Julian May Diamentowa Maska Tom II Trylogii Galaktycznej (Diamond Mask) Przekład Ewa Witecka Data wydania oryginalnego 1994 Data wydania polskiego 199...
15 downloads
27 Views
2MB Size
Julian May Diamentowa Maska Tom II Trylogii Galaktycznej (Diamond Mask) Przekład Ewa Witecka Data wydania oryginalnego 1994 Data wydania polskiego 1998 KaŜda kultura ma taką magię, na jaką zasługuje. Dudley Young: „Początki sacrum” Maska mówi nam więcej niŜ odkryta twarz. Oscar Wilde: „Intencje” Sancta Illusio, ora pro nobis. (Święta Iluzjo, módl się za nami). Franz Werfel: „Gwiazda nie narodzonego” Prolog KAUAI, HAWAJE, ZIEMIA, 12 SIERPNIA 2113 Wiedział, Ŝe musi to być coś w rodzaju cudu - moŜe nawet zaprogramowanego przez samego świętego Jacka Bezcielesnego. MŜawka nad moczarami Alakai ustała, zachmurzone przez cały dzień niebo przetarło się nagle, odsłaniając wspaniały błękit, nad szczytem Wasale ale daleko na wschodzie wykwitła wielka tęcza... i zaczął śpiewać jakiś ptak. Batege! Czy to mógł być właśnie ten ptak? Po czterech dniach daremnych poszukiwań? Wysoki, chudy starzec padł na kolana w błoto, zsunął z ramion rzemienie plecaka, pozwalając, by poleciał w kępy ociekającej wodą trawy. Mamrocąc coś we francusko-kanadyjskim dialekcie pomocnej Nowej Anglii, drŜącymi z podniecenia rękami wyciągnął mały audiospektrograf z wodoodpornego pokrowca i uderzył w klawisz z napisem ZAPIS. Ukryty ptak nadal śpiewał. Starzec nacisnął następny klawisz: SZUKAĆ. Komputer audiospektrografu porównał zarejestrowaną pieśń z trelami czterdziestu dwóch tysięcy czterystu dwudziestu dziewięciu ptasich gatunków (rdzennie ziemskich, egzotycznych, wprowadzonych, odtworzonych wymarłych oraz zmienionych za pomocą inŜynierii genetycznej), które były wpisane do jego pamięci. Potem zamrugało słowo ZNALEZIONY i na maleńkim monitorze ukazało się zdanie: „O’O-A’A (MOHO BRACCATUS). TYLKO NA WYSP KAUAI, ZIEMIA. GAT. B. RZ.”. MęŜczyzna mruknął: - Tak, rzeczywiście występujesz bardzo rzadko. Nawet rzadziej od tego piekielnego kozodoja lub miniaturowej sikorki! Ale wreszcie cię znalazłem, p’tit merdeux, ty mały zasrańcu! Pieśń urwała się i zamiast niej rozległo się głośne skrzeczenie. Czarny ptak z jaskrawoŜółtymi plamami wyleciał nagle z obwieszonych mchem krzewów na lewo od ścieŜki, skierował się w stronę odległej o jakieś dwadzieścia metrów kępy karłowatych drzew lehua makanoe i zniknął wśród gałęzi. Starzec zdusił w sobie jęk winy. Quel bondieu d’imbecile! Na Boga, co ze mnie za dureń! - Spłoszył ptaka nierozwaŜnym posłaniem telepatycznym! Wiedział, Ŝe za dnia nie zdoła odnaleźć ledwie wyczuwalnej aury Ŝycia zbiega swoim słabym metapsychicznym zmysłem poszukiwawczym. Teraz cała nadzieja w kamerze. UwaŜając, by emitować tylko najbardziej uspokajające i przyjazne wibracje, pośpiesznie schował audiospektograf, wyjął z futerału cyfrowy rejestrator obrazów z doczepionym termicznym samonaprowadzaczem i zaczął z niepokojem skanować korony drzew. Kłęby pary unosiły się do góry, przyciągane przez tropikalne słońce. Słodki anyŜkowy zapach jagód mokihana mieszał się z odorem gnijącej roślinności. Moczary Alakai na wyspie Kauai w archipelagu Hawajów,
płaskowyŜ leŜący na wysokości tysiąca dwustu metrów, to niezwykłe miejsce, najbardziej wilgotne na ziemi, gdzie roczny poziom opadów często przekracza piętnaście metrów. Jest to jednocześnie ojczyzna jednych z najrzadszych ziemskich ptaków. Przyciąga ona odwaŜnych ludzkich ornitologów z całego Imperium Galaktycznego. Starzec, nazwiskiem Rogatien Remillard, znał dobrze wyspę Kauai. Po raz pierwszy przybył na nią w roku 2052. Był to rok narodzin jego stryjecznego prawnuka Jacka, zwany przez niego Ti-Jean. Chłopczyk urodził się z ciałem, które wydawało się całkowicie normalne. Teresa, matka Jacka (niech jej nieszczęsna dusza spoczywa w pokoju), potrzebowała słonecznego miejsca, by odzyskać siły. Ukrywała się bowiem długo w zasypanym śniegiem Rezerwacie Megapod w Kolumbii Brytyjskiej, a Kauai zapewniła doskonałe schronienie całej trójce. Od tej pory Rogi wielokrotnie powracał na gościnną wyspę ostatni raz przed czterema dniami - z powodów, które wtedy wydawały się bardzo waŜne. No cóŜ, moŜe po prostu wypił ociupinkę za duŜo Wild Turkey, gdy oblewał ukończenie następnej części swoich pamiętników... Po alkoholu zawsze miewał dobre pomysły. Postanowił więc uciec z miasta, zanim jego lylmicka nemezis dogoni go i zmusi do dalszej pracy. Jak dotąd spisał się diabelnie dobrze, jeśli mógł tak powiedzieć sam o sobie. Ale chyba jednak miał do tego prawo, gdyŜ tylko jeden Bóg wie, kiedy jakaś inna ludzka istota zechce przeczytać to, co napisał. I chociaŜ Rogi spił się jak bela, zachował dość rozsądku, Ŝeby wrzucić trochę ubrań i najniezbędniejsze rzeczy do latającego jajka, wgramolić się do środka i zaprogramować urządzenie nawigacyjne na automatyczny przelot z New Hampshire na Kauai. Dopiero wtedy stracił przytomność. Kiedy się obudził skacowany, stwierdził, Ŝe jego pojazd wisi nieruchomo nad wyspą. Nie miał jednak pojęcia, dlaczego jego podświadomość wybrała właśnie to szczególne miejsce. A przecieŜ wcale się tym nie zaniepokoił. Od ponad dziesięciu lat zaniedbywał swoje największe niegdyś hobby, ornitologię, a teraz przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Poleci na moczary Alakai, gdzie moŜe zobaczy i sfotografuje jedyny rodzimy hawajski gatunek ptaka, którego jeszcze nigdy nie widział. Wylądował zatem w Kokę Lodge, wypoŜyczył niezbędny ekwipunek i wyruszył w drogę. A teraz, gdy znalazł to płochliwe ptaszysko, miałby je zgubić przez własną głupotę? CzyŜby wypłoszył ptaka w głąb bagiennych bezdroŜy, dokąd nie będzie mógł pójść jego śladem z obawy, Ŝe zabłądzi? Wiedział, Ŝe w najlepszym wypadku moŜe uwaŜać się za kiepskiego metapsychicznego operanta, pozbawionego ultrasensorycznych umiejętności poszukiwawczych, jakimi dysponowały znacznie od niego potęŜniejsze umysły. Mokradła Alakai są bezludne i leŜą daleko od uczęszczanych szlaków. JakŜe by się czuł poniŜony i upokorzony, gdyby wpadł po pachy w jakąś pełną błota dziurę i musiał wzywać na pomoc pracowników rezerwatu. JeŜeli jednak zachowa ostroŜność i oddali się tylko o kilka kroków od ścieŜki, moŜe uda mu się sfotografować uciekiniera. Minął jeziorko okolone brązowymi, białymi i pomarańczowymi porostami, a potem spojrzał przez okienko kamery. Lecz świetlisty krąŜek detektora termicznego na próŜno świecił bladą, zieloną poświatą. W umyśle poszukiwacza rozpacz zajęła miejsce radości. Zgubił ostatniego ptaka z hawajskiej Listy Gatunków ZagroŜonych tylko dlatego, Ŝe nie potrafi kontrolować swoich kulejących zdolności mentalnych... Ale nie! Dieu du Ciel, naprawdę jest! Uciekinier poruszył się dostatecznie szybko, by termiczny samonaprowadzacz na podczerwień, znając jego parametry, zdołał go odnaleźć. Ptak siedział ukryty za pniem miniaturowego drzewka. Oko detektora zapłonęło triumfalnym szkarłatem. Starzec wyłączył urządzenie, ostroŜnie znów zmienił pozycję i wyraźnie zobaczył ptaka w wizjerze kamery. Było to klocowate czarne stworzenie, długie na dwadzieścia centymetrów; patrzyło na człowieka dzikim wzrokiem z gałęzi karłowatego drzewa lehua. Pęki jaskrawoŜółtych piór zdobiły górną część jego nóg jak damskie majtki, wystające spod znacznie ciemniejszego stroju. Ptak
machnął ostro zakończonym ogonem, jakby się rozzłościł, Ŝe ktoś mąci mu spokój. Ornitologa-amatora zalała fala radości. Był to ostatni z autentycznych, nie zaś sztucznie odtworzonych hawajskich ptaków, a jego nazwa, trudne do wymówienia słowo o’o-a’a!, śmieszyła anglojęzycznych Ziemian. Nie posiadając się z radości, starzec pośpiesznie ustawił teleobiektyw, a potem przycisnął guzik aktywatora wideo. Zanim jednak zdąŜył zrobić drugie zdjęcie, ptak znów zaskrzeczał ostrzegawczo (człowiekowi wydało się, Ŝe słyszy szyderczą nutę w tym wołaniu), rozpostarł skrzydła i odleciał w kierunku góry Waialeale. Nowa ławica ciemnych chmur wytoczyła się ze wschodu i tęcza zniknęła. Za jakieś piętnaście minut słońce zajdzie za las koślawych karłowatych drzewek i hawajska noc zapadnie równie szybko i nagle jak zwykle. Starzec dotknął przycisku z napisem DRUK. Po kilku sekundach durofilmowa fotografia ze wspaniałymi kolorowymi szczegółami wysunęła się z kamery do jego ręki. Wtedy dziwnie obojętnie wpatrzył się w drogocenne zdjęcie, po czym z westchnieniem rozpiął swoją nieprzemakalną kurtkę i włoŜył trofeum do kieszeni koszuli. Jakiś głos przemówił do niego z przesyconego parą wodną powietrza: Co się dzieje, wuju Rogi? Po tak wielkim triumfie opanowała cię melancholia? Zaskoczony Rogatien Remillard podniósł wzrok, a potem odburknął bez entuzjazmu: - Merde de merde... - po czym przeszedł z francuskiego na angielski: - Nie pozwolisz mi obchodzić w spokoju moich sto sześćdziesiątych ósmych urodzin, co, Duchu? Głos odparł z łagodnym wyrzutem: Zrobiłeś to, i w dodatku otrzymałeś piękny prezent. - Nie, to niemoŜliwe! - wykrzyknął starzec z oburzeniem. - Nie ściągnąłeś tutaj tego biednego ptaszka tylko po to, Ŝebym mógł go znaleźć... Oczywiście, Ŝe nie. Za kogo mnie uwaŜasz? - CzyŜby! UwaŜam cię za cholernego natręta, mon cherfantóme, i nie bez powodu. Nie minął jeszcze tydzień, odkąd wyłączyłem transkryber, a ty juŜ nie dajesz mi spokoju. No, zaprzecz, Ŝe chcesz mnie nakłaniać, bym wrócił do pisania pamiętników. - Nie zaprzeczam, wuju Rogi. I zdaję sobie sprawę, Ŝe cięŜko ci to idzie. Ale nie wolno ci przerywać pisania kroniki rodzinnej. Musisz ją zakończyć jeszcze w tym roku. - Co ci tak spieszno? Czy twoja przeklęta lylmicka kryształowa kula przewiduje, Ŝe kopnę w kalendarz przed Nowym Rokiem? To dlatego tak mnie poganiasz? Podejrzewałem to juŜ od ukończenia rozdziału o Interwencji. Ty i twoje wielkie plany! O co chodzi rym razem? Zamierzasz wycisnąć mój biedny stary mózg jak cytrynę, a potem wyrzucić go na śmietnik, gdy osiągniesz to, co chcesz? Bzdura. Ile razy mam ci powtarzać? Nie podlegasz normalnemu ludzkiemu procesowi starzenia się i degeneracji organizmu. Posiadasz kompleks samoodmładzających się genów, tak jak wszyscy inni Remillardowie. - Z wyjątkiem Ti-Jeana! - warknął Rogi. - Zresztą... zawsze mogę zginąć w jakimś wypadku, który ty i twoja banda wścibskich galaktycznych szperaczy przewidujecie, i stąd taki szalony pośpiech. Ciemne chmury znów przesłoniły niebo. Wiechy turzycy i trawy makaloa zafalowały w potęŜniejącym wietrze. Niedługo ponownie lunie deszcz. Rogi odwrócił się plecami do strony, z której dobiegał bezcielesny głos i poszedł po swój plecak, z chlupotem brodząc w błocie. Podniósł obryzgany błotem, ociekający wodą bagaŜ. - Ty cholerny poganiaczu niewolników! Gdybym naprawdę cię obchodził, zrobiłbyś coś z tym świństwem! - warknął. Plecak w jednej chwili znów był czysty, suchy, sztywny i tak kolorowy, jak w dniu, w którym Rogi kupił go w sklepie ze sprzętem sportowym w Hanowerze, w New Hampshire, przed osiemdziesięcioma czterema laty. Inicjały właściciela znowu zdobiły klamrę ze zwyczajnego czarnego plastiku, która teraz sprawiała wraŜenie odlanej
z czystego złota. - To prawdziwy popis! - Starzec wybuchnął śmiechem. - Ale i tak ci dziękuję. Duch odparł: De rien, nie ma za co! Uznaj to za niewielką przysługę. Prezent urodzinowy. Hau ‘oli la hanau. Rogi jednak spochmurniał. - Mówiąc powaŜnie, tyle czasu poświęcam na pisanie, Ŝe moja księgarnia moŜe zbankrutować. Chcę ci teŜ powiedzieć, Ŝe ponowne przeŜywanie tej zamierzchłej historii wprawia mnie w coraz głębszą depresję. Są tam rzeczy, o których wolałbym zapomnieć. A gdybyś ty miał choć odrobinę dumy, zrobiłbyś to samo. Istota znana Rogiemu jako Duch Rodziny Remillardów, a Imperium Galaktycznemu jako Atoning Unifex, Władca Lylmików, przez kilka minut milczała. Chodzi o to - podjęła w końcu - Ŝe prawda o Remillardach i ich najbliŜszych współpracownikach musi być dostępna dla wszystkich umysłów w Galaktyce. Od samego początku usiłowałem ci to wyjaśnić. Jesteś wyjątkową osobą, wuju Rogi. Wiesz o sprawach, których istnienia historycy Imperium Galaktycznego nawet nie podejrzewają, o sprawach, o których ja sam nie mam pojęcia... na przykład, kim był złowrogi umysł zwany Fury. Starzec, który w czasie tej przemowy poprawiał rzemienie plecaka, znieruchomiał i spojrzał z niedowierzaniem przez ramię. - Nie wiesz, kim był Fury? Więc jednak nie jesteś wszechwiedzący? Rogi, Rogi, ile razy mam ci powtarzać, Ŝe nie jestem Bogiem, ani nawet jakimś metapsychicznym aniołem-kronikarzem - pomimo głupiego przydomka, jakim mnie obdarzono! Jestem tylko Lylmikiem, który sześć milionów lat temu był człowiekiem. I pozostało mi bardzo mało czasu. - Jesus! - Rogi otworzył szeroko oczy, bo nagle wszystko zrozumiał. - Ty! To wcale nie ja. Ty... Ponownie zaczęło padać, ale tym razem nie była to łagodna mŜawka, która zazwyczaj siąpi nad moczarami Alakai, ale prawdziwa tropikalna ulewa. Rogi stał nieruchomo jak posąg pod strugami deszczu, oszołomiony słowami niewidzialnego rozmówcy. Zapomniał nawet naciągnąć na głowę kaptur nieprzemakalnej kurtki. Strumienie wody spływały mu po mokrych siwych włosach do oczu. - Więc to ty - powtórzył. - Ach, monfils, dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej, kiedy przybyłeś do mnie podczas zimowego karnawału, po tylu latach milczenia? Czemu pozwoliłeś mi się wściekać, opierać twoim Ŝyczeniom, robić z siebie durnia? Umysł Władcy Lylmików wzniósł przezroczysty psychokrearywny parasol nad Rogim, ale zmieszane z deszczem łzy nadal spływały po policzkach starca. Niezdarnie wyciągnął rękę w puste powietrze. Duch zaproponował: Jaskinia Keaku jest w pobliŜu. Schrońmy się tam. Rogi nie wyczuł najmniejszego poruszenia, ale nagle znalazł się w pieczarze, której wejście kryła zasłona z paproci. Siedział na zwietrzałym bloku lawy naprzeciwko małego, płonącego jasno ogniska z gałązek hapu ‘u. Na zewnątrz nad wysokim płaskowyŜem szalała burza tropikalna, ale starzec znów był całkiem suchy. Co więcej, ogromny Ŝal, który dotąd ściskał mu serce, zniknął i ogarnął go głęboki spokój. Zdał sobie sprawę, Ŝe niezwykła istota, która go nawiedzała, odkąd skończył pięć lat - istota, którą kochał i której się obawiał jednocześnie - jeszcze raz wywarła wpływ na jego umysł, usuwając emocje, mogące pokrzyŜować jej plany. Lawowa pieczara, do której przeniósł go Duch, miejsce staroŜytnych misteriów, świętych dla rdzennych Hawajczyków, była niemal niedostępna dla piechurów. śaden turysta, ornitolog czy botanik-hobbysta, który przybywał na moczary Alakai, nigdy nie odwaŜył się odwiedzić tego miejsca. Było ono kapu - zakazane - i podobno chronione przez potęŜnych hawajskich operantów, wywodzących się od czarowników kahuna przybyłych tu ze staroŜytnej Polinezji. Dotychczas Rogi tylko raz wszedł do Jaskini Keaku, niecałe pięćdziesiąt dziewięć lat temu. Tamtego jesiennego dnia 2054 roku,
tuŜ po uzyskaniu przez Państwo Ludzkości pełnego członkostwa w federacji galaktycznej, Rogi wraz z kilkunastoletnim wtedy Markiem Remillardem i młodym Jackiem Bezcielesnym polecieli na Alakai rhostatkiem w towarzystwie kahuny Malamy Johnson. Zamierzali zabrać stąd prochy matki chłopców, które zostały ukryte przed rokiem zgodnie z uroczystym nakazem Malamy. Rogi i chłopcy znaleźli pieczarę udekorowaną wieńcami przepięknych hawajskich kwiatów i pachnących jagód. Skrzynka z prochami Teresy Kendall była tak czysta i sucha jak wtedy, gdy ją tam pozostawili. Siedząc teraz w świętej jaskini, wiedząc, Ŝe niewidoczny Władca Lylmików jest gdzieś w pobliŜu, starzec znów poczuł anyŜkową woń moldhany. Przypomniał sobie Marca, silnego, zdrowego szesnastolatka, i Ti-Jeana, pozornie tylko nad wiek rozwinięte dziecko, klęczących przed wypolerowaną skrzyneczką z sosnowego drewna. Poprosili Rogiego, by zaniósł urnę do czekającego rhostatku, poniewaŜ to on opiekował się ich matką podczas największego kryzysu w jej Ŝyciu. Rozsypali prochy nad porośniętymi tropikalną roślinnością górami i wąwozami. Tego dnia niebo zdobiły olśniewające tęcze. W późniejszych latach Bezcielesny Jack często wracał na wyspę Kauai, by odwiedzić swoją serdeczną przyjaciółkę Malamę, aŜ wreszcie tam zamieszkał. Sprowadził teŜ do tego miejsca na Ziemi, które ukochał nad wszystko, świeŜo poślubioną małŜonkę. Natomiast noga Marca Remillarda juŜ nigdy nie postała na Kauai. - Cieszysz się? - zapytał nagle Rogi. - Cieszysz się, Ŝe zbliŜa się kres twojego Ŝycia? Po dłuŜszym milczeniu duch odpowiedział: Obawiałem się, Ŝe będę musiał Ŝyć aŜ do końca czasów. Na szczęście do tego nie doszło, choć Bóg wie, Ŝe naprawdę na to zasłuŜyłem. - Bzdury! PrzecieŜ szczerze wierzyłeś, Ŝe Rebelia Metapsychiczna była moralnie usprawiedliwiona. Do diabła, ja równieŜ! Wtedy wielu porządnych ludzi miało powaŜne wątpliwości co do Wspólnoty. MoŜe nie tak wielkie, by wypowiedzieć jej wojnę, ale... Główny powód, dla którego stanąłem na czele Rebelii, nie miał nic wspólnego z kontrowersjami, jakie budziła Wspólnota. Rozpocząłem wojnę międzygwiezdną, poniewaŜ Imperium potępiło mój plan Człowieka Mentalnego... poniewaŜ odrzuciło moją wizję przyśpieszenia mentalnego i fizycznego rozwoju ludzkości. Ze mną Wspólnota byłaby tylko jednym z kilku moŜliwych rozwiązań. Zaskoczony Rogi oderwał wzrok od ogniska. - To prawda! Wiesz, Ŝe nigdy dokładnie nie wiedziałem, o co chodziło z tym Człowiekiem Mentalnym. Duch odparł ironicznie: Ani większość z moich towarzyszyrebeliantów. Gdyby wiedzieli, moŜe by za mną nie poszli. - A projekt Człowieka Mentalnego był... był tak błędny, Ŝe... Nie błędny, Rogi. Zły... A to duŜa róŜnica. Upłynęło wiele lat, zanim zdałem sobie sprawę, jak potworny był mój plan, nim zrozumiałem, jak wielką katastrofę moja duma i arogancja mogły ściągnąć na galaktykę. - Do tego nie doszło - powiedział bardzo cicho Rogi. Nie. Ale odczuwałem ogromną potrzebę odpokutowania za krzywdę, jaką wyrządziłem ewoluującemu Umysłowi Wszechświata. Mój pobyt w Galaktyce Duat był częściową rekompensatą, lecz niepełną. Zło dokonało się tutaj, w Drodze Mlecznej. Praca w tamtej galaktyce podniecała mnie, dawała mi satysfakcję - a nawet sprawiała mi radość - poniewaŜ Elizabeth dzieliła ją ze mną i pomogła mi zrozumieć w pełni moje własne serce. Moja jaźń nie była zintegrowana przed spotkaniem Elizabeth; tak naprawdę nie miałem pojęcia o miłości. - Nie zgadzam się z tobą - odparł uparcie starzec. - Jack teŜ by się nie zgodził. Ale Duch nie pozwolił się pocieszyć. Kiedy zakończyliśmy pracę w Galaktyce Duat, Elizabeth była zmęczona i gotowa do odejścia, ciągnął. Prosiła mnie, Ŝebym wyruszył wraz z nią do spokoju i światłości Kosmicznej Wszechjedności... ale nie mogłem się na to zdobyć. Coś kazało mi wrócić tu, na Ziemię. Zupełnie sam, odcięty od wszystkich kochających mnie umysłów i kojącej Wspólnoty, którą poznałem w Galaktyce Duat, podjąłem się zadania, które uznałem za moją prawdziwą pokutę: asystowania przy
dojrzewaniu naszego własnego Umysłu Galaktycznego. Przez te wszystkie lata, które zdawały się nie mieć końca, wyprowadzałem jedną obiecującą planetę za drugą ze stanu barbarzyństwa do cywilizacji, z dzikości do altruizmu. Oczywiście nie mogłem do niczego zmusić rozwijających się ras z Drogi Mlecznej. Pomagałem tylko w nieuniknionym rozwoju Umysłu Światowego, który zawsze towarzyszy ewolucji Ŝycia. Popełniłem wiele fatalnych błędów. Rogi, czy moŜesz zrozumieć nękające mnie wątpliwości, lęk, iŜ zaślepiła mnie jeszcze większa pycha niŜ przedtem? Nie... widzę, Ŝe nie jesteś w stanie tego zrozumieć. Zresztą, to niewaŜne, mon oncle. Tylko uwierz mi. To były straszne czasy. Le Bon Dieu był tak samo milczący i niewidoczny dla mnie, jak dla kaŜdej innej materialnej istoty. Zadawałem sobie pytanie, czy nie popełniam nowego grzechu pychy uwaŜając, Ŝe moja pomoc jest komukolwiek potrzebna. Czy pomagałem Umysłowi Galaktycznemu, czy po prostu wtrącałem się w proces ewolucji tak samo jak wtedy, gdy usiłowałem stworzyć Człowieka Mentalnego? W naszej galaktyce jest tyle planet zamieszkanych przez istoty myślące! A przecieŜ tak niewiele - tak Ŝałośnie mało - zdołało osiągnąć społeczną i mentalną dojrzałość pod moim przewodnictwem, a jeszcze mniej uzyskało wyŜsze moce mentalne prowadzące do Wspólnoty. W końcu jednak, moŜe raczej wbrew moim wysiłkom niŜ w ich rezultacie, odniosłem sukces. Lylmicy byli pierwszymi umysłami, które się Zrosły, ja zaś uznałem tę rasę za swoją własną. A potem, po wielu latach, Krondaku równieŜ osiągnęli ten sam poziom rozwoju. Po tym wszystkim powstał ogromny rozziew między nimi a pozostałymi rasami. Zląkłem się, Ŝe moje raczkujące Imperium Galaktyczne jest skazane na stagnację i śmierć. Lecz le divin humoriste, Boski śartowniś, mimo Ŝe to wcale nie było łatwe, wyniósł pomyślnie rozwijającą się rasę Gi do metapsychicznej operatywności, czym Krondaku byli głęboko zgorszeni, a niedługo potem Umysł małych, miłych Poltrojan równieŜ dojrzał. Simbiari zostali przyjęci do Imperium jako następni, chociaŜ byli niedoskonale Zrośnięci. Potem nagle wydawało się, Ŝe nastąpiła istna eksplozja istot rozumnych, dojrzewających na planetach. Wprawdzie nie były jeszcze gotowe do tego, aby stać się członkami Imperium, ale poczyniły wielkie postępy. Jednym z mniej prawdopodobnych kandydatów z tej grupy był rodzaj ludzki. Mając własne informacje, uniewaŜniłem decyzję wstrzymującą Interwencję na Ziemi. W rezultacie wybuchła Rebelia Metapsychiczna, katastrofa, która zamieniła się w sukces. A teraz Umysł tej galaktyki stoi u progu nowej, wielkiej ekspansji, której nawet nie moŜesz sobie wyobrazić... - Opowiesz mi o niej? - zapytał Rogi. Nie mogę. Odegrałem juŜ swoją rolę w tym dramacie niemal do końca i widzenie proleptyczne zawodzi mnie coraz częściej, gdyŜ zbliŜa się kres mego istnienia. Pomoc w napisaniu historii twojej rodziny jako przestrogi dla przyszłych pokoleń, będzie ostatnią cząstką mojej osobistej interwencji. Od tej pory inni będą kierować losem Umysłu Galaktycznego i doprowadzą go do pełnej Wspólnoty, która jest tak bardzo, bardzo blisko. Atoning Unifex umilkł. Starzec dorzucił do ognia naręcze pędów drzewiastych paproci. Wydawało się, Ŝe kłęby dymu odsuwają się od pewnego miejsca w pobliŜu wejścia do jaskini. Kątem oka (gdyŜ jego mentalny wzrok nic nie postrzegał) Rogi od czasu do czasu zauwaŜał stojącą tam widmową postać. - Co dalej, mon fantóme! Chcesz mnie przenieść do New Hampshire przez szarą otchłań, tak jak ostatnim razem, na Denali? A moŜe wolałbyś napisać historię Diamentowej Maski tu, na Kauai? - Wiesz, Ŝe tak! - rozpromienił się Rogi. - PrzecieŜ ona i TiJean właśnie tu spędzili swój miesiąc miodowy. Duch zauwaŜył: Ale atak Hydr teŜ wydarzył się tutaj. Rogi zmarszczył czoło. - Cholera jasna! Musiałeś mi o nich przypominać?! - Poszperał na oślep w bocznej kieszeni plecaka, wyjął starą manierkę w skórzanym futerale i pociągnął duŜy łyk whisky. - śeby dobrze opisać początki
Ŝycia Dorothee, będę musiał opowiedzieć o tych cholernych zboczonych łajdakach. Na samo wspomnienie o nich robi mi się niedobrze. - Wypił jeszcze. Duch powiedział: Mogę wyleczyć twoje zaburzenia gastryczne znacznie lepiej niŜ alkohol, jeśli oczywiście mi na to pozwolisz. Rogi zaśmiał się nerwowo. - I będziesz mógł teŜ napełnić mi czaszkę snami o Furym, prawda? Duch odparł sucho: Sam miałem z nimi do czynienia, o ile sobie przypominasz. Otoczę cię mentalną tarczą ochronną... - Ej! Do cholery, zaczekaj chwilę! Mogę to zrobić, kiedy będziesz spał, Ŝebyś nie poczuł wtargnięcia moich myśli. Nawet nie tknę wszystkich twoich cennych neuroz, musisz jednak pozwolić mi na wprowadzenie filtra snów. Okazałbym się największym z niewdzięczników, gdyby twoje pisarskie wysiłki ściągnęły na ciebie niepokój i znowu zmusiły cię do naduŜywania alkoholu. Nie będziesz miał koszmarów, obiecuję ci to. My, Lylmicy, jesteśmy najlepszymi redaktorami we wszechświecie. - CzyŜby? W takim razie, gdzie się podziewaliście w tamtych gorących dniach, kiedy Fury i jego Hydry pasoŜytowały na naszych umysłach jak wampiry? Nasza interwencja byłaby wówczas niewskazana. Zbrodnie tamtych istot, choć ohydne, okazały się niezbędne do ewolucji WyŜszej Rzeczywistości, tak samo zresztą jak Rebelia Metapsychiczna. - Mam w nosie WyŜszą Rzeczywistość albo NiŜszą - oświadczył zmęczonym tonem starzec, podnosząc znów do ust manierkę. Rogi... - W porządku! Rób swoje i doprowadź mój mózg do porządku, Ŝebym się nie zafajdał po wywleczeniu tamtych strasznych wspomnień. Nie waŜ się jednak ułatwiać mi pracy, podłączając mnie do programów Wspólnoty czy innych lylmickich głupstw. Zjawa, tkwiąca dotąd przy pociemniałym wejściu do pieczary, zbliŜyła się do ogniska. Zafascynowany Rogi patrzył, jak dym owija się wokół jej niewidzialnej postaci. Kiedy lylmicki umysł przemówił do niego uspokajająco, a whisky zrobiła swoje, starcowi nagle zaparło dech w piersi. Wydało mu się, Ŝe na moment dojrzał przelotnie twarz pewnego męŜczyzny - twarz, którą pamiętał aŜ za dobrze. Zerwał się na równe nogi, wykrzykując czyjeś imię i próbując wziąć w ramiona blednący kształt, ale objął tylko kłąb dymu. Zapiekły go oczy. Sięgnął więc do kieszeni po kolorową chusteczkę do nosa, wysmarkał się, po czym znowu opadł na skaliste podłoŜe. Duch powiedział: Vas-y doucement, mon oncle bien-aime! Spokojnie, drogi wujaszku! Myśl tylko o swoich pamiętnikach. Kiedy je skończysz, będę mógł odejść w pokoju. Starzec przetarł oczy. - Batege! Kto by pomyślał, Ŝe będę się rozczulał nad tobą? Nad przeklętym wymysłem mojej zapijaczonej wyobraźni! Denis i Paul zawsze twierdzili, Ŝe nie jesteś niczym innym. Merde alors, to ma dla mnie więcej sensu niŜ te kosmiczne bzdury, które mi tu serwowałeś. Uwierz w nie, jeśli poprawi ci to humor. - To ja zadecyduję, w co będę wierzył! - mruknął przewrotnie Rogi, po czym zapytał: - Jak ci się zdaje, gdzie miałbym zabrać się do pisana? W starym domu Kendallów w Poipu? Mam lepszy pomysł. Co powiesz na chatę Elaine Donovan w pobliŜu Pohakumano? Stoi na tyle wysoko, Ŝeby nie dokuczał ci upał, a nie spotkasz tam Ŝadnych spędzających urlop Remillardów, którzy mogliby ci przeszkadzać? Dom znajduje się na odludziu, jest w doskonałym stanie - pełnomocnicy juŜ się o to postarali - choć Elaine nie była w nim od wielu lat. Będzie ci tam bardzo wygodnie i znacznie spokojniej niŜ w Hanowerze w lecie. - Elaine... - Twarz Rogiego stęŜała. - Nie wiedziałem, Ŝe ma domek letniskowy na Kauai. No tak, przecieŜ to babka Teresy. Sprowadzę z New Hampshire twój transkryber i inne rzeczy osobiste, których moŜesz potrzebować. Nawet twojego kota Marcela, jeśli zechcesz. - Ja... wolałbym nie pracować w chacie Elaine.
Duch spytał: Myśl o niej nadal sprawia ci ból? - Nie, juŜ nie. Więc zamieszkaj w jej domku. Wiesz, Ŝe nie miałaby nic przeciwko temu. Starzec westchnął. Zresztą, jakie to teraz ma znaczenie? - W porządku. Zrobię, co zechcesz. Przetransportuj moje rzeczy, starego Futrzaka równieŜ. Oraz prowiant i trunki. - Przeciągnął się, by ulŜyć obolałym mięśniom. Na zewnątrz było ciemno choć oko wykol i lał deszcz. - Jak myślisz, mógłbym spędzić noc w tej jaskini? A chcesz? - Dobrze się tu czuję. Metabezpiecznie! - Rogi wzruszył ramionami. - JeŜeli mam zostać na wyspie, będę chyba musiał poprosić Malamę Johnson, Ŝeby opowiedziała mi o niej coś więcej. To dziwne, ale kiedy przywieźliśmy tu prochy Teresy po mszy Ŝałobnej w St. Raphael na polach trzciny cukrowej, Malama myślała, Ŝe juŜ tu kiedyś byłeś. [Śmiech]. Ci kahuna za duŜo wiedzą. Są nienormalnym typem ludzkiego metapsychicznego operanta, jak powie ci kaŜdy ewaluator Krondaku... A teraz zrób sobie coś do jedzenia i prześpij się trochę. Muszę się zająć innymi sprawami, dlatego opuszczę cię na jakiś czas. Zabiorę cię stąd rano. - Doskonale - odparł Rogi i otworzył plecak. Wiedział, Ŝe Duch Rodziny Remillardów zniknął nagle, choć jego zmysły niczego nie wykryły. Pokiwał głową, wyjął pakieciki utrwalonego promieniami gamma prowiantu oraz miniaturową kuchenkę mikrofalową i zajął się przyrządzaniem kolacji po kauaiańsku z kurzych łapek, gotowanego ryŜu, ciastka ananasowego i ponczu lilikoi. Jedząc zrozumiał, co go przyciągnęło na Kauai. Oczywiście ptaki. Ta wyspa zawsze działa jak magnes na ornitologów-amatorów takich jak on sam. I jak Dorothee Macdonald, bohaterka następnej części jego pamiętników. Tak, to przez nią tu trafił - moŜe pod wpływem jej wspomnień ukrytych głęboko w jego własnej podświadomości. Dorothee. Święta Iluzja. Kobieta, która zawsze nosiła jakąś maskę, nawet w młodości, gdy jeszcze nie zasłaniała twarzy. Gdy leŜał juŜ otulony śpiworem, ognisko zgasło, a ulewny deszcz odświeŜył powietrze, Rogatien Remillard pozwolił, by ukołysała go do snu spokojna atmosfera Jaskini Keaku. Dym rozwiał się i powietrze pachniało słodko. O dziwo, nie była to woń jagód mokihana, lecz pewnych staroświeckich perfum zwanych Bal’a Versailles. Skąd znam ten zapach? - zastanawiał się sennie Rogi. MoŜe to magia huna! A moŜe Duch i Dorothee nadal zabawiają się moim umysłem? Chwilę później juŜ spał. Nie śnił wszakŜe o potworze zwanym Fury i jego pomocnicach-Hydrach, ani nawet o Diamentowej Masce. Zamiast tego przyśniła mu się kobieta o srebrzystych oczach i włosach koloru truskawki, która po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego na szczycie Mount Washington w New Hampshire, na długo przed tym, zanim Ziemia dowiedziała się o istnieniu Imperium Galaktycznego. Był to słodki sen, wolny od wyrzutów sumienia. Rankiem Rogi zupełnie o nim zapomniał. 1 Z PAMIETNIKÓW ROGATIENA REMILLARDA Wspólnota! BoŜe, jak my, Ziemianie, baliśmy się jej, pomimo wysiłków Paula, Ti-Jeana i Dorothee. Niemało normalnych nadal ma wątpliwości ja równieŜ. Jestem mniejszością, składającą się tylko z jednej osoby: jedynego nie złączonego ze Wspólnotą metapsychika. Nadal jestem Rebeliantem. Ostatnim ludzkim operantem, który unika pociech Wspólnoty, grającym na nosie Zjednoczonej Noosferze i odrzucającym te wszystkie magiczne, mistyczne bzdury, które Imperium zwala na niefrasobliwe umysły uczestniczące w Teilhardowskiej ultracerebracji. Wszyscy inni ludzcy operand Ŝyją we Wspólnocie.
Nawet ci dziwni młodzi ludzie, zbiegowie z Plioceńskiego Wygnania - a są wśród nich moi krewni - przeszli inicjację i zapisali się jako warunkowi członkowie Wspólnoty. Ale nie ja. Nie, nigdy! Niewiele znaczę, ale to, co mam, rzeczywiście jest pierwszorzędnej jakości. Co więcej, Imperium nic nie moŜe na to poradzić. AŜ do chwili, gdy ponownie pojawił się Duch mojej Rodziny i na nowo podjąłem pisanie pamiętników, sądziłem, Ŝe Afirmanci Jednomyślności po prostu mnie przeoczyli. Nie jestem przecieŜ potęŜnym metapsychikiem, tylko skromnym starym księgarzem, który nieczęsto korzysta ze swoich niewielkich mocy... chyba, Ŝe naprawdę zostanie zapędzony w kozi róg. Ale to nie dlatego uciekłem. W ostatnim stadium tej gry zdaję sobie sprawę, Ŝe mój pozorny immunitet zawdzięczam wyłącznie Duchowi Rodziny Remillardów. Pozwolił mi uniknąć sieci Wspólnoty tylko dlatego, Ŝeby najbardziej oburzające czyny, których byłem świadkiem lub w których uczestniczyłem, nie zostały poddane osądowi publicznemu zbyt wcześnie, jak na pewno by się stało, gdyby zmuszono mnie do Afirmacji i wyprania podczas inicjacji wszystkich brudów ukrytych w moim umyśle. Wcześniej, zwłaszcza w pierwszych decydujących dziesięcioleciach po Rebelii Metapsychicznej, po prostu jeszcze nie nadeszła odpowiednia pora na ujawnienie rewelacji zawartych w tych pamiętnikach. Rodzina Remillardów - nawet ci, którzy wtedy juŜ nie Ŝyli lub w inny sposób zostali usunięci ze sceny - znaczyła zbyt wiele w tej kosmicznej grze, by ktoś taki jak ja oczernił ją choćby przypadkiem. Teraz te wszystkie zastrzeŜenia przestały mieć znaczenie. Mogę ujawnić w tej kronice nawet najbardziej skandaliczne wyczyny mojej rodziny, poniewaŜ misja Atoninga Unifexa, Władcy Lylmików i załoŜyciela co najmniej dwóch Imperiów Galaktycznych wreszcie zbliŜa się do końca. Zapewniono mnie, Ŝe niezliczone miliardy jeszcze nie narodzonych istot przeczytają moje pamiętniki, choć Bóg jeden wie, co z nimi zrobią. Nie powiedziano mi, jakie to będzie miało konsekwencje dla mnie samego, ich autora, gdy kronika mojej rodziny zostanie opublikowana i szydło wyjdzie z worka. C’est une bizarrerie formidable, mats c’est comme ca et pas autrement! (To kosmiczna bzdura, ale jest tak i nie inaczej). I chyba lepiej o tym nie myśleć. 2 HANOWER, NEW HAMPSHIRE, ZIEMIA 9 MAJA 2062 Dziewiętnaście dni przed dokonaniem morderstw w Szkocji, trochę po drugiej w nocy z poniedziałku na wtorek, Fury krąŜył wokół kampusu Dartmouth College. Tylko od czasu do czasu jakiś pojazd naziemny przejeŜdŜał North College Road przed Szkołą Metapsychologii. Pieszych nie było. Eleganckie budynki metakompleksu wznosiły się na zalesionym zboczu wzgórza. Wiosenne listki rozłoŜystych klonów cukrowych i wysokich zmutowanych wiązów połyskiwały w blasku lamp ulicznych o staroświeckich kształtach, ustawionych wzdłuŜ brukowanych uliczek. W gmachu zarządu jaśniały tylko dwa okna i jeszcze kilka na pierwszym piętrze Laboratorium Badań Cerebroenergetycznych, połoŜonego nieco wyŜej na zboczu. Powstało ono niecałe dwa lata temu dzięki szczodrej (i nadal kontrowersyjnej) subwencji Fundacji Rodziny Remillardów. Fury zatrzymał się na moment, by przyjrzeć się tej scenie. Dawno temu, przed Wielką Interwencją, w walącym się, blaszanym baraku, przeznaczonym do natychmiastowej rozbiórki, schronił się niedawno załoŜony Departament Metapsychologii, a akademicy z bardziej naukowych dziedzin spoglądali na jego pracowników z konsternacją i duŜą dozą niepokoju. W tamtych dniach Szkoła Metapsychologii w Dartmouth była jedną z pierwszych placówek badawczych, prowadzących poszukiwania wyŜszych mocy mentalnych w Ludzkim Państwie Imperium Galaktycznego i ulubionym przedmiotem obserwacji Fury’ego. Tej nocy misja potwora była jeszcze bardziej nagląca. Fury zdołał przeniknąć do biur zarządu. Zmysły zwyczajnych
ludzi, podobnie jak metafunkcje ludzkich operantów i istot egzotycznych oraz sensory automatycznego systemu bezpieczeństwa i robotów-dozorców nie zdołały zauwaŜyć obecności wirtualnej istoty. W oddzielnym pokoju monstrum znalazło Denisa Remillarda, nie starzejącego się emerytowanego profesora metapsychologii Dartmouth College, który był Ŝywą legendą. Z głową opartą na rękach spał smacznie przy biurku, a na jego wiecznie młodej twarzy malował się lekki uśmiech. Zasnął podczas pisania komentarzy na durofilmowym wydruku jakiegoś rozdziału swojej ostatniej ksiąŜki zatytułowanej „Zbrodnicze szaleństwo w umyśle operanta”. Przez ostatnie pięć lat badania te zajmowały profesorowi Remillardowi większość czasu z powodów, które Fury znał aŜ nazbyt dobrze. Świetlny napis WIADOMOŚĆ CZEKA migotał na biurkowym komunikatorze nie zauwaŜony - moŜe była to prośba Lucille Cartier, Ŝony profesora, Ŝeby wrócił do domu i poszedł spać. ChociaŜ Lucille była nieprzeciętną osobą, nigdy by się nie odwaŜyła przerwać męŜowi pracy telepatycznym wezwaniem. Fury zauwaŜył, Ŝe sny Denisa są zwyczajne, nawet banalne. Dotyczyły hodowli dziwacznych odmian orchidei w jego domowej cieplarni. Skończony dureń! Innej nocy Fury mógłby wtargnąć do myśli Denisa, aby na własnej skórze poznał straszliwe męczarnie, jakie obłęd moŜe sprawić osobowości metapsychicznej... ale nie teraz. Miał do wykonania waŜniejsze zadanie. Przeczytał świeŜo napisany rozdział ksiąŜki, chwilę wyśmiewał najgorsze błędy, a potem uŜył terminalu osobistego komputera profesora, Ŝeby dotrzeć do ściśle tajnego dossier badań cerebroenergetycznych dotyczących całej galaktyki. Nie mając słyszalnego głosu, potwór z pomocą psychokinezy włączył mikrofon wejściowy. Nauczył się tej sztuczki i wielu innych, obserwując Bezcielesnego Jacka. W utajnionym, zabezpieczonym przed zniszczeniem pliku, chronionym zastrzeŜeniem DOSTĘP OGRANICZONY Z ROZKAZU LUDZKIEGO MAGISTRATU, znajdował się referat o badaniach prowadzonych obecnie w Edynburgu przez Roberta i Viole Strachanów oraz Rowan Grant. Fury studiował te dane z rosnącym przeraŜeniem. Niech ich diabli! PodąŜali w tym właśnie kierunku, którego się obawiał. Potwór przeklął okoliczności, które uniemoŜliwiły mu wcześniejsze dotarcie do tego sprawozdania. JeŜeli szkoccy naukowcy zdołają opublikować rezultaty swoich badań, jest bardzo prawdopodobne, Ŝe ryzykowny cerebroenergetyczny projekt Marca oznaczony kryptonimem E15 upadnie z powodu wrzawy na temat bezpieczeństwa operanta, jaka się wtedy podniesie. Trzeba temu przeszkodzić. Zniszczenie niebezpiecznych danych i zastąpienie ich nieszkodliwymi informacjami będzie łatwe. Znacznie trudniej przyjdzie ukryć tę manipulację tak, Ŝeby trójka Szkotów nic nie zauwaŜyła i nie wznieciła alarmu - ale Fury miał pomysł na uporanie się z tym kłopotem. Najpierw jednak trzeba sprawdzić postępy E15. Zatarłszy wszelkie ślady nielegalnego dostępu do komputera Denisa Remillarda, Fury obrzucił śpiącego profesora ostatnim pogardliwym spojrzeniem, a potem wymknął się z budynku administracji. Chwilę później zjawił się na pierwszym piętrze Laboratorium Badań Cerebroenergetycznych. Tam, w zastawionym stołami i rzędami aparatury pomieszczeniu, zobaczył dwóch naukowców całkowicie pochłoniętych pracą. Starszy, bardzo wysoki, potęŜnie zbudowany, dwudziestoczteroletni męŜczyzna nazywał się Marc Remillard i był wnukiem słynnego Denisa. Powierzono mu katedrę Badań Cerebroenergetycznych imienia Marie Madeleine Fabre w Dartmouth College, gdyŜ uwaŜano, choć z pewnymi zastrzeŜeniami, Ŝe ma najpotęŜniejsze zmysły dalekiego zasięgu, a takŜe metakoercyjne i metakreatywne zdolności w całym Państwie Ludzkości. Właśnie otrzymał nominację na Wielkiego Mistrza i Magnata w Konsylium. Jednak zgoda na
to, tak jak potwierdzenie jego statusu mentalnego, nadal pozostawały w zawieszeniu. Fury musiał dopiero rozstrzygnąć, czy Marc jest jego przeciwnikiem, czy teŜ potencjalnym sprzymierzeńcem w wielkim planie, który zamierzał wykonać. Ten człowiek-zagadka siedział teraz przy konsoli ostatniego modelu mikromanipulatora analitycznego marki Xiang i wpatrywał się w monitor holograficzny. Kask kontrolny niemal niknął w jego zmierzwionych czarnych włosach, a dwie krótkie, podobne do roŜków anteny sterczały pionowo nad skroniami, upodabniając go do młodego Mefistofelesa. Głęboko osadzone oczy naukowca miały świetlistą szarą barwę wypolerowanej stali, brwi rozpościerały się nad nimi jak ptasie skrzydła, zbiegając się tuŜ nad orlim nosem, charakterystycznym dla tak wielu członków rodziny Remillardów. Marc narzucił wyblakłą, zieloną twilową koszulę na biały, bawełniany podkoszulek, nosił teŜ postrzępione dŜinsy i zabłocone buty sportowe Gokey chukka. Przy jednej z kieszeni wisiał zaczepiony mały sztuczny owad, w którym Fury rozpoznał czarną muszkę numer 18. Nieoficjalnym kolegą Marca, równieŜ odzianym w podniszczony strój sportowy, był siedzący na wysokim stołku dziesięcioletni chłopiec. Od czasu do czasu próbował wytłumaczyć starszemu bratu, co robi źle, ale ten uparcie go ignorował. Jon Remillard był cudownym dzieckiem, prochronistycznym mutantem o najwyŜszym współczynniku inteligencji ze wszystkich istot Imperium Galaktycznego - choć nie kaŜdy się z tym zgadzał - oczywiście oprócz Lylmików. Marc i inni Remillardowie nie wiedzieli, czy powinni uznać tego niezwykłego chłopca za potencjalnego świętego, czy teŜ za największego w świecie szkodnika. Dla Fury’ego to nieszczęsne dziecko było Wielkim Wrogiem, którego będzie musiał kiedyś zniszczyć, bez względu na cenę. Na podłodze obok mikromanipulatora leŜały dwie wędki w futerałach oraz para podniszczonych płóciennych toreb. Najwidoczniej bracia przyszli do laboratorium zaraz po wieczornym połowie ryb na muszki, uznając, Ŝe powinni tej nocy jeszcze popracować. Niewidoczny obiekt ich zainteresowania poddawany był obróbce we wnętrzu maszyny za pomocą mikroskopijnych narzędzi kontrolowanych transmisjami telepatycznymi kasku kontrolnego Marca Remillarda. Miniaturowy synorganiczny wzmacniacz intraventikularny (SWI), mierzący mniej niŜ milimetr długości, był jednocześnie komputerem i stymulatorem funkcji wewnątrzwydzielniczych. Miał zostać wprowadzony, wraz z podobnymi, choć nieco odmiennymi przyrządami, do pustych przestrzeni w ludzkim mózgu. Zasilane z zewnątrz SWI mogły pobudzać procesy neurochemiczne i wywoływać inne głębokie zmiany w funkcjonowaniu mózgu, wzmacniając jego zdolności mentalne. Rezultat działania tych niezwykłych urządzeń niewtajemniczeni nazywali „ładowaniem umysłu”, a metapsychiczni profesjonaliści - wzmocnieniem cerebroenergetycznym. Zafascynowany Fury zbliŜył się do tej niedobranej pary i przyjrzał podzielonemu na dwie części monitorowi holograficznemu nad konsolą. Z lewej strony widniał powiększony dwustukrotnie obraz SWI, który wyglądał jak koślawy, bezlistny krzak z mnóstwem splątanych cienkich gałązek. Wisiało na nich kilka tuzinów róŜnobarwnych przedmiotów zwanych inicjatorami elektrochemicznymi (JEC), bardzo podobnych do dziwacznych ozdób choinkowych. Jeden z inicjatorów otaczał czerwony krąg. Jeszcze bardziej powiększony obraz tego niezwykłego urządzenia, otwarty niczym drogocenne jajko Faberge, wypełniał prawą stronę monitora. Maleńkie próbniki i pseudoŜywe miniaturowe narzędzia kierowane myślami Marca wtargnęły do wnętrza obiektu. Obok tego obrazu migotały nieprzerwanie analizy graficzne i numeryczne wyjścia IEC. Uczony właśnie próbował dokładniej dostroić program świeŜo zmodyfikowanego, galolantanowego modułu, który kontrolował kompleksowe rezultaty neurostymulacji mózgu przez inicjator chemiczny. - Ten przekształcony glom nie dopasuje się do wprowadzonych przez ciebie zmian w progamie SWIKOM - oświadczył dziesięciolatek, kiedy jego brat zakończył kolejną mozolną modyfikację. - Zobacz, co się dzieje z symulowanymi funkcjami NMDA. To naprawdę zawodzi.
- Fermę ta foutue gueule, ti-morveux - odparł uprzejmie Marc. Je m ‘en branie de ton opinion. (Zamknij gębę, ty cholerny szczeniaku. Mam gdzieś twoją opinię). Nowe, fascynujące francuskie przekleństwo odwróciło na chwilę uwagę chłopca. - Co robisz z moją opinią? Gdzie ją masz? - zapytał z rozjaśnioną twarzą. - To chyba coś naprawdę obscenicznego! Powiedz mi, Marco! Albo po prostu otwórz swój umysł, Ŝebym mógł to przetłumaczyć. - Nie ma mowy, ty utrapiony smarkaczu - Marc uśmiechnął się złośliwie. W tym samym czasie inny poziom jego umysłu wprowadzał dalsze zmiany programu w modyfikowanym urządzeniu. - Proszę! Przekleństwa w języku ojczystym to ostatni krzyk mody wśród studentów Dartmouth College. Ja naprawdę muszę dobrze znać francuski Ŝargon. To zwiększa mój prestiŜ i rekompensuje fakt, Ŝe jestem znacznie młodszy od kolegów z pierwszego roku. - Zapytaj wuja Rogiego. To on mnie tego nauczył. - Ale wuj nie chce mi wyjawić naprawdę interesujących dawnych wulgaryzmów. Mówi, Ŝe będę musiał poczekać, aŜ stanę się nastolatkiem. W dodatku nie potrafię wydobyć z niego tych pasjonujących przekleństw. Jego umysł jest wyjątkowo nieprzenikliwy dla infiltracji redaktywnej, mimo Ŝe wuj naleŜy do słabych metaoperantów. Oczywiście nigdy nie poddałbym go koercji mentalnej... - Spokój! Prawie skończyłem to draństwo! - warknął Marc. - I tak nie będzie dobrze działało. Za bardzo się oddaliłeś od moich pierwotnych parametrów infuzji. Właśnie to usiłowałem ci powiedzieć - nie ustępował chłopiec. - Zaprogramowanie inicjatorów chemicznych na mój sposób zapewni nam bardziej efektywne sprzęŜenie zwrotne do SWIKOM-u trzeciej komory mózgowej, kiedy wszystkie dwadzieścia sześć maleństw zacznie działać. Aha... no, właśnie. Nareszcie skończyłem. - AleŜ Marco... Nie zwaŜając na wyjaśnienia i obiekcje malca, umysł Marca powiedział do maszyny: Zintegruj i skonsoliduj wszystkie modyfikacje. Otwórz próbną ścieŜkę do SWIKOM-u. Naładuj ją energią. Przygotuj się do Trybu Pierwszego Symulacji Operacyjnej IEC. A teraz zaczynaj, draniu! Chłopiec pokiwał głową, gdy analizator zaczął modelowanie operacji cerebroenergetycznej. - W porządku, uzyskasz lepsze sprzęŜenie zwrotne, ale jednocześnie zakłócisz działanie układu limbicznego mózgu powiedział ponuro. - Zdestabilizujesz równowagę mentalną modelowego operatora cerebroenergetycznego, kiedy wzrośnie jego kreatywność. Spójrz, co się dzieje ze współczynnikiem NMDA! Wiesz, Ŝe ta konfiguracja E15 jest juŜ krańcowa dla bezpieczeństwa operatora. Wprowadzona przez ciebie zmiana będzie kroplą, która przeleje czarę! - Daj mu chociaŜ jedną szansę, do cholery! Dopiero zaczął działać. Ale nie minęły nawet trzy minuty symulacji, a monitor juŜ pokazał, Ŝe kaŜdy operator CE, którego analogowy umysł będzie zawierał zmodyfikowany SWI, zapadnie na ostrą postać schizofrenii i, co bardzo prawdopodobne, będzie miewał teŜ ataki epilepsji. Fury zaklął bezgłośnie. Marc zaś jęknął i mruknął: - Witajcie w Gównianym Mieście. - Mówiłem ci, Ŝe tak się stanie - odezwał się chłopiec. Symulowany mózg cierpi na grand mai i jest skończonym świrem. Marc zatrzymał komputer, zdjął kask kontrolny i pomasował obolałe skronie. - Wygląda na to, Ŝe jednak miałeś rację, maluchu. Próbowałem osiągnąć za duŜo i o wiele za szybko w tej konfiguracji... powinienem był trzymać się pierwotnej koncepcji, którą wyśniłeś dziś wieczorem nad rzeką, zamiast próbować ją udoskonalić. No, a teraz wszystko schrzaniliśmy. Prawie pięć godzin pracy na nic. - Zacznij od początku - ponaglił go Jon. - Zetrzyj program, poczynając od ścieŜki CAH 83.4. Nadal będziemy mogli zwiększyć
kreatywność dzięki współczynnikowi przekraczającemu trzydzieści, jeśli przeprogramujemy glom i ustawimy wlewniki IEC na mój sposób. Marc zerknął na chronograf na nadgarstku i drgnął z zaskoczenia. - Na Boga! JuŜ prawie wpół do drugiej, a ty masz jutro trzy seminaria! Grand’mere Lucille mnie zabije, jeśli się dowie, Ŝe tak długo cię tu trzymałem. Musimy zostawić to tak, jak jest, dzieciaku. Wracaj do akademika. Sam moŜesz zetrzeć informacje z umysłów robotówportierów. Na twarzy chłopca odmalowało się rozczarowanie. - Ja naprawdę chcę zobaczyć, czy to będzie działało. Wiesz, Ŝe zawsze śpię dłuŜej niŜ naprawdę potrzebuję. Pozwól mi włoŜyć kask kontrolny! Mogę przecieŜ zmieniać program znacznie szybciej niŜ ty. Proszę! - O nie, nic z tego. Wiesz, Ŝe nie wolno ci uŜywać tego urządzenia. Oficjalnie jesteś w tym laboratorium tylko obserwatorem, nawet jeśli Tom Cętkowana Sowa pozwolił ci swobodnie po nim wędrować. - Wujek Tom nigdy się nie dowie. Zresztą nie robimy nic złego. To tylko niewielkie naruszenie przepisów college’u. Mniejsze od pozostawania po godzinach. Kiedy Marc wahał się, Fury przeklął purytańskie, sztywne zasady młodego naukowca wraz z jego uporem i dumą - nie chciał przecieŜ przyznać, Ŝe jego młodszy brat miał jednak rację. Potwór był zainteresowany rezultatami eksperymentu tak samo, jak ten wstrętny dzieciak. Albowiem długofalowe plany Fury’ego wymagały, by komponenty Hydry miały dostęp do tego potęŜnego cerebroenergetycznego sprzętu, a jeśli bracia Remillardowie dokonali przełomowego odkrycia w pracach nad E15, będzie musiał natychmiast wykończyć szkockich szkodników. Czy metakoercja podziała na Marca? Był juŜ bardzo zmęczony po długich godzinach nieprzerwanej koncentracji i moŜe bardziej skłonny do ustępstw - zwaŜywszy, Ŝe prośba chłopca tylko w niewielkim stopniu naruszała przepisy. Wprawdzie Wielkiemu Wrogowi nigdy nie pozwolono uŜyć mikromanipulatora, ale znał wszystkie niuanse działania tego skomplikowanego urządzenia nawet lepiej niŜ sam Marc. Dziecko na pewno nie uszkodzi przyrządu i nic sobie nie zrobi. Fury powiedział w myśli: Daj Jackowi kask kontrolny manipulatora. Marc zamrugał, zaklął zmęczonym głosem i podał malcowi hełm. Zaczął wstawać z krzesła przed konsolą. Jack zeskoczył ze stołka z okrzykiem radości. - Zostań tu, Marco. Nie musisz odchodzić. Odcieleśnię się, Ŝeby w pełni skoncentrować się na robocie! Starszy brat siedział nieruchomo, z kamienną twarzą i szczelnie zamkniętym umysłem, a Jon Remillard - Bezcielesny Jack - zaczął się odcieleśniać na jego oczach. Jack urodził się z ciałem normalnego niemowlęcia, ale zanim skończył trzy lata, jego zmutowane geny dokonały metamorfozy, która była jednocześnie przeraŜająca i wspaniała. Przeskakując miliony lat ewolucji stał się tym, czym inni ludzie staną się ostatecznie w dalekiej przyszłości: istotą, którą Marc nazwał Człowiekiem Mentalnym. Ani Marc, ani nikt inny nie wiedział, jak chłopiec czuje się w swojej wyjątkowej sytuacji; zawsze bowiem z uśmiechem odpowiadał wymijająco na pytania o swój umysł czy o zdrowie mentalne, a sondowaniu mechanicznemu czy metapsychicznemu nie poddawał się. Oprócz rodziny Remillardów tylko garstka ludzi wiedziała o niesamowitych właściwościach Jacka, bo choć miał wspaniały intelekt, emocjonalnie i społecznie pozostał dzieckiem, i był jak dziecko wraŜliwy. Jack instynktownie przywdział normalną ludzką postać wtedy, gdy jego stan się ustabilizował. Przebranie to oszczędzało wraŜliwość innych ludzi, a jemu samemu umoŜliwiało funkcjonowanie w społeczeństwie, gdyŜ nie odsuwano się od niego i nie traktowano jak nieludzkiego mutanta. Utrzymywał sztuczne ciało chłopca niemal przez cały czas, nawet podczas snu. Czasami jednak - szczególnie w obecności starszego brata Marca i ekscentrycznego stryjecznego pradziadka Rogiego - przybierał swój prawdziwy kształt.
Odcieleśnienie Jacka było zjawiskiem, które Marc widywał juŜ wielokrotnie, nigdy się jednak do niego nie przyzwyczaił. Fury uznał je za wyjątkowo ohydne - zwłaszcza w porównaniu z jego własną pomysłową procedurą konkretyzacji. - Utrzymaj tym razem pod kontrolą te cholerne lotne związki siarki! - ostrzegł malca Marc. - Nie chcę znów wymiotować. I, na Boga, bez kałuŜ na podłodze lub lepkich kropli unoszących się w powietrzu. Trzymaj razem to całe paskudztwo, Ŝebyś zabrał z powrotem wszystko, co ze sobą przyniosłeś, kiedy stąd wyjdziemy. - Będę schludny, obiecuję. Ubranie Jacka, rozpięte za pomocą psychokinezy, spadło na podłogę. Potem jego realistyczna skorupa pseudociała - ciepła skóra, czarne faliste włosy, oczy, zęby, paznokcie, i wszystko, co jego niezrównana metakreatywność stworzyła z powietrza, atmosferycznej pary wodnej, kurzu i innych składników - stała się cienka, podobna do ektoplazmy. Jego ciało ściekało strumykami i kapało jak gęsta mgła; wewnętrzne pseudonarządy, potrzebne do naśladowania pewnych ludzkich zachowań, rozwiały się, a twarz stopiła w smuŜki dymu - tylko podniecony uśmiech i świecące niebieskie oczy trwały najdłuŜej. W ciągu kilku chwil odrzucone stałe i płynne części cielesnej powłoki Jacka utworzyły róŜowawą kulę wielkości sporego grapefruita, składającą się z delikatnie drgającej organicznej zupy. Kula spoczęła na podłodze laboratorium, między parą małych, pustych trampek z zabłoconymi skarpetkami w środku. To, co pozostało z chłopca, zawisło w powietrzu, a wyglądało bardziej tajemniczo i elegancko niŜ odpychająco. Był to połyskujący, srebrzystoszary nagi mózg najpotęŜniejszego operanta we wszystkich metarunkcjach. W tej postaci Jack wprowadzał informacje tylko za pośrednictwem swoich superzmysłów, porozumiewał się telepatycznie i działał za pomocą psychokinezy i funkcji metakreatywnej. Jego automatyczne procesy Ŝyciowe przebiegały redaktywnie poprzez bezpośrednią interakcję z atmosferą i fotonami światła. Bezcielesny Jack był niewraŜliwy na większość obraŜeń, odporny na wszystkie choroby i w kaŜdej chwili mógł uformować dla siebie nową ludzką postać lub kaŜdy inny materialny kształt, który mu się spodobał. Fury zaś nie mógł zadać Jackowi Ŝadnych ran ani przeniknąć jego doskonałej zasłony mentalnej, wybijając w niej koercyjno-redakcyjną szczelinę. Jeśli jednak ten eksperyment się powiedzie, będzie on pierwszym krokiem do ostatecznego zniszczenia Wielkiego Wroga. Kask mikromanipulatora, który dotąd unosił się nad mózgiem bezcielesnej istoty, osiadł na nim. PoniewaŜ urządzenie to miało bezinwazyjny mózgowy interfejs i mogło reagować na myślowe rozkazy, Jack posłuŜył się nim równie łatwo jak kaŜda obdarzona ciałem osoba. W eterze rozległ się nerwowy telepatyczny chichot. Jack oświadczył: Najpierw wymazanie, a potem Wielki Skręt!!! Rozpoczął modyfikację urządzenia i holograficzny wizerunek niewłaściwie zmienionego IEC jakby oszalał. Miniaturowe narzędzia wskakiwały i wyskakiwały znikąd z szybkością światła i uderzały w niezwykły elektrochemiczny przyrząd, rozmontowując go i konstruując od nowa. Mikroskopijne organelle zasilania podrzędnego przelatywały tu i tam w płynie modelowej komory mózgowej niczym oszalałe bakterie, przenosząc niewielkie cząstki, które naleŜało umieścić na właściwym miejscu lub je stamtąd usunąć. Kiedy modyfikacja IEC została zakończona, system sterujący glomu połączył się z centralnym procesorem SWI. Marc obserwował z niedowierzaniem, jak jego brat zakończył w ciągu mniej niŜ dwudziestu minut operacje, dla których przeprowadzenia on sam potrzebował całych godzin. Jego podziw był wyraźnie zaprawiony zazdrością, która ostatnimi czasy zaczęła wypierać współczucie dla groteskowej postaci małego Jacka. Czy naleŜało się litować nad Człowiekiem Mentalnym - a moŜe to on sam, posiadacz ciała, zasługiwał na litość? Jakby się czuł, gdyby był wolny niemal od wszystkich potrzeb i ograniczeń powłoki cielesnej? Gdyby mógł skierować całą swoją energię witalną w stronę cerebracji? Jack potrzebował niewiele snu, a większość jego funkcji Ŝyciowych
była automatyczna. Nosząc ciało, jadał i pił tylko dla towarzystwa. Nigdy nie doświadczył bólu fizycznego, poniewaŜ nie zawracał sobie głowy wytwarzaniem receptorów nerwowych w swojej cielesnej pseudopowłoce. Działalności jego mózgu niemal nigdy nie utrudniała lub nie ograniczała degeneracja biochemiczna, która wytwarzała się w ciele zwyczajnego człowieka podczas pracy. Szalejące hormony płciowe nigdy nie skłonią go do irracjonalnego działania... Jack nadał telepatycznie: Skończyłem. Puścimy teraz pełną symulację Trybu 2, dobrze? - Tak - odparł głośno Marc. - Przeprowadź pełny test z kaskiem. - MoŜe wreszcie dowiemy się, czy mamy nowiutki aparat, czy teŜ tylko jeszcze jeden cholerny bubel. W tej operacji komplet całkowicie zmodyfikowanego SWI miał zostać wbudowany do kasku IEC, mającego zewnętrzne źródło energii. Kiedy ktoś włoŜy taki hełm i wyda odpowiedni rozkaz telepatyczny, jego czaszkę i tkankę mózgową przeniknie seria cienkich jak włos elektrod przezwanych „koroną cierniową”, których końce spoczną w trzech wypełnionych płynem komorach mózgu operatora. Proces ten był przykry tylko podczas przebijania kości czaszki, gdyŜ sam mózg jest niewraŜliwy na ból. Na inne polecenie dwadzieścia sześć SWI wraz z dwoma modułami nadzorczymi wynurzy się z czubków elektrod i rozwinie w lewej i prawej bocznej komorze. Pojedynczy moduł SWIKOM rozłoŜy się w trzeciej, ponad pniem mózgu. Kiedy energia zasili ten system cerebroenergetyczny, potencjał mentalny operatora zostanie, w teorii, wielokrotnie zwiększony. Niestety, pewne inne funkcje mózgowe równieŜ ulegną intensyfikacji przez niewłaściwie zestrojone implanty, prowadząc do efektów ubocznych, których skala sięgała od lekko irytujących do śmiercionośnych. Ryzyko dla operatora cerebroenergetycznego wzrastało wprost proporcjonalnie do zakresu pobudzenia mentalnego generowanego przez implanty, zwłaszcza w dziedzinie metakreatywności. Kiedy Bezcielesny Jack rozpoczął swoją próbę, obraz świeŜo zmodyfikowanego drzewa SWI z jego barokowymi ozdobami zdawał się świecić w kąpieli ze sztucznego płynu mózgowo-kręgowego. W odpowiedzi na pierwszy rozkaz Jacka to pojedyncze urządzenie spowodowało wypływ potoku skomplikowanych neurowydzielin do modelu operacyjnego mózgu, odpowiadającego mniej więcej mocy mózgu operanta z klasy mistrzów. Przez kilka sekund procesor-wykonawca pozwolił działać nowemu wzmacniaczowi cerebroenergetycznemu, pobudzając pewne części kory mózgowej, zwykle nie uŜywane. Później SW1KOM dodał odpowiednik dwudziestu pięciu dodatkowych, równieŜ zmodyfikowanych modułów SWI. W tym momencie Jack polecił całkowicie wyposaŜonej symulacji mózgu ocenić samego siebie w trybie metakreatywności i rozpoczęła się najbardziej krytyczna część testu. Parametry neurometryczne wyglądają dobrze, cholernie dobrze ucieszył się Marc. Jack odpowiedział: Układ limbiczny tym razem w porządku, obie półkule syntetyzują parametry kreatywne, sprzęŜenie zwrotne śliczne. Zamierzam zapytać o całkowitą ocenę, teraz, Marco, POMÓDLMY SIĘ!! Na monitorze wykwitła nagle skrząca się masa analiz graficznych, które niemal przekraczały zdolności pojmowania starszego z braci. W niecałe sześć minut analizator przesymulował godzinę działania nowego przyrządu w mózgu operanta o wysokim statusie mentalnym. Pomimo rosnących pomniejszych dysfunkcji w pewnych obszarach kory mózgowej, psychorezultat wykazał nieco większe wzmoŜenie metafunkcji kreatywnej niŜ Jack początkowo oczekiwał. Zachwycony umysł chłopca wrzasnął: TO DZIAŁA! - Tak - odparł Marc. - Rzeczywiście działa. W teorii. - Z krzywym uśmieszkiem na ustach przyglądał się przez jakiś czas ciągłej symulacji na monitorze. Potem wyłączył komputer. - MoŜna wdroŜyć ten nowy projekt. Wystarczy więc tylko, Ŝe zbuduję urządzenie, dostroję i wypróbuję na prawdziwym mózgu. Jak ci się zdaje, ile to potrwa? Marc wzruszył ramionami. - Siedem miesięcy - moŜe mniej. Oczywiście to ja będę królikiem doświadczalnym.
JA TEś proszę Marko PROSZĘ... - Nie bądź głuptasem. W wolnych chwilach moŜesz mi pomóc w opracowaniu schematu kasku kontrolnego, ale to wszystko. Testowanie będzie niebezpieczne i kosztowne. WiąŜą się z tym równieŜ pewne śliskie sprawy polityczne, które trzeba będzie odpowiednio załatwić. Administratorzy college’u są coraz bardziej przeciwni temu projektowi... Ale... - Bez dyskusji! Jesteś tylko dzieckiem, Jack. Inteligentnym, utalentowanym i dziwacznym dzieciakiem - ale zgodnie z przepisami prawa i Dartmouth College nie wolno ci posługiwać się niebezpiecznymi urządzeniami. A teraz znów poskładaj się do kupy i wynośmy się stąd do diabła. Fury nie przyglądał się, jak Bezcielesny Jack przybiera swój poprzedni wygląd dziesięcioletniego chłopca. Unosząc się radością z powodu tego, czego był świadkiem, potwór opuścił laboratorium i mknął na wschód ponad Oceanem Atlantyckim w stronę Wysp Brytyjskich, zajęty rozkosznymi rozmyślaniami. Do tej chwili praktyczne zastosowania cerebroenergetyki były mało skomplikowane i niezbyt przydatne dla Fury’ego. Przez ponad pół wieku prostych urządzeń CE uŜywano wyłącznie do organizowania wycieczek do róŜnych środowisk rzeczywistości wirtualnej; ale te uzaleŜniające rozrywki były teraz ograniczone przepisami prawa i niedozwolone dla dzieci. Natomiast bardziej wymyślną aparaturę stosowano nagminnie - a robili to nawet normalni ludzie - do uzyskania specjalistycznego wykształcenia i do posługiwania się skomplikowanymi maszynami. JednakŜe cerebroenergetyczny wzmacniacz funkcji metapsychicznych nadal znajdował się w powijakach. Był to wyłącznie ludzki wynalazek, któremu pięć innych ras Imperium Galaktycznego przypatrywało się z lękiem i złymi przeczuciami. Egzotyczni krytycy uznali tę nową technologię za jeszcze jeden sposób, dzięki któremu uwaŜana przez nich za parweniuszy ludzkość chciała zagrozić stabilizacji Umysłu Galaktycznego. Redaktywnych przyborów CE uŜywali czasami operand dokonujący delikatnych zabiegów psychochirurgicznych lub zajmujący się retroewolucyjną inŜynierią genetyczną. Detonatory psychokinetyczne stosowano do syntezy makromolekularnej i do tak skomplikowanej nanotechnologii, jak konstruowanie złoŜonych cząstek elektronicznych, fotonowych lub bionicznych. Ostatnio dla zwiększenia zdolności mentalnych operantów PK, pracujących nad projektami subatomowymi na równi z implantami mózgowymi, uŜywano nawet potęŜniejszego od nich „fotela cyrulika” zaopatrzonego w aparaturę wspomagającą Ŝycie. Podobnymi urządzeniami, potencjalnie bardzo niebezpiecznymi dla operatora, posługiwali się adepci, korzystający ze zdalnych zmysłów, badający szarą otchłań hiperprzestrzeni w poszukiwaniu eksperymentalnego dowodu na istnienie trzech hipotetycznych „pól matrycowych”, które uwaŜano za ostateczny fundament rzeczywistości. Wielu przedstawicieli władz Imperium Galaktycznego uwaŜało znaczne wzmocnienie metafunkcji kreatywnych, potęŜniejsze moce mentalne, które mogły w teorii wywierać największy wpływ na materialny wszechświat, za wątpliwą korzyść, nie tylko dlatego, Ŝe naraŜały na wielkie ryzyko umysł, posługujący się tą technologią, lecz takŜe z powodu moŜliwości niewłaściwego jej zastosowania. Oczywiście to ostatnie najbardziej intrygowała Fury’ego. Marc Remillard nie miał Ŝadnych wątpliwości co do praktycznej strony zwiększenia kreatywności mózgu. Od lat eksperymentował z najróŜniejszymi rodzajami urządzeń tego typu; uparcie penetrował teŜ krańce tego pola badań, dokąd nie zapuszczali się bardziej konserwatywni naukowcy. Jego badania otrzymały akademickie błogosławieństwo, poniewaŜ były dokonywane pod egidą Dartmouth College i prace, które opublikował, uwaŜano za genialne. Ale pewni wpływowi członkowie Wydziały Metapsychologii uparcie sprzeciwiali się realizacji projektu El5, wysuwając zastrzeŜenia etyczne. Dawali teŜ do zrozumienia, Ŝe młody profesor Marc Remillard jest arogancki, despotyczny i niedostatecznie świadomy, Ŝe jego badania mogą otworzyć
metapsychiczną puszkę Pandory, a takŜe, Ŝe pogardza ostroŜniejszymi od niego kolegami. Marc kpił z nieśmiałości krytyków i wyniośle ignorował zarzuty co do swojego charakteru. Nie moŜna było znacznie spotęgować kreatywności dowolnego umysłu, o tym wiedzieli wszyscy. Wedle jego opinii kandydatami do takiej manipulacji mogli być jedynie najpotęŜniejsi operand klasy mistrzów. Jeśli zaś chodzi o zagadnienia etyczne, to utrzymywał, Ŝe wszystkie wątpliwości się wyjaśnią dopiero wtedy, gdy urządzenie E15 będzie gotowe do działania i zostaną stworzone indywidualne projekty kreatywności cerebroenergetycznej. Za niemoralne uwaŜał naduŜycie, a nie uŜycie tej technologii. Jego zdaniem powinno się ją zastosować - i nie wątpił, Ŝe tak się stanie dla spotęgowania kreatywności ludzkich umysłów, tak jak została rozwinięta energia nuklearna i sama metafunkcja, które stawiały podobne problemy etyczne. Kiedy Bezcielesny Jack zaczął potajemnie brać udział w eksperymentach starszego brata, wyznał, Ŝe powaŜnie go niepokoi ten dylemat moralny. Był jednak tylko dzieckiem, które mimo swego niezwykłego intelektu miało niewielkie doświadczenie w sprawach dobra i zła. A argumenty Marca, przemawiające za kontynuacją badań nad E15, okazały się bardzo przekonujące. Ten tak dziwacznie dobrany zespół potrzebował ponad roku, Ŝeby przebyć drogę od czystej teorii do obecnego przełomowego momentu. Bez wątpienia będą teraz kontynuowali pracę nieoficjalnie i w przyszłości osiągną jeszcze większe sukcesy. Fury był naprawdę dumny z obu braci, mimo Ŝe okazali się słabi i nie dali się polubić. Nic o tym nie wiedząc pomogli mu w przeprowadzeniu jego dalekosięŜnych planów. GdybyŜ tylko sam mógł posłuŜyć się nową technologią cerebroenergetyczną! Ale było to absolutnie niemoŜliwe, poniewaŜ obecnie nie miał prawdziwego ciała, był jeszcze mniej materialny od Lylmików. Z nowego osiągnięcia skorzysta Hydra, komponent Fury’ego, ukryta od lat w bezpiecznym zakątku Ziemi, gdzie powoli dojrzewała. W nowym kasku El5 nawet nonoperanci, dzięki temu, Ŝe ich wrodzone zdolności zostaną spotęgowane, będą mogli dokonywać nowych wynalazków, tworzyć dzieła sztuki, czy mądrzej realizować swoje dobre lub złe zamysły - pod warunkiem, Ŝe ich umysły okaŜą się dostatecznie wytrzymałe. Metapsychik, posiadający duŜe naturalne zdolności kreatywne, takie jakimi odznaczały się składniki Hydry, będzie w stanie dokonać czynów, które normalni ludzie porównywaliby z boskimi: kompleksowej syntezy materii, zmian geofizycznych, czy gromadzenia wielkiej ilości jonów i neutralizowania ich w sposób kontrolowany. Zamiana materii w energię sterowaną myślami będzie dziecinną zabawką dla operatora, który posługiwałby się mentalnym odpowiednikiem potęŜnego lasera o mocy wielu gigawatów. Hydra z czasem będzie musiała urosnąć i rozmnoŜyć się, by w pełni wykorzystać przełomowe odkrycie braci Remillardów, ale stanowiło to część wielkiego planu Fury’ego. Po odpowiednim przeszkoleniu istota wyposaŜona w kask CE, działając w metakoncercie z Furym, nie będzie potrzebowała Ŝadnej broni, oprócz swego wieloskładnikowego umysłu, Ŝeby zniszczyć obecne Imperium Galaktyczne i ustanowić Drugie Imperium... Oczywiście pod warunkiem, Ŝe nowa technologia El5 nie zostanie zduszona w zarodku przez wścibskich administratorów Dartmouth College. Szkockie zagroŜenie dla projektu Marca, czyli prawie ukończony raport na temat bezpieczeństwa operatora CE, który niemal na pewno zahamowałby wszelkie badania nad spotęgowaniem kreatywności ludzkiego umysłu, musi zostać bezzwłocznie usunięte. Wymazanie danych nie wchodzi w rachubę. Edynburski zespół po prostu by je zrekonstruował. Istniał tylko jeden sposób ocalenia projektu Marca: cała trójka szkockich badaczy musi zginąć. I tylko Hydra, stworzona przez Fury’ego, jego jedyny bezpieczny łącznik z materią/energią-czasoprzestrzenią, moŜe ich uśmiercić. Usunięcie trzech metapsychików klasy mistrzów bez pozostawienia śladów nie przekraczało moŜliwości Hydry. Zawsze jednak będzie to niebezpieczne przedsięwzięcie, zwłaszcza jeśli zostanie
przeprowadzone w okolicach Uniwersytetu Edynburskiego, tego ula pełnego chytrych i potęŜnych celtyckich operantów. Wystarczy jeden błąd, a przecieŜ składniki Hydry nadal były bardzo młode i zanadto pewne siebie, Ŝeby ona sama znalazła się w niebezpieczeństwie. A na to Fury nie mógł pozwolić. Bez niej miałby zbyt ograniczone moŜliwości działania w świecie materii, a w dodatku jego pracę komplikowały okresy wymuszonego snu. Prawdę mówiąc, obecne okienko aktywności dobowej niedługo się zamknie i niebawem będzie musiał się wycofać; ma jednak jeszcze dość czasu, by wysłać Hydrę w pościg. Przebiegła, droga Hydra! Miała juŜ dwadzieścia dwa lata i choć bez ograniczeń czerpała ze źródła swego podstawowego pokarmu mentalnego, dokonywała zabójstw w rozsądnych odstępach czasu i z godną podziwu zręcznością. Nigdy Ŝadne podejrzenie nie padło na cztery zamaskowane istoty. Hydra miała teraz staranne wykształcenie, nabrała poloni i była niemal gotowa do działania na arenie Imperium Galaktycznego. Ta szczególna misja będzie dobrą zaprawą do podobnych akcji w przyszłości. Trzeba wywabić trójkę szkockich naukowców z uniwersyteckiego azylu, a potem usunąć bez śladu. Kiedy zginą, a ich raport zostanie zniszczony, Marc nie napotka powaŜnego sprzeciwu i będzie mógł zrealizować swój projekt. śadne inne zespoły, badające bezpieczeństwo operatorów CE na Ziemi lub na skolonizowanych przez ludzi planetach, nie stanowią większego zagroŜenia. Fury wisiał przez jakiś czas nad Wyspami Brytyjskimi, zastanawiając się nad róŜnymi aspektami tej sprawy oraz wmieszanymi w to istotami. AŜ wreszcie zawołał bezgłośnie: Hydro! Moje kochane maleństwo, posłuchaj! Mam dla ciebie wspaniałe nowiny. Fury?... FuryFurynajdroŜszyFury to TY po tak długim czasie? Tak, kochane maleństwo, to ja. Ale co się stało nie odezwałeś się nawet słowem nie skomunikowałeś myślą przez ponad trzy lata! Musiałem milczeć. A ty byłaś dostatecznie zajęta zdobywaniem wiedzy. Ale naBoga trzy lata trzy lata trzycholernelata Myślałam, Ŝe zapomniałaś o MNIE/o nas myślałam Ŝe twój wielki plan został udaremniony myślałam Ŝe Wielki Wróg mógł zwycięŜyć myślałam Ŝe WujuFredzie/ty mogłeś naprawdę umrzeć... Zamilcz. Ja nigdy nie umrę i nigdy nie przestanę was kochać i troszczyć się o was tak długo, jak będziecie posłusznie wykonywać moje rozkazy. Wasze długie wygnanie i nawet moje milczenie było konieczne, ale to wkrótce się skończy. Mój wielki plan budowy Drugiego Imperium otrzymał teraz potęŜny impuls. Powiedz MI/nam!! Zrobię to. Ale na razie czeka cię wspaniała uczta. Będziesz rozkoszować się energią witalną operanta klasy mistrzów! Otwórz swój UMYSŁ/umysły na powitanie, bo jestem tutaj i chcę was poprowadzić na tę radosną biesiadę. 3 HEBRYDY WEWNĘTRZNE, SZKOCJA, ZIEMIA 25-26 MAJA 2062 Podczas krótkiego przelotu rhostatkiem z Edynburga na zachodnie wybrzeŜe Szkocji, pięcioletnia dziewczynka, która nazywała siebie Dee, przypatrywała się durofilmowej mapie morskiej, podarowanej przez babcię Mashę. Będą podróŜować do miejsca, w którym mieli spędzić weekend, w niezwykły sposób - nie zwyczajnym, antygrawitacyjnym jajkiem, lecz starodawnym promem, liczącym sobie prawie sto lat. Z góry prom wyglądał jak dziwaczna zabawka, mgła zatarła jego kontury, ale kiedy jajko wylądowało w porcie, a Dee i inni pasaŜerowie wysiedli i mogli bliŜej przyjrzeć się staremu statkowi, zobaczyli, Ŝe jest ogromny. Majaczył jak góra wśród mŜawki, tak odmienny od małych jachtów wycieczkowych z zatoki Granton Harbour w pobliŜu domu dziewczynki, jak Edynburski Zamek od zwyczajnych budynków. Prom miał szkarłatny komin, czarno-biały kadłub i syrenę,
która zagwizdała tak przeraźliwie, Ŝe dźwięk odbił się echem od brzegu do brzegu w smaganej deszczem wąskiej zatoczce. Zdawał się ponaglać zgromadzonych na brzegu ludzi, Ŝeby albo szybko weszli na pokład, albo pozostali w porcie. Mamusia wzięła Dee za rączkę z jednej strony, ciocia Rowan z drugiej. Na pomoście słyszały z mikrofonów skoczną, graną na dudach melodię. Wysoka, postawna babcia Masha w ładnym zielonym kostiumie szła pierwsza, prowadząc Kena, brata Dee, a wujek Robbie kroczył na końcu, niosąc ich bagaŜe. - To wygląda dziwacznie - osądził Ken, kiedy wszyscy weszli na mokry, smagany wiatrem pokład. Chorągiewki powiewały, pasaŜerowie w nieprzemakalnych ubraniach śmiali się i robili zdjęcia, a jakiś oficer z promu ponaglał spóźnialskich. - MoŜe jednak będziemy się dobrze bawili podczas tego weekendu - chłopczyk nie tracił nadziei. - Dociekliwy umysł zawsze napotka rzeczy, które go zainteresują bez względu na to, gdzie się znajdzie - głos mamy był dziwnie szorstki. - Och, to będzie prawdziwa zabawa - oświadczyła babcia Masha. Zachęcająco ścisnęła rączkę Kena i uśmiechnęła się do Dee, która skuliła się, gdy syrena promu znowu gwizdnęła ogłuszająco. Później podniesiono pomost, rzucono cumy i statek ruszył w drogę. Pojazdy naziemne, którymi wycieczkowicze mieli jeździć po Wyspach Zachodnich, zostały wprowadzone do ładowni, ale ludzie i garstka egzotyków płynęli w górnej części promu, gdzie moŜna było coś zjeść, usiąść i popatrzeć przez luki na szare morze, zagrać w sali gier, a nawet się przespać w jednej z maleńkich kabin, jeśli ktoś płynął na Hebrydy Zewnętrzne. Wyspy Zachodnie widniały na mapie Dee, połączone ze sobą i z Hebrydami Wewnętrznymi i ze Szkocją siecią czerwonych linii w kształcie litery V. Linie oznaczały trasy latających jajek. Malownicze stare promy, których drogi pokazywały czarne kropki, obsługiwały tylko kilka Wysp Zachodnich, a jedną z nich była Islay, cel ich podróŜy. Do czasu, kiedy Dee i Ken zakończyli z wujkiem Robbim eksplorację statku i przyłączyli się do mamy, cioci i babci, które siedziały popijając kawę przy stoliku w przestronnym salonie w przedniej części promu, statek opuścił chronione przez wysokie skały wody West Loch Tarbert i wypłynął na pełne morze. Pokład zaczął się przechylać w zatrwaŜający sposób, olbrzymie fale przepytywały z boku jak ruchome szare góry, a szkocka mgła zmieniła się w ulewny deszcz, który obryzgał okna salonu, jakby ktoś skierował na nie olbrzymi wąŜ ogrodowy. Ken uznał to za podniecające. - MoŜe ta wielka stara balia utonie, a my będziemy musieli płynąć w łodziach ratunkowych! - Prom nie zatonie - oświadczyła stanowczo mama. - Kennecie, lepiej nie opowiadaj takich bzdur. Jednak Dee przeraziła się, Ŝe jej starszy brat moŜe mieć rację. Ściskając poręcz fotela dla zachowania równowagi, poczuła, jak Ŝołądek podchodzi jej do gardła. Wzięła głęboki oddech i rozkazała Ŝołądkowi natychmiast przestać. Nikt nie moŜe podejrzewać, jak bardzo jest przeraŜona! Ken zapytał, jak długo potrwa podróŜ. - Tylko dwie godziny - odrzekł Robert Strachan. - Z Kennacraig do portu Askaig na wschodnim wybrzeŜu Islay, gdzie wysiądziemy, jest około pięćdziesięciu klomów. - Mam nadzieję, Ŝe deszcz wkrótce ustanie - mruknęła Rowan Grant. Tak jak jej mąŜ, nosiła nieprzemakalny strój sportowy ze skóropodobnego gritlasu. Jej ubranie było koloru wina, jego zaś niebiesko-szkarłatne, z białymi paskami na rękawach i nogawkach. Viola Strachan miała na sobie eleganckie szare wełniane spodnie, czarną jedwabną bluzkę i płaszcz przeciwdeszczowy Burberry. - Meteorolodzy obiecują czyste niebo na dzisiejsze popołudnie oznajmiła Masha. - Nadal uwaŜam, Ŝe powinniśmy byli pójść na Paradę ElŜbietańską - upierał się Ken. Lecz jego matka przerwała mu, podając kartę kredytową.
- Wystarczy, Kennecie. Ty i Dody moŜecie pójść coś zjeść, jeśli chcecie. Albo usiąść gdzieś i przejrzeć wasze płytki-przewodniki. My, dorośli, mamy parę waŜnych spraw do omówienia. - Och, cudownie! śarcie! Chodź, Dee! Uszczęśliwiony Kenneth pobiegł kołyszącym się krokiem, ale Dee chwyciły mdłości i nie miała ochoty najedzenie. śołądek okazał się nieposłuszny, a w dodatku dostała zawrotów głowy. Na szczęście mama i pozostali członkowie rodziny nie zauwaŜyli, jak okropnie się czuje. To dobrze. Nie powinna zawracać im głowy, gdy chcieli porozmawiać o naprawdę waŜnych sprawach. Kiedy jej brat skierował się do snackbaru, Dee ukradkiem odeszła na drugą stronę salonu i skuliła się w skórzanym fotelu. Miała ze sobą płytkę z dwiema ksiąŜkami: jedna była przewodnikiem po wyspie, na którą płynęli, a do drugiej, zatytułowanej „Ptaki na Islay”, dołączony był notatnik elektroniczny, Ŝeby mogła zapisać swoje uwagi o napotkanych gatunkach. Kochała ptaki, zwłaszcza śmiałe kobuzy, pustułki i sokoły wędrowne, często spotykane w okolicach Edynburga. Babcia Masha powiedziała, Ŝe na Islay moŜna czasami zaobserwować rybołowy, a jeśli nawet nie, to na pewno będzie tam wiele innych interesujących ptaków - alki, pingwiny, maskonury i dzikie wydrzyki. Promowi towarzyszyło teraz kilka mew. Uwijały się zręcznie wśród ogromnych oceanicznych grzywaczy, ale Dee czuła się tak źle, Ŝe nie stać jej było na to, by zajrzeć do ksiąŜki i zidentyfikować je. Nigdy nie widziała tak wielkich fal; wyglądały jak skały upstrzone pianą. Początkowo czekała, zesztywniała ze strachu, Ŝe jedna z nich zmiaŜdŜy statek i zabije ich wszystkich. Modliła się, Ŝeby jej Anioł StróŜ zabrał ją do nieba po śmierci. JednakŜe bałwany nie przelewały się przez reling. Prom kołysał się na wszystkie strony i skrzypiał, ale uparcie parł do przodu, cudownie niewraŜliwy na ataki gigantycznych fal. Wesołe ptaki unosiły się nad nim w powietrzu, a Dee czuła się coraz bardziej oszołomiona i nieszczęśliwa. Umrę, pomyślała. A nawet gorzej, zwymiotuję śniadanie i wszyscy będą mnie nazywać małym dzieckiem! Och, Aniele StróŜu, pomóŜ mi. Ściskała rękami poręcze fotela tak mocno, Ŝe aŜ zbielały jej palce. W ustach czuła gorycz, a zawroty głowy męczyły ją coraz bardziej. - Nie zwymiotuję! Nie! Nie... Ken nagle znalazł się obok niej ze szklanką imbirowego gazowanego napoju. - Babcia Masha mówi, Ŝe to ci uspokoi Ŝołądek. - Mój... mój Ŝołądek jest w porządku - wymamrotała. Tylko nieznośne dzieci się skarŜą. PrzecieŜ wiedziała o tym. - No, weź to. Chyba emitujesz na wszystkie strony wibracje nieszczęścia i złego samopoczucia. Tamta trójka Gi przyszła do mamy i wyszczebiotała, Ŝe jej biednej córeczce zbiera się na wymioty. Mama wezwała mnie przez ręczny nadajnik i kazała, Ŝebym ci to przyniósł. W drugim krańcu salonu, tam, gdzie mama i reszta rodziny oddawała się telepatycznej rozmowie, trójka przyjaznych kosmitów o długich szyjach pomachała śmiesznymi pierzastymi rękami do Dee i coś do niej piskliwie zawołała. Oczy dziewczynki pociemniały ze zmartwienia. Tak się starała, Ŝeby nikt niczego nie zauwaŜył! Czuła się zdradzona. - Co ich obchodzi, Ŝe mnie mdli! Cholerne, wścibskie stwory! - Gi są nadwraŜliwi na emocje. Prawdopodobnie sprawiłaś, Ŝe i oni mieli ochotę pozbyć się śniadania. No, wypij to. Ken był o dwa lata starszy od Dee. Spadające na czoło, proste włosy miały barwę owsianki, a brązowe oczy wydawały się za duŜe w pociągłej, Ŝółtawej twarzy o regularnych rysach. Nosił sztruksowe spodnie wsunięte w wywijane buty nesna oraz gruby sweter z napisem Fair Isle. Nieprzemakalną brązową kurtkę z kapturem zostawił u mamy. Dee popijała małymi łyczkami pikantny napój z bąbelkami, który jednak tylko pogarszał sytuację. Była pewna, Ŝe lada chwila zwymiotuje i naje się wstydu. - Gdyby tylko statek się tak nie kołysał - jęknęła. - Wtedy nic by mi nie było. - Myślisz, Ŝe to coś złego? - Ken wskazał ręką wzburzone morze.
- Poczułabyś się sto razy gorzej, gdybyś znajdowała się na statku kosmicznym, wyskakującym i wskakującym do hiperprzestrzeni. Pewnie tego nie pamiętasz, ale mama mówi, Ŝe kwiczałaś jak świnka podczas kaŜdego skoku w drodze z Kaledonii na Ziemię. - Wtedy byłam tylko małym dzieckiem. I załoŜę się, Ŝe ty wrzeszczałeś dwa razy głośniej, głupi, stary wariacie! Ken wzruszył ramionami, szczerząc w uśmiechu szczerbate zęby. - Posłuchaj - oświadczył uprzejmie. - Czytałem o chorobie lokomocyjnej. To wszystko kryje się w twojej głowie. Twoje ucho wewnętrzne przesyła niewłaściwe sygnały do pnia mózgu, poniewaŜ myśli, Ŝe straciłaś równowagę i nie kontrolujesz otoczenia. Musisz pokazać swojemu mózgowi, Ŝe się myli. Pociągnij długi łyk z kubka i tak pokieruj Ŝołądkiem, Ŝebyś juŜ nie czuła mdłości. - Nie mogę! - wy szlochała zrozpaczona dziewczynka. - JuŜ próbowałam. Wiesz, Ŝe moje moce mentalne są do kitu. - To nieprawda. - Ken nachylił się niŜej. - Oboje mamy silne moce, nawet jeśli są ukryte, i kiedy naprawdę ich potrzebujemy, moŜemy się nimi posłuŜyć. Zwłaszcza mocami redaktywnymi, a szczególnie - mocą uzdrawiania. Postaraj się. Zrobiłem to raz i podziałało. Dee spojrzała na niego sceptycznie załzawionymi oczami. - Kiedy byłem jeszcze mały - ciągnął - przez cały czas sapałem i charczałem. To choroba zwana astmą. Czasami ledwie dyszałem. Pamiętasz to? Dee pokręciła głową. - Chyba rzeczywiście nie moŜesz. Złapałem to zaraz po przyjeździe na Ziemię. Przyjmowałem lekarstwa i pewien mistrzredaktor próbował mnie wyleczyć, ale niewiele mi pomógł. Doktor oświadczył, Ŝe astmę powoduje coś ukrytego głęboko w moim mózgu. Naprawdę byłem bardzo chory. Nie mogłem biegać ani grać w piłkę, ani robić nic innego, bo zaraz dostawałem zadyszki. Później pewnej nocy, kiedy byłem mniej więcej w twoim wieku, obudziłem się nagle z uczuciem, Ŝe się duszę. W ogóle nie mogłem oddychać. Oczy chciały wyskoczyć mi z głowy, widziałem wirujące dziwaczne światełka, kopałem, próbowałem krzyczeć, ale Ŝaden dźwięk nie wydobył mi się z gardła. - A co było potem? - Zacząłem umierać. Dee poczuła ucisk w sercu. Zdała sobie sprawę, Ŝe mimowolnie wstrzymuje oddech. Na chwilę zapomniała o zbuntowanym Ŝołądku. - Skąd wiedziałeś? - Przestało mnie boleć, juŜ się nie dusiłem i uniosłem się w powietrze jak latawiec - szepnął Ken. - Nadal widziałem siebie w dole rzucającego się na łóŜku i siniejącego, ale tak naprawdę wcale mnie tam nie było. Oddalałem się, Ŝeby umrzeć. Czułem się tak wspaniale!... Potem jednak przypomniałem sobie, Ŝe wujek Robbie chciał pograć ze mną w rugby jak z dorosłym. Uznałem więc, Ŝe moŜe lepiej nie umierać. Wpadłem w złość i powiedziałem sobie: zatrzymaj to wszystko! MoŜesz oddychać, jeŜeli naprawdę tego chcesz. Koniec z tą cholerną astmą. Dosyć! - I co się stało? - Zobaczyłem, Ŝe moje ciało westchnęło głęboko i znieruchomiało. Potem nagle usłyszałem coś w rodzaju bezgłośnego wybuchu i znów znalazłem się w łóŜku. Wciągałem powietrze do płuc. Astma zniknęła. I nigdy nie wróciła. Mama i babcia powiedziały, Ŝe sam się wyleczyłem z pomocą metafunkcji autoredaktywnej. - Szturchnął Dee palcem w brzuch. - MoŜesz zrobić to samo, siostrzyczko. Naprawdę moŜesz. Spróbuj! Dee zacisnęła powieki i gwałtownie pokręciła głową. Bała się zrobić to, do czego namawiał ją brat. Dorośli ciągle próbowali ją nakłonić, by posłuŜyła się swoimi utajonymi mocami mentalnymi. Usiłowali teŜ wedrzeć się do jej umysłu, Ŝeby zmusić ją do stania się operantką. Ale chociaŜ była nad wiek rozwiniętym, posłusznym dzieckiem i bardzo się starała, Ŝeby nie uznano jej za nieznośną i uciąŜliwą, w tej bardzo osobistej sprawie zawsze przeciwstawiała się dorosłym. To, co było ukryte w jej umyśle, naleŜało tylko do niej,
nawet jeśli ją przeraŜało. Broniła się w jedyny moŜliwy sposób: pilnowała, aby nikt nigdy tam się nie znalazł i niczego nie zmienił. Traktowała ten najgłębiej połoŜony zakamarek swojej głowy jako ciemną, tajemną piwnicę pełną dziwacznych skrzynek zamkniętych na niezwykłe zamki, otwierające się tylko na hasło. Wewnątrz tych skrzynek, odlanych ze szkła, choć nie całkiem przezroczystych, znajdowały się wszystkie straszliwe moce mentalne, które mama i wszyscy metaterapeuci chcieli wydobyć z niej podczas trudnych seansów leczniczych. Uwięzione moce świeciły przytłumionym róŜnobarwnym blaskiem - niebieskim, Ŝółtym, zielonym, fioletowym, róŜowym - i poruszały się we wnętrzu pojemników jak widmowe, niebezpieczne, schwytane w pułapkę morskie stworzenia. Śmigały w jej stronę pełne zdradliwego uroku, wijąc się i ocierając o ściany więzienia jak bryłowate, świecące rozgwiazdy lub demoniczne ręce. Anioł StróŜ strzegł jej przed nimi. Ten przyjazny straŜnik był niewidzialny nawet dla jej wewnętrznego wzroku i niemy, ale Dee Ŝywiła głębokie przekonanie, Ŝe pilnuje on tych niebezpiecznych pojemników. NaleŜały do niej i nie mogła się ich pozbyć, ale to anioł uniemoŜliwiał ucieczkę uwięzionych w nim stworom, które mogłyby ją skrzywdzić. Tylko raz, na długo, zanim się dowiedziała o istnieniu aniołów stróŜów, gdy była raczkującym niemowlęciem, a dorośli ją przeraŜali, bo usiłowali wedrzeć się do jej umysłu i przejąć kontrolę nad nią, odwaŜyła się otworzyć jedną z tych tajemniczych skrzynek. Ktoś (upłynęło trochę czasu, zanim zrozumiała, kto to był) podszepnął jej sekretne hasło, które uwolniło chłodną, czarną jak noc zasłonę mentalną. Moc ta wypłynęła z pojemnika i otoczyła mózg oraz ciało dziewczynki nieprzeniknioną, całkowicie przezroczystą skorupą, chroniącą przed telepatycznymi napastnikami. Ale teraz ten talent - a sfrustrowani preceptorzy-terapeuci powiedzieli, Ŝe nazywa się go obronnym aspektem metakoercji - stał się częścią Dee tak bardzo, iŜ ledwie go zauwaŜała. Raz posłyszała, jak mama i inni dorośli rozmawiali ojej zasłonie mentalnej. Powiedzieli, Ŝe jest bardzo silna w porównaniu z kruchą tarczą Kena, i Ŝe zdumiewa ich jej moc. Wysunęli teŜ przypuszczenie, Ŝe musi strzec innych metafunkcji, które prawdopodobnie są jeszcze bardziej niezwykłe... gdyby tylko zdołali znaleźć sposób na wydobycie ich z umysłu dziewczynki. Dee jednak wiedziała, Ŝe jej ukryte moce są nie tylko zdumiewające, lecz takŜe straszne i Ŝe nigdy nie moŜe pozwolić im uciec. ChociaŜ metaterapeuci i mama wiele razy próbowali ją zmusić, by je uwolniła, zadawali jej ból i powtarzali, Ŝe robią to „dla jej własnego dobra”, Dee opierała się wszelkim próbom otwarcia innych pojemników. Nie chciała być operantką tak jak mama. Nikt nie zmusi jej do tego, czego nie chce zrobić. Zwłaszcza nie mama. - Ty głupi smarkaczu, ona wcale nie musi się o tym dowiedzieć powiedział cicho Ken. - Nikt nie musi. Zrób to tylko dla siebie. Otwórz pojemnik autoredaktywności i zatrzymaj tę moc... w środku. Dee omal nie wrzasnęła głośno z zaskoczenia i przeraŜenia. Ken usłyszał jej myśli! - Nic na to nie mogłem poradzić, bo darłaś się tak głośno! Dziewczynka otworzyła oczy. Brat siedział na brzeŜku fotela naprzeciwko niej. Oczy miał szeroko otwarte, czarne. Dowiedział się o ukrytych w jej umyśle pojemnikach, o tym, Ŝe rozmyślnie wyparła stamtąd dorosłych, kiedy chcieli obudzić w niej moce operantki. Co jeszcze wiedział? Przestań patrzeć i słuchać! - zawołała w myśli. Ja tylko chcę, Ŝeby zostawiono mnie w spokoju! Chcę, Ŝeby wszyscy zostawili mnie w spokoju! Ken cofnął się szybko, wstrząśnięty tak samo jak Dee nieoczekiwaną transmisją telepatyczną na jego osobistej częstotliwości. No, dobrze, juŜ dobrze. Po prostu pozwoliłaś, Ŝeby twoja zasłona pękła, kiedy rozmyślałaś o tamtych sprawach. Nie mogłem nie usłyszeć twoich myśli. A potem twój umysł wrzasnął tak przeraźliwie,
Ŝe dosłownie mnie stamtąd wykopał. - MoŜesz teraz czytać w moich myślach? - szepnęła podejrzliwie. Znowu panowała nad sobą. - Nie. Tak jak ty nie moŜesz w moich. My nie jesteśmy Prawdziwymi Ludźmi, siostrzyczko. Jesteśmy głuchogłowymi. MoŜemy porozumiewać się na odległość tylko wtedy, gdy nasz umysł tego chce, a nie kiedy my chcemy. - Wstał i odszedł, zabierając ze sobą szklankę z napojem. - Ale wiesz, Ŝe ja nie jestem taki, jak reszta rodziny rzucił przez ramię. Dee patrzyła na odchodzącego brata. Powiedział prawdę. DraŜnił się z nią i droczył, ale w przeciwieństwie do dorosłych nigdy nie zmuszał jej, Ŝeby robiła coś, co sprawiało jej ból lub ją przeraŜało. Był po prostu Starszym Bratem Kenem - czasami grubiańskim, bardzo często szorstkim i wyniosłym. Nigdy jednak nie widziała w nim zagroŜenia. OstroŜnie (gdyŜ nadal borykała się z chorobą lokomocyjną) zeszła do swojej piwnicy mentalnej. Tak, Ken miał rację. JeŜeli otworzy tylko najmniejszy, świecący róŜowym blaskiem pojemnik, ten, który właśnie pulsował tak zachęcająco, uwolniona moc redaktywna zachowa się identycznie, jak niegdyś przyjazna niebieska zasłona mentalna, pozostając bezpiecznie w jej głowie. Nikt nigdy nie zauwaŜy, Ŝe sama się wyleczyła - moŜe oprócz starych wścibskich Gi, a tych nigdy nie było w pobliŜu tak wielu, Ŝeby miała czym się niepokoić. Większość Wielkich Ptaków była zbyt głupia i rozbawiona, Ŝeby wykładać lub studiować na Uniwersytecie Edynburskim, w przeciwieństwie do Zielonych Lepkich Dziwaków, Małych Purpurowych Ludków i straszliwych Krondaku, od których tam się roiło. JednakŜe tamte egzotyczne rasy nie sięgną poza niebieską maskę osłaniającą jej umysł, podobnie jak Prawdziwi Ludzie, więc przez większość czasu będzie bezpieczna. - ...będę bezpieczna, prawda, Aniele? Lecz anioł nie odpowiedział. Nigdy tego nie robił, mimo Ŝe Dee była głęboko przekonana o jego istnieniu. Jej Anioł StróŜ był niemy. Sama będzie musiała podjąć decyzję. Odetchnęła głęboko i powiedziała do anioła: Tak. Zrobię to! Dość mam choroby morskiej, dość metaterapii, dość przeziębień i bólu, kiedy potknę się o coś lub upadnę i zedrę sobie skórę na kolanach tylko dlatego, Ŝe ty zapominasz się mną opiekować. Moja nowa moc będzie mogła zająć się takimi sprawami. I nie dowie się o tym nikt oprócz ciebie i Kena. Jaka była głupia, Ŝe wcześniej o tym nie pomyślała! Ale kiedy masz pięć lat, robisz wiele głupich rzeczy, nawet jeśli dorośli twierdzą, Ŝe jesteś mentalnym cudem. Dee sięgnęła do wyimaginowanej szkatułki ze świecącą czerwonym blaskiem zawartością i dotknęła jej drŜącym, teŜ wyimaginowanym palcem. W tej samej chwili poznała tajemne hasło. Nie było to słowo, które moŜna było powiedzieć na głos, ale w myśli je wypowiedziała, i róŜowy wijący się wąŜ wyśliznął się radośnie z więzienia, napęczniał, urósł, aŜ upodobnił się do gigantycznego kwiatu o świecących płatkach. Mentalna róŜa objęła dziewczynkę i zwróciła w stronę płynnego światła, ku spokojnemu jezioru lśniącemu w blaskach zachodzącego słońca, które zmyło dokładnie chorobę lokomocyjną. Dee unosiła się na nim, doskonale spokojna. Zamknęła oczy. Przez powieki widziała rozjarzającą się czerwień, która przeszła w oślepiającą biel, stała jej częścią. Nie czuła juŜ strachu ani choroby morskiej, zniknęło poczucie bezsilności. Ta nowa moc naleŜała do niej, napełniła ją uzdrawiającym ciepłem. To było dobre, wspaniałe. Otworzyła oczy, zsunęła stopy na przykrytą dywanem podłogę i powoli się podniosła. Stała bez trudu, pozwalając, Ŝeby jej ciało kołysało się w tym samym rytmie co prom. Autoredaktywna metafunkcja zapewniła jej całkowitą kontrolę nad ciałem. - Uszy, słuchajcie mnie! Nie straciłam równowagi i nie upadnę. Ze mną wszystko w porządku. Słyszysz to, mózgu? Przestań wmawiać Ŝołądkowi, Ŝe musi zwymiotować. Nic się nie dzieje. Płynę na wycieczkę na Islay i juŜ nigdy nie będę miała mdłości i nigdy nie będę się bała. Zrozumiałeś mnie, mózgu? To ja ci powiem, co masz
zrobić, a nie odwrotnie. Wszelkie ślady choroby morskiej ustąpiły bez śladu. Dee spojrzała na Kena i z powagą skinęła głową. Uśmiechając się, podniósł do góry kciuki. W przeciwległym krańcu salonu trójka Gi wykrzykiwała i piszczała do niej coś w swoim języku. Prawdopodobnie wiedzieli o wszystkim! Ale mama i babcia siedziały z kamiennymi twarzami, jak zawsze wtedy, gdy Dee lub Ken coś przeskrobali. Natomiast wujek Robbie i ciocia Rowan, podobnie jak pozostali ludzcy operanci spośród pasaŜerów, mieli zakłopotane miny. Dee była pewna, iŜ o niczym nie wiedzą. Nigdy nic im nie powie i dopilnuje, Ŝeby i Ken tego nie zrobił, bo inaczej znienawidzi go do końca Ŝycia. Skierowała się do najbliŜszych drzwi, prowadzących na pokład, rozsunęła je i szybko wyszła na zewnątrz. Deszcz przestał padać. Sześciu lub siedmiu dorosłych stało razem przy burcie. Mewy i głuptaki pokrzykiwały w górze, a promienie słońca przebijały się przez poszarpane chmury. Z przodu nad morzem górowały dwie duŜe wyspy. Wyspa z prawej była ponura, skalista, z jej wnętrza wynurzały się dwie połyskujące stoŜkowate góry. Natomiast wyspę z lewej pokrywały faliste pagórki o jaskrawozielonych zboczach. Jednak, co dziwne, spokojne wibracje dochodziły z posępnego skrawka lądu, podczas gdy zielony emanował słabą aurą niebezpieczeństwa. Która z nich to Islay? - zapytała się w duchu Dee, włączając płytkę-ksiąŜkę. Hydra bezbłędnie przygotowała zgubną podróŜ. Kiedy profesor Masha MacGregor-Gawrys wróciła do domu w Edynburgu po sześciomiesięcznej kuracji odmładzającej, na początku jej zasłona mentalna nie była zbyt szczelna. Dlatego Hydra za pomocą metafunkcji koercyjno-redaktywnej, którą umiała posługiwać się tak dobrze, zdołała wyŜłobić w niej niewielką szczelinę. Pomysł krótkiej wycieczki, który podstępnie wśliznął się do umysłu Mashy, wydał się tak znakomity, Ŝe zaakceptowała go jako własny. Hydra wycofała się z podświadomości Mashy i cierpliwie przygotowała następny krok wiodący do realizacji złowrogiego planu. Kilka dni później Masha MacGregor zaprosiła na herbatkę do swojej miejskiej rezydencji w dzielnicy Willowbrae w Edynburgu najbliŜszą rodzinę - synową Viole Strachan, utalentowane dzieci Violi, Dorotheę i Kennetha Macdonaldów, brata Violi Roberta Strachana oraz jego Ŝonę, Rowan Grant. Obecna, lecz nie zauwaŜona przez nikogo, była tam równieŜ Hydra. Masha podała maleńkie kanapki, biszkopt własnej roboty, leguminę z bitą śmietaną i trójkątne pszenne placuszki z masłem i konfiturami. Siedzieli wokół płonącego wesoło ognia, jedząc i pijąc, gdy tymczasem deszcz uderzał z pluskiem w liście platanów rosnących za oknami salonu... a na dachu pojazdu naziemnego marki Bentley, zaparkowanego po przeciwnej stronie dziedzińca, ukryła się Hydra, obserwując tę scenę dzięki zmysłowi dalekowidzenia. Minęło trochę czasu, zanim dzieci przyzwyczaiły się do ogromnej zmiany w wyglądzie ich babki. Kiedy widziały japo raz ostatni pół roku temu, była bardzo stara - miała pięćdziesiąt dwa lata! - teraz zaś sprawiała wraŜenie młodszej od mamy. JuŜ nie wyglądała na zmęczoną, twarz utraciła zmarszczki, jej zgarbiona przedtem wysoka postać była prosta i smukła, a strój, jaki miała na sobie, wydawał się przyciasny. Włosy, uczesane w znajomą koronę z warkoczy, lśniły jak wypolerowana miedź. Tylko jej stanowczy głos i Ŝywe, szmaragdowe oczy, świecące metapsychiczną mocą, pozostały takie same. Dee i Ken z szacunkiem opowiedzieli babci Mashy o tym, co robili w czasie, kiedy ona pływała w zbiorniku regeneracyjnym. Ken zdobył nagrodę za opowiadanie, które napisał; przywiózł je ze sobą i przeczytał, poddając surowemu osądowi. A potem, ponaglana przez Viole, Dee przyznała, Ŝe właśnie uczy się posługiwać komputerem klawiszowym. Pod naciskiem Violi dziewczynka rozwinęła instrument, wystukała dwa słowa: „Loch Lomond”, a potem, zawstydzona, gdy dorośli nagrodzili oklaskami jej wysiłek, uciekła do łazienki. - Miałam nadzieję, Ŝe Dorothea wyrosła juŜ z tego męczącego
przyzwyczajenia - westchnęła Masha. Zmarszczyła lekko brwi i dolała synowej herbaty. - Co z terapią metafunkcyjną, mającą wydobyć jej ukryte moce? - Niezbyt dobrze. Po ostatniej serii testów doktor Crawford nie zauwaŜył Ŝadnego postępu. Oczywiście będziemy kontynuowali ćwiczenia w postrzeganiu, ale Crawford uwaŜa, Ŝe Dody nigdy nie zostanie operantką. Jako niezwykle inteligentna dziewczynka na pewno rozumie, czego metaterapeuci chcą dokonać, brak jej jednak siły woli do zerwania więzów, krępujących metafunkcje, a takŜe chęci zostania jedną z nas. - EjŜe, Vi - wtrącił jej brat. - To nie jest całkiem beznadziejna sytuacja. - Robert Strachan był wymuskanym męŜczyzną niskiego wzrostu, tylko nieco wyŜszym od Violi. Jego ciemne oczy błyszczały, a zaczesane do tyłu włosy sprawiały, Ŝe wydawał się równie gładki jak wydra. Emanowała od niego wielka pewność siebie, typowa dla wyjątkowo zdolnego metakreatywnego operanta. Był profesorem nadzwyczajnym psychofizyki na Uniwestytecie Edynburskim, kierownikiem Cerebro-energetycznego Projektu Badań nad Bezpieczeństwem Operantów Metapsychicznych, w którym uczestniczyły teŜ jego Ŝona i siostra. Viola odwróciła się do niego. - Jak zwykle masz rację, Robbie - powiedziała z zaskakującą goryczą. - Od czasu do czasu dzieci z taką formą ukrytych zdolności jak u Dody zyskują nad nimi władzę w rezultacie jakiegoś gwałtownego wstrząsu, psychicznego lub fizycznego. Dlatego zawsze moŜemy mieć nadzieję, Ŝe dziecko przeŜyje wypadek samochodowy lub coś podobnego i mimo woli stanie się Prawdziwym Człowiekiem. - Vi! - rzuciła ostro Masha, przenosząc spojrzenie na małego Kennetha, który słuchał z otwartymi ustami. Obie kobiety zamilkły, ale było widać, Ŝe kontynuują telepatycznie tę gorzką wymianę zdań. Chłopiec z pozorną obojętnością zaczął jeść kanapkę. Rowan Grant próbowała go zabawić opowieścią o wspaniałych rzeczach, jakie zrobiono jego babce dzięki technice odmładzającej. - Któregoś dnia twoja mama, wujek Robbie i ja równieŜ będziemy musieli się odmłodzić, korzystając ze zdobyczy inŜynierii genetycznej - zakończyła pogodnie. - I ty teŜ! A jeśli któreś z nas będzie miało wypadek i zostanie powaŜnie ranne, zbiornik regeneracyjny znów przywróci nam zdrowie. - Ale nie nam - mruknął Ken. - Nie małym dzieciom. Dowiedziałem się tego w szkole. Nikt nie moŜe wejść do tego zbiornika, jeśli nie ma co najmniej dwunastu lub trzynastu lat, poniewaŜ ciała dzieci nie mających specjalnych związków chemicznych, dzięki którym działa regeneracja... A nawet jeśli Dee i ja zaczekamy, ten zbiornik nie moŜe dać metafunkcji naszym normalnym mózgom. - No, nie - przyznała Rowan. - Jak dotąd technika regeneracyjna nie potrafi pomóc osobom z ukrytymi metafunkcjami. Ludzki mózg jest tak skomplikowany, Ŝe jeszcze nie znamy wszystkich genów zaangaŜowanych w jego działanie. Jednak nie powinieneś się tym martwić, kochanie. W przyszłości sytuacja na pewno się zmieni. Nawet jeśli potrwa to jeszcze sto lat, będzie moŜna cię odmładzać raz po raz - aŜ wreszcie to się zdarzy. - Ale do tej pory będziemy głuchogłowymi - zauwaŜył spokojnie Ken. - Oczywiście, Ŝe nie! - Na nieładnej, lecz miłej twarzy Rowan Grant odmalowało się przeraŜenie. - Gdzie usłyszałeś to straszne określenie? Nigdy nie moŜesz sam się tak nazywać, Ken - ani nikomu na to pozwolić. Wszyscy naleŜymy do Umysłu Ziemskiego - zarówno operanci, jak i nonoperanci. Wiesz przecieŜ, Ŝe bardzo kochamy ciebie i twoją siostrę, bez względu na to, czy jesteście pełnymi metaoperantami, czy nie. Ken opuścił wzrok. Nic nie mówiąc odłoŜył kanapkę, wziął kawałek ciasta i zaczął nalewać na niego śmietankę z miodem, aŜ przelała się z talerza na dywan. Viola zauwaŜyła, co się dzieje, i krzyknęła z irytacją, lecz powstrzymała ją ostrzegawcza myśl Mashy. Zacisnęła usta i wstała od stołu. - Lepiej zobaczę, co się stało z Dody. A ty, Kennecie, weź
ręcznik i natychmiast zetrzyj to świństwo! - rozkazała i wyszła z pokoju. - Wracaj szybko! - zawołała za nią Masha. - Chcę wam oznajmić coś bardzo waŜnego! Chodzi o moją wielką niespodziankę! Kiedy Viola w końcu wróciła z córką, Masha, usilnie starając się zachować dobry humor, powiedziała: - A teraz, moi drodzy, oświadczam wam, Ŝe wprawdzie cieszę się z mojego silnego, nowego ciała, ale jeszcze nie zamierzam wrócić do pracy. Muszę spędzić z wami trochę czasu, Ŝeby się dowiedzieć, co się działo na świecie, gdy odzyskiwałam młodość. Chciałabym, Ŝebyśmy jutro wyjechali z miasta i spędzili razem cały weekend w jakimś interesującym miejscu, by znów dobrze się poznać. Powiedzcie, proszę, Ŝe wszyscy pojedziecie! Pozostali dorośli zamilkli na chwilę z zaskoczenia, ale zaraz wyrazili zgodę. - Ale dokąd polecimy? - zapytała oszołomiona Dee. - Dokąd zechcesz - odparła Masha. - Dorotheo, jako najmłodsza z nas moŜesz wybrać miejsce. Poczekaj, tylko wyjmę coś z kredensu. Cztery składniki Hydry siedzące w napięciu w bentleyu, wspólnie odetchnęły z ulgą. Plan manipulacji koercyjnej, który ułoŜyły w odpowiedzi na rozkaz Fury’ego, bliski był wprowadzenia w Ŝycie. Profesor Masha najwidoczniej posłuchała podświadomego nakazu, który umieściły w jej umyśle. Teraz muszą zająć się dzieckiem. Masha wyjęła wykonaną z durofilmu duŜą mapę Wysp Brytyjskich i rozłoŜyła na dywaniku przed kominkiem, a potem podała wnuczce srebrny rylec CAD. - Wstań, Dorotheo. Zamknij oczy, a ja obrócę cię w koło. Potem musisz uklęknąć i z zamkniętymi oczami wskazać na mapie cel naszej podróŜy. - A co, jeśli Dee wybierze coś okropnego? - jęknął Ken. - Jak Dundee lub Wolverhampton? - Wtedy ci, którzy mają zdolności kreatywne, posłuŜą się nimi, by uprzyjemnić nam pobyt - odparowała Viola. Biedny Ken wzdrygnął się, ale nic nie powiedział. Dee wzięła rylec i zamknęła oczy, starając się zapanować nad zdenerwowaniem. Bardzo często, kiedy jej nerwy wzrokowe nie odbierały bodźców świetlnych, „widziała” róŜne rzeczy. Nie były to jednak ultrazmysłowe obrazy, jakie postrzegali Prawdziwi Ludzie, lecz coś, co powstawało w jej wyobraźni. Kiedy obrócono ją kilkakrotnie, nawiedziły ją przelotne wizje angielskich zamków, irlandzkich farm, na których hodowano rasowe konie, i paryskich sklepów z zabawkami. Ujrzała Paradę ElŜbietańską w New Kenilworth, która tak bardzo spodobała się Kenowi, i Kosmos Disneya, i Pałac Buckingham i Elfinholm, i wielkie zoo w Glentrool z jego dziwacznymi zwierzętami z planet kolonialnych... wszystkie te miejsca, które zwiedziła z mamą i Kenem i które znów chciałaby zobaczyć. Przestała się obracać - Teraz wskaŜ rylcem - poleciła babcia Masha. Hydra zadziałała w pełnym metakoncercie. W umyśle dziewczynki, jak na ekranie telewizora Tri-D nagle włączonego w ciemnym pokoju, rozbłysł nagle inny rodzaj obrazu mentalnego. Zaskoczona Dee odetchnęła głębiej i omal nie krzyknęła głośno, poniewaŜ ujrzała scenę bardziej realną niŜ jakakolwiek z tych, które do tej pory pojawiały się przed jej wewnętrznym wzrokiem. Było to piękne miejsce, z łąkami pełnymi jaskrawo ubarwionych dzikich kwiatów rosnących na zboczach zielonych wzgórz, które wznosiły się nad brzegiem morza, widziała teŜ pałac na wyspie w samym środku lśniącej tafli górskiego jeziora. Od razu zorientowała się, Ŝe nigdy w Ŝyciu tam nie była i Ŝe miejsce to naprawdę istnieje. - Wybieraj, Dorotheo - ponagliła ją wesoło babcia Masha. - Wybierz właśnie to! - rozkazał ktoś inny. Dee, nie otwierając oczu, uklękła powoli, wyciągnęła rękę z rylcem, a potem ją opuściła, nadal widząc w myślach ten sam obraz. - A niech mnie! - wykrzyknął wujek Robbie. - To musi być synchronizm - albo coś takiego - oświadczyła ciocia Rowan.
Dee otworzyła oczy. Zarówno mama, jak i babcia Masha wydawały się podniecone i niezbyt zadowolone. Srebrzysty rylec dotykał sporej wyspy u wybrzeŜa Szkocji, niemal w prostej linii na zachód od ich domu w Edynburgu. - No, cóŜ, to moja wina, Ŝe pozwoliłam jej podjąć decyzję westchnęła Masha. Twarz Violi stęŜała jak maska. - Niech Dody wybiera jeszcze raz - zawołała. - Nie! - zaprzeczyła stanowczo Masha. - Polecimy tam. Dzieci powinny zobaczyć ziemie, którymi niegdyś władał ich klan, i miejsca, w których urodzili się ich prapradziadek i dziadek. - Izzley? - Ken w zakłopotaniu wpatrywał się w mapę. - Dee wybrała wyspę Izzley, gdzie... kto władał? - Wymawia się Hai - odparła Ŝywo babcia. - Na Islay w czternastym wieku znajdowała się siedziba Panów Wysp Zachodnich i stamtąd przez dwieście lat władali całymi Hebrydami. Twoi byli przodkowie - klan Donaldów. - Och! - szepnął bardzo cicho Ken i zerknął z ukosa na swoją małą siostrzyczkę. - Rodzina taty. Prawie nie znali swojego ojca, lana Macdonalda. Babcia i mama rzadko o nim mówiły. Mieszkał na dalekiej „szkockiej” planecie i stamtąd zamawiał prezenty, które wielki sklep w Edynburgu przysyłał Dee i Kenowi na urodziny i na BoŜe Narodzenie. Do prezentów dołączone były krótkie notki napisane ręcznie przez jakiegoś anonimowego sprzedawcę zgodnie z instrukcjami lana i podpisane: „Kocham was, Tata”. Ken, który miał trzy lata, kiedy jego rodzice się rozwiedli na Kaledonii, ledwo pamiętał ojca, a Dee wcale. W domu Violi nie było jego holozdjęć ani nagrań Tri-D, ale Ken w pełnej najróŜniejszych pamiątek szufladzie w biurku matki odkrył jedną durofilmową fotografię z napisem: „I. M. - 2055” na odwrocie. Ukradł zdjęcie i czasami je wyjmował, przyglądał mu się, a niekiedy pokazywał Dee. Fotografia była podarta i wyblakła; widniał na niej dziarski młody męŜczyzna w błyszczącym skafandrze środowiskowym ze zdjętą maską i hełmem, stojący obok jakiegoś dziwacznego pojazdu powietrznego. Otoczenie wyglądało na nieziemskie i dzieci uznały, Ŝe zdjęcie to zrobiono na szkockiej planecie. - Islay to wspaniałe miejsce na wypoczynek - powiedziała z zachęcającym uśmiechem ciocia Rowan. - Dzikie i dziwne, z pięknie zrekonstruowanym średniowiecznym pałacem Panów Wysp Zachodnich, w którym teraz jest muzeum. Urodził się tam wasz prapradziadek Jamie MacGregor, pionier metapsychologii, i wasz dziadek Kyle. Wyspa ta jest teŜ rezerwatem dzikich ptaków. Myślę, Ŝe to cudowne miejsce na wycieczkę. Dee miała wątpliwości. - Ale jeśli mama nie chce tam jechać... - Oczywiście, Ŝe pojedziemy! - warknęła Viola. - A dlaczego nie, do licha? Masha wstała i zaczęła zbierać serwis do herbaty. - Dzieci, pomóŜcie mi posprzątać. Potem zamówimy kilka ksiąŜekpłytek, które zabierzecie do domu, Ŝeby przeczytać dziś wieczorem. Kiedy Masha i jej wnuki opuściły pokój, Viola Strachan powiedziała do brata: - To był bardzo dziwny występ Dody. Tak dziwaczny, Ŝe zastanawiam się, czy diagnoza Crawforda jest całkowicie prawidłowa. MoŜe Dody jest kryptooperantką? Robert Strachan wstał z krzesła i zaczął rozgarniać pogrzebaczem Ŝar na kominku. - Czemu tak sądzisz? - Robbie, kiedy Dody dokonywała wyboru, pomyślałam o miejscu urodzenia Kyle’a Macdonalda. - Nie mogłaby tego wyczytać w twoim umyśle. Jesteś dorosłą osobą z klasy mistrzów, tak jak Rowan i ja. Nawet jeśli Dody byłaby kryptooperantką, nie mogłaby przeniknąć przez twoją zewnętrzną zasłonę mentalną - a tym bardziej przez wewnętrzną zaporę obronną. - Ale...
- Ja teŜ pomyślałam o Islay - wtrąciła Rowan, otworzywszy szeroko oczy ze zdziwienia. - Ale tylko jako o miejscu pochodzenia Jamiego MacGregora. - A niech to wszyscy diabli, wydaje mi się, Ŝe i ja pomyślałem przelotnie o Islay! - Robert spochmurniał. - Nie pamiętam jednak dlaczego. - Przez chwilę zastanawiał się nad tą zagadką, ale zaraz się rozchmurzył. - Masha! Oczywiście, to sprawka Mashy. Niedawno wyszła ze zbiornika regeneracyjnego i jej umysł jeszcze nie wrócił do równowagi. MoŜe mimo woli pomyślała o tym miejscu. Taka Wielka Mistrzyni Kreatorka-Redaktorka jak ona mogła nieświadomie nadać do wszystkich naszych umysłów obraz, który pojawił się w jej głowie. Mogłaby nawet przeniknąć do mózgu podrastającego kryptooperanta, jeśli ta fala byłaby dostatecznie silna. - I wszystko, co podświadomość Mashy kojarzy z jej cholernym męŜem, miałoby duŜy ładunek emocjonalny. - Rowan skinęła głową. - Jej superego próbowałoby odrzucić wszelkie myśli o Kyle’u Macdonaldzie równie szybko, jak się pojawiały - i buch! - Myślę, Ŝe masz rację - przyznała Viola. - To jedyne logiczne wyjaśnienie. Ale... mimo to wolałabym, Ŝebyśmy nie jechali na Islay. Ale jedziecie stwierdziła Hydra, i pułapka juŜ czeka. Później pojazd naziemny zaparkowany przed miejskim domem profesor MacGregor-Gawrys ruszył szybko przez ulewę, kierując się do hotelu „George”. Fury nalegał, Ŝeby Hydra podróŜowała z klasą podczas pierwszego wypadu z miejsca wygnania, i poczwórny umysł z radością go posłuchał. Prom był teraz bardzo blisko wąskiego kanału między dwiema sporymi wyspami. Niektórzy pasaŜerowie robili zdjęcia lub filmowali kamerami wideo, inni siedzieli na płóciennych krzesłach na pokładzie, a jeszcze inni skanowali tę niezwykłą scenerię lornetkami elektronicznymi. Dee stała przy relingu, od czasu do czasu zaglądając do przewodnika. Była tak mała, Ŝe dopiero gdy wspięła się na palce, mogła zerkać ponad stalową barierką; w swojej ciepłej czerwonej kurtce z kapturem i w nowych spodniach tkanych w ciemną kratę Macdonaldów z Wysp wyglądała bardziej jak miniaturka dorosłej kobiety niŜ pięcioletnia dziewczynka. Nawet za pomocą autoredaktywnej metafunkcji nie mogła się pozbyć związanego z Islay niejasnego niepokoju, chociaŜ wcześniej poradziła sobie z chorobą morską. Ukrywała go jednak w głębi umysłu, a w pobliŜu nie było niesamowitych Gi, którzy zdradziliby jej uczucia, tylko ludzie podróŜujący wraz z nią na smaganym wiatrem, szybko schnącym pokładzie. Prom płynął teraz na północ i dotarł do wąskiej cieśniny oddzielającej Islay od sąsiedniej wyspy Jura. Morze nie było tak wzburzone jak przedtem, a coraz silniejsze światło słońca zmieniło jego barwę z szarozielonej na ciemnoniebieską. Po lewej pojawiły się strome skały Islay. PrzybrzeŜne fale pieniły się wokół klifów i szkierów, a spod wiszących nisko chmur wynurzały się górskie jeziora i zaokrąglone zielone wzgórza. Dee przyjrzała się niezbyt imponującym górom Islay i, znalazłszy nazwy najwyŜszych w płytce-przewodniku, powtórzyła je cicho na głos: - Beinn Uraraidh, Beinn Bheigeir, Glas Bheinn, Beinn na Caillich, Sgorr nam Faoileann... Góra Graniczna, Góra Wikarego, Szara Góra, Góra Starej Kobiety i Strome Wzgórze Mew. - Bardzo dobrze wymawiasz gaelickie nazwy - powiedział męŜczyzna, który stał przy relingu parę metrów od niej. W przeciwieństwie do innych wycieczkowiczów on i kobieta, która wyszła na pokład z salonu kilka minut później, byli ubrani po miejsku. MęŜczyzna nie nosił kapelusza i wiatr rozwiewał jego jasne włosy. Kontrastowało to z jego wykrochmaloną koszulą, czerwonym jedwabnym krawatem, ciemnoszarym garniturem z czarnym aksamitnym kołnierzem i mankietami w stylu Beau Brummela, i ze lśniącymi butami. Uśmiechnął się do Dee z chłodną uprzejmością wyniosłego kota, pokazując niezwykle białe zęby. Miał delikatnie rzeźbiony nos i oczy o barwie lodu, na który nie padają promienie słońca. Był
metapsychicznym operantem i dziewczynka zadrŜała, kiedy jego koercyjno-redaktywna sonda, lekka jak muśnięcie unoszonej wiatrem pajęczej nici, i potęŜniejsza niŜ u wszystkich dorosłych, których znała, dotknęła jej zaimprowizowanej zasłony mentalnej. Nie próbował jednak przeniknąć do jej umysłu. - Czy wiesz - dodał, pańskim gestem machnąwszy ręką - Ŝe Stara Kobieta, której imieniem nazwano tę górę, to w istocie Wielka Bogini czczona przez dawnych mieszkańców Islay? - Nie, nie wiedziałam o tym - odparła uprzejmie Dee. Dziękuję, Ŝe pan mi o tym powiedział. Na Islay mieszkali niektórzy z moich przodków, dlatego zamierzamy spędzić tam weekend. - To interesujące. Ja mam dom na Islay. - MęŜczyzna spojrzał w stronę osłoniętych mgłą wzgórz. - Przekonasz się, Ŝe moŜna tam zwiedzić wiele ciekawych miejsc: zrekonstruowany Pałac Finlagganów, prehistoryczne forty, Kildaltoński KrzyŜ z dziewiątego wieku, kwitnące bagna, wysokie klify i pełne ptaków morskie jaskinie. Koniecznie musisz obejrzeć wielką pieczarę w Bholsa! Mamy tam nawet demona zwanego Diabłem z Kilnave, który podobno sprawia, Ŝe ludzie znikają, ale oczywiście to tylko bajka. - Chciałabym ją usłyszeć - odpowiedziała Dee powaŜnie. Uwielbiam takie bajki. Proszę, niech pan nie myśli, Ŝe mogłabym się przestraszyć. Wprawdzie mam tylko pięć lat, ale jestem cudownym dzieckiem, bardzo dojrzałym jak na mój wiek. Przystojny rozmówca wybuchnął śmiechem, jego zaś towarzyszka podniosła wzrok znad ksiąŜki-płytki, jakby po raz pierwszy zobaczyła Dee. Była naprawdę piękna, a jej twarz wydawała się gładka i biała jak skorupka jajka, z róŜowymi wargami, szafirowymi oczami obramowanymi gęstymi ciemnymi rzęsami i wąskimi brwiami tej samej barwy. Jej czarne włosy, związane w kok, połyskiwały miedzią, niemal czerwienią. Nosiła szkarłatny kapelusik, wysokie, sięgające ud czarne buty z czerwonymi obcasami oraz Ŝakiet i krótką spódniczkę w identycznym odcieniu szkarłatu jak nakrycie głowy. Na Ŝakiecie połyskiwały złote guziki i złota celtycka broszka. Zawinęła rękawy, by włoŜyć długie rękawiczki z czarnej skóry. - Jak się nazywasz, Panienko Dojrzała Jak Na Swój Wiek? zapytała ostro, choć uśmiech igrał na jej ustach. - Dorothea Mary Strachan Macdonald. A pani? MęŜczyzna znowu wybuchnął śmiechem i tym razem to nie Dorothea go rozbawiła. Myślowa sonda, silniejsza od wszystkich, z którymi dziewczynka dotąd się zetknęła, uderzyła w jej zasłonę mentalną, ale nic nie wskórała. Kobieta otworzyła szerzej oczy, a potem skłoniła głowę jak królowa witająca równą sobie rangą osobę. Odezwała się miękkim, władczym i jednocześnie śpiewnym głosem: - Ja nazywam się Magdala MacKendal, a to jest mój mąŜ, John Quentin. - Bardzo mi miło - odparła Dee. - Czy mogłabym teraz usłyszeć opowieść o Diable z Kilnave? - Usiądź obok mnie - powiedziała Magdala MacKendal - to ci ją opowiem. Dee posłusznie klapnęła na leŜak, jej zaś nowi znajomi usiedli po bokach. Dawno temu [zaczęła Magdala MacKendal] pod koniec szesnastego wieku, kiedy dla Panów Wysp Zachodnich nastały cięŜkie czasy, gdyŜ utracili władzę nad Hebrydami na rzecz królów Szkocji, na Islay Ŝył zły karzeł zwany Dubh Sith, co znaczy „Czarny Elf. Miał pokręcone, drobne ciało i krzywe nogi i tylko jego ramiona były silne. Czarne włosy rosły mu tuŜ nad brwiami, a brzydka czarna broda prawie zasłaniała mu resztę twarzy z wyjątkiem spiczastego nosa. Dubh Sith mieszkał w głębi bezludnych bagien i dzikich wrzosowisk parafii Kilnave na północnym zachodzie Islay. Jego przeraŜający wygląd budził w ludziach przeraŜenie. Był jednak najlepszym łucznikiem na wyspie i mówiono, Ŝe jego strzały zawsze trafiająw cel. Utrzymywał się przy Ŝyciu polując na łabędzie, gęsi i inne dzikie ptactwo, które wymieniał na odzieŜ i wszystko to, czego nie mógł zrobić sam.
W owych czasach Macdonaldowie z Islay i MacLeanowie z wyspy Muli spierali się zaciekle o kawałek ziemi na Islay. Ziemia ta, zdaniem MacLeanów, naleŜała do nich. Pewnego dnia roku 1598 Wielki Lachlan MacLean postanowił wreszcie napaść na sąsiadów i siłą odebrać swoją własność. Miejscowa czarownica usłyszała o jego planach i powiedziała mu, Ŝe zwycięŜy, jeśli nie wyruszy w czwartek i nie napije się wody z pewnego słynnego źródła w pobliŜu Loch Gruinart na Islay. Ale Wielki Lachlan nie przejął się wróŜbą czarownicy. Popłynął na Islay w czwartek, poniewaŜ sztormowy wiatr uniemoŜliwił mu wyruszenie na morze w środę, i wylądował w Ardnave, w płytkiej zatoce Loch Gruinart na pomocy wyspy. Dzień był gorący i parny i kiedy wojsko MacLeanów maszerowało nadbrzeŜnym traktem prowadzącym do Kilnave, by zaatakować Macdonaldów, Wielki Lachlan zatrzymał się i ugasił pragnienie w słynnym źródle. Wkrótce potem zobaczył coś niezwykłego. Na skale przy drodze siedziała przeraŜająca istota, cała czarna, ze zmierzwionymi włosami i twarzą niemal w całości ukrytą pod brudną brodą. Był to Dubh Sith. - Dzień dobry, Wielki Lachlanie - powiedział karzeł. Przybyłem zaproponować ci moje usługi, bo jestem najlepszym łucznikiem na Islay. Olbrzymi wódz MacLeanów ryknął śmiechem. - Za nic nie chciałbym mieć takiego brzydkiego pokurcza jak ty w mojej druŜynie - odparł. - A teraz wynoś się, bo inaczej poszczuję cię psami. Dubh Sith zniknął wśród wrzosów i wysokich paproci. Potem poszedł jednym z tajemnych podziemnych korytarzy do znanego sobie miejsca nad Loch Gruinart, gdzie James Macdonald, wódz klanu, oczekiwał wrogów na czele znacznie mniejszych sił. Karzeł przedstawił mu się i zaproponował to samo, co dowódcy napastników. - No cóŜ, mamy niewielką szansę na zwycięstwo i nigdy nie otrzymasz zapłaty, jeśli przegramy - odparł sir Jamie - ale z radością przyjmę cię na słuŜbę. - Pozwól, Ŝe to ja będę się tym martwił - odpowiedział Dubh Sith. - A teraz Ŝegnaj, bo zobaczysz mnie dopiero po zwycięskiej bitwie. Armia MacLeanów dziko wrzeszcząc zaatakowała Macdonaldów na bagnistych terenach Gruinart Strand. Walka była zacięta i krwawa, gdyŜ napastnicy mieli trzykrotną przewagę liczebną. Macdonaldowie wkrótce jednak zauwaŜyli, Ŝe coraz więcej ich wrogów pada martwych, z szyjami lub oczami przebitymi czarnymi strzałami. Ale nigdzie nie było widać karła-łucznika. MacLeanowie równieŜ zorientowali się, jak giną ich towarzysze, i zaczęli szeptać, Ŝe Dubh Sith, niewidzialny dla ludzkich oczu, zabija jednego za drugim i śmieje się jak sam diabeł. Lachlan MacLean próbował ponownie zgromadzić wojsko, ale jego Ŝołnierzy poraził strach i przypomnieli mu, Ŝe zlekcewaŜył ostrzeŜenie czarownicy. Wielu mówiło teŜ, Ŝe naleŜy się wycofać. Wielki Lachlan przeklął głośno czarownicę i Dubh Sitha, a swoim ludziom nawymyślał od parszywych tchórzy. Lecz w tej właśnie chwili nadleciała czarna strzała i przebiła mu gardło nad stalowym kołnierzem zbroi i runął na ziemię martwy, w pobliŜu krzaka głogu obsypanego białymi kwiatami. Nagle z radosnym krzykiem z krzaka wyskoczyła niewielka postać i zaczęła pląsać wokół zabitego wodza. Był to Dubh Sith, który z kryjówki wśród białych, kwitnących gałęzi, uśmiercił Wielkiego Lachlana i dziesiątki jego wojów. Zobaczywszy, Ŝe nieprzyjacielski wódz nie Ŝyje, Macdonaldowie nabrali odwagi, wydali okrzyk bojowy i wznowili walkę. Pod koniec dnia na polu bitwy leŜały w stosach ciała ponad trzystu MacLeanów. Najeźdźcy zostali pokonani. Zabrali rannych i uciekli traktem na Kilnave. Chcieli wrócić tam, gdzie zostawili swoje statki. Nagle rozpętała się wielka burza z gwałtowną ulewą. MacLeanowie schronili się w kościele św. Nave’a na brzegu morza, ale Dubh Sith, który poszedł za nimi podziemnymi korytarzami, odnalazł ich kryjówkę. Umoczył szmaty w oleju,
przywiązał do strzał, i wystrzelił tuzin płonących pocisków w słomiano-drewniany dach kościoła. Dach zapalił się pomimo ulewnego deszczu i Dubh Sith tańczył jak szalony wokół kościoła, a schwytani w pułapkę MacLeanowie palili się Ŝywcem w tym świętym przybytku. Wówczas pojawili się zwycięzcy Macdonaldowie. Ogarnęło ich przeraŜenie i niesmak, gdy zobaczyli, co zrobił zły karzeł. - Zapłać mi! - zawołał Dubh Sith. - Zapłać mi tyle złota, ile waŜę! To ja zabiłem moimi czarnymi strzałami Wielkiego Lachlana MacLeana i sześćdziesięciu trzech jego najlepszych wojów i podpaliłem tych tutaj! - Nie jesteś sprzymierzeńcem Klanu Donaldów - odparł wódz mieszkańców Islay. - Tym ohydnym morderstwem zbezcześciłeś święty kościół i nadajesz się na towarzysza samego Szatana. W piekle otrzymasz zapłatę za swoje usługi. Dwaj najsilniejsi Macdonaldowie chwycili Dubh Sitha za ręce i nogi i zaczęli nim kołysać, bo chcieli cisnąć go w szalejący ogień. - JeŜeli ja się spalę, wy równieŜ! - zawołał karzeł. - Wszyscy! Macdonaldowie wrzucili go przez okno do płonącego kościoła. Karzeł z ostatnim okropnym okrzykiem zniknął w płomieniach. Ale nie był to koniec Dubh Sitha. Przez ostatnie czterysta pięćdziesiąt lat ludzie przemierzający bezludne obszary na pomocy Islay od czasu do czasu dostrzegali przelotnie małą, przemykającą czarną postać. Z czasem nazwali ją Diabłem z Kilnave, gdyŜ bardzo często po pojawieniu się widma ktoś znikał, a później znajdywano jego spalone na popiół ciało. Są tacy, którzy przypisują te straszne zgony poraŜeniami piorunów, lecz inni wierzą, Ŝe to sprawka Dubh Sitha. Podobno jego duch nadal krąŜy po bagnach i wrzosowiskach Islay, wyskakuje i wskakuje do tylko sobie znanych tajemnych tuneli i pieczar, i ze śmiechem bierze straszliwą zemstę. - Dee? Śpisz? Obudź się! Prom przybija do brzegu. Dziewczynka otworzyła oczy i zobaczyła Kena. Tylko Kena stojącego nad leŜakiem, na którym zasnęła. Patrzył na nią z pobłaŜliwym uśmieszkiem starszego brata. Podniosła się powoli i przeciągnęła. Czy rzeczywiście zasnęła? Wydało się jej, Ŝe nadal słyszy melodyjny, koercyjny głos Magdali MacKendal. Przypomniała sobie obrazy, które jej wyobraźnia - lub jakaś osoba - wyczarowała na temat opowiedzianej legendy: bagnisty teren, wojownicy w zbrojach i hełmach, olbrzymi Lachlan MacLean z gołą głową, ponaglający swoich druŜynników do walki, kwitnący głóg, z którego wyskoczył ohydny karzeł, i płonący kościół... Nadal czuła niepokój, choć opowieść o Diable z Kilnave nie była tak przeraŜająca jak „Frankenstein”, „Obey”, „KsięŜyc czaszek” czy inne klasyczne horrory, które widziała na Tri-D. Prom podpływał do swego miejsca postoju w porcie Askaig. Miasteczko wybudowano na stromym zboczu, domki miały pobielane ściany a między nimi rosło mnóstwo kwiatów. Dee rozejrzała się po pokładzie, ale Ŝadna ze zgromadzonych przy relingu kobiet nie nosiła eleganckiego szkarłatnego kostiumu, a Ŝaden męŜczyzna nie był wysoki, nie miał jasnych włosów i nie paradował w szarym garniturze w stylu Beau Brummela. - Chodź, czekają na nas - ponaglił ją Ken. - I nie zapomnij o ksiąŜkach-płytkach. Dee zdziwiła się widząc dwie ksiąŜki. Mała płytka oczywiście naleŜała do niej, ale drugą, zatytułowaną „Baśnie i legendy Islay i Hebrydów Wewnętrznych”, na pewno czytała tamta ciemnowłosa kobieta. W spisie treści znalazła rozdział „Diabeł z Kilnave w bitwie nad Loch Gruinart”. Kiedy wyświetliła tę historię i ją przeskanowała, okazało się, Ŝe obrazy były takie same jak te, które „wyśniła”. Zagwizdała syrena. - No, chodź! - powtórzył Ken. Dee wsunęła obie płytki do wielkiej, „kangurzej” kieszeni kurtki i poszła za Kenem do salonu. MoŜe podczas zwiedzania wyspy znowu spotka Magdalę MacKendal i będzie mogła oddać jej ksiąŜkę.
4 Z PAMIĘTNIKÓW ROGATIENA REMILLARDA Miała tak wiele róŜnych imion... i to teŜ było częścią jej maski. Dorothea Mary Strachan Macdonald została ochrzczona w roku 2057 w maleńkiej kapliczce pod wezwaniem św. Małgorzaty w mieście Grampian na kontynencie zwanym Beinn Bhiorach na planecie Kaledonii, pierwszej „szkockiej” kolonii etnicznej. Jej matka, operantka-psychofizyczka Viola Strachan nazywała ją pieszczotliwie Dody. I tak teŜ zwracał się do niej potwór znany jako Fury podczas ostatnich prób zastraszenia jej i zniszczenia. Ojciec Dorothei, Ian Macdonald, nazywał ją Dorrie. Niezbyt lubiła to zdrobnienie (powiedziała mi o tym po latach), gdyŜ miała wraŜenie, Ŝe pasowało do maleńkiej złotowłosej dziewczynki o lalkowatej buzi będącej oczkiem w głowie kochającego taty. Natomiast włosy Dorothei były zwyczajnie brązowe, a twarz w kształcie serca niezbyt ładna. Wprawdzie jej oczy miały interesujący orzechowy kolor, były jednak osadzone blisko siebie, miały przenikliwe, zbijające z tropu spojrzenie - i nigdy nie płakały bez powodu, ani nie ujawniały łatwo sekretów ukrytego za nimi umysłu. Jej znerwicowany ojciec Ian na pewno kochał ją na swój sposób, ale Dorothea w końcu zrozumiała, Ŝe wolałby mieć krzepkiego drugiego syna, który wynagrodziłby mu zawód, jakim były narodziny chorowitego Kennetha. Co gorsza, ukryła przed nim swoje niesamowite zdolności mentalne, których Ian tak bardzo się obawiał... prawie tak samo jak ona. Ukochany starszy brat Ken wołał na nią Dee i początkowo tak właśnie siebie nazywała, poniewaŜ imię to mogło naleŜeć zarówno do chłopca, jak i do dziewczynki - a nawet do czegoś, co wcale nie było człowiekiem. Janet Finlay, stara totumfacka lana Macdonalda, nazywała ją Doro. Podczas jej pierwszego pobytu na aerofarmie, gdzie się urodziła i mieszkała krótko jako maleńkie dziecko, wychowankowie i najemni pracownicy Ŝartowali z niej i nazywali ją Dodo, bo jak kaŜde niemowlę przesypiała właściwie całą dobę. Wtedy jej moce mentalne pozostawały jeszcze w ukryciu. Wiele lat później, gdy objęła metapsychiczne przywództwo Kaledonii, nadano jej honorowy tytuł Kierowniczki. Jej babka-Rebeliantka, o stalowej woli, Masha MacGregor-Gawrys zawsze zwracała się do niej pełnym imieniem Dorothea. Dla przeraŜających Lylmików, którzy byli jej wychowawcami i którzy w końcu ją kanonizowali, była Iluzją, tą, która się wymyka, poniewaŜ jej fizyczny wygląd w niczym nie przypominał jej prawdziwej natury. Bezcielesny Jack, który sam był ludzką anomalią, nadał jej imię Diament - początkowo ironicznie, później zaś z miłości, którą do niej zapłonął. Ja, który jestem staroświeckim Amerykaninem kanadyjskofrancuskiego pochodzenia, uparcie czepiającym się resztek języka moich przodków z Quebecku, zawsze nazywałem ją Dorothee. Powiedziała mi kiedyś, Ŝe to imię podobało się jej najbardziej. MoŜliwe jednak, Ŝe po prostu chciała okazać uprzejmość starcowi, który kochał jąnawet wtedy, gdy pokazała mu, co kryje się za jej maską. To właśnie Duch Rodziny Remillardów skierował mnie do dziadków Dorothće i za jego pośrednictwem poznałem z czasem samą Diamentową Maskę. Kyle Macdonald był czarującym, lubiącym wypić autorem popularnych powieści SF i scenariuszy Tri-D. Nikt nie nazwałby go pisarzem, był po prostu zdolnym rzemieślnikiem ze smykałką do robienia pieniędzy. Niestety przegrywał prawie wszystko w nocnych lokalach i kasynach Ziemi oraz planet kolonialnych. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w roku 2027, kiedy Kyle miał zaledwie dwadzieścia jeden lat i cieszył się z kontrowersji, które wywołała jego pierwsza skandaliczna ksiąŜka „Prometeusz ponownie
skowany”. Przypadkowo piliśmy obok siebie w barze hotelowym na Światowej Konwencji Fantasy w Sydney w Australii, kiedy trzech porządnie zalanych miejscowych fanów dało się ponieść krytycyzmowi najpierw werbalnie (bohaterem powieści Macdonalda był tępy Australijczyk), a potem fizycznie. Moja wrodzona francuska rycerskość kazała mi stanąć po stronie młodego autora, który był silny, ale niewyszkolony w sztuce walki. Dlatego udzieliłem mu moralnego poparcia i pomogłem kilkoma ciosami wymierzonmi w jego przeciwników. Uczciliśmy nasze zwycięstwo trzema kieliszkami Lagavulinu 16, odkryliśmy teŜ, Ŝe obaj jesteśmy bibliofilami. Skończyło się na tym, Ŝe obiecałem mu pomoc w pozbyciu się paru cennych dla kolekcjonera dzieł Rogera śelaznego, które odziedziczył. Kyle mieszkał w Szkocji, dlatego mogliśmy się spotykać i razem popijać dość rzadko, przy okazji kongresów fantasy lub science fiction. Jednak często plotkowaliśmy przez wideotelefon. Pomagałem mu teŜ w poszukiwaniach literackich i od czasu do czasu kupował korespondencyjnie w mojej księgarni w New Hampshire stare, wydane na papierze powieści fantasy. Kyle Macdonald nie był metapsychicznym operantem tak jak ja. Zaliczał się do tych dwudziestu sześciu procent normalnych ludzi, którzy mieli ukryte geny MP. Znaczyło to, Ŝe odziedziczył po przodkach geny wyŜszych mocy mentalnych i potencjalnie silne metafunkcje, ale nie mógł z nich korzystać. Czasami kryptooperanci aktywizowali się spontanicznie po jakimś powaŜnym szoku psychicznym, ale bardziej normalne sposoby polegały na specjalistycznej terapii, przeprowadzanej przez metanauczycieli, którzy posługiwali się technikami wynalezionymi przez Catherine Remillard i jej zmarłego męŜa Bretta McAllistera. Niestety, potencjalnie olbrzymie zdolności kreatywne Kyle’a Macdonalda okazały się całkowicie dla niego niedostępne - jedynie podsycały jego wyobraźnię i pozwalały mu zarabiać na Ŝycie piórem. Moja przyjaźń z Macdonaldem nie trwałaby długo, gdyby nie interwencja pewnego Ducha, który w roku 2029 rozkazał mi udać się na Światową Konwecję Fantasy w Londynie. Duch polecił mi, bym doprowadził do spotkania Kyle’a z pewną młodą kobietą, Mary Jekateriną MacGregor-Gawrys, sam musiałem najpierw ją poznać Ŝeby móc go jej przedstawić. Spośród wszystkich ludzi, władających mocami metapsychicznymi w połowie dwudziestego pierwszego wieku, wyróŜniały się trzy rodziny: mój własny, francusko-amerykański klan z Denisem Remillardem i jego Ŝoną Lucille Cartier na czele, MacGregorowie ze Szkocji i polskogruziński ród Gawrys-Sachwadzów, którzy w owym czasie mieszkali w Anglii. Mary MacGregor-Gawrys, którą zwykle zwano Mashą, była wtedy studentką w Oksfordzie, natomiast jej rodzice, Katharine MacGregor i Ilia Gawrys, kierowali waŜnym metapsychologicznym zespołem badawczym w Jesus College. Dotychczas nie zetknąłem się z Mashą osobiście, ale mój bratanek Denis dobrze znał klany MacGregorów i Gawrysów. Kiedy tylko ustaliłem, Ŝe ta młoda kobieta lubi fantasy, postanowiłem bezwstydnie wykorzystać imię Denisa i ułoŜyłem plan zwabienia jej na konwencję i do Kyle’a Macdonalda, który miał być jej przeznaczeniem. Mimo Ŝe ich umysły były całkowicie odmienne, młodzi ludzie natychmiast się w sobie zakochali. Błyskotliwą operantkę Mashę, która do tej chwili Ŝyła tylko studiami, zachwyciła dynamiczna osobowość Kyle’a, jego szelmowska uroda i ironiczne poczucie humoru. On zaś uwaŜał ją za najśliczniejszą istotę, jaką dotąd widział w Ŝyciu, z kaskadą rudych włosów, oczami jak szmaragdy i namiętnym temperamentem, nad którym panowała z powodzeniem, do chwili, gdy Kyle Macdonald zachęcił ją do odrzucenia kontroli na cztery wiatry. Ku przeraŜeniu swojej uczonej rodziny Mashą opuściła Oksford, by spędzić zimę z dziarskim szkockim pisarzyną w jego chacie na smaganej wiatrami, romantycznej wyspie w archipelagu Hebrydów. Następnej wiosny para ta ogłosiła, Ŝe pragnie się pobrać. Mashą nosiła w łonie dziecko Kyle’a, chłopca o wielkim potencjale metapsychicznym, któremu chcieli nadać imię Ian. Rodziny Gawrysów i MacGregorów zazgrzytały zębami, starannie osłoniły swoje myśli i stwierdziły, Ŝe są tym zachwycone. Po narodzinach dziecka młode
małŜeństwo zamierzało się przenieść w bardziej cywilizowane okolice Szkocji, mianowicie do Edynburga. W wolnych chwilach Kyle skończył swój następny szalony transmedialny bestseller pt. „NiŜyński dokonuje skoku w czasie”. Ian urodził się o trzy miesiące za wcześnie, ale był silnym dzieckiem i rozwijał się pomyślnie dzięki intensywnej terapii neonatalnej. Wszystko wskazywało na to, Ŝe niewiele ucierpiał z powodu skróconego pobytu w łonie matki... niestety, jego ogromne zdolności metafizyczne pozostały nieuleczalnie ukryte, podobnie jak u jego ojca. Kiedy stało się jasne, Ŝe jej pierworodny syn nie zostanie operantem, Mashą popadła w głęboką depresję i pozornie przestała się nim interesować. Wynajęto niańkę, a młoda matka zapisała się na Uniwersytet w Edynburgu. Ponownie podjęła studia pod Ŝyczliwym okiem swego wuja ze strony matki, Davy’ego MacGregora, który później miał zostać mianowany Kierownikiem Planetarnym Ziemi. W pierwszych pięciu latach małŜeństwa Mashą i Kyle mieli jeszcze troje dzieci, Lachlana, Annie Laurie i Dianę, które wszystkie były potęŜnymi operantami. Komiczne powieści Kyle’a nadal znajdowały się na szczycie list bestsellerów, a cztery zamieniono w niezwykle popularne sztuki Tri-D. Najbardziej znana - „Ser śmietankowy dla Birkhoffa Bagela” - została nominowana do Nagrody Akademii w 2036 i przegrała tylko z powodu odwiecznych uprzedzeń hollywoodzkiego establishmentu do filmów tracących fantastyką naukową. Mashą zdobyła doktoraty z medycyny i metapsychologii i w końcu postanowiła poświęcić się badaniom nad ukrytymi zdolnościami metapsychicznymi. W tym czasie jej stosunki z męŜem uległy pogorszeniu, a przepaść dzieląca Ŝonę-operantkę od męŜa-nonoperanta stawała się coraz większa. Ich kłótnie były prawdziwie homeryckie, zwłaszcza kiedy Mashą krytykowała Kyle’a za zaniedbywanie pisania na rzecz bardziej przyjemnych stron Ŝycia pisarza - zabaw, podróŜy i od czasu do czasu randek ze zbyt oddanymi fankami. Kyle nigdy nie wylewał za kołnierz (był to jeden z powodów, dla których tak dobrze do siebie pasowaliśmy), Mashę coraz bardziej niecierpliwiło jego frywolne zachowanie, a w dodatku bez reszty pochłonęła jąjej własna waŜna praca. W takich okolicznościach to małŜeństwo musiało się rozpaść. Rozstali się w roku 2044, ale przez wiele lat ponawiali próby pogodzenia się i nigdy oficjalnie się nie rozwiedli. Wprawdzie Kyle był beztroskim, pozbawionym wraŜliwości egotykiem, nigdy jednak na powaŜnie nie rozwaŜał moŜliwości, Ŝe Mashą go opuści i zabierze dzieci. Zaniedbał swoją karierę i przez sześć lat po tym, jak go wyrzuciła z ich domu w Edynburgu, nic nie napisał, spędzając czas na pijatykach, hazardzie, uganianiu się za kobietami i zwiedzaniu planet kolonialnych Państwa Ludzkości, niby to w poszukiwaniu natchnienia. W roku 2051, kiedy był juŜ bliski załamania, pozbierał się jakoś i napisałjeszczejednąpowieść „Mustangi z galaktyki Sombrero”. Kiedy dzieło to zrobiło klapę, wyemigrował na szkocką etniczną planetę Kaledonię, gdzie został nauczycielem pisania ksiąŜek na małym uniwersytecie w New Glasgow. Uczył kreatywnego pisarstwa w zamian za wikt i łóŜko w mieszkaniu słuŜbowym, a poza tym tracił czas w ponurych pubach i wygłaszał tyrady przeciwko niesprawiedliwości panującej w Imperium Galaktycznym, którym kieruje elita takich operantów, jak jego wiarołomna Ŝona. Wyłudzał teŜ drinki od fanów SF, którzy pamiętali dni jego sławy. Kiedy Frakcja Rebaliancka rozrosła się, obejmując zarówno normalnych ludzi, jak i metapsychicznych operantów, stał sięjednym z jej najbardziej elokwentnych literackich rzeczników, znanym w całym Państwie Ludzkości. Poprawił teŜ stan swojego konta w banku, pisząc ponure satyry na Imperium Galaktyczne. Przez te wszystkie lata separacji z Mashą Kyle Macdonald wiernie słał wesołe, pełne zapewnień o miłości listy do czwórki pozostawionych na Ziemi dzieci. Opisywał w nich swoje w większej części wymyślone przygody na odległych światach, a ostatnio na interesującej szkockiej planecie Kaledonii, Ian, Lochlan, Annie Laurie i Diana wyrośli wierząc, Ŝe ich ojciec jest romantycznym awanturnikiem, prowadzącym fascynujące Ŝycie. Co zaś do matki, to
wydawało się im, Ŝe plasuje ich na drugim miejscu po swoich obowiązkach badaczki na Uniwersytecie w Edynburgu i zastępczyni Intendenta Europejskiego. Trójka młodszych dzieci Macdonaldów, które były operantami, z czasem zdobyła stopnie naukowe z metapsychologii w edynburskiej akademii medycznej. Lecz Ian, który nawet wtedy był Rebeliantem, ukończył na północy Szkocji, w Aberdeen, studia rolnicze. Po otrzymaniu magisterium z ksenorolnictwa wyemigrował na planetę Kaledonię tak jak jego ojciec i poprosił o skierowanie na aerofarmę na skalistym północnym kontynencie Beinn Bhiorach, który właśnie został otwarty dla osadnictwa. Mniej więcej w tym samym czasie Kyle i Masha spróbowali się pogodzić. Mianowano ją magnatem i oboje wzięli udział w sesji inauguracyjnej na Planecie Konsylium, kiedy to przedstawiciele Państwa Ludzkości po raz pierwszy zajęli tam miejsca. Lecz stare konflikty między nimi oŜyły z nową, niespotykaną dotąd siłą; zaostrzył je Kyle, który zazdrościł Mashy jej sukcesów w Ŝyciu. Pod koniec sesji pozbyła się go i odleciała na Ziemię, podczas gdy Kyle chyłkiem powrócił na Kaledonię i dalej wyśmiewał Imperium Galaktyczne. Ian Macdonald, mając nadzieję na wyrwanie ojca z przygnębienia, zaprosił go do pomocy w pracy na aerofarmie. Wprawdzie Kyle odrzucił zaproszenie (nie lubił duŜego wysiłku fizycznego, chyba Ŝe w poszukiwaniu przyjemności), ale poruszył go gest najstarszego syna. Widywali się często przez pierwsze dwa lata, aŜ farma okrzepła, a Ian zaczął sympatyzować z Rebeliantami, do których przyłączył sięjego ojciec. Później, w roku 2054, kiedy jego brat Lachlan zdobył pierwszy stopień naukowy, Ian Macdonald odwiedził Ziemię. Podczas ceremonii wręczania dyplomów poznał kobietę, która miała zostać jego Ŝoną i matką Diamentowej Maski. Biedna Masha widząc, Ŝe strzały Amora poraziły jej najstarszego syna i świeŜo upieczoną panią doktor psychofizyki, Viole Strachan, musiała przeŜyć przykry atak deja vu. Znów inteligentna, uczona, młoda operantka, którą czekała obiecująca kariera naukowa, zakochała się po uszy w przystojnym, całkowicie dla niej nieodpowiednim męŜczyźnie z ukrytmi metagenami. Mimo Ŝe ten męŜczyzna naleŜał do jej rodziny, zrobiła wszystko, co mogła, Ŝeby przerwać ich romans, nawet wyjawiła Violi intymne szczegóły ze swojego własnego nieudanego małŜeństwa z Kyle’em. Ale jej wysiłki poszły na marne. Violi Strachan nikt by nie nazwał konwencjonalnąpięknością, tryskała jednak energią i wywierała na otoczenie prawdziwie magnetyczny wpływ, który był uboczną cechą jej koercyjnych metafunkcji. Romantyczne, kolonialne pochodzenie lana i jego męska uroda sprawiły, Ŝe Viola zignorowała nalegania Mashy, by kierowała się w Ŝyciu logiką, a nie chwilowym impulsem. Młoda para wzięła ślub w kościele św. Patryka w Cowgate i natychmiast wyjechała na Kaledonię, gdzie zakochana małŜonka zaczęła stopniowo poznawać warunki Ŝycia na skolonizowanej planecie, odległej od Ziemi o setki lat świetlnych. Kaledonia, planeta pełna surowego majestatu, jest bogata w surowce mineralne, ale nikt nigdy nie nazwał jej rajem dla imigrantów. Tak zwane światy etniczne nie są zbyt liczne, gdyŜ zainteresowanie nimi jest ograniczone i trudniej je zagospodarować niŜ bardziej atrakcyjne planety kosmopolityczne, otwarte dla osadników ze wszystkich ziemskich narodów. Aby zachęcić ludzi do zasiedlania mniej dostępnych światów, Imperium Galaktyczne pozwala ludzkim grupom etnicznym, które uznaje za dostatecznie „dynamiczne”, zakładać kolonie złoŜone niemal wyłącznie z ich ziomków. W przeciwieństwie do wielokulturowych kosmopolitycznych światów, mieszkańcy planet etnicznych dąŜą do odtworzenia dziedzictwa swych ziemskich przodków. Na przykład rząd takiej planety moŜe zachęcać obywateli do mówienia na co dzień starym językiem lub dialektem, który prawie zaginął na Ziemi, pod warunkiem, Ŝe znają równie dobrze standardowy angielski Państwa Ludzkości. Stroje etniczne (autentyczne
i wymyślone), sztuki i rzemiosła, tradycyjne zajęcia i tym podobne równieŜ są de rigueur, o ile nie stoją w sprzeczności z cywilizowanymi obyczajami, nie szkodzą gospodarce, nie są seksualnie ograniczające lub ksenofobiczne i nie odbiegają od norm wykształcenia i sprawiedliwości społecznej uznawanych przez Imperium Galaktyczne. Dlatego właśnie Kaledończycy mówią językiem Gaidhlig lub szkockim, noszą tartany (bez względu na to, czy mają do tego prawo, czy teŜ nie), idealizują golf, łowią na wędki naturalizowanego kaledońskiego łososia, urządzają Szkockie Igrzyska, destylująi pijąszkocką whisky, jedzą tuczone jaszczurki, zupę z kurczaka doprawioną porami, tłuczoną rzepę, śledzie i baraninę, hodują owczarki collie, szkockie teriery, długorogie szkockie bydło i kucyki szetlandzkie, grają na dudach i uwaŜają „Westering Home” za swój hymn narodowy. Nie wolno im jednak przesadzać w tym etnicznym ferworze: zakazane są wendety między klanami, poniŜanie lub masakrowanie Sassenach, czyli gości, zwłaszcza angielskich, wprowadzanie prawa nakazującego jeść haggis - narodową potrawę z podróbek baranich, lub zmuszanie dzieci do pracy w gospodarstwie zamiast posyłania ich do szkoły. Kaledonia, jako jeden z najwcześniej zasiedlonych światów etnicznych po Wielkiej Interwencji w roku 2013, była dość gęsto zaludniona. Gdy Viola Strachan przybyła tam w roku 2054, Kaledonia miała juŜ milion mieszkańców. Wielu osadników z pierwszego pokolenia pochodziło z Hebrydów i WyŜyny Szkockiej, ale osiedlali się tam równieŜ potomkowie szkockich rodzin z Niziny Szkockiej, a takŜe takich, które dawno temu wyemigrowały do innych części Wielkiej Brytanii, Kanady, Stanów Zjednoczonych, Australii, czy Nowej Zelandii. Jak moŜna się było spodziewać po społeczności, w której wielu ludzi odznaczało się przewagą celtyckich genów, była tam spora grupa potęŜnych operantów oraz metapsychików o bardziej skromnych mocach mentalnych. Zgodnie z polityką społeczną Imperium Galaktycznego ponad połowa normalnych osadników miała ukryte geny silnych metafunkcji, tak jak Ian Macdonald, i w swoim czasie powinna spłodzić potomków będących operantami. Faworyzowanie metakolonistów na światach etnicznych wydawało się rozsądne i właściwe nieczłowieczym politykom z Imperium Galaktycznego, którzy pragnęli ułatwić rozwój ludzkiego Umysłu Światowego i zbliŜyć go do Wspólnoty. Postawa ta miała stać się jedną z najpowaŜniejszych przyczyn Rebelii Metapsychicznej z roku 2083. Kiedy Viola Strachan po raz pierwszy stanęła na tej szkockiej planecie dwadzieścia dziewięć lat temu, jej nie będący operantami mieszkańcy (włącznie z męŜem i teściem młodej uczonej) juŜ burzyli się skrycie, natomiast metaoperanci byli w większości entuzjastycznymi zwolennikami zdominowanej przez egzotyków konfederacji galaktycznej. Macierzysta gwiazda Kaledonii, typ solarny G2 V, oddalona jest od Ziemi o 533 lata świetlne. Jej zamieszkana czwarta planeta, choć nieco większa od ojczyzny ludzkości, ma jednak mniejszą masę. Posiada ogromną hydrosferę (lakonicznie zwaną Morzem), z rozrzuconymi tu i ówdzie małymi kontynentami i mrowiem wulkanicznych wysp. DuŜy księŜyc, podobny do ziemskiego, wędruje dość blisko planety, wywołując bardzo wysokie pływy. PołoŜone na północ i na poradnie od strefy umiarkowanej górzyste lądy pokrywają lodowce, od których ciągle odrywają się góry lodowe. Z powodu olbrzymiego płaszcza chmur i unoszonych przez wiatr popiołów z licznych wulkanów klimat jest chłodniejszy niŜ na Ziemi, natomiast oceany są znacznie cieplejsze, płytsze i kipią Ŝyciem. Miejscowa flora i fauna nie ewoluowała poza odpowiednik ziemskiej ery mezozoicznej. Jej genom zbliŜony jest do ziemskiego i po niewielkich zmianach, wprowadzonych za pomocą inŜynierii genetycznej, zadomowiły się tam ziemskie rośliny, ryby i inwentarz domowy. Najbardziej zaawansowanym ewolucyjnie miejscowym gatunkiem są miriady pięknych, ptakopodobnych stworzeń, i dzikie drapieŜnikibezkręgowe, które w kłopotliwy sposób przypominają Krondaku. Z tego powodu członkowie tej wysoce inteligentnej rasy rzadko odwiedzają
Kaledonię, pomimo jej unikatowej geologii, niezwykłych zwierząt kopalnych i znakomitego lokalnego trunku. Większość kolonistów Ŝyje w dwunastu kontynentalnych państwach: Orkadii, Nessie, Cairngormie, Ardnamurchanie, Athollu, Strathbogie, Katrine, Argyllu, St. Andrews, Caithness, Beinn Bhiorach i Clyde gdzie znajduje się stolica, New Glasgow, i port kosmiczny Wester Killiecrankie. Gospodarka Kaledonii w znacznej mierze zaleŜna jest od wymiany handlowej z innymi planetami. Bardzo poszukiwanym samoodradzającym się bogactwem naturalnym są niezwykle piękne kaledońskie perły, z których miejscowi rzemieślnicy wyrabiają kosztowną biŜuterię wysoko cenioną zarówno przez Poltrojan, jak i przez ludzi. Całkowicie zautomatyzowane kopalnie wydobywają diamenty przemysłowe, a takŜe tanie, nadające się do oszlifowania róŜnokolorowe diamenty do wyrobu ślicznych błyskotek, prasowany grafit, węgiel, lantanowce i złoto. Na niektórych kontynentach w ogromnych ranczach hoduje się owce. Udoskonalone przez bioinŜynierów zwierzęta dają wspaniałą wełnę znaną w całym Państwie Ludzkości. W miastach są przędzalnie, tkalnie i szwalnie, chociaŜ na wsiach połoŜonych w odludnych zakątkach kobiety przędą i tkają jak przed wiekami. Komponenty glomu, wyposaŜenie nanotechniczne, wyśmienity miód i lepsze gatunki kaledońskiej słodowej whisky eksportuje się na najbliŜszy ludzki świat, Okanagon, ludną bazę tego sektom Imperium Galaktycznego i port macierzysty Dwunastej Floty Międzygwiezdnej. Na Kaledonię przyjeŜdŜa teŜ mnóstwo turystów z Okanagonu, który jest oddalony od niej tylko o dziewiętnaście lat świetlnych, i z Japońskiego” świata etnicznego Satsumy, odległego o dwadzieścia siedem lat świetlnych. Lecz najbardziej interesującym aspektem miejscowej gospodarki, występującym tylko w tej ludzkiej kolonii, jest uprawa kaledońskiej flory powietrznej, która dostarcza niezywkle cennych substancji biochemicznych. W połowie XXI wieku aerorolnictwo było najszybciej rozwijającym się, choć bardzo ryzykownym przedsięwzięciem komercyjnym na Kaledonii, Ian Macdonald cierpiał na brak kapitału juŜ wtedy, gdy sprowadził swoją świeŜo poślubioną Ŝonę na Farmę Glen Tuath, prymitywną zagrodę, wciśniętą między strome skały u wejścia do wielkiego fiordu, na pomocnym krańcu Beinn Bhiorach. Kontynent ten z grubsza ma kształt dzwonu, mierzy około tysiąca dwustu kilometrów z północy na poradnie i czterystu kilometrów w najszerszym miescu z zachodu na wschód. LeŜy w odległości dobrych dziewięciu tysięcy klomów od Strathbogie, najbliŜszego lądu na południowym wschodzie. W roku 2054 była tam tylko jedna osada, którą moŜna nazwać miastem - stolica tego państwa, Muckle Skerry, na południowym wybrzeŜu. Znajdował się w niej duŜy zakład biochemiczny, nowiuteńkie centrum handlowe, ośrodek medyczny, biura rządowe i sił porządkowych, oraz szybko rosnąca liczba barów, spelunek, burdeli i sklepów z napojami chłodzącymi i wyskokowymi dla harujących bez wytchnienia górników, rolników, aerofarmerów, rybaków i innych prowincjuszy, którzy przybywali do miasta w weekendy, by nacieszyć się cywilizowanym otoczeniem. W Muckle Skerry i na całym Beinn Bhiorach nie było szkół wyŜszych i nikt nie prowadził badań metapsychicznych. Pozostałe dwadzieścia jeden stałych osiedli tego pogranicznego kontynentu stanowiły miasteczka i wioski rybackie oraz samotne faktorie handlowe rozrzucone wśród wewnętrznych łańcuchów górskich. NajbliŜszą osadą w promieniu trzystu kilometrów od Farmy Glen Tuath było miasteczko Grampian, liczące 2200 mieszkańców, centrum okręgu uprawy jęczmienia, w którym znajdowały się dwie duŜe gorzelnie i browar. Ian zatrudniał na farmie sezonowych robotników kontraktowych; część z nich miała własne pojazdy powietrzne do zbiorów. Viola, energiczna młoda kobieta, chętnie zajęła się księgowością i zakupami, nadzorowała roboty na aerofarmie oraz personel naziemny i spędzała długie godziny zamieniając ponure prefabrykowane budynki w oazę piękna. Poczęła takŜe ich pierwsze dziecko, Kennetha, który urodził się w roku 2055. Niestety, był bardzo słaby fizycznie, a jego metazdolności były ukryte. Podobnie jak jej teściowa Masha, Viola Strachan zrekompensowała
sobie zawód, którego doznała z powodu narodzin dziecka nie będącego operantem, powracając do porzuconych badań naukowych. Gałąź metafizyki będąca jej specjalnością wymagała wielu analiz matematycznych, tak więc oprócz swojego utalentowanego mózgu, Viola potrzebowała komputera z łączem satelitarnym, który umoŜliwiłby jej kontakt z Uniwersytetem w New Glasgow. Za pośrednictwem tej uczelni mogła komunikować się z innymi naukowcami w całej galaktyce. Wcześniej, jeszcze na Ziemi, zaczęła się specjalizować w cerebroenergetyce statystycznej, ze specjalnym uwzględnieniem potencjalnych zagroŜeń dla operatorów CE powodowanych przez urządzenia wzmacniające ich zdolności. Ian ucieszył się, Ŝe Ŝona wróciła do pracy naukowej, nawet jeśli musiał wynająć zarządcę, który przejął jej dotychczasowe obowiązki. Uwielbiał Viole, ledwie mogąc uwierzyć, Ŝe ta wyjątkowo utalentowana kobieta zgodziła się go poślubić, zagrzebać się na zabitej deskami kolonialnej prowincji i mieć z nim dzieci. Był tak bardzo w niej zakochany, Ŝe zrobiłby wszystko, by się jej przypodobać. Przez dwa lata wydawali się szczęśliwi, chociaŜ mały Kenneth był bardzo chorowitym dzieckiem, a według metaterapeutów w New Glasgow nie było Ŝadnych szans na to, by kiedyś został operantem. Później, w roku 2057, urodziła się Dorothea - równieŜ kryptooperantka, ale całkowicie zdrowa. Wszystko wskazywało, Ŝe ma wspaniały umysł z niezwykłymi suboperanckimi metafunkcjami, które moŜna by uwolnić przy zastosowaniu odpowiednich bodźców. Niestety, Kaledonia nie miała warunków do odpowiedniego leczenia tego przypadku. Dla dokonania właściwej oceny talentów Dorothei i znalezienia skutecznej terapii trzeba by zabrać ją na Ziemię. Viola była bardzo zawiedziona, Ŝe jej drugie dziecko, podobnie jak pierwsze, nigdy nie zostanie operantem. W tym czasie krytycznie juŜ oceniała swoje małŜeństwo i ujrzała swego przystojnego męŜa w nowym, nie tak pochlebnym świetle. Uznała, Ŝe za metapsychiczne wady ich dzieci winę ponosi jego genom; zaczęła się teŜ dusić na intelektualnie odizolowanej od świata aerofarmie. Ochłodła w swoich uczuciach i traktowała lana z rezerwą, wywierała teŜ na niego silny koercyjny wpływ, chcąc go skłonić do sprzedaŜy aerofarmy i powrotu do Edynburga z nią i z dziećmi, tak by przynajmniej ich córka miała szansę osiągnięcia pełni swego olbrzymiego potencjału. Początkowo Ian wyraził zgodę. Farma przechodziła teraz wyjątkowo trudny okres; był zniechęcony i przepracowany. Na Ziemi na pewno znajdzie jakąś pracę, zresztą Violi juŜ zaproponowano niezłą posadę badaczki w jej dawnej AlmaMater. Wtedyjednak ojciec lana, Kyle Macdonald, dowiedział się o wszystkim, przyleciał na Beinn Bhiorach z Clyde i po przeprowadzeniu z synem burzliwej męskiej rozmowy zdołał zmienić jego zamiary. Viola osłupiała z zaskoczenia, kiedy Ian kategorycznie odmówił sprzedaŜy Glen Tuath. Przypomniała sobie wszystkie ostrzeŜenia Mashy, Ŝe małŜeństwo operantki z normalnym męŜczyzną nie moŜe być szczęśliwe. Nareszcie spojrzała całkowicie obiektywnie na swego męŜa... i uznała, Ŝe juŜ go nie kocha. Niecały rok po urodzeniu Dorothei Viola Strachan powiedziała Ianowi Macdonaldowi, Ŝe zamierza z nim się rozwieść. Zabrała Kennetha i Dorotheę i wróciła na Ziemię ekspresowym statkiem. Początkowo zamieszkała ze współczującą teściową Mashą, która była wtedy profesorem zwyczajnym metapsychologii klinicznej na Uniwersytecie w Edynburgu. Później wynajęła dom w mieście i dzieci przebywały w Ŝłobku przez cały dzień. Przez następne dwa lata Viola pracowała na Wydziale Psychofizyki razem ze swoim starszym bratem Robertem Strachanem i jego Ŝoną, Rowan Grant, aŜ do dnia, kiedy wszyscy zostali zamordowani. A to wydarzenie zmieniło historię Imperium Galaktycznego. ISLAY HEBRYDY WEWNĘTRZNE, SZKOCJA, ZIEMIA, 26-28 MAJA 2062 Oprócz profesor MacGregor-Gawrys i jej towarzystwa w Dun
Bhorairaig przebywało wielu innych turystów, ale wszyscy, z wyjątkiem Dee i Kena, byli dorosłymi. Dlatego studentka archeologii, ich przewodniczka, udzielała bardzo wyczerpujących wyjaśnień. Dun Bhorairaig było staroŜytną twierdzą na wzgórzu ponad Przesmykiem Islay. Oprócz terenu wykopalisk, moŜna tam było zwiedzić częściowo odrestaurowane ruiny oraz małe muzeum z dioramami i wystawami. Dzieciom spodobało się muzeum, wkrótce jednak znudził je wykład przewodniczki i odeszły niepostrzeŜenie od grupy. Ken chciał poszperać w kupie gruzów, bo miał nadzieję Ŝe znajdzie skarby, które uczeni przeoczyli. Natomiast Dee znowu dziwnie się poczuła i chciała tylko stać spokojnie przy poręczy, patrząc w dół długiego, skalistego zbocza opadającego ku morzu. Nawet w jasnym blasku słońca, widząc ten ogrom wody i słysząc śpiew ptaków na wrzosowisku, nie mogła wyzbyć się przeczucia, Ŝe stanie się coś bardzo złego. Instynktownie skojarzyła to niesamowite odczucie z dziwną eteryczną atmosferą samej Islay, która wydawała się jej znacznie niebezpieczniejsza od sąsiedniej Jury, kiedy patrzyła na nie z promu. Nigdy dotąd tak się nie czuła i było to bardzo nieprzyjemne. Zamknęła oczy. Chciała rozproszyć to niesamowite odczucia za pomocąniedawno odkrytego zmysłu autoredaktywnego. Powitała niewidzialnego, milczącego anioła, wzięła odpowiednią skrzynkę, otworzyła ją, uwolniła uspokajającą czerwień i zaczęła w niej szybować. Właśnie, powiedziała do siebie. Teraz nic nie moŜe mi sprawić bólu. Wszystko jest w porządku. Tak... - Dee! Spójrz na to! Myślisz, Ŝe to moŜe być stare? Czar prysł. Otworzyła oczy. To był Ken, podsuwał jej pod nos zardzewiały kawałek pogiętego drutu. - Usiłowałam uŜyć moją nową moc, a ty wszystko zepsułeś! zawołała. Ken skrzywił się. - Znowu próbujesz podrzucać róŜne rzeczy? - Nie! Ja tylko... dziwnie się czuję. - Spojrzała na niego z ukosa. - Nie odbierasz tu niesamowitych wibracji? - Nie. - Kena wyraźnie to nie interesowało. - PokaŜę to coś, co znalazłem, tamtej archeoloŜce. To moŜe być waŜne. Oburzona Dee patrzyła, jak brat wraca w stronę tłumu turystów. Ach, ci chłopcy! Zardzewiały kawałek drutu był waŜny - ale ona nie. Niech to coś strasznego spotka właśnie Kena! Zaraz jednak poŜałowała tej myśli. Nie Kenny, modliła się w duchu. Proszę, Aniele, niech nic się nie stanie mojemu starszemu bratu. Zaraz jednak zapomniała o złym samopoczuciu. Pobiegła za Kenem, wołając: - Zaczekaj na mnie! Dogoniła go w chwili, gdy archeoloŜka, obejrzawszy znalezisko, oświadczyła, Ŝe jest to szpilka do włosów z końca dwudziestego wieku. Zgromadzeni wokół dorośli roześmiali się, a blada twarzyczka Kena zarumieniła się z zakłopotania. - Nie gniewaj się, chłopcze - powiedział otyły męŜczyzna w średnim wieku, noszący sportową kurtkę koloru marmolady i spodnie w jaskrawą kratę Buchananów. Stał z babcia Mashąi innymi członkami rodziny. - Przynajmniej masz dostatecznie dobry wzrok, by zobaczyć taki mały ludzki wyrób. To godne pochwały. - Starał się mówić ze szkockim akcentem. - To miło, Ŝe tak uwaŜasz, Ewaluatorze - wtrąciła babcia Masha. - Czy mogę ci przedstawić mojego wnuka Kennetha Macdonalda i jego siostrę Dorotheę... Dzieci, to jest Ewaluator Throma’eloo Lek. Prowadzi gościnnie wykłady na wydziale Metapsychologii Sądowej Uniwersytetu w Edynburgu. On teŜ zwiedza Islay. - Dzień dobry panu - powiedziała Dee i potrząsnęła wilgotną ręką Ewaluatora. Ale Ken patrzył na niego oniemiały. - Kennecie! - ponagliła z wyrzutem mama. - Przywitaj się! Chłopiec bardzo niechętnie wyciągnął rękę. Kiedy dopełnili tej formalności, Ewaluator puścił do niego oko i rzekł:
- To nie było takie okropne, prawda? - Potem zamienił jeszcze kilka słów z babcią Mashą i odszedł, mówiąc, Ŝe chce zobaczyć gorzelnię. - Byłam bardzo zaskoczona spotykając go tutaj - stwierdziła Rowan. Wszyscy skierowali się w stronę wynajętego pojazdu naziemnego, przestronnego niebieskiego audi. - Chyba nie powinnaś, biorąc pod uwagę fakt, Ŝe na Islay wyrabiają najlepszą whisky na Ziemi - roześmiał się Robbie. - Byłoby dziwne, gdyby stary Lek i jemu podobni tu nie przyjeŜdŜali. Ken nadal wyglądał na zszokowanego. Dee odprowadziła wzrokiem odchodzącego Ewaluatora. Było w nim coś niesamowitego. Tylko co? Sprawiał wraŜenie bardzo starego, ale wiele osób nie chciało się odmłodzić. Czemu naśladował szkocki akcent, kiedy widać było, Ŝe nie jest Szkotem? - Co wy na to, Ŝeby pójść za przykładem Throma’eloo? - podsunął Robbie. - Mamy dość czasu na zwiedzenie gorzelni w Bowmore, zanim udamy się do Finlagganu na wieczorne uroczystości. Szkoda by było, gdybyśmy wrócili z Islay bez kilku wiekowych suwenirów. - Widząc, Ŝe jego siostra najwidoczniej zamierza się sprzeciwić, wybuchnął śmiechem. - Och, przestań, Vi. OdpręŜ się. PrzecieŜ twoje dzieciaki nie wchłoną tego produktu przez cholerną osmozę. - Chyba Ŝe gen pijaństwa jest dominujący - odparła gorzko Viola. - No... dobrze. Jeśli Masha to wytrzyma, ja teŜ spróbuję. Wsiedli do samochodu, profesor Masha podała cel podróŜy i pojechali. Co to za dziwny starzec i co miała znaczyć ta dziwaczna rozmowa dorosłych? Dee nic z tego nie rozumiała. Ale Ken siedział z przodu między mamą i babcią i w Ŝaden sposób nie mogła zapytać go o to, co się dzieje tak, by starsi tego nie usłyszeli. A była zbyt dumna, Ŝeby przyznać im się do niewiedzy. Dlatego usiadła znów prosto i wyjrzała przez okno. Samochód jechał z umiarkowaną szybkością na południowy zachód i w końcu dotarł do Lochindaal, wielkiej morskiej odnogi, która niemal dzieliła Islay na dwie części. Uczucie zagroŜenia, które nie dawało jej spokoju w starym forcie, zniknęło. Bowmore, nieoficjalna stolica wyspy, była schludną wioską z białymi domami pokrytymi łupkowymi dachówkami, i niezwykłym, okrągłym kościołem na końcu szerokiej głównej ulicy. Na południowym skraju osady znajdowała się jakaś duŜa fabryka z błyszczącymi kopułami w kształcie cebuli górującymi nad resztą budynków. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach, i kiedy Dee zapytała, co to takiego, Masha odpowiedziała sucho: - To palący się torf, fermentujący zacier jęczmienny... i wspaniała szkocka whisky. Obejrzymy jedno z miejsc wyrobu whisky z Islay, z której ta mała wyspa słynie w całej galaktyce. Początkowo Dee podobała się wycieczka po gorzelni Bowmore. Kopuły okazały się wentylatorami opalanych torfem pieców, w których praŜono zaprawiony słodem jęczmień. W innym budynku patrzyli, jak miele się na kaszę słodko pachnącą suchą masę. Wyciśnięty z tej kaszy płyn mieszano z droŜdŜami, a fermentacja z czasem zamieniała go w piwo o niskiej zawartości alkoholu. Piwo to ostroŜnie podgrzewano, by wydestylować z niego alkohol. Dee szczególnie spodobała się destylarnia z olbrzymimi miedzianymi naczyniami w kształcie kapeluszy gnomów. Wielu zwiedzających teŜ tam stało, wpatrując się w destylatory. Były bardzo stare i przewodnik zaczął obszernie wyjaśniać ich działanie... ale nagle dziewczynka przestała go słyszeć. Nagle powróciło poczucie zagroŜenia. Co więcej, Dee poczuła, Ŝe coś usiłuje przeniknąć do jej umysłu, coś zimnego, strasznego i przeraŜająco potęŜnego, odmiennego od wszystkich koercyjnoredaktywnych sond, z którymi się dotąd zetknęła. Zamarła, nie mogąc zawołać mamy ani innych dorosłych członków rodziny, którzy stali kilka metrów dalej, słuchając przewodnika. W pobliŜu był tylko jej brat i czterech lub pięciu obcych, niewinnie wyglądających ludzi. Wtedy ich zobaczyła. Ukrywali się w grupie ludzi, którzy właśnie weszli do destylarni: trójka Gi z promu. W mgnieniu oka wszystko zrozumiała.
Jej strach zamienił się w gniew i oburzenie. PotęŜnym mentalnym pchnięciem wyrzuciła intruza ze swojej głowy, potem szturchnęła brata i szepnęła: - Kenny, spójrz! Te straszne Wielkie Ptaki są tutaj. - No to co? - mruknął. Odkąd opuścili Dun Bhorairaig był dziwnie milczący. - Próbują wysondować mój umysł, budzą we mnie strach. Myślę, Ŝe skradali się teŜ w pobliŜu tamtego fortu! JeŜeli będą tak za mną iść, zepsują mi cały weekend. - Dlaczego ci Gi mieliby iść za tobą? Zbzikowałaś! O co ci chodzi? - Boisz się, Ŝe powiedzą mamie o twojej nowej mocy? - Wcale nie - Dee potrząsnęła przecząco głową. - Odkąd przybyliśmy na Islay, czuję, Ŝe stanie się coś złego. A teraz ktoś naprawdę bardzo silny próbował przeniknąć do mojego umysłu! To nikt z Prawdziwych Ludzi. Czułam to. To musi być jakiś egzotyk... Ken chwycił ją za ramię i ścisnął ostrzegawczo. - Cicho! Nie wiedziałaś? Na wycieczce z nami jest jeszcze jeden kosmita! O, tam. Ten dziwaczny profesor czy kto tam, z którym babcia kazała nam się przywitać. Pewnie to on wwiercał się w twoją zasłonę mentalną. Dee powiodła oczami za wzrokiem brata i zobaczyła męŜczyznę odzianego w pomarańczową kurtkę i dziwaczne spodnie. Z zachwytem wpatrywał się w rząd gigantycznych kotłów destylacyjnych. - AleŜ on jest tylko zwyczajnym dorosłym! - szepnęła skonsternowana. - Nie - odparł Ken z głębokim przekonaniem. - To czerwonawy, przelewający się Wielki Mistrz Krondaku! Przebrany metakreatywnie. Robią to czasami, kiedy zwiedzają obce planety i nie chcą, by ich rozpoznano. Dee utkwiła wzrok w kosmicie. Czy to moŜliwe, Ŝe ten zwyczajnie wyglądający męŜczyzna w rzeczywistości jest wielkim, pokrytym brodawkami potworem z mackami zamiast rąk, sześcioma oczami i lejkowatym pyskiem pełnym ostrych zębów? Ona sama, podobnie jak większość bardzo młodych Ziemian, bała się tych niezwykle inteligentnych egzotycznych istot, których koercyjne i redaktywne moce byty legendarne. - Ale czemu jakiś Krondaku miałby się mną interesować? zapytała szeptem. Ken wzruszył ramionami. Chytry uśmieszek wykrzywił jego blade wargi. - MoŜe chce cię na przekąskę. Jednak Dee nie pozwoliła się oszukać. - Krondaku nie jedzą ludzi, głuptasie! - To moŜe chce cię pokazywać jako okaz głupoty. Omal nie walnęła go pięścią. Ale oznaczałoby to, Ŝe straciła panowanie nad sobą. Wzięła głęboki oddech i powiedziała z wielkim spokojem, choć jej oczy błyszczały gniewem. - A teraz posłuchaj mnie, Kenny. Ktoś naprawdę próbuje wtargnąć do mojego umysłu. Ken spowaŜniał w jednej chwili. - Mogłabyś powiedzieć mamie albo babci Mashy - rzucił z powątpiewaniem, bo krondacki Ewaluator był bardzo waŜną osobistością, której nie moŜna bezpodstawnie oskarŜać o sondowanie umysłu dziecka. Wedle praw Imperium Galaktycznego stanowiło to powaŜne przestępstwo. - Nie. - Dziewczynka uparcie pokręciła głowa. - Nie jestem nawet pewna, Ŝe to on. MoŜe to tamta trójka Gi. - A moŜe tylko tak ci się wydaje. - Nic mi się nie wydaje! Miałam wraŜenie, Ŝe czuję mentalne wiertło, którego uŜywają metaterapeuci do leczenia kryptooperantów, tylko znacznie silniejsze. I obce. - Sama pewnie wiesz najlepiej, co czujesz. Ale nie mam pojęcia, co moglibyśmy na to poradzić, jeśli nie chcesz, Ŝebyśmy powiadomili naszych staruszków. Rysy drobnej twarzyczki Dee zastygły w stanowczym postanowieniu. - Sama dam sobie radę. Nikogo nie wpuszczę do środka. Ale...
- Co? - Mogę wziąć cię za rękę? - Do licha! Kompletnie zwariowana sytuacja - odparł z westchnieniem. - Wiesz co? Zamieniasz się w trzęsącą się galaretę. A jednak trzymał ją mocno za rękę do chwili, gdy znaleźli się z powrotem w bezpiecznym aucie. Wówczas dziwaczne uczucie ponownie zniknęło. Wczesnym wieczorem zwiedzili po mistrzowsku odrestaurowaną siedzibę Panów Wysp, zbudowaną na wysepce na Loch Finlaggan. Było zarówno muzeum, jak i scena dla „średniowiecznej uczty”, w której biesiadników obsługiwali aktorzy w kostiumach z epoki. Posiłek urozmaicały śpiewy i inne rozrywki modne w czternastym wieku. Kenowi bardzo spodobał się zamek Macdonaldów i widowisko historyczne, ale Dee zdenerwowała ta dziwaczna atmosfera i znów poczuła się nieswojo, choć tym razem nikt nie atakował jej zasłony mentalnej. Przez całą ucztę miała wraŜenie, Ŝe ktoś ją obserwuje. Szeptem wyjawiła swoje podejrzenia Kenowi i razem dokładnie przyjrzeli się innym gościom. Nie zobaczyli jednak ani trójki Gi, ani zamaskowanego Krondaku. Dee odetchnęła z ulgą, kiedy bardowie zaśpiewali wreszcie ostatnią pieśń i wraz z rodziną mogła wrócić na parking oświetloną pochodniami drogą na grobli. Uczucie zagroŜenia rozwiało się, gdy jechali do Bridgend, gdzie spędzili noc w pięknej gospodzie. W sobotę rano poszli zobaczyć „Grób Olbrzyma”, waŜną prehistoryczną osadę na Beinn Tart a’ Mhill. Potem, w Muzeum śycia na Islay w Port Charlotte, zwiedzili skansen domostw, poczynając od chaty neolitycznej po domki z końca XIX wieku. Później Masha, Viola i Rowan pojechały obejrzeć wielki celtycki krzyŜ i rzeźbione płyty nagrobne w kaplicy Kildalton, natomiast Robbie z dziećmi udał się na rolniczy jarmark w pobliŜu Bowmore. Wielu innych turystów, łącznie z trójką Gi, równieŜ tam przyszło i teraz kupowali miejscowe wyroby rzemieślnicze, cukierki domowego wyrobu i oglądali pokazy tradycyjnych obrzędów ludowych. Jarmark sprawił Dee mnóstwo radości. Kiedy z bratem i wujem wmieszała się w szczęśliwy tłum, po ponurych przeczuciach nie pozostało ani śladu. Owczarki collie prezentowały swoje umiejętności pasterskie; dumni właściciele prowadzili przed krytycznie nastawionymi sędziami małe kudłate bydło z WyŜyny Szkockiej, w szczególności lirorogie krowy, i inny wypielęgnowany Ŝywy inwentarz. Były zawody w tradycyjnym strzyŜeniu owiec noŜycami, Ŝeby naocznie zademonstrować turystom, jak zdobywano owczą wełnę w dawnych czasach przed stworzeniem pigułki, która na jakiś czas hamuje porost włosów, zmuszając zwierzęta do zrzucania okrywy włosowej tak łatwo, jak by była to rozpięta puszysta kurtka. Spędziwszy noc w hotelu „Dower House” w Kildalton, w niedzielę rano poszli popatrzeć na pobielaną chatę na pobliskim brzegu morza w Lochindaal, w której w roku 2006 urodził się ich dziadek Kyle Macdonald. Chatę dawno sprzedano i była teraz czyimś domkiem letniskowym. Nie mogli wejść do środka. Mimo to Dee i Ken nalegali, by pozwolono im wysiąść z auta i obejść opuszczony, zamknięty budynek. - Dobrze, tylko się pośpieszcie. - W głosie Violi wyczuwało się irytację. - Babcia Masha, ja i wasz wujek wolelibyśmy urządzić piknik niŜ czekać na was w samochodzie. - To nie potrwa długo - odparła Dee. - Ale my naprawdę chcemy zobaczyć dom dziadka. Dee i Ken nigdy dotąd sobie nie uzmysłowili, Ŝe ich babka miała niegdyś męŜa i rodzinę. Zazwyczaj myśleli o niej jako o profesorze z Uniwersytetu Edynburskiego i bardzo waŜnej osobie, która przypadkiem była dość wesołą starszą krewną. Nawet nie przyszło im do głowy, Ŝe mogła być Ŝoną kogoś, kto nazywał się Kyle Macdonald i matką lana, ich tajemniczego ojca. - Dziadek jest na Kaledonii z tatą - powiedział Ken. - Pisze ksiąŜki. Wujek Robbie kiedyś tak powiedział. - Samochód zniknął im z oczu, szli przez ogród z tyłu chaty, zwrócony w stronę morza. W trawie rosły goździki i macierzanka piaskowa i kwitły dzikie róŜe. Za
pasmem piasku rozpościerało się morze niemal tak gładkie jak zielone szkło. Mgiełka przesłoniła niebo. - Zarówno tata, jak i dziadek mają ukryte metazdolności - dodał Ken cichym głosem. - Tak jak my. To dlatego mama i babcia nigdy o nich nie mówią. - Ciekawe, czy dziadek nosił spódniczkę, kiedy był mały i tutaj mieszkał? - Dee usiłowała zajrzeć do jednego z okien z tyłu domu, ale wewnątrz było zbyt ciemno, Ŝeby mogła coś zobaczyć. - Wątpliwe - Ken roześmiał się szyderczo. - Urodził się tuŜ przed Wielką Interwencją. Wtedy dzieci nosiły takie ubrania jak my... - Urwał nagle, nie mając pewności. - Ale czytałem, Ŝe mieszkańcy Kaledonii często noszą spódniczki, więc moŜe i on teraz to robi. I tata równieŜ. - Zastanawiam się, czy dziadek jest miły? Naprawdę chciałabym, Ŝebyśmy mogli odwiedzić jego i tatę. Myślisz, Ŝe kiedyś będzie to moŜliwe? - Mama nigdy nas nie zabierze. To pewne. - Nie. - Dee skinęła głową. - Ona uwaŜa, Ŝe Ziemia to najlepsze miejsce, w którym moŜna Ŝyć. - Ja nie jestem tego taki pewny. Kiedy urosnę, polecę na Kaledonię i sam się przekonam. - Zabierz mnie ze sobą! - poprosiła Dee. Zanim Ken zdąŜył odpowiedzieć, jego ręczny nadajnik zapiszczał cicho. Z westchnieniem przycisnął guzik z napisem ODBIÓR. Ostry głos mamy, którego nie mogli zignorować, polecił im natychmiast wracać do samochodu. Nagle oczy Dee zapłonęły dzikim blaskiem. Zacisnęła piąstki. - Kenny, proszę! Proszę, obiecaj mi, Ŝe zabierzesz mnie na Kaledonię. - Głuptas z ciebie - skarcił ją Ŝyczliwie. - No... dobrze. Obiecuję. A teraz wracajmy do auta, zanim mama przyjdzie po nas i zacznie prawić nam kazanie. Ostatnią rozrywką, jaką zaplanowała dla nich Masha, miał być piknik, a po nim długi spacer dzikim północno-zachodnim brzegiem wyspy, gdzie będą mogli obejrzeć klify i morskie jaskinie i moŜe zobaczą jakieś rzadkie ptaki. Dojechali samochodem do mielizn Gruinart, które tworzą wąską „talię” wyspy. Dawno temu mielizny te osuszono, by wziąć ziemię pod uprawę, ale teraz wróciły do poprzedniego stanu i załoŜono na nich ptasi rezerwat. - Na Islay mieszkało kiedyś piętnaście tysięcy osób powiedziała babcia Masha - i wybito większość miejscowej fauny. Kiedy jednak Wielka Interwencja otworzyła ludzkości drogę do gwiazd, wielu mieszkańców wyjechało stąd, by kolonizować nowe planety, tak jak ludzie z innych części Ziemi. Ci, którzy pozostali, przezornie dbają o ziemię, rośliny i zwierzęta, Ŝeby ich wyspa na zawsze pozostała piękna. - Czy niektórzy z tutejszych mieszkańców udali się na Kaledonię? - zapytała Dee. - Tak - odparła lakonicznie babcia Masha. Potem zmieniła temat rozmowy i zaczęli mówić o bitwie nad Loch Gruinart. Do tego czasu wszyscy, nawet Ken, przeczytali historię o Diable z Kilnave z ksiąŜki, którą Dee znalazła na promie. Kiedy Robbie Strachan sprawdził w miejscowym Telecomie, okazało się, Ŝe wśród subskrybentów nie ma ani Johna Quentina ani Magdali MacKendal, więc Dee pozwolono zatrzymać płytkę-ksiąŜkę. Viola bardzo powątpiewała w prawdziwość opowieści o Diable z Kilnave. Zasięgnęła informacji u kustosza Islay Museum i przekonała się, Ŝe Ŝadne źródła nie potwierdzają, by karzeł znany jako Dubh Sith, prawdziwa postać historyczna, był odpowiedzialny za krwawą masakrę MacLeanów. A gdy zapytała, czy Diabeł z Kilnave nadal krąŜy po wrzosowiskach, poraŜając śmiercią w płomieniach nieostroŜnych wędrowców, kustosz roześmiał siei nazwał to bzdurą opowiadaną przez Ŝądnych sensacji ludzi. Viola odparła, Ŝe tak właśnie podejrzewała i posłuŜyła się tym przykładem, by wygłosić dzieciom wykład na temat zdrowego sceptycyzmu.
Przez chwilę oglądali pole bitwy z roku 1598, połyskującą połać słonych wrzosowisk rojących się od wodnego ptactwa. Dee zapisała gatunki, które rozpoznała. Później ruszyli drogą prowadzącą na zachodni brzeg Loch Gruinart w stronę Kilnave. Po przejechaniu pięciu kilometrów dotarli do nie rzucającej się w oczy tablicy na poboczu drogi, która skierowała ich na krótką ścieŜkę z prawa. Dotarli nią do pozbawionego dachu kamiennego kościoła wznoszącego się nad mieliznami. Wszyscy wyszli z auta, a ciocia Rowan wzięła kamerę i nakręciła Tri-D wideofilm w miejscu, gdzie wiele wieków temu dokonano tak okropnego mordu. Kościół św. Nave zbudowany był z masywnych szarych kamiennych bloków, poplamionych Ŝółtymi porostami. Kamienny krzyŜ pokryty ledwie widocznymi płaskorzeźbami stał na zewnątrz. Dee od pierwszej chwili znienawidziła to miejsce, mimo Ŝe otaczały je róŜnokolorowe dzikie kwiaty. Uczucie niepokoju powróciło ze zdwojoną siłą, jeszcze bardziej przejmujące niŜ podczas podróŜy na północ. Nie zgodziła się przejść przez rozpadające się łukowe drzwi zrujnowanego kościoła, które przypominały jej zębatą paszczę, i pierwsza wsiadła do samochodu, gdy babcia Masha powiedziała, Ŝe czas ruszać dalej. Za Kilnave droga prowadziła obok paru opuszczonych zagród, a potem zawracała w głąb wyspy, z dala od Loch Gruinart, i mijała Loch Ardnave, jeziorko rojące się od gniazdujących kaczek i perkozów. Zatrzymali się na krótko, by Dee mogła odnotować ich obecność w swoim notesie. Wreszcie dotarli do końca drogi na brzegu morza, gdzie wśród wydm Traigh Nostaig znajdowało się kilka kamiennych chatek dla turystów. Na parkingu stały dwa inne pojazdy naziemne, a na brzegu widać było kilka osób. Chmury znowu przesłoniły niebo i wielkie fale z szumem uderzały o brzeg. Lecz w ich schronieniu zrobiło się przyjemnie, gdy ciocia Rowan i wujek Robbie rozpakowali lunch i postawili na białym od soli drewnianym stole. Natychmiast pojawiło się stadko mew łakomych. Ken zaczaj odganiać nachalne ptaki, ale babcia Masha kazała mu usiąść i uŜyła swojej silnej koercji, by je wypędzić. Dee wyjęła przewodnik, przejrzała wizerunki wszystkich mew, zanim zidentyfikowała gatunki, a potem z powagą, postukując paznokciem, zapisała: mewa polarna, mewa modrodzioba, mewa pospolita, mewa siodłata, mewa mała. - Bardzo dobrze. - Viola skinęła głową z aprobatą. - A czy widzisz tego duŜego, ciemnego ptaka szybującego nad morzem? - Tak, mamo. - To wydrzyk tęposterny. Rzadko spotykany. Znajdź go w swojej ksiąŜce. Dee posłusznie naciskała prawy górny róg płytki, aŜ pojawił się obraz tego morskiego drapieŜnika... I wtedy znów się to stało. Twarz dziewczynki stęŜała jak maska. Wrócił ten, kto przedtem sondował jej umysł! Tym razem robił to bardzo delikatnie i ostroŜnie i omal tego nie zauwaŜyła. Kiedy juŜ jednak się zorientowała, wyparła go bez trudu. Ale mama nie moŜe się o tym dowiedzieć! - No, nie wciągniesz tego ptaka na listę? - zapytała z rozdraŜnieniem Viola. - Tak, ale muszę zidentyfikować go sama. Stąd nie widzę go dostatecznie dobrze, by stwierdzić, czy jest to wydrzyk tęposterny, czy ostrosterny lub jakiaś inna odmiana wydrzyka. Zapomniałaś, mamo, Ŝe ja nie mam zmysłu dalekowidzenia. - Trzymaj się mocno! szeptała w myśli. Wróg nie moŜe wtargnąć do mojego umysłu. Aniele! PomóŜ mi utrzymać zasłoną mentalną! Wujek Robbie wyjął małą lornetkę z kieszeni kurtki. - Weź ją, dziecko. Moje własne dalekowidzenie teŜ nie jest najlepsze, dlatego zawsze noszę przy sobie lornetkę, kiedy tropię ptaki. Dee, nic nie widząc, zerknęła przez lornetkę, a potem w milczeniu stuknęła w płytkę. W notesie pojawił się napis: wydrzyk tęposterny. - No, nareszcie - Viola uśmiechnęła się ponuro. - Zabierzemy się do jedzenia?
Personel hotelu zapakował im sandwicze z miejscowym serem i cienkimi plastrami rostbefu posmarowanymi musztardą. Były równieŜ selery i marchewki, chrupiące zielone jabłka z Nowej Zelandii i piernik przyprawiony imbirem. Dzieci napiły się zimnego mleka, a dorośli gorącej, słodkiej herbaty, którą - za dotknięciem guzika zaparzyła zodŜiruska manierka. Skończywszy jeść, wyjęli z samochodu plecaki. Później babcia Masha zaprogramowała autopilota pojazdu i odesłała go. Będzie czekał na nich w miejscu, gdzie zakończą pieszą wędrówkę. - Myślicie, Ŝe w Sanaigmore będziemy mogli zwiedzić stary dom MacGregora? - zapytała ciocia Rowan. Masha pokręciła głową. - Zapytałam o to w hotelu dziś rano. Farma jest własnością prywatną, niedostępną dla turystów. Ale będziemy mogli zobaczyć ją z klifów i moŜe przyjrzeć się jej z bliska, gdy wrócimy do samochodu. Zapięła swój plecaczek. - No, ruszajmy. Nikt nie zauwaŜył, Ŝe Dee prawie nic nie zjadła. WłoŜyła na ramiona swój plecak jak w transie, nie zwracając uwagi na biegające po brzegu ptaki. Tajemniczy ktoś, kto przedtem sondował jej umysł, nie zrezygnował. Później okazało się, Ŝe Dee niewiele zapamiętała z pierwszej godziny wędrówki, podczas której jej mózg był nieustannie atakowany. AŜ wreszcie, ku jej wielkiej uldze, ataki ustały. Nadal była bezpieczna za swoją mocną niebieską zbroją i znacznie mniej się teraz bała. Kimkolwiek był napastnik, nie zdołał przebić jej zasłony mentalnej. Była bardzo dumna z siebie i przy najbliŜszej okazji opowiedziała Kenowi o swoim zwycięstwie. - Mam tylko pięć lat, ale jestem silna - pochwaliła się. - W takim razie ponieś mój plecak - zaŜartował Ken. Lecz Dee tylko pokazała mu język i wysforowała się na czoło wycieczki. Biegła po nierównym, wysokim brzegu, powtarzając w myśli triumfująco: Jestem silna jestem silna jestem silna! ŚcieŜka opadła w dół przy małym strumyku w skalnym zagłębieniu terenu. Dee zobaczyła, Ŝe coś porusza się między głazami i stanęła jak wryta. Najpierw pomyślała, Ŝe to jakieś zwierzę i wyciągnęła z kieszeni lornetkę wuja Robbiego, by mu się przyjrzeć. Ale to nie było zwierzę. Mknąc szybciej od małpy, wbiegło w szczelinę między dwiema ogromnymi skałami niemal w tej samej chwili, gdy mu się lepiej przyjrŜała. Widziała tę istotę wyraźnie tylko przez moment: męŜczyznę niemal tak małego jak jej brat Ken, o krzywych nogach i nieproporcjonalnie długich rękach. Był ubrany w czarny strój i miał długie, rozczochrane czarne włosy i brodę. To był Dubh Sith. Nie! To tylko bajka! On nie moŜe być prawdziwy. Och, Aniele... Kiedy dorośli członkowie rodziny i Ken dołączyli do niej, stała jak skamieniała, nadal z lornetką przy oczach. - Odkryłaś coś interesującego, Dody? - zapytała mama. Dziewczynka powoli opuściła lornetkę. - Tak myślałam, ale to zniknęło, cokolwiek to było. Oddała lornetkę wujkowi Robbiemu, starannie ukrywając strach za maską mentalną. Od tej chwili trzymała się blisko dorosłych; czasami zatrzymywała się i szybko omiatała wzrokiem okolicę. Ale niczego tam nie zobaczyła. Dotarli do morskiej jaskini średniej wielkości, pełnej gniazd gołębi skalnych, i odkryli najbardziej interesującego ptaka z tych, które dotąd widzieli. Był to siedzący na pobliskiej skale duŜy białozór, który przypatrywał się gołębiom wlatującym i wylatującym z pieczary. Dee, przyjrzawszy mu się przez lornetkę, wpadła w zachwyt. Obejrzała kilka programów Tri-D o tych rzadkich ptakach i juŜ raz widziała z duŜej odległości Ŝywego białozora z szarej islandzkiej odmiany. Ale ten był grenlandzkim białozorem, niemal białym. Nagle ten wspaniały drapieŜny ptak wzbił się wysoko w górę, a po chwili znalazł się z powrotem tuŜ nad ich głowami. Zatrzymał się,
zanurkował w powietrzu z niewiarygodną szybkością, spadł na gołębia i odleciał w stronę morza z bezwładnym ciałem ofiary w szponach. Kierował się ku ciemnym szkierom majaczącym na tle białej piany. Dee powoli wypuściła powietrze z płuc. Ten piękny ptak zabił, aby zjeść. Wiedziała, Ŝe sokoły tak postępują, ale nigdy tego nie widziała na własne oczy. Zasmuciło ją, Ŝe niektóre istoty rodzą się do zabijania, potrzebują Ŝycia innych stworzeń, by móc przeŜyć. Dodała do swojej listy gołębia skalnego i białozora, a potem szła obok wujka Robbiego, pogrąŜona w ponurych rozmyślaniach. Ludzie równieŜ zabijali zwierzęta na pokarm. PrzecieŜ rostbef z ich sandwiczy był niegdyś ciałem Ŝywego stworzenia! Niektórzy koledzy Dee z przedszkola jedli wyłącznie warzywa z szacunku dla Ŝycia zwierząt. Dziewczynka wspomniała o tym interesującym pomyśle mamie. Ta jednak tylko zmarszczyła brwi, nazwała to sentymentalną bzdurą i kazała jej skończyć kotlet wieprzowy. Oczywiście zwierzęta domowe wcale nie cierpiały umierając, tak jak musiał cierpieć biedny gołąb zabity przez białozora. A moŜe nie? Niejasno przypomniała sobie program z Ŝycia dzikich zwierząt, w którym narrator twierdził, Ŝe stworzenia pochwycone gwałtownie przez drapieŜniki niemal natychmiast wpadały w szok i nie czuły bólu. Czy to prawda? JeŜeli Bóg jest dobry, mógł tak zrobić zwłaszcza Ŝe sam stworzył teŜ mięsoŜerców... Rozmyślając o tej i o innych tajemnicach Dee niemal zapomniała o strachu. Po południu dotarli do Zatoki Sanaigmore, nad którą stało kilka zrujnowanych kamiennych chat. Wyglądały na zagubione i smutne, tym bardziej Ŝe ołowiane chmury zaciągnęły niebo. Kiedy wędrowcy odpoczęli wśród wydm i zjedli podwieczorek, wujek Robbie opowiedział o Rugach z dziewiętnastego wieku. Drobni dzierŜawcy, którzy zamieszkiwali wtedy Hebrydy i Szkocję kontynentalną, zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów, gdyŜ bogacze-właściciele ziemi chcieli stworzyć wielkie pastwiska dla owiec. - Ale czy ci drobni farmerzy nie mogli się bronić? - zapytała z przeraŜeniem Dee. Wujek Robbie potrząsnął przecząco głowa. - Byli bezsilni. W tamtych czasach prawo było po stronie bogaczy i mówiło, Ŝe własność jest waŜniejsza od ludzi. Dlatego biedni farmerzy stracili swoje domy i musieli zamieszkać gdzie indziej, na przykład w Ameryce. Ci ludzie wiele wycierpieli. Szczęśliwcy pozostali w ojczyźnie i paśli owce - a niektórzy z nich byli przodkami Jamiego MacGregora. - Uśmiechnął się do Dee i Kena. I waszymi. Babcia Masha pokazała miejsce, w którym mieszkali MacGregorowie. Było połoŜone w pewnej odległości od brzegu zatoki. Nie było tu juŜ owiec, a chatę ubogiego dzierŜawcy zastąpiła luksusowa prywatna willa. Przyglądając się odległym budynkom, otoczonym smaganymi wiatrem drzewami i krzewami ozdobnymi, Dee poczuła nagły strach. To miejsce... Nagle uświadomiła sobie, Ŝe to właśnie ono jest źródłem wszystkich złych odczuć, które prześladowały ją od przybycia na Islay. Ale kiedy podeszła do Kena, który rzucał kamieniami w fale, i powiedziała mu o swoim odkryciu, nie uwierzył jej. - Wszyscy wiedzą, Ŝe Jamie MacGregor był jednym z największych ludzi, jacy kiedykolwiek Ŝyli na świecie. - Nie starał się ukryć szyderstwa. - Zmusił normalnych, Ŝeby dobrze traktowali Prawdziwych Ludzi. Jego stary dom po prostu nie moŜe emitować złych wibracji. - To nie dom - odparła Dee. Wargi jej drŜały i z największym trudem powstrzymywała płacz. - To ci, którzy są w środku!... Kenny, to oni próbowali wtargnąć do mojego umysłu, nie Gi czy tamten Krondaku. Jestem tego pewna! - Powiedziałaś, Ŝe sondujący był egzotykiem... - Tak. MoŜe egzotycy mieszkają w tym domu. Źli! Widziałam teŜ Diabła z Kilnave, kiedy byliśmy w pobliŜu klifów... - Całkiem ci odbiło! Wiesz?! Pleciesz duby smalone! - Ken odwrócił się do niej plecami i wyczuła, Ŝe ogarnął go wielki strach. A jednocześnie jej słowa budziły w nim gwałtowny sprzeciw. - Zostaw
mnie w spokoju! - warknął. - Powiedz mamie, jeśli tak bardzo się boisz. A teraz spływaj! Oczywiście nie mogła powiedzieć ani mamie, ani Ŝadnemu z dorosłych. Po prostu było to niemoŜliwe. Nie mogła teŜ pozwolić, by dostrzegli jej lęk. Upokorzona, poczułaby się znacznie gorzej. Zasłoniła twarz rękami, modląc się do swojego anioła stróŜa, zanurzając się w słodkiej, róŜowej sadzawce mocy redaktywnej. Później mama ją zawołała i ruszyli wreszcie dalej, by przejść ostatni odcinek trasy, kierując się ku wzgórzom Ton Mhor. Babcia powiedziała, Ŝe na pewno znajdą tam gniazdujące w nadbrzeŜnych urwiskach nurzyki i mewy trzypalcowe oraz alki. Ajeśli naprawdę dopisze im szczęście, moŜe nawet zobaczą maskonury! Cholerny bachor! Musiałaś się od niej odchrzanić, co? Nie odstępowałam jej prawiegodzinę uŜyłam wszelkich znanych mi sztuczek i nie miałam więcej szczęścia od ciebie. Ta jej niewiarygodniepotęŜnazasłonamentalna stała się jeszcze mocniejsza odkąd rozegraliśmy z nią naszą gierkę w Edynburgu. Dodany został bardzo silny czynnik redaktywny. To dziecko urosło. Nadal jest kryptooperanktą gdyŜ nie ma Ŝadnych zewnętrznych przejawów metafunkcji ale jestem pewna Ŝe wyczuwa Hydry podczas gdy chłopiec i troje dorosłych z klasy mistrzów i WielkaMistrzyniMasha nie. MoŜe być niebezpieczna, Maddy. Tak... Wystawić na szwank nasz plan. Cholerne bzdety! To tylko dziecko. Fury ostrzegłby nas gdyby była naprawdę niebezpieczna. Fury mógł nie wiedzieć. FurydrogiFury wie wszystko! Cele, Fury przedstawił nam swój plan w ogólnych zarysach. Skąd mógł przypuszczać Ŝe dziecko-kryptooperant będzie miało zasłony mentalne godne mistrza nie mówiąc o psychowraŜliwości dzięki której wyczuwa Hydry? Maddy i ja zmiękczyliśmy ją na promie próbowaliśmy dostać się do jej czaszki Ŝeby ją zneutralizować ale nie mieliśmy szczęścia. ...Parni? [Niepokój] Nadal będziemy mieli tę ucztę prawda? Nie przejmuj się mała Cele. Ale Quint i Maddy przypuszczalnie mają rację. Jak zwykle. Wygląda na to Ŝe będziemy musieli zmienić plan ataku i to wszystko. MoŜemy pominąć dziewczynkę i Wielką Mistrzynię. Zgadzam się. Nasz metakoncert moŜe być niedostatecznie silny, by unieszkodliwić ją + dorosłych z klasy mistrzów. Cholera! MoŜe pozwolicie mi Ŝebym stanął na szczycie klifu i po prostu zepchnął tego dzieciaka w dół? Koercyjnymetakoncert nie będzie potrzebny - tylko ruch nadgarstka. Spadnie razem z trójką dorosłych i szok + obraŜenia fizyczne unicestwią jej zasłony mentalne i wpadnie nam w ręce. 0 tak zróbmy to jak Parni chce. Nie chciałabym stracić tej dziewczynki! [śal] Wiecie Ŝe byłaby bardzo smaczna. Jej silne ukryte metazmysły miałyby śliczny zapach, który wynagrodziłby nam kiepski smak niedojrzałejsiływitalnej. [Śmiech] Mała Cele chcesz za wiele! Zaczekaj aŜ zjemy kolację i pokaŜę ci, Ŝe ZA DUśO moŜe być wspaniałe... Przestaniecie wreszcie się wygłupiać? Parni twój pomysł nie wchodzi w grę. Wszystkie składniki Hydry muszą być na miejscu gotowe do przyjęcia 2Strachanów&RowanGrant i zabrać ich szybko do jaskini. Trzeba całkowicie ich unieszkodliwić, zanim wydadzą telepatyczny okrzyk albo nacisną guziki alarmowe na swoich ręcznych nadajnikach. Przypominam wam Ŝe ta trójka naukowców to ci których Fury polecił nam wyeliminować. Dziewczynka nie jest z nim związana. Maddy ma rację. Maddy zawsze macholernąrację. 1 tak będzie to wspaniały posiłek. Jestem taka głodna, Ŝe osłabłam...
To lepiej wytęŜ wszystkie siły do cholery i włącz się w metakoncert tym razem Cele Ŝadnych sztuczek z wrzącym mózgiem lub innych kretyńskich pomysłów. I ty Parni teŜ bo nie chciałabym być na twoim miejscu. Nie mogą wydać śADNEGO OKRZYKU nie moŜe być teŜ innych oznak Ŝe coś im się stało pozostali muszą pomyśleć Ŝe po prostu odeszli. [Entuzjastyczna zgoda] Co z chłopcem? Myślałam o tym. TeŜ musimy pozwolić mu Ŝyć. Ochchch... Zgadzam się z Quintem. JeŜeli WielkaMistrzyniMasha będzie obciąŜona dwojgiem małych dzieci, upłynie sporo czasu zanim zaniepokoi ją zniknięcie dorosłych członków rodziny. Ochchch... Hej małaCele nie martw się i tak czeka nas najlepsza uczta odkąd ugrzęŜliśmy na tej cholernejwyspie. Trzech operantów klasy mistrzów! To będzie megaendorficzne! Wystrzelimy się na orbitę słoneczną. [Niechętna zgoda] Ale wiesz Ŝe ja lubię młodych. Quint przeskanowałaś dokładnie ten obszar? Musimy mieć pewność, Ŝe w pobliŜu nie będzie Ŝadnych innych metapsychików klasy mistrzów gdy zastawimy pułapkę. Profesor Masha ma dość kiepski zmysł dalekowidzenia myślę Ŝe nie wyczuje przez grube prekambryjskie skały tego co stanie się w jaskini ale bardziej utalentowany Wielki Mistrz mógłby. Przy klifach z gniazdującymi ptakami jest teŜ kilku innych ornitologów-amatorów i wycieczkowiczów, ale tylko dwóch to metapsychicy na dodatek o niskiej mocy. Prawdopodobnie do czasu przybycia naszych przyjaciół pokaŜe się więcej ludzi ale nie powinno to nam pokrzyŜować planów. Na całej wyspie znalazłam tylko 6 innych WielkichMistrzów i trzech to Gi. Nie ma Ŝadnego w pobliŜu nas. Doskonale. Zajmijmy więc miejsca. śyczę wszystkim bon apetit! Mała Cele NAPRAWDĘ PRZESADZASZ. ŚcieŜka prowadząca na przylądek Ton Mhor była stroma i Dee zmęczyła się, zanim w końcu dotarli na szczyt - nie tylko fizycznie, lecz takŜe psychicznie z powodu fali strachu, która zalewała ją i znowu się cofała przez cały ten weekend. Nadal wyczuwała złą egzotyczną osobowość w pobliŜu i była przeraŜona. Ale nieznana siła nic nie zrobiła, tylko próbowała zajrzeć do jej umysłu. Dee wiedziała, Ŝe moŜe do tego nie dopuścić. Dlaczego więc miałaby sobie nią zawracać głowę? Tak naprawdę to chciała tylko odpocząć. Pozostali wycieczkowicze natychmiast udali się na punkt obserwacyjny na skraju urwiska w poszukiwaniu ptaków, ale Dee usiadła na skrawku murawy, który uchował się po zawietrznej stronie wielkiej skały, i nie ruszyła się z miejsca. W górze szybko przepływały chmury. Nie słyszała huku fal uderzających o podnóŜe klifów ani ostrych okrzyków mew trzypalcowych. Ken i dorośli patrzyli w dół spoza ogrodzenia, znajdującego się w odległości około dwunastu metrów od skraju przepaści. Inna grupa turystów filmowała ptaki lub przyglądała im się przez lornetki. Nagle kilka osób krzyknęło ze zdumienia i po paru minutach babcia Masha wróciła po dziewczynkę. - Znaleźliśmy gniazda alk i maskonurów, Dorotheo - powiedziała wesoło. - Chodź i przyjrzyj im się przez lornetkę wujka. - Ja naprawdę jestem bardzo zmęczona. - Dee z całej siły starała się, by głos jej nie drŜał. Babcia Masha nie znosiła skamlania. - Dość mam na dzisiaj obserwacji ptaków. Proszę, chciałabym wrócić do samochodu. Jestem pewna, Ŝe sama znajdę drogę. Podaj mi kod do drzwi i zaczekam na was w środku. Babcia Masha zmarszczyła brwi. Na jej twarzy odmalowała się troska, a nie irytacja. - Biedne maleństwo. To była naprawdę daleka wędrówka, prawda? Ale właśnie dotarliśmy do najlepszego ptasiego rezerwatu na całej Islay. I mam wspaniałe wieści! Jedna z osób, z którą właśnie rozmawialiśmy, powiedziała, Ŝe zauwaŜono małe stado retroewoluowanych wielkich alk pływających wokół skał w odległości tylko kloma lub
niewiele dalej. Dotrzemy tam tą samą skalną ścieŜką. Twoja mama, wujek Robbie i ciocia Rowan chcą zaraz wyruszyć. - Wielkie alki? - Wielkie czarno-białe nieloty podobne do duŜych pingwinów. Są wysokie prawie na metr. Zostały wytępione w roku 1844. Ale jakieś dziesięć lat temu spece od inŜynierii genetycznej uŜyli DNA ze skór zachowanych w British Museum i udało im sieje odtworzyć. Kolonie rozrodcze tych ptaków nadal są małe i rzadko spotykane, więc będziemy mieli wiele szczęścia, jeśli je zobaczymy. Dee odwróciła się. Pomimo determinacji, łzy popłynęły jej po policzkach. - Babciu, źle się czuję. Przykro mi, Ŝe jestem taka nieznośna. MoŜe po prostu posiedziałabym tu sama i zaczekała na was, kiedy pójdziecie zobaczyć te wielkie alki. - Nie, to niemoŜliwe, Dorotheo. - Masha westchnęła, a potem uśmiechnęła się widząc Ŝałosną minę dziewczynki. - Nie martw się, kochanie. Zaczekam z tobą. Myślę, Ŝe powinnaś się zdrzemnąć. Kiedy się obudzisz, na pewno poczujesz się znacznie lepiej. Mogę zostać. JuŜ widziałam wielkie alki. Powiem pozostałym i wrócę do ciebie. Dee zamknęła oczy. Och, mój Aniele, naprawdę chciałabym zasnąć i zapomnieć o tym okropnym uczuciu! Czemu jestem taka pewna, Ŝe stanie się coś strasznego? Czy powinnam powiedzieć babci o złych egzotykach w tamtej willi? Czy powinnam powiedzieć jej o nieznanej istocie sondującej umysły?... Nie chcę, Ŝeby ktoś nazwał mnie głupiutkim dzieciakiem! Chcę się tylko schować. Ukryć za moim silnym niebieskim murem, unosić się na mojej ślicznej róŜowej sadzawce i być bezpieczna. To wszystko, czego chcę. Czy nie mogę mieć chociaŜ tyle? - No, juŜ. Wszystko załatwione. Dee otworzyła oczy. Babcia stała obok z Kenem, który miał ponurą minę. - Zaczekamy tu we trójkę, a twoja mama, ciocia i wujek pójdą zobaczyć wielkie alki w Geodh Ghille Mhoire. - Ja chciałem pójść z nimi! - powiedział Ken ze złością. Masha rozpięła swój plecak, wyjęła z niego poduszkę i uklepała ją. - Ty teŜ jesteś zmęczony, Kennecie. Wędrówka do Geodt Ghille Mhoire jest bardzo męcząca, dlatego powinieneś tutaj zostać, jak powiedziała twoja mama. Usiądź obok mnie na poduszce. Zdaje się, Ŝe trawy wystarczy tylko dla Dorothei. Nadal utyskując, Ken usiadł. - Co to znaczy gio gilmor? - spytała sennie Dee. - „Przepaść Gilmora”. To stroma rozpadlina na północnozachodnim skraju wyspy. Kiedyś zdarzyła się tam straszliwa katastrofa morska. Ale to niewaŜne. Opowiem wam inną historię, którą usłyszałam, gdy po raz pierwszy przybyłam na Islay. Masha jednym ramieniem objęła Kena, a drugim Dee. Od czasu kuracji odmładzającej babcia nie była taka miękka jak przedtem, ale nadal miło było tulić się do niej. - Dziadek opowiedział ci tę historię? - spytał Ken. - Tak. A teraz nic nie mów i słuchaj. Jest to opowieść o wielkiej pieczarze Bholsa znajdującej się na drugim brzegu Loch Gruinart. To największa jaskinia w całej zachodniej Szkocji. Ludzie chronili się w niej od wieków i nawet trzymali owce w pobliŜu wejścia. Bali się jednak w nią zagłębić, poniewaŜ mówiono, Ŝe jest to korytarz prowadzący prosto do ognistego świata podziemnego. - Chcesz powiedzieć piekła? - zapytał chłopczyk z powątpiewaniem. - Tak. A teraz pozwól mi dalej opowiadać. Pewnego dnia jakiś dzielny dudziarz powiedział, Ŝe zamierza sam zbadać, co się kryje w tej wielkiej jaskini, i wszedł do niej grając „Lament MacCrimmona”, a jego piesek biegł za nim... Dee zamknęła oczy i pozwoliła, by spokojny głos babci Mashy napełnił jej umysł, wypierając wszystko inne. Śniło się jej, Ŝe jest białozorem, lecącym wysoko nad skalistym
przylądkiem i śledzącym z oddali mamę, wujka Robbiego i ciocię Rowan. Kiedy trzy maleńkie postacie zbliŜyły się do długiej, głębokiej rozpadliny, zaczęły się śpieszyć. Wiatr przyniósł ledwie dosłyszalne dziwne dźwięki. Czy to wołanie wielkich alk? Białozor poszybował wyŜej, zatoczył krąg nad spienionym morzem i zawrócił w stronę Geodh Ghille Mhoire. Trzy postacie dotarły na skraj rozpadliny. A potem sokół patrzył z przeraŜeniem, bezsilny, jak skoczyły w przepaść. Spadały, koziołkując, powoli, bardzo powoli w dół jak liście. Ich umysły i usta nie wydały Ŝadnego okrzyku, aŜ znaleźli się na półce skalnej. Fale zahuczały i zasyczały, zalewając szczelinę, wycofały się niechętnie, a potem z rykiem wróciły, oblewając trzy nieruchome ciała. W boku szczeliny był ciemny otwór. Wybiegła z niego skulona czarna postać, która poruszała się szybko jak pająk. To Diabeł z Kilnave. Spadając w dół jak kamień białozor zaskwirzył ostrzegawczo. Słysząc to troje ludzi leŜących na mokrej skale powoli podniosło głowy i dostrzegło zbliŜającego się potwora. - Wstańcie! - krzyknął białozor-Dee. - Uciekajcie! Uciekajcie! Ale ludzie sprawiali wraŜenie sparaliŜowanych - albo jej nie zrozumieli. Przeleciała obok ich obojętnych twarzy i z wyciągniętymi szponami i otwartym szeroko dziobem rzuciła się na Diabła. Karzeł natychmiast zamienił się w olbrzymią, niezgrabną, większą od słonia czarną bestię o czterech okropnych głowach. Jego osiem oczu świeciło niebieskobiałym blaskiem jak konstelacja złych gwiazd, języki zaś wysuwały się z czerwonych ust i chowały. Cztery długie, giętkie szyje nachyliły się nad wujkiem Robbim, a liczne czarne kończyny mocno go przytrzymały. Śliskie wargi ściągnęły się. Potwór zaczął wsysać jego Ŝycie. Dee rzuciła się na potwora wołając: NIE NIE PRZESTAŃ PRZESTAŃ Ból. Najstraszliwszy ból, jaki kiedykolwiek czuła. Trwał tylko chwilę, a kiedy ustał, czterogłowy potwór znikł. Dee wydawało się, Ŝe widzi dwóch męŜczyzn i dwie kobiety ukrytych głęboko w zielonej, wilgotnej jaskini, śmiejących się na całe gardło. Na skalnym podłoŜu dostrzegła trzy dymiące ciemne pagórki, które wyglądały jak naręcza na pół spalonych wodorostów. Mama, wujek Robbie i ciocia Rowan zniknęli. - Wynoś się stąd! - powiedzieli ludzie o czerwonych ustach i błyszczących oczach. - Wynoś się stąd, ty głupi ptaku, i sam sobie szukaj poŜywienia! Nic tu dla ciebie nie zostało. Tylko popioły. Wtedy Dee zrozumiała, czym są dymiące kupki. Krzyknęła i, zrozpaczona i wściekła, rzuciła się na czwórkę dorosłych. Zanim jednak zatopiła w nich szpony, ludzie ponownie zamienili się w Ŝarłocznego potwora, który rozwarł czarne ramiona. Chwycił ją i ściągnął usta, gotów do straszliwego posiłku. Znów przeszył ją straszny ból... Dee obudziła się z głośnym płaczem. Ken równieŜ krzyczał na całe gardło gdzieś w pobliŜu. Nie była białozorem, tylko sobą, a ból był prawdziwy. Coś przykrywało jej głowę i ktoś ściskał ją tak mocno, Ŝe oddychała z trudem. Kopała i szamotała się, aŜ w końcu zdołała się uwolnić i opadła na pokryty pyłem grunt, oszołomiona nagłym światłem, szlochając, łykając ślinę i cięŜko dysząc. Złapawszy oddech, odpełzła na niewielką odległość, nadal słysząc krzyki Kena; była tak wstrząśnięta, Ŝe kręciło jej się w głowie. Zawroty głowy minęły po kilku minutach. A potem zobaczyła, Ŝe to nie Diabeł z Kilnave próbował ją zmiaŜdŜyć. To była babcia Masha! Babcia siedziała odwrócona plecami do sporego głazu, a jej młodzieńcza twarz tak się zmieniła, Ŝe trudno było ją poznać. Oczy miała zaciśnięte, usta wykrzywione. Wydawała rytmiczne, nieludzkie dźwięki, jakby kaŜdy oddech sprawiał jej nieznośny ból, i tuliła Kenny’ego do piersi, bijąc go i wyjąc. Jej rozpięty Ŝakiet częściowo
osłaniał głowę chłopca. Dee usłyszała krzyk umysłu Mashy: Mamcięmamcięmamcię niepuszczęcię nigdycięniepuszczę ty DIABLE! Dziewczynkę sparaliŜował strach. Co się działo z babcią? - Puść go! - wrzasnęła. - Babciu, puść Kena, sprawiasz mu ból! Czy Diabeł z Kilnave w jakiś sposób dostał się do umysłu babci? Dee próbowała znów krzyknąć, ale zdała sobie sprawę, Ŝe nie moŜe wydobyć z gardła Ŝadnego dźwięku. Odzyskała siły dopiero wtedy, gdy zamknęła oczy i przywołała uzdrawiającą czerwień. Wstała z trudem i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę punktu obserwacyjego na urwisku. - Pomocy! Niech ktoś mi pomoŜe! Ale nikogo tam nie było. Zawróciła, kierując się ku stromej ścieŜce prowadzącej do parkingu. Starając się nie słyszeć słabnących krzyków Kena i strasznych dźwięków, które wydawała jej babka. - Pomocy! Pomocy! Chwiejnym krokiem schodziła w dół, potykała się o korzenie wrzosu i o skały, podnosiła się, uciszała ból, krzyczała i szła coraz dalej i dalej... DZIECKO. ZATRZYMAJ SIĘ. Zatrzymała się w pół kroku, unieruchomiona koercją, bliska omdlenia, przekonana, Ŝe czterogłowy potwór, który przyprawił babcię o szaleństwo, teraz i ją schwytał swą śmiercionośną mocą mentalną. Nie, dziewczynko. Jesteś bezpieczna. Nic złego ci nie zrobię. Jestem urzędnikiem Magistratu Galaktycznego. Kimś w rodzaju policjanta. Otwórz przede mną swój umysł i powiedz mi, co się stało. OTWÓRZ. Pochłonęła ją błękitna fala. To koercją. Prawie przełamała jej tarczę ochronną, a jednak w końcu nie zdołała. Nadal jest bezpieczna! Ale babcia Masha i Kenny... Spojrzała w twarz starszego męŜczyzny, który ukląkł przed nią, trzymając ją za ramiona. Miał na sobie jaskrawopomarańczową sportową kurtkę. - Moja b-babcia... mój b-brat... - wyjąkała. A potem po raz pierwszy zobaczyła go naprawdę i szepnęła: - To pan! Uspokój się, Dorotheo Macdonald. Nie skrzywdzę cię. Pomogę ci, jeśli będzie to moŜliwe. [Na Wszystko-Przenikającego! Jaką mocną zasłonę mentalną tka to dziecko! Chyba nie zdołam jej pokonać]. Maleńka, powiedz mi w mowie dźwiękowej, co się stało. Coś cię boli? - Nie... - Tak, to był znajomy z widzenia Krondaku, ale juŜ nie mówił jak fałszywy Szkot! - Moja babcia - dopadł ją Diabeł z Kilnave. I mojego brata. Tam, w górze. - Dee pokazała, a potem uwolniła się z iluzorycznych rąk kosmity i zaczęła biec z powrotem. - Niech pan idzie ze mną! - krzyknęła i zniknęła za skałami. - Zaczekaj. Zaufaj mi. Otwórz swój umysł. Tak będzie znacznie szybciej! Lecz dziecko zignorowało jego wołanie. Dlatego Ewaluator Throma’eloo Lek omiótł otoczenie zmysłem dalekowidzenia, zlokalizował szaloną kobietę z na pół uduszonym chłopcem w górze zbocza. Uderzył więc w nią koercją, by zmusić ją do uwolnienia malca, wylał redaktywny balsam na oszołomione dziecko i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, Ŝe zna szaloną operantkę, które leŜała, rzucając się w konwulsjach wśród skał na szczycie cypla Ton Mhor. - Na Świętą Aperiodycję! To profesor Masha MacGregor-Gawrys! A co się kryje w jej umyśle?... Nie mogę w to uwierzyć. Cała trójka? I napiętnowani niezwykłymi symetrycznymi wzorami? Niewiarygodne! Ziemska grawitacja dwukrotnie przewyŜszała optymalne ciąŜenie dla Krondaku, a atmosfera była zbyt uboga w tlen. Nie posiadając tak trywialnej metafunkcji jak psychokineza, Ewaluator mógł tylko ocięŜale wlec się ścieŜką. W końcu, by zachować swoje szybko słabnące siły, zrzucił powierzchowną ludzką powłokę i ślizgał się au natureldo miejsca, w którym wydarzyło się nieszczęście, odpychając mackami ostre skały i zagradzające drogę rośliny. Jego główne oczy świeciły jaskrawoniebieskim blaskiem. Dziewczynka wrzasnęła na widok egzotycznej zjawy, ale pozostała obok leŜącego na ziemi brata. Na jej twarzy malowało się zdecydowanie. Masha i chłopczyk znajdowali się w odległości dwóch metrów od siebie. Ken kaszlał i płakał, a jego babka nadal wiła się
słabo w szponach ataku. - Cofnij się, Dorotheo. Nie dotykaj babki. Ja się nią zajmę. MoŜesz pomóc swemu bratu, jeśli masz dość sił. Daj mu trochę wody. UwaŜaj, Ŝeby nie wpadła mu do płuc, mógłby się udusić. Dee niepewnie patrzyła przez chwilę na ohydną istotę, a potem skinęła głową. Otworzyła jeden z plecaków, który babcia odrzuciła podczas ataku konwulsji, wyjęła manierkę z wodą i uklękła obok Kena. Kosmita tymczasem nadał kilka pilnych komunikatów telepatycznych. Później podniósł głowę Mashy jedną macką, drugą przyciskając do jej czoła. Konwulsje natychmiast ustały i kobieta zemdlała. Krondaku ostroŜnie połoŜył ją na ziemi i podłoŜył nadmuchiwaną poduszkę pod jej głowę. Po kilku chwilach otworzyła oczy i jęknęła cicho. - Uspokój się, droga koleŜanko. To ja, Throma’eloo Lek. - Lek? - zapytała ochryple Masha. - Och, dzięki Bogu! Próbowałam porozumieć się z władzami, ale... Czy - czy zobaczyłeś w moim umyśle to, co się stało? W morskiej jaskini? - Tak. - Odpowiedział z powagą, uroczyście. - To bardzo powaŜna sytuacja. PowaŜniejsza niŜ przypuszczasz, gdyŜ wiem, jaka istota dopuściła się tego haniebnego czynu. - Masha, moja droga, czy moŜesz porozumiewać się myślami? Nie chcę, by dzieci doznały jeszcze większego urazu psychicznego, a tak się stanie, jeśli będziemy o tym rozmawiać w ich obecności. Lek! Sprawiłam ból biednym małym Dorothei&Kennethowi! Nie chciałam tego nienienie wprowadzono mnie w błąd myślałam Ŝe to oni są tym STWOREM ochBoŜe kiedy cała trójka zaczęła umierać oddając swoją energię witalną w tak okropny sposób wizja ta obudziła moje dalekowidzenie i zobaczyłam jak się palą i próbowałam pochwycić tego STWORA myślałam Ŝe mi się to udało ale... Uspokój się. Obawiam się, Ŝe przeŜyłaś gwałtowną burzę mózgową. MoŜe rzeczywiście wywołało ją wysysanie energii Ŝyciowej z osób, które kochałaś. MoŜe wywołało ją... jeszcze coś. Naprawiłem niektóre obraŜenia w twoim mózgu, ale potem będziesz wymagała dodatkowej terapii. Dzieci czują się dobrze. Uzdrowiłem je mocą redaktywną. Lek! Wezwij Magistrat Galaktyczny namiłośćBoskąViola&Robbie&Rowan zostali spaleni doszczętnie, nic nie zdoła ich zregenerować jak naBoga mogło do tego dojść SCHWYTAJ TEGO STWORA DIABŁA Z KILNAVE ZANIM UCIEKNIE... Z Ŝalem muszę powiedzieć Ŝe juŜ uciekł. Miejscowa policja jest juŜ w drodze i wezwałem śledczych z Ludzkiego Magistratu zarówno z Edynburga jak i z Concordu. A takŜe Pierwszego Magnata Państwa Ludzkości. Paula Remillarda? Ale... Ta tragedia dotyczy go osobiście. I jego rodziny. - Nie rozumiem - powiedziała na głos Masha. Łzy powoli popłynęły po jej pokrytej kurzem twarzy. Spocone włosy wisiały w strąkach; macka łagodnie odgarnęła je z czoła. - Babciu Masho? - Dee stała obok, z wahaniem podając manierkę z wodą. - TeŜ chcesz się napić? - Moje biedactwa - szepnęła Masha. Odwróciła się, nie chcąc spojrzeć na Dee. Z trudem powstrzymała szloch. - Och, słodki Jezu, Lek, upewnij się, Ŝe nic im... Macka dotknęła ust zrozpaczonej kobiety, która wtedy zamilkła. Zamknęła oczy. - Potwór uciekł, prawda? - Dee powiedziała do Krondaku. - Więc tyle juŜ wiesz - mruknął kosmita. - Godne podziwu. Babcia Masha zdawała się spać. Dee wiedziała, Ŝe Krondaku uśpił ją, by jej pomóc. Jego przeraŜająco obca postać zaczęła się kurczyć, migotać. Zaćmiewał umysł dziewczynki i znów wkładał ludzką iluzję, ale odcisk jego cięŜkiego ciała w kurzu pozostał taki sam. - Wiedziałam, Ŝe stanie się coś strasznego - powiedziała Dee. Ale nie wiedziałam co i bałam się, Ŝe nikt mi nie uwierzy, jeśli pisnę choć słowo. - To metafunkcja zwana prolepsis, Dorotheo Macdonald. Nawet kryptooperanci tacy jak ty mogąją mieć. Ta moc nie jest dobrze znana. Dorothea skinęła głową.
- Śniło mi się, Ŝe ten potwór mnie ściga. - To złudzenie. Twój umysł, tak jak umysł twojej babki, odebrał przedśmiertne męki waszych bliskich. Nic ci nie groziło. Jednak Dee wcale nie była tego pewna. Wiedziała, kim jest Diabeł z Kilnave. Widziała wszystkie cztery ludzkie twarze bestii. Dwie juŜ znała: męŜczyznę i kobietę, których spotkała na promie. Pozostali byli obcy, ale nigdy ich nie zapomni. Ken podniósł się i stał za nią. Na jego twarzy bladły siniaki; miały teraz brzydką purpurową i Ŝółtawąbarwę. Uzdrowicielska moc Throma’eloo Lęka nie działała natychmiast. - Wy, dzieci, będziecie musiały być dzielne - powiedział Throma’eloo Lek. Na jego ludzkiej twarzy malował się smutek i Ŝyczliwość. Wziął ich za ręce i przygotował moc redaktywną, gotów uspokoić osierocone maluchy w razie potrzeby. - Stało się coś bardzo smutnego: wasza matka, wuj i ciotka nie Ŝyją. Ken wydał zduszony jęk i wybuchnął płaczem. Dee zaś zapytała cicho, lecz z naciskiem: - Wie pan, kto ich zabił? Krondaku spochmurniał i nie odpowiedział bezpośrednio na jej pytanie. - Zbadanie, w jaki sposób zginęli, zajmie trochę czasu. Bardzo, ale to bardzo wam współczuję. Dee skinęła głową i uwolniła rączkę. Ten kosmita wiedział o istnieniu potwora, lecz myślał, Ŝe ona nie ma o tym pojęcia. To dobrze... Ken gorzko płakał. Dee nie zdziwiła się, dlaczego sama jest spokojna i niczego się nie boi. Na pewno nie z powodu mocy Krondaku, gdyŜ wyparła ją ze swojego umysłu. Nie miała wątpliwości, Ŝe Diabeł z Kilnave odszedł. Eteryczna aura Islay była teraz spokojna. Jakie to dziwne, pomyślała, Ŝe nagle nie mogę przypomnieć sobie twarzy mamy, cioci Rowan lub wujka Robbiego. Ale pamiętam ich. - Co... co się teraz z nami stanie? - w głosie Kena brzmiała rozpacz. - Wasza babka szybko przyjdzie do siebie - odparł Throma’eloo. - Będzie was kochać i troszczyć się o was. Dee opuściła wzrok na śpiącą kobietę. Babcia Masha na pewno ich kocha, ale zawsze była taka zajęta. A teraz, kiedy odzyskała młodość, będzie miała jeszcze więcej pracy. Opieka nad dwojgiem małych dzieci przysporzy jej kłopotów, a Dee nie chciała nikomu przeszkadzać. Zresztą, jest inne, lepsze miejsce, do którego mogą się udać. - Nie - zwróciła się do Krondaku. - Nie zostaniemy z naszą babcią. Zamieszkamy z tatą. Na planecie Kaledonii. FURYFURYFURYopowiedzproszęodpowiedzodpowiedz. FURYFYRYFU... Tak. [Spokój] Moja droga Hydro jestem tutaj...!! Ale co ty robisz na Kos modro mię Unst... WynoszesiezZiemi. Nie martw się zrobiłam co mi kazałeś i trójka tamtych ludzi nie Ŝyje ale zdarzyłsięnieprzewidzianyproblem [Obraz]. Krondaku? Wysoki urzędnik Magistratu Galaktycznego? Ty integralny durniu! Był na Islay incognito z zamaskowanym umysłem&ciałem. Skąd miałam wiedzieć? Nigdy nie poznał mojej toŜsamości odeszłam zaraz po posiłku ale znalazł spalone ciała w jaskini wiesz Ŝe te podobne do ośmiornic stwory mogą widzieć przez skałę zamierzałam wrócić Ŝeby je zniszczyć po tym jak... przestałam świętować... ale kiedy po godzinie zajrzałam do jaskini roiła się od gliniarzy i ciała zostały znalezione i postanowiłam się wynieść... Taktak. Dosyć!... Mówisz Ŝe znasz klucz mentalny do zakodowanych plików? Tak. [Dane]. ŚwieŜo z czaszki RobbiegoStrachana masz dość czasu Ŝeby zatrzeć to niebezpieczne draństwo i zastąpić je bzdurami nikt nigdy niczego nie będzie podejrzewać. Doskonale... Myślisz Ŝe krondacki Ewaluator zidentyfikował juŜ zabójcę jako Hydrę? Jestem pewna Ŝe to ten sam który przesłuchiwał Marca kiedy
dołoŜyłam staremu BrettowiMcAlisterowi dawnodawnotemu rozpoznał 7 czakr z popiołu na kaŜdym ciele a ta cholerna DorotheaMacdonald teŜ odebrała jakieś niewyraźne obrazy Hydry dzięki postrzeganiu EE powie Krondaku&gliniarzom o domuwSanaigmore znajdą MOJE/nasze DNA i róŜneresztki w całym tym pieprzonym miejscu wykończona opóźniłam opuszczenie Ziemi Ŝeby skontaktować się z tobą myślałam Ŝe juŜ nigdy nie odpowiesz! To rzeczywiście powaŜna przeszkoda. Ale wcale nie katastrofa. [RefleksjaJ.Dokąd chciałaś się udać? Na Elysium. ZałoŜyłeś tam korporację. Zgubię się na zatłoczonej kosmopolitycznej scenie... Myślę, Ŝe nie. Mam lepszy pomysł. [Obraz]. Tam? Nie boisz się Ŝe... Milcz. Będziesz miała poŜyteczną misję do spełnienia na tamtej planecie. Nie moŜesz jednak odlecieć z kosmoportu Unst. Wsiądź zaraz do wahadłowca lecącego do Anami-o-Shima. Będę czekał tam na ciebie z biletami i zmienię zapis w rejestrach tak Ŝe Magistrat nigdy się nie dowie o twoim odlocie z Ziemi. Ze względu na niepowodzenie na Islay zachowasz większą dyskrecję podczas posiłków nawet gdy znajdziesz się z dala od Ziemi. Będziesz zabierała tylko tyle sił witalnych by zachować swoją toŜsamość... Cholera! I od tej pory będziesz szybko niszczyła ciała. śadnej zwłoki i Ŝadnego „świętowania”! Zrozumiano? Tak. Fury tak mi przykro... Nadal mnie kochasz? Oczywiście droga Hydro. To tylko myśl o tym Ŝe cię stracę [po tym jak pokrzyŜowałaś moje wielkie plany co do Drugiego Imperium!] Ŝe stracę kochane maleństwa które stworzyłem z tak wielką miłością tak mnie irytuje. To prawda Ŝe nie przewidziałem obecności Krondaku. Zrobiłaś co mogłaś. Wiedz Ŝe cię kocham! Wszystko co ja/my miałam/mieliśmy zostało na Sanaigmore... Kiedy dotrzesz na miejsce niczego ci nie zabraknie. Niestety nie mogę teraz na nowo zaprogramować waszych sygnatur mentalnych. To będzie musiało poczekać. Ale nie powinno teraz stwarzać Ŝadnych problemów. Kiedy przybedziesz do kosmoportu Anami-o-Shima przekonasz się Ŝe nowe nazwiska [obraz] zostały wprowadzone do najwaŜniejszej bazy danych Państwa Ludzkości. Zajmę się teŜ wszystkimi formalnościami imigracyjnymi. Dostarczę wam nowe karty kredytowe. PrzekaŜę znaczne fundusze na konto nowego banku korporacyjnego. Nie próbujcie się posłuŜyć starą korporacją. Macie teraz działać pod egidą Lernaeus Limited - dostawcy biochemikaliów - i przeniknąć do rządu planety. Zrobię wszystko co kaŜesz. Tylko... proszęproszę nie zostawiaj mnie znów kompletnie samej. Będziemy się komunikowali zawsze gdy będzie to konieczne. Kiedy przybedziesz do twojego nowego domu wydam ci dalsze instrukcje. Teraz jednak jest wiele spraw które muszę załatwić więc Ŝegnaj. Do widzenia Fury. Do widzenia. Z PAMIĘTNIKÓW ROGATieNA REMILLARDA Byłem przy tym, gdy śmierć dała Ŝycie zarówno Fury’emu, jak i istocie zwanej Hydrą. Zdarzyło się to w Wielki Piątek w roku 2040 w miasteczku Berlin w stanie New Hampshire w dniu, w którym Victor Remillard wreszcie umarł. Mój bratanek Denis, najstarszy syn Victora, miał zwyczaj gromadzić tego dnia najbliŜszą rodzinę pod pretekstem modłów za wyzdrowienie Vika i zbawienie jego duszy. Nigdy przedtem nie uczestniczyłem w tym dorocznym rytuale, uwaŜałem bowiem, Ŝe jest daremny i moŜe nawet niebezpieczny; jednakŜe owego roku Ŝona Denisa Lucille była nieosiągalna, więc ściągnięto mnie dla uzupełnienia zespołu metapsychicznego. Piętnaścioro nas zgromadziło się wokół łoŜa zbrodniczego geniusza, który mimowolnie przyczynił się do przyśpieszenia Wielkiej Interwencji. Po próbie zamachu na moje Ŝycie i Ŝycie trzech tysięcy najpotęŜniejszych ziemskich operantów, został poraŜony - moŜe przeze
mnie, moŜe przez istotę, którą nazywam Duchem Rodziny Remillardów - i zapadł w tajemniczą śpiączkę, która pozbawiła go wszelkich doznań zmysłowych i metapsychicznych oprócz samoświadomości. PoniewaŜ jego ciało miało charakterystyczny dla Remillardów komplet samoodmładzających genów, pozostało zdrowe niemal przez dwadzieścia siedem lat, które spędził w najstraszliwszym odosobnieniu. Wreszcie wydawało się, Ŝe Victor bliski jest śmierci naturalnej. Na tej ostatniej sesji modlitewnej obecna była cała tak zwana Dynastia Remillardów, czyli siódemka dorosłych dzieci Denisa i Lucille z klasy mistrzów wraz z męŜami i Ŝonami operantami. Najstarszym był Philip Remillard ze swoją Ŝoną Aurelią Dalembert. Była jedyną z Ŝon Remillardów, która nie nosiła dziecka w łonie. Pozostali Remillardowie to Maurice z Ŝoną Cecilia Ashe; Severin z Ŝoną Maeve O’Neill; Anna Remillard, niezamęŜna, choć wstąpiła do zakonu jezuitek dopiero kilka lat później; Catherine Remillard (cięŜarna) z męŜem Brettem McAlisterem; Adrien ze swoją Ŝoną Cheri LosierDrake; i najinteligentniejszy ze wszystkich, Paul Remillard z Ŝoną Teresą Kendall. Kiedy Denis chciał włączyć mnie do „modlitwy”, będącej w istocie metakoncertem, sprzeciwiłem się temu stanowczo. Prawdę mówiąc, ogarnęło mnie śmiertelne przeraŜenie, nie chciałem mieć nic wspólnego z Vikiem, który był najgorszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałem. Modlić się za niego? MoŜe gdyby mnie do tego namówiono, wykosztowałbym się na dwuszylingową świecę w jakimś miłym, jasno oświetlonym kościele, zakładając, Ŝe Jezus wiedział o Viku coś, o czym nie miała pojęcia reszta świata, i chciał mu wybaczyć i zapomnieć. W Ŝadnym jednak wypadku nie zamierzałem uczestniczyć w próbie mentalnego wsparcia tego cholernego łajdaka. Nie mogłem tak łatwo wybaczyć człowiekowi, który usiłował zamienić mnie w podobnego do zombiego pionka, a kiedy mu to się nie udało, gotów był wyssać moje siły witalne jak butelkę Heinekena. Tak więc kiedy Denis spróbował włączyć mnie do tego metakoncertu, po cichu się wyśliznąłem. PoniewaŜ byłem jego przybranym ojcem, ze wszystkimi dylematami metapsychicznymi rodzicaoperanta, nawet jego najsilniejsza koercja nie mogła mnie do niczego zmusić. Mój umysł stał jakby z boku, nie mogąc dostrzec, co się dzieje między Victorem i pozostałymi Remillardami, i chyba dlatego nagle zdałem sobie sprawę, Ŝe na scenie pojawił się nowy aktor. Kim jesteś? - zapytałem. Jestem Fury. Skąd się wziąłeś? Właśnie się urodziłem. To było nieuniknione. Czego chcesz? Was wszystkich. Potrzebuję pomocy. Ciebie wezmę na początek. Głupiutki, pełen wad, stary Rogi! Ale przydasz mi się... W jednej sekundzie zrozumiałem, Ŝe to jest demon, poŜeracz umysłów w jakiś sposób stworzony przez konającego Victora. Nie dostał mnie, poniewaŜ Duch Rodziny ocalił mój Ŝałosny Ŝywot, mówiąc do Fury’ego, Ŝe moŜe to zrobić, ale nie ze mną. We śnie, w wizji, cokolwiek to było, przylgnąłem do gigantycznej podobizny amuletu w postaci kółka na klucze, który nazywam Wielkim Karbunkułem, i wróciłem do rzeczywistości. Wtedy przekonałem się, Ŝe Victor juŜ nie Ŝył. Dynastia, Denis i ja byliśmy bezpieczni, podobnie jak maleńki Marc, syn Paula, którego pozostawiono z niańką w sąsiednim pokoju. Ciało Victora poddano kremacji i drugiego dnia Świąt Wielkiej Nocy Denis udał się do portu kosmicznego Anticosti i wręczył ołowianą skrzynkę ze sprasowanymi prochami kapitanowi CSS „Saul Minionman”, który wyruszał na planetę Assawompsett. Zanim statek opuścił Układ Słoneczny, kapitan posłał szczątki Victora na trajektorię prowadzącą do Słońca. Wydawało się, Ŝe wszystko jest skończone... aŜ stworzona przez Fury’ego Hydra poŜywiła się po raz pierwszy w roku 2051 i wydawało się, Ŝe Vic w jakiś sposób się odrodził. Brett Doyle McAllister, mąŜ Catherine Remillard, stał się pierwszą ofiarą Hydry. Jego ciało było straszliwie zwęglone, a wzdłuŜ
kręgosłupa i na głowie znaleziono siedem dziwacznych wzorów z popiołu podobnych do skomplikowanych rysunków kwiatów lub kół: były to symbole czakry. W jodze kundalini czakry są centrami subtelnej energii przenikającej ludzkie ciało, połączonymi specjalnymi kanałami. Lecz to, co zrobiono z Brettem, nie miało na celu uzdrowienia za pomocą prany lub innej staroŜytnej metody leczniczej; był to rodzaj metapsychicznego wampiryzmu, którym posługiwała się przedtem tylko jedna osoba. Victor. W roku 2013 na moich oczach zamordował Shannon O’Connor, której ciało było napiętnowane tak samo jak ciało Bretta. Kilka godzin później nikczemny ojciec Shannon, Kieran O’Connor, został zabity w identyczny sposób, kiedy próbował pokrzyŜować plany Victora w noc Wielkiej Interwencji. Tylko garstka ludzi, z których wszyscy byli nonoperantami z wyjątkiem Denisa i mnie, zdała sobie sprawę, Ŝe Vic zabił O’Connora i jego córkę, wysysając ich siły Ŝyciowe przez czakry. Kiedy Brett McAllister zginął w taki sam sposób, Victor nie Ŝył od jedenastu lat. Hydra, agentka Fury’ego, miała przez jakiś czas pozostać bezimienna; ale następnym posunięciem, które dało się przypisać zabójcy Bretta McAllistera, był zamach na Ŝycie Margaret Strayhorn, Ŝony słynnego metapsychicznego naukowca i polityka Davy’ego MacGregora. Została zaatakowana jeszcze w tym samym roku, na przyjęciu w domu Toma Cętkowanej Sowy, prezesa Dartmouth College. Margaret przeŜyła zamach, ale wypalona na jej głowie pojedyncza czakra wskazywała na związek zamachowca z zabójcą Bretta. Dwa miesiące później Margaret Strayhorn zniknęła ze swego mieszkania na Planecie Konsylium Galaktycznego, która jest centrum administracyjnym konfederacji, najprawdodpodobniej popełniając samobójstwo. Tylko jeden ślad wskazywał, Ŝe było to morderstwo: telepatyczny okrzyk „Pięć!”, który jej mąŜ przechwycił w chwili jej śmierci. Davy MacGregor był przekonany, Ŝe ten, kto zaatakował Margaret wcześniej, zdołał wreszcie ją zabić i całkowicie zniszczyć jej ciało. Pozornie nie istniały Ŝadne zrozumiałe motywy, którymi miałby kierować się morderca lub mordercy. JednakŜe Brett McAllister zdołał przekonać swoją Ŝonę Catherine Remillard, by odrzuciła nominację do Konsylium Galaktycznego na krótko, zanim sam został zabity, i rodzina Remillardów poczuła się bardzo zawiedziona. Po śmierci Bretta Cat zaakceptowała nominację. Fakt ten, wraz z innymi podejrzanymi okolicznościami, sprawił, Ŝe Magistrat Galaktyczny uznał, iŜ to jakiś zbrodniczo ambitny Remillard mógł zamordować małŜonka Cat. Zespół śledczy Krondaku-Simbiari poddał intensywnemu sondaŜowi mózgi całej Dynastii, a takŜe trzynastoletniego Marca. Wydawało się, Ŝe rodzina Remillardów została oczyszczona z zarzutów; ale egzotyczni urzędnicy zaczęli juŜ podejrzewać, Ŝe siedmioro dorosłych dzieci Denisa Remillarda oraz Marc - a moŜe i inni potęŜni ludzcy metaoperanci - potrafią osłonić swoje myśli przed zwyczajnym koercyjno-redaktywnym przesłuchaniem, którym posługiwał się Magistrat. W tamtym czasie Państwo Ludzkości znajdowało się w okresie próbnym i jeszcze nie otrzymało pełnego członkostwa w Imperium Galaktycznym. Podejrzenie, Ŝe Ziemianie mogą obejść system sądowniczy Imperium - oraz moŜliwość, Ŝe najsłynniejsza i najpotęŜniejsza metapsychiczna ludzka rodzina moŜe kryć mentalnego Drakulę wystarczyło, by niektórzy z egzotycznych członków Konsylium zaŜądali cofnięcia Wielkiej Interwencji i objęcia kwarantanną całej ludzkości, łącznie ze stałym zakazem lotów międzygwiezdnych. Sama propozycja zezwolenia nam na przyłączenie się do Imperium Galaktycznego juŜ na samym początku spotkała się z ostrym sprzeciwem. UwaŜano nas, Ziemian, za niedojrzałych mentalnie barbarzyńców i tylko połączone weto potęŜnych rybnickich Nadzorców nie dopuściło do pominięcia naszego świata. Awantura wokół Fury-Hydry znów przypomniała stare zastrzeŜenia i Lylmicy jeszcze raz uratowali naszą skórę. Nalegali, Ŝeby przyjmowanie ludzkości do Imperium
Galaktycznego postępowało według wcześniej ustalonego planu. Co więcej, oświadczyli, Ŝe nie moŜna wystąpić przeciwko Remillardom, jeśli nie będzie niezbitych dowodów ich przestępczej działalności. Znaleziono tylko jeden moŜliwy motyw zabójstwa Margaret Strayhorn, jeszcze bardziej wątpliwy niŜ ten, który przypisano mordercy Bretta, ale oba wskazywały na Dynastię Remillardów. MąŜ Margaret, Davy MacGregor, był jedynym powaŜnym przeciwnikiem Paula Remillarda w walce wyborczej o stanowisko Pierwszego Magnata Państwa Ludzkości. Davy był wdowcem od trzydziestu lat i dopiero niedawno przyszedł do siebie po utracie pierwszej Ŝony. Właśnie dowiedział się, Ŝe jego ukochana druga małŜonka jest w ciąŜy. Jej śmierć mogła go doprowadzić do załamania nerwowego i wycofania kandydatury, pozostawiając pole Paulowi. Davy jednak nie poddał się i przysiągł, Ŝe znajdzie mordercę. MacGregor przegrał wybory niewielką mniej szością głosów i Paul został Pierwszym Magnatem, ale Davy’ego mianowano Kierownikiem Planetarnym Ziemi. Wykorzystał on swoje stanowisko do wznowienia śledztwa w sprawie Dynastii Remillardów. Zyskał wiele obciąŜających dowodów, kiedy poddał mnie wyjątkowo silnej koercji. Musiałem mu opowiedzieć o moim pierwszym spotkaniu w roku 2040 z potworem zwanym Fury. Wyjawiłem mu, Ŝe ta sama zła istota zjawiła się przy narodzinach Jona Remillarda dwanaście lat później, najwidoczniej zamierzając poŜreć wspaniały nowo narodzony umysł, ale w jakiś sposób jej w tym przeszkodziłem. Opowiedziałem teŜ, Ŝe pięciu innych metapsychików - włącznie z Adrienne, najstarszą córką Adriana Remillarda - tajemniczo zniknęło tego samego lata w najbliŜszym sąsiedztwie rodzinnego domu wypoczynkowego na wybrzeŜu Atlantyku. Maleńki Jack w jakiś metafizyczny sposób był świadkiem zamordowania tej dziewczyny i widział siedem czakr na jej spalonym ciele. Naiwny malec, nie zdając sobie sprawy z tego, co zobaczył, opisał zabójców Addie swemu bratu Marcowi jako „Hydrę” kontrolowaną przez „Fury’ego”. Ti-Jean - jak go nazywałem - nie zdołał jednak dokładniej zidentyfikować złoczyńców i nigdy nie znaleziono szczątków tej biednej dziewczyny. Paul Remillard wywnioskował teraz, Ŝe ostatnia myśl konającej Margaret Strayhorn, „Pięć”, odnosiła się do liczby umysłów, które połączyły się w tym zgubnym metakoncercie, by utworzyć Hydrę; uwaŜał wszakŜe za niemoŜliwe, by pięciu członków Dynastii Remillardów sześciu włącznie z Furym - było mordercami opętanymi przez demoniczny umysł Victora. Paul czuł się rozdarty między pragnieniem wymierzenia sprawiedliwości a lękiem, Ŝe Państwo Ludzkości moŜe zostać usunięte z Imperium Galaktycznego, poniewaŜ członkowie jego rodziny, najpotęŜniejsze ludzkie umysły w całej Galaktyce, mogli być szalonymi zbrodniarzami. Wyznałem Davy’emu MacGregorowi, Ŝe Paul pozwolił w końcu zwalić śmierć Addie na rekiny, tak jak wcześniejsze zniknięcie czterech operantów. Nie było Ŝadnego przekonującego dowodu, Ŝe przeraŜająca wizja małego Jacka mogła być czymś więcej niŜ dziecinną fantazją, Ŝe istoty zwane Fury i Hydra w ogóle istniały. A jednak w głębi serca Paul był przekonany, iŜ Fury i Hydra są prawdziwe - i w jakiś sposób silnie związane z Dynastią Remillardów. Moje zeznania, choć złoŜone pod przymusem, dostarczyły Kierownikowi MacGregorowi legalnych podstaw do nowego przesłuchania Remillardów, tym razem przy uŜyciu niedawno wynalezionej na Uniwersytecie Cambridge mechanicznej sondy mentalnej, przeraŜającego urządzenia, któremu hiszpańska Inkwizycja przyznałaby pięć gwiazdek w kategorii bólu. Miało wyjawić całą prawdę, kiedy badanym zadawano pytania, na które mogli odpowiedzieć tylko jednym słowem, tak lub nie. Wszyscy męscy członkowie rodu i ich Ŝony zostali podłączeni do tej maszyny i odpowiedzieli na następujące pytania: 1. Czy jesteś istotą zwaną Fury? 2. Czy wiesz, kim jest Fury? 3. Czy jesteś istotą zwaną Hydrą, albo jej częścią? 4. Czy wiesz, kim jest Hydra? 5. Czy wiesz, kto (lub co) zabił (o) Bretta McAllistera? 6. Czy wiesz, kto (lub co) zabił(o) Margaret Strayhorn?
7. Czy wiesz, kto (lub co) zabił(o) Adrienne Remillard? 8. Czy wiesz, kto (lub co) zabił (o) czterech operantów, którzy zniknęli w pobliŜu wybrzeŜa morskiego w New Hampshire? 9. Czy wiesz na pewno, Ŝe Victor Remillard Ŝyje? 10. Czy podejrzewasz, Ŝe dokonane przez Fury-Hydrę morderstwa McAllistera, Margaret Strayhorn, Adrienne Remillard i innych związane są w jakiś sposób z rodziną Remillardów? Wszyscy odpowiedzieli „nie” na pierwsze dziewięć pytań i maszyna potwierdziła, Ŝe mówią prawdę. Wszystkie Ŝony młodych Remillardów odparły „nie” na dziesiąte pytanie i powiedziały prawdę. Lucille Cartier powiedziałe „nie” na dziesiąte pytanie i skłamała. Denis Remillard i jego siedmioro dorosłych dzieci oraz młody Marc odpowiedzieli „tak” na dziesiąte pytanie i powiedzieli prawdę. Davy MacGregor poprosił Lylmickich Nadzorców, by rozstrzygnęli, czy rezultaty tego przesłuchania dają mu podstawę do kontynuowania śledztwa przeciwko Dynastii Remillardów. Lylmicy orzekli, Ŝe nie. PoniewaŜ na Ŝyczenie Kierownika Planetarnego Ziemi przesłuchanie przeprowadzono w tajemnicy, Ŝadne informacje o nim nie przedostały się ani do mediów, ani do Ludzkiego Magistratu. Magistrat Galaktyczny w Konsylium Orbitalnym zachował jednak dossier i fakt istnienia Fury’ego i Hydry stał się najgorzej strzeŜonym sekretem wśród wpływowych metaoperantów w Państwie Ludzkości - włącznie z utajnioną wtedy grupą Magnatów z Konsylium Galaktycznego i innych szanowanych metapsychików, którzy mieli stać się organizatorami Rebelii Metapsychicznej w roku 2084. Rebelianci jako pierwsi zaczęli snuć spekulacje, Ŝe kontrolujący Hydrę Fury to jakiś Remillard cierpiący na psychozę rozszczepienną, której mógł dać początek kontakt mentalny z konającym Victorem. Jej lub jego „normalna” osobowość nie miałaby pojęcia, Ŝe istnieje w niej lub nim zboczony aspekt Fury’ego. W takim wypadku Fury nigdy nie zostanie zdemaskowany w wyniku konwencjonalnego przesłuchania mentalnego. Tylko sondowanie podświadomości niezbezpieczna i często nieprzekonująca procedura, w której uczestniczyli Wielcy Mistrzowie metapsychiczni - umoŜliwiłoby odnalezienie tego potwora. Ale nie było nadziei, by Remillardowie zgodzili się poddać kolejnemu sondaŜowi mentalnemu. Fury nie kierował następnym atakiem Hydry, spowodowała go zazdrość zŜerająca tę niesamowitą istotę. JuŜ wcześniej Hydra podejrzewała, Ŝe Fury szuka sposobów na włączenie potęŜnego umysłu małego Marca Remillarda do swego tajemniczego wielkiego planu. Hydra postanowiła pozbyć się rywala, zabijając Marca, wbrew rozkazom Fury. Spaprała tę robotę, ale ponowiła próbę w roku 2054, kiedy Marc miał zaledwie szesnaście lat. Marc znowu przeŜył... ale tym razem umarł jeden ze składników umysłu Hydry. Głupota Hydry doprowadziła Fury’ego do strasznej wściekłości; musiał odtąd rozciągnąć ścisłą kontrolę nad jej poczynaniami. Wydarzenia zbliŜały się do punktu kulminacyjnego. Początkowo tylko Marc, Ti-Jean i ja wiedzieliśmy, dlaczego Gordon McAllister, czternastoletni syn Catherine Remillard i jej nieŜyjącego męŜa Bretta, próbował zamordować swego kuzyna Marca. Ale chłopcy i ja mylnie uwaŜaliśmy, Ŝe tylko Gordon był Hydrą. Fury postanowił, Ŝe my trzej musimy umrzeć, by Ŝyjące jeszcze komponenty Hydry i sam potwór nie zostali zdemaskowani. Mnie zamierzał wyeliminować pierwszego. Ocalałem jednak, a na dodatek odkryłem, Ŝe pozostałe głowy Hydry to czworo innych dzieci z Dynastii Remillardów: Celinę Remillard, córka Maurice’a; Quentin Remillard, syn Severina; Parnell Remillard, syn Adriena; i Madeleine Remillard, córka Paula i młodsza siostra Marca. Wszyscy mieli po czternaście lat. Później doszliśmy do wniosku, Ŝe Hydry-dzieci były w łonach matek, kiedy modliły się one przy łoŜu śmierci Victora w roku 2040. W jakiś sposób najgorsza czarna owca z naszej rodziny zdołała skusić te inteligentne, cenne płody i przeciągnąć je na stronę Fury’ego, swego następcy. Umknąwszy atakowi Hydry (a pomógł mi w tym pewien przyjaciel), rzuciłem się na pomoc Marcowi, by razem ratować Jacka, który
przebywał wówczas w szpitalu akademii medycznej Dartmouth umierając, jak wierzyliśmy, na raka. JednakŜe Fury nas wyprzedził i podpalił pokój Jacka. Cudowne ocalenie tego dziecka opisałem w poprzednim tomie moich pamiętników. Czwórka nastolatków-komponentów Hydry zniknęła, ale poprzez swój zuchwały atak na mnie pozostawili po sobie tak wyraźne ślady, jak tygrys-ludoŜerca. Po ustaleniu toŜsamości dzieci-Hydry Kierownik Planetarny Ziemi i Magistrat Galaktyczny przeprowadzili intensywne śledztwo, mając nadzieję zdemaskować Fury’ego. PoniewaŜ Lylmiccy Nadzorcy nalegali, by nie szkodzić reputacji magnatów z rodu Remillardów aŜ do uzyskania niezbitych dowodów ich przestępczej działalności, wszystkiego dokonano z najwyŜszą dyskrecją. Media wiedziały tylko, Ŝe atak Gordona McAllistera na Marca był szalonym wybrykiem nastolatka, a ogień w pokoju Jacka - niefortunnym przypadkiem, który miał szczęśliwe zakończenie. JednakŜe za zamkniętymi drzwiami wszyscy Remillardowie włącznie ze mną, ale bez na nowo wcielonego Ti-Jeana, który był za młody, by wytrzymać tak głęboki uraz psychiczny - zostali przesłuchani przez najlepszego sondaŜystę Imperium Galaktycznego, Ewaluatora Throma’eloo Lęka. Los chciał, Ŝe ten sam urzędnik równieŜ przesłuchiwał Marca w czasach, kiedy podejrzewano go, Ŝe utopił mnie i swóją matkę. Pomimo wysiłków śledczego nie otrzymano nowych danych. Wszyscy okazaliśmy się niewinni jak baranki. Dzieci-Hydra najwidoczniej zniknęły z powierzchni Ziemi - a na Ŝadnym innym świecie konfederacji galaktycznej teŜ ich nie znaleziono. Znaczyło to, Ŝe nie Ŝyją... albo Ŝe dzięki jakiemuś mistrzowskiemu manewrowi Fury zdołał zmienić ich sygnaturę mentalną - unikalny wzór fal mózgowych rejestrowany przy narodzinach kaŜdego dziecka-operanta - swoich czterech sług. Podczas śledztwa wyszło na jaw, Ŝe komponenty Hydry rzeczywiście przebywały w pobliŜu zamordowanej osoby oznaczonej czakrąi podczas nieudanych zamachów na Ŝycie ofiar. JednakŜe we wszystkich tych wypadkach nie moŜna było stwierdzić obecności Ŝadnego dorosłego Remillarda na miejscu zbrodni. Dlatego nie zdołano zidentyfikować Fury’ego. Remillardowie nie udowodnili jednak, Ŝe są niewinni, jeśli potwór rzeczywiście był członkiem ich rodziny cierpiącym na psychozę rozszczepienną. Wreszcie Davy MacGregor i Magistrat Galaktyczny musieli umorzyć śledztwo. Hydra i Fury ujawnili się dopiero po ośmiu latach, a i wtedy nie zostaliby zauwaŜeni, gdyby nie Ewaluator Throma’eloo Lek i mała Dorothea Macdonald. Fury dokonał świetnego wyboru, gdy postanowił ukryć Hydrę na Islay w Szkockich Hebrydach. W połowie XXI wieku wyspa ta miała tylko około czterech tysięcy mieszkańców. Z powodu polityki społecznej Imperium Galaktycznego, nakłaniającej najlepszych i najinteligentniejszych ludzi (zwłaszcza tych z metazdolnościami) do zrealizowania w pełni swego potencjału, tylko garstce metapsychików, kalekich i nieprzejednanych, pozwolono Ŝyć na tej dalekiej wyspie. Wszyscy, którzy mogliby zagrozić bezpieczeństwu Hydry, zmarli „z przyczyn naturalnych” wkrótce po tym, jak poczwórna istota zamieszkała na Islay. Istniała oczywiście moŜliwość, Ŝe normalni ludzie spłodzą dzieci-operantów, poniewaŜ tak wielu mieszkańców Islay miało celtyckie geny, a ich płodności nie ograniczały Ŝadne licencje. Potomstwo to mogłoby zagrodzić bezpieczeństwu sług potwora. Jednakie i w tym przypadku prawa konfederacji galaktycznej mimo woli trzymały z dala od wyspy operantów, którzy byliby w stanie wykryć Hydrę. PoniewaŜ na Islay nie było szkoły metapsychicznej, normalni rodzice z dziećmi-operantami musieli albo przenieść się na kontynent, albo oddać dzieci na wychowanie operantom. Ten szczególny aspekt Statutów Reprodukcyjnych pozostał w kodeksach nawet po osiągnięciu przez Państwo Ludzkości pełnych praw w Imperium Galaktycznym i dobrze przysłuŜył się Fury’emu. ChociaŜ co roku tysiące metaturystów zwiedzało malowniczą wyspę, Ŝaden nie został dostatecznie długo, by zauwaŜyć anormalną aurę Hydry.
Szczegóły Ŝycia Hydry na wyspie i popełnionych przez nią zbrodni, gdy tam przebywała, powoli wyszły na jaw podczas intensywnego śledztwa po śmierci Violi Strachan, Roberta Strachana i Rowan Grant. Magistrat Galaktyczny zdołał określić na podstawie resztek DNA i dowodów pośrednich, Ŝe po ucieczce z New Hampshire czwórka morderców ukrywała się na farmie Sanaigmore. Ten kwartet młodych zbrodniarzy oficjalnie zamieszkał na Islay w połowie roku 2054, choć moŜliwe, Ŝe przebywali na opuszczonej farmie juŜ parę miesięcy wcześniej. Niejaki Frederick Urquhart Ramsay Young nabył Sanaigmore dla Eumenides Corporation z Elizjum. Ten męŜczyzna o nijakiej powierzchowności przedstawił się lokalnym władzom jako bogaty międzygwiezdny przedsiębiorca importer-eksporter. Wkrótce potem okazało się, Ŝe obywatel Young był diabelnie bogaty. Zamówił bowiem całkowitą renowację odizolowanego od świata domku, zamieniając go w piękną wiejską rezydencję ze wszystkimi modnymi bajerami, a nawet czymś więcej, mianowicie niezaleŜnym generatorem elektryczności i łączem satelitarnym. Młodzi ludzie, którzy przybrali imiona Celii i Magdali Macdonald oraz Johna i Arthura Quentinow, podawali się za dwie pary bliźniaków nonoperantów, cierpiących na niezbyt groźne choroby mentalne i fizyczne. Byli wychowankami wspomnianego F. U. R. Younga, ich wuja Freda. Opiekowali się nimi gubernantka-terapeutka Philippa Ogilvie (równieŜ o trudnym do zapamiętania wyglądzie) oraz para miejscowych milczków, Rod i Judith Campbell, którzy słuŜyli jako kucharka-sprzątaczka i „złota rączka” do wszystkiego aŜ do ich „przypadkowej” śmierci w wypadku samochodowym pięć lat później. śaden kupiec, dostawca, robotnik, mechanik, lokalny urzędnik ani inny obywatel Islay nigdy nie zobaczył wuja Freda razem z panią Ogilvie. Nie znaleziono teŜ Ŝadnych fotografii, podobizn, odcisków palców, mózgowych ID lub materiału genetycznego. Wszystkie znane szczegóły ich pochodzenia, włącznie z nazwiskami, okazały się fałszywe. Wprawdzie kilkudziesięciu świadków twierdziło, Ŝe ich widziało i Ŝe kontaktowało się z nimi podczas róŜnych zakupów, ale nikt nie był w stanie nawet w przybliŜeniu opisać ich wyglądu. Wydawało się, Ŝe są szarymi duchami, o których natychmiast się zapomina, duchami, które pojawiały się w świetle dnia, kupowały, co im było potrzeba a potem znikały w nicości, z której się wyłoniły. Śledczy z ramienia Magistratu Galaktycznego snuli przypuszczenia, Ŝe Fury mógł grać obie role posługując się „dublami”, psychokreatywnymi podobiznami wysyłanymi z daleka, kiedy uwaŜał za stosowne zademonstrować, Ŝe czwórka sierot ma dorosłych opiekunów. Z tego, czego ja sam później dowiedziałem się o działaniach Fury’ego, mogę potwierdzić, Ŝe fizycznie potwór ten nigdy nie postawił nogi na Islay; ale czy Young i Ogilvie byli Ŝywymi ludźmi, których potem się pozbył, czy jedynie iluzjami, nigdy się nie dowiemy. Frederick Young odwiedzał dzieci bardzo rzadko, gdyŜ rozległe interesy, jakie prowadził, wymagały drugich podróŜy na ludzkie kolonie Imperium Galaktycznego. Zdarzało się, Ŝe podczas pobytów na Islay zabierał czwórkę nastolatków na kolację do jednej z wytwornych restauracji hotelowych, obsługujących turystów, lub chodził z nimi na spacer na dzikie wrzosowiska na nie zamieszkanej części wyspy. Rodzina ta wymieniała uprzejme powitania z kaŜdym ornitologiemamatorem, botanikiem czy wędrowcem, którego przypadkiem spotkała. Niekiedy rzeczywiście wychodzili na spacer... a w innych wypadkach, jeŜeli warunki im sprzyjały, najwidoczniej zatrzymywali się, by się poŜywić. Wuj Fred od czasu do czasu wpadał do jakiegoś pubu w Bowmore, sączył kieliszek najlepszej miejscowej whisky, trzymając się na uboczu, czasami nawiązywał nieobowiązującą pogawędkę. Nikt nigdy nie podejrzewał, Ŝe nie jest tym, za kogo się podaje. Zresztą, nikt chyba za duŜo o nim nie myślał - nawet kiedy miejscowi suboperanci zaczęli znikać i pogłoski o Diable z Kilnave znowu zaczęły krąŜyć po dwustu latach przerwy. Philippa Ogilvie była jeszcze większym odludkiem niŜ Young, przybywała do Bowmore po zakupy tylko raz na dwa tygodnie i odrzucała wszelkie zaproszenia przyjaźnie nastawionych wyspiarzy, którzy
proponowali jej, by zapisała się do miejscowych organizacji politycznych, społecznych lub dobroczynnych. KaŜda wścibska osoba, dostatecznie odwaŜna, by zapukać do drzwi domu w Sanaigmore, stawiała czoło jednemu z ponurych Campbellów, który oświadczał, Ŝe „panienka Pippa właśnie uczy młodych ludzi” i w Ŝadnym wypadku nie wolno im przeszkadzać. Przez pierwsze dwa lata pobytu na Islay dzieci-Hydry uczyli w domu prywatni nauczyciele, z których kaŜdy miał nieskazitelne listy polecające. Jeden z budynków farmy został zamieniony w bogato wyposaŜoną szkołę, włącznie z laboratorium i pracownią. Piękna sala gimnastyczna, pokój do gry, boisko do koszykówki i podgrzewany basen pływacki umieszczono w murach starej stajni. Nauczyciele, którzy wszyscy byli nonoperantami, w większości pochodzili z Brytanii i otrzymywali niezwykle wysokie pensje za pobyt na odludnych Hebrydach. PrzyjeŜdŜali na farmę codziennie, pracowali z czwórką młodych ludzi, a po lekcjach wracali do wynajętych mieszkań w Bridgend, Bowmore lub w innych wioskach połoŜonych na południowym wybrzeŜu Islay. Rzadko widywali paniaOgilvie i prawie nigdy wuja Freda - właściwie tylko wtedy, gdy ich zatrudniano lub zwalniano. Nauczyciele nigdy nie przypuszczali, Ŝe ich niezwykli uczniowie sąmetapsychicznymi operantami o wyjątkowo potęŜnych zdolnościach koercyjnych i redaktywnych. Ci, którzy byli wraŜliwsi psychicznie, wyczuwali atmosferę napięcia seksualnego panującą wśród ich wychowanków. Niektórzy nawet beznadziejnie zakochali się w którymś z podopiecznych - ale bez wzajemności. Dzieci-Hydry nie szukały przypadkowych romansów ze swoimi nauczycielami czy z tymi mieszkańcami Islay, którzy przeŜyli, by o tym opowiedzieć, właściwie wcale nie obcowali teŜ z wyspiarzami, chyba Ŝe bardzo przelotnie. Kiedy wychowankowie „wuja Freda” skończyli szesnaście lat, jako dorośli mogli zaprzestać nauki w domu. Zajęli się wtedy zdobywaniem wyŜszego wykształcenia niezaleŜnie od siebie, w czterech róŜnych instytucjach za pośrednictwem satelity, nigdy nie opuszczając wyspiarskiego wygnania. Zeznania byłych nauczycieli przed urzędnikami Magistratu Galaktycznego nie wniosły Ŝadnych nowych informacji o tajemniczej guwernantce lub równie enigmatycznym opiekunie dzieci, dostarczyły jednak danych o rozwoju charakterów samych Hydr. Magdala MacKendal (Madeleine Remillard, trzecie dziecko Paula i Teresy i młodsza siostra Marca) była najinteligentniejsza z całej czwórki i tylko ją poznałem lepiej przed wygnaniem na Islay. Trzeba wiedzieć, Ŝe potomstwo Dynastii liczyło razem czterdzieści osób i na zjazdach rodzinnych łączyło się w bezpostaciowy tłum o tęczowych aurach. Pamiętam Maddyjako wyrachowaną małą dziewczynkę - śliczne maleństwo - która taktownie słuchała Marca i swojej władczej starszej siostry Marie, była jednak nieuprzejma i nawet okrutna dla swego brata Luca, o rok od niej młodszego, nieśmiałego i chorowitego dziecka. Kiedy urodził się mały Jack, Maddy okazała niezwykłe zainteresowanie nowym krewnym i spędzała z nim duŜo czasu, wkradając się w jego łaski. Wydaje mi się teraz, Ŝe prawdopodobnie usiłowała przeciągnąć go na stronę Fury’ego - był to jednak zbędny wysiłek i potwór go zaniechał, kiedy okazało się, Ŝe Ti-Jean ma raka. Ze swoimi czarnymi jak heban włosami, władczymi niebieskimi oczami i bladą, doskonale piękną cerą, Madeleine Remillard wyrosła na prawdziwą piękność wedle wszystkich standardów. Jeden z jej nauczycieli - który nie miał pojęcia, Ŝe powinien dziękować losowi za to, iŜ uszedł z Ŝyciem - nazwał ją tak daleką i zimną jak zorza polarna; jednocześnie jednak przypominała mu drzemiący wulkan. Później, studiując jako eksternistka, ukończyła summa cum laude Uniwersytet Harvarda i zdobyła wysoki stopień naukowy z prawa Imperium Galaktycznego. Johna Quentina (Quint Remillard, najmłodszy syn Severina z jego trzeciej Ŝony Maeve O’Neill) jego nauczyciele scharakteryzowali jako amoralnego gogusia z jasnymi lokami i Ŝarłocznymi oczami. ChociaŜ Quint nie był tak utalentowany, jak jego kuzynka Maddy, łatwo otrzymał stopnie naukowe z psychofizyki i filozofii na Uniwersytecie Cambridge. RównieŜ studiował jako ekstern. Celię MacKendal (Celinę, czwarte dziecko Maurice’a Remillarda i
pierwsze Cecilii Ashe) wszyscy nauczyciele uwaŜali za psychicznie niezrównowaŜoną, choć była śliczna i pełna wdzięku jak porcelanowa figurka, z włosami barwy miodu i miespokojnymi, turkusowymi oczami. Jej zachowanie było sztuczne, prawie nieśmiałe i nauczyciele twierdzili, Ŝe cierpiała na szybkie zmiany nastroju, zaniki pamięci i inne dowody braku równowagi psychicznej. Zszokowany wychowawca znalazł jąkiedyś nagana przylegającej do farmy łące w chwili, gdy właśnie zaspokajała swoje sadomasochistyczne popędy z jakąś niewidzialną istotą. Wychowawcę pośpiesznie zwolniono, ale otrzymał na pocieszenie sporą sumkę, dlatego milczał aŜ do śledztwa prowadzonego przez Magistrat Galaktyczny. Celia uczyła się miernie, interesowała się tylko metapsychologią, później jednak, pobierając nauki za pośrednictwem satelity, otrzymała dyplom bakałarza z College Stanford w Kalifornii. Arthur Quentin (Parnell, syn Adriena Remillarda i wspólnik morderstwa Adrienne, swojej starszej siostry) był najwyraźniej najmniej inteligentny z całej Hydry. Nauczyciele scharakteryzowali go otwarcie jako chuligana i ledwie uzyskał dyplom nanoinŜyniera na Politechnice w Tiranie. W dzieciństwie był wysoki, barczysty i miał ciemne włosy jak jego kuzyn Marc. JednakŜe Marc poruszał się z wdziękiem, natomiast Parnell był niezdarny i ocięŜały. Kiedy Dorothee po latach pokazała mi wywołany z pamięci obraz, przypomniał mi klasyczny stereotyp kanadyjskiego kibica, który bije się z sierŜantem Prestonem z Królewskiej Konnej w kulminacyjnym punkcie widowiska telewizyjnego. W metakoncercie Hydry dostarczał mentalnych muskułów, nie inteligencji; był nienasyconym poŜeraczem sił witalnych i wyznaczonym partnerem Celinę w jej szaleńczych wybrykach seksualnych. Kiedy Hydry miały około osiemnastu lat, ich guwernantkę widywano w mieście coraz rzadziej. Młodzi ludzie sami zaczęli robić zakupy i załatwiać wszystkie sprawy dla domu. Campbellowie zginęli w następnym roku i nikogo nie przyjęto na ich miejsce. Wkrótce potem, jak się dowiedziano, pani Ogilvie odjechała, by objąć następną posadę. Wuj Fred równieŜ pojawiał się wciąŜ rzadziej i rzadziej, aŜ w roku 2059 w „Islay Guardian” pojawiła się krótka notatka: biznesmenwędrowiec Frederick U. R. Young z Farmy Sanaigmore i Erinys House z Elizjum zginął w poŜarze hotelu na „rosyjskiej” planecie Czarnoziem, pozostawiając cały swój majątek czwórce wychowanków. Oczekiwano, Ŝe osieroceni młodzi ludzie sprzedadzą dom i opuszczą wyspę. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich pozostali i nadal trzymali się na uboczu. Tak samo jak Diabeł z Kilnave. Magistrat w końcu doliczył się dwudziestu dziewięciu ofiar Hydry na Islay, czyli trzech lub czterech na rok, poczynając do przybycia młodych Remillardów na wyspę. Nie czynili róŜnicy. Wiek i płeć ofiar nie były dla nich waŜne; miały one jednak tylko jedną wspólną cechę: wszystkie były suboperantami, osobami urodzonymi z silnymi, lecz ukrytymi metazdolnościami. Większość z nich zniknęła bez śladu. Tylko w trzech najwcześniejszych przypadkach znaleziono wypaloną ziemię lub skały wraz z cząsteczkami DNA i skrawkami spalonej odzieŜy naleŜącej do zaginionych osób. W tych okolicznościach legenda o Diable z Kilnave odŜyła na nowo. Rozbawione Hydry postanowiły jąumocnić i od czasu do czasu dzieci lub dorośli o bujnej wyobraźni widywali przelotnie dziwaczną, karłowatą postać kryjącą się na odludziu. Lokalna policja uznała te wizje Diabła z Kilnave za brednie i banialuki. Ale pomimo ich największych wysiłków zniknięcia pozostały nie wyjaśnione do dnia, gdy śmierć trojga naukowców z Edynburga sprowadziła na wyspę nalepszych speców Magistratu Galaktycznego i Pierwszego Magnata Państwa Ludzkości. JednakŜe podejrzani o to zabójstwo nie zostali ani wtedy, ani później zidentyfikowani publicznie jako Remillardowie. Znowu Lylmiccy Nadzorcy zatroszczyli się o reputację Paula i innych dystyngowanych członków Pierwszej Metapsychicznej Rodziny Ludzkości. Moje pamiętniki jako pierwsze ujawniają całą prawdę. Profesor Masha MagGregory-Gawrys po śmierci członków jej
rodziny przeszła obowiązkowy sondaŜ mózgu i równie dobrowolnie poddała się badaniu przeprowadzonemu przez maszynę wynalezioną na Uniwersytecie Cambridge. Głównym celem badających ją przedstawicieli władz było ustalenie, czy Hydra kierowała się jakimś waŜnym motywem, uśmiercając trójkę badaczy, czy teŜ było to przypadkowe zabójstwo, tak jak nieszczęsnych suboperantów z Islay, którzy zginęli przed nimi. Wszystko w umyśle Mashy wskazywało, iŜ potrójne morderstwo nie było przypadkowe. Według niej zabici naukowcy zajmowali się bezpieczeństwem operatorów CE i doszli do wniosku, Ŝe jest to bardzo ryzykowna praca. Natomiast po zbadaniu ich zakodowanych plików na Uniwersytecie w Edynburgu okazało się, Ŝe uznali, iŜ osoby posługujące się wysoko zaawansowanymi maszynami cerebroenergetycznymi naraŜały się tylko na względne, moŜliwe do zaakceptowania ryzyko, w takim samym stopniu jak ksenoplanetolodzy czy straŜacy miejscy. Paula Remillarda zaniepokoiła ta sprzeczność. Ale Masha niedawno przeszła kurację odmładzającą, a wiadomo, Ŝe sześciomiesięczny pobyt w zbiorniku regeneracyjnym narusza równowagę nawet w mózgu Wielkiej Mistrzyni czy Mistrza. Profesor Masha sama z czasem doszła do wniosku, Ŝe rzeczywiście mogła się mylić w sprawie rezultatów badań zabitych uczonych. JednakŜe Paul Remillard dość długo się niepokoił przedmiotem badań trójki z Edynburga, choć nic o tym nie powiedział Throma’eloo Lekowi ani innym urzędnikom Magistratu Galaktycznego. Paul osobiście, bardzo łagodnie przesłuchał małego Kennetha Macdonalda, ale chłopiec nie wniósł nic waŜnego do sprawy. Potwierdził tylko informacje o tym, Ŝe jego siostra przez cały czas wycieczki miała bardzo złe przeczucia, a takŜe niezwykłą pewność, Ŝe to Farma Sanaigmore stanowiła ich źródło. Po śmierci najbliŜszych Dorothee była w szoku ale, w przeciwieństwie do swojego brata, jeszcze nie płakała i nie utraciła kontroli nad swymi emocjami. Śledczy zrozumieli, Ŝe będą musieli postępować z nią bardzo ostroŜnie, gdyŜ inaczej się załamie. Dziewczynka chętnie odpowiedziała na ich wszystkie pytania i nawet współpracowała z policyjnym artystą komputerowym, by umoŜliwić stworzenie portretów pamięciowych podejrzanej pary, która rozmawiała z nią na promie i zapoznała jaz legendąo Diable z Kilnave. (W pozostawionej przez nich ksiąŜce-płytce nie znaleziono Ŝadnych wskazówek). Opisała teŜ swój sen o śmierci krewnych i pomogła artyście w wykonaniu podobizn trzeciego i czwartego składnika Hydry. Zarówno Paul, jak i Throma’eloo Lek byli przekonani, Ŝe Dorothee nie śniła o morderstwie, lecz doświadczyła rzadkiego przypadku symbolicznej eksterioryzacji, którą wywołał metakoercyjny impuls wysłany przez jej matkę lub inne ofiary. Władze bardzo chciały dokładnie przeszukać pamięć dziewczynki nie tylko po to, by znaleźć dalsze dane o aurach Medeleine i Quentina, które pomogłyby w poszukiwaniach, lecz takŜe zyskać inne informacje o mordercach, które zapomniała lub zepchnęła do podświadomości. Paul bardzo ostroŜnie wyjaśnił Dorothee, jak waŜne jest wysondowanie jej umysłu. Powiedział, Ŝe dadzą jej środek nasenny, który sprawi, Ŝe stanie się śpiąca i spokojna. Po zakończeniu procedury nie będzie pamiętała Ŝadnego dyskomfortu. - Czy ten środek będzie działać jak lekarstwo, które terapeuci kryptooperantów dają pacjentom, by się dostać do ich umysłów? zapytała dziewczynka. Kiedy Paul przyznał, Ŝe tak jest, Dorothee zareagowała niezwykle gwałtownie, odmawiając kategorycznie zgody na zabieg. śadne prośby Pierwszego Magnata, Ewaluatora Krondaku ani profesor Mashy nie zmieniły jej decyzjii. - Tamci lekarze uŜywali takiego lekarstwa, kiedy próbowali wtargnąć do mojego umysłu - powiedziała. - Bardzo mnie bolało i miałam straszne nudności. - Ale to jest inne lekarstwo. - Paul próbował ją uspokoić. Obiecuję, Ŝe tym razem nie będzie bolało. - Nie! - Dziewczynka była nieugięta. - Powiedziałam wam wszystko, co wiem. - A potem, okazując niewiarygodne jak na tak małe dziecko poczucie godności osobistej, oświadczyła, Ŝe jej umysł naleŜy
do niej i Ŝe nikomu nie pozwoli do niego przeniknąć... „z wyjątkiem Anioła”. To zdumiewające uzasadnienie jej odmowy wywołało niemałe zamieszanie. Ewaluator Throma’eloo, nie znający religijnych fantazji ludzkich dzieci, obawiał się, Ŝe ten niebiański straŜnik moŜe być jakąś cząstką samego Fury’ego. Paul jednak szybko przypomniał swemu kosmicznemu koledze, Ŝe Ŝaden dorosły operant nie moŜe zapanować nad umysłem dziecka kryptooperanta, nawet nad podświadomością, nie zmieniając jego aury bioenergetycznej. Prosty test wykazał, Ŝe biopole Dorothee, choć niezwykle skomplikowane jak na nonoperanta i zdeformowane niewypowiedzianą rozpaczą, mieści się w normalnych parametrach. Dziewczynka nie była słuŜką Fury’ego. Uznano teŜ, Ŝe dla śledztwa nie ma znaczenia, czy prawdziwy anioł rzeczywiście rezyduje w umyśle Dorothće, choć Throma’eloo zaintrygowała taka moŜliwość. Natomiast Paula opanowała zimna wściekłość. Nie moŜna pozwolić, Ŝeby uparta pięcioletnia dziewczynka utrudniała śledztwo Magistratowi Galaktycznemu - zwłaszcza w sprawie tak blisko związanej z Rodziną Remillardów. A jednak Dorothee zaskoczyła Pierwszego Magnata, oświadczając spokojnie: - Nie moŜe pan wysondować mojego umysłu, jeśli się na to nie zgodzę. Takie jest prawo. I tak rzeczywiście brzmiał odpowiedni zapis, a jedyną moŜliwością obejścia go było uzyskanie pozwolenia prawnego opiekuna lub opiekunki dziecka. Profesor Masha MacGregor-Gawrys chętnie by się zgodziła, ale wedle prawa Imperium Galaktycznego nie ona była najbliŜszą krewną Dorothee. Był nim Ian Macdonald. Paul polecił przywieźć ze Szkocji kontynentalnej komunikator podprzestrzenny na mały posterunek policji w Bowmore, gdyŜ na Islay nie było takich urządzeń. Następnego dnia w obecności Throma’eloo Lęka, profesor Mashy i samej Dorothee, nadał wezwanie na planetę Kaledonia. Kiedy na ekranie pojawiła się twarz lana Macdonalda, dziewczynka krzyknęła cicho. To był męŜczyzna ze starej fotografii, którą znalazł jej brat. Wyglądał na starszego i bardziej zatroskanego, ale nadal był przystojny i bardzo silny. Jej tata... Kiedy Paul Remillard powiadomił go o zamordowaniu Violi Strachan, Ian klnąc odwrócił się, bo jego oczy zamgliły się łzami. Potem krzyknął: - Kto to zrobił? Jaki szubrawiec zabił Vi? I czemu, do cholery, to Pierwszy Magnat Państwa Ludzkości mówi mi o tym? - Nie mogę teraz dyskutować z panem na ten temat, obywatelu - w głosie Paula zabrzmiały stalowe nutki. - Ale moŜe pan nam dopomóc w odnalezieniu morderców. Pańska córka przeŜyła eksterioryzację w czasie zabójstwa i jej podświadomość moŜe zawierać waŜne informacje. Oficjalnie zwracam się do pana, jej prawnego opiekuna, o pozwolenie na przesłuchanie jej za pomocą metod koercyjno-redaktywnych. - Tato, nie pozwól im! - krzyknęła dziewczynka. Przepchnęła się przed Paula, zanim babka zdołała ją powstrzymać, i zwróciła się do obrazu na monitorze. - Nie pozwól im kopać w moim umyśle! To będzie bolało! Boję się! JuŜ powiedziałam im wszystko, co wiem! Ian Macdonald najpierw oniemiał, a potem wpadł we wściekłość. - Do wszystkich diabłów, co ty chcesz zrobić, Remillard? Chcesz podziurawić umysł mojej maleńkiej Donie? Niech cię cholera, przecieŜ ona nawet nie jest operantką! Masz nie lada tupet, prosząc mnie o pozwolenie na torturowanie jej. - Wcale nie. Ostatnie zdobycze medycyny... - Tato, nie! - jęknęła dziewczynka i wybuchnęła płaczem. Masha chwyciła ją za rękę i wyciągnęła z zasięgu skanera komunikatora, ale dziecko nie przestało płakać. - Musimy otrzymać informacje od Dorothei - nie ustępował Paul. - Jej wspomnienia mogą zawierać dane niezbędne dla postępów śledztwa. Ludzie odpowiedziami za zamordowanie pańskiej byłej Ŝony to seryjni zabójcy, którzy uśmiercili juŜ kilkadziesiąt osób. Mogą zagrozić bezpieczeństwu samego Imperium Galaktycznego. Musi pan dać nam pozwolenie na wysondowanie umysłu córki. - Niczego nie muszę, Remillard. Znam swoje prawa i prawa mojego
dziecka. Zabraniam ci włamywania się do mózgu Dorrie! Czy to jasne, ty cholerny mentalny sukinsynu? - Całkowicie jasne odparł Paul sucho. Nagle Dorothee wyrwała się babce i z powrotem pobiegła przed monitor. Na jej zapłakanej twarzyczce malowała się ogromna ulga. - Och, dziękuję ci, tato! Czy teraz, po śmierci mamy Kenny i ja moŜemy zamieszkać z tobą? Bardzo tego chcemy. Ian Macdonald zaniemówił z zaskoczenia. Wściekłość na jego twarzy ustąpiła miejsca zdumieniu. Wahał się długą chwilę, a potem spojrzał ze złościąna Paula i wyszczerzył zęby w triumfującym uśmiechu. - Przylećcie na Kaledonię, Dorrie - powiedział. - Najszybciej jak moŜecie. Zaraz zarezerwuję bilety dla ciebie i dla Kena. Antropolodzy sądowi, porównując podany przez Dorothee rysopis czterech komponentów Hydry ze wczesnymi zapisami Tir-D Medeleine, Quentina, Celiny i Parnella Remillardów, potwierdzili, Ŝe opisała ich dokładnie. Było jednak mało prawdopodobne, by uciekinierzy okazali się na tyle nierozsądni, by się nie maskować, skoro wiedzieli, Ŝe sąposzukiwani. Spodziewano się, Ŝe cała czwórka całkowicie zmieni swój wygląd - przynajmniej na początku pościgu. Najprawdopodobniej wykorzystajądotego chirurgię plastyczną lub zbiornik regeneracyjny. Ale najłatwiejszą metodą było maskowanie metakreatywne - technika, którą posługiwał się Throma’eloo i inni przedstawiciele jego rasy, kiedy przybierali ludzkie kształty. Po prostu chodziło o utkanie iluzji i kaŜde względnie kompetentne dziecko-operant ze średnimi zdolnościami kreatywnymi mogło tego dokonać... na krótki czas. Długotrwałe utrzymywanie iluzji jest tak bardzo wyczerpujące, Ŝe Ŝaden operaiit nie moŜe tego robić w nieskończoność. Pamięciowe zdjęcia, próbki DNA oraz kopie oryginalnych sygnatur mentalnych czterech komponentów Hydry zostaną rozesłane po całym Imperium Galaktycznym w oczekiwaniu dnia, w którym zrzucą one kamuflaŜ lub popełniąjakieś przestępstwo wymagające oficjalnego śledztwa. Nikt jednak nie łudził się nadzieją, Ŝe stanie się to prędko. Policyjne oddziały przeczesywały Islay przez wiele tygodni, szukając za pomocą najnowszej aparatury ciał zaginionych suboperantów. Później archeolodzy mieli piać z zachwytu nad tysiącami kości i innych ludzkich szczątków, od neolitu do współczesności, które poszukiwacze znaleźli i pozostawili nie tknięte in situ po ustaleniu, Ŝe nie mają nic wspólnego ze śledztwem. Nie zdołano wszakŜe zidentyfikować innych ofiar Hydry. Śledczy byli przekonani, Ŝe to słudzy Fury’ego zabili zaginionych suboperantów z Islay, pozostawiając tylko zwęglone szczątki, które wrzucili do morza lub do jakiejś głębokiej, ukrytej jaskini niedostępnej dla detekcji geofizycznej lub dalekiego skanowania. Dowód na poparcie tej hipotezy znaleziono dopiero po latach, kiedy dorosła Dorothee spotkała Madeleine, Parnella i Celinę Remillardów po powrocie na wyspę swoich przodków. CONCORD, STOLICA PAŃSTWA LUDZKOŚCI ZIEMIA, 4 CZERWCA 2062 Wieczór był wyjątkowo ciepły jak na początek czerwca w New Hampshire i Paul Remillard zaproponował rodzeństwu, by czekając na ojca, przenieśli się z drinkami na dwór. Kwiaty w duŜym ogrodzie róŜanym za nową rezydencją Pierwszego Magnata juŜ kwitły, napełniając słodkim zapachem nieruchome powietrze, w którym czuć teŜ było woń ściętej trawy. - Nie podoba mi się, Ŝe zmutowana trawa nigdy nie rośnie wyŜej niŜ trzy centymetry - powiedział Paul, kiedy jego najstarszy brat Philip wypowiedział się na temat niezwykłego trawnika. - Och, nowoczesną murawę łatwiej jest utrzymać i ogrodnicy krajobrazowi po prostu ją uwielbiają. Aleja uwaŜam, Ŝe wygląda jak wielki ręcznik kąpielowy. Kazałem posiać ten dobry, stary gatunek podczas mojej nieobecności, kiedy brałem udział w ostatniej sesji Konsylium Galaktycznego. Teraz wygląda całkiem nieźle. Na pewno będzie tam teŜ
rosło kilka mleczy. - Ale jak ją przycinasz? - zapytała Catherine. - Na pewno jest za krótka dla Ŝniwiarek laserowych, których uŜywają farmerzy. - Bratanek Fitcha strzyŜe ją zmodyfikowaną starodawną kosiarką - kiedy sam tego nie robię. Koszenie trawy to bardzo uspokajające zajęcie. Jeździsz tam i z powrotem, wdychając zapach świeŜego siana, a obracające się noŜe robią wszystko za ciebie. Philip potrząsnął głową z udanym niedowierzaniem. - Ten człowiek nie moŜe być tym samym Pierwszym Magnatempracoholikiem, którego wszyscy znamy i kochamy. - W średnim wieku zacząłem być dumny z mojego domu - odparł Paul. - Teraz, kiedy administracja Państwa Ludzkości wreszcie ma za sobą etap ucznia, zamierzam mniej się przemęczać. Nawet nauczyłem się gotować. - Dobry BoŜe! - jęknął Philip. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - powiedziała Catherine. Pozostali członkowie Dynastii Remillardów uśmiechnęli się niepewnie. Nikt z nich nie widział Paula od miesięcy i wiedzieli, Ŝe nie wezwał ich dzisiejszego wieczoru po to, by podziwiali jego trawnik i kwiaty i ucięli sobie uprzejmą pogawędkę. Paul skończył czterdzieści osiem lat, a kompleks jego indywidualnych, samoodmładzających się genów zaktywizował się, gdy miał trzydzieści kilka. Czas tylko przyprószył siwiznąjego czarne włosy i starannie przystrzyŜoną brodę; poza tym wcale się nie postarzał. Nosił ciemne spodnie i białą, rozpinaną piracką koszulę z bufiastymi rękawami. Przez jakiś czas przechadzali siew milczeniu. Tylko Severin i Adrien mieli mgliste pojęcie o powodach zwołania tej narady rodzinnej. W przeciwieństwie do Pierwszego Magnata ściśle ochraniali swoje myśli zasłonami mentalnymi. Na ciemnopurpurowym niebie zaświeciły juŜ pierwsze gwiazdy. Wokół ogrodu rósł las zmutowanych wiązów, orzechowców olejnych i klonów cukrowych, które niezupełnie zasłaniały oświetlone, strzelające ku niebu stratowieŜe budynków administracyjnych oddalonych o parę klomów na pomoc. Stolica Państwa Ludzkości w Imperium Galaktycznym rozciągała siew dolinie rzeki Merrimack, przylegającej do starego Concordu, czcigodnej stolicy stanu New Hampshire. W ciągu pół wieku od Wielkiej Interwencji ta siedziba ludzkiego rządu bardzo się rozrosła, a ludność Ziemi i planet kolonialnych osiągnęła dziewięć miliardów. Concord juŜ dawno wchłonął pierwotne centrum, ale ten niezbędny wzrost pięknie rozplanowano, gdyŜ większość nowych biar była ukryta w ogromnym, wykutym w skale podziemnym kompleksie zwanym przez krytyków Mrowiskiem. NiŜsi rangą urzędnicy i pracownicy mieszkali w wioskach stanów New Hampshire, Vermont i nawet Maine, podróŜując do pracy niezwykle szybką elektryczną koleją podziemną. Tylko najwaŜniejsi biurokraci mieli domy na terenie samego Concordu. Ostatnio przyłączył się do nich Pierwszy Magnat. W roku 2054, kiedy Państwo Ludzkości zostało wreszcie uwolnione spod znienawidzonego Panowania Simbiari i otrzymało pełne obywatelstwo w Imperium Galaktycznym, Paul Remillard przestał udawać, Ŝe jego oficjalną ziemską siedzibą jest stary rodzinny dom na South Street, w Hanowerze, New Hampshire, mieście uniwersyteckim, w którym wychował się zarówno on sam, jak i jego dzieci... i gdzie jego niezrównowaŜona psychicznie Ŝona Teresa Kendall odebrała sobie Ŝycie. W niezwykłej, egalitarnej oligarchii Konsylium Galaktycznego w owym czasie nie mogło być czegoś takiego jak oficjalna rezydencja Pierwszego Magnata Ludzkości. Dlatego podczas krótkich wizyt na Ziemi jako pied-a-terre słuŜył Paulowi skromny apartament w Concord. A w enklawie Złotej Bramy na Planecie Konsylium Galaktycznego zajmował równie niepokaźne mieszkanie. W przeciwieństwie do historycznych przywódców narodów Ziemi, Pierwszego Magnata Państwa Ludzkości nie obciąŜały czasochłonne ceremonie. Jego statutowe obowiązki uznawano za dostatecznie męczące. Pierwsze pięć lat ludzkiej wolności Paul przeŜył w szaleńczym tempie.
Dla czwórki swoich dzieci na czas, gdy przebywały poza szkołą załatwił opiekę gospodyń i guwernantek, które wszystkie były operantkami, i widywał je bardzo rzadko. Rodzice Paula, Denis Remillard i Lucille Carder, oboje pracujący tylko na pół etatu w Dartmouth College, coraz bardziej niepokoili się, Ŝe potomstwo ich genialnego syna wychowuje się bez matki. Wreszcie wydzierŜawili swoją elegancką wiejską rezydencję i przenieśli się do starej siedziby na South Street, Ŝeby zastąpić wnukom rodziców. Podczas trwających trzydzieści trzy dni sesji Konsylium Galaktycznego, które odbywały się raz w roku wedle ziemskiej rachuby czasu, Paul często spotykał się z rodzeństwem. Wszyscy jego bracia i siostry byli magnatami zajmującymi wysoką pozycję w samym rządzie Imperium Galaktycznego. JednakŜe na czysto towarzyskich spotkaniach rodzinnych gościł rzadko. Niemal kaŜdą wolną chwilę spędzał w towarzystwie kochanki, Laury Tremblay, Ŝony usłuŜnego hibemiańskiego magnata, Rory’ego Muldowneya. W roku 2059 Laura nagle umarła, i to w niezwykłych okolicznościach. Mniej więcej w tym samym czasie administracja Państwa Ludzkości wreszcie osiągnęła w miarę zadowalający stan równowagi, dając sobie radę bez potrzeby działań nadzwyczajnych lub przeciwdziałania za kaŜdym zakrętem. Pierwszy Magnat przekonał się, Ŝe brzemię jego obowiązków stało się lŜejsze. Nie musiał juŜ spędzać nie kończących się miesięcy na Planecie Konsylium Galaktycznego, nadzorując pozaparlamentarne sprawy Ludzkiego Konsylium i rozrastających się Dyrektoriatów. Coraz rzadziej zmuszony był latać z jednego świata kolonialnego na drugi, by rozwiązać konflikty lub składać nieoczekiwane wizyty dla załagodzenia jakiejś strasznej gafy popełnionej przez członków jego rasy. W miarę jak zbliŜała się Złota Rocznica Wielkiej Interwencji, wydawało się, Ŝe ludzcy magnaci - z wyjątkiem swarliwej frakcji rebelianckiej - wreszcie nauczyli się uchwalać ustawy rozsądnie, bez kłótni, z dyplomatyczną zimną krwią. W koloniach system mianowanych przez Imperium Galaktyczne Kierowników Planetarnych w połączeniu z wielopoziomowym wybieralnym, reprezentatywnym rządem utrwalił się do tego stopnia, Ŝe specjalne działania Konsylium - i osobista interwencja Paula - rzadko bywały potrzebne. Stosunki Państwa Ludzkości z egzotycznymi rasami były przewaŜnie kordialne. Simbiari współpracowali teraz z ludźmi w wielu dziedzinach nauki i jednocześnie pogodzili się z faktem, Ŝe niewdzięczni byli podopieczni nie doceniają ich wkładu we wspólne dobro. Dobroduszni mali Poltrojanie stali się najbardziej enhrjasrycznymi partnerami handlowymi ludzkości i jej najbliŜszymi sojusznikami. Romans Gi z ludzką sztuką i rozrywkami trwał nadal, natomiast Ziemianie nauczyli się tolerować afektowane i skandaliczne zachowanie tej rasy. Krondaku jak zawsze byli Ŝyczliwi i jak zawsze sceptyczni w sprawie długofalowego ludzkiego potencjału. A mądrzy, efemeryczni Lylmicy pozostali tajemniczy i rzadko moŜna było zastać ich w domu. Dwie sesje wcześniej, zgromadzenie plenarne Konsylium Galaktycznego uznało, Ŝe Państwo Ludzkości okrzepło i trzeba pomyśleć o ponownym zdefiniowaniu uprawnień urzędu Pierwszego Ludzkiego Magnata. NaleŜało oczyścić go z autokratycznych i sprawiających kłopoty aspektów, które były niezbędne podczas pierwszych lat aspirantury, i zamienić w prawdziwą prezydenturę. Paul Remillard entuzjastycznie poparł tę decyzję i został ponownie wybrany duŜą większością głosów. Potem stwierdził, Ŝe nadszedł czas, by wreszcie przenieść się na Ziemię. Miał serdecznie dosyć wynajmowanych mieszkań i czuł, Ŝe dostatecznie się napracował, by zasłuŜyć na prawdziwy dom i normalne Ŝycie towarzyskie. Ale gdzie miał zamieszkać? Stara siedziba rodu na South Street w Hanowerze nie wchodziła w rachubę. Dwoje dorosłych dzieci Paula, Marie i Luc, nadal mieszkało tam z Denisem i Lucille. W domu tym wychowywał się teŜ mały Jack, zanim wstąpił do Dartmouth College jako dziesięcioletni geniusz, i zamieszkał w akademiku. Marc, najstarsze dziecko Paula, zdobywszy szereg stopni naukowych i pogrąŜywszy się w badaniach CE
finansowanych przez rodzinną fundację, sięgnął do swojego prawie nie tkniętego konta i kupił maleńki, odizolowany od świata domek wśród wzgórz na wschód od Hanoweru. Bracia i siostry Paula równieŜ mieli własne stałe rezydencje w tym ślicznym starym mieście i w okolicy. Nalegali teraz, Ŝeby zbudował sobie w pobliŜu nowy dom i na nowo włączył się do Ŝycia rodzinnego. Wszyscy członkowie Dynastii w głębi duszy mieli nadzieję, Ŝe Pierwszy Magnat ponownie się oŜeni i skończy z nagłaśnianymi przez media romansami, które nawiązywał po śmierci Laury Tremblay. JednakŜe Paul nie zamierzał pozwolić, by rodzina zmieniła jego styl Ŝycia. Osiedlił się w Concord, w bezpiecznej odległości 90 kilometrów od reszty rodu. Kiedy Paul nie przewodniczył zebraniom swoich metapsychicznych kolegów w Ludzkim Konsylium lub nie był zaangaŜowany w inny sposób w sprawy Państwa Ludzkości, pozostawał takim samym obywatelem jak inni magnaci. Mógł więc wybrać taki styl Ŝycia, jaki mu odpowiadał, i angaŜować się w sprawy prywatne lub prowadzić interesy, jeśli tego zapragnął. Ale, praktycznie rzecz biorąc, Pierwszy Magnat nie miał czasu na działalność w Północnoamerykańskiej Intendencji, co było prawem kaŜdego mieszkańca tego kontynentu. Albowiem mimo nastania nowego porządku nadal musiał załatwiać róŜne półoficjalne sprawy, nawet kiedy znajdował się z daleka od Planety Konsylium Galaktycznego, choć na Ziemi panował teraz mniejszy zamęt niŜ w pierwszych trudnych latach wolności. Paul zaproponował, Ŝe załoŜy swoją nieoficjalną rezydencję Pierwszego Magnata, niezaleŜnego od administracji Ludzkiego Konsylium i nie mającego Ŝadnych powiązań z urzędem Kierownika Planetarnego Ziemi. Będzie zawsze gotów do przeprowadzenia nadzwyczajnych konsultacji i poświęci swój wolny czas na studiowanie prawa Imperium Galaktycznego i stosunków ludzi z egzotykami. Jego propozycja została przyjęta i Państwo Ludzkości przegłosowało przyznanie mu bezpłatnie takiej siedziby, jakiej zapragnie. Pierwszy Magnat mógłby Ŝyć w przepychu. Mógłby zamieszkać w replice Wersalu lub nawet zamku Neuschwanstein Szalonego Ludwika Bawarskiego. Jego rodzina i koledzy przyjęli za pewnik, Ŝe przynajmniej zbuduje sobie piękną rezydencję godną jego wysokiego urzędu. Lecz zamiast tego Paul Remillard dał upust swoim osławionym kapryśnym upodobaniom. Kiedy Lucille Cartier, znana w społeczności akademickiej Dartmouth College jako arbiter dobrego smaku, pierwsza rzuciła spojrzenie na nowy dom swego syna w Concord, uznała go za nieudane połączenie szwajcarskiej willi z tortem weselnym. - Och nie - powiedział Paul stanowczo, lecz uprzejmie w obliczu matczynej dezaprobaty. - To jest replika nowoangielskiego drewnianego neogotyckiego dworku w stylu dziewiętnastowiecznego amerykańskiego architekta Andrew Jacksona Downinga. Oryginał tego ślicznego domku nadal stoi w Peterborough w Nowej Anglii. - To absurdalne! - odparła jego matka. - Ale mnie się podoba - odparł łagodnie Pierwszy Magnat - i zapłaciłem za niego sam, więc będę mógł nadal w nim mieszkać, kiedy Konsylium pozwoli mi przejść na emeryturę. Malowany na biało drewniany „dworek” miał dziesięć pokoi jeśli nie liczyć zachodniego skrzydła z małą salą balową, nieoficjalnym gabinetem i apartamentem właściciela. Pod dwudziestohektarową posiadłością mieścił się podziemny kompleks, w którym znajdowało się wszystko, co mogło być potrzebne, poczynając od garaŜy i terminalu prywatnej kolei podziemnej do podprzestrzennego komunikatora. Główny budynek miał zwieńczone ostrymi hakami okna z równie ostro zakończonymi czarnymi okiennicami, piękne kwadratowe kolumny na ganku i na tylnej werandzie, oraz ozdobione wolutami ściany szczytowe, które zdawały się spływać z dachu jak drewniana koronka. Ogólny efekt nawet wrodzy krytycy uznali za bardzo ciepły i ludzki. Pokoje dzienne miały wypolerowane dębowe podłogi, kamienne kominki, ozdobne tapety i umeblowanie będące przytulną mieszaniną
stylów kolonialnego i wiktoriańskiego. Swoją sypialnię Paul umeblował prostymi shakerowskimi sprzętami, lecz cztery przestronne pokoje gościnne były urządzone w stylach pogranicza, barokowofederalistycznym, chicagowskiego dziewiętnastowiecznego burdelu oraz holywoodzkiego Art Deco z lat trzydziestych dwudziestego stulecia. Wszelkie prace domowe wykonywał niewielki zespół pracownikównonoperantów z pomocą robotów. Kucharzem Paula był małomówny jankes Asahel Pitch, który specjalizował się w kolacjach z Nowej Anglii, sałatkach z homara, coq au vin i pieczeniach. Jego Ŝona Elsie przygotowywała desery, dekorowała rezydencję kwiatami, nadzorowała teŜ piwnicę, w której przechowywano trunki, jedyny zakątek willi, gdzie było widoczne olbrzymie bogactwo rodziny Remillardów. Znajdowały się tam najrzadsze i najkosztowniejsze wina i mocne wódki - oraz jedna lub dwie skrzynki dobrej starej Old Turkey na wypadek, gdyby wuj Rogi przybył z wizytą. Kiedy Pierwszy Magnat urządzał półoficjalne przyjęcia, wynajmował najlepszych dostawców artykułów Ŝywnościowych w starym Concord lub sprowadzał ich z innych ziemskich miast, nawet tak odległych jak Kuala Lumpur. Ale gdy zapowiadała się kolacja we dwoje - jak często się zdarzało - Fitchowie mieli wolną noc i Paul sam przygotowywał crepes lub wyszukany omlet. Jakieś 100 metrów od rezydencji Pierwszego Magnata, na skraju otaczającego jąlasu, stał przytulny drewniany domek letniskowy, wyposaŜony w pomalowane na biało fotele wiklinowe i kanapy oraz w dyskretnie ukryte skomplikowane urządzenia automatyczne. Paul wskazał domek braciom i siostrom, gdy szli przez ciemniejący trawnik. - Zaczekamy tutaj na tatę. Jest tam robot stołowy, który zaopatrzy nas w drinki, i aparat generujący pole sigma, który włączymy dla zapewnienia nam całkowitej prywatności podczas narady rodzinnej. Jeśli zaczekamy i dopisze nam szczęście, moŜe zobaczymy kilka ciem księŜycowych - powiedział i proprowadził ich między róŜanymi klombami o nieregularnych kształtach. - Pole sigma? - Adrien był zaskoczony. - Naprawdę myślisz, Ŝe ktoś mógłby nas podsłuchiwać? A jaki będzie temat tej cholernej narady? Paul zerknął przez ramię, uśmiechając się niewesoło. - Sąpewne sprawy, które musimy przedyskutować. Jedna zwłaszcza dotyczy ciebie i Sevvy’ego. - Ach tak? - powiedział lekko Adrien, ale w jego głosie zabrzmiała wyzywająca nuta. Przypominał mniej eleganckiego Paula z małym wąsikiem i bez brody; lecz jego geny nieśmiertelności zaktywizowały się w młodszym wieku, nadając mu chłopięcy wygląd, niemal tak samo nieodpowiedni, jak u jego ojca Denisa. - Więc zajmiemy się polityką - jęknął Severin. - Obawiałem się czegoś takiego, kiedy wezwałeś całą naszą szóstkę do Concordu jak gang niesfornych uczniaków z podstawówki. - Paul nic takiego nie zrobił - Catherine natychmiast wzięła w obronę starszego brata. - Co, do licha, was napadło?! - MoŜe lojalna opozycja przeciwko Wspólnocie nadęła się po tym, jak jej siły wzrosły po ostatnim głosowaniu w Konsylium. - To hańba - wtrąciła Anna. - Nigdy byś nie otrzymał tak wysokiego procentu głosów, gdybyś nie uciekł się do dezinformacji. - Dezinformacji?! - wybuchnął Severin. - I kto to mówi? Wszyscy znamy słynną prawniczkę, która próbowała owinąć sobie papieŜa wokół palca, Ŝeby wydał encyklikę mówiącą, iŜ Wspólnota nie zagraŜa ludzkiej wolnej woli? - Bo nie zagraŜa - odparła Annę. - Co ty powiesz! - roześmiał się szyderczo Adrien. - Mamy po naszej stronie teologów, którzy dorównają waszym we wszystkim. Psychologów teŜ! Kiedy tylko twoi jezuici i hinduiści zgodzą się na prawdziwą debatę na Międzygwiezdnym Tri-D zamiast męczącego sporu na Kanale Filozoficznym, przyprowadzimy rabbiego Morgenstema, kardynała FudŜinagę i doktor Azizę Khoury, a ci wam pokaŜą, gdzie raki zimują. Annę na chwilę straciła cierpliwość. - Wspólnota to temat na powaŜną debatę. Nie pozwolimy tobie i
twoim Rebeliantom na strywializowanie jej, bo potraktowalibyście jąjak przedstawienie! - Nie - odparł Severin. - Ale na pewno nie zadecyduje o tym za zamkniętymi drzwiami twoja klika operantów-mistyków. Paul do tej pory ignorował sprzeczkę, teraz jednak wtrącił się, dziękując rodzeństwu, Ŝe przyszło na tę wyj alkową naradę rodzinną. - A czy mieliśmy inny wybór? - zapytała cynicznie Annę. - Ja musiałam wyrwać się ze spotkania teologów w Konstantynopolu. Moją rozprawę przedstawi Athanasius Wang i będzie gadał tak nudno, Ŝe wszystkich uśpi. - Na pewno nie - zaprzeczyła Catherine. - Jaki jest jej temat? - Unanimizacja koncepcji św. Teilharda de Chardin jako przeczucie Wspólnoty. - Na wszystkich bogów! - wyskrzeczał Adrien. - Wspólnota stanie się faklem, bez względu na to, jak ty i twoi Synowie Ziemi będziecie narzekać i jęczeć. - Annę wzruszyła ramionami. - Pełne uczestnictwo ludzkości w Imperium Galaktycznym wymaga ułoŜenia harmonijnych stosunków mentalnych z Umysłem Galaktycznym. Severin zachichotał złowieszczo. - Zastanów się, siostrzyczko. Istnieją inne moŜliwości niŜ ograniczona mentalność Wspólnoty i moŜesz być pewna, Ŝe zostaną przedyskutowane otwarcie i wyczerpująco. Ludzkość ma prawo wybrać, czy chce zaryzykować utratę swojej toŜsamości rasowej w powszechnym zlaniu umysłów z egzotykami. - Oczywiście, Ŝe ma prawo! - odparowała Annę. - Ale jeśli twoja frakcja nadal będzie podawała zniekształcone fakty i półprawdy zamiast pomóc wyjaśnić całą sprawę, jak, u licha, ludzie będą mogli dokonać świadomego wyboru? Tyrada, którą Annushka Gawrys wygłosiła na ostatniej sesji Ludzkiego Konsylium pełna była zamierzonych nieścisłości... - Chcesz powiedzieć - przerwał jej Adrien - Ŝe poruszyła kwestie, które są zbyt bliskie prawdy jak na twój gust! Powinnaś choć raz od czasu do czasu wyjść ze swojej wieŜy z kości słoniowej i posłuchać, co mówią normalni ludzie i przeciwni Wspólnocie metapsychicy. To nie metazdolności niepokoją zwykłych zjadaczy chleba! Oni boją się, Ŝe będą kontrolowani przez nieludzkich ludzi! - Proszę - Pierwszy Magnat ostrzegawczo podniósł rękę. - Z kontynuacją tej dyskusji powinniśmy zaczekać, aŜ się znajdziemy za polem sigma. - Kiedy Paul to mówił, jego potęŜna koercja łagodnie dotknęła ich umysłów. Wszyscy byli Wielkimi Mistrzami i Mistrzyniami oraz Magnatami Konsylium, wszyscy naleŜeli do najpotęŜniejszych ludzkich umysłów w galaktyce, ale w owej chwili nie mogli się oprzeć woli najmłodszego brata. Przez jakiś czas szli w milczeniu. Wreszcie Philip zapytał: - Wprowadziłeś pewne zmiany w ogrodzie róŜanym, prawda, Paul? - Kazałem ogrodnikom wyrwać wszystkie nowe, modne odmiany, które posadzili krajobrazowcy. Te niebieskie jak niebo, czarne, purpurowe, zielonkawe, te ze strzępiastymi płatkami, w kropki i w paski. - Znowu mnie... zaskakujesz. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, Ŝe w głębi serca jesteś aŜ takim tradycjonalistą. Pierworodny z Dynastii Remillardów miał sympatyczną, nieładną twarz z cofającą się linią włosów i skłonności do tycia. Philip Remillard skończył sześćdziesiąt pięć lat, ale wyglądał na czterdzieści kilka. Był jedynym członkiem rodziny, którego los nie obdarzył urodą, ale juŜ dawno doszedł do wniosku, Ŝe Ŝadna z jego niedoskonałości fizycznych nie jest na tyle waŜna, by tracił czas, korygując je w zbiorniku regeneracyjnym. - Tradycjonalistą? - Paul wydawał się zaskoczony tym określeniem. - SkądŜe! Ale róŜa, do diabła, jest róŜą. Powinna wyglądać i pachnieć jak róŜa. Teraz w moim ogrodzie rosną tylko odmiany sprzed Interwencji. - Masz szczęście - wtrąciła Catherine. - InŜynierowie botanicy z wielkich szkółek uwaŜają, Ŝe im bardziej nieziemskie są kwiaty, tym
lepiej. Ostatniej jesieni w katalogu były kwiaty wielkości talerza, a kaŜdy miał więcej kolorów niŜ witraŜ. Nazywająje hybrydami z Chartres. To absurdalne. - To tylko część ogólnego trendu w stronę baroku i przesady zauwaŜył Maurice. - Kwiaty, stroje, pojazdy, muzyka... wszystko staje się coraz bardziej wyszukane i przeładowane. Niektórzy teoretycy popkultury uwaŜają, Ŝe jest to reakcja na surowość epoki rządów Nadzorców Simbiari. Catherine skinęła głową. Była wysoka i jasnowłosa jak Maurice, Severin i Anne, ale nie miała rozsądku pierwszego, ostentacji drugiego i chłodnego intelektu trzeciej. Nieraz sprawiała wraŜenie najwraŜliwszej z Dynastii, wygłaszała entuzjastyczne opinie i znana była z nieodpowiedniego zachowania. Ale teŜ, co wydawało się paradoksalne, często popadała w melancholię i nigdy nie mogła zapomnieć, Ŝe jej nieŜyjący syn Gordon McAllister został zdemaskowany jako jeden z komponentów Hydry, która zabiła jej ukochanego męŜa, ojca chłopca. Kiedy ludzcy magnaci z Konsylium mogli wreszcie zająć się niezbyt absorbującą pracą administracyjną, Catherine Remillard od razu wróciła do swojego dawnego zawodu, metapsychologii klinicznej, który kiedyś dzieliła z Brettem McAllisterem. Była teraz uznawana za jednego z głównych badaczy ukrytych metazdolności w Państwie Ludzkości. - Mnie anwet podoba się styl Nowej Regencji w męskich strojach - oświadczyła. - Świetnie wyglądasz w tych skórzanych spodniach i husarskich butach, Sewy. - Ojej! - mruknął Severin, nieco zawstydzony. Ale kopnął wyimaginowany kamyk w trawie tylko po to, Ŝeby zakołysały się chwasty na jego butach. - Lepiej uwaŜaj, Paul. - Ironiczny uśmiech Adriena zdawał się fosforyzować w zapadającym zmroku. - JeŜeli Sewy będzie się jeszcze wspanialej ubierał, stracisz stanowisko Pierwszego Arbitra Elegancji w Państwie Ludzkości. - CóŜ to będzie za strata! - wycedził Paul. Severin ukłonił się z drwiącą miną. - Nie, ty zawsze będziesz bardziej podobał się damom. NieprawdaŜ, braciszku? Nic nie jest tak seksowne jak nieograniczona władza. - Czy mówiłeś, Ŝe w okolicy są księŜycowe ćmy? - wtrącił szybko Philip. Wreszcie doszli do domku letniskowego. - Chciałabym zobaczyć jedną z nich. - Annę usiadła wygodnie na obitym perkalem krześle i podniosła ze stolika robota stołowego. Wypiła lemoniadę jednym haustem i jej szklanka była pusta. Annę przestała się starzeć po czterdziestce i jej rysy były tak regularne jak u greckiego posągu. Niemal zawsze, oprócz najbardziej uroczystych okazji, nosiła koloratkę i sutannę bardziej konwencjonalnych kapłanów. Dzisiaj miała na sobie modne szkarłatno-niebieskie spodnie i Ŝakiet oraz karmelkową bluzkę. Przy niej odziana w zwyczajną beŜową bawełnianą sukienkę Catherina wyglądała jak szara myszka. - MoŜe Pierwszy Magnat rozkaŜe swoim nocnym stworzonkom wykonać przygotowane wcześniej widowisko - podsunął lekko Adrien. Nie przejmując się tym Paul opadł na wiklinowe krzesło, postawił kubek z mroŜoną herbatą na niskim stoliku i przybrał powaŜną minę. Severin szturchnął łokciem Adriena. Obaj rozsiedli się na kanapie. - To prawdziwie królewskie wezwanie koercyjne! A moŜe nasz braciszek wytwarza owadzie feromony, jak sądzicie? Jeśli tak jest, to skąd bierze surowe apokrynowe komponenty? - To ty jesteś byłym lekarzem - odparł Adrien. - Wymień wszystkie nieapetyczne moŜliwości - zaczynając pod pachami i wędrując niŜej. - Przykro mi, Ŝe was zawiodę, a mówiąc między nami, macie plugawe umysły - Paul uśmiechnął się - ale koercja jest znacznie łatwiejsza niŜ kreatywność, gdy ma się do czynienia z oszalałymi z poŜądania samcami... o, właśnie są. - Och! - Twarz Catherine rozjaśniła się z zachwytu.
Instynktownie wyciągnęła ręce. Zapadła juŜ noc i wnętrze domku oświetlał tylko blask padający z okien dalekiej rezydencji i gwiezdna poświata, ale wszyscy członkowie Dynastii naleŜeli do klasy Wielkich Mistrzów i widzieli równie dobrze w nocy, jak za dnia. Dostrzegli teraz unoszący się w powietrzu rój ogromnych, jasnozielonych ciem, wynurzający się spod baldachimu pobliskich drzew. Owady były wielkości dłoni męŜczyzny i delikatne jak światło księŜyca. Ich skrzydła miały długie wyrostki, wąskie purpurowe paski na brzegach i cztery przezroczyste „oczy”. Wystające pierzaste czułki świadczyły, Ŝe to samce. Wleciały do domku letniskowego i jęły okrąŜać Catherine z doskonałą precyzją. A później, uwolnione spod mentalnej kontroli Paula, przez chwilę latały wokół niepewnie, po czym się rozproszyły. - To było cudowne! - powiedziała. - Dziękuję ci, Paul. - Ściśle rzecz biorąc, to mały Jack uznał, Ŝe mój nowy dom potrzebuje specjalnych ulubieńców. Ostatniej jesieni zasiał las kokonami. - Pierwszy Magnat zachichotał: - Cieszę się, Ŝe woli motyle od owocoŜernych nietoperzy. - Co z nim? - zapytał Maurice. - Zadomowił się w Dartmouth? Cecylia i ja nie widzieliśmy go od przyjęcia urodzinowego Marca w lutym. Zdumiewające, Ŝe ci dwaj odnoszą się do siebie jak koledzy, a nie jak starszy i młodszy brat. - Jeden z tematów, które będziemy omawiać, dotyczy współpracy Jacka z Markiem - odparł Paul. - Oho-ho. Na pewno chodzi o nowy przyrząd CE - domyślił się Philip. - Marc powiedział mi, Ŝe ze strony Rady Naukowej Dartmouth College padł juŜ pierwszy strzał, mimo Ŝe wieści o proponowanych modyfikacjach dotarły tam dopiero kilka dni temu. Paul przechylił głowę, przysłuchując się czemuś niesłyszalnemu, a potem westchnął. - Tata wreszcie przyszedł. Elsie Fitch wskazuje mu drogę. Teraz moŜemy rozpocząć tę cholerną konferencję. - Paul, czy sytuacja jest aŜ tak powaŜna? - spytał Maurice. Zdaję sobie sprawę, Ŝe badania Marca nad wzmocnieniem metafunkcji mózgu mogą wzbudzać wątpliwości etyczne i Ŝe przeciwna Wspólnocie frakcja Sewy’ego i Adriena juŜ wprawiła cię w zakłopotanie przed mediami. Ale na pewno... - Jest coś więcej - przerwał mu Pierwszy Magnat. - I to naprawdę powaŜnego... Annę, jeśli zamawiasz drinki, dodaj dla mnie szkocką whisky. Podwójną. Mam wraŜenie, Ŝe dziś wieczorem zwyczajna mroŜona herbata mi nie wystarczy. DENIS: Witajcie, dzieci. PHILIP+MAURICE+SEVERIN+ANNE+CATHERINE+ ADRIEN: [Powitalne pomruki]. PAUL: Dobry wieczór, tato. Cieszę się, Ŝe mogłeś się do nas przyłączyć. Czy mogę zaproponować ci drinka? Hawkeye’a? Wybacz mi na chwilę, muszę włączyć pole sigma... JuŜ. Teraz moŜemy zacząć naradę rodzinną. DENIS: Osłaniasz nas, Paul? Na Boga, co się dzieje? PAUL: To, nad czym będziemy dyskutować, dotyczy naszej rodziny i najtajniejszego kręgu Konsylium. Nikt nie powinien o tym usłyszeć a zwłaszcza Kierownik Planetarny Ziemi. DENIS: Davy MacGregor? Ale... PAUL: Proszę, tato, zaraz wszystko wytłumaczę. Właśnie wróciłem ze Szkocji. Tydzień temu popełniono tam trzy niezwykłe morderstwa. Mam pewny dowód, Ŝe zabójcą była Hydra. RÓśNE: [okrzyki i jęki]. ANNĘ: Czworo zaginionych dzieci z naszej rodziny? PAUL: Mój własny zespół śledczy, zespół sądowy ewaluatorów z Magistratu Galaktycznego pod przewodnictwem Throma’eloo Lęka i miejscowa policja zgromadzili dostatecznie duŜo informacji o zabójcach - chociaŜ tylko Lek i jego krondaccy współpracownicy na Planecie Konsylium Galaktycznego znają ich prawdziwą toŜsamość. Quentin, Parnell, Celine i moja własna córka Madeleine mieszkali na Islay w Hebrydach Wewnętrznych od chwili, gdy po ataku na wuja
Rogiego i Jacka zniknęli osiem lat temu. SEVERIN: O, cholera! PAUL: Dzieci-Hydry stworzyły sobie nowe toŜsamości z pomocą jakiegoś nieznanego dorosłego męŜczyzny, który ma dostęp do prawie nieograniczonych, niemoŜliwych do wykrycia funduszy. PoniewaŜ skanowanie planety, dokonane po zniknięciu Hydry, nie wykazało ich obecności, moŜemy teŜ przyjąć... Ŝe potrafiły zmienić swoje sygnatury mentalne. CATHERINE: To niemoŜliwe! PAUL: Wedle współczesnej techniki Imperium, nie. A jednak tak się stało. Jesteśmy pewni, Ŝe same dzieci nie miały ani dość wiedzy, ani doświadczenia, by dokonać tej zmiany. Musiał to więc zrobić Fury, dorosły, który kontroluje Hydrę. MoŜliwe teŜ, Ŝe Fury w iluzorycznej postaci udawał opiekuna tej czwórki podczas ich pobytu na Islay. I nikt inny, tylko Fury mógł umoŜliwić im ucieczkę po ostatnich zabójstwach bez pozostawienia Ŝadnych śladów. MAURICE: I Magistrat Galaktyczny zna tę całą historię? PAUL: Ewaluator Throrna’eloo Lek był praktycznie naocznym świadkiem zbrodni. SEVERIN: A niech to diabli! PAUL: Ewaluator spędzał wakacje na Islay, kiedy to się stało. Rozpoznał modus operandi Hydry na podstawie śledztwa dotyczącego wcześniejszych zabójstw i natychmiast mnie wezwał. A oto streszczenie tego, czego się dowiedział. [Dane]. Jak sami widzicie, biuro Lęka z Magistratu Galaktycznego wie prawie wszystko. Nie zna tylko toŜsamości Fury’ego i motywu morderstw... CATHERINE: I dokąd się udały zbiegłe dzieci-Hydra. PAUL: [Kiwa głową]. MAURICE: To oznacza ponowne otwarcie puszki Pandory. KaŜdy z nas mógłby być Furym - albo nikt! Co Magistrat Galaktyczny zamierza zrobić z Dynastią? PAUL: W tym wypadku, tak jak w związku z wcześniejszymi zbrodniami, Lek i jego koledzy pozostawili decyzję Lylmickim Nadzorcom. Zaproponowałem im, Ŝe wszyscy zrezygnujemy z miejsc w Konsylium. Oświadczyłem teŜ, iŜ wszyscy zgodzimy się na areszt prewencyjny. [Pełne zdumienia milczenie]. Moja propozycja została odrzucona. Lylmicy nalegali, Ŝebyśmy zachowali nasze oficjalne stanowiska. Zamierzają teŜ utrzymać śledztwo w jak najgłębszej tajemnicy, Ŝeby skandal nie zepsuł nam opinii. Ale jeśli prawda w jakiś sposób wyjdzie na jaw, przestaną nas chronić. JeŜeli Davy MacGregor lub inny wrogo do nas nastawiony magnat dowie się o tej sprawie i oficjalnie zaŜąda naszego ustąpienia, będziemy musieli poddać to Ŝądanie pod głosowanie na sesji plenarnej Konsylium Galaktycznego. SEVERIN: I wszystkich nas przegonią na cztery wiatry. MAURIE: Czy jest szansa, Ŝe uda się to utrzymać w tajemnicy? PAUL: Dzieci-Hydra mieszkały w Szkocji pod fałszywymi nazwiskami. NiŜsze szczeble sił porządkowych będą znały tylko te dane osobowe. Polowanie będzie trwało nadal - ale nie na młodych Remillardów. Ich próbki DNA zostały przypisane fikcyjnym osobom wraz z resztą materiału ze śledztwa. ANNĘ [zaniepokojona]: To taka sama osłona jak osiem lat temu! UwaŜałam wtedy, Ŝe oszustwo jest godne pogardy. Tym razem teŜ mi się to nie podoba! PHILIP: Ujawnij fakt, Ŝe Hydra znowu zabiła, a Davy MacGregor ogłosi to publicznie - włącznie z istnieniem Fury’ego i jego moŜliwym związkiem z nami. W najlepszym przypadku będziemy musieli zrezygnować z uczestnictwa w Konsylium Galaktycznym. I po co? ANNĘ: W imię prawdy i uczciwości. śeby nie dopuścić do dalszych morderstw!... Och, na Boga, Phil, nie wiem. Dlaczego Lylmicy z taką determinacją bronią naszej rodziny - nawet pozwalając grasować pięciu maniakalnym mordercom? PAUL: Annie, ubolewanie nad tym faktem nie ma sensu, chyba Ŝe chcesz rzucić wyzwanie władzy lylmickich Nadzorców i skazać nas wszystkich na niełaskę i moŜe równieŜ na więzienie. A wszystko to dla
moralnej abstrakcji! Bez względu na nasze podejrzenia, teraz nie mamy więcej dowodów na to, Ŝe jedno z nas jest Furym, niŜ osiem lat temu. Oczywiście znowu zostaniemy przesłuchani przez Lęka - ale to głównie pro forma. Magistrat Galaktyczny nie spodziewa się, Ŝe dowie się czegoś nowego. PHILIP: A co z Markiem? PAUL: On równieŜ będzie przesłuchany, poniewaŜ teŜ jest Wielkim Mistrzem, który był podejrzany o wcześniejsze zbrodnie. Będziemy musieli zaprzysiąc go, by dochował tajemnicy. MAURICE: Czy Magistrat dowiedział się czegoś o ruchach dzieciHydry po dokonaniu zbrodni? PAUL: Nie. Mogli uciec z Ziemi, przybierając toŜsamość prawdziwych ludzkich pasaŜerów po pozbyciu się oryginałów, ale uwaŜamy za bardziej prawdopodobne, Ŝe Fury stworzył całkowicie nowe toŜsamości i wprowadził je do Bazy NajwaŜniejszych Danych Państwa Ludzkości. ADRIEN: To niemoŜliwe! Wiesz, ile warstw kodowych musiałby przeniknąć, by tego dokonać? Ile wejść musiałby zmodyfikować? I Ŝeby posłuŜyć się tym mechanizmem nie uszkadzając go, Fury musiałby sfałszować najwaŜniejsze dane kaŜdej ludzkiej istoty w Imperium Galaktycznym. Mówimy o ponad siedmiu tysiącach planet, zarówno egzotycznych, jak i ludzkich, nie wspominając juŜ o lylmickiej centralnej bazie danych Imperium Galaktycznego! PAUL: W Ziemskiej Bazie NajwaŜniejszych Danych w Genewie zanotowano krótką anomalię juŜ przed południem tego samego dnia, w którym zamordowano szkockich uczonych. Identyczne, lecz znacznie większe zakłócenia, dotknęły bazę danych na Planecie . Konsylium Orbitalnego podczas wymiany danych między urządzeniami 1-2-6 galaktycznych godzin później. Od tej pory dowiedzieliśmy się, Ŝe kaŜdy system najwaŜniejszych danych w Imperium Galaktycznym przeszedł anormalną modyfikację danych z powodu kaskady impulsów docierających przez podprzestrzeń z centralnego systemu na Planecie Konsylium Galaktycznego. Modyfikacja trwała zaledwie dwanaście nanosekund. Zawartość wszystkich baz danych jest nadal identyczna. Potrzeba było Lylmika, by odkryć tę kaskadę, i wywnioskować, co się stało. Nie ma sposobu na zidentyfikowanie sfałszowanych danych osobowych. PHILIP: Dobry BoŜe! To nie mogło być włamanie elektroniczne. Musiało zostać dokonane mentalnie... PAUL: Włamanie do komputera w Genewie na pewno okazało się dziecinnie łatwe dla Fury’ego. Ale Ŝeby dotrzeć do bazy danych na Planecie Konsylium Galaktycznego, musiał ukształtować impuls psychokinetyczny o mocy mierzonej w gigawatach. SEVEREST: UwaŜam, Ŝe to niezwykłe. ADRIEN: Paul, nie chciałbym dzielić włosa na czworo, ale kto spośród nas, oprócz ciebie, Marka i Jacka, ma potencjał wystarczający do dokonania takiego mentalnego wyczynu? Bóg wie, Ŝe ja, nawet gdyby w grę wchodziło ocalenie mojej duszy, nie mógłbym włamać się myślą do komputera odległego o cztery tysiące lat świetlnych. MoŜe Fury przechytrzył samego siebie pokazując, na co go stać! Prosty przegląd naszych metafunkcji wykaŜe, kto z nas ma odpowiednio wielkie zdolności w PK i w kreatywności, by coś takiego zrobić. SEVERIN: Nie zapominaj o nowym wzmacniaczu mózgowym Marca. Co on robi? Wzmacnia trzydziestokrotnie kreatywność? CATHERINE: Ale to jest dopiero projekt - nic, czym moŜna by się posłuŜyć juŜ teraz. ADRIEN: Jeśli chodzi o kreatywność, Marc przewyŜsza wszystkich, kogo znam. Tak samo Jack. PAUL [z irytacją]: Do diabła, Jack nie jest podejrzany! Nie było go jeszcze na świecie, kiedy zginęli Brett i Margaret Strayhorn, a został poczęty dopiero dwanaście lat po śmierci Vica. Ten chłopiec w Ŝaden sposób nie moŜe być Furym. SEVERIN: Marc miał dwanaście lat w dniu śmierci Victora. Był dzieckiem, znajdował się dostatecznie blisko Victora... by się zarazić. JeŜeli uznamy, Ŝe Fury musi być Remillardem, to Marc jest logicznie najbardziej podejrzany. PAUL: Ja... choć z przykrością, sam doszedłem do takiego
wniosku. ANNĘ: Nie, to nie przejdzie. PAUL: Dlaczego nie? ANNĘ: Wszyscy zapomnieliśmy, dlaczego Davy MacGregor nie oczyścił nas z podejrzeń po dwukrotnym przesłuchaniu przez mechaniczną sondę z Cambridge. CATHERINE: MoŜliwość psychozy rozszczepiennej. Oczywiście! DENIS: To stwarza bardzo wiarygodną hipotezę w kwestii Fury’ego. Poświęciłem cały rozdział tej chorobie w mojej nowej ksiąŜce „Zbrodniczy szał w umyśle operanta”. [Dane]. JeŜeli ktoś z nas zapadł na tę chorobę i ma drugą osobowość normalnie ukrytą i nieprzeniknioną dla podstawowego trzonu psychiki mógłby być tą złą istotą zwaną Fury. Ta druga osobowość moŜe posiadać całkowicie odmienny kompleks metapsychiczny. MoŜe teŜ być silniejsza od osobowości podstawowej i kierować się zupełnie innymi normami moralnymi: Victora... CATHERINE: Tato, psychiatria nie dysponuje Ŝadnymi dowodami na transfer osobowości z umierającego umysłu do Ŝywego. W rozpoznanych przypadkach psychozy rozszczepiennej dodatkowe osobowości powstają w odpowiedzi na głęboki uraz, na jaki była naraŜona osobowość podstawowa, od której się po prostu oddzielają. DENIS: To prawda, ale... SEVERIN: Ostatni przedśmiertny atak Vica był na tyle silny, Ŝe zamienił pięć umysłów płodowych w potwora-ludobójcę i uśmiercił biednego starego Louisa, Leona i Ivonne. Kto wie, co mógłby zrobić Vic, gdyby zaatakował nas wszystkich? PAUL: I znalazł tego, kto podświadomie był bezbronny. DENIS: Gdybym tylko nie zgromadził nas wszystkich w tamten Wielki Piątek! Gdybym nie przewodził tej aroganckiej modlitwie! Gdybym po prostu przestał dostarczać Victorowi wodę i pokarm, kiedy stało się jasne, Ŝe juŜ nigdy się nie obudzi z tej śpiączki... ANNĘ: Tato, przestań znów się obwiniać. Zrobiłeś to, co wtedy uwaŜałeś za najlepsze. Nie moŜesz się winić. ADRIEN: Jeśli ktoś jest winny, to Vic. Jak do wszystkich diabłów taki zdeprawowany typ mógł się narodzić z męŜczyzny i kobiety? ANNĘ: Spłodzenie moralnego potwora to jedna z wielkich tajemnic Ŝycia. Ale psychologowie i teolodzy zgadzają się w jednym: niemal w kaŜdym wypadku potwory zostają stworzone, a nie spłodzone. SEVERIN: Więc kto lub co stworzyło Vica? DENIS: Długo się nad tym zastanawiałem. I wielokrotnie rozmawiałem na ten temat z wujem Rogim, przesiewając niektóre jego wspomnienia o dzieciństwie Victora i o naszych rodzicach, Donie i Sunny. Wszyscy wiecie, Ŝe mój ojciec był neurotykiem, który potwornie obawiał się swoich metazdolności i nienawidził samego siebie. Z tego powodu stał się alkoholikiem, co w końcu doprowadziło go do śmierci. Ja byłem pierworodnym Dona i moje widoczne moce przeraziły go nie na Ŝarty. Victor, drugie dziecko, wykorzystywał swoje zdolności w bardziej subtelny sposób i Don go uwielbiał. Moja matka była tradycyjną katoliczką, która uwaŜała kontrolę urodzin za grzech. Miała dziesięcioro dzieci, jedno po drugim i za kaŜdym razem, gdy była w ciąŜy, Don pił więcej niŜ zwykle - moŜe dlatego, Ŝe czuł się niezdolny do zapewnienia odpowiedniego poziomu Ŝycia swojej rodzinie, moŜe z powodu frustracji seksualnych, jeŜeli Sunny go odtrącała w tym okresie, a moŜe brzydził się nią podczas ciąŜy. Don mógłby szukać gdzie indziej zapomnienia, zwłaszcza kiedy upił się jak bela. Zaakceptowanie tego przypuszczenia zabrało mi duŜo czasu, ale teraz podejrzewam, Ŝe Don musiał mieć waŜne powody, by tak się nienawidzić w chwilach trzeźwości. CATHERINE: O, słodki Jezu! DENIS: Wuj Rogi mówi, Ŝe nigdy nie natrafił na Ŝaden ślad. Ja sam niczego takiego nie pamiętam. Ale w czasie, gdy Vic nauczył się chodzić, był juŜ mentalnym bandytą. Swoją koercją zamienił wszystkich moich braci i siostry w kryptooperantów, gdy jeszcze byli dziećmi, i znęcał się nad nimi. Uraz, który zamienił mojego brata w potwora,
musiał się zdarzyć, gdy Vic był bardzo młody. Oczywiście zepchnąłby to wspomnienie do podświadomości. CATHERINE: [w zamyśleniu] Taki uraz wpływa na ofiary w róŜny sposób. Wiele z nich prowadzi niemal normalne Ŝycie. Niektórzy pozostają emocjonalnymi kalekami, aŜ terapia pozwoli im oczyścić się z trucizny. Nielicznych tak rani, Ŝe znajdują wytchnienie tylko raniąc innych. Lecz taki nikczemnik nigdy nie jest całkowicie bezwolny. Nam, psychologom, przyznanie tego zabrało trochę czasu. Zawsze, w pewnym momencie, rodzący się potwór wybiera to, o czym wie, Ŝe jest złem. Za tym posunięciem moŜe pójść prawdziwy obłęd i brak poczucia winy, ale na początku zawsze jest to zgubne „tak”. [Długie milczenie]. PHILIP: [uparcie] Victor Remillard nie Ŝyje. Jego grzechy jego winy lub niewinność - nie mają znaczenia. Stwór zwany Fury, czymkolwiek i kimkolwiek jest, Ŝyje, lecz najwidoczniej jest nieosiągalny. o ile dobrze zrozumiałem, nie mamy pojęcia, jak odkryć i wyeliminować Fury’ego, ale jego sługa Hydra, to zupełnie inna sprawa. Co zrobimy z tą czwórką nieszczęśliwych młodych ludzi? Czy po prostu moŜemy tylko mieć nadzieję, Ŝe Magistrat z czasem ich odnajdzie? ANNĘ: Ja uwaŜam, Ŝe mamy moralny obowiązek zapolować na nich sami. PAUL: Ja teŜ tak myślę... ale moŜe z innych powodów niŜ Annę. Zastanawiałem się nad moŜliwymi długoterminowymi motywacjami, którymi kieruje się tandem Fury-Hydra. Na pewno zabijał ludzi ot, tak sobie, tylko dlatego, Ŝe chciał zaspokoić swój bestialski apetyt. Ale zamordowanie Bretta zdawało się mieć jakiś sens, tak samo jak zabicie Margaret. A gdyby Marc, Rogi i Jack umarli, Fury pozbyłby się pewnego niewygodnego starca, który za duŜo wiedział, i dwóch bardzo niezaleŜnych, wyjątkowo prawych Remillardów, którzy, choć to dyskusyjne, są najpotęŜniejszymi nielylmickimi umysłami w całej galaktyce. Teraz zaś mamy to ostatnie okropne morderstwo: zabicie trzech szkockich naukowców, którzy niemal ukończyli szczegółowy raport na temat bezpieczeństwa operatorów CE. Ich badania nie dotyczyły kasków kontrolujących sterowanie statkiem kosmicznym, ani innych konwencjonalnych urządzeń cerebroenergetycznych, lecz niezwykle skomplikowanego wzmacniacza umysłu. PHILIP: Jak ten wymyślony przez Marca. PAUL: Właśnie. Czy zdajecie sobie sprawę, co by się stało z projektem badawczym Marca znanym jako El 5, gdyby jakiś cieszący się wielkim autorytetem naukowiec potępił jego pracę jako wysoce niebezpieczną dla ludzkiego umysłu? SEVERIN: W najlepszym razie dokonano by przeglądu w komisji departamentalnej i wrogowie Marca na wydziale mogliby bezkarnie go atakować. W najgorszym zaś anulowano by cały projekt... I Marc, co bardzo prawdopodobne, zrezygnowałby z profesury. PAUL: Przeczytałem raport zamordowanych naukowców. Zdaje się, Ŝe doszli do wniosku, iŜ uŜywanie wysoko zaawansowanych urządzeń CE nie pociąga za sobą powaŜnego ryzyka. Ale rozmawiałem teŜ z bliską krewną jednej z ofiar, która sama jest szanowanym naukowcem i operantem klasy wielkich mistrzów. Przypomniała sobie rozmowy wskazujące, Ŝe badania doprowadziły zabitych do całkowicie odmiennego wniosku. ANNĘ: Więc superwłamywacz znów uderzył, zmieniając dane? PAUL: Nie mogę tego udowodnić. A jeśli Fury uwaŜa Marca i jego pracę za potencjalnie uŜyteczną? ADRIEN: Wzmocnienie kreatywności mózgów Hydry! Chryste... ten stwór w ten właśnie sposób zabija, prawda? DENIS: W procesie wysysania Ŝycia przez Hydrę składnik redaktywny współistnieje z perwersją kreatywności, ale to właśnie tej ostatniej metazdolności moŜe z powodzeniem naduŜywać. Na przykład posłuŜyć się nią do róŜnych rodzajów destrukcyjnego działania, jak uŜycie lasera mentalnego czy rozpalanie ognia na odległość - wasza matka mimowolnie robiła coś takiego w młodości, kiedy się zdenerwowała. Zdolność tęmająrównieŜ Remillardowie. Nie wiem, czy wuj Rogi kiedykolwiek wam o tym opowiadał, ale sam przed laty zdołał
przesłać energię na odległość. Wypalił dziurę w szybie. Moc mentalna nie była jednak duŜa i Rogi dokonał tego w wyjątkowym stresie. Co do mnie, to nigdy nie zauwaŜyłem, Ŝebym ja sam lub któreś z was miało ten rodzaj kreatywności, ale na pewno jest to moŜliwe. PHILIP: To część dziedzictwa naszej rodziny, nawet jeśli nie byliśmy tak głupi, by je rozwinąć i posługiwać się nim. SEVERIN: Jeszcze nie! Ale moŜliwości sąbarrrdzo intrygujące. CATHERINE: Nie Ŝartuj z tego, Sewy. Nie waŜ się z tego Ŝartować. Widziałam, co ta cholerna moc moŜe zrobić - co zrobiła! mojemu męŜowi. Będę to widziała do końca Ŝycia... A jeśli mamy rację, to jedynym motywem zamordowania Brerta była chęć zmuszenia mnie, Ŝebym została Magnatem Konsylium Galaktycznego. Ale dlaczego Fury tak postępuje - czemu pragnie za wszelką cenę wywyŜszenia rodziny Remillardów? MAURICE: JeŜeli Fury, jak podejrzewamy, jest jednym z nas, to moŜe mieć jakiś szalony plan manipulowania resztą rodziny. Nie za pomocą zwyczajnej koercji, lecz w inny, bardziej subtelny sposób. CATHERINE: Ale w jakim celu? PAUL: śeby zapanować nad Imperium Galaktycznym. SEVERIN: [śmieje się] Wydaje mi się, Ŝe jesteśmy w połowie drogi do tego celu: sześciu magnatów pracujących w róŜnych dziedzinach administracji Państwa Ludzkości; jeden Największy Mistrz na czele całego rodzaju ludzkiego; nasz szanowny ojciec, Wielki Starzec Metapsychologii, który wciąŜ jest nominowany do Konsylium Galaktycznego i wciąŜ się zrzeka tej nominacji, i młody Jack Zdumiewający Superumysł. Remillardowie UberAlles! A jeśli Marc nie zostanie nominowany do Konsylium i zatwierdzony jako Największy Mistrz na następnej sesji, to jestem stryjem jakiejś małpy, a nie jego. [Niepewne chichoty]. DENIS: [gniewnie] Paul, musisz przekonać Konsylium Galaktyczne, by przestało raz po raz mianować mnie Magnatem. Nie interesuje mnie polityka. Myślę, Ŝe Marca teŜ nie. ADRIEN: Mam nadzieję, Ŝe Marc zostanie mianowany i Ŝe przyjmie nominację. Nam, Rebeliantom, przydałoby się działo wielkiego kalibru po naszej stronie... ANNĘ: A czemu sądzisz, Ŝe Marc poparłby waszą politykę podminowywania Imperium? SEVERIN: Zapytaj go o to sama, Wielebna Siostro. ANNĘ: Na pewno to zrobię! PAUL: [gwałtownie] Fakt, Ŝe Sewy i Adrien są przywódcami antywspólnotowej frakcji, stawia nas przed wielkim problemem, zwłaszcza teraz, gdy Fury i Hydra ponownie się pojawili. Obiektywni oberwatorzy - tacy jak Lylmicy - mogą teraz patrzeć na ruch Rebeliantów jak na początek próby odłączenia ludzkości od Imperium. Taki schemat, przy uŜyciu Remillardów jako katalizatorów, bardzo pomógłby Fury’emu... jeŜeli ten potwór rzeczywiście chce rządzić Galaktyką. ADRIEN: [z Ŝarem] Pewnie, Ŝe ty i twój gang egzotycznych dupolizów chcielibyście tak myśleć! Czy właśnie to chowasz w rękawie? UŜywasz Fury’ego do zdyskredytowania legalnej opozycji? To Ŝyczę szczęścia, Numerze Jeden! Partia Rebeliantów nie jest bardziej zaleŜna ode mnie i od Sewy’ego niŜ prowspólnotowy gang od ciebie i od Annie! SEVERIN: Nie masz racji, Paul. Zanim Państwo Ludzkości uzyskało pełnię praw, przeciwstawianie się Wspólnocie było zdradą. A teraz jest to całkowicie legalna opcja polityczna. Egzotykom to się nie podoba, ale uznali nasze prawo do zajmowania takiego stanowiska. ADRIEN: A nasze siły rosną z kaŜdą minutą! Cała ta cholerna galaktyka wie, Ŝe nasza grupa to nie gang szalonych anarchistów, których zmusiła do tego koercja Szatana. Jesteśmy uczciwymi magnatami i szanowanymi obywatelami. Po prostu uwaŜamy, Ŝe Ziemianie nie powinni zamienić wolności osobistej i indywidualności na egzotyczny kaftan bezpieczeństwa, gwarantujący wieczny pokój i szczęście w Wielkim Ulu Wspólnoty. ANNĘ: Wspólnota wcale nie jest taka!
SEVERIN: Zejdź ze swojej asymptoty, Annie! ADRIEN: Amen. PAUL: Na Boga, uspokójcie się obaj! Dobrze wiecie, Ŝe Wielka Interwencja nastąpiła tylko dlatego, Ŝe Imperium przewidywało ewentualne zjednoczenie się z ludzkością. JeŜeli uwaŜacie, iŜ będziemy mogli oderwać się od konfederacji i iść własną, nie zrekonstruowaną drogą, jesteście takimi samymi wariatami jak Fury! SEVERIN: Nie licz na to. Biorąc pod uwagę, Ŝe ludzcy koloniści rosną w siłę i szybko się rozmnaŜają, za mniej niŜ sto lat będziemy liczniejsi od wszystkich ras oprócz Poltrojan. A te małe purpurowe istotki moŜe zechcą przejść na naszą stronę. Wyglądają prawie jak ludzie - nie są podobni do innych egzotyków. PHILIP: Większość ludzkich operantów nie podziela twoich poglądów, Sewy. ADRIEN: Ale głuchogłowi coraz bardziej otwarcie popierają Rebelię! Nie moŜemy ich za to potępiać, prawda? Wiedzą, Ŝe któregoś dnia będą mieli potomków-operantów i chcą, Ŝeby ich wnukowie byli prawdziwymi ludźmi, a nie karykaturami ludzi o mózgach wypranych przez kosmitów. ANNĘ: Ludzkość dopiero co została przyjęta do Imperium Galaktycznego - a juŜ wasza frakcja Rebeliantów zamierza je zniszczyć! SEVERIN: Nie jesteśmy zwolennikami przemocy. Wierzymy w przyjazną perswazję i w pokój ową separację w odpowiednim czasie. Wy, zwolennicy Imperium, moŜecie iść swoją drogą, a reszta Ziemian pójdzie naszą. ADRIEN: A wtedy ratuj się, kto moŜe! [Pełna napięcia cisza]. DENIS: Dzieci, proszę, posłuchajcie mnie. Powinniśmy powaŜnie rozwaŜyć przedstawioną przez Paula ocenę ruchu Rebeliantów. Sewy i Adrien na pewno uczciwie wierzą w to, co mówią, i nie znajdują się pod jawnym wpływem Fury’ego. A jeśli ich polityka względem Wspólnoty jest częścią większej, złowrogiej całości, którą potajemnie kieruje ten potwór? Wuj Rogi twierdzi, Ŝe był obecny przy jego narodzinach. MoŜe pamiętacie, iŜ nie uczestniczył w metakoncercie przy łoŜu śmierci Victora. Rogi mówi, Ŝe spytał Fury’ego, czego chce. Potwór odpowiedział, Ŝe nas wszystkich. Czy Rogi mógł się pomylić, kiedy doszedł do wniosku, Ŝe Fury pragnął tylko dusz rodziny Remillardów, a nie czegoś więcej? PHILIP: On chce całego Państwa Ludzkości! To absurdalne! MAURICE: Wcale nie dla megalomaniaka. ANNĘ: Fury mógłby bać się Wspólnoty... DENIS: MoŜe woli własny styl sprzęŜenia mentalnego. Widzieliśmy juŜ, jak to działa, a nazywa się Hydra! Wielogłowy potwór, teraz tylko poczwórny - ale kto wie, czym moŜe się stać? CATHERINE: A jeśli wchłonie umysły Remillardów, moŜe być nieśmiertelny. PAUL: Wyczuwam w tym jakąś niezwykle groźną synchronizację. To właśnie dlatego zwołałem tę naradę rodzinną i odgrodziłem nas polem sigma, Ŝeby nikt się nie dowiedział, o czym dyskutowaliśmy. ANNĘ: Nasza siódemka ma róŜne poglądy. Ale problemem Fury-Hydra musimy zająć się wszyscy. SEVERIN: [wzdycha] tak. PAUL: Czy moŜemy się zgodzić w tym, Ŝe Fury i Hydra stanowią niemoŜliwe do zaakceptowania niebezpieczeństwo dla naszej rodziny, rodzaju ludzkiego i Imperium Galaktycznego i Ŝe dlatego muszą zostać unicestwieni? PHILIP+MAURICE+SEVERIN+ANNE+CATHERINE+ ADRIEN: Tak. DENIS: Hydry są waszymi dziećmi. Fury moŜe być jednym z was. Czy nadal zgadzacie się z twierdzeniem Paula, Ŝe muszą umrzeć? [Powszechne potwierdzenie]. PAUL: Czy równieŜ zgadzacie się, Ŝe to my, osobiście, musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za wyśledzenie i zabicie tych istot? [Powszechne niechętne potwierdzenie]. DENIS: A jeśli Marc to Fury? Pasuje do psychoprofilu psychozy rozszczepiennej bardziej niŜ ktokolwiek z was.
CATHERINE: Marc ma potencjał Największego Mistrza. JeŜeli Fury rezyduje w takim umyśle, to tylko inny mistrz o takim samym lub większym potencjale moŜe się z nim rozprawić. ADRIEN: Jakiś Lylmik? CATHERINE: Nikt nie wie, jak funkcjonują ich mgliste umysły. Inni egzotycy nie mają największych mistrzów - a spośród wszystkich ludzi Jack to jedyna znana nam osoba, której potencjał mentalny zbliŜony jest do poziomu najwyŜszego mistrza. Ale miną lata, zanim dorośnie, i jest nadwraŜliwy. Nie moŜemy wciągać go w to wszystko. Wiesz, Ŝe uwielbia Marca. PAUL: Marc jest moim synem i ja teŜ go kocham. Musimy jednak pamiętać, Ŝe Hydra popełniła ostatnie morderstwa tylko po to, by chronić Marca i jego badania CE. JeŜeli Fury udoskonali kiedyś metodę wzmocnienia wysokiej kreatywności i będzie się nią posługiwał wraz z Hydrą, ten metapsychiczny tyran moŜe zniewolić całe Imperium Galaktyczne... Zastanawiam się powaŜnie, czy nie zakazać Marcowi dalszych badań rozporządzeniem administracyjnym. Mam taką władzę. PHILIP: Jeśli to zrobisz, Marc będzie zdruzgotany - i w ten sposób pozbawisz konfederację technologii, która moŜe okazać się bardzo przydatna. Nie będę was nudził szczegółami, ale Dyrektoriat Handlu, którym kieruję, ocenił, Ŝe zyski z modyfikacji geofizycznej będą olbrzymie. MoŜemy podwoić dla wszystkich ras - oprócz Lylmików liczbę planet nadających się do zasiedlania, uŜywając kreatywności CE tylko do przystosowania samych płyt kontynentalnych. MAURICE: Marc ma być kimś więcej niŜ tylko naukowcem, Paul. Zostanie przywódcą. MoŜe jeszcze potęŜniejszym od ciebie! JeŜeli postąpisz jak despota uniemoŜliwiając mu dalsze badania, wyalienujesz jeden z największych umysłów w galaktyce... PAUL: Zrobię wszystko, co trzeba dla obrony Imperium! I dopilnuję, Ŝeby Marc zrozumiał motywy, jakimi się kieruję. CATHERINE: Wyrządziłbyś mu wielką krzywdę. I Marc nigdy by cię nie zrozumiał. Dobrze o tym wiesz, Paul! Marc Ŝyje dla swojej pracy i jest przekonany, Ŝe przyniesie ona poŜytek konfederacji. Znam go lepiej niŜ wy wszyscy i dałabym głowę za to, Ŝe nie ma nic wspólnego z Furym. Na miłość boską, przecieŜ ten potwór dwukrotnie próbował go zabić! PAUL: [uparcie] Chodzi mi teŜ o to, Ŝe on popiera Rebeliantów... CATHERINE: On nie jest Rebeliantem. Sewy, powiedz nam prawdę bez owijania w bawełnę: czy masz powody, by przypuszczać, Ŝe Marc sympatyzuje z frakcją Rebeliantów? SEVERJN: MoŜe Paul powinien znaleźć wolną od polityki chwilę i sam go o to zapytać. PAUL: [zmęczonym głosem] Ja pytam ciebie. SEVERIN: W porządku, powiem ci prawdę: kilkakrotnie zwracaliśmy się do Marca. On słucha, zdaje się zgadzać, Ŝe ludzie muszą zachować autonomię mentalną, ale jak dotąd nie zechciał się do nas przyłączyć. To zimna ryba, jeśli pytasz mnie o zdanie. Nie przywiązuje się do nikogo i niczego oprócz siebie samego. MAURICE: Marc zasługuje, by potraktować go sprawiedliwie, bez względu na jego poglądy polityczne czy niedoskonałość emocjonalną. Na razie moŜemy go podejrzewać, ale nic ponad to. Nie mamy dowodu, Ŝe Marc to Fury. KaŜde działanie, na które wyrazimy zgodę tu i teraz, musi wychodzić z tego załoŜenia. DENIS; [wzdycha] Masz całkowitą rację, Maurie. PHILIP: Nie, tato. On myli się w jednej waŜnej sprawie. Nie moŜemy tak po prostu podjąć decyzji w gronie rodziny. Paul sam będzie musiał zdecydować. To on jest Pierwszym Magnatem i podlega Lylmickim Nadzorcom. [Ogólne potwierdzenie]. PAUL: [po długim milczeniu] Dobrze... Po pierwsze: Marc będzie mógł kontynuować swoje badania bez Ŝadnych przeszkód. Konsylium Galaktyczne w komplecie będzie debatować nad zastosowaniem kreatywności CE tylko wtedy, gdy wyposaŜenie El5 zostanie udoskonalone. Po drugie: wiedząc, Ŝe Lylmicy to zaaprobują, skazuję Fury’ego i cztery komponenty Hydry na śmierć. Po trzecie: kaŜde z
nas, w zaleŜności od swoich moŜliwości, poświęci dostatecznie duŜo czasu na poszukiwanie tych potworów. Na podstawie tego, co wiem, rozpracuję wasze indywidualne role. Będziecie uzgadniali ze mną wszelkie waŜniejsze akcje, meldując o postępach lub ich braku w porach i miejscach, które są bezpieczne. Dopilnuję, Ŝebyście otrzymali nie ocenzurowane dane z Magistratu Galaktycznego dotyczące tej sprawy. PHILIP: A jeśli jedno z nas zlokalizuje Hydrę? PAUL: Wtedy wszyscy będziemy musieli rozprawić się z nią, pracując w metakoncercie z Markiem, jeśli to w ogóle jest moŜliwe. W Ŝadnych okolicznościach nie wolno wam działać w pojedynkę. CATHERINE: A jeśli natrafimy na jakąś waŜną wskazówkę co do toŜsamości Fury’ego? PAUL: Zameldujcie o tym na spotkaniu, na którym będą obecni wszyscy z wyjątkiem podejrzanego. Pamiętajcie, Ŝe podstawowa osobowość Fury’ego prawdopodobnie jest niewinna i o niczym nie wie. JeŜeli go odnajdziemy, Lylmiccy Nadzorcy będą musieli nam doradzić, jak się z nim rozprawić. Bóg wie, Ŝe ja sam nie mam pojęcia. MoŜe zdołamy usunąć Fury’ego bez uszkodzenia osobowości podstawowej. DENIS: A jeśli to będzie niemoŜliwe? Czy poprosimy o pomoc Cywilne Siły Międzygwiezdne Magistratu Galaktycznego, by skazały na śmierć niewinną osobowość razem z winną? PAUL: Nie wiem. Po prostu nie wiem. [Chwila ciszy]. Dziękuję wam, Ŝe przybyliście tu dzisiaj, tato, siostry i bracia. Ewaluator Throma’eloo i jego koledzy będą nas przesłuchiwać i Marca równieŜ - jutro po południu w biurze Magistratu w Domu Konsylium o godzinie 13.100. Opuszczę was teraz. Wybaczcie, Ŝe was nie odprowadzę. Chcę przygotować nasz plan poszukiwań Fury-Hydry, by był gotów do przedyskutowania jutro wieczorem - jeŜeli nasze wypatroszone po przesłuchaniu umysły nadal będą się jeszcze do czegoś nadawały. Dobranoc. DENIS+PHILIP+MAURICE+SEVERIN+ANNE+CATHERINE+ADRIEN: Dobranoc. [Paul wyłącza pole sigma i wychodzi w mrok. Pojedynczy samiec ćmy księŜycowej wpada do domku letniskowego i trzepocze skrzydłami nad głowami siedzących w milczeniu członków rodziny Remillardów, aŜ Catherine łagodnie odsyła go w ciemności]. CSS DRUMADOON BAY EGODZ. 12.2011 ROK GALAKTYCZNY PIERWSZY 1-302-401/422 [6-20 CZERWCA 2062] Dee bardzo się denerowała na myśl o podróŜy statkiem kosmicznym... ale nie z powodu, o którym myślała jej babka. Kiedy dzieci usiadły juŜ w kabinie, profesor Masha zrobiła wszystko, by dodać im otuchy. - Większa część naszej podróŜy na Kaledonię nie będzie bardziej niewygodna niŜ przejazd rhobusem. Polecimy poza KsięŜyc na subluminalnej, tak jakby gwiazdolot był gigantycznym jajkiem, a potem wskoczymy w szarą otchłań po raz pierwszy. Ale nie musicie obawiać się bólu podczas przemieszczania. Oto nowe lekarstwo dla dziecinonoperantów, które całkowicie eliminuje przykre doznania przy przejściu ze świata realnego w hiperprzestrzeń. Czy to nie miłe? - Super! - Ken był pełen entuzjazmu, ale Dee nic nie powiedziała. Babcia Masha pokazała im paczuszkę zielonych minidozowników i wyjaśniła, Ŝe lekarstwo uśpi ich głęboko na tę chwilę, gdy statek będzie dokonywał skoku, a potem będą przyjemnie senni przez pół godziny lub coś koło tego. - Mogę sam to zrobić? - spytał Ken. - Proszę, babciu? Profesor Masha zastanowiła się. - Dobrze, pozwolę, Ŝebyście sami wstrzyknęli sobie lekarstwo po raz pierwszy. Jeśli się powiedzie, będziecie mogli robić to dalej... A teraz muszę o czymś porozmawiać z płatnikiem. Odejdę na krótko. Zostańcie tutaj i oglądajcie przygotowania do startu na monitorze
kabinowym. - Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Ken usiadł na brzegu swojej koi-leŜanki i zaczął przeskakiwać z kanału na kanał na monitorze. Wielki ekran z przodu kabiny pozwalał obejrŜeć mostek, ładownię, pokład, gdzie wsiadali pasaŜerowie, i kilka innych zakamarków statku. Ukazywał teŜ jego obraz z zewnątrz, nadawany z przekaźnika naziemnego. Za kilka minut pasaŜerowie „Drumadoon Bay” będą mogli obserwować start. Teraz zdalnie sterowana kamera pokazała statek tkwiący w skomplikowanym kosmodoku: wyglądał jak leŜący na boku i zakuty w kajdany drapacz chmur. Wokół niego krąŜyły maleńkie pojazdy dokonujące ostatniej kontroli. - ZałoŜę się, Ŝe babcia spróbuje jeszcze raz pogadać przez podprzestrzeń z tatą - odezwał się Ken. - Nic nie odpowiedział, kiedy posłała depeszę z wiadomością, Ŝe sama przywiezie nas na Kaledonię. - Kenny - zaczęła niepewnie Dee. - Muszę ci coś powiedzieć. Ale brat mówił dalej, nie zwracając uwagi na jej słowa. - Wiesz co? Babcia się niepokoi. Pewnie boi się, Ŝe dom taty moŜe nie być - no wiesz - bezpieczny dla małych dzieci. Jego aerofarma leŜy w tej części Kaledonii, która została otwarta dla osadnictwa dopiero dziesięć lat temu. To straszne bezludzie. Uśmiechnął się szeroko. - Wybuchające wulkany! MoŜe teŜ egzotyczne stwory zjadające ludzi! - Kenny, boję się. - Ojej, ja tylko się wygłupiam, malutka. Tata nie pozwoli, by coś nam się stało. Nigdy nie zaprosiłby nas na Kaledonię, gdyby była naprawdę niebezpieczna. - Ja nie tego się boję. - W takim razie czego? Babcia powiedziała ci, Ŝe nie będzie bolało, kiedy wlecimy do otchłani... - Chodzi mi o to nowe lekarstwo. Nie chcę stracić przytomności! To... to wyłącza moją zasłonę mentalną. - I co z tego? - Babcia zajrzy do mojej głowy. Wiem, Ŝe to zrobi. Myśli, Ŝe w moim umyśle ukryte są informacje o mamie, wujku Robbim i cioci Rowan. Tak samo myślał Pierwszy Magnat i ten krondacki policjant. To dlatego chcieli mnie wysondować. JeŜeli babcia to zrobi, na pewno odkryje moje sekretne moce mentalne. - Nie bądź głuptaskiem. Autoredaktywność to tylko taka sobie moc. Wcale nie znaczy, Ŝe jesteś operantką. Masa normalnych ludzi ma jakieś moce. Dee zaczęła płakać. - Nie, nie o to mi chodzi! Mam nową moc mentalną. Nie powiedziałam ci o niej. Pojawiła się nagle. - Co to takiego, na Boga? - Ja... ja mam teraz jeden z ultrazmysłów. Słyszę ludzkie myśli. To stało się zaraz po śmierci mamy. - O, cholera! - szepnął Ken. Malująca się na jego twarzy pobłaŜliwość ustąpiła miejsca prawdziwej trosce. - Jesteś pewna? Dee skinęła głową ze zmartwioną miną. - I myślę, Ŝe babcia coś podejrzewa. MoŜe moja aura jest inna. Kilkakrotnie, kiedy spałam, próbowała przeniknąć do mojego umysłu. Wierciła naprawdę mocno. Nie mogła się dostać do środka, poniewaŜ juŜ dawno temu nauczyłam się budzić, gdy ktoś manipuluje przy mojej zasłonie mentalnej podczas snu, bo wtedy nie jestem w stanie jej wzmocnić. Ale jeśli to lekarstwo mnie uśpi, nie zdołam się obudzić. Ken spochmurniał, myśląc szybko. - Chyba nie... Cholera! Wiesz, Ŝe jeśli masz jakiś ultrazmysł, nawet bardzo słaby, wtedy według prawa jesteś operantką. - Wiem! - zaszlochała Dee. - Co mam zrobić? Ken zastanawiał się jeszcze chwilę, a potem chytry uśmieszek rozjaśnił jego bladą twarz. - MoŜesz zrobić tak - oświadczył i wyjaśnił jej swój plan. - A co jeśli babcia się dowie, Ŝe ją oszukałam? - zapytała Dee z powątpiewaniem. - Wtedy odkryjesz jej jeden ze swoich sekretów. Ale sama powiedziałaś, Ŝe ten drugi jest znacznie waŜniejszy. - W porządku, spróbuję - westchnęła Dee. - MoŜe się uda...
Nowa moc obudziła się w Dee całkowicie nieoczekiwanie dziesięć dni temu. Od tej pory wielokrotnie próbowała ze wszystkich sił zapędzić ją z powrotem do skrzynki - ale nie zdołała. Sporadyczne przebłyski tej niebezpiecznej metazdolności pojawiały się u niej juŜ wcześniej, zwłaszcza gdy była z Kenem, lecz trwały krótko. Pełna zmiana nastąpiła na Islay, kiedy leŜała w hotelowym łóŜku w nocy po śmierci mamy i wujostwa. Wtedy straszliwe wydarzenia tego popołudnia wydawały się jej coraz bardziej nierealne, jak horror na Tri-D, który skończył się raz na zawsze. Płakała trochę przy modlitwie, poniewaŜ babcia tego oczekiwała. Profesor Masha otuliła ją kocykiem i odeszła. Ale leŜąc sama w ciemnościach Dee juŜ się nie bała i nie czuła się źle, była tylko bardzo zmęczona; dręczyły ją złe myśli. Mama nie Ŝyje. JuŜ nigdy nie wróci. Dee nigdy dotąd nie zetknęła się ze śmiercią Ŝadnej Ŝywej istoty, nawet domowego zwierzątka, poniewaŜ mama nie pozwalała jej ich trzymać. Babcia Masha powiedziała wnukom, Ŝe umysł ich matki nie zniknął jak zdmuchnięta świeca razem ze śmiercią ciała. Umysł mamy nadal Ŝyje. Połączyła się z wielkim Umysłem Wszechświata wraz z innymi istotami, które kiedykolwiek Ŝyły, w specjalny i tajemniczy sposób zaplanowany przez Boga. Babcia zapewniła Dee, Ŝe mama jest teraz bardzo szczęśliwa. Dziewczynka nie mogła tego zrozumieć, ale nie podzieliła się z babcią swoimi wątpliwościami. Dlaczego mama jest szczęśliwa, skoro musiała opuścić ją i Kenny’ego? Czy dlatego, Ŝe nigdy nie chciała takich dzieci jak oni? Czy mama tak naprawdę wcale ich nie kochała, choć zawsze tak mówiła? MoŜe gdyby Dee nie była taka dumna i uparta, gdyby zrobiła to, czego chcieli od niej metaterapeuci - a matka tak tego pragnęła wszystko wyglądałoby inaczej? - Czy tak by było, mamo? - szepnęła. Łzy poparzyły jej oczy, gdy po raz pierwszy przeszył ją ból utraty. Czy to była w jakiś sposób jej wina, Ŝe Diabeł z Kilnave zabił jej matkę, wuja i ciotkę? Dee wytęŜyła słuch, czekając z nadzieją na pocieszającą odpowiedź. I usłyszała coś. Świat w jej głowie nie był juŜ milczący. Początkowo docierały do niej dziwaczne, coraz głośniejsze i głośniejsze syki i wycia, które wcale nie przypominały ludzkich słów. Dee przeraziła się, myśląc, Ŝe to moŜe być sam Diabeł z Kilnave. Ajeśli poszedł jej śladem i teraz się ukrywał w ciemnym pokoju? LeŜała jak sparaliŜowana, zbyt przeraŜona, by krzyknąć. Później hałas stał się cichszy i zamienił się w wypowiadane półgłosem słowa. Tylko słowa. Jakby wielu ludzi mówiło jednocześnie przez komunikator. Czy to moŜe być mama, usiłująca przemówić do niej ze środka zatłoczonego Umysłu Wszechświata? Kiedy mentalne dźwięki stały się wyraźniejsze, Dee zdała sobie sprawę, Ŝe ktoś mówi o mamie... o niej... i o Kenie... o śledczych szukających zabójcy... i o odpowiedzialności za dwoje dzieci, które utraciły matkę, i Ŝe trudno będzie pogodzić opiekę nad nimi z pracą na Uniwersytecie, chyba Ŝe pozwoli Dee i Kenowi zamieszkać z Ianem... i o tym, Ŝe Ian (który jest tatą) kompletnie się nie nadaje na opiekuna. Babcia! Dee słyszała myśli babci, która leŜała, nie mogąc zasnąć, w sąsiednim pokoju. To była dalekomowa - telepatia - a Dee nawet nie otworzyła Ŝadnej skrzynki w swoim umyśle! Skupiła się jeszcze bardziej. Pozostałe dziwaczne dźwięki stały się fragmentami myśli innych gości hotelowych, którzy teŜ nie spali. Jedne myśli były ciche, lecz bardzo wyraźne i jasne, inne jakby zamazane, bezsensowne lub niezrozumiałe jak bełkot. Sądząc z myśli, które docierały do Dee, niektórzy goście martwili się róŜnymi rzeczami, tak jak jej babcia. Inni wydawali dzikie i chaotyczne mentalne dźwięki i wydawali się bardzo szczęśliwi.
Kiedy Dee zmęczyła się słuchaniem, wyłączyła kolejno wszystkie pasma telepatyczne, aŜ w jej umyśle zapanował spokój. A potem, zafascynowana, ale jeszcze nie przestraszona tym nowym ultrazmysłem, wysiłkiem woli znowu otworzyła się na myśli innych ludzi i ćwiczyła zdolność skupiania się na poszczególnych osobach. To było zabawne i szybko nabrała wprawy. Czy operand słyszą takie rzeczy przez cały czas? I dlaczego ta nowa moc obudziła się w niej tak nagle, kiedy wcale się o to nie starała? Niestety, anioł milczał jak zwykle, choć wyczuła, zanim wreszcie zapadła w sen, Ŝe uśmiecha się do niej triumfująco. Następnego dnia, nim z babcią i Kenem poszła na posterunek policyjny w Bowmore na przesłuchanie, Dee zakradła się do hotelowego saloniku i poleciła komputerowi dostarczyć sobie informacje o ukrytych ultrazmysłach. Płytka, która wypadła ze szczeliny, okazała się artykułem napisanym dla dorosłych. Dziewczynka zrozumiała jednak, Ŝe najprawdopodobniej to właśnie szok i strach, jakie przeŜyła, sprawiły, iŜ telepatyczna „skrzynka” w jej mózgu sama się otworzyła. Ani metaterapeuci, ani babcia Masha nigdy nie wspomnieli przy niej, Ŝe coś takiego moŜe się zdarzyć. Z tego artykułu dowiedziała się teŜ, Ŝe istnieje kilka rodzajów mowy mentalnej o róŜnej „głośności” lub „sile nadawania”. Otwarta subwokalna rozmowa, telepatyczne okrzyki w trybie rozkazującym i niedbała pogawędka mogły być tak intensywne, Ŝe czasami „słyszeli” je nawet nonoperanci. Najtrudniejsze do podsłuchania były prywatne myśli, gdyŜ trzeba było trafic na wąskie mentalne pasmo konkretnej osoby. Dee najwyraźniej słyszała tylko najgłośniejszy rodzaj telepatii. A potem przeczytała słowa, od których serce w niej zamarło: „Zdolności telepatyczne są najwaŜniejszą oznaką operatywności metapsychicznej danej osoby”. Wiedziała, co to znaczy. Nie była juŜ głuchogłową, przestała być normalnym człowiekiem, choć większość jej mocy pozostała bezpiecznie zamknięta w skrzynkach ukrytych w jej umyśle. JeŜeli babcia lub inny operant czy operantka dowie się, Ŝe Dee jest telepatką, na pewno odeśląjądo metaterapeutów. A jeśli spotka ją coś jeszcze gorszego? Kenowi moŜe pozwolą zamieszkać z tatą na Kaledonii, ale jeśli ona sama nie zachowa nowej mocy w tajemnicy, będzie zmuszona pozostać na Ziemi. Udając oszołomioną z Ŝalu (co wcale nie było trudne), Dee zdołała oszukać wszystkich dorosłych na posterunku w Bowmore. Niemal przez cały czas ukrywała się za swóją niebieską zasłoną mentalną i „wychodziła” spoza niej tylko po to, by odpowiadać na pytania. Nawet przystojny, wspaniale ubrany Pierwszy Magnat Ludzkości i krondacki urzędnik Magistratu Galaktycznego nie zdali sobie sprawy, Ŝe Dee moŜe czytać ich myśli, kiedy niedbale wymieniali telepatyczne komentarze na temat tego przypadku. Dee dowiedziała się, Ŝe straszliwy czarny potwór z jej snu, którego uznała za Diabła z Kilnave, w rzeczywistości nazywał się Hydra i w jakiś sposób powstał ze złączonych umysłów czwórki złych dorosłych - a byli wśród nich John Quentin i Magdala MacKendal. Hydra mieszkała w niesamowitym duŜym domu na farmie w Sanaigmore, tak jak Dee podejrzewała. Dziewczynka poznała teŜ imiona i nazwiska dwóch innych osób, tworzących Hydrę, i odkryła, iŜ potwór ten zabił wielu innych ludzi, nie tylko mamę, ciocię Rowan i wujka Robbiego. Podsłuchując myśli dorosłych, Dee przez cały czas panowała nad wyrazem swojej twarzy i postępowaniem, tak Ŝe nikt nie zorientował się, co robi. Najtrudniej było jej zachować obojętność, kiedy Krondaku powiedział Pierwszemu Magnatowi, Ŝe Hydra uciekła z Ziemi. Teraz Dee nie musi się niepokoić, Ŝe potwór ją dopadnie! Kiedy przesłuchanie wreszcie się skończyło, Dee, Kenowi i babci pozwolono wrócić do domu w Edynburgu. Dwa dni później włoŜyli odświętne ubrania i poszli do kościoła, choć to nie była niedziela. Było tam duŜo osób z Uniwersytetu, a z przodu, na katafalkach stały
trzy urny, które, jak powiedziała babcia, zawierały prochy mamy, wujka Robbiego i cioci Rowan. Po mszy Ŝałobnej wszyscy wsiedli do samochodów i pojechali na cmentarz, gdzie urny włoŜono do małych jam w ziemi, otoczonych bukietami kwiatów. Kapłan powiedział w ostatniej modlitwie, Ŝe pierwiastki chemiczne, które mama, wujek Robbie i ciocia Rowan poŜyczyli na jakiś czas, by uŜywać ich w swoich ciałach, muszą wrócić do ziemi i Ŝe teraz będą się nimi posługiwać inne Ŝywe istoty. Przypomniał wszystkim, iŜ te same pierwiastki zostały stworzone przed wieloma miliardami lat, na długo przed powstaniem Układu Słonecznego, kiedy prastara gwiazda wybuchła jako supernowa, rozrzucając popioły w przestrzeni kosmicznej. Dodał teŜ, Ŝe ciała wszystkich Ŝywych stworzeń powstały z popiołów martwych gwiazd; natomiast umysły, które rozwinęły się spontanicznie wtedy, gdy pierwiastki ze struktury materii-energii skupiły się w czasoprzestrzeni, by utworzyć Ŝywą istotę, są niepowtarzalne i nieśmiertelne. Dee uznała pomysł o powstaniu Ŝycia z pyłu gwiezdnego za bardzo interesujący. Kiedy ludzie stojący wokół grobów zaczęli się Ŝegnać, szepnęła do Kena, Ŝe to wielka szkoda, iŜ pierwiastki mamy staną się tylko ziemią, na której będą rosły cmentarne kwiaty i drzewa. - Kiedy ja umrę - wyznała - chcę, Ŝeby moje pierwiastki pomogły w powstaniu nowej gwiazdy! - Jesteś głupia! - syknął gniewnie Ken. Na jego twarzy widać było ślady łez. - Takie nic jak ty miałoby dać początek gwieździe? Nachylił się, podniósł coś spomiędzy korzeni drzewa i wepchnął jej do ręki. - Tym będziesz, kiedy umrzesz. Pokarmem dla wiewiórki! - Bądźcie cicho! - skarciła ich babcia Masha. - Zachowujcie się grzecznie jeszcze trochę. Dee długo patrzyła na Ŝołądź. Potem ostroŜnie włoŜyła go do kieszeni płaszcza. W podróŜ na Kaledonię dzieciom pozwolono wziąć tylko kilka rzeczy. Dee była zadowolona, Ŝe to babcia wybrała dla niej ubrania. Sama postanowiła zabrać Jasiek z gęsiego pierza, małe plastikowe pudełko z ulubionymi ksiąŜkami-płytkami, porcelanową kotkę zwaną Moggie, Ŝołądź z cmentarza, który zamierzała zasadzić na farmie taty, i swój największy skarb, uszkodzoną szpilkę do klapy, którą pewnego jesiennego deszczowego dnia w zeszłym roku znalazła na chodniku w Edynburgu. Szpilka, wysadzana kryształami górskimi, miała kształt maski domina. ChociaŜ Ken wyśmiewał się z siostry, Dee nadal była przekonana, Ŝe jej znalezisko to cenny skarb i Ŝe błyszczące kamienie to prawdziwe diamenty. Poprosiła teŜ Kena, by pozwolił jej zabrać fotografię taty. Powiedziała, Ŝe patrząc na nią nie będzie się bała podczas podróŜy. Brat wydrwił jej pomysł, ale w końcu uległ, gdy obiecała, Ŝe pozwoli mu popatrzeć na stare zdjęcie, kiedy tylko zechce. Gdy wreszcie wszystko było gotowe, babcia zabrała Dee i Kena do portu kosmicznego Unst na Szetlandach, gdzie wszyscy troje wsiedli na statek, który miał ich zabrać na Kaledonię. Przebędą pięćset trzydzieści trzy lata świetlne w czternaście ziemskich dni; przy kaŜdym skoku czynnik przemieszczenia będzie wynosił około czterdziestu jednostek. KaŜdego dnia będą wskakiwać do hiperprzestrzeni i wyskakiwać z niej. I babcia zmusi Dee do przyjęcia lekarstwa. A lekarstwo to otworzy umysł dziewczynki i zdradzi sekrety, które w nim ukrywa... chyba Ŝe plan Kena się powiedzie. W godzinę po subluminalnym starcie kapitan powiadomił pasaŜerów, Ŝe statek zaraz wskoczy do hiperprzestrzeni. Babcia Masha wyjęła z kieszeni pakiecik minidozowników. Były to maleńkie zielone pojemniczki w kształcie poduszki. Podała jeden Kenowi i pozwoliła mu przyłoŜyć go do skroni i przycisnąć kciukiem. Ze spodu minidozownika wyskoczyła cienka jak włos igła, ukłuła chłopca bezboleśnie i wstrzyknęła lekarstwo. Ken od razu zapadł w głęboki sen. - Pozwól mi teŜ zrobić to samej, babciu - poprosiła Dee. - Nie boję się.
- Dobrze - odparła babcia. - UwaŜaj, Ŝeby przyłoŜyć do skóry stronę z białym kółkiem, a potem mocno naciśnij. Dee wszakŜe udała tylko, Ŝe wstrzyknęła lekarstwo i wrzuciła zielony minidozownik w szparę między oparciem jej koi-leŜanki a poręczą, tak jak zaplanowała, Ŝeby babcia nie zorientowała się, Ŝe nadal jest pełny. Opadła cięŜko i zamknęła oczy z lekkim westchnieniem (jak zrobił to Ken), a potem wycofała się do swojej róŜowej sadzawki autroredaktywnej i czekała na skok do szarej otchłani. Usłyszała cichy szelest, gdy babcia usiadła przy biurku i zaczęła przeglądać jakieś druki na durofilmie. Niski czynnik przemieszczenia statku wcale jej nie przeszkodzi. Powiedziała dzieciom, Ŝe kiedy zasną, trochę popracuje. Nagle Dee ogarnęło dziwne uczucie, usłyszała brzęk, który zaraz potem się powtórzył. Właśnie wtedy obwieścił, Ŝe przebyli bramę pola ipsilon i znaleźli się bezpiecznie na trasie łańcuchowej, dokonując skoku przez czasoprzestrzeń szybciej niŜ światło. Dee nie czuła bólu. śadnego, choć babcia powiedziała, Ŝe nawet najpotęŜniejsi dorośli operanci zwykle odczuwali lekkie rwanie, gdy statek wskakuje do hiperprzestrzeni. - Och, Dorotheo. Czemu mi nie powiedziałaś? Dee uniosła lekko powieki. Stała nad nią Babcia Masha. - Nie udawaj. Wiem, Ŝe nie śpisz. Dlaczego ukryłaś to przede mną? Dziewczynka całkowicie otworzyła oczy. - Co ukryłam? - Twoje zdolności autoredaktywne. To jest właśnie to, prawda? Babcia uklękła obok leŜanki. - Ty głuptasku! Gdybyś wzięła lekarstwo, wtedy twoja aura by się zmieniła - lecz tak się nie stało. A poniewaŜ najwidoczniej nie poczułaś Ŝadnego bólu przy przejściu do hiperprzestrzeni... Odjak dawna jesteś operantką w tej dziedzinie? Powiedz mi prawdę! - Od... od wycieczki promem na Islay - przyznała Dee. - Jak to się stało? - Ja... no... ja miałam dość morskiej choroby. I juŜ na nią nie chorowałam - powiedziała Dee, starając się unikać przenikliwego spojrzenia babki. Czuła, Ŝe Masha z całej siły pragnie się dostać do jej głowy, by odkryć prawdę. Koercja babci była znacznie potęŜniejsza niŜ mamy i tamtych lekarzy, ale niebieska tarcza wytrzymała. Z powodu swojej nowej mocy Dee mogła równieŜ „słyszeć” ogłuszające telepatyczne pytania babki: Czy odbierasz moje telepatyczne słowa Dorotheo czy mnie słyszysz? Czy moŜesz uŜywać mocy redaktywnej na innych tak jak na sobie? Czy masz jeszcze jakieś nowe metazdolności? Czy stajesz się pełną operantką? Odpowiedzmi Dorotheo odpowiedzmi! Na twarzy pięcioletniej dziewczynki malowała się całkowita szczerość. Ukrywała strach za niezdobytą zasłoną mentalną. - Ta moc redaktywna to nic takiego, babciu. Ja po prostu przekonałam się, Ŝe jeśli chcę, mogę się pozbyć nieprzyjemnych odczuć. Jak wtedy, kiedy coś mnie boli albo czuję się kiepsko. Dorotheo, czy mnie słyszysz? Dee usiadła i ostroŜnie połoŜyła minidozownik na stoliku obok swojej leŜanki. - Czy mogę pójść do salonu-obserwatorium? Kapitan powiedział, Ŝe będę mogła tam popatrzeć na szarą otchłań. Czy Kenny wkrótce się obudzi? Wiem, Ŝe i on chciałby zobaczyć otchłań, w której znajduje się nasz statek. ODPOWIEDZ MI DZIECKO CZY MOśESZ SŁYSZEĆ MOJE MYŚLI? Tak, słyszała je, i była tak przeraŜona, Ŝe ledwie mogła mówić, ale przezornie nie dała nic po sobie poznać. - Proszę, czy mogę pójść do salonu-obserwatorium? - powtórzyła drŜącym szeptem, kierując się w stronę drzwi kabiny. - Ja naprawdę chcę zobaczyć szarą otchłań. Babcia chwyciła ją za rękę. Jej błyszczące jak zielone kryształy oczy świeciły mocąkoercyjną, której Dee nigdy dotąd nie widziała. Wzmocnione koercją telepatyczne pytania zagrzmiały w umyśle dziewczynki, uderzając w niebieską zaporę jak sztormowe fale o
nadbrzeŜne urwisko. ODPOWIEDZODPOWIEDZODPOWIEDZ! - Dorotheo - powiedziała na głos posłuchaj mnie! Jeśli jest szansa, Ŝe spontanicznie stajesz się silną operantką, to musisz kontynuować terapię na Ziemi. To bardzo waŜne. JuŜ nie pójdziemy do doktorów w Edynburgu, bo ich nie lubiłaś. Udamy się do Catherine Remillard w Ameryce. To dobra, wspaniała kobieta. Polubisz ją. Proszę cię, kochanie! Musisz dać mi znać, czy odbierasz telepatię. Musisz. POWIEDZMIPOWIEDZMI! Nie! Nie powiem! Aniele, dodaj mi sił! PomóŜ mi... POWIEDZ MI PRAWDĘ! - zaŜądała babcia wywierając pełną koercję. - ODPOWIEDZ ODPOWIEDZ ODPOWIEDZ! Zasłona mentalna Dee wytrzymała, pomimo Ŝe dziewczynka była śmiertelnie przeraŜona. Anioł jej pomógł. Dee zdołała uśmiechnąć się do babki z niewinnym wyrazem twarzy. - Ja naprawdę chcę mieszkać z tatą, nie na Ziemi. W większej części jestem normalnym człowiekiem. Tak jak on... Czy mogę teraz pójść do salonu-obserwatorium? Babcia puściła rączkę Dee. - Tak - odparła montonnym, zmęczonym głosem. Ukryła w umyśle swoją potęŜną koercję. - MoŜesz iść. Ale tam nie ma nic do zobaczenia. Otchłań to bardzo frustrujący stan. Jest się i nie jest jednocześnie. Odwróciła się, by zająć się Kenem, który rzucał się i coś mamrotał, odzyskując przytomność. Dee zakręciło się w głowie z wielkiej ulgi. Pośpieszyła wąskimi, cichymi korytarzami, zatrzymując się od czasu do czasu, by popatrzeć na oświetlone plany statku, na których błyskały światełka z napisem JESTEŚ TUTAJ. Spotkała tylko jedną osobę, członka załogi, który uśmiechnął się do niej i zasalutował Ŝartobliwie, zanim zniknął w którejś ładowni. Zanim drzwi się za nim zamknęły, Dee dostrzegła przelotnie Ŝółte rhostatki z wymalowanymi paskami-szachownicami. Stały rzędami jak gigantyczne jajka wielkanocne: były to nowe latające taksówki dla Kaledonii. Babcia Masha powiedziała dzieciom, Ŝe ich gwiazdolot wiezie takie niezbędne towary, jak maszyny do budowy dróg, embriony Ŝywego inwentarza, lekarstwa oraz rzeczy, które po prostu uprzyjemniają Ŝycie na pogranicznym świecie - gry w monopol, włoskie buty, szwajcarskie nadajniki ręczne, a takŜe smakołyki, między innymi czekoladę - oraz pomarańcze i ananasy, które nie chciały rosnąć na szkockiej planecie. MoŜe najdziwniejszym ze wszystkich towarem były puste beczułki po hiszpańskiej sherry. Były potrzebne dla jednej z najwaŜniejszych gałęzi przemysłu na Kaledonii - wyrobu whisky! Statek kosmiczny CSS „Drumadon Bay” był olbrzymi, jak większość statków handlowych, mierzył ponad czterysta metrów długości. Był teŜ bardzo stary, naleŜał do pierwszych gwiazdolotów, które ludzkość zbudowała po Wielkiej Interwencji, kiedy zaawansowana nauka Imperium Galaktycznego dosłownie w jeden dzień zrewolucjonizowała ziemską astronautykę. Przelot na Kaledonię tym frachtowcem, który zabierał ograniczoną liczbę pasaŜerów i oferował im spartańskie warunki, był najtańszy z moŜliwych. Babcia wpadła we wściekłość, kiedy odkryła, Ŝe tata przysłał bilety drugiej klasy dla Dee i Kena, którzy mieli podróŜować we wspólnej kabinie. Na szczęście zdołała je wymienić i otrzymali we trójkę małe pomieszczenie. Pierwszą klasą lecieli przewaŜnie górnicy, ksenobiolodzy, inŜynierowie budownictwa lądowego i wodnego, archeolodzy, lekarze róŜnych specjalności i inni specjaliści, niezbędni na niedawno zasiedlonej planecie, którzy zawarli kontrakty na określony czas. Było wśród nich teŜ sześćdziesięciu nowych osadników, ale większość z nich podróŜowała drugą klasą, śpiąc w maleńkich kabinach niewiele większych od budki wideotelefonicznej, kiedy nie spędzali czasu w salonach gier i rozrywek lub nie jedli we wspólnej mesie. Jednak Dee uwaŜała, Ŝe statek jest wspaniały i nie zauwaŜyła przetartych kraciastych dywanów, porysowanych i pogiętych plastikowych ścianek, ani niemiłego zapachu chemikaliów, przenikającego małą łazienkę przy ich kabinie.
Salon okazał się znacznie mniejszy niŜ na promie, którym płynęła na Islay, i skromniej umeblowany. Dwa tuziny powycieranych krzeseł, wszystkie puste, stały naprzeciwko ekranu z przezroczystego cerametalu o średnicy pięciu metrów. Za oknem była... nicość. Dee zatrzymała się zdumiona na widok matrycy hiperprzestrzennej. Nie była ona ani naprawdę szara, ani czarna czy biała, słowem nie miała Ŝadnego koloru, który dziewczynka mogłaby rozróŜnić. Świeciła, choć jednocześnie zdawała się wsysać sztuczne światło lamp w salonie-obserwatorium, który sprawiał wraŜenie ciemnego jak jaskinia, ale, co wydawało się niesamowite, nie było tu cieni. JeŜeli Dee wpatrzyła się uwaŜnie w szarą otchłań, ta wydawała się bezkształtna, lecz gdy spojrzała na nią z ukosa, dostrzegała lekkie drgania i duŜe widmowe fale rozbiegające się we wszystkich kierunkach. W nieregularnych odstępach czasu tajemniczą nicością wstrząsało gigantyczne pulsowanie, niwelujące mniejsze drgania. Wydawało się, Ŝe hiperprzestrzeń Ŝyje i dziewczynka nie mogła oderwać od niej wzroku, pomimo bólu oczu i coraz silniejszych zawrotów głowy. Nie przyszło jej na myśl, Ŝeby przywołać moc autoredaktywną, ani nie odwaŜyła się odwrócić od tego czarodziejskiego okna! W kaŜdej chwili mogło się zdarzyć coś wspaniałego... - No, dziewczynko, myślę, Ŝe masz juŜ dość. Ktoś łagodnie chwycił jąza ramiona i odwrócił od oszołamiającej, nieodparcie przyciągającej szarości. Dee zamrugała i czar prysł. ZadrŜała, przetarła oczy i zobaczyła, Ŝe jej wybawca był wysokim męŜczyzną w czarnej aksamitnej marynarce ze srebrnymi guzikami. Nosił teŜ fantazyjną białą koszulę, czarny krawat i szkarłatną spódniczkę w czarne pasy poprzecinane cienkimi złotymi liniami. Jego sporran był z białej skóry, buty zdobiły srebrne klamerki; wetknął teŜ nóŜ z wysadzaną drogimi kamieniami rękojeścią do prawej skarpety. Zaprowadził Dee do krzesła obok bufetu i posadził jaz dala od okna. Potem rozkazał bufetowi przygotować filiŜankę słodkiej kawy z mlekiem. - Szara otchłań jest fascynująca, ale moŜna oszaleć, jeśli będzie się w nią długo wpatrywać - wyjaśnił. Parujący napój przywędrował w grubym plastikowym kubku bez spodeczka i łyŜeczki. MęŜczyzna podał go Dee z teatralnym gestem i czarującym uśmiechem, który uniósł jeden kącik jego ust wyŜej niŜ drugi. Na podbródku miał ładny dołeczek i był bardzo przystojny. Miał całkowicie białe włosy i błyszczące oczy osadzone tak głęboko, Ŝe nie moŜna było określić ich koloru. - Nazywam się Ewen Cameron i lecę na Kaledonię w odwiedziny do przyjaciół - powiedział. - Wypij to i zawroty głowy ustaną. Doświadczeni gwiezdni podróŜni wiedzą, Ŝe jeśli chcą popatrzeć na otchłań hiperprzestrzeni, muszą odrywać od niej wzrok co kilka minut, a w razie potrzeby uŜyć autokoercji. Dee z grzeczności pociągnęła łyczek. Tak naprawdę to nie lubiła kawy i wolałaby, Ŝeby przygodny znajomy zamówił gorącą czekoladę. - Dziękują panu, obywatelu Cameron. Zapamiętam pańskie słowa. - Jak się nazywasz, dziewczynko? Powiedziała mu. Napój sprawił, Ŝe niemal od razu poczuła się lepiej. Jakie to dziwne, pomyślała. Kawa była wspaniała i smakowała prawie tak jak czekolada! MoŜe to jakiś kaledoński gatunek? Wypiła wszystko i odstawiła kubek. Jej sąsiad teŜ zamówił dla siebie kawę, ale wyczuła jeszcze inny zapach w parze unoszącej się z jego kubka. Dodał do kawy brandy, tak jak robił to - czasami - i juŜ nigdy nie zrobi - wujek Robbie. - Czy kawa lepiej smakuje z brandy? - zapytała. - Tak. A jeśli jesteś starcem z bolącymi stawami, wtedy bardzo ci pomaga. Dobrze się juŜ czujesz? - Tak, dziękuję panu. To dobrze. A teraz powiedz mi: dlaczego nie przyjęłaś środka przeciwbólowego który dają dzieciom nie będącym operantami? Zachichotała, nadal czując lekki zawrót głowy. - Pomyślałam, Ŝe spróbuję, czy nie uda mi się usunąć bólu. I udało mi się. To było proste.
Więc uŜyłaś mocy autoredaktywnej, prawda? - Tylko troszeczkę - odpowiedziała prędko. - Bardzo niewiele. Tak naprawdę to wcale nie jestem operantką. Chodzi ci o to, Ŝe nie chcesz nią być. Ale będziesz musiała zrobić znacznie więcej, jeŜeli nadal chcesz ukrywać swoje moce przed babcią. Wiesz, Ŝe ona zawiezie cię z powrotem na Ziemię, jeśli się o tym dowie. Prawo Imperium Galaktycznego, dotyczące metapsychicznie uzdolnionych dzieci, ma pierwszeństwo przed prawami rodzicanonoperanta. KaŜdy dorosły operant, który odkryje, Ŝe moŜesz porozumiewać się telepatycznie, ma obowiązek zameldować o tym władzom. Dlatego będziesz musiała być bardzo ostroŜna. Zwłaszcza w pobliŜu osób obdarzonych tak potęŜną koercją jak twoja babcia, która moŜe podstępnie zmusić cię do uzewnętrznienia ultrazmysłów. Rozumiesz, o czym mówię? - Tak. Jestem cudownymi dzieckiem, bardzo dojrzałym jak na swój wiek. Ale myli się pan sądząc, Ŝe mam jakieś ultrazmysły. Ja... urwała, otwierając szerzej oczy z przeraŜenia, kiedy zrozumiała, co zrobiła. - Nie! - jęknęła. Tak. Odpowiedziałaś mi, kiedy odezwałem się do ciebie telepatycznie. - To niefairl - Zerwała się na równe nogi. - Pan mnie oszukał! - Chciała uciec, ale miała wraŜenie, Ŝe jej stopy przylepiły się do wytartego dywanu. - Masz rację! - przyznał głośno męŜczyzna. - Oszukałem cię, Ŝeby ci pokazać, Ŝe jesteś bardzo młoda, bezbronna i Ŝe bez pomocy nigdy nie wprowadzisz w błąd babci Mashy i nie będziesz mogła zostać z ojcem na Kaledonii. Chcesz tam zostać, prawda? - Tak. TaktakTAK. Deliktnie połoŜył rękę na głowie Dee i uśmiechnął się z nagłym rozbawieniem. - Anioł! Doskonale pasuje. PrzekaŜmy jemu to zadanie, dobrze? Nic z tego nie rozumiejąc, Dee z zaskoczeniem stwierdziła, Ŝe jakaś nowa rzecz pojawiła się w jej umyśle. Nie... nie, to wcale nie była rzecz: to była droga. Serie połączonych ze sobą stopni prowadzących do celu, którego bardzo pragnęła. Idąc tą drogą nigdy nie będzie musiała się obawiać, Ŝe mimowolnie wyda swój wielki sekret babci lub komuś innemu. Anioł pomoŜe jej zatrzymać maskę mentalną na miejscu i powstrzyma jąprzed popełnianiem głupich błędów - takich, jaki zrobiła teraz, odpowiadając na zadane telepatycznie pytanie. - To pan włoŜył mi te rzeczy do głowy? - zapytała nieśmiało. MęŜczyzna postawił oba kubki na tacy na brudne naczynia znajdującej się z boku bufetu, a potem ruszył w stronę drzwi prowadzących na korytarz. - Po jakimś czasie sama nauczyłabyś się zachowywać ostroŜność w towarzystwie telepatów i znalazłabyś odpowiedni sposób na przeciwdziałanie koercji. Ja po prostu ci pomogłem, abyś mogła zostać z ojcem. To waŜne, Ŝebyś teraz z nim zamieszkała. Dee, głęboko zdumiona, utkwiła wzrok w męŜczyźnie w spódniczce. - Czy to pan jest moim aniołem? - Tylko tym razem - roześmiał się. - Ale spotkasz innych, kiedy będziesz ich potrzebować. Wyszedł z salonu, zamykając za sobą drzwi. Zapiszczał komunikator na nadgarstku Dee. Nacisnęła guzik z napisem ODBIÓR i głos babci powiedział: - Twój brat juŜ się obudził, a kapitan zaprosił wszystkich pasaŜerów z pierwszej klasy na mostek, by pokazać im, jak funkcjonuje statek. Chciałabyś teŜ to zobaczyć? - O, tak! Bardzo! Zaczekaj na mnie, babciu. Będę tam za chwilę. Wybiegła na korytarz, zapomniawszy zupełnie o męŜczyźnie, który przedstawił się jako Ewen Cameron. Ostatnie wyjście statku z matrycy hiperprzestrzeni do układu gwiezdnego Kaledonii było czarodziejską chwilą dla Dee. Biedny Ken leŜał uśpiony w kajucie i dlatego nie był świadkiem tego niezwykłego wydarzenia, podobnie jak inni nafaszerowani środkami nasennymi normalni ludzie. Lecz Dee, babcia i około dwudziestu pasaŜerówoperantów siedziało w salonie-obserwatorium, kiedy gwiazdolot
wyskoczył z bezkształtnej podprzestrzeni po raz ostatni. Hipnotyzująca szarość za oknem przeszła w eksplozję kolorów. A potem, na tle upstrzonej diamentami czerni, pojawiła się bardzo duŜa, oświetlona w trzech czwartych planeta. Iskrzące się sztuczne satelity wisiały nad Kaledonią jak świetliki. Planeta miała teŜ naturalny, błyszczący srebrem księŜyc, nazwany Re Nuadh. - A niech mnie licho! - zawołał jeden z kontraktowych lekarzy. - Ona jest naprawdę piękna! - Tak długo, jak cię nie zmęczy padający bez przerwy deszcz powiedziała jakaś kobieta-inŜynier. - Spójrz na tę okrywę chmur. - Większość to cirrusy - wyjaśnił ktoś władczym tonem. Kryształki lodu i spora ilość pyłu wulkanicznego. Słyszałem, Ŝe przez połowę roku światło słońca musi przebijać przez mgiełkę. A przez drugą połowę się topisz. Większość operantów wybuchnęła śmiechem. Dee uwaŜała, by nie pójść ich śladem. Widziała zdjęcia i filmy Tri-D o usianej wyspami powierzchni Kaledonii, ale nic nie przygotowało jej na ten wspaniały widok z kosmosu. W przeciwieństwie do znanej, niebieskiej, urozmaiconej bielą kuli ziemskiej, ten szkocki świat przypominał gigantyczny mglisty opal osadzony na aksamitnym rogaliku księŜyca. Kontrastując z jaskrawym światłem księŜyca, znajdującego się w pierwszej kwadrze, planeta świeciła przyćmionym blaskiem, z jasnoliliowymi i mlecznoniebieskimi cieniami. Niewielkie przestrzenie, otwierające się tu i ówdzie w wszechobejmującym płaszczu chmur, płonęły lazurem albo, znacznie rzadziej, mieszaniną ciemnego brązu i zieleni z plamami ochry. - Mówi kapitan. Weszliśmy na orbitę Kaledonii i wyłączyliśmy silniki superluminalne. Za chwilę przejdziemy na uniwersalny, pozbawiony inercji napęd rhopola i zbliŜymy się do planety. Na ułamek sekundy pojawiła się siatka z ciemnopurpurowego ognia i zaraz zgasła. Planeta napęczniała jak szybko nadmuchiwany balon, aŜ wypełniła okno białym blaskiem macicy perłowej. Później, gdy statek przeleciał na nocną stronę Kaledonii, za oknem pociemniało. Okno ukazywało jedynie czerń, przerywaną setkami migotliwych błysków, które prędko się rozrosły i rozjarzyły. Kapitan poinformował pasaŜerów, Ŝe większość tych cichych wybuchów to gigantyczne burze z piorunami. Inne, ciemnopurpurowe przebłyski, rzadsze niŜ perłowe, świadczyły o obecności czynnych wulkanów. Kiedy statek przedarł się przez warstwę chmur, Dee ujrzała ocean Kaledonii iskrzący się słabo w blasku błyskawic strzelających z wysokich wieŜ cumulonimbusów. Kapitan wyjaśnił, Ŝe burze sięgały na wysokość prawie dwudziestu jeden tysięcy metrów i były tak silne, Ŝe mogły rozerwać małe jajko pasaŜerskie na strzępy. Kiedy statek zmniejszył szybkość i znalazł się nad ukrytym w mroku morzem, ujrzeli na horyzoncie cel podróŜy, kontynent Clyde, czarny, nierówny ląd otoczony i usiany światełkami ludzkich siedzib. A potem pojawił się najdziwniejszy ze wszystkich widok, kiedy tysiące miniaturowych Ŝółtych i niebieskich błysków spadło na okno obserwacyjne jak burza fajerwerków. - Iskry, które teraz widzicie, to naturalne zjawisko występujące tylko na Kaledonii - wyjaśnił kapitan. - Powstają, kiedy nie osłonięte rhopole statku styka się z powietrznymi roślinami zwanymi looyunuch anower, które unoszą się jakieś sześć tysięcy metrów nad powierzchnią planety. Staramy się unikać przejścia przez te dryfujące formy Ŝycia, poniewaŜ zajmują one szczególne miejsce w ekologii Kaledonii, ale czasami nie moŜna ich ominąć. - A właściciele tej linii międzygwiezdnej są zbyt skąpi, Ŝeby otoczyć swoje stare balie polami sigma, które odepchnęłoby na boki aerorośliny - warknął jakiś męŜczyzna w tradycyjnym szkockim nakryciu głowy, który siedział obok Dee. Nazywał się Lowrie i był imigrantem najbardziej poszukiwanego typu - geochemikiem-operantem, który przybył, by pracować w szybko rozwijających się wytwórniach fulerenów. - Aerorośliny! - wykrzyknęła Dee. - Mój tata je uprawia na swojej farmie. - Twój tata nie uprawia luibheannach an adhair, lecz
tylko je zbiera - wytłumaczył jej Lowrie. - Niebiańskie chwasty rosną dziko. Statek nieoczekiwanie stracił szybkość, jakby uderzył o szklaną ścianę w powietrzu, lecz pasaŜerowie nie odczuli dyskomfortu, gdyŜ rhopole usuwało zewnętrzną inercję grawitacyjną. Polecieli w stronę rejonu, gdzie światła układały się w skomplikowane wzory. Statek miał miękko wylądować na morzu i zostać przyholowany do portu, bo jedyny port kosmiczny Kaledonii nie był dostatecznie zamoŜny, by mieć potęŜne generatory sigma otaczające doki. - Rozpoczynamy ostatni manewr i lądowanie na wodzie powiedział kapitan. - Przybijemy do portu Wester Killiecrankie o godzinie dwudziestej piątej trzydzieści Głównego Czasu Planetarnego. Dziękuję państwu za to, Ŝe wybraliście linię MacPhersona. Bezpieczeństwo i oszczędność to nasze podstawowe hasła. PołoŜył nacisk na tym ostatnim! [Śmiech] Powiedz im Tam! Bez występów artystycznych na Ŝywo, basen pływacki stale w naprawie i te przeklęte wideokabiny z ksiąŜkami które były nowością cztery lata temu. Kuchnia przerobiła tę cholerną zupę z baraniny tyle razy, Ŝe zasłuŜyła ona na miano historycznej! Następnym razem polecę Zjednoczonymi Liniami. I zapłacisz osobno za Ŝarcie? To byłby prawdziwy cud. Spróbujcie polecieć Astro Gi chłopcy. Tam przynajmniej Ŝarcie jest jadalne i są gorsze rzeczy niŜ dwutygodniowa orgia z oszalałymi na punkcie seksu Indorami o wybałuszonych ślepiach. A co? Obrzezanie noŜem do grapefruitów? [Śmiech]. Uspokójcie się, wstrętni zbereźnicy! śadnej sprośnej telepatycznej paplaniny w obecności tej dziewuszki. Ona nie jest Prawdziwągłową wcale nie ma ultrazmysłów jej piękna babcia tak powiedziała Aylmarowi. NieprawdaŜ śliczna Zielonooka? [Milczenie]. W porząsiu niech będzie następnym razem Wasza Królewska Wysokość poleci liniami QE 3 skoro nie odpowiada ci towarzystwo uczciwych robotników. - Chodźmy, Dorotheo - powiedziała lodowatym tonem profesor Masha. - Nie ma tu juŜ nic do zobaczenia i musimy się przygotować do dekontaminacji. - Tak, babciu. - Dee wzięła jąza rękę i obie pośpiesznie opuściły salon-obserwatorium. Podsłuchiwanie telepatycznych rozmów innych pasaŜerów podczas podróŜy było bardzo interesujące. Zwłaszcza zaś pogawędka górników w niczym nie przypominała rozmów, które Dee kiedykolwiek dotąd słyszała. Ken czasami tracił mowę z wraŜenia, kiedy powtarzała mu zasłyszane słowa i określenia. - Procedura dekontaminacji jest bardzo prosta - mówiła Ŝywo babcia. - WłoŜymy papierowe ubrania, a potem przejdziemy pod specjalnymi lampami, które zabijają zabłąkane na naszej skórze lub włosach ziemskie ogranizmy, szkodliwe dla kaledońskiej ekologii. Nasze rzeczy zostaną osobno odkaŜone, zanim otrzymamy je z powrotem. Pokryta dywanem podłoga pod stopami Dee zadrŜała. Nagle dziewczynka poczuła się nieco cięŜsza niŜ zwykle. - Wyłączyli sztuczną grawitację - powiedziała babcia. Wylądowaliśmy na morzu. - Jak myślisz, czy tata będzie na nas czekać? - zapytała Ŝywo Dee. Ale babcia powiedziała tylko: - Zobaczymy. SEKTOR 12: GWIAZDA 12-337-010 [GRIAN] 4 PLANETA [KALEDONIA] ó MIOS GAILBHEACH [21 CZERWCA] 2062
Ruchomy chodnik zawiózł profesor Mashę, jej dwoje wnuków i innych pasaŜerów z „Dmmadoon Bay” na terminal, gdzie po raz pierwszy mieli naprawdę postawić nogę na Kaledonii. Było dobrze po pomocy miejscowego czasu i właśnie rozszalała się gwałtowna burza, napełniając atmosferę brzęczącymi jonami i uniemoŜliwiając Dee odpowiednie wyczucie aury nowego świata. Przez okno hali portu kosmicznego widziała smagane deszczem pole startowe i szarpane wiatrem drzewa nad brzegiem morza, gdzie ich statek i trzy inne właśnie przybiły do brzegu. Latające jajka, powietrzne cięŜarówki, pojazdy naziemne i zgarbieni ludzie w strojach przeciwdeszczowych połyskiwali pod halogenowymi lampami portu. Błyskawice co chwilę oświetlały tę scenę, wybielając barwy. Ściany hali drŜały od grzmotów, lecz dźwięki te wydawały się prawie niesłyszalne w porównaniu z burzą telepatyczną, która zaatakowała umysł Dee niemal zaraz po wyjściu na terminal, gdy znalazła się „na odległość krzyku” od rojącego się tam tłumu. JuŜ w czasie podróŜy wyciszanie mentalnych pogawędek załogi i innych pasaŜerów na „Drumadoon Bay” stało się drugą naturą Dee, ale ten nowy atak na jej doświadczone ultrazmysły zaszokował ją i dopiero po jakimś czasie zdołała zapanować nad sobą. Mentalne głosy nigdy dotąd nie wydawały się jej takie głośne, nawet na Ziemi. Czy na Kaledonii jest więcej operantów? Na pewno nie. Na całej planecie mieszkało mniej ludzi niŜ jednorazowo przebywa w edynburskim metrze. MoŜe tutejsze umysły są potęŜniejsze? Nie. Po prostu stajesz się bardziej wraŜliwa na fale telepatyczne. Dee drgnęła gwałtownie. Na szczęście w tej samej chwili zagrzmiało i babcia nic nie zauwaŜyła. Telepatyczny głos zdawał się naleŜeć do Ewena Camerona, ale kiedy dziewczynka ostroŜnie rozejrzała się wokoło, nie zauwaŜyła go wśród wysiadających pasaŜerów na ruchomych chodnikach. Jakie to dziwne! AŜ do tej chwili całkowicie zapomniała o tajemniczym męŜczyźnie, który, choć nie rozumiała dlaczego, obiecał jej pomoc. Trzymając się mocno poręczy chodnika, zamknęła oczy i próbowała zobaczyć go wewnętrznym wzrokiem; ujrzała jednak tylko widmową postać otuloną parą olbrzymich złoŜonych skrzydeł, stojącą przed murem ze świecących, róŜnobarwnych skrzynek, Aniele? Czy to TY do mnie przemówiłeś? Tak. MoŜesz mnie pytać zawsze, kiedy naprawdę będziesz potrzebowała odpowiedzi na pytania dotyczące twoich zdolności metapsychicznych. Czy naprawdę jesteś obywatelem Cameronem? Nie. Jestem zaprogramowaną reakcją z psychoanalitycznymi opcjami dyskrecjonalnymi. A teraz otwórz oczy. Znajdujesz się na końcu ruchomego chodnika i na pewno nie chcesz się potknąć, upaść i głupio wyglądać. Dee nie miała najmniejszego pojęcia, co znaczy „zaprogramowana reakcja” i cała reszta. Zrobiła jednak, co jej powiedziano, i zobaczyła, Ŝe rzeczywiście dotarli do miejsca odbioru bagaŜy. Kiedy zeszli z ruchomego chodnika, babcia poleciła dzieciom iść przodem. Powietrze we wnętrzu terminalu było zimne, wilgotne i miało nieznany zapach, który spodobał się Dee. Nawet płynąca z głośników nagrana piosenka była ładna, kobiecy głos śpiewał przejmująco: Pozwól wyznać, Ŝe bardzo cię kocham, śe o tobie myślę cały czas. WciąŜ mnie wzywasz co sił, Kaledonio, Więc juŜ nic nie rozdzieli nas. Jeśli nawet stanę się obca, Jeśli inny przygarnie mnie świat, Nie zapomnę cię juŜ, Kaledonio, Choć upłynie wiele, wiele lat. Aura tego miejsca orzeźwiała, dodawała otuchy, była przyjazna. Tu i tam wśród obsługującyh turystów kabin, kiosków, w których moŜna było wynająć rhostatki, stanowisk robotragarzy i budek z
wideotelefonami znajdowały się szklane pojemniki, w których tkwiły dziwaczne małe drzewka. Przypominały Dee barwne rośliny z rodziny mięty, które rosły latem w zacienionych zakątkach w ogrodzie babci. Wielkie liście miały owłosione krawędzie, były pokryte kropkami i paskami we wszelkich moŜliwych odcieniach zieleni, a takŜe purpury, róŜu, bieli, pomarańczy, Ŝółci i czerwieni. Ken szturchnął jaw bok. - Te drzewa. Są takie same jak na fotografii taty. Nie wyglądają dziwnie? - Są śliczne. Większość roślin na Kaledonii ma kolorowe liście. Czytałam o nich w bibliotece statku. Dzięki chlorofilowi wytwarzają pokarm z promieni słonecznych jak zielone rośliny na Ziemi. Ken skrzywił się. - No, no, ale jesteśmy mądrzy! Po chwili zapomniał jednak o Ŝartach i zaczął z niepokojem omiatać spojrzeniem tłum, czekający na pasaŜerów, usiłując odnaleźć ojca. Wszyscy witający byli ludźmi i naleŜeli do rasy białej. Dee przypomniała sobie, Ŝe egzotycy i ludzie nie będący Szkotami mogli bez przeszkód odwiedzać Kaledonię, a nawet pracować tam przez określony czas, ale nie zamieszkać na stałe. Tylko nieliczni tubylcy nosili kilty (być moŜe z powodu niepogody), ale barwna kalejdoskopowa krata zdobiła wszystko, poczynając od płaszczy deszczowych i kończąc na dziecinnych czapeczkach. Niektórzy Kaledończycy trzymali małe tabliczki z nazwiskami lub posłaniami w języku angielskim albo gaelickim. Inni rzucali się do przodu, witając głośno przyjaciół lub krewnych. Donośny telepatyczny zgiełk napełnił eter, część emanowała od operantów, a jeszcze więcej nadawali mimowolnie nonoperanci. Ian Macdonald był kryptooperantem. Dlatego Dee wiedziała, Ŝe raczej nie przechwyci wypowiedzianych przez niego subwokalnie słów, nawet jeśli tata przypadkowo nada telepatycznie jej imię. Nikt jednak jej nie zawołał, więc odgrodziła się od kłębowiska myśli tłumu. Profesor Masha poprowadziła dzieci do najbliŜszego kiosku robotragarza, gdzie stanęła wraz z nimi w kolejce po sprawdzony bagaŜ. Na jej twarzy malował się spokój, a myśli utrzymane były w trybie intymnym, osłonięte niemal równie dobrze jak myśli Dee, i całkowicie nieczytelne. Dziewczynka wyczuła jednak, Ŝe babcia coraz bardziej się niepokoi i denerwuje, poniewaŜ Ian Macdonald nie przybył po nich. Niektórzy ze stojących w kolejce ludzi mówili szkocką odmianą gaelickiego. Dee, zaszokowana i jednocześnie zachwycona, odkryła, Ŝe całkiem dobrze rozumie język mówiony, choć w szkole w Edynburgu nauczyła się zaledwie kilku słów i zdań. JednakŜe pisany gaelicki z dwujęzycznych napisów w terminalu pozostał równie trudny do odczytania jak przedtem. Dee zapytała anioła, dlaczego tak jest, a ten odpowiedział: Telepaci, którzy są tak bardzo utalentowani jak ty, łatwo rozumieją znaczenie obcych języków mówionych. Wszystkie słowa są symbolami myśli. Kiedy ludzie rozmawiają ze sobą, wypowiadają w myślach znaczenie słowa w tym samym czasie, gdy ich wargi je artykułują, dlatego rozumiesz, co mówią. Natomiast słowom pisanym myśli towarzyszą tylko wtedy, gdy autor zapisuje je po raz pierwszy. Przekonasz się teŜ, Ŝe twoje ultrazmysły nie pozwolą ci mówić po gaelicku bez nauki. Będziesz musiała nauczyć się słownictwa, gramatyki i wymowy, albo uŜywać translatora Sony. Rozumiem. Czy... czyja naprawdę jestem bardzo utalentowana? Lecz tym razem anioł nie odpowiedział i zanim Dee zdołała zadać mu następne pytanie, odezwał się jej brat, przywracając ją do rzeczywistości. - Myślisz, Ŝe tacie coś się stało? - Ken zapytał babcię. Profesor Masha zdołała wreszcie dotrzeć do robotragarza. Podała Kenowi zezwolenie, które maszyna wypluła po przeskanowaniu jej biletu. - Stań tam i weź bagaŜe, kiedy przyjadą. Ja tymczasem zadzwonię i dowiem się, dlaczego nikt po nas nie wyszedł. Poszła do jednej z pobliskich budek wideotelefonicznych. Dzieci
nie widziały ekranu, ale zobaczyły, Ŝe twarz babci skamieniała w trakcie kilkuminutowej rozmowy. Niestety, profesor Masha osłaniała swoje myśli i dziewczynka nie była w stanie ich podsłuchać ultrazmysłami. - MoŜe burza zatrzymała tatę - powiedziała Dee. - Tutaj jest początek jesieni. Szósty Mios Gailbheach. To znaczy „hałaśliwy miesiąc”. - Przestań tak się popisywać - mruknął z irytacją Ken. Czuł się zawiedziony. - Mam nadzieję, Ŝe tata nadal mówi standardowym angielskim. Cholernie trudno by było zacząć od razu od nauki gaelickiego. - Mogę ci pomóc - zaproponowała Dee. Opowiedziałaby mu o swoim nowym talencie translatorskim, ale jedne z drzwi w podłodze robotragarza otwarły się nagle i wypluły wózek z ich torbami i wielką walizką. Mechaniczny głos nosiciela powiedział: - Obywatel pragnący odebrać ten bagaŜ musi wsunąć zezwolenie w szparę poniŜej czerwonego światła. Kiedy Ken to zrobił, światełko zmieniło kolor na zielony i maszyna dodała: - Dziękuję. Czy mam pójść za państwem do waszego pojazdu naziemnego? A moŜe woleliby państwo, Ŝebym przewiózł wasz bagaŜ kolejką podziemną na lądowisko jajek? Co do innych moŜliwości, proszę przeczytać instrukcje na mojej tablicy rozdzielczej. - Zaczekaj! - warknął Ken. Robotragarz zamrugał zielonym światłem i odjechał na bok od windy, Ŝeby ta mogła podnieść następne bagaŜe. Dzieci poszły za nim. Po chwili babcia wróciła wielkimi krokami, blada, z zaciśniętymi ustami, najwraźniej starając się zapanować nad irytacją. - Spędzimy tę noc w hotelu na terminalu - powiedziała - i na Farmę Glen Tuath polecimy jutro. Wydaje się, Ŝe aerorośliny niezwykle się rozmnoŜyły. Wedle zarządczyni domu waszego ojca, moŜna na tym sporo zarobić. On sam i wszyscy wykwalifikowani pracownicy od dwóch tygodni tylko zbierająi przerabiają plony. Wasz ojciec pracował dzień i noc, niemal nie śpiąc, i nie miał czasu, Ŝeby przybyć po nas, poniewaŜ sezon zbiorów kończy się jutro. Ktoś inny spotka się z nami i zabierze nas na farmę. - Kto? - spytał Ken. Ale profesor Masha odwróciła się do robotragarza, instruując go, dokąd ma zawieźć bagaŜe. Potem poszła do Biura Turystycznego, by zarezerwować pokoje; Dee i Ken powoli szli za nią. - Wiem, kto po nas przyleci - powiedziała Dee cichym głosem. Babcia bardzo głośno o nim myślała. - A kogo to moŜe obchodzić, jeśli to nie tata? - odparł Ken. - To dziadek. Przybywa z Uniwersytetu w New Glasgow i sam zawiezie nas swoim jajkiem na farmę taty. Następnego ranka usłyszeli głośne walenie w drzwi apartamentu. Dee i Ken pobiegli razem, by otworzyć, i zobaczyli dziadka, który zdawał się wypełniać sobą całe przejście. - Failte! - ryknął Kyle Macdonald, przyklękając. - Bhur beatha an duthaich! Wiecie, co to znaczy? Witajcie w moim kraju - w moim świecie! - Objął zdumione dzieci niedźwiedzim uściskiem. - Czy wy w ogóle pamiętacie waszego starego dziadka? - Tak! Tak! - zawołał uszczęśliwony Ken. Dee wiedziała, Ŝe jej brat kłamie, pragnąc zadowolić dziadka, i Ŝe mu się to udało. Co do niej, to powitanie bardzo ją onieśmieliło, i mogła tylko patrzeć szeroko otwartymi oczami na barczystego przybysza. Ukryła zmieszanie za lekkim uśmiechem i nieprzenikalną zasłoną mentalną. Słynny pisarz SF miał na sobie tweedową marynarkę i pogniecione płócienne spodnie wsunięte w zabłocone boty. Kamizelka w staroŜytną kratę Macdonaldów z Wysp była dość obszerna, by moŜna ją zapiąć na brzuchu, bez wyrywania rogowych guzików. Na głowie nosił płaską czapkę, spod której wysuwały się zmierzwione siwe kosmyki, opadające na uszy. Jego niestarannie ogolona twarz była niegdyś bardzo urodziwa, teraz jednak głębokie zmarszczki szpeciły czoło i policzki. Pod kaprawymi oczami miał wielkie wory, a siatka cienkich Ŝyłek pokrywała czerwony orli nos. Dee usłyszała wyraźnie niezdarne, subwokalne rozwaŜania
dziadka: Dziewczynka wydaje się dość rozsądna, choć ma obojętny wyraz twarzy i nie jest jak z obrazka ale na Boga ten chłopiec to blady jak ściana chudzielec nie ma na sobie więcej ciała niŜ kij od szczotki zastanawiam się czy za tymi oczami skrzywdzonego szczeniaka kryje choćby trochę inteligencji? - Jesteście gotowi?! - zawołał głośno Kyle Macdonald. - Waliza i torby sąjuŜ w moim jajku, rachunek za pokój zapłacony i mamy do przebycia szesnaście tysięcy klomów, dlatego zbierajmy się szybko! Gdzie chowa się wasza babcia? Masha! Mairemc-cnWAe! Gdzie jesteś, staruszko? - Idę! - rozległ się chłodny, przenikliwy głos profesor Mashy. Po chwili wyszła z sypialni, niosąc ciepłe kurtki dzieci. Zdjęła wygodną kotalenową bluzkę i blezer, które nosiła niemal przez cały czas na statku, i miała teraz na sobie obcisły strój z zielonej nebuliny o metalicznym połysku, przepasany złocistym paskiem. Zarzuciła na to długą pelerynę z kapturem z kaszmiru o barwie bursztynu, oblamowaną zielonym jedwabiem i spiętą złotą sprzączką. Zmieniła teŜ uczesanie - dotąd bowiem czesała się w koronę - a teraz dwa grube, kasztanowate warkocze spadały na jej piersi. UŜyła teŜ kosmetyków umiejętnie podkreślających jej urodę. Dee i Ken wlepili w nią oczy. Nigdy dotąd nie widzieli jej takiej. Zamęt w myślach dziadka ujawnił jego zaskoczenie przemieszane z niedowierzaniem. Cofnął się o krok i milczał przez chwilę, oniemiały. - Na Boga! - szepnął w końcu. - Czy to naprawdę ty, Maire a ghraidhl Znowu młoda i piękna, tak Ŝe serce się ściska w piersi męŜczyzny? Masha przeszła obok jego wyciągniętych ramion i zaczęła wkładać dzieciom kurtki. - Terapia regeneracyjna jest powszechnie stosowana w bardziej cywilizowanych okolicach Imperium Galaktycznego. Jest bezpieczna, niezbyt droga i wymaga tylko kilkumiesięcznego urlopu - obejrzała go krytycznie od stóp do głów - pod warunkiem, Ŝe się prowadziło zdrowy tryb Ŝycia. Ty moŜesz stanowić wyzwanie dla inŜynierów genetycznych, Kyle, ale oni dokonują prawdziwych cudów z trudnymi przypadkami. Regenerują nawet marynowane wątroby. Kiwając głową ze smutkiem, pisarz zwrócił się do wnuków: - Słyszycie, jak nieuprzejmie wasza kochana babcia zwraca się do mnie? Ale to pozory, dobrze o tym wiecie. Przez te wszystkie lata, kiedy Ŝyliśmy osobno, nigdy nie przestała mnie kochać, a ja nadal jestem jej oddany całym sercem. To dlatego przyleciała z wami na Kaledonię. Masha zaśmiała się wrogo. - Ja jedynie eskortuję dzieci, Kyle. I zostanę tylko tak długo, aŜ się upewnię, Ŝe Ian będzie mógł zapewnić im właściwą opiekę. Nie mam zamiaru zakopać się na zabitej deskami prowincji z gromadą barbarzyńców w spódniczkach. A teraz, jeśli uznałeś, Ŝe jesteś do tego zdolny, ruszajmy. Spotkam się z tobą i z dziećmi na parkingu jajek na dachu hotelu. Przedtem muszę znaleźć hotelowy nadajnik podprzestrzenny i posłać pracę, którą skończyłam podczas tej podróŜy. Machnięciem ręki odrzuciła propozycję Kyle’a, który chciał ponieść jej walizę, i odeszła w głąb korytarza, kierując się w stronę wind. - Ja nie mam nic przeciwko temu, Ŝebyś poniósł moją torbę, dziadku - powiedziała Dee i uśmiechnęła się nieśmiało, gdy wziął ją od niej. - Kenny i ja bardzo się cieszymy, Ŝe tu jesteśmy. UwaŜamy, Ŝe Kaledonia to... interesujące miejsce. Ken zerknął z niepokojem na dziadka. - Wszystko będzie w porządku? To znaczy, tata naprawdę nas chce? - Oczywiście, Ŝe was chce - oświadczył głośno Kyle. Ale jego umysł powiedział: Akurat! Nazywa siebie sentymentalnym głupcem, przeklinając dzień, w którym otworzył gębę, jest jednak zbyt uparty, Ŝeby cofnąć raz dane słowo. Ken zachichotał z ulgą. Dee nadal się uśmiechała, choć to, co
usłyszała, zmroziło jej serce. Kyle Macdonald zniŜył głos, nachylił się i powiedział w zaufaniu: - A teraz posłuchajcie mnie, dzieci. Wasz tata cięŜko pracuje i robi wszystko, Ŝeby zarobić na Ŝycie w jednym z najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi miejsc na całej planecie. Nie będzie miał czasu, by was rozpieszczać i bawić się z wami. Oczekuje, Ŝe będziecie pomagali w pracy na farmie w miarę waszych moŜliwości i Ŝe bez ponaglania będziecie kontynuowali naukę za pośrednictwem satelity. To porządny człowiek, ale nie lubi mazgajów plączących się pod nogami. Poczuje się zawiedziony i moŜe okazać zniecierpliwienie, jeśli będziecie się bali nowych rzeczy, które spotkacie na Beinn Bhiorach. Słyszeliście, co wam powiedziałem?... Lepiej Ŝeby tak było, bo inaczej nie chciałbym się znaleźć na waszym miejscu! Ken skinął głowąz powagą, ale w myślach zawył panicznie: Będę zawsze dzielny dla taty tak nawet jeśli będę musiał jeść wstrętne jedzenie ale co z Dee ona moŜe rozgniewać tatę zachowując się jak przeraŜonysmarkacz i co z jej cholernymigłupimimocamimentalnymi jeśli zostanie odesłana na Ziemię tata moŜe MNIE zmusić Ŝebym teŜ odleciał to nie fair dlaczego musiałem mieć siostrę taką dziwaczkę jak ona myślę Ŝe jej nienawidzę... - Glen Tuath to bardzo odizolowany zakątek planety, ale duŜy dom jest wygodny i będziecie mieli wiele rzeczy do zbadania i zrobienia w wolnych chwilach. Akurat przebywa tam para paleontologów, którzy wykopują szczątki wymarłych zwierząt. MoŜecie popływać łódką po Loch Tuath, zwiedzić kopalnie diamentów i węgla i patrzeć, jak wybucha wulkan Bez Fizgig. Na farmie jest teŜ kilkoro dzieci, z którymi będziecie mogli się bawić - dzieciaki robotników i trójka nie urodzonych, którą Ian wziął na wychowanie. Są starsze od was, ale na pewno sobie poradzicie. Co kilka tygodni wasz tata będzie zabierał was do miasteczka Grampian lub Muckle Skerry, Ŝebyście mogli mieć trochę rozrywki, kiedy on będzie kupował prowiant, a ja od czasu do czasu wpadnę na farmę na moim jajku i zabiorę was na weekend do New Glasgow lub do innego ciekawego miejsca. Jak tylko podrośniecie, nauczycie się latać i będziecie zajmować się niebiańskim zielskiem. - O rany! To mi się na pewno spodoba! - powiedział Ken. Ale załoŜę się, Ŝe Dee będzie zbyt przestraszona, by się tego nauczyć i za głupia, dodał w myśli. - Musicie mi obiecać, Ŝe nie będziecie gniewać waszego taty wybrzydzając i tęskniąc za wielkomiejskim ziemskim Ŝyciem - ostrzegł ich Kyle. - Nie spodoba mu się takie zachowanie. - Ma dość własnych kłopotów, starając się utrzymać farmę i broniąc się przed Thrawn Janet. - Rozumiem - odparł Ken. - Ja równieŜ - dodała spokojnie Dee. - Jestem bardzo dojrzała jak na pięć lat. - Mamy szczęście - powiedział im Kyle, kiedy wsiedli do jajka. Był to sportowy biały porsche, prawie nowy, z krótkimi, szerokimi „płetwami” do odprowadzania ciepła z silników. Dee usłyszała myśli babci Mashy: Jak do diabła moŜe sobie na to pozwlić? A moŜe znalazł sposób, by Rebelia okazała się opłacalna? Kiedy pisarz zdjął czapkę, odsłonił nagą piegowatą czaszkę okoloną zmierzwionymi siwymi włosami. Dee, zafascynowana, utkwiła wzrok w jego łysinie. Oczywiście widziała fotografie łysych męŜczyzn; Szekspir był przecieŜ łysy! Ale zwyczajny zabieg genetyczny, odkryty przed czterdziestu laty, niemal całkowicie zlikwidował łysienie u męŜczyzn na Ziemi. Czemu dziadek nie wyhodował sobie nowych włosów? - Będziemy mieli dobrą pogodę i zobaczycie wszystko z góry, gdy przelecimy w poprzek Clyde i okrąŜymy okolice farmy na północy Beinn Bhiorach - powiedział Kyle. - Po drodze szaleje kilka sztormów, ale przelecimy wysoko nad nimi. Zatrzymamy się na obiad w Strathbogie. Podczas lotu zabawię się w przewodnika, a wy, dzieci, same będziecie mogły ocenić, czy Kaledonia rzeczywiście jest zabitą deskami barbarzyńską prowincją, jak twierdzi wasza śliczna babcia. Oczywiście nigdy tu nie była, więc moŜe się mylić.
- Akurat! - prychnęła profesor Masha. Zajmowała sama tylne siedzenie jajka, natomiast dzieci siedziały z przodu po bokach dziadka. Przesłonięte mgiełką promienie słońca nadały niebu Kaledonii barwę zsiadłego mleka. Oprócz kolorowego listowia Okolice Wester Killiecrankie nie wydawały się szczególnie egzotyczne, gdy patrzyło się na nie z góry. Ładne były tylko kolorowe liście drzew. Magazyny, biura i fabryki w pobliŜu portu kosmicznego niezbyt róŜniły się od swoich odpowiedników w handlowych dzielnicach Edynburga, natomiast domy i chaty przypominały zabudowania szkockie. Wiele budynków wykonano z pięknego, malowanego na biało kamienia, a większość z nich stała w przestronnych ogrodach lub przy pielęgnowanych przez ogrodników krajobrazowych placach. Kiedy jajko poleciało nad prowadzącą na północ drogą, dzieci zobaczyły pole golfowe, wielki supermarket o szklanym dachu oraz parki ozdobione klombami i maleńkimi jeziorami. - Czy wszystkie miasta Kaledonii są takie piękne jak to? spytał Ken. - Niestety nie - odparł pisarz uśmiechając się krzywo. - Port Wester Killiecrankie jest całkiem nowy, powstał jakieś dwadzieścia lat temu, i został starannie zaplanowany, Ŝeby stać się wizytówką dla gości, z budynkami zabezpieczonymi przed trzęsieniami ziemi i tym podobnym... Od czasu do czasu mamy trzęsienia ziemi! W starszych miastach, takie jak moje New Glasgow, całe dzielnice leŜą w gruzach, a część osad górniczych jest brzydka jak grzech. Ale bez względu na trudności, my, Kallianie, dbamy o naszą planetę. - Tak siebie nazywacie - Kallianami? - spytał Ken. - Właśnie. A po gaelicku caladh znaczy bezpieczne miejsce, dlatego często nazywamy teŜ całą planetę Kallie. - Te strome wzgórza upstrzone plamami róŜnokolorowych drzew wyglądająjak przykryte wielkimi pledami w szkocką kratę - powiedziała cicho Dee. - Masz rację, panienko - Kyle skinął głową z aprobatą. - Na początku nowej ery, po Wielkiej Interwencji, kiedy Nadzorcy Simbiari przygotowywali pierwszą partię światów etnicznych, Szkoci, jako wyjątkowo energiczna grupa, mogli wybierać z trzech lub czterech, które wszystkie były zbadane i nadawały się do zasiedlenia przez ludzi. Wybrano tę planetę, choć jest trochę górzysta i ma za mało stałego lądu, poniewaŜ Szkotom spodobały się jej „kraciaste” lasy, piękne skały, wodospady i groźne góry. - Czysty romantyzm! - prychnęła babcia Masha. Kiedy znaleźli się poza kontrolowaną przestrzenią powietrzną miasta, Kyle Macdonald zaczął się popisywać swoimi umiejętnościami lotniczymi. Leciał potęŜnym porsche nad wybrzeŜem Clyde zaledwie na prędkości podsonicznej, tak Ŝe pasaŜerowie mogli podziwiać łańcuch stromych, podobnych do kłów wysp na północ od portu. Nonszalancko zygzakował między wysokimi szkierami, niebezpiecznie nisko, z wyłączonym polem sigma. Rozdzierali powietrze z niesamowitym wyciem. Ken krzyknął z podniecenia, a Dee uŜyła mocy autoredaktywnej, by nie dostać mdłości. Babcia Masha zignorowała te powietrzne akrobacje, czytając jakieś czasopismo akademickie. Później Kyle zawrócił w głąb lądu, zniŜył lot i zbliŜył się do transkontynentalnego korytarza, przekazując pilotowanie skomputeryzowanemu systemowi kontroli ruchu. Tylko niewiele innych pojazdów mknęło wraz z nimi powietrznym traktem - w niczym nie przypominało to tłoku w centralnej Szkocji, gdzie niebo stale lśniło od nie kończących się strumieni kolorowych latających jajek na setkach przecinających się, zaprogramowanych szlaków. Lecąc teraz z szybkością niemal dwóch tysięcy kilometrów na godzinę, pozostawili za sobą łańcuch Lothian Range, dzikie, nagie, czarno-czerwone turnie, wśród których były wygasłe wulkany. Na pomocnych stokach najwyŜszych szczytów skrzyły się lodowce, choć Clyde znajdowało się blisko równika. Rwące rzeki, świecące jak posplatane platynowe nici, wyrzeźbiły strome doliny gęsto porośnięte brązowymi, niebieskozielonymi i szkarłatnymi drzewami. Wśród wysokich turni połyskiwały łańcuchy górskich jezior, często okolonych
jaskrawoŜółtymi plamami roślinności, które pisarz nazwał „przeraŜającymi, bezdennymi torfowiskami”. Góry przecinało niewiele dróg, a ludzkie osady były małe i bardzo oddalone od siebie. Kyle komentował widoki, podając dzieciom nazwy geograficzne terenów, nad którymi przelatywali. Zaśmiewały się do łez, słuchając jego opowieści o przygodach pierwszych nieustraszonych osadników, którzy musieli stawić czoło „dzikim lokalnym bestiom o wąskich oczach”, falom tsunami, wulkanom i od czasu do czasu wiatrom wulkanicznym zwanym diatremami. - Obecnie wszystko się uspokoiło, z wyjątkiem trzęsień ziemi pocieszył ich. - Modyfikacja ekologiczna szóstego stopnia pozwala nam na uprawę niemałej ilości ziemskich zbóŜ, a dzięki inŜynierii genetycznej mamy teŜ zdrowe dla ludzi miejscowe rośliny. Najbardziej wrogo nastawione miejscowe stwory zostały przeniesione do rezerwatów w nie zamieszkanych rejonach, a wstrząsy sejsmiczne, których nie potrafimy zdusić w zarodku, moŜna przewidzieć z duŜym wyprzedzeniem, więc nie naraŜają ludzi na niebezpieczeństwo. Na wschód od gór teren był falisty i bardziej przychylny dla cywilizacji. Widać było, Ŝe jest dłuŜej zasiedlony, gdyŜ miasta były większe, obszary rolnicze bardziej rozległe, z pięknymi kępami drzew zrzucających mieniące się barwami tęczy liście. Stolica Kaledonii New Glasgow leŜała nad wielką morską odnogą, nazwaną, jak się moŜna było spodziewać, Zatoką Clyde; niestety, burzowe chmury zasłoniły większą część miasta, gdy mijali je, przelatując na południe od zatoki. Kyle wskazał im grynszpanową kopułę Kaledońskiego Zgromadzenia Narodowego, Dom Kierownika Planetarnego, gdzie nieugięty stary Graeme Hamilton pracował usilnie nad tym, by jego uparci ziomkowie przestrzegali praw Imperium Galaktycznego, i Uniwersytet New Glasgow, grupkę białych stratowieŜ stojących pośrodku kolorowego kampusu. śyzne niziny na wybrzeŜu zatoki podzielono na wyraźnie oddzielone od siebie farmy. Niektóre pola miały konwencjonalną zieloną barwę, inne zaś egzotyczną - purpurową, bladoróŜową i nawet pomarańczową. - To bloinigean-garaidh, pełen beta-karotenu - skomentował Kyle na widok tych ostatnich. - Bardzo dobre dla zdrowia. Jemy tę roślinę jak szpinak - w sałatkach lub razem z wieprzorybą. - Brr! - skrzywił się Ken. - Mam nadzieję, Ŝe jest tu teŜ ziemskie jedzenie. Na śniadanie podano nam jakieś świństwo. Gotowane jajka z brązowymi Ŝółtkami, wędzone śledzie z głowami, tak Ŝe widziało się ich drobne zębiska i białe oczy - a mleko było Ŝółte! - To z powodu nieszkodliwych pigmentów w miejscowej kiszonce, którą jedzą nasze krowy - zachichotał Kyle. - Przyzwyczaisz się do tego, chłopcze. Bo inaczej... - Jedzenie było bardzo smaczne - powiedziała szybko Dee - Ale ja wolałabym owsiankę. - Będziesz jąjadła na farmie, panienko. Owies to jedna z ziemskich roślin, która świetnie sobie radzi na Kaledonii. I jęczmień teŜ, Bogu niech będą dzięki. - Bo inaczej nie byłoby whisky i umarłbym, zaspokajając pragnienie tylko piwem, dodał w myślach. Ku zdumieniu dzieci babcia powiedziała płynnie po gaelicku, ostrym tonem: - ‘S an t-ol a chuir an dunach ort! Dziadek odgryzł się w tym samym języku: - Mo nuar! ‘S e do bhoidchead a leon mi. Potem zaczęli się kłócić nie na Ŝarty. Ken nic nie rozumiał, ale Dee tłumaczyła sobie bez trudu, podsłuchując wymianę zdań i jednocześnie udając, Ŝe przygląda się wyspom zagradzającym wejście do zatoki. Babcia Masha skarciła dziadka za to, Ŝe pije, a on odparł, iŜ jest tak piękna, Ŝe serce mu zamiera na sam jej widok. - Porzuć te naciągane pochlebstwa! - powiedziała Masha męŜowi po gaelicku. - Oboje wiemy, Ŝe interesuje cię tylko marynowanie twojego mózgu w alkoholu i knucie nieudolnych spisków z kompanami od kieliszka. Twoje myśli zdradzają cię jak zawsze. - Cieszę się, Ŝe pamiętasz mój ojczysty język, którego cię nauczyłem - odparł Kyle. - Ale będę ci wdzięczny, jeśli przestaniesz czytać w moim biednym, przeciekającym umyśle i interpretować jego
zawartość w tak okrutny sposób. Robię to, co powinienem, i zupełnie dobrze sobie radzę. - Wcale nie! Płodzisz tylko polityczne diatryby przeciwko Imperium Galaktycznemu. Nie napisałeś porządnej powieści od lat, marnujesz swój talent. Nigdy nie zaliczałeś się do wielkich pisarzy, ale przynajmniej byłeś kompetentny i zabawny. Nadawałeś się do czegoś więcej niŜ uczenie nastolatków pisarstwa kreatywnego i przygotowywanie buntu w wolnych chwilach, Ŝeby nie zanudzić się na śmierć. - Abab, ty wspaniała jędzo! Miałem po dziurki od nosa twoich awantur. Jak długo jeszcze będziesz mnie zawstydzać w obecności dzieci? - Dziewczynka zna zaledwie kilka słów po gaelicku, chłopiec praktycznie nic. I to ty powinieneś się wstydzić, jeśli nadal jesteś niewolnikiem butelki i nadal knujesz zdradę. - Jeśli upijam się od czasu do czasu, to z twojej winy, moja słodka Mary. A co do zdrady, przypomnij sobie słowa poety: „Wolność i whisky trzymają się razem!”. Sama kiegdyś sprzyjałaś Rebelii - jako córka godna swej uczonej i dzielnej matki. To ty zboczyłaś z drogi, moja śliczna, a nie ja. - Nie gadaj bzdur. - Czy to bzdura, Ŝe nadal ci na mnie zaleŜy? - Nar leigeadh Dial - Ach, tak! To dlaczego jesteś tutaj z włosami zaplecionymi w warkocze, ze złotymi kolczykami w uszach, wyperfumowana, ubrana w ten skandaliczny strój? Udajesz, Ŝe nie wiedziałaś, jak na mnie podziała twój widok? Jesteś śliczna jak majowe kwiaty! Ach, Mary, Mary, tylko ciebie potrzebuję, by ocaleć, ciebie, mojej ukochanej, ogrzewającej moje łoŜe, oŜywiającej moje lędźwie, i smagającej mnie aŜ do twórczego szaleństwa swoim ciętym, złośliwym języczkiem! I jesteś młoda. Młoda! - A ty jesteś Ŝałosnym, pijanym, łysym wrakiem i brzydzę się tobą. - Naprawdę?! Jedna część mnie jest młoda jak zawsze, chętna, gotowa zabrać cię do siódmego nieba i dalej. Nie mogłaś chyba zapomnieć! A co do reszty mojej sponiewieranej powłoki cielesnej... moŜna jązałatać, gdybyś tylko tego zechciała. W jednej chwili dałbym nurka do zbiornika regeneracyjnego, gdybym tylko wiedział, Ŝe będziesz na mnie czekała, kiedy się stamtąd wyczołgam. Czekała, gotowa pomóc mi w walce o uwolnienie ludzkości od egzotycznych uwodzicieli. - Za późno na to, Kyle. Nie tylko dla ciebie i dla mnie, lecz takŜe dla twoich amatorskich, buntowniczych planów. Większość metapsychików i nonoperantów na Ziemi jest przekonana, Ŝe... - Na Ziemi! - roześmiał się ochryple. - Na starym, zmęczonym świecie, oślepionym i oszukanym przez potęŜne Imperium Galaktyczne! Szczodre Imperium! Tyrańskie Imperium! Ale juŜ nie jesteś na Ziemi, kobieto. Tutaj, wśród gwiazd, Ŝyje nowa ludzkość - spuchniętogłowi i głuchogłowi pracują razem, by zbudować światy, na których będziemy robić to, co się nam podoba. - Kyle... - Tosdl Dostatecznie długo paplaliśmy po gaelicku. Dzieci się niepokoją. - O, nie! Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Czy Ian teŜ jest zamieszany w ten przeklęty spisek razem z tobą? - Jest moim prawdziwym, pierworodnym synem. Nie takim, jak trójka bachorów-operantów, które zwróciłaś przeciwko mnie, sgoinneiUAjeili uwaŜasz, Ŝe zdołasz skłonić go do zmiany poglądów... - Mogę tego właśnie spróbować. - Aha! Więc zamierzasz tu zostać. Mogłem się domyślać, Ŝe będziesz próbowałamichin mallecho! Ale przypomnę ci, moje śliczne kochanie, Ŝe teraz Rebelia jest całkowicie legalna. - Na razie - odparła słodko Masha. - Zaczekaj do następnej sesji Konsylium Galaktycznego. - A co to ma znaczyć, Pani Magnat? - Burraidhl - warknęła. - Na lean arm na sfaide!
I Dee zrozumiała, Ŝe ta fascynująca i zaskakująca rozmowa właśnie się zakończyła, gdyŜ babcia Masha nazwała dziadka skończonym durniem i powiedziała, Ŝeby więcej nie zawracał jej głowy. Pozostawili za sobą Clyde i wznieśli się na wysokość dwudziestu kilometrów, Ŝeby móc z najwyŜszą prędkością przelecieć nad sztormem szalejącym na północno-wschodnim morzu. Kyle zaczął wypytywać dziadka o historię kolonii, ale Dee udawała, Ŝe śpi, jednocześnie radząc się swojego anioła. Czy to prawda, zapytała z lękiem, Ŝe tata wolałby, Ŝebyśmy nie przylecieli do niego? W głębi swego umysłu zobaczyła nieruchomą sylwetkę. Za nią róŜnokolorowe światła uwięzione w porządnie ustawionym stosie wyimaginowanych skrzynek rozjarzyły się kpiąco: przecieŜ zna juŜ odpowiedź na to grupie pytanie. Jej umysł zawołał do anioła: Nie chciałam podsłuchiwać myśli dziadka. Czemu mi nie pomoŜesz, Ŝebym nie musiała wysłuchiwać złych słów, które budzą we mnie smutek i lęk. Wiem teraz, Ŝe tata mnie nie chce. A babcia niepokoi się, co się stanie, jeśli tu zostaniemy, i nadal myśli, Ŝe mogę być operantką. Nawet Kenny ma straszne myśli o mnie. Nie znoszę czytania w ludzkich umysłach. Nie chcę tej mocy. Jest straszna! Proszę, weź jaz powrotem. Proszę! Anioł milczał. Wszystkie skrzynki świeciły, trzy były otwarte, łącznie z nową, duŜą, fioletową, a pozostałe - nadal zamknięte. Aniele, ja chcę, Ŝeby tata mnie kochał! Powiedz mi, jak to osiągnąć, jeśli nie moŜesz zrobić niczego innego. Przez długi czas nie otrzymała odpowiedzi. Anioł był całkowicie otulony skrzydłami, ukryty jak kaczan kukurydzy w liściach. Wreszcie jego mentalny głos powiedział niechętnie: Będziesz musiała stać się takim dzieckiem, jakie Ian Macdonald moŜe pokochać: spokojnym, posłusznym, nie skarŜącym się, poŜytecznym. Pod Ŝadnym pozorem nie wolno ci zdradzić twoich meta-zdolności, nawet tych ukrytych, bo przestraszą twojego ojca. Przestraszą?... PrzecieŜ tata jest dorosłym męŜczyzną! Moje moce budzą we mnie strach, ale... Dorośli równieŜ się ich boją. A nie moŜna kochać tego, kogo się boisz. Przynajmniej pomóŜ mi spełnić moje największe pragnienie: Ŝeby te skrzynki na zawsze pozostały zamknięte! Któregoś dnia będzisz potrzebowała tego, co jest w nich ukryte, i wielu innych ludzi teŜ będzie tego potrzebować. Minie sporo czasu, ale któregoś dnia... A kiedy wszystkie moce z innych skrzynek zostaną uwolnione, będziesz musiała dorosnąć, opuścić Kaledonię i nauczyć się, jak dokonać dzieła twojego Ŝycia. Nie! Zostanę tutaj na zawsze! Zostanę, zostanę i NIENAWIDZĘ moich przeklętych mocy i zawsze będę trzymała je w ukryciu, Ŝeby... Wystarczy. Uspokój się, mała Iluzjo. Odpocznij za swoim niebieskim murem. Śpij w spokoju w swojej róŜowej sadzawce. Nie chcę! Nie będę! Ty wcale nie jesteś moim dobrym starym aniołem. Jesteś NIM i juŜ cię nie lubię! Śpij. Zapomnij... Dee poczuła, Ŝe pogrąŜa się w ciepłym spokoju, w absolutnym bezpieczeństwie. Zapomniała o aniele, zapomniała o Ewenie Cameronie, który chyba przemawiał przez straŜnika jej umysłu, zapomniała o wszystkim, co ją irytowało i niepokoiło. Obudziła się dopiero po kilku godzinach, kiedy dziadek wylądował na kontynencie Strathbogie, Ŝeby mogli zjeść obiad. Wysiedli z jajka na zatłoczonym publicznym parkingu w mieście o zwartej zabudowie, rozciągającym się nad zatoką między dwoma zakrzywionymi przylądkami. Kilkanaście duŜych kontenerowców stało na kotwicy na głębszej wodzie, a kilkadziesiąt łodzi rybackich, statków handlowych oraz kilka prywatnych jachtów i motorówek cumowało w porcie lub powoli płynęło po zatoce. Padał drobny deszcz. Poszarpane chmury zsuwały się ze zboczy wysokich gór, wznoszących się niemal pionowo kilometr lub dwa od
brzegu. Zbudowane blisko siebie domy i sklepy pomalowano jaskrawymi kolorami, jakby w nadziei na oŜywienie ponurego krajobrazu. Wiele z nich otaczały murki z pobielanego kamienia, a na podwórzach i na środkowym pasie głównej arterii miasta rosły róŜnokolorowe drzewa i kwiaty. - To jest Portknockie - powiedział Kyle. - Nadal jesteśmy w odległości dziewięciu tysięcy klomów na południowy wschód od kontynentu Beinn Bhiorach, a między tym miastem i Strathbogie nie ma nic poza kilkoma łańcuchami wulkanów. Wziął babcię Mashę pod rękę mimo jej niezadowolonego spojrzenia i poprowadził wraz z wnukami do gwarnego centrum miasta. Ludzie przyglądali się ekstrawagancko ubranej turystce. - Hi, hi! - Pisarz kroczył po chodniku, uśmiechając się z dumą. - Damy popędzą do swoich modułów krawieckich, a panowie będą się zachwycali moim ślicznym gościem, Maire. Masha bez słowa odsunęła się, i ciaśniej otuliła peleryną. Ale Kyle się tym nie przejął. - W pobliŜu jest restauracja z owocami morza, którą naprawdę lubię - kontynuował. - Rozprostujmy nogi i zjedzmy porządny obiad, poniewaŜ do farmy dotrzemy nie wcześniej niŜ za sześć godzin. Tę cholerną drogę ekspresową między Portknockie i Beinn Bhiorach chwilowo wyłączono, a niebezpiecznie jest latać podczas burzy. Niestety, im dalej od Clyde i Argyll, tym więcej naleŜy się spodziewać awarii. A i tak nie powinienem narzekać, bo pozostałych dziesięć zasiedlonych lądów to jeszcze nieucywilizowane pogranicze. Pojazdy naziemne na ulicach Portknockie były przewaŜnie lekkimi półcięŜarówkami. Jeździły tu fordy bronco, łaziki toytota i inne samochody odpowiednie na prymitywne drogi. Pomimo mŜawki ludzie zajmowali się swoimi sprawami. Chodzili pieszo, nie zawracając sobie głowy parasolami lub osłonami minisigma. Byli ubrani bardziej ekstrawagancko niŜ mieszkańcy Clyde. Zarówno męŜczyźni, jak i kobiety nosili kilty lub jaskrawe spodnie jako normalny strój miejski, a kilkoro narzuciło na ramiona kraciaste szale, spięte wielkimi celtyckimi broszami wysadzanymi ametystami, Ŝółtymi kryształami górskimi i zaskakująco pięknymi perłami, na widok których Dee krzyknęła z zachwytu. - Zapewne wiecie, Ŝe perły są jednym z podstawowych towarów eksportowych Kaledonii - powiedział dziadek. - Portknockie jest jednym z ośrodków handlu perłami na tym kontynencie; w pobliŜu są teŜ kopalnie złota i srebra. Złotnictwo dobrze się tutaj rozwinęło. Czy chcielibyście wstąpić do któregoś ze sklepów i popatrzyć na biŜuterię? Zamierzałem kupić wam kilka ładnych klejnocików, a tutaj są one tutaj tańsze niŜ w wielkich sklepach New Glasgow lub w maleńkich pracowniach w Muckle Skerry na Beinn Bhiorach. - Odwrócił się do profesor Mashy. - Co na to powiesz, Maire a gaolacKl Tam jest ładny sklep. Zatrzymali się przy wystawie, która wydała się Dee podobna do wejścia do pirackiego skarbca. Sznury błyszczących pereł we wszystkich moŜliwych kolorach wisiały na haczykach i lśniły w przepełnionych koszykach. Były tam bransoletki z pereł, kolczyki, naramienniki, szpilki, ozdoby do włosów i pierścionki przeznaczone dla ludzi. Natomiast fantastyczne naszyjniki ze splecionych perełek, ślubne diademy z perłami wielkości wiśni i olbrzymie wisiory większe niŜ gęsie jajo miały wabić poltrojańskich turystów. - Jakie to miłe z twojej strony - odparła Masha nie kryjąc braku entuzjazmu. - Myślę jednak, Ŝe nie. MoŜe później znajdziesz dla dzieci coś mniej prostackiego. Ta biŜuteria jest zbyt krzykliwa i za droga. Kyle wzruszył ramionami i poszli do restauracji. Był to skromny budynek zbudowany na palach w strefie przypływu, ale jedzenie okazało się wyśmienite i bardzo podobne do ziemskiego. Babcia Masha zamówiła potrawkę z wieprzoryby i gorący chleb, natomiast dziadek - talerz miejscowych stworzeń podobnych do ostryg, które nazwał eisire. Spałaszował je na surowo, przez cały czas mrugając do babci i posyłając do niej bardzo dziwne myśli. A Kenny i Dee zjedli coś zwanego portan au gratin, rozsmarowanego na pieczonych bułeczkach:
smakowało jak najlepszy krab z Dungeness z topionym cheddarem. Mleko nadal było Ŝółte jak pierwiosnek, ale herbata, którą na nalegania Kyle’a Masha wypiła razem z nim, okazała się autentycznym Twinings Darjeeling z plasterkami prawdziwej brazylijskiej cytryny. Profesor Masha z dezaprobatą pokiwała głową nad tą ekstrawagancją. - Dwadzieścia dolarów za kubek prawdziwej herbaty! W menu jest kaledońska mięta za jedną dziesiątą tej ceny! - Albo dwa kieliszeczki miejscowej deoch laidirza pół. - Oczy Kyle’a błyszczały i Dee zrozumiała, Ŝe mówił o whisky. - Po prostu przypomniałem sobie, jak bardzo lubisz herbatę, a wiedz, Ŝe nie dostaniesz jej u lana. Nie pozwala Thrown Janet podawać kosztownego jedzenia i napojów - co nie znaczy, Ŝe ta kwaśna jak ocet pannica umiałaby przygotować jakikolwiek smakołyk, albo Ŝe potrafi gotować, jeŜeli juŜ o tym mowa. To jedyna szkocka kucharka, jaką znam, która zawsze rujnuje pszeniczne placuszki. - Westchnął. - Ale za to zna się świetnie na komputerach, a poza tym trzyma w ryzach pracowników najemnych i nie urodzonych wychowanków lana. - GdybyŜ tylko dotarło do niej, Ŝe Ian nigdy nie uwaŜał jej za kandydatkę na kochankę, pomyślał jeszcze. Obraz towarzyszący myśli dziadka był tak niezwykły, Ŝe Dee omal nie jęknęła głośno. Jej babcia teŜ przechwyciła tę mimowolną pozostałość subwokalnego przekazu i zaczęła się następna kłótnia po gaelicku. Dziewczynka miała jednak juŜ dość sprzeczek dorosłych i podsłuchiwania wstrętnych sekretów. Osłoniła się zarówno przed słowami, jak i myślami dziadka i babci, Ŝeby w spokoju rozkoszować się jedzeniem. Jednak trudno było jej przestać się zastanawiać nad tym, co naprawdę czują. ZauwaŜyła, Ŝe babcia Masha wcale nie jest tak wrogo nastawiona do dziadka, jak to okazywała. Dlaczego więc nadal się z nim kłóciła i udawała, Ŝe jej na nim nie zaleŜy? Nie potrafiła tego zrozumieć. Pod koniec posiłku dziadek wstał, mówiąc, Ŝe musi coś załatwić i Ŝe spotka się z nimi przy jajku. Odszedł, zanim Masha zdąŜyła zaprotestować. Babcia jednak zdawała się domyślać, co zamierza, poniewaŜ jej twarz spochmurniała i w drodze do zaparkowanego jajka wypuściła w eter serię soczystych subwokalnych przekleństw. Dee nie mogła ich nie przechwycić. Słowa te były nowe i interesujące. Powód złego humoru babci stał się oczywisty, kiedy Kyle zjawił się przy jajku z siatką, w której niósł trzy pakieciki. Szczerząc zęby w uśmiechu wsunął jeden pakiecik w rączki Dee, drugi - Kena, a trzeci beztrosko rzucił na tylne siedzenie swojej Ŝonie. Później zapalił silnik i jajko, które wystrzeliło w niebo jak rakieta. Dzieci spojrzały po sobie i otworzyły pakieciki. Dee dostała delikatny złoty łańcuszek z czterema skrzącymi się perłami koloru brzoskwini. Kenowi dziadek podarował mały srebrny model morskiego potwora o dziesięciu odnóŜach, zwanego Strathbogie. Jego najeŜone pazurami macki skręcały się realistycznie, a oczy miał z czarnych pereł. - Dziękujemy ci, dziadziu! - powiedziały chórem uszczęśliwione dzieci. Babcia Masha nic nie rzekła i nie otworzyła swojego podarunku. UŜyła jednak głębokowidzenia i Dee nagle usłyszała jej telepatyczny okrzyk: Kyle ty głupcze, typrzeklętyuparty głupcze! I na moment dziewczynka zobaczyła to, co dostrzegły ultrazmysły babki - naszyjnik w kształcie litery C, wykonany z grubych, skręconych złotych warkoczy. Z obu ich końców spoglądały na siebie smocze głowy. Oczy bestii były świecącymi szkarłatnymi perłami, a w ich zębach tkwiły dwa diamenty. Ruszyli w dalszą podróŜ. Teraz niemal przez cały czas ich jajko leciało samotnie na wysokości dziesięciu kilometrów ponad falującą warstwą chmur deszczowych i pod osłonąbardzo cienkich cirrusów. Od czasu do czasu widywali dziwaczne zjawiska atmosferyczne, które, wedle Kyle’a, były powszechne na Kaledonii: wielkie eliptyczne tęcze zawieszone nad pomostem z chmur, jaskrawo ubarwione aureole i łuki w
lodowatej mgiełce przesłaniającej słońce oraz świecące plamy w pobliŜu tarczy słonecznej zwane pozornymi słońcami lub słonecznymi psami, bo czasami wydawało się, Ŝe w magiczny sposób skaczą po niebie. Przed wieczorem, kiedy Ken i babcia drzemali na tylnym siedzeniu, a Dee była zmęczona oglądaniem konkursów, filmów rysunkowych i dzienników na wbudowanym w jajko Tri-D, warstwa chmur w dole zaczęła pękać, pozwalając dojrzeć przelotnie ciemnozielone morze i łańcuchy wysp porośniętych skąpą roślinnością. Później przed nimi i na lewo od nich ukazała się formacja chmur podobnych do wieŜ, sięgających aŜ do warstwy cirrusów. W środku tego kłębowiska majaczył ciemniejszy kształt, który wydawał się bardziej materialny niŜ zwyczajna chmura burzowa. Kiedy się z nimi zrównali, całkowicie zasłoniły zachodzące słońce, aŜ do tej chwili przypominające wycinankę z białawego papieru lub oślepiającą kulę, której światło przyćmiły kryształki lodu. A gdy słońce znów się pojawiło, miało zdumiewający lazurowy kolor. - Och, dziadku, popatrz! - zawołała Dee. - To sprawka unoszącego się w stratosferze pyłu z czynnego wulkanu - wyjaśnił Kyle. - Ten wulkan nazwano Królem Burz. W tej chwili znajdujemy się około sześćdziesięciu klomów od wysp Reekie, łańcucha aktywnych wulkanów na południe od Beinn Obiorach. Rozległa strefa wulkaniczna rozciąga się wzdłuŜ całego zachodniego wybrzeŜa kontynentu z południa na północ. Jakieś sto klomów od farmy waszego taty, w Archipelagu Goblina, teŜ jest wulkan, chociaŜ mały. Nazywamy go Ben Fizgig. - Czy jest niebezpieczny? - Nie, od czasu do czasu pyka sobie nieszkodliwie, a wiatry zanoszą popiół na morze. W jego pobliŜu znajduje się tylko osada górnicza Daoimean Dubh, bezpiecznie ukryta w wąwozie na Półwyspie Tuath. Ale w południowej części Beinn Bhiorach są inne wulkany, które trzeba pilnie obserwować. Nie tylko wyrzucają lawę i popiół, lecz takŜe - poniewaŜ ich erupcje mogą stopić śnieg i lodowce - powodują lahary, straszliwe, szybko płynące lawiny błotne. Kontynent Beinn Bhiorach zasiedlono w ostatniej kolejności, właśnie z powodu najbardziej aktywnych wulkanów na całej planecie. Lecz wulkany czynią jednocześnie zło i dobro. Ich gazy i pyły uŜyźniają glebę i Ŝywią aerorośliny. To właśnie wtedy, gdy ogniste góry milczą, luibheannach an adhair gorzej rosną i aerofarmy przeŜywają cięŜkie chwile. - Czy... czy tata miał takie kłopoty? - Przez pięć lat wiodło mu się kiepsko. Nie mógł sobie nawet pozwolić na zatrudnienie potrzebnej liczby robotników. Miejscowe wulkany długo milczały. Teraz jednak się obudziły i po zbiorach farma znów będzie prosperowała. Ale posłuchaj mnie, maleńka. Nie moŜesz zawstydzać swego taty wypytując go o złe lata. - To jeden z powodów, dla których wasza matka go porzuciła - dodał w myślach. - O, nie! Nigdy tego nie zrobię. Dee zamilkła, rozmyślając nad słowami dziadka. Patrzyła na Beinn Bhiorach w dole. Częste wyrwy w płaszczu chmur odsłaniały podłuŜny ląd z wysokimi górami i lodowcami, od których odrywały się góry lodowe. Co jakiś czas na zachodnim wybrzeŜu kontynentu lub między wyspami pojawiały się dymiące wulkany. Masha i Ken obudzili się i podziwiali niebieskie słońce, które stopniowo stało się zielonkawe, potem złote, a na końcu jaskrawocynobrowe. Wreszcie zapadło za gęstniejącą zasłonę chmur, ale przedzierały się przez nią wielkie, purpurowe i czerwone promienie w kształcie wachlarzy i rozszerzały się tak, Ŝe całe niebo przybrało barwę burgunda, a oświetlone przez nie ciemne chmury w pobliŜu zachodniego horyzontu wyglądały jak rozŜarzone węgle. W nadajniku nawigacyjnym porshe’a odezwał się głos: - Do przylotu na Farmę Glen Tuath zostało pięć minut. Zasłona cirrostratusów jedenaście i trzy dziesiąte kloma, poszarpana płaszczyzna stratocumulusów dwa i trzy dziesiąte, z podstawą zero dziewięć dziesiątych kloma. Widzialność poniŜej chmur dwadzieścia jeden, brak opadów, wiatr na poziomie morza zero jeden, temperatura powietrza na poziomie morza plus zero osiem. Uwaga! Bujna
aeroroślinność w pobliŜu Archipelagu Goblina, Gór Daoimean, Loch Tuath, Rudha Glas i Półwyspu Tuath na wysokości między osiem i trzy dziesiąte a sześć i siedem dziesiątych kloma, niebezpieczna dla nie osłoniętego rhostatku, pojazdów o napędzie rakietowym i aerostatków. Proszę ustalić, czy lądowanie będzie automatyczne, czy ręczne. JeŜeli decyzja w tej sprawie nie zostanie podjęta w ciągu najbliŜszych pięciu minut, przejmiemy kontrolę nad waszym pojazdem. Kyle włączył komunikator. - Halo, Glen Tuath! Tu Kyle Macdonald. Spadam do was przez komin z niezwykłym ładunkiem, Ian? Jesteś tam, chłopcze? Czy mogę sam lądować jak zwykle? - Janet Finlay przy mikrofonie - odpowiedział zgrzytliwy kobiecy głos. Brzmiał z dziwnym akcentem, ani szkockim, ani angielskim. - Ian nadal jest poza domem, ale on i jego pracownicy mają pełne ładownie i oczekujemy ich w kaŜdej chwili. Wybierz automatyczne lądowanie i sprawdź, czy twoje pole sigma jest tym razem włączone. Kyle przewrócił oczami, ale jego głos pozostał kordialny. - Oczywiście, droga Janet. Nawet mi w głowie nie postało, Ŝe mógłbym uszkodzić wasze ukochane roślinki. Powiedz, przygotowałaś mięciutkie posłanie, Ŝebyśmy mogli razem spędzić noc? - Zachowaj te głupie Ŝarty dla swoich marnych ksiąŜek! warknął głos. - Glen Tuath bez odbioru. Kyle wybuchnął śmiechem, a babcia Masha powiedziała do niego po gaelicku: - Wstydź się! Jak moŜesz tak traktować tę biedną kobietę! Kayle odpowiedział w tym samym języku: - Och, Thrown Janeth przeŜyje, nawet jeśli kiedyś ulegnie pokusie ziela flirtu. - Nie opowiadaj o niektórych właściwościach aeroroślin ani nie pozwalaj sobie na wulgarne Ŝarty w obecności dzieci! Zrozumiałeś, ty cholerny gaduło?! Nadajnik nawigacyjny jajka powiedział: - Przestrzeń powietrzna Glen Tuath za minutę. Proszę wybrać lądowanie automatyczne lub ręczne. Wrazie... - Tak, ty diabelcu! - warknął Kyle po angielsku. - Lądowanie automatyczne. Zaczynać! O czym babcia Masha i dziadek rozmawiali po gaelicku? Dee nie miała pojęcia, ale w tej chwili nic ją to nie obchodziło. Jajko szybko opadało i wkrótce zobaczy swojego tatę. - Popatrzcie teraz! - wykrzyknął Kyle. - Widzicie te strzępy zielonkawo-róŜowej mgły? O, wpadliśmy w nią. To aerorośliny! Dee i Ken przycisnęli twarzyczki do przezroczystej części kopuły jajka. Ale zniŜali się tak szybko, Ŝe całe pasma dziwacznych organizmów znikały w jednej sekundzie. Tym razem nie było niszczycielskich błysków; pole sigma, które włączył Kyle, odpychało rośliny nie zapalając łatwo palnych gazów, którymi były wypełnione. - Widzę tam coś większego! - zawołała Dee. - To jakiś ptak! - Prawdopodobnie jest to faol na h-iarmailt, niebiański wilk. Ale on nie zjada aeroroślin. Poluje na daoine-sith - maleńkie stworzonka, które Ŝywią się aeroroślinami. Ich gaelicka nazwa znaczy „wróŜki”; są fascynujące, a jednocześnie trochę niebezpieczne. Niebiańskie wilki zazwyczaj są nieszkodliwe dla ludzi, chyba Ŝe dopadną pilota łaŜącego po powłoce lotniaka. Wtedy atakują zaciekle, nurkują w powietrzu i zasypują ofiarę kamiennymi ekskrementami, albo próbują ukąsić uzębionymi dziobami. - Zwolnij troszkę, dziadku - poprosił Ken. - Chcemy zobaczyć z bliska te wróŜki i aerorośliny. - Przykro mi, chłopcze, ale jesteśmy w uścisku NAVKOMU farmy i Thrown Janet oberwie mi uszy, jeśli nie będę posłuszny. JuŜ wkrótce zobaczycie przetworzone okazy, a kiedy wasz tata będzie miał trochę czasu, zabierze was do góry duŜym lotniakiem, Ŝeby pokazać wam cały Ŝywy powietrzny ekosystem. - Kim jest ta Janet, dziadku? I co znaczy to słowo „thrawn”? zapytał z wahaniem Ken. Kyle zaczął chrząkać. Był wyraźnie zakłopotany. Babcia Masha
powiedziała karcąco: - To szkockie uwłaczające słowo. Wasz dziadek błędnie uwaŜa je za śmieszne. Pamiętajcie, Ŝebyście nigdy nie uŜyli go w odniesieniu do obywatelki Janet Finlay, która zarządza domem i biurem waszego ojca. Ona... ona wydaje się dość surowa, sądząc z tego, czego się dowiedziałam z rozmowy z nią przez wideotelefon, ale macie być dla niej uprzejmi i okazywać jej szacunek. Zrozumieliście? - Tak, babciu - odpowiedzieli potulnie. Jednak Dee szybko odkryła znaczenie tego dziwnego słowa na podstawie myśli profesor Mashy: thrawn to „niemiły” lub „nieszczęśliwy”. Dziadek uŜył obu określeń wobec zarządczyni domu taty i Dee przeniknął dreszczyk lęku. Rozmyślając o ojcu, dziewczynka nigdy się nie zastanawiała, jacy mogą być inni ludzie Ŝyjący na jego farmie. Nie tylko Janet, z której dziadek kpił, poniewaŜ trochę się jej obawiał, lecz takŜe inni pracownicy i troje nie urodzonych dzieci, które tata wziął na wychowanie, kiedy mama opuściła go, zabierając Dee i Kenny’ego. Babcia chętnie wytłumaczyła im na statku, na czym polega kaledoński zwyczaj brania obcych dzieci na wychowanie. Zmieniła jednak temat, kiedy Dee zapytała, co to znaczy nie urodzony, a towarzyszący temu terminowi w myślach profesor Mashy obraz był tak skomplikowany, Ŝe dziewczynka nie mogła go zrozumieć. Kenny teŜ nie miał o tym zielonego pojęcia, ale udał, Ŝe wie, i oświadczył, iŜ nie urodzony to rodzaj sieroty. Dee orientowała się, Ŝe kryje się za tym coś więcej, ale takiego hasła nie było w bibliotece „Drumadoon Bay” i dlatego nie mogła zaspokoić ciekawości. Jajko dotarło do warstwy chmur, zmniejszyło prędkość i rozpoczęło długi, powolny obrót o sto osiemdziesiąt stopni w gęstych chmurach. Wreszcie wynurzyli się w wolnej od chmur strefie szarego zmierzchu i ujrzeli w dole północny kraniec Beinn Bhiorach. Porsche nadal opadał ze znacznie zredukowaną szybkością, leciał teraz na południe nad wielkim fiordem o stromych ścianach z ciemnej skały, przerywanej tu i ówdzie przez osypujące się zbocza lub wąwozy. Dee, na podstawie map, które obejrzała w jajku, zdała sobie sprawę, Ŝe to właśnie jest Loch Tuath. Pokryte śniegiem szczyty i zębate turnie wznosiły się po obu stronach zatoki, a spokojna czarna woda usiana była malowniczo zalesionymi wysepkami i skałami. Kyle zwrócił im uwagę na wielki wygasły wulkan zwany Ań Teallach, majaczący jakieś pięćdziesiąt klomów na wschodzie; chmury zasłaniały jego wierzchołek. Przy wejściu do fiordu ląd stał się bardziej płaski i w jakiś sposób mniej urwisty i nagi. Przez dolinę przepływała niezbyt szeroka rzeka, zarzucona głazami i bardzo płytka o tej porze roku. Na lewo od jej ujścia znajdowała się niewielka zatoczka z przystanią, gdzie były przycumowane dwie motorówki z kabinami. Dalej na wschód dzieci dostrzegły przytulną, przenośną chatę ustawioną obok terenu wykopalisk między skałami. Z okien tej plastikowej siedziby padało światło. Obok stał łazik range-rover, półcięŜarówka i kilka duŜych skrzyń przykrytych brezentem. - Od pół roku są tu archeolodzy Logan i Majewski ze Starego Świata - powiedział Kyle do Mashy. - Ian zamierza z czasem zniwelować ten teren pod nowy magazyn, dlatego zgodnie z prawem archeolodzy muszą najpierw go przebadać, Ŝeby nie zaginęło lub nie zostało zniszczone nic, co moŜe być interesujące lub waŜne dla nauki. Musimy kiedyś do nich wpaść, Mairea ghraidh, poniewaŜ mają jedyne zapasy porządnego trunku na tym krańcu Beinn Bhiorach - a za Ŝeberka z roŜna, którymi częstuje pani Logan, człowiek mógłby oddać duszę. Brzegi rzeki, spływającej z przesłoniętej mgłą południowej wyŜyny, porastały kępy róŜnokolorowych drzew, które juŜ zaczynały zrzucać liście, gdyŜ tak daleko na pomocy jesień przychodziła wcześniej. Pola farmy, otoczone sigma-ogrodzeniem, zaczynały się jakieś trzy klomy w górę rzeki, w miejscu, gdzie przerzucono przez nią mostek. Po obu stronach rozciągały się pastwiska z prawdziwą zieloną trawą, które później, w miarę jak teren zaczął się podnosić, ustąpiły miejsca skałom lub wrzosowiskom. Zryta koleinami droga zygzakami prowadziła w stronę Gór Daoimean, do kopalni. Małe, czerwone szkockie bydło, kosmate jak jaki, pasło się na jednej łące, a stado czarnych, miniaturowych koni upstrzyło drugą. Owce wędrowały
po bardziej kamienistym terenie. Stado białych, podobnych do ptaków stworzeń, szybowało poniŜej dryfującego powoli jajka, kierując się na pomoc, w stronę otwartego morza. Farma lana Macdonalda składała się z ponad tuzina mocnych budynków, a wszystkie miały strome, czarne dachy w srebrzyste paski, które się rozgrzewały, by roztopić śnieg lub lód. Elegancki dom, zakończony szczytami, zaplanowany przez Viole Strachan, stał na wzniesieniu otoczonym skalnym ogrodem i autentycznymi szkockimi sosnami. Dom był pomalowany na jasnoniebieski kolor przemieszany z bielą i dyskretnie zwieńczony dwoma talerzami łącza satelitarnego, kopułą nawigacyjną i jakimś podobnym do strąka urządzeniem, które wyglądało jak małe działko laserowe. U stop pagórka rozciągało się spore lądowisko z dwoma rhostatkami zaparkowanymi przed otwartym hangarem. Z drugiej strony pola startowego znajdował się duŜy budynek podobny do stajni. Na jednym z jego końców wzbijała się w niebo struga pary. - To fabryka, w której poddaje się aerorośliny wstępnej obróbce - wyjaśnił Kyle. - Jest niemal całkowicie zautomatyzowana. Tam dalej widać stajnię dla bydła, magazyn oraz pub i sklep jednocześnie. Janet prowadzi go dla robotników i właściciela, który teŜ wpada do niego od czasu do czasu. BliŜej rzeki stoją trzy chaty dla pracowników najemnych i ich rodzin, które zwykle na zimę przenoszą się do swoich mieszkań w Muckle Skerry. Pozostałe budynki to szopa na narzędzia, warsztat, w którym sieje naprawia, i elektrownia. - Kyle, zbliŜają się jakieś dziwne pojazdy powietrzne. - Babcia Masha patrzyła uwaŜnie w górę doliny, najwyraźniej wytęŜając dalekowidzenie. - DuŜy Ŝółty i cztery mniejsze, róŜnokolorowe. Lecą bardzo powoli. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. - To lotniaki - wyjaśnił dziadek, uderzając w klawisze ekranu na konsoli - lepiej znane jako sterówce. Wkrótce na ekranie pojawiły się lecące blisko siebie maszyny i dzieci nachyliły się, by lepiej im się przyjrzeć. Pojazdy wyglądały jak klinowate grube gomółki sera z zawieszonymi poniŜej kadłubami w kształcie kuli. - Górna część lotniaka to sztywny balon wypełniony wodorem, z nadmuchiwanymi zewnętrznymi ładowniami na aerorośliny - ciągnął Kyle. - Pilot leci w zamkniętej sterówce w dole, ale czasami musi wyjść na zewnątrz podczas lotu, kiedy nawalą pompy w balonie, które wsysająpływające w powietrzu rośliny. Stworzenia zwane wróŜkami stale zapychają wlot, nawet jeśli farmer ustrzeli ich tyle, ile zdoła swoimi laserami. A raz na jakiś czas zbieracz wssysa naprawdę wstrętną roślinę, która moŜe wywiercić dziury w cienkich ścianach ładowni, wypuszczając pozostałe zielsko na wolność. Tak, aerorolnictwo to nie zajęcie dla tchórzy. - Teraz i ja widzę nadlatujące lotniaki! - odezwał się Ken. Czy tata leci w tym duŜym Ŝółtym? - Rzadko go uŜywa - odparł jego dziadek. - Ten Ŝółty lotniak jest powolny, nieporęczny i zazwyczaj słuŜy jako magazyn na zbiory pozostałych, które uwijają się znacznie szybciej, choć on teŜ zbiera plony. Twój tata zwykle lata tym srebrnym. Jest tak zwrotny, Ŝe wróŜki z trudem mogą uciec. Trzy inne lotniaki naleŜą do pracowników najemnych. - Czy lotniaki są rhostatkami? - Nie, chłopcze. Wiem, Ŝe z powodu jakichś trudności technicznych nawet ochranianych polem sigma rhostatków nie moŜna uŜyć do zbiorów aeroroślin. Lotniaki manewrują dzięki wysokopręŜnym silnikom odrzutowym, ale to wypełnione wodorem balony utrzymują je w powietrzu. Twój tata lepiej zna ich działanie. Jajko leciało coraz wolniej i wolniej, aŜ wreszcie zawisło w bezruchu na wysokości dwustu metrów nad farmą. Kyle wyjaśnił, Ŝe załadowane lotniaki mająpierwszeństwo, a potem NAVKON pozwoli ich pojazdowi wylądować. Sterówce przybyły majestatycznym szeregiem: Ŝółty, czerwony, niebieski i w kratę staroŜytnego klanu Gordonów; srebrny leciał na samym końcu. Wyładowały rzędem tuŜ przed białą linią narysowaną na lądowisku przed fabryką. Na spotkanie zbieraczy wyszły z niej dwie osoby. Przez okno w jajku Dee patrzyła, jak
odziani w kombinezony męŜczyzna i kobieta wyciągają pofałdowane rury z małych włazów w bruku i przystawiająje do zewnętrznych powłok lotniaków. - Wyładowują niebiańskie zielsko - wyjaśnił Kyle. - Trzeba je wysysać bardzo, ale to bardzo delikatnie, albo... no! teraz wreszcie nasza kolej. Ich jajko osiadło spokojnie pod kontrolą systemu nawigacyjnego farmy. Wylądowało w odległości ponad stu metrów od pięciu lotniaków, znajdujących się na przeciwnym krańcu lądowiska, w pobliŜu szerokich, płaskich schodów prowadzących do domu na wzgórzu. Dee zesztywniały wszystkie mięśnie. Z trudem wygramoliła się z pojazdu. Było zimno i bardzo spokojnie, od południowych gór wiał lekki wiatr. Nieznany, lekki, przypominający piŜmo zapach mieszał się z wonią sosen i odorem rozgrzanego asfaltu pod nie osłoniętym podwoziem jajka. Więc to jest farma taty! Na ziemi drzewa i kolorowe krzaki częściowo zasłaniały zabudowania. W ogrodzie skalnym, otaczającym pagórek z domem na szczycie, posadzono znane Dee ziemskie kwiaty purpurowe astry, złote, białe i rubinowe chryzantemy oraz georginie we wszystkich moŜliwych barwach. Nagle w zboczu wzgórza otwarły się niemal niewidoczne metalowe drzwi. Wyszła z nich młoda kobieta o brzydkiej twarzy, z obciętymi na pazia rudymi włosami. Miała na sobie niebieską dŜinsową spódnicę i kurtkę, koszulęw szkocką kratę i kowbojskie buty, a jej szyję zdobił piękny srebrny naszyjnik wysadzany turkusami. Kremowej barwy terier skye rzucił się do przodu i z przeraźliwym szczekaniem zaatakował przybyszów. Kobieta wsadziła dwa palce do ust i zagwizdała głośno. Długowłosy piesek zatrzymał się w pół skoku! - Siad! - rozkazała. - Zostań, ty cholerny kundlu! - Obywatelka Janet Finlay pochodzi z Arizony - szepnął Kyle do dzieci. Obszedł warczącego teriera, zdjął czapkę i ukłonił się nią zamaszyście. - Jak zawsze promienna i czarująca, Janet m ‘annsachd! Czy stary poitear dostanie namiętnego smurachl Zarządczyni wielkimi krokami minęła go bez słowa i wyciągnęła rękę do profesor Mashy. - Jestem Janet Finlay. Witamy na Kaledonii i na Farmie Glen Tuath. Kiedy obie kobiety uścisnęły sobie ręce, Janet, mruŜąc oczy, omiotła spojrzeniem modny strój Mashy. Zarówno Dee, jak i profesor Masha usłyszały jej subwokalny niechętny komentarz. - Cieszymy się, Ŝe wreszcie tu dotarliśmy - powiedziała obojętnie Masha. - Pani pozwoli, Ŝe jej przedstawię Kennetha i Dorotheę. Thrown Janet uśmiechnęła się słabo. - Cześć, Kenny. Cześć, Doro. - Wskazała na psa. - To jest Tucson. Ma jakieś wymyślne, rodowe imię, ale zapomniałam je zaraz po kupieniu psa. Jeśli nie chcecie stracić palców, to lepiej go nie głaszcie, póki się do was nie przyzwyczai. Dzieci w milczeniu skinęły głowami. - Musicie być zmęczone i głodne - mówiła dalej. - Za drzwiami stoi pojazd zwany kretem, który zawiezie was podziemnymi korytarzami do głównej windy w domu. Korytarze te, które nazywamy systemem tuneli, słuŜą do transportu Ŝywności i do poruszania się po farmie w złą pogodę. - Zachichotała ponuro. - Przekonacie się, Ŝe tutejsza pogoda jest znacznie gorsza niŜ na Ziemi w kochanym, starym Edinbergu. Dee i Ken sapnęli ze zdumienia, ale babcia Masha ze słodkim uśmiechem poprawiła wymowę zarządczyni. - Ojej, dziękuję, pani profesor! - Janet niemal się rozweseliła. - Naprawdę świetnie, Ŝe mamy tu kogoś, kto świeŜo przybył ze Szkocji i będzie poprawiał moją wymowę, bo doprowadzam staruszka lana do szału. Wielu Kallian jest podobnych do mnie - ma dość szkockich genów, by ich tu zaakceptowano, ale od pięciu lub sześciu pokoleń Ŝyją z dala od prawdziwych Szkotów. Szkoda, Ŝe nie zostanie pani dłuŜej. Na pewno duŜo bym się od pani nauczyła. - Mogę zostać trochę dłuŜej niŜ pierwotnie zamierzałam -
odparła niedbale Masha. - Muszę się upewnić, Ŝe to miejsce jest odpowiednie dla moich wnuków. - Wspaniale! Znajdziemy dla pani jakąś pracę. - Przeniosła ironiczne spojrzenie na Dee i Kena, którzy patrzyli na nią ze zdumieniem i przeraŜeniem. - A wy, maluchy, teŜ będziecie zarabiać na swoje utrzymanie, gdy tylko trochę was odkarmimy. A teraz chodźmy do wielkiego domu. Ellen i Hugh przyniosą później wasze rzeczy. - Wolałabym przedtem spotkać się z tatą - powiedziała Dee cicho, lecz wyraźnie. - Jest zajęty. Przyjdzie, kiedy obliczy dzisiejsze zbiory. Zobaczycie się z nim na kolacji. - Janet odwróciła się i skierowała w stronę drzwi w zboczu wzgórza. Strzeliła palcami i Tuckson pobiegł za nią. Dee usłyszała subwokalne gderanie zarządczyni: Brzydka jak nieszczęście i w dodatku impertynencka! Lepiej, Ŝeby ten bachor nauczył się robić to, co mu kaŜą. Dee bez słowa spojrzała błagalnie na dziadka, który stał z rękami w kieszeniach, obserwując ze złością tę scenę. Z chytrym uśmieszkiem wziął dzieci za rączki. - Coir cair e! - powiedział. - Pomyśleć, Ŝe Ian jest zbyt zajęty, Ŝeby przywitać swoje dzieci?! Ha, zobaczymy! - Pozostawiwszy Mashę na miejscu, szybkim krokiem ruszył na drugą stronę lądowiska, prowadząc ze sobą dzieci. Kiedy uszli zaledwie kilkadziesiąt metrów, Ken przystanął, zdyszany. - Nie czekaj na mnie! - wysapał. - Biegnij dalej. Dee krzyknęła z zachwytu i pobiegła, łatwo wyprzedzając swego nie tak wytrzymałego brata. Ken szybko zrezygnował z biegu i dołączył do dziadka, ale Dee mknęła co sił w nogach w stronę pięciu zaparkowanych sterowców. Z bliska okazały się znacznie większe niŜ się wydawało z drugiego krańca lądowiska. Nawet najmniejsze były dwukrotnie wyŜsze od dziadkowego porsche’a i w zapadającym zmierzchu bardziej przypominały nieziemskie zwierzęta, które usiadły na noc na ziemi, niŜ latające maszyny. Dwaj pracownicy naziemni w kombinezonach rozmawiali z czterema innymi osobami, które miały na sobie rozpięte skafandry lotnicze i trzymały pod pachami okrągłe hełmy. Wszyscy uśmiechnęli się szeroko, gdy Dee do nich podbiegła. Dziewczynka, nagle onieśmielona, nie mogła wykrztusić ani słowa. Ale robotnicy wiedzieli, kim jest. Kobieta-pilot wskazała na srebrzysty pojazd. - Twój tata nadal jest w swoim lotniaku, kochanie. Zapukaj w drabinkę, a zaraz zejdzie na dół. - Jest wykończony po dniu zabójczej pracy - dodał ze śmiechem inny pilot. - A moŜe buja w obłokach, poniewaŜ wreszcie obliczył, ile pieniędzy zarobi po wstępnym przetworzeniu i przetransportowaniu niebiańskiego zielska. Dee zdołała podziękować im i pobiegła dalej. Lotniaki nadal były połączone rurami, które delikatnie wysysały ich ładunek. Niewidzialne maszyny mruczały cicho i zapach piŜma był tutaj mocniejszy. Srebrzysty sterowiec był ostatni w szeregu. Słaba zielonkawa poświata oświetlała kabinę pilota, nadal nakrytą przezroczystą kopułą. Podobnie jak pozostałe, lotniak jej taty stał na czterech wciąganych nogach; latające jajka miały takie same podwozia. Z lewej strony kabiny wysunięto plastikową drabinkę. Dee widziała siedzącą wewnątrz postać, która prawie nie przypominała z wyglądu człowieka, gdyŜ jej twarz zasłaniała świecąca przesłona hełmu i dziwaczna maska. Czy to naprawdę jej tata? OstroŜnie dotknęła myślą umysłu pilota. Zmęczony, śmiertelnie zmęczony. Przez króciutką chwilę dziewczynka sondowała powierzchowne warstwy myśli lana - zbiór aeroroślin; cięŜkie brzemię zmęczenia, rozdzierane przez błyski bólu jak chmura burzowa przez błyskawice; a poniŜej ogromny, wszystko pochłaniający smutek, którego Dee nie mogła zrozumieć i wzdragała się zbadać dokładniej. Biedny tata! Pracował tak cięŜko, dzień i noc niemal bez odpoczynku, myśląc tylko o zbieraniu cennych roślin. Jego myśli podprogowe wyjawiły Dee, Ŝe zbiory właśnie zostały zakończone. Dziś w nocy wiatr rozproszy unoszący się w powietrzu skarb, ale Farma Glen
Tuath, która przez lata znajdowała się na skraju bankructwa, została ocalona. A co do lana Macdonalda, wrócił do domu ze swoimi pracownikami i wreszcie mógł zrzucić cięŜar odpowiedzialności. Pragnął juŜ tylko spać, uciec od tego wszystkiego - włącznie z największym bólem, który nie miał nic wspólnego z jego zmęczonym ciałem. Dee przeszył dreszcz strachu. JeŜeli farma została ocalona, dlaczego tata nadal jest taki nieszczęśliwy? Czy dlatego, Ŝe ona przybyła na Kaledonię? Zdawała sobie sprawę, Ŝe głębsze, sekretne myśli ojca kryją odpowiedź na to pytanie, ale wolała nie sondować jego umysłu. Nie pozna prawdziwych uczuć taty do niej, zanim nie zobaczy jego twarzy. Z wahaniem postukała w drabinkę. Zamaskowana postać nawet nie drgnęła. - Tato? - zawołała. - To ja, Dorothea. Przez chwilę nic się nie działo. A potem, kiedy podniosła rączkę, by uderzyć po raz drugi, kopuła kabiny odsunęła się, zielone światło w jej wnętrzu zgasło, męŜczyzna w masce wygramolił się z niej i zaczął schodzić po drabince. Dee cofnęła się z lękiem, kiedy zszedł na ziemię i spojrzał na nią w półmroku, powoli zdejmując rękawice. - Tato? - szepnęła. Skafander lana Macdonalda był srebrzysty jak lotniak, którym latał, obcisły, pokryty skomplikowanymi wzorami w kształcie pręg i zwojów jak pancerz owada. MęŜczyzna podniósł odbijającą promienie światła przesłonę skomplikowanego hełmu, ale srebrzysta maska tlenowa nadal zasłaniała dół jego twarzy. Oczy miał brązowe jak Dee, zamglone zmęczeniem; w kącikach oczu - głębokie zmarszczki. Zdjął rękawice, przypiął je do pasa, i zsunął hełm z aparatem tlenowym, który umieścił na szczeblu drabinki. Jego mokre włosy lepiły się do głowy. Wąski siniec biegł przez policzki i nos w miejscu, gdzie maska wciskała się w twarz podczas lotu. Miał kikudniowy zarost i spękane wargi. Czy to naprawdę był tata, którego nie pamiętała, przystojny młody męŜczyzna ze starej fotografii, jej heroiczny, rozwścieczony obrońca, którego widziała tak krótko na monitorze komunikatora podprzestrzennego na Ziemi? Spojrzał na nią bez uśmiechu. Kiedy milczenie zaczęło się przedłuŜać, strach ścisnął gardło dziewczynki. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani słowa. Łzy napłynęły jej do oczu i widziała stojącą przed nią postać jak przez mgłę. Tato? Czy ty... O, nie! Nigdy nie moŜe uŜyć telepatii, tak jak nie powinna czytać w jego myślach! Musi uwaŜać, Ŝeby nie dowiedział się, kim jest, starać się być taką córką, jaką polubi - spokojną, poŜyteczną, posłuszną - i nigdy się nie skarŜyć. Zamrugała oczami, by przepędzić łzy i spróbowała się uśmiechnąć. Znów dobrze widziała w mroku jego zmęczoną twarz. Tak bardzo cierpiał. Biedny tata. Nagle ogarnęła ją nieodparta chęć podzielenia się z nim uzdrawiającą, redaktywną mocą, zapragnęła poznać go naprawdę. Musi się dowiedzieć, czy ojciec jąpokocha. Pragnęła tego bez względu na cenę, jaką musiałaby za to zapłacić. Instynktownie postawiła zasłonę mentalną i spojrzała ojcu prosto w oczy, w głęboko ukryte źródło jego uczuć. Miała nadzieję, Ŝe zrozumie to, co tam zobaczyła. O, tak. Zrozumiała. Znalazła węzeł cierpienia większego niŜ zmęczenie, większego niŜ wszystkie troski o farmę. Miał dwa korzenie: jeden był rozpaczą po dwukrotnie utraconej Ŝonie, drugi zaś jeszcze większym i wcześniejszym Ŝalem nad sobą samym: jedynym suboperantem wśród rodzeństwa operantów, odrzuconym zarówno przez matkę, jak i przez kobietę, którą kochał nad Ŝycie. Pragnienie szczęścia nadal tliło się w lanie Macdonaldzie, ale było straszliwie zniekształcone, niemal pogrzebane pod czarną górą bólu z powodu utraty ukochanej kobiety, odtrącenia i Ŝalu. CzyŜ mógł uwolnić się od tego cierpienia i objąć
nieładną dziewczynkę, swoją córkę? Biedny tata. To nie jego wina, Ŝe nie moŜe kochać. Dee bardzo mu współczuła. Musi znaleźć sposób, by mu pomóc. W jej umyśle kryły się dwa rodzaje mocy redaktywnej. Wewnętrzna działała, ale zewnętrzna, która mogła wpływać na ciała i umysły innych ludzi, nadal tkwiła uwięziona w wyimaginowanej skrzynce. Bardzo duŜej skrzynce. Kłębiący się we wnętrzu tej skrzynki szkarłat nie tylko mógł przekształcić innych ludzi, lecz takŜe samą Dee w nieznany, przeraŜający sposób, jeśli go uwolni i posłuŜy się nim. Ian Macdonald nadal patrzył na nią obojętnie. Czy w ogóle zdawał sobie sprawę, kto przed nim stoi? Tato, jestem Dorothea. Twoja córka. Proszę, poczuj się lepiej! Otworzyła nowy pojemnik w swoim umyśle. Anioł zjawił się natychmiast, pokazując jej w ułamku sekundy, co powinna zrobić. Kiedy niewidzialna szkarłatna fala zalała lana Macdonalda, męŜczyzna krzyknął z zaskoczenia. Jego srebrzysta postać znieruchomiała. Potem zgarbił się i zachwiał. Przytrzymał się drabinki, by nie upaść. Spazm minął, Ian westchnął głęboko i otarł ręką pot z czoła. Spojrzał na małą dziewczynkę z zaskoczeniem i zakłopotaniem. Kiedy Dee uznała, Ŝe jej moc zrobiła, co trzeba, wycofała ją z umysłu ojca i ponownie ukryła się za niebieską zasłoną mentalną. Schyliła teŜ głowę i zamknęła oczy, Ŝeby tata nie dostrzegł w nich triumfalnego błysku. Zrobiła to! Nie uzdrowiła go całkowicie, ale pomogła mu. Uwolniona nowa moc mentalna juŜ nigdy nie wróci do skrzynki. I jąbędzie musiała ukryć przed sondaŜem babci Mashy. Ale tata juŜ tak nie cierpi. Z całą pewnością nigdy się nie domyśli, Ŝe go uzdrowiła i nic nie usłyszy, jeśli powie teraz do niego telepatycznie: W porządku, jeśli nie moŜesz mnie kochać, tato. Rozumiem cię. Ale czy i tak mogę z tobą zostać? Silne ręce uniosły ją wysoko, wysoko, przycisnęły do szerokiej, twardej piersi i ramienia, które wcale nie były zimne i metalowe, lecz ciepłe. Usłyszała cięŜki oddech, ciche skrzypienie kombinezonu środowiskowego, poczuła zapach plastiku, odór potu dorosłego męŜczyzny, podobną do piŜma woń, która musiała pochodzić od tajemniczych aeroroślin. Ręka zsunęła jej kaptur z głowy i pogłaskała po włosach. Bała się otworzyć oczy, nawet odetchnąć. Szorstkie wargi musnęły jej czoło. Otworzyła oczy i ujrzała ojca, zmęczonego i brudnego, ale całkowicie ludzkiego w przeraŜającym kokonie skafandra. Srebrzyste ramiona zacisnęły się wokół niej. Przylgnęła do jego piersi, nie wydając najmniejszego dźwięku, choć łzy toczyły się po jej policzkach. Gdzieś z daleka usłyszała wołanie Kena i babci. Światła reflektorów zgasły i pomruk pomp nagle ustał. - Moja maleńka Dorrie - powiedział Ian Macdonald. - Chodźmy do domu, córeczko. I wreszcie się uśmiechnął. 10 Z PAMIĘTNIKÓW ROGATIENA REMILLARDA Jak większość zwyczajnych ludzi w okresie tuŜ po uzyskaniu wolności w połowie XXI wieku, bardzo zaciekawił mnie niezwykły sztuczny świat Lylmików zwany Konsylium Orbitalnym i to, co się na nim działo. To właśnie tam uchwalano prawa i podejmowano najwaŜniejsze decyzje polityczne, które kształtowały na długie lata przyszłość rodzaju ludzkiego... ale w tych sprawach tacy ludzie jak ja nie mieli nic do powiedzenia. Nie wybieraliśmy ludzkich magnatów Imperium Galaktycznego, a tym bardziej egzotycznych magnatów, którzy znacznie przewyŜszali ich liczebnie. Wszystkich mianowali Lylmicy, zwyczajni zaś obywatele, operanci i nonoperanci - niewiele wiedzieli o działalności Konsylium, mimo Ŝe tej działalności wcale nie otaczano
tajemnicą. Były ksiąŜki-płytki i mnóstwo dokumentalnych filmów Tri-D, które na pozór opisywały szczegółowo funkcjonowanie centralnych władz Galaktyki. Wszyscy wiedzieli, Ŝe Quincunx Lylmickich Nadzorców, pięć półboskich wzorów mądrości i cnoty, wybierał magnatów ze śmietanki ludzkich operantów. Natomiast magnaci kierowali sprawami Konsylium Galaktycznego mentalnie, z otwartymi umysłami. Zakładano więc, Ŝe nie mogą kłamać, udawać lub w inny sposób naduŜywać zaufania społecznego. Ludzcy i egzotyczni magnaci udawali się na Planetę Konsylium Galaktycznego co 334 ziemskie dni, by uczestniczyć w sesjach plenarnych. Magnaci brali teŜ udział w sesjach Ludzkiego Konsylium oraz w naradach komitetów i zgromadzeniach Dyrektoriatów, kiedy uwaŜano to za potrzebne. śadne prawo nie stanowiło, Ŝe te narady mająbyć tajne. JednakŜe ludzkim, gromadzącym informacje orgnizacjom nie wolno było mieć swoich przedstawicieli na Planecie Konsylium Galaktycznego ani systematycznie śledzić prace najwyŜszej rady konfederacji. Współczujący im ludzcy magnaci (zwłaszcza z frakcji Rebeliantów), uprzywilejowani goście, ludzcy urzędnicy-nonoperanci, którzy pracowali w enklawach Planety Konsylium, a nawet przyjaźnie nastawieni egzotycy od czasu do czasu udzielali najnowszych wiadomości. Lecz większość wieści z siedziby rządu galaktycznego składała się ze skondensowanego materiału rozpowszechnianego przez Dyrektoriat Informacji przy Ludzkim Konsylium. Tylko ludzkość niepokoiła działalność gwiezdnej rady. Pozostałym pięciu rasom Imperium Galaktycznego, bezpiecznym w spokojnej Wspólnocie, która zdawała się wykluczać rywalizację, a nawet powaŜną sprzeczkę (przez co automatycznie stawała się podejrzana dla ziemskich wolnomyślicieli) nigdy nawet nie przyszło do głów, Ŝe ich magnaci mogą działać na szkodę swojej cywilizacji. UwaŜali uporczywą ludzką zarozumiałość za dziwaczną, niedojrzałą i niepokojącą. Inne rasy niejeden raz kwestionowały samą moŜliwość akcesu ludzkości do Imperium Galaktycznego, ale wszechpotęŜni Lylmicy twierdzili, Ŝe jest to konieczne. Bardzo wiele zrobili, by ludzi w ogóle przyjęto do konfederacji galaktycznej, a w miarę upływu czasu, kiedy wybuch Rebelii Metapsychicznej zdawał się nieunikniony, uŜywali wszelkich środków, uczciwych i nieuczciwych, by nas stamtąd nie usunięto. Dopiero teraz, po latach, rozumiemy dlaczego. PoniewaŜ istota czytająca te pamiętniki (jak wszyscy bardzo zajęci ludzie czy egzotycy) moŜe niezbyt dobrze znać strukturę rządu Imperium Galaktycznego, wyjaśnię ją pokrótce, by moja opowieść stała się bardziej zrozumiała. Ci, którzy ją znają, mogą pominąć ten fragment i zająć się seksownymi kawałkami i przemocą. Konsylium Galaktyczne rządzi tysiącami poszczególnych planet, nie bezpośrednio, lecz za pośrednictwem republikańskich Zgromadzeń Intendenckich wybieranych przez ich mieszkańców. Na ludzkich światach w ich skład wchodzą zarówno operanci, jak i nonoperanci, którzy ustanawiająmiejscowe planetarne prawa i wywierają minimalny wpływ na całość cywilizacji międzygwiezdnej. Zgromadzenia Intendenckie mogą dyskutować o najwaŜniejszych zagadnieniach politycznych, ale tylko po to, by rekomendować rozwiązania Kierownikom Planetarnym, najwyŜszym miejscowym autorytetom i arbitrom, którzy z kolei przedstawiająje Konsylium. Kierownika Planetarnego, który zawsze jest wyjątkowo potęŜnym operantem i wpływowym magnatem, mianują Lylmicy. Osoba taka, którą jest przewaŜnie kobieta, poniewaŜ ludzkie kobiety wykazały specjalny talent do tej cięŜkiej pracy - słuŜy jako czołowy reprezentant Imperium na kaŜdej planecie i straŜnik jego praw. MoŜe w całości i nawet potajemnie odrzucić kaŜdą ustawę uchwaloną przez lokalne Zgromadzenie, którą uzna za sprzeczną z interesami konfederacji międzygwiezdnej. Co dziwne, Kierownik Planetarny pełni równieŜ funkcję Rzecznika Praw Obywatelskich. NajniŜej stojący w hierarchii społecznej obywatel-nonoperant moŜe złoŜyć petycję do Urzędu Kierownika i doprowadzić do natychmiastowej zmiany lub dostosowania
zakwestionowanego prawa, jeŜeli wymaga tego zwykła sprawiedliwość. Najczęściej personel biura Kierownika Planetarnego kieruje petentów do odpowiedniego urzędnika państwowego, który ma uprawnienia pozwalające mu rozwiązać ich problem. Lecz w rzadkich przypadkach (jak sam mogę zaświadczyć) Kierownik Planetarny interweniuje osobiście, a w rezultacie rozpętuje się piekło i mogą spaść głowy nawet najwyŜej postawionych osobistości. Niektórzy Kierownicy są szanowani, a nawet kochani przez społeczeństwo, lecz najczęściej ludzie obawiają się ich, gardzą nimi lub tolerująjako zło konieczne. Konsylium jest głównym ciałem wykonawczym, legislacyjnym i sądowym organizacji nazywanej oficjalnie Imperium Galaktycznym. Jest to federacja, składająca się obecnie z sześciu Państw, a kaŜde tworzy inna rasa, mająca w swym gronie spory procent operantów metapsychicznych. Magnaci Konsylium z załoŜenia wybierani są spośród najwybitniejszych umysłów swojego Państwa - choć czasami wybór wydaje się dziwny, gdyŜ niektórzy reprezentanci ludzkości wcale nie powinni pełnić tej funkcji. Wszyscy sąoperantami i rekrutują się spośród wszystkich zawodów, mogą nawet naleŜeć do Zgromadzenia Intendenckiego. Niektórzy z magnatów pracują w Konsylium na pełny etat, większość jednak poświęca mu tylko część swojego czasu, wykonując dalej swój zawód. Magnaci sprawująswoje funkcje przez czas nieokreślony, w zaleŜności od kaprysu Lylmików. W przeciwieństwie do Kierowników Planetarnych, którzy muszą zaakceptować swój urząd, czy im się to podoba, czy teŜ nie, desygnowani magnaci mogą odrzucić ten zaszczyt. Kiedy Państwo Ludzkości uzyskało pełne prawa w Imperium, skład Konsylium był następujący: Lylmicy 21 Krondaku - 3460 Gi 430 Poltrojanie - 2741 Simbiari 503 Ludzie 100 ŁĄCZNIE 7255 21 (z prawem weta) Liczba ludzkich reprezentantów rosła powoli, w miarę jak uczyliśmy się współdziałania, aŜ w roku 2083, w którym wybuchła Rebelia Metapsychiczna, w Konsylium słuŜyło prawie 400 ludzi. Nie moŜna tak po prostu wpaść do legislacyjnego centrum Galaktyki podczas wycieczki po zamieszkanych światach. Planeta Konsylium Galaktycznego jest niedostępna dla zwyczajnych podróŜnych, a ograniczony dostęp do niej majątylko magnaci sześciu Państw wraz z najbliŜszymi rodzinami i personelem. (Unikalne ludzkie zapotrzebowania kulturowe na Ŝywą obsługę zaspokojono zatrudniając nonoperancki personel na określony czas i ograniczając jego swobodę poruszania się niemal wyłącznie do ludzkich enklaw.) Inni obywatele Imperium Galaktycznego mogą przybyć na Planetę Konsylium tylko na zaproszenie jakiegoś magnata, a i to w bardzo szczególnych przypadkach.
Mogłem zostać zaproszony - wraz z Denisem, Lucille oraz małŜonkami i dziećmi Dynastii Remillardów - na sesję inauguracyjną w roku 2052, kiedy ludzcy magnaci po raz pierwszy wzięli udział w pracach Konsylium. Niestety, byłem wtedy nieuchwytny, gdyŜ ukrywałem się w Kolumbii Brytyjskiej wraz z cięŜarną Ŝoną Pierwszego Magnata Ludzkości. Następna okazja zwiedzenia Planety Konsylium Galaktycznego trafiła mi się dopiero na niezapomnianej sesji w roku 2063, kiedy mój stryjeczny prawnuk Marc Remillard za jednym zamachem został magnatem i galaktyczną znakomitością i kiedy kosmiczna awantura między Paulem Remillardem i Rorym Muldowneyem zepsuła (lub urozmaiciła) uroczysty poltrojański bal. Na Planetę Konsylium leciałem na CSS „Skykomish River”, tym samym statkiem co czwórka młodych operantów, przyjaciół Marca: Alexisem Manionem, Guyem Laroche’em, Peterem Dalembertem i Shigeru Moritą. Tak jak ja zostali zaproszeni jako honorowi goście z okazji objęcia przez niego urzędu magnata. Dość dobrze znałem całą czwórkę, poniewaŜ kupowali ksiąŜki w mojej księgami w Hanowerze, w New Hampshire, i nazywali mnie wujem Rogim, jak większość klientów. Wszyscy byli mniej więcej w wieku Marca, wszyscy mieli wybitne umysły i kiedyś mieli zostać magnatami. Manion, Dalembert i Laroche mieszkali w Hanowerze, uczęszczali do Brebeuf Academy razem z Markiem, i znali się od dziecka. Shig Morita przyłączył się do nich, kiedy zamieszkali razem w akademiku operanckiego bractwa Mu Psi Omega w Dartmouth College. Alexis Manion był w dzieciństwie najlepszym przyjacielem Marca, a ja miałem krótki romans z jego matką Perditą w czasie, gdy pracowała w mojej księgarni. Podczas Rebelii Metapsychicznej Alex był najbliŜszym doradcą i zaufanym Marca i, jeśli mam wierzyć Cloudowi i Hagenowi, stał się teŜ jego najzaciętszym wrogiem na długo po zakończeniu Rebelii... lub znacznie wcześniej, jeśli chce się wam dzielić włos na czworo. Podobnie jak Marc, Alex Manion był geniuszem, którego współczynnik inteligencji określono jako „nie do zmierzenia”. Zajmował się badaniem pól dynamicznych i stał się autorytetem w dziedzinie związków struktur mentalnych z Większą Rzeczywistością. Po uzyskaniu doktoratu Manion prowadził badania w Uniwersytecie Princeton w New Jersey, ale wiek dojrzały spędził na wydziale IDFS w Cambridge, w Anglii, gdzie był kolegą słynnej Anushki Gawrys. W roku 2080 znalazł się na krótkiej liście kandydatów do Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, lecz jego publiczna krytyka Wspólnoty i przystąpienie do Rebelii uniemoŜliwiły mu zdobycie tego prestiŜowego wyróŜnienia. Alex posiadał kreatywność klasy wielkich mistrzów, mistrzowską koercję i PK oraz odpowiednio rozwinięte dalekowidzenie. Fizycznie był raczej niepozorny, średniego wzrostu, ze szczękąjak blok betonu. Zawsze sprawiał wraŜenie zapracowanego, co nadawało jego nieregularnym rysom całkiem do nich nie pasujący marzycielski wyraz. Śpiewał pięknym barytonem i uwielbiał Gilberta i Sullivana. Był znacznie bardziej skłonny do kontemplacji niŜ Marc, przez dziesięć lat odrzucał nominacje do Konsylium Galaktycznego, aŜ w końcu uległ naciskom swoich kolegów z IDFS. Guy „Bum-bum” Laroche, podobnie jak Remillardowie wywodził się z francusko-amerykańskich kręgów robotniczych i na pierwszy rzut oka nie sprawiał wraŜenia aŜ tak oddanego studiom jak inni bliscy przyjaciele Marca. Był potęŜnie zbudowanym młodzieńcem, zapalonym narciarzem i rybakiem. Uganiał się za spódniczkami i nosił podkoszulki nawet w zimie, Ŝeby szczycić się swoimi wspaniałymi muskularni i sylwetką. Los dodał do jego pięknego ciała tak brzydką twarz, Ŝe był prawie doskonałym - joli-laid, pięknym brzydactwem, jak mówimy my, Ŝabojady. Później poddał się kuracji, która naprawiła te braki urody, i stał się konwencjonalnie przystojnym męŜczyzną, aleja zawsze będę pamiętał go takim, jakim był w młodości. Kiedy Bum-bum szczerzył w uśmiechu swoje białe jak perły zęby, trzepotał długimi rzęsami i posyłał falę silnej metakoercji, silni męŜczyźni powierzyliby mu swoje Ŝycie, a silne kobiety traciły dla niego głowę.
Jeśli jednak podpadłeś Bum-bumowi, to albo opuszczałeś miasto z rekordową szybkością, albo leczyłeś połamane kości w zbiorniku regeneracyjnym. Jedynymi metazdolnościami klasy mistrzów, jakimi mógł się poszczycić Laroche, były kreatywność i koercja. Studiował prawo galaktyczne i jego zastosowanie, a w roku 2063, tuŜ po ukończeniu college’u, został inspektorem Strefy Policyjnej Nowej Anglii. Potem przyłączył się do Ludzkiego Oddziału Magistratu Galaktycznego, gdzie szybko zrobił karierę i nominowano go do Konsylium. Bez wątpienia z czasem zostałby naczelnym gliniarzem, czyli Ludzkim Ewaluatorem Ogólnym, gdyby splot zdarzeń nie zaprowadził go w zupełnie innym kierunku. Peter Paul Dalembert Junior był prawnukiem nie Ŝyjących Glenna Dalemberta i Colette Roy, którzy oboje naleŜeli do pierwotnej „koterii” Denisa Remillarda w Dartmouth na długo przed Wielką Interwencją. Jego ojciec, Peter Paul Senior, został Naczelnym MenedŜerem Remco Industries, kiedy Philip Remillard wycofał się z rodzinnego biznesu, by zostać Magnatem Konsylium Galaktycznego i prezesem Ludzkiego Dyrektoriatu Handlu. Jego ciotka Aurelia poślubiła Philipa, a jego zmarła ciotka Jeanne była pierwszą Ŝoną Maurice’a Remillarda. Pete naleŜał do tych nadmiernie energicznych facetów, którzy wykorzystywali kaŜdą chwilę Ŝycia. Kiedy on, Marc, Alex i Bum-Bum byli małymi chłopcami, zawsze zajmował się logistycznymi szczegółami ich wypraw rybackich i turystycznych, szybko pojmował działanie niewiarygodnych gadŜetów, które zbudowali, umiał teŜ manipulować dorosłymi i wszystko naprawić, gdy któryś z nich miał kłopoty. Jako jeszcze jednen kreator-koercer, Pete był chyba najlepszym łgarzem, jakiego znałem. Kobiety uwaŜały go za wraŜliwego i godnego podziwu. Uczył się budowy komputerów w Dartmouth College i uzyskał magisterium w dziedzinie zarządzania przedsiębiorstwem w Amos Tuck School of Business Administration. Peter mógłby zostać wybitnym menedŜerem jak jego ojciec, gdyby Marc nie przekonał go dostatecznie wcześnie, Ŝe powinien znaleźć inne zastosowanie dla swoich talentów. Shigeru Morita urodził się w Japonii, a kształcił się w Dartmouth College, na Uniwersytecie Johna Hopkinsa i w Cambridge. W skład jego metapsychicznych talentów wchodziła redaktywność i kreatywność klasy wielkich mistrzów. Był spokojnym, uczonym młodzieńcem, który wyrósł na wybitnego biofizyka. Prywatnie pasjonował się jazzem i uwielbiał przeklinać wierszem. Jako człowiek był przebiegły, dowcipny, skromny i udawał, Ŝe nie ma pojęcia o swojej nieprzeciętnej urodzie. Pracował nad mikroanatomią i elektrochemicznym funkcjonowaniem ludzkiego mózgu; podzielał teŜ zainteresowania Marca i Alexa wzmocnieniem kreatywności CE. To właśnie Shig Morita pokazał, jak zastosować w praktyce niesławny projekt Człowieka Mentalnego. Bez jego pomocy Marc nigdy by nie został przywódcą Rebelii Metapsychicznej, nie spowodowałby śmierci czterech miliardów ludzi i nie zamieniłby się w Ducha mojej Rodziny. CSS „Skykomish River” miał czynnik przemieszczenia 180, był więc zbyt szybki jak na mój gust, ale łykając pigułki anodynowe i pomagając sobie między skokami częstymi coups degnole, szklaneczkami wódki, czułem się względnie dobrze. Mój stan miał teŜ dodatkową zaletę. Kiedy czwórka kumpli Marca uznała, Ŝe jestem hors de combat z powodu zamiłowania do kieliszka, nie sprawdzała mojej zasłony mentalnej w sytuacjach, kiedy mogłem podsłuchać ich telepatyczne pogawędki. Basen, solarium, sala gimnastyczna i garden-bar dostarczały mi rozrywki, gdy udawałem, Ŝe śpię z butelką Wild Turkey pod ręką, przez cały czas podsłuchując, czym się zajmuje metapsychiczna jeunesse doree - złota młodzieŜ - włącznie z Markiem. PrzewaŜnie rozmawiali o seksie: Bum-Bum i Pete raczyli swoich kolegów opowieściami o liczbie poderwanych dziewczyn, natomiast Shig i Alex podkreślali, Ŝe przedkładają jakość nad ilość. A potem omawiali Ŝycie seksualne swego sławnego przywódcy... W tym okresie Ŝycia Marc nadal był ze mną zŜyty, opowiadał mi o
bitwach z administratorami Dartmouth College i o sprzeczkach z Paulem, który bez powodzenia próbował skierować syna na bardziej poprawne politycznie pole badań, z dala od takich lewackich członków Dynastii jak jego stryjowie Severin i Adrien. Jednak choć Marc informował mnie na bieŜąco o swojej pracy, milczał o swym Ŝyciu prywatnym. Wcale nie był samotnikiem, regularnie uczestniczył w przyjęciach, potańcówkach i innych wydarzeniach towarzyskich, często eskortując ładne kobiety o duŜym współczynniku metazdolności. O ile wiem, nigdy nie przeŜył z Ŝadną z nich prawdziwie romantycznej przygody, ale naturalnie zakładałem, Ŝe jego francuskie hormony zrobiły swoje. Bardzo się myliłem. Podsłuchując rozmowy czwórki przyjaciół podczas tej podróŜy, dowiedziałem się, Ŝe w wieku dwudziestu pięciu lat Marc nadal był prawiczkiem i Ŝe zamierzał nim pozostać. Powiedział swoim zdumionym przyjaciołom, iŜ uwaŜa uprawianie seksu za olbrzymią stratę czasu i energii, która przyćmiewa umysł. Myślę, Ŝe nie powinienem być tak bardzo zaskoczony. Sam dojrzałem dość późno, a Denis powiedział mi przed laty, Ŝe prawdopodobnie pozostałby kawalerem, gdyby pewien stary mentor nie otworzył mu oczu na jego „prokreacyjny obowiązek”. PoniewaŜ seks w końcu staje się nałogiem, Denis wypełnił swoje obowiązki z przyjemnością, płodząc siedmiu krzepkich synów nazwanych później Dynastią i pisząc, wraz ze swoją Ŝoną Lucille, krótką, lecz przekonującą monografię o seksualności operantów. (Byłem nieco zawiedziony, Ŝe nie uznano mnie za pioniera w tej dziedzinie). Najinteligentniejsze dziecko Denisa, Paul, równieŜ miał zahamowania seksualne, aŜ wreszcie wielka gwiazda operowa Teresa Kendall obudziła w nim namiętność. Mieli pięcioro dzieci: Marca, Marie, Madeleine, Luca i Jacka. Kiedy miłość wygasła w tym małŜeństwie, Paul zadowalał się kaŜdą ładniejszą operantką, z którą się zetknął, aŜ związał się na dłuŜej z Laurą Tremblay. śadnemu z nich nie przeszkadzało, Ŝe była Ŝoną irlandzkiego magnata Rory’ego Muldowneya, późniejszego Kierownika Planetarnego Hibernii. Biedny stary Rory najwidoczniej nosił swoje rogi ze staroświecką uprzejmością. Po dziwnej śmierci Laury, Paul powrócił do starych nawyków, płodząc w końcu trzydzieścioro ośmioro nieślubnych dzieci. Gdy Marc był jeszcze bardzo młody, mówił mi nieraz, Ŝe bardzo niecierpliwią go, jak to określił, „wrodzone ograniczenia ludzkiego ciała”. Dojrzewanie było dla niego powaŜnym wstrząsem, ale twierdził, Ŝe znalazł sposób na pokonanie najgorszych wrodzonych defektów w nieefektywnie zaprojektowanym ludzkim męŜczyźnie. Próbowałem przemówić mu do rozsądku, powiedziałem, Ŝe niebezpiecznie jest manipulować hormonami i innymi waŜnymi wydzielinami cielesnymi, nawet ostrzegłem go, iŜ ludzka natura w końcu przyprze go do muru, bez względu na to z jakim powodzeniem jego zdaniem - zdołał ją w sobie stłumić. W odpowiedzi, z irytującym uśmieszkiem na ustach, zaproponował mi, Ŝebym pilnował własnego nosa i nie wtrącał się w jego Ŝycie. Zbyt dobrze wiedziałem, jakie piętno musiała wycisnąć na jego podświadomości rozwiązłość Paula, nie mogłem jednak uwierzyć, Ŝe naprawdę był aseksualny. UwaŜałem jednak, Ŝe kiedy Marc trafi na odpowiednią kobietę, odkryje, iŜ mimo wszystko jest człowiekiem. Zrządzeniem losu najgorsza z moŜliwych kobieta miała wkrótce udowodnić, jak bardzo się pomyliłem. Marc musiał czekać jeszcze siedemnaście lat, aŜ prawdziwa miłość usunęła skutki jego pierwszego fatalnego zauroczenia. Zarówno Marc, jak i jego siostra Marie oraz brat Luc opowiadali mi o Planecie Konsylium. Wszyscy troje, gdy byli nastolatkami, słuŜyli jako paziowie i młodszy personel pomocniczy w biurze swojego ojca lub ciotki Anny. Zdobywali punkty do college’u, wykonując nudne, rutynowe prace podczas trwającej wiele tygodni sesji Konsylium. Powiedzieli mi, Ŝe po pracy dobrze się bawili, zwiedzając niezwykłą planetoidę lub korzystając z rozrywek w setkach enklaw siedziby rządu konfederacji, gdzie przedstawiciele sześciu ras mieszkali w doskonale odtworzonych naturalnych warunkach swoich ojczystych światów. Samych
tylko ludzkich enklaw było trzydzieście dwie; podczas obecnej sesji po raz pierwszy jedna z enklaw lylmickich miała zostać otwarta dla zwiedzających. Bardzo moŜliwe, Ŝe wolno nam będzie przyglądać się z galerii dla gości niektórym posiedzeniom Konsylium - włącznie z przyjęciem do tego szacownego grona nowych magnatów i mianowaniem nowych Kierowników Planetarnych. Pod koniec podróŜy większość pasaŜerów-operantów, włącznie ze mną, skupiła się w ośmiu wielkich salonach-obserwatoriach, by zobaczyć po raz pierwszy Planetę Konsylium i jej niezwykłą gwiazdę, Telonis. Postąpiłem głupio rezygnując z pigułek i trunku podczas ostatniego wyjścia z hiperprzestrzeni w pobliŜe tego sztucznego świata, ale nie chciałem niczego przegapić, no i teraz, w chwili nagłego przemieszczenia z otchłani w normalną przestrzeń miałem wraŜenie, Ŝe ktoś wbija mi gwoździe w czaszkę. Jednak opanowałem się i nie zacząłem głośno wyć z bólu. PoniewaŜ moja zasłona mentalna jest jedyną prawdziwie niezawodną metazdolnością, jaką posiadam, myślałem, Ŝe będę mógł wrzeszczeć do woli w mózgu, nie robiąc z siebie widowiska. Musiałem jednak w jakiś sposób się zdradzić, poniewaŜ Shig Morita, który był spostrzegawczym redaktorem, połoŜył mi rękę na ramieniu. - Dobrze się czujesz, wujku Rogi? - zapytał z niepokojem. Pozostali przyjaciele podeszli i z zafrasowanymi minami nachylili się nade mną. - Oczywiście, Ŝe nic mi nie jest! - powiedziałem gderliwie. Po prostu zaskoczył mnie nagły ból. - W twoim wieku powinieneś uŜywać pigułek anodynowych - skarcił mnie Alex. - Albo, jeszcze lepiej, środka usypiającego podczas tak wielkich skoków jak te. Ten cholerny dzieciak nigdy mi nie wybaczył, Ŝe romansowałem z jego matką. - Mam tylko sto siedemnaście lat, takie same geny nieśmiertelności jak reszta Remillardów, i czuję się świetnie. Przestańcie mnie traktować jak niedołęŜnego starca. Masywna postać Bum-Buma zasłaniała mi system Telonis, przepchnąłem się więc przed niego, nie chcąc tracić najwspanialszego widoku w całej Galaktyce. Ale gdzie jest Planeta Konsylium i jej gwiazda? Przyprawiająca o mdłości szara otchłań ustąpiła miejsca zwyczajnemu czarnemu, usianemu klejnotami aksamitowi przestrzeni międzygwiezdnej. Nie widziałem jednak w pobliŜu Ŝadnego słońca ani planetoidy. W tamtych czasach niewiele podróŜowałem wśród gwiazd, byłem jednak na dwóch kosmopolitycznych światach, Avalonie i Okanagonie, na Assawompsett (pierwotnie etnicznym amerykańskim, teraz jednak tak gęsto zaludnionym i waŜnym, Ŝe został zaliczony do kosmopolitycznych), ślicznym Japońskim” świecie Edo i mimowolnie trafnie nazwanej „francuskiej” planecie Blois. Jak wszystkie planety zbadane przez uczonych Imperium przed wiekami i uznane za odpowiednie dla ludzi, ogrzewały je Ŝółte słońca typu G. Wiedziałem, Ŝe Telonis jest niezwykłym karłem, ale nic nie przygotowało mnie do widoku gwiezdnego obiektu, który teraz wskazał mi Alex Manion. Początkowo wyglądał jak jeszcze jedna daleka gwiazda, odległa o wiele lat świetlnych. Kiedy jednak moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności i polaryzacji okna, zobaczyłem, Ŝe Telonis jest złocisty, a nie czysto biały, i Ŝe na pewno znajduje się w pobliŜu. Widziałem bowiem, iŜ jego miniaturowy dysk okolony jest pomarańczowymi i czerwonymi protuberancjami, które falowały leniwie jak nibynóŜki jakiegoś ognistego mikroorganizmu. To karłowate słońce otaczała podwójna świetlista korona. Wewnętrzna aureola była niewielka, perłowej barwy, na obu biegunach tryskały z niej spiczaste promienie, które zginały się i wokół równika łączyły w przezroczysty obłok gazu. Bardziej zaskakująca była olbrzymia, ledwie widoczna, niemal doskonale okrągła mgławica, wypełniająca prawie cały fragment nieba widoczny przez olbrzymie okno. Rozjarzony gaz świecił zielonym blaskiem, ale widać teŜ było w nim mgliste nitki i przejrzyste łatki szkarłatu, fioletu i błękitu. Mogę porównać tę wizję tylko do
olbrzymiego, pękniętego balonu z zamarzniętego, tęczowego dymu z niezwykle pięknym miniaturowym słońcem w samym środku. Im dłuŜej patrzyłem na tę gwiezdną anomalię, tym wydawała mi się jaskrawsza i piękniejsza. - Mój BoŜe! - szepnął Shig Morita. - Co to takiego? PrzecieŜ Lylmicy nie wybudowaliby swego sztucznego świata w gwiazdozbiorze Byka... - To nie jest gwiazdozbiór Byka - powiedział Alex Manion. - Ta gwiazda jest stabilna od co najmniej sześciu milionów lat. To po prostu zwykły biały karzeł przekształcony przez Lylmików. Pozostali młodzieńcy zaklęli dosadnie z zaskoczenia. A poniewaŜ nie miałem pojęcia, o czym mówili Shig i Alex, zadałem oczywiste pytanie: - Ale dlaczego Lylmicy to zrobili? I jak? - Najwyraźniej po to, Ŝeby upiększyć to słońce - odparł Alex. Nikt nie wie, jak to zrobili, nawet Krondaku, ale Marc i ja pracowaliśmy nad pewną teorią, której wyjaśnianiem nie będę cię teraz zanudzał, wuju Rogi. Sam Telonis jest mniejszy od Ziemi. Średnica gazowej atmosfery gwiazdy wynosi około miliarda klomów. Planeta Konsylium jest jedynym światem w tym układzie, następny znajduje się o jednostkę astronomiczną lub jeszcze dalej... i juŜ prawie do niej dotarliśmy. WytęŜyłem wzrok - i rzeczywiście zobaczyłem, Ŝe w dole okna szybko rósł czarny krąg, zasłaniając usianą gwiazdami kolorową zasłonę. Kiedy podlecieliśmy bliŜej, krąg zamienił siew znajomą ciemną kulę, której fotografia znajduje się w kaŜdym podręcznikupłytce o Imperium Galaktycznym. Planetę Konsylium, o średnicy około 500 kilometrów, z rzadka rozjaśniały świetlne punkty. Pomknęliśmy w stronę jednego z nich. Punkt okazał się kolosalnym portalem wejściowym Ludzkiego Terminalu. Nasz statek wleciał z dobrą prędkością, wylądowaliśmy z minimalnym zamieszaniem i wysiedliśmy w najwaŜniejszym miejscu Galaktyki Mlecznej Drogi. Marc czekał na nas. Ubrany był w swoją starą zieloną kurtkę z kapturem, dŜinsy i buty bean. Z ironicznym uśmieszkiem na ustach wyglądał jak jowialny Szatan. U jego boku stała jedna z najpiękniejszych kobiet, jaką kiedykolwiek widziałem. Była prawie tak wysoka jak Marc, a zaczesane do góry włosy i szkarłatny golf podkreślały jej wspaniałą, długą szyję. Kruczoczarne kędziory kaskadą spływały na ramiona spod ozdobnej klamry na czubku głowy. Skóra jej twarzy była nieskazitelna i kontrastowała swojąjasnościąz czarnymi jak węgiel brwiami i rzęsami. Kobieta miała niebieskie, wprost elektryzujące, szeroko rozstawione oczy. Maleńki, czarujący dołeczek zdobił jej brodę, a pełne wargi pomalowała koralowym róŜem. Jej figura w skromnym, czarno-białym kostiumie narciarskim przypominała figurę modelki, gdyŜ była raczej smukła niŜ krągła. Od tej ślicznej istoty nie emanowały seksualnie prowokujące wibracje, a jej umysł otaczała zasłona wielkiego mistrza. Mimo to poczułem, Ŝe włoski zjeŜyły mi się na karku. Serce waliło mi jak młotem, gdy bezwstydnie gapiłem się na nią, a moje wyposaŜenie obudziło się z uśpienia i przybrało wielce kłopotliwą pozycję. Tonerre de Dieu, aleŜ ona była wspaniała! ...Tylko dlaczego wraz z nagłym przypływem podziwu zmieszanego z poŜądaniem budziła we mnie dziwną awersję? Nieznajoma bogini wywarła taki sam wpływ na moich czterech młodych towarzyszy. Dosłownie wyczuwało się zapach testosteronu i słyszało trzask opadających tarcz mentalnych. Marc zdawał się niczego nie zauwaŜać, gdy oficjalnie przedstawił ją nam, a potem jej nas. - Obywatelka Lynelle Rogers pochodzi z Okanagonu. Jest specjalną asystentką Kierownika tej planety i była tak uprzejma, Ŝe znalazła dość czasu, by pomóc mi w pewnej trudnej sprawie. Powinniście być jej za to wdzięczni. Cudownie piękna Lynelle opuściła powieki. - To nic takiego, Marc. PrzecieŜ nie mogłam dopuścić, byś zawiódł swoich przyjaciół i wuja Rogiego. Cała nasza piątka wyszczerzyła zęby w uśmiechu jak małpy. - Wsiądźmy do kolejki podziemnej - rzekł Marc. - Wyjaśnię wam
wszystko w drodze. Wasze bagaŜe juŜ wysłano. - Tędy - oświadczyła słodko obywatelka Rogers. Wraz z Markiem zaprowadziła nas na właściwy ruchomy chodnik terminalu. Kontynuowaliśmy rozmowę telepatycznie. Marc powiedział: Wiele miesięcy temu, zaraz po otrzymaniu nominacji, zarezerwowałem dla siebie mieszkanie w Enklawie Alpejskiej, Ŝebyśmy mogli uprawiać dla rozrywki sporty zimowe, gdy przyjedziecie tam jako moi goście. PoniewaŜ jednak chciałem przywieźć na Planetę Konsylium gotowy model E15, praca w Dartmouth tak mnie zaabsorbowała, Ŝe pozostawiłem sfinalizowanie formalności sekretarzowi wydziału - a ten zawalił sprawę. Kiedy w zeszłym tygodniu przyleciałem tu z Marie, Lukiem i Jackiem, okazało się, Ŝe przyznano mi małą, jednoosobową klitkę. Te osły z sekcji zakwaterowania twierdziły, Ŝe w całej Enklawie Alpejskiej nie ma większego mieszkania. Lynelle Rogers wyjaśniła: Obecna sesja Konsylium odbywa się w pięćdziesiątą rocznicę Wielkiej Interwencji na Ziemi. Właśnie mianowano ponad stu nowych ludzkich magnatów. Większość z nich sprowadziła tu ze sobą gości i swój personel. W rezultacie w ludzkich enklawach panuje niewyobraŜalny tłok. Marc dodał z przekąsem: MoŜemy winić za to roztargnionych Lylmików, którzy się tego nie spodziewali. Obiecali, Ŝe do następnej sesji potroją liczbę mieszkań w ludzkich enklawach - ale teraz nic by nam to nie pomogło. Wypytałem innych członków rodziny i zarezerwowałem trzy łóŜka dla mojego rodzeństwa w wielkim apartamencie taty, ale was przygarnąć mogą tylko wuj Phil i ciotka Aurelia, a nie wydaje mi się, Ŝe chcielibyście koczować w Paliuli z ich nastoletnim potomstwem. Kiedy opuściliśmy chodnik i zeszliśmy do tunelu kolejki podziemnej, Lynelle uśmiechnęła się promiennie i powiedziała: enklawa Paliuli jest dobra dla kogoś, kto lubi nasłonecznione tropikalne plaŜe pełne rozbawionych dzieciaków i cichą muzykę gitarową, dobiegającą z krzaków. I hordy rosyjskich magnatów w średnim wieku, którzy siedzą pod palmami kokosowymi sącząc Mai-Tais i bananowe daiquiri. Roześmialiśmy się nerwowo i znów przebiegł mnie ten szczególny dreszcz. Dlaczego ta kobieta jednocześnie wydawała się pociągająca i groźna? Tak, była niezwykle piękna, ale nie miała w sobie nic zfemme fatale. Zachowywała się przyjaźnie, sprawiała wraŜenie inteligentnej i skromnej, choć widać było, Ŝe jest operantką najwyŜszej klasy. Zmusiłem się, by odegnać niepokój. W antygrawitacyjnej kapsule kolejki podziemnej byliśmy sami. Nie zauwaŜyłem nazwy stacji docelowej. Kapsuła mknęła bezszelestnie przez wnętrze Planety Konsylium. Usiedliśmy wygodnie i mogliśmy porozmawiać werbalnie. - Obiecałem wam trochę zabawy na śniegu - oświadczył Marc - a Paliuli do tego się nie nadaje. Oczywiście mógłbym zarezerwować dla was pokoje w jednym z wielkich hoteli we wnętrzu planety, ale są tak standardowe i bezosobowe, Ŝe równie dobrze moglibyście przebywać w Bostonie. JuŜ zamierzałem wybudować duŜe igloo przed moim domem, kiedy spotkałem Lynelle na ubawie, który urządził Davy MacGregor. Zaproponowała, Ŝebyśmy rozwiązali ten problem w lepszy sposób - jak sami zobaczycie za kilka minut. I wymienili spojrzenia. Powiedziałem sobie w duchu: Qu ‘est-ce que c ‘est que ce bordell Co mogę w przybliŜeniu przetłumaczyć: O co chodzi, do cholery? śadna myśl nie przesączyła się spoza ich szczelnych zasłon mentalnych. Jestem pewien, Ŝe nikt inny niczego nie zauwaŜył. Shig Morita zadał Marcowi jakieś głupie techniczne pytanie o dziwaczne słońce Planety Konsylium i Marc odpowiadał z wielką pewnością siebie. Czy wyobraziłem sobie trwający nanosekundę błysk porozumienia między moim prawnukiem-mózgowcem i tajemniczą pięknością? Zanim jednak zdołałem się nad tym zastanowić, zadźwięczał dzwonek, drzwi kapsuły otworzyły się i Lynelle Rogers powiedziała: - Jesteśmy na miejscu!
Wyszliśmy do innej poczekalni kolejki podziemnej i niemal oślepił nas nagły blask. Srebrzysty napis na ścianie podawał nazwę stacji w ideogramach i w bardziej znajomym alfabecie łacińskim: - ENKLAWA BIRITON - AMALGAMAT POLTROJAN. Bum-Bum Laroche rozejrzał się wokoło i szepnął: - A niech to wszyscy diabli! Shig Morita zachichotał. - Witajcie w krainie z tysiąca i jednej nocy! - mruknął Pete Dalembert. - W porównaniu z domami Poltrojan to jest skromne - dodał Alex Manion, który studiował na poltrojańskiej planecie Formironsu-Piton. Nawet jeśli ktoś widział mieszkania tej czarującej rasy w Tri-D lub w ksiąŜkach, pierwsze spojrzenie na poltrojański blichtr oszołamia i niemal wypala oczy. Wyobraźcie sobie staroświecki XIX-wieczny dworzec kolejowy, którego dekoracje są mieszaniną kiczu rodem z Disneylandu i oślepiającej ekstrawagancji balijskich świątyń. Wyobraźcie sobie pięknie rzeźbione drewniane ściany pokryte złotymi i srebrnymi listkami, krokwie ozdobione skomplikowanymi zawijasami i wysadzane drogimi kamieniami gargulce, okna z oprawnymi w ołów witraŜami, niewiarygodnie piękny piec kaflowy, świecący jak rozjarzona halogenowa lampa, zdobne złotym filigranem ławki z czerwonymi skórzanymi poduszkami ustawione przytulnie wokół źródła ciepła i, słowo daję, prawdziwą chińską podłogę z emalii. Purpurowy Ludek lubi ludzkie błyskotki. Wszystko, poczynając od klamek do kabin wideotelefonicznych na stacji było krzykliwie ozdobione mnóstwem cacek z kolorowej emalii, cennymi cekinami, miniaturowymi lusterkami i kulkami z fasetowanego szkła. Połysk, lśnienie, iskrzenie, błysk, jarzenie - trzeba dać mocniejsze bezpieczniki. To Poltroja, obywatele! I po jakimś czasie nawet zaczyna ci się to podobać. W pomieszczeniu było ciepło, ale dolne partie okien pokrywał szron, a grudki topniejącego śniegu leŜały na chodniku ze skóry futrzastej ryby przed drzwiami. Lynelle Rogers przywołała nas ruchem ręki i skierowała się do wyjścia. - Na zewnątrz jest dość chłodno, ale wszyscy moŜecie na chwilę podkręcić swoje termostaty, prawda? Czekają na nas sanie. Śmiejąc się, Ŝartując i potykając się wyszliśmy na dwór. Panowała tam niepodzielnie zimowa noc. Wgórze jarzyło się sztuczne rozgwieŜdŜone niebo ze świecącą Drogą Mleczną w kształcie litery Y. Wydawało się, Ŝe poltrojańska stacja znajduje się na zasypanej śniegiem leśnej polanie. Oszroniona platforma i stopnie iskrzyły się jak diamenty w blasku wypolerowanych mosięŜnych lamp. Na dziedzińcu przed stacją czekał zamknięty pojazd, rodzaj karety rodem z bajki o Kopciuszku osadzonej na płozach; było w nim dość miejsca dla siedmiu osób. Do sań zaprzęŜono czwórkę wysokich w kłębie egzotycznych czworonogów. Miały rozłoŜyste rogi, długie, połoŜone do tyłu uszy i puszyste ogony. - Dobry BoŜe - wycedził Pete Dalembert. - One wyglądająjak gigantyczne amerykańskiejackalopesl No, wiecie, te mityczne stworzenia z amerykańskiego Zachodu, duŜe króliki z rogami. - Poltrojanie nazywają je yingi - wyjaśnił Marc. - Te oczywiście są robotami. Na swoich światach Poltrojanie mają śnieŜne pojazdy mechaniczne i latające rhostatki do codziennego transportu. Ale yingi to ich tradycyjne zwierzęta pociągowe, tak jak konie u nas. Teraz hodują je dla przyjemności. - Wszyscy do sań! - zawołała Lynelle Rogers. - Ja będę powozić. Wgramoliliśmy się do pojazdu. Cieszyło nas, Ŝe był ogrzewany, gdyŜ na dworze temperatura spadła znacznie poniŜej zera. Lynelle ujęła lejce, które wsunięto do środka przez wykładany futrem otwór, potrząsnęła nimi i wydała przez tubę jakiś rozkaz po poltrojańsku. Wszystkie mechaniczne czworonogi jednocześnie podskoczyły z radości. Wyglądało to tak komicznie, Ŝe wybuchnęliśmy śmiechem. Do uprzęŜy yingów były nawet przyczepione dzwoneczki, jeszcze jeden element wyposaŜenia, który Poltrojanie zapoŜyczyli od ludzi. PrzejaŜdŜka trwała krótko, ale iluzja olbrzymiego zaśnieŜonego
krajobrazu była doskonała. Droga prowadziła w górę zbocza, a po obu stronach rosły kępami gigantyczne drzewa. Ich koślawe, bezlistne gałęzie unosiły się ku gwiazdom, a wśród olbrzymich korzeni i na pniach połyskiwały światełka. Sanie skręciły na ośnieŜoną drogę, wjechały do zagajnika i zatrzymały się przed gigantycznym drzewem. Pod osłoną jego korzeni znajdowało się wejście do typowo poltrojańskiego domostwa, z sienią zbudowaną z kamienia łączonego wapnem. Z ostro zakończonego dachu zwisały girlandy czarodziejskich światełek - jeszcze jedna przejęta od ludzi nowinka. Reszta domu była wyŜłobiona w Ŝywym drzewie, a nad wejściem widać było małe, oświetlone okna. Lynelle zatrzymała sanie i wszyscy wysiedliśmy. Roboty sapały i poruszały włochatymi uszami. Przysiadły, by cierpliwie czekać, aŜ znów będą potrzebne. Z ich nozdrzy wydobywały się realistyczne obłoki oddechów. Marc lub Lynelle musieli wysłać telepatycznie wiadomość o naszym przybyciu, poniewaŜ frontowe drzwi domu-drzewa otworzyły się nagle i na spotkanie wybiegł nam maleńki Poltrojanin o skórze barwy wrzosu, odziany w zdobne drogimi kamieniami szaty. - JuŜ jesteście! Witam z całego serca w moim domu, szanowni goście! Poltrojanin podbiegł do mnie, chwycił mnie za ręce i zmusił do odtańczenia na śniegu zaimprowizowanego kręgu-wokół-róŜy. - Rogi, Rogi, mon vieuxl Na pewno mnie pamiętasz? Jestem Fritiso-Prontinalin! - Batege! - zawołałem. - To stary Fred! Oczywiście, Ŝe go poznałem. Lylmicy zmusili tego biedaka do uratowania mnie, Teresy Kendall i nowo narodzonego Bezcielesnego Jacka z zasypanej śniegiem kryjówki w Kolumbii Brytyjskiej. Fred był starym kolegą-akadamikiem Denisa, byłym Przyjezdnym Wykładowcą na wydziale psychogeomorfologii w Dartmouth. On i jego Ŝona Minnie bardzo zaprzyjaźnili się z naszą rodziną podczas pracy w college’u. Nie widziałem Freda i Minnie od ich powrotu na rodzinną planetę cztery lata temu, kiedy zostali mianowani magnatami. Max przedstawił gospodarzowi Alexa, Petera, Bum-Buma i Shiga, a uprzejmy Poltrojanin poprosił wszystkich, by nazywali go jego ziemskim imieniem. Zaprowadził nas do środka, przepraszając za nieobecność Minnie; właśnie trwało posiedzenie jednego z komitetów Konsylium. Stłoczyliśmy się w małym kamiennym hollu, strząsnęliśmy śnieg z nóg, a potem poszliśmy za Fredem długimi, stromymi i wąskimi (dla ludzi) schodami do głównej części drzewa-domu. Znów rozległy się okrzyki podziwu i zdumienia. Alex Manion miał rację: fantastyczna stacja kolejki podziemnej bladła w porównaniu z bizantyjskim splendorem apartamentu Freda. Ale przy tym wszystkim mieszkanie to było przytulnie zabałaganione, usiane ksiąŜkamipłytkami, porozrzucanymi butami, starymi gazetami i innymi swojskimi śmieciami. Wszyscy wypowiedzieliśmy pochwalne komentarze, lecz nasz maleńki gospodarz poprowadził nas pośpiesznie w górę innymi schodami do pokoi gościnnych na wyŜszych piętrach. Pokoje były małe, ale połechtałyby mile próŜność Ludwika XIV. BagaŜe juŜ wniesiono. Fred poprosił nas, Ŝebyśmy się odświeŜyli i zeszli do salonu za godzinę lub dwie na drinka i kolację, na którą zamierzał podać fondue. Potem odwrócił się do Marca: - Na pewno nie dasz się namówić, by u nas zamieszkać? Mamy w domu duŜo miejsca i oboje z Minnie uwielbiamy bale i zabawy. Enklawa Zimowy Ogród znajduje się dokładnie naprzeciwko tego zagajnika i jest tam sprzęt do wszystkich rodzajów sportów zimowych. - Marc, zostań z nami! - zawołałem. - Od miesięcy jesteś przepracowany. Ale Marc pokręcił głową. - To miło z twojej strony, Fred. Muszę jednak przygotować najwaŜniejszą część aparatury CE, którą mam zademonstrować Dyrektoriatowi Nauki. Są teŜ róŜne szczegóły związanez mojąnową funkcją, w których muszę się połapać. Na pewno będę wpadał do ciebie na narty i na telepatyczną pogawędkę z tą bandą próŜniaków tak
często, jak to będzie moŜliwe. Jeszcze raz dziękuję, Ŝe ich przyjąłeś. - Zawsze będę dzielił z tobą ciepło mego domu - odparł oficjalnie Fred. Marc nigdy nie był z nim tak zaprzyjaźniony jak Denis, Lucille, inne dzieci i ja sam. - Muszę juŜ iść - powiedział Marc - ale zapraszam was wszystkich na kolację jutro o dwudziestej w restauracji „Les Trois Marches” w Enklawie Wersalskiej. Będzie tam Lynelle i mam nadzieję, Ŝe przyprowadzicie równieŜ Minnie. Fred poszedł odprowadzić Marca i jego towarzyszkę. Ja udałem się do mojego pokoju, gdzie znajdował się telewizor kompaktowy z terminalem. Przeprowadziłem pośpiesznie poszukiwania i dowiedziałem się, Ŝe obywatelka Lynelle Rogers jest bardzo wysoko postawioną urzędniczką z personelu Patricii Castellane, Kierownika Planetarnego z Okanagonu. Ma tylko dwadzieścia trzy lata i przez całe Ŝycie mieszkała na tym kosmopolitycznym świecie. Otrzymała doskonałe wykształcenie (nauki polityczne, ekonomia), a jej wszystkie metazdolności zaliczano do klasy mistrzów. Nigdy nie wyszła za mąŜ. No no no! Ale mimo to nadal czułem dziwny niepokój. Później, zmęczeni podróŜą, ale weseli, siedzieliśmy w salonie jedząc, pijąc i rozmawiając, podczas gdy Fred zajmował się jakimiś obowiązkami domowymi. Posiłek, który przygotował dla nas gospodarz, był prosty, lecz wyśmienity, a na zewnątrz zaprogramowana śnieŜyca dodawała warstwę nowego śniegu do tej zimowej krainy cudów. Bum-Bum i Shig leŜeli niczym rzymscy cesarze na pozłacanych drewnianych tapczanach wyściełanych niebieskim jak morze jedwabiem, jedzenie brali z niskiego stolika o złotych nogach i blacie z bezcennego lapis lazuli, który teraz był zachlapany topionym serem i zastawiony brudnymi talerzami. Chrupali przepyszne, przywodzące na myśl ambrozję, cukierki Gi i ćwiartki jakiegoś egzotycznego melona, który smakował jak perfumowany budyń. Wielka misa z topionym serem była niemal pusta, tak samo jak koszyki z fioletowym poltrojańskim chlebem i duŜy talerz z ziemską sałatką. Alex Manion juŜ się najadł i teraz siedząc na rzeźbionym stołku dość dobrze sobie radził wystukując melodię „Kwiaty, które kwitną na wiosnę” na egzotycznych cymbałach wysadzanych kamieniami podobnymi do szmaragdów. Pete Dalembert, wybrany na barmana, obnosił kieliszki z zabójczymi drinkami z kolekcji nieziemskich likierów i pachnących wódek z kredensu Freda. Poltrojanie uwielbiają słodkie trunki. Ja sam leŜałem na chodniku z rybiego futra w przeciwległym krańcu salonu, najedzony, sącząc B&B i przyglądając się wiszącemu na ścianie telewizorowi Sony Tri-D, udającemu reprodukcję „Madonna z Dzieciątkiem i świętymi” Fra Angelico. Twarzom świętych i aniołów nadano fioletową barwę i rubinowe oczy, a ich odsłonięte głowy były łyse i pomalowane w delikatne wzory w najlepszym poltrojańskim stylu. Całość wykonano bardzo porządnie i na pewno spodobałaby się samemu autorowi. Fred wrócił po jakimś czasie, nalał sobie kufel gdańskiej eau de vie i usiadł obok mnie na podłodze. - Minnie nie wróci dziś wieczorem. - Westchnął i spojrzał ponuro na złote płatki pływające w przezroczystym, oleistym płynie. Odbywa się nadzwyczajna sesja Dyrektoriatów Nauki i Filozofii. Debatują nad stroną moralną wzmacniania kreatywności. Odchrząknąłem. - Chodzi o projekt E15 Marca? - Właśnie. - Ti-Jean zamierzał mu pomóc bronić El5, ale Marc nawet nie chciał o tym słyszeć. Jak wyglądają sprawy? Fred wzruszył ramionami. - Poltrojanie są za, Simbiari gwałtownie się sprzeciwiają, a Gi i Krondaku poprą projekt, ale pod pewnymi warunkami - Fred wzruszył ramionami. - Wasze Państwo Ludzkości jest podzielone. Wielu ludzi ma większe wątpliwości co do osoby samego Marca niŜ wobec jego projektu. KrąŜą pogłoski, Ŝe Paul Remillard nakłonił Lylmików, Ŝeby nie
nominowali Marca do Konsylium dwa lata temu, kiedy mieli taki zamiar. - Chyba obawiał się, Ŝe Marc przyłączy się do frakcji Rebeliantów. A moŜe to była tylko zazdrość? - odpowiedziałem Fredowi i dodałem: - Marc ma nieprawdopodobne zdolności mentalne. Jest najlepszym z nas wszystkich. Ale Paul myli się, jeśli sądzi, Ŝe Marc przeszedłby na stronę Rebeliantów. Polityka go nie obchodzi. śyje projektem wzmacniacza CE. Fred pociągnął duŜy łyk gdańskiej wódki. - Minnie twierdzi, Ŝe jeśli Marcowi uda się pokaz wynalazku i urządzenie nie uszkodzi mu mózgu, jego badania prawdopodobnie otrzymają warunkowe poparcie. Mogłoby to przynieść wielkie korzyści. - Tak mówią. - Milczeliśmy przez jakiś czas. Alex Manion śpiewał cicho „Biednego Wędrowca” ze zbioru „Piraci z Penzance”, akompaniując sobie na poltrojańskich cymbałach. Pozostali chłopcy pili straszliwe trunki Freda i układali plany na jutro. - Co myślisz o Marcu? - zapytał cicho Fred. - Gdy go poznałem, a był wtedy tylko ciekawym chłopcem, juŜ wydawał mi się niezwykły. Rzucić wyzwanie Magistratowi Galaktycznemu, by uratować swoją matkę i nie narodzonego brata... Ukryty za zasłoną mentalną pomyślałem, Ŝe Fred bardzo mało o tym wie. Wyznałem: - Kiedy Marc był bardzo młody, chwilami zastanawiałem się, czy rzeczywiście jest człowiekiem. Był wtedy bardziej powściągliwy wręcz oziębły - i od razu rzucało się w oczy, Ŝe oprócz zdumiewających mocy metapsychicznych los obdarzył go teŜ wybitną inteligencją. Ani jego ojciec, ani matka nie próbowali go zrozumieć. Teresa była słodką, lecz neurotyczną osobą, skowronkiem, który wysiedział jajo orła, jeśli rozumiesz analogię. A sam wiesz, jaki jest Paul - Ŝarliwy, porywczy, przedkłada sukces ludzkości w Imperium Galaktycznym ponad wszystko. Miłostki zaś Paula sprawiły, Ŝe syn miał dla niego tylko pogardę. Nie docenia olbrzymich dokonań ojca i jego znaczenia dla Państwa Ludzkości. - MoŜe teraz, kiedy Marc sam wkrótce zostanie magnatem i zobaczy ojca przy pracy, stanie się bardziej wyrozumiały. - Gdyby ten młody uparciuch nie był takim idealistą skłonnym do ferowania natychmiastowych wyroków! Ale Marc uwaŜa, Ŝe zna wszystkie odpowiedzi - i do diabła z ludźmi, którzy popełniają błędy lub nie odpowiadąjąjego standardom. Jest perfekcjonistą. Usiłowałem zrobić dla niego wszystko, co mogłem. Kiedy był dzieckiem, pozwalałem mu kręcić się po mojej księgarni, zachęcałem do mówienia o sobie, próbowałem zostać jego przyjacielem. Myślę, Ŝe teraz najbliŜszym powiernikiem Marca jest jego brat Jack. A to wydaje się bardzo dziwne! Fred w zamyśleniu ściągnął wargi koloru śliwek. - MoŜe nie. Minnie i ja bardzo dobrze poznaliśmy tego malca. Pomimo swych wielkich mocy mentalnych i potwornie zmutowanego ciała, Jack jest kochającą, bardzo ludzką osobą. MoŜe starszy brat podświadomie stara się gorliwie go naśladować. Odkryć, jak udało się Jackowi przystosować się do... do superludzkości i zastosować to do samego siebie. - MoŜe - przyznałem. A potem poruszyłem sprawę, która nie dawała mi spokoju od przybycia na Planetę Konsylium. - Fred - czy jest coś między Markiem i Lynelle Rogers? Otworzył szerzej oczy o barwie rubinu. - Jakie interesujące spostrzeŜenie! Ale widzę, Ŝe cię to niepokoi... Opowiedziałem mu o awersji Marca do seksu. Na twarzy Freda odmalowało się głębokie współczucie. - Rozumiem! UwaŜasz, Ŝe romans mógłby pomóc Marcowi dojrzeć psychicznie. - MoŜesz na to postawić swoje purpurowe jaja i wygrasz! Ale coś w tej kobiecie mnie przeraŜa. Jak ją poznałeś? Wiesz coś o jej pochodzeniu? - Minnie i ja polecieliśmy na wasz kosmopolityczny świat Okanagon, Ŝeby sprawdzić, dlaczego zablokowano badania realizowane przez kilku moich studentów. Było to - zastanówmy się - jakieś pięć
ziemskich miesięcy temu. Ich stary Kierownik Planetarny umarł i miano uczcić objęcie urzędu przez jego następcę na wspaniałym garden-party. Zostaliśmy zaproszeni i tam poznałem obywatelkę Rogers, która była specjalną asystentką nowego Kierownika. Lynelle okazała nam wiele uprzejmości, gdy pewien nietrzeźwy ludzki gość skierował - no - parę ksenofobicznych uwag do Minnie. Natychmiast poddałem tego gbura koercji i wszystko załagodziłem. Umówiliśmy się, Ŝe znów się z nią spotkamy po przyjeździe na następną sesję Konsylium. Najwyraźniej Lynelle poznała tutaj Marca i dowiedziała się o jego kłopotach z zakwaterowaniem gości. Kiedy zaprosiliśmy jąna kolację, poprosiła nas o pomoc. Operanci na ogół wiedzą o naszej przyjaźni z Remillardami. Oczywiście z przyjemnością wyświadczyliśmy jej tę przysługę, chociaŜ Marc mógł sam nas o to poprosić. - Nigdy by tego nie zrobił - mruknąłem. - Nie wiesz nic więcej o tej kobiecie? Albo o jej związku z Markiem? - Niestety nie. Myślę - dodał puszczając oczko - Ŝe najlepiej będzie, jeśli sam go o to zapytasz. Zrobiłem to następnego dnia przy kolacji. Lecz Marc tylko uśmiechnął się czarująco (miał asymetryczny uśmiech, gdyŜ jeden kącik ust unosił się wyŜej) i powtórnie kazał mi pilnować własnego nosa. SEKTOR 15: GWIAZDA 15-000-001 [TELON1S1 PLANETA 1 [PLANETA KONSYLIUM] ROK GALAKTYCZNY: PIERWSZY 1-382-692 [17 MARCA 20631 Przed balem Poltrojanie z okazji Dnia św. Patryka poddali terraformacji niemal sto pięćdziesiąt hektarów swojej enklawy, tworząc surrealistyczny, lecz czarujący irlandzki krajobraz. Koślawe dęby, faliste, bujne łąki, menhiry, celtyckie krzyŜe i umieszczone w strategicznych miejscach sztuczne turnie przypominały fantastyczny pejzaŜ Eire. Tęcza, świecąca wbrew prawom natury na wieczornym niebie, wyginała się łukiem nad małym, zrujnowanym zamkiem na „odległym” wzgórzu. Kwiaty kwitły na kamiennych murach i w ogródkach białych chat o słomianych strzechach, stojących przy polnej drodze prowadzącej do „irlandzkiej wioski”, w której miano obchodzić święto. Luc i Jon Remillardowie oraz ich dziadkowie wysiedli na stacji kolejki podziemnej wraz z dziesiątkami innych ludzkich i egzotycznych gości. Powitał ich rozchichotany tłum Poltrojanek w rudych perukach, odzianych w stroje, które ich zdaniem miały naśladować przyodziewek osiemnastowiecznych irlandzkich wieśniaczek: spódnice z ciemnego brokatu nałoŜone na kilka halek, bluzki z zielonej jak szmaragd ŜorŜety, fartuchy ze złocistego, delikatnego płócienka i połyskliwe szale z pięknej wełny, haftowane cennymi metalowymi nićmi w celtyckie wzory. Te śliczne panny o twarzach barwy wrzosu podały gościom irysy do butonierek, ozdobione zielonymi wstąŜkami laski z tarniny i guziki z napisami „pocałuj mnie, jestem Irlandką”, a potem zaprowadziły ich do pozłacanych dwukołowych wózków z siedzeniami wzdłuŜ boków, przyozdobionych zielonymi pomponami i pękami Ŝonkili. Powozili maleńcy Poltrojanie w zielonych, jedwabnych kostiumach koboldów, którzy radośnie się uśmiechali i wykrzykiwali powitania w języku, który miał być gaelickim. Jack i Luc usiedli w jednym z wózków na lewej ławeczce, a Denis i Lucille na prawej, po czym ich towarzyski, podobny do krasnala woźnica trzasnął batem i robot w kształcie kuca z Connemary ruszył kłusem. Wiatr niósł muzykę, zapach dymu z torfu, dzikich róŜ i bardzo smacznego jedzenia. - Na wiarę i Boga, przygotowaliśmy dla was wspaniałą zabawę! zawołał śpiewnie poltrojański woźnica. - Czy są wśród was prawdziwi synowie i córki Matki Irlandii? Lucille Carder wzdrygnęła się, słysząc ten koślawy dialekt irlandzki, nie straciła jednak panowania nad sobą, a jej zasłona mentalna pozostała na miejscu. - Nikt z nas nie jest z pochodzenia Irlandczykiem, ale jestem pewna, Ŝe i tak będziemy się świetnie u was bawić. Przyjemnie będzie
zakończyć w ten sposób nasz pobyt na Planecie Konsylium. Jesteśmy bardzo wdzięczni Amalgamatowi Poltrojańskiemu za tak piękny bal. - Chwała wszystkim świętym! My, Purpurowe Ludziki, lubimy dobrze się zabawić i jestem pewny, Ŝe i wy świetnie spędzicie czas, jeŜeli muzyka, tańce, potrawy i trunki przypadną wam do gustu. Mamy flecistów, doboszów, harfistów i muzykantów umiejących grać na piszczałkach i blaszanych gwizdkach. Przygotowaliśmy na ucztę dania z wołowiny i kapusty, siedemnaście rodzajów potraw z ziemniaków i niech mnie licho, jeśli wiem, co jeszcze, a takŜe mnóstwo zielonego piwa i innych trunków dla uradowania kaŜdej duszy na Planecie Konsylium... oczywiście oprócz dzieci. Czekają na nie słodkie bułeczki z równie słodkim jabłecznikiem, przyprawione zielone mleko z jajkiem i szansa znalezienia prawdziwego garnka ze złotem. - To wspaniale! - powiedział Jack. - A Kierownik Hibernii, tej wspaniałej irlandzkiej planety etnicznej, jest naszym honorowym gościem i wielkim marszałkiem parady św. Patryka - ciągnął woźnica. - Przypuszczam, Ŝe znacie tego przystojnego dŜentelmena: nazywa się Rory Muldowney. - O rany! - mruknął Luc. - Znamy go - odparł spokojnie Denis. Właśnie wtedy pełnym galopem minęły ich trzy większe wózki pełne Gi. Upierzeni pasaŜerowie wymachiwali kamiennymi dzbankami, śpiewając na kilka róŜnych sposobów „Cruiscin Łan”. Widać było, Ŝe przywieźli swój własny samogon. Pod przykrywką tego hałasu Jack zapytał swego starszego brata w intymnym telepatycznym trybie. Co z tym irlandzkimKierownikiem? Dlaczego emitujesz wibracjeniepokoju, Luco? Nie wiedziałeś? Muldowney był męŜem LauryTremblay a ONA była kochanką taty przezcałe lata i biednystaryRory tylko szczerzył zęby i znosił to cierpliwie. Och... Ona w końcu zmęczyła się proszeniem taty, Ŝeby się z nią oŜenił i uŜyła swojej kreatywności, by popełnić samobójstwo w bardzo dziwaczny sposób. [Obraz]. Batege! To musiało boleć. Czy KierownikMuldowney gniewa się na Remillardów z powodu tego... co się stało? Nigdy nie pisnął nawet Słówka. Wydaje się, Ŝe kochał Laurę przez cały czas, choć nie była mu wierna i Ŝe mieli czworo dzieci. A nawet kiedy umarła po urodzeniu ostatniego dziecka, Rory nigdy nie winił o nic taty. Uznano to za depresję poporodową... ale dość tej niezdrowej konwersacji. Popatrz no tylko, gdzie zajechaliśmy! - Prr, malutkie! - zawołał poltrojański kobold, pociągając za lejce. Kuc-robot stanął dęba, grzebnął kopytem i przewrócił oczami, zatrzymując się przy gromadzie innych pozłacanych wózków i roześmianych gości. - Panie i panowie, jesteśmy na miejscu! Serdecznie witamy na poltrojańskiej uroczystości z okazji Dnia św. Patryka i proszę wysiądźcie szybko, Ŝebym mógł przywieźć następnych gości. Przyjechali - a wydawało się, Ŝe zapada wieczór - do umajonej zielenią wioski, otoczonej grupkami jasno oświetlonych chat i tawern z gościnnie otwartymi drzwiami. Trójkolorowe - zielone, białe i pomarańczowe - flagi i szmaragdowe chorągwie z harfą Tary łopotały na wietrze na okręconych girlandami drzewcach. Pseudopochodnie i latarnie zalewały blaskiem zatłoczone ulice i miejsce do tańca. Jasno oświetlony posąg świętego patrona Irlandii spoglądał z cokołu pośrodku łąki, gdzie przechadzające się grupy maleńkich muzykantów o skórze koloru malwy, w dziwacznych strojach będących parodią tradycyjnego irlandzkiego ubioru, grały na fletach, piszczałkach oraz harfach i śpiewały falsetem. Z tyłu, między drzewami obwieszonymi zielonymi i białymi światełkami, znajdowały się trzy duŜe przestrzenie przeznaczone dla starodawnych, dziewiętnastowiecznych i współczesnych tańców; przy kaŜdym grał zespół Poltrojan w odpowiednich strojach. Inni Poltrojanie, ubrani jak słudzy, biegali między chatami, niosąc talerze i miski z jedzeniem do duŜego pawilonu. TuŜ za wioską znajdowało się oświetlone boisko do irlandzkiego hokeja, na którym grał hałaśliwy tłum, i malowniczy
miniaturowy tor wyścigowy, gdzie widzowie oklaskiwali wyczyny bionicznych rumaków. - Jaka to śliczna scena - powiedziała uprzejmie Lucille do woźnicy. - Musieliście bardzo się napracować, Ŝeby wszystko wydawało się autentyczne. Poltrojanin puścił do niej oko i dotknął zielonego, spiczastego kapelusza. - Jest niezbyt autentyczne. Ukazaliśmy Irlandię taką, jaką chcielibyśmy, Ŝeby była. - Strzelił z bata i odjechał. - To moŜe być zabawne - odezwał się Jack. - Czy mogę popatrzeć na wyścigi? Luc dalekowidzeniem sprawdził tor wyścigowy. - Oni mająbukmacherów! - wykrzyknął. - Chodźmy! - Chudy dwudziestodwulatek i jego mały braciszek zginęli w tłumie. Denis i Lucille patrzyli, jak odchodzą. - Dobrze, Ŝe Luc w końcu wyszedł ze swojej skorupy - zauwaŜyła. - Kiedy Paul po raz pierwszy zabrał go na Planetę Konsylium, chłopiec prawie nie opuszczał enklawy. Jeździł tylko do pracy. Oczywiście wtedy jeszcze miał kłopoty ze zdrowiem. - Dobrze mu zrobiło, Ŝe tym razem musi opiekować się Jackiem zauwaŜył Denis. Wydostali się się z kłębowiska wózków, omijając tłum idący w stronę łąki. - Mieliśmy rację uwalniając go spod nadmiernej opieki Marie i dla odmiany obarczając odpowiedzialnością za brata. - Z Jackiem trudno było wytrzymać - Lucille uśmiechnęła się, przypominając sobie eskapady chłopca podczas miesiąca spędzonego tutaj. - Zbadał kaŜdy metr kwadratowy planety z wyjątkiem Sektora Lylmickiego, nie dawał spokoju magnatom z naszej rodziny i jeden Bóg wie, ilu innym osobom, wypytując o funkcjonowanie Konsylium. Pilnowanie Jacka nie dawało Lucowi czasu na rozmyślania czy poddawanie się chandrze. Jaka szkoda, Ŝe wcześniej nie byli sobie tak bliscy. - Jack zawsze był ulubieńcem Marca. Teraz jednak Marc... ma inne zainteresowania. - W myślach Denisa pogłębiała się nie wypowiedziana, lecz doskonale wyczuwalna troska. Nowo zatwierdzony magnat nie przyszedł do enklawy poltrojańskiej na bal. Wymówił się koniecznością załatwienia kilku spraw przed jutrzejszym powrotem rodziny na Ziemię. Denis miał nieprzyjemne przeczucie, jakie to mogą być „sprawy”, ale jak dotąd nic o tym nie powiedział ani Lucille, ani innym. Weszli na mały pagórek i znaleźli spokojne miejsce obok tryskającego ze skał źródła, skąd mogli przyglądać się zabawie. Woda z przyjemnym szmerem spływała do zagłębienia przed posągiem św. Brygidy i moŜna było usiąść na omszałej ławce. Denis poluzował krawat przy czarno-białym odświętnym garniturze, który włoŜył na nalegania Lucille, opadł na ławkę i zanurzył rękę w chłodnej wodzie. - Myślę, Ŝe teraz, po zakończeniu rehabilitacji, Luc będzie dobrze sobie radził. Nie zwierzał się nikomu oprócz mnie, ale zawsze się obawiał, Ŝe jego anomalie genetyczne sprawią, Ŝe z czasem zamieni się w... coś podobnego do Jacka. - Och, biedny chłopiec! Na pewno pokazałeś mu, Ŝe jego dziedzictwo genetyczne jest zupełnie inne. - Oczywiście. I starałem się zredaktywować jego irracjonalne lęki najlepiej jak mogłem. Ale Luc ma zbyt wiele wspomnień z dzieciństwa, gdy był taki chory. Poczuł się pewny siebie dopiero wtedy, gdy funkcje jego ciała i mózgu wreszcie się ustablizowały. Cieszę się, Ŝe będzie się kształcił w klinice Catherine, zajmującej się ukrytymi metazdolnościami. - Luc jest bardzo serdecznym chłopcem, ma wspaniały intelekt, a jego metazdolności zbliŜają się teraz do poziomu wielkiego mistrza. Pokonanie własnego kalectwa na pewno pomoŜe mu wczuć się w sytuację innych ludzi, którzy potrzebują pomocy w osiągnięciu swego potencjału mentalnego. - Zgadzam się z tobą. - Denis skinął głową. - To dobrze, Ŝe Annę pomogła mu w przezwycięŜeniu kryzysu toŜsamości płciowej. Luc chyba myślał, Ŝe zdradza rodzinę nie płodząc
potomstwa. - To oczywiście nonsens - ale muszę przyznać, Ŝe my, Remillardowie, raczej jesteśmy płodną rodziną, więc mógł się tym martwić. Lucille roześmiała się cicho. - ChociaŜ niektórym trzeba było na początku pomagać! Nosiła długą, czarną suknię z duŜym kołnierzem i mankietami ozdobionymi róŜnokolorowymi kaledońskimi perłami. Ciemne włosy miała obcięte na pazia, a jej wyraziste rysy tchnęły młodością - dzięki trzeciej kuracji odmładzającej sprzed roku. - Jeśli o mnie chodzi, miałem dość zdrowego rozsądku, Ŝeby dostać to, czego potrzebowałem, w przeciwieństwie do jednego z moich synów i wnuka, których nie wymienię! - odparł Denis. - Bez ciebie byłbym nieludzkim, pozbawionym serca potworem, Ŝyjącym tylko dla pracy. Przy tobie stałem się męŜczyzną. - Nachylił się i delikatnie pocałował Ŝonę w usta. - O, tak, i to jakim męŜczyzną! - powiedziała powaŜnie. Odsunęła z jego twarzy pasmo jasnych włosów. - PrzeŜyłam z tobą sześćdziesiąt osiem szalonych, fascynujących lat, won brave. Ale co przyniesie nam przyszłość? Denis objął Ŝonę i przytulił. Miał dziewięćdziesiąt sześć lat, ale wyglądał jak nieśmiały, rozczulająco niezdarny dwudziestopięciolatek... tak długo, jak osłaniał powiekami swoje straszliwe niebieskie oczy. Badania nad kompleksem „genów nieśmiertelności”, dziedziczonych w rodzinie Remillardów, nie zostały zakończone, ale wszyscy zgadzali się, Ŝe zarówno jego ciało, jak i ciała jego potomków, prawdopodobnie będą się odmładzać w nieskończoność. Ani sam Denis, ani jego dzieci prawie nigdy się nie zastanawiali nad taką perspektywą, a tym bardziej o niej nie dyskutowali, zarówno ze względów politycznych, jak i osobistych. Od czasu do czasu jakiś genetyk próbował rozwiązać zagadkę oszołamiającego działania tysięcy genów nieśmiertelności w nadziei, Ŝe udostępni ją reszcie ludzkości, ale jak dotąd ich wysiłki zawiodły. Ku wielkiej uldze Remillardów większość ludzi zapomniała o tym szczególnym aspekcie ich dziedzictwa teraz, gdy niemal wszyscy mogli się odmłodzić. - No, cóŜ, chyba powinniśmy pokazać się innym gościom powiedział niechętnie Denis. - Spróbujmy trzymać się z dala od Rory’ego Muldowneya, dobrze? - Na Boga, tak. - Oboje wstali i otrzepali ubrania. Na skale nad źródłem wyryty był jakiś napis. Lucille przyjrzała mu się, a potem wyciągnęła rękę, nabrała nieco wody i wypiła tyczek. - Wedle tej inskrypcji mam teraz prawo wyrazić Ŝyczenie przy świętym źródle. Ja pragnę... pragnę, Ŝebyśmy mogli dla odmiany przeŜyć kilka spokojnych lat - bez kryzysów wstrząsających galaktyką czy naszą rodziną. - Cofnęła się o krok, by zrobić miejsce Denisowi. - Teraz twoja kolej. Denis posłusznie napił się ze źródła. - Ja chciałbym zrobić więcej dla Imperium. Stać się takim politykiem, jakim chcieliby mnie widzieć Lylmicy. - Ale zaraz potem wyciągnął lnianą chusteczkę i szybko wytarł ręce. - Nie. Odwołuję to Ŝyczenie. Nigdy by się nie sprawdziło. Po prostu nie mogę znieść myśli, Ŝe musiałbym otworzyć swój umysł na telepatyczne kolokwium, jak Magnaci z Konsylium Galaktycznego. Tłum indywidualnych umysłów, ludzkich i egzotycznych, debatujących, doradzających, próbujących koercją nakłonić innych do przyjęcia ich punktu widzenia, kiedy wszyscy znająmotywacje i rozumowanie wszystkich. Nie! To nie dla mnie! I wcale nie sadzę, Ŝe oni są nieuczciwi, ale nie ma tam miejsca na dyplomację pozwalającą zachować twarz, ani nawet prawo do wstrzymania się od głosu. Lucille spojrzała na niego z troską. - To takie wstrętne? - Dla mnie tak. Magnaci Konsylium pracują w sposób bardzo chaotyczny. W ich pracy nie ma ani porządku, ani elegancji charakterystycznych dla metakoncertu. - Wsunął chusteczkę do kieszeni i poprawił mankiety. - Zdaję sobie sprawę, Ŝe powinienem
przezwycięŜyć te uczucia, ale nie mogę. MoŜe gdyby wśród Simbiari przewaŜała Wspólnota i gdyby Państwo Ludzkości było inne... Gdybym zgodził się zostać magnatem w takiej sytuacji jak obecna, zwariowałbym przed zakończeniem mojej pierwszej sesji. - PrzecieŜ nie musisz być magnatem. I tak wiele dokonałeś powiedziała z Ŝartobliwym uśmiechem Lucille. - A na pewno moŜesz być dumny ze swoich dzieci. Denis odwrócił się od niej i spojrzał na najbliŜszy taneczny krąg, gdzie istoty z trzech ras pląsały wesoło w rytm pieśni „Ojciec O’Flynn”. Tylko biedni, ponurzy, zielonoskórzy Simbiari źle się czuli, stojąc z boku i sącząc szampana. - Nasze dzieci - mruknął Denis. - Są tam, prawie wszystkie. Philip, Maurie, Adrien i ich Ŝony, i Sewy tańczący z Catherine. Chciałbym, Ŝeby mieli spokojne i szczęśliwe Ŝycie. Ale jest ta cholerna Hydra! Nie mamy pojęcia, gdzie ukrywają się ci renegaci, a toŜsamość Fury’ego nadal pozostaje całkowitą tajemnicą. Moje prywatne śledztwo nic nie wykazało, nie powiódł się teŜ Ŝaden z planów Paula, który tak bardzo chciał odnaleźć te potwory. Wydaje się, Ŝe moŜemy tylko czekać na kolejne morderstwo dokonane według modus operandi Hydry - i modlić się, by Davy MacGregor lub Owen Blanchard albo jakiś inny wrogi nam magnat nie odkrył tego pierwszy. - Paul i Throma’eloo Lek dopilnują tego - powiedziała uspokajająco Lucille. - A Lylmiccy Nadzorcy są po naszej stronie. Wiedzą, jak waŜny dla Imperium jest wkład Remillardów. - MoŜliwe, Ŝe nie będą mogli dłuŜej chronić naszej rodziny odparł ponuro Denis. - Nie teraz, kiedy dwóch naszych synów coraz głośniej przeciwstawia się Wspólnocie. A w dodatku ostatnio Marc wstrząsnął całym Państwem Ludzkości, rzucając wyzwanie Paulowi w swojej pierwszej mowie na sesji Konsylium. PrzecieŜ on nawet nie sympatyzuje z rebelianckimi separatystami! - Paul nie powinien był liczyć na poparcie Marca - rzuciła cierpko Lucille. - Nie dotarło do niego, Ŝe Marc jest teraz dorosłym męŜczyzną, który ma własne poglądy, a w dodatku jest jedynym NajwyŜszym Metapsychicznym Mistrzem w Państwie Ludzkości. - Cokolwiek to oznacza - powiedział półgłosem Denis. - Oznacza to, Ŝe jest siłą, z którą trzeba się liczyć, kochanie. Marc nie naleŜy do Rebeliantow. UwaŜa, Ŝe ludzkość, po to, by przeŜyć, musi pozostać częścią Imperium, ale wierzy teŜ w wolność intelektualną. To dlatego sprzeciwił się propozycji Paula, Ŝeby wyjąć spod prawa frakcję antywspólnotową. Pozostali magnaci poparli Marca z powodu jego nowego stanowiska i logicznej argumentacji. I Paul przegrał. - Fury musi być zachwycony!... Do diabła z Markiem. - Bzdura. Marc tylko bronił swoich zasad. Ja sama darzę Rebeliantow pewną sympatią. Nie prosiliśmy o Wielką Interwencję. Imperium musiało zaciągnąć nas siłą do swojej konfederacji. A kiedy wyraziliśmy na to zgodę, na początku nikt nie wspomniał otwarcie o tym, Ŝe będziemy musieli przyłączyć się do Wspólnoty. - PrzecieŜ to było oczywiste, a biorąc pod uwagę, Ŝe ludzie odznaczają się znacznymi metazdolnościami, nawet konieczne, Luce. Poświęciłem metapsychologii całe moje Ŝycie i uwaŜam, Ŝe w końcu musimy przyłączyć się do Wspólnoty. Gdybym był częścią sieci Ŝywczłiwych, zrośniętych umysłów, nie obawiałbym się tak przyszłości. Zresztą równieŜ Sewy czy Adrien, czy reszta Rebeliantów teŜ by się jej nie lękali. - Ale egzotycy nie potrafią nam dokładnie wyjaśnić, jaki wpływ wywrze na nas Wspólnota. - W głosie Lucille brzmiał niepokój. - Wspólnota jest jednym z zasadniczych celów ludzkiej ewolucji. Tak przynajmniej twierdził Teilhard de Chardin i wielu innych filozofów. Jednak nie będzie to niszcząca duszę mentalność ula, której boją się jej przeciwnicy. Znam zbyt wielu mądrych, dobrych, indywidualistycznych Zrośniętych egzotyków, by w to wierzyć. Czy ktoś oskarŜy dobrego, starego Freda i Minnie, Ŝe są zombi? Albo Dota’efoo Alk’ai i jej posłusznego męŜa? Słodki Jezu - przecieŜ cała rasa Gi jest dowodem przeciwko traktowaniu Wspólnoty jako jednego zintegrowanego umysłu!
- Czy wiesz, Ŝe w zeszłym tygodniu wspólną „zabawę” wujowi Rogiemu i Ŝe wuj - NiemoŜliwe! Lucille zachichotała i wzięła męŜa - Opowiem ci całą tę historię. Ale tego ślicznego szynku i napij się ze mną Krzaka”
pewien Gi zaproponował o mało nie uległ? pod rękę. najpierw zaprowadź mnie do wspaniałego „Czarnego
- Cokolwiek zamierzasz, nie wywieraj mentalnego wpływu na konie-roboty - Luc ostrzegł swego braciszka. - Są nafaszerowane pluskwami i kaŜde dotknięcie PK lub kreatywności spowoduje dyskwalifikację gonitwy. - Rozumiem - odparł Jack. Ścisnął w ręku pokwitowanie, które dał mu poltrojański bukmacher, ubrany w zabawny pomarańczowy strój i zielony kapelusz. - Zakłady zawiera się na podstawie fikcyjnych, przypadkowych informacji dostarczonych na płytce. Dowiesz się z niej o minionych dokonaniach konia, jego tak zwanym pochodzeniu i innych jego cechach. Wybór przyszłego zwycięzcy jest dość skomplikowany, ale juŜ rozwiązałem to równanie. ZwycięŜy Tipperary Tensor, choć zakłady na niego przyjmowane są w stosunku 30 do 1. - Zobaczymy, mądralo - burknął Luc. Sam postawił na faworyta Shillelagha Spriga. Mechaniczne koniki z poltrojańskimi dŜokejami stały na starcie, parskając i grzebiąc kopytami. Na dźwięk dzwonka pomknęły do przodu wśród krzyków i oklasków tłumu. Wzbijały obłoki kurzu i poruszały się tak realistycznie jak Ŝywe zwierzęta. Początkowo Shilleagh prowadził o dwie długości. Tipperary Tensor był trzeci na zakręcie, a potem na prostej spadł na czwartą pozycję. Drugi numer, Knockmealdown, zaczął wyprzedzać Shilleagha, ale właśnie wtedy Tipperary Tensora wyprowadził go ze zwartej grupy na czele wyścigu i strzelił z bata. Widzowie jednocześnie krzyknęli z zaskoczenia, gdy biegnący dotychczas w tyle koń nagle ruszył do przodu, minął numer trzy, Wild Oskara, i zaczął przyśpieszać na ostatniej prostej. Tipperary Tensor, Knockmealdown i Shilleagh Sprig pędziły tak szybko, Ŝe w oczach widzów ich nogi rozmywały się w niewyraźne smugi, ale szły łeb w łeb. Jednak na finiszu Tipperary wysunął się do przodu i zwycięŜył o pół długości. - Mówiłem ci, Ŝe tak będzie - powiedział zadowolony z siebie Jack. Zawiedziony Luc tylko mruknął z niezadowoleniem i podarł swój kwit - WywyŜszanie się ponad kogoś, i to jeszcze w jego obecności, jest wstrętne. Skruszony Jack natychmiast zaproponował bratu, Ŝe wyjaśni mu, jak obliczył, który koń zwycięŜy. - Tak naprawdę to nie ma znaczenia - odparł Luc. - Chodzi tylko o to, Ŝebyś nauczył się grzeczności i uprzejmości. MoŜesz sobie być wyjątkowo bystry i utalentowany, ale jeŜeli zachowujesz się jak matoł, to albo jesteś bezmyślny i niedojrzały, albo działasz agresywnie świadomie lub podświadomie. W obu wypadkach ludzie będą cię unikać. - Ale Marc często traktuje mnie niegrzecznie - i innych teŜ - a nikt go nie unika. Ludzie mogą gniewać się na Marca, a jednak go podziwiają. Wiem o tym, bo ze mną jest tak samo. - Marc jest inny - odparł Luc z goryczą. - W nim jest magia. Nie musi postępować zgodnie z zasadami, ale my, pozostali nieszczęśnicy, powinniśmy ich przestrzegać, jeŜeli chcemy być w dobrych stosunkach z rodziną, przyj aciółmi, kolegami... - Luc, o co ci chodzi z tą magią? - Jack aŜ się zachłysnął z zachwytu. - Czy czary to rodzaj superkoercji? Otwórz swój umysł, Luco, i pozwól mi to przeanalizować! NIE!... Och, moŜe później. Wiesz, Ŝe jestem o niego zazdrosny, a poza tym Ŝywię do niego inne mieszane uczucia, których jeszcze nie mógłbyś zrozumieć. Szli powoli do stanowiska bukmachera, by odebrać wygraną Jacka, a na torze z kaŜdą chwilą robiło się coraz tłoczniej. Jack zatrzymał
się nagle i stał, patrząc na grupę otaczającą Tippery Tensora i jego dŜokeja, których właśnie dekorowano zielonymi goździkami i pomarańczowymi rozetkami. - Spójrz! Tam jest czterech przyjaciół Marca. Mogę im powiedzieć, Ŝe wygrałem? - entuzjazmował się Jack. - Jeśli musisz - zezwolił z udawaną obojętnością Luc. - Ale nie zaleŜy mi na ich towarzystwie. Ten Bum-Bum Laroche to ordynarny barbarzyńca, a Pete Dalembert jest nieuprzejmy i wyniosły. - Marc zamierza mianować Pete’a na stanowisko Naczelnego Kierownika swojego nowego prywatnego laboratorium cerebroenergetycznego - poinformował niedbale Jack. - A Shig Morita zajmie się produkcją. - Co takiego?! - Luc osłupiał. Chwycił braciszka za ramię i zaciągnął go do pokoiku za siodlarnią. - Marc opuszcza Dartmouth College? - Słyszałem, jak rozmawiał telepatycznie ze swoimi kolegami. Mieli podniesione zasłony mentalne, ale łatwo zdołałem je ominąć. Dartmouth College zbyt długo grozi ograniczeniem jego badań CE. Marc ma tego dosyć. Poprosił Alexa Maniona i Bum-Buma, Ŝeby teŜ z nim pracowali, lecz oni powiedzieli, Ŝe mąjąteraz co innego do roboty, ale przyłączą się do Marca później. - Ale, do wszystkich diabłów, co Marc zamierza, zrobić? Gdzie będzie pracował? - Ma dość pieniędzy ze swojego funduszu powierniczego. Zaraz po powrocie na Ziemię zamierza przenieść projekt El5 do pewnego miejsca w pobliŜu Seattle. Mam nadzieję, Ŝe nadal pozwoli mi pomagać przy modyfikacji wzmacniacza. Mam naprawdę świetny pomysł na ulepszenie SWICOMU. - To wywoła wielkie zamieszanie w rodzinie i poza nią zmartwił się Luc. - Lepiej nie mów nikomu o planach Marca. Niech sam to ogłosi, kiedy będzie gotowy. - I niech wszystko spadnie na niego! - dodał w myśli. Twarz Jacka wydłuŜyła się. - Będzie miał kłopoty? - Zapamiętaj tylko to, co ci powiedziałem. No, chodź, odbierzmy twoją wygraną. MoŜe jeszcze raz postawić u innego bukmachera. Pewnie zaraz cię dopadną, ale zanim cię stąd wypłoszą, zdołamy wygrać przynajmniej raz. Atoning Unifex usilnie namawiał swoich kolegów Nadzorców, Ŝeby przyszli na bal z okazji Dnia św. Patryka, obiecując, Ŝe będzie miał nieoczekiwane i waŜne zakończenie. Oczywiście Lylmicy mogli nadzorować wszystko ze swojej własnej enklawy, ale ich przywódca nalegał na osobiste uczestnictwo. Zgodzili się więc przywitać poltrojańskie ciała i pseudoirlandzkie kostiumy jak prawdziwi członkowie tej rasy. Tak jak poprzednio, Noetic Concordance i Asymptotic Essence przybrali kobiece postacie, a Homologous Trend i Eupathic Impulse stali się męŜczyznami. Poltrojańskie ciała były tak podobne do ludzkich, które juŜ kiedyś nosili, Ŝe czuli się w nich względnie wygodnie. - Bawcie się dobrze - powiedział Atoning Unifex - i wypatrujcie oszustów. - Po czym wycofał się Omega wie gdzie. Jego czterej towarzysze przyjęli to z rezygnacją, ale jednocześnie byli zaintrygowani. - A co to miało znaczyć? - spytał zrzędliwie Impulse. Noetic Concordance poprawiła kędziory pomarańczowej peruki, które zaplątały się w złoty kolczyk. - Na pewno się dowiemy. Nie sądzicie, Ŝe stwory tworzące Hydrę mogły być dostatecznie aroganckie, by wtargnąć na Planetę Konsylium? - Na PierwsząEntelechię! Chyba Ŝartujesz! Niebieskawofioletowe policzki ślicznej Asymptotic Essence zbladły do koloru lawendy. - JeŜeli te potwory są tutaj, lepiej ich poszukajmy i sprawdzimy, co knują - powiedział Homologous Trend. - To znaczy, jeśli zdołamy je znaleźć. Diabelnie zręcznie ukrywają się za zasłonami mentalnymi. - Co z tego, Ŝe ich znajdziemy, skoro Unifex zabronił nam się
wtrącać? - westchnął Eupathic Impulse. - Jest to tak denerwujące, Ŝe nie chce mi się nawet obserwować sytuacji. Popatrzę, gdy juŜ rozwidlenie będzie bliskie. - Dostrzegam oznaki potwornego załamania w krzywej noogenetycznej - zauwaŜyła złowrogo Essence. - Nie lubię wieszczyć katastrof, ale... zobaczcie sami. - Przekazała im skomplikowany wykres prawdopodobieństwa. Homologous Trend zmodyfikował te równania tak, by wynik był szczęśliwszy i trochę się uspokoił. - Hydry i Fury przewaŜnie przybierają bardzo atrakcyjny wygląd, a przez to mogą się okazać jeszcze bardziej szkodliwi niŜ pierwotnie przypuszczaliśmy. A moŜe jednak nie. Zawsze istnieje szansa, Ŝe czynnik, który wprowadzili, w paradoksalny sposób raczej przybliŜy rozszerzenie Protokołu Wspólnoty niŜ spowoduje jego dezintegrację. - MoŜemy tylko ufać osądowi Unifexa - oświadczyła Concordance. - Jest o tyle od nas starszy i mądrzejszy. - I kapryśny - mruknął zgryźliwie Impulse. - No, dobrze. Chodźmy do szynku. Kiedy tylko się. tam znaleźli, natychmiast wciągnięto ich do wyjątkowo energicznie pląsającej grupy. Wirując i podskakując z ludźmi, Gi i prawdziwymi Poltrojanami, niespodziewanie wpadli w świetny humor. Gdy muzyka ucichła, a dudziarze i skrzypkowie ukłonili się i wymknęli, by się pokrzepić, czwórka Lylmików klaskała równie entuzjastycznie jak pozostali tancerze. Później chwiejnym krokiem podeszli do stołu przed jakąś tawemąi zamówili zielony likier miętowy. - Jakie to dziwne - zauwaŜyła Noetic Concordance - Ŝe taka rytmiczna, powtarzająca się aktywność fizyczna moŜe sprawiać przyjemność tak wielu róŜnym rasom. - No, cóŜ, my sami, w naszych lylmickich postaciach, moŜemy dla przyjemności rezonować, choć niektórzy uznaliby to za dziecinadę zauwaŜyła Eupathic Impulse. - To nie to samo - zaprzeczyła Asymptotic Essence. - Rytmiczne nieregularności i zmieniające się tempo tańca mają własny urok. Puściła oko do swojego partnera. - Wiesz, ty naprawdę świetnie tańczysz. - To ty jesteś wzorem zręczności. - Homologous Trend odwzajemnił komplement z wymuszonym śmiechem. Noetic Concordance wypiła tyczek przesłodzonego likieru. Smakował jej, bo w poltrojańskim ciele miało się poltrojański gust. - Taniec z partnerem płci przeciwnej, nawet jeśli przejawia on więcej entuzjazmu niŜ biegłości, teŜ sprawia jakąś dziwną przyjemność - stwierdziła. Homologous Trend z ironicznym uśmieszkiem wypił za jej zdrowie. - Czy któreś z was wyczuło ukryte Hydry? - zapytał Eupathic Impulse. Otrzymał przeczące odpowiedzi. - A moŜe istotę zwaną Fury? Koledzy znowu pokręcili głowami. Jak do tej pory oscylacje w strukturach mentalnych wszystkich istot, z którymi się zetknęli, były całkowicie Ŝyczliwe. - Tam jest ten chłopiec, Jack - odezwała się Essence, wskazując go ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy. - KrąŜy ze swoim wujem Rogim, bo Luc poszedł się zabawić ze starszymi. Pomimo straszliwej mutacji to dziecko wydaje się zdrowe psychicznie. Cieszę się, Ŝe rodzina zabrała go na Planetę Konsylium, by Quincunx mógł mu się przyjrzeć. - Oglądając go doznaję najdziwniejszego ze znanych mi uczuć przyznała Noetic Concordance. - Ten potęŜny młody umysł jest nieświadomy, Ŝe go obserwujemy, a przecieŜ wydaje się... taki nam bliski. - Wiem, co masz na myśli - odparł cicho Homologous Trend. Concordance przywołała pamięciowy obraz tego przeŜycia i wszyscy zbadali je jeszcze raz. - Czy jedynie ja doświadczyłam przyjemnej powtórki Czasu Fa, gdy przyglądałam się temu niedojrzałemu człowiekowi? - Ja ją poczułem - oświadczył Trend. Essence tylko spochmurniała, chwyciła w pokryte emalią szpony
zielony precelek i zaczęła go pogryzać w zamyśleniu. - To ciekawe - powiedział Impulse. - Bardzo ciekawe. JeŜeli dobrze sobie przypominam, nie ma Ŝadnego fizycznego podobieństwa między nowo generowanym Lylmikiem i tym nienormalnym Jackiem. - Nie - zgodziła się z nim Concordance. - A przecieŜ ze wszystkich istot ludzkich - ze wszystkich innych ras - tylko ten chłopiec przypomina jednego z nas swoją podstawową strukturą mentalną. Na przykład ta dziewczynka, Dorothea Macdonald, ma suboperanckie metazdolności równie wielkie jak Jack, ale jej wzory mentalne są czysto ludzkie. Uczucia i postępowanie Jacka są ludzkie, ale myśli on inaczej niŜ ludzie. Asymptotic Essence aŜ jęknęła ze zdumienia. - CzyŜbyś sugerowała, Ŝe fizycznie Lylmicy byli kiedyś podobni do pozbawionego ciała mózgu Jacka? A moŜe odwaŜysz się na jeszcze śmielsze porównanie? - Oczywiście, Ŝe nie - odparła Concordance. - śaden z członków naszej staroŜytnej rasy nie pamięta, jakie były początki gatunku, a takie spekulacje są bezuŜyteczne. Mimo to moŜna zadać sobie pytanie, jakie więzi łączą młodego Jacka, prochronistycznego mutanta, najniezwyklejszy umysł, jaki kiedykolwiek wydała jego rasa, z nami... i z resztą ludzkości. - Nie potrafię jeszcze na nie odpowiedzieć - powiedział Trend i wychylił do końca likier miętowy. - Ale na pewno mogę snuć własne przypuszczenia. Przez jakiś czas siedzieli nie komunikując się ze sobą. Skanowali tylko otoczenie i delikatnie sondowali umysły, które przestawały się osłaniać w miarę jak zabawa stawała się coraz głośniejsza. Powietrze wypełniło się kakafoniczną paplaniną. Nawet Simbiari się odpręŜyli i część z nich, oszołomiona nadmierną ilością nasyconej kwasem węglowym wody, ociekała szmaragdowym śluzem i zrzucała go na kępy białej koniczyny. Maszerująca gromada ludzi w kiltach, pod wodzą oblanego potem Rory’ego Muldowneya dwukrotnie okrąŜyła plac grając „Amran na bFiann”, „Garryowen” i „Piłka Micka McGilligana”. Błyszczący frak z zielonego atłasu i sięgające kolan pludry, które nosił Kierownik Planetarny Hibernii, trochę się pogniotły, kapelusz zaś przekrzywił zawadiacko, a mimo to Rory Muldowney wyglądał naprawdę okazale. Był bowiem wysokim, barczystym męŜczyzną z niewielkim tylko brzuszkiem i miał zgrabne nogi, które uwydatniały białe jedwabne pończochy. Kiedy parada się skończyła, znowu zagrano do tańca. Ludzie i Poltrojanie wybuchnęli gromkim śmiechem, gdy ustawieni szeregiem Gi w ufarbowanym na zielono sztucznym upierzeniu i w zabawnych kapeluszach wykonali parodię irlandzkiego tańca na nutę „Czuwanie przy zwłokach Finnegana”. Ci wysocy hermafrodyci tańczyli i przytupywali wielkimi ptasimi stopami, mrugali szelmowsko olbrzymimi oczami i zakończyli pląsy wywijając zewnętrznymi genitaliami, za co otrzymali burzliwe oklaski. W „irlandzkiej” wiosce pierwsza para Rebeliantów-spiskowców, Annushka Gawrys i Owen Blanchard w otoczeniu triumfującej gromady podobnie myślących magnatów świętowała odrzucenie zakazu działalności ich frakcji. O dziwo, Annushka przyszła na zabawę w towarzystwie swojej starej matki, pionierki metapsychiki, Tamary Sachwadze. Tamara nie poddała się kuracji odmładzającej. Przez cały wieczór ta dystyngowana stara dama odbierała hołdy tłumu zwolenników. Teraz towarzyszyli jej Davy MacGregor, jego siostra Katharine, poltrojańscy magnaci Fritiso-Prontinalin i Minatipa-Pinakrodin, nowa Kierowniczka Okanagonu, Patricia Castellane, oraz lekko zdyszany gość honorowy, popijający z prawdziewgo kufla Waterforda czysty, nie rozcieńczony Tullamore Dew. Z jakiegoś powodu Paul Remillard przybył na ostatnią zabawę tej sesji Konsylium w towarzystwie kolejnej przyjaciółki. Czworo Lylmickich Nadzorców obserwowało ze wzrastającym zainteresowaniem, jak miesza się z tłumem. Jego twarz rozjaśniał jemu tylko właściwy, uroczy uśmiech. Wyglądał wspaniale w opalizującym karmazynowm garniturze. Powoli zdąŜał w stronę Tamary.
Jakiś przebrany za słuŜącego Poltrojanin podszedł do stołu Lylmików. - Czy Ŝyczą sobie państwo jeszcze jedną kolejkę likieru? zapytał. - W tawernie jest whisky, ciemne piwo angielskie ale, słaby i mocny porter, miód pitny i zielone piwo. A jeśli macie dość trunków, mogę wam podać specjalność zakładu! (Oczywiście wszystko pochodzi z centralnego magazynu Ŝywnościowego Planety Konsylium, ale zadaliśmy sobie wiele trudu, by zaprogramować autentyczne irlandzkie potrawy!) Sąsandwicze z wołowiną nasiąkniętą smacznymi azotynami, ostra zupa zaprawiona korzeniami i dubliński wątłusz z gorącymi naleśnikami, irlandzki gulasz, pieczone ziemniaki z kapustą i marynowany łosoś. Jeśli macie ochotę na słodycze, mogę polecić kilka rodzajów deserów, a wśród nich krem agrestowy, cętkowany pies, ciastko ponczowe lub piankę z algami. - Cętkowany pies? - mruknęła niespokojnie Essence. Kobold o purpurowej twarzy wybuchnął śmiechem. - Na Boga, to tylko ciastko z rodzynkami. - Chyba nie strawiłbym tak solidnego posiłku - mruknął Trend. - Prosimy tylko o ciemne piwo i algi - zdecydowała Noetic Concordance. Sługa skinął głową i po chwili wrócił z drinkami i miską pełną wodorostów. Dwaj dudziarze i muzyk grający na prawdziwych organkach zagrali dziarską wersję „Irlandzkiej Praczki” przed tawerną i wielu gości wyszło tańczyć na ulicy. - Moglibyśmy siedzieć tu wygodnie przez resztę wieczoru w oczekiwaniu na mające nastąpić kulminacyjne wydarzenie, które obiecał nam Unifex - powiedział Eupathic Impulse. - W Ŝadnym wypadku! - oświadczyła Essence. Wstała i podała rękę partnerowi. - Zatańczmy! - Wuju Rogi, naprawdę chciałbym tu jeszcze zostać zaprotestował Jack. - Wkrótce coś się wydarzy. Jestem tego pewien. - Jest późno, Ti-Jean - odparł Rogi. - Miałeś dość, i ja teŜ. Starzec uszczypnął się w nasadę nosa i zacisnął powieki, bo walczył z bólem głowy. - Nie powinienem był wypić tyle samogonu po tym meczu hokeja na trawie. To paskudztwo atakuje podstępnie. Najpierw wspaniałe samopoczucie, a potem kopniak w głowę. Jack przezornie milczał. Wiedział, Ŝe nie wolno mu zaproponować kuracji redaktywnej. Wuj Rogi nigdy nie pozwalał nikomu zajrzeć do swojej głowy. Minęli tawernę, przed którą goście tańczyli na ulicy, a potem wsiedli do pierwszego napotkanego pozłacanego wózka. Kiedy woźnica trzasnął z bata i ruszył w stronę kolejki podziemnej, Jack obejrzał się z nie skrywanym zainteresowaniem. - Zgadnij, kogo zauwaŜyłem, wuju Rogi! Tam tańczy czterech Lylmików przebranych za Poltrojan. - A niech mnie licho! - parsknął wujek. WytęŜył swoje niemal bezuŜyteczne dalekowidzenie, ale nie zobaczył niczego niezwykłego. Jesteś tego pewny? - O, tak! Co więcej, rozpoznaję ich sygnatury mentalne. NaleŜą do grupy, która wysondowała mnie zaraz po tym, jak tu przyjechałem. - Merdel Sondowali cię? Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? - Bo to nie bolało. Oni po prostu mnie sprawdzali. Zainstalowali mi blokadę pamięci, ale zdołałem ją usunąć. Z prawdziwym zainteresowaniem wysłuchałem ich dyskusji o moich metazdolnościach. Czy wiesz, Ŝe jest jeszcze jedno dziecko, które prawie mi dorównuje? To dziewczynka z Kaledonii. Nazywa się Dorothea Macdonald. Nadal nie jest całkowitą operantką, ale Lylmicy powiedzieli, Ŝe kiedyś będzie. Chciałbym polecieć na Kaledonię i ją poznać. - MoŜe jeśli nauczysz się grzecznie zachowywać i trzymać się z dala od kłopotów, dziadkowie cię tam zabiorą. - PrzecieŜ przez cały czas byłem grzeczny - nalegał Jack. Nawet nie szukałem garnka ze złotem, chociaŜ od początku wiedziałem, gdzie jest schowany. Ale gdybym zagarnął jedyną nagrodę tylko dlatego, Ŝe dysponuję wielkimi metazdolnościami, okazałbym się chłopcem próŜnym i godnym pogardy. Inaczej rzecz się miała z
wyścigami, bo wtedy inni teŜ mieli szansę na wygraną. Rogi parsknął śmiechem i poklepał Jacka po ramieniu, a potem zaciągnął go na stację. - Dobrze się spisałeś, Ti-Jean. Uczysz się. Niewielu gości miało ochotę opuścić zabawę przed jej zakończeniem. Wśród małej grupki pasaŜerów, czekających na przystanku kolejki podziemnej, zobaczyli czterech przyjaciół Marca: Alexa, Pete’a, Shiga i Bum-Buma. - JuŜ wyjeŜdŜacie? - zdziwił się Rogi. - Mam zostać na noc u Freda i Minnie z wami i z wujem Rogim pisnął Jack. - Właściwie to my jeszcze nie wracamy do poltrojańskiego domudrzewa - powiedział Alex Manion. Jego zasłona mentalna, podobnie jak u jego kolegów, była szczelnie zamknięta. - Właśnie odbywa się jeszcze jedna zabawa, w węŜszym gronie, na którą chcemy wpaść. - Tylko dla dorosłych. Zobaczymy się później - dodał Bum-Bum, puszczając oko. - Cała czwórka wsiadła do kapsuły udającej się do ludzkich enklaw. Kiedy odjechali, Jack powiedział spokojnie: - Jadą do Marca, ale obiecałem Lucowi, Ŝe nikomu nie powiem dlaczego. - To jakiś spisek, co? Przypuszczam, Ŝe cały ten gang zamierza przejść na stronę Rebeliantów. - Och, nie! - zaprzeczył chłopiec. - Wcale nie. Proszę, nie snuj dalszych przypuszczeń, wuju Rogi. Naprawdę nie mogę ci powiedzieć, a zgrzeszyłbym, gdybym skłamał. - Nigdy nie powiodę cię na pokuszenie - odparł z irytacją Rogi. - Toi, t ‘es un vrai p ‘tit Saint Jean le Desincarne! (Prawdziwy z ciebie mały św. Jack Bezcielesny!) Nadjechała kapsuła, wsiedli więc i pojechali do domu Freda i Minnie. Paul Remillard nachylił się uprzejmie nad pomarszczoną ręką Tamary Sachwadze. Pionierka metapsychologii miała teraz sto pięć lat. Ubrana była w szykowny strój z samodziału, białą bluzkę z wysokim kołnierzykiem spiętym piękną kameą. Staroświeckie okulary o grubych szkłach sterczały na czubku jej zadartego nosa, a śnieŜnobiałe włosy miała krótko obcięte. Przez cały ten wieczór królowała pod posągiem św. Patryka, siedząc w zmotoryzowanym fotelu. Towarzyszyły jej wnuki, Gael i Alan Sachwadze. Wielki szacunek okazywali jej zarówno Rebelianci, jak i lojaliści Imperium. Dzięki operanckiej etykiecie Paul nie musiał się przedstawiać, kiedy stara dama wyciągnęła do niego rękę i telepatycznie poprosiła, by do niej podszedł. Paul po prostu otworzył umysł, ujawniając swóją toŜsamość na wypadek - bardzo mało prawdopodobny - gdyby go nie rozpoznała, i rzekł: - Wielki to dla mnie zaszczyt, Ŝe mogę wreszcie spotkać panią osobiście, Madame Sachwadze. Mam nadzieję, Ŝe podobała się pani wizyta na Planecie Konsylium. - Pierwszy Magancie - zaprotestowała w standardowym angielskim, lecz z wyraźnym obcym akcentem. - Proszę mi mówić po imieniu, a ja będę nazywała pana Paulem. To moja pierwsza - i prawdopodobnie ostatnia! - wizyta w tym zdumiewającym miejscu. Wasze wspaniałe międzyrasowe ciało ustawodawcze wywarło na mnie wielkie wraŜenie i jednocześnie mnie oszołomiło. - Nie panuje w nim tak wielki nieporządek jak się zdaje! odparł ze śmiechem Paul. Tamara z niedowierzaniem pokręciła głową. - Nadal mnie dziwi, Ŝe ludzkość i pięć egzotycznych ras mogą ze sobą współpracować w rządzie galaktycznym. Widzisz, ja jeszcze pamiętam spektakularny upadek mojego nie istniejącego juŜ Związku Radzieckiego, który próbował zjednoczyć mnóstwo róŜnych ludzkich grup etnicznych, narzucając im idealistyczną filozofię. To się nie udało. ZwycięŜyła słabość ludzkiej natury i nawet pojawienie się wyŜszych mocy mentalnych nie ocaliło nas przed wojną domową. Z tego, co usłyszałam podczas tej wizyty, obawiam się, Ŝe coś podobnego moŜe w
przyszłości czekać wasze Imperium Galaktyczne. - Nonsens, mameńka - wtrącił Davy MacGregor. - Sytuacje te są nieporównywalne. - Chudy, ciemnowłosy Kierownik Ziemi nosił szkocki strój swojego klanu. Jego siostra Katharine, która miała teraz na sobie długą suknię balową naśladującą modę z czasów Regencji, z przerzuconą przez ramię szarfą w kratę MacGregorów, wyszła za Ilję, syna Tamary. Ich dziećmi byli nie tylko Gael i Allan, lecz takŜe Masha MacGregor-Gawrys. Davy i Katharine stracili matkę w tragicznych okolicznościach na długo przed Wielką Interwencją i od lat właśnie Tamara otaczała ich matczyną miłością. Davy MacGregor był nastawiony optymistycznie. - Zanim ludzkość doczeka się swojej Liczby Zrośnięcia i podejmie ostateczną decyzję w powszechnym głosowaniu, trzeba wyjaśnić związane ze Wspólnotą nieporozumienia. Mamy na to co najmniej dwadzieścia lat - powiedział. Maleńka stara dama przechyliła głowę na bok i z zainteresowaniem wpatrzyła się w twarz Paula. - A co ty o tym myślisz? Czy to będzie takie łatwe? - Mam nadzieję, Ŝe Davy się nie myli - odparł po dłuŜszej chwili Pierwszy Magnat. - Większość ludzkich magnatów i obdarzonych mocami metapsychicznymi członków naszej rasy wierzy, Ŝe Wspólnota wywrze tylko dobroczynny wpływ na nasze ewolucję mentalną. Jednak wielu nonoperantów obawia się, Ŝe narazi to na szwank niezaleŜność jednostki i sprawi, iŜ operanci będą w mniejszym stopniu myśleli jak ludzie. Tak zwana frakcja operantów-Rebeliantów równieŜ jest przeciwna Wspólnocie i ich liczba powoli rośnie. Osobiście jestem przekonany, Ŝe my, lojaliści Imperium, musimy obalić tezę Rebeliantów i ufam, Ŝe w końcu zwycięŜymy. Pomysł odseparowania Państwa Ludzkości od reszty Imperium jest absurdalny. Tamara zwróciła się do pary Poltrojan odzianych w dziwaczne niby-irlandzkie stroje. Uśmiechy zniknęły z miłych twarzy Freda i Minnie, a ich rubinowe oczy zamgliły się lekko. - Wy oboje jesteście przykładem Wspólnoty - powiedziała stara dama. - Gdyby jednak tak się stało - gdyby uchwalono Prawo o Separacji - czy Imperium Galaktyczne pozwoli ludzkości iść dalej samotnie? Minnie próbowała grać na zwłokę. - Prawdę mówiąc Konsylium nigdy nie rozpatrywało takiej moŜliwości. - Po pierwsze sam pomysł przyjęcia ludzkości do Imperium juŜ na początku spotkał się z powaŜnym sprzeciwem - powiedział ponuro Fred. - Wasz gatunek musi przejść długą drogę, zanim osiągnie poziom dojrzałości psychicznej i społecznej, którąmająjuŜ Zrosłe rasy. To prawda, Ŝe Simbiari równieŜ są niedoskonale włączeni do Wspólnoty, ale oni nigdy nie byli szczególnie agresywni - lecz po prostu niewraŜliwi - a ich umysły gładko Zrastają się w jedną Całość. Jeśli chodzi o ludzkość, zawsze istniało niebezpieczeństwo fundamentalnej niekompatybilności. - My, Poltrojanie, na początku byliśmy w dość podobnej sytuacji - dodała Minnie. - Tak jak wy, ludzie, mamy drapieŜną przeszłość, którą pokonaliśmy ogromnym mentalnym wysiłkiem. Bez wątpienia dlatego czujemy dla was tak duŜą sympatię. Patricia Castellane, niedawno mianowana Kierownikiem Planetarnym Okanagonu, przemówiła ostro: - Ale wasza przyjaźń nie sięga tak daleko, abyście pokazali nam dokładnie, jakie skutki pociąga za sobą Wspólnota! Na twarzach Freda i Minnie malowało się zmartwienie. Poltrojanka odpowiedziała: - Wspólnoty nie sposób zademonstrować, Patricio. MoŜna jej tylko doświadczyć. Pod pewnym względem moŜna ją porównać do sposobu, w jaki istoty dwupłciowe zakochują się w sobie. śaden opis nie jest w stanie adekwatnie przedstawić tej rzeczywistości. MoŜna tęsknić do Wspólnoty, być względem niej obojętnym lub nawet jej się obawiać. Ale kiedy się do niej przyłączy, rezultatem jest niewytłumaczalne przekształcenie. - Tego właśnie się obawiamy: takiego przekształcenia, Ŝe
stracimy naszą toŜsamość - odrzekł Alan Sachwadze, znany członek frakcji Rebeliantów. - Nasze ja pozostaje nietknięte - oświadczył Fred - ale we Wspólnocie znika egocentryzm, tak samo jak potrzeba wrogiego działania przeciwko innym istotom. Zrozumcie, Ŝe nikt nikogo nie zmusza za pomocą koercji do zajęcia takiej postawy. Po prostu staje się niepojęta. - A co moŜe zrobić Zrośnięty ludzki operant, jeśli stanie twarzą w twarz z zagraŜającym jego Ŝyciu Nie-Zrośniętym człowiekiem? - zapytała Tamara. - Rozwiązać tę sytuację w pokojowy sposób - powiedział Paul Remillard. - Albo umrzeć? Pierwszy Magnat pochylił głowę. - Taka etyka znana jest rodzajowi ludzkiemu Zaciśnięte na kolanach ręce starej damy drŜały lekko, lecz zamknięty szczelnie umysł i nieruchoma twarz nie zdradzały jej uczuć. - Dawno temu, kiedy ludzcy operand zmuszeni byli ukrywać swoje moce mentalne ze strachu przed agresywnymi normalnymi, mój drogi, nie Ŝyjący mąŜ Jurij i ja wysłuchaliśmy nauk pewnego tybetańskiego lamy na ten właśnie temat. Lama powiedział nam, Ŝe agresja - a zwłaszcza agresywne uŜycie metazdolności - nie moŜe być moralnie zaakceptowana, i to niezaleŜnie od okoliczności. Do dnia swojej śmierci Jurij nie przyjął tych nauk. Widział za duŜo zła, które moŜna było zwycięŜyć tylko wykorzeniając je. Ja sama przez jakiś czas wierzyłam w filozofię biernego oporu - aŜ nam, operantom ze Związku Radzieckiego, kazano wybierać między walką o Ŝycie albo męczeństwem. - Wzruszyła ramionami. - Walczyliśmy i przeŜyliśmy. Czy postąpiliśmy źle? Paul wbił wzrok w jej niezgłębione ciemne oczy. Nie dostrzegł w nich koercji ani wyzwania, tylko bezgraniczną cierpliwość. - Tamaro, nasz świat się zmienił. Potworności, którym stawiłaś czoło, zniknęły na zawsze. Imperium Galaktyczne dalekie jest od doskonałości, ale większość form niesprawiedliwości, ucisku i biedy została usunięta. Istoty ludzkie - operanci i nonoperanci - mogą cieszyć się pełnią Ŝycia, szczęściem i... - Tak długo, jak ich wybór pasuje do Statutów Imperium! przerwał mu impulsywnie Alan Sachwadze. - Ale ludzka rozrodczość nadal jest licencjonowana, niektóre religie i pewne tradycyjne style Ŝycia pozostają zakazane, a migrację na planety kolonialne utrudniają surowe restrykcje. Wolność ludzkich operantów jest jeszcze bardziej ograniczona. Wymaga się od nas, Ŝebyśmy rozwijali jak najpełniej nasze moce mentalne, bez względu na to, czy chcemy tego, czy nie. MoŜemy teŜ zostać zmuszeni do wykonywania jakiegoś zajęcia lub zawodu, który uwaŜany jest za najkorzystniejszy dla Imperium - nawet jeśli przejawiamy skłonności w innym kierunku. - Ludzie zawsze akceptowali ograniczenia swojej wolności z istotnych i waŜnych powodów - odparł na to Paul. - Im bardziej skomplikowane jest społeczeństwo, tym bardziej ludzka jednostka musi się uginać przed wymaganiami wspólnego dobra. Etyka i moralność muszą ewoluować wraz ze społeczeństwem. A ty wszystko wiesz o etyce i moralności, prawda, chłoptasiu? odezwał się telepatycznie Kierownik „irlandzkiej” planety. Po raz pierwszy od chwili, gdy Paul przyłączył się do grupy otaczającej Tamarę, Rory Muldowney przerwał milczenie. Przemówił łagodnie, choć jego twarz zaczerwieniła się mocno, a w oczach błyszczało jakieś ukrywane uczucie. Podniósł wysoko kieliszek. - A więc piję za twoje zdrowie, Pierwszy Magnacie! Za zdrowie Paula Remillarda - przywódcy Państwa Ludzkości... straŜnika interesów ludzkiej rasy... źródła sprawiedliwości... nadzwyczajnego mąciwody. Slainte, Numerze Jeden! Dopilnujesz, Ŝebyśmy zostali bezpiecznie otuleni Wspólnotą, bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie, prawda, nasz drogi, szlachetny przywódco?! Z wszystkimi ludzkimi planetami i starą Ziemią na dokładkę! - Jednym haustem opróŜnił napełniony do połowy kieliszek, postawił go ostroŜnie u stóp posągu św. Patryka i stał chwiejąc się na nogach, w zielonym uroczystym stroju, z głową wciśniętą w ramiona, jak oszołomiony byk. Nie odrywał
przekrwionych oczu od Pierwszego Magnata. Paul zachichotał nerwowo. - Rory, jesteś pijany jak bela. Pozwól, Ŝe dam ci redaktywny zastrzyk, Ŝebyś mógł dalej wykonywać swoje obowiązki gościa honorowego w odpowiednim stylu. Kręcąc odmownie głową, Muldowney przyjrzał się obecnym z politowaniem. - Tak, na Boga, jestem zalany! Inaczej, skąd zebrałbym się na odwagę, by powiedzieć prawdę o szanowanym Pierwszym Magnacie ludzkości?! - podniósł głos do krzyku. - Posłuchajcie mnie wszyscy! Pozwólcie mi opowiedzieć o wielkim oddaniu Paula Remillarda dla naszej rasy... a zwłaszcza dla kobiet z naszego gatunku. Patricia Castellane zrobiła krok w jego stronę; jej twarz zbladła z lęku. Wydawało się, Ŝe się zderzyła z niewidzialną zaporą otaczającą Irlandczyka. Cofnęła się więc skonsternowana. Davy MacGregor podtrzymał ją, ale nie próbował interweniować. Ironiczny uśmieszek zadrŜał w kącikach jego ust. Tamara Sachwadze coś mruknęła w proteście. Kilka innych osób równieŜ zaprotestowało bez przekonania, wzmacniając jednocześnie swoje zasłony mentalne, by nikt nie odczytał ich myśli. Rory Muldowney zignorował ich wszystkich i otworzył szeroko ramiona w majestatycznym geście. Kontynuował swoją przemowę, wrzeszcząc na całe gardło i z całą mocą telepatii. Wokół niego hałaśliwi goście kolejno milkli z zakłopotaniem. - Pozwólcie, Ŝe wam opowiem, jak nasz Pierwszy Magnat za pomocą koercji odciągnął porządną kobietę od jej męŜa i dzieci! Oczarował ją, by później złamać jej serce, tak Ŝe mogła tylko umrzeć, a trwało to długo. Moja biedna Ŝona Laura Tremblay była Wielką Mistrzynią Kreacji. Dlatego kiedy Paul Remillard ją porzucił, poszła na wysokie zielone wzgórze na naszej Hibernii i poleciła kaŜdej kropli krwi w swoim ciele zamienić się w lód. Wyemitował do umysłów słuchaczy ten obraz, rodem z najgorszego koszmaru. Ciało nieszczęsnej Laury nie zamarzło natychmiast; gdy wydała rozkaz rozpoczęcia tego strasznego procesu, płyny w jej ciele zestalały się powoli, rozszerzając się w miarę jak zamarzały. W tłumie zabrzmiały okrzyki przeraŜenia i wstrętu, a wielu nadwraŜliwych Gi jęknęło cicho i straciło przytomność. - I taką ją znalazłem - ciągnął Rory, wymazując straszliwą wizję - zdeformowaną i martwą, cała jej uroda zniknęła wraz z jej umęczoną duszą. Nasz Pierwszy Magnat powiedział, Ŝe jest mu bardzo przykro. Przysłał śliczne kwiaty. Łzy spływały powoli po zarumienionej twarzy Kierownika Hibernii. - Nikogo nie moŜna było winić za to, co się stało. Tak powiedzieli. Burze miłosne wybuchają między nami, ludźmi, i po jakimś czasie cichną. Nikt nie moŜe nimi kierować - ani ja, ani moja Laura, a na pewno nie wielki Pierwszy Magnat Państwa Ludzkości. Ja jednak chcę, Ŝebyście wszyscy wiedzieli, co się stało. Pamiętajcie o tym, kiedy Paul Remillard mówi o etyce, moralności i dobru ludzkości. Ja będę pamiętał, a wraz ze mną dzieci, które dała mi Laura. Powiedziałem juŜ wszystko to, co miałem do powiedzenia. Beannachtai na Feile Pa-draig daoibh! śyczę wam wszystkim wesołego Dnia św. Patryka. Po chwili głębokiego milczenia goście zaczęli rozmawiać półgłosem. Niektórzy otwarcie płakali. Paul z posiniałą twarzą zrobił krok w stronę Irlandczyka. - Rory, na miłość boską... Nigdy nie skończył. Kierownik Hibernii mocnym prawym hakiem walnął go błyskawicznie w szczękę, tak Ŝe Pierwszy Magnat Państwa Ludzkości w Imperium Galaktycznym stracił przytomność. - Przypuszczam, Ŝe właśnie o to chodziło Unifexowi oświadczyła Asymptotic Essence. - Bez wątpienia - dodał Homologous Trend. - Będziemy musieli spędzić trochę czasu oceniając wszystkie niuanse tego wydarzenia - westchnął Eupathic Impulse. - Zawęźlenie
istnieje, jak implikował Atoning Unifex, ale moŜna powziąć usprawiedliwione podejrzenia, zanim wyciągnie się najbardziej oczywisty wniosek. 12 SEKTOR 15: GWIAZDA 15-000-001 [TELONIS1 PLANETA 1 [PLANETA KONSYLIUM GALAKTYCZNEGO] ROK GALAKTYCZNY: PIERWSZY 1-382-693 [10 AAARCA 2063] Był tam zupełnie sam, jak zaplanowała to Hydra, siedząc przy kominku z kubkiem gorącego rumu z masłem i periodykiem-płytką zaprogramowanym na wcześniejsze wydania jakichś publikacji o łowieniu ryb na muszki. Jego czterej przyjaciele dawno odeszli. Składniki poczwórnego potwora obserwowały go z zaciemnionego śniegomobilu zaparkowanego na drodze w Enklawie Alpejskiej o jakieś sto metrów od małej chatki o spiczastym dachu. Zaspy srebrzyły się w poświacie małego, zimnego, iluzorycznego księŜyca. Okna w większości pobliskich mieszkań były ciemne. Jestem gotowa. Cootymmyślisz Quint? Jest odpręŜony i tak podatny jak zawsze. Zapakował juŜ ekwipunek do jutrzejszej powrotnej drogi na Ziemię ale moŜe go wyjąć jeśli okaŜesz się dostatecznie przekonująca. Tylko mnie obserwuj! Wiem Ŝe mogę to zrobić a on niczego nie będzie podejrzewał jestem dla niego jeszcze jednąprzygodną znajomą ten egocentrycznyaroganckidrań... Ohoho! Widać Ŝe naprawdę jest w twoim typie Maddy! [RozdraŜnienie]. Ja lepiej bym sobie z nim poradziła. Jestem bardziej seksowna. Nie rozumiem dlaczego to Madeleine ma się zabawić. Ty? Poradzić sobie z najwyŜszym mistrzem? To diabelnie nieprawdopodobne Celinę zdusiłby cię jak karalucha gdybyś wyłamała się z metakoncertu. CZYWY2ZAMKNIECIESIĘDOCHOLERY? ...zmiękczyła go nasza TERAPIASENNA co to za wspaniały pomysł Fury’ego nigdy to mi/nam nie przyszło do głowy Ŝe i on będzie dostępny tą drogą. Naprawdę lubi cię Maddy. To krewniacze przyciąganie jest wyjątkowo silne. Zmiękł jeszcze zanim JA/My popracowałam /liśmy/ nad nim... a pod tym względem męŜczyźni są znacznie bardziej wraŜliwi niŜ kobiety. Nawet taki wyjątkowy męŜczyzna jak Marc nie moŜe całkowicie kontrolować swoich hormonów jak Wielki Wróg. JeŜeli to działanie spełni oczekiwania Fury’ego, wywrze druzgocący wpływ na równowagę psychologiczną Marca. Trzeba będzie wiele trudu by zmiękczyć tego drania ale to będzie dobry początek. Reszta nas połączy się z tobą w metakoncercie, by zatrzeć wszystkie ślady inwazji. AŜ do dnia kiedy JA/My odświeŜę/my mu wspomnienia. I skończymy z nim raz&nazawsze! JeŜeli mi się nie powiedzie jeŜeli mnie rozpozna lub nawet zda sobie sprawę co próbuję zrobić moŜe mnie zabić. Prawdopodobnie mógłby mnie spalić na popiół nawet swoją nie wzmocnioną kreatywnością. Tak. Byłaby to nieprzewidziana ale realna moŜliwość która nadal istnieje jeŜeli poczuje zagroŜenie dla swojej integralności nie moŜe dostrzec Ŝadnego niebezpieczeństwa aŜ będzie za późno. Postępuj wyjątkowo ostroŜnie. [Obawa]. Maddy, Quint ma rację bądź ostroŜna jeŜeli JA/ My stracimy ciebie najpotęŜniejszy składnik Hydry wtedy wielki plan Fury’ego będzie skazany na niepowodzenie. Nie martw się Parni wiem co robię tylko pilnuj Celinę kiedy sytuacja będzie trudna nie mogę pozwolić Ŝeby zwaliła mi się na głowę z nieprzemyślanym... Ja nigdy bym tego nie zrobiła BĄDŹ PRZEKLĘTA! Nie? Prawie schrzaniłaś nasze zadanie kiedy ten stary Kierownik
Okanagonu stracił panowanie nad sobą - tylko z powodu obŜarstwa jego energią witalną i musieliśmy rozwalić jego statek zamiast przełączyćsię&poźywić... To był przypadek... NIE MOśEMY SOBIE POZWOLIĆ NA WIĘCEJ TAKICH PRZYPADKÓW. Nie. Nie! NIE! Zrozum: w sferze fizycznej Fury zaleŜy od Hydry. JA/MY zaleŜymy od Fury’ego, gdyŜ dał nam Ŝycie i daje spełnienie. Hydra nigdy nie moŜe o tym zapomnieć! A teraz otwórz drzwi pojazdu Quint. Muszę wyjść. Poczuła muśnięcie dalekowidzenia Marca, gdy tylko weszła na ścieŜkę prowadzącą do jego chaty, ale zasady dobrego wychowania między operantami, których nie łączyła zaŜyła znajomość, zakazywały mu zwracania na nią uwagi, dopóki nie zastukała do drzwi. Na podwórku przed chatą Marca stał niesamowity bałwan, fanstastyczna kreacja zwana Dziwaczną Pętlą z oślepiających, splecionych spiralnych członków i wielu twarzy. Niczyje ręce nie mogły go ulepić: stworzył go umysł operanta. Marca? Małe stopki wydeptały teren wokół rzeźby. Wielki Wróg był tutaj, odwiedził starszego brata. Kobieta powstrzymała drŜenie. Upewniwszy się, Ŝe jej zasłona mentalna jest wzmocniona do najwyŜszych granic, zmusiła się do uśmiechu i sięgnęła po mosięŜną kołatkę. Marc otworzył drzwi. Miał kordialny wyraz twarzy i Ŝyczliwą aurę. - Witaj, Lynelle. Nie obchodzisz Dnia św. Patryka z naszymi małymi purpurowymi przyjaciółmi? - Obchody juŜ się skończyły. I to nie śpiewami, lecz gromem z jasnego nieba! Lepiej, zęby twoja rodzina ci o tym opowiedziała, chociaŜ... Przyszłam tu po to, Ŝeby Ŝyczyć ci bon voyage. Spotkanie z tobą było jednym z waŜniejszych wydarzeń mojego pierwszego pobytu na Planecie Konsylium. Marc uśmiechnął się szerzej. - Wejdź... jeśli nie boisz się skompromitować znajomością ze skandalicznym typem... Roześmiała się perliście. - To śmieszne. Nikogo nie oburzyła twoja przemowa oprócz kilku ponurych arcykonserwatystów. A oni po prostu ci zazdroszczą, poniewaŜ Lylmicy mianowali właśnie ciebie, dopiero co desygnowanego magnata, jedynym NajwyŜszym Metafizycznym Mistrzem Państwa Ludzkości. Marc wzruszył lekcewaŜąco ramionami. - Za ten honor i dwa dolce będę mógł sobie kupić figę z makiem w Enklawie Alpejskiej. NajwyŜszy mistrz nie ma Ŝadnej prawdziwej władzy politycznej. Pomógł jej zdjąć czarną aksamitną wieczorową pelerynę, a ona spojrzała na niego figlarnie przez ramię. - AleŜ ma, dobrze o tym wiesz. Kiedy najpotęŜniejszy metapsychiczny umysł z całej ludzkiej rasy wyrazi z naciskiem jakąś opinię, wszyscy go posłuchają. Gdy wypowiedziałeś się przeciwko wyjęciu spod prawa frakcji Rebeliantów, twoje słowa przechyliły szalę w Konsylium i pomogły odrzucić projekt Pierwszego Magnata. Kierownik Castellane powiedziała nam, swojemu personelowi, Ŝe ten karygodny projekt na pewno by przeszedł, gdyby nie twoja interwencja. Marc tylko wzruszył ramionami. Lynelle rozpięła długie czarne rękawiczki z koźlej skórki, zdjęła je, po czym poprawiła ekstrawagancką fryzurę w stylu mitycznej Gorgony. - Sama nie jestem Rebeliantką, ale wielu ludzi na mojej planecie naleŜy do nich i powinni mieć prawo wypowiadać otwarcie to, co myślą. Nazywanie zdradą róŜnicy zdań, próba zakazu publicznej dyskusji są oburzające. Równie dobrze moglibyśmy znów znaleźć się pod Panowaniem Simbiari. Pierwszy Magnat popełnił powaŜny błąd popierając ten projekt. Miała na sobie suknię w stylu empire z białego, przejrzystego
jak gaza jedwabiu z krótkimi bufiastymi rękawami i wszywkami haftowanymi srebrnymi i czerwonymi nićmi. Czarna wstąŜeczka z maleńką srebrną głową Meduzy okalała jej białą szyję. Razem podeszli do ognia. Zanim Marc zdąŜył przysunąć drugie krzesło, Lynelle Rogers z wdziękiem osunęła się na dywanik, ściągnęła czerwone pantofelki i ustawiła je tak, by przemoczone podeszwy wyschły. - Powinieneś odśnieŜać dróŜkę do twojej chaty, albo włączyć siatkę elektryczną, która stopi śnieg - powiedziała z wyrzutem. - Czy wiosna kiedykolwiek przychodzi do Enklawy Alpejskiej? - Przepraszam. Po to musiałabyś udać się do Edelweiss z drugiej strony naszych fałszywych szwajcarskich gór. Napiłabyś się czegoś ciepłego na rozgrzewkę? - Bardzo chętnie. Coś z alkoholem, proszę. Na dworze jest naprawdę zimno. - OdłoŜyła rękawiczki na bok. Marc przyniósł dwa czyste kubki, nalał do nich rumu z Jamajki, dodał słodkiego masła i kilka laseczek cynamonu. Później zdjął z paleniska parujący imbryczek i gołymi rękami chwycił uszko. - UwaŜaj! Poparzysz się! - krzyknęła. - Nic mi nie będzie. - Dolał wrzącej wody, pomieszał ją swoją PK i podał jej kubek. - Och... - roześmiała się przepraszająco. - Głupio z mojej strony. Oczywiście coś takiego jak rozpalony do czerwoności Ŝelazny imbryczek nie poparzy Największego Mistrza Kreatywności. Przypuszczam, Ŝe gdybyś chciał, mógłbyś wyjąć płonące polana z kominka. - Musisz mi wybaczyć to chwilowe naruszenie dobrych obyczajów. Hak do zdejmowania imbryczka spalił się przypadkiem, kiedy mój braciszek kręcił się tu w zeszłym tygodniu, a zapomniałem zamówić następny. Przez większość czasu staram się zachowywać jak przystało na cywilizowanego operanta. - Jaka szkoda - mruknęła przebiegle. Marc miał na sobie flanelową koszulę, dŜinsy i ozdobione paciorkami mokasyny, wsunięte na gołe stopy. Kiedy przygotował dla siebie drinka, Lynelle poklepała dywanik obok siebie. - Usiądź tutaj i powiedz mi, co będziesz robił teraz, gdy sesja Konsylium się skończyła. Ktoś wspomniał, Ŝe zamierzasz opuścić uczelnię i pracować nad swoim El5 w sektorze prywatnym. Marc usiadł tak, by móc patrzeć w płomienie, i sączył aromatyczny napój. - Równie dobrze mogę ci powiedzieć, bo to długo nie pozostanie tajemnicą. Rezygnuję z profesury w Dartmouth. Administratorzy i koledzy z wydziału zawsze uwaŜali mnie za dziwaka, który nie gra wedle zasad - a to jest prawdziwa obraza dla luminarzy ziemskich uczelni. Śmiertelnie przeraziły ich polityczne implikacje wzmocnienia wysokiej kreatywności. Trzęsą się ze strachu na myśl, Ŝe kreatywność jest najbardziej podstawową z mocy metapsychicznych, zdolną wywrzeć wpływ na wszystkie inne i Ŝe składa się na nią cały wachlarz metazdolności. Obawiają się, Ŝe jakiś wariat klasy galaktycznej moŜe jej naduŜyć, wywołując nową epokę lodowcową, modyfikując dryf kontynentów lub coś w tym rodzaju. Lynelle otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. - Czy to urządzenie ma taki potencjał? - Oczywiście, Ŝe nie. Nawet wzmocniony umysł najwyŜszego mistrza nie mógłby tego zrobić - jeśli byłby tak szalony, Ŝeby spróbować. To prawda, iŜ moŜliwe jest naduŜycie E15, ale tak samo moŜna postąpić z wieloma innymi skomplikowanymi urządzeniami czy procesami. - Na moim świecie znalazłbyś zupełnie inne nastawienie do twojego projektu - powiedziała cicho Lynelle Rogers. - Kierownik Patricia Castellane była zafascynowana, kiedy się o tym dowiedziała. Okanagon jest jedną z tych planet, których płyty kontynentalne wykazują wielkie anomalie - tak samo jak na Kaledonii, Eskval-Herrii i Satsumie. Wydaje mi się, Ŝe wysoko kreatywne CE mogłoby dopomóc w ustabilizowaniu litosfery planety i nie dopuścić do katastrofalnych wstrząsów - jeŜeli dostatecznie wielu operatorów klasy wielkich
mistrzów nauczy się właściwie posługiwać tym urządzeniem i złączy zgromadzoną przez siebie energię w metakoncercie. Marca zaskoczyły te słowa. - MoŜe nawet masz rację, ale nie przypominam sobie Ŝadnej publikacji w literaturze przedmiotu, która wspominałaby o cerebroenergetycznym metakoncercie. Moja własna praca nadal krąŜy wśród wydawców czasopism naukowych, którzy patrzą na nią z zawiścią. - My, mieszkańcy Okanagonu, nie jesteśmy prowincjuszami. Mamy wybitnych naukowców i uwaŜnie śledzimy te dziedziny badań, które mogą nam pomóc w przeŜyciu. Włącznie z twoją. - Nie miałem pojęcia, Ŝe śledzą mnie wasi szpiedzy zaŜartował. Ale Lynelle odpowiedziała śmiertelnie powaŜnie. - Złączona w metakoncercie kreatywność to zapewne następny krok po osiągnięciu limitów indywidualnego jej wzmocniena. MoŜna przypuszczać, Ŝe nie ograniczysz swojego El5 do Największych Mistrzów. - Oczywiście, Ŝe nie. Kreator klasy wielkich mistrzów mógłby bezpiecznie się nim posługiwać nawet teraz. Prawdziwe niebezpieczeństwo zagroziłoby tylko takiemu operatorowi, który nie umie się koncentrować lub znacznie przecenił swój talent kreatywny. Miną jednak lata, zanim moŜna będzie stworzyć programy metakoncetrów dla urządzeń CE. Na razie operand nadal działają po omacku, próbując odkryć tajemnicę myślenia chóralnego. W teorii prawdziwie wydajna kombinacja umysłów miałaby skutek synergetyczny: stworzyłaby całość potęŜniejszą od sumy poszczególnych składników. Lynelle wpatrywała siew migocące płomienie. - Tak, rozumiem to. - Ale nawet z niewieloma operantami będzie moŜna zastosować kreatywność CE do niewielkich modyfikacji geofizycznych. Siły sejsmiczne są delikatne i subtelne. śaden współczesny konwencjonalny nośnik energii lub materiał wybuchowy nie jest dostatecznie precyzyjny, by moŜna go było uŜyć do wywarcia odpowiednio zestrojonych i ukształtowanych nacisków, które unicestwiłyby w zarodku niebezpieczne trzęsienia ziemi lub powstrzymały niszczycielskie wybuchy wulkanów czy gejzerów. Ale wzmocniony umysł, pracujący jak inteligenrny, odpowiednio potęŜny skalpel laserowy, mógłby tego dokonać. Oczywiście jest to jedno z moŜliwych zastosowań kreatywności CE. MoŜna ją wykorzystać praktycznie do wszystkiego. - Zastanawiam się, dlaczego egzotycy nigdy nie rozwinęli aparatury wzmacniającej kreatywność CE? - Bóg jeden wie. MoŜe z powodu braku wyobraźni. Zaznajomię cię z jeszcze jedną z moich wywrotowych myśli: moim zdaniem Imperium Galaktyczne nie ma stylu ani wdzięku, a Lylmicy, którzy nim kierują, to cierpiąca na uwiąd starczy rasa, chyląca się ku upadkowi. MoŜe wciągnęli ludzkość do swojej konfederacji, poniewaŜ chcieli dać jej zastrzyk energii witalnej. - To ma pozory prawdopodobieństwa. - Lynelle powoli pokiwała głową. - Dostatecznie często mówili, Ŝe nas potrzebują. Ale zastanawiam się, czy my ich potrzebujemy? Tak wiele dziedzin Ŝycia w Imperium Galaktycznym pachnie tyranią o dobrych chęciach. Frakcja Rebeliantów uwaŜa, Ŝe restrykcje egzotyków opóźniają psychospołeczny rozwój ludzkości. To prawda, Ŝe egzotycy prawdopodobnie uratowali nas przez samozagładą pięćdziesiąt lat temu i Ŝe gwałtownie przyśpieszyli rozwój naszej nauki. Ale obecnie nasza nauka i technika prześcignęły ich niemal w kaŜdej dziedzinie, nasze problemy społeczne prawie zostały rozwiązane, a nasze najwcześniej zasiedlone planety kolonialne są całkowicie samowystarczalne. Czy w tej sytuacji Imperium Galaktyczne nadal jest dla nas dobrodziejstwem? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Marc nic nie powiedział i oboje milczeli kilka minut, rozkoszując się pachnącym rumem. Wreszcie Lynelle podjęła wątek: - Oto tylko jeden przykład partactwa Imperium: nasz świat Okanagon jest naprawdę wspaniały - pod warunkiem, Ŝe nie zajrzy się zbyt głęboko pod ziemię. Nigdy nie powinien był otrzymać statusu kosmopolitycznego i zostać głównym ośrodkiem ludzkiej kolonizacji,
poniewaŜ ma niestabilną skorupę. Zespół krondackich naukowców, który badał go cztery tysiące lat temu, był niekompetentny. Wiele innych planet w tym samym rejonie gwiezdnym - Satsuma, Jakucja, EskvalHerria, Kaledonia - równieŜ przebadano tylko pobieŜnie. Charakteryzuje je ten sam rodzaj niestabilności. Oczywiście my, ludzie, nigdy nie wątpiliśmy w słuszność oceny Imperium, kiedy powiedziano nam, Ŝebyśmy kolonizowali te planety. PowaŜne anomalie na Okanagonie odkryto dopiero w roku 2058, po przeprowadzeniu szeroko zakrojonych badań nowym sprzętem wykonanym na Ziemi. Do tego czasu nasza populacja osiągnęła ponad miliard. Okanagon jest Bazą Sektom i portem macierzystym Dwunastej Floty oraz jedną z najbardziej rozwiniętych ludzkich kolonii. Porzucenie tej planety i rozpoczynanie wszystkiego od początku byłoby prawdziwą katastrofą gospodarczą. Nikt powaŜnie nie sugeruje, Ŝe powinniśmy to zrobić... na razie. Większość egzotycznych geofizyków uwaŜa, Ŝe jest mało prawdopodobne, by niszczycielskie trzęsienie ziemi nawiedziło nasz świat. Niedawno zmarła Rebecca Perlmutter, która była naszym Kierownikiem Planetarnym, zaakceptowała ten osąd i minimalizowała groŜące Okanagonowi niebezpieczeństwo. Ale wielu powaŜnych planetologów wszyscy oczywiście są ludźmi - uwaŜa, Ŝe istnieją powody do prawdziwego niepokoju. Kierownik Castellane podziela ich opinię. Jestem pewna, Ŝe gdybyś przeniósł się na naszą planetę, otrzymałbyś nie limitowane fundusze na swoje badania. - Castellane poleciła ci mnie wybadać. - To było stwierdzenie faktu, a nie pytanie. - Tak, chociaŜ nawet nie wiedzieliśmy o twoich kłopotach w Dartmouth College. - Lynelle odstawiła kubek. Obejrzała schnące pantofelki, a potem odsunęła je od ognia. - Kiedy wrócimy do domu, otrzymasz oficjalne zaproszenie. Jako wysokiego rangą członka personelu naszej pani Kierownik i twoją znajomą poproszono mnie, Ŝebym zapoznała cię z tym pomysłem, zanim opuścisz Planetę Konsylium. - Przykro mi, ale nie mogę przyjąć waszej propozycji. Mam inne plany. - Zastanów się, proszę! Na Okanagonie docenimy twój geniusz, Marcu! Nie będzie uciąŜliwych akademickich czy politycznych restrykcji. Otrzymałbyś nie ograniczony budŜet, carte blanchev/ kwestii wyposaŜenia i personelu... - Prawdopodobnie wiesz, Ŝe pochodzę z bogatej rodziny. Mam fundusz powierniczy, z którego mogę korzystać, a Fundacja Remillardów jest jednąz najbogatszych na Ziemi. Zamierzam poprosić ich o pomoc w załoŜeniu nowego instytutu badawczego, którym będę kierował. Zawahał się, a potem dodał. - Kiedy nadejdzie czas wypróbowania urządzenia El 5 w dziedzinie geofizyki, obiecuję, Ŝe Okanagon będzie pierwszy. - Och, dziękuję ci! Dziękuję ci tak bardzo, tak bardzo... Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go w usta. Zaskoczyła go na moment, lecz zaraz potem roześmiał się i delikatnie uwolnił z jej objęć. Ona jednak tuliła się do niego, on zaś nie znalazł w sobie dość sił, by się temu przeciwstawić. Przez jakiś czas dyskutowali nad zawiłościami procesu modyfikacji skorupy planetarnej, później jednak zamilkli i siedzieli obok siebie, wpatrując się w płomienie. Lynelle opierała głowę o ramię Marca. Hebanowe kędziory okanagońskiej piękności połyskiwały w blasku ognia, który złocił jej przejrzystą suknię i bladą skórę. - NajdroŜszy Marcu - powiedziała w końcu. - Wiedziałam, Ŝe będziesz chciał nam pomóc. Mieszkańcy mojej planety wyraŜą ci swoją wdzięczność później. Aleja... ja chciałabym, Ŝebyś pozwolił mi okazać moje uznanie teraz. Jej ręka zaczęła wędrować po jego udzie. Chwycił ją psychokinetycznie i unieruchomił. Lynelle wydała cichy jęk zawodu. - Marcu, tak bardzo cię pragnę! Bardziej niŜ jakiegokolwiek męŜczyznę, którego znałam. Czułam, Ŝe mnie pociągasz od chwili, gdy się spotkaliśmy. Razem byłoby nam tak dobrze! Wiesz, Ŝe mam rację. - Jesteś śliczną kobietą, Lynelle, i bardzo ponętną. Ale nie dla mnie. Westchnęła i niechętnie cofnęła rękę, gdy uwolnił jąjego umysł.
- Jesteś więc gejem jak twój brat Luc? - Nie. Wiedz jednak, Ŝe róŜnię się od męŜczyzn, których znałaś. Mamy krańcowo róŜne potrzeby. MoŜe któregoś dnia poznam rozkosz płciową, lecz nie teraz. Byłoby to niepotrzebnym rozpraszaniem uwagi, stratą energii witalnej potrzebnej gdzie indziej. Odwróciła się od niego gwałtownie. - Nie moŜna zawracać głowy Największym Mistrzom zwyczajnym jebaniem! Więc o to chodzi? A moŜe jesteś taki jak Merlin pozostaniesz największym czarodziejem ze wszystkich tylko pod warunkiem, Ŝe nie ulegniesz kobiecie? Marc tylko wypił resztę rumu i podniósł się z podłogi. Nie wyciągnął ręki, by pomóc wstać Lynelle. - Dziękuję, Ŝe przyszłaś się ze mną poŜegnać. I cenię to, Ŝe opowiedziałaś mi o poparciu, jakim moje badania cieszą się na Okanagonie. Nie gniewasz się? Lynelle podniosła oczy na Marca i zmusiła się do uśmiechu, ale jej głos drŜał. - Nie gniewani się. Przepraszam, Ŝe na ciebie warknęłam. Mam nadzieję, iŜ mówimy sobie tylko aurevoir, a nie Ŝegnaj. Ja... ja chciałabym kiedyś pokazać ci Okanagon. Jako przyjaciel. - Nadal siedząc na dywaniku, zaczęła wkładać pantofle. Nagle znieruchomiała, jakby nagle uderzyła ją jakaś myśl, i podniosła na niego oczy z nadzieją. - Marcu, jest coś, co mógłbyś zrobić, gdybyś zechciał. Ofiarować mi nagrodę pocieszenia. Uniósł pytająco brwi. - PokaŜ mi swój nowy kask El5 - poprosiła. - Cała Planeta Konsylium aŜ huczała od plotek po twojej demonstracji przed magnatami Dyrektoriatu Nauki. Czy zechciałbyś... czy mógłbyś mi tylko pokazać, jak to działa? Powiedz, Ŝe to zrobisz! Zrób to. ZRÓB TO! Głęboko osadzone oczy Marca zaszkliły się na chwilę. Kiedy się odezwał, mówił z wahaniem. - To... moŜe... sięstać... jeŜeli naprawdę cię to interesuje. Stała teraz, podniecona, pełna energii. - Bardzo bym chciała, Ŝebyś mi pokazał ten kask. Mogłabym złoŜyć własny poufny raport Kierownikowi naszej planety. - To mogłoby być... uŜyteczne. Poszedł na drugą stronę izby i zaczął czegoś szukać w stosie bagaŜy czekających na transfer do ludzkiego Terminalu. Po chwili wrócił z okazale wyglądającą skrzynką opatrzoną widocznym napisem: UWAGA - WEWNĘTRZNE POLE SIGMA NIE OTWIERAĆ TEJ PACZKI BEZ PODANIA KODU, BO ZAWARTOŚĆ ZOSTANIE ZNISZCZONA. Marc delikatnie zagryzł dolną wargę, by oderwać kilka komórek, a potem polizał palec i wsunął do otworu kodowego. Rozległ się brzęk i kontener otworzył się jak muszla małŜa. Niewielki obłoczek dymu potwierdził, Ŝe dekoder sam się wysterylizował i Ŝe czeka na następną próbkę DNA. - Dobrze chronisz swoje skarby - powiedziała Lynelle. - Ale co się stanie, jeśli ktoś ucieknie z całą skrzynką? Na pewno istnieje sposób złamania kodu lub dezaktywacji tak małego pola sigma, jeśli złodziej będzie miał dość czasu i odpowiednie środki. - Nie w tym opakowaniu. Sam je zaprojektowałem. Reaguje na moje DNA, moje odciski palców i moją sygnaturę mentalną. Pole sigma ma piętnaście wejść - a pięć zaprogramowałem tak, by uruchomiły minibombę atomową przy kaŜdej próbie otwarcia. Przewóz takich przesyłek na cywilnym statku jest zabroniony. Poleci więc na Ziemię z pocztą dyplomatyczną. - Ojej! - szepnęła. W wyściełanym wnętrzu skrzynki znajdował się prototyp kasku CE, grotestowy złoty henn z częścią urządzeń zamontowanych na zewnątrz dla ułatwienia eksperymentów. W kontenerze był teŜ mały generator elektryczny z kablami i przyrząd podobny do przenośnego komputera. Marc przeniósł całą zawartość skrzynki na krzesło przy kominku, podłączył kask do zasilania i zaczął manipulować przy komputerze.
Kiedy uznał, Ŝe wszystko jest jak naleŜy, usiadł i włoŜył kask, który zasłonił całą głowę i twarz aŜ po oczy. Był tak duŜy, jak staroświecki hełm nurka. - Ten cholerny prototyp nadal waŜy z tonę. Kiedy go udoskonalę, będzie wygodniejszy. - Jak funkcjonuje ten komputer? - Lynelle podeszła cicho i uklękła obok Marca. Kosmyki jej czarnych włosów na czole i nad uszami zwilgotniały od potu. Oblizywała nerwowo umalowane na czerwono wargi, a źrenice jej oczu rozszerzyły się jak u kota w nocy. - To urządzenie monitorujące, które dokonuje analiz pomocniczych i wspiera system kontrolujący mózg. Ma teŜ wyłącznik automatyczny. JeŜeli upuszczę komputer lub jeśli uścisk mojej ręki przekroczy obecny poziom siły, komputer wyłączy się sam, włączając jednocześnie alarm medyczny. Lynelle wyciągnęła rękę, by dotknąć kasku, ale Marc odsunął się poza jej zasięg. ChociaŜ miał zasłonięte oczy, w tym niesamowitym złotym hełmie wcale nie był ślepy. - Nie obawiaj się o moje bezpieczeństwo. Urządzenie działa doskonale. Gotowa jesteś na próbę? - O, tak! - Więc zaczynamy. Pamiętaj, Ŝe to, co widzisz, nie jest iluzją, jaką mógłbym stworzyć moimi zwyczajnymi szarymi komórkami, lecz rzeczywistą modyfikacją materii i energii. Muszę się skoncentrować. Siedź spokojnie i patrz. Z powrotem usiadła na piętach i splotła ciasno ręce na piersiach. NapręŜone brodawki sprawiały jej ból. Czuła, Ŝe pęcznieje i wilgotnieje wraz ze wzrostem napięcia. Czy Marc moŜe to wyczuć? Prawdopodobnie nie. Jego umysł jest całkowicie zaabsorbowany cudowną maszyną... O BoŜe. Coś gramoliło się z ognia. Było wielkości lalki, mierzyło mniej niŜ pół metra, miało ludzką postać, ale składało się wyłącznie z płomieni. Widziała drobne rysy, palce, nawet miniaturowy penis. Człowieczek, nie dotykając podłogi, prześliznął się nad kratą ochronną kominka, a następnie ukłonił się ludziom z komiczną powagą. Potem odwrócił się i podniósł ogniste ramiona jak tancerz pozujący do zdjęcia. Z paleniska wyskoczył zwęglony kawałek drewna długi na jakieś dziesięć centymetrów, po czym uniósł się nad rękami karzełka. Drewienko kurczyło się, świecąc dziwnym niebieskim blaskiem, sycząc i dymiąc. Kiedy upodobnił się do czarnego ziarnka grochu, płomienny homunculus chwycił go w powietrzu i trzymał w rączkach. - Teraz najtrudniejsza część - powiedział Marc. Wydawało się, Ŝe ognista istota pragnie zmniejszyć ziarenko, bo ściskała je i ugniatała, aŜ stało się tak małe, Ŝe zniknęło w jej rączkach. Wtedy karzełek nachylił się, połoŜył coś malutkiego na podłodze przed kominkiem, znów się ukłonił, a potem wśliznął do paleniska i zniknął. Polana paliły się jak przedtem. Marc zdjął kask CE, odetchnął głęboko i rozczesał palcami mokre od potu włosy. Na jego czole widniał szereg drobnych śladów po ukłuciach. Przed kominkiem iskrzyło się coś krystalicznego. - Jest juŜ zimny - powiedział. - MoŜesz go podnieść. - To niemoŜliwe! - zawołała mimo woli Lynelle. - Nie mogłeś tego zrobić. - Uklękła i podniosła maleńki, mierzący mniej niŜ dwa milimetry połyskliwy ośmiościan, który rozbłysł tęczowym blaskiem w migotliwym świetle ognia. - Dobry BoŜe, a jednak! - Tak, to jest brylant. - Marc wzruszył ramionami, uśmiechając się od ucha do ucha. - Ma bardzo dziwną strukturę wewnętrzną, poniewaŜ chciałem, Ŝeby był wystarczająco duŜy, byś mogła go wziąć do ręki. Zabierz go i oddaj do analizy. PokaŜ swojej pani Kierownik. Lepiej jednak nie wspominaj o ognistym uczniu czarnoksięŜnika. Poniosło mnie trochę. PołoŜył kask na podłodze otworem do góry, ukląkł obok Lynelle i wskazał elektrody korony cierniowej we wnętrzu aparatu, które przeniknęły do jego mózgu. Ranki na głowie szybko się goiły, gdyŜ
uŜył mocy autoredaktywnej. Najego propozycję Lynelle otworzyła swój umysł: przekazał jej zwięzłe diagramy mentalne wzmacniacza cerebroenergetycznego. ChociaŜ nie podał najwaŜniejszych szczegółów konstrukcyjnych, obrazy jasno ukazywały zasadę działania tego niezwykłego urządzenia - To absolutnie niewiarygodne - szepnęła. - Jaki według ciebie jest maksymalny wypływ energii, który moŜesz wygenerować na makropoziomie? - Z tym testem trzeba będzie poczekać, aŜ prototyp zostanie skończony. Ten kapelusz to tylko niezdarnie zbudowany model, który nawet nie wykorzystuje całego swojego potencjału. Lynelle Rogers pokręciła głową ze zdumieniem, wpatrując się w maleńki diament leŜący na jej dłoni. - To niewiarygodne - powtórzyła szeptem. Pozostałe człony Hydry znowu uderzyły połączoną koercją: Marc, ogień przygasa. Dodaj więcej drew. Teraz! Młodzieniec wstał, wziął naręcze z metalowego kosza, wrzucił do kominka i nachylił się z pogrzebaczem, by podsycić ogień. Kiedy się upewnił, Ŝe nowe polana się zapaliły, odwrócił się do Lynelle. I zobaczył, Ŝe ma na głowie jego kask. - Chryste! - krzyknął. - Co ty robisz, do diabła?! CięŜki metalowy hełm nie pasował do pełnej wdzięku, eleganckiej kobiety, oślepiał ją, przytłaczał. W jednej ręce trzymała urządzenie kontrolujące, a w drugiej brylant. Rozchyliła lekko wargi, jej zaś umysł rzekł: Marc kochanie chodź do mnie. Mój BoŜe! NIE! Ty głupiawariatko nie moŜesz... Musiała posiadać ogromną wrodzoną kreatywność. Wzmocniona sztucznie, opanowała kaŜdy pozamózgowy neuron w jego ciele, sparaliŜowała go i odebrała mu mowę. Przynajmniej chwilowo nie mógł wydać telepatycznego okrzyku ani dotknąć jej psychokinezą. Mógłby się uwolnić, gdyby sięgnął do brutalnej siły swojej koercji. Nawet sztucznie wzmocniony, jej umysł nie mógł się równać z jego umysłem. Ale Marc powstrzymał się od uŜycia siły. Lynelle nie stanowiła dla niego zagroŜenia. To, czego pragnęła, było przeraźliwie jasne, przedstawiła wszystko w oszałamiającej serii obrazów erotycznych, które zalały jego zmysły i rozpaliły wyobraźnię. To, co w sobie stłumił, to, czego sobie odmawiał, wróciło teraz z przemoŜną siłą. Nie czuł gniewu ani strachu, tylko ogromne podniecenie i poŜądanie. Widzisz? - zapytała ze śmiechem. - Mimo wszystko jesteś jednak człowiekiem. To moŜe być bardzo pouczające poniŜenie i nawet jeśli zapomnisz wszystkie szczegóły tej katalizy, rezultat pozostanie z tobą na zawsze. A teraz chodź do mnie, Marcu. Nawet jeszcze w tej chwili mógłby się wycofać, ukryć swój umysł za bezpieczną, nieprzeniknioną zaporą do chwili, aŜ zdołałby zapanować nad zmysłami i nad samym sobą; coś w głębi umysłu wołało ostrzegawczo i kazało mu tak właśnie postąpić. A mimo to nadal się wahał. Podniosła maleńki kryształ. Trzymała brylant przed jego oczami dwoma smukłymi palcami z paznokciami pomalowanymi szkarłatnym lakierem. Diament... zdawał się rozszerzać, aŜ napełnił świat gorącym iskrzeniem. Opalizujące promienie zalewały Marca, napełniały go niewysłowioną rozkoszą. Poczuł w głębi swej jaźni rozkoszny ból. Energia witalna zaczęła omywać jego kręgosłup coraz wyŜej unoszącymi się i coraz mocniejszymi falami. W jego mózgu zapłonęła dzika, grzmiąca tęcza. Kryształowa struktura brylantu Ŝyła, przeszywała go, więziła, stawała się jego częścią. UkrzyŜowany światłem, jego układ nerwowy parzył, wrzeszczał i śpiewał, nadwraŜliwy aŜ do nieznośnego bólu. Lynelle stwarzała Marca na nowo; to bolało, to było cudowne i pragnął tego najbardziej na świecie. Była razem z nim w kalejdoskopowych kolorach brylantu. Byli bliźniaczymi kryształami, złączonymi i wibrującymi w rytmie nieziemskiej harmonii. Męka i radość pochłaniały go, niosry na skraj śmierci, a on się. nie sprzeciwiał. Dlaczego to robisz? - jęknął. - Skąd znasz mnie tak dobrze, Ŝe
zadajesz mi takie tortury, jakich pragnę? Kocham cię - powiedziała. Nienawidzę cię. A któregoś dnia najdroŜszy zabiję cię w taki właśnie sposób. Tak! - odparł. - O, tak. Proszę. Głupcze! - powiedziała wśród straszliwego blasku, oddzielając się od niego i porzucając go na samym skraju śmierci. - Kiedyś, ale nie teraz. To miało cię nauczyć, kim naprawdę jesteś. Samotny, dobrowolnie wpadł w otchłań śmierci. śywy brylant, który był nim samym, roztrzaskał się bezgłośnie. Zalała go fala rozkoszy, cała energia odpłynęła i wszystko się skończyło. Marc obudził się na dywaniku przed kominkiem pełnym wystygłego popiołu. Kask CE i pozostałe urządzenia leŜały na podłodze. Chata była zimna i cicha. Niczego nie pamiętał. Wstając, zaklął wulgarnie. Wszystkie jego stawy i mięśnie pulsowały bólem. Do diabła, co tu się działo? I dlaczego wzmacniacz CE został wyjęty z kontenera? Chyba nie mógł uŜyć go do... BoŜe! Chyba jednak to zrobił. Ślady były wyraźne. Obrzucając się obelgami, pełen wstrętu do siebie, kulejąc poszedł do łazienki. Szukanie odpowiedzi na te pytania moŜe poczekać. Teraz pragnął tylko zmyć wszystko pod gorącym prysznicem. 13 Z PAMIĘTNIKÓW ROGATIENA REMILLARDA śyczenie wypowiedziane przez Lucille Cartier przy źródle świętej Brygidy w Dniu św. Patryka w 2063 roku spełniło się. Przez pięć lat w Państwie Ludzkości będącym częścią Imperium Galaktycznego panował spokój, choć frakcja Rebeliantów kwitła i zyskała kilku nowych, wybitnych członków. Ludzkie kolonie szybko się rozwijały, stosunki ludzi z egzotykami pozostały serdeczne, a ludzcy filozofowie i etycy rozpracowywali koncepcję Wspólnoty, czyniąc ją coraz łatwiejszą do zaakceptowania przez większość ziemskich operantów. Sensacja, jaką był atak Rory’ego Muldowneya na Paula, szybko przebrzmiała, poza Planetą Konsylium nikt o tym nie wiedział. Sporo ludzi skrycie cieszyło się z zasłuŜonej kary, jaka spotkała eleganckiego Pierwszego Magnata. Przyznaję, Ŝe sam chichotałem złośliwie. Cieszyć się z poniŜenia wysoko postawionych i potęŜnych osób to bardzo ludzka cecha! JednakŜe Kierownik Hibernii przeprosił Paula zaraz po wytrzeźwieniu i nikt nie uwierzył, Ŝe Pierwszy Magnat rzeczywiście ponosi odpowiedzialność za śmierć Laury Tremblay - mimo Ŝe złośliwe porównania ze zgonem Teresy Kendall były nieuniknione. Kiedy wrzawa ucichła, Paul nadal z oddaniem i skutecznie wykonywał swoje oficjalne obowiązki. MoŜliwe jednak, Ŝe od tego czasu dokładniej sprawdzał zdrowie pyschiczne swoich kochanek. Potem juŜ Ŝadna inna dama nie umarła z miłości do niego. Reszta Remillardów równieŜ Ŝyła we względnym spokoju przez te pół dekady, głównie dlatego, Ŝe Marc opuścił New Hampshire i zabarykadował się w swoim nowiutkim laboratorium CE w Pacific Northwest, zakazując wstępu całej rodzinie z wyjątkiem małego Jacka. Przez ten czas Marc nic nie mówił o postępach swoich badań. Przeprowadził jakąś próbę sejsmiczną na planecie Okanagon, która miała zdusić w zarodku wielkie trzęsienie ziemi, ale poinformował o tym tylko w artykule, który napisał dla „Naturę”. Spotykał się z rodzinąjedynie przy specjalnych okazjach i skrupulatnie sprawował swoją funkcję w Konsylium, ale niczym się nie wyróŜniał wśród innych magnatów. Zamąciwszy spokój na swej pierwszej sesji, teraz chętnie spoczął na laurach. Najwidoczniej nic go nie łączyło z frakcją Rebeliantów. „Dynastia Remillardów” była mu za to wdzięczna, ale nie miała złudzeń, Ŝe ta spokojna faza w Ŝyciu Marca potrwa długo. Niechętnie
zgodzili się, Ŝeby Fundacja Rodziny pokryła lwią część kosztów badań nad wzmocnieniem CE, poniewaŜ alternatywa - zagroził, Ŝe przeniesie się z całym projektem na Okanagon - pozbawiłaby ich jakiejkolwiek kontroli nad nim. A w takim układzie wspólnik Marca, Pete Dalembert, od czasu do czasu przedstawiał nowe cerebroenergetyczne urządzenie pełnemu podziwu establishmentowi metapsychicznemu i sprzedawał licencję na jego wyrób firmie Remco Industries lub innemu przedsiębiorstwu handlowemu. Konsylium uchwaliło surowe prawa regulujące uŜycie wmacniaczy CE. Niektórzy panikarze nadal sprzeciwiali się samej koncepcji sztucznego wzmocnienia kreatywności. JednakŜe urządzenia te okazały się bardzo poŜyteczne w wielu dziedzinach, a liczba ofiar wśród operatorów mieściła się w granicach rozsądku, dlatego Marc mógł bez przeszkód kontynuować swojąpracę. Spełnił obietnicę daną Kierownikowi Patricii Castellane i zapoznał wielu okanagońskich Wielkich Mistrzów Kreatywności z technikami CE. Niezdarne przekształcenie przez nich w nieporadnym metakoncercie skrawka niestabilnej skorupy ich planety w roku 2066 ogłoszono największym triumfem ludzkości w dziedzinie geofizyki. Bezcielesny Jack wchłonął wszystkie gałęzie nauki, które Dartmouth College mogło mu zaofiarować podczas trzech lat studiów, a potem zwrócił swój Ŝarłoczny, wszechstronnie utalentowany umysł ku innym instytucjom naukowym. Jednocześnie prowadził badania kliniczne ze swoją ciotką Catherine, napisał ksiąŜkę o gospodarce kolonialnej z wujem Maurice ‘em, a takŜe, do spółki z Denisem, monografię o nowych aspektach metakoncertu. ChociaŜ Ti-Jean rzadko o tym mówił, przez wiele lat współpracował z Markiem, aŜ rosnące zafascynowanie jego brata koncepcją Człowieka Mentalnego wywołało tragiczny w skutkach spór między nimi. Przez całe swoje Ŝycie Jack miał chłonąć wiedzę, jak niezbędny do Ŝycia pokarm, a moŜe rzeczywiście było to dla niego niezbędne. Ti-Jean skrupulatnie utrzymywał podobiznę normalnego ciała w obecności osób postronnych i wyrósł na atrakcyjnego nastolatka średniego wzrostu i budowy, o miłej, lecz nie rzucającej się w oczy powierzchowności. Zazwyczaj miał czarne włosy i niebieskie oczy, a takŜe jadł, pił, wydalał, oddychał i pocił się, spał i zachowywał się jak normalny chłopiec... przez jakiś czas. My, członkowie jego rodziny, musieliśmy znosić okresy jego młodzieńczych eksperymentów, kiedy tworzył i nosił wszelkie moŜliwe rodzaje ciał, aby „osiągnąć empatię z innymi Ŝywymi istotami”, a potem krąŜył incognito za całkowicie nieprzeniknioną zasłoną mentalną. Czasami zamieniał się w dziewczynę; innym razem udawał dorosłego. Nosił zniedołęŜniałe starcze ciało i zamieszkiwał postacie schorowane lub niedoskonałe, Ŝeby doświadczyć ograniczeń ludzkiej natury. Wypróbował teŜ ciała egzotyków, a nawet przyjmował postać zwierząt - wyznał mi kiedyś, Ŝe bardzo mu się podobało kocie Ŝycie, gdy wędrował po podwórkach i płotach Hanoweru razem z moim kotem Marcelem LaPlume rasy Maine Coont. Bardzo rozczarował go brak kontaktu telepatycznego z dziewczynką Dorothea Macdonald. Dzięki swojemu nieprzeciętnemu dalekowidzeniu, obserwował ją od dnia, w którym dowiedział się o jej istnieniu, podsłuchawszy rozmowę czterech Lylmików w roku 2063; nigdy jednak nie dała znaku, Ŝe dociera do niej jego telepatyczne wołanie. - Jestem pewny, Ŝe ona mnie słyszy, wuju Rogi - poskarŜył mi się kiedyś w roku 2067. Miał wtedy piętnaście lat, a Dorothee dziesięć. - Ale nie chce odpowiedzieć. Muszę się dowiedzieć, czy jej umysł rzeczywiście dorównuje mojemu swoim metapotencjałem, jak wspomnieli tamci Lylmicy. Odmówili potwierdzenia lub zaprzeczenia tej informacji; twierdzą teŜ, Ŝe nie będą się wtrącać, by pomóc nam nawiązać łączność. To bardzo frustrujące. Uznałem, Ŝe jedynym sposobem rozwiązania tego problemu będzie podróŜ na Kaledonię i spotkanie z Dorothea. Rozmowę tą przeprowadziliśmy pewnego deszczowego jesiennego popołudnia w mojej księgarni. Towarzyszył nam wtedy Marcel. Jack pomagał mi ustawić na półkach nową dostawę świetnie zachowanych, owiniętych w plastik staroŜytnych woluminów - prawdziwych białych
kruków takich jak „Green Man”, Harolda M. Shermana, piękne pierwsze wydanie „Beyond the Wall of Sleep” Lovecrafta, podpisany egzemplarz „Night Shift” Stephena Kinga oraz - najrzadsze ze wszystkich wydanie kieszonkowe z roku 1964 łagodnej pornograficznej powieści „Sin Service” napisanej pod pseudonimem przez pewnego wybitnego autora SF w chudych latach. (JeŜeli chcecie się dowiedzieć, kto to był, rewelacja ta wkalkulowana jest w cenę. Zamówcie broszurę). - Czy wziąłeś pod uwagę fakt, Ŝe moŜe ta dziewczynka nie chce porozumiewać się z tobą telepatycznie - albo spotkać się z tobą osobiście? - zapytałem, gdy Jack zaczął mi wyjaśniać szczegółowo swój nie przemyślany plan podróŜy na szkocką planetę. - Dlaczego nie? - Najwyraźniej taka myśl nigdy nie przyszła mu go głowy. Tak samo jak pomysł napisania zwykłego listu do Dorothee lub rozmowy z nią przez komunikator podprzestrzenny. - Powiedziałeś mi, Ŝe nie jest pełną operantką - odparłem wzruszając ramionami. - MoŜe uwaŜać cię za iluzję, koszmar nocny... a nawet za ducha. Niewykluczone, Ŝe śmiertelnie przeraŜasz to biedne małe dziecko, wołając do niej telepatycznie na odległość wielu lat świetlnych. Jack był zbity z tropu. - AleŜ ja starałem się dać jej do zrozumienia, Ŝe jestem przyjacielem. śe tylko chcę z nią porozmawiać, poznać ją, poniewaŜ moŜemy mieć wiele wspólnego, bo przecieŜ oboje tak się róŜnimy od zwykłych ludzi. Lylmicy powiedzieli mi, Ŝe w rok po osiągnięciu dojrzałości zostanę nominowany do Konsylium - będę najmłodszym magnatem w dziejach ludzkości! Zostanę Największym Mistrzem Kreatywności tak jak Marc. A ta dziewczynka równieŜ ma potencjał największego mistrza. - Ma szczęście - mruknąłem. Ale Jack nie zwracał uwagi na mój cynizm. - Wiesz, jak Ŝyje Dorothea? To prawdziwa hańba. Mieszka na farmie swego ojca na kaledońskim odludziu, otrzymuje zwyczajne wykształcenie z satelity, a resztę czasu spędza robiąc takie głupie, prozaiczne rzeczy, jak karmienie drobiu i bydła, pielenie ogrodów i łatanie dziur na lądowisku. W ogóle nie ma moŜliwości rozwijania swoich metazdolności! - A moŜe ona nie chce tego robić, Ti-Jean. - Ustawiłem ostatnią ksiąŜkę na miejscu, zamknąłem oszklone drzwi sejfu-wystawy i wprowadziłem szyfr do zamka. W mieście uniwersyteckim trzeba być bardzo ostroŜnym. Jack spojrzał na mnie z przeraŜeniem i niedowierzaniem. - Nie chce? Ale dlaczego, wuju Rogi?! Poszedł za mną, kiedy skierowałem się do mojego maleńkiego biura z tyłu sklepu. Barek właśnie zaparzył świeŜą kawę, którą poczęstowałem Jacka. Siedzieliśmy przy moim biurku na dwóch wygodnych, rozklekotanych krzesłach; kot ulokował się na swoim ulubionym miejscu, w koszyku na zakupy; jego wielkie, szare ciało dosłownie się z niego wylewało. - Nie wszyscy ludzie czują się dobrze z wyŜszymi metazdolnościami - powiedziałem, starannie osłaniając moje najskrytsze myśli. - Ja na przykład ich nie cierpię - nawet po tylu latach. Moce mentalne komplikują Ŝycie. PrzeraŜają. Normalni ludzie zawsze będą się czuli nieswojo w towarzystwie operantów. Nawet będą się ich bać... chociaŜ jednocześnie oczekują, Ŝe my, opuchłogłowi, będziemy szlachetniejsi od nich i bardziej altruistyczni. Imperium Galaktyczne wypowiada się bardzo wyraźnie w sprawie obowiązków operantów: lepiej, Ŝeby szlachectwo rzeczywiście ich obligowało - bo będzie z nimi krucho! W młodości sam próbowałem ukrywać i negować moje własne moce. Kiedy wymknęły mi się spod kontroli pewnego dnia w roku 1991 i w ten sposób po raz pierwszy zademonstrowałem je publicznie, przeŜyłem załamanie nerwowe. Zrozumiałem, Ŝe nigdy nie będę mógł udawać, iŜ jestem normalny. To było straszne. - Ale - ale to się zdarzyło jeszcze przed zaakceptowaniem operantów! - zaoponował Jack. - Przed Wielką Interwencją. Teraz sytuacja jest krańcowo róŜna. Twoje metazdolności nie powinny ci przeszkadzać. Nikt cię nie prześladuje. OdwaŜę się powiedzieć, Ŝe
większości klientów, przychodzących do „The Eloquent Page”, nie obchodzi, jaki masz umysł - chyba Ŝe zamierzają ukraść jedną z rzadkich ksiąŜek. Próbowałem powiedzieć Dorothei, Ŝe niczego nie musi się bać. Dlaczego nie chce mi uwierzyć? Wypiłem kilka łyków kawy, zanim mu odpowiedziałem. Marcel jak zwykle nadawał na wszystkie strony, Ŝe jest głodny, ale zignorowałem go. - Ta dziewczynka moŜe być nieśmiała. U bardzo małych dzieci uczucia górują nad rozsądkiem. MoŜe przeraŜa ją myśl, Ŝe ma dziwaczne moce, które mogłyby wymknąć się jej spod kontroli. Sam się tego panicznie bałem! Nie zawracam sobie teraz tym głowy, poniewaŜ wiem, Ŝe jestem metapsychikiem niskiej rangi. Nie mam zdolności adepta nie naleŜę do klasy mistrzów - więc kogo to obchodzi? W głosie Jacka zabrzmiała dziwna nuta, gdy rzekł: - Twoje moce kreatywne są znacznie potęŜniejsze niŜ przypuszczasz. Mógłbym ci pomóc w rozwinięciu ich... - Nie, na Boga! - walnąłem pięścią w biurko. Targany mieszaniną wściekłości i panicznego strachu omal nie przewróciłem kubka z kawą i tak przeraziłem Marcela, Ŝe przeskoczył ze swego ulubionego koszyka na półkę z ksiąŜkami. - Właśnie coś takiego diabelnie mnie przeraŜa! - krzyknąłem. Ty chcesz mi pomóc w rozwinięciu moich mocy. Marc chce, Ŝebym rozwinął moje moce. Nawet ten cholerny Duch Rodziny chce, Ŝebym stał się Prawdziwym Człowiekiem i osiągnął mój pełny potencjał metafizyczny. Denis chce posłuŜyć się swoimi mocami redaktywnymi, Ŝeby wybić mi z głowy upodobanie do butelki i zrobić mnie trzeźwym na resztę Ŝycia. Lucille chce z pomocą koercj i wbić mi do czaszki burŜuazyjne konwenanse, Ŝebym nie przynosił wstydu naszej sławnej rodzinie, zachowując się jak stary, rozlazły loufoąue. Ale ja tego nie zniosę - zrozumiałeś?! - Kim jest Duch Rodziny? - wypalił Jack, nic nie rozumiejąc. To nie twoja sprawa! - ryknąłem. Jack powiedział: Jest mi naprawdę przykro Ŝe ponownie otwarłem twój zastarzały uraz psychiczny Wuju Rogi proszę wybacz mi [otucha + miłość] juŜ nigdy nie będę się wtrącał do twojego umysłu. - Bon, bon - mruknąłem, zaciskając mocno oczy, Ŝeby się nie załamać i nie wybuchnąć płaczem. - To nie twoja wina. Jesteś taki, jaki jesteś i nie mogę oczekiwać, Ŝe zrozumiesz, co czujemy my, zwyczajni śmiertelnicy. - Próbowałem - szepnął. Silna młoda ręka ścisnęła mnie za ramię. - Naprawdę próbowałem. Uniosłem powieki i spojrzałem mu prosto w oczy. - Postaraj się lepiej. Zostaw tę biedną dziewczynkę w spokoju, Jack. Na Boga, zapomnij o podróŜy na szkocką planetę i o dokuczaniu Dorothee. Ona ma tylko dziesięć lat! Pozwól jej dorosnąć, zanim zmusisz ją do zadośćuczynienia jej operanckim obowiązkom. Jack zdjął z półki przestraszonego kota i usiadł. PołoŜył go sobie na kolanach i zaczął drapać go za uszami. - Pozostawienie Dorothei samej... moŜe być niebezpieczne. - Nie bądź śmieszny. Kto chciałby zrobić krzywdę niewinnej dziewczynce, która jest nonoperantką? - Nagle inna myśl przyszła mi do głowy. - A moŜe Umysł Imperium Galaktycznego tak bardzo potrzebuje jej talentów, Ŝe rozpadnie się bez niej? - Imperium potrzebuje kaŜdego lojalistycznego potęŜnego umysłu - odparł Jack z powagą. Marcel zamknął z rozkoszy szarozielone oczy, bo chłopiec nadal drapał go po głowie. - Kaledonia jest jednąz tych planet etnicznych, gdzie frakcja Rebeliantów cieszy się wyjątkowo duŜym poparciem, a ojciec i dziadkowie Dorothei są gorącymi zwolennikami Rebelii. Dorothea bardzo ich kocha. Im dłuŜej pozostanie z nimi, tym większe prawdopodobieństwo, Ŝe przejmie ich uprzedzenia do Wspólnoty i Imperium Galaktycznego. - Bzdura. JeŜeli ta dziewuszka jest bystra, jak mówisz, sama podejmie decyzję, niezaleŜnie od wpływu, jaki jej krewni będą usiłowali na nią wywrzeć. Ciebie nikt nigdy nie zdołał do niczego zmusić z pomocą koercji, kłamczuchu. - Istnieje jeszcze inne niebezpieczeństwo - dodał Jack. -
JeŜeli jej umysł ma osiągnąć kiedyś klasę najwyŜszej mistrzyni, Fury i Hydra mogą ją uznać za groźną przeciwniczkę. Ścisnęło mnie w dołku. - Merdealors, prawie zapomniałem o tychsalopards (łajdakach). Ani Dynastia, ani Denis i Lucille nie powiadomili mnie o potwornych wydarzeniach na Islay; poznałem jednak nagie fakty o wznowionej działalności tych potworów dzięki Marcowi, który ostrzegł mnie, Ŝebym uwaŜał. PoniewaŜ nikt z Remillardów nie mógł ukryć Ŝadnych informacji w swoim umyśle przed niezrównaną redaktywną mocą Jacka, ten od czasu do czasu sondował ich delikatnie, Ŝeby śledzić postępy polowania na Hydrę. Zakończyło się kompletną klapą. JeŜeli Hydry zabijały i karmiły się na swój zwykły, wampiryczny sposób, robiły to tak zręcznie, Ŝe nie pozostawiały Ŝadnych śladów. - Hydra zabiła matkę Dorothei, Viole Strachan, oraz jej wuja i ciotkę - powiedział Jack. - PoniewaŜ Dorothee zostawiła w spokoju, moŜemy wyciągnąć logiczny wniosek, Ŝe Fury i jego słudzy nie uwaŜali jej wtedy za niebezpieczną. MoŜe jej potencjał największej mistrzyni jeszcze się nie ujawnił. Ale Fury moŜe uznać za stosowne przyjrzeć jej się znów teraz, gdy jest starsza - moŜe po to, by sprawdzić, czy obciąŜające Hydrę wspomnienia odŜyły w jej umyśle. - To mało prawdopodobne. Po co miałby sobie zawracać głowę? Wiemy, Ŝe dzieci-Hydry zmieniły swoje sygnatury mentalne, a wygląd mogą zmieniać z jeszcze większą łatwością. Dlaczego miałyby obawiać się małej dziewczynki Ŝyjącej na zacofanym świecie etnicznym? Prawdopodobnie ukrywają się na jakiejś planecie w Ostrodze Perseusza w odległości tysięcy lat świetlnych od Ziemi. - Wątpię w to - odparł spokojnie Jack. - JeŜeli naprawdę leŜy ci na sercu dobro Dorothei Macdonald, zawsze moŜesz powiedzieć o tym Lylmikom. Będą ją chronili. - Masz rację, wuju Rogi - westchnął Jack. - We wszystkim. Obiecuję, Ŝe zostawię tę dziewczynkę w spokoju, aŜ będziemy mogli spotkać się w zwykły sposób. I naradzę się z Lylmikami w pozostałych sprawach; niech oni zdecydują, co trzeba zrobić. - Doskonale - powiedziałem z wyraźną aprobatą. - Chcesz pójść na kolację do tawerny Petera Christiana? Mają dzisiaj zupę serową i pieczone nóŜki z indyka. Marcel zamiauczał Ŝałośnie. - Obiecuję, Ŝe przyniosę ci większą część mojej porcji, kudłaczu - powiedział Bezcielesny Jack, a mój ogromny Maine Coon przytulił się do ciepłej, nieludzkiej piersi chłopca i zaczął mruczeć. Gdy Jack i ja wędrowaliśmy po śródmieściu Hanoweru w pogodnym nastroju mimo ulewnego deszczu, osłonięci jego kreatywnym parasolem, Fury uwaŜnie nas obserwował. Skąd o tym wiem? Oczywiście powiedział mi o tym podczas konfrontacji, kiedy ja... Nie. Tę rewelację opiszę w odpowiednim miejscu pamiętników. Na razie, czytelniku, będziesz musiał uwierzyć mi na słowo, Ŝe wtedy Fury rozmyślał nad słowami moimi i Jacka w taki mniej więcej sposób: Drugi Wielki Wróg? Jak mogłem jej nie zauwaŜyć podczas poszukiwań? Lylmicy juŜ wtedy o niej wiedzieli, a ich zasłony mentalnej nie moŜna przeniknąć tak samo jak mojej... OCZYWIŚCIE ty durniu prowodyr Lylmików wiedział o tym, na pewno powiedział swoim towarzyszom moŜe nawet ostrzegł to dziecko przed laty. Czy teraz pilnuje jej skrycie? Nie. Myślę Ŝe nie. To przekracza nawet moŜliwości Lylmików chyba Ŝe chcieliby ingerować w wolną wolę tego dziecka... AHA! Domyślam się do czego zmierza Jego chytra strategia. Drugi Wielki Wróg jest otoczony ludzkimi obrońcami a sytuację komplikuje fakt Ŝe większość jej metazdolności pozostaje w ukryciu ale jest niewraŜliwa na koercyjny lub metakreatywny atak Hydry a atak fizyczny moŜe narazić na niemoŜliwe do zaakceptowania ryzyko moje najdroŜsze maleństwo... Pomyślmy... Pomyślmy... Kiedy dziewczynka podrośnie na pewno nadarzy się okazja wyeliminowania jej z gry. Jednak z drugiej strony... Czemu przedtem nie pomyślałem o tej
moŜliwości? Wcale nie Drugi Wielki Wróg lecz potencjalny nowy sługa? Jak kiedyś miałem nadzieję Ŝe będzie nim Marc lub Jack... Tak. To dumne maleństwo pełne próŜnych snów. Odpowiednia kandydatka na pokuszenie kiedy zostanie zmuszona do pełnego przebudzenia wszystkich swych metazdolności. Ale nie dokonam tego ani ja, ani Lylmicy! Wystarczy, Ŝe zaczekam na dogodną chwilę. 14 SEKTOR 12: GWIAZDA 12-337-010 [QRIAN] 4 PLANETA [KALEDONIA] 22 MIOS AN FHOGHAIR [14 KWIETNIA] 2068 śołądź, który Dee zabrała z edynburskiego cmentarza, wykiełkował i rósł w egzotycznej ziemi Farmy Glen Tuath. Posadziła go w pobliŜu rzeki, gdzie nie sięgał system irygacyjny. Na tej słonecznej łące ryły jamy dzikie, nieśmiałe coineany, a przeniesione z Ziemi motyle i pszczoły szukały nektaru w nieziemskich kwiatach. Była to część farmy, gdzie rzadko zaglądały nie urodzone dzieci i pracownicy najemni, na zachód od budynku, w którym poddawano obróbce aerorośliny, osłonięta przed innymi zabudowaniami zagajnikiem wrzecionowatych drzew feaena o liściach barwy kasztana. Skarleją przy dębie, kiedy osiągnie on pełnię wzrostu i ofiaruje ludziom tak poŜądany cień. Dee podlewała młode drzewko przez całe to niezwykle suche lato, choć wychowankowie lana i Thrown Janet powiedzieli jej, Ŝe traci tylko czas, bo dąb nigdy nie przeŜyje tak daleko na północy Kaledonii. Po ostatniej surowej zimie dąbek rzeczywiście omal nie zginął, ale dziewczynka potajemnie uleczyła go swoją mocą redaktywną (tak samo jak leczyła ojca, kiedy popadał w zbyt głęboką depresję) i dzięki niej przetrzymał ten trudny okres. A teraz nadszedł Miesiąc Zbiorów i wiedziała, Ŝe moŜe spokojnie pozwolić młodemu drzewku zrzucić liście i zasnąć. PoniewaŜ jednak dzisiejszy dzień miał być niezwykły, wstała wcześnie, nabrała wody z rzeki Tuath i po raz ostatni podlała dąbek na szczęście. Wpięła teŜ w bluzkę swoją, przynoszącą szczęście, szpilkę w kształcie maski wysadzanej kryształami górskimi, którą przywiozła z Ziemi. Grian, słońce Kaledonii, właśnie wstawał nad Górami Daoimean. Kilka pasm mgły wisiało nad zboczami i gromadziło się w błotnistych zagłębieniach po drugiej stronie rzeki. Zachmurzone niebo miało perłowy kolor, a ledwie widoczne zielonkaworóŜowe strzępy unosiły się wysoko w powietrzu. Luibheannach an adhair kwitły w wielkich ilościach. Będzie to piękny dzień na Kallie, a Dee skończyła wreszcie jedenaście lat i będzie mogła wziąć udział w zbiorach aeroroślin. Usłyszała ryk syreny i pobiegła w stronę szatni pilotów. Jej ojciec stał juŜ na lądowisku, ubrany w skafander lotniczy. Sprawdzał właśnie sterówce. Pomachała do niego i wpadła do szatni. Panował tam tłok, poniewaŜ Farma Glen Tuath prosperowała i w tym sezonie Ian Macdonald wynajął dodatkowo czterech nie związanych kontraktem zbieraczy oprócz trzech kontraktowych. Jej brat Ken, który jak zwykle miał smutną, marzycielską minę, wkładał skafander. Tak samo najstarszy nie urodzony, Gavin Boyd, który zawołał szyderczo: - NajwyŜszy czas, Ŝebyś się pokazała, Dodo! Zamierzaliśmy juŜ odlecieć bez ciebie. PoniewaŜ się spóźniłaś, tata mówi, Ŝe to jednak ja polecę Wielkim Serem. - Ian nic takiego nie powiedział - oświadczyła Sorcha MacAlpin, jedna ze stałych pracownic farmy. Była dobrze zbudowaną, miłą kobietą. Zielony kombinezon środowiskowy, który opinał jej krągłe ciało, dosłownie pękał w szwach. - Przestań Ŝartować ze swojej siostrzyczki. - Ojejej! Czy tatusiowa księŜniczka zacznie płakać z tego powodu? - Nie - odparła spokojnie Dee, a wtedy twarz Gavina poczerwieniała ze złości. Odkąd ukończyła lekcje pilotaŜu i ojciec oświadczył, Ŝe będzie pilotowała w tym roku Ŝółty lotniak zamiast Gavina, rosły wychowanek zachowywał się niezwykle grubiańsko,
dokuczając Dee zawsze, kiedy miał ku temu okazję. Teraz otworzył usta, by wypowiedzieć jeszcze jedną złośliwą uwagę, ale starszy brat Dee, Ken, lekko dotknął jego ramienia. - Zostaw ją w spokoju. Znasz powody, dla których tata dał jej Wielki Ser. Jest lepszym pilotem niŜ ktokolwiek z nas i przywiezie więcej niebiańskiego zielska. Na twarzy Gavina odmalowało się zaskoczenie, jakby klepnięcie Kena sprawiło mu ból. Ale w jednej chwili odzyskał panowanie nad sobą i zasalutował Dee ironicznie. - Postaraj się tylko za duŜo nie nabroić w twoim pierwszym dniu w powietrzu, mała Dodo. - Wyszedł wielkimi krokami, niosąc hełm pod pachą. - Twój brat nie chciał ci dokuczyć - powiedziała uspokajającym tonem Sorcha. - Po prostu jest trochę zazdrosny i to wszystko. Dee starała się nie okazać gniewu. Pomimo kaledońskiego zwyczaju przyjmowania dzieci na wychowanie, nigdy nie mogła myśleć o ponuraku Gavinie Boydzie jako o swoim prawdziwym bracie. Miał piętnaście lat, był starszy od Kena o dwa lata i od samego początku odnosił się do niej wrogo. Dwoje młodszych nie urodzonych, Hugh Murdoch i Ellen Gunn, traktowało ją bardziej przyjaźnie, byli jednak ulubieńcami Thrown Janet i nie rywalizowali o uczucia lana jak Gavin i Dee. Wszystkie dzieci cięŜko pracowały w domu i w polu, kiedy nie przebywały w maleńkiej szkółce na farmie, gdzie odbierały za pośrednictwem satelity lekcje z Centrum Edukacyjnego w New Glasgow. Dee i Ken mieli niewiele czasu na zabawę, a wychowankowie lana zazwyczaj dawali im do zrozumienia, Ŝe wolą własne towarzystwo. Dee próbowała być wyrozumiała. śycie nie urodzonych było trudne - powstali w laboratorium z jaj i spermy anonimowych dawców, wiedzieli, Ŝe dano im Ŝycie tylko po to, by szybko powiększyć populację planety. Ken wyjaśnił to wszystko Dee, kiedy miała osiem lat. Uznał, Ŝe jest dostatecznie duŜa, Ŝeby wszystko zrozumieć: oni sami zostali spłodzeni podczas aktu miłosnego między tatą i mamą, ale biedni nie urodzeni zostali „przyrządzeni”. Dorośli próbowali udawać, Ŝe to nie ma znaczenia, ale dzieci wiedziały lepiej. - Pomogę ci włoŜyć ten śliczny nowy skafander - zaproponowała Sorcha MacAlpin. - Trudniej będzie to zrobić niŜ ze starym rozciągniętym, który nosiłaś podczas praktyk. Wiesz, jak działa system odprowadzający, prawda? Będziesz teraz przez cały dzień w górze, a nie tylko godzinę lub coś koło tego. Dee zarumieniła się. - Rozumiem. - Zrzuciła kurtkę i trampki i siedziała na ławce w długich majtkach, tak jak inni piloci, wkładając dodatkowe skarpetki, Ŝeby buty skafandra lepiej się trzymały (nie były bowiem takie rozciągliwe, jak reszta). Na szczęście Ken i pozostali męŜczyźni juŜ skończyli się ubierać i wyszli z szatni, więc Dee spokojnie wkładała nowy, obcisły strój, a Sorcha pomogła jej go obciągnąć, Ian Macdonald kupił swojej córce skafander najwyŜszej jakości, tego samego gatunku, co jego własny. Gavin i Ken, znacznie od niej wyŜsi, otrzymali stare kombinezony dorosłych. Nie urodzony chłopiec nie krył zazdrości. Dee przyjrzała się sobie w popękanym, zakurzonym starym lustrze nad zlewem i poczuła dreszczyk zadowolenia. Pomijając wzrost, wyglądała jak dorosła, gotowa do wykonywania pracy dorosłej osoby. Dzieci na ogół zwalniano ze szkoły tylko na trzy godziny dziennie, ale podczas zbiorów robiono wyjątek dla tych, które mieszkały na farmach i cieszyły się dobrym zdrowiem. Ken, który nadal nie był całkowicie zdrowy i padał ofiarą kaŜdego zmutowanego wirusa kataru i grypy, będzie musiał wrócić do bazy około południa, kiedy ładownie jego sterowca będą pełne. Lecz Dee, która była zdrowa jak rybka, będzie pracowała całe dziewięć godzin, podobnie jak Gavin i dorośli. - No, juŜ nic-cridhe! Wyglądasz wspaniale. Bardzo profesjonalnie. Sorcha przypięła rękawice Dee do jej pasa i podała srebrzysty twardy hełm oraz maskę tlenową. Kiedy dziewczynka szła za pilotką na dwór, na moment ogarnął ją lęk. Zwróciła się do swojego mentalnego straŜnika.
Proszę Aniele! - szepnęła w myśli. - Niech dzisiaj wszystko zrobię jak naleŜy. Nie pozwól, Ŝebym się denerwowała lub zrobiła coś niemądrego czy głupiego. Chcę, Ŝeby tata był ze mnie dumny. Anioł jak zwykle nie odpowiedział. Milczał teraz od ponad roku i prawdopodobnie miało to coś wspólnego z tym okropnym Jackiem. Jack był jakimś rodzajem straszliwie potęŜnego operanta, który wielokrotnie próbował porozmawiać telepatycznie z Dee aŜ z Ziemi. Twierdził, Ŝe jest tylko chłopcem, ale ona wątpiła w to. śadne dziecko nie mogło nadawać z tak wielkiej odległości. Dee uznała, Ŝe Jack musi być osobą sprzymierzoną z babcią Mashą i z metaterapeutami, którzy podstępnie usiłują zmusić ją do ujawnienia swoich zdolności metapsychicznych. Kiedy to zrobi, będzie musiała wrócić na Ziemię. JednakŜe Dee okazała się za sprytna dla Jacka. Nigdy mu nie odpowiedziała, nigdy nie dała poznać, Ŝe w ogóle go usłyszała, nawet kiedy anioł pojawił się w jej umyśle i oświadczył, iŜ powinna tak postąpić. Jack w końcu przestał ją wołać, a anioł się obraził i teŜ nie chciał z nią rozmawiać. Dee nie mogła uwierzyć, iŜ jej anioł naleŜał do spisku; ale przecieŜ kiedyś, na samym początku, powiedział jej, Ŝe któregoś dnia będzie musiała zostać operantką... Nie zostanie! Będzie tak normalna, jak to tylko moŜliwe, i nadal będzie ukrywała czynne juŜ moce, które uciekły ze swoich skrzynek. UŜywała swoich uzdrawiających zdolności tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne (Ŝeby pomóc tacie i Kenowi i kiedy miły stary Domhnall Menzies poparzył się tak bardzo w fabryce podczas ostatniego trzęsienia ziemi). Rozmawiała telepatycznie ze swoim bratem jedynie wówczas, gdy miała mu powierzyć jakąś naprawdę waŜną tajemnicę. Kiedyś Dee wierzyła, Ŝe myśli telepatów są całkiem prywatne i nikt nie moŜe ich odczytać. Teraz jednak, kiedy lepiej poznała telepatię po kłopotach z Jackiem, zdawała sobie sprawę, Ŝe potrzeba szczególnych umiejętności, by ukryć swoje posłania telepatyczne przed przebiegłymi, podsłuchującymi operantami. Nie wiedziała, czy ma takie umiejętności, dlatego wolała nie ryzykować. Nikt podstępem nie zmusi jej, Ŝeby się zdradziła, jak niegdyś zrobił to męŜczyzna, który nazwał się Ewenem Cameronem. Nigdy więcej. Pozostali juŜ wspinali się do lotniaków i Dee pośpieszyła przez lądowisko do swojego statku, który stał ostatni w szeregu. W sumie było tam jedenaście jaskrawo ubarwionych aerostatów: osiem zbieraczy pilotowanych przez dorosłych, dwa duŜe lotniaki-pojemniki kierowane przez Kena i Gavina i sfatygowana Ŝółta maszyna łącząca obie te funkcje, którą miała obsługiwać Dee. Był to najstarszy sterowiec na farmie, pierwszy, jaki kupił Ian Macdonald, i którego zawsze uŜywał do lotów treningowych. Z powodu koloru i półsztywnego szkieletu zewnętrznego w kształcie klina nazywano go Wielkim Serem. Całe lato Ian Macdonald i Sorcha MacAlpin cierpliwie uczyli Dee pilotować ten czcigodny wehikuł. PrzewaŜnie brała lekcje nisko nad ziemią i ćwiczyła się w chwytaniu unoszących się w powietrzu roślinnych szczątków, a nie prawdziwych aeroroślin, które były chronione prawem poza porą zbiorów. Znacznie trudniej będzie ścigać niebiańskie zielsko, kiedy rzeczywiście spróbuje uciekać! Będzie teŜ musiała nauczyć się radzić sobie ze wstrętnymi „wróŜkami” i wypatrywać niebiańskich wilków oraz niebezpiecznych torachanów. Ojciec obiecał jej, Ŝe będzie trzymał się blisko, aŜ nabierze pewności siebie podczas pracy i Ŝe on jeden będzie wrzucał swoje zbiory do jej ładowni. Sorcha pomachała na poŜegnanie, kiedy Dee wchodziła po drabince do kabiny Wielkiego Sera. Kompresory uruchamiające silnik i pompy ssące juŜ mruczały, gdyŜ personel naziemny włączył je wcześniej, podczas przeglądu technicznego. Dee usiadła w fotelu pilota, zamknęła kopułę i podniosła oczy na ogromną, połataną Ŝółtą powłokę podtrzymywaną sztywnym szkieletem zewnętrznym przymocowanym do kadłuba mocnym wspornikiem. Zapięła pasy bezpieczeństwa. Dodatkowa poduszka na fotelu pozwalała jej widzieć otoczenie, a nakładki na
pedały - obsługiwać noŜne dźwignie sterowania. WłoŜyła herm z wizjerem, który zawierał automatyczny koncentrator tlenu, i zapięła maskę. Ekwipunek wspomagający oddychanie był potrzebny, poniewaŜ luibheannach an adhair - ”niebiańskie zielsko” - Ŝyło bardzo wysoko, w rozrzedzonej atmosferze między szóstym a dziewiątym kilometrem nad powierzchnią planety. Same aerorośliny były teŜ trujące; przekonywali się o tym nieostroŜni piloci, kiedy niechcący wciągali do płuc ich ekstrakt. Ale poddane obróbce i bardzo rozwodnione, stanowiły najbezpieczniejszy i najbardziej skuteczny afrodyzjak znany ludziom. Dee dowiedziała się wszystkiego o sprawach płci w szkole satelitarnej - ale nadal zdumiewało ją, Ŝe dorośli - najwidoczniej nawet operanci - gotowi byli zapłacić niezwykle wysoką cenę za taki dziwaczny związek chemiczny. - Dowódca Glen Tuath prosi o sprawdzenie urządzeń do zbiorów aeroroślin i o werbalne potwierdzenie - powiedział Ian Macdonald przez radio. Dee szybko sprawdziła wszystkie systemy swojego lotniaka zgodnie z procedurą, a później dokonała przeglądu aparatury podtrzymującej Ŝycie. Piloci jeden po drugim potwierdzali gotowość do startu i podawali swój numer. Dee jako ostatnia powiedziała głośno: - GT-11 sprawdzony i gotowy. - Dowódca GT rozkazuje startować kolejno zgodnie z poleceniami NAVKON-u. Dzisiaj wszystkie obszary zbiorów zostały wcześniej wyznaczone i kaŜda zmiana lub pościg za niebiańskim zielskiem muszą, powtarzam, muszą zostać uzgodnione z dowódcą. Meldowano o obecności torachanów w sąsiedztwie wulkanu Ben Fizgig, więc zachowajcie ostroŜność. - Kiedy wszyscy potwierdzili, Ŝe zrozumieli polecenia, Ian dodał: - Zespół wchodzi do NAVKON-u. Dee włoŜyła rękawice i uderzyła w guzik na konsoli, który przekaŜe sterowanie jej maszyną systemowi nawigacyjnemu farmy. Teraz mogła usiąść i odpręŜyć się, podczas gdy Wielki Ser będzie szybował do góry, a potem leciał, sterowany automatycznie, do wyznaczonej przestrzeni powietrznej, gdzie miała zbierać aerorośliny. Naziemne blokady zostały wyłączone jedna po drugiej i lotniaki uniosły się szybko w powietrze dzięki wodorowi w ich powłokach. Serie komór powietrznych z wewnętrznymi sterami umieszczonymi zarówno na szkielecie zewnętrznym, jak i na kadłubie kaŜdego aerostatu kontrolowały wzlot, lądowanie i manewry pojazdu. Wszystkie części wentylatorów elektrycznych i kompresorów oraz pompy, które wsysały rośliny do nadmuchiwanych ładowni, były szczelnie osłonięte, Ŝeby łatwo palne gazy, wydzielane przez te delikatne, dryfujące organizmy, nie zapaliły się przez przypadek - co mogło doprowadzić do wybuchu wodoru w lotniaku. Na szczęście wypadki tego rodzaju zdarzały się bardzo rzadko. Powłoki sterowców były ognioodporne i miały wewnętrzny system przeciwpoŜarowy. JeŜeli powłoka pękła przez przypadek lub w rezultacie ataku torachanów, pilot mógł wysadzić sworznie we wsporniku, oddzielając kadłub od pojemnika z gazem. Wtedy wyskakiwał olbrzymi spadochron i opuszczał kadłub bezpiecznie na ziemię. Dee ćwiczyła ten manewr na wirtualnym wideo, pocieszając się wiedzą, Ŝe Farma Glen Tuath ma dobre wskaźniki pod względem bezpieczeństwa pracy w powietrzu. Jej lotniaki były starannie konserwowane i remontowane, nawet te stare, a Ian Macdonald najmował tylko najlepszych nie kontraktowych pilotów. Wkrótce po przybyciu na farmę Dee zapytała ojca, dlaczego nie moŜna zbierać aeroroślin zwyczajnymi latającymi jajkami. W owym czasie Ian nie lubił, gdy mu przeszkadzano, dlatego zamiast wyjaśnić, polecił dziewczynce samej znaleźć odpowiedź. Ku zaskoczeniu ojca Dee znalazła ją jeszcze tego samego wieczoru. - Jajka mająrhopola na całej swojej powierzchni - powiedziała Ianowi przy kolacji. - To dlatego neutralizują grawitację. Rhopole wygląda jak ledwie widoczna siatka z purpurowego ognia. MoŜe spalić materię organiczną na popiół, jeśli z nią się zetknie. - I ciebie teŜ, Dodo - powiedział Gavin Boyd ze złośliwym uśmieszkiem. Lecz Ian Macdonald uciszył nie urodzonego chłopca surowym
spojrzeniem i machnięciem ręki. Później zapytał Dee, czy wie, dlaczego nie moŜna uŜyć do zbiorów chronionego polem sigma rhostatku. - PoniewaŜ rhopole musi osłaniać całe jajko, bo inaczej nie poleci - odparła triumfalnie - a pole sigma musi z kolei osłaniać rhopole, Ŝeby moŜna było bezpiecznie dotknąć jajka. Wtedy jednak osoba siedząca w jajku nie moŜe zbierać aeroroślin, gdyŜ zazwyczaj nie robi się dziur w polu sigma. - Bardzo dobrze, Dome - odparł Ian bez uśmiechu, choć wyraźnie był z niej zadowolony. - Wszyscy o tym wiedzą - mruknął Gavin. Ken, siedzący obok niego, szturchnął go mocno w bok. - Nie kaŜde pięcioletnie dziecko - powiedział Ian, a potem zwrócił się do córki: - Czy zapytałaś nauczyciela za pośrednictwem satelity? Dee pokręciła głową. - Przeczytałam, jak działa grawitacyjny statek powietrzny w bazie danych szkoły satelitarnej. A reszty sama się domyśliłam. - A niech to licho! - rzuciła lekko Thrown Janet. - Wygląda na to, Ŝe nasza mała Doro to prawdziwa mądrala. Na pewno wiesz takŜe, jak funkcjonują nasze lotniaki. Dee wzdrygnęła się, czując wrogość emanującą z umysłu Janet i najstarszego nie urodzonego. Zamiast jednak trzymać język za zębami, wzięła głęboki oddech i powiedziała do ojca: - Zamierzam dowiedzieć się wszystkiego o lotniakach. Chciałabym nauczyć sieje pilotować bardziej niŜ czegokolwiek na świecie. Nauczysz mnie, tato? - Tak - odpowiedział lakonicznie Ian Macdonald. - I pozostałe dzieci równieŜ. Jak tylko będziecie dostatecznie duŜe. - Ale to ja będę twoim brygadzistą, kiedy dorosnę! - wyrwał się Gavin. - Obiecałeś mi to, tato! Ian omiótł stół chmurnym spojrzeniem. - To było przed przybyciem Dorrie i Kena. To z was, które będzie najlepszym pilotem, zostanie brygadzistą - z czasem. Ale do tej chwili upłynie wiele lat. A teraz zjedzcie kolację. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej! Ian Macdonald dotrzymał obietnicy. Najpierw Gavin nauczył się pilotować, a potem Ken - choć nie sprawiało mu to radości. Pozostała dwójka, Hugh i Ellen, nie znosili latania jeszcze bardziej niŜ Ken i szybko się wymigali. Natomiast Dee była urodzonym pilotem i okazała się zdolniejsza niŜ wszyscy starsi chłopcy. To dlatego pilotowała Wielki Ser, a Gavin, mimo gorących protestów, został zdegradowany i kierował tylko aerostatem-pojemnikiem. Dee delikatnie dotknęła sterów, choć w rzeczywistości to autopilot prowadził aerostat do obszaru zbiorów. Jej statek, ostatni w szeregu, unosił się coraz wyŜej i wyŜej, aŜ w końcu osiągnął wysokość pięciuset metrów poniŜej dolnej granicy obszaru, na którym dryfowały aerorośliny. Oczom Dee ukazał się wspaniały widok. Z lewej widziała polanę w „kraciastych” górach, gdzie znajdowała się kopalnia diamentów. Odwiedziła ją tylko raz i była bardzo zawiedziona, gdy się dowiedziała, Ŝe świeŜo wydobyte diamenty są matowe i szkliste, nawet nie tak przejrzyste jak górskie kryształy na jej szpilce. Lecąc tak wysoko, jak mogły się wznieść cięŜkie sterówce, zbieracze pozostawili w tyle fiord, przelecieli nad ostro zakończonym przylądkiem Rudha Glas i znaleźli się nad smaganymi falami wysepkami i rafami Archipelagu Goblinów. (Ich oficjalna nazwa, której nikt nie chciał uŜywać, brzmiała Eileaan Bocan. Dee szybko przekonała się, Ŝe chociaŜ gaelicki był obowiązkowym przedmiotem w szkole, Kaledończycy przez większość czasu mówili standardowym angielskim, a gdy uŜywali języka przodków, mieli wadliwą wymowę i popełniali liczne błędy gramatyczne. Nikomu to nie przeszkadzało z wyjątkiem kilku etnicznych gorliwców). Komputerowy system poszukiwawczy Farmy Glen Tuath obliczył, Ŝe dzisiaj najwięcej aeroroślin będzie na północ od Archipelagu Goblinów, gdzie rozprzestrzeniła się cienka warstwa popiołu wulkanicznego z Ben Fizgig, tworząc doskonałą koncentrację substancji
odŜywczych, których szukało niebiańskie zielsko. NAVKON kolejno zaprowadził poszczególne lotniaki na ich tereny łowieckie. Kiedy rozproszyły się na obszarze ośmiuset kilometrów kwadratowych, Dee widziała je na monitorze konsoli. W końcu jej własna maszyna dotarła do wyznaczonej dla niej przestrzeni powietrznej i mechaniczny głos powiedział: - Glen Tuath NAVCON do GT-11. Znalazłeś się w Bloku 4 wyznaczonego rejonu zbiorów. Za dwie minuty musisz przejąć ręczne sterowanie lub twój statek powietrzny znajdzie się pod zdalną kontrolą. - GT-11 na ręcznej - powiedziała i zadrŜała lekko z radości czując, Ŝe drąŜek kontrolny oŜył. Blok 4, który będzie dzielić z ojcem, znajdował się na najdalej wysuniętym na pomocny wschód krańcu prostokątnego obszaru poszukiwań. - Trzymaj się w dole bloku, Dorrie - powiedział Ian - i z początku się nie śpiesz. Na wysokości siedmiu i dziewięciu dziesiątych kloma jest obłok, który powinien być dobrze widoczny na twoim celowniku. Widzisz go? - Potwierdzam, dowódco. - No to bierz się za niego, dziewczyno. Sonas is adh ortl - Ja teŜ ci Ŝyczę powodzenia, tato - odpowiedziała i poszybowała do góry w poszukiwaniu cennych roślin. W porze obiadowej Ian Macdonald obwieścił, Ŝe jego córka jest „mniej więcej kompetentna”; Dee wiedziała jednak, Ŝe w istocie bardzo dobrze się spisała. - Udam się teraz do Bloku 3, by pomóc Aonghasowi - powiedział. - Zjedz obiad, a potem kontynuuj zbiory na swoim terenie. Pamiętaj, Ŝebyś wzleciała na bezpieczną wysokość ponad zielskiem, zanim zawiśniesz w powietrzu, i uwaŜaj na wędrujące torachany. Nie zapomnij teŜ po jedzeniu włoŜyć maskę tlenową. Nie chcemy, Ŝebyś straciła przytomność. - Potwierdzam, dowódco. Nowy czarny aerostat jej ojca poleciał na zachód i niebawem zniknął wśród małych cumulusów, które zaczęły się tam kształtować. Dee wyłączyła silniki lotniaka i pozwoliła mu wyszukać wysokość równowagi. śółty balon unosił się się wśród wirujących i płynących w powietrzu aeroroślin i delikatnieje wsysał. Poszczególne gatunki kaledońskiej flory powietrznej róŜniły się wielkością - od miniaturowych, które moŜna było porównać do ziarnek czerwonego pieprzu, do znacznie rzadszych, wielkich jak jabłka organizmów podobnych do skupisk zielonkawych baniek mydlanych. Najpospolitsze gatunki aeroroślin miały balony wielkości wiśni lub duŜego grochu, pokryte róŜowymi jak guma do Ŝucia lub jaskrawozielonymi plamami. Fotosyntetyczne organy dostarczały im większość energii niezbędnej do podtrzymania procesów Ŝyciowych; pochłaniały teŜ parę wodną i podstawowe mikroelementy z pyłu wulkanicznego i szczątków organicznych. Wszystkie aerorośliny utrzymywały się w powietrzu za pomocą pneumatoforów, komór o cienkich ścianach wypełnionych gazami lŜejszymi od powietrza. „Ciało” rośliny mogło zwisać z balonu, być w niego wciśnięte lub rozpostarte na jego powierzchni jak narośl o dziwnym kształcie. Luibheannach były wyjątkowo wraŜliwe na nagłe zmiany ciśnienia atmosferycznego wokół nich, gdyŜ mogło to sygnalizować obecność drapieŜników. Kiedy aerorośliny dostrzegały niebezpieczeństwo, ich specjalne organy wydzielały dodatkowe ilości gazu, co pozwalało im szybko oddalić się z tego miejsca, jakby miały silniki odrzutowe. Największe, a tym samym najbardziej wartościowe rośliny, były równieŜ najszybsze i najczęściej dryfowały samotnie na niŜszej wysokości. Tego ranka Dee zdołała pojmać sporo tych niezwykłych organizmów, mimo Ŝe jej aerostat był nieporęczny i ocięŜały. Teraz, kiedy lotniak dziewczynki dotarł do górnego poziomu obszaru zbiorów, w jej polu widzenia zaczęły się pojawiać niebieskie i czerwone jak cegła wróŜki, karmiąc się licznymi tutaj mniejszymi roślinami. Pasące się w powietrzu zwierzęta wyglądały jak wydłuŜone meduzy o zwartych ciałach i wiszących rozgałęzionych mackach, którymi
zbierały pokarm. Dee wiedziała, Ŝe powinna zabić laserem kaŜde napotkane stworzenie. Po pierwsze dlatego, Ŝe Ŝywiły się cennymi aeroroślinami. Po drugie, poniewaŜ ich mocne ramiona zatykały pompę zbieracza i pilot w pewnych wypadkach musiał oczyszczać ją ręcznie. Oznaczało to konieczność opuszczenia kabiny i wdrapania się po wsporniku na zewnętrzny szkielet sterowca, mając linę jako jedyne zabezpieczenie. Dee często ćwiczyła ten manewr. Nie był specjalnie niebezpieczny, ale w ten sposób traciło się cenny czas. Podczas pierwszych godzin pracy nie natrafiła na Ŝadną wróŜkę. Cieszyła się, poniewaŜ stworzenia te były dziwnie piękne i nie chciała ich zabijać. Teraz teŜ, zamiast wystrzelić z lasera, ponagliła wróŜki, by uciekły jej z drogi. - Sio! TruistMach as m ‘fliianuis! Spadajcie! LEĆCIE GDZIEŚ INDZIEJ! Kiedy sformułowała ostatnią koercyjną myśl, wszystkie delikatne stworzenia uciekły, pozostawiając maleńkie obłoczki „gazów spalinowych”. Dobrze się sprawiłaś! - powiedział jej anioł. Dee krzyknęła z zaskoczenia. Co ja narobiłam! - Nie - szepnęła do siebie. - Ja nic nie zrobiłam! - Nie ośmieliła się jednak zajrzeć do swojej głowy, by sprawdzić, czy otworzyła jeszcze jedną ze straszliwych skrzynek. Otworzyłaś! - zaśpiewał triumfalnie niewidzialny anioł. - I juŜ był na to najwyŜszy czas! Twoja koercyjną metakreatywność gotowa była ujawnić się spontanicznie, a to mogłoby być dla ciebie kłopotliwe lub nawet niebezpieczne. Nie uŜyję więcej tej mocy! - oświadczyła uparcie. - Nie zmusisz mnie do tego. Ukryję jątak, jak pozostałe i na zawsze pozostanę normalna! Nie zachowuj się jak głupiutkie dziecko. Lepiej powiedz o tym swojemu bratu. Jego własna koercja ujawniła się ponad cztery lata temu. Nie jest tak silna jak twoja - ale uŜywał jej bardzo skutecznie do obrony przed napaściami Gavina Boyda. Och! - Dee poczuła się zdradzona. Dlaczego Kenny nie powstrzymał nie urodzonego chłopca od atakowania jej? Zrobił to dziś rano, Ŝeby Gavin nie zepsuł ci twojego pierwszego dnia zbiorów - wyjaśnił anioł. - Nie pamiętasz? Przedtem się bał. Nie bądź dla niego zbyt surowa. Nie wszyscy mogą być odwaŜni... Porozmawiaj z nim telepatycznie. Za kilka minut będzie potrzebował twojej pomocy. No dobrze, dobrze! A teraz odejdź i zostaw mnie samą. Nie oszukasz mnie. Wiem, co naprawdę zamierzasz. Ty i tamten Jack. Anioł nic nie odpowiedział. Wznoszący siew górę Wielki Ser wreszcie wynurzył się z ostatniego kłębowiska aeroroślin do czystego obszaru na wysokości prawie dziesięciu kilometrów nad powierzchnią Kaledonii. Warstwa cirrusów była bardzo cienka, a niebo w górze niemal błękitne. W dole maleńkie cumulusy zdawały się pływać jak miniaturowe prawoślazy lekarskie w dziwacznej mieszance pary wodnej, która przypominała z wyglądu stopione lody pistacjowo-truskawkowe. Dee nie widziała Ŝadnego innego aerostatu. W ponurym nastroju rozwinęła kanapkę z masłem orzechowym, odpięła maskę i ugryzła kęs. O rany! Janet znowu włoŜyła tam boczek, chociaŜ tata powiedział, Ŝe to nic złego, jeśli Dee nie chce jeść mięsa. No cóŜ, moŜe Janet zapomniała... Dee obgryzła krańce sandwicza, a potem wrzuciła resztę do piecyka spopielającego wróŜki. Później na monitorze konsoli wywołała pozycję sterowca Kena. Obok sylwetki lotniaka rozjarzył się napis informujący, Ŝe GT-10 juŜ opuścił obszar zbiorów i kieruje się z powrotem na południowy wschód ponad Archipelagiem Goblinów na wysokości pięciu i pół kloma. Kenny? Hm? A to ty. Tak. Masz duŜy ładunek? Ładownie omal nie pękną... Nie uwaŜasz, Ŝe powinniśmy przejść na komunikację radiową?
Nie. Posłuchaj Kenny... moje zdolności kreatywne właśnie się ujawniły. Troch ort! Wiem Ŝe ty teŜ je masz. [Pośpiesznie zduszone przekleństwo] Na Boga pilnuj się głuptasie bo inaczej wyślą nas oboje nacholernaZiemię... Co nie znaczy Ŝe na tę myśl bebechy mi się wywracają jak kiedyś. Kaledonia to prawdziwe piekło. Więcej niesamowitych wirusów niŜ jestem w stanie usuwać mocą redaktywną. Gdybym mieszkał w jakimś miejscu gdzie są porządni lekarze moŜe nie byłbym takim kiepskim sickie breochaid. A w zimie nudzę się jak mops. Brak mi starego Reekiego a w Edynburgu nigdy nie było nudno. Czy kiedyś pomyślałaś jakie to byłoby fajne gdybyśmy mogli otwarcie posługiwać się naszymi mocami i przyjaźnić się z innymi dziećmi-operantami? Nie! Nawet o rym nie myśl! [Zazdrość]. Dlaczego nie? Janie jestem *** {Tatusiową KsięŜniczką}*** tak jak ty. Kenny proszę nie bądź okropny. Nic nie mogę na to poradzić Ŝe... AAACH! O choleraOJezuOmójBoŜe... Dee! [Strach]. Cococoto? Kennyodpowiedzmi! Odpowiedz mi! Stworytutajsą stwory wybijającedziuryDUśEDZIURY BoŜe STWORY w moich ładowniach wewnątrzWSZYSTKICH ładowni rozdzierająściany wypuszczają rośliny... Dee uŜyła całej swojej koercji: Kenny wezwij teraz tatę. TAktakwporządku. - SOS SOS dowódco GT, GT-10 zaatakowany przez torachany! - Torachany! - krzyknęła Sorcha MacAlpinn. - Matko Boska! Jakiś anonimowy głos zaklął i nagle się wyłączył. - Kenny, zachowaj spokój - powiedział Ian Macdonald. - Ile ładowni zostało rozerwanych? - Od... odczyt informacji mówi Ŝe dwadzieścia siedem. Tylko trzy są całe! - Lecę do ciebie, chłopcze. Zatrzymaj statek. Słyszysz mnie? Zawiśnij nieruchomo! - Tato, coś jest naprawdę nie w porządku. Lotniak obraca się jak oszalały - a w dodatku, oprócz straty ładunku, maleje ciśnienie wodoru! - Rozumiem, lecę! - odparł Ian. - Trzymaj się. Dee siedziała jak sparaliŜowana. Torachany były rzadko spotykanymi, zdradzieckimi, pływającymi w powietrzu organizmami, przypominającymi aerorośliny średniej wielkości. RóŜniły się od nich tylko jasnoszarą barwą. Rozwinęły niezwykły sposób obrony przed drapieŜnymi wróŜkami. JeŜeli zostały pojmane, wysuwały długie, podobne do świdra kolce, które wbijały w napastników. Torachany, które przypadkiem zostały wessane do zbieracza, mogły pozostać uśpione. Jeśli jednak ładownia pełna była niebiańskiego zielska, wcześniej czy później rozdraŜniało je i zaczynały gorączkowo przebijać i rozrywać mocny plastik z taką łatwością, z jaką elektryczny świderek przechodzi przez gazę. Wessanie choćby jednego torachana do pełnej ładowni oznaczało utratę całego ładunku. A w większej liczbie potrafiły czasami przebić wzmocnioną wewnętrzną po włókę sterowca, wypuszczając wodór, który utrzymywał go w powietrzu. Lotniak-pojemnik Kena najwidoczniej wziął ładunek roślin zatrutych setkami torachanów. Któryś pilot okazał się zbrodniczo beztroski. Dee powiedziała telepatycznie: Kenny lecę na pomoc statek taty jest szybszy ale jestem bliŜej od niego! Zaprogramowała Wielki Ser na obniŜenie wysokości przy włączonych silnikach. Kiedy znalazła się poniŜej warstwy aeroroślin, ruszy łaź maksymalną szybkością w stronę opadającego lotniaka brata, i cały czas telepatycznie go pocieszała. Ken Ŝałośnie składał meldunki przez komunikator. Torachany rozcinały wszystkie jego ładownie na strzępy. Otoczony chmurą uciekających aeroroślin, nic nie widział. Strugi wodoru tryskające z
dziur w boku powłoki sprawiły, Ŝe jego lotniak spadając wirował i kołysał się na wszystkie strony. - Na jakiej jesteś wysokości i jak szybko spadasz, Ken? zapytał ponuro Ian. - Cztery kilometry wysokości - jęknął chłopiec. - Szybkość spadania prawie dwieście metrów na minutę. Tato, ja spadnę do morza! - Wysadź sworznie wspornika. Rozumiesz? Odetnij kadłub. - Tak, w porządku... tato! To nie działa. Ściągnąłem kapturek i wbiłem guzik, ale nic się nie stało. I spadam jeszcze szybciej! Trzy kilometry... - Słodki Jezu! - jęknął Ian. - UŜyj wyjścia awaryjnego. Na najdalszym krańcu z prawa, pod konsolą. Będziesz musiał wywaŜyć dwa zawory bezpieczeństwa, Ŝeby uruchomić przełącznik. Dee oczami wyobraźni widziała spadający lotniak-pojemnik, którego powłoka juŜ prawie oklapła. Nagle zauwaŜyła jaskrawy błysk, a po chwili usłyszała serię wybuchów. Zrobił to! Kadłub oddzielił się i wirując spadał w dół, oddalając się od chmury niebiańskiego zielska, a to, co pozostało z powłoki, nadal dryfowało w powietrzu. Ken wrzasnął coś przez komunikator. Znajdował się niecałe pięćset metrów nad powierzchnią morza. W polu widzenia Dee pojawił się czarny aerostat ojca; nadlatywał z zachodu. Ona sama znajdowała się w odległości mniej niŜ pół kilometra od Kena. Słyszała, jak ojciec stara się dodać otuchy synowi. Spadochron rozwinie się i kadłub bezpiecznie wyląduje... Coś czerwono-białego wystrzeliło spoza kadłuba statku Kena. Zamiast jednak rozwinąć się na kształt materaca, spadochron unosił się płasko, zwinięty, z beznadziejnie splątanymi linami. Kadłub nadal spadał. PomóŜ mu - powiedział anioł do Dee. - MoŜesz to zrobić. Sięgnij swoją psychokinezą i chwyć kadłub. Podtrzymaj go i zwolnij jego spadek. UŜyj swojej olbrzymiej kreatywności do zagęszczenia powietrza. Czas się zatrzymał. Dee zobaczyła osłoniętą skrzydłami postać i dwie wielkie, świecące skrzynki. Jedna miała złotą barwę lampy halogenowej, a druga lśniła jak skrzący się szmaragd. Wydawało się jej, Ŝe stoi w ciemnym pokoju z opuszczonymi rękami, ma na sobie srebrzysty skafander i wdycha zimny tlen. Panowała tu głęboka cisza. Nic się nie poruszało. W tym świecie nic nawet nie drgnie, póki Dee dokona wyboru: jej brat albo ona. To nie był prawdziwy wybór. Kenny. Dwie masy kolorowego światła rozjarzyły się w oślepiającym wybuchu i zgasły, ustępując miejsca dziwnemu morskiemu pejzaŜowi. Kadłub sterowca z Kenem w środku znajdował się blisko lotniaka Dee, całkowicie nieruchomy. Rozproszone pasma aeroroślin zatrzymały się w zgęstniałym nagle powietrzu, a morskie fale w odległości mniejszej niŜ sto metrów jakby zamarzły. Tylko umysł Dee mógł się poruszać. Posługując się swoją PK, rozplatała liny spadochronu, a potem rozwinęła go tak, Ŝeby napełnił się jak naleŜy. Czas ruszył z miejsca i mknące molekuły powietrza wypełniły olbrzymi pasiasty spadochron. Dee przytrzymywała go wraz z kadłubem do chwili, aŜ nabrała pewności, Ŝe odrzucony zewnętrzny szkielet sterowca wraz z resztkami powłoki spadł do morza. Później sprawiła, Ŝe powiał wiatr. Spadochron poniósł Kena w stronę płaskiej, trawiastej wysepki. Kadłub wylądował miękko, przechylił się pod niewłaściwym kątem, poniewaŜ nogi podwozia nadal tkwiły w komorach. Dee sięgnęła swoim umysłem, wypuściła powietrze ze spadochronu i otworzyła kabinę. Przywiązana pasami bezpieczeństwa postać w środku podniosła osłoniętą wizjerem głowę i spojrzała na Wielki Ser, który zniŜał się powoli. Aerostat lana Macdonalda znajdował się o kilkaset metrów od brzegu, wisząc tuŜ nad falami. Ojciec wszystko widział. DrŜący głos Kena powiedział w jej hełmie: - Siostrzyczko? Z tobą wszystko w porządku. OdpręŜ się. Jesteś bezpieczny. - To ty zrobiłaś, to ty! UŜyłaś swoich mocy...
Dee nie odpowiedziała. Chwilę później jej własny statek powietrzny teŜ wylądował. Wysunęła drabinkę. Dwie białe mewy, które odleciały przeraŜone, kwiląc krąŜyły w górze. Fale uderzały w skały otaczające wysepkę. W trawie kwitły jakieś Ŝółte kwiaty. Dee ściągnęła rękawice i odpięła maskę. Wydostała się z kabiny i powoli zeszła po drabince. Od napięcia bolały ją wszystkie mięśnie. Ken gramolił się z resztek swojego lotniaka, a czarny sterowiec zbliŜył się do wyspy i wylądował na trawie. Inne aerostaty nadlatywały z północy. W Ŝaden sposób nie zdoła ukryć tego, co się wydarzyło. Dziennik lotu w kabinie Kena zarejestrował kaŜde słowo, kaŜdy manewr, który wykonał uszkodzony lotniak. Nawet niezwykły fakt, Ŝe zatrzymał się w powietrzu. Dee po raz pierwszy zastanowiła się, w jaki sposób dokonała tego cudu. Jak, do licha, ona to zrobiła? Jej mentalne wyczyny były czysto instynktowne, próbując ratować brata, skrajnie zrozpaczona kierowała się instynktem. Czy, jeśli tego po prostu zapragnie, zdoła powtórzyć taki wyczyn? Odwróciła się twarzą do Wielkiego Sera, wpatrzyła się w niego uwaŜnie i rozkazała mu wznieść się na niewielką wysokość. Wzięć! - rozkazała. - WZLEĆ! Pozostał tam, gdzie wylądował, nie ruszył się nawet o milimetr. Spróbowała ponownie, tym razem skupiając wolę na kamieniu leŜącym w pobliŜu. Był niewiele większy od ziemniaka. Kiedy utkwiła w nim wzrok i wytęŜyła wolę, poruszył się lekko, po czym znieruchomiał. Dee westchnęła. Najwyraźniej wiele musi się jeszcze nauczyć, zanim zostanie operantkąmetapsychiczną. Ale nadrobi to z czasem. Usiadła na najniŜszym szczeblu drabinki i czekała na swojego ojca. 15 SEKTOR 12: GWIAZDA 12-37-010 [GRIAN] 4 PLANETA [KALEDONIA] 30 MIOS MEADHONACH A GHEAMHRAIDH [28 SIERPNIA] 2068 W New Glasgow, hałaśliwej stolicy Kaledonii, nie było robotaksówek, a wszystkie kierowane przez ludzi taksówki naziemne, ustawione rzędem przed skromnym hotelem, w którym zatrzymała się profesor Masha, wydawały się wyblakłe i obdrapane. Zastanawiała się, czy nie wezwać jajka z kierowcą, ale to byłoby kosztowne, a w taką zimną, deszczową noc lot trwałby bez końca, ona zaś spóźniła się na umówione spotkanie juŜ o pół godziny. Zaciskając kaptur peleryny, wsiadła do pierwszej taksówki w szeregu. Przed lusterkiem wstecznym wisiały dwie szkarłatne futrzane kostki i miniaturowy sporran, a jonizatory-wycieraczki ledwie dawały sobie radę z ulewą. W taksówce było duszno i gorąco. Oba pasy bezpieczeństwa na tylnym siedzeniu były pęknięte, na podłodze walały się śmieci, a nozdrza atakował draŜniący odór, mieszanka zapachu smaŜonej ryby i woni ciała kierowcy. W dodatku z czterech głośników, w przeciwieństwie do reszty pojazdu będących w doskonałym stanie, lał się potok ochrypłej muzyki. - Proszę zawieźć mnie do tawerny „U Babci Kempock” powiedziała z westchnieniem Masha. - To gdzieś w dzielnicy uniwersyteckiej. Zarośnięty, źle ubrany stary kierowca odłoŜył na bok pakiet ze smaŜonymi rybami i frytkami, które stanowiły jego kolację, przeŜuł i przełknął garść frytek, po czym wytarł usta rękawem. - Pewna jesteś, Ŝe chcesz do tej tawerny, ślicznotko? To prawdziwa spelunka, nieodpowiednia dla takiej damy jak ty. - Proszę jechać - powiedziała krótko Masha i ukłuła go na chwilę koercją. Bez trudu zmusiła taksówkarza do wyłączenia stereoodbiornika, ale nic nie mogła zrobić z ogrzewaniem. Jego gałka sterująca była połamana. I ten smród! Nanokreatywność Mashy nie wystarczała do usunięcia molekuł smrodu, nie mogła teŜ tak
zredaktywować swoich komórek węchowych, by go nie czuć, bo nadal źle się czuła po podróŜy. A gdyby otworzyła okno, Ŝeby przewietrzyć taksówkę, zalałyby ją potoki wody. No, trudno. Pogrzebała w torebce, szukając cukierków miętowych, które mogły jej trochę pomóc. Potem przypomniała sobie, Ŝe zostawiła je w pokoju hotelowym. Zasmucona, usiadła z powrotem na podniszczonym siedzeniu i ponuro się zamyśliła. Nie chciała tego spotkania. Zasady ludzkiej wolności to jedna sprawa, spisek zaś rewolucyjny to druga. Jestem uczoną o łagodnym usposobieniu, powiedziała sobie w duchu, a nie pomocnicą przemytnika broni! GdybyŜ tylko nie pozwoliła się namówić na tę dodatkową wycieczkę... Ale Tamara Sachwadze uznała podróŜ swojej wnuczki na Kaledonię w sprawach rodzinnych jako podarowaną przez Boga okazję do przekazania ostatnich wieści z kwatery głównej Rebeliantów ich zwolennikom na planetach kolonialnych. Masha nie mogła odmówić prośbie tej śmiertelnie chorej staruszki, więc się zgodziła. Co gorsza, Kyle tam będzie razem z innymi Rebeliantami. Bóg jeden wie, co to za spelunka! Prawdopodobnie jedno z ulubionych miejsc Kyle’a, gdzie wraz z kumplami od butelki, którzy byli nonoperantami, obmyślał awanturnicze plany, a sam znajdował pomysły do swoich skandalicznych, antyimperialnych powieści. New Glasgow roiło się od Rebeliantów niskiej rangi, lecz dobrze wszystkim znanych, którzy głośno wypowiadali swoje poglądy; wyŜej postawieni spiskowcy, operand zajmujący eksponowane rządowe stanowiska, kryli się w cieniu z oportunizmu politycznego. Pilnowali się, by nie widywano ich razem z nimi w miejscach, do których uczęszczali inni operanci i normalni lojaliści. Kiedy Masha przekazała Kyle’owi posłanie Tamary i poprosiła, by zorganizował specjalne spotkanie z przywódcami Rebeliantów z Kaledonii, Okanagonu i Satsumy, pisarz oświadczył, Ŝe odbędzie się ono w tawernie „U Babci Kempock” albo nigdzie. Taksówka warczała, podskakiwała, rozbryzgiwała wodę na dziurawym bruku, aŜ wreszcie wjechała do walącej się dzielnicy między Uniwersytetem a przystanią nad Zatoką Clyde, gdzie wąskie, kręte i brudne zaułki w osobliwy sposób przywodziły na myśl powieści Dickensa. Masha odpręŜyła się pomimo przykrości, jaką sprawiała jej jazda tą obrzydliwą taksówką, i wróciła myślami do swojego męŜa hulaki, z którym Ŝyła w separacji. Kyle Macdonald osłupiał, kiedy wezwała go przez komunikator podprzestrzenny i powiedziała mu, Ŝe za cztery miesiące przylatuje na Kaledonię po dzieci. Najwidoczniej Ian nie powiedział ojcu, Ŝe odkrył, iŜ zarówno Dorothea jak i Kenneth są operantami. Zgodnie z prawem niechętnie jednak powiadomił o tym władze, a potem swoją matkę. Lecz te nowiny były niczym w porównaniu z drugą niespodzianką, którą Masha szykowała Kyle’owi. Kiedy oświadczyła, Ŝe jej matka Annushka i babka Tamara wreszcie skłoniły ją do przyjęcia poglądów Rebeliantów, Kyle osłupiał. GdybyŜ tylko mogła zobaczyć twarz tego starego grzesznika, gdy wytrzeszczał oczy i się jąkał! Taka satysfakcja prawie byłaby warta dodatkowej, niemałej przecieŜ opłaty za wideokomunikator podprzestrzenny. Kiedy taksówka w końcu zatrzymała się przed tawerną”U Babci Kempock”, zaczął padać deszcz ze śniegiem. Masha wyjrzała przez okno i serce w niej zamarło. - Więc to tutaj? - Jak zawsze, juŜ czterdziesty rok - odparł taksówkarz. - To jedna z najstarszych knajp w mieście. Niech pani uwaŜa na popękany krawęŜnik. - Kim była ta babcia - rodzajem dziewki portowej? - Nie, to wcale nie jest kobieta, lecz staroŜytna, czarodziejska skała w pobliŜu oryginalnego Glasgow na Ziemi. Widziałem ją, kiedy byłem malcem. Płaci pani dwadzieścia sześć dolców. Masha z ponurą miną podała mu swoją kartę kredytową, a potem przez popękany, pokryty lodem chodnik pomknęła do drzwi obskurnego pubu. Okna spelunki były takie brudne, Ŝe ledwie widziała światła w
środku. Jedną framugę zastąpiono źle dopasowanym kawałkiem plastiku pokrytym graffiti w języku gaelickim. Ręczny napis głosił: DZIŚ WIECZOREM SLIMEMOLDU! ORAZ MUNGO GRA NA DUDACH Masha weszła do środka i zatrzymała się na chwilę w korytarzu, by wysuszyć włosy i usunąć wilgoć z płaszcza. Nie umiała przeganiać deszczu za pomocą metakreatywności, ale ta sztuczka była dość prosta i nieszkodliwa, jeŜeli nie widział tego Ŝaden nonoperant. W obecności normalnego człowieka Masha raczej pozostałaby mokra niŜ zaryzykowała wywołanie zazdrości niepotrzebnym manifestowaniem mocy mentalnej. Potem zajrzała do dusznego, zadymionego, hałaśliwego baru. Niezdarny młodzieniec, bez wątpienie wymieniony na drugiej pozycji Mungo, z miernym talentem grał „Króla Cierpienia” na piskliwych elektronicznych dudach. Tawerna była pełna młodych ludzi, którzy pili, głośno rozmawiali i śmiali się. Wszyscy byli nonoperantami. Omiótłszy myślą pomieszczenie, Masha nie zauwaŜyła w tłumie aury Kyle’a. W korytarzu dostrzegła jednak rozklekotane schody z napisem JEDZENIE i strzałką wskazującą w górę. Na tablicy wypisano dzisiejszy jadłospis: gulasz z jagnięcia, pieczeń zadaga w sosie śmietankowym i rhamphorhynchus z masłem czosnkowym z roŜna. Tak... był na górze, siedział przy duŜym okrągłym stole w najdalszym rogu zatłoczonej jadalni ze swoimi towarzyszamiRebeliantami: czterema męŜczyznami i kobietą w średnim wieku. Kyle nachylał się nad dymiącym talerzem. Pozostali chyba juŜ skończyli posiłek - a moŜe nie starczyło im odwagi, by go rozpocząć. Ściskając przewieszoną przez ramię torebkę, Masha weszła po schodach i przecisnęła się między stolikami. ZauwaŜyła, Ŝe wszystkie są zajęte. Zuchwali studenci obrzucali ją poŜądliwymi spojrzeniami i wykrzykiwali sprośne komplementy po gaelicku. Zdjęła płaszcz i usiadła bez słowa na jedynym wolnym miejscu obok swego męŜa ubranego w zmięty, tweedowy garnitur. Pisarz przez chwilę trzymał głowę pochyloną nad talerzem z gulaszem. Masha zauwaŜyła, Ŝe je z czapką na głowie, stary drań. Pozostałe siedzące przy stole osoby, które na pewno były potęŜnymi metapsychikami, gdyŜ zręcznie ukryły swoje aury, patrzyły na nią z rozbawieniem, jakby na coś czekały. Wreszcie Kyle podniósł wzrok na Mashę i wyszczerzył w uśmiechu piękne, białe zęby. - BoŜe! Coś podobnego! - jęknęła zaskoczona Masha. Kyle odmłodził się. Operanci-Rebelianci wybuchnęli śmiechem. W dole dudziarz zaczął grać „Wino z Kintyre”. Kyle pociągnął łyk piwa, wytarł serwetką usta i zdjął czapkę, odsłaniając kędzierzawe kasztanowate włosy. - Podoba ci się, Maire/n ‘annsachdl Właśnie wylazłem z cynowej macicy, jeszcze mam mokro za uszami, a kilka drobiazgów, których nikt nie moŜe zobaczyć, nadal jest nie w porządku, poniewaŜ inŜynierowie genetyczni mieli za mało czasu, by dokończyć swoje dzieło. Ale to wielka poprawa w porównaniu z moim starym cielskiem, co? A zrobiłem to wszystko z miłości do ciebie. Masha oniemiała. Kuracja odmładzająca prawie przywróciła Kyle’owi Macdonaldowi wygląd silnego, przystojnego hulaki, w którym się zakochała trzydzieści dziewięć lat temu. Jego skóra była gładka, a oczy czyste, obwisłe worki juŜ ich nie szpeciły. Nos, który z nadmiaru alkoholu poczerwieniał i przybrał kształt kartofla, znów stał się ostry jak szkocki nóŜ, Kyle zrzucił teŜ jakieś dwadzieścia pięć kilogramów tłuszczu. Siedzący przy stole operanci jeszcze się śmiali z reakcji Mashy, kiedy podszedł do niej młody kelner i bezceremonialnie rzucił na blat postrzępioną kartę dań. - A co pani sobie Ŝyczył - Daj tej biednej, oszołomionej kobiecie podwójną Dalwhinnie rozkazał Kyle. - A takŜe pieczeń z rhamphorhynchusa z buntata oraz
sałatkę z oliwą i octem. - Później zwrócił się do Ŝony: - Spodoba ci się rinkie, dziewczyno. To ptak typu mezozoicznego z długim ogonem. Zajmuje na Kaledonii niszę ekologiczną mewy i smakuje jak kurczak. Masha ledwie dostrzegalnie skinęła głową, nadal nie mogąc oderwać od niego oczu. - A dla moich pozostałych przyjaciół - polecił Kyle kelnerowi po serniku z Drambiue! Tym razem się nie wymigacie, gałgany. To moja ulubiona jadłodajnia i działacie mi na nerwy tylko pijąc i nie biorąc nic do ust. A moŜe napijecie się kawy lub herbaty? Towarzysze Kyle’a zamówili róŜne napoje i kelner odszedł. Kyle zniŜył głos. - Lepiej szybko przystąpmy do rzeczy, poniewaŜ troje z obecnych tu spiskowców będzie wkrótce musiało nas opuścić, Ŝeby złapać odlatujący o pomocy prom do portu kosmicznego. Spóźniłaś się trochę, Maire a gaolach. Masha nie przeprosiła za spóźnienie. JuŜ się opanowała, ale kosztowało ją to trochę wysiłku. - Czy moŜna tu rozmawiać głośno? - Tak - odparł Kyle. - Miejsce to odwiedzają tylko głuchogłowi studenci i inni nic nie znaczący osobnicy tacy jak ja. A nawet gdyby było to niebezpieczne i tak musielibyśmy porozumiewać się werbalnie. Nie jestem operantem i niech mnie diabli wezmą, jeśli się zgodzę, Ŝebyście wy, długogłowi, wykluczyli mnie z narady. Przyszedłem tutaj jako przedstawiciel normalnych ludzi. - Bez względu na to, czy oni o tym wiedzą, czy nie - powiedział słodko jeden z Rebeliantów. - Pozwoli pani, Ŝe się przedstawię. Jestem Hiroshi Kadama, Kierownik Satsumy i członek Ludzkiego Dyrektoriatu Konsylium. - Oczywiście od razu pana rozpoznałam, Kierowniku-Dyrektorze odparła Masha. - I nie chciałam wierzyć własnym oczom. Pańskie sympatie dla Rebelii nie są powszechnie znane. Hiroshi uśmiechnął się szerzej. - MoŜe Lylmicy nie mianowaliby mnie nadzorcą najnowszej japońskiej” planety, gdyby tak było. - A teraz pozwól, Ŝe ci przedstawię Clintona Alvareza, Specjalnego Asystenta Kierownika Okanagonu - wtrącił Kyle. - Pat Castellane nie mogła przybyć i jestem z tego rad. Z Clintem lepiej się pije. Jasnowłosy, niezwykle przystojny Alvarez chłodno skinął głową. Zachowywał się powściągliwie, prawie po kociemu, i ubrany był, jak wszyscy siedzący przy stole oprócz Mashy, w stary, zniszczony strój. Pozostała trójka szybko się przedstawiła. Kobieta, której porwany płaszcz przeciwdeszczowy nie mógł ukryć faktu, Ŝe przywykła do wydawania rozkazów, to była Catriona Chisholm, Pierwsza Deputowana przy Kierowniku Kaledonii. Powszechnie uwaŜano ją za następczynię starego, chorego Graeme’a Hamiltona, który uparcie nie chciał podać się do dymisji. Masha rozpoznała teŜ chudego, brodatego męŜczyznę, siedzącego obok Pierwszej Deputowanej, mimo Ŝe nosił nie pasującą do tego miejsca staroświecką czapkę i był owinięty w wielki stary szal. Był to Jacob Wasserman, Generalny Intendent Okanagonu, wybitny metapsychiatra, jak równieŜ przewodniczący zgromadzenia legislacyjnego tej planety. Piąty spiskowiec, Calum Sorley, piastował to samo stanowisko na Kaledonii i jeszcze nie został mianowany magnatem. Choć przebrał się. za ubogiego studenta, zdradzała go jego modna fryzura i pierścień z niebieskim brylantem. Kyle zrobił brawurowy gest widelcem. - Jak widzisz, moja droga Maire, mamy tu całą kolekcję zdradzieckich spiskowców i wichrzycieli, a zebrali się tylko po to, Ŝeby wysłuchać waŜnych wieści, które stara Tamara pragnęła nam przekazać za twoim pośrednictwem. A teraz moŜesz zapytać, dlaczego nie przestałem paplać i zabieram ci czas? Więc przestanę! Kelner przyniósł Mashy kieliszek szkockiej whisky i znów odszedł. Spróbowała trunku i przesunęła wzrokiem po twarzach spiskowców, szukając informacji w ukrytych za nimi umysłach. Mogła czytać tylko w głowie Kyle’a. Z jego przesyconego alkoholem mózgu
wyciekały buntownicze myśli i na nowo obudzona Ŝądza. Zasłony mentalne pozostałych „gości” były szczelnie zamknięte. Tylko nieznaczne pozostałości skrywanych aur zdradzały, Ŝe byli potęŜnymi operantami - a najgroźniejszy wydawał się młody pomocnik Patricii Castellane. Dziwne, Ŝe nie został magnatem. Jako zawodowy metapsycholog Masha starała się zdobywać informacje o potęŜniejszych młodych umysłach w Państwie Ludzkości i pełniła funkcję doradcy, kiedy Lylmicy ułoŜyli ostatnią listę osób nominowanych do Konsylium. Jak to się stało, Ŝe ten niezwykły młody męŜczyzna umknął jej uwadze? Po powrocie na Ziemię postara się dowiedzieć czegoś więcej o Clintonie Alvarezie. - Po pierwsze muszę wam przekazać kilka bardzo smutnych nowin zaczęła. - Tamara Sachwadze umiera. Rozległy się okrzyki smutku i Ŝalu. Kyle opuścił widelec i siedział oniemiały, Hiroshi Kodama zwiesił głowę i wyjął chusteczkę do nosa. Tylko Alvarez zdawał się niczym nie przejmować. - Moja droga babcia jest zmęczoną Ŝyciem kobietą, która lęka się o przyszłość ludzkości i odrzuciła moŜliwość odmłodzenia mimo próśb całej rodziny. Jest bardziej przekonana niŜ kiedykolwiek, Ŝe my, Rebelianci, kiedyś będziemy musieli walczyć o naszą wolność, i mówi, iŜ ma dosyć wojen. śyczy nam wszystkim powodzenia i prosi, bym przekazała wam jej przeprosiny za to, iŜ nie czuje się zdolna do udźwignięcia brzemienia nowego Ŝywota. - Musi ją pani pocieszyć w naszym imieniu - odezwała się Catriona Chisholm. - Była najlepszą wyrazicielką wolności mentalnej. ZasłuŜyła na prawo do odpoczynku, chociaŜ będzie nam jej bardzo brakowało. Masha przerwała, kiedy kelner postawił przed nią talerz pieczonego białego mięsa. Pachniało kusząco, ale straciła apetyt. Pozostałym podano deser oraz gorące napoje i wszyscy teŜ najwidoczniej nie mieli na nie ochoty - z wyjątkiem Alvareza, który zaczął jeść ze smakiem. - Druga część przesłania pochodzi od mojej matki, Annushki Gawry s. Jak wiecie, jest dyrektorem Instytutu Badań Pól Dynamicznych w Cambridge. Jej współpracownicy potwierdzili eksperymentalnie, Ŝe urządzenie Marca Remillarda do wzmocnienia kreatywności moŜe zostać przekształcone w taki sposób, by działało jako tak zwany „laser mentalny”. - Do licha! - zawołał Calum Sorley. - Czy Dyrektoriat Nauki Konsylium juŜ o tym wie? - Na pewno nie - odparła lakonicznie Masha. - Nawet Marc nie wie. Annushka kazała Severinowi Remillardowi wykraść plany urządzenia z nowego laboratorium Marca. Severin był kiedyś niezłym neurochirurgiem i Marc od czasu do czasu konsultował się z nim w sprawie implantów mózgowych. Kopię ostatniego modelu CE Marca zbudowali w wielkiej tajemnicy Gerrit Van Wyk i Jordan Kramer. Obaj mają duŜe doświadczenie w dziedzinie wzmocnienia cerebroenergetycznego, obeznani są takŜe z nieszablonowymi wersjami zbudowanego w Cambridge detektora kłamstw. Wytworzenie niszczycielskiego strumienia energii mentalnej wymagało tylko niewielkiej modyfikacji wynalazku Marca. - Wspaniale! - wykrzyknął Alvarez. - Nikt nas teraz nie powstrzyma! Masha zmarszczyła brwi i mówiła dalej: - Annushka uwaŜa, Ŝe wzmacniacz kreatywności jest świetną bronią defensywną-niewielką, lekką i przenośną. Prosiła mnie jednak, bym wam przypomniała, Ŝe urządzenie to będzie dostatecznie skuteczne dopiero wtedy, gdy wielu kreatorów klasy wielkich mistrzów uŜyje go w metakoncercie. - Będziemy ich mieli - wtrącił Jacob Wasserman, ukazując drobne zęby w chytrym uśmiechu. - Sam Okanagon ma trzydziestu potęŜnych kreatorów w obozie Rebeliantów. Otrzymamy dwa razy tyle z japońskich światów, prawda, Hiroshi? Kodama skinął głową. - Większość najpotęŜniejszych kreatorów na Satsumie, sympatyzujących z naszą sprawą, jest nadal młoda. Ale dorosną. A na
Atarashii-Sekai i Edo mieszka dwudziestu dwóch naszych zwolenników, którzy mogą się nadawać. - KaŜdego roku coraz więcej zaniepokojonych operantów przyłącza się do partii Rebeliantów - powiedział Kyle. Jego oczy zabłysły. Kiedy nadejdzie czas zerwania z... - Będzie się to musiało stać, zanim Państwo Ludzkości osiągnie Liczbę Zrośnięcia - oświadczył Clinton Alvarez. Miał głęboki, ładnie modulowany aktorski głos. - Na początku lat osiemdziesiątych będzie nas około dziesięciu miliardów. Wtedy nastąpi wielka metapsychiczna integracja - jeŜeli imperialna teoria Wspólnoty właściwie ocenia ewolucję Umysłu Ludzkości. Inne rasy Imperium juŜ doświadczyły tego tak zwanego zrośnięcia. Zrośnięcie nie jest jeszcze Wspólnotą. Ale w pewien niewysłowiony sposób zrośnięta rasa pod wewnętrznym naciskiem staje się Wspólnotą - robi wielki skok na wyŜszy poziom uspołecznienia. Musimy zdobyć niepodległość przed rozpoczęciem integracji. - To interesujący pomysł, Clint - powiedział sceptycznie Calum Sorley. - Ja sam przestudiowałem dość dokładnie wszystkie wady i zalety Wspólnoty, ale nie przypominam sobie, Ŝebym trafił na informację o nieuniknionej zmianie w ludzkim paradygmacie mentalnym. Skąd o tym wiesz? - Obecnie moje źródło woli pozostać anonimowe - Alvarez uśmiechnął się lekko. - Ja sam przeprowadziłem dość wnikliwą analizę krytycznego poziomu zrośnięcia. Za pięćdziesiąt dni galaktycznych będę miał gotowy raport na ten temat. JeŜeli chcesz mieć kopię, przyślę ci jedną. Jacob Wasserman obrzucił go ironicznym spojrzeniem. - Nie miałem pojęcia, Ŝe wśród nowych współpracowników Pat Castellane sąpsychofilozofowie. - Pani Kierownik Castellane interesuje się wszystkim, co moŜe wpłynąć na pomyślność naszej ojczystej planety, Intendencie Generalny. Pragnęłaby utrzymywać ściślejsze związki z tobą i ze Zgromadzeniem w tej... i innych sprawach. - NajwyŜszy czas! - mruknął Jacob. - Ta kobieta spędziła tyle czasu na reorganizacji wszystkiego, co zastała, Ŝe praktycznie nie moŜna się było z nią skomunikować. - To się wkrótce zmieni - odparł Alvarez. - W okresie przejściowym po nagłej śmierci swojej poprzedniczki musiała rozwiązać wiele powaŜnych problemów, ale teraz juŜ wszystko jest w porządku. - Cudownie! - burknął Jacob. - Więc co powiesz na moją propozycję, Ŝebyśmy porozmawiali o sprawach praktycznych? Będziemy musieli zbudować te miotacze mentalne w tajemnicy, przeszkolić ludzi w ich obsłudze i rozdać tam, gdzie będą najbardziej potrzebne. To będzie kosztowne i bardzo trudne do ukrycia - przynajmniej na Okanagonie. Nawet jeśli ja i Castellane jesteśmy w obozie Rebeliantów, musicie pamiętać, Ŝe nasz kosmopolityczny świat jest Bazą Sektora Magistratu Galaktycznego i macierzystym portem Dwunastej Floty Międzygwiezdnej. Z czasem ten ostatni czynnik moŜe przysłuŜyć się naszej sprawie. Owen Blanchard przyjmuje do floty wielu sympatyków Rebelii. Jednak na razie Okanagon po prostu nie jest miejscem, gdzie tajemne fabryki lub ośrodki treningowe mogą działać długo nie naraŜone na wykrycie. - Wątpię, czy moglibyśmy obecnie wiele zdziałać i na Satsumie, Clint. Nadal jesteśmy nowo zasiedloną kolonią z kulejącą gospodarką i powaŜnymi problemami geofizycznymi. Niecały rok temu przeŜyliśmy katastrofalne trzęsienie ziemi w jednym z naszych głównych miast, które nieopatrznie zbudowano na niestabilnym terenie. Miasto trzeba przenieść w inne miejsce, co będzie bardzo kosztowne. W dodatku analizy sejsmiczne wykazują, Ŝe inne obszary równieŜ mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie. Przez najbliŜsze lata Satsuma będzie się roić od naukowców, ciekawskich obcych i egzotycznych lojalistów Imperium Galaktycznego. - Na Kallie pełno jest odizolowanych zakątków - oświadczył z zadowoleniam Kyle Macdonald. - Pełno teŜ naszych sympatyków! Weźmy na przykład kontynent Beinn Bhiorach, gdzie mój syn Ian ma aerofarmę. Na prawie pół milionie kilometrów kwadratowych mieszka mniej niŜ
dwadzieścia tysięcy ludzi. - Nie odwaŜymy się zaryzykować dopóty, dopóki Graeme Hamilton pozostaje Kierownikiem - sprzeciwiła się Catriona. - Jego biuro nadzoruje eksport i import wysoko zaawansowanej technologii, a on sam osobiście sprawdza równowagę handlową. Wcześniej czy później dowie się o nielegalnej produkcji zaawansowanych technicznie urządzeń. Budowa wzmacniaczy CE to nie chałupnictwo. - Powinno się skłonić Hamiltona do rezygnacji - odparował Clint Alvarez. - Wtedy pani zostałaby Kierownikiem i mielibyśmy problem z głowy. - Nie wiemy na pewno, czy Lylmicy mianowaliby mnie na to stanowisko - odparła Pierwsza Deputowana. - Rzeczywiście - zgodził się z nią Calum Sorley. - Jest całkiem prawdopodobne, Ŝe Catriona dostałaby to stanowisko, ale Lylmicy słyną ze swojej nieprzewidywalności. MoŜna by pomyśleć, Ŝe zastąpiąHamiltona kimś młodszym, ale staruszek wczepił się w swój stołek jak kleszcz. Nie chce tracić czasu na odmłodzenie, więc prędzej czy później kopnie w kalendarz, bo wreszcie nawali mu któryś z najwaŜniejszych organów. - Miejmy nadzieję, Ŝe stanie się to wcześniej, a nie później mruknął Clint. - Na Okanagonie mieliśmy więcej szczęścia. Zapanowało milczenie. Operanci znali pogłoski o tym, Ŝe Patricia Perlmutter, Kierownik tego kosmopolitycznego świata, została zamordowana, mimo Ŝe Magistrat Galaktyczny nie mógł tego udowodnić. Tak, pomyślała Masha. Muszę dowiedzieć się czegoś więcej o tymmłodzieńcu! - Graeme jest porządnym i błyskotliwym człowiekiem powiedziała Catriona - i przez większość czasu doskonale sobie radził na swoim stanowisku. Nie ulega jednak wątpliwości, Ŝe się starzeje. Zgromadzenie Intendenckie posłało petycję do Pierwszego Magnata, zwróciło się teŜ do Lylmików o zastąpienie go kimś młodszym. MoŜe odejść jutro - albo pozostać Kierownikiem jeszcze przez wiele lat. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać. - Mam dla was jeszcze jedną wiadomość - wtrąciła Masha. - Jon, szesnastoletni syn Paula Remillarda, ma zostać magnatem na następnej sesji Konsylium. Mianują go Największym Metapsychicznym Mistrzem, tak jak jego starszego brata Marca. Lecz Marc ma tylko trzy metazdolności na najwyŜszym poziomie, natomiast młody Jack jest najwyŜszym mistrzem we wszystkich pięciu. - Och, gdybyśmy mogli zwerbować któryś z tych superumysłów! jęknął Calum. - Zwłaszcza Marca. Gdyby przeszedł na naszą stronę, bez trudu zwycięŜylibyśmy! - MoŜliwe, Ŝe Marc cierpi na psychozę rozszczepienną powiedział bardzo cicho Hiroshi Kodama. - A jego nienormalna osobowość moŜe być socjopatycznym szaleńcem, seryjnym mordercą najstraszniejszego rodzaju. - Co takiego?! - zapytał Calum z niedowierzaniem. - Pan chyba Ŝartuje, Kierowniku-Dyrektorze? Catriona skinęła głową z przebiegłą miną. - Mówi pan o aferze Fury-Hydra, prawda, Hiroshi? „Najgłębszej tajemnicy” rodziny Remillardów? - Operanci-Rebelianci znają tę tajemnicę - skomentował Jacob Wasserman. - Myślałem jednak, Ŝe ci mordercy i ich tajemniczy przywódca nie ujawniali się przez ponad czternaście lat. - Hydra wróciła - odparł Kierownik Satsumy. - Znowu zabiła, a potem zniknęła z oczu, tak jak przedtem. - Kim, do diabła, jest Hydra? - Calum coraz bardziej się niecierpliwił. Hiroshi mówił tak, jak gdyby kaledoński Intendent Generalny w ogóle się nie odezwał. - Adrien Remillard powiedział mi jakiś czas temu o ostatnich morderstwach. śałuję, Ŝe tym razem nie mogę podać wam Ŝadnych szczegółów. - Spojrzał niespokojnie na Mashę, zastanawiając się, czy zna prawdę o śmierci swojej synowej. - Rewelacje Adriena pojawiły się w rezultacie pewnych... nieostroŜnych prób zwerbowania Marca Remillarda do naszej frakcji. Adrien usilnie nam to odradzał,
poniewaŜ Fury, który kontroluje Hydrę, na pewno jest wybitnym członkiem rodziny Remillardów, a Marc znajduje się na czele listy podejrzanych. JeŜeli to on jest Furym, mógłby zniszczyć nasz ruch. Nigdy byśmy nie wiedzieli, czy zdrowa, czy szalona osobowość kieruje jego umysłem. Zarówno Adrien, jak i Severin zalecali nam, Ŝebyśmy wykorzystali jak najlepiej wyniki badań Marca w dziedzinie CE, ale nie przyjmowali jego samego do naszego wewnętrznego kręgu. - O czym wy, do diabła, gadacie?! - wybuchnął Calum. - Co to za bzdury o tym Fury-Hydrze? - Bi ad thosd - uciszyła go Catriona. - Później ci to wyjaśnię. - Zwróciła się do Mashy: - Ten chłopiec Jack: czy dał poznać, z którą stroną sympatyzuje: ze zwolennikami lub z przeciwnikami Wspólnoty? - Nie - odparła Masha. - Annushka mówi, Ŝe jest bardzo szczwany. Ukrywa swoje myśli i gra cudowne niewiniątko, skacze po uniwersytetach, gromadząc stopnie naukowe, jakby zbierał orzechy, i spędza duŜo czasu na medytacjach. Moja matka słyszała pogłoski, Ŝe ten chłopiec moŜe wykazywać jakieś powaŜne anomalie fizyczne, które maskuje swóją olbrzymią kreatywnością. Powiedziała, Ŝe Severin i Adrien nie chcą ani tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Biorąc pod uwagę „cudowne” ozdrowienie Jacka z genetycznych potworności, gdy był jeszcze małym dzieckiem, jakaś forma remisji jest bardzo prawdopodobna. - Ciekawe będzie zobaczyć, jak Jack zachowa się na następnej sesji Konsylium, kiedy kilka tysięcy najpotęŜniejszych operanckich umysłów skupi się na nim - wtrąciła Catriona. - Czy istnieje jakieś prawdopodobieństwo, Ŝe ten wszechpotęŜny smarkacz moŜe być częścią zespołu Fury-Hydra? - spytał Jacob. - Adrien jest przekonany, Ŝe nie - odrzekł Hiroshi. - śaden członek jego rodziny nie wierzy, by Jack miał coś wspólnego z tymi morderstwami. - MoŜe więc jeden z naszych ekspertów, który zna się na subtelnościach psychologicznych, mógłby ostroŜnie wysondować tego smarkacza - mruknął Wasserman. - Niech pan się nim zajmie, Jake. - Przez twarz Caluma przemknął wilczy uśmieszek. Kyle Macdonald nie interesował się Jackiem Remillardem. Skończył główne danie i deser i spoglądał zalotnie na Mashę w taki sposób, Ŝe nie musiała czytać w jego umyśle. - Czy ten Jack mówił, jaki zawód zamierza wybrać? - spytał bezceremonialnie Clint Alvarez. - Najwyraźniej nie - odparł Hiroshi. Pomieszał herbatę, spróbował i z westchnieniem zawodu odstawił kubek, zanim zwrócił się do Mashy: - Kyle powiedział nam, Ŝe przyleciała tu pani w pasjonującej misji rodzinnej, pani profesor. Musi być pani dumna i szczęśliwa, Ŝe dwoje pani wnuków kryptooperantów stało się pełnymi operantami. - Mam mieszane uczucia, Kierowniku-Dyrektorze. PoniewaŜ kaledoński Instytut Metapsychiczny nie ma odpowiednich warunków do nauki dwóch młodych operantów o bardzo wysokim potencjale, muszę zabrać te dzieci na Ziemię. Odlatujemy za dwa dni. Będzie to szczególnie cięŜkie przeŜycie dla mojej wnuczki Dorothei. Ma jedenaście lat i bardzo kocha swojego ojca. Jej matka juŜ nie Ŝyje, a teraz właśnie straci równieŜ jego. - Czy te dzieci mają potencjał wielkich mistrzów? - zapytała Catriona. Masha zawahała się, a potem powiedziała: - Według rezultatów wstępnych testów przeprowadzonych tu, na Kaledonii, Kenneth chyba ma ultrazmysł i koercję klasy wielkiego mistrza. A Dorothea... moŜe mieć wszystkie pięć metazdolności na poziomie przekraczającym tę klasę. - Purleta! - szepnął Clint Alvarez. - Chce pani powiedzieć, Ŝe moŜe ona stać się w końcu jeszcze jednym Największym Mistrzem, a raczej Mistrzynią? Masha odwróciła wzrok. - Ona i jej brat mają być leczeni i kształceni w instytucie mentalnym Catherine Remillard w New Hampshire na Ziemi. Nie wiadomo,
czy Dorothea osiągnie swój pełny potencjał. PoniewaŜ oboje będą samotni i zdezorientowani, wzięłam roczny urlop z Uniwersytetu w Edynburgu, Ŝeby być razem z nimi. MoŜe nawet będę pomagała w kuracji. - Jeszcze jeden Największy Mistrz! - Calum nie posiadał się z radości. - I będzie nim dobra szkocka panienka zamiast tego cholernego Jankesa-Ŝabojada Remillarda! - Och, przestań, na Boga - wtrąciła Catriona przewracając oczami. - New Hampshire... - powiedział w zamyśleniu Clint Alvarez. Rodzinny stan Dynastii Remillardów. Podczas swego pobytu tam moŜe pani zdobyć jakieś waŜne informacje dla naszego ruchu, pani profesor. Masha wpatrzyła się w brudny obrus. - Będę nadal robiła wszystko, co mogę. - ZbliŜ się do Catherine najbardziej jak moŜesz - powiedział nagląco Jacob. - Ona jest najbardziej skrytym członkiem rodziny Remillardów. Nawet Adrien i Severin nie wiedzą, jakie stanowisko zajmuje wobec Wspólnoty. Masha skinęła głową, a potem przez chwilę siedzieli w milczeniu; zasłony mentalne operantów pozostały nieprzeniknione, natomiast z umysłu Kyle’a sączył się rzewny smutek, gdyŜ teraz zdał sobie sprawę, Ŝe Masha opuści szkocką planetę niemal zaraz po przybyciu. Catriona w zamyśleniu popijała miętową herbatę. Alvarez skończył swoje ciastko, a potem zjadł porcję Wassermana. Jacob skulił się w swoim szalu i nasunął czapkę prawie na nos; wyglądał jak pająk zaczajony w pułapce. Kelner przyszedł, rzucił na stół rachunek i odszedł wolnym krokiem. Z parteru zagrzmiał monstrualny basowy akord z nastawionych na cały regulator wzmacniaczy i przerodził się w przyprawiający o ból zębów 16-taktowy rytm neutronowego rocka. Fundamenty tawerny zadrŜały, a goście siedzący w barze zaczęli klaskać, gwizdać i wrzeszczeć. Slime Mold rozpoczął występ. Hiroshi zapytał Mashę przekrzykując hałas: - Czy jest jeszcze coś, co chciałaby pani nam powiedzieć, pani profesor? Masha potrząsnęła przecząco głową. - Proszę pamiętać, Ŝe od niedawna biorę udział w tej grze. Annushka pozwala mi uczestniczyć w spotkaniach Rebeliantów dopiero od kilku miesięcy mimo Ŝe ostatniej zimy przeszłam pomyślnie „egzamin wstępny”. - Wzdrygnęła się. - Ta zbudowana w Cambridge sonda mentalna, to diabelski wynalazek. Byłam wykończona przez kilka następnych tygodni. - Ale zawsze taka wesoła i śliczna - powiedział łamiącym się głosem jej mąŜ. - Maire, Maire, mo chuidd’en t-saoghal. Ach tha uaibhfalbh! Ku swojej irytacji, Masha poczuła, Ŝe się rumieni. Zdała teŜ sobie sprawę, Ŝe w istocie reaguje znacznie mocniej na gaelickie czułe słówka i Ŝe ogarniają smutek z powodu rychłego odjazdu. Niech diabli wezmą Kyle’a za to, Ŝe patrzy na nią pełnymi smutku oczami! Odrodzenie dawnej namiętności było ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła w swoim uporządkowanym Ŝyciu. Ale, ach, jakŜe piękna z nich para! Odmłodzony Kyle Macdonald wygląda wspaniale nawet w zniszczonej marynarce, zmiętoszonej koszuli i przekrzywionym kraciastym krawacie poplamionym gulaszem z jagnięcia. Ona zaś siedzi obok niego, pięknie umalowana, z modną fryzurą, a jej elegancki kostium o spokojnych barwach kontrastuje z wytartym garniturem jej męŜa. Oboje są tak róŜni jak dwa bieguny magnesu, a jednak tak samo atrakcyjni dla siebie, jak przed wielu laty... Masha przeklęła swoje zdradzieckie ciało, które dobrze wiedziało, czego chce. Opanowała się z trudem, ale zrozumiała, iŜ Kyle juŜ to zauwaŜył, odkrył jej słabość ultrazmysłem poŜądania, który posiadali nawet męŜczyźni-nonoperanci. W jednej chwili jego smutek ustąpił miejsca gorączkowej nadziei. Seksualne napięcie między nimi stało się prawie namacalne, jak głośna muzyka, od której pękały im bębenki. Hiroshi Kodama wstał z krzesła i spojrzał na rachunek.
- Pozwólcie, Ŝe ja zapłacę! - zawołał. - Mam ze sobą duŜo pieniędzy. PoŜegnamy się na zewnątrz, bo inaczej musielibyśmy uciec się do telepatii. PołoŜył na stoliku stosik pieniędzy z durofilmu, a pozostali spiskowcy szybko wstali i włoŜyli okrycia. Na nalegania Kyle’a Masha pozwoliła, by pomógł jej nałoŜyć płaszcz. Zachowywał się bardzo szarmancko. Kiedy zamknęli za sobą cięŜkie, stare drzwi, wysiłki muzyczne Slima Molda nadal były słyszalne - ale decybele juŜ nie osiągały niemal śmiercionośnego poziomu. Śnieg z deszczem zamienił chodnik i ulicę w nierówną ślizgawkę z czarnego lodu. PoniewaŜ nikogo nie było w pobliŜu, Jacob Wasserman podniósł nad nimi psychokreatywny parasol i zwiększył współczynnik tarcia lodu. ZłoŜył wielki szal, w który był owinięty, i oddał go Kyle’owi. - Bardzo się cieszę, Ŝe panią spotkałem, pani profesor - rzekł biorąc w muskularną rękę miękką dłoń Mashy. Miał na sobie wyświechtany, szkarłatny dres tej samej barwy co czapka. - Niech pani nigdy nie zabraknie odwagi i niech pani dobrze się troszczy o wnuki i o Kyle’a. Proszę zadbać, by otrzymały odpowiednie wykształcenie mentalne. - W odpowiednim czasie na pewno spróbuję przeciągnąć Kennetha i Dorotheę na naszą stronę. I wszystkich, na których będę mogła wpłynąć. Hiroshi ukłonił się jej. - Mamy szczęście, Ŝe los zesłał nam tak wybitną nową towarzyszkę. Chciałbym znów się z panią spotkać na sesji Konsylium, Masho. Pragnę, by poznała pani moją ukochaną Ŝonę i dzieci. Kyle zerknął na swój staroświecki zegarek i zaklął. - Wy, cudzoziemcy, spóźnicie się na prom do Killiekrankie, jeśli zaraz was tam nie zawiozę moim jajkiem! Jest w tylnej alei. Pomieści cztery osoby. Wtedy pisarz uświadomił sobie to, co właśnie powiedział. Wasserman, Kodama, Alvarez i on sam! W jego przeklętym starym porsche’u nie było miejsca dla nikogo innego. - Ja... obawiam się, Ŝe pozostali będą musieli wezwać taksówki. - Spojrzał rozpaczliwie na Mashę. - MoŜe jeszcze kiedyś się zobaczymy, kochanie. Przeszył ją całkiem nieoczekiwany ból zawodu i była pewna, Ŝe odmalował się na jej twarzy. Miała zabrać dzieci na Ziemię za dwa dni. Starczy jej czasu na lot na Beinn Bhiorach i z powrotem, ale na nic więcej. - To bardzo miło z twojej strony, Ŝe chciałeś nas podwieźć, Kyle - powiedział Hiroshi. Błysk humoru pojawił się w jego oczach. Ale nie śmielibyśmy narzucać ci naszego towarzystwa. Na szczęście zdołałem z pomocą koercji nakłonić dwa jajka-limuzyny do zapewnienia nam transportu. Właśnie nadlatują. MoŜe chciałbyś odwieźć Mashę do jej hotelu. To prawdziwy cud! Pisarz i jego Ŝona stali obok siebie w lodowatym deszczu (kreatywny parasol został usunięty dla ostroŜności), kiedy dwa luksusowe rhostatki zmaterializowały się w strugach wody jak widmowo oświetlone jajka wielkanocne. Hiroshi, Clint i Jacob wsiedli do jednego, a Catriona i Calum do drugiego. Chwilę później limuzyny odleciały, pozostawiając Kyle’a i Mashę. - Chodź! - zawołał, chwytając jąza rękę. Ślizgając się i potykając przebiegli przez ciemne schodki, minęli śmietniki, pojemniki na śmieci i stosy odpadków pokryte lśniącą, szklistą skorupą. Jego porsche czekał za budynkiem, pokryty warstwą lodu grabą niemal na centymentr. - Pozwól, Ŝe ja się tym zajmę - odezwała się Masha. Znacznie lepiej wyczuwała teraz swoją moc kreatywną. Wycelowała palec w zamarznięty zamek. Wystrzelił z niego słaby promień energii metapsychicznej, roztapiając lód. Kyle szybko wsadził rękę do środka i wystukał kody: ODMROZIĆ i OTWORZYĆ. Po chwili drzwi otworzyły się z brzękiem jak pękający kryształ. Wrzucił do jajka zwinięty szal. Opadli na niego ze śmiechem. Kyle zatrzasnął drzwi, włączył rhopole i reszta skorupy lodowej
zniknęła w wielkim obłoku pary. - Do mnie, czy do ciebie? - zapytał. - Straciłam rozum! - jęknęła. - Och, ty głupcze! Nie mogę w to uwierzyć... Otworzył skrytkę w konsoli. - Masho, jesteś taka piękna - westchnął tylko. Wyjął buteleczkę z przezroczystego plastiku i zbliŜył do jej twarzy. W środku były zielonkawo-róŜowe kuleczki. - Kilka pastylek miłosnego ziela dla ciebie i dla mnie, kochanie! - Aha! Przedtem nigdy nie potrzebowałeś takich rzeczy! - Masz rację! - Wrzucił buteleczkę do skrytki, chwycił Mashę i całował tak długo, aŜ zabrakło im tchu. - Na Boga, nie tutaj! - jęknęła, bo Kyle zdarł z niej płaszcz przeciwdeszczowy i po omacku rozpinał bluzkę. Opanował się z trudem. - W takim razie wysoko na niebie! Podczas burzy! Na tylnym siedzeniu! Lecimy! - Myślę, Ŝe juŜ polecieliśmy - odparła z afektacją. Oboje wybuchnęli śmiechem i osuwając się, znowu padli sobie w objęcia. Nagła myśl otrzeźwiła Mashę. Odepchnęła Kyle’a. - Dzieci! Dorothea i Kenneth - wynajęłam jajko, które miało zawieźć mnie jutro na farmę lana. Będzie czekało przed hotelem o piątej rano i będziemy musieli... - Nie, nie będziemy musieli - ryknął, odwracając się od niej do konsoli rhostatku. - Skasuję rezerwację i sam cię tam zawiozę! Wyjął mikrofon z zacisku, polecił wyświetlić mapę na monitorze, a potem szczekliwym głosem wyznaczył plan lotu. Porsche uniósł się w niebo z bezgrawitacyjną lekkością: w jednej chwili byli jeszcze w zaśnieŜonej, śliskiej alei, a w następnej mknęli jak strzała w stronę czarnej stratosfery. - Ale moje rzeczy... - zaprotestowała. Kyle nacisnął kilka guzików i przednie siedzenie zmieniło kształt, złączyło się z tylnym, tworząc jedną, wyściełaną powierzchnię. Zaczął nucić „Wędrując wieczorową porą”. - Kyle, to szaleństwo! - Jak się nazywa firma, w której wynajęłaś pojazd? odpowiedział pytaniem. Powiedziała mu, a on przekazał wiadomość kasującą rezerwację. - Otrzymamy twoje rzeczy i resztą bagaŜu w drodze na Beinn Bhiorach. - RozłoŜył wielki kraciasty szal, śpiewając: - Ile godzin miłosnego szału przeŜyliśmy razem na tym szalu starego MacGregora! Och, jak pięknie jest wędrować wieczorową porą! - Nach bu tu an t-urraisg - szepnęła. - Jaki wariat z ciebie! I przytuliła się do niego. 16 SEKTOR 12: GWIAZDA 12-337-010 [QRIAN1 4 PLANETA [KALEDONIA] 36 MIOS MEADHONACH A GHEAMHRAIDH [29 SIERPNIA] 2068 DODY! DODY, CÓRECZKO, TO JA. Mama? Mamusia? PrzecieŜ... ty nie Ŝyjesz. Śmierć jest tylko innym rodzajem Ŝycia. Wiesz o tym. Ja Ŝyję w niebie - we Wszystkim co jest we wszystkim i jednocześnie na zewnątrz. Istnieję poza polami matrycy i zarazem w nich. Jestem prawdziwa i bardzo chcę porozmawiać z tobą teraz, kiedy stałaś się operantką. Prawda Ŝe to tylko sen? Niektóre sny są jedynie wytworem twojej wyobraźni. Ten jest
inny. Ja jestem prawdziwa, rzeczywiście mówię do ciebie. Mój obraz pochodzi z twoich wspomnień, poniewaŜ juŜ nie mam ciała materialnego, ale moja jaźń jest prawdziwa. Więc nie jesteś taka jak mój anioł. Twój [niepokój] co? Mój anioł. [Obraz]. Jest zaprogramowanąreakcjąmentalną, która działa jako rodzaj doradcy psychicznego i przewodnik udzielający mi informacji o moich metazdolnościach. Nie jest prawdziwą osobą. Ale umieścił go tam ktoś prawdziwy. Kto, Dody? Nie wiem. Koniecznie muszę się dowiedzieć, kto! Mamo, proszę, nie rób tego! Nie moŜesz zmusić mnie do niczego swoją koercją jak wtedy, gdy byłam malutka. Nie, oczywiście, nie mogę. [Wyrzuty sumienia + przywiązanie]. Tak mi przykro, Dody. Jesteś teraz duŜą dziewczynką, wybitną operantką... albo będziesz, kiedy zakończysz naukę. To było dla mnie takim wielkim zaskoczeniem. Wiedziałam, Ŝe miałaś silne ukryte metazdolności, ale nigdy mi się nawet nie śniło, Ŝe jest to potencjał największego mistrza. Co to takiego? Nauczyciele na Ziemi wyjaśnią ci to wszystko. Znaczy to, Ŝe twój umysł będzie bardzo, ale to bardzo potęŜny. Jestem taka szczęśliwa i taka z ciebie dumna. To dlatego przyszłaś do mnie? Chciałabym znów być blisko ciebie. Pomagać ci, doradzać i być twoją przyjaciółką. Tak bardzo cię kocham. Znacznie bardziej niŜ twój tata. On nie rozumie, co to znaczy mieć moce metapsychiczne. Kiedy Ŝyłam, bał się mnie dlatego, Ŝe je miałam. Teraz będzie bał się równieŜ ciebie i przestanie cię kochać. Nie, nie przestanie! Ja... usunęłam częściowo jego strach moją mocą redaktywną. On nie wie, jak okazać mi swojąmiłość, poniewaŜ jest taki, a nie inny. Ale kocha mnie tak bardzo, jak moŜe i ja teŜ go kocham. Tak, oczywiście. Jednak normalni nigdy nie są w stanie w pełni zrozumieć jak my, Prawdziwi Ludzie, myślimy i działamy. MoŜemy zrobić tyle rzeczy, do których nie są zdolni. Czeka cię wiele wspaniałych przeŜyć, Dody. Nie moŜesz sobie wyobrazić, jakie podniecające będzie twoje Ŝycie... Wolałabym zostać tutaj! Chciałabym utrzymać moje moce w ukryciu. Dody, nie bądź głuptaskiem. Chcesz spędzić całe Ŝycie na tej samotnej farmie, pracując z ordynarnymi wędrownymi robotnikami najemnymi i gburowatymi nie urodzonymi? Wiesz, Ŝe Gavin Boyd cię nienawidzi. Zanim przyjechałaś na farmę, on był ulubieńcem twojego ojca. Janet Finlay teŜ cię nie lubi. Chce, Ŝeby twój ojciec oŜenił się z nią, i uwaŜa, Ŝe obmawiasz jąza jej plecami. Nie! Nigdy nic takiego nie zrobiłam! No, cóŜ, my wiemy. Ale jeśli zostaniesz, będzie coraz bardziej niemiła dla ciebie w miarę jak będziesz dorastała, a Gavin stanie się jeszcze gorszy niŜ teraz... To dobrze, Ŝe opuszczasz farmę. Poczekaj troszkę, a przekonasz się, Ŝe mam rację. Twój brat się cieszy, Ŝe leci z tobą, czyŜ nie tak? Ken zawsze był rozsądnym chłopcem. Tata chce... Ŝeby Kenny był taki jak Gavin. Silny i szczery. Ale nigdy nie traktuje Kenny’ego źle i kocha go. Kenny będzie szczęśliwszy na Ziemi, uŜywając swoich mocy metapsychicznych dla dobra całej rasy ludzkiej. I ty tak samo. Rolnictwo to tylko zawód, coś, czym moŜe zajmować się normalny człowiek. Ale metapsychicy mają powołanie! Rozumiesz tę róŜnicę? Tak. O powołaniu mówi się wtedy, kiedy jakaś osoba ma zrobić coś waŜnego. Właśnie! Och, Dody, tak się cieszę, Ŝe masz jakieś powołanie. Będę przychodzić do ciebie i rozmawiać o nim z tobą i pomagać ci, kiedy będziesz musiała podejmować trudne decyzje. Mamusiu, to byłoby bardzo miłe. Ale wolałabym, Ŝebyś nie robiła tego przez jakiś czas. Mam mieszane uczucia w tej sprawie...
Wiem. Moje biedne dzieciątko. To dlatego chcę ci pomóc. Sama muszę sobie z tym poradzić. [Upór]. Inaczej... to nie stanie się... tak jak trzeba. Ale ja cię kocham! Chcę być teraz z tobą! Być twoją serdeczną przyjaciółką. Teraz kiedy jestem operantką. Tak, kochanie. Czy będziesz teŜ przyjaciółką Kenny’ego i będziesz przychodziła do niego w snach? No, cóŜ, na pewno bym chciała. To będzie zaleŜało od tego, czy Ken naprawdę będzie pragnął moich odwiedzin. Czy nasze umysły są zharmonizowane... czy rzeczywiście dobrze do siebie pasujemy. Jestem pewna, Ŝe tak jest ze mną i z tobą. Zobaczymy, jak wygląda to u Kena. Teraz jednak byłoby lepiej, Ŝebyś zachowała w tajemnicy nasze rozmowy. Pozwolono mi odwiedzać cię we śnie. To naprawdę wielki przywilej. PoniewaŜ nasze rozmowy są tak niezwykłe, wiele osób mogłoby zleje zrozumieć. Nawet Ken. Mamo, chcę cię o coś zapytać. Mam nadzieję, Ŝe się nie pogniewasz. Oczywiście, Ŝe nie, kochanie. Czy to Jack cię przysłał? Jack? To ktoś, kto próbował rozmawiać ze mną telepatycznie. Nie ostatnio, ale jakiś czas temu. Jego umysł jest tak potęŜny, Ŝe aŜ mnie przeraził i nie chciałam mu odpowiadać. Mówił, iŜ jest chłopcem mieszkającym na Ziemi. Czy go znasz? Czy to on ci powiedział, Ŝe jestem operantką i przysłał cię do mnie? Znam Jacka, ale on mnie nie zna i wcale mnie nie przysłał. On jest... niebezpieczną osobą, kochanie. Bardzo się cieszę, Ŝe zignorowałaś jego wołania. W ogóle nie zwracaj na niego uwagi. Cieszę się, Ŝe postąpiłam właściwie. Posłuchaj mnie uwaŜnie, Dody. Jack chce uzyskać kontrolę nad umysłami potęŜnych operantów i zrobić z nich swoich niewolników. Udaje przyjacielskiego i miłego, ale w rzeczywistości jest kłamcą i bardzo złym człowiekiem. Nigdy w Ŝadnych okolicznościach nie wpuść go do swojego umysłu. Och, córeczko, dzięki Bogu, Ŝe mogłam cię ostrzec [troska + strach]. Nie martw się, mamo. Muszę teraz odejść. JuŜ wkrótce powinnaś się obudzić. Masz przecieŜ tak wiele do zrobienia, zanim opuścisz Glen Tuath. Do wiedzenia, moja najukochańsza córeczko. Niedługo znów przyjdę i porozmawiam z tobą. Podzielę się z tobą wspaniałymi tajemnicami Cudownymi! Do widzenia, kochana Dody. Do widzenia... mamusiu. Jakiś sen? Dee otworzyła oczy. W jej pokoju nadal było ciemno, jak zwykle w zimie o tej porze, ale zegar na szafce nocnej wskazywał szóstą rano. Czas wstać na śniadanie. Potem będzie musiała wykonać swoją ostatnią pracę, nakarmić bydło i konie na połoŜonych niŜej pastwiskach. JakŜe będzie jej brakować Cutach i Pigeana! Co to był za sen? ...Będzie musiała wstąpić do szkoły po płytkę ze świadectwem a potem wrócić do domu i skończyć pakowanie, Ŝeby była gotowa’ gdy przyleci babcia Masha... Niepokojący sen. O czym? .. - Dziwnie się będzie czuła Ŝyjąc na Ziemi, gdzie dzień ma dwadzieścia cztery godziny a me dwadzieścia sześć. Miesiące teŜ będą całkiem inne, gdyŜ KsięŜyc szybciej obiega Ziemię niŜ Re Nuadh Kaledonię. Nawet rok nie będzie tak długi jak na Kaledonii. Ledwie pamiętała, jak wyglądało Ŝycie na Starym Świecie... NiewaŜne! Co było w tym śnie? ... Wszystkie drzewa będą miały zielone liście i trawa teŜ będzie zielona i niebo będzie częściej niebieskie, prawie nigdy nie będzie trzęsień ziemi i... Przestań, mój umyśle.
Gdy w końcu dokonała autokoercji niechciane myśli, które zalewały jej umysł, ustały. Wreszcie mogła się skoncentrować. Ten sen był bardzo dziwny. Co jej się śniło? Dlaczego nie moŜe go sobie przypomnieć? To waŜne, była tego pewna. Dee powoli wysunęła się z ciepłej pościeli i opuściła stopy na przykrytą dywanikiem podłogę. Jeszcze nie rozkazała lampom, by się zapaliły. Podeszła do okna, rozsunęła zasłony i wyjrzała na dwór. W nocy spadł śnieg, po raz pierwszy tej zimy. Skalisty pagórek, na którym stał dom, pokryty nieskazitelną bielą, upodobnił się do puchowej poduszki, a wijąca się linia światełek oznaczała zasypaną ścieŜkę i stopnie. Nikt jeszcze nie włączył sieci wysokiego napięcia, która roztopi śnieg. Lądowisko wyglądało jak gładki biały obrus i dwa zaparkowane poza hangarem jajka miały grube białe berety. Zewnętrzne światła umieszczone na oborze, fabryce i na innych zabudowaniach gospodarczych rozlewały się niczym Ŝółtopomarańczowe kałuŜe na nie tkniętym śniegu wokół nich. Światełka mrugające spoza podobnych do szkieletów drzew wskazywały, Ŝe Domhnall Menzies i jego Ŝona Ciara Brown juŜ wstali. O tej porze roku tylko ich chata była zamieszkana, gdyŜ większość pracowników najemnych wróciła do Grampian lub do Muckle Skerry. Zjawią się przed następnymi zbiorami... Ten sen! Dlaczego tak trudno jej się skoncentrować? Miała wraŜenie, Ŝe jej umysł się buntuje przed przesłaniem wspomnienia, którego szukała. - Aniele, pomóŜ mi - powiedziała cicho na głos. A potem odnalazła wszystko w pamięci. Patrząc z góry na biel śniegu, przypomniała sobie postać, którą tak wyraźnie widziała w swoim umyśle. Jej matka, Viola Strachan, w tym samym podróŜnym stroju, co w dniu śmierci, uśmiechnięta, rozmawiała z Dee. Mówiła naglącym tonem o... czym? Dee wydało się, Ŝe zimny powiew przeniknął przez okno i przeszył jej ciało. Cała drŜąca objęła się ramionami i zwróciła się do swojego mentora z rosnącym strachem. - Aniele, czy w moim śnie naprawdę widziałam mamę? Nie. - Tak teŜ myślałam. Aura była niewłaściwa. To co mówiła, było niewłaściwe. Kim ona jest i czego naprawdę chciała? Osoba, która rozmawiała z tobątelepatycznie, nazywa się Fury. Nie jest to ani męŜczyzna, ani kobieta - tylko umysł. Umysł pełen nienawiści do całego wszechświata i jego Stwórcy. Pod pewnymi względami Fury jest niezwykle potęŜny. Oprócz wkradania się do twoich snów umie komunikować się telepatycznie na odległość wielu lat świetlnych... - Jak ten okropny Jack! - jęknęła Dee. Fury nie jest Jackiem. Nienawidzi Jacka i boi się go, tak jak zaczyna lękać się ciebie. To właśnie Fury kontroluje Hydrę. - Potwora, który zabił moją matkę? To w rzeczywistości Fury spowodował śmierć twojej matki, wuja i ciotki. Rozkazał Hydrze zabić ich. Bez Hydry jest prawie bezsilny. To jego wielka słabość. Niemal zawsze musi działać za pośrednictwem Hydry, chyba Ŝe jest złączony z innym umysłem. - Ta Hydra... ich jest czworo! Znam ją. Widziałam ich, kiedy mama, ciocia Rowan i wujek Robbie zginęli. Tak. Fury czerpie swą wielką siłę fizyczną z czterech umysłów Hydry działających w metakoncercie, tak jak ich nauczył. Ostatecznym celem Fury’ego jest zniszczenie Imperium Galaktycznego, a do tego będzie potrzebował innych potęŜnych umysłów oprócz członów Hydry. - Ale dlaczego Fury chce zniszczyć Imperium? Zamierza stworzyć nową konfederację galaktyczną, którą będzie rządził. Ma nadzieję podstępnie zmusić cię, Ŝebyś dla niego pracowała, tak jak kiedyś zrobił to z Hydrą. - Co mam zrobić, Ŝeby zostawił mnie w spokoju? - zawołała Dee. Teraz, kiedy znasz jego sygnaturę mentalną i wzór jego emanacji metapsychicznych, będziesz mogła wykluczyć go ze swoich snów, jeśli zechcesz. Ale poniewaŜ jesteś dzielną i pomysłową dziewczynką, mogłabyś rozwaŜyć inny wariant.
- Jaki? - zapytała podejrzliwie. Odeszła od okna, kazała zapalić się lampom, dotknęła guzika włączającego maszynę ścielącą łóŜko i zaczęła się ubierać. Anioł zdawał się nad czymś zastanawiać. Wreszcie rzekł: MoŜesz pozwolić, by Fury nadal przychodził do ciebie. - Mam wpuścić do mojego umysłu tego strasznego stwora udającego moją matkę? Oszalałeś, Aniele? Oczywiście byłoby to dość niebezpieczne. Znajdujesz się jednak w niezwykłej sytuacji: moŜesz pomóc w uratowaniu Imperium przed tym potworem. Obecnie Fury nie chce cię skrzywdzić. Raczej wołałby przeciągnąć cię na swojąstronę. Widzisz, Fury’emujest dość trudno zmuszać swoją koercją ludzi do wykonywania jego rozkazów. Hydra potrafi przez krótki czas wywierać bardzo silną koercję, ale w ten sposób nie stałabyś się zwolenniczką Fury’ego. - Rozumiem... Chciałby, Ŝebym dobrowolnie stała się jego uczennicą. Właśnie. Ale jeśli będziesz stawiała subtelny opór jednocześnie zyskując jego zaufanie i zachęcając go do wyjawienia ci szczegółów jego planu - pomogłabyś go zniszczyć. Zniszczyć mordercę matki! Czy rzeczywiście mogłaby coś takiego zrobić? - Jak? - zapytała. WłoŜyła juŜ sztruksowe spodnie i grubą koszulę, roboczy strój, którego nie weźmie ze sobą na Ziemię, a teraz poszła do szafy po czyste wełniane skarpetki. - JeŜeli Fury jest tylko umysłem, musi być tak niezniszczalny jak - jak anioł! Niezupełnie. Umysł Fury’ego dzieli ciało z innym umysłem, który nie ma pojęcia o istnieniu złego towarzysza. Nie wiem, w czyim mózgu kryje się Fury, i nikt tego nie wie. Nawet Lylmicy. Gdyby wiedzieli, wtedy moŜna by było zniszczyć tego potwora. - Lylmicy by to zrobili? Nie. Rodzina Remillardów. Złączeni w metakoncercie mieliby dość mocy do zabicia Fury’ego. I mają taki obowiązek. PoniewaŜ wiem jedno o tym potworze: jest on tworem umysłu któregoś z Remillardów. Dee, zakładająca buty termalne, znieruchomiała. - Słyszałam o nich. Pierwszy Magnat naleŜy do Dynastii Remillardów. A tata mówi, Ŝe babcia Masha zabierze Kena i mnie do instytutu kształcącego operantów, którym kieruje jedna z kobiet z tej rodziny, imieniem Catherine... Jeśli więc odkryję jakąś waŜną informację o Furym, mam powiedzieć o tym Remillardom? Nie! W Ŝadnym wypadku. Powiesz mnie, a ja dopilnuję, Ŝeby ta rodzina dowiedziała się o tym. Marszcząc brwi, Dee rozczesała włosy i zaczęła zaplatać warkocz. - Ja... ja przypuszczam, Ŝe jeśli Fury będzie zbytnio mnie naciskał, zawsze mogę go wyrzucić z mojego umysłu. Teraz mogłabyś to zrobić nie naraŜając się zbytnio. Gdybyś później zamknęła przed nim swój umysł, prawdopodobnie obudziłabyś jego podejrzenia. MoŜe on dojść do wniosku, Ŝe zagraŜasz jego planom i próbować cię zabić. Musisz to wszystko dobrze zrozumieć, zanim przyjmiesz moją propozycję. Jestem pewny, Ŝe wszystko ci się uda, pamiętaj jednak, Ŝe łączy się to z pewnym niebezpieczeństwem. Niebezpieczeństwo, pomyślała, ale co w zamian? MoŜe zdarzyć się tak, Ŝe Fury będzie ją nękać latami, a ona nie zdoła dowiedzieć się niczego poŜytecznego! Jednak z drugiej strony... Czując się winna, Dee zerknęła przez ramię w lustro, jakby się spodziewała, Ŝe zobaczy wysoką postać Ewena Camerona lub otuloną skrzydłami zjawę mówiącą jego głosem. Miała wraŜenie, Ŝe juŜ słyszy słowa potępienia z powodu zaskakującej myśli, jaka właśnie przyszła jej do głowy. Nie zobaczyła jednak nic oprócz siebie i znajomych mebli, ani teŜ nic nie usłyszała. Anioł nie mógł czytać jej tajemnych myśli tak samo jak Fury. Nie będzie mógł jej powstrzymać od... Mała twarzyczka w kształcie serca z przenikliwymi orzechowymi oczami skamieniała jak maska. - Zrobię to, co proponujesz. Będę bardzo ostroŜna. Dobrze. Wezwij mnie, jeŜeli będziesz potrzebowała mój ej rady.
Skinęła głową i anioł zniknął. Dee otworzyła szufladkę z biŜuterią w swojej nocnej szafce. Klejnociki, które sama zrobiła z prawdziwego złota, srebra i kamieni półszlachetnych, znajdowały się juŜ w jej walizce, czekając na podróŜ na Ziemię. Pozostały tylko podarowane przez dziadka perły i stara szpilka z górskiego kryształu, które zamierzała nosić na pokładzie statku kosmicznego. Połyskiwały w półmroku. Przypięła diamentową maskę do koszuli i uśmiechnęła się. Śniadanie na Farmie Glen Tuath przebiegło niezwykle spokojnie. Gavin Boyd nie mógł ukryć triumfu: po odjeździe Dee znowu on będzie tu najwaŜniejszy. Hugh Murdoch i Ellen Gunn, pozostali nie urodzeni, z niezadowolonymi minami jedli owsiankę i wędzoną gęsią pierś i popijali je gorącym kompotem. Wiedzieli bowiem, Ŝe teraz oprócz swoich obowiązków będą musieli wykonywać teŜ pracę Dee i Kena. Ian znowu był zły; ignorował Thrown Janet, która starała się rozpocząć rozmowę. W przeciwieństwie do niego zarządczyni domu tryskała humorem. Najwyraźniej cieszyła się, Ŝe się pozbędzie dwóch smarkaczy, którzy działali jej na nerwy przez ostatnie sześć lat. Kiedy dzieci zjadły śniadanie, a Ian wstał od stołu i poszedł do swojego biura w fabryce, Janet jak zwykle podzieliła między swoich podopiecznych dzisiejsze obowiązki. - Gavinie, Domhnall będzie potrzebował twojej pomocy przy przyniesieniu zepsutego zbiornika na zwierzęce odchody. Spotkasz się z nim w oborze. Ken, skończysz kłaść nowy odcinek topiącej siatki na dróŜce do szkoły. Hugh, przeprowadź comiesięczną kontrolę działka laserowego i pamiętaj, Ŝe kiedy będziesz na dachu, musisz nosić pas bezpieczeństwa. Ellen, posegreguj uprane rzeczy i roznieś je do pokoi. Czytnik do metek znowu nawalił. A potem porządnie wymyj pojazdy-krety. Nie chcemy, Ŝeby obywatel Kyle i doktor Mary zabrudzili się, jadąc tunelami z lądowiska do domu. Doro, zawieziesz paszę dla bydła na zimowe pastwiska. I nie trać czasu, tak jak zwykle to robisz! Chcę, Ŝebyś w porze obiadowej była tu z Kenem czysto umyta, spakowana i gotowa do drogi. Jasne? Wszyscy mają aparaciki sygnalizacyjne? - Tak, proszę pani! - odpowiedziały chórem dzieci. Wszyscy oprócz Ellen poszli do szatni, by włoŜyć zimowe okrycia. - Hughie! - odezwał się Gavin. - Zamieńmy się. Miła, ciepła obora zamiast zmarzniętego tyłka na dachu. Hugh roześmiał się szyderczo. - Chciałeś powiedzieć miłe, ciepłe krowie łajno, które musisz zeskrobać z zepsutego zbiornika! Zatrzymaj je sobie. - Ja się z tobą zamienię - zaproponował Ken. - Chyba rozbolało mnie gardło. Lepiej będzie, jeśli popracuję w środku. - W porząsiu! - odparł Gavin. - Zgoda. JuŜ zsiniałeś z zimna, co? Narzędzia są w szopie przy szkole? - Będziesz musiał połoŜyć na górze warstwę cementu i włączyć zasilanie. Minizgamiak, mikser i cała reszta jest razem z narzędziami - wyjaśnił Ken. Odwrócił się do siostry. - Zabierz moje świadectwo razem ze swoim, dobrze? Przypuszczalnie skończysz pracę wcześniej ode mnie. - Dobrze, Kenny. - Pomanipulowała przy systemie kontrolnym kombinezonu środowiskowego, a potem włoŜyła rękawiczki. - Pójdę pieszo zamiast brać kreta. Cześć wszystkim. - Ojojoj! - Gavin zrobił ponurą minę. - Czy mała Dodo chce jeszcze raz pobrodzić w kalliańskim śniegu, Ŝeby utrwalić pamięć o nim w swoim olbrzymim mózgu? - Tak. - Uśmiechnęła się do niego słodko. - Ale ja wrócę na Kaledonię, Gavinie. Zapamiętaj to. - Poszła do drzwi i starannie zamknęła je za sobą. Śnieg był gruby na dwadzieścia centymetrów i puszysty, tak Ŝe łatwo się po nim szło. Światła werandy nadawały ośnieŜonemu domostwu przytulny wygląd. Kiedy Dee zeszła do połowy stoku, zatrzymała się i długo wpatrywała się w rodzinny dom. Zaprojektowała go jej matka, ona teŜ nadzorowała jego budowę. Dee i Ken tu się urodzili. Budynek był nie tylko piękny, lecz takŜe dostatecznie wytrzymały, by stawić czoło
huraganowym zimowym wiatrom hulającym po Beinn Bhiorach i częstym wstrząsom sejsmicznym. Kochała ten dom i farmę. Wróci tu na pewno. Teraz nie było wiatru i poprzez podeszwy wyczuwała, jak twarde są przysypane śniegiem kamienne stopnie. Schodziła w dół, śpiewając cicho: Jeśli nawet stanę się obca, Jeśli inny przygarnie mnie świat, Nie zapomnę cię juŜ, Kaledonio, Choć upłynie wiele, wiele lat. W dole, na świeŜo ośnieŜonym dziedzińcu, idąc do obory ucieszyła się, Ŝe jako pierwsza zostawia ślady. Później poszła dalej do znajdującej się tuŜ obok duŜej szopy, Ŝeby wziąć traktor. Dziś uŜyje sani zamiast wozu. Ken spotkał ją przy bocznych drzwiach obory, i szybko pomógł jej załadować bele siana oraz worki z karmą. Musiałaby zrobić to sama, gdyby pracował tu zgryźliwy Gavin. Podziękowawszy bratu, wjechała na główną drogę farmy. Lampy traktora oświetlały śnieg. W kabinie szybko zrobiło się ciepło, zdjęła więc rękawiczki i rozpięła kombinezon. Świt wstawał nad Ań Teallach, wielkim, wygasłym wulkanem, który większość Kaledończyków znała pod jego angielską nazwą Forge, czyli Kuźnia, wysokim na siedem tysięcy trzysta pięćdziesiąt metrów. Była to najwyŜsza góra na kontynencie, na jej wschodnim zboczu rozciągał się niewielki, lecz groźny lodowiec, który przez cały rok posyłał na morze góry lodowe. Płynąca na lewo od drogi rzeka Tuath jeszcze nie zamarzła. Nad ośnieŜonymi głazami, wystającymi z jej koryta, unosiła się para. W Wielkim Jeziorku nurkowały i pływały białe rinkies; były to miejscowe, spokrewnione z gadami „ptaki”, które zwykle zostawały na wysepkach fiordu w dobrą pogodę. Prawdopodobnie wkrótce spadnie więcej śniegu i zrobi się chłodniej. Dee cofnęła się na dróŜkę okoloną słupami ogrodzenia ochronnego, dzielącą pastwiska, na których pasło się bydło i konie. Sanie zatrzymały się przy ogrzewanym korycie z wodą dla obu stad. OśnieŜone pagórki na łące poruszyły się i zamieniły w kudłate, małe krowy o długich rogach, które pokłusowały w stronę karmy. Były niewiarygodnie wytrzymałe i nigdy nie chroniły się w kamiennych bathach. Małe stado czarnych jak węgiel niewielkich koników kuliło się w szopie o trzech ścianach po zachodniej stronie pastwiska. ZarŜały przenikliwie i kłębiły się przez moment po wyjściu. Czy to rzeczywiście przybyło śniadanie, czy po prostu głupie bydło reagowało na jeźdźca objeŜdŜającego płot? A moŜe to inny fałszywy alarm? Nagle maleńka kłaczka oddzieliła się od grupy i pełnym galopem pomknęła ku Dee, podnosząc tumany miałkiego śniegu. Podniecone, pozostałe konie ruszyły za nią. Cutach! - przemówiła telepatycznie Dee do kłaczki, a potem zawołała: Pigean! do byka rasy West Highland, który opiekuńczo kroczył za swoim haremem. Dziewczynka zasunęła kombinezon, włoŜyła rękawiczki i wyskoczyła z traktora. Cutach podeszła do niewidzialnej zapory i zwiesiła ponad nią głowę, tak Ŝe Dee mogła ją objąć. Podobnie jak jej towarzysze, była prawdziwą miniaturką konia o doskonałych proporcjach, a nie kucem; jej kłęby sięgały nieco ponad pas Dee. Na wielu ludzkich planetach hodowano te maleńkie koniki dla przyjemności. Czasami uŜywano ich do wyścigów rydwanów, gonitw lub do ciągnięcia wózków z okazji świąt, Ian Macdonald trzymał je tylko dlatego, Ŝe je lubił, gdyŜ szły za ludźmi jak psy, niosąc zapasy zarówno dla dwunogiego podróŜnika, jak i dla siebie. Cutach miała krótki ogonek (stąd jej imię) i gęstą, kędzierzawą sierść. Kiedy urodziła się przed dwoma laty, nikt nie oczekiwał, Ŝe przeŜyje. Dee uratowała ją, opiekując się nią troskliwie i lecząc ją potajemnie swojąmocąredaktywną. Teraz kłaczka była jej ulubienicą. - Będzie mi ciebie brakowało - powiedziała do Cutach, całując ją w nozdrza. - Ale wrócę i razem wdrapiemy się na Ań Teallach. Sprawdziła koryto, by się upewnić, Ŝe odmraŜacz działa, potem wsypała owies, siano i końską karmę. Kiedy skończyła z końmi, byk
imieniem Pigean przepchał się przez stado podnieconych krów, parskając i kiwając rogatym łbem. Jego sierść sięgała prawie do kopyt. Tę małą rasę szkockiego bydła równieŜ hodowano przede wszystkim dla przyjemności, ale na wiosnę krowy dawały, choć w niewielkich ilościach, tłuste mleko, które było wspaniałym dodatkiem do świeŜych truskawek lub do równie słodkich miejscowych jagód zwanych oidhreag. śadne inne dziecko nie mogło się zbliŜyć do porywczego Pigeana, który natychmiast złagodniał, gdy po raz pierwszy stawił czoło Dee. Dziewczynka poklepała go po nozdrzach. - Ciebie teŜ będzie mi brakowało, grubasku. Nie waŜ się gonić Gavina, kiedy mnie tu nie będzie. Słyszysz? - Uśmiechnęła się i dodała: - No, właśnie moŜesz go trochę pogonić. Wsypała pokarm do koryt i stała przez kilka minut w obłoku słodkich zwierzęcych oddechów, oglądając dokładnie kaŜdego konia i krowę, jak zawsze, gdy przyszła jej kolej na karmienie ich. Jedna z klaczy, kapryśna Aigeannach, miała małe zadrapanie na tylnej nodze. Dee zaraz je zagoiła. A potem, by nie wybuchnąć płaczem na myśl, Ŝe musi opuścić swoich ulubieńców, szybko wsiadła do kabiny traktora i wróciła na główną drogę farmy. Było juŜ całkiem jasno i nadal miała dość czasu, dlatego zamiast wrócić do zagrody, pojechała na północ na brzeg Loch Tuath, mijając po drodze rzędy nagich drzew. Widziała wszędzie ślady coineanów, ale nigdzie nie dostrzegła ani jednego zwierzęcia. Te porośnięte futrem, długouche gady uciekły słysząc warkot zbliŜającego się traktora. Na brzegu zatoki Dee zatrzymała się i znów wysiadła. Był odpływ i wodorosty na odsłoniętych skałach pachniały jak jodyna i ziemskie pomarańcze. Zobaczyła tam więcej zwierzęcych śladów: duŜe, czteropalczaste tropy Ŝywiących się rybamidobhranów i mniejsze znaki pozostawione przez sgarbha, spore ptaki podobne do kormoranów. A potem, po drugiej stronie przystani, dokonała podniecającego odkrycia. W mokrym piasku ciągnęła się szeroka jak wóz bruzda wyryta przez samicę teuthisa, która wygramoliła się z morza, by złoŜyć wyŜej na brzegu jedno ze zdumiewających homeotermicznych jaj. Dee zapragnęła zobaczyć gigantyczną dziesięciornicę z olbrzymimi mackami, wynurzającą się z fal podczas przypływu. Nigdy nie widziała Ŝywego teuthisa, chociaŜ morze często wyrzucało na wybrzeŜa Beinn Bhiorach strzępy i kawałki ciał tych morskich potworów, zabitych przez zeugloidy. Ken nadal cenił miniaturkę dziesięciornicy, którą podarował mu dziadek po przybyciu na Kaledonię. Z pomocą głębokowidzenia dziewczynka znalazła wielki jak beczka worek z embrionami teuthisów zakopany pod wielką kupą kamieni i piasku, która teraz blokowała drzwi niedawno zbudowanej szopy, będącej jednocześnie magazynem i przechowalnią łodzi. Do wiosny, kiedy budynek znów będzie uŜywany, drapieŜne maleństwa wyklują się i popełzną z powrotem do morza. Wody Loch Tuath były czarne, lizały plaŜę i przykryte czapami śniegu skały ocięŜale jak olej. JuŜ niedługo północny wiatr napędzi do fiordu małe góry lodowe i zamarznie on w lodową breję. Samotny rhamphorhynchus przeleciał nad jej głową, ciągnąc za sobą kościsty ogon z porośniętym piórami czubkiem i wydając smętne okrzyki. - Nie będę płakała - powiedziała stanowczo Dee. Wróciła do traktora i z maksymalną szybkością skierowała się na południe. Odstawiwszy maszynę na miejsce, okrąŜyła oborę i poszła przez zaśnieŜony ogród do szkoły. Gavin leŜał na brzuchu w śniegu na skraju drogi, podłączając nowy odcinek siatki-roztapiacza do podziemnego przewodu głównego. Mały zgarniak, mikser kompozytowy, worki z cementem i otwarta skrzynka z narzędziami były rozrzucone wokół niego. - Na Boga, trzymaj się z daleka od mojego chodnika! - warknął na nią. - Inaczej będzie zastygać całe wieki na tym zimnie. Dee postanowiła nie przypominać mu, Ŝe świeŜo wylany cement natychmiast wyschnie po włączeniu roztapiacza. Weszła do szkoły, zdjęła kombinezon i buty i poszła do swojej kabiny w skarpetkach.
Dzisiaj był Disathuirne, dzień, w którym nie odbywały się lekcje w szkole satelitarnej; ale w Ministerstwie Edukacji w New Glasgow oczekiwano, Ŝe Dee zgłosi się po płytkę-świadectwo. Taniej wyjdzie, jeśli babcia Masha zawiezie świadectwo do nowej szkoły na Ziemi, niŜ gdyby kaledońska szkoła musiała je przekazać przez podprzestrzeń. Dee wzięła mikrofon i wywołała biuro swojej klasy. Ku zaskoczeniu dziewczynki okrągła, uśmiechnięta twarz, która pojawiła się na monitorze, naleŜała do pani Uny MacDufFie, jej ulubionej nauczycielki. - Nareszcie jesteś, Dorotheo! Załatwiłam wszystko tak, Ŝe mogłam tu dzisiaj przybyć, poniewaŜ chciałam się z tobą poŜegnać na osobności. Nigdy nie wolno ci pisnąć o tym słówka innym dzieciom w twojej szkole... ale ja zawsze uwaŜałam cię za niezwykłą uczennicę. Jesteś taka zdolna i inteligentna! Wcale mnie nie zaskoczyło, Ŝe zostałaś operantką. Dee nie mogła ukryć zaskoczenia i niepokoju. - Nikt nie miał o tym wiedzieć. - Nikt nie miał wiedzieć? - Nauczycielka roześmiała się wesoło. - Och, dziecko, odkąd poddano cię testom metapsychicznym w ubiegłym miesiącu, wszyscy o tym wiedzą. Nawet Kierownik Hamilton się dowiedział i wezwał nas do siebie. Czy ojciec nie powiedział ci, Ŝe twój wskaźnik jest najwyŜszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek zarejestrowano na Kaledonii? - Nie, proszę pani - szepnęła z lękiem Dee. - No, dobrze, Ŝeby ci tylko woda sodowa nie uderzyła do głowy. Po prostu spisz się jak najlepiej w nowej szkole na Ziemi i spraw, Ŝebyśmy my, Kaledończycy, byli z ciebie dumni. - Spróbuję, proszę pani. - Niech cię Bóg błogosławi, kochanie. Pamiętaj, Ŝebyś nie zerwała z projektowaniem strojów i wyrobem biŜuterii. Dobrze jest popracować rękami, gdy zbyt długo męczy się umysł. Dee skinęła głową. - Myślę, Ŝe ma pani rację. Zrobię to. - A teraz przekaŜmy twoje dane na płytkę. Masz coś waŜniejszego do roboty w ostatnim dniu pobytu na Kallie niŜ paplanina ze mną. Dee poprosiła nauczycielkę, by przesłała równieŜ dane Kena. Kiedy obie płytki - przezroczyste kwadraty nie większe od paznokcia z miniaturowym procesorem w środku - wyskoczyły z jej komputera, włoŜyła je do pudełka, poŜegnała się z nauczycielką i wyłączyła komputer. Opuściła swoją kabinę i po raz ostatni obeszła klasę. Ukończone w połowie projekty innych dzieci - wydruki, przybory do eksperymentów naukowych, rzeźby, obrazy i inne przedmioty, które były częścią nauki w szkole satelitarnej, leŜały rozrzucone na stolikach, ale prac jej samej i Kenny’ego nie było. Nikt nigdy się nie dowie, Ŝe się tutaj uczyli. Na dworze niebo pociemniało i zaczął prószyć śnieg. Gavin nadal pracował przy podłączaniu siatki-roztapiacza. Wyjrzawszy przez okno, Dee przesunęła myślą po mózgu nie urodzonego chłopca i nauczyła się kilku nowych wulgarnych wyrazów. Po co miałaby iść obok niego i wysłuchać jeszcze więcej obelg? Postanowiła pójść podziemnymi korytarzami. WłoŜyła kombinezon i buty i zjechała windą do systemu tuneli, który łączył wszystkie zabudowania farmy. Korytarze były jasno oświetlone i ciepłe, o gładkich, szarych ścianach z cerametalu. Nacisnęła guzik-wezwanie i kret nadjechał po kilku minutach. W pojeździe zobaczyła ojca. - Wsiadaj, Dorrie. Twoi dziadkowie właśnie przybyli. Jadę im na spotkanie. śywy inwentarz w dobrej formie? - Tak, tato. Mają się dobrze. Po nakarmieniu ich pojechałam na brzeg zatoki. Jakiś teuthis zagrzebał swój worek z jajami naprzeciwko drzwi magazynu! Jestem tego pewna. Ślady były takie same jak na TriD. - A to bezczelne bydlę! - roześmiał się Ian Macdonald. - Nie zdarzyło się to od lat. Nie od twojego przybycia. Dee nie mogła wykrztusić słowa. Odwróciła głowę do ściany
tunelu i jeszcze raz rozkazała łzom pozostać w oczach. Chwilę później pojazd zwolnił i zatrzymał się przy domu. Ian wyszedł i podał jej rękę. Kiedy Dee teŜ się wygramoliła, stał w milczeniu, patrząc na nią. Jak zawsze w ostatnich czasach pozwalała sobie czytać tylko jego powierzchowne myśli. Były intrygujące. Oczekiwała strachu przemieszanego z miłością, głębokiego zawodu, nawet tłumionej złości. Ale dlaczego w jego umyśle obraz Dee nakładał się na obraz jej matki? - Dorrie, poproszę cię o coś dziwnego. - Zawahał się. Wszystko w porządku, tato. Zrobię wszystko! Wszystko! Proś! - Chodzi o twoją matkę. Dowiedz się, dlaczego to się stało. Nie mogę uwierzyć, Ŝe ona i jej rodzeństwo umarli tylko przez przypadek, jak mi powiedziano, Ŝe zostali po prostu wybrani na chybił trafił przez anonimowych morderców. Musiał być jakiś powód. Znajdź go! Nie moŜesz jednak niczego powiedzieć dorosłym operantom. Niech nikt się nie dowie, Ŝe szukasz informacji. Mogłabyś mieć powaŜne kłopoty... Urwał, jakby nagle zdał sobie sprawę, jak wielkie brzemię składa na barki jedenastoletniego dziecka. - Och, BoŜe, nie! Co ja plotę? Odchodząc do windy potrząsał głową, twarz miał wykrzywioną z bólu. Nie mam prawa prosić o to maleńkiej dziewczynki! Zapomnij o tym, co powiedziałem, Dorrie. Co zaglaiket loon ze mnie! Tato. Zaczekaj. Przystanął zaskoczony i spojrzał na nią. A potem nagle zdał sobie sprawę, Ŝe uŜyła wobec niego koercji. - Ale ty nie jesteś tylko dzieckiem, prawda? Nawet nie jesteś taka jak ona. Jesteś kimś znacznie od niej potęŜniejszym. Jeden Bóg wie, kim jesteś. - Jestem twoją córką - odparła na głos. - Kocham cię i zrobię to, o co mnie poprosiłeś. Dowiem się o mamie i reszcie. I tak zamierzałam to zrobić. Utkwił w niej spojrzenie. - Proszę, tato - szepnęła. - Ze mną wszystko z porządku. Jestem taka, jak zawsze. Taka sama. - Tak. - W jego oczach malowała się rozpacz. - Wiem to... teraz. Więc szukaj. Zobaczymy, czego się dowiesz. O mało nie oszalałem na myśl, Ŝe to było zwykłe, przypadkowe zabójstwo. śe Bóg pozwolił, by Viola zgasła bez Ŝadnego powodu, jak mrówka, na którą ktoś nadepnął... - Nie sądzę, Ŝe tak właśnie było. Nie umiem ci powiedzieć dlaczego, ale jestem o tym przekonana. Dowiem się, tato, i powiem ci. - A jeśli to moŜliwe, zrobię więcej, dodała w myśli. Ian skinął głową; zapewne dobrze ją zrozumiał. Winda juŜ czekała. Weszli do niej bez słowa. Podała mu plastikowe pudełeczko z płytkami-świadectwami, a on po prostu kiwnął głową, Ian Macdonald wysiadł na parterze. Dee pojechała na drugie piętro, do swojego pokoju. Szybko umyła się i włoŜyła spódniczkę w kratę Macdonaldów, którą sama uszyła, jedwabną białą bluzkę i zielony blezer ze srebrnymi guzikami. To było jej najlepsze ubranie. Na szyi zapięła perły dziadka, a maskę z kryształami górskimi wpięła do kieszeni spódnicy. Zapakowanie piŜamy i rzeczy osobistych i włoŜenie czystej chusteczki do nowej skórzanej torebki, poŜegnalnego daru Janet, zabrało jej jeszcze tylko kilka minut. Wszystkie inne rzeczy czekały juŜ w małej walizce stojącej w pobliŜu drzwi sypialni. Czy o czymś zapomniała? Zajrzała do łazienki, sprawdziła szuflady serwantki, otworzyła wysoką szafę. Wisiał tam jej piękny skafander lotniczy, hełm i buty stały na dole. Zamierzała go zostawić, ale teraz... - Kenny! - Chwyciła skafander i pobiegła do pokoju brata po drugiej stronie korytarza. - Musisz mi pomóc! Nie mam więcej miejsca w mojej walizce. Spojrzał na nią z zaskoczeniem; w ramionach trzymał złoŜone koszule i swetry. - Chcesz to zabrać? Co, do diabła, będziesz w nim robić na Ziemi? - Proszę - szepnęła. - Ja po prostu muszę go zabrać.
Zrobił miejsce w swojej walizie. - Niech ci będzie - powiedział z dobrodusznym uśmiechem. Wysłali bagaŜe na dół taśmociągiem, i razem zeszli po schodach. Masza, piękniejsza niŜ kiedykolwiek, i Kyle, który wyglądał młodziej od własnego syna, pili herbatę w salonie z Ianem. Janet przyszła od strony kuchni niosąc koszyk. - No cóŜ, lepiej późno niŜ wcale - wycedziła. - Dzieci, juŜ wszystko spakowane? - Tak, proszę pani - odparł Ken. - Nasze bagaŜe są na dole, gotowe do wstawienia do jajka. - To dobrze. Wasi dziadkowie nie chcą czekać na posiłek. Zamierzają zaraz wyruszyć do Clyde. Wygląda na to, Ŝe oboje wracają na Ziemię razem z wami, a dziadek musi pozałatwiać jeszcze jakieś sprawy. Zapakowałam dla was kanapki na podróŜ. Ken, ty poniesiesz koszyk. - Uścisnęli sobie ręce, a potem podała mu zakrytą kobiałkę. Hosta luego, muchacho. I Ŝyczę ci szczęścia. Myślę, Ŝe bejdziesz go potrzebował. Potem Janet odwróciła się do Dee i podała jej rękę. - Trzymaj się, Doro. Szkoda, Ŝe się nie zaprzyjaźniłyśmy. Myślę, Ŝe to moja wina. Wróć, kiedy będziesz starsza, a moŜe spróbujemy jeszcze raz. - Uśmiechnęła się szeroko do Mashy i Kyle’a. - Muszę wracać do pracy. Do widzenia. - I odeszła. - Co za zdumiewająca kobieta! - mruknęła Masha, odstawiając szklankę z herbatą. - MoŜna by nawet przypuszczać, Ŝe pod tym stanikiem z drutu kolczastego kryje się ludzkie serce! - prychnął Kyle. - Tak - potwierdził lakonicznie Ian. - Ken, Dorrie, weźcie swoje płaszcze i resztę rzeczy. Posłuchali. Potem wszyscy zjechali do wyjścia na lądowisko. Ken i Ian załadowali bagaŜe do jajka. Śnieg padał coraz gęściej. Pole startowe było wilgotne, ale czyste, gdyŜ siatka-roztapiacz została zaprogramowana na automatyczny tryb zimowy. Kiedy Ian poŜegnał się z rodzicami, odwrócił się do dzieci. Ken, który miał trzynaście lat, ucieszył się, Ŝe ojciec podał mu rękę. Lecz Ian pocałował córkę w czoło. Ze łzami w oczach powiedział: - Będę dbał o twój dąbek. Potem pomógł dzieciom wsiąść do jajka i zatrzasnął drzwi. Porsche wzniósł się do góry. Za pomocą dalekowidzenia Dee zobaczyła, Ŝe ojciec wrócił do drzwi w zboczu pagórka. Pojechał kretem do windy, a później na pierwsze piętro do swojej sypialni. Janet czekała tam na niego z maleńkimi zielonkawo-róŜowymi pastylkami z ekstraktem aeroroślin. Dlatego Dee przestała ich obserwować. 17 Z PAMIĘTNIKÓW ROGATIENA R6MILLARDA Po raz pierwszy spotkałem ją w New Hampshire, w marcu roku 2069, kiedy miała dwanaście lat. Było późne popołudnie. Chmury burzowe przesłoniły niebo i studenci Dartmouth College oraz mieszkańcy Hanoweru przemykali się z niepokojem, opatuleni po uszy w oczekiwaniu na jedną z naszych słynnych wiosennych zamieci. Dzwoneczek w drzwiach mojej księgarni zadzwonił i do środka weszła dziewczynka o powaŜnej buzi, ubrana w szkarłatną kurtkę środowiskową z kapturem i biały, robiony na drutach kapelusz w kształcie hełmu. Siedziałem z wyciągniętymi nogami przed staroświeckim, opalanym drzewem piecem, który niedawno zainstalowałem w kąciku czytelników, i przeglądałem klasyczne wydanie „Unknown Worlds”. Mój kot, Marcel LaPlume VI, spał na chodniczku pod podnóŜkiem. - Dzień dobry - powiedziała dziewczynka rozglądając się z lekkim niepokojem po półkach pełnych drukowanych ksiąŜek. Pomyślałem, Ŝe skończyła dziewięć lub dziesięć lat, ale modulacja jej głosu wskazywała, iŜ moŜe mieć trzy lub cztery lata więcej. Byłem senny i nie od razu zauwaŜyłem, Ŝe jest operantką. - Szukam czegoś specjalnego. Na podarunek.
Nie zamierzałem ruszać starannie ułoŜonych kości dla zwyczajnej dziewczynki, która mogła pomylić moją księgarnię z miejscową rozdzielnią płytek. - Sprzedaję przewaŜnie rzadkie wydania ksiąŜek SF i fantasy pochodzące z dwudziestego wieku. Dla kolekcjonerów. - Wiem. Chciałabym znaleźć coś na prezent dla mojego brata, który stał się zapalonym bibliofilem. MoŜe go pan pamięta, przychodził kilka razy do pańskiej księgarni. Nazywa się Kenneth Macdonald. Słysząc to poderwałem się, mój kot teŜ. Marcel podniósł kosmatą szarą głowę, spojrzał na dziewczynkę z zainteresowaniem i uznał, Ŝe moŜe rozpocząć przedstawienie. Zaczął nadawać na wszystkie strony telepatyczne prośby o jedzonko. Nowo przybyła była operantką metapsychiczną i to potęŜną, sądząc po tym, co zdołałem rozróŜnić z jej „socjalnego” aspektu. Wzmianka o bracie i lekki szkocki akcent umoŜliwiły mi jej identyfikację: była to Dorothea Macdonald, cudowne dziecko z planety Kaledonii, która została przyjęta do Instytutu Mentalnego Catherine Remillard. Pojawienie się Dorothei na krótki czas wywołało w społeczności operantów nerwowe poruszenie, ale od tej pory dziewczynka trzymała się z dala od światła reflektorów. Naturalnie Dynastia Remillardów bardzo się zainteresowała nowo przybyłą i wszyscy znajdowali wymówki, by od czasu do czasu odwiedzać instytut Cat, sprawdzić, co się dzieje z cudownym dzieckiem i śledzić jego postępy w nauce. Tylko Denis, Lucille i Jack okazali naleŜyte opanowanie i uszanowali prywatność tego biedactwa. Marc, który cięŜko pracował po drugiej stronie kontynentu albo podróŜował między gwiazdami, zignorował ją całkowicie. Dowiedziałem się z rodzinnych plotek, Ŝe dziewczynka zostanie największą mistrzynią, jeŜeli tylko pokona pewne powaŜne zahamowania, które sprawiały, Ŝe część jej kreatywności, mocy redaktywnej i koercji pozostawały w ukryciu. - Czy interesuje cię jakaś konkretna ksiąŜka? - zapytałem. Ta niezwykła dziewczynka zachowywała się skromnie i ujmująco i najwyraźniej lubiła koty. Zdjęła rękawiczki i wyjęła z kieszeni pudełko z chipsami ziemniaczanymi. - Mają zapach pieczeni. Czy myśli pan, Ŝe Marcel zje trochę? Tak! - odpowiedział porośnięty futrem smakosz i popędził do niej z cieknącą ślinką. - Kocham cię! Dorothea przykucnęła i otworzyła pudełko. Marcel wraz z pierwszym kęsem omal nie odgryzł jej palców. Postanowiła więc rozsądnie rozsypać chipsy na podłodze. Wstałem z trudem (kilka stawów trzasnęło, gdyŜ cierpiałem na łagodną postać reumatyzmu) i umieściłem cenny stary periodyk w obwolucie ochronnej. Mój długowłosy łakomczuch pałaszował poczęstunek, wydając telepatyczne okrzyki uznania. Jedyną rzeczą, którą lubił bardziej niŜ frytki, była słodka kukurydza z puszki. - Zdobyłaś doŜywotniego przyjaciela, młoda damo - powiedziałem - i prawdopodobnie będziesz tego Ŝałowała. Ten zwierzak to najgorszy Ŝarłok w całej północnej Nowej Anglii. Podniosła na mnie wzrok. Jej orzechowe oczy były nieco za blisko osadzone, ale okalały je ładne, ciemne rzęsy. Nikt nie nazwałby jej śliczną, ale bił od niej dziewczęcy wdzięk, nie mający nic wspólnego z mocąkoercyjną, którą niemal w całości zdołała ukryć za zasłoną mentalną. - Jedyni ulubieńcy, jakich miałam, to były duŜe zwierzęta - koń i byk. - Pogłaskała kota po głowie i wysypała resztę frytek na podłogę. Marcel zajadał je tak łapczywie, jakby konał z głodu, mimo Ŝe pochłonął większą część makaronu z serem, który stanowił mój cały południowy posiłek. - Koty to cudowne stworzenia, prawda? Doskonale reagują na telepatię. Janaprawdęnaprawdęnaprawdę cię kocham - zapewnił ją Marcel. Masz więcej jedzenia w kieszeni? Dziewczynka delikatnie zsunęła jego wielkie kosmate łapy ze swoich kolan i wstała. - Przykro mi. Zjadłeś wszystko.
- On zapaskudza koce w zimną pogodę i linieje jak bizon na wiosnę - powiedziałem. - Ale trzymam go tutaj, Ŝeby kontrolował populację myszy i pająków. - Wyciągnąłem rękę i przedstawiłem się. Wszyscy w mieście nazywają mnie wujem Rogim, więc i ty moŜesz. - Ja nazywam się Dorothea Macdonald. - Wzruszyła lekko ramionami. - Ludzie nadawali mi najróŜniejsze przezwiska, ale Ŝadne z nich mi się nie podoba. - Hmm. - Zastanawiałem się chwilę. - Czy mogę cię nazywać Dorothee? To francuski odpowiednik twojego imienia. Łatwo je wymówić, n ‘est-cepasl Rozpromieniła się. - Tak, podoba mi się. - No, dobrze. Skoro juŜ to ustaliliśmy, pomówmy o ksiąŜkach. Ile pieniędzy chcesz wydać? Nie wszystkie pozycje antykwaryczne mają niebotyczne ceny, ale niektóre tak. Mam nadzieję, Ŝe twój brat nie kolekcjonuje wcześniejszych powieści Stephena Kinga. - O, nie. On lubi starszą fantasy i horrory. Lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku i wcześniejsze. Nie mogę wydać więcej niŜ dwadzieścia pięć dolarów. Długimi krokami poszedłem do sekcji M, wyjąłem owiniętą w plastik ksiąŜkę i podałem ją Dorothee. - A co o tym myślisz? To „The Rival Monster” sir Comptona MacKenzie, kanadyjskie wydanie Clarke’a Irwina. Jest to humorystyczna powieść o potworze z Loch Ness potrąconym przez latający spodek. Wybuchnęła śmiechem. - Powinna się spodobać Kenny’emu. - Tylko piętnaście dolców. Prawie Ŝe za darmo jak na egzemplarz w bardzo dobrym stanie. Dorzucę plastikową kopertę, w której twój brat moŜe ją trzymać. UniemoŜliwia dalszy rozkład starego papieru z duŜą zawartością siarki. Powiedz mu, Ŝeby ostroŜnie przewracał strony. Poszliśmy do mojego biurka, Ŝeby dokończyć transakcji; za nami szedł Marcel, który nadal miał nadzieję na poczęstunek. Kartę kredytową Dorothee wydał Bank Kaledoński. - Jesteś daleko od domu - zauwaŜyłem. - Jak ci się podoba Stary Świat? - Mieszkałam tu od wieku niemowlęcego do pięciu lat - odparła po krótkiej pauzie, gdy zdąŜyła juŜ poszukać w mojej mózgownicy śladów nadmiernej starczej poufałości. Jak zwykle, kiedy zajmowałem się sklepem, nawet nie próbowałem podnieść zasłony mentalnej, zostałem więc sklasyfikowany jako nieszkodliwy stary bałwan, który wypytuje ją tylko z jednego powodu: kupieckiej jowialności. - Ale prawie nic nie pamiętam z mojego wcześniejszego Ŝycia na Ziemi mówiła dalej. - Mieszkaliśmy w Edynburgu w Szkocji. W Ameryce Pomocnej jest zupełnie inaczej. Zwłaszcza... tutaj. - I bardzo daleko od Kaledonii, prawda? Patrzyła na mnie chwilę w milczeniu. A potem powiedziała: - Pan wie, kim jestem. - Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie faktu. Skinąłem głową, oddając jej kartę i wskazałem na podobny do skrzynki gadŜet, który niedawno kupiłem. - MoŜe chciałabyś jakieś bezpłatne opakowanie dla twojego podarunku? Ta maszyna moŜe zrobić wszystko, poczynając od pudełek ekologicznych do najbardziej wymyślnych cacek. Po raz pierwszy w kącikach jej ust zaigrał figlarny uśmiech. - MoŜe pan mi dać coś naprawdę niesamowitego? WłoŜyłem ksiąŜkę do środka, wybrałem napis ZŁY SMAK - ŁAGODNA OPCJA i nacisnąłem guzik. Chwilę później wyskoczył opakowany prezent: zawinięty w jaskrawopomarańczowy papier z nadrukami z filmu „Bambi Meets Godzilla”, przewiązany połyskliwą wiśniową wstąŜeczką. Dorothee była zachwycona. Na dworze niebo zaczęło pluć śnieŜnymi kulkami, okropnymi jak mikropopcorn, które tak smagają twarz przy silnym wietrze. Zapytałem dziewczynkę, czy zechciałaby poczekać w sklepie jeszcze trochę i wypić kubek kakao przy kominku, aŜ ten wstrętny grad albo przestanie padać, albo zamieni się w prawdziwy śnieg.
Znowu poczułem ostroŜne dotknięcie jej sondy mentalnej. Badanie to potwierdziło, Ŝe jestem tylko Sympatycznym Dziaduniem, a nie Brudnym Staruchem. Przyjęła moje zaproszenie - i wtedy rozpoczęła się nasza wieloletnia przyjaźń. Gdy rozmawialiśmy, Marcel, mrucząc jak motorek, siedział jej na kolanach. Kiedy prawie godzinę później wychodziła, wiedziałem juŜ o niej całkiem sporo, a ona zręcznie wyciągnęła ze mnie te informacje o rodzinie Remillardów, którymi nie mam zwyczaju dzielić się z przypadkowymi znajomymi. Przez następne trzy lata Dorothee przychodziła co tydzień do „The Eloquent Page”. Początkowo udawała zainteresowanie ksiąŜkami, ale w końcu przyznała, Ŝe lubi ze mną gawędzić. Potrzebowała na powiernika takiego dorosłego operanta, który by nie chciał upiec własnej pieczeni przy cudzym ogniu, a nikt z personelu Instytutu na kogoś takiego się nie nadawał. Tak samo jak jej babka Masha, która przyjęła stanowisko Przyjezdnego Wykładowcy na Wydziale Metapsychologii College’u Dartmouth, by pozostać blisko dziewczynki i jej brata. Profesor Masha i jej mąŜ Kyle Macdonald, wywrotowiec i pisarz - mój stary kompan od butelki, jak moŜesz sobie przypomnieć, drogi czytelniku - stworzyli wnukom prawdziwie rodzinną atmosferę w wynajętym domu w południowej dzielnicy Hanoweru. JednakŜe ani Masha, ani Kyle nie byli typem ludzi, którzy budzą zaufanie u dzieci. Ja najwyraźniej tak, jak mógł wywnioskować kaŜdy uwaŜny czytelnik moich pamiętników, co nieraz mi przysporzyło kłopotów co niemiara. Ale cóŜ mogę na to poradzić? W owym czasie Ŝycie płynęło mi spokojnie. Księgarnia prawie przynosiła zyski, miałem nie zobowiązujący romans z piękną ciemnooką bibliotekarką imieniem Surya Gupta, która pracowała w Publicznej Bazie Danych za rogiem, a członkowie rodziny Remillardów zajmowali się własnymi, tajemniczymi machinacjami i nie był im potrzebny kłótliwy, lecz sympatyczny przybrany ojciec. Natomiast mała Dorothee bardzo go potrzebowała. Dlatego dowiadywałem się z pierwszej ręki o jej trudnej ewolucji z suboperantki do adeptki metapsychicznej, a z operantki klasy wielkich mistrzów do Wielkiej Mistrzyni Ultrazmysłów, Kreacji, Koercji, Redaktywności i Psychokinezy. Mogła nawet uzyskać rangę Największej Mistrzyni, zaleŜało jednak od tego, czy Dorothee usunie resztki zahamowań ze swojej podświadomości i osiągnie pełny potencjał umysłowy. Słuchałem Ŝyczliwie jej opowieści o pracy w Instytucie, ale równieŜ dopilnowałem, Ŝeby nauczyła się dobrych manier i poznała waŜniejsze zasady „metaetykiety”, którą dzieci wychowane w domach operantów uwaŜają za całkowicie naturalną. Dorothee była najwaŜniejszą pupilka Cat Remillard, a jednocześnie zdobyła wykształcenie w naszej miejscowej akademii, kończąc wyŜszą matematykę i fizykę teoretyczną. Jej konikiem była obserwacja ptaków (o czym niebawem więcej), jazda na nartach i wycieczki krajoznawcze. Lubiła sama szyć sobie ubrania i wyrabiać biŜuterię. Umiała szlifować kamienie i obrabiać metal. Ulubionym klejnocikiem Dorothee była kopia znalezionej w dzieciństwie szpilki, którą wykonała z białego złota i względnie tanich diamentów z Kaledonii przysłanych jej przez ojca. Nosiła tę małą, wysadzaną diamencikami maskę domina na cienkim łańcuszku na szyi jako amulet. Przychodziła czasami do mojej księgami ze swoim bratem Kenem, który był miłym, niemądrym młodzieńcem starszym od niej o dwa lata. On teŜ kształcił się w Instytucie Mentalnym. Pozwalałem Kenowi Macdonaldowi uŜywać mojej bazy danych do poszukiwania niedrogich, nadających się do kolekcjonowania powieści fantasy, w zamian za takie usługi jak pakowanie zamówień i czyszczenie kociej latryny. (Nigdy nie udało mi się przyuczyć tego szczególnego Marcela do uŜywania współczesnych kocich urządzeń sanitarnych. ZaŜądał kuwety z piaskiem i otrzymał ją). Kenny studiował metapsychologię. Wcale mu nie przeszkadzało, Ŝe jego metazdolności nie są tak fenomenalne jak u jego siostrzyczki. Moje spokojne interludium jako mentora przyszłej świętej
zakończyło się gwałtownie w październiku 2072 roku. Dorothee miała wtedy piętnaście lat i właśnie kończyła swojąpracę dyplomową. Dojrzała juŜ fizycznie i była młodą kobietą niskiego wzrostu, nadal zbyt nieśmiałą i zainteresowaną nauką, by zwracać uwagę na chłopców. Była opanowana, nawet powściągliwa, lecz juŜ rozwinęła w sobie tę szczególną cechę, którą normalni nazywają „prezencją”. Nikt nigdy nie pomyliłby jej ze zwykłą operantką. Podobnie jak inni potęŜni metaoperanci Dorothee rutynowo tłumiła swoją aurę; ale biła od niej niemal namacalna emanacja wyjątkowości, której nie mogła ukryć. Nie był to wcale „zapach świętości”, który przypisuje jej legenda. Nie miała teŜ charyzmy Marca, ani nieziemskiego i prawie mistycznego wyglądu Jacka. Terminem, którym najlepiej mogę opisać emitowaną przez nią cechęjest... nieugiętość. Za jej twarzyczką, niemal obojętną przez większość czasu, kryła się osoba zdecydowana na poszukiwanie swojego własnego Graala mimo wszelkich przeszkód stawianych na jej drodze przez świat, jej własny umysł lub ciało. Teraz, kiedy wiedziano, Ŝe jej metazdolności są klasy wielkich mistrzów lub jeszcze potęŜniejsze, oczekiwano, iŜ zostanie nominowana do Konsylium po osiągnięciu pełnoletności w wieku szesnastu lat, jak wcześniej Jack. Ona jednak wcale na cieszyła się perspektywą stanowiska magnata i publicznego ujawnienia jej talentów mentalnych. Jej status niemal największego mistrza utrzymywano w tajemnicy i większość studentów-operantów i nauczycieli akademickich w Dartmouth College nic o tym nie wiedziała. Lecz sam fakt, Ŝe posiadała wszystkie pięć wielkich mocy metapsychicznych, miał rozsławić ją w całej Galaktyce. „NajwyŜsza Piątka” metapsychiczna była dość pospolita wśród Krondaku (i oczywiście Lylmików), ale inne rasy mogły się pochwalić zaledwie garstką tak potęŜnych umysłów. Ludzkość w owym czasie miała tylko jedenastu (nie licząc dwóch wyŜej wymienionych największych mistrzów), którzy zostali zweryfikowani za pomocą standardowych testów Imperium Galaktycznego. Jedynymi dorosłymi w tej grupie byli Paul i Annę Remillardowie, Davy MacGregor, Cordelia Warshaw (z domu Warszawska), która była Intendentem Generalnym Ziemi, i Edward Hua-Kuo Chung, Naczelny Dowódca Czternastej Floty. Od jakiegoś czasu wiedziałem, Ŝe Dorothee czuje dziwną antypatię do Jacka, który przyznał, Ŝe „to była jego wina”, ale nie chciał wyjaśnić dokładniej tego stwierdzenia. Ciągle nie chciała spotkać się z nim twarzą w twarz, a on się jej nie narzucał. Nigdy nie podejrzewałem, Ŝe wewnętrzne zmagania Dorothee dotyczyły jeszcze kogoś oprócz niej samej i wyimaginowanych demonów, którym kaŜdy z nas musi stawić czoło. Nigdy teŜ nie przyszło mi do głowy, Ŝe nie postępowała ze mną całkiem uczciwie. Potem dokonałem bardzo nieprzyjemnego odkrycia. Udałem się do Concordu, stolicy Państwa Ludzkości, Ŝeby odwiedzić Severina Remillarda w jego nowiutkim domu. Znałem Sewiego od czasu, gdy był wojowniczym dzieckiem buntującym się przeciwko pacyfizmowi, który przyjęli jego rodzice i większość operantów sprzed Wielkiej Interwencji. Stałem u jego boku przez trzy nieszczęśliwe, zakończone rozwodami małŜeństwa (jeden z jego winy, dwa nie) i ukradkiem zachęcałem go do postępowania zgodnie z jego sumieniem oraz do pójścia śladem młodszego brata Adriena i przyłączenia się do frakcji Rebeliantów. Podobnie jak ja, Sewie od czasu do czasu zachowywał się niefrasobliwie, co kłóciło się z surową powagą uznawaną za odpowiednią w najwyŜszych kręgach operantów. Przeskakiwał z jednego Dyrektoriatu do drugiego, nigdzie jednak nie znalazł komitetu, w którym praca dałaby mu zadowolenie, co doprowadzało do rozpaczy jego brata Paula i pruderyjną siostrę Annę. Ten wysoki, jasnowłosy, raczej cyniczny męŜczyzna był najszczęśliwszy wtedy, gdy spiskował ze swoimi zbuntowanymi towarzyszami. Wszystko to sprawiło, Ŝe stanął na czele Rebelii Metapsychicznej w roku 2083. PoniewaŜ Sewie, najmniej kołtuński z całej rodziny, był niegdyś zawodowym redaktorem oraz neurochirurgiem, zwróciłem się do niego o pomoc w rozwiązaniu pewnego delikatnego kłopotu charakterystycznego dla płci męskiej. Moja śliczna bibliotekarka Surya usiłowała uzbroić
się w cierpliwość i okazywała mi wyrozumiałość, ale ostatnio zbyt często ją zawodziłem. Obawiałem się więc, Ŝe jeśli nie znajdę jakiegoś sposobu na pozbycie się tego problemu, poszuka bardziej utalentowanego towarzysza uciech łóŜkowych. Trzeba oddać Sewiemu sprawiedliwość, Ŝe nie wybuchnął śmiechem, kiedy powiedziałem mu o mojej przypadłości. Siedzieliśmy razem na balkonie, wychodzącym na odzianą w jesienny strój dolinę rzeki Merrimack. On rozwaŜał róŜne kuracje, a ja powiedziałem ponuro, Ŝe od ostatniego razu upłynęło duŜo czasu i Ŝe zaczynam tracić cierpliwość. - No cóŜ, masz sto dwadzieścia siedem lat, wuju Rogi - zauwaŜył Severin. - Ty masz sześćdziesiąt dziewięć, a ja jestem tak samo nieśmiertelny jak ty, do cholery! Pomijając tę jedną dolegliwość, czuję się świetnie i nawet nie naduŜywałem tak bardzo alkoholu. Ale moje libido rozpłaszczyło się jak stary suflet. - Mógłbyś spróbować jakichś afrodyzjaków. Kaledoński „Wschód Słońca” wydąłby nawet egipską mumię. - Nie lubię tego - mruknąłem zrzędliwie. - Równie dobrze mógłbym sam sobie dogodzić. Nie moŜesz poprawić mocą redaktywną tego, co nawala? To chyba dzieje się w moim umyśle. MoŜe tylko zmęczyła mnie ta dama i nie chcę się do tego przyznać. Severin westchnął i wstał z plecionego krzesła. - Więc wejdź do środka i pozwól mi poszperać w twoim umyśle. MoŜe cierpisz na lekką depresję. Poszedłem za nim powłócząc nogami i wyciągnąłem się na białej skórzanej sofie usianej czarnymi poduszeczkami. Severin przysunął naleŜący do kompletu miękki taboret, polecił mi zamknąć oczy i połoŜył mi rękę na czole. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, mój stryjeczny wnuk chodził po pokoju ze złą miną. Czułem tępy ból w pachwinie. Oparłem się na łokciu i jęknąłem: - Co mi jest? Czy to rak prostaty? - Nie bądź idiotą! - warknął. - Jesteś zdrowy jak ryba. Pomógł mi wstać. - I wyposaŜony jak ogier. Naprawiłem wszystko. Ból ustanie za minutę. Po leczeniu redaktywnym twoje urządzenie natychmiast stanęło w gotowości. Musiałem zbyt szybko włączyć hamulce. O radości! Znów byłem męŜczyzną! Pokuśtykałem za Severinem do dobrze zaopatrzonego barku za wielkim pozłacanym fortepianem. - Co mi było? Nalał podwójną Wild Turkey i podał mi. - Wuju Rogi, ktoś systematycznie, lecz bardzo delikatnie, poddawał cię bardzo potęŜnemu sondowaniu koercyjno-redaktywnemu. Zapewne trwało to ponad dwa lata, a moŜe jeszcze dłuŜej. Niczego nie zauwaŜałeś, ale wywierało to niekorzystny, kumulacyjny wpływ na twoje podwzgórze i układ limbiczny. Naprawiłem wszystko. MoŜesz znów uprawiać miłość jak przedtem, ale radzę ci, Ŝebyś przypomniał sobie znajomych Wielkich Mistrzów Koercji-Redaktywności i dowiedział się, który z nich grzebał w twoim mózgu. Zakrztusiłem się drinkiem. - Nie! - zawołałem. - Ona nie mogła tego zrobić! Severin wzruszył ramionami. Na szczęście nie połączyłem moich słów z wyraźnym obrazem mentalnym. - Znajdź sobie inną przyjaciółkę - poradził. - Taką, która ma zbyt słabąkoercję, by wślizgiwać ci się do mózgu, gdy oddajesz się rozkoszy. Kiedy nie jesteś pijany w sztok lub nie przeŜywasz orgazmu, twoja zasłona mentalna jest dość silna, by odeprzeć ataki wszystkich intruzów. - Merde! - jęknąłem. - Merde et contremerde. Miałem jednak dość rozsądku, Ŝeby trzymać język za zębami i szczelnie osłonięty umysł. Seks i picie nie miało nic wspólnego z pogwałceniem mojej prywatności. Znałem tylko jedną osobę, która oprócz mojego stryjecznego prawnuka Ti-Jeana, mogła przeniknąć do mego mózgu nie zostawiając śladu. Jedynie ona miała okazję, talent i czelność zrobić to w miejscu publicznym, podczas zwyczajnej rozmowy. Mała Dorothee Macdonald.
Zamierzałem rzucić jej oskarŜenie prosto w twarz, nawet jeśli miało to oznaczać koniec naszej przyjaźni. Wspomniałem juŜ, Ŝe Dorothee, tak jak ja, była zapalonym ornitologiem-amatorem. Oboje naleŜeliśmy do miejscowego oddziału Audubon Society, spotykaliśmy się często na zebraniach i wycieczkach i udzielaliśmy sobie poufnych informacji, kiedy jakiś rzadki ptak pojawił się w okolicach miasta. Pewnej pięknej niedzieli w połowie października umówiliśmy się w wiecznie zielonym lasku nad rzeką Connecticut po mszy o 11. 30. Opowiedziałem jej o niezwykłym dzięciole czubatym, którego podobno widziano tam wśród sosen. Zamierzaliśmy go sfotografować. Siedzieliśmy na głazach nad rzeką, jedliśmy jarlsberskie sandwicze i ciastka z melasą, popijając je przyniesionym przeze mnie jabłecznikiem. Polowanie na dzięcioła mieliśmy rozpocząć po obiedzie. Przeszedłem od razu do sprawy. - Dorothee, dowiedziałem się o czymś, co bardzo mnie zaniepokoiło. Pewna osoba, niezwykle potęŜny koercer-redaktor, sondowała mój umysł bez mojej zgody. Myślę, Ŝe to ty jesteś tą osobą. - Ja?! - krzyknęła z oburzeniem. - Ja miałabym grzebać w twoim umyśle? Skąd ci to przyszło do głowy? - Nie próbuj odpowiadać pytaniem na moje pytanie, dzieciaku odparowałem ze smutną miną, dając do zrozumienia, Ŝe czuję się zdradzony, gdyŜ naduŜyła mojego zaufania. - I oszczędź mi teŜ zachowań uraŜonego niewiniątka. Minęło sporo czasu, zanim odkryłem, co robiłaś, ale nigdy nie uwaŜano mnie za najbystrzejszego członka rodziny. Grzebałaś w moim mózgu od pierwszego dnia, w którym się poznaliśmy. Spojrzała na rzekę. - Tak. Musiałam zdobyć historię Ŝycia i szczegółowy profil psychiczny wszystkich starszych Remillardów, łącznie z tobą, a takŜe Marca i jego rodzeństwa. Wprawdzie otrzymałam niekompletną informację, ale uznałam ją za wystarczającą dla moich celów. Ciebie wysondowałam najdokładniej, poniewaŜ Ŝyłeś tak długo i tak obiektywnie osądziłeś członków twojej rodziny. Ale wysondowałam teŜ wszystkich innych Remillardów, oprócz Marca i Jacka, którzy znajdowali się poza moim zasięgiem. Wszystkiego się spodziewałem, ale nie takiego wyjaśnienia. - Na Boga, dlaczego? - Remillardowie są najwybitniejszą ludzką rodziną w Imperium Galaktycznym, ale opublikowano bardzo niewiele informacji o ich Ŝyciu prywatnym i cechach mentalnych. Wiesz, Ŝe przepis o wszechstronnej analizie metapsychicznej nowo narodzonych operantów obowiązuje dopiero od czternastu lat. U osób urodzonych przed rokiem 2068 przeprowadzano ją tylko przypadkiem. PoniewaŜ operacja ta prawdopodobnie byłaby bolesna dla dorosłego, poddało się jej niewielu starszych operantów - a to dotyczy wszystkich Remillardów z wyjątkiem Paula i Annę. Potrzebowałam tych informacji, poniewaŜ prowadzę bardzo waŜne badania. - Wędrowałaś po naszych mózgach dla jakichś badań? C’est drólement couillon! - prychnąłem. Bez trudu odgadła, co chciałem powiedzieć (a w przybliŜeniu miałem na myśli „ludzkie ekskrementy”) i jej twarzyczka posmutniała. - Mówię prawdę - powiedziała z naciskiem. - To są prywatne badania, ale mają wielkie znaczenie. JeŜeli chcesz, moŜesz sprawdzić prawdziwość moich słów za pomocą koercji, . - Nie jestem dobry w łaŜeniu po cudzych mózgach i doskonale o tym wiesz. - Mogłem jednak wznieść i utrzymać zaporę mentalną klasy kosmicznej, jeśli od tego zaleŜało moje Ŝycie. A miałem przeczucie, iŜ tak właśnie jest. Teraz, kiedy zostałem uprzedzony, Dorothee juŜ nigdy nie wysonduje mnie bezkarnie. - Wykorzystywałaś mnie, młoda damo - ciągnąłem - a to jest brzydkie zachowanie ze strony kogoś, kogo uwaŜałem za przyjaciela. Twoje wykopki miały teŜ skutki uboczne, wykoleiły część mojego mechanizmu mentalnego. Na Boga, musiałem poddać się działaniu mocy redaktywnej i wtedy właśnie odkryłem, co ze mną wyrabiałaś.
- Przykro mi, Ŝe cierpiałeś, wuju Rogi. Naprawdę! Nie miałam pojęcia, Ŝe takie sondowanie zrobi ci krzywdę. - Jej rozpacz i skrucha były prawdziwe. Potem jednak popsuła wszystko, dodając: Musiałam to zrobić z bardzo waŜnego powodu. - śeby móc to osądzić, chcę, abyś natychmiast wytłumaczyła się ze swojego postępownia... albo będę musiał powiedzieć Catherine Remillard, Ŝe jej szkoła dała schronienie przyszłemu Wielkiemu Inkwizytorowi. - Nie! - krzyknęła. Na jej twarzy malował się prawdziwy strach. - Proszę, nie! JeŜeli jej powiesz, Jack na pewno o tym usłyszy. A moŜe nawet sam Marc. Wytrzeszczyłem na nią oczy. - A co oni, do cholery, mają z tym wspólnego? Powiesz mi, co robiłaś, czy nie?! Zacisnęła mocno powieki, starając się opanować. Kiedy znów na mnie spojrzała, zrozumiałem, Ŝe nie mam przed sobą źle zachowującego się dziecka, lecz dorosłą osobę spełniającą nadzwyczaj waŜną misję. - Jesteś inny niŜ pozostali członkowie twojej rodziny, wuju Rogi. Nie masz... dynastycznych lub osobistych ambicji. Nie potrzebujesz udowadniać swojej wyŜszości, nie wieścisz Ŝadnej wielkiej sprawy. Wiesz, Ŝe twoje zdolności operanckie są niewielkie i wcale ci to nie przeszkadza. Akceptujesz ludzi takimi, jakimi są, nie próbując ich zmienić. Pomimo gderliwości masz gołębie serce i byłeś dla mnie bardzo dobry, kiedy przychodziłam płacząc i skarŜąc się na niezwykle bolesną terapię, jakiej mnie poddawano. Dlatego powierzę ci najwaŜniejszą tajemnicę mojego Ŝycia Nadal siedząc na głazie, ukłoniłem się temu zuchwałemu dzieciakowi i powiedziałem ironicznie: - Plut au ciel qu ‘U enfut ainsi! - Co mniej więcej znaczy: „Dziękuję za taki wątpliwy zaszczyt”. Wzięła głęboki oddech: - Opowiem ci, jak zginęła moja matka. Mój sceptycyzm natychmiast zniknął. - W porządku, Dorothee, mów - odparłem spokojnie. Siedząc u mego boku w przyjemnym lasku, popijając od czasu do czasu jabłecznik, kiedy zaschło jej w gardle, dziewczynka opowiedziała mi przeraŜającą i fascynującą historię Fury’ego i Hydry - wszystko, co wiedziała, włącznie z oficjalnymi informacjami ze śledztwa prowadzonego przez Magistrat Galaktyczny. (Bóg jeden wie, skąd je zdobyła). Nie tylko opisała okrucieństwa Hydry na Hebrydach, lecz takŜe pokazała mi wyraźne obrazy, od których zrobiło mi się niedobrze. Opowiedziała mi teŜ, Ŝe Fury na Kaledonii wtargnął do jej snów, udając jej zmarłą matkę. ...I dodała, Ŝe odtąd ten potwór co jakiś czas pojawia się w jej snach; przerwy trwają od paru dni do kilku miesięcy. Jest przekonany, Ŝe powoli ją przekabaca. Kiedy skończyła, byłem zlany zimnym potem, śmiertelnie bałem się o Dorothee, o siebie i o resztę mojej rodziny. Przez kilka minut nie mogłem wydobyć głosu i tylko drŜałem za móją zasłoną mentalną, pragnąc, by to wszystko okazało się wytworem fantazji. Ale najwyraźniej było prawdziwe. Niemal zapomniałem o tamtym potworze i jego wielogłowym słudze, uznawszy, Ŝe przestali być groźni po incydencie na Islay. Lecz teraz Dorothee powiedziała mi, iŜ Fury’emu coraz bardziej zaleŜy na tym, by zniszczyć Imperium Galaktyczne i panować nad planetami Drogi Mlecznej - nie tylko z pierwotnymi składnikami Hydry, lecz takŜe z bandą nowych rekrutów. Popiłem jeszcze jabłecznika. Z całego serca pragnąłem, by był to mocniejszy trunek. - Co miałaś na myśli mówiąc, Ŝe bałaś się, iŜ Marc lub Jack dowie się, co robisz? Nie chcesz chyba powiedzieć, Ŝe uwaŜasz, iŜ jeden z nich to Fury? - To jedyni Remillardowie, których nie mogłam wysondować. A ich metazdolności są dość potęŜne, by posyłać sny - lub inne rodzaje psychokreatywnych widziadeł - do umysłów oddalonych o lata świetlne. - Na jej twarzy malował się upór. - Kiedy po raz pierwszy przyśniła mi się moja matka, Jack Remillard był na Planecie Konsylium, a Marc
na Ziemi. - Dorothee, bardzo się mylisz. Ja przypuszczalnie znam Fury’ego lepiej niŜ większość członków mojej rodziny. Na Boga, widziałem, jak ten potwór się narodził! To nie moŜe być Jack, poniewaŜ nie istniał, kiedy Fury pojawił się po raz pierwszy. Urodził się dwanaście lat później. Opowiedziałem jej o moim widzeniu ze straszliwego Wielkiego Piątku roku 2040, którego najwyraźniej nie wydobyła z mojej pamięci. (Nic dziwnego, bo zepchnąłem to wspomnienie bardzo głęboko. Fury przeraŜał cały klan Remillardów!) Opisałem moje przygody jako potencjalnej ofiary Hydry i zrelacjonowałem, jak ten potwór próbował zamordować Marca, który wtedy był nastolatkiem, i maleńkiego Jacka. Przekazałem jej teŜ wnioski wyciągnięte przez mojąrodzinę: Ŝe Fury musi być objawem psychozy rozszczepiennej, prawdopodobnie nieznanym osobowości podstawowej, z którą dzieli ciało, i Ŝe zapewne ma ona całkowicie inny zakres mocy mentalnych. - To mogła być kaŜda z osób, które juŜ wysondowałaś podkreśliłem. - Czy w umyśle któregoś z Remillardów natknęłaś się na ślady drugiej osobowości? - Nie - odparła, najwyraźniej przeraŜona tą nową myślą. - W ogóle nie wzięłam pod uwagę moŜliwości rozdwojenia jaźni! Ta druga osobowość byłaby ukryta w umyśle gospodarza. Mogłaby nawet nie istnieć wtedy, gdy nie kontroluje ciała! Och, do licha, wuju Rogi! Wszystko moŜe wyglądać inaczej! - Właśnie - przytaknąłem. - MoŜe Jack nie jest podejrzany - przyznała niechętnie. - Nie jest, do wszystkich diabłów. Zawrzała oburzeniem. - Ale próbował mnie zmusić koercją do ujawnienia moich metazdolności i to było wstrętne. Wtedy robiłam, co mogłam, Ŝeby ukryć moje moce, bo nie chciałam opuścić farmy ojca. A ten głupiec próbował prowadzić międzygwiezdną przyjacielską pogawędkę! Najwidoczniej wiedział o mnie - moŜe od moich... od Lylmików. Oni wiedzą wszystko, niech ich diabli, nawet jeśli nie zawsze to przyznają. Później zjawił się Fury, który równieŜ bardzo chciał, Ŝebym rozwinęła moje metazdolności i stała się częścią środowiska operanckiego Imperium Galaktycznego. Jako kryptooperantka pracująca na farmie na planecie kolonialnej, nie mogłam mu się do niczego przydać. Nie rozumiesz, dlaczego uwaŜałam, Ŝe Jack moŜe być Furym? Ten stwór zaczął do mnie przemawiać tak samo zwyczajnie jak Jack. - Jestem pewien, Ŝe Jack nie chciał cię skrzywdzić. To chyba naturalne, Ŝe chciał poznać drugą osobę, której umysł ma podobne moŜliwości jak jego własny. Chciał zostać twoim przyjacielem... - Nie miał prawa wtrącać się do mojego Ŝycia na Kaledonii, a tym bardziej zawracać mi głowy teraz! Dałam mu to jasno do zrozumienia. Wiem jednak na pewno, Ŝe śledzi moje postępy w Instytucie Mentalnym. Podsłuchałam Luca Remillarda dyskutującego o tym z doktor Cat. - Oczywiście, Ŝe w tej sytuacji musiałaś podsłuchiwać rozgrzeszyłem ją. - Ale bardzo się mylisz, uwaŜając Jacka za twojego wroga. Na Boga, dziewczyno, znałem Jacka jeszcze przez urodzeniem. Dobry chłop z kościami w tym swoim... no... ciele. Spojrzała na mnie ze złością; nie przekonałem jej. W oddali usłyszałem szybkie stukanie, które mogło być tylko dziełem rzadko spotykanego ptaka, nazywanego przez okolicznych mieszkańców Dzięciołem Pana Boga. Jest to zdumiewające stworzenie, długie niemal na pół metra, z czarnym i Ŝółtawo-białym upierzeniem i zuchowatym czerwonym czubem. Nie mogłem się powstrzymać, otworzyłem plecak w poszukiwaniu kamery. Ale Dorothee postanowiła wykorzystać największą szansę w Ŝyciu. - Zostaw tego przeklętego ptaka - rzuciła. - Poluję na inną zdobycz. A co z Markiem? Tu zabiła mi ćwieka. Co z nim? Zawsze znajdował się na początku listy podejrzanych o ukrywanie w swoim umyśle Fury’ego, mimo Ŝe jego kuzyn Gordo, który na pewno stanowił jeden z komponentów Hydry,
próbował go zamordować, gdy obaj byli nastolatkami, ale sam przy tym zginął. Dorosły Marc Remillard był niezwykle inteligentnym, obdarzonym niepospolitą urodą, uznanym przywódcą rosnącej grupy młodych operantów klasy wielkich mistrzów. Jego poszukiwania w dziedzinie metakreatywnej CE zrodziły całkiem nowy przemysł: inŜynierię geofizyczną z zastosowaniem mocy mentalnych. Ostatnio zajmował się tworzeniem programów kompleksowych metakoncertów, korzystając z wcześniejszych prac swego dziadka Denisa i brata Jacka. Właśnie w tej chwili Marc i Jack przebywali na planecie Satsuma, próbując unieszkodliwić niszczycielskie ruchy skorupy za pomocą ostatniego modelu CE w podwójnym metakoncercie. Było to znacznie trudniejsze zadanie niŜ operacja na Okanagon. - Marc jest geniuszem - stwierdziłem z mocą. - Ma swoje wady, ale załoŜyłbym się o własne Ŝycie, Ŝe to nie on jest Furym. Gdyby zamierzał podbić galaktykę, po prostu by to zrobił, a nie tworzył jakieś psychopatyczne alter ego, by podstępnie się tym zajęło. Dorothee zauwaŜyła z druzgocącą pewnością siebie: - Nie moŜna sobie wybrać psychozy rozszczepiennej, dlatego ten argument nie ma sensu. - Machnąłem ręką zdegustowany, ale ona mówiła dalej: - PosłuŜyłam się danymi, które wydobyłam z twojego umysłu i z umysłów innych członków twojej rodziny, by wyznaczyć stopień prawdopodobieństwa, w jakim kaŜdy z nich mógłby być Furym. Nawet jeśli wchodzi tu w grę rozdwojenie jaźni, nadal uwaŜam, Ŝe moje badania są waŜne. - Och, czemu nie? Przypuszczam, Ŝe i dla mnie wyliczyłaś wszystkie za i przeciw. - Oczywiście. Nie będę cię zanudzała szczegółami równań, ale wzięłam pod uwagę zarówno kryteria obiektywne, jak i subiektywne. Co do Marca, to prawdopodobieństwo wynosi 74 procent, jest więc on najbardziej podejrzany. - Bzdura! - Z pozostałych - u Philipa wynosi 23 procent - ciągnęła nieubłaganie - u Maurice’a 26, Severina 51, Anne 68, Catherine 22, Adriena 49 i Paula 64. - Paul?! - wykrztusiłem. - Anne?! Pierwszy Magnat i jezuicka kapłanka? To oni są twoimi następnymi głównymi podejrzanymi? Dziecko, chyba masz hyzia i nie obchodzi mnie, czy jesteś przyszłą najwyŜszą mistrzynią, czy teŜ nie! Sewie i Adrien, to mogę zrozumieć. Obaj od Dnia Numer Jeden mieli i mają wątpliwości co do Imperium Galaktycznego. Lecz Paul i Annę zawsze byli jego najgorętszymi zwolennikami zarówno w rodzinie, jak i w Konsylium. - To prawda - odrzekła Dorothee. - Oboje niemal fanatycznie popierają Imperium i bronią ewentualnej Wspólnoty dla Państwa Ludzkości. Ale czy tego nie rozumiesz, wuju Rogi? Właśnie dlatego nogąmieć drugą osobowość szalenie przeciwną Imperium! To podstawowa zasada psychiatrii. - Podstawowa bzdura! - warknąłem. Zignorowała mnie całkowicie. - Paul i Annę mająteŜ znacznie większe zdolności metapsychiczne niŜ ich rodzeństwo, dlatego uznałam ich za bardziej prawdopodobnych kandydatów na Fury’ego. Co więcej, oboje - jeŜeli twoje zdanie o nich i profesjonalne opinie Catherine Remillard są słuszne - cierpią na zaburzenia psychiczne. Szczególnie Annę. Nie tak powaŜne, jak u Marca, ale wystarczające do wygenerowania nienormalnej osobowości. - Musiałaś nieźle się napracować nad biedną Cat, Ŝeby wydobyć z niej tak poufne informacje. - I z Luca Remillarda teŜ - przyznała. - Dostarczył mi większość danych do mojego psychologicznego profilu Marca, chociaŜ nic waŜnego w sprawie Jacka. Catherine i Luc, jako mentorzy-terapeuci leczyli mojego brata i mnie, otwierając przed nami swoje umysły, kiedy próbowali otworzyć i zintegrować nasze. Z Kennym, jak z innymi kryptooperantami leczonymi w Instytucie, nie musieli się obawiać sprzęŜenia zwrotnego. - Ale nie z tobą... Popatrzyłem na dziewczynkę z mieszaniną lęku i przeraŜenia.
Znałem juŜ to uczucie. Czułem się tak w pewnych okresach Ŝycia Marca i Ti-Jeana. - Nie mam nic przeciwko Catherine - powiedziała ciepło Dorothee. - Jest miłą kobietą o szlachetnym charakterze i wybitnym psychiatrą. JeŜeli osiągnę status NajwyŜszej Mistrzyni, to w duŜej mierze dzięki niej. Postąpiłabym jednak głupio nie korzystając z jej opinii o jej braciach i siostrze. Zwłaszcza jeśli doszła do tych samych wniosków co ja w sprawie moŜliwych toŜsamości Fury’ego. - Czy powiedziała o nich innym członkom Dynastii? - Nie. Tylko matce i ojcu, Denisowi i Lucille. Ostrzegli ją, Ŝe nic nie zyska ujawniając te informacje w obecnej sytuacji. Mają rację. - Tak, oczywiście. - Zacząłem zbierać resztki naszego obiadu i wkładać je do plecaka. - A jaki jest stopień prawdopodobieństwa, Ŝe to ja mam Złego Bliźniaka? - U ciebie wynosi on 52 procent. U Denisa i Lucille mniej więcej tyle samo. Jak wiesz, nigdy nie spotkałam ich w Instytucie. Będę potrzebowała więcej informacji z ich umysłów, zanim skompletuję ich analizy psychiczne. Ucieszy cię wiadomość, Ŝe jest bardzo mało prawdopodobne, iŜ Fury kryje się w umyśle Luca Remillarda lub jego starszej siostry Marie. Ich talenty są natury intelektualnej, a nie metapsychicznej. - Co teraz? - westchnąłem. - Czy zamierzasz zniszczyć Dynastię ogłaszając te obliczenia w swojej pierwszej mowie na następnej sesji Konsylium? A moŜe tylko poślesz swoją pracę domową Davy’emu MacGregorowi lub Głównemu Ewaluatorowi Throma’eloo Lekowi, doprowadzając do upadku Remillardów? - Prawdopodobieństwo nie jest dowodem. Obecnie nie zamierzam przysparzać kłopotów twojej rodzinie. Przeszkodziłoby to tylko moim planom odnalezienia osób, które zabiły moją matkę. Przeszył mnie lodowaty dreszcz. - Twoim planom czego? - Zamierzam na razie utrzymać te informacje w tajemnicy i, z twoją pomocą, gromadzić dodatkowe dane, które ułatwią mi poszukiwania. Nie Fury’ego, lecz Hydry. - Hydry? - powtórzyłem głucho. - Z moją pomocą? Nie mów mi, Ŝe prześwietlenie mojego mózgu ci nie wystarcza... - Wyznałam ci więcej moich tajemnic niŜ jakiejkolwiek innej istocie ludzkiej. Nawet Ken nie wie tego, co ty. Bałam się... Ŝe Fury, próbując dobrać się do mnie, mógłby równieŜ zbliŜyć się do mojego brata. - To moŜliwe. - A teraz, kiedy znasz prawdę, musisz mi pomóc! Dysponuję waŜnymi informacjami o Hydrze, którymi nie mogłam się posłuŜyć, poniewaŜ nie wystarczały do podjęcia działań przeciwko niej. Mam powaŜne podejrzenia co do toŜsamości jednego ze zbiegłych składników Hydry - i jego miejsca pobytu. JeŜeli mi pomoŜesz, będę wreszcie mogła kontynuować moje śledztwo. Proszę, wuju Rogi! Orzechowe oczy zamgliły się łzami i Dorothee błagalnym gestem wzięła mnie za rękę. Nie zmyliła mnie jednak. MoŜe nie chce poddać mnie koercji, ale zrobi to, jeśli odmówię. Tonnerre de chien! Cholera jasna! Znowu zapędziła mnie w kozi róg. - Co to za informacje? - spytałem burkliwie. - Moja babka, profesor Mary MacGregor-Gawrys, dotarła do bardzo ciekawych informacji, które jednak zachowała dla siebie, poniewaŜ nie zdaje sobie sprawy z ich wagi. Sondowałam jątak samo jak Remillardów, ale dane te znalazłam w jej wspomnieniach dopiero w zeszłym tygodniu. Otworzyłem usta, by wypowiedzieć jeszcze jeden niepotrzebny komentarz, ale Dorothee uciszyła mnie swoją koercją. - Posłuchaj mnie tylko! Czy znasz sytuację polityczną na Okanagonie? Wzruszyłem ramionami. - Podobno jest tam wielu sympatyków Rebelii, piastujących wysokie stanowiska, prawda? - Tak. Czy pamiętasz, Ŝe poprzedni Kierownik tej planety, Rebecca Perlmutter, zmarła w podejrzanych okolicznościach? Zamierzała
odwiedzić jednąz jednostek Dwunastej Floty, kiedy miniaturowy generator jądrowy w jej nowym statku kurierskim nieoczekiwanie się zepsuł. Statek wyparował, a z nim wszyscy pasaŜerowie. - Pamiętam. Mówiono o sabotaŜu. Przesłuchano przywódców Rebelii naOkanagonie sondą mentalną wynalezioną w Cambridge. - Nie znaleziono dowodu na to, Ŝe Kierownik Perlmutter została zamordowana, ale naleŜała do naj zacieklej szych wrogów ruchu antywspólnotowego. Razem z Annę i Paulem Remillardem była współautorką projektu prawa delegalizującego frakcję Rebeliantów. - To było głupie posunięcie - zauwaŜyłem. - Po Panowaniu Simbiari ludzie mieli dość kontroli myśli. O ile sobie przypominam, nowy Kierownik nie kryje swoich sympatii dla Rebelii. - Właśnie. I Patricia Castellane otoczyła się podobnie myślącymi urzędnikami, chociaŜ tego się nie rozgłasza. A oto, co z tym wszystkim ma wspólnego babcia Masha: podczas pobytu na Kaledonii w roku 2068 poznała pewnego męŜczyznę z Okanagonu, jednego z najbliŜszych współpracowników Castellane. Mój a babka jest świetnym metapsychologiem klinicznym i potrafi wychwycić takie informacje z aury danej osoby, których nie spostrzegłaby większość operantów. ZauwaŜyła, Ŝe tamten męŜczyzna był niezwykle potęŜnym metapsychikłem. MoŜe nawet Wielkim Mistrzem we wszystkich Pięciu Metazdolnościach! A przecieŜ nie mianowano go magnatem, pozostał tylko pracownikiem administracyjnym. Zaciekawił ją, przeprowadziła więc po cichu śledztwo w jego sprawie. Odkryła, Ŝe niektóre dane były sprzeczne. Na przykład jego zdolności metapsychiczne oceniono niŜej niŜ w rzeczywistości. Zaniepokoiło ją to, gdyŜ pomyślała, Ŝe moŜe on być szpiegiem Ludzkiego Magistratu, który przeniknął do ruchu Rebeliantów na jednej z planet, gdzie Rebelia cieszy się wielkim poparciem. Dotąd słuchałem cierpliwie jej wywodów, ale teraz aŜ jęknąłem z zaskoczenia: - Chcesz powiedzieć, Ŝe Masha potajemnie popiera Rebelię?! - Oczywiście! - warknęła Dorothee. - Opowiedziała przywódcom Rebelii tu, na Ziemi, o swoich podejrzeniach, a ci sprawdzili go dokładnie. Wiesz, Ŝe mają swoich szpiegów w Ludzkim Magistracie. Ale najwidoczniej pomocnik Castellane był czysty. Wielu operantów zostało niewłaściwie zakwalifikowanych i chociaŜ ewentualna zła ocena metazdolności klasy wielkiego mistrza woła o pomstę do nieba, nie stanowi zagroŜenia dla Rebelii. Castellane kazała ponownie ocenić swojego pomocnika i podobno okazało się, Ŝe wcale nie włada „Wielką Piątką”, lecz jest tylko operantem klasy mistrzów z niespotykaną aurą. I na tym skończyło się prowadzone przez Rebeliantów śledztwo. Nikt nie interesował się tą sprawą od trzech lat, dopóki nie wysondowałam umysłu babci Mashy i nie dowiedziałam się, Ŝe nadal ma wątpliwości co do tego męŜczyzny. Spotkała go po roku od jego drugiej oceny i jego aura była zupełnie inna niŜ wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. A teraz babcia boi się, Ŝe moŜe on być lylmickim szpiegiem! - Et alors? - Ta historyjka szpiegowska nie wydawała mi się zbyt waŜna i chciałem, by Dorothee przeszła do sedna sprawy. - Przypuśćmy - powiedziała cicho - Ŝe ten nazbyt skromny operant władający „Wielką Piątką” i mogący przestroić swoją aurę, kiedy tylko zechce, jest szpiegiem, ale nie lylmickim. Przypuśćmy, iŜ mamy tu do czynienia z jednym ze składników Hydry manipulującym Kierownikiem Okanagonu i Rebeliantami na tej planecie dla celów Fury’ego. Wiesz, Ŝe Rebelianci do pewnego stopnia są jego sprzymierzeńcami. Obie strony chcą, by ludzkość opuściła Imperium Galaktyczne. Musiałem z nią się zgodzić. - Ale jak, do diabła, mogłabyś udowodnić, Ŝe ten szpieg jest częścią Hydry? - Mogłabym polecieć na Okanagon i sama wysondować jego umysł odparła tak chłodno, jakby to była drobnostka. - Chcesz wysondować jeden ze składników Hydry? Ne dis pas de canneries! Nie gadaj głupstw. - Nie martw się, to nie będzie niebezpieczne. Ten osobnik nigdy się nie dowie, Ŝe dotknęłam jego umysłu. Nie bardziej niŜ ty i inni
Remillardowie. Mogę zrobić to nawet z wielkim mistrzem. Jestem wyjątkowo dobrym redaktorem, wuju Rogi. Słysząc te zarozumiałe słowa, podniosłem oczy do nieba, ale cherubiny z ognistymi mieczami właśnie poszły na obiad. - Z tą podróŜą na Okanagon wiąŜe się kilka niewielkich problemów - przyznała ta mała idiotka. - Mogę bez trudu wyjechać na kilka tygodni bez wiedzy dziadków lub nauczycieli z Instytutu Mentalnego, ale nadal nie jestem pełnoletnia i nie mam odpowiedniego pretekstu do opuszczenia Ziemi. Będę potrzebowała dorosłego towarzysza dla uśpienia podejrzeń podczas podróŜy statkiem i załatwiania formalności w porcie podczas odlotu i przylotu - nie mówiąc juŜ o pomocy w dotarciu do Biura Kierownika Planetarnego, gdy znajdziemy sięna Okanagonie. Mój ojciec, jedyna osoba, której ufam bezgranicznie, nie moŜe ze mną lecieć. Na Kaledonii jest czas zbiorów, a kiedy się skończą, będzie musiał brać udział w sesjach Zgromadzenia. Jest teraz pomocnikiem Partnera Intendenckiego. Zrozumiawszy wreszcie, do czego zmierza, jęknąłem z przeraŜenia. - O nie, nigdy! Odmawiam kategorycznie... Dorothee mówiła dalej: - Tata jednak z radością zapłaci za bilety. Tak jak ja pragnie schwytać morderców mojej matki. Ty i ja moŜemy polecieć na Okanagon na poltrojańskim statku z wysokim czynnikiem przemieszczenia. PodróŜ potrwa tylko sześć dni. Za pomocą redakty wności mogę usunąć wszelki ból, jaki by ci dokuczał podczas skoków przez hiperprzestrzeń. - Dlaczego po prostu nie polecisz na tę cholerną planetę niewidzialna? Mogłabyś teŜ zamazać swoją toŜsamość psychokreatywnie! - Ani jedno, ani drugie mi się nie uda. Sensory na statku wykryją moją masę. W dodatku nie mogłabym sondować umysłu i jednocześnie się ukrywać. Muszę znaleźć się dostatecznie blisko tego faceta w zwyczajnym przebraniu: w peruce i z umalowaną twarzą. Ty oczywiście mógłbyś zostać w bezpiecznej odległości. - Kiedy zamierzasz odbyć tę podróŜ? - Zręcznie ukryłem swój strach, dając do zrozumienia, Ŝe moŜe zmieniam zdanie. - Gdy tylko skończę dysertację o strukturach hierarchicznych w polu tau. Powiedzmy, za dwa tygodnie. W pierwszych dniach listopada. Westchnąłem głęboko, bliski kapitulacji. - Czy przyszło ci do głowy, Ŝe gdzieś tam ukrywają się trzy inne Hydry? Z pewnością wszystkie władają”Wielką Piątką”. W metakoncercie ten kwartet na pewno będzie mógł rozerwać cię na strzępy - nawet jeśli jesteś przyszłą Największą Mistrzynią. A mój biedny móŜdŜek Hydra bez wątpienia by upiekła, gdybyś obudziła jej podejrzenia, Ŝe ci pomagam. Moje tchórzostwo wywołało u niej uśmiech politowania. - JeŜeli mogę wysondować członków Dynastii Remillardów bez ich wiedzy, potrafię zrobić to samo z Hydrami. - Musisz mi obiecać, Ŝe nie spróbujesz nic robić z tym podejrzanym typem, chyba Ŝe uda się nam zbliŜyć do niego w jakimś miejscu publicznym. Szybko jak błyskawica zarzuciła mi ramiona na szyję i pocałowała w policzek. - Obiecuję! Nie poŜałujesz tego, Ŝe mi pomogłeś, wuju Rogi. - Taką mam nadzieję... - Dzięcioł znów stukał, wyciągnąłem więc kamerę i zacząłem nią manipulować, przezornie utrzymując maksymalnie szczelną zasłonę mentalną. - Oczywiście nie ma pewności, Ŝe ten męŜczyzna jest składnikiem Hydry - powiedziała dziwnym tonem Dorothee. - MoŜe być całkiem niewinny. MoŜe nawet rzeczywiście jest agentem Lylmików, jak myślała babcia. Ale jeśli okaŜe się jednym ze sług Fury’ego, będę bliŜej zidentyfikowania i aresztowania ich wszystkich. - W jaki sposób? Pozostali mogą przebywać na kaŜdym ludzkim świecie w Imperium Galaktycznym. - Mam coś, czego Fury bardzo pragnie. Siebie samą! A jeśli mnie nie dostanie, jeŜeli skończę z gierkami, które z nim prowadziłam i powiem, Ŝeby poszedł sobie do diabła... - Odwróciła głowę, ale zdąŜyłem jeszcze zauwaŜyć, Ŝe wyraz jej twarzy się zmienił. Stała się
tak ponura, jak u alpinisty, który musi pokonać śmiertelnie niebezpieczne wzniesienia, jeŜeli jego wspinaczka nie ma zakończyć się klęską. Nagle zrozumiałem, jakie są długoterminowe plany Dorothee. Moja przeraŜona mina zdradziła to, co ukrywał chroniony zasłoną mentalną umysł. - Właśnie, wuju Rogi. JeŜeli rozmyślnie odtrącę Fury’ego, wyśle Hydrę, by mnie zabiła. Jeśli jednak będę znała prawdziwą sygnaturę mentalną chociaŜ jednego z jej członów, dam sobie z nimi radę. - Na Boga! Jesteś jeszcze dzieckiem, Dorothee! Hydry są... - Wiem, kim są - odparła ponuro. - Spotkałam dwoje z nich, twarzą w twarz i... postrzegłam ultrazmysłem... całą czwórkę tuŜ po zamordowaniu moich bliskich w Szkocji. Fury moŜe zmieniać powierzchniowe sygnatury mentalne Hydr i dlatego właśnie pozostają dotąd na wolności. Nie jest jednak w stanie przekształcić ich prawdziwego kompleksu metapsychicznego - całkowitego układu wyŜszych zdolności w kaŜdym umyśle. Metafunkcje sąjedyne i niepowtarzalne u kaŜdego dorosłego operanta, są jeszcze bardziej indywidualne niŜ kod DNA. Zazwyczaj tylko ekspert podczas koercyjno-redaktywnego sondowania moŜe wszechstronnie zanalizować dorosły umysł, a prawo Imperium wymaga zgody sondowanego. Ale ja oczywiście nie podlegam tym ograniczeniom. - (7a n ‘a pas de nom! Nie wiem, co powiedzieć! - Pokiwałem tylko głową nad jej tupetem. Twarz Dorothee nieoczekiwanie rozjaśnił uśmiech, wyjątkowo pewny siebie, ale zaraz wróciła maska obojętności. Kiedy dziewczynka się odezwała, mówiła cicho, z napięciem: - Nigdy nie zapomnę tego, co moje ultrazmysły pokazały mi tamtego dnia w jaskini śmierci na Islay. Wtedy nie rozumiałam, co się dzieje. Byłamjak dziecko słyszące jakąś straszliwie fałszywą melodię w wykonaniu orkiestry symfonicznej. Nie miałam pojęcia, jakie instrumenty wydają te dźwięki, a tym bardziej nie rozumiałam harmonicznego rytmu niesamowitego metakoncertu. Jest on analogiczny do skomplikowanych wibracji molekuł powietrza, powodowanych przez dźwięki muzyki. - Ale czy zapamiętałaś całość? Pieśń... Hydry? - Pamiętam ją. - Mogłabyś przenieść te dane do umysłu innego operanta? Pokręciła głową. - Nie chcę. - Rozumiem. - Nadal jednak coś mnie intrygowało. - Po co więc chcesz się udać na Okanagon? Po co się naraŜać, sondując tego faceta, skoro moŜesz wypłoszyć Hydrę z ukrycia po prostu mówiąc Fury’emu, Ŝeby zafundował sobie migotanie przedsionków? - Będzie to niezbędny środek ostroŜności. JeŜeli wysonduję tego osobnika i odkryję, Ŝe jest on składnikiem Hydry, znając jego prawdziwą sygnaturą mentalną, będę mogła go śledzić za pomocą dalekowidzenia. Z czasem za jego pośrednictwem odkryję toŜsamość innych członów Hydry... Rozpromieniłem się. - W takim razie będziesz mogła ich zidentyfikować nie odgrywając roli przynęty! Potrząsnęła przecząco głową. - Nadal będę musiała pozwolić Hydrze, by po mnie przyszła. Inaczej zdobyłabym dowód jej winy nielegalnie. Moje prywatne przekonania nie są dostateczną podstawą do aresztowania jakiegoś obywatela - lub nawet do złoŜenia doniesienia do Magistratu, Ŝe ta czwórka podejrzana jest o dokonanie morderstw na Islay. Dzięcioł znowu zaczął stukać w poszukiwaniu jakiegoś nieszczęsnego robaka, który uwaŜał, Ŝe jest bezpieczny w głębi pnia drzewa. - Zakładam - odparłem, tracąc nadzieję - Ŝe znajdziesz sposób, by sprowadzić przedstawicieli władzy na tę ostateczną konfrontację. Dorothee strzepnęła okruchy z dŜinsów. Otworzyła plecak, wyjęła własną kamerę, zajrzała do niej i zaprogramowała ją, celując we mnie. Jej twarz była ukryta za kamerą, kiedy powiedziała:
- Jeszcze nie podjęłam decyzji. Ale na pewno nie pozwolę Hydrze uciec, jeśli to cię niepokoi. Wcale się tak bardzo nie przejmowałem ewentualną ucieczką tych morderców. Nie chciałem jednak, by Dorothee dowiedziała się o tym. Bezpieczny w moich mentalnych okopach, desperacko usiłowałem powstrzymać to dziecko przed wprowadzeniem w czyn samobójczych zamiarów. Oczywiście myślałem teŜ o swojej własnej głowie. Dobrze jej mówić, Ŝe będę mógł trzymać się z daleka, kiedy ona dokona ataku mentalnego, ale Hydra mnie zna. JeŜeli Wielki Mistrz władający Pięcioma Metazmysłami złapie Dorothee na gorącym uczynku, dziecinnie łatwo odkryje, kto towarzyszył jej na Okanagon. A wtedy, addio pomidorel Dwa tygodnie. Miałem nieco ponad dwa tygodnie na to, by uniemoŜliwić Dorothee podróŜ na Okanagon. Sam nie zdołam jej powstrzymać. Potrzebowałem pomocy - i to od magnackiej głowy, która nie mogła być głowąFury’ego. Tylko jedna osoba nadawała się do tego. JeŜeli wezwę go dzisiaj, to albo przybędzie na ratunek swoim prywatnym eksperesowym statkiem kosmicznym, albo wymyśli inny sposób na zastopowanie Dorothee. Ale przez cały ten czas będę musiał się ukrywać, Ŝeby ten szalony dzieciak nie przyłapał mnie z podniesioną zasłoną mentalną i nie odkrył mojego podstępu. Polecę na Kauai! Do Malamy Johnson, udając, Ŝe jest to tylko niewinna wizyta u starej przyjaciółki. Dorothee moŜe zdoła mnie odszukać za pomocą ultrazmysłów, ale potęŜna hawajska kahuna uniemoŜliwi porwanie mnie lub przedwczesne ujawnienie moich planów. A potem Ti-Jean przybędzie mi na ratunek... - Chyba wolałbyś teraz wrócić do domu, wuju Rogi? - Dorothee miała dość rozsądku, by sprawiać wraŜenie nieco zawstydzonej swoim postępowaniem: przecieŜ dosłownie zmusiła mnie do uczestnictwa w jej zamierzeniach. - SkądŜe! - odparłem wesoło. - Sfotografujmy wreszcie tego cholernego dzięcioła. Ty ustaw kamerę, a ja wymyślę najlepszy sposób, by podkraść się jak najbliŜej, nie płosząc go. Jestem w tym naprawdę dobry. Ti-Jean znalazł sposób na uratowanie nas obojga, ale niewiele brakowało do całkowitej klęski. Był na Satsumie z Markiem, finalizując waŜny projekt geofizyczny CE. Wezwałem go przez podprzestrzeń z Kauai, zmusiłem go do skupienia ultrazmysłu na mnie i telepatycznie opowiedziałem mu o szaleńczych planach Dorothee. Znalezienie sposobu na uratowanie sytuacji zabrało mu pełne pół minuty. Jego umysł powiedział do mnie tak: Nasza praca na tym japońskim świecie zakończyła się wielkim sukcesem. Zdołaliśmy nie dopuścić do katastrofy sejsmicznej i jesteśmy bohaterami. Wystrzelili na naszą cześć chyba wszystkie fajerwerki, jakie mieli na planecie. A oto mój plan: Marc chce uczcić nasz triumf ze swoimi współpracownikami i przyjaciółmi zaraz po powrocie na Ziemię. Urządzi wielką zabawę z okazji Halloween w swoim domu na wyspie Orek. Dopilnuj, Ŝebyś tam się zjawił z Dorothea. Ja zajmę się resztą. Kiedy skomunikowałem się przez wideotelefon z Dorothee i zaprosiłem ją na tę zabawę, omal nie odmówiła. Pochlebstwami nakłoniłem ją do zmiany stanowiska, przypominając, Ŝe poprosiła mnie o pomoc - a ja ofiarowuję jej wyjątkową szansę podejścia całego klanu Remillardów bez uprzedzenia i kontynuację poszukiwań Fury’ego. - Nic tak nie rozluźnia hamulców psychicznych jak maskarada zapewniłem ją, mrugając porozumiewawczo - nawet jeśli jej uczestnicy sąpotęŜnymi operantami. Wszyscy będąpić, tańczyć i bawić się, próbując zmylić przyjaciół mentalnymi przebraniami. Będziesz mogła przemykać się w tłumie, wślizgiwać do umysłów. Wprowadzę cię jako moją dziewczynę Suryę. Wystarczy, Ŝe przybierzesz aurę bardzo słabej operantki, gdy zostaniesz przedstawiona po raz pierwszy, a potem otoczysz swój umysł nieprzeniknioną zasłoną, Dorothee w końcu zgodziła się pójść... chociaŜby dlatego, Ŝe
dawało jej to doskonałą okazję do zbadania psychiki niedostępnych dla niej dotąd Marca i Jacka. Powiedziała mi teŜ, Ŝe następnego dnia - to znaczy w samo Halloween - będziemy juŜ w drodze na Okanagon. - Spotkam się z tobą na maskaradzie na wyspie Orek powiedziała władczo. - Znajdź porządny kostium. Jeśli o mnie chodzi, gwarantuję, Ŝe włoŜę coś takiego, iŜ osłupiejesz ze zdumienia. WYSPA OREK, STAN WASZYNGTON, AMERYKA PÓŁNOCNA, ZIEMIA 30 PAŹDZIERNIKA 2072 Pójdźcie na urządzoną przez Marca zabawę, moje drogie maleństwa. Nie musicie sobie zawracać głowy zaproszeniami. Wielu gości zamierza uŜyć masek psychokreatywnych i nie będziecie się wyróŜniały jeśli teŜ to zrobicie. Czy JA/MY mogę(Ŝemy) zapytać, dlaczego powinniśmy pójść najdroŜszy Fury. Niepokoi mnie Dziewczyna. Wyczuwam nieszczerość w jej cislgłeJ grze na zwłokę. Jest dla mnie za silna Ŝebym mógł przeniknąć do jej OśrodkaPrawdy i nie mam dowodu na to Ŝe mnie odtrąciła lecz martwi mnie to. Chcę Ŝebyście obserwowali ją uwaŜnie na zabawie i przekonali się czy kontaktuje się z Wielkim Wrogiem. Jak dotąd unikała go ale... niepokoję się. [Zazdrość). Nie moŜna jej ufać. Powinna zostać zabita, gdy tylko jej potencjał największego mistrza został ujawniony. JA/MY powtarzałam(liśmy) ci to raz po raz. Dlaczego zastanawiasz się nad zwerbowaniem jeszcze jednego składnika? Staliśmy się niezwycieŜeni! KaŜda dwójka z nas moŜe kontrolować najpotęŜniejszego Wielkiego Mistrza w Państwie Ludzkości. Celine i Quint świetnie sobie radzą na Okanagonie a Parni i ja sprawiliśmy Ŝe kontyngent Eurorebeliantów je nam z rąk. Śmiesznie łatwo udało się nam wyeliminować tę kobietę nazwiskiem Sanchez zanim doniosła władzom Uniwersytetu o eksperymencie z laserem mentalnym. Świetnie się spisaliście, moi kochani. Dziękujemy ci. Sprawiałoby nam... przyjemność gdybyś okazywał MNIE/NAM więcej zainteresowania. To nie zawsze jest moŜliwe. Wiecie o konkretnych ograniczeniach którym muszę stawić czoło zanim będę mógł przejąć władzę nad ciałem. Miałem nadzieję Ŝe nadzwyczajnie potęŜny umysł Dziewczyny pomoŜe mi rozwiązać ten problem... Teraz jednak [smutek] obawiam się Ŝe ona mi się wymyka. MoŜe nie będę miał innego wyjścia i będę musiał nadal wytrzymać to co jestem zmuszony wytrzymać aŜ do dnia kiedy będę wolny i Jeden. JA/MY moŜemy ci pomóc! Nigdy nie powinieneś był zwrócić się do niej. Ona jest niebezpieczna a jej pełny metapotencjał nadal nie został sklasyfikowany. Pod pewnymi względami moŜe nawet przewyŜszać Wielkiego Wroga. JeŜeli pozwolisz jej Ŝyć tak długo aŜ Lylmicy ją wtajemniczą i zatwierdzą jej status Największej Mistrzyni moŜe dowiedzieć się co robiłeś. MoŜe odkryć CIEBIE. Istnieje jednak iskierka nadziei. Pod warunkiem Ŝe nadal będzie czuć antypatię do Jacka. Pozwól MI/NAM zabić ją! JA/MY boimy się jej. Jest tak niebezpieczna jak Wielki Wróg. Bardziej niebezpieczna. Zrobicie to co wam mówię: weźmiecie udział w tej zabawie i będziecie obserwowali Dziewczynę. A teraz do widzenia. - Jeszcze minutę - powiedziała Masako Kawai do swojego męŜa. Stała przed zarzuconą kosmetykami toaletką i przeglądała się w lustrze. - Ten okropny puder ryŜowy nie przykrywa dobrze twarzy. Powinna być bielsza, jak przystało na prawdziwą małŜonkę samuraja. Znowu wzięła do ręki puszek do pudru. - Jesteś piękna jak sen - zapewnił ją Hiroshi Kodama. - To brzoskwiniowe kimono jest prześliczne. Jak to dobrze, Ŝe w rejonie Seattle mieszka tylu obywateli, którzy są z pochodzenia Japończykami. Te kostiumy, które poŜyczył nam Shigeru Morita, są cudami autentyzmu. - Głos Kierownika Satsumy tłumiłame/npo, demoniczna Ŝelazna maska
będąca częścią wspaniałej zrekonstruowanej zbroi bushi, którą nosił. Groźny samuraj przesunął urękawiczoną dłonią po okrytych jedwabiem plecach swojej damy i połaskotał ją w szyję pod wspaniałą czarną peruką. - Przestań, Hiro! Straciłam pół godziny, Ŝeby przypiąć ją jak naleŜy. - Przypudrowała jeszcze nos. Wojownik zachichotał złośliwie i, porzucając standardowy angielski Państwa Ludzkości, powiedział po japońsku: - Zapominasz, Masakochan, Ŝe teraz jestem twoim męŜem i panem! Mogę zrobić z tobą wszystko, co zechcę. - Przesunął dłonie pod pachami Ŝony i oparł na jej piersiach. - JeŜeli spróbujesz w tej zbroi zaatakować moją wieŜę z kości słoniowej - odparła w tym samym staroŜytnym języku ze znacznie większą precyzją - zniszczysz mój poŜyczony kostium i moŜliwe, Ŝe wyrządzisz swojej drogocennej nefrytowej łodydze niepowetowaną szkodę. - Wyśliznęła się z jego objęć, zatknęła mały sztylet zwany kaiken za pas obi, umieściła tam równieŜ wachlarz, odwróciła się do męŜa i przeszła na angielski: - Jestem gotowa. Popatrzmy na ciebie. Spokorniały teraz Kierownik Satsumy pozwolił Ŝonie zawiązać bardziej symetrycznie na kokardkę wiązadła hełmu kabuto. Zaraz potem Masako pocałowała go w Ŝelazny nos. Niedługo będziesz się gotował pod tą maską - powiedziała - ale muszę stwierdzić, Ŝe wyglądasz bardzo seksownie. Kupmy kilka takich kostiumów i zabierzmy je na Satsumę dla naszych prywatnych rozrywek. Dostatecznie długo znosiliśmy niewygody pogranicza. Teraz, kiedy niebezpieczeństwo trzęsień ziemi minęło, chciałabym, Ŝebyś poświęcił więcej uwagi moim osobistym stresom sejsmicznym. - Jak rozkaŜesz, pani. - Ukłonił się uroczyście. Hiroshi Kodama i Masako Kawai, wraz z kilkoma innymi urzędnikami z Satsumy, przybyli na Ziemię słuŜbowo, tym samym statkiem co Marc i Jack Remillardowie. Pod koniec tego tygodnia mieli odbyć spotkania w CEREM-ie, nowej korporacji powiązanej z instytutem badawczym Marca, którą kierowali Pete Dalembert i Shigeru Morita. Japońska planeta gotowa była prowadzić negocjacje w sprawie zakupu większej partii urządzeń cerebroenergetycznych. Przez cały ten czas Hiroshi i Masako byli gośćmi w wielkim, wielopiętrowym domu Marca. Wyszli z sypialni i poszli długim korytarzem oświetlonym przez liczne okna. Dom został zbudowany w stylu popularnym na PółnocnoZachodnim WybrzeŜu Pacyfiku z drzewa cedrowego, kamienia i szkła. Odnosiło się wraŜeni, Ŝe wyrasta z zachodniego stolcu Góry Turtleback na wyspie Orek. Z kaŜdego niemal pokoju roztaczał się widok na President Channel, na inne wyspy z archipelagu San Juan i nawet na wyspę Vancouver daleko na zachodzie. Mnóstwo ruchomych światełek w powietrzu i między wysokimi jodłami Douglasa na brzegu morza sygnalizowało przybycie gości rhostatkiem lub pojazdem naziemnym przez podziemny tunel łączący Orki z oddaloną o kilka kilometrów Westch Beach. Dla uczczenia triumfu braci Remillardów na Satsumie zaproszono prawie dwustu metapsychików. Szef kuchni ze słynnego lokalu starego Rosaria na Orkach, wynajęty przez Marca, przygotował wspaniały bufet. Zespół amatorski operantów-muzyków, a wszyscy byli jego przyjaciółmi lub współpracownikami, stroił instrumenty na tarasie osłoniętym płóciennym dachem. Hiroshi i Masako zeszli na parter i wpadli w barwny tłum. - śeby zachowywać się jak prawdziwa Ŝona samuraja - szepnął Hiroshi do Masako - powinnaś iść kilka kroków za mną. - Jodan desho! - odparowała, otwierając wachlarz i biorąc męŜa pod ramię. - Są pewne granice. Niektórzy z uczestników maskarady nie próbowali ukryć swojej toŜsamości, natomiast inni posunęli się najdalej jak mogli. Zaimprowizowane zgadywanki, którym towarzyszył głośny śmiech i okrzyki, były de rigueur. Bez nonoperantów, których mogłoby to zgorszyć, metapsychiczni goście najwyraźniej byli gotowi do wszelkiego rodzaju błazeństw i głupich dowcipów. Historyczne kostiumy wydawały się szczególnie popularne, ale było teŜ mnóstwo osób w tradycyjnych północnoamerykańskich strojach noszonych podczas
Halloween - czarownice, czarownicy, frankensteiny, baletnice, zwierzęta z filmów rysunkowych, bohaterowie komiksów, piraci, zakonnice i klauni. Korpulentny Falstaff eskortował obwieszoną biŜuterią tancerkę specjalizującą się w tańcu brzucha, fałszywy klon Marleny Dietrich w cylindrze zalotnie trzepotał sztucznymi rzęsami wpatrując się w matadora, Maria Antonina wdzięczyła się przez maseczkę na drąŜku do Sherlocka Holmesa, pomalowany barwami wojennymi wódz Dakotów zaproponował drinka skromnej Wonder Woman, a Mad Hatter chichotał z dowcipu opowiedzianego przez chińskiego smoka z dwumetrowym ogonem podtrzymywanym za pomocą psychokinezy, Achilles i Patrokles, w złotych greckich zbrojach chodzili ramię w ramię po sali, a amatorska orkiestra - z uśmiechniętym Shigiem Morita, który zasiadł przy fortepianie - zagrała „Dumny marsz kota dachowca”. Był piękny, niezbyt chłodny, jesienny wieczór. Kiedy Masako i Hiroshi wyszli z domu na taras, spotkali Lucille Cartier i Denisa Remillarda. Oboje nosili akademickie togi doktorów obrzeŜone zielonym i złotym aksamitem Szkoły Metapsychologii. - Komban wal - powitał ich wesoło Denis, kłaniając się. Od razu rozpoznał tę parę z Satsumy. - Wyglądacie wspaniałe. Lucille i ja woleliśmy złapać coś z szafy. - Wstydźcie się, Ŝe wyglądacie tak swobodnie w tych strojach. Masako, zerkając przez ramię Lucille, nagle jęknęła z niedowierzaniem. - Dobry BoŜe! Czy to moŜe być Marc w kasku E16? - Wskazała wysoką dziwaczną postać w białym smokingu, tańczącą z Walkirią. Głowa męŜczyzny niemal ginęła w groteskowym czarnym kasku CE z namalowanymi błędnymi ognikami. - KtóŜ inny? - Lucille wzruszyła ramionami. - Twierdzi, Ŝe jest inŜynierem Bromem Bonesem z „Legend of Sleepy Hollow”. Podejrzewam, Ŝe korzystając z tej aparatury pod koniec wieczoru będzie się popisywał jakimiś sztuczkami. - Czy młody Jack teŜ tu jest? - zapytał Hiroshi. - Jeszcze go nie widzieliśmy - odpowiedział Denis - chociaŜ na pewno przyjechał. Ta dwójka wykonała fantastyczną pracę na waszym świecie. O ile rozumiem, Kagoshima jest teraz zabezpieczona przed największymi podziemnymi wstrząsami przynajmniej na pięćdziesiąt lat. - Tak twierdzą uczeni Imperium. Wszyscy odczuliśmy wielką ulgę, Ŝe największe miasto na naszym świecie wreszcie jest bezpieczne. Hiroshi pokiwał głową. - Nadal nie chce mi się wierzyć, Ŝe dwa ludzkie umysły mogły przekształcić skorupę planety. Jeszcze dwadzieścia lat temu taki wyczyn uznano by za niemoŜliwy. Oczywiście nie moŜemy oczekiwać, Ŝe dwóch Największych Mistrzów będzie regularnie przybywało nam na ratunek, dlatego zakładamy szkołę, która nauczy naszych metapsychików obsługi urządzeń CE. Będzie ona kładła nacisk na geofizyczne zastosowanie metakoncertu. Rządy innych planet o niestabilnych skorupach pomagają nam finansowo i przysyłają personel. Okanagon dostarczy nauczycieli. Pańskie programy metakoncertów będą cenną częścią programu nauki. - UŜycie na szeroką skalę wielu umysłów w metakoncertach CE będzie wymagało wprowadzenia duŜych zmian. Razem z Jackiem przez kilka miesięcy popracujemy nad dostosowaniem CE do nowych zadań młodzieńcze czoło Denisa przecięła lekka zmarszczka. - Trudno dyskutować, gdy sukces jest oczywisty, ale nadal nie jestem całkowicie przekonany, Ŝe sztuczne wzmocnienie ludzkiego mózgu to dobry pomysł, a juŜ zwłaszcza w metakoncercie. Niewiele brakowało, by Marc odniósł powaŜne obraŜenia w nie wypróbowanej, nowej konfiguracji, której uŜyli z Jackiem na waszym świecie. Hiroshi ze świstem wciągnął powietrze do płuc. - Nie wiedziałem o tym! To przeraŜające! Dlaczego nic mi nie powiedziano? - Nie chciał zatruć waszej radości - westchnęła Lucille. - Jack kierował metakoncertem, a Marc skupiał energię powiedział Denis. - Ten, który to robi, prawie zawsze naraŜony jest na największe niebezpieczeństwo, poniewaŜ odgrywa bierną rolę. Jack zawołał o pewną zmianę w konfiguracji i Marc odpowiedział nieoczekiwanym przypływem mocy, który na jakiś czas zmienił wzór
metakoncertu. Stopień dysynergizmu jest juŜ dostatecznie wysoki w zwyczajnych metakoncertach, kiedy złączone są dwa umysły. Gdy zalewa je energia, zagroŜenie przypadkowymi zmianami wzrasta, chyba Ŝe program jest bardzo dobrze zestrojony. Zwyczajne umysły klasy wielkich mistrzów nie byłyby naraŜone na tak wielkie ryzyko, poniewaŜ mogą zostać dokładnie wyskalowane i włączone w strukturę metakoncertu. Natomiast najwięksi mistrzowie nadal są nieprzewidywalni. - Nie słyszałem o zjawisku dysynergizmu - przyznał Hiroshi. Czy jest ono przeciwieństwem synergizmu, w którym działanie całości jest większe niŜ suma części składowych? - To coś więcej - odparł Denis. - Z przyjemnością to panu wytłumaczę. - Chętnie posłucham, jeŜeli pan taki łaskaw. Lucille i Masako wymieniły zrezygnowane spojrzenia. Kelner-robot przyszedł z tacą pełną kieliszków szampana i wszyscy się poczęstowali. Ale kiedy inni pili, zakuty w zbroję samuraj patrzył z konsternacją na swój niedostępny trunek. - Wydaje mi się, Ŝe staroŜytni wojownicy w zbrojach pili przez złamane drzewca strzał, które wyrabiano z pustych w środku trzcin. Ja sam nie mam zamiaru robić z siebie durnia, pijąc szmapan przez słomkę. śono, natychmiast pomóŜ mi zdjąć ten diabelski mempol Masako, Lucille i Denis wybuchnęli śmiechem. Kiedy Hiroshiego uwolniono od hełmu, poszedł z Denisem do ogrodu na profesjonalną dyskusję, natomiast ich Ŝony pozostały na skraju parkietu. - Nie po to ubierałam się godzinami, Ŝeby przez cały wieczór wysłuchiwać rozmów o sprawach zawodowych - mruknęła z irytacją Masako. Lucille, skończywszy szampana, przytaknęła współczująco i natychmiast skinęła na innego robota, by na nowo napełnił jej kieliszek. - Wcale nie jesteś na to skazana - pocieszyła Japonkę. Widzisz, ilu młodych przystojnych męŜczyzn chętnie z nami zatańczy? Ale przedtem jeszcze trochę pozgadujmy, kto się kryje za maskami. Szybko odnalazły przy bufecie Pierwszego Magnata w stroju Zorro. Otoczony stadkiem pięknych operantek nakładał na talerz hors d’oeuvre. Adrien Remillard i jego Ŝona Cheri Losier-Drake tańczyli w pobliŜu, on przebrany za Robin Hooda, ona za lady Marian. Annę Remillard, wysoka i groźnie wyglądająca w szkarłatnym stroju średniowiecznego katolickiego kardynała, wirowała w tańcu z Alexem Manionem, który przebrał się za kapitana H. M. S. „Pinafore”. Bum-Bum Laroche, barczysty kat w czarnym kapturze, z pętlą zatkniętą za pas, był partnerem Vampiry - czyli Marie Remillard. A potem Lucille rozpoznała wuja Rogiego. - Przebrał się bardzo przyzwoicie, za Abrahama Lincolna osądziła. - Ale z kim, do licha, tańczy? - Jej strój jest... naprawdę niezwykły - odparła Masako. Nie była to właściwa ocena. Maleńka towarzyszka Rogiego miała na sobie wywierający głębokie wraŜenie srebrzysty kostium, który mógł być prawdziwym skafandrem do lotów na duŜych wysokościach - został jednak ekstrawagancko ozdobiony połyskującymi kryształami górskimi. Nawet wizjer i maska zasłaniająca dolną część twarzy tej kobiety lśniły od fałszywych brylantów. Orkiestra skończyła grać i tancerze zaklaskali. - Jest coś dziwnego w jej aurze - powiedziała Lucille w zamyśleniu. - Poprzeszkadzajmy im trochę i przyjrzyjmy się jej z bliska. Lecz zanim obie zdąŜyły zrobić krok, muzyka znów zagrała, tym razem była to „Jalousie”, i Uczciwy Abe oraz jego iskrząca się dama oddalili się szybko w rytmie tanga. - A bodaj ich! - mruknęła Lucille. Później zobaczyła, Ŝe klaun o czerwonym nosie zbliŜył się do Rogiego i odbił mu partnerkę. Księgarz obserwował tę parę przez kilka minut, po czym wycofał się w stronę bufetu. W tej samej chwili wysoki Kozak i król Henryk VIII poprosili Masako i Lucille do tańca i obie zapomniały o tajemniczej towarzyszce Rogiego.
Rogi zauwaŜył Kyle’a Macdonalda. Ubrany w szkocki strój pisarz ponuro patrzył na kieliszek bursztynowego płynu, który postawił na cedrowej ławie wśród doniczek z azaliami. - No, no! Kto wpuścił tutaj tego głuchogłowego? - zachichotał Uczciwy Abe. - Nie wiesz, Ŝe ten ubaw jest tylko dla Homo Superior, mój dobry człowieku? - Usiadł obok przyjaciela, zdjął kapelusz i spróbował swojego drinka. - Ugh! Nie przypominaj mi o tym, ty stary kanadyjski grzybie! skrzywił się Kyle. - Odkąd wróciliśmy na Ziemię, Masha torturowała mnie najnowszymi metodami leczenia kryptooperantów. Mnie! Wielkiego czempiona normalności! Czy uwierzysz, Ŝe zostałem teraz zaklasyfikowany jako operant posiadający minimalny ultrazmysł? Nie miałem wyboru, inaczej znowu by mnie wyrzuciła... Jest niemal porywająca w trybie dominującym. - Nie trzeba było zakochać się z kobiecie z takim wskaźnikiem koercji! - odparł Rogi. - Ostrzegałem cię. - Tylko popatrz na tę bezwstydnicę! - Kyle wskazał na profesor MacGregor-Gawrys, zmysłowo wygiętą do tyłu w tanecznej figurze; podtrzymywał ją jej partner, Lawrence z Arabii. Nosiła czarno-białą suknię balową od Erte’ego z lat dwudziestych zeszłego wieku, obwieszoną sznurami kryształów i dŜetów. Jej kasztanowate włosy były ufryzowane i przewiązane jedwabną opaską. - Niszczycielska ponad wszelkie wyobraŜenie - zgodził się z nim Rogi. - A kim jest ten szejk? - To ten cholerny błazen Severin Remillard. Kto porwał twoją laleczkę? - Nie wiem. Jeden z klaunów. Zamazał toŜsamość. - Twój ptaszek miał dziwny strój - skomentował Kyle. Przypomina mi kogoś. Kim ona jest, do licha? - Nie chciałbyś wiedzieć. - Rogi pociągnął łyk burbona. - Och, znowu tu idzie: Piękność w stroju z górskich kryształów. Królowa podniebnych jeźdźców. - Kyle wykrzywił twarz, próbując wytęŜyć swoje słabe, zmącone alkoholem dalekowidzenie. - O, do diabła, byłem pewien, Ŝe wiem, co to za skafander! To upiększony kaledoński kombinezon lotniczy, i to znaczy, Ŝe musi to być moja własna... Rogi uŜył całej swojej koercji, by uciszyć przyjaciela. - Zamknij się, Kyle! Szkot omal nie spadł z ławki. Jego drink poleciał do najbliŜszej doniczki z azaliami. - Hej! Do wszystkich diabłów, co ty wyrabiasz... Rogi zacisnął rękę na ustach Kyle’a, prawie go dusząc. - Powiem ci, co się dzieje, jeśli przysięgniesz trzymać gębę na kłódkę! - Pchyszęgam - wymamrotał Kyle przez palce Rogiego. Orkiestra zagrała „Gdyby diabeł tańczył w pustych kieszeniach, miałby bal w moich”. Wielu gości wzięło przykład z Marca Remillarda i ustawiwszy się szeregami, zaczęło tańczyć tańce ludowe, strzelając palcami do rytmu. - Nie lubię folkloru - powiedział klaun. - Przesiedzimy ten taniec, Diamentowa Masko? - Dobrze. Opuściwszy taras, poszli do wielkiego salonu. Był słabo oświetlony dziesiątkami rzeźbionych dyń ze świecami w środku. W jednej z nisz ktoś hałaśliwie wygrywał na pustej butelce po szampanie wariant melodii „Obróć butelkę, bracie”. Ludzie rozmawiali stojąc grupami, siedząc na wyściełanych meblach i lub półleŜąc na podłodze. Części kostiumów porozrzucano w niszach i kątach. - Chciałabyś się czegoś napić lub coś przekąsić? - zapytał klaun, gdy mijali bufet. - Nie, dziękuję. Napij się sam. Wziął szklankę wody z lodem. - Co za okropny hałas! Chodźmy do biblioteki. Jest po drugiej stronie korytarza. Ma balkon wychodzący na morze. - Doskonale.
Nikogo innego nie było w pełnym ksiąŜek sanktuarium. Drzwi balkonu były otwarte, na zewnątrz, w mroku ustawiono wyściełane krzesła Woodward. W gałęziach gigantycznych jodeł szeleścił chłodny wietrzyk. Klaun klapnął na jedno z krzeseł, a jego skrząca się towarzyszka usiadła z większą gracją. Podniosła ciemny wizjer, ale maska całkowicie zasłaniała jej twarz. Widać było tylko orzechowe oczy. Klaun miał tradycyjnie pobieloną twarz, namalowany szeroki uśmiech i czerwoną gumową kulkę zamiast nosa. Ubrany był w biały strój w duŜe kolorowe kropki z plisowaną kryzę wokół szyi. Na róŜnokolorowej peruce nosił miękki, ostro zakończony kapelusz. - Jesteś wspaniałą tancerką - powiedział. - Mam nadzieję, Ŝe zbyt często nie deptałem ci po palcach. Rzadko chodzę na zabawy. Obawiam się, Ŝe jestem trochę pracoholikiem. - Miał podniesioną zasłonę mentalną, ale była ona tak niedbale skonstruowana, Ŝe jego partnerka prześliznęła się przez nią bez trudu. - Stąpasz bardzo lekko - odparła. - Gdzie pracujesz? - Ze zdwojoną uwagą ukształtowała sondę mentalną i trzymała ją w pogotowiu, czekając na odpowiednią chwilę. - Trochę tu, trochę tam. Jestem kimś w rodzaju ucznia w rodzinnym warsztacie. Nudne to wszystko. Pieniądze, władza, międzygwiezdne intrygi handlowe... - Nie uwaŜasz, Ŝe powinieneś skończyć z tymi gierkami i powiedzieć mi, jak się nazywasz? - zapytała ze śmiechem. - AleŜ oczywiście! Jak tylko ty pokaŜesz mi swoją twarz, Diamentowa Masko. - Nie teraz, moŜe później. Jestem zaskoczona, Ŝe jeszcze nie moŜesz jej dostrzec swoim głębokowidzeniem. Klaun nachylił się ku niej, mruŜąc oczy. - Ohoho! Zaczekaj. Ukrywasz się za Wielkim Murem! - Potrząsając głową, ponownie opadł na krzesło i udał, Ŝe wachluje sobie czoło. To jest to, co nazywam całkowicie nieprzeniknioną zasłoną mentalną! Kim ty jesteś - zbiegłą morderczynią? A moŜe jakimś słynnym Kierownikiem, który chciał odwiedzić ubogich w celach dobroczynnych? Dorothee wsunęła sondę na miejsce i zaczęła tkać strukturę bypasu. - Jestem tylko studentką college’u - odparła. - Matematyka i fizyka. Nudne... jak biznes twojej rodziny, panie Klaunie Bozo. Nareszcie! Teraz mogła zacząć krąŜyć po jego umyśle, nadal prowadząc tę idiotyczną pogawędkę, typową dla młodziutkich chłopców i dziewcząt. Zada mu niezbędne pytania i wydobędzie informacje z jego wspomnień, tak jak z umysłów członków Dynastii, a on niczego nie będzie podejrzewał. - ZałoŜę się, Ŝe jesteś śliczna pod tą maską, mały Diamencie. Uśmiechnął się z nadzieją. - No, pozwól mi zajrzeć. - O, nie. Jeszcze nie. Najpierw opowiedz mi więcej o sobie. Czy dobrze znasz Marca Remillarda? Ten dom tutaj, to rzeczywiście atrakcja turystyczna. - Jest raczej ostentacyjny, jeśli chcesz znać moje zdanie. Klaun machnął ręką, wyniosłym gestem zmieniając temat rozmowy. Przekonałem się, Ŝe ludzie, którzy muszą się otaczać nadmierną ilością dóbr materialnych są... PokaŜ mi swój kompleks metapsychiczny. [Głęboki obraz ezoteryczny]. Jak się nazywasz? Jon Paul Kendall Remillard. Ile masz lat? Dwadzieścia. Gdzie mieszkasz? Miejsce, w którym jestem zameldowany, to 4480 Lawai Beach Road, Poipu, Kauai, Hawaje. Niezbyt często tam przebywam. Czym się obecnie zajmujesz? Jestem magnatem Konsylium, członkiem Wszechpaństwowego Dyrektoriatu Wspólnoty, od czasu do czasu uczestniczę w programie badawczym dotyczącym tworzenia programów metakoncertów i rozwijam sprzęt cerebroenergetyczny wraz z moim starszym bratem Markiem.
Czy bierzesz aktywny udział w poszukiwaniach zbrodniarzy znanych jako Fury i Hydra? Obecnie nie. Twoim zdaniem, którzy członkowie Dynastii Remillardów mogą z największym prawdopodobieństwem kryć w sobie istotę zwaną Fury? Wylicz ich wedle porządku prawdopodobieństwa i włącz Marca oraz wuja Rogiego w twoje obliczenia. 1. Marc 4. Severin 2. Anne 5. Adrien 3. Paul 6. Maurice 7. Philip 8. Catherine 9. Rogi PrzekaŜ mi wszystkie informacje, na podstawie których wyciągnąłeś te wnioski. [Dane]. Czy znasz osobę zwaną Clinton Wolfe Alvarez, mieszkańca planety Okanagon, który jest samodzielnym asystentem w biurze Kierownika Patricii Castellane? Nie. Czy kiedykolwiek osobiście zetknąłeś się z tą szczególną konfiguracją metakoncertu? [Dane]. Nie. Dlaczego próbowałeś skomunikować się telepatycznie z małą Dorothea Mary Macdonald w jej domu na Kaledonii? Zaciekawiła mnie. Ojej istnieniu powiedział mi [nieprzetłumaczalne lylmickie imię], który zaznaczył, Ŝe tak samo jak ja, ma ona potencjał największego mistrza. Byłem samotny. Miałem nadzieję, Ŝe będziemy mogli zostać przyjaciółmi. Nadal ją mam. Dlaczego członkowie twojej rodziny nazywają cię Bezcielesnym Jackiem? PoniewaŜ mam tylko pozbawiony ciała mózg. To ciało i inne, które noszę, są konstrukcjami metakreatywnymi. !!! Kto... o tym wie oprócz twojej rodziny? Lylmiccy Nadzorcy, garstka egzotyków i ludzcy przyjaciele. Zapomnisz o tym sondowaniu. Tak... ...ale kiedy jesteś tak grubą rybąjak Marc, moŜesz pływać wszędzie, gdzie ci się podoba, no nie? Roześmiała się z uznaniem na takie zakończenie Ŝartu. - Och, abso-lut-nie! - wstała. - Naśmiałam się dosyć, panie Bozo, ale teraz chętnie znów bym potańczyła. Twarz klauna wydłuŜyła się. - Ojej, przecieŜ obiecałaś, Diamentowa Masko. Najpierw pozwól mi zobaczyć, jak naprawdę wyglądasz. - Sięgnął do jej wysadzanego kryształami górskimi aparatu tlenowego, ale ona wymknęła się ze śmiechem i pobiegła w stronę tarasu. Orkiestra grała dobrą transkrypcję słynnej „Maskarady” George’a Bensona. Klaun zaniknął na klucz drzwi biblioteki, a potem udał się do sąsiedniego pokoju, który słuŜył jako gabinet Marca. Kredens za dotknięciem guzika odsłonił potęŜny komunikator podprzestrzenny. Klaun wezwał Głównego Ewaluatora Throma’eloo Lęka, który przebywał w swoim biurze w Magistracie Galaktycznym na Planecie Konsylium. - Lek? Niech pan przygotuje się na tryb intymny. Zaczynam. Wyłączywszy komunikator, klaun usiadł wygodnie w wielkim skórzanym fotelu Marca, zamknął oczy i rozciągnął swój umysł na cztery tysiące lat świetlnych, by porozmawiać telepatycznie z czekającym krondackim urzędnikiem. Lek, to bardzo waŜne. Proszę, by pan natychmiast polecił aresztować niejakiego Clintona Wolfe’a Alvareza, pomocnika administracyjnego Kierownika Okanagonu. Jest niezwykle potęŜnym Wielkim Mistrzem we wszystkich pięciu metafunkcjach, więc lepiej niech pan pośle krondacki oddział. Proszę wymyślić jakieś oskarŜenie nie związane z pełnioną przez niego funkcją, na przykład podejrzenie
o spowodowanie czyjejś śmierci w wypadku. Miałby zabić kogoś pojazdem naziemnym i uciec. Będzie musiał pan zaaranŜować prawdziwe włamanie do komputera, ale wiem, Ŝe moŜe pan to zrobić. Niech pan dopilnuje, Ŝeby nie wypuszczono tego Alvareza na wolność za kaucją i nada jego aresztowaniu jak największy rozgłos. Niech zaczeka, aŜ obaj dolecimy na Okanagon, Ŝeby go przesłuchać. Bardzo chciałbym, Ŝeby ziemskie media dowiedziały się, Ŝe ten facet znalazł się w pudle zaraz po aresztowaniu. I niech się pan postara, aby stało się to szybko! W ciągu kilkunastu godzin, a nie dni. MoŜe pan to zrobić? Oczywiście, skoro ci na tym tak zaleŜy. Jaki jest prawdziwy powód aresztowania tego osobnika? Jestem przekonany, Ŝe jest on częścią Hydry. Pogadamy później... Klaun otworzył oczy i siedział przez kilka minut, oddając się rozmyślaniom. Potem wyszedł z gabinetu, Ŝeby poszukać Rogiego. Księgarz siedział przy bufecie i wrzucał kostki lodu do kieliszka pełnego Wild Turkey. - Odegrała swój numer z tobą, dzieciaku? - I była bardzo dobra, wuju Rogi. - Klaun skinął głową. Diabelnie dobra. Nawet za bardzo. Kiedy wpuściłem ją do mojego umysłu, omal mnie nie wykończyła. Zmusiła mnie do powiedzenia prawdy. Dzięki Bogu za to, Ŝe nie zadała niewłaściwych pytań. A raczej właściwych. - No, no. Więc ona rzeczywiście jest największą mistrzynią. - Bez wątpienia... Rozpoznała składnik Hydry, na który jej babka przypadkowo się natknęła i pokazała mi konfigurację metakoncertu tego potwora. Rogi pominął te słowa milczeniem. - Czy to znaczy, Ŝe nic mi nie grozi? Udało ci się załatwić to w taki sposób, Ŝe nie zaciągnie mnie na Okanagon i nie narazi nas obojga na śmierć? - Wystarczy, Ŝe dopilnujesz, by wysłuchała jutro wiadomości międzygwiezdnych. Niejaki obywatel Clinton Alvarez właśnie ma zostać aresztowany pod zarzutem zabójstwa i zamknięty w kiciu w mieście Chelan na Okanagonie. Kiedy Dorothea dowie się o tym, natychmiast odwoła wyprawę. Rogi odetchnął z ulgą. - A co dalej? Klaun spojrzał na parkiet. Brom Bones i Diamentowa Maska tańczyli walca w rytmie „Bluesa z Zachodniego WybrzeŜa” Wesa Montgomery’ego. W pobliŜu nich dostrzegł parę w uderzająco pięknych szekspirowskich kostiumach - barczystego Maura i delikatną, jasnoskórąDesdemonę. Przez chwilę Rogiemu wydawało się, Ŝe rozpoznaje tę kobietę, ale zaraz uznał, iŜ się pomylił. Zarówno ona, jak i jej towarzysz nosili nieprzeniknione przebrania mentalne. - Lecę moim statkiem na Okanagon - powiedział klaun. Dopilnuj, Ŝeby nasza wspólna przyjaciółka dotarła na Kauai po otrzymaniu tych wieści. Zaciągnij jątam siłą, jeśli będziesz musiał, i przypilnuj, Ŝebyście oboje zostali na wyspie pod opieką Malamy, aŜ dowiem się, co Clinton Alvarez ma do powiedzenia. Dee dopadła Marca, gdy ogłoszono biały walec. Początkowo próbował się wymówić z powodu róŜnicy wzrostu: był bowiem o czterdzieści centymetrów wyŜszy od niej, a czarny hełm czynił go jeszcze wyŜszym. - Nie masz wyboru, to biały walc, DuŜy Chłopcze! - oświadczyła. Wzięła go za ręce i szturchnęła koercjątak mocno, Ŝe aŜ otworzył szerzej oczy. Później roześmiał się z jej zuchwalstwa i razem popłynęli po parkiecie. Tańczyła tak lekko, Ŝe zdawali się doskonale uzupełniać, tworzyli groteskową, ale wdzięczną parę i wielu innych tancerzy zatrzymało się, by na ich popatrzeć. Nie zdołała jednak przeniknąć do jego umysłu. To nie fairl powiedziała. Ty masz naładowany energią hełm, prawda? Wewnętrzne źródło zasilania E16 nie poruszy gór, ale wystarczy, by uchronić mnie przed Diamentem - odparł w myśli. - Po prostu musisz
uwierzyć mi na słowo, Ŝe nie jestem ani Furym, ani składnikiem Hydry. - Prawdopodobna historyjka - oświadczyła głośno. Próbowała odsunąć się od niego, ale trzymał mocno jej ukryte w rękawicach dłonie. - Puść mnie. - Nie rób scen. Chciałaś zatańczyć, to teraz tańcz. - Ty chuliganie! - Diamentowa maska ukryła grymas wściekłości na twarzy Dee - tym razem wyprowadzono ją w pole. Po chwili wahania uległa. Marc tylko wybuchnął śmiechem. Nie chciało mu się stworzyć zewnętrznego przebrania za pomocą kasku CE, więc Dee mogła widzieć bez trudu poprzez wielki hełm jego ironicznie uśmiechniętą twarz. Bezpieczniej było przyjąć, Ŝe i on przenika mentalnym wzrokiem jej maskę. - Bardzo się cieszę, Ŝe cię spotkałem, Dorotheo Macdonald. PoniewaŜ juŜ wysondowałaś innych Remillardów, myślę, Ŝe sprawiedliwość wymaga, Ŝebym i ja mógł zrobić to z tobą. Jej stopy nie przerwały tańca, lecz zwróciła na niego twarde spojrzenie widocznych nad lśniącą maską oczu. - Spróbuj - rzuciła. Zrobił to, początkowo delikatnie, a potem coraz bardziej intensywnie, aŜ w końcu wykorzystał maksymalne wzmocnienie, jakie mogło mu zapewnić słabe źródło zasilania jego kasku. Taka sonda mogłaby rozbić zasłonę mentalną krondackiego Wielkiego Mistrza, ale nie tarczę osłaniającą umysł tej piętnastoletniej dziewczyny. - Bonte divine! Jesteś prawdziwym cudem, Diamentowa Masko! Twoja zasłona mentalna jest tak mocna jak u Jacka. - To dobrze. - Jesteś wrogo nastawiona... co za szkoda. PrzecieŜ dopiero się poznaliśmy. - Nie bierz mnie pod włos - odparowała. - Oczekiwałeś, Ŝe będę chciała cię sondować, i dlatego twoje urządzenie CE wzmacnia koercję, a nie kreatywność. Marc skinął głową. - Ten kask moŜe wzmocnić tylko jedną metafunkcję na raz. Zmiana wymaga wprowadzenia innej tablicy kontrolnej. Przed pokazaniem moich sztuczek pod koniec wieczoru załoŜę oryginalny interfejs. - Co teraz ze mną zrobisz? - zapytała spokojnie. - ZaskarŜysz mnie do sądu za nielegalne wycieczki do umysłów twojej rodziny? - Wolę tańczyć z tobą walca - odparł Marc. - Nie przepędzisz mnie z terenów Remillardów groźbami śmiertelnej zemsty? - Mamy tego samego wroga. Wierz mi! Powinniśmy połączyć nasze siły, a nie walczyć ze sobą. Mój brat Jack chciałby... - Nie! - Po raz pierwszy się potknęła. - Nie chcę mieć nic wspólnego z tym... z nim. - On jest człowiekiem - powiedział cicho Marc. - Sposób, w jaki wysondowałaś jego umysł, wywarł na nim wielkie wraŜenie. Mówi, Ŝe sam nie mógłby zrobić niczego podobnego bez wzmacniacza CE. Jesteś przeraŜającą młodą kobietą, Diamentowa Masko. Mam nadzieję, Ŝe Lylmicy nie będą tracić czasu i mianują cię magnatem. Wtedy przyłączysz się do naszego elitarnego klubu bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie. - JeŜeli zrobią ze mnie największą mistrzynię, będę wykonywała wszelkie obowiązki związane z tym stanowiskiem - odparła wzniosłym tonem. - Nawięksi Mistrzowie nie mają specjalnych obowiązków oprócz tych, które ciąŜą na wszystkich magnatach, czasami jednak wysuwają róŜne sugestie. Na przykład zaproponowano mi, Ŝebym wraz z Jackiem spróbował rozwiązać sejsmiczne kłopoty Satsumy. Przyjęliśmy propozycję i dopisało nam szczęście. Ale omal przy tym nie zginęliśmy. - W jaki sposób? Marc pokazał jej. - W tej konfiguracji ja byłem pierwszym ośrodkiem koncentracji, który kierował potokami energii. Niestety, nie zestroiliśmy naszego nietypowego potencjału mentalnego dostatecznie precyzyjnie i z tego
powodu nasz metakoncert doznał awarii dysynergistycznej, czegoś, co nazywamy ogólnosystemowąklapą - śmieszna nazwa dla wcale nie śmiesznego zjawiska. Znajdowaliśmy się w drąŜącej skorupę planety maszynie. SpręŜone powietrze nagle pod wpływem jonizacji zamieniło siew rozŜarzoną plazmę, bo niewłaściwie skierowaliśmy kreatywność. Niewykluczone, Ŝe Jacka w ostatniej nanosekundzie ostrzegł jego proleptyczny zmysł - ten, który podobno pozwala widzieć przyszłość a moŜe po prostu jego umysł wyprzedził rozlatujące się na wszystkie strony jony. W kaŜdym razie wyłączył się z metakoncertu, otoczył mnie tarczą psychokreatywną i w ten sposób uratował mi Ŝycie. Nadmierna jonizacja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, ale kabina wiertła spłonęła. Czekający na powierzchni pomocnicy zeszli pod skorupę i po dwóch godzinach nas wyciągnęli. Potem Jack i ja zmodyfikowaliśmy konfigurację tego metakoncertu, wgramoliliśmy się do nowego wiertła głębinowego i znowu spróbowaliśmy. Za drugim razem wszystko poszło jak z płatka. Zdołaliśmy zmniejszyć tarcie w strefie niestabilności - ”nasmarować” ją kreatywnym zastrzykiem węgla - i zmniej szyć niebezpieczeństwo powaŜnego trzęsienia ziemi w tym rejonie na dostatecznie długo. - Dlaczego twój brat nie spalił się na popiół w wybuchu plazmy? - Był wtedy w swojej naturalnej, zmutowanej postaci, która wydaje się niewraŜliwa na wszelkiego rodzaju fizyczne niebezpieczeństwa. A przynajmniej dotąd nic jej nie uszkodziło. Muzyka ucichła; Marc i Dee zaklaskali. - Dziękuję ci za ten taniec - powiedziała. - Czy ja teŜ będę musiała wykonywać tak śmiertelnie niebezpieczną pracę, jeŜeli zostanę mianowana Największą Mistrzynią? - Cała przyjemność po mojej stronie, obywatelko Macdonald. Tylko jeśli uznasz, Ŝe musisz. Wybór naleŜy do ciebie. Orkiestra zaczęła grać wariant techno „Rogatki Pomptonu” i Lucille Carder i Denis Remillard wyszli z tłumu. - Twoja matka pragnie zatańczyć z tobą, Marcu - powiedział Denis. - Myślę, Ŝe chce się upewnić, iŜ jesteś cały i zdrowy. Ukłonił się Dorothei Macdonald. - Czy zaakceptuje pani gorszego tancerza, moja droga? - Będę zaszczycona, panie profesorze. Podczas tańca ostroŜnie prześliznęła się przez zasłonę mentalną Denisa, wsunęła sondę na miejsce i zaczęła tkać okręŜną dróŜkę. Moje biedne maleństwo. Fury, oczekiwałem cię wcześniej. To prawdziwa katastrofa. Tak. Więc wszystko na nic? Koniec z twoim wielkim planem Drugiego Imperium Galaktycznego? Nie mój drogi chłopcze jeśli zechcesz go uratować. Czy pozostałe składniki mogą... działać dalej z powodzeniem beze mnie zanim zdołasz zwerbować nowe? Mogą. Niektóre z nich nie są takie dojrzałe i pozbawione egoizmu jak ty. Opierały się mojemu pragnieniu regeneracji. Ale teraz będzie to dla nich bardziej oczywiste i zrozumiałe. Będę kontynuował. I będę błogosławił cię i wspominał, gdy będziesz się radowała wraz z Gordem w pośmiertnym przybytku, który dla was przygotowałem. JeŜeli chcesz, moŜesz zaczekać do jutra... Jestem gotowy zrobić to teraz. śegnaj Fury. śegnajcie MOJE JA... MęŜczyzna znany jako Clinton Wolfe Alvarez umarł we śnie na rozległy zawał serca w mniej więcej trzy godziny po aresztowaniu go i umieszczeniu w celi aresztu miejskiego w stolicy Okanagonu. Ciało odkryto dopiero następnego ranka, kiedy juŜ nie moŜna było przywrócić go do Ŝycia w zbiorniku regeneracyjnym. Później dzięki analizie DNA zidentyfikowano go jako Quentina Frederica O’Neilla Remillarda, zbiegłego syna Severina Remillarda. Magistrat Galaktyczny utrzymał w tajemnicy tę informację. OskarŜenie o zabójstwo sfabrykowane przeciwko zmarłemu obywatelowi Alvarezowi zaklasyfikowano jako „umorzone” w związku ze śmiercią podejrzanego.
19 KAUAI, HAWAJE, ZIEMIA 2 LISTOPADA 2072 Ten sen przyśnił jej się po raz ostatni, kiedy czekała na wyspie z wujem Rogim, aŜ Jack zakończy śledztwo na Okanagonie. Po dwóch bezsennych nocach, w rezultacie terapii huna Malamy Johnson, Dee wreszcie odpręŜyła się na przewiewnym lanai maleńkiego domku w Kukuiula. Oczy jej się same zamknęły i zasnęła. Dody... Mamusia? Płaczesz? Co się stało? Zawiodłam się tak bardzo. Na tobie, moja droga. Przeprowadziłyśmy tyle owocnych rozmów. Wydawałaś się taka podniecona planem ustanowienia Drugiego Imperium i twoją rolą jako jego przywódczyni. Teraz jednak odkryłam, iŜ zadawałaś się z Wielkim Wrogiem. Obiecałaś, Ŝe nigdy nie będziesz słuchała jego kłamstw, Ŝe nigdy nie będziesz miała nic wspólnego z tym bezboŜnym narzędziem lylmickich właścicieli niewolników. Złamałaś swoją obietnicę, Dody. Zdradziłaś moje zaufanie. Jestem taka nieszczęśliwa. Nie powinnaś, mamusiu. Zabawa z okazji Halloween była doskonałą szansą wysondowania umysłu Jacka. Poznania, jakiego rodzaju zagroŜenie stwarza Wielki Wróg. Nie moŜna walczyć z wrogiem, o którym nic się nie wie. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. Kosmiczna Wszechistota wyznaczyła mnie na twoją przewodniczkę i mentorkę, Dody. Ja jestem jedynymi ustami, przez które przemawia Bóg, jedyną osobą, która moŜe pokazać ci, jak powinnaś wypełnić swoje przeznaczenie i stworzyć nowy Złoty Wiek dla ludzkości. Ufność we własne osądy jest arogancka i nieroztropna, to oznaka infantylnej dumy. Nie myślałam o tym w taki sposób. Czas biegnie tak szybko! Wydawałaś się prawie gotowa do dokonania Wyboru. Teraz jednak podejrzewam... Ŝe masz wątpliwości. Nic się nie zmieniło w naszych stosunkach. Jestem tak samo oddana tobie i Drugiemu Imperium jak zawsze. Więc dlaczego udałaś się na Kauai i zadajesz się z pachołkami Wielkiego Wroga? Wuj Rogi nie jest niczyim pachołkiem, mamo, a Malama Johnson to po prostu jego przyjaciółka, u której gościmy... Ta Hawajka to kahunal Nie wiesz, co to znaczy, głuptasku? To hawajska uzdrowicielka. Praktykuje naturalnąredaktywność. Pomagała mi w usunięciu zahamowań, które przeszkadzają mi w osiągnięciu pełnego spektrum moich metazdomości... To prymitywna znachorka-ignorantka! Nie ma pojęcia o koncepcji kosmicznej Wszechistoty. Ona igra z groźnymi zjawiskami psychicznymi, których nie rozumie. Czy zdajesz sobie sprawę, Ŝe Lylmicy uŜywali bardziej zaawansowanych wariantów tej „magii huna” od niepamiętnych czasów, by kontrolować umysły ich złączonych we Wspólnocie niewolników? Och, mamo! Malama Johnson jest katoliczką, tak jak ja. To kochana, nieszkodliwa staruszka, która uczy mnie jak pleść wianki i pomaga mi w usuwaniu ostatków mentalnych śmieci. Ona jest kahuna lapaau, a nie posługującą się czarną magią anaana. UŜywa swoich mocy mentalnych tylko do uzdrawiania, gdyŜ leczy swoich ziomków na wyspach, Dody, Dody, nadal jesteś naiwną dziewczynką, pomimo całego twojego wykształcenia i operanckich stopni. Ta kobieta Malama praktykuje czarną, niszczącą duszę magię, która pozwala jej kontrolować otoczenie. Bóg jeden wie, jakie szkody ci wyrządzi, jeśli pozwolisz jej przeniknąć do swojego umysłu! To ona uczyła Wielkiego Wroga, jak uŜywać wzmocnionej wersji mocy huna, by mógł w przyszłości unicestwić ludzkich operantów, którzy są przeciwnikami Wspólnoty. Lylmicy ukryli istnienie tego najgroźniejszego mentalnego zła przed wszystkimi, z wyjątkiem ich najbardziej zaufanych shag. Jack jest
jednym z nich, podobnie jak jego brat Marc. Są teŜ inni, nadzorujący ruchy wolnościowe na kaŜdym świecie skolonizowanym przez ludzi. Ja...jaz trudem mogę w to uwierzyć. Naprawdę? Rzeczywiście? Moja najdroŜsza córeczko, czyŜbyś odwróciła się plecami do świętej wizji, którą pozwolono mi ukazać ci we śnie? Nie. Ja tylko chcę zbadać ją naukowo pod wszystkimi względami, Ŝeby się upewnić... Nadal uparcie lgniesz do ograniczającego obiektywizmu, a powinnaś przyjąć Całość, która jest tajemnicą! Jesteś matematyczką, Dody. Czy zapomniałaś, co mówi twierdzenia Gódela? Istoty Ŝyjące na świecie nie potrafią opisasć tego świata za pomocą systemów myślowych, które zostały stworzone na tym świecie przez nie same. Z tego wynika, Ŝe istnieje prawda, która leŜy poza tym światem, a moŜna ją zrozumieć tylko przez wiarę. Wiem. Nadal jednak muszę zadać ci pytanie. Czy Drugie Imperium jest przykładem tej prawdy? I czy ja jestem tą, która będzie ją głosić? Płaczę nad tobą... Twój brak wizji skaŜe dzieci Ziemi na niewolę mentalną. JeŜeli nie dokonasz Wyboru, ludzkość nigdy nie zwycięŜy potworności jakąjest Wspólnota. Naszą rasę pochłonie gnębicielski egzotyczny Umysł i to będzie twoja wina! Bo wątpisz. Bo brak ci odwagi. Bo igrasz z niepewnością i paradoksami zamiast wyznawać wiarę i dokonać Wyboru. Wiesz, Ŝe nie zawsze jestem... pewna siebie. Kiedy mi mówisz, Ŝe mam zupełnie sama poprowadzić ludzką rasę do Drugiego Imperium, przytłacza mnie taka perspektywa... A wcale nie musi! PoniewaŜ w rzeczywistości nie będziesz sama. To jest najbardziej pocieszająca, najpiękniejsza strona tej chwalebnej tajemnicy. AŜ dotąd nie mówiłam ci o tym aspekcie Wyboru, ale teraz muszę. PoniewaŜ to jest twoja ostatnia szansa, Dody. Ja... co masz na myśli? Dano mi prawo zaproponowania ci Wyboru teraz, po raz pierwszy i ostatni. JeŜeli się zgodzisz, natychmiast zrozumiesz, jak powstanie Drugie Imperium. Twoje wątpliwości i lęki znikną - wraz z tą złowrogą zaprogramowaną reakcją, którą nazywasz swoim aniołem stróŜem, trującym Ŝądłem umieszczonym w tobie przez Lylmików kiedy byłaś niczego nie podejrzewającym dzieckiem. Mieli nadzieję, Ŝe zrobią z ciebie swoją niewolnicę. Jak... jak mam dokonać tego Wyboru? Wystarczy, Ŝe tylko powiesz: Matko, niech tak się stanie, i będziesz to czuła całym sercem i umysłem. Chcesz powiedzieć, Ŝe muszę się otworzyć? Tak. Bez zastrzeŜeń? Tak. I co się wtedy stanie? Moje najdroŜsze, najszczęśliwsze z dzieci! Napełni cię Kosmiczne Tchnienie - Tchnienie śycia Wszechistoty. Przekonasz się, Ŝe dzielisz swoje ciało z samym Umysłem Wszechświata. To niewiarygodne. To jest jak... Zwiastowanie. Nie. To jest coś wspanialszego. Przebywająca w tobie istota uczyni cię narzędziem ludzkiej wolności i szczęścia, choć nie będziesz musiała niczego poświęcić ze swojej toŜsamości. Nigdy nie będziesz musiała cierpieć. Poznasz tylko niewypowiedzianą radość. Z Umysłem Kosmicznym przebywającym w moim ciele. Tak. Czyje ciało zamieszkuje teraz ten Umysł? ...Co? Ten Umysł. Gdzie jest teraz? DOKONASZ WYBORU? Odpowiesz na moje pytanie? Mamusiu? Więc to tak... Przez te wszystkie lata to była tylko gra. Miałaś nadzieję oszukać mnie, ty perfidne, przeklęte dziecko! Wiesz,
kim naprawdę jestem. Zawsze wiedziałaś. I to ty jesteś odpowiedzialna za śmierć mojego biednego Quentina! To nieprawda i wiesz o tym. Zasranakłamczucha! Gnijącaśmierdzącapizda! Pieprzonakurwa! To była twoja wina... Chciałabym ci pomóc, Fury. Zneutralizować twój gniew i usunąć ciągły ból. Musi istnieć sposób na zregenerowanie uszkodzonych części ciebie. Uzdrowienia ciebie. Powiedz mi, w czyim ciele Ŝyjesz. Sama się o tym przekonasz, Dorotheo Macdonald. Kiedy umrzesz. Bądź pewna, Ŝe cię zabiję, w taki sam sposób, jak została zabita twoja kochana matka: powoli, w najstraszniejszym mentalnym i cielesnym bólu, jakiego mogą doświadczyć ludzkie istoty. JuŜ teraz moŜesz zacząć się bać! Ale stanie się to wtedy, kiedy najmniej się będziesz spodziewała. Au revoir. Rogi wyszedł z domu, niosąc tacę z dwiema oszronionymi szklankami soku ananasowego i durofilmowy wydruk wyspiarskiej gazety. - Obudziłaś się. A miałem nadzieję, Ŝe w końcu odpoczniesz kilka godzin. Dee zdołała przywołać na wargi blady uśmiech. - Zdrzemnęłam się trochę. Podał jej napój i usiadł na jednym z krzeseł z gazetą w ręku. - Powinnaś pozwolić Malamie pomóc ci z tą bezsennością. - Nie ma potrzeby. Myślę, Ŝe bezsenność juŜ mi nie będzie dokuczała. Malama ma dość do roboty, ucząc mnie dyscypliny huna. To fascynujące, w jaki sposób przez dwa dni zdołała usunąć część moich nieuleczalnych, szczątkowych blokad mentalnych, których Catherine i jej współpracownicy nie mogli nawet dotknąć. - No, cóŜ, Jack powiedział ci, Ŝe Malama jest niezwykła. Twierdzi, Ŝe pracowała z nim przed jego urodzeniem. Nie wiem, czy brać powaŜnie jego słowa, czy nie. To wydaje się bardzo osobliwe. Twarz Dee spochmurniała, - Jack w ogóle jest osobliwy. Nadal nie mogę uwierzyć, Ŝe zgodziłam się tu przyjechać i poddać tej kuracji. Jesteś bardzo przekonujący, wuju Rogi. Gdyby to tylko Jack zachęcał mnie do spotkania z Malama, odmówiłabym kategorycznie. - Nie musisz się obawiać Ti-Jeana, Dorothee. Ma na sercu tylko twoje dobro. - Wszyscy mi to mówią. - Westchnęła, odstawiła nietknięty napój, wstała z krzesła i przeciągnęła się. Włosy miała zaplecione w dwa warkocze, ubrana była w podarte szorty i jedną z jaskrawych, starych koszul Rogiego zawiązaną tuŜ pod małymi piersiami. - Przejdę się brzegiem morza. Po nocnym sztormie przybrzeŜne fale muszą być ogromne. - Pójdę z tobą - powiedział Rogi z uśmiechem. Odrzucił gazetę i wstał pośpiesznie. - Nie, dziękuję. Muszę przemyśleć kilka spraw. Wolałabym raczej pójść sama. Wiem, Ŝe ty i Malama macie dobre zamiary, ale praktycznie nie spuściliście mnie z oczu odkąd tylko tu przyjechałam. Zachowujecie się niemądrze, bo przecieŜ Malama w nocy, kiedy jej mana jest najsilniejsza, sprawdza sygnaturę mentalną kaŜdego obecnego na wyspie człowieka. Tutaj nie ma Hydr. A gdyby nawet były i złączyły się w metakoncercie, by mnie zaatakować, natychmiast bym je rozpoznała. I dopadłabym je. Rogi ponownie usiadł i spiorunował ją wzrokiem. - Stanowczo jesteś zbyt pewna siebie. Na jakiej podstawie sądzisz, Ŝe jesteś od nich silniejsza? - Po pierwsze dlatego, Ŝe jest ich teraz juŜ tylko trzy. Jedna z Hydr nie Ŝyje. Jack przekona się, Ŝe DNA Clintona Alvareza pasuje do kodu genetycznego Quentina Remillarda. - Jeszcze nie moŜesz tego wiedzieć? A moŜe obserwowałaś Jacka na Okanagonie dalekowidzeniem? - Nie, ale mimo to jestem tego pewna. I powiem ci teŜ, dlaczego ufam, Ŝe dam sobie radę z pozostałymi Hydrami. UwaŜają one Jacka za Wielkiego Wroga Fury’ego. Gdyby mogły wyssać z niego siły witalne
swymi mocami mentalnymi, zrobiłyby to przed laty. Nie zrobiły - ergo, nie mogą. Moje własne zabezpieczenia mentalne co najmniej dorównują osłonom Jacka, ale Hydry o tym nie wiedzą. - Rozgarnięta kobietka! - Stary księgarz podniósł gazetę i pociągnął łyk swojego napoju - który, jak zauwaŜyła, wcale nie był sokiem ananasowym. - Więc idź i przejdź się! Pamiętaj tylko, Ŝe istnieje więcej sposobów uśmiercania ludzi niŜ spalenie ich na popiół i wyssanie ich umysłów cholerną metakundalini! Na Boga, Hydra mogłaby po prostu zrzucić ci orzech kokosowy na głowę swoim PK. I tak byś zginęła! Nie mogła powstrzymać śmiechu. - Będę wytęŜała mój ultrazmysł. Gdzie jest Malama? - Pojechała do supermarketu w Poipu. Przypuszczała, Ŝe pośpisz trochę dłuŜej. Miałem uwaŜać na ciebie. - To bardzo miłe i jestem wam wdzięczna. Pójdę jednak popatrzeć na Spouting Horn. Chcę przemyśleć to, co nie daje mi spokoju. Wolałabym Ŝebyś mnie nie śledził. Dobrze? UraŜony Rogi zaszeleścił gazetą, ale rzekł: - Dobrze. Poszła nadbrzeŜną drogą, aŜ dotarła do punktu obserwacyjnego, skąd roztaczał się wspaniały widok na formację skalną zwaną Spouting Horn. W ten szary, zimny ranek fale były potwornie wielkie. Tylko kilku turystów fotografowało ten cud przyrody. PoniŜej punktu obserwacyjnego morze regularnie zalewało ciemne, spłaszczone masy zastygłej lawy. Od czasu do czasu szczególnie wysoka fala przeciskała się tunelem lawowym pod szeroką podmorską półką skalną, zgęszczało powietrze w wąskim korytarzu, który był jego przedłuŜeniem, i wtłaczało do niego masy wody, a wtedy z niewielkiego, .komina” wśród nagich skał wytryskiwała z rykiem kipiąca fontanna, rozbryzgując słoną wodę na wysokość piętnastu metrów; zamoczeni turyści krzyczeli z zaskoczenia. Spouting Horn był jedną z największych atrakcji turystycznych Kauai. Uśmiechając się Dee, ruszyła dalej brzegiem i znalazła wśród skał niszę i kwitnące krzewy, spomiędzy których będzie mogła obserwować morze. Nadal było wietrzno i zimno, ale zaradziła temu podwyŜszając nieco temperaturę powietrza opływającego jej nagą skórę. Modyfikacje cieplne naleŜały do łatwiejszych działań metakreatywnych. Trzech dzielnych windsurfingowców w krótkich, mokrych strojach, wypłynęło z niewielkiej przystani jachtowej w Zatoce Kukuiula. Teraz unosili się i opadali na falach w odległości kilkuset metrów od brzegu. Co chwilę to jeden z kolorowych Ŝagli przewracał się, lecz człowiek zaraz go podnosił i kontynuował niebezpieczny taniec na spienionych morskich bałwanach. Ja chyba teŜ powinnam Ŝyć w taki sposób, pomyślała Dee. Nie mogę bez przerwy zastanawiać się nad tym, co się w końcu stało z Furym i szarpać sobie nerwy. Muszę wziąć się w garść, upewnić się, Ŝe wszystko działa jak naleŜy, a potem udoskonalić mój plan schwytania Hydry w pułapkę. Tak, to było prawdziwe wyzwolenie, kiedy w końcu wypędziła Fury’ego ze swoich snów, nawet jeśli w zamian nigdy nie będzie mogła osłabić czujności w obawie przed atakami Hydry. Fury na pewno juŜ niedługo wyśle przeciwko niej swoje pozostałe sługi, bo przecieŜ rzuciła mu wyzwanie. Po śmierci Alvareza, nie wiedząc, ani kim są pozostałe Hydry, ani gdzie się znajdują, rozpoznałaby napastników dopiero w ostatniej chwili, kiedy juŜ złączyliby się w metakoncercie, by śpiewać pieśń śmierci i wyssać z niej Ŝycie. Czy rzeczywiście moŜe się z nimi zmierzyć, jak bez zająknienia zapewniła wuja Rogiego? Ma duŜe szansę - pod warunkiem, Ŝe nie będzie spała, będzie czujna i nie przeszkodzi jej rana lub inna niemoc fizyczna. Malama obiecała, Ŝe nauczy jąbardziej subtelnej wersji swego programu „zbudź się natychmiast”, który przesłałby alarm mentalny, gdyby jakiś intruz dotknął jej umysłu lub ciała podczas snu. Zapewniłoby to jej bezpieczeństwo wtedy, gdy jest najbardziej naraŜona na ataki. Gdyby zachorowała lub osłabła, mogłaby nawet schować się za małą tarczą sigma. Oczywiście taki aparat byłby całkowicie nieprzydatny za dnia, kiedy nie śpi lub zajmuje się
codziennymi sprawami. Zresztą nie chciałaby tego. Wywabienie Hydry z kryjówki - a nie barykadowanie się przeciwko niej - oto jej główne zadanie. Najbardziej niepokojącym aspektem tego polowania było to, co po słusznej uwadze wuja Rogiego postanowiła teraz nazwać Czynnikiem Orzecha Kokosowego. W przeciwieństwie do Fury’ego, trójka jego ludzkich sług nie musiała się ograniczać do ataku mentalnego. Mogli napaść Dee pojedynczo, nie uŜywając metakoncertu, który zdradziłby ich obecność, i zaatakować ją czysto fizycznymi środkami - strzelając do niej z pistoletu laserowego, podsuwając zatrute jedzenie, nawet zrzucając jej orzech kokosowy na głowę. Jack, ten niesamowity Superstwór, mógłby osłonić swój mózg nieprzenikliwą psychokreatywną zbroją, ale ona sama nie jest jeszcze zdolna do takiej mentalnej wirtuozerii. Jack poleciał na Okanagon nie tylko po to, by zidentyfikować ciało „Clintona Alvareza”, lecz takŜe w nadziei na znalezienie informacji o pozostałych mordercach. Dee wątpiła, czy dowie się czegoś waŜnego. Nawet jeśli inne Hydry mieszkały na tej kosmopolitycznej planecie, na pewno uciekły zaraz po aresztowaniu Alvareza. Na szczęście było mało prawdopodobne, by zbiegłe składniki Hydry mogły juŜ dotrzeć na Ziemię. Tylko superszybkie statki pilotowane przez Krondaku - i Bezcielesnego Jacka - pokonałyby tę odległość w mniej niŜ cztery dni. Ludzie rzadko nimi latali. Hydry raczej nie naraŜą więc swoich nowych toŜsamości, zwracając na siebie uwagę w ten sposób. Dee uwaŜała, Ŝe uniknie ataków Hydr jeszcze przez jakiś czas takŜe z innego powodu. AŜ do dziś Fury Ŝywił nadzieję, Ŝe ona zaakceptuje jego bluźnierczy Wybór. Wzdrygnęła się. Być zmuszoną dzielić swoje ciało z tym potworem! CóŜ za straszny los! Ale jak, na Boga, Fury zdołałby się przenieść ze swojego „gospodarza” do niej? Nie był przecieŜ Ŝywą istotą, lecz anormalną dodatkową osobowością ukrywającą się w ludzkim mózgu. Znowu zadrŜała. Wiatr przybierał na sile i musiała pogrubić swoje ciepłe, kreatywne schronienie. Wyglądało na to, Ŝe jeden z windsurfingowców zrezygnował po ciągłych kąpielach, ale dwa Ŝagle nadal mknęły z wielką szybkością wśród fal. Wiem, co muszę zrobić, powiedziała sobie w duchu. Powinnam jak najprędzej znaleźć się w niebezpiecznej sytuacji, której Fury i Hydra nie będą mogli się oprzeć... Na pewno musi to się stać przed moimi szesnastymi urodzinami, które przypadają na dwudziestego stycznia. Wtedy Lylmicy będą zmuszeni wezwać mnie na Planetę Konsylium na inicjację, a potem odbędzie się sesja Konsylium. I jeden Bóg wie, jaka czeka mnie praca, jeŜeli mianują mnie jednocześnie magnatem i Największą Mistrzynią. Najlepiej będzie, jeśli zastawię pułapkę podczas ferii boŜonarodzeniowych. Gdzie?... Okazja sama na pewno się zdarzy. Czy powinnam wtajemniczyć w to Jacka? Nie, pomyślała. Remillardowie są odpowiedzialni za powstanie Fury’ego i Hydry. Jeden z nich jest Furym. Zresztą, gdybym poprosiła Jacka o pomoc, zaŜąda on, Ŝebym podała mu wzór metakoncertu Hydry, aby i on mógł ją zidentyfikować. Nie pozwolę, by mnie wyręczył. Sama muszę oddać w ręce sprawiedliwości morderców mojej matki. To mój święty obowiązek. Czy powinnam powiadomić Magistrat? Znowu uznała, Ŝe nie. Miejscowa policja na pewno ściągnie Cywilne Siły Międzygwiezdne dostatecznie szybko, gdy ona, Dee, zrobi to, co do niej naleŜy. Niech Magistrat uŜyje sondy mentalnej z Cambridge, gdy ona juŜ schwyta zbrodniarzy i zmusi do wydania Fury’ego. Gotowa jest pozostawić tego potwora Remillardom. Jego paradoksalna egzystencja przekracza jej Ŝyciowe doświadczenia. Niech Jack się z nim rozprawi. To równie nieludzka istota jak sam Fury i tylko on jeden z całej rodziny jest poza wszelkimi podejrzeniami. A moŜe nie? Co powiedział jej Fury w ostatnim śnie, potępiając tak zwane złe sługi Lylmików? śe Jack jest jednym z nich, tak samo jak jego
brat Marc. W takim razie Marc Remillard teŜ nie jest Furym. Nie moŜe jednak poprosić tego wyniosłego, starszego od siebie męŜczyzny o pomoc, a nawet mu się zwierzyć. Bardzo łatwo oszukał jąna zabawie z okazji Halloween i na pewno zdradziłby jej plany Jackowi. Nie moŜe teŜ wykluczyć, choć to mało prawdopodobne, Ŝe Fury skłamał mówiąc, iŜ Marc jest jego wrogiem. Nie, jest tylko jeden sposób, w jaki będzie mogła się zemścić: musi zrobić to sama. Usunęła ciepłe powietrze, wstała ze skalnego siedziska i ruszyła nadbrzeŜną drogą z powrotem w stronę Spouting Horn. Za punktem widokowym zobaczyła kilku sprzedawców pamiątek. Plastikowe płachty osłaniały ich stragany przed wiatrem. Na parkingu pozostał tylko jeden pojazd naleŜący do turystów. Słyszała syk wody wytryskującej z podwodnej jaskini i huk fal. Nagle z punktu widokowego dobiegłyjąkrzyki: - O, BoŜe... Mikey! - wołał jakiś męŜczyzna. - Pomocy! Niech ktoś nam pomoŜe! Mickey! Uciekaj! Biegnij! Szybko! - Ciągle krzycząc ruszył niezdarnie w stronę krańca platformy widokowej. Był wysoki i silny, lecz dość korpulentny, a klapiące sandały zori przeszkadzały mu w biegu. Dee popędziła do balustrady i spojrzała w stronę Spouting Horn. Niecałe dwa metry od „komina” leŜał na skałach, twarzą w dół, sześcio - lub siedmioletni chłopiec w koszuli w czerwono-białe paski. Spieniona woda cofała się po śliskiej czarnej powierzchni do morza i do ciemnej szczeliny w zastygłej lawie. - Sprowadź pomoc! - krzyknął męŜczyzna na widok Dee. Ruszył w dół skalistej skarpy. - Mój synek musiał pośliznąć się i spaść, kiedy byłem w toalecie! MoŜe powalił go strumień wody i... ojej! - Potknął się i upadł. Chłopiec się nie ruszał. - Zrób coś! - wrzasnął jego ojciec. - JeŜeli to draństwo znowu wytryśnie, moŜe zmyć go do otworu! Dee bez wahania przeskoczyła przez balustradę i zaczęła zsuwać się w dół. MęŜczyzna, który znajdował się w połowie zbocza między spiętrzonymi blokami lawy i suchą trawą morską, nadal próbował się podnieść. Dee smagnęła chłopca kbercją, ale był nieprzytomny i nie zareagował. Zanim zdołała skupić energię kreatywno-psychokinetyczną, by go podnieść, ona sama teŜ pośliznęła się na śliskiej skale i runęła głową w dół w stronę na poły zalanej wodą półki skalnej. Kiedy usiłowała powstrzymać upadek, usłyszała niesamowity, jękliwy dźwięk. Potem Spouting Horn wybuchnął, opryskując Dee pyłem wodnym. Coś uderzyło ją mocno w głowę i ujrzała jaskrawy błysk. Hucząca woda cisnęła ją na skały, pchała, ciągnęła, obracała jej bezwładne ciało, aŜ zostało wessane w gigantyczny wir. Odzyskała przytomność pod wodą, ale zdołała wysunąć głowę na powietrze. Kaszlała i wypluwała wodę, aŜ znowu mogła oddychać. Wydawało się jej, Ŝe znalazła się w głębokiej studni. Ściany z czarnej skały były pokryte zaskorupiałymi roślinami i usiane pąklami i innymi małŜami o ostrych jak brzytwa skorupach, które rozcięły jej ręce, gdy instynktownie się ich uczepiła. Woda wokół niej unosiła się i opadała w tym samym rytmie, co mniejsze fale, które zwykle wyprzedzają większe i mkną w ślad za nimi. Najwidoczniej jednak w studni robiło się coraz płycej, gdyŜ woda cofała się z podziemnego tunelu. Od czasu do czasu nogami, nadal tkwiącymi w trampkach, dotykała skalnego dna. Nagle zauwaŜyła, Ŝe korytarz lawowy ma kształt litery L. Zobaczyła jego poziomy odcinek, prawie całkiem zatopiony falami pędzącymi do brzegu. Wyjście znajdowało się w odległości kilkudziesięciu metrów w stronę otwartego morza. Na ciemnej, spienionej powierzchni wody w tunelu kołysało się coś czerwonobiałego. Słodki Jezu! To był tamten chłopczyk. Dee nadal była zdezorientowana, miała zawroty głowy, mdliło ją od słonej wody, której się nałykała. Głowa pulsowała bólem, a wyŜsze moce mentalne wydawały się nieosiągalne, jak gdyby zapomniała wszystkiego, czego się o nich nauczyła. Wszystkie jej siły witalne
funkcjonowały tylko na najbardziej prymitywnym poziomie: zapewniały przeŜycie ciału. Musi uciec z podziemnego korytarza i zabrać dziecko, zanim następna wielka fala roztrzaska ich o ściany tunelu lawowego. Ale w jaki sposób? Za pomocą psychokinezy. Władza umysłu nad materią. Skup impuls PK wewnątrz, nie na zewnątrz. Ranna i oszołomiona, zdołała zebrać tylko bardzo niewiele mocy metapsychicznej; moŜe jednak wystarczy do wsparcia mięśni. Wzięła głęboki oddech, zanurkowała i skierowała się w stronę małego, dryfującego ciała. Miejscami tunel zwęŜał się do mniej niŜ jednego metra. Na jego ścianach znalazły schronienie inne morskie formy Ŝycia - anemony, rozgwiazdy, jadalne małŜe, przyrośnięte wodorosty. Po dnie tunelu, w ciemnej wodzie pełnej piasku i innych zawiesin, toczyło się mnóstwo kamieni i białych odłamków korali. MoŜe właśnie jeden z tych kamieni, wyrzucony przez ostatni wytrysk, uderzył ją w głowę. Jej prawe ramię drętwiało. Ze wszystkich sił odbiła się nogami od napierającej wody. Następna sztormowa fala juŜ płynęła powoli w stronę wybrzeŜa. Jej ręka trafiła pod wodą na ciało. Zobaczyła chwiejny kształt. Wydawało się, Ŝe chłopiec nie Ŝyje. Oczy i usta miał szeroko otwarte, a jego włosy unosiły się na wodzie jak Ŝałosne pasma alg. W słabym świetle jego czerwono-biała koszula przybrała czarno-szarą barwę. Lewą ręką chwyciła go za ramię i spróbowała popłynąć w stronę plamy jasnej wody oznaczającej koniec tunelu. Napór wody wpływającej do podziemnego korytarza stawał się coraz silniejszy i coraz trudniej było mu się opierać. Nie posunęła się do przodu nawet o centymetr. Wprost przeciwnie, cofnęła się o kilka metrów! Jej psychokineza, kiedyś uwaŜana za przewyŜszającą PK klasy wielkich mistrzów, zmalała prawie do zera. Aniele... pomóŜ mi! Tym razem musisz sama sobie pomóc. Módl się. Ale nie do mnie. Aniele, pomóŜ nam! Na miłość Boską, bez ciebie umrzemy... JeŜeli uŜyjesz koercji wobec Boga, uŜyjesz jej wobec rzeczywistości, a wtedy odpowiesz na własne modlitwy. Napływająca woda nieubłaganie pchała ją do tyłu. Zrozpaczona i bezsilna uległa naporowi i przekoziołkowała tuŜ przy jednej ze ścian tunelu, omal nie wypuściwszy chłopca z rąk. Wokół siebie widziała tylko chaos wirujących bąbelków powietrza i mętnej zawiesiny. Ale w pewnej chwili jej głowa znalazła się ponad wodą, a wtedy dostrzegła otwór w skale w górze tunelu - ślepą pieczarę, gdzie największe fale będą wtłaczały powietrze. PotęŜna fala uderzyła jej ciałem o sufit tunelu, wywołując nowe błyski bólu w czaszce. Nie puściła jednak chłopca, mimo Ŝe z powodu rosnącego osłabienia wydawało sięjej, Ŝe ciągnie on jaw stronę „komina”. Rozległ się niesamowity basowy jęk. Taki rozpaczliwy głos moŜe wydawać tylko jakiś konający potwór morski - przemknęło Dee przez głowę. - Za chwilę Spouting Horn znowu wybuchnie. PokaŜ mi jak! Proszę... Nie psychokineza. Kreatywność. Gorąco. Zimno. Oczywiście! To było zrozumiałe samo przez się. Radość i uczucie triumfu z powodu znalezienia wyjścia z beznadziejnej sytuacji w ciągu kilku sekund dodały jej sił do dokonania cudu. Zamrozić pewną ilość wody w kominie, zatykając w krytycznej chwili tunel lawowy. I jednocześnie otoczyć siebie i chłopca grubą warstwą słonego lodu. A potem, w komorze ciśnieniowej pod sufitem tunelu podgrzać powietrze i napływającą wodę. Będący rezultatem tych działań wielki wybuch pary wodnej wyrzucił ich z tunelu lawowego na otwarte morze prawie osiemdziesiąt metrów od brzegu. Zanim jeszcze zdołali wyhamować, ich lodowe całuny stopniały. A Spouting Horn z rykiem trysnął w niebo jak gejzer, gdy wyskoczył z niego korek z zamarzniętej wody.
Dee zdołała nadać tylko telepatyczne wezwanie o pomoc, a potem puściła ciało chłopca i runęła w czarną otchłań. Malama Johnson, wracająca z wyprawy do Poipu na Lawai Road, krzyknęła: - Auwel Och, mój BoŜe! Wdusiła pedał gazu i samochód pomknął w stronę parku. Dwaj windsurfingowcy nadal igrający na przybrzeŜnych wodach w pobliŜu Spouting Horn byli hawajskimi chłopcami-operantami średniej mocy. Poddani koercji przez Malamę, w misji ratowniczej wprost pofrunęli nad falami. Dee obudziła się po kilku godzinach w swoim własnym łóŜku w maleńkim pokoju gościnnym w domukahuny. Nadal dokuczał jej straszny ból głowy, ale reszta ciała juŜ jej nie bolała. Przez drzwi zajrzała Ŝyczliwie uśmiechnięta brązowa twarz. - Uratowała mi pani Ŝycie, pani Malamo - szepnęła Dee. - Mahalo nui, Tutu. - Pewnie - odparła szorstko kahuna. Podeszła i dotknęła czoła Dee, które zaraz przestało boleć. A potem powiedziała gderliwie: Wspaniale, Makama Lani. Jack wraca i znajduje ciebie paul Będzie się gniewał na Tutu Malamę, nawet jeśli wszystko stało się z twojej winy. Rogi stanął w drzwiach. Uśmiechał się z ulgą. - Nawet nie połamałaś sobie kości, tylko naciągnęłaś ścięgna w prawym ramieniu. Malama wyleczy je jutro wraz z pozostałymi siniakami i draśnięciami. - A teraz spróbuj zasnąć, Makana Lani - rozkazała kahuna, uŜywając hawajskiego imienia, które nadała Dee. Tak jak Dorothea znaczyło „Dar Boga”. - Ten chłopczyk - mruknęła Dee, zamykając powieki, gdy uzdrawiająca redaktywna moc Malamy przyniosła jej ulgę. - Czy nic mu nie jest? - Jaki chłopczyk? - spytał Rogi. - Miał na imię Mikey. Wyciągnęłam go ze Spouting Horn. Nie znaleziono go? - Dee znowu się rozbudziła i usiadła na łóŜku. Wpadłam do tunelu, bo usiłowałam go ratować. Malama i Rogi spojrzeli po sobie. - Wśród fal nie było Ŝadnego keiki - powiedziała Hawajka. - W parku teŜ nie widziałam nikogo, gdy tamci dwaj kanakowie wyciągnęli cię z wody i przynieśli do mnie. - Ale jego ojciec... - Dee zamilkła. - Tak. Rozumiem. Kiedy przyszłam na punkt widokowy, na morzu był trzeci windsurfer. Później on - lub ona zniknął(ęła). - Śpij - rozkazała Malama Johnson. - Jutro zastosujemy wyjątkową/jHwa, a potem nauczę cię rozmawiać z Jackiem bez radia podprzestrzennego. Musisz mu opowiedzieć o tym, co się stało w Spouting Horn, dobrze? - I o Czynniku Orzecha Kokosowego - dodała Dee. Miłość. śal. Tak rozumiem. Moje kochane maleństwa! Wasz plan się nie udał ale byt dobrze pomyślany. Mógł się powieść. Będą jeszcze inne okazje. Dwa składniki wystarczyły, by umieścić ten pomysł w głowie Dziewczyny i nakłonić ją do działania, ale nie mogliśmy pilnować jej przez cały czas. GdybyŜ Celinę była tutaj ze mną/z NAMI! Parni jest głupcem. Chybił rzucając kamień. Gdyby trafił w skroń lub nawet w szczękę nigdy by nie odzyskała przytomności. A ty sama Maddy nie byłaś zbyt szybka. O rany ja sam niemal oniemiałem kiedy Dziewczyna zrobiła tę sztuczkę z parą wodną pociągnęła cię za sobą i straciła pod koniec przytomność zanim się dowiedziała, Ŝe uratowała Maddy w mokrym kostiumie zamiast biednego Mikeya. Powstrzymałaś pokusę zadania jej mentalnego ciosu Madeleine. To było godne podziwu. Dziewczyna poznałaby ciebie... i moŜe otrzymała twoją prawdziwą sygnaturę mentalną. Tak. No cóŜ teraz ona&kahuna na pewno wiedzą co się stało. [Śmiech]. DuŜo im to pomoŜe! Uciekliśmy z tamtych bardziej
śliskich niŜ gówno skał przed przybyciem tej hawajskiej czarownicy. Próbowałam przeszkodzić chłopcom na sailboardach w ocaleniu jej ale przymus kahuna był zbyt silny. JeŜeli mamy usunąć Dziewczynę niekarmiącsię znaczy to Ŝe będziemy musieli uŜyć bardziej konserwatywnych sposobów i wybrać następne miejsce&czas ataku z największą ostroŜnością. śeby Ŝadna kahuna nie mogła pośpieszyć jej na pomoc! I Ŝeby wszystkie składniki Hydry były na miejscu i działały. Tak Parni masz całkowitą rację. Celinę wkrótce będzie z wami. MoŜe bezpiecznie podróŜować? To znaczy, czy gliniarze nie będą śledzić podróŜnych lecących z Okanagonu na Ziemię? Przyleci okręŜną drogą i nikt jej nie wykryje. Zajmę się tym. Tym razem bez wielkich gestów. Tylko potajemne zmiany danych w komputerze. Fury... czy nadal mamy dość siły Ŝeby zdmuchnąć Dziewczynę nawet do spółki z Celinę? [Wątpliwości]. Powiem otwarcie: nie, nie macie, chyba Ŝe najpierw w jakiś sposób ją osłabicie. MoŜna to osiągnąć przez obraŜenia fizyczne uraz mentalny wyczerpujące zmęczenie nawet odwrócenie uwagi. Jak sami dzisiaj widzieliście. Nie jest dojrzałym Największym Mistrzem dobrze wyćwiczonym w sztuce przetrwania. Nadal jest dzieckiem. Nie będzie nim długo. Nie po tym jak dorwą ją Lylmicy. To dlatego musicie dokonać ostatecznego ataku zanim Dziewczyna poleci na Planetę Konsylium. Celinę będzie na Ziemi za trzydzieści trzy dni. Dobrze wszystko zaplanujcie. Nie mogę wskazać wam najskuteczniejszego sposobu działania ale ufam wam w pełni. Kocham was lecz teraz muszę was opuścić. śegnajcie... Maddy? Tak? Ja naprawdę boję się Ŝe sobie nie poradzimy. Pamiętasz, co się stało Quintowi? Wieszcomamnamyśli? To zrozumiałe Parni. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci jego śmiercią. Celinę szalała z rozpaczy. Wiesz, Ŝe połączyła się z nim więzią seksualną w ostatnim roku [gorycz] ta cholerna suczka. EjŜe kochanie to ty ją do tego zachęciłaś nie przychodź do mnie z płaczem... Ale odpręŜ się i posłuchaj: Pewne sprawy ostatnio bardzo mnie wkurzyły. Wiesz Ŝe Fury postawiłby tę szkockądziwkę nad nami gdyby nie pokazała mu figi. Tak. A ten biedny stary Quint! Musiał paść na miecz tylko dlatego Ŝe Fury kazał mu to zrobić. Skończony dureń. Był szczęśliwy Ŝe mógł się poświęcić dla sprawy. No dobra. A nas zostało tylko troje! Co się stanie jeśli Fury znajdzie gdzieś inne CudowneDzieckoNajwiększegoMistrza i zacznie to samo gówno od początku? Pamiętasz jak zaleŜało mu na Marcu... Tak. Próbował teŜ z Jackiem in utero. Mógłby go mieć, gdyby tamta hawajska czarownica nie wtrąciła się i nie nauczyła Jacka, jak wypędzić Fury’ego. A potem była tamta kobieta z rodziny Remillardów! Fury cztery razy bez ogródek dał nam do zrozumienia śE NIE JESTEŚMY DOSTATECZNIE DOBRZY BY PRZEWODZIĆ DRUGIEMU IMPERIUM GALAKTYCZNEMU. Według niego jesteśmy zbyt durni. Fury... wie lepiej. Maddydziecko Fury nie moŜe bez nas ruszyć palcem. Czym on w ogóle jest? Cholernym syndromem! Chorą osobowością ukrywającą się diabliwiedzągdzie. Przyszło ci kiedyś do głowy Ŝe moglibyśmy pracować na własny rachunek? DUREŃMASZGÓWNOZAMIASTMÓZGU! Parni czy ty tego nie rozumiesz? Bez Fury’ego jesteśmy niczym. Bez Fury’ego UMRZEMY. [Panika]. Nie ja w to nie wierzę to kompletna bzdura. Fury nas stworzył Fury moŜe nas zniszczyć! A my odejdziemy szczęśliwi. Tak jak Quint. [Negacja. PrzeraŜenie]. Blądbłądjategoniechcę! [Irytacja i rezygnacja]. NiewaŜne kochanie. Wszystko się ułoŜy. W Państwie Ludzkości nie ma więcej DZIECINAJWIĘKSZYCHMISTRZÓW. Jeszcze nie. Fury moŜe pracować tylko z nami. Kocham cię ty
wielkaglisto! Copowieszna na pieprzonedanie&jebanie? [Kalejdoskopowe kolory]. 20 SEKTOR 15: GWIAZDA 15-000-00 ETELONIS] PLANETA 1: PLANETA KONSYLIUM ROK GALAKTYCZNY: PIERWSZY 1-385-969 [15 GRUDNIA 2072] Paulowi Remillardowi niezbyt się podobała nowa enklawa Lylmików. TuŜ po wyzwoleniu, kiedy Nadzorcy chcieli się spotkać osobiście z ludzkimi magnatami, po prostu wzywali ich do spokojnego zakątka Strefy Administracyjnej, mniej lub bardziej materializowali się w pozbawionym ozdób złotym pokoju, mówili to, co mieli do powiedzenia, a potem znikali. Było to bezpośrednie, pozbawione nonsensów podejście, które Pierwszy Magnat wysoko cenił. Wszystko to uległo zmianie, poniewaŜ Galaktyczni Zwierzchnicy zaczęli się niepokoić negatywnym psychosocjalnym wpływem, jaki ich inność mogła wywierać na kapryśnych ludzi. Postanowili więc poprawić swój image, tworząc lylmicką enklawę na Planecie Konsylium i zachęcając do odwiedzania jej - nawet jeśli obecność ich samych rzadko moŜna było zauwaŜyć zmysłami lub metazmysłami. Sztuczne środowisko zwane Syrel miało odtwarzać warunki panujące na prehistorycznym ojczystym świecie Lylmików. (Samą planetę, nagą skałę krąŜącą wokół dziwacznej gwiazdy Nodyt, odległą o ponad dwadzieścia siedem tysiący lat świetlnych od Ziemi, uznano za zbyt posępną - i śmiercionośną dla oddychających powietrzem istot - by ją odtworzyć), Paul wysiadł na stacji kolejki podziemnej Syrel i znalazł się w świecie krystalicznych, pastelowych barw i ulotnych ziołowych zapachów. W przesyconym tlenem powietrzu wisiała rzadka, opalizująca mgiełka, i widać było tylko na kilkanaście metrów. Pierwszemu Magnatowi wydawało się, Ŝe to on jest głównym źródłem światła, gdyŜ względnie jasno było jedynie wokół niego. Większą część gruntu pokrywała miękka, jakby wycięta z celofanu trawa, w której ciągle kiełkowały i rosły do wysokości około dwunastu centymentrów przezroczyste, pierzaste organizmy. Wydawszy blade, szkliste owoce, które wybuchały bezgłośnie, wyrzucając połyskliwe zarodniki, organizmy te zapadały się i znikały, by po kilku minutach powtórzyć swój krótki cykl Ŝyciowy. Paul szedł wykładaną płytami z róŜowego kwarcu dróŜką przez zagajnik większych, świecących słabym blaskiem, nieruchomych form Ŝycia. Jedne wyglądały jak Ŝywe plastikowe parasole spryskane rosą, inne przypominały grube ziemskie meduzy o połyskliwych brzegach. Wysokie, cienkie jak łodygi organizmy, okolone czymś w rodzaju wstąŜek, podobne do białych lub bladoróŜowych wodorostów, falowały leniwie, od czasu do czasu wysuwając delikatnie wić, jakby chciały obejrzeć obcego przechodnia. Wypolerowane kamienie prowadziły przez strumyk, którego dno usiane było kolorowymi kamykami. Maleńkie wodne stworzenia o barwie księŜyca, ze świecącymi oczami, przemykały ukradkiem między głazami z kryształów górskich rozsianymi na brzegu potoku. WyŜej rosły podobne do grzybów niby rośliny ze lśniącymi jak diamenty kolcami, szkliste „trzciny” z przejrzystymi jak gaza piórami na czubkach i organizmy, które doskonale naśladowały kwiaty rzeźbione w białym jadeicie. Rezydencja Lylmickiego Zgromadzenia Nadzorców stała w ciemnym lasku „wierzbowym”. Twory te, o wielu gałęziach, sprawiały wraŜenie odlanych z mlecznobiałego, skręconego szkła. Ich lancetowate, wiszące liście równieŜ były szkliste i zderzały się z cichym brzękiem na wietrze. Dom Lylmików wyglądał jak olbrzymi złoty samorodek, który nieco podretuszowano. Miał nieregularny kształt i początkowo nie było widać ani drzwi, ani okien. Pierwszy Magnat odwiedził to miejsce juŜ wiele razy. Zawsze starał się odpowiadać serdecznie na niezdarne próby Lylmików, usiłujących naśladować ludzkie formy towarzyskie. Próby te często przybierały postać irytujących pytań o jego intymne sprawy. Lylmickie
pojęcie prywatności nie pokrywało się z ludzkim. Paul nie lubił teŜ, gdy mu przypominano, Ŝe te istoty posiadają niemal boską zdolność nadzorowania wszystkiego i wszystkich w Galaktyce, jeŜeli tego zapragnęły. Na szczęście (a czasami na nieszczęście) zazwyczaj wolały tego nie robić. Paul poszedł dróŜką aŜ do jej końca przed nagą złotą ścianą i obwieścił: Jestem tutaj. Natychmiast w boku samorodka otwarły się tęczowe drzwi. Paul wszedł do oświetlonego miękkim światłem pokoju, gdzie wszystkie powierzchnie były subtelnie rzeźbione i ukształtowane z jakiejś przezroczystej substancji. Ściany były gładkie, lecz podłoga szorstka, aby wygodnie się po niej chodziło. W ścianach i poza nimi falował zielononiebieski płyn, w którym od czasu do czasu wybuchały skupiska bąbelków. Na środku pomieszczenia stał złoty fotel przystosowany do ludzkiego ciała. Za nim znajdowało się niskie podium. Złączony w metakoncercie głos Lylmickich Nadzorców przemówił: Witaj, Ŝyczymy ci wzniosłych myśli, Pierwszy Magnacie. Usiądź, proszę. Kiedy Paul usiadł, pięć ledwie widocznych wirów ukształtowało się w powietrzu nad podium w znajomym wzorze Quincunxu - po jednym w kaŜdym rogu i jeden na środku kwadratowej, podobnej do diamentu powierzchni. Stojący w środku przywódca Lylmików zwany Atoning Unifex miał świetliste szare oczy i wydawał się znacznie starszy od pozostałej czwórki, mimo Ŝe jego iluzoryczna postać była niemal identyczna. Rzadko się odzywał, najwyraźniej pozostawiając rozmowy z wulgarnymi ludzkimi istotami swoim współpracownikom. Oczy pozostałych czterech Nadzorców miały barwę podświetlonej od tyłu akwamaryny. ChociaŜ wszyscy wyglądali podobnie, Paul wcześnie odkrył, Ŝe ich osobowości są całkowicie odmienne. Lylmik zwany Homologous Trend był nieco ocięŜałym, dobrodusznym logikiem, natomiast Noetic Concordance miał spokojne usposobienie i skłonności do mistycznych dygresji. Asymptotic Essence był zjadliwym krytykiem, który nie ukrywał swoich uprzedzeń wobec ludzkości. Eupathic Impulse natomiast uwielbiał wtrącać swoje trzy grosze, lubował się w Ŝargonie i nie miał nic przeciwko zarzucaniu pozostałej czwórce - nawet ich przeraŜającemu przywódcy - błędów w rozumowaniu, roztargnienia lub odbiegania od tematu. Paul raczej lubił Eupathica Impulse’a. Znamienne, Ŝe dzisiaj to szarooki Unifex rozpoczął rozmowę: - Musimy naradzić się z tobą w sprawach najwyŜszej wagi, Paulu - powiedział cichym głosem - i dlatego prosimy, byś nam wybaczył, Ŝe porzucimy zwyczajowe formułki powitalne i przejdziemy od razu do rzeczy. - W porządku - odezwał się głośno Pierwszy Magnat. I dodał w myśli: O cholera! - Moi koledzy i ja - ciągnął Atoning Unifex - dyskutowaliśmy nad sprawą potępienia tak zwanego ruchu Rebeliantów i zaŜądania przysięgi na wierność Imperium od wszystkich Ludzkich Magnatów z Konsylium. Co sądzisz o tej propozycji? - Myślę, Ŝe byłby to fatalny błąd - odparł natychmiast Paul. Mimo Ŝe sam byłem niegdyś współautorem projektu prawa, które miało zakazać dyskusji o Wspólnocie podczas obrad Konsylium, jestem teraz przekonany, Ŝe takie prawo byłoby bezskuteczne, a nawet szkodliwe dla dyscypliny w Państwie Ludzkości. Jeszcze gorsze byłoby nazwanie antywspólnotowych uczuć zdradzieckimi. - UwaŜasz, Ŝe twoja rasa tak wysoko ceni wolność dyskusji? spytał Noetic Concordance. - Tak - rzekł Paul, a potem dodał: - Jaką karę proponujecie za odmowę złoŜenia przysięgi? - Przewidujemy moŜliwość wyboru - odparł Homologous Trend. Poddanie takiego magnata redaktywności, zamiana w kryptooperanta i wyrzucenie z Konsylium... albo eutanazja. - Najprawdopodobniej stracilibyście prawie czwartą część z dwustu ludzkich magnatów, włącznie z niektórymi najbardziej inteligentnymi i wpływowymi - oświadczył Paul. - Znaczący procent
pozostałych byłby tak oburzony waszym drakońskim postępowaniem, Ŝe ich lojalność wobec Imperium mogłaby się zachwiać. Wiem, Ŝe stałoby się tak ze mną. Zmieniłem poglądy na tę sprawę... - Na Pierwszą Entelechię! - wykrzyknął Eupathic Impulse. - Czy chcesz powiedzieć, Ŝe przyjąłeś punkt widzenia Rebeliantów? - Oczywiście, Ŝe nie! - zaprzeczył ostro Paul. - Jestem oddany Wspólnocie bardziej niŜ kiedykolwiek dotąd. Ale wiem, Ŝe Umysłu Ludzkości nie zmusi się do zaakceptowania Wspólnoty Zrosłego Imperium Galaktycznego. Ludzi moŜna wyłącznie przekonać - pokazać im, Ŝe Wspólnota nie zagraŜa ich wolnej woli lub integralności mentalnej. Taki właśnie cel miało niedawne utworzenie Wszechpaństwowego Dyrektoriatu dla Wspólnoty, w którym działają mój syn Jon i moja siostra Annę. - Ale ruch Rebeliantów rozprzestrzenia się szybko - szczególnie wśród nonoperantów na ludzkich koloniach - stwierdził Asymptotic Essence. - Nigdy dotąd w historii Imperium Galaktycznego bliska zrośnięcia rasa nie pozwalała sobie na kwestionowanie wartości Wspólnoty. - Ludzie są wyjątkowi - odparł Atoning Unifex. - Ostrzegałem was o tym w czasie Wielkiej Interwencji. - Pamiętamy to - powiedział uspokajająco Noetic Concordance. Takie oto były twoje słowa dotyczące Ziemi: „Ta mała planeta zajmuje wyjątkowe miejsce w strukturach prawdopodobieństwa. MoŜe wyłonić się z niej Umysł, który będzie górował nad innymi swoim potencjałem metapsychicznym. Wiemy, Ŝe Umysł ten będzie zdolny do zniszczenia naszego ukochanego Imperium Galaktycznego. Wiemy równieŜ, Ŝe Umysł ten będzie mógł przyczynić się do zwiększenia potęgi Imperium, przyśpieszając złączenie we Wspólnocie wszystkich zamieszkanych układów gwiezdnych. Z tego właśnie powodu podjęliśmy tę niezwykłą próbę Wielkiej Interwencji...”. Unifex pochylił głowę. - Powiedziałem teŜ, Ŝe ten krok połączony jest z wielkim ryzykiem. Lecz wszystkie skoki ewolucyjne są ryzykowne i bez ryzyka czekałaby nas stagnacja, triumf entropii i wreszcie śmierć. - JednakŜe musimy rozwaŜyć nowy, przeraŜający wynik ostatniej analizy prawdopodobieństwa, który skłonił nas do zaproponowania tego drastycznego środka: jeŜeli wśród ludzkich operantów i nonoperantów ruch rebeliancki będzie się rozszerzał w obecnym tempie, nigdy nie dojdzie do złączenia tej rasy we Wspólnocie - podjął Asymptotic Essence. - Zamiast zlać się z naszym Zrosłym Imperium Galaktycznym, ludzkość będzie musiała wypowiedzieć mu wojnę. - To nonsens! - wykrzyknął Paul. - Nawet najbardziej ksenofobiczna antywspólnotowa frakcja nie zaleca takiego sposobu postępowania. W najgorszym wypadku chcieliby po prostu opuścić konfederację i iść dalej swoją drogą... - Nawet gdybyśmy na to pozwolili, jest to mało prawdopodobne odrzekł Homologous Trend. - Jak myślisz, dlaczego Wielka Interwencja usunęła z Ziemi ostatnie pozostałości dawnego nacjonalizmu, a Panowanie Simbiari zdławiło - czasami okrutnie - te ziemskie sekty i ruchy polityczne, które zatruwały bigoterią umysły lub propagowały tak zwane święte lub prewencyjne wojny dla wyeliminowania przeciwnych poglądów. Dlaczego Imperium było zmuszone nawet teraz zakazać pewnych form działalności handlowej ludzkich przedsiębiorców? Dlaczego powaŜnie ogranicza autonomię ludzkich planet kolonialnych i dba, Ŝeby wśród ich mieszkańców były odpowiednie proporcje operantów i nonoperantów? - Postępowaliście w ten sposób właśnie po to, by zagrodzić drogę krwawym konfliktom, tak częstym wśród istot ludzkich w czasach przed Wielką Interwencją - odpowiedział spokojnie Paul. - Gdyby nie te wszystkie restrykcje, bardzo moŜliwe, Ŝe ciągle jeszcze walczylibyśmy o to, co naszym zdaniem jest dla nas najlepsze. Asymptotic Essence prawidłowo obliczył stopień prawdopodobieństwa takiego rozwoju sytuacji. - Utkwił wzrok w szarookim Lylmiku i mówił dalej: - Ale mamy tu do czynienia z paradoksem. Nie mów mi, Ŝe ty tego nie dostrzegasz, Unifexie. - Oczywiście, Ŝe dostrzegam: Ŝeby uchronić ludzkość przed nią
samą, kiedy rasa ta nadal jest niedojrzała i niebezpieczna, Imperium odniosło się do niej despotycznie. Ograniczając ludzką wolność, sprowokowało takie właśnie zachowania, jakich pragnęło uniknąć. Imperium podjęło wielkie ryzyko, przyjmując ludzkość do swego grona. Mogło się przeliczyć. - Nie sądzę. - W umyśle Paula jaśniała uparta nadzieja. Pomijając sprawę Wspólnoty, dostrzegam niewiele powodów do niezadowolenia. JeŜeli uda się udowodnić, Ŝe Wspólnota jest właściwym i odpowiednim celem ludzkiej ewolucji mentalnej, ruch Rebeliantów przestanie istnieć. Nowy Dyrektoriat połączy najlepsze umysły ze wszystkich sześciu ras i Państw, by przedyskutować kaŜdy aspekt Wspólnoty i odpowiedzieć na słuszne zastrzeŜenia Rebeliantów. Zapomnijcie o pomyśle postawienia Rebeliantów poza prawem przynajmniej dopóty, dopóki pozostała wam szansa zwycięŜenia ich łagodniejszymi sposobami. - Taka jest teŜ moja rekomendacja, koledzy - oświadczył Unifex. - Nie rozumuję tak samo jak Paul, powtarzam jednak, Ŝe bez ryzyka zamiast ewolucji przychodzi odrętwienie, a w końcu zagłada. Nasza rasa Lylmików jest smutnym przykładem tej prawdy. Wierzymy, Ŝe osiągnęliśmy szczyt rozwoju, ale zatrzymaliśmy się tam. Większość z nas zadowala się formułowaniam swoich własnych, niemoŜliwych do wypowiedzenia myśli; jesteśmy samotni i samowystarczalni. Podniecenie, które niegdyś obudził mój pierwotny Protokół Wspólnoty, dawno juŜ niemal u wszystkich Lylmików ustąpiło miejsca znudzeniu. Nie rozmnaŜamy się. Oprócz tego małego Quincunxu, nic nie tworzymy. Dwadzieścia jeden światów wysyła po jednym delegacie do Konsylium, ale niewiele interesująnas sprawy Imperium. Czy mam podać wam prawdziwy powód, dla którego Imperium Galaktyczne potrzebuje Ludzkiego Umysłu? Potrzebujecie go, poniewaŜ Lylmicki Umysłumiera, tak jak umieram ja sam. Kiedy odejdę, nasza rasa wycofa się w wyniosłą starość i zginie w ciągu jednego tysiąclecia. Przewiduję jednak, Ŝe wtedy Ludzki Umysł, całkowicie zrosły i zjednoczony we Wspólnocie, zajmie nasze miejsce. Pod przewodem Państwa Ludzkości liczba zasiedlonych układów gwiezdnych Drogi Mlecznej będzie nadal rosła, aŜ wszystkie mieszkające w niej istoty rozumne staną się kochającym rodzeństwem, tak jak w Galaktyce Duat, z której przybyłem. A potem, jeŜeli tak się spodoba Kosmicznemu Wszechumysłowi, inny Unifex będzie mógł przybyć do młodszego gwiezdnego wiru i rozpocząć wszystko od nowa. Paul słuchał, oniemiały z zaskoczenia. Podczas długich lat pracy w słuŜbie Imperium nigdy nie zetknął się z najmniejszą aluzją na ten temat. KaŜde Państwo miało własne legendy i spekulacje o pochodzeniu i przeznaczeniu Lylmików. KaŜde dyskutowało, dlaczego dysydenccy, niekonformistyczni ludzie zostali uznani za niezbędnych do przetrwania Imperium. Nikt nie podejrzewał takiego uzasadnienia. - Nie moŜesz o tym powiedzieć Ŝywej duszy, Paul - Atoning Unifex uśmiechał się niemal przepraszająco. - A przynajmniej nie wcześniej niŜ ci na to pozwolę. Ale ty jeden ze wszystkich masz prawo o tym wiedzieć. Czterej pozostali Nadzorcy emitowali rezygnację. - Musimy zaufać Unifexowi - powiedział Noetic Concordance. Decyzja została podjęta: nie będzie juŜ dalszych prób postawienia poza prawem Rebelianckiej frakcji Państwa Ludzkości lub zastosowania wobec niej restrykcji. - Nawet jeśli prawdopodobieństwo pomyślnego ludzkiego zjednoczenia we Wspólnocie staje się coraz mniejsze - odrzekł z westchnieniem Homologous Trend. - To wcale nie znaczy, Ŝe Pierwszy Magnat nie powinien ponawiać prób unieszkodliwienia Rebeliantów - dodał surowo Asymptotic Essence. Eupathic Impulse wtrącił swoje trzy grosze. - A przede wszystkim Pierwszy Magnat i jego rodzina muszą powstrzymać złą osobowość zwaną Fury i jego godnego pogardy sługę Hydrę od wykorzystania antywspólnotowej frakcji dla własnych zbrodniczych celów. Dobrze się stało, Ŝe przynajmniej jeden składnik Hydry został wyeliminowany. Ale pozostałe trzy - i sam Fury - są bardziej niebezpieczni dla Imperium niŜ kiedykolwiek dotąd.
- Ale kim, do diabła, jest Fury?! - zawołał Paul. - Nie wierzę, Ŝe wy, Lylmicy, tego nie wiecie! Rozmówcy tylko spojrzeli na niego smutno. - Czy to Marc? Czy to ja? Czy moŜecie w jakiś sposób pomóc nam znaleźć tego... tego rodzinnego demona? - Paul zerwał się z krzesła i stał z zaciśniętymi pięściami. Włosy zwilgotniały mu od potu. Niecierpliwie odsunął z oczu siwiejący kosmyk i piorunował wzrokiem pięć milczących lylmickich głów. - Porozmawiaj ze swoją siostrą Annę poradził Unifex. - W sercu pokolenia Fury’ego kryje się pradawny grzech, a ze zniszczeniem tego potwora łączy się straszliwy dylemat moralny. MoŜe kapłanka mogłaby ci pomóc w rozwiązaniu tych problemów. - Dobrze - powiedział zmęczonym głosem Paul. - Czy jeszcze czegoś ode mnie chcecie? Głowy Lylmików zaczęły znikać. Oczy, jak zwykle, widoczne były najdłuŜej. Quincunx odpowiedział w metakoncercie: Nie. Oby Wszechmocny Umysł pomógł ci, Pierwszy Magnacie, i poprowadził cię do osiągnięcia celu. Unifex podjął nagłą decyzję o podróŜy na Ziemię i dokonał przeniesienia w hiperprzestrzeni nawet nie powiedziawszy swoim kolegom do widzenia, a przecieŜ pozostało jeszcze wiele spraw do przedyskutowania. Tak więc Nadzorcy, którzy nie opuścili Planety Konsylium, naradzali się nad strumykiem, unosząc się w powietrzu między ociekającymi rosą liśćmi „wierzb” i poza nimi, aby od czasu do czasu wessać napotkaną poŜywną molekułę. Asymptotic Essence pozwolił sobie na skargę. - Unifex mógłby zostać z nami, by rozwaŜyć kwestię młodej Iluzji. - Prawdopodobnie udał się na Ziemię, by mieć na nią oko zauwaŜył Trend. - Ta dziewczyna na pewno obmyśla inny szalony plan zwabienia Hydry w pułapkę. Ma do tego prawo, ale jeśli umrze podczas jego realizacji, będziemy musieli usunąć niektóre bardzo waŜne zawęźlenia. - JeŜeli Hydra jązabije, nie będziemy mogli mianować jej Kierownikiem Planetarnym Kaledonii - zauwaŜył powściągliwie Essence. - Jest prawie tak nieprzewidywalnym czynnikiem jak Jack narzekał Impulse. - Szkoda, Ŝe tak się nim brzydzi. Mógłby być jej sprzymierzeńcem w poszukiwaniu Hydry. - Podejrzewam, Ŝe Jack moŜe działać bez jej zgody lub wiedzy zauwaŜył Concordance. - Wiecie, Ŝe jego statek opuścił Planetę Konsylium. - Nie! - wykrzyknęły chórem pozostałe trzy istoty. Wszyscy myśleli przez jakiś czas o niezwykłym młodym ludzkim magnacie, zastanawiając się nad tym, co moŜe on zrobić, by pomóc Dorothei Macdonald. Dzięki temu, Ŝe Dorothea wysondowała umysł Jacka na pamiętnej zabawie z okazji Halloween, znał on teraz konfigurację metakoncertu Hydry; w przeciwieństwie jednak do Lylmickich Nadzorców nie miał pojęcia o toŜsamości i miejscu pobytu jej składników. Najprawdopodobniej będzie zatem śledził dziewczynę, mentalnie lub fizycznie, w nadziei, Ŝe w razie potrzeby będzie mógł przyjść jej z pomocą. - Chciałbym, Ŝebyśmy mogli interweniować osobiście w tej sprawie - stwierdził z Ŝalem Noetic Concordance. - Jack bez trudu mógłby wykończyć komponenty Hydry, gdybyśmy mu je wskazali. - Unifex, zakazując nam interwencji, musiał wziąć pod uwagę czynniki, o których nic nie wiemy - odrzekł Trend. - Zastanawiałem się nad tą sytuacją - wyznał Eupathic Impulse. - MoŜe chodzi tu o coś więcej niŜ o przetrwanie tej dziewczyny i schwytanie Hydry. Powinniśmy teŜ wziąć pod uwagę stosunek Jacka do Iluzji i vice versa. - Ona go nie znosi - rzekł Asymptotic Essensce. - UwaŜa jego mutację za ohydną, a jego zachowanie za impertynenckie i wyniosłe. On zaś myśli, Ŝe ona jest nieroztropna i niedojrzała. Pamiętajmy jednak, Ŝe Jack, choć pod wieloma względami jest osobą godną szacunku, niekiedy zachowuje się nieodpowiedzialnie. Wielki sukces Jacka na
Satsumie, gdy uratował Ŝycie swemu bratu Marcowi podczas metakoncertu, który o mało nie został przerwany, tylko zwiększył jego pewność siebie. Jest zdecydowany stać się największym czempionem Wspólnoty. Obawiam się, Ŝe Jack jest bardzo przemądrzałym młodzieńcem. Noetic Concordance niechętnie się z nim zgodził. - Podejrzewam, Ŝe Iluzja będzie bardzo uraŜona, jeśli Jack wtrąci się do tej sprawy - powiedział Trend. - MoŜliwe, Ŝe ta młoda kobieta, by dojrzeć psychicznie, powinna samotnie stawić czoło Hydrze i albo ją zwycięŜyć, albo zginąć w walce. - Bardzo trafnie to ująłeś - podsumował Essence. Poinstruujemy tak Jacka. - Powinniśmy jednak modlić się za tę dziewczynę - wtrącił Concordance. - Biedactwo, ma tak mało przyjaciół! JeŜeli zostanie Kierownikiem w młodym wieku, będzie jeszcze bardziej samotna. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie*. - Słuszna uwaga - zauwaŜył Impulse. - Oryginalna? - Ewangelia św. Łukasza 12, 48 - przyznał poeta. - Jestem skłonny głosować za tym, Ŝeby Iluzja została Kierownikiem Kaledonii - zdecydował Asymptotic Essence. - Co o tym sądzicie, koledzy? - Zgadzam się - odparł Noetic Concordance. - Ona wprawdzie flirtuje z Rebelią, ale w głębi duszy popiera Wspólnotę. - Ja równieŜ się zgadzam - dodał Homologous Trend. - Mam tylko nadzieję, Ŝe Iluzja doŜyje swojej inauguracji w Konsylium. Jednak jeśli obejmie urząd Kierownika Kaledonii, najprawdopodobnej przez wiele lat nie będzie musiała obawiać się ataku Hydry. - Cieszę się, Ŝe mogę wyrazić zgodę jako ostami - oświadczył Eupathic Impulse. - Choć Jack nie uwaŜa jej za dojrzałą, Iluzja wydaje się najlepszą kandydatką na następczynię Graeme’a Hamiltona. Będzie musiała wiele się nauczyć, ale na pewno nie spisze się gorzej niŜ ten zacny staruszek. Ta szkocka planeta jest piękna i Iluzja ją kocha. Przez jakiś czas, aŜ do następnego zawęźlenia, powinna być tam szczęśliwa. - Pod warunkiem, Ŝe płyty tektoniczne zachowają się przyzwoicie - westchnął Essence. - Wielka szkoda, Ŝe niedbali krondaccy badacze nigdy nie zostali ukarani za sfuszerowanie badań nad ewolucją skorupy Kaledonii, które przeprowadzili przed czterema tysiącami lat zauwaŜył Impulse, okazując słuszne oburzenie. - Ale litosfera moŜe pozostać stabilna przez setki obrotów Kaledonii - oświadczył Trend. - Powinniśmy starać się dojrzeć teŜ jasne * Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań-Warszawa 1990 (przyp. red.). strony... nie tylko tej moŜliwości, ale takŜe Wielkiego Rozwidlenia, w którym będą uczestniczyć Jack, Iluzja, Marc, Fury i cała reszta. - Skoro juŜ o tym mowa - zabrał głos Concordance - proponuję, Ŝebyśmy zwrócili nasze myśli ku modlitwie. MoŜe będzie potrzebne nieco koercji, by skłonić Pierwszą Entelechię do rozwiązania tej kłopotliwej sytuacji. - MoŜe to potrwać całe lata - westchnął Asymptotic Essence. - Tym bardziej powinniśmy się tym zająć - podsumował Eupathic Impulse. - Amen - zakończył Homologous Trend. Annę nie było w jej mieszkaniu w Rive Gauche i Paul musiał przez kilka minut szukać jej ultrazmysłem. Znalazł ją samą w maleńkim kościółku St. Julien-le-Pauvre i nie chcąc jej niepokoić niespodziewanym wezwaniem telepatycznym, poszedł spacerkiem krętymi uliczkami paryskiej enklawy, zastanawiając się nad słowami Lylmików. Kłopot w tym, Ŝe są zbyt subtelni. Bardzo często musiał szukać ukrytego znaczenia w ich przydługich przemówieniach. Unifex bywał bardziej szczery niŜ pozostali, ale Paul podejrzewał, Ŝe za jego napuszoną mową o „grzechu” i „dylemacie moralnym” kryje się coś innego.
Na pewno powinien wypytać swoją najstarszą siostrę o Fury’ego. Przypuszczał jednak, Ŝe ma to niewiele wspólnego z jej punktem widzenia jako kapłanki, a bardzo duŜo z samą Annę. W enklawie minęła juŜ „pomoc” i większość ludzi-nonoperantów restauratorzy, sklepikarze, dozorcy i reszta personelu, obsługującego operantów, będących jej prawdziwymi mieszkańcami, juŜ spała. Kiedy Konsylium nie obradowało, w enklawach mieszkali tylko magnaciurzędnicy i metapsychicy, pracujący nad specjalnymi projektami w biurach Państwa Ludzkości. Za miesiąc Rive Gauche będzie pękać w szwach; teraz jest to prawie miasto-widmo. Kościół św. Juliana Biedaka był repliką najmniejszej i najstarszej świątyni w ParyŜu, zbudowanej w dwunastym wieku. Wersja z Rive Gauche była w miarę autentyczna na zewnątrz, ale bardziej współczesna wewnątrz, by zaspokoić potrzeby wiernych w Wieku Galaktycznym. Drzwi otworzyły się bezszelestnie i Paul wszedł do przedsionka, zanurzył palce w kropielnicy z wodą święconą i przeŜegnał się. W kościele w Rive Gauche nie odtworzono późniejszych greckich unickich ornamentów i innych dodatków do oryginalnej paryskiej budowli, pozostawiając sklepioną nawę z jej eleganckimi kamiennymi ozdobami, posąg pierwszego św. Juliana i drugi, św. Juliana z Norwich, rzędy wyściełanych dębowych krzeseł i klęczników oraz maleńkie baptysterium. Współczesny drewniany stół-ołtarz stał przed kamiennym ołtarzem starego typu z pozłacanymi lichtarzami. Wprawdzie tabernakulum równieŜ było współczesne, ale wisiała nad nim ozdobna srebrna lampa w średniowiecznym stylu. W jej migotliwym rubinowym światełku i niejasnej poświacie wpadającej przez witraŜe Paul zobaczył postać leŜącą krzyŜem na kamiennej posadzce przed ołtarzem. Mentalny wzrok Paula natychmiast ją zidentyfikował. To była Annę. Ledwie słyszał jej cichy płacz. Pierwszy Magnat poszedł cicho do głównej nawy, schylił głowę przed tabernakulum i usiadł w najbliŜszym krześle. Jego siostra była ubrana w długą, czarną szatę z jakiejś szorstkiej tkaniny, poszarzałą od kurzu. Kaptur zasłaniał jej włosy; włoŜyła sandały na bose stopy. Nie poruszyła się przez co najmniej dziesięć minut, umysł miała otoczony szczelną zasłoną, choć na pewno wiedziała, Ŝe Paul jest tutaj. Czekał cierpliwie. Lekkie uderzenia deszczu o ołowiany dach dały początek nocnej ulewie, która odświeŜała powietrze w miejskiej enklawie. Na kamiennym ołtarzu stały bukiety staroświeckich róŜ wraz z nie zapalonymi świecami. Ich zapach przypomniał Paulowi jego własny ogród w Concord, cztery tysiące lat świetlnych stąd. Zapragnął z całego serca się tam znaleźć, choć w New Hampshire była teraz zima, a w Rive Gauche - wieczna wiosna. LeŜąca na posadzce kobieta wreszcie się ocknęła i złoŜyła ramiona, które przedtem rozłoŜyła w odwiecznej pozie błagającego o wybaczenie grzesznika. Uklękła, trwała tak przez chwilę z pochyloną głową, a potem podeszła do Paula, bezceremonialnie ocierając rękawem zapłakaną twarz. - Cześć! - powiedziała. - Chodźmy do mnie. Poczęstuję cię kawą lub czymś innym. Straciła na moment równowagę. Paul podtrzymał siostrę, a potem wziął jąpod rękę. Po raz pierwszy zauwaŜył, Ŝe Annę bardzo schudła. Jej twarz była szczupła i powaŜna jak zwykle, ale zaszokowało go jej kościste ramię. Kiedy wyszli z kościoła i kroczyli po mokrych kocich łbach pod psychokreatywnym parasolem, Paul rzekł: - Lylmiccy Nadzorcy wezwali mnie na dywanik dziś wieczorem. Chyba miałem im wyperswadować potępienie ruchu Rebeliantów. Odniosłem jednak wraŜenie, Ŝe przywódca Lylmików i tak gotów był zawetować decyzję pozostałych, a zresztą Ŝaden z nich prawdopodobnie nie chciał pogromu. MoŜliwe teŜ, Ŝe to spotkanie miało inny cel. Czasami nie mogę opędzić się od myśli, iŜ Lylmiccy Nadzorcy potajemnie sprzyjają Rebeliantom... - Jaką formę miało przyjąć potępienie? - Przysięgi lojalności dla wszystkich magnatów. Ci, którzy okazaliby się zdrajcami, mieliby wybierać między wykończeniem a zgaszeniem ich operanckich światełek.
- Kompletny idiotyzm! - Powiedziałem Lylmikom mniej więcej to samo i w paru słowach przypomniałem im zawiłości psychiki naszej przewrotnej rasy. W kaŜdym razie zgodzili się zrezygnować z inkwizycji. Wszechpaństwowy Dyrektoriat otrzyma odpowiednie wytyczne i zabierze się za uprawianie propagandy. - Będziemy pławić się w luksusie do czasu, gdy zbierze się Konsylium. Otrzymałam duŜo fajnych rzeczy od Poltrojan, niech Bóg błogosławi ich purpurowe skórki. Ulewa ustała. Świerszcze grały w klombach naprzeciwko małego Muzeum Ziemi, popularnego miejsca spotkań cierpiących na nostalgię kolonistów. W piekarni, gdzie właśnie miano rozpocząć wypiek chleba, paliły się światła. Małe roboty-czyściciele bezszelestnie krąŜyły wokół ścieków i pochłaniały spadłe liście. - Lylmicy powiedzieli mi teŜ, Ŝe nasza rodzina powinna dopilnować, by Fury nie przeniknął do ruchu Rebeliantów. Poprosiłem ich o pomoc w wytropieniu tego stwora, ale jak zwykle okazali się głusi na tę prośbę. - Oni nie wiedzą, kim jest Fury. - Podejrzewam jednak, Ŝe znają nowe toŜsamości Hydr. Niech ich licho! Dlaczego nie chcą nam powiedzieć? - Uparcie myślimy o Lylmikach jako o wszechpotęŜnych i wszechwiedzących. A wcale tacy nie są. Są bandą leniwych, zuŜytych starców - z wyjątkiem tego intryganta Unifexa. Mają jedną cenną idee fixe, która coraz to ratuje ludzkość: Ŝe jesteśmy niezmiernie waŜni dla przyszłości Wspólnoty, a reszta państw niech lepiej się pogodzi z naszymi wadami. Oprócz tego... - Uratowali teŜ naszą rodzinę przed hańbą - podkreślił Paul. Wydaje mi się jednak, Ŝe jeśli szybko czegoś nie zrobimy z Furym, mogą wkrótce przestać nas chronić. Dotarli do staroświeckiego budynku, w którym Annę mieszkała na trzecim, ostatnim piętrze. Paul nie był tutaj od lat. Wspięli się po przykrytych chodnikiem, skrzypiących schodach. Annę otworzyła drzwi i włączyła światła. Mieszkanie wyglądało niemal tak, jak Paul je zapamiętał: było repliką pracowni artysty z kilkoma ukończonymi obrazami leŜącymi na podłodze lub opartymi o ściany. Taboret z pędzlami i farbami olejnymi stał obok sztalugi z nie ukończonym portretem Denisa i Lucille. NajbliŜszy kąt zajmował duŜy stół zastawiony puszkami z olejkiem terpentynowym, ramami pod płótno malarskie, zwojami płótna i innymi niezbędnymi przyborami. Podjednąze ścian znajdował się warsztat pracy badacza: płytki z ksiąŜkami i czasopismami, rozdzielacze płytek, wielki ekran Tri-D, komunikator podprzestrzenny i wyszukiwacz informacji. Była nawet półka z papierowymi ksiąŜkami, które Paul, za pomocą głębokowidzenia, zidentyfikował jako dzieła teologiczne wypoŜyczone z Biblioteki Watykańskiej. Naprzeciwko wielkiego, wychodzącego na „pomoc” okna, stał niewielki ołtarz. Czerwona dioda świeciła na wierzchu małego, pozłacanego cyborium z komunikantami. Meble były klasztorne w swej prostocie, a wyposaŜenie kuchni szczątkowe. Annę zdjęła szatę z kapturem i powiesiła jąna drewnianym wieszaku. Miała na sobie krótką dŜinsową spódnicę i starą czerwoną bluzkę. Była chuda jak szkielet, a na jej pokaleczonych kolanach Paul dostrzegł czerwone wgłębienia. - Na Boga, Annie! - zawołał. - Co ty z sobą wyrabiasz? - Coś archaicznego. - Podeszła do kuchenki i zaczęła parzyć kawę. - Posty, modlitwa, umartwianie się. Nie patrz tak na mnie. Nie umrę od tego i nie potrzebuję psychiatry. Chciałabym, Ŝeby to było takie łatwe. Rozpal ogień. Zrobił to, o co go poprosiła. Przed Ŝelaznym piecem stały dwa wygodne, pomalowane ochrą krzesła i stolik. W wiadrze była podpałka i sztuczne drwa. Zerknąwszy niespokojnie przez ramię na Annę, zapytał: - Czy to, co robiłaś w kościele, ma coś z tym wspólnego? - Tak. Zawsze idę tam, kiedy mogę, zazwyczaj późno w nocy. Stary pere Francois dobrze się zna na wycieraniu kałuŜ łez. Przyniosła ekspres do kawy firmy Melior, dwa zwyczajne kubki i cukier, gdyŜ wiedziała, Ŝe Paul go lubi. Kiedy kawa się zaparzyła,
nalała dla nich obojga, a potem wreszcie odpręŜyła się i usiadła wygodniej na krześle. - Przypuszczam, Ŝe chcesz wysłuchać tej historii? Paul wzruszył ramionami. - Lylmicy muszą wiedzieć, Ŝe z tobą coś jest nie w porządku. Sam Unifex powiedział mi, Ŝebym przyszedł do ciebie, kiedy błagałem go o pomoc w odnalezieniu Fury’ego. - Lylmicy wiedzą, poniewaŜ sama im to opowiedziałam. Ja teŜ prosiłam ich o pomoc, a kiedy mi odmówili, zwróciłam się do innej Władzy. Zaczęło się to pod koniec roku 2054 [powiedziała Annę], w czasie, kiedy Państwo Ludzkości wreszcie przeszło pomyślnie okres próbny i otrzymało pełnię praw w Imperium Galaktycznym. Nawiedziła mnie wtedy seria bardzo interesujących snów. Wydawało mi się, Ŝe jestem w pięknym miejscu, które rozpoznałam jako jedną z akademii ze staroŜytnej Grecji - wszędzie białe marmurowe kolumny, bijące fontanny i drzewa kołysane zefirkiem. Byłam młoda, miałam około dwudziestu pięciu lat, i nosiłam klasyczny chiton i peplum z białego płótna. Najwidoczniej uczyłam się filozofii - nie zwaŜaj na to, Ŝe kobietom nie wolno było uczęszczać do greckich akademii - a moją nauczycielką była sama Pallas Atena. Pamiętasz ten posąŜek bogini, który trzymałam na stoliku w biurach Państwa Ludzkości? Atena była wcieleniem mądrości i wiedzy, niezwycięŜoną protektorką wojowników, obrończynią państw i miast. Była teŜ dziewiczą córką Zeusa, która wyskoczyła z jego głowy. Zasiadała obok swego ojca na Olimpie i jako jedyna oprócz niego mogła miotać pioruny i uŜywać jego straszliwej tarczy. UwaŜano ją równieŜ za duchową matkę ludzi i patronkę poczęcia. Bez jej błogosławieństwa nie byłoby ludzkiego potomstwa. Przede wszystkim jednak była boginią rozumu, zdrowego rozsądku i zdrowia psychicznego. Za młodu nigdy nie byłam Ŝarliwą katoliczką, a Atena bardziej mnie pociągała jako patronka niŜ jakakolwiek z uległych kobiet, które Kościół uwaŜał niegdyś za wzór świętości. Sny o Atenie wprawiały mnie w zachwyt. (Były teŜ odpowiednio jungowskie!) Kiedy się budziłam, nigdy nie mogłam całkowicie przypomnieć sobie jej wykładu, ale pozostawała mi ufność we własne siły i poczucie wyjątkowości. Wiedziałam, Ŝe jestem bardzo waŜnąi niezwykłą osobą-pochodzę z rodziny Remillardów, jestem doktorem praw ludzkich i badaczką prawa Imperium, Wielką Mistrzynią we wszystkich moich metazdolnościach, Magnatem Konsylium, i wreszcie członkinią Dyrektoriatu Sprawiedliwości w Państwie Ludzkości. Moje Ŝycie było jednocześnie spartańskie i ateńskie. śyłam w zgodzie z Zasadą Złotego Środka i byłam wzorem obiektywizmu. Banalne rodzinne sprawy nigdy nie odrywały mnie od pracy i nigdy nie wydałam na świat dziecka, które było Hydrą, potencjalnym Furym lub problematycznym mutantem. Najwyraźniej naleŜałam do śmietanki Dynastii! Nie uznawałam burŜuazyjnych konwenansów i nie harowałam w pocie czoła jak moi starsi bracia Philip i Maurice, nie wątpiłam teŜ w siebie jak Severin i Adrien. Byłam opanowana i rozsądna, nie dawałam się tak ponosić emocjom jak Catherine. Byłam cnotliwa, nie splamiona rozpustą tak jak ty, drogi braciszku... Nie rozpoznałabym pychy, nawet gdyby ugryzła mnie w tyłek. W głębi serca zazdrościłam ci, Paul, i byłam przekonana, Ŝe Lylmicy mianowali niewłaściwego Remillarda na stanowisko Pierwszego Magnata. Ajeśli nie, to przynajmniej wybrali nieodpowiedniego Kierownika Ziemi! Zawsze czułam się rozczarowana, Ŝe urząd ten otrzymał Davy MacGregor, a nie ja. Sny o Pallas Atenie trwały kilka lat, aŜ wreszcie, w roku 2058, ich charakter uległ zmianie. Zaczęłam je pamiętać po przebudzeniu, a ich treść napełniała mnie niewiarygodnym podnieceniem. Wiedziałam, Ŝe bogini nie jest prawdziwa; ale wizja, z którą mnie zapoznała, mogła bardzo łatwo stać się rzeczywistością. Była to wizja Drugiego Imperium Galaktycznego, w którego ustanowieniu mogłabym odegrać kluczową rolę, gdybym tylko chciała. Co właściwie miała na myśli „Atena” mówiąc o Drugim Imperium?
Początkowo nie byłam pewna, wiedziałam jednak, Ŝe będzie cudowne, i czułam, Ŝe będzie odpowiednie dla ludzi - tak jak nie jest nią konfederacja galaktyczna, w której teraz Ŝyjemy. Stopniowo bogini ujawniła szczegóły: Państwo Ludzkości będzie musiało się uwolnić od obecnej struktury rządowej zdominowanej przez egzotyków. A przede wszystkim, powinniśmy za wszelką cenę unikać diabelskiej pułapki Wspólnoty. Bogini zapewniła mnie, Ŝe Wspólnota nie tylko zniszczy ludzki indywidualizm, lecz nawet samą naszą ludzką naturę. Pod rządami nowego przywódcy - c ‘est moi, naturellement (to oczywiście ja) - Państwo Ludzkości zerwie więzy, łączące je z Pierwszym Imperium, i pójdzie swojądrogą, pokojowe, zamoŜne i wolne. Bardzo mi się spodobał ten pomysł. Podczas Panowania Simbiari irytowały mnie i gniewały krzywdy i upokorzenia, jakie nasza rasa znosiła od tych pozbawionych humoru zielonych nianiek. Powiedzieli nam, Ŝe robią to wszystko dla naszego dobra i Ŝe jest to tylko tymczasowe. Stalin powiedział swemu uciemięŜonemu ludowi to samo. Później Pallas Atena wyjawiła mi największą tajemnicę, sposoby, dzięki którym miałam poprowadzić ludzkość do Drugiego Imperium. Jak to opisała, stanę się nową Błogosławioną Dziewicą - z jednym wyjątkiem: Bóstwo zostanie wszczepione do mojego mózgu, a nie do macicy. We śnie nie posiadałam się z radości. Bogini uśmiechnęła się do mnie i zniknęła. Obudziłam się z tego snu z krzykiem. I zrozumiałam, kim naprawdę jest Atena. Co ja zrobiłam?! Jak mogłam być taką ślepą, arogancką idiotką? Atena to Fury i przez trzy lata pozwoliłam mu krąŜyć swobodnie po moim uśpionym umyśle, sączyć do niego truciznę! Pozwoliłam, Ŝeby moja duma zaprowadziła mnie na skraj przepaści: miałam albo zostać nową Hydrą, albo stać się nowym gospodarzem dla samego Fury’ego. Gdybym uległa temu pasoŜytowi, zyskałby przyczółek wśród najwyŜszych urzędników rządu galaktycznego. Ja rzeczywiście chciałam zniszczyć Imperium! Zniszczyłabym i odrzuciła konfederację Ŝyczliwych umysłów, które tak wiele zdziałały dla mojej Ziemi i zastąpiłabym je... Bóg wie czym. Kiedy wreszcie odzyskałam zdrowy rozsądek, byłam w moim domu w Hanowerze. ChociaŜ nie był to jeszcze zdrowy rozsądek! Przez cały ten dzień miotałam się między napadami histerycznego płaczu i atakami nieprzytomnej wściekłości. Omal nie zniszczyłam wnętrza domu i niewiele brakowało, Ŝebym popełniła samobójstwo z rozpaczy i nienawiści do siebie samej. Fury dokonał świetnego wyboru, kiedy właśnie ze mnie - z całej Dynastii - chciał zrobić nową akolitkę. Byłabym idealnym narzędziem. Nadal nie wiem, czemu nie uległam. Po dwóch nie przespanych dobach, nie mogąc się zabić, choć wiedziałam, Ŝe powinnam to zrobić, jeszcze bardziej nienawidząc siebie za tchórzostwo, wezwałam naszych rodziców. Denis i Lucille przybyli natychmiast. Od razu zrozumieli, Ŝe mój demon istniał naprawdę, a nie był wytworem mojego szaleństwa. Zabrali mnie do naszego starego domu na South Street, umieścili w moim dawnym pokoju, w którym spałam jako dziecko. Siedzieli przy mnie, uzdrawiając mnie swoją mocą redaktywną i pocieszając przez cztery dni. Później Denis zapewnił nnie, Ŝe będę teraz mogła wypędzić boginie-Fury’ego z mojego umysłu świadomym wysiłkiem woli. Jeśli nie będę chciała jej powrotu, zniknie na zawsze. Wreszcie mogłam mu uwierzyć i zasnęłam, gdyŜ wygnał ze mnie demona. Potrzebowałam jeszcze dwóch tygodni, Ŝeby się pozbierać emocjonalnie i fizycznie. Na szczęście był środek lata i twoje dzieci, które zwykle mieszkały z dziadkami, przebywały na wybrzeŜu. Denis i Lucille nigdy nie opowiedzieli pozostałym członkom rodziny o moim załamaniu nerwowym. Kiedy w pełni przyszłam do siebie, juŜ wiedziałam, co będę musiała zrobić. Nasi kochani rodzice myśleli, Ŝe nadal jestem szalona, i próbowali mi to wyperswadować. W końcu jednak przekonałam ich, iŜ jestem szczera. Nadal będę pracowała jako magnat i naukowiecprawnik Imperium, ale równieŜ całkowicie zmienię swoje Ŝycie.
Pojechałam do Concord i porozmawiałam z jezuitami, którzy prowadzą Brebeuf Academy. Wysłali mnie do swojego seminarium w Nowym Jorku i z czasem pokazałam się światu jako Annę Remillard, siostra jezuitka. - Nadal nie rozumiem, dlaczego teraz pokutujesz i pościsz? zapytał Paul. - Na co ci to? PrzecieŜ ty - no - odpokutowałaś za swój grzech pychy i tym podobne juŜ dawno temu. I w końcu nic się nie stało. Nie masz powodów, by nadal czuć się winna. - Pokutuję i modlę się nie za siebie - odparła. - Szturmuję niebo dla kogoś innego. ZmruŜył oczy, gdy zrozumiał, a potem jego koercyjno-redaktywna sonda uderzyła w nią jak strzała z kuszy. Ale Pierwszy Magnat nie zdołał przebić zasłony mentalnej swojej siostry. Była równie dobrym koercerem jak on sam. - Annie, powiedz mi, co wiesz! - zawołał chwytając ją za ramiona. - Powiedz mi, kim jest Fury! - Znalazłam dość wskazówek, nie mówiąc juŜ o rezultatach dedukcji psychologicznej - odpowiedziała spokojnie. - Nie mam jednak całkowitej pewności, dlatego nie mogę ci powiedzieć. Nie chcę ci powiedzieć. Zgadzam się z tatą, Ŝe podstawowa osobowość jest niewinna. JeŜeli podzielę się z tobą moimi podejrzeniami, będziesz czuł się zobowiązany działać w taki lub inny sposób. Jestem przekonana, Ŝe z czasem wyrządziłoby to więcej zła niŜ jeśli pozwolimy Fury’emu pozostać na wolności. MoŜe nawet prawdziwe jest przypuszczenie, Ŝe jego złe uczynki dadzą początek jeszcze większemu dobru. - Nie masz prawa wydawać takiego sądu - powiedział jej zimno. Jako Pierwszy Magnat stoję wyŜej w hierarchii i Ŝądam wyznania prawdy. Zachichotała niewesoło. - Znam prawo Imperium lepiej niŜ ty, Paul. Nie wolno ci zmuszać mnie do ujawnienia nie potwierdzonych informacji... Kiedy warunki się zmienią i sumienie powie mi, Ŝe czas wyznać prawdę, przemówię. Do całej rodziny, włącznie z podejrzanym. - Fury ściga pewną dziewczynkę - nalegał Paul. - To Dorothea Macdonald, piętnastoletni cud metapsychologii. Jack powiedział mi, Ŝe para Hydr omal jej nie dopadła na Hawajach. Czy chcesz narazić Ŝycie tego dziecka? - Tak. W wieku piętnastu lat moralnie jest dorosłą kobietą, a nie dziewczynką. JeŜeli to, co powiedział mi Jack, jest prawdą, Dorothea celowo ściągnęła na siebie Hydrę w nadziei, Ŝe ją złapie. Jest prawie NajwyŜszą Mistrzynią i chce zaryzykować. UwaŜam, Ŝe nie powinnam wtrącać się w jej Ŝycie. Usta Paula drgnęły mimo woli. Odwrócił się do siostry. - Czasami, Annie, prawdziwa z ciebie... jezuitka. Daj mi całusa na dobranoc. Objęli się, a potem Paul Remillard opuścił swoją siostrę i, głęboko zamyślony, cięŜkim krokiem zszedł po schodach. Większe dobro. Jakie większe dobro? śe on sam nadal pozostanie Pierwszym Magnatem? Machinacje Marca z metakoncertem CE? Prowadzenie polityki laissez-faire wobec Rebeliantów? Utrzymanie Dyrektoriatu Wspólnoty nie skaŜonego skandalem? - Jezu! - szepnął Paul, bo poraziła go pewna myśl. Zatrzymał się na chwilę pod latarnią i podniósł oczy na najwyŜsze piętro budynku. Nawet z ulicy widział maleńką czerwoną diodę w jej oknie, miniaturowe światełko, które symbolizowało Boską Obecność w mieszkaniu Annę Remillard. Czy ona rzeczywiście powiedziała „nie” Pallas Atenie? 21 ISLAY H6BRYDY WEWNĘTRZNE, SZKOCJA ZIEMIA, 17 GRUDNIA 2072 Dorothea Macdonald przystanęła nad głęboką szczeliną skalną zwaną Geodh Ghille Mhoire i zbadała emanacje eteryczne.
Jesteś tu Fury? Jesteś tu Hydro? Na bezchmurnym niebie świeciło blade zimowe słońce. Aura Islay była spokojna, a szarozielone wody oceanu nadspodziewanie gładkie. Nawet mimo wiatru wiejącego od morza, Dee nie marzła w bawełnianej bluzce, swetrze i kurtce z kapturem. Spodziewała się, Ŝe o tej porze roku na Hebrydach będzie zimno, leŜały przecieŜ na tej samej szerokości geograficznej co Labrador, ale kierowca rhobusu, który przywiózł ją tutaj z lądu stałego, powiedział, Ŝe na Islay rzadko pada śnieg i jeszcze rzadziej bywają przymrozki, a to dzięki łagodzącemu klimat wpływowi Golfsztromu. Przyznał, Ŝe taka słoneczna pogoda nie potrwa długo, ale nie jest czymś niezwykłym, a teraz utrzyma się kilka dni, zanim nadciągnie następny sztorm. Dee miała nadzieję, Ŝe ta ładna pogoda to dobry znak. Skończyła swoją pracę doktorską i po Nowym Roku czekały ją juŜ tylko egzaminy ustne. Kiedy będzie musiała odlecieć na Planetę Konsylium, gdzie w lutym zasiądzie na swojej pierwszej sesji parlamentu galaktycznego, jej studia w Dartmouth College będą oficjalnie ukończone. Teraz juŜ sama będzie musiała uczyć się tego, co jej jeszcze pozostało do nauczenia. Stąd podróŜ na Islay. Malama Johnson zrobiła wszystko, co mogła, ale uparte pozostałości z czasów, gdy Dee była suboperantką, nadal tkwiły w jej umyśle. JeŜeli nie zdoła ich zneutralizować, będą jej przeszkadzać w wykorzystywaniu pełnego spektrum metafunkcji, uniemoŜliwią uzyskanie stanowiska Największej Mistrzyni. - Ale będziesz musiała sama zająć się kinepilikia, Makana Lani - powiedziała Ŝywo Hawajka. - Nie zrobi tego ani kahuna, ani lekarz z kontynentu, prawda? Musisz sama uleczyć swoją kuleana. - Tylko jak mam to zrobić, Tutu? Za pomocą autoredaktywności? Wiele razy próbowałam dotrzeć do najgłębszych zahamowań, ale po prostu nie mogę ich dosięgnąć. - Nie pomoŜe ci redaktywność. Powinnaś się udać do moku hikina! Dee potrząsnęła głową, nie chcąc zrozumieć. Malama przewróciła oczami z irytacją i porzuciła pidgin, którym nawet najbardziej wykształceni Hawajczycy lubili się porozumiewać w gronie najbliŜszych przyjaciół. - Bardzo dobrze wiesz, o czym mówię, Dorotheo. Musisz wrócić na Islay na Hebrydach, do miejsca, w którym została zamordowana twoja matka, i rozwiązać ten problem w twoim umyśle. PrzeŜyć na nowo to tragiczne wydarzenie i oczyścić się z przeraŜenia, niepotrzebnego poczucia winy i wściekłości, które zatruwają najgłębszy zakątek twojej jaźni. - Uzdrowiłam się z tego sama przed laty. Opóźniający czynnik musi być czymś innym. - MoŜe tak, moŜe nie! W kaŜdym razie jedź tam, odbądź tę uzdrawiającą podróŜ. Ale tym razem zacznij od końca i wróć do początku... Masha i Kyle mieli uzasadnione wątpliwości, kiedy Dee opowiedziała im o swoim planie odwiedzenia Islay. Początkowo próbowali jej to wyperswadować. Później, kiedy wyj aśniła powody takiej podróŜy i jej moŜliwe działanie terapeutyczne, dziadkowie chcieli jej towarzyszyć i udzielić moralnego wsparcia. Nie mieli pojęcia o niebezpieczeństwie, jakiemu moŜe będzie musiała stawić czoło, nie niepokoili się teŜ, Ŝe jest za młoda, by wyruszyć sama na Islay. Chcieli tylko być w pobliŜu, na wypadek, gdyby potrzebowała pociechy. - To bardzo miłe z waszej strony - odparła. - Ale jeśli Malama Johnson ma rację, muszę polecieć tam sama. I samotnie zmierzyć się z Hydrą. Zatrzymała się w hotelu w wiosce Bowmore na Islay i załatwiła pewne sprawy, które uznała za waŜne. Wykorzystując swój nowy status nominowanego magnata, nie tylko odwiedziła posterunek policji, w którym ją przesłuchiwano w dzieciństwie, lecz takŜe dom na farmie Sanaigmore. Miejscowy inspektor policji, Bhaltair Chaimbeul, dostarczył jej interesujących informacji, o których nigdy przedtem nie słyszała; dowiedziała się teŜ, Ŝe znaleziono szczątki tylko
nielicznych wcześniejszych ofiar Hydry. Poczuła się zawiedziona, gdy w towarzystwie inspektora pojechała na farmę, na której przedtem Ŝyły Hydry. Z powodu złej sławy nikt nie chciał mieszkać w tym domu i siedem lat później zniszczył go poŜar. Wyspiarze woleliby zrównać spalone resztki z ziemią, ale nie udało się zdobyć na to funduszy z Rady Strefowej, więc oszczędni mieszkańcy pozostawili je w spokoju. Drugiego dnia pobytu na Islay Dee rozpoczęła uzdrawiającą podróŜ. Posłała wynajęty pojazd naziemny na koniec szlaku i ruszyła pieszo przez faliste wrzosowisko do Geodh Ghille Mhoire, głębokiej rozpadliny w północno-zachodnich nadmorskich klifach, gdzie znaleziono szczątki jej matki, wuja i ciotki. Stała teraz nad sceną mordu, z wypchanym plecakiem na ramionach i okutą Ŝelazem podróŜną laską w dłoni. Na nalegania babci Mashy nosiła ręczny nadajnik. Nierówny teren wokół Przepaści Gilmour był pusty, tylko w górze jakiś błotniak poszukiwał późnego śniadania. Nikt nie odpowiedział na jej telepatyczne wołanie do Fury’ego i Hydry. W eterze panował spokój. Ścisnąwszy mocniej laskę i nie pozwalając swemu umysłowi wracać wspomnieniami do tamtego strasznego wydarzenia, zaczęła trudną wędrówkę do szczeliny. Rozrzucone na zboczu głazy posłuŜyły jej niemal za gigantyczne stopnie. Posługując się psychokinezą zeszła po najbardziej stromych partiach stoku, co było dozwolone pod warunkiem, Ŝe w pobliŜu nie ma normalnych, którzy mogliby to zobaczyć. Trwał odpływ i morze było niemal gładkie, dlatego płaskie skały, na które spadły ofiary Hydry, i na które później zakradł się za nimi Diabeł z Kilnave, całkowicie wystawały z wody. Bez przeszkód dotarła do Geodh Ghille Mhoire. Na dnie szczeliny obeszła sterty oślizgłych, wyrzuconych przez fale wodorostów, i stanęła w końcu u wejścia do jaskini. To, co wydawało się niesamowite i nieziemskie w jej śnie, w istocie wyglądało bardziej prozaicznie. Komora skalna niczym nie róŜniła się od innych morskich jaskiń charakterystycznych dla Hebrydów: wyŜłobiły ją fale w prekambryjskim gruboziarnistym piaskowcu, nie było tam stalaktytów ani innych malowniczych zjawisk geologicznych. Na wilgotnych ścianach białymi pasmami słały się odchody ptaków, które niegdyś się tu gnieździły. Na równym dnie Dee dostrzegła kilka kałuŜ, płaty pofalowanego piasku, spłaszczone kamienie, kupy wodorostów, kilka kawałków naniesionego przez fale drewna i inne szczątki. Wypełniał ją mocny zapach morskich roślin. Nadal panując nad wyobraźnią, Dee weszła głębiej do pieczary i wreszcie dotarła do miejsca, w którym przed laty „widziała” trzy dymiące pagórki i stojącego nad nimi ohydnego potwora. Po morderstwie nie pozostał Ŝaden ślad. Fale dawno oczyściły skały, na których zginęli jej bliscy. Pół metra dalej jaskinia się kończyła. Wtedy Dee zamknęła oczy i pozwoliła, by wspomnienia napłynęły falą. Tym razem będą kompletne, bez Ŝadnych luk czy zamazanych szczegółów. PrzeŜyje na nowo dokładnie to, co jej się przytrafiło przed dziesięciu laty. Zobaczyła białozora islandzkiego, symbolizującego jej własną duszę w pozacielesnej wędrówce, gdy wleciał do rozpadliny, by rzucić wyzwanie Hydrze. Ptak ścigał potwora do jaskini, a potem stawił mu czoło, gdy ten przygotowywał się do przeraŜającej uczty. Kim jesteś? CZYM jesteś? Jestem Hydra sługa Fury’ego. Co robisz? Patrz. Zobaczyła znów tamto wielkie czarne ciało z mackami, cztery głowy o oczach świecących jak złe gwiazdy, rozwarte czerwone usta, gotowe wysysać siły witalne pierwszej bezsilnej ofiary. Nieharmonijny wrzask metakoncertu Hydry odbił się echem w umyśle Dee, ta ohydna symfonia mentalna, która pozwalała czterem istotom ludzkim zamienić się w jednego Ŝarłocznego potwora, mającego większą moc niŜ suma wszystkich jego składników. Trzymany mocno w licznych ramionach monstrum Robert Strachan
spojrzał na Hydrę. Nie, wuju Robbie! Nie... Tak. Patrz i ucz się. Z czterech szeroko otwartych ust wysunęły się świecące złote języki, które splotły się w pojedynczą sondę. Sonda ta przylgnęła do czubka głowy Roberta. Nagle jego ciało otoczyła purpurowa poświata. Kiedy czarna bestia zaczęła pić z pierwszego źródła sił witalnych, drgnął konwulsyjnie i z jego piersi wyrwał się okrzyk przeraŜenia. Pozbawiony woli, ale nadal przytomny, mógł tylko drgać gwałtownie i cierpieć, podczas gdy Hydra przesuwała się do drugiego źródła z tyłu czaszki, do trzeciego u nasady karku i dalej wzdłuŜ pleców. W miarę trwania potwornej uczty aura wijącego się w męce człowieka zmieniła kolor, a skóra pociemniała, jakby ciało i kości płonęły w ogniu astralnym. Na kaŜdej opróŜnionej czakrze widniał inny, skomplikowany promienisty wzór. Dorothea Macdonald patrzyła, nie mogąc interweniować; ale tym razem przeŜywała tę wizję w pełni świadomie, odbierając ból przeszywający ciało jej konającego wuja dzięki empatii redaktywnej. W końcu, kiedy Hydra wysączyła siły witalne z siódmej czakry na krzyŜach, Robart Strachan umarł. Wtedy teŜ ustała męka, którą Dee z nim dzieliła. Hydra upuściła wyschniętą, dymiąca powłokę na wilgotną podłogę jaskini. Dobrze się spisałaś, Dziewczyno! A teraz weźmiemy się za następną ofiarę. Patrz! Ucz się! Hydra zwróciła się do Rowan Grant, Ŝony wuja Robbiego, i wchłonęła jej Ŝycie w taki sam sposób. Dee znowu dzieliła jej cierpienie, nie wiedząc dlaczego. Tym razem było łatwiej, prawda? Ostatnią ofiarą była matka Dee. Nie moją mamusię nie nie proszę. Ją szczególnie. Gotowa? Zaczynaj. Po raz trzeci Dee poznała tamten straszny ból, zadawany specjalnie przez Hydrę po to, by jej rozkosz była pełniejsza, a takŜe z jeszcze innego powodu. Dlaczego zabiłaś ich w taki sposób DLACZEGO ty obrzydliwy stworze? Ale potwór tylko odpowiedział: Znajdź swoje własne poŜywienie! Znajdź swój własny gniew. Znajdź swój własny ból. Och, mamo, nie. Kochałam cię. Przykro mi Ŝe byłam taka rozgniewana. Myślałaś Ŝe metaterapia mi pomoŜe. Myślałaś Ŝe powinnam cierpieć jeśli dzięki temu stanę się operantką. Niczego wtedy nie zrozumiałam. Naprawdę uratowałabym cię gdybym mogła. Ale byłam za młoda za słaba zbyt egoistyczna zbyt nieświadoma... Nie kończący się ból. Nie dla trzech ofiar lecz dla niej. To nie moja wina, Ŝe cierpieliście tak bardzo! To wina Hydry i Fury’ego. Nie mogłam ich powstrzymać! Kłamczucha. Ból. Hydra śmiała się z niej i z jej spóźnionej pielgrzymki. Kiedy tak rechotała, jej potworne cielsko zmieniło się, podzieliło i stało czterema istotami ludzkimi. Jedna z kobiet była ciemnowłosa, ze szkarłatnymi ustami, druga, szczupła blondynka, miała błysk szaleństwa w oczach. WyŜszy z męŜczyzn uśmiechał się jak zadowolony kot, który poŜarł zdobycz. Jego muskularny towarzysz był „ojcem”, który prosił Dee o pomoc w parku Spouting Horn. Wiem, coście za jedni! zawołała w myśli Dee. Wiem, Ŝe jesteście na tej wyspie w nadziei, Ŝe znajdziecie dogodną sposobność, by mnie zabić. ALE JA JUś NIE JESTEM BEZSILNYM DZIECKIEM. No, na co czekacie?! Spróbujcie się poŜywić. Zobaczycie, co się stanie. Pokazała im to. I we śnie-wizji ból zwrócił się przeciwko tym, którzy go zadawali. Hydry wrzasnęły bezdźwięcznie. Patrzyła, jak się wiły, konając, i radość przepełniła jej serce. Nagle cztery człony Hydry znieruchomiały, jak holopostacie w zatrzymanym filmie Tri-D. „John Quentin” przestał być materialny,
zamienił siew ducha i zniknął. Tak, oczywiście. JuŜ nie Ŝył. Dee juŜ nic mu nie zrobi! Ale sąjeszcze pozostali... PRZYBĄDŹ PO MNIE HYDRO PRZYBĄDŹ śEBYM MOGŁA CIĘ ZABIĆ ZADAJĄC CI JESZCZE WIĘKSZY BÓL NIś TY KIEDY ZABIŁAŚ MOJĄ MATKĘ! Ocalałe Hydry w jej śnie oŜyły. Trzymając się za ręce, zawyły w metakoncercie czystej nienawiści. Za późno. Powinnaś była to zrobić za pierwszym razem. Tchórz! Hipokrytka! Zniknęły. Radość równieŜ zniknęła i Dee zaczęła wszystko rozumieć. Ocknęła się. Była sama w wilgotnej jaskini, stała po kostki w wodzie. Zaczął się przypływ i morze powoli zalewało Goedh Ghille Mhoire. Wspomnienie tamtego straszliwego przeŜycia było blade, niejasne, niepokojące. Nie doznała /catharsis. Zbadała najgłębsze zakątki swojego umysłu mocą redaktywną i odkryła, Ŝe zahamowania mentalne nadal tam tkwią. Ponowne przeŜycie koszmaru z dzieciństwa najwidoczniej niczego nie zmieniło. W górze krąŜyło kilka mew, ich melancholijne okrzyki odbijały się od ścian przepaści. Dee chciała wykrzyczeć swój ból i poczucie zawodu do szybujących nad nią ptaków. W jakiś sposób spartaczyła początek swojej uzdrawiającej podróŜy. Zrozumienie uciekło jej w ostatniej chwili - a moŜe pozwoliła mu uciec. Dobrze. Znowu spróbuje. Ale nie natychmiast. Napływająca woda nie jest naprawdę niebezpieczna, lecz Dee musi natychmiast opuścić jaskinię. Ślady przypływu na ścianie znajdowały się wysoko nad jej głową. Rozchlapywała wodę, pomagała sobie laską, aŜ wreszcie wyszła z pieczary i wdrapała się na suche skały nad zalaną półką skalną. Morze nadal było prawie spokojne, lekko tylko kołysało się w dół i w górę. Dee zaczęła się wspinać po olbrzymich „stopniach”, prowadzących na wrzosowisko za klifami. Jaskinia będzie niedostępna przez prawie dwanaście godzin i Ŝeby zacząć wędrówkę mentalną od początku, Dee będzie musiała zaczekać aŜ do później nocy na następny odpływ. Oczywiście moŜe widzieć w ciemnościach, ale wymagałoby to ciągłego wysiłku, który odwróciłby jej uwagę od przeprowadzanego doświadczenia. - Cholera! - powiedziała głośno po dotarciu na szczyt urwiska. - Co mam teraz zrobić? Wydało się jej, Ŝe jakiś kobiecy głos rzucił z przekąsem: - Najpierw wysusz buty i skarpetki, co? Dee wybuchnęła śmiechem i zajęła się tym za pomocą kreatywności. Później podjęła jedyną moŜliwą decyzję. Zignoruje ten nieudany początek i pójdzie dalej wiodącą na północ ścieŜką, którą szła ze swoimi bliskimi tamtego strasznego dnia. Niech się dzieje, co chce. Najpierw jednak ostroŜnie przeprowadzi zwiad. Przeszła kilkaset metrów na północny wschód, okrąŜając strome zbocze ponad szczeliną, i wspięła się na szczyt Cnoc Uamh nam Fear, pagórka, który był najwyŜszy w tej części wyspy. Z tego punktu obserwacyjnego omiotła otoczenie swymi ultrazmysłami. Na zachodzie było tylko otwarte morze, które rozciągało się aŜ do Kanady. Na pomocy, po drugiej stronie cieśniny, leŜały wysepki Colonsay, Oronsay i Muli, z której przed wiekami MacLeanowie napadli na Islay. Kilka rozrzuconych jasnych emanacji wskazywało na obecność niegroźnych ludzi-nonoperantów. Dee odwróciła się, skanując samą Islay i przekonała się, Ŝe północna część wyspy jest prawie pusta. O tej porze roku przybywała tu tylko garstka odwaŜnych gości, a tubylcy pozostawali przewaŜnie w zacisznych wioskach na południowym i wschodnim wybrzeŜu. Nie wyczuła w pobliŜu ani jednego operanta, nie groziło jej więc Ŝadne niebezpieczeństwo. ...Ale co to było? Kiedy zwróciła się w stronę, w którą zamierzała pójść, przez ułamek sekundy odbierała takie samo dziwaczne drganie eteru jak to, które przeraziło ją, gdy zwiedzała Islay w dzieciństwie. Nie była to ani aura, ani metapsychiczny rezonans pracujących razem umysłów, a na pewno nie rozmowa telepatyczna. To niesamowite zjawisko działało tylko na emocje, nie na intelekt, bez słów ponaglając ją, by
zrozumiała, Ŝe jej Ŝycie jest w niebezpieczeństwie... ratowała się ucieczką... zrezygnowała z tej wędrówki, zanim będzie za późno. To nieznane Dee odczucie zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Nie boję się ciebie! - krzyknęła w myśli. - Nie ucieknę przed tobą, Hydro! Ale czy to była Hydra? Odtworzyła w pamięci ten trudno uchwytny fragment, analizując go z całą biegłością Wielkiej Mistrzyni Kreatywności. Jego źródłem nie była Hydra, ani nawet Fury, tylko coś innego. Coś. Wiele źródeł? Nie groziły, lecz ostrzegały. Przeszył ją dreszcz niepokoju, bo przypomniała sobie opowiedziane przez Malamę historie, przeraŜające relacje o prawdziwych „duchach”, które uspokoiła ta hawajskakahuna. Jednym z tych niespokojnych duchów była nieszczęśliwa matka Jacka i Marca Remillardów. Wzruszywszy ramionami, Hawajka przyznała, Ŝe bardziej wykształceni metapsychicy z Państwa Ludzkości nie wierzą, by „złowrogie aspekty osobowości” mogły przetrwać śmierć i nękać Ŝywych. Ale kahuni wiedzieli lepiej. Stojąc na szczycie pagórka, Dee znowu przeskanowała umysłem okolicę, wytęŜając zmysł poszukiwawczy. Tym razem jednak nie odebrała przestrogi przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, nie było Ŝadnego ostrzeŜenia. Chwilą zastanawiała się, czy warto byłoby skontaktować się telepatycznie z Malamą, albo poprosić anioła o radę i pociechę. Ale zaraz wezbrał w niej gorący potok oburzenia i złości i zmył pokusę, która trąciła dziecinną zaleŜnością. Tylko ona sama moŜe sobie pomóc. Malamą zrobiła wszystko, co mogła. Anioł, ten zaprogramowany lylmicki artefakt, równieŜ powiedział, Ŝe teraz wszystko zaleŜy od Dee. Jej matka, wuj i ciotka lub nawet inne ofiary Hydry, nie Ŝyły i nie mogły się z nią skontaktować. Natomiast ona sama jest Ŝywa i silna, i gotowa rozpocząć dorosłe Ŝycie. JeŜeli irracjonalne lęki lub nawet prawdziwi wrogowie stojąjej na drodze, będzie musiała ich stamtąd usunąć. Ruszyła w stronę cypla Ton Mhor, oddalonego o parę kilometrów na pomocny zachód. Idąc w blasku słońca, w przypływie nadziei nagle zdała sobie sprawę, Ŝe to właśnie ten przylądek, a nie jaskinia śmierci jest odpowiednim miejscem do rozpoczęcia podróŜy. MoŜe jednak jej się powiedzie. MoŜliwe, Ŝe myśl, iŜ osiągnie swój cel przed zakończeniem pielgrzymki, była po prostu głupia. Kiedy dotarła do cypla, siedziała jakiś czas na tej samej skale, która niegdyś udzieliła schronienia jej samej, Kenowi i babci Mashy. Jeszcze raz przeŜyła we wspomnieniach sen o białozorze, ale tym razem bez empatii, jakby tylko patrzyła na fantastyczny dramat, a sama była obiektywnym krytykiem. Nie odczuwała bólu ani strachu i nie próbowała analizować tego przeŜycia. Później odtworzyła swoją paniczną ucieczkę stromą ścieŜką, gdzie spotkała Throma’eloo Lęka. Przed powrotem na szczyt urwiska zbadała sczerniałe ruiny Farmy Sanaigmore i jej otoczenie. Nie znalazła nic niezwykłego. Ludzi wyczuła dopiero w Loch Gorm, sześć kilometrów na południe. Dalekowidzenie ukazało jej, Ŝe są to tylko biolodzy liczący populację łabędzi. Trzymając się jak najbliŜej spadzistego brzegu, zeszła do piaszczystej Zatoki Sanaigmore, mijając pozbawione dachów, porzucone chaty o kamiennych ścianach, które zdawały się zapadać powoli w ziemię. Prawie nie było wiatru, ale powietrze wydawało się chłodniejsze i bardziej wilgotne. Mgiełka powoli zmieniała kolor nieba z niebieskiego na mlecznobiały. Daleko na morzu horyzont zaczynał się zamazywać. Idąc uparcie przez wydmy, niewielkie mokradła i porośnięte wielkimi paprociami obszary, zauwaŜyła brak ptaków morskich, których było tak wiele, gdy zwiedzała te strony jako dziecko. Zniknęły nawet wszędobylskie ptaki brodzące, których powinno być w zimie sporo. Po dwugodzinnym marszu zatrzymała się, by przeskanować ponure morze. Zmieniło barwę na ołowianą, gdyŜ chmury zasłoniły niebo. Kiedy
wytęŜyła dalekowidzenie, napotkała ścianę mgły jakieś dwanaście kilometrów od brzegu. - Ojojoj! - mruknęła i przełączyła ręczny nadajnik na kanał pogodowy. Tak jak się obawiała, mgła ruszy w głąb wyspy za kilka godzin. Jeśli jednak będzie szła szybko, moŜe dotrzeć do piknikowego schronienia na plaŜy w Traigh Nostaig, kończąc w ten sposób wędrówkę, zanim widoczność się pogorszy. Jeszcze nie zatrzymała się na lunch. Druga morska jaskinia, w której widziała innego białozora, była niedaleko. Kiedy dotarła do skały nad jaskinią, usiadła na skraju niewielkiego jaru i rozwinęła sandwicz posmarowany masłem orzechowym oraz pomarańcze. Jedząc przypomniała sobie swoje dziecinne rozmyślania o wspaniałym grenlandzkim białozorze. Tamten ptak zabił, by przeŜyć, co wstrząsnęło sumieniem dziewczynki, jaką wtedy była. Gdy Dee podrosła, starała się ograniczać spoŜycie mięsa, by w ten sposób ocalić Ŝycie wyŜej rozwiniętych zwierząt. Janet i nie urodzeni szydzili z niej, a większość studentów w Dartmouth uznała ją za przeczuloną i sentymentalną. Onajednak uwaŜała, Ŝe wegetarianizm jest słuszną postawą Ŝyciową. Teraz, w Wieku Galaktycznym, większość filozofów i etyków odrzucała jako nielogiczną tezę, Ŝe ludzie nie powinni zabijać i jeść Ŝywych stworzeń. Fizycy Imperium udowodnili, Ŝe wszystko, co Ŝyje, nie tylko wyŜej rozwinięte zwierzęta, ma struktury mentalne. Minimalną dozę witalności wykryto nawet w tak zwanej materii nieoŜywionej, więc jeśli nie chciało się jeść Ŝywych stworzeń, nie powinno się spoŜywać niczego. Logika dyktowała, Ŝe odpowiednim poŜywieniem dla rodzaju ludzkiego jest to, co ułatwia mu ewolucję. Nauczyciele, którzy uczyli Dee zasad moralności, twierdzili, Ŝe przykazanie „Nie zabijaj!” w rzeczywistości oznacza „Nie zabijaj twoich bliźnich - tych, którzy myślą”. Logika i ostroŜność nakazywały strzec innych form Ŝycia i chronić je przed niepotrzebnym cierpieniem; tylko Ŝycie istot rozumnych, ludzi i egzotyków, podpadało pod tamto uroczyste przykazanie. Teraz, po raz pierwszy w Ŝyciu, zadała sobie pytanie, dlaczego tak bardzo chciała chronić Ŝycie zwierząt, kiedy w tym samym czasie z radością zabiłaby ludzi, którzy tworzyli Hydrę. Hydra to morderczyni! Oprawca, który zasługuje na śmierć. ... Więc to dlatego chcesz ją schwytać w pułapkę? Chcę oddać ją w ręce sprawiedliwości. UniemoŜliwić jej dalsze morderstwa. ...A jeśli spróbuje zabić ciebie? Nie zawaham się nawet na chwilę, oddam cios całą móją mocą mentalną! Zabiję w samoobronie. To jest całkowicie usprawiedliwione. ...A jeśli schwytasz ją, a ona nie będzie próbowała cię skrzywdzić? Spróbuje. Oczywiście, Ŝe spróbuje. Musiałabym ją zabić. ZABIĆ ZADAJĄC JESZCZE WIĘKSZY BÓL NIś ONA KIEDY ZABIŁA MOICH BLISKICH! ...No właśnie. Teraz rozumiesz! Wydało się jej, Ŝe kawałek pomarańczy, który właśnie włoŜyła do ust, zamienił się w proch. Dusząc się, zaczęła kaszlać. Poczuła się lepiej dopiero po wypiciu soku z manierki, ale ciągle jeszcze oddychała nierówno, a serce mocno jej waliło. Wpatrzyła się w skalisty grunt. Zrozumienie. Zrozumiała, Ŝe czuje się winna nie tylko dlatego, iŜ widziała zbrodnię Hydry w morskiej jaskini. Pojęła równieŜ sens obietnicy, którą dała ojcu. Pierwszy grzech łagodziły okoliczności: paraliŜujący strach i egocentryzm bardzo małego dziecka. Ale jej drugi postępek, na Kaledonii, był całkiem inny. Słysząc Ŝałosną skargę swego ojca, postanowiła, co zrobi z mordercami matki, gdy ich odnajdzie. Nie tylko schwyta ich i odda w ręce władz Imperium, lecz takŜe... - O, BoŜe! - szepnęła Dee i ukryła twarz w dłoniach. Później, kiedy przyszła do siebie po tym nieoczekiwanym odkryciu ciemnych stron swojej jaźni, zdumiało ją, Ŝe było juŜ późne
popołudnie. Mgła wpełzała nad wodę, do zatok i zatoczek, i wysyłała na ląd pierwsze pasma. Dee podniosła plecak i wstała. Wszystko ją bolało. Uświadomiła sobie, Ŝe siedziała bez ruchu ponad dwie godziny. - W porządku - powiedziała głośno. - NajwyŜszy czas ruszać dalej. Do miejsca, gdzie zostawiła samochód, pozostało jej nieco ponad trzy kilometry. Kiedy minie Jaskinię Sokoła (i wąwóz, w którym, jak się jej wydawało, widziała Diabła z Kilnave) łatwiej będzie iść. Będzie musiała trzymać się blisko klifu, by uniknąć zdradliwych bagien, ale dalekowidzenie zapewni jej bezpieczeństwo w gęstniejącej mgle. Kiedy przechodziła tędy jako dziecko, ona sama i jej towarzysze podróŜy pozostali na szczycie urwiska nad plaŜą i widzieli tylko częściowo jaskinię białozora. Tym razem nie było wysokich fal, zdecydowała się więc pójść brzegiem, Ŝeby zajrzeć do pieczary. Silny prąd powietrza, wydobywający się z duŜego otworu w skałach w dole, rozwiał mgłę. W głębokiej ciszy słyszała tylko skrzypienie swoich butów na piasku. Grota była obszerna i głęboka, wywierała większe wraŜenie niŜ pieczara w Gilmore. Gołębie nie wiadomo dlaczego porzuciły to miejsce, ale ich guano bieliło wiele skałek, wystających z piaszczystego dna. Wiatr od jaskini wiał równomiernie i niósł odór stęchlizny, niepodobny do smrodu ptasich odchodów. Dee znalazła się w miejscu, gdzie nie docierało gasnące światło dnia. Dalekowidzenie pokazało jej, Ŝe grota ciągnie się jeszcze jakieś trzydzieści metrów, ale gdy doszła do końca, poczuła, Ŝe prąd powietrza stał się silniejszy i zmienił kierunek. Wiał teraz skądś nad jej głową. Kiedy „popatrzyła” do góry, ujrzała w chropawej ścianie jaskini, na wysokości sześciu metrów, skalną półkę. Nad nią była szczelina na tyle szeroka, Ŝe mogło się w niej zmieścić ludzkie ciało. W bezwietrzny dzień nonoperant, badający pieczarę latarką, na pewno w ogóle by nie zauwaŜył tego ukrytego w cieniu pęknięcia. MoŜna się było tam wspiąć. Pomagając sobie laską i psychokinezą, wgramoliła się na półkę i przecisnęła przez wąską szczelinę. Jej ściany były mokre od kapiącej wody. Po przejściu jakichś dziesięciu metrów Dee zauwaŜyła, Ŝe tunel prowadzi do innej duŜej pieczary. Wyprostowała się i weszła do niej, kierując w górę dalekowidzenie, by zobaczyć, jak wysoko znajduje się sufit. I stanęła na czymś kruchym, co zatrzeszczało pod jej butem. Nie krzyknęła, kiedy mentalnym wzrokiem dostrzegła kości. Jęknęła tylko z Ŝalu. Tyle kości! Czaszki i klatki piersiowe, długie kości nóg i rąk, kości miednicy, rozrzucone kostki rąk, nóg i kręgosłupa. Szkielety były białe i czyste, wszystkie naleŜały do ludzi. Dee policzyła czaszki. Było ich trzydzieści trzy, duŜe czaszki dorosłych i mniejsze dzieci. Inspektor Chaimbeul powiedział jej, Ŝe nie doliczono się dwudziestu dziewięciu przypuszczalnych ofiar „Diabła z Kilnave”. Dee zastanowiła się, kim były pozostałe cztery. Samotni turyści z lądu stałego, którzy przybyli na piknik i zamiast tego spotkali śmierć na ślicznej plaŜy Sokolej Groty? Podziemny wiatr nadal wiał, tym razem z innego otworu na poziomie gruntu, mającego niecały metr średnicy; Dee była jednak zbyt wstrząśnięta, by iść dalej, mogła tylko się wycofać. Odwróciła się i weszła do ciasnego korytarza prowadzącego do głównej komory. W drugim końcu tunelu zobaczyła jakieś światło. Z sykiem wciągnąwszy powietrze do płuc, zatrzymała się, by zbadać blask dalekowidzeniem. Ujrzała nie jedno światełko, lecz sześć! Małe iskierki jak trzy pary gwiazd... lub świecących oczu. Dwie kobiety i męŜczyzna stali ramię w ramię na półce tuŜ za końcem tunelu. To Hydry - Madeleine, Celine i Parnell Remillardowie ubrani w zwyczajne podróŜne stroje, czekali, aŜ do nich podejdzie. - Dobry Jezu! - szepnęła, niemal sparaliŜowana ze strachu. Ufność we własne siły, która dotąd pomagała jej w wędrówce, zniknęła na widok szczątków ofiar Hydry. JuŜ nie była inteligentną,
wykształconą młodą kobietą, metapsychikiem klasy wielkich mistrzów, nominowaną do Konsylium, lecz śmiertelnie przeraŜoną piętnastoletnią dziewczynką, która przeceniła swoje moŜliwości. Cofając się, chwiejnym krokiem wróciła do podziemnego grobowca. Nie zwaŜała na kości chrzęszczące pod nogami. Znane juŜ przeczucie śmiertelnego niebezpieczeństwa przeszyło jej mózg, ponaglając do ratowania się ucieczką. Wtedy ruszyli za nią. Pojedynczo i powoli, poniewaŜ byli od niej więksi, a korytarz bardzo wąski. Wiatr nadal wiał. Dee pobiegła do wejścia do następnego tunelu, zrzuciła plecak, upuściła laskę i na czworakach wczołgała się do niewielkiego otworu. Dokąd prowadził ten tunel? W rozpaczy poszukała ultrazmysłami, choć nie oczekiwała, Ŝe wiele się dowie. DostrzeŜenie czegokolwiek przez litą skałę było bardzo trudne nawet dla Wielkiego Mistrza Dalekowidzenia, a jednak dokonała tego z łatwością, która ją zdumiała. Tunel, w którym się znajdowała, wiódł stromo w górę, a potem do innej podziemnej komory mającej dwa wyjścia. Większy korytarz, z którego wiał wiatr, skręcał i wił się przez prawie pół kilometra, później zaś ginął w nieznanej głębinie. Mniejszy, bliŜej sufitu, był długi tylko na trzy lub cztery metry i kończył się na powierzchni ziemi. Dee jak szalona wśliznęła się po nachylonej powierzchni, obluzowując skalne odłamki, które potoczyły się z grzechotem w dół. Dlaczego Hydry nie łączą się w metakoncert, by powstrzymać ją, poŜerającą umysł sztuczką? Pracując razem, będą mogły zabić ją psychokinezą lub jakiś dziwacznym przejawem kreatywności. Zamiast tego sprawiały wraŜenie, Ŝe chcą ją schwytać fizycznie. Jedna z kobiet-Hydr, Celinę, była szczuplejsza i zręczniejsza od pozostałych. Z niewiarygodną szybkością wsunęła się do tunelu za Dee, klnąc ordynarnie w myślach. Dee dotarła do trzeciej podziemnej komory i zaczęła się wspinać po stromej ścianie. Wgramoliwszy się na półkę skalną na wysokości ośmiu metrów od podłogi, usiłowała się zastanowić, co robić dalej. Wylot tunelu znajdował się cztery metry wyŜej, ale nie było tu Ŝadnego oparcia dla rąk i nóg. Celina Remillard pojawiła się w jaskini klnąc na całe gardło. Zatrzymała się na chwilę, niezdecydowana. Miała jasne włosy i śliczną twarzyczkę, ale za jej turkusowymi oczami krył się umysł szaleńca. Wydając ostatni maniakalny okrzyk, zamieniła się w czarnego jak sadza potwora ze świecącymi oczami, węŜową szyją i licznymi ramionami mniejszą wersję złączonej w metakoncercie Hydry. Sekundę później wyczarowała syczącą kulę energii i rzuciła nią w Dee. Dziewczyna bez namysłu utkała psychokreatywną tarczę. Kula uderzyła w nią i zamieniła się w deszcz iskier, który spadł na podłogę pieczary. Hydra z rykiem podniosła kamień wielkości stolika i bez wysiłku nim cisnęła. Tarcza Dee wytrzymała, a odbity pocisk runął z hukiem, rozpadając się na ostre odłamki. Sfrustrowany potwór wściekle wrzasnął. Wielkim skokiem, którego nie zdołałby wykonać Ŝaden człowiek, przebył pieczarę i znalazł się u podstawy ściany skalnej. Zaczął się wspinać jak olbrzymi pająk, powoli i ostroŜnie. W tej samej chwili głowa Parnella Remillarda pojawiła się w otworze niŜszego tunelu. Pełznąc niezdarnie do jaskini, krzyknął: - Załatw ją szybko, Cele! Tutaj jest wyjście! Teraz Hydra znajdowała się w połowie drogi do schronienia Dee. Nie mogła wspinać się tak szybko jak człowiek. Kiedy Dee skuliła się za swoją tarczą mentalną, za pomocą daleko widzenia dostrzegła trzeci składnik Hydry, kobietę, którą poznała jako Magdalę Mac-Kendal. Hydra weszła do jaskini i powiedziała coś swemu towarzyszowi. Nagle ochronna zapora Dee zniknęła. Trzy człony Hydry nie złączyły się w prawdziwy metakoncert, ale Dee wyczuła instynktownie, Ŝe pozostałe dwa uŜyczały czarnemu potworowi dostatecznie duŜo kreatywności, by zneutralizował jej zasłonę mentalną. Stwór powoli uniósł jedną mackę i wskazał na nią, najwyraźniej coś szykując. Dee w napięciu przesłała całą moc swego umysłu na tryb psychokinetyczny. Tylko lewitacja moŜe jąteraz ocalić - manewr, który jej nauczyciele uwaŜali za ostentacyjny i declasse i dlatego nigdy
nie zapoznawali z nim studentów będących adeptami PK. NajpotęŜniejsze dzieci-operanci i tak zdobywały tę umiejętność. Zanim jednak Dee zdołała wykonać swój zamiar, Hydra z oślepiającą szybkością cisnęła w nią następny piorun kulisty. Tym razem rozŜarzona energia uderzyła w udo dziewczyny, przepalając jej dŜinsy i ciało niemal do kości. Dee krzyknęła z bólu i omal nie spadła, ale peryferyczne PK dodało sił jej nogom, a metafunkcja redaktywna, która automatycznie reagowała na obraŜenia, odcięła od mózgu nerwy uda. Niestety, autoredaktywność nie mogła natychmiast zregenerować rozerwanych mięśni. Dlatego mimo jej woli większa część potencjału mentalnego zajęła się raną. Dee zdała sobie sprawę, Ŝe nie moŜe lewitować. Skulona na półce skalnej, ze łzami bólu zaciemniającymi widok, patrzyła, jak Hydra pełznie do góry. Kiedy widziała jaz pomocą dalekowidzenia, potwór ten nie miał cienia. Zabij mnie, jeśli moŜesz! powiedziała niemal wesoło szalona istota. Nie. Nie zabiję cię z premedytacją, Celinę. Nie teraz. W takim razie jesteś głupia, odparła Hydra. Przekonany, Ŝe przeniknie teraz przez wszystkie zabezpieczenia mentalne, którymi Dee będzie mogła się otoczyć, potwór nawet nie próbował osłonić się własną tarczą psychokreatywną. Z szaleńczym chichotem wygenerował jeszcze jedną kulę śmiercionośnej energii i podniósł do góry, by pokazać ją ofierze. Zamiast skulić się ze strachu, Dee chwyciła kamień wielkości pięści i rzuciła go resztkami sił. Trafił Hydrę miedzy oczy. Po tym nieoczekiwanym ataku piorun kulisty natychmiast zgasł, a potwór zatrzymał się jak wryty; jego czarne macki gorączkowo szukały oparcia. Nie zdąŜył jednak przyjść do siebie, a Dee juŜ ciskała następny odłamek. Tym razem trafiając w niekształtną głowę. Hydra z jękiem spadła cięŜko na ostre skały w dole. - Cele! - zawołała pozostała dwójka. O dziwo, nie ruszyli na pomoc towarzyszce. Zamiast tego stali nieruchomo obok siebie. Hydra drgnęła. Jej czarne cielsko zamigotało i na chwilę Dee dostrzegła ludzkie ciało Celinę Remillard, które zrobiło chwiejny krok do przodu. Twarz była wykrzywiona bólem. Później kobieta wyprostowała się z triumfalnym okrzykiem, najwyraźniej odzyskawszy siły dzięki jakiejś mentalnej sztuczce Parnella i Madeleine. Znowu przeszła straszliwą metamorfozę i na jej miejscu pojawiła się Hydra. Natychmiast zaczęła ponownie piąć się w górę, tym razem chroniona tarczą mentalną. Strach i zmieszanie, które wcześniej uniemoŜliwiły Dee obronę, minęły. Kontrolowała teraz w pełni te metafunkcje, które jej pozostały. Nawet gdyby zdołała odciąć swoją energię mentalną od autoredaktywności, pozostanie jej tylko tyle, by zadziałała jedna z wyŜszych metazdolności. Dobrze. Niech więc to będzie kreatywność, najsilniejsza ze wszystkich. Gdy redaktywność się wycofała, wrócił ból straszliwie poparzonego ciała podobnie jak wstrząs pourazowy. Początkowo ciało nie chciało jej posłuchać, chociaŜ kazała mu się poruszyć. Lecz ryk zbliŜającego się czarnego stwora, zamiast przerazić Dee, odniósł przeciwny skutek. Nadal kuląc się na półce, wyciągnęła prawą rękę i wbiła palce w chropawą ścianę skalną. Dzięki jej kreatywności skała zmiękła jak ciasto. Wydłubała oparcia dla ręki, jedno na wysokości kolana, potem drugie nieco wyŜej, następnie trzecie i czwarte. Kiedy cofnęła dłoń, skała natychmiast stwardniała, pozostawiając otwór. Dee zaczęła się wspinać, przenosząc niemal cały cięŜar ciała na ramiona; jej okaleczona noga wisiała bezwładnie. Hydra dotarła na półkę skalną, usunęła tarczę i wyciągnęła górne macki, by chwycić ofiarę. Dee wypaliła ostatni otwór i wczołgała się do maleńkiego korytarza. Jęczała z bólu i zmęczenia. Tunel był tak wąski, Ŝe ledwie mogła się w nim zmieścić. Podziemny wiatr syknął, wydawało się, Ŝe delikatnie popycha jaku wolności. Ruszyła do góry. Widziała przed sobą niewyraźną, świecącą szarym blaskiem plamę, która musiała być wieczornym niebem.
Nagle coś chwyciło ją za prawą kostkę i pociągnęło w dół jej straszliwie poparzoną nogę. Zrozumiała wtedy, Ŝe powinna przejść na tryb koercyjny i zmusić Hydrę, by jąpuściła. Ale nagły atak bólu uniemoŜliwił jej racjonalne myślenie. Miała dostęp do kreatywności, więc uŜyła jej, zamieniając podziemny wiatr w huragan. Jej drobne ciało wystrzeliło z tunelu jak Ŝywy pocisk. Hydra puściłajej kostkę. Dee wyleciała na zewnątrz, w mglistą noc, koziołkując w powietrzu jak wyrzucona lalka. Ogłuszył ją głośny plusk. Wylądowała w płytkim bagnie. Nie straciła z bólu przytomności tylko dlatego, Ŝe jeszcze zdąŜyła odwołać się do autoredaktywności. Pełznąc przez błoto, jakoś dotarła na brzeg trzęsawiska i wyciągnęła się na suchej ziemi. Znalazła się na niemal równym wrzosowisku otulonym mgłą. UŜywszy ostroŜnie dalekowidzenia, odkryła, Ŝe niecałe trzydzieści metrów dalej ląd nagle kończył się stromym urwiskiem. Prowadząca na północ droga omijała skraj klifu. Za sobą miała bagno, na lewo dolinę z maleńkim strumykiem, który spływał do zatoczki Sokolej Groty, a z prawej grupę skał, otaczających podziemny tunel, z którego wyleciała. Koślawe stare krzaki wrzosów porastały większą część tego terenu. Gdyby na nie spadła, najprawdopodobniej połamałaby sobie wszystkie kości. Gwałtowny wiatr zamarł. Dee usłyszała bicie swojego serca, szmer strumyka i dalekie westchnienie morza. Inny dźwięk, słaby plusk, dochodził z drugiej strony bagna, ale po chwili ucichł. Naręczny nadajnik Dee był rozbity i nie działał, ale i tak by go nie uŜyła, nawet gdyby był cały. Nie zawołała teŜ telepatycznie o pomoc. Ściągnęła zabłoconą kurtkę, prawie suchy sweter i flanelową koszulę. Zamoczyła koszulę w czystej wodzie strumyka i ostroŜnie obwiązała nią zranioną nogę. WłoŜyła ponownie sweter i zarzuciła kurtkę na ramiona. W jej przepastnych kieszeniach znajdowała się opaska na włosy, czekolada Hersheya, portfel, klucz do pokoju hotelowego i zakodowany pasek plastiku, który otworzy i włączy wypoŜyczony pojazd naziemny. Przewiązała włosy opaską i zjadła czekoladę. Omiótłszy szybko okolicę zmysłem poszukiwawczym, upewniła się, Ŝe w pobliŜu nie ma Ŝadnego z trzech członów Hydry. Pod ziemią nie mogłaby ich wyczuć, bo osłonięte skałami Islay ich aury były dla niej niedostrzegalne, ale to nie miało znaczenia. JeŜeli ukrywają się w sieci podziemnych korytarzy, nie są dla niej niebezpieczne. Zraniona noga ciąŜyła Dee jak polano, ale wracały jej siły mentalne. Wiedziała, Ŝe da radę dokuśtykać na parking, gdzie czeka wynajęty pojazd. Wioska Bowmore znajduje się tylko w odległości dwudziestu kilometrów. Najpierw złoŜy meldunek inspektorowi Chaimbeulowi, a potem pojedzie do szpitalika, Ŝeby opatrzyli jej nogę. Władze mogą zająć się Hydrą. Dee juŜ ona nie obchodziła. Co najdziwniejsze jej zahamowania zniknęły, moŜe w rezultacie moralnego olśnienia, jakiego doznała wcześniej. Nie czuła szczególnego zwiększenia swoich mocy, ale w obecnym stanie nadal w szoku naleŜało się tego spodziewać. Kiedy przyjdzie do siebie, pozwoli Catherine Remillard zbadać swój rozszerzony kompleks metapsychiczny. Jedna tylko rzecz nadal nie dawała jej spokoju. Dlaczego składniki Hydry próbowały pokonać ją fizycznie zamiast połączyć się w metakoncercie? Nawet dwa z nich, pracując razem, dałyby jej radę, gdy była ranna i oszołomiona. Rozwiązanie tej zagadki będzie musiało poczekać. Wykorzystując swojąredaktywność i dalekowidzenie w najbardziej efektywny sposób, ruszyła w stronę parkingu. Jack patrzył, jak odchodziła, a potem odmówił modlitwę dziękczynną. Niewidzialny, bezszelestnie ślizgał się nad moczarami, aŜ dotarł do ciemnego kształtu do połowy zanurzonego w wodzie. Była to naga młoda kobieta, tak straszliwie okaleczona, Ŝe jej ciało wydawało się jedną wielką raną. Niemal cała skóra Celinę Remillard została zdarta, a ramiona zostały wyrwane ze stawów, kiedy wessał ją do tunelu prąd powietrzny wywołany przez metakreatywny wybuch mocy Dorothei Macdonald. Nie miała twarzy.
Wysondował ostroŜnie mózg tego składnika Hydry, by się upewnić, Ŝe nie Ŝyje, a potem wysłał pod ziemię swój zmysł poszukiwawczy. Jej kuzyni Madeleine i Parnell zniknęli. NaleŜało się spodziewać, Ŝe Hydry znały inne wyjścia z groty śmierci. Upewniwszy się co do tego wzniósł się w niebo i śledził Dorotheę, która uparcie wlokła się nadbrzeŜną drogą. Z czasem dziewczyna moŜe uświadomić sobie, Ŝe Hydry miały powód, by nie uŜyć metakoncertu. Mogły przypuszczać, Ŝe Jack ukradkiem strzeŜe Dorothei, a wiedziały, Ŝe emanacje ich poŜerającej Ŝycie kombinacji mentalnej przyciągnęłyby go do nich jak latarnia morska zbłąkany statek. Nie miały jednak pojęcia, Ŝe Lylmiccy Nadzorcy zabronili Jackowi interweniować, nawet gdyby Dorothea miała zginąć. Dopiero gdy sama zdołała uciec, pozwolił sobie skierować jej ciało w bezpieczne miejsce. Kiedy zjawi się w szpitalu w Bowmore, przyjdzie do niej i pokaŜe jej, jak szybko leczyć rany. Fury wycofał się teraz w tryb oblęŜenia, strzegąc swoich dwóch ostatnich cennych łączników z rzeczywistością. Sygnatury mentalne Hydr jeszcze raz się zmienią i Madeleine i Parnell Remillardowie znowu pojawią się z nowymi toŜsamościami i nowym zapałem do wtrącania się w Ŝycie Państwa Ludzkości. Bez względu jednak na to, jak pomysłowe będzie przebranie Hydr, Jack wierzył, Ŝe kiedyś znajdzie je i uwięzi. Wtedy Fury zostanie całkiem sam. Nie będzie miał wyjścia, będzie musiał się ujawnić i zawładnąć ciałem, które dzielił z niewinnym umysłem. Ojcze Światłości, modlił się Jack, pomóŜ mi nauczyć się zabijania, zanim do tego dojdzie. 22 Z PAMIĘTNIKÓW ROGATI6NA REMILLARDA Ze wszystkich wyŜszych mocy najsilniejsza jest kreatywność. Przejawia się bardzo róŜnie wśród ras Imperium Galaktycznego jak zaświadczy kaŜdy, kto zna szczęśliwych, niedbałych Gi i ponurych Simbiari. Mówiono mi, Ŝe sam mam sporą jej dawkę, chociaŜ nikomu nie pozwoliłem jej zmierzyć, tak samo jak reszty zawartości mojej czaszki. Przypominam sobie tylko kilka okazji, kiedy ta moc naprawdę mi się przydała. Z drugiej jednak strony kreatywność mogła wywrzeć na mnie większy wpływ niŜ przypuszczam, jeŜeli Duch Rodziny Remillardów okaŜe się wytworem mojej wyobraźni i jeśli tylko ja sam jestem odpowiedzialny za wszystko, o czym przeczytałeś, czytelniku. Qu ‘d Dieu neplaisel (Niech Bóg broni!) U ludzkich operantów metakreatywność jest mocą, która najczęściej pozostaje ukryta i którą nie zawsze moŜna się posłuŜyć w trudnych sytuacjach. Nawet jeśli masz jej sporo, moŜesz ją stracić lub korzystać z niej tylko w niewielkim stopniu, jeśli jesteś zmęczony, chory, doznałeś urazu psychicznego lub fizycznego, a nawet obudziłeś się po niewłaściwej stronie łóŜka. Odwrotnie, pewne uczucia - strach, gniew, Ŝądza! - mogą diabelnie ją zwiększyć. Niestety, nie zawsze. Czasem jednak, kiedy najmniej się tego spodziewasz, kreatywna burza mózgowa moŜe uratować twoją skórę lub zdobyć dla ciebie kupę forsy. Kreatywność bywa bardzo silna nawet u normalnych ludzi. Nazywa sieją wówczas talentem lub geniuszem. W czasach przed powstaniem metapsychologii niemal Ŝaden wykształcony Ziemianin nie uwaŜał kreatywności za wyŜszą moc mentalną. Znały ją natomiast ludy prymitywne i mądrze nazywały dotknięciem bogów. KaŜda istota obdarzona prawdziwą siłą woli ma odrobinę kreatywności, która jest czynnikiem integrującym i modelującym cały umysł, łączem między myślą a materią. Jest dosłownie natchnieniem - gdyŜ boskie tchnienie spływa na to, co w innym wypadku byłoby zwykłymi molekułami błota. Le bon Dieu musiał sam nam powiedzieć, Ŝe ludzie są najbardziej do Niego podobni, gdy się kochają. Pozostawieni samym sobie, stawiamy znak równania między boskością i kreatywnością, poniewaŜ istoty ludzkie cenią rezultaty.
Psycholodzy i dobrzy nauczyciele wiedzą, Ŝe potencjał kreatywny jest wrodzony, lecz zawodny. Niekoniecznie świadczy o wybitnej inteligencji. MoŜna go pielęgnować, ale nie daje się przeszczepić, jeśli wrodzone zdolności są słabe. W Ŝaden sposób nie moŜna go zdobyć przez naukę; ale jeśli go masz i pracujesz nad nim, pokonując przeszkody, rozwija się i wzrasta. Zignoruj go lub stłum, a maleje i nawet ginie. MoŜesz go utracić z powodu starości lub kalectwa. Najskuteczniej zabij a kreatywność smutek. Inspiracja twórcza moŜe porazić jak coup defoudre lub zostać wyciśnięta z psychiki po długim czasie. Kreatywność jest w stanie przeniknąć do umysłu we śnie, lecz nieczęsto wlatuje przez okno, jeśli jesteś pijany lub na haju... tak tylko się wydaje, a potem nadchodzi zimny, szary świt. U normalnych ludzi, jeśli kreatywność lewej półkuli mózgowej zawodzi, często moŜna ją odzyskać aktywizując prawąpółkulę - i odwrotnie. Graj na jakimś instrumencie lub prowadź samochód - a zmartwychwstanie. Czytaj ksiąŜki lub zajmij się rachunkami - i artystyczne natchnienie moŜe wrócić. Wygląda to tak, jakby kreatywny gulasz musiał czasami dusić się sam, nie ponaglany rozumowaniem lub wolą. Kiedy kreatywność nie ma warunków, by się przejawiać lub jest wypaczona, moŜe wywrzeć straszny wpływ na posiadacza i jego otoczenie, gdyŜ jej ubocznym skutkiem jest zniszczenie. Nie zawsze musi być prawdziwe twierdzenie, Ŝe wśród ludzi wielka kreatywność jest blisko związana z szaleństwem. Pogląd ten wywodzi się z folkloru i został odrzucony przez naukę. Wprawdzie historii znani są ludzcy geniusze, którzy cierpieli na powaŜne choroby psychiczne, zwłaszcza maniakalno-depresyjne, ale przewaŜnie byli kreatywni pomimo nich, a nie dzięki nim. Schizofrenia, choroba atakująca wyobraźnię, jest najbardziej spektakularna wtedy, gdy chory ma nadzwyczajną wyobraźnię. Opisani w moich pamiętnikach szaleńcy często mieli wielki talent kreatywny; postaraj się jednak zapamiętać, czytelniku, Ŝe największy kreatywny łajdak z nich wszystkich był zdrowy na umyśle. Metakreatywność jest królową metafunkcji, ma najbardziej przeraŜający potencjał z nich wszystkich. Kreatywność normalnych ludzi podsuwa im pomysły, które są w stanie pośrednio wpływać na materię i energię. Natomiast kreatywność operantów naprowadza ich na myśli, które mogą być materią i energią. Najprostszym aspektem kreatywności jest specjalna aura, którą mają wszystkie Ŝywe istoty. Do elementarnych metakreatywnych sztuczek zalicza się zapalanie ognia lub światła poprzez rozkład molekuł organicznych lub atmosferycznych. Ogrzewanie i chłodzenie materii równieŜ jest łatwe dla przeciętnego długogłowego, podobnie jak suszenie wilgotnych przedmiotów, które częściowo zaleŜy od kreatywności, a częściowo od PK. Stworzenie kreatywnego parasola lub innej zewnętrznej tarczy jest trudniejsze, gdyŜ wymaga mentalnego generowania pola sigma, ale większość ludzkich metapsychików z czasem zdobywa tę umiejętność. Zmiana postaci (która nie jest w pełni zrozumiała, poniewaŜ uczestniczy w niej zarówno „posyłający”, jak i „odbierający”), generowanie konwencjonalnych iluzji i stawanie się niewidzialnym jest w połowie kreatywne. JednakŜe rzeczywiste tworzenie ciała materialnego - nawet tylko pustej w środku powłoki tak jak to robił Jack, w głupim, eksperymentalnym okresie swojego Ŝycia - jest równie trudne, jak zewnętrzne skupianie materii organicznej, kierowanie metakoncertami i wyrób pocisków z energii psychicznej. Zrobiłem to kilka razy przez przypadek, ale znacznie łatwiej jest się z tym uporać w kasku CE. Tak samo jak z innymi rodzajami kreatywnych szkód i zniszczeń, co było jednym z głównych powodów, dla których Imperium Galaktyczne po Rebelii Metafizycznej postawiło poza prawem cerebroenergetyczne wzmocnienie metafunkcji. Ale znowu wybiegam naprzód... Szybki powrót Dorothee do zdrowia wprawił w osłupienie personel medyczny maleńkiego szpitalika na Islay. Bardzo jej w tym pomógł
Jack, ale poniewaŜ na wyspie nie było operantów, lekarze nie wiedzieli, w jaki sposób potęŜni redaktorzy mogą wyleczyć powaŜne obraŜenia. Społeczność operantów trzymała ten fakt - i wiele innych w mniejszej lub większej tajemncy, Ŝeby unikać „ubliŜających porównań”. Normalny, średniozamoŜny obywatel Islay, który by doznał tak głębokich i rozległych poparzeń jak Dorothee, musiałby spędzić miesiąc w zbiorniku regeneracyjnym, i to w większym szpitalu na lądzie stałym. Uzdrawianie za pomocą inŜynierii genetycznej nie było tak rutynowe w latach siedemdziesiątych jak dwadzieścia lat później). Z takiej kosztownej aparatury mogli jednak zawsze skorzystać operanci. Była to jedna z ubocznych korzyści, które Imperium gwarantowało po cichu najwaŜniejszym, według niego, członkom rodzaju ludzkiego. Jack wspomógł Dorothee swoją redaktywnością i wypisano ją po trzech dniach. Nie była jeszcze całkiem zdrowa, ale mogła juŜ chodzić i nie odczuwała bólu. Będzie miała dość czasu na zajęcie się wyglądem tej rany podczas lotu na Planetę Konsylium. W swoim zeznaniu na posterunku Jack powiedział tylko, Ŝe przybył na Islay w poszukiwaniu dalszych informacji o zbrodniach Hydry, tak jak Dorothee. Tubylcy wywnioskowali, Ŝe słynny młody magnat z rodziny Remillardów i ta wyjątkowo utalentowana dziewczyna są bliskimi przyjaciółmi i Ŝe pomagał jej w wyjaśnieniu przyczyn zbrodni popełnionej przed laty na członkach jej rodziny. śadne z nich nie wyprowadziło ich z błędu, ale Dorothee w istocie była wściekła na Jacka za to, Ŝe ją osłaniał. Dopiero po zaciekłej telepatycznej kłótni zgodziła się, by pomógł jej w leczeniu i to tylko dlatego, iŜ nie chciała pozostać w szpitalu droŜej niŜ to było konieczne. Ku wielkiej irytacji inspektora Chaimbeula, na wyspę przyjechali agenci Magistratu Galaktycznego i przejęli śledztwo. Pojawił się teŜ sam Pierwszy Magnat - a był bardzo zły na dwójkę młodych ludzi za to, Ŝe bez jego wiedzy, zastawili pułapkę na Hydrę. Nic jednak nie mógł na to poradzić; Dorothee nie miała pojęcia o sekretnych poszukiwaniach prowadzonych przez Dynastię, a Jack sam był dla siebie prawem. Wszystkie protokoły z nowego śledztwa na Islay zostały utajnione z wyjątkiem zwięzłego zawiadomienia, Ŝe Celię MacKendal, uznaną za wspólniczkę licznych morderstw popełnionych wcześniej na wyspie, pewna turystka znalazła martwą w jaskini, wraz z kośćmi jej ofiar. Nie wyjaśniono powodów obecności tej morderczyni na wyspie, ale „The Scotsman” wysunął przypuszczenie, Ŝe moŜe dręczona wyrzutami sumienia popełniła samobójstwo na miejscu swoich zbrodni. Zbadanie DNA kobiety, która zaatakowała Dorothće, pozwoliło zidentyfikować jąjako Celinę Mireille Ashe Remillard, córkę Maurice’a Remillarda i Cecilii Ashe. Informacji tej nie podano do publicznej wiadomości, ani nie podzielono się nią z miejscową policją. Ciało oddano samemu Pierwszemu Magnatowi. Po prywatnej katolickiej mszy Ŝałobnej, w której wzięli udział pewni anonimowi operanci, popioły morderczyni rozrzucono nad Atlantykiem. 20 stycznia 2073 wedle ziemskiej rachuby lat, w swoje szesnaste urodziny, Dorothea Mary Strachan Macdonald została magnatem Konsylium. Mianowano ją teŜ Największą Mistrzynią wszystkich pięciu metazdolności. Jej pierwsza mowa, wygłoszona w kilka tygodni później, była krótka, ale wzruszająca: Dorothee zaapelowała, Ŝeby wszyscy operanci w Państwie Ludzkości wyrzekli się na zawsze stosowania wyŜszych mocy mentalnych jako broni, nawet w tak „słusznej” sprawie jak samoobrona. Naiwny idealizm młodej kobiety zdobył powszechny aplauz słuchaczy, ale Rebelianci zlękli się, Ŝe Dorothee moŜe stać się nowym, popularnym członkiem szkodliwego dla nich Dyrektoriatu Wspólnoty Annę Remillard. Zamiast tego nowa Największa Mistrzyni została szybko mianowana Pierwszą Deputowaną Kierownika Kaledonii, co skutecznie usunęło jaz areny politycznej Konsylium. Dorothee była jednocześnie zdumiona i zaniepokojona
nieoczekiwaną nominacją. Usiłowała zrzec się tego zaszczytu, twierdząc, Ŝe jest za młoda i zbyt niedoświadczona na tak odpowiedzialne stanowisko, ale Lylmiccy Nadzorcy nie dali się przekonać. Jedynym ustępstwem, które na nich wymusiła, była zgoda na skontrolowanie i ocenienie jej pracy za dwa lata i usunięcie jej z urzędu, jeŜeli okaŜe się niekompetentna. Kiedy powróciła na swojąrodzinnąplanetę, powitał jąciepło jej ojciec Ian, który niedawno poślubił Janet Finlay. Przybrane rodzeństwo Dorothee, Ellen Gunn i Hugha Murdocha, onieśmielało jej nowe stanowisko. Natomiast dawnego prześladowcę, Gavina Boyda, nowa Deputowana przyprawiała o śmiertelne przeraŜenie. Przestał się jej bać dopiero wtedy, gdy zapewniła go, Ŝe nie Ŝywi do niego urazy. Dorothee zamieszkała w skromnym apartamencie w Domu Kierownika Planetarnego w stolicy Kaledonii, New Glasgow, i spędziła pierwszy rok ucząc się swoich obowiązków jako wszechstronna pomocnica starzejącego się zarządcy planety, Graeme Hamiltona. Jego byłą Pierwszą Deputowaną, Catrionę Chisholm, przeniesiono na ludną, kosmopolityczną planetę Avalon, gdzie otrzymała to samo stanowisko u boku Ushy Singha. ChociaŜ Chisholm formalnie awansowała, była wściekła, Ŝe zastąpiono ją niedoświadczoną nastolatką, nawet jeśli miała ona zdolności Największej Mistrzyni. Chisholm spodziewała się, iŜ zostanie następczynią Hamiltona, ale teraz było to mało prawdopodobne. Calum Sorley, Intendent Generalny tej szkockiej planety, siniał na samą myśl o młodej idealistce „uzurpującej” sobie stanowisko, na które bardzo liczyła radykalna antywspólnotowa frakcja. Musieli porzucić plan produkcji nielegalnej aparatury CE po odejściu Hamiltona. W rezultacie aktywna faza Rebelii Metapsychicznej została odłoŜona prawie o dziesięć lat, aŜ Satstuma zdołała w końcu wyprodukować broń mentalną. Hamilton był Kierownikiem od roku 2054, kiedy w koloniach wreszcie skończyło się Panowanie Simbiari. Przedtem przez trzydzieści lat słuŜył w Zgromadzeniu Intendenckim Kaledonii. On sam i jego zmarła Ŝona naleŜeli do pierwszych osadników. Graeme był gburowatym Szkotem starej daty, który wzgardził odmłodzeniem twierdząc, Ŝe nie ma czasu do stracenia na pływanie w zbiorniku ze sztucznym płynem owodniowym, kiedy robota czeka. Dotarł do kaŜdego zakątka na Kaledonii i osobiście znał niemal wszystkich osadników z pierwszego pokolenia. Tak przekształcał i przerabiał gospodarkę tego szkockiego świata, Ŝe wbrew wszystkiemu doprowadził jądo nieoczekiwanego rozkwitu, jeśli weźmie się pod uwagę brak na nim surowców mineralnych. Hamilton trzymał się świetnie aŜ do śmierci Ŝony, która zginęła w wypadku w roku 2064. Potem, jak wielu błyskotliwych, lecz niedbałych starców, fizycznie zszedł na psy, bo w domu zabrakło troskliwej małŜonki, która miała go na oku. Jadł i pił co popadło, i opędzał się od lekarzy i inŜynierów genetycznych twierdząc, Ŝe sam usunie z pomocą autoredaktywności wszelkie bóle, które mu dokuczają. Hamilton był świetnym koercerem, ale kiepskim redaktorem. Kiedy Dorothee przybyła na Kallie w roku 2073, miał siedemdziesiąt dziewięć lat. Otrzymał bioniczne serce, wątrobę i nerki; cierpiał teŜ na nieznaną odmianę chronicznej białaczki, która nie dawała się wyleczyć. Umierał przynajmniej od dwóch lat, a miał przeŜyć jeszcze cztery. Natomiast umysł miał całkiem sprawny. Od razu zorientował się, Ŝe Dorothee jest następczynią, na którą czekał - młodą kobietą wyposaŜoną we wszystkie moŜliwe talenty mentalne, lojalną wobec Imperium Galaktycznego i bardzo oddana samej Kaledonii. W przeciwieństwie do Catriony Chisholm, gotowa była przedłoŜyć dobro swojej ojczystej planety i jej mieszkańców ponad politykę galaktyczną. Była bardzo młoda, szukała więc rad Hamiltona i ulegała jego wpływowi; jej energia i inteligencja dały mu nowy impuls do pracy. Wiedział teŜ, Ŝe gdy juŜ przyjdzie mu odejść, zostawi Kallie w najlepszych rękach. Nic więc dziwnego, Ŝe świetnie im się współpracowało. W teorii w zakres obowiązków Kierownika wchodzi funkcja rzecznika praw obywatelskich, nadzór fiskalny, dbałość o to, by
obywatele zawsze mogli komunikować się z rządem oraz pośrednictwo między Zgromadzeniem Intendenckim planety a Imperium Galaktycznym. Kierownik ma wielu pomocników, ale większość z nich jest odpowiedzialna przed naczelnym dyrektorem jego Biura i Pierwszym Deputowanym, którzy dzięki temu mogą przez cały czas trzymać rękę na pulsie planety. Wprawdzie zarówno Kierownik, jak i Pierwszy Deputowany podczas oficjalnego śledztwa mają prawo uŜywać koercji, sondowania mózgu i innych mocy metapsychicznych, jednak na dłuŜszą metę zdrowy rozsądek moŜe okazać się bardziej skuteczny. Pierwszy Deputowany ma działać jako przedstawiciel swego szefa wobec opinii publicznej, jako fachowiec wyszukujący i usuwający błędy i nieporozumienia oraz jako inspektor generalny. Wyrafinowana Catriona Chisholm spędzała większość czasu w stolicy, natomiast Dorothee była cały czas w ruchu, spotykając się ze współobywatelami zarówno w rejonach pogranicza, jak i w centrach handlowych i ośrodkach kulturalnych. Nikt nie wiedział, gdzie ona sama i jej szybkie jajko marki Lotos znajdzie się następnym razem. W jednym tygodniu krąŜyła wśród zagród Argyllu, w następnym mogła odwiedzić poławiaczy pereł w Strathbogie, kopalnie węgla w Caithness lub kontrolować ośrodki rekreacyjne Cairngormu, gdzie chętnie przebywali wędkarze. Jej status Największej Mistrzyni sprawił, Ŝe kaŜdy operant na Kallie był z niej dumny, ale normalnych wcale nie obchodziły jej przeraŜające moce. Zdobyła serca tych zatwardziałych wieśniaków swoim skromnym zachowaniem, inteligencją! prawdziwym zainteresowaniem ich Ŝyciem. Nazywali ją Słodką Dziewczynką i obdarzali przywiązaniem, którym nigdy nie cieszyła się wyniosła Chrisholm. Nie wszyscy jednak uwaŜali Dorothee za supergwiazdę. Przekupni urzędnicy ze Zgromadzenia Kaledońskiego, zawodowi oszuści, hochsztaplerzy i aferzyści widzieli w niej Bicz BoŜy. Przybywała prowadząc śledztwo do jakiejś zabitej deskami dziury, pociągająca, niewinnie wyglądająca, miejscowi łajdacy byli juŜ pewni, Ŝe wpuścili ją w maliny - a tu nagle klops! Wyatt Earp jedzie do Dodge City przebrany za dziewczynę w kraciastych spodniach. Mogła czytać w umysłach tych oszustów, jakby mieli okna w czaszkach, nie okazywała teŜ litości wyzyskiwaczom i niszczycielom środowiska naturalnego, których zawsze pełno jest na planetarnym pograniczu. Podczas czterech lat pracy jako Pierwsza Deputowana Graeme’a Hamiltona bardzo się przyczyniła do tego, by jej świat osiągnął od dawna wyczekiwany cel: zrównowaŜenia bilansu płatniczego. Nadszedł wreszcie czas, kiedy stary Kierownik zobaczył, Ŝe jego ukochana szkocka planeta nie jest juŜ zaleŜna od subsydiów Imperium Galaktycznego. Dzięki niemu i jego niezmordowanej pomocnicy Kaledonia dumnie zajęła miejsce wśród tuzina zamoŜnych i niezaleŜnych finansowo światów etnicznych Państwa Ludzkości. Dorothee wątpiła jednak w swoje własne zasługi, podejrzewając moŜe słusznie - Ŝe mieszkańcy Kaldeonii widzieli w niej raczej ulubioną maskotkę niŜ kompetentnego administatora. Nadal błagała Lylmików, by przesunęli jąna niŜsze stanowisko lub zwolnili, bo czuła, Ŝe nie pasuje do swojego wysokiego urzędu. Część tej niewiary w siebie była skutkiem subtelnej, uporczywej i oszczerczej kampanii, prowadzonej przez Caluma Sorleya i jego rebelianckich sprzymierzeńców, która miała ją zdyskredytować i zbagatelizować jej osiągnięcia. Ale nawet pomijając tę działalność wywrotową, w sercu Dorothee przetrwało uczucie, Ŝe jest tylko intruzem, cudem metazdolności, który kaprys egzotyków umieścił na tym waŜnym stanowisku. Ani zapewnienia samego Graeme’a Hamiltona, ani Ŝadnego innego bliskiego współpracownika z Biura Kierownika, nie mogły jej przekonać, Ŝe jest inaczej. DuŜo później Dorothee wyznała mi, Ŝe co ranka w tych wczesnych latach, kiedy rozczesywała włosy przed lustrem, ogarniał ją niepokój i patrzyła na siebie z niedowierzaniem. Osoba spoglądająca na nią ze srebrzystej tafli była wybrykiem natury i oszustką. Ta nieładna, drobna, bardzo młoda kobieta nie zasługiwała na urząd Pierwszej Deputowanej i nie mogła zyskać prawdziwego szacunku mieszkańców swojej planety. Była tylko znakomitością, a nie prawdziwą
przywódczynią. Lylmicy popełnili straszliwy błąd; czuła, Ŝe pewnego dnia zostanie zdemaskowana jako niekompetentna, za jaką zresztą sama się uwaŜała. KaŜdego ranka i wieczora modliła się o wyzwolenie z tej sytuacji, którą uwaŜała za beznadziejną. Lecz nadal pracowała najlepiej jak mogła. Zobaczyłem znów Dorothee w roku 2076, po trzech latach jej pracy jako pomocnicy Graeme’a Hamiltona, kiedy przyleciała na Ziemię na ślub brata. Wiadomości o tym, jak jej się powodzi, docierały do mnie głównie za pośrednictwem mojego kompana od kielicha, Kyle’a Macdonalda, który spędzał ze mną wiele zakrapianych etanolem wieczorów w mojej ulubionej hanowerskiej oazie, tawernie „Sap Bucket”. Był to jedyny bar w mieście, które zniechęcał studentów do konsumpcji alkoholu. To właśnie tam Kyle przeciągnął mnie na stronę Rebeliantów. Nie znaczy to, Ŝe ja sam z nimi nie sympatyzowałem, a przykład Sevvy’ego i Adriena juŜ zatruwał mój podatny umysł. Nawet oddanie z jakim Jack słuŜył Imperium i jego zręczna obrona Wspólnoty nie mogły pokonać dręczącej mnie od dawna obawy, Ŝe ludzkość stanie się rodzajem stopu mentalnego z rasami egzotyków. Poltrojanie byli pogodni i śliczni, prawdziwie ludzcy, jeŜeli mogłeś zapomnieć o ich purpurowej skórze, rubinowych oczach i malowanych łysych główkach. Ale kto na powaŜnie chciałby dzielić intymność mentalną z bandą ociekających zielonym śluzem, technokratycznych, pozbawionych humoru Simbiari, albo stać się mentalnymi kumplami koszmarnych Krondaku? Gi byli duszą towarzystwa na zabawach i balach, uwaŜano ich jednak za nadmiernie zmysłowych; słynęli teŜ z przesadnej wraŜliwości: potrafili na przykład zemdleć, Ŝeby tylko wywrzeć odpowiednie wraŜenie. Najbardziej przeraŜający byli Lylmicy, a najdobitniej świadczył o tym mój Duch Rodzinny. Na szczęście le Fantóme Familier zostawiał mnie w spokoju przez większość czasu po narodzinach Jacka. Wiedziałem jednak, Ŝe jest gdzieś tam, gotów znowu mi dokuczyć, kiedy najmniej się będę tego spodziewał. Dlatego poczułem się jak u siebie, kiedy Kyle Macdonald stopniowo wprowadził mnie do miejscowego kółka rebelianckiego. Działalność Hanowerskiego Klubu Antywspólnotowego nie była wtedy specjalnie podniecająca, gdyŜ koncentrowała się na zbijaniu argumentów propagandy Wszechpaństwowego Dyrektoriatu i przekabacaniu operantów studiujących w Dartmouth College. Złośliwe antywspólnotowe fantastyczne satyry Kyle’a cieszyły się duŜą popularnością w Państwie Ludzkości i znowu miał on duŜo pieniędzy. Nawet przejście do społeczności operantów niskiej rangi nie zmniejszyło jego popularności wśród ksenofobicznych normalnych, którzy później mieli stać się mięsem armatnim podczas Rebelii Metapsychicznej. Jak dotąd przywódcom Rebeliantów nie udało się osiągnąć jednego z najwaŜniejszych celów: nadal nie zdołali przeciągnąć na swoją stronę Marca! Wierzcie mi lub nie, ale właśnie mnie powierzono zadanie wyprania mózgu mojego stryjecznego wnuka, Największego Mistrza Pięciu Metazmysłów. Chyba zgodzisz się ze mną, czytelniku, Ŝe był to oczywisty absurd, lecz w owych czasach Ŝaden z buntowników nie miał do niego dostępu. Ja przynajmniej od czasu do czasu odwiedzałem Marca w jego domu na Pomocnym Zachodzie WybrzeŜa Pacyfiku i nawet brałem udział w jego wędkarskich wycieczkach na Belize, Wyspę BoŜego Narodzenia, rzekę Yakima i nawet na irlandzką planetę. Kiedy byliśmy razem, robiłem wszystko, co mogłem, niepostrzeŜenie nawiązując w rozmowie do programu partii Rebeliantów; jednakŜe Marc, choć sympatyzował z przeciwną Wspólnocie filozofią, nie chciał nic zrobić w tym kierunku. Kpił z moich kolegów-spiskowców (zwłaszcza magnatów), nazywając ich kawiarnianymi buntownikami, nie mającymi Ŝadnej alternatywy dla Imperium, z którego tak bardzo chcieli uciec. KaŜdy, posiadający wyŜsze moce mentalne, człowiek twierdził, Ŝe powinien naleŜeć do wysoko zorganizowanej, altruistycznej cywilizacji;Homo superiorami zbyt niebezpieczny, by dać mu wobą rękę w staroświeckim społeczeństwie typu laissez-faire, które wychwalali Rebelianci. Tak, dostrzegam tu ironię losu! Ale Marc miał pozostać gorącym
zwolennikiem Imperium jeszcze przez wiele lat - aŜ sam został ugodzony do Ŝywego. Wtedy zmienił poglądy i sam stanął na czele Rebelii. Kenneth Macdonald i Luc Remillard pobrali się w tym samym kamiennym kościółku, w którym Denis i Lucille wzięli ślub osiemdziesiąt lat wcześniej. Annę odprawiła naboŜeństwo, Dorothee była druhną, a Catherine, zwierzchniczka i koleŜanka obu młodych metapsychologów, pierwszą druhną. Po ceremonii odbyło się przyjęcie w „Hanower Inn” i wtedy ja i Dorothee zdołaliśmy odnowić naszą przyjaźń. - Szkoda, Ŝe Ian nie mógł przyjechać - powiedziałem, gdy tańcząc oddaliliśmy się na taras hotelu, z dala od hałaśliwych weselników. Znaleźliśmy wolny Ŝelazny stolik z czteremu krzesłami w rogu pod jakimś drzewem ozdobnym i usiedliśmy przy nim. Był czerwiec i mieliśmy piękną pogodę. Kelner przyniósł kieliszki z tarninówką, co sprawiło, Ŝe poczuliśmy się jeszcze lepiej. - Tata nadal uwaŜa, Ŝe farma nie moŜe bez niego działać. I jest aktywnym pomocnikiem Partnera Intendenckiego na Beinn Bhiorach powiedziała. ChociaŜ nie urosła nawet o centymentr, odkąd widziałem ją po raz ostatni, teraz, w wieku dziewiętnastu lat, na pewno była juŜ kobietą. Pozostała skryta jak niegdyś. PowaŜna twarzyczka Dorothee nigdy nie zdradzała jej myśli. Moja przyjaciółka miała na sobie płócienny kostium, składający się z Ŝakietu i spodni o barwie wiśni, i białą bluzkę z koronkami przy nadgarstkach. Na szyi na złotym łańcuszku nosiła maleńki talizman w kształcie diamentowej maski. - Czy spędzasz duŜo czasu z Ianem? - zapytałem. - Nie tak duŜo, jakbym chciała. - Odsunęła z czoła kosmyk kasztanowatych włosów, które rozwichrzył powiew wiatru. - Przekazałam mu nowiny o Kenie i Lucu. Tata był lekko... zmieszany. Jak większość ludzi, mieszkających na oddalonych światach etnicznych, ma staroświeckie poglądy na małŜeństwo. W końcu się jednak otrząsnął i nawet przysłał pierścionki ślubne z kalliańskiego złota z czarnymi diamentami z miejscowej kopalni. - Te kamienie wcale nie wyglądają na czarne - zauwaŜyłem z zaskoczeniem. - Nie, naprawdę są jasnoszare. To piękne klejnoty. W naszych kopalniach wydobywa się diamenty wszystkich kolorów, ale czarne są najrzadsze. Nasze perły równieŜ są kolorowe. Ba, nawet drzewa na naszej planecie wyglądająjak szkocka krata. Kaledonia to cudowne miejsce. Wuju Rogi, tak bym chciała, Ŝebyś mnie odwiedził. Pierwszy Deputowany otrzymuje przydział bezpłatnych biletów, więc przyślę ci jeden. - Z przyjemnością polecę na Kaledonię. A jak tam jest z wędkarstwem? - Fantastycznie! - odparła z uśmiechem. - Wędkarstwo to jedna z naszych głównych atrakcji turystycznych. Oczywiście mamy prawdziwe szkockie łososie, ale naprawdę cenne sąnaturalizowane syberyjskie niebieskie pstrągi, długie na ponad metr. Sprowadził je do Clyde facet nazwiskiem Władymir Ilicz MacNaughton. - Przyślij trzy bilety! - zachichotałem - a zabiorę ze sobą Marca i Jacka. - Dobrze. - Odwróciła wzrok i jej uśmiech zgasł. - Batege! - wybuchnąłem. - Po tylu latach ciągle jeszcze kłócisz się z Jackiem? - Na pewno nie. - Wysączyła łyk tarninówki i spojrzała na trawnik przed Dartmouth College po drugiej stronie ulicy. Młode kobiety w jej wieku, studentki w dŜinsach odLeviego, w podkoszulkach lub róŜnobarwnych koszulach półleŜały na trawie, beztroskie jak skowronki. Zastanowiłem się, czy Dorothee ma teraz czas na obserwację ptaków... a nawet na odpoczynek. - Dyrektor Jon Remillard i ja naradzaliśmy się podczas ostatniej sesji Konsylium nad pewnymi problemami geofizycznymi Kaledonii - powiedziała otwarcie. - Coś naprawdę powaŜnego?
- Mamy nadzieję, Ŝe nie. Badania dopiero się rozpoczęły i potrwają ponad rok. Tym razem będąje prowadzić ludzcy uczeni, a nie Krondaku, którzy zbadali Kallie cztery tysiące lat temu. - Jeszcze jedna fuszerka, tak jak Satsuma i Okanagon? - Najwidoczniej - odparła. - Kierownik Hamilton od bardzo dawna zwracał się do Imperium z prośbą o przeprowadzenie nowej oceny litosfery. Prace rozpoczęły się na dobre jakieś pięć ziemskich miesięcy temu. - Po tym jak przycisnęłaś Jacka - zauwaŜyłem. Zmieszana, skinęła głową. - O wilku mowa - mruknąłem. Dwaj męŜczyźni, jeden wysoki i ciemnowłosy, drugi średniego wzrostu, o tak pospolitej powierzchowności, Ŝe prawie wtapiał się w drewniane ściany, wyszli z hotelu na taras. Rozglądali się w typowy dla operantów bezceremonialny sposób, który niezmiennie odznacza, Ŝe znajdujesz się w centrum ich uwagi. Dlatego powinieneś ich zauwaŜyć, chyba Ŝe masz jakiś naprawdę waŜny powód, by tego nie robić. Pomachałem ręką i uśmiechnąłem się do nich. Dorothee zmusiła się do miłego uśmiechu i dwaj bracia Remillardowie podeszli do nas, niosąc drinki i talerzyki z deserem. - MoŜemy się przyłączyć? - zapytał Marc. Wyglądał diabelnie wytwornie w ciemnozielonym fraku z białym fularem, płowych bryczesach i błyszczących butach. Jack nosił jedyny brązowy garnitur z nebuliny, jaki widziałem w Ŝyciu. Ten połyskliwy materiał wyglądał na nim szaro i bezbarwnie. - Oczywiście - odparła uprzejmie Dorothee. - Usiądźcie, proszę. Jack zajął miejsce obok niej i gawędził o wspaniałym weselu i pięknej młodej parze. Dorothee wypowiadała podobne Ŝarty, a potem zauwaŜyła, Ŝe jego deser chyba jest smaczny. - To weselny tort migdałowy - wyjaśnił Ŝywo. - Proszę, zjedz go ze mną. Widelec, talerzyk i ciastko podzieliły się jak zmutowane ameby na dwie części, a kaŜda była o połowę mniejsza od oryginału. Marc i ja tylko spojrzeliśmy w niebo i bohaterskim wysiłkiem woli powstrzymaliśmy się od kąśliwych uwag, ale Dorothee zachowała się jak młoda królowa Wiktoria, zaskoczona przez plebejusza wręczającego jej kwiaty. - Jakie to miłe z twojej strony - powiedziała półgłosem. Zaczęła jeść jak prawdziwy wzór dobrych manier. - Dorothee właśnie mówiła mi o wspaniałym wędkarstwie sportowym na Kaledonii - powiedziałem. - Klasy kosmicznej, a przynajmniej tak słyszałem - odparł Marc. - Zawsze zamierzałem wybrać się tam na ryby, ale nowy projekt E18 w CEREM-ie zabiera mi cały czas. - Nowe zastosowanie cerebroenergetyczne? - wtrąciła Dorothee. Marc skinął głową. - JeŜeli zdołam usunąć usterki z tego modelu, zwiększymy wzmocnienie kreatywności mózgu do prawie trzystu procent. - Och, to zdumiewające! - Zawahała się na moment i mówiła dalej: - Czy mój brat wspomniał wam o zagroŜeniu Kaledonii katastrofą sejsmiczną? Gdyby pańska organizacja chciała kiedyś wypróbować nową aparaturę geofizyczną w terenie, powitalibyśmy was z otwartymi ramionami... a oprócz tego zabralibyśmy was na ryby. - Takiej ofercie nie sposób się oprzeć. - Marc uśmiechnął się czarująco. - Nie będziesz miała nic przeciwko temu, Ŝe ja się teŜ przyłączę? - zapytał Jack z szacunkiem. - Oczywiście obaj będziecie mile widziani - odpowiedziała. Czy mam was informować o postępach badań? - Och, odkąd rozpoczęliście badania nad skorupą waszej planety, CEREM ma was na oku - wyjaśnił Jack z niewinną miną. - W takim razie musisz wiedzieć - odparła chłodno - Ŝe mamy powody do powaŜnego niepokoju. W ciągu trzech ostatnich lat głębinowa aktywność sejsmiczna wzrosła na całej półkuli pomocnej, zwłaszcza w pobliŜu kontynentu Clyde. Mieliśmy nawet diatremę kimberlitową. Zdarzyło się to po raz pierwszy od trzydziestu tysięcy obrotów. Na
szczęście średnica komina miała niecały metr, i wybuchła w nie zamieszkanej okolicy. - Co to jest diatrema? - spytałem. - Wybuch zimnego gazu - pouczył mnie Jack. - Zazwyczaj dwutlenku węgla lub pary wodnej. Zjawisko to na pewno przyczyniło się do powstania bogatych złóŜ diamentów na Kaledonii. Kryształy powstają na wielkich głębokościach pod staroŜytnymi kratonicznymi płytami kontynentalnymi i zostają wyrzucone na powierzchnię, kiedy aktywność diatremiczna tworzy komin kimberlitowy. To fascynujące... - Ale nie wtedy, gdy taki wybuch następuje w gęsto zaludnionym rejonie - wtrąciła łagodnie Dorothee. - Jednak diamenty interesują nas znacznie mniej niŜ zagroŜenie stabilności kratonicznej. Kraton to bardzo stary fragment skorupy planetarnej, który tworzy jądro kontynentu. Na Ziemi pod kaŜdym kontynentem jest pewna liczba kratonów. Natomiast Kaledonia ma dziewiętnaście małych kontynentów, a kaŜdy leŜy nad pojedynczym kratonem. Nie zasiedliliśmy siedmiu najbardziej aktywnych sejsmicznie lądów. Dwanaście zaludnionych miało mieć kratony ustabilizowane dawno temu, ale, jak juŜ zapewne wiecie, wysunięto wątpliwości co do wartości pierwszych badań planety przeprowadzonych przez Krondaku. - Delikatnie mówiąc - mruknął Marc. - Nie jesteśmy tego jeszcze pewni - ciągnęła Dorothee - ale pod litosferycznym płaszczem kratonu Clyde’a moŜe się kryć spory zbiornik magmy z wyjątkowo duŜą zawartością składników lotnych. JeŜeli nowe badania poświadczą oznaki nadciągającej niestabilności, wówczas modyfikacja cerebroenergetyczna zawartości zbiornika byłaby niezwykle waŜna. - To zapowiada się interesująco - ucieszył się Jack. - Ilu macie wykształconych operatorów CE o kreatywności klasy wielkich mistrzów, którzy mogliby współpracować nad taką modyfikacją z ludźmi Marca z CEREM-u? - Trzech - powiedziała Dorothee. Jej słowa zaskoczyły Jacka. - Co za wyzwanie! - zawołał. - Czterdziestu dwóch kaledońskich geofizyków klasy wielkich mistrzów przechodzi szkolenie na Satsumie - wyjaśniła Dorothee - ale upłynie kilka lat, zanim wszyscy otrzymają dyplomy uprawniające ich do cerebroenergetycznego wzmocnienia. Kierownik Hamilton jest nieugięty w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa operatorom. - Ja teŜ. - W tej sprawie Marc był nieugięty. - Mój brat i ja rozwinęliśmy kilka interesującyh programów nowych metakoncertów dla wielu umysłów klasy wielkich mistrzów wtrącił się Jack - ale obecnie raczej nie uczestniczymy osobiście w geofizycznych projektach CEREM-u. - Och. - Dorothće była wyraźnie zawiedziona. - Proszę zrozumieć, Ŝe byłoby nam bardzo trudno sprowadzić na Kaledonię doświadczonych kreatorów klasy wielkich mistrzów z innych światów. Planety, które mają operatorów CE wykształconych w kreatywności geofizycznej, zapłaciły majątek i długo czekały na to, by uzyskali kwalifikacje. Pragną zatem, co zrozumiałe, zatrzymać ich u siebie, gdzie czeka na nich więcej zadań, niŜ są w stanie wykonać. To dlatego pomyślałam - to znaczy, miałam nadzieję - Ŝe wy dwaj moglibyście rozwaŜyć propozycję pracy z naszymi kaledońskimi operatorami, by wypróbować waszą nową aparaturę. Jack pokręcił głową z prawdziwym Ŝalem. - Szczerze mówiąc, włączenie tylko trzech wielkich mistrzów do naszego programu metakoncertu na pewno nie wytworzyłoby odpowiedniej konfiguracji. Roześmiałem się szyderczo. - To tak, jakby zaprząc trzy myszy obok cięŜkich koni pocztowych! Ale zaraz zamknąłem moją głupią gębę i w myślach dałem sobie kopniaka, bo zobaczyłem konsternację na twarzy tej biednej dziewczyny. Lecz juŜ po chwili Dorothee się opanowała. - Rozumiem - powiedziała. - Przepraszam za tę niewczesną propozycję. - Odsunęła swoje krzesło, by odejść. Wszyscy uprzejmie
wstaliśmy. - Bez względu na to, czy zechce pan wypróbować pańską nową aparaturę na Kaledonii, czy teŜ nie - zwróciła się do Marca serdecznie pana zapraszam z Jackiem i wujem Rogim na ryby. A teraz proszę mi wybaczyć. Obiecałam Kenowi i Lucowi, Ŝe z nimi zatańczę. Skinęła grzecznie głową do kaŜdego z nas i wróciła do sali balowej. - Ładnie się zachowałeś! - mruknął Marc ironicznie. - Niech to diabli! - powiedziałem zasmucony. - Nie zamierzałem kpić z jej miniaturowego zespołu CE. - Trzech wielkich mistrzów w Ŝadnym wypadku nie mogłoby przekształcić znajdującego się głęboko pod powierzchnią planety zbiornika magmy, w którym panuje wysokie ciśnienie - nawet za pomocą nowego wzmacniacza El 8 - stwierdził Jack. Podniósł na brata swoje nieludzkie oczy. - A moŜe jednak mogliby to zrobić? - Nie - odparł Marc. - Sądziłem, Ŝe problem na Kaledonii dotyczy typowych zjawisk wulkanicznych, to znaczy wypływu lawy pod ciśnieniem, z głębokości od dziesięciu do pięćdziesięciu klomów. Ale skoro płaszcz i skorupa Kaledonii są bardzo podobne do ziemskich, subkratoniczny zbiornik typu, o jakim mówiła Dorothee, znajdowałby się od stu trzydziestu do dwustu kilometrów pod powierzchnią planety. Wprawdzie wiertła głębinowe mogą tam dotrzeć, ale skupienie i ukształtowanie impulsu metakreatywnego przy tak wysokiej temperaturze i ciśnieniu byłoby diabelnie trudne, a nawet niemoŜliwe, i na pewno cholernie niebezpieczne. - Ale ty i ja moglibyśmy to zrobić za pomocą nowych kasków powiedział błagalnie Jack. - Kreatywne CE wreszcie zyskuje akceptację konserwatystów Imperium - skarcił go surowo Marc. - Niepowodzenie w obecnej sytuacji cofnęłoby nas do początku... albo jeszcze gorzej. - Jeśli jednak taki wielki subkratoniczny zbiornik wybuchnie, moŜe spowodować na planecie prawdziwą katastrofę. - Do diabła, Jack, nie zamierzam ryzykować. JuŜ raz omal nie upiekłem się Ŝywcem, przeprowadzając eksperyment geofizyczny z uŜyciem aparatury CE. Wybacz mi, ale nie wezmę udziału w podobnej akcji! JeŜeli tamten zbiornik na Kaledonii wybuchnie, po prostu będą musieli ewakuować ludzi z tego terenu i zacząć wszystko od nowa. - Biedna Dorothee - powiedziałem. - Biedny CEREM, jeŜeli zostanę zabity lub zapłaczę się w beznadziejną sytuację, poniewaŜ temu oto Bezcielesnemu Głuptakowi wydaje się, Ŝe jest zakochany. Utkwiłem wzrok w Jacku. Ten genialny nagi umysł i moja mała Diamentowa Maska? Taka absurdalna moŜliwość nigdy nie przyszła mi do głowy. - Wiesz co, Marc - powiedział przyjaźnie Jack - czasami niezły z ciebie kutas! - Przynajmniej mam taki, który mogę nazwać moim własnym! warknął Marc i odszedł, a poły fraka powiewały w rytm jego cięŜkich kroków. Umysł Jacka rzekł: [Ohydny obraz] + [olbrzymie przygnębienie]. Próbowałem dodać mu otuchy. - Rozchmurz się, Ti-Jean. MoŜe na Kaledonii nie będzie Ŝadnego wybuchu, a ci cholerni krondaccy badacze jednak mieli rację. - A moŜe niedźwiedzie wybudują latryny w lasach. Nie mogłem się oprzeć i zapytałem: - Naprawdę jesteś w niej zakochany? W nieludzkich oczach pojawił się ironiczny błysk. - CóŜ za absurdalny pomysł! Ja, zakochany?! PrzecieŜ mdli cię na samą myśl o tym, prawda? - Och, Ti-Jean - szepnąłem i łzy zakręciły mi się w oczach. - Naprawdę nie znoszę ludzi, którzy płaczą na weselach powiedział Jack. - Zobaczymy się później, wuju Rogi. Pozostałem tam jeszcze przez długą chwilę, a potem wymknąłem się do tawemy „Sap Bucket” i upiłem do nieprzytomności. Nieco ponad rok po powrocie Dorothee na jej ojczysty świat, Graeme Hamilton umarł we śnie. Lylmiccy Nadzorcy natychmiast
mianowali ją Kierownikiem Planetarnym Kaledonii. Później, w roku 2077, zespół ludzkich badaczy potwierdził obecność pod kontynentem Clyde olbrzymiego zbiornika magmy, w którym panowało wysokie ciśnienie. W swoim raporcie dla Kierownika uczeni ocenili, Ŝe zbiornik wybuchnie za dwa lub trzy lata i to z katastrofalnym skutkiem, chyba Ŝe zastosuje się drastyczne środki, by zmienić ten bieg wydarzeń. Dorothee podziękowała naukowcom i obiecała, Ŝe rozwaŜy tę sprawę. Potem wezwała mnie. A ja wezwałem Jacka. 23 SEKTOR 12: GWIAZDA 12-337-010 [QRIAN1 PLANETA 4 [KALEDONIA] 13-14 AN GIBLEAN [24-25 LISTOPADA] 2077 Podczas gdy Rogi budził się z przymusowej hibernacji, jakiej się poddał podczas szybkiego przelotu z Ziemi, „Scurra II” opadał przez ozdobioną łukami tęczy jonosferę na zachmurzoną szkocką planetę. Drapiąc się i ziewając, starzec poszedł do kabiny pilotaŜu. Jego stryjeczny wnuk juŜ nie tkwił w zaopatrzonym w tablicę rozdzielczą akwarium, które było jego ulubionym miejscem wypoczynku, gdy nie miał ciała. Siedział w fotelu pilota jak zwyczajna istota ludzka, odziany w niebieski skafander i parę sportowych butów Sauvage Hikers. Mrugające światełko na ekranie przed nim wskazywało, Ŝe nie zatrzymają się w pobliŜu Ŝadnego miasta kontynentu Clyde. - Co się dzieje? - zapytał Rogi. - Nie kierujesz się na Wester Killiecrankie? - Otrzymaliśmy zezwolenie na lądowanie w miejscu operacji geofizycznych - odparł Jack. - Kalliańskie Biuro Kontroli Lotów uznało, Ŝe „Scurra II” jest dostatecznie mały, by moŜna go było nazwać honorowym rhobusem. Nie będziemy musieli przeładowywać aparatury na rhostatek do lotu w atmosferze. - TeŜ mi rhobus! - prychnął księgarz. - To diabelstwo przegoniłoby krondacki długodystansowiec. Nie mogę uwierzyć, Ŝe w ciągu dwóch dni przeskoczyliśmy ponad pięćset lat świetlnych. - Prawdę mówiąc, przyhamowałem trochę, by się upewnić, Ŝe przeŜyjesz tę podróŜ. Jesteś pierwszym pasaŜerem, którego zabrałem na mój nowy statek. Starzec znowu napiął muskuły rąk, rozluźnił je i jęknął cicho. - Cieszę się, Ŝe mi o tym nie powiedziałeś przed startem. MoŜe w ogóle bym się nie zdecydował na podróŜ z tobą. Kierowca honorowego rhobusu natychmiast okazał troskę. - Wuju Rogi, jak się czujesz? - Po prostu jestem wykończony po przymusowym dwudniowym śnie. Zredaktywowałeś mnie bardzo dobrze i nic mnie nie boli. Potrzebuję tylko sutego posiłku. Miałeś jakieś wieści od Dorothee, kiedy byłem nieprzytomny? Jack wpatrzył się w ekran. Szybko podchodzili do celu podróŜy, znajdującego się między dwiema duŜymi rzekami płaskowyŜu Windlestrow Muir, jak głosił napis na ekranie. PłaskowyŜ leŜał o jakieś siedemset kilometrów na południe od New Glasgow, stolicy Kaledonii, poniŜej przecinających Clyde gór zwanych Lothian Range. W dolinach w pobliŜu morza było sporo miasteczek i wiosek, ale wrzosowisko wydawało się bezludne. - Gdy wynurzyliśmy się z pierwszego wektora podprzestrzeni, skontaktowałem się telepatycznie z Kierownikiem - odezwał się po długiej chwili Jack. - Chciałem się dowiedzieć, czy zdołała zwerbować z innych światów dodatkowych operatorów CE. Dostała tylko trzech z Satsumy i jednego z Jakucji... i teraz zamierza odwołać całą operację. - Merde. - Zawiedziony Rogi westchnął głęboko. - Ale co innego moŜe zrobić? Powiedziałeś jej przed naszym odlotem z Ziemi, Ŝe przy takiej wielkiej operacji jak ta potrzebowałaby minimum piętnastu
przeszkolonych geofizyków do metakoncertu z E18. - Muszą sprawdzić sytuację na miejscu i naradzić się z naczelnym geofizykiem planety. MoŜe zdołam coś wymyślić. Spróbuje, stworzyć nową konfiguracją dla siedmiu operatorów albo znajdę jakieś inne rozwiązanie. Statek powiedział: Wchodzimy do tropopauzy planety. Otwieram ekrany przeglądowe. Lądowanie: Pomocniczy Port Windlestrow, za pięć minut. Czy mam poinformować o warunkach na powierzchni? - Jeśli chcesz? - Jack roześmiał się smutno. - Rozrzucone cumulonimbusy z obfitymi opadami i ograniczona widoczność powierzchni. Szybkość wiatru 3, 6 w porywach do 5, 5 metra na sekundę. Temperatura powierzchni plus cztery. Czas miejscowy godzina 17.32. NAVCOM Windlestrowu pozwala nam od razu lądować. Wykonać? - Tak - rozkazał Jack i zwrócił się do Rogiego: - Wyjmij proszę dwie nieprzemakalne kurtki i jeden kask El 8 dla demonstracji. Wylądowali w strugach deszczu, w niemal całkowitych ciemnościach. Przenośne baraki obozu operacji geofizycznych stały na wzniesieniu, górującym nad jeziorem, którego szerokość wynosiła prawie kilometr. Szerokostrumieniowe reflektory, umieszczone na wysokich stojakach, oświetlały cztery olbrzymie maszyny i mały model osłoniętych polem sigma wierteł zdolnych do przeniknięcia głęboko pod skorupę planety. „Scurra II” lekko drgnął, wpadając w objęcia grawitacji. Dotknął ziemi, przechylił się, a potem dostosował długość „nóg” podwozia do rozmokłego, miękkiego terenu, na którym wylądował. Przygotowano tylko z grubsza wyrównaną ziemię, ale nie zdołano zasypać płytkich kanałów wypełnionych wodą. Od strony baraków, kołysząc się i podskakując, nadjechał pojedynczy bronco na wielkich kołach. Jego przednie światła ledwo majaczyły w deszczu. Statek powiedział: - Na tym obszarze występuje aktywność mikrosejsmiczna, a niestabilny grunt przesiąknięty jest wodą. Radzę ci, byś zostawił moje systemy zaktywizowane na poziomie drugim, zamiast całkowicie je wyłączyć. W razie wypadku zatrzymam się w jonosferze planety i będę czekał na twoje wezwanie telepatyczne. - MoŜesz odlecieć, gdy tylko wysiądziemy - zezwolił Jack. Chwilę patrzył przez przednie lewe okno, badając dalekowidzeniem zbliŜającą się cięŜarówkę. Kierownik Kaledonii prowadziła, a Generalny Intendent Calum Sorley siedział z tyłu. Twarz Dorothei była jak zwykle obojętna, ale oczy miała podkrąŜone, co zdradzało niepokój i brak snu. Wyglądała na znacznie starszą niŜ w rzeczywistości. Biedna mała Diamentowa Maska! Błagała Lylmickich Nadzorców, Ŝeby nie mianowali jej Kierownikiem, lecz oni nie ustąpili. A teraz jej ukochany ojczysty świat znalazł się na skraju przepaści, ona zaś będzie musiała asystować przy jego zgonie. Jack przyłączył się do Rogiego i włoŜył kurtkę. Kiedy wielki czterokołowy ford zatrzymał się, Jack otworzył luk statku. Koła pojazdu, który po nich przyjechał, mimo Ŝe miały średnicę metra, zanurzone były po piasty w błocie. Jack za pomocą psychokinezy bezceremonialnie wysłał Rogiego i nośnik z aparaturą CE na przednie siedzenie forda, sam zaś wylewitował się na tylne i zatrzasnął drzwi. - Witajcie na pięknej Kaledonii - powiedziała Dorothea Macdonald, podnosząc do góry rozwartą dłoń w operanckim pozdrowieniu. - śałuję, Ŝe wita was taka mŜawka. Skończy się za pół godziny lub coś koło tego. - Przedstawiła im Sorleya, dobrze zbudowanego męŜczyznę zbliŜającego się do czterdziestki. Oboje nosili pomarańczowe kombinezony środowiskowe Day-Glo bez hełmów. Mieli mokre włosy i twarze ociekające wodą. Bronco powlókł się z trudem w stronę oświetlonych budynków. - Jack, dziękuję ci za przyjazd - kontynuowała raczej chłodno. - Wuj Rogi nigdy by nie nalegał, Ŝebyś sam w tym uczestniczył, ale... - Nie nalegał. Cieszę się, Ŝe tu jestem i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wam pomóc. Nie mogę zrozumieć, dlaczego sama mnie nie poprosiłaś. Patrzyła prosto przed siebie, ściskając kierownicę palcami tak mocno, Ŝe aŜ zbielały. - Nie chciałam się narzucać. Masz tyle do zrobienia, a czasu niewiele. Poprosiłam wuja Rogiego, Ŝeby zwrócił się do
twojego brata Marca w sprawie wypoŜyczenia nam nowej aparatury CE z CEREM-u. Nigdy jednak nie przypuszczałam, Ŝe poprosi cię, abyś sam tu przyjechał. - Och, na Boga! - mruknął Jack. - Naprawdę chcesz narazić Kaledonię na powaŜne ryzyko tylko dlatego, Ŝe mnie nie cierpisz? AleŜ skąd. Bardzo cię szanuję. Po prostu uwaŜam, Ŝe nie powinnam cię wplątywać w beznadziejną sytuację. - Skąd wiesz, Ŝe jest beznadziejna? - zapytał wyzywająco. - Za chwilę sam zobaczysz. Nasz naczelny inŜynier przedstawi ci ostatnie wyniki badań. Wczoraj, kiedy rozmawialiśmy w podprzestrzeni, powiedziałam ci, Ŝe tylko niepotrzebnie tracisz czas... - Do cholery, pozwól, Ŝebym sam to osądził! 413 - To ja odpowiadam za ten świat, a nie ty - warknęła. - I to ja wydam ostateczną opinię o tym projekcie! - W takim razie postaraj się, Ŝeby twoja opinia miała jako podstawę zdrowy rozsądek, a nie twoją cholerną dumę! - Moglibyście przestać? - poprosił Rogi. - Mam jedną dobrą nowinę - wtrącił pośpiesznie Calum Sorley. Przyjedzie tu jeszcze jeden fachowiec. To geofizyczka z Okanagonu. Będzie tu w porze kolacji. - W takim razie macie wszystkiego ośmiu wykwalifikowanych operatorów - mruknął Jack. - To juŜ lepiej, ale daleko wam do piętnastoosobowego metakoncertu, którego wymaga ta operacja. - Dziś rano operatorka z Jakucji wystąpiła z pewną propozycją ciągnął Sorley. - Powiedziała, Ŝe moŜemy zrezygnować z metakoncertu, a zamiast tego zaatakować subkratoniczny zbiornik wieloma indywidualnymi impulsami kreatywnymi. Zdaje się, Ŝe dzięki tej technice geofizycy na jej świecie odnieśli pewne sukcesy, choć mieli do czynienia z mniejszymi komorami magmowymi. To bydlę pod Clyde jest znacznie większe i głębiej połoŜone, ale przy zwiększonej mocy pańskiego E18... - Będę potrzebował lepszego obrazu zbiornika - zastrzegł się Jack. - Zaraz pokaŜemy panu na Tri-D model ze wszystkimi dodatkami, chyba Ŝe najpierw chciałby pan się odświeŜyć. - Bynajmniej. Bierzmy się do roboty. - Narendra wszystko przygotował. - Sorley skinął głową. ZbliŜali się do duŜego przenośnego baraku, ukoronowanego anatenami. Kierownik Macdonald zatrzymała przed nim cięŜarówkę, rozbryzgując błoto. W strugach deszczu wszyscy czworo pobiegli do wejścia, gdzie powitał ich ciemnoskóry męŜczyzna o promiennym uśmiechu. Dorothea przedstawiła im naczelnego inŜyniera Kaledonii, Narendrę Szaha MacNabba. Powitał Jacka i Rogiego z wielkim entuzjazmem i zaprowadził ich do holosali. - Znacie ostatnie modele geofizyczne? - zapytał. - Nie? W kaŜdym razie na pewno was to zainteresuje. Zaraz puszczę symulację. Zerknął na niewielki monitor tuŜ przed salą, wyjął płytkę-klucz z uchwytu i stukał w nią kilka chwil. Potem otworzył drzwi. Ujrzeli trójwymiarowy obraz piekła. - Christ de tabernacle! - jęknął Rogi, cofając się z przeraŜeniem. Ale inŜynier tylko się roześmiał, ruchem ręki zaprosił ich do środka i zamknął drzwi. Holograficzny obraz wnętrza Kaledonii wypełniał całą salę, dlatego obserwatorowi początkowo wydawało się, Ŝe zanurza się w płynnym chaosie. Dopiero stopniowo dostrzegał w tej scenie porządek, a nawet surowe piękno w półprzeźroczystych jaskrawoszkarłatnych, cynobrowych i Ŝółtych pasmach tworzących trójwymiarowe wzory, które moŜna było obejrzeć z kaŜdej strony. W drugim końcu sali przez symulację prześwitywała platforma z biegnącymi przez całąjej długość schodkami. Narendra Szah Mac-Nabb poprowadził swoich gości na platformę przez sam środek poŜogi. Ich głowy wynurzyły się z iluzji na powietrze. Stali się olbrzymami patrzącymi na południowe wybrzeŜe kontynentu Clyde i sąsiadujące z nim morze. Potem, stawiając mały krok do przodu, zeszli pod skorupę, do wnętrza planety. Pod kontynentem Clyde rozciągało się masywne jądro skalne, do głębokości mniej więcej trzydziestu kilometrów, i półpłynne, do około stu sześćdziesięciu. Cała litosfera kontynentalna
zanurzona była w znacznie cieńszej litosferze oceanicznej, która tworzyła dno morza. - Ta ognista, poruszająca się część modelu poniŜej litosfery, przedstawia górną część płaszcza planety zwanego astenosferą. Astenosfera zachowuje się bardziej jak płyn niŜ jak twardszy od niej płaszcz litosfery, który zwykle złączony jest z kontynentem. Wirujące obszary na naszej modelowej astenosferze to prądy konwekcyjne oczywiście znacznie przyśpieszone na naszym modelu. ZauwaŜcie, Ŝe są bardzo skomplikowane. Indywidualne komórki konwekcji zmieniają kształty i prędkość wirowania w odpowiedzi na ogrzanie, ochłodzenie i zmiany w gęstości krąŜącego materiału. A teraz zejdźmy ze schodów i przyjrzyjmy się astenosferze tuŜ pod Clyde. JuŜ wkrótce symulacja ta zademonstruje nam scenariusz katastrofy. Zajęli pozycję na „południe” od kontynentu, gdzie mogli patrzeć przez jego półprzeźroczyste jądro. - Obszar o barwie ochry z ciemnoszkarłatną niŜszą partią przedstawia kraton Clyde i złączony z nim płaszcz litosferyczny. Tutaj, w Windlestrow Muir, jesteśmy dokładnie na jego wierzchołku. Kraton to południowa, najstarsza część tego kontynentu, która prawdopodobnie powstała wtedy, gdy Kaledonia jakieś trzy miliardy lat temu zestaliła się po raz pierwszy. Jaśniejsze obszary kontynentu wokół wybrzeŜy i na pomocy to młodsze skały, które przylgnęły do niego w późniejszym czasie, kiedy powoli rósł. - To duŜy kraton - zauwaŜył Jack. - Kontynenty Kaledonii tworzyły się znacznie wolniej niŜ na bardziej podobnych do Ziemi światach - odparł MacNabb. - Ale teraz nie będziemy tego tłumaczyć. Spójrzcie niŜej, na astenosferę tuŜ przed nami. ZauwaŜcie, Ŝe ta bardzo duŜa komora konwekcyjna pod Clyde traci stabilność - a właściwie dzieli się na naszych oczach. Oczywiście zdarzyło się to juŜ raz, kilka milionów obrotów temu. A teraz popatrzcie tutaj, w dół. W tej niespokojnej strefie unosi się wydłuŜona anomalia termalna, która wygląda trochę jak odwrócona kropla ognistego deszczu. Jest mniej gęsta i znacznie gorętsza od otaczającej ją strefy płaszcza litosferycznego. - To pióro! - wykrzyknął Rogi. - Nie, diapir - poprawiła go Dorothea Macdonald. - Unoszący się zgęstek, a nie stale płynący strumień lawy. - Właśnie - zgodził się z nią inŜynier. - Przypuszczamy, Ŝe ten diapir jest rezultatem ponownego uŜycia bardzo starego, tak zwanego „Ŝyznego” materiału płaszcza, który nigdy nie został wyrzucony na powierzchnię i nigdy nie stracił gazów. Bez względu na jego pochodzenie, zawiera wysoki procent substancji lotnych - głównie dwutlenku węgla i pary wodnej. A teraz spójrzcie, co się stanie, kiedy dotrze do niŜszej granicy płaszcza litosferycznego na głębokości stu sześćdziesięciu klomów. Unoszący się zgęstek magmy, zabarwiony w symulacji na jaskrawozłocisty kolor, dotarł do sztywnego płaszcza jądra kratonicznego i zatrzymał się, rozszerzając się i częściowo przenikając przez szkarłatny obszar. Po chwili wznoszący się diapir oderwał się od dołu i jego materia utworzyła zbiornik w najgłębszej części płaszcza Clyde. - W tym momencie - powiedział Narendra Szah MacNabb, uderzając w płytkę kontrolną - przyśpieszę symulację. W rzeczywistości ten zbiornik magmy o duŜej zawartości gazów pod wysokim ciśnieniem tkwi tam nie wiadomo od jak dawna. - Po prostu w spokoju produkował diamenty - powiedziała Kierownik Kaledonii - jak to zwykle robią naładowane węglem diapiry. InŜynier skinął głową. - Pozostawał uśpiony do chwili, gdy naturalne zmiany w zazwyczaj sztywnym i odpornym płaszczu litosferycznym pozwoliły mu znów unieść się wyŜej. W symulacji cieniutka nitka magmy wysunęła się z górnej partii zbiornika i zaczęła wędrować ku górze. - Ten wznoszący się ogon zaczął się poruszać dopiero jakieś dziesięć lat temu. To, co teraz zobaczymy, to ekstrapolacja dalszego biegu wypadków, jeśli nie dokona się modyfikacji CE. To znaczy, jeśli
okaŜe się, Ŝe ludzka interwencja jest niemoŜliwa. Szkarłatna część jądra kratonicznego zamieniła się w miniaturowy wir. Cienka nitka złocistej magmy natychmiast rozszerzyła się i pomknęła ku górze z coraz większą szybkością. Uderzyła w dolną część cynobrowego kratona, rozbiła ją i wybuchła, wydostając się na powierzchnię planety. Zbiornik opustoszał w ciągu kilku chwil. Obserwatorzy stali jakiś czas w milczeniu, a potem symulacja Tri-D zgasła i znów byli w pustej sali. - Co się stanie na górze, kiedy to draństwo wybuchnie? To znaczy poza fontanną diamentów - spytał z wahaniem Rogi. - Niech pan sobie wyobrazi wybuch pięćdziesięciu wulkanów Krakatau - odparł łagodnie MacNabb. - Jednak z powodu adiabatycznej dekompresji substancji lotnych w magmie, wybuch będzie zimny, a nie gorący. To właśnie nazywamy diatremą. - Będą potworne trzęsienia ziemi - dodała Dorothea Macdonald. Clyde oczywiście zostanie spustoszony, ale nie to będzie najgorsze. Wyrzucony w górę popiół, dwutlenek węgla i para wodna zatrują atmosferę Kaledonii i uczynią ją na nie wiadomo jak długo nieprzejrzystą dla światła słonecznego. Najprawdopodobniej wymrą wszelkie Ŝywe organizmy. Będziemy musieli porzucić planetę. InŜynier otworzył drzwi holosali i uprzejmie je przytrzymał. - Mam nadzieję, Ŝe ta krótka symulacja przydała się panu, Dyrektorze Remillard - powiedział do Jacka. - Szczegółowe informacje o tym zbiorniku magmy znajdzie pan w bazie danych naszej ekspedycji i oczywiście ja sam zawsze będę do pańskiej dyspozycji, gdyby postanowił pan spróbować modyfikacji. Jack zawahał się, nie chcąc zadać oczywistego pytania. Nie wątpił, Ŝe Dorothea Macdonald juŜ zna odpowiedź. - Doktorze MacNabb, poproszę pana o zwięzłą i szczerą opinię na ten temat. Naczelny inŜynier lekko wzruszył ramionami. Jack wziął od Rogiego nośnik i podniósł go niedbale. - Wiem, Ŝe zna pan konwencjonalny typ CE modyfikatora geofizycznego. Mamy tu teraz ośmiu operatorów klasy wielkich mistrzów, a ja przywiozłem eksperymentalne urządzenie CE, które wzmocni ich kreatywność trzysta razy - w przeciwieństwie do kasków starszego typu, które zwiększały ją stokrotnie. Zna pan objętość zbiornika magmy i jej składniki. Czy według pana mamy dostatecznie duŜo energii kreatywnej, Ŝeby bez metakoncertu usunąć z magmy substancje lotne i zatopić resztę z powrotem w astenosferze? Narendra Szah MacNabb zmarszczył brwi, udając uprzejmie, Ŝe się namyśla. Wreszcie spojrzał Jackowi prosto w oczy i rzekł: - To niemoŜliwe. Kierownik Kaledonii, która wydawała się bardzo mała w obszernym białym swetrze i kraciastych spodniach, spóźniła się trochę na kolację. Przyszła z nowo przybyłą operatorką z Okanagonu, smukłą czarnoskórą kobietą Tishą Abaka do mesy naukowców, gdzie zostawiono dla nich dwa miejsca przy stole. Opadły na krzesła po wypowiedzeniu na głos kilku formułek powitalnych do Jacka, Rogiego i pozostałych operatorów CE i rzuciły się jak wilki na pieczone jagnię w sardeloworozmarynowym sosie, tłuczone neepsy i polanę masłem pieczone kartofle. Wszyscy inni wydawali się równie głodni, rozmawiali więc tylko telepatycznie. DOROTHEA MACDONALD: JeŜeli Dyrektor Remillard zdoła jutro zaznajomić operatorów z nowym E18, moŜe rozpoczniemy prace zaplanowane przez Neelyę Demidova następnego dnia. JON REMILLARD: Czy to jest plan, który miał być wykonany w koncercie indywidualnych operatorów? DOROTHEA MACDONALD: Tak. Neelya, proszę nam pokazać ostateczną wersję. NEELYA DEMIDOVA: [obraz] To będzie pierwsza faza - ostatni rekonesans południowej strony zbiornika, który przeprowadzi Jim MacKelvie w małym wiertle. Jako główny CE geofizyk Kaledonii ma najlepsze kwalifikacje do ustalenia optymalnego punktu drenaŜu
bocznego magmy do subdukcji Sgeirean Dubha na południe od Clyde. Ten stary archipelag, złączony z zanurzającą się płytą oceaniczną, moŜe utworzyć z tyłu zbiornik w kształcie łuku, jeŜeli odwrócony potok magmy będzie napierał na starą łukowatą strukturę, i w końcu ją rozerwie. Kiedy Jim w małym wiertle ustali optymalny sposób ataku moŜe to zabrać dzień lub dłuŜej - reszta nas w czterech większych maszynach przyłączy się do niego i razem zmienimy kierunek potoku magmy. W rezultacie powstanie nowy, rosnący łuk wyspiarski. Wprawdzie będziemy mieli do czynienia z niszczycielskim wulkanizmem jeszcze przez dziesiątki lat, ale moŜna będzie sobie z nim poradzić, natomiast obecna sytuacja jest katastrofalna i całkowicie beznadziejna. TISHA ABAKA: Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Na pewno nigdy czegoś podobnego nie wypróbowywaliśmy na Okanagonie. NEELYA DEMIDOVA: [wesoło] MoŜe dlatego, Ŝe Okanagon jest starszym i bardziej stabilnym światem, z względnie nielicznymi łukami wyspiarskimi. Nasza biedna Jakucja aŜ się od nich roi! Oczywiście, nigdy nie mieliśmy do czynienia z tak duŜym i głębokim zbiornikiem magmowym. Te, które usuwaliśmy, znajdowały się pod kontynentami najwyŜej na głębokości siedemdziesięciu klomów - i były dziesięciokrotnie od niego mniejsze. JAMES MACKELVIE: Nie mówię, Ŝe wątpię w ciebie Neelya, i zgadzam się, Ŝe twój plan jest nasząjedyną szansą... ale spójrz na poziomy komponent odwrócenia potoku magmy! To prawie trzysta klomów pod morzem - od południowego skraju kratonu Clyde do łuku wyspiarskiego Sgeirean Dubha. Ailsa, Tormod i ja spędziliśmy cały dzień nad planami konwekcji w astenosferze. Obawiamy się, Ŝe nie zdołamy utrzymać wylanej magmy w jednym zgęstku, popychając go tak daleko. Część na pewno się oddzieli - zwłaszcza, jeśli nie będziemy złączeni w metakoncercie, by móc reagować natychmiast na kaŜdą anomalię w cienkiej strefie granicznej między astenosferą a lądem pod płytą oceaniczną. TORU YORITA: Moi trzej koledzy i ja przeprowadziliśmy podobną analizę, biorąc równieŜ pod uwagę moŜliwe strefy pęknięć na tym małym odcinku skorupy oceanicznej. Zennen desu! UwaŜamy jednak, Ŝe uwolniona ze zbiornika magma najprawdopodobniej uniesie się do góry i przedostanie się przez dno oceanu, zanim zdołamy ją uwięzić pod bardziej sztywną strukturą łuku wyspiarskiego. MIDORI SAKAI: Nie moŜemy przewidzieć skutków wielkiego podmorskiego wybuchu diatremicznego, ale z pewnością będzie równie katastrofalny jak wybuch kontynentalny, z dodatkowym efektem w postaci potęŜnej fali tsunami, nacierającej na wybrzeŜa wszystkich kontynentów. AILSA GORDON: [podnosząc wzrok znad ręcznego komputera] MoŜe nawet być jeszcze gorzej, jeŜeli w tym wubuchającym draństwie znajdzie się duŜo potasu czy innych łatwo rozpuszczalnych w wodzie składników. Wtedy moŜecie zarówno zatruć morze, jak i zasłonić słońce popiołem i chmurami pary wodnej. NEELYA DEMIDOVA: [nieco zirytowana] No, cóŜ, zaproponowałam mój plan jako potencjalnie uŜyteczną hipotezę do rozwaŜenia, to wszystko. INTENDENT GENERALNY C ALUM SORLEY: Jesteśmy pani bardzo wdzięczni, Neelyo Alexandrowna. Wy wszyscy... [rozejrzał się wokoło]... chcecie zaryzykować wasze reputacje a nawet Ŝycie, by pomóc Kaledonii w sytuacji, którą Dyrektoriat Naukowy Imperium oficjalnie zaliczył do beznadziejnych. YOSHIFUMI MATSUI: Na Satsumie równieŜ musieliśmy sobie radzić z oficjalnym sceptycyzmem, Intendencie Generalny. Gdyby to było moŜliwe, cały nasz zespół operatorów geofizycznych CE zgłosiłby się na ochotnika, by pomóc Kaledonii. PoniewaŜ tak nie było, ciągnęliśmu losy - i Midori, Toru i ja wygraliśmy. Czujemy się zaszczyceni, mogąc być tutaj z wami. KIEROWNIK MACDONALD: Nawet jeśli będziemy musieli opuścić Kaledonię i załoŜyć gdzieś indziej nową szkocką planetę, nie zapomnimy naszych przyjaciół. NEELYA DEMIDOVA: Nie przyjechaliśmy tu po to, by sobie zasługiwać na pomnik lub wzmiankę w tekście historycznym. Chcemy coś
zrobić! TORMOD MATHESON: Największy kłopot w tym, dziewczyno, Ŝe mamy niski poziom mocy kreatywnej. Nawet z superkaskami E18 Dyrektora Remillarda... JON REMILLARD: Na Boga, proszę mi mówić Jack. TORMOD MATHESON: [kiwa głową] Nawet z kaskami CE Jacka, wzmacniającymi trzystukrotnie, podczas naszego ekskoncertu wydzieli się za mało energii, Ŝeby bezpiecznie przenieść tego bydlaka na tak wielką odległość. Gdybyśmy tylko mogli połączyć nasze osiem umysłów w nową konfigurację metakoncertu, plan Neelyi mógłby się powieść. Wprawdzie prawdopodobieństwo nadal wynosiłoby pięćdziesiąt procent, ale przynajmniej mielibyśmy szansę sukcesu. TORU YORITA: Co o tym myślisz, Jack? Mógłbyś stworzyć nowy program? KIEROWNIK MACDONALD: Toru, chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak trudne jest tworzenie metakoncertu. Nigdy nie zamierzałam prosić CEREM-u o coś więcej niŜ wypoŜyczenie nowej aparatury. Jack obiecał, Ŝe przywiezie nam kaski, a jego brat niechętnie zgodził się pomóc w naszym eksperymencie. Nigdy jednak nie było mowy, Ŝe będzie robił... JON REMILLARD: Tak. KIEROWNIK MACDONALD: [niedowierzająco] Tak? ROGATIEN REMILLARD: O cholera! Ti-Jean, naprawdę myślisz, Ŝe moŜesz to zrobić? JON REMILLARD [przepraszająco] Niestety, nie wedle planu Neelyi. Najprawdopodobniej magma nam ucieknie, jeŜeli spróbujemy ją odwrócić za pomocą metakreatywności. AILSA GORDON: A co, do diabła, moŜna zrobić poza odwróceniem jej? JON REMILLARD: Zmienić jej skład. AILSA GORDON: Jack, wybacz mi, jeŜeli wydam się niegrzeczna. Nie jesteś jednak geofizykiem. W Ŝaden sposób nie moŜna zmienić składników zawartości zbiornika. Chyba Ŝe stworzysz metakoncert na transmutację pierwiastków... JON REMILLARD: JeŜeli wyjątkowo lotne składniki - CO2 i woda zostaną rozdzielone w górze zbiornika, to, co pozostanie, będzie gęstsze niŜ astenosfera bezpośrednio pod jądrem kratonicznym. JAMES MACKELVIE: [z lękiem] Ten chłopiec ma rację. Pozbawiona gazów magma zatonęłaby z powrotem w płaszczu litosfery cznym! AILSA GORDON: Jak, do diabła, zamierzasz odseparować te składniki? Na Boga, mówimy o ciśnieniu sześćdziesięciu kilobarów! A zakładając, Ŝe wiesz, jak dokonać tego cudu - czy zdajesz sobie sprawę, co by się stało, gdyby gazy zaczęły się ulatniać? MIDORI SAKAI [łagodnie] Korek wyleciałby z butelki z szampanem. TORMOD MATHESON: [do Jacka] Wiesz, Ŝe zarówno Ailsa jak i Midori mają rację. JON REMILLARD: Będą potrzebne dwa metakoncerty. Jeden odseparuje oba składniki magmy, a drugi powstrzyma erupcję aŜ do zakończenia tego procesu. Wtedy pozwolimy gazom wybuchnąć w postaci wiatru diatremicznego. Będzie temu towarzyszyło dość silne trzęsienie ziemi, ale to, co wybuchnie, będzie w zasadzie nieszkodliwe dla atmosfery i gleby. KIEROWNIK MACDONALD: Dwa metakoncerty. Oczywiście! Ośmiu wielkich mistrzów pracujących razem, by dokonać rozdziału... JON REMILLARD: I dwóch największych mistrzów w tandemie, którzy przytrzymają pokrywkę, aŜ moŜna będzie pozwolić na wybuch gazów. Ty i ja, Diamencie. KIEROWNIK MACDONALD: [zagadkowo] Chętnie bym to zrobiła. Nic jednak nie wiem o operacjach CE i bardzo mało o metakoncercie. JON REMILLARD: Mógłbym cię nauczyć... i działać w tym koncercie jako dyrygent [obraz]. Ty zajęłabyś się skupianiem i kształtowaniem energii. ROGATIEN REMILLARD: Ale... ale Marc w ten sposób omal sienie zabił! Skupiając energię! JON REMILLARD: Tak. Lecz jego umysł nie został dokładnie wyskalowany i nie pasował do podwójnej konfiguracji. Jednak Lylmicy wyskalowali umysł Diamentu, zanim mianowali jąNajwiększą Mistrzynią.
Sprawdziłem to w Konsylium ostatniej nocy. KIEROWNIK MACDONALD: Tak. [Uśmiecha się ponuro]. To było niezwykłe przeŜycie. INTENDENT GENERALNY SORLEY: [nie posiadając się z podniecenia] Ale, to znaczy... Ŝe jeśli wy dwoje się połączycie... wtedy Kaledonia... KIEROWNIK MACDONALD: MoŜe jednak ocaleć. TISHA ABAKA: Jack, ile czasu zajmą ci przygotowania? JON REMILLARD: Dwa dni powinny wystarczyć. Będę potrzebował wykonanej na miejscu analizy plazmy. Obawiam się, Ŝe nie mogę uŜyć poprzednich danych. Muszę wiedziać, jaki jest jej skład właśnie teraz. JAMES MACKELVIE: Tormod, Ailsa i ja zaraz wprowadzimy małe wiertło w głębinę. Za czternaście godzin będziesz miał dane. JON REMILLARD: Wyszkolenie was wszystkich - i Kierownika zajmie większą część tych dwóch dni. [Wstaje od stołu]. Teraz chciałabym was poŜegnać. Odrobina snu dobrze mi zrobi, a poza tym powinienem teŜ zapoznać się z igneous petrogenesis. Zacznę pracę nad wstępnymi projektami metakoncertu jutro rano. JeŜeli nie macie nic przeciwko temu, rozpoczniemy szkolenie, kiedy Jim i jego towarzysze wrócą z informacjami o magmie. KIEROWNIK MACDONALD: [równieŜ wstając] Odprowadzę ciebie i wuja Rogiego do waszych pokoi. [Werbalne poŜegnania i wyrazy entuzjazmu, kiedy Macdonald i obaj Remillardowie wychodzą]. NEELYA DEMIDOVA: [z niepokojem] Wiem, Ŝe Jack jest największym umysłem w Państwie Ludzkości... ale mam nadzieję, Ŝe wie, co robi. Bez względu na to, czy jest geniuszem, czy nie, nie moŜe z dnia na dzień nauczyć się wszystkiego o dynamice magmy. TORU YORITA: [wzdychając] Ani zespół składający się z kreatorów klasy wielkich mistrzów i jednej Największej Mistrzyni nauczyć się współdziałać w nowym metakoncercie bez długich miesięcy praktyki. Myślę jednak, Ŝe wszyscy będziemy musieli spróbować. Deszcz ustał, zamglone poranne słońce przebijało się przez zasłonę cirrusów, w egzotycznych wrzosach skrzeczały, pseudomezozoiczne ptaki z róŜowym upierzeniem, gromadząc kawałeczki roślinności do wyścielania swych podziemnych gniazd. Na Windlestrow Muir panowała wiosna i Kierownik Kaledonii zaprosiła Rogiego na przechadzkę dla uspokojenia nerwów przed powrotem do małego wiertła głębinowego. Starcowi bardzo spodobały się wielobarwne liście falistego wrzosowiska - przewaŜnie jasnoniebieskie i morelowe, zmiękczone szczodrą dawką ciemnej zieleni. Wśród skał kwitły duŜe kwiaty podobne do jaskrów. Odwiedzały je owadokształtne stworzenia o przezroczystych skrzydłach. Grunt pod koślawymi krzakami był nierówny, Ŝółtawy i niemal suchy mimo niedawnej ulewy. W wąwozach i innych miejscach, które uległy erozji, zalegały połacie piasku koloru wina oraz sterty jasnozielonych i granatowych kamieni. Oddalone o sześćdziesiąt kilometrów na pomocny zachód zębate szczyty Lothian Range majaczyły na horyzoncie jak cień. W przyjaznym milczeniu szli wydeptaną przez zwierzęta ścieŜką brzegiem spękanego zagłębienia terenu w kształcie czaszy, w której rozlewał się Windlestrow Loch. Kiedy przeszli parę kilometrów, Kierownik Kaledonii wydała cichy okrzyk triumfu i podniosła coś z pobocza dróŜki. - Spójrz, wuju Rogi - to diament. - śartujesz! PołoŜyła kryształ na jego rozwartą dłoń. Był to dwunastościan wielkości ziarna grochu z zaokrąglonymi brzegami, wyglądał jak natłuszczony, a w rozproszonym świetle słonecznym miał niebieski odcień. - JeŜeli ta operacja zakończy się pomyślnie, kaŜę oszlifować go i wypolerować, Ŝebyś miał pamiątkę. Nazwiemy go Gwiazdą Windlestrow. - Przez chwilę przyglądała mu się uwaŜnie. - Moje głębokowidzenie ukazuje mi, Ŝe jest to niebiesko-biały diament czystej wody, z
niewielkimi skazami. Diamenty są bardzo rozpowszechnione na Kallie. Wskazała na otoczenie. - To jeziorko znajduje się na wierzchołku bardzo starego komina kimberlitowego. No wiesz, materiału skalnego, w którym znajduje się diamenty. Stary komin przechodzi przez kraton Callie aŜ do zbiornika z magmą. Przed milionami lat w tym miejscu wydarzyła się inna, mniejsza diatrema. - Batege! Minęło duŜo czasu, odkąd ktoś dał mi diament. - Rogi poszukał w kieszeni płóciennych spodni khaki i wyjął kółko do klucza z kamieniem znanym trzem pokoleniom młodych Remillardów jako Wielki Karbunkuł. - Kiedy go dostałem, wart był miliony. Przypuszczam, Ŝe teraz kosztowałby zaledwie kilka tysięcy dolarów. Jest moim amuletem od Bóg wie ilu lat. Przyjrzała się kamieniowi z zainteresowaniem. - AleŜ on jest wspaniały! Taki niezwykły czerwony kolor - i wypolerowany w doskonałą kulę. Skąd go masz? - Dostałem od pewnego Lylmika - odparł Ŝartobliwie starzec. A kiedy spojrzała na niego z ukosa, odparł: - No, dobrze, juŜ dobrze. Znalazłem go w rynsztoku w Hanowerze. To bardzo tajemnicza sprawa. Ale przysięgam, Ŝe parę razy uratował mi Ŝycie. - Jego twarz rozpromieniła się nagle, bo przyszła mu do głowy jakaś myśl. Odczepił osłonięty srebrną siateczką, świecący kamień od kółka na klucze i wcisnął go jej do ręki. - Zamieńmy się, Dorothee. Podczas tej operacji ty zatrzymasz na szczęście Wielki Karbunkuł, a ja wezmę Gwiazdę Windlestrow. Znieruchomiała. Przez chwilę wydawało się, Ŝe przestała widzieć otoczenie i wpatrzyła się w jakąś ponurą wewnętrzną wizję. Potem jej twarz wypogodziła się i złagodniała. - Z radością wezmę Wielki Karbunkuł, wuju Rogi - powiedziała z uśmiechem. - Wyciągnęła spod swetra złoty łańcuszek ze lśniącym wisiorkiem w kształcie maski. - Umieszczę go tutaj. Twój przynoszący szczęście kamień moŜe wisieć obok mojego talizmanu. Wsadziła łańcuszek na miejsce. Później jej oczy napotkały spojrzenie wysokiego starca. Objęła go i ukryła twarz na jego piersi, nic nie mówiąc. Serce Rogiego zadrŜało. Dorothee ma dwadzieścia lat i bardzo moŜliwe, Ŝe umrze za kilka dni, spopielona w ułamku sekundy przez płomienie we wnętrzu jej świata. Ostatniej nocy, kiedy zostali sami, Jack wyznał jemu i Dorothei, Ŝe nawet jeśli on sam i Dorothee połączą się w podwójnym metakoncercie, istnieje tylko pięćdziesięcioprocentowe prawdopodobieństwo, Ŝe plan się powiedzie. Kierownik Kaledonii jedynie skinęła głową. Nie zapytała Jacka, czemu chce się poświęcić dla raczej zwyczajnej planety kolonialnej. A ty wiesz dlaczego, Dorothee? - spytał ją telepatycznie Rogi. - Chciałabyś, Ŝebym ci powiedział? Ona jednak odsunęła się od niego bez słowa i stała, wpatrując się w jeziorko. - Spójrz - odezwała się po chwili. Woda nagle zmąciła się i pokryła bąbelkami. W tej samej chwili Rogi wyczuł pod nogami słabe drŜenie. W obozie ekspedycji, po drugiej stronie kotliny, ludzie wypadli z budynków i zbiegli po stromym zboczu na brzeg, gdzie czekali w napięciu. Chwilę później rozległ się huk i duŜy ship pary wodnej przeszył powierzchnię jeziora. Podobna pociskowi wielka jak rhobus czarna maszyna wyskoczyła na samym środku tafli jak rozdraŜniony lewiatan, a potem opadła z głośnym pluskiem, który odbił się echem na wrzosowisku. Para przestraszonych róŜowych ptaków wyleciała z krzaków, skrzecząc głośno. Ludzie na brzegu jeziora skakali z radości i ich przygłuszone wesołe okrzyki docierały z daleka do Rogiego i Dorothee stojących na wzgórzu. Nadal lekko parując, wiertło popłynęło spokojnie w stronę lądu, rozłoŜyło nogi i wylazło na brzeg. Zatrzymało się przed zaparkowanymi tam czterema większymi maszynami. Po chwili luk w dole maszyny otworzył się i wyszły z niego trzy osoby. Dorothea przyglądała im się mruŜąc oczy. - Przeprowadzili analizę magmy. Muszę wrócić i dowiedzieć się, jak wzmocnić mój mózg. Módl się za mnie, wuju Rogi! - Odwróciła się i
pobiegła ścieŜką. - Do cholery, zrobię znacznie więcej! - burknął starzec. Zaczekał, aŜ Kierownik odeszła dostatecznie daleko, a potem pospiesznie rozejrzał się wkoło i zwrócił się do nieba: Duchu! Słyszysz mnie?... Zrób coś! Nie moŜesz pozwolić, Ŝeby ci młodzi ludzie umarli! PomóŜ im! Nasłuchując, stał z oczami wzniesionymi w górę. Perłowe niebo świeciło, wiosenny wiaterek wiał nad wrzosowiskiem, a archaiczne róŜowe ptaki, kwacząc z ulgą, wróciły do swoich podziemnych gniazd. Nie udawaj nieśmiałego! Wiem, Ŝe mnie obserwujesz, mon fantóme. Wiatr jakby westchnął z rezygnacją. Wtedy starzec uśmiechnął się i ruszył w stronę obozu ekspedycji, obmacując śliski diamencik w kieszeni kurtki i mamrocząc coś po francusku. 24 SEKTOR 12: GWIAZDA 12-337-010 [GRIAN] PLANETA 4 [KALEDONIA] 17-18 AN GIBLEAN [28-29 WRZEŚNIA] 2077 Cała dziesiątka zebrała się o świcie. Ubrani byli w srebrzyste skafandry typu Nomex, które stanowiły częściową osłonę przeciwko kreatywnemu odrzutowi płomienia. Pod pachami trzymali matowoczarne kaski CE. Wiertła głębinowe zostały wyposaŜone w kaŜde znane urządzenie zabezpieczające, jakie tylko im przyszło do głowy. Znowu padał deszcz, dlatego, nie chcąc tracić mocy mentalnej na rozłoŜenie psychokreatywnego parasola, stali pod jedną z wielkich maszyn i słuchali ostatnich instrukcji Jacka. - JeŜeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, operacja powinna się zakończyć za jakieś pięćdziesiąt godzin. Czas ten obejmuje równieŜ z czternaście godzin przeznaczonych na zejście w głąb i wyjście na powierzchnię. Daje to nam margines bezpieczeństwa dla naszych czterech wielkich wierteł. Pamiętajcie jednak, Ŝe powodzenie całej operacji zaleŜy wyłącznie od tego, czy Kierownik i ja zdołamy utrzymać pokrywkę na miejscu do czasu, aŜ składniki lotne rozpuszczą się w magmie. Muszę was ostrzec, Ŝe ponownie wchłonięcie gazów moŜe zabrać dwa razy więcej czasu niŜ ich rozdzielenie, a być moŜe nie bylibyśmy w stanie wytrzymać ciśnienia. Więc lepiej, Ŝeby jednak nam się udało. - Rozumiemy, Jacku - odparł Jim MacKelvie. - Musimy wykonać dobrze nasze zadanie za pierwszym razem, bo inaczej ryzykujemy całkowitą klęskę. Pozostali mruknęli na znak zgody. Nikt jednak nie powiedział, choć wszyscy o tym wiedzieli, Ŝe kaŜda osada na Clyde przygotowała się na trzęsienie ziemi, gotowa poradzić sobie jak najlepiej z katastrofalnymi skutkami niepowodzenia operacji. - Więc bierzmy się do roboty - ponaglił Jack. Kiedy szli do swoich pojazdów, młody magnat sięgnął myślą do umysłu swojego stryjecznego dziadka, który wraz z resztą personelu wycofał się do bezpiecznego bunkra odległego o dwadzieścia kilometrów. Do widzenia, wuju Rogi. Bonne chance Ti-Jean et Dorothee, et Dieu vous benisse. (śyczę wam szczęścia, Ti-Jean i Dorothee i niech Bóg was błogosławi). - Pani pierwsza, pani Kierownik - powiedział Jack, gestem wskazując drabinkę wysuniętąz wiertła, którym miał wyruszyć w głębiny wraz z Dorothea Macdonald. Weszła do środka z zaciśniętymi ustami i natychmiast skierowała się do sterówki. Nagle zatrzymała się skonsternowana. Przed konsolą zobaczyła tylko jeden fotel. Obok niego na piedestale stało otwarte kuliste akwarium. - Przepraszam - powiedział Jack, podchodząc do niej z tyłu. Będę musiał pracować w stanie bezcielesnym, Ŝeby nie tracić energii mentalnej. Zazwyczaj nie mówię zbyt duŜo o tym aspekcie mojego Ŝycia ludziom, z którymi pracuję. To ich oszołamia.
- Ja... rozumiem - szepnęła. Osunęła się na fotel i patrzyła z kamienną twarzą, jak Jack odkłada na bok swój kask, zdejmuje buty i zaczyna się rozbierać. Ich wiertło głębinowe, które, podobnie jak pozostałe trzy, na czas zejścia pod skorupę planety znajdowało się pod dowództwem Jima MacKelvie, nagle oŜyło. - Uwaga - powiedziało ze szkockim akcentem. - Ten pojazd, oznaczony jako D-4, został zdalnie włączony z D-1. Kontrola urządzeń operacyjnych i aparatury środowiskowej będzie się odbywała po cichu, chyba Ŝe zostanie wydany werbalny rozkaz. Jack nic nie powiedział. Rozsunął ognioodporny kombinezon i odrzucił go na bok. Następnie za pomocą psychokinezy zwinął skafander w powietrzu, zanim uderzył w podłogę, i starannie ułoŜył w otwartej szafce. Zdjął buty, skarpetki i klimatyzowaną bieliznę i pozbył się ich w ten sam sposób. Dorothea czekała z obawą, aŜ zdejmie ostatni biały, obcisły kombinezon. Przeczytawszy jej myśli, Jack wzruszył ramionami. A wtedy, zrozumiała, Ŝe juŜ jest nagi, i poczuła mdłości. Oprócz normalnie wyglądających rąk, głowy i szyi, reszta jego ciała była gładka, bezwłosa i całkowicie pozbawiona zmarszczek, bruzd lub skaz. Nie miał genitaliów, pępka ani palców u nóg. Wyglądał jak plastikowa lalka wielkości męŜczyzny, z nie wiadomo w jaki sposób przeszczepionymi częściami ludzkiego ciała. Dorothea mimo woli krzyknęła cicho z litości. - Wszystko w porządku - powiedział niedbale, by dodać jej otuchy. - Zazwyczaj nie zawracam sobie głowy konstruowaniem szczegółów ciała, jeŜeli nie jest to absolutnie koniecznie. Ale mogę zaopatrzyć je w całe zwykłe humanoidalne wyposaŜenie. I nawet więcej! Dorthea jęknęła z zaskoczenia. Na krótką chwilę jego ciało pokryło jasnobrązowe futro, pojawiły się teŜ zakrzywione rogi i błoniaste skrzydła, które rozciągały się od nadgarstków do kostek. Te fantastyczne upiększenia zniknęły zaraz po tym, jak się pojawiły, a blade pseudociało Jacka zaczęło się rozpadać, spływając na pokład jak gęsty dym i rozlewając się w szaroróŜową kałuŜę. Płyn ten skurczył się w galaretowatą bryłę wielkości duŜego melona. Potem bryła wskoczyła do szafki, w której znajdowało się juŜ ubranie Jacka a drzwi cicho się zatrzasnęły. W powietrzu wisiał tylko połyskujący srebrzysty mózg. Wiertło powiedziało: - Kontrola zakończona. Zaczynamy posuwanie się w dół. Mózg podpłynął do kryształowego akwarium i ulokował się wygodnie w środku. Na zewnątrz, widoczny przez przedni ekran, zasłonięty deszczem krajobraz zdawał się poruszać, kiedy wiertło zagłębiało się w Windlestrow Loch. - AleŜ... aleŜ twoja postać cielesna wcale nie budzi obrzydzenia! - wyjąkała w końcu Dorothea, gdy wreszcie z trudem opanowała zdumienie. Usłyszała bezcielesny śmiech. - Mam nadzieję, Ŝe nie. Ale standardy estetyczne bardzo się róŜnią, prawda? Kiedy byłem bardzo młody i właśnie uczyłem się Ŝyć z mojąmutacją, popełniłem mnóstwo gaf, stwarzając niesamowite ciała, od których mdliło moich starszych krewnych. Marc i wuj Rogi zmusili mnie dość szybko - no - do przyjęcia normalnej postaci. Nie mogła oderwać zafascynowanego spojrzenia od mózgu. - Czy... czy to boli, kiedy się rozdzielasz? - Oczywiście, Ŝe nie. W ciałach, które stwarzam, nie ma zmysłów fizycznych, chyba Ŝe są do czegoś potrzebne, co robię rzadko. Ultrazmysły dostarczająmojemu mózgowi pełne spektrum bodźców zewnętrznych, a mojametakreatywność i psychokineza modulują reakcje. - I dźwięk twojego głosu jest tylko... - MojąPK wprawiającą w wibracje molekuły powietrza. Kiedy się wcielam, zazywczaj stwarzam struny głosowe, płuca i całą resztę. Sprawia to, Ŝe mój głos brzmi bardziej naturalnie. Dodaję teŜ przewód pokarmowy, kiedy wiem, Ŝe będę jadł w towarzystwie, oraz męskie wyposaŜenie, gdy jestem w sytuacji wymagającej wspólnego sikania. Wiesz, jacy są męŜczyźni. KoleŜeństwo pisuaru. Mimo woli musiała się roześmiać, a potem odwróciła wzrok. Szara
woda zasłaniała teraz okno, a zewnętrzne światło szybko znikało. Pojazd zanurzał się w jeziorze pod kątem prawie sześćdziesięciu stopni, ale poniewaŜ wytworzył własne pole grawitacyjne, nie czuli przechyłu ani spadku. - Aktywizuję strumień przenikający i pierwszy poziom pola sigma, przygotowując się do przeniknięcia do przeciąŜonej górnej warstwy litosferycznego zbiornika magmy - oświadczył z całą powagą pojazd. - Zamknij się i jedź - warknął Jack. - Powiesz nam, kiedy przybędziemy do miejsca przeznaczenia, ale w drodze nie zawracaj nam głowy szczegółami, chyba Ŝe nasza interwencja będzie niezbędna. - Potwierdzam - w głosie maszyny zabrzmiała uraŜona duma. Kierownik popatrzyła na mózg z uśmieszkiem aprobaty. - Dobrze mu powiedziałeś. - śycie jest za krótkie, by tracić je na pogawędki z maszynami, kiedy nie ma waŜnego powodu - oświadczył Jack. - Zgadzam się... ale myślałam, Ŝe wszyscy członkowie rodziny Remillardów w zasadzie są nieśmiertelni. - Wszyscy oprócz mnie. Moja mutacja schrzaniła kompleks samoodmładzających genów. Ten mózg się zestarzeje. Jego neurony popsują się mniej więcej tak samo, jak u normalnych ludzi, kiedy proces redaktywny zacznie nawalać. Umrę po osiągnięciu biblijnego wieku siedemdziesięciu dwóch lat lub coś w tym rodzaju. Zapytała spokojnie, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy: - Czy zbiornik regeneracyjny nie moŜe ci pomóc? - Jest skuteczny w wypadku normalnych ludzkich ciał, a ja nie jestem normalny. Nie lituj się nade mną, Diamencie. Zamierzam dokonać tego i owego, zanim pójdę do nieba. Oczywiście, jeśli przeŜyję tę przygodę. Skinęła głową i udała, Ŝe odczytuje wskazania przyrządów konsoli. Po kilku minutach za oknem zapanowała całkowita ciemność. Wiertło głębinowe mogło oświetlić staroŜytny komin kimberlitowy, ale formacja ta była interesująca tylko dla specjalisty, a ani Jack, ani Dorothea nie chcieli, by im przypominano, Ŝe pogrąŜają się coraz głębiej w litej skale. - Przypuszczam, Ŝe powinniśmy przećwiczyć nasz metakoncert zaproponowała bez entuzjazmu. - Minie kilka godzin, zanim dotrzemy do zbiornika magmy. Później będziemy musieli włoŜyć kaski i przejrzeć program. Teraz jednak wolałbym porozmawiać o innych sprawach. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Ja... Nie, oczywiście, Ŝe nie. Nie uznasz mnie za wścibską, jeśli zapytam cię o twoje Ŝycie? Z rozmów z wujem Rogim wiem, Ŝe nie urodziłeś się... taki, ale powiedział mi niewiele więcej. Zorientował się, Ŝe sama myśl o twojej mutacji przeraŜała mnie i budziła we mnie wstręt. - A gniewałaś się na mnie z powodu moich głupich prób telepatycznego komunikowania się z tobą - odparł cicho mózg. Chciałbym cię teraz za nie przeprosić. - Myślałam, Ŝe próbujesz zmusić mnie do ujawnienia moich zdolności operanckich. Oznaczałoby to, Ŝe muszę opuścić Kaledonię. Udawałam suboperantkę najdłuŜej jak mogłam. - Zachowywałem się jak pozbawiony taktu idiota. Nastolatki bywają niewraŜliwe, a ja przypuszczalnie byłem gorszy od innych. Po prostu nie utrzymywałem kontaktów z rówieśnikami. To Rogi w końcu sprawił, Ŝe zaprzestałem prób. - Powiedział mi, Ŝe próbowałeś się ze mną skontaktować, poniewaŜ byłeś samotny. Mózg roześmiał się i powiedział zgryźliwie: - Są teŜ tacy, którzy pozostają niewraŜliwi, mimo Ŝe skończyli sto lat! Kocham wuja Rogiego, ale czasem straszna z niego papla. - Nie powinieneś się wstydzić samotności. Albo nie chcieć o niej mówić. To ludzka rzecz. - Chcesz mnie pocieszyć, tak? Dowodzi to, Ŝe nie jestem potworem? - Cieszę się, Ŝe moŜesz otwarcie mówić o twoim stanie. I śmiać
się. - Wyzywająco uniosła podbródek na znak, Ŝe niezbyt ją to obchodzi. - Prawdopodobnie jest to oznaką zdrowia psychicznego. - Być moŜe. Nigdy nie dopuszczam do siebie łapiduchów. A ty? - Ja po prostu wypędziłam tych wścibskich bydlaków z mojego umysłu. Najbardziej niepokoiła mnie moja matka... - I zaczęła o niej opowiadać. Później zastanawiała się, czy poddał ją koercji, kiedy wróciła wspomnieniami do Violi Strachan. A moŜe z innego powodu poczuła nagle chęć opowiedzenia mu o swoim trudnym dzieciństwie? Słowa popłynęły z jej ust potokiem, niemal bez udziału woli: straszne przeŜycia z metaterapeutami, obawy, Ŝe moce mentalne zniszcząją, jeśli nie utrzyma ich w zamknięciu, walka między pragnieniem zadowolenia matki i pozostania wierną sobie. Opisała dwuznaczny uraz, jakim była dla niej śmierć Violi, pojawienie się anioła stróŜa, ucieczka jednej metafunkcji za drugą z więzów, które na nie nałoŜyła. A potem opowiedziała mu o spotkaniu z Furym i Hydrami. Kiedy wreszcie zabrakło jej tchu, poczuła jednocześnie ulgę i złość na siebie. - Ja... nie wiem, dlaczego ci to wszystko opowiedziałam. To ciebie nie dotyczy. - AleŜ tak - odparł Jack. - Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Nie tylko historię twojego Ŝycia, ale i to, co lubisz, a co nie, jakie masz ambicje, pragnę poznać nawet twoje lęki... Utkwiła uwaŜne spojrzenie w mózgu Jacka. - Powiem ci jedno: boję się nieludzkiego mutanta, który moŜe mnie zmusić do wyjawienia moich sekretnych myśli! - Przysięgam, Ŝe tego nie zrobiłem. AŜeby to udowodnić, opowiem ci moją własną historię. - Uhu. Wstała z fotela i poszła zaparzyć kawę w miniaturowej kuchence wiertła. Jack opuścił akwarium, popłynął w powietrzu za Dorothea i zaczął snuć nieprawdopodobną opowieść o swoich narodzinach i dzieciństwie. Był czarującym gawędziarzem, ozdabiającym swoją zdumiewającą autobiografię nie tylko kąśliwym humorem, ale i bólem, od którego łzy napłynęły jej do oczu. Kiedy wrócili do konsoli kontrolnej, wiertła minęły właśnie strefę nieciągłości Mohorovica, rozciągającą się od czterech i pół do około pięćdziesięciu kilometrów pod powierzchnią planety, i pogrąŜyły się w płaszczu litosferycznym... Rozmawiali jeszcze przez wiele godzin, on opowiadał o sobie, a ona o sobie. Była teraz całkiem pewna, Ŝe Jack nie posługuje się koercją. Obudziło się w niej głębokie współczucie dla bezcielesnego mózgu i, choć, niechętnie, sympatia. Był taki pełen donkiszotowskich pomysłów, tak zdeterminowany, by uŜyć swojej przeraŜającej mocy i inteligencji dla dobra rodzaju ludzkiego... do którego naleŜał tylko marginalnie. Tak pragnął jej aprobaty. Dlaczego? Czego od niej chciał? Czy miało to coś wspólnego z próbami, jakie jego rodzina podejmowała, by odnaleźć Fury’ego i Hydry? Godziny mijały. Przećwiczyli swój metakoncert, ona posiliła się i zdrzemnęła, a potem znów rozmawiali i tym razem poszło im łatwiej. Do czasu, gdy wiertło dotarło do celu w rozpalonej do czerwoności magmie pod powierzchnią Kaledonii, Dorothea niemal zdołała zapomnieć, jak wygląda jej towarzysz. Był po prostu Jackiem i jeŜeli przeŜyją, mogąjednak zostać przyjaciółmi. - Uwaga. D-4 osiągnął głębokość stu sześćdziesięciu ośmiu i dwóch dziesiątych kilometra poniŜej poziomu morza i dotarł do celu. Zdalne sterowanie wyłączone. W kaŜdej chwili moŜna przejść na sterowanie ręczne. Proszę wydać odpowiedni rozkaz, jeŜeli chcecie włączyć alternatywny program nawigacji. - Tak trzymać - odparł Jack. - Uruchom kanał komunikacyjny miedzy pojazdami... Hej, tam, wszyscy. Zakładam, Ŝe przybyliśmy na miejsce.
Pancerna okiennica zasłoniła okno juŜ na głębokości pięćdziesięciu kilometrów. Monitor konsoli ukazywał teraz trzy punkciki oznaczające pozostałe wiertła ustawione wokół równika zbiornika magmy, natomiast ich własna maszyna znajdowała się tuŜ nad roztopioną masą. Z komunikatora dotarł do nich słaby i przygłuszony głos Jima MacKelvie: - Wszystkie jednostki są rozstawione w szyku operacyjnym: Wiertło Jeden, Dwa i Trzy znajdują się na głębokości stu siedemdziesięciu pięciu i pół kloma, azymut dziewięćdziesiąt, sto osiemdziesiąt i dwieście sześćdziesiąt, połoŜenie jeden przecinek pięć. D-4 znajduje się na głębokości stu osiemdziesięciu sześciu i dwie dziesiąte kłoma, azymut trzysta, połoŜenie zero i dziewięć dziesiątych. Temperatura astenosfery poza naszym polem sigma tutaj, w D-1, wynosi tysiąc sto sześć stopni Celsjusza, a ciśnienie pięćdziesiąt osiem kilobarów. Chciałbym przypomnieć naszym Największym Mistrzom, Ŝe jest ono pięćdziesiąt osiem tysięcy razy większe niŜ ciśnienie atmosferyczne an Ziemi na poziomie morza. - Ojej! - szepnęła Kierownik Macdonald. - Ja o tym wiedziałem - wtrącił Jack z komiczną wyŜszością. Usłyszał śmiechy doświadczonych geofizyków. - Czy zaszły jakieś znaczące zmiany w płaszczu nad zbiornikiem magmy? - Nie. „Ogon” wzniósł się w górę o dalsze trzy metry, do wysokości trzystu dziewięćdziesięciu dwóch. Nadal pełznie powoli. W bankach danych waszych kasków CE znajdziecie szczegółowe informacje o sztywności płaszcza litosferycznego oraz wykresy, które wspomogą ciągłe monitorowanie mentalne. Przy najlŜejszej zmianie fazy płaszcza lub granic zbiornika magmy w waszych umysłach rozlegnie się alarm. JeŜeli „ogon” zacznie przyśpieszać, równieŜ zostaniecie o tym poinformowani. Łącze interkoncertu, które dostarczy wam danych o usuwaniu gazu z magmy - wraz z dowcipami, złośliwymi komentarzami i skargami - zaktywizuje się, gdy tylko się połączymy. - W takim razie - powiedział mózg - zaczynajmy. Niech wszyscy włoŜą kaski. Hełm uniósł się z konsoli, przeleciał w powietrzu i osiadł na akwarium, zasłaniając je razem z zawartością przed wzrokiem Dorothei. Kabel elektryczny jak złoty waŜ wynurzył się z ciemnego pojemnika i włączył się w tył kasku. Na ciemnej, matowej powierzchni zapaliła się mała dioda wskazując, Ŝe mózg Jacka został wzmocniony energetycznie. Kierownik Kaledonii równieŜ włoŜyła swój własny kask E18. Jak zawsze ogarnął ją klaustrofobiczny lęk, kiedy hełm zasłonił jej oczy, ale na szczęście ten model pozostawiał odsłoniętą dolną część twarzy, tak Ŝe mogła normalnie mówić i oddychać. Skrzywiła się, czując chwilowy ból, gdy złoŜona z elektrod korona cierniowa przebiła skórę głowy, nie poczuła jednak nic, gdy świdrowała otwory w jej czaszce, a cienkie jak pajęczyna druciki dostarczyły swój ładunek do wypełnionych płynem komór mózgowych. Wzmacniająca mózg aparatura znalazła się na miejscu i zaczęła działać. Dorothea znowu mogła widzieć. KaŜdy szczegół tablicy kontrolnej wiertła był niezwykle wyraźny, mimo Ŝe kask CE został zaprogramowany tylko na wzmocnienie kreatywności. Ta metafiinkcja była wszakŜe tak głęboko spleciona z innymi procesami mentalnymi, Ŝe wszystkie wyostrzyły się w sposób niemal nadprzyrodzony. Były jednak ujemne strony. KaŜdy niuans odczuć cielesnych i kaŜdy ultrazmysł, jaki posiadała, równieŜ się wyostrzyły. Słyszała bicie swojego serca, czuła, jak jej płuca wciągają i wydychają powietrze, jak burczy jej w brzuchu, odbierała nawet syk krwi w bębenkach usznych. Cichutkie dźwięki, wypełniające sterówkę, zamieniły się w nieznośny hałas. Czuła cięŜar kasku, nacisk odpornego na gorąco skafandra, który miał ją chronić na wypadek kreatywnego odrzutu płomienia, nawet język przesuwający się po zębach w jej zamkniętych ustach wydawał szmery. Wiedziała, Ŝe te rozpraszające uwagę odczucia znikną, gdy ustanowi z Jackiem metakoncert i rozpocznie pracę. Jestem gotowa - powiedziała do swojego towarzysza. Tablica kontrolna zniknęła. Dorothea nie była juŜ istotą
ludzką, lecz małą kulą szmaragdowej poświaty zawieszoną w ciemnościach. Druga zielona mgławica wisiała w pobliŜu. Między nimi dryfowały pasma szkarłatnej mgły, słyszała teŜ dwa muzyczne tony dźwięczące cicho jak głęboki akord z widmowej wiolonczeli. Wirująca powoli w dole czerwona powierzchnia była zbiornikiem magmy. Cienki jak * łodyga wyrostek, ogon szkarłatnej, rozpalonej materii, powoli przepychający się ku górze w rozszerzającym się pęknięciu litosfery, wystawał z górnej partii zbiornika w pewnej odległości od nich. Kierownik Kaledonii przekonała się, Ŝe jeśli wytęŜy mentalny wzrok, moŜe widzieć przez nagromadzoną magmę i dostrzega w duŜej odległości trzy skupiska białych światełek, które symbolizowały gotowe do działania umysły innych badaczy. Złącz się - powiedział Jack. Ich metakoncert powstał jakby sam z siebie. Dwie zielone mgławice zaczęły krąŜyć wokół wspólnego środka, rysując skomplikowane świecące wzory, które zmieniały się w miarę, jak zbliŜali się do siebie coraz bardziej. Pojedyncze tony muzyki mentalnej stały się melodią, która unosiła się i opadała, tworząc subtelną, skoordynowaną fiigę. Kiedy wydawało się, Ŝe dwie świecące kule niemal złączyły się w jedną, pojawił się świetlisty szmaragdowy stoŜek, sięgający od środka metakoncertu do górnej warstwy zbiornika magmy. Snop światła nakreślił jasne, iskrzące się koło, które szybko się rozszerzyło, obejmując całą masę magmy swymi iskrzącymi się punkcikami pryzmatycznego światła. Ogon magmy wyglądał jak czerwona łodyga otoczona mrugającymi gwiazdami. Jack był dyrygentem bez przerwy kształtującym impuls kreatywny i kierującym nim. Dorothea zaś zamieniła się w Ŝywą soczewkę, za której pośrednictwem energia była gromadzona i aktywizowana. Czuła się cudownie. Nie było przeraŜającego napięcia nerwowego, którego doświadczyła podczas ćwiczenia metakoncertu. Tym razem oboje połączyli się, by wykonać prawdziwą pracę. Razem stworzyli coś wspaniałego i czuła się dobrze, bardzo dobrze. Pokrywka jest na miejscu - powiedział Jack do drugiego metakoncertu. I jeszcze zapytał: - Dobrze się czujesz, Diamencie? Czy wypływ energetyczny jest harmonijny? Tak - zaśpiewała. - O tak! Świetliste części drugiego metakoncertu jakby złączyły siew sercu zbiornika magmy, mimo Ŝe w istocie generujące je umysły pozostały poza jego granicami. Osiem białych świateł rozpoczęło swój własny orbitalny taniec, ale ich własna harmonijna melodia była niesłyszalna pod twardym sklepieniem, które stworzyli Jack i Dorothea. Zacznijcie usuwać gazy - odezwał się Jim. - My zrobimy swoje. Mo dias mo dhuchaichl Przez długi czas efekty rozdziału były niedostrzegalne dla Kierownika; ale w końcu zdała sobie sprawę, Ŝe prawdziwa zmiana dokonuje się w zbiorniku magmy. Najpierw zobaczyła to w magmowym ogonie, gdzie bąble, unosząc się do góry, dotarły do czubka i złączyły się w jedną całość, tworząc złocistą strefę wolną od szkarłatnej materii. „Ogon” powoli napełnił się składnikami lotnymi masy magmowej, które inne złączone umysły oddzielały od roztopionych skał. Kierownik patrzyła na ten proces zafascynowana i jak zahipnotyzowana, nigdy jednak nie przerywając swojej metapieśni, która zdawała się trwać wiele godzin. Kiedy cała szczelina w płaszczu wypełniła się złocistymi bąblami, inne bąble zaczęły się gromadzić u szczytu samego zbiornika magmy. Gazy rozszerzały się jak rój ognistych organizmów, pęczniejąc i łącząc się, aŜ cała górna partia zbiornika magmowego zamieniła się w pasmo płynnego złota. To działa - powiedział do niej Jack. - W płaszczu litosferycznym nad nami nie ma jeszcze Ŝadnych oznak niestabilności. Pozostaje całkiem sztywny. Ale wzrastająca objętość oddzielonych składników lotnych, będzie wywierać coraz potęŜniejszy nacisk na naszą zaporę. JeŜeli zadźwięczy alarm, będziemy mieli tylko ułamek sekundy na zmianę struktury pokrywki - Ŝeby wzmocnić ją tam, gdzie
litosfera osłabła. Rozumiem. Nie pozwolę się uśpić tej pieśni. Ale sposób, w jaki działa kontrapunktowy duet jest cudowny, prawda? Tak. To rodzaj czarów. Bardzo zadowalający. Wzór jest taki elegancki, taki właściwy. Minął jakiś czas, odkąd pracowałem w metakoncercie. Prawie zapomniałem, jakie to moŜe być podniecające. Oczywiście z moim bratem Markiem pracowało mi się nieco inaczej niŜ z tobą. Ty i ja jesteśmy wynalazkiem Bacha. Kiedy łączę się z Markiem, przypomina to najdziksze kompozycje Strawińskiego lub Wagnera. [Śmiech]. Czy kaski E18 robią aŜ taką róŜnicę? Tak. Jest trafna analogia, ale nie chcę się teraz wdawać w tłumaczenie. [Na pół uformowany obraz]. - Och?...OCH! Zapytajmy, jak inni sobie radzą. Jim? MacKelvie powiedział: Mieszamy w tym kociołku, tu w dole. Zdajecie sobie sprawę, Ŝe to trwa juŜ ponad dziesięć godzin? Pozostało mniej więcej dwadzieścia sześć, aŜ wyciśniemy tyle składników lotnych z tego bydlaka, ile zdołamy. A potem wy dwoje wyciągniecie korek... i albo nastanie czas radości, albo Apokalipsy. Kierownik Macdonald odparła: Jak dotąd wszystko idzie zgodnie z planem. Neelya Demidova oznajmiła: Tisha i ja jesteśmy naprawdę zdumione. I czujemy wielką ulgę. Toru Yorita rzekł: Załoga D-2 jest zadowolona, Ŝe jej wiara w pomysłowość Jacka została nagrodzona tak dobrze. Alisa Gordon dodała: Och, pewnie, Ŝe to bystry facet. Pamiętajcie jednak, Ŝe zmusił Kierownika do naprawdę cięŜkiej pracy w tej konfiguracji. Kierownik Macdonald odrzekła: Ze mną wszystko w porządku. To pod wieloma względami bardzo pouczające przeŜycie. Pracowanie w metakoncercie z Dyrektorem Remillardem jest... interesującym wyzwaniem. Powiedz nam! - poprosiły chórem kobiety w drugim metakoncercie. Kiedy skończymy - odpowiedziała Kierownik Kaledonii. - MoŜe. Ogon zaczął pękać siedem godzin później, kiedy od magmy oddzieliło się niecałe pięćdziesiąt procent gazów. Dorothea męŜnie próbowała nie pozwolić sobie na rozproszenie uwagi, ale nawet umysł Największej Mistrzyni mogą rozdzierać sprzeczne uczucia. Unikała analizowania swojego zmieniającego się nastawienia do Jacka. Jej wcześniejsze uczucie obrzydzenia w końcu zniknęło. Historia jego Ŝycia była wzruszająca, niekiedy śmieszna. Wysłuchał jej własnej opowieści z sympatią, a jego komentarze były rozsądne i niesentymentalne. Powstrzymał się od porównywania ich losów, co wydawało się oczywiste, ona zaś miała dostatecznie duŜo zdrowego rozsądku, Ŝeby nie poddawać się emocjom i nie popełniła faux pas mówiąc o samotności. Będziemy mieli dość czasu, by później lepiej się poznać, kiedy wypłaczemy się z tej niebezpiecznej sytuacji, powiedziała sobie. Muszę teraz skupić się na mojej pracy, tak jak to robi Jack. Lecz rozpraszające uwagę myśli nadal przychodziły jej do głowy. Czy moŜliwe, Ŝe Jack widzi ich przyszłe stosunki jako coś więcej niŜ sojusz przeciwko Fury’emu i Hydrze? Czy jest na to dość ludzki? Kiedy tak rozmyślała, zadźwięczał alarm mentalny. Ogon magmy przebił się przez ochronny metakreatywny futerał. Odebrała polecenie Jacka, by zmienić konfigurację metakoncertu i niezdarnie spróbowała znów się skoncentrować. W jej umyśle pojawił się i czekał na jej uczestnictwo skomplikowany obraz nowego metakoncertu, który schwyta i uwięzi rozerwany „ogon” magmy. Jack nic nie mówił, tylko pokazywał jej, co musi zrobić, ona jednak nadal się wahała, najpierw wściekła na siebie, a potem śmiertelnie przeraŜona. W rozpaczy sięgnęła w głąb swojego umysłu, szukając ostatnich rezerw mocy metapsychicznej, których istnienia nie podejrzewała ani ona, ani jej lylmiccy egzaminatorzy. Odnalazła kreatywność większą nawet niŜu Jacka. Z jej umysłu wytrysnął potok nowej energii, znacznie potęŜniejszy niŜ Ŝądał dyrygent, i zalał strukturę
metakoncertu. Zjawisko to nazywano dysynergizmem. Minął zaledwie ułamek sekundy. Jack zobaczył, Ŝe stworzona przez nich konstrukcja mentalna zaczyna się walić - nie tylko wzmocniony futerał na „ogonie”, lecz takŜe cała pokrywka na zbiorniku magmy. Ship energii, który przedtem był zielony, rozbłysnął nagle niebieskobiałym światłem. Fale wstrząsu popłynęły przez gwiaździsty dach. Wystrzeliła z niego miniaturowa złota lanca, przebiła go: był to nowo narodzony, drugi „ogon”. Jack natychmiast zrozumiał, co się stało. Usłyszał rozpaczliwy mentalny krzyk Dorothei, która zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, Ŝe jest źródłem tej klęski. Oszalała ze strachu, poniewaŜ nie mogła znów zintegrować swojej kreatywności. Wiedziała, Ŝe dzieje się coś złego i zdawała sobie sprawę, iŜ w Ŝaden sposób nie powstrzyma pokrywki przed rozpadem. Jack zrób coś na Boga ZRÓB COŚ! Nowy metakoncert... W jednej chwili postanowił, Ŝe moŜe go zmienić tak, by odpowiadał jej wyŜszej kreatywności. Jednak przekształcając strukturę metakoncertu będzie musiał wycofać potok swojej energii metakreatywnej z rozpadającej się pokrywki. A w tym czasie gazy rozbiją nie osłonięty płaszcz litosferyczny, i zbiornik magmy przestanie być uwięzionym potworem. Uwolni się i będzie chciał uciec. Ale jeśli Jack będzie działał dostatecznie szybko, moŜe płaszcz wytrzyma. Taniec bliźniaczych szmaragdowych kuł był coraz bardziej nierówny i nieskoordynowany, a metapieśń zamieniła się w kakofoniczne wycie. Dorothea bez powodzenia próbowała kontrolować niebieskobiałe fale, atakujące zaporę. Jack usłyszał bezsilny okrzyk jej umysłu, gdy na próŜno próbowała wzmocnić mrugający zielony ship energii. Odrzut płomienia kreatywnego. Energia wypływająca z jej wzmocnionego kaskiem CE mózgu wymknęła się do tablicy kontrolnej wiertła, zjonizowała powietrze i spowodowała wybuch łatwo palnych gazów. Jack odciął się od pierwotnego metakoncertu, nakreślił nową konfigurację, rzucił się w nią i na powrót ujarzmił chaotyczną moc metakreatywną. Cały zbiornik magmy zadrŜał i zaczął wędrować do góry. Diapir! Skup się teraz! zawołał Jack do Dorothei. MoŜemy zrobić nową pokrywkę, jeśli zdołasz się skupić. Tak, odparła, ignorując ból, ohydny palący ból. Teraz. Metakoncertowepas de deux rozpoczęło się na nowo triumfalnym akordem metapieśni. Świecący słup energii o barwie akwamaryny pomknął narzeciw unoszącego się diapira, rozszerzył w stoŜek i stworzył nowy gwiaździsty dach, gęstszy i grubszy niŜ poprzedni. Powoli wznoszący się do góry złoty grzebień diapiru uderzył w zaporę i rozlał się poziomo. Śpiewając w mące, Dorothea rozszerzała krąg skupienia energii w tym samym tempie, w jakim rozlewała się magma. W końcu, kiedy zbiornik miał juŜ tylko połowę dawnej głębokości, ciśnienie się ustabilizowało. Nowa pokrywka trzymała się mocno. Pod nią roztopiona materia skurczyła się powoli do pierwotnego kształtu. Wielki BoŜe! powiedział w myśli Jim MacKelvie. Uratowałeś to Jack. Trzyma się, mocniej niŜ przedtem. Ale Jack nie słuchał. Podmuch metaenergii nie zaszkodził jego niewraŜliwemu na nic mózgowi, wiedział jednak, co stało się z Dorothea. Przemówił do niej w intymnym telepatycznym trybie: Diamencie, czy mnie słyszysz? Tak, odparła. Ja... ja skupiam teraz energię. Mojaredaktywność włączyła się po... po wybuchu. Nomeksowski skafander ochronił moje ciało ale - ale - Jack! Moja twarz poniŜej kasku CE poparzona głęboko mój cały układ oddechowy został uszkodzony apararuraśrodowiskowawiertła przywróciła normalny skład powietrza... ale ja nie mogę oddychać Jack cośzłegodziejesięzmoiminerwami bo równieŜ nic nie widzę... Nie odwaŜę się odwrócić energii od metakoncertu! Twoje PK -
moŜesz go uŜyć? MoŜe... troszkę. Ale wkrótce umrę a wtedy... Uspokój się. Posłuchaj. W skrytce na lewo od twojego fotela zaznaczonej napisem OTWORZYĆ W RAZIE NIEBEZPIECZEŃSTWA znajduje się ciśnieniowy aparat tlenowy. Wyjmij go. Tak. Achch BoŜe jak to boli!... Tak. Och Jack. Tlen. Boli tak bardzo ale mogę znów oddychać/widzę. Jack? Diamencie. Mój drogi, kochany Diamencie. Odetchnęła. Ciśnienie z maski tlenowej spłaszczyło jej poparzone płuca, a potem pozwoliło im wytłoczyć powietrze. Trzęsącymi się rękami przypięła maskę. Nagle doznała halucynacji. Na chwilę znów ujrzała siebie w sterówce starego zabawnego lotniaka, radosną, uczącą się latać nad farmą ojca, wolnąjak sokół. Znów polecieć. Znów poleci... Diamencie! Wróć! Tak. Przepraszam Jack. Aleja nie opuściłam koncertu, nie przerwałam tańca. Nadal jestem z tobą. Oczywiście, Ŝe jesteś... Jack wiedział jednak, Ŝe Drothea długo nie wytrzyma. Kierowany przez niąmetakreatywny strumień energii słabł. Tlen utrzymywał jąprzy Ŝyciu, była jednak zbyt cięŜko ranna, by współdziałać w metakoncercie dłuŜej niŜ pięć minut lub coś koło tego. Będą musieli przerwać operację w połowie. Pozostałych ośmiu operatorów CE ma dość czasu na ucieczkę, ale gdy puści metakreatywna pokrywka, wznoszący się do góry diapir na pewno pochłonie jego i Diament. Składniki lotne zaczną się rozszerzać i roztopiona skała będzie ich wynosić na powierzchnię, z coraz większą szybkością. Kiedy erupcja przebije skorupę, opancerzone, osłonięte polem sigma wiertło wyleci wysoko w górę. MoŜe jednak przeŜyją. Kaledonia na pewno nie. W wyrzuconej przez diatremę materii będzie dostatecznie duŜo popiołu, by zniszczyć atmosferę planety. Jack? Jack? Na Boga, chłopie, odpowiedz mi! Biedny Jim MacKelvie próbował się dowiedzieć, co się stało. NajwyŜszy czas powiedzieć mu o wszystkim. Jim i pozostali - posłuchajcie. Kierownik została powaŜnie ranna w wybuchu energii kreatywnej. Nie będzie mogła dłuŜej uczestniczyć w metakoncercie. Będziemy musieli przerwać operację. NIE. Wiem, jaki to dla was straszny zawód, ale nie mamy wyboru... POWIEDZIAŁEM NIE, DO DIABŁA! NIE PRZERYWAJCIE! Jim, nie bądź głupcem! Zatrzymajcie swój metakoncert! Wynoście się stąd, póki moŜecie! NIEMENIE! WYTRZYMAJCIE JESZCZE DWIE MINUTY! ...Jack? TutajJim. To... to nie ja mówię. Tu jest jeszcze ktoś! Ktoś uŜywający wzmocnionej CE telepatii jest tutaj w tej cholernej astenosferze! WŁĄCZENIE KREATYWNOŚCI NA TABLICY KONTROLNEJ ZABIERZE MI TYLKO DWIE MINUTY. Jack śmiał się niemal histerycznie. Wiedział, kto to jest. Powiedział, Ŝe nie chce mieć nic wspólnego z tym projektem. Bóg jeden wie, co on tu robi. Ale włączę go w ten metakocert i będzie teraz z nami współpracował, bez względu na to, czy chce tego, czynie! PRZESTAŃ PAPLAĆ JAK IDIOTA I OTWÓRZ SIĘ. WŁĄCZĘ SIĘ W FAZĘ JAK TYLKO JĄ ODETNffiSZ. PRZEŁĄCZĘ SIĘ NA TRYB KREATYWNY... Diamencie, słyszysz mnie? Tak. Co... - Wszystko skończone. Oddzielenie składników lotnych zostało ukończone. Wracamy na powierzchnię. Jeszcze nie wiemy, czy operacja się powiodła, ale istnieje duŜe prawdopodobieństwo, Ŝe tak. Ja... się cieszę. - Jak się czujesz? JuŜ tak bardzo nie boli. - Redaktywowałem cię.
Lekki jak muśnięcie piórka pocałunek na jej zamkniętych powiekach. Otworzyła oczy, ujrzała nad sobą jego twarz. LeŜała w sterówce, jej ciało w jakiś sposób było osłonięte i wygodnie ułoŜone. Podniosła rękę. Jack ucałował jej dłoń. Jedwabista tkanina zsunęła się z jej ramienia. JuŜ nie nosiła skafandra, była owinięta w jakiś dziwny biały materiał, miękki i ciepły. - Skafander był nadpalony i brudny od wybuchu - wyjaśnił. Zrobiłem ci suknię i kubrak. Z racji Ŝywnościowych. Mam sporą praktykę w transformacji materii organicznej. Próbowała się uśmiechnąć. Nie mogła. Dotknęła maski, która nadal zasłaniała dolną część jej twarzy i delikatnie posyłała tlen do jej okaleczonych płuc. Skierowała swój zmysł poszukiwawczy pod gładki plastik i ujrzała ohydne zwęglone mięśnie i kości. Redakcja Jacka uprzedziła jej szok i przeraŜenie, neutralizując je z miejsca, dlatego poczuła tylko lekki smutek. - Nie mogłem uzdrowić cię całkowicie. Przykro mi. Twoje obraŜenia były zbyt powaŜne, a ja straciłem wszystkie siły w tych strasznych przejściach. Nie chciałem popełnić Ŝadnych błędów. Usunąłem ból i pewne problemy wewnętrzne oraz zrobiłem nieco poprawek zewnętrznych. Reszta powinna zaczekać, aŜ dotrzemy na powierzchnię i niech lekarze-redaktorzy cię obejrzą. W porządku. - Dziękuję Bogu, Ŝe przeŜyłaś. Nie mogłem w Ŝaden sposób osłonić cię przed tamtym wybuchem. Te kaski El 8 są zbyt potęŜne. Dlaczego... to się stało? Wiem, Ŝe to była moja wina. - Nie. Winni sąLylmicy, którzy dokonali ostatniej oceny twojego potencjału metafizycznego. Miałaś rezerwy kreatywności, które nadal nie zostały oszacowane, i kiedy nieoczekiwanie włączyłaś je do koncertu, powstał dysynergizm. To nie była twoja wina. My, najwięksi mistrzowie, jesteśmy pełni niespodzianek, kochanie. Otworzyła szerzej oczy. Nachylił się niŜej. Dostrzegła łzy na jego twarzy. - Mój najdroŜszy Diamencie! Tak bardzo cię kocham. Odkąd po raz pierwszy spotkaliśmy się na zabawie u Marca. Wiem jednak, Ŝe to beznadziejne, więc nie zawracaj sobie tym głowy. Obiecuję, Ŝe nigdy więcej nie będę zatruwał ci Ŝycia. Ale musiałem ci powiedzieć. Mam nadzieję, Ŝe mi wybaczysz. Łzy przesłoniły jej oczy. Próbowała coś powiedzieć telepatycznie, ale miała w głowie zbyt wielki zamęt. Kochał ją... To dlatego przybył na Kaledonię i naraził Ŝycie. Wuj Rogi próbował jej o tym powiedzieć, ale nie chciała tego słuchać. Wiedząc juŜ o tym. I nie chcąc wiedzieć. Mogła tylko powiedzieć w myśli: AleŜ ja tak okropnie wyglądam! - Jesteś piękna - odparł głośno i pokazał Dorothei jej mentalny obraz, który tak cenił. To nie jestem... ja Roześmiał się cicho. - AleŜ tak, wiesz o tym! Ale nie przejmuj się. Teraz potrzebujesz odpoczynku. Minie wiele godzin, zanim dotrzemy na powierzchnię. Zaśnij, Diamenciku. Ona jednak nadal wpatrywała się w jego twarz z niepokojem - tę uśmiechniętą twarz z pospolitymi rysami i niezwykłymi niebieskimi oczami. Twarz ta, co dopiero teraz sobie uprzytomniła, istniała tylko w jej wyobraźni. Nie krył się za iluzją, nie nosił kreatywnego przebrania, a mimo to widziała go, słyszała, poczuła jego pocałunek i jego łzy spadające na jej policzek. Jak to było moŜliwe? Dlaczego? - Nie niepokój się tym teraz - szepnął unoszący się nad niąmózg. - Uporządkujemy to później. Kiedy poczujesz się lepiej. 25 Z PAMIĘTNIKÓW ROGATIENA REMILLARDA
Byłem w bunkrze Windlestrow, gdzie spędziłem minione czterdzieści osiem godzin wraz z pozostałymi geofizykami, kilkoma obserwatorami rządowymi i trzema reporterami, czekając na rezultat działań w dole. Graliśmy w pokera, w oczko i w Monopol, słuchaliśmy muzyki, jedliśmy nuklearnąpizzę, szkockie jajka, paszteciki z parówkami i trójkątne placuszki z dŜemem. Niektórzy, włącznie ze mną, pili na umór. W Ŝaden sposób nie mogliśmy skontaktować się z ludźmi w wiertłach, tkwiących na dole w magmie, ani stwierdzić, czy robią jakieś postępy. Ciągłe podziemne mikrowstrząsy uniemoŜliwiały jakiekolwiek próby dokładniejszego monitorowania. Dopiero kiedy diatrema zacznie się unosić, będziemy wiedzieli na pewno, czy podziemna operacja zakończyła się sukcesem, czy teŜ nie. Pięćdziesięcioprocentowe prawdopodobieństwo początkowo dodawało nam optymizmu; ale w miarę upływu czasu, gdy głębokie wstrząsy sejsmiczne stawały się coraz silniejsze, upadliśmy na duchu i nasze pełne nadziei oczekiwanie zamieniło się właściwie w czuwanie przy umarłych. Wszyscy uznaliśmy, Ŝe nadzieja, by dziesięć ludzkich umysłów zdołało powstrzymać straszliwą erupcję, która zniszczy szkocką planetę, jest daremna. Celtycka dusza ma wrodzone skłonności do melancholijnego fatalizmu. Moi towarzysze i ja, w milczącym porozumieniu, rozpoczęliśmy stypę po Kaledonii. Kiedy przybył Marc, byłem bliski utraty przytomności. Siedziałem w ciemnym kącie głównego pomieszczenia monitorującego z Calumem Sorleyem i parą pijanych reporterów Tri-D. Wielki ekran na ścianie ukazywał smaganą deszczem powierzchnię Loch Windlestrow oddalonego o dwadzieścia klomów, gdzie, jak oczekiwaliśmy, miał nastąpić wybuch. Nalewałem sobie właśnie kolejny kieliszek Glenfiddicha, pragnąc, by ktoś wyłączył te cholerne dudy w mojej głowie, kiedy przed wejściem do bunkra nagle rozległ się głośny hałas - metaliczny szczęk, okrzyki i znajomy głos wołający ludzi, Ŝeby zeszli mu z drogi, albo wylądują na psim łajnie. Do pomieszczenia wpadł wysoki męŜczyzna w czarnych dŜinsach i ozdobionej frędzlami grubej kurtce. Jego szare oczy płonęły; był tak wzburzony, Ŝe kędzierzawe włosy otoczyły mu głowę jak korona. Zamarł, gdy zobaczył mnie siedzącego z kieliszkiem szkockiej, i niepokój na jego twarzy ustąpił miejsca wściekłości. Podniósł mnie z krzesła jak szmacianą lalkę. Kieliszek wypadł mi z ręki. - Do wszystkich diabłów, co tu się dzieje, wuju Rogi?! - syknął Marc przez zęby. - No... robota CE, oczywiście. C-co ty tutaj robisz? Nie odpowiedział od razu. Jego koercyjno-redaktywna sonda przebiegła przez moje pijane ciało jak eletryczny wstrząs. Drgnąłem konwulsyjnie i omal nie utraciłem kontroli nad zwieraczami. Wrzasnąłem. Moi osłupiali towarzysze patrzyli z otwartymi ustami. Marc opuścił mnie z powrotem na krzesło i stał piorunując mnie wzrokiem. - Nic ci nie jest, masz w sobie tylko bukłak alkoholu. Nie widzę niczego nadzwyczajnego. Jak ci się zdaje, w co ty się bawisz, do cholery?! - Upijam się - wyjaśniłem rozsądnie. - Dwa dni temu nadałeś telepatyczne wołanie o pomoc. Było tak mocne, Ŝe omal czaszka mi nie pękła! Błagałeś mnie, Ŝebym rzucił wszystko i przybył jak najszybciej na Kaledonię, by uratować twoje cholerne Ŝycie, a potem zniknąłeś, tak Ŝe nie mogłem cię odszukać. Musiałem zarezerwować miejsce na krondackim statku badawczym, Ŝeby dotrzeć tu z Ziemi. Wytłumacz się! Byłem pijany jak bela i mentalny wstrząs, jakiemu mnie poddał, wcale mnie nie otrzeźwił. Wzruszyłem ramionami i próbowałem uśmiechnąć się przymilnie. - Nigdy nie rozmawiałem z tobątelepatycznie, monfils. Co to, to nie. Nie mogę sięgnąć na pięćset lat świetlnych nawet po to, by uratować moją pijaną duszę. Na pewno zdajesz sobie sprawę, Ŝe to nie ja cię zawołałem. - Zachichotałem jak wariat i przyłoŜyłem palec do nosa. - Ale załoŜę się, Ŝe wiem, kto to krzyknął!
- Kto? - Duch Rodziny... - Tufoutu biberon, toil Ty cholerny pijusie! - Znowu postawił mnie na nogi. - Byłem w trakcie przełomowego doświadczenia i twoje telepatyczne wołanie śmiertelnie mnie przeraziło. Powinienem stłuc cię na kwaśne jabłko! - Za późno na to - pouczałem go. - Ale skoro juŜ tu jesteś, czemu nie miałbyś odbyć krótkiej przejaŜdŜki? Zrobić coś naprawdę poŜytecznego. Wysunąłem się z jego uścisku i podniosłem pilota wielkiego monitora. Po naciśnięciu kilku nieodpowiednich guzików w końcu pokazałem Marcowi małe wiertło głębinowe nadal stojące na brzegu jeziora. - Ti-Jean i Dorothee i reszta są na dole, w skalnej zupie. Weź jeden z zapasowych E18, włóŜ tablicę kontrolnąultrazmysłów i miej ich na oku. - Utkwiłem łzawiące oczy w oczach Marca. - Pojedź tym wiertłem. Nie musisz nic robić, jeŜeli dobrze się sprawują. Tylko obserwuj. Proszę. Marc wyszedł klnąc pod nosem. Kiedy zajął miejsce Dorothei Macdonald w metakoncercie Jacka, oddzielenie składników lotnych z subkratonicznego zbiornika zostało pomyślnie zakończone. Zgodnie z przewidywaniami, pozbawione gazów roztopione skały zaczęły z powrotem tonąć w głębi płaszcza, skąd się wyrwały. Gorący dwutlenek węgla i para wodna, wraz z niewielką ilością twardych substancji, ruszyły w stronę powierzchni zaraz po usunięciu metakreatywnej pokrywki, tworząc kolosalne podziemne poruszenie. Wybuch mentalny, który zranił Kierownika Kaledonii, nie dokonał powaŜnych zniszczeń w sterówce D-4. Wiertło z Jackiem i Dorothee i pozostałe cztery maszyny wycofały się na bezpieczną odległość od wznoszącej się diatremy, a potem skierowały w górę. Przez długi czas nie mieliśmy pojęcia, czy operatorzy w dole są bezpieczni. Wiedzieliśmy jednak, Ŝe zrobili, co do nich naleŜało. Gwałtownie przyśpieszający wydłuŜony bąbel gazowy ma zupełnie inny odczyt sejsmiczny niŜ gęstsza od niego magma. Narendrze Szahowi MacNabbowi język plątał się z ulgi i ze szczęścia, gdy sprawdził dane i oświadczył, Ŝe Kaledonia przetrwa. Diatrema miała wybuchnąć za sześć godzin. Jak najprędzej chciałem opuścić duszny bunkier i obserwować to wydarzenie na własne oczy. Podobnie myślał Calum Sorley, a poparli go uprzywilejowani reporterzy, których zaproszono, by nakręcili reportaŜ z tej operacji. JednakŜe MacNabb wkrótce ochłodził nasze rozpalone głowy. Nikt jeszcze nie wie, czy wznosząca się do góry masa jest w większej części wodą czy dwutlenkiem węgla. Jeśli to ostatnie przypuszczenie jest słuszne, obserwator znajdujący się na zawietrznej stronie moŜe się udusić. Naczelny inŜynier dodał teŜ wiele zniechęcających słów o piekielnym trzęsieniu ziemi i o falach wstrząsowych, które będą towarzyszyły wybuchowi. Wobec tego moi kumple od kielicha i ja postanowiliśmy zostać jednak w bunkrze i śledzić niezwykłe zjawisko na monitorze. Pozostało nam dostatecznie duŜo jedzenia i trunków. Wielki bąbel miał wybuchnąć dokładnie w miejscu, które przewidział MacNabb, w kotlinie z małym jeziorem. Gazy unosząc się powiększały swoją objętość, a rozszerzając się jednocześnie się ochładzały. Kiedy bąbel dotarł do twardej części litosfery, do kratonu Clyde grubego na jakieś trzydzieści pięć klomów, był nadal dość gorący, by stopić skały na swojej drodze i zamienić je w kimberlit. BliŜej powierzchni planety, utraciwszy niemal całe ciepło, wznosząca się diatrema po prostu niszczyła wszystko na swojej drodze. Wybuchła tworząc krater o średnicy ponad dwóch kilometrów. Była to największa eksplozja tego typu, jaka kiedykolwiek wydarzyła się na Kaledonii. Cała planeta zawibrowała jak gong, a trzęsienia ziemi, zwłaszcza na Clyde, były katastrofalne. Większość materiału wyrzuconego do atmosfery stanowił lód, częściowo „suchy” - czysty
dwutlenek węgla - ale reszta była zwyczajnym lodem z wody, po prostu gradem. Wybuch rozrzucił go daleko wokół jeziora, które zniknęło. Na bunkier spadły odłamki lodu wielkości dwudziestopięciocentówki. Kiedy erupcja się skończyła, ten podziemny „grad” wypełnił komin kimberlitowy na głębokość prawie trzystu metrów. Lód zestalił się w korek, który nie stopił się przez wiele lat. Diatrema wypluła teŜ nieco skał. I niemal tonę diamentów. Calum Sorley przekazał telepatycznie te dobre wieści członkom rządu w New Glasgow i flota jajek była juŜ w drodze, wioząc personel pomocniczy, zapalonych geologów i jeszcze więcej reporterów. Potem na obszar erupcji spadła monstrualna, wywołana przez diatremę ulewa, i pomogła stopić zaspy odłamków lodu. Wszyscy siedzieliśmy w bunkrze, przeŜywając wstrząsy wtórne i modląc się o bezpieczeństwo bohaterskich operatorów CE. Trzy godziny po wybuchu pięć wierteł głębinowych przebiło się przez pokrytą lodem powierzchnię Windlestrow Muir. Podczas długiej drogi na powierzchnię Kaledonii Jack uzdrawiał Dorothee swojąmocąredaktywną, naprawiając większość uszkodzonej tkanki płuc i łagodząc ból. Była całkowicie przytomna, kiedy wyniósł ją w ramionach z wiertła. Weszli na zbocze w otoczeniu ośmiu operatorów CE, którzy nie zdjęli kasków i uŜywali teraz swojej kreatywności tylko do powstrzymania deszczu i zapewnienia sobie suchej drogi. Zbiornik z tlenem unosił się w powietrzu za tą triumfalną procesją, podtrzymywany przez psychokinezę Jacka. Dorothee miała na sobie długą suknię z białego jedwabiu, a zasłona z tego samego materiału zasłaniała dolną część jej twarzy. Jej oczu i włosów nie tknął mentalny ogień. Dwa amulety, mój Wielki Karbunkuł i jej mała diamentowa maska, wisiały obok siebie na złotym łańcuszku na jej szyi. PowaŜne obraŜenia, jakie odniosła Dorothee, mogły powstrzymać radosne uroczystości, które juŜ się rozpoczęły, ale nie pozwoliła na to. Przemawiając do nas pseudogłosem stworzonym za pomocą PK, zrelacjonowała całą nadzwyczajną historię operacji od początku do końca i sucho powiadomiła o swoim strasznym wyczynie. Kiedy skończyła, krzyczeliśmy tak głośno i długo, Ŝe aŜ zachrypliśmy. Potem Jack i ja wnieśliśmy Dorothee do „Scurry II” i zawieźliśmy ją do Centrum Medycznego Uniwersytetu New Glasgow. Nie chciała regeneracji w zbiorniku. Podziemne wstrząsy wyrządziły wielkie szkody i czekało na nią wiele oficjalnych obowiązków. Później będzie miała dość czasu na zregenerowanie twarzy, oświadczyła. Pomysłowi lekarze ze szpitala uniwersyteckiego zaopatrzyli ją w maseczkę, która nie tylko ułatwiała jej oddychanie, ale umoŜliwiała teŜ przyjmowanie płynnych pokarmów i wody. Pod wpływem chwilowego kaprysu kazała ozdobić jądiamentami, a potem dokończyła przebrania, wkładając swój ukochany stary skafander. W ubiegłych latach, o tak, dla zabawy, zastąpiła naszyte na nim fałszywe diamenty prawdziwymi. W tym kostiumie objechała zniszczone przez trzęsienia ziemi rejony Clyde, nadzorując usuwanie zniszczeń. Jack i ja towarzyszyliśmy jej cały czas. Twardzi Kaledończycy płakali, śmiali się i pochlebiali swojej Dziewczynce-Kierownikowi tak bardzo, Ŝe omal nie zamęczyli jej na śmierć. JednakŜe w tym powszechnym uwielbieniu, które potajemnie podniecało i schlebiało Dorothee, była subtelna nowa nuta. Czy ze względu na jej bezprecedensowy wyczyn i ofiarność, a moŜe z powodu jej przeraŜającego stroju - darzono ją teraz nie tylko przywiązaniem, lecz takŜe głębokim szacunkiem. Była bardzo młoda i bardzo ludzka i ta zmiana w stosunkach z obywatelami Kallie bardzo ją poruszyła. Przedtem jej wielkie zdolności zaciemniał obraz drobnej kobiety o pospolitej twarzy, noszącej zwyczajne ubranie. Lecz w swojej diamentowej masce i w lśniącym skafandrze stała się czymś w rodzaju świętego obrazu, symbolem siły i władzy. Kiedy nosiła ten strój, nikt nigdy nie zapominał, kim naprawdę jest. Ona równieŜ. Sądzę, Ŝe właśnie dlatego Dorothea Macdonald nosiła swój niezwykły kostium i podobne do niego aŜ do końca Ŝycia.
Marc zdołał zniknąć niemal zaraz po wyjściu ze swojego wiertła. Natychmiast wrócił na Ziemię i z podziękowaniem odrzucił propozycję Dorothee, która chciała mu nadać honorowe obywatelstwo Kaledonii. Zgodził się wrócić na tę szkocką planetę następnej jesieni, kiedy ryby będą najlepiej brały. Ja sam przebywałem na Kallie z Jackiem i Dorothee juŜ prawie sześć tygodnii, kiedy to wytrącili mnie z równowagi (a takŜe większość Imperium Galaktycznego) oświadczając, Ŝe zamierzają się pobrać latem roku 2078. Wtedy wreszcie odzyskałem Wielki Karbunkuł, który świetnie się spisał, wróciłem do mojego domu w New Hampshire i starałem się zdecydować, jaki prezent weselny powinienem dać tym niezwykłym kochankom. Czułem się wspaniale! Le bon Dieu był w niebie, a w Imperium Galaktycznym wszystko układało się dobrze. A potem Annę Remillard zniszczyła ten błogostan przychodząc do mojej księgarni i mówiąc mi, Ŝe Furym jest Denis. KONIEC „Diamentowej Maski” Drugiej Księgi z Trylogii o Imperium Galaktycznym. Księga Trzecia, zatytułowana „Magnificat”, relacjonuje historię wspólnego Ŝycia Jacka i Dorothei, i dzieje Marca, oraz jego Ŝony Cyndii Muldowney. Opowiada teŜ o Człowieku Mentalnym, o Rebelii Metapsychicznej i o końcu Hydry, Fury’ego i Rodzinnego Ducha wuja Rogiego.