str. 1 Wampiry z Morganville 7 Rachel Caine tumaczenie: madabob, idriael, rubberek, freemyself. PRZEŁOŻYŁA: maileve www.chomikuj.pl/maileve Rozdział: ...
16 downloads
20 Views
6MB Size
Wampiry z Morganville 7 Rachel Caine
tumaczenie: madabob, idriael, rubberek, freemyself. PRZEŁOŻYŁA: maileve www.chomikuj.pl/maileve
Rozdział: 1 Wysoki wrzask Eve rozszedł się po całym domu odbijając się od wszystkich ścian i jak wiertło wkręcając się w kręgosłup, to wyciągnęło Claire z miłego sennego tulenia się z chłopakiem. -
O mój Boże – Pol skacząc Pol siedząc na kanapie, z której o mało nie spadla.
Śmiertelne niebezpieczeństwo nie było niczym nowym dla ich nieoficjalnych mieszkańców domu. W rzeczywistości, niebezpieczeństwo nie zasługiwało w tych dniach na taki krzyk może jedynie na uniesienie brwi. -
Eve? Co?
Wrzask nadal się rozchodził, ale teraz doszedł tez tupot jakby Eve kopała w podłogę. Do diabla – powiedział Shane Collins również wstając, – Co do diabla dzieje się z ta dziewczyna? Była wyprzedaż w Morbid R Us i nikt jej nie powiedział? Claire trzepnęła go w ramie, ale tylko z rozbawienia: już zmierzała na korytarz, gdzie najgłośniej rozbrzmiewały się wrzaski. Ruszyłaby by szybciej, ale w tym krzyku nie było paniki. To było raczej jak... Radość? W korytarzu ich współlokatorka Eve skakała i krzyczała w całkowitym obłąkaniu, jak rozszalały królik. Wyglądało to bardzo dziwnie przez jej ubiór: falbaniasta czarna spódnice, czarne rajstopy z święcącymi różowymi czaszkami, skomplikowanym gorsetem ze sprzączkami i ciężkimi butami Doc Kuny. Włosy miała dziś splecione w warkocze, które podskakiwały dziko razem z nią, gdy tańczyła swój taniec zwycięstwa. Claire i Shane stanęli nic nie mówiąc i spojrzeli na siebie. Shane milcząc podniósł wskazujący palec i zatoczy kolo przy czole. Claire patrzyła szerokimi oczyma i przytaknęła. W końcu krzyk ucichł i Eve przestała się kręcić. Zamiast tego podeszła do nich wymachując kawałkiem papieru z entuzjazmem tak ze, Claire miała szczęście ze mogła stwierdzić ze była to kartka. Wiesz – powiedział Shane całkowicie spokojnym głosem – Trochę tęsknie za starym Morganville, kiedy było pełne przerażających potworów i unikało się śmierci. To nigdy nie przydarzyłoby się w stary Morganville. Zbyt
str. 1
głupie. Claire parsknęła, wyciągnęła rękę i chwyciła machającą rękę Eve –
Eve! Co?
Eve przestała odskakiwać a chwycona ręka zgniotła papier. Jej roztrzęsione mięśnie nadal chciały podskakiwać, ale się zmusiła żeby tego nie robić. Starała się mówić, ale nie mogła, wiec wydobyła z siebie tylko pisk, który tylko delfiny mogłyby zinterpretować. Claire westchnęła i wzięła kartkę od Eve, wygładziła ja i przeczytała na glos. Droga Eve – zaczęła – dziękuje ci za udział w przesłuchaniu do naszej produkcji A Streetcar Named Desie. Bardzo nam się spodobało i oferujemy ci role Blanche Dubois. Eve interpretowała to podskakując i krzycząc. Pokonana Claire przeczytała resztę cicho i wręczyła kartkę Shane. -
Ww. – powiedziała – Wiec, to jest miejscowa produkcja, tak? Coroczna?
Zawsze biorę udział przesłuchaniach - wyrzuciła Eve z szeroko otwartymi oczyma jak w kreskówkach – To znaczy, od kiedy skończyłam dwanaście lat. Ale role dostałam tylko raz do Bożonarodzeniowego Dzidka do orzechów. -
Ty? – Powiedział Shane – Tańczysz?
Eve wyglądała na obrażona. – Byłeś na imprezach ze mną. Wiesz ze tańczę. Ośle. -
Hej jest różnica miedzy potrząsaniem tyłkiem by poszaleć a baletem.
Eve wyciągnęła w jego kierunku palec z pomalowanym na czarno paznokciem Poinformuje cie ze byłam dobra, i po za tym to nie podlega dyskusji. Dostałam role Blanki. W Tramwaju. Wiesz, jakie to jest wyróżnienie? Gratuluje – powiedział Shane . On naprawdę brzmiał jakby mówił szczerze i Claire była pewna ze tak było. On i Eve przytulili się do siebie i energicznie potrząsnęli, naprawdę się o siebie troszczyli. Oczywiście Shane był chłopakiem i nie mógł tego tak zostawić wiec kontynuował. – Może powinienem się zgłosić. Jeśli wybrali ciebie padną z wrażenia po moim Marlonie Brando. Słodziutki, nikt nie lubi twojego Marlona Brando. Brzmi jak Adam Sandler. Który przy okazji tez jest okropny. – Uspokajająco powiedziała Eve, uśmiechając się, Claire mogła stwierdzić ze Eve była na krawędzi drażnienia się z nim, co było normalne. –
Och, mój Boże musze dowiedzieć się o próbę...
Druga strona, - powiedziała Claire i wskazała na kartkę. Na odwrocie był starannie wydrukowany plan, co wyglądało strasznie: dużo dat i godzin Oczywiście ze jest – powiedziała z roztargnieniem Eve – Całe miasto przewróciła się do góry nogami – och, do diabła, musze zadzwonić do swojego szefa. Będę musiała zrobić parę zamian... Popędziła marszcząc brwi wpatrując się w kartek i Claire westchnęła opierając się plecami o ścianę, gdy Shane oparł się po przeciwnej stronie. -
To jest naprawdę tak ważne? - Spytała go.
Zależy – powiedział – Każdy poszedł, nawet większość wampirów. Lubią dobra sztukę, chociaż zazwyczaj nie są tak zachwycenie musicalami.
str. 2
-
Musicale – powtórzyła beznamiętnie, – Jak co? Upiór w operze?
Ostatni, jaki widziałem Był „Annie Get Your Gun”. Hej, jeśli zrobią, rokowy horror to z całą pewnością pójdę, ale jakoś sadze ze nie będą mieli odwagi. -
Nie lubisz musicali? O ile nie dotyczą transwestytów i pił łańcuchowych?
Shane podniósł oba kciuki wskazując na siebie – Chłopak? Na wypadek jakbyś zapomniała To przywołało uśmiech na twarz Claire i łaskotanie w głębokim tajnym miejscu – Pamiętam – powiedziała to tak obojętnie jak potrafiła, co jej za bardzo się nie udało. – I zmieniam temat, ponieważ musze iść do pracy – spojrzenie przez okno powiedziało jej ze było mroźne wiosenne popołudnie, w mroźnym Teksasie, wiatr pod postacią miniaturowych tornad chłostał ulice. -
I ty niedługo tez.
Shane szybko pokonał dzielącą ich odległość i przycisnął jej plecy do ściany, unieruchamiając ja swoimi rekami, które oparł o ścianę. Zgoił łokcie i pocałował ja. Ciepło rozeszło się sie od jego ust do jej i rozprzestrzeniając jak nadchodzące lato, które przeszło przez jej ciało. Pozostawiając uczucie rozpromienienia od wewnątrz. Trawl długo, ten pocałunek. Az wreszcie położyła płasko dłonie na jego klatce bez słów ( i bardzo słaba). Shane odsunął się – Przepraszam, po prostu potrzebowałem czegoś by przetrwać te osiem godzin w ekscytującym świece mięsa – pracował w Bryan’s Barbecue, co nie było najgorsza praca w Morganville. Dostawał tyle jedzenia ile chciał, które przynosił do domu jak torby ze słodyczami, i to było fajne. On i kilku innych facetów ćwiczyli rzucanie mięsem do celu, gdy szef nie widział. Claire pocałowała go w nos – Przynieś jakieś żeberka – powiedziała – i jakiś sos. Mam dosyć czili dogów w tym tygodniu. -
Hej, moje czili dogi sa najlepsze w mieście.
-
To bardzo małe miasto.
-
Uważaj – powiedział uśmiechając się. I nagle jego uśmiech spoważniał – Bądź ostrożna
-
Będę – obiecała Shane bawił się nożami, ale to ona miała niebezpieczna prace. Pracowała z wampirem.
Praca Claire polegała na asystowaniu w laboratorium szalonego wampirzego naukowca, który nigdy nie miał wyczucia jak głębiej się nad tym zastanowić, ale nadal był precyzyjny. Stała się Igorem dla Myrnina Frankensztajna, ale uważała ze jest to stała dobrze opłacana praca. Dodatkowo dużo się uczyła, co znaczyło dla niej więcej niż pieniądze. Za pozwoleniem zrezygnowała z pracy na kilka miesięcy, dopóki wampiry nie dojdą do siebie i naprawia zniszczenia, które się stały - przynajmniej psychiczne - które wyrządziło tornado, wywracając miasto do góry nogami, lub przez wampirzą wojnę, która wypaliła cześć miasta, lub przez bunt ludzi, który pozostawił blizny. Myśląc o tym naprawy szły, całkiem dobrze, biorąc wszystko pod uwagę. Wiec dziś od dłuższego czasu szła do laboratorium do świata notatek Myrnina ”Wielkie wznowienie”, – Chociaż jak zrobić wielkie wznowienie w kryjówce. Claire nie miała pojęcia. Czy będzie ciasto? Alejka obok domu Day’ów – bliźniaczego domu Domu Glass’ów, w którym Claire mieszkała miał tylko z inne zasłony i milszy ganek – wygalał tak samo miał lśniącą białą wiktoriańską strukturę. Przejście było wąskie ciemne wydawało się stawać węższe, gdy się szło w głąb jak komin, lub gardło. Och. Pożałowała ze o tym pomyślała.
str. 3
Chałupa na końcu przejścia – nie wyglądała inaczej, chociaż był nowy lśniący zamek w drzwiach. Claire westchnęła, Myrnin zapomniał dać jej klucz, oczywiście. Jednak to nie sprawiło dużego problemu, przesunęła kilka desek i wślizgnęła się do środka przez szparę. Typowe planowanie Myrnina. Wewnątrz większość przestrzeni zajęta była przez schody, które prowadziły na dół jak do podziemnej stacji. Wychodziło stamtąd jasne światło. Lepiej żeby było ciasto – powiedziała, głownie do siebie i podciągnęła plecak na ramieniu, ponieważ zmierzała w dół do laboratorium. Ostatnio, kiedy tu była, laboratorium było całkowicie zniszczone, z kilkoma meblami, które były nietknięte. Ktoś – najprawdopodobniej sam Myrnin – wziął do rak miotłe i może samochód wywrotkę – by zamieść rozbite szkło, złomować wyposażenie laboratoryjne i rozbite meble,( najgorsze ze wszystkiego według Claire) zniszczone książki. To miejsce zawsze wyglądało jakby spotkało się tu kilku szalonych wściekłych naukowców, – ale teraz naprawdę nie – w dobrym znaczeniu. Były nowe stoły laboratoryjne z drzewa, marmuru i lśniącego metalu. Zostało zainstalowane nowe światło by zastąpić zdekompletowane lampy olejne, świece i żarówki, które Tomas Edison mógłby połączyć przewodami razem, teraz mieli pośrednie oświetlenie z eleganckimi wachlarzowymi tarczami. Nowocześnie, ale w stylu retro. Podłoga nadal była z płyt chodnikowych, a dziura, która Myrnin zrobił ostatnio została naprawiona, lub przynajmniej przykryta pledem. Miała nadzieje ze cos było pod pledem, ale z Myrninem można było wszystkiego się spodziewać. Zanotowała to w umyśle i szturchnęła pled zanim po nim przeszła. Sam Myrnin odkładał rzeczy do nowej biblioteczki, która musiała mieć z dziesięć stop wysokości. Przyniósł swoja własną mała drabinę, – gdy Claire rozejrzała się dookoła zrozumiała ze cały pokój jest otoczony takimi samymi wysokimi biblioteczkami a drabina była na szynie umocowanej dookoła pokoju. Schludnie. Ach – powiedział jej szef, patrząc na dół przez swoje małe kwadratowe zabytkowe okulary, które zjechały mu na koniec prostego długiego nosa – spóźniłaś się. Był piec stop w powietrzu najwyższym stopniu drabiny, ale skoczył z niego jakby nic to dla niego nie znaczyło, wylądował miękko jak kot na stopach i wygładził podkoszulek prostując się. Myrnin nie był wyjątkowo wysoki, ale był... Dziwnie atrakcyjny. Długie poskręcane bujne czarne włosy, które opadały mu na ramiona. Jego twarz była wampirzo blada, ale to pasowało do niego i miał kilka wyrazistych cech, które zrobiłyby z niego gwiazdę, jeśli by zechciał grac w filmach. Duże ciemne pełne wyrazu oczy i pełne usta. Zdecydowanie modelowy materiał. Jeżeli laboratorium było schludne, to Myrnin nie. Nadal nosił stare zniszczone ubrania, czarny aksamitny płaszcz z przetarciami na kolanach. W strój również wchodziła biała koszula i niebieski podkoszulek, łańcuszek zegarka wystawał z aksamitnej kieszeni i... Claire przyłapała się na gapieniu na jego stopy, które były ubrane w królicze kapcie. Myrnin spojrzał w dół, – Co? – Zapytał – sa całkiem wygodne – spojrzał na nie. Oczywiście ze sa – powiedziała. Kiedy pomyślała ze umysł Myrnina wyzdrowiał, on robi cos takiego. Lub może tylko drażnił się z nią. Lubił to robić a jego czarne oczy wpatrywały się w nią teraz oceniając jak bardzo zszokowana była. Co na wielkiej skali od zera do Myrnina, było niewiele.- Lubie wygodne królicze kapcie. Dziwie się ze nie dostałeś tych z kłami – powiedziała i rozejrzała się po pokoju – Wow, wygląda fantastycznie. Oczy Myrnina rozjaśniły się – Maja takie z kłami? Doskonale – spojrzał daleko w przestrzeń przez chwile i szybko powrócił tutaj i teraz – Dziękuje. Miałem dość czasu by zamówić wszystkie instrumenty i alembiki potrzebne. Ale wiedziałaś ze wszystko, co chcesz możesz znaleźć w sieci na stronach internetowych? To było
str. 4
niesamowite. Myrnin nie przykładał zbytniej uwagi do ostatnich stu lat, wiec Claire nie była zdziwiona ze odkrył Internet. Poczekaj aż znajdzie pornosy. To byłaby bardzo niewygodna rozmowa – tak to świetnie, bardzo lubimy Internet – powiedziała – Wiec mówiłaś ze mnie dziś potrzebujesz... Tak, tak, oczywiście – powiedział i podszedł do jednego ze schludnych stołów laboratoryjnych, tego z dużymi pudłami i drewnianymi skrzyniami – potrzebuje cie, by przejrzeć to, proszę, i powiedz, co może się nam przydać -
Co w nich jest?
Nie mam pojęcia – powiedział, porządkując stos starożytnych kopert – To moje. Cóż tak myślę. Kiedyś mogły należeć do kogoś o imieniu Klaus, ale to inna historia i nie musisz się teraz o to martwic. Przejrzyj je i zobacz czy jest tam cos użytecznego. Jeśli nie możesz je wyrzucić. Nie wydawał się troszczyć tak czy inaczej, co było osobliwa huśtawką jego nastrojów. Claire prawie wolała starego, Myrnina, kiedy jego choroba ( i innych wampirów) sprawiła ze był prawdziwie zbzikowany i zdesperowany by odzyskać panowanie nad sobą. Nowa wersja Myrnina była zarówno bardziej kontrolowana i mniej przewidywalna. Nie był gwałtowny lub rozgniewany tylko – nigdy nie był taki, jakim oczekiwano ze będzie. Na przykład. Myrnin zawsze był przy niej jako opiekun, nie jako właściciel. Zawsze był sentymentalny, przeważnie – bardziej niż inne wampiry – i wydawał się naprawdę lubić mieć rzeczy dookoła siebie. Wiec skąd ten nagły impuls wiosennych porządków? Claire rzuciła swój poturbowany plecak na krzesło – znalazła nóż, by rozciąć sznur, którym było owiązane pierwsze pudło. Natychmiast kichnęła, ponieważ nawet sznur był zakurzony. To był dobry moment, w którym odeszłaby wydmuchać nos, ponieważ duży tłusty, czarny pająk wypełzł spod klapy tektury i zaczął ześlizgiwać się z pudła. Calire krzyknęła i odskoczyła. W kolejnym szybkim uderzeniu serca, Myrnin już tam był pochylając się przez stół badając pająka z twarzą o cal od niego. -
To tylko polujący pająk – powiedział – nie zrobi ci krzywdy.
-
Nie o to chodzi!
Oh, tfu. To jest tylko kolejne żywe stworzenie – powiedział Myrnin i położył go na dłoni – Nie masz się, czego bać, będzie sprawował się grzecznie – lekko pogłaskał futrzane plecy pająka, Claire prawie zemdlała – Myślę ze nazwę go Bob. Bob pająk. -
Jesteś obłąkany.
Myrnin spojrzał w gore i uśmiechnął się pokazując dołeczki na twarzy. To powinno być słodkie, ale jego uśmiech nigdy nie był prosty. Ten pokazywał aluzje do ciemności i arogancji. Ale myślałem ze to cześć mojego uroku – powiedział i podniósł Bob’a pająka delikatnie i zaniósł do innej części laboratorium. Claire nie interesowało, co Zrobi z ta rzeczą, dopóki nie będzie go nosił jako kolczyka w uchu lub broszki lub cos w tym stylu. Nie ze robił tak w przeszłości. Była bardzo ostrożna jak rozkładała stara tekturę. Przynajmniej nie widziała żadnych krewnych Boba. Zawartość pudła była plątaniną papierów i zajęło jej trochę czasu poukładać cześć, Były starożytne związane zwoje, niektóre z rozciętymi sznurkami, garść czegoś, co wyglądało jak stara koronka ze złotymi brzegami, dwa wyrzeźbione żółte słonie być może z kości słoniowej. Następna warstwa była papierami – luźnymi sztywnymi kartkami, kruchymi i starymi. Pismo na nich było piękne, dokładne i bardzo gęste, ale to nie była ręka Myrnina, wiedziała jak on pisze bardziej bałaganiarsko. Zaczęła czytać pierwsza kartkę.
Mój drogi przyjacielu. Od roku jestem w Nowym Yorku i bardzo za tobą tęsknie. Wiem ze Gniewałeś się
str. 5
na mnie w Pradze i nie winie cię za to. Byłam pospieszna i niemądra w moich transakcjach z ojcem, ale szczerze naprawdę wierze ze on nie zostawił mi żadnego wyboru. A wiec drogi Myrninie błagam cię, przedsięwzięć podróż i przyjedź mnie odwiedzić. Wiem ze nie zgadzasz się na długie podróże, ale myślę ze, jeśli spędzę kolejny samotny rok, zrezygnuje całkowicie. Nazwalałbym to ogromna przysługa, jeśli byś mnie odwiedził. Było podpisane z ozdobnymi, wymachnięciami Amelie.
Jako Amelie, założycielka Morganville i Claire, chociaż tak nie lubiła o tym myśleć – szef / właściciel. Zanim Calire zdążyła otworzyć usta by zapytać, zimne palce Myrnina sięgnęły przez jej ramie i wyciągnęły starannie kartkę z jej rak – Zdecydowanie powiedziałem, czy możemy użyć tych rzeczy, a nie czytać moja prywatna pocztę. -
Hej, to, dlatego przyjechałeś do Amelie? Ponieważ ona do ciebie napisała?
Myrnin przez chwile patrzył w dół na kartkę. Wtedy zgniótł ja w piłkę i rzucił do dużego plastikowego kosza na śmieci pod ściana. – Nie – powiedział – nie przyjechałem, kiedy mnie o to prosiła. Przyjechałem, kiedy musiałem Kiedy to było? – Claire nie kłopotała się zaprotestować jak nieuczciwe było ze chciał żeby nie czytała tych rzeczy, aby zdecydować czy są im potrzebne, lub odkąd trzymał te wszystkie listy razem, powinien wcześniej pomyśleć wyrzucając je. Sięgnęła po następną luźną kartkę w pudle. -
Przybyłem około piec lat później – powiedział Myrnin – Innymi słowy zbyt późno.
-
Zbyt późno, na co?
Po prostu będziesz wiercić mi dziurę w brzuchu osobistymi pytaniami, czy planujesz zrobić to, co ci kazałem zrobić? Robie to – wskazała Claire, Myrnin był rozdrażniony, ale to jej nie przeszkadzało, nigdy więcej. Nie brała do siebie osobiście niczego, co mówił – I nie mam prawa zadawać pytań? Nieprawdaż? Dlaczego? Ponieważ znosiłaś mnie? – Machnął rekami zanim zdążyła odpowiedzieć – Tak, tak, w porządku. Amelie była w depresji w tych dniach, straciła wszystko. Widzisz jest nam ciężko zaczynać wszystko od nowa, jeszcze raz. Wieczność nie oznacza ze się nie meczysz ciągłymi walkami. Wiec... w tym czasie napisała znowu do mnie, zrobiła cos całkowicie obłąkanego. -
Co? Zrobił niewyraźny gest dookoła siebie
–
Rozejrzyj się dookoła. Claire zrobiła to
–
Uh... Laboratorium?
Kupiła ziemie i zaczęła budować Morganville. To miało być schronienie dla naszych ludzi, miejsce, w którym mogliby żyć otwarcie – westchnął – Amelie jest uparta. Do czasu, kiedy przybyłem by powiedzieć jej ze jest głupia, ona już zaangażowała się w eksperyment. Wszystko, co mogłem zrobić, to złagodzić najgorsze, tak żeby nie musiała wszystkich pozabijać. Claire zapomniała z pudle ( i nawet o Bobie pająku) tak skupiła się na głosie Myrnina ale gdy on przestał mówić przypomniała sobie i sięgnęła ręką i wyciągnęła złote lustro. Było zdecydowanie poniszczone i szkło było rozbite.
str. 6
-
Śmieć? – Spytała, podnosząc je. Myrnin wyjął je z jej rak i odłożył.
-
Zdecydowanie nie – powiedział – To było mojej matki. Claire mrugnęła
– Miałeś... – Myrnin rzucił jej wyzywające spojrzenie starając się sprowokować ja by dokończyła zdanie, ale się poddała – Wow, w porządku. Jaka była? Twoja matka? -
Zła – powiedział – trzymam to by trzymać z dala jej ducha.
Tak zrobił... Jako ze to, co powiedział Myrnin miało sens Calie odpuściła. Przeszukując dalej rzeczy w pudle – głownie stare papiery, kilka interesujących błyskotek -
Wiec, szukamy czegoś szczególnego czy tylko przeglądamy.
Tylko przeglądamy – powiedział, ale wiedziała ze ton jego głosu oznaczał ze kłamie. Pytanie brzmiało, kłamał, bo miał powód czy tylko dla żartu? Ponieważ z Myrninem to mogło być jedno z dwóch. Palce Claire dotknęły czegoś małego – delikatny złoty łańcuszek. Pociągnęła go wolno i ukazał jej się naszyjnik portret wiktoriański młodej kobiety. Był tam tez pukiel włosów utkany w mały warkocz, zamknięty pod szkiełkiem Calie potarła stara szklana powierzchnie kciukiem, marszcząc brwi i wtedy rozpoznała twarz patrzącą na nią. -
Hej, to Ada!
Myrnin chwycił naszyjnik i gapił się chwile na portret i nagle zamknął oczy. -
Myślałem ze to zgubiłem powiedział – lub może ze nigdy go tu nie było, ale on tu jest, po wszystkim.
I tak po prostu Ada zamigotała przez pokój. Ona nie była żywa, już nie. Ada była dwuwymiarowym obrazem, cos w rodzaju rzutu i dziwnej pary z komputera umieszczonego pod laboratorium Myrnina. W tej chwili ten komputer był Adą wliczając oryginalne części dziewczyny. Obraz Ady nadal miał na sobie wiktoriańska spódnice i wysoko zapinaną bluzkę, włosy miała skomplikowanie upięte z opadającymi puklami przy twarzy. Nie wyglądała całkiem jak człowiek, bardziej jak dobrej generacji komputer-człowiek dla ludzi. Mój obraz – powiedziała. Jej głos był dziwnie elektroniczny. Ponieważ używała czegokolwiek, dookoła co miało głośnik. Telefon Claire był częścią tego głosu, który był tak straszny ze automatycznie sięgnęła w dół i wyłączyła go. Ada posłała jej mordercze spojrzenie. Tak – powiedział Myrnin, tak spokojnie jakby rozmawiał z elektronicznymi duchami każdego dnia. – Co rzeczywiście robił – Mowiłem ci ze nie zgubiłem. Chciałabyś to zobaczyć? Ada zatrzymała się i jej płynny obraz unoszący się w powietrzu nie rzucał cienia na podłogę. Nie - powiedziała. Bez telefonu Claire jej głos wyszedł ze starożytnego radia w tyłach laboratorium, słabego i kiepskiego – Nie trzeba. Pamiętam dzień, w którym ci go dałam. Ja tez – głos Myrnina był cichy i Claire szczerze nie mogła powiedzieć, z czym to się wiąże. Z dobrymi czy złymi wspomnieniami. -
Dlaczego tego szukałeś?
Nie szukałem – teraz Claire była prawie pewna ze kłamał – Ada prosiłem cie żebyś przestała to przychodzić, z wyjątkiem, kiedy ci wzywam. Co by było, jakbym miał innych gości?
str. 7
Ada jest delikatna, nie do końca żywa twarz wyrażała pogardę – A kto by cie odwiedził? Doskonała uwaga – jego ton ochłodził się i stwardniał – Nie chce żebyś tu przychodziła, chyba ze cie wezwę. Rozumiemy się, czy musze przyjść i zmienić twoje oprogramowanie? Nie podziękujesz mi za to. Świeciła w niego nieruchomymi lodowymi oczyma o w końcu odwróciła się – dwuwymiarowy zwrot – i błysnęła z największą prędkością przez ścianę. Odeszła. Myrnin powoli wypuścił powietrze. Co to do cholery był? – Spytała Claire. Ada przerażała ja i poza tym Ada naprawdę jej nie lubiła. Claire był kimś w rodzaju rywala dla Uwagi Mrynina, i Ada... Ada trochę się w nim podkochiwała. Myrnin patrzył w dół na naszyjnik i portret leżący płasko na jego dłoni. Przez chwile nic nie mówił i Claire szczerze myślała ze on się martwił. Wtedy bez patrzenia na nia, powiedział – Naprawdę troszczyłem się o nia, wiesz? – Myślała ze mówił to bardziej do siebie niż do niej – Ada chaciana żebym ja przemienił i tak zrobiłem. Była ze mną prawie sto lat zanim... Zanim załamał się w ciągu jednego dnia, pomyślała Claire. I Ada umarła zanim on mógł się powstrzymać. Myrnin powiedział jej pierwszego dnia, gdy go spotkała ze jest niebezpiecznie być kolo niego i ze miał wielu asystentów. Ada była pierwszym, którego zabił. -
To nie była twoja wina – Claire usłyszała jak mówi – Byłeś chory. Ramiona Myrnina poruszyły się troszeczkę, w górę i w dół- wzruszył ramionami, bardzo delikatnie.
To jest wytłumaczenie, nie usprawiedliwienie – powiedział i spojrzał na nią. Była trochę przestraszona tym, co zobaczyła, on był prawie ludzki. I wtedy odeszło. Wyprostował się i wsunął naszyjnik do kieszeni podkoszulki i kiwną głowa na pudła. -
Kontynuuj – powiedział – może jest tam cos bardziej przydatnego niż sentymentalne nonsensy.
Och, nawet nie lubiła Ady, ale to mogło zaboleć. Miała nadzieje ze komputer – komputer, który trzymał mózg Ady przy życiu – nie słyszał. Marne szanse. Minęło popołudnie. Claire nauczyła się analizować arkusze papieru zamiast je czytać. Głownie były to listy, archiwum przyjaźni Myrnina i Amelie, przez lata – interesujące, ale to była zupełnie inna historia, a historia równa się nuda. Tak było dopóki prawie nie skończyła drugiego pudła. Na dnie znalazła cos – rzeźbę? – i położyła to na dłoni. Był to metal, ale zaskakująco świecił. Cos w rodzaju zardzewiałego blasku i zdecydowanie nie było gładkie. Było wyryte symbolami, niektóre z nich rozpoznała z alchemii. -
Co to jest?
Zanim słowa zdążyły opuścić jej usta, dłoń była już pusta. Myrnin przeszedł przez pokój i przewracał dziwny przedmiot w rekach, ślizgając się palcami pod każdym kontem przesuwając drżącymi palcami po symbolach. Tak – powiedział szeptem i wtedy krzyknął – Tak! – Podskoczył w miejscu, tak jak Eve, gdy dowiedziała się o roli Blanki. Zatrzymał się by pomachać ta rzeczą do Claire –
Widzisz?
str. 8
-
Jasne – powiedziała, – Co to jest?
Otworzył usta i przez sekundę myślała ze jej powie, ale wtedy pojawiło się przebiegłe światełko w jego oczach i zacisnął rękę dookoła tej rzeczy – Nic – mruknął – Kontynuuj. Będę tam. – Poszedł do obszaru laboratorium gdzie miał swój kat do czytania. Z dużym skórzanym fotelem i lampka z ciemnego szkła. Ostrożnie przesunął krzesło tak by jego plecy były naprzeciwko niej i usadowił się w swoich króliczych kapciach. -
Dziwak – westchnęła.
-
Słyszałem!
-
Dobrze – Claire przecięła sznur następnego pudła. Eksplodowało.
Rozdział: 2
Kiedy Claire znów otworzyła oczy widziała jak trzy twarze pochylające się nad nią. Jedna z nich był Myrnin i wyglądała na zainteresowanego. Druga lśniąca bladą głowa była jej przyjaciela Michael Glass – Michael trzymał jej rękę, co było mile, ponieważ był słodki i miał tez śliczne dłonie. Ostania twarz zajęła jej chwile czasu by ja rozpoznać, wtedy jakby umysły odpowiednio zaskoczył – Och – szepnęła Claire – cześć dr. Theo. Cześć Claire – powiedział Theo Goldman i przyłożył palec do jej ust. Był miłym starszym mężczyzną, trochę doświadczonym przez lata i miał zabytkowy czarny stetoskop w uszach. Słuchał jej serca. -
Ah, bardzo dobrze, twoje serce nadal bije, jestem pewne ze milo ci to usłyszeć.
Ta – Powiedziała Claire i starała się podnieść. To był zły pomysł, i MIchael powstrzymał ja zanim zemdlała. Ból głowy przyszedł po chwili, potężny jak huragan wewnątrz czaski – Ow? Uderzyłaś się w głowę, kiedy upadałaś – powiedział Theo – Nie wierze żeby były jakieś trwale uszkodzenia, ale powinnaś iść do swojego lekarza i zrobić badania. Nie chciałbym myśleć ze cos pominąłem Claire wzięła głęboki oddech – Może pójdę zobaczyć się z dz. Mille’em. Na wszelki wypadek – hej, zaczekajcie. Dlaczego upadlam? Wszyscy wymienili spojrzenia – Nie pamiętasz? – zapytał Michael - Dlaczego?, Czy to źle?, Czy mozg jest uszkodzony? Nie – mocno powiedział Theo – to jest całkiem naturalne ze po takim wydarzeniu ma się chwilowa utratę pamięci. -
Po jakim wydarzeniu? – I znowu zapadła cisza, i Claire zrozumiała przerażenia - ktokolwiek?
Myrnin powiedział – To była bomba. Mrugnęła nie zupełnie pewna czy dobrze usłyszała -
Bomba. Czy jesteś pewny ze rozumiesz, co to jest? Ponieważ – obejrzała dokładnie siebie, później
str. 9
rozejrzała się sie dookoła pokoju, który wyglądał na nietknięty. Wszystkie szklane wyroby były cale, – ponieważ bomby zazwyczaj robią booom. -
To był lekka bomba – powiedział Myrnin – dotknij swojej twarzy.
Teraz jak o tym pomyślała zrobiło jej się trochę ciepło. Położyła palce na policzku. Gorący. -
Co ze mną się stało? – Nie mogła mówić bez leku.
Theo i Michael jednocześnie starali się mówić, ale Michael wygrał – To jest jak oparzenie słoneczne – powiedział – twoja twarz jest trochę różowa. To wszystko. Michael nie był za dobrym kłamcą – świetnie. Jestem czerwona jak wiśnia. Prawda? Wcale nie – powiedział Myrnin radośnie – Nie jesteś zdecydowanie czerwona jak wiśnia, lub jabłko. Lecz gdy weźmiemy to razem Claire starała się skupić na tym, co było – obecnie – ważniejsze. – Lekka bomba? Myrnin nagle spoważniej – To jest nieszkodliwe dla człowieka, – ale mnie by zniszczyło, lub innego wampira, byłem tym, który powinien otworzyć to pudło. -
Wiec, kto ci wysłał bombę?
Wzruszył ramionami – Eh, to było tak dawno temu. Mógł to być Klaus. Ale właściwie mógłbym to wysłać sam do siebie. Nie zawsze myślę racjonalnie, wiesz. Nie otwierałbym tego ostatniego pudła na twoim miejscu. Claire posłała mu długie milczące spojrzenie, zaakceptowała rękę Michaela, która podałby pomoc jej wstać.. Czuła zawroty w głowie i – tak – poparzenie słoneczne i dużo brudu. –
Świetnie. W następnym pudle możesz mieć ukryte zwłoki. Dlaczego robisz takie rzeczy?
Doskonałe pytanie – Myrnin zostawił ja i poszedł do stołu gdzie leżało otwarte pudlo z skomplikowana plątaniną metalu i kabli – rodzaj bomby. Która obłąkany wiktoriański wynalazca mógł zrobić – i ustawił to bardzo ostrożnie na jednej stronie – Mogę się tylko domyślić ze miało to chronić zawartość pudła. Stal tam gapiąc się na pudlo nie ruszając się, Claire w końcu przewróciła oczami i zapytała -
Wiec?
-
Co?
-
Co jest w pudle, Myrnin?
W odpowiedzi przechyli je w jej kierunku. Chmura kurzu zamgliła powietrze i kiedy się przejaśniło Claire zrozumiała ze pudlo było puste. Absolutnie nic. -
Idę do domu – westchnęła – ta robota jest do bani.
Michael podwiózł ja powrotem do domu, który był tym, co miała na myśli, kiedy mówiła dom. Chociaż rzeczywiście tam nie mieszkała. Technicznie jej rodzice mieli dom i jej rzeczy tam były. Większość. Dobrze częściowo. I zgodnie z porozumieniem wyciągnęła do nich rękę i spała tam każdej nocy – kilka godzin, poza tym.To była cześć wielkiego planu jej rodziców by trzymać ja i Shane – przyzwoicie. Może rozdzielenie było za srogie. Swobodnie. Oni nie chcieli żeby ich mała dziewczynka prowadzała się ze złym chłopakiem, nawet, jeśli Shane nie był miejscowym rozrabiaka, i on i ona się kochali. Kochali się.
str. 10
To nadal przyprawiało ja o delikatne dreszcze, kiedy o tym myślała. -
Rodzice – powiedziała Claire na glos, Michael spojrzał na nią.
-
I?
-
Oszaleć można – powiedziała – Shane jest w domu?
Jeszcze nie. Podrzuciłem Eve na pierwsza próbę – powoli się uśmiechną – Czy ona była tak podekscytowana, kiedy dostała list. Zdefiniuj podekscytowanie, jeśli masz na myśli, czy wyglądała jak postać z kreskówki na haju? Tak. Nie wiedziałam ze ona jest tak bardzo zaangażowana w cale to granie. Uwielbia to. Zawsze gra sceny z filmów i pokazuje je w pokoju. Kiedy byliśmy w szkole średniej ona zorganizowała małą sztukę w Sali do nauki, rozdała wszystkim role napisane na kartkach papieru, nauczyciel nigdy nie wiedział co się dzieje. Obłęd, ale zabawny. – MIchael zatrzymał samochód. Claire nic nie widziała za przyciemnionych szyb, ale domyśliła się ze było czerwone światło.. Dobrze ze Michael miał specjalne wampirze zmysły albo wymienialiby teraz ubezpieczenie z innym kierowca. – Wiec, to dla niej duża sprawa. Tak domyśliłam się. Mówiąc o dużych rzeczach, usłyszałam ze masz jutro koncert w TPU – końcówki jego uszu poczerwieniały jak goździki, co ( nawet jak na wampira) było słodkie. – Tak, najwyraźniej słyszeli ostatnie trzy występy w Common Grounds – to były dość spektakularne wydarzenia, Claire musiała przyznać – ludzie stali ramie w ramie, wliczając nawet imponującą liczbę wampirów, przynajmniej tego wieczoru. – Nic wielkiego. Słyszałam ze bilety sa wysprzedane – delikatnie powiedziała Claire – Wiec, to jest duża spraw stary. Zajmij się tym. Na twarzy Michaela pojawiła się skompilowana ekspresja – dumy, przerażenia i wielkiego leku. Potrzasnął głowa i westchnął – Czy kiedykolwiek czujesz ze życie wymyka ci się spod kontroli. Poszłam tylko do pracy z wampirem przestraszyłam się pająka i zostałam znokautowała przez bombę. Tak wygląda mój dzień, nie tydzień. -
Okey, tak. Zrozumiałem – Michael obrocie kola i snów zahamował.
-
Jesteś w domu, prosiaczku.
-
Nawet nie myśl żeby mnie tak nazywać
Do momentu, gdy weszła na gore i stanęła przed lustrem, uświadomiła sobie ze Michael nie będzie jedynym, który ja tak będzie nazywał, lub gorzej. Jej twarz była lśniąco różowa. Jak gdyby została zanurzona we wrzątku i zawinięta w plastik. Och. Kiedy nacisnęła palcami skore, pokazały się dramatycznie białe plamy które powoli nabierały koloru. – Zabije go – wymamrotała i trzasnęła drzwiami od łazienki, zamknęła się i poszła pod prysznic, ponieważ w lustrze święciło jej różowe odbicie. – Zamknę go w opalającym łóżku. Wywiozę na pustynie i Porzucek. Myrnin jesteś tostem. Spalonym tostem. Było jeszcze gorzej, kiedy się rozebrała, jej naturalnie blada skora diametralnie kontrastowała z kolorem poparzonej twarzy. Nie zrozumiała tego wcześniej, bo miała tez poparzenia na dłoniach i rekach – gdzie były wystawione do wybuchu światła. Promieniowanie. Promieniowanie UV.. To napraw de jeszcze nie bolało, ale Claire wiedziała ze wkrótce zaboli. Szybko wzięła prysznic w niewygodnej pozycji by woda nie padała na poparzone miejsca, i wtedy przeszukała swoja szafę na próżno szukają czegoś, co nie gryzłoby się z jej nowa gorąca różową kolorystyka. Och Monika będzie cieszyć się jak szczeniak. W końcu nałożyła stanik i majtki i klapnęła powrotem na łóżko, gapiąc się na sufit. Wiedza ze powinna iść wysuszy włosy, ale nie była w nastroju, by się przejmować. Lśniące ładne włosy nie mogły jej teraz pomoc.. Zaplatane i pełne kołtunów pasowały do jej aktualnego nastroju. Po spędzeniu solidnych piętnastu minut na ponurym rozmyślaniu, – które było dość ograniczone – Claire chwyciła
str. 11
słuchawki do telefonu i załadowała ostatni wykład od Myrnina z teorii sztuki. Cóż, założyła ze jest to teoria sztuki, chociaż Myrnin miał tendencje do mieszania nauki z mitologia, alchemii z magia i tak dalej. Kawałek jego umysłu miał więcej wiedzy niż cala wiedza profesorów. Chociaż cześć tego było kompletnym bełkotem. Sztuka polegała do odgadnięciu, co jest, czym. Nawet nie wiedziała czy ktokolwiek jest w pokoju dopóki łóżko nie nachyliło się na jedna stronę. Claire otworzyła oczy w całkowitej ciemność, instynktownie chwyciła przykrycie, wtedy przypomniała sobie ze jest prawie naga i przerażenie osiągnęło punk kulminacyjny. Energicznie szarpnęła za jedna stronę i ześlizgnęła się z łóżka na jedna stronę z dala od czegokolwiek, co siedziało na łóżku... Lampka nocna przy łóżku zapaliła się pokazując Eve w całym jej Gotyckim stroju. Fiolet był kolorem dnia, - purpurowy trykot, jakieś obszerne czarne spodnie i purpurowa kurtka z Gotyckimi literami. Eve nachyliła się z jednej strony gapiąc się na Claire – Wow – powiedziała – Szacunek, dziewczyno. To jest jedno wielkie poparzenie słoneczne. Nie widziałam takiego złego odkąd mój kuzyn zasnął na leżaku czwartego lipca o godzinie dziesiątej i nikt go nie obudził do czwartej. Claire starała się uspokoić swoje dudniące serce, głęboko odetchnęła i chwyciła swój szlafrok z krzesła stojącego w rogu pokoju. Energicznie go szarpiąc starała się go założyć na plecy i ręce , znów krzyknęła z bólu. Jej twarz płonęła, dosłownie płomieniami To nie jest poparzenie słoneczne – powiedziała – to była pewnego rodzaju bomba UV, która była przeznaczona dla Myrnina. Ou! Racja, wiec powinniśmy postarać się o krem przeciw poparzeniom słonecznym wielkości wiadra. Zanotowałam Claire obwiązała się szlafrokiem. -
Przyszłaś tu tylko po to by popatrzeć na przedstawienie świrów?
Cóż… dostarczasz nam rozrywki, prawda. Przyszłam ci powiedzieć ze obiad jest gotowy, ale byłaś wsłuchana w muzykę. Claire zastanawiała się czy wyjaśnić jej ze słuchała wykładu, ale zadecydowała ze dla świata Eve to może być za duża dawka informacji –
Przepraszam – powiedziała
Hej nie ośmieliłabym się wejść, z wyjątkiem tego ze Shane siedzi przy stole na dole. – Eve mrugnęła – a jeśli wysłałabym jego. Obiad mógłby wystygnąć. Prawda? Oh, Boże Shane. Shane zobaczy ja w takim stanie, wyglądającą jak jakiś wygnaniec z Planety Magenta. Ja- ja myślę ze nie czuje się wystarczająco dobrze żeby jeść – skłamała, chociaż jej żołądek zaburczał na myśl o jedzeniu – Może mogłabyś mi przenieść.. Będzie jeszcze gorzej – przerwała Eve z bezlitosna radością – oh, tak. Z czasem będzie jeszcze gorzej. Na początku czerwona twarz, później pęcherze i Łuszczaca się skora. Zaufaj mi, chyba ze chcesz się chować minimum przez kolejny tydzień, równie dobrze Możesz zejść na dół. Mamy tacos z mięsem. -
Tacos? – Claire powtórzyła
Zrobiłam nawet ta śmieszna rzecz ryżową, która lubisz. Cóż. Zagotowałam wódę i wrzuciłam ryz. To jest gotowanie, tak? -
Wystarczająco blisko – Claire westchnęła. W lustrze na drugim końcu pokoju odbijała się sylwetka kogoś
str. 12
stojącego w jej ubraniach, nie mogła uwierzyć ze to ona. -
W porządku zaraz zejdę.
-
Lepiej żeby tak było – Eve pocałowała palce dłoni i wyskoczyła przez drzwi trzaskając nimi.
Claire nadal starała się zdecydować czy w różowej koszulce będzie wyglądać lepiej czy gorzej, nagle poczuła fale zimna zbliżająco się do niej jak mgła. Nie żadne szczypani z zimna, nic w tym stylu – to było wewnątrz. To było ostrzeżenie, prosto od pół - świadomego domu. Cos złego działo się w domu. Claire chwyciła swój obronny ekwipunek, po drodze z pokoju – torbę ze wszystkim, od sprayu pieprzowego po posrebrzane kołki – i pobiegła w dół, na dół schodów zbiegła z wrzaskiem znajdując wszystkich włącznie z Michaelem spokojnie siedzących przy obiedzie. Co? – Spytała Eve. Michael powoli wstał najwyraźniej czytając jej z twarzy. Shane krzyknął, – Co do diabła ci się stało? W normalnych okolicznościach, to sprawiłoby ze poczułaby się naprawdę źle, ale w tej chwili była poza tym. -
Cos jest nie tak – powiedziała – Czy NIK inny tego nie poczuł?
Wymienili spojrzenia – Poczuł, co? – Zapytał Michael. Zimno.To było jak mgła … zimna? – jej słowa zwolnił ponieważ nie widział po nich żadnej reakcji – Nie poczułeś tego? Jak to możliwe? Michael? Ponieważ to był dom Michaela i technicznie ona tu nie mieszkała. Dokładnie. Dom nie powinien komunikować się z nią tylko z nim. -
Nie wiem? – Powiedział – Czu teraz tez to czujesz?
Tak – Claire nadal czuła zimno, wystarczające by przeszły ja ciarki po ciele. Był zaskoczona ze nie tworzy się para w powietrzu z jej ust. – Gorzej – zdołała powiedzieć. Shane uspokoił się po szoku, jaki sprawiły jej poparzenia, i wziął ja za ręce. Wzdrygnęła się, ponieważ jej skora stała się wrażliwa, ale była wdzięczna za ciepło. Jesteś zmarznięta – powiedział i chwyci koc z kanapy, w który ja obwinął. – Do diabla. Claire. Może to przez to poparzenie… Nie, poparzenie – powiedziała szczękając zębami jak prowadził ja do stołu. – To ten dom. To musi być dom! - Ja nie uważam żeby to było to – powiedział Michael, i wolno usadowił się powrotem na krześle – Wiedziałbym, Claire, nie ma możliwości żebym nie widział. To musi być cos innego. Potrzasnęła Glowa i mocnej naciągnęła koc – zaprzeczalne czynności. Jej twarz płonęła, a ciało marzło. -
Spróbuj cos zjeść – Powiedziała Eve, i położyła Taco na jej talerzy – Może cos ciepłego do picia?
Claire kiwnęła Glowa. Chłód wydawał się wsiąkać głębiej, wwiercając się w kości. Nie miała pojęcia co się stanie gdy tam dotrze, ale to nie było nic dobrego. Zupełnie nie. Trzymała koc lewa ręką a po tacos sięgnęła lewa, miejąc nadzieje ze jej trzęsące się ręce nie porozrzucają jedzenia po całym stole…, Shane chwycił ja za rękę. -
Spójrz – powiedział zanim zdążyła zaprotestować – Popatrz na bransoletkę.
To była bransoletka Anelie, ta, która nosiła na przegubie lewej reki, ta, której nie mogła usunąć, ta, która
str. 13
przypominała ludziom, dla kogo Claire pracowała ( jej tez w każdej sekundzie). Powinna być złota, ale jej środek był teraz przeźroczyście biały, jakby przekształcał się w kryształ. Lub lód. Na powietrzu zaczęło wydalać zimna mgle. Musimy to zdjąć – powiedział Shane i Obrócił jej przegub szukaj zapięcia.. Claire stara się mu powiedzieć gdzie jest, ale on jej nie słuchał –
Michael człowieku to jest zimne. Cos naprawdę złego się dzieje.
Teraz wszyscy wstali z krzeseł, i stanęli dookoła niej. Michael dotknął bransoletki, cofnął rękę i spojrzał na Shane’a – To nie zejdzie – Powiedział Michael. -
Nie wciskaj mi kitu o tym ze to nie powinno zejść – warknął Shane – Pomóż mi!
Z tego nie będzie nic dobrego. To bransoletka Założycielki – Michael chwycił rękę Shane, kiedy ten energicznie szarpał za nią. – Chłopie. Posłuchaj. Nie zdejmiesz tego. Jedyne, co możemy zrobić to iść do Amelie. Ona może ja zdjąć. Amelie – powtórzyła Claire, i starała się zapanować nad gwałtownie trzęsącym się ciąłem tak żeby mogła mówić. Wydawało jej się ze cały świat pokrywa się lodem, zimnym i toksyczny. -
Cos – złego – z - Amelie.
Shane wpatrywał się w Michaela – Puszczaj, – Kiedy Michael to zrobił on nadal się w niego wpatrywał. - Czy nie powinieneś wiedzieć czy cos złego dzieje się Amelie, ona cie stworzyła i wszystko? To nie tak – powiedział Michael, chociaż gniew buzował w jego niebieskich oczach i na twarzy. – Nie jestem jej potomkiem Nie dyskutujmy o demonicznych podziałach? Nie ważne jak to nazywacie. Ona cie stworzyła. Wyczuwasz czy ona ma kłopoty? Mylisz wampira ze Spidre-Man’em. – Michael odpyskował, ale zostawił sprzeczkę i sięgnął po telefon komórkowy. Nacisnął jeden przycisk i już rozmawiał, ale nie z Shane -
Oliver. Czy jesteś z Amelie? Nie? Gdzie ona jest?
Nie ważne, jaka była odpowiedz, rozłączył się nie odpowiadając. Spojrzał na Shane i powiedział -
Idziemy
-
P-po-poczekajcie – zdołała powiedzieć Claire i chwyciła Shane za rękę.- G-gd-gdzie
Ja tez mam takie pytanie. Dokąd idziesz? Ponieważ idę z Toba – powiedziała Eve i podskoczyłaby chwycić torebkę z gładkiej skory w czaszki. -
Nie, nie idziesz. Ktoś musi zostać z Claire
Wiec ona tez idzie. Kobiety nigdy już nie będą zostawały z tyłu. Mikey, jak to było ostatnimi czasy. – Powiedział Eve i Claire przytaknęła. Przynajmniej myślała ze tak zrobiła, ponieważ nadal bardzo się trzęsła. -
Racja. W gore dzieciaku.
str. 14
Rozdział: 3 Jazda w samochodzie Micheal była koszmarem. Eve wzięła ze soba mnóstwo koców i Claire prawie dusiła się pod nimi, ale nadal była zimna i stawała się coraz zimniejsza, jakby jej termostat spadł drastycznie w dół. Jej skora robiła się biała, a paznokcie i usta niebieskie. Zaczynała wyglądać na... Martwą. Nawet, jeśli starałaby się zobaczyć, dokąd jechali, nic to by nie dało, samochód Michaela był według wampirzych standardów z zaciemnionymi oknami. Ludzkie oczy nie mogły nic zobaczyć, wiec skupiła się tylko na łapaniu kolejnego oddechu. - Hej, Michael? – Usłyszała jak powiedziała Eve – Już, szybko, ok.? - Już złamałem ograniczenia prędkości. - Jedz szybciej. Przyspieszenie wcisnęło Claire mocniej w siedzenie. Shane trzymał ja, ale ona tego nie czuła. Teraz przestała się trząść, przez co czuła się troszkę lepiej, ale teraz była bardzo, bardzo zmęczona, zaledwie zdolna do tego by nie zasnąć. Trzęsienie się było czymś, na czym mogła się skupić teraz pozostało tylko zimno i cisza. Wszystko wydawało się ruszać, poza nią zostawiając ja daleko w tyle. - Hej! – Poczuła cos, błysk ciepła na skórze i otworzyła oczy by zobaczyć twarz Shane’a. Wyglądał na przestraszonego. Jego ręce trzymały jej policzki starając się je ogrzać – Claire! Nie zamykaj oczu. Zostań ze mną. Dobrze? - Dobrze – wyszeptała – zmęczona. - Widzę, Ale nigdzie nie odchodź ode mnie, słyszysz mnie? Nawet o tym nie myśl. – Głaskał jej skore, jej włosy prawie tak somo trzęsącymi rekami jak ona miała wcześniej – Claire? - Jestem. - Kocham cie. – Powiedział cicho prawie szeptem, jak sekret miedzy nimi i prawie poczuła wybuch ciepła przechodzący przez jej pierś. – Słyszysz mnie? Zmusiła się to kiwnięcia głowa i dzięki temu uśmiechnął się. Michael sprowadził samochód do szybkiego zatrzymania się zanim Claire mogła zrozumieć ze byli już na miejscu. – Hej! – Zaprotestowała Eve, i wyszła za nim. Shane otworzył tył i wziął Claire na ręce – czy raczej podniósł gore prania w ten sposób czuła się Claire zawinięta w tuzin koców. Światło księżyca padało niebiesko – białym świtem na trawę, drzewa i nagrobki. Byli na oficjalnym cmentarzy Morganville – Restland. - Cholera – Odetchnął Shane – Nie w taki sposób chciałem spędzić te noc, wiesz? Claire? Jesteś ze mną? - Tak – powiedziała. W sumie czuła się troszeczkę lepiej i nie wiedziała, dlaczego. To nie znaczyło nic dobrego, oczywiście. Ale już nie mdlała. Przed soba widziała Michaela i Eve idących razem przez labirynt nagrobków, krzyży i marmurowych posagów. Duży biały budynek dominował na szczycie góry, ale oni nie szli tam – skręcili w prawo. Claire wiedziała gdzie zmierzają – Sam – szepnęła. Shane wziął głęboki oddech, wypuścił go i poszedł w tym samym kierunku. Minął miesiąc odkąd Sam Glass, dziadek, Michaela, Umarł... oddał swoje życie by ratować ich wszystkich, naprawdę a specjalne Amelie. On był o ile Claire wiedziała jedynym wampirem pochowanym na cmentarzu, miał
str. 15
prawdziwa msze, prawdziwych Żałobników i on był być może jedynym wampirem w Morganville, który był powszechnie lubiany przez obie strony. Ale tez był kochany – przez Amelie. Romans Amelie i Sama był jak trąba powietrzna: on urodził się w Morganville i nawet nie miał stu lat, kiedy umarł, ale, od kiedy Claire go poznała widziała romans w Starym stylu, gdy starli się odsunąć od siebie cos coraz mocniej ich przyciągało do siebie. Znaleźli Amelie klękająca na jego grobie. Z daleka wyglądała jak marmurowy posag anioła – blady, w bieli i nieruchomy. Ale jej długie blond włosy opadły na twarz i plecy, zimny wiatr porywał się i trzepotały jak flaga. Amelie wyglądała na zimniejsza niż zimno, które odczuwała Claire. Na jej twarzy nie było żadnego wyrazu. Nie było nic – tylko... nic. Wydawało się ze ich nie widziała, ponieważ gdy stanęli blisko niej nie ruszyła się, nic nie powiedziała, nie było żadnej reakcji. - Hej – powiedział Shane – Przestań, cokolwiek robisz, Krzywdzisz Claire. - Robie to – glos Amelie wydobył się wolno i wydawało się ze z daleka jakby była cale mile stad, ale mówi przez ciało, które było przed nimi – Wybaczcie. Nie ruszyła się, nie powiedziała nic więcej. Shane i Michael wymienili spojrzenia. Michael wyraźnie odczytał wiadomość ze, jeśli czegoś nie zrobi, zrobi to Shane i nie będzie to mile. Michael sięgnął po Amelie by pomoc jej wstać. Spojrzała na niego, nagle i całkowicie żywa i bardzo rozwścieczona, jej oczy płonęły czerwienia z surowej białej twarzy, natychmiast wysunęły się kły, śmiercionośna broń. – Nie dotykaj mnie chłopcze! Zatrzymał się, podnosząc obie ręce w górę. Amelie wpatrywała się w niego – we wszystkich – przez kolejne sekundy i wtedy odwróciła się ponownie do grobu. Czerwień powoli znikała, znów miała nieprzytomne bladoszare oczy. Napływ wściekłości palił w Claire jak upał odpychając chłód na chwile. Claire przez chwile wierciła się na rekach Shane’a, wiec ja postawił. Zrzuciła koce z wyjątkiem ostatniego i kucnęła naprzeciwko Amelie, stając naprzeciwko niej nad grobem. Amelie spojrzała prosto przez nią, nawet, gdy podniosła nadgarstek i pokazała jej bransoletkę. Złoto znów było zmrożone i Claire znów czuła wracający chłód. - Jesteś tchórzem – powiedziała Claire. Oczy Amelie skupiły się na niej, nie było żadnej innej reakcji, ale to prawie wystarczyło żeby Claire zapragnęła się zamknąć o odejść. Nie zrobiła tego. Zamiast tego wzięła głęboki oddech i znów się odezwała. – Myślisz ze Sam chciałby żebyś tu siedziała i pragnęła śmierci? To Znaczy, rozumiem ze cierpisz, ale to jest takie dziecinne. Amelie zmarszczyła brwi, bardzo słabo – tylko mała zmarszczka, – Co się stało z twoja twarzą? Oh, poparzenia – Zapomnij o mnie, Co się z tobą dzieje? Czuje-zimno. Gdy mówiła zrozumiała ze jest cos dziwnego z rekami Amelie. Miała ubrane rękawiczki... Ciemne? Nie to nie było to. Były miejsca na skórze pokazujące... Krew. Jej dłonie były pokryte krwią. To były ciecia na nadgarstkach, głębokie. To powinno się wyleczyć. – Pomyślała Claire, ponieważ jej skora spięła się na całym ciele i zadrżała w panice. Nie miała żadnego pomysłu, dlaczego rany Amelie pozostały otwarte i nie przestawały krwawic, tak się nie dzieje u wampirów. Ale Amelie znalazła sposób. I to znaczyło ze naprawdę chciała popełnić samobójstwo. To nie było jakieś melodramatyczne wołanie o pomoc. Ona nie spodziewała się pomocy, ani jej nie szukała, Dlatego była taka wściekła. Claire poczuła wybuch absolutnej paniki, Co mam zrobić? Co mam powiedzieć? Spojrzała w gore na Michaela, ale on stal daleko za Amelie i nie widział tego, co ona. Eve, mimo wszystko, ruszyła się. Uklękła na zimnej trawie obok Amelie i chwyciła rękę wampira, obróciła ja by nadgarstek był na górze. Było cos dziwnego w tych ranach, Claire poczuła się słabo, gdy zrozumiała ze Amelie wcisnęła srebrne monety do ran by się nie zagoiły. Eve ja wyciągnęła. Amelie zadrżała i w sekundę ciecie przestało krwawic, zaczęło się goić. - Głupie dziecko- warknęła i odepchnęła Eve ponieważ sięgała po druga rękę – Nie wiesz co robisz. - Ratuje cie. Mam dość spore pojecie, Teraz bądź grzeczna. Ugryź mnie z przysięgam ze wbije ci kolek. Oczy Amelie zawirowały czerwienia, następnie wróciły do normalnej, niecałkiem-ludzkiej szarości. – Nie masz żadnego kołka.
str. 16
- Wow, jesteś szczera. Może teraz nie mam, ale tylko poczekaj. Ugryź mnie to tak się stanie, dziwko... Nie mam na myśli ze jesteś dziwka, to tylko takie wyrażenie. Wiesz? – Paplanina Eve zmierzała tylko do odwrócenia uwagi. Gdy mówiła sięgnęła po prawa rękę Ameliei wyjęła srebrna monetę z rany. Strumień krwi z reki Amelie zwolnił do kapania i zatrzymał się. Claire poczuła ze zimno tez odchodzi z jej ciała, ponieważ Amelie zdrowiała. W końcu mogła poczuć znów swoje ciało – gorąco w jej ciele, bicie serca. Zastanawiała się czy tak Amelie czuła się cały czas – ta lodowata cisza wewnątrz. Jeśli tak było, zrozumiała, dlaczego Amelie była tutaj. Noc grzechotała przez gałęzie drzew i blade włosy Amelie wirowały dookoła jej twarzy zakrywając jej odczucia. Claire patrzyła, ze rany wampira zanikają od czerwonych ciec do bladych linii i ostateczni zniknęły. - Co do diabla robiłaś? – spytał Michael. Amelie, wzruszyła ramionami – To stary rytuał – powiedziała – ofiarowanie krwi dla umarłych. Potrzeba do tego dużo siły i pomysłowości żeby wykonać go prawidłowo. - Nie zapominając o głupocie – powiedziała Eve – to mogło zabić wielu ludzi, nie wspominając o wampirach. Amelie wolno przytaknęła – Mogło tak się stać. Michael, który był bardziej przerażony od reszty w końcu odważył się odezwać. – Dlaczego? – zapytał – Dlaczego to zrobiłaś? Z powodu Sama? To wywołało uśmiech a właściwie grymas na jej bladych ustach – twój dziadek byłby bardzo rozgniewany na mnie, gdyby pomyślałby ze to z jego powodu. Pomyślałby ze jestem beznadziejnie romantyczna. Eve parsknęła – Jest romantyzm, później jest dramatyzm i na końcu jest kretynizm. Domyśl się, które by to było. Uśmiech Amelie znikł i pojawiły się iskry wokół jej oczu. Podniosła podbródek i zaczęła się wpatrywać w nos Eve. – I ty budzisz się codziennie rano, malujesz ten makijaż klauna, wiedząc ze to wyróżnia cie od twoich rówieśników? Jakie to jest określenie dla dzisiejszej młodzieży? Poznał swój swego? - Jestem pewna ze to określenie jest znane od czternastu pokoleń, Rozumiem twój punkt widzenia. I może jestem trochę dramatyczna, ale przynajmniej nie jestem nożownikiem. - Co? - Nożownik – Eve wskazała na nadgarstki Amelie – Wiesz, zła poezja, Emo muzyka, musze zranić siebie, ponieważ świat jest taki straszny? - To nie, dlatego – Amelie za chwile zamilkła, wtedy wolno kiwnęła głową – Może. Może tak się czuje, teraz. - Cóż to cholernie źle – Powiedziała Eve z dziwnym chłodem w glosie, który sprawił ze Claire zamrugała – Chcesz zmarnieć nad grobem swojego ukochanego, śmiało. Jestem Gotka, ale to rozumiem. Ale nie waz się ciągnąć Claire za soba, albo będę ścigać cię do piekła i zadźgam cie tam. Nawet Shane gapił się teraz na Eve jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Claire otworzyła usta by cos powiedzieć, ale nie mogła wymyślić, co to mogłoby być. Nastała cisza, długa cisza i w końcu Amelie spojrzała na Claire i powiedziała – Bransoletka. Ostrzegła cie o mojej-sytuacji. - Ostrzegła ja? To prawie ja zabiło – powiedział Shane.- Zabierałaś ja ze soba. Ale dobrze o tym wiesz, prawda? Amelie zaprzeczyła – nie wiedziałam. - Westchnęła i wyglądała bardzo młodo i bardzo ludzko. Claire pomyślała ze jest zmęczona – zapomniałam ze może się zdążyć cos takiego, chociaż teraz myśląc o tym to bardzo możliwe. Musze cie przeprosić Claire. Czy teraz już czujesz się lepiej? Claire nadal było zimno, ale pomyślała ze jest to bardziej spowodowane zimna ziemia i lub jakąś magia. Przytaknęła starając się nie pokazać dreszczy. – Wszystko dobrze, ale ty straciłaś dużo krwi. Amelie wzruszyła ramionami, niewielki ruch, jak gdyby to miało jakieś znaczenie.
str. 17
– Wyzdrowieje –Jej glos nie brzmiał jakby bardzo się tym przejmowała – Teraz mnie zostawcie. Musze zadośćuczynić to Samuelowi. - Możesz krwawic nad jego grobem innym razem – powiedziała Eve – Chodź pani. Wstajemy. Zaprowadzimy cie do domu. – Powoli wyciągnęła rękę do Amelie i delikatnie ja dotknęła. Dziwne pomyślała Claire. Michael był wampirem, ale teraz Amelie bardziej ufała Eve. Michael tez to czul, na jego twarzy pojawiło się skomplikowany wyraz, głownie zaniepokojenie. - Bez gryzienia – powiedziała Eve i pomogła Amelie stanąć na nogi. Wampir obdarzył ja usychającym spojrzeniem – Hej, wszyscy moi nauczyciele mówili mi ze powtórzenia sa jedynym sposobem do nauki. Masz samochód albo cos takiego? - Nie. - Um... a co z twoimi ludźmi? Czaja się gdzieś w ciemnościach, najlepiej w limuzynie? Amelie podniosła pojedyncza brew, – Jeśli przyprowadziłabym towarzystwo, najprawdopodobniej sprzeciwiliby się temu, co chciałam zrobić. - Dramatyczna scena śmierci? Tak, domyślam się. Dobrze. Wiec podwieziemy cie. Ale najpierw do banku krwi, dobrze? - Chyba ze ofiarujesz darowizna. - Um, Nie. I nawet nie patrz na Claire. - Ja tez nie – wtrącił Shane – Ziomale tak się nie bawią. - Zastanawiam się czasami czy wasze pokolenie w ogóle mówi po angielsku – powiedziała Amelie – Ale dobrze, jeżeli zawieziecie mnie do banku krwi, możecie mnie tam bezpiecznie zostawić. Moi ludzie – powiedziała to ironicznie, dając im do zrozumienia jak to zabawnie brzmi gdy oni tak mówią – znajda mnie tam. Odeszli od grobu Sama, ruszając się wolno w ścisłej grupie. Nagle na szczycie góry za dużym mauzoleum pokazał się cień. To był wampir, ale nie taki do którego Claire była przyzwyczajona w Morganville. Wyglądał jakby żył w ciężkich warunkach i bez dostępu do prysznica. Również nie wyglądał na całkiem zdrowego psychicznie. -Amelie- powiedział mężczyzna. Claire miała nadzieję, że był to człowiek ale to było trudne do rozpoznania, gdyż plątaniną włosów, które nie były czesane od ubiegłego wieku, i bezkształtna masa brudnych ubrań, na których czele był brudny płaszcz utrudniała. -Zapraszamy do odwiedzenia swoich prostaczków i rozpowszechniaj miłości, jak za starych czasach?- Miał silny akcent- może angielski, ale był szorstki, i nie jak dystyngowany jak głos Olivera.- Oh, proszę, pani, jałmużna dla biednych? -I zaśmiał się. To był to suchy, głuchy dźwięk, i rósł. . . Az odbijał się od wszystkiego do Okola w ciemnościach. .Było tam takich więcej. Michael odwrócił się, wpatrując się w noc, być może widział coś, ale dla Claire były tylko cienie, nagrobki i ten śmiech. Shane objął ją ramieniem. -Morley.- powiedziała. -Widzę, że wylazłeś ze swojego kanału. - I ty powinnaś zejść ze swojej wieży z kości słoniowej, moja pani.- powiedział- I tu jesteśmy, spotykając się na rumowisku gdzie ludzie wyrzucają swoje śmiecie. I przyniosłaś lunch. Jaki miło. Upiorne chichoty rozbrzmiewały z ciemności. Michael odwrócił się, śledząc coś czego Claire nie widziała, jego oczy stały się czerwona, i widziała, jak przestawał być Michaelem, był czymś bardziej przerażającym niż kiedykolwiek go widziała. Eve również to wyczuła i cofnęła się bliżej Shane. Wyglądał na spokojnego, ale jego ręce były zaciśnięte w pięści. -Zrób coś! -powiedziała do Amelie. -Wydostań nas stąd. - A jak sobie wyobrażasz ze ma to zrobić ?
str. 18
- Wymyśl coś. -Naprawdę, ty jesteś bardzo denerwującym dzieckiem- powiedziała Amelie, ale jej oczy wpatrywały się w Morleya, straszydła obok marmurowego grobu. -Nie wiem, dlaczego się przejmuje. - Ja tez tego nie wiem- powiedział Morley- Zaufaj, twój poczciwy stary miał właściwą idee. Zabić ich wszystkich, lub zabrać z nich krew; to życie jest równe nonsensowi, wiesz o tym. Oni nigdy nie będą nam równi. -Zaraz cie dopadniemy – powiedział Eve I strzeliła do niego palcami. Shane szybko chwycił jej rękę i zmusił żeby ja opuściła – Co, jesteś teraz Pan Dyskrecja? To jest Dzień Bierności? -Po prostu zamknij się-szepnął Shane –Na wypadek gdybyś nie zauważyła, jesteśmy w mniejszości. -I? Kiedy nie byliśmy? Claire wzruszyła ramionami gdy Shane popatrzył na nią.-Ona ma rację. Zazwyczaj tak jest. -Nie pomagasz. Michael?- zapytał Shane- Co się dzieje, człowieku? -Kłopoty.- Michael powiedział. Jego głos brzmiał inaczej, głębiej, niż Claire pamiętała-Jest ich co najmniej ośmiu, wszystkie wampiry. Zostań z dziewczynami. -Wiem, że nie to miałeś tego na myśli. I potrzebujesz mnie. Amelie jest słaba, a ty jesteś daleki od armii, bracie. - Jestem?- niepokojący uśmiech błysnął na twarzy Michaela- Po prostu zostań z dziewczynami, Shane. - Czy mówiłem ci już ze jesteś walnięty, ale to oczywiste- Shane żartował, ale ton jego głosu był poważny, napięty, i zmartwiony. - Bądź ostrożny człowieku. Naprawdę ostrożny. Amelie powiedziała: - Nie walczymy. Na szczycie wzgórza, z dużym białym mauzoleum świecącym jak kość za nim, Morley przekrzywił swoją głowę i skrzyżował ręce. -Nie? -Nie.- powiedziała. –Odejdziesz i zabierzesz swoich przyjaciel ze sobą. -A dlaczego miałbym to zrobić, kiedy masz takie pyszne przekąski ze sobą? Moi ludzie są głodni Amelie. Sporadyczny szczur i pijak naprawdę nie robią zrównoważonej diety. -Ty i twoje paczka może przyjść do banku krwi, jak każdy inny wampir- powiedziała, jak gdyby to ona zarządzała sytuacją, chociaż Claire mogła zobaczyć, że jest słaba i wyczerpana-Wszystko, co Cię powstrzymuje jest swoim własnym uporem. -Nie ugnę karku tak jak ty. Mam swoją dumę. - Więc milo spędzaj czas ze szczurami? –powiedziała Amelie i rzuciła władcze spojrzenie na ich grupę.- Idziemy. Morley zaśmiał się.- Naprawdę tak myślisz? -Oh, tak. -Amelie uśmiechnęła się, i wydawało się ze temperatura do Okola spadła o kilka stopni.-Naprawdę tak. Ponieważ lubisz swoje gry i pokazy, Morley, ale jesteś tak głupi myśląc, że stając mi na drodze nic nie będzie cie kosztowało. Tym razem to nie było słychać śmiechu. To był niski dźwięk huku, rosnący i rozchodzący się dookoła kręgu.. Zawarczał - Grozisz mi?- powiedział obszarpany wampir i oparł się o grób za sobą.- Ty, która cuchnie własną krwią i słabością. Która stoi z nowonarodzonym wampirem jako jedynym sojusznikiem, i z trzema soczystymi przekąski do obrony. Naprawdę? Zawsze byłaś śmiała, moja szlachetnie urodzona pani, ale jest granica między śmiałością i nieroztropnością, i myślę, że jeśli rozejrzysz sie, zrozumiesz, co jest za tobą.
str. 19
Amelie nic nie powiedziała. Tylko stała tam, cicha, z lodowatym spokojem i Morley wreszcie wyprostował się. -Nie jestem twoim wasalem - powiedział.- Zostaw ofiarę, a pozwolę ci i chłopcu odejść. Claire zgadła, z uczuciem mdłości, że ofiara, którą miał na myśli jest ona, Eve i Shane. Shane’owi się to nie spodobało i poczuła, jak się napiął u jej boku. -Dlaczego myślisz ze zrobię coś takiego? -zapytała Amelie. Zabrzmiała niejasno zainteresowana całym problemem. -Jesteś mistrzynią w szachy. Rozumiesz ofiarę z pionków?- Morley uśmiechnął się, ukazując brązowe, krzywe kły, które nie wyglądały ani mniej śmiertelnie pomimo ze nigdy nie widziały szczoteczki do zębów -To jest taktyka, nie strategia. -Kiedy będę chciała posłuchać wykładu na temat strategii, skontaktowałabym się z kimś kto wygrał bitwępowiedziała Amelie- Nie do takiego, który ucieka od nich. -Pękaj- powiedziała Eve. - Wiesz, o czym oni rozmawiają?- zapytał Shane. -Nie musisz wiedzieć, aby się tego domyślić. Dała mu mocnego klapsa ze nawet jego mama poczuła to. Morley poczuł to, również; zrobił krok w ich stronę, i tym razem, kiedy wyszczerzył zęby, to nie był uśmiech. - Ostatnia szansa - powiedział. -Odejdź, Amelie. -Mogę otworzyć portal- Claire szepnęła, starając się zrobić to na tyle cicho, żeby Morley stojący od nich dwadzieścia stóp nie usłyszał tego, Amelie powstrzymała ją jednym z tych spojrzeń. - Jeśli po prostu odejdę, nawet przed wami wszystkimi, będziesz twierdził ze poniosłam klęskę – powiedziała – to po prostu będzie ucieczka. -Dokładnie- powiedział Morley, i zaklaskał. Dźwięk był szokujący i głośny, rozbrzmiewał echem z nagrobków. Stado ptaków poderwało się z drzewa, ćwierkając w alarmie.-Musisz wskazać mi gdzie zbłądziłem i to moja pani, będzie trudne. Jesteś władca bez zamku, tak mówią w tej części świata. Chyba ze zaliczasz drzewa do swojego zamku, oczywiście. W każdym wypadku jesteś przegrana.. -Jestem tym znudzona. Atakuj albo odpuść tak jak zawsze?- Powiedziała Amelie. Odwróciła się do reszty i powiedziała im, dokładnie tym samym chłodnym, spokojnym głosem, -Zignorujcie go. Morley jest tchórzem, degeneratem, kłamcą. Utknął tutaj, ponieważ boi się ze, jeśli stanie z nami jak reszta, udowodnimy mu żałosność żebraka, którym jest… -Zabijcie ich wszystkich! -Morley krzyknął i zamachnął się zmierzając do Amelie. Michael uderzył w niego czołowo i obydwoje upadli na nagrobki. Wirowali przed Claire jak cienie w ciemności, przenoszące się zbyt szybko, aby zobaczyć wyraźnie. Puls skoczył jej dziko, i starała się przygotować do walki. I nagle Amelie powiedziała – Oliver proszę pokaz Morley’owi dlaczego jest w błędzie. Jeden z cieni wysunął się do przodu w światło księżyca i to było najdziwniejsze ze wszystkiego. Oliver zastępca Amelie w Morganville. Był w jednym ze swoich ubrań sprzedawcy, pofarbowana koszulkę z logo Common Grounds i niebieskie dżinsy, siwiejące włosy spiął w koński ogon , wyglądał jak typowy sprzedawca kawy. Z wyjątkiem jego wyrazu twarzy, który wyglądał jakby nie był zadowolony ze jest tu na zawołanie Amelie i jeszcze mniej podobało mu się ze ma się zająć Morley’em.. Cienie wychodzące za nim nie byli ludźmi Morley’a , to byli ludzie Olivera… starannie ubrane, czyste wampiry od których bił chłód i zdystansowanie, co spowodowało ze przez Claire przeszedł dreszcz. Byli grzeczni, ale byli zabójcami. - Michael – powiedział Oliver – Puść tego głupca – Michael wydawał się lekko zaskoczony tak jak Morley, ale puścił wampira i wycofał się. Morley skoczył na nogi i zatrzymał się, ponieważ spojrzał na Olivera i jego wsparcie
str. 20
– Twoi zwolennicy, jeśli można nazwać tak głodująca grupę psów, zostali przekonani by odeszli. Zostałeś sam Morley. - Szach-mat – powiedziała miękko Amielie - Strategia nie taktyka. Ufam ze widzisz różnicę – Morley widział. Zawahał się przez moment i nagłe rzucił się biegiem miedzy nagrobkami i po prostu… zniknął. - Dobrze – powiedziała Eve – To było rozczarowujące. Zwykle w filmach jak walka. Oliver nieznacznie obrócił głowę patrząc na Amelie, szybkim wszechstronnym spojrzeniem, które zauważyło krew na jej rekach. Jego usta zacisnęły się w grymasie wstrętu – Skończyłaś tutaj? – zapytał - Myślę ze tak – powiedziała Amelie. - Wiec mogę zaoferować ci eskortę do domu? Jej uśmiech stał się cyniczny – Martwisz się o mnie, mój przyjacielu? Jak milo. - Wcale nie. Jestem wdzięczny za to ze mogłem ochronić twój honor. - Michael mnie obronił – powiedziała Amelie – Ty tylko pokazałeś się. Znów klaps pomyślała Claire, widziała ze Eve pomyślała to samo. Żadne z nich jednak nie było na tyle dzielne żeby to powiedzieć. Oliver wzruszył morionami – Strategia, taktyka. Ja znam różnicę. Ja wygrywałem bitwy w przeciwieństwie do Morley’a. - I dlatego polegam na tobie Olive’rze, na twojej mądrości. Ufam ze nadal mogę na tobie polegać. Ich spojrzenia skrzyżowały się i Claire zadrżała. Morley był przynęta, na Olivera. On był tym typem człowieka, który robi zawsze to co mówi i jeśli myślałby ze uniknie kary mógłby zrobić wszystko. On tez chciał Morganville. Może nie chciał całkiem zabić Amelie ale granica była bardzo cienka. W sumie Claire widziała teraz granice, w zasłabnięciu i zanikających bliznach na nadgarstkach Amelie. - Michael i jego przyjaciele byli tak uprzejmi i zaoferowali mi transport do banku krwi – powiedziała Amelie – Pójdę z mini. Może mógłbyś wezwań mój samochód by tam się ze mną spotkali ? Uśmiech Olivera był ostry, jak zacięcie papierem – Jak zawsze zje by ci służyć. - Szczerze w to wątpię. Michael stanął obok Amelie i ich Pitaka poszła Ścieszką tam gdzie zostawili samochód. Kiedy Claire obejrzała się, nie było żadnego śladu po Olive’rze i jego ludziach lub nawet po Morley’u. Był tylko cichy cmentarz i błyszczące mauzoleum na szczycie góry. - Czy ktoś jeszcze pomyślał ze to było dziwne? – spytał Shane, gdy doszli do samochodu. Eve posłała mu wściekłe spojrzenie. Trojka z nich oczywiście usiadła z tyłu, Amelie siedziała z przodu z Michaelem. - Tak myślisz? Ogólnie czy cos szczególnego? - Dziwne ze przetrwaliśmy cała ta sprawę i nie musieliśmy nikogo uderzyć. Nastała chwila ciszy Az odezwał Się Michael gdy odpalił samochód – Masz racje. To dziwne.
Kiedy Michael zaparkował przy banku krwi, osobista ochrona Amelie już tam była z limuzyna zaparkowana przy krawężniku. Claire spodziewała się zobaczyć te małe urządzenia które Wywiad ma dookoła uszu, ale za drugiej strony wampiry tak naprawę to nie potrzebowały techno ligi by usłyszeć siebie. Jednak
str. 21
naprawdę mieli na sobie czarne garnitury i okulary przeciwsłoneczne oraz drugi samochód taki jak Michaela, który zatrzymał się obok nich. Jeden z ochroniarzy otworzył drzwi od strony pasażera i podał rękę Amelie by pomoc jej wysiąść. Wzięła ja bez odrobiny zażenowania, pełna wdzięku jak woda i obejrzała się za siebie zanim zamknęły się drzwi – Dziękuje, wam wszystkim. To było na tyle. Ale jeśli chodzi o Amelie to była dużo. - Zaklepywany – Eve i Shane powiedzieli jednocześnie i szybko zaczęli grac w Kamień- papier- nożyczki by ustalić, kto dostaje przednie siedzenie. Shane wygrał, wtedy pojawił się dziwny wyraz na jego twarzy. - Możesz je wziąć – powiedziała do Eve, która nadal trzymała palce ułożone w nożyczki które przegrały z jego kamieniem. - Poważnie? – jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia – Oddajesz zaklepywanie? Mam na mysi ze wygrałeś. - Wiem – powiedział – wole zostać tu z tylu. Znaczyło ze z Claire. Eve nie marnowała czasu, wyskoczyła i wślizgnęła się na przednie siedzenie pasażera z widoczna satysfakcja. Michael uśmiechnął się do niej i wziął jej rękę. Shane objął Claire i ona dala odpocząć swojej Glowie opierając ja o jego pierś. W końcu ciepła. Ciepła, bezpieczna i kochana – Człowieku obiad już wystygł- powiedział Shane– Przepraszam. Wiem jak bardzo lubisz taco. - Zimne taco tez sa dobre. - Wariatka – mówił to w dobrym znaczeniu – Wiec, po taco chcesz oglądać film czy cos innego? Claire cicho mruknęła porozumiewawczo – Film czy cos innego – zamknęła oczy i bez żadnej końcowej decyzji, co będą robić. Zasnęła w jego ramionach. Pamiętała przebudzenie, mgliście Shanea mówiącego – Lepiej zawieź ja do domu… - i kolejne zamazane wspomnienia jago ust na jej… Następnie nic…
Ranek zaświtał i obudziła się w swoim bliźniaczym łóżku w domu rodziców. Przez pierwsza sekundę nic nie czuła tylko niewyraźne rozczarowanie ze zmarnowała okazje by zostać z Shanem, ale wtedy poczuła uderzenie niewiarygodnego ciepła na całej twarzy. To było jakby zasnęła pod kwarcówka z wyjątkiem tego ze pokój był mile przyciemniony. Claire ześlizgnęła się z łóżka, potknęła się o stos ubrań na podłodze- nie pamiętała jak się rozebrała, ale miała na sobie zakazana przez matkę bawełnianą nocna koszulkę, która znaczyła ze Shane jej nie zdjął – i poszła do łazienki. Zapaliła się oślepiające światła, to było okrutne. Claire pisnęła, ponieważ patrzyła się na czerwona plamę na jej twarzy z białymi łatkami gdzie musiały tworzyć się pęcherze pod pierwsza warstwa skory. Nacisnęła jedenzabolało, bardzo – Naprawdę, cie zabije Myrnin – powiedziała – I będę się śmiała. Prysznic był okropny, gorąca woda uderzała z napędem atomowym, gdy dotykała oparzeń, przetrwała przez to głownie zgrzytając zębami i wymyślając różnorodne, straszne i twórcze sposoby jak mogłaby zabić swojego szefa. Potem poczuła się trochę lepiej, ale wiedziała ze wygląda gorzej. Żadna wielka ulga, naprawdę. Wychodząc z łazienki wpadła na matkę w korytarzu, gdy ona wchodziła po schodach ze starannie złożonym stosem pościeli i ręczników – Och, wstałaś, skarbie – powiedziała mama i błysnęła roztargnionym
str. 22
uśmiechem – Chcesz żebym ci zmieniła... O mój Boże, co ci się stało z twarzą? Mama wypuściła pranie i Claire chwyciła przewracający się stos – Nie jest tak źle – skłamała – Ja, hm, zasnęłam, na słońcu. - Kochanie, to jest niebezpieczne. Rak skory! - Tak, wiem przepraszam. To był wypadek. To idzie do szafy? - Oh, poczekaj wezmę to. Mam swój system – Niebezpieczeństwo ze jej starannie złożone pranie będzie ułożone w inny sposób, który zepsuje pożądany efekt, mama odpuściła sprawę poparzenia słonecznego Claire i skupiła się na zadaniu w rekach – Śniadanie jest gotowe na dole Claire, Oh, kochanie twoja twarz może przynieść ci jakiś balsam? - Nie już użyłam, dziękuje – Claire wróciła do pokoju, skończyła ubieranie i otworzyła plecak. Szczerze sam plecak pamiętał lepsze czasy, nylon całkiem się rozpruł a w niektórych miejscach były wytarte plamy. Claire był całkowicie pewna ze krew tez jest częścią plecaka. Paski były luźne także, prawdopodobnie przyczyna tego było nieprawdopodobna ilość rzeczy, które nosiła w plecaku. Przesuwała książki, dopóki nie była w stanie wyciągnąć „Fizyki dla Zaawansowanych” i żałośnie cienkiej książki „Podstawy obliczeń struktur matrycowych”, w której były najgorsze sformułowania o temacie. Za tym była olbrzymia łamiąca kręgosłup ksiązka do Angielskiego ze wszystkimi kolorowymi notatkami. A z tyłu inny ton „Alchemia i Tajna sztuka”, która nie tyle co była podręcznikiem co zbiorem analiz, co wszystko można było określić jako śmieć. Myrnin jej nie polecał, Claire zamówiła ja przez Internet ze strony pewnego gościa, który na pewno był paranoiczny. Oczywiście, gdyby wiedział ze to ma prawdopodobnie przybiegłby z krzykiem wiec może paranoje była dobrym określeniem. Z tylu w specjalnej przegrodzie trzymała specjalne przedmioty związane z wampirami: kilka ciężkich posrebrzanych kołków, które miała nadzieje ze nigdy nie użyję, kilka strzykawek przygotowanych przez Myrnina z surowica od dr. Mills na wszelki wypadek gdyby znalazło się kilku wampirów, którym nie wstrzyknięto lekarstwa i które nadal były obłąkane. Nie była pewna czy Morley z cmentarza nie kwalifikował się do takich, ale cieszyła się ze nie znalazła się dostatecznie blisko by musiała użyć strzykawek. Złożyła i schowała do plecaka wszystkie papiery od Myrnina, które były zapisane symbolami. Ponieważ robiła to codziennie Claire zapamiętywała to i przypominała sobie później podczas badan rysując je i porównując z oryginałami. Myrnin mówił ze większość sekwencji jest używana tylko w ostateczności, ale miała wrażenie ze jeśli by naprawdę tak było musiała najpierw nauczyć się i zrozumieć rysunek. Przepakowała plecak upewniając się ze łatwo zmieszczą się ksiązki i ostrożnie sprawdziła wytrzymałość materiału. Rzemień zatrzeszczał i usłyszała kolejne pękniecie materiału. Naprawdę potrzebuje nowy. Zastanawiała się gdzie Eve Kupiła swój plecak z miękkiej skorki wytłoczony różowymi koteczkami lub słodkimi czaszkami, prawdopodobnie nie w mieście, Claire Pomyślała ze Morganville nie jest stolica mody. Śniadanie w domu Danver było sprawa rodzinna i Claire nie mogła się go doczekać. Nie często zdążało jej się wracać na lunch czy na obiad, ale każdego ranka siadała z rodzicami przy stole. Mama pytała o zajęcia, tata pytał o prace. Claire nie wiedziała jak to jest w innych rodzinach w Morganville, ale to wydawało się całkiem... normalne. Przynajmniej w tym pojęciu. Specyficzne były okoliczności zobowiązań- tu je śniadanie, ( które zawsze jest pyszne). Claire zmierzała do szkoły, Morganville było wystarczająco male by łatwo można było się przemieszczać i Claire zazwyczaj szła na piechotę. Dzisiaj wyraz jej twarzy był poważny z poparzeniami słonecznymi, żałowała ze nie przyjęła propozycji taty ze kupi jej samochód, nawet sieli to wiązałoby się z rzadszymi spotkaniami ze swoim chłopakiem. Nie powiedziała Shanowi ze znaczy dla niej więcej niż samochód. To mogłoby wydawać się jako zaangażowanie i mogłoby go przestraszyć. Claire zatrzymała się przy pierwszym sklepie- Pablo’s Market, blisko uniwersytetu i znalazła czarna czapeczkę z daszkiem, która trosze okrywała jej twarz. To pomogło, sprawiło ze czuła się mniej dziwacznie... dopóki nie usłyszała za soba wycia, obejrzała się przez ramie i zauważyła czerwone Clabrio jadące kolo niej po ulicy. Claire odwróciła twarz i dzielnie poszła naprzód. Szybciej. - Co to jest? – Usłyszała, jak glos zapytał z tylniego siedzenia. Gina lub Jennifer Claire nigdy nie mogła rozróżnić ich głosów. – Wygalała jak człowiek. - Nie wiem? Zombie? Mięliśmy to Zambie, prawda? – Gina( lub Jennifer) – bliźniaczy glos powiedział – Może to być zombie. Hej, jak się zabija zombie?
str. 23
- Odcinając głowę – powiedział trzeci glos. Bez wątpienia wiedziała, do kogo należał, bez żadnych wątpliwości; Monika. Był chłodny, pewny i władczy: - Znajdźmy mózgowca dziwoląga i zapytajmy jej – ona będzie wiedziała. Hej, Zombie laska. Czy widziałaś Claire Danvers. Mózgowca? Claire machnęła jej reka i nie przestała iść. Monica – znów z czarnymi włosami, Bez wątpienia wyjątkowo lśniącymi – była tylko niewyraźnym cieniem i Claire chciała żeby tak pozostało. Wiedziała niestety ze nigdy tak się nie stanie. Faktycznie Monika nie lubi być ignorowana. Zatrzymała sportowy samochód, i zablokowała Claire. Monika i Gina szeptały do siebie prawdopodobnie w jaki sposób kopnąć Claire nie łamiąc sobie przy tym paznokci i nie zdzierając butów. Claire poddała się i przeszła na druga stronę ulicy. Monika Wrzuciła wsteczny i tam również ja zablokowała. Zabawiły się tak jeszcze dwa razy, w te i z powrotem zanim Claire w końcu zatrzymała się i stała patrząc na Monike. Kos się zaśmiał – Oh, mój Boże to jest Mózgowiec dziwoląg. Wiesz ze dziwoląg jest tylko wyrażeniem, prawda? Właściwie stałaś się dla mnie atrakcja cyrkowa. - To jest cos nowego. Mega szybkie opalanie. Właśnie jestem w trakcie porzucania opalania się, powinnaś spróbować. - Spóźnię się na zajęcia – Powiedziała Claire, Śmiejąca się Jennifer natychmiast przybrała winny wyraz twarzy. - Dobrze, to spowoduje ze rozdzwonią się dzwony w kampusie. - Tylko, jeśli rzeczywiście zaciągniesz tam swój, Tylek. - Ooooh, atakuje – Powiedziała Monica – Jestem zdruzgotana, ponieważ mozg to moja jedyna bron. Nie poczekaj, to dotyczy się ciebie, prawda? Claire westchnęła, – Czego chcesz? – To było uprzejme, i oczywiste ze cos chciały- i prawdopodobnie cos innego niż codzienne szykany. Monika pracowała nad docinaniem jej codziennie a Monika po prostu nie pracowała. - Potrzebuje korepetycji – powiedziała Monika – Nie rozumiem tych ekonomicznych bzdur. Tam sa ułamki i jakieś nonsensy. Ekonomia, W opinii Claire była nauka Voodoo, Ale wzruszyła ramionami, matematyka to matematyka. – W porządku, jutro. Pięćdziesiąt dolarów i zanim przejdziemy dalej, nie będę pisała testu za ciebie, ani nie wykradnę odpowiedzi czy szos w tym rodzaju by oszukiwać za ciebie. Monika podniosła swoje idealne brwi – Znasz mnie. - tak czy nie? - Dobrze. - Common Grounds o Piątej, i ty kupujesz moche. - Chciwa mała suka – powiedziała Monika. Transakcja została zawarta, wskazała na Claire idealnie wymalowanym palcem, uśmiechnęła się i powiedziała – Wyglądasz jak gówno. Podoba mi się ta czapka – gdzie ja kupiłaś U Cousin Cletus na wyprzedaży? Ich śmiech trwał, powoli cichnąc, ponieważ trzy dziewczyny pędziły w swojej zwyczajnej misji szerzenia chaosu i zniszczenia. Claire wzięła głęboki oddech, wciągnęła czaple głęboko na twarz i przeszła przez ulice, do bram uniwersytetu. Claire kochała zajęcia, nie aktualne wykłady, naprawdę – profesorowie byli z reguły tak podekscytowani. Ale wiedza. To było to, z czego czerpała tak dużo jak możliwe było i przyswajała. – więcej nieraz niż chciała na niektórych zajęciach.
str. 24
Jak Angielskie oświecenie , nadal nie widziała czemu miała te zajęcia, i to były ostatnie zajęcia dzisiejszego dnia. To nie było tak jakby siostry, Brontë zmieniły cos w jej dotychczasowym życiu, racja? Nie tak jak matematyka, która była wszędzie do gotowania po konstrukcje księżyca. Nie, nauka była zdecydowanie fajniejsza. Co najmniej do dzisiaj, gdy jej uwaga chwilowo była zawładnięta przez zadania klasowe. Ci, który przeczytali symbol zrobili to na własne ryzyko. To jest wiedza nie życie, którego odzwierciedleniem jest sztuka. Rozmaitość opinii o dziele sztuki pokazuje ze prac jest nowa, złożona i ważna. Kiedy krytycy nie zgadzają się , artyści są zgodni. Możemy wybaczyć człowiekowi robienie przydatnej rzeczy tak długo póki nie zachwyca się nią. Jedynym wytłumaczeniem dla robienia bezużytecznych rzeczy jest, ze zachwyt był wielki. Cala sztuka jest całkowicie bezużyteczni.
To była najdziwniejsza rzecz czytając słowa Oscar Wilde dziele The Picture of Dorian Gray, i myśleć ze Myrnin mówił cos takiego, ponieważ to było niesamowite tłumacząc jej. To podsunęło Claire dziwne odczucie, czy Myrnin kiedykolwiek spotkał Oscara Wilde, który był tych samych poglądów najwidoczniej. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad życiem wampirów, ale teraz w tej sytuacji to było dziwne. Dla Myrnina i Olivera, I Amelie i większości wampirów, których kiedykolwiek poznała – historia była tylko towarem zapisanym w książkach, lub czasem schwytana na starym zdjęciu. Oscar Wilde żył mnóstwo dniu demu. I mogła się założyć ze Myrnin go spotkał. Prawdopodobnie pożyczył jego prace lub cos takiego. Ta myśl rozproszyła ja na tyle ze nie usłyszała dziku telefonu, miała ustawiony ponaddźwiękowy dzwonek, wiec profesor nie usłyszał go przeszedł w dól Sali nie zwracając uwagi. Jednak sąsiedzi dookoła niej zauważyli i uśmiechnęła się przepraszająco, przełączyła dźwięk na cichy i sprawdziła imię wyświetlone na ekranie. To była Eve. Claire odpisała jej – IC co znaczyło ze jest na zajęciach. To był ich standardowy kod. Eve odpisała CG ASAP OMG co znaczyło Spotkanie w Common Grounds tak szybko jak dasz rade. 911? Nie. Shane? Nie. Mów!! Nie. Claire uśmiechnęła się, złożyła telefon i ponownie skupiła się na profesorze, który nic nie zauważył. Ostatnie minuty zajęć wydawały jej się ciągnąć w nieskończoność, ale naprawdę starała się na nich skupić. Jeżeli miała poważnie spytać Myrnina o Oscara Wilde to pomogłoby, jeśli wiedziałaby cos o tym kolesiu. Cos innego niż to ze bardziej lub mniej homoseksualista. Po zajęciach Claire pobiegła przez dziedziniec miasteczka uniwersyteckiego przez trawę do bramy. Nadal był środek dnia wiec miała dużo czasu do zachodu słońca. To była dobra pora, ponieważ wiał miły świeży wiatr, który Eve lubiła tytułować THTL – zbyt gorąco by żyć, które trwało od czerwca do października. Nie trwało to długo, by dostać się do Common Grounds i pierwszy raz przyszło jej do głowy ze to miejsce mogło całkowicie zniknąć i ona mogła się do tego przyczynić. Cudownie. Dobrze nic nie mogła na to poradzić. Claire wzięła głęboki oddech, popchnęła drzwi i weszła do środka. Wnętrze było przyciemnione przez światłem słonecznym, zamrugała rozglądając się dookoła. Było tłoczno, w porządku – około czterdziestu osób stłoczyło się dookoła stolików i popijało kawę. O tej porze to studenci. Mieszanina kofeiny entuzjastycznie
str. 25
zmieniała się po zmroku. Gdy przechodziła każdy się gapił. Claire starał się udawać ze była bajkowo piękna, ale wymagało to dużo wiary, której nie miała i poparzenia słoneczne stawały się coraz gorsze, ponieważ zaczęła się rumienić. Eve była całkowicie pod ścianą wciśnięta w kat i broniła pustego krzesła naprzeciwko niej ostrym błyskiem w oczach i szorstkimi słowami. Claire usiadła na miejsce opierając plecak o nogę stołu, westchnęła – Potrzebuje kawy Eve gapiła się przez kilka sekund na jej twarz i powiedziała – I wiedze, dlaczego. Yo! Mocha! Strzeliła palcami. Strzeliła palcami na Olivera, który stal za lada i robił esspreso. Spojrzał na nie z pogarda – - Yo! Nie jestem twoim kelnerem. - Naprawdę? Damy napiwek, jeśli to pomoże. A naprawdę dobrze wyglądasz w firmowym fartuszku. Oliver trzasnął podnoszącą lada i wyszedłby stanąć przy ich stole dając jej możliwość pełnego obejrzenia go. I to było onieśmielające. – Czego chcesz Eve? - Cóż, chciałabym niebieski pomnik uwieczniający wyrzucenie ciebie z Morganville, z orderem za twoja śmierć, ale zadowolę się Mocha dla mojej przyjaciółki. – Eve stukała purpurowo metalicznym paznokciem w porcelanowa filiżankę i naprawdę nie spuściła wzroku z Olivera. – Co zrobisz Oliverze? Zakażesz mi wstępu do twojej kawiarni.? - Rozważam to – Agresja zamieniła się w ciekawość, – Dlaczego mnie prowokujesz, Eve? - A dlaczego nie? Nie jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała Eve – I po za tym jesteś palantem. Uśmiechnął się, ale to nie był miły uśmiech – Jak obraziłem cie ostatnio? - Chciałeś mieć korzyści z wczorajszej nocy, nieprawdaż? Uśmiech Olivera znikł – Przybyłem, kiedy zawołała Amelie. Zawsze to robie. - Dopóki nie przestaniesz, prawda? Prędzej czy później ona zadzwoni w swój maly dzwoneczek, ale oddany Oliver nie zjawi się, by uratować jej dupe. Taki masz plan. Śmierć przez zaniedbanie a ty nawet nie ubrudzisz sobie rak. - I jaki miąłbym w tym interes, w każdym razie? – Oczy Olivera były ciemne, bardzo ciemne i pełne sekretów, Claire nie była pena ze chce je poznać. - To nie jest, Po prostu cie nie lubie – Eve znów stuknęła paznokciem- Mokka? Zerknął w twarz Claire pokryta bąblami i powiedział bez współczucie – To całkiem zniekształca. - Wiem. - Za tydzień powinno zniknąć, – Co było dziwne, pewien rodzaj pocieszenia. - Dobrze mokka – ale nie odszedł, Eve oczy poszerzyły się ze zdziwienia i wyglądała na zdenerwowana – Co? - Jest przyjęty zwyczaj ze klienci płacą za kawę. - Och, przestań... - Cztery pięćdziesiąt. Claire wyciągnęła banknot pięciodolarowy z kieszeni i podała mu. Oliver odszedł.
str. 26
-, Dlaczego to robisz? – Claire spytała Eve trochę zaniepokojona. Ponieważ hej, fajnie było uderzyć, Olivera w twarz, ale to tez nie było całkowicie bezpieczne. - Ponieważ on gra Mitcha, co oznacza ze musze aktualnie udawać ze lubie tego gościa. Um. - Oh, przedstawienie. Racja, ja , uh, rozumiem, Zapowiada się interesująco. – Claire powiedziała to w sposób najmniej denerwujący, ponieważ nie zrobiło to na niej dużego wrażenia. To brzmiało jak melodramatyczna kłótnia ludzi w podeszłym wieku. - To jest interesujące – Powiedziała Eve i natychmiast się roześmiała – Blanka jest w pewnym rodzaju symbolem przytłoczonych kobiet, Ona po prostu nie może żyć bez mężczyzn. Chodź myśląc o tym zakładam ze casting Olivera był genialny. - Wiec... Grasz kobietę, która nie może żyć bez mężczyzn? - Mniej wiecej, ale nasz dyrektor chciał to zrobić w rodzaju post- modernizmu, wiec wziął Gotki żeby grały Blanke i Stelle. - Gotki, liczba mnoga – powtórzyła Claire – myślałam, ze jesteś jedyna w mieście. - Nie zupełnie - Eve? Masz na ,myśli mnie? - Oh, um, nie. Chciałabym żebyś poznała – oh,. Tam jest! Kim! Claire rozejrzała się dookoła, dziewczyna, która właśnie weszła do kawiarnie nie była dokładnie taka Gotka jak Eve, Ale odróżniała się od pozostałych osób. Miała długie czarne jak smoła włosy związane różową gumka. Jej makijaż głównie składał się z mocno podkreślonych oczu Eyelinerem. Mila na sobie mniej oburzające rzeczy, ale to, co nosiła wydawało się ponure – czarne spodnie, prosta czarną bluzka, która mila (oczywiście) symbol wampira. Kim podpisała umowę z wampirem o imieniu Valerie, prawdopodobnie. Claire nie wiedziała ze wiele o niej, ale sądziła ze to dobrze. Jeśli nikt o niej nie mówił znaczyło to ze wypadła z gry. - Hej, Eve- Powiedziała, Kim, i wsunęła się na trzecie krzesło przy ich małym stole. - Kim jest ofiara poparzeń? Claire poczuła ze sztywnieje, ale powstrzymała sie – Jestem Claire – powiedziała i uśmiechnęła się. – Hej. - Hej – powiedziała, Kim, i zignorowała ja jak zły chłopak, całkowicie skupiła się na Eve – Oh, mój Boże, słyszałaś ze wyrzucają Stanley? - Nie! Kogo? – Eve pochyliła się do przodu – Boże powiedz mi ze to nie ten dzieciak ze szkoły średniej - Nie, zgaduj dalej - Um... jakaś wskazówka. - Radovic. - Przestań – Eve podskoczyła na krześle, chwyciła, Kim za rece i wtedy obie zaczęły piszczeć z podekscytowania. Claire mrugnęła, ponieważ mokka wylała się na stół. Spojrzała, na Olivera który wpatrywał się w nia chłodnymi dalekimi oczami. Podniósł brwi, nic nie mówiąc wrócił do pracy. - Kim jest Radovic? – Spytała Claire odkład zrozumiała ze nie jest już w centrum zainteresowania. Nie mogła zapamiętać, którym charakterem bym Stanley, Ale pomyślała ze był bijącym zony gwałcicielem – kimś, na kogo byłaby skłonna złożyć donos. - On prowadzi sklep z rowerami – powiedziała Eve – Duży mięsisty rowerzysta, z ogolona głowa, potęga TDF. - TDF? Claire podniosła głowę – Oh, umrzeć za to – zniżyła glos do szeptu – Wiec, czy on... wiesz? – Naśladowała kły. Obie Gotki śmiały się. – Do diabla nie – powiedziała, Kim – Rad? On jest po prostu fajny, to
str. 27
wszystko. W niebezpieczny sposób. Myślę ze on jest bardziej przerażający niż ktokolwiek, kogo kiedyś spotkałam. – Również miała na myśli wampiry. - Domyślam się ze spotykamy się z innymi, ponieważ mój? Jest bardzo przerażający. – i... nagle zrozumiała ze starała się przypodobać Kim i nie spodobało jej się to. Również nie podobało jej się jak Eve i Kim sa najlepszymi przyjaciółkami od momentu, gdy się dosiadła, Żałosny wyraz zagościł na jej poparzonej twarzy Az Oliver przyniósł jej, pocieszycielska Mokke. To było żałosne. Kim ledwie zerknęła na nia – Tak? Zabrzmiała całkowicie na nie zainteresowana – Hej, E, podwieziesz mnie dzisiaj na wieczorna próbę? Nie miałabyś nic przeciwko? - Nie. Hey, Mogę przyjść i zobaczyć, nad czym pracujesz? – Eve rzuciła Claire szybki uśmiech, – Kim jest w pewnym sensie awangardowym artysta. Ona jest naprawdę świetna, Uwielbiam jej sztukę. – W oczach Eve pojawił się prawdziwy żar z podekscytowania. Claire poczuła się zmarznięta i trochę wkurzona To ja jestem twoja przyjaciółką chciała powiedzieć Tez jestem fajna, prawda? Nie była jakimś dziwnym artysta, który zapisywał swoje dzieła na papierze toaletowym, - i co z tego? Co sprawiało ze, Kim była taka świetna? Eve nie usłyszała wszystkich umysłowych dyskusji. Kim powiedziała cos o scenariuszu i obie zanurzyły się w swoich kopiach , przerzucały kolejne strony, rozmawiały o sztuce i rożnych rzeczach . Claire szczerze przestała się przejmować bo byla w marnym nastroju, wypiła swoja mokke szybko jak nadludzkie możliwości. Czuła się zdradzona, nie tylko, dlatego ze Eve zaciągnęła ja do Common Grounds z twarz wyglądającą jak przypalony hamburger ale ponieważ ona był ignorowana przez Eve która paplała z Kim. Ponieważ Claire wstała, Eve mrugnęła i spojrzała na nia. - Wychodzisz? - Tak – Claire nie mogła przestać brzmieć przepraszająco – musze wracać do domu. - Oh, przepraszam, Myślałam—Myślałam ze będziesz chciała poznać Kim, to wszystko. Ponieważ ona jest świetna. - Milo było cie poznać – Powiedziała Kim, nie brzmiała całkiem szczerze, więcej brzmiała jakby chciała żeby Claire wyszła jak najszybciej by mogła Wrócić z Eve do dalszych rozmów. – Hej mieszkacie w domu razem, z Michaelem Glass i Shanem Collins, prawda? Co za para przystojniaków. Claire nie spodobało się to ze wspomniała nawet o Shanie, nawet znała jego nazwisko. Wydawało się ze Eve to nie przeszkadzało. Ona tylko przytaknęła i powiedziała – tak mieszkamy, prawda? Cukiereczki. Wiemy o tym! Claire chwyciła swój plecak – Naprawdę musze już iść. - Claire – w porządku? - tak wszystko w porządku – powiedziała. Kim dziwnie się uśmiechała i Claire miała ogromną ochotę wylać na nia kawę. Ale tego nie zrobiła. - Cześć? – powiedziała Eve, jednocześnie robiąc z tego pytanie. Claire nie odpowiedziała, przecisnęła się kolo krzesła Kim, nie będąc zbyt ostrożną i poszła do drzwi. – Wow, co ugryzło ja w Tylek i nie umarło? Claire rzuciła jadowite spojrzenie przez ramie i widziała ze Oliver patrzy na nie lekko marszcząc czoło. Eve wyglądała na dotkniętą, i wyraźnie zaskoczona odejściem Claire. Kim... Kim nawet na nią nie patrzyła. Podniosła tylko jedno ramie w geście Nie-będę-się-przejmować-dzieciakiem. Wtedy Claire była już na zewnątrz, biorąc głęboki oddech suchego powietrza unoszącego się przy jej twarzy. Piasek, który przyleciał z pobliskiej pustyni zawirował nad chodnikiem. Claire Była świadoma ze jest w podłym nastroju, idąc do domu czuła ze każdy się na nia patrzy.
str. 28
Dosłownie każdy.
Rozdział: 4 Michael grał na gitarze w salonie , gdy Claire przeszła hol, zrzuciła plecak nie przejmując się znajdującym się w nim laptopem, i rozciągnęła się na kanapie. Michael zatrzymał się w połowie akordu, wyczuła, że patrzył na nią, ale nie obejrzała się. Po chwili zaczął od początku. Dźwięki uniosły się nad nią, piękne i skomplikowane i leżąc tylko i oddychając, czuła jak napięcie w niej zaczyna ustępowad. Dzieo wciąż był paskudny, ale jakoś nigdy nie potrafiła dusid w sobie złości gdy Michael grał. - Więc - powiedział, nie podnosząc wzroku znad gitary, jakby starał się wypróbować skomplikowane chwyty myślałem nad gitarą elektryczną, co o tym myślisz ? - Eve mnie olała, Zostałam zdradzona przez najlepszą przyjaciółkę. Michael zagrał parę ostrzejszych akordów, potem znowu dźwięki stały się łagodniejsze. - Zgaduję, że to oznacza nie ? - Ta dziewczyna, Kim, znasz ją ? - Michael skinął głową, ale nic nie powiedział. Claire poczuła, że jej dłonie zaciskają w pięści. Powoli i starannie je wyprostowała. -Więc ta Kim, ona jest tak doskonała i w ogóle ... Ooooh, ona jest artystką. I nagle ona i Ewa mają wiele ze sobą wspólnego i jestem nagle obca, ta która nie rozumie żarcików. - Poznałem Kim - powiedział Michael. Jego głos był pozbawiony wyrazu, a wzrok wbijał w gitarę. - Ona jest jak czarna dziura, po prostu ściąga ludzi z ich orbit. Ewa wciąż jest Twoją przyjaciółką. Jest po prostu zauroczona Kim, bo on nigdy wcześniej nie chciała się z nią nawet porozmawiad. - Więc to tak jakby jest historia fantastycznej Kim ? Wzruszył ramionami i rzucił jej szybkie, przenikliwe spojrzenie. - Poszła do OLOM, więc nie znałem jej za dobrze - OLOM ? -Claire powtórzyła pytająco. - Ciągle zapominam, ze tu nie dorastałaś. Our Lady of Mystery * to miejscowa szkoła katolicka prowadzona przez najbardziej przerażające zakonnice jakie kiedykolwiek widziałem. W każdym razie, Kim ZWOLNIONO ze szkoły, kiedy miała czternaście lat, o ile dobrze pamietam. Była naszą sublokatorką w typie artystki, taką co to prędzej cię oszuka niż poda ci rękę. - Założę się że była do bani. Michael wyglądał teraz jakby usilnie starał się ukryd uśmiech. - Sztuka zawsze jest subiektywna. Mogłabyś jej nie lubid. - A Ty ją polubiłeś ? -Claire zaczynała się czud jakby tonęła. O, świetnie, oczywiście Michael także lubił Kim. Shane chyba nie tylko ją lubił, ale umawiał się z nią i potajemnie nadal był w niej zakochany. Claire Danvers, nowa dziewczyna, była prawdopodobnie jedyną osobą w Morganville, która nie myślała w ten sposób o Kim. Michael uspokoił struny gitary płaską dłonią i usiadł z powrotem, patrząc prosto na nią. - Powinnaś ją poznad powiedział. - Jest interesująca. Tylko uważaj, żeby nie za blisko -
str. 29
- Ona traktuje mnie jak śmiecia.- To całkiem prawdopodobne - zgodził się.- Czy wiesz, że przeżyła atak wampira, kiedy była bezdomna w wieku szesnastu lat ? Claire połknęła uwagę którą chciała teraz wygłosid, byłaby bardzo sarkastyczna i krytyczna. Zamiast tego, zapytała : - Przeżyła ? W jaki sposób? - Zabiła wampira który próbował z niej wyssać krew. Według zasad powinna dostad wyrok śmierci. Zamiast tego, została uniewinniona. Nawet nie poszła do więzienia. Brandon nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu, był wtedy zastępcą Amelie, ale musiał jakoś to przełknąd. Tak naprawdę, jest tylko dwoje ludzi w Morganville, którzy kiedykolwiek zabili wampira i uszło im to na sucho. - Kim i kto jeszcze ? Michael uniósł brwi. - Nie wiesz ? - Nie wiem czego ? - Druga osoba to Richard Morrell - powiedział. - Poważnie ? -Richard Morrell, aktualnie burmistrz Morganville, jeden z trzech najważniejszych ludzi w mieście to przekraczało pojęcie Claire, że wampiry pozwoliły mu po prostu. . . uciec od odpowiedzialności. - Kiedy ? Michael nie zdążył odpowiedzied, jego telefon zaczął wściekle grad "Born to Be Wild", wyjął go i spojrzał na wyświetlacz. - Muszę się przygotowad - powiedział. - Przepraszam. Później Ci opowiem. Ale zaufaj mi, Kim jest jak żywioł, jak burza, prze przed siebie i nie ogląda się do tyłu. Eve będzie zafascynowana przez chwilę, ale Kim szybko znajdzie sobie kogoś innego. Tak to sie odbywa. Claire miała naprawdę silne uczucie, że nie mówi jej wszystkiego. Albo, że nie powiedział jej tak naprawdę nic. Ale nie dał jej czasu na żadne pytania, schował gitarę do futerału i ruszył w stronę schodów. - Przygotuj się - mruknęła wciąż w nie najlepszym humorze -no tak, nagle wszyscy muszą gdzieś wybyd, tylko nie ja. Powinnaś poznad Kim, jest interesująca. - !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Claire nie mogła sie powstrzymad od ironicznego brzmienia gdy powtarzała słowa Michaela. - jasne, już lecę Tylne drzwi otwarto i zamknięto, zaskrzypiały deski podłogowe w kuchni, i Claire poczuła zachwycający aromat dymu z grilla. Nie mogła powstrzymad uśmiechu bo pojawił się właściciel zapachu. - Hej - powiedział Shane i pochylił się nad kanapą patrząc na nią.Jego włosy były coraz dłuższe oraz bardziej rozczochrane i brudne, wyglądały jakby potrzebowały fryzjera. Lub nożyc ogrodowych. Powinno wyglądad to okropnie ale w jakiś dziwny sposób sprawiało to, że...wyglądał gorąco. Ale nie w taki sposób, że mogło by to ja poruszyd. - Hej - odparła i uniosła dłoń by dotknąć jego twarzy. Zamiast tego, wziął ją i pocałował delikatnie. - Dlaczego jesteś taka osowiała? Zapomniałem coś powiedzied ? - Od Ciebie wystarczy samo hej -Westchnęła. Narzekanie na Kim nie było tak dobrym pomysłem jak wcześniej się jej wydawało, Michael nie podzielał jej zdania, a ona nie miała podstaw by sądzid, że Shane zachowa się inaczej. - Jestem po prostu w strasznym nastroju. -Muszę na to spojrzeć. -Shane pochylił się i spojrzał jej w oczy. - Taak, to straszne Widzę, że brakuje ci już niewiele do Hannibala Lectera -. Westchnęła. - Nikt się mnie nie boi. - Nie. Nikt. To dobrze, Claire. -
str. 30
- I mówi facet, który przeraża wszystkich. Shane uśmiechnął się powoli. Kochała sposób w jaki jego uśmiech wyciągał się wyżej niż u innych ludzi, oraz powstające w trakcie jego trwania małe dołeczki. - Nie przerażam Ciebie. - Cóż ... No może troszeczkę. - Muszę mocniej popracować nad tym "troszeczkę" - powiedział, - Skoro już wspominamy przerażających ludzi, co u twojego pokręconego szefa ? - Nie wiem, nie idę tam, nie obchodzi mnie to - powiedziała.- Twarz mnie boli. - A więc jesteś osowiała ponieważ twarz cię boli ? - Jestem brzydka i nikt mnie kocha. - Źle, - powiedział, - oraz naprawdę źle. -Pocałował jej palce jeszcze raz i tym razem pozostawił ciepłe wargi na skórze przez długi czas. - Michael się szykuje ? Claire westchnęła nagle zirytowana. - Tak. - Każdy gdzieś się wybiera, a ja co ? - Chciała zostad w domu ponieważ przybrała odpychający wygląd. - Teatr w TPU ?.Dziś w nocy ? Koncert Michaela? Zapomniałaś ? No tak. Nie, nie zapomniała o wszystkim, ale teraz czuła się, jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze gorzej. - Jestem idiotką- powiedziała. - O człowieku. Dąsałam się jak dwulatka prze Kim. Zapomniałam, że wybieramy się razem na występ. - Kim ? -Shane zwrócił uwagę na ostrzejszy ton. -Kim. Gotycka Kim ? - Tak, jak tam ona się nazywała ? Dziwna Kim, ta sama. - Gdzie spotkałaś Kim ? - Była z Eve. Grają razem w sztuce. - Ach - powiedział Shane.- Wyraz jego twarzy zmienił się, wyglądał jakby chciał coś ukryd. - Więc rozmawiałaś z Kim. - Nie było warto. Myliła się, czy widziała w jego oczach cieo ulgi ? - To prawdopodobnie dobrze, ona jest na swój sposób ciężka. - Na swój sposób ? -Claire zmrużyła oczy. - umawiałeś się z nią ? Oczy Shane'a rozszerzyły się i zapadła chwila śmiertelnej ciszy zanim powiedział, - Niedokładnie tak. W zasadzie nie. - Chodziliście ze sobą ? Otworzył usta do odpowiedzi, a następnie potrząsnął głową. - Nie wiem jak to ując, - powiedział. - Cokolwiek powiem, uwierzysz w to ? Nawet gdybym to robił, to było dawno temu, jestem teraz z tobą. W porządku ? - W porządku. - powiedziała. Czuła się jak gdyby kawałki układanki jej życia rozpadały się, a jakoś to wszystko z winy Kim. Jestem dorosła, mówiła sobie. Dorosłe kobiety nie stresują się z powodu byłych dziewczyn lub byłych randek czy czegokolwiek innego. Poza tym miała ochotę znaleźd Kim i ją zdzielid, co nie było chyba dobrym pomysłem, gdyż była pewna, że Kim oddałaby jej dwa razy mocniej. - Jasne. Wszystko w porządku. Shane nie wierzył jej nawet przez sekundę ale widad było, że postanowił zagrad tak jak ona. - - W porządku powiedział. - Więc. Grill. Wchodzisz w to ? -
str. 31
- Nie mogę uwierzyć, że chcesz robić grilla po tym jak serwujesz go przez cały dzień. Czy to nie oznaka starości ? - Grill to grill, - powiedział.- O co ci chodzi ? Chodź, osowiała. Chodź jeśd. Na wpół wyciągnął ją z kanapy, zaczął łaskotad jej miejsca w których była na to wrażliwa, i pogonił ją do kuchni. Miał rację. Grill naprawdę stanowił rodzaj magicznego lekarstwa dla osowiałych. Claire wystroiła się show Michaela TPU, ale biorąc pod uwagę stan jej oparzeo słonecznych, nie była pewna, czy wysiłek wart był przysłowiowej świeczki, przynajmniej, dopóki nie zeszła na dół. Shane i Michael stali razem, rozmawiając. Claire zatrzymała się na schodach, podziwiając. - Co ? -Shane zapytał chwytając jej spojrzenie. - Nic. -- Wyglądacie świetnie. Michael wzruszył ramionami, jakby to było coś normalnego. Shane zrobił tak samo, nawet jeśli poświęcił czas na założenie swojej czarnej koszuli i czarnej skórzanej kurtki, a nawet zrobił coś w rodzaju irokeza ze swojej niesfornej szopy na głowie. Michael, a'la gwiazda rocka. Nie w sensie długich włosów, nie, po prostu wyglądał na ...ważnego. Claire zastanawiała się, czy Eve wybrała ubranie dla niego, jeśli tak to naprawdę go kochała, dlatego, że leżało na nim doskonale. No właśnie -Gdzie jest Eve ?- Robi się późno - , powiedział Michael.- spotkamy się z nią na miejscu. Ewa przepuściła grilla? To było dziwne. Claire zeszła po pozostałych stopniach i dała się obejrzed Shane'owi. OK ? - Oszałamiająco, - powiedział i pocałował ją ostrożnie, ze względu na oparzenia słoneczne.- Wiesz, że uwielbiam tę spódniczkę. Zarumieniła się pod oparzeniami. - Tak. Wiem. - To była krótka, plisowana spódnica w kratkę. Buty które miała na sobie to były te, które Eve kupiła dla niej na ostatnie Halloween, zabawne ale w sumie niezłe i całkiem seksowne. Claire nadal czuła się trochę nieswojo ze swoim ciałem, ale było coś w sygnałach Shane'a co powodowało, że czuła się mniej zakłopotana. Bardziej pewna siebie. - Jedziecie ze mną ? -Michael spytał, machając jego kluczykami od samochodu. - Jeśli tak, to autobus zaraz odjeżdża. Oczywiście, Eve została uznana za zaginiona w akcji, nie mieli innego samochodu, a chodzenie w ciemnościach nie było najlepszym pomysłem, nawet w nowym, spokojniejszym Morganville. Nie była to długa podróż, a Michael bębnił palcami na kierownicy, jakby dwiczył grę na gitarze, nikt nie mówił za wiele. Claire oparła się o Shane'a na tylnej kanapie, głowę położyła na jego ramieniu, a jego obecnośd pomagała jej zapomnied o tym, jak zły był dla niej ten dzieo. Przynajmniej dopóki nie pomyślała sobie, że niegdyś siedział tak z Kim. W jakiejś odległej przeszłości. - Hej - , powiedziała. - A'propos Kim ... - O człowieku, wiedziałem. Ty nie odpuścisz, prawda ? - Chcę tylko wiedzied czy wy spotykaliście się lub ... - Nie - ,Shane powiedział i odwrócił wzrok. Udawał, że wygląda przez okno, z tym że ciemno barwione szyby nie pozwalały dostrzec niczego. - Dobra, zabrałem ja raz na kręgle. Była całkiem dobra. Czy to liczy jako randka ? - Tak, jeśli później stanowiliście parę. -
str. 32
Zawahał się, wreszcie westchnął. - Tak -, powiedział. - Winny. Randka. Para. Potem przeniosła się do kolejnego faceta. Coś jeszcze ? Claire była zupełnie nieprzygotowana na to jak strasznie czuła się wypytując. - Czy, naprawdę ją lubiłeś ? - Czy musicie przeprowadzać tę rozmowę przy świadkach ? -Michael podniósł rękę. - chcę mied to na taśmie więc nie zwracam teraz zbytnio uwagi. - I... jeszcze. - Stary, sam się w to wpakowałeś, nie obwiniaj mnie. -W głosie Michaela brzmiała zdecydowana nutka rozbawienia, która nie sprawiła, że Claire poczuła się lepiej. - Przykro mi, - Claire powiedziała żałośnie. - Myślę, że możemy pomówid o tym później. Nie ma to znaczenia, w każdym razie. - Oprócz tego, że miało znaczenie. Spore. Shane odwrócił się by spojrzed jej w oczy. Jego źrenice były ogromne w słabym blasku deski rozdzielczej. Szukałem dziewczyny - , powiedział. - Kim była pomyłką. Ty nie jesteś, więc przestao się tym martwid. A co do odpowiedzi na pytanie : tak, lubiłem ją. - Czy bardzo ? Raczej nie. I nie było to złamane serce, kiedy odeszła. Raczej ulga. Claire zamrugała. - Och. - Nie wiedziała, co z tym zrobid. Poczuła się lepiej, a także, trochę dziecinne i zawstydzona. Czy jestem zazdrosna dziewczyną, która opuści i będzie szczęśliwy ? Wydawało się, że nie. Tak, jakoś. - Hej -, powiedział, i dokładnie prześledził linię policzka, unikając oparzonych miejsc.- Podoba mi się to, że interesujesz się tym. Naprawdę. Wyciągnęła mocno powietrze. - Ja po prostu nie chcę się tobą dzielid -, powiedziała. - Nigdy. Nawet zanim cie poznałam. Wiem, że to nie ma sensu, ale ... - Ma sens -, powiedział i pocałował ją. - To naprawdę działa. - Michael się uśmiechnął, widziała to w lusterku wstecznym. Złapał ją jak się mu przyglądała i potrząsnął głową. - Co ? - rzuciła. - Fajnie, że mogę z wami mieszkać -, powiedział, - później wrzucę to na YouTube i pośmiejemy się wszyscy. - Dupek. - Nie zapomnij : dupek krwiopijca.- Ponadto, nieumarły dupek krwiopijca -, powiedział Shane. -to bardziej teatralnie. Michael zatrzymał samochód. - Jesteśmy na miejscu. - Chwycił futerał od gitary i wyszedł, spojrzał na nich i błysnął uśmiechem ze zrozumieniem.- Zamknijcie auto jak wysiądziecie. Aha, i pamiętajcie : wampiry mogą widzied poprzez ciemne szyby. Po prostu mówię. - Ach,- Claire westchnęła.- Nastrój prysł. Michael zniknął w wejściu dla artystów, jego krok był pewny jakby scena należała już do niego, Claire i Shane szli ręka w rękę, poprzez garaż. Było tu wiele innych osób, parkujących, rozmawiajacych, spacerujących grupkami w kierunku wejścia do teatru. Podobnie jak większośd budynków TPU, był to toporny produkt lat 70, szkło i beton, solidne, proste, funkcjonalne, co najmniej na zewnątrz. Lobby było cieplejsze, z ciemnym, czerwonym dywanem i zasłonami, które wyglądały na najmniej dziesięcioletnie. Claire widziała ludzi gapiących się na nią, wolałaby mied czapkę, ale ponieważ nie miała, trzymała brodę wysoko i ściskała dłoo Shane'a mocniej, kiedy sprawdzano bilety poprowadził ją na balkon. Po drodze, Claire dostrzegła wiele znajomych twarzy - Ojciec Joe z kościoła, stojącego w swojej czarnej koszuli z białym kołnierzykiem i rudymi włosami. Poznała ludzi z klasy, którzy prawdopodobnie nie mieli pojęcia, że przybyli
str. 33
aby usłyszed wampira grającego na gitarze. Aha, i mnóstwo wampirów, z błyskiem w oczach i lekko głodnym sposobie taksowania tłumu. Niektórzy z nich nawet bardzo dobrze ubrani. Nie zauważyła nigdzie Amelie, ani Myrnina czy też Olivera, co rzucało się w oczy. Za to zobaczyła Mr. Pennywell, nieprzyjemnego typka, który wyjątkowo wyglądał na zadowolonego z siebie i wyluzowanego, całkowicie bezpłciowego w swoim zwykłym czarnym żakiecie i spodniach. Siedział przy stoliku w pobliżu schodów, obserwując każdego przechodzącego obok. Miała silne poczucie, że był jak ci ludzie, którzy stanęli przed zbiornikiem z homarami wybierając danie na talerz. Skrzywiła się. - Wszystko w porządku ? -Shane spytał, a ona zdała sobie sprawę, że nie mówił o wampirach, ani o niczym podobnym Szybko sprostował, - Wiesz, między nami ? - Och. Oczywiście, tak myślę - Nie wydawała się zbyt pewna siebie, bo zatrzymał się na schodach, rozejrzał się i skierował ją w kierunku małej grupy krzeseł z boku. Nikt nie siedział w ich pobliżu. To był ciemniejszy kąt, rodzaj intymnego oświetlonego tylko poprzez światła na ścianie. Ludzie przechodzili obok, ale nikt nawet nie spojrzał. - Muszę mieć pewność -, powiedział.- Nie chcę abyś myślała o Kim jak o konkurencji. Nic dla mnie nie znaczy. Do dziś, nie pomyślałem o niej więcej jak dwa razy. Ale myślał o niej teraz, porównując ją do Claire. Nie mogła byd całkowicie pewna, że była od niej lepsza. - Tyle, że każdy uważa, że ona jest tak interesująca. I jestem po prostu, wiesz... – - Supermądra uczennica dwuosobowościowego wampira, nie mówiąc już o tym, że jedna z kilku osób w mieście której Amelie słucha ostatnio ? Tak. Jesteś strasznie nudna. - Ciepłe ręce Shane'a objęły jej twarz i uniosły delikatnie, aby mógł spojrzed jej w oczy pomimo przydmionego światła. - Tak. Tak jest lepiej. - Dlaczego ? -Słowo w jej ustach drżało, jak powściągliwy krzyk goryczy. –Więc teraz możesz zobaczyd jak brzydka jestem w porównaniu z Kim? -Masz kilka warstw złuszczającej się skóry –powiedział –Za tydzieo będziesz miała zabójczą opaleniznę i każdy będzie się zastanawiał skąd masz taki spray samoopalający. To nie ma znaczenia. Nawet trochę. Rozumiesz? Nie chciała płakad i jakimś cudem nie płakała. Nabrała powietrze do płuc, przytrzymała je i powoli wypuściła. I to było to. Uśmiechnęła się –Tak, rozumiem. -W takim razie w porządku. Kocham Cię. Pamiętasz? Ciepło ukoiło jej nerwy i ogrzało miejsce w dole brzucha. –Tak, pamiętam. –powiedziała - Ja ciebie też kocham. Pocałował ją w czubek nosa. –Zazdrość. Lubię to w pewnym sensie. Ręka w rękę skierowali się do Sali koncertowej. Pan Pennywell zablokował im przejście. Było coś naprawdę nieprzyjemnego i złego w Pennywell, w sposób który Clarie nie mogła nawet kiwnąć palcem. Wampir wyglądał na dziwnie zbudowanego. W jednym świetle wyglądał jak kobieta, w innym jak mężczyzna. Ale to nie była ta rzecz która czyniła go przerażającym. Był całkowicie pozbawiony duszy, a jego oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Nawet gdy się uśmiechał jego oczy pozostawały bez wyrazu, bez żadnych emocji. -Przesuo się –powiedział Shane, a Clarie poczuła, że nieświadomie uścisk jego dłoni zrobił się mocniejszy. – Koleś, nie jesteś na tyle szalony by ścigad nas na neutralnym terenie przy świadkach, racja? -To głównie zależy od tego co planuje osiągnąd –powiedział Pennywell –Ale nie jestem tutaj po to by wam grozid. Jestem tutaj by was zawoład.
str. 34
-Na nasze miejsca? Dzięki, nie potrzebujemy doprowadzenia. –Pennywell stanął prosto w przejściu. Tłum wokół nich zaczął się przerzedzad. Ostatnią rzeczą jaką Clarie chciała było zostad tu z nim sam na sam. Każdy w środku wiwatując i klaszcząc zagłuszyłby jej aż nazbyt prawdopodobne krzyki. Wymieniła spojrzenie z Shanem. -Oliver chciałaby zamienid słowo –powiedział Pennywell i uczynił wdzięczny gest ręką po jego lewej stronie – Jeśli bylibyście tak mili. -Teraz? -Oliver nie ustala terminów. Tak, teraz. Wyglądało na to, że nie mają większego wyboru, ale Clarie zobaczyła, że Shane ma ochotę powiedzied Pannywell’owi żeby się ugryzł. To byłoby złe. Pennywell nie wyglądał na osobę która dobrze przyjmuje odmowy. Nie doszło do tego z możliwie najgorszego powodu. -Shane? Shane Collins? Nie wierze własnym oczom. –Dziewczęcy głos nadszedł zza ramienia Pennywell’a, a następnie przekształcił się w dziewczynę przesuwającą się obok wampira i cały ciałem rzucającą się na Shane. W zaskoczeniu puścił rękę Clarie i złapał dziewczynę zanim oboje runęli na ziemię. Zajęło to dobrą sekundę zanim farbowane czarno-różowe włosy zestawiła z głosem, ale Clarie wiedziała to jeszcze zanim jej mózg podał jej imię. Kim. Super. A Kim całowała Shane’a. I to nie było tak, że od oddawał pocałunek… bardziej jakby próbował odepchnąd ją od jego ust. Ale jednak. Jej usta dotykały Shane’a ust. Nawet Pennywell wyglądał na wstrząśniętego. -Hej!- Clarie protestowała, nie będąc pewna co powinna zrobid, ale bardzo chciała złapad w garśd te czarne kłaki i pociągnąd. Mocno. Ale nie musiała. Shane podniósł Kim, fizycznie i odstawił ją na długośd jego ramienia i tak ją zatrzymał. -Kim –powiedział –oh, cześd. -Jak leci Collins? Wow, minęła kupa czasu. Przepraszam za te rodzinne sprawy, to popierzone człowieku. Och, słyszałeś, że teraz mam poddasze? Sprzedaję przez Internet. Bardzo fajne. Szeroko otwarte oczy Kim zatrzymały się na twarzy Shane’a, miała ckliwie-zachwycony wyraz twarzy. -Po prostu nie mogę uwierzyd, że to ty, Shane. Wow, tak świetnie Cię widzied. -Taak –powiedział i spojrzał na Clarie. To był szybki (i paniczny) rzut oka. –To jest Clarie. Moje dziewczyna. – Podkreślił to słowo. Nie wyglądało na to, że to do niej dotarło, a nawet jeśli to Kim wzruszyła ramionami i ledwo spojrzała na Clarie. -Super- powiedziała -Hej, ty jesteś jedną z tej kawiarni, przyjaciółka Eve, jaki mały ten świat prawda? -Klaustrofobicznie mały –powiedziała Clarie –Co ty tu robisz? –Wiedziała, że słuchad było złośd w jej głosie, ale nie mogła nic na to poradzid. Pennywell spoglądał z niej na Kim, wyraźnie starał się zdecydowad którą z nich ma najpierw zabid. Z jego wyrazu twarzy można wywnioskowad, że skłaniał się do Kim, ale to wcale nie odstresowało Clarie. -Przyszłam żeby usłyszed Michael’a Glass’a. –powiedziała Kim –To znaczy Eve mi o wszystkim powiedziała. Michael zawsze był najfajniejszym facetem w mieście –z wyjątkiem tu obecnego. –Mrugnęła do Shane’a. Mrugnęła. Clarie chciała zwymiotowad. –Chciałam tylko okazad swoje poparcie. -Nie jestem tobą zainteresowany –powiedział do niej Pennywell –Odejdź.
str. 35
Kim zamrugała i odwróciła się by spojrzed na wampira po raz pierwszy. Zareagowała tak, jakby nawet nie wiedziała, że tam stał. Poważnie? Dostała rolę w sztuce? Bo to była najgorsza reakcja jaką Clarie kiedykolwiek widziała, poza naprawdę starymi, niemymi filmami. -O mój boże! Czym ty do diabła jesteś. Mam na myśli, tak, zdecydowanie –uniosła dwa palce do góry, Clarie pomyślała, że to znak pokoju, zanim zdała sobie sprawę że to „V” – jak wampir. -Ale cholera, jesteś dziwaczny. Pennywell nie miał pojęcia co zrobid. Z dezaprobatą uniósł swoje wysokie czoło. Bez słowa spojrzał na Kim, tylko studiując jej twarz. Wtedy powiedział –Ty jesteś historykiem. Kim uśmiechnęła się. –Bingo, koleś. Jestem historykiem. A ty jesteś w pewnym sensie nowy, mam rację? Muszę mied cię na aparacie. Umówmy się, dobrze? Proszę, to jest mój numer. –Poszukała w małym, czarnym woreczku wiszącym przy jej nadgarstku i wyjęła z niego coś jakby wizytówkę i podała mu. Pennywell wziął ją od niej – głównie w samoobronie –i schował do kieszeni kurtki. -Mała rada? Kurtki Nehru wyszły z mody w latach sześddziesiątych. Przejdź na Brook Brothers. Nie chciałbyś byd zachowany dla potomności źle wyglądając, prawda? Także można by popracowad nad twoimi włosami, pomyśl o tym. Podczas gdy Kim mówiła, Shane wziął Clarie za łokied i cicho popchnął ją obok Pennywell’a, którego oczy cały czas patrzały na Kim, bo noc stop paplała. Do czasu kiedy wampir zorientował się co się dzieje i odepchnął Kim. Clarie i Shane przemknęli przez drzwi do sali, mieli nadzieje, że poza jego zasięgiem. -Czy ona zrobiła to celowo? –zapytała Clarie -Nie wiem –powiedział Shane –Ale nie chciałem zmarnowad takiej szansy. Zadzwoo do Oliviera. Dowiedz się czy rzeczywiście chce nas widzied. Clarie skinęła głową. Tłum na sali wciąż szumiał i było naprawdę głośno. Nikt nie zauważał jej z telefonem. Było ich ze sto lub więcej błyszczących jak klejnoty, na swoich miejscach, ludzie nadrabiali stracony czas z przyjaciółmi; plotkowali, umawiali się na spotkania. Clarie szybko zadzwoniła do wampira, ale trafiła na pocztę głosową. Oliver nie robił sobie kłopotu by się przedstawią, ale kazał dzwoniącemu zostawid wiadomośd, co też uczyniła i ustawiła swój telefon na tryb wibracyjny. Shane wpatrywał się w zamknięte drzwi którymi weszli. Clarie stłumiła się zazgrzytania zębami. -Martwisz się o nią? –Zapytała i starała się utrzymad swój głos w neutralnym tonie. -Zostawiliśmy ją samą z Pennywell’em. Cholera myślałem, że szła za nami. Cóż, Kim nie poszła za nimi. Clarie próbowała byd bardziej zmartwiona, ale najlepsze na co mogła się zebrad, było słabe poczucie irytacji i to, że naprawdę jej nie lubiła, zawsze starała się wynajdywad usprawiedliwienie dla najgorszych ludzi, w jakiś sposób, po prostu nie mogła wziąd strony Kim, chodby nie wiem co. Ale wiedziała co powinni zrobid –Powinnyśmy jej poszukad. -Nie –powiedział Shane –Ty zostaniesz tutaj. Ja tylko pójdę sprawdzid czy ona tam jest. Chcę po prostu upewnid się, że z nią wszystko w porządku. Ponieważ ty nie potrzebujesz tej opieki –pomyślała Clarie, ale miała silne uczucie by zatrzymad to dla siebie. Po prostu skinęła głową. Shane puścił jej rękę i ruszył do drzwi, które z łatwością otworzył i wyjrzał za nie. Po chwili zamknął je i wrócił. -Tam nie –powiedział. -Którego z nich? -Obojga –Shane był spięty i nie mogła go za to winid. Miał tendencję oby brad większośd na siebie i jeżeli coś skooczyło by się źle z Kim, to pomyślałby, że to przez niego, co byłoby kompletnym nonsensem, ale tak właśnie Shane reagował –Muszę.
str. 36
-Co musisz? Kim znowu nadeszła zza Clarie. Clarie zacisnęła swoje powieki i prawie krzyknęła sfrustrowana –nie z poczucia ulgi –ale udało jej się kontrolowad. Odwróciła się i powiedziała bardzo spokojnie -Upewnid się, że z tobą wszystko w porządku. Kiedy tak jest. Oczywiście. Kim przez chwilę na nią patrzała po czym jej usta oblekł delikatny uśmiech. -Oczywiście –prawie zamruczała. Przeniosła swoje spojrzenie na Shane i się uśmiechnęła. -Martwiłeś się o mnie? To słodkie, ale tamten wampir – niedzielny kierowca nie chciał zrobid mi krzywdy. -Dlaczego nie? –Zapytała Clarie? Kim wzruszyła ramionami –Eh, no wiecie… Cholera, naprawdę nie widziałam cie przez wieki, Collins. Co nowego? -Niewiele – Powiedział i ponownie sięgną po rękę Clarie. –Przepraszam, ale tam na dole mamy miejsce. I dzięki, że zainterweniowałaś wtedy. -Nie ma sprawy –powiedziała Kim –W takim razie do zobaczenia później. Ich miejsca były blisko sceny i kiedy dotarli do nich światła zaczęły przygasad. Clarie odwróciła się, ale nigdzie nie mogła dostrzec Kim w tym cieniu. -Myślę, że naprawdę nienawidzę tej dziewczyny –powiedziała Shane delikatnie pocałował jej palce. –Nie bądź zazdrosna. Nie jestem nią zainteresowany. Teraz czy później. Clarie chciała móc w to uwierzyd, ale było jeszcze kilka jej małych trudnych części, które zbyt dobrze informowały ją o jej wadach. Wtedy zapaliły się reflektory, światła zgasły i Michael wyszedł na scenę przy akompaniamencie nagłych braw i aplauzów. Nie był to Michael, którego Clarie znała – nie był tym który siedział w salonie i grał w gry wideo, improwizował z gitarą i na wieczór filmowy wybierał okropne westerny. To był ktoś inny. Ktoś prawie przerażający. Sposób w jaki złapał i trzymał reflektor. Wcześniej wyglądał dobrze, ale Clarie zobaczyła w sposób w jaki Michael Glass zawsze chciał zostad zauważony… w samym centrum sceny. Światło uczyniło jego włosy w świecące złoto, jego blada skóra świeciła w księżycowym blasku, zmieniło go w coś egzotycznego, wspaniałego i nietykalnego, a jednocześnie w coś co chciało się dotknąd. Bardzo. Ktoś pchnął krzesło obok Clarie. Eve. Włożyła swoją najlepszą czarną aksamitną suknię z odkrytymi plecami, swoje włosy ułożyła w eleganckiej, lśniącej czapce, a kiedy skrzyżowała nogi rozcięcie w jej sukni ukazało długie nogi i szpilki. Nie mogła złapad tchu. -Boże, myślałam, że nigdy mi się nie uda –szepnęła do Clarie i otworzyła czarny, jedwabny wachlarz, którym machała by się ochłodzid. –Wiesz, to jest mój chłopak. -Wiem –powiedziała Clarie. Była przygotowana żeby nie rozmawiad z Eve, ale po dwóch zdaniach uśmiechnęła się do niej. Było coś radosnego w dzieleniu się szczęściem. -Jest w porządku, tak sądzę. -Ugryź się w język. Mój chłopak jest bogiem rocka, dziecinko. A to, z kilku pierwszych nut jego piosenki, Michael Glass udowodnił dokładnie całej sali. Koncert był świetny. After party było przytłaczające, głównie dlatego, że Clarie naprawdę nie wiedziała, że będzie jedyną która będzie gapid się na setkę obcych ludzi którzy zewsząd napierali aby tylko dostad się do Michaela i zastanawiała się dlaczego jest tak wyjątkowa, że stoi za stołem z autografami, a nie przed nim. Michael ledwo zdążył powiedzied „cześd”, od kiedy zszedł ze sceny był oblegany i
str. 37
nawet wyglądająca niczym przepiękna gwiazda filmowa Eve, nie mogła dostad chwili na prywatną rozmowę kiedy otaczali go fani. Nie było śladu po Kim. Wampir nie przejmował się mieszanką tłumu, ale kiedy każdy z nich opuszczał budynek, zatrzymywał się i kiwał głową. Clarie przypuszczała, że to była ich wersja owacji na stojąco. Kiedy liczba osób ubiegających się o autografy wreszcie zmalała, zostało tylko kilka osób. Jedną z nich był Pennywell, oparty o filar sto metrów dalej, wyglądał na znudzonego, ale wiecznego gdyby w konieczności musiał czekad jeszcze dziesięd tysięcy lat, bez zmiany bielizny. Kolejną była Kim zajęta ożywioną rozmową z kilkoma chłopakami z TPU, którzy Clarie zdaniem wyglądali na studentów sztuk wyzwolonych. Clarie wciąż przyglądała się tej małej grupce, i zrozumiała, że lada chwila Kim kopnie swoje towarzystwo w tyłek i skieruje się prosto do Shane. Ostatnią osobą –pomyślała –był człowiek –starszy facet ubrany w skurzaną kurtkę i dopasowane jeansy, jak biznesmen. Miał świetne włosy i jeden z tych miłych, śnieżnobiałych uśmiechów jakie mają ludzie z telewizji i opaleniznę. -Michael, świetny występ –powiedział mężczyzna i uścisnął rękę Michaela. -Poważnie. Nazywam się Harry Sloan, moja córka Hilary chodzi tutaj do szkoły. Powiedziała mi, żebym tu przyszedł i sprawdził, i muszę powiedzied, że jestem pod wrażeniem. -Dzięki –powiedział Michael –wyglądał na trochę zmęczonego, już nie tak jak potężny bóg gitary, którym był na scenie i Clarie pomyślała, że chciał tylko to zrobid i pójśd do domu. -Doceniam to, Panie Sloan. Pan Sloan przygotował wizytówkę, którą przesunął po stole w kierunku Michaela. -Taak, jest jeszcze jedna sprawa. Myślę, że masz prawdziwy potencjał, Michael. Pracuję dla dużej firmy fonograficznej i chciałbym zabrad ze sobą twoje demo na CD. To był moment w którym wszyscy patrzyli się na niego, a wtedy Michael odpowiedział obojętnie -Demo CD? -Nie masz takiego? -Nie, byłem –Michael nie wiedział jak dokooczyd to zdanie –zajęty -Zajęty byciem zabitym, potem przemienionym w ducha, potem przemieniony w wampira, walcząc na wojnie i tym podobne. -To musisz teraz udad się do studia człowieku, właśnie teraz. Ustawię wszystko. Mam dobre miejsce w Dallas, zarezerwuję czas dla ciebie jeśli podasz mi terminy, ale chciałbym mied to wszystko do naszego następnego spotkania. Myślę, że możemy zrobid interes. Pomyślisz o tym? Pierwsza rzecz to zrobienie tego demo. Zadzwoo do mnie. Ponownie podał mu swoją rękę, a Michael ją uścisnął. Był trochę blady i obojętny, pomyślała Clarie. Pan Sloan ponownie obdarzył wszystkich swoim hollywoodzkim uśmiechem, założył bardzo drogie przeciwsłoneczne okulary i wyszedł. -Nie może byd –powiedziała Eve –To żart prawda? Pomysł Monicki czy coś takiego. Michael podał jej wizytówkę, Eve obejrzała ją, zamrugała i podała Shane’owi, który przekazał ją do Clarie. -Wiceprezes –przeczytała Clarie –Och, Wow. -To nie jest żart –powiedział Michael –był artykuł o tym gościu w Rolling Stone jakieś sześd tygodni temu. – Michael powoli wstał i naprawdę skierował się do domu –On chcę podpisad ze mną umowę jako z muzykiem. Shane podniósł rękę i Michael przybił mu piątkę, potem chwycił Eve i obrócił ją i ukrył swoją twarz w jej lśniących włosach. -Całe swoje życie –powiedział –Przez całe swoje życie na to czekałem. -Wiem –powiedziała Eve i go pocałowała –Jestem z ciebie taka dumna.
str. 38
Sto metrów dalej Pan Pennwell zaczął klaskad. Brzmiało to jak dźwięk wystrzałów. Dwoje chłopaków którzy rozmawiali z Kim, zorientowali się gdzie się znaleźli, skierowali się do drzwi i wyszli w ciemną noc. Kim, tak jak Clarie się obawiała, podeszła do nich. Pennywell przestał klaskad i powiedział -Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że oni nigdy nie pozwolą ci odejśd? Michael podniósł głowę i Clarie poczuła jakby ich reszta zninęła z tego świata. Został tylko Michael i Pennywell. -Oni? –powiedział Michael –Masz na myśli Oliver i Amelie. -Oni chcą mied wszystkie wampiry tutaj, pod kontrolą. Pod ich opieką. Szyderstwo Pennywella było jak policzek. -Dwa małe przestraszone szczeniaki starają się zapanowad nad stadem wilków. Jesteś jucznym zwierzem, Michael? Ja myślę, że sam nie jestem. -Czego chcesz? –zapytał Michael -Od ciebie? Niczego. Jesteś tylko psem uciekającym do piekła. Jego puste spojrzenie przesunęło się z Michaela na Clarie. -Chcę ją. Shane, Michael i Eve otoczyli Clarie w szeregu zanim zdążyła wziąd oddech. Pennywell cmoknął. -Nie, nie, nie dzieci. To strata krwi. Zabiję was wszystkich, tak, nawet ciebie –żółtodziobie i tak wezmę to co chcę. A ty dziewczynko –chciałabyś zobaczyd jak twoi przyjaciele umierają? -Akurat –powiedział Shane –My już walczyliśmy o twój tyłek, pamiętasz? Idź zapytaj Bishopa jak na tym wyszedł, jeśli boisz się o tym pomyśled. Pennywell wysłał mu pogardliwe spojrzenie. -Nie byliście sami, chłopcze. Mieliście sojuszników. A tutaj macie –Powoli się obrócił i skupił się na Kim. –Ją. Może to nie jest wasz najbardziej przekonujący argument. Jego głos zrobił się niesamowicie cichy i bardzo poważny kiedy przeniósł swoje spojrzenie powrotem na Clarie. -Przeżyłem siedemset lat i byłem mordercą od kiedy byłem wystarczająco silny aby utrzymad miecz. Polowałem na czarownice i heretyków w całej Europie. Niszczyłem silniejszych od was w trudniejszych warunkach. Nie zrozumcie mnie źle kiedy mówię wam, że nie dostaniecie drugiej szansy. Clarie przełknęła i wyszła zza Shane’a. Próbował chwycid ją za rękę, ale mu się wyśliznęła, nie spuszczając wzroku z Pennywell’a. -Nie rób im krzywdy. –powiedziała –Czego chcesz? -Chcę żebyś poszła ze mną –powiedział –Moja cierpliwośd jest na wyczerpaniu. Teraz. Clarie wyciągnęła ręce do swoich przyjaciół. Michael –w swoich rockowych ubraniach, wyglądał blado, skoncentrowanie i niebezpiecznie. Eve ubrana w falbany czarnego aksamitu wyglądająca jak cicha gwiazda filmowa miała na twarzy przerażenie. Shane praktycznie błagał ją aby nie szła. Maił potrzebę ją ochraniad i przyciągał ją jak grawitacja. Powiedziała –On mnie nie skrzywdzi. Zadzwonię jak tylko będę mogła. A wy idźcie do domu. Proszę. -Clarie… -Shane, idź.
str. 39
Ku jej zupełnej konsternacji zobaczyła jak Kim podchodzi do jej przyjaciół i staje obok Shane. Położyła mu rękę na ramieniu, a on spojrzał na nią. -Puśd ją –powiedziała do niego –Nic jej nie będzie. Clarie wiedziała, że nie był to właściwy czas aby zacząd krzyczed „zabieraj łapy od mojego chłopaka, suko” i robiła wszystko by przytrzymad to w środku. Ręka Pennywell’a zamknęła się na jej nadgarstku, zimna i silna jak kajdanki i zaczął ją ciągnąd. Clarie ostatni raz napotkała spojrzenie Shane. -Wrócę –powiedziała –Nie róbcie niczego szalonego. On prawdopodobnie pomyślał, że miała na myśli walkę z wampirami. A tak naprawdę chodziło jej, żeby nie zakochał się w Kim.
Rozdział: 5 Pennywell zaprowadził ja na zewnętrz sali koncertowej, w chłodna noc. W powietrzu było czuć zapach deszczu, grzmoty przetaczały się daleko w dali. Piorun roztrzaskał sie po niebie, powodując przez chwilkę ze Pennywell prawie świecił, Claire mrugnęła przez oślepiające światło, zobaczyła, Se prowadzi ją w kierunku limuzyny zaparkowanej przy krawęSniku. - do środka- warknął, i popchnął ją do otwartych tylnich drzwi. Potknęła się, złapać samochodu, i wpełzła do środka. Było ciemno, oczywiście. I poczuła zapach jakby dym z cygara. Pennywell wszedł za nią, zręcznie jak pająk, i trzasną drzwiami za sobą. DuSy samochód ruszył pełnym gazem z chodnika. - gdzie jedziemy??- zapytała Claire.
str. 40
- nigdzie, - wypowiedział głos z ciemności, głos Oliver ‘a. Światła na tyłach wolno zapaliły się, ukazując go siedzącego na siedzeniu na całą szerokość pojazdu naprzeciw niej. Obok niego było źródło dymu, uśmiechnął się z wySszością do niej biorąc długie pociągnięcie swojego cygara. Myrnin miał ubrana czerwona marynarkę dziś wieczorem, ze skomplikowanym haftem na plecach. Wyglądał prawie normalnie. Miał na sobie nawet buty. - Cohibe? - zapytał, i wyjął cygaro z kieszeni oferując jej. Potrząsnęła swoją głową, silnie. - Szkoda. Wiesz, wyzwolone kobiety duSo pala. - Rak nie jest seksowny. Leniwie wzruszył ramionami. - Wszyscy umierają na coś, - powiedział.- a wszyscy płacimy za swoje przyjemności, tak czy inaczej. - Myrnin, co do diabła się dzieje? Wysyłasz tego dziwaka by mnie porwał....? - Tak naprawdę,- Oliver powiedział,- Ja wysłałem Pennywell. Wydawało mi się ze z nim będziesz mniej dyskutować niS z jednym z nas lub z jednym z twoich przyjaciół Pennywell zaśmiał się.- i tu jesteś w błędzie. - Nigdy nie mówiłem, Se to będzie łatwe.? Oliver zakończył na tym rozmowę, i znów skupił się na Claire. Pochylił do przodu, łokcie oparł na kolanach, i próbowała nie budzić grozy.- Myrnin i ja chcemy zapytać cię o Amelie. - Amelie.- Claire spojrzała na niego obojętnie a następnie poczuła się pierwsza dreszcze alarmu.- Co o niej? - Porozmawiajmy o wczorajszym wieczorze. Skąd wiedziałeś co ona robił? Ja nie wiedziałem - Myślę ze to przez bransoletkę. Nie wiem. MoSe… MoSe to Ada, pomyślała, ale nie powiedziała. Myrnin wpatrywał się w nią przymruSonymi oczyma i dmuchał chmurze dymu przez dach- MoSe chciała Sebym wiedziała. W głębi duszy. MoSe chciała by ktoś ją powstrzymał. - Była zdziwiona gdy cie zobaczyła??- Myrnin zapytał. Claire wolno kiwnęła głową.- Wiec ona wzywała cię, świadomie albo nieświadomie. Interesujące.
str. 41
- Teoria?- Oliver zapytał. - nie teraz. Myrnin wzruszył ramionami; wtedy popsuł swój chłód przez zauwaSanie czegoś na zewnątrz przez okno limuzyny i rozjaśnił sie jak trzylatek z nową zabawką.- Oh, całonocny bar dla zmotoryzowanych! Chętnie zjadłbym cheeseburgera. Czy nie uwielbiasz tego stulecia? - Skup się durniu- Oliver warknął- Co dzieje się z Amelie? Czy traci kontrole? - Dlaczego myślisz ze się nie kontroluje??- Myrnin zapytał z roztargnieniem, wtedy spojrzał na Claire i zmarszczył brwi.- Co się stało z twoja twarzą?? - Ty- warknęła. - pamiętasz? - Ja na pewno nie kazałem ci Spalic się na słońcu. Co mogło ci to zrobić?? - Pudło? Bomba UV? Dzwoni ci jakiś dzwon? - Oh.- Myrnin ostroSnie rozwaSył to, wtedy westchnął - tak. Całkowicie moja wina. Przepraszam. O czym rozmawialiśmy? - O Amelie,- Oliver powiedział, prawie warcząc.- Czy ona jest zdolna przewodzić?? Myrnin zgasił swoje cygaro w popielniczce.- OstroSnie, mój stary przyjacielu, powiedział.- Jesteś bardzo bliziutko by powiedzieć cos czego będziesz Sałował,. Ja nie jestem jednym z twoich stworzeń. - nie,- Oliver zgodził się.- Jesteś istotą Sywa do szpiku kości. Zbudowałeś jej to obłąkane miasto. Przypuszczam, Se mógłbyś je zniszczyć gdybyś tylko chciał. Uwaga Myrnina wydawała się być skupiona na zgniataniu cygara. - Co masz na myśli?? - Amelie powiedziała Se Morganville zostało zbudowane jako eksperyment, by zobaczyć czy wampiry i ludzie mogą Syć otwarcie, i w pokoju. Tak więc, myślę ze przez ten cały czas, znamy odpowiedź na to pytanie. Jedyny sposób by kontrolować ludzi to przez strach, niewielkie korzyści, i apele do ich chciwości. Ten eksperyment nie uczynił nas silniejszym, staliśmy się słabsi. - My i tak nie Syjemy- Myrnin powiedział- dla tego świata. Pennywell, kto nie odezwał sie od czasu wejścia do limuzyny, drwiąco zaśmiał sięNiektórzy z nas- powiedział. - Niektóry z nas zostaną zabici
str. 42
- KaSdy głupiec moSe zabijać. Potrzeba geniusza Seby stworzyć. - Hej! - Claire zawołała- Dlaczego ja?? Dlaczego złapaliście mnie? - Nadal na ten temat rozmawiamy -Myrnin powiedział. Oliver wyglądał na wystarczająco poirytowanego - nie rozmawiamy tu o tym. Dziewczyna najwyraźniej ma pewien związek z Amelie. To moSe być jedyna gwarancja, Se ona przyjedzie do nas. – Nie bądź głupi. Amelie moSe mieć pewien związek do nią ale Claire jest do zastąpienia,?- Myrnin powiedział.- Bez urazy, kochana, ale jesteś tylko człowiekiem. Ludzie są, z definicji, wymienialni. - Wampiry tez - Pennywell powiedział.- Uwzględniając ciebie ty szalony nieszczęśniku. - Nigdy nie był w Wariatkowie,- Myrnin powiedział. – ChociaS słyszałem, Se zabijałeś więźniów gdy uciekły szczury. To musiała być powaSna obraza dla wampira albo coś, poniewaS Pennywell rzuci się przez samochód by chwycić Myrnina za gardło.. Myrnin nawet nie zareagował reagować. ZaSądał.- Oliver, - powiedział, - kontroluj swoje zwierzę zanim ja będę do tego zmuszony. Pennywell warknął. Jego kły wysunęły się w dół. Oczy Myrnina zabłysły czerwienia, , złapał Pennywell za nadgarstek i go wykręcił. Kości złamały się. Pennywell zawył, najwyraźniej wstrząśnięty siła Myrnina. Sądząc po minie, Oliver nie tego dokładnie oczekiwała . Myrnin odsunął Pennywell do swojego miejsca, pokazywać palcem jago miejsce, i uśmiechnął się.- Następnym razem, wezmę twoje kły, -powiedział.- Wtedy będziesz bezzębnym tygrysem. Przewiduje za ci się to nie spodoba..Bądź miły. - Chłopcy,- Oliver powiedział lekko, - NajwaSniejsze pytanie brzmi: Czy pozwolimy Amelie dalej rządzić Morganville? Albo uSyjemy dziewczyny by pozbawić ja kontroli, raz na zawsze?? Myrnin westchnął. – Wiesz , Se Amelie jest poinformowane o twoich zamiarach? ona spodziewała się twojego ostatecznego buntu? PoniewaS to było proste jak księSyc Se ty ja zdradzisz, - - Nie znoszę rozczarowani,- Oliver powiedział. – I ona słabnie. Słabeusz nie moSe rządzić. - znam Amelie kawał czasu, i nigdy nie przedstawiłbym jej jako słabeusza.Myrnin zapalił inne cygaro, zapałał je jaskrawym niebieskim płomieniem z
str. 43
zapalniczki, wypuszczając duSo dymu . Claire prawie dusiła się i do oczu napłynęły jej łzy które musiała wycierać Seby cos zobaczyć. - MoSe jest Mniej pewna siebie niS wcześniej. Ale nie słaba, co odkryjesz kiedy na nią naciśniesz. Oliver spojrzał z marsową miną na niego.- Myślał, Se jesteś ze mną w tym. - Powiedziałem, tak? CóS, Jestem niezdecydowany, jak juS wiesz.? Myrnin zamknął swoje oczy z radości poniewaS wypuścił kolejny dym z cygara.- Jesteś bardzo blisko by przekupywać mnie tymi znakomitymi Kubańczykami cygarami . Nie czułem się tak od kiedy Wiktoria była Królową Anglii. Ale w końcu, muszę pozostawać lojalny wobec mojej pani. I naprawdę nie mogę pozwolić ci dręczyć mojego asystenta. PrzecieS, to moja praca. - Myślałem ze tak to przedstawisz- Oliver powiedział. Wyciągnął kołek z wewnętrznej kieszeni jego płaszcza i skierował go w klatkę piersiowa Myrnina. Claire krzyknęła i rzuciła się na Olivera, albo przynajmniej zamierzała — limuzyna gwałtownie skręciła, wytrącając z równowagi wszystkich, i Claire skończyła na wyłoSonej wykładziną podłodze z Myrnin ’ s na niej. Coś uderzyło ich, twardego, i Claire poczuła, jak samochód podniósł się, przekręcił w powietrzu, i upadł na dach, wysyłając ja i Myrnin na dachu limuzyny. Oliver i Pennywell jakoś zostali na swoich miejscach — utrzymując się nawzajem , najwidoczniej. Claire uwolniła się od Myrnin ciała, dysząc i zdezorientowana. Nie była ranna, albo przynajmniej nie czuła bólu, ale wszystko wydawało się trochę dziwne. Zbyt jasne. Zbyt ostre. Oczy Pennywell były jaskrawoczerwone, i jego kły wysunęły się. Oliver równieS patrzał na nią jak na obiad. Boczne okno zbiło gdy samochód dachował. Claire złapała Myrnin za ramiona, pełzać tyłem przez rozbite okno, i ciągnąc go za sobą. Jak tylko wyciągnęła jego klatkę piersiowa z limuzyny, objęła rekami dookoła kołka, szarpnęła go z wysiłkiem - ahhhhhhhhh – krzyknął Myrnin, usiadł pionowo i chwycił się za pierś – Oh, BoSe jak ja tego nie nienawidzę. Pennywell skoczył na proste nogi jak blady skaczący pająk. Myrnin trzasnął butem go w twarzy i pełzał wolny od wraku samochodu, łapiąc Claire gdy stanął na nogi. Krew była na jego koszulce, a jego twarzy była pocięta w niektórych miejscach
str. 44
przez pękniętą szybę, ale wyglądał dobrze, naprawdę., Jednak, był piekielnie wściekły. Pennywell wypełzł z limuzyny. Jego twarz nie była juS pusta; była pełna nienawiści. - Heretyk - wysyczał.- Co znaczy ze będę patrzył jak się palisz, ty i twoi znajomi - rzucił jadowite spojrzenie na Claire, przełknęła ślinę. - Jacy znajomi? ” zapytała o Myrnin. - demoniczny duch, który pomaga czarownicy, - powiedział.- zazwyczaj pod postacią czarnego kota, ale zakładam ze ty to robisz. Pomimo Se w moim mniemaniu jesteś wystarczająco szalony. - Dziękuje - Niema za co, Myrnin podniósł swoje brwi i wskazał brodą na Pennywell.- CóS? Czekasz Az twój obiad dokona samosądu by wzmocnić twoja dumę?? Claire miała bardzo okropne nagłe olśnienie.- Gdzie jest Oliver? I w tym momencie zimna ręka zacisnęła się wokół jej szyi, utrudniając jej oddychania i powodując nagłą panikę. Był odciągana daleko, całkowicie bezwładna i bez kontroli, zobaczył, jak Myrnin zmierza do niej ale nie dość szybko; oddalała się od niego, daleko w ciemności.... Wszystkie obrazy stanęły jej przed oczami: krwawiący Myrnin, i z wybałuszonymi oczami, sięgający po nią. Pennywell uśmiechając się z wySszością stojąc obok szczątków limuzyny. Palący sie sedan, który spowodował wypadek limuzyny — maska pogniotła się jak folia aluminiowa. To był samochód wampirów. Drzwi od strony kierowcy były otwarte. Claire dusiła się, z trudem łapiąc oddech, szarpała rękę trzymującą, jej gardło. Nie dobrze. Jej paznokcie nie raniły go w ogóle ani jej kopnięcia piętami. - cicho,- Oliver złajał ją, i ścisnął mocniej.- Chciałbym powiedzieć ze to zaboli mnie bardziej, ale to nie byłaby całkowita prawda. Nagle wziął gwałtowny wdech, i jego ręka zsunęła się z gardła Claire. Przeszła się do przodu dwa kroki, trzymając rekami swojej obolałej szyi, a następnie obejrzała
str. 45
się. Oliver spoglądał w dół na swoją klatkę piersiową gdzie kołek wystawał z jego klatki piersiowej. - cholera, - powiedział, i upadł na kolana. Michael stał za nim. Michael właśnie dźgnął Oliver. Przeszedł obok starszego wampira i złapał Claire.- Wszystko dobrze? Nie mogła wypowiedzieć Sadnego słowa przez stłuczone gardło, ale kiwnęła głową, szeroko otwartymi oczami. W ciągu kilku sekund Myrnin tez tam był , podnosząc ją i bezceremonialnie podając ja w ramiona Michael - Zabierz ja stad powiedział.- Oliver nie będzie zadowolonym, chłopcze. Lepiej odejdźcie - Musiałem - Michael powiedział.- musiałem go dźgnąć. Zamierzał ja zabić - Dokładnie to nie, zamierzał sprawić jej tyle bólu by Amelie przez więź poczułaby to wszystko. Ale nie to miałem na myśli. Rozbiłeś jego limuzynę. Oliver kocha swoja limuzyna.- Michael otworzył swoje usta, ale zamknął je nie wiedząc co ma na to odpowiedzieć. Myrnin, spojrzał na Pennywell, i powiedział,- Michael, zabierz dziewczynę i idź. Mam tu parę rzeczy do robienia. Zostaw kołek tam gdzie jest nie chce by Olivera mi przeszkadzał. Mam parę spraw do załatwienia z poszukiwaczem czarownic … Kiedy Michael zawahał się, ciemne oczy Myrnina błysnęły wobec niego poleceniem Zabierz ja. Michael kiwnął głową, i Claire straciła cały zmysł gdzie była, poza tym ze była trzymana w ramionach, i poruszali się szybko. Światła przemknęły jak błyskawica, ruszając się tak szybko ze nie mogła się na nich skupić. Palenie w gardle zmalało z ognia do szczypania, i starała się odchrząknąć. Miała wraSenie jakby miała szkło w gardle ale wydała słaby dźwięk. str. 5 Michał zwolnił do normalnego ludzkiego bieg, następnie do spaceru, i Claire zobaczyła, Se wrócili do teatru TPU. Ewa, Shane, i Kim stali przed samochodem Eve. Dwoje z nich było wstrząśnięte; Kim właściwie nie wyglądała jakby bardzo się tym przejęła. - Claire!- Shane podszedł jako pierwszy, wyjmując ją z rak Michaela i
str. 46
łagodzenie stawiając ja na nogi. Gdy zachwiała sie, złapał ja, z niepokojem oglądając ją.- Co do diabła się stało, Michael? - Wypadek - Claire szepnęła – wypadek samochodowy. Cześć.? - Cześć - Shane powiedział - Co chcesz powiedzieć , przez wypadek samochodowy? Jezus, Michael, rozbiłeś swój samochód?? - Wjechał w limuzyna,? Claire powiedziała. Wydawało jej sie waSne by wyjaśnić z jakiego powodu. – Uratował mnie. Jak na razie, w kaSdym razie. Naprawdę nie była pewna co by się stało jej gdyby Oliver’owi udało się usunąć Myrnin i miałby czas by zrobić jakąkolwiek z nieprzyjemnych rzecz które zaplanował, albo gdyby Pennywell trzymałby ja. Było tyle okropnych moSliwości. - musimy stad odjechać,- Michael powiedział- teraz. Eve. Wyciągnęła swoje kluczyki do samochodu ze maleńkiego czarnego portfela, schowanego pod jej aksamitną spódnica, i usiadła za kierownicą swojego duSego sedana. Kim usiadła na przednim miejscu dla pasaSera, zostawiając Claire z tyłu, wciśnięta pomiędzy Shane’m a Michael — co nie był wcale takim złym miejscem. Miała drgawki, uświadamiając sobie ze Przypuszczalnie, jest to wstrząs albo cos innego. Shane trzymał jej lewa rękę, a Michael prawa, zamknęła oczy poniewaS Ewa wcisnęła gaz do dechy wyjeSdSając z parkingu, kierując się do domu. Rozdział: 6 - Mamo? – spojrzała na zegarek, przygryzła usta, przygotowana na najgorsze – Hej, przepraszam ze dzwonie tak późno. Właśnie wróciliśmy z koncertu, wiesz ze Michael grał dziś wieczorem, prawda? Jestem w Domu Glass’ow, zostanę tu na noc, dobrze? Cześć, kocham cie. - OdłoSyła słuchawkę i wydała długie westchnienie, opierając się o klatkę piersiową Shanea. - Dzięki Bogu za automatyczne sekretarki, myślę ze nie byłabym wstanie tego zrobić gdyby odebrała. Pocałował ją w kark łagodnie – Nie interesuje nie co powiedzą twoi rodzice, dziś nie spuszczę cię z oczu, Nie dzisiaj. Byli w domu, bezpieczni w Domu Glassów. Michał poszedł na górę przebrać się ale Ewa była nadal z nimi, chodząc wokół w nich w efektownych szmatkach. Co więcej,
str. 47
fu, Kim była z nimi. Ale czuli się jakby zostali sami jak palec. Shane objął ja od tyłu swoimi ramionami, i odpręSyła się, cały strach odszedł daleko z niej. Jej małe ręce oplotły sie wokół jego rak, poczuła się bezpieczna poniewaS wyczuła jego mięśnie ruszające się pod jego aksamitna skóra. Nawet jeSeli ona nie była tak naprawdę bezpieczna, nigdy. - muszę podziękować Michael’owi, - powiedziała, i ucichła by odchrząknąć. Co wcale mocno jej nie pomogło. – Nie musiał za mną jechać. - Zniszczyłbym jego tyłek jeśli by tego nie zrobił - Shane powiedział, z takim upartością Se Az się skrzywiła - on nie pozwolił mi iść z nim. - Mógłbyś zostać ranny w wypadku. - On nie martwił się o mnie - Martwił, miałam stać się obiadem. - Shane westchnęło i oparł czoło o jej ramię.- I miał racje - On uratował moje Sycie. - Rozumiem. Moglibyśmy przestać rozmawiać o Michaelu przez kilka sekundzabrzmiało jakby cierpiał - Nie jesteś zazdrosny.? Shane uniosło dwa palce złoSone prawie razem.- MoSe tylko troszeczkę. I tylko dlatego ze dzieją się wokół niego te rokowe rzeczy. Ty dziewczyny dostajecie obłędu. - Zamknij się. - PowaSnie, rzucacie majtkami i takie tam, tak słyszałem. Obróciła się w kółko w jego ramionach, stanęli twarzą w twarz. Bez słow. Pochylił do niej jak przyciągająca grawitacja, cieple usta naprzeciwko jej, najpierw powoli, leniwie, wtedy stające się gorętsze, oddech przyspieszył. Jej umysł eksplodował od tysiąca wspomnień…. delikatnej skory na jego karku, w jaki sposób wypowiada jej imię, szeptów, jego Sar naprzeciwko jej. - Hej – głos Eve, zazwyczaj niegroźny, sprawił ze Claire odskoczyła – Wiem, szaleńczo zakochani, i tak dalej ale moglibyście tego nie robić tutaj? Naprawdę chciałabym być w stanie powiedzieć twoim rodzicom ze nigdy nie widziałam co się dzieje miedzy wami, gdy zechcą wziąć nas na przesłuchania. Shane pocałował ja jeszcze raz, lekko, delikatnie i potargał jej włosy – Ciąg
str. 48
dalszy nastąpi – powiedział. - Nie znoszę nagłego przerywania. - Win za to Eve. Claire odeszła od niego i świat wrócił do normalności Wolo niej – zabawne jak wszystko wydaje się znikać kiedy jest z nim. Eve siedziała na kanapie przerzucając kanały w telewizorze. Kim siedziała po turecku na podłodze czytając opis gry – Hej – powiedziała – Kto gra w zombie? - Ugf – powiedziała Eve – Nie ja. - Ja troszeczkę – przyznała się Claire - Wiec to znaczy ze nie grasz , a moSe… no dalej ktoś tu musi być mistrzem w tej grze. Shane w końcu podniósł rękę, Kim uśmiechnęła się –Rządzisz Collins – Powiedziała – Pokaz co potrafisz. Usta Claire nadal czuły pocałunki , całe jej ciało czuło jeszcze podniecenie ale spojrzenie Kim sprawiło ze się ostudziła. ZauwaSyła ze Shane to pochlebiało, ale równieS, Shane nigdy nie poddawał się jeśli chodzi o wyzwania, tak naprawdę. Z tym wyjątkiem ze teraz to zrobił – Nie mogę – powiedział – musze sprawdzić co u Michael’a. - JuS sprawdziłam – powiedziała Eve – Gdybyś zauwaSył nie jesteście samotni na Cudownej Planecie. On ma się dobrze, rozmawia przez telefon z Amelie. Radziłabym tam nie iść. - Oh – wymówka Shanea po prostu wyparowała. Claire nie mogła stwierdzić czy był wstanie drugi raz odmówić Kim. Eve wstała i podała mu dSojstik, Kim wzięła drugi ze stołu – Załaduj i strzelaj, domyślam się. Claire zostawiła go i poszła na gore. Łazienka była wolna skorzystała z niej, porządkując opłakany stan twarzy i posiniaczonej szyi, następnie poszła do sypialni by znaleźć parę wygodnych dSinsów i jakąś koszulkę. Ładna koszulkę. RównieS połoSyła trochę błyszczyka na usta. Tylko troszeczkę. Mogła słyszeć okrzyki i skrawki rozmów z dołu gdy otworzyła drzwi od sypialni. Kim i Shane byli w trakcie gry co nie sprawiało ze czuła mniej odrzucona – Dalej, przełknij to – powiedziała do siebie szorstkim zachrypniętym głosem, przykleiła
str. 49
uśmiech na twarz i schodziła na dół. Ukryte drzwi na przeciw sypialni Eve otworzyły się cichym kliknięciem i pojawiło się przytłumione światło. Claire zauwaSyła migoczący czarno biały obraz kobiety w pełnym wiktoriańskim stroju. Wyglądała jak upiór i gdziekolwiek indziej Claire uciekłaby z krzykiem do miejscowych pogromców duchów. Ale tu było Morganville, i Claire znała Adę zbyt dobrze. - Co? – stanowczo zapytała Claire. Ada lub obraz Ady zrobił uciszający gest palcem przykładając go do ust. Obróciła się tak jak dwuwymiarowy obraz i zniknęła w środku. Ponownie ukazała się jak wchodziła do góry po schodach nie dotykając ich. - PowaSnie? – westchnęła Claire – Cudownie, po prostu świetnie. – i poszła za Ada. Drzwi zamknęły się na nią z takim samym kliknięciem. Na górze święcił się kalejdoskop kolorów z lampy od Tiffaniego i Claire zobaczyła obraz Ady, zwrócony do niej twarzą, stała po przeciwnej stronie pokoju kolo starej aksamitnej kanapy. - W porządku, jestem – powiedziała Claire – czego chcesz? Ada znów zrobiła uciszający gest ręką, co było bardzo denerwujące. Ada była komputerem, mądrym i prawdopodobnie miłym dla ludzi, ale nadal… była tajemnicza i Claire naprawdę nie lubiła tego okrutnego uśmiechu na jej gładkich ciemnoszarych ustach. Ada dotknęła ściany i otworzyła ciemność jednego z portali które Ada kontrolowała w mięście… to cos w rodzaju magicznych tuneli, chociaS Claire nie znosiła nazywać tego magia. To był fizyka, przeraSające odkrycie fizyczne. To znaczyło ze to było ostateczne szybkie przejście, ale niebezpieczne…. Claire zmarszczyła brwi starając się dowiedzieć co było na drugim końcu tunelu. Droga była długa i ciemna, nie wydawała się bezpieczna. - Nie – powiedziała – Nie wydaje mi się, przepraszam Dlaczego przepraszała ta szalona komputerowa kobietę, nie wiedziała tego. Ada nie była jej przyjaciółką, nawet jej zbytnio nie lubiła, chociaS – przez rozkaz Myrnina – Ada musiała jej się podporządkować. Ada przestała się uśmiechać. Wzruszyła ramionami, odwróciła się i wślizgnęła w portal. Zniknęła w ciemności. Po kilku sekundach szara ręką wysunęła się z ciemności i zrobiła zapraszający gest Chodź niecierpliwiąc się.
str. 50
- Nie -powiedziała Claire i tym razem usiadła na kanapie – Niema mowy. JuS dziś wystarczająco duSo przeszłam. Zostałaś sama ze swoim problemem, Ado. Jej telefon zadzwonił, dźwięk rozbrzmiewający się po całym pokoju sprawił ze podskoczyła i sięgnęła po telefon. Na ekranie było napisane Dzwoni Shane. Odebrała. - Shane? Zakłócenia, po chwili usłyszała mechaniczny plaski glos Ady – Myrnin cie potrzebuje, chodź ! – brzmiała na zimna i rozgniewana ale zazwyczaj taka była, chyba ze głupio uśmiechała się do Myrnina. Claire zatrząsnęła telefon i zdmuchnęła włosy z czoła gapiąc się w ciemność. To moSe być laboratorium Myrnina. Mogłaby jej po prostu powiedzieć. Myrnin jako wampir zwyczajnie zapominał włączyć światło co było do bani. - Naprawdę muszę zacząć nosić latarkę - mamrotała, a następnie wpadła na świetny pomysł. Była tam lampa w stylu Tiffany w kącie przy kanapę. Claire podniosła cięSki szklany klosz, odłoSyła go, i wzięła podstawę z elektrycznym przewodem, wtedy rzuciła ja przez progu portalu, w ciemności. Zobaczyła Adę stojącą tam, z załoSonymi rekami na piersi, chłodna i pozbawiony wyrazu, otoczony przez wycieńczone blade wampiry, które krzyczały i uciekały przed światłem. Miały ogromne kły i spiczaste szpony, i nie byli tacy sami jak pozostałe wampy.... To były tunel szczurów, które przebywały w ciemnych miejsca, nie wchodziły na światło i istniały tylko by zabijać. Nieudany eksperyment, Myrnin tak ich nazwał Ada chciała by weszła w sam środek ich. Claire krzyknęła w szoku, i zatrząsnęła portal w umyśle, wtedy połoSyła rękę na ciemnej ścianie pokoju i bardzo się skupiła by rzeczywiście to zrobić. Był sposób by zamknąć go klucz to — moSe — i szukała odpowiedniej częstotliwości by to zrobić. To było jak zasuwka, i to zatrzymałoby do Ady po kaSdego kto chciałby tedy przejść. Miała taka nadzieję. Zamykanie portalu złamało lampę na pół, i wyrwało podstawę i wtyczkę ze ściany. Claire stała tam wpatrując się w ścianę, i na połamana lampa, dla przez dłuSsza chwile z dłońmi zaciśniętymi w pięści, wtedy wzięła telefon i wykręciła numer Myrnina laboratorium.
str. 51
- Jak miło z twojej strony ze do mnie dzwonisz – powiedział- mam się świetnie czasem się tak dzieje. - Mamy problem - Naprawdę? Kołek w mojej piersi wcale na to nie wskazywał . Muszę wysyłać Oliverowi rachunek za nową koszulę. - Ada właśnie próbowała mnie zabić. str. 9 Myrnin milczał przez moment. Claire prawie mogła zobaczyć go, garbiącego się ponad staromodnym odrutowanym telefonem, który wyglądał tak jakby pochodził z wiktoriańskiego sklepu ze starociami – Rozumiem- powiedział, w zupełnie innym tonem - Jesteś pewna - Powiedziała mi, Se mnie potrzebujesz i otworzyć portal do gniazda głodnych wampów. Tak, tak. Jestem całkowicie pewna. - Oh. Porozmawiam z nią. Jestem pewny, Se to było nieporozumienie. - Myrnin — Claire zmruSyła oczy, policzyła do pięć, i zaczęła od początku.Ona cie juS nie słucha. Nie rozumiesz tego? Ona robi swoje własne rzeczy, a jej własna rzecz oznacza pozbywanie się konkurencji.? - Jakiej konkurencji. - O ciebie - Claire powiedziała - Nie Se jestem. Ale ona myśli, Se jestem. PoniewaS ty mnie nie zabiłeś - paplała poniewaS mówienie o tym sprawiało, Se czuła się jakby miała zaraz zwymiotować i miała zawrotny. Nie była zakochana w Myrnin, ale kochała go, trochę. Miał bzika; był niebezpieczny; był wampirem — a jednak, i czasem nie był Sadna z tych rzeczy w jego lepszych momentach. “ - Claire.- brzmiał smutno - Ja nie uwaSam cie za atrakcyjna, oprócz twojego umysłu oczywiście. Mam nadzieję, Se wiesz, o tym. Nigdy bym sobie nie pozwolił na taka przygodę z tobą - przerwał na chwilkę, by pomyśleć o tym – Z wyjątkiem gdybym był głodny, oczywiście. Ale prawdopodobnie nie. Najprawdopodobniej. - Tak to pocieszając. Chodzi o to, ze Ada myśli, Se mnie lubisz, i ona pragnie mnie zlikwidować Sebyś troszczył się więcej o nią. Racja? - Racja. Pójdę do niej i porozmawiam z nią. - musisz ja wyłączyć, Myrnin
str. 52
- Całkowicie? Posłuchaj moSe to jedynie skaza w jej programowaniu. Zajmę się tym.-przerwał, wtedy powiedział - Oczywiście w międzyczasie nigdzie bym z nią nie chodził gdybym był tobą - Nie Sartuj. Dzięki. - Oh to nic takiego, kochana. Miłego wieczoru. O, i powiedz Michaelowi, Se dobrze się bawiłem na jego koncercie. - Byłeś tam? – Usłyszała śmiech w głosie Myrnina – Wszyscy tam byliśmy, Claire. Wszystkie wampiry. Tak lubimy swoje rozrywki. To przyprawiło ja o gęsią skórkę, i rozłączyła sie bez mówienia dowidzenia.
*** Na dole nadal trwała gra, Kim była tak dobra jak Shane najwidoczniej, co nie zaskoczyło Claire ale bardzo przygnębiło. Shane nawet nie zauwaSył jej pojawienia się, chodziła dookoła kanapy wysyłając mu sygnały ciałem pomiędzy jego strzałami gdy jego czarny charakter zabijał zombie, atakując, kopiąc, boksując i strzelając. Gracz Kim był Ślicznie wyglądającą dziewczyną z czarnymi włosami związanymi w koński ogon i pół rozebrana. Walczyła w butach na wysokim obcasie. Świetnie. Claire usiadła na dole schodów patrząc przed siebie z podkulonymi nogami pod brodą. Eve zniknęła, prawdopodobnie poszła się przebrać wiec zostali tylko Shane i Kim. Wyglądali na zajętych patrzeniem w ekran. str. 10 Jej szósty zmysł poinformował ja o zbliSającym się Michaelu, nie wydal Sadnego dźwięku schodząc w dół po schodach, ale wiedziała ze idzie i obróciła głowę Seby zobaczyć w co przebrał się gwiazdor Roca: stara zielona koszulkę i w dSinsy takie same jak jej. Spojrzał na to co działo się w salonie i zszedł na dół schodów. - Hej – powiedział – wszystko dobrze? - Nie byłoby dobrze gdybyś nie wpadła na nas – powiedziała – dziękuje. Wyglądał na zawstydzonego – Tak, cóS, taki nie był plan. Chciałem go tylko
str. 53
zatrzymać. Nie wiedziałem ze wjedzie we mnie. Prawie się roześmiała, poniewaS brzmiał jakby było mu przykro z tego powodu. Chwyciła go za jego Chodla rękę i ścisnęła ja, on oddal uścisk – to nadal jest dobry plan. - Z wyjątkiem tego ze prawie cie nie zabiłem niszcząc limuzynę Amelie i swój samochód? Tak, Zaszalałem - Dadzą ci nowy? Chodzi mi o samochód. - Amelie powiedziała ze tak. - Zamknęłam wszystkie portale w domu – powiedziała Claire – Ada dziwnie się zachowuje. - Myślałem ze to normalne. - Dziwnie - Ah, ok. – Michael spojrzał przez barierkę na Kim i Shanea – Głupiejesz z powodu Kim? Claire zrobił ten sam gest co Shane pokazując palcami troszeczkę – Tak, wiec przestań. Kim nie jest w jego stylu. - Nie jestem pewna czy ja jestem w jego stylu – ok, to brzmiało naprawdę, naprawdę Sałośnie, przygryzła usta – Ona jest taka… bardzo. - Tak, jest – wstał i poszedł w całkowitej ciszy do salonu, stanął za Kim, pochylił się i powiedział z akcentem Drakuli – Chce wypić twoja krew. - Ty gnojku – krzyknęła Kim, upuściła dSojstik i uderzyła go w pierś – Nie mogę uwierzyć ze sabotujesz mnie. - Nie mogę pozwolić mu przegrać – powiedział Michael i Shane wykonał uderzenie wysoko punktowane, rozległ się dźwięk zwycięstwa – Musze mieszkać z tym kolesiem. Przybili sobie wysoka piątkę. - Naprawdę chcesz uznać to zwycięstwo – powiedziała Kim – On oszukiwał dla ciebie. - Tak – powiedział Shane – powaSnie, mam taki zamiar. Wyłączył grę i odłoSył dSojstik, przeciągnął się i ziewną - Cholera, jak późno. Nie musisz gdzieś iść albo cos takiego.
str. 54
Kim przez sekundę wyglądała na uraSoną i Claire poczuła małe łaskotanie- czegoś, moSe współczucie, miała nadzieje ze nie. - Jasne- powiedziała – Johnny Depp czeka na mnie w domu. Domyślał się ze mam juS iść. Hej, gdzie jest Eve? - Co robisz? - zawołała Eve, ze szczytu schodów i zeskoczyła na dół koło niewidzialnej Claire – Nie moSesz ! Kim musimy poćwiczyć role! - Nie Shane ma racje. Just jest późno. MoSe jutro? MoSemy spotkać się w Common Grounds , moSe koło trzeciej? Pracujesz do około dziesiątej, prawda? - Tak- powiedziała Eve i brzmiała na rozczarowana. - Świetnie, to dobrze. Hej chcesz jutro wyjść gdzieś wieczorem? MoSe na jakiś film? Um, Claire tez chcesz iść? Świetnie została oficjalnie zaproszone – Nie dzięki – powiedziała – mam inne plany. - Naprawdę? Jakie? Claire spojrzała na Shanea i on załapał – Kolacja ze mną – powiedział – To jest tak jakby rocznica. - Awww, naprawdę? To takie słodkie. Eve puknęła go placem – Nie zabieraj jej na chilli dogi. - Prawdziwa restauracja, z obrusami, hej nie jestem całkowitym idiota. Kim spojrzała na Shanea i w tym momencie Claire zrozumiała ze to nie była tylko gra… Kim naprawdę lubiła Shanea – bardzo… Rozpoznała ból gdy go zauwaSyła. - Wiec – powiedziała Eve i odwróciła się do Kim – Kino tak? Cos strasznego? Kim szybko się opanowała sie zanim Eve zdąSyła zauwaSyć to samo co Claire i powiedziała – Jasne, obojętnie ty wybierz, Sadnych babskich filmów. Eve wyglądała na uraSona – Ja? Babskie filmy? Ugryź się w język. Naprawdę, teraz. Kim zaśmiała się i Eve odprowadziła ja do drzwi. - Rocznica? – powiedziała Claire do Shanea Podniósł swoje brwi – To zaleSy jak liczysz – powiedziała – tak, to będzie pewnego rodzaju rocznica. Prawdopodobnie jedna z tych ze nadal zjemy. - Mów za siebie – powiedział Michael i podniósł leSący na stole dSojstik – nie
str. 55
mogę uwierzyć ze prawie dałeś jej wygrać. - Człowieku , tobie tez kiedyś dałem wygrać – powiedział Shane i podskoczył po drugi dSojstik – Gramy.
Rozdział: 7 Następnego dnia, Claire wysiedziała w klasie bez jakiegokolwiek prawdziwego sensu, zrobiła test, — który zaliczyła — poszła do laboratorium Myrnin około południa. Wyglądało na zadbane i czyste, to był dwa cuda jednocześnie, z czego była zaniepokojona. Poszła do regału i zaczęła oglądać czasopisma, próbując znaleźć najnowsze, pomimo ze to byłoby trudne do odgadnięcia, biorąc pod uwagę fakt , Se większość z jego notatek była zrobiona gdy chorował, i zazwyczaj był szalony. Ale była ciekawa. Przedzierała się przez ksiąSki z zeszłego lata, gdy Myrnin wpadł przez portal, miał duSy opadający czarny kapelusz i pewnego rodzaju szalony/elegancki pasz okrywający go od szyi do kostek, czarne skórzane rękawice, i czarno-srebrna laskę ze smokiem, która trzymał przed soba. Na jego klapie przyczepiony był znaczek, na którym było napisane, JEŚLI MOśESZ TO PRZECZYTAC, PODZIEKUJ SWOJEMU NAUCZYCIELOWI. to było typowe dla Myrnin, naprawdę. Była zaskoczona ze królicze pantofle zniknęły. - Nie wiedziałem ze dziś przyjdziesz, - powiedział, i rzucił swój kapelusz, płaszcz, i laskę na pobliski wieszak.- I zakładam ze jest to przypadkowe zdarzenie,
str. 56
jak grawitacja. - Grawitacja nie jest przypadkowa - Skoro tak mówisz.- Podszedł do przeciwległego boku stołu i spojrzał na ksiąSkę, wtedy obrócić głowę dziwacznie w bok by odczytać tytuł.- Ah. Jedna z moich najlepszych prac. Gdybym tylko mógł dowiedzieć się, czego w rzeczywistości dotyczy. - Zastanawiałam sie, czy kiedykolwiek spotkałbyś dziewczynę o imieniu, Kim. Kim…Jak do diabła ona miała na nazwisko? Czy ktoś jej je powiedział? “Kim, jakaś tam. Kim Gotka. - O, ona.- Myrnin powiedział. Nie był pod wraSeniem, co troszeczkę uszczęśliwiło Claire. - Tak, Kimberlie jest nam znana. Zapytała o pozwolenie by sfilmować niektórych z nas, dla archiwów — to ma być zapis naszej historii. Jak wiesz, cenimy tego rodzaj rzeczy. Wielu zgodziło się. Ona została wybrana na naszego historyka, tak wierzę. - Czy ty nie robisz juz tego? - piszę moją własną historię. Nie widzę powodu powierzyć tego człowiekowi z kamerą wideo. Papier i atrament, dziewczyno. Papier i atrament zawsze ocaleją, gdy elektroniczne nagrania zniszczą sie z czasem. - Ale wampiry znają ją.? - Tak. Ona jest trochę jak zwierzątko dla starszych. Poza mną, oczywiście. Nie lubię zwierzątek. Gryzą — ach! Prawie zapomniałem! Czas by nakarmić Bob’a.Myrnin krzątał się daleko w innej części laboratorium, gdzie przypuszczalnie schował Bob’a pająka. Albo być moSe Bob’a mechanika samochodowego? Claire nic nie zakładała. Wyglądał na trochę szalonego dziś, z błyskiem w oczach. To ją niepokoiło. Właśnie miała zamknąć ksiąSkę, gdy zobaczyła, w jego kolczastym czarnym charakterze pisma, coś o niej: Nowa. Claire coś tam. Mała i krucha. Bez wątpienia oni sądzą, Se to sprawi ze będę ja chronił. To tylko daje mi do myślenia jak łatwo bym ja niszczył.... ZadrSała, i zdecydowała ze naprawdę nie chce doczytać do końca. Zostawiła
str. 57
Myrnin robiącego dziwne miny całusów do Bob’a pająka, gdy potrząsnął pojemnikiem z muchami przed jego plastikowym pojemnikiem, poszła do archiwów. Od pierwszego momentu, gdy zobaczyła Wampirze Archiwa — to było w czasie wojny, i to było miejsce gdzie przyszli po broni — ona była zafascynowana tym miejscem. Wampiry były zbieraczami, bez wątpienia; kochali przedmioty — historyczne rzeczy. RównieS — najwidoczniej — tandetę, poniewaS było tam pełno przedmiotów, których nikt nie mógł sklasyfikować, i prawdopodobnie nigdy nie zrobi tego. Ale górne pietra były zdumiewające. Biblioteka była drobiazgowa, była cała sekcja, która zawierała kaSdą znaną ksiąSkę, czasopismo i broszurę z czymkolwiek o wampirach, ze ścisła bibliografia. Dracula zapisał tylko sześć, najwidoczniej. Pomijając, Se wampiry dostawały darowizny, kupowały lub ukradły sześć pięter historycznych tekstów, w duSej róSnorodności języków. Były nawet staroSytne zwoje, które wyglądały zbyt delikatnie, by je dotykać I kilka tablic pamiątkowych, Amelie odróSniała je datami od rzymskich czasów. Audiowizualna strefa była nowa, zawierała wszystko od próbek migotania do arkad pensa we wczesnym 1900, by niemy film, film z dźwiękiem, film kolorowy, cały droga do DVD. Co więcej większość tego było powiązane jakoś z wampirami, ale nie wszystko. Wydało się ze jest tam okropnie duSo sztuk dramatycznych. I z jakiegoś powodu musicale. Claire znalazła cyfrowy zapis wywiadu w boksie z komputerem, sporządzono listę - imię wampira i datę jego—narodzin? Stworzenia? Czy jak oni to nazywali? W kaSdym razie, data, która widniała była najnowszego - Michael Glass. Klara przyniosła odtwarzacz i mrugnęła, poniewaS Michael ukazał się przed kamera. Nie czuł się wygodnie. To nie była scena dla niego, oczywiście. Zmagał sie mikrofonem dopóki Kim kazał mu odłoSyć go, wtedy on siadł, spoglądając tak jakby Sałował, Se zgodził się na cos takiego, dopóki nie zaczęły się pytania. Pierwsze było oczywiste—imię, aktualny wiek, data śmierci, prawdziwe miejsce urodzenia. Wtedy Kim spytał, -Jak zostałeś wampirem? - Michael myślał nad odpowiedzią zanim powiedział, - Z całkowitej głupoty. - Tak? Powiedz mi. - Dorastałem w Morganville. Znałem reguły. Wiedziałem, jak niebezpieczne
str. 58
rzeczy były, ale kiedy dorastasz z Ochroną, myślisz, Se stajesz się nieostroSny. Dopiero osiągnęłam osiemnastkę. Moi rodzice juS opuścili miasto, moja mama była chora i potrzebowała leczenia nowotworu złośliwego, więc zostałem sam. Chciałem sprzedać dom i kontynuować swoje Sycie. - I jak ci idzie? Michael nie uśmiechnął się. -Nie tak jak oczekiwałem. Stałem się nieostroSny. Spotkałem faceta, który chciał kupić dom, ktoś nowy w mieście. Nigdy by mi nie przyszło do głowy ze jest wampirem. On—nie przekroczył granicy. Ale sekunda po tym, gdy przeszedł próg, wiedziałem. Po prostu wiedziałem. Potrząsnął głowę. Kim chrząknęła. -Mogę spytać kto . . . ? - Oliver-, Michael powiedział. -On zabił mnie jego pierwszego dnia w mieście. - Wow, Całkowity sukces. Ale nie zostałeś wampirem wtedy, racja? - Nie. Umarłem. Częściowo. Pamiętam, jak umarłem i wtedy . . . wtedy była następna noc i nie mogłem przypomnieć sobie niczego miedzy mini. Czułem sie dobrze. śadnej dziury w szyi, niczego. Pomyślałem ze być moSe, to był sen, ale wtedy—wtedy spróbowałem opuścić dom. - Co sie stało? - Zacząłem dryfować daleko. Jak dym. Wróciłem do środka zanim było zbyt późno, ale zrozumiałem po kilku kolejnych próbach, Se nie mogłem odejść. Nie waSne, czy drzwiami lub w jakiś inny sposób. Ja tylko—przestałem być soba.- Oczy Michaela wyglądały teraz na udręczone i Claire widziała, jak przeszedł go dreszcz. To był wystarczająco złe, ale wtedy przychodził ranek - I co sie działo? - Umierałem- Michael powiedział. -Od nowa. I to bolało. Claire wyłączyła to. Było coś złego w słuchaniu tego, widząc, jak on opuszcza swoja gardę tak nisko. Michael zawsze starał się pokazać ze to wszystko jest w porządku, jakoś. Nie wiedziała jak bardzo, go to przeraSało. I, zrozumiała, ze naprawdę nie chciała wiedzieć, co czuł, kiedy przeobraził sie w prawdziwego wampira przez Amelie, aby być w stanie Syć po za dom. Wiedziała juz zbyt duSo. Tam było około dwudziestu innych wywiadów wideo w tym folderze, ale był jeden, przy którym Claire zawahała się, wtedy kliknąć podwójnie na ikonie.
str. 59
Kamera złomowała, ustabilizują obraz i wtedy zapaliły sie światła. -Proszę daj nam twoje imię, datę, gdy zostałeś wampirem, twoje miejsce urodzenia i twoja datę śmierci.- To był głos, Kim’s, ale tym razem zabrzmiała na zdenerwowana, wcale nie jak ta mądrala, która znała Claire. -Proszę. Oliver pochylił się z powrotem w krześle, spoglądając jakby czuł coś paskudnego i powiedział, -Oliver. Zatrzymam moje nazwisko dla siebie, jeśli moSna. Stałem sie wampirem w 1658.. W Huntingdon, Cambridgeshire, Wschodniej Anglii, Anglii, w 1599.. Tak, poniewaS widzisz, nie byłem młodym męSczyzną, kiedy zostałem przemieniony. - To był twój wybór? Oliver gapił się, na Kim, ukryta za kamera, tak długo, Se nawet Klara czuła się nerwowo. Wtedy powiedział, -Tak. Umierałem. To było moja jedna szansa, by zatrzymać władzę, którą osiągnąłem. To była złodziejska sztuczka, targowałem sie z moim diabłem, nie mogłem utrzymać władzy, którą starałem się zachować.. Więc zyskałem nowe Sycie i straciłem. - Kto cie przemienił. - Bishop. - Ach—chcesz powiedzieć cokolwiek o Bishopie... - Nie - Oliver nagle wstawał, z ogniem w oczach i zerwał mikrofon. - Nie zgadzam sie na dalsze nagrywanie. Przeszłość to przeszłość. Pozwólmy jej umrzeć. Kim, bardzo cicho, powiedziała, -Ale zabiłeś go. Prawda? Ty i Amelie? Oczy Olivera stały się czerwone. - Nic o tym nie wiesz, mała dziewczynko z twoimi głupimi zabawkami. I pomódl się do Boga, Sebyś nigdy sie nie dowiedziała. Oliver uderzył w kamerę i Kim zaskamlała i to był to. Znikł obraz. - Dobrze sie bawisz - powiedział głos Olivera i przez sekundę Claire myślała ze to było z ekranu komputera, wtedy zrozumianym, Se to przyszło za nią. Obróciła głowę, wolno, by znaleźć go stojącego blisko drzwi małego pokoju, opierającego się o ścianę. Miał na sobie koszulkę z logiem Common Grounds i cargo spodnie, on nie wyglądał jak pięciuset letni wampir. On nawet miał kolczyk znaku pokoju w jednym uchu. - Ja—chciałam wiedzieć o historycznych wywiadach, to jest wszystko.
str. 60
Przepraszam.- Klara wyłączyła komputer i stawała. -Będziesz znów próbował mnie zabić? - Dlaczego? Czy chcesz być przygotowana?- Podnosił głowę w nią. - Chciałbym widzieć, gdy to będzie sie zbliSać. Delikatnie uśmiechnęła się. - Nie wszyscy mają ten luksus. Ale nie. Zostałem wyszkolony przez moja pani. Nie podniosę palca na ciebie, mała Claire. Nawet gdybyś o to prosiła, Claire szła wolno do drzwi. On uśmiechnął się szerzej i jego spojrzenia podąSyło za nią cała drogę... ale puścił ja. Kiedy obejrzała się, był przy komputerze, klikając myszka. Usłyszała, jak jego wywiad zaczął się i usłyszała, jak jego nienagrany głos mruknął przekleństwo. Nagranie urwało się. Wtedy cały boks został rozerwany i komputer został rozbity o podłogę z wystarczającą siłą, by roztrzaskać okno trzy stopy od niej. Ktoś nie był zadowolony z tego jak wyglądał na filmie. Claire zaczęła biec, uchylając sie przed kolejnymi rzędami ksiąSek, obróciły się na lewo w niemieckie ksiąSki, by udać się do wyjścia. I potknął się, o Kim, która siadała na podłodze biblioteki gapiąc się w ekran telefonu komórkowego jak gdyby trzymała sekret wszechświata. - Hej!- Kim zaprotestował i Klara leciała głową na dywan. Obróciła sie lecąc w dół, uwalniając kopnięciami z nóg Kim i pełzna wstecz. -W porządku? - Świetnie- powiedziała Claire i wstała, by strzepnąć z siebie kurz. -Co do diabła tu robisz. - Badania-, powiedziała Kim. - W niemieckim? - Nie powiedziałem, szukam ksiąSki, kretynko. Ale mogłabym czytać po Niemiecku. To jest moSliwe. - A umiesz? Kim uśmiechnęła się. -Tylko przeklinać. I, gdzie jest łazienką, na wypadek gdybym utknęła w Berlinie. Hej, co to był za huk? - Och. Oliver. On tylko znalazł wywiad, który zrobiłeś z nim.
str. 61
Szeroki uśmiech, Kim zszedł z twarzy. -On zabił mój komputer, racja? Cały roztrzaskał - nie był szczęśliwy. - Nie,- Oliver powiedział i wyszedł za rogu. W jego oczach migotała czerwień i jego blade ręce były zaciśnięte w pięści. -Nie, Oliver nie jest szczęśliwy w ogóle. Powiedziałaś mi, Se zniszczyłaś wywiad.” - Skłamałam,- Kim powiedział. - Stary, nie pracuję dla ciebie. Zlecono mi pracę, przez radę, ze stypendium i wszystkim. Wiec robię to. I teraz jesteś winnym mi nowy komputer. Myślę ze moSe być laptop. Wyglądała na zbyt spokojna. Oliver zauwaSył to takSe. -To nie była jedyna kopia. - Epoka Cyfrowa. To jest smutny, smutny świat i jest pełen ściąganych kopii. - Przyniesiesz wszystkie do mnie. - Stary nie-, Kim powiedział i zamknęła telefon. -Jestem dość pewna, Se nie. I jestem dość pewna, Se będziesz musiał to przeSyć, poniewaS to jest ulubiony projekt Amelie’s. Nawet nigdy nie doszliśmy tak daleko. To nie jest tak ze powiedziałeś mi o swoich cennych momentach lub o czymś krępującym. Pogódź sie z tym- Spojrzała na swój duSy, zegarek na jej nadgarstku i wstała. - Ups, musze lecieć. Mam próbę za pół godzina. I hej, i ty tez, Mitch. Bez urazy, w porządku? Oliver nic nie powiedział. Kim wzruszył ramionami i poszła do wyjścia. - Nie lubię jej,- Klara zaoferowała. - W końcu, mamy coś wspólnego- Oliver powiedział. -Ale ona ma rację do jednej rzeczy: muszę iść na próbę To zabrzmiał bardzo—normalnie. Bardziej normalnie niS większość rzeczy, które Oliver powiedział. Klara czuła ze jej napięcie minęło. - Wiec jak idzie? Gra? - Nie mam Sadnego pomysłu. Nie grałem od stu lat i pomysł Ewy i Kim bycia odtwórca głównej roli nie napełnia mnie zaufaniem.- To brzmiało z sarkazmem i Klara wzdragała się trochę. - Sto lat. Co było ostatnią rola, która grałeś? - Hamlet. Oczywiście. Jak poszła próba Claire nie wiedziała; zmierzała do Common Grounds, gdzie była umówiona, by spotkać się z (och) Monika. Przynajmniej były z tego korzyści.
str. 62
- Pieniądze w na stół,- powiedziała, gdy wślizgnęła się na miejsce naprzeciwko ulubionego miejsca burmistrza—i tylko—siostry. Monika zrobiła coś sprytnego z włosami i to sprawiło ze jej twarz była pokryta zasłona pazurków. ChociaS raz, była sama; bez Georginy i Jennifer, i nie nawet jako kawowy tyran. Monika posłała Claire obrzydliwe spojrzenie, ale włoSyła rękę do swojego designerskiego plecaka, wzięła swój designerski portfel, odliczyła pięćdziesiąt dolarów i rzuciła je przez stół. -Lepiej Seby było warto,- powiedziała. -Naprawdę nienawidzę tych zajęć. - Wiec je rzuć. - Nie mogę. To jest jak szkoła rdzenia dla mojego przedmiotu kierunkowego. - Czyli, co? - Biznes. To interesujące. - Wiec, od czego chcesz zacząć? Co sprawia ci największy kłopot? - Nauczyciel, odkąd zaczął dawać te głupie punktowane quizy i nie przestaję ich rzucać.- Monika zanurkowała w plecaku i wyciągnęła trzy pokreślone kartki, które oznaczone były na zielono,—nauczyciel musiał przeczytać gdzieś, Se czerwony przyprawia studentów o stres lub coś takiego, ale Claire pomyślała, Se przez taka ilość przekreśleń, kolor pióra był najmniejszym problemem Moniki - Wow-, powiedziała i przerzuciła strony. - Naprawdę nie rozumiesz ekonomii w ogóle. - Nie zapłaciłam ci pięćdziesięciu dolarów dla usłyszeć oczywiste rzeczy,Monika wskazała. –Tak tak. Nie rozumiem tego, naprawdę nie chce, ale musze. Wiec daj mi równowartość moich pięćdziesięciu dolarów w wiedzy, juz. - Dobrze —ekonomia jest tak naprawdę teoria gry, tylko ze z pieniędzmi. Monika tylko gapiła się na nią. - To była prosta wersja. - Oddaj mi moje pieniądze z powrotem. Właściwie, Klara potrzebowała ich—cóS, Monika musiała jej zapłaci, naprawdę—więc wyszła z kilkoma chłodnymi wytłumaczeniami, pokazała Monice sposób
str. 63
zapamiętywania formułek i kiedy uSyć ich . . . i zanim skończyły, było co najmniej dziesięciu innych studentów wychylających się, by posłuchać i robić notatki w róSnych punktach. To było w porządku, oprócz tego ze Monika nie przestawała Sądać pięciu dolarów od kaSdego z nich, co oznaczało, Se dostała darmowa lekcję. Nadal, nie tak złego popołudnia. Claire skończyła czując sie trochę szczęśliwa; nauczenie—nawet Moniki—zawsze sprawiało ze czuła się lepiej. Czuła sie o wiele lepiej kiedy widziała, Se Shane przyszedł odprowadzić ja do dom. - Cześć- powiedział, gdy stanęła koło niego obok niego. - Udany dzień? RozwaSała dokładnie, co odpowiedzieć, i w końcu powiedziany, -Nie najgorszy.- Nikt nie został zabity do tej pory. W Morganville, to był prawdopodobnie dobry dzień. Monika zapłaciła mi pięćdziesiąt dolarów za korepetycje. Shane trzymał ja za rękę i ona podskoczyła, by pocałować go w policzek bez gubienia kroku.- A twój? - Było mięso. Pokroiłem je na plasterki duSym, ostrym noSem. Bardzo męskie. - Jestem pod wraSeniem. - Oczywiście ze jesteś. A więc to jest nasza rocznica... - nie jest! - CóS powiedziałem Kim, Se jest i wtedy obiecałem zabrać cię do miłej restauracji. - Z obrusami- , Claire zgodziła się. -Wyraźnie pamiętam obrusy. - Chodzi o to ze cie zabieram,. W porządku?” - Raczej nie.. Moja twarz zaczyna się dopiero leczyć. Mam siniaki na całym moim gardle. Ostatnia rzecz, jaka chcę to iść do miłej restauracji gdzie kaSdy będzie się gapił i zastanawia się, czy maltretujesz mnie. Nie cieszyłabym sie z jedzenia w ogóle. - Myślisz zbyt duSo. Wzięła go z rękę. -Prawdopodobnie. - W porządku, wtedy. Co powiesz na kanapkę zaproponowana na miłej, czystej serwetce, w moim pokoju? - Jesteś takim romantyczny. - Jest w moim pokoju.
str. 64
Byli około dwóch przecznic od Common Grounds— mniej więcej w połowie dogi do domu —kiedy latarnie uliczne zaczęły gasnąć, jedna za druga, zaczynając od tych za nimi i iść szybko w przód, poniewaS kaSda kliknęła przy gaszeniu. Nie było jeszcze całkiem pełna ciemność, ale to działo sie tak szybko, jaki cień czerwonego zachodu słońca zanikającego za horyzontem. - Claire? - Shane rozglądał sie do kola, tak jak ona, czując, Se instynkty zaczyna wysyłać ostrzeSenie. - Cos jest nie tak - powiedziała. - Cos tu jest. Krwawa forma wyszła z ciemności do nich i Shane ukrył Claire za plecami. To był Wampir — czerwone oczy, wystające kły, plamy krwi na bladej twarzy i rękach. Claire znała go, zrozumiała to po sekundzie czystej adrenaliny i szoku. On miał na sobie to same obszarpane, tłuste ubranie od ostatniego razu jak go widziała: Morley, wampir cmentarzyska, który próbował wciągać w zasadzkę Amelie. Zobaczył i zadyszał, -Jaśnie pani, powiedz twojej nauczycielce — powiedz jej… Pochylił sie do Claire, bez równowagi i Shane odepchnął go daleko. Morley rozwalił się na chodniku i potoczył się jak piłka. Przestraszony. - w porządku,- Claire powiedziała i połoSyła rękę na ramieniu Shanea. OstroSnie kucnęła blisko pokrwawionego ciała Morley. -Panie Morley? Co się stało? - Zbóje- , szepnął. -Dręczyciele.- Coś sprawiało, Se cofał się i nasłuchiwał przez sekundę, wtedy z bólem wstał. Claire skoczyła wstecz, na wszelki wypadek, ale Morley nawet Nie patrzył na nią. -Oni nadchodzą. Uciekajcie. Coś sie zbliSało, w porządku. Morley potknął się, ruszając się w normalnej szybkości wampira i Claire usłyszała daleki dźwięk biegnących stóp, głosów wołających do siebie i podekscytowanych okrzyków. Po kilku sekund, widziała ich —sześciu młodych męSczyzn, nie starszych niS Shane. Dwóch miało na sobie TPU kurtki. Byli zupełnie pijani, co znaczy ze szukają kłopotów i wszyscy byli uzbrojeni —w kije do baseballu, Selazne pręty, kołki. Zwolnili kiedy zauwaSyli wzrok Claire i Shanea i zmienieni kierunek, by przyjść obok nich.
str. 65
- Hej!- jeden z nich wrzasnął. - Widzieliście starego kolesia biegnącego tutaj? - Dlaczego? Co on zrobił, czy ukradł ci portfel?- Shane odszczekał z powrotem. Claire wbiła paznokcie w jego rękę w ostrzeSeniu, ale on nie zwracał uwagi. -Jezus, idioci, myślicie, Se co robicie? - Czyścimy ulice,- inny powiedział i zamachnął sie swoim kijem jak gdyby on naprawdę wiedział, jak uSyć go. - Usłyszeliśmy, Se zabił dziecko,- powiedział pierwszy męSczyzna— najmniej pijany, o ile Claire mogłaby to stwierdzić i równieS był najpodlejszy. Nie podobał jej sie sposób, w jaki on patrzył na Shanea i ją. - Wyssał je do sucha, zaraz na placu zabaw. Nie pozwolimy Seby to ucichło, człowieku. On musi zapłacić za to. - Masz jakiś dowód? - Chrzanie twoje dowody. Te potwory unikają kary od stu lat. Schwycimy je, damy nauczkę, której oni nie zapomną.- Śmiał się, sięgnął do kieszeni i wyciągnął coś. Rzucił to na ziemie przed stopy Shanea. Na początku Claire nie mogła stwierdzić co to było i nagle zrozumiała. Zęby: kły wampira, wyrwane z korzeniem. Shane powiedział, - Sam sie nokautujesz , człowieku. Poszedł w tamta stronę.Kiwnął głową w kierunku w którym Morley nie poszedł. - Udanej pracy. - Ty jesteś Collins, racja? Twój tata był jednym piekielnym faceta. On stawał w obronie nas. Ojciec Shanea był obelSywym dupkiem, który nie troszczył się o nikogo, o ile Klara była w stanie to stwierdzić; on na pewno nie troszczył się o Shanea. Pomysł, ze Frank Collins został, bohaterem podziemi Morganville sprawiał, Se Klara chciała zwymiotować. - Dzięki- , powiedział Shane. Jego głos był neutralny i bardzo mocny. -Zabieram moją dziewczynę do domu. - Ją? Ona jest jednym z nich. Jednym z Renegatów. Pracuje dla wampirów. - Nie jest lepsza niS wampy,- inny dołoSył. - Słyszałem, Se ona pracowała dla Bishopa - powiedział trzeci, który miał Selazny pręt spoczywający na jego ramieniu. – Roznosząc dookoła jego rozkazy śmierci. Jak jeden z tych nazistowskich współpracowników.
str. 66
- Źle słyszałeś - Jan powiedział. -Ona jest moją dziewczyną. Teraz odczepcie sie - Usłyszmy to od niej,- powiedział lider grupy i spojrzał na Claire. -Wiec? Pracujesz dla wampirów? Jan wysłał jej szybkie, ostrzegawcze spojrzenie. Claire wzięła głęboki oddech i powiedziała, -Całkowicie. - Ach psiakrew, - Sapnął Shane - W porządku, wiec biegnij. Zaskoczony mini gang wystartował; alkohol zwolnił ich, myśli Claire kotłowały sie w dyskusji nad tym, kogo oni powinni ścigać, ludzi czy wampiry. Shane chwycił rękę Claire i popchnął ją przed siebie, biegnąc jak gdyby ich Sycie zaleSało od tego. Latarnie uliczne były zgaszone i Claire miała kłopoty z zauwaSeniem krawęSników i pęknięć w chodniku w przyćmionym świetle gwiazd. Przebiegli prawie przecznice zanim ona usłyszała wycie za nimi. Grupa była za nimi. - Dalej - , Shane dyszał i pchnął ją szybciej. To było trudne dla Claire; ona była molem ksiąSkowym, a nie sprinterem a poza tym, jej nogi były około sześciu cali krótsze niS jego. - Dalej Claire! Nie zwalniaj! Jej płuca płonęły juz ogniem. Musze, ćwiczyć więcej , myślała oszalała .Zanotuj sobie: regularnie biegać. Coś uderzyło ją w plecy i Claire zgubiła jej rytm i upadła mocno o chodnik. Shane wrzasnął, stanął i obrócił się, by zasłonić ją. W ciągu sekundy, grupa facetów był przy nich i Claire widziała jak Shane odbiera jednemu facetowi kij i uSywa go, by wybić Selazny pręt innemu napastnikowi. Cień wynurzył sie ponad nią i spojrzała w gore, by zobaczyć faceta, który wydawał sie około dziesięciu stóp wySszy od niej podnoszący kij do baseball ponad głową, celując prosto w nią. Claire chwyciła go dookoła kolan i energicznie szarpnęła, mocno. On wrzasnął zaskoczony, poniewaS jego nogi złoSyły sie i upadł do tyłu. Kij uderzył o ziemię ze stukotem i Claire podniosła go, gdy wstała. Shane huśtał się z precyzją, wymachując bronią i być moSe łamiąc ręce tu i tam, gdyby musiał. Wszystko, co musiała zrobić to stać tam i wyglądać przeraSająco. Skończyło się po kilku sekundach. Coś sie zmieniło i oni mieli dość. Claire stała tam trzęsąc się, kij nadal trzymała w gotowości, do momentu gdy ostatni facet
str. 67
wstał z chodnika i słaniając sie odszedł daleko. Shane upuścił kij i połoSył obie ręce na jej ramionach. - Claire? Popatrz na mnie. Czy jesteś cała? Ktoś uderzył cię? - Nie - czuła ze się trzęsie i miała zdarta skórę na kolanach i dłoniach po upadku, ale to było wszystko. –Mój BoSe. Oni chcieli nas zabić. Ludzie chcieli nas zabić. Z powodu mnie. - To nie miało znaczenia,- Jan powiedział ją i pocałował ja w czoło gorącymi ustami. - Oni chcieli zniszczyć kaSdego kto stanie im na drodze . Sprawa wampira była tylko usprawiedliwieniem. Dobrze, Claire. Dobra robota. - Wszystko, co zrobiłam to trzymałam kij. - Trzymałaś go tak, jakbyś chciała go uSyć.- Objął ja ręka, druga ręką podniósł oba kije, zarzucając je na lewe ramie. - Idziemy do domu. Kiedy przyszli do domu, po dostaniu awantury trzeciego stopnia od Michaela, później od Ewę, musieli stanąć przed ZałoSycielką. Nie z własnego wyboru; Claire szybko wykonała telefon na policje i pozwoliła by wieści rozeszły sie kanałami, ale Michael pomyślał, Se Amelie mogłaby zechcieć zadać więcej pytań. I miał rację, poniewaS, gdy tylko odłoSyła telefon, fala uczucia przemknęła przez dom —jak poryw wiatru, tylko psychicznego. Claire właściwie czuła jak zamki które nałoSyła na portale pękają i otwierają się. Amelie przyszła osobiście. Michael zrozumiał to takSe —on i Claire wydawali się bardziej połączeni z domem niS Shane i Eve. - To było szybkie,- powiedział. -Domyślam się, Se lepiej będzie jak pójdziemy. - Gdzie?- Shane spytał, marszcząc brwi. - Amelie- , Claire westchnęła. -Miałam nadzieję na gorąca kąpiel. Ich czwórka, w duchu solidarności, poszła z trudem na górę do ukrytego pokoju. Lampy Tiffany —minus ta jedna zniszczona —płonęły, napełniając ściany kolorem i światłem, ale jakoś nic z tego nie spadło na Amelie, która wyglądała blado jako kość i bardzo srogo. Była ubierana w czysta, zimna biel i jej usta wydawały się prawie niebieskie. Jej oczy wydawały sie bardziej srebrne niS szara, ale być moSe to było z powodu
str. 68
metalicznego blasku jej bluzki spod kurtki. Claire zastanawiała się, dlaczego przejmowała się drobiazgowym ubieraniem, gdy Amelie rzadko opuszczała swój dom tych dniach; ona przypuszczała ze to dojrzewa wraz, z byciem królowa, w dalekiej przeszłości musiała wyglądać doskonale, to był nawyk z którego nie mogła sie otrząsnąć. Amelie przyjęła wiadomość o gangu który chce zabić wampiry bez większego szoku, Claire pomyślała; ona siedziała tam wyglądając chłodno i spokojnie, ze złoSonymi rękami i słuchała opowieści Shanea i Claire bez jakiegokolwiek wyraSenia. Ale było coś w jej twarzy kiedy Claire opisała garść wyrwanych kłów wampira, które widziała, ale co to było, Claire nie mogła sie domyślić. Wstręt, być moSe ból. - To wszystko?- Amelie spytał. Brzmiała chłodno. -Co z Morley? Czy widzieliście, dokąd on poszedł? - Nie wiemy- Claire powiedziała. -On wyglądał —na rannego. Bardzo rannego, być moSe. - Obawiałam się tego, -Amelie powiedział i wstała, by szybko pochodzić. - Obawiałaś sie czego?- Michael spytał. Opierał się o ścianę z złoSonymi rękami, wyglądał bardzo powaSnie. - Stracić kontrolę? Amelie zatrzymał się, zmarszczyła brwi przy rozbitej lampie, ciągnąc blade palce ponad schludnym kawałku metalu. - Obawiałam sie, Se ludzie mogliby przestać sie bać, jeSeli zaoferuje sie im zbyt wiele wyrozumiałości, - powiedziała. -Reguły Morganville egzystowały nie bez powodu. Zostały stworzone, by ochronić kilku silnych przed tłumem kruchych. Nawet olbrzym moSe zostać zniszczony przez Sądła owadów, jeSeli będzie ich dostatecznie duSo. - Nie o to, chodziło w twoich regułach,- powiedział Shane. -One tylko ułatwiały wampirom, zabijanie nas nie pozwalając ludziom zemścić się. Amelie wysłał mu chłodne spojrzenie, ale naprawdę inaczej nie zareagowała. Otrzymałam sprawozdania z innych wydarzeń, mniej powaSnych niS to. Wydaje się ten gang bandytów śmiało rośnie i musi zostać zatrzymany. - Oni powiedzieli coś o Morley’u zabijającym dziecko,- Jan powiedział.- Cos takiego? - Wątpię w to.- Amelie spotkał jego spojrzenie na kilka sekund, wtedy
str. 69
kontynuowała spacer. -Nie miałam Sadnych sprawozdań o zaginięciu dziecka. Jak wiesz to jest ściśle sprzeczne z naszym prawem, ludzkim lub wampirzym. Nie mogę powiedzieć, Se to nigdy nie zdarza się, ale to zdarza się tez w ludzkim społeczeństwie. Tak? - Być moSe, ale, dlaczego oni wyładowali sie na Morley? Ona wzruszyła ramionami. -Morley jest łatwym celem, jak wszystkie wampiry, które wolą nie zgadzać sie na lojalność. Oni są potęSni w sobie, ale odosobnieni. Morley Sył surowo i samotnie przez pewien czas. To nie dziwi, Seby ludzie mszczą się na tych najsłabszych. W innych miastach, napadają na bezdomnych prawda? - Nic z tym nie zrobisz? - zapytała Claire Klara spytała. - Jest prawo. Zakładałam, Se oni będą je przestrzegać. Dopóki bandyci nie zostaną schwytani i ukarani, ostrzegę wszystkie wampiry, by uwaSały.- Amelie uśmiechnął się wolno. -I udzielę im pełnego pozwolenia w kwestii samoobrony, oczywiście. To powinno połoSyć kres sprawom szybko. Claire nie była tego taka pewna. Wpierw, Morley i jego wampy miały sprzeczkę z Amelie i wtedy Oliver wysunął sie spod jej władzy i zechciał być następcą tronu. Teraz byli ludzie chodzący dookoła szukający problemu. I Amelie tylko wydawała się . . . nie w temacie. Wydawało się, Se, jak bardzo oni starali sie poskładać Morganville, to rozpadało sie całkowicie wokoło ich. - Wierzę, Se usłyszałam wystarczająco,- Amelie powiedział. -MoSecie odejść. Wszyscy. Nie przestawała chodzić, jak gdyby nie zamierzała odejść. Claire ociągała się, patrząc na nią, gdy inni zeszli schodami i w końcu powiedziała, - Czy wszystko w porządku? Amelie stanęła, ale naprawdę nie patrzyła na nią. -Oczywiście,- ona powiedziała. –Jestem —zmartwiona, ale poza tym świetnie. Dlaczego pytasz? PoniewaS próbowałaś zabić się dwie noce temu? Claire uwaSała, Se to byłoby nie eleganckie, by zapytać o to otwarcie. - Tylko— jeSeli potrzebujesz czegokolwiek . . . Amelie naprawdę tym razem patrzył na nią i było coś ciepłego i prawie ludzkie w jej
str. 70
spojrzeniu. - Dziękuje.- Osobista zima Amelie’s otoczyła ja znów, zostawiając jej twarz nieruchoma i zimna. -Nic nie moSesz zrobić, Claire. Nic, kaSdy z was nie moSe zrobić. Teraz odejdź. Ostatnia rzecz nie była prośbą i Claire wzięła to jako odprawienie. Shane czekał na dole schodów, spoglądając zdenerwowany nie- całkiem- zmarszczonymi brwiami, które wygładził w uldze kiedy zobaczył, jak szła by dołączyć do niego. - Nie rób tego - powiedział. - Czego? - Cos jest poza o nią właśnie teraz. Nie widzisz tego? Nie próbuj pomagać. Tylko odejdź. Claire stukała w złotą bransoletkę na jej nadgarstku. -Tak, to zadziała. Wypchnął ją z klatki schodowej i zamknął schowane drzwi. Michael i Eve juS szli na dół, ręka w rękę. - Robi się późno,- powiedział. - Wychodzisz czy zostajesz? - To nie musi być jedno ani drugie? MoSe zostanę jeszcze godzinkę, i wtedy pójdę? - Mi pasuje,- powiedział i wziął jej rękę. -Mam niespodziankę dla ciebie. Niespodzianką było to , Se posprzątał swój pokój. Nie tylko kilka rzeczy, ale naprawdę posprzątał —wszystko pochował, łóSko pościelił, po prostu wszystko. Chyba Se . . . - Czy przekonałeś Eve? Wyglądał na uraSonego i zarazem zbyt niewinnie. -Co masz na myśli? - Och, proszę, Zaproponowałeś cos Eve, by wysprzątała twój pokój za ciebie. On westchnął. -Potrzebowała trochę gotówki na cos, wiec tak. Ale to dobrze, racja? Zaimponowałem ci ze pomyślałem o tym? Claire zaśmiała się. -Tak, jestem pod wraSeniem, Se pomyślałeś o wydaniu pieniędzy Seby mieć czysty pokój. - Warto było, jak długo jesteś pod wraSeniem.- Padł na łóSko, zostawiając miejsce dla niej i ona połoSyła się obok niego otulając jego rękę. Jej głowa spoczęła
str. 71
na jego piersi i słuchała silnego, mocnego uderzenia jego serca. Zastanawiam się, czy Ewa przegapia to , Nagle zastanowiła sie Claire. I zastanawiam się, czy ona zapomniała i wtedy . . . - Hej,- Shane powiedział i połaskotał ją. Zawiła się. -śadnego myślenia. To jest strefa nie-myślenia. - Nic na to nie poradzę. - Domyślam się ze będą musiał cie rozproszyć. Juz miała powiedzieć, Tak, proszę, ale on juS całował ją i jego duSe ręce ślizgały się dookoła jej talii i wszystko co mogłaby pomyśleć, to tak gdy jej krew płynęła szybciej, gorętsza i silniejsza. Trwało to dłuSej niS dwie godziny zanim była w stanie pomyśleć by iść do domu. Pokusa, by tu pozostać, wtulić sie w ramiona Shanea na zawsze, prawie ogarnęła nią, ale wiedziała, Se musi dotrzymać obietnicy. Shane wiedział to takSe i, poniewaS on delikatnie przeczesał włosy z twarzy palcami, westchnął i pocałował ja w czoło. -Musisz iść - powiedział. -Inaczej, twoi rodzice zjawia sie z widłami i pochodniami. - Przykro mi. - Hej, mi takSe. Pójdę po klucze.- Ześlizgał się z łóSka i ona patrzyła, jak światło zabłyszczało na jego skórze, gdy sięgał po koszulkę i zakładał ja. To było wszystko, co mogła zrobić by nie wyciągnąć ręki i pociągnąć go powrotem. -I naprawdę musisz sie ubrać, poniewaS, jeSeli nie przestajesz patrzeć na mnie w ten sposób, nigdzie nie pójdziemy. Claire odnalazła spodnie i koszulkę, załoSyła je i schwyciła swój wzrok w lustrze— w pokoju Shane, nie zasłonięta przez sterty rzeczy. Wyglądała. . . inaczej. Doroślej. Zaczerwieniona i szczęśliwa i Sywa i nie bardzo głupkowato.. On uczyni mnie lepsza, pomyślała, ale nie powiedziała tego, poniewaS obawiała się, Se on pomyśli, Se to dziwne. Shane poSyczył samochód Eve, by odwieść ja do domu jej rodziców —jej domu? —i przez północą stała w oknie swojej sypialni i patrzyła, jak duSy, czary sedan odjechał od krawęSnika i pojechał w noc.
str. 72
Mama zapukała do drzwi. Claire mogła odróSnić rodziców przez ich pukanie.- Wejdź ! Kiedy jej mama nic nie powiedziała, Claire obróciła się, by popatrzeć na nią. Wyglądała na zmęczona i zaniepokojona i Claire zastanowiła się, czy wystarczająco sie wysypia. Prawdopodobnie nie. - Tylko chciałam powiedzieć ci, Se zostawiłem ci półmisek w lodówce, jeSeli jesteś głodna,- Mama powiedziała. –Miałaś miły dzień? Claire nie miała Sadnego pomysłu jak odpowiedzieć, Seby to nie zabrzmiało zupełnie zwariowanie i w końcu powiedziała,- Był w porządku. Miała nadzieje ze szalik który zawinęła dookoła szyi przykryje siniaki, które przybierały bogate kolory zachodu słońca. Mama wiedziała, Se to nie była prawda, ale tylko kiwnęła głową. -Jak długo jesteś bezpieczna. - Co mniej chodziło o wampiry niS o Shanea. Claire przewróciła oczami. - Mamo - Mowie powaSnie. - Wiem - Wiec przestań patrzeć na jakbym była idiotka. Martwię sie o ciebie ze będziesz zraniona. Nie wątpię, Se Shane myśli dobrze, ale jesteś taka…- Mama szukała innego słowa, ale zadowoliła się jedynym oczywistym. –Taka młoda. - Nie byłam taka młoda Seby zacząć ta rozmowę. - Claire. - Przepraszam.- ziewnęła. -Zmęczona Mama uściskała ją, pocałowała w policzek i powiedziała, -Wiec odpocznij. Pozwolę ci spać dłuSej. Następnego dnia Claire zaspała na pierwszy zajęcia, poniewaS jej Mama mówiła prawdę i budzik zawód lub Claire wyłączyła go zanim tak naprawdę obudziła się. W końcu wstała wokoło dziesiątej, czując się szczęśliwa i pełna energii. To mogło być powodem snem, ale Claire wiedziała, Se nie było to. śyła w świetle Shanea. Spacer do miasteczka uniwersyteckiego było zachwycający —świeciło słońce, ogrzewając ulice i wiał miękki wietrzyk, który pachniał jak nowa trawa. Drzewa były pełne nowych zielonych pędów i kwiaty w ogrodach zakwitły.
str. 73
Claire była w tak dobrym nastroju, Se kiedy zauwaSyła Kim, uzbrojona z kamerą wideo, właściwie nie wzdrygnęła się. Za bardzo. Kim nie zwracała uwagi na nią, co nie było niczym nowym; była skupiona na facecie w kurtce TPU podrzucającego piłkę do futbolu, który śmiał sie z jej Sartów, gdy kręciła. Kim przeszła dookoła niego, falowała i nie przestawał filmować gdy zbliSyła się do grupy dziewczyn siedzących na trawniku pod rozpościerającym się drzewem dębu. Więcej śmiechu i wszyscy śmiali sie dookoła. Jestem naprawdę jedyna osoba, która nie lubi jej? Najwidoczniej. Kim zauwaSył ją o tym sam czasie, kiedy telefon Klary zadzwonił. Obróciła sie plecami do Kim— i kamery —i odebrała nie sprawdzając na ekranie, poniewaS została zaskoczona. - Hallo? - Ty suko - To był głos Moniki. -Gdzie jesteś? - Przepraszam? - Jesteś w miasteczku uniwersyteckim? Claire mrugnęła i zeszła z drogi tłumu studentów zmierzających z Budynku do angielskiego. - Uh, nie. I, dlaczego dokładnie jestem suka, znów? - Źle się wyraziłam. Jesteś kłamliwa suką. Słyszę dzwony!- Monika znaczyła dźwięk dzwonów szkolnych, dzwony z wieSy, które dzwoniły srebrną melodie gdy zmieniała się godzina. Z jakiegoś dziwnego powodu, grały boSonarodzeniowa muzykę. Być moSe ktoś zapomniał zmienić ja —lub po prostu lubił - Święta Noc. - Gdzie jesteś —mniejsza o to, widzę cię. Stój tam. Monika rozłączyła się. Claire rozglądała się wokoło i widziała, Se Kim filmowała ją —i Monikę przedzierającą się w dół schodów Budynku do angielskiego, kierując się na chodnik z towarzystwem ogona komety. To nie były tylko Georgina i Jennifer tym razem; zabrała ze sobą dwie dziwne dziewczyny miejące na sobie wiosenne sukienki
str. 74
i słodkie buty i kilku duSych facetów futbolowy typ —mdły i przystojny i nie zbyt elegancki, taki jaki lubiła Monika. Claire rozwaSyła ucieczkę, ale nie, jeSeli Kim planowała sfilmowanie całego zajścia. Nie mogłaby Syć ze wstydem. Tylko nie myślała, Se mogłaby Syć w powtórkach na YouTube. Monika była ubrana w kwiatowa mini spódniczkę i to wyglądała w niej świetnie, nie pozwoliła by jej opalenizna zbladła podczas zimy i jej skóra miała zdrowy wygląd. Szla prosto do Claire i zatrzymała się kilka stóp od niej, otoczony przez jej armię mody. To było jak bycie zagroSonym przez gang lalek Barbie i Ken. - Ty- , Monika powiedziała i wskazała, palcem z doskonale zrobionym manicure w nią. Claire skupiła się na gorącym róSowym paznokciu, następnie na twarzy Moniki. - Tak? - Chodź tu. I zanim Claire mogłaby nawet pomyśleć o zaprotestowaniu, Monika ja przytuliła. Przytulała się.. Z Moniką. Klara zapanowała nad sobą, przynajmniej wystarczająco by chwycić Monikę za ręce i odepchnąć ja do bezpiecznej odległości. -Co do diabła? - Suko, jesteś najlepsza. PowaSnie nie mogę w to uwierzyć! Monika była . . . pobudzona. Szczęśliwa. Nie chciała jej pobić. Znaczący sukces. -Nie zrozum tego źle, ale co z tobą? Monika śmiała się, wyciągnęła rękę do swojej torby i wyciągnęła papierowe kartki. To był test z ekonomii. I miał, napisany w kącie czerwone, A. - To właśnie się dzieje - ona powiedziała. -Wiesz jak dawno temu nie dostałam A? JeSeli, kiedykolwiek? Mój brat się przekręci. Claire oddała kartki z powrotem. -Gratulacje. - Dzięki. Dobry nastrój Moniki znikł, zastąpiony przez jej -normalniejszą twarz suki. Domyślam się, Se dostałem równowartość moich pieniędzy, poza tym. Z jakiegoś powodu, Claire pomyślała o Shane plącącym Eve, by wysprzątała jego
str. 75
pokój. -Bedzie tego więcej, zaufać mi. W porządku, wiec. Jesteśmy kwita? - Jak na razie - Monika powiedziała. -Bądź dostępna. Mam inne zajęcia w których jestem beznadziejna. Claire ugryzła się w język zanim mogłaby powiedzieć , nie wątpię w to i patrzyła jak Monika i grupa odchodzili daleko, śmiejąc się i rozmawiając jak gdyby oni byli w ich własnej prywatnej reklamie szamponu. Prawie zapomniała o Kim i kiedy ona schwyciła wzrok zimnego blasku soczewki kamery z kąta jej oka, obróciła się i powiedziała, - Wytnij to, dobrze? - Nie ma mowy - Kim powiedział radośnie, kamera nadal kręciła. -Nie, aS skończy mi się kaseta. - O to chodzi. Hej, wiec, opowiedz mi o tobie i Monice. Tajny romans? Śmiertelni wrogowie? Czy jesteś złymi bliźniakami? No dalej , moSesz mi powiedzieć; Nie powiem nikomu! - Oprócz kaSdego na Facebooku? - CóS, oczywiście, tak. No dalej, marnujesz mój czas. Mów! - Mam dwa słowa dla ciebie, - Claire powiedziała, - i drugie brzmi SIĘ. Wypełnij lukę. Kim obniSyła kamerę i wyłączyła ja, potrząsając jej ciemne włosy z jej twarzy. - Wow. Ktoś wstał dziś lewa noga na śniadanie? - Nie lubię jak mnie filmują. - Nikt nie lubi. I o to chodzi. Chcę uchwycić ludzi, jacy naprawdę są. Ten facet na przykład Pan Football Koleś? On jest palantem. Nakłoniłam go do rozmowy wystarczająco długiej, Se moSna naprawdę zobaczyć ze jest palantem. To jest zabawa. Powinnaś spróbować. - Nie dzięki.- Claire nie myślała czy władza która jest w Morganville byłaby specjalnie zadowolona z filmowej partyzantki i zastanowiła się, czy ktoś powiedział o tym Oliverowi. On nie wydawał się lubić małych projektów Kim. Być moSe to było czas na mokke. - Hej,- Kim powiedział, poniewaS Claire zaczęła odchodzić. -O Shanie. To ja zatrzymało -A co z nim?
str. 76
- Tylko chciałem wiedzieć —czy, czy wy tak na powaSnie lub coś? - Tak, jesteśmy na powaSnie.- Claire powiedziała to stanowczo, próbując nie mieć wraSenia co Shane mógłby odpowiedzieć na to pytanie. On nie lubił angaSować się. On zaangaSował się; on tylko nie lubił tego mówić. -Filmowałaś gdzieś jeszcze?” - Pewnie, wszędzie - Kim powiedział. -Dlaczego pytasz, chcesz zobaczyć? - Nie. Jestem tylko ciekawa. Co planujesz zrobić z tym? - Widziałaś Borat'a ? Tak, cos w tym rodzaju —rodzaj dokumentu - Kim wzruszyła jednym ramieniem, skupiona na czymkolwiek co działo sie na małym ekranie jej kamery. -Tylko z wampirami. - Filmujesz wampiry? - Dobrze, nie oficjalnie. To jest hobby. To było niebezpieczne hobby, ale Claire domyśliła się, Se Kim wiedziała o tym. -Tylko nie filmuj mnie, w porządku? - PowaSnie? Zrobię ci gwiazdę! - Nie chcę być gwiazdą. Gdy odeszła daleko, Kim powiedział Sałośnie, - Ale kaSdy chce być gwiazdą! Tłumaczenie: madabob ˘
Rozdział: 8 Reszta dnia minęła zadziwiająco spokojnie. Claire wpadła by zobaczyć się z Eve w kawiarni, ale cały czas Eve mówiła o sztuce, jak świetna jest, jaka ona jest wystrzałowa jako Blanka Dubois, i jaki miała pomysł, by załoSyć na siebie czarne wzorzyste w czaszki rajstopy zamiast białych, takich w jakich ludzie wtedy chodzili. . . i kiedy nie entuzjazmowała się o sztuce, była całkowicie pochłonięta Kim. Kim, Kim, Kim. - Świetny naszyjnik-, Claire powiedziała, z desperacji i wskazała na szyje Eve. By świetny —rodzaj szczepionych części smoka, pełny zawijasów i groźnych wygięć. Eve dotknęła go palcami i uśmiechnęła się. - Tak,- powiedziała. - Dostałam go od Michaela. Nie najgorszy, prawda? - Nie najgorszy w ogóle. Hej, wyczyściłeś pokój Shane’a? - Właściwie? Tylko odkurzyłam i wytarłam kurz. On posprzątał go sam. A co powiedział ci, Se wszystko zrobił sam? Chłopcy kłamią.
str. 77
-O sprzątaniu? Eva ugryzła muffinkę jagodowa i popiła odrobina kawy. -Dlaczego nie? Oni myślą, Se sprzątanie uczyni ich - mniej męskimi. Eee, pozapraszam, Claire Niedźwiadku, musze lecieć. Szef męSczyzna, nie lubi Sadnych przerw. Zobaczymy sie później? - Pewnie - Claire wstała z miejsca i podniosła plecak. -Do zobaczenia w domu. - Och, powinieneś wpaść na próbę! O trzeciej w audytorium. Wiesz, gdzie to jest? Claire wiedziała, chociaS nigdy nie była tam—to było cos w rodzaju obywatelskiego centrum miasta i było poza Placem ZałoSyciela,—czyli, Wampmiasta. Jak większość ludzi w Morganville, ona nigdy naprawdę nie interesowana sie by iść tam w nocy. Trzecia po południu, jednak. . . to zabrzmiało rozsądnie. - Spróbuję,- Claire powiedziała. - Wiec—wiem, Se martwisz sie o Olivera. Jest w porządku, mając go w sztuce? - Och właściwie tak. On nie jest zły! Prawie wierzę, Se on nie jest całkowitym cymbałem. Przez większość czasu. Eve obejrzała, sie przez ramię, zrobiła przestraszoną minę, kiedy szef kiwnął na nia i pomachała na do widzenia. Claire zdecydowała, Se nie mogła dłuSej tego odkładać i wyciągnęła telefon komórkowy. Napisała i załadowała program, który pozwolił jej telefonowi, śledzić i pokazać dostępne portale; zgodnie z teorią, która czytała w laboratorium, Myrnina ostatnio, to nie była dobra rzecz dla ludzi, by zostawić portale otwarte, wampiry mogły przemieszczać sie bez zbytniego wysiłku. Poprzednio, takie rzeczy zdarzały — sie tez ludziom. I Claire zdecydowała, Se lubi swoje normalne oczy, uszy i nos—ona lubiła Picasso był w porządku, ale ona nie chciała zostać jednym z jego obrazów. Więc szukała portalu, który był otwarty,—otwarty znaczył, Se był w niskim poziomie dostępności, nie aktywny. Jeden otwarty był na uniwersytecie w Budynku Rządu. Zmierzała tam, mieszając się w z wszystkimi innymi studentami i jak zwykle, część Budynku Rządu, gdzie portal był usytuowanym był pusty. Paląca jak smok sekretarka w recepcji kiwnęła na nia głową bez dyskusji; najwidoczniej był jakiś rodzaj notatki słuSbowej ze Claire wolno było robić takie rzeczy—dogodna sytuacja.. Poruszanie się przez portal było trochę jak branie mikrosekundy w długiej kąpieli
str. 78
lodowej; czuło się jak kaSda komórka w jej ciele przezywa szok, obudzi się, wrzeszczy i natychmiast wraca z powrotem do normalnego stanu. Nie dokładnie miłe uczucie, ale . . . Pamiętne. Zwykle nie uSywała tej drogi i Claire czuła sie trochę skrępowana. Co jeśli system portalu wyszedł z równowagi. . . - Myrnin?- Odeszła daleko od drzwi portalu do laboratorium, popychając na bok pudła ksiąSek, które leSały wokół, prawdopodobnie dla niej, by odłoSyła je. Nie było tu Sadnego znaku jego. Laboratorium nadal wyglądało całkiem i umiarkowanie zorganizowane, co nie było jak za najgorszych momentów Myrnina; zastanowiła się, czy korzystał z usług sprzątaczki. Kto posprzątałby kryjówke szalonego naukowca, poza tym? Ci sam ludzie, którzy zrobili ta nikczemna kryjówkę i jaskinie nietoperza? Nie było Myrnin, ale zostawił jej notatkę, napisaną w jego kolczasta zabytkowa ręka, prosił ja—by zaczekała na niego—posortowała ksiąSki w pudle czekające na nia. I nakarmić Boba pająka. Och. Dlaczego nie była nawet zaskoczona? Claire zaczęła rozpakowywać, porządkować i odkładać ksiąSki, co było zaskakująco zabawne, z nadzieja, ze wszechświat kończy się zanim ona będzie musiała nakarmić pająka. Była w środku pracy, gdy dwuwymiarowy duch Ady ukazał się przed nią. Tempo serca Claire podwoiło i zastanowiła się, czy nie powinna uciec do portalu... ale Ada nie zrobiła Sadnego groźnego ruchu. Faktycznie Ada była grzeczna—zadzwonił telefon komórkowy Claire. Właściwie nie musiała tego robić, przed uSyciem głośnika. To była jej wersja pukania. Claire połknęła kwasotwórczy kęs lęku i spojrzała na grzbiet cięSkiej ksiąSki w jej ręku. Niemiecki. Nie była pewna, co powiedzieć. -Czy znasz niemiecki? Ada podniosła brodę i posłała jej wyniosłe spojrzenie, wyrównując przód swojej szarej sukni. - Oczywiście, -powiedziała. -To wcale niezanikający język. Musze nakarmić pająka i znosić kąśliwy, morderczy komputer. Moja praca naprawdę jest do dupy. Claire nie powiedziała tego głośno, i o ile wiedziała, Ada nie moSe czytać w myślach. Jeszcze. - Dobrze. Czy moSesz mi powiedzieć, co to znaczy? Wyciągnęła ksiąSkę, w kierunku Ady. Duch pochylił się do przodu.
str. 79
- Eksperymenty alchemiczne Wielkiego Magistra Kleisz- przeczytała, a metaliczny głos brzmiał trochę smutno, gdy wydobywał sie z głośnika telefonu komórkowego Claire. - Myrnin ma juS kopię. Pamiętam jak mu ja kupiłam na małym rynku poza Frankfurtem. Claire odłoSyła ja. Ada wydawała się być w dziwny nastrój krucha, konfrontacyjna, i dziwnie nostalgiczna. - Próbowałaś mnie zabić,- Claire powiedziała. -Okłamałeś mnie, i chciałaś Sebym przeszła przez portal, aby zostać zjedzona. Dlaczego? Bardzo dziwne wraSenie pojawiło się na gładkiej nie -do -końca -ludzkiej twarzy Ady. Gdyby Claire, nie znała jej lepiej, pomyślałaby, Se to... Niepewności? -Nie-, powiedziała. -Jesteś w błędzie. - To nie jedna z tych rzeczy, w których moSesz się pomylić- powiedziała, Claire. Mam na dowód złamana na pół, lampę, kiedy musiałam zatrzasnąć portal. Pamiętasz, teraz? Ada tylko—wyłączyła się. Nie dosłownie jej duch nadal wisiał w powietrzu, huśtając się tak nieznacznie jak gdyby waga była tylko kłopotliwą sugestią, wbrew prawu. Migotała jak statyczny obraz, nagłe uśmiechnęła się. -Powinnaś iść do lekarza,powiedziała. -Wierzę, Se jesteś chora, człowieku. - Nie pamiętasz.- Claire usłyszała niedowierzanie w głosie, ale to, co ona naprawdę czuła, było... Lękiem. Czystym, zimnym lękiem. Ada mogła kłamać— wcześniej juz to robiła,—ale nie uwaSała tego za oszustwo. To było coś było bardzo, bardzo złego. I, jeSeli coś byłoby nie tak z Adą, to było tez źle z Morganville. - Nie ma nic do pamiętania - powiedziała chłodno Ada. -śyczysz sobie więcej tłumaczenia, czy mogę teraz kontynuować moje obowiązki? - Nie, wszystko w porządku. Gdzie jest Myrnin? Ada zatrzymała się w trakcie obracania do niej plecami— zatrzymała się w połowie, prawie znikając z pola widzenia Claire i powoli obróciła sie w miejscu. Jej ciemne oczy wyglądały jak spalone dziury w jej bladej twarzy. - To nie twój interes - powiedziała. - Co? - Myrnin jest mój. I nie moSesz mieć go. Najpierw cie zabiję!
str. 80
I wtedy tylko—zniknęła. Claire gapiła się w przestrzeni, tam gdzie ona była, pół oczekując na nia, by ukazała się znów, ale Ada zniknęła. Claire odłoSyła ksiąSkę, którą trzymywała, na stół i poszła na tyły laboratorium. Gruby perski dywan został zwinięty z powrotem i zapadnia, którą Myrnin zainstalował— sprytnie malując drzwi, by dopasowały sie do kamiennej podłogi—były zamknięte. Claire zazgrzytała zębami i przycisnęła zamek, który był przykryty ksiąSką o Sabach z pobliskiej biblioteczki. Zamek zwolnił z pstryknięciem i Claire podniosła zapadnie do pozycji pionowej. Myrnin nigdy nie zapalał jakichkolwiek świateł, w jaskini, gdzie Ada tak naprawdę Syła. Claire chwyciła latarkę, sprawdziła baterie i wtedy poświeciła w dół w ciemności. - Myrnin? - Spytała. śadnej odpowiedź. Usłyszała kapanie wody w dali. -Myrnin, gdzie jesteś? Świetnie. W porównaniu z tym karmienia Boba pająka wydaje sie miłe jak spędzenie dnia w parku. Nie ma mowy Sebym poszła tam sama, pomyślana i otworzyła telefon komórkowy. Michael odpowiedział po drugim sygnale. - Yo- powiedział. -Domyślam się, Se nie chcesz iść do kina lub zrobić czegokolwiek zabawnego. - Dlaczego tak mówisz? - PoniewaS to byłoby zadanie dla Shane'a. Kiedy dzwonisz do mnie, to jest zwykle nagły wypadek. - Dobrze—w porządku, rozumiem. Ale to nie jest. Nie nagły wypadek, poza tym. Tylko potrzebuję—jakiejś pomocnej dłoni. Czy moSesz przyjść do laboratorium Myrnina? Głos Michaela stał się o wiele bardziej powaSny. -Jest w szalonym nastroju czy jest naprawdę źle? Claire westchnęła. - Właściwie, nie wiem. Tylko nie chcę iść w ciemności bez duSego, silnego wampira. - Znaczysz, Se nie moSesz zejść tam bez mojej pomocy.
str. 81
- Dobrze, właściwie, nie mogę wyjść stamtąd bez twojej pomocy, odkąd Ada nie pozwala mi otwierać portalu blisko niej. To jest nadal komplement, racja? - Oprócz części, gdzie ciągniesz mnie w potencjalnie śmiertelny problem? Tak. Zostań tam. Będę tam za dziesięć minut. - UwaSaj na siebie -, powiedziała. Ona nie miała Sadnego pojęcia, dlaczego to zrobiła; to nie było tak jak gdyby Michael niczego się nie bał, zwłaszcza, w Morganville. Ale było coś, co jej matka zawsze powtarzała i to sprawiało, Se czuła się lepiej, gdy okazywała małe zainteresowanie dla jej przyjaciół. - śadnych badan na własna rękę, Dora- powiedziała. Czuła się samotnie i wystawiona nawet tu z wszystkimi światłami palącymi się jaskrawo, gdy tylko jego głos ucichł po rozmowie. RozwaSała wezwanie Shane’a, ale szczerze, co dobrego by to dało? Przybiegłby, ale potrzebował swojej pracy i Michael był juS w drodze. Dziesięć minut. Claire zdecydowała załatwić sprawę Boba. Terrarium Boba stało na biurku Myrnina, wśród stosów ksiąSek i jakichś piór—piór, pojemników i piłek. Bob wyglądał na większego niS go zapamiętała. I czarniejszy. I bardziej owłosiony. Claire zadrSała, spoglądając na niego; wszystek osiem z jego świdrujących oczu patrzyły się. Stał nieruchomo. Na stole była mała butelka, z owadami,—Sywymi. Claire wydała dźwięk wymiotów i próbowała nie patrzeć; otworzyła szczyt terrarium i przechyliła zawartości słoika do klatki. Bob skoczył na jej ręce. Claire wrzasnęła i butelka poleciała, rozbijając się na przeciwnej ścianie. Bob nie ruszył się, kiedy gwałtownie potrząsała rękę, próbując pozbyć się go; on trzymał się jej jak rzep i był jakiś inny, jakoś—cięSszy. Tak, był większy. Klara uderzyła w niego prawą ręką i jego kły zalśniły, Gdy rzucił się na nia, pełznąc w górę po jej lewej rece. Chwyciła ksiąSkę prawa reka. Bob skoczył z jej ręki, z głową do jej twarzy. W powietrzu uderzyła go ksiąSka i on wylądował na plecach, z wszystkimi ośmioma nogami kręcącymi się w powietrzu. Zanim zdąSyła rzucić ksiąSka w niego, Bob obrócił
str. 82
sie i schował pod stołem. To nie była jej wyobraźnia. Bob stawał się coraz większy. W ciągu zaledwie kilku sekund, z rozmiaru orzecha włoskiego, który mieścił się w dłoni, teraz był prawie tak duSy jak ksiąSka, której uSyłaby uderzyć go w powietrzu. - Ada!- Krzyczała. -Ada, potrzebuję Cię! Jej telefon komórkowy zapiszczał, wydał nieziemski pisk. . . a następnie miękki, upiorny śmiech. Coś przewrócił stos papierów na brzegu stołu, i Claire zobaczyłem długie, czarne nogi wymachujące w powietrzu. Cofnęła się szybko. Kiedy Bob wspiął się na szczyt tabeli, był wielkości małego psa. Jego kły były wyraźnie widoczne, a kiedy myślała, Se był brzydki w niewielkich rozmiarach, teraz był przeraSający. - Cześć Bob- Claire powiedziała. Głos jej się trząsł, i brzmiał bardzo słabo. - Dobry Bob. Do nogi? Bob odbił się od stołu, lekko wylądował na podłodze, i pobiegł ku niej, niesamowicie szybko. Claire krzyknęła i uciekła, przewracając za soba rzeczy, które mogły go zwolnić. Nie, Se tak było, Ale kiedy obejrzała sie, gdy dotarła do schodów, Bob przestał ją gonić. Siedział na stole w centrum laboratorium, drSąc. Faktycznie mogła zobaczyć jego drSenie, jakby był w jakimś ataku. . . a potem przewrócił sie na plecy ze zwiniętymi nogami, i. . . Umarł. - Trudno - Ada powiedziała. Claire podskoczyła przestraszona i powstrzymała się by nie przekląć, i zobaczyła, Ade wychodzącą z solidnej ściany z jej lewej strony. Obraz Ada poszedł aS do ciała Boba, pochylając się nad nim i potrząsnęła głową. – Takie rozczarowanie. Naprawdę myślałam, Se on będzie w stanie przeSyć taka zmianę. - Zmianę?- Claire przełknął ślinę. -Ada, co ty robiłaś? Co zrobić, z Bob’em? - Niestety, sądzę, Se eksplodowały jego organy. śywe istoty sa takie kruche. Czasami zapominam. - Ty to zrobiłaś. Sprawiłaś ze urósł. - To był eksperyment.- Obraz Ady powoli obraca się w kierunku Claire i jej uśmiech był mały, zimny i przeraSający. -Jesteśmy naukowcami, prawda? - Ty to nazywasz nauka?
str. 83
- Ty nie?- Ręce połoSyła na swojej talii, obraz Ady przypominał jednego z nauczycieli z dawnych czasów. - Nauka wymaga poświęceń. I nawet nie lubiłaś Boba. CóS, to prawda. -Tylko, dlatego, Se nie podoba mi się coś nie znaczy, Se chce zobaczyć tak okropna śmierć! - Naprawdę? Stwierdzam, Se... to nie nazbyt interesujące, w rzeczywistości. Sentymentalność nie ma Sadnego miejsca w nauce. Tak po prostu, puf, Ada była pikselami i para, zniknęła. Claire odwaSył się podejść powoli do przodu, do miejsca, gdzie Bob Gigantyczny Pająk leSał skulony na stole. Prawie oczekiwała ze nagle znów się podniesie jak w prawdziwym horrorze, ale nie ruszył sie. Claire nie da się na to nabrać. Nie ma mowy. Cofnęła się do schodów, które prowadziły z laboratorium i usiadła na zimnym stopniu, oplatając sie rekami by zrobiło jej się cieplej. Minuty mijały. Martwy pająk nie ruszył się, co znaczyło, Se albo był naprawdę martwy lub był naprawdę, naprawdę dobry w udawaniu. - Claire? Wrzasnęła i podskoczyła i Michael, stojąc o stopie za nią, równieS podskoczył. Będąc wampirem, jakoś sprawiał wrzenie opanowanego. Ona, nie. – BoSe nie rób tak! OstrzeS mnie! - Zrobiłem to! - Zabrzmiał na uraSonego. -Powiedziałem twoje imię. - Powiedz to następnym razem z końca pokoju. Ale Michael nie patrzył na nią więcej; on gapił się ponad nią, na martwego pająka. -Co do diabła to jest? - Bob- powiedziała. -Powiem ci później. Chodź. - Gdzie? - Jaskinia Ady. Dlaczego ona zadzwoniła do jego, poniewaS oczywiście nie było tam Sadnych schodków. Wampiry nie potrzebowały ich. Oni mogli skoczyć dwanaście stóp w dół jak kamień i nie nawet czuli ból; Claire pomyślała, Se na pewno by się połamała. Ona nie była super bohaterem, magicznym
str. 84
zabójcą wampirów lub nawet skoordynowanym atletą. Michael był jej wejściem—i miała nadzieje ze wyjściem. Oczywiście mając przyjaciela, gdy schodzi się w dół w ciemności, takSe było plusem. Na szczęście, Michael nie wydawał się zbyt zmartwiony ze poprosiła go, Seby zastąpił drabinę; patrzył w dół w ciemności przez kilka chwil, wyciągał szyje, by zobaczyć kaSdy szczegół czegoś, co dla Claire było smolista czernią. - Wygląda czysto - powiedział. -Jesteś pewna, Se chcesz zrobić to? - Ona nie powie, gdzie jest Myrnin. CóS jest nie jest tu na górze i dywan został zwinięty z powrotem. On musiał tam zejść. -I jest powód, dlaczego nie moSemy tylko zaczekać, aS wróci? - Tak. Ada próbowała zabić mnie dwa razy i kto wie, co ona jest wstanie, zrobić jemu. Jest coś złego z nią, Michael. - Wtedy moSe powinniśmy wezwać ktoś do pomocy. Claire zaśmiała się trochę dziko. – Niby, kogo, Amelie? Widziałeś ją w cmentarzu. Naprawdę myślisz, Se powinniśmy polegać na niej właśnie teraz? Claire miała racje lub nie, ale Michael musiał zrozumieć ze rozmowa nic nie wskóra. Wzruszył ramionami i powiedział, -Świetnie. JeSeli zostanę zabity, będę cie nawiedzał. -Nie byłby to pierwszy raz. Mrugnął do niej i wkroczył do dziury, spadając bezgłośnie w ciemności. Claire pobiegła do przodu, święcąc latarka wzdłuS drogi podeszła do zapadni i zaświeciła w dół. Tuzin stóp poniSej, blada twarz Michaela spoglądała na nia. Jego niebieskie oczy wyglądały super jasno, poniewaS jego źrenice skurczyły się w blasku. - Dobrze - powiedział. -Skacz Przechodziła juS przez to z Myrnin, ale to nadal nie czuła zbyt komfortowo. Mimo to to był Michael i, jeSeli jakiś wampir był godny zaufania...zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i spadła, prosto do jego chłodne, silne rece. Michael postawił ja na ziemi, zaglądając w ciemności. – Tu sa jakieś rzeczy na dole - powiedział. - Wampiry. - Nie—nie zaliczyłbym ich do wampirów. Rzeczy to jest dość dokładny określenie.-
str. 85
Michael zabrzmiał trochę nerwowo. -Oni tylko—obserwując nas. - są czymś w rodzaju psów straSników. Obserwuj ich z powrotem, w porządku? - Tak zrobię. Którędy? - Tedy - łatwo było zabłądzić w ciemności, ale Claire miała dobra pamięć i wystarczyły dziwne kształty w skałach ścian, Seby znalazła właściwą drogę. Smuga światła z jej latarki podskakiwała i lśniła na krawędziach granitu i części rozbitego szkła rozproszonego na podłodze. Były jakieś kości. Nie uwaSała, Se to były ludzkie kości, chociaS to mogło być prawdopodobnie poboSne Syczenie. - Wow-, powiedział Michael i zapał jej ramię, gdy otworzył się pokój. Wiedziała, co on zobaczył—duSa jaskinie, gdzie Ada była zakwaterowana. Był tu wcześniej, ale nie przez tunel; to był rodzaj szoku, otwarta droga do ogromnej rozbrzmiewającej echem przestrzeń. - Światła- powiedziała Claire - Na lewo, na ścianie. - Widzę. Zostań tu. Zrobiła tak, chwytając metalowa latarkę bardziej mocno, aS nagłe brzęczenie mocy towarzyszyło Oślepiającemu blasku świateł powySej. Claire mrugnęła kilka razy z powodu blasku i zobaczyła Adę—komputer, nie płaski, generowany obraz, który ona lubiła od obecnego—był na najwySszych obrotach, włącza pobrzękiwały jak olbrzymie zęby, para syczała od kobz, płyn buzował tu i tam w ogromnych szklanych pojemnikach. Myrnin leSał na przeciw olbrzymiej klawiatury, waza w dół. -Och nie,- Claire wzięła głęboki oddech i pobiegł w jego stronę. Zanim mogłaby go dotknąć, Michael rzucił do niej i schwycił jej rękę. - Nie,- powiedział i wziął kawałek metalu z podłogi, którą rzucił w plecy Myrnina gdzie upadł, elektryczność wyginęła się w łuk i zaskwierczała. -Czuje ozon. Ona go nim podminowała. JeSeli dotkniesz go, to cie zabije.
Rozdział: 9 - Czy on nie zyje? – Serce Claire dudniło i nie tylko dla tego ze o mało się nie usmaSyła. Myrnin zdrowiał, znów stawał się sobą. Musiała cos zrobić, dla Ady, dla niego, teraz... Ale Michael potrzasnął głową – Jest bardziej nieprzytomny. Myślę ze nie
str. 86
ucierpiał zbytnio. Musimy tylko rozbić okrąg. Claire kucnęła, próbując spojrzeć na twarz Myrnina, jego głowa była obrócona w druga stronę, ale jego czarne włosy spadły na oczy wiec nie mogła zobaczyć czy są otwarte czy zamknięte. Nie ruszał się. - Potrzebujemy czegoś drewnianego lub gumowego by odsunąć go od metalu – powiedziała – sprawdź czy cos najdziesz. I jak za pstryknięciem palcami zgasło światło. Claire wypuściła powietrze i czuła jak jej serce przyspiesza do dwustu na minutę, kiedy usłyszała glos Ady w komórce – Myślę ze nie powinnaś tego robić. - Michael! - Tutaj, obwód nadal jest na klawiaturze. Czuje to – jego ręka dotknęła jej ramienia i chociaS cofnęła się, czuła się spokojniejsza – Masz weź to. Wręczył jej coś. Zajęło jej sekundę Seby zrozumieć, co to było – kawałek drewna? Był dziwny... - Oh, BoSe – krzyknęła Claire – czy to kość? - Nie pytaj – powiedział Michael – jest ostra na jednym końcu. Organiczna, jak drewno wiec jest dobra bronią przeciwko wampirom. Tylko mnie nie dźgnij, dobrze?Nie obiecała, naprawdę – PomóS mi z Myrnin’em OstroSnie obróciła kość w dłoni tępym końcem na zewnątrz i uSyła latarki by sprawdzić czy Michael ma tez cos nieprzewodzącego. Miał, więcej kości. Mogły to być zebra. Starała się nie myśleć o tym za duSo. - Ty popchnij z tamtej strony a ja popchnę z tej. Popchnij mocno. Musimy go wypchnąć całkowicie od tego panelu. Telefon komórkowy Claire zadzwonił tak głośno ze wydawało się, iS głośnik topi się pod ta siłą. Claire wzięła głęboki oddech i przyłoSyła tępy koniec kości do ramienia Myrnina. Był ubrany w czarny aksamitny płaszcz i kość wyglądała bardzo biało w kontraście z płaszczem. Widziała cień Michaela w światłach panelu – Gotowa – powiedział – Teraz! Pchali. Michael, oczywiście miał wampirzą sile wiec trwało to tyle, co mrugniecie okiem – ciało Myrnina lecące wstecz od konsoli, rozbijające się w ciemnościach.
str. 87
Lśniący sfrustrowany łuk niebieskich iskier z klawiatury strzelił, przed Claire i zgasł. Calire prawie upuściła kość, gdy obracała ja w rekach ostrym końcem na zewnątrz gotowa by jej uSyć, ale uklękła na jedno kolano przy bezwładnym ciele Myrnina. OstroSnie odsunęła włosy z jego marmurowo bladej twarzy. Jego oczy były otwarte. Wyglądały na suche, ale gdy przyglądała się zebrały się na nich łzy, str. 2 mrugnął, znowu zamrugał, zadyszał i oba oprzytomniały. Jego spojrzenie wwiercało się w twarz Claire, chwycił jej rękę w miaSdSącym uścisku. - Puszczaj – powiedziała. Nie zrobił tego – Myrnin! - Cicho – wyszeptał – Myślę. - Tak, świetnie, moSesz to robić bez miaSdSenia mojej reki? - Nie – nawet nie próbował jej wyjaśnić, tylko wstał, podczas gdy nadal ściskał jej przegub jak osobiste kajdanki. - To boli! Musisz ja wyłączyć. Ona starała się ciebie zabić! Oczy Myrnina błysnęły krwista czerwienia Nie będziesz mi mówiła, co mam robić. Nagle popchnął ja do Michaela i skierował wściekłe spojrzenie na niego, – Co ty tutaj robisz? - Pogadamy później. Musimy iść – Powiedział Michael i Chwycił, Claire w ramiona zanim zdąSyła zaprotestować – To cos idzie po nas. Myrnin rozejrzał się dookoła w ciemności, która kryla cos, co tak przestraszyło Michaela. Claire nie chciała wiedzieć, co to było. Obiela go i trzymała się kurczowo, czując jak jego mięsnie napinają się. Mijali rzeczy i poczuła powietrze napierające na nia Tunel pomyślała. PoniewaS rzeczy były coraz bliSej dźwięk wydawał się dziwnie stłumiony – Myrnin? - Zawołała za nimi, ale nie otrzymała odpowiedzi. Wtedy poczuła ze Michael skoczył, i przez sekundę była lekka, zawieszona w powietrzu, wydawało jej się ze światło biegnie pod nia. Michael wylądował perfekcyjnie, przez prowizoryczne wejście do laboratorium, szybko obrócił się wokoło równocześnie cofając się. Myrnin wydawał się prawie unosić siła woli w gore przez dziurę w podłodze,
str. 88
pełny wdzięku jak kot. Jego płaszcz wirował jak czarna mgła. Obrócił się w powietrzu, sięgnął po zapadnie i zatrzasnął ja. Następnie wylądował na niej, lekko doskonale balansując, wychylił się by połoSyć dłoń na czerwonym panelu. Zaświecił się i metaliczne kliknięcia rozbrzmiały po laboratorium. Myrnin zszedł z drzwi gapiąc się na nie przez sekundę, wtedy ostroSnie rozwinął i wygładził dywan, ponad wejściem do jaskini Ady Claire puściła Michaela i ześlizgnęła się na nogi. Nadal trzymała w reku kość i naprawdę nie chciała jej odłoSyć. Jeszcze nie, – Co właściwie się słało? - Włączyłem zamek – powiedział Myrnin, i stuknął palcem w dywan w przypadku gdyby nie zrozumiała – Jest całkiem nowoczesny, wiesz. Elektromagnetyczny. Klucz to ślad mojej dłoni. - Tak, to świetnie. Co tam w ogóle robiłaś? Wiesz ze ona nie czuje się dobrze. Myrnin z przejęciem przygładził klapy aksamitnego płaszcza, marszcząc brwi na widok niebieskiego podkoszulka, jakby nie pamiętał ze miał go na sobie i wzruszył ramionami. - Robiłem cos by dostosować się do jej emocjonalnych odpowiedzi. Niestety była na to przygotowana, najwidoczniej. Jest czakiem mądra, wiesz – Wydawał się prawie dumny – Teraz, czy było tam cos, co potrzebowałaś, Claire? - Myślę ze powinieneś być milszy. Mrugnął, – Po co? Oh, to. Elektryczność była tylko po to by trzymać mnie unieruchomionego. W końcu musiałaby mnie puścić. - Nie dokona. Mogła trzymać ci tak długo Az umarłbyś z głodu. Prawda? - Nie mogę umrzeć. Nie tak. Byłoby mi bardzo niewygodnie i byłbym bardzo głodny i moSe bardzo szalony, ale nie martwy. Musiałaby mieć jedno ze swoich stworzeń, by ściąć mi głowę... – Glos Myrnina zamarł i wydawał się nieobecny przez kilka sekund, wtedy powiedział – Rozumiem, tak masz racje. Miała wybór, ale nie zabiłaby mnie. - Dlaczego nie? - Chyba oboje wiemy, dlaczego Claire. - Masz na myśli, poniewaS cie kocha? Nie wydaje mi się. - Ada potrzebuje mnie tak samo mocno jak ja jej – Myrnin nagle urwał i bardzo
str. 89
nie w jego stylu postawił się – Nie wiesz nic o niej i rozkazuje ci trzymać się z dala od moich spraw, jeśli dotyczą Ady. Nagle zatoczyła się i musiała połoSyć rękę na najbliSszym stole by nie przewrócić się. - I przynieś mi trochę krwi, Claire. - Sam sobie przynieś – nie mogła uwierzyć ze to powiedziała, ale on naprawdę ja uraził - ponadto, twoja cenna Ada zabiła Boba starając się go wytresować Seby mnie ugryzł. Wiec moSe nie wiesz wszystkiego o Adzie. - Przynieś mi krew, albo będę musiał wziąć cos dostępniejszego – powiedział delikatnie, nie wydawał się dramatyzować i to nie była groźba. Podniósł głowę i patrzył na nią, widziała ten blask w oczach, szalony, skupiony i bardzo, bardzo przeraSające – Jestem bardzo głodny. - Claire, idź – powiedział Michael i stanął pomiędzy nią a Myrninem – On nie Sartuje. Naprawdę nie Sartował, poniewaS ruszył w jej kierunku. Był szybszy niS ona czy Michael mogli się tego spodziewać. Michael poleciał w tył, gdy Myrnin zepchał go z drogi i zatrzymał się za najbliSszej kamiennej ścianie. Wtedy chwycił Claire za ramie i druga ręką za włosy. Odchylił jej głowę boleśnie do tylu, wystawiając jej szyje i poczuła chłodne dmuchniecie na skore. Wiedziała ze zostało jej tylko jedno wyjście. Przystawiła zaostrzony koniec kości do jego klatki piersiowej dokładnie tam gdzie serce i powiedziała – Przysięgam na Boga ze cie dźgnę i utnę ci głowę, jeśli mnie ugryziesz – dłonie jej się trzęsły i tak samo glos, ale mówiła powaSnie. Nie mogła Syć w strachu przed nim, bolał ja widok jak on traci nad sobą kontrole. Było w nim cos jasnego i dobrego, ale były tez momenty, gdy pogrąSał się w ciemności, – Jeśli ci na to pozwolę, nigdy sobie tego nie wybaczysz. Teraz mnie puść i idź po woreczek krwi. Mogła właściwie wyczuć jak kły robią wgniecenie na jej szyi. Sam Myrnin drSał, bardzo mocnymi wibracjami, które mówiły jej w jak duSych on jest kłopotach, cóS to fakt ze chciał ja zabić. Przycisnęła mocnej kość i czuła jak przebija niebieski atlasowy podkoszulek.
str. 90
Nie widziała Seby Michael się ruszał, ale po kilku sekundach był zaraz przy niej, ostroSnie kładąc w jej wolna rękę worek z krwią, nie miał czasu Seby ja podgrzać, co prawdopodobnie uratowało jej Sycie. - Puszczaj – powiedziała Claire. I Myrnin puścił, rozluźniając ręce tylko na tyle by mogła się wycofać. Jego oczy były dzikie i zdesperowane, jago kły lśniły jak wykrzykniki. Claire wyciągnęła torbę z krwią. Po niezdecydowanej sekundzie Myrnin chwycił ja i przystawił do ust, ugryzł z dołu tak mocno ze krew rozprysła mu na twarz, tak jak soczysty pomidor. Claire zadrSała – Przyniosę ci ręcznik. Poszła do malej łazienki, dobrze ukrytej, zajęło jej chwile Seby ja znaleźć, przekręciła zardzewiały kurek by zwilSyć ręcznik zaznaczony WŁASNOSC MORGANVILLE, był prawdopodobnie ze szpitala lub wiezienia. Pochlapała tez swoja twarz woda i spojrzała na swoje odbicie w lustrze przez kulka sekund. Obcy człowiek patrzył na nią – ktoś, kto nie wyglądał na przestraszonego. Ktoś, kto odciągnął wampira od jedzenia. Ręcznik został zmoczony, Claire wycisnęła go z cieplej wody i wróciła do swojego szefa by pomoc mu posprzątać. Wiedziała ze będzie mówił jak mu jest przykro, i robił to, – podczas gdy ona zmywała mu z twarzy rozbryzgi. Sok pomidorowy, wmawiała sobie, gdy to, co robiła docierało do niej, To tylko pomidorowy sok. Sprzątałaś juS taki, gdy ketchup eksplodował z butelki. - Claire – Myrnin szepnął. Spojrzała na jego oddaloną twarz, podczas szorowania najgorszych plam z jego podkoszulki. Wydawał się zmęczony, gdy siedział w swoim duSym skórzanym fotelu – To przyszło tak nagle. Nie mogłem – rozumiesz? Nigdy nie chciałem tego. - Czy to stało się z Ada, gdy Syła? – Zapytała Claire. Krew była takSe na jego długich białych, rekach. Podała mu ciepły ręcznik by wytarł sobie, ręce, następnie znalazła czysty skrawek ręcznika i znów zaczęła szorować jego twarz. Przytrzymał tam ciepły ręcznik, zakrywając twarz. Kiedy go zsunął juS całkowicie panował nad sobą - Ada i ja to było skomplikowane – powiedział – Ta sytuacja w niczym nie
str. 91
przypominała tamtej. Z jednego powodu, Ada była wampirem. - CóS, rzeczy się zmieniają – powiedziała Claire. Myrnin drobiazgowo złoSył ręcznik i oddal go jej. - Wiesz ze ona cie zabije? Rozumiesz to teraz? - Nie jestem jeszcze przygotowany, by sie skarSyć – spojrzał w dół na swój podkoszulek i westchnął – Oh, ojej. To nigdy nie zniknie. - Plama? - Dziura – patrzył się na dziurę, którą zrobiła kością i powiedział – Naprawdę zabiłabyś mnie, Nie zrobiłabyś tego? - Chciałabym ci powiedzieć ze to był blef. Ale nie mogę blefować przy tobie. - Masz racje. Jeśli to zrobisz i ja będę o tym wiedział, umrzesz. Jestem drapieSnikiem. Słabością jest... Uwodzenie. – Odchrząknął – Wzajemne zabezpieczenie zagłady było dobre dla Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego. Wierze ze będzie dobre tez dla nas. Wołałbym Seby to się nie stało, ale to zaledwie jest twój błąd – Oderwał sie, poniewaS spojrzał w gore, jego spojrzenie padło na zwłoki leSące na stole laboratoryjnym. – Oh, ojej. Co to jest? - To jest Bob. Pamiętasz Boba? Ada to z niego zrobiła. - NiemoSliwe – powiedział Myrnin i podniósł się z fotela, by podejść do stołu, przeraSająco blisko, szturchnął go palcem z ciekawości. – Nie do końca niemoSliwe. - Przepraszam? Byłam tu! On rósł jak potwory w filmach. - Oh, to widz. Najwidoczniej to nie jest niemoSliwe. Nie to miałem na myśli, chodzi mi o identyfikacje jego jako Boba. - Co? - To nie jest Bob – powiedział Myrnin Claire przewróciła oczami – On wyszedł z klatki Boba. - Ah to wszystko wyjaśnia. Znalazłem towarzysza dla Boba. Myślałem ze prawdopodobnie sie zjedzą, ale wydawali się zadowoleni. Tak to musiał być Edgar. Lub moSliwe ze Charlotte. - Edgar – powtórzyła Claire – Albo Charlotte. Jasne. Myrnin zostawił martwego pająka i podszedł do pojemnika Boba. Grzebał tam przez kilka sekund i triumfalnie wyciągnął dłoń przed Claire. Bob – przypuszczalnie –
str. 92
siedział skulony, patrzył zdezorientowany i przestraszony, jeśli mógł tak wyglądać pająk. - wiec to był tylko Edgar – powiedział Myrnin – Zupełnie nie taki sam. - Czy Edgar był zawsze rozmiarów psa? - Oh, oczywiście ze nie – oh, rozumiem twoje pytanie. Bez względu na to, który to pająk, trzeba rozwiązać pewne tajemnice. – Myrnin delikatnie szturchnął Boba z dłoni powrotem do pojemnika, i potarł ręce z niecierpliwości. - Tak, zdecydowanie jest praca do wykonania. Ada musiała zrobić ogromne postępy w swoich badaniach, By moc stworzyć taki efekt. Musze się dowiedzieć jak i co poszło źle. - Myrnin. Ada sprawiła ze pająk urósł jak potwor i starała się mnie tym zabić. To nie chodzi o to jak to zrobiła, ale dlaczego. - Dlaczego jest dla innych ludzi. Mnie duSo bardziej interesują metody i jestem zaskoczony Claire. Myślałem ze ty tez tak będziesz myśleć. CóS, Niezaskoczony, rozczarowany. – OstroSnie chwycił jedna nogę pająka i ja podniósł – Będę potrzebował tablice korkowa, duSą. I jakieś bardzo duSe szpilki. Claire i Michael wymienili spojrzenia. On stal tam zafascynowany i obrzydzony dyskusja o tym, i tylko potrzasnął głową, – JeSeli wszystko, co potrzebuje to Seby wysługiwać się tobą to moSe powinnaś go zostawić - Ona jest moja asystentka, to jest jej praca by wysługiwać się nią. – Warknął Myrnin i spojrzał przepraszająco. – Ale moSe zrobiłaś juS wystarczająco duSo jak na jeden dzien. Claire policzyła na palcach - PrzeSyłam atak pająka, Uratowałam ciebie, Dostarczyłam ci krew, Posprzątałam ślady krwi z podłogi. - Proponuje ze sam przyniosę tablice korkowa, Claire? Odwróciła się i spojrzała na niego, gdy z Michaelem Zmierzali do wyjścia. Myrnin wyglądał jakby znów nad wszystkim panował z wyjątkiem plamy krwi na jago podkoszulku., Nigdy byś się nie domyślił ze cos się działo. - Dziękuje – powiedział miękko – RozwaSę to, co powiedziałaś o Adzie. Kiwnęła głową i uciekła.
str. 93
Michael, jak się okazało, zmierzał na próbę Eve i Claire z opóźnieniem przypomniała sobie, Se równieS została zaproszona. Jego samochód był zaparkowany na końcu alei, w zaułku, Michael miał przy sobie parasol, który miał go chronić przed promieniami słonecznymi. Wyglądało to raczej śmiesznie, ale przynajmniej był gigantyczny i bardzo męski, z kaczka wygrawerowaną na raczące. Michael otworzył drzwi pasaSera dla niej, jak pan, ale zamiast wsiąść, sięgnęła po parasol. -Jesteś tym, który moSe się spalić - powiedziała. – Wsiadaj pierwszy. Posłał jej zabawne spojrzenie jak szła za nim do miejsca kierowcy i zakrywając go jeszcze soba -Co? - Myślałam, o tym ze się zmieniłaś-, powiedział. -Naprawdę postawiłaś się tam Myrnin. Nie jestem pewien ile wampirów mogłoby to robić. Łącznie ze mną. - Nie jestem inna. Jestem taka sama Claire jak zawsze. – Powiedziała uśmiechając się. –W porządku mam trochę więcej blizn niS na początku. Uśmiechnął się i zamknął drzwi samochodu, ona złoSyła parasol. UwaSała, aby otworzyć drzwi tylko na tyle, by wsiąść; promienie Słońca nieprzyjemnie blisko padały na stronę Michaela. Wewnątrz, panowała niemal całkowita ciemność. To było jak w Jaskini, ponownie, tylko miała nadzieję, ze te gigantyczne zmutowane pająki, na które Michael mówił Rzeczy się nie pojawia? - Niektórzy przychodzą do Morganville i załamują się - powiedział Michael, gdy włączył się do ruchu. -Widziałem to kilkanaście razy. Ale jest kilka osób, które przyjeSdSają tutaj i po prostu rozwijają sie. Jesteś jednym z nich. Claire nie czują się szczególnie rozwinięta. -Więc mówisz ze rozwijam się w chaosie. -Nie. Mówię mowie ze dobrze rozwijasz się podczas wyzwań,. Ale zrób cos dla mnie, dobrze? -Biorąc pod uwagę ze przybiegłeś i wskoczyłeś do jaskini by mi pomóc? Tak. Posłał jej szybki słodki uśmiech, od którego topniało serce. -Nigdy nie pozwól mu się, zbliSyć blisko ponownie. Lubię Myrnin, ale nie moSna mu ufać. Wiesz o tym. - Wiem-. Wzięła go za rękę i ścisnęła. -Dzięki. - Nie ma problemu. Jeśli umrzesz, to będę musiał zadzwonić do rodziców i
str. 94
wyjaśnić im, dlaczego. I naprawdę nie chce tego robić. JuS i tak przemawia przeciwko mnie cala ta wampirza sprawa. Tak minęła im krotka podróS, podjechali pod sale prób, oczywiście na podziemny parking, będący częścią miasta. Był równieS strzeSony. Claire z zainteresowaniem zauwaSyła –ze wampir, który był na słuSbie w zaciemnionej kabinie bezpieczeństwa był jak pamiętała Amelie osobistym ochroniarzem, chociaS cięSko powiedzieć, gdy wszyscy nosili ciemne garnitury i wyglądali jak Secret Sernice, tylko z kłami. Michael pokazał swój dowód i dostał przepustkę by połoSyć ja na przedniej szybie i w ciągu pięciu minut szli w kierunku schodów do głównej Sali Miejskiego Centrum. Tam znaleźli reSysera w całkowicie obłąkanym momencie. - Co masz na myśli mówiąc, niema?- Wrzasnął, i trzasnął podręcznym notatnikiem o podłogę sceny. Miał akcent-niemiecki- być moSe i był schludnym niskim starszym męSczyzną, z siwymi włosami i bardzo ostrymi rysami twarzy. -Jak ona nie moSe być tutaj? Czy ona nie gra w tej sztuce? Kto jest odpowiedzialny za arkusz telefonów? Jedna z osób stojących w grupie dookoła dyrektora scenicznie podniosła rękę. Miała podręczny notatnik i słuchawkę z mikrofonem, a na twarzy wyraz głębokiego przeraSenia. Claire nie rozpoznała jej. - Proszę pana, juS sześć razy do niej dzwoniłam. Nagrałam się n poczęte głosową. - Jesteś asystentka reSysera, Znajdź ja! Nie chce słuchać o tych bezsensownych głosowych wiadomościach – odprawił ja pstryknięciem palcami i wpatrywał się w resztę grupy – Dobrze. Musimy przesunąć plan, dopóki ona tu nie dotrze, tak? Scenariusz! Wyciągnął rękę i ktoś szybko wręczył mu kartki scenariusza. - Nie, nie, nie –oh, Tak, zrobimy to. Czy jest tu Stanley? DuSy wytatuowany facet przepchnął się przez tłum – Tutaj – powiedział. Claire domyśliła się ze to był Rad, o którym Eve, z Kim cięgle plotkowały. Wyglądał na – duSego i twardego. Ale nie widziała w nim wdzięku, ze względu na jedna rzecz, w niczym nie przypominał, Shane, który był prawie tak samo duSy i prawdopodobnie był tak samo twardy. Shane nosił wdzięk jak cześć swojego ciała a ten facet zrobił z tego
str. 95
produkt do sprzedaSy. - Dobrze zrobimy scenę baru. Mamy Mitcha? Tak? I pozostałych? Claire przestała słuchać i zerknęła na Michaela – Gdzie jest Eve? Brakuje im jej. - Nie wiem – patrzył na tłum ludzi, biegających dookoła sceny, zmieniających scenerie, przechodzących przez liny, rozmawiających ze soba – Nigdzie jej nie widzę. - Nie myślisz...- Michael szedł juS w dół przejściem zmierzając do sceny.Domyślam się ze naprawdę myślisz – Claire pośpieszyła za nim. Michael kierował sie bezpośrednio przed siebie do sponiewieranego asystenta reSysera, który trzymał telefon komórkowy w jednym uchu z palcem zaciśniętym na nim. Wyciągnęła do niego rękę, wyraźnie wskazując, Se jest zajęta, ale on chwycił ja i obrócił ją wokoło, by stanęła twarzą do niego. Jej oczy poszerzyły sie w szoku. Michael wziął telefon z jej ręki i sprawdził numer. -To nie jest Eve- powiedział Claire i widziała intensywną ulgę, która pokazała sie na jego twarzą. - Przepraszam, Heather. - w porządku, nadal poczta głosowa - Heather, asystentka reSysera, wyglądała na coraz bardziej zaniepokojona. Gryzła wargę, dosłownie ja przegryzając i patrzyła na sinego reSysera, który cięSko stąpał dookoła sceny rzucającej strony scenariusza na podłogę. - Eve jest w garderobie. Człowieku, jestem pod ostrzałem. Michael pobiegł, wichrząc ich włosy z szybkością jego przejścia, zostawiając, Claire z Heather. Po chwili niezdecydowania, podała jej ręką. -Cześć,- powiedziała. - Claire Danvers. - Och, to jesteś ty? Zabawne. Myślałam, Se jesteś... - WySsza? - Starsza. - Kogo brakuje? Heather podniosła palec, by uciszyć ją, stukając w urządzenie przymocowane do jej pasa i powiedziała do słuchawki -Jaki jest problem? Dobrze powiedz mu, Se reSyser chce, zrobić to w te sposób, wiec tak to zrób, w porządku? Nie interesuje mnie ze tak lepiej wygląda. I przestań narzekać - Kliknęła WYŁĄCZ i wytarła pot z czoła. -Nie wiem, co jest gorsze, mieć załogę, Sółtodziobów czy załogę,
str. 96
Która robi takie rzeczy odkąd zaczęli uSywać gaz do lamp ulicznych. Claire mrugnęła. -Masz wampiry w załodze. - Oczywiście. RównieS w obsadzie, Mein Herr, tam.- Heather wskazała podbródkiem na dyrektora, który prawił kazania jakiemuś biedakowi, który starał sie ustawić doniczkowa roślinę. -On jest perfekcjonista. Sprowadził stroje ze sklepów. Powiedz mi, kto przejmuje się o autentyczność tkanin, kiedy przyjmuje sie dwie Gothi dziewczyny jako damy? Heather nie rozmawiała z nią, lecz do siebie, Claire zdecydowała, ze tylko wzruszy ramionami. - Wiec, kogo brakuje? - Och. Naszej drugiej odtwórczyni. Kimberlie Magness. Kim. Claire czuła powolny przypływ rozdraSnienia. - Czy ona zazwyczaj nie przychodzi punktualnie? PoniewaS to byłaby niespodzianka. Heather podnosiła brwi. -W tej produkcji, kaSdy przychodzi punktualnie. Zgodnie z Mein Herr, być wcześniej, jest jak być punktualnie a bycie punktualnym to bycie późnym. Ona nigdy nie spóźniła się. Nadal. Kim. Prawdopodobnie absolutnie nic. - Gdzie jest moja Stella?- Dyrektor ryknął nagle i dźwięk rozszedł się dookoła sceny jak równieS z nausznika Heather. Wzdragała się i krzyknęła. - Stella! Ze skrzydła sceny, Eve wyszła za kurtyn, mocno trzymając rękę Michaela. Była ubrana w obcisłe czarne dSinsy, czara koszulkę z lalka i pentagramem oraz duSo łańcuchów i agrafek jako dodatki. ReSyser nagle zamilkł i było tylko słychać oddech Heather, Calire domyśliła się, Se nie to Eve miała załoSyć. - Och nie,- Heather szepnęła. - To sie nie dzieje. - Co? - On nalega na próbę w stroju. Coś w rodzaju wczucia się w role. Powinna być w stroju. Dyrektor cięSko szedł do Ewy, zatrzymując cale daleko od niej. Obejrzał ja z góry na dół i powiedział chłodno, -Co myślisz, Se robisz? - Muszę iść,- powiedziała. Jej kłykcie były białe, gdy trzymała rękę Michaela, ale
str. 97
patrzyła prosto w oczy reSysera. -Przepraszam, ale muszę. -Nikt nie opuszcza próby chyba ze w worku na zwłoki - powiedział. – Tak wolisz? - Jesteś pewien ze chcesz Seby tak to się potoczyło?- Michael spytał cicho. PoniewaS ktoś mógłby wyjść w torbie na zwłoki, ale to nie ona.- Dyrektor pokazał zęby w grymasie—to właściwie wyglądało boleśnie dla niego, uśmiechnąć się. – Grozisz mi chłopcze? - Tak-, Michael powiedział, pewnie. -Wiem, Se jestem nowy w tym. Wiem, Se nie mam tysiąca lat ze stosem ciał za soba. Ale mówię ci, Se ona musi iść i pozwolisz jej. - Albo? Oczy Michaela błysnęły—nie czerwienia, ale były prawie białe. To było niesamowite. -Pozwól nam nie dowiadywać się. MoSesz zwolnic ja na jeden dzien. ReSyser syknął, bardzo miękko i dugo patrzył, Claire myślała, Se rzeczy właśnie miały pójść bardzo, bardzo źle . . . i wtedy pojawił się męSczyzna z łagodny spojrzeniem w retro koszulce podszedł bliSej i powiedział, - jest jakiś problem? PoniewaS jestem odpowiedzialny za tych dwoje podczas nieobecności Amelie. Claire mrugnęła i zrozumiała, Se to był Oliver. Nie naprawdę Oliver, poniewaS on wyglądał . . . inaczej—nie tylko ubranie, ale jego język ciała -całości. Widziała, jak on robił, to wcześniej, ale nie tak dramatycznie. Jego akcent był inny takSe—bardziej płaski środkowo - zachodni, niczego egzotycznego w tym nie było w ogóle. ReSyser rzucił mu spojrzenie, mrugnął i wydawał się ponownie rozwaSyć jego pozycję. -Nie sądzę, - W końcu powiedział. -Nie mogę mieć tego rodzaju zakłóceń, wiesz. To jest powaSny interes. - Wiem,- Oliver powiedział. -Ale dzień nie ma znaczenia. Pozwól dziewczynie pójść. - Będziemy szukać, Kim,- Eva powiedziała. –Wiec Tak naprawdę, działamy dla dobra interesu, dobrze? Twarz dyrektora znów się napięła, był na skraju wybuchu, ale przełknął słowa i w końcu powiedział, -MoSesz powiedzieć pannę Magness, Se ma tylko jedna próbę kostiumowa. JeSeli spóźni się, choć jedną sekundę następnym razem, będzie moja. – Nie miał, na myśli zwolnienia, Miał na myśli obiad.
str. 98
Claire przełknął ślinę. Heather nie wydawała się zaskoczona zrobiła notatkę w podręcznym notatniku, potrząsnęła głową i wtedy podnosiła znów głowę, poniewaS wybuch słów wyszedł z jej słuchawki. – Cholera - ona westchnęła. - Nabierasz mnie? Świetnie. Nie interesuje mnie jak to zrobisz; po prostu to zrób.- Rozłączyła się i popatrzyła na Claire ZaSycz mi szczęścia. - Um, powodzenia? Heather wspięła się po schodach sceny i zbliSyła sie do dyrektora, by szepnąć coś do niego. On krzyknął w furii i cięSko chodził, machając rękami. Michael i Ewa wykorzystali szansę, by uciec w dół gdzie Claire czekała. Oliver podąSył do nich. - Ładna koszulka-, Claire powiedziała. Spojrzał w dół, odprawił ja spojrzeniem i powiedział, -Teraz powiedziecie mi, co się dzieje. Natychmiast. - Kim zaginęła - Ewa powiedziała. –Starałam się, znaleźć ją przed próbą; miałyśmy zabrać się razem—poza tym, ona nie pokazała sie. Naprawdę się martwię. Prawie się spóźniłam i nie mogę jej znaleźć. Tez nie odbiera telefonu. - Kim- , Oliver powiedział. -Waleria posiada jej numer. Jej niewiarygodność jest duSym problemem dla Walerii.- Nie brzmiał jakby zbytnio się tym przejmował. Claire domyśliła się, Se Kim tez nie ma tam przyjaciół. - Musimy zadzwonić na policję. Kazać im ja szukać. - Nie - Nie? - Kim ma opiekuna, który jest odpowiedzialny za nią,- powtórzył. -Nie będę kazał zasobom miasta szukać kogoś, kto jest, prawdopodobnie, ofiarą własnej głupoty, tak czy inaczej. - Zaczekaj minutę. Zgodnie z Morganville regułami, ona ma swoje prawa- Claire powiedziała.- Nie waSne czy ma opiekuna lub nie, nadal jest mieszkańcem. Nie moSesz jej zignorować! -Faktycznie, mogę,- Oliver powiedział. –Nie jest wymagane Sebym pomagał ani szkodził. Kim Magness to nie jest mój problem, lub innego wampira z wyjątkiem
str. 99
Walerie, która poinformuję w odpowiednim czasie. Jeśli chcesz, zadzwonić do szeryfa Moses i wyjaśnić sytuację, masz do tego prawo. Ona i burmistrz mają jurysdykcje w odniesieniu do ludzi. Ale szczerze wątpię, ze ludzie, sa nie stabilni umysłowo i jeśli kogoś niema tylko kilka godzin, nie będzie to absolutny priorytet -. Odrzucił wszystko, i odszedł, z powrotem po schodach. Do czasu, gdy wszedł na scenę, był z powrotem cichym, łagodny osobnikiem. To było dziwne. - Sukinsyn... -, Ewa syknęła bezpośrednio przez zaciśnięte zęby. - Ej, nie potrzebujemy go,- Michael powiedział. Gdzie najpierw? Ewa wzięła głęboki oddech. – Myślę ze od jej apartamentu.- rzuciła prawie przepraszające spojrzenie do Claire. -Przepraszam. Wiem ze nie całkiem, ach, lubicie, ale... - pomogę,- Claire powiedziała. Nie, poniewaS troszczyła się tyle, o Kim, ale, poniewaS przejmowała się o Eve. Eve szybko ja przytuliła. – Chcesz Sebym zadzwoniła po Shane? - Zrobiłabyś to?- Eve robiąca szczenięcą minę przyglądała się teraz, naprawdę litościwie. – KaSda pomoc się przyda, którą moSemy mięć—naprawdę się martwię, Claire. To nie w stylu, Kim. Naprawdę nie. Klara kiwała głową, wyjęła telefon i wykręciła numer do Shanea. Nie potrzeba było długo go namawiać potrzebować, by krzyknął do szefa, Se musiał iść, nagły wypadek rodzinny. Claire powiedziała mu, Se podjada po niego. Do czasu, gdy rozmowa skończyła się, oni zmierzali w dół do zaciemnianego garaSu. - Nie mogę uwierzyć, Se zrobiłam to, -Eva powiedziała. - Całkowicie zaprzepaściłam moja szanse, na zawsze. On zastąpi mnie. Nigdy nie dostanę roli w czymkolwiek, kiedykolwiek znów. Moje Sycie kończyło się. - Wiń, Kim-, powiedziała Claire. -Jesteś dobrym przyjacielem. Ewa i tak wyglądała marnie. -Nie wystarczająco dobry, bo ona byłaby tu, racja? - To nie twoja wina. Ewa podnosiła brwi. -A jeśli to ja bym zniknęła? Nie czulibyście się winni? To zamknęło Claire, poniewaS zrobiłaby to i znała to. Nawet, jeśli nie miała z tym nic wspólnego, czułaby, Se powinna była zrobić coś. Nadal myślała o tym, kiedy poczuła
str. 100
dźwięczenie otwierania portalu w pobliSu. Claire czuła głębokie ukucie alarmu i chwyciła telefon, by popatrzeć na pozostawione ślady, który zostały po wyładowaniu Tak. Niezaplanowany portal został otwarty, tutaj, w cieniach o tuzin stop dalej. - Wsiadaj do samochodu!- wrzasnęła i pobiegła sprintem do niego. Ewa nie spytała, dlaczego, na szczęście; tylko dotarła biegiem z Michael który wskoczył na siedzenie kierowcy. Powódź pająków lała się, pełznąć przez podłogę—odbijały sie, jak gdyby były wylewane z olbrzymiego wiadra. Tysiące Bob’ów, tylko większych, wielkości małego Chihuahuas. Eve wrzasnęła i rzuciła sie na tylnie siedzenie, trzaskając drzwiami gdy jeden rozpędzony uderzył soba o szkło i odskoczył. Claire kopnęła go daleko, gdy wskoczyła na miejsce pasaSera i Michael zakluczył drzwi. -Co do diabła?- Eve wrzasnęła. -Och mój BoSe, to jest jak Atak Olbrzymiego CGI! - To Ada,- Claire powiedziała. Ona i Michael wymieniły spojrzenie. -Ona śledzi mnie. Najwidoczniej. - Dlaczego? Symbole błysnęły przed oczyma Claire, symbole, którym przeglądała sie i zapamiętywała kaSdego ranka. -PoniewaS znam jej sekret,- powiedziała. -Wiem, jak ja zresetować, cos w rodzaju wymazania jej wspomnienia. Myrnin nie zrobi tego, ale ja tak. I ona nie moSe tego znieść. - Świetnie -, Michael powiedział. -I dokąd musisz pójść, by zresetować ją? - Domyśl się. - Z tobą zawsze jest świetna zabawa - Włączył silnik i uderzył w gaz. Claire zakryła oczy, poniewaS jechali po pająkach, poniewaS to było chore i zarazem smutne. Pająki ścigały ich przez chwilę, wtedy padały pojedynczo, przewracając się nogami do góry i umierały. Ada nie była w stanie utrzymać ich przy Syciu na długo, co było świetna wiadomością dla następnej osoby w garaSu. - Kim pierwsza -, Claire powiedziała. - Dobrze Eve. Coś mogło jej stać się. - Jesteś pewna. - Jestem pewna ze Adą oczekuje ze przybiegnę. Wole Seby trochę poczekała. I
str. 101
pomartwiła sie.
Rozdział:10 Strych Kim był miejscem zbrodni. Może nie dosłownie, ale Claire pomyślała, że jeśli policja to zobaczy, na pewno nikt nie zaprzeczy… Rzeczy porozrzucane wszędzie, połamane rupiecie walały się po kątach, rzeczy były porozrzucane na każdej płaskiej powierzchni. Pachniało starą chińską żywnością, i kosz wypełniony był co najmniej miesięcznymi kartonami i pudełkami od pizzy. Jeden karton leżał na podłodze z suchymi kilkoma plasterkami kiełbasy wewnątrz. „Miło.” Powiedział Shane i rozejrzał się wokoło „Cóż, przynajmniej wiemy, że nie jest to gabinet schludnego świra.” Były też tam farby na każdej ścianie – nie obrazy, tylko farby, rzucone w aerozolu tak jakby Kim wzięła kilka litrów i nakreśliła kółka, rozchlapując dookoła. To prawdopodobnie wciąż sztuka, ale nie w ulubionym rodzaju Claire. „Ona jest zajęta.” Powiedziała Eve i oczyściła pole pizzy oraz kilku innych chińskich kartonów po żywności i umieściła je w plastikowej torbie. „Ona jest artystką.” „Ona jest flejtuchem.” Powiedział Shane. „Nie jestem jednak od tego, aby sądzić. Więc, jaki jest plan? Rozejrzymy się wokół? Czy mogę wziąć pieniądze z szuflady na bieliznę?” Claire się skrzywiła. „Nie mogę uwierzyć, że to mówisz.” Shane spojrzał anielskim wzrokiem „Ktoś musi to zrobić.” „Więc tym kimś będę ja.” Shane’owi znikł uśmiech z twarzy i zrobił się poważny „Hey. Przepraszam. Nie miałem tego na myśli…” „Wiem.” Ale to wciąż boli. Unikała jego wzroku i zaczęła grzebać w rzeczach. Nie było w rzeczywistości tak, jakby kim miała szufladę na bieliznę – wyglądało to tak, jakby porozrzucała biustonosze i majtki dookoła. Claire chwyciła worek i zaczęła wrzucać do niego ubrania, tak po prostu. „Dziewczyny.” Powiedział Michael „Jesteśmy tu w poszukiwaniu wskazówek. Nie, aby sprzątać.” „Racja.” Eve wzięła głęboki oddech. „Sprawdzę sypialnię.” „Ja łazienkę.” Zgłosił się Shane. „Jesteś odważny. W porządku, ty rozejrzyj się tutaj.” Powiedział Michael do Claire. „Ja pójdę do kuchni.” „Powodzenia.” Zakładała, że w lodówce utworzyła się własna cywilizacja. Claire pozostała sama w wielkim pokoju „koszu”. Nie miała pojęcia od czego zacząć szukać, ale kiedy
str. 102
pozwoliła sobie zignorować śmieci, porozrzucane ubrania i ogólny bałagan, skupiła się na ścianach. Na jednej z nich była namalowany fresk, z pełzającą wydłużoną twarzą i wytrzeszczonymi oczami. Wytrzeszczone oczy. One błyszczały. Przez chwilę Claire myślała, że ktoś stoi za ścianą i gapi się na nią, ale to było tylko szkło, odzwierciedlające; to nie były prawdziwe oczy. Ale dlaczego Kim umieściła szkła na oczach – nie, tylko na jednym oku? Oh. „Chłopcy?” Claire otworzyła szafę obok fresku, przedostała się przez stosy śmieci i znalazła kamerę, która wyglądała przez wziernik. Była to mała rzecz z nowoczesnej technologii bezprzewodowej. Więc gdzieś musiał być odbiornik. Wychyliła się z ukrycia, aby krzyknąć „Są tu jakieś komputery?” „Tutaj.” Powiedziała Eve. Mac był ustawiony na koślawym stoliku w rogu sypialni, zablokowany w pobliżu ugięcia łóżka. Miał wygaszacz ekranu, a gdy Claire nacisnęła spację wyświetliło sie pytanie o hasło. Spojrzała na Eve, która uniosła ramiona w bezradnym geście. Claire wpisała imię Eve. Nic. Morganville znowu nic. Z dzikim nieprzyjemnym przeczuciem, wpisała Shane. Ekran został wyczyszczony, a Claire patrzała na siebie. Wzdrygnęła się ze zdziwieniem, a obraz zrobił to samo, odchylając się do tyłu kamery. Oh. Na nim była wbudowana kamera. Claire kliknęła i spojrzała na to, co było na pulpicie, gdzie były rzeczy, które można użyć szybko… i było tam. Był folder oznaczony Reality Project Cam #72. Były tam pliki wideo. Claire kliknęła na jeden z nich i ukazała się Kim, wypełniając ekran, oparta blisko obiektywu. „22 dzień projektu” głośno szepnęła „Wciąż nie ma pewności czy jakieś dodatkowe miejsca zostały odkryte, ale ja będę dalej to ciągnąć tak długo, jak mogę. Świetna sprawa, że tak długo. Oficjalna historia jest jeszcze w toku, ale większość wampirów nie chce mówić. To nie ma znaczenia; tak czy owak zapowiada się być coraz lepiej. Oscary będą całować mnie po dupie.” Złapała butelkę i trzymała ją w obu dłoniach, patrząc szczęśliwie w górę. „Oh, bardzo dziękuję. Nie mogę uwierzyć w ten zaszczyt. Chciałabym podziękować Akademii…” Claire zrobiła pauzę, i spojrzała na Eve i Shane’a , który wyszedł właśnie z łazienki. Michael dołączył do nich też. „Co to jest?” zapytała Claire. Eve potrząsnęła głową, patrząc na ekran. „Naprawdę nie
str. 103
wiesz?” „Nie. O czym ona mówi?”Claire szybko przesunęła do momentu, kiedy Kim kończyła swoje przemówienie a następnie znowu wcisnęła PLAY. Kim była obrazem świecącego z radości. O czymkolwiek ona mówiła, to było ważne. „Nie mogę uwierzyć; wreszcie umieściłam kilka ostatnich Domów Założycieli. Połączenie jest dobre, strumień jest uruchomiony. Boże, dlaczego ludzie zawsze idą za najprostszymi rzeczami? Stary trick z łazienką? Nawet nie martwiła się, kiedy zniknęłam na 10 minut, grzebiąc dookoła. Słodkie.” Kim nachyliła się bliżej i mówiła coś poufnie. „Mogę zatrzymać część tego dla siebie. Rozebrany Shane. Oh, yeah.” „Przepraszam?” wtrącił Shane „Co do diabła?”Oczy Eve się rozszerzyły, oblizała usta pomalowane na czarno i powiedziała. „Kiedy to było?” Claire sprawdziła datę „Jakoś w ostatnim tygodniu.””O, Boże” powiedziała Eve. „Spotkałam Kim na przesłuchaniu. To znaczy, ja ją już znałam, nie tak, jak bliską przyjaciółkę, ale wydawała się naprawdę… interesująca. Przyszła po tym jak mieliśmy to zrobić. Ty byłaś w szkole, Michael gdzieś był, a Shane wyszedł.” „I spytała się o łazienkę?” szturchnęła Claire. Eve wyglądała nieszczęśliwie. „Tak. Nie było jej przez jakiś czas, ale nie pytałaś, prawda? Nie przypuszczałaś, że będzie krążyć, po za tym była fajna.” „Ona jest fajna.” Zgodził się Shane. „Jest też obłąkaną, manipulującą suką. Umówiłem się z nią, pamiętasz? Raz. Trzeba było się mnie zapytać. I co to za bzdura na temat widzenia mnie nago? Mnie nawet tam nie było.” Eve zakryła usta rękami. „Co ona zrobiła? Oh mój Boże… ona się mną posłużyła, prawda? Ona mnie wykorzystała.” „Ona wykorzystywała wszystkich.” Powiedział Shane. „24/ 7. Przykro mi, ale byłem trochę zmartwiony, kiedy ty tak na łeb na szyję z nią. Ona nie jest… Tak. Ona po prostu nie jest. „ Claire zastanawiała się czy powinna ją jakoś usprawiedliwić, ale nie mogła. Czuła się nerwowo. „Co ona robiła w naszym domu?” „Za co dostaje się Oskary?” Shane i Michael odpowiedzieli w ty samym czasie. „Filmy.” A potem cała czwórka patrzyła na siebie przez chwilę w milczeniu. Claire nie wiedziała jak oni się czują, ale jej brzuch wydawał się, jakby po mału spadał, i nie było tego końca. Powoli odwróciła się do ekranu, zamknęła wideo i spojrzała na folder. „Co?” zapytał Shane. Wskazała na ekran. „To jest osobisty dziennik wideo Kim.” Powiedziała „Tu nagrała wszystkie swoje osobiste rzeczy.” „Więc?” „Spójrz na numer.” „Reality Project Cam… numer…” Eve wzięła gwałtowny wdech „O, cholera.” „Jest 71 innych kamer w całym
str. 104
Morganville.” Powiedziała Claire. „Gdzieś.” „I co najmniej jedna z nich w naszym domu.” Dokończył Shane. Nie było śladu komputerów Mac w apartamencie Kim, do których płynęły video. Ona potrzebowała więcej mocy niż laptop do uruchomienia 71 osobnych kamer, zwłaszcza jeśli chciała przechować terabajty danych. „Ona potrzebowała szyków serwera.” Stwierdziła Claire po obliczeniach. „Lub wielkich przechowalni off-line. Może ona nagrywała tylko w określonych godzinach, a później wrzucała to na DVD-ROM czy cos takiego.” „A co z uniwersytetem?” spytała Eve. „Jest tam wiele serwerów, prawda?” Claire pomyślała, a potem potrząsnęła głową. „tak, jest tam dużo miejsca, ale jak ona się tam dostała będąc niezauważalną? Ona nie jest nawet studentką. I są tam dosyć mocne zabezpieczenia komputerów – musi być, aby zapobiec wysyłaniu niebezpiecznych informacji.” To doprowadziło ja do innego miejsca w jej głowie. „kim myśli o sobie, jak o jakiś zbuntowanym filmowcu, prawda?” „Prawda.” Powiedziała Eve. „Ona mówi o tym dużo. O telewizji, kablach o wszystkich tego typu rzeczach. Ma pewnego rodzaju obsesje na tym punkcie. Rzeczy działające naprawdę, więc mogła zobaczyć co działo się za kulisami i techniczne elementy tego. Shane opadł na łóżko Kim, co dało Claire nieprzyjemne skojarzenie co ona chciała z nim tam zrobić. „On podsłuchiwała miasto.” Powiedział Shane. „Ona zaplanowała to z góry. I chce to złączyć w jeden dokument o wampirach.” „Gorzej.” Powiedziała Claire. „72 kamery, uruchomione na raz? Ona chce włączyć od razu wszystkie odcinki. Ona chce reality-show. Morganville reality-show.” Odwróciła się z powrotem w stronę klawiatury i sprawdziła mail’a Kim. Tak dużo jak Claire mogła powiedzieć to to, że skrzynka nie była używana. „Ona musi mieć mail’e.” „Web mail.” Powiedział Michael. „Jeśli chciała ukryć swoje utwory na pewno zrobiła to w ten sposób. Myślisz, że komunikowała się z kimś z zewnątrz?” Claire sprawdziła historię przeglądarki, ale była wyczyszczona. „Istnieje jakaś aplikacja , która utrzymuje prowadzenie tego. To niweluje jej pliki tymczasowe i historie co 24 godziny.” „Ktoś z nią pracuje.” Powiedział Shane i wzruszył ramionami, kiedy wszyscy spojrzeli się na niego. „To ma sens. Kamery internetowe nie spadają z drzew, prawda? Zakup ich wymaga wiele pieniędzy.” „Ktoś z zewnątrz Morganville wie.” Powiedziała Claire. „Myślisz, ze wampiry się o tym dowiedziały? I stoją za zniknięciem Kim?” „Oliver nie wydawał się być zaniepokojony tym. Jeśli my wiemy, to gwarantuję Ci, że nie powinno tego tu być.”
str. 105
Powiedział Michael i skierował głowę w stronę komputera. My, nie oni. Claire nie przegapiła tego, i zobaczyła że Eve też to zauważyła. „Chcemy wziąć to.” Shane wymienił spojrzenie z obiema dziewczynami. Nie tęsknił za tą wersją my przeciwko nim. „Jakie my, człowieku?” „Co?” „Wliczasz się teraz w wampirzą drużynę?” Michael westchnął. „Czy musimy teraz się o to kłócić? Bo myślę, że mamy większe problemy.” „Nie, nie mamy.” Powiedziała Eve. „Kim zniknęła. Ona robi cos naprawdę niebezpiecznego, i wielu ludzi – wliczając wampiry – może chcieć ją powstrzymać lub nawet, żeby zniknęła. Ale ja muszę wiedzieć po której jesteś stronie Michael? Z wampirami? Czy z nami?” „Nas to znaczy co? Ludźmi? Eve…” „Nas to znaczy ze mną, Claire i Shane’m.” odpowiedziała sztywno Eve. „Jesteś? Czy zamierzasz powiedzieć Amelie i Oliverowi co Kim robi i uczynić z tego polowanie na czarownice?” Nie odpowiadał przez kilka sekund. Shane wstał z łóżka, które zajęczało. „Michael?” „Nie rób tego.” Powiedział Michael, bezpośrednio do Eve „To nie jest wybór. Ja nie mam wyboru.” „Zawsze masz jakiś, wiesz o tym. Miałeś jakiś kiedy pozwoliłeś Amelie, żeby Tobą kierowała, i masz też jakiś teraz. Sam nie ruszył z tłumem. Nie musisz. Możesz… robić dobre rzeczy.” „Nie wszystko co robią wampiry jest złe.” Shane uderzył z impetem ręką o ścianę, wszyscy podskoczyli i spojrzeli się na niego. „Pomożesz nam to powstrzymać czy pobiegniesz i nakapujesz na nas?” spytał. „To jest proste pytanie, człowieku?” „Tu nie chodzi o was trzech. To chodzi o to, że Kim chce zniszczyć wszystkich nas, spełnić się robić jakieś reality show i się wzbogacić.” „Może.” Powiedział Shane. „A może tak nie musi być. Wideo musi być gdzieś umieszczone. A ona nadal próbuje je wyciąć razem. Może ją jeszcze znaleźć i powstrzymać. Nikt inny nie musi wiedzieć.” „Dlaczego chcesz ją chronić?” zapytał Michael. Shane spojrzał szybko na Claire, ale ona widziała w nim poczucie winy. „Przywiązanie do dawnej dziewczyny?” „Oh, człowieku, lepiej się zamknij.” „Eve chce ją uratować, bo były przyjaciółkami, łapie to. Claire po prostu chce uratować wszystkich…” „Nie wszystkich.” Szepnęła. „Ale ty, trzymasz urazę. Rzuciłbyś Monicę pod autobus w sekundzie, ale nie chcesz, żeby kim stała się krzywda.” „Naprawdę.” Powiedział Shane. „Zamknij się.” „Widzisz jakie to uczucie?” powiedział delikatnie Michael. „Nie lubię, kiedy ludzie kwestionują moje motywy. Jestem wampirem. Nie mogę tak pomóc. Piję krew. Chcesz uratować Kim? Dobrze. Ale jeśli nie znajdziesz jej w ciągu 24 godzin, to idę powiedzieć komuś i tyle.” „I to na tyle.” Zgodziła się Eve. Miała łzy w
str. 106
oczach, błyszczące jak srebro, ale mrugała nimi. „I to wszystko. Postaw swoje życie na to, Michael.” Obróciła się na pięcie i wyszła. Claire patrzyła na nią, a potem zaczęła odczepiać komputer. „Shane.” Powiedziała. „weź kamerę z szafy w pokoju obok. Może uda nam się wykryć IP i zobaczyć gdzie wysyła wideo.” Michael poszedł za Eve, ale Shane zwlekał z włożeniem komputera i kabla zasilającego do torby. „Hey.” Powiedział. Palcami lekko dotknął jej włosów, a następnie jej ramienia. „Ja nie jestem… widzisz, to nie jest tak, że jestem w niej zakochany. Nie jestem. To jest po prostu…” „Spałeś z nią raz. Tak, słyszałam.” Rzuciła w połowie zamkniętą torbę i zawiesiła ją na ramię. „ Ona sprawia, że piekło robi wrażenie.” Shane miał sposób na nią, mimo wszystkich jej najlepszych intencji, spojrzała mu w oczy a światło w nich zaparło jej dech w piersiach. Końcami palców dotknął jej twarzy, a potem pochylił się i pocałował ją. „Nie.” Szepnął jej w usta. „Ona nie. Ty to robisz.” Zanim mogła pomyśleć lub cokolwiek powiedzieć, odwrócił się wyszedł by móc chwycić kamerę z szafy. W drugim pokoju Claire zobaczyła, jak Michael rozmawia z Eve – cóż, sztywny tył Eve. Odwrócił się, kiedy zobaczył, że ona i Shane idą. Eve otworzyła drzwi i zatrzasnęła je z powrotem, biegnąc w dół schodami zostawiając ich wszystkich daleko w tyle. Do czasu kiedy ją dogonili siedziała już na przednim siedzeniu pasażera z przodu, z twarzą zwróconą ku przyciemnianej szybie. Jeśli płakała Claire nie mogła tego stwierdzić. Miała włożone gigantyczne okulary przeciwsłoneczne, tak że nie potrzebowała by być we wnętrzu wampirzego samochodu. „Dobrze.” Powiedział Michael i wszedł za kierownice. „Gdzie teraz?” „Zabierz mnie do domu.” Powiedziała Claire. „Będę pracowała na temat technicznych rzeczy.” „Podwieź mnie do Common Grounds.” Powiedziała Eve. „Musze porozmawiać z jakimiś ludźmi.” Michael oczyścił gardło. „Chcesz towarzystwa?” „Nie.” Jej głos był płaski i chłodny. Claire skrzywiła się i spojrzała na Shane’a. W mroku mogła tylko zobaczyć jego ogólnikowy wyraz twarzy. „Masz dużo rzeczy do zrobienia, prawda?” Musiała mieć rację, bo Michael nie zaprzeczył. „Więc…” powiedział Shane „Ja zostaję w domu i oglądam telewizję. Krytyczna praca. Nie każdy może to robić pod presją.” „Powinieneś iść ze mną.” Powiedziała Eve. „Mogę potrzebować czyjejś pomocy.” Mimo, że kategorycznie odmówiła ofertę Michael’a. Ouch. Shane musiał też o tym pomyśleć, ponieważ spojrzał przepraszająco na Michaela a on skinął lekko głową. „Ok. Jasne.” Powiedział
str. 107
Shane. „Claire? Będzie w porządku jak zostaniesz sama?” „Jasne.” Powiedziała i przytuliła się mocniej do torby z laptopem. „Co może pójść nie tak?” Michael na chwilę spojrzał w lusterko. „Znaczy, po za tym wszystkim.” Powiedziała.
Rozdział 11 W domu - to znaczy w Domu Glassów, a nie w domu rodzinnym, gdzie zamieszanie zwiększyliby jeszcze rodzice Claire rozładowała laptopa Kim, zaprogramowała kamerę i rozpoczęła próby namierzenia miejsca, do kto tego wysyłano dane. To nie było szczególnie trudne, ponieważ znała adres IP kamery. Kim bardzo uczynnię umieściła go w nazwie. Problem tkwił w tym, że w urządzeniu docelowym zainstalowany był program, który sterował sygnałem i co kilka chwil zmieniał jego lokalizację w sieci. To było gdzieś w Morganville. Ciągi znaków mówiły, że to musi być gdzieś tu. Claire nie miała jednak najmniejszego pojęcia, gdzie szukać najpierw. Nie miała żadnego wybitnego talentu do komputerów, choć całkiem nieźle się w nich orientowała. Kim jednak widocznie zadbała o zabezpieczenia. Ale Claire również nie poddawała się łatwo. Nie lubiła, Kim, ale tutaj chodziło o dużo więcej. Stawką było życic wampirów, między innymi Michaela, życie Kim, a może nawet wszystko, co tu z takim trudem budowali. Michael miał rację, nie mogli pozwolić, by Kim tak po prostu złożyła to wszystko na ołtarzu swoich własnych
str. 108
ambicji. Prawda mogła wyjść na jaw, ale nie mogło przecież do tego dojść z powodu jakiegoś przerażającego podglądactwa W końcu jeszcze raz przejrzała nagranie, które oglądali w mieszkaniu, Kim. „Nie mogę w to uwierzyć. W końcu udało mi się jedną umieścić w ostatnim Domu Założycielki. Połączenia wygląd nieźle, kanał zaczyna działać". Claire zaczęła szukać w domu kamer. Pierwszą znalazła w kratce wentylacyjnej w pokoju Shane’a i aż usiadła na łóżku z wrażenia. Kamera skierowana była dokładnie na nie. Mój Boże, nie. Najpierw zrobiło się jej niedobrze, gdy wyobraziła sobie Kim przeglądającą godziny nagrań z Shane'em w roli głównej, wdzierającą się w jego prywatność, oglądającą, jak się rozbiera... a potem sobie przypomniała. Byliśmy tu przecież, razem. I ona musiała to widzieć. Claire podniosła głowę i spojrzała prosto w kamerę. Nie miała pojęcia, jaki wyraz maluje się na jej twarzy, ale na pewno było to nic w porównaniu ze wściekłością, która paliła, ją w środku, poczuciem zdrady i obnażenia. Nie mogła sobie wyobrazić, żeby oglądanie tego mogło sprawić Kim jakąkolwiek przyjemność. - Mam nadzieję, że nagrywasz również dźwięk – powiedziała -. Ty suko, oświadczam, że mam nadzieję, że usmażysz się w piekle. Przysięgam, jeśli umieścisz któreś z tych nagrań w sieci, znajdę cię. Przyciągnęła krzesło, stanęła na nim i oderwała kratkę wentylacyjną od ściany. Za kratką niewielka kamerka mrugała światełkiem i gapiła się na nią szklanym okiem tak nieczułym jak oczy pająka Boba.
str. 109
Dziewczyna zabrała ją, zaniosła do swojej sypialni i postawiła obok tej, którą znaleźli w mieszkaniu Kim. Potem zaczęła przeszukiwać inne pokoje. Znalazła jeszcze dwie jedną ukrytą na szczycie półki z książkami, prawie niewidoczną, a drugą w pokoju Michaela. Była skierowana na jego łóżko. - Ona jest zboczona - wymamrotała Claire, wyciągając ją z doniczki ze sztucznym kwiatkiem stojącej na jego szafie. Zaniosła ją do swojego pokoju i położyła obok innych. Adresy IP były zgodne. Spróbowała wpisać je do wyszukiwarki. Sygnał był przesyłany, ale wyświetlały się tylko jakieś bzdury. Oprócz tego, że Kim używała urządzenia zmieniającego miejsce sygnału w sieci, to jeszcze go kodowała. Właśnie zabierała się do rozpracowywania sygnału, gdy poczuła znajome szczypanie w karku, uczucie, które mówiło jej, że świat właśnie uległ zmianie. Portal. Claire zsunęła się z krzesła, złapała coś, co mogło posłużyć jej do obrony, i czekała. Czuła, że portal otworzył się piętro wyżej, na strychu. Gdy tak stała, do jej uszu zaczęło docierać niewyraźne skrzypienie i trzask drewnianej podłogi. To nie pająki, pomyślała. Pająki nie mogą być taki ciężkie. Boże, właściwie jedynie miała nadzieję, że nie mogą. To była przerażająca myśl. Poczuła się jak bohaterka horroru kategorii B. Sama w domu z gigantycznym pająkiem! I może z wampirem. A to mogło być jeszcze gorsze. Upłynęły długie minuty i nic nie przyszło jej pożreć. Dłonie się jej spociły, a kostki zbielały od zaciskania rąk na srebrnym nożu. No chodź, miejmy to już za sobą, pomyślała. To mógł być ktoś obdarzony wielką mocą Myrnin, Oliver lub
str. 110
Amelia. W takim przypadku po prostu odłoży nóż i przeprosi. Ale nadal sądziła, że to Ada przypuszcza kolejny atak. Skrzypienie nad jej głową ustało, a po chwili zaczęło się oddalać. Wtedy poczuła, że portal znów się uaktywnia i po chwili zatrzaskuje. Wszystkie zabezpieczenia wróciły do normy, jak gdyby nic się nie stało. Gdyby wyszła z domu, nawet nie wiedziałaby, że ktoś tu był. Claire ostrożnie wyjrzała na korytarz, obserwując drzwi do sekretnego pokoju. Były zamknięte i znikąd nie dochodziły żadne dźwięki. Oczywiście, i tak by nie usłyszała za względu na dźwiękoszczelne drzwi, ale mimo wszystko... Miała wrażenie, że powinna być w stanie wyczuć coś dziwnego... a dom przeważnie wysyłał sygnał powodujący poczucie zagrożenia. Kiedy tak się nie działo, przeważnie w Domu Glassów zjawiała się Amelie. Amelie. Claire otworzyła ukryte drzwi i ruszyła schodami w górę. Na ich szczycie paliło się światło, a delikatna poświata sącząca się przez witrażowe okno malowała barwne wzory na jednej ze ścian. Na kanapie leżała Amelie, uciskając skroń białą dłonią. Miała na sobie powłóczystą białą suknię przypominającą bardzo wytworną koszulę nocną. Były na niej smugi krwi, ale nie takie, jakie powstałyby, gdyby była ranna. Raczej jakby stała obok kogoś rannego. Gdy Claire weszła do pokoju, Amelie otworzyła oczy i spojrzała na nią. Założycielka jednak się nie poruszyła. - Mamy kłopot. Z Adą - odezwała się Amelie. Wiesz O tym, prawda? - Masz na myśli to, że jest szalona? Tak, doszłam już
str. 111
do takiego wniosku. Claire zorientowała się, że nadal trzyma w ręku nóż. Odłożyła go. - Przepraszam. - Zupełnie zrozumiała ostrożność w tych niepewnych czasach - powiedziała Amelie łagodnie. I tyle. Claire czekała, ale Amelie była nieruchoma niczym anioł z pomnika nagrobnego. - Co się stało? - spytała w końcu Claire. - Nic, co mogłabyś zrozumieć. - Amelie zamknęła oczy. - Jestem zmęczona. W jej głosie brzmiała taka rezygnacja, że Claire aż zadrżała. - Czy mam... Czy jest ktoś, do kogo mogłabym zadzwonić albo... - Teraz będę odpoczywać. Dziękuję ci. Było to równoznaczne z poleceniem odejścia i dziewczyna ucieszyła się nawet, że je usłyszała. Amelie wydawało się nieobecna. - Dobrze, ale gdybyś czegoś potrzebowała... Amelie otworzyła powoli oczy, a Claire w tym samym momencie poczuła nagłą kumulację energii. To otwierał sie portal. Amelie zatrzasnęła go siłą woli. - Ktoś cię szuka. - powiedziała Claire. - Kto to jest? - To nie twoja sprawa. - Moja, jeśli pojawia się tutaj. Ktoś cię ściga? - To moi ochroniarze. Prędzej czy później mnie odnajdą, ale na razie chcę zostać tutaj. Tutaj, gdzie Sam... – Znów zamilkła, a w jej oczach pojawiły się srebrne łzy i spłynęły na jej popielate włosy. - Gdzie Sam obiecał mi, że nigdy mnie nie opuści. Ale zrobił to. Claire. Wiedziałam, że
str. 112
odejdzie i odszedł. Wszyscy odchodzą. Wszyscy. Tym razem gdy portal zaczął iskrzyć, Amelie nie próbowała go zamknąć. W ciągu kilku chwil drzwi otworzyły się gwałtownie, ale wcale nie wbiegli przez nie ochroniarze ubrani w czarne garnitury agentów tajnych służb. To był Oliver, nadal w koszuli do gry w kręgle. Siwiejące włosy miał związane ciasno w kucyk. Przez chwilę, gdy z podziwem patrzył na Amelie, wyglądał jak zupełnie inny człowiek. Nie, to było niemożliwe. Czyżby naprawdę mógł do niej coś czuć? - Ty - zwrócił się do Claire. - Zostaw nas samych. Natychmiast. - Zostań - zaprotestowała Amelie tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Nie rozkazuj mojej służbie w moim własnym domu, Oliverze. Przynajmniej na razie. - Ukrywasz się za plecami dzieci? - Wcale się nie ukrywam. Nawet przed tobą. Powoli usiadła, a w świetle lampy wydawała się młoda i bardzo zmęczona. - Już przecież graliśmy we dwoje w nasze gierki, prawda? Przez wieki dla naszych własnych celów oszukiwaliśmy się wzajemnie i spiskowaliśmy przeciwko sobie. Co nam to dało? Pokój? Dla nas pokój nie istnieje. Nie może istnieć. - Nie mogę rozmawiać o pokoju - powiedział i, spoglądając jej w twarz, przyklęknął na jednym kolanie. - Ty również nie możesz. Morley próbował niedawno zabić cię na cmentarzu, ale ty nadal nie chcesz pomocy, szukasz śmierci. Musisz się zatrzymać. - Mówisz to jako mój zastępca. - Raczej jako twój przyjaciel - powiedział i schwycił jej
str. 113
dłoń. - Amelie, różnimy się od siebie, ty i ja. Zawsze tak będzie. Wolałbym, abyś tak nie cierpiała. Morganville to dla ciebie w tej chwili trochę zbyt wiele, zbyt dużo tu wampirów z ambicjami. Kontrola musi zostać zachowana, a jeśli ty nie podołasz, musisz powierzyć to zadanie komuś silniejszemu. Mnie. - Jak to miło z twojej strony, że tak dbasz o interesy tych, którzy są bliscy twojemu sercu - powiedziała. Nie próbowała uwolnić swojej dłoni z jego, ale ton jej głosu stał się dziwnie chłodny. - Co proponujesz? - Przekaż mi miasto do czasu, kiedy otrząśniesz się żałoby - odparł Oliver. - Wiesz, że jestem w stanie utrzymać tu porządek. Będę występował jako twój regent. Kiedy tylko będziesz gotowa, oddam ci władzę. - Kłamca - powiedziała to bez specjalnego wyrzutu lub niechęci. Claire spostrzegła, że dłoń Olivera zaciska się na jej ręce. Amelie uśmiechnęła się leciutko. - Kłamca i prześladowca. Naprawdę sądziłeś, że na córkę Bishopa podziała taka taktyka? Lepiej by było, gdybyś udawał, że okazujesz, choć trochę więcej współczucia. Albo trochę mniej. Półśrodki w twoim przypadku nigdy nie działają, Oliverze. - Tracisz to miasto centymetr po centymetrze - powie dział. - Morley jest pierwszym wampirem, który wykonał przeciwko tobie ruch, inne podążą za nim. Ludzie także Ich bandy zaczęły atakować nas nocami. Już poproszono mnie, żebym to ukrócił. - Więc teraz to już spisek. Spisek mający na celu odsunięcie mnie od władzy. A ty jesteś moim wiernym sługą
str. 114
i przychodzisz, by mnie ostrzec. - Jej zęby błysnęły w uśmiechu. - Och, Oliverze. Mając okazję zdradzić mnie, nie zrobiłeś tego chyba tylko dlatego, że szansę były wyrównane. Gdyby mój ojciec poumizgiwał się do ciebie choć przez chwilę, pobiegłbyś do niego jak chora z miłości dziewczyna Sam wbiłbyś mi nóż w plecy. - Nie - zaprzeczył i ją odepchnął; straciła równowagę i upadła przed nim na kolana. - Nie zrobiłbym tego. Nie jesteś już królową, Amelie. Niech ci się nie wydaje, że siedzisz na tronie i mnie osądzasz. Wyrwała mu rękę i mocno uderzyła w twarz. Claire odsunęła się, podczas gdy dwa wampiry mierzyły się wzrokiem. - Będę osądzać, jak mi się podoba - powiedziała Amelie. - I nie mam zamiaru znosić twojego zuchwalstwa. Zajmuj się intrygami, ile ci się podoba, ale i tak nic ci to nie da. Morganville należy do mnie i nigdy go nie dostaniesz. Nigdy. Teraz sama jestem swoim ochroniarzem. Możesz być pewien, że każdy spisek przeciwko mnie zostanie wykryty. Także twój. Pchnęła go tak mocno, że przewrócił się na ziemię jak długi. W ułamku sekundy Amelie sięgnęła po srebrny nóż, który Claire położyła wcześniej na stole. I zanim dziewczyna zdążyła mrugnąć, nóż tkwił już w szyi Olivera. - Więc? - powiedziała władczym tonem. - Co teraz powiesz, mój sługo? W geście milczącego poddania rozrzucił ręce na boki. Amelie patrzyła na niego przez chwilę, po czym spojrzała na Claire. - Sprowadź mój samochód - rzekła. - Wydaje mi się, ze pojadę na przejażdżkę po Morganville. Już czas by moi ludzie
str. 115
mnie zobaczyli i wiedzieli, że nie należy mnie zbyt nisko cenić. Cisnęła nóż na podłogę tuż obok głowy Olivera. Upadł tak, blisko, że ostrze zostawiło krwawą smugę na jego policzku. Potem podniosła się, spiesznie opuściła pokój i zbiegła po schodach. Claire wyciągnęła swoją komórkę, zadzwoniła do ochroniarzy i kazała im przyjechać. Zanim zdążyła się z tym uporać, Oliver siedział już na sofie. Dotykał rany na szyi i wyglądał na dużo mniej wzburzonego, niż mogła się tego spodziewać. - O rany, ty to zaplanowałeś - odezwała się. - Czyż nie? - Kochała Sama. Potrzebowała, by ktoś wypełnił tę pustkę. Albo kochanek, albo wróg. - Oliver zadrżał. - Więc stałeś się wrogiem. - Przez te wszystkie lata targały nami dwa uczucia gniew i szacunek. - Powiedział to otrzepując się z kurzu, po czym uśmiechnął się lekko i dodał: - Czasem natomiast pojawiał się ślad innego uczucia, ale żadne z nas nie chciało się do tego przyznać. Nie, łatwiej jest być wrogami. Ona to lubi. Mnie także się to podoba. Claire wcale nie mogła tego zrozumieć, ale nie wydawało się jej, żeby któreś z nich miało się tym jakoś szczególnie przejąć. - Dostałeś się tu przez portal. Czy działo się coś niezwykłego? - spytała. - Dziwnego? - Zmarszczył brwi. - Nie rozumiem. - Mam na myśli... A zresztą nieważne. Trochę się niepokoję o portale. Chciałabym skalibrować system na nowo. - Miałem w każdym razie zamiar przyjść na piechotę. Tak samo ważne jest, by mieszkańcy Morganville widzieli mnie chodzącego piechotą, jak oglądali Amelie w jej czarnej limuzynie.
str. 116
Wstał i wygładził koszulę. - To zapewnia nam równowagę. - Oliver? Zatrzymał się u szczytu schodów. - Co by się stało, gdyby informacje o Morgaiville wyciekły na zewnątrz? - Na zewnątrz? - W świat. Wiesz, co mam na myśli. - Och, już raz się to stało. Ale nikt nie dał temu wiary. Nikt nigdy nie daje wiary. - A co, gdyby mieli na to dowód? - Jedynym prawdziwym dowodem mógłby być żywy wampir, a to nigdy się nie stanie. Poza tym każdy dowód można wystarczająco łatwo obalić. - A film wideo? - Claire, chodzisz do kina, prawda? Naprawdę uważasz, że w epoce trików filmowych ktokolwiek uwierzyłby w film o wampirach? - Pokręciła głową. - Teraz wierzyliby w to mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Chroni nas wielka popularność powieści i filmów o wampirach. Obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem. - A czemu właściwie pytasz? - Tak się tylko zastanawiam. - W takim razie przestań się zastanawiać. To bardzo niezdrowo. A potem zniknął. Claire usiadła na kanapie i zamyśliła się, gładząc odruchowo dżinsy. Oliver miał rację. Ludzie prawdopodobnie nie uwierzyliby. Tak samo jak większość ludzi nie dawała wiary wszelakim programom typu reality show o duchach. Problem polegał na tym, że obecnie rzeczywistość nie musiała być
str. 117
prawdziwa, żeby stać się hitem - a Morganville nie przetrwałoby prześwietlania na wszystkie strony. Musieli powstrzymać Kim, zanim wszystko się rozpadnie. Dodatkowo, jako bonus, mieli jej solidnie skopać tyłek za zainstalowanie kamer. To było po prostu złe. Pierwsi wrócili do domu Eve i Shane i zastali Claire pochłaniającą kanapki z masłem orzechowym. Nie wspomniała o odwiedzinach Amelie i Olivera, poza tym wydawali się dosyć ponurzy. Doszła do wniosku, że tak naprawdę nie obeszłoby ich to. - No i co? - spytała. Przechodząc obok, Shane porwał jej z talerza pół kanapki. - Hej! - zaprotestowała. - Zaostrzył mi się apetyt, gdy pilnowałem tyłka Panny Podły Humor - powiedział z ustami pełnymi chleba. - Ona chadza do bardzo ciekawych miejsc. Mówiąc „ciekawych", nam na myśli niebezpiecznych. - Tylko nie mów Claire o klubie - wtrąciła się Eve i zdjęła lustrzane okulary. Miała rozmazany tusz do rzęs i zaczerwienione oczy, nie tak jak u wampira, tylko jak od płaczu. - Poza tym to nie było przypadkowo wybrane miejsce. Kim lubi się tam włóczyć. - Co to za klub? - szepnęła Claire do Shane'a. - Skórzane Ciuchy - odszepnął. - Poza tym ona ma rację. Nie chcesz wiedzieć. - Kim nie było tam od kilku dni - powiedziała Eve. Ale spotkaliśmy kilka wampirów, które udzielały jej wywiadów do projektu historycznego. Z wyrazu twarzy Shane'a można było wyczytać, że tam działo
str. 118
się coś jeszcze. - A oni ci wszystko powiedzieli? Ot tak, po prostu? zapytała z powątpiewaniem Claire. - Musiałam pójść na pewne układy, żeby zyskać szczegóły. Eve unikała patrzenia w oczy. Zrzuciła z siebie skórzaną kurtkę, tę z całą masą sprzączek, i skubnęła kawałek kanapki Claire. - Mm..., dobre. Dodajesz miodu? - Co zrobiłaś? Zawieranie jakichkolwiek układów z wampirami z Morganville było szaleństwem. A już robienie tego z wampirami włóczącymi się po tego rodzaju barach było zwyczajnym samobójstwem. - Na co ty jej pozwoliłeś? - Claire zaatakowała Shane'a - Poważnie, nie masz prawa o nic mnie winić, kiedy ona zachowuje się w ten sposób. Robiłem tylko za ochroniarza. No chyba że chcesz, żebym ją związał. - Oni tam coś o tym wiedzą - powiedziała Eve. Słuchajcie, dam sobie radę z tymi układami. Amelie jest w tej kwestii moją kartą przetargową. Ale musimy znaleźć Kim, a żeby to zrobić, potrzebujemy informacji. Chyba że machniesz czarodziejską różdżką... Claire pokręciła głową. - Przestań więc patrzeć na mnie, jakbym porzuciła wszelkie zasady. Claire uświadomiła sobie, że Eve czuła się bardzo niekomfortowo w zaistniałej sytuacji. Prawdopodobnie rzeczywiście zmuszała się do rozmowy z wampirami, i ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowała, była spóźniona analiza wszystkich jej błędów.
str. 119
Claire chrząknęła - Czego się dowiedziałaś? - Znalazłam cztery wampiry, z którymi Kim albo już przeprowadziła wywiad, albo też umówiła się z nimi na następny tydzień. To znaczy, że nie miała jeszcze zamiaru opuszczać miasta. Aha, spotkałam jeszcze kilku ludzi mężczyzn, którzy, jakby to powiedzieć, odwiedzali ją w jej mieszkaniu. - Na intymne schadzki - dodał Shane. - To bardzo w stylu Kim. Chociaż nie orientuję się specjalnie, w czym gustuje. Ale wygląda mi to na zjazd po równi pochyłej. - Czekajcie. Czy mówi nam to coś, czego nie wiedzieliśmy do tej pory? Tak właściwie, to co obiecałaś tym wampirom? - Różne rzeczy - powiedziała Eve, ale nie podała żadnych szczegółów. Shane patrzył gdzieś w drugą stronę. - To nie ma teraz znaczenia. Chodzi o to, że dwa spośród wampirów, z którymi rozmawiała, filmowała w parku miejskim, ale pozostali mówili, że zostali zawiezieni do jakiegoś studia. - Studio - powtórzyła Claire. - To brzmi całkiem obiecująco. - Też mi się tak wydaje. Nie było w nim śmieci po kolana, więc nie mogło być częścią jej mieszkania, no nie? - Mówili ci, gdzie to jest? - Nie - wtrącił się Shane, przechylając się przez ramię Eve. - Za tak cenną informację chcieli więcej. Więc kazałem im się wypchać. Claire zamrugała ze zdziwienia. Wampiry. Podły bar. - I co? Tak po prostu przyjęli to do wiadomości?
str. 120
- Szczerze? Nie bardzo. Większość stwierdziła, że bylibyśmy niezłą przekąską. - Shane! - Claire patrzyła na niego z płonącym wzrokiem. - Nie zrobiłeś tego... - Nie biłem się? Nie musiałem - odparł. Zanim zdążył wyjaśnić coś więcej, drzwi wejściowe otworzyły się, potem zamknęły i rozległ się dźwięk przekręcanego zamka. Eve zesztywniała, spojrzała w dół, po czym zacisnęła pięści. Michael wyglądał, jakby spędził noc w jakiejś podłej spelunie. Claire zgadła. Był brudny i w podartym ubraniu, lego koszula umazana była czymś ciemnym, co wyglądało jak krew. - Nic ci nie jest? Claire wstała, gapiąc się na niego. Nie był posiniaczony ani nic takiego, ale wyglądał, jakby był bardzo zmęczony, l Monie mu drżały, a oczy były lekko zaczerwienione. - Nic mi nie jest - powiedział. - Po prostu muszę się czegoś napić. Zaraz wracam. Zniknął w drzwiach kuchennych. Cisza w pokoju była ciężka i nieprzyjemna. Claire spojrzała na Eve, która skrzyżowała ręce na piersi. - Nie kazałam mu pojawiać się i nas ratować powiedziała i spuściła wzrok. - Wcale nie chciałam, żeby przyjeżdżał. Michael wrócił, niosąc w ręku czarny bidon. Wszyscy wiedzieli, co było w środku, ale gdy pociągał łyk przez słomkę, nikt o tym nie wspominał. - Miałem swoje powody, żeby tam pojechać powiedział, nie patrząc na Eve. Ona też na niego nie spojrzała. - Dzięki Shane, że w samą porę zabrałeś ją stamtąd.
str. 121
- Nie ma sprawy. - Shane skinął głową. - Co się działo? To było pytanie, na które Michael najwyraźniej nie miał ochoty odpowiadać, bo tylko się wzdrygnął. - Potem była bójka. Biorąc pod uwagę, jaką miał ochotę na krew i to, jak prezentowała się jego odzież, była to zapewne bójka typu „wszyscy na jednego". - Ale było warto. Jeden z nich powiedział mi, gdzie zabrała go Kim na wywiad i to było inne miejsce niż te, o których wiedzieliśmy do tej pory. - Śledziłeś nas! - Eve uniosła głowę, a jej oczy się zwęziły. - Sądziłeś, że nie damy sobie rady. - Wiedziałem, dokąd jedziecie. I miałem rację, prawda? - Nie, Michael, nie miałeś! Odstawił butelkę, zrobił krok do przodu i złapał ją za ręce. Eve zaczęła mu się wyrywać, ale on mocno ją trzymał Chciałby na niego spojrzała. Z jakiegoś powodu wyglądało to na bardzo osobistą sprawę. - Jestem wampirem. I nigdy nie stanę się nikim innym To ty musisz zdecydować, czy dasz sobie z tym radę. Bo ja tak. - A co jeśli nie? - spytała cicho urażonym głosem. - Co jeśli chcę, żebyś był po prostu Michaelem? A nie Wampirem Michaelem, członkiem Rodziny czy jakoś tak? - Nie mogę - powiedział. - Ponieważ nie jestem już po prostu Michaelem. Nie byłem nim, zanim się tu wprowadziłaś. Zwyczajnie o tym nie wiedziałaś. Puścił jej ręce, odkorkował bidon i długimi, łapczywymi łykami zaczął pić krew, upewniając się, że ona na pewno to widzi. Skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się od niego. Michael
str. 122
zmrużył oczy z bólu. Gdy je ponownie otworzył, wydawały się zupełnie ludzkie. I smutne. Claire zastanawiała się, czy nie stała się właśnie świadkiem zerwania. Miała nadzieję, że jednak nie. Shane odchrząknął. - Więc zjawiłeś się w miejscu, do którego chodzi Kim, lak? Pogadajmy o tym. Proszę. Michael podszedł do krzesła, na którym leżała jego gitara. Podniósł ją, wciąż patrząc na Eve. Po kilku chwilach delikatnie zaczęły płynąć akordy. Był to niezwykle przejmujący dźwięk, łagodny, ale równocześnie pełny emocji. Claire zauważyła, że ramiona Eve drżą, a ona stara się powstrzymać łzy. - Kim pracowała kiedyś w KWV - zaczął Michael. Była tam stażystką, zanim zostało zamknięte. Wampir mówił, że robiła z nim wywiad w kabinie nagraniowej mieszczącej się w starym kompleksie budynków studyjnych na obrzeżu miasta, koło wieży transmisyjnej. Claire poczuła ukłucie ekscytacji. - To jest to. To musi być to, no nie? Mówiłeś, że KVVV zostało zamknięte? - Tak, Amelie zrobiła to kilka lat temu po pewnym incydencie - wyjaśnił Michael. - Rada miejska zdecydowała, ze nie potrzebna nam kolejna rozgłośnia radiowa. Od tego czasu już nie funkcjonuje. - Musimy pojechać tam i się rozejrzeć! - Claire skoczyła na równe nogi, ale Shane chwycił ją za ramię i usadził z powrotem na krześle. - Opanuj się. Na pewno nie pojedziemy tam w nocy. Ostatnią rzeczą, którą powinniśmy robić, to węszyć w opuszczonym budynku w środku miasta pełnego wampirów.
str. 123
- Ale co zrobimy jeśli ona postanowi zwinąć interes? Spalić mosty, zabrać zabawki i uciec? - spytała Eve. - Może zginąć. Musimy ją ostrzec. - Ostrzec? - Claire aż straciła oddech, krztusząc się niepohamowanym śmiechem. - Eve, czy ty naprawdę nie rozumiesz? Ona naszpikowała nasz dom kamerami. Obserwowała nas. Widziała nas, wszystkie nasze osobiste sprawy. - Nie - zaprzeczyła Eve. - Nie, nie zrobiłaby tego. Mylisz się. - Znalazłam kamery w sypialniach. Eve otworzyła i zamknęła usta. Claire stwierdziła, że jeszcze nigdy nie widziała jej tak załamanej. Ciężko opadła na kanapę i ukryła swoją upudrowaną na biało twarz w dłoniach. Shane spojrzał na Claire przerażonym wzrokiem. - W których sypialniach? - W twojej - odparła cicho. - I w Michaela. Na moment zamarł, a potem złapał to, co miał pod ręką, akurat była to okładka od płyty DVD, i cisnął nią przez cały pokój z taką siłą, że aż farba odprysnęła ze ściany. - Wredna suka - wycedził wściekle. - Ta mała... Michael przestał grać, a jego twarz stała się kompletnie nieruchoma. Nadal jednak trzymał gitarę, zupełnie jakby o niej zapomniał. - Ona nas filmowała. Kręciła swojego własnego Big Brothera, tyle że z udziałem wampirów. Eve się nie odzywała. Sprawiała wrażenie bardzo przygnębionej i zamyślonej. Claire nie umiała sobie wyobrazić, o czym myśli. - Musimy iść - odezwała się w końcu. - Musimy dowiedzieć się, gdzie trzyma wszystkie nagrania i je skasować.
str. 124
Każdy, najmniejszy nawet fragment. To nie może się stać. Kim nie może tego zrobić. - Mam tylko nadzieję, że już tego nie zrobiła powiedziała Claire. - Montuje swoje materiały już prawie miesiąc. Pewnie już prawie skończyła. Jeśli mamy rację i ma sponsora spoza miasta... - To naprawdę musimy iść. Natychmiast. Jeszcze tej nocy. - Nie - zaprotestował Michael. - Nie w nocy. - Wtedy jej się uda! - To jest ryzyko, które musimy podjąć - powiedział Michael. - Shane ma rację. Żadnego szarżowania w ciemnościach. To musi zaczekać do rana. Znów zaczął grać. Głowę miał spuszczoną, zupełnie jakby był skupiony na muzyce, ale Claire sądziła, że nie był. Coś było nie tak ze sposobem, w jaki to powiedział, z tym, że na nich nie patrzył. - Może macie jeszcze ochotę na kanapki? Eve podniosła głowę i popatrzyła na niego. Tusz do rzęs rozmazany przez łzy przypominał makijaż klauna, - Nie mogę w to uwierzyć - wykrztusiła. - Wiesz, co jest na tych nagraniach. Wiesz dobrze, Michael. Chcesz pozwolić jej to sprzedać? - Musimy to rozegrać mądrze. Jeśli zaczniemy działać bez planu... - Pieprzę twój plan! - wrzasnęła, zerwała się z kanapy i pobiegła schodami na górę, pobrzękując łańcuchami. Ciebie też pieprzę! Michael spojrzał na Claire, potem na Shane'a. - Sorry, stary. Ona ma rację. Michael skłamał, a Claire go na tym przyłapała.
str. 125
Szła właśnie do łazienki, trzymając w ręce swoją piżamę w czołgi i rozmyślając o tym, jakby to było miło zwinąć się w kłębek w ciepłych ramionach Shane'a, gdy usłyszała Michaela rozmawiającego z kimś w pokoju. Drzwi były nieco uchylone. Shane i Eve wciąż sprzątali na dole kuchnię. Rozmawiał przez telefon. - Nie - mówił. - Nie, jestem pewien. Po prostu musze to sprawdzić. Jeszcze dziś w nocy. Upewnij się, że nikt nie korzysta z tych urządzeń bez... Claire pchnęła drzwi, a Michael odwrócił się w jej stronę. Sprawiał wrażenie przyłapanego na gorącym uczynku. Zamarł na ułamek sekundy. - Oddzwonię do ciebie - powiedział do telefonu, po czym się rozłączył. - Niech zgadnę - powiedziała. - To był Oliver. Wszystko mu opowiedziałeś, tak? - Claire... - Pytaliśmy cię. Pytaliśmy, czy jesteś z nami, i odpowiedziałeś, że tak. Obiecałeś nam. - Claire, proszę cię. - Nie! Odsunęła się, gdy wyciągnął do niej rękę. - Eve miała rację. Nie jesteś już Michaelem. Jesteś wampirem Michaelem. Teraz jesteśmy my i oni. A ty jesteś z nimi. - Claire. - Co? - To nie był Oliver - A kto? - Detektyw Hess. Miał się ze mną spotkać na dworcu i zająć się tym. Jeszcze dziś. Eve miała rację. Naprawdę nic
str. 126
możemy z tym czekać, nawet do rana. Jego twarz nabrała groźnego wyrazu. - Kim przekroczyła granicę. Wśliznęła się tu podstępem i wszystkich nas zrobiła w balona. Dużo umiem wybaczyć, Claire, ale tego nie mogę. - Więc chciałeś nas tu zostawić. - Bo mi na was zależy. Tak, chciałem. Czy wiesz, jak blisko śmierci była Eve dziś wieczór? A Shane? Nie pozwolę na to. Nie będę ryzykować ich życia, nie dla takiej sprawy Nie dla niej. - Chwileczkę, nie jesteś naszą mamusią! Nie możesz tak zwyczajnie zadecydować, że potrzebujemy ochrony wszyscy w tym tkwimy! - Nie - powiedział. - Nie wszyscy. Niektórych z nas dużo łatwiej skrzywdzić niż innych, a ja was kocham. Nie chcę was stracić. Nie w ten sposób. Zdjął z siebie podartą koszulkę, włożył inną, po czym wziął ze stołu kluczyki do samochodu. Delikatnie podniósł i przestawił Claire, gdy spróbowała zastąpić mu drogę. - Claire - poprosił. - Nie mów im, gdzie poszedłem. Mówię poważnie. Daj mi się tym zająć. Nie odezwała się. Nie chciała kłamać. Michael przyglądał się jej przez kilka chwil. Jak jej się zdawało, wystarczająco długo, by móc odczytać jej myśli. Potem wrzucił kluczyki do kieszeni i zszedł po schodach. Usiadła na jego łóżku i skierowała wzrok w stronę kratki wentylacyjnej, za którą była ukryta kamera. Claire właściwie nie wiedziała, co zamierza zrobić, dopóki nie usłyszała, jak Michael zapala samochód. Wtedy wstała, zeszła do kuchni i przerwała zaciętą dyskusję, którą prowadzili Eve i Shane,
str. 127
stojąc przy zlewie. - Michael pojechał dorwać Kim. Musimy się zbierać, natychmiast. Obydwoje zamarli i odwracając się przez ramię, spojrzeli na nią. Ręce Eve były zanurzone po łokcie w wodzie z mydlinami, a Shane ściereczką do naczyń wycierał talerz. - Natychmiast - powtórzyła Claire. - Proszę. Eve wyciągnęła korek ze zlewu, wyrwała Shane'owi ścierkę i wytarła sobie ręce. Rzuciła ją na blat kuchenny. - Ja prowadzę. - Pobiegła po swoje kluczyki. Shane nadal stał w miejscu, z talerzem w dłoni, i gapił się na Claire. Otworzył usta. - Tylko nie mów mi, że mam nie jechać - powiedziała. Ani się waż, Shane. Ja też jestem na tych nagraniach. Dobrze o tym wiesz. Chłopak odłożył wreszcie talerz. - Michael pojechał sam? - Superwampir nie potrzebuje wsparcia. To nie było całkiem w porządku. - Umówił się tam z detektywem Hessem. Drzwi otworzyły się i do kuchni wparowała biało-czarna Eve, rzucająca się w oczy niczym mim wykonujący tajna misję. Z brzękiem rzuciła kluczyki na stół. - Potrzebujemy broni. Nikt nie upierał się, że będą mieć tylko Kim przeciwko sobie. Shane wygrzebał spod kuchennej lady czarny plastikowy worek, w jakich ludzie normalnie trzymają zapasy na czarną godzinę typu jedzenie, woda, czasem apteczka. Jednak w Morganville przechowywano zapasy awaryjne w postaci zaostrzonych kołków i platerowanych srebrem noży. - Mam - krzyknął i zarzucił worek na ramię. - Claire...
str. 128
- Ani się waż! Wyszczerzył zęby i rzucił jej drugi worek. - Azotan srebra i woda w superrozpylaczu - zwrócił się do niej. - Mój własny wynalazek. Powinien działać w promieniu co najmniej dziesięciu metrów. Coś w rodzaju sprayu na owady. - Och, dajesz mi najładniejsze gadżeciki. - Każdy może sobie pozwolić na błyskotki. Pozerzy. - Chodź już, błaźnie. - Eve przewróciła oczami. Shane złapał nagle w locie kluczyki, które podrzucała Eve. - Może jestem błaznem, ale to ty wyglądasz jak mim. Powiedział ci to ktoś kiedyś? Poszedł w stronę drzwi, a Eve podążyła za nim. Claire zarzuciła na ramię worek i już szykowała się do zamykania drzwi wejściowych, gdy poczuła przepływającą przez jej ciało gwałtowną falę emocji. To dom. Dom Michaela był zmartwiony. Czasami był niemalże żywą istotą. Zupełnie jak teraz. - Będzie dobrze - uspokoiła go Claire i pogładziła ścia¬ nę. - Nic mu się nie stanie. Nam też nie. Gdy zamykała drzwi, światła lekko przygasły. Samochód Eve nie chciał zapalić. - Hm, niedobrze - mruknęła Eve, gdy Shane po raz kolejny bezskutecznie spróbował go odpalić. Silnik zakaszlał krótko i zamilkł. - Przestań się wygłupiać. Nie pora na to, ty głupia kupo złomu! Uderzyła ręką w deskę rozdzielczą. Nie dało to jednak zadnego efektu. - No dawaj! Zaskocz!
str. 129
Na zewnątrz było bardzo ciemno - latarnie nie świeciły, a wielkie, szybko sunące chmury zasłaniały gwiazdy i księżyc. Eve i Shane, oświetleni jedynie poświatą deski rozdzielczej, robili wrażenie bardzo zmartwionych. Shaine pociągnął staromodną wajchę umieszczoną pod tablicą. Maska odskoczyła z głośnym kliknięciem - Zostańcie w środku - powiedział. - Zajrzę tam. - Jesteś lepszym mechanikiem niż ja, bo jesteś mężczyzną? Nie wydaje mi się - powiedziała Eve i wygramoliła się z siedzenia pasażera. Shane odrzucił głowę do tyłu i oparł o zagłówek. - Doprawdy - zaczął. - Dlaczego z nią zawsze jest taki kłopot? - Martwi się - odparła Claire. - Wszyscy się martwimy. Zostań w aucie. - Nie mam pojęcia o samochodach, więc zostanę. - Wreszcie jakaś rozsądna dziewczyna. Przechylił się przez siedzenie, żeby ją pocałować, po czym wysiadł, by pomóc Eve, która podnosiła właśnie wielka i ciężką klapę maski. Od tej chwili Claire miała bardzo ograniczone pole widzenia z jednej strony maską, z drugiej przez panujący na zewnątrz mrok rozpraszany tylko nielicznymi światłami pobliskich domów. Zza zakrętu wyłonił się samochód, jego reflektory wy dobyły z ciemności Dom Glassów, podkreślając całą jego nieco już minioną wiktoriańską chwałę. Oświetlił następnie wyblakły parkan i wiosenne chwasty kiełkujące wzdłuż krawężnika. Wtedy z ciemności wyłoniła się grupa wampirów i skierowała w stronę Eve i Shane'a. Jednym z nich byl Morley, obdartus z cmentarza. Pozostali byli pewnie jego kumplami. Nie wydawali się tak wypucowani i przyczesani jak reszta
str. 130
wampirów. Ci robili wrażenie głodnych, złych i brudnych. Claire wychyliła się ze swojego tylnego siedzenia i na cisnęła klakson, który był głośny jak syrena portowa Usłyszała potężny łomot, gdy któreś z nich, Eve lub Shanc. uderzyło głową w klapę, prostując się gwałtownie. - Ludzie! - krzyknęła. - Kłopoty! Shane trzymał się jedną ręką za potylicę. Otworzył tylne drzwi auta i wyciągnął ją na zewnątrz. - Drzwi! - krzyknął. - Wracaj do środka! Samochód nie zapali. Claire się nie sprzeciwiała. Gdy biegła w stronę domu, udało jej się wydostać klucze od drzwi z kieszeni spodni Jednym pchnięciem otworzyła bramę i zatrzymała się dopiero przed drzwiami wejściowymi. Światło na ganku sic zapaliło. - Dzięki - powiedziała domowi, wetknęła klucz do zamka i go przekręciła. Shane był już przy schodach, lecz zatrzymał się i obejrzał. Eve została uwięziona pomiędzy samochodem i domem. Była otoczona przez wampiry. Claire spostrzegła, że żadne z nich nie miało czasu zabrać z samochodu torby z uzbrojeniem. Ona jednak miała swoją. Morley rzucił się do przodu i pchnął Eve na karoserię. Jej przeraźliwy krzyk rozdarł ciszę nocy. Shane pospieszył w jej stronę, jednocześnie wyciągając z kurtki zaostrzony kolek. To jednak nie wystarczyło. Wampirów było sześć wszystkie obdarzone były nadludzką siłą. Zginąłby, Claire wyciągnęła z plecaka super rozpylacz. Miał absurdalny, bardzo odblaskowy kolor. Płyn w środku sprawiał,
str. 131
że był ciężki. - Boże, spraw, by zadziałał, błagam. Claire rzuciła się w stronę Eve, Shane'a i pociągnęła za spust. Z rozpylacza wydobyła się zaskakująco duża chmura sprayu, trafiła w chodnik, po czym się roztrysnęła. Szybko skierowała go w górę, ponad ogrodzenie i rozpyliła na plecy Shane'a, odwracające się w jego kierunku wampiry, Morleya i na Eve. W miejscach zetknięcia się z nieosłoniętą skórą wampirza, roztwór pyłu srebrnego i wody zaświecił niczym bożonarodzeniowa choinka. Koścista kobieta o długich ciemnych włosach, która atakowała Shane'a, odskoczyła z krzykiem, złapała się za poparzoną twarz, po czym spojrzała na rany na rękach, na których roztwór również zdążył już wypalić ślady. Claire przeładowała rozpytacz, nabiła go i przyłożyła do ramienia. - Cofnąć się - wrzasnęła. - Wszyscy stać! Ty, puść ją! To ostatnie zdanie skierowane było do Morleya, który trzymał Eve za ramię i zasłaniał się nią. Miał na sobie stary, brudny płaszcz przeciwdeszczowy, który ochronił go przed rozpylaczem. Na jego policzku widoczne było czerwone oparzenie, ale nie było to nic, co mogłoby zrobić mu większą krzywdę. Shane podbiegł do Claire, dysząc ciężko. Wycelowała super rozpylacz dokładnie w Morleya i Eve, - Puszczaj ją - powtórzyła. - Nic wam nie zrobiliśmy. - To nic osobistego - powiedział napastnik. - Jesteśmy po prostu śmiertelnie głodni, skarbie. A wy jesteście tacy soczyści. - Uch - skrzywiła się Eve. - Czy ktoś ci już mówił, że śmierdzisz cmentarzem?
str. 132
Spojrzał na nią z uśmiechem. - Nie, ty pierwsza - zapewnił ją. - To całkiem czarujące. Mam na imię Morley, a ty? Ach tak, jesteś przyjaciółką Amelie. Pamiętam cię z cmentarza, byłaś przy grobie Sama Glassa. - Miło cię poznać. Nie jedz mnie, dobrze? Zaśmiał się i odgarnął włosy z jej bladej twarzy. - Jesteś słodka. Powinienem cię zatrzymać jako maskotkę. - Hej! - krzyknęła Claire i postąpiła krok do przodu. Słyszałeś? Puszczaj ją! Jest pod ochroną Amelie! - Nie widzę bransoletki. Morley złapał jej nadgarstek, uniósł do światła, kręcąc ręką. - Nie, zdecydowanie nic tu nie widzę. Ucałował wierzch jej dłoni, po czym obnażył kły, przygotowując się do zatopienia ich w żyłach jej białego nadgarstka. Eve odwróciła się gwałtownie i wymierzyła mu cios w szczękę. Morley zachwiał się i przewrócił na samochód. W tym momencie Claire pociągnęła spust rozpylacza, pokrywając wampira srebrnym sprayem. Tym razem krzyknął, zaczął machać rękami i odepchnął Eve, znikając w ciemności. Claire spryskała resztę jego ekipy, gdy ci ruszyli za nim, wydając z siebie ryki wściekłości i bólu. Shane ruszył naprzód, sforsował bramę i pomógł Eve wstać. - Nieźle poszło - powiedział. Jego glos drżał. - Nie masz śladów kłów? - Jestem szczęściarą - odparła Eve i zaśmiała się dziko. Zabierz torbę z uzbrojeniem. Nie mogę uwierzyć, że zostawiłeś ją w samochodzie. Co to w ogóle było? Gdzieś
str. 133
ty dorastał? - Próbowałem ci pomóc przy naprawie auta. - Niezdara. - Przytuliła się do niego mocno i klepnęła go żartobliwie w głowę. Gdy Shane poszedł do samochodu po czarną plastikową torbę, wzięła głęboki oddech. - Ty też. - Co? Co ja zrobiłam? - Claire opuściła rękę z superrozpylaczem. - Uratowałaś mi życie? Zmieniałaś znaczenie słowa niesamowity? - A, okej - uśmiechnęła się. Przez moment wszystko było w porządku. Naprawdę dobrze. - Moje panie - powiedział Shane, zatrzaskując drzwi samochodu. - Pozwolicie, że szampana napijemy się w domu? Porozmawiamy też o tym, kto rozłączył przewody akumulatora i jak właściwie mamy zamiar jechać na pomoc Michaelowi bez opon? Miał rację. Claire osłaniała ich odwrót, trzymając superrozpylacz w pogotowiu, czując się trochę jak Rambo wyposażony w neonową spluwę. Eve zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na zamek, po czym oparła się o ścianę i głęboko odetchnęła z ulgą. Gdy tylko Claire odłożyła swoją broń, Shane objął ją i przytulił, następnie pocałował bardzo delikatnie, czule i trochę desperacko. - Hej. - Przeszkodziła im Eve. Michael, pamiętacie? Jak się tam dostaniemy? Taksówką? W Morganville była zaledwie jedna taksówka, która nie jeździła nocą, więc nie stanowiła żadnego rozwiązania. Nawet nie trudzili się, by to przedyskutować.
str. 134
- W sumie... - zaczęła z ociąganiem Claire. - Jest inny sposób. Ale wam się nie spodoba. - Spodoba mi się mniej niż bycie molestowaną przez wampira ubranego w płaszcz przeciwdeszczowy i śmierdzącego cmentarzem? No to mnie zaskocz. - Mogłabym otworzyć portal - powiedziała Claire. Ale nigdy nie byłam na terenie rozgłośni radiowej, więc nie mogę robić tego na ślepo. Muszę wybrać jakieś znajome miejsce w pobliżu. Co jest obok? - Zaczekaj moment - powiedział Shane i odłożył ze stukotem torbę z kołkami i nożami na drewnianą podłogę. A co z Adą? Mówiłaś przecież, że wyruszyła na poszukiwanie krwi? - Mówiłam wam, że pomysł wam się nie spodoba. - Tak dla upewnienia, Ada chce cię zabić, a ty masz zamiar używać portalu, który ona kontroluje? - No... - Nie, Claire. Następny proszę. - Ale... - Nic z tego. Westchnęła. - A jeśli skłonię Myrnina, by go dla nas otworzył? On jest w tym lepszy. Nie wydaje mi się, by miała odwagę zadzierać z nim. - I powiesz mu, co się dzieje? Zły pomysł. Ten koleś jest na wpół szalony. - A ty, jaki ty masz cudowny pomysł? - spytała Claire Shane'a. Rozłożył ręce, - Tak myślałam. Wyciągnęła komórkę i spojrzała na ekran. Bateria była bardzo
str. 135
słaba. Nie miała ostatnio okazji jej naładować, chociaż w Morganville komórka była jak scyzoryk na obozie survivalowym. Podniosła słuchawkę staromodnego telefonu stacjonarnego stojącego w przedpokoju i wybrała numer Myrnina. Czekała i czekała, i czekała, aż wreszcie Myrnin odebrał. - Co jest? - warknął. - Właśnie jadłem obiad. Claire nie miała odwagi spytać, kto był w menu. - Potrzebuję pomocy. - Claire, to ty jesteś moją asystentką. Nie na odwrót. Być może byłoby pomocne, gdybym przygotował zakres obowiązków, który mogłabyś nosić ze sobą? Może wytatuowany na ramieniu? Był w niezłym humorku. Claire zagryzła usta - Proszę cię - odezwała się. Chodzi tylko o drobną przysługę. - No dobrze. O co chodzi? - Znasz starą rozgłośnię radiową na przedmieściu? KV... - umysł się jej najwyraźniej zawiesił. Spojrzała na Eve, która ruchem warg podpowiedziała jej nazwę. - KWV. Czy mógłbyś otworzyć dla mnie portal? - Hm... - zawahał się. Słyszała w tle dźwięk nalewanego płynu. Potem usłyszała, jak pije i oblizuje usta. - Myślę, że mógłbym doprowadzić cię, jeśli nie do samego budynku, to przynajmniej w jego pobliże. Czy to wystarczy? - Jasne. Cokolwiek. - A czemu nie możesz tego zrobić sama? - Z powodu Ady?
str. 136
Myrnin zamilkł na kilka sekund. - Już z nią lepiej - powiedział. - Nie wiem, co opętało staruszkę. Ale rozmawiałem z nią i naprawdę jest już znacznie lepiej. Dużo lepiej. - To dobrze. Byłoby dobrze, gdyby to była prawda, ale Claire nie ufała w kwestii Ady osądom Myrnina. - Hm, a co do portalu... - Tak, oczywiście, już się robi. Będę dosłownie za moment. - Nie, Myrnin... Rozłączył się, zanim zdołała mu wyjaśnić, że właściwie to nie musiał przychodzić. Tak czy siak, nie posłuchałby jej. Claire odłożyła słuchawkę na widełki. - Szalony szef nadciąga. - Shane wywnioskował to z wyrazu jej twarzy. - Cudownie. Będzie zabawa. Jakieś pięć sekund później Claire poczuła fale mózgowe przeczesujące dom. Były tak silne, że aż zdziwiła się, że ani Shane, ani Eve ich nie poczuli. Nagle w ścianie salonu pojawił się otwór, a w nim Myrnin. - Tak bym chciała mieć jego ciuchy - westchnęła Eve. To płytkie z mojej strony czy tylko dziwne? - Nie umiesz dokonać dobrej autoprezentacji. I płytkie i dziwne - powiedział Shane i wyciągnął szyję, by lepiej obejrzeć ostatnie osiągnięcia Myrnina w dziedzinie mody. Były... interesujące. Claire nie mogła się zdecydować, czy było to zamierzone, szaleńcze pomieszanie angielskiego lorda z hipisem, czy też wynik włożenia tego, co akurat leżało na podłodze w garderobie. Miał na nogach kapcie w kształcie królików. Te króliki miały kły.
str. 137
Wszyscy wpatrywali się w niego w milczeniu przez dobrą chwilę, po czym odezwał się Shane: - To jest niesamowicie szelmowskie. Szalone, ale szelmowskie. Myrnin zmarszczył brwi, po czym spojrzał na swoje kapcie. Wydawał się autentycznie zaskoczony. - Ach, one. Wydawało mi się... chociaż... przypuszczam, że są odpowiednie. - Nie chciałabym być niegrzeczna - wtrąciła się Claire. -Ale naprawdę nie musiałeś się zjawiać. Przykro mi. - Właśnie że musiałem. Próbowałem otworzyć portal do rozgłośni, ale nie mogłem. Czarne oczy Myrnina były rozszerzone i błyszczące zdziwieniem, a zarazem fascynacją. - Claire, wiesz, co to znaczy? Zaczął chodzić w tę i z powrotem, a uszy królików majtały na wszystkie strony. To było bardzo rozpraszające. - Ktoś zamknął portale. I to nie byłem ja. - Kto jeszcze mógłby to zrobić? - Nikt. - Ale... - Właśnie! - Z zadowolenia klasnął w dłonie. - Zagadka! Dziękuję, że do mnie zadzwoniłaś i nalegałaś na przysługę. Wiecie, to wszystko jest bardzo ekscytujące. Chaos, zamęt, ktoś wyprzedzający mnie już na starcie... ach, tęskniłem za tym przez kilka ostatnich miesięcy, a wy nie? - Nie - odpowiedzieli chórem. Claire złapała Shane'a za rękę. - Myrnin, kto jeszcze potrafiłby zamknąć kawałek miasta i dezaktywować portale? - spytała Claire. - Amelie - odparł szybko. - Ale to nie ona. Jej działania są w pewien sposób charakterystyczne. Tak po za tym,
str. 138
to była tu ostatnio, wiedzieliście? Szaleje z bólu. To bardzo irytujące. - Facet, skup się - powiedziała Eve. - Kto jeszcze? Rzuciła Claire spojrzenie pod tytułem po-co-jawłaściwiepytam, ale Myrnin skoncentrował się i kiwając głową, intensywnie myślał. - W całej historii Morganville było jeszcze sześć innych osób - powiedział. - Ale oni wszyscy nie żyją. Wszyscy, z wyjątkiem ciebie, Claire. Wszyscy na nią spojrzeli. Zamrugała ze zdziwienia. - Ja tego nie zrobiłam! - Szkoda! W takim razie nie mam innego pomysłu. Claire odchrząknęła. - A Ada? - A Ada nie jest potworem czającym się w każdej szafie, moja droga - odparł Myrnin i usiadł w fotelu Michaela. Wziął do ręki gitarę i zaskakująco wprawnie wydobył z niej kilka akordów. - Ada robi to, co się jej powie. Mógłbym dodać, że ty w przeciwieństwie do niej nie bardzo. A to nie jest cecha mile widziana u asystentek laboratoryjnych. - Czy ona mogła to zrobić? Jedną ręką zagłuszył struny i spojrzał w górę. Ciemne -włosy opadły do tyłu i odsłoniły jego bladą twarz. Przez moment wyglądał całkowicie poważnie. - Ada może zrobić wszystko - przyznał. - Ale nie wydaje mi się, żeby ona to rozumiała. Sądzę, że to bardzo mało prawdopodobne. - Jesteś wampirem i masz na nogach kapcie w kształcie królików, z kłami. To bardzo mało prawdopodobny rodzaj obuwia w tej okolicy - powiedziała Eve. - Jak blisko możesz
str. 139
nas wysłać? W sensie, jak blisko rozgłośni? - Dlaczego chcecie się tam dostać? Plątanie się po okolicy po zapadnięciu zmroku jest bardzo niebezpieczne dla takich nieoznakowanych dawców krwi jak wy Nawet Claire byłaby zagrożona, mimo że wyposażona jest w najlepsze możliwe zabezpieczenie. Nie radzę wam tego robić. Odłożył gitarę na bok i splótł palce. - Ale, wydaje mi się, że nie jesteście przecież na tyle głupi, żeby robić to tylko dla zabawy. Więc macie jakiś powód. Mówcie. Claire wymieniła ze swoimi przyjaciółmi szybkie spojrzenia. - Michael pojechał tam sam. Musimy mu pomóc. - On jest wampirem. A wampiry wychodzą w nocy. Myrnin wzruszył ramionami i zajął się kłaczkiem, który zauważył na swojej zamszowej marynarce, która byłaby całkiem elegancka, pod warunkiem że szedłby na bal kostiumowy. - Po co się przejmować? Chyba że przewidujecie, że będzie miał kłopoty. Kłamiesz, omijając szczegóły, Claire. Powiedz mi o wszystkim. Natychmiast. Eve pokręciła głową. Ten ruch był chyba jednak mimowolny. Nawet Shane wyglądał, jakby uważał to za pomysł najgorszy z możliwych. - Musimy mu zaufać - powiedziała Claire. - Nie mamy innego wyjścia. - To brzmi interesująco - zachęcił Myrnin, sadowiąc się z powrotem w fotelu Michaela. - Proszę, mów dalej. Wyjawiła mu wszystko. Przyniosła nawet jedną z bezprzewodowych kamer, pokazała mu ją i wytłumaczyła zasadę działania. Dla jego umysłu fanatycznego naukowca
str. 140
stanowiło to fenomenalną wręcz rozrywkę. - Ale to jest fascynujące! -wykrzyknął, obracając urządzenie w swoich zwinnych palcach. - Ta dziewczyna jest istotką z potencjałem. Mówicie, że ile ich jest? - Wydaje nam się, że siedemdziesiąt dwie. Przestał się uśmiechać i skupił się na trzymanym w dłoni przedmiocie. - Dziewczyna nie może działać sama. Musi istnieć jakiś głębszy zamysł. To jest część większego planu. Jednak wciąż ta cała Kim może dążyć do osiągnięcia własnych celów. Myśleliście o tym? - Wiemy, że realizuje własne zamiary - powiedziała Claire. - Twierdzisz, że to nie ona to wszystko rozpętała? - Dokładnie tak. Może zatem Kim została tylko zatrudniona do zainstalowania kamer, a potem przejęła nad nimi kontrolę, by zrealizować swoje marzenie o nakręceniu reality show. Ale to znaczyło, że rządzi ktoś inny. Ktoś, kto jest na tyle sprytny, by nie dać się złapać. Ani nawet nie znaleźć się w kręgu podejrzanych. - Naprawdę powinniście powiedzieć Oliverowi poradził Myrnin. - Ja wiem, że nie jest najsympatyczniejszym ze wszystkich sprzymierzeńców, ale w odpowiednich warunkach potrafi być bardzo efektywny. Jak coś w rodzaju bomby atomowej. - Jeśli powiemy Oliverowi, to Kim już jest martwa zauważyła Eve. - Może być żałosną suką, ale nie chcę skazywać jej na śmierć. - Racja - zgodził się Myrnin. - Jednakże jeśli to wszystko się nie uda, ona i tak zginie. Idę z wami. Przyda wam się dorosły opiekun.
str. 141
- Jeszcze raz zwrócę uwagę na kapciuszki z królikami odezwał się Shane. - Tak tylko przypominam. - Wydaje mi się, że mogą się pobrudzić. Zaraz wracani Naukowiec zerwał się z fotela i pospieszył w stronę por¬ talu, który natychmiast się za nim zatrzasnął, emitując przy tym błysk energii. - Czy uważacie... Zanim Shane zdołał dokończyć pytanie, portal znów się otworzył. Wyskoczył z niego na jednej nodze Myrnin Na drugą naciągał but. Tym razem był w muszkieterach Stanął przed Claire i zaprezentował się niczym modelka n.-i wybiegu. - Lepiej? - Yyy, no, chyba tak. Wyglądał jak obłąkany kapitan z etykiety na butelce rumu. - Zatem chodźmy. Gdy odwrócił się do portalu, Eve pociągnęła Claire za koszulkę. - Co jest? - Spytaj go, skąd wziął takie buty. - Sama spytaj. Claire osobiście wolałaby kapcie z królikami wampirami.
Rozdzial 12 Myrnin mógł przenieść ich jedynie na odległość kilku przecznic. Właściwie to Claire cieszyła się, że nie ostrzegł jej, gdzie zmierzają. Nie była pewna, czyby się zdecydowała, gdyby wiedziała. Fabryka opon nie działała od jakichś trzydziestu lat, a będący jej częścią gigantyczny wielopiętrowy budynek był
str. 142
jedną wielką składnicą okropieństw. Claire zdarzyło się być tu wcześniej dwa razy, ale żadna z tych wizyt nie budziła w niej niestety miłych wspomnień, mimo że obydwie odbyły się w ciągu dnia. Nocą poziom grozy był dużo, dużo wyższy. Wydawało się jej, że jedynym powodem, by przyjść do starej fabryki, było to, że w torbie z uzbrojeniem, którą zabrał Shane, znajdowały się także latarki. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła po zapaleniu swojej, była twarz wielkiego klauna narysowana wokół ziejącego mrokiem wejścia. Nigdy nie zapomni tej głupiej gęby. Nigdy. - O rany. Shane oddychał ciężko. Wydawało się, że jemu również nie bardzo podoba się miejsce, w którym się znaleźli. - Rozchmurz się - powiedziała Eve. - To nie ty zostałeś tu zamknięty w chłodni niczym przystawka przewidziana na kiedy indziej. Ja tak. Myrnin, białobłękitny w świetle latarki, robił wrażenie urażonego. - Młoda damo, zamknąłem cię tam dla bezpieczeństwa Jeśli miałbym zamiar cię zjeść, zrobiłbym to. - To pocieszające - powiedziała głośno. Po czym dodała pod nosem - ale niespecjalnie. - Tędy. Myrnin osłaniał ręką oczy przed światłem latarek. Ruszył w drogę wśród walających się pustych puszek po piwie zostawionych tu przez żądnych przygód licealistów. Minął poplamiony i podarty materac i jakieś puste skrzynki. - Ktoś tu był? - No co ty? Nie żartuj. - Mam na myśli, że był tu niedawno. I to nie byli ludzie, tylko wampiry. Dużo wampirów - powiedział nieco zmieszany.
str. 143
- To nie były moje stwory. Wiecie, one wszystkie umarły. Te, które przeobraziłem. Za swoich (bardziej?) szalonych czasów Myrnin eksperymentował na kilku nieszczęsnych ofiarach, próbując przemienić je w wampiry. Ale w miarę jak jego choroba się nasilała, szło mu coraz gorzej. Rezultat nie był zachwycający powstawały bardziej zombie niż wampiry, których jedynym celem stało się zabijanie. Claire zastanawiała się nad tym, jak umarły, ale ostatecznie stwierdziła, że chyba jednak nie chce wiedzieć. Myrnin był naukowcem. Znał zasadę, że zwierzęta laboratoryjne usypia się po zakończeniu badań. - Te wampiry plączą się teraz w pobliżu? - spytał Shane. W lewym ręku trzymał kołek, w prawym zaś pokryty srebrem nóż. Był to nóż do mięsa, do którego platerowania użył akumulatora samochodowego i akwarium pełnego chemikaliów. Metoda powodowała, że śmierdział, ale była tania i efektywna. - Bycie czujnym to niezły pomysł. - Nie, już ich nie ma - powiedział Myrnin, ale nadal się wahał. - Zastanawiam się... - Będziesz się zastanawiał potem. Teraz idziemy ponagliła go Eve. Była zdenerwowana. Świeciła swoją latarką gdzie popadnie, reagując na każdy najmniejszy szelest w ciemnościach. Co trochę słychać było jakieś szmery. Szczury, ptaki, nietoperze czuły się tutaj doskonale. Myrnin szedł przodem. Claire cały czas kierowała światło latarki na ścieżkę przed sobą, uważając, by się nie potknąć lub nie skaleczyć o zardzewiałe kawałki metalu. Dobrze było czuć za sobą ciepło ciała Shane'a. Zwłaszcza jeśli miał w ręku super-rozpylacz. Myrnin z łoskotem otworzył metalowe drzwi,
str. 144
wcześniej demolując zupełnie kłódkę i wielki łańcuch, którymi były przytwierdzone do zaopatrzonej w otwory betonowej ściany. - Tam - wskazał, gdy zebrali się wokół niego. Chmury przerzedziły się nieco i blade światło księżyca zabarwiło ziemię na odcienie srebra i błękitu. W odległości dwóch, trzech kilometrów widoczna była betonowa bryła budynku i wysoki metalowy maszt. Wielkie białe litery umocowane na maszcie układały się w napis KV V. Już od bardzo dawna brakowało środkowego V, a jedno z dwóch ocalałych mocno przekrzywiło się na bok jak pijane. Niewiele brakowało, by oderwało się zupełnie i dołączyło do swego zaginionego towarzysza. Miejsce wyglądało na kompletnie opuszczone. Wiatr hulał po okolicy, rozwiewając pył i porozrzucane śmiecie i świszcząc upiornie na metalowej wieży. - Nie widzę samochodu Michaela. - Jest jeden sposób, by się upewnić. Chodźmy. Im bliżej podchodzili, tym bardziej upiorne wydawało się to miejsce. Claire nie była wielbicielką niszczejących budynków przemysłowych, a w Morgamdlle było ich bardzo dużo - na wpół zniszczony szpital, fabryka opon, nawet stary ratusz zamieniał się w ruinę. Ten budynek wyglądał tak... ponuro. Był niezbyt duży. Szyba jedynego okna w fasadzie została wybita i była wstawiona dykta już dawno temu. Ktoś napisał na ceglanym murze „Wstęp wzbroniony". Jego część pokryta by lii kolorowymi zawijasami graffiti. Wokół leżały puszki po piwie, niedopałki, puste foliowe worki - śmieci, jakie zwykle można znaleźć w takich miejscach. - Nie widzę wejścia - bardzo cicho powiedziała Eve.
str. 145
- Czemu szepczesz? - spytał Myrnin, również szeptem. Wampiry i tak nas usłyszą. - Jest w środku jakiś wampir? - spytała Claire. - Nie mam pojęcia, nie jestem medium. - W fabryce mogłeś to stwierdzić. Postukał się w nos. - Mam pięć zmysłów, nie sześć. Nie tak łatwo wywęszyć je, będąc na zewnątrz budynku. Delikatnie odsunął od siebie lufę superrozpylacza. - Proszę. Już się kąpałem i raczej nie chciałbym robić tego ponownie w wampirzym odpowiedniku gazu pieprzowego. - Przepraszam. Przedarli się wzdłuż ściany budynku w pobliże wieży i znaleźli ukrytego w cieniu ciemnego sedana Michaela. Był pusty. - Michael? - zawołała Eve. - Michael! - Ciii - skarcił ją Myrnin. Z nadludzką szybkością skoczył przez odsłoniętą przestrzeń. Chwycił za klamkę drzwi, które Claire wcześniej ledwie mogła dostrzec. Otworzył je i zniknął wewnątrz. - Czekaj - krzyknęła Claire i popędziła za nim. Natychmiast po przekroczeniu progu włączyła latarkę, ale zobaczyła tylko pusty korytarz z łuszczącą się farbą i błotem, które pozostało na podłodze po jakiejś dawnej powodzi. - Myrnin, gdzie jesteś? Nie było żadnej odpowiedzi. Podskoczyła, gdy Shane położył rękę na jej ramieniu. Po chwili odetchnęła głęboko i kiwnęła głową. Tuż za nimi nadeszła, skradając się, Eve. Korytarz na wprost kończył się ślepo, jednak w obie strony odchodziło kilka przejść. Na wypłowiałej farbie widniał rodzaj muralu. Był bardzo sielski, z krowami i kowbojami.
str. 146
Widoczny były również napis KVVV wykonany dużymi, drukowanymi literami. Całe pomieszczenie śmierdziało pleśnią i martwymi zwierzętami. - Tędy - usłyszeli cichy głos Myrnina. Elektryczność włączyła się z buczeniem. Niektóre żarówki przepaliły się, sypiąc iskrami. W części korytarza zapadła ciemność. Claire podążyła wzdłuż korytarza, który kończył się niewielkim pomieszczeniem. Znajdował się w nim jakiś pulpit z mnóstwem przycisków. Sprzęt wydawał się stary, ale był czysty. Ktoś tu był, prawdopodobnie Kim, i włożył dużo wysiłku w to, by doprowadzić wszystko do stanu używalności. Mikrofony, krzesło, dekoracja, oświetlenie. W studiu było wszystko, czego potrzeba do filmowania, łącznie z niewielką cyfrową kamerą na statywie. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowała się skomplikowana konsola montażowa zaopatrzona w zestaw wyświetlaczy. Oczywiście nie stanowiła ona oryginalnego wyposażenia studia - była o lata świetlne nowocześniejsza niż konsola dźwiękowa. Claire zidentyfikowała również inne elementy, które były sztucznie dołączone do całego systemu. Były to między innymi czarne dyski przenośne o pojemności wielu terabajtów. Przy pulpicie siedział Michael. - Michael! - krzyknęła Eve i podbiegła do niego. Wstał, chwycił ją w ramiona i mocno przytulił. - Jesteś nieprawdopodobnym dupkiem. Całował ją po włosach. - Wiem o tym.
str. 147
Uderzyła go w ramię. - Naprawdę jesteś dupkiem! - Przecież mówię, że wiem o tym. Odsunął się, by na nią spojrzeć. - Nic ci nie jest? - Ale nie dzięki tobie. Musiałeś przecież pognać pędem w środku nocy. - Powinienem wiedzieć, że nie usiedzicie w domu. - Gdzie detektyw Hess? - spytała Claire. - Wydawali i mi się, że się z nim tu umówiłeś. - Aha, tak było. - Gdzie poszedł? - Powiem ci za chwilkę. Michael wydawał się zatroskany, zupełnie jakby zastanawiał się, jak powiedzieć im coś, co im się wcale nic spodoba. - To magazyn danych Kim. Przynajmniej większej części. Claire, to jest router, prawda? Wydaje mi się, że to stacja odbiorcza całego sygnału. - Używa masztu radiowego do wzmacniania przekazu wtrąciła Claire. - Znalazłeś może...? Nie chciała wdawać się w szczegóły. Gdy Michael pokręcił przecząco głową, serce jej zamarło. - A co z innymi? - Jest bardzo pracowitą dziewczyną powiedział Michael. - Są tu nagrania z ratusza, parku miejskiego i z różnych miejsc w całym Morganville. Przejrzenie wszystkiego zajmie wiele godzin lub nawet tygodni, mimo że zrobiła już wstępny montaż. Nacisnął jakiś przycisk i ręką wskazał na główny monitor. - To jest nieobrobiony materiał. Po dość staroświeckiej dźwiękowej czołówce pojawiło się
str. 148
ujęcie chwiejącego się na wietrze znaku drogowego oznaczającego wjazd do Morganville. I nagle za pomocą efektów specjalnych tuż pod znakiem pojawiło się słowo „wampiry" wypisane czcionką, na której były widoczne zacieki jak od spływającej krwi. - Subtelne i wyrafinowane - zauważyła z sarkazmem Eve. Czeka ją przyszłość w Hollywood. W tle Kim prowadziła narrację. „Witajcie w Morganville, miejscu w które należy się wgryźć. Jeśli kiedykolwiek przejeżdżaliście przez pustkowia Zachodniego Teksasu, zastanawialiście się zapewne, dlaczego ludzie żyją tutaj, pośrodku niczego. Teraz nie musicie się już zastanawiać. Żyją tu, bo nigdzie indziej nie mogą mieszkać bez zdradzania, kim tak naprawdę są". Scena została zmontowana z inną, przedstawiającą zwykłe, codzienne życie miasta. Same nudy. Nagle pojawiło się nocne ujęcie wampira. Claire zorientowała się z przerażeniem, że był to Morley wysysający krew z czyjejś szyi. Kamera wykonała ekstremalne zbliżenie. Jego oczy przypominały srebrne monety, a twarz sprawiała wrażenie czarnej. W następnym ujęciu pojawiła się Eve za ladą kawiarni. Prezentowała się w całej swojej gotyckiej okazałości. Oglądająca to dziewczyna zaczęła szybciej i bardziej nerwowo oddychać, ale się nie odezwała. Potem nastąpiło więcej zdjęć ulic Morganville, niektóre z nich kręcono ręczną kamerą. Claire zobaczyła grupę studentów i przypomniała sobie, że Kim biegała po kampusie z cyfrową kamerą i za-dawała głupie pytania. Wszystko tam było. Pojawiła się również Claire. „Mam ci do powiedzenia tylko cztery słowa. Dwa pierwsze to »pocałuj
str. 149
mnie...«. Resztę sobie dośpiewaj". Claire zakryła dłonią usta. Boże, na tym filmie wydawała się wściekła i zołzowata. Zrobiło się jeszcze gorzej, gdy odezwał się głos spoza kadru: „Nawet zwykli ludzie w Morganville nie są całkiem normalni. Weźmy na przykład moich przyjaciół, którzy mieszkają w tym domu". Ujęcie Domu Glassów w pełnym słońcu. Potem obraz z ukrytej kamery przedstawiający pukającą do drzwi Kim, Otworzyła Eve. Zdjęcie Shane'a, potem Michaela. „Życie w mieście w ciągłym poczuciu zagrożenia nie znaczy, że nie można znaleźć wielkiej miłości. Lub przynajmniej świetnego seksu". Na ekranie pojawili się Claire z Shane'em w jego sypialni. O Boże, nie, pomyślała Claire i poczuła, że robi sic jej niedobrze. Brakowało jej tchu i czuła, że pali ją twarz. Przerażona oglądała się na monitorze. Zatoczyła się i niemal wpadła w ramiona Shane'a. On gapił się na nagranie z otwartymi ustami i wydawał się tak samo wstrząśnięty, jak Claire. Jednak gdy ona nie mogła na to patrzeć, Shane wprost nie mógł oderwać wzroku. - O rany - powiedział Myrnin cicho. - Chyba jestem zbyt młody, żeby oglądać takie rzeczy. - Wyłącz to - odezwał się Shane. - Michael! Zamiast wyłączyć odtwarzacz, przewinął taśmę do przodu. Włączył i na ekranie pojawiła się kolejna scena. Znów był to film erotyczny widziany przez podglądającą Kim. Tym razem bohaterami byli Eve i Michael. Nie było słychać głosu zza kadru. Choć Claire nie mogła domyślić się, co Kim chciała
str. 150
powiedzieć, to jednak nie mogło to być nic dobrego. - Zabiję ją - powiedziała Eve. Jej głos brzmiał bardzo spokojnie, ale były to tylko pozory. - Czemu mi to pokazujesz? Michael spojrzał na nią. Żołądek Claire zrobił salto, gdy zobaczyła, jak bardzo ponurą miał minę. - Siadaj - powiedział do Eve i pchnął w jej kierunku fotel na kółkach. Popatrzyła na niego z gniewnym wyrazem twarzy. - Zaufaj mi. Siadała właśnie, ciągle wściekła, gdy nagle obraz się zmienił. Pojawił się jakiś ciemny pokój, z dużym, okrągłym drewnianym stołem. Na jego środku stał dekoracyjny bukiet. Z kilku siedzących osób Claire z przerażeniem od razu rozpoznała trzy. - Amelie - jęknęła. Amelie ewidentnie nie miała pojęcia, że jest filmowana. Kamera była umieszczona wysoko, pod kątem, ale twarze były dobrze widoczne. Obok niej siedział burmistrz Richard Morrell - schludny i przystojny, w ciemnym garniturze. Miejsce po jego prawej stronie zajmował Oliver - jak zwykle był wściekły. Osoby siedzące przy stole mówiły jednocześnie i się spierały. W końcu Oliver uderzył ręką w stół tak mocno, że wszyscy umilkli. Dźwięki z sali ucichły, za to rozległ się głos Kim. - Morganville rządzone jest przez Radę Miejską mówiła. - Ale jest to Rada inna niż wszystkie. Nikt nie wybiera tych radnych. To Amelie, Założycielka Morganville. Ma już ponad tysiąc lat i jest bezwzględną morderczynią. Oliver jest niewiele młodszy i jeszcze bardziej podły. Burmistrz Richard Morrell jest w Radzie od niedawna, ale jego rodzina rządzi śmiertelnikami od stu lat. Richard jest jedynym człowiekiem w Radzie. Wciąż go przegłosowują.
str. 151
Znów słychać było rozmowę przy stole. - Chciałbym jeszcze raz rozpatrzyć kwestię Jasona Rosnera - mówił burmistrz. - Znów on. - Oliver był wyraźnie zirytowany. - Już słyszeliśmy twoje argumenty. Przejdźmy do kolejnego punktu obrad. - Nie możecie wykonać wyroku śmierci. Sam się zgłosił. Chciał ratować tę dziewczynę. - Wcale nie usiłował ratować Claire - powiedziała Amelie. - Zostawił ją na pewną śmierć. Zgadza się, sam zgłosił się na policję i powiedział o swoim udziale w tych morderstwach, ale musimy postawić sprawę jasno. Daleko mu do niewinności, a jego przeszłość świadczy o tym, że nie możemy mu ufać. - Jason jest jeszcze dzieciakiem. - Richard nie ustępował. - A wy nie możecie tak po prostu samowolnie zdecydować o skazaniu go na śmierć. Nie bez procesu. - Większością głosów możemy - zauważył Oliver. Dwa głosy za, jeden przeciw. Wydaje mi się, że to jest większość. To nie będzie żadne publiczne wydarzenie. Po prostu zniknie po cichu. Eve rozdziawiła usta. Pochyliła się do przodu, histerycznie szukając na monitorze jakiejś wskazówki. - Kiedy to było? Michael? Kiedy ona to nagrała? - Nie mam pojęcia - odparł. - Wydawało mi się, że ty powinnaś to wiedzieć. Twój brat w końcu został skazany na śmierć. - Oliver. Nawet się nie zająknął. - No cóż - odezwał się Myrnin. - Wydaje mi się, że nie uznał tego za konieczne. Spodziewam się, że planowali zaaranżować coś cichego i spokojnego. Na przykład wypadek.
str. 152
Albo samobójstwo. Eve opadła na krzesło. Nie patrząc w stronę Michaela, wyciągnęła do niego rękę. Chwycił jej dłoń. - Nie mogą go zabić. Nie jak jakiegoś szczura w klatce. Mój Boże, Michael. - Mówiłem wam, że detektyw Hess był tutaj. Odjechał, jak tylko obejrzeliśmy to nagranie. Miał jechać prosto do więzienia, żeby upewnić się, że Jasonowi nic się nie stało. Umieści go w celi, w której nic mu nie będzie grozić. Nie martw się. Zaśmiała się urywanym, histerycznym śmiechem. - Mam się nie martwić? Jak mam się nie martwić po tym, jak pokazałeś mi coś takiego? - Słuszna uwaga - odezwał się Shane. - Michael, Kim zainstalowała kamerę i nagrała posiedzenie Rady. Jak ona mogła to zrobić? - Nie mogła - powiedział Myrnin. - W częściach miasta przeznaczonych dla śmiertelników i owszem, proszę bardzo. Ale nie w częściach dla wampirów. Nie ma powodu, by tam bywać, więc zostałaby złapana, gdyby zbliżyła się do pomieszczeń urzędowych lub do domu Amelie. Podniósł ze stołu kolejny twardy dysk, szczegółowo opisany srebrnym tuszem. - Lub, w tym wypadku, Olivera. Claire się zachłysnęła. - Twoje laboratorium? - Nie. Zadziwiające, ale nie znalazłem kamery. Ale i tak dowody, które tu zebrała, są, że tak powiem, porażające. - Nikt by w to przecież nie uwierzył - powiedziała Eve. - To znaczy, jasne, mogłaby znaleźć jakąś niszową sieć kablową, która chciałaby to transmitować, jednak wszyscy
str. 153
wzięliby to za mistyfikację. - To bez znaczenia - odezwała się Claire. - Nawet jeśli by tak było, to turyści zaczęliby tu walić drzwiami i oknami. A jak ci się wydaje, jak długo udałoby się wtedy kontrolować miasto? - Obstawiam jakiś tydzień. - Myrnin powiedział to głosem, w którym nie dało się wyczuć ani śladu rozbawienia. To jest nasza ostoja. Ostatnie bezpieczne miejsce na świecie. Nie bądź głupia. Możemy iść na ustępstwa, ale musimy bronić naszego terytorium. A Kim złamała najważniejsze przymierze obowiązujące w Morganville. Nie uda jej się tego przetrwać. - Sama tego nie zrobiła. Ty to wcześniej powiedziałeś. Potrzebowała wampira, żeby podłączyć kamery w budynkach Rady, nie wspominając już o domu Amelie. - Znajdziemy ich - powiedział Myrnin. - I zniszczymy. W Morganville obowiązują zasady, a Kim i jej wampir pogwałcili je w niewybaczalny sposób. Amelie nie może się o tym dowiedzieć. Boję się, co mogłaby zrobić. To zapowiadało dziwny zwrot wydarzeń. - Dlaczego? Przecież ją złapiemy, no nie? Mamy nagrania. - Mamy? Myrnin spojrzał na twarde dyski. - Mówiliście, że kamer było ponad siedemdziesiąt, ale tu jest tylko około sześćdziesięciu twardych dysków. Czego brakuje, Claire? Znasz Amelie. Wiesz, że najbardziej troszczy się o swoich ludzi. Jeśli stwierdzi, że zawiedliśmy, zapłacimy za to głowami. - Naszymi śmiertelnymi głowami - dodał Shane. - Raczej usunie nas i zniszczy wszelkie dowody, że tu
str. 154
kiedykolwiek byliśmy. Zawsze tak wygląda ostateczne rozwiązanie w jej wykonaniu. Nie macie nawet pojęcia, jak często to ostatnio robiła. - Nie możemy jej na to pozwolić - powiedziała Claire, przełykając nerwowo ślinę. - Nie zdołamy jej powstrzymać - westchnął Myrnin. Nawet ja nie dam rady. Jedyne, co możemy zrobić, to usunąć dowody. Mówiąc to, roztrzaskał w drobny mak dysk, który trzymał w ręce. Chwycił następny i również rozbił go o podłogę. Potem następny i kolejny. Michael pomógł Eve wstać z krzesła, następnie podniósł je i rzucił nim w stację odbiorczą. Wyrwał twardy dysk z komputera służącego do montażu materiałów i cisnął nim o ścianę. Claire i Eve, trzymając się za ręce, wycofały się pod ścianę, patrząc, jak dwa wampiry zaczęły systematycznie niszczyć każdy bit danych przechowywanych w tym miejscu. Trwało to dość długo, ale Michael i Myrnin byli bardzo systematyczni. Kiedy ostatni element systemu komputerowego został już rozbity na części, Shane wyraził swoje rozczarowanie. - Wydawało mi się, że sprawi mi to znacznie większą przyjemność. - Jeszcze nie skończyliśmy - oznajmił Myrnin. Musimy znaleźć wszystkie kamery i je zniszczyć. Musimy też znaleźć Kim i zmusić ją do ujawnienia, kto jej pomagał. To nie podlega dyskusji. Wampir, który zdradził, jest zbyt niebezpieczny, by żyć. Kim przechowywała dokumentację. Był to wydruk upchnięty w szufladzie biurka, które stało obok zniszczonej
str. 155
konsoli montażowej. Były na nim wyszczególnione siedemdziesiąt cztery kamery, umieszczone w całym Morganville. - W ostatniej chwili musiała podłączyć jeszcze kilka zauważyła Eve. - To nam zajmie mnóstwo czasu. Musimy się rozdzielić, każdy zajmie się dziesięcioma lub coś koło tego. Michael i Myrnin, wy bierzecie te w dzielnicy wampirów. Claire, Shane, to dla was. Rozprawcie się ze swoimi. - A co z Kim? - spytała Eve, biorąc do ręki kartkę z na¬ niesionymi lokalizacjami. - Przecież nadal musimy ją odnaleźć. - Poproszę Adę, by ją namierzyła. - Mogłaby to zrobić? - spytała ze zdziwieniem Claire. Jasne, że tak. Ale czy zechce? - Być może. Jeśli będzie w dobrym nastroju, co akurat, jak wiecie, nigdy nie jest pewne. Ale zapewniam cię, Ada nie jest już na ciebie zła, więc nie martw się tym. Myrnin sprawdził godzinę na złotym zegarku kieszonkowym, który kształtem przypominał smoka. - Musimy się spotkać przed wschodem słońca. Tylko gdzie? - W jakimś odludnym miejscu - zasugerowała Claire. Bardzo mi się to nie podoba, ale muszę zaproponować fabrykę opon. Nie chcę, by ktoś nas podsłuchał. - Czyżby paranoja? - spytała Eve. - Ale zgadzam się. Mówię wam, już nigdy więcej się nie rozbiorę. - Niech będzie fabryka - zgodził się Myrnin. - Znasz częstotliwość portalu. Bądźcie tam przed świtem, i jeśli to tylko możliwe, nie dajcie się zabić. Wyprowadził ich ze studia w noc. Michael wziął swoją listę z lokalizacjami kamer, wsiadł do samochodu i odjechał. Myrnin
str. 156
zniknął w ciemności zaraz po przekroczeniu ozdobionych twarzą klauna drzwi. Eve, Shane i Claire zostali sami, cisnąc się w kręgu wątłego światła latarki. - A teraz -- zaczęła Eve - odpal go Teleportowa Dziewojo. Chcę to już mieć za sobą. Claire przyglądała się liście. - No dobrze. Pierwszych dwadzieścia to łatwizna Wszystkie są w miejscach publicznych. Eve, ciebie i Shane'a wyślę do zaułka za parkiem miejskim. Ja zajmę się uniwersytetem. - Hej - odezwał się Shane. - Chwilunia. Nie chcę, żebyś plątała się tam sama. - To uniwersytet - przypomniała mu Claire. - Teren strzeżony. Poza tym tylko ja mam bransoletkę. Błysnęła mu złotem przed oczami. Nie robił jednak wrażenia uszczęśliwionego. Raczej zrezygnowanego. - W dodatku nie mamy czasu na kłótnie. Ruszajcie. Shane obejrzał się za nią, zanim przeszedł przez portal, a Claire przez sekundę czuła paraliżujący strach, że już nigdy więcej go nie zobaczy. Morganville było niebezpiecznym miejscem. Każde pożegnanie mogło być tym ostatnim. Damy sobie radę, pomyślała. Skupiła się na portalu, przestawiła częstotliwość i wyruszyła na misję niszczyciela kamer. Miała nadzieję, że Myrnin nie mylił się co do Ady. Cztery godziny później, gdy już prawie świtało, a wszystkie kamery ze swojej listy miała już w torbie, Claire poczuła, że pada ze zmęczenia. Miała również tę zainstalowaną pod prysznicami w szatni drużyny piłkarskiej. Zdobywanie jej było nadzwyczaj interesującym doświadczeniem. Kim ewidentnie łączyła plany biznesowe z
str. 157
własną przyjemnością. Claire za pomocą portalu przeniosła się do zaułka za parkiem miejskim. Chciała zabrać stamtąd Eve i Shane'a, ale nie było ich w zasięgu wzroku. Zadzwoniła na komórkę Shane'a. Usłyszała jej dźwięk, ale był stłumiony i odległy. Zastała przyjaciół pod ścianą. Shane trzymał za kostki stojącą mu na ramionach Eve. Dziewczyna usiłowała dosięgnąć kamery, która była zainstalowana na dachu jakiejś szopy. - Mam ją! - zawołała Eve, o mało nie spadając. Shane zachwiał się, złapał równowagę i pomógł zejść Eve na ziemię. - Koniecznie musimy wstąpić do jakiegoś cyrku. - Jedno z nas już teraz wygląda jak klaun. - Cześć, ludzie - rzuciła Claire. Obydwoje podskoczyli na dźwięk jej głosu i odwrócili się w stronę, z którego dobiegał. - Przepraszam, nie chciałam was wystraszyć. Shane przytulił się do niej. - Jak ci poszło? - Zdjęłam dwadzieścia kamer. Jednej brakowało. Myślę, że ktoś ją znalazł i usunął z głównego budynku uniwersytetu. A u was? - Ta była ostatnia na liście - odparł. - Chyba już czas dowiedzieć się, jak poradziła sobie Drużyna Wampirów. Claire otworzyła portal do fabryki opon i przeszła przez niego, mając Eve i Shane'a tuż za sobą. Portal zatrzasnął się, gdy tylko do niego weszli. Claire zapaliła latarkę. - Yyyy - zajęczała Eve zaraz po tym, jak włączyła swoją. Zły adres. - Niemożliwe - odparła Claire. - To nie może być prawda. To znaczy przecież mam dobrą częstotliwość. Nie wiem,
str. 158
co się stało, ale powinniśmy wylądować w fabryce. - Ale w niej nie jesteśmy - powiedział Shane i poświecił wokół. Znajdowali się w podziemnym tunelu. Był ciemny, wilgotny i pachniał naprawdę obrzydliwie. W każdym razie dużo gorzej niż większość tuneli komunikacyjnych, z których korzystały wampiry mieszkające w Morganville. Ten nie wyglądał, jakby był używany jako droga. - Zabłądziliśmy. - Naprawdę fatalnie - powiedziała Eve bardzo dziwnym głosem. Wskazała palcem w dół tunelu. Claire dostrzegła w ciemności kilka poruszających się kształtów. Miały bladą skóra czerwone oczy. - O rany, wykręć inny numer i nas stąd wyciągnij. Jedynym kłopotem było to, że portal nie chciał zadziałać. Byli uwięzieni. Claire spojrzała na Eve i Shane'a i pokręciła głowa. Jej serce waliło jak młotem, a szalejący puls powodował, ze świat wirował jej przed oczami. - Utknęliśmy - stwierdziła. Shane położył na ziemi torbę, którą wcześniej niósł mi ramieniu. Rozsunął zamek, podał Eve kołek, a sam wybrał śmiercionośną kuszę ze srebrnymi bełtami. - Ktoś tam cię nie bardzo lubi, Claire. Wzięła super rozpylacz. - To Ada - odparła. - Tym razem nie dam się przegadać Myrninowi. Wampiry, a właściwie wampiropodobne stwory, wyłoniły się z ciemności z przeraźliwym piskiem niczym nietoperze. Były podobne do tych, których używał kiedyś
str. 159
Myrnin w swoich szalonych eksperymentach nad przeobrażaniem. Claire powstrzymała się przed wrzaśnięciem i nacisnęła rozpylacz. Strumień sprayu dosięgną trzy spośród nich, szykujące się już do skoku. Wrzasnęły jeszcze głośniej, uderzyły o ziemię i zaczęły się tarzać. Claire mogła dojrzeć jasnobłękitny blask otaczający trzy istoty, w których skórę zaczęło już wżerać się srebro. Stwory bar-dziej przypominały szczury kanałowe niż ludzi. Wielkie nieumarłe szczury. Tylko w Morganville... Shane wycelował i wystrzelił, trafiając jednego, który właśnie szykował się do ataku. Przeładował broń z taką łatwością, że Claire domyśliła się, że musiał wcześniej ćwiczyć. Eve miała w ręce kilkanaście jakby strzałek. Przypominające trochę te, którymi gra się w barze, rzucając do tarczy. Gdy tylko któryś z napastników zbliżył się do niej, okazywała się śmiertelnie skuteczna. Zanim Claire zdążyła zaniepokoić się ilością sprayu w rozpylaczu, Shane'owi skończyły się bełty, a stwory ruszyły do ataku. - Spadamy! - krzyknęła Eve, posyłając kolejną rzutkę prosto w tyłek wycofującego się wampira. - Trafiłam dwudziestkę! - Chyba za bardzo ci się to podoba - zauważył Shane. Lotki? Kiedy na to wpadłaś? - Bawiłam się twoją maszynerią do elektrolizy. Jak już skończyłam ze swoją biżuterią, to zabrałam się do różnych spiczastych przedmiotów. Eve wyciągnęła rękę ze strzałką i mu zaprezentowała. Miała oczywiście czaszkę na piórkach. - Słodka, prawda? - Urocza. A teraz uciekamy.
str. 160
Claire pobiegła w górę tunelu, wymachując rozpylaczem. Ścigała Shane'a, który, jak zwykle, był szybszy. Był l o raczej rezultat posiadania dłuższych nóg, niż morderczego treningu. Biegał tylko i wyłącznie wtedy, gdy ktoś go gonił. Nie był typem sportowca. Fakt, że tunel prowadził w górę, wydawał się dobrym znakiem - musiała to być po prostu rampa wejściowa. Znaczyło to, że już niedługo dotrą do powierzchni ziemi. Wtedy Claire mogłaby zorientować się, gdzie się znajdują i jak znaleźć czynny portal. Mogliby wtedy wrócić do swoich zadań - znaleźć Kim, stłuc ją na kwaśne jabłko, wydobyć z niej informacje o pomagającym jej wampirze, a na koniec zresetować Adę. Proste. Pomijając fakt, że takie nie było. Shane zwolnił, a Claire o mało na niego nie wpadła. Uskoczył w bok, przywierając do muru. Claire i Eve przywarły do ściany tuż obok niego. - Co jest? - spytała Eve, łapiąc oddech. Ona też nie lubiła biegać. - Ciii - syknął Shane. - Ktoś idzie. Eve zaczęła się krztusić i kaszleć. - Muszę ograniczyć palenie. - Przecież ty w ogóle nie palisz - wyszeptała Claire. - No to mam już zupełnie przechlapane. Shane odwrócił się i zakrył im usta. Na twarzy miał wściekły grymas. Kiwnęły głowami. Tam, gdzie stali, było ciemno, ale niedostatecznie ciemno. Przed nimi pojawił się cień kierujący się w dół tunelu. Potem następny. I jeszcze kolejny. Sześć - nie, dziesięć. Claire straciła ochotę na stawanie do boju. Sądząc po wyrazie twarzy Eve, ona też straciła już zapał do walki. Świetnie poradzili
str. 161
sobie ze szczurami, ale to były prawdziwe wampiry. Łowcy. Morley zatrzymał się jakieś pięć metrów od nich, wciąż patrząc przed siebie, i podniósł rękę, by zatrzymać idącą za nim grupę wampirów. Claire poznała te, z którymi już wcześniej się spotkali. Niektóre nadal miały rany, które zadała im superrozpylaczem. - Patrzcie, kto przyszedł z wizytą - powiedział i zwrócił głowę w stronę, gdzie stali. - To Claire z przyjaciółmi. Ciekawe, czy zechcą zostać na kolację. Shane podniósł kuszę i wycelował. - Nawet o tym nie myśl. Morley włożył ręce do kieszeni brudnego płaszcza. - Trzęsę się ze strachu, chłopczyku. Przecież w całym moim długim życiu nikt mi nigdy nie groził bronią. Odłóż to, jeśli chcesz żyć - ton jego głosu zmienił się na ostrzejszy - Nie mam wyboru - odparł Shane, ciężko przełykając ślinę. Schylił się, odłożył kuszę na ziemię i podniósł się z rękami w górze. Mogłabym użyć sprayu, pomyślała Claire, ale wiedziała, że to fatalny pomysł. Podniosła do góry rozpylacz i upuściła go na ziemię. Już i tak był prawie pusty. - Cholera - syknęła Eve i wyrzuciła swoje strzałki. I co teraz? Ściągniesz nam na kark samego Nosferatu? Jeśli zrobisz ze mnie wampira, to sprawię, że zeżresz własne kły. Morley popatrzył na nią, zmarszczywszy czoło. - Wierzę, wierzę - mruknął. - Ale nie jestem zainteresowany nawracaniem, a raczej zawieraniem układów. - Układów? - powtórzyła Claire. - Usiłowałeś nas zabić. Parę razy.
str. 162
- To nie chodziło o was - wyjaśnił. - Za pierwszym razem po prostu byliście z Amelie. Kolejnym razem to była przysługa dla kogoś innego. Znaczy, dla innego sprzymierzeńca. - Czego chcesz? - Chcemy wolności - powiedział Morley. - Chcemy żyć tak, jak Pan Bóg przykazał. Czy to takie straszne? W grupie było kilka wampirów, które Claire rozpoznała z niemiłym ukłuciem zdziwienia. - Jacob? - spytała. - Jacob Goldman? Patience? Tych dwoje należało do rodziny Thea Goldmana, a Theo był ostatnim wampirem, którego posądziłaby o udział w całej tej awanturze. Jednak jego dzieciaki... nie znała ich tak naprawdę. Jacob odwrócił wzrok. Z kolei Patience zmierzyła Claire wzrokiem, unosząc podbródek, zupełnie jakby chciała ją sprowokować do powiedzenia jeszcze czegoś. Od czasu ostatniego spotkania z Goldmanami Claire wiedziała już, że młodsze pokolenie zaczynało nienawidzić całej filozofii swoich rodziców; wydawało się prawdopodobne, że tu, w Morganville, znajdą kogoś o podobnych poglądach. - Amelie i Oliver próbują zrobić z nas kogoś, kim nigdy nie byliśmy - powiedziała Patience. - Oswojone tygrysy. K]Estradowe niedźwiedzie. Bezzębne lwy. Ale my nie możemy nimi być. Wampiry to nie wolontariusze pracujący na rzecz ludzkości. Przykro mi, ale tak nigdy nie będzie, nieważne, jak bardzo byśmy tego chcieli. - Ta dyskusja raczej nie zmierza w kierunku przełamią lodów - stwierdziła Eve. - Tak sobie tylko mówię... Morley westchnął ze zniecierpliwieniem i obejrzał się na pozostałe wampiry. - Rozumiem, że chcecie, żebyśmy się wynieśli z
str. 163
waszego miasteczka - powiedział. - Tak samo jak i my chcielibyśmy stąd pójść. Ale Amelie nie pozwoli nam odejść. Mamy dwie możliwości: zniszczyć Morganville albo zniszczyć ja. Zniszczenie Morganville wydaje się pod wieloma względami łatwiejsze. Zajaśniało światło. - Pracowaliście, z Kim. To ona zaproponowała kamery, prawda? - Wydawało się to dobrym sposobem na osiągnięcie tego, czego chciała i tego, czego my chcieliśmy - potwierdził. Koniec Morganville. Początek jej kariery. Jasne, szpiegostwo nie jest może najlepszym sposobem, żeby się do tego zabrać, ale chyba mniej niestosowne niż morderstwo. - Dopóki obiektyw nie jest skierowany na ciebie. - Eve odbiła piłeczkę. - Słuszna uwaga. - Morley przysunął się nieco w jej stronę. - To ty rozmieściłeś dla niej kamery w mieście? - Ja? - Jego grube brwi podskoczyły i schowały się za rozwichrzonymi włosami. - Nie. Widzisz, ja nie jestem tam mile widziany. Ani nikt z moich. Nie mam pojęcia, jak zdołała to zrobić. - No to dowiedzmy się, kto to załatwił. - Wiesz... nie potrzebuję się z tobą targować. Jeśli wolisz, to mogę cię zaraz rzucić moim kumplom, niech mają uciechę. - Nie - powiedział Jacob Goldman. Jacob i Patience zmieszali się, a potem on wystąpił naprzód. - Nie ją. Morley, jeśli jej stanie się krzywda, my odchodzimy. - Patience?
str. 164
Westchnęła i pokręciła głową. - Dziewczyna wcześniej pomogła - powiedziała. Theo nie chciałby, żeby spotkało ją coś złego. - Dziewczyna zostawiła was w celi, w łapach Bishopa! - To był błąd mojego ojca, nie jej - powiedział Jacob. Zrobię wiele, żebyśmy uzyskali wolność. Ale nie to. Napięcie gwałtownie rosło. - Zawrzyjmy układ - zaproponowała Claire. - My chcemy Kim. I wszelkich filmów, jakie wam przekazała. Morley spojrzał na nią, marszcząc brwi. - W zamian za...? - Poproszę Amelie, żeby pozwoliła wam odejść. - Proszenie to łatwe zobowiązanie, nie trzeba się poświęcać. Działanie jest osiągnięciem. Sprawisz, że Amelie pozwoli nam odejść. Niech cię zmotywuje fakt, że jeśli nie zdołasz uzyskać jej pozwolenia, to dwoje twoich przyjaciół podpisze ze mną dożywotnie kontrakty. Morley odwrócił się do Jacoba i Patience, którzy skinęli głowami. - Widzisz? Nawet oni się zgadzają. - Do diabła, nie! - powiedziała Eve. - Teraz wy możecie próbować negocjować... no to jak? Shane wyciągnął rękę w stronę Eve, próbując trochę ją uspokoić. - Bez dożywotnich kontraktów - powiedział. - Pół litra miesięcznie, tylko stacja krwiodawstwa. Dziesięć procent naszego dochodu. - Hmmmm - Morley wydobył z siebie dziwny dźwięk, spoglądając półotwartymi oczami. - Kuszące. Ale, widzisz, ja mogę po prostu nalegać na dożywotni kontrakt bez żadnych głupich ograniczeń albo od razu was zabić.
str. 165
- Nie zrobisz tego. To sprawiło, że oczy Morleya otwarły się szeroko. - A niby dlaczego? Jacob i Patience określili się dość dokładnie. Obchodzi ich los Claire. Nie twój, chłopcze. - Bo jeśli zabijesz mnie i Eve, zrobisz sobie z niej wroga. Ta dziewczyna nie spocznie, dopóki za to wszyscy nic zapłacicie. Claire nie miała pojęcia, o kim Shane mówi - zupełnie nie czuła się jak ta Claire, dopóki nie wyobraziła sobie Shane'a i Eve martwych, leżących na ziemi. Wtedy zrozumiała. - Dopadłabym was - powiedziała cicho. - Użyłabym wszystkich dostępnych środków, żeby tego dokonać. I wiecie, że bym wygrała. Morley wydawał się być pod wrażeniem. - Jest drobna i niewysoka, ale rozumiem, o co ci chodzi, chłopcze. Poza tym ona ma dojście do Amelie, Olivera i Myrnina; to nie jest zespół, z którym miałbym ochotę się mierzyć. Dobrze. Ograniczony kontrakt, roczny, pół litra krwi miesięcznie w stacji, dziesięć procent waszego przychodu przechodzi dla mnie, gotówką. Nie będę polował, gryzł ani podkupywał twoich zakontraktowanych. Ale nalegam na standardowe kary umowne. - Hej - odezwała się Eve, - a ja nie mam głosu? - Oczywiście - odrzekł Morley. - Jakieś przemyślenia? - Wolałabym umrzeć - powiedziała beznamiętnie. Shane odwrócił się do niej - sądząc po wyrazie twarzy, nie to spodziewał się od niej usłyszeć. - Nie patrz tak na mnie. Mówiłam ci, że nigdy nie podpiszę kontraktu. Nigdy. Jeśli Morley chce mnie zabić, to cóż, nie jestem w stanie go powstrzymać. Ale nie muszę umierać po kawałku, a to właśnie to miasto z nami robi,
str. 166
Shane. Wyrywa z nas duszę, po kawałku, aż nic nie zostanie. Nic nie podpiszę! Oczy Eve wypełniły się łzami, ale się nie bała; była wściekła. - No to ugryź mnie, wampirze. Miejmy to za sobą. To tylko jednorazowa podnieta. Morley drgnął. - A ty, chłopcze? Shane odetchnął głęboko. - Żadnych targów, jeśli Eve w to nie wchodzi. Claire czuła się, jakby miała piasek w ustach. Próbowała wymyślić coś, cokolwiek, co mogłaby w tej sytuacji zrobić. Próbowała postawić za nimi portal, ale system ją odrzucał, nie pozwalając jej nawet rozpocząć procesu. Ada. - Musiałbyś zabić też mnie- powiedziała, łapiąc Shane'a za rękę. - A nie możesz. Nie bez konsekwencji. Morley był autentycznie zasmucony. - To wszystko staje się zdecydowanie zbyt skomplikowane. Dobrze, zróbmy więc tali. Ja oddam ci wideo, którego szukasz, a jeśli nie zdołasz zapewnić pozwolenia Amelie w ciągu, powiedzmy, miesiąca, twoi przyjaciele stracą życie. Tak? Gdy się wyraźnie wahała, pokazał zęby. - To nie jest pytanie, tak naprawdę. A moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. W sumie, to wisi naprawdę na włosku. - Tak - powiedziała. Napluł na dłoń i wyciągnął ją w stronę Claire. Wszyscy po prostu na niego patrzyli. - No i? - Nie uścisnę jej - powiedział Shane. -Właśnie na nią naplułeś.
str. 167
- Tak się pieczętuje umowy... - Morley wyraźnie sfrustrowany wytarł dłoń w brudne ubranie. - No, widać już nie. Teraz lepiej? - Nie bardzo - odparł Shane. Claire zrobiła krok naprzód i uścisnęła rękę Morleya. Zdarzały się jej w życiu gorsze rzeczy. Odwrócił się, a jego brudny płaszcz załopotał. Inne wampiry stanęły za nim. Jacob Goldman trzymał się z tyłu, bacznie obserwując Claire. Wydawał się nieszczęśliwy i targany rozterkami. - Wolałbym, żeby do tego nie doszło - powiedział. Zależy mi na was. Ale rozumiesz, czemu muszę to zrobić? Dla siebie i dla Patience? - Rozumiem - powiedziała Claire. Tak naprawdę to uli nie pojmowała, ale widać sprawiało mu to ulgę. Claire, Eve i Shane podnieśli swoją broń i ruszyli /a m mi w ciemność. Kryjówka Morleya wyglądała jak kompleks piaskowcowych jaskiń wydrążonych w pomieszczenia, z drzwiami i oknami - prawdziwe podziemne miasto. Nie były to żadne luksusy, ale dało się tu mieszkać. Zwłaszcza mając awersji; do światła słonecznego. Mieszkało, a właściwie ukrywali i się tu więcej wampirów. Claire doszła do wniosku, że wicie z tych, które nie wiedziały, po czyjej stronie stanąć w konflikcie Amelie i Bishopa, uciekło do podziemi i przyłączyło się do bandy Morleya. - Wygląda na to, że tak naprawdę nie jesteście bezdomni - powiedziała. Morley odwrócił się w jej stronę, otwierając stare, skrzypiące drzwi wiodące do jednego z pokojów. - Choć przydałaby się tu bieżąca woda.
str. 168
Całe siedlisko cuchnęło. Tak samo zresztą jak wampiry - Dorastaliśmy w czasach, gdy jedyną bieżącą wodą były strumienie i rzeki - odpowiedział. - Nigdy nie czuliśmy się swobodnie w pomieszczeniach z wygodami. - Jak na przykład z łazienkami? - Och, w dawnych czasach też mieliśmy łazienki Nazywaliśmy je łaźniami. Ale powodowały bardzo duzo chorób. Otworzył drzwi i zapalił rząd świeczek stojących mi czymś w rodzaju niewielkiej półki zamontowanej wzdłuz ściany. Dawały niewiele światła, ale Claire mogła już zgasić latarkę. - To, czego szukacie, jest tutaj, w skrzyni. W mocno rozklekotanej skrzyni z uchwytami ze sznura znajdowały się twarde dyski, te, których brakowało w magazynie w rozgłośni. Były też płyty DVD. Na etykiecie jednej z nich czarnym markerem było napisane „Michael & Eve". Claire na ten widok aż zatkało. Histerycznie przeszukała pozostałe, ale nie było nic podpisanego „Shane & Claire". - Nie przejmuj się. Nasza i tak była nakręcona przy fatalnym oświetleniu. - Mało śmieszne. - Wiem. Objął ją. - Wiem. A propos mało śmiesznych rzeczy. Gdzie jest Kim? Chciałbym jej powiedzieć, jak bardzo doceniam wysiłek, który podjęła, żeby zrobić z nas gwiazdy. Morley skinął głową. - Chodźcie za mną. Za trojgiem drzwi znajdowało się dużo mniejsze pomieszczenie, bardzo przypominające celę. Morley zaczął
str. 169
przekładać stare klucze zawieszone na równie starym kółku, by znaleźć ten właściwy. Włożył go do wielkiej zardzewiałej kłódki. - Trzymam ją w zamknięciu dla jej bezpieczeństwa powiedział. A zresztą sami zobaczycie. Otworzył drzwi i Kim cofnęła się, by uniknąć zalania powodzią świateł. Ale to nie była Kim. Twarz wprawdzie została ta sama, ale oprócz farbowanych włosów cały gotycki image zniknął. Była brudna i ubrana w poplamione ciuchy. Także po jej podłym charakterku nie zostało nawet siadu. Claire była przygotowana na to, że będzie mogła dać wreszcie upust wściekłości, ale to, co zobaczyła, było zwyczaj nie żałosne. - Kim? Żadnej odpowiedzi. - Kim! Co wyście jej zrobili? - Nic! Ona nie reaguje na swoje imię - odrzekł Morley. Wygląda że straciła rozum. - Bzdura! - sprzeciwiła się Eve. - Ona jest aktorką. - Oglądałem próby - odparł Morley. - Nie jest aż tak dobra. Eve przecisnęła się obok Morleya i na czworakach podpełzła do Kim, która zasłoniła twarz rękami i próbował, i skulić się w pozycji embrionalnej. - Hej! - zawołała Eve i mocno nią potrząsnęła. - Kim, otrząśnij się! To ja, Eve! Popatrz na mnie! Kim zaczęła krzyczeć. Claire wstrzymała oddech W krzyku były strach, ból i przerażenie. Eve pozwoliła, by Kim zrzuciła z siebie jej dłoń, po czym oparła się o najbliższą ścianą. Jej twarz miała surowy wyraz. - Co jej się stało? - spytał Shane.
str. 170
Morley wzruszył tylko ramionami. - Coś bardzo złego. I wygląda, że tak zostanie już na stałe, przynajmniej moim zdaniem. Natknęła się na kogoś, kto nie pochwalał jej przedsięwzięcia. - Powiedziałeś, że zamknąłeś ją dla bezpieczeństwa. Posłał Claire złowrogi uśmiech. - Potraktuj to jak zabezpieczenie piwniczki z winem. Dziewczyna ma nadal bardzo dobry rocznik, nawet jeśli nie jest specjalnie miłym rozmówcą. Auć. - Potrzebuję jej - powiedziała Claire. - Muszę ją ze sobą zabrać. Wampiry towarzyszące Morleyowi nie wydawały się zachwycone tym aktem miłosierdzia. - Ona nie ma żadnej rodziny - odezwała się Patience. Nikt nie będzie za nią tęsknił. Nikt jej nawet nie szukał. - My jej szukaliśmy. - Ale tylko żeby ją ukarać! Zrobimy to za was. Nawet Shane nie mógł znieść tego widoku. - Sami damy sobie z tym radę. To znaczy ludzie, a nie ja osobiście. Oczy Morleya się zwęziły. Wzruszy ramionami, jakby zupełnie go to nie obchodziło. - Zabieraj ją - warknął. - Zabieraj te czarne pudełka, które były dla niej takie ważne. Bierz wszystko, ale pamiętaj o swojej obietnicy, Claire: masz miesiąc, aby przekonać Amelie, żeby pozwoliła nam bezpiecznie opuścić Morganville. Jeśli tego nie załatwisz, złożę twoim przyjaciołom wizytę. Kim była zbyt wystraszona, by stawiać opór, mimo to Shane wziął jakieś szmaty i mocno związał jej nogi w kostkach i ręce. Potem zarzucił ją sobie na ramię. Eve wzięła pudełko z
str. 171
dyskami i płytami DVD. Morley i jego wampiry zagradzali im drogę. - Miesiąc - powtórzył. - Pamiętajcie, co mówiłem. Natychmiast rozstąpili się i trójka przyjaciół, niosąc Kim, ruszyła w górę, w kierunku światła widocznego u wejścia tunelu. Na granicy ciemności i światła stała Ada. Ręce złożyła przed sobą, a jej oczy wyglądały jak dziury wypalone w kartce papieru. - Widzę, że udało się wam ją znaleźć - powiedziała. To dobrze. Chcę ją dostać. - Dlaczego? I po co nas tu ściągnęłaś? - Morley miał za zadanie was zabić. Ale widzę, że jeśli chcę, by coś było porządnie zrobione, to muszę to zrobić sama. Claire poczuła ogromne obrzydzenie. Zrozumiała wszystko. - Ty - zwróciła się do Ady. - Wiedziałaś wszystko o kamerach Kim. Pewnie dowiedziałaś się, gdy tylko je zainstalowała. Ada się uśmiechnęła. - Pozwoliłaś jej na to. - Och, nie - sprostowała Ada. - Ja jej pomogłam. Dziewczyna obiecała, że za pomocą taśm, które zgromadziła, pomoże mi pozbyć się Amelie i Olivera, więc dałam jej swoje pozwolenie. Pomogłam jej rozmieścić kamery. Ale okazała się kłamczuchą. Oszustką. Złodziejką. Hologram Ady zaczął się zmieniać i na ułamek sekundy przybrał postać potwora, jednak już po chwili łagodnie powrócił do zwykłej postaci wiktoriańskiej damy. - Chciała mnie pozbawić mojej zemsty i zniszczyć Morganville, a na to nie pozwolę. W przeciwieństwie do
str. 172
Morleya i jego bandy ja nie mogę tak po prostu odejść. Morganville to ja. Muszę przetrwać. - Nie jesteś Morganville - powiedziała Claire. Kim, przewieszona przez ramię Shane'a, kątem oka dostrzegła Adę i zaczęła się przeraźliwie rzucać i wrzeszczeć. Jedyne, co mógł zrobić Shane, to mocną ją trzymać. - Jesteś tylko projektem badawczym. Takim, który się nie powiódł. - Jestem siłą, która utrzymuje w całości tę namiastkę miasta. Ada podpłynęła bliżej, tak blisko, że Claire czuła emanujący od niej chłód. - Jeśli chodzi o Morganville, to jestem jego boginią. - Krótka rada - wtrąciła się Eve. - Już czas na zmianę religii. Przez obraz Ady znów przebiegły zakłócenia. Po chwili wyciągnęła rękę. Claire zdołała się nie wzdrygnąć. Ona nic jest prawdziwa. Jest tylko duchem. Ada dotknęła palcami jej twarzy. Nie tak naprawdę, ale prawie. Claire odskoczyła. - Na zewnątrz! - wrzasnęła. - Uciekajcie stąd! Ada się uśmiechnęła - Do zobaczenia wkrótce. Wreszcie udało im się wydostać z podziemi. Zalało ich blade światło wschodzącego słońca. Już nikt więcej ich nic1 zaskoczył. Claire zatrzymała przejeżdżający radiowóz i poprosiła policjantów, żeby zabrali Kim. Dziewczyna szarpała się tak mocno, że musieli użyć paralizatora. Eve aż się skrzywiła, to samo zrobił Shane.
str. 173
Ale Claire nie. Źle się z tym czuła, ale nie mogła sie zmusić do współczucia, dla Kim. Taka karma, pomyślała W końcu umieszczą ją w pokoju bez klamek. Być może w końcu wydobrzeje na tyle, że znów zacznie normalnie funkcjonować. Może nawet stanie się lepsza. Claire by to nie przeszkadzało, pod warunkiem że już nigdy więcej nie będzie musiała z nią gadać. Nigdy. W Domu Glassów byli przed dziesiątą rano. Michael już czekał. - Gdzie wyście się podziewali? - zagrzmiał, gdy tylko otworzyli drzwi. Claire nie odezwała się słowem. Zresztą i tak patrzył na Eve. - Wydzwaniałem do ciebie. Cały czas włączała się poczta głosowa. - Wyłączyłam telefon. Ukrywaliśmy się, tak jakby. - Od kiedy wyłączasz telefon? Michael wziął ją w ramiona, Eve rozluźniła się wreszcie. Przez chwilę wszystko wyglądało jak dawniej. I wtedy Eve wyswobodziła się z jego uścisku i ze spuszczoną głową odeszła w głąb korytarza. Michael wyglądał okropnie. - Co jeszcze mam zrobić...? Shane klepnął go w ramię. - Daj jej trochę przestrzeni - powiedział. - To było kilka bardzo ciężkich dni. A gdzie Myrnin? - Nie pojawił się na naszej randce - odparł Michael. Nie martwiłem się o niego zbytnio. Bardziej o was. - A, jeśli chodzi o to, musieliśmy zawrzeć coś w rodzaju układu z Morleyem. No wiesz, z tym gościem z cmentarza. - A jaki konkretnie układ?
str. 174
- Taki, którego warunków wolelibyśmy jednak nie wypełniać - westchnął Shane. - Spytaj Claire. Pokręciła głową. - Spytaj Shane'a - rzuciła, odchodząc. - Ja jeszcze nie skończyłam. - Co? Shane zatrzymał ją, łapiąc za nadgarstek. Jego twarz była blada i napięta. - Nie mówisz poważnie. Czego jeszcze nie skończyłaś? Mamy nagrania, kasety i Kim. Co jeszcze? - Myrnin - powiedziała. - Nie pojawił się na spotkaniu - I co z tego? Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to mówię ci, ten koleś jest szurnięty. Poszedł pewnie łapać motyle albo coś w tym stylu. - Przyszedłby. Coś musiało mu się stać. Claire wiedziała to. Była o tym przekonana do szpiku kości. - Ada coś mu zrobiła. Wysłała nas do Morleya, sądząc, że ten nas zabije. Czatowała też na Myrnina. Muszę go znaleźć. - Ale nie sama. - Nie. - Jak wyżej - powiedziała Eve, wyjęła z szafki nową torbę z uzbrojeniem i przerzuciła ją przez ramię. Zdecydowanie nie możesz iść sama. Calire popatrzyła na każdego z nich, Shane'a zostawiając sobie na koniec. - Jesteście pewni? Bo to będzie niebezpieczne. - Masz zamiar rozprawić się z Adą, prawda? Eve włożyła sobie do kieszeni kilka kołków i rzuciła Shane'owi kuszę, którą złapał w locie. - Będziesz potrzebowała wsparcia. Zwłaszcza jeśli ma
str. 175
Myrnina. Poza tym jak będziemy tu siedzieć i czekać, ona będzie mogła nas dopaść w każdej chwili. - Powinniśmy jechać autem - zauważyła Claire, zmierzając w stronę szafy z zamiarem wzięcia sobie czegoś do obrony. - Podróżowanie za pomocą portali nie jest już bez¬ pieczne... Tuż obok Claire pojawiła się ciemna dziura. Poczuła energię przepływającą przez dom. Portal zamigotał, gdy dom próbował go zwalczyć i zasklepić otwór. Jednak nic ważne, jak bardzo się starał, wejście nie znikało. Ada. Claire nie miała czasu na ucieczkę. Biało-błękitne ręce Ady wynurzyły się z ciemności, złapały Claire za koszulkę i wciągnęły ją w do portalu. Wejście zatrzasnęło się tuż przed twarzami zszokowanych i rozwścieczonych przyjaciół. Usłyszała jeszcze, jak Shane wykrzykuje jej imię. Więc Ada naprawdę mogła dotykać przedmiotów. Claire żałowała, że wcześniej poważnie nie rozważyła tej możliwości. Obudziła się, leżąc na zimnej, wilgotnej kamiennej podłodze. Na ramieniu czuła łaskotanie maleńkich wilgotnych łapek, pewnie szczurzych. Miała tylko nadzieję, że to nie karaluchy. Dokoła panowały ciemności - nieprzenikniona, aksamitna czerń oplatała jej ciało. Gdy się poruszyła, usłyszała, ze szuranie jej butów roznosi się echem. Jaskinia. Prawdopodobnie nie była to grota Ady, ponieważ Claire nie słyszała charakterystycznego syczenia i zgrzytania, które wydawały dźwignie i rury Ady. To wcale nie musi być jej jaskinia, upomniała Claire samą siebie. Ada mogła
str. 176
otworzyć każdy portal, gdziekolwiek w Morganville -lub pod nim. Sądząc po niechlujnym i topornym sposobie, jakim zrobiła to w Domu Glassów, może niedługo stracić tę umiejętność. Jej kontrola stawała się coraz słabsza, mimo że siła, którą dysponowała, ciągle rosła. - Ada. - Głos z oddali odbił się echem, był cichy i bezradny. - Ada, musisz mnie wypuścić. Rozkazuję ci mnie uwolnić. - Nie - padło znikąd i zewsząd jednocześnie. Na pewno jednak nie z głośnika w komórce Claire. Dziewczyna pomacała się po kieszeniach, ale były puste. Nie miała ani broni, ani telefonu. Ada zabrała wszystko. - Nigdzie nie pójdziesz. Wiesz, ja przez te wszystkie lata czekałam. Tyle lat czekałam, żebyś mnie pokochał. - Ado, błagam. - Głos Myrnina był tak słaby, że Claire z ledwością mogła uwierzyć, że należał do niego. - Ja cię naprawdę kocham. Zawsze cię kochałem. Proszę, przestań. Nie zdajesz sobie sprawy, co robisz. Z tobą dzieje się coś złego. Pozwól mi sobie pomóc... Urwał nagle, charcząc, jakby zaczął się dusić. Zraniła go, a zrobienie mu krzywdy wymagało dużo wysiłku. Claire wstała, położyła ręce na najbliższej ścianie i ostrożnie zaczęła macać drogę wśród ciemności. - Wybierasz się gdzieś? - Głos Ady rozległ się tuż za nią, jakby się nad nią pochylała. Claire aż podskoczyła i obejrzała się, ale nic za sobą nic zobaczyła. - Sprowadziłam cię tu, żeby się ciebie wreszcie pozbyć, raz na zawsze. Przy okazji pomożesz Myrninowi poczuć się lepiej. Sprytnie z mojej strony, prawda?
str. 177
Jej głos załamywał się i tworzył dziwny dysonans. To nawet nie był głos, po prostu dźwięk. - W jaki sposób mówisz? - spytała Claire. - Nie używasz przecież mojego telefonu. - A czy to ważne? - Nie - odparła Claire. Jej głos nie zdradzał, jaka była przerażona. A to chyba dobrze. - Po prostu jestem ciekawa. - Ciekawiłaby cię sekcja własnych zwłok - powiedziała Ada i wybuchnęła dziwnym, niepohamowanym śmiechem. - Chciałabym to zobaczyć. - Gdzie jest Myrnin? - Nie waż się mi go odbierać! - wrzasnęła Ada. Echo wypełniło jaskinię, odbijając się i potężniejąc tak, że Claire musiała zasłonić uszy. Fale dźwiękowe powodowały, że jej skóra drżała zupełnie jak głośniki w czasie imprezy. - On jest mój, zawsze był. Nigdy z niego nie zrezygnuję, nigdy. - Wcale nie próbuję ci go odebrać - odkrzyknęła Claire. - Chcę się tylko upewnić, że nic mu nie jest. Dźwięk nagle znikł, tak po prostu. Nawet echo. Claire powoli opuściła ręce i znów dotknęła ściany. Bała się nawet ruszyć, nie czując jej pod palcami. Nie widziała nic kompletnie. Przynajmniej mając ludzkie oczy. - Claire? Głos Myrnina rozlegał się na wprost i nieco na prawo. Był bardzo słaby i zmartwiony. - Musisz się stąd wydostać. Proszę, odejdź. - Raczej nie ma takiej możliwości - odpowiedziała. No, chyba że Ada zechce otworzyć mi portal? Ada zaśmiała się cicho.
str. 178
- Raczej nie. Claire zrobiła jeszcze kilka kroków w przód, ale oddalała się od głosu Myrnina. - Nic nie widzę. Spróbuję się do ciebie dostać, ale musisz cały czas mówić, okay? - Nie - powiedział. - Nie próbuj tu podchodzić, Claire. Proszę cię, zostań, gdzie jesteś. Wydostań się stąd, jeśli możesz. Nie przychodź do mnie. Ignorowała jego słowa, głównie dlatego, że pomysł pozostania samej w ciemnościach i słuchania, jak Ada go dręczy, było znacznie gorsze, od wszystkiego, co on mógłby jej zrobić. - Mów do mnie - zawołała. Usłyszała, jak bierze głęboki wdech, a potem wypuszcza powietrze. Nie odezwał się ani słowem. Pewnie pomyślał, że jeśli jej nie zachęci, to da sobie spokój. Powinien ją znać lepiej. - Stój. - Głos Myrnina rozległ się nagle w ciemności, zdecydowany i ostry. Claire znieruchomiała z uniesioną prawą nogą. - Cofnij się. Powoli. Dwa kroki. Zrób to, Claire. Posłuchała go. Stawiała nogi jedna za drugą, bardzo ostrożnie. - Co się dzieje? - Podłoga jest niestabilna. Jeśli spróbujesz tędy przejść, załamie się pod twoim ciężarem. Musisz zostać tam, gdzie stoisz. - Jaki zatroskany o nową dziewczynę. - Głos Ady wibrował, odbijając się od ścian jaskini. - O mnie nigdy się tak nie martwiłeś, czyż nie? Mimo że wiedziałeś, jak bardzo cie zawsze kochałam. Jak bardzo pragnęłam być z tobą. Mogłeś
str. 179
pić moją krew, Myrninie. Pozwalałam ci na wszystko. A 1y zrobiłeś ze mną coś takiego. - Och, przestań narzekać - przerwał jej. - Byłaś wystarczająco wdzięczna za to, że stałaś się wampirem. To nic miało nic wspólnego z faktem, że byłaś chorą z miłości licealistką. Chciałaś żyć tysiąc lat, by zdobywać świat, by odkrywać, by się uczyć. I ja ci to dałem, Ado. - Miałeś się mną opiekować! - A kto tak twierdził? - Ja! - Echo znów narastało, odbijając się szaleńczo. Claire skuliła się na ziemi, znów zatykając uszy rękami Tym razem pogłos zamierał stopniowo. Gdy już zrobiło się cicho Claire wstała i zaczęła powolutku przemieszczać się w kierunku, w którym wcześniej zmierzała, próbując delikatnie posadzkę stopą przed oparciem się na niej całym ciężarem. Wydawała się solidna. - Claire, proszę cię, zatrzymaj się - powiedział Myrnin szorstkim tonem. - Nic nie widzisz. Nie wiesz, jakie to niebezpieczne. - Opisz mi wszystko. Pomóż mi! Jeśli tego nie zrobisz, po prostu będę szła przed siebie. - Ona dokładnie tego chce. Chce, żebyś spróbowała się do mnie dostać... - urwał niespodziewanie, wydając jęk bólu. - Myrnin? Nagle zapomniała o całej ostrożności i zrobiła krok w przód. Za szybko. Poczuła, że skała pęka, kruszy się i spada, w ciemnościach. Chwiała się, straciwszy równowagę nad krawędzią dziury, która najwyraźniej ciągnęła się, az do środka ziemi. Nie usłyszała bowiem dźwięku kamieni
str. 180
uderzających o jej dno. Claire powoli przeniosła ciężar ciała na nogę z tyłu i znów stanęła na stabilnej posadzce. Jej serce biło tak mocno, że aż czuła ból. Nie mogła też uspokoić oddechu. - Myrnin, musisz mi pomóc - powiedziała. Powiedz mi, którędy mam iść. Damy radę. - Nawet jeśli do mnie dotrzesz, żadnemu z nas to nie pomoże - odparł. Dorwała mnie. A nie ma sensu, żebyś ty także zginęła. - Po prostu powiedz mi, jak mam tam dojść. Po kilku sekundach ciszy Myrnin w końcu się odezwał. - Dwa kroki w prawo, potem jeden w przód. Wykonała polecenie. - Claire, ona ma rację. Wykorzystałem ją. Ona naprawdę mnie kochała. Zawsze dostawałem od niej to, czego chciałem. - Masz na myśli, jako facet? Claire uważnie liczyła kroki. - Dalej. - Krok do przodu, potem jeden na ukos w lewo. To, co zrobiłem, było dużo gorsze, niż ci się wydaje. Uczyniłem z niej wampira, żeby mieć asystentkę, na której mógłbym polegać. Taką, która mnie kochała i która nigdy by mnie nie zdradziła. Zrobiłem z niej niewolnicę. - Dalej. O Adzie mogę ci powiedzieć jedną rzecz. Nigdy nie była niewolnicą, ani twoją, ani nikogo innego. A ty naprawdę ją kochałeś, inaczej przez tyle lat nie przechowywałbyś jej medalionu. - Następny krok zrób dokładnie w lewo, potem sześć do przodu. I nie bądź naiwna. Ja przechowuję nawet papierki po gumie do żucia. Nie znaczy to, że kochałem gumę,
str. 181
która była kiedyś w nie zawinięta. Liczyła. Nic więcej nie powiedział. Sama odezwała sie, dopiero gdy dotarła do końca wyznaczonej trasy. - Dalej. Nie mylę się co do Ady. Musiałeś ją kochać. - Prosto przed siebie. Jeden krok. - Nie powiesz mi, że nie mam racji? - Jaki to ma sens? Trzy kroki w prawo. - Taki, że zajmiesz mnie w ten sposób rozmową i dzięki temu nie oszaleję ze strachu - odpowiedziała. - Co masz zamiar z nią zrobić? - Nic. Nic nie możemy zrobić. - Już doszłam. Co teraz? Po za tym musi być jakiś sposób. A co z... Już miała powiedzieć „z kodem resetującym", a on to wyczuł, bo ostrym sykiem nakazał jej milczenie. Zdołała ugryźć się w język. - Skup się - powiedział. - Zrób trzy małe kroczki do przodu. Uważaj, żeby nie przesadzić. Gdy zrobiła trzy kroki i palce jej stóp zawisły nad krawędzią kolejnego komina skalnego, wiedziała już, czemu ja ostrzegał. Głos Myrnina był już blisko, bardzo blisko. - Dalej - powiedziała. . - A teraz trudna część - zaczai. - Będziesz musiała skoczyć. - Skoczyć? Nie była pewna, czy właśnie to miał na myśli. - Nie mogę skoczyć. Nic nie widzę! - Chciałaś się do mnie dostać, więc teraz musisz to zrobić. Jeśli jednak wolisz zostać tam, gdzie jesteś... - Nie. Mów. - Dwa kroki w lewo. A potem skacz przed siebie jak
str. 182
najdalej. Złapię cię. - Myrnin... - Złapię cię - wyszeptał w ciemność. - Skacz. Zrobiła pędem dwa kroki i zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, odbiła się i skoczyła. Wpadła na Myrnina, jego zimne ramiona objęły ją i trzymały, całą drżącą przez krótką chwilę. Jego zapach był metaliczny niczym woń bardzo zimnych przedmiotów. Nie wypuścił jej. - Myrnin? - Przykro mi - powiedział. A potem ją ukąsił.
Rozdział 13 Gdy Claire odzyskała przytomność, w jaskini paliło się światło. Było rozproszone i niewyraźne, ale wy-starczająco jasne, by pozwolić na rozpoznawanie kształtów. Na przykład Myrnina przycupniętego przy ścianie. Musiała wydać jakiś dźwięk, bo podniósł głowę i spojrzał prosto na nią. Nie sądziła, że kiedykolwiek w życiu zobaczy kogoś, kto wyglądał tak żałośnie. Przez moment nie mogła uświadomić sobie, czemu tak wygląda, a potem uderzyła w nią fala przypomnienia. Pulsowanie w jej szyi. W środku uczucie pustki i rozdarcia. Przeraźliwe bicie jej serca próbującego przyspieszyć przepływ przez żyły zbyt małej ilości krwi. Tak, zbyt dobrze rozpoznawała to uczucie. - Ugryzłeś mnie - odezwała się. Zabrzmiało w tym zdaniu zdziwienie i nieco smutku. Starała się usiąść, ale
str. 183
niezbyt jej to wychodziło, więc opadła z powrotem na zimną kamienną posadzkę. Czuła się dziwnie i było jej niedobrze. Zupełnie jakby znikała ze świata. - Nie ruszaj się - powiedział łagodnie. - Masz bardzo niskie ciśnienie. Próbowałem... próbowałem przestać, Claire. Naprawdę się starałem. Proszę, wybacz mi. - Ugryzłeś mnie - powtórzyła. W jej głosie nadal słychać było zdziwienie, mimo że go już nie czuła. Nie można mu ufać. Shane tak powiedział. I Michael. I Eve. A nawet Amelie. Nie możesz mi ufać. Myrnin też jej to mówił wielokrotnie, od samego początku. Ona nigdy tak naprawdę w to nie uwierzyła. Myrnin był jak przejażdżka w pałacu strachów, w którym wyskakują nagle na człowieka przerażające zjawy, ale nigdy go nie dotykają. Teraz była mądrzejsza. - Uprzedzałam cię, że jeśli mnie ugryziesz, zabiję. - Tak bardzo mi przykro - powiedział Myrnin i spuścił głowę. - Leż nieruchomo. Jeśli będziesz leżeć płasko, to nie będzie tak źle. Był zmęczony i pokonany. Claire mruganiem starała się odgonić szarą mgłę i powrócić do świata. Prawie tego pożałowała, gdy przesunęła się nieco i zobaczyła - tak naprawdę - co się z nim stało. Jego lewa ręka, przebita była srebrnym prętem. Po obu jego stronach wisiały srebrne łańcuchy. Były przymocowane do platerowanego srebrem haka. Z rany sączyła się krew, płynęła po przedramieniu i dłoni i tworzyła na ziemi wielka kałużę. Przed oczyma Claire stanął widok Amelie nad grobem
str. 184
Sama. Srebro w ranach miało zapobiec ich zasklepieniu. Ale Amelie sama zdecydowała, że to zrobi. Myrnin zaś tkwił tu przybity i bezradny. Łańcuchy zadźwięczały, gdy wstrząsnął nim dreszcz. Nawet dla kogoś tak starego jak on srebro musiało być okropnie bolesne. Dostrzegała smużki dymu wydobywające się z jego ramienia. Bardzo też uważał, by łańcuchy nie dotykały ręki. Jego skóra pokryta była wielkimi czerwonymi oparzeniami. - Przepraszam - powiedział znowu. - Próbowałem cię ostrzec, ale nie mogłem... Musiałem... - Wiem - odparła Claire. - Już... Co już? W porządku? Nie „w porządku", „w porządku" byłoby doprawdy przesadą. „To zrozumiałe", może. - Nie jest tak źle. Choć tak naprawdę było. Jednak Myrnin wyraźnie poczuł ulgę. - Kto ci to zrobił? Wyraz ulgi zniknął z jego twarzy i ustąpił miejsca wściekłej furii. - A jak ci się wydaje? - zapytał. Dosłownie zewsząd, nawet z delikatnie migoczących kryształków wrośniętych w ściany rozległ się cichy, przytłumiony śmiech. - Dotknęła mnie - przypomniała sobie Claire. Przywlokła mnie tu. Nie sądziłam, że będzie w stanie coś takiego zrobić. - Wiem - zgodził się z nią Myrnin. - Myślałem, że nie będzie mogła zrobić wielu rzeczy, mimo że czysto teoretycznie, leżały w zasięgu jej możliwości. Byłem głupcem, Claire. Próbowałaś mnie ostrzec, nawet Amelie próbowała, ale mnie się wydawało... wydawało mi się, że rozumiałem
str. 185
to, co sam stworzyłem. Sądziłem, że jest mi oddana. - A teraz - powiedziała Ada wyłaniając się ze ściany, srebrnoszara - to ty należysz do mnie. Ale czyż nie jestem łaskawą panią? Ty głodziłeś mnie bardzo długo, dając mi zaledwie tyle krwi, bym mogła przeżyć. A ja teraz urządziłam dla ciebie ucztę. Odwróciła się w stronę Claire, złożywszy ręce na podołku. Elegancka i perfekcyjna. - Och, Myrnin. Nie dokończyłeś obiadu. Nie pozwól, by stracił świeżość. Myrnin zdjął czarny zamszowy płaszcz z prawego ramienia, potem zaczął go zsuwać z lewego, aż przykrył nim łańcuch. Wtedy złapał go prawą ręką i pociągnął. Claire próbowała wstać i mu pomóc, ale znów zakręciło się jej w głowie, więc musiała odpocząć. Przekręciła się na bok i patrzyła, jak Myrnin usiłuje szarpnąć łańcuch na tyle mocno, by wreszcie go zerwać. W końcu usiadł, opierając się o ścianę i ciężko dysząc. Patrzył na Adę takim wzrokiem, jakby chciał ją rozerwać na strzępy wielkości confetti. - Nie grymaś - powiedziała. - Jeśli będziesz grzeczny, to czasem spuszczę cię z łańcucha. Może już za kilka lat. Claire wytrzeszczyła oczy. - Ona jest chora - rzekła. - Prawda? - Jest wariatką - odparł Myrnin. - Ada, skarbie, to by było nawet zabawne, gdybyś nie próbowała nas zabić. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli umrę, zginiesz marnie, tu, w podziemiach. Nigdy więcej krwi. Ani napraw. Nic. W odpowiedzi Ada wyciągnęła przed siebie rękę, złapała Claire za włosy i, szarpiąc, zmusiła ją, by usiadła. - Wiesz, wydaje mi się, że sama mogę sobie upolować jakichś krwiodawców - powiedziała. - Ostatecznie, mam
str. 186
kontrolę nad portalami. Mogę przez nie sięgać i wciągnąć tu każdego, kogo tylko chcę. Ale masz rację. Strasznie nudno by tu było siedzieć samej w ciemności. Będę musiała zatrzymać cię tylko dla siebie, tak samo jak ty więziłeś mnie przez te wszystkie lata. Rozluźniła uścisk i Claire upadła. Ada wytarła dłoń o swoją wygenerowaną komputerowo suknię. - Ale nie mogę się z nią tobą dzielić, mój ukochany. Oczy Myrnina zapłonęły na czerwono, by zaraz potem znów przybrać swój normalny czarny kolor. Były pełne tajemnic. - Rzeczywiście, masz rację - przyznał. - Ona naprawdę stoi nam na drodze. Teraz to widzę. Odeślij ją stąd, odetnij od portali. Nie chcę jej więcej oglądać. - Łatwizna - stwierdziła Ada i znów chwyciła Claire za włosy. Ciągnęła ją w tył. Dziewczyna stawiała tylko nieznaczny opór, chwytając się luźnych kamieni i łamiąc paznokcie o ostre skały. Przez ramię spojrzała, dokąd była wleczona. Ada ciągnęła ją nad krawędź skalnego komina. - Nie - zawołał Myrnin i skoczył na równe nogi. Rzucił się do przodu na tyle, na ile pozwalał mu łańcuch, i wyciągnął rękę. Zabrakło jednak trzech centymetrów, by złapał Claire za stopę. - Nie, Ado, nie rób tego! Potrzebuję jej. - Jaka szkoda. Bo ja nie. Ręka Claire natrafiła się na starą, ostro zakończoną kość, być może żebro. Dźgnęła na ślepo w przestrzeń za głową. Sekundę później dotarło do niej, że usiłowała za-dźgać obraz, hologram, pustą przestrzeń, lecz Ada wydała jęk i puściła włosy dziewczyny.
str. 187
Przycisnęła obie ręce do brzucha, który powoli zamieniał się w ciemną plamę. Krwawiła. Gdy tylko kapiąca krew dotknęła kamienia, zaczęła znikać w kłębach dymu. Ale rana się nie zabliźniała. - Tak - krzyknął Myrnin. - Tak, ukazując się na tyle wyraźnie, by cię dotknąć, stała się podatna na zranienie. Claire! Tutaj! Chodź tu! - Wołał Myrnin, a Claire czołgała się w jego kierunku. Gdy tylko znalazła się w zasięgu ręki, przyciągnął ją do siebie i oparł o ścianę. Ada wciąż stała w tym samym miejscu, spoglądając w dół na ciemną plamę powiększającą się na jej sukni. Jej obraz zamigotał, sypnął iskrami, po czym znów się ustabilizował. Rzuciła się na nich z przeraźliwym krzykiem, który odbijał się echem od wszystkich ścian. Myrnin uchylił się z gracją i zarzucił srebrny łańcuch na jej dwuwymiarową szyję. W miejscach, gdzie jej dotknął, wypalił czarne dziury. Krzyk stawał się coraz głośniejszy, aż zaczął kruszyć skały. Próbowała się uwolnić, lecz srebro nie puszczało. - Mam ją! - krzyknął, chociaż Claire widziała, że cały drży z wysiłku, a oparzenia od srebra na jego dłoniach musiały być straszne. - Claire uciekaj! Musisz się stąd wydostać! Była zbyt słaba, a w głowie się jej mąciło. Jaskinia była niczym pole minowe naszpikowane kominami skalnymi i zapadniami. Nawet gdyby wiedziała, gdzie postawić krok, istniała możliwość że w połowie drogi osłabnie i wpadnie wreszcie do którejś czeluści. Poza tym nie mogła go tak po prostu zostawić. - Claire! - W jego głosie brzmiała desperacja. - Musisz
str. 188
uciekać. Natychmiast. Teraz, gdy zapaliły się światła, wyraźnie było widać ścieżkę, która wydawała się pewna. Biegła tuż przy ścianach pomieszczenia. Claire weszła na nią, chwiejąc się i przytrzymując się obydwiema rękami ściany i stawiała jeden bolesny krok za drugim. Światła zamigotały i krzyki za nią w jednej chwili zamilkły. Nie miała odwagi spojrzeć w tył. Była już przy drzwiach, stojąc przed pogrążonym w ciemności nieznanym. Portal. Nie była w stanie myśleć. Nie mogła się skupić. Nie mogła przypomnieć sobie wszystkich częstotliwości, które musiała wprowadzić, żeby znaleźć się tam, gdzie chciała. Usłyszała za sobą śmiech Ady. Musisz to zrobić. Dasz radę. Claire otworzyła oczy i bez zastanawiania się, nawet bez takiego zamiaru, skoczyła w ciemność. I wylądowała po drugiej stronie, w podziemiach pod laboratorium Myrnina. Ponad nią otwarty właz dawał nieco bladego światła. Claire wpadła na ścianę, odbiła się od niej i pobiegła w głąb ciemnego, wilgotnego tunelu. Dwanaście długich kroków. Usłyszała echo grzmiące o sklepienie groty. Macała ścianę w poszukiwaniu włącznika. Znalazła go, przekręciła i podbiegła do klawiatury znajdującej się w samym środku skrzypiącego komputerowego wcielenia Ady. O mało nie potknęła się o kabel, który próbował nagle zagrodzić jej drogę. Zachwiała się, ale zdołała się chwycić wielkiej klawiatury. Przez chwilę łapała oddech. Drżała na całym ciele, zimna jak wampir. Chciała się po prostu prze wrócić. Upaść i zasnąć w ciemności.
str. 189
Claire zamknęła oczy, a pod powiekami zaczęły pojawiać się symbole. Znaki, które powtarzała codziennie, począwszy od dnia, gdy Myrnin dał jej szkic z ich kolejnością. Znała je. Pamiętała je. Otworzyła oczy... i zaniemówiła z przerażenia Wszystkie klawisze były puste. Gdzieś w ciemności metaliczny głos Ady zamieniał się w pogardliwy śmiech. - Zdziwiona? Coś nie tak? To nie takie proste, jak ci się wydawało? Pamiętasz je. Claire powtarzała sobie jak mantrę i znów zamknęła oczy. Tym razem nie wyobrażała sobie tylko symboli, ale z dużym wysiłkiem przywołała obraz całej klawiatury, takiej, jaką widziała ostatnim razem, gdy tu była. Wyostrzyła obraz w swojej głowie, otworzyła oczy i dotknęła pierwszego klawisza. Tak. Ten był właściwy. Siła konieczna do wciśnięcia przycisku wydawała się ogromna. To było jak ściskanie głazu. Udało jej się z pierwszym znakiem, więc położyła dłoń na drugim i oparła się na nim całym ciężarem ciała. Powoli i opornie trzasnął i się zapadł. Śmiech Ady zamarł. Trzeci symbol był znakiem Założycielki - Amelie. Identyczny widniał na złotej bransoletce Claire. Dobrze pamiętała, że znajdował się dokładnie na środku klawiatury. Położyła na nim rękę i wciskała, dopóki się nie zapadł. Gdy wyciągała rękę w stronę czwartego, omal nie straciła równowagi, prawie upadła. Głos Ady wydobywał się z starych trzeszczących
str. 190
głośników stojących za jej plecami. - Stój! Popełnisz błąd! - Nie popełnię! - Claire z trudem łapała powietrze, wciskając czwarty przycisk. Jeszcze tylko dwa. Nie mogła sobie przypomnieć piątego znaku. Wiedziała, ze go pamięta, ale z jakichś przyczyn nie mogła się skupić. Wszystko wydawało się dziwaczne i zamazane. Znów zamknęła oczy, by się skoncentrować. Musiała skupić się naprawdę mocno, by wreszcie przypomnieć sobie, że ukryty byt w dolnym lewym rogu klawiatury. Gdy otworzyła oczy, Ada stała tuż przed nią, zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy. Claire odskoczyła z przerażeniem, młócąc pięściami powietrze przed sobą. Przeniknęły obraz Ady. Wampirzyca nie była już w stanie zachować fizycznej postaci. Myrnin musiał naprawdę mocno ją zranić. Nie naprawiła uszkodzeń widocznych teraz, na jej hologramie - rany były na szyi i dłoniach, a na sukni rysowała się ogromna plama. Jej oczy płonęły srebrnym światłem. - Stój - powiedziała Ada. - Nie - odparła Claire. Claire, dysząc, zamknęła oczy i przeniknęła przez hologram. Znalazła klawisz, którego szukała, i go wcisnęła. Jeszcze tylko jeden. - Więc dobrze - powiedziała Ada. - Zatem ja cię powstrzymam. Claire poczuła chłód na skórze. Usłyszała, że syki i trzaski z komputera stają się coraz głośniejsze, przechodzą niemal w łomot. Światła zgasły, ale dźwięk się wzmagał. Lodowate palce Ady pogłaskały ją po karku.
str. 191
Dziewczyna odwróciła się w stronę ciemności panującej za nią. - Tylko tyle? - zawołała. - Tylko na to cię stać? Na wyłączenie świateł? Przerażające! Już się cała trzęsę, ty wariatko! Wydaje ci się, że ile mam lat, żeby bać się ciemności? Pięć? - Myślę, że cię pokonałam - odparła Ada. - Sądzę też, że cię zabiję, jak i kiedy tylko zechcę. Ada znów przybrała ludzki kształt, ale był nietrwały. Nie mógł być. Ciągle krwawiła z rany, którą zadała jej Claire, a jej szyja i twarz poznaczone były oparzeniami oil łańcucha. Głowę miała odgiętą pod dziwnym kątem, ale jednak wciąż żyła. Jarzyła się bardzo bladym, fosforyzującym światłem. - Nigdy nie znajdziesz przycisku w ciemności prychnęła. - Pokonałam cię. A teraz giń. - Ty pierwsza. Claire sięgnęła za siebie, kierując się tylko instynktem i pamięcią i uderzyła dłonią w klawisz. Już prawie go wcisnęła, lecz znowu odskoczył. Nie ten. Przeraźliwie zimne ręce Ady - właściwie to już nawet nie ręce - zamknęły się na jej szyi. - Głupia dziewucho. Byłaś tak blisko. Gdy palce Ady zacisnęły się, oddech uwiązł Claire w gardle. Zaczęła rozpaczliwie walić dłonią w przycisk umieszczony po prawej stronie. Zablokował się i omalże nie rozpadł się na kawałki. Gdy jej palce zsunęły się z klawiatury, przycisk wskoczył na swoje miejsce, a łoskot maszyny... ...ucichł. Przez ułamek sekundy zimne palce nadal ją dusiły,
str. 192
potem uścisk osłabł i palce zaczęły rozmywać się jak we mgle... A potem zniknęły. Spokojne, jasne światło zalało pomieszczenie. Światła. Claire upadła na klawiaturę, chciwie łapiąc powietrze przez obolałe gardło. Dojrzała srebrne błyski igrające w powietrzu i nabierające powoli kształtów. Ada, ale nie Ada. Ten sam obraz, ale idealny, elegancki i nienoszący śladu jakichkolwiek emocji. - Witaj - powiedziała Ada. - Czy mogę zapytać, kim jesteś? - Claire - odparła. - Mam na imię Claire. - A ja jestem... Ada zadarła głowę i zmarszczyła brwi. - Nie jestem pewna. Addy? - Ada. - A, tak. Ada. Hologram uśmiechnął się, ale był to uśmiech bez wyrazu, nic się za nim nie kryło. - Niezbyt dobrze się czuję. - Zostałaś zresetowana. - Wiem, ale to nie to. W ogólnie źle się czuję, tak poza tym. Coś bardzo złego dzieje się z moim umysłem. Obraz zamigotał, nagły skurcz pojawił się na jej idealnej twarzy. - Boję się, Claire. Możesz mnie naprawić? - Ja... - zakaszlała. Była okropnie zmęczona i bardzo, bardzo obolała. - Nie wiem. Zdawała sobie sprawę, że jej głos wyrażał zniechęcenie.
str. 193
- Chyba nawet nie chcę. - Och - powiedziała Ada łagodnie. - Rozumiem. Jestem mocno uszkodzona, prawda? - Tak. - I nie można mnie już naprawić. - Nie - cicho odparła Claire. - Przykro mi. To chyba... Myślę, że to uszkodzenie mózgu. Nie wydaje mi się, żebyś miała kiedykolwiek wydobrzeć. Ada milczała przez chwilę, obserwując ją. Nagle się odezwała. - Wiesz, kochałam go. Naprawdę. - Myślę, że on też cię bardzo kochał. To dlatego trzymał się ciebie tak kurczowo przez wszystkie te lata. Ada skinęła głową. - Proszę, przekaż mu, że nadal go kocham i dlatego nie mogę ryzykować, że kiedyś znów go skrzywdzę. Claire miała bardzo złe przeczucia. - Co ty masz... - Po prostu powiedz mu to. Ada uśmiechnęła się i tym razem był to prawdziwy uśmiech. Słodki. - Do widzenia, Claire. Panel przy ścianie wybuchł, sypiąc dokoła iskrami wyładowań i stanął w płomieniach. Odłamki metalu fruwały w powietrzu, więc Claire rzuciła się na ziemię i zakryła rykami głowę. Światła zgasły. Hologram Ady kołysał się jeszcze przez moment. - Przekaż Myrninowi, jak bardzo żałuję, że go skrzywdziłam - powiedziała bardzo cicho. Zniknęła, i zapadła cisza. Claire podpełzła tam, drżała przez chwilę w
str. 194
ciemnościach, słuchając syku uchodzącej pary. Na jednym z monitorów zobaczyła wizerunek Ady. Postać przeniosła się na inny ekran, potem na kolejny. Za każdym razem stawała się coraz mniej wyraźna. W końcu stała się jedynie niewielkim białym punktem, a potem ekran zgasł. Cisza. Prawdziwa, absolutna cisza. Claire oparła głowę na podciągniętych kolanach. Zdrzemnę się tylko na chwilkę, pomyślała, i wtedy odpłynęła. Gdy się obudziła, zobaczyła stojącą nad cichym komputerem Amelie. Jedną rękę trzymała na klawiaturze, dotykając metalu i kości. - Musimy uruchomić go jak najprędzej - powiedziała i odwróciła się w stronę Claire. - Widzę, że się obudziłaś. - Nie bardzo - odrzekła Claire. - Nie wiem, czy to sen, czy jawa. - Twoi przyjaciele już jadą. Ton głosu Amelie był chłodny, a jej twarz przypominała maskę. Claire nie mogła wyczytać z niej żadnych uczuć. - Zadzwoniłam po nich. - Gdzie Myrnin? Amelie wbiła wzrok w jej szyję. - Ugryzł cię. - Tak, troszkę. Claire przyłożyła dłoń do rany i skrzywiła się z bólu. - Jest poważna? - Żyjesz. Amelie znów spojrzała na klawiaturę. - Obawiam się, że nie możemy już pomóc Adzie. Kiedy zasilanie przestało działać, odżywka podtrzymująca elementy organiczne stała się toksyczna.
str. 195
- Nie żyje? - Zawsze była martwa, Claire. A teraz już nie możemy przywrócić jej do życia. Amelie spojrzała na nią swoimi zimnymi, spokojnymi oczami. - Ty ją zabiłaś? Claire przełknęła ślinę. - Nie. Tylko ją zresetowałam. Sama doszła do wniosku, że nie da się jej już naprawić. Sama to zrobiła. To było... smutne. I wymagało odwagi. - Gdzie jest Myrnin? - Tutaj - odezwał się i podczołgał do niej. Wyglądał, jakby składał się tylko z nóg i ramion. Pełny wdzięku, a zarazem pokraczny. Wciąż miał na sobie czarny zamszowy płaszcz. Claire przyglądała się poplamionej krwią dziurze na jego lewym rękawie. Skóra nadal była czerwona i poszarpana. - Już nic mi nie jest. Nie martw się. - Nie martwię się - skłamała. - Boli? - Zapytała o to, ho trzymała jego rękę w nieco dziwnej pozycji. - Troszeczkę. On także kłamał. Musiało bardzo boleć. - Claire... - Nie, nie przepraszaj mnie. Doskonale wiem, że musiałeś to zrobić. - Chciałem ci podziękować za to, że powstrzymałaś Adę. Wiesz, ona zawsze zdawała sobie sprawę, że to ty ją zniszczysz. - Co? Claire pomasowała sobie czoło, właśnie zaczynała ją okropnie boleć głowa. - O czym ty mówisz?
str. 196
- Ubzdurała sobie, że masz zamiar ją zniszczyć - wtrąciła się Amelie. - Wierzyła w to. Więc próbowała zabić cię pierwsza, a robiąc to, zmusiła cię do tego, co zrobiłaś. Niestety, stanowi to dla mnie wielki problem. Ada była bardzo cenna. Bez niej trudno będzie w mieście konserwować wiele urządzeń zapewniających bezpieczeństwo oraz środki transportu. - Już nie będzie portali - powiedział Myrnin i westchnął. - Nie będzie już bariery, która powstrzymywała ludzi przed opuszczeniem tego miejsca. A my nie będziemy mogli namierzyć tych, którzy odejdą, przynajmniej na razie. Odwrócił się i spojrzał na komputer. Przez moment ale tylko przez moment - na jego twarzy pojawiła się rozpacz. Jego dłoń mocno zaciskała się na czymś. Gdy ją otwarł, Claire zobaczyła medalion, który znalazła kiedyś w pudełku. Portret Ady. - Mój Boże - wyszeptał. - Co myśmy sobie nawzajem zrobili. Tak bardzo mi przykro. Amelie patrzyła na niego bez słowa. Zamknął na chwilę oczy i wsunął medalion do kieszeni kamizelki. Z wysiłkiem starał się wyglądać znów normalnie. Na tyle normalnie, na ile Myrnin potrafił. - Dobrze. Potrzebuję żywego kandydata, który mógłby zastąpić Adę. Przychodzi ci ktoś na myśl? Amelie wciąż obserwowała Claire, która nerwowo przełknęła ślinę. - Owszem - odparła łagodnie. - Ale wydaje mi się, że jeszcze nie pora. Zobaczmy, gdzie nas to doprowadzi, Myrninie. - Sądzę, że do kłopotów, jeśli choć trochę można ufać doświadczeniu. Ach, wreszcie są. Claire, twoi przyjaciele.
str. 197
Nie miała nawet czasu, by się obejrzeć, a już Shane złapał ją i mocno przytulił. Potem pocałował namiętnie. Mimo że nie była w najlepszej formie, poczuła rozkoszne ciepło rozlewające się po jej ciele. - Hej - odezwał się i delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. - Wyglądasz, jakbyś... Wtedy zobaczył ślad ukąszenia i zamarł. Michael i Eve stali tuż za nim. Claire usłyszała, jak Eve wydaje z siebie śmieszny, zduszony dźwięk. Michaela gwałtownie odwrócił się do Myrnina. - Nic mi nie jest - powiedziała Cłaire. - Trochę soku, kotlet i będzie w porządku. To dokładnie tak jak w stacji krwiodawstwa, no nie? Amelie i Myrnin wymienili spojrzenia i zwrócili się w ich stronę. - Właśnie - powiedział Myrnin i skoczył w stronę syczącego komputera, któremu przyglądała się Amelie. - Weź kilka dni urlopu. Płatnego. Shane poczerwieniał na twarzy - Ty sukin... - Przestań - powiedziała Claire i dotknęła jego policzka. - Shane, potrzebuję cię. Nie rób tego. - Ja też cię potrzebuję - odparł. - Kocham cię. Ale to nie jest w porządku. Myrnin nie spojrzał już na żadne z nich. Po chwili sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej niewielki przenośny twardy dysk. „Shane & Claire", głosił napis wykonany srebrnym mazakiem. - To chyba wasze - powiedział. Claire zrobiło się słabo, i nie miało to nic wspólnego z utratą krwi. - Skąd to masz?
str. 198
- Ada - wyjaśnił. - Miała zamiar zrobić z tym coś twórczego. Przypuszczam, że chciała umieścić to w Internecie albo wysłać waszym rodzicom. To jej wyobrażenie dowcipu. Później mi podziękujecie. Claire zrobiło się słabo. - Oglądałeś to? Nie odwrócił się. - Oczywiście, że nie. Brzmiało to tak, jakby mówił prawdę. - Mój samochód stoi na zewnątrz - odezwał się Michael. - Chodźcie. Jedźmy do domu. - Chwileczkę - wtrąciła Amelie. W tym momencie z rękami złożonymi na podołku była bardzo podobna do Ady Claire okropnie się tym przeraziła. - Podjęłam decyzję. Dotyczącą was trojga. To nie brzmiało dobrze. Spojrzeli po sobie. Claire poczuła, że w środku dzieje się z nią coś dziwnego. Jakby fala ciepła, a potem zimna... i w tym momencie bransoletka na jej nadgarstku, stale obecna, odpięła się, spadła i potoczyła po kamiennej podłodze. W miejscu, gdzie wcześniej była, skóra była śmiertelnie blada. Pozostał na niej odciśnięty ślad. - Postanowiłam wpisać was na listę Neutralnych zaczęła Amelie. - Przyjaciół Morgamdlle. Otrzymacie specjalne plakietki, które będziecie musieli stale nosić. Wasze imiona zostaną odnotowane w archiwach. Od tego momentu nie może was prześladować ani na was polować żaden wampir. W zamian za to będę od was żądać od czasu do czasu służby, tak jak wymagam tego od innych Neutralnych. Od teraz jesteście również na liście pracowników miasta. Claire pomyślała, że nawet Myrnin wydaje się być zaskoczony.
str. 199
- Jesteś hojna. - Praktyczna - sprostowała Amelie. - Dla mnie to mniej problemów. We czwórkę są silniejsi i bardziej odporni. Poza tym zdaję sobie sprawę, że w Morganville są tacy, którzy woleliby ich rozdzielić. Dla swoich celów. Nie mogę sobie pozwolić na to, by jacyś ludzie znali wszystkie te mechanizmy... i nie podlegali restrykcjom. Claire oblizała usta. - Jeśli o to chodzi, zawarłam pewien układ z Morleyem. Że uzyskam twoje pozwolenie, by on i jego ludzie mogli opuścić Morganville. W przeciwnym razie dopadną Eve i Shane'a. - Dlaczego, na Boga, zrobiłaś coś takiego? Amelie pokręciła głową. - Nie mogę uchronić was przed konsekwencjami umów zawartych przed nominacją. Jeśli Morley wniesie pozew, będzie miał prawo do polowania. W świetle prawa będzie ono legalne. Od was będzie zależało, czy zdołacie się obronić. - Ale mogłabyś pozwolić odejść Morleyowi i jego ludziom, prawda? To wszystko, czego pragną. Chcą być wolni i móc pójść tam, gdzie zechcą. Amelie milczała przez chwilę. - Nie - odpowiedziała po chwili. I to wszystko. Żadnego „przykro mi" ani „mam nadzieję, że nic wam się nie stanie". Odwróciła się w stronę zepsutego komputera. - Ale... Shane pokręcił głową. - Jedźmy do domu. Dajcie spokój, mamy cały miesiąc. Damy sobie z tym radę. Claire uważała inaczej, ale się nie odezwała. Michael pomógł im po kolei wdrapać się przez właz do laboratorium. Gdy już
str. 200
zmierzali do samochodu, odezwał się telefon Eve. - Halo? O, cześć Heather - westchnęła Eve. - Niech zgadnę. Jestem zwolniona, prawda? Heather? W końcu Claire przypomniała sobie, że to asystentka reżysera sztuki. To była ostatnia rzecz, która mogła przyjść jej do głowy, ale twarz Eve powoli zaczęła rozjaśniać się uśmiechem. - Nie jestem? Naprawdę? On nie... Och, super. Okej. Tak. Będę tam. Tak, oczywiście!... Jasne, poczekaj moment. Wręczyła słuchawkę Claire. - Chce rozmawiać z tobą. - Claire, słuchaj, potrzebujemy nowej Stelli. Mein Herr mówi, że jesteś idealna. Już to omówił z twoim szefem. - Co zrobił? I jakim sposobem udało się Myrninowi załatwić coś takiego? - Ale ja nie jestem aktorką. Ja nic nie umiem... - Jemu się to właśnie podoba - powiedziała Heather. Jesteś już w obsadzie. Bądź jutro na próbie. Eve powie ci, o której. Rozłączyła się. Claire gapiła się na wyłączoną komórkę, potem oddała ją właścicielce. - Chyba gram w sztuce. - Mam dobre wieści - zaśmiała się Eve. - Zdobyłaś już pewne doświadczenie przed kamerą. - Taa. Jak już przy tym jesteśmy, co stanie się z Kim? Nie żebym się specjalnie martwił - dodał szybko Shane, gdy Claire na niego spojrzała. - Po prostu jestem ciekaw. - Spytałam o to - powiedziała Eve. - Hannah Moses mówi, że zamkną ją na jakiś czas w wariatkowie i zobaczą, czy jej się polepszy. Ale nawet jeśli się tak stanie, na długo
str. 201
wsadzą ją do pudła. - Radzisz sobie z tym? Eve odetchnęła głęboko. - Tak - odparła. - Chyba tak. Claire spojrzała na twardy dysk. Oznaczony mazakiem dowód rzeczowy. Podała go Shane'owi. - Czyń honory - odparł jednak. Jeden rzut i dysk roztrzaskał się na chodniku. Rozwalała go jednak dalej, tak dla pewności. Potem wrzuciła szczątki do kosza na śmieci. - Koniec - oznajmił Shane. To nie był koniec. Michael i Eve szli obok siebie, ale się nie dotykali. Claire wyczuwała między nimi napięcie. Ada nie żyła i to oznaczało, że wampiry były w stanie wiele zaryzykować, przynajmniej na razie. A jeśli chodzi o „dar" Amelie, to Claire wiedziała, że musi być w tym jakiś haczyk. A nawet hak. To wcale nie był koniec... ale Claire cieszyła się tym, że może udawać, że tak. Z Shane'em obok i wiedząc, że mają przed sobą całą przyszłość, mogła wyobrażać sobie, że będą już zawsze żyć długo i szczęśliwie. Oczywiście, jutro też miał być dzień
. Wprowadziła : mada bob, idriael, rubberek, freemyself
str. 202