SUSAN MEIER
Romantyczna komedia
Merry Christmas, Daddy
Tłumaczył: Tomasz Misiak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy otworzyły się drzwi windy, Gabriel Cayne odniósł...
6 downloads
8 Views
SUSAN MEIER
Romantyczna komedia
Merry Christmas, Daddy
Tłumaczył: Tomasz Misiak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy otworzyły się drzwi windy, Gabriel Cayne odniósł wraŜenie, Ŝe
nieoczekiwanie natknął się na reklamę damskich dŜinsów. Na reklamę, naleŜy
dodać, wyjątkowo sugestywną, a to ze względu na idealny wprost kształt
kobiecych pośladków, które były owymi dŜinsami... Osłonięte? No, powiedzmy,
jeśli takiego określenia moŜna uŜyć równieŜ w sytuacji, kiedy błękitny
bawełniany materiał kusząco opina urocze wypukłości i bardziej je w związku z
tym eksponuje, niŜ ukrywa.
Równie pięknej kobiecej pupy Gabriel Cayne z całą pewnością nie
widział nigdy dotąd w swoim trzydziestoletnim Ŝyciu. Trudno się zatem dziwić,
Ŝe skwapliwie korzystał z okazji i zachłannie sycił oczy cudownym widokiem.
Dane mu było to czynić... cóŜ, niestety, przez najwyŜej trzy lub cztery sekundy.
Albowiem po upływie tego krótkiego czasu właścicielka błękitnych
dŜinsów, zajęta zbieraniem róŜnego rodzaju artykułów spoŜywczych, które
wysypały jej się w windzie z pękniętej reklamówki, zdołała podnieść z podłogi i
wrzucić do innej, nienaruszonej torby, ostatnią puszkę groszku, wyprostować się
i zwrócić ku Gabrielowi twarz, zamiast... No właśnie!
O ile odwrotną stronę medalu zaskoczony i zdezorientowany Gabriel
Cayne był w stanie wyłącznie podziwiać w niemym zachwycie, o tyle twarz
natychmiast rozpoznał. NaleŜała do niejakiej Kassandry O’Hara, dość młodej
jeszcze, ale sądząc po minie – konserwatywnej i niesłychanie zasadniczej
jasnowłosej dziewczyny, mieszkającej od kilku tygodni po sąsiedzku z dwiema
równie zasadniczymi i konserwatywnymi współlokatorkami.
Tę swoją marsową minę sąsiadka prezentowała zwłaszcza wówczas,
kiedy zgłaszała się do Gabriela z pretensjami, Ŝe słucha późnym wieczorem zbyt
głośnej muzyki albo urządza zanadto hałaśliwe, całonocne przyjęcia. A
poniewaŜ zgłaszała się do niego z owymi pretensjami z ogromną
częstotliwością, niecierpliwił się juŜ na sam jej widok.
Dlatego pewnie nawet nie spostrzegł dotąd, Ŝe przewraŜliwiona na
punkcie nocnych hałasów sąsiadka ma śliczne zielone oczy, o ślicznych
pośladkach juŜ nawet nie wspominając!
Te swoje zielone oczy Kassandra O’Hara wzniosła na chwilę ku znacznie
przewyŜszającemu ją wzrostem, mierzącemu metr dziewięćdziesiąt z okładem,
Gabrielowi Cayne’owi, gdy rozpoznawszy ją, mruknął bez zbytniego
entuzjazmu:
– Dobry wieczór.
– Dobry wieczór – odpowiedziała.
I natychmiast skierowała wzrok w dół, ku pechowym zakupom, które
znów zaczęły się jej wysypywać z przepełnionej torby i turlać po kamiennej
podłodze hallu we wszystkich moŜliwych kierunkach.
Kassandra nachyliła się, Ŝeby podnieść słoik z majonezem i po raz wtóry
mimowolnie zaprezentowała sąsiadowi tę ciasno opiętą błękitnymi dŜinsami
tylną część swojego ciała, o której estetycznych walorach miał juŜ okazję
przekonać się przed chwilą.
Chętnie popatrzyłby na urocze wypukłości, uznał jednak, Ŝe chcąc
zachować się prawdziwie po dŜentelmeńsku, powinien raczej pomóc damie
pozbierać rozsypane sprawunki, niŜ gapić się na jej... No właśnie!
Rad nierad przykucnął więc i zaczął podnosić z podłogi niesforne puszki,
słoiki i pudełka. Zajęcie było trochę niewygodne dla wysokiego męŜczyzny,
przyodzianego na dodatek w elegancki czarny garnitur i równie elegancki długi
płaszcz typu trencz.
Ubrana w dŜinsy i kusą sportową kurteczkę Kassandra O’Hara radziła
sobie ze zbieraniem sprawunków znacznie lepiej. Choć Gabriel, trzeba
przyznać, równieŜ zgromadził spore naręcze wiktuałów.
– Pomogę pani zanieść to do domu – oświadczył, przyjmując z ulgą
wyprostowaną pozycję.
– Dziękuję – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego chyba po raz
pierwszy, odkąd mieli okazję zamieszkać po sąsiedzku.
Zdołała jakimś cudem wydobyć z kieszeni kurtki klucz i otworzyć drzwi,
nie gubiąc juŜ niczego.
– Proszę za mną – rzuciła przez ramię i jako pierwsza przekroczyła próg.
Gabriel Cayne posłusznie ruszył jej śladem. Poprowadziła go przez
rozległy hall w stronę usytuowanej w głębi mieszkania kuchni.
Zerkając machinalnie w pootwierane szeroko drzwi mijanych po drodze
pomieszczeń, Gabe stwierdził z niejakim zdziwieniem, Ŝe mieszkanie jest
urządzone gustownie i dość elegancko, jakkolwiek znacznie mniej wymyślnie i
nowocześnie niŜ jego własny apartament.
CóŜ, nowoczesność sporo kosztuje, ekstrawagancja równieŜ, a ta
dziewczyna pewnie dość cienko przędzie, skoro nie moŜe sobie pozwolić na
swobodne Ŝycie w pojedynkę, tylko musi się męczyć z jakimiś tam
współlokatorkami. Co innego ja! – pomyślał Gabe.
Był dziedzicem pokaźnej rodzinnej fortuny oraz współwłaścicielem i
prezesem zarządu świetnie prosperującej rodzinnej firmy, a właściwie całej
korporacji, czyli potęŜnie rozgałęzionej sieci rozmaitych przedsiębiorstw,
działających pod wspólnym szyldem „Cayne Enterprises”. I w związku z tym
mógł pozwolić sobie na wiele. Między innymi na samodzielny, efektownie i
zbytkownie urządzony apartament w ekskluzywnej dzielnicy, a takŜe na częste
organizowanie wystawnych, tłumnych i hałaśliwych przyjęć, które przeciągały
się zazwyczaj do białego rana i do tego stopnia przeszkadzały sąsiadce, Ŝe juŜ
dwukrotnie zdarzyło jej się wezwać z ich powodu policję.
To było przykre dla Gabe’a, nie da się ukryć.
Za kaŜdym razem policjanci przywoływali biesiadników do porządku i
spisywali protokół, którego kopię otrzymywał administrator. Ten z kolei
przekazywał informację o nocnych ekscesach lokatora i jego gości, a takŜe o
policyjnej interwencji, właścicielowi budynku.
Najgorsze ze wszystkiego było właśnie to, Ŝe Gabriel musiał się potem
gęsto tłumaczyć przez telefon przed rezydującym w odległej Atlancie, stolicy
stanu Georgia, właścicielem posesji, którym był... jego własny ojciec, Sam
Cayne.
Budynek naleŜał do rodziny Cayne’ów, niestety!
I w związku z tym cała rodzina dowiadywała się natychmiast, Ŝe dorosły,
trzydziestoletni Gabe znów zachował się jak niegrzeczny chłopiec. Cała rodzina
Cayne’ów, to znaczy matka, ojciec, a takŜe mieszkająca wraz z rodzicami
Gabe’a w Georgii babcia Emma, seniorka rodu, od kilku miesięcy cięŜko,
nieuleczalnie chora.
– Gdzie mam połoŜyć te rzeczy? – Znalazłszy się juŜ w kuchni,
urządzonej w całości na biało, Gabriel chciał jak najszybciej pozbyć się balastu,
poŜegnać sąsiadkę i wrócić do siebie.
– Proszę zostawić wszystko na stole i... wielkie dzięki za pomoc –
mruknęła Kassandra.
Była oczywiście wdzięczna sąsiadowi, lecz teraz marzyła jedynie o tym,
Ŝeby jak najszybciej sobie poszedł. Tego chłodnego i deszczowego grudniowego
dnia absolutnie nie miała nastroju do prowadzenia towarzyskiej konwersacji.
Poza tym nie chciała, by Gabriel Cayne zorientował się, Ŝe ona mieszka w
naleŜącym do jego rodziny budynku nie tylko z dwiema dorosłymi
współlokatorkami, ale i z ośmiomiesięczną córeczką Candy, którą juŜ za parę
minut powinna przywieźć do domu opiekująca się nią dorywczo w ciągu dnia
babcia Ginger O’Hara, matka Kassandry.
Gdyby się tylko dowiedział, Ŝe to z powodu Candy robię mu wymówki i
nasyłam na niego policję, kiedy hałasuje z przyjaciółmi po nocach, szybko
pewnie by się postarał, Ŝeby administracja wymówiła mieszkanie mnie, a przy
okazji wszystkim innym rodzicom małych dzieci, rozumowała Kassandra. Niech
więc lepiej sobie wyobraŜa, Ŝe mieszkam tu tylko z dwiema współlokatorkami.
Ech, właściwie to juŜ z nimi nie mieszkam! – uzmysłowiła sobie z
goryczą. Jedna właśnie dzisiaj się wyniosła, a druga przeprowadza się w
przyszłym tygodniu do Bostonu. Miałyśmy opłacać czynsz we trzy, a teraz...
– Teraz muszę się wziąć za układanie tego wszystkiego – stwierdziła
Kassandra, ocknąwszy się z zamyślenia i spostrzegłszy, Ŝe Gabriel Cayne
poustawiał juŜ na stole puszki, słoiki i pudełka z jej wiktuałami. – Jeszcze raz
dziękuję za sąsiedzką pomoc – dodała.
– Widzi pani, nie jestem wcale taki zły jako sąsiad – odezwał się z lekka
ironicznym tonem Gabe.
– Jak czasem!
– Oj, sąsiadka chyba coś nie w humorze?
– Mam powody, proszę pana! – wybuchnęła Kassandra. – Samochód
wysiadł mi dziś rano i wymaga holowania do warsztatu. Jedna z moich
współlokatorek, Janie, właśnie się wyniosła, a druga, Sandy, wyprowadza się w
przyszłym tygodniu do Bostonu. Mam umowę najmu na pół roku, a nie stać
mnie na samodzielne opłacanie czynszu. Więc jeśli nie wygram w najbliŜszych
dniach na loterii, stracę co najmniej jeden semestr w college’u, bo jak zapłacę za
mieszkanie, to juŜ mi zabraknie na czesne.
– Pani studiuje?
– Owszem. A Ŝeby zarobić na utrzymanie i na studia, pracuję
równocześnie jako kelnerka.
– Mhm... To faktycznie przykra sprawa z tym czynszem i z tym czesnym
– zafrasował się Gabe: – Ale proszę sobie na pocieszenie uświadomić – dodał –
Ŝe nie pani jedna ma kłopoty. Inni teŜ!
– Chyba nie mówi pan o sobie?
– Proszę sobie wyobrazić, Ŝe tak.
– Ech, nie chce mi się wierzyć! – westchnęła Kassandra i machnęła
lekcewaŜąco ręką. – CóŜ moŜe wprawić w kłopot kogoś takiego, jak pan?
– A jednak są takie sprawy, proszę pani – stwierdził posępnie Gabe. –
Otrzymałem dzisiaj smutną wiadomość. Moja ukochana babcia jest bardzo
chora, właściwie umierająca. Nowotwór! Lekarze nie są nawet pewni, czy
babcia doŜyje do Nowego Roku.
– To bardzo przykre.
– Ano właśnie! Jadę na BoŜe Narodzenie do Georgii, Ŝeby się jeszcze z
nią zobaczyć.
– Pańska babcia mieszka aŜ w Georgii? – zainteresowała się Kassandra.
– W tej chwili tak. I moi rodzice równieŜ.
– Więc proszę jechać – mruknęła Kassandra, nie bardzo wiedząc, co
powiedzieć. – Na szczęście juŜ mamy grudzień, BoŜe Narodzenie niedaleko.
– I właśnie w tym cały problem, proszę pani! JuŜ grudzień, BoŜe
Narodzenie niedaleko, moja babcia umiera, a ja ciągle nie mam narzeczonej!
Gabriel Cayne był ogromnie przejęty, wypowiadając te słowa. Jednak
jego zupełnie nie przystająca do powagi sytuacji skarga na brak narzeczonej tak
rozbawiła Kassandrę, Ŝe musiała mocno przygryźć wargi, by nie wybuchnąć
śmiechem.
– To wbrew pozorom wcale nie jest zabawne, proszę pani! – obruszył się,
zauwaŜywszy jej reakcję. – Babcia choruje od kilku miesięcy. Często
rozmawiałem z nią przez telefon i nazmyślałem jej na pocieszenie, Ŝe
ustatkowałem się ostatnio, skończyłem z kawalerskimi ekscesami i nawet
zaręczyłem z pewną bardzo miłą dziewczyną. I babcia właśnie dzisiaj do mnie
zadzwoniła, proszę pani. I powiedziała mi... – Gabriel zawahał się.
– Tak?
a Powiedziała mi, Ŝe przed śmiercią bardzo chciałaby ją poznać!
Tragikomiczna osobista historia, opowiedziana ni stąd, ni zowąd przez nie
zaprzyjaźnionego ani trochę, wręcz nie lubianego sąsiada, wprawiła Kassandrę
w zakłopotanie.
– Naprawdę nie wiem, co mogłabym powiedzieć... poza tym, Ŝe bardzo
panu współczuję – wykrztusiła. – Naprawdę nie wiem, w jaki sposób mogłabym
panu pomóc.
– Chyba tylko w taki, Ŝe pojechałaby pani ze mną na BoŜe Narodzenie do
Georgii i poudawałaby pani przez jakiś czas moją narzeczoną! – palnął
niespodziewanie Gabriel Cayne.
Tym razem Kassandra O’Hara juŜ nie zdołała stłumić śmiechu.
– Dobrze się pani śmiać! – mruknął.
– Przepraszam, ale to pańska propozycja tak mnie rozśmieszyła.
– Tak jakoś mi się wyrwało.
– Spodziewam się, Ŝe nie mówił pan serio.
– No, chyba nie – zgodził się Gabe. – ChociaŜ... – Zawahał się.
– ChociaŜ, co?
– MoŜe to wcale nie jest taki najgorszy pomysł? – zaczął się głośno
zastanawiać. – Pani ma swoje kłopoty, ja mam swoje. Moglibyśmy sobie
wzajemnie pomóc, przysługa za przysługę.
– Nie! – wykrzyknęła Kassandra.
– Ale dlaczego? – zdziwił się Gabe. – Ile czasu jeszcze pani zostało do
ukończenia studiów?
– Trzy semestry, czyli półtora roku.
– No więc ja pani proponuję trzy semestry darmowego mieszkania w tym
budynku w zamian za trzy tygodnie świątecznego pobytu w Georgii w roli mojej
narzeczonej. Czy to naprawdę taka zła cena?
– Całkiem niezła, ale...
– Ale co?
– Ale nie wszystko moŜna kupić, proszę pana! – wybuchnęła Kassandra.
Gabriel Cayne cięŜko westchnął i stwierdził:
– Wiem, proszę pani. Nawet jeśli kiedyś tego nie wiedziałem, to juŜ teraz,
niestety, wiem. Nie mogę na przykład kupić zdrowia dla mojej ukochanej babci,
nawet u najlepszych lekarzy na świecie. Jednak chciałbym bardzo, Ŝeby
poŜegnała się z tym światem spokojniejsza o moją przyszłość. Dlatego
zaproponowałem pani tę niewinną maskaradę... tę transakcję. To całkowicie
uczciwa propozycja. Proszę na mnie polegać!
– Jak mogę na panu polegać, skoro prawie wcale pana nie znam?
– TeŜ coś! – obruszył się Gabe. – PrzecieŜ mnie i moją rodzinę wszyscy
znają w tym mieście i w całym stanie Pensylwania! Zanim moi rodzice
przenieśli się na stare lata do Georgii, ze względu na tamtejszy ciepły klimat,
naleŜeli do najbardziej wpływowych i najszacowniejszych obywateli.
– Wiem o tym, ale...
– Proszę juŜ z łaski swojej nie mnoŜyć wątpliwości i zastrzeŜeń, tylko po
prostu spokojnie się zastanowić, zgoda? – zaproponował Gabriel, nie chcąc
niepotrzebnie przedłuŜać dyskusji. – Ja odlatuję do Georgii prywatnym
samolotem juŜ w najbliŜszy piątek, o drugiej po południu, Ŝ miejskiego lotniska.
Jeśli się pani zdecyduje, proszę po prostu przyjechać.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przyjedzie czy nie przyjedzie? – zastanawiał się gorączkowo Gabriel
Cayne, oczekując na lotnisku, aŜ ośmioosobowy pasaŜerski samolot korporacji
„Cayne Enterprises” zostanie zatankowany i podkołuje na pas startowy.
Godzina druga po południu juŜ minęła, a Kassandry wciąŜ nie było widać.
– CóŜ, pewnie stchórzyła – mruknął z cicha sam do siebie.
Albo po prostu uznała mnie za wariata i zlekcewaŜyła propozycję, dodał
po chwili, juŜ w myślach. I nawet nie wie, co traci! – zirytował się. Za to ja
wiem, niestety. Tracę szansę na sprawienie ukochanej babci chociaŜ odrobiny
radości w ostatnich dniach jej Ŝycia!
Kiedy samolot był juŜ gotowy do startu, Gabriel Cayne rozejrzał się raz
jeszcze i machnąwszy z rezygnacją ręką, rad nierad zajął miejsce na pokładzie.
Usiadł w fotelu i spojrzał na zegarek. Stwierdził, Ŝe jest dokładnie
czternasta dwadzieścia.
– DłuŜej nie czekamy – poinformował swego prywatnego pilota, Arta
Oxforda. – Proszę startować!
– Tak jest, panie Cayne! JuŜ zgłaszam gotowość. Wystartujemy, gdy
tylko wieŜa kontrolna wyda nam odpowiednie dyspozycje.
Gabriel otworzył teczkę, wyjął z niej firmowe papiery i zaczął je
machinalnie przeglądać. Prawdę mówiąc, nie bardzo mógł się skupić na treści
dokumentów, ale wertując je, przynajmniej dawał jakieś zajęcie swoim trochę ze
zdenerwowania rozbieganym oczom i lekko drŜącym rękom.
Gabe przewracał kartkę po kartce.
Minuta mijała po minucie.
Samolot ciągle tkwił na lotnisku.
Kiedy ponownie spojrzał na zegarek, była juŜ czternasta czterdzieści.
– Co się dzieje, u licha! – mruknął i zerwawszy się z fotela, ruszył przez
przedział pasaŜerski w stronę kabiny pilota.
Nie dotarł jeszcze do drzwi, gdy Art Oxford wyjrzał przez nie i
zameldował:
– Panie Cayne, wieŜa sygnalizuje, Ŝe nie moŜemy jeszcze startować.
– Dlaczego?
– Podobno w budynku dworca lotniczego zjawił się ktoś, kto się upiera,
Ŝe ma lecieć razem z nami. Jakaś młoda niewiasta.
– Do licha! – obruszył się Gabe. – Ja przecieŜ uprzedzałem lotnisko, Ŝe
być moŜe zgłosi się dziś o drugiej pewna dama. Podałem jej personalia.
– Oni mówią, Ŝe zgłoszenie było, owszem, ale coś im się tam nie zgadza,
panie Cayne – wyjaśnił pilot. – Dlatego proszą pana do hali odlotów. Osobiście!
Gabe zaklął pod nosem i niezadowolony opuścił zaciszną kabinę.
Smagany gwałtownymi podmuchami zimnego grudniowego wiatru,
przemaszerował przez płytę lotniska i energicznie wkroczył do budynku dworca.
Był zdecydowany najpierw porozstawiać po kątach pracowników lotniska
za niepotrzebną biurokrację, a potem ofuknąć Kassandrę za blisko trzy
kwadranse spóźnienia i czym prędzej zabrać ją na pokład samolotu.
Gdy jednak znalazł się w hali odlotów, stanął jak wryty i zaniemówił.
Ujrzał bowiem Kassandrę... z dzieckiem na ręku! Z kilkumiesięcznym
niemowlęciem, ubranym w róŜowy, ozdobiony wizerunkiem króliczka
kombinezon z kapturkiem.
Kassandra miała na sobie czarną wełnianą jesionkę i czarne, lekko
puchate nakrycie głowy, przypominające trochę czapkę-kominiarkę.
Prezentowała się sympatycznie, chociaŜ nie była ani tak szczupła, ani tak
wysoka, ani tak elegancka, jak dziewczyny, z jakimi Gabe zazwyczaj się
spotykał. Ot, taka słodka i ciepła blondyneczka z dzidziusiem.
Co to moŜe być za dzieciak? – zainteresował się Gabe i ochłonąwszy z
pierwszego wraŜenia, podszedł bliŜej.
Dzidziuś odwrócił główkę w jego stronę, wypluł na podłogę trzymanego
dotychczas w buzi smoka, uśmiechnął się promiennie od ucha do ucha i
zaszczebiotał:
– Ta... ta...
Gabriel Cayne zmarszczył groźnie brwi i rozejrzał się nerwowo dookoła.
Charlie Byron, pracownik lotniska, który nie od dziś znał go z racji
częstych słuŜbowych i prywatnych wojaŜy, zerkał z zaciekawieniem zza swego
biurka i zawzięcie przygryzał wąsy, Ŝeby tylko jakoś stłumić cisnący mu się na
usta ironiczny uśmiech.
Do licha, nietrudno zgadnąć, co ten wąsacz sobie w tej chwili wyobraŜa!
– pomyślał ze złością Gabe.
A dzidziuś, jak to dzidziuś, zaczął z upodobaniem pokrzykiwać:
– Ta – ta! Ta – ta – ta.
Skonsternowany Gabe schylił się po leŜący na podłodze tuŜ pod jego
nogami smoczek i podał go Kassandrze. A przy okazji syknął:
– Czy mógłbym się od pani dowiedzieć, o co tu właściwie chodzi?
– Chodzi o to, Ŝe mam ośmiomiesięczną córeczkę, Candy! – wyjaśniła ze
stoickim spokojem, chowając brudny smoczek do kieszeni płaszcza. – To
właśnie z jej powodu tak nieustępliwie z panem walczyłam o przestrzeganie
godzin ciszy nocnej w naszym domu. To znaczy, w pańskim domu – poprawiła
się.
– Nie wiedziałem, Ŝe pani ma dziecko – mruknął zdenerwowany Gabe.
– Pan w ogóle mało o mnie wie.
– Nie proponowałbym pani tego wyjazdu do Georgii, gdybym wiedział...
– PrzecieŜ to będą pierwsze święta w Ŝyciu mojej Candy! To będzie nasze
pierwsze wspólne BoŜe Narodzenie! – Oburzona Kassandra przerwała
Gabrielowi w pół zdania. – Jak mogłabym je spędzić z dala od mojej małej?
WyobraŜa pan sobie coś takiego?
– Nie! – krzyknął Gabe. – I właśnie dlatego, gdybym wiedział...
– I właśnie dlatego Candy leci do Georgii razem ze mną! – przerwała ma
Kassadra. – I z panem, oczywiście.
– Powiedziałem juŜ pani wyraźnie, Ŝe nie! – obruszył się Gabe.
– Kiedy?
– Przed chwilą.
– Przed chwilą pan przecieŜ powiedział, Ŝe n i e wyobraŜa sobie wyjazdu
bez Candy! – odezwała się ze zdziwieniem Kassandra.
– Nie! Widocznie źle mnie pani zrozumiała – sprostował zirytowany
Gabriel. – Przed chwilą powiedziałem, Ŝe n i e wyobraŜam sobie wyjazdu razem
z nią.
– A właściwie dlaczego? PrzecieŜ to takie słodziutkie maleństwo.
– Do licha, czy pani ze mnie kpi, czy pani zupełnie zapomniała, jaką rolę
dla pani przewidziałem?
– Pamiętam doskonale: rolę pańskiej narzeczonej.
– Właśnie. Ale nie narzeczonej z dzieckiem!
– wykrzyknął Gabe.
Gniewny, dramatyczny ton jego głosu bynajmniej nie przestraszył Candy.
Przeciwnie, chyba się jej nawet spodobał, bo zaczęła zawzięcie klaskać w
rączki.
– Dlaczego ona bije mi brawo? – zdziwił się Gabe.
– Wytresowała ją pani, czy co?
– Dzieci się nie tresuje, tylko wychowuje, proszę pana – pouczyła go z
godnością Kassandra. – A ona wcale nie bije panu brawa, tylko robi sobie „kosi-
kosi-łapci”.
– Co sobie robi?
– Kosi-kosi-łapci! – powtórzyła Kassandra, starannie i dobitnie
wymawiając kaŜdą sylabę egzotycznej dla Gabriela nazwy.
– A co to jest?
– Taka niemowlęca zabawa. Nie zna pan?
– Nie bardzo. JuŜ dość dawno wyrosłem z pieluch, więc zdąŜyłem
zapomnieć, jak się wtedy zabawiałem. A teraz zabawiam się całkiem inaczej.
– Wiem coś o tym, niestety. Ale w jednym jest pan ciągle podobny do
niemowlaka.
– Mianowicie? – zaciekawił się Gabe.
– Kiedy pan nie śpi, to pan hałasuje po nocach! Zupełnie jak moja Candy
– stwierdziła Kassandra i wybuchnęła głośnym śmiechem.
– Zzzabawne! – wycedził przez zaciśnięte zęby doprowadzony do
szewskiej pasji Gabe. – A pani za to hałasuje na lotnisku! – odciął się
Kassandrze. – Wszyscy się na nas gapią, jak na jakichś komediantów.
– PrzecieŜ zaangaŜował mnie pan do odegrania komedii przed pańskimi
rodzicami i babcią!
– Ale w duecie ze mną, a nie z tym małym szkrabem – Ten mały szkrab,
to moja rodzona córka. Nie zostawię jej samej na pierwsze w Ŝyciu święta
BoŜego Narodzenia. Proszę wybierać, p...