ELIZABETH THORNTON
„The Courier"
12 czerwca 1804 roku
Od naszego specjalnego korespondenta
Winchester, sesja sadu. posiedzenie w dniu 11 czerwca
1804 ...
4 downloads
10 Views
ELIZABETH THORNTON
„The Courier"
12 czerwca 1804 roku
Od naszego specjalnego korespondenta
Winchester, sesja sadu. posiedzenie w dniu 11 czerwca
1804 roku
W sądzie hrabstwa Hampshire w Winchester rozpoczął się
dzisiaj sensacyjny proces Sary Carstairs, lat 21, oskarżonej o zamor
dowanie szwagra, Williama Neville'a.
Specjalny korespondent „Couriera" donosi, że jak sięga pa
mięcią, jeszcze nigdy proces o morderstwo nie wzbudził takiego
zainteresowania. Któż zresztą nie byłby ciekaw przebiegu tej
pasjonującej historii? Oskarżona jest młoda, piękna, a po ukoń
czeniu dwudziestego piątego roku życia ma odziedziczyć wielki
majątek po niedawno zmarłym ojcu. Pochodzi z szanowanej, choć
nie obracającej się w najmodniejszych kręgach rodziny. Do tej
pory nie odnaleziono ciała jej ofiary, syna sir Ivora Neville'a,
znanego działacza partii torysów i osobistego przyjaciela pana
premiera.
W Winchester kłębi się od przyjezdnych, którzy za wszelką cenę
chcą obejrzeć proces. Spotyka się tu między innymi wielu modnych
londyńczyków, a i eleganckich panien zjechało niemało. Dziś,
wkrótce po tym, jak o godzinie ósmej otwarto drzwi sądu, przed
budynkiem zapanował chaos i omal nie doszło do zamieszek, gdy
odprawiano z kwitkiem chętnych, ponieważ wszystkie miejsca dla
publiczności zostały już zajęte. W środku ludzie tłoczyli się jak
5
śledzie w beczce. Na sali panowała nieznośna duchota. Tylko
oskarżona Sara Carstairs najwyraźniej nie zwracała na to uwagi;
w ogóle nie obchodziło jej to, co dzieje się dookoła. Siedziała na
ławie oskarżonych w towarzystwie strażniczki więziennej i urzęd
nika sądowego i sprawiała wrażenie absolutnie spokojnej, a przy
tym nieobecnej duchem.
W trwającej kilka godzin mowie otwierającej proces prokurator,
sir Arthur Percy, naszkicował linią oskarżenia, którą mają po
twierdzić przed sądem jego świadkowie. Przedstawia się ona
następująco: W okresie małżeństwa z siostrą oskarżonej pan
Neville wdał się w romans z panną Carstairs. Jednak gdy miało
dojść do ogłoszenia zaręczyn tej ostatniej z panem Francisem
Blamiresem, panna Carstairs postanowiła położyć kres romansowi.
Ponieważ jednak pan Neville zagroził ujawnieniem ich związku,
oskarżona zabiła go nocą 27 kwietnia lub wczesnym, rankiem
28 kwietnia, a ciało ukryła dla uniknięcia odpowiedzialności.
Sir Arthur szeroko omówił domysły i plotki związane ze znik
nięciem pana Neville'a. Chce dowieść, jak zapowiedział, że za
mierzał on mieszkać w rodzinnych stronach jeszcze długie łata.
Osoba o takiej pozycji społecznej nie znika jak duch, stwierdził
pan prokurator i przypomniał sądowi, że spuścizną wojny domowej
są w zachodniej części Hampshire liczne dwory i domostwa
z tajnymi przejściami i komnatami. Jeśli wspomnieć ponadto dziką
pagórkowatą okolicę, trzeba przyznać, że było aż nadto miejsc,
gdzie można niepostrzeżenie ukryć ciało. Należy się więc liczyć
z tym, że doczesne szczątki pana Neville'a nigdy nie zostaną
znalezione.
Byłoby wielkim nieszczęściem wymiaru sprawiedliwości, zakoń
czył prokurator, gdyby mordercy mogli uniknąć kary tylko dlatego,
że udało im się pozbyć ciał ofiar. Wyraził też przekonanie, że
dowody, które przedstawi, doprowadzą przysięgłych do nieunik
nionego wniosku o słuszności oskarżenia i winie panny Carstairs.
W czwartek ukaże się specjalne wydanie „ Couriera "poświęcone
w całości temu procesowi. Natomiast doniesieniom naszego kore
spondenta parlamentarnego poświęcimy uwagę jak zwykle w piątek.
„ Courier " ogłasza, że sir Ivor wyznaczył nagrodę w wysokości
tysiąca funtów za udzielenie informacji, która doprowadziłaby do
odnalezienia ciała jego syna.
1
Max Worthe, właściciel i redaktor naczelny „Couriera", od
pięciu dni przyglądał się kobiecie zasiadającej na ławie oskar
żonych. Jego zaciekawienie tą postacią, początkowo raczej umiar
kowane, przerodziło się niemal w fascynację. Kobieta była młoda
i piękna, skromnie ubrana w szarą jedwabną suknię z długimi
rękawami i dopasowany do niej kapelusz. Rękawiczki miała
również szare: sprawiała więc wrażenie osoby dobrze urodzonej
i godnej szacunku. Wszyscy w sali wiedzieli jednak, że Sara
Carstairs z zimną krwią popełniła morderstwo.
Mimo to nikt nie wyczekiwał na jej przykładne ukaranie. Przez
owe pięć dni opinia publiczna stopniowo coraz bardziej sprzyjała
pannie Carstairs, aczkolwiek Max nie wątpił, że gdyby na tym
samym miejscu siedziała stara sekutnica, jej los nie obchodziłby
nikogo w najmniejszym stopniu.
Skupił uwagę na profilu kobiety i uznał, że taki typ urzeka
mężczyzn nie tylko urodą, lecz również czymś mniej uchwytnym -
niezwykłym przemieszaniem niewinności i wyrafinowania. Cerę
panna Carstairs miała jasną, rysy wyraziste, a usta pełne, zmysłowe.
Za to trudno było cokolwiek powiedzieć o kolorze oczu i włosów.
Oskarżona w ogóle nie patrzyła w stronę publiczności - wzrok
miała albo wbity w ścianę, albo zatrzymywała go na swym
obrońcy i jego pomocnikach - a spod nakrycia głowy nie wysuwał
się nawet najwątlejszy kosmyk. Gdyby jednak wnioskować po
karnacji, to Max był skłonny przypuszczać, że włosy są jasne,
7
a oczy niebieskie. Krótko mówiąc, z pozorów typowa Angielka.
Ale czasem pozory bardzo mylą.
Opis panny Carstairs, jaki Max zamieścił w „Courierze", nie
oddawał jednak dziwności jej zachowania. Proces ciągnął się już
pięć dni, minęło pięć ciężkich, dusznych, letnich dni w zatłoczonej
sali, a jednak oskarżona wydawała się obojętna zarówno na upał,
jak i na dowody, które mogły wysłać ją na szubienicę. Zupełnie
jakby wcale nie obchodził jej wynik procesu, jakby to wszystko
nie miało z nią nic wspólnego.
Tylko raz Max dostrzegł u niej reakcję uczuciową, wtedy gdy
zeznania składała jej siostra, wdowa po ofierze. Anne Neville nie
była dobrym świadkiem. Starała się zapewnić Sarze alibi, ale ze
zdenerwowania plątała się we wszystkim, co mówiła. Nie mogła
sobie nawet przypomnieć, jaki jest dzień, a co dopiero wspominać
o wydarzeniach sprzed dwóch miesięcy. Wyszła z sali, wspierając
się na ramieniu jednego z pomocników adwokata, i już do niej
nie wróciła, a Sara, którą widok siostry wyraźnie poruszył, natych
miast znowu zapadła w letarg.
Obojętność tej kobiety irytowała Maksa. Zastanawiał się, czego
byłoby trzeba, by wyprowadzić ją z równowagi. Miał ochotę
położyć ręce na jej ramionach i mocno nią potrząsnąć. Czy
wzdrygnęłaby się wtedy? Czy spiorunowałaby go wzrokiem? Czy
zaprotestowałaby, czy też trwała w biernym oporze? Tylko jak to
możliwe, że on, Max Worthe, potomek wspaniałego rodu z trady
cjami, w którym rycerskość jest cechą wrodzoną, dopuścił się
myśli o tknięciu kobiety, przedstawicielki słabej płci? I to ze złości!
Może jednak nie było jej wszystko jedno. Może po prostu była
pewna wyroku. Wszak fanfaronada sir Arthura na otwarcie procesu
potem nie znalazła potwierdzenia. Prowadzący sprawę adwokat
panny Carstairs, mecenas Cole, znajdował rozsądne wyjaśnienia
wszystkich zarzutów, które oskarżenie usiłowało przeforsować.
Max jednak nie dał się na to nabrać. Nie wątpił, że ta kobieta
ma coś na sumieniu. Nie był to racjonalny wniosek, poparty
dowodami. Max polegał na swym instynkcie, intuicji, a te mówiły
mu, że nic nie jest w tej sprawie takie, jak się wydaje, z wyjątkiem
jednego: panna Carstairs wie o losie Williama Neville'a znacznie
więcej, niż wynikałoby to z jej zeznania na piśmie, złożonego
w sądzie.
Rozległo się szuranie butów, ludzie na sali zmieniali pozycję,
8
by ulżyć zesztywniałym mięśniom, sędzia bowiem, pan Justice
Stoner, rozpoczął podsumowanie procesu. Punkt po punkcie fil
trował zebrany materiał dowodowy, oddzielał fakty od podejrzeń
i domniemań. Nic w jego wywodzie nie zaskoczyło Maksa. Listy
miłosne napisane do ofiary ręką Sary Carstairs stanowiły najbardziej
kompromitujący dowód i potwierdzały, że oskarżona miała romans
z panem Neville'em w okresie, gdy był on mężem jej siostry. Ale
pan Justice Stoner nie przecenił znaczenia listów. Czym innym
jest nieumiarkowanie seksualne kobiety, powiedział, czym innym
zaś morderstwo.
Przepis angielskiego prawa, w myśl którego oskarżonego
nie można powołać na świadka, wydawał się Maksowi bardzo
głupi. Sprawiłoby mu głęboką satysfakcję, gdyby mógł wziąć
tę kobietę w krzyżowy ogień pytań, aczkolwiek na pytania,
jakie chciał jej zadać, nigdy nie pozwolono by w sądzie.
Czy plotki o niej są prawdziwe? Ilu miała kochanków przed
Williamem Neville'em? Czy rodzina zerwała z nią stosunki,
ponieważ obawiała się, że niemoralnym prowadzeniem się
Sara źle wpłynie na młodszą siostrę? Przede wszystkim zaś:
jak ktoś tak uroczy mógł oddać się człowiekowi pokroju Ne¬
ville'a?
Max trochę znał rodzinę Neville, ale nie czuł sympatii dla
spadkobiercy sir Ivora. William umiał być czarujący na trzeźwo,
często jednak po pijanemu zmieniał się nie do poznania. Szukał
zaczepki, popisywał się okrucieństwem, przeklinał i przestawał
nad sobą panować. Poza tym, że imponował męskością, nie było
w nim nic, czego można byłoby życzyć kobiecie. Zdaniem Maksa
córki Carstairsa wykazały pożałowania godny brak gustu.
Lekki rumieniec zabarwił policzki panny Carstairs, Max zaczął
więc słuchać ostatnich uwag sędziego, skierowanych do ławy
przysięgłych, które najwyraźniej wprawiły oskarżoną w zakłopo
tanie. A więc mimo wszystko panna Carstairs była jednak istotą
ludzką.
- Seksualna rozwiązłość kobiety - powiedział pan Justice Sto
ner, wędrując spojrzeniem po rzędach przysięgłych jak orzeł, który
znalazł się wśród gołębi - musi budzić niesmak wszystkich przy
zwoitych ludzi. Wydając wyrok, musicie jednak, przysięgli, zapom
nieć o tej całkiem naturalnej reakcji. Przedmiotem sprawy jest
zbrodnia popełniona na sir Williamie Neville'u. Jakiekolwiek
9
podejrzenia żywicie wobec oskarżonej, wolno wam polegać jedynie
na tym, co uważacie za niezbicie dowiedzione.
Ten ton oznaczał coś więcej, niż wyrażały same słowa, dlatego
Max poczuł, jak stopniowo opuszcza go napięcie. W istocie sędzia
powiedział, że w sprawie Sary Carstairs nic nie zostało dowie
dzione.
Gdy przysięgli udali się na naradę, a posiedzenie przerwano,
wśród publiczności zawrzało.
- Jaki wyrok pan przewiduje, lordzie Maxwell?
Pytanie postawił Peter Fallon, najmłodszy i najbardziej błyskot
liwy dziennikarz „Couriera", podwładny Maksa. Przez cały czas
trwania procesu Fallon sporządzał obfite notatki, z których potem
wraz z Maksem korzystali, pisząc artykuły, wysyłane codziennie
przez umyślnego do redakcji „Couriera" w Londynie. Zaraz po
ogłoszeniu wyroku musieli wprowadzić ostatnie poprawki w ma
teriale do poniedziałkowego wydania, który już czekał gotowy.
Dziennikarze „Couriera" nie byli jedynymi przedstawicielami
prasy na tym procesie. Max doliczył się reporterów piętnastu
gazet. Przyjechał nawet Jameson z prestiżowego „Timesa". Do
niesienia o morderstwie, zwłaszcza takim jak to, gdy oskarżoną
jest młoda, piękna, bogata, a przede wszystkim zamieszana w skan
dal kobieta, mogły przecież podwoić nakład każdej gazety.
- Słyszałeś sędziego - odparł Max. - Nie mam wątpliwości, że
Sara Carstairs wyjdzie stąd jako wolny człowiek.
Rozejrzał się wśród ludzi, szukając w tłoku wysokiej, wypros
towanej sylwetki sir Ivora. Gdy zauważył go pod galerią, uniósł
dłoń w geście pozdrowienia. Wiedział, że sir Ivor nie zniży się
do prowadzenia rozmów ze zwykłymi dziennikarzami. Ale lord
Maxwell Worthe należał do innej sfery, całkiem dosłownie, i na
tym polegała różnica. Sir Ivor bardzo sobie cenił swoją pozycję
społeczną.
- Nie byłbym tego taki pewien - powiedział Fallon.
- Czego? - Max zmarszczył czoło.
- Tego, że ta panna Carstairs wyjdzie stąd jako wolny człowiek.
Przysięgli są miejscowi. Słyszeli o niej mnóstwo plotek, a niektóre
z nich są naprawdę mszczące.
- Na przykład?
Fallon wzruszył ramionami.
- Mówią, że ona miała więcej kochanków niż my znajomych.
10
- Nawet gdyby rzeczywiście tak było - odparł Max lodowatym
tonem - nie ma to związku ze sprawą.
- Wiem. Ale przysięgli są tylko ludźmi.
Max zadumał się nad tą prawdą i ruszył w stronę sir Ivora.
Peter Fallon uśmiechnął się pod nosem, przyglądając się
rozmowie Maksa z sir Ivorem. Sir Ważniak, jak przezywali Ivora
dziennikarze, trochę odtajał i pozwolił sobie na minę, która
ostatecznie mogłaby ujść za uśmiech. Początkowo budził nawet
współczucie u ludzi. Nie dość, że znikł jego syn, to kilka lat
wcześniej dorastająca córka zmarła na gorączkę piersiową, sir Ivor
wydawał się więc postacią tragiczną. Wkrótce jednak rozwiał to
wrażenie swą wyniosłością i arogancją. Przypominał bardziej
anioła zemsty niż ojca w żałobie.
- Umie go podejść ten Książę Salonów, hm?
Fallon poznał charakterystyczny akcent, więc uśmiechnął się
do dżentelmena, który stanął obok niego. Jameson z „Timesa",
otyły, spocony, w wygniecionym surducie, miał jadowity dowcip,
który Fallon cenił dość wysoko.
- Książę Salonów? - powtórzył Fallon.
- Lord Maxwell. Sir Ważniak je mu z ręki.
- Ech, wie pan jak to jest z arystokracją. Zawsze znajdą
wspólny język.
- O, dobrze wiem. Błękitnokrwiści muszą trzymać się razem.
Fallon parsknął śmiechem.
- Ma się wrażenie, że pan im zazdrości.
- Jest pan w błędzie, Fallon. Nie zazdroszczę. Po prostu chcę,
żeby Książę Salonów zrobił, co do niego należy.
- To znaczy?
- Ożenił się z księżniczką, porwał ją do swego zamku i żył
z nią długo i szczęśliwie. Wtedy my, zwykli śmiertelnicy, mog
libyśmy liczyć na nieco więcej względów.
Fallon roześmiał się, dobrze jednak wiedział, że przez Jamesona
przemawia urażona duma. Chociaż lord Maxwell był zbyt sym
patyczny i prostolinijny, by budzić prawdziwą zawiść, to wydawało
się dość niesprawiedliwe, że trzydziestoletni mężczyzna, który
opływa we wszystko, ma również wyjątkowe szczęście.
Max Worthe był dziedzicem swojego ojca, markiza Lyndhursta,
11
który miał zamek piętnaście mil od Winchester. Zamek, dom
w Londynie, obracanie się w świecie bogatych i uprzywilejowa
nych... Czego więcej człowiek może chcieć od życia?
Zrządzeniem losu Max był również przystojny. Miał krótko
przystrzyżone włosy, a mocno zarysowana szczęka nadawała
męski rys jego twarzy, która bez tego mogłaby się wydawać zbyt
delikatna. Był wysoki, niewiele brakowało mu do metra osiem
dziesięciu, wyróżniał się też krzepką budową ciała. Dla nikogo
nie było tajemnicą, że jego ulubionym sposobem spędzania wolnego
czasu jest boks, zresztą widziało się to od razu.
Pół roku temu lord Maxwell kupił „Couriera", który wówczas
stał na skraju bankructwa. Wszyscy uznali to za żart, kaprys
znudzonego arystokraty, i przepowiadali gazecie śmierć naturalną
w ciągu kilku miesięcy. Sam Fallon, człowiek dwudziestoczterolet
ni, najmłodszy dziennikarz w redakcji, był pewien, że jego dni
w tym zespole są policzone, i zaczął się rozglądać za nowym
zajęciem. Pilnie słuchał starszych, którzy powinni byli znać się
na rzeczy. A ci mówili, że lord Maxwell jest nowicjuszem w branży
i nie wie podstawowych rzeczy o wydawaniu gazety. To prawda,
że wcześniej publikował periodyk, „The London Review", był to
jednak miesięcznik poświęcony literaturze i eseistyce, zresztą
dobrze znany z ciętego dowcipu. Ale gazeta to gazeta. Walka na
rynku była ostra. „Times" zajmował niekwestionowane pierwsze
miejsce wśród londyńskich tytułów, a większość konkurentów
ledwo dyszała, przyparta do muru.
Lord Maxwell jednakże nie zamierzał brać „Timesa" za wzór.
Zaczął od usunięcia z pierwszej strony doniesień parlamentarnych
i zastąpienia ich materiałami lżejszego kalibru. Morderstwa, tra
gedie, klęski żywiołowe, skandale... Właśnie to decydowało o sprze
daży gazet. „Courier" wprawdzie stracił na prestiżu, ale zrekom
pensował to sobie z nawiązką raptownym wzrostem nakładu.
Peter Fallon z pewnością nie miał za złe lordowi Maxwellowi
tego sukcesu. Wraz z rozwojem „Couriera" również jego akcje
szły w górę. Podziwiał więc nowego właściciela gazety i bardzo
uważnie studiował jego zachowanie, zwyczaje, upodobania, a we
wszystkim starał mu się dorównać choćby na tyle, na ile go
było stać.
- Podejrzewam, że on skubie jedzenie jak ptaszek - powiedział
Jameson w zadumie.
12
- Przeciwnie, żre jak koń.
Jameson wciągnął brzuch.
- Wie pan, Fallon, kiedy się nad tym dobrze zastanowię, to
zdaje mi się, że mógłbym szczerze nie znosić tego pańskiego
Księcia Salonów. Ale dajmy spokój drobiazgom. Niech mi pan
lepiej opowie swoje wrażenia z obserwacji panny Carstairs.
W pół godziny później rozległ się dzwonek z pokoju narad
przysięgłych, a publiczność szybko wróciła na swoje miejsca. Max
nie mógł nie zwrócić uwagi na to, jak bardzo napięte ma nerwy.
Wargi mu wyschły, serce waliło jak młotem. Spodziewał się, że
wydanie wyroku zajmie przysięgłym więcej czasu, nie miał więc
pojęcia, czy ten wczesny powrót należy uważać za dobry znak,
czy wręcz przeciwnie.
Gdy sala była już pełna, odwrócił się, by zerknąć na ławę
oskarżonych. Chwilę później Sara Carstairs wyłoniła się z drzwi
prowadzących z dołu i również zajęła swoje miejsce. Nic w jej
zachowaniu nie zdradzało najmniejszego zdenerwowania, choć
z pewnością musiała wiedzieć, że niepomyślny wyrok będzie
oznaczać dla niej szubienicę. Może zresztą, w przeciwieństwie do
Maksa, nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.
Wzrok panny Carstairs znów zatrzymał się na jednym z pomoc
ników adwokata prowadzącego jej sprawę. Wymieniła z nim
spojrzenia, ale nie trwało to długo, bo gęsiego wrócili na salę
przysięgli.
Następne minuty ciągnęły się jak godziny. Asesor wolno wy
woływał po nazwisku wszystkich członków ławy. Gdy wreszcie
wezwano przewodniczącego do wydania wyroku, przez salę prze
toczył się szmer podniecenia.
- Niewinna.
Wśród publiczności wybuchł aplauz. Sara Carstairs zastygła
w bezruchu, jakby było to ostatnie słowo, jakiego oczekiwała.
Strażniczka więzienna ujęła ją za rękę i rozpłakała się, bynajmniej
tego nie ukrywając.
Dlaczego, u diabła, ta kobieta tak się zachowuje? - pomyślał
ze złością Max. Strażniczka nadal płakała, ludzie dookoła wiwa
towali, on cały się trząsł, a Sara Carstairs siedziała tak, jakby
wykuto ją z marmurowego bloku.
13
Aplauz przygasł nieco dopiero wtedy, gdy rozgniewany sędzia
polecił aresztować dwóch rozentuzjazmowanych do nieprzytom
ności młodych ludzi. A gdy posiedzenie dobiegło końca, dzien
nikarze na wyścigi rzucili się do drzwi, torując sobie drogę
łokciami. Musieli teraz pognać za panną Carstairs po schodach,
by wyciągnąć od niej wypowiedzi dla swoich gazet. Ale Maksowi
się nie śpieszyło. Peter Fallon opuścił salę jako jeden z pierwszych,
więc był We właściwym miejscu, gdyby panna Carstairs chciała
cokolwiek oświadczyć; Max szczerze jednak w to wątpił.
Wyrok był dla niego nie satysfakcjonujący. Przedtem chciał
uniewinnienia panny Carstairs tylko z jednego powodu: karę
śmierci uważał za barbarzyństwo i nie mógł się z nią zgodzić pod
żadnym pozorem. Teraz, gdy istotnie orzeczono uniewinnienie
i Sary Carstairs nie można już było ponownie sądzić za zamor
dowanie Williama Neville'a, zamierzał wykorzystać niebłahe
środki pozostające w jego dyspozycji, by dociec całej prawdy bez
względu na to, ilu świadków będzie musiał w tym celu przesłuchać
i ile czasu temu poświęcić.
Jednak tylko Sara Carstairs mogła zaprowadzić go do miejsca
ostatniego spoczynku Williama Neville'a. Naturalnie tego właśnie
chciał. Wyprzedzić resztę sfory. Być pierwszym, który opublikuje
całą prawdę. Teraz czuł się wyłącznie dziennikarzem i wcale nie
miał z tego powodu wyrzutów sumienia.
Nie spodziewał się, że redagowanie „Couriera" tak go wciągnie.
Przejął gazetę, ponieważ lubił wyzwania, a ludzie mówili, że
„Courier" musi upaść. Dowodząc im, że się mylą, stopniowo
ulegał jednak coraz silniejszej fascynacji nowym zajęciem. Co
dzienne gazety były śmiertelnie nudne, a czytała je głównie
wykształcona mniejszość. Właściwy kierunek wskazała mu matka.
Kiedyś powiedziała, że nigdy w życiu nie wzięła gazety do ręki,
bo nie znalazłaby tam nic z tego, co ją interesuje. Dla niej ważne
były historie o żywych ludziach, jakie publikowano tylko w brukow
cach, których ojciec nie pozwoliłby wnieść do domu.
Tak więc, nie rezygnując z uczciwości, Max zmienił profil
„Couriera" tak, by dogodzić upodobaniom swej matki, i przez to
stworzył właściwie całkiem nową gazetę.
Teraz zerkał zaborczym okiem na następne wyzwanie...