię potrzebujemy. I ja też. Żałuję, że nie dajesz nam szansy, Valerie. Wiesz równie dobrze, jak ja, że to nie zadziała. Przecierpisz rok czy dwa, a później dojdziesz do takiego samego wniosku, do którego ja doszedłem teraz. Jest egoistą, że pojechał do Pekinu bez ciebie. Ja nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobił. Dlaczego zamiast cierpieć nie dasz nam szansy? Moglibyśmy być razem tacy szczęśliwi. Był całkowicie szczery, kiedy to powiedział. Widziała wyraźnie, że nie bawi się jej kosztem. – Chciałabym spróbować – powiedziała ze smutkiem Valerie. – I gdybym była singielką, zrobiłabym to. Bardzo mnie kusiło. Ale siedem lat temu wyszłam za niego na dobre i na złe, i traktuję to poważnie. W tej chwili nadeszło „złe”, ale i to mu obiecałam. Mieliśmy siedem lat „dobrego”. Teraz wytrzymam „złe”. Tak długo, jak będę mogła. Jestem to winna jemu i naszym dzieciom. Nie byłoby fair prosić cię, żebyś czekał. Nie wiem, co będzie za kilka lat. – Zazdroszczę mu – powiedział Charles, wyglądając na desperacko nieszczęśliwego. Gdy wyszli z restauracji, pocałował ją – tak, jak chciał to zrobić od dwóch tygodni. A kiedy się rozstali, ruszył ulicą z rękami w kieszeniach i opuszczoną głową, myśląc o niej i o tym, jaką była kobietą, i jakim szczęściarzem był Jean-Philippe Dumas. Charles nienawidził tego, że wychodził z tej rozgrywki przegrany. Kiedy wrócił do biura, jego ego było równie posiniaczone, jak serce. Dwa dni po tym, jak Valerie zjadła lunch z Charles’em de Beaumontem, jej redaktor naczelna zaprosiła ją do biura – przez chwilę Valerie myślała, że ma kłopoty. Ale naczelna miała dla niej projekt. Kwietniowy numer miał być poświęcony Chinom i zaproponowali jej, żeby poleciała do Szanghaju i Pekinu zrobić misję rozpoznawczą i postanowić, na czym się skupić, oraz które modelki i fotografów zaangażować. Chcieli, żeby efekty były spektakularne. Złe wieści, z punktu widzenia „Vogue’a”, były takie, że wyjazd zaplanowano już w następnym tygodniu. – Wiem, że to na ostatnią chwilę, ale będziesz z powrotem akurat na czas, żeby spędzić święta z dziećmi – powiedziała naczelna przepraszająco. Valerie tylko siedziała, uśmiechając się do niej i zastanawiając się, co to może znaczyć. Właśnie zrezygnowała z mężczyzny, na którym jej zależało, i z którym, jak sądziła, mogłaby być, a teraz miała szansę spędzić trochę czasu
z mężem, który w ciągu dwóch ostatnich miesięcy stał się dla niej kimś nieznajomym. To było prawie jak znak. – Twój mąż mieszka w Pekinie, prawda? – Tak. Dopiero od dwóch miesięcy, ale może mi dać jakieś wskazówki. Była zaintrygowana tym, żeby tam pojechać i zobaczyć, gdzie mieszka. Wydawało jej się to bardzo ekscytującą podróżą i nagrodą pocieszenia za to, że postąpiła właściwie z Charles’em. Tęskniła za nim. Kiedy wyszła z biura redaktor naczelnej, wysłała Charles’owi mail z informacją, że nie może się z nim spotkać w przyszłym tygodniu i wygłosić prezentacji. Magazyn wysyła ją do Chin, ale chciałaby dostarczyć mu całość prezentacji przed wyjazdem, a on mógłby się z nią kontaktować w sprawie potrzebnych zmian podczas jej nieobecności. Nie zamierzała go zawieść. Wysłał jej krótką odpowiedź, w której dziękował za doradztwo i sumienne traktowanie obowiązków. Doceniał to, że była profesjonalna do szpiku kości. Później napisała esemesa do Jean-Philippe’a, w którym dała mu znać o podróży. Siedział wtedy w mieszkaniu, smutny, że wrócił, myślał o niej – zastanawiał się, co tu robi, skoro ma w Paryżu żonę i rodzinę, którą kocha. Był w ekstazie, kiedy dowiedział się, że Valerie przyjeżdża i odpowiedział, że pojedzie z nią do Szanghaju. Jej podróż do Chin była dokładnie tym, czego oboje potrzebowali, by wzmocnić wzajemną więź i uratować małżeństwo. – Kiedy przylatujesz? – spytał, uśmiechając się, kiedy zadzwonił do niej na Skypie. – W przyszłym tygodniu. Uśmiechała się do niego promiennie, wdzięczna, że nie zrobiła nic głupiego z Charles’em. Był bardzo pociągający, ale – tak, jak mu powiedziała – to Jean-Philippe był jej mężem, na dobre i na złe. Mogła mieć teraz tylko nadzieję na to, że przed nimi lepsze czasy. Charles de Beaumont niemal ją uwiódł, ale choć był urzekający, to Jean-Philippe był mężczyzną, którego kochała.
Rozdział 15
Kiedy Benedetta wsiadała do samolotu z Rzymu do Delhi, nie miała pojęcia, czego się spodziewać. Wcześnie rano odbyła krótki lot z Mediolanu do Rzymu, a niedługo przed południem wsiadła na pokład drugiego samolotu. Słyszała o ekstremalnej biedzie panującej w Indiach, żebrakach, kalekich dzieciach na ulicach i szokujących warunkach, ale zawsze towarzyszyły temu również historie o niezwykłym pięknie tego kraju – świetle, kolorach, świątyniach, ludziach, materiałach, klejnotach, atmosferze i magii Indii. Czytała o tym trochę, ale chciała, żeby to Dharam roztoczył przed nią te cuda. Nie mogła się już doczekać, żeby pokazał jej tyle, ile tylko może. Lot zdawał się nie kończyć – uprzyjemniała go sobie myślami o miejscach, które znała z jego opisów i chciała zobaczyć. Żeby łatwiej dotrzeć w miejsca, które chcieli zwiedzić, mieli korzystać z jego samolotu, co wydawało jej się idealne. To taki łatwy, wygodny i luksusowy sposób podróżowania. Wylądowała w Delhi chwilę przed północą, po ośmiogodzinnej podróży, a on czekał na nią, kiedy przechodziła przez kontrolę celną – eskortowało ją dwóch miejscowych policjantów i agent z linii lotniczych. Dharam zaaranżował wszystko tak, żeby ułatwić jej przyjazd. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy tylko go zobaczyła, a on od razu ją pocałował. – Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś! Wyglądał na równie podekscytowanego, jak ona i nie mógł się doczekać rozpoczęcia podróży. Zrobił sobie dla niej dwa tygodnie wolnego. Kraj był tak wielki, że nie wydawało się to wystarczające. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, było to, że kobiety wokół niej miały na sobie sari we wszystkich kolorach tęczy, a wiele z nich włożyło sandały wysadzane klejnotami i ozdobiło dłonie bransoletkami. Niektóre miały czerwone bindi na czołach. Mężczyźni byli ubrani w tradycyjne długie tuniki i luźne spodnie. Od razu poczuła, że znalazła się w egzotycznym kraju. W dowolnym europejskim mieście na lotnisku nie można być pewnym, czy jest się w Paryżu, czy w Cincinnati, ale w Delhi natychmiast zostaje się rzuconym w inną kulturę i wszechświat. Byli tam również obcokrajowcy ubrani na modłę zachodnią. Wszystko to razem łączyło się w płótno wibrujących kolorów, które zafascynowały Benedettę, kiedy przechodzili przez lotnisko. Jeden z pracowników Dharama pojawił się, żeby wziąć torby. Dharam zarezerwował jej apartament w hotelu Leela Palace w centrum miasta i podjechali tam jego ciemnoniebieskim bentleyem, za którego kierownicą siedział szofer. Dharam przedstawił Benedetcie kierowcę – miał na imię Manjit – a następnie, w drodze do hotelu, przejechali swobodnie przez dyplomatyczną dzielnicę Chanakyapuri.
Kiedy znaleźli się na miejscu, odźwierni, posłańcy i portierzy zabrali torby i wysłali je do pokoju Benedetty, gdy tylko się zameldowała. Dharam poszedł z nią na górę w towarzystwie dwóch kierowników i konsjerża, by upewnić się, że jest zadowolona ze swojego apartamentu. Jej towarzysz miał tu status bohatera i bardzo ważnej osobistości, więc wszyscy chcieli mieć pewność, że jego gość jest zadowolony. Apartament był fantastyczny i składał się z ogromnego salonu z widokiem na ogrody i wielkiej sypialni – Benedetta twierdziła, że jeszcze nie widziała tak wielkiej w hotelu. Był szampan, truskawki, kosz owoców i pudełko słodyczy oraz małe ciasta, a kiedy tylko weszli do środka, lokaj w liberii zaoferował im podanie szampana lub herbaty. Po takim doświadczeniu trudno było wyobrazić sobie powrót do hotelu na Zachodzie. Były tu całe armie personelu biegającego tam i z powrotem, żeby zaspokoić każde jej pragnienie. Planowali spędzić dwa dni w Delhi. Dharam został i rozmawiał z nią przez dwie godziny, podczas gdy pokojówki rozpakowywały jej rzeczy. W końcu, o trzeciej nad ranem, niechętnie wyszedł, żeby trochę odpocząć. Kiedy obudziła się rankiem, pogoda była doskonała, więc założyła szare spodnie i czerwony kaszmirowy sweter. Wzięła też krótką kurtkę, na wypadek gdyby zrobiło się zimno. Nie mogła się doczekać początku zwiedzania. Zjadła śniadanie, podczas gdy Dharam spędził godzinę w biurze. Kiedy pojawił się w jej apartamencie, była gotowa do drogi. – Gotowa? – spytał, bardzo szczęśliwy, że przyjechała. – Nie mogę się doczekać – odparła z ekscytacją, gdy wyruszyli. Wydawało jej się to wielką przygodą, a Dharam wyglądał na szczęśliwego. Jego kierowca i bentley czekali na zewnątrz. Na początek pokazał jej tradycyjne widoki, Czerwony Fort oraz twierdzę Purana Kila i grobowiec Humajuna. Wysiedli i rozejrzeli się. Zrobili sobie spacer po trawnikach i przez ogrody Lodi, gdzie mogła poczuć spokojną atmosferę. Stamtąd udali się do Kutub Minar, najwyższego ceglanego minaretu na świecie. Wciąż rzucały jej się w oczy kontrasty w mieście, stare i nowe, obfitość i bieda, wołający żebracy, przed którymi była ostrzegana, i piękne kobiety w sari krzątające się po wszystkich ulicach. Zabrał ją do Olive Bar and Kitchen na lunch, a później do centrum handlowego Crescent Mall, by zobaczyć indyjskie ubrania, które Benedetta uznała za fascynujące. Później wrócili do hotelu i napili się herbaty, patrząc na ogrody, a następnie Benedetta poszła do swojego pokoju, aby odpocząć chwilę przed kolacją. – Jak ci się na razie podoba? – spytał ją. Był bardzo dumny ze swojego kraju i miasta, a było oczywiste, że ona również świetnie się bawi i zaczyna zakochiwać w Delhi.
Zostawił ją chwilę przed siódmą, żeby pojechać do domu i się przebrać, ale obiecał wrócić o wpół do dziewiątej na kolację w lokalu Smokehouse Room, o którym opowiedział jej podczas pobytu na Sardynii, a teraz chciał jej pokazać. Z restauracji rozciągał się panoramiczny widok na minaret Kutub Minar, który widzieli rano. Restauracja była imponująca, a kolacja wyśmienita. Zamówił dla niej kilka dań i wyjaśnił, czym są, podczas gdy flota kelnerów podawała im przepyszne jedzenie. Zachwyciła ją liczba osób, które ją obsługiwały, oraz jakość obsługi. Jak na razie Indie w pełni ucieleśniały to, czego się po nich spodziewała, a pobyt dopiero się przecież rozpoczął. Mogła już powiedzieć, że czeka ją wyjątkowa podróż. Dharam o to zadbał i przygotował dla niej wszystko perfekcyjnie. Po kolacji znów ją pocałował i zostawił w salonie jej apartamentu. Nie mógł uwierzyć, że przyleciała. Wciąż dziękował jej za to, że tu jest, a ona dziękowała mu, że wszystko zorganizował. Obiecał jej, że wróci rano i kazał się trochę przespać. Chciał, żeby miała energię, by móc robić wszystko, co zaplanował. Miał jej tyle do pokazania. Kiedy pojawił się następnego ranka, była już ubrana i gotowa – nie spała od kilku godzin. Wyszli niedługo później i zwiedzili starą część Delhi. Poszli do Świątyni Lotosu, na bazar Dilli Haat oraz do Muzeum Narodowego, a pod koniec dnia wróciła do hotelu na masaż i popływać w basenie. Tego wieczoru zjedli kolację w Le Cirque w jej hotelu. Chcieli wcześnie pójść spać, ponieważ następnego dnia o świcie zaczynali podróż. Pragnęła poznać dzieci Dharama, ale jego syn wyjechał grać w polo i miał wrócić dopiero po jej wyjeździe. Za to jego córka mieszkała w Dżajpurze, jednym z miejsc, które mieli odwiedzić podczas podróży. Ich odyseja rozpoczęła się w Khadźuraho, gdzie w ciągu jednego dnia odwiedzili dziesiątki świątyń. Byli tam bogowie, boginie, wojownicy i muzycy przedstawieni na rzeźbach, a Benedetta zrobiła dziesiątki zdjęć aparatem, który ze sobą wzięła. Zjedli kolację w hotelu, a on odprowadził ją do apartamentu przed powrotem do swojego. Rankiem pojechali do Agry zobaczyć Tadż Mahal – nic nie przygotowało jej na porażające piękno tego miejsca. Był to naprawdę najwspanialszy budynek, jaki kiedykolwiek widziała, znacznie przekraczający urodą zdjęcia, które znała od lat. Przechadzali się dookoła, fotografując mauzoleum odbijające się w wodzie, a później zameldowali się w hotelu Oberoi Amarvilas, w cudownym pałacu w pobliżu Tadż Mahal, w którego architekturze widać było wpływy mauretańskie i mongolskie. Były tam piękne tarasy, fontanny, baseny, ogrody i bujne kwiaty. Spektakularne apartamenty ozdobiono drewnianymi mozaikami, marmurowymi podłogami i ciężkimi jedwabnymi zasłonami, a z każdego pokoju rozciągał się widok na Tadż Mahal. Dharam zamówił jej kąpiel z płatkami róż, kiedy wróciła do
siebie odpocząć po kolacji. Pomyślał o wszystkim. Po wieczorze w Agrze pojechali do parku narodowego Ranthambhaur Rasztrij Udjan i zamieszkali w hotelu Vanyavilas na luksusowym campingu – w każdym z odwiedzanych przez nich miejsc Dharam miał pokój albo apartament obok niej. Chciał być blisko, żeby chronić ją, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale przede wszystkim po to, by cieszyć się jej towarzystwem. Rozmawiali ze sobą bez przerwy od kilku dni, od kiedy przyjechała. Miał jej tyle do powiedzenia o każdym miejscu. Następnie przyszła kolej na Dżajpur, gdzie odwiedzili obserwatorium astronomiczne Dżantar Mantar oraz osiemnastowieczny Pałac Wiatrów, Pałac Miejski i pałac Ćandra Mahal. Poza tym, co było jeszcze bardziej ekscytujące dla Benedetty, zjedli kolację z córką Dharama, Ramą, w jej przypominającym pałac domu. Przedstawiła Benedetcie trójkę swoich uroczych i doskonale wychowanych dzieci. Jej mąż grał w polo z jej bratem, ale i tak podała im prawdziwą ucztę, a później przez kilka godzin siedziała i rozmawiała z Benedettą i ojcem. Obie kobiety doskonale się dogadywały, a Dharam wyglądał na dumnego i zadowolonego. Zatrzymali się w cudownym hotelu Rajvilas, gdzie po kolacji poszli na taras na drinka. W hotelu były trzydzieści dwa akry fantastycznych ogrodów, a zapach jaśminu unosił się wszędzie. – Przykro mi, że nie poznałaś mojego zięcia – powiedział Dharam z żalem. – To czarujący młody człowiek. Jego rodzina jest jedną z najważniejszych w Indiach. Ale Dharam też należał do takich ludzi, chociaż cechowała go wielka skromność. Z wszystkich cudów, jakie jej pokazywał, najbardziej zaimponowała jej jego ciągła troska, delikatność i uprzejmość. Benedetta ze smutkiem uświadomiła sobie, że połowa podróży już za nią. Przemijała z prędkością światła, a ona chciała, by trwała wiecznie. – Żałuję, że nie mogę zatrzymać czasu i zobaczyć więcej, i wyryć sobie każdy szczegół w pamięci. – I tak wszystko zapamiętasz. Uśmiechnął się do niej, a ona się zgodziła. Jak mogłaby kiedykolwiek zapomnieć o czymkolwiek, co zobaczyła? Każde doświadczenie, każdy widok, każda świątynia i każdy budynek były niezapomniane i niezwykłe, a jednocześnie tak typowe dla Indii. A każda chwila, w której Dharam dzielił się z nią pięknem swojego kraju, była wyjątkowa i pełna czułości. Po tym, jak z żalem opuścili Ramę, polecieli jego samolotem do Udajpuru i odwiedzili Pałac Miejski, a także targ, gdzie mogła obejrzeć tkaniny. W końcu wzięła próbki wszystkich, żeby mogła odtworzyć niektóre prostsze style i żywe kolory indyjskich materiałów, których nie potrafiłaby opisać w domu. Dharamowi z wielkim trudem udało się sprawić, że Benedetta opuściła targ.
Była bardzo podekscytowana wszystkim, co tam widziała. Chciała zwiedzić cały i wziąć ze sobą tak dużo, jak tylko mogła. Kiedy wychodzili, niosła całe sterty tkanin i pełno bransoletek, które chciała dać przyjaciołom jako suweniry z podróży. Następnego dnia zwiedzali kompleksy świątyń Eklingdżi Mandir i Nagda, jedne z najpiękniejszych, jakie widzieli, a później wrócili zrelaksować się w hotelu. Planowali ostatnie parę dni wycieczki, przed powrotem do Delhi, poświęcić na odpoczynek w Udajpurze. Dharam chciał spędzić z Benedettą kilka spokojniejszych chwil, więc eksplorowali małe boczne uliczki i sklepy, gdzie znalazła kolejne skarby. Była nienasycona, chciała zabrać ze sobą każdy dźwięk, każdy zapach, każdy widok i wspomnienie. – I jak, Benedetto, jesteś zadowolona, że przyjechałaś do Indii? – spytał ostatniego wieczoru. Podróż dobiegała końca, Benedetta za dwa dni miała wracać do domu. Zaliczyli ogromną liczbę widoków, miast, doświadczeń i budowli historycznych, a kultura tego kraju otoczyła ich jak magiczne zaklęcie. Była całkowicie zakochana i zauroczona wycieczką, którą dla niej zaplanował, i wdzięczna za wspólnie spędzony czas. Nie tylko przyjrzała się z bliska jego krajowi, ale i lepiej zrozumiała samego Dharama. Kiedy spotykali się we Włoszech albo w Paryżu, nie uzmysławiała sobie w pełni jego głębi jako człowieka. Był zanurzony w tradycje swojej kultury, w jej łagodności i pięknie, a wspólne spotkanie z jego z córką, którą bardzo kochał i z której był bardzo dumny, pozwoliło Benedetcie odkryć w nim dodatkowy wymiar. I chociaż tych dwu mężczyzn nie dało się ze sobą porównywać, sprawiło to, że jeszcze lepiej uświadomiła sobie, co musiała znosić, będąc z Gregoriem, jak bardzo był płytki, narcystyczny i pozbawiony troski o nią. Dharama cechowała głębia duszy i empatia, których nie zaobserwowała wcześniej u żadnego mężczyzny. Pokochała tradycje, mity, opowieści i historię, którymi się z nią dzielił. Jego jedynym celem przez ostatnie dwa tygodnie było uszczęśliwienie jej i pokazanie swojego kraju, życia i kultury. Kiedy siedzieli i gawędzili tego wieczoru o tym, co zrobili i widzieli, wsunął jej na rękę bransoletkę, którą podziwiała, gdy odwiedzili Pałac Klejnotów w Dżajpurze. Była szeroka i diamentowa, wysadzana nieszlifowanymi indyjskimi diamentami, które ją urzekły. Zobaczywszy ją, otworzyła szeroko oczy – była oszołomiona wyjątkowym prezentem. – Dharam, nie! Pomyślała, że nie powinna przyjmować od niego tak drogiego prezentu, ale bardzo jej się podobał i była szczęśliwa, że może go mieć. Wiedziała, że boleśnie zraniłaby go odmową, więc pochyliła się, żeby pocałować go w policzek w geście podziękowania. Wyglądał na wyjątkowo szczęśliwego, że jest taka zadowolona z prezentu. – Chcę, żebyś miała coś na pamiątkę naszej wycieczki. Mam nadzieję, że
będzie to pierwsza z wielu twoich podróży do Indii. Ten kraj kryje w sobie wiele bogactw, które możemy razem odkrywać. Następnym razem będziemy podróżować wolniej, ale chciałem, żebyś podczas pierwszej wizyty zobaczyła tak wiele aspektów naszego życia, jak tylko można. Chodziło o pewnego rodzaju przegląd. Bardzo chciał, żeby był „następny raz”, by było ich wiele. Wyraźnie dał jej to do zrozumienia. Jej oczy na chwilę pokryły się mgłą, kiedy dotknęła pięknej bransoletki i spojrzała na niego. Wciąż martwiła się jedną rzeczą, która niepokoiła ją od początku. Ich życia były odległe od siebie o cały świat. – Jak mielibyśmy to zrobić? – spytała łagodnym tonem. – Ty mieszkasz tutaj. Ja w Mediolanie. Każdemu z nas trudno się wyrwać. Potrzeba było starannego planowania i sporo uwagi z jego strony. Przez dwa tygodnie zaniedbywał obowiązki zawodowe i gdy Benedetta wyjedzie, będzie musiał pracować jeszcze intensywniej niż zwykle. Podobnie jak ona, kiedy wróci do Mediolanu – słono zapłaci za swoją nieobecność. Oboje wiedzieli, że to prawda – mieli wymagające kariery, wielu pracowników, którzy na nich polegali, a także ważne zadania i obowiązki. Nie widziała, jak ich związek mógłby zadziałać – chyba że jako romantyczne interludium od czasu do czasu – choć wiedziała, że Dharam często bywa w Europie i dzięki własnemu samolotowi łatwiej mu się przemieszczać. Ale jego życie było tutaj, a jej sześć tysięcy kilometrów stąd, we Włoszech. Myśl o tym ją smuciła. – Możemy robić, co tylko chcemy – powiedział łagodnie. – Jeśli chcemy, żeby się udało, to się uda. Wszystko zależy od nas, Benedetto, i od tego, jak wiele wysiłku chcemy w to włożyć i ile czasu sobie poświęcić. Nie spodziewam się, że zrezygnujesz ze swojego życia we Włoszech. Sam mam tutaj zobowiązania i rodzinę. Uważam, że możemy mieć i jedno, i drugie. Być może nie będziemy razem w każdej chwili, ale wolałbym mieć chociaż kawałek ciebie niż w ogóle cię nie mieć. Nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty, która pracuje równie ciężko, jest tak twórcza i ma tego rodzaju sposób patrzenia na życie. Jesteś geniuszem w tym, co robisz. Wiedział też, że była ciepłą, kochającą i mądrą kobietą. – Podobnie jak ty. – Uśmiechnęła się, poruszona komplementem. Na swój sposób była równie skromna, jak on. Pozwalała, by Gregorio spijał całą śmietankę, ale to ona była talentem i kreatywną siłą działającą zza kulis, a świat teraz oddawał jej, co się należało – Dharam cieszył się jej szczęściem. Doskonale wiedział, jak bardzo jest utalentowana. – Geniusze mają niezwykłe życie. Być może nie będziemy jedli codziennie rano razem śniadania, ale możemy połączyć nasze dwa światy, a każde z nas może dodać coś do szczęścia drugiego, spajając ze sobą dwoje wyjątkowych ludzi, dwa życia i dwie kariery. Nie masz dzieci, a moje już dorosły. Lubię spędzać z nimi czas, ale nie potrzebują mnie już na co dzień. Piętnaście lat temu to by się może nie
udało. Teraz jest na to szansa, jeśli jesteś gotowa rozpocząć ze mną jedną z wielkich życiowych przygód. – Kiedy to mówił, wyciągnął do niej dłoń, a ona wzięła ją w milczeniu i spojrzała na niego. – Kocham cię, Benedetto. Zakochałem się w tobie tego wieczoru, kiedy się poznaliśmy. Gdy cię ujrzałem i zacząłem z tobą rozmawiać, nie mogłem uwierzyć w swoje nieszczęście, że jesteś żoną innego mężczyzny. A później on odszedł bez ostrzeżenia. Odszedł, a ja spostrzegłem wyraz bólu w twoich oczach. Chciałem cię objąć i zabrać ze sobą do domu, ale nie mogłem wtedy nic zrobić. Życie było dla nas łaskawe, a przynajmniej dla mnie. I jesteś tu ze mną. Chcę się o ciebie troszczyć i kocham cię. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził, Benedetto. Daruję ci swoje serce i życie. Była całkowicie oszołomiona jego słowami i spojrzeniem. Nie byli jeszcze nawet kochankami i tylko się całowali. Obchodził się z jej sercem ostrożnie po cierpieniu, które spotkało ją z rąk Gregoria. Ale Dharam był zupełnie innym rodzajem człowieka, otwartym i kochającym, opiekuńczym i szczodrym. Wiedziała to teraz. Była bezpieczna. – Ja też cię kocham – powiedziała cicho, i mówiła szczerze. Były to dla niej odważne słowa. – Pójdziesz ze mną ścieżką, którą nam darowano? Kiedy to powiedział, w jej głowie pojawił się obraz Tadż Mahal, niezmiernej miłości, która wymykała się rozumowi, ale trwała przez całe wieki. Kiwnęła głową, a on ją pocałował i tulił przez długą chwilę, aż ogarnęło ją poczucie niezwykłego spokoju. Nigdy nie doświadczyła nic takiego, ale od razu rozpoznała co to. Miłość dobrego człowieka. Później poszli razem na górę, a Dharam zatrzymał się przed drzwiami jej apartamentu, tak jak każdego wieczoru. Benedetta otworzyła przed nim drzwi i swoje serce. Tej nocy spełniły się ich sny. Nie wiedzieli, co się wydarzy, ani jak to się rozwinie, ale zasypiając tej nocy w jego ramionach po tym, jak się kochali, Benedetta wiedziała, że będą razem. Ten wspaniały mężczyzna był jej przeznaczony. Życie dało jej bezcenny dar. Nie miała co do tego wątpliwości.
Rozdział 16
Kiedy w pierwszych dniach grudnia Valerie wylądowała na lotnisku w Pekinie, rozpoczynając podróż dla „Vogue’a”, była przytłoczona wszystkimi widokami i dźwiękami, które przypuściły na nią atak. Otaczały ją hałas, zgiełk lotniska, ogromna liczba ludzi, korki, zanieczyszczenie powietrza. Nie spodziewała się czegoś takiego. Kiedy jechali do miasta, Jean-Philippe pokazywał jej widoki i budynki, objaśniając, co widzi. Pekin wypełniały fascynujące kolorowe pozostałości historii Chin, a także nowe intrygujące aspekty miasta, które mogłaby zawrzeć w raporcie dla „Vogue’a”, ale w pierwszej chwili potrafiła myśleć tylko o tym, jak żył tu jej mąż jako pracujący tu obcokrajowiec. Była zaszokowana tym, w jak okropnych i niekomfortowych warunkach mieszkał. Jego maleńkie nieprzyjemne mieszkanie przeraziło ją. Gdyby przyjechał z rodziną, podjąłby większy trud, by znaleźć dobre lokum. W obecnej sytuacji wystarczało mu mieszkanie firmowe i nie dbał o wygody. Jego serce było w Paryżu, a nie tu. Do Pekinu przyjechał tylko pracować. Kiedy obejrzała jego spartańską garsonierę, pojechali do jej hotelu. „Vogue” wynajął jej pokój w Opposite House, eleganckim i nowoczesnym hotelu ze świetnym basenem. Znów była zaskoczona tym, jak niewiele osób mówiło po angielsku, pomimo że w urządzonym w zachodnim stylu budynku roiło się od obcokrajowców. Nic nie wydawało się tu znajome. W pewnym sensie podobało jej się tutaj, ponieważ było zupełnie inaczej niż w miejscach, do których była przyzwyczajona, ale widziała też, jak trudno by się jej tu żyło. „Vogue” zatrudnił dla Valerie tłumaczkę, która miała się z nią spotkać późnym rankiem i oprowadzić ją po mieście. Miała dużo do zrobienia i zobaczenia podczas swojego pobytu – w końcu chodziło o rozpoznanie dla magazynu. Planowała obejrzeć tak dużo, jak się dało, za dnia, kiedy Jean-Philippe był w pracy. On z kolei próbował odchudzić swój kalendarz na czas jej pobytu, ale właśnie finalizował kilka nowych dużych umów i nawet wyrwanie się na czas podróży do Szanghaju stanowiło nie lada wyzwanie. Valerie była podekscytowana perspektywą pojechania tam z nim. Słyszała dużo wspaniałych rzeczy o tym mieście, ale Pekin interesował ją bardziej, ponieważ to tutaj mieszkał teraz jej mąż i mogła z pierwszej ręki zobaczyć, co straciła, nie jadąc z nim. W hotelu wzięła prysznic i przebrała się, podczas gdy on zamówił śniadanie u kelnera z obsługi hotelowej, który ledwo mówił po angielsku, ale mimo to prawie się nie pomylił. Po tym, jak zjedli jajka i croissanty, które podano w misce z ryżem i kawałkami ryby, Jean-Philippe musiał ją zostawić, żeby jechać do biura na spotkanie, a Valerie poszła do lobby spotkać się ze swoją tłumaczką, która okazała się ładną młodą dziewczyną. Mówiła po angielsku poprawnie, choć nie całkiem
płynnie i nigdy nie była za granicą. Zatrudniało ją państwo do pomocy zagranicznym biznesmenom – była zadowolona, kiedy zobaczyła, że Valerie jest kobietą. Valerie miała przy sobie numer francuskiego „Vogue’a” i wyjaśniła, co tu robi. Jako że mieli zatrudnić nie tylko słynne modelki, które planowali przywieźć z Paryża, ale i chińskie dziewczyny, musiała skontaktować się z agencją modelek i uzgodnić na miejscu szczegóły sesji. Modelki również szkoliło państwo. Ale tamtego dnia planowała rozejrzeć się po lokalizacjach z tłumaczką i kierowcą, którego wynajęła w hotelu. Przejechali wiele kilometrów, a Valerie robiła zdjęcia bazaru jedwabnego i bardziej surowego targu staroci, który mógł stanowić świetne tło dla ich sesji. Był to pchli targ z ogromną ilością towarów. Tłumaczka zabrała ją też do kilku przeogromnych domów handlowych, które Valerie uznała za mniej interesujące. Dziewczyna powiedziała, że w Pekinie jest takich ponad sto, ale Valerie nie była podekscytowana tym, co w nich zobaczyła. Chciała pokazać „Vogue’owi” bardziej interesujące lokalizacje niż centra handlowe. Przechadzały się po hutongach, wąskich starych drogach i alejkach rozsianych po mieście, które mogły stanowić egzotyczne tło dla zdjęć. Valerie była zachwycona 789 Art Zone, przestrzenią wystawienniczą, która powstała po przekształceniu wybudowanej w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku fabryki elektroniki w szereg galerii sztuki – uznała, że modelki wyglądałyby tam fantastycznie, i byłaby to prosta sesja. Poza tym zwiedziły bardziej oczywiste i tradycyjne lokalizacje, jak Zakazane Miasto, Wielki Mur oraz budynek teatru i opery. Valerie cały dzień robiła zdjęcia i obie z tłumaczką były wyczerpane, kiedy wróciły do hotelu. Położyła się, czekając na powrót z pracy Jean-Philippe’a, który miał mieszkać z nią w hotelu. Gdy dotarł na miejsce, zastał ją śpiącą. Tłumaczka zdążyła już pójść do domu, a on nie miał serca budzić żony. Położył się obok niej na łóżku i przyglądał się jej z uśmiechem. Mając ją przy sobie, czuł się szczęśliwy i pogodzony z Pekinem, po raz pierwszy od czasu przyjazdu. To, że z nim była, całkowicie zmieniało sytuację. Valerie obudziła się chwilę przed północą i uśmiechnęła się, widząc go obok siebie. Jean-Philippe czytał, zamówiwszy wcześniej coś do jedzenia, tak aby jej nie przeszkadzać. Obudziwszy się, umierała z głodu, więc kazał przysłać coś do pokoju, a ona zjadła nocną przekąskę, opowiadając mu, co widziała w ciągu dnia. – Wykonałaś wielką pracę – powiedział z podziwem. – Nie obejrzałem tyle w ciągu dwóch miesięcy pobytu. Trzeba było jednak przyznać, że cały czas pracował. – Starałam się. Nie mam za dużo czasu, a muszę opracować szczegóły sesji. Jednym z najważniejszych problemów, jakie napotkają w styczniu, będzie pogoda. Dziewczyny będą zamarzały w minusowych temperaturach. Jean-Philippe uwielbiał to, jak bardzo była rzutka, kreatywna i kompetentna.
Między innymi właśnie te cechy pociągały w niej Charles’a de Beaumonta. Nie wspomniała jego imienia przez cały pobyt w Pekinie – obawiała się, że coś się wyda albo mąż zobaczy w jej oczach, jak bliska była zdrady. Nie chciała, żeby kiedykolwiek dowiedział się, iż prawie go zdradziła, wiedząc, że gdyby poznał prawdę, już nigdy by jej nie zaufał. Dzięki wspólnej ekscytacji jej podróżą do Chin wyglądał na bardziej zakochanego w niej niż kiedykolwiek. Pobyt w hotelu i to, że była tam z nim tylko przez krótki czas, czyniły tę sytuację jeszcze bardziej romantyczną. Podczas ostatniej nocy w Pekinie Jean-Philippe zabrał ją na ważną kolację, w której musiał wziąć udział na zaproszenie klienta. Był to wykwintny posiłek z niekończącymi się daniami pełnymi delikatesów, które Valerie uznała za fascynujące – podobało jej się wspólne wyjście. A on był z niej wyraźnie dumny. Bardzo się cieszył towarzystwem żony. Kiedy cztery dni po jej przylocie udali się na wycieczkę do Szanghaju, Valerie czuła się tak, jakby raz jeszcze się w sobie zakochiwali. Podróż ich uratowała. Wszystko wydawało się nowe i świeże – odkrywali się na nowo. Szanghaj obojgu niezmiernie się spodobał, o wiele bardziej niż Pekin. Valerie uznała go za znacznie bardziej pociągające miasto i eksplorowali je wspólnie – prawie jak podczas miesiąca miodowego, tyle że ona robiła to w ramach pracy. On miał urlop i swobodę, by towarzyszyć jej wszędzie. W przeddzień jej powrotu do Paryża wrócili do Pekinu. Spędzili ostatnią noc w hotelu, jakby świętowali miesiąc miodowy. Następnego dnia niechętnie go opuszczała, a on, po jej wylocie, z obrzydzeniem wracał do swojego samotnego mieszkania. – Przynajmniej za dwa tygodnie wrócę do domu na święta – powiedział smutno, myśląc o jej wyjeździe. Jego życie było znacznie szczęśliwsze, kiedy była w Pekinie. Ale mógł się już cieszyć na wakacje w domu. Bez żony toczył nieznośnie ponure życie. Z Valerie u boku jego świat wydawał się lepszy – czuł, że może stawić czoła wszystkiemu. Ale nie próbował jej już przekonać, żeby przeprowadziła się z nim do Pekinu. Widział, jak bardzo źle by się tu czuła i o ile lepiej żyło się jej oraz dzieciakom w Paryżu. Nie spodziewał się już po niej ofiary, którą ponosił dla rodziny, i było mu przykro, że w ogóle ją o nią poprosił i przed wyjazdem spowodował napięcia w ich małżeństwie. Czuł się szczęśliwy, że jakimś cudem ich związek przetrwał. Z trudem oderwał się od niej, kiedy rozstawali się na lotnisku. Mieli za sobą cudowną wycieczkę, a ona czuła szczęście i wdzięczność, że „Vogue” wysłał ją w tę delegację. – Do zobaczenia za dwa tygodnie – powiedziała radośnie po tym, jak pocałowali się po raz ostatni. Kochali się przy każdej okazji, jakby chcieli nadrobić pełne bólu miesiące,
kiedy z powodu decyzji o jego przeprowadzce wszystko zaczęło się między nimi psuć. W jakiś cudowny sposób w Chinach odnaleźli się na nowo. Pomachała mu i zniknęła w strefie kontroli bezpieczeństwa. Jedyne, o czym teraz mógł myśleć Jean-Philippe, to powrót do Paryża za dwa tygodnie. Nigdy jeszcze nie był tak bardzo zakochany w żonie jak teraz. Kiedy Valerie wróciła do Paryża, zdała redaktor naczelnej pisma raport ze wszystkiego, co widziała w Chinach. Rozłożyły wszystkie jej fotografie na ogromnym ekranie i dokładnie im się przyjrzały – bardzo spodobały im się lokalizacje. Sesja w Chinach zapowiadała się fantastycznie. Valerie obfotografowała również wszystkie modelki, które widziała w Pekinie. Zgodziły się z szefową, że kwietniowa sesja będzie bombowa. Następnego dnia miała spotkanie z firmą, której świadczyła usługi konsultingowe. Cieszyła się, że Charles był w Nowym Jorku i nie mógł w nim uczestniczyć. Nie czuła się jeszcze gotowa, żeby się z nim zobaczyć, chociaż wiedziała, że w końcu będzie musiała – wszak nie chciała stracić klienta. Ale znów czuła się pewniejsza swojego związku z Jean-Philippe’em i wiedziała, że postąpiła właściwie w kwestii Charles’a. Gdyby zdradziła męża, a on by się o tym dowiedział, zwłaszcza jeśli między Charles’em a nią zaczęłoby się dziać coś poważnego – w końcu mogłoby się tak stać – Jean-Philippe miałby złamane serce. I chociaż przez kilka miesięcy miała co do tego wątpliwości, znów była pewna, że mąż ją kocha. Wiedziała także, że ona również go kocha. Jego decyzja o przeprowadzce do Chin sprawiła, że ich małżeństwo znalazło się na krawędzi, ale w jakiś sposób ich uczucie przetrwało, a nawet stało się silniejsze. W następnym tygodniu miała wygłosić prezentację i zgodziła się wysłać ją do Serge’a Sevigny’ego, partnera Charles’a. Z zainteresowaniem przyjęła fakt, że zastanawiali się nad wprowadzeniem niektórych linii do sklepów w centrach handlowych w Pekinie. Kiedy o tym z nimi rozmawiała, mogła to robić ze znajomością tematu dzięki niedawnej podróży. Serge Sevigny był pod wrażeniem. Łatwo spostrzegł, że była dobra w swojej pracy i że Charles nie kłamał, zachwalając jej wiedzę o obecnym stanie poszczególnych rynków zbytu. Serge powiedział, że mogą porozmawiać więcej o Chinach po Nowym Roku, kiedy już wróci Charles. Dodał, że jego partner podróżuje przez większość grudnia – najpierw musi popracować w Nowym Jorku, a później planuje spędzić wakacje w domku na Saint-Barthélemy. Próbowała nie dać po sobie poznać, kiedy sobie przypomniała, że zaprosił ją tam z dziećmi, a ona powiedziała mu, że musi spędzić wakacje w Paryżu z mężem. Obecnie w tym, co stało się między nią a Charles’em, było coś nierealnego. Miała nadzieję, że to wrażenie jeszcze się pogłębi, gdy zobaczy go znów po Nowym Roku. Ufała, że będzie się zachowywał profesjonalnie, nie chcąc stracić konsultantki. Była za dobra w tym, co robiła. Valerie opowiedziała Jean-Philippe’owi o swoich spotkaniach w „Vogue’u”,
kiedy wróciła do Paryża. Słyszała w jego głosie i widziała na Skypie, jak bardzo był podekscytowany, że niedługo wraca do domu. Po wszystkim, co niedawno połączyło ich w Chinach, i odnowieniu ich związku oboje nie mogli się doczekać kolejnego spotkania. Przetrwali okropne sześć miesięcy, ale mieli nadzieję, że najgorsze już za nimi. Teraz pozostało im żyć z jego decyzją. A ona zastanawiała się, czy życie na różnych kontynentach może sprawić, że ich małżeństwo stanie się bardziej ekscytujące, a ich romans świeższy. Mogła tylko mieć taką nadzieję. Kiedy Valerie zwiedzała Chiny z Jean-Philippe’em, Chantal i Xavier poszli na wczesne przyjęcie bożonarodzeniowe w Paryżu. Chantal niedawno wróciła z Berlina, gdzie odwiedzała Erica. Zdjęto mu już gips, zakończył rehabilitację i z powrotem zamieszkał z Annaliese. Zamiast motoru Chantal kupiła mu samochód. Nalegał na to, żeby był używany, nie chciał żadnego nowego ani modnego modelu i zakochał się w starej furgonetce pocztowej, w której mógłby wozić swoje instalacje. Próbowała go namówić na używanego volkswagena albo audi, ale uparł się na poobijaną furgonetkę pocztową, więc w końcu się poddała. Przynajmniej nie mógł się w niej zabić, jadąc z dużą prędkością. Ledwo wyciągała osiemdziesiąt na godzinę, a Chantal roześmiała się na samą myśl o tym, że miałby nią jeździć. Opowiedziała Xavierowi o tym wszystkim, dodając, że Eric wygląda jak listonosz i znalazł sobie nawet odpowiednią czapkę, którą zawsze zakładał za kierownicą. – Nie wiem, skąd wytrzasnęłam takie szalone dzieci. Charlotte niedawno kupiła nowego range rovera w Hongkongu, co odpowiadało jej statusowi – jej narzeczony jeździł jaguarem. Paul zainwestował oszczędności w mustanga z 1965 roku, który był jego oczkiem w głowie, a rodzice Rachel planowali kupić jej mercedesa kombi ze względu na dziecko. Naciskali na nią i Paula, żeby wzięli ślub przed narodzinami. Paul wspomniał o tym matce, która jednak postanowiła nie mieszać się w ten temat. Nie miała zamiaru wpływać na niego, by żenił się z Rachel lub nie, ale zważywszy na dziecko, radziła mu, żeby postarał się o pełnoetatową pracę, która zapewni im stały dochód, niemożliwy przy kręceniu niezależnych filmów. Nie sądziła, by którekolwiek z nich było gotowe na ślub, ale jeśli mieli mieć dziecko, nadszedł czas dojrzeć i wziąć na siebie odpowiedzialność. W chwili obecnej Rachel utrzymywali rodzice, a Chantal pomagała Paulowi, kiedy tego potrzebował. Wielki dzień się zbliżał. Do ślubu Charlotte zostało tylko pięć miesięcy. A Eric stanął na nogi po wypadku i jeździł furgonetką pocztową. Xavier powiedział jej o przyjęciu wieczorem po jej powrocie z Berlina – wydawał je jeden z partnerów w jego firmie prawniczej. Byli trochę wyniośli i bardzo tradycjonalistyczni – mieli ponad sześćdziesiąt lat, dorosłe dzieci i mieszkali w bardzo ekskluzywnej części szesnastej dzielnicy, ale Chantal ich lubiła. Nie była pewna, co na siebie włożyć, ponieważ ich przyjaciele, a zwłaszcza
żona partnera Xaviera, byli wyjątkowo konserwatywni. Chantal wybrała skromną czarną wełnianą sukienkę, którą lubiła i która wyglądała bardzo poważnie dzięki długim rękawom i małemu dekoltowi – podkreśliła jej charakter sznurem pereł. Nie zdecydowała się na nic odważniejszego i ułożyła włosy w kok, co rzadko robiła, ponieważ uważała, że to ją postarza, a Xavier wolał ją z rozpuszczonymi. Nie była pewna sukni i spojrzała na siebie w lustrze przed wyjściem. – Wyglądam w tym jak sekretarka czy grecka wdowa? – spytała Xaviera, czując się niepewnie. Miał na sobie nowy czarny garnitur i czarną koszulę od Prady, którą mu kupiła – prezentował się bardzo stylowo. Martwiła się, że wygląda jak jego matka. – Wyglądasz bardzo dorośle – powiedział dyplomatycznie. – To znaczy staro? Sprawiała wrażenie niepewnej siebie. – Osobiście wolę, jak masz rozpuszczone włosy i nosisz spódniczki, które ledwo przykrywają ci tyłek, ale muszę przyznać, że w tym towarzystwie będziesz wyglądała odpowiednio. Nie był to wykwintny komplement, ale prawdziwy. Rozpuściła kok, ale nie zmieniła już sukienki – narzuciła na siebie płaszcz i wyszli. Było to duże uroczyste spotkanie wakacyjne w domu jego partnera, na którym pojawili się wszyscy pracownicy firmy z przyjaciółmi. Długi stół bufetowy w jadalni obsługiwała doskonała firma cateringowa, która zapewniła przepyszne jedzenie. Pani domu miała na sobie prawie identyczną suknię jak Chantal, więc wybór stroju okazał się właściwy. Chantal wdała się w rozmowę z prawniczką, którą znała już wcześniej, i przyłączyła się do dyskusji grupy bardzo interesujących skrajnych liberałek omawiających trudną sytuację kobiet na Bliskim Wschodzie i to, jak można ją zmienić. Rozmawiała z nimi przez prawie godzinę, po czym poszła przekąsić coś w bufecie i poszukać Xaviera. Ku swojemu niewielkiemu zaskoczeniu zobaczyła, że rozmawia z seksownie wyglądającą rudowłosą kobietą w przylegającej do ciała białej sukience, która ledwo przykrywała jej pupę. Z gładkiej linii jej bioder łatwo można było wywnioskować, że nie miała na sobie bielizny. Stała w wysokich na kilometr czarnych zamszowych szpilkach. – Wow – powiedziała Chantal półgłosem. Pomyślała, że może powinna zostawić go samemu sobie i nie zachowywać się jak nadopiekuńcza zazdrosna dziewczyna, więc zaczęła rozmawiać z innymi ludźmi i czekała, aż Xavier skończy rozmowę. Nie skończył. Zamiast tego wraz z kobietą usiedli na kanapie, a on śmiał się serdecznie ze wszystkiego, co mówiła. Dziewczyna zbliżała się do niego centymetr po centymetrze, czemu Chantal przyglądała się, nie podchodząc. Czekała godzinę, by przerwał rozmowę z rudowłosą kobietą. W końcu
dziewczyna wstała, wyciągnęła z torebki wizytówkę i podała mu ją. Chantal widziała, jak jej dziękuje i wsuwa bilecik do kieszeni marynarki, kiedy ta odchodziła. Chantal odczekała kilka minut, a później podeszła do niego z poważnym wyrazem twarzy i powiedziała, że jest zmęczona i chce iść do domu. Byli tam prawie dwie godziny i uznała, że to wystarczająco długo, mimo że zwykle zostawali dłużej na przyjęciach, a on wyglądał, jakby dobrze się bawił. – Wszystko w porządku? – spytał z zatroskanym wyrazem twarzy, obejmując ją ramieniem. Zesztywniała i wyswobodziła się z jego rąk. – Nic mi nie jest – rzekła lodowatym tonem. Wzięła płaszcz, a kilka minut później wyszli. Było dla niego jasne, że z jakiegoś powodu jest wściekła, ale nie miał pojęcia dlaczego. Zastanawiał się, czy ktoś był dla niej niemiły, czy po prostu źle się bawiła. Uważał, że przyjęcie było przyjemne. Zjawiło się jakieś osiemdziesiąt osób. Dobra grupa, która umiała się bawić. Gospodarze bardzo się postarali. – Czy stało się coś złego? – spytał ją w drodze z prawego brzegu Sekwany na lewy. – Złego? Nie. Przewidywalnego? Owszem. Co to za kobieta, z którą rozmawiałeś? Nie podobało jej się to, jak brzmi, ale nie mogła się powstrzymać. – Jaka kobieta? Wyglądał na zupełnie nieświadomego. Przez chwilę przestał patrzeć na drogę i odwrócił się do Chantal. – Ruda bez bielizny. Wyglądaliście, jakbyście się świetnie razem bawili. – Jest całkiem zabawna. To nasza nowa stażystka. Miła dziewczyna. I skąd wiesz, że nie miała na sobie bielizny? Wyglądał na zdziwionego. – Mam oczy. Nie miała zarysu majtek pod sukienką, ale Chantal nie miała zamiaru mu tego tłumaczyć. – Ile ma lat? – Nie wiem… dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć… studiuje prawo. Chce zajmować się rozwodami – powiedział swobodnie. – Jestem pewna, że wiele z nich spowoduje – rzekła Chantal z ponurym wyrazem twarzy, kiedy dojechali do jej mieszkania, a on zaparkował. – Co cię tak zdenerwowało? – Och, nie wiem… spędzasz godzinę na rozmowie z przepiękną dwudziestopięciolatką, która niemal wije się wokół ciebie, podczas gdy ty zaśmiewasz się jak uczniak. Podaje ci swoją wizytówkę, a ty wsuwasz ją do kieszeni. Mam prawie dwadzieścia lat więcej niż ty. Jak myślisz, dlaczego niby
jestem zdenerwowana? Bo nie smakował mi wędzony łosoś? – À propos – był bardzo dobry. Firma cateringowa dała radę – powiedział, próbując zmienić temat, co tylko jeszcze bardziej rozzłościło Chantal. – I to nie była jej wizytówka, tylko jej brata. Jest architektem, a my musimy trochę zmienić wystrój biura. Polecała go do tego zlecenia. – Mogła ci ją dać w pracy. I szczerze mówiąc, nie wierzę ci. Może i studiuje prawo, ale wygląda jak gwiazdka Hollywood i ubiera się jak dziwka. Nie podoba mi się ta kombinacja, kiedy wije się wokół mężczyzny, z którym mieszkam, a na dodatek mogłabym być jego matką i przez jakieś gówniane zrządzenie losu ubrałam się jak jego babcia. Żona twojego partnera ma dwadzieścia lat więcej niż ja, a miałyśmy na sobie takie same suknie. Przypomnij mi, żebym spaliła moją. Uśmiechnął się, słysząc jej słowa. Nawet zagniewana wiedziała, jak go rozbawić. – Chantal, skarbie, proszę, kocham cię. Po prostu z nią rozmawiałem. To było niewinne. Ona nie obchodzi mnie ani trochę. A ty mogłabyś równie dobrze założyć naszą kapę, a i tak byłabyś najseksowniejsza na świecie. – Mówiłam ci to już dawno – powiedziała, kiedy wysiedli z samochodu i jechali maleńką windą w jej kamienicy. – Nie chcę wyjść na idiotkę ani żebyś złamał mi serce. Pewnego dnia uciekniesz z dziewczyną taką jak ona, w jej wieku, a ja nie zamierzam pozwolić na to, żebym została sama, opuszczona i zapłakana. Jeśli zaczynasz spoglądać na młodsze kobiety, Xavier, to ja mam dość. Wolałabym dać sobie spokój prędzej niż później, jeśli właśnie tak ma się to skończyć. Był zaszokowany jej słowami, chociaż słyszał o tym już wcześniej, i uświadomił sobie, że mówiła szczerze. Przerażało ją to, że mógłby zakochać się w młodszej kobiecie i ją rzucić. – Przysięgam ci, że nie rozglądam się za młodszymi kobietami. Kocham cię. Pewnie powinienem był przestać z nią rozmawiać, ale dobrze się bawiłem i nie chciałem być niemiły. – Właśnie o to mi chodzi, że „dobrze się bawiłeś”. Masz prawo robić, co chcesz, ale ja mam prawo ratować tyłek, zanim złamiesz mi serce. – Nie zrobię tego więcej – powiedział cicho, kiedy wchodzili do mieszkania. – Jestem pewna, że zrobisz – powiedziała, weszła do sypialni i trzasnęła drzwiami. Chwilę później usłyszał, że zamyka je na klucz. Po pół godzinie spróbował pomówić z nią mimo zamkniętych drzwi, mając nadzieję, że ochłonęła. – Chcesz, żebym spał dziś u siebie? – spytał grzecznie, mając nadzieję, że odmówi. – Tak – odparła przez drzwi. Postanowił nie naciskać na nią w tej sprawie. Wyszedł zrozpaczony kilka minut później. Czuł się źle, że była taka zasmucona, i uświadomił sobie, jak musiała się czuć, kiedy zobaczyła, że rozmawia z młodą kobietą. Nie chciałby się
umawiać z tą rudowłosą dziewczyną, nawet gdyby był singlem. Nie była w jego typie. Zawsze podobały mu się bystre kobiety, intelektualistki, a nie seksbomby. A rozmowa była całkowicie niewinna, niezależnie od tego, co teraz sądziła Chantal. Wpadła w szał zazdrości, ale nie miała do tego podstaw. Tej nocy, przed pójściem do łóżka, wysłał jej esemesa – napisał, że ją kocha. Nie odpowiedziała, więc spróbował zadzwonić do niej na komórkę następnego ranka. Nie odebrała i odrzuciła połączenie. Kiedy dotarł do biura, prawie dostał zawału, gdy Amandine, urocza rudowłosa stażystka, powiedziała mu, że dzwoniła do niego do domu. W firmowej kartotece widniał numer mieszkania Chantal. – Dałam ci wczoraj wieczorem złą wizytówkę brata. Powiedziałam mu, że możesz dzwonić, a on strasznie na mnie nakrzyczał. Przekazałam ci jego stary numer. Tu masz nowy – powiedziała, wręczając mu go i poszła sobie. Xavier mógł sobie wyobrazić, jaki efekt wywarł na Chantal telefon Amandine. I nie chciał wyjaśniać wszystkiego w mailu lub esemesie. Chciał poczekać, aż zobaczą się wieczorem. Ale cały dzień miał poskręcany z nerwów żołądek. Nie miał od niej żadnych wieści i martwił się, że teraz, po telefonie dziewczyny, który zdaniem Chantal na pewno nie wyglądał niewinnie, naprawdę wkroczyła na ścieżkę wojenną, niezależnie od tego, co by jej powiedział. Tego wieczoru wszedł do mieszkania z bukietem róż w dłoni – czuł się jak aktor w sitcomie. Było to tak trywialne, że aż żałosne, ale nie wiedział, co innego miałby zrobić. Naprawdę było mu przykro, że zdenerwował ją i sprawił, iż była zazdrosna. W mieszkaniu było ciemno, światło paliło się tylko w jej gabinecie, gdzie pisała. Uznał to za zły znak. W korytarzu przed jej pokojem potknął się o dużą walizkę. Spojrzała na niego zimno, kiedy otworzył drzwi i wszedł, trzymając bukiet róż, który całkowicie zignorowała. – Wybierasz się dokądś? – spytał o walizkę, próbując zachować nonszalancki ton. – Nie, ty się wybierasz – odparła chłodno, ale jej oczy były dwiema kałużami smutku. – Spakowałam twoje rzeczy. To koniec. Nie mogę tego robić. Nie zamierzam czekać, aż sytuacja się rozwinie. Jestem dla ciebie za stara. Dość już przeszłam w życiu. Powinieneś być z młodszą kobietą, tą rudą albo jakąś inną. A ja powinnam być sama. Mam sto pieprzonych lat, a ty trzydzieści osiem. Musisz sobie znaleźć do zabawy kogoś w swoim wieku. – Chantal… proszę… nie bądź niedorzeczna… kocham cię. Jesteś najmądrzejszą, najseksowniejszą i najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem. Nie obchodziłoby mnie, gdybyś miała dwieście lat. Nie rozdmuchuj tego ponad miarę. Przysunął się do niej, rzuciwszy róże na krzesło. Próbował ją objąć, ale mu nie pozwoliła. Po jej policzkach spływały łzy.
– Ja też cię kocham i chcę, żebyś odszedł… teraz. Ta scena z wczorajszego wieczoru to dokładnie to, czego nigdy, przenigdy nie chcę przeżywać. Nie chcę płakać z powodu złamanego serca, przez to, że ty zakochasz się w jakiejś dziewczynie o połowę młodszej ode mnie. Musisz odejść, Xavierze. Już tak nie mogę. – Wyglądał na przerażonego. – To koniec – powiedziała jeszcze raz, na wszelki wypadek, gdyby nie zrozumiał, co oznaczała walizka i ta przemowa. – To szaleństwo. On również był prawie we łzach. – Nie, to ja byłam szalona. Teraz znów chcę być trzeźwa i sama. Myślałam, że to może zadziałać. Ale nie może. Zeszły wieczór mi o tym przypomniał. Proszę, odejdź, Xavierze, to zbyt bolesne. Płakała coraz mocniej, a on rzucił jej ostatnie desperackie spojrzenie i odszedł. Nie wiedząc, co innego mógłby zrobić, na wypadek, gdyby naprawdę mówiła poważnie, wziął walizkę z korytarza i wyszedł z nią z mieszkania, smutny jak po śmierci kogoś bliskiego. Nie potrafił zrozumieć, jak taka mała rzecz mogła urosnąć do takich rozmiarów. Przez sześć miesięcy wszystko między nimi układało się doskonale, a teraz się skończyło, ponieważ „mógłby” pewnego dnia zakochać się w młodszej kobiecie. Przecież ona również mogłaby się w kimś zakochać, młodszym lub starszym. Każde z nich mogło umrzeć. Mogłoby się wydarzyć cokolwiek albo mogliby być razem do końca życia. I kto wie, które z nich żyłoby dłużej? On mógł umrzeć młodo, a ona dożyć setki. Nikt nie potrafi przewidzieć przyszłości. Rezygnacja z tego, co mieli, była szaleństwem. Jej pomysł na medycynę prewencyjną był bardzo ekstremalny – zabić pacjenta natychmiast, ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, że mógłby później zginąć. Zszedł ze schodów, ciągnąc za sobą obijającą się o nie walizkę, pełną jego ubrań i książek, a kiedy otworzył ją w domu, znalazł w środku jej zdjęcia. Postawił je na stoliku przy łóżku i na biurku. Z ciężkim sercem powkładał ubrania do szaf. Czuł się okropnie z tym, co się stało i co zrobiła. Wysłał jej tego wieczoru esemesa, w którym napisał, jak bardzo ją kocha, ale nie odpowiedziała. Kiedy obudził się następnego ranka, czuł się martwy. Chantal była pewna, że umarła, ale była też przekonana, że postąpiła właściwie. Nie zamierzała zmieniać zdania. Xavier należał do historii.
Rozdział 17 Dzieci Chantal, jak co roku, przyjechały do domu na święta. Tylko wtedy spotykali się wszyscy razem jako rodzina. Cała trójka jej dzieci odwiedzała swój dom w Paryżu. Pierwszy przyjechał Eric, który spędził z matką spokojny wieczór w przeddzień przyjazdu pozostałych. Prawie całkiem doszedł do siebie po wypadku, chociaż za rok miano mu jeszcze usunąć gwóźdź z biodra, kiedy kości będą silniejsze i w pełni się zrosną. Ale miał niewiarygodne szczęście i mówił, że teraz noga boli go tylko od czasu do czasu. Od wypadku minęły prawie dwa miesiące. Powiedział matce, że jest bardzo zadowolony z furgonetki pocztowej, którą wykorzystuje do transportu swoich prac. Ucieszyła się. Eric z kolei był bardzo zawiedziony, kiedy spytał, gdzie Xavier, i usłyszał, że go nie będzie i że nie są już razem. – Nie ma go już tutaj – powiedziała, wyglądając na spiętą, a syn zauważył smutek w jej oczach. – Zerwaliście ze sobą? – Kiwnęła głową. – Wielka szkoda. Lubiłem go. Zrobił coś naprawdę złego? Martwił się. Potrząsnęła głową, nie patrząc mu w oczy. – Nie – odparła szczerze. – Ale w końcu by to zrobił. – Czy to ma sens? – zastanawiał się nad jej słowami. – Dlaczego nie poczekać, aż to zrobi? – Wolałabym nie. Kiedy wiesz, jak coś się skończy, mądrzej jest działać zgodnie z tym rezultatem. – A co jeśli się mylisz? Pomimo młodego wieku Eric był głosem rozsądku. – Zaufaj mi, nie mylę się. I nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała stanowczo. Eric nie powiedział nic, ale widział, jaka była nieszczęśliwa z powodu tej sytuacji. Podobało mu się, że Xavier chciał z nią być w Berlinie i ją wspierał. Martwił się o to, że matka będzie sama w Paryżu. Xavier wydał mu się dobrym facetem i dobrze się dogadywali. Ze względu na matkę było mu przykro, że to już koniec. Zanim go poznała, tak długo była samotna. Paul przyleciał ze Stanów następnego ranka i wraz z Rachel dotarli do mieszkania przed jedenastą – jego matka z bratem siedzieli przy kuchennym stole i jedli śniadanie. Po przybyciu amerykańskiego kontyngentu sytuacja bardzo się ożywiła, a Chantal była zaszokowana rozmiarem brzucha Rachel. W szóstym miesiącu ciąży wyglądała, jakby spodziewała się bliźniaków. Eric również był pod wrażeniem jej rozmiarów. Dwaj bracia padli sobie w ramiona, a Paul spytał
młodszego brata, gdzie jego dziewczyna. – Spędza święta z rodziną. Niemcy bardzo poważnie traktują Boże Narodzenie. Wracam na Nowy Rok – wyjaśnił Eric, a Paul powiedział, że oni mają podobne plany. Zostawali tylko na tydzień, a w okresie noworocznym mieli spędzić tydzień w Meksyku z rodzicami Rachel. Jej rodzice zapraszali ich co roku – była to tradycja – do cudownego hotelu Palmilla w San José del Cabo. Chantal nie mogła z tym współzawodniczyć i cieszyła się, że dostanie ich chociaż na tydzień. W przeciwieństwie do brata Paul nawet nie spytał o Xaviera. Nie myślał o tym w ogóle, aż Eric nie powiedział mu dyskretnie, że niedawno zerwali. Paulowi było przykro. – To poważna sprawa dla mamy? – spytał zaskoczony Paul. – Tak sądzę – odparł Eric. – Myślałem, że tak po prostu się spotykają. Ale to i tak musiało się kiedyś skończyć, w końcu był o wiele młodszy. Mama na pewno o tym wiedziała. Facet nie zostałby długo z kobietą w jej wieku. Paulowi cały ten pomysł wydał się niedorzeczny i nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy Xaviera. Zakładał, że był to albo przelotny letni romans, albo jakiegoś rodzaju dziwaczna przyjaźń, żeby nie musiała podróżować sama. Nie mógł sobie wyobrazić, że dla niej może to być poważna sprawa; poza tym przyzwyczaiła się do samotności. W przeciwieństwie do Erica nie zauważył, że była zdenerwowana, cichsza niż zwykle i wydawała się smutna. Krótko po ich przyjeździe Rachel miała ochotę przejechać się na zakupy na Avenue Montaigne. Ojciec spłacał jej karty kredytowe, a ona uwielbiała zakupy w Paryżu. Spała w samolocie, więc była gotowa jechać od razu po tym, jak się przebrali, a Paul wybrał się z nią. Eric chciał się zobaczyć ze znajomymi i obejrzeć kilka galerii w Bastylii, które prezentowały interesujące go prace. Chantal była sama w mieszkaniu, kiedy Charlotte i Rupert przyjechali z Hongkongu. On był wyjątkowo grzeczny, bardzo brytyjski, traktował Chantal jak królową matkę i powiedział, że od lat nie widział Paryża. Charlotte zaraz po przyjeździe przypomniała matce, że chciała z nią obejrzeć suknie ślubne, a nie miały dużo czasu, bowiem para wybierała się na narty dwa dni po Bożym Narodzeniu – była to pasja Ruperta – a z Zurychu lecieli prosto do Hongkongu, więc Charlotte będzie w domu krócej niż bracia. Chantal miała świadomość tego, że za mniej niż tydzień wszyscy już się porozjeżdżają, ale przynajmniej teraz tu byli, choć na krótko. Wiedzieli, że Boże Narodzenie jest dla niej ważne. Nie było już tak jak wtedy, gdy byli młodsi i spędzali w domu całe szkolne wakacje, ale wciąż był to dla niej bardzo ważny czas. Charlotte i Rupert wyszli tego popołudnia. Chantal nie miała planów – nigdy się z nikim nie umawiała podczas pobytu dzieci, ponieważ chciała być dla nich
całkowicie dostępna. Czekała w mieszkaniu na powrót pozostałych. Paul i Rachel wrócili o szóstej, wyładowani pakunkami. Rachel powiedziała, że znalazła kilka „uroczych strojów”, w które mogła się zmieścić, torebkę od Hermèsa i trochę ubrań dla dzieci w Baby Dior – wiedzieli już, że spodziewają się chłopca. Paul ledwo zmieścił się ze wszystkimi torbami do windy, a Rachel poszła do jego pokoju z dzieciństwa przespać się przed kolacją. Była wyczerpana trwającymi całe popołudnie zakupami. Jej drzemka dała Chantal okazję, by porozmawiać z Paulem. Znalazła go w kuchni, gdzie poszedł coś przekąsić. Znów zaczęła mówić o tym, że powinien znaleźć pracę przed przyjściem dziecka na świat. – Jej rodzice nie mogą cię utrzymywać – powiedziała surowo, a on kiwnął głową. – Będę płacił za wychowanie dziecka. Oni będą ją utrzymywać. – Nie przeszkadza ci to? – Nie stać mnie na nią, mamo. Ojciec kupuje jej wszystko, co chce. – Rachel była bardzo rozpieszczona. – Wziąłem kilka zleceń w produkcji i odłożyłem trochę pieniędzy na utrzymanie dziecka. Tylko tyle mogę zrobić w tej chwili. To, że zajmie się synem, wydawało się mu wystarczać. Rachel zaś znajdowała się poza jego zasięgiem finansowym i nie zamierzała ze względu na niego ograniczać swoich wydatków. Chantal uznała to za niefortunny układ, ale Paul się z nim pogodził, a także z mieszkaniem z dziewczyną, której nigdy nie będzie mógł utrzymywać. Był szczęśliwy, dopóki mógł płacić za siebie i syna. Pół godziny później wrócili Charlotte i Rupert. Nic nie kupili, a Charlotte nie mogła się doczekać zakupów z matką następnego ranka. Eric wrócił dopiero po ósmej, po wyprawie po galeriach w Bastylii. Chantal przygotowała dla nich wielką kolację w domu, ponieważ uznała, że ci, którzy przyjechali z daleka, będą mieli jet lag. Przyrządziła udziec jagnięcy z czosnkiem, jedno z ich ulubionych dań, z fasolką szparagową i purée ziemniaczanym. Kolacja przypomniała im wszystkim dzieciństwo. Była pyszna. Chantal przygotowała też wielką sałatkę i deskę serów. Na deser podała tort lodowy, który uwielbiali jako dzieci. Były to ich ulubione dania.Chantal właśnie kończyła przygotowywanie posiłku, kiedy Charlotte zerknęła na Paula i spytała półszeptem: – Będzie jej chłopak? Wydawała się podenerwowana tą perspektywą, a brat zniżonym głosem wyjaśnił jej sytuację. – Eric mówi, że to skończone. Brzmiał neutralnie, nie wydawał się szczególnie jej współczuć, ponieważ sam nie traktował tego związku zbyt poważnie. – Co za ulga – rzekła Charlotte, wyraźnie usatysfakcjonowana. – Niezbyt mnie to cieszyło. I wyglądałby idiotycznie na weselu, w końcu jest dużo młodszy.
Nie mam pojęcia, jak w ogóle mogła się zaangażować w coś takiego. Paul się z nią zgodził. Poznał i polubił Xaviera, ale nie czuł do niego wielkiego przywiązania. – Dobrze sobie radzi sama – dodała Charlotte. – Skąd taka pewność? – spytał prowokacyjnie Eric, zdenerwowany. Przysłuchiwał się rozmowie rodzeństwa. – Żadne z nas nie jest samo, dlaczego ona miałaby być? – Miała swoje życie i dzieciaki. Nie potrzebuje mężczyzny – odparła Charlotte, całkowicie o tym przekonana. – Ma pięćdziesiąt pięć lat, a nie dziewięćdziesiąt. Nie sądzicie, że czuje się bez nas samotna? Wy widujecie ją tylko raz czy dwa razy w roku na kilka dni, a ja niewiele częściej. Jest bez przerwy sama. A co jeśli kiedyś zachoruje? Poza tym dlaczego nie miałaby się teraz z kimś dobrze bawić? Brat i siostra patrzyli na niego, jakby mówił po chińsku. Nigdy nie pomyśleli o żadnej z rzeczy, o których mówił. – Jeśli zachoruje, zatrudnimy dla niej pielęgniarkę – powiedziała krótko Charlotte. – Ma na to dość pieniędzy. Kiedy się zestarzeje, znajdziemy dla niej jakiś dom opieki. Nie potrzeba jej chłopaka. – Macie gołębie serca – powiedział Eric ironicznie, zły na nich. – Nie jest psem, którego możecie wysłać do weterynarza, umieścić w schronisku albo kazać uśpić, kiedy się zestarzeje. Jest człowiekiem. Świetnie się nami zajmowała i wciąż się zajmuje, kiedy jej potrzebujemy. Dlaczego nie może mieć w swoim życiu kogoś, kto zajmie się nią? Większość osób w jej wieku pozostaje w związkach małżeńskich albo się z kimś spotyka. Ona też powinna. – Och, na miłość boską. Jego siostra przewróciła oczami, a Paul wydawał się czuć niezręcznie. Nienawidził rozmawiać o poważnych sprawach. Lubił, kiedy wszystko układało się jak najłatwiej, a to, że w życiu ich matki zabrakło mężczyzny, z pewnością było najprostsze dla nich wszystkich. I nie musieli zadawać się z jakimś facetem po powrocie do domu. Eric uważał, że Xavier to dobry człowiek, i nigdy w życiu nie widział matki tak szczęśliwej, poza czasem, kiedy byli mali. Zawsze była zadowolona, gdy miała ich przy sobie. W ostatnich latach widział, że niekiedy bywa smutna, i obawiał się, że jest samotna – czuł się z tego powodu winny, chociaż nie zamierzał przeprowadzać się z powrotem do Paryża, by rozwiązać ten problem. Żadne z nich nie miało takiego zamiaru – i na tym właśnie polegał kłopot. Bez nich i bez mężczyzny w swoim życiu nie miała nikogo. To martwiło Erica. – Cóż, to znacznie prostsze, że go tu nie ma i że nie jesteśmy tu uziemieni z jakimś nieznajomym w Boże Narodzenie – powiedziała nadąsana Charlotte. – Rupert to nieznajomy. Nie znamy go – powiedział Eric, wystarczająco głośno, żeby przyszły szwagier go usłyszał, a Charlotte wyglądała, jakby chciała
zabić swojego wygadanego braciszka. – Nie jest nieznajomy – poprawiła go. – Jesteśmy zaręczeni. – Świetnie. Cieszę się twoim szczęściem. Więc dlaczego mama nie może mieć chłopaka? – O co ci chodzi? Zerwała z nim, więc najwyraźniej też go nie chciała. Więc o co się kłócimy? – spytał Paul, a pozostała dwójka złagodziła swoje stanowiska. – Chodzi mi o zasady – powiedział stanowczo Eric. – Wy się chyba w ogóle nie zastanawiacie, czy jest szczęśliwa, zadowolona, czy samotna. – Przyzwyczaiła się do tego – odparł Paul. – I ma przyjaciół. – Przyjaciele to nie to samo. Ja byłem cholernie samotny przed poznaniem Annaliese. Przyjaciele wracają do domu i idą do łóżka z kimś innym, a nie z wami. – Och, na miłość boską, Eric, w jej wieku nie chodzi o seks. Charlotte wydawała się zdegustowana. – Skąd możemy to wiedzieć? Może chodzi. W dzisiejszych czasach niektóre kobiety w jej wieku rodzą dzieci. – Cholera – powiedział przerażony Paul. – Wyobraź sobie, co by się stało, gdyby miała dziecko z jakimś gościem. Jeszcze tego nam potrzeba. – Ty będziesz miał dziecko – powiedział Eric, odgrywając rolę adwokata diabła. – A my uważamy, że wszystko jest w porządku. – Mam trzydzieści jeden lat. To wielka różnica. – I nie wzięliście ślubu. Jeśli ja i Annaliese będziemy mieli dziecko, też nie weźmiemy ślubu. Nie wierzymy w małżeństwo. Więc może postępujemy w sposób znacznie bardziej „szokujący” niż matka, a ona to znosi i zachowuje się, jakby wszystko było w porządku. Czy bierzemy śluby, czy nie, czy mamy dzieci, bez względu na to, z kim mieszkamy. Nigdy się nas z tego powodu nie czepia. Więc dlaczego tak bardzo się uparliście, żeby krytykować to, co robi, i czemu wszyscy przyjmujemy, że ma być sama? Eric zaciekle bronił matki. – Najwyraźniej chce być sama – zauważyła Charlotte. – Powiedziałeś, że to ona go rzuciła. – To nie znaczy, że jest z tego powodu zadowolona. Wygląda mi na smutną. – Jak dla mnie, wygląda dobrze – rzekła zdecydowanie Charlotte. – Jutro będziemy szukać sukni ślubnej. To ją uszczęśliwi. – Ciebie uszczęśliwi. Co my dla niej robimy? Pozostała dwójka spojrzała po sobie i nie odpowiedziała. Nie myśleli o matce w ten sposób. Ona robiła różne rzeczy dla nich, ale nigdy nie przyszło im na myśl, że mogliby zrobić coś dla niej, a Chantal nigdy ich o to nie prosiła ani się tego nie spodziewała. Była zupełnie niewymagającą osobą. A kiedy o tym myśleli, zawołała ich do stołu, wlała czerwone wino do karafki i podała kolację. Wszyscy usiedli, a chwilę później rzucili się na przepyszny posiłek. Na koniec zgodzili się,
że gotowała lepiej niż kiedykolwiek. Kolacja była fantastyczna. – Utyję chyba z pięć kilo – powiedziała nerwowo Rachel. – A nie mam tu zajęć ze spinningu. – Dobrze ci to zrobi, i dziecku – zapewnił ją Paul. – Musisz więcej jeść. Uważał też, że za dużo ćwiczy. Pilates, spinning, joga – codziennie chodziła na fitness. Miała świetne ciało i ciężko na nie pracowała, ale teraz była w ciąży. – Zamierzasz zajść w ciążę zaraz po ślubie? – spytała Rachel Charlotte przy kolacji. Chantal słuchała ich rozmów z zainteresowaniem, ale sama mówiła niewiele. – Nie, chcemy odczekać kilka lat. Chcielibyśmy kupić większe mieszkanie, i może do tego mniejsze w Londynie, zanim nie zaczniemy mieć dzieci na głowie. Poza tym niedługo mogę dostać awans. Nie chciałabym stracić tej okazji. Było to typowe rozumowanie Charlotte i nikt nie był zaskoczony. Lubiła planować i organizować wszystko z dużym wyprzedzeniem, a Rupert miał podobne podejście. Paul zachowywał się bardziej chaotycznie – właśnie dlatego Rachel była w ciąży. To była wpadka, ale teraz się z niej cieszyli. A jej rodzice zatrudnili niańkę, która miała zajmować się dzieckiem przez rok, żeby nie przeszkadzało im za bardzo w życiu. Poczuli ulgę. W przeciwieństwie do Chantal, która wyszła za początkującego pisarza, w ciągu pięciu lat urodziła trójkę dzieci i zajmowała się nimi sama, bez żadnej pomocy. A kilka lat później, kiedy zmarł ich ojciec, była jeszcze bardziej zajęta i musiała pracować w kilku miejscach naraz. Żadne z nich nie chciałoby być na jej miejscu. Zapomnieli o tym, co przeszła. Zawsze sprawiała, że wszystko wydawało się takie proste. Rachel i Charlotte pomogły Chantal posprzątać kuchnię po kolacji, podczas gdy mężczyźni poszli do salonu grać w gry na konsoli, a później wspólnie bawili się w kalambury. Wszyscy się śmiali, a współzawodnictwo było dość ostre, zwłaszcza że Rupert i Rachel byli teraz częścią grupy. O północy towarzystwo rozeszło się do swoich pokojów, a Chantal położyła się do łóżka szczęśliwa. Uwielbiała, kiedy dzieci były w domu. Strasznie tęskniła za Xavierem i próbowała o tym nie myśleć. Uważała też za interesujące to, że ani Paul, ani Charlotte o niego nie spytali, tylko Eric. Nie wiedziała nic o ich rozmowie w salonie przed kolacją – była zajęta w kuchni. I gdyby wiedziała, byłaby jeszcze smutniejsza niż teraz. Uznawali pomysł, że mogłaby mieć towarzysza, mężczyznę, który ją kocha, za całkowicie zbyteczny, a zarówno Charlotte, jak i Paul byli zachwyceni, że rozstała się z Xavierem i mieli nadzieję, że nie będzie nikogo następnego. Cierpiałaby jeszcze bardziej niż teraz, gdyby to wszystko usłyszała. Jean-Philippe przyleciał z Pekinu w wigilijny poranek, ale Chantal nie miała czasu się z nim zobaczyć w tym tygodniu i obiecali sobie wspólny lunch po wyjeździe jej dzieci. Nigdy nie widywała się z nikim, kiedy były w Paryżu, ponieważ nie chciała stracić ani chwili. Umówili się na lunch w sylwestra, gdyż
wiedziała, że cała jej trzódka zdąży do tego czasu wrócić do siebie, a Jean -Philippe miał być w mieście jeszcze przez tydzień. Valerie zdążyła postawić i udekorować choinkę przed jego przyjazdem. Zrobiła to z dziećmi, które nawet samodzielnie przygotowały ozdoby choinkowe z kartonu i papier mâché z brokatem, a także szopkę, którą nauczyły się robić według instrukcji z czasopisma. Wspólnie z matką wybrały się kupić zwierzątka i Dzieciątko Jezus. Kiedy Jean-Philippe wrócił, mieszkanie wyglądało jak pocztówka bożonarodzeniowa, a wszystkie prezenty stały pięknie zapakowane pod choinką. Nie miał czasu kupić za wiele w Pekinie, poza chińską laleczką dla Isabelle, wozem strażackim dla Jean-Louisa i wypchanym tygrysem dla Damiena. Dla Valerie już podczas listopadowego pobytu w Paryżu kupił bransoletkę u Cartiera. W Wigilię położyli razem dzieci do łóżka, a następnego ranka, po otwarciu prezentów od Świętego Mikołaja, poszli całą rodziną do kościoła. W południe zjedli duży bożonarodzeniowy posiłek. Całe mieszkanie pachniało przepysznie, a dzieci były zachwycone, że ojciec wrócił – podobnie jak Valerie. Wciąż utrzymywał się dobry nastrój, który dzielili podczas podróży do Chin dwa tygodnie wcześniej. Wydawało się to teraz wieki temu, ale w styczniu miała wrócić, żeby nadzorować sesję dla „Vogue’a”. Nie przejmowali się tak bardzo jego wyjazdem, ponieważ mieli się niedługo spotkać w Pekinie, a w lutym on znów wracał do Paryża. Ich sytuacja stanowiła wyzwanie, ale teraz czuli, że mogą wyjść z niej zwycięsko dzięki uważnemu planowaniu i staraniom obu stron. A dzieci wydawały się dobrze sobie radzić. Valerie jak zwykle stanęła na wysokości zadania i pilnowała, by często rozmawiały z ojcem na Skypie – tym sposobem był tak wielką częścią ich życia codziennego, jak to tylko możliwe. Bardzo jej się spodobała bransoletka, którą jej podarował, a jemu zegarek otrzymany od niej. Dzieci również świetnie się bawiły swoimi prezentami. Kiedy padały na łóżka, wyczerpane po długim dniu, wszystkie zgodziły się, że były to jedne z najlepszych świąt Bożego Narodzenia w ich życiu. Jean-Philippe także był tego pewien, gdy w świąteczną noc Valerie zasypiała w jego ramionach z uśmiechem na twarzy. Xavier powiedział bratu, że Chantal z nim zerwała – Mathieu było przykro. Kiedy Annick o tym usłyszała, również się zasmuciła. Lubili Chantal, dobrze się z nią bawili na Korsyce i uważali, że stanowią z Xavierem dobraną parę. Jej powód zakończenia związku nie miał dla nich sensu, ale nie zawsze da się zrozumieć, co sprawia, że ludzie się schodzą lub rozchodzą, a Xavier zapewnił ich, że wszystko było definitywnie skończone. Zaprosili go na święta – odwiedzała ich armia ludzi, złożona z ich przyjaciół i znajomych dzieci – ale odmówił, twierdząc, że nie jest w nastroju. Rany po zerwaniu były zbyt świeże – powiedział, że chce być sam. W Boże Narodzenie czytał i oglądał filmy w telewizji, poszedł na długi
spacer brzegiem Sekwany i przez szaloną chwilę pomyślał o tym, by pójść do jednego ze sklepów zoologicznych położonych wzdłuż bulwarów i kupić psa. Ale słyszał, że większość przyjeżdżała chora z Europy Wschodniej, więc zrezygnował z tego pomysłu i pojechał do domu, gdzie przeżywał żałobę z powodu utraty kobiety, w której się zakochał, ale ona już go nie chciała, ponieważ pewnego dnia mógłby się zakochać w kimś młodszym od niej. Uważał to za niesprawiedliwe. Nie zdradził jej. Naprawdę ją kochał. Nie flirtował nawet z dziewczyną, z powodu której miała obiekcje, tylko z nią rozmawiał. Wiedział, iż jej obawy związane z wiekiem sprawiły, że wpadła w irracjonalną panikę. Chantal nie oddzwoniła do niego ani razu, nie odbierała telefonu i nie odpowiedziała na żadne inne wiadomości, które wysłał jej w ciągu ostatnich trzech tygodni – najwyraźniej nie zamierzała tego robić. Wierzył jej. To koniec. Teraz musiał po prostu żyć dalej bez niej, chociaż nie chciał. Potrzebował czasu, by przeżyć żałobę, z szacunku, który do niej czuł. To nie był dla niego przelotny romans, tylko poważna sprawa. Dla niego. Ale najwyraźniej nie dla niej. Z łatwością potrafił sobie wyobrazić, że będą razem na zawsze, ponieważ wyznawali podobne wartości, cieszyli się tymi samymi rzeczami i świetnie się rozumieli. Jego biuro było zamknięte aż do Nowego Roku i codziennie wybierał się na długie spacery nad Sekwaną i w Lasku Bulońskim, myśląc o niej i żałując, że nie ma sposobu, by ją przekonać, że ich wiek nie ma dla niego znaczenia. Nie mógł i nie chciał już sobie wyobrażać życia bez niej.
Rozdział 18
Charlotte i Rupert wyjechali jako pierwsi, dwa dni po Bożym Narodzeniu. Zostali z Chantal tylko na cztery dni, ale zostawili sobie trochę urlopu, żeby pojechać na narty do Val d’Isère. Charlotte miała przyjaciół, którzy tam jeździli i obiecała Rupertowi najlepsze szusowanie w życiu. Znalazły z matką doskonałą suknię ślubną u Christiana Diora – Charlotte była w ekstazie. Doskonale leżała i nie potrzebowała przeróbek. Chantal miała przywieźć ją do Hongkongu w maju, kiedy przyleci na ślub. Po drugiej stronie ulicy, u Niny Ricci, znalazły też granatową suknię, która według Charlotte byłaby odpowiednia dla matki. Była trochę zbyt konserwatywna, z babcinym bolero, ale Chantal chciała uszczęśliwić Charlotte i założyć coś, co córka uzna za stosowne na swój ślub. Dla Chantal nie była to wymarzona suknia, ale nie obchodziło jej to. I tak nie znała większości gości – byli przyjaciółmi pary młodej. Na dodatek Rupert powiedział, że jego matka planowała ubrać się na jasnoszaro, co Chantal uważała za jeszcze bardziej przygnębiające. I zważywszy na wszystkie zasady, ograniczenia i tradycje, do których chciała się zastosować Charlotte, nie zapowiadało się to na szczególnie lekkie wydarzenie, raczej bardzo formalne. Żaden z jej synów nie był zbyt zadowolony, że musi włożyć frak, ale ich siostra się uparła. Rachel martwiła się, że w maju – dwa miesiące po urodzeniu dziecka – wciąż będzie gruba. Ale suknia panny młodej wyglądała fantastycznie. Charlotte miała osiem druhen, a ich stroje miały zostać uszyte w Hongkongu przez świetną znajomą krawcową. Ślub nabierał kształtów. Rupert i Charlotte wyjechali do Val d’Isère w dobrych nastrojach, podziękowawszy Chantal za cudowne święta. Rupert powiedział jej, że w przyszłym roku będą je spędzać w Londynie z jego rodziną, ale co drugi rok mieli przyjeżdżać do niej. A Paul poinformował ją, że być może wraz z Rachel zostaną w Los Angeles, ponieważ trudno będzie podróżować z dzieckiem podczas świąt, tym bardziej że rodzice Rachel chcieli ich mieć na miejscu. Dodał, że Chantal będzie mile widziana w Los Angeles. Próbując nie narzekać ani się nie rozpłakać, uświadomiła sobie, że prawdopodobnie właśnie spędziła ostatnie święta z całą trójką dzieci. Eric słyszał tę rozmowę i zauważył smutek w oczach matki. Ale jak zwykle była bardzo uprzejma i nie kłóciła się z nimi na temat ich planów, a nawet ich nie komentowała. Próbowała szanować ich jako dorosłych, szczególnie że musieli teraz zadowolić inne rodziny, a nie tylko ją. Choć robił to z ciężkim sercem, Eric wyjechał do Berlina spotkać się z Annaliese dzień po wylocie Charlotte, a w przeddzień sylwestra Paul i Rachel polecieli do Meksyku spędzić czas z rodzicami dziewczyny. Chantal pożegnała ich ze smutkiem, a mieszkanie było boleśnie puste tej nocy. Zawsze tak się czuła, kiedy odjeżdżali, i miała wrażenie, jakby ktoś zrywał jej plaster z serca. Chciała
z początku krzyczeć, ale później przyzwyczaiła się do tępego bólu. Cierpiała zwłaszcza wtedy, kiedy wszyscy dziękowali jej za cudowne święta, jednocześnie swobodnie dając do zrozumienia, że nie wrócą w przyszłym roku, poza Erikiem, który nigdy nie znał z wyprzedzeniem swoich planów. Próbowała nie wyglądać na smutną, kiedy następnego dnia spotkała się z Jean-Philippe’em na lunchu. Ale on od razu zobaczył cierpienie w jej oczach. Powiedziała mu o komentarzach, partnerach i dzieciach swoich dzieci. Był to trend, z którym nie mogła walczyć, i wiedziała, że nie powinna próbować. Mieli prawo do własnego życia. Problemem było dla niej to, że nie miała wystarczająco dużo swojego życia, i nie miała go od lat, poza krótkim okresem spędzonym z Xavierem. Jean-Philippe cierpiał, widząc jej smutek z powodu dzieci, ale widział dylemat z obu stron. Współczuł jej. I uważał, że nie podejmują wystarczającego wysiłku, żeby z nią być, zwłaszcza zważywszy na to, że była sama i zawsze gotowa, by je wesprzeć, czego zdawały się nie zauważać. – Jak traktowały Xaviera? – spytał, kiedy zamówili lunch, zastanawiając się, czy dały mu w kość. Wiedział, że Charlotte z pewnością była do tego zdolna i zawsze ostro krytykowała matkę. – Nie musiały go jakkolwiek traktować – powiedziała, unikając jego spojrzenia. – Dlaczego nie? – Nie było go. Zerwaliśmy ze sobą kilka tygodni temu. Wyglądała na zdruzgotaną, cedząc te słowa, a Jean-Philippe był przerażony. – Cholera. Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Potrzebowałam odrobiny czasu, żeby się do tego przyzwyczaić, zanim zacznę o tym mówić. – Co się stało? Ostatnio jak rozmawialiśmy, szło tak dobrze. – Postanowiłam się wycofać, zanim to się zmieni. – Przepraszam? Nie rozumiał, co się stało. – Zabieg zapobiegawczy. Poszliśmy na przyjęcie, a on przez cały wieczór rozmawiał z piękną młodą dziewczyną. Uświadomiłam sobie, że właśnie to czeka mnie w przyszłości. Powinien być z kimś takim jak ona, a nie ja. Wyglądałam jak jej i jego babcia. Jest młodym, przystojnym facetem. Nie pasuje do niego ktoś w moim wieku i prędzej czy później się tego domyśli. Postanowiłam nie czekać. Wiedział, że martwiła się o to od początku ich związku. – Co powiedział? Jean-Philippe był zdruzgotany jej sytuacją. Było mu naprawdę przykro. – Że mnie kocha, że nie chce nikogo młodszego… dopóki pewnego dnia nie zechce. Zabiłoby mnie to. No, nie, może nie całkiem – poprawiła się. – Ale nie
chcę przechodzić przez to cierpienie, więc postanowiłam przełknąć tę gorzką pigułkę i zakończyć to od razu. Nigdy nie ma odpowiedniego momentu. Więc to zrobiłam. – I jak się teraz czujesz? – Martwił się o nią. – Beznadziejnie. Ale i tak postąpiłam właściwie. Nie spodziewałam się, że mnie to uszczęśliwi. Ale tak należało zrobić. – Dzwonił do ciebie? – Wielokrotnie. Nie zamierzam oddzwaniać. Nie ma o czym mówić. Skończyłam z nim na serio. Nie chcę go oglądać ani z nim rozmawiać. Musi żyć dalej. – A ty? Jean-Philippe widział głęboki smutek w jej oczach – i bardzo jej współczuł. – Nie muszę nic robić. Po prostu tu siedzę. Będę pisać i spotykać się z dziećmi, kiedy tylko mogę. Nie mam się teraz czego spodziewać poza oglądaniem ich coraz rzadziej. Zakładają rodziny i żyją własnym życiem. Właśnie tak to działa, jeśli ma się dzieci w ich wieku, które nie mieszkają w tym samym mieście. Zaakceptowała to. Nie miała wyboru, a jako jej przyjaciel Jean-Philippe nie mógł znieść tego, co stało się z jej życiem. Nie była to niczyja wina, ale wiedział, że ta sytuacja łamie jej serce, a jeśli w jej życiu nie ma mężczyzny, i nie ma życia poza pracą, ten stan w miarę upływu czasu będzie się tylko pogarszał – ona również sobie to uświadamiała. – Nie możesz po prostu skończyć z nim w ten sposób. Jeśli mówi, że cię kocha, a ty kochasz jego, to dlaczego nie możesz spróbować? – Ponieważ będzie za bardzo bolało, kiedy go stracę. A pewnego dnia to się stanie. – On mógłby cię stracić jako pierwszy. Możesz zakochać się w kimś innym, zanim jego to spotka. Ale nie było to w jej stylu i oboje o tym wiedzieli. Była wierną, lojalną, kochającą kobietą. A Jean-Philippe miał przeczucie, że Xavier był taki sam. Nie chciał patrzeć, jak ona z niego rezygnuje ze strachu przed czymś, co może się nigdy nie zdarzyć. – Zaufaj mi. Wiem, że mam rację. – Nie sądzę. Nie zgadzał się z nią – zdarzało się to rzadko, ale zawsze mówił o tym szczerze. Ona jednak nie chciała posłuchać jego rady w sprawie Xaviera. Była pewna, że sama wie lepiej. – Co dziś robisz? – spytała go, żeby zmienić temat. Był sylwester. – Zostaję w domu z dziećmi. W przyszłym tygodniu wracam do Pekinu. Chcę spędzić każdą chwilę, którą mogę, z Valerie i dziećmi. A ty? Jakieś plany?
Ale mógł się domyślić odpowiedzi, zanim w ogóle zadał pytanie, zważywszy na sytuację. – Idę spać o dwudziestej pierwszej – uśmiechnęła się do przyjaciela. – Albo i wcześniej. Nienawidzę sylwestra. – Ja też – zgodził się, ale żałował, że przyjaciółka nie ma bardziej radosnych planów niż samotne pójście do łóżka. Nie były to dla niej łatwe święta i robiła dobrą minę do złej gry ze względu na dzieci, żeby nie wiedziały, jak smutna była z powodu Xaviera. Tylko Eric odgadł, jak wygląda sytuacja i współczuł matce. Kiedy rozstawali się przed restauracją, Jean-Philippe obiecał, że zadzwoni i spróbuje się z nią znów zobaczyć przed powrotem do Pekinu. Był też bardzo smutny z powodu Xaviera. Benedetta i Dharam polecieli na sylwestra do Londynu. Dharam dzień wcześniej przyleciał z Delhi swoim samolotem i zrobił przystanek w Mediolanie, żeby ją zabrać. Zajął ten sam apartament, co zwykle, w Claridge’s, i zarezerwował im stolik na kolację w Harry’s Bar, ich ulubionej restauracji. Przyjaciele zaprosili ich na przyjęcie w Knightsbridge, ale nie zostali długo. Nie mogli się doczekać, aż będą sami, i kiedy wybiła północ, on objął ją i pocałował, a później wrócili do hotelu i poszli do łóżka. W Nowy Rok zjedli brunch i zrobili sobie szybki spacer po Hyde Parku. Miała na sobie piękną bransoletkę, którą jej podarował – nie zdejmowała jej od czasu, kiedy ją dostała. Po południu leżeli w łóżku w hotelu, oglądali filmy i kochali się kilkakrotnie. W żadnym razie nie spodziewała się sześć czy siedem miesięcy temu, że tak będzie spędzać Nowy Rok. Była pewna, że pozostanie żoną Gregoria, niezależnie od tego, jak źle będzie się zachowywał. Ale Dharam spadł jej z nieba jak cud albo jeden z magicznych chińskich lampionów Xaviera, tyle że jej życzenie spełniło się, zanim jeszcze je pomyślała. – Szczęśliwa? – spytał, kiedy spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. – Całkowicie – powiedziała, sięgając, by go pocałować. – Doskonale – rzekł rozpromieniony. Był to idealny sposób na rozpoczęcie Nowego Roku. Gregorio i Anya spędzali noworoczne wakacje w Courchevel. Wolał Cortinę we włoskich Alpach, ale Courchevel było doskonałe dla niej. Przejęli je Rosjanie i nawet niektóre znaki na ulicach były w tej chwili po rosyjsku. Menu w restauracjach pisano cyrylicą, a sprzedawczynie w sklepach płynnie mówiły w języku Anyi. Na miejscu spotkała wszystkie swoje przyjaciółki modelki wraz z gromadą rosyjskich mężczyzn. Jedni spędzali wakacje z rodzinami, a drudzy z kochankami pochowanymi w innych hotelach, aby te dwie grupy nigdy się nie spotkały. Wielu mężczyzn wyglądało na nieokrzesanych i podejrzanych, chociaż mieli dużo pieniędzy do wydania. Najbogatsi Rosjanie mieszkali w wynajętych przez siebie domach. Gregorio wiedział, że Anya będzie się dobrze bawić
z rodakami. Zabrali ze sobą dziecko i nianię, a Gregorio codziennie chodził na długie spacery, trzymając Claudię w nosidełku przymocowanym do swojej klatki piersiowej, gdzie mógł ją widzieć, rozmawiać z nią i rozśmieszać. Pozwalał niani jeździć w tym czasie na nartach, ponieważ wolał sam zajmować się dzieckiem, poza wieczorami, kiedy wraz z Anyą chodzili do lokalnych restauracji. Lubił się nią chwalić i był szczęśliwy, że mogą razem spędzić wakacje. Dużo podróżowała, a jej kariera znów kwitła. Od września ledwo co bywała w Mediolanie. Gregorio nie narzekał – wciąż próbowała sobie poradzić z traumą wydarzeń związanych z urodzeniem bliźniaków i miał nadzieję, że w końcu się uspokoi. Wydawała się szczęśliwa, będąc z nim w Courchevel. Codziennie jeździła na nartach z rosyjskimi znajomymi, podczas gdy on zostawał z dzieckiem. W sylwestra kupił jej czerwone futro z norek u Diora, a ona z dumą nosiła je po powrocie ze stoku. Wieczorem do kolacji założyła je na czarną minispódniczkę i prześwitujący top. Do tego dobrała wysokie zamszowe buty na wysokich obcasach, które sięgały jej do ud. Wyglądała spektakularnie, a bliźniaki w żadnym stopniu nie zniszczyły jej figury, prawdopodobnie dlatego, że urodziły się tak wcześnie i były takie drobne. Była piękniejsza niż kiedykolwiek, a Gregorio czuł dumę, że może z nią być. Znalazła się w tym miesiącu na okładkach kilku magazynów i właśnie dostała angaż na sesję w Japonii. Bycie z nią sprawiało, że czuł się seksowny i młody, chociaż jego rodzina wciąż nie chciała jej widzieć. Jego szwagierki odnosiły się do niej z dezaprobatą i był pewien, że bracia mu zazdroszczą, czy to przyznawali, czy nie. Bycie z nią łechtało ego Gregoria. Ich związek nie był tak bliski i ciepły, jak zaraz po urodzeniu się dzieci, przez te rozdzierające trzy miesiące, ale wciąż był szczęśliwy, kiedy ją widział po powrocie do Mediolanu, a ona wydawała się zadowolona, gdy do niego przyjeżdżała. Lepiej się dogadywali, kiedy z nią wychodził, chociaż jego życie towarzyskie w Mediolanie było bardzo ograniczone, a jej imię nigdy nie widniało na zaproszeniach, które otrzymywał. Nikt nie zaprosił ich nigdzie na sylwestra i właśnie dlatego zabrał ją do Courchevel, żeby mogła do woli spotykać się ze znajomymi. W sylwestra zasugerował, by spędzili spokojny wieczór w apartamencie przy romantycznej kolacji, ponieważ we wszystkich restauracjach będą tłumy. Anya była zawiedziona i powiedziała, że dostali zaproszenia na kilka przyjęć – wszystkie wyprawiali ludzie, których nie znał. – Twoi znajomi mówią tylko po rosyjsku – powiedział jej. A później zasugerował, żeby wyszła po północy. W ten sposób mogliby spędzić razem miły wieczór i powitać Nowy Rok. Dał niani wolny wieczór, żeby zostać w domu z dzieckiem. Anya wydawała się udobruchana tym pomysłem.
Kiedy siadała z nim do kolacji w apartamencie, miała na sobie cudowną, ciasno przylegającą do ciała czerwoną suknię wieczorową. Zamówił kawior, szampana i homary. Zrobili sobie prawdziwą ucztę, podczas gdy Claudia spokojnie spała w kołysce stojącej niedaleko stołu. Anya zerkała na nią od czasu do czasu, jak gdyby nie mogła zrozumieć, jak córeczka się tu znalazła. Całe doświadczenie macierzyństwa wciąż wydawało jej się nierealne, a teraz kiedy tyle podróżowała, zupełnie nie miała czasu przywiązać się do dziecka. Gregorio uśmiechnął się, widząc, że Anya przygląda się córeczce. – Jest jak laleczka, prawda? Claudia była maleńka, ale pełna energii, kiedy nie spała, i nie szczędziła ojcu uśmiechów. W wieku sześciu miesięcy wciąż nie wydawała się większa niż noworodek. Pocałowali się o północy i Gregorio chciał się z nią kochać, ale Anya o tej porze nie mogła się już doczekać spotkania z przyjaciółmi i obiecała, że wróci wcześnie. Dwadzieścia minut później był już sam w apartamencie ze śpiącym dzieckiem. Nie był to Nowy Rok, o którym marzył, ale tak to wyglądało z dwudziestoczteroletnią dziewczyną – wciąż wierzył, że było warto. Obejrzał film w telewizji, a później poszedł do łóżka, przewiózłszy kołyskę do sypialni, i natychmiast zasnął. O trzeciej nad ranem poczuł, że Anya wchodzi do łóżka i przytulił się do niej, chcąc się z nią kochać, ale zanim zdołał ją podniecić, już mocno spała. Domyślał się, że dużo wypiła z przyjaciółmi. Kiedy dziecko obudziło go następnego dnia, Anya zdążyła już wstać i się ubrać. Zabrał Claudię do niani, żeby zmieniła jej pieluchę i nakarmiła ją, i ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że Anya z poważnym wyrazem twarzy pije kawę. – Wcześnie wstałaś – powiedział, pochylając się, by ją pocałować. – Przy okazji – szczęśliwego Nowego Roku. Jak się wczoraj bawiłaś? Usiadł obok niej przy stole w szlafroku i nalał sobie kawy do kubka, zauważając, że Anya ma na sobie eleganckie spodnie i buty na wysokim obcasie, a nie kombinezon narciarski. – Wybierasz się dokądś? Był zdezorientowany. – Odchodzę – powiedziała cicho, nie patrząc na niego. – Wracasz do domu? Planowali zostać jeszcze kilka dni. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. – Lecę do Londynu z Miszą Gorgowiczem. Znał to nazwisko. Gorgowicz dorobił się fortuny w branży finansowej w Londynie. – Dlaczego z nim lecisz? Gregorio nie rozumiał słów Anyi. – Lecę jego samolotem – powiedziała cicho, nie odpowiadając na jego
pytanie. – Zaprosił mnie. – Czy wie o mnie i dziecku? Gregorio wyglądał na zmartwionego. Oczy Anyi wypełniły się łzami. Nie była bez serca. Jej serce po prostu w tej chwili nie należało ani do niego, ani do dziecka – ani do nikogo innego. – Nie daję rady… ty… dziecko. W szpitalu wszystko było zupełnie inaczej. Wydawało się takie prawdziwe. Teraz już tak nie jest. Nie wiem, co z nią robić ani jak się nią zajmować. Krzyczy, kiedy tylko jej dotykam, a ty chcesz cały czas z nią być. Na początku dobrze się bawiliśmy, przed bliźniakami. Teraz nie chcesz nigdzie wychodzić ani nic nie robić poza zajmowaniem się dzieckiem. Nie jestem jeszcze gotowa na bycie matką. Myślałam, że jestem, ale to nieprawda. Czuję, że nie mogę oddychać, kiedy jestem z nią albo z tobą. I chcę lecieć do domu z Miszą. Chodziło teraz tylko o nią, a nie o niego czy dziecko. – Zostawiasz mnie? – Był zaszokowany, patrzył na nią i nie wierzył w to, co powiedziała. – Zamierzasz wrócić? Wciąż nie pojmował, co do niego mówiła, i nie chciał pojąć. Tyle dla niej poświęcił, że jej słowa stały się dla niego niezrozumiałe. Potrząsnęła głową w odpowiedzi na jego pytanie. – Nienawidzę Mediolanu i nie mogę tam pracować ze względu na twoją byłą żonę. – A co z nami i Claudią? – Myślę, że powinieneś ją zatrzymać. Ja nie mogę. Była z nim szczera, ale miała w sobie na tyle dużo taktu, żeby wydawać się zawstydzoną własnymi słowami. Później wstała i poszła do sypialni się spakować. Poszedł za nią, patrząc z niedowierzaniem, kiedy wkładała rzeczy do walizki. – I to wszystko? Po prostu rezygnujesz z nas i uciekasz z innym? Nie odpowiedziała, pakując się w milczeniu. Kiedy skończyła, położyła torby na podłodze i odwróciła się do niego, wkładając czerwone futro z norek, które podarował jej dzień wcześniej. – Przepraszam – powiedziała. – Kochałam cię w szpitalu, ale to przypominało pobyt w więzieniu albo na bezludnej wyspie. Przestała go kochać, kiedy tylko wróciła do świata, który z tak wielką łatwością ją uwodził. Patrząc na nią, wiedział, że on również jej nie kocha. Kochał to, czym mogła być, ale nie osobę, którą naprawdę była. Wiedział też, że jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochał, była Benedetta. – Chcesz zobaczyć się z dzieckiem przed wyjazdem? – spytał szorstkim tonem, a ona potrząsnęła głową, a później zadzwoniła do recepcji, aby portier zabrał jej bagaże. Jej odejście było dziwne, krótkie i suche. Stojąc w progu, spojrzała na Gregoria i powiedziała mu raz jeszcze, że jej przykro, a on nie próbował jej
zatrzymać. Wiedział, że nie będzie mógł. Nie mógłby współzawodniczyć z Miszą Gorgowiczem i wcale tego nie chciał. – Claudii będzie lepiej z tobą – powiedziała. Skinął głową, wdzięczny, że nie chciała zabrać córki. To by go zabiło. Nie mówiąc ani jednego słowa więcej, zamknęła za sobą drzwi, a Gregorio najpierw przez chwilę się na nie gapił, a później ciężko opadł na fotel. Nadszedł koniec tego szaleństwa. Tego popołudnia wrócił samolotem do Mediolanu z Claudią i nianią. Obszedł mieszkanie, które dzielił z Anyą przez kilka miesięcy. Jej ubrania wisiały w szafach, a w sejfie wciąż leżała masa biżuterii, którą jej kupił. Nie zabrała jej ze sobą do Courchevel i zastanawiał się, czy skontaktuje się z nim, żeby kazać ją sobie wysłać do Londynu – przypuszczał, że tak będzie. Odczekał dwa dni i skontaktował się z Benedettą. Wysłał jej maila, kilka esemesów i zostawił parę wiadomości głosowych, ale nie odezwała się do niego. Wreszcie zadzwonił do jej asystentki i poprosił o spotkanie. Ta zaś powiedziała, że oddzwoni po tym, jak porozmawia z panią Mariani. Był już pewien, że nic z tego, ale asystentka zadzwoniła do niego następnego dnia. Uznał to za dobry znak. – Pani Mariani przyjmie pana jutro o dziewiątej rano – powiedziała beznamiętnym tonem. – Ma spotkanie o dziewiątej czterdzieści pięć, więc nie może rozmawiać z panem dłużej – oznajmiła precyzyjnie. – W porządku. Nie zajmę jej dużo czasu. Proszę jej podziękować za zgodę na spotkanie ze mną – powiedział grzecznie. – Tak zrobię – odparła sekretarka i odłożyła słuchawkę. Następnego dnia punktualnie przyjechał na spotkanie i poczuł się dziwnie, ponieważ jego gabinet był po drugiej stronie korytarza – w tamtym życiu. Próbował o tym nie myśleć, wchodząc do jej biura w idealnie dopasowanym ciemnoszarym garniturze, białej koszuli i granatowym krawacie. Benedetta zauważyła, że był przystojny jak nigdy, wchodząc i patrząc na nią płomiennym spojrzeniem, które niegdyś ją roztapiało. Już tak nie było. Kiedyś rozpłynęłaby się u jego stóp. Ale ku własnej uldze spostrzegła, że teraz zupełnie na nią nie działa. Te dni już minęły. Usiadła za biurkiem i wskazała fotel naprzeciwko. – Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną zobaczyć – powiedział trzeźwo. Nie widzieli się od lipca, kiedy przyszedł jej powiedzieć, że zostawia ją dla Anyi, a ona odpowiedziała żądaniem rozwodu. Minęło prawie sześć miesięcy i wszystko się zmieniło. Ale mówił sobie, że są tymi samymi ludźmi i kochali się przez długi czas. Nie chodziło o romans, taki jak z Anyą, który wybuchł jak fajerwerk na pięć minut i szybko się wypalił. Jedyne, co go przedłużyło i sprawiło, że stał się bardziej poważny, to bliźniaki. – Wydaje się niedorzeczne, żebyśmy się unikali teraz, kiedy znów się tu
przeprowadziłeś – powiedziała chłodno Benedetta. – To bardzo małe miasto. Nie musimy się ukrywać. Jak rozumiem, pracujesz teraz z braćmi. Miała wystarczająco dużo taktu, żeby nie wspomnieć o Anyi i dziecku. – To duża zmiana – powiedział cicho. – Jak wiesz, prowadzą przestarzałą firmę. – Ale działa. Uśmiechnęła się do niego. Miał poczucie, że patrzy na nieznajomą, a nie kobietę, która niegdyś była jego żoną. Zauważył również, że wyszczuplała i zrobiła coś innego z włosami, a na ręku miała bardzo stylową ogromną indyjską bransoletkę. Spodobała mu się i zastanawiał się, skąd ją dostała. Zazwyczaj nie kupowała takich akcesoriów i wolała bardziej tradycyjne ozdoby. Ona i Miuccia Prada słynęły z tego, że nosiły najpiękniejszą biżuterię w Mediolanie. – Dobrze wyglądasz, Benedetto – zaczął ostrożnie. – Dziękuję, ty również – odparła grzecznie. – Nie wiem, od czego zacząć. Przyszedłem tu dziś, żeby cię o coś spytać i coś ci powiedzieć. Chcę ci powiedzieć, jak bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało. Zachowałem się jak głupiec i postawiłem cię w okropnej sytuacji. Wszystko zupełnie wymknęło mi się spod kontroli. Przytaknęła, zastanawiając się, czy naprawdę przyszedł tylko po to, żeby przeprosić i błagać ją o przebaczenie. Jeśli tak, okazałby się lepszym człowiekiem, niż sądziła – nie żeby miało to teraz znaczenie. – Naprawdę nie wiedziałem, co robić, kiedy urodziły się dzieci. Znów kiwnęła głową, wyglądając na zbolałą. Nie było to dla niej szczęśliwe wspomnienie. – Nie musimy przechodzić przez to wszystko, Gregorio. Oboje wiemy, co się stało i dlaczego. Zgodził się, patrząc na nią pełnym skruchy spojrzeniem – wiedział, że wypływa na głęboką wodę. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, jak bardzo źle się z tego powodu czuję, i że rozumiem, jak srodze się myliłem. Mogę cię zapewnić, że nic podobnego nigdy się nie wydarzy. – Mam nadzieję, że nie – powiedziała surowo. – Dla dobra jakiejkolwiek kobiety, z którą będziesz. Nikt nie zasługuje na to, by przechodzić przez coś takiego. – Zarówno ona, jak i on bardzo cierpieli, ale on sam się o to prosił, a ona nie. – Dziękuję za przeprosiny. Spojrzała na zegarek. Zostało jej jeszcze tylko dwadzieścia minut, a on zawahał się przez chwilę. – Chcę cię pokornie przeprosić i spytać, czy zgodziłabyś się do mnie wrócić, Benedetto, czy moglibyśmy spróbować jeszcze raz. Wyrzuciliśmy dwadzieścia lat na śmietnik.
Mówił to ze łzami w oczach, ale Benedetta, usłyszawszy, co ma do powiedzenia, spojrzała na niego z beznamiętnym niedowierzaniem. – To nie ja je odrzuciłam, tylko ty. Kiedy miałeś z nią romans. I ze wszystkimi innymi. Powiedziałeś mi też, że mnie dla niej zostawiasz. Dopiero wtedy poprosiłam o rozwód. W przeciwnym razie bym tego nie zrobiła – przypomniała mu. – Ona odeszła. I nie wróci. I nie chcę, żeby wracała. To było z mojej strony chwilowe szaleństwo. Jak w przypadku wszystkich innych – pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. – Otrzymam pełne prawa rodzicielskie. Anya jej nie chce, a ja tak. Claudia to cudowne dziecko. Uśmiechnął się, mówiąc o córce, i przez ułamek sekundy Benedetta była poruszona, ale nie z powodu jego pozostałych słów. Najwyraźniej troszczył się o córkę, ale przez dwadzieścia lat kpił sobie z ich małżeństwa, a ona to tolerowała. Już nie chciała. Tym bardziej, że teraz była zakochana w Dharamie, prawdziwie i całkowicie. Nie w Gregoriu. Stracił swoją szansę. Wreszcie. – Nie mogę – powiedziała Benedetta szczerze, patrząc na niego z drugiej strony biurka. Nagle przestała się nawet złościć. Nie czuła do niego nic poza litością. Uciekł z inną, miał z nią dzieci, a kiedy go rzuciła, chciał wracać. Benedetta czytała artykuły w tabloidach – cały świat o nich wiedział. Anya pokazywała się publicznie z Gorgowiczem w Londynie i mówiła, że z Gregoriem koniec. – Dlaczego nie? – spytał Benedettę. Nie pytał, czy jest ktoś inny. Nawet nie przyszło mu to do głowy, ale ona i tak by mu nie powiedziała. To nie jego sprawa. – Kochaliśmy się przez ponad dwadzieścia lat. – Już cię nie kocham, nie w ten sposób. Przykro mi z powodu tego, co się stało, ze względu na nas oboje. Wiele osób zostało zranionych, nie tylko my… nasze rodziny, ludzie, którzy w nas wierzyli, ludzie, którzy stracili pracę, kiedy musiałam restrukturyzować naszą firmę. Ale przede wszystkim ucierpieliśmy my oboje, a może nawet twoje dziecko. Nie mogę do tego wrócić. Wierzyłam w ciebie przez te wszystkie lata. Ufałam, że w końcu postąpisz właściwie. Już tak nie uważam. Nie mogłabym ci już zaufać. A bez zaufania nie może być miłości. – Dostałem lekcję. Nie była przyjemna. – Mam nadzieję, że tak było. Ja też dostałam lekcję. – Wstała. Usłyszała już wystarczająco dużo. – Dziękuję za propozycję, wiele dla mnie znaczy – powiedziała ze smutkiem. – Ale nie mogę tego znów zrobić. Wyglądał na zaszokowanego, jakby był pewien, że zdoła ją przekonać, by jeszcze raz spróbowali – jednak się nie udało. Nawet gdyby Dharam nie istniał, nigdy nie wróciłaby do Gregoria.
Siedział i patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a później wstał. – Zastanowisz się nad tym? Potrząsnęła głową w odpowiedzi. – Okłamywałabym cię, gdybym powiedziała, że dam radę to zrobić. Nie dam. A nigdy cię nie okłamałam, Gregorio. Nigdy. Nie mogła powiedzieć tego samego o nim – dobrze o tym wiedział. Obudził się za późno. Stanowczo za późno. Wstał, na chwilę opuścił głowę, podszedł do drzwi, a później odwrócił się, by spojrzeć na nią swoimi płonącymi brązowymi oczami. – Zawsze będę cię kochał, Benedetto – powiedział dramatycznym tonem, ale ona mu nie uwierzyła. Nie była pewna, czy kiedykolwiek ją kochał i czy był do tego zdolny. Teraz mówił to tylko po to, żeby dostać to, czego chciał. Desperacko pragnął wybrnąć ze swojej trudnej sytuacji i zabrać dziecko ze sobą. Była pewna, że chciał wrócić do firmy. Próbował zawrócić bieg czasu i znów złamać jej serce. Wychodząc z jej gabinetu, jeszcze raz się zatrzymał, by na nią spojrzeć. – Zadzwoń, jeśli zmienisz zdanie – rzekł, a ona potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do niego. – Nie zrobię tego – powiedziała stanowczo. Usłyszawszy to, zamknął za sobą drzwi i ruszył korytarzem firmy, która niegdyś należała do niego, zastanawiając się, co teraz zrobić. Plan A spalił na panewce. Zostawszy sama, Benedetta myślała o nim i nie czuła zupełnie nic. Rozdział 19
Wieczorem przed powrotem do Pekinu Jean-Philippe zjadł z Valerie i dziećmi spokojną kolację w kuchni. Później wykąpał całą trójkę, poczytał im bajki, utulił je do snu i przykrył. Bardzo za tym tęsknił w Pekinie. A Skype to nie to samo, co przytulanie i okazywanie im miłości osobiście. Był smutny, kiedy wrócili do swojej sypialni, i długo rozmawiał z Valerie. Za kilka tygodni sama miała przylecieć do Pekinu, żeby nadzorować sesję do kwietniowego numeru „Vogue’a”. Zdążyła już wszystko zorganizować i zaangażować fotografów i modelki. Asystentka pomogła jej skompletować ubrania – razem z dwiema innymi asystentkami miały wszystko przywieźć ze sobą. Zatrudniono też dziesięć modelek, które widziała w Pekinie. Zapowiadała się fantastyczna sesja, a na dodatek Jean-Philippe obiecał znów z nią zamieszkać w hotelu. Przez większość czasu miała być zajęta, ale przynajmniej będzie mógł ją widywać późną nocą. W lutym Jean-Philippe miał wrócić na tydzień do Paryża. Tym razem wyglądała na dziwnie spokojną w związku z jego wyjazdem, co go martwiło. Nie zapomniał
całkowicie o swoich obawach, że mogłaby się związać z innym mężczyzną podczas jego nieobecności. – Mam ci coś do powiedzenia – powiedziała, kiedy leżeli w łóżku. Jego walizki były już spakowane. – Rozmawiałam z redaktor naczelną. Magazyn interesuje się teraz Chinami. Zgadzają się, żebym pracowała tam przez rok jako korespondentka. Nie na zawsze, ale przez rok. Redaktor naczelna nie będzie w tym czasie podejmowała żadnych działań w sprawie swojej posady. Pozwolą mi lecieć do Pekinu w czerwcu. Ale jeśli później wciąż będę chciała zostać redaktor naczelną, muszę wrócić. Tak czy inaczej, jeśli się zgodzę, będziemy mogli tam spędzić wspólny rok. W ten sposób zostaniesz tam prawie dwa lata, więc być może chciałbyś wrócić wcześniej, ale ja mogę od czerwca mieszkać tam przez rok z tobą i dziećmi. Może nawet uda mi się zachować pracę konsultantki. Firma coraz bardziej interesuje się rynkiem azjatyckim i chcą, żebym poszukała lokalizacji dla ich sklepu. Mogłabym być ich przewodnikiem podczas pobytu w Pekinie. Co o tym sądzisz? Przez chwilę milczał, zaskoczony, a później mocno ją przytulił. – Sądzę, że jesteś wspaniała. Nigdy bym się nie spodziewał, że zrobisz coś takiego. Kiedy tylko tam dotarłem, wiedziałem, że myliłem się, naciskając na ciebie. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? To nie jest za dobre miejsce do życia. Nie spotkała ani jednej osoby, która by jej powiedziała, że zakochała się w Pekinie – za to wiele mówiło, że go nie cierpi. Ale zdołałaby tam mieszkać przez jakiś czas, tym bardziej że wiązało się to dla niej z interesującymi szansami zawodowymi. – W takiej sytuacji mogę to zrobić – powiedziała, a on widział, że mówi szczerze. Była odważną i silną kobietą, szczególnie że decydowała się na przeprowadzkę z trójką bardzo małych dzieci. – O mój Boże, Valerie! Jak ja ci kiedykolwiek podziękuję za coś takiego? – Wróć do Paryża, kiedy twoje dwa lata upłyną. Nie decyduj się na więcej – powiedziała poważnie. – Nie zrobię tego. Obiecuję. Na razie miał na oku kilka bardzo dużych i zyskownych interesów – spędziwszy tam trochę czasu, rozumiała to lepiej, choć wciąż miała przed sobą dużo nauki. Uważała jednak, że praca w Chinach przez rok może być fascynująca. – Muszę znaleźć większe mieszkanie – powiedział natychmiast. Lepsze, na jednym z przyjaźniejszych osiedli, gdzie mieszkali obcokrajowcy. Nie mógł zasnąć tamtej nocy, tak bardzo był podekscytowany tym, co mu powiedziała. Udało im się osiągnąć kompromis, który satysfakcjonował oboje. To ona tego dokonała. A on wiedział, że warunki, jakie wynegocjowała w pracy, uratują ich małżeństwo. Był to najlepszy prezent, jaki mogła mu dać, i wyskoczył następnego ranka z łóżka gotów podbić świat, podekscytowany powrotem do Chin
i bardziej niż kiedykolwiek zakochany w żonie. Valerie uśmiechała się do niego, kiedy ubierał się po wyjściu spod prysznica. – Kocham cię, jesteś fantastyczną kobietą – powiedział i pocałował ją, a ona się roześmiała. – Jak to mówią tam, skąd pochodzę – odrzekła i dokończyła po angielsku: – Sam nie jesteś taki zły. Przed wyjazdem Jean-Philippe zadzwonił do Chantal z lotniska, żeby przekazać jej dobre wieści na temat przyjazdu Valerie i dzieci do Pekinu. Była zaskoczona i pod wrażeniem zachowania jego żony, a także szczęśliwa, że mu się powodzi. Kiedy mu gratulowała, jej głos brzmiał okropnie. Powiedziała, że się rozchorowała, a on kazał jej dbać o siebie i odłożył słuchawkę. Chantal poważnie się przeziębiła i przez tydzień leżała w łóżku. Choroba przerodziła się w zapalenie oskrzeli i zatok, więc bardzo cierpiała. Wreszcie skończyła scenariusz o obozie koncentracyjnym, ale przez dwa tygodnie czuła się zbyt beznadziejnie, żeby wyjść z domu, i żywiła się tym, co znalazła w szafkach kuchennych. Nic jej to nie obchodziło – nie była głodna, poza tym od miesiąca ciągle czuła przygnębienie. Wciąż okropnie tęskniła za Xavierem, ale była pewna, bardziej niż kiedykolwiek, że postąpiła właściwie. Padało już od kilku dni, a zwykła ulewa zmieniła się w deszcz ze śniegiem, kiedy wreszcie poszła do sklepu spożywczego, a przy okazji do apteki odebrać antybiotyki zamówione telefonicznie przez lekarza. Owinęła się starym prochowcem i założyła wełnianą czapkę. Kiedy dotarła na rynek, a później do apteki, była kompletnie przemoczona. Gdy powłócząc nogami, wracała do domu z torbą pełną zakupów, chowając głowę przed wiatrem, zastanawiała się, czy jej choroba nie rozwinęła się w zapalenie płuc. Czuła się jak Mimi w Cyganerii, kiedy po ataku kaszlu, nie patrząc, dokąd idzie, wpadła na kogoś na przejściu dla pieszych. Był to mężczyzna idący w towarzystwie kobiety. Zderzyła się z nim, spojrzała w górę i prawie krzyknęła, kiedy zobaczyła, że to Xavier, i uświadomiła sobie, jak źle wygląda. Miała czerwony nos, spękane usta i załzawione oczy. Była śmiertelnie blada i zaniosła się kaszlem, kiedy tylko go zauważyła, a potem niemal się udusiła, spostrzegłszy dziewczynę, z którą był – wychudzoną blondynkę, która nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście lat. Zgodnie z jej przewidywaniami przeszedł ze skrajności w skrajność. – Wszystko w porządku? – spytał, łapiąc ją za łokieć, żeby nie upadła. Los spłatał jej obrzydliwego figla. Dziewczyna miała na sobie prawie ten sam strój, co ona, tyle że wyglądała przesłodko, więc Chantal poczuła się jak matrona w sędziwym wieku i nie mogła przestać kaszleć. – Nic mi nie jest – zdołała wykrztusić. – Przeziębiłam się. Nie zbliżaj się, bo się zarazisz. Uśmiechnęła się do dziewczyny, która wydawała się niezbyt zainteresowana
i czekała, aż Xavier pójdzie dalej. Pogoda była tak beznadziejna – przetaczała się ściana deszczu ze śniegiem – że żadne z nich nie mogłoby tam stać zbyt długo, ale Xavier zmartwił się na widok Chantal. Widział, jak ciężko się rozchorowała. – Powinnaś iść do domu – polecił jej, a ona uznała, że po prostu chce się znaleźć z dala od jego czternastoletniej dziewczyny. Była sobota i najwyraźniej spędzali razem cały weekend, ponieważ pora wydawała się zbyt wczesna na wieczorne wyjście. – Jak się miewasz? – spytał, zanim się rozeszli, by uciec przed pogodą. – Świetnie – odparła, co wypadło nieprzekonująco ze względu na to, jak ciężko chorowała. – Szczęśliwego Nowego Roku – dodała. Francuzi składają sobie noworoczne życzenia do znudzenia, aż po koniec stycznia. Później pomachała obojgu i potruchtała na drugą stronę ulicy z torbą na zakupy i zawiniątkiem z apteki. Była zaszokowana jego widokiem i wciąż czuła się wstrząśnięta, kiedy wróciła do domu i zdjęła przemoczony płaszcz i buty. Miała również mokre stopy, więc założyła kolejny sweter, zrobiła sobie herbatę i wzięła antybiotyk przed zrobieniem czegokolwiek innego. Później usiadła i odtwarzała w głowie scenę spotkania z Xavierem i myślała o jego pięknej nowej dziewczynie. Nie mogła znieść tego, że sama wyglądała tak źle. Czy los nie mógł być odrobinę łaskawszy, kiedy zrządził, by spotkali się tego ranka? Była pewna, że otrzymała w ten sposób znak udowadniający, że ma rację i że postąpiła właściwie, zrywając z nim. Zawinęła się w kaszmirowy koc i poszła do łóżka w dżinsach, swetrze i ciepłych skarpetach, zastanawiając się, czy zabije ją grypa, czy może po prostu umrze z powodu złamanego serca. W osiemnastym wieku ludziom się to zdarzało – zastanawiała się, jak do tego dochodziło. Czuła się fatalnie i wyglądała jeszcze gorzej, ale nie wydawało się, by miała umrzeć. Po prostu tak się czuła. A kiedy pół godziny później zadzwonił dzwonek domofonu, zignorowała go. Nie dostawała poczty w sobotę, a jeśli był to list polecony z firmy obsługującej karty kredytowe, nie chciała go. Nie potrzebowała więcej kart kredytowych, ale osoba usiłująca się do niej dodzwonić nie poddawała się. Gderając, wstała z łóżka, podeszła do domofonu i spytała, kto to. – To ja, Xavier! – krzyczał w nadajnik, usiłując przebić się przez dźwięk wiatru, a ona jęknęła. – Jestem przemoczony. Mogę wejść? – Nie… A po co? – Muszę z tobą pogadać. Zastanawiała się, czy jego dziewczyna była z nim, ale nie chciała pytać. – O czym? – negocjowała przez domofon, słysząc wycie wiatru na zewnątrz. – Jestem w ciąży. Nie możesz mnie tak zostawić. Brzmiał desperacko, a ona wybuchnęła śmiechem. Potrząsnęła głową i nacisnęła przycisk, żeby go wpuścić. Słyszała, jak krzyczy „dziękuję”. Znał kod
do drugich drzwi, więc minutę później usłyszała windę i dzwonek do drzwi mieszkania. Wpuściła go. Z jego twarzy spływała strumieniami woda, a wełniana czapka była zupełnie przemoczona. W miejscu, gdzie stał, pojawiły się kałuże wody. Spojrzał na nią. – Dziękuję, że mnie wpuściłaś. Weszli do kuchni, a ona podała mu ręcznik i nastawiła czajnik na herbatę. Wciąż miała jego ulubioną i przygotowała mu szklankę bez pytania, kiedy oboje usiedli przy stole w kuchni. – Twoja dziewczyna jest bardzo ładna – powiedziała, gdy oboje popijali herbatę. Xavier postawił swoją filiżankę na stole. – To nie moja dziewczyna, tylko nowa dziewczyna mojego bratanka, a ja obiecałem jej pomóc z egzaminami na studia prawnicze. Wiedziałem, co sobie pomyślisz, kiedy cię zobaczyłem. – A co mam myśleć w sobotni poranek? Nie żeby to była moja sprawa. Próbowała nadać swojemu głosowi nonszalancki ton, ale nie potrafiła mówić o tym swobodnie. Później zaniosła się okropnym suchym kaszlem, podczas gdy on patrzył na nią uważnie. – Słuchaj, Chantal, kocham cię. Po tym, jak mnie rzuciłaś, przeżyłem najsmutniejszy miesiąc mojego życia. Zrujnowałaś mi święta. Nie potrafię żyć bez ciebie. Nie chcę młodszej kobiety ani żadnej innej kobiety. Chcę ciebie. Czy możesz spróbować to zrozumieć? Co my, do cholery, robimy? Wyglądasz beznadziejnie i brzmisz, jakbyś umierała. Ja nie mogę normalnie myśleć. Z żadną inną kobietą nie byłem nigdy tak szczęśliwy, jak z tobą. Proszę cię, czy moglibyśmy dać sobie jeszcze jedną szansę, zanim umrzesz na suchoty w swojej mansardzie, a ja rzucę się w odmęty Sekwany? Uśmiechała się do niego mimowolnie. Dobrze się razem bawili. Próbowała o tym zapomnieć, ale nic się w tej kwestii nie zmieniło. – Dramatyzujesz – skomentowała. – Ja dramatyzuję? Rozmawiałem przez pół godziny z rudowłosą dziewczyną, a ty mnie rzuciłaś. To dopiero dramatyzowanie. – Wydawało się to w tamtej chwili odpowiednią reakcją – powiedziała półgębkiem, dolewając obojgu herbaty i zauważając, że śnieg pada coraz mocniej. – Nie była odpowiednia. Była szalona. Ale przysięgam, nigdy nie będę rozmawiał z żadną rudą na przyjęciu, z żadną kobietą poniżej dziewięćdziesiątki, i możesz zakładać mi opaskę na oczy, kiedy tylko będziemy gdzieś wychodzić. No dalej, Chantal, daj nam szansę. Spojrzał na nią błagalnie, a ona uśmiechnęła się do niego. Nie dało się od niego uciec. Kochała go, a on wydawał się zbyt dobry, by być prawdziwym. – Zepsułeś mi życzenie – powiedziała z zarzutem, myśląc o latarni podczas
Białej Kolacji. – Ja zepsułem twoje życzenie? To ty mnie wyrzuciłaś! Czy mogę ci przypomnieć, że spakowałaś wszystkie moje rzeczy do walizki i ze mną zerwałaś? To ma być przyjacielskie zachowanie? – Byłam zdenerwowana. – Tak, ja też. Przy okazji – nie rozpakowałem jeszcze tej torby. Za każdym razem, kiedy próbowałem to zrobić, zaczynałem płakać, więc dałem sobie z tym spokój. Wesołych świąt! Wybrałaś beznadziejny moment. – Przepraszam. – Wyglądała na przepełnioną skruchą i wbiła w niego ciepłe spojrzenie. – Pocałowałabym cię, ale prawdopodobnie umarłbyś na to, co mi dolega. – Nie dbam o to – powiedział i pocałował ją tak mocno, że straciła dech w piersiach. – Proszę. Teraz możemy umrzeć razem. – Przed chwilą wzięłam antybiotyk. Może przeżyję. Uśmiechała się do niego, a on uśmiechnął się tak, jakby właśnie wygrał na loterii. Pocałował ją kilka razy, a później poszedł za nią do sypialni. Poklepała miejsce na łóżku obok siebie, więc się położył. Przykryli się w ubraniach i przytulili pod kołdrą, niczym dwoje dzieci, podczas gdy śnieg sypał, pokrywając dachy. Rozmawiali cały dzień, wspólnie zrobili kolację i zasnęli razem w swoich ramionach. Kiedy obudzili się rano w mieście pokrytym śniegiem, Xavier rozejrzał się po pokoju, jakby się zgubił. – Czyżbym umarł i poszedł do nieba? – spytał, patrząc na Chantal, a ona szeroko się uśmiechnęła. – Nie, to ja jestem w niebie – powiedziała. – Nie mogłaś umrzeć – odrzekł, uśmiechając się do niej. – Wzięłaś wczoraj antybiotyk, więc nie możesz nie żyć. Chcesz wyjść i pobawić się w śniegu? Kiwnęła głową. Chwilę później wyszli i zaczęli lepić kulki ze śniegu, a potem rzucać nimi w siebie. Wrócili cali mokrzy, włosy przylepiały im się do głów, mieli śnieg na rzęsach i śmiali się tak, aż się prawie poprzewracali. Ściągnęli z siebie płaszcze, kiedy wrócili razem do jej mieszkania, a ona spojrzała na niego, marszcząc brwi. – Musimy zrobić sobie gorącą kąpiel albo oboje się rozchorujemy, a zwłaszcza ja. Zaufaj mi, jestem matką, wiem takie rzeczy. – Skoro tak twierdzisz – odrzekł, a ona przygotowała kąpiel, oboje zdjęli ubrania i weszli do wanny. Leżeli w niej uśmiechnięci, rozmawiając ze sobą, a później on ją pocałował i wszystko zaczęło się na nowo.
Rozdział 20
Dharam przyleciał do Mediolanu w lutym, aby zobaczyć pokaz Benedetty podczas Fashion Weeku. Był to dopiero jej drugi raz od czasu restrukturyzacji firmy i zaprosiła go, ponieważ Dharam nigdy wcześniej nie uczestniczył w tego typu imprezie. Ostrzegała, że zawsze jest dziko i gorączkowo, dzieje się tysiąc rzeczy naraz, i że będzie bardzo zajęta. Jednakże była to ważna część jej życia, więc chciała, żeby się zjawił. Zarezerwowała mu jedno z najlepszych miejsc w sali, a on przez cały tydzień trzymał się na uboczu, nie chcąc jej rozpraszać, ale jednocześnie pragnąc pozostać blisko, by ją wspierać. Spał w jej mieszkaniu i każdego dnia, podczas jej pobytu w biurze, pracował przy komputerze. Pozwoliła mu zobaczyć kilka przymiarek i zerknąć za kulisy przed pokazem, a później zajął miejsce – dookoła niego roiło się od znanych ludzi ze świata mody. Redaktorzy magazynów, styliści, kupcy z całego świata i setki dziennikarzy – wszyscy byli ściśnięci w jednym końcu pomieszczenia. Światła przygasły, rozległa się muzyka i rozpoczął się pokaz – modelki wyskakiwały na wybieg niczym gumy kulki z automatu. Za kulisami Benedetta wskazywała każdej z nich, kiedy ma ruszyć, sprawdzając uprzednio po raz ostatni ich stroje. Pokaz odniósł wielki sukces, a później razem chodzili na przyjęcia, spotykali innych projektantów, rozmawiali z kupcami i czarowali wszystkich redaktorów. Fotografowie zrobili wiele wspólnych zdjęć Benedetty i Dharama. Pod koniec Fashion Weeku byli najgorętszą parą Mediolanu, a pokaz otrzymał doskonałe recenzje. – Dobrze się bawiłeś? – spytała, kiedy wieczór się zakończył, mając nadzieję na twierdzącą odpowiedź. – Doskonale. Kocham cię. Tej nocy dał jej drugą diamentową bransoletkę, którą kupił razem z pierwszą, więc teraz miała parę. Wyglądały spektakularnie i łatwo było zgadnąć, od kogo je otrzymała, skoro w oczywisty sposób wyglądały na pochodzące z Indii. Poza tym podczas pokazu wykorzystała wiele detali, kolorów i tkanin przywiezionych z Indii, a także inne inspiracje, które widziała na miejscu. Doskonale i bardzo subtelnie zintegrowała indyjskie akcenty z resztą pokazu. Jej bransoletki jednak nie miały w sobie nic subtelnego, co sprawiło, że prasa od razu się nimi zainteresowała. Wszyscy jej zazdrościli, widząc ogromne diamentowe kręgi na jej nadgarstkach, a ona nie zdejmowała ich ani na chwilę. Opowiedziała Dharamowi o wizycie Gregoria i jego propozycji zejścia się. Wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca, kiedy powiedziała, że nie ma mowy i że dla niej sprawa jest już skończona. W trakcie jednego z przyjęć dowiedziała się, że podczas Fashion Weeku Gregorio był na randkach z kilkoma modelkami. Nie
marnował czasu. Jak zwykle. Przed powrotem do pracy Benedetta wyjechała z Dharamem na kilka tygodni odpocząć. Zamieszkali w Il Pellicano w Monte Argentario, romantycznym miejscu nad morzem. Dharam był pod wrażeniem tego, jak dużo Benedetta musiała pracować co sezon i bardzo podziwiał jej talent. Chciał, żeby wróciła z nim do Indii, ale musiała zaczynać pracę nad następną kolekcją. Miała nadzieję odwiedzić go ponownie za kilka miesięcy, a w międzyczasie mieli się znów spotykać co miesiąc w Londynie albo Mediolanie. Plan ten wydawał się obojgu doskonały. Po ich krótkich wakacjach wrócił do Indii, ale obiecał zobaczyć się z nią za kilka tygodni. Ich rozkłady zajęć były teraz doskonale zharmonizowane – jej obawy okazały się płonne. – Szczęśliwa? – spytał, kiedy przytulili się w łóżku w noc przed jego wylotem. – Z tobą zawsze. Uśmiechnęła się sennie. Pocałował ją, a ona spojrzała na niego, myśląc, jak wielkie ma szczęście. Był najmilszym mężczyzną na świecie, a ich spotkanie wydawało się cudem. Dwa miesiące po tym, jak się zeszli, Chantal i Xavier spali spokojnie, kiedy za dwadzieścia czwarta nad ranem zadzwonił telefon. On usłyszał go pierwszy i obudził ją. Znał już zasady. Odbierała wszystkie telefony o każdej godzinie na wypadek, gdyby coś się stało któremuś z jej dzieci. Podał jej słuchawkę, a ona od razu się zmartwiła, obawiając się, że któreś z nich znów miało wypadek. – Tak? Słuchała przez długi czas. On przyglądał się jej, zastanawiając się, co się stało. Zaczynał już rozumieć jej tok myślenia, ale pytania, które zadawała, nie pozwalały mu domyślić się, co się dzieje. – O której?… Jak się czuje? Jak często występują?… Zadzwoń później i powiedz, jak idzie. Następnie odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do Xaviera. – To Paul. Rachel rodzi. Poszli z powrotem spać, a telefon zadzwonił kolejny raz trzy godziny później. Paul powiedział, że Rachel jest prawie gotowa przeć, ale położnej nie podoba się dźwięk serca dziecka. Jechali ambulansem do szpitala – Rachel mogła potrzebować cesarskiego cięcia. Paul nie mógł opanować strachu o nią i dziecko. Chantal próbowała go uspokoić, a później odłożyła słuchawkę. – Dlaczego mam wrażenie, jakbyśmy prowadzili alarmowy telefon zaufania? – spytał ją Xavier, kiedy oboje zrezygnowali z pomysłu ponownego pójścia spać. Chantal miała nadzieję, że Rachel i dziecku nic nie będzie. Mówiła im od początku, że rodzenie w domu to szaleństwo. Dwadzieścia minut później zadzwonili do niej z centrum medycznego
Cedars Sinai – skurcze stały się częstsze, a serce dziecka znów biło regularnie. – Mądry dzieciak, wolał się urodzić w szpitalu – powiedziała Chantal Xavierowi, który się roześmiał. – Nie potrzebuję dzieci. Mogę wszystko przeżyć za pośrednictwem twoich. Tydzień wcześniej Eric zadzwonił do nich, kiedy brat Annaliese został aresztowany za prowadzenie pod wpływem alkoholu. Eric pytał matkę, co powinien zrobić: zapłacić kaucję, czy zostawić go w areszcie, żeby dostał nauczkę. Miał osiemnaście lat i studiował. Poradziła mu, żeby pozostawić go w więzieniu, aż wytrzeźwieje, i odebrać rano – Eric postąpił zgodnie z jej radą. A teraz Paul czekał, aż Rachel urodzi ich małego księcia. W tym czasie w szpitalu zdążyła się już pojawić matka Rachel, która doprowadzała Paula i lekarzy do szału. Chciała być w sali porodowej, na co Rachel się nie zgadzała. Słuchając swojego syna, Chantal bardzo się cieszyła, że jest w Paryżu, a nie w Los Angeles, gdzie tylko by przeszkadzała. Po ostatnich wiadomościach nie dowiedzieli się niczego przez kolejne trzy godziny. Chantal zgadywała, że Rachel prze, miała nadzieję, że dobrze idzie i że nie wydarzyło się nic traumatycznego. Nie chciała dzwonić i pytać, co się dzieje – pewnie i tak by nie odebrali. O wpół do dziesiątej rano dostali esemesa od Paula: „Nic z tego. Cesarka za dziesięć minut. Biedna Rache”. Chantal zrobiło się przykro z jej powodu i wreszcie, półtorej godziny później, o jedenastej, czyli drugiej nad ranem w Kalifornii, Paul zadzwonił w euforii. Urodził im się ważący cztery kilogramy i dwieście gramów syn, któremu dali na imię Dashiell. Zdrobniale Dash. Paul powiedział matce, że cesarskie cięcie poszło dobrze, chociaż Rachel była wyczerpana – dziecko okazało się zbyt duże. Chantal nie wypomniała mu, jak katastrofalne mogłoby się okazać rodzenie w domu. Pomysł z porodem w wodzie został spisany na straty, kiedy pojawiły się pierwsze prawdziwe bóle. Gdy Paul zadzwonił, właśnie zszywali Rachel. – Kiedy przylecisz go zobaczyć, mamo? – spytał, ale ona myślała o tym już wcześniej. Nie chciała być natrętną matką – już jedną taką mieli. Zobaczy Dasha na ślubie Charlotte, kiedy będzie miał dwa miesiące, a nie wtedy, gdy wyczerpana Rachel będzie uczyła się karmić, a wszyscy gorączkowo będą przystosowywać się do nowego dziecka. Raz w życiu nie zamierzała rzucać wszystkiego i biec do dzieci. Dash był zdrowy i uważała, że nie musi lecieć. Miała własne życie. Cieszyła się szczęściem Paula i Rachel w kwestii dziecka, zwłaszcza że wydawało się, iż wszystko idzie po ich myśli. Miała pewność, że Paul będzie dobrym ojcem. Był dobrym, odpowiedzialnym człowiekiem i kochał Rachel. Odłożywszy słuchawkę, Chantal odwróciła się do Xaviera i opowiedziała mu o szczegółach – wadze dziecka, samopoczuciu Rachel, słowach Paula i o tym, jak
szczęśliwy się wydawał. – Masz świadomość, co to oznacza, prawda? – spytała go z zaszokowanym wyrazem twarzy. – Co? Będą do ciebie dzwonić co wieczór po porady w kwestii karmienia piersią? – spytał, wyglądając na zmartwionego. – Nie, ona będzie dzwoniła do matki, która zna się na wszystkim. – Chantal nie była jej fanką. – Oznacza to, że od tej chwili sypiasz z babcią. Wydawała się zawstydzona i uśmiechnęła się do niego szeroko, a on się roześmiał. – Czy to oznacza, że mam pełnić funkcję dziadka? – Jeśli chcesz. Uśmiechnęła się do niego – wciąż leżeli razem w łóżku. – Myślę, że podoba mi się ten pomysł – powiedział, wysoce rozbawiony. A ona próbowała pogodzić się z myślą, że teraz ma wnuka. Była wstrząśnięta. W kwietniu Xavier wyprowadził się ze swojego mieszkania. Oboje zgodzili się, że nie ma sensu, żeby płacił czynsz za lokum, z którego wcale już nie korzystał. – Chyba że znów mnie wyrzucisz – powiedział ostrożnie, kiedy o tym rozmawiali. – Od Bożego Narodzenia nie rozmawiałem z żadną rudą – przypomniał jej, a ona się roześmiała. – Myślę, że nie masz się czego obawiać. Pozbył się większości swoich mebli, których i tak nie lubił. Udostępniła mu jedną szafę i przeniósł do niej swoje rzeczy. Chantal poinformowała o zmianie całą trójkę swoich dzieci. Prawie słyszała, jak głośno przełykają ślinę, kiedy im o tym mówiła, ale tylko Eric, który był zachwycony, cokolwiek na ten temat powiedział. W maju pojechali na festiwal do Cannes, gdzie pokazywano jeden z jej filmów – była to bardzo ekscytująca okazja. Zjedli kolację z producentem i dwójką pierwszoligowych gwiazd filmowych, więc Xavier był pod wrażeniem i bardzo się cieszył, że może tam z nią być. Zdobyła nagrodę, której się nie spodziewała. Mieszkali w niewiarygodnie luksusowym Hôtel du Cap w Cap d’Antibes – ich pokoje znajdowały się w niższej części kompleksu zwanej Eden Roc, tuż nad wodą. Xavier słyszał o tym hotelu od lat, ale nigdy dotychczas w nim nie nocował. Ona bywała tam każdego roku, kiedy wybierała się na festiwal. Czuł niewiarygodną dumę, że może jej towarzyszyć, i pozostawał całkowicie obojętny na tłumy gwiazdek, które biły się o to, by wejść na festiwal prowadzone przez jakiegoś mężczyznę. Widzieli wielu słynnych aktorów, aktorki, producentów i reżyserów. Było to fascynujące wydarzenie. Dobrze się bawili w hotelu, w którym zostali jeszcze na dwa dni po festiwalu. Jeden z klientów Xaviera również pokazywał swój film w ramach imprezy.
Aby móc towarzyszyć Chantal w Cannes, Xavier zrobił sobie wolne, a dwa tygodnie później wziął kolejny tydzień urlopu, żeby polecieć z nią do Hongkongu na ślub Charlotte. Chantal organizowała go na odległość od kilku miesięcy, ale para młoda zatrudniła również specjalistkę od planowania wesel, a Charlotte wieloma szczegółami zajęła się samodzielnie. Kiedy dotarli na miejsce, wszystko działo się według planu. Nocowali w hotelu Peninsula, a Chantal wreszcie mogła poznać wnuka, którego widywała na Skypie niemal codziennie przez ostatnie dwa miesiące – tak często, że rozpoznał jej głos i uśmiechnął się, gdy tylko ją zobaczył. Była zaskoczona tym, jak bardzo się wzruszyła, trzymając go na rękach. Xavier zrobił jej milion zdjęć z Dashem. – To dlatego, żebyś mógł się później ze mnie śmiać, że jestem babcią? – spytała go, kiedy pstrykał kolejne ujęcia. – Pierwszy raz w życiu jestem dziadkiem, daj mi się tym nacieszyć! – powiedział, a ona się roześmiała. – Jesteś za młody na bycie dziadkiem – przypomniała mu, a on przybrał oburzony wyraz twarzy. – Nieprawda. Policz sobie. Właśnie skończył trzydzieści dziewięć lat i sam mógłby mieć dwudziestoletnie dziecko. – W takim razie ja mogłabym być prababcią. Nie idźmy tą drogą. Rozśmieszyło go to. A tego wieczoru, kiedy przymierzała suknię na ślub, Xavier spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. – Kiedy ją kupiłaś? – W Paryżu, gdy Charlotte przyjechała na święta. Podoba się jej. – Musiałaś być przygnębiona. To było po tym, jak mnie rzuciłaś. Chodźmy na zakupy. – Teraz? Przed ślubem? – Miał się odbyć za dwa dni. – Nie znajdę tu nic w tak krótkim czasie. – Wyglądała, jakby ogarnęła ją panika. – Naprawdę wygląda tak okropnie? Przyglądała się sobie w lustrze w granatowej sukni z bolero godnym starszej pani – jej też wydała się straszna. Następnego dnia, wczesnym rankiem, wymknęli się z hotelu niczym para spiskowców i pojechali do centrów handlowych w Porcie Wiktorii – Xavier był nieustępliwy. Zazwyczaj nie przepadał za zakupami, ale uznał, że to wyjątkowa sytuacja – potraktował ją jak kryzys konstytucyjny. Wyjaśniła mu, że nie może założyć białej sukni na ślub córki, ani na jakikolwiek inny, ponieważ panna młoda całkiem słusznie by ją zamordowała. Znalazł przepiękną białą satynową sukienkę, która doskonale na niej leżała, ale nie mogło być o niej mowy. Czerń uważana była za niegrzeczną i wydawała się zbyt poważna. Różowa z kolei była zbyt dziewczęca, chociaż ładna.
– Możesz założyć ją na nasz ślub – droczył się z nią. – Chociaż bardziej podobałaś mi się w białej. Wiedziała, że tylko żartuje. Nie musieli brać ślubu, wystarczało im to, że razem mieszkają. Przymierzyła smutno wyglądającą szarą suknię, ale wiedziała, że matka pana młodego miała się ubrać na szaro. Była też spektakularna czerwona kreacja, która jednak okazała się zbyt pretensjonalna na ślub córki. Wydawałoby się, że chce przyćmić pannę młodą, co zresztą by się stało. W czerwonej satynie wyglądała niewiarygodnie seksownie. Wreszcie u Diora przymierzyła bladoniebieską satynową suknię – miała kolor jej oczu. Była jednocześnie seksowna i skromna, młodzieńcza, ale nie absurdalna – miała elegancki i subtelny kolor, a na dodatek jakimś cudem w sklepie znalazły się pasujące bladoniebieskie satynowe buty. Do tego kupiła srebrną torebkę na kolację przedślubną. – Bingo! – powiedział rozpromieniony Xavier. Sukienka miała doskonałą długość i nie potrzebowała przeróbek, a na dodatek leżała na niej jak ulał i podkreślała jej młodzieńczą figurę. Poradził jej, żeby rozpuściła włosy, ponieważ jego zdaniem tak wyglądała najlepiej. Ta suknia była dokładnie tym, czego by szukała, gdyby w lepszym nastroju poszła na grudniowe zakupy z Charlotte. Na kolację przedślubną kupiła krótką szmaragdowozieloną satynową sukienkę od Balenciagi – młodzieńczą, seksowną i pokazującą jej nogi. Znalazła też srebrne sandały na wysokich obcasach. Rodzina pana młodego wydawała kolację przedślubną w restauracji Hong Kong Club. Wesele miało się odbyć w tym samym miejscu. Podobało im się tam, więc Charlotte się na to zgodziła. Powiedziała, że kolacja będzie bardzo elegancka i tradycyjna, podobnie jak ślub mający się odbyć następnego dnia w innych apartamentach. – Dziękuję, że pomogłeś mi znaleźć suknię – powiedziała Chantal z wdzięcznością, kiedy wrócili z Xavierem do hotelu ze wszystkimi torbami. Zakupy zabrały im cztery godziny, ale było warto. Wreszcie miała suknię, która jej się podobała. Była elegancka i młodzieńcza jednocześnie, i świetnie na niej leżała. Tego wieczoru dobrze się bawili podczas przedślubnej kolacji, pomimo jej nadętego charakteru i tego, jak bardzo konserwatywna była większość znajomych Charlotte i Ruperta. Później poszli z jej dziećmi na tańce do klubu Play, a Chantal szalała na parkiecie z Xavierem. Eric bardzo się cieszył, że chłopak matki przyjechał – był trochę zagubiony wśród tradycjonalistów, a Paul wciąż zajmował się dzieckiem i Rachel, więc Xavier był dla Erica dobrym towarzyszem. Następnego dnia Chantal pomogła córce ubrać się na ślub – były to wyjątkowe chwile i miała łzy w oczach, kiedy specjalistka od planowania wesel podała Charlotte jej bukiet. Panna młoda wyglądała nieskazitelnie, jak księżniczka, w sukni, którą Chantal sama przywiozła z Paryża. Charlotte zdziwiła się,
zobaczywszy matkę w bladoniebieskiej satynowej sukni, uczesaną zgodnie z sugestią Xaviera. Od czasu, kiedy przylecieli do Hongkongu, nie powiedziała złego słowa o towarzyszu matki, a Paul nawet się ucieszył na jego widok i był poruszony tym, ile zdjęć zrobił jego dziecku. – Co się stało z granatową suknią, którą kupiłyśmy u Niny Ricci? – spytała Charlotte, kiedy czekały, aż Paul dołączy do niej, by razem pojechać do kościoła. To on wydawał ją za mąż. – Zmieniłam zdanie i uznałam ją za trochę zbyt poważną. Wydawała się w porządku w Paryżu w grudniu, ale jest nieco za bardzo zimowa na maj. Nie chciała powiedzieć córce, że czuła się w niej, jakby miała dwieście lat, i wraz z Xavierem uznali ją dwa dni wcześniej za okropną. – Ta mi się podoba – powiedziała Charlotte, uśmiechając się do matki. Chantal ucałowała ją, z trudem powstrzymując łzy. – Jesteś najpiękniejszą panną młodą, jaką kiedykolwiek widziałam – powiedziała łamiącym się głosem. W tej samej chwili zjawił się Paul, a dziewczyna pomagająca w organizacji ślubu i Chantal pomogły Charlotte poradzić sobie z trenem. Druhny stały gotowe w bardzo jasnoróżowych sukniach i trzymały jasnoróżowe róże. Wszyscy wsiedli do limuzyn podstawionych przez obsługę hotelu – Paul i Charlotte jechali rolls-royce’em, a Chantal z Xavierem zaraz za nimi bentleyem, z towarzyszeniem Erica, który siedział na przednim siedzeniu i wyglądał przystojnie we fraku. Xavier miał na sobie ciemny garnitur. W związku z tym, że nie był członkiem rodziny ani nie pełnił oficjalnej funkcji podczas ślubu, nie musiał zakładać fraku. I wyglądał bardzo elegancko. W kościele wszystko poszło gładko, wesele było piękne, a Chantal czuła się w swojej kreacji doskonale. – Dziękuję, że zachęciłeś mnie, żebym się pozbyła tej drugiej sukni – powiedziała do Xaviera z uśmiechem podczas tańca. Świetnie się bawili na weselu, a Chantal rozpłakała się, kiedy państwo młodzi odjechali. Nie próbowała złapać welonu – nie sądziła, by jej wypadało. Uśmiechnęli się tylko do siebie z Xavierem, kiedy panny próbowały go chwycić. Rozumieli się doskonale. To, co mieli, wystarczyło. Następnego dnia Paul, Rachel i Dash polecieli z powrotem do Los Angeles. Eric miał lot do Frankfurtu, skąd musiał się przesiąść na samolot do Berlina, a Chantal i Xavier wrócili do Paryża. Państwo młodzi spędzali miesiąc miodowy na Bali. Cała rodzina znów znalazła się w odległych punktach na mapie. Ale mając teraz Xaviera przy boku, Chantal nie była już sama. Jej życzenie z Białej Kolacji się spełniło. Miała ukochanego mężczyznę, który odwzajemniał jej uczucie, i prawdziwe wspólne życie z nim. Było to dokładnie to, czego pragnęła, a teraz się ziściło. I stało się bardzo szybko, ponieważ ich romans rozpoczął się zaraz po
Białej Kolacji, jedenaście miesięcy wcześniej.
Rozdział 21 Jean-Philippe wrócił do domu, żeby pomóc Valerie spakować rzeczy, które mieli zabrać do Pekinu. Wynajął umeblowane mieszkanie, ale Valerie planowała wysłać wiele rzeczy z domu, dla siebie i dzieci. Kiedy przyjechał do Paryża, pakowała się już od tygodnia. Doskonale wszystko rozplanowali. Biała Kolacja miała się odbyć w przyszłym tygodniu, a później lecieli do Pekinu z przystankiem w Hongkongu, gdzie chciała zrobić zakupy. Valerie zabierała ze sobą sporo materiałów z danymi do pracy. Miała przez rok pracować jako korespondentka „Vogue’a” z Pekinu i od czasu do czasu podróżować również do Szanghaju. Później redakcja chciała mieć ją z powrotem w Paryżu. Wynegocjowała również satysfakcjonującą umowę z Beaumont-Sevigny – miała świadczyć im usługi konsultingowe z Chin. – Co robimy z tym? – spytał ją Jean-Philippe, trzymając wielkiego pluszowego misia, którego Jean-Louis za wszelką cenę chciał ze sobą zabrać. – Chyba pakujemy. Wszędzie znajdowały się góry zabawek, ubrań i książek – Valerie cieszyła się, że mąż wrócił jej pomóc. Przez dwa ostatnie tygodnie była wyczerpana. Jean-Philippe wracał do Paryża dwukrotnie od Bożego Narodzenia, a to była jego trzecia podróż. Valerie z kolei w styczniu odwiedziła Pekin z okazji sesji dla „Vogue’a”. Widywali się zatem regularnie od początku roku, ale i tak nie mogli się doczekać, aż zaczną się znów budzić codziennie rano w tym samym łóżku. Tęskniła za tym ogromnie przez ostatnie dziewięć miesięcy. Zrobili sobie przerwę w pakowaniu na lunch, a później ona zniknęła na kilka minut. Przyjął, że sprawdza maile albo rozmawia przez telefon, ale kiedy wróciła, przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną, a później usiadła na pudle z książkami, które właśnie spakował, i wbiła w niego wzrok. – Czy coś jest nie tak? – Nie wiem. Sam mi powiedz. Zależy, jak na to spojrzeć. Przerwał pakowanie i przyjrzał jej się bacznie. Nagle miał poczucie, że pojawił się poważny problem. Pokazała mu test ciążowy. Ostatnio widział podobny trzy lata temu, więc wyglądał na zaszokowanego. – Jestem w ciąży – szepnęła. Ostatnio był w domu na początku maja i przyszło jej do głowy, żeby sprawdzić, tym bardziej że kilka dni temu nagle uświadomiła sobie, że okres spóźnia się jej o ponad tydzień, więc kupiła test. Ale w związku z przeprowadzką i z tym, że cały czas coś się działo, zapomniała o tej sprawie i znalazła go dopiero przed chwilą, pakując rzeczy z łazienki. Postanowiła sprawdzić. Nie sądziła, że wynik okaże się pozytywny i wykonała test raczej dla żartu. Nie była na to gotowa,
nie kiedy przeprowadzali się do Pekinu. – Jesteś pewna? – spytał, wyraźnie zaskoczony. Podała mu test, a on go sprawdził – wynik był pozytywny. Nie miał żadnych wątpliwości. Widział, jak ich plany wyjazdu do Chin zostają zniweczone. Nie było możliwości, że Valerie zgodzi się na przeprowadzkę, będąc w ciąży – nagle poczuł się przygnębiony. – I co teraz zrobimy? – spytała go zduszonym głosem. – A co chcesz zrobić? – zapytał ją, siadając na innym pudle. – Mam wszystko rozpakować? Decyzja należy do ciebie, Valerie. Nie zamierzam zmuszać cię do przeprowadzki do Chin, jeśli jesteś w ciąży. Był przekonany, że w takiej sytuacji będzie chciała zostać w domu. I nie był pewien, czy chciałby, żeby w czasie ciąży mieszkała w Chinach. – Nie jestem pewna. Zastanawiała się przez chwilę. – Mogłabyś wrócić i urodzić tutaj. Kiedy wypadłby poród? Policzyła wszystko w głowie. – W lutym. Była całkowicie zaszokowana. Ale zachowali się trochę lekkomyślnie kilka razy, kiedy przyjechał do domu w maju. Tak bardzo się cieszyli na swój widok, że zaryzykowali, uważając, że ujdzie im to na sucho. Nie uszło. I nie myśleli o tym. Aż do teraz. – Musiałabyś wrócić do domu przed świętami, jeśli chcesz urodzić tutaj. Jest sens jechać na sześć miesięcy? Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. – Naprawdę się tego nie spodziewałam – powiedziała w zamyśleniu, próbując znaleźć rozwiązanie. To poważnie komplikowało ich plany. A on nie chciał też, by mieszkała sama w Paryżu, będąc w ciąży. To mogło oznaczać, że będzie musiał odejść z pracy. Nie mógł jej prosić o zbyt wiele, a ona wykazała się ogromną cierpliwością przez dziewięć miesięcy od jego wyjazdu. Byli też bardzo podekscytowani jej przyjazdem do Chin. Nagle spojrzała na niego i się roześmiała. – To szaleństwo, prawda? Dowiaduję się, że jestem w ciąży, kiedy pakujemy się do wyjazdu. – Dobrze, że sprawdziłaś. Nie wiem, co byśmy zrobili, gdybyśmy dowiedzieli się dopiero na miejscu. – A co, gdyby tak się stało? Kobiety co chwila rodzą dzieci w Chinach. Może nie tak dużo, jak my, ale rodzą. Większość osób w Chinach wciąż ma tylko jedno dziecko, a bardzo rzadko dwoje. Teraz z Jean-Philippe’em mieli mieć czworo, czyli tyle, ile zawsze chcieli – tyle że nie akurat teraz, kiedy mieli zamieszkać w Pekinie.
– Czy rodzenie tam jest zupełnie nie do pomyślenia? W dużych miastach na pewno są dobrzy lekarze. – Nic nie wiem o warunkach medycznych, ale możemy sprawdzić. Wcześniej miała bezproblemowe ciąże i porody, traktowała więc sprawę z wyjątkowym spokojem. – Chantal powiedziała, że jej wnuk miał się urodzić w wodzie w domu – powiedziała Valerie, uśmiechając się do niego szeroko, a Jean-Philippe wyglądał na przerażonego. – Proszę, powiedz, że żartujesz. – Żartuję – powiedziała, znów poważniejąc. Mąż usiadł obok niej na pudle, a ona go objęła. – To błogosławieństwo. Będziemy mieli kolejne dziecko. Zawsze chcieliśmy czwórkę. – Tak, ale nie teraz. Wyglądał na zawiedzionego. Był pewien, że teraz Valerie z nim nie pojedzie. Ich plany na wspólne mieszkanie w Pekinie znów miały spalić na panewce. – Kobiety rodzą dzieci na całym świecie. Ja też mogę. Nie boję się tam rodzić, jeśli przy mnie będziesz. Jeżeli tylko znajdę europejskiego lub amerykańskiego lekarza, z którym będę mogła porozmawiać, poradzę sobie. A przecież w Pekinie musi być przynajmniej jeden taki. Nie wyglądała na zmartwioną, kiedy uśmiechnęła się do niego i go pocałowała. – Jesteś pewna? To niewiarygodne, jak doskonale potrafiła poradzić sobie w każdej sytuacji – kochał ją coraz bardziej każdego dnia. Zawsze, kiedy mieli problem, ona wpadała na pomysł, jak go rozwiązać – tak jak znalazła sposób, by pracować w Chinach przez rok, nie tracąc kontaktów z „Vogiem” i nie ryzykując swojej przyszłości w magazynie, a nawet udało jej się znaleźć pracę w konsultingu. – To duża sprawa, Valerie. Nie chcę cię tam zabierać w ciąży, jeśli czujesz się z tym niekomfortowo. – Myślę, że nic mi nie będzie. Jeśli będę miała problemy ze zdrowiem, wrócę do domu. Ale dlaczego miałabym je mieć? Nigdy wcześniej nic takiego mnie nie spotkało. I naprawdę chcę się tam przeprowadzić. Myślę, że będzie to ekscytujące. – Będę się czuł cudownie, jeśli tam będziesz – powiedział, spoglądając na nią z uwielbieniem. – No i wolałbym być przy tobie, kiedy jesteś w ciąży, żeby mieć na ciebie oko. Znał ją i wiedział, że zawsze robi za dużo. Kiedy rodził się Damien, poczekała do końca sesji zdjęciowej, nim wyszła z biura, i ledwo zdążyła do
szpitala. A Isabelle prawie urodziła podczas pokazu mody w ramach Fashion Weeku. – Chcę lecieć – rzekła stanowczo z determinacją w spojrzeniu. – Pakujmy się dalej – powiedziała, wstając. – Nie! Siadaj. Nie zamierzam lecieć do Chin z tobą w ciąży, jeśli nie będziesz się zachowywać rozsądnie – powiedział surowo. – Tak jest, proszę pana – odparła, a on uśmiechnął się i pocałował ją, podczas gdy coraz pełniej docierała do nich świadomość, że będą mieli kolejne dziecko. Przez chwilę logistyka niemal ich zatrzymała, ale teraz już nic nie mogło ich powstrzymać. Przeprowadzali się do Chin, gdzie miało się urodzić ich czwarte dziecko. Sprawiło to, że nagle poczuli, jakby mieli być tam w domu, i stworzyć sentymentalną więź z Pekinem na zawsze, ponieważ w tym miejscu przyjdzie na świat ich kolejne dziecko. Wróciła do łazienki, aby spakować pozostałe rzeczy, które miały zostać wysłane. Jean-Philippe wszedł do łazienki, kiedy Valerie chowała leki bez recepty dla dzieci do pudełka. Odwróciła się, kiedy go zobaczyła, i stanęli naprzeciwko siebie. Była kobietą, którą kochał, i matką jego dzieci. Wiedział, że niemal ją stracił w tym roku – a teraz mieli mieć kolejne dziecko. Było to ogromne błogosławieństwo dla obojga. – Masz pojęcie, jak bardzo cię kocham? – spytał ją, ledwo mogąc przełknąć ślinę. Myślał o tym podczas pakowania. – Tak samo, jak ja ciebie – powiedziała łagodnie i znów wsunęła się w jego ramiona, a on przytulił ją, myśląc o ich dziecku, które w niej rosło, i szczęśliwych czasach, które ich czekały. Wiedział, że z nią u boku może osiągnąć wszystko, a ona czuła to samo przy nim. – Dziękuję, Valerie – powiedział i mocno ją objął, a ona zamknęła oczy i się uśmiechnęła.
Rozdział 22 Mail od Jean-Philippe’a przyszedł rankiem. Słyszał już, że pierwszym punktem zbiórki był Palais Royal. Interesująca lokalizacja – dwie przecznice od Luwru, trzy od placu Zgody i tyle samo od placu Vendôme. Zatem Biała Kolacja mogła odbyć się w jednym z wielu różnych miejsc. Najbardziej niepokojące było to, że od poprzedniego wieczoru lało jak z cebra. Tego ranka, po przebudzeniu, Chantal wyjrzała przez okno i powiedziała Xavierowi, że nie ma mowy, aby w tym roku Biała Kolacja się odbyła. – Owszem, odbędzie się – powiedział spokojnie, czytając gazetę przed wyjściem do pracy. – Pogoda się nie poprawi, nie przy takim deszczu. – Nie bądź taką pesymistką. Oczywiście, że się poprawi. Przestanie padać przed wieczorem. Wyglądał na całkowicie nieprzejętego, wkładając gazetę do teczki, całując ją i wychodząc. Przez cały dzień, w regularnych odstępach czasu, Chantal zerkała zrozpaczona przez okno i patrzyła na padający deszcz. Jeśli cokolwiek się zmieniało, to na gorsze. Wybrała już strój na wieczór – białe eleganckie spodnie i biały sweter, a także białą kurtkę na wypadek chłodu. Miała urocze białe buciki. Cała jej porcelana, srebra i kryształy znajdowały się już na kuchennym wózku. Ich posiłek czekał w lodówce. Wybrała wino. A niebo wciąż zrzucało na nich wszystko, co miało. Wyglądało to jak potop i czekała tylko, aż na Sekwanie zjawi się arka Noego. W prognozie pogody zapowiadano na wieczór kolejne opady. A ona nie miała ochoty siedzieć przed jakimkolwiek paryskim pomnikiem, niezależnie od tego, jak bardzo byłby piękny, romantyczny czy okazały, i moknąć, jedząc przesiąkniętą wodą kolację z Jean-Philippe’em i ich przyjaciółmi. Xavier chyba oszalał, jeśli sądził, że deszcz ustanie. Napisała mu kilka esemesów, kiedy był w biurze, a on wciąż odpowiadał, że wszystko będzie w porządku. Jego pudło z lampionami czekało przy wózku i opracował sposób, żeby nosić je jak plecak – tym sposobem mógł zająć się też stołem i krzesłami. O czwartej po południu niebo stało się ciemniejsze, prawie jakby miał nadejść koniec świata. Dał się słyszeć grzmot, później błysnęło, a za kilka minut grad zaczął uderzać o dach i odbijać się od okien. To było niedorzeczne – wydawało się, że na Białą Kolację nie ma szans. O piątej nieco się rozjaśniło, a deszcz zelżał. Kiedy Chantal wyjrzała przez okno o szóstej, pojawiła się plamka niebieskiego nieba, a kilka minut później niebo przeszyła tęcza. Wstała i chwilę się jej przyglądała, zastanawiając się, czy Xavier
miał rację. Coś się działo i w ciągu pół godziny wszystkie chmury zniknęły, deszcz ustał, a niebo stało się niebieskie. Xavier się nie mylił. Biała Kolacja miała dojść do skutku i magia już się rozpoczęła. Nigdy by nie uwierzyła, że niebo, które przez cały dzień było ciemne i lał się z niego deszcz, może pod wieczór stać się błękitne. Xavier wrócił do domu z biura o siódmej z wyrazem twarzy głoszącym „a nie mówiłem?”. – Dobra, dobra, rozumiem. Dziś jest wyjątkowy dzień. Najwyraźniej Bóg też tak myśli. Jean-Philippe zadzwonił i powiedział, że pierwsza lokalizacja została potwierdzona. Mieli się spotkać przed Palais Royal o ósmej piętnaście. Chantal i Xavier próbowali zgadnąć, gdzie odbędzie się kolacja. Ona uważała, że na placu Zgody, a Xavier obstawiał Luwr. Kiedy spytali Jean-Philippe’a, powiedział, że nie wie, co było najprawdopodobniej prawdą. Oboje ubrali się na biało, a za piętnaście ósma, kiedy mieli już wychodzić z mieszkania, Xavier spojrzał na nią i się uśmiechnął. – Mija równo rok od dnia, kiedy wychodziłem ze znajomymi na kolację, na której nigdy wcześniej nie byłem, i uznałem, że może być nudna, więc kupiłem chińskie lampiony, żeby ożywić atmosferę. Nie miałem pojęcia, że znajdę tam ciebie. Uśmiechnęła się do niego i wyszli z mieszkania, a później podjechali w okolicę Palais Royal i znaleźli miejsce do parkowania. Chantal wjechała swoim wózkiem do ogrodów, gdzie ujrzeli tysiące zebranych ludzi w bieli – krzyczeli do siebie, szukali przyjaciół i dzwonili, próbując odnaleźć ich w tłumie. Odnalezienie Jean-Philippe’a zajęło im kilka minut. Obejmował Valerie – stali razem w towarzystwie przyjaciół. Jean -Philippe zaprosił dziewięć par, jak co roku. Była to ta sama grupa, co rok wcześniej, poza Gregoriem. Benedetta przyjechała z Dharamem – promiennie się do siebie uśmiechali. On przywitał ciepło Chantal, pamiętając, że rok temu był jej nieoficjalnym partnerem. Prawie wszyscy znali już Xaviera, a Chantal przedstawiła go tym kilku osobom, których jeszcze nie poznał. Prowadzili ożywioną rozmowę, a za piętnaście dziewiąta ogłoszono lokalizację i Jean-Philippe z uśmiechem powiedział im, gdzie ma się odbyć kolacja. Xavier miał rację, wybrano Luwr. Mieli siedzieć pomiędzy starym pałacem, obecną siedzibą muzeum, a dwiema szklanymi piramidami autorstwa I.M. Peia. Przed zmrokiem czekał ich spektakularny widok na zachód słońca. Wszyscy byli podekscytowani, usłyszawszy informację na temat miejsca. Pojawiły się plotki, że drugą lokalizacją tego wieczoru będzie Trocadero pod wieżą Eiffla, ale nikt nie wiedział na pewno. Powiedziano im, że w ogrodzie Palais Royal zebrało się osiem tysięcy osób, ale nie wyglądało na to, kiedy ludzie zaczęli się ruszać. Trzymając się blisko siebie, grupa Jean-Philippe’a przemierzyła dwie ulice i pod arkadami Luwru przeszła na plac. Nagle znaleźli się przed pałacem i zobaczyli
połyskujące w słońcu piramidy. Jeszcze przez godzinę miało być jasno, a niebo było tak samo niebieskie, jak przez ostatnie dwie godziny. Znalazłszy wyznaczone im miejsca, wszyscy mężczyźni rozłożyli stoliki. Jean-Philippe śmiał się i był w dobrym nastroju, kiedy Valerie wyjęła ich obrus, a Benedetta, Chantal i inne kobiety z ich grupy rozłożyły swoje. Mieli ze sobą lniane serwetki, białe porcelanowe naczynia i kryształowe kieliszki. Benedetta przyniosła świeczniki Buccellati, a Chantal kilka świec, a także srebrne świeczki ze swojego stołu jadalnego. Dziesięć stolików należących do ich grupy, ustawionych obok siebie na numerowanych miejscach, wyglądało pięknie, ale to samo można było powiedzieć o pozostałych. O dziewiątej piętnaście wszystkie stoły były zastawione, a o dziewiątej trzydzieści osiem tysięcy współbiesiadników siedziało już i nalewało sobie wina. Chantal spojrzała na przeciwną stronę stołu, gdzie siedział promiennie uśmiechający się do niej Xavier. – Nie mogę uwierzyć, że jestem tu z tobą – powiedział tylko do niej i wzniósł na jej cześć toast szampanem. Dharam przyniósł kawior dla wszystkich, jak poprzednio. Podali sobie przystawki. Wszyscy postawili jedzenie na stołach i na całym placu dał się słyszeć szum śmiechów i ożywionych rozmów. Kiedy zaczęli jeść, słońce zdążyło już zajść, świece zapłonęły, a plac był oświetlony blaskiem dochodzącym z czterech tysięcy pięknie zastawionych stołów – osiem tysięcy dobrych przyjaciół cieszyło się swoim towarzystwem w rozgwieżdżoną noc. – W zeszłym roku mogłem tylko marzyć o tym, by z tobą tutaj być – powiedział Dharam do Benedetty, a ona się do niego uśmiechnęła. Katastrofa z poprzedniego roku, kiedy Gregorio odszedł od stolika i zniknął, stała się bladym wspomnieniem. W rzeczy samej ich małżeństwo skończyło się tej nocy, kiedy urodziły się bliźniaki. A teraz była z Dharamem, najczulszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Jean-Philippe jak zwykle przechadzał się wzdłuż ich stołów, upewniając się, że wszyscy są szczęśliwi, i wciąż wracał do Valerie, by ją pocałować. Był to przemiły wieczór dla nich wszystkich, a po jego zakończeniu, o jedenastej, rozdano zimne ognie, które oświetliły cały plac, a zespół zaczął grać. Benedetta i Dharam znaleźli się pośród pierwszych osób, które weszły na parkiet, podczas gdy inni gawędzili i jedli deser. Pół godziny później Xavier wyciągnął swoje tajemnicze pudełko spod stołu, otworzył je i zaczął rozdawać lampiony. Kiedy spojrzał na Chantal, zamyślił się na chwilę. – Wiesz, to nasza rocznica. Wszystko zaczęło się dokładnie rok temu. A teraz byli zakochani i mieszkali razem. Xavier odłożył dla niej jeden lampion. Pozostałe zapalił – po jednym dla ich grupy, dla osób siedzących przy stole obok i za nimi. Przy każdym ze stołów ludzie zapalali je i trzymali, czekając,
aż napełnią się powietrzem i urosną. Kiedy były już pełne ciepłego powietrza i jasno świeciły, wypuszczono je i spoglądano, jak szybują na tle nocnego nieba. Chantal patrzyła, jak Xavier przypominał wszystkim, by zaczekali, aż lampiony wypełnią się powietrzem, później wypowiedzieli życzenie i puścili je. Kiedy już całe tuziny lampionów unosiły się na niebie, Xavier odwrócił się do niej i przywołał ją gestem, a ona stanęła obok niego, jak rok wcześniej. Razem trzymali szkielet lampy i patrzyli, jak się wypełnia i uzyskuje pełną wysokość – mierzyła około metra. – Pomyśl życzenie – powiedział łagodnie, obejmując ją. – Moje życzenie już się spełniło – szepnęła do niego, a on się uśmiechnął. – W takim razie pomyśl kolejne – rzekł cicho. – A ja pomyślę swoje. Nie powiedział jej, że życzy sobie tego samego, co rok wcześniej. Ludzie tańczyli w alejkach i obserwowali chińskie latarnie, a Chantal i Xavier podnieśli swoją ponad głowy i puścili ją – uniosła się niemal pionowo, a później poszybowała w kierunku dachu Luwru, przeleciała nad nim i unosiła się na niebie Paryża, dopóki nie zniknęła im z oczu. Kiedy Xavier odwrócił się, by pocałować Chantal, ich lampion był tylko punktem światła na niebie. – Dziękuję, że sprawiłaś, iż spełniły się wszystkie moje sny – powiedział łagodnie. Oboje zgodzili się, że wieczór był pełen magii i nieposkromionych wyrazów miłości. – Dziękuję ci za lampiony – powiedział Jean-Philippe do Xaviera. Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie. Zdążyli już puścić wszystkie – szybowały wysoko nad głowami, a biesiadnicy przyglądali się im, zafascynowani pięknem tego widoku. – Magia – powiedział do nich Dharam, kiedy wraz z Benedettą podeszli stanąć z resztą grupy. – To zawsze najcudowniejsza noc mojego życia – powiedziała Benedetta, patrząc prosto na niego. Za każdym razem była to noc miłości, przyjaźni i szczodrości w cieniu najpiękniejszych zabytków Paryża. Jean-Philippe nigdy nie widział lepszej Białej Kolacji niż tamtej nocy – atmosfera była doskonała – a przecież bywał tu już od wielu lat. Ludzie toczyli żywe rozmowy, pijąc i paląc wśród przyjaciół. W tle grała muzyka i niektórzy tańczyli. O wpół do pierwszej Jean-Philippe dał znak swoim gościom i każdy z nich wyciągnął białą plastikową torbę i zaczął ją wypełniać odpadkami. Nie mógł pozostać żaden ślad po ich kolacji. Resztek jedzenia zostało niewiele, a osoby siedzące przy stolikach Jean-Philippe’a dopiły wino i szampana. Po kawiorze Dharama nie było śladu – okazał się wielkim hitem, podobnie jak cały wieczór. Ktoś spytał Jean-Philippe’a i Valerie, kiedy wylatują do Pekinu, na co
Valerie odpowiedziała, że za kilka dni. Miała to być noc, dzięki której będą pamiętać Paryż. Następnego dnia jechali z dziećmi do hotelu, podczas gdy firma transportowa miała spakować ich rzeczy. Wszyscy niechętnie opuszczali stoliki i kończyli wieczór, ale nadchodziła godzina duchów. Goście ucałowali się i uściskali na pożegnanie, życząc Valerie i Jean-Philippe’owi wszystkiego najlepszego w Pekinie. Nie będą już mieli czasu zobaczyć się z przyjaciółmi przed wylotem. Valerie miała tysiąc rzeczy do zrobienia, no i musiała zdobyć pieczątki na kartach szczepień ich dzieci. Wydawała się przy kolacji pełna energii, a Jean-Philippe nie mógł oderwać od niej wzroku. Dharam trzymał się blisko Benedetty. Cały rok czekał, by móc świętować tę chwilę. Magia Białej Kolacji zdarzała się już wcześniej, zdarzyła się tej nocy i miała się zdarzać później. Plac został oświetlony blaskiem ośmiu tysięcy serc, tysięcy świec, latarni błogosławiących im z góry, nim zniknęły. Chantal i Xavier czuli tę magię, podobnie jak pozostali. Wychodzili z placu, zabierając ze sobą ducha Białej Kolacji. Po raz kolejny była to magiczna noc w niezwykłym otoczeniu. – Gotowa jechać do domu? – spytał łagodnym głosem Xavier. Chantal kiwnęła głową z uśmiechem, a potem poszła za nim do samochodu, pożegnawszy się z przyjaciółmi. Po raz ostatni spojrzała w niebo, by się upewnić, że jej lampion wciąż na nim świecił, unosząc jej życzenie do gwiazd. Ale ono już tam dotarło.
Tytuł oryginału Magic Copyright © 2016 by Danielle Steel Copyright © for the translation by Agnieszka Myśliwy Copyright © for the translation by Krzysztof Skonieczny Fotografia na pierwszej stronie okładki Copyright © Pascal Le Segretain / Staff / Getty Images Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku MELES-DESIGN Między Słowami ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków E-mail:
[email protected] Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail:
[email protected] Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com