ALYSON NOEL
NIESMIERTELNI TOM V
NOCNA GWIAZDA
ROZDZIAŁ 1 - Nie pokonasz mnie. Nie wygrasz, Ever. To niemożliwe. Nie...
17 downloads
13 Views
718KB Size
ALYSON NOEL
NIESMIERTELNI TOM V
NOCNA GWIAZDA
ROZDZIAŁ 1 - Nie pokonasz mnie. Nie wygrasz, Ever. To niemożliwe. Nie dasz rady. Po co w ogóle tracisz czas? Mrużę oczy i wpatruję się w jej twarz - bacznie przyglądam się delikatnej, bladej buzi, burzy ciemnych włosów i pozbawionym blasku oczom pełnym nienawiści. Mówię przez zaciśnięte zęby niskim, spokojnym głosem: - Nie bądź tego taka pewna. Ryzykujesz, że się w końcu przeliczysz. Właściwie już się przeliczyłaś. Jestem tego w stu procentach pewna. W odpowiedzi tylko parska pogardliwie tak głośno, że dźwięk odbija się echem w dużym pustym pomieszczeniu. Echo niesie się po drewnianej podłodze z desek, po białych gołych ścianach - ma przerażać, a przynajmniej onieśmielać, tak żebym wycofała się z gry. Ale nic z tego. Nie ma mowy. Za bardzo się na to nastawiłam. Całą energię skupiam w jednym punkcie, aż wszystko inne znika gdzieś w oddali; zostaję tylko ja, z zaciśniętą, gotową do walki pięścią, oraz trzecia czakra Haven - znana również jako czakra splotu słonecznego - siedziba złości, strachu, nienawiści, odpowiedzialna za przykładanie zbyt wielkiej wagi do władzy, uznania i zemsty. Mrużę oczy jeszcze bardziej. Skupiam się na celu niczym byk gotowy do szarży i dźgnięcia przeciwnika w sam środek klatki piersiowej. Wiem, że wystarczy jedno precyzyjne uderzenie, żeby stała się tylko smętnym wspomnieniem. Przypowieść o władzy - ostrzeżenie dla potomności. Wszystko nie tak. Nie tak. W jednej chwili... Nie zostałoby po niej nic z wyjątkiem czarnych szpilek i kupki prochu gdyby nie to, można by w ogóle wątpić, czy kiedykolwiek naprawdę istniała. Chociaż nigdy nie chciałam, żeby do tego doszło, chociaż starałam się jakoś przemówić jej do rozumu, przekonać, żeby nie wariowała, żebyśmy wreszcie osiągnęły jakieś porozumienie - mogłyśmy się przecież dogadać koniec końców jednak nie chciała się poddać. Odmówiła. Za nic nie chciała zrezygnować ze swojej bezsensownej pogoni za zemstą. Nie zostawiła mi wyboru - mogłam ją zabić albo sama zginąć. Nie mam już wątpliwości, jak to się skończy. - Jesteś za słaba. Krąży. Porusza się wolno, ostrożnie, nie spuszcza ze mnie wzroku. Stuka
szpilkami w podłogę, mówiąc: - Do pięt mi nie dorastasz. Nigdy mi nie dorównywałaś i nigdy nie dorównasz. - Zatrzymuje się, opiera ręce na biodrach, przechyla głowę na bok i pozwala, by jej ciemne włosy opadły przez ramię na plecy. - Mogłaś pozwolić mi umrzeć już parę miesięcy temu. Zmarnowałaś swoją szansę. Zamiast tego dałaś mi eliksir. Żałujesz teraz? Bo nie podoba ci się to, czym się stałam? - Przerywa i przewraca oczami. - Masz pecha. Możesz sobie pogratulować. To ty mnie stworzyłaś. A zresztą co to za stwórca, który zabija własne dzieło? - Być może dałam ci nieśmiertelność, ale dalej radziłaś sobie sama rzuciłam stanowczo i rozmyślnie, choć Damen ostrzegał mnie, żebym nic nie mówiła, żebym się nie rozpraszała, żebym takie sprawy załatwiała szybko, zamiast niepotrzebnie rozjuszać przeciwnika. „Swoje żale schowaj na później” - tak mówił. Jednak skoro znalazłyśmy się tutaj, to znaczy, że nie będzie żadnego „później” - bo to jest Haven. Chociaż doszło już do konfrontacji, nadal zależało mi na tym, żeby jakoś do niej dotrzeć, zanim będzie za późno. - Nie musimy tego robić. - Utkwiłam w niej wzrok, licząc na to, że uda się przemówić jej do rozumu. - Możemy to powstrzymać teraz, w tym momencie. - Chciałabyś! - mówi szyderczo, nie kryjąc dzikiej radości. - Widzę to w twoich oczach. N i e p o t r a f i s z . Nawet jeśli uważasz, że na to zasługuję, nawet jeśli sama próbujesz to sobie udowodnić, jesteś za miękka. Dlaczego myślisz, że tym razem będzie inaczej? Bo teraz jesteś niebezpieczna - i to nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich wokół. Tym razem jest inaczej, zupełnie inaczej. I zaraz się o tym przekonasz... Zaciskam pięść tak mocno, że bieleją mi kostki; przez chwilę staram się skupić, odzyskać równowagę i znaleźć nieco światła - tak jak uczyła mnie Ava. Przez cały czas trzymam dłoń nisko i pewnie. Spoglądam Haven prosto w oczy, oczyszczam umysł ze wszystkich zbędnych myśli, a twarz ze wszystkich niepotrzebnych uczuć - tak jak niedawno pokazał mi Damen. Najważniejsze to nie dać nic po sobie poznać - tak mi mówił. - Musisz się poruszać szybko i z rozmysłem. Musisz załatwić sprawę, zanim ona się zorientuje, co się dzieje; opamięta się, kiedy będzie już za późno. Kiedy jej ciało ulegnie rozkładowi, a dusza przeniesie się w ponure, mroczne miejsce. Nie będzie miała szansy, żeby się poruszyć, a co dopiero odparować cios. To lekcja, którą odebrałam dawno temu na polu bitwy - nie sądziłam, że kiedykolwiek mi się przyda. Jednak choć Damen mnie przed tym ostrzegał, nie mogłam się powstrzymać od przeprosin. Słowa „wybacz mi” cały czas wymykały mi się z ust i biegły wprost do niej. Widziałam, że odpowiada delikatnym przebłyskiem
litości, który przyćmiewał jej nienawistny wzrok, lecz tylko na chwilę - cała złość i pogarda wracały już po ułamku sekundy. Unosi pięść - celuje we mnie - ale jest za późno. Udaje mi się już ruszyć do ataku, z całej siły wyrzucam ramię w przód. Uderzam dokładnie w splot słoneczny - Haven zatacza się, po czym spada, wirując, wprost w nieskończoną otchłań. Do Shadowlandu. Do wiecznego królestwa zagubionych dusz. Uświadamiam sobie, że gwałtownie wciągam powietrze, patrząc, jak jej ciało w okamgnieniu ulega rozkładowi. Rozpadła się tak szybko... Trudno mi uwierzyć, że kiedyś była istotą z krwi i kości. Czuję ucisk w żołądku, zaczyna mnie boleć serce, a w ustach robi się tak sucho, że nie chcą z nich wyjść żadne słowa. Moje ciało reaguje tak, jak gdyby to, co się właśnie przede mną rozegrało - to, do czego sama doprowadziłam - nie było jedynie grą, lecz przerażającą rzeczywistością. - Dobrze się spisałaś. Skupiłaś się na celu, właśnie tak, jak należało chwali mnie Damen, zbliżając się w ułamku sekundy. Jego ciepłe, silne ramiona oplatają mnie, a głos brzmi cudownie miękko: - Choć tak naprawdę możesz sobie darować tę część z prośbą o wybaczenie. Takie rzeczy opowiadaj, kiedy już jej nie będzie. Wierz mi, wiem, że źle się z tym czujesz, Ever, i wcale nie mam ci tego za złe, ale... Już o tym rozmawialiśmy. W takich wypadkach sprawa jest jasna: albo ona, albo ty. Tylko jedna z was może przeżyć. A jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałbym, żebyś to była ty. - Przesuwa palcem po moim policzku, zakłada mi kosmyk jasnych włosów za ucho, po czym dodaje: - Nie możesz jej dawać żadnych znaków. Ona nie ma prawa się domyślić, co się za chwilę wydarzy. Na drugi raz przepraszanie zostaw sobie na później, zgoda? Kiwam głową i odsuwam się od niego, próbując uspokoić oddech. Spoglądam przez ramię na leżącą na podłodze czarną skórzaną odzież z koronkami. Tyle zostało z Haven, którą sobie zmaterializowałam. Mrugam jeszcze parę razy i... nie zostaje po niej już nic. Kręcę głową, rozprostowując kark, i potrząsam po kolei wszystkimi kończynami - można by pomyśleć, że pozbywam się resztek energii albo przeciwnie, przygotowuję się do kolejnej walki. Damen uznaje, że mam na myśli to drugie, bo uśmiecha się i pyta: - To co, kolejne podejście? Tylko patrzę na niego i kręcę głową. Na dzisiaj wystarczy. Koniec z udawaniem, że zabijam potworną, pozbawioną duszy formę, która kiedyś była moją najlepszą przyjaciółką. To dla nas ostatni dzień lata, ostatni dzień wolności - jest kilka lepszych sposobów na spędzenie takich chwil.
Przyglądam się jego przydługim, falowanym, ciemnym włosom, które opadają mu na czoło, przysłaniając piękne piwne oczy; patrzę na jego prosty nos, kości policzkowe, pełne usta - tu zatrzymuję się na chwilę, przypominając sobie, jak wspaniale było czuć ich smak. - Chodźmy do pawilonu - proponuję, próbując za wszelką cenę spojrzeć mu w oczy, po czym przesuwam wzrok na jego prostą czarną koszulę wiem, że pod spodem kryje się amulet - a potem na wyblakłe dżinsy i klapki z brązowej gumy. - Chodźmy się z a b a w i ć. - Na moment zamykam oczy, żeby zmaterializować sobie nowe ciuchy na tę okazję. Wymieniam podkoszulek, krótkie spodenki i trampki, które miałam na sobie podczas treningu, na coś przypominającego piękne wydekoltowane suknie z gorsetem, jakie nosiłam czasem, gdy mieszkałam w Paryżu. Wystarczy jedno zamglone spojrzenie Damena i wiem, że sprawa jest załatwiona. Pawilon to zbyt wielka pokusa, żeby jej się oprzeć. To jedyne miejsce, gdzie możemy zniknąć, zanurzyć się w świecie, w którym nie ma takich zagrożeń jak tu, gdzie przyszło nam żyć. Już nie złoszczą mnie ograniczenia, jakie niesie ze sobą życie tutaj; nie zwracam na nie uwagi, bo wiem, że to konsekwencja s ł u s z n e g o wyboru, jakiego dokonałam - jedynego możliwego wyboru. I wiem, że jesteśmy tu teraz tylko dlatego, że zmusiłam Damena do wypicia eliksiru Romano - tylko to mogło go uratować przed wiecznością w Shadowlandzie - jestem szczęśliwa, mogąc czuć jego dotyk w każdej postaci. Jednak mając świadomość, że istnieje miejsce, które może być o wiele lepsze, za wszelką cenę chcę się tam dostać. I jestem przekonana, że teraz byłaby na to odpowiednia chwila. - A co z treningiem? W dodatku jutro zaczyna się szkoła. Nie chcę, żeby przyłapali cię nieprzygotowaną - mówi, najwyraźniej próbując przeforsować to, co byłoby słuszne i szlachetne, choć jest już jasne, że wycieczka do pawilonu to pewnik. - Nie mamy pojęcia, co zaplanowała, więc musimy się przygotować na najgorsze. Poza tym nie dotarliśmy jeszcze nawet do tai-chi, a wydaje mi się, że to ważne. Sama będziesz zaskoczona, kiedy odkryjesz, jak to pomaga zrównoważyć energię. Doładujesz akumulatory w sposób, który... - Wiesz, co by mi najlepiej doładowało akumulatory? - Uśmiecham się, nie dając mu szansy na udzielenie odpowiedzi. Nasze usta spotykają się - teraz chcę tylko, żeby powiedział słowo, żebyśmy przenieśli się tam, gdzie będę mogła pocałować go naprawdę. Ciepło jego spojrzenia sprawia, że czuję się cudownie - tylko w jego obecności mam to przyjemne mrowienie. Odsuwam się, kiedy mówi: - Dobra. Wygrałaś. Zresztą zawsze wygrywasz, prawda? Uśmiecham się, a nasze spojrzenia tańczą radośnie w doskonałej harmonii.
Chwyta mnie za rękę i zamyka oczy. Razem przechodzimy przez lśniący welon z delikatnego złotego światła.
ROZDZIAŁ 2 Lądujemy w samym środku pola pełnego tulipanów. Zewsząd otaczają nas setki tysięcy tych wspaniałych czerwonych kwiatów. Ich delikatne płatki lśnią we wszechobecnej mglistej poświacie. Długie zielone łodygi kołyszą się na wietrze, który przed chwilą wymyślił sobie Damen. Leżymy na plecach i patrzymy w niebo, przywołując nad naszymi głowami chmury, które - tylko dzięki naszej wyobraźni - przybierają kształty różnych zwierząt i przedmiotów. Po chwili czyścimy i niebo, i nasze umysły. Siadamy obok siebie na kremowobiałej mięciutkiej kanapie. Usadawiam się wygodnie na poduszkach, a Damen sięga po pilota i mości się koło mnie. - To co na początek? - pyta, unosząc brew, jakby chciał mi powiedzieć, że tak samo jak ja ma ochotę na dobrą zabawę. Podwijam stopy i opieram głowę na dłoni, spoglądając na niego zalotnie. - Hm... trudno powiedzieć. A przypomnij mi: co mam do wyboru? Moje palce ukradkiem wślizgują się za kołnierzyk jego koszuli - wiem, że już niedługo będę mogła go naprawdę dotknąć. - No to tak: mamy twoje paryskie życie - tak się składa, że jesteś stosownie ubrana... - Kiwa głową, wskazując na głęboki dekolt mojej sukni. Jego wzrok zatrzymuje się tam na dłuższą chwilę, po czym Damen znów spogląda mi w oczy. - Poza tym jest jeszcze purytańskie życie, które - jeśli mam być szczery - nie należało do moich ulubionych... - A co to ma wspólnego z ubraniami? Te ponure, ciemne kolory i bluzki zapinane pod samą szyję? - pytam, przypominając sobie paskudne sukienki, które wtedy nosiłam. Były niewygodne, uszyte z materiału, który okropnie drapał - tak, mogłam się zgodzić, że takie życie nie należało do przyjemnych. - Bo jeśli tak, to musiałam ci się bardzo podobać w Londynie jako rozpieszczona córka właściciela ziemskiego. Miałam wtedy pełną szafę lśniących wydekoltowanych sukienek, a do tego jeszcze stosy cudownych butów. - To było jedno z moich ulubionych wspomnień, choćby dlatego, że życie było wtedy niezwykle proste i nie niosło ze sobą żadnych problemów, a wszystkie dramaty, jakie przyszło mi przeżywać, sama na siebie sprowadzałam. Damen spogląda na mnie i jego wzrok zastyga na mojej twarzy. Gładzi mnie po policzku - między nami uparcie drga zasłona energii, ale tak ma być tylko do momentu, gdy wybierzemy sobie jakąś scenerię. - No, skoro już musisz wiedzieć, to najbardziej podobało mi się w Amsterdamie. Pamiętasz? Byłem artystą, a ty muzą i... - ...i spędzałam większość czasu nago: mogłam się zakryć długimi rudymi włosami i malutkim skrawkiem jedwabiu. - Potrząsam głową i zaczynam
się śmiać, bo wcale, ale to wcale nie jestem zaskoczona jego wyborem. - Założę się, że to nie jest p r a w d z i w y powód, dla którego wybrałeś właśnie Amsterdam. To tylko zbieg okoliczności, prawda? Przecież interesował cię przede wszystkim aspekt artystyczny - bardziej niż wszystko inne... Pochylam się w stronę Damena, odwracając jego uwagę szybkim pocałunkiem w policzek, i w tej samej chwili wyrywam mu z ręki pilota. Na twarzy Damena maluje się doskonale udawane oburzenie, a ja aranżuję naprędce grę w kotka i myszkę, nie chcąc oddać dopiero co zdobytego trofeum. - Co robisz? - pyta, próbując odebrać mi pilota. Najwyraźniej nie wie, co o tym wszystkim myśleć. Jednak ja nie mam zamiaru się poddawać. Nie ma mowy. Choćby dlatego, że za każdym razem, kiedy tu przybywamy, to on decyduje. A ja chciałabym go choć raz zaskoczyć. Unoszę pilota wysoko nad głowę i przerzucam z jednej ręki do drugiej. Uparłam się, że on go nie dostanie. Zdążyłam się już trochę zmęczyć, więc oddycham szybciej niż zwykle. Spoglądam na niego i mówię: - Cóż, widzę, że nie możemy się dogadać co do scenerii, więc chyba włączę byle co i zobaczę, gdzie wylądujemy... Damen patrzy na mnie i zauważam, że nagle blednie. Jego oczy ciemnieją. Wyraz jego twarzy, co ja mówię, całe jego zachowanie zmienia się w mgnieniu oka - jest wyraźnie zaszokowany, przerażony i - moim zdaniem reaguje zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Już, już mam zmienić zdanie i oddać mu pilota, ale nagle postanawiam nacisnąć przycisk. Mruczę pod nosem coś o facetach, którzy wszystko chcą mieć pod kontrolą, a już na pewno pilota. W tym czasie na ekranie pojawia się obraz... Jest to coś, czego nigdy przedtem nie widziałam. - Ever! - Damen mówi stanowczym, niskim głosem, lecz mimo to wyczuwam niepokój. - Ever, proszę cię, oddaj mi pilota... Ja... Wyciąga rękę, ale jest za późno - zdążyłam go już schować pod poduszką. Widzę teraz wyraźnie, co ukazuje się na ekranie. To... to obraz Południa przed wojną secesyjną. Nie jestem jeszcze pewna, gdzie dokładnie się znaleźliśmy, ale widzę, jak zbudowane są domy, i wiem, że to typowa plantacja. Czuję, jak zmienia się klimat - niebo wydaje się gorące i jasne. Panuje upał, jakiego wcześniej nie znałam, jakiego nie czułam w żadnym poprzednim życiu. Wiem, że to Południe. Tak jak w filmie - widzisz pierwszą scenę i nie masz już wątpliwości, gdzie rozgrywa się akcja. I nagle znajdujemy się w domu, który przed chwilą widziałam. Patrzymy z bliska na dziewczynę stojącą przed oknem, które najwyraźniej właśnie miała umyć. Zamiast tego rozmarzonym wzrokiem spogląda na zewnątrz. Jest szczupła i wysoka jak na swój wiek. Ma wąskie ramiona. Widzę, jak
jej ciemna skóra połyskuje w słońcu. Jej długie nogi zakrywa niezbyt ładna bawełniana sukienka sięgająca chudych kostek. Ubranie jest już bardzo znoszone - widać, że nieraz je cerowano. Za to wyprasowane i czyste. Sama dziewczyna też wygląda schludnie. Choć widzę ją z profilu, wiem, że długie, czarne, kręcone włosy tworzą z tyłu głowy plątaninę warkoczyków i węzełków. Dopiero kiedy się odwraca i staje twarzą do mnie, patrzę prosto w jej ciemnobrązowe oczy i dostrzegam, że... ...to ja! Mój stłumiony krzyk odbija się echem od marmurowych ścian. Patrzę na piękną młodą twarz, na której maluje się smutek, jakiego nie spodziewałabym się ujrzeć u tak młodej osoby. Chwilę później, kiedy pojawia się dużo starszy biały mężczyzna, już rozumiem. Wszystko staje się jasne. To jest pan. Ja jestem jego niewolnicą. Nie ma tu miejsca ani czasu na marzenia. - Ever, proszę cię - błaga Damen - oddaj mi pilota w tej chwili! Zanim zobaczysz coś, czego będziesz żałowała... Coś, czego nigdy nie będziesz w stanie zapomnieć. Nie oddam. Nie mogę go w tej chwili oddać. Nie mogę przestać patrzeć, jak ten dziwny człowiek, którego nie rozpoznaję z czasów żadnego z moich poprzednich wcieleń, znajduje wyraźną przyjemność w znęcaniu się nad dziewczyną - n a d e m n ą - tylko z powodu tego, że ośmieliła się marzyć o lepszym życiu. Nie jestem tu po to, żeby marzyć czy mieć nadzieję - nic z tych rzeczy. Nie wolno mi wyobrażać sobie odległych miejsc czy miłości, która mnie uratuje. Nie ma dla mnie ratunku. Nie ma lepszego miejsca. Tak żyję i tak umrę. Wolność nie jest dla takich jak ja. Im szybciej się z tym pogodzę, tym lepiej - tak mi mówi. Powtarza to przy każdym uderzeniu bata. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś? - szepczę tak cicho, że ledwo mnie słychać. Jestem przerażona tym, co widzę. Znoszę przemoc, jakiej nigdy bym sobie nie potrafiła wyobrazić. Przyjmuję każdy cios właściwie bez zmrużenia oka, w milczeniu, z godnością i z niewzruszonym postanowieniem, że wytrzymam. - Jak widzisz, to nie jest żadna z naszych romantycznych przygód mówi Damen głosem, w którym pobrzmiewa żal. - Fragmenty tego twojego życia są potworne; nie miałem czasu tego obejrzeć. Właśnie dlatego nie
chciałem... Ale kiedy tylko to przejrzę, obiecuję, że i tobie pozwolę. Możesz mi nie wierzyć, jednak i w takim życiu zdarzają się szczęśliwe chwile. Nie zawsze było tak, jak tu widzisz. Ever, proszę cię, oddaj sobie przysługę i wyłącz to, zanim będzie jeszcze gorzej. - Będzie jeszcze gorzej? - Odwracam się. Mam łzy w oczach. Żal mi dziewczyny, którą kiedyś podobno byłam. Damen jednak tylko kiwa głową, wyjmuje pilota spod poduszki i wyłącza obraz. Siedzimy więc we dwójkę na kanapie, wstrząśnięci tym, co przed chwilą widzieliśmy. Chcąc przerwać przedłużającą się ciszę, mówię: - A moje pozostałe wcielenia? Wszystkie miejsca, które lubimy odwiedzać... Czy one też są wyedytowane? Damen patrzy na mnie, z troską marszcząc brwi. - Tak. Wydawało mi się, że wyjaśniłem ci to, kiedy przybyliśmy tu po raz pierwszy. Nigdy nie chciałem, żebyś oglądała takie koszmary jak ten. Nie ma sensu jeszcze raz przeżywać traumy związanej z tym, czego już nie możemy zmienić. Potrząsam głową i zamykam oczy, ale wciąż mam przed oczami brutalne sceny. - Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to t y wyedytowałeś te obrazy. Chyba myślałam, że to m i e j s c e tak działa. Tak jakby nic złego nie miało dostępu do Summerlandu... albo... Urywam, gdyż dochodzę do wniosku, że pewnych rzeczy lepiej nie mówić. Pamiętam to mroczne, przerażające, deszczowe miejsce, w które kiedyś zabrnęłam; wiem, że wszystko, co mroczne, ma swój jasny odpowiednik - tak jak jin i jang. Tak jak Summerland. - To ja stworzyłem to miejsce, Ever. Specjalnie dla ciebie - dla nas. A to oznacza, że tylko ja edytuję każdy obraz. - Znów włącza ekran, wybierając tym razem znacznie milszą scenę: wymykamy się na bal. Szczęśliwy moment z naszego londyńskiego życia, które tak bardzo mi się podobało ewidentna próba poprawienia mojego nastroju i odpędzenia koszmaru, którego właśnie byliśmy świadkami; nie do końca udana, niestety. Kiedy się ujrzy tyle zła, ciężko wymazać je z pamięci. - Jest wiele powodów, dla których nie pamiętamy naszych poprzednich wcieleń - to, czego przed chwilą doświadczyłaś, z pewnością jest jednym z nich. Czasami wspomnienia są zbyt bolesne i ciężko byłoby iść przed siebie, mając je w głowie. Wspomnienia lubią nas nawiedzać. Dobrze o tym wiem, bo sam tego doświadczałem. Przez ponad sześćset lat. Mimo że wskazuje ekran, na którym widzę znacznie szczęśliwszą wersję samej siebie, nic to nie daje. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że najgorsze było moje wcielenie paryskiej służącej. Ale n i e w o l n i c a ? Kręcę głową z niedowierzaniem. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego było moim udziałem. Jeśli mam być szczera, brutalność i agresja, jaką widziałam,
wprawiły mnie w otępienie. - Sens reinkarnacji jest taki, że przeżywasz jak najwięcej różnych doświadczeń - wyjaśnia Damen, odpowiadając na pytanie, które zadałam w myślach sama sobie. - Dzięki temu odbieramy najważniejsze lekcje miłości i współczucia - musimy dosłownie znaleźć się na czyimś miejscu, które koniec końców staje się naszym własnym. - Myślałam, że celem jest zrównoważenie własnej karmy. - Marszczę czoło, próbując coś z tego zrozumieć. Damen kiwa głową, pełen cierpliwości i życzliwości. - Naszą karmę kształtujemy przez nasze wybory. Wszystko zależy od tego, jak szybko - albo jak wolno - nauczymy się, co tak naprawdę jest ważne. Jak szybko poznamy prawdziwy powód naszego tutaj pobytu. - A jaki jest ten powód? - pytam, choć moje myśli wciąż gdzieś błądzą. - Chodzi mi o ten prawdziwy powód. - Miłość. - Wzrusza ramionami. - Ni mniej, ni więcej. To brzmi niezwykle prosto, więc wydawałoby się, że bez trudu damy sobie z tym radę. Jednak wystarczy przyjrzeć się historii, chociażby tej, którą przed chwilą widziałaś... Chyba sama przyznasz, że dla wielu osób taka prosta prawda okazuje się bardzo trudną lekcją. - To znaczy, że próbowałeś mnie przed tym chronić? - pytam, bo zaczyna mnie zżerać ciekawość. Z jednej strony chciałam zobaczyć więcej, żeby się dowiedzieć, jak ta dziewczyna... to znaczy jak j a poradziłam sobie w tej sytuacji. Z drugiej strony jednak wiem, że ktoś, kto nauczył się tak dzielnie znosić ból, w milczeniu i z godnością, musiał w swoim życiu doznać już wielu krzywd. - Chciałbym ci powiedzieć, że i w takim życiu zdarzają się radosne chwile. Byłaś piękna, promienna, a kiedy już zdołałem cię uratować... - Chwileczkę. Chcesz powiedzieć, że mnie uratowałeś? - Wpatruję się w mojego księcia z bajki, wytrzeszczając oczy. - Udało ci się mnie uwolnić? - Jak by ci to powiedzieć... - Kiwa głową, ale nie patrzy mi w oczy. W jego głosie słyszę napięcie - najwyraźniej chce już zmienić temat. - I byliśmy... szczęśliwi? - drążę dalej, chcę to od niego usłyszeć. Naprawdę byliśmy razem szczęśliwi? Znów skinienie. Szybko spuszcza głowę, po czym równie szybko ją podnosi. I tyle. - Dopóki Drina mnie nie zabiła - dopowiadam to, co przede mną ukrywa. Drina zawsze przyspieszała moją śmierć, czemu więc żywot niewolnicy miałby być inny? Widzę, że Damen posępnieje i zaczyna nerwowo poruszać rękami, lecz mimo to postanawiam pytać dalej: - Powiedz mi, jak to było tym razem? Wepchnęła mnie pod powóz? Zrzuciła z urwiska? Utopiła w jeziorze? Czy może wymyśliła coś całkiem
innego? Tym razem Damen spogląda mi w oczy. Widać, że nie ma ochoty odpowiadać na moje pytania, ale wie, że nie odpuszczę, dopóki nie wyciągnę z niego całej prawdy. - Nigdy się nie powtarzała, tyle ci powiem. To wystarczy. - Wzdycha, wciąż zachowując śmiertelną wręcz powagę. - Wciąż wymyślała kolejne sposoby. Być może dlatego, że sprawiało jej to szaloną przyjemność krzywi się, mówiąc to. - Przypuszczam, że nie chciała też, abym nabrał podejrzeń. Posłuchaj, Ever. Nawet jeśli to, co widziałaś, było tragiczne, to prawda jest taka, że kochałem cię, a ty kochałaś mnie. I było nam razem wspaniale do samego końca. Odwracam wzrok, starając się przyswoić dopiero co usłyszane wiadomości. Dużo tego jak na jeden raz. Zdecydowanie za dużo. - Pokażesz mi któregoś dnia? - pytam, spoglądając na Damena. Kiedy na mnie patrzy, zauważam w jego wzroku coś, co przypomina obietnicę. W końcu się odzywa: - Tak, ale daj mi trochę czasu, dobrze? Kiwam głową. Dostrzegam, że opuścił ramiona i rozluźnił zaciśnięte szczęki - ta rozmowa musiała być dla niego równie ciężka jak dla mnie. - A na razie może koniec z niespodziankami? Może wybierzemy się w jakieś przyjemniejsze miejsce? Co ty na to? Przez chwilę siedzę bez ruchu, sam na sam z własnymi myślami, jak gdyby Damena wcale tu nie było. Wkrótce jednak jego głos wyrywa mnie z zadumy: - Patrz, zaraz będzie najlepsze - może staniemy się nimi? Patrzę na ekran, skąd uśmiecha się promiennie kolejna wersja mnie. Mam czarne, lśniące włosy, w których połyskują niezliczone ozdoby, spinki i klejnoty, starannie dopasowane do mojej pięknej ręcznie wykonanej szmaragdowozielonej sukni. Nosiłam się z wyjątkową pewnością siebie - najwyraźniej byłam przekonana o własnej urodzie, możliwościach, o tym, że mam prawo marzyć, że mogę mieć wszystko i każdego, kogo tylko zapragnę łącznie z tym smagłym przystojnym nieznajomym, którego właśnie spotkałam. Przy nim bledną wszyscy inni zalotnicy. Taka wersja mnie jest całkowitym przeciwieństwem tego, co widziałam przed chwilą. To nie ma sensu. I chociaż jestem pewna, że wkrótce znów odwiedzę tamto życie, w tej chwili postanawiam: ta wizyta może poczekać. Przybyliśmy tu, żeby miło spędzić ostatni dzień lata, i tak właśnie będzie. Trzymając się za ręce, wstajemy z kanapy i podchodzimy do ekranu, aż wreszcie dotykamy go i stapiamy się z nim w jedno. Moją paryską suknię w okamgnieniu zastępuje szmaragdowozielona kreacja. Moje usta delikatnie szczypią brodę Damena. Drażnię go czubkiem
języka, flirtuję, po czym nagle odwracam się na pięcie, unosząc lekko suknię i zachęcając go, by podążył za mną do najciemniejszej części ogrodu, tam, gdzie nikt nas nie znajdzie - ani mój ojciec, ani służba, ani zalotnicy, ani przyjaciele... Nie marzę o niczym innym - nade wszystko chcę całować tego przystojnego nieznajomego, który zawsze zdaje się pojawiać znikąd i zawsze wie, o czym myślę. Uwielbiam to drżenie i ciepło, jakie odczuwam za każdym razem, gdy jest w pobliżu. Od pierwszego spojrzenia. Odkąd po raz pierwszy zajrzał mi w duszę.
ROZDZIAŁ 3 - Czy nie powinnaś wkrótce pomyśleć o skończeniu szkoły? Odkręcam butelkę z eliksirem i patrzę w stronę kuchennego stołu, przy którym siedzi Sabine. Jasne włosy sięgające ramion założyła sobie za uszy. Ma doskonale dobrany i starannie nałożony makijaż. Jej dokładnie wyprasowane ciuchy również są bezbłędnie dobrane. Zastanawiałam się, jak by to było stać się Sabine. Jak by to było żyć w świecie, w którym wszystko jest poukładane, wszystko ma swoje miejsce, nic nie wymyka się spod kontroli. W świecie, w którym każdy problem ma logiczne rozwiązanie, każde pytanie - naukowo uzasadnioną odpowiedź, a każdy dylemat można sprawnie sklasyfikować krótkim werdyktem - ktoś jest winny lub niewinny. W jej świecie wszystko jest czarne lub białe - każdy odcień szarości trzeba natychmiast usunąć. Od dawna nie żyję już w takim świecie - i nie ma raczej możliwości, żebym tam wróciła. Sabine nadal patrzy na mnie surowym wzrokiem. Jej ponuro zaciśnięte usta już mają powtórzyć pytanie, kiedy się odzywam: - Damen mnie dzisiaj zawozi. Zaraz powinien tu być. Na dźwięk jego imienia ciało Sabine sztywnieje. Wciąż obwinia go o to, że wpadłam w kłopoty, mimo że tamtego dnia nie było go w pobliżu. Kiwa głową i bez pośpiechu mierzy mnie wzrokiem. Dokładnie mi się przygląda, zapamiętując każdy szczegół - zaczyna od głowy i przesuwa wzrok w dół, po czym powtarza to, tym razem od dołu. I jeszcze raz, od nowa. Szuka złych znaków, przebłysków światła, sygnałów niebezpieczeństwa, czegokolwiek, co wieszczyłoby rychłe kłopoty. Wypatruje znaków rozpoznawczych, o których naczytała się w poradnikach poświęconych wychowaniu dzieci, ale przed oczyma ma tylko bosą, lekko opaloną, jasnowłosą dziewczynę o niebieskich oczach, ubraną w białą letnią sukienkę. - Mam nadzieję, że w tym roku nie będziemy mieć już żadnych problemów. - Podnosi do ust kubek, nie przestając mi się przyglądać. - A o jakie konkretnie problemy ci chodzi? - pytam. Nie podoba mi się ta nuta sarkazmu w jej stwierdzeniu. I zaczyna mnie już męczyć to, że wciąż muszę się tłumaczyć. - Chyba wiesz, o czym mówię - rzuca zwięźle. Marszczy czoło, a ja biorę głęboki oddech i staram się nie przewracać oczami zbyt ostentacyjnie. Z jednej strony jest mi niezwykle przykro, że do tego doszło - nie da się wymazać długiej listy moich codziennych przewinień - a z drugiej strony jestem wściekła, bo Sabine nie chce uwierzyć mi na słowo. Nie przyjmuje do wiadomości, że mówię prawdę, że taka naprawdę jestem i już się nie zmienię.
Wzruszam jednak tylko ramionami i mówię: - Cóż, ucieszy cię zapewne wiadomość, że już nie piję. Skończyłam z tym wkrótce po zawieszeniu. Przede wszystkim dlatego, że zbytnio mi to nie służyło. Choć pewnie nie masz ochoty tego słuchać i prawdopodobnie mi nie uwierzysz, to powiem ci, że picie paskudnie osłabiało moje t a l e n t y . Sabine się wzdryga. Naprawdę się najeża, słysząc, że mówię o talentach. Zdążyła mnie już zaszufladkować jako żałosną, smutną, fałszywą dziewuchę, która za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę i wyraźnie potrzebuje pomocy - dlatego nie znosi, kiedy używam w odniesieniu do samej siebie słowa „talent”. Nie podoba jej się, że nie chcę pokornie ustąpić. Mrużę oczy i spoglądam wprost na nią. - Poza tym - kontynuuję, stukając butelką w kuchenny blat - pewnie przekonałaś już Munoza, żeby mnie śledził i przedstawił ci raport końcowy. Ledwo wypowiadam te słowa, od razu żałuję. Nie powinnam mówić tak o Munozie. Był dla mnie naprawdę miły i trzeba przyznać, że otrzymałam od niego dużo wsparcia. Nigdy nie wpędzał mnie w poczucie winy z powodu tego, jaka jestem. Może był nieco zaintrygowany, zafascynowany. I zaskakująco dużo wiedział. Szkoda, że nie udało mu się wpłynąć na swoją dziewczynę. Jeśli jednak Sabine nie chce mnie zaakceptować taką, jaka jestem, dlaczego niby ja miałabym akceptować to, że zakochała się w moim dawnym nauczycielu historii? Po namyśle stwierdzam jednak, że powinnam. Po pierwsze, minus i minus rzadko kiedy daje plus. Po drugie, Sabine może sobie myśleć, co chce, a ja mogę mówić, co mi się żywnie podoba, ale koniec końców naprawdę chciałabym, żeby była szczęśliwa. A poza tym dobrze by było, gdyby mogła zostawić już za sobą ten ciężki temat - wtedy mogłybyśmy żyć tak jak kiedyś. - Słuchaj - zaczynam, zanim Sabine jest w stanie zareagować. Wiem, że muszę jakoś załagodzić sytuację, nim zrobi się jeszcze gorzej. Nim rozmowa przeobrazi się w regularną kłótnię, jakie często się zdarzały, odkąd Sabine odkryła, że pod pseudonimem Avalon udzielam jej przyjaciółce porad podczas seansów mediumicznych. - Nie miałam nic złego na myśli. Naprawdę. Przepraszam. - Kiwam głową. - To co, rozejm? Ty zaakceptujesz mnie, a ja ciebie. I wszyscy będziemy żyć długo i szczęśliwie, w spokoju i radości i tak dalej. Co ty na to? Patrzę na nią, błagając bezgłośnie, żeby przystała na moją propozycję, ale Sabine tylko potrząsa głową i mamrocze coś pod nosem. Mruczy, że mam zaraz po szkole wracać do domu, dopóki nie zmieni zdania. Mimo że ją kocham - mimo że jestem jej wdzięczna za wszystko, co zrobiła - nie zgadzam się na żadne ograniczenia, na żaden szlaban. Nic z
tych rzeczy. Bo w rzeczywistości wcale n i e m u s z ę tu mieszkać. Nie muszę znosić takiego traktowania. Mam inne możliwości - jest ich zresztą całkiem sporo. A ona nie ma pojęcia, do czego jestem w stanie się posunąć, żeby myślała, że tak nie jest. Udaję, że jem, chociaż nie jestem głodna; udaję, że się uczę, kiedy już nie muszę; udaję, że jestem taka jak wszystkie przeciętne siedemnastolatki: zależne od dorosłych, mieszkające pod czyimś dachem, żyjące za czyjeś pieniądze - ale w istocie jest zupełnie inaczej. Właściwie nie mam z takimi dziewczętami nic wspólnego. I moja w tym głowa, żeby Sabine nigdy nie dowiedziała się więcej, niż w tej chwili wie. - To może tak... - mówię, kręcąc butelką z eliksirem. Patrzę, jak się mieni i błyszczy przy przelewaniu. - Ja dołożę starań, żeby trzymać się z dala od kłopotów, i nie będę wchodzić ci w drogę, a ty... obiecasz to samo. Zgoda? Sabine patrzy na mnie, ściągając brwi. Najwyraźniej próbuje zgadnąć, czy mówię szczerze, czy też wysuwam jakieś pogróżki. Przez chwilę siedzi tak, próbuje zebrać myśli, wreszcie mówi: - Ever... Ja... Po prostu tak bardzo się o ciebie martwię... - Potrząsa głową i przesuwa palcem po krawędzi kubka. - Być może nie chcesz się do tego przyznać, ale prawda jest taka, że masz spore problemy, a ja już sama nie wiem, jak ci pomóc, jak do ciebie dotrzeć, jak przemówić ci do rozumu... Głośno zakręcam butelkę - wyczerpała się właśnie moja dobra wola. Patrzę na ciotkę przez zmrużone oczy i odpowiadam: - Taa, jasne. Może to coś da. Jeśli... Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, jak twierdzisz, mogłabyś na początek przestać mnie uważać za wariatkę. Kręcę głową i wsuwam na nogi sandały. Czuję, że Damen już jest na podjeździe - jak zwykle w samą porę. - A po drugie - zarzucam sobie torbę na ramię i patrzę Sabine prosto w oczy - mogłabyś przestać używać w stosunku do mnie takich określeń, jak „dziewczyna z problemami”, „oszustka potrzebująca pomocy” czy innych podobnych. - Kiwam głową. - Te dwie rzeczy na początek i być może zdołasz mi pomóc, Sabine. Nie daję jej szansy na żadną reakcję, bo pędem wybiegam z kuchni, zatrzaskując za sobą drzwi o wiele mocniej, niż zamierzałam. Nie przejmuję się tym jednak zbytnio - ruszam prosto do samochodu Damena. Wślizguję się na miękki skórzany fotel pasażera i mrużę oczy, odwracając się do kierowcy. - No i widzisz, na co mi przyszło. Patrzę teraz tam, gdzie Damen wskazuje palcem, czyli w kierunku okna, w którym stoi Sabine. Nie zadała sobie trudu, żeby obserwować nas przez żaluzje albo zza zasłony - nawet nie próbowała kryć się z tym, że na nas patrzy. Stoi tam, z zaciśniętymi ustami, z zaciętym wyrazem twarzy. Dłonie
opiera na biodrach i wbija w nas wzrok. Wzdycham, celowo unikając jej spojrzenia. Wolę odwrócić się do Damena. - Ciesz się, że oszczędziłam ci przesłuchania, jakie niewątpliwie by cię czekało, gdybyś wszedł do środka. - Potrząsam głową. - Wierz mi, nie bez powodu prosiłam cię, żebyś czekał przed domem - dodaję, nie spuszczając z niego wzroku. - Dalej się czepia? Kiwam głową i przewracam oczami. - Jesteś pewna, że nie powinienem z nią porozmawiać? Może mógłbym pomóc. - Zapomnij. - Znów kręcę głową, w myślach błagając go, żeby wreszcie ruszył i zabrał mnie stąd. - Nie da się z nią rozmawiać. Rozsądek zupełnie ją opuścił. Gdybyś próbował z nią pogadać, tylko pogorszyłbyś sprawę. - To może być coś gorszego niż nienawistne spojrzenie, które przed chwilą mi posłała? - Damen spogląda to na mnie, to w tylne lusterko, i wreszcie wyjeżdża spod domu. Robi przy tym dość zabawną minę, czego raczej bym się nie spodziewała w takich okolicznościach. To poważna sprawa. I ja też nie żartuję. Choć jemu może się to wcale nie wydawać poważne, dla mnie to naprawdę duża rzecz. Podnoszę wzrok. Postanawiam jednak trochę wyluzować i nie czepiać się Damena. Przypominam sobie, że dzięki temu, jak długo już żyje - jakieś sześćset lat - małe, przyziemne dramaty, które pochłaniają tyle naszej uwagi, nie są w stanie wyprowadzić go z równowagi. Z perspektywy Damena wszystko, co nie mieści się w kategorii „Ever”, można zaklasyfikować jako „niewarte zachodu”. To jedyne, na czym mu obecnie zależy, i tylko na tym się skupia. Nie przykłada się za bardzo nawet do znalezienia sposobu na to, żebyśmy wreszcie mogli być razem po czterystu latach czekania - najbardziej zależy mu na tym, żeby uchronić moją duszę przed Shadowlandem. Dla niego wszystko inne to bzdury. Choć dociera do mnie powaga całej sprawy, nadal przejmuję się „małymi rzeczami” i nic nie mogę na to poradzić. W dodatku tak się składa, pechowo dla Damena, że mogę sobie to wszystko poukładać tylko wtedy, kiedy na okrągło o tym rozmawiam. Wierz mi, wiele zostało ci oszczędzone. Sporo cię ominęło. Gdybyś uparł się, żeby wejść do środka, byłoby jeszcze gorzej. Słowa płyną z mojego umysłu wprost do Damena - patrzę przed siebie i dziwię się, że trafił się nam niesamowicie upalny i słoneczny dzień, choć jest dopiero parę minut po ósmej. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję czy przestanę porównywać moje nowe życie w Laguna Beach w Kalifornii z tym, które zostawiłam za sobą, w Eugene w Oregonie.
Czy kiedykolwiek przestanę oglądać się za siebie... Moje myśli zatrzymują się, kiedy Damen ściska mnie za kolano i rzuca: - Nie martw się, przejdzie jej. Mówi to raźnym głosem, jednak wyraz jego twarzy wyraża coś zupełnie innego. Powiedziałabym raczej, że to myślenie życzeniowe, nadzieja, a nie przekonanie. Pewnie chce mnie tylko uspokoić, więc na chwilę przestaje trzymać się prawdy. Prawda zaś jest taka, że skoro Sabine do tej pory nie przeszło, to raczej mało prawdopodobne, żeby sytuacja miała kiedykolwiek ulec zmianie. A już na pewno nie stanie się to w najbliższej przyszłości. - Wiesz, co mnie najbardziej denerwuje? - pytam, choć jestem przekonana, że Damen doskonale zna odpowiedź. Mimo wszystko mówię dalej: - Niezależnie od tego, co jej powiem, nawet jeśli próbuję jej to u d o w o d n i ć, czytając w jej myślach, nawet jeśli odkrywam różne dziwactwa i zdarzenia z jej przeszłości albo z przyszłości - o których nie mogłabym przecież wiedzieć, gdybym n i e b y ł a jasnowidzem - to i tak nic nie daje. Mam nawet wrażenie, że to działa zupełnie odwrotnie. Im bardziej się staram, tym bardziej ona utwierdza się w swoich przekonaniach i odrzuca wszelkie moje argumenty. W ogóle nie chce słuchać tego, co mam jej do powiedzenia, nie chce ani odrobinę otworzyć swojego umysłu. Wbija we mnie ten swój ponury wzrok i czuję, że mnie osądza. Jest przekonana, że ma do czynienia z oszustką. Uważa, że wszystko sobie wymyślam, żeby zwrócić na siebie uwagę. Myśli, że zwariowałam. - Potrząsam głową i zakładam długie jasne włosy za uszy. Czuję, że policzki mi płoną. Zawsze, kiedy o tym myślę, zaczynam się irytować, ekscytować i koniec końców robię się cała czerwona. - Nawet kiedy ją zapytałam, po co niby miałabym tracić czas i stawać na głowie, żeby ukryć moje zdolności, skoro podobno tak bardzo pragnę uwagi, a dzięki nim zdobyłabym ją przecież bez trudu, i to w dowolnych ilościach - nawet kiedy błagałam ją, żeby posłuchała własnych głupawych argumentów, żeby uświadomiła sobie, że to, co mówi, nie ma najmniejszego sensu - nawet wtedy nic do niej nie dotarło! Po prostu oskarżyła mnie o oszustwo! - Zamykam oczy i przypominam sobie tę scenę tak dokładnie, jakby właśnie teraz rozgrywała się przed moimi oczami. Sabine wpadła do mojego pokoju pewnego ranka, tuż po śmierci Romano. Tego ranka, kiedy straciłam nadzieję na to, że kiedykolwiek będę z Damenem, że uda mi się zdobyć antidotum. Nie pozwoliła mi się nawet porządnie obudzić, ogarnąć, umyć zębów ani w ogóle nijak pozbierać. Stanęła przede mną wściekła, przekonana, że robi słusznie. Wbiła we mnie wzrok i rzuciła: „Ever, nie sądzisz, że należy mi się jakieś wyjaśnienie po tym, co stało się wczoraj wieczorem?”. Potrząsam głową, chcąc się pozbyć tego uporczywego wspomnienia. Spoglądam Damenowi w oczy i mówię: - Sabine uważa, że nie ma czegoś takiego jak nadprzyrodzone zdolności
czy postrzeganie pozazmysłowe. Jej zdaniem nikt nie może wiedzieć, co się wydarzy w przyszłości. Twierdzi, że to bzdury wymyślone przez pozbawionych skrupułów naciągaczy, którzy tylko czyhają na cudze pieniądze - takich jak ja! A ja celowo brnę w kłamstwa, odkąd po raz pierwszy dostałam pieniądze za jasnowidzenie. A, gdybyś nie wiedział, na takie coś są paragrafy. Sabine z przyjemnością mi je wyrecytowała. - Patrzę na Damena teraz, wytrzeszczając oczy jak wtedy, kiedy opowiadałam tę historię po raz pierwszy. - Wczoraj w nocy, kiedy miała czelność z n ó w o tym wspomnieć, zapytałam ją, czy mogłaby mi polecić jakiegoś dobrego prawnika, skoro widzi, że ładuję się w takie potworne kłopoty. - Przewracam oczami, przypominając sobie, jak się tamta rozmowa skończyła. Nerwowo skubię brzeżek białej bawełnianej sukienki, kołysząc na kolanie otwartą buteleczkę z eliksirem. W myślach powtarzam sobie, że powinnam się uspokoić i odpuścić - przerabialiśmy to już tysiące razy, a jedyny efekt był taki, że coraz bardziej się nakręcałam. Wyglądam przez okno, kiedy Damen zatrzymuje samochód przed przejściem dla pieszych: przepuszcza starszą kobietę, która pod pachą niesie deskę surfingową, a w drugiej ręce trzyma na smyczy żółtego labradora. Widząc psa, przypominam sobie naszą suczkę Maślankę - z merdającym ogonem, lśniącą piaskową sierścią, pełnymi radości brązowymi oczami i prze-słodkim różowym noskiem. Przyglądam się psu dokładniej i z zaskoczeniem stwierdzam, że czuję ogromny ból gdzieś w głębi duszy - jak za każdym razem, kiedy przypominam sobie o wszystkim, co utraciłam. - Przypomniałaś jej, że to ona przedstawiła ci Avę, która niechcący doprowadziła do tego, że zaczęłaś pracować w „Mistycznym Księżycu”? wtrąca Damen, sprowadzając mnie na ziemię. Naciska pedał gazu. Kiwam głową, spoglądając w boczne lusterko - pies jest widoczny jeszcze przez chwilę, lecz robi się coraz mniejszy. - Wspomniałam jej o tym wczoraj wieczorem i wiesz, co mi powiedziała? - Patrzę na niego i pozwalam, by scena, która rozegrała się ostatniej nocy, dotarła do jego umysłu. Sabine stoi przy ladzie kuchennej, przed nią leżą jarzyny, które za chwilę umyje i pokroi w kostkę. Ja w stroju do biegania - chcę wyjść z domu tym razem, dla odmiany, bez awantury. Obie przerywamy to, co miałyśmy zamiar zrobić, kiedy Sabine postanawia rozpocząć kolejną rundę walki, której końca jak na razie nie widać. - Powiedziała, że to był żart. Impreza. Coś, co miało być tylko rozrywką. Że nie wolno było tego traktować poważnie. - Znów przewracam oczami i potrząsam głową. Już mam coś dodać, bo przecież wcale nie skończyłam, kiedy Damen spogląda na mnie i mówi: - Ever, w ciągu sześciuset lat dowiedziałem się tej jednej rzeczy: ludzie
nienawidzą zmian, tak samo jak nie znoszą, kiedy kwestionuje się to, w co wierzą. Poważnie. Popatrz tylko, co się stało z moim przyjacielem Galileuszem. Spotkał go ostracyzm, bo poparł teorię Kopernika mówiącą, że ziemia nie jest centrum wszechświata. Został postawiony przed sądem, oskarżony o herezję, zmuszony do odwołania wszystkiego, co przedtem głosił, a resztę życia i tak spędził w areszcie domowym. A przecież dzisiaj wiemy, że miał rację. W porównaniu z nim nie masz na co narzekać. - Damen śmieje się i patrzy na mnie tak, jakby za wszelką cenę chciał, żebym się rozchmurzyła, ale wcale mi nie do śmiechu. Kiedyś może będzie mnie to bawiło, ale ten dzień jest niestety jeszcze bardzo daleko. Tak daleko, że nawet z moim talentem jasnowidzenia nie potrafię go wypatrzyć. - Wierz mi... - mówię, kładąc dłoń na jego ręce. Cały czas mam świadomość energetycznej zasłony, która pulsuje między nami. - Sabine próbowała ze mną aresztu domowego, ale się nie dałam. To po prostu niesprawiedliwe, że ja mam ją z marszu zaakceptować wraz z tym jej czarnobiałym światem, w którym postanowiła żyć, a ona nawet nie daje mi szansy na wytłumaczenie moich racji. Zaszufladkowała mnie jako szaloną, domagającą się uwagi nastolatkę z problemami emocjonalnymi, bo tak się złożyło, że posiadam zdolności, które nie mieszczą się w jej ograniczonym pojmowaniu rzeczywistości. Czasami doprowadza mnie tym do takiej furii, że... - Przerywam, zaciskając usta, bo nie jestem pewna, czy chcę powiedzieć to na głos. Damen patrzy na mnie wyczekująco. - Są chwile, kiedy nie mogę się już doczekać końca roku... Żeby zdać maturę i wyjechać gdzieś daleko, gdzie będziemy mogli zacząć żyć samodzielnie, zostawić to wszystko za sobą - wyrzucam z siebie słowa tak szybko, że zlewają się w jedno. - Wiem, że nie powinnam tego mówić, szczególnie po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła, ale fakt pozostaje faktem: ona nie zna nawet połowy moich możliwości! Wie tylko, że mam zdolność jasnowidzenia - tyle! Wyobrażasz sobie, jak by zareagowała, gdybym powiedziała jej całą prawdę? Że jestem nieśmiertelna i mam zdolności, jakie nie mieszczą jej się w głowie? Na przykład zdolność natychmiastowej materializacji. O, zapomniałabym, jest jeszcze ten krótki epizod z podróżami w czasie, który przytrafił mi się ostatnio. Nie wspominając już o tym, że lubię spędzać wolne chwile w uroczym oddalonym od świata zakątku zwanym Summerland, gdzie razem z moim, a jakże, nieśmiertelnym chłopakiem wskakujemy do różnych wcieleń w naszych poprzednich istnieniach. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdybym się jej do tego przyznała?
Damen patrzy na mnie takim wzrokiem, że natychmiast robi mi się ciepło i czuję znajome mrowienie. Uśmiecha się i mówi: - To może jednak wcale nie chcemy się przekonać? - Zatrzymuje się na światłach i przyciąga mnie do siebie. Jego usta dotykają mojego czoła, policzka, przesuwają się po szyi, aż wreszcie spotykają się z ustami. Odsuwa się ode mnie dosłownie na kilka sekund przed zmianą świateł, patrzy na mnie i mówi: - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Pełne ciepła, głębokie spojrzenie jego ciemnych oczu zatrzymuje się na mojej twarzy tylko o sekundę dłużej, niż było to konieczne - tylko po to, abym zdążyła odpowiedzieć, że nie, wcale nie, że nie jestem na to gotowa i jeszcze długo nie będę, żeby zawrócił i jechał gdzie indziej. Gdzieś, gdzie jest miło, przyjemnie, c i e p l e j - na jakąś oddaloną plażę albo do kryjówki w Summerlandzie. W głębi serca Damen chyba ma nadzieję, że o to właśnie poproszę. Już dawno skończył szkołę średnią. Setki lat temu. Teraz jest tu tylko z mojego powodu. Tylko dlatego został. Przez długie stulecia zawsze coś nas rozdzielało w wyjątkowo bolesny sposób - teraz wreszcie możemy być razem, więc Damen uważa, że nie powinniśmy znów się rozstawać, nawet na chwilę. I że cała ta szkoła to jakaś idiotyczna maskarada. Choć i ja nie zawsze umiem znaleźć w tym jakiś sens - w końcu trudno się nauczyć czegokolwiek nowego, skoro całą wiedzę można z łatwością zdobyć, czytając w myślach nauczyciela albo kładąc dłonie na okładce podręcznika i momentalnie przyswajając sobie jego zawartość - chcę dokończyć to, co zaczęłam. Przede wszystkim dlatego, że jest to właściwie jedyna część mojego zdziwaczałego życia, którą można nazwać normalną. Choć nie wątpię, że Damen nudzi się w szkole - bardzo często prosi mnie, żebym dała sobie z tym spokój, żebyśmy wreszcie mogli rozpocząć wspólne życie - nie mam zamiaru jej rzucić. Nie mogę. Z jakiegoś niewiadomego powodu po prostu zależy mi na tym, żebyśmy skończyli liceum. Chcę doczekać dnia, kiedy będę mieć w ręce świadectwo, a drugą ręką wyrzucę w górę tradycyjną czapkę maturzysty. A właśnie dzisiaj stawiamy pierwszy krok na drodze, która prowadzi do takiej ceremonii. Uśmiecham się, kiwam głową i proszę Damena, żeby jechał dalej, choć widzę na jego twarzy cień niepokoju. Na nowo odnajduję w sobie pewność siebie i siłę, żeby jakoś go wesprzeć - prostuję się i odgarniam włosy, po czym wiążę je nisko nad karkiem w koński ogon. Wygładzam sukienkę i przygotowuję się do walki, która mnie czeka. Choć nie jestem pewna, co się dzisiaj wydarzy, choć zupełnie nie wiem, czego mogę się spodziewać, choć nie umiem odczytać własnej przyszłości z taką łatwością, jak czytam cudzą, to jedną rzecz wiem na pewno - Haven
wciąż obwinia mnie o śmierć Romano. Właściwie obwinia mnie o w s z y s t k o, co w jej życiu poszło nie po jej myśli. I z pewnością zamierza dotrzymać swojej obietnicy - zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć. - Wierz mi, jestem gotowa. - Wyglądam przez okno i szukam w tłumie dawnej przyjaciółki. Wiem, że to tylko kwestia czasu - pierwszy ruch i tak będzie należał do niej. Mam tylko nadzieję, że zdążę jakoś wyjaśnić sprawę, zanim obie zrobimy coś, czego bez wątpienia będziemy później żałować.
ROZDZIAŁ 4 Dostrzegamy ją dopiero podczas przerwy obiadowej. Wszyscy ją widzą. Nie da się jej nie zauważyć. Jest niczym niespodziewany mroźny podmuch wiatru, niczym misternie uformowany sopel lodu z ostrymi krawędziami, niczym nagły przymrozek w gorący letni dzień: powabna, egzotyczna i przerażająca. Wokół niej od razu zbiera się spora grupa uczniów - tych samych, którzy przedtem w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Teraz jej nieziemskiej urody i nieodpartego wdzięku nie da j się nie zauważyć. To nie ta sama Haven co kiedyś. Wcześniej była przygaszona, teraz błyszczy. Kiedyś potrafiła być odpychająca, teraz przyciąga. To, co wcześniej uważałam za jej rockandrollowo-cygański image, który podkreślało ubranie z czarnej skóry i koronki, teraz roztaczało hipnotyzujący, nieco makabryczny urok. Haven była jak mroźna wersja mrocznej, smutnej panny młodej. Miała na sobie obcisłą długą suknię z głębokim dekoltem w kształcie litery V, z długimi zwiewnymi rękawami; składała się z kilku warstw delikatnego błękitnego materiału, którego długi tren sunął za Haven po ziemi. Na szyi zawiesiła sobie kilka naszyjników, jeden na drugim - lśniące perły z Tahiti, błyszczące szafiry, wielkie, grubo ciosane kawałki turkusów oraz wypolerowane akwamaryny. Długie, lśniące, czarne włosy spływały jej delikatnymi falami aż do pasa. Platynowe pasemko, które kiedyś zdobiło grzywkę, teraz zostało ufarbowane na ten sam głęboki odcień kobaltu, który zauważyłam na jej paznokciach, wokół oczu i na niewielkim klejnocie znajdującym się na czole, między brwiami. Dawna Haven nigdy nie wyszłaby z domu w takim stroju - wyśmiano by ją jeszcze przed pierwszym dzwonkiem. To już jednak należy do przeszłości. Mruczę coś pod nosem, kiedy Damen wyciąga do mnie dłoń. Chwyta mnie za rękę, najwyraźniej chcąc mi dodać odwagi, ale prawda jest taka, że oboje stoimy zahipnotyzowani, podobnie jak cała reszta. Nie możemy oderwać oczu od blasku, jaki roztacza niezwykle blada skóra Haven na tle czerni i granatu. Połączenie takich kolorów daje niesamowity efekt - dziwnie delikatny, eteryczny wygląd, trochę przywodzący na myśl... świeże siniaki. Wiem, że to mylące - wygląd ani trochę nie odzwierciedla determinacji, jaka kryje się głęboko w głowie Haven. - Amulet - szepcze Damen, na krótką chwilę spoglądając mi prosto w oczy. - Nie ma go na sobie... Zniknął... Natychmiast patrzę na jej szyję, przebiegam wzrokiem gęstwinę czarnych włosów i bogactwo klejnotów, którymi jest obwieszona, jednak widzę,
że Damen ma rację. Amulet, który jej daliśmy - ten, który miał ją chronić przed złem, p r z e d e m n ą - zniknął. Jestem pewna, że to nie przypadek, nic z tych rzeczy. To wiadomość przeznaczona dla mnie. Wiem nawet, co Haven chciała mi przez to powiedzieć: Nie potrzebuję cię. Przerosłam cię. Teraz jestem o wiele wyżej niż ty. Już się mnie nie boi. Mimo że jej aura nie jest teraz widoczna - nie widziałam jej zresztą od tamtej nocy, kiedy kazałam jej wypić eliksir, dzięki któremu stała się nieśmiertelna tak jak ja - nie przeszkadza mi to wyczuć, co Haven myśli. W i e m, co ona czuje. Całą tę sytuację wywołał żal i smutek po śmierci Romano w połączeniu ze złością skierowaną przeciwko mnie. Ogarnęło ją uczucie wściekłości, i ono zupełnie ją odmieniło - teraz napędza wszystkie jej działania. Haven chciałaby się zemścić na każdym, kto kiedykolwiek wyrządził jej krzywdę. Na pierwszy ogień, rzecz jasna, idę ja. Damen zatrzymuje się i przyciąga mnie do siebie - dzięki temu mam ostatnią szansę, żeby się wycofać i przyznać, że przegrałam tę rundę. Jednak ja tego nie robię. Nie potrafię. Postanawiam, że pozwolę jej wykonać pierwszy ruch, a kiedy już to zrobi, z przyjemnością przypomnę jej, kto tu rządzi. To po to tyle trenowałam. Być może Haven teraz czuje się niepokonana i pewna siebie, ale tak się składa, że wiem coś, o czym ona nie ma pojęcia: Haven może i czuje się silna, potężna i niepokonana, ale jej moc nie może się równać z moją. Damen rzuca mi pełne troski spojrzenie - dobrze wie, jak ona teraz na mnie patrzy: wypuszcza w moją stronę strzały nienawiści. Ja jednak tylko wzruszam ramionami i idę przed siebie, prowadząc Damena do stolika, przy którym zwykle siadamy. Ona z pewnością myśli, że nie warto tam siadać. Wie, że nienawistne spojrzenia to tylko początek, że powinniśmy się do tego przyzwyczaić, jeśli w ogóle mamy jakąkolwiek szansę dotrwać do końca roku. - Wszystko w porządku? - Damen pochyla się w moją stronę. Widzę, że jest zmartwiony. Kładzie mi rękę na kolanie. Kiwam głową, ani na moment nie spuszczając z oczu Haven - wiem, że jeśli choć odrobinę przypomina Romano, będzie się ze mną bawiła w kotka i myszkę. Z pewnością postara się, żeby tortura trwała jak najdłużej, zanim wreszcie zdecyduje się na ostateczne uderzenie. - Chcę, żebyś wiedziała, że jestem przy tobie. Zawsze będę. Mimo że nie chodzimy razem na żadne zajęcia. A pozwolę sobie dodać, że to twoja zasługa... - Potrząsa głową. - Chcę, żebyś wiedziała, że ja się nigdzie nie wybieram. Nie mam zamiaru uciekać, wagarować, zrywać się z zajęć - nic z tych rzeczy. Będę chodził na każdą nudną lekcję z mojego, pożal się Boże,
planu. A to oznacza, że jeśli będziesz mnie potrzebowała, to wystarczy jeden telefon i... Przyjdę. Patrzę mu prosto w oczy, ale tylko przez ułamek sekundy. Od razu odwracam się z powrotem do n i e j. Przyglądam się, jak rozkoszuje się swoją właśnie uzyskaną pozycją numer jeden w towarzystwie - siedzi na honorowym miejscu przy stole, obok którego jeszcze kilka miesięcy temu nie wolno jej było nawet przejść, a już na pewno nie siadać. Mogę tylko przypuszczać, że Stacia i Honor postanowiły skorzystać z przywileju czwartoklasistek i poszły na obiad gdzieś na teren kampusu, bo gdyby były w pobliżu, nigdy by nie pozwoliły na coś takiego. Zastanawiam się, jak zareagują po powrocie, kiedy zobaczą, że Haven zajęła ich miejsce. - Posłuchaj - odzywam się, odkręcając butelkę z eliksirem. Łykam odrobinę i mówię: - Przerabialiśmy to już. Nic mi nie będzie. Dam sobie radę. Naprawdę potrafię sobie z nią poradzić. - Odwracam się do Damena i rzucam spojrzenie, które ma pokazać, że wiem, co mówię. - Mamy przed sobą całą w i e c z n o ś ć - tylko ty, ja i nieskończoność. - Uśmiecham się. Nie musimy więc siedzieć obok siebie na fizyce, prawda? Serce mi podskakuje, kiedy widzę ten błysk w jego oczach. Damen wyraźnie się rozpogadza i też posyła mi uśmiech. - Nie masz powodu, żeby się o mnie martwić. Po medytacjach z Avą i treningach z tobą jestem jak nowa. Nowa i lepsza niż do tej pory - na pewno silniejsza! I wierz mi, dam sobie radę z Haven - nie mam co do tego wątpliwości. Damen patrzy to na mnie, to na nią. Na jego twarzy maluje się obawa najwyraźniej bardzo chciałby mi uwierzyć, ale wątpliwości nie dają mu spokoju. Mimo moich ciągłych zapewnień nadal boi się o moje bezpieczeństwo. Wciąż jest przekonany, że to on uruchomił tę lawinę zdarzeń, kiedy postanowił m n i e przemienić. Dlatego chciałby mnie cały czas pilnować. - Dobrze, tylko jeszcze jedna rzecz... - Unosi delikatnie mój podbródek, żebym spojrzała mu w oczy. - Pamiętaj, proszę, że ona jest wściekła, silna i całkowicie pozbawiona skrupułów - to niebezpieczna mieszanka. Nigdy chyba się z czymś takim nie zetknęłaś. Kiwam głową i nie tracąc rezonu, odpowiadam: - Może to i prawda, ale ty z kolei nie zapominaj, że jestem skoncentrowana, silniejsza od niej, a poza tym o wiele lepiej potrafię się kontrolować. A to oznacza, że nie będzie mogła zrobić mi krzywdy. Nawet jeśli bardzo jej na tym zależy - nawet jeśli będzie próbować ze wszystkich sił tym razem nie wygra. A poza tym mam coś, czego ona nie ma... Damen patrzy na mnie, mrużąc oczy. Nie spodziewa się, że tak nagle zmienię front w rozmowie, którą prowadziliśmy już tyle razy. - C i e b i e . Mam ciebie. Na zawsze, prawda? A przynajmniej tak
mówiłeś ostatniej nocy, kiedy próbowałeś nastawać na moją cnotę. Tam, w angielskiej wsi... Ach, więc to j a próbowałem nastawać na twoją cnotę? Jesteś pewna, że tak właśnie było? Damen śmieje się, zamyka oczy i całuje mnie w usta - na początku delikatnie, a potem nieco gwałtowniej. Całuje tak, że znów czuję w całym ciele ciepło i mrowienie, które tylko on potrafi wzbudzić. Po chwili jednak szybko się odsuwa - wie, że nie możemy sobie teraz pozwolić na rozproszenie uwagi. Pieszczoty mogą poczekać. Haven nie. Ledwo udaje mi się nieco ochłonąć i pozbierać myśli, z tłumu wyłania się Miles. Odchodzi od stolika Haven i zmierza w naszym kierunku. Zatrzymuje się jakieś dwa metry przed nami, wykonuje szybki obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, po czym zatrzymuje się, przybierając pozę modela. Uzupełnia nią doskonale zimne jak stal spojrzenie i wydęte usta. - Widzicie jakąś różnicę? - Spogląda to na mnie, to na Damena. - Że tak powiem, Haven nie jest jedyną osobą w szkole, która w wakacje przeszła metamorfozę, prawda? - Poza modela odchodzi w niebyt, a Miles zbliża się do nas. - Powtórzę zatem, na wypadek, gdybyście nie dosłyszeli: widzicie-jakąś-różnicę? - Pytanie zadaje powoli, z rozmysłem, dokładnie wypowiadając każde słowo. Kiedy na niego patrzę - kiedy oboje na niego patrzymy - wydaje się, że cały świat się zatrzymuje, a właściwie hamuje z piskiem. Już nie mrugam, nie zachłystuję się, serce nie wali mi jak młotem - po prostu patrzę z szeroko otwartymi ustami. Oboje z Damenem siedzimy bez ruchu: dwoje oszołomionych nieśmiertelnych zastanawia się, czy przypadkiem nie patrzy na kolejnego. - No, powiedzcie coś... Co myślicie? - Miles podśpiewuje, znów się obraca, po czym staje w kolejnej teatralnej pozie. Najwyraźniej ma zamiar stać tak, dopóki któreś z nas wreszcie nie przemówi. - Nawet Holt mnie nie poznał. Co ja o tym myślę? Myślę, że słowo „metamorfoza” nie wystarczy, żeby to opisać. Spoglądam na Damena, po czym znów odwracam się do Milesa. O, nie. Nie można powiedzieć, że jest „inny niż zwykle” czy nawet „całkowicie odmieniony” - za nic nie potrafię opisać tego, co widzę! Odkąd znam Milesa, pamiętam, że miał krótkie brązowe włosy. Teraz są dłuższe, falowane, trochę podobne do włosów Damena. Kiedyś miał pucołowate policzki i wyglądał na dwa lata młodszego niż był w rzeczywistości - teraz doskonale widać jego kości policzkowe, kanciastą linię szczęki i bardziej spiczasty nos. Nawet ubrania Milesa wydawały się inne niż kiedyś, choć to tylko zwykłe dżinsy, koszula i trampki. Cały się zmienił.
Jak gąsienica, która postanawia wyjść z kokonu i pochwalić się skrzydłami motyla. Przychodzi mi do głowy to, co najgorsze - zaczynam podejrzewać, że Haven dobrała się do niego przede mną. Zaraz jednak zauważam to. Oboje to dostrzegamy. Wokół Milesa lśni pomarańczowa aura. Teraz możemy odetchnąć i przestać snuć czarne scenariusze. Czekam chwilę, aż nowe odkrycie dotrze do mojej świadomości, choć nadal nie jestem pewna, co powiedzieć. Na szczęście wyręcza mnie Damen: - Wygląda na to, że F1 o r e n c j a była dla ciebie uprzejma. Właściwie musiała dla ciebie być bardzo dobra. - Posyła Milesowi uśmiech, a mnie ściska za rękę, żebym już się uspokoiła. Miles śmieje się, a ostre rysy jego twarzy nieco łagodnieją. Jednak całe wrażenie momentalnie znika, pomarańczowa aura to blednie, to rozbłyska, a Miles odwraca się do Damena - wtedy wszystko sobie p r z y p o m i n a m . Podejrzewam, że tak mnie pochłonęły problemy z Haven i z Sabine, że całkiem zapomniałam o Damenie i portretach, które odkrył Miles. Portretach, które przedstawiały Damena i Drinę. Namalowano je kilka wieków temu. Nie da się w prosty, logiczny sposób wyjaśnić tajemnicy ich powstania. Chociaż obiecałam, że nigdy tego nie zrobię - chyba że naprawdę nie będzie innego wyjścia - wydaje mi się, że nadszedł ten moment. Właśnie teraz nie ma innego wyjścia. Podczas gdy Damen zajmuje Milesa pogaduszkami o Florencji, ja w ciszy staram się zajrzeć w głąb umysłu naszego przyjaciela. Muszę się przekonać, co myśli, co podejrzewa. Ze zdumieniem stwierdzam, że wcale nie jest skupiony na tym, czego się obawiałam. W tym momencie jest skupiony n a m n i e . - Jestem rozczarowany - mówi, przerywając Damenowi, i odwraca się do mnie. Przechylam głowę na bok. Jako że dopiero co przestałam sondować jego umysł, z trudem odgaduję, o co mu tak naprawdę chodzi. - Wróciłem do domu taki nowy, odmieniony, lepszy, jak sami widzicie. - Przesuwa dłonią wzdłuż ciała, niczym modelka, która prezentuje główną nagrodę w teleturnieju. - Nastawiałem się, że to będzie mój najlepszy rok. A teraz dowiaduję się, że moi przyjaciele n a d a l ze sobą walczą, n a d a l ze sobą nie rozmawiają i n a d a l zmuszają mnie, bym między nimi wybierał. Chociaż prosiłem ich, żeby dogadali się jakoś, zanim wrócę, bo nie mam zamiaru brać udziału w tej grze. Nie ma mowy, nie będę się bawił w Meryl Streep z Wyboru Zofii. Po prostu odmawiam. Właściwie to... - Tak ci powiedziała? - Przerywam mu, bo czuję, że ten monolog mógłby zająć całą przerwę, jeśli ktoś się nie wtrąci. - Powiedziała ci, że będziesz musiał w y b i e r a ć ? - Ściszam nieco głos, bo akurat mija nas grupka uczniów.
- Nie musiała mi nic mówić. Przecież to jasne, że skoro z n i ą nie rozmawiacie, a ona nie rozmawia z w a m i, to będę musiał wybrać. Albo przerwy obiadowe staną się jeszcze bardziej niezręczne niż w zeszłym roku. - Miles potrząsa głową, a jego lśniące, brązowe, lekko kręcone włosy kołyszą się na boki. - Nie mam zamiaru tego tolerować. Nie i koniec. Do jutra macie to jakoś między sobą załatwić. Jeżeli nie, to będę musiał jadać obiady gdzie indziej. A jeśli sądzicie, że tylko żartuję, to wam jeszcze powiem, że teraz, kiedy mam kluczyki do starego samochodu mojej mamy, nie jesteście już jedynymi osobami z własnym środkiem transportu. Traktuję was i Haven jednakowo - a to znaczy, że albo się dogadacie, albo... - Albo co? - Staram się mówić wesołym, beztroskim tonem, bo sama nie wiem, jak mam mu powiedzieć, że znając Haven, do jutra nasz problem może się tylko pogłębić. - Albo znajdę sobie inny stolik i nową paczkę przyjaciół. - Miles kiwa głową i przesuwa wzrok ode mnie do Damena, aby nam pokazać, że jest gotów spełnić swoją groźbę. - Zobaczymy, co da się zrobić - odpowiada Damen, chcąc jak najszybciej zakończyć temat. - Ale na razie nic nie obiecujemy - dodaję, żeby sprowadzić go na ziemię i nie wzbudzać w nim niepotrzebnej nadziei. Damen bierze mnie za rękę i zmierzamy do klasy, bo właśnie rozległ się dzwonek. Zakładamy, że udało nam się dojść z Milesem do porozumienia. Zatrzymujemy się jednak, kiedy Miles trąca Damena w ramię i mówi: - A z tobą... - Przerywa i mierzy go wzrokiem. - Z tobą porozmawiam później. Jesteś mi winien wyjaśnienie.
ROZDZIAŁ 5 Chyba tak bardzo skupiłam się na Haven, że całkiem zapomniałam o moich pozostałych problemach - na przykład o Stacii Miller oraz o jej wiernej przyjaciółce Honor. Kiedy jednak weszłam na lekcję fizyki, kiedy dzwonek przestał dzwonić, a drzwi do klasy zamknęły się za mną, stłumiony chichot przypomniał o wszystkim, co zdążyło mi wylecieć z głowy. Kieruję się do środkowych ławek, uśmiechając się pod nosem - kątem oka zauważam zaskoczoną twarz Stacii. Jest zdziwiona, że tak po prostu siadam na wolnym miejscu obok. Nie chcę ich narażać na ryzyko skręcenia karku, więc zapewniam im dobry widok na moją osobę. I tak by się odwracały. A teraz przynajmniej mają pod nosem swój ulubiony obiekt plotek i docinków. Odnoszę jednak wrażenie, że wybór miejsca zaskakuje tylko Stacię. Honor jakoś to nie przeszkadza. Prostuje się tylko, unosi brwi i mierzy mnie wzrokiem, w którym maluje się ostrożność i coś jeszcze, ale sama nie wiem co. Chyba nie wiem. Choć trzeba przyznać, że bardziej skupiam się na strumieniu jej myśli niż na jej twarzy. Widzę, że celowo wysyła myśli w moim kierunku, zakładając, prawidłowo zresztą, że je odczytam. Wiem, że mnie słyszysz. Wiem o tobie wszystko. Wiem też, że ty wiesz, co planuję zrobić Stacii. Chcę, aby zapłaciła za wszystkie krzywdy, jakie kiedykolwiek wyrządziła mnie i każdemu, kto akurat nawinął jej się pod rękę. Nie wiem tylko, czy chcesz mi pomóc, czy raczej mnie powstrzymać. W razie gdybyś miała ochotę mnie powstrzymać, radzę ci się dobrze zastanowić. Po pierwsze, Stacia od początku była dla ciebie wredna, a po drugie, nawet jeśli będziesz próbowała mnie powstrzymać, nie uda ci się to. Nikomu się nie uda. Ani tobie, anijude'owi, a już na pewno nie Stacii, więc najlepiej w ogóle nie próbuj. Mimo, że patrzy teraz prosto na mnie i wyraźnie domaga się jakiejś reakcji albo przynajmniej sygnału, że przyjęłam do wiadomości to, co mi przekazała, nie mam zamiaru dać jej tej satysfakcji. Nie będę już dłużej grzebać w jej myślach - wystarczy mi to, co usłyszałam. Pośród żałosnego, mściwego manifestu Honor, standardowo wrednego strumienia świadomości Stacii, cichego lamentu pana Bordena, że oto przyszło mu marnować czas na kolejnych niewdzięcznych, niezainteresowanych niczym uczniów - godną pożałowania grupę źle uczesanych, źle ubranych pętaków, takich samych jak ci, którzy byli tu przed nami - pośród tego słychać
jeszcze prywatne dramaty i cierpienia innych, a wszystko razem tworzy okropny harmider. Harmider, który jest mocno przygnębiający. I wypompowuje ze mnie całą chęć do życia. Wyłączam zatem mój „podsłuch” i rozpoczynam znacznie milszą telepatyczną rozmowę z Damenem, który znajduje się w zupełnie innym miejscu na kampusie. Szósty semestr fizyki i jak na razie jest nieźle. A co u ciebie? - myślę, przygotowując się do wyciągnięcia ręki, kiedy padnie moje nazwisko podczas sprawdzania obecności. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że z nazwiskiem Bloom zawsze jestem na samym początku listy. Plastyka. Doskonałe zakończenie dnia - nie mogę się już doczekać. Szkoda, że cały dzień nie może być jedną długą lekcją plastyki. Ach, zapomniałbym - pani Machado jest p r z e s z c z ę ś l i w a , że wróciłem na jej zajęcia. Sama mi tak powiedziała. Podobno nigdy przedtem nie spotkała się z takim talentem i naturalnymi uzdolnieniami u kogoś tak młodego. Chciała nawet porozmawiać ze mną na osobności o mojej przyszłości i o uczelni artystycznej, na którą mam zamiar składać papiery. A co ze mną? Przekazała ci może pozdrowienia dla najmniej zdolnej uczennicy, jaką kiedykolwiek miała? Dla wybitnego antytalentu? Czy celowo wyparła mnie z pamięci? Nie bądź dla siebie taka surowa - twoje odtworzenie van Gogha było bardzo oryginalne. Jeśli mówiąc „oryginalne”, masz na myśli „odrażające”, to całkowicie się z tobą zgadzam! Tylko nie zapomnij powiedzieć pani Machado, że nie wracam na drugą rundę. Muszę jakoś bronić resztek poczucia własnej wartości oraz zachować siłę fizyczną i psychiczną, co oznacza, że nie mogę ryzykować kolejnego semestru w towarzystwie prymitywnie rysowanych ludzików. To jaki będzie twój pierwszy projekt? Drugi Picasso - własna impresja na temat van Gogha? W odpowiedzi Damen tylko parska. Impresjonizm wyszedł już z mody. Myślałem nad czymś naprawdę ambitnym - może jakiś fresk? Albo odtworzenie Kaplicy Sykstyńskiej? Wiesz, pomalowałbym ściany i sufit w klasie, od razu zrobiłoby się ciekawiej. Co o tym myślisz? Świetnie! W ten sposób na pewno nie zwrócisz na siebie uwagi, na czym ci bardzo zależy, co zawsze powtarzasz. - Ta myśl bawi mnie tak, że nie zdając sobie z tego sprawy, śmieję się na cały głos. Stacia Miller spogląda w moją stronę, przewraca oczami, po czym słyszę, jak rzuca pod nosem: - Ale laaaaa-ma! Natychmiast kończę rozmowę z Damenem. Wiem, że jeśli pan Borden
się krzywi, to znaczy, że właśnie znalazłam się na jego czarnej liście i będzie miał na mnie oko. Znakomicie. W ciągu pierwszych pięciu minut zyskałam opinię szczególnie niewdzięcznego ucznia. - Czy zauważyłaś coś śmiesznego, panno... - Nauczyciel schyla głowę, żeby sprawdzić listę nazwisk, które spisuje zgodnie z zajętymi przez nas miejscami. - ...Bloom? Czy chciałabyś nam wszystkim o tym opowiedzieć? Biorę szybki wdech i kręcę głową. Unikam przy tym złośliwych spojrzeń Stacii i Honor, która z wyraźnym rozbawieniem unosi brew. Pozostali uczniowie ograniczają się do znudzonych westchnień, bo zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że zawsze dziwnym trafem narobię sobie wstydu. Otwieram nowy podręcznik i sięgam do torby po jakąś kartkę i długopis - ku własnemu zaskoczeniu odkrywam, że torba jest pełna tulipanów. Są jak list miłosny od Damena - ich czerwone twarde płatki mają mi przypominać, żebym się nie poddawała, że niezależnie od tego, co się stanie, nasza wieczna miłość jest prawdziwa. I właściwie tylko to się liczy. Przesuwam palcem wzdłuż łodygi i w myślach po cichu dziękuję Damenowi za taką niespodziankę. Po chwili unaoczniam sobie potrzebne mi przybory do pisania. Zamykam torbę, pewna, że nikt nie widział, co się właśnie stało, ale w tym momencie czuję na sobie wzrok Honor - przygląda mi się uważnie, tak samo jak wtedy na plaży. Rzuca mi zagadkowe, trudne do rozszyfrowania spojrzenie - nie mam pojęcia, ile tak naprawdę o mnie wie. Już mam zajrzeć w jej myśli i odkryć, jak mają się sprawy, gdy nagle się odwraca. Pan Borden wywołuje mnie do czytania, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wczuć się w rolę ambitnej uczennicy. Pierwszy dzień nauki właśnie się zaczął. - Hej, Ever! Zaczekaj! - Głos dochodzi gdzieś z tyłu. Wcale się nie zatrzymuję. Ignoruję go, tak jak podpowiada mi intuicja. Kiedy jednak znów go słyszę, odwracam się. Wcale nie jestem zdziwiona, widząc biegnącą za mną Honor. Choć jeśli się dobrze zastanowić, już samo to, że nie towarzyszy jej Stacia, budzi zaskoczenie. Mam wrażenie, jakby brakowało jej ręki lub nogi albo jakiejś innej niezbędnej części ciała. - Jest w łazience - wyjaśnia, odpowiadając na pytanie, które wyczytała w moich oczach. - Poprawia makijaż, zwraca owocowy koktajl, który wypiła na długiej przerwie, albo wymyśla nowe sposoby szantażowania drużyny czirliderek. Zresztą nie wiem, może, u diabła, robi wszystko naraz. - Wzrusza ramionami. Trzyma w rękach kilka książek i spokojnie mierzy mnie wzrokiem: od czubka mojej jasnowłosej głowy do pomalowanych na różowo paznokci u nóg. - Dlatego się zastanawiam, co cię tu sprowadza - mówię, również ostentacyjnie się jej przyglądając. Mierzę wzrokiem jej długie ciemne włosy, na których niedawno zrobiła sobie czerwone pasemka, legginsy z czarnego
dżinsu, czarne kozaki na płaskim obcasie i ażurowy sweterek założony na obcisły top. - Skoro tak jej nie znosisz, to po co te wszystkie plany? Po co zadajesz sobie tyle trudu? Nie lepiej to olać i żyć własnym życiem? - Czyli jednak czytasz w moich myślach. - Honor się uśmiecha. Mówi tak cicho, że mam wrażenie, jakby po prostu myślała na głos. - Może któregoś dnia mnie tego nauczysz. - Wątpię - wzdycham. O mały włos nie zaglądam teraz w jej myśli, żeby dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. Przypominam sobie szybko, że nie tędy droga - że muszę być cierpliwa i pozwolić sytuacji rozwijać się w swoim tempie. - To może Jude mnie nauczy. - Honor unosi brew i patrzy na mnie, jakby to był jakiś sprawdzian, a może nawet zawoalowana groźba. Tylko zaciskam usta i patrzę w stronę szafki - chciałabym już wrzucić tam „przeczytane” książki, a następnie dołączyć do Damena, który przygląda mi się z samochodu. - Nie licz na to - mówię. Nie chcę w ogóle myśleć o Judzie. Co jakiś czas SMS, żeby przekonać się, czy żyje, czy wszystko u niego w porządku i czy Haven jeszcze nie dobrała mu się do skóry - poza tym właściwie nie rozmawialiśmy ze sobą od tamtej nocy, kiedy zabił Romano. Od tamtej nocy, kiedy nie miałam wyboru i musiałam chronić akurat tę osobę, która tak mnie wkurzała, że sama miałabym ochotę ją zabić. - Kiedy ostatnio się widzieliśmy, nie miał takiego talentu - dodaję, przewieszając torbę na drugie ramię i rzucając Honor spojrzenie, które ma znaczyć: Nie wiem, po co tu przyszłaś, ale jeśli masz do mnie jakąś sprawę, to mi o tym wreszcie powiedz! Honor tylko wzrusza ramionami i odwraca wzrok. Nie patrzy teraz na nic szczególnego, rozgląda się po korytarzu, a wreszcie mówi: - Nie chciałabyś, żeby w końcu zapłaciła za wszystko, co narobiła? Odwraca się i patrzy na mnie z powagą. - Przypomnij sobie, co przez nią przeszłaś - zawieszenie, film na YouTube, D a m e n... - Przerywa na chwilę, mając nadzieję, że jakoś zareaguję, ale nic z tego. Tym razem nie doczeka się żadnej reakcji. - Tak czy inaczej - ciągnie, wyrzucając z siebie słowa coraz szybciej. Widzi, że za chwilę odwrócę się na pięcie i wyjdę. - Chyba dziwi mnie to, że nie chcesz mieć udziału w zemście. Dałabym sobie głowę uciąć, że ty pierwsza będziesz chciała jej dokopać. No dobra, może druga - zaraz za mną. Biorę głęboki oddech. Prawdę mówiąc, chciałabym już stąd wyjść i rozpocząć przyjemniejszą część dnia, ale postanawiam odpowiedzieć: - Widzisz, Honor, chodzi o to, że... Musisz przyznać, że sama nie byłaś dla mnie najmilsza. - Honor ze wstydem przestępuje z nogi na nogę. Ruch jest nieznaczny, ledwo zauważalny, ale przekonuje mnie, że warto
mówić dalej: - Właściwie można powiedzieć, że odegrałaś znaczącą rolę w epizodzie mojego zawieszenia w prawach ucznia, jak sama doskonale wiesz. Nie zapominaj też, że to ty stałaś tuż obok niej w Victoria's Secret, kiedy nakręciła ten film ze mną w roli głównej, który potem wrzuciła do Internetu. Nawet jeśli to nie był twój pomysł, nawet jeśli tylko się przyglądałaś, to właściwie wychodzi na jedno. Jesteś współwinna. Bo nie próbowałaś powstrzymać kogoś, kto dręczy koleżankę z klasy. Mało tego: postanowiłaś przyjaźnić się z taką osobą! A to oznacza, że brałaś udział we wszystkim, co robiła w twojej obecności. A mimo to jakoś cię nie męczę i nie obmyślam zemsty, prawda? Wiesz dlaczego? - Przerywam, bo widzę, że jej zainteresowanie spada zamiast sięgać zenitu. Jednak skoro zaczęłam, to dokończę: - Bo nie warto. Szkoda na to mojego czasu i energii. Od tego jest karma - żeby każdy uczynek był odpowiednio rozliczony. Chyba będziesz musiała jeszcze raz przemyśleć ten swój misterny plan. Jest raczej niefortunny, nierozważny i obawiam się, że tylko zmarnujesz czas. W rzeczywistości sama wcale nie jesteś kryształowa, a to lubi się mścić w sposób, którego nie da się przewidzieć. - Kiwam głową, bo nie chce mi się już dodawać, że wiem to wszystko z własnego, całkiem świeżego zresztą, doświadczenia. Honor patrzy na mnie spod długiej grzywki i powoli potrząsa głową. - K a r m a ?- Śmieje się i przewraca oczami. - Przykro mi, że muszę ci to mówić, Ever, ale teraz gadasz jak Jude. Pamiętasz te jego teorie o dobrej i złej aurze? A tak poważnie... Może sama powinnaś się nad tym zastanowić: od kiedy to karma działała w przypadku Stacii? - Unosi brew. - Może ci to umknęło, więc pozwolę sobie przypomnieć - Stacia idzie przez życie, robiąc, co chce i komu chce. Być może tobie to nie przeszkadza, może jest ci wygodnie w roli ofiary jej niekończących się spisków i draństw, ale ja mam już dosyć tych gierek. Wiedziałaś, że próbowała poderwać Craiga tylko dlatego, żeby mi dokuczyć? Żeby mi pokazać, że królowa jest tylko jedna, a ja zawsze będę na drugim miejscu? Spoglądam na nią bez słowa - korytarz wokół nas jest już prawie pusty; wszyscy zbierają się do domu. Wszyscy oprócz nas, ma się rozumieć. Honor jednak mówi dalej, nie bacząc na czas ani na to, że my też powinnyśmy się stąd ulotnić. Zniżonym, głębokim głosem dodaje: - Ma pecha. Jej strategia nie zadziałała. Co to za przyjaciółka, jeśli robi takie rzeczy? - To dlatego się rozstaliście? - pytam, choć właściwie mało mnie to obchodzi. Znam już prawdę na temat Craiga, na temat jego prawdziwych p r e f e r e n c j i - zastanawia mnie tylko, czy ona też już o tym wie. - Nie, rozstaliśmy się, bo Craig jest gejem. - Wzrusza ramionami. Sama widzisz, to był związek bez przyszłości. Ale nie mów nikomu... Patrzy na mnie z paniką w oczach. Za wszelką cenę chce chronić Craiga i jego sekret. Uspokajam ją jednym ruchem ręki. Nie interesują mnie takie
plotki. - Tak czy inaczej, choć naprawdę jest mi przykro z powodu... współudziału, czy jak to nazwałaś, to już skończone. Nie mam zamiaru więcej wchodzić ci w drogę, Ever. Pod warunkiem że ty również nie będziesz próbowała pokrzyżować mi planów. Mrużę oczy, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie była zawoalowana groźba. Już chcę ją poinformować, że mam na głowie znacznie ważniejsze sprawy i zupełnie mnie nie interesuje sędziowanie w konkursie, która z nich jest popularniejsza, kiedy nagle dostrzegam Haven. Stoi w końcu korytarza i patrzy mi prosto w oczy. Wszystko dookoła blednie. Po chwili czuję tylko jej chłodną energię i bezgraniczną nienawiść. Widzę, jak wyciąga palec w moją stronę i przywołuje mnie. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Ruszam do przodu. Głos Honor dźwięczy w moich uszach coraz słabiej, a ja podążam za błękitną suknią Haven. Unosi się, płynie w powietrzu, wzywa mnie, po czym znika za rogiem. Przyspieszam, żeby nie stracić jej z oczu.
ROZDZIAŁ 6 Zamykam oczy i staję przed drzwiami. Przez chwilę oddaję się pospiesznej i prostej, skróconej medytacji, jakiej nauczyła mnie Ava, aby w krótkim czasie nabrać mocy. Wyobrażam sobie intensywne białe światło, którego promienie biegną przez moje ciało i docierają do wszystkich komórek, a w tym czasie palcami niecierpliwie szukam zawieszonego na szyi amuletu. Kryształy mają mnie chronić przed złem i strzec wszystkich moich czakr, szczególnie piątej, która stanowi moją największą słabość; jeśli będzie wystawiona na cios, z pewnością pogrąży mnie w nieskończonej otchłani. Wystarczy sekunda, bym połączyła się w myślach z Damenem - chcę go jakoś powiadomić, że chyba się zaczęło, a jednocześnie przypomnieć o danej mi obietnicy - miał pozostać w ukryciu, dopóki nie wezwę go na pomoc. Następnie biorę głęboki oddech i ruszam przed siebie po paskudnej posadzce wyłożonej różowymi kafelkami. Zatrzymuję się przed rzędem białych umywalek wystających ze ściany. Rozluźniam się, opuszczam ramiona i patrzę, jak Haven kopnięciem otwiera drzwi każdej kabiny; chce się upewnić, że jesteśmy same. Wreszcie odwraca się, opiera dłonie na biodrach, przechyla głowę na bok i rzuca mi taksujące spojrzenie, które nijak nie szpeci jej odmienionej twarzy. - No to co, zaczynamy czwartą klasę? - odzywa się szyderczym tonem. Kamień na jej czole odbija światło żarówki i mruga do mnie niebieskim blaskiem. Haven posyła mi uśmiech, którego jednak nie widzę w jej oczach. - Jak upłynął pierwszy dzień w szkole? Jak znajdujesz nauczycieli i same zajęcia? Wszystko jest tak, jak sobie wymarzyłaś? Wzruszam ramionami - wcale nie chcę jej udzielać odpowiedzi. Nie dam się wciągnąć w tę grę. To bezsensowna zabawa słowami - Romano też je uwielbiał. Skoro jednak jemu nie dałam się podejść, to i z Haven sobie poradzę. Wciąż mi się przygląda; najwyraźniej nie zniechęca jej moje milczenie. Wręcz przeciwnie: wydaje się, że tylko ją nakręca. - U mnie wszystko toczy się jeszcze lepiej, niż zakładałam. Z pewnością zauważyłaś już, jaka jestem popularna. Na dobrą sprawę nie mogę się zdecydować, czy startować do drużyny czirliderek, kandydować na przewodniczącą klasy, czy może jedno i drugie. Jak myślisz? - Przerywa, wyraźnie dając mi czas, żebym się na ten temat wypowiedziała, jednak kiedy uparcie milczę, wzrusza ramionami i ciągnie: - Wiesz, nie chcę zadzierać nosa, ale prawda jest taka, że mogę teraz robić, co mi się żywnie spodoba. Widziałaś przecież, jak ludzie na mnie patrzą, że wszędzie za mną chodzą.
To jak... - Oczy jej rozbłysły, policzki się zaróżowiły. Objęła się w pasie ramionami, przybierając wyjątkowo zarozumiałą pozę. - Jakbym była gwiazdą rocka albo kimś w tym rodzaju - nie mogą się na mnie napatrzeć! Wzdycham na tyle głośno, że zwraca to uwagę Haven. Do reszty znudzona patrzę jej w oczy i wytrzymuję wyzywające spojrzenie. - Wierz mi, zauważyłam to - odzywam się wreszcie. Triumfalne spojrzenie natychmiast znika, kiedy dodaję: - Szkoda, że to takie... nieprawdziwe. Oczywiście jesteś tego świadoma, prawda? Przecież to ty świadomie ich przyciągasz i wabisz, nie dajesz im wyboru, tak jak kiedyś Romano. To nie jest autentyczne. Haven śmieje się, zbywając moje słowa niedbałym machnięciem ręki. Wolnym krokiem krąży wokół mnie, wreszcie zatrzymuje się tuż przede mną i mówi: - Ktoś tu chyba jadł kwaśne winogrona. - Wykrzywia się i potrząsa głową. - Daj spokój. O co ci chodzi, Ever? Jesteś ociupinkę zazdrosna, bo znalazło się dla mnie miejsce przy stoliku, podczas gdy ty wciąż pozostajesz idiotką, która utknęła na wieczność w gronie nieudaczników? Przewracam oczami i przypominam sobie moje stare życie w Eugene w Oregonie, kiedy byłam chodzącym uosobieniem popularności. I choć teraz mi tego brakuje, choć tęsknię za prostotą ówczesnych zasad, wedle których trzeba było tylko podporządkować się dominującemu trendowi, za nic nie wróciłabym do tamtego życia. W tej chwili w ogóle mnie to nie kusi. - Ani trochę. - Patrzę na nią, mrużąc oczy. - Choć dziwi mnie, że tak bardzo ci się to podoba, bo pamiętam dobrze, jak niedawno szydziłaś z tych ludzi. Podejrzewam jednak, że chciałaś jedynie ukryć skrywane w głębi duszy pragnienie, by być jedną z nich. Udawałaś, że ci nie zależy, kiedy cię olewali, a tak naprawdę przez cały ten czas bardzo się tym przejmowałaś. Potrząsam głową i patrzę na nią z politowaniem, co jeszcze bardziej ją rozwściecza, jeśli dobrze odczytuję ten błysk w jej oku. - Ale chyba nie po to mnie tu ciągnęłaś? - dodaję, bo chcę wrócić do zasadniczego tematu. - Może mi zatem powiesz, o co chodzi? Co chcesz mi tak pilnie powiedzieć, że musiałaś wybrać do tego celu obrzydliwą, obskurną łazienkę? - Patrzę na nią cierpliwie i czekam, aż coś odpowie. Cały czas powtarzam w myślach obietnice, które sama sobie składałam. Nie zacznę. Nie uderzę pierwsza. Nie zadam pierwszego ciosu. Wyczerpię wszelkie inne możliwości, zanim dojdzie do walki. Nie zabiję jej, chyba że czyjeś życie będzie zagrożone. Pierwszy ruch musi należeć do niej. Jeżeli jednak go wykona, nie będę już odpowiadała za to, co się z nią stanie...
Haven przewraca oczami i rozpaczliwie wzdycha. Patrzy na mnie tak, jakby sam mój widok przyprawiał ją o ból, po czym mówi: - Martwisz się, że już pierwszego dnia przyłapią cię na włóczeniu się po ubikacjach? - Cmoka i unosi dłoń, przyglądając się z zachwytem srebrnym i błękitnym pierścionkom, które zdobią wszystkie jej palce. - Dlaczego z uporem starasz się zachowywać n o r m a l n i e , tak zwyczajnie? To aż śmieszne! Nie mogę tego pojąć. Jesteś najbardziej żałosną nieśmiertelną, jaką kiedykolwiek widziałam. Romano miał rację, kiedy mówił, że i ty, i Damen jesteście po prostu złodziejami powietrza. - Wzdycha z taką siłą, że w całym pomieszczeniu robi się chłodno. - Co wy z tego w ogóle macie? Jakąś odznakę? Dyplom potwierdzający bycie pupilkami naszej pani? Wystawia język i robi zeza. Przez moment przypomina dawną Haven, która była moją najlepszą przyjaciółką. Wrażenie jednak momentalnie znika, kiedy mówi dalej: - Jeszcze ważniejsze jest jednak pytanie, dlaczego w ogóle tak się staracie. Jeżeli jeszcze nie zauważyłaś, regulamin szkolny jest zupełnie bezużyteczny dla takich jak my. Możemy robić, co chcemy i kiedy chcemy. Nikt nas nie powstrzyma. Powinnaś zatem nie tylko rozchmurzyć się i wyluzować, ale przede wszystkim znacznie lepiej wykorzystywać swoje zakichane talenty. Bo jeśli chcesz być z kimkolwiek w dobrych stosunkach, to najlepiej ze mną. - Unosi brew i patrzy mi prosto w oczy. Widzisz, już zdążyłaś spaprać Damena. Odkąd się z tobą spotyka, zrobił się z niego straszny nudziarz. - Przez chwilę sama się śmieje z własnego spostrzeżenia. - Zastanawiam się, czy się nie przenieść na angielski do jego grupy. Pewnie sobie nawet usiądę obok niego. Przeszkadzałoby ci to? Wzruszam ramionami, przyglądając się własnym paznokciom, choć są czyste, gładkie, niepomalowane i tak krótkie, że naprawdę nie ma na co patrzeć. Nie pozwolę się w to wciągnąć i na pewno nie dam jej satysfakcji, na którą tak czeka. Ona jednak wcale nie zwraca na mnie uwagi, najwyraźniej woli słuchać własnego głosu, więc brnie dalej, mówiąc: - Chociaż stracił ten pazur i nie jest już niegrzecznym chłopcem, a szkoda. Tak mi się wtedy podobał. Z drugiej strony jednak... Założę się, że niegrzeczny chłopiec nie odszedł w niebyt, tylko siedzi gdzieś, ukryty głęboko. Bardzo głęboko, śmiem twierdzić. - Patrzy prosto na mnie, a w jej oczach pojawia się nowy blask. - Jeżeli coś jest głęboko zakorzenione i towarzyszy człowiekowi przez całe stulecia, to ciężko się tego całkiem pozbyć, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Nie dość, że nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi, to nawet nie mogę zajrzeć w myśli Haven, żeby się o tym przekonać, bo jej tarcza jest zbyt silna. Mogę tylko stać i udawać, że mnie to nie obchodzi. Zachowywać się
tak, jakby jej słowa nie budziły we mnie najmniejszej iskierki ciekawości, choć ze wstydem przyznaję, że wcale tak nie jest. Ona coś wie. To jasne. Jestem pewna, że to nie poza. Ona wie coś o Damenie - zna jakieś fakty z jego przeszłości - i prawie błaga, bym pozwoliła jej o tym opowiedzieć. Dlatego właśnie nie mogę o nic zapytać. - Pewnie zdążyłaś się już domyślić, że Romano wyjawił mi parę brudnych szczegółów... Niektóre na pewno znasz, więc nie będę się powtarzać. Powiem ci tylko, że któregoś dnia przeglądałam jego rzeczy i natknęłam się na całą stertę pamiętników. - Przerywa, żeby upewnić się, że nie umknęło mi żadne słowo. - Szkoda, że tego nie widziałaś. Było ich mnóstwo. Pełne pudła. Wygląda na to, że Romano w s z y s t k o zapisywał. Miał setki, a może nawet tysiące pamiętników. Straciłam rachubę. W każdym razie z tego, co widziałam, pamiętniki sięgają nawet kilku wieków wstecz. Romano nie ograniczał się do zbierania antyków i innych przedmiotów; był również zbieraczem historii. Zapisywał swoją historię. Historię N i e ś m i e r t e l n y c h . Były tam zdjęcia, portrety, karty, listy - wszystko, co powstało. W odróżnieniu od Damena Romano był w kontakcie z rzeczywistością. Nie ograniczał się tylko do własnego życia, nie olewał wszystkich innych opiekował się słabszymi, nie zostawiał ich samym sobie. Po stu pięćdziesięciu latach, kiedy działanie eliksiru zaczęło słabnąć, stworzył nowy - lepszy. Następnie odnalazł wszystkich i kazał im wypić swoją miksturę. Od tamtej pory rozprowadzał nowy eliksir. Nigdy nikogo nie zawiódł. Nigdy nie zostawił nikogo na pastwę losu - na zmarnowanie - ani na śmierć, tak jak zrobił to Damen. Być może były między wami konflikty, ale trzeba przyznać, że nie bez powodu. Byliście jego jedynymi wrogami. Tylko wy chcieliście w nim widzieć złego, okrutnego nieśmiertelnego, który zasłużył na swój los. Wszyscy inni uważali go za bohatera. Troszczył się o nich, oferował im lepsze - w i e c z n e - życie. W przeciwieństwie do was wierzył, że dobrymi rzeczami należy się dzielić. I dzielił się, rzecz jasna, z tymi, których uważał za godnych takiego zaszczytu. Jeszcze bardziej mrużę oczy. Moja cierpliwość się kończy i chcę, żeby Haven o tym wiedziała. - W takim razie dlaczego nie podzielił się z t o b ą ? - Patrzę na nią świdrującym wzrokiem. - Po co była ta cała gra? Po co mnie w to wciągnął? Haven zbywa moje pytania. - Przerabialiśmy to już. Urządził sobie małą zabawę. Ani przez moment nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo. Gdyby była taka konieczność, sam by mnie uratował. - Przewraca oczami i kręci głową, wyraźnie zirytowana tym, że tak bezczelnie jej przerwałam. - Wracając do tematu - mówi, akcentując każde słowo. - Co do tych pamiętników, zdjęć i całej reszty, powiedzmy, że część z tych materiałów
na pewno by cię zainteresowała. - Przerywa, licząc na to, że skorzystam z okazji i poproszę o więcej informacji. Nie ma mowy. Nic takiego się nie stanie. Mimo że jej słowa od razu przywodzą na myśl coś, do czego nawiązywali Romano i Jude, kiedy mimochodem wspominali o jakimś paskudnym sekrecie z przeszłości Damena - mimo że od razu przypominam sobie wczorajszą scenę w pawilonie, którą Damen tak rozpaczliwie próbował przede mną ukryć - nie mogę się o nic dopytywać. Nie mogę jej pokazać, że taka strategia działa, że mi zależy, że jej słowa ubodły mnie do żywego. Nie dam jej wygrać. Zamiast tego unoszę ramiona i wzdycham, jak gdyby to wszystko niesamowicie mnie nudziło i jakby było mi całkowicie obojętne, czy padną na ten temat jeszcze jakieś słowa. Haven w odpowiedzi marszczy brwi i mówi: - Jak sobie chcesz. Nie nabierzesz mnie tym wzdychaniem i wzruszaniem ramionami. W i e m, że chcesz poznać szczegóły, i nie mogę powiedzieć, żebym miała ci to za złe. Damen ma swoje tajemnice. Wielkie, mroczne, poważne tajemnice. - Odwraca się do lustra, pochyla i poprawia włosy, podziwiając swoje odbicie. Najwyraźniej jest nim zachwycona. - Ale w porządku, nie muszę ci tego mówić dzisiaj. Co prawda nie rozumiem takiego podejścia - że niby przeszłość to przeszłość, było, minęło i tak dalej. Któregoś dnia przeszłość wraca i gryzie cię w tyłek. Ale twoja sprawa. Wiadomo, Damen jest wysoki, przystojny, opalony i taki... marzycielski. Kogo obchodzi, jakich okrucieństw się dopuszczał w ciągu ostatnich kilkuset lat, prawda? - Spogląda na mnie, unosząc brew, przechyla głowę na bok, żeby ciemne, lśniące, falujące włosy spłynęły tym razem z przodu błękitnej sukni. Zbliża się do mnie powoli, z rozmysłem stawiając kroki. W palcach skręca kosmyk włosów. Stara się, jak może, wyprowadzić mnie z równowagi. - Właściwie w tej chwili powinnaś się martwić jedynie o w ł a s n ą przyszłość. Bo, jak obie wiemy, nie masz aż tyle czasu, ile początkowo zakładałaś. Nie sądzisz chyba, że pozwolę ci się tak w i e c z n i e pałętać bez celu. Do licha, będziesz miała szczęście, jeśli uda ci się dotrwać do końca semestru. - Zatrzymuje się tuż przede mną i patrzy na mnie, prowokując, połyskując oczami, powoli wymawiając każde słowo. Podsuwa mi pod nos te wiadomości, kusi mnie jak wąż Ewę rajskim jabłkiem - aż się prosi, żeby je ugryźć. Ale nie. Z trudem przełykam ślinę i staram się mówić stanowczym głosem: - Damen i ja nie mamy przed sobą tajemnic. Bardzo dobrze go znam i wiem, że ma dobre serce. Jeżeli nie masz mi już nic więcej do powiedzenia, to chyba czas się pożegnać... Ruszam w stronę drzwi. Chcę już stąd wyjść i zakończyć tę rozmowę, nim sprawy zajdą za daleko. Jednak zanim udaje mi się dotrzeć do wyjścia,
Haven już tam jest. Stoi ze skrzyżowanymi ramionami, ponurą twarzą i zmrużonymi oczami. – Nigdzie nie idziesz, Ever. Jeszcze z tobą nie skończyłam.
ROZDZIAŁ 7 Patrzę jej prosto w oczy - wiem, że mam tylko parę sekund na podjęcie ostatecznej decyzji: czy wyminąć ją i wydostać się z tego pomieszczenia, dając nam obu szansę na ochłonięcie, czy zostać i próbować przemówić jej do rozumu albo przynajmniej pozwolić wierzyć, że tę rundę wygrała. Haven bierze moje milczenie za zachętę i ciągnie temat od momentu, w którym urwała: - Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że ty i Damen nie macie przed sobą tajemnic? - Szyderczy ton doskonale pasuje do paskudnie wykrzywionej twarzy. - Poważnie? Żadnych? - Odrzuca głowę w tył i wybucha śmiechem, ukazując śnieżnobiałą szyję obwieszoną klejnotami. Przez moment mignął mi również fragment kolorowego tatuażu przedstawiającego Uroborosa. Przypominam sobie, że Romano (a przedtem jeszcze Drina) miał podobny, z tym że u Haven jest on o wiele mniejszy, a poza tym zasłania go gęsta grzywa jej włosów. Pewność siebie Haven teraz sięga zenitu - najwyraźniej wzięła moje milczenie i bezruch za przejaw lęku, a nawet przerażenia. Mówi zatem dalej: - Proszę cię. - Przerywa, by zatrzepotać rzęsami. - Nie oszukuj się i nie próbuj robić mnie w konia. Sześćset lat to bardzo długi czas, Ever. Tak długi, że żadna z nas w zasadzie nie potrafi sobie tego wyobrazić. Choć z drugiej strony... Tyle czasu wystarczy pewnie, żeby upchnąć trochę brudów tu i tam, prawda? Uśmiecha się. Znów widzę ten szalony błysk w jej oku, obłąkaną energię, która jest tak intensywna, że myślę tylko, jak nie pozwolić jej się wymknąć spod kontroli. Muszę ją powstrzymać, zanim wprawi w ruch coś, czego z pewnością będzie potem żałowała. - Nic mnie to nie interesuje - odpowiadam, starając się mówić spokojnie i w miarę cicho. - Przeszłość może nas kształtować, ale nie określa nas w stu procentach. Nie ma zatem sensu oglądać się za siebie dłużej niż to konieczne, prawda? Próbuję się nie skrzywić, kiedy Haven marszczy brwi i podchodzi do mnie. Przysuwa twarz tak blisko, że czuję na policzku jej zimny oddech i słyszę dźwięk, jaki wydają kołyszące się kolczyki w postaci długich sznurów kamieni szlachetnych. - Prawda. - Znów mierzy mnie wzrokiem. - Ale z drugiej strony... Są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają. Niektóre... ciągoty stają się coraz silniejsze, jeśli wiesz, o czym mówię. Cofam się w kierunku umywalek i opieram biodrem o jedną z nich. Patrzę na Haven i wzdycham. Chciałabym, żeby widziała, jak bardzo mnie nudzi cała ta rozmowa, jednak w ogóle jej to nie rusza. Moja opinia nic jej nie obchodzi. To jej scena, ja jestem publicznością, a przedstawienie z
pewnością jeszcze się nie skończyło. - Czy nigdy cię to nie martwi? - Podchodzi do mnie, w kilku krokach pokonując odległość, która nas dzieli. - Nie obawiasz się, że nie zdołasz zaspokoić go naprawdę, tak jak tego potrzebuje? Tak jak właściwie każdy facet naprawdę potrzebuje? Odwracam wzrok - c h c ę odwrócić wzrok, ale coś mi nie pozwala. O n a mi nie pozwala. W jakiś sposób udało jej się zablokować moje spojrzenie. - Nie martwisz się, że znudzi go ta abstynencja? Że w końcu wymknie się, bo będzie chciał sobie... ulżyć, że tak powiem? Oddycham. Patrzę na nią i oddycham. Koncentruję się na świetle, które mam w sobie. Staram się nie wpadać w panikę z powodu nagłej utraty kontroli nad sytuacją. - Na twoim miejscu bardzo by mnie to niepokoiło. B a r d z o . Wymagasz od niego czegoś... nienaturalnego, prawda? - Pociera dłońmi ramiona, otrząsa się, jak gdyby sama myśl była zbyt okropna, niewyobrażalna wręcz - jak gdyby to wszystko martwiło ją bardziej niż m n i e. - Mimo wszystko życzę ci powodzenia, przynajmniej dopóki to się utrzyma. Uwalnia mnie w końcu, ale nadal mi się przygląda. Bawi ją, gdy mimowolnie się otrząsam, gdy próbuję ukryć, że mnie zdenerwowała. Uśmiecha się półgębkiem i obserwując mnie, mówi: - Coś się stało, Ever? Wyglądasz na... poruszoną. Koncentruję się i biorę kilka głębokich oddechów. Znów zastanawiam się, co wybrać - wybiec stąd czym prędzej czy zostać i pozwolić jej ciągnąć to przedstawienie. Koniec końców postanawiam zostać - liczę na to, że przemówię jej do rozsądku. Myślę: I co? I tyle? To wszystko? Zaciągnęłaś mnie do łazienki, żeby wyrazić swoje obawy w związku z Damenem i moim życiem seksualnym? Wzdycham i potrząsam głową, jak gdybym była zbyt leniwa, by powiedzieć to na głos. A właściwie z brakiem życia seksualnego. Haven śmieje się, spogląda na mnie i przewraca oczami. - Ever, jak zapewne doskonale wiesz, mam znacznie poważniejsze plany. A dzięki tobie dysponuję czasem i siłą, żeby je wcielić w życie! Przechyla głowę i znów mierzy mnie wzrokiem. - Pamiętasz, co ci mówiłam, kiedy się ostatnio widziałyśmy? Tamtej nocy, kiedy zabiłaś Romano? Już zaczynam zaprzeczać, ale natychmiast się powstrzymuję - nie ma sensu jeszcze raz wszystkiego wyjaśniać. Ona i tak nie zmieni zdania. Chociaż Jude przyznał się do winy, ona woli uważać, że to ja jestem odpowiedzialna za całe to zamieszanie. Nic na to nie poradzę. - To, że nie zadałaś ciosu, nie oznacza, że twoja wina jest mniejsza. W dalszym ciągu jesteś współwinna. - Uśmiecha się, na moment odsłaniając białe zęby, i po raz kolejny kopniakiem otwiera drzwi każdej kabiny. - Czy
nie tak powiedziałaś przed chwilą swojej przyjaciółce Honor? Prawda jest taka, że b y ł a ś t a m , kiedy wpadł Jude, i nie kiwnęłaś palcem, żeby go powstrzymać. Pozwoliłaś, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli, zamiast się ruszyć i spróbować go ratować. Jesteś zatem współwinna - że przytoczę twoje własne argumenty. Zatrzymuje się i odwraca - patrzy mi w oczy i czeka, aż jej słowa odniosą pożądany skutek. Chciała mi dać do zrozumienia, że nie tylko śledzi moje rozmowy, ale stać ją na znacznie więcej. Unoszę ręce w pokojowym geście. Liczę na to, że nieco rozładuję sytuację, zanim będzie za późno. - Nie musimy tego robić. - Przyglądam się jej uważnie. - Nie musisz tego robić. Przecież możemy spróbować... żyć obok siebie. Nie ma powodu, żeby tak stawiać sprawę... Nie daje mi jednak dokończyć. Jej oczy ciemnieją, kiedy odwraca się do mnie z zaciętym wyrazem twarzy i mówi: - Daj sobie spokój. Nie zmienię zdania. Naprawdę tak myśli. Widzę to w jej oczach. Jednak gra toczy się o zbyt wysoką stawkę, więc muszę chociaż spróbować. - Dobrze. Niech ci będzie. Chcesz spełnić swoją groźbę i wydaje ci się, że nie dam rady cię powstrzymać. Jak uważasz. Pożyjemy, zobaczymy. Ale zanim zrobisz coś, czego bez wątpienia będziesz potem żałować, musisz wiedzieć, że tracisz czas. Jeśli nadal tego nie rozumiesz, to wyjaśnię ci, że ja też źle się czuję w związku z tym, co się stało z Romano. Tak samo jak ty. I choć wiem, że trudno ci w to uwierzyć, taka właśnie jest prawda. Nie mogę cofnąć czasu. Wiem, że się spóźniłam, że zareagowałam zbyt wolno, ale... Nigdy nie chciałam, żeby do tego doszło. Nigdy tego nie planowałam. W końcu zrozumiałam, kim tak naprawdę był Romano, co na niego działało i dlaczego robił to, co robił. Dlatego właśnie postanowiłam mu wybaczyć. Dlatego poszłam się z nim spotkać - chciałam mu wyjaśnić raz na zawsze, że skończyłam z walką i przyszłam zawrzeć rozejm. Udało mi się go nawet przekonać - dogadaliśmy się, że będziemy współpracować... A wtedy pojawił się Jude i wszystko opacznie zrozumiał. Resztę już znasz. Wierz mi, Haven, ani przez moment nie przypuszczałam, że to się tak skończy. Gdybym wiedziała, z pewnością bym go powstrzymała. Kiedy się zorientowałam, co się dzieje, było już za późno. To koszmarne nieporozumienie, ale nic ponadto. Nie było w tym ani krzty premedytacji, ani cienia celowego okrucieństwa. Nie było tak, jak ci się wydaje. - Kiwam głową, przekonana co do prawdziwości własnych słów, ale robię, co mogę, żeby przekonać do nich także Haven. Od tamtej nocy sama się zastanawiałam, czy Jude źle zinterpretował sytuację
i tylko próbował mnie ochronić, czy może miał jakiś własny ponury plan. Chciał mnie powstrzymać przed zdobyciem antidotum, żeby po kilkuset latach odrzucenia móc wreszcie zadać mi ostateczny cios? Szczerze mówiąc, dalej nie wiedziałam, jak było naprawdę. - Założył, że jestem w niebezpieczeństwie, że opanowały mnie siły zła. Działał spontanicznie, nie zastanawiał się zbytnio. Możesz się, oczywiście, na mnie wściekać, ale daj spokój Jude'owi, dobra? Choć staram się, jak mogę, żeby do niej dotrzeć, wszystko na próżno. Wszystko, co mówię, spływa po niej jak woda po kaczce - niby jakiś tam ślad zostaje, ale zasadniczo i tak nic się nie zmienia. - Chcesz chronić Jude'a - to twój problem. - Wzrusza ramionami, jakby Jude liczył się mniej od boysbandu modnego w zeszłym sezonie. - Ale powinnaś wiedzieć, że możesz to osiągnąć tylko w jeden sposób, a mianowicie: namów go, żeby się napił. Inaczej walka nie będzie równa. Nie przeżyje jej. Nie przeżyje starcia z e m n ą . - Znów odwraca się w kierunku drzwi i kopie każde z nich tak szybko, że cała sekwencja czynności i odgłosów zlewa się w jedno. Potrząsam tylko głową i patrzę. Nie mam zamiaru przemieniać Jude'a ani nikogo innego. Ale nawet jeśli nie uda mi się jej przekonać, żeby dała mu spokój, mogę powiedzieć jeszcze jedną ważną rzecz. Coś, czego Haven z pewnością nie wie; coś, co prawdopodobnie jeszcze bardziej ją rozzłości, ale co bez wątpienia powinna usłyszeć. Musi wiedzieć, co jej tak zwany ukochany, czyli Romano, w rzeczywistości planował. - Chodzi o to... - Patrzę na nią spokojnie, bo chcę, żeby wiedziała, że nie robi na mnie wrażenia i nie onieśmiela mnie jej agresywny pokaz kopania w drzwi. - Nie mówiłam ci tego wcześniej, ponieważ nie widziałam takiej potrzeby. No i nie chciałam cię jeszcze bardziej ranić, bo i tak wiele przeszłaś. Prawda jest jednak taka, że Romano postanowił odejść. - Patrzę jej prosto w oczy i widzę, że lekko się wzdryga; to wystarczy, żebym wyrzuciła z siebie wszystko to, co mam jej do powiedzenia. - Wybierał się z powrotem do Londynu - do starej dobrej Anglii, jak sam ją nazywał. Mówił, że tutaj jest dla niego za spokojnie, że nic się tu nie dzieje i z pewnością nie będzie mu tego miasta brakowało, podobnie zresztą jak żadnego z jego mieszkańców. Haven z trudem przełyka ślinę i odgarnia grzywkę z oczu. Znam te gesty - widocznie nie jest jednak w stu procentach nowa i ulepszona, jak twierdziła. Stare przyzwyczajenia i gesty, wyrażające niepewność i wątpliwości, wcale nie zniknęły. Mimo wszystko udaje jej się jednak przybrać fałszywą pozę i odpowiada: - Niezły chwyt, Ever. Warto było chociaż spróbować, nie? Człowiek przyparty do muru wykonuje małpie ruchy i czasem gada głupoty, tak
powiadają. Ty chyba doskonale wiesz, jak to jest z tą desperacją. Unoszę ramiona i splatam dłonie, jak gdyby to była zwykła pogawędka dwóch przyjaciółek. - Możesz sobie zaprzeczać, ale to nic nie zmienia. Tamtej nocy Romano wszystko mi powiedział. Dusił się, czuł się stłamszony i osaczony, mówił, że musi od tego uciec, że musi jechać do jakiegoś większego miasta, gdzie czekają go mocne wrażenia, gdzie będzie mógł się uwolnić od uciążliwego towarzystwa, od Misy, Rafe'a, Marco, no i oczywiście od ciebie. Haven opiera dłonie na biodrach - stara się nie pokazywać słabości. Nie chce, żebym wiedziała, co teraz czuje, ale jej ciało zdradza ją ledwo dostrzegalnym drżeniem. - No jasne, racja. - Patrzy na mnie bykiem. Kciukami bębni o biodra i wymownie przewraca oczami. - Mam teraz uwierzyć, że Romano wolał to wszystko opowiedzieć t o b i e , zapominając przy okazji zawiadomić m n i e , dziewczynę, z którą sypiał? Ever, to jest tak naciągane i żałosne, że nawet po tobie bym się tego nie spodziewała. Tylko wzruszam ramionami. Jestem pewna, że ją ruszyło - moje słowa dotknęły ją do żywego. Przyglądam się jej, obserwuję, bo wiem, że może trochę przesadziłam, dodałam co nieco tu i ówdzie, ale zasadniczo treść była właśnie taka. Romano zamierzał ją rzucić, a ona chciała go pomścić, zabijając Jude'a i mnie. - Wiedział, że zrobiłabyś koszmarną scenę, gdyby ci powiedział, a sama wiesz, jak nie znosił takich cyrków. Nie twierdzę, że cię nie lubił, Haven. Coś ty! Jestem pewna, że bardzo mu się podobałaś. Z pewnością byłaś dla niego miłym towarzystwem, lubił spędzać z tobą czas. Ale nie myl pojęć - on cię nie kochał. N i g d y cię nie kochał. Sama to mówiłaś. Pamiętasz, jak powiedziałaś, że w każdym związku jest tak, że jedna osoba kocha bardziej? Przyznałaś nawet, że w waszym tą osobą byłaś ty. Że to ty kochałaś Romano, a on ciebie... niekoniecznie. Nie ma w tym żadnej twojej winy, więc nie bierz tego do siebie. Nie miej wyrzutów sumienia. Prawda jest taka, że Romano nie umiał n i k o g o pokochać. Nie znał takiego uczucia. Najbliżej miłości był w swojej relacji z Driną. Choć to też jeszcze nie było to. Bardziej przecież przypominało obsesję niż miłość. Cały czas myślał tylko o niej. Pamiętasz te jego „ataki mroku”, jak je nazywałaś? Kiedy na długie godziny zamykał się w pokoju? Wiesz, co wtedy robił? Próbował połączyć się z jej duszą, bo bez niej czuł się samotny. W ciągu sześciuset lat to ona była jedyną osobą, o którą dbał, nie licząc jego samego. Zatem ty... stanowiłaś jedynie kolejną kropelkę w morzu, choć przykro mi to mówić. Haven milczy. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, zastanawiam się, czy czasami nie przesadziłam, ale dodaję jeszcze:
- Poprzysięgłaś zemstę za faceta, który planował cię rzucić, kiedy tylko nadarzy się okazja. Patrzy teraz na mnie zmrużonymi oczami, nad którymi widzę gniewnie zmarszczone brwi i złowieszczy, dziwny blask kamienia. Po chwili z kranów tryska woda, z dozowników leje się mydło, z toalet dochodzi dźwięk spuszczanej wody, suszarki do rąk wyją wściekle, a po całym pomieszczeniu latają rozwijające się rolki papieru toaletowego, które odbijają się od ścian. Wiem, że to jej sprawka, ale nie umiem powiedzieć, czy zrobiła to celowo, czy może wściekłość, do jakiej ją doprowadziłam, wymknęła się spod kontroli. Tak czy inaczej nie przeraża mnie to. Teraz już wiem, że moje słowa zadziałały - muszę brnąć w to dalej. Przesuwam się wzdłuż umywalek, spokojnie zakręcając każdy kran, i mówię: - To nie ma najmniejszego sensu - ta cała zemsta, którą sobie wymyśliłaś. Twój płomienny romans z Romano sprowadzał się raptem do „kilku marnych bzyknięć, kochana”, jak by to sam określił. - Przyglądam się jej i pozwalam sobie na niewielki uśmieszek - udała mi się ta spontaniczna podróbka brytyjskiego akcentu. - Po co więc tracisz czas, odgrywając się za przeszłość, której tak naprawdę nie było, skoro masz przed sobą całą przyszłość, którą sama sobie stworzysz i ukształtujesz? Tym razem nie zdążyłam jednak dokończyć myśli. Zaatakowała mnie. Rzuciła mną na przeciwległą ścianę pokrytą różowymi kafelkami. Uderzyłam w nią głową tak mocno, że głuchy dźwięk odbił się echem po całym pomieszczeniu, a z rany pociekła mi na sukienkę strużka krwi. Staram się wstać, pochylam się do przodu i znów upadam na plecy. Próbuję się na nowo skoncentrować i odzyskać równowagę, ale zataczam się tylko, cała drżę, kręci mi się w głowie i nie potrafię ustać na nogach. Nie daję rady wyrwać się z uścisku palców, które wbijają się w moje ramiona, unieruchamiając mnie na dobre. Twarz Haven znajduje się teraz zaledwie kilka centymetrów od mojej. Słyszę jej słowa: - Nie zrozumiałaś mnie, Ever. Nie mszczę się tylko z powodu Romano. Poprzysięgłam sobie, że cię dorwę. - Przewierca mnie wzrokiem. Jest w nim tyle nienawiści, że odruchowo odwracam głowę i zamykam oczy. Na policzku czuję jej lodowaty oddech, jej usta nieomal dotykają mojego ucha. Haven opiera się o mnie i rozkoszuje chwilą, która pachnie zwycięstwem. Sytuacja wokół się uspokaja, z kranów nie bucha już woda, w toaletach też zapada cisza, suszarki milkną. Po podłodze prosto do kratki odpływowej zmierzają spienione mydliny. Kilka centymetrów ode mnie rozlega się zachrypnięty szept Haven:
- Zabrałaś mi wszystko, co kiedykolwiek miało dla mnie znaczenie. To przez ciebie jestem taka, jaka jestem. Jeżeli zatem można w tej sprawie wskazać winnych, to z pewnością winna jesteś ty. To ty mnie stworzyłaś. A teraz stwierdzasz, że nie podoba ci się to, co widzisz, i postanawiasz mnie powstrzymać? - Odsuwa się nieco, żeby lepiej mi się przyjrzeć, i niebezpiecznie zbliża dłoń do amuletu, który mam na szyi. - Masz pecha. - Śmieje się, rzucając kamienie na ziemię. Sprawia mi przy tym ogromny ból. - Sama zdecydowałaś, że dasz mi do wypicia eliksir, sama postanowiłaś mnie przemienić. To ty zrobiłaś ze mnie jedną z was, i nie da się już tego odkręcić. Wzrokiem rzuca mi wyzwanie, żebym spróbowała temu zaprzeczyć, ale nie umiem spojrzeć jej w oczy. Koncentruję się na pokonaniu koszmarnych zawrotów głowy. Z całego serca pragnę, żeby rozpoczął się już proces gojenia ran. Walczę o każdy oddech, z wielkim trudem cedząc pojedyncze słowa: - Nie dość, że masz urojenia, to jeszcze całkowicie się mylisz. - Biorę głęboki oddech i otaczam się białym światłem, wiedząc, że w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek potrzebuję pomocy. Nie tak to sobie zaplanowałam. Błędnie założyłam, że filigranowa istotka nie może dysponować wielką siłą - źle oceniłam potęgę nienawiści i energię, która pulsuje w Haven, napędzając niekończące się pokłady ślepej furii. Staram się zachować obojętny wyraz twarzy i spokojny głos - nie chcę jej pokazać, że się boję. - Być może podarowałam ci nieśmiertelność, ale to, co z tym dalej zrobisz, to już twoja sprawa - mówiąc to, przypominam sobie scenę wyobrażoną zaledwie wczoraj. Jest jeden szkopuł - tamta scena kończyła się moim zwycięstwem i ani trochę nie przypominała sytuacji, w której się teraz znalazłam. I wtedy nagle czuję, że... jest lepiej. Rany się goją. Wracają mi siły. Jedno spojrzenie w oczy Haven i wiem, że ona też to czuje. A potem, ni stąd, ni zowąd - koniec. Odpycha mnie. Rzuca się do drzwi. Odwraca się jeszcze przez ramię i rzuca: - Słuchaj, Ever, zanim zaczniesz mi truć o wybaczaniu, może powinnaś się rozeznać we własnej sytuacji? Jest sporo rzeczy, których nie wiesz o Damenie - i sam na pewno ci o nich nie powie. Naprawdę, dobrze ci radzę zainteresuj się tym. Nic nie odpowiadam. Wiem, że powinnam, ale nie mogę wydusić słowa. Przez chwilę patrzymy sobie w oczy, po czym Haven mówi: - W y b a c z e n i e , Ever. Łatwo się mówi, ale w praktyce jest z tym o wiele trudniej. Może powinnaś sobie sama zadać pytanie, czy jesteś do tego zdolna. Czy będziesz umiała wybaczyć Damenowi w s z y s t k i e grzechy z przeszłości? Bardzo bym chciała to wiedzieć. Właściwie tylko dlatego teraz
pozwoliłam ci żyć. Możesz tu jeszcze trochę zostać, bo zżera mnie ciekawość. Ale żeby nie było niedomówień - jeśli zaczniesz mnie nudzić albo irytować, wiesz, co się będzie działo... Chwilę później już jej nie ma. Za to jej słowa wciąż dźwięczą w mojej głowie. Prowokuje mnie. Podpuszcza. Nie chcę trwonić energii - zmywam krew z włosów i unaoczniam sobie nową sukienkę. Szykuję się na spotkanie z Damenem, który z pewnością jeszcze na mnie czeka. Za wszelką cenę chcę przed nim ukryć dowody tego, co się przed chwilą wydarzyło, jak również dręczące mnie coraz bardziej wątpliwości.
ROZDZIAŁ 8 - Na pewno ci to odpowiada? - Odwracam się do Damena. Bardzo się cieszę, że chce iść ze mną, ale miałam nadzieję, że tym razem będę mogła stawić temu czoło samodzielnie. Układy między Damenem a Jude'em zawsze były dziwne i choć doskonale rozumiem dlaczego, wolę minimalizować te spięcia. Damen kiwa głową - jedno spojrzenie i wiem, że naprawdę nie ma z tym problemu. Ufa mi w stu procentach, podobnie jak ja jemu. - Poczekać czy przyjechać po ciebie później? - pyta. Wiem, że propozycja jest szczera, a nie rzucona z grzeczności. Potrząsam jednak głową i patrzę w stronę sklepu. - Nie wiem nawet, ile to potrwa. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać. - Marszczę nos i unoszę ramiona, po czym znów je opuszczam. Wiem tylko, że nie mogę go dłużej unikać. Haven naprawdę chce mu się dobrać do skóry. Nie ma najmniejszego zamiaru odpuścić. Wierz mi, to, co mówiła, nie pozostawia żadnych wątpliwości. Z trudem przełykam ślinę i odwracam wzrok. Nadal drżę na wspomnienie tego, co wydarzyło się w łazience, nadal kręci mi się w głowie, kiedy przypomnę sobie, ile miała siły. Nie wspomnę już o tym, jak mnie zaskoczyła, pokonała i całkowicie opanowała. Tego się nie spodziewałam. Jednak kiedy znów patrzę na Damena, wiem, że dobrze robię, nie przyznając mu się do własnych odczuć. Już i tak jest wystraszony - nie ma sensu jeszcze pogarszać sprawy. - Ja tylko... - Natychmiast przerywam, szukając właściwych słów. Wiem, że na pewno nie podoba mu się pomysł, bym znalazła się sama w towarzystwie Jude'a, i chcę wyjaśnić, że chodzi jedynie o załatwienie pewnej sprawy. I w tym wypadku doskonale potrafię dać sobie radę bez pomocy. - Muszę mu tylko wytłumaczyć, że to naprawdę poważna sprawa. I pomóc jakoś zadbać o bezpieczeństwo, choć sama nie wiem, co można w tej sprawie zrobić. Chyba tylko nająć nieśmiertelnego ochroniarza. Tak czy inaczej to mój obowiązek. Nie wiem nawet, czy Jude zgodzi się ze mną w tej kwestii współpracować albo przynajmniej wysłuchać, co mam do powiedzenia. Może mnie wyśmiać albo w ogóle wyrzucić, ledwo tylko przekroczę próg, i zakazać pokazywania się w sklepie. Nic mnie już zresztą nie zdziwi. Damen kiwa głową i - bardziej ze zrozumieniem niż z zazdrością stwierdza: - Szczerze wątpię, żeby cię wyrzucił... Spogląda na mnie, nie kończąc myśli. W odpowiedzi zaczynam nerwowo skubać brzeg sukienki.
- Nieważne - odchrząkuję, chcąc jak najszybciej zakończyć temat. - W razie czego zawsze mogę sobie unaocznić samochód albo coś w tym rodzaju, jeśli będę musiała wracać do domu. Muszę tylko pamiętać, żeby się go pozbyć przed dotarciem na moją ulicę. Nie chcę, żeby Sabine miała kolejny powód do histerii. Wzdycham, próbując sobie wyobrazić, jak mogłabym wytłumaczyć jej coś takiego - zdolność materializowania wielkich, kosztownych przedmiotów i sprawiania, by znikały. Patrzę na Damena i dodaję: - Ale chodzi o to... - Od razu patrzy mi prosto w oczy. - Bardzo to doceniam i bardzo lubię z tobą być, ale... nie musisz tego robić. Nie musisz mnie co dzień wozić do szkoły i przywozić do domu. W ogóle nie musisz mnie nigdzie wozić. Nic mi nie jest, naprawdę. I nic mi nie będzie. Potrafię sobie radzić, uwierz mi, więc... - Przerywam, licząc na to, że Damenowi moje przemówienie wyda się bardziej przekonujące niż mnie samej. ...proszę, nie marnuj czasu i energii na martwienie się o mnie, zgoda? Damen przesuwa kciuki po skórzanej kierownicy, w jedną i w drugą stronę, rytmicznie i z rozmysłem, aż wreszcie odpowiada: - Zrobię wszystko, czego będziesz chciała, ale tego akurat nie. - Odwraca się i patrzy mi prosto w oczy. Patrzy tak, że serce zaczyna mi walić jak młotem, policzki się rumienią i od razu czuję znajome mrowienie i ciepło. - Mogę przestać cię wozić, jeśli tego właśnie chcesz, ale nie umiem przestać się o ciebie martwić. Obawiam się, że będziesz musiała do tego przywyknąć. - Pochyla się w moją stronę, obejmuje dłońmi moje policzki. Jego dotyk jest delikatny i bardzo mnie uspokaja. Mówi dalej niskim, ściszonym głosem: - To co z dzisiejszym wieczorem? Wybierzemy się w naszą ulubioną scenerię w Summerlandzie? Przyciskam wargi do jego ust - szybko, mięciutko - po czym znów się odsuwam. - Bardzo bym chciała. Ale chyba będzie lepiej, jeśli sobie dzisiaj odpocznę. Wiesz, zostanę w domu, udam, że jem obiad, udam, że odrabiam zadanie i że w ogóle jestem całkiem normalna, żeby Sabine wreszcie wyluzowała, skupiła się na czymś innym i zaczęła żyć swoim życiem. A wtedy ja będę miała czas, żeby wreszcie zająć się swoim. Damen waha się - najwyraźniej jeszcze nie uwierzył, że nie przekona mnie do zmiany zdania, chociaż wyraźnie mu powiedziałam, jakie mam plany. - A może chciałabyś, żebym do ciebie wpadł i udawał twojego całkiem normalnego chłopaka? - Unosi lekko brew. - To mi całkiem nieźle wychodzi. Tyle razy odgrywałem tę rolę - czterysta lat robi swoje. Uśmiecham się i pochylam, by go znów pocałować, tym razem dłużej i o wiele mocniej. Nie spieszę się, w końcu jednak odsuwam głowę z
westchnieniem. Gwałtownie łapiąc oddech, wyrzucam z siebie: - Wierz mi, marzę o tym, ale Sabine wcale by się to nie spodobało. Wydaje mi się, że na razie powinieneś trzymać się z daleka od mojego domu. Przynajmniej do czasu, gdy wszystko się wyprostuje. Z jakiegoś nieznanego mi powodu Sabine przyczepiła się akurat do ciebie i obwinia cię o mój rzekomy upadek. - Może dlatego, że to faktycznie moja wina. - Przygląda mi się i przesuwa palcem po moim policzku. - Może ona to czuje, ale sama nie zdaje sobie sprawy dlaczego. Ever, kiedy dobrze się nad tym zastanowisz, kiedy dotrzesz do samego początku, to dojdziesz do wniosku, że zmieniłaś się przezemnie. Wzdycham i odwracam wzrok. Już kiedyś o tym rozmawialiśmy i wciąż nie podoba mi się jego pogląd na sprawę. - Ty... o włos od śmierci... - Biorę głęboki oddech i zwracam się do niego: - A kto to może wiedzieć z całą pewnością? Poza tym to nie ma znaczenia. Jest jak jest i nie będzie inaczej. Damen marszczy czoło, najwyraźniej nie chcąc przyjąć mojego punktu widzenia, ale chyba też wolałby na tym zakończyć temat. - Dobra - mówi wreszcie, prawie jakby mówił do siebie. - W takim razie może wpadnę do Avy. Bliźniaczki mają za sobą pierwszy dzień w szkole i chętnie się dowiem, jak im poszło. Aż się wzdrygam, kiedy sobie wyobrażam Romy i Rayne w gimnazjum. Wszystko, co wiedzą o życiu nowoczesnych amerykańskich nastolatków, usłyszały albo od mojej młodszej siostry Riley, która obecnie jest duchem, albo w MTV. Prawdę mówiąc, na żadnym z tych źródeł nie można polegać. - Cóż, mam nadzieję, że ich dzień upłynął spokojniej niż nasz. Uśmiecham się, wychodząc z samochodu i zamykając za sobą drzwiczki. Zaglądam jeszcze do środka przez otwarte okno i dodaję: - W każdym razie pozdrów je ode mnie. Nawet Rayne. A może powinnam powiedzieć: s z c z e g ó l n i e Rayne. - Śmieję się, bo wiem, jak bardzo mnie nie lubi, ale mam nadzieję, że któregoś dnia to się zmieni. Na razie jednak ten dzień jest jeszcze bardzo odległy. Patrzę, jak samochód Damena zjeżdża z krawężnika i się oddala. Stoję jeszcze jakiś czas z uśmiechem na twarzy. Miły nastrój zostaje ze mną przez chwilę, otacza mnie niczym chmurka. W końcu jednak wchodzę do sklepu i z zaskoczeniem stwierdzam, że nikogo tam nie ma. W środku jest ciemno i całkiem pusto. Stoję i rozglądam się dookoła, mrużąc oczy, żeby przyzwyczaiły się do mroku, po czym kieruję się na zaplecze. Już w drzwiach do biura staję jak wryta, bo widzę go... Leży z głową na biurku. Moja pierwsza myśl jest straszna: „O cholera, spóźniłam się!”.
Co prawda Haven powiedziała, że na razie mnie oszczędzi, ale to nie znaczy, że i dla Jude'a będzie taka łaskawa. Ledwo zdążyłam to pomyśleć, zauważam delikatny blask jego aury. Oddycham z ulgą. Aurę mogą mieć tylko żywi. Martwi i Nieśmiertelni jej nie mają. Kiedy jednak dostrzegam barwę jego aury - poplamioną, przyćmioną brązową mgiełkę, która go otaczała - myślę raz jeszcze: „O cholera!”. Jeśli chodzi o kolory, to ten jest w hierarchii akurat na samym dole. Gorszy mógłby być tylko czarny, barwa zbliżającej się niechybnie śmierci. - Jude - szepczę cicho, prawie niedosłyszalnie. - Jude... Nic ci nie jest? Gwałtownie podnosi głowę, przerażony moją obecnością. Niechcący trąca kubek z kawą. Brązowy płyn rozlewa się po biurku, a potem spływa na podłogę. Jude próbuje go zatrzymać swoim długim, nieco postrzępionym rękawem białej bluzy - płyn wsiąka w materiał, tworząc na nim dużą plamę. Plamę, która przypomina mi... - Ever, ja... - Przeczesuje palcami złotobrązowe dredy, mruga i dopiero po chwili spogląda na mnie nieco przytomniej. - Nie słyszałem, jak weszłaś. Wystraszyłaś mnie i... - Wzdycha, spuszcza wzrok na biurko i rękawem wyciera resztkę kawy. Potem chyba dostrzega, że zdziwiona wytrzeszczam na niego oczy, i mówi: - Wierz mi, to nic takiego. Mogę to wyprać, wyrzucić albo zabrać do Summerlandu i doprowadzić do porządku. - Wzrusza ramionami. - W tej chwili brudna bluza to mój najmniejszy problem. Siadam na krześle naprzeciwko, wciąż pod wrażeniem plamy i tego, z czym mi się skojarzyła. Nie mogę uwierzyć, że tak mnie pochłonęły treningi, Haven i cały ten cyrk, który zrobiła, że aż do tej pory nie przyszło mi to do głowy. - Co się stało? - pytam, odrywając się od natrętnych myśli i starając się skupić na tym, co ma mi do powiedzenia Jude. Obiecuję sobie jednak, że później do nich wrócę. Wyczuwam, że stało się coś strasznego - od razu zakładam, że chodzi o groźby Haven, ale wtedy Jude mówi: - Lina zginęła. Tak po prostu. Krótkie, zwięzłe zdanie, choć wiadomo, ile się za nim kryje. Spoglądam na niego szeroko otwartymi oczami. Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę wydusić z siebie słowa. Sama zresztą nie wiem, co by to miało być. - Jej samochód rozbił się w Gwatemali, w drodze na lotnisko. Nie dotarła. - Jesteś... pewien? - pytam i natychmiast żałuję swoich słów. Co za głupota! Przecież widać, że wie, co mówi. Ale tak właśnie działają złe
wiadomości - zaczynamy szukać nadziei tam, gdzie na pewno jej nie ma. - Tak, jestem tego pewien - odpowiada Jude, wycierając oczy czystym rękawem. Jego wzrok zamgliło wspomnienie tej chwili, kiedy po raz pierwszy usłyszał koszmarne wieści. - Widziałem ją. - Spogląda mi prosto w oczy. - Mieliśmy taką umowę, wiesz? Obiecaliśmy sobie, że to z nas, które umrze pierwsze, po drodze zahaczy o drugie. Żeby powiedzieć. Kiedy mi się ukazała... - Przerwał. Zmęczony, zachrypnięty głos przypominał, że trzeba odchrząknąć. Po chwili ciągnął: - Widziałem, że lśni... Była taka... p r o m i e n n a . . . Wtedy zyskałem już pewność - przeszła na drugą stronę. - Mówiła coś? - pytam, zastanawiając się, czy postanowiła przejść przez most, czy została w Summerlandzie. W przeciwieństwie do mnie Jude nie potrafi porozumiewać się z duchami pod każdą postacią. Kiwa głową. Widzę, że już mu lepiej. - Powiedziała, że jest w d o m u . Tak to miejsce nazwała. Mówiła, że jest tam sporo do zobaczenia i dużo do opowiadania. I że wygląda to znacznie lepiej, niż to wynikało z moich opowiadań o Summerlandzie. Zanim zniknęła, obiecała, że będzie na mnie czekać, kiedy przyjdzie moja kolej ale prosiła, żebym się z tym zbytnio nie spieszył. Śmieje się, kiedy to mówi. Tak jak może się śmiać ktoś w żałobie. Przełykam ślinę i opuszczam wzrok. Skubię brzeg sukienki, po czym wyprostowuję ją i naciągam na kolana. Przypominam sobie, jak po raz pierwszy zobaczyłam Riley, kiedy leżałam w szpitalu. Wydawało mi się wtedy, że to nie może być prawda, że to sen. Prawie uwierzyłam, że to tylko wyobrażenia. A później to zdarzyło się jeszcze raz. I jeszcze. Pojawiała się wiele razy, zanim zdołałam ją przekonać, żeby wreszcie przeszła na drugą stronę a wtedy zniknęła już na zawsze. Od tamtej pory jedynym ogniwem, które nas łączyło, był Jude. Podnoszę wzrok i patrzę na niego, na jego wilgotną, łzawą aurę, przygasłe spojrzenie i wstrząśniętą twarz - zupełnie nie przypomina fajnego, przystojnego, wyluzowanego surfera, jakim był, kiedy go poznałam. Zastanawiam się, ile czasu minie, zanim znów taki będzie - jeśli to w ogóle jeszcze możliwe. Bólu nie da się ominąć. Nie ma drogi na skróty ani łatwych odpowiedzi. Nie da się go wymazać. Takie rzeczy potrafi tylko czas, a i to nie do końca. Sama o tym doskonale wiem. To jedna z rzeczy, których się nauczyłam. - Jakąś godzinę później - mówi dalej tak cicho, że muszę się pochylić, żeby go słyszeć - odebrałem telefon, który tylko potwierdził to, co już wiedziałem. - Wzrusza ramionami i opiera się na krześle. Patrzy na mnie.
- Tak mi przykro - mówię, wiedząc z własnego doświadczenia, że takie słowa nic nie znaczą w obliczu prawdziwej tragedii. - Mogę ci jakoś pomóc? - Szczerze w to wątpię, ale mimo to postanawiam zapytać. Jude wzrusza ramionami, szarpie rękaw i podwija wysoko jego mokrą część. - Żebyś mnie dobrze zrozumiała, Ever... Smutek i żal są dla mnie, nie dla Liny. Z nią już wszystko w porządku. Właściwie nawet jest szczęśliwa. Szkoda, że jej nie widziałaś. Wyglądała, jakby czekała ją wyjątkowo ekscytująca przygoda. - Wygładza splątane włosy, zbiera je na karku w ogon, po czym pozwala im znów swobodnie opaść na plecy. - Będę za nią bardzo tęsknił. Bez niej wszystko wydaje się takie puste. Była dla mnie matką i ojcem - bardziej niż moi prawdziwi rodzice. Przyjęła mnie pod swój dach, karmiła, ubierała, ale najważniejsze było to, że mnie szanowała. Nauczyła mnie, że nie powinienem się wstydzić swoich zdolności, a już na pewno nie wolno mi im zaprzeczać. Przekonała mnie, że to d a r - a nie przekleństwo i że nie mogę pozwolić na to, by zamknięte umysły i lęki innych ludzi dyktowały mi, jak mam żyć, co robić i jak postrzegać siebie w świecie. Dzięki niej uwierzyłem, że nie jestem dziwadłem, niezależnie od tego, co myślą o mnie inni. - Odwraca wzrok, przygląda się wysokim regałom z książkami i wiszącym na ścianach obrazom, aż wreszcie znów zwraca się do mnie: Masz pojęcie, ile to znaczyło? Patrzy mi prosto w oczy tak długo, że wreszcie uciekam wzrokiem. Jego słowa natychmiast przypominają mi Sabine; ona zachowała się zupełnie inaczej niż Lina - postanowiła zacząć mnie obwiniać. - Miałeś ogromne szczęście, że znałeś taką osobę - mówię ze ściśniętym gardłem. Zbiera mi się na płacz. Doskonale wiem, jak Jude się teraz czuje. Śmierć mojej rodziny jest czymś, czego nigdy nie zdołam zapomnieć. Teraz jednak nie mogę się nad sobą rozczulać, na horyzoncie czai się kolejny kryzys i muszę skupić całą swoją energię, by jakoś go zażegnać. - Ale skoro naprawdę chcesz mi jakoś pomóc... - Jude zawiesza głos i czeka na moje potwierdzenie. - Cóż, zastanawiałem się, czy nie mogłabyś zostać w sklepie. Wiem, że właściwie nie chcesz już tu pracować, i wierz mi, doskonale rozumiem, że ostatnio byłaś na mnie wściekła. Ani przez chwilę nie oczekiwałem, że cokolwiek się zmieni, tylko... Przełykam ślinę. Połykam słowa, które więzną mi w gardle, bo wiem, że nie mam w tej chwili wyboru - muszę zaczekać, aż dokończy to, co ma mi do powiedzenia. Nie przyszłam tu tylko po to, żeby rozmawiać o Haven i radzić mu, jak ma się przed nią bronić. Chciałam również ustalić, jakie były jego zamiary tamtej nocy, kiedy zabił Romano. Co wtedy myślał? Dlaczego tak naprawdę to zrobił? Teraz jednak nie zanosi się na to, żeby rozmowa miała zejść na te tematy. - ...tylko... - Jude potrząsa głową i mrużąc oczy, patrzy w dal. - Tylko
że mam teraz tyle rzeczy na głowie: dom, sklep, pogrzeb, ustalenia... - Bierze głęboki oddech i przez chwilę próbuje się uspokoić. - W tej chwili to mnie trochę przerasta. A skoro już wiesz, jak tu wszystko działa, bardzo byś mi pomogła, gdybyś została i zamknęła ten interes. Ale jeśli nie możesz, to spoko. Poproszę Avę, a może nawet Honor. Tak sobie tylko pomyślałem, że skoro przyszłaś i sama zapytałaś, czy możesz pomóc... Honor. Jego przyjaciółka-łamane-przez-uczennica. Kolejny temat, który będziemy musieli przegadać. - Żaden problem. - Kiwam głową. - Chętnie zostanę i zastąpię cię tak długo, jak będzie trzeba. Wiem, że jeśli Sabine się o tym jakimś cudem dowie, to n a p e w n o nie przyjmie tego ze spokojem. Ani trochę. Z drugiej strony jednak - to nie jej sprawa. A jeśli się uprze, że to jednak jest jej interes, to chyba nie będzie mnie obwiniać o to, że pomagam przyjacielowi w kłopotach. Przyjacielowi? Po raz kolejny patrzę na Jude'a, uważnie mierzę go wzrokiem. Sama nie wiem, czy to określenie jeszcze do niego pasuje - na dobrą sprawę trudno stwierdzić, czy kiedykolwiek pasowało. Mieliśmy wspólną przeszłość. Ciągle dużo nas łączy. To wszystko, co mogę powiedzieć. Jude wzdycha i zamyka oczy. Przesuwa palcami po powiekach, marszczy brwi, po czym opuszcza ręce i obiema dłońmi chwyta się krawędzi biurka. Wstaje. Przez chwilę szuka czegoś w kieszeniach dżinsów, aż wreszcie udaje mu się wyłowić pęk kluczy. Podaje mi go celnym rzutem. - To jak, pozamykasz? - Obchodzi biurko, a ja wstaję z krzesła. Stoimy teraz twarzą w twarz. Dystans między nami zrobił się niezręcznie mały. Tak mały, że patrząc w głębokie, turkusowe oczy Jude'a, czuję delikatne, spokojne fale, które zawsze kojarzyły się z jego obecnością. Tak mały, że odruchowo robię krok w tył, co wywołuje na twarzy chłopaka bolesny skurcz. Wskazuję na klucze, wyjaśniając: - Właściwie wcale ich nie potrzebuję, sam rozumiesz. Przygląda mi się przez dłuższy czas, po czym kiwa głową, bierze klucze i chowa je z powrotem do kieszeni. Cisza, która zawisła między nami, po chwili robi się coraz gęstsza. Chcąc ją przerwać, zaczynam: - Jude, posłuchaj, ja... Kiedy jednak patrzę mu prosto w oczy, w oczy koloru morskiej wody, widzę tylko ocean bólu i rozpaczy po stracie. Wiem, że nie umiałabym mu teraz powiedzieć ani połowy z tego, o czym powinien wiedzieć. W tej chwili pochłania go taki żal, że groźby rzucane przez Haven nie zrobiłyby na nim wielkiego wrażenia. Jest na samym dnie rozpaczy, więc ostatnią rzeczą, nad jaką mógłby się zastanawiać, byłby sposób obrony.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że... nie musisz się spieszyć - mamroczę, patrząc, jak ostrożnie i powoli się ode mnie oddala. Stopniowo zwiększa dystans między nami, unikając przy tym jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Wiem, że robi to bardziej dla mnie niż dla siebie. Jego uczucia w stosunku do mnie nie uległy zmianie - to jest akurat jasne. - Ach, jeszcze jedno. Jude! - wołam, widząc, że natychmiast się zatrzymuje, choć nie odwraca się w moją stronę. - Uważaj na siebie, dobra? W odpowiedzi tylko kiwa głową. - Później, kiedy sprawy chociaż trochę wrócą do normy i będziesz miał chwilę, musimy... Nie dał mi jednak skończyć. Odmaszerował korytarzem. Zbył moje słowa machnięciem ręki i wyszedł z ciemnego sklepu na zewnątrz, na słońce.
ROZDZIAŁ 9 O siódmej zakończyła się ostatnia transakcja. Drzwi wejściowe są już zamknięte, a ja siedzę na zapleczu, wyłożywszy nogi na stół. Wpatruję się w telefon, bo Sabine zostawiła ni mniej, ni więcej, tylko dziewięć wiadomości - koniecznie chciała wiedzieć, gdzie jestem, kiedy wrócę i jak mam zamiar wyjaśnić to, że w tak bezczelny sposób naruszam ustalone przez nią zasady. Mimo że nie czuję się z tym dobrze, nie oddzwaniam do niej. Wyłączam telefon, wrzucam go do torby i zapominam o wszystkim. Wolę udać się do Summerlandu. Przechodzę przez złocistą zasłonę z delikatnego światła i ląduję na schodach, które prowadzą do Wielkich Sal Mądrości. Liczę na to, że po raz kolejny przyjdą mi z pomocą i uzyskam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Stoję przed drzwiami ze ściśniętym gardłem i patrzę na majestatyczną fasadę, na której niczym w kalejdoskopie przesuwają się najpiękniejsze miejsca na świecie. Obserwuję, jak Tadż Mahal zmienia się w Partenon, który z kolei przeobraża się w Świątynię Lotosu, a z niej wyrastają wielkie piramidy w Gizie, aż wreszcie otwierają się drzwi i po chwili znajduję się w budynku. Rozglądam się dookoła i zastanawiam, czy wpadnę gdzieś tutaj na Avę albo Jude'a, skoro oboje już wiedzą, jak się tu dostać. Jako że nie dostrzegam nikogo znajomego, siadam na jednej z długich drewnianych ławek między rabinami, mnichami, księżmi oraz innymi poszukującymi, po czym zamykam oczy i skupiam się na odpowiedziach, które chcę uzyskać. Mój umysł pędzi do momentu, kiedy kawa Jude'a rozlała się na biurku i właśnie miała spłynąć na podłogę, gdy zatrzymał ją rękawem bluzy. Ciemny płyn wsiąkł w tkaninę, zabarwił jej włókna, zostawiając olbrzymią plamę, podobną do tej, jaka powstała na koszuli Romano po rozlaniu się antidotum. Tyle że tamta plama była zielona. Zielony ślad. Mieszanka chemikaliów - albo przepis, jak kto woli - na zawsze pozostała na białych lnianych włóknach. Jeżeli uda się wyodrębnić te chemikalia, można uzyskać formułę antidotum, którego potrzebuję - tylko dzięki niemu ja i Damen będziemy znów mogli być naprawdę razem. Naprawdę będę mogła go dotknąć. Kiedyś wydawało mi się, że wszelka nadzieja na uzyskanie antidotum umarła wraz z Romano, ale teraz już wiem, że nadal mogę zdobyć tę formułę. Myślałam, że taka możliwość na zawsze przepadła, ale okazuje się, że dzięki plamie na koszuli nadal istnieje. Na koszuli, którą Haven wydarła mi z rąk. Na koszuli, którą, chcąc nie chcąc, muszę jej odebrać, jeśli mamy z Damenem
kiedykolwiek cieszyć się w miarę normalnym wspólnym życiem. Biorę głęboki oddech i zamiast bluzy Jude'a przywołuję białą lnianą koszulę Romano, a w moim umyśle pojawiają się kolejne pytania. Gdzie teraz jest? Jak mam ją zdobyć? Jednak choć długo czekam i wielokrotnie powtarzam pytania, nie otrzymuję żadnej odpowiedzi. Uporczywa cisza nagle nabiera dla mnie nowego znaczenia. W tej sprawie nie uzyskam pomocy. To, że Sale mnie przyjęły, nie oznacza jeszcze, że mają zamiar mi pomóc. Nie pierwszy raz zresztą odmawiają mi odpowiedzi, których szukam. Wreszcie dociera do mnie, że istnieją dwa możliwe wytłumaczenia takiej sytuacji: albo zajmuję się czymś, co nie jest moją sprawą, ale to raczej nie ma sensu, bo przecież to jak najbardziej mnie dotyczy, albo chcę wiedzieć coś, czego wiedzieć - w tej chwili albo w ogóle - nie powinnam, a to już, niestety, ma sens. Coś zawsze sprzysięga się przeciwko mnie i Damenowi. Coś nas zawsze dzieli. Albo Drina, która za każdym razem mnie zabija, albo Romano, który mnie oszukuje, albo Jude, który celowo lub nie sabotuje moje działania coś zawsze stoi na drodze do naszego największego szczęścia. Zaczynam się zastanawiać, czy na pewno nie ma po temu żadnych powodów. Wszechświat nie jest tak chaotyczny, jak nam się wydaje. Wszystko ma swoją określoną przyczynę. Jedno jest pewne - kiedy Wielkie Sale Mądrości postanowią zamknąć przed kimś swoją wiedzę, to żadne argumenty tego nie zmienią. Moja strata. To ja muszę wykombinować, jak znaleźć tę koszulę. Sama powinnam ustalić, czy Haven w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co przede mną ukrywa. Czy trzyma ją tylko przez sentyment, bo Romano miał ją na sobie, gdy umierał? Czy zachowała ją, bo chce, żeby bez ustanku podsycała jej nienawiść do Jude'a i do mnie? A może wie o plamie i o tym, do czego może posłużyć? Może od początku wiedziała to, co ja dopiero teraz odkrywam? Co do jednego jestem pewna: bez pomocy Summerlandu raczej nie mam wyboru - muszę wracać na ziemię i zobaczyć, czego mogę się tam dowiedzieć. Już mam otworzyć portal, kiedy nagle wyczuwam... D a m e n a. On też tu jest. Jest gdzieś blisko. Zamiast wracać na ziemię, zamykam oczy i proszę Summerland o jeszcze jedno - niech mnie do niego zaprowadzi.
ROZDZIAŁ 10 Chwilę później przemierzam już pole pełne czerwonych tulipanów. Podążam w kierunku, w którym przyciąga mnie energia Damena, aż docieram pod drzwi wejściowe pawilonu. Zatrzymuję się tuż przed nimi - sama nie wiem: wchodzić czy nie? Z początku wydawało mi się dziwne, że Damen przychodzi tu beze mnie, ale potem doszłam do wniosku, że w ten sposób chce być blisko mnie, kiedy jestem zajęta swoimi sprawami. Wsuwam głowę do środka i dostrzegam czubek głowy Damena nad krawędzią kanapy. Już mam zawołać, żeby wiedział, że przyszłam, już mam mu przekazać, czego się dowiedziałam o koszuli, kiedy widzę... Ekran. A na nim koszmarną scenę. Moje życie na Południu. Życie niewolnicy. Kiedy byłam bezradna i znęcano się nade mną, ale wciąż tliła się we mnie nadzieja. W ten konkretny dzień, jak widać, miałam szczególną nadzieję na lepszą przyszłość. Mimo że nie od razu orientuję się, co się dzieje, jedna rzecz jest ewidentna - mój właściciel mnie sprzedaje. Opuszczam domostwo okrutnego pana, który tak mnie dręczył, i teraz będę pracować dla kogoś innego - o wiele młodszego, o ciemnych falujących włosach, wysokiego, szczupłego, z długimi rzęsami... Od razu go rozpoznaję. To Damen. Wykupił mnie. Uratował. Tak jak obiecywał'. Dlaczego w takim razie mam taką smutną twarz? Dlaczego drży mi dolna warga, a do oczu napływają łzy? Akurat w dzień, kiedy moja prawdziwa miłość, moja bratnia dusza, mój rycerz w lśniącej zbroi przybył mnie wybawić z opresji? Dlaczego wyglądam na nieszczęśliwa, dlaczego jestem przerażona i cała drżę? Dlaczego co chwila oglądam się przez ramię i powłóczę nogami, wyraźnie nie chcąc iść za nowym panem? Chociaż jestem świadoma, że szpiegowanie to paskudna sprawa, że powinnam się odezwać, by Damen wiedział o mojej obecności, nie robię tego. Nie mówię ani słowa. Stoję w miejscu i milczę. Nie ruszam się i nie wydaję żadnego dźwięku. Oddycham płytko, ledwo słyszalnie, bo wiem, że t o jest t o. To jest ta rzecz, którą przede mną ukrywał - o tym mówił Romano, a później Jude. To miała na myśli Haven. Jeśli chcę dotrzeć do sedna sprawy i zobaczyć scenę, która się w rzeczywistości rozegrała, bez cenzury, Damen nie może się zorientować, że tu jestem. Choć już samo to, że nie wyczuwa
mojej obecności, dowodzi, jak bardzo jest pochłonięty tym, co widzi na ekranie. Za chwilę ja też dostrzegam, o co w tym wszystkim chodzi. Dowiaduję się, skąd cały ten smutek. I wiem już, dlaczego tak właśnie zareagowałam na zmianę pana. Odrywa mnie od rodziny. Od wszystkich, których kocham. Od jedynych ludzi, którzy potrafili dać mi wsparcie, jakiego potrzebowałam. Poczciwy i zamożny biały człowiek może myśleć, że mnie ratuje, że spełnia szlachetny, dobry uczynek, ale jedno spojrzenie na moją twarz wystarczy, by zorientować się, że dzieje się to kosztem mojego jedynego źródła szczęścia. Gdzieś z tyłu szlocha matka, obok niej w milczeniu stoi ojciec. W jego oczach widzę ból i cierpienie, choć tak bardzo chciał, żebyśmy wszyscy byli silni. Mimo że kurczowo się ich trzymam i nie chcę puścić, żeby jak najdłużej czuć ten dotyk, znajomy zapach i ich obecność, wkrótce zostaję odciągnięta od rodziny. Damen chwyta mnie za ramię, przyciąga do siebie, odrywając mnie od matki - mojej c i ę ż a r n e j matki, z niepokojem obejmującej swój duży brzuch, w którym kryje się moja nienarodzona siostra - i od ojca, od całej rodziny - od chłopca, który stoi zaraz za moimi rodzicami i wyciąga do mnie rękę. Chłodne koniuszki naszych palców na moment się spotykają, po czym silne ramię szarpie mnie do tyłu. Nadal patrzę na chłopca, za nic nie chcąc odwrócić wzroku, pochłaniam każdy szczegół jego postaci, aby wrył mi się głęboko w pamięć - na szczupłego, czarnego chłopca, którego przenikliwe oczy od razu przypominają mi, kim jest. To mój przyjaciel, powiernik, moje przeznaczenie. W tym życiu też go znam - to Jude. - Teraz bądź cicho - szepcze Damen, przysuwając usta do mojego ucha. Moja rodzina otrzymuje rozkaz, by wracać do pracy. - Proszę, uspokój się. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Dopóki będziesz ze mną, nikt nie ośmieli się wyrządzić ci krzywdy. Ale najpierw musisz mi zaufać. Ale ja wcale nie chcę mu zaufać. Nie umiem. Gdyby naprawdę mu na mnie zależało... Jeśli naprawdę jest taki bogaty i tyle może, to dlaczego nie kupi nas wszystkich? Dlaczego nie możemy być razem? Dlaczego zabiera tylko mnie? Zanim jednak scena dobiega końca, Damen ją zatrzymuje, a potem wymazuje, jak gdyby nigdy się nie rozegrała. W tej chwili wiem już, co miał na myśli, kiedy mówił, że musi ją w y edytować. Wcale nie chodzi o to, by oszczędzić mi widoku własnej okrutnej śmierci. Damen chce oszczędzić nieprzyjemnych widoków s a m e m u s o b i e ! Nie chce psuć swojego wizerunku, nad którym tak pracował - nie chce,
żebym widziała okropności, jakich się dopuścił. Takich jak w scenie, którą przed chwilą oglądałam. Może ją wymazać, ale w mojej pamięci zachowam ją na zawsze. Sama nie zdaję sobie sprawy z tego, że głośno wciągam powietrze - nie miałam pojęcia, że wydałam przy tym jakiś dźwięk - ale Damen aż podskakuje. Zrywa się z kanapy, z szeroko otwartymi oczami i z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Nie spodziewał się, że stoję tuż za nim. - Ever! - wykrzykuje spanikowanym głosem. - Jak długo tu stoisz?! Nie odpowiadam. Wystarcza mój wyraz twarzy. Damen patrzy to na mnie, to na ekran i nerwowo przeczesuje palcami swe lśniące ciemne włosy. Opuszczając ramiona, wyrzuca z siebie szorstkim, drżącym głosem: - To nie tak jak myślisz. Przysięgam, to... to tylko tak wygląda. Ale to nie tak. - To dlaczego usunąłeś tę scenę? - Patrzę mu prosto w oczy, stanowczo, bezlitośnie. Tym razem nie ugnę się ani trochę. - Najwyraźniej chciałeś ją przede mną ukryć. - Za tą historią kryje się o wiele więcej. O wiele, wiele więcej, a ja... - Nie ufasz mi? - Przerywam mu, bo nie chcę słuchać jego zaprzeczania. To nic nie da, skoro przed chwilą oboje widzieliśmy to samo. - Po wszystkim, co przeszliśmy, po wszystkim, co ci powiedziałam, czym się z tobą podzieliłam, dalej chcesz coś przede mną ukrywać? - Próbuję uspokoić oddech i kładę sobie dłoń na brzuchu. Na samą myśl o tym, co się dzieje, robi mi się niedobrze. - Powiedz mi, Damen, jak daleko się posuwasz w tym, co nazywasz e d y t o w a n i e m scen? Co jeszcze chcesz przede mną ukryć? Przypominam sobie, o czym mówiła dziś w łazience Haven - pilnuję się, by nie wpaść w zastawioną przez nią pułapkę. Nie chcę dopuścić, by nas rozdzieliła i przejęła nad nami kontrolę. Natychmiast jednak odrzucam tę myśl - w końcu wiem, co widziałam. Nie da się zaprzeczyć faktom. - Najpierw czekasz do ostatniej chwili, by powiedzieć mi prawdę o sobie, o mnie i o Judzie, a teraz... A teraz to? - Wzdrygam się. Wciąż kręci mi się w głowie, kiedy sobie przypomnę, kim byłam i kim Damen... nadal może być. - Czy to jakaś twoja chora gra? W ten sposób pojmujesz rozrywkę? Powiedz mi, Damen, ile razy, w ilu istnieniach, odrywałeś mnie od rodziny i przyjaciół? - Patrzy na mnie. Widzę jego poszarzałą twarz, ale nabrałam wiatru w żagle, więc nie ma mowy, nie uda mu się mnie uciszyć. Właśnie widzieliśmy jedną z takich scen, a teraz wracam myślami do obecnego życia i... - Przerywam, bo zdaję sobie sprawę z tego, że to jednak nie w porządku. Zostałam tu dłużej z własnej woli. To mnie oczarowała magia Summerlandu - postanowiłam tu zostać, mimo że cała moja rodzina przeszła na
drugą stronę. Gdyby jednak Damen nie podał mi eliksiru... Może bym ich w końcu odnalazła? Może teraz znów bylibyśmy razem? Myśli i obrazy, które wciąż przesuwają się w mojej głowie, wyprowadzają mnie z równowagi sama już nie wiem, co byłoby lepsze: czy umrzeć i dołączyć do reszty rodziny, czy przeżyć, żeby stawić temu wszystkiemu czoło? Odwracam się na drżących nogach, moje serce wali jak oszalałe - muszę stąd wyjść, muszę zaczerpnąć powietrza. Tutaj nie ma już czym oddychać. Za plecami słyszę głos Damena - woła mnie, błaga, żebym się zatrzymała, twierdzi, że może mi wszystko wytłumaczyć. Nie zatrzymuję się. Biegnę przed siebie. Będę tak biegła, dopóki nie znajdę drogi do domu.
ROZDZIAŁ 11 - Co to, do diabła, ma być, Ever? Wylatujesz ze szkoły i nic nie mówisz? Podnoszę głowę znad kasy, bo właśnie nabijam transakcję, i widzę przed sobą Milesa. Czai się za moją zezowatą klientką, która wcale nie wygląda na zadowoloną. Szybko rzucam Milesowi spojrzenie z serii „nie teraz”, przyjmuję płatność kartą kredytową, pakuję wybrane przez kobietę książki i płyty z muzyką do medytacji w fioletową bibułę, po czym wsuwam pakunek do reklamówki w podobnym kolorze i podaję wszystko klientce. - Wielkie dzięki! - Kiwam głową w kierunku Milesa. Moim słowom wtóruje głośny dźwięk dzwonka przy drzwiach, które właśnie zatrzaskują się za kobietą. - Głowę daję, że prędko tu nie wróci. Miles tylko macha ręką i wzrusza ramionami, po czym mówi: - Nieważne, wierz mi. Mam znacznie w a ż n i e j s z e sprawy do omówienia niż stan konta Jude'a. - Tak? Ciekawe jakie. - Wrzucam paragon do fioletowego pudełka, w którym są przechowywane kwity, przy czym cały czas mam świadomość, że Miles mi się przygląda, jakby czekał, aż poświęcę mu więcej uwagi, żeby mógł wreszcie wyjaśnić prawdziwy powód swojej wizyty. - Na przykład ty. - Miles obserwuje, jak siadam na stołku i krzyżuję ramiona. Staram się patrzeć na niego w miarę obojętnie, jak gdybym wcale nie była zmartwiona ani zaniepokojona - jak gdybym cierpliwie czekała, aż sam mi powie, z czym przyszedł. - Zacznę może od tego, że widziałem cię w szkole tylko pierwszego dnia. A to znaczy, że nie chodzisz do szkoły, bo tak się składa, że cały czas się za tobą rozglądałem. Czekałem przed klasą, przy twojej szafce, przy stoliku w stołówce, ale... nic, niente, null, po prostu cię nie było. Wzruszam ramionami, co ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza temu, co przed chwilą usłyszałam. Jeszcze na to nie pora. Najpierw muszę się przekonać, co właściwie ma mi do zarzucenia. - Choć za chwilę pewnie powiesz, że masz ku temu istotne powody i że twoja przedłużająca się nieobecność - powinienem właściwie powiedzieć: superdługie wakacje - to nie mój interes, to chcę, żebyś wiedziała, że owszem, to jak najbardziej mój interes. Bo jako twój przyjaciel, jako jeden z twoich najlepszych przyjaciół, przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że takie nagłe zapadnięcie pod ziemię nie szkodzi wyłącznie tobie, ale n a m w s z y s t k i m . Nawet tym, których nie uważasz za bliskich. Możesz mi wierzyć albo nie, ale tak jest - wszyscy odczuli twoją nieobecność. Znów wzruszam ramionami. Sama nie wiem, co powiedzieć, ale zdaję sobie sprawę z tego, że i tak nie byłaby to odpowiednia chwila. Miles
uwielbia przeciągające się w nieskończoność monologi. Wszystko wskazuje na to, że dopiero się rozkręca. - Wiesz, wszyscy to odczuwamy... Ludzie tacy jak ja - i D a m e n Haven może już nie tak bardzo, ale nieważne, do tego dojdę później. Chcę ci powiedzieć, że to wygląda tak, jakbyś... - Przerywa, wtykając kciuki za przednie szlufki w dżinsach, rozgląda się i szuka odpowiedniego słowa, po czym kontynuuje: - ...jakbyś nas całkowicie ignorowała. Jakbyś nas olała. Jakby ci już na nas nie zależało. - Miles... - zaczynam i natychmiast zaciskam usta, zastanawiając się, co by tu dalej powiedzieć. - Słuchaj, rozumiem to wszystko. Naprawdę rozumiem. I uwierz mi, wiem, że masz prawo uważać tak, jak uważasz, ale w rzeczywistości kryje się za tym o wiele więcej, niż ci się wydaje. O wiele więcej niż w ogóle umiałbyś sobie wyobrazić. Mówię poważnie, gdybym ci miała opowiedzieć, jak się sprawy mają naprawdę... - Zamykam oczy i potrząsam głową, wiedząc, że przez cały czas sama ledwie mogę w to uwierzyć. - Tak czy inaczej nie bardzo mogę w to wchodzić, ale uwierz mi na słowo: gdybyś wiedział choć ułamek z tego, co się dookoła dzieje, byłbyś mi wdzięczny za to, że trzymam cię od tego z daleka. - Przerywam, żeby dotarło do niego to, co właśnie powiedziałam. Liczę na to, że zauważy mój śmiertelnie poważny ton. - Jest mi niezmiernie przykro, że tak się przeze mnie czujesz, że masz wrażenie, jakbym cię ignorowała i jakby mi na tobie nie zależało. Wcale tak nie jest. Ani trochę. Naprawdę mam zamiar ci to wynagrodzić i obiecuję, że to wkrótce nastąpi. Niedługo. Masz to jak w banku. Ale w tej chwili jestem... jestem, jak by ci to powiedzieć... trochę zajęta. I tyle. - A co z Damenem? Jemu też zamierzasz to jakoś wynagrodzić? - Patrzę na Milesa, nie próbując nawet ukryć zaskoczenia. Nie wierzę, że rzuca mi to prosto w twarz. - Bardzo cię proszę, nie zakładaj, że wiesz więcej niż w rzeczywistości - mówię nieco ostrzejszym, niż zamierzałam, tonem. - To o wiele bardziej skomplikowane. Nie zrozumiesz tego. To nie jest taka prosta sprawa, choć może i na taką wygląda. Kryje się za tym o wiele więcej. Miles spuszcza wzrok, czubkiem stopy wierci dziurę w wykładzinie, zbiera myśli i zastanawia się, jak przeprowadzić tę konfrontację, po czym podnosi głowę, patrzy mi prosto w oczy i mówi: - A czy jedna z rzeczy, których - twoim zdaniem - nie zrozumiem, ma coś wspólnego z tym, że jesteś... Nasze oczy spotykają się - robi mi się zimno, nie mogę złapać tchu. Słowo, które ma na końcu języka, frunie w moim kierunku i uderza w moją powłokę energetyczną, jeszcze zanim zdołało wydostać się z ust Milesa. Nie mogę na to nic poradzić, nie umiem cofnąć czasu ani go zatrzymać. Miles kończy zdanie:
- ...nieśmiertelna? Utkwił we mnie wzrok i choćbym nie wiem, jak próbowała, nie mogę się odwrócić. Przechodzą mnie ciarki, kiedy dodaje: - A może chodzi o to, że jesteś jasnowidzem? Masz różne nadprzyrodzone zdolności? A może chodzi o to, że na zawsze pozostaniesz piękna i młoda? Nigdy się nie zestarzejesz i nie umrzesz, podobnie jak twój kumpel Damen, który żyje już sześćset lat, a jeszcze nie wybiera się na tamten świat? A do tego niedawno postanowił przemienić i ciebie, żebyś była taka jak on? - Mruży oczy i przygląda się uważnie mojej twarzy. - Powiedz mi, czy jestem na właściwym tropie? Czy to właśnie miałaś na myśli? - Skąd... - odzywam się cicho. Zagłusza mnie głos Milesa: - Z tego wszystkiego zapomniałbym o D r i n i e, która też była nieśmiertelna. No i oczywiście o Romano, i jeszcze o Marco, Misie i Rafe'ie trzech irytujących ogonach, które Haven wszędzie ze sobą wlokła, nie wiedzieć czemu. Sam nie wierzę, że do tej pory nie wspomniałem o najnowszym dodatku do gangu wiecznie młodych - o naszej drogiej przyjaciółce Haven. Choć powinienem raczej powiedzieć: o m o j e j przyjaciółce Haven, a twoim od niedawna zaciekłym nieśmiertelnym wrogu - choć to przecież ty upodobniłaś ją do siebie. Czy to takich rzeczy za nic nie umiałbym sobie wyobrazić? Z trudem przełykam ślinę. Nie potrafię wydusić z siebie słowa, więc z braku lepszych pomysłów po prostu siedzę i gapię się na Milesa. Przede wszystkim jestem przerażona tym, że tak jasno i dokładnie udało mu się wszystko nakreślić - zebrał najważniejsze fakty z mojego niewątpliwie dziwacznego życia i opowiedział to w sposób tak obojętny i zwyczajny, że mnie samej zaczęły się wydawać nierealne. Choć mimo wszystko przyznam, że odrobinę mi ulżyło. Tak długo nosiłam w sobie tę tajemnicę, że zrobiło mi się o wiele lżej na duszy, kiedy zdjęto mi z ramion ciężar, który był zdecydowanie zbyt duży jak na mnie jedną. Miles jednak jeszcze nie skończył. Dopiero się rozkręcał. Potrząsam tylko głową i znów skupiam się na tym, co ma mi do powiedzenia, próbując nadążyć za potokiem jego słów: - Najśmieszniejsze jest to, że jak się nad tym dobrze zastanowisz, jeśli przyjrzysz się sprawie całkiem obiektywnie i metodycznie, to chyba sama zrozumiesz, że to j a powinienem unikać c i e b i e . Mrużę oczy, bo nie do końca rozumiem ten jego wywód, ale wiem, że za chwilę i tak mi wszystko wyjaśni. - Wyobraź sobie, jak ja się czuję, dowiadując się, że przyjaciele, których - jak mi się wydawało - bardzo dobrze znam, którym mogłem wszystko
powiedzieć, nie tylko nie są tacy, jak myślałem, ale w dodatku k a ż d y z n i c h należy do jakiegoś ekskluzywnego, tajnego klubu! Mało tego. Jest jasne jak słońce, że do tego ich klubu właściwie każdy ma wstęp. Każdy poza mną! - Przerywa, kręci głową i podchodzi do okna wystawowego. Wygląda na skąpaną w słońcu ulicę. - Muszę ci powiedzieć, Ever, że to b o 1 i. Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiała - to naprawdę cholernie boli. Z mojego punktu widzenia - a właściwie jest to jedyny możliwy punkt widzenia, ale to nieistotne - to tak jakbyście nie chcieli, żebym ja też był nieśmiertelny. Jakbyście w ogóle nie chcieli mnie znać ani się ze mną przyjaźnić, jeśli w grę wchodzi tak długi czas jak cała wieczność. Odwraca się teraz do mnie i od razu widzę, że jest gorzej, niż myślałam. Wiem, że muszę coś natychmiast powiedzieć, coś, co załagodzi sprawę, ale zanim udaje mi się otworzyć usta, Miles rozpoczyna kolejną rundę. Nie mam zatem wyboru - muszę usiąść wygodnie i czekać, aż nadejdzie moja kolej. - A wiesz, co w tym wszystkim najbardziej mnie boli? Wiesz, kto w końcu uznał za stosowne, by mnie wtajemniczyć w te wasze sekrety? Przerywa, jakby oczekiwał, że to ja mu odpowiem, ale nie mam takiego zamiaru. To jego monolog, jego show, jego scenariusz i na pewno nie będę psuła mu szyków. - Jedyna osoba z waszego supertajnego gangu wiecznie pięknych, która zgodziła się zniżyć do mojego poziomu i porozmawiać bez żadnych podchodów, intryg, bez krążenia wokół tematu. Tą osobą, która miała odwagę i ochotę spojrzeć mi w oczy i wszystko mi opowiedzieć, był, o dziwo... Zanim zdążył dokończyć zdanie, zanim wypowiedział to imię - ja już wiem. Damen. Przypomniały mi się wysłane przez Milesa mailem portrety, które odkrył we Florencji - Romano bardzo zależało na tym, żeby je znalazł. Pamiętam, że Damenowi drżały dłonie, kiedy podałam mu telefon dzielnie przyjął wiadomość, że jego odwieczny sekret właśnie ujrzał światło dzienne. Pamiętam, że obiecał mi, że wyjaśni tę sprawę z Milesem, że przestanie się ukrywać, kłamać i wreszcie wyjawi całą prawdę. Nigdy jednak nie wierzyłam, że to zrobi. - ...Damen - potwierdza Miles, kiwając głową dla podkreślenia wagi własnych słów, przez cały czas patrząc mi przy tym w oczy. - Zważywszy na to, że znam go... hm, ile to będzie? Niecały rok? Nieważne, znam go na pewno krócej niż ciebie i o wiele krócej niż Haven. A jednak to on mi wszystko wyjawił. Mimo że rozmawiam z nim o wiele mniej niż z każdą z was, to on postanowił być ze mną szczery. Choć zawsze był raczej małomówny - teraz zresztą już wiem dlaczego - i choć nigdy nie byliśmy, że tak
powiem, bliskimi przyjaciółmi, tylko on tak naprawdę zachował się wobec mnie jak przyjaciel. Potraktował mnie jak kogoś, komu można zaufać. Posadził mnie naprzeciwko siebie i wszystko mi opowiedział - całą prawdę o tobie, o sobie, o... o wszystkim! Całą prawdę! - Miles... - zaczynam, nie bardzo wiedząc, co mu powiedzieć. W ogóle nie wiem, czy będzie chciał mnie teraz słuchać. Skoro jednak przerwał i patrzy na mnie, przechyla głowę na bok i unosi brew w geście wyczekiwania, wiem, że teraz mogę mówić. Zanim jednak zabiorę w tej sprawie głos, zanim wymienię mu całą listę powodów, dla których trzymałam to wszystko w tajemnicy - a są to całkiem istotne powody, więc Miles na dobrą sprawę powinien się c i e s z y ć, że nic mu wcześniej nie mówiłam - zanim to nastąpi, muszę się sama przekonać. Muszę się dowiedzieć, co powiedział mu Damen. Muszę wiedzieć dokładnie, jakich słów użył. Co więcej, muszę wiedzieć, dlaczego postanowił ujawnić wszystko właśnie t e r a z , skoro przynajmniej część wiadomości można było przekazać później - dużo później. Na chwilę zamykam oczy i pozwalam, by mój umysł połączył się z jego myślami. Wiem, że łamię właśnie obietnicę, którą złożyłam sama sobie - że nigdy nie będę grzebać w najskrytszych myślach i wspomnieniach moich przyjaciół, chyba że będzie to absolutnie konieczne. Mimo to brnę w tym kierunku, za wszelką cenę chcąc sprawdzić, co się tego dnia naprawdę wydarzyło. Przestrzeń między nami wypełniają słowa „W y b a c z m i ” - rozkwitają, rosną i wyraźnie widzę, jak litery nabierają kształtu. Mam nadzieję, że on też je wyczuje i niedługo przebaczy mi to, co mam zamiar za chwilę zrobić.
ROZDZIAŁ 12 Szybko sięgam ponad ladą - tak szybko, że Milesowi nie udaje się mnie powstrzymać. Sam nie wie, co się dzieje, i dowie się, gdy będzie już za późno. Przygważdżam jego nadgarstek do szklanego blatu mocniej, niż zamierzałam. Ściskam jego rękę, moja dłoń przywiera do jego dłoni. Nic nie może na to poradzić. Moja świadomość przelotnie rejestruje jego opór Miles wykręca się i próbuje wyrwać rękę z mojego uścisku. Ale na próżno. Jego walka nie zajmuje wiele miejsca w mojej świadomości - na moim ekranie jest zaledwie mignięciem. Jeśli chodzi o siłę ataków fizycznych, trudno mnie pokonać. Kiedy w końcu dociera to do Milesa, chłopak wydaje głębokie westchnienie i otwiera umysł, poddając się temu, co mam do zrobienia. Bez problemu wkradam się do jego umysłu, na chwilę przystaję, żeby rozejrzeć się dookoła i dokonać ogólnej analizy sytuacji, po czym odrzucam wszystkie elementy zewnętrzne i skupiam się od razu na scenie, dla której się tu znalazłam. Widzę, jak Miles wsiada do samochodu Damena. Na początku jest wyluzowany i uśmiechnięty. Spodziewa się wypadu poza kampus na obiad. Gdy jednak Damen gwałtownie dodaje gazu i wyjeżdża ze szkolnego parkingu na ulicę, Miles kurczowo chwyta się fotela. Szczerze mówiąc, sama nie wiem, co mnie bardziej dziwi: to, co Damen ma za chwilę zrobić, czy to, że nadal dotrzymuje danego mi słowa, chodzi do szkoły i bierze udział w zajęciach, mimo że ja swoją obietnicę złamałam. - Nie bój się - mówi Damen, patrząc na Milesa, i uśmiecha się szeroko. - Nic ci nie grozi, niemal mogę za to ręczyć. - Niemal? - Miles wzdryga się, kuli, mruży oczy, gdy Damen wyprzedza kolejne samochody, choć trzeba przyznać, że i tak daleko jeszcze do prędkości, jaką zwykle rozwija. Rzuca mu ostrożnie szybkie spojrzenie i mówi: - Cóż, przynajmniej wiem, gdzie się tego nauczyłeś - jeździsz jak szaleniec, jak wszyscy we Włoszech'. - Miles potrząsa głową i znów się krzywi. Damen śmieje się jeszcze głośniej. Ten dźwięk sprawia, że robi mi się ciężko na sercu. Bardzo ciężko. Tęsknięzanim. Nie da się zaprzeczyć, tak właśnie jest. Kiedy widzę, jak promienie słońca odbijają się od jego ciemnych lśniących włosów, jak jego silne, sprawne ręce ściskają kierownicę - czuję wyjątkowo boleśnie, że bez niego moje życie jest puste. Jednak w następnej chwili przestaję się nad sobą użalać
- przypominam sobie, dlaczego tak postąpiłam. Muszę się jeszcze sporo dowiedzieć o naszych dawnych wspólnych losach. Dopiero gdy to odkryję, będziemy mogli cokolwiek planować. Mrugam gwałtownie, próbując odpędzić tę myśl, i wracam do obserwowania sceny, która mnie interesuje. Widzę, jak Damen parkuje pod Shake Shack, gdzie kupuje dla Milesa kawowy koktajl z pokruszonymi herbatnikami, po czym prowadzi go do jednej z pomalowanych na niebiesko ławek - do tej samej, na której kiedyś ja z nim siedziałam. Przez chwilę spogląda w dół na cudowną plażę, na której aż roi się od kolorowych parasoli - jakby piaszczyste tło ktoś pokrył wzorem z wielkich kropek. Patrzy na surferów, którzy ustawieni w szeregu czekają na kolejną wysoką falę, na stadko mew krążące nad głowami plażowiczów, po czym odwraca się do Milesa, który w milczeniu popija koktajl i czeka, aż Damen rozpocznie rozmowę. - Jestem nieśmiertelny - mówi, patrząc Milesowi prosto w oczy. Tak bez żadnego wstępu, bez mydlenia oczu, tak po prostu. Wyrzucił to z siebie z kamienną twarzą, a teraz siedzi i czeka, aż Miles przejmie piłeczkę. Czeka cierpliwie, aż do Milesa dotrze ta niezwykła nowina. Miles krztusi się, wypluwa słomkę i wytarłszy usta rękawem, gapi się na Damena, a potem rzuca: - Scusa? Damen śmieje się, ale nie jestem pewna, czy z powodu tej nieudolnej próbki włoskiego, czy raczej dlatego, że Miles stara się obrócić wszystko w żart i udaje, że nie zrozumiał albo nie dosłyszał, a przecież nie ma takiej możliwości. Damen wciąż patrzy mu w oczy i mówi: - Słuch cię nie myli. Jest właśnie tak, jak powiedziałem - jestem nieśmiertelny. Krążę po ziemi od ponad sześciuset lat. Do niedawna towarzyszyli mi także Romano i Drina. Miles wytrzeszcza oczy, zapominając zupełnie o swoim koktajlu. Wpatruje się w Damena i wyraźnie próbuje doszukać się sensu w tym, co właśnie usłyszał. Stara się ogarnąć informacje, które jak na razie nie mieszczą mu się w głowie. - Przepraszam, że tak cię zaskoczyłem. I - wierz mi - nie ująłem tego w ten sposób, żeby zabawić się twoim kosztem ani żeby tobą wstrząsnąć. Po prostu zdążyłem się już nauczyć, że takie wiadomości - niespodziewane wiadomości - najlepiej przekazywać szybko i wprost. Sam zapłaciłem wysoką cenę za trzymanie pewnych spraw w tajemnicy. - Przerywa i wpatruje się w dal posmutniałym nagle wzrokiem. Wiem, że w tej chwili ma na myśli mnie i to, jak długo zwlekał, zanim wreszcie powiedział mi prawdę o moim istnieniu - a teraz powtórzył ten
błąd, bo nie wyznał mi wszystkiego, co kryje nasza wspólna historia. - Przyznaję, po części sądziłem, że zdążyłeś się tego sam domyślić. W końcu Romano dopilnował, byś znalazł te portrety, więc musiałeś coś podejrzewać. Miles potrząsa głową, szybko mruga i stawia koktajl na stoliku. Patrzy na Damena zdezorientowanym wzrokiem i mówi: - Ale... - Głos ma zachrypnięty, więc odchrząkuje i zaczyna raz jeszcze: - No... Ja chyba... Chyba nie rozumiem. - Mruży oczy i uważnie przygląda się Damenowi. - Po pierwsze, nie jesteś blady jak ściana i nie wyglądasz dziwacznie. Wręcz przeciwnie, odkąd cię znam, cały czas jesteś opalony. Nie wspominając już o tym, że... jest dzień - w razie gdybyś nie zauważył. Mamy dzisiaj trzydzieści pięć stopni! No to przepraszam cię bardzo... W świetle tego, co właśnie powiedziałeś... Nie ma w tym żadnego sensu. Damen odrzuca głowę w tył - wygląda na to, że jest o wiele bardziej zdezorientowany niż Miles. Przez chwilę próbuje dodać dwa do dwóch, po czym odchyla się i wybucha perlistym śmiechem. Kiedy udaje mu się nieco uspokoić, potrząsa głową i wyjaśnia: - Nie jestem mitycznym nieśmiertelnym, Miles, ja n a p r a w d ę jestem nieśmiertelny. Nie mam kłów, nie chowam się przed słońcem, nie mam też obrzydliwego zwyczaju picia krwi. - Znów potrząsa głową, powtarzając pod nosem ten niesłychany pomysł. Przypomina sobie, że swego czasu poczyniłam to samo błędne założenie. - W zasadzie wszystko sprowadza się do tej oto buteleczki eliksiru, która stała się moim nieodłącznym towarzyszem. Podnosi butelkę i kołysze nią, podczas gdy Miles przygląda się jej niczym zahipnotyzowany. Patrzy na tę niezwykłą substancję, której ludzkość od wieków poszukuje, tę, z powodu której zamordowano rodziców Damena oto mieni się w promieniach popołudniowego słońca. - Wierz mi, to wystarczy, żebym mógł żyć właściwie w nieskończoność. Obaj siedzą teraz w milczeniu - Miles przygląda się uważnie Damenowi; wypatruje jakichś znaków szczególnych, tików, oznak dumy i samochwalstwa, szuka niespójności i luk w historii, którą przed chwilą usłyszał, lub jakiegokolwiek szczegółu, który pozwoliłby zorientować się, że ktoś tu kłamie. Damen tylko czeka. Pozwala Milesowi oswoić się z wiadomościami, poukładać sobie wszystko i przekonać się do tego, co wcześniej uważał za niemożliwe. Kiedy Miles otwiera usta, chcąc zapytać, jak do tego doszło, Damen tylko kiwa głową i odpowiada na pytanie, które nie zostało nawet wypowiedziane. - Mój ojciec był alchemikiem w czasach, kiedy eksperymenty tego rodzaju nie były niczym niezwykłym. - A co to były za czasy, jeśli można spytać? - rzuca Miles, odzyskawszy głos. Najwyraźniej nie wierzy, że to mogło być tak dawno, jak twierdzi Damen.
- W przybliżeniu sześćset lat temu. - Damen wzrusza niedbale ramionami, jak gdyby moment, kiedy to wszystko się zaczęło, nie miał najmniejszego znaczenia. Ale ja wiem, że jest inaczej. Wiem, jak wiele znaczy dla Damena czas spędzony z rodziną i wspomnienia z okresu, zanim ich tak brutalnie rozdzielono. Wiem również, że sama rozmowa o tym sprawia mu wielki ból. Woli to zbyć, pominąć albo udawać, że niewiele pamięta. - W epoce renesansu we Włoszech - natychmiast dodaje. Wciąż patrzą sobie w oczy. Choć Damen tego nie okazuje i choć nikomu nie przyszłoby to do głowy, wiem, że to zdanie wiele go kosztowało. Jego pilnie strzeżona tajemnica, którą udawało mu się ukrywać przez sześć wieków, teraz ujrzała światło dzienne. Miles kiwa głową. Rezygnuje z koktajlu na rzecz jakiejś ciekawskiej mewy. Odsuwa kubek i mówi: - Nie wiem, co powinienem w tej chwili powiedzieć. Przychodzi - mi do głowy tylko jedno. Dziękuję ci. Patrzą sobie w oczy. - Dzięki, że mnie nie okłamałeś, że nie próbowałeś wyciszyć całej sprawy, nie udawałeś, że na portretach jest jakiś twój przodek albo że to w ogóle jakiś dziwny zbieg okoliczności. Dzięki, że powiedziałeś mi prawdę. Choć przyznam, że ciężko w to uwierzyć, bo to wszystko brzmi dość dziwnie... -Wiedziałeś? Puszczam dłoń Milesa tak szybko, że przez moment chłopak nie zdaje sobie sprawy, że już go nie trzymam. Wyrywa się i natychmiast wycofuje, zgina palce i wykręca nadgarstek na wszystkie strony, starając się przywrócić normalne krążenie krwi. - Chryste, Ever, tak po chamsku? - Potrząsa głową, nerwowo przechadzając się po sklepie. Ze złością maszeruje między regałami książek, między wystawami aniołków, stojakami z płytami, po czym wraca i zaczyna slalom na nowo. Nie wybaczy mi tak od razu - muszę poczekać, aż mu przejdzie. Na razie jest wściekły i jeszcze przez jakiś czas nie będzie chciał nawet na mnie spojrzeć. Wreszcie przesuwa palcem po grzbietach książek na jednej z półek, wzdycha i mówi: - Słuchaj, to, że umiesz czytać cudze myśli, to jedno, ale to, że bez pozwolenia włazisz mi do głowy i grzebiesz w m o i c h myślach, to coś zupełnie innego. - Mamrocze coś tam jeszcze pod nosem. - Przepraszam - rzucam. Wiem, że należy mu się coś więcej niż zwykłe przeprosiny, ale od czegoś trzeba zacząć. - Naprawdę. Ja... Obiecałam sobie, że nigdy nie będę tego robić. I zazwyczaj mi się to udaje, ale... Cóż, czasami nie mam innego wyjścia. - Czyli już to wcześniej robiłaś? To próbujesz mi powiedzieć? - Odwraca
się i patrzy na mnie zmrużonymi oczami. Ma ponury wyraz twarzy i nerwowo bębni palcami w biodro. Zakłada najgorsze - że grzebałam mu w myślach już wcześniej i sama nie wiem ile razy. I choć tak nie jest, choć wolałabym wcale się do tego nie przyznawać, to wiem, że jeśli chcę odzyskać jego zaufanie, od tego właśnie muszę zacząć. Biorę głęboki oddech i spokojnie patrzę mu w oczy. - Tak. W przeszłości kilka razy wpadłam do twojej głowy bez pozwolenia i bez uprzedzenia. Bardzo mi z tego powodu przykro. Wiem, jak się musisz czuć po takiej napaści. Miles przewraca oczami i odwraca się ode mnie. Mruczy pod nosem coś, co pewnie ma mi sprawić przykrość - i sprawia. Nie mam mu tego za złe. Ani trochę. Naruszyłam jego prywatność - to nie pozostawia wątpliwości. Mam tylko nadzieję, że za jakiś czas będzie jednak umiał mi to wybaczyć. - Czyli zasadniczo chcesz mi powiedzieć, że nie mam już t a j e m n i c ? - Odwraca się i mierzy mnie wzrokiem. - Nie mam prywatnych myśli, nic, do czego byś nie mogła po kryjomu dotrzeć, tak? - Patrzy na mnie ze złością. - Jak długo to się już ciągnie, Ever? Pewnie od dnia, kiedy się poznaliśmy? Kręcę głową - tak bardzo bym chciała, żeby teraz mi uwierzył. - Nie. Naprawdę. Nic z tego, co mówisz, nie jest prawdą. Tak, przyznaję, czytałam już wcześniej twoje myśli - mówiłam ci o tym przed chwilą. Ale to było tylko parę razy, wtedy, kiedy myślałam, że możesz wiedzieć coś, co... - Znów biorę głęboki oddech, bo widzę, jak mruży oczy i zaciska szczęki. Chyba nie idzie mi tak, jak planowałam. Mimo wszystko należy mu się wyjaśnienie, nawet jeśli mu się nie spodoba i rozgniewa go jeszcze bardziej. Odchrząkuję zatem i kontynuuję: - Poważnie, czytałam w twoich myślach tylko, żeby się przekonać, czy domyślasz się prawdy o Damenie i o mnie. I tyle, przysięgam. Nic innego mnie nie interesowało. Nie jestem tak podła, jak sądzisz. Poza tym, jeśli już musisz wiedzieć, słyszałam myśli w s z y s t k i c h osób - setki, czasem tysiące myśli skaczących dookoła mnie. To było ogłuszające, a w dodatku dołujące. Koszmarne przeżycie. Dlatego nosiłam bluzy z kapturem i wiecznie miałam słuchawki w uszach. To nie było moje beznadziejne wyczucie mody. - Przerywam i patrzę na niego. Widzę, że sztywnieją mu plecy i ramiona. - Tylko w ten sposób mogłam się odciąć od tego nawału dźwięków. Z twojego punktu widzenia to faktycznie mogło wyglądać dziwnie, ale z mojego - działało. Dopiero Ava nauczyła mnie, jak się przed tym chronić i jak wyłączyć cały ten hałas wtedy mogłam zacząć normalnie funkcjonować. W pewnym sensie masz więc rację. Od dnia, w którym cię poznałam, słyszałam twoje myśli - ale jednocześnie słyszałam myśli wszystkich dookoła. Nie dlatego, że chciałam was podsłuchiwać, tylko po prostu nie dało się inaczej. Nie miałam wyboru.
A co do reszty... Twoje sprawy nadal pozostają twoimi sprawami, Miles. Poważnie. Nie podsłuchuję już twoich sekretów - musisz mi uwierzyć na słowo. Obserwuję go, jak tak chodzi po sklepie, odwrócony do mnie plecami. Nie widzę jego twarzy. Sama nie wiem, co o tym myśleć. Jednak jego aura nieco się rozjaśnia, a to znak, że złość zaczyna mu przechodzić. - Przepraszam - mówi wreszcie, odwracając się do mnie. Mrużę oczy i zastanawiam się, za co też miałby mnie przepraszać w takiej sytuacji. Miles jednak potrząsa głową i kończy: - Myślałem o tobie różne paskudne rzeczy... No, może nie o tobie, głównie o twoich ciuchach, jednak... - Widzę, że się kuli. - Nie mogę uwierzyć, że to słyszałaś. Wzruszam ramionami. Nie mam zamiaru się o to czepiać. Dla mnie to stare dzieje. - I po tym wszystkim dalej chciałaś się ze mną kolegować? Podwoziłaś mnie co dzień do szkoły, chciałaś być moją przyjaciółką? - Unosi ramiona i wzdycha. - Nie przejmuj się tym. - Uśmiecham się z nadzieją. - Chciałabym tylko wiedzieć, czy ty wciąż chcesz być moim przyjacielem. Miles kiwa głową. Kiwa głową, podchodzi do mnie, kładzie dłonie na ladzie i mówi: - A tak naprawdę to Haven powiedziała mi o tym pierwsza. Wzdycham, bo zdążyłam się tego domyślić. - Choć właściwie nie, wróć, t a k j a k b y mi o tym powiedziała. Zatrzymuje się, wskazuje na znajdujący się pod szklaną ladą pierścionek, który natychmiast mu podaję. Przymierza go. - Właściwie to zaprosiła mnie do siebie... - Przerywa, unosi rękę i ze ściągniętymi brwiami przygląda się pierścionkowi, po czym zdejmuje go i wskazuje na inny. - Wiesz, że się wyprowadziła, prawda? Kręcę głową. Nie wiedziałam, ale pewnie też powinnam była się tego domyślić. - Teraz mieszka w domu Romano. Nie jestem pewien, jak długo tam zostanie, ale mówi, że chciałaby się legalnie wyemancypować, więc podejrzewam, że to poważna sprawa. Wracając do rzeczy: zaprosiła mnie, nalała mi wielką czarę eliksiru i chciała, żebym się napił, zanim powie mi, co to tak naprawdę jest. Potrząsam głową. Nie wierzę własnym uszom. To było z jej strony bardzo nieodpowiedzialne. Haven to Haven, więc nie powinno mnie to dziwić, ale uważam, że źle zrobiła. - Kiedy nie chciałem, zaczęła się zachowywać jakoś teatralnie: spojrzała
na mnie i powiedziała... - Miles odchrząkuje, żeby jak najlepiej naśladować zachrypnięty głos Haven, po czym kończy, wprawiając mnie w osłupienie: - „Miles, gdyby ktoś oferował ci wieczną urodę, nieprzemijającą siłę, niezwykłe zdolności fizyczne i psychiczne, co byś zrobił?”. - Miles przewraca oczami. - Potem popatrzyła na mnie, a ten kamień, który nie wiem jak przykleiła sobie do czoła, o mało mnie nie oślepił. Kiedy powiedziałem, że podziękowałbym, była naprawdę zdenerwowana. Uśmiecham się, próbując sobie wyobrazić tę scenę. - Założyła więc, że nie do końca zrozumiałem, o co jej chodzi, i próbowała mi to wyjaśnić jeszcze raz, podając więcej szczegółów. Znów odmówiłem. Wtedy już kipiała ze złości. Opowiedziała mi właściwie to samo co Damen - o eliksirze, o tym, jak Damen przemienił ciebie, a ty przemieniłaś ją. Dorzuciła jeszcze parę szczegółów, o których Damen już nie wspominał - o tym, jak koniec końców zabiłaś Drinę i Romano... - Nie zabiłam... - Zaczynam wyjaśniać, że wcale nie zabiłam Romano, że to Jude za to odpowiada. Natychmiast się jednak rozmyślam. Miles już i tak wie za dużo. Nie powinnam mu jeszcze dokładać. - Tak czy inaczej - wzrusza ramionami, jak gdyby mówił o całkiem normalnych, zrozumiałych sprawach - później znów próbowała mnie namówić, żebym się napił, ale nie chciałem. Zaczęła się porządnie wściekać - naprawdę ją poniosło. Była jak dwulatek w ataku szału. Wtedy powiedziałem, że gdyby ten napój naprawdę działał, to Drina i Romano wciąż by tu byli. A skoro ich nie ma, to chyba nie mogli być nieśmiertelni. - Przerywa i patrzy na mnie świdrującym wzrokiem. - I wtedy oznajmiła, że kiedy już z tobą skończy, to ta mała niedogodność nie będzie stanowiła problemu. Twierdziła, że powinienem jej zaufać, że jej eliksir jest o niebo lepszy niż twój i wystarczy, że łyknę tylko odrobinę, a zdrowie, uroda i życie będą należały do mnie już... no, już na zawsze. Z trudem przełykam ślinę, wpatrując się w aurę Milesa, która teraz lśni jaskrawożółtym kolorem. To jedyny dowód na to, że Miles nie chwycił tej przynęty, nie dał się skusić - przynajmniej jeszcze nie teraz. - Powiem ci, że bardzo była przekonująca; ostatecznie stwierdziłem, że muszę się jeszcze nad tym zastanowić. - Wzrusza ramionami. - Wyjaśniłem, że sam rozeznam się trochę w sytuacji i wrócimy do tego za jakiś tydzień. Zastanawiam się, od czego zacząć - tyle słów kłębi mi się teraz w głowie. Jednak Miles wybucha szczerym, głośnym śmiechem i patrząc na mnie, potrząsa głową. - Wyluzuj, przecież tylko żartuję! Rany, za kogo ty mnie masz? Za jakiegoś próżnego, płytkiego idiotę? - Przewraca oczami, po czym natychmiast przywołuje się do porządku. - Znaczy, przepraszam, bez obrazy. Ale tak poważnie - odmówiłem jej. Po prostu powiedziałem bez ogródek, że nie
chcę. A ona mi na to, że jej propozycja jest nadal aktualna, że gdybym kiedyś zmienił zdanie, fontanna młodości w każdej chwili może być moja. Gapię się na Milesa i tym razem widzę go w zupełnie innym świetle. Jestem zaskoczona, że odrzucił taką propozycję. Co prawda Jude zawsze zarzeka się, że nigdy nie wybrałby nieśmiertelności, ale jemu w rzeczywistości nikt nie zaproponował eliksiru, więc skąd miałby wiedzieć, co by zrobił, jakby przyszło co do czego? A Ava - cóż, Ava była blisko, bardzo blisko, o mało nie zdecydowała się na ten krok, ale koniec końców zrezygnowała. Tak więc poza Milesem i Avą nie znam nikogo, kto odrzuciłby taką propozycję. Miles patrzy na mnie i unosi brew, udając obrażonego. - Co, zdziwiona? A czemu to? Wyobrażałaś sobie, że ktoś taki jak ja nie dość, że gej, to jeszcze aktor - będzie za wszelką cenę chciał wykorzystać taką szansę? - Mruży oczy i potrząsa głową. - Stereotypowe myślenie, Ever. Powinnaś się wstydzić, że w ogóle przyszło ci to do głowy. - Rzuca mi spojrzenie, w którym kryje się ogrom pogardy. Jest mi z tym tak źle, że chcę coś powiedzieć na swoją obronę, ale zanim udaje mi się wydusić słowo, Miles macha ręką, uśmiecha się triumfalnie i mówi: - Ha! To jest dopiero aktorstwo! - Śmieje się, jego twarz promienieje, a w oczach pojawia się radosny błysk. - No, przynajmniej ostatnia część to całkiem niezła gra ten kawałek o stereotypowym myśleniu. Cała reszta była prawdziwa. Widzisz, mój warsztat aktorski jest coraz lepszy! - Przeczesuje palcami włosy, opiera łokcie na ladzie i pochyla się w moją stronę. - Widzisz, chodzi o to, że jest jedna rzecz na świecie, o której tak naprawdę marzę. Chciałbym być aktorem. - Patrzy mi prosto w oczy. - Aktorem z prawdziwego zdarzenia. To mój jedyny cel. Moja największa ambicja. Nie interesuje mnie bycie sztuczną, nadętą gwiazdą filmową. Chodzącą okładką kolorowego magazynu. Nie pociągają mnie imprezy, skandale ani częste wizyty na odwyku. Interesuje mnie s z t u k a . Chciałbym ożywiać opowieści, całkowicie wcielać się w role. Nie umiem ci wyjaśnić, jak to jest, kiedy zatracasz się w jakiejś roli... To... to jest coś wspaniałego. I chciałbym czegoś takiego doświadczać wiele razy. Ale chcę grać różne postaci - nie tylko pięknych i młodych. A żeby dorastać, rozwijać się, uczyć i doskonalić, muszę doświadczyć ż y c i a . Doświadczyć go w całości, na każdym jego etapie poznać młodość, średni wiek, starość- wszystko. Nie da się odegrać życia, jeśli nie można go doświadczyć. - Przerywa na chwilę i wzrokiem szuka mojej twarzy. - A ten strach przed śmiercią, którego ty już nie zaznasz... Chcę go poznać. Mało tego, ja go potrzebuję. To jedna z naszych najbardziej podstawowych, pierwotnych sił sprawczych - dlaczego zatem miałbym się sam tego pozbawić? Doświadczenia, na które sobie pozwalam,
kiedyś odzwierciedlą się w mojej grze aktorskiej, wzbogacą mój warsztat ale tylko jeśli pozostanę śmiertelnikiem. Nie jeśli celowo zamienię się w zamrożonego w czasie, pięknego playboya... Patrzymy sobie teraz w oczy i sama nie wiem, czy czuję ulgę, czy jestem na niego obrażona, ale koniec końców decyduję się na to pierwsze. - Przepraszam. - Miles wzrusza ramionami. - Bez obrazy. Próbuję ci tylko wyjaśnić, jak to wygląda z mojej perspektywy. No i nie wspomniałem jeszcze o tym, że uwielbiam jeść. Lubię jedzenie tak bardzo, że nie umiem sobie wyobrazić przejścia na płynną dietę. Podobają mi się też zmiany, jakie zostawia po sobie każdy mijający rok. Lubię obserwować wrażenia, jakie pozostają. I możesz mi wierzyć albo nie, ale wcale nie chcę, żeby moje blizny zniknęły. Lubię je. Są częścią mnie - częścią mojej historii. Któregoś dnia, jeśli będę miał szczęście go dożyć, będę staruszkiem niedołężnym, starym, tłustym i do tego łysym - podczas gdy wy wszyscy będziecie tacy sami jak dzisiaj - i wtedy będą mnie cieszyć wspomnienia. No, oczywiście, jeśli wcześniej nie zabierze mi ich alzheimer albo coś w tym rodzaju. No, ale tak poważnie, zanim zaczniesz się bronić... - Podnosi dłoń z lady i obraca ją wewnętrzną stroną do mnie, jakby wyczuwał, że chcę mu przerwać. - Zanim mi powiesz, że Damen ma tyle wspomnień, że spokojnie mógłby nas wszystkich nimi obdzielić, a do tego jest szczęśliwy, mądry i nic go nie ominęło, wysłuchaj, do czego zmierzam: najbardziej na świecie chciałbym dotrzeć do kresu swojego życia z wyraźnym obrazem przedstawiającym mnie na różnych jego etapach, żebym mógł się nad tym jeszcze zastanowić. Chciałbym widzieć, że jak najlepiej wykorzystałem wszystko to, co otrzymałem na początku, i że dobrze przeżyłem swoje życie. Gapię się na niego, próbując coś wydukać. Staram się wymamrotać jakąś odpowiedź, ale nie potrafię. Mam ściśnięte gardło i nie dam rady wydobyć z siebie słowa. Zanim udaje mi się nad sobą zapanować i odwrócić wzrok, po twarzy zaczynają mi płynąć łzy. Płyną po policzkach, nabierając takiej siły, że po chwili już nad tym nie panuję. Nie umiem powstrzymać szlochu. Drżą mi ramiona. Głęboko w środku czuję, jak dopada mnie czarna rozpacz. Widzę jak przez mgłę, że Miles biegnie zza lady i bierze mnie w ramiona, gładzi po włosach i próbuje uspokoić, szepcząc mi do ucha różne miłe rzeczy. Ale ja i tak wiem swoje. Wiem, że n i e będzie dobrze. Przynajmniej nie tak, jak myśli Miles. Być może mam wieczną młodość i urodę, być może mam dar wiecznego życia, ale nigdy już nie będzie mi dana cudowna, wspaniała n o r m a l -
n o ś ć , o której mówił Miles.
ROZDZIAŁ 13 W sobotę późnym popołudniem nie da się ich uniknąć. Sabine jest w kuchni i kroi warzywa na sałatkę grecką, a Munoz stoi koło niej i formuje spore kotleciki z mielonego mięsa indyka. - Cześć, Ever. - Podnosi wzrok i się uśmiecha. - Przyłączysz się? Mamy tego więcej. Rzucam okiem na Sabine i widzę, że jej ramiona sztywnieją, a nóż, którym kroi pomidory, uderza o deseczkę jakby nieco mocniej - wiem, że minie jeszcze dużo czasu, zanim mi wybaczy, zanim mnie zaakceptuje, ale teraz po prostu nie mogę sobie tym zaprzątać głowy. - Dziękuję, ale właściwie to muszę lecieć - mówię, starając się nie patrzeć mu w oczy. Liczę na to, że uda mi się uniknąć obowiązkowej pogawędki, bo w tej chwili najbardziej zależy mi na tym, żeby się stąd wydostać. Zbieram się do wyjścia, już prawie jestem na progu, kiedy Munoz kończy kotleciki i mówi: - Przytrzymasz drzwi? Zatrzymuję się. Wiem, że nie chodzi jedynie o drzwi. Najwyraźniej chce ze mną porozmawiać gdzieś, gdzie jest cicho, gdzie nie ma ludzi i gdzie nie będzie mogła nas podsłuchać jego dziewczyna. Wiem też, że tak łatwo się z tego nie wywinę, więc idę razem z nim na zewnątrz. Podchodzimy do rusztu, Munoz podnosi pokrywę i zaczyna coś majstrować; najwyraźniej szykuje się do robienia hamburgerów. Jest tak pochłonięty tą robotą, że pomału zbieram się do odejścia. Chyba źle zinterpretowałam jego intencje. Wtedy jednak pyta mnie: - Jak tam w szkole w nowym roku? Nie widuję cię ostatnio. W ogóle cię chyba nie widziałem. - Rzuca mi szybkie spojrzenie, po czym wraca do swojego zajęcia. Tym razem posypuje mięso jakąś tajemniczą mieszanką przypraw. Ja w tym czasie zastanawiam się nad sensowną odpowiedzią. Uznaję, że nie warto kłamać komuś, kto w każdej chwili może sprawdzić moją obecność w dzienniku, więc unoszę ramiona i mówię: - To pewnie dlatego, że byłam tylko w pierwszy dzień. - Ach... - Kiwa głową i kładzie słoik z przyprawami na granitowym blacie, po czym odwraca się i mierzy mnie wzrokiem. - To chyba ciężki przypadek przypadłości zwanej zespołem maturzysty. Drapię się w ramię, mimo że wcale mnie nie swędzi, i próbuję przestać się kręcić. Odwracam wzrok i patrzę w okno - widzę, że Sabine nam się przygląda, a już sam ten widok sprawia, że mam ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. - Zwykle zaczyna się dopiero w drugim semestrze, wtedy wszystko się wali. Wygląda jednak na to, że ciebie dopadło wcześniej. Mogę ci jakoś
pomóc? Jasne, możesz powiedzieć swojej dziewczynie, żeby przestała mnie oceniać; możesz powiedzieć Haven, żeby nie próbowała mnie zabić; możesz powiedzieć Honor, żeby mi nie groziła; i możesz odkryć od dawna skrywaną przed światem prawdę o Damenie i o mnie. A w wolnej chwili mógłbyś jeszcze dorwać pewną poplamioną białą koszulę i odesłać ją do analizy kryminalistycznej - no, wtedy byłoby wspaniale! Nic takiego, rzecz jasna, nie mówię; tylko wzruszam ramionami i głośno wzdycham, licząc na to, że Munoz usłyszy i zrozumie tę niezbyt cichą aluzję. Nawet jeśli zrozumiał, nie dał tego po sobie poznać. - Wiesz, nie chcę, żebyś myślała, że jesteś z tym całkiem sama... bo nie jesteś. Mrużę oczy, bo nie wiem, o co mu teraz chodzi. - Rozmawiałem z nią. Opowiadałem jej o wynikach badań, na jakie się natknąłem, przeprowadzonych z udziałem ludzi, którzy o włos uniknęli śmierci. Choć bardzo chcę już odejść, opieram dłonie na biodrach i pochylam się w jego stronę. - A mogę wiedzieć, jak się pan na nie n a t k n ą ł ? - pytam. - Wydawało mi się, że takich rzeczy trzeba się zwykle solidnie naszukać. Munoz znów zajmuje się mięsem, przenosi je z talerza na grill. Niskim, rzeczowym tonem wyjaśnia: - Widziałem kiedyś w telewizji pewien program, który mnie zainteresował tak bardzo, że kupiłem na ten temat książkę, a potem jeszcze kilka i... - Przyciska łopatką hamburgery, które zaczynają skwierczeć. - Ale ty... Po raz pierwszy spotykam osobę, która naprawdę coś takiego przeżyła. Zastanawiałaś się kiedyś, czy nie wziąć udziału w takich badaniach? Słyszałem, że cały czas szukają chętnych. - Nie - odpowiadam, ledwo pozwalając mu dokończyć zdanie. Bez chwili namysłu udzielam stanowczej, ostatecznej odpowiedzi. Ostatnią rzeczą, jakiej mi teraz trzeba, jest udział w jakichś naciąganych pseudobadaniach. Munoz jednak wybucha śmiechem i w geście poddania unosi odziane w rękawice dłonie. - Nie strzelaj, tylko pytam. Przewraca hamburgery na drugą stronę, jednego po drugim. Przez chwilę oboje stoimy bez ruchu, słuchając trzasków i skwierczenia, jakie dobiegają z grilla. Gdy tylko mięso jest gotowe, Munoz ściąga je z rusztu i kładzie z powrotem na talerzu. W końcu patrzy na mnie i mówi: - Posłuchaj, Ever, daj jej trochę czasu, żeby się z tym oswoiła. Nie jest
jej łatwo, bo wszystko, w co do tej pory wierzyła, nagle zostało wywrócone do góry nogami. Ale jeśli trochę odpuścisz, w końcu się przekona. Naprawdę. Obiecuję, że będę z nią dalej o tym rozmawiał, jeśli ty przyrzekniesz, że też zrobisz krok w dobrym kierunku. Zobaczysz, zanim się spostrzeżesz, wszystko się rozejdzie po kościach. Tak przewidujesz? - mam ochotę zapytać, ale na szczęście w porę gryzę się w język. Przecież tylko próbuje mi pomóc - niezależnie od tego, czy mu wierzę i czy Sabine w końcu da się przekonać. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Munoz chce nawiązać jakąś nić porozumienia, więc mogę przynajmniej otworzyć się na tego typu dialog. - Ale jeśli chodzi o szkołę i twoją obecność... - Rzuca mi teraz surowe spojrzenie. - Sabine się w tym połapie, to tylko kwestia czasu. Postaraj się więc nie pogarszać swojej sytuacji, dobra? A przynajmniej to sobie przemyśl. Poza tym z tego, co mi wiadomo, matura jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Właściwie może ci tylko wyjść na dobre. Mamroczę pod nosem byle co, szybko macham ręką i ruszam w stronę furtki. Nie mam pojęcia, czy rozmowa w istocie dobiegła końca, ale wiem, że mój udział na pewno nic już do niej nie wniesie. Te rzeczy, o których mówił Munoz, zasady, na które się powoływał, już mnie nie obowiązują. Uroczyste zakończenie roku i rozdanie świadectw maturalnych nie jest dla mnie. Jest dla innych. Normalnych. Śmiertelnych. Nie dla mnie. W myślach odpalam samochód, jeszcze przed dotarciem na podjazd, po czym wyjeżdżam z bramy na ulicę i pędzę prosto tam, gdzie umówiłam się z Jude'em.
ROZDZIAŁ 14 Zauważam go, gdy tylko wjeżdżam na parking. Czeka na mnie w swoim dżipie. Bębni kciukami w kierownicę w takt głośnej muzyki, którą puścił sobie na iPodzie. Wygląda tak spokojnie, jakby był zadowolony, że może posiedzieć w samotności - przez chwilę kusi mnie, żeby zawrócić i odjechać tam, skąd przyjechałam. Ale nie robię tego. Ta sprawa jest zbyt ważna, żebym mogła ją tak po prostu odpuścić. Haven nie ma zamiaru rezygnować z zemsty; zdaje się, że mogę nie mieć drugiej szansy, by uświadomić Jude'owi powagę sytuacji. Podjeżdżam do niego, parkuję i macham ręką. Patrzę, jak wyjmuje z uszu słuchawki, rzuca je na bok i wyskakuje z samochodu, opiera się o drzwi, po czym krzyżuje ramiona i przygląda mi się, gdy do niego podchodzę. - Cześć! - Uważnie mierzy mnie wzrokiem, gdy zakładam torbę na ramię i wygładzam koszulkę, pod którą mam obcisły top. - Wszystko w porządku? - Przechyla głowę i mruży oczy; najwyraźniej zupełnie nie wie, dlaczego chciałam się z nim tutaj spotkać. Kiwam głową i uśmiecham się, myśląc, że jeśli ktoś miałby zadać to pytanie, to raczej ja. - Tak, wszystko dobrze. - Zatrzymuję się tuż przed nim, sama nie wiedząc, co dalej. Niby poprosiłam go, żeby przyjechał się ze mną zobaczyć, ale nie przemyślałam, co mu powiem, kiedy już dojdzie do spotkania. - No a u ciebie... wszystko w porządku? - Przyglądam się mu i dostrzegam, że wygląda zdecydowanie lepiej niż ostatnio: nie ma już tej pustki w oczach. A poza tym jeden rzut oka na pulsującą zieloną aurę dowodzi, że jego samopoczucie powoli się poprawia. 113 Jude kiwa głową i unosi ramiona - najwyraźniej czeka, żebym to ja wykonała następny ruch i powiedziała, o co mi właściwie chodzi. Ale gdy nadal stoję bez słowa, bierze głęboki oddech i zaczyna: - Naprawdę, ja... Już pomału oswajam się z myślą, że jej nie ma. Wiesz... I tak nie jestem w stanie tego zmienić, więc równie dobrze mogę zacząć się przyzwyczajać do nowej sytuacji, prawda? Mruczę pod nosem, że owszem, zgadzam się z tym - jakąś standardową odpowiedź, którą po chwili się zapomina. Zaraz jednak zdaję sobie sprawę z tego, że za długo trzymam go w niepewności. Pora przejść do rzeczy i wyjaśnić prawdziwy powód, dla którego się tu znaleźliśmy. Tym razem to ja biorę głęboki oddech i mówię: - A Haven? Widziałeś się z nią ostatnio? Miałeś od niej jakieś wiadomości?
Jude odwraca głowę i zaczyna skubać delikatny zarost, który dopiero co pojawił się na jego podbródku. Zmęczonym, zrezygnowanym głosem odpowiada wreszcie: - Nie, nie miałem z nią kontaktu. Jak się nad tym dobrze zastanowić, to pewnie nie jest dobry znak. Ale z drugiej strony cała ta sprawa właściwie mnie nie dotyczy, więc kto wie, jak jest naprawdę? - Rzuca mi przelotne spojrzenie, przebiega wzrokiem po mojej twarzy, po czym znów odwraca głowę. - A gdybym ci powiedziała, że tak nie jest? - Przerywam mu, bo chcę, żeby znów na mnie spojrzał. - A jeśli w rzeczywistości ta sprawa jednak cię dotyczy? Jude chrząka i mamrocze pod nosem coś, czego zupełnie nie rozumiem, po czym potrząsa głową i mówi: - Żartujesz sobie, prawda? Zachowuję poważny wyraz twarzy - wiem, że muszę twardo obstawać przy swoim. - Uwierz mi, to nie są żarty. Właściwie... Zanim jednak udaje mi się dokończyć myśl i wyjaśnić, w czym rzecz, odzywa się Jude, który najwyraźniej już dawno wyciągnął własne wnioski i chce mnie powstrzymać przed powiedzeniem czegoś więcej. - Posłuchaj, Ever... - wzdycha, wymachując nogą. Wkłada ręce do kieszeni spodni. - Doceniam twoją troskę o moje bezpieczeństwo, ale chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiała: nie mam zamiaru pić eliksiru i nie chcę być nieśmiertelny tak jak ty. Szeroko otwieram oczy i z trudem udaje mi się powstrzymać grymas. Jak mógł pomyśleć, że chcę mu zaproponować coś takiego?! - Oczywiście, wiem, że już to kiedyś mówiłem, i nie chcę cię osądzać ani nic takiego, ale tak nienaturalnie długie życie... Nie, zdecydowanie mnie to nie interesuje. To już drugi taki w ciągu zaledwie kilku dni - myślę sobie. Cały czas stoję z wybałuszonymi oczami. - Po wizycie w Summerlandzie, kiedy z o b a c z y ł e m Linę, cóż, uznałem, że trzeba być szalonym, żeby chcieć tu zostać. Wybrać niesamowicie długi pobyt w tak niedoskonałym, pełnym nienawiści miejscu, podczas gdy za rogiem, że tak powiem, czeka coś wspaniałego? Choć jego słowa ranią mnie i bolą tak samo jak to, co mówił Miles, nie płaczę. Skończyłam z tym. Jestem, jaka jestem, i nie da się niczego odkręcić. Co nie znaczy, że zamierzam przekonywać wszystkich dookoła, żeby do mnie dołączyli. - Chyba jednak nie jest tu aż tak źle, prawda? - mówię, chcąc odrobinę poprawić atmosferę. Jude tylko unosi ramiona i odpowiada zupełnie poważnym tonem:
- Nie. Podejrzewam, że masz rację. Ten świat nie składa się tylko z nienawiści i problemów. Od czasu do czasu, przy dobrych wiatrach, można trafić na odrobinę szczęścia. - Oj, to zabrzmiało mrocznie, nie sądzisz? - Zmuszam się do śmiechu, choć jego słowa wstrząsnęły mną bardziej, niż ośmielam się przyznać. Jude tylko wzrusza ramionami i mruży oczy. Mruży je tak bardzo, że ledwo je widzę. - Nieważne. Nie chciałem cię obrazić, tylko wyjaśnić, że to nie jest moja rzecz. I tyle. Po prostu mnie to nie interesuje. Również wzruszam ramionami i chcę wreszcie przejść do rzeczy, wydostać się z parkingu i wyjaśnić prawdziwy powód, dla którego się tutaj spotkaliśmy. - To jak? - Patrzy na mnie. - W porządku? Możemy uznać, że sprawa jest wyjaśniona? - Tak, w porządku, ale sprawa jeszcze długo nie będzie załatwiona. Kiwam głową na Jude'a, by szedł za mną, i ruszam w kierunku bramy. Na chwilę zamykam oczy i w myślach widzę, jak zamek się otwiera, po czym odwracam się przez ramię i wołam: - Wierz mi, t a sprawa jeszcze się nawet nie zaczęła! Popycham bramę, zakładając, że Jude idzie za mną, ale kiedy się odwracam, z zaskoczeniem stwierdzam, że ciągle stoi po drugiej stronie. - Ever, o co ci właściwie chodzi? Dlaczego chciałaś się spotkać akurat tutaj? Myślałem, że ze szkołą już skończyłaś... Potrząsam głową i przez chwilę przyglądam się budynkom, które przez cały tydzień konsekwentnie olewałam i wcale się za nimi nie stęskniłam. - Wychodzi na to, że jednak nie. Poza tym nie przyszło mi do głowy żadne inne przestronne miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać bez świadków, a tego nam teraz będzie trzeba. Jude unosi brwi - jest wyraźnie zaintrygowany. Przewracam oczami i ruszam w stronę sali gimnastycznej, wiedząc, że tym razem Jude podąża za mną. - Te drzwi też są zamknięte? - Wzrok Jude'a przebiega po moich nogach, ramionach, karku i właściwie po każdej odsłoniętej części ciała. Kiwam głową, koncentruję się na drzwiach i po chwili słyszę, jak zamek odskakuje. Otwieram drzwi i mówię: - Proszę, ty pierwszy. Jude wchodzi do środka; jego gumowe klapki piszczą w zetknięciu z wypolerowaną drewnianą podłogą. Dociera na środek sali, zatrzymuje się, opiera ręce na biodrach, odrzuca głowę w tył i bierze głęboki wdech, po czym mówi: - O tak, to jest ten niezmiennie zatęchły zapach licealnej sali gimnastycznej, który tak dobrze pamiętam. Uśmiecham się, ale tylko na moment, by zaraz potem przejść do rzeczy.
Nie przyszłam tu, żeby żartować czy prowadzić bezproduktywne rozmowy. Przyszłam tu, żeby ocalić Jude'a. Albo raczej żeby przekazać mu wszystko, co musi wiedzieć, by móc się ratować, w razie gdyby nie było mnie w pobliżu, jak przyjdzie co do czego. Mogę być na niego zła, mogę mieć co do niego wątpliwości, ale mimo wszystko uważam, że mam obowiązek chronić go przed Haven. - Uznałam, że powinniśmy od razu zająć się tym, co ważne, nie tracić już ani chwili więcej. Jude patrzy na mnie i widzę na jego twarzy ślady potu. Nie wiem, czy to z powodu gorąca czy może z obawy przed tym, w co tak naprawdę się wpakował i z czym to się będzie wiązać. Staram się działać szybko: odkładam torbę do kąta, wiążę but i zdejmuję koszulkę, odsłaniając biały prążkowany top, który włożyłam pod spód. Wygładzam go i poprawiam elastyczny pasek krótkich spodenek. Wreszcie podchodzę do Jude'a i zaczynam: - Masz, oczywiście, pojęcie o czakrach? - Staję tuż przed nim i uważnie mu się przyglądam, ale nie daję mu czasu na reakcję, od razu dodaję: No, skoro udało ci się w ten sposób zabić Romano... - Ever, ja... - zaczyna Jude, ale nie pozwalam mu mówić dalej. Nie chcę, żeby teraz się usprawiedliwiał. Słyszałam już te jego wyjaśnienia i wcale mnie to nie rusza. Poza tym nie mam zamiaru dać się wciągnąć w dyskusję, która sprawi, że zmienię zdanie na jego temat - na temat całej tej sytuacji. - Daruj! - Unoszę dłoń przed jego twarzą. - To jest osobny temat, pogadamy o tym innym razem. W tej chwili liczy się to, że Haven ma zdolności, o jakich nawet nie śniłeś... O jakich nawet ja nie miałam pojęcia... I w tej chwili upaja się do granic możliwości tymi właśnie zdolnościami, więc jest niebezpieczna i lekkomyślna. Za wszelką cenę powinieneś trzymać się od niej z daleka. Jeżeli jednak z jakiegoś powodu dojdzie do spotkania lub, co gorsza, Haven postanowi cię wytropić - co, przykro mi to mówić, jest bardziej prawdopodobnym scenariuszem - no cóż, musisz być na to gotowy. Mając to na uwadze i wiedząc to, co wiesz na temat Haven, którą czakrę byś wybrał, żeby ją unicestwić? Jude patrzy na mnie, wykrzywiając nieco usta; widzę, że nie potraktował poważnie tego, co mówiłam. A to duży błąd. - Im prędzej mi odpowiesz, tym szybciej będziemy to mieć za sobą... mówię, opierając dłonie na biodrach i niecierpliwie bębniąc palcami. - Trzecią. - Jude kiwa głową i dla podkreślenia własnych słów kładzie rozłożoną dłoń tuż pod klatką piersiową. - Splot słoneczny, znany także jako centrum zemsty, siedziba głęboko zakorzenionego gniewu i takich tam. Dobrze? Zdałem? Zasłużyłem na złotą gwiazdę i mogę już iść do domu? Unosi brew.
- Dobra, to teraz udajemy, że j a jestem Haven - mówię, ignorując jego pytanie i ukrytą w oczach prośbę. - Masz do mnie podejść i zaatakować mnie tak, jak zaatakowałbyś ją. - Ever, proszę cię! - błaga. - To śmieszne! Nie mogę. Naprawdę doceniam twoją troskę, bardzo wiele dla mnie znaczy, ale takie wymuszone udawanie... - Potrząsa głową, a jego dredy kołyszą się przy tym na boki. To trochę, delikatnie mówiąc, żenujące. .. - Żenujące?! - O mało mi oczy na wierzch nie wyszły. Nigdy nie zrozumiem męskiego ego. - Wiesz co? Udam, że tego nie słyszałam. Haven ma taką siłę, że będzie mogła wypróbować na tobie wszelkie rodzaje cierpienia, zanim w końcu się zlituje i z tobą skończy, a ty się przejmujesz tym, że to żenujące? Mnie się wstydzisz? - Znów potrząsam głową, po czym macham obiema rękami. - Słuchaj, jeśli martwisz się, że zrobisz mi krzywdę, to nie ma o czym mówić. Nic takiego się nie stanie, nawet gdybyś bardzo chciał. To niemożliwe. Nieważne, jak bardzo będziesz się starał, nic mi nie zrobisz, więc tę kwestię możesz sobie od razu darować. - No, to mnie uspokoiłaś. Nie wspomnę już, że w zasadzie mnie wykastrowałaś. - Jude garbi się i potrząsa głową. - Nie chciałam cię obrazić. - Wzruszam ramionami. - Po prostu stwierdzam fakty. Jestem silniejsza od ciebie. Zresztą widziałeś już tyle, że doskonale o tym wiesz. Nie chcę cię martwić, ale Haven też jest od ciebie silniejsza. I musisz jeszcze wiedzieć, że Haven nie ma czegoś, co mam ja. A ty nie możesz tego w żaden sposób zmienić. Jude patrzy na mnie, lecz nie jest zbytnio zainteresowany tym, co to takiego. - Przestała nosić swój amulet. Nic jej teraz nie chroni. A ja nigdy się z moim nie rozstaję... - Przerywam, przypominając sobie, ile razy w przeszłości go zdejmowałam, i natychmiast się poprawiam: - Przynajmniej teraz już nie. A poza tym splot słoneczny nie jest m o j ą słabą czakrą. Nie mam zamiaru ci się przyznawać, która czakra jest moją słabością. A nawet jeśli sam zdążyłeś się tego domyślić, nawet jeśli uznałeś, że bardzo ci zależy, żeby się stąd wydostać i spędzić resztę wieczoru inaczej, i w związku z tym chcesz mnie ukatrupić, to powinieneś wiedzieć, że i tak nie zdołasz się nawet zbliżyć, bo w porę cię powstrzymam. Jude przewraca oczami i wzdycha. Unosi dłonie w geście poddania, bo widocznie już wie, że nie ma wyboru. - Dobra, niech ci będzie. Jak sobie chcesz. Powiedz mi tylko, czego właściwie ode mnie oczekujesz. Mam się na ciebie rzucić czy jak? - Jasne, czemu nie? - Wzruszam ramionami, uznając, że na początek może być i to. Jude tylko na mnie patrzy, a potem mówi: - Bo widzisz, chodzi o to, że to jest zupełnie nieprawdopodobna sytuacja. Nigdy bym się nie rzucił na Haven ani w ogóle na nikogo, chyba żeby
mnie ktoś wcześniej sprowokował, a i wtedy... nie jestem pewien. Po prostu bym tego nie zrobił. Jestem pacyfistą. Dobrze o tym wiesz. To nie w moim stylu. Przykro mi, ale jeśli naprawdę chcesz, żebym brał w czymś takim udział, to musisz wymyślić coś lepszego. - No, dobra, jak uważasz. - Kiwam głową. Nie pozwolę mu się tak łatwo wykręcić. - A tak przy okazji: ja też nie planuję atakować Haven. W ogóle nie zamierzam niczego zaczynać, nie zamierzam jej ścigać, ale nie mogę zapominać o jej groźbach: ona poprzysięgła sobie, że nas zniszczy wyraźnie to powiedziała. Żebyś mnie dobrze zrozumiał: ona m o ż e nas zniszczyć, Jude. A zwłaszcza c i e b i e , bo nie jesteś przygotowany na atak. Bez trudu cię pokona - nawet się przy tym nie zmęczy. Dlatego musimy poćwiczyć. Jednoznacznie stwierdziłeś, że nie chcesz być nieśmiertelny, ale założę się, że nie masz też zamiaru zginąć z ręki Haven. W takim razie co powiesz na to, żebym to ja zaatakowała cię pierwsza? Poczujesz się wtedy lepiej? Bo i tak wszystko pewnie odbędzie się właśnie w tej kolejności. Jude wzrusza ramionami. A potem strzela stawami dłoni. Niby prosta czynność, a tak mnie denerwuje. Rzucam się na niego bez ostrzeżenia. Poruszam się przy tym tak szybko, że... W jednej chwili Jude stoi na środku sali, spokojny i wyluzowany, a sekundę później przerzucam go na drugi koniec parkietu i przyciskam mocno do ściany, tak jak Haven mnie tamtego dnia w łazience. I tak samo jak Haven nie wkładam w to żadnego wysiłku. - Tak to będzie wyglądało - mówię, zaciskając palce na jego koszulce tak mocno, że rozrywa się materiał. Czuję na policzku spokojny, płytki oddech Jude'a. Jego twarz jest zaledwie kilka centymetrów od mojej. Patrzę prosto w jego zdumione oczy koloru morskiej wody. - Tak, właśnie tak szybko. Nie będziesz miał czasu zareagować. Jude wytrzymuje moje spojrzenie. Patrzy mi głęboko w oczy, jego oddech jest coraz szybszy, a po brwi spływa cienka strużka potu. Wreszcie serce zaczyna mu walić jak oszalałe. Nie jest to jednak strach ani zaskoczenie, lecz coś zupełnie innego. Coś, co natychmiast rozpoznaję. Tak samo patrzył na mnie tamtej nocy, kiedy omal nie pocałowaliśmy się w jacuzzi. Tak samo patrzył na mnie tamtego wieczoru, kiedy powiedział, że mnie kocha i zawsze kochał, w każdym z naszych istnień, i nie ma zamiaru ze mnie rezygnować w najbliższej przyszłości. I choć bardzo tego chcę, choć rozsądek podpowiada mi, bym puściła jego koszulkę, odwróciła się i odsunęła tak daleko, jak się da - nie potrafię. Zaciskam palce jeszcze bardziej i jeszcze mocniej przyciskam go do ściany. Uspokaja mnie opanowanie, jakie od niego bije. Zanurzam się w oceanie jego oczu.
Jakiś cichy głosik w mojej głowie przypomina mi, dlaczego powinnam uciekać, lecz moje ciało całkowicie ignoruje długą listę wątpliwości i pytań, na które nie znalazłam odpowiedzi. Teraz podchodzę do niego tak jak w życiu, w którym byłam niewolnicą. Podnoszę dłoń i drżącymi, obolałymi palcami dotykam jego twarzy. W tej chwili niczego nie pragnę bardziej niż być z nim. Zatopić się w jego skórze. Stanowić jedno. Słyszę, jak wypowiada moje imię. Brzmi to jak jęk. Jak gdyby odczuwał przy tym ból. Jak gdyby bolało go to, że jestem tak blisko. Nie pozwalam mu mówić. Powstrzymuję go. Kładę palec na jego ustach, odkrywając ciepło, jakie z nich bije. Łatwo poddaje się mojemu dotykowi. Zastanawiam się, jakby to było, gdybym przyłożyła tam swoje wargi. Czuję, jak mocno bije jego serce tuż przy moim. Coraz mocniej. Choć próbuję nad tym zapanować, choć wmawiam sobie, że to nieprawda - wiem, że jest coś, o czym muszę przekonać się sama. Coś, co muszę raz na zawsze wyjaśnić, żebym mogła wreszcie odpowiedzieć na pytanie, które mnie dręczy. Mam nadzieję, że jego pocałunek rozwieje moje wątpliwości, tak jak kiedyś pocałunek Damena. Czy naprawdę jest między nami jakaś więź? Czy my dwoje jesteśmy sobie przeznaczeni, a Damen celowo nas rozdzielił? Wiem, że jest tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. Biorę głęboki oddech, zamykam oczy i czekam na dotyk jego ust.
ROZDZIAŁ 15 - Ever, proszę. - Przesuwa mi palcami pod brodą, żebym otwarła oczy i na niego spojrzała. Niechętnie podnoszę wzrok. Turkusowy blask jego oczu stanowi wyraźny kontrast z brązową karnacją, złotobrązową kaskadą dredów opadających na twarz oraz odrobinę krzywymi białymi zębami. - Marzyłem o tym od dawna... tyle lat... ale zanim to się stanie, muszę wiedzieć... Czekam na to pytanie z zapartym tchem. - Dlaczego j a ? Dlaczego t e r a z ? - słyszę. Tego się nie spodziewałam. Mrużę oczy i odchylam się do tyłu. Ta pokusa, pragnienie, by być blisko niego, które chwilę wcześniej wydawało się tak nieodparte, nagle zaczyna słabnąć. Zostaje po nim już tylko wspomnienie. Potrząsam głową i odpowiadam: - Nie wiem nawet, co to ma znaczyć. Rozluźniam zaciśnięte palce, wypuszczam jego koszulkę i patrzę, jak malutki skrawek materiału upada na ziemię. Cofam się. Jednak Jude nie chce mnie puścić. Chwyta mnie mocno za obie ręce i mówi: - To miało znaczyć, że nie wiem, c o s i ę w y d a r z y ł o . Co się zmieniło między tobą a Damenem, że w ogóle pomyślałaś o mnie w ten sposób? Biorę głęboki oddech i patrzę na nasze dłonie, na jego palce splecione z moimi, na jego nadgarstek wsparty na bransoletce z końskimi wisiorkami, którą dostałam od Damena tamtego dnia na wyścigach - tym razem kiedy jestem gotowa na kolejny krok, robię go. Mój oddech powoli wraca do normy, a im dalej się cofam, tym słabiej odczuwam urok Jude'a. Wiem, że należy mu się odpowiedź, że nie mogę tego tak zostawić, więc znów biorę głęboki oddech i mówię: - Coś odkryłam. - Rzucam mu szybkie spojrzenie, po czym odwracam wzrok. - Coś z przeszłości, coś, co... - Przełykam ślinę i dodaję pewniejszym, bardziej stanowczym tonem: - Coś, co od dawna przede mną ukrywał. Jude patrzy na mnie bez cienia zaskoczenia. Nieraz już nawiązywał do sekretów Damena. Mówił coś o tym, że Damen nie potrafi walczyć uczciwie, szczególnie kiedy chodzi o mnie. Trzeba jednak przyznać, że Damen też się do tego przyznawał. Właściwie czuł się z tym tak źle i ogarnęło go takie poczucie winy, że postanowił na jakiś czas się usunąć, żebym mogła sama dokonać wyboru. I wybrałam. Wybrałam jego.
Dla mnie nigdy nie była to żadna rywalizacja. Od momentu kiedy się poznaliśmy, świata poza nim nie widziałam. A jeśli się myliłam? Jeśli przez cały ten czas to właśnie Jude był mi przeznaczony? W końcu w każdym z moich istnień był zawsze tuż przy mnie - również w tym, o którym dopiero teraz się dowiedziałam. Mimo to zawsze przegrywał, zawsze musiał odpaść. Zawsze zostawał sam. A jeśli to nie tak miało być? Jeśli przez cały ten czas byłam tak oczarowana urokiem Damena, że za każdym razem dokonywałam złego wyboru? Dlaczego wciąż do siebie wracamy? Czy tylko po to, by mieć jeszcze jedną szansę, żeby wszystko naprawić? Żeby po tak długim czasie wreszcie być razem? Patrzę na stojącego przede mną Jude'a - czuję się, jakby mnie zahipnotyzował. Nie w ten sam sposób co Romano ze swym złotym blaskiem i nawet nie tak jak Damen ze swym ciemnym, seksownym ciepłem i wibracjami. Nie, Jude jest zdecydowanie bardziej opanowany, marzycielski. Z pozoru zwyczajny, ale wiem, że w jego wnętrzu kryje się o wiele więcej. - Ever... - zaczyna i widzę, że z jednej strony ma ochotę mnie przyciągnąć i pocałować, a z drugiej wolałby okazać nieco powściągliwości i najpierw ze mną porozmawiać. - Ever, co takiego zobaczyłaś? Co mogło być na tyle złe, że przyszłaś do mnie? Mówi to tak, że aż boli mnie serce - doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że historia przypisała mu rolę odrzuconego i przegranego. Odwracam się, patrzę na drewniane ławki, podrapany parkiet, dziurawy kosz do koszykówki - chcę, żeby magia Jude'a przestała na mnie działać i by mogła ją zastąpić logika oraz długa lista pytań, które chciałabym mu zadać. Muszę być stanowcza i postawić sprawę jasno. Muszę przedstawić fakty, a potem zobaczę, co z tego wyjdzie. Zwracam się więc do Jude'a: - Któregoś razu tak jakby... - Potrząsam głową. - Nie, wcale nie t a k j a k b y . Zdecydowanie dałeś mi do zrozumienia, że znasz jakiś sekret dotyczący naszej wspólnej przeszłości. Byłeś wtedy po pierwszej wizycie w Wielkich Salach Mądrości i wydawałeś się taki odmieniony... Kiedy cię zapytałam, co się tam wydarzyło, nie udzieliłeś mi jasnej odpowiedzi. Później jednak wspomniałeś coś o Damenie, o tym, że w przeszłości nie grał uczciwie i że to wszystko ma się zmienić, bo - jak to wtedy określiłeś wiedza to władza, a dzięki Summerlandowi masz jej tyle, ile trzeba, czy jakoś tak. Chciałabym wiedzieć, o co ci wtedy chodziło. Stoję przed nim bez ruchu. Patrzę, jak mruży oczy, jak mocno pociera palcami skórę u nasady nosa, po czym opuszcza ramiona i przygląda mi się uważnie.
- Od czego mam zacząć? - Wzrusza ramionami, po czym wybucha śmiechem, który tym razem brzmi szorstko, odpychająco. I nie ma nic wspólnego z radością. Już chcę powiedzieć, żeby zaczął, od czego chce, że wszystko mi jedno, bo mam wrażenie, że dobrze byłoby pozwolić mu przejąć kontrolę w tej sytuacji i dać powiedzieć wszystko, co jego zdaniem powinnam wiedzieć. Po zastanowieniu jednak zmieniam zdanie. Chociaż wiem, że Damen wyedytował wszystkie moje istnienia, a to oznacza, że w każdym z nich kryje się jakaś tajemnica, której nie chciał przede mną ujawniać, to jest właściwie tylko jedno życie - i jeden sekret - które muszę poznać natychmiast. Jedna tajemnica, z powodu której się tutaj znalazłam. Jedna rzecz, która sprawiła, że miałam ochotę pocałować Jude'a. - Południe - odpowiadam. - Południe przed wojną secesyjną. Co wiesz o naszym życiu w tamtych czasach, kiedy oboje byliśmy niewolnikami? Jude blednie. Naprawdę blednie. Z jego oczu natychmiast znika blask. Ciężko mi uwierzyć w to, co widzę. Mamrocze pod nosem coś, czego nie słyszę, i w panice rozgląda się dookoła. W końcu wpatruje się w portret szkolnej maskotki wymalowany na ścianie, a jego dłonie i stopy rozpoczynają szaleńczy, nerwowy taniec. Widząc taką reakcję, zastanawiam się, czy przypadkiem niechcący nie powiedziałam czegoś, czego jeszcze nie wiedział. To podejrzenie znika jednak tak szybko, jak się pojawiło, kiedy Jude wreszcie odwraca się do mnie i mówi: - Czyli już wiesz. - Bierze głęboki oddech i potrząsa głową. - Powiem ci, Ever, że jestem zaskoczony, że w ogóle postanowił ci o tym wspomnieć. Cokolwiek by o nim myśleć, był to z jego strony spory akt odwagi. A może po prostu lekkomyślność, kto wie? - Nie wspominał mi - wyrzucam z siebie bez zastanowienia. - No, może niezupełnie. Powiedzmy, że... natknęłam się na coś, co z całą pewnością chciał przede mną ukryć. Jude kiwa głową, mruży oczy i przygląda mi się, choć teraz nieco inaczej. Wreszcie odzywa się grobowym głosem: - Cóż, wcale mu się nie dziwię. To było jedno z naszych najgorszych istnień, jeśli nie najgorsze. - Wzrusza ramionami. - Przynajmniej dla mnie.
ROZDZIAŁ 16 W poniedziałek znów nie poszłam do szkoły. Wybrałam mszę poświęconą pamięci Liny. Choć w zasadzie to tylko wymówka. I tak bym nie poszła. Co prawda Munoz twierdzi, że matura pomoże mi zapewnić sobie lepszą, łatwiejszą, świetlaną przyszłość, ale ja ośmielam się z nim w tym punkcie nie zgodzić. Być może normalnym ludziom pomaga, bo dzięki niej mają większą szansę przyjęcia na uczelnię, a co za tym idzie - większą wartość w oczach przyszłych pracodawców, ale dla mnie takie rzeczy nie mają najmniejszego znaczenia. Jeszcze tydzień temu byłoby to ważne, ale teraz widzę, że się myliłam. Starałam się nie dostrzegać, że nie ma sensu prowadzić normalnego życia, skoro moja własna teraźniejszość (i przyszłość) nigdy normalna nie będzie. Czas przestać udawać, że jest inaczej. Owszem, jeśli mam być całkiem szczera, muszę przyznać, że Damen też miał wpływ na tę decyzję - można powiedzieć, że był to znaczący wpływ. Chodzi o to, że nie jestem jeszcze gotowa na spotkanie z nim. Jeszcze nie teraz. Może któregoś dnia, może nawet niedługo, ale w tej chwili wydaje mi się, że ten dzień jest jeszcze daleko. Muszę jednak oddać mu sprawiedliwość - wygląda na to, że się z tym pogodził. Dał mi wystarczająco dużo czasu i przestrzeni, żebym mogła sama przemyśleć wszystkie sprawy. Tylko co jakiś czas pojawia się ni stąd, ni zowąd czerwony tulipan, będący właściwie jedynym znakiem obecności Damena i subtelną pamiątką po miłości, jaka nas kiedyś łączyła. Nadal łączy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Odkręcam butelkę z wodą i rozglądam się po pokoju, szukając w tłumie choćby jednej znajomej twarzy. Zdaniem Jude'a Lina miała mnóstwo przyjaciół; teraz widzę na własne oczy, że to prawda. Jude nie powiedział mi jednak, że przyjaciele Liny tak bardzo się między sobą różnią. Uwielbiam Laguna Beach, ale nie jest to miejsce, gdzie mieszają się kultury i narodowości. Choć, gdyby się dobrze przyjrzeć, można by tu pewnie spotkać przedstawicieli każdej rasy. Z rozbrzmiewającej dookoła mieszaniny przeróżnych akcentów wnioskuję jednak, że niektórzy przyjaciele Liny musieli przebyć daleką drogę, by ją pożegnać. Stoję nadal na swoim miejscu, niezręcznie kołysząc butelką, i zastanawiam się: pożegnać się z Jude'em czy może pokręcić się tu jeszcze chwilę, „bo wypada”? Nagle widzę, że z drugiego końca pokoju macha do mnie
Ava. Po chwili rusza w moją stronę. Szybko próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ze sobą rozmawiałyśmy. Zastanawiam się, czy ona też należy do niewielkiej grupki ludzi, którzy mogą się czuć przeze mnie ignorowani. - Ever! - Uśmiecha się i na chwilę zamyka mnie w pełnym ciepła uścisku. Jej ozdobione pierścionkami palce ściskają moje ramiona, a duże brązowe oczy uważnie mi się przypatrują. Wreszcie odsuwa się ode mnie i mówi: - Świetnie wyglądasz! - Wybucha delikatnym, perlistym śmiechem, po czym dodaje: - Ale ty przecież zawsze znakomicie wyglądasz, prawda? Spuszczam wzrok i patrzę na długą fioletową suknię, którą sama zaprojektowałam i unaoczniłam specjalnie na tę okazję, bo Jude wyraźnie powiedział, że nie wolno mieć na sobie nic czarnego. Twierdził, że Lina nie chciałaby patrzeć na tłum ubrany w ten sam przygnębiający kolor. Nie chciałaby, żeby ludzie opłakiwali jej życie - wolałaby, żeby je uczcili. Jako że fioletowy był jej ulubionym kolorem, wszyscy mieli pojawić się w ubraniach w jakimś odcieniu fioletu. - I co, jest tu? - pytam, patrząc, jak Ava mruży oczy i zakłada za uszy swe kasztanowe włosy. Wyraz jej twarzy natychmiast się zmienia, bo zakłada najgorsze - że pytam o Haven. - Lina - dodaję, zanim Ava ma szansę cokolwiek odpowiedzieć. Haven jest ostatnią osobą, o której chciałabym tu rozmawiać. - Chodziło mi o Linę. Widziałaś ją? - Patrzę na łańcuszek z cytrynem, który zawsze nosi, na ozdobną tunikę z fioletowej bawełny, na obcisłe białe dżinsy i śliczne złote sandałki, po czym spoglądam Avie prosto w oczy. Wiesz, że nie widzę tych, którzy już przeszli na drugą stronę. Widzę tylko tych, którzy jeszcze z tym zwlekają. - Próbujesz czasami z nimi porozmawiać, przekonać ich, żeby jednak przeszli? - Ava poprawia fioletową torebkę przewieszoną przez ramię. Patrzę na nią, jakby była szalona - taka myśl nigdy nie przyszła mi do głowy. Wiele czasu minęło, zanim nauczyłam się ich ignorować i wyłączać z mojego postrzegania; nie umiem sobie nawet wyobrazić» jak miałabym znów zacząć się z nimi porozumiewać. Poza tym mam teraz mnóstwo własnych problemów i ostatnią rzeczą, jakiej mi potrzeba, jest zajmowanie się bandą zabłąkanych duchów. Ava jednak tylko się śmieje i zaczyna rozglądać po pokoju, po czym mówi: - Wierz mi, Ever, każdy dociera na własny pogrzeb. Nie widziałam jeszcze ducha, który oparłby się tej pokusie! Nie chcą tego przegapić koniecznie muszą zobaczyć, kto przyszedł, co powiedział, jak się ubrał, komu
naprawdę smutno, a kto tylko udaje. - A tobie naprawdę smutno? - pytam, choć wcale nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym podejrzewała ją o udawany żal. Przyszłam tutaj głównie po to, by wesprzeć Jude'a i uczcić pamięć kogoś, kto był na tyle dobry, żeby mi pomóc, kiedy tego bardzo potrzebowałam. Wiem, że Lina była pracodawczynią Avy, nie mam jednak pojęcia, czy łączyła je jakaś głębsza zażyłość, czy naprawdę się przyjaźniły. - Jeśli pytasz, czy jest mi smutno po stracie dobrej, szczodrej, współczującej i świadomej duszy... - Ava patrzy na mnie bez mrugnięcia. ...wtedy odpowiedź, oczywiście, brzmi: tak, jasne, j a k m o g ł o b y m i n i e b y ć s m u t n o ? Ale jeśli pytasz, czy bardziej żal mi Liny niż siebie samej, to, niestety, odpowiedź brzmi: nie. Mój smutek jest zdecydowanie egoistyczny. - To samo powiedział Jude - mruczę z tęsknotą w głosie. Rozglądam się po pokoju i patrzę, czy gdzieś go tu nie ma. Ava kiwa głową i przerzuca przez ramię gęste loki. - A kiedy ty straciłaś rodzinę, kogo było ci najbardziej żal? Patrzę na nią zaskoczona tym pytaniem. Choć chcę powiedzieć, że płakałam tylko z powodu rodziców, Maślanki i tego, że Riley nigdy nie będzie mogła być nastolatką, nigdy nie skończy trzynastu lat, a tak o tym marzyła nie potrafię. Bo to by była nieprawda. Choć ich śmierć była dla mnie strasznym przeżyciem, które sprawiło mi ogromny, nieogarniony ból, to muszę przyznać, że odczuwałam smutek i żal głównie dlatego, że zostałam tu sama, a oni poszli na drugą stronę - beze mnie. - Wracając do twojego pierwszego pytania... - Ava wzrusza ramionami. - Owszem, widziałam ją. Co prawda krótko, tylko przez sekundę, ale to było coś pięknego. - Uśmiecha się, a na jej twarzy widać radość. Na samo wspomnienie rumienią jej się policzki, a w oczach pojawia się jasny błysk. Już mam ją prosić, żeby powiedziała mi o tym coś więcej, ale się odzywa: To było wtedy, kiedy Jude wstał i zaczął mówić. Pamiętasz, jak głos mu się łamał i o mało się nie rozpłakał? Musiał przerwać i dopiero po chwili mógł skończyć. Kiwam głową. Bardzo dobrze to pamiętam. Pamiętam, jak było mi go wtedy żal. - Widzisz, w tym momencie pojawiła się tuż za nim. Delikatnie unosiła się w powietrzu, położyła mu dłonie na ramionach, zamknęła oczy i otoczyła go miłością i światłem. Dosłownie chwilę później Jude zaczął znów mówić i gdy zniknęła, skończył przemówienie bez żadnego problemu. Wzdycham, próbując sobie wyobrazić, jak to musiało wyglądać, i żałuję, że sama nie mogłam tego zobaczyć. - Myślisz, że on to p o c z u ł? Poczuł jej obecność? Chyba musiał,
skoro pomogła mu dokończyć przemówienie, ale... Myślisz, że był jej świadomy? W i e d z i a ł, że to ona pomogła mu przez to przebrnąć? Ava wzrusza ramionami i wskazuje miejsce po drugiej stronie szklanych drzwi, gdzie dostrzegam Jude'a. Stoi na trawniku i rozmawia z jakąś niewielką grupką przyjaciół Liny. Jego długie dredy spływają mu na plecy i na rękawy fioletowej koszuli, na której widnieje wizerunek jakiegoś kolorowego hinduskiego bóstwa, które skądś znam. - Czemu go sama nie zapytasz? Słyszałam, że ostatnio jesteście ze sobą dość blisko. Cofam się, słysząc to, i natychmiast odwracam się do Avy. Zastanawiam się, czy naprawdę ma na myśli to, co mi się wydaje, i kto mógł jej na ten temat cokolwiek powiedzieć. - No przecież nie chodzisz do szkoły, bo zastępujesz go w sklepie choć wiele razy wyraźnie mówiłam, że z chęcią sama się tego podejmę. A poza tym Damen ostatnio wygląda na przybitego, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Bliźniaczki to potwierdzają. Widują go częściej niż ja, sama zresztą wiesz. Co chwila zabiera je do kina albo na gokarty, na zakupy do Fashion Island albo na zjeżdżalnie wodne do Disneylandu - odwiedzili już chyba każdą atrakcję w Orange County, i to co najmniej dwa razy. Oczywiście, dziewczynom się to podoba, sama też uważam, że to bardzo miłe z jego strony, ale... Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, co się kryje za tym nagłym wybuchem altruizmu. - Przerywa i patrzy mi prosto w oczy. - On wyraźnie szuka sobie jakiegoś zajęcia. Rozpaczliwie próbuje coś ze sobą zrobić, żeby o tobie nie myśleć. I nie martwić się tym, że cię przy nim nie ma. Opuszczam ramiona. Cała zapadam się w sobie. Dawna Ever byłaby teraz wściekła - już dawno rzuciłaby jakimś absurdalnym argumentem, chcąc się bronić przed zarzutami, albo przynajmniej przerwałaby Avie, zanim ta zdążyłaby to wszystko powiedzieć. Ale nie jestem już tą samą osobą. Nie wspominając o tym, że wszystko, co mówiła Ava, jest prawdą. Przeze mnie Damen jest teraz smutny. I samotny. I za wszelką cenę stara się jakoś wypełnić sobie czas. Nie da się temu zaprzeczyć. Choć to wszystko przecież nie jest takie proste. Kryje się za tym o wiele więcej, lecz wątpię, czy Ava ma o tym pojęcie. Mimo to, jak sama powiedziała, jestem z Jude'em coraz bliżej, choć nie ma w tym romantycznych podtekstów - wbrew założeniom Avy. Niewątpliwie istnieje między nami swego rodzaju przyciąganie, które najprawdopodobniej łączy nas od wieków - tym razem, o ironio, to Jude wydaje się mnie powstrzymywać. Jednoznacznie daje mi do zrozumienia,
że nie interesuje go tymczasowy związek. Chciałby ze mną być na dobre i na złe. Już na zawsze. Chce być pewien, że do końca załatwię sprawy z Damenem i zerwę wszystkie więzi, jakie nas łączą. Chce, żebym zrobiła wyraźny krok w jego kierunku, nie oglądając się na to, co było kiedyś. Ryzykować złamane serce? Twierdzi, że po raz kolejny już nie może. I choć przeżywał rozczarowanie i odrzucenie tyle razy w ciągu stuleci, tym razem wcale nie będzie mu łatwiej. Jednak nie mogę w tej chwili dać mu tego, czego chce - mimo że Jude opowiedział mi o naszym życiu na Południu i tym samym potwierdził moje najgorsze obawy: Damen kupił mnie, siłą zabrał od rodziny, po czym odwrócił się od niej na zawsze, żeby mieć mnie tylko dla siebie - po prostu jeszcze nie jestem na to gotowa. Usłyszałam nawet resztę tej historii - że wkrótce po tym, jak odeszłam z Damenem, Jude wraz z całą moją rodziną zginął w strasznym pożarze. Nie stałoby się tak, gdyby Damen zadał sobie trud, żeby ich ocalić. Efektem jego działania była bezsensowna śmierć kilku osób, której nie da się nijak usprawiedliwić. Biorąc pod uwagę niesamowite bogactwo i ogromną władzę, jaką dysponował Damen, nie da się usprawiedliwić nieczułego, bezdusznego i wyrachowanego czynu, który doprowadził do takiej tragedii. A jednak nie chcę go całkiem przekreślać. Z drugiej strony jednak jeszcze nie jestem gotowa, by się z nim zobaczyć. Nie mam też zamiaru opowiadać o tym wszystkim Avie, więc potrząsam tylko głową i odpowiadam: - To bardzo skomplikowane. Z rozmysłem patrzę jej prosto w oczy. Ava kiwa głową i wyciąga do mnie dłoń. Delikatnie chwyta mnie za rękę. - Nie mam co do tego wątpliwości, Ever. Żadnych wątpliwości. Przerywa, by się upewnić, że uważnie jej słucham, po czym mówi dalej: Po prostu uważaj, żeby nie robić nic pochopnie. Nie spiesz się. Dobrze się zastanów i dokładnie wszystko przemyśl. A jeśli i tak będziesz miała wątpliwości, to znasz moją ulubioną receptę na wszystko... - Medytacja - mruczę, wybucham śmiechem i przewracam oczami. Jestem jej wdzięczna za to, że nawet w najczarniejszych momentach umie mi choć trochę poprawić nastrój. Kiedy zaczyna się ode mnie oddalać, przyciągam ją. Jeszcze nie chcę się rozstawać. Patrzę na nią błagalnym wzrokiem i mówię: - Ava, wiesz coś na ten temat? - Kurczowo ściskam jej ramię. Rozpaczliwie
potrzebuję jej porady, choćby kilku mądrych słów. - Czy ty coś o tym wiesz? O Damenie, Judzie i o mnie? I o tym, kogo powinnam wybrać? Ava patrzy na mnie ciepło i troskliwie, a po chwili powoli potrząsa głową. Na czoło i na oczy opada jej kosmyk rudych włosów, ale odgarnia go i odpowiada: - Obawiam się, że to twoja podróż, Ever. Tylko twoja. Tylko ty możesz odkryć, którą obrać drogę. Ja mogę ci służyć jedynie jako przyjaciółka.
ROZDZIAŁ 17 - Dzięki za pomoc. - Jude rzuca przez ramię wilgotną ścierkę i opiera się o starą lodówkę, która w niczym nie przypomina ani tej Damena, ani tej Sabine - nie jest nierdzewna i nie ma rozmiarów szafy - jest zielona i ma swoje lata, a do tego lubi wydawać głośne, dziwaczne, bulgoczące dźwięki. Jude zatyka kciuki za szlufki od spodni, krzyżuje nogi w kostkach i patrzy, jak wkładam ostatnie kubki i szklanki do zmywarki, po czym zamykam drzwiczki i naciskam guzik z napisem „start”. Podnoszę ręce i ściągam gumkę z włosów; opadają teraz luźno na plecy, prawie do pasa. Próbuję przy tym nie zwracać uwagi na to, że Jude przez cały czas mi się przygląda. Mruży oczy i napawa się moim widokiem, zachłannie śledząc każdy ruch mojej dłoni, gdy wygładzam sukienkę i poprawiam opadające ramiączko. Mierzy mnie wzrokiem tak długo, że muszę wreszcie jakoś odwrócić jego uwagę. - Bardzo ładne nabożeństwo. - Przez chwilę patrzę mu prosto w oczy, po czym opuszczam wzrok. Zaczynam sprzątać wyłożone kafelkami lady i biały porcelanowy zlew. - Chyba by jej się podobało. Jude uśmiecha się, zwija ściereczkę i rzuca ją na ladę, po czym wychodzi z kuchni i siada na starej brązowej kanapie. Zakłada, że do niego dołączę, co też po chwili robię. - Masz rację, n a p r a w d ę jej się podobało. - Zrzuca ze stóp klapki i podwija nogi na poduszki. - Widziałeś ją? - Siadam na krześle naprzeciwko niego i opieram bose stopy o stare drewniane drzwi, które służą za stolik. Jude przygląda mi się i ze zdziwieniem unosi brew. - Tak, widziałem ją. A co? Ty też widziałaś? Potrząsam głową, rozwiewając jego obawy. Podnoszę dłoń i zaczynam się bawić kryształami, które noszę na szyi - szorstkie nadają się do tego lepiej niż gładkie. - Ava widziała. - Wzruszam ramionami i wypuszczam z palców amulet. Ciepłe kamienie ogrzewają teraz moje ciało. - Ja w dalszym ciągu nie widzę takich jak Lina. - Wciąż próbujesz? - Jude mruży oczy i na chwilę się podnosi, bierze małą poduszkę leżącą przy stopach, kładzie ją sobie pod głowę i znów opada na plecy. - Nie - wzdycham, patrząc w dal, i dodaję pełnym tęsknoty głosem: Już nie. Jakiś czas temu dałam sobie z tym spokój. Jude kiwa głową; dalej na mnie patrzy, lecz teraz już nie tak intensywnie. - Jeśli cię to pocieszy, to powiem ci, że ja też jej nie widziałem. Mam na myśli Riley, bo o niej mówimy, prawda?
Opieram głowę na poduszce i zamykam oczy. Przypominam sobie moją niesamowicie wkurzającą, denerwującą, wszędobylską młodszą siostrę, która uwielbiała dziwaczne ubrania i peruki - mam nadzieję, że dobrze się bawi tam, gdzie teraz jest. Odrywam się od swoich myśli dopiero, gdy słyszę głos Jude'a: - Ever, tak sobie myślę... - Podnosi głowę i wpatruje się w drewniane belki na suficie. - Skoro sprawy pomału zaczynają wracać do normy, to może powinnaś pomyśleć o powrocie do szkoły? Natychmiast sztywnieję, a mój oddech robi się płytki. - Wychodzi na to, że Lina wszystko mi zostawiła: dom, sklep... wszystko. Papiery raczej się zgadzają, więc pewnie pozwolę, żeby teraz sprawą zajął się prawnik, a to oznacza, że mogę już na dobre wrócić do pracy. Nie wspominając już o tym, że Ava też zaproponowała mi pomoc. Z trudem przełykam ślinę, ale nic nie mówię. Widzę, że wszystko już zostało załatwione, postanowione i dokładnie przemyślane. - Bardzo doceniam twoją pomoc, mówię poważnie... - Rzuca mi przelotne spojrzenie, po czym znów wbija wzrok w sufit. - Ale uważam, że najlepiej dla ciebie będzie... Nie daję mu jednak dokończyć. - Ależ to naprawdę żaden... - Chcę powiedzieć, że to ż a d e n p r o b l e m . Wyjaśnić, do jakich wniosków doszłam ostatnio w związku ze szkołą i normalnym życiem, jakie powinno się wieść; chcę powiedzieć, że dla mnie to już nie ma najmniejszego sensu, bo już mnie nie dotyczy. Nie mówię jednak tego wszystkiego, bo Jude przerywa mi, machając ręką: - Ever, jeśli ci się wydaje, że złożenie takiej propozycji przyszło mi bez trudu, bardzo się mylisz. - Wzdycha i zamyka oczy. - Wierz mi, ogromna część mojej świadomości mówi mi, żebym się zamknął i dał sobie spokój z wyjaśnieniami, bo jesteś teraz u mnie w domu, mam cię przy sobie i chętnie spędzasz ze mną czas. - Przerywa, zaciska dłonie, po czym zaczyna nerwowo przebierać palcami - to znak, że toczy ciężką bitwę sam ze sobą. Jednak ta druga, rozsądniej sza część podpowiada mi, żebym zrobił coś zupełnie innego. I choć to całkiem nielogiczne, czuję, że muszę ci powiedzieć... - Przełyka ślinę i mówi dalej: - Po prostu uważam, że najlepiej dla ciebie będzie, jeśli... Wstrzymuję oddech. Jestem pewna, że wcale nie chcę usłyszeć tego, co ma mi do powiedzenia, ale trudno, trzeba będzie. - Powinnaś... jak by ci to powiedzieć... na jakiś czas trochę się odsunąć. I tyle. Otwiera oczy i patrzy wprost na mnie, pozwalając, by dopiero co wypowiedziane zdanie zawisło między nami niczym przeszkoda nie do pokonania. - Choć uwielbiam, kiedy jesteś w pobliżu, i sama na pewno już o tym wiesz, to... Jeśli jest jakakolwiek nadzieja na załatwienie pewnych spraw,
jeśli ty masz nadzieję na podjęcie wkrótce decyzji dotyczącej swojej przyszłości - albo n a s z e j przyszłości, to musisz się stąd wyrwać i wrócić do świata. Musisz przestać... - Bierze głęboki oddech i poprawia się niezgrabnie na kanapie, jakby zmuszał się do wypowiedzenia kolejnych słów: Musisz przestać ukrywać się w sklepie i wreszcie wyjść swojemu życiu naprzeciw. Siedzę bez słowa, zaskoczona tym, co właśnie usłyszałam, i sama nie wiem, jak mam to przyjąć i co odpowiedzieć. Ukrywać się?! Jude uważa, że przez cały tydzień się ukrywałam? A co gorsza... Czy to możliwe, żeby miał rację? Że wie coś, o czym ja nie mam zielonego pojęcia i przed czym bronię się rękami i nogami? Potrząsam głową i opuszczam stopy na ziemię. Z powrotem wsuwam na nogi sandały na koturnach i mówię: - Chyba sama nie wiedziałam, że... Jednak zanim udaje mi się dokończyć, Jude gwałtownie podrywa się z kanapy i potrząsa głową. - Nie bierz tego do siebie! Chciałem tylko, żebyś to przemyślała, i tyle. Bo widzisz, Ever... - Odgarnia z twarzy dredy, żeby mnie lepiej widzieć. - Sam nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam ten stan zawieszenia. Opuszcza ręce i kładzie otwarte dłonie na kolanach, jakby chciał mi coś podać. Patrzy mi w oczy tak długo, że serce zaczyna mi walić jak młotem, czuję ucisk w żołądku i kręci mi się w głowie, jak gdyby z pokoju nagle uleciało całe powietrze. Między nami narasta energia, która w tej chwili jest już niemal wyczuwalna; jeszcze chwila i na własne oczy zobaczę, jak płynie z jego ciała do mnie. Gęste, pulsujące pasmo pragnienia, które rozszerza się i kurczy, chcąc nas do siebie przyciągnąć i złączyć w jedno. Nie jestem pewna, czyja to sprawka - jego czy moja? A może to w ogóle jakaś uniwersalna siła? Wiem tylko, że przyciąganie jest tak potężne, tak wszechogarniające, że zrywam się z krzesła, zarzucam torbę na ramię i niemal krzyczę: - Muszę lecieć. Kiedy stoję już w drzwiach i zaciskam palce na klamce, słyszę: - Ale wszystko między nami w porządku, prawda, Ever? Nie odpowiadam, idę przed siebie i zastanawiam się, czy Jude też widział to co ja, czy może to jakiś chory wytwór mojej wyobraźni. Wychodzę na zewnątrz i biorę długi, głęboki oddech - wypełniam płuca ciepłym, słonawym powietrzem i patrzę na nocne niebo pełne gwiazd, szczególnie na jedną, która płonie wyjątkowo jasnym światłem. Jedna gwiazda, która usuwa w cień wszystkie pozostałe, jak gdyby prosiła, bym pomyślała jakieś życzenie.
Tak też robię. Wpatruję się w moją nocną gwiazdę i proszę o poradę, o pomoc, a jeśli to będzie niemożliwe, chociaż o małą podpowiedz, w którym kierunku powinnam iść.
ROZDZIAŁ 18 Jeździłam po mieście przez całe wieki, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić; nie miałam pojęcia, dokąd się udać. Jakaś część mnie - bardzo duża część - chciała jechać prosto do Damena, wtulić się w jego ramiona, powiedzieć mu, że wszystko mu wybaczam i że chcę, by było, jak dawniej - ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Jestem samotna, zdezorientowana i szukam tylko ciepłego miejsca, w którym mogłabym odpocząć. Choć targają mną sprzeczne myśli związane z Damenem, to na pewno nie będę go traktować jak plastra na moje rany. Oboje zasługujemy na coś znacznie lepszego. Jeżdżę więc dalej po autostradzie Coast Highway - to w jedną, to w drugą stronę, aż wreszcie skręcam w jedną z mniejszych, węższych, krętych wiejskich dróżek. Nadal krążę, nie mając na uwadze żadnego konkretnego celu, aż w końcu podjeżdżam pod dom Romano - choć to właściwie dom Haven. Miles powiedział, że teraz ona tu mieszka. Zostawiam samochód przy krawężniku, na tyle daleko, żeby Haven go nie zauważyła, i po cichu przemykam się na drugą stronę ulicy. Jeszcze zanim docieram do ścieżki, która prowadzi do drzwi, słyszę dźwięki muzyki. Z głośników leci piosenka jednego z amatorskich zespołów, które Haven tak lubi - Romano ich nie znosił, a ja w ogóle o nich nie słyszałam. Podchodzę do dużego okna wykuszowego okolonego żywopłotem. Pod oknem w pokoju stoi kanapa, na której w tej chwili nikt nie siedzi. Kucam w krzakach; nie chcę, żeby mnie widziano, i nie mam zamiaru wchodzić do środka. Przyszłam tu raczej po to, żeby obserwować - chciałabym się dowiedzieć, co Haven kombinuje i co robi w wolnym czasie. Im więcej będę wiedzieć o jej nawykach, tym lepiej uda mi się coś zaplanować, a jeśli nawet nic nie wymyślę, przynamniej dowiem się, jak reagować, kiedy nadejdzie czas. Haven stoi przed kominkiem - jej długie falujące włosy są teraz rozpuszczone, a makijaż równie wymowny jak wtedy, gdy widziałam ją po raz ostatni. Długą, zwiewną suknię, którą miała na sobie pierwszego dnia w szkole, zastąpiła obcisła granatowa krótka sukienka. Nie zauważyłam też uwielbianych przez nią szpilek - stała boso. Nie zrezygnowała jednak z plątaniny naszyjników, choć nadal nie widziałam wśród nich amuletu. Im dłużej się jej przyglądałam, im dłużej patrzyłam, jak coś mówi i biega po pokoju, tym bardziej mnie to niepokoiło. Było w niej coś szalonego - jakiś dziwny rodzaj napięcia i ekscytacji, jak gdyby z trudem panowała nad własną energią. Jak gdyby w ogóle przestawała nad sobą panować.
Przeskakuje z nogi na nogę, bez przerwy się rusza, co chwila popija eliksir z czary, która nigdy nie jest pusta, bo ledwo Haven ją opróżni, od razu dolewa sobie kolejną porcję z zapasów Romano. To ten sam eliksir, który podobno jest o wiele potężniejszy od tego robionego przez Damena. Gdy tak na nią patrzę i kiedy przypominam sobie to, co zaszło w szkolnej łazience, nie mam co do tego wątpliwości. Mimo że nie słyszę jej słów, bo zagłusza je muzyka i dudnienie perkusji, które niesie się echem po ścianach, mogę się domyślić, co się tutaj dzieje. Jest z nią jeszcze gorzej, niż myślałam. Traci kontrolę nad sobą. Być może jest w stanie wpływać na grupkę oczarowanych wielbicieli, być może ich hipnotyzuje, wprawia w trans i skupia na sobie całą ich uwagę, ale jest zbyt nerwowa, niespokojna i szalona, żeby mogła ten stan długo utrzymać. Znów sięga po czarę, odrzuca głowę w tył i pociąga spory łyk eliksiru. Oblizuje się, nie chcąc uronić ani kropli. Jej oczy lśnią, gdy powtarza tę czynność jeszcze raz - i jeszcze; pije i nalewa, pije i znów dolewa. Teraz to jasne - jest uzależniona. Sama mam za sobą podobne mroczne przeżycie - znam te objawy. Wiem, jak to wygląda. Nie żebym była całkowicie zaskoczona. Spodziewałam się tego, od kiedy odwróciła się ode mnie i podążyła swoją drogą. Choć dziwi mnie, że wśród jej nowych przyjaciół znajdują się prawie wszyscy uczniowie liceum Bay View, których rzucili Stacia, Craig lub inna równie popularna osoba, a sami najpopularniejsi - grupa ludzi, którym podlizywała się jeszcze pierwszego dnia w szkole - wcale nie dostąpili zaszczytu przyjaźni z Haven. Zaczynam już rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i co kombinuje, gdy nagle słyszę: - Ever? Odwracam się i widzę Honor, która zatrzymuje się przed drzwiami. - Co ty tu robisz? - Mruży oczy i uważnie mi się przygląda. Patrzę to na nią, to na dom; wiem, że kryjówka w krzakach i zaskoczenie na mojej twarzy mówią o mnie wszystko, co wolałabym raczej ukryć. Milczenie zaczyna się robić niezręczne i już mam je przerwać, jednak Honor odzywa się pierwsza: - Nie widuję cię ostatnio w szkole. Zaczynałam już myśleć, że wyleciałaś. - To dopiero tydzień. - Wzruszam ramionami, wiedząc, że to raczej słaba wymówka. Ale mogłam przecież być chora, mogłam zapaść na mononukleozę albo paskudną grypę, więc dlaczego ktoś miałby zaraz zakładać, że wyleciałam ze szkoły? Czy wszyscy naprawdę uważają mnie za taką dziwaczkę i frajerkę w jednym?
Honor wysuwa biodro na bok i opiera na nim dłoń, bębniąc przy tym palcami. Przygląda mi się przez chwilę i mówi: - Doprawdy? Tylko tydzień? - Kiwa głową, jak gdyby ważyła moje słowa. - Hm. A wydawałoby się, że o wiele dłużej. To musiała być najszybsza rewolucja społeczna w historii ludzkości. Mrużę oczy, bo wcale mi się to nie podoba, ale postanawiam, że nie odezwę się słowem - przynajmniej jeszcze nie teraz. Mam nadzieję, że moje milczenie rozochoci ją i sprawi, że da się ponieść, że będzie koniecznie chciała zaimponować mi czymś, co zrobiła, i dzięki temu zdradzi więcej, niż powinna. - Na pewno już słyszałaś. - Przerzuca włosy przez ramię i zbliża się do mnie. - Chyba właśnie dlatego tu jesteś - przyszłaś szpiegować Haven. Ale nieważne, wystarczy, jeśli ci powiem, że to działa. Stacia przeszła już do historii, a jej miejsce zajęła Haven. - Widzę błysk w oczach Honor i delikatny uśmieszek na jej ustach, który świadczy o tym, że jest z siebie bardzo zadowolona. - Wiele się w szkole zmieniło ostatnimi czasy. Ale, ale, nie musisz mi wierzyć na słowo, może wpadniesz i sama się przekonasz? Biorę głęboki oddech i mimo silnej pokusy nie reaguję na szyderczy ton Honor i na jej ewidentne poczucie wyższości. Pewnie właśnie o to jej chodzi - nie dam jej tej satysfakcji. Mimo wszystko liczę na to, że trochę popsuję jej dobry nastrój, więc mówię: - Przepraszam, powiedziałaś, że H a v e n zajęła miejsce Stacii? Honor kiwa głową, a szyderczy uśmiech nie znika z jej twarzy. Dalej jest napuszona i dumna. - No tooo... - Mrużę oczy i przeciągam ostatnie słowo, chcąc w tym czasie dobrze się jej przyjrzeć. Widzę firmowe balerinki, czarne legginsy i obcisły podkoszulek z długimi rękawami, sięgający poniżej bioder. Wreszcie podnoszę wzrok i patrzę jej prosto w oczy. - Jak się z tym czujesz? Honor spogląda w okno i obserwuje, jak Haven nadal zabawia swoich wielbicieli, po czym odwraca się do mnie. Już nie jest taka pewna siebie, blednie też jej aura - zastanawia się, do czego zmierzam. - No chyba nie do końca o taki wynik ci chodziło, prawda? Honor głośno wydycha powietrze, patrzy na ulicę, na podwórze; wszędzie, byle nie na mnie. - Bo jeśli dobrze pamiętam, to męczyło cię już bycie numerem dwa. A z tego, co mi właśnie powiedziałaś, wynika, że chyba ominęła cię ta rewolucja, bo n a d a l jesteś na drugim miejscu. Zastanów się dobrze, Honor - z tego, co zrozumiałam, jedyna różnica polega na tym, że teraz jesteś cieniem Haven, a nie Stacii. Przynajmniej tak to przedstawiłaś. Honor krzyżuje ręce tak szybko i gwałtownie, że torba przewieszona przez jej ramię opada na łokieć i mocno uderza ją w udo. Ona jednak nie
zwraca na to uwagi, tylko mrużąc oczy, wpatruje się we mnie i odpowiada: - Miałam po dziurki w nosie Stacii i jej zasranych interesów. Teraz, dzięki niewielkiej pomocy Haven, już nie muszę się nimi przejmować. Nikt nie musi. Stacia jest już tylko wspomnieniem, na które nikt nie zwraca uwagi. Nie liczy się już i nie powinno ci być jej żal. - Unosi brew i patrzy na mnie groźnie. Może sobie robić srogie miny i rzucać gromy, ale prawda jest taka, że mój plan się powiódł. Dotknęło ją to, co powiedziałam. Przypomniałam ten wielki cel, który wcześniej jej przyświecał - chciała zająć miejsce Stacii. Wykazałam, że nie osiągnęła tego, co zamierzała. Uznałam, że mogę posunąć się o krok dalej i wyłożyć kawę na ławę. - Widzisz, chodzi o to... - Od niechcenia przebieram palcami, jak gdybym miała mnóstwo czasu na pogaduszki. - ...że Haven - przynajmniej ta nowa, lepsza Haven - w rzeczywistości niczym się nie różni od twojej dawnej przyjaciółki Stacii. Jest tylko jedno ważne ale... Honor przygląda się własnym paznokciom, stara się wyglądać na znudzoną i zupełnie niezainteresowaną tym, co mam do powiedzenia, ale nic z tego, mnie nie oszuka. Jej aura lśni teraz wyjątkowo jaskrawym światłem jej energia płynie wprost do mnie, jak gdyby błagała, bym mówiła szybciej. To jak miernik nastroju, o którym sama Honor nie ma pojęcia, lecz nawet gdyby miała, i tak nie mogłaby go nijak ukryć. - Haven jest o wiele bardziej niebezpieczna niż Stacia. - Wbijam wzrok w Honor; patrzę, jak wzdycha i przewraca oczami. Odpowiada mi tonem pełnym politowania: - Proszę cię. Być może dla ciebie, ale z mojego punktu widzenia to wygląda zupełnie inaczej. - Czyżby? A skąd masz taką pewność? - Przechylam głowę na bok, jak gdybym naprawdę musiała to od niej usłyszeć, zamiast po prostu zajrzeć w jej myśli. - Bo się p r z y j a ź n i m y . - Wzrusza ramionami. - Mamy wspólny cel... wspólnego wroga. - Zapewne pamiętasz, że jeszcze nie tak dawno ja i Haven t e ż się przyjaźniłyśmy. - Patrzę przez okno, jak Haven wciąż popija i gada, gada i popija, a nic nie wskazuje na to, by miała przestać albo chociaż trochę zwolnić. - A teraz ona uparła się, by mnie zabić. - Odwracam się do Honor i mówię tak cicho, jakbym mówiła sama do siebie. A jednak usłyszała. Parska, kręci się i próbuje udawać, że nic takiego nie powiedziałam, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że doskonale słyszała. Nagle sztywnieje i zdecydowanym krokiem rusza w stronę drzwi, mówiąc: - Posłuchaj, Ever, nie wiem, co tam sobie myślisz, ale jedynym wspólnym wrogiem, jakiego mamy z Haven, jest Stacia. Naprawdę nie chcę
mieć z tobą żadnych zatargów. Nie będę się wtrącać w to, co jest między tobą a Haven. Dlatego właśnie nie powiem jej, że nakryłam cię tu dzisiaj, jak ją szpiegowałaś, dobra? To będzie nasza tajemnica. Strącam listek, który przyczepił się do mojej sukienki. Nie wierzę w ani jedno słowo Honor. Doskonale wiem, że nie będzie umiała się powstrzymać i wszystko wygada, gdy tylko zamknie za sobą drzwi. Ale może to i dobrze. Może najwyższy czas, żeby do Haven dotarło, że zabawa się skończyła, że od jutra wracam do ludzi, i to na najwyższych obrotach. Nie będzie mogła już nikogo terroryzować, nawet jeśli tak się składa, że chodzi o Stacię. Przynajmniej dopóki ja będę w pobliżu. - Wiesz, co się mówi o tajemnicach, prawda? - Patrzę teraz Honor prosto w oczy. Wzrusza ramionami i stara się zachowywać nonszalancko, nie przejawiać najmniejszego zainteresowania. Na próżno się wysila. Na jej twarzy maluje się strach i zmieszanie. - Że dwie osoby zachowają tajemnicę tylko wtedy, kiedy jedna z nich jest martwa. Potrząsa głową, jakby chciała otrzepać się z moich słów, ale widać wyraźnie, że jest poruszona. Wyciąga dłoń w stronę klamki i odwraca się jeszcze przez ramię, kiedy mówię: - Gdybyś jednak chciała jej powiedzieć, że tu byłam, to nie zapomnij dodać, że z chęcią spotkam się z nią jutro w szkole.
ROZDZIAŁ 19 Gdybym miała oceniać po tym, jak wygląda parking, powiedziałabym pewnie, że wszystko jest w najlepszym porządku. Założyłabym też, że poranne ćwiczenia i siłownia - po której wciąż drżą mi mięśnie - to strata czasu i powinnam była dłużej pospać. Jednak po tym, co powiedział mi Miles, wiem, że muszę zapuścić się dalej niż na zatłoczony parking, przypominający bardziej luksusowy salon sprzedaży samochodów niż miejsce, gdzie zostawiają swoje auta uczniowie. Muszę przejść przez żelazną bramę i dotrzeć do samego serca szkoły, gdzie - zdaniem Milesa - toczy się prawdziwe życie. Miles mówił też, że prawdopodobnie naprawdę zaszokowani będą tylko ci, którzy wiedzą, bo najwyraźniej nauczyciele i pozostali pracownicy szkoły wciąż nie mają pojęcia o nowym porządku wśród uczniów. - Aha, Ever - dodaje Miles, gdy zaczynam kierować się na swoje miejsce, najlepsze miejsce, które zawsze zajmował dla mnie Damen, a teraz z jakiegoś powodu zajęła Haven. - To nie wszystko. Kryje się za tym coś więcej i chyba powinnaś o tym wiedzieć. - Dawaj. - Uśmiecham się. Serce zaczyna mi bić szybciej, gdy widzę lśniącego wiśniowego astona martina, który niegdyś należał do Romano, a którym teraz jeździ Haven. - Nie wszystko jest takie, jakim się zdaje na pierwszy rzut oka. - Miles uważnie mi się przygląda, upewnia się, że słucham, po czym mówi dalej: No... postaraj się o tym pamiętać, dobra? Nie osądzaj niczego zbyt szybko. Nie czyń żadnych pochopnych założeń, gdybyś... choć raczej powinienem powiedzieć, k i e d y ... natkniesz się na coś takiego. Zgoda? Mrużę oczy, odgarniam włosy z twarzy i mówię: - Wyduś to z siebie, Miles. Poważnie, nie wiem, co próbujesz mi powiedzieć, ale przekaż mi to wprost, bez ogródek. Bo, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, o co ci teraz chodzi. - Wpatruję się w niego i próbuję wczytać się w jego energię, w jego drżącą, migoczącą aurę - to znak, że coś się dzieje. Przez cały czas dotrzymuję jednak słowa i nie zaglądam w jego myśli obiecałam przecież, że nie będę naruszać jego prywatności. Nie chcę nawet brać pod uwagę takiej możliwości. On chyba jednak tego nie wie - widzi tylko moje intensywne spojrzenie i od razu wpada w panikę. - Hej! Przestań! - krzyczy. - Obiecałaś, że nie będziesz tego robić bez pozwolenia, pamiętasz? - Wyluzuj! - Machnięciem ręki chcę rozproszyć jego podejrzenia. Nie czytałam ci w myślach. Nie miałam takiego zamiaru. Chłopie, daj spokój! Czy tak trudno o odrobinę zaufania?
Tę ostatnią część mruknęłam już od niechcenia pod nosem, ale z jakiegoś powodu Miles odpowiedział: - Zaufanie działa w obie strony, Ever. Pamiętaj o tym, dobra? To właśnie próbowałem ci powiedzieć. Wzruszam ramionami i celowo postanawiam zignorować nieśmiałe i niejasne ostrzeżenie Milesa; chcę przejść od razu do rzeczy. Zamykam oczy na chwilę, która powinna wystarczyć, by dowieść p e w n e j o s o b i e, kto tu rządzi. W i d z ę wiśniowego astona martina przytulonego do odległego krawężnika, mocno naciskam stopą pedał gazu i szybciutko zajmuję dopiero co zwolnione miejsce. Miles głośno wciąga powietrze, po czym odwraca się do mnie i mówi: - Wow. Chyba już zapomniałem, jak bardzo lubię z tobą jeździć. - Potrząsa głową i wybucha śmiechem. - Naprawdę mi tego brakowało. Nie zrozum mnie źle, chciałbym, żeby mój samochód już był gotowy, żebym mógł odzyskać wolność i takie tam, ale strasznie mi się podoba, jak manipulujesz światłami, żeby zmieniały się na zielone i czerwone, kiedy tego potrzebujesz, jak przekonujesz innych kierowców, żeby zjechali ci z drogi, i to, jak zajmujesz sobie dowolne miejsce parkingowe, jeśli akurat przyciągnie twoją uwagę, niezależnie od tego, czy coś tam stoi czy nie. Tak jak przed chwilą. - Znów potrząsa głową i mówi dalej: - Powiem ci coś, Ever, takie rzeczy nigdy mi się nie przytrafiają, gdy jadę sam. Mimo że to miał być żart, coś mnie tknęło. Wszystkich tych ryzykownych manewrów, które wymienił, nauczył mnie sam mistrz podstępnej jazdy - D a m e n. Zastanawiam się, co teraz porabia. - Miles - zaczynam nieco ciszej, niż zamierzałam. Opuszczam dłonie z kierownicy na kolana. - Gdzie się teraz podziewa Damen? - Odwracam się, widząc zmieszanie w oczach Milesa. - No... Dlaczego pozwala Haven na takie rzeczy - żeby tu parkowała i... nie wiem, co tam jeszcze. Dlaczego nie stara się jej powstrzymać? Miles patrzy w przeciwną stronę. Przez chwilę milczy, zbiera myśli, po czym odwraca się do mnie. Kładzie mi dłoń na ramieniu, delikatnie je ściska i mówi: - Wierz mi, on walczy. Na swój sposób walczy, niczym przejęty, przykładny obywatel, w zgodzie z dobrą karmą. Właśnie o to mi chodziło, kiedy ostrzegałem cię, żebyś nie wyciągała pochopnych wniosków. Nie wszystko jest czarno-białe i nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Gapię się na niego i czekam, aż powie coś więcej, ale on tylko zaciska usta i palcami pokazuje, jakby zamykał je na suwak. Nie wierzę, że chce to tak zostawić, że nic mi już nie powie. Że zostanę w zawieszeniu. - I co? I tyle? - Patrzę na niego i potrząsam głową. - Chcesz to tak zostawić? Rzucić parę niezobowiązujących, niejasnych haseł, i już? Resztę
mam sobie wymyślić sama, bez podpowiedzi? - To była podpowiedź - odpowiada Miles. Najwyraźniej postanowił, że nie powie mi więcej ani słowa. Wzdycham i zamykam oczy, ale nie denerwuję się, nie czytam jego myśli, nie naciskam go już. On ma na uwadze mój interes - jestem przekonana, że próbuje mi czegoś oszczędzić. Odpuszczam mu więc, bo wiem coś, o czym on nie ma pojęcia - cokolwiek to będzie, umiem stawić temu czoło. Nic mnie już nie złamie. Miles opuszcza osłonę przeciwsłoneczną i mruży oczy, przyglądając się swemu odbiciu w lusterku. Palcami przeczesuje przydługie, lśniące, brązowe włosy - wciąż nie mogę się przyzwyczaić do jego nowego, modnego wyglądu - wyszczerza zęby, obserwuje swój nos, profil (z obu stron), po czym, uznawszy, że może już wyjść do ludzi, podnosi osłonkę. - Gotowy? - Sięgam po torbę i otwieram drzwiczki. Miles w odpowiedzi kiwa głową, więc dodaję jeszcze: - Aha, tak dla jasności, po czyjej stronie jesteś? Zakłada plecak na ramię i rzuca mi przelotne spojrzenie. Błysk w jego oku doskonale pasuje do jego uśmiechu, kiedy odpowiada: - Po swojej. Jestem po swojej stronie. Cóż, z pewnością nie żartował. Ani nie przesadzał. Z jednej strony wszystko jest zupełnie inaczej - od razu widać, że zaszła tu poważna zmiana. Z drugiej strony zaś ci mniej spostrzegawczy spośród nas (czyli nauczyciele i pracownicy administracji) uważają, że wszystko jest po staremu. Stoliki maturzystów nadal są zajmowane przez maturzystów - z tym że teraz są to ci, którym nigdy nie pozwalano nawet przejść obok, a już na pewno nie siedzieć na tych miejscach. Zamiast królującej tu wcześniej wrednej blondynki - ikony mody - teraz siedzi tu wredna brunetka - faszystka. Wredna ciemnowłosa faszystka, której spojrzenie czuję na sobie w momencie, gdy razem z Milesem przekraczamy bramę. Brunetka odwraca się od grupy swoich wielbicieli tylko po to, by zacisnąć szczęki, zmrużyć oczy i zmierzyć nas wzrokiem. Przygląda nam się raptem przez sekundę, po czym odwraca się znów do swoich fanów. To jednak wystarcza, by Miles przystanął. - Świetnie - mruczy pod nosem. - Wychodzi na to, że n i eo f i c j a l n i e opowiedziałem się po jednej ze stron. - Krzywi się. - A przynajmniej o n a tak pomyślała. - Nie przejmuj się - szepczę, rozglądając się dookoła. Próbuję namierzyć Damena, choć jednocześnie udaję, że tylko oswajam się na nowo z terenem szkoły. - Obiecuję, że nie... Widzę go. Widzę Damena.
- ... że nie pozwolę jej... Z trudem przełykam ślinę i napawam się jego widokiem. Siedzi na ławce. Rozstawił swoje długie nogi szeroko na ziemi, ręce oparł z tyłu. Jego piękna twarz jest zwrócona do słońca. - ...że nie pozwolę jej cię skrzywdzić... Staram się dokończyć, ale nie mogę. Gdy tylko go widzę, wiem już, że właśnie przed tym Miles próbował mnie ostrzec. Nie chciał mi tego mówić wprost, bo słusznie zakładał, że będę wariować - tak jak teraz - ale nie chciał też, żebym była na to zupełnie nieprzygotowana. Nie chciał, żeby to było dla mnie zbyt dużym zaskoczeniem. Miles zrobił, co mógł - muszę mu to sprawiedliwie oddać. Zrobił, co się dało, żeby oszczędzić mi takiego bólu. Jednak mimo że chciał mnie na to przygotować, taki widok trudno mi znieść. A nie da się mu nijak zaprzeczyć. Kiedy mówiłam, że nic mnie nie złamie, myliłam się. Bardzo się myliłam. Z drugiej strony jednak nie przypuszczałam, że zastanę go w takiej sytuacji. Mówi do niej łagodnie, z czułym, życzliwym wyrazem twarzy, stara się oderwać ją od okrutnych komentarzy i spojrzeń rzucanych z każdej strony przez wszystkich, których mija. Ale dopóki jest Damen, gorzej nie będzie. Nikt nie ośmieli się do niej podejść. Sama jego obecność trzyma ich na dystans. Zapewnia jej bezpieczeństwo. Dopóki jest z nią, nie dotknie jej ich gniew. Niby rozumiem, dlaczego to robi, ale dzięki temu wcale nie jest mi łatwiej znieść ten widok. Z każdą sekundą, gdy tak stoję i patrzę, więdnie jakaś część mnie. Część mnie umiera. Miles chwyta mój łokieć i chce mnie stamtąd zabrać, ale na próżno. Jestem silniejsza niż on i nie dam się odciągnąć. Wiem, że to kwestia czasu, że za chwilę wyczuje moją obecność i energię. Mimo że w środku mnie skręca, serce mi pęka, a ręce drżą, mimo że boję się tego, co odnajdę w jego wzroku, kiedy już mnie zlokalizuje - mimo wszystko chcę, żeby to już nastąpiło. Muszę wiedzieć, co to oznacza. Chcę wiedzieć, czy ona teraz zajęła miejsce, które kiedyś było przeznaczone dla mnie. Kiedy wreszcie mnie zauważa, gdy jego oczy robią się coraz większe, usta rozchylają, a wyraz twarzy zmienia się nie do poznania - oddech zamiera mi w gardle. Ta jedna chwila ciągnie się w nieskończoność. Czuję się teraz, jakbym była zawieszona w czasie. Po krótkiej chwili ona też to zauważa, podąża za jego wzrokiem, po czym szybko odwraca głowę. Jej wcześniejsza pewność siebie znika na dobre.
- Ever, proszę cię... - szepcze mi do ucha Miles. - Pamiętaj, co ci mówiłem. Nic nie jest takie, jak ci się wydaje. Wszystko stoi na głowie. To, co wcześniej było na samym dole, teraz jest na szczycie, a ci, którzy byli najbardziej popularni, cóż... Większość z nich chowa się gdzieś po kątach, niektórzy w ogóle odeszli. Nic już nie jest takie samo. Mimo że doskonale słyszę, co do mnie mówi, słowa tylko przelatują mi przez głowę. Nic mnie to nie obchodzi. Interesuje mnie tylko Damen i to, jak jego wzrok krąży wokół mojego. Choć wciąż czekam na tulipana, prawdziwego lub wymyślonego, albo na jakikolwiek inny znak, nic się nie pojawia. Między nami rozciąga się tylko nieskończona cisza. Opieram się na ramieniu Milesa i pozwalam się odprowadzić. Pozwalam, by zabrał mnie stąd, bym nie musiała już ich oglądać. By zabrał mnie jak najdalej od tego bólu.
ROZDZIAŁ 20 Słyszę, jak woła moje imię. Jego głos dochodzi zza moich pleców. Rozlega się zaraz za mną. Odwracam się instynktownie, automatycznie; nie zastanawiając się, co robię, przesuwam się w jego kierunku. - Wróciłaś. - Patrzy na mnie. Choć to stwierdzenie, w jego oczach widzę znak zapytania. Kiwam głową. Potem wzruszam ramionami. A później próbuję zapanować nad nerwowymi ruchami, jednocześnie zastanawiając się, co dalej. Wygląda na to, że on radzi sobie z tym lepiej niż ja, bo po chwili mówi: - Dobrze cię widzieć. - Czyżby? - Mrużę oczy i natychmiast żałuję tych słów i tonu, jakim je powiedziałam. Widzę, jak się wzdryga, a kąciki jego oczu opadają, ale wypowiedzianych słów nie da się już cofnąć. - Tęskniłem za tobą. - Unosi dłoń, wyciąga ją do mnie, ale natychmiast opuszcza ją z powrotem. - Brakowało mi twojego widoku, twojego zapachu. Tęskniłem za wszystkim, co się z tobą wiąże. Przesuwa wzrokiem po mojej sylwetce, otacza mnie, jakby chciał mnie zamknąć w pełnym ciepła uścisku. - Nawet jeśli nie będziesz chciała już nigdy ze mną rozmawiać, to niczego nie zmienia. To, co do ciebie czuję, nigdy się nie zmieni. Czuję ucisk w żołądku - tym razem oznacza niezdecydowanie. Jestem rozdarta, bo nie wiem, czy lepiej uciekać - wyrwać się stąd i znaleźć jak najdalej od niego - czy rzucić się prosto w jego ciepłe, wspaniałe ramiona, które są dla mnie najlepszym schronieniem. Zastanawiam się, jakim cudem czuję w sobie tyle siły do walki z Haven i jej intrygami, wiem, że dam radę i zrobię, co trzeba, żeby ją unieszkodliwić, a jednocześnie ten widok... widok Damena z n i ą i to, że teraz przede mną stoi, wystarczy, żeby odsłonić wszystkie dawne słabości i brak wiary w siebie. Zastanawiam się, dlaczego zawsze łatwiej wytrenować ciało niż serce. Ze wszystkich dziewczyn w szkole - dlaczego akurat ona? Dlaczego Stacia? Przecież na pewno znalazłaby się jakaś inna, przed którą mógłby zgrywać rycerza w lśniącej zbroi... Jednak po chwili namysłu przyczyna staje się oczywista. Patrzę, jak Stacia wychyla się z klasy i z opuszczoną głową idzie przez korytarz, zgarbiona, z wzrokiem utkwionym gdzieś w dal, nie ośmielając się ryzykować przypadkowego kontaktu wzrokowego z dręczycielami, kuląc się przed wybuchami ich nienawiści - przed atakiem ostrych słów, przed okrutnymi spojrzeniami i przed butelkami wody, które czasami fruną, wycelowane prosto w jej głowę. Choć mój rozum wyraźnie buntuje się na myśl, że tylko on może ją
ochronić, moje serce doskonale wie, że nie mam się czym przejmować. Nie mam się czego obawiać. - Tak się składa, że ona potrzebuje ochrony bardziej niż ktokolwiek inny - mówi Damen, wskazując ruchem głowy na scenę, którą właśnie miałam okazję oglądać. - Dużo się zmieniło podczas twojej nieobecności. Cała szkoła zwróciła się przeciwko niej. Możesz uważać, że na to zasługuje, a jednak... Uwierz mi, nikt nie zasłużył na to, co zafundowała jej Haven. Kiwam głową. Wiem, że to prawda, i chcę, żeby Damen wiedział, że ja wiem, ale słowa nie mogą mi przejść przez gardło. Sprawiłyby mi zbyt duży ból. - Ale Ever... - Przerywa i patrzy mi w oczy. - Opiekuję się nią tylko w szkole, nic ponadto. To nie jest to, co myślisz, ani to, czego możesz się obawiać. Zawsze byłaś tylko ty. Myślałem, że o tym wiesz. - Ja wiem - odpowiadam wreszcie, gdy udaje mi się zapanować nad głosem. - Ale czy ona o tym wie? - Kulę się, słysząc to, co sama powiedziałam. Mierzi mnie ta słabość i obrzydliwy, żenujący wydźwięk tej wypowiedzi. Widzę jednak, jak ona na niego patrzy. Patrzy na niego tak, jak zawsze patrzyła. Tak samo jak większość dziewczyn. Jedyna różnica polega na tym, że w przypadku Stacii dochodzi do tego jeszcze historia. - Wie - mówi Damen z powagą. Ani na chwilę nie odrywa oczu od mojej twarzy. Jego otwarte dłonie nadal zwisają luźno. - Wierz mi, powiedziałem jej. Wie. Z trudem przełykam ślinę i przyglądam się tym dłoniom, przypominając sobie cudowne chwile i tęskniąc za ich ciepłym dotykiem. Widzę, że delikatnie drżą - mam świadomość, że Damen z całej siły stara się ustać w miejscu, i doskonale wiem, ile go to kosztuje. Aby pokonać okropną przepaść między nami wystarczyłby jeden mój ruch, jeden krok w jego kierunku. Jeden krok oddalający nas od przeszłości, od Stacii i od wszystkiego innego. Gdyby to było takie proste. Wiem, że nasze przeszłe istnienia nie określają nas, ale nie mogę przejść do porządku dziennego nad kilkoma niezaprzeczalnymi faktami. Na przykład nie mogę pogodzić się ze skłonnością Damena do odrywania mnie od moich najbliższych, aby mieć mnie tylko dla siebie - z tego, co wiem, zrobił tak już dwa razy. Chcąc nie chcąc, zastanawiam się, ile jeszcze razy się do tego posunął i ile osób przez to cierpiało. Słyszę głośny, przenikliwy dźwięk dzwonka, ale żadne z nas nie rusza się z miejsca. Stoimy naprzeciwko siebie, a dookoła biegnie tłum uczniów. Mieszają się dźwięki i kolory. Patrzymy sobie prosto w oczy. Stoimy bez ruchu. Jego umysł wysyła mi tulipany; po chwili otacza mnie wspaniały krąg kolorowych
kwiatów, których nikt poza nami nie może dostrzec. Czar pryska, kiedy ktoś na mnie wpada - czuję mocne uderzenie - to dziewczyna ze świty Haven. Najwyraźniej źle mnie oceniła. Rzuca mi wojownicze spojrzenie i kilka starannie dobranych słów, ale kiedy widzi wyraz twarzy Damena, szybko ucieka. - Rozumiem. - Przytakuję i patrzę, jak od głowy Stacii odbija się papierowa kulka, gdy skulona dziewczyna wraca do klasy. Przesuwam wzrok z niej na Damena i dodaję: - Naprawdę to rozumiem. To bardzo miłe z twojej strony. Życzliwe. Dobrze robisz. Dlatego nie przejmuj się mną, chroń ją dalej, a ja... - Rozglądam się po korytarzu i widzę, jak pustoszeje. Wszyscy biegną, żeby zdążyć, zanim umilknie spóźniony dzwonek. - A ja zrobię, co mogę, żeby nie było jeszcze gorzej. Spróbuję opanować Haven. - A co z nami? Jest dla nas jakaś nadzieja? - pyta. Zostawiam jednak te słowa za sobą. Jego myśli docierają do mnie, gdy idę. Są za mną, dookoła mnie, zwijają się we mnie, lecz się nie zatrzymuję. Podążam przed siebie korytarzem. Te słowa przypominają mi, że on tu jest. Zawsze będzie. A ja muszę mu tylko na to pozwolić.
ROZDZIAŁ 21 Założyłam, że będzie próbowała mnie unikać aż do przerwy obiadowej. Uznałam, że będzie wolała odwlekać jakąkolwiek konfrontację, dopóki nie zbierze wokół siebie wszystkich swoich fanów, żeby pokazać mi się w pełnej krasie i udowodnić, że osiągnęła coś ważnego, wielkiego i naprawdę paskudnego. Myślałam, że błędnie wzięła moją tygodniową nieobecność i chęć przemyślenia mojego związku z Damenem za strach. Strach przed nią i tym, czego dokonała. Dlatego właśnie dopilnowałam, by wpaść na nią o wiele wcześniej. Pojawiam się tuż obok niej bez żadnego ostrzeżenia. Przysuwam się do niej, klepię ją w ramię i spoglądam jej prosto w mocno umalowane, nieco wystraszone oczy. - Cześć, Haven - mówię z życzliwym, a może nawet przyjacielskim wyrazem twarzy. Chcę, żeby wiedziała, że wróciłam, że czas, by trochę przyhamowała, ale nie mam zamiaru rzucać jej wyzwania, bo nic dobrego by z tego nie wyszło. - Pomyślałam sobie, że powinnaś wiedzieć, że twoje auto zostało przesunięte. Musiałam zaparkować. Haven patrzy na mnie i widzę, że jeden kącik jej ust nieco się unosi wygląda raczej na rozbawioną niż na wściekłą, zupełnie jakby cieszyła ją perspektywa dalszej gry. - Zresztą nie powinno cię to dziwić, bo przecież wiesz, że to nie twoje miejsce. Należy do Damena i do mnie już prawie od roku. Haven wybucha urywanym śmiechem, który jednak kończy się tak nagle, jak się zaczął. Zdejmuje krótkie spodenki i koszulkę, wrzuca je do szafki i wkłada przez głowę granatową sukienkę. - Tak, właśnie. Nie było cię i wyglądało na to, że Damenowi wcale to nie przeszkadza. Choć z drugiej strony trzeba przyznać, że ostatnio jest raczej zajęty. Naciąga sukienkę i patrzy mi prosto w oczy, gdy jej twarz wygląda na powrót spod warstwy materiału. Jeszcze przez chwilę wykręca się na boki. Mierzy mnie wzrokiem - jej pogardliwe spojrzenie przesuwa się po mojej sylwetce od czubka głowy do palców u stóp, po czym znów wędruje w górę, ewidentnie czekając na reakcję, która nie nadchodzi. Jej komentarz zupełnie mnie nie dotyka i nie odnosi zamierzonego skutku. Udało mi się porozumieć z Damenem, a obecna konfrontacja z Haven to właśnie to, na co tak pieczołowicie się szykowałam. - Myślałam, że nie znosisz WF-u. - Siadam na porysowanej drewnianej ławce, krzyżuję nogi i splatam dłonie na kolanach. Rozglądam się po szatni dla dziewczyn - Haven unikała tego miejsca jak ognia, odkąd została
tu dość brutalnie potraktowana w ramach obowiązkowych otrzęsin, które miały miejsce na samym początku pierwszej klasy. - Tak, to prawda, nie znosiłam. - Wzrusza ramionami i poprawia naszyjniki, które teraz nosi zamiast otrzymanego ode mnie amuletu. Widzę, że oczy jej płoną, a twarz promienieje, kiedy spogląda na mnie i mówi: - Ale, jak sama widzisz, świat się zmienia, Ever. A konkretniej, j a się zmieniłam. Dzięki temu dotarło do mnie coś, czego do tej pory mogłam się tylko domyślać. - Przerywa na chwilę, wkłada buty i zawija sznurówki wokół kostek, raz, drugi, aż wreszcie zawiązuje je na węzeł, który sięga połowy jej drobnej, choć umięśnionej łydki. - Gdy już dotrzesz na szczyt piramidy, gdy już masz urodę i władzę, a do tego jeszcze jesteś zarazem szybka i silna, to w zasadzie nie ma powodu, by czegoś nie lubić. No, może z wyjątkiem kilku żałosnych frajerów, którzy za wszelką cenę chcą ci podciąć skrzydła. Ale poza tym w s z y s t k o j e s t w p o r z ą d k u . Nawet sobie nie wyobrażasz, jak to jest być teraz mną. - Palcami próbuje nieco nastroszyć sobie włosy, wygładza dłońmi sukienkę z przodu i po bokach, po czym z zachwytem patrzy w lustro, sprawdzając jeszcze, czy wszystko jest na swoim miejscu. Na moment odrywa się od swego odbicia, by mi się przyjrzeć, po czym głęboko wzdycha, a w jej spojrzeniu maluje się litość. - Naprawdę nie możesz sobie wyobrazić, jak to jest być mną. Nie wiesz, jak to jest być na szczycie - i to w twojej własnej grze. - Uśmiecha się sarkastycznie i sięga do szafki, na górną półkę, gdzie leżą wszystkie jej pierścionki. - Spójrz prawdzie w oczy. Nie chcę być okrutna ani nic takiego. Przez całe życie byłaś frajerką i nawet teraz, kiedy teoretycznie mogłabyś mieć wszystko i wszystkich, i tak wolisz zostać tępą idiotką. - Potrząsa głową i wsuwa pierścionki na palce. Czynność ta zajmuje jej niezwykle dużo czasu z tego prostego powodu, że pierścionków jest mnóstwo. - Gdyby to nie było takie śmieszne, pewnie byłoby smutne. Ale i tak muszę przyznać, że jakaś mała część mnie czuje do ciebie litość. - A ta druga część? - Patrzę na nią, gdy układa sobie włosy, wygładza je i poprawia wokół twarzy i na ramionach. Śmieje się. Z włosów najwyraźniej jest już zadowolona; teraz przekopuje torbę w poszukiwaniu błyszczyka i raz jeszcze rzuca mi szybkie spojrzenie. - No jak to? Ta druga część cię ukatrupi, ale o tym już przecież wiesz. Kiwam głową od niechcenia. Można by pomyśleć, że Haven właśnie rzuciła jakiś zupełnie nieszkodliwy komentarz, a nie śmiertelną groźbę. - Nie zrozum mnie źle. Początkowo planowałam najpierw zabić Jude'a. Chciałam mu zrobić naprawdę straszną krzywdę i zmusić cię, byś na to patrzyła. Potem jednak dotarło do mnie, że będzie znacznie zabawniej, gdy najpierw wykończę ciebie. Wiesz, tak żeby Jude został całkiem sam, bezbronny, żeby nie chronił go nikt silniejszy. Żeby w ogóle nie było nikogo,
kto c h c i a ł b y go chronić. Z pewnością Damen nie będzie się na to pisał. Nie tylko dlatego, że jest zajęty ochranianiem Stacii. Przede wszystkim dlatego, że - powiedzmy sobie to szczerze - chociaż jest szlachetny i dobry, a przynajmniej chciałby się za takiego uważać, raczej nie będzie mu przykro patrzeć, jak odchodzi Jude. Choćby z uwagi na to, co się niedawno wydarzyło. - Wzrusza ramionami, przesuwa po ustach gąbką od błyszczyka raz i drugi, po czym zaciska usta, robi do lustra dzióbek, a na koniec wyszczerza się w uśmiechu i wrzuca błyszczyk z powrotem do torby. - Sama nie wiem, tak mi tylko przyszło do głowy. A ty co myślisz? - Co j a myślę? - Unoszę brew i przechylam głowę. Włosy spływają mi na przód sukienki. Haven patrzy na mnie wyczekująco. - A ja myślę: ś m i a ł o , d a w a j ! Wybucha głośnym, głębokim śmiechem. Próbuje złapać oddech i znów wygładza włosy, zarzuca sobie torbę na ramię, przez cały czas przyglądając się sobie w lustrze. Przechyla głowę na boki, najwyraźniej podziwiając własne odbicie, aż wreszcie się odzywa: - Chyba nie mówisz poważnie. Chcesz to zacząć tu i teraz? - Patrzy na mnie, a na jej twarzy maluje się zwątpienie. - Czas i miejsce są dobre jak każde inne. - Wzruszam ramionami. Skoro to i tak nieuniknione, prawda? Haven patrzy mi prosto w oczy, gdy podnoszę się z ławki i staję tuż przed nią: bez cienia strachu, pewna swojej niezwykłej siły. Przypomina mi się obietnica, którą sama sobie złożyłam - że to ona ma wykonać pierwszy ruch. Nie prowokuję jej, nic nie robię - stoję tylko i czekam. Konsekwencje nierozważnego ruchu byłyby zbyt poważne i nieodwracalne. Moim jedynym celem jest dać jej nauczkę, dać jej trochę po głowie, żeby spuściła z tonu. Pokazać, że jestem silniejsza, niż jej się wydaje, że czas już, by się wycofała. Mam nadzieję, że to każe jej przemyśleć całą sytuację i wreszcie do niej dotrze, że wielki zły plan nie był najmądrzejszym posunięciem. Haven potrząsa głową, przewraca oczami, mruczy pod nosem coś, czego nie potrafię rozszyfrować, i próbuje przejść obok mnie, zbywając całą sprawę jednym machnięciem ręki. - Wierz mi, wszystko w swoim czasie. - Ogląda się przez ramię i mruży oczy. - Musisz tylko wiedzieć, że to nie ty będziesz panią sytuacji. Nie ty będziesz decydować, co się stanie, i na pewno nie będziesz wiedziała, że to już. Tak będzie o wiele zabawniej, nie sądzisz? Kiedy Haven dociera do drzwi z poczuciem, że droga wolna, pojawiam się tuż przed nią i zagradzam jej wyjście. - Posłuchaj, Haven, jeśli tkniesz choćby palcem Milesa, Jude'a albo kogokolwiek innego, to wierz mi, nie będziesz zachwycona tym, co ci się przytrafi...
Widzę, jak lekko wykrzywia usta, oczy jej ciemnieją - są teraz ciemniejsze niż kiedykolwiek. - A jeśli dopadnę Stacię? - Uśmiecha się, choć bardziej przypomina to szyderczy grymas. - Co wtedy zrobisz? Zaryzykujesz życie i własną duszę, żeby ją ochronić? - Przerywa, bym mogła przetrawić jej słowa, po czym zakrywa dłonią usta, udając zawstydzenie. - Och, przecież to już nieistotne! Zapomniałam, że teraz ma od tego Damena. Mój błąd. Uśmiecha się szyderczo i wyminąwszy mnie, wychodzi z szatni. Zostałam sama. Wiem, że zwycięstwo może i było niewielkie, ale bez wątpienia udało mi się przekazać jej to, co zamierzałam. Następny ruch należy do niej.
ROZDZIAŁ 22 Trudno się przyzwyczaić do nowego porządku. Na długiej przerwie Haven króluje przy stoliku A, a my z Milesem zajmujemy jak zwykle stolik C. Oboje udajemy, że nie patrzymy w kierunku stolika D, gdzie siedzą Damen i Stacia, choć w rzeczywistości cały czas się na nich gapimy. Nie jest mi łatwo na nich patrzeć, choć przyznam, że doszliśmy z Damenem do porozumienia; będziemy wykonywać swoje obecne obowiązki, a ja spróbuję zaakceptować jego grzechy z przeszłości. W głębi duszy wiem, że warto. Warto nawet pocierpieć, tak jak teraz, gdy mu się przyglądam. Patrzy na mnie, a jednocześnie pilnuje Stacii. Warto, bo dopóki oboje tu jesteśmy, Haven się hamuje. Nie mogę powiedzieć, że jest pod kontrolą, ale przynajmniej się hamuje. I nikomu nie dzieje się krzywda. Odkręcam butelkę z eliksirem i biorę spory łyk. Rozglądam się dookoła i widzę, jak Honor wychodzi z siebie, by utrzymać swoje miejsce obok Haven - stara się jak może; takiego wysiłku nie podejmowała nigdy, nawet przyjaźniąc się ze Stacią. Craig i jego kumple wyglądają na zadowolonych, że tym razem im się udało - co prawda siedzą przy mniejszym i nie tak ważnym stoliku, ale przecież mogło być gorzej. Gdyby nie jego związek z Honor oraz to, że ona wciąż ciepło o nim myśli, bez wątpienia skończyłby tak samo jak Stacia. - Wygląda na to, że znaleźliśmy się w dziwacznym świecie, w którym wszystko stoi na głowie - mówi Miles, jedząc jogurt waniliowy. Sam też nerwowo rozgląda się dookoła, tak jak ja. - Wszystko, co wydawało mi się, że wiem o tej szkole - to, co dobre, to, co złe, i to, co całkiem obrzydliwe teraz jest już całkiem inne. I to przez nią. - Skinieniem głowy wskazuje naszą dawną przyjaciółkę. Przygląda się jej przez chwilę, po czym zwraca się znów do mnie: - Tak się czułaś, kiedy Romano przejął stery? Odwracam się, szeroko otwierając oczy, bo zupełnie nie byłam przygotowana na takie pytanie. Nigdy nie rozmawialiśmy o tamtych czasach, kiedy Romano wszystkich hipnotyzował i nastawiał przeciwko mnie. To były jedne z najgorszych dni w moim życiu - przynajmniej w tym życiu. Kiwam głową i odpowiadam tylko: - Tak, mniej więcej tak samo. - Odwracam się i spoglądam na Damena. Przypominam sobie, że wtedy też siedział ze Stacią. - Dokładnie tak samo. Bawię się nakrętką od butelki z eliksirem. Zakręcam, odkręcam raz i drugi, myślami błądząc gdzieś w przeszłości. Wybieram co bardziej bolesne sceny i odtwarzam je w myślach raz po raz, lecz w końcu dociera do mnie, że skoro wtedy udało mi się przez to przebrnąć, to i teraz się uda. Jak mówi
Ava, to też minie. Choć równie chętnie przypomina mi, że to działa w obie strony, że przeminą zarówno złe, jak i dobre chwile. Wszystko przemija. Wszystko podlega cyklowi od narodzin do śmierci. Chyba że jest się jak Damen i ja, wtedy można utknąć w niekończącym się, niezmiennym tańcu. Otrząsam się z tej myśli i kończę eliksir. Pustą butelkę wkładam do torby, którą zarzucam sobie na ramię. Miles podnosi wzrok znad jogurtu i pyta: - Wybierasz się gdzieś? Kiwam głową, ale wyraz twarzy Milesa mówi sam za siebie - nie podoba mu się to. - Ever... - zaczyna, ale od razu go powstrzymuję. Wiem, co sobie myśli - że odchodzę, bo nie mogę znieść bolesnego dla mnie widoku Damena i Stacii. Nie ma pojęcia o układzie, jaki zawarliśmy. - Po prostu coś mi się przypomniało; coś, czym muszę się zająć, póki jeszcze mogę - mamroczę, wiedząc, że nie udało mi się go przekonać. Jednocześnie widzę, jak Haven krąży wokół stolika A, flirtuje, śmieje się i ogólnie rzecz ujmując - rozkoszuje się rolą królowej pszczół. - Jaśniej, proszę! - Miles mruży oczy. Jednak w odpowiedzi tylko wzruszam ramionami, bo zależy mi na szybkim wyjściu. Nie chcę, żeby Haven widziała, że znikam, albo, co gorsza, postanowiła iść za mną. - A mogę chociaż iść z tobą? - Patrzy na mnie, a trzymana przez niego łyżeczka zawisa w powietrzu. Kręcę głową, wciąż patrząc na Haven. - Nie. - Udzielam odpowiedzi dość szybko i bez namysłu, więc nie zostaje przyjęta najlepiej. - A niby czemu nie? - Podnosi głos i przybiera pochmurny wyraz twarzy. - Bo masz lekcje. - Sama się krzywię, gdy słyszę swój ton. Zabrzmiałam jak nauczycielka, a nie jak przyjaciel. - A ty nie? Wzdycham, potrząsam głową i patrzę na niego. To co innego. J a jestem inna. A teraz, skoro już i tak o tym wie, nie będę chyba musiała tego wyjaśniać. On jednak się nie poddaje - dalej na mnie patrzy tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami. Wpatruje się we mnie tak długo, że wreszcie nie wytrzymuję i mówię: - Słuchaj, wiem, że wydaje ci się, że chcesz iść ze mną, ale uwierz mi, wcale tego nie chcesz. Ani trochę. I to nie jest tak, że ja nie chcę cię ze sobą zabrać - nie próbuję cię zbyć, nic z tych rzeczy. Po prostu, widzisz, to, co teraz planuję, nie jest do końca uważane za legalną działalność. Dlatego...
chcę cię tylko chronić. - Miles patrzy na mnie, nabiera jogurt i połyka kolejną porcję. Wydaje się, że to, co przed chwilą powiedziałam, nie zrobiło 166 na nim najmniejszego wrażenia. Zakrywa usta dłonią, spogląda na mnie i pyta: - Chronić mnie? Przed kim? Przed tobą? Wzdycham, próbując się nie roześmiać, choć nie jest mi łatwo, gdy widzę, jak na mnie patrzy. Podejrzliwie uniósł brew, a końcówka łyżeczki raz po raz podskakuje w jego ustach. - Chronić cię przed prawem - mówię wreszcie, wykrzywiając się lekko, bo zabrzmiało to niezwykle dramatycznie, choć to przecież sama prawda. - Dooobra. - Przeciąga to słowo, mrużąc oczy, jak gdyby naprawdę się nad tym zastanawiał. - A jeśli można spytać, jaki to rodzaj wykroczenia? Mierzy mnie wzrokiem, najwyraźniej nie mając najmniejszej chęci odpuścić, dopóki nie wyciągnie ze mnie wszystkich szczegółów. - Kradzież, łapówkarstwo, lichwa czy jakieś inne równie groźne przestępstwo? Znów wzdycham, tym razem jeszcze dłużej i jeszcze głośniej, ale w końcu tylko wzruszam ramionami i odpowiadam: - Dobra, jeśli już musisz wiedzieć, mam do zrobienia małe, nieszkodliwe WZW, rozumiesz? - Wtargnięcie z włamaniem? - Miles próbuje nie okazywać zdziwienia, ale mu to nie wychodzi. - I jeszcze do tego nieszkodliwe? Kiwam głową. Wzruszam ramionami. Ostentacyjnie przewracam oczami. Zegar bije, przerwa upływa, niedługo zadzwoni dzwonek, a gdyby nie to jego dopytywanie, dawno by mnie tu już nie było. Widzę, że Miles oblizuje łyżeczkę, wyrzuca ją do śmieci i wstaje z krzesła, mówiąc: - Dobra, wchodzę w to. Zaczynam protestować, ale on nie przyjmuje tego do wiadomości. Unosi tylko dłoń i mówi: - Nawet nie próbuj mnie powstrzymać. Idę, czy ci się to podoba czy nie. Waham się, bo bardzo nie chcę go w to wciągać, ale z drugiej strony miło będzie dla odmiany mieć jakieś towarzystwo. Trochę mnie już męczy bycie samotnym bohaterem. Mrużę oczy, przyglądam się mu, jakbym wciąż rozważała różne możliwości, mimo że już zdecydowałam. Niech idzie. Rzucam szybkie spojrzenie w kierunku Haven, chcąc się upewnić, czy cały czas jest pochłonięta swoim małym światem na planecie Haven. Wreszcie mówię: - Zgoda. Ale zachowuj się normalnie, dobra? Zachowuj się, jakbyś po prostu zbierał rzeczy, bo wiesz, że dzwonek zadzwoni dokładnie za dwie i pół sekundy, a nie chcesz się spóźnić na lekcję i...
W tej chwili rozlega się dzwonek, przerywając mi w pół zdania. Miles szeroko otwiera oczy. - Skąd wiedziałaś...? Tylko potrząsam głową i gestem nakazuję, by już się zbierał. Ostrzegam go, żeby nie patrzył w kierunku stolika Haven, choć sama jeszcze na odchodne rzucam okiem na stolik Damena. - I pamiętaj, cokolwiek się stanie, sam się o to prosiłeś - dodaję, gdy wychodzimy przez bramę. Jestem świadoma pełnego ciekawości i wątpliwości spojrzenia Damena - nie ma pojęcia, że to, co teraz planuję, może na zawsze zmienić nasze życie. Oczywiście, pod warunkiem że plan się powiedzie. Zmienić n a l e p s z e . A jeśli nie, jeśli nie znajdę tego, czego szukam, to może sam fakt, że się nie udało, będzie niejako odpowiedzią na moje pytanie. - No, i o tym właśnie mówiłem. - Miles uśmiecha się od ucha do ucha, a jego twarz prawie lśni radosnym podnieceniem. - To się nazywa klasa maturalna. Wiesz, wagarowanie, uciekanie z lekcji, zabawa, małe wykroczonko... Spoglądam na niego, żeby się upewnić, że zdążył usiąść, zanim wcisnę do dechy pedał gazu. Nie ma sensu udawać, Miles doskonale wie, kim jestem i co potrafię. Przez kilka chwil w milczeniu kurczowo trzyma się fotela, aż mu bieleją kostki; wreszcie docieramy na miejsce. No, prawie na miejsce, bo zaparkowałam w połowie ulicy, podobnie jak ostatnio. Uznałam, że będzie bezpieczniej, a na pewno rozsądniej, resztę drogi pokonać pieszo. Nie ma potrzeby parkować na podjeździe i ogłaszać wszem i wobec, że przyjechałam. - Masz ostatnią szansę, żeby się wycofać. - Patrzę na mojego przyjaciela, który siedzi obok blady jak papier i ciężko dyszy, próbując odzyskać równowagę. - Jak mogę się wycofać - rzuca, z trudem łapiąc oddech - skoro nawet nie wiem z czego? - Dom Romano, a obecnie dom Haven, stoi kawałek dalej przy tej ulicy. Tam się właśnie wybieramy. - Włamujemy się do Haven? - Powaga sytuacji chyba wreszcie zaczyna do niego docierać - Serio? - Serio. - Podnoszę okulary i opieram je na czole. - Mówię poważnie, możesz się wycofać, bo nie ma powodu, żebyś miał w tym brać udział. Poradzę sobie, jeśli tu zostaniesz i poczekasz. Będziesz stać na warcie. Nie żeby mi to było potrzebne, ale zawsze to jakaś odmiana. Zanim udaje mi się dokończyć, Miles wysiada z samochodu. Zdecydował się. - O, nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - Potrząsa głową tak
energicznie, że włosy wpadają mu do oczu. - Jeśli kiedykolwiek będę chciał zagrać włamywacza albo złodzieja dzieł sztuki, albo kogoś podobnego, to zdecydowanie przyda mi się takie doświadczenie. - Śmieje się. - Jasne, tylko że tym razem akurat nie szukamy dzieł sztuki. - Kiwam na niego, by szedł za mną, a sama kieruję się na chodnik, który prowadzi do drzwi. Oglądam się jeszcze przez ramię, dodając: - Wierz mi, wcale nie ma się wrażenia, że to wtargnięcie z włamaniem, kiedy po prostu wchodzi się do czyjegoś domu i otwiera drzwi siłą woli. Ale skoro nikt nas tu nie zapraszał, to nadal jest włamanie. Miles zatrzymuje się i widzę, że jest wyraźnie zawiedziony. - Poczekaj. Naprawdę? Nie będziemy się skradać na tyłach domu? Nie będziemy wchodzić ukradkiem przez rozbite okno ani kłócić się, kto ma się przeczołgać przez klapę dla psa, żeby wpuścić tego drugiego? Zatrzymuję się, bo przypominam sobie, jak włamywałam się do domu Damena w ten sam sposób. To było zaraz na początku, kiedy jego dziwne zachowania całkowicie zbiły mnie z tropu i za wszelką cenę chciałam ustalić, kim on właściwie jest - tylko po to, by niedługo później odkryć, że jestem taka sama jak on. - Przykro mi, Miles, ale to nie będzie aż tak ekscytujące. To całkiem prosta sprawa. Staję przed drzwiami i w myślach widzę, jak zamek się otwiera. Wstrzymuję oddech i czekam na charakterystyczne kliknięcie. Nic. Cisza. - Dziwne. - Marszczę czoło i chwytam za klamkę. Drzwi otwierają się na oścież. A to niespodzianka. Myślę, że Haven chyba jednak ostatnio przesadza z tą pewnością siebie, skoro zostawia otwarte drzwi. Z drugiej strony... Może nie jesteśmy tu sami? Oglądam się przez ramię i gestem nakazuję Milesowi milczenie. Pokazuję, żeby został na miejscu. Sama zatrzymuję się w progu, czekam, aż oczy przyzwyczają się do mroku, rozglądam się i upewniwszy się, że droga wolna, daję Milesowi znak. Wchodzimy. Jednak gdy tylko przekracza próg, podłoga skrzypi tak głośno, że odnoszę wrażenie, jakbym słyszała wystrzał z armaty. Oboje zamieramy w bezruchu, wstrzymujemy oddech i słuchamy niedwuznacznych odgłosów tłukącego się szkła, szeptów, szurających po podłodze stóp. Na koniec słychać głośne trzaśniecie tylnych drzwi, od którego aż drżą ściany. Zrywam się jak oparzona. Lecę prosto do kuchni i docieram do okna w ostatniej chwili, by zobaczyć, jak Misa i Marco rzucają się do ucieczki. Marco biegnie trochę niezdarnie, trzymając w ramionach rozpiętą torbę z eliksirem, a za nim sunie Misa z pustą torbą przewieszoną przez ramię. Odwraca się i patrzy mi prosto w oczy - przez chwilę mi się przygląda, po czym rusza przed siebie, przeskakuje przez płot, i podąża za Marco. Oboje biegną aleją i po chwili już ich nie widać.
- Co, u diabła? - pyta Miles, gdy w końcu udaje mu się mnie dogonić. - Czy ty przed chwilą poruszałaś się z prędkością światła? Odwracam się i patrzę na potłuczone szkło, którego odłamki rozsypały się po całej podłodze. Struga ciemnoczerwonego płynu biegnie po płytkach i wsiąka w fugi. - Co jest? Coś mnie ominęło? - pyta Miles, spoglądając to na mnie, to na panujący dookoła bałagan. W odpowiedzi tylko wzruszam ramionami. Nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje. Nie wiem, po co Misa i Marco mieliby kraść eliksir i dlaczego spanikowali tak, że aż rozbili butelkę. Nie wspominając już o tym, dlaczego Misa była taka przerażona, kiedy mnie zobaczyła. Jedno jest pewne - nikt ich tu nie zapraszał i nie częstował eliksirem. To jednak nie ma nic wspólnego z nami ani z powodem naszej wizyty. Sprzątam cały ten bałagan - po prostu wyobrażając sobie, że go już nie ma - spoglądam na Milesa i mówię: - Szukamy koszuli. Białej lnianej koszuli. Z dużą zieloną plamą na przedzie.
ROZDZIAŁ 23 Mijają tygodnie, ale niewiele się zmienia. Jude dalej mnie unika (dopóki nie podejmę ostatecznej decyzji), Damen dalej pilnuje w szkole Stacii, Miles dalej stara się chronić moje uczucia względem Damena chroniącego Stacii, a Haven dalej trzęsie całą szkołą. Ja zaś dalej jestem czujna i czekam na moment, kiedy postanowi się do mnie zabrać. Ale to wszystko bardzo powierzchowne spostrzeżenia. Gdyby się lepiej przyjrzeć, na tej pozornie gładkiej powierzchni można by zobaczyć co najmniej kilka pęknięć. Po pierwsze, nie da się ukryć, że beznadziejna sytuacja Honor nie uległa zmianie - kiedyś była numerem drugim po Stacii, teraz jest dwójką po Haven, co pewnie musi być jeszcze gorsze. Po drugie, choć nie jestem tego do końca pewna, bo w sumie ze sobą nie rozmawiamy, wydaje mi się, że Stacia z tęsknotą i determinacją patrzy w kierunku stolika A, i mam nieodparte wrażenie, że nudzi ją już towarzystwo gościa, który jest odporny na jej czar i naprawdę chce ją t y l k o c h r o nić. Co do Haven... Zdążyła się już związać - a następnie zerwać - z każdym chłopakiem, który kiedykolwiek ją zlekceważył, i zaczyna mieć dosyć tej gry. Coraz bardziej irytuje ją też to, że wszyscy próbują ją naśladować, a przecież tyle czasu poświęca na obmyślenie każdego swojego wizerunku. Potem musi tworzyć kolejne, coraz bardziej śmiałe, które ostatecznie też ktoś zaczyna powielać. Bycie najpopularniejszą dziewczyną i przywódczynią paczki nie jest chyba do końca takie fajne, jak sobie wyobrażała. Rzeczywistość jest znacznie mniej zabawna - zupełnie jakby Haven miała do wykonania robotę, która nie sprawia jej już przyjemności i do której nie najlepiej się nadaje. Widzę, jak opryskliwie odpowiada swoim nowym rzekomym przyjaciołom; widzę, jak wymownie przewraca oczami, jak ciężko wzdycha, a czasami nawet tupie, kiedy frustracja sięga zenitu, a Haven chce, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Życie na szczycie ewidentnie ją męczy, a w dodatku Honor zaczyna też mieć jej dosyć, tak jak przewidywałam. Jest jednak jasne, że żadna z nich nie planuje rezygnacji ze swojej pozycji. Haven ma zbyt dużo do udowodnienia, a Honor, cóż... Co prawda nie mam pojęcia, jaki poziom osiągnęły jej umiejętności, skoro Jude już jej nie szkoli, ale niezależnie od tego, ile udało jej się nauczyć, nie dorasta Haven do pięt i z pewnością dobrze o tym wie. Choć nie rozmawiamy o tym z Milesem i choć właściwie nie zmieniłam nic z dawnego planu dnia - rano trening, potem czujna obserwacja w szkole,
na koniec znów trening i spanie, a kolejnego dnia od rana to samo - wiem, że nie jestem jedyną osobą, która to zauważyła. Damen też to widzi. Wiem, bo dostrzegam, jak na mnie patrzy - podąża za mną wzrokiem, gdziekolwiek się ruszę. Jest niespokojny, martwi się o mnie. Boi się, że Haven do reszty zwariuje - że coś jej nagle odbije i wreszcie się do mnie dobierze. Martwi się, że nie zdołam go ostrzec, jak przyjdzie co do czego, chociaż obiecałam. Pewnie zresztą ma powody do obaw. Haven jest na krawędzi. Rozbestwiła się. W tej chwili to już tylko strzępek nerwów. Jest jak tykająca bomba, która za chwilę wybuchnie. Jest jak naprężona nić, która zaraz pęknie. A kiedy to się stanie, na linii ognia znajdę się ja. A przynajmniej taką mam nadzieję. Bo nie chcę, żeby to był Jude. Po drodze do domu zatrzymuję się pod księgarnią. Chociaż Jude prosił, żebym nie przyjeżdżała - twierdzi, że nie zniesie mojej obecności, dopóki nie podejmę ostatecznej decyzji - wmawiam sobie, że to mój obowiązek. Muszę go pilnować i sprawdzać, czy jest cały i zdrowy. Jednak łapię się na tym, że unaoczniam sobie nową, szykowną sukienkę i dobrane do niej buty, a patrząc w lusterko, poprawiam fryzurę i makijaż. Wiem, że bezpieczeństwo Jude'a to tylko jeden z powodów, dla których postanowiłam tu przyjechać. Drugi powód jest taki, że po prostu chciałam się z nim zobaczyć. Chcę sprawdzić, czy przebywanie w jego towarzystwie sprawi, że coś zaiskrzy. Czy będzie to coś, na czym da się budować. Coś mocnego, uchwytnego i na tyle konkretnego, żeby pchnąć mnie w odpowiednim kierunku. Przystaję pod drzwiami, jeszcze raz poprawiam ubranie i włosy, po czym biorę głęboki oddech i wchodzę do środka. W głębi duszy spodziewam się za kontuarem Avy - jest ciepły, słoneczny dzień, więc Jude owi pewnie ciężko było oprzeć się pokusie surfowania. Jednak z radością dostrzegam, że stoi przy kasie. Śmieje się i żartuje, jakby żadne problemy nie zaprzątały mu głowy. Widzę, że jest zrelaksowany, otacza go zielona i lekka aura. Właśnie obsługuje klientkę. Jakąś bardzo efektowną klientkę. Jej różowa aura dowodzi, że dziewczyna nie przyszła do sklepu tylko po książki. Przede wszystkim jest zainteresowana samym Jude'em. Zatrzymuję się i rozważam, czy aby nie powinnam wrócić nieco później, ale drzwi za mną zdążyły się już zamknąć i rozległ się dźwięk dzwonka.
Jude spogląda ponad ramieniem klientki i dostrzega mnie. Wzrok nieco mu przygasa, uśmiech zanika, a aura robi się przyćmiona i zaczyna falować - nie tak wyglądał, jak rozmawiał z n i ą. Zupełnie jak gdyby na mój widok cała radość i beztroska z niego uleciały. Wkłada towar do torebki i pośpiesznie żegna się z klientką. Robi to tak, że dziewczyna od razu zauważa zmianę w jego zachowaniu. Szybko mierzy mnie wzrokiem, któremu towarzyszy oskarżycielsko zmarszczone czoło, mamrocze coś pod nosem i przechodzi obok, podczas gdy Jude zajmuje się czymś za ladą, jakby mnie tu w ogóle nie było. - Podobasz jej się - mówię, patrząc, jak Jude bardzo długo i dokładnie zajmuje się kopią paragonu. - Podobasz jej się, a ona jest ładna - dodaję, lecz w odpowiedzi otrzymuję tylko chrząknięcie. - Podobasz jej się, ona jest ładna, a do tego ma dobrą energię - drążę temat, chcąc, żeby wreszcie na mnie spojrzał. Podchodzę do lady. - Dlatego właśnie się zastanawiam, czy to t y masz jakiś problem. Jude zamiera w bezruchu. Przestaje zajmować się paragonem. Nie próbuje już udawać, że wcale nie stoję tuż przed nim, skoro oboje wiemy, że przecież stoję. Odkłada wszystko, wreszcie patrzy na mnie i stwierdza: - Ty... - mówi to tak otwarcie, tak wprost, że sama nie wiem, co robić. - Ty jesteś moim problemem. Wbijam wzrok we własne stopy, bo nie potrafię mu teraz spojrzeć w oczy. Jest mi głupio, że tu przyjechałam. Ledwo ośmielam się oddychać, kiedy Jude dodaje: - To chciałaś usłyszeć? Delikatnie, prawie niezauważalnie kiwam głową, bo ma rację. Właśnie to chciałam usłyszeć. Po to tu przyjechałam. Jude opada na krzesło, garbi się i chowa twarz w dłoniach. Mocno pociera powieki, po czym podnosi głowę i mrużąc oczy, pyta: - Ever, co jest grane? Pytam poważnie, co ty tutaj robisz? Czego ode mnie chcesz? Przełykam ślinę, bo wiem, że należy mu się odpowiedź. Należy mu się prawda - w obu kwestiach zresztą. Postanawiam zatem powiedzieć prawdę. - Widzisz, po pierwsze, chciałam sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku. Dawno cię nie widziałam i... - I... ? - ponagla mnie. Widać, że nie jest w nastroju do pogaduszek. - I... bardzo chciałam cię zobaczyć. Można by powiedzieć, że m u s i a ł a m cię zobaczyć. - Można by? - Mierzy mnie wzrokiem. Gdy tak patrzy, czuję się bezbronna, odsłonięta, a jednocześnie mam wrażenie, jakbym zdradzała Damena. Jednak prawda jest taka, że potrzebuję czegoś od Jude'a. Nie mam innego wyjścia. Nie mogę znaleźć koszuli,
Wielkie Sale Mądrości nie chcą mi pomóc, a życzenie, które wypowiedziałam do mojej nocnej gwiazdy, jeszcze się nie spełniło: nie widziałam do tej pory żadnych znaków. Dlatego właśnie tu przyjechałam. Został mi tylko jeden sposób, żeby dotrzeć do sedna sprawy. Sposób, którego zawsze chciałam spróbować, ale nigdy do końca mi się nie udało. Sposób, który być może pokaże mi, dokąd zmierzać. - Jude - mówię zachrypniętym głosem. - Jude, ja... Podchodzę do niego, myśląc: To śmieszne. Cała ta sytuacja jest po prostu śmieszna. Przecież on mnie kocha, a ja wiem, że kiedyś sama go kochałam, a nawet jeśli to nie było to, co uważamy za miłość, to z całą pewnością wiem, że c o ś do niego czułam. Może jeden pocałunek wystarczy, żeby mi to wszystko ukazać. Tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy pocałowałam Damena, od razu poczuliśmy więź i przynależność... Zanim, oczywiście, pojawiły się wszystkie te okrutne odsłony rzeczywistości. Okrążam ladę i wyciągam dłoń. Poruszam się przy tym tak szybko, że w ułamku sekundy zaciskam palce na jego ręce i czuję powiew jego chłodnej, spokojnej energii. Moje myśli uciszają się, a ciało rozluźnia; całe napięcie znika. Przyglądam się twarzy Jude'a, która jest coraz bliżej mojej. Czuję na sobie jego świdrujący, palący wzrok, gdy moje palce dotykają jego napiętego ramienia. Cała zamieniam się w niespokojne oczekiwanie, przyciągam go do siebie i czekam na dotyk jego ust na moich - potrzebuję tego doświadczyć choć raz w życiu, żeby dowiedzieć się, co przez tyle stuleci odrzucałam. Na początku jestem zaskoczona - dziwi mnie niespodziewany chłód jego miękkiego, choć stanowczego pocałunku - zupełne przeciwieństwo ciepła i mrowienia, które kojarzy mi się z Damenem. Słyszę niski pomruk wydobywający się z gardła Jude'a, gdy obejmuje dłonią moją głowę i przytula mnie jeszcze mocniej. Jego usta rozchylają się delikatnie, a język szuka mojego, lecz nagle... drzwi otwierają się na oścież, uderzając w ścianę tak mocno, że dzwonek spada na ziemię. Odwracamy się. Odskakujemy od siebie. W drzwiach stoi Haven - mroczna i przerażająca. W promieniach światła dobiegających z zewnątrz wygląda wprost makabrycznie. Stoi w przejściu i patrzy na nas. Unosi kąciki ust, mruży oczy i opiera dłonie na biodrach. Wreszcie mówi: - Proszę, proszę. Kto by pomyślał? To chyba mój szczęśliwy dzień. Dwie pieczenie przy jednym ogniu, a najśmieszniejsze jest to, że żadne z was nie ma ze mną szans.
ROZDZIAŁ 24 Odwracam się do Jude'a i każę mu uciekać, chować się, byle tylko był jak najdalej od niej. Wiem, że mamy zaledwie sekundę, góra dwie, zanim nas dopadnie - wtedy będzie już za późno, by mógł się uratować. Jednak choć jestem śmiertelnie poważna, choć rzucam mu spojrzenie, które mówi, że teraz to nie żarty, on stoi w miejscu. Zostaje za ladą, tuż obok mnie. Doszedł do błędnego wniosku, że nasz krótki prawie pocałunek zobowiązuje go do tego, by zostać i mnie bronić. Właśnie mam powtórzyć prośbę, a raczej polecenie, lecz widzę, że Haven zdążyła już pokonać dzielący nas dystans i teraz stoi naprzeciwko z obłędem w oczach, niczym opętana. Widzę, że już całkowicie straciła nad sobą panowanie. Przesuwam się, chcąc zasłonić Jude'a. Haven uśmiecha się i powoli dotyka czubkiem języka krawędzi warg, po czym spogląda ponad moim ramieniem i mówi: - Wyświadcz sobie przysługę i nie słuchaj Ever. Lepiej na tym wyjdziesz, jeśli zostaniesz tam, gdzie w tej chwili stoisz. Nie uciekniesz przede mną, choćbyś wyszedł z siebie. Poza tym niedługo będziesz potrzebował tej energii. Szybko przesuwa się w prawo, jak gdyby chciała sięgnąć obok mnie i dorwać Jude'a, ale udaje mi się ją zablokować. Mrużę oczy i wpatruję się w nią. Przypominam sobie nasze niefortunne spotkanie w szkolnej łazience kiedy to ona była górą, kiedy przyszpiliła mnie do ściany wbrew mojej woli - wiem, że jeśli ja z trudem daję sobie z nią radę, to Jude owi nigdy się to nie uda. - Przepraszam, że przeszkodziłam wam w czułościach. - Wybucha śmiechem i patrzy to na mnie, to na Jude'a. Wokół jej oczu dostrzegam czerwone obwódki. - Nie miałam pojęcia, że t o wam chodzi po głowach. Wyciąga rękę w moim kierunku i dźga mnie w ramię ostrą krawędzią długiego, pomalowanego na niebiesko paznokcia, po czym cofa dłoń. Zimny, gorzki powiew jej energii kłuje mnie i zostaje na mojej skórze jeszcze przez chwilę. Wiem, ile wysiłku musiało ją kosztować powstrzymanie drżenia dłoni. Przechyla głowę na bok, chwyta kosmyk włosów, który opadł na jej ramię, i owija go wokół uniesionego palca wskazującego. Wpatruje się w Jude'a i mówi: - Zanim zaczniesz się podniecać, że zdobyłeś pierwszą bazę, powinieneś chyba coś wiedzieć... Ever pozwoliła ci na to tylko dlatego, że Damen ją olał i woli Stacię. Znowu. - Potrząsa głową i wydyma usta. Znów patrzy to na Jude'a, to na mnie. - Widzisz, wydaje mi się, że po prostu szuka jakiegoś
oparcia. Tak ci tylko mówię. Rzucam Jude'owi szybkie spojrzenie, mając nadzieję, że nie uwierzył w te głupoty, ale widzę tylko jego przyćmiony wzrok, z którego nic nie mogę wyczytać. - Nie męczy cię to? Haven wypuszcza kosmyk i zaczyna dla odmiany podziwiać pierścionki na każdym palcu. - Przecież Ever przez cały czas cię wykorzystuje, żeby móc się wypłakać na twoim ramieniu i żebyś wykonywał za nią brudną robotę. Jak się nad tym dobrze zastanowić, pocałunek to naprawdę niewiele. Mogłaby zrobić dla ciebie znacznie więcej, zważywszy na to, że za chwilę masz tragicznie i przedwcześnie zginąć właśnie z jej powodu. Mimo że Haven mogłaby mówić i mówić, ciągnąć ten temat w nieskończoność, ja już swoje usłyszałam. Jude też. Nie chcę, żeby rozpraszała jego uwagę ani, tym bardziej, by jej uwierzył. - Czego chcesz? - Uspokajam oddech, koncentruję się i przygotowuję na to, co dla mnie szykuje. - Och, myślę, że wiesz. - Dostrzegam błysk jej tęczówek, które kiedyś były piękne i mieniły się szylkretowym wzorem różnych odcieni brązów i złota, a teraz są ciemne, złowieszcze, ponure i pokryte czerwonymi plamkami. - Wydawało mi się, że jasno się wyraziłam. - Parska szyderczym śmiechem. - Ale przez cały czas nie mogę się zdecydować, które z was zabić w pierwszej kolejności. Pomożesz mi podjąć decyzję? Jak byś wolała, ciebie czy Jude'a? Patrzę jej w oczy. Staram się nieco uspokoić i złagodzić coraz bardziej nerwową energię Jude'a. Jednocześnie próbuję skupić na sobie całą uwagę i cały gniew Haven. - I co, to tyle? - Unoszę brwi i rozglądam się dookoła. - To jest twój wielki plan, ta koszmarna akcja, którą groziłaś mi już... niech pomyślę... od paru tygodni? Od miesięcy? - Unoszę ramiona, jak gdybym nie mogła sobie przypomnieć. - Naprawdę masz ochotę dokonać tego w małej dziwnej księgarni? - Potrząsam głową, jakbym była zawiedziona wyborem takiego miejsca. - Powiem ci, Haven, że trochę jestem zaskoczona. Myślałam, że wybierzesz coś znacznie bardziej dramatycznego, z polotem. Wiesz, sądziłam, że zdecydujesz się na odważną, spektakularną akcję w zatłoczonej galerii handlowej albo coś w tym stylu. Choć z drugiej strony przyznam, że wyglądasz trochę... Jak to Romano mawiał? - Mrużę oczy, jakbym naprawdę próbowała sobie przypomnieć, po czym dla lepszego efektu uderzam się dłonią w czoło i mówię: - No, jasne, głodek. Ostatnio wyglądasz, jakby cię dręczył głodek. - Spoglądam jej prosto w oczy. - Wiesz, jesteś niespokojna, przemęczona, a czasem nawet całkiem nerwowa. Mam wrażenie, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś coś zjadła, a może... no, tak, a może nawet gdyby ktoś cię
przytulił. Patrzy na mnie bykiem, po czym przewraca oczami. Chwiejnym krokiem podchodzi do mnie i mówi: - O, ostatnio mnóstwo osób mnie przytula - już o to się nie martw. A gdybym chciała jeszcze więcej przytulania, mam tu pod ręką Jude'a. - Wbija w niego paskudne spojrzenie, jakby chciała go pożreć. Przeraża mnie wyraz jej twarzy. Choć Jude stoi za mną, czuję, jak obniża się jego poziom energii. - A co do braku polotu i dramatyzmu, tym też się nie przejmuj, Ever, bo tego nie zabraknie. Poza tym nie scena się liczy, tylko to, co się na niej rozgrywa. Nie mam zamiaru psuć zabawy, zdradzając, co się będzie działo, bo - szczerze mówiąc - chciałam was trochę zaskoczyć. Dlatego powiem tylko, że oboje zapłacicie za wszystko, co mi zrobiliście, łącznie z waszym ostatnim... Mrużę oczy, bo nie wiem, o co jej teraz chodzi. Ona jednak tylko marszczy czoło i kończy: - No, halo! Myślisz, że nie wiem, że to ty włamałaś się do mojego domu i ukradłaś eliksir? Wybałuszam oczy. Jestem zaskoczona - jak mogła w ogóle pomyśleć, że to ja? - Myślisz, że nie wiem, ile mam zapasów? - Rozgniewana podnosi głos. - Sądziłaś, że nie zauważę p r a w i e p u s t e j l o d ó w k i ? Masz mnie za idiotkę? - Potrząsa głową. - Przecież doskonale wiem, dlaczego to zrobiłaś. Myślisz, że tylko w ten sposób możesz mi dorównać. Rozczaruję cię jednak, Ever. N i g d y nie będziesz taka jak ja. N i g d y. Wypijanie mojego eliksiru nic ci nie pomoże. - A po co mi twój eliksir, skoro mam swój? - Patrzę na nią przez zmrużone powieki. Wiem, że Jude wciąż stoi za mną, wiem, że w tej chwili napina mięśnie, a jego energia słabnie - to dwie złe oznaki. Sygnał, że planuje coś głupiego. Nie mogę mu na to pozwolić. Odchylam się i przyciskam do niego. Staram się zrobić to tak delikatnie, by Haven niczego nie zauważyła, ale na tyle mocno, by Jude zorientował się, że ma siedzieć cicho i pozwolić mi zająć się sytuacją. - Spójrz prawdzie w oczy, Ever. - Haven patrzy na mnie, a jej ręce i nogi zaczynają drżeć. - Mój jest lepszy, silniejszy i pod każdym względem przewyższa twój. Ale i tak nic ci to nie da - ilekolwiek go wypijesz, nigdy mi nie dorównasz. - A dlaczego w ogóle miałabym tego chcieć, skoro widzę, co się z tobą stało? - Mój głos jest teraz pełen pogardy i lekceważenia. - Haven, spójrz na siebie. - Wskazuję na jej przekrwione oczy, drżące palce i okropnie bladą twarz. Przesuwam palcem wzdłuż jej wychudłego, skurczonego ciała - w dół, a następnie w górę. Gdy się jej teraz przyglądam, nagle dociera do mnie, że nie mogę tego zrobić. Nie mogę tego ciągnąć, nawet jeśli będzie
mi groziła. Bo to jest H a v e n . Moja dobra przyjaciółka Haven. Ta, z którą spędzałam dużo czasu, z którą się śmiałam. Pierwszego dnia w szkole tylko ona i Miles pozwolili mi koło siebie usiąść. Teraz najwyraźniej ma problem, potrzebuje pomocy, i to ja powinnam spróbować jakoś do niej dotrzeć, postarać się odwieść ją od tego, co ma zamiar zrobić, zanim będzie za późno. Zanim na zawsze ją stracę. - Haven, proszę cię. - Unoszę dłonie. Zarówno mój głos, jak i moje spojrzenie są teraz o wiele łagodniejsze. Chcę jej wyraźnie dać do zrozumienia, że zmieniam nastawienie, że jestem szczera i nie dopuszczę, żeby komukolwiek stała się krzywda. - Nie musi tak być. Nie musisz tego robić. Możemy to wszystko przerwać, tu i teraz. To, co planujesz, skończy się tragedią, a potem będzie tylko gorzej. Dlatego bardzo cię proszę, przynajmniej się nad tym zastanów. Biorę głęboki oddech i wypełniam się światłem. Wchłaniam tyle światła, ile tylko mogę, po czym powoli wydycham powietrze i wysyłam światło do Haven. Otulam ją miękkimi, łagodnymi falami zielonej, uzdrawiającej energii. Patrzę, jak energia unosi się i próbuje przeniknąć do jej wnętrza, ale napotyka opór i odbija się od przesyconego nienawiścią i napędzanego gniewem ciała Haven. - Jeszcze nie jest za późno, by zawrzeć rozejm - mówię niskim, opanowanym głosem, jak gdybym próbowała przekonać ją do zejścia z parapetu. Mam nadzieję, że spokojny ton podziała również na Jude'a i powstrzyma go przed samobójczym krokiem, który pewnie przyszedł mu do głowy. Nie wyglądasz zbyt dobrze. Sprawy wymknęły ci się spod kontroli. Posłuchaj mnie- ja też przez to przechodziłam i wiem, że nie musi tak być. Masz jeszcze wyjście i bardzo bym chciała pomóc ci je odnaleźć, jeśli mi na to pozwolisz. Jednak mimo spokojnych, łagodnych słów, Haven tylko śmieje mi się w twarz. Wybucha chrapliwym, nieprzyjemnym śmiechem. Jej rozbiegany wzrok nijak nie może się uspokoić ani skupić w jednym miejscu. Wreszcie odpowiada: - Ty? Pomóc mi? Proszę cię. - Przewraca oczami i kręci głową. - A kiedy ty mi w ogóle pomagałaś? Przez cały czas tylko coś mi odbierasz. I to wiele razy. Ale pomoc? Jasne, już ci wierzę. Chyba sobie żartujesz. - Dobrze. - Wzruszam ramionami, postanawiam zignorować jej słowa i wreszcie do niej dotrzeć, powstrzymać ją, zanim sama się zniszczy. - Jeśli czujesz, że nie możesz mi zaufać, to niech ktoś inny ci pomoże. Masz przecież rodzinę. Masz jeszcze przyjaciół. P r a w d z i w y c h p r z y j a c i ó ł . Ludzi, którym na tobie zależy, a nie takich, których manipulacją zmusiłaś do przyjaźni.
Patrzy na mnie, gwałtownie mrugając i delikatnie chwiejąc się na boki. Wkłada rękę do torby, szuka eliksiru, ale znajduje tylko kolejne puste butelki, które rozrzuca dookoła. Wiem, że muszę się spieszyć. Mam coraz mniej czasu, żeby osiągnąć cel. Właściwie w ogóle nie mam już czasu, w każdej chwili może wybuchnąć. Mówię coraz szybciej: - A co z Milesem? Przecież on by ci z chęcią pomógł. A twój młodszy brat Austin? Tak cię podziwia, tak na tobie polega. Zresztą głowę dam, że nawet Josh wciąż za tobą szaleje. Mówiłaś mi, że napisał dla ciebie piosenkę, chcąc cię jakoś odzyskać. Dlatego wątpię, żeby nic już do ciebie nie czuł. Wystarczyłoby jedno twoje słowo, a już by tu był. A... - Chcę wspomnieć o jej rodzicach, ale natychmiast gryzę się w język. Właściwie nigdy nie mieli dla niej czasu - między innymi dlatego teraz znaleźliśmy się wszyscy w tej sytuacji. Moje wahanie trwa jednak zbyt długo. Haven wpatruje się we mnie i mówi: - I k t o j e s z c z e , Ever? Kogo miałaś zamiar dodać do tej listy? Gosposię? - Przewraca oczami i potrząsa głową. - Przykro mi, ale to już na mnie nie działa. Zabrałaś mi jedyną osobę, która naprawdę się dla mnie liczyła. Jedyną osobę, której na mnie zależało. A teraz przyjdzie ci za to zapłacić. Oboje mi za to zapłacicie. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: żadne z was stąd nie wyjdzie, chyba że w plastikowym worku! A w twoim wypadku, Ever, w śmietniku! - To nie przywróci mu życia - mówię, ale jest już za późno. Straciłam ją. Nie ma jej. Nie słucha mnie już. Oddaliła się w najciemniejsze zakamarki własnego chorego umysłu. Widzę, jak jej oczy zachodzą mgłą, a całe ciało sztywnieje, i wiem, że w głębi aż gotuje się ze złości. Ściany zaczynają drżeć w posadach. Książki spadają z półek. Figurki przedstawiające aniołki unoszą się, fruną przez pomieszczenie i roztrzaskują się o ściany - odłamki spadają na ziemię. Nie dotrę już do niej. Nie ma już odwrotu. Stoi przede mną, oczy jej płoną, a całe ciało trzęsie się z gniewu. Zaciska pięści i staje na palcach. Wyciąga rękę i sięga w stronę Jude'a. Otwieram usta, by powiedzieć: Uciekaj! Stwórz portal i wynoś się stąd! Jednak zanim udaje mi się cokolwiek z siebie wydusić, Jude wyskakuje przede mnie i rzuca się na nią. Postanowił zrealizować swój głupi plan, żeby mnie chronić , kosztem własnego życia. Wyciągam do niego ręce, żeby go powstrzymać, ale wtedy Haven mnie dopada.
Zrywa mi z szyi amulet i patrzy na mnie z wykrzywioną twarzą i płonącymi oczami. Uśmiecha się i mówi: – I jak się będziesz teraz bronić, Ever?
ROZDZIAŁ 25 Kołysze amuletem tuż przed moimi oczami. Kamienie połyskują kusząco, ale już mnie nie chronią - jestem bezbronna, obnażona i wystawiona na atak. Haven wyrzuca amulet przez ramię i wybucha przenikliwym śmiechem, który niesie się echem po pomieszczeniu. Jude zbiera się i szykuje do ataku. Rzuca się na Haven, ale nie jest dla niej żadnym przeciwnikiem. Lekkim skinieniem nadgarstka odpycha go na bok tak, że chłopak przelatuje przez sklep i uderza o przeciwległą ścianę, ale Haven nawet na to nie patrzy. Nie zwraca uwagi na okropny dźwięk gruchotanych kości, gdy Jude upada na ziemię niczym żałosna, bezwładna masa. Choć bardzo chcę do niego podbiec i zobaczyć, czy nic mu nie jest, nie robię tego. Nie mogę. Ona na pewno poszłaby za mną, a nie mogę teraz pozwolić, by się do niego zbliżała. Dla Jude'a będzie lepiej, jeśli Haven skupi się na mnie. Rzucam mu tylko jedno szybkie spojrzenie i w myślach dopinguję go, by stworzył portal: żeby się pospieszył i zrobił to, póki jeszcze może. Mam nadzieję, że mnie słyszy. Sama nie wiem, dlaczego nic nie robi. Bo odniósł ciężkie obrażenia? Bo na jego twarzy malują się okropny ból i cierpienie? Bo z ust płynie mu cienka strużka krwi? A może dlatego, że nie zostawi mnie z Haven, że za wszelką cenę chce być przy mnie, nawet gdyby miało go to kosztować życie? Haven podchodzi do mnie, starając się kroczyć powoli i złowrogo, ale zamiast tego stawia chwiejne, drżące kroki. Prawdę mówiąc, to przeraża mnie jeszcze bardziej, niż gdyby szła pewnie i z rozmysłem. W tej chwili nie potrafię nic wyczytać z jej energii, nie potrafię odgadnąć, co teraz zrobi - bo ona sama jeszcze tego nie wie. Obraca się, unosi pięść i kieruje ją prosto we mnie. Uchylam się jednak równie szybko i wymykam spod jej ręki; uciekam na drugi koniec sklepu. Haven odwraca się i znów podąża za mną, wypychając przy tym od wewnątrz policzek językiem. Jej napędzana gniewem energia przez cały czas rośnie i rozszerza się, aż światła zaczynają migotać, podłoga się wybrzusza, a szklany osprzęt, łącznie z ladą, rozpryskuje się w drobny mak. Idzie za mną na drugi koniec pomieszczenia i mówi: - Całkiem nieźle, Ever. Ale wierz mi, tylko opóźniasz to, co nieuniknione. Za każdym razem, kiedy mi umykasz, sprawiasz tylko, że coraz lepiej się przy tym bawię. Ale co tam, mnie się nie spieszy, możemy się tak ganiać cały dzień, jeśli masz ochotę. Powinnaś jednak wiedzieć, że im dłużej to przeciągasz, tym dłużej on... - Kciukiem wskazuje miejsce, gdzie ledwo dysząc - leży Jude. - Cóż, tym dłużej on będzie cierpiał.
Zaciskam usta i zgrzytam zębami. Skończyłam już z próbami przemówienia jej do rozumu. Zrobiłam, co mogłam. A teraz czas wykorzystać to, czego się nauczyłam podczas treningów. Znów się na mnie rzuca, ale traci równowagę. W ostatniej chwili robię krok w bok, więc Haven wpada na wystawę płyt kompaktowych i razem z nimi upada na podłogę. Ląduje na stosie odłamków szkła, które wcześniej rozbiła, i krew tryska po ścianach, gdy szkło wbija się w jej ciało. Ona jednak tylko się śmieje i przewraca na plecy. Wyjmuje kawałki szkła z poranionego ciała; jej oczy lśnią, gdy patrzy, jak rany się goją. Otrzepuje się i znów staje ze mną twarzą w twarz. - Jak to jest wiedzieć, że za chwilę się umrze? - pyta zachrypniętym, zmęczonym głosem, w którym pobrzmiewa echo jej dotychczasowego wysiłku. Ja tylko na nią patrzę, unoszę ramiona i mówię: - Nie wiem. Ty mi to powiedz. Cofam się odrobinę. Zbyt późno orientuję się, że tuż za plecami mam ścianę - nie jest to najlepsze miejsce, zważywszy na to, że chciałam przyjąć otwartą pozycję, tak, by nic mi nie przeszkadzało i by mieć dużo miejsca do ucieczki. Ale i tak będę tu stała tylko przez chwilę. Muszę przecież dotrzeć na drugą stronę, gdzie leży mój amulet. Gdy go odzyskam, założę go z powrotem na szyję i zrobię, co trzeba, żeby zakończyć tę sprawę. Haven staje przede mną z luźno opuszczonymi ramionami; przebiera palcami, szeroko rozstawia stopy i lekko ugina kolana - szykuje się do ruchu. Do skoku. Przez chwilę uważnie się jej przyglądam, staram się wyczuć jej energię i określić, w którą stronę skoczy. Jednak nic z tego, ona zupełnie straciła kontakt z samą sobą, więc odczytanie jej intencji jest niemożliwe - zupełnie jakbym błądziła w chmurze szumów i zakłóceń. Kiedy w końcu atakuje - wysoko uniesioną pięścią celuje w mój żołądek - momentalnie wykonuję ruch, by ją zablokować. Nie przypuszczałam ani przez moment, że w ostatniej chwili zmieni kierunek. Nie spodziewałam się, że ktoś tak niezrównoważony i w tak złej kondycji psychicznej będzie umiał wykonać taki manewr. Widzę zwycięskie spojrzenie, jakim mnie obrzuca, gdy jej pięść wędruje w kierunku mojego gardła. Uderza mnie w mój czuły punkt - w piątą czakrę - centrum braku rozeznania, złego wykorzystania informacji oraz ufania niewłaściwym ludziom. Uderza tak mocno, że dopiero po chwili dociera do mnie, co się stało. Sekundę później ogarnia mnie niesamowity ból. Sekundę później opuszczam własne ciało, unoszę się, wiruję i patrzę w dół na paskudne spojrzenie Haven, na zwinięte ciało Jude'a i na cudowną, choć ulotną błękitną chmurę, która mnie otacza. W następnej chwili
wszystko kurczy się, opada, a cały świat nagle robi się czarny.
ROZDZIAŁ 26 Czasami się mówi, że gdy umierasz, całe życie przebiega ci przed oczami. Cóż, to prawda. Ze mną było tak samo. Poprzednio jednak tak się nie stało. Za pierwszym razem, kiedy umarłam, poszłam prosto do Summerlandu. Tym razem jest inaczej. Tym razem w s z y s t k o widzę. Każdy ważniejszy moment z mojego ostatniego życia oraz ze wszystkich, które były przedtem. Obrazy wirują wokół mnie, gdy swobodnie spadam w dół, otoczona ciemną przestrzenią pozbawioną wszelkiego światła. Uczucie, które mnie ogarnia, jest jednocześnie przerażające i znajome - próbuję sobie przypomnieć, przy jakiej okazji mogłam doświadczyć czegoś podobnego. Nagle dociera do mnie - to S h a d o w l a n d . Dom zagubionych dusz. Wieczna otchłań dla nieśmiertelnych takich jak ja. Tam właśnie zmierzam. I już wiem, skąd znam to uczucie - doświadczyłam go kiedyś za pośrednictwem Damena. Oprócz pokazu - jednej części nie było mi wówczas dane zobaczyć. Wkrótce jednak mam się dowiedzieć dlaczego. Dowiem się, czemu Damen był tak wstrząśnięty po własnej wizycie w Shadowlandzie. Dlaczego wrócił tak odmieniony, upokorzony i inny niż zwykle. Wciąż lecę w dół, odpychana jednak jakąś siłą przeciwną do grawitacji. Czuję, jakby moje wnętrzności miały lada chwila wypaść mi przez głowę. Dookoła wciąż widzę obrazy. Na początku to tylko migawki z moich poprzednich wcieleń, ale w miarę jak przyzwyczajam się do tego uczucia, do ruchu i do prędkości, staram się je nieco łagodzić, spowalniać, a przede wszystkim próbuję się skupić. Przyglądam się po kolei każdemu obrazowi, który koło mnie przelatuje. Każdemu niewyedytowanemu fragmentowi rzeczywistości. Łącznie z tymi, które chciał przede mną ukryć Damen. Począwszy od mojego paryskiego życia, kiedy byłam ubogą sierotą, służącą imieniem Evaline - krzywię się, widząc, jakie paskudne prace musiałam wykonywać. Damen zdecydowanie oszczędził mi szczegółów, od których robiło się niedobrze. Wszystko rozgrywa się tak, jak mi opowiedział, lecz w pewnej chwili widzę Jude'a, który w tamtym życiu był przystojnym młodym stajennym. Szczupły, umięśniony, z włosami koloru piasku i piwnymi oczami o przenikliwym spojrzeniu. Patrzę, jak chodzimy dookoła
siebie, powoli się zaprzyjaźniamy: tu spojrzenie, tu jakieś słowo, aż okazuje się, że jest nam ze sobą coraz lepiej i zaczynamy myśleć o sobie poważnie składamy sobie obietnice, których szczerze zamierzam dotrzymać, dopóki nie pojawia się... Damen. Zakochuję się i tracę grunt pod nogami. Oczywiście, nie obyło się bez pewnych sztuczek z jego strony - wykorzystał cały swój nieśmiertelny urok, by mnie zdobyć. Zawsze pojawiał się we właściwym momencie, zawsze umiał zrobić na mnie wrażenie jakimś spektakularnym wyczynem. Popisy nie były jednak konieczne, bo prawda, czysta prawda, jakiej wcześniej aż tak wyraźnie nie dostrzegałam, jest taka, że to nie magią podbijał moje serce - magia nie miała z tym nic wspólnego. Damen zawrócił mi w głowie od pierwszego spotkania. Od pierwszego momentu. Zdobył moje serce, jeszcze zanim się dowiedziałam, kim jest i na co go tak naprawdę stać. Jego siła, powód, dla którego natychmiast się w nim zakochałam, to nie żadna magia. Damen jest... cóż tu dużo mówić, jest D a m e n e m. Obejrzawszy całą historię naszych zalotów - sceny, które przeżywaliśmy raz jeszcze w Summerlandzie, oraz te, których nigdy nie oglądaliśmy - a także moją okrutną śmierć z ręki Driny, przechodzę do kolejnego życia. Byłam purytanką, miałam niezwykle surowego ojca, a moja matka od dawna nie żyła. Całą moją garderobę stanowiły trzy bure sukienki, w których wiodłam swoje jeszcze bardziej bure, ponure życie. Jedynym jasnym punktem na horyzoncie mojej egzystencji był chłopak z parafii - miał ciemne, rozwichrzone włosy, szczery uśmiech i oczy, w których natychmiast rozpoznałam Jude'a. Ojciec go lubił i zachęcał mnie do tej przyjaźni, lecz pewnego dnia w kościelnej ławie ujrzałam Damena i... cały mój świat stanął na głowie, a wraz z nim moja przyszłość. Wkrótce obiecałam porzucić dotychczasowe życie, przestać pokornie wykonywać polecenia ojca i zaznać czegoś wspaniałego. Potem, oczywiście, Drina znów pozbawiła mnie życia. Drina zawsze sprowadzała na mnie przedwczesną śmierć. Mój ojciec był zrozpaczony, Jude również, a pogrążony w żałobie Damen przemierzał ziemię, czekając, aż moja dusza powróci i znów będziemy mogli być razem. Oglądam również swoje pozostałe istnienia; patrzę, jak moja dusza łączy się z ciałem rozpieszczonego i dobrze odżywionego bobasa, który miał wyrosnąć na frywolną, rozpuszczoną córkę bogatego właściciela ziemskiego. Beztrosko odrzuciłam Jude'a, brytyjskiego hrabiego, którego miałam poślubić zgodnie z oczekiwaniami wszystkich, a w zamian wybrałam wysokiego, smagłego nieznajomego, który pojawił się nie wiadomo skąd. Także i tym razem Drina w tragiczny sposób zakończyła moje życie - zanim
zdążyłam publicznie obwieścić swój wybór. W głębi serca jednak znałam swoją decyzję. Następnie przyszła pora na Amsterdam, gdzie żyłam jako piękna, namiętna, kusząca muza pewnego artysty. Chlubiłam się bujnymi, długimi, kasztanowymi włosami. Flirtowałam z Jude'em, podobnie jak z wieloma, którzy pojawiali się przed nim i po nim, ale dopiero Damen całkowicie pochłonął moją uwagę. Nie uciekał się przy tym do żadnych sztuczek, nie stosował magicznych trików. Zdobył mnie dzięki temu, jaki był, ni mniej, ni więcej. Odkąd go po raz pierwszy zobaczyłam, nikt inny nie miał już u mnie żadnych szans. Jednak najbardziej interesuje mnie życie, które pojawia się na końcu. Moje życie na Południu. Życie niewolnicy. Kiedy Damen mnie uratował, jednocześnie pozbawiając całego szczęścia, jakie było mi dane. Patrzyłam na swoją nieszczęsną egzystencję, począwszy od dzieciństwa, którego właściwie nigdy nie było, do jedynego szczęśliwego momentu, jaki mi się przydarzył, a był nim przelotny pocałunek z Jude'em. Wymknęliśmy się na spotkanie za stodołą, gdy słońce zaczynało już zachodzić. Nie jestem pewna, co sprawiło, że moje serce zaczęło bić szybciej: podniecenie na myśl o zbliżającym się pierwszym pocałunku czy strach przed tym, że ktoś nas przyłapie na uchylaniu się od pracy. Wiedziałam, że karą za to jest dotkliwe pobicie - albo coś jeszcze gorszego. Mimo wszystko postanawiam dotrzymać obietnicy i spotkać się z Jude'em; ogarnia mnie rzadko doświadczane uczucie radości i niespodziewana fala szczęścia, kiedy widzę, że już na mnie czeka. Uśmiecha się niezdarnie, a ja w odpowiedzi kiwam głową. Nagle czuję się onieśmielona; nie chcę, aby pomyślał, że za bardzo mi się spieszy. Wkrótce jednak dostrzegam, że Jude'owi drżą dłonie, a jego wzrok jest rozbiegany, więc nie jestem osamotniona w swoich odczuciach. Wymieniamy kilka uprzejmości, lecz są to tylko zdawkowe słowa, do których żadne z nas nie przywiązuje w tej chwili wagi. Kiedy już wydaje mi się, że za długo tu zabawiłam i wkrótce będę musiała wracać do pracy, zanim ktoś spostrzeże moją nieobecność, nadchodzi t a chwila. Jude pochyla się w moją stronę i patrzy na mnie z taką miłością i dobrocią, że zapiera mi dech w piersiach. Delikatnie zamyka oczy - teraz widzę jego podwinięte ciemne rzęsy na tle lśniącej ciemnej skóry oraz kuszące usta, które są coraz bliżej moich. Chłodny, słodki dotyk jego warg jest tak delikatny i znajomy, że przez moje ciało przebiega wspaniała fala spokoju. Kiedy jest już po wszystkim, odpycham go, odwracam się na pięcie, chwytam w dłonie spódnice i uciekam w stronę domu, lecz pocałunek jeszcze przez jakiś czas ze mną zostaje.
Wciąż czuję jego smak i dotyk, gdy po cichu powtarzam obietnicę, jaką sobie złożyliśmy: spotkamy się nazajutrz w tym samym miejscu o tej samej porze. Jednak na kilka godzin przed umówionym spotkaniem pojawia się Damen. Wydawałoby się, że przybywa znikąd, podobnie jak w każdym z moich poprzednich istnień, tyle że tym razem nie przedłuża zalotów, a właściwie nawet nie sili się na uprzejmości, bo sprawa - z jego punktu widzenia - jest wyjątkowo pilna. Postanowił, że mnie kupi. U w o l n i od ciężkiego, bolesnego życia pełnego brutalności i poniżenia, a w zamian da mi lepsze: dostatnie, wygodne, będące zupełnym przeciwieństwem tego, jakie znam. Jestem pewna, że kłamie, że to jakaś sztuczka, że to nie może być prawda, że teraz moje życie będzie jeszcze gorsze niż przedtem - płaczę, wzywając matkę i ojca, wyciągam ręce do Jude'a - chcę, żeby mnie zatrzymał, przytulił, ochronił, żeby nie pozwolił mi odejść. Jestem przekonana, że oto ktoś zabiera mi jedyne szczęście, jakie kiedykolwiek było mi dane, a w zamian daje coś o wiele gorszego. Jestem przerażona. Zdezorientowana i przerażona. Czuję się jak w klatce. Jestem podejrzliwie nastawiona do tego nowego pana: tak pięknie potrafi mówić i patrzy na mnie z szacunkiem, którego nigdy wcześniej nie zaznałam - to wszystko nie może być prawda. Damen delikatnie prowadzi mnie do mojego własnego pokoju w moim własnym skrzydle domu, który jest o wiele większy i ładniejszy niż ten, w którym poprzednio musiałam sprzątać. Nie mam nic do roboty - całymi dniami mogę spać, jeść i oddawać się marzeniom. Nie mam żadnych upokarzających obowiązków i nie grozi mi bolesna chłosta. Nowy pan pokazuje mi, gdzie będę teraz mieszkać. Pokazuje mi moją własną łazienkę, łóżko z baldachimem, szafę pełną pięknych strojów, toaletkę pełną najlepszych kremów, perfum oraz szczotek ze srebrnymi uchwytami - mówi, żebym się nie spieszyła, że kolacja będzie podana, gdy będę gotowa. Nasz pierwszy wspólny posiłek odbywa się w całkowitym milczeniu. Siadam naprzeciwko pana ubrana w najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziałam. Skupiam się na delikatnym w dotyku materiale, na tym, jak przylega do mojej wyperfumowanej skóry. Wybieram malutkie kąski jedzenia, a Damen popija swój czerwony napój. Patrzy gdzieś w dal i co jakiś czas rzuca mi przelotne spojrzenie - kiedy wydaje mu się, że tego nie widzę. Głównie zajmują go jednak jego własne myśli. Siedzi, marszcząc brwi, z ponuro zaciśniętymi ustami, a jego ciężki, nieco zmieszany, lecz sugestywny wzrok mówi mi, że stoi przed jakąś trudną decyzją. Czekam, aż coś się stanie, ale na próżno. Kończę jeść, życzę mu dobrej
nocy i wracam do pokoju, w którym jest ciepło, bo wcześniej napalono. Kładę się w delikatnej bawełnianej pościeli. Nazajutrz budzę się wcześnie rano i biegnę do okna. Widzę, jak pan odjeżdża gdzieś na koniu. Z niepokojem podążam za nim wzrokiem, pewna, że oto właśnie nadeszło to, czego się obawiałam - przywiózł mnie tutaj, by teraz porzucić. I znajdzie mnie tu ktoś, kto będzie na tyle chory i skrzywiony, że zatłucze mnie na śmierć. Okazuje się jednak, że jestem w błędzie. Pan wraca jeszcze tego samego wieczoru; choć uśmiecha się na przywitanie, w jego oczach widzę echo tragicznej klęski. Widzę, że jest rozdarty - nie wie, czy powiedzieć wszystko, czy też oszczędzić mi zmartwienia i strachu, bo widzi, że i tak jestem zlękniona. Postanawia zatem milczeć i ukryć straszną prawdę, której się właśnie dowiedział. Nie sądzi, bym kiedykolwiek miała ją poznać. Myśli, że nic mi nie przyjdzie z tej wiedzy. Jednak choć on sam nigdy nie wyjawił mi prawdy, Shadowland odkrył przede mną wszystko. Pokazał mi dokładnie, co się wydarzyło tamtego dnia, kiedy Damen odjechał - dokąd się udał, z kim się widział, z kim rozmawiał. Dowiedziałam się wszystkiego o tamtej obrzydliwej scenie. Wrócił na plantację, by kupić moją matkę, ojca, Jude'a oraz pozostałych. Chciał przywieźć ich do domu, by też mogli cieszyć się wolnością. Zaproponował niewyobrażalną sumę, lecz spotkał się z odmową. Nikt nie chciał nawet zastanowić się nad jego propozycją - po prostu go odesłano. I dla pewności wysłano za nim nadzorcę, aby odprowadził go do granicy majątku. Jedno spojrzenie wystarczy, bym przekonała się, że nadzorca nie jest tym, na kogo wygląda. Widzę, jak się porusza, widzę, jak żyje we własnej skórze - jest zbyt pewny siebie i pod każdym względem zbyt doskonały. Nieśmiertelny. Tylko że nie jest dobrym Nieśmiertelnym, jak Damen, lecz draniem. Romano istniał na długo przed tym, jak Damen zdał sobie z tego sprawę. Istniał, tworzył swój eliksir i przemieniał ludzi wedle własnego uznania. Dostrzegam niepokój na twarzy Damena i wiem, że on też to wyczuł. Nie chcąc sprawiać problemu ani doprowadzić do czegoś, co jeszcze pogorszyłoby sytuację mojej rodziny i Jude'a, Damen odjeżdża. Widząc, że boję się zostawać sama w domu, zaczyna mnie pocieszać, lecz jednocześnie przysięga sobie, że pod osłoną nocy wróci na plantację i po kryjomu wydostanie stamtąd moich bliskich. Nie może wiedzieć, że wtedy będzie już za późno. Nie widzi tego, co ja widziałam.
Romano odczekał w ukryciu, aż właściciel plantacji się oddali, po czym natychmiast przeprowadził swój niecny plan. Damen nie wiedział, że pożar był efektem celowego działania, że wybuchł wkrótce po jego wyjeździe. Że było zbyt późno, by powstrzymać ogień i kogokolwiek uratować. Dalej historia toczy się już tak, jak mi powiedział - zabrał mnie do Europy, przez cały czas postępując delikatnie i z rozwagą, dając mi dużo czasu i przestrzeni, bym wreszcie nauczyła się mu ufać i kochać go, abym mogła razem z nim odnaleźć prawdziwe, choć ulotne szczęście. Wtedy dowiedziała się o tym Drina i natychmiast mnie uśmierciła. Nagle dociera do mnie to, co powinnam była wiedzieć przez cały czas. Damen jest tym j e d y n y m . Zawsze nim był. I zawsze będzie. Gdy po raz kolejny doświadczam scen z mojego ostatniego życia, wydaje mi się to oczywiste. Patrzę, jak znajduje moje ciało na poboczu, tuż po wypadku. Nie tylko widzę, lecz c z u j ę i w pełni d o ś w i a d c z a m jego żalu po tym, jak po raz kolejny mnie stracił. Jego ból staje się moim bólem. Ogrom jego smutku zapiera mi dech w piersiach. Słyszę, jak błaga o pomoc, bo walczy z podjęciem decyzji, czy przemienić mnie i sprawić, bym była taka jak on. Widzę, jak mocno odczuwał ból tego dnia, gdy na niego nakrzyczałam, odrzuciłam go i powiedziałam, żeby dał mi spokój, żeby nigdy więcej się do mnie nie odzywał. To było niedługo po tym, jak zdobył się na odwagę i wyznał, że to on uczynił mnie nieśmiertelną. W pełni doświadczam zamętu, jaki miał w głowie, kiedy znalazł się pod działaniem uroku Romano. Czuję jego odrętwienie i niemożność kontrolowania własnych działań. Mam świadomość, że jego słowa i czyny w każdym szczególe są sterowane przez Romano. To on manipulacją zmusił Damena do okrucieństwa i do zranienia mnie. I choć odgadłam to już w Shadowlandzie, dopiero teraz wyraźnie to czuję i wiem, lepiej niż kiedykolwiek, że niezależnie od tego, co wtedy mówił czy robił, sercem zawsze był przy mnie. Wykonywał tylko zaprogramowane wcześniej ruchy, a jego ciało i umysł działały zgodnie z instrukcjami Romano. Jego serce jednak nie poddało się tej kontroli - przez cały czas należało do mnie. Nawet jeśli odszedł, żebym mogła wybrać między nim a Jude'em, wciąż kocha mnie tak jak niegdyś. Tak bardzo, że nie ma pewności, czy zniesie ból, gdy po raz kolejny mnie straci. A mimo to jest przekonany, że postępuje właściwie i szlachetnie, że tak właśnie trzeba. I pogodzi się ze stratą, jeżeli tak postanowię. Patrzę, jak spędza dnie beze mnie, jaki jest zagubiony, ponury i samotny.
Nawiedzają go sceny z przeszłości i wydaje mu się, że nie zasługuje na nic innego. Choć nie posiada się z radości, kiedy wracam, to w głębi duszy nie jest do końca przekonany, czy mu się to należy. Czuję jego strach - jak wtedy, gdy trzymał się z boku, kiedy owładnęła mną czarna magia, którą sama na siebie sprowadziłam. Czuję również, że jest gotów mi wybaczyć wszystko, co robiłam pod wpływem tamtych czarów. Doświadczam jego miłości w głęboki, poważny sposób. Jej ogrom sprawia, że sama zaczynam czuć się pusta i nic nieznacząca - zaskakuje mnie to, że siła jego uczucia nawet przez moment nie słabnie, nie zmienia się na przestrzeni wieków ani w ciągu ostatniego roku, który przecież obfitował w przeróżne wydarzenia. Nabieram skromności i pokory, widząc, że Damen nigdy nie kwestionował swoich uczuć do mnie, podczas gdy ja zwątpiłam w to, co do niego czuję. A jednak teraz wiem coś, z czego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy: moja miłość do niego jest prawdziwa. Być może podawałam ją w wątpliwość, bawiłam się w domysły, analizowałam i co jakiś czas zbaczałam z wybranej ścieżki, ale całe to zamieszanie istniało tylko w mojej głowie. Moje serce przez cały czas znało odpowiedź na dręczące mnie pytania. Teraz wiem, że Haven się myliła. Nie zawsze jest tak, że jedna osoba kocha bardziej. Kiedy dwoje ludzi jest sobie przeznaczonych, kochają się tak samo. Może w inny sposób, lecz z równą siłą. Gorzka ironia tej sytuacji polegała na tym, że kiedy w końcu wszystko zrozumiałam i wreszcie wiem, jak naprawdę mają się sprawy między nami, to resztę wieczności i tak spędzę zawieszona w otchłani, rozmyślając nad tym, co mi umknęło. Otulona w niekończący się płaszcz mroku, całkowicie oderwana od wszystkiego dookoła; nawiedzana przez błędy przeszłości, które już zawsze będą krążyć wokół niczym wieczne przedstawienie powtarzające się raz po raz, kusząc mnie wszystkim, co mogło się wydarzyć, gdybym dokonała innych wyborów. Gdybym tylko podążyła za sercem, a nie za rozumem... Jedna rzecz jest dla mnie teraz jasna jak słońce - choć Jude przez cały czas był przy mnie, zawsze okazywał mi dobroć, miłość i wsparcie, to Damen jest moją prawdziwą i jedyną bratnią duszą. Otwieram usta, chcąc za wszelką cenę krzyknąć jego imię, poczuć je na ustach, licząc na to, że jakoś do niego dotrę. Ale na próżno. Nie dam rady. Zresztą nawet gdyby mi się udało wydobyć z siebie głos, nikt mnie nie usłyszy.
To już koniec. Moja wieczność. W mroku. Raz po raz nękana przeszłością, której nie mogę zmienić. Świadoma faktu, że gdzieś tam jest również Drina. I Romano. Każde z nas uwięzione w swoim własnym piekle - nie możemy się ze sobą skontaktować. I tak już pozostanie na zawsze. Decyduję się zatem na jedyną rzecz, jaka mi pozostała - zamykam oczy i się poddaję. Myślę, że jeśli już i tak nic z tego nie będzie, to przynajmniej poznałam prawdę. Przynajmniej znalazłam odpowiedź, której tak długo szukałam. Bezgłośnie szepczę w próżni, moje usta poruszają się szybko, bezustannie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Wołam go, wzywam go po imieniu. Choć przecież to bez sensu. Choć to na nic. Choć jest już za późno.
ROZDZIAŁ 27 Dźwięk jego głosu unosi się nade mną, otula mnie i przenika przez moje ciało. Niczym niewyraźny, odległy szum, który przemierza oceany, kontynenty i galaktyki, by w końcu do mnie dotrzeć. A ja nie mogę odpowiedzieć. Nie mogę nijak zareagować. To bezużyteczne. Nierealne. To złudzenie. Taki żart ze strony Shadowlandu. Tutaj nikt nie jest w stanie mnie dosięgnąć. Moje imię brzmi w jego ustach jak błaganie, gdy mówi: - Ever, kochanie, proszę, otwórz oczy i spójrz na mnie. Proszę. Te słowa są tak znajome, że z pewnością musiałam je już wcześniej słyszeć. Podobnie jak kiedyś, staram się spełnić usłyszaną prośbę. Powoli unoszę powieki i napotykam jego spojrzenie. Na jego twarzy pojawia się ulga, a ciemne oczy wpatrują się we mnie intensywnie. Ale to nie jest prawda. To jakaś gra. Shadowland jest okrutnym i samotnym miejscem; nie mogę dać się nabrać. Jego ramiona obejmują mnie, otaczają i przytulają; poddaję się tej pieszczocie, zanurzam się w nich, bo choć to nieprawdziwe, jest mi tak dobrze, że nie mogę się oprzeć pokusie. Raz jeszcze próbuję zawołać go po imieniu, ale on delikatnie kładzie mi palec na ustach, prosząc: - Nic nie mów. Wszystko w porządku. Nic ci nie będzie. Już po wszystkim. Zaczynam się wyrywać, lecz wciąż na niego patrzę. Nadal nie jestem pewna. Unoszę palce do gardła, szukając dowodu - dotykam miejsca, gdzie uderzyła mnie Haven. Tym ciosem mnie wykończyła. Pamiętam dokładnie, jak to jest umrzeć po raz drugi. Pamiętam, że to coś zupełnie innego od pierwszej śmierci. Przesuwam wzrokiem po jego twarzy i widzę, że jest zaniepokojony, ale w oczach maluje się przede wszystkim ulga. Chcę, żeby zrozumiał, co się tu naprawdę wydarzyło. - Zabiła mnie - mówię. - Mimo wszystkich ćwiczeń i treningów jednak nie dałam sobie z nią rady. - Nie zabiła cię - szepcze. - Naprawdę, wciąż tu jesteś. Próbuję usiąść, ale Damen jeszcze mocniej mnie przytula. Rozglądam się po sklepie, patrzę na potłuczone szkło i poprzewracane regały - widok przywodzi na myśl przedstawiane w wiadomościach zdjęcia dokumentujące klęski żywiołowe, takie jak trzęsienie ziemi czy tornado, albo brutalne napady
rabunkowe. - Ale byłam w Shadowlandzie... Widziałam... Zamykam oczy i przełykam ślinę, bo czuję, że coś blokuje mi gardło. Wtedy Damen mówi: - Wiem. Czułem twoją rozpacz. Choć mogło ci się wydawać, że spędziłaś tam dużo czasu, w rzeczywistości wcale tak nie było. Srebrna nić, która łączy twoje ciało z duszą, nie zdążyła się zerwać. Dlatego udało mi się sprowadzić cię z powrotem. Mimo że mówi pewnym głosem, kiwa głową i patrzy na mnie bez cienia wątpliwości, i tak wiem swoje. Mimo że nić się nie zerwała, wiem, że umarłam. Jest tylko jeden powód, dla którego wróciłam. Wzniosłam się ponad własną słabą czakrę. Gdy zorientowałam się, jaka jest prawda - o mnie, o nas - w momencie gdy dokonałam słusznego wyboru, wróciłam do życia. - Uderzyła mnie w mój czuły punkt - w piątą czakrę... A potem... wszystko zobaczyłam. - Podnoszę na niego wzrok, bo chcę, żeby też wiedział, żeby mnie wysłuchał. - W s z y s t k o widziałam, każdy moment naszych istnień. Nawet to, co próbowałeś przede mną ukryć. Damen bierze głęboki oddech i patrzy na mnie z pytaniem w oczach. Z jednym pytaniem, które wciąż wisi między nami. Nie tracę czasu na odpowiedź - otaczam ramionami jego szyję, przyciągam go do siebie, przy okazji zauważając zasłonę energii, która tańczy między naszymi ustami, a moje myśli płyną wprost do jego głowy. Przekazuję mu wszystko, co widziałam i co teraz rozumiem. Informuję go, że przyjęłam do wiadomości ostateczną i jedyną prawdę. Że nigdy już w niego nie zwątpię. Zostajemy tak, przytuleni do siebie, w pełni świadomi cudu, który właśnie się wydarzył. Nie tylko narodziłam się na nowo, ale wreszcie naprawdę się obudziłam. Chwilę później odsuwam się, a w moim wzroku Damen dostrzega pytanie, na które od razu odpowiada: - Wyczułem twoje kłopoty. Dotarłem tu tak szybko, jak tylko się dało, i zastałem zniszczony sklep i ciebie... martwą... Jednak wkrótce odzyskałaś przytomność... Choć jestem pewien, że dla ciebie to było jak wieczność tak właśnie działa Shadowland. - A Jude? - Serce opada mi aż do żołądka, bo choć rozglądam się po sklepie i wytężam wzrok, nigdzie go nie widzę. Robi mi się jeszcze słabiej, kiedy Damen ponurym głosem odpowiada: – Jude'a nie ma. –
ROZDZIAŁ 28 Zupełnie nie spodziewałam się ich teraz zobaczyć. Bliźniaczki. Romy i Rayne stoją obok siebie - Romy od stóp do głów ubrana na różowo, a Rayne na czarno. Gdy mnie zauważyły, obie jednocześnie otwarły usta. - Ever! - wykrzykuje Romy, podbiega i rzuca mi się na szyję. Jej chudziutkie ciałko uderza we mnie niczym pocisk, omal mnie nie przewracając. Zarzuca mi na szyję kościste ramionka i mocno się przytula. - Byłyśmy pewne, że na dobre utknęłaś w Shadowlandzie - mówi Rayne, potrząsając głową, po czym intensywnym mruganiem przegania żal. Podchodzi i w milczeniu staje obok siostry, która wciąż się do mnie przytula. Jestem pewna, że za chwilę jakoś złośliwie to skomentuje i z właściwym sobie sarkazmem zauważy, że są bardzo rozczarowane, bo jednak udało mi się wrócić cało i zdrowo, ale Rayne tylko na mnie patrzy i dodaje: - Bardzo się cieszę, że się myliłyśmy. Głos jej drży tak, że ledwo może wypowiedzieć te słowa. Potrafię docenić taki przejaw dobrej woli, więc wyciągam rękę i obejmuję Rayne. Zaskakuje mnie, bo mi na to pozwala. I przechyla się w moją stronę. Nie tylko odwzajemnia mój uścisk, lecz przytula się sama, i to na dłużej, niż się spodziewałam. Odsuwa się ode mnie kilka chwil później, odchrząkuje, przeczesuje palcami swoją krzywą grzywkę, po czym wyciera nos długim bawełnianym rękawem. Choć jestem ciekawa, skąd bliźniaczki się tu wzięły, wiem, że na razie będę musiała poczekać z pytaniem. W tej chwili są znacznie ważniejsze sprawy. Nie mam jednak szansy wyjaśnić jakie, bo dziewczynki z powagą kiwają głowami i mówią: - On tu jest. - Odwracają się i wskazują za siebie na Wielkie Sale Mądrości. - Jest z Avą. Wszystko w porządku. - Czyli... jest już zdrowy? - Głos mi się załamuje i drży, bo mam nadzieję, że to właśnie miały na myśli. Czuję natychmiastową ulgę, kiedy to potwierdzają. - A wy co? Znowu tu mieszkacie? Patrzą na siebie, ich oczy spotykają się, a na twarzach maluje się ten sam posępny wyraz, choć po chwili ramiona zaczynają im się trząść ze śmiechu. Rzucają się sobie w objęcia, śmiejąc się z jakiegoś znanego tylko im dowcipu, a późnej Rayne uspokaja się na tyle, by powiedzieć: - A c h c e s z , żebyśmy znów tu mieszkały? - Unosi brew i przygląda mi się, teraz już normalnie, jak zwykle - no, w każdym razie tak jak najczęściej do tej pory.
- Chcę tylko, żebyście były szczęśliwe - odpowiadam natychmiast. Nieważne gdzie. Romy uśmiecha się i unosi ramiona, mówiąc: - Zostajemy z Avą. Teraz, gdy już wiemy, jak się tu dostać, i skoro możemy odwiedzać to miejsce, kiedy chcemy, nie musimy tu mieszkać. Poza tym podoba nam się w szkole. - No, a w szkole cieszą się, kiedy jesteśmy. - Rayne rzuca mi przelotny uśmiech, co i tak jest u niej rzadkością, a w jej oczach od razu pojawia się radosny blask. - Wybrano mnie na przewodniczącą. Kiwam głową. Wcale mnie to nie dziwi. - A Romy jest czirliderką - dodaje, przewracając oczami. - Wiesz, wydaje mi się, że ćwiczenia z Riley, kiedy jeszcze tu mieszkała i spędzała z nami czas, musiały mi sporo pomóc. - Romy skromnie wzrusza ramionami. - Riley nauczyła cię, jak być czirliderką? - Mrużę oczy, bo jestem tym zdziwiona, choć sama nie wiem dlaczego. Romy potakuje i wyjaśnia: - Chciała być taka jak ty. Wiesz o tym, prawda? Zapamiętała dokładnie, jak dopingowałaś szkolny zespół, i potem nas tego nauczyła. Zaciskam usta i przytulam się do Damena. Cieszę się, że mogę się schronić w jego silnych, ciepłych ramionach. Damen ściska mnie za rękę. Teraz lepiej niż kiedykolwiek wiem, że takie oparcie znajdę w nim w każdej chwili, gdy tylko będę tego potrzebowała. Zawsze już będzie przy mnie. Na powrót zwracam się do bliźniaczek: - No, dobra, skoro już mówimy o zaginionych... Spoglądają najpierw po sobie, a potem na mnie. - Znam kogoś, kto bardzo chciałby się z wami znów zobaczyć. Przypominam sobie angielskiego staruszka, którego spotkałam wtedy, kiedy natknęłam się na ich dawny domek. Wtedy, kiedy odkryłam prawdę na temat ich powiązania z moją siostrą i z Avą. Telepatycznie przesłałam im obraz, który pojawił się w mojej pamięci. - Wydawał się mocno zdezorientowany - wbił sobie do głowy, że Romy to ta uparta, a Rayne to ta wyluzowana, ale chyba wszyscy wiemy, że to bzdura... Dziewczynki patrzą to na mnie, to na Damena, po czym zaczynają chichotać. Nie mamy pojęcia, co je tak śmieszy, ale szybko przestajemy się im przyglądać i skupiamy się na sobie nawzajem. Tak właśnie zastają nas Ava i Jude, schodząc z Sal po marmurowych schodach. Bliźniaczki chichoczą. Damen i ja stoimy, porozumiewając się bez słów - trzymamy się za ręce, a ja opieram głowę na jego ramieniu.
Jude widzi taki obrazek i wie, że decyzja już zapadła. Wie, że ja i Damen jesteśmy sobie przeznaczeni. Wie, że cokolwiek się wydarzyło między nim i mną, skończyło się, zanim w ogóle miało szansę się na dobre zacząć. Przystaje na ostatnim schodku, pozwalając, by Ava go wyminęła, i patrzy mi prosto w oczy. Wydaje mi się, że patrzy tak w nieskończoność, choć nie padły między nami żadne słowa ani nie było telepatycznej wymiany myśli. Właściwie nie trzeba tu żadnych słów - sprawa jest prosta. Jude bierze głęboki oddech, zbiera myśli, po czym kiwa głową na znak, że przyjął to do wiadomości. Oboje wiemy, że podjęłam decyzję i już nigdy nie będę jej kwestionować. Jude zwraca się teraz do Avy i bliźniaczek - postanawia przyłączyć się do nich i razem z nimi wyruszyć w podróż po znajomych miejscach. Chce się oderwać od tego, co - jego zdaniem - właśnie utracił. Już mają ruszać w drogę, gdy zwracam się do bliźniaczek: - Hej, a jak wy to w ogóle robicie? Jak wam się udaje tu wracać? Widzę, że Ava nie posiada się z dumy, a dziewczynki patrzą najpierw po sobie, a potem na mnie. Tym razem Romy przejmuje pałeczkę. - Przestałyśmy się skupiać na sobie i dla odmiany zwróciłyśmy całą uwagę na kogoś innego. Mrużę oczy, nie bardzo rozumiejąc, co mają na myśli. - Byłyśmy z Damenem, kiedy cię znalazł - wyjaśnia Rayne. - Kiedy zobaczyłyśmy, w jakim stanie jest Jude... Cóż, wiedziałyśmy, że można go ocalić tylko w jeden sposób - nie było innego wyjścia, musiał się znaleźć w Summerlandzie. - A to oznaczało, że przybywając tutaj, nie myślałyśmy o sobie, tylko o nim. Naszym jedynym celem było uratować mu życie. - Romy się uśmiecha. - I zadziałało. - Było dokładnie tak, jak powiedziała nam Ava - mówi Rayne, spoglądając na Avę z podziwem. - Zawsze nam powtarza. .. - Przerywa i kiwa ręką na Avę. - Nie, ty to powinnaś powiedzieć. To twoja kwestia. Ava śmieje się, dłonią wichrzy włosy Rayne, po czym przytula obie dziewczynki, patrzy mi prosto w oczy i mówi: - Wszystko sprowadza się do intencji. Jeśli całkowicie skupiasz się na problemie, stwarzasz sobie jeszcze większy problem. Ale jeśli skupisz się na chęci niesienia pomocy, twoja energia kieruje się na pomoc, a nie na problem. Wcześniej bliźniaczki nie umiały wracać do Summerlandu, ponieważ były zbytnio skupione na sobie i na problemie z dotarciem tutaj. Tym razem jednak martwiły się tylko o Jude'a, dlatego znalazły się tu w okamgnieniu. Za każdym razem, kiedy szukasz rozwiązania, czujesz p o z y t y w n e emocje, a kiedy myślisz o problemie, twoje odczucia są n e -
g a t y w n e - a to, jak wiadomo, prowadzi donikąd. Jeśli jednak przestaniesz się skupiać na sobie, możesz się przysłużyć komuś innemu - mówi słodkim, łagodnym głosem. - I to jest klucz do każdego sukcesu. Rayne wzrusza ramionami, uśmiecha się i potrząsa głową. - Kto by pomyślał... - mówi. Właśnie, kto by pomyślał? Uśmiecham się i szybciutko spoglądam Avie prosto w oczy. Zauważam, że patrzy to na mnie, to na Damena - instynkt mi podpowiada, że aprobuje mój wybór. Później patrzę na Jude'a, którego uzdrowiła cudowna magia Summerlandu - znów jest silny, przystojny i seksowny. Jak zawsze. Nie wygląda na kogoś, komu Haven połamała wszystkie kości. Ani na kogoś, komu złamałam serce. Dziewczyna, którą wybierze, będzie niesamowitą szczęściarą. Ja sama miałam szczęście znać go tak długo. Zamykam oczy i wyobrażam sobie moją własną nocną gwiazdę, wieszam ją wysoko na niebie nad Summerlandem, tuż nad głową Jude'a. Wiem, że życzenia nie zawsze spełniają się tak, jakbyśmy sobie to wyobrażali, ale jeśli uwierzysz i zachowasz otwarty umysł, jest spora szansa, że w jakiś sposób się urzeczywistnią. Choć wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, moja nocna gwiazda właśnie to dla mnie zrobiła. Wysłała mnie do Shadowlandu, abym tam odnalazła odpowiedź, której tyle czasu szukałam. Zanim wyruszą w drogę, zanim moja gwiazda zblednie, biorę głęboki oddech i wypowiadam w myślach życzenie dla Jude'a. Życzę mu, żeby pozostał otwarty, pełen nadziei; żeby chciał wierzyć, że gdzieś tam istnieje ktoś, kto będzie dla niego o wiele lepszy, niż ja mogłabym być. Życzę mu, żeby znalazł tę jedyną osobę, która będzie kochała go tak mocno jak on ją. Życzę mu, żeby odnalazł to, co ja odnalazłam przy Damenie. Z tym życzeniem go zostawiam - pozostawiam gwiazdę lśniącą wysoko na niebie. Patrzę, jak odchodzą razem, podczas gdy my z Damenem ruszamy w swoją stronę. Trzymając się za ręce, idziemy w milczeniu, zadowoleni. Prowadzę Damena w stronę pawilonu. - Jesteś pewna? - pyta, gdy stajemy tuż przed wejściem. Najwyraźniej ma mieszane uczucia na myśl o tym, że mamy tego spróbować po raz kolejny. Tylko kiwam głową i wciągam go do środka. Jestem więcej niż pewna. Tak naprawdę to nie mogę się już doczekać, kiedy zaczniemy. W naszym życiu na Południu jest jeszcze tyle rzeczy do odkrycia, a z tego, co widziałam w Shadowlandzie, były w nim też zdecydowanie miłe chwile, które bardzo chciałabym przeżyć jeszcze raz.
Stając przez ekranem, wręczam mu pilota. Uśmiecham się i mówię: - Przewiń od razu do tej przyjemnej części, gdy już zwróciłeś mi wolność, zdobyłeś moje zaufanie i zabrałeś mnie do Europy...
ROZDZIAŁ 29 Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, zanim wreszcie wyszliśmy z pawilonu. Nie da się tego określić, jako że Summerland istnieje w niegasnącym, lekko przymglonym świetle dnia, w którym wszystko dzieje się w wiecznej teraźniejszości. Z całą pewnością wiem tylko, że moje usta są teraz lekko spuchnięte i wrażliwe, a policzki zarumienione i troszkę podrapane - pozostałość po zaroście Damena. Jednak mam świadomość, że za kilka sekund i to zniknie. Zniknie na pewno szybciej niż gniew Sabine z powodu mojej przedłużonej nieobecności w ziemskim domu. Szybciej niż triumfalne, pełne złośliwej radości spojrzenie Haven, której wydaje się, że mnie zabiła. Choć wiem, że powinnam udać się do domu i stawić czoło obu tym problemom, jeszcze nie chcę stąd odchodzić. Nie chcę rezygnować z tej magii. A ponieważ Damenowi też się do tego nie spieszy, wyobraża sobie białego ogiera, na którym będziemy jechali. Pozwala mu wybrać drogę, a my w tym czasie rozkoszujemy się krajobrazami wokół. Opieram podbródek na ramieniu Damena i luźno oplatam go w pasie ramionami. Przejeżdżamy obok rwących potoków, przemierzamy puste brukowane ścieżki, a potem rozległe polany, na których rosną pachnące kwiaty i świergoczą ptaki; jedziemy wzdłuż pięknej plaży pokrytej białym piaskiem, obok której szumi turkusowa woda, a następnie stromym krętym szlakiem prowadzącym na szczyt góry. Stamtąd rozciąga się cudowny widok. Wreszcie wracamy drugim zboczem i zaczynamy brodzić w pustynnych piaskach. Przemierzamy nawet ulice wszystkich naszych dawnych istnień - Damen wyobraża sobie Paryż, Nową Anglię, Londyn, Amsterdam i... tak, nawet przedwojenne Południe. Pokazuje mi migawki ze swojego najwcześniejszego życia we Florencji. Wskazuje malutki domek, w którym mieszkał, warsztat ojca niedaleko przejścia między budynkami oraz stragany, przy których matka lubiła robić zakupy. Wyobraża sobie ulotne podobizny swoich rodziców, pozbawione duszy formy, które majaczą gdzieś przed nami. Wiem, że już ich widziałam, kiedy podglądałam jego życie w Wielkich Salach Mądrości, ale mimo to chce, żebym zobaczyła ich tak, jak on ich widzi. Chce podzielić się ze mną każdym szczegółem swojego życia i naszych wspólnych istnień, żeby nie było już między nami żadnych tajemnic. Żeby wszystko było jasne. Żeby nasza historia była kompletna. Czuję się bliżej niego niż kiedykolwiek przedtem, bo wiem, że jesteśmy
razem na dobre i na złe. Właśnie dlatego postanawiam pokazać mu coś, co do tej pory przed nim ukrywałam. Zamykam oczy i ponaglam naszego wierzchowca, by zabrał nas do tego miejsca - mrocznej strony Summerlandu - które chowałam dotąd tylko dla siebie. Z jakiegoś powodu jestem przekonana, że nadszedł właściwy moment, żeby i Damen się o nim dowiedział. Koń podąża tam, gdzie mu każę. Momentalnie zmienia kierunek. Przyciskam usta do ucha Damena i mówię: - Jest coś, o czym ci nie wspominałam - coś, co chciałabym, żebyś teraz zobaczył. Damen odwraca się przez ramię, a jego uśmiech blednie, gdy widzi mój poważny wzrok. Na jego twarzy pojawia się niepokój. Jednak ja tylko kiwam głową i poganiam konia. Wiem, że jesteśmy już blisko, kiedy zwierzę zwalnia i muszę je popędzać. Wiem, bo czuję, jak powietrze nagle się zmienia; widzę, że niebo ciemnieje, mgła gęstnieje, a to, co kiedyś było bujnym lasem, pełnym kwiatów i innych roślin, teraz staje się błotnistym, ponurym bagnem, przesiąkniętym deszczem. Koń się zatrzymuje. Macha ogonem na boki i w geście protestu odrzuca łeb w tył. Nie chce iść ani kroku dalej. Wiem, że poganianie go nic nie da. Zsuwam się z jego grzbietu i gestem dłoni proszę Damena, żeby szedł za mną. Odpowiadam na nieme pytanie, które dostrzegam w jego wzroku. - Odkryłam to miejsce już jakiś czas temu, wtedy, kiedy byłam w Summerlandzie z Jude'em i natknęłam się na ciebie. Dziwne, prawda? Damen mruży oczy i patrzy na mokrą, błotnistą ziemię, a następnie na słabe, wynędzniałe drzewa: mają kruche, szarzejące gałęzie całkiem pozbawione liści. Dookoła nie widać żadnego śladu życia, mimo że ani na chwilę nie przestaje padać deszcz. - Co to takiego? - pyta, wciąż się rozglądając. - Sama nie wiem. - Wzruszam ramionami i potrząsam głową. - Ostatnio zabrnęłam tu przypadkiem. To znaczy... To niezupełnie był przypadek, bo tutaj nie ma miejsca na przypadki, ale nie szukałam tego miejsca. Tak sobie łaziłam dla zabicia czasu - czekałam, aż Jude wyjdzie z Wielkich Sal Mądrości. Żeby się czymś zająć, żeby mieć co robić, poprosiłam Summerland, by pokazał mi jedną rzecz, której nigdy wcześniej nie widziałam, coś, o czym naprawdę powinnam wiedzieć - i koń przyniósł mnie aż tutaj. Jednak kiedy chciałam przyjrzeć się temu miejscu z bliska, zwierzę nie chciało się ruszyć, zupełnie jak nasz koń przed chwilą. Próbowałam iść dalej sama, ale błoto było takie, że ugrzęzłam w nim po kolana. Dałam sobie spokój. A przed chwilą pomyślałam... Damen patrzy na mnie z ciekawością. - Cóż, wydaje mi się, że teraz to miejsce jest... większe niż ostatnio.
Jakby... - Przerywam i rozglądam się dookoła. - Jakby rosło albo rozprzestrzeniało się, albo... - Potrząsam głową. - Nie wiem, trudno to wyjaśnić. A ty co o tym sądzisz? Damen bierze głęboki oddech, na początku się zasępia, jak gdyby chciał mnie przed czymś chronić, ale równie szybko się rozchmurza. To nasz stary sposób komunikacji. Już nie mamy przed sobą tajemnic. Przebiera palcami po brodzie, po czym mówi: - Szczerze? Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Nigdy nie widziałem czegoś takiego, a przynajmniej nie tutaj. Ale powiem ci, Ever, że wcale nie mam dobrych przeczuć. Kiwam głową. Patrzę na stadko ptaków z boku - starają się, jak mogą, by nie przekroczyć granicy, fruwają z daleka od ciemności. - Wiesz, Romy i Rayne powiedziały mi kiedyś, że Summerland zawiera w s z y s t k i e m o ż l i w o ś c i . Sam mi to zresztą mówiłeś. Damen patrzy na mnie. - Zatem jeśli to prawda, to może to jest... ta mroczna strona? Może Summerland jest w istocie jak jin i jang - wiesz, ma dwie połowy, mroczną i jasną? - Miejmy nadzieję, że to jednak nie są połowy - mówi Damen, a w jego wzroku pojawia się niepokój. Wzdycha i dodaje: - Przychodzę tu od dawna. Naprawdę od dawna. I wydawało mi się, że widziałem już wszystko, tymczasem... - Potrząsa głową. - Ale t o jest coś nowego. W niczym nie przypomina Summerlandu, o którym czytałem, który odkrywałem. Jest zupełnie inny niż Summerland, którego miałem okazję do tej pory doświadczyć. A jeśli nie było tego na początku, jeśli ta część jest w rzeczywistości nowa, to coś mi mówi, że nie może być dobra. - Może powinniśmy ją zbadać? Rozejrzeć się szybko i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej? - Ever... - Damen mruży oczy; najwyraźniej nie jest aż tak ciekaw jak ja. - Nie jestem przekonany, czy to dobry... Nie daję mu jednak dokończyć. Zdecydowałam się już, teraz muszę jeszcze jego przekonać. - No, tylko się szybciutko rozejrzymy i uciekamy - mówię, widząc wahanie w jego oczach. Wiem, że zaraz go namówię. - Ale muszę cię ostrzec, błoto jest głębokie, więc przygotuj się na to, że ugrzęźniesz po kolana. Damen bierze głęboki oddech i jeszcze przez chwilę się waha, choć oboje wiemy, że już wszystko postanowione. Wreszcie chwyta mnie za rękę i razem powoli ruszamy przez bagno. Oglądamy się szybko przez ramię. Nasz koń grzebie kopytami w ziemi, położywszy uszy po sobie, parska i prycha, patrząc na nas tak, jakby chciał powiedzieć: Czy wyście powariowali?
Nigdzie z wami nie pójdę. Idziemy w nieustającym deszczu; nasze ubrania są już całkiem przemoczone, a mokre włosy przyklejają się do twarzy i szyi. Co jakiś czas przystajemy, by popatrzeć po sobie, unosimy brwi w niemym pytaniu i ruszamy dalej. Błoto sięga nam do kolan. Nagle przypominam sobie coś z mojego ostatniego pobytu w tym miejscu, patrzę na Damena i mówię: - Zamknij oczy i spróbuj sobie coś wyobrazić. Cokolwiek. Szybko! Może niech to będzie coś przydatnego, na przykład parasol albo nieprzemakalny kapelusz. Damen patrzy na mnie i widzę w jego wzroku coś, co wcale nie jest przydatne, ale za to cudowne. Tulipan. Jeden czerwony tulipan. Kwiat zostaje jednak w głowie Damena - nie materializuje się. - Myślałam, że tylko ja tak mam. - Przypominam sobie ten mroczny, ponury czas, kiedy się tu znalazłam po raz pierwszy. - Za pierwszym razem byłam zupełnie zdezorientowana i myślałam, że być może to miejsce istnieje z m o j e g o p o w o d u . Wiesz, przyszło mi do głowy, że to może być uzewnętrznienie mojego wewnętrznego stanu albo... coś takiego. - Wzruszam ramionami. Czuję się głupio z powodu takiego stwierdzenia. Już mam zrobić kolejny krok, kiedy Damen wyciąga ramię i zatrzymuje mnie. Podążam za jego wzrokiem tam, gdzie wskazuje palcem, na drugą stronę szarego bagna. Z zaskoczeniem wciągam powietrze na widok stojącej nieopodal staruszki. Mokre białe włosy spływają jej za pas i przyklejają się do szarej bawełnianej tuniki, która doskonale pasuje do szarych bawełnianych spodni wetkniętych w wysokie brązowe gumowce. Widzę, że jej usta bezustannie się poruszają - kobieta mówi coś do siebie, pochyla się, a jej palce wbijają się głęboko w błoto. Przyglądamy jej się w ciszy, zastanawiając się, jak to możliwe, że wcześniej jej nie zauważyliśmy. Stoimy w miejscu i sami nie wiemy, co zrobić ani co powiedzieć, gdy też nas dostrzeże. Na razie jest nieświadoma naszej obecności, bo całą jej uwagę pochłania to, co robi. Cokolwiek to jest. Wreszcie przerywa kopanie, bierze małą srebrną konewkę i zaczyna podlewać ziemię, która i bez tego jest przesiąknięta wodą. Dopiero kiedy się odwraca przodem do nas, widzę, jaka jest stara. Ma cienką, delikatną, prawie przezroczystą skórę. Z jej powykręcanych dłoni wystają kostki, które wyglądają na obolałe. Jednak prawdziwa historia kryje się w oczach staruszki - ich barwa przypomina wyblakły, wypalony słońcem dżins. Wyglądają na wilgotne, pokryte bielmem, ale nawet z tej odległości widzę, że kobieta patrzy wprost na mnie.
Jej palce rozluźniają się, konewka upada obok stóp i natychmiast zanurza się w bagnie, ale wygląda na to, że na staruszce nie robi to żadnego wrażenia. Powoli unosi ramię, drżącym palcem wskazuje w moim kierunku i mówi: - Ty. Damen odruchowo przesuwa się tak, by mnie zasłonić. Ale na próżno. Kobieta nadal wbija we mnie wzrok, wskazuje palcem i powtarza pod nosem raz po raz: - Ty. To naprawdę ty. T a k d ł u g o n a c i e b i e c z a k a l i śmy... Damen szturcha mnie i szepcze przez zaciśnięte zęby: - Ever, nie słuchaj jej. Zamknij oczy i stwórz portal. Już! Mimo że próbujemy, nie udaje się. Nie uda się stąd szybko uciec. Tutaj nie działa ani magia, ani unaocznianie. Damen ściska moje ramię, chwyta mnie za rękę i ponagla do biegu. Odwraca się na pięcie i pędzi przez błoto, starając się ciągnąć mnie za sobą. Oboje potykamy się, upadamy i nawzajem podnosimy się z ziemi, wciąż brnąc do przodu. Staramy się dotrzeć do naszego konia, żeby wreszcie się stąd wydostać. Chcemy oddalić się od głosu, który nas goni. Urąga nam. Powtarza wciąż te same słowa: Podniesie się z bagien Pod same niebiosa Tak jak i ty-ty-ty się uniesiesz...
ROZDZIAŁ 30 Wchodzimy przez bramę i od razu zaczynamy się rozglądać za Haven, jednak ona dostrzega nas pierwsza. Staje jak wryta - przestaje mówić, przestaje się poruszać, nieomal przestaje mrugać i oddychać - i gapi się na nas. Myślała, że nie żyję. Zostawiła Jude'a na pewną śmierć. Sprawy jednak potoczyły się nie tak, jak planowała. Kiwam głową na znak, że też ją dostrzegam, po czym odgarniam włosy przez ramię, odsłaniając szyję - teraz widać wyraźnie, że nie mam na sobie amuletu, odkąd mi go zerwała. Chcę, by wiedziała, że nie jestem już taka delikatna; nie rządzi mną już mój słaby punkt. Nie grozi mi już brak rozeznania, obdarzanie zaufaniem niewłaściwych osób ani złe wykorzystywanie posiadanej wiedzy. Jestem całkowicie ponad to. Haven nie ma zatem wyboru, musi stawić mi czoło po raz kolejny, i to teraz, kiedy nie jest już pewna, czy mnie pokona. Po chwili wiem, że miała już wystarczająco dużo czasu, aby sobie poukładać w głowie wszystkie te informacje, więc unoszę rękę, za którą trzyma mnie Damen. Podnoszę nasze dłonie na tyle wysoko, żeby zobaczyła - chcę, by wiedziała, że wciąż jesteśmy razem, że przetrwaliśmy burzę, że nas nie pokona ani ona, ani nic innego, więc najlepiej w ogóle nie próbować. Choć szybko się odwraca i zaczyna rozmawiać z przyjaciółmi, starając się zachowywać tak, jak gdyby wszystko było w porządku, to obie wiemy, że tak nie jest. Poważnie pokrzyżowałam jej plany, a jeśli jeszcze do końca nie zrozumiała, co to oznacza, wkrótce to do niej dotrze. Przechodzimy obok Haven, przemierzamy dziedziniec i kierujemy się prosto do ławki, na której samotnie siedzi Stacia - z kapturem naciągniętym na głowę, ze słuchawkami w uszach oraz w olbrzymich markowych okularach przeciwsłonecznych, które zakrywają jej niemal całą twarz, jak gdyby miały za zadanie odbijać strumień obelg biegnący w jej kierunku od każdego z przechodzących uczniów. Najwyraźniej Stacia czeka, by wreszcie pojawił się Damen, który obroni ją przed dręczycielami. Zatrzymuję się, bo dostrzegam, że ona wygląda zupełnie jak ja, a przynajmniej jak ja jakiś czas temu. Zastanawiam się, czy Stacia też to zauważyła i jak się czuje w sytuacji, w której tak wyraźnie widać ironię losu. Damen ściska mnie za rękę, a w jego oczach pojawia się pytanie - musiał odczytać moje wahanie jako niechęć i niezgodę na to, co ma się teraz stać, choć milion razy już o tym rozmawialiśmy. - Dam sobie radę. - Kiwam głową i patrzę na niego. - Poważnie. Nie
musisz się martwić. Doskonale wiem, co powiedzieć. Damen uśmiecha się i pochyla, by mnie pocałować - przelotny dotyk jego ust na moim policzku jest delikatny i słodki. Momentalnie uświadamiam sobie, że on mnie kocha - że zawsze jest przy mnie i zawsze będzie. A ja już nigdy tego nie zakwestionuję. Stacia podnosi głowę znad iPoda i krzywi się, gdy tylko mnie dostrzega. Chcąc nie chcąc, zauważam, jak jej usta nabierają ponurego wyrazu, a cała postać mimowolnie się garbi i pochyla do przodu, gdy staję obok. Nie ma pojęcia, czego mogłabym od niej chcieć, ale jest przekonana, że cokolwiek by to było, na pewno nie zapowiada się dobrze. Podnosi okulary na czoło i rzuca Damenowi spojrzenie, w którym czai się prośba o pomoc. On jednak staje tuż obok mnie. Potrząsam głową i mówię: - Nie patrz na niego, patrz na m n i e ! - Spoglądam jej prosto w oczy. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale to j a wyciągnę cię z kłopotów. To j a zajmę się tą sytuacją i wszystko będzie po staremu. No, może p r a w i e po staremu. Stacia spogląda to na mnie, to na Damena, skubiąc palcami brzeg sukienki. Nie jest pewna, czy mówię szczerze, czy robię sobie z niej żarty, odgrywając się za wszystko, czego od niej doświadczyłam. Już ma wstać i odejść, stawić czoło wrogiemu tłumowi, kiedy zatrzymuję ją, mówiąc: - Jak pewnie zgadłaś, jest jeden warunek. Patrzy na mnie uważnie, oczekując najgorszego. - Warunek jest taki, że kiedy odzyskasz swoje miejsce przy stoliku A, będziesz wykorzystywać popularność do dobrych, a nie złych celów. Stacia potrząsa głową, po czym wybucha nerwowym śmiechem, który cichnie tak nagle, jak się zaczął. Nadal nie wie, czy żartuję czy nie; znów patrzy na Damena, szukając odpowiedzi na swoje wątpliwości, ale on tylko od niechcenia wzrusza ramionami i przysuwa się do mnie. - Nie żartuję. Mówię całkiem poważnie. W razie gdybyś nie zauważyła lub zdążyła już zapomnieć: od pierwszego dnia, kiedy przyszłam do szkoły, byłaś dla mnie wredną jędzą. Uprzykrzanie mi życia wyraźnie sprawiało ci przyjemność. Założę się, że więcej czasu poświęcałaś na spiskowanie przeciwko mnie niż na powtórki przed testami końcowymi. Stacia spuszcza głowę, wbija wzrok w kolana i krzywi się, słuchając moich oskarżeń. Rumieni się, gdy na nią patrzę, lecz postanawia milczeć. Mądrze. Jeszcze z nią nie skończyłam - mam jej trochę do powiedzenia. - Nie wspomnę już o tym, jak próbowałaś odbić mi chłopaka, i to nie raz. - Mrużę oczy i patrzę na nią bez krztyny litości. - Ale nie mam zamiaru udawać, że jestem jedyną pokrzywdzoną, bo obie wiemy, że tak nie jest.
Każdy, kogo uważałaś za słabszego, gorszego albo stanowiącego zagrożenie, stawał się twoją ofiarą. Znęcałaś się nawet nad osobą, która podobno była twoją najlepszą przyjaciółką. - Stacia podnosi wzrok i spogląda na mnie, marszcząc nos i mrużąc oczy, więc podpowiadam: - Mówi ci coś imię H o n o r ? - Potrząsam głową i zaczynam się zastanawiać, czy to przypadkiem nie strata czasu. Czy w ogóle da się dotrzeć do kogoś tak próżnego, samolubnego i emocjonalnie upośledzonego jak ona. - Jak myślisz, dlaczego zwróciła się przeciwko tobie? Wydaje ci się, że to wszystko wina Haven? Zastanów się dobrze. Honor planowała to już od jakiegoś czasu. Przede wszystkim dlatego, że traktowałaś ją jak śmiecia - tak samo zresztą jak wszystkich dookoła. Ale również dlatego, że próbowałaś ukraść jej chłopaka. Z tego, co słyszałam, to była kropla, która przepełniła czarę. Stacia z trudem przełyka ślinę, przeczesuje włosy palcami i układa je tak, żeby częściowo zasłoniły twarz. Nie chce na mnie patrzeć i nie chce, bym ja ją widziała, ale przynajmniej nie próbuje zaprzeczać temu, co - jak obie wiemy - jest prawdą. - Słyszałam jednak, że ta sztuczka ci się nie udała, podobnie jak wtedy, gdy próbowałaś odbić mi Damena. - Mrużę oczy i potrząsam głową, choć nie mam zamiaru już drążyć tematu. Uznaję, że dość miałam chorej radości z tego powodu. - Jednak mimo że zachowujesz się okrutnie, jesteś wyrachowana i nikt cię nie prosi o takie akcje, i tak pomogę ci odzyskać twoją dawną pozycję. Teraz przygląda się mojej twarzy, jak gdyby chciała ustalić, czy mówię poważnie, po czym - gdy tylko uzyskuje potwierdzenie - znów opuszcza wzrok na swoje wysmarowane samoopalaczem kolana. - Wcale nie robię tego dlatego, że cię lubię - bo tak naprawdę ani trochę cię nie lubię - ani dlatego, że na to zasługujesz - bo moim zdaniem n i e zasługujesz. Pomogę ci dlatego, że to, co teraz wyprawia Haven, jest jeszcze gorsze od tego, co ty robiłaś. Możesz mi wierzyć albo nie. A ponieważ sama nie mam najmniejszej chęci zostać królową szkoły, postanowiłam, że ten tytuł zwrócę tobie. Tylko że - tak jak powiedziałam - mam swoje warunki. Najważniejszy jest taki, że od tej chwili musisz inaczej budować swoją pozycję. Przestaniesz dręczyć wszystkich dookoła, nie będziesz się w ten sposób podbudowywać i rosnąć w oczach reszty, bo to najniższa, najpodlejsza rzecz, jaką można zrobić, w dodatku w bardzo złym stylu. Jeśli to doświadczenie, to odwrócenie ról w szkolnej społeczności, niczego cię nie nauczyło, to już nie wiem, co by ci mogło pomóc. Teraz doświadczyłaś na własnej skórze, jak to jest być po drugiej stronie. Teraz już wiesz, jak się czuły osoby, które sama dręczyłaś - po tym wszystkim nie wyobrażam sobie, byś kiedykolwiek znowu miała kogoś narazić na coś podobnego. Choć z drugiej strony... Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
Stada nadal siedzi bez słowa, garbi się, a włosy opadają jej na twarz, tworząc między nami coś w rodzaju zasłony. Głowa lekko jej podskakuje, gdy postukuje palcami stóp odzianymi w drogie, markowe buty. Tylko dlatego wiem, że mnie słucha, a to, co mówię, traktuje poważnie. Wystarczy, by mówić dalej. - Widzisz, chodzi o to, że jesteś inteligentna i ładna, a do tego masz wszelkie przymioty, o jakich marzą inni. I już samo to powinno dawać ci poczucie siły. W takim razie może - ale tylko może - zamiast zachowywać się jak rozpuszczony gówniarz i odbierać innym to, czego sama mieć nie możesz, skupisz się na wykorzystaniu tego, co już masz, i wywieraniu dobrego wpływu na innych? Możesz sobie pomyśleć, że to banał, możesz uznać, że jestem śmieszna, ale mówię poważnie. Jeśli chcesz znów być gwiazdą tej szkoły, musisz się zmienić. W przeciwnym wypadku nie mam powodu, by ci pomagać. Jeśli o mnie chodzi, możesz do końca roku być ofiarą. Ani Damen, ani ja nie kiwniemy palcem, żeby ci pomóc. Stacia bierze głęboki oddech, patrzy na nas, wzdycha i potrząsa głową, a w końcu zwraca się bardziej do Damena niż do mnie: - Nie żartujesz? Mówisz poważnie? Damen tylko kiwa głową, obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. - Tak. Może zatem powinnaś jej posłuchać, a nawet robić notatki, jeśli to konieczne. Stacia wzdycha, rozgląda się dookoła, obejmując wzrokiem szkołę, w której kiedyś królowała, a której teraz się boi. Choć to jasne, że wysłuchała mnie tylko dlatego, że jest w tej chwili na dnie, nie ma nic do stracenia i nie ma kogo prosić o pomoc, to na początek i tyle wystarczy. Jak dla mnie może być. Daję jej jeszcze chwilę, by sobie wszystko poukładała. Czekam, aż odwróci się do mnie i kiwnie głową na znak, że się zgadza, a wtedy mówię: - Dobra, to zaczynamy od tego... Gdyby wszystko było tak, jak chciałam, zaczęłaby natychmiast. Damen i ja patrzylibyśmy, jak podchodzi do Honor i wprowadza w życie mój plan. Ale Stacia potrzebowała czasu. Musiała sobie to przemyśleć, przetrawić i przyzwyczaić się do nowego zachowania. Choć widać było, że chce znów być numerem jeden, to sama koncepcja przeprosin była jej na tyle obca, że musiałam ją bardzo długo przekonywać, a przede wszystkim... nauczyć, jak to się robi. Choć ją ponaglałam, choć próbowałam wytłumaczyć, że to słuszne i że tak trzeba, to w głębi duszy nie byłam pewna, czy mój plan się powiedzie a przynajmniej czy stanie się to tak od razu. Bardziej zależało mi na tym, aby oswoiła się z myślą, że będzie lepszym człowiekiem. I chciałam, żeby ani przez chwilę nie wątpiła w to, co jej na początku powiedziałam. Pomogę jej, ale musi spełnić moje warunki. I sobie zasłużyć.
Więcej nie będzie ze mną zadzierać. Podczas przerwy obiadowej Haven wraz ze swą świtą wymaszerowała z klasy - tylko po to, by odkryć, że jej stolik jest już zajęty przeze mnie, Damena, Milesa i Stacię. Cały orszak miał niewyraźne miny. Nie wiedzieli, co o tym sądzić. A Haven nie wiedziała, co sądzić o m n i e . Tak jak Honor. Stoją tak, kręcąc się nieporadnie i gapiąc z niedowierzaniem, podczas gdy Craig i jego przyjaciele powoli podchodzą do nas, z wdzięcznością przyjmując zaproszenie od Damena. Dziękują za przyjazny gest krótkim „cześć” i skinieniem głowy, co na pierwszy rzut oka może się wydawać zdawkowe, ale wiem, że wcześniej nie byłoby ich stać nawet na to. Haven nadal stoi w miejscu, z wściekłości trzęsą jej się ręce. Mruży zaczerwienione oczy, a ja udaję, że niczego nie widzę. Patrzę ponad skłębioną chmurą nienawiści, która się nad nią unosi, i mówię: - Zapraszamy, możesz do nas dołączyć, jeśli chcesz. Oczywiście, jeśli będziesz się przyzwoicie zachowywać. Haven przewraca oczami, mamrocze pod nosem jakieś obelgi i zaczyna się odwracać. Oczekuje, że jej orszak podąży za nią, ale... nie ma już nad nimi takiej władzy jak kiedyś. Jej potęga słabnie. Szczerze mówiąc, widać, że wszyscy zaczynają mieć jej dość. Kiedy więc przyjmują zaproszenie Damena i dosiadają się do nas, Haven odwraca się do Honor z gniewnym błyskiem w oku i w myślach rzuca jej wyzwanie, by dokonała wyboru. Honor już zaczyna się od nas odwracać i robi krok w kierunku Haven, a wtedy Stacia zrywa się z krzesła i woła: - Honor, zaczekaj! Ja... Ja... Przepraszam! Wykrzyczane przenikliwym głosem słowa brzmią dziwnie obco w ustach Stacii - Miles natychmiast wybucha śmiechem, więc muszę go ścisnąć za kolano, i to mocno, żeby się uspokoił. Stacia patrzy na mnie, mrużąc oczy, i ściąga brwi, jak gdyby chciała powiedzieć: Widzisz? Próbowałam, ale to nie działa! Kiwam głową w kierunku Honor, bo widzę, że się zatrzymuje, odwraca, przechyla głowę i patrzy wzrokiem, w którym kryje się mnóstwo niewypowiedzianych pytań. Waha się między dwiema rzekomymi najlepszymi przyjaciółkami, choć żadnej z nich tak naprawdę nie lubi. Waha się tak długo, że rozgniewana Haven odchodzi. Choć kusi mnie, by iść za nią, nieco ją uspokoić, spróbować jej pomóc albo przynajmniej przemówić do rozumu, ale nie robię tego. Być może później. Nie teraz. Teraz muszę doprowadzić do końca to, co dzieje się pod moim nosem. Szturcham Stacię, patrzę na nią wymownie, wysyłam w jej stronę myśli
i energię, które mają zachęcić ją do działania. Byle tylko nie zrezygnowała. Przecież znalazła się na terytorium, które dla niej jest całkowicie obce i przerażające. Chwilę później już ich nie ma. Idą ramię w ramię, Honor wyrzuca z siebie całą listę oskarżeń i pretensji, za które faktycznie należą jej się od Stacii przeprosiny. Stacia cierpliwie słucha, tak jak jej poleciłam. - Podsłuchujesz? - pyta Miles, trącając mnie łokciem i wskazując na dziewczyny. - A co, powinnam? - Patrzę na niego. - No... Tak. - Mruży oczy. - No bo jeśli to nie to, co myślisz? Jeśli teraz spiskują przeciwko tobie? Uśmiecham się tylko, widząc, jak aura Stacii faluje i zmienia się - z każdym krokiem wibruje coraz bardziej energicznie. Wiem, że przed nią jeszcze długa droga, że być może nigdy nie dotrze do celu, ale jestem pewna, że aury nigdy nie kłamią. A jej aura jest już prawie przyzwoita jak na początek. Łykam trochę eliksiru i patrzę na Milesa, mówiąc: – Zaufanie działa w obie strony. Czy to nie ty mi tak powiedziałeś?
ROZDZIAŁ 31 Choć to zwariowany pomysł i stwarza niekomfortową sytuację, Damen wciąż upiera się, żeby pójść do „Mistycznego Księżyca”. Tym razem przed wejściem do środka to ja zasypuję go pytaniami, czy na pewno tego chce. Damen spogląda na mnie i odpowiada: - Ever, przez czterysta lat krążymy wokół siebie. Nie sądzisz, że pora na rozejm? Kiwam głową. Ani przez moment nie wątpię, że to najlepsza pora, choć nie jestem pewna, czy Jude się z tym zgodzi. Łatwo mieć rozsądne podejście do tych spraw, kiedy jest się wygranym. Damen przytrzymuje mi drzwi wejściowe. Zauważam w środku kilku znajomych klientów - kobietę, która zbiera figurki aniołków, mężczyznę, który zawsze nagabuje o stację wideo do aury (choć, patrząc na jego aurę, sądzę, że byłby rozczarowany rezultatem), oraz starszą kobietę emanującą wspaniałym fioletowym blaskiem, której teraz Ava asystuje przy płytach do medytacji. Jude siedzi za ladą i małymi łyczkami popija kawę. Jego aura rozbłyskuje, kiedy nas widzi - szczególnie Damena - lecz wkrótce uspokaja się i wycisza. Wzdycham z ulgą - wiem, że to była jego stara, odruchowa reakcja. Trochę potrwa, zanim pozbędzie się tego nawyku, ale jeśli Damen nie odpuści, któregoś dnia i to się uda. Damen idzie pierwszy. Chce od razu przejść do rzeczy. Kieruje się prosto do lady i z uśmiechem na twarzy mówi łagodnym głosem: - Cześć. Jude bierze jeszcze jeden łyk kawy i w odpowiedzi tylko kiwa głową. Patrzy to na mnie, to na Damena, pełen obaw, niepewnie. Mam nadzieję, że nasza obecność nie jest dla niego przejawem radości ze zwycięstwa. - Tak sobie myślałem, że moglibyśmy porozmawiać. - Damen kieruje się na zaplecze. - Może gdzieś na osobności? Jude waha się przez chwilę, w skupieniu popija kawę, po czym odstawia kubek i prowadzi nas do swojego biura. Siada za starym drewnianym biurkiem, a my zajmujemy krzesła po przeciwnej stronie. Patrzę, jak Damen pochyla się do przodu, z powagą wpatruje się w Jude'a i od razu przechodzi do rzeczy. - Podejrzewam, że teraz mnie nienawidzisz. Jeśli nawet Jude jest zaskoczony jego słowami, nie daje tego po sobie poznać. Wzrusza ramionami, opiera się na krześle i kładzie dłonie na brzuchu. Rozstawia szeroko palce na kolorowej mandali, która widnieje na jego białym podkoszulku. - Wcale bym ci się zresztą nie dziwił - mówi Damen, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Jude'a. - Nazbierało się sporo moich paskudnych
uczynków na przestrzeni ostatnich... - Rzuca mi szybkie spojrzenie, bo jeszcze nie jest przyzwyczajony do mówienia na głos takich rzeczy, choć ostatnimi czasy zdarza mu się to coraz częściej. - ...na przestrzeni ostatnich sześciuset lat - wzdycha. Oboje patrzymy, jak Jude odchyla się na krześle - tak bardzo, jak tylko się da - przez chwilę patrzy w sufit, splata palce, wyciąga dłonie, a później przysuwa się i znów siedzi twarzą do nas. Patrzy Damenowi prosto w oczy i mówi: - Dobra, koleś, o co ci tak naprawdę chodzi? Damen mruży oczy, a ja poruszam się nerwowo. To nie był dobry pomysł. Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. Jude pochyla się do przodu, przesuwa łokcie na biurku, odgarnia z twarzy dredy i pyta: - No i jak to jest? Damen kiwa głową i wydaje jakiś odgłos, coś pomiędzy chrząknięciem i śmiechem; widzę, że momentalnie się relaksuje, a napięcie znika z jego twarzy. Siada wygodniej, opiera stopę na kolanie i zaczyna machać klapkiem. - No, można powiedzieć, że jest... - Przerywa, szuka odpowiedniego słowa. - Długo. - Śmieje się, aż w kącikach oczu robią mu się maleńkie zmarszczki. - Tak, to naprawdę cholernie długo. Jude patrzy na niego i kiwa głową, jakby chciał pokazać, że chętnie usłyszałby więcej. Damen skubie postrzępiony brzeg swoich starych, wytartych dżinsów i dodaje: - Szczerze mówiąc, czasami bywało to męczące. A czasami bardzo frustrujące - szczególnie kiedy trzeba było patrzeć na te same, wciąż powtarzane, błędy i towarzyszące im te same beznadziejne wymówki. - Potrząsa głową, zagubiony w oceanie wspomnień, które większość ludzi zna tylko z książek do historii. Wyraz jego twarzy zmienia się nagle. Damen uśmiecha się i dodaje: - A mówię tylko o błędach, które ja sam popełniłem. - Patrzy Jude'owi w oczy. - Jednak były również momenty niesamowicie piękne i radosne, więc - koniec końców - warto było. Jude kiwa głową. To wyraz nie tyle aprobaty, co zadumy - jak gdyby nadal myślał nad tym, co właśnie usłyszał. To wystarczy, by Damen zadał mu pytanie: - A co, jesteś zainteresowany? Chcesz spróbować? Jude i ja patrzymy na niego szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, czy mówi poważnie. - Bo wiesz, mógłbym cię umówić z jednym takim... Dopiero gdy widzę, że kąciki ust Damena unoszą się w uśmiechu, dociera do mnie, że żartował. Oddycham z ulgą. - Ale chodzi o to - mówi dalej, znów poważnym tonem - że ciągle jest
tak samo. Mogę sobie żyć całe wieki, a ty, powiedzmy, trzy czwarte stulecia, a i tak zaprząta nas to, co mamy przed nosem - a jeszcze częściej to, co wydaje się poza naszym zasięgiem... Siedzimy teraz w milczeniu, a słowa wiszą między nami. Wbijam wzrok we własne kolana, bo jakoś głupio mi podnieść głowę. Wiem, że nadeszła chwila, dla której tu przyjechaliśmy. Wiem również, że Damen jest gotów przeprosić i wyjaśnić Jude owi wszystko, co będzie chciał wiedzieć. Jude jednak siedzi na swoim miejscu, bawiąc się spinaczem, który znalazł na biurku. Wykręca go, zwija i prostuje, aż mały kawałek metalu przestaje przypominać to, czym jeszcze przed chwilą był. Wreszcie podnosi wzrok i mówi: - Rozumiem. - Patrzy na nas i skupia się na mnie, aż wreszcie unoszę głowę i spoglądam mu w oczy. - Naprawdę rozumiem. - Wyraz jego twarzy jest tak szczery, że nie mam wątpliwości co do tych słów. - Ale jeśli przyjechaliście tu, żeby przepraszać albo próbować mi to jakoś zrekompensować, czy co tam innego, to najlepiej od razu o tym zapomnijcie. Gwałtownie wciągam powietrze, a Damen siedzi bez ruchu, czekając, aż Jude powie wszystko, co ma do powiedzenia. - Nie będę kłamał ani ściemniał. Z mojego punktu widzenia to wszystko jest całkiem do dupy. - Próbuje się zaśmiać, ale niezbyt mu to wychodzi. Nie jest mu wcale do śmiechu. - Ale mimo wszystko rozumiem. Wiem, że to nie była tylko kwestia uczciwej czy nieuczciwej gry. Wiem, że nie chodziło tylko o twoje bogactwo i magiczne sztuczki. I nie będę udawał, że jest inaczej. Bo Ever nie jest taka płytka. Evaline też, i żadna z pozostałych. - Patrzy mi w oczy i dostrzegam w nich tyle ciepła, dobroci i miłości, że nie mogę oderwać od nich wzroku. - Jedynym powodem, dla którego nigdy nie miałem u niej szans, jest to, że po prostu nie było nam to pisane. Bo to wy jesteście dla siebie stworzeni. Powoli wypuszczam powietrze, ramiona się rozluźniają, żołądek wraca na swoje miejsce, a napięcie, z którego do tej pory w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, opada. - A pożar... - zaczyna Damen, bo koniecznie chce wyjaśnić także i to. Jude jednak macha ręką przed naszymi twarzami na znak, żeby do tego nie wracać. - O tym też już wiem. Dzięki Summerlandowi i Wielkim Salom Mądrości. - Wzrusza ramionami. - Spędzam tam sporo czasu, może nawet za dużo. Przynajmniej Ava tak uważa. Ale czasami... Cóż, czasami, a z pewnością ostatnio, lepiej czuję się tam niż tutaj. Chyba dlatego tak mnie fascynuje to wasze długie życie. Sam nie wiem, jak to robicie... Przecież zdarzają się takie chwile, że nawet normalne ludzkie życie wydaje się zbyt długie, prawda?
Damen kiwa głową. Przyznaje, że sam doskonale o tym wie, aż za dobrze. Następnie zaczyna opowieść o swojej pierwszej podróży do Summerlandu - kiedy był zagubiony, samotny i szukał jakiegoś głębszego sensu. Znalazł się wówczas w Indiach, gdzie uczył się medytacji wraz z Beatlesami. Słyszałam to już chyba z tysiąc razy, dlatego po cichu wstaję i wymykam się do sklepu, bo jestem ciekawa, co też porabia Ava. Znajduję ją w kącie, gdzie ustawia kryształy na półce. Odwraca się do mnie i mówi: - Wszystko dobre, co się dobrze kończy, prawda? Wzruszam ramionami, bo nie wiem, o co konkretnie jej chodzi. - Mówię o twoim wyborze. - Uśmiecha się i odwraca w stronę regału. - Pewnie dobrze się już czujesz, skoro wszystko sobie poukładałaś. Wzdycham. Bo choć nie mam wątpliwości, że czuję się dobrze, że całe to zamieszanie jest już za mną, to z problemami jest tak, że nigdy ich nie brakuje. Gdy tylko jeden uda się rozwiązać, w jego miejsce pojawia się nowy. Ava zanurza dłoń w torbie z kryształami różowego kwarcu. To kamienie miłości. Bierze je w ręce, patrzy na mnie i mówi: - Ale... - Celowo przeciąga to słowo, ile się da. - Ale... - Wzruszam ramionami i wyciągam dłoń, łapię upadający kamyk i wręczam go Avie. - Jest jeszcze Haven, która całkiem wymyka się spod kontroli. No i jest antidotum, i to, że wciąż nie możemy się z Damenem tak naprawdę dotknąć... - Poza pawilonem, rzecz jasna, ale o tym jej nie powiem, - A poza tym... Ava spogląda na mnie, unosi brwi i cierpliwie czeka, a ja próbuję szybko podjąć decyzję, czy powiedzieć jej o mrocznej stronie Summerlandu, którą odkryłam, i o dziwnej, na pozór obłąkanej staruszce, którą spotkaliśmy z Damenem. Coś mnie jednak powstrzymuje. Coś mi mówi, żebym z nią o tym nie rozmawiała. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Najpierw sami musimy dowiedzieć się czegoś więcej. Biorę więc głęboki oddech, ściągam z półki ametysty i uważnie się im przyglądam, obracając w dłoniach. - Cóż, sama wiesz, moje problemy z Sabine wcale nie zniknęły. - Potrząsam głową i odkładam kamienie na miejsce. Wiem, że to nie było kłamstwo, ale nie powiedziałam też całej prawdy. Nie przeszkadza mi to jednak tak jak kiedyś. Ze smutkiem stwierdzam, że przyzwyczajam się do takiego życia. - Chciałabyś, żebym z nią porozmawiała? - proponuje Ava. Ja jednak szybko odmawiam. - Wierz mi, to nic nie da. Ona już swoje postanowiła i mam wrażenie,
że pomóc tu może tylko upływ czasu. Ava kiwa głową, wyciera dłonie w dżinsy i odchodzi kilka kroków, żeby lepiej przyjrzeć się regałowi. Przechyla głowę, lekko wykrzywia usta, po czym zamienia miejscami obsydian i kwarc. Teraz uśmiecha się z aprobatą. Kiedy na nią patrzę, kiedy naprawdę się jej przyglądam, to zastanawiam się, dlaczego cały czas jest sama. Niby są bliźniaczki, którymi się opiekuje, więc to nie do końca prawda, ale... Odkąd ją poznałam, nigdy nie była z nikim związana i z tego, co wiem, nigdy nie umawia się na randki. Zanim zdążę się nad tym zastanowić, pytam: - Myślisz, że każdy ma bratnią duszę? Odwraca się i patrzy na mnie z powagą. - No wiesz... Czy każdy ma jakąś osobę, która jest mu przeznaczona?... Jak Damen i ja... Przez chwilę milczy, jak gdyby zastanawiała się nad odpowiedzią. Kiedy już nabieram przekonania, że nic od niej nie usłyszę, Ava robi coś, czego się zupełnie nie spodziewam: wybucha śmiechem. Jej twarz promienieje, oczy lśnią. Patrzy na mnie i mówi: - O rany, Ever! A o kogo bardziej się martwisz: o mnie czy o Jude'a? Czerwienię się. Nie sądziłam, że się domyśli, o co mi chodzi, choć w sumie powinnam była - wiem przecież, że Ava ma niezwykłe talenty. - Właściwie to o was oboje. - Uśmiecham się delikatnie. Patrzę, jak wraca do pracy, składa puste torby i układa jedną na drugiej, po czym zgina całą stertę na pół i wpycha do jeszcze większej torby. Mówi łagodnym, ledwo słyszalnym głosem: - No, tak, teoretycznie tak. Ale to, czy się umie rozpoznać swoją bratnią duszę, a potem wykonać ruch w jej kierunku, to już zupełnie inna historia.
ROZDZIAŁ 32 - I co, jak poszło? - Patrzę, jak Damen siada na fotelu pasażera i zamyka za sobą drzwiczki. Zjeżdżam z krawężnika. - Dobrze. - Kiwa głową, na chwilę przymyka oczy, myślami otwiera szyberdach i bierze głęboki oddech, rozkoszując się chłodnym wieczornym powietrzem. Spogląda na mnie i mówi: - W weekend idziemy poserfować. Gapię się na niego, bardzo zaskoczona tym, co słyszę. Wydawało mi się, że będzie dobrze, jeśli uda mu się przynajmniej zawrzeć rozejm, którego tak pragnął. Nigdy nie sądziłam, że mogą się zaprzyjaźnić. - O, czyżby randka? - dokuczam mu, zastanawiając się jednocześnie, kiedy ostatnio Damen miał przyjaciela - prawdziwego, wiernego przyjaciela, który by znał całą prawdę na jego temat. - Nigdy. - Patrzy na mnie. - Nigdy nie miałem przyjaciela, który znałby całą prawdę o mnie. Szczerze mówiąc, w ogóle od dawna nie próbowałem tego ze sobą wiązać. - Odwraca wzrok, przygląda się sklepom, drzewom, przechodniom tłoczącym się na chodnikach i ulicom, po czym patrzy znów na mnie i mówi: - Moje przyjaźnie zawsze trwały krótko, bo nie miałem wyboru i co jakiś czas musiałem się przeprowadzać. Ludzie nabierają podejrzeń, kiedy widzą, że twój wygląd się nie zmienia, podczas gdy oni się starzeją; po prostu lepiej unikać takich sytuacji. Z trudem przełykam ślinę i skupiam się na jeździe. Choć nie mówi tego po raz pierwszy, wcale nie jest mi łatwo tego słuchać. Szczególnie kiedy odnoszę to do siebie, do własnego życia oraz do długiej listy pożegnań, które mnie czekają. - Zawieziesz mnie do domu? - pyta, a jego prośba wytrąca mnie z zadumy. Patrzę na niego zaskoczona. Byłam pewna, że będzie próbował znów zaciągnąć mnie do pawilonu i prawdę mówiąc, nie miałam zamiaru specjalnie się temu sprzeciwiać. - Umówiłem się z Milesem u mnie. Obiecałem, że pomogę mu się przygotować do przesłuchania do jakiejś sztuki. Potrząsam głową i wybucham śmiechem. Rzucam Damenowi przelotne spojrzenie i skręcam w prawo z autostrady Coast Highway. - A między swoimi zobowiązaniami towarzyskimi znajdziesz odrobinę czasu dla mnie? - Drażnię się z nim, lecz tylko częściowo; wciskam pedał gazu i jadę dalej krętymi drogami. - Zawsze. - Uśmiecha się i pochyla, by mnie pocałować, ale rozprasza mnie tym tak, że omal nie spycham jadącego obok auta na pobocze. Odsuwam go i prostuję kierownicę. Wyglądam przez okienko i patrzę na ocean. Obserwuję, jak fale zmieniają się w białą pianę i rozbijają o brzeg. Odchrząkuję, odwracam się do niego i mówię:
- Damen, a co zrobimy z antidotum? - Widzę, jak sztywnieją mu ramiona, a jego energia zmienia się, lecz mówię dalej, bo wiem, że tak trzeba: - Poważnie podchodzę do ciebie... do nas. Myślę, że teraz nie muszę ci już tego powtarzać. I choć bardzo lubię chwile, które spędzamy w pawilonie, to... - Przełykam ślinę. Nigdy nie byłam zbyt dobra w omawianiu takich spraw - zawsze kończyło się tak, że cała czerwona z zawstydzeniem dukałam jakieś pozbawione ładu i składu bzdury - ale tym razem postanowiłam za wszelką cenę dotrzeć do sedna: B r a k u j e mi c i e b i e . Brakuje mi tego, bym mogła cię dotknąć tutaj, w t y m życiu. No i miałam nadzieję, że któregoś dnia uda nam się przerwać ten trwający czterysta lat czar... Przerywam, bo jesteśmy pod jego bramą. Macham do Sheili, która gestem dłoni zaprasza nas do środka. Pokonawszy pagórek i serię zakrętów, które prowadzą na jego ulicę, zatrzymuję się na podjeździe i obracam na fotelu, żeby być przodem do Damena. Już mam dokończyć myśl, kiedy mówi: - Ever, wiem o tym. Wierz mi, doskonale o tym wiem. - Wyciąga rękę i dotyka mojego policzka, patrząc mi prosto w oczy. - Wcale się nie poddałem. Poszedłem nawet o krok dalej: urządziłem w piwnicy małe laboratorium... Spędzam tam każdą wolną chwilę w nadziei, że któregoś dnia będę mógł cię zaskoczyć. Szeroko otwieram oczy i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio kręciłam się po domu Damena. Dociera do mnie, że dawno mnie tu nie było. Albo unikałam go z różnych powodów, albo urządzaliśmy treningi, albo przytulaliśmy się w pawilonie. - Jeśli piwniczka z winem stała się laboratorium, to gdzie przechowujesz eliksir? - pytam, marszcząc brwi. Próbuję to sobie wyobrazić. - W nowej piwniczce na wino - tam, gdzie była pralnia. - A co z pralnią? - Nie ma. - Wybucha śmiechem. - I tak przecież była niepotrzebna, skoro w każdej chwili mogę sobie wyobrazić nowe, świeże ciuchy. - Jego uśmiech wkrótce jednak znika. - Ale, Ever, nie chcę wzbudzać w tobie płonnych nadziei. Nie poddałem się, przynajmniej na razie, ale prace idą bardzo powoli. Nie mam pojęcia, co takiego Romano dodawał do tego napoju, ale wszystkie moje dotychczasowe próby kończyły się niepowodzeniem. Wzdycham, przytulając policzek do jego dłoni, świadoma tego, że nasze ciała wciąż coś oddziela. Powtarzam sobie, że to wystarczy, że zawsze wystarczy, ale choć naprawdę tak do tego podchodzę, cały czas życzyłabym sobie jednak czegoś więcej. - Musimy dorwać tę koszulę. - Patrzę mu w oczy. - M u s i m y ją znaleźć. W i e m, że ona nadal ją ma. Na pewno się jej nie pozbyła. Albo zachowała ją przez sentyment, albo wie, ile jest dla mnie warta, albo z obu
powodów. Tak czy inaczej to nasza jedyna nadzieja. Patrzy na mnie teraz tak samo jak wtedy, kiedy po raz ostatni o tym rozmawialiśmy - zgadza się ze mną, ale nie chce pokładać całej nadziei w jednej koszuli. - To nie jest nasza j e d y n a nadzieja, prawda? - pyta. Potrząsam głową. Nie jestem tak cierpliwa jak on. Nie chcę spędzić kolejnych kilku lat, ciesząc się jedynie krótkimi chwilami, kiedy to wracamy do naszych poprzednich istnień, by zatracić się w skromnym pocałunku, podczas gdy on będzie próbował coś stworzyć w laboratorium przerobionym z piwniczki na wino. Chcę się cieszyć tym życiem. Tym, które mam teraz. Chcę się nim cieszyć w pełni i normalnie, jak każda inna dziewczyna. I chcę się nim cieszyć z D a m e n e m . - Nie wyperswaduję ci tego, prawda? - pyta zrezygnowanym tonem i wzdycha. Znów potrząsam głową. - W takim razie idę z tobą. - Dokąd idziesz? Jeszcze nie powiedziałam, że gdziekolwiek się wybieram. - Hm, no może i nie, ale masz już w głowie jakiś plan. Widzę to w twoich oczach. Lepiej więc uwzględnij mnie w tym planie, bo idę z tobą. - Nie, ty posiedzisz z Milesem. Dam sobie radę, naprawdę. Jednak mimo moich protestów Damen chwyta za telefon i pisze do Milesa, że ma coś pilnego do załatwienia i trochę się spóźni. - To od czego zaczynamy? - pyta, chowając telefon do kieszeni. - Od sklepu. - Kiwam głową, bo sama dopiero co do tego doszłam. Naprawdę nie musisz ze mną iść. Doskonale poradzę sobie sama - dodaję, dając mu ostatnią szansę, by się wycofał. - Zapomnij o tym. - Z powrotem zapina pas bezpieczeństwa. - Jadę z tobą, czy ci się to podoba czy nie. I miej świadomość, że przez to twoje odmawianie zaczynam nabawiać się kompleksów. Wpatruję się w niego, bo nie mam pojęcia, do czego pije. - A ostatnim razem? Kiedy włamywałaś się do Haven i ciągnęłaś ze sobą Milesa, a nie mnie? Spoglądam na niego i myślę sobie, że przecież w c a l e n i e c i ą g n ę ł a m ze sobą Milesa, nie wspominając już o tym, że w ogóle nie miałam jak poprosić Damena, bo był zajęty pilnowaniem Stacii. I chciałabym się dowiedzieć, skąd on w ogóle o tym wie, skoro jeszcze nie podzieliłam się z nim tymi szczegółami. - Miles coś mówił - Damen odpowiada na pytanie, które zadałam w myślach. Wyglądam przez okienko i mrużąc oczy, pytam: - To teraz tak już będzie, Panie Popularny? - Odwracam się do niego. -
Będziesz spędzał wolny czas wśród swoich nowych przyjaciół, próbując wyciągnąć z nich moje sekrety? - Tylko te dobre. - Damen się uśmiecha i szybko przyciska swoje usta do moich. Wycofuję samochód z podjazdu i kieruję się do bramy. - Tylko to, co naprawdę muszę wiedzieć.
ROZDZIAŁ 33 Przejeżdżamy obok „Renesansu!”, dawnego sklepu Romano. Wcale nie planuję wchodzić do środka - na to jest jeszcze za wcześnie. Ostatnią rzeczą, jakiej mi potrzeba, jest kolejna konfrontacja z Haven albo z którymkolwiek z pracujących tutaj nieśmiertelnych. Mimo wszystko zwalniam i próbuję sobie przypomnieć, kiedy byłam tu po raz ostatni. Sama jestem ciekawa, co się dzieje w sklepie teraz, gdy nie ma już Romano. Choć spodziewałam się jakiejś zmiany, ani przez moment nie myślałam, że sklep będzie zabity dechami. Nie ma śladu po wystawach, niegdyś tak bogatych i starannie dopracowanych. Okna świecą pustką. Na drzwiach widnieje tabliczka, która nie pozostawia wątpliwości: ZAMKNIĘTE! Pod spodem ktoś odręcznie dopisał: NA DOBRE! - Wiem, że nie powinienem być zaskoczony, ale tego akurat nie przewidziałem - Damen mówi łagodnym, niskim głosem. Wpatruje się w szyld. - Byłem przekonany, że sklepem zajmie się Haven albo nawet Marco, Misa czy Rafe. Kiwam głową. Zgadzam się z nim. Parkuję przy krawężniku i wysiadamy, a potem przechodzimy przez ulicę i zbliżamy się do sklepu. Zaglądamy przez okna. Widać kilka dużych mebli - kanapy, stoły i gablotki, których z jakiegoś powodu nikt stąd nie zabrał. Wszystkie mniejsze rzeczy, takie jak ubrania czy biżuteria, poznikały, nie licząc paru wyjątków tu i tam. Zastanawiam się, czyja to była decyzja. Kto postanowił zamknąć sklep na dobre. I komu Romano mógł powierzyć opiekę nad sklepem. Skoro był nieśmiertelny, to wątpię, żeby przyszło mu do głowy sporządzenie testamentu. Rozglądam się szybko, czy aby nikt nie zwrócił na nas uwagi, po czym zamykam oczy i myślami otwieram drzwi. Rezygnuję z pierwotnego planu, który zakładał, że poczekamy do zmroku; patrząc na to, jak się sprawy mają, dochodzę do wniosku, że wieczorem sklep mógłby już być całkiem pusty, więc lepiej kuć żelazo, póki gorące. - Coraz łatwiej ci to przychodzi... - Damen szepcze mi do ucha, wchodząc za mną do sklepu. - Powinienem zacząć się niepokoić? Mój śmiech odbija się makabrycznym echem od ścian wysokiego pomieszczenia. Kiwam dłonią na Damena, aby zamknął za nami drzwi, opieram dłonie na biodrach i rozglądam się dookoła. Na chwilę zamykam oczy i angażuję wszystkie zmysły, starając się jak najwięcej z tego miejsca wyczytać; szukam poplamionej białej koszuli. Damen staje obok mnie i robi tak samo.
Niestety, bez powodzenia. Postanawiamy zatem zacząć od miejsca, w którym stoimy. Zaglądamy do starych, zdobionych szaf i chwiejących się komód, szybko i sprawnie przeglądamy wszystko, co się w nich znajduje, lecz mimo naszej metodycznej pracy nie udaje nam się znaleźć tej jednej rzeczy, której poszukujemy. Damen idzie na zaplecze, do pomieszczenia, w którym niegdyś było biuro Romano, a gdy tam dociera, woła mnie, bym do niego dołączyła. W środku panuje bałagan. Potworny bałagan. Jak gdyby przez pokój przeszło tornado albo osunęło się jakieś urwisko. Przypomina mi się sklep Jude'a po tym, jak Haven się do nas dobrała - jestem przekonana, że tutaj to też jej sprawka. Przeciskamy się między stosami porozrzucanych papierów. Damen stawia nogi delikatnie i ostrożnie; ja nie mam tyle wdzięku, więc zdarza mi się pośliznąć na jakiejś kartce - za każdym razem jednak Damenowi udaje się mnie złapać, dzięki czemu ani razu nie ląduję na podłodze. Wymijam przewrócone krzesło, okrążam stertę obrzydliwych zielonych poduszek z wzorkami zrzuconych z małej sofy wciśniętej w róg pokoju. Zatrzymuję się, by Damen mógł usunąć mi z drogi opróżnioną szafkę na dokumenty, aż w końcu docieramy do biurka. Panuje na nim prawie taki sam bałagan jak na podłodze - papiery, kubki, książki i tak gruba warstwa gruzu, że ledwo widać pod nim piękne intarsjowane drewno. Przeszukujemy każdą szufladę, każdy zakamarek, dopóki nie staje się jasne, że tu też nie ma koszuli. Damen staje obok mnie, a na jego twarzy pojawia się stanowczość, nie rozczarowanie; przecież ani przez chwilę nie wierzył, że znajdziemy koszulę bez trudu. Choć rusza do wyjścia, sama nie jestem jeszcze gotowa, by za nim podążyć. Nie mogę oderwać wzroku od małej lodówki na wino, która stoi w rogu. Wtyczkę wyjęto z kontaktu, a drzwiczki nie tylko są otwarte, lecz prawie całkowicie wyrwane z zawiasów. Mała, niepozorna lodówka. Niczym się właściwie nie wyróżnia, choć wiem, że kiedyś przechowywano w niej eliksir. Nie mam pojęcia, kto mógł ją opróżnić. Czy to Misa i Marco, których ostatnio widziałam przeskakujących przez ogrodzenie ze skradzionym eliksirem? Czy to Rafe, którego... cóż, którego nie widziałam od tak dawna, że w ogóle nie wiem, czy nadal tu gdzieś jest? Czy to może Haven, która ma chyba poważny problem z uzależnieniem od eliksiru? Jeszcze ważniejsze jest jednak pytanie, czy to w ogóle ma znaczenie, skoro jedyną rzeczą, po którą tu przyszłam, jest koszula. Damen szturcha mnie, żebyśmy już szli. Rzeczywiście nie ma powodu, abyśmy kręcili się tu dłużej, rozglądam się więc dookoła jeszcze raz, aby
upewnić się, że niczego nie przeoczyłam, po czym podążam za Damenem w kierunku drzwi i oboje wymykamy się tak samo szybko i niepostrzeżenie, jak weszliśmy. Nie udało nam się zdobyć tego, czego szukaliśmy, choć nabraliśmy przekonania, że jesteśmy już coraz bliżej i zrobiliśmy duży krok do przodu. Świat Haven nie tylko wykazuje oznaki słabości; właściwie wszystko wokół niej zaczyna się walić. Musi poprosić kogoś o pomoc lub... sama się zniszczy. To wyłącznie kwestia czasu. Niezależnie od tego, którą drogę wybierze, planuję przy niej wtedy być.
ROZDZIAŁ 34 W sklepie zupełnie nic nie znaleźliśmy, dlatego odwiozłam Damena do domu; miał pomagać Milesowi w ćwiczeniach przed przesłuchaniem. Potem postanowiłam pojechać do siebie - żeby pozbierać myśli i opracować nowy plan. Bardziej niż kiedykolwiek zależy mi na znalezieniu koszuli, szczególnie teraz, gdy oboje z Damenem jesteśmy już na tropie. Wjeżdżam do garażu i oddycham z ulgą, widząc, że jest pusty. Wolne miejsce Sabine oznacza, że ciotka jest jeszcze w pracy albo wyszła gdzieś z Munozem. Tak czy owak nikogo nie ma w domu, a ja bardzo teraz potrzebuję samotności, kilku godzin niezmąconej kłótnią ciszy. Tego mi trzeba, zanim znów zabiorę się do działania. Wchodzę bocznymi drzwiami i już mam pójść schodami na górę, kiedy uderza mnie... ...podmuch zimnej energii. Chłód jest tak przenikliwy i ostry, że może oznaczać tylko jedno: wcale nie jestem tu sama! Odwracam się i... zupełnie nie jestem zaskoczona widokiem Haven. Kręci się w miejscu, jest niespokojna; z jej niegdyś ślicznej twarzy została tylko blada maska z zapadniętymi policzkami, spiczastym nosem, ponuro zaciśniętymi wąskimi ustami i oczami, które przypominają puste, zaczerwienione szparki. Wygląda teraz jak na zdjęciu z miejsca zbrodni. Usta drżą jej makabrycznie - jest jeszcze straszniejsza niż przed momentem. Patrzy na mnie spode łba i pyta: - Gdzie on jest, Ever? W tej chwili wiem już, kto zniszczył lodówkę w sklepie. I wiem, po co tu przyszła. Misa i Marco włamali się do niej, by ukraść eliksir - teraz wszystko jest jasne. Romano nie przekazał nikomu receptury, więc bez niego dranie nie mają dostępu do napoju. Wkrótce ich moc zacznie zanikać, aż wreszcie utracą młodość i urodę. Jestem jedyną nadzieją Haven na zachowanie nowo zdobytej władzy. I nowego życia. Nie mam jednak zamiaru niczego jej ułatwiać. Nie zrobię tego, bo może się okazać, że sytuacja działa na moją korzyść. Ona chce czegoś, co mam ja - a ja chcę czegoś, co ma ona. W takich okolicznościach mogę zaproponować jej pewien układ. Będę jednak musiała postępować ostrożnie i z wyczuciem. Nie mogę pozwolić, by domyśliła się, ile naprawdę jest warta koszula Romano, jeżeli
oczywiście jeszcze tego nie wie. Od niechcenia unoszę ramiona i mówię: - W ogóle nie wiem, o co ci chodzi. Uśmiecham się, grając na zwłokę i próbując ją choć częściowo rozgryźć. W tym czasie w mojej głowie dojrzewa pewien plan. Ona jednak wcale nie ma zamiaru czekać, za bardzo jej się spieszy. Niknie w oczach, ledwo się trzyma na nogach - wyraźnie nie ma czasu na żadne gierki. - Nie ściemniaj, tylko mi go daj! - Przewraca oczami i gniewnie prycha pod nosem. Potrząsa głową tak mocno, że traci równowagę i musi się złapać poręczy, by nie upaść. Mrużę oczy i przez chwilę uważnie się jej przyglądam - wydaje się nerwowa, niespokojna, wytrącona z równowagi; żeby stać prosto, musi się czegoś trzymać. Skupiam się na jej splocie słonecznym, na centralnym punkcie jej torsu - jestem gotowa ją zaatakować, jeśli będę musiała, choć wciąż mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Próbuję się wczuć w jej energię, w jej myśli; chcę z nich wyczytać, do czego jest zdolna, by zdobyć to, czego pragnie. Jednak cały mój wysiłek spełza za niczym. Nie tylko się przede mną zamyka - odcięła się w ogóle od wszystkiego, co ją otacza. Nie należy do nikogo i do niczego. Już prawie nie należy nawet do samej siebie. Jest niczym chodzący Shadowland. Mroczna. Samotna. Uwięziona w przeszłości, którą za wszelką cenę chce pomścić, choć prawda jest zupełnie różna od tego, co wbiła sobie do głowy. - E l i k s i r , E v e r ! Dawaj mi ten cholerny eliksir! - krzyczy drżącym, wysokim głosem, jeszcze bardziej chrapliwym niż przedtem. Widać teraz, jak bardzo jest zdesperowana. - Przeszukałam już wszystkie lodówki - w kuchni, obok grilla, a nawet tę zapasową w pralni. Miałam właśnie iść do tej nory, którą nazywasz swoim pokojem, ale cóż, wróciłaś. Skoro zatem już tu jesteś, mogę równie dobrze grzecznie cię o to poprosić - byłyśmy kiedyś przecież całkiem dobrymi przyjaciółkami. Dlatego, Ever, przez wzgląd na stare czasy i dawną p r z y j a ź ń , oddaj mi ten pieprzony eliksir, który mi ukradłaś! - To tak mnie grzecznie prosisz? - Unoszę brwi i dostrzegam, że Haven mierzy wzrokiem przestrzeń między mną i poręczą. Szybko chwytam barierkę, blokując w ten sposób dostęp do schodów. Haven mamrocze coś pod nosem i zaciska dłonie na poręczy tak mocno, że jej kostki robią się całkiem białe. Patrzy na mnie oczami, które są tak czerwone, jak gdyby z wysiłku zaczęły krwawić. Teraz nie mam już wątpliwości
- jest na skraju całkowitego załamania. Powtarza raz jeszcze: - No już, oddawaj! Biorę głęboki oddech i skupiam się: chcę otoczyć ją strumieniem kojącej energii. Mam nadzieję, że to pomoże ją spacyfikować, rozluźnić i uspokoić, złagodzić gniew. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję, jest jej atak szału i zupełna utrata panowania nad sobą. Choć Haven nie stanowi już dla mnie rzeczywistego zagrożenia, wciąż jest niebezpieczna dla wszystkich dookoła, a tego nie mogę zaakceptować. Kiedy jednak widzę, że mój spokój znów do niej nie dociera i tylko odbija się - tak jak ostatnio - postanawiam dać jej to, czego potrzebuje. Wydaje mi się, że parę łyków eliksiru jej nie zaszkodzi. Chyba zresztą nic jej już nie zaszkodzi. Z tego, co widzę, do poskromienia bestii jeszcze długa droga. Pomału, ostrożnie odwracam się, uważając, by niczym jej nie sprowokować. Idę po schodach na górę i kiwam na nią, by szła za mną. Zerkam przez ramię i mówię: - Chętnie się z tobą podzielę, Haven. Mam go naprawdę sporo, więc nic się nie przejmuj. Choć ciekawa jestem... - Zatrzymuję się na górze schodów i odwracam się do niej. - Po co ci m ó j eliksir? Co się stało z twoim? - Skończył mi się. - Wzrusza ramionami i wybałuszając na mnie oczy, dodaje: - Skończył się, bo mi go ukradłaś, więc teraz go sobie odbiorę! Wyszczerza się. Jak widać obietnica rychłego zaspokojenia pragnienia trochę ją uspokoiła. Jednak jej słowa zaniepokoiły mnie. Nie mam pojęcia, ile eliksiru mógł zostawić Romano, ale jeśli choć trochę przypominał Damena, to musiało tego być sporo. Wystarczyłoby co najmniej na rok. Ponieważ eliksir musi fermentować podczas odpowiednich faz Księżyca, nie można przygotować sobie porcji ot, tak, na poczekaniu. Skoro Misa i Marco uciekli z torbą pełną eliksiru, to całą resztę musiała pochłonąć Haven... I to w tak krótkim czasie... Owszem, to przerażające, ale wyjaśnia stan, w jakim teraz jest. Kieruję się do swojego pokoju i podchodzę do małej lodówki. Wyciągam nienapoczętą butelkę, mówiąc: - Nie ukradłam twojego eliksiru. Nie jest mi potrzebny, nie mam w tym żadnego interesu. Widzę, że stoi tuż przede mną, a ręce aż się jej trzęsą ze złości. - Kłamiesz! Masz mnie za głupią? A jak inaczej udałoby ci się przeżyć? Wiem wszystko o czakrach, Romano mi powiedział! Wiedział od Damena, który wszystko mu wyznał, kiedy jeszcze był pod jego wpływem. Wygadał mu wszystkie sekrety! Uderzyłam cię w twój słaby punkt, doskonale o tym wiesz. Uderzyłam cię, zanim upadłaś, potem jeszcze raz, a na koniec znowu, dla pewności. Powinnam cię była zabić! Ale wtedy naprawdę sądziłam, że nie przeżyjesz. Byłam pewna, że nie zamieniłaś się w kupę
prochu tylko dlatego, że nie byłaś tak stara jak pozostali. Ale teraz wiem, że wciąż żyjesz tylko z jednego powodu... Patrzę na nią, bo doskonale wiem, co to za powód - przewinęły mi się przed oczami wszystkie moje dotychczasowe istnienia. Zobaczyłam prawdę. Dlatego mogłam dokonać właściwego wyboru - jedynego wyboru, który pozwolił mi wznieść się ponad własną słabą czakrę. Ni mniej, ni więcej. Mimo wszystko chętnie usłyszę jej punkt widzenia. - Wypiłaś eliksir Romano! - Potrząsa głową, a błękitne kamyki w jej kolczykach delikatnie się kołyszą. - Jest o wiele potężniejszy niż twój, jak wiesz, dlatego właśnie go wypiłaś. To rzecz, która cię ocaliła! Wzruszam ramionami, kątem oka zerkając na nasze odbicie w lustrze na przeciwległej ścianie, za plecami Haven. Zauważam różnicę między nami: jej mrok i moje światło. Kontrast jest tak wyraźny, że zapiera mi dech. Szybko odwracam wzrok, bo nie chcę się zanadto skupiać na jej żałosnym stanie. Nie stać mnie na współczucie; nie teraz, kiedy mogę być zmuszona do zadania jej śmiertelnego ciosu. - Jeśli to prawda, to dlaczego c i e b i e ten eliksir nie jest w stanie uratować? I dlaczego nie ocalił Romano? - pytam. Tylko że Haven już skończyła pogaduszki. Jest zdesperowana, chce dostać to, po co przyszła. - Dawaj eliksir! - Powoli robi jeden chwiejny krok w moim kierunku. - Daj mi go, a nikomu nic się nie stanie. - Wydawało mi się, że już to przerabiałyśmy. - Chowam butelkę za plecami, żeby nie mogła jej dosięgnąć. - Nie możesz mnie już skrzywdzić. Niezależnie od tego, co zrobisz i jak bardzo będziesz się starać, nie dosięgniesz mnie, Haven. Dlatego zamiast mi grozić, może powinnaś dla odmiany być miła? Haven tylko się uśmiecha. Jej twarz poszerza się w tak koszmarny sposób, że puste czerwone oczy stają się jeszcze bardziej widoczne. - Może i tobie nie wyrządzę krzywdy, Ever, ale wierz mi, mogę jeszcze zrobić bardzo wiele złego ludziom, którzy są ci bliscy. Możesz sobie być szybka i sprawna, ale nie możesz być w s z ę d z i e przez cały czas. Nie uda ci się uratować w s z y s t k i c h . I wtedy uderza, korzystając z mojego chwilowego otępienia wywołanego szokiem po tym, co mi powiedziała. Gwałtownie sięga po butelkę eliksiru, którą chowam za plecami. Reaguję jednak trochę szybciej, niż zakładała. Wyrzucam butelkę, która ląduje w drugim końcu pokoju, z pewnością poza zasięgiem Haven, po czym atakuję. Skaczę tak szybko i pewnie, że Haven nie wie, co się dzieje. Kiedy się wreszcie orientuje, jest już za późno. Rzucam ją na dywan i mocno ściskam za szyję. Przebijając się przez plątaninę naszyjników, dostrzegam, że Haven wciąż nie nosi amuletu.
Mimo że robi się sina na twarzy, mimo że powoli odcinam jej dopływ powietrza, ona tylko się śmieje. Śmiech sprawia, że jej gardło przywiera coraz mocniej do mojej dłoni, a Haven zaczyna wydawać przy tym tak okropny, makabryczny dźwięk, że przez chwilę kusi mnie, by naprawdę ją zabić i skrócić jej cierpienie. Nie mogę jednak działać pod wpływem impulsu. Nic z tych rzeczy. Najpierw muszę zdobyć to, czego chcę, a jeśli ceną za to ma być kilka butelek eliksiru, to mówi się trudno. - D a w a j t e n z a k i c h a n y e 1 i k s i r ! - krzyczy, gdy tylko rozluźniam chwyt. Jej ciałem rzucają gniewne drgawki. Ciska się na boki i macha na oślep ostrymi, spiczastymi, niebieskimi paznokciami, próbując mnie podrapać. Wariuje niczym chore na wściekliznę zwierzę. Jak narkoman na głodzie. Niezdarnie gramoli się z podłogi, gdy tylko ja sama wstaję. Chwyta butelkę, odkręca i przytyka do ust tak mocno, że łamie sobie siekacze. W ogóle nie zwraca na to uwagi. Wcale jej to nie przeszkadza. Pije łapczywie i tak szybko, że po kilku sekundach butelka jest pusta. Haven rzuca ją na bok. Na jej policzki wraca kolor, ale zęby jeszcze jej nie odrosły. Wydaje się jednak, że w ogóle jej to nie obchodzi. Patrzy na mnie, oblizuje się i mówi: - Jeszcze. I tym razem daj mi ten dobry. Ten, który mi ukradłaś. Ten twój smakuje do dupy. - Jakoś ci to nie przeszkadzało. - Wzruszam ramionami, bo nie mam zamiaru dawać jej niczego więcej, dopóki nie dostanę tego, co mnie interesuje. - Jeśli o mnie chodzi, to możesz sobie wziąć cały mój zapas. J a nie jestem uzależniona, w przeciwieństwie do ciebie. - Powoli mierzę ją wzrokiem, dając wyraźnie do zrozumienia, jak bardzo martwi mnie to, co widzę. - I tak do twojej wiadomości: to nie ja ukradłam twój eliksir, tylko Misa i Marco. Patrzę na jej twarz i widzę, jak się zmienia; wreszcie zaczyna zastanawiać się nad tym, co jej powiedziałam. Rozważa, czy w moich słowach przypadkiem nie kryje się choć odrobina prawdy. - A skąd ty to wiesz? - Unosi brew, kładzie dłonie na biodrach i przechyla głowę na bok. Patrzę jej w oczy. Mam świadomość, że muszę natychmiast coś odpowiedzieć, choć sama właściwie nie wiem co. Jeśli jej powiem, że przy tym byłam, że to widziałam, to dowie się, że szukałam czegoś, czego wartości ona sama może jeszcze nie dostrzegać. Wzruszam więc ramionami i za wszelką cenę staram się pozostać opanowana, spokojna i niewzruszona. - Bo j a go nie ukradłam. D a m e n też nie. A poza tym to raczej nie z tego powodu udało mi się przeżyć twój atak. I ma to sens, jeśli się nad
tym dobrze zastanowisz. Haven patrzy na mnie i marszczy czoło. Widzę, że nie przekonały jej moje słowa. Dalej sądzi, że to ja. - Zresztą nie wiem... Może to Rafe? - mówię, bo przez chwilę w ogóle o nim zapomniałam. - No, powiedz, kiedy go ostatnio widziałaś? Gdy znów na nią patrzę, wiem, że to na nic. Choć to, co mówiłam, ma sens, wcale nie pomaga mi osiągnąć zamierzonego celu. Wcale nie przybliża mnie do tego, czego c h c ę i czego p o t r z e b u j ę . A Haven dopiero co opiła się eliksiru, więc jest na tyle czujna, by to dostrzec. Wystrojonymi w pierścionki dłońmi wygładza przód sukienki i ściąga z rękawa nitkę z dywanu. - Żaden problem - mówi. - Porozmawiam sobie z nimi. Skoro jednak już tu jestem, może po prostu oddasz mi resztę swoich zapasów?
ROZDZIAŁ 35 Gdy Haven wychodzi, przyciskając do piersi butelkę eliksiru, w bocznych drzwiach pojawia się Sabine. W jednej ręce trzyma aktówkę, w drugiej torbę z zakupami. Zatrzymuje się, patrzy, patrzy i po chwili mówi: - Haven? Nie widziałam cię od... wieków. Wyglądasz... - Przerywa, marszczy brwi i przygląda się gościowi. Chociaż Haven wygląda o niebo lepiej, niż kiedy przyszła, jej twarz nadal pozostawia sporo do życzenia. Osobom nieprzyzwyczajonym do jej nowego wizerunku musi się wydawać po prostu straszna. Haven tylko wybucha śmiechem. Uśmiecha się przyjaźnie do Sabine, pokazując jej przy tym swoje połamane zęby. - Spoko. Proszę mi wierzyć, moja matka też nie jest tym zachwycona. Między innymi dlatego właśnie się z nią rozwodzę. Sabine patrzy to na mnie, to na nią. To stwierdzenie najwyraźniej zbiło ją z tropu. Jednak Haven od razu przerywa niezręczną ciszę. - Właściwie z całą rodziną się rozwodzę: z rodzicami i z młodszym bratem. Gdybym mogła, rozwiodłabym się też z gosposią. - Wybucha śmiechem tak fałszywym i nienaturalnym, że Sabine od razu zaczyna się jeżyć. No, nieważne, to długa historia, więc powiem tylko, że się wyprowadziłam, właśnie stopniowo się wyzwalam, więc nie będę musiała już znosić ich gadania. Sabine marszczy czoło i mruży oczy - doskonale znam ten wyraz twarzy. Oznacza pełną wściekłości dezaprobatę. Jednak po Haven wszystko spływa jak po kaczce. Powiedziałabym nawet, że dopiero się przy tym rozkręca. Uśmiecha się jeszcze promienniej i dodaje: - Nie chcieli mnie zaakceptować takiej, jaką jestem, więc spakowałam manatki i powiedziałam im „adios”! Sabine patrzy na nas; pewnie się zastanawia, czy przypadkiem nie maczałam w tym palców. Może podejrzewa, że podpowiedziałam Haven, co ma mówić, kiedy i w jakiej kolejności? Jeśli nawet słowa Haven wyraźnie odnoszą się do tego, jak Sabine mnie traktuje, nie miałam z tym cyrkiem nic wspólnego. Tym razem to jest teatr jednego aktora, a raczej aktorki. - Cóż, jestem pewna, że bardzo za tobą tęsknią. - Sabine kiwa głową, przybierając służbowy ton doświadczonego prawnika. Nie z Haven te numery. Nie będzie pionkiem w grze, w której wszyscy są uprzejmi, politycznie poprawni i udają, że nikt nic złego nie powiedział, a na koniec jakoś się ułoży, choć po drodze zebrało się mnóstwo dowodów
na coś wręcz przeciwnego. Nie będzie się starała zachować pozorów miłych układów z rodzicami i na pewno nie będzie wychodzić z siebie, żeby zaprezentować jak najlepsze maniery tylko po to, by opiekunowie przyjaciół ją polubili, zaufali jej i zapraszali na kolejne wizyty. Ten etap ma już za sobą. Bo Haven i ja nie jesteśmy już przyjaciółkami. I nic jej nie obchodzi, co Sabine sobie o niej pomyśli. Ma gdzieś, czy jeszcze kiedyś zostanie przez nią zaproszona. Wzrusza więc ramionami, przewraca oczami i rzuca: - Wątpię! Sabine patrzy teraz srogim wzrokiem i odwraca się do mnie, jak gdybym to ja za to odpowiadała, a moje milczenie i brak jakichkolwiek reakcji mających powstrzymać takie zachowanie były wyrazem niemej zgody. A ja tylko czekam, aż to wszystko się skończy. Czekam, aż Haven wreszcie się zamknie, a Sabine pójdzie do kuchni, żeby odłożyć zakupy. Wtedy będę mogła wrócić do umowy, którą zawarłam z Haven. Niestety, Haven wcale nie ma zamiaru kończyć. Najwyraźniej podoba jej się napięcie, jakie wprowadziła, i teraz chciałaby je jeszcze podkręcić. - Ale ja też za nimi nie tęsknię, więc chyba jesteśmy kwita. Sabine patrzy na mnie i już ma coś powiedzieć, kiedy nagle Haven macha dłonią w powietrzu, przez co butelka z eliksirem wymyka jej się z rąk i spada na podłogę - płyn w butelce mieni się i migocze. Haven w mgnieniu oka otwiera dłoń i od niechcenia łapie butelkę w locie. W jej oczach pojawia się błysk: dostrzega, jak Sabine mruga, potrząsa głową i wmawia sobie, że musiało jej się coś przywidzieć, bo przecież nikt nie potrafi poruszać się tak szybko. Przekonuje sama siebie, że to nie mogła być prawda. - Ups! - Haven się śmieje. - No, dobra, to ja już nie zatrzymuję. Wpadłam tylko po eliksir. - Wyciąga rękę z butelką i kołysze nią na boki. Napój się mieni i połyskuje. Haven wskazuje na pudełko, które trzymam w ramionach - pudełko z resztą mojego zapasu. - Wpadłaś po... po co? - Sabine mruży oczy i próbuje dopatrzyć się w tym sensu. Podejrzliwie zerka na butelkę, potem na mnie, aż wreszcie staje na palcach i zagląda do pudełka, zastanawiając się, dlaczego wcześniej nie zwróciła na nie uwagi. Kładzie torbę na stoliku przy wejściu i wyciąga rękę do Haven, która z uśmiechem na twarzy wręcza jej butelkę. Jeśli może mi tym narobić kłopotów, to odda tę butelkę z pocałowaniem ręki. Sprawy zaszły za daleko - nie ma mowy, muszę położyć temu kres. Nie mogę pozwolić, by eliksir wpadł w ręce Sabine. Nie pozwolę się tak wrobić. - Och, to nic takiego - mówię, mocno szturchając Haven w bok pudełkiem. - To ten napój energetyczny, który tak lubię. Sabine jednak w to nie wierzy. Jedno spojrzenie na jej twarz wystarcza,
by się przekonać, że jest już mocno zaniepokojona. Nagle powiązała moje dziwne zachowanie, niechęć do jedzenia oraz wszystkie inne dziwne, niewytłumaczalne i zaskakujące przyzwyczajenia i założyła, poniekąd słusznie, że wszystko ma związek z tą buteleczką. Haven śmieje się, podtyka jej eliksir pod nos, kusi ją, namawia, żeby Sabine spróbowała choć łyczek i sama się przekonała, jakie to pyszne, jakie odświeżające - ile energii i życia daje jeden mały łyk. Sabine omal nie daje się przekonać - błysk w oczach Haven jest bardzo intrygujący, a do tego eliksir tak pięknie się mieni... O mało nie złapała przynęty. Jednak Haven w ostatniej chwili cofa rękę, śmiejąc się przy tym jeszcze głośniej. Sabine potrząsa głową, prostuje się i szybko odzyskuje panowanie nad sobą. - Chyba powinnaś już iść - cedzi słowa przez zaciśnięte zęby. - Myślę, że natychmiast powinnaś stąd wyjść. Przykro mi, że muszę ci to mówić, Haven, ale najwyraźniej masz poważne problemy i potrzebujesz pomocy. Dopóki nie zaczniesz kontrolować własnego zachowania, wolałabym cię tu więcej nie widzieć. - Podnosi ze stołu torbę z zakupami i opierając ją o biodro, uważnie przygląda się Haven. - Och, proszę się nie przejmować! - Haven uśmiecha się i zmierza do wyjścia. - Długo mnie tu nie zobaczycie. Nie mam żadnego powodu, żeby tu wracać, skoro dostałam już to, co chciałam. Kieruje się do drzwi, a ja idę krok za nią. Chcę doprowadzić sprawę do końca tak szybko i sprawnie, jak tylko się da, zanim kojące działanie eliksiru ustanie i Haven znów zacznie szaleć. Gdy już mam przekroczyć próg, Sabine chwyta mnie za ramię. Nie ma zamiaru pozwolić mi na wyjście - nie teraz i na pewno nie z osobą, której właśnie zakazała wstępu do domu. Mruży oczy, a jej palce przesuwają się i zaciskają wokół mojego nadgarstka. - A ty dokąd? Patrzę jej prosto w oczy i wiem, że nie mam wyboru - muszę jej to powiedzieć najspokojniej i najkrócej, jak się da. Nie pozostawiając cienia wątpliwości - chcę, by wiedziała, że niezależnie od tego, czy jej się to podoba czy nie, nie może mnie powstrzymać. - Sabine... Muszę wyjść razem z Haven. To nie potrwa długo. A kiedy wrócę, możemy pogadać, o czymkolwiek będziesz chciała. Teraz jednak muszę iść. - Nic z tych rzeczy! - krzyczy Sabine wysokim, piskliwym głosem i ściska mnie za rękę jeszcze mocniej. Mój nadgarstek przybiera kolor wściekłej czerwieni, lecz nie będzie mu dane posinieć, bo wkrótce się zagoi. - Nie słyszałaś, co powiedziałam? Masz się z tą dziewczyną więcej nie zadawać!
Wydawało mi się, że jasno się wyraziłam! Już mam się wyrwać i przyznać jej rację, że tak, wyraziła się całkiem jasno, tylko to nie jest jej decyzja, kiedy... Haven uśmiecha się i wyjmuje mi pudełko z rąk, mówiąc: - Ależ nie ma problemu, Ever. Zostań z ciocią. Musiała się bardzo zdenerwować! A ja sobie to mogę zabrać sama. Patrzę, jak oddala się i idzie do swojego samochodu - a właściwie do samochodu Romano. Kładzie pudełko na siedzeniu pasażera, wsiada, zapala silnik, zwiększa obroty, po czym z histerycznym śmiechem wycofuje auto z podjazdu, machając mi na pożegnanie. Sabine nadal trzyma mnie za rękę, więc nie mogę zrobić tego, co w tej chwili powinnam - tego, co zdjęłoby z nas tę koszmarną klątwę i nadało mojemu życiu całkiem nowy, szczęśliwszy bieg. Po chwili krzyczy: - Marsz do swojego pokoju! Ma czerwone policzki, jej oczy płoną wściekłym blaskiem, a na twarzy maluje się gniew - czuję się paskudnie, bo wiem, że to przeze mnie. Ale to nic w porównaniu z tym, co się dzieje, kiedy udaje mi się wyrwać z jej uścisku. Wyszarpuję rękę tak mocno i gwałtownie, że torba z zakupami wyślizguje się z dłoni Sabine i wszystkie puszki, owoce, warzywa, pojemniki z jajkami i białym serem lecą prosto na ziemię. Po chwili na podłodze widać barwną mieszaninę grudek, miąższu i płynnego żółtka. To w dalszym ciągu nic wobec tego, co widzę na twarzy Sabine - koszmarne połączenie wściekłości, zmartwienia, zaskoczenia i, co gorsza, strachu. To wszystko nic w porównaniu z żalem, jaki czuję, kiedy patrzę na nią, a potem na cały ten bałagan. Żałuję, że nie mogę teraz sprawić myślami, by po prostu zniknął, usunąć go, jak gdyby nigdy nie istniał. Wiem, że to tylko pogorszyłoby sprawę, więc odwracam się na pięcie i wychodzę. Za wszelką cenę chcę dogonić Haven, która wykorzystała sytuację, by zerwać naszą umowę. Nie mam pojęcia, od czego zacząć, ale wiem, że od czegoś muszę, więc po prostu od razu ruszam przed siebie. Odwracam się jeszcze i rzucam przez ramię: - Sabine, przykro mi! Naprawdę cię przepraszam! Ale są rzeczy, których nie zrozumiesz - bo nie chcesz zrozumieć. A to właśnie jest jedna z nich.
ROZDZIAŁ 36 Kiedy tylko przekraczam próg domu, natychmiast zaczynam biec. Nie chcę tracić czasu na wyprowadzanie auta z garażu, wsiadanie, odpalanie silnika, wycofywanie z podjazdu oraz na pozostałe czynności, które zwykle towarzyszą wyprawie samochodowej, a które staram się wykonywać chyba tylko po to, żeby uspokoić Sabine. (Choć przecież wszystko, co do tej pory robię, tylko jeszcze bardziej ją złości). Z drugiej strony jednak nie chcę sobie niczego unaoczniać, bo wiem, że wciąż patrzy za mną przez okno. To by się skończyło kolejną serią pytań, na które wcale nie mam zamiaru odpowiadać. Podąża za mną wzrokiem - czuję na sobie jej spojrzenie; otacza mnie ze wszystkich stron atmosferą gniewu, zmartwienia i strachu. Myśli to przedmioty. Powstają z namacalnej formy energii. A jej myśli w tej chwili biegną wprost do mojego serca. Chociaż źle się czuję z powodu tego, co zaszło, nie mam teraz czasu na roztrząsanie tej sprawy - zajmę się tym później. Bez wątpienia będę miała mnóstwo pracy z wymyśleniem, jak jej to wszystko wynagrodzić, ale w tej chwili najważniejsze jest znaleźć Haven. Schodzę z podjazdu, skręcam na ulicę i już myślę, że się udało, że teraz jestem wolna, gdy nagle widzę Munoza - powoli podjeżdża swoim priusem w moim kierunku. - Świetnie - mamroczę pod nosem, patrząc, jak Munoz opuszcza szybę i woła mnie po imieniu. Na jego twarzy maluje się autentyczna troska. - Wszystko w porządku? - pyta. Zatrzymuję się, spoglądam na niego i odpowiadam: - Właściwie to nie. Nic nie jest w porządku. Ani trochę. Munoz ściąga brwi i patrzy na dom, a potem na mnie. - Mogę jakoś pomóc? Potrząsam głową i ruszam przed siebie, ale po namyśle odwracam się do niego i mówię: - W zasadzie tak. Proszę powiedzieć Sabine, że przepraszam. Że naprawdę ją przepraszam za wszystko... Za kłopoty, jakich przysporzyłam, za to, że ją zraniłam. Pewnie panu nie uwierzy, pewnie nie przyjmie przeprosin i szczerze mówiąc, nie dziwię się jej, ale tak czy inaczej... - Wzruszam ramionami, bo strasznie głupio się czuję po tym wszystkim, co mu teraz powiedziałam, ale i tak kończę: - A gdyby to się nie powiodło, zawsze można ją powitać czymś takim... - Zamykam oczy i wyobrażam sobie wielki bukiet żółciutkich żonkili. Wiem, że nie powinnam tego robić, bo to uruchomi kolejną lawinę pytań, na które nie mam czasu w tej chwili odpowiadać,
ale mimo to rzucam kwiaty Munozowi i dodaję: - To jej ulubione. Tylko proszę nie mówić, skąd je pan ma, dobrze? Odchodzę, zanim zdąży odpowiedzieć i zanim zobaczę, jakie zrobiłam na nim wrażenie. Zmarnowałam już i tak za dużo czasu, więc teraz jeszcze tylko wyobrażam sobie czarne bmw - takie jak to, którym jeździ Damen. Zdaję sobie sprawę z tego, że Munoz jest zaskoczony sztuczką z żonkilami, bo dalej przygląda mi się, patrząc we wsteczne lusterko. Kiedy odjeżdżam, widzę jeszcze, że szczęka dosłownie mu opada, a jego wybałuszone oczy zdają się mówić: Czy naprawdę widziałem to, co mi się wydawało? Zmierzam prosto na autostradę Coast Highway. Później mu to wszystko wyjaśnię. Przyspieszam na krętej drodze i zastanawiam się, dokąd też mogła pojechać Haven. Czuję ucisk w żołądku, gdy przychodzi mi do głowy jedna odpowiedź. Koszula. Skoro już ma to, czego chciała - dzięki Sabine - na pewno nie zamierza dotrzymać umowy. Nienawidzi mnie tak bardzo, że najchętniej zniszczyłaby jedyną rzecz, której chcę i o którą nie tylko poprosiłam, ale zażądałam w zamian za eliksir. Nieważne, że z pewnością ma dla Haven wielką wartość sentymentalną. Choć jestem pewna, że nie zdaje sobie sprawy z tego, ile ta koszula jest dla mnie warta. Nie o to zresztą chodzi. To jest Haven: sam fakt, że zależy mi na czymś tak bardzo, aby się o to targować, stanowi powód, by to coś zniszczyć. Domyśliłam się tego, gdy zobaczyłam, jak na mnie patrzy. Może była roztrzęsiona i niespokojna, ale wypiła dość eliksiru, by odzyskać choć po części zdolność logicznego myślenia i działania. Kiedy więc obiecałam jej dać solidny zapas eliksiru w zamian za c o ś, wzruszyła tylko ramionami i powiedziała: - Dobra, niech ci będzie. Tylko mi to wreszcie powiedz - czego tak rozpaczliwie pragniesz? - Koszuli - odparłam, zbliżając się do niej. Widziałam, jak mruży oczy, gdy dodałam: - Tej, którą ostatniej nocy miał na sobie Romano. Tej, którą wyrwałaś mi z ręki, zanim zaczęłaś rzucać groźby pod moim adresem i kazałaś mi odejść. Haven zmrużyła oczy jeszcze bardziej, spojrzała na mnie i wtedy stało się jasne, że wciąż ją ma. Było jednak oczywiste, że nie ma zielonego pojęcia, do czego mi ta koszula potrzebna i jakie może mieć znaczenie. Mogę tylko mieć nadzieję, że tak pozostanie, przynajmniej do chwili, gdy koszula znajdzie się w moim posiadaniu. - Chodzi ci o koszulę, którą miał na sobie, kiedy go z a b i ł a ś ? spytała, a jej brew drgnęła nerwowo.
- Nie. - Potrząsnęłam głową i pewnym, stanowczym głosem odpowiedziałam, patrząc jej w oczy: - Chodzi mi o koszulę, którą miał na sobie tamtej nocy, gdy tragicznie zginął z ręki Jude'a. I nie było to umyślne działanie. - Popatrzyłam na nią, upewniając się, że mnie słucha, i dodałam: Oddasz mi białą lnianą koszulę, którą miał wtedy na sobie. I - mówię poważnie - w ł a ś n i e tę koszulę. Wierz mi, Haven, poznam, jeśli będziesz próbowała zamienić ją na jakąś inną. Daj mi ją, a w zamian dostaniesz tyle eliksiru, ile potrzebujesz. Haven spojrzała na pudełko, które przed chwilą wypełniłam butelkami z eliksirem. To miała być zaliczka, której udzieliłam jej w geście dobrej woli, bo tyle akurat miałam pod ręką. Po chwili spojrzała na mnie. Bardzo chciała mi odmówić, ale uzależnienie i gniew okazały się silniejsze, więc ostatecznie nie miała wyboru, musiała się zgodzić. Wreszcie kiwnęła głową i powiedziała: - Dobra. Umowa stoi. Niech ci będzie. Skończmy to już, okej? Wtedy zeszłyśmy na dół. Haven z nową butelką eliksiru, którą miała zamiar lada chwila opróżnić, a ja z pudełkiem - nie chciałam, żeby Haven je dorwała przed wywiązaniem się z umowy. Wtedy jednak do domu wróciła Sabine i wszystko zepsuła. Wzdycham i z powrotem skupiam się na teraźniejszości. Właśnie mam podjechać do starego domu Haven, gdzie mieszkają jej rodzice i brat, bo przychodzi mi do głowy, że z jakiegoś powodu mogła upchnąć koszulę właśnie tam. Pewnie dlatego, że to ostatnie miejsce, w którym można by jej szukać. Nagle ogarnia mnie jednak silne przeświadczenie, że powinnam udać się gdzie indziej. Sama nie wiem, czy to jakaś wiadomość, znak, czy jakaś szalona, wyjątkowo silna intuicja. Tak czy owak postanawiam podążyć za tym przeczuciem. Za każdym razem, gdy ignoruję mocne podpowiedzi własnego instynktu, później tego żałuję, więc teraz szybko zawracam i jadę tam, dokąd mnie prowadzi. Jestem rozczarowana, gdy docieram do miejsca, które już sprawdzałam. Razem z Milesem je sprawdzaliśmy. Mimo wszystko postanawiam spróbować jeszcze raz. Podchodzę do drzwi i dociera do mnie, że choć to teraz dom Haven, choć mieszka tu od miesięcy, jednak w mojej świadomości cały czas funkcjonuje jako dom Romano. Wspomnienia powracają do mnie potężną falą. Przypominam sobie czasy, kiedy tu przychodziłam - kiedy wyważyłam drzwi, kiedy walczyłam z Romano, kiedy omal z nim nie przegrałam, kiedy patrzyłam, jak ginie z ręki Jude'a. Odganiam jednak natrętne myśli i staram się znaleźć drogę w labiryncie mebli. To rzeczy, które jeszcze do niedawna znajdowały się w sklepie, a teraz zostały przeniesione do domu. Można się tu teraz poruszać jedynie wąską ścieżką, która prowadzi do korytarza, a
następnie do wnęki, podobnie zapchanej gratami. Trudno się tu czegokolwiek dopatrzyć. Przesuwam wzrokiem po starych wielkich szafach, jedwabnych i aksamitnych otomanach, błyszczącym kawowym stoliku, który wygląda jak relikt z lat osiemdziesiątych, po czym odwracam się i patrzę na ułożone jeden za drugim obrazy olejne oprawione w bogato zdobione złocone ramy, oparte o przeciwległą ścianę. Wszędzie walają się ubrania z różnych epok, nawet sprzed kilkuset lat. Zajmują każdy wolny kąt pomieszczenia, łącznie z barkiem, gdzie Romano trzymał złote czary, do których nalewał eliksir. Leżą nawet na kanapie, na której opętana przez ciemne moce próbowałam go bezwstydnie uwieść, przybrawszy postać Driny. Na tej samej kanapie wszystko się zmieniło... Tej nocy, kiedy dałam Haven specjalną mieszankę Romano. Przyglądam się wszystkiemu dookoła, aż wreszcie odwracam się w stronę płonącego kamiennego kominka, gdzie siedzi... skulony Jude. Wygląda na wystraszonego, pokonanego i zdezorientowanego. Przed nim stoi Haven - w jednej ręce ściska poplamioną białą koszulę, a drugą trzyma Jude'a za ramię. Teraz wygląda nieco zdrowiej. Przynajmniej zęby zdążyły jej już odrosnąć, bo pod innymi względami daleko jej ciągle do dawnej Haven. Nadal widać, że jest uzależniona i owładnięta gniewem. - Proszę, proszę - mówi, odwracając się do mnie i mrużąc swoje czerwone oczy. - Naprawdę myślałaś, że mnie nabierzesz? Potrząsam głową. Podobnie jak ona jestem zdezorientowana i nie wiem właściwie, co się tutaj dzieje. Patrzę na nią, a potem na Jude'a, który garbi się i kuli. Haven wciąż go ściska. Najwyraźniej jest przerażony, że przyłapała go na... No właśnie, sama nie jestem pewna na czym. Nie mogę się dopatrzeć sensu w tym, co widzę. Nie mam pojęcia, czego mógł chcieć. Czy on też domyślił się, co kryje koszula i co można dzięki niej osiągnąć? Czy chciał zrobić prezent Damenowi (i mnie) z okazji zawarcia rozejmu? A może jest jeszcze gorzej? Może przyszedł tu, żeby ukraść tę koszulę i ją zniszczyć; może tylko udawał, że chce się z Damenem zaprzyjaźnić, wybaczyć mu wszelkie zaszłości, a w rzeczywistości cały czas planował tę chwilę? Może ani na moment nie zrezygnował ze swojej ostatecznej zemsty? Zanim udaje mi się zrobić cokolwiek, żeby ją powstrzymać, rzuca się na niego. Widzę, że napędza ją eliksir, który aż w niej buzuje. Eliksir, który dostała ode mnie. Puszcza ramię Jude'a tylko po to, by natychmiast chwycić go za gardło. Podnosi go wysoko, a on kopie i przebiera nogami. Haven potrząsa koszulą, wyciąga ją w moim kierunku i mówi: - Co tu się, do cholery, dzieje? - Nie wiem - odpowiadam, pilnując, by mówić niskim, spokojnym głosem. Powoli zbliżam się do niej, trzymając ręce tak, by je widziała. - Nie mam zielonego pojęcia, co on tu robi. Może powinnaś go zapytać?
Haven patrzy na Jude'a, na jego wybałuszone oczy, na jego opuchniętą i czerwoną twarz, po czym gwałtownie go puszcza. Od razu jednak chwyta go za ramię, by nie uciekł. Jude zaczyna się krztusić i kaszleć, gdy próbuje złapać oddech. - Zaplanowaliście to? - Haven wbija we mnie wzrok. - Nie. - Patrzę na nią, a następnie na Jude'a. Zastanawiam się, dlaczego zawsze pojawia się w nieodpowiednim momencie. Dlaczego zawsze wszystko psuje. Jedną rzecz wiem na pewno - to nie jest zbieg okoliczności. Nie ma zbiegów okoliczności. Wszechświat jest zbyt harmonijny, by możliwe były takie przypadki. Dlaczego zatem? Dlaczego za każdym razem, kiedy jestem bliska osiągnięcia tego, czego pragnę, w decydującej chwili pojawia się Jude i niszczy wszystkie moje plany? Coś musi się za tym kryć - musi być jakaś przyczyna, jakieś racjonalne wytłumaczenie - nie mam jednak pojęcia co. Haven podnosi koszulę, przygląda się jej uważnie, próbując odgadnąć, dlaczego tak bardzo chciałam ją dostać, dlaczego Jude miałby aż tak ryzykować, by ją zdobyć, i jakie znaczenie może mieć dla kogokolwiek poza samą Haven. Następnie kieruje wzrok na nas i dostrzega, że Jude patrzy na plamę na koszuli. Wtedy już wie. Wtedy coś do niej dociera i udaje jej się wszystko zgrabnie powiązać. Wybucha śmiechem, od którego aż trzęsą jej się ramiona. Śmieje się tak głośno, że omal nie pęknie. Zgina się wpół, opiera na kolanach, zachłystuje i kaszle; zanosi się śmiechem, uderza po udach, aż wreszcie udaje jej się uspokoić. Staje prosto i mówi: - Nareszcie rozumiem. - Kołysze koszulę czubkami palców, a na jej twarzy pojawia się ohydny uśmiech. - No, teraz rozumiem. Ale masz pecha... - Wskazuje na mnie. - Zresztą ty chyba też. - Odwraca głowę w kierunku Jude'a. - Bo widzicie, Ever będzie musiała zaraz podjąć ważną decyzję.
ROZDZIAŁ 37 Odwraca się, patrzy to na mnie, to na Jude'a, a potem mówi: - Wiecie co? Na początku nosiłam tę koszulę cały czas przy sobie. Wszędzie ją ze sobą zabierałam - do szkoły, do sklepu. Nawet z nią spałam, żeby ani przez moment nie opuszczał mnie jego zapach. - Wzrusza ramionami. - To była moja jedyna i ostatnia więź z Romano - jedyna jego rzecz, która mi naprawdę po nim pozostała. Ale teraz patrzę na to inaczej. Wszystko, co tu widzicie, jest moje. Romano nie planował własnej śmierci, więc nie zadał sobie trudu, by sporządzić testament. To oznacza, że nikt inny nie ma prawa do jego rzeczy, no chyba że mi się postawi. To jest moja więź z Romano! Macha koszulą w powietrzu, materiał delikatnie faluje, a Haven w tym czasie wskazuje na całą kolekcję antyków. Drugą rękę zaciska na rękawie Jude'a i dodaje: - Ten dom, wszystkie przedmioty - wszystko należy do mnie. Wszystko tutaj przypomina mi Romano, więc jakaś durna biała koszula nie jest mi już potrzebna. Ale za to t y jej potrzebujesz, Ever. Chodzi o tę plamę, prawda? To pozostałość po tamtym niesławnym antidotum, które o mało nie wpadło w twoje ręce. Przeszkodził ci tylko ten tutaj. Jeszcze mocniej chwyta Jude'a, który aż się krzywi, ale nie krzyczy. Nie da jej tej satysfakcji. Nie pokaże, że sprawiła mu ból. - Wygląda na to, że teraz znów to zrobił. - Odwraca się do Jude'a, cmokając z dezaprobatą i potrząsając głową. - Gdyby nie wlazł ci w drogę, żyłabyś już na wieki szczęśliwie, prawda? A przynajmniej taka jest twoja wersja tej historii. Dlatego pytam cię: dalej podtrzymujesz swoją wersję? Dalej twierdzisz, że on za to wszystko odpowiada? Patrzę na nią pewnym wzrokiem. Całe moje ciało jest napięte. Jestem gotowa na wszystko, ale na to pytanie nie odpowiem. Nie wpadnę w pułapkę, jaką na mnie zastawia. Ona tylko przewraca oczami, wcale niezniechęcona moim milczeniem. - No nic, to i tak nie ma już znaczenia, bo co się stało, to się nie odstanie. Wcale nie musisz wiedzieć, co się tutaj dzieje. Wmówiłaś sobie, że wszystkie odpowiedzi znajdują się tutaj. - Wyciąga koszulę w moją stronę. W wielkiej zielonej plamie na białej lnianej koszuli. Naprawdę planujesz oddać ją do jakiegoś laboratorium medycyny sądowej? Albo jeszcze lepiej: zaniesiesz ją do naszego szkolnego laboratorium, żeby tobie przypadła cała zasługa za wyodrębnienie poszczególnych składników receptury, dzięki której będziecie mogli z Damenem, jak to mawiał Romano, bzykać się w nieskończoność?! - Wybucha śmiechem i potrząsa głową. Przedstawiający Uroborosa tatuaż co chwila pojawia się i znika, a Haven rzuca mi pełne politowania spojrzenie, jak gdyby sama nie wierzyła, jakie to głupie. - Powiedz mi, Ever, jak mi idzie? Mam rację? Jestem na właściwym tropie?
Choć dalej przewraca oczami i w zasadzie odgadła prawdę, nie odpowiadam. Uważam, żeby nie dać jej żadnego sygnału. Stoję w milczeniu i wzrokiem tylko ostrzegam Jude'a, żeby nie robił nic pochopnego, tak jak ostatnio. Sama pilnuję Haven, która co prawda nie jest w swojej szczytowej formie, ale i tak może narobić sporego bałaganu. Ostrożnie wzywam wsparcie; tak, żeby niczego nie zauważyła. Wysyłam telepatyczną wiadomość do Damena - wiadomość, która zawiera wyłącznie rozgrywającą się przede mną scenę. Wiem, że teraz to już tylko kwestia czasu - za chwilę tu przybędzie. Muszę ją tylko przetrzymać do tego momentu. - Posłuchaj, Haven... - zaczynam, ale nie jest mi dane dokończyć. Zauważyła. Dostrzegła we mnie zmianę. Dlatego nie będzie się ze mną już dłużej bawić. Zanim udaje mi się zareagować, znów chwyta Jude'a za gardło, a kopniakiem odsuwa przesłonę z kominka i powiewa koszulą Romano nad ogniem. Palce jej drżą, a koszula niepewnie kołysze się nad płomieniem, który zaczyna pomału pożerać brzeg materiału. Patrzy na mnie i mówi: - Nie ma sensu tracić czasu, prawda? Proponuję zatem, żebyśmy przeszli do rzeczy. Ever, czas na decyzję. Wybór należy do ciebie. I tylko do ciebie. Co zatem wybierasz: wieczne życie i niekończące się bzykanie czy... długie życie dla Jude'a? Jude z trudem łapie oddech, próbuje z nią walczyć, ale kiedy patrzy na mnie, zamiast prośby o pomoc widzę w jego oczach błaganie o wybaczenie. Coraz trudniej mu oddychać. Haven ściska go mocniej, odcinając dopływ tlenu do jego mózgu. Mimo to pozwala mi jeszcze zajrzeć do własnych myśli. Przyszedł tu dla mnie. Tylko dla mnie. Chciał dotrzymać słowa i udowodnić, że naprawdę zależy mu na tym, bym była szczęśliwa. Chciał naprawić zło, które wyrządził parę miesięcy temu, w tym domu. Teraz jest gotów umrzeć, jeśli to konieczne. Jest gotów się poświęcić, żebym tylko mogła dostać to, czego pragnę, by doprowadzić sprawę do końca. Zrób to! - zachęca mnie, patrząc mi prosto w oczy. Jego ciepły, pełen miłości wzrok całkiem mnie obezwładnia. Proszę, chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Dzięki temu, co mi pokazałaś, i temu, czego nauczyłem się w Summerlandzie, nie ma już we mnie strachu. Potraktuj to jako mój ostatni prezent. Dla ciebie. Łamałem sobie głowę, jak by ci to wszystko wynagrodzić, i wtedy przypomniałem sobie koszulę Romano. Przypomniałem sobie, jak zareagowałaś, kiedy wylałem kawę i wytarłem ją rękawem. Dodałem
dwa do dwóch i dotarło do mnie, że to będzie najlepszy sposób naprawienia moich błędów. - Zamyka oczy, ale strumień jego myśli płynie dalej: - Teraz tylko pogorszyłem sprawę i bardzo mi przykro. Naprawdę, bardzo cię przepraszam. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że moja miłość do ciebie zawsze była i jest prawdziwa, a moje intencje dobre. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Tłumię szloch, staram się zapanować nad uciskiem w żołądku; mrugając, próbuję przepędzić łzy, które kłują mnie pod powiekami. Patrzę to na Jude'a, to na koszulę, którą Haven trzyma tuż nad ogniem. Wiem, że aby dostać to, czego pragnę i czego tak długo szukałam, muszę tylko dokonać wyboru, o który oboje tak bardzo mnie proszą. Jude już się zgodził. Właściwie sam mnie błaga, bym to zrobiła. A Haven... Cóż, Haven prawie nie kryje radosnego podniecenia. Dla takich chwil żyje. Na tym świecie właśnie takie rzeczy cieszą ją najbardziej. Biorę głęboki oddech i wysyłam w kierunku Jude'a słowa: Wybacz mi. Odwracam się do Haven i mówię: - Wiesz co? Grasz w tę samą idiotyczną grę co Romano. Powiem ci to, co powiedziałam jemu - ja się w to już nie bawię.
ROZDZIAŁ 38 Patrzy na mnie i chyba sama nie wierzy w to, co usłyszała. Powtarzam więc, nie pozostawiając żadnych wątpliwości: - Poważnie, nie mam zamiaru niczego wybierać. Nie wchodzę w tę twoją grę. Wygląda na to, że będziesz musiała wymyślić coś innego. I mam nadzieję, że tym razem będzie to bardziej oryginalne, nieco bardziej wyszukane. Nie musisz się zresztą spieszyć. - Unoszę ramiona spokojnie i z rozmysłem. - Mnie tam się nie spieszy. Biednemu Jude'owi mogłabyś jednak odrobinę ulżyć, chyba że postanowiłaś go mimo wszystko zabić. W takim wypadku powinnaś jednak rozluźnić chwyt i dokończyć robotę. Tak czy inaczej ja tu jestem. Nigdzie się nie wybieram, dopóki nie dostanę tego, po co przyszłam. Haven patrzy na mnie i ręce zaczynają się jej trząść z wysiłku. Znów wpada we wściekłość. Jej przenikliwy, pełen nienawiści wzrok czuję teraz na sobie. - W takim razie wiesz, co zrobię, Ever? Spalę koszulę i zabiję Jude'a! I nijak nie możesz mnie powstrzymać! - Nie zrobisz tego - mówię stanowczo i wciąż patrzę jej prosto w oczy. Zauważam, że nieco rozluźniła chwyt, choć staram się nie pokazywać, że to dostrzegłam. Boję się, że wtedy mogłaby zacisnąć dłoń i znów sprawić mu ból. - Mogę ci podać co najmniej dwa dobre powody, dla których nawet nie będziesz próbować. Patrzy na mnie, a całe jej ciało zaczyna coraz bardziej drżeć. Momentalnie traci resztki panowania nad sobą. - Po pierwsze, już sporo czasu upłynęło, odkąd po raz ostatni piłaś eliksir. Zaczynasz odczuwać objawy zespołu odstawienia. - Potrząsam głową i cmokam, a moja twarz przybiera wyraz politowania i dezaprobaty. - Popatrz na siebie, Haven! Puste, niewidzące oczy, zapadnięte policzki, drgawki - wrak człowieka. Wiele lat, a może nawet wieków, zajęło Romano wyrobienie odpowiedniej tolerancji, by móc wypić tyle, ile ty w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Nie poradzisz sobie z tym, wpadłaś po uszy. Spójrz tylko na siebie, dobra? - No dobra, a ten drugi powód? - pyta zachrypniętym, jadowitym głosem, w którym mocno pobrzmiewa dezaprobata i niezadowolenie. - Drugi powód jest taki - uśmiecham się, nie spuszczając z niej wzroku - że wkrótce będziesz w mniejszości. Damen już tu jest. C z u j ę jego obecność, c z u j ę , że w tej chwili wjeżdża na podjazd, biegnie do drzwi i dalej, przez labirynt korytarza. Ostrzega Milesa, by został w tyle, żeby się w nic nie angażował, żeby nie ryzykował. Biegnie w kierunku niszy. Haven spogląda na nich. Widzi stojącego obok mnie Damena i
Milesa zaglądającego przez drzwi - najwyraźniej nie usłuchał ostrzeżenia Damena, żeby trzymać się z daleka. Haven mruży oczy i mówi: - Och, patrzcie tylko, Damen przyprowadził obstawę. A to ci dopiero urocze! Odwracam się i widzę, że aura Milesa blednie, a on sam kuli się i zaczyna żałować, że w ogóle wszedł do tego pokoju, bo widzi teraz, w jakim strasznym stanie jest jego dawna najlepsza przyjaciółka. Haven patrzy wybałuszonymi oczami, które zaczynają miotać błyskawice. - Stanąłeś po niewłaściwej stronie, Miles. - Mruży oczy jeszcze bardziej; widać już tylko czerwone szparki. - Nie mogę uwierzyć, że okazałeś się takim zdrajcą. Miles patrzy jej w oczy i nawet jeśli jest przerażony, nie okazuje tego. Prostuje plecy i ramiona, palcami przeczesuje włosy, a jego aura lśni coraz mocniej. Wreszcie mówi: - Nie stanąłem po żadnej stronie. Mogę się nie zgadzać z twoimi ostatnimi decyzjami, mogę trochę się zdystansować, ale nigdy nie przestanę być twoim przyjacielem. Poważnie, Haven, przeżyłem twój etap baletnicy, etap szpanerski, etap gotycki, etap emo, a teraz widocznie przechodzimy etap makabrycznej nieśmiertelnej wiedźmy. - Od niechcenia wzrusza ramionami i rozgląda się po pokoju. - Nigdzie się nie wybieram. Po pierwsze, wcale nie machnąłem na ciebie ręką, a po drugie, bardzo jestem ciekaw, jaką rolę teraz sobie wybierzesz. Haven przewraca oczami i jeszcze bardziej chrapliwym głosem mówi: - Zmartwię cię, Miles, ale nie będzie następnej roli. Czy ci się to podoba, czy nie, taka zostanę. Oto nowa, ulepszona, nieskończona i wieczna wersja mnie. Jestem kompletna. Jestem teraz wszystkim, czym miałam się stać. Miles potrząsa głową. - Bardzo bym chciał, żebyś to sobie jeszcze przemyślała. Albo przynajmniej spojrzała w lustro. Nawet jeśli Haven to słyszy, postanawia zignorować jego słowa i zwraca się do Damena: - No, a ty? Damen Auguste E s p o s i t o . . . - Uśmiecha się, błyskając czerwonymi oczami. Właśnie użyła imienia, jakie nadano Damenowi bardzo dawno temu - w czasach, kiedy jego rodzice zostali zamordowani, a on sam skończył w sierocińcu. Mieszkał w nim do chwili, gdy tamte tereny spustoszyła epidemia dżumy. Damen ocalał, bo udało mu się sporządzić eliksir. Nie używał tego imienia co najmniej od kilku wieków. Ja sama dopiero po chwili je kojarzę. - Wiem o tobie wszystko. Nie jestem pewna, czy Ever kiedykolwiek o tym wspominała: Romano prowadził dokładne
zapiski, szczegółowe notatki. A ty... No cóż, powiem tylko, że byłeś bardzo, bardzo niegrzecznym chłopcem. Prawda? Damen wzrusza ramionami, starając się zachować kamienną twarz. Dobrze ukrywa emocje. - Przyniosłem ci eliksir. Zostawiłem go w dużym pudle przy drzwiach i wierz mi, mam tego jeszcze mnóstwo. Może pójdziesz ze mną i sama się przekonasz? Jeśli chcesz, możesz nawet spróbować. - A może oszczędzisz mi łażenia i sam go przyniesiesz? - Haven trzepocze rzęsami i próbuje się uśmiechnąć tak jak kiedyś - słodko, uroczo, zalotnie, z nutką cudownego wariactwa. Tak bardzo oddaliła się jednak od dawnej Haven, że wychodzi z tego tylko jakiś makabryczny grymas. - Jak widzisz, trochę jestem zajęta. Ever i ja właśnie próbowałyśmy dogadać szczegóły naszej umowy. A to, że cię wezwała, oznacza, że już mi nie ufa, jeśli się nie mylę. Co za ironia losu! Przecież to p r z e z n i ą jestem tym, czym jestem. A z tego, co wyczytałam w dziennikach Romano, t o b i e też nie ma powodu ufać, prawda? - Skończ już z tymi dziennikami! - Przerywam jej, bo mam dość tego tematu. - Wiem już w s z y s t k o , Haven. Nie ma między nami żadnych niedomówień, więc dlaczego po prostu... - Jesteś tego pewna? - Patrzy na nas rozbieganym wzrokiem, jak gdyby wiedziała coś, czego ja nie wiem. Jak gdyby nie mogła się doczekać, aż nam to powie. - A wiesz o jego przeszłości z Driną? Wiesz o tym, że upozorował własną śmierć w pożarze? Wiesz o młodziutkiej niewolnicy, którą porwał rodzinie? Naprawdę wszystko już wiesz? - Patrzy na nas, a Jude tylko spogląda jej w oczy, nic nie ujawniając. - Wie. - Damen przygląda się Haven. - A tak przy okazji, nie porwałem jej, tylko kupiłem, żeby dać wolność. Niestety, tak się to wtedy robiło. To był mroczny epizod naszej historii. Nie chcesz chyba do tego wracać, więc nie marnuj naszego czasu na takie bzdury. Wypuść Jude'a i oddaj koszulę. No, już. - Już? - Unosi brwi. - O, nie, to raczej nie będzie j u ż. Ani w ogóle. To wbrew zasadom. Skoro się spóźniłeś, wyjaśnię ci je jeszcze raz. Chodzi o to, że Ever ma wybrać. Można: A, uratować Jude'a, B, uratować koszulę. A ty, Damen, co wybierasz? Czyjeś życie czy własny interes? Romano postąpił podobnie, kiedy zmusił Ever, by dała mi eliksir. To wydarzyło się tutaj, w tym pokoju. Przynajmniej Ever tak twierdzi. Ja nie mogę wiele na ten temat powiedzieć, bo... tak jakby nie pamiętam. Choć pamiętam, że to się działo na tej kanapie, o tutaj. - Wskazuje mebel skinieniem głowy. Pewnie dlatego Ever tym razem nie chce w to zagrać. To musi być bolesne wspomnienie, tym bardziej że teraz z pewnością żałuje swojej decyzji. Przecież to oczywiste: żałuje, że nie pozwoliła mi wtedy umrzeć. Ale to, że ona nie chce zagrać, nie oznacza wcale, że ty nie możesz. Powiedz mi,
Damen, co wybierasz? Powiedz, a będziesz mógł to sobie zatrzymać już na wieki! Damen patrzy na nią i szykuje się do ataku. Chce ją zwalić z nóg i zakończyć tę farsę. Czuję to, bo widzę, jak zmienia się jego energia. Widzę, jaki plan dojrzewa w jego głowie. Szybko daję mu do zrozumienia, że to nie jest dobry pomysł - błagam go, żeby zachował spokój i nic nie robił. Ona go podpuszcza, chce go złapać w pułapkę, a stawka, o którą w tej chwili gramy, jest zbyt wysoka. - Haven, nikt tu nie będzie nic wybierał - mówię. - Bo nikt nie gra w twoją idiotyczną gierkę. Może więc puścisz Jude'a, oddasz koszulę i spróbujesz wziąć się w garść? Zajmij się swoim życiem. Wierz mi albo nie, ale ja nadal chcę ci pomóc. Jestem gotowa zostawić za sobą wszystko, co złe, żebyś mogła z tego wyjść. Poważnie. Tylko... oddaj mi koszulę, wypuść Jude'a i... - W y b i e r a j ! - wrzeszczy Haven. Cała się przy tym trzęsie, a mnie żołądek podskakuje do samego gardła, bo widzę, że jeszcze chwila i wrzuci koszulę do ognia. - Wybierajże już, do jasnej cholery! Chociaż wiem, że mówi całkowicie poważnie, chociaż w jej oczach płonie gniew, patrzę na nią i tylko potrząsam głową. - Dobrze. - Otwiera szeroko oczy. - Jeśli wy nie umiecie wybrać, ja podejmę decyzję za was. Ale pamiętajcie, mieliście swoją szansę. Odwraca się do Jude'a, otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć - może „do widzenia” albo „dobrze ci tak”, albo cokolwiek w tym stylu. To się nie dzieje naprawdę. Specjalnie chce nas wprowadzić w błąd. Chce, abyśmy myśleli, że Jude za chwilę zginie, ale w rzeczywistości on jej wcale nie obchodzi. To m n i e chce zranić. To m n i e chce zniszczyć. Uparła się, że odbierze mi przy tym całą nadzieję i wszystkie marzenia. Rzucam się więc do przodu. W tej samej chwili Damen rzuca się, by ratować Jude'a, a Jude rzuca się, by zabić Haven. Zaciska dłonie w pięści i mierzy w sam środek jej torsu - w trzecią czakrę, jej najsłabszy punkt - tak jak go uczyłam. Tyle że nic z tego nie wychodzi. Damen niechcący zastawia mu drogę i w ostatniej chwili uniemożliwia cios. Miles w szlachetnym odruchu zrywa się, by mi pomóc, lecz wpada w pułapkę zastawioną przez Haven, która jedną ręką trzyma koszulę, a drugą wyciąga w stronę swego najlepszego przyjaciela z dzieciństwa. Chwyta Milesa mocno za gardło. Chłopak zaczyna się wić i kopać, z trudem łapie powietrze i próbuje się uwolnić. Jedno spojrzenie Haven wystarczy,
by zorientował się, że ona nie żartuje. Teraz dopiero dostrzegł, że owładnęły nią zło i ciemność. Nic dla niej nie znaczy to, co ich dawniej łączyło. Ma zamiar go zabić, choćby dlatego, żeby zranić mnie. Chce mnie zmusić do dokonania wyboru, czy mi się to podoba czy nie. Po raz ostatni posyła mi koszmarny uśmiech i ściska Milesa tak mocno, że oczy omal nie wypadną mu z czaszki. Jednocześnie krzyczy z radosnym podnieceniem i wrzuca koszulę do kominka, gdzie natychmiast zaczynają ją pożerać płomienie. Wszystko dzieje się tak szybko, trwa zaledwie ułamek sekundy, choć wydaje się, że widzę to w zwolnionym tempie. Mam przed oczami pełną nienawiści, makabryczną twarz Haven, na której maluje się złośliwa radość i triumf, bo udało się mnie zranić. Damen odskakuje od Jude'a, a ja odwodzę pięść, przypominając sobie scenę, którą ćwiczyłam już od kilku miesięcy. Zauważam, że to, co sobie wyobrażałam, w niczym nie przypomina rzeczywistej sceny, która się przede mną rozgrywa. Przede wszystkim dlatego, że niczego nie żałuję. Nie mam powodów, by przepraszać Haven. Nie mam wyboru - muszę ją zniszczyć, zanim ona zabije Milesa. Uderzam ją pięścią prosto w klatkę piersiową i czuję, jak moja ręka dotyka jej najsłabszego punktu. Widzę w jej oczach błysk zaskoczenia. W tym momencie Damen wyrywa Milesa z jej uścisku, a ja skaczę w ogień. Czuję piekący, palący ból, na ciele powstają pęcherze i schodzi mi skóra - jest gorąco i potwornie, niewyobrażalnie boli. Nie zwracam na to jednak uwagi. Wyciągam rękę, szukam koszuli. Skupiam się na jednym, jedynym celu - muszę uratować tę koszulę choć wszystko wskazuje na to, że jest już za późno. Choć materiał już dawno zjadły płomienie. Nie ma po nim śladu. Jak z oddali docierają do mnie szalone okrzyki Jude'a i Milesa. Reszta świadomości rejestruje, że Damen wyciąga mnie z ognia, chwyta w ramiona, przytula, pociesza i gasi płomienie, które trawią moje ubrania, włosy i całe ciało. Przytula mocno do piersi, raz po raz szepcząc mi do ucha, że wszystko będzie w porządku. Że koszula nie jest ważna. Ważne, że Miles i Jude są bezpieczni, a my mamy siebie. Błaga, żebym zamknęła oczy i odwróciła głowę, żebym nie patrzyła na zataczającą się, tracącą oddech, umierającą osobę, która niegdyś była moją najlepszą przyjaciółką.
Nie słucham go. Staram się spojrzeć jej w oczy. Widzę plątaninę włosów, błysk przekrwionych oczu, zapadnięte policzki, wychudłe ciało i obłąkany wyraz twarzy. W jej głosie pobrzmiewa ogrom nienawiści, kiedy krzyczy do mnie: - To twoja wina, Ever! To przez ciebie jestem tym, czym jestem! Zapłacisz mi za to, przysięgam... Nie potrafię odwrócić wzroku, nawet gdy widzę, jak rozpada się na kawałki, łamie się i w okamgnieniu odchodzi w niebyt.
ROZDZIAŁ 39 - Musiałaś to zrobić! - Damen patrzy na mnie; ma ponuro zaciśnięte usta i z niepokojem marszczy czoło. - Postąpiłaś słusznie. Nie miałaś innego wyjścia. - Zawsze jest inne wyjście - wzdycham i spoglądam mu w oczy. Choć tak naprawdę jest mi źle tylko z jednego powodu: gdy pomyślę, kim się stała i jak postanowiła wykorzystywać swoją moc i nieśmiertelność. Nie mam wyrzutów sumienia z powodu swojej decyzji. W i e m, że postąpiłam tak, jak trzeba. Opuszczam głowę na ramię Damena i pozwalam się objąć. Choć wiem, że dokonałam jedynego właściwego wyboru w tych okolicznościach, to wcale nie jest mi z tym łatwiej. Wolę jednak nie mówić tego na głos, bo nie chcę jeszcze bardziej martwić Damena. - Wiesz, jeden z moich nauczycieli aktorstwa mawiał, że wiele można powiedzieć o człowieku, widząc, jak zachowuje się w sytuacjach dużego napięcia i stresu. - Miles spogląda na nas i widzę, że jego szyja nadal jest opuchnięta i zaczerwieniona. Mówi zachrypniętym, lekko łamiącym się głosem, lecz na szczęście jest z nim już coraz lepiej. - Że prawdziwe cechy charakteru ujawniają się wtedy, kiedy trzeba sobie radzić z poważnymi wyzwaniami. I choć zasadniczo się z tym zgadzam, myślę, że to samo można również powiedzieć na temat tego, jak ludzie radzą sobie w sytuacjach, kiedy mają władzę. Z przykrością to mówię, ale nie jestem szczególnie zaskoczony tym, jak zareagowała Haven. Wszyscy chyba wiemy, że było w niej coś takiego. Znaliśmy się od podstawówki i odkąd pamiętam, zawsze miała swoją mroczną stronę. Kierowały nią zazdrość i poczucie niepewności. W zasadzie... Chciałem powiedzieć, że to nie przez ciebie się taka stała, Ever. - Patrzy na mnie, a w jego podkrążonych oczach i na pobladłej twarzy widzę smutek - stracił właśnie przyjaciółkę, która przed chwilą o mało go nie zabiła. Jednak chciałby, żebym uwierzyła w to, co mówi: - Po prostu była, jaka była. Gdy zdała sobie sprawę z własnej mocy, zaczęła myśleć, że jest niezwyciężona, więc pewne cechy, które miała już wcześniej, tylko się wzmocniły. Spoglądam na Milesa i dziękuję mu skinieniem głowy. Następnie ukradkiem patrzę na Jude'a, który gdzieś w kącie przeszukuje oparte o ścianę obrazy. Za wszelką cenę stara się nie zwracać na siebie uwagi, bo czuje, że to on odpowiada za wszystko, co się przed chwilą wydarzyło. W głębi duszy sam się karci za to, że po raz kolejny pokrzyżował mi plany, i to w dość znaczący sposób. Chociaż bardzo mi przykro, że postąpił tak, jak postąpił, w wyniku czego nastąpiła naprawdę ogromna katastrofa, to wiem, że nie zrobił tego celowo.
W istocie ma talent do wtrącania się w moje życie i zawsze staje na drodze do czegoś, czego bardzo pragnę, a jednak nie robi tego celowo. N i e s t a r a się stawać mi na drodze. Nie ma w tym nic przemyślanego, nic złośliwego. Właściwie to mam wrażenie, że coś go w tym kierunku popycha. Jak gdyby kierowała nim jakaś siła wyższa, choć sama nie jestem pewna, co to może oznaczać. - Dobra, to co zrobimy z resztą tego bałaganu? - pyta Miles. Chwilę wcześniej pomagał Damenowi i mnie pozbierać stare pamiętniki Romano - te, które udało nam się znaleźć. Ostatnia rzecz, jakiej nam teraz trzeba, to żeby ktoś się na nie natknął i przeczytał relację z pierwszej ręki na temat bogatego, bujnego i wyjątkowo długiego życia pewnej niewątpliwie barwnej postaci - nawet gdyby przeciętny czytelnik założył, że to wymysł czyjejś wyobraźni i licentia poética. - Popakujemy do pudeł i oddamy na cele charytatywne - proponuje Damen, przesuwając dłonią po moich plecach. Rozgląda się po domu, który jest aż po dach zapchany przeróżnymi antykami z wielu epok. Właściwie wszystko, co kiedyś znajdowało się w sklepie albo w magazynie, teraz jest tutaj. Nikt z nas nie wie, co Haven planowała z tym zrobić. - Albo sprzedamy, a pieniądze przekażemy na cele charytatywne. - Wzrusza ramionami. Wygląda na to, że to zadanie go przerasta. W przeciwieństwie do Romano Damen nigdy niczego nie zbierał, nie przechowywał. Całe stulecia otaczał się wyłącznie przedmiotami, których w danym czasie potrzebował. Zachowywał tylko te, które naprawdę wiele dla niego znaczyły. Z drugiej strony jednak Damen umie sobie unaoczniać różne rzeczy. Wie, jak pojemny jest nasz wszechświat. Romano nigdy nie opanował tej umiejętności, prawdopodobnie nawet nie wiedział, że to możliwe, więc stał się chciwy. Sądził, że przedmiotów nigdy za wiele, a jeśli czegoś sobie nie zabierze, to ktoś inny wyciągnie po to rękę, więc lepiej brać, póki jest. Rozstawał się ze swoją własnością tylko wtedy, gdy coś z tego miał. Coś istotnego. - Ale jeśli zobaczysz coś, czego zapragniesz, to proszę bardzo, możesz sobie zabrać - dodaje. - W przeciwnym wypadku nie widzę powodu, żeby to wszystko trzymać. Nic stąd mnie nie interesuje. - Jesteś pewien? - pyta Jude. Odzywa się po raz pierwszy od tej koszmarnej sceny. Po raz pierwszy, od kiedy zabiłam swoją dawną najlepszą przyjaciółkę i posłałam ją wprost do Shadowlandu. - Nic cię nie interesuje? Nawet t o ? Odwracam się. Wszyscy się odwracamy i widzimy Jude'a. Patrzy na nas, unosząc brwi, a w policzkach robią mu się dołeczki; podnosi wspaniały, tchnący życiem obraz przedstawiający dziewczynę o płomiennorudych włosach, która wiruje w tańcu na sięgającym aż po horyzont polu czerwonych
tulipanów. Zaskoczona biorę głęboki oddech. Przełykam głośno powietrze, bo w dziewczynie z obrazu od razu rozpoznaję siebie. To ja i moje życie w Amsterdamie! Nie jestem jednak pewna, kto to namalował. - Piękny, prawda? - Jude patrzy na nas, lecz po chwili skupia się tylko na mnie. - W razie gdybyś miała wątpliwości: jest podpisany przez Damena. - Wskazuje na odręczny podpis w prawym dolnym rogu. Potrząsa głową i dodaje: - Dobry byłem w moim poprzednim życiu, nie ma co. Z tego, co widziałem w Summerlandzie, Bastiaan de Kool też miał spory talent. I niezłe życie. - Uśmiecha się. - Jednak chociaż bardzo się starałem, nigdy nie mogłem uchwycić twojego piękna tak, jak robił to Damen. - Wzrusza ramionami. - Po prostu nie potrafiłem opanować tej... techniki. Wręcza mi obraz, a ja przyglądam mu się w skupieniu. Widzę samą siebie, tulipany... I mimo że Damena nie ma na obrazie, wyczuwam tu jego obecność. Dostrzegam jego miłość do mnie w każdym pociągnięciu pędzla. - Nie spieszyłbym się tak bardzo z pakowaniem tego wszystkiego do pudeł. Najpierw wypadałoby się porządnie rozejrzeć - mówi Jude. - Kto wie, jakie skarby jeszcze tu znajdziemy. - Na przykład to?- pyta Miles, wkładając czarny jedwabny szlafrok, który miał na sobie Romano w moje siedemnaste urodziny - tamtego wieczoru, który omal nie skończył się tragiczną pomyłką. W ostatniej chwili znalazłam w sobie jednak tyle odwagi i siły, żeby go od siebie odepchnąć. Myślicie, że powinienem go sobie wziąć? - pyta Miles, zawiązując ciasno pasek i przybierając kilka póz niczym z żurnala. - Gdybym kiedykolwiek miał grać Hugh Hefnera, będę miał doskonały rekwizyt! Już zaczynam mówić „nie”, już zaczynam go prosić, żeby zdjął szlafrok i odłożył na bok. Już mam zacząć tłumaczyć, jakie złe wspomnienia przywołuje ten kawałek materiału. Ale wtedy przypominam sobie, co Damen mówił mi o wspomnieniach że lubią nawiedzać. Nie chcę, żeby nawiedzały mnie moje własne wspomnienia - biorę więc głęboki oddech i z uśmiechem odpowiadam: - Wiesz, myślę, że świetnie na tobie leży. Zdecydowanie powinieneś go zatrzymać.
ROZDZIAŁ 40 - Myślisz, że ktoś to tu już robił? Klękam, zatapiając kolana w kupce ziemi z wykopanej przeze mnie przed chwilą dziury. Podnoszę wzrok na stojącego obok Damena. Żyzna, miękka gleba działa jak wygodna poduszka. Pochylam się i wkładam do dziury obciągnięte aksamitem pudełko, w którym mieści się to, co pozostało po Haven: jej biżuteria i ubrania. Damen tylko się przygląda. - Summerland jest bardzo starym miejscem - wzdycha i mówi z nieco ściśniętym gardłem, zmartwiony i zaniepokojony. - Jestem pewien, że większość rzeczy ktoś już tu wcześniej robił, i to nieraz. Kładzie mi dłoń na ramieniu. Czuję, jak spływa z niego troska i zmartwienie. Martwi się; podejrzewa, że moje dobre samopoczucie po podjętej decyzji jest tylko udawane. Upiera się, że w głębi duszy wcale sobie z tym nie poradziłam. A jednak - choć to, co zrobiłam, niezwykle mnie smuci - nie mam żadnych wątpliwości. Nie jestem już tamtą dziewczyną. Nauczyłam się wreszcie ufać samej sobie, słuchać swoich przeczuć i zwracać uwagę na to, co podpowiada mi instynkt. Pogodziłam się z tym, co m u s i a ł a m zrobić. Nawet jeśli to oznacza, że kolejna zagubiona dusza wylądowała w Shadowlandzie. Haven była zbyt niebezpieczna, by pozwolić jej ciągnąć tę grę. Ale to z kolei nie oznacza, że nie chcę uczcić jej pamięci. I nie oznacza, że straciłam już wszelką nadzieję związaną z Haven. Niedawno sama byłam w Shadowlandzie (nawiasem mówiąc, dzięki niej), więc doskonale wiem, przez co teraz przechodzi. Spada, unosi się, ciągle musi oglądać własne błędy z przeszłości... Jeżeli ja umiałam się czegoś nauczyć i po takim doświadczeniu stałam się lepsza, to może jej też się uda. Może w Shadowlandzie t y l k o w y d a j e n a m s i ę , że jesteśmy skazani na wieczność w otchłani? Może w którymś momencie dostajemy jednak drugą szansę - może dusza, która zrozumiała własne błędy, na nią zasługuje? Unoszę wieczko pudełka, żeby raz jeszcze przyjrzeć się wysokim butom, obcisłej króciutkiej sukience i plątaninie klejnotów - wszystko jest niebieskie. Patrzę na długie kolczyki, stos pierścionków i ten jeden, z czaszką, który miała na palcu w dniu, kiedy ją poznałam. Kiedy żadna z nas nie wyobrażała sobie, że nasza przyjaźń tak się skończy. Przed zamknięciem pudełka unaoczniam sobie jeszcze puszystą babeczkę z różowym lukrem i wkładam ją do środka. Pamiętam, że to były jej
ulubione ciastka - jedna z pierwszych i najbardziej niewinnych rzeczy, od których się uzależniła i radośnie folgowała swojej pokusie, kiedy tylko mogła. Damen klęka obok i patrzy to na babeczkę, to na mnie. - A to co? Biorę głęboki oddech, po raz ostatni patrzę do pudełka i zamykam wieczko. Garściami nabieram ziemię i pozwalam jej opaść przez palce, po czym mówię: - Mała pamiątka po dawnej Haven. Taka była, kiedy się poznałyśmy. Damen waha się i uważnie mi się przygląda. - A dla kogo ta pamiątka - dla niej czy dla ciebie? Odwracam się i przesuwam wzrokiem po jego brodzie, kościach policzkowych, nosie, ustach, aż wreszcie patrzę mu w oczy i odpowiadam: - Dla wszechświata. Wiem, to głupie, ale liczę na to, że dzięki jednej miłej pamiątce nie będzie dla niej zbyt okrutny.
ROZDZIAŁ 41 - I dokąd teraz? - Damen wyciera ziemię ze spodni, a ja wzruszam ramionami i rozglądam się dookoła. Wiem, że pawilon teraz nie wchodzi w grę - po wszystkim, co się przed chwilą wydarzyło, to byłoby co najmniej obrzydliwe. Z drugiej strony... wcale nie spieszy mi się do domu. Damen usłyszał moje myśli i patrzy na mnie, więc postanawiam się przyznać: - Niby wiem, że powinnam wracać do domu, ale wierz mi, czeka tam na mnie istne piekło. Potrząsam głową, pozwalając, by paskudna scena z Sabine przepłynęła do jego myśli. Pokazuję, jak wybiegłam z domu, jak na oczach Munoza unaoczniłam sobie bukiet żonkili i bmw. Zauważam, że Damen się krzywi. Nagle przychodzi mi do głowy całkiem nowy pomysł, choć sama nie wiem, jak się do tego zabrać. Rozglądam się dookoła i mówię: - A może... - Przerywam jednak, bo wiem, że Damenowi się to nie spodoba. Trudno, i tak mu powiem. - Wiesz, to tylko taki pomysł, ale może byśmy się znowu wybrali obejrzeć mroczną stronę? Zerkam na niego i dostrzegam spojrzenie, które zdaje się mówić: Czyś ty zwariowała!? No, być może jest w tym trochę racji, ale mam pewną teorię, którą bardzo chciałabym teraz sprawdzić. - Ja tylko... chciałam coś zobaczyć - mówię, wiedząc, że wcale nie jest przekonany do tego pomysłu. - Czekaj, niech się upewnię. - Przeczesuje palcami włosy. - Chcesz, żebyśmy udali się do tej przerażającej części Summerlandu, gdzie nie działa magia i gdzie właściwie nic nie ma poza niekończącym się deszczem, kępą spalonych liści, rozciągającym się po horyzont bagnem, które wciąga niczym ruchome piaski... Aaa, zapomniałbym, i jakąś makabryczną staruszką, której najwyraźniej brakuje piątej klepki i która, tak się dziwnie składa, coś do ciebie ma, tak? Kiwam głową. Świetnie to podsumował. - Wolisz znaleźć się tam, niż stawić czoło Sabine? Znów kiwam głową, tym razem unosząc ramiona. - Mogę wiedzieć dlaczego? - Jasne. - Uśmiecham się. - Ale najprawdopodobniej odpowiem ci dopiero, kiedy będziemy na miejscu, więc po prostu mi zaufaj, zgoda? Najpierw muszę coś zobaczyć. Damen przygląda mi się bacznie i widzę, że wcale nie ma ochoty tam iść, tyle że jeszcze bardziej nie chce mi się sprzeciwiać, więc szybko wyobraża sobie dla nas wierzchowca. Zamykam oczy i popędzam konia, by zabrał nas do najciemniejszego, najbardziej ponurego zakątka tej krainy. W następnej chwili już jesteśmy na miejscu. Koń zatrzymuje się tak
gwałtownie, że oboje z Damenem omal nie spadamy. Zwierzę staje dęba i kopytami bije w ziemię, więc Damen spokojnym głosem szepcze mu coś do ucha. Zapewnia, że nie będzie musiał iść dalej. Wreszcie udaje się ułagodzić go na tyle, że oboje możemy zsiąść i rozejrzeć się dookoła. - No i jest dokładnie tak, jak zapamiętaliśmy - mówi Damen, chcąc czym prędzej opuścić to miejsce na rzecz jakiegoś milszego, cieplejszego i ogólnie rzecz biorąc, lepszego. - Czyżby? - Kieruję się tam, gdzie zaczyna się bagno. Delikatnie stukam nogą, badając podłoże. Sprawdzam, czy jest miękko i głęboko - chcę ustalić, czy cokolwiek się tu zmieniło. - Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz. - Damen zerka na mnie. - Z tego, co widzę, to jest to samo mokre, bagniste, przygnębiające miejsce, które odwiedziliśmy ostatnio. Nic się tu nie zmieniło. Kiwam głową. - Tak, to prawda, ale tym razem wydaje się jakieś... większe. Nie widzisz tego? Sama nie wiem... Jakby... rosło? Damen mruży oczy, chyba nie do końca rozumiejąc, co próbuję mu powiedzieć. Wiem, pomyśli sobie, że gadam jak głupia albo - w najgorszym wypadku - jak ktoś, komu całkiem odbiło, ale mimo wszystko postanawiam mu to powiedzieć, bo zawsze przyda się opinia drugiej osoby. - Mam taką teorię... Damen patrzy na mnie uważnie. - Widzisz... - Biorę głęboki oddech i rozglądam się dookoła. - Cały czas wraca do mnie myśl, że to ja mogę być przyczyną tego, co się tutaj dzieje. - Ty? - Damen mruży oczy, z troską ściągając brwi. Postanawiam to zignorować i szybko mówię dalej. Za wszelką cenę chcę dokończyć i powiedzieć mu wszystko, co wymyśliłam, zanim sama zacznę się zastanawiać nad własnymi słowami, zanim stracę odwagę. - Słuchaj... - mówię z napięciem w głosie. - Wiem, że to zabrzmi głupio, ale proszę cię, wysłuchaj mnie do końca. Damen kiwa głową i unosi dłonie, aby pokazać, że nie ma zamiaru mnie uciszać. - Tak sobie myślę, że może... Cóż, może to miejsce rośnie, odkąd zaczęły się dziać wszystkie te koszmarne rzeczy? - Koszmarne rzeczy? - No wiesz, jak wtedy, kiedy zabiłam Drinę. - Ever... - zaczyna Damen, chcąc rozwiać moje obawy i zdjąć ze mnie poczucie winy. Jednak zanim się rozpędzi, znów zaczynam mówić: - Przecież przychodzisz tu już od dłuższego czasu, prawda? - Od lat sześćdziesiątych. - Wzrusza ramionami.
- No, dobra, więc jestem pewna, że w tym czasie musiałeś się tu trochę rozglądać. Sam odkrywałeś to miejsce, szczególnie na początku. Kiwa głową. - I mówisz, że w tym czasie nigdy nie trafiłeś na coś podobnego? Znów kiwa głową i wzdycha, choć natychmiast dodaje: - Ale przecież Summerland to bardzo duża przestrzeń. Z tego, co wiem, może nawet nieskończona. Nie natknąłem się nigdy na żadne mury ani granice, więc możliwe, że ta część zawsze była, tylko że ja tu wcześniej nie dotarłem. Odwracam wzrok, chcąc dać mu do zrozumienia, że jeśli męczy go ten temat, to ja też jestem gotowa odpuścić, choć w ogóle nie jestem do tego przekonana. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest w tym miejscu coś, czego stanowię przyczynę, albo coś, co powinnam zobaczyć; albo i jedno, i drugie. Przecież dlatego tu w ogóle dotarłam. Po prostu zapytałam Summerland, co chciałby mi pokazać. I wylądowałam tutaj. W dalszym ciągu jednak nie wiem dlaczego. Czy to łączy się w jakiś sposób z tymi wszystkimi duszami, które z moje) przyczyny znalazły się w Shadowlandzie? Czy to one sprawiają, że to miejsce rośnie? Czy to tak jakby dodawać nawozu do rosnących chwastów? A jeśli tak, czy to oznacza, że ta część będzie się nadal rozrastać i w końcu pochłonie resztę Summerlandu? - Ever - mówi Damen - możemy się rozejrzeć, jeśli chcesz, ale nie ma tu wiele do oglądania, przyznasz chyba. Wygląda na to, że miejsce robi się coraz większe, ale poza tym się nie zmienia. Rozglądam się, bo nie chcę się tak od razu poddawać. Sama jednak nie wiem, czego szukam. Nie mam też pojęcia, jak mogłabym potwierdzić swoją teorię. Zaczynam się odwracać. Idę w stronę Damena, gdy nagle znów słyszę... ...tę piosenkę. Dobiega gdzieś z tyłu, jak gdyby niósł ją wiejący z oddali wiatr, ale mimo wszystko wiem, że to ona. Nie da się pomylić tego głosu, tych słów i tej niesamowitej melodii z niczym innym. Nawet nie oglądając się za siebie, wiem, że to o n a. Odwracam się i widzę, że stoi z uniesioną dłonią, wskazując na mnie zakrzywionym, powykręcanym palcem, i śpiewa: Podniesie się z bagien Pod same niebiosa, Tak jak i ty-ty-ty się uniesiesz... Tym razem jednak dodaje dalszy ciąg, którego na pewno nie śpiewała,
kiedy byliśmy tu ostatnio. Z mrocznych głębin Przedostać się chce do światła, Pragnąc tylko jednego: Prawdy! Prawdy o swym istnieniu. Ale czy na to pozwolisz? Pozwolisz mu wznieść się i rozwinąć? Czy skażesz na wieczne ciemności? Czy każesz umęczonej duszy zginąć? Kiedy już myślę, że skończyła, kobieta robi coś przedziwnego. Podnosi obie ręce, składa je, jak gdyby chciała mi coś podarować, a zza jej pleców wychodzą Misa i Marco i stają po obu jej stronach. Wpatrują się we mnie, a staruszka zamyka oczy w skupieniu, jak gdyby próbowała sobie wyobrazić coś wielkiego. Jej wysiłki skutkują jednak tylko odrobiną szarego popiołu, który sypie się z dłoni kobiety i opada na ziemię. Kiedy podnosi wzrok i patrzy mi w oczy, na jej twarzy maluje się poczucie krzywdy. Patrzy oskarżycielsko. Damen chwyta mnie za ramię i gwałtownie odciąga - od staruszki, od n i c h . Za wszelką cenę chce uciec z tego potwornego miejsca. Żadne z nas nie ma pojęcia, kim ta kobieta jest, skąd się tu wzięła i co może oznaczać jej pieśń. Nie mamy pojęcia, co ją łączy z Misą i Marco. Jedno jest pewne - pieśń jest ostrzeżeniem. Te słowa były przeznaczone dla mnie. Miałam je usłyszeć. Kobieta dalej śpiewa łagodnym, melodyjnym głosem. Jej słowa ścigają nas, gdy biegniemy w kierunku naszego wierzchowca. Wracamy do miejsca, gdzie jest magia, wyobraźnia i wszystko, co dobre. Wracamy do względnego bezpieczeństwa, jakie czeka nas na ziemi. Wreszcie lądujemy obok siebie na pustej plaży. Nasze dłonie są luźno ze sobą splecione, kładziemy się na piasku i staramy złapać oddech. Próbujemy odnaleźć jakiś sens w słowach i w całej tej niepokojącej scenie, której świadkami byliśmy przed chwilą. Patrzymy na czarne bezksiężycowe niebo. Nie ma ani jednej gwiazdy. Nie ma nawet mojej gwiazdy. Przez chwilę mam okropne przeczucie, że już nigdy jej nie będzie. Wtedy jednak Damen szepcze moje imię, a jego głos przeszywa ciszę i moje myśli. Odwracam się na bok, by na niego spojrzeć. Mam przed sobą jego twarz. W jego spojrzeniu maluje się ogromny szacunek, dobroć i miłość -
odczuwam ogromną ulgę. Nie ma mojej gwiazdy, bo już jej nie potrzebuję. Zamiast niej świecimy my. Oboje. - Tamta pieśń była dla mnie - mówię. Wypowiadam na głos to, co w moim odczuciu jest prawdą. - Śmierć Haven, utrata koszuli... - Przerywam i biorę głęboki oddech. Czuję na policzku uspokajające ciepło jego palca, którym delikatnie głaszcze mnie po twarzy. - To wszystko część mojej karmy. Widocznie mam jeszcze coś do zrobienia. Damen zaczyna coś mówić - chce zaprzeczyć, pocieszyć mnie i zmyć troskę z mojej twarzy. Szybko go jednak uciszam, kładąc mu palec na ustach. Nie potrzebuję tych słów. Cokolwiek miała na myśli stara kobieta, jestem gotowa stawić temu czoło. Ale trochę później, nie teraz. - Poradzimy sobie - mówię, przyciągając Damena do siebie i zbliżając usta do jego policzka. - Razem ze wszystkim sobie poradzimy. Ale na razie... - Nasze usta się spotykają. Rozkoszuję się niespiesznym, delikatnym, łagodnym p r a w i e dotykiem. - Na razie po prostu cieszmy się z t e g o .
PODZIĘKOWANIA Po raz kolejny z głębi serca dziękuję całemu zespołowi St Martin's: Matthew Shearowi, Rose Hilliard, Anne Marie Tallberg, Brittany Kleinfelter, Katy Hershberger, Angeli Goddard oraz wszystkim innym, którzy też mieli swój wkład w powstanie tej książki. Dziękuję również zespołowi Brandt & Hochman: Gail Hochman, Billowi Contardiemu i Marianne Meroli - za wszystko, co robią. Dziękuję moim zagranicznym wydawcom - dzięki za waszą ciężką pracę, jaką wykonaliście przy całej serii o Nieśmiertelnych. Jestem także niezmiernie wdzięczna mojej rodzinie i przyjaciołom za ich miłość i wsparcie (wiecie, o kim mówię!). Szczególne podziękowania należą się Jimowi i Stacii - comiesięczne obiady znakomicie pozwalają mi się oderwać od pracy! Jak zawsze dziękuję też Sandy'emu, bo bez niego naprawdę nic by mi się nie udało. Przede wszystkim jednak dziękuję moim czytelnikom - jesteście wspaniali!