Chloe Neill Świat Chicagowskich Wampirów 05 Do Ostatniej Kropli Tytuł oryginału: Drink Deep WYZWANIE GRAWITACJI Późny Listopad Chicago, Illinois Wiał ...
6 downloads
20 Views
1MB Size
Chloe Neill
Świat Chicagowskich Wampirów 05 Do Ostatniej Kropli
Tytuł oryginału: Drink Deep
WYZWANIE GRAWITACJI
Późny Listopad
Chicago, Illinois
Wiał zimny wiatr, noc była rześka. Księżyc wisiał leniwie na niebie, tak nisko, że wydawał się na tyle blisko, by można go było dotknąć.
Albo może wydawało się tak dlatego, że znajdowałam się na dziewiątym piętrze wąskiego, metalowego gzymsu otaczającego Bibliotekę Harolda Waszyngtona. Jedna z charakterystycznych, aluminiowych sów biblioteki – w zależności kogo by się spytać, jedna z najlepszych lub najgorszych form architektonicznych miasta – siedziała nade mną, patrząc z góry, gdy ja naruszałam jej włości.
Była to jedna z niewielu okazji, kiedy w czasie ostatnich dwóch miesięcy opuściłam swój dom znajdujący się w Hyde Parku z powodu, który nie wiązał się z jedzeniem – w końcu to Chicago – lub moją najlepszą przyjaciółką, Mallory. Kiedy spojrzałam ponad krawędzią budynku, zaczęłam poważnie żałować tej decyzji. Biblioteka nie była jakimś ogromnym wieżowcem, ale była na tyle wysoka, że upadek z pewnością zabiłby człowieka. Serce podskoczyło mi do gardła, a każdy mięsień w ciele krzyczał, bym klęknęła, chwyciła się gzymsu i nigdy nie puszczała.
– Nie jest wcale tak daleko, jak się wydaje, Merit.
Spojrzałam na wampira, który stał po mojej prawej stronie. Jonah, ten, który przekonał mnie, bym tu przyszła, parsknął śmiechem i odsunął kasztanowe włosy ze swojej idealnie wyrzeźbionej twarzy. 6
– Jest wystarczająco daleko – powiedziałam. – I nie do końca to przyszło mi na myśl, kiedy zasugerowałeś, żebym złapała trochę świeżego powietrza.
– Może nie. Ale nie zaprzeczysz, że widok jest bajeczny.
Wbijając zbielałe palce w znajdującą się za mną ścianę, spojrzałam na miasto. Miał rację – widokowi Chicago, stali, szkłu i ciosanemu kamieniowi nie można było nic zarzucić.
A jednak. – Mogłam wyjrzeć przez okno – stwierdziłam.
– A gdzie w tym zabawa? – zapytał, a po chwili jego głos złagodniał. – Jesteś wampirzycą – przypomniał mi. – Grawitacja działa na ciebie inaczej.
Miał rację. Grawitacja traktowała nas trochę uprzejmiej. Pomagała nam walczyć z większą energią i z tego co słyszałam, spadać z takich wysokości bez zabicia siebie. Ale to nie oznaczało, że chciałam przetestować tę teorię. A na pewno nie, kiedy wynik mógł połamać mi kości.
– Przysięgam – powiedział – że jeśli będziesz trzymać się instrukcji, to upadek cię nie zrani.
Łatwo mu było mówić. Jonah miał za sobą dekady wampirzego doświadczenia; nie miał się czym denerwować. Dla mnie nieśmiertelność nigdy nie wydawała się równie krucha.
Zdmuchnęłam czarne kosmyki z twarzy i jeszcze raz wyjrzałam poza krawędź. Daleko pod nami była ulica State, o tej porze nocy w większości opuszczona. Przynajmniej nie zgniotę nikogo, jeśli to się nie uda.
– Musisz nauczyć się bezpiecznie spadać – powiedział.
– Wiem – odparłam. – Catcher nauczył mnie sparingu. Popierał prawidłowe upadki. – Catcher był moim byłym współlokatorem i najlepszym przyjacielem wiecznego kawalera Mallory. Był również pracownikiem mojego dziadka.
– Więc wiesz, że bycie nieśmiertelną nie oznacza bycia nieostrożną – dodał Jonah, wyciągając do mnie dłoń, a moje serce podskoczyło, tym razem z 7
powodu zarówno tego gestu, jak i wysokości.
Na ostatnie dwa miesiące odłożyłam siebie – i swoje serce – na półkę, moja praca Wartowniczki chicagowskiego Domu Cadogan zredukowała się głównie do patrolowania terenów Domu. Potrafiłam to przyznać – byłam nieufna. Moja nowo odkryta wampirza brawura zniknęła po tym, jak Mistrz mojego Domu, Ethan Sullivan, wampir, który mnie stworzył, mianował mnie Wartowniczką i był moim partnerem, został dźgnięty w serce przez mojego śmiertelnego wroga… tuż przed tym, kiedy odpłaciłam się jej tym samym.
Jako była studentka literatury angielskiej, potrafiłam docenić przekorną poezję tej sytuacji.
Jonah, kapitan straży Domu Grey, był moim łącznikiem z Czerwoną Strażą, tajną organizacją mającą sprawiać nadzór nad amerykańskimi wampirzymi Domami, a Prezydium w Greenwich, europejską radą, która rządziła nimi zza oceanu.
Otrzymałam propozycję członkostwa w CS, a Jonah miał być partnerem, którego mi obiecano, jeśli się zgodzę. Nie zgodziłam się, ale był na tyle miły, że pomógł mi z problemami polityki Prezydium, które dla Ethana były zbyt trudne.
Jonah z radością zajął miejsce Ethana – profesjonalnie i jakkolwiek inaczej. Wiadomości, jakie wymienialiśmy przez ostatnich kilka tygodni – i jego dzisiejsza nadzieja w oczach – mówiły, że był zainteresowany czymś
więcej, niż tylko rozwiązywaniem problemów istot paranormalnych.
Nie było sensu zaprzeczać, że Jonah nie jest przystojny. Albo czarujący. Albo błyskotliwy na swój dziwaczny sposób. Mówiąc szczerze, mógłby grać główną rolę w swojej własnej komedii romantycznej. Ale ja nie byłam w stanie nawet myśleć o ponownym umawianiu się. I chyba prędko się na to nie zanosiło. Moje serce było zajęte, a od śmierci Ethana, złamane.
Jonah musiał widzieć wahanie w moich oczach. Uśmiechnął się życzliwie, po czym cofnął dłoń i wskazał w stronę skraju. 8
– Pamiętasz, co mówiłem ci o skakaniu? To to samo co stawianie kroku.
Oczywiście, że to mówił. Ze dwa albo trzy razy. Ja po prostu w to nie wierzyłam. – To naprawdę, naprawdę długi skok.
– O, tak – zgodził się Jonah. – Ale tylko ten pierwszy jest najgorszy. Bycie w powietrzu to jedna z najlepszych rzeczy, jakich kiedykolwiek doświadczysz.
– Lepsze niż bycie bezpiecznie na ziemi?
– O wiele lepsze. Bardziej jak latanie, tyle że nie idzie nam tak dobrze z „górą” jak z „dołem.” To twoja szansa, by być super bohaterką.
– Nazywają mnie „Mścicielką z Kucykiem” – burknęłam, zarzucając swoim długim, ciemnym kucykiem. Chicago Sun–Times uznało mnie „Mścicielką z Kucykiem”, kiedy pomogłam zmiennemu w napaści w barze. Jako że zazwyczaj wiązałam włosy w kucyk, by uchronić je przed zbłąkanymi pchnięciami katany (za wyjątkiem grzywki) tak już przyjęło.
– Powiedział ci już ktoś, że jesteś niewiarygodnie ironiczna, kiedy się boisz?
– Nie jesteś pierwszy – przyznałam. – Przepraszam. Po prostu to mnie przeraża. W moim ciele i umyśle nie ma nic, co uważa, że skakanie z budynku to dobry pomysł.
– Poradzisz sobie. To, że się boisz, jest powodem numer jeden, byś to zrobiła.
Albo powodem numer jeden, by odwrócić się z podkulonym ogonem i wrócić czym prędzej do Hyde Parku.
– Zaufaj mi – powiedział. – Poza tym, to umiejętność, którą musisz
opanować – powiedział Jonah. – Malik i Kelley cię potrzebują.
Kelley to była strażniczka Domu, która teraz rządziła wszystkimi strażnikami. Niestety, jako że teraz mieliśmy tylko trzy pełnoetatowe strażniczki (włącznie z Kelley) i jedną Wartowniczkę, to dla niej nie był szczególnie wielki nawał pracy. 9
Malik był byłym zastępcą Ethana, a od odejścia Ethana, Mistrzem Domu. Otrzymał Prawa Inwestytury, a Dom został powierzony jego opiece.
Śmierć Ethana zapoczątkowała przetasowania na wampirzych stanowiskach.
Jako Mistrz, Malik Waszyngton otrzymał z powrotem swoje nazwisko; Mistrzowie dwunastu krajowych wampirzych Domów byli jedynymi wampirami, którym na to pozwalano. Niestety Malik otrzymał również polityczny bajzel Domu, który zaognił się jeszcze od śmierci Ethana. Malik pracował niezmordowanie, ale większość czasu musiał spędzać nad zmaganiem się z najnowszą zmorą naszej egzystencji.
Ową zmorą był Franklin Theodore Cabot, syndyk przydzielony Domowi Cadogan. Kiedy Darius West, przywódca Prezydium w Greenwich, zdecydował, że nie podoba mu się sposób prowadzenia Domu, „Frank” został wysłany do Chicago na inspekcję i ocenę Domu. Prezydium twierdziło, że Ethan nieumiejętnie zarządzał Domem, ale to było wierutne kłamstwo i tylko marnowali czas, wysyłając syndyka do sprawdzenia naszych pokoi, naszych książek i naszych teczek. Nie wiedziałam czego dokładnie szuka Frank i dlaczego tak interesują się Domem oddalonym o cały ocean.
Jakikolwiek był ku temu powód, Frank nie był zbyt dobrym gościem. Był okropny, samowładny i miał bzika na punkcie zasad, o których istnieniu nie miałam nawet pojęcia z pominięciem wszystkiego innego. Oczywiście zaczynałam się bardzo dobrze z nimi zaznajamiać; Frank wytapetował jedną ze ścian parteru nowymi zasadami panującymi w Domu i karami za ich nie przestrzeganie. System jest konieczny, powiedział, bo dyscyplina w Domu została rażąco zlekceważona.
Może to niezbyt zaskakujące, ale natychmiast zapałałam do Franka niechęcią i nie tylko dlatego, że był błękitnokrwistym absolwentem biznesu jednej z uczelni Bluszczowej Ligii z zamiłowaniem do wyrażeń typu „synergia” i „poza–marginesowe myślenie.” Tymi zwrotami okraszał swoje wstępne 10
komentarze na temat Domu, oferując niezbyt subtelne groźby, że Dom zostanie przejęty przez Prezydium na stałe lub rozwiązany, jeśli nie będzie zadowolony ze swoich odkryć.
Ja miałam tyle szczęścia, że pochodziłam z rodziny, która coś się liczyła, ale w Domu były też inne wampiry, które miały za sobą stare pieniądze. Ale w Franku drażniła mnie tak naprawdę jego aura władczości. Ten facet nosił mokasyny, na miłość boską. A z pewnością nie był na łódce1. A tak naprawdę, to pomimo roli, jaką przekazało mu Prezydium, był wampirem Nowicjuszem (co prawda bogatym) z Domu na wschodnim wybrzeżu. Domu, który, co prawda został ufundowany przez przodka Cabota, ale który dawno temu został przekazany innemu Mistrzowi.
Co gorsza, Frank mówił do nas jakby był członkiem Domu, jakby jego pieniądze i koneksje były kluczem do statusu Cadogan. Frank udający członka Domu był jeszcze bardziej absurdalny, bo jego wyłącznym celem było wyszczególnienie wszystkich sposobów, na które nie trzymaliśmy się linii partii. Był osobą z zewnątrz, wysłaną, by uznać nas za niestosujących się do zasad i wbić nas, kwadratowe kołki, z powrotem w okrągłe dziury.
Mając na sercu dobro Domu i szacunek do hierarchii służbowej, Malik pozwolił mu prowadzić Dom. Wiedział, że Frank jest bitwą, której nie uda mu się wygrać, więc swoje przekonania polityczne pozostawił na inną okazję.
Jednak nieważne co się działo, Frank był w Hyde Parku. Ja byłam tu, w Loop, z namiastką wampirzego partnera, który postawił sobie za cel nauczenie mnie jak skakać z budynku bez zabicia osoby postronnej… lub przekroczenia granic własnej nieśmiertelności.
Jeszcze raz wyjrzałam za krawędź i poczułam jak zaciska mi się żołądek. Byłam rozdarta pomiędzy chęcią padnięcia na kolana i doczołgania się z powrotem do schodów, a rzucenia się w dół.
Ale wtedy powiedział coś, co chyba najbardziej mnie przekonało.
1 Deck shoes, są również nazywane boat shoes, czyli butami na łódkę. 11
– Niedługo zastanie nas świt, Merit.
Mit o wampirach i promieniach słońca był prawdziwy. Jeśli wciąż siedziałabym na dachu, kiedy wzeszłoby słońce, to zamieniłabym się w kupkę popiołu.
– Masz dwie możliwości – powiedział Jonah. – Możesz mi zaufać i
spróbować, albo możesz zejść z dachu, iść do domu i nigdy nie dowiedzieć się do czego jesteś zdolna.
Wyciągnął dłoń. – Zaufaj mi – powiedział. – I nie napinaj kolan, kiedy wylądujesz.
To niezłomność w jego oczach mnie przekonała, ta pewność, że mogłam osiągnąć cel. Kiedyś w jego oczach zobaczyłabym podejrzliwość. Jonah nie był moim fanem, kiedy się poznaliśmy. Ale okoliczności zmusiły nas do przebywania razem i choć miał swoje wewnętrzne wątpliwości, to najwyraźniej nauczył się mi ufać.
A teraz przyszła odpowiednia pora, by potwierdzić to zaufanie.
Wyciągnęłam dłoń i mocno ścisnęłam jego palce. – Nie spinać kolan – powtórzyłam.
– Musisz tylko zrobić jeden krok – powiedział.
Spojrzałam na niego, gotowa się zgodzić. Ale zanim zdążyłam otworzyć usta, puścił do mnie oczko i zrobił krok do przodu, pociągając mnie ze sobą. Zanim zdążyłam zaprotestować, byliśmy w powietrzu.
Pierwszy krok był przerażający, grunt pod nogami – i nasze
bezpieczeństwo – nagle pod nami zniknął, zastąpiony szarpnięciem, które wykręciło mi żołądek i zatrzęsło całym moim ciałem. Serce podskoczyło mi do gardła, jednakże to chociaż powstrzymało mnie przed wrzeszczeniem ze strachu.
I wtedy zrobiło się dobrze.
Po okropnym, pierwszym spadku (naprawd ę okropnym, wciąż nie mogę się pozbierać), reszta podróży nie wydawała się jak zwyczajne spadanie. Raczej 12
jak zeskakiwanie ze schodów, jedynie odległość między kolejnymi stopniami była większa. Nie byłam w powietrzu dłużej niż jakieś trzy, czy cztery sekundy, ale czas zwolnił, tak samo jak miasto wokół mnie i zrobiłam krok w stronę gruntu. Z ziemią zetknęłam się na kuckach, jedną dłonią podpierając się o chodnik.
Mój awans na wampirzą bohaterkę został rozdmuchany, a moje umiejętności stały się „online” na tyle wolno, że wciąż zaskakiwało mnie, że coś robię po raz pierwszy. Taki ruch jeszcze rok temu by mnie zabił, a teraz czułam się po nim orzeźwiona. Skakanie z dziewiątego piętra bez złamanych kości czy siniaka? Zdecydowanie mogłam to dodać do życiorysu.
– Nieźle – powiedział Jonah.
Spojrzałam na niego spod grzywki. – To było fenomenalne.
– Mówiłem ci.
Wstałam i wygładziłam swoją skórzaną kurtkę. – Mówiłeś. Ale jak następnym razem zepchniesz mnie z jakiegoś budynku, to nie będę miła.
Uśmiechnął się przekornie, co sprawiło, że serce dziwnie mi zatrzepotało. – W takim razie chyba mamy umowę.
– Chyba? Nie możesz po prostu powiedzieć, że nie będziesz mnie zrzucał z budynków?
– A gdzie w tym byłaby zabawa? – zapytał Jonah, po czym odwrócił się i zaczął iść ulicą. Pozwoliłam mu na kilka kroków, po czym poszłam za nim, wciąż rozpamiętując to przekorne spojrzenie, które mi posłał.
A myślałam, że to ten pierwszy krok z dachu szargał nerwy.
***
13
Dom Cadogan mieścił się w Hyde Parku, osiedlu na południu centrum Chicago. Był również domem dla Uniwersytetu Chicago, gdzie chodziłam, kiedy zostałam przemieniona w wampirzycę. Ethan mnie zmienił, rozpoczynając moją transformację dosłownie kilka sekund po tym, jak zostałam zaatakowana przez Odszczepieńca, wampira, który nie jest związany z żadnym Domem, i którego wysłała Celina Desaulniers. Była narcystyczną wampirzycą, którą przebiłam kołkiem tuż po tym jak został zabity Ethan; wysłała Odszczepieńca, by zabił mnie, żeby wkurzyć mojego ojca. Z tego co się ostatnio dowiedziałam, mój handlujący nieruchomościami ojciec zaoferował Ethanowi pieniądze, by zamienił mnie w wampira. Ethan odrzucił ofertę, a Celina poczuła się urażona tym, że mój ojciec nie złożył jej takiej samej propozycji.
Milusia.
W każdym razie, Ethan mianował mnie Wartowniczką Domu. By pomóc chronić Dom i by uniknąć słuchania romantycznych eskapad Mallory z Catcherem o północy (i w południe… i o szóstej rano… i o szóstej wieczorem), przeprowadziłam się do Cadogan.
Dom miał wszystko, czego potrzeba: kuchnię, salę treningową, Pokoje Operacyjne, skąd strażnicy pilnowali Domu i pokoje dla około dziewięćdziesięciu z trzystu wampirów Cadogan. Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Nie był ogromny, ale był wytchnieniem od bycia wampirem w Chicago. Miał łóżko, biblioteczkę, szafę i małą łazienkę. Dodatkowo był niedaleko kuchni wypełnionej żarciem i krwią dostarczaną przez firmę z okropną nazwą, Blood4You.
Zaparkowałam swoje pomarańczowe Volvo kilka bloków dalej i wróciłam pieszo do Domu. W ciemnościach Hyde Parku emanowały światłem nowe reflektory, zainstalowane, kiedy Dom był remontowany po ataku warczących zmiennokształtnyc i teraz rzucały światło na całe tereny. Sąsiedzi narzekali na reflektory, dopóki nie rozważyli konsekwencji ich braku – osłona 14
ciemności sprzyja paranormalnym intruzom.
Dom był dzisiaj względnie cichy, grupa protestantów leżała opatulona kocami na trawie między chodnikiem, a kutą, żelazną bramą, która otaczała Dom. Ich liczba była niewielka w porównaniu z tłumami, jakie okupowały trawę zanim burmistrz Tate został zabrany ze swojego biura z postawionym aktem oskarżenia i wsadzony do więzienia w nieujawnionym miejscu. Zmiana władzy uspokoiła wyborców.
Niestety nie uspokoiła polityków. Diane Kowalczyk, kobieta, która zastąpiła Tate'a, miała oko na gabinet owalny i wykorzystywała paranormalnych z Chicago do wzmocnienia swojej przyszłej kampanii. Była wielką zwolenniczką rejestracji paranormalnych, co oznaczałoby, że wszyscy musielibyśmy zarejestrować swoje moce i nosić dokumenty identyfikacyjne. Musielibyśmy również być sprawdzani za każdym wyjazdem lub wjazdem do stanu.
Większości paranormalnych ten pomysł nie przypadł do gustu. Było to sprzeczne z byciem Amerykaninem i podchodziło pod dyskryminację. Jasne, niektórzy z nas byli niebezpieczni, ale tak samo było z ludźmi. Czy ludzcy mieszkańcy Chicago poparli by ustawę, która kazałaby im okazywać dowód tożsamości każdemu, kto by o to poprosił? Wątpię.
Ludzie, którzy postanowili, że wszyscy nie jesteśmy warci zaufania, poświęcali swoje wieczory na pokazywaniu nam jak bardzo nas nienawidzą. Smutne, że niektórzy protestanci zaczynali wyglądać znajomo. Rozpoznałam na przykład młodą parę – chłopaka i dziewczynę, którzy nie mogli mieć więcej niż szesnaście lat i którzy kiedyś rzucali we mnie i Ethana pełne nienawiści słowa.
Tak, miałam kły. Światło słoneczne było śmiertelne, tak samo jak kołki i ścięcie głowy. Krew była koniecznością, ale były nią też czekolada i dietetyczna cola. Nie byłam nieumarła; po prostu nie byłam człowiekiem. Więc postanowiłam, że jeśli będę się zachowywać normalnie i będę uprzejma, to 15
może mogłabym zmienić ich zdanie na temat wampirów.
Domy w Chicago stawały się również lepsze w kwestionowaniu dezinformacji. Na tablicy informacyjnej we Wrigleyville były nawet zdjęcia czterech różnych, uśmiechniętych wampirów, a nad nimi słowa PRZYJDŹ! Billboard miał na celu zaproszenie do poznania chicagowskich Domów. Dzisiaj był powodem dla żałośnie wyglądających nastolatków, którzy dzierżyli ręcznie malowane plakaty z napisem PRZYJDŹ – I ZGIŃ!
Uśmiechnęłam się uprzejmie, kiedy obok nich przechodziłam, po czym uniosłam dwie torby z hamburgerami i karbowanymi frytkami. – Kolacja! – oznajmiłam radośnie.
Przy bramie zostałam powitana przez dwóch najętych faerie, którzy kontrolowali wejście na ziemie Domu Cadogan. Kiedy przechodziłam, ledwie zauważalnie kiwnęli mi głowami, po czym przenieśli uwagę z powrotem na ulicę. Faerie byli znani z niechęci do wampirów, ale jeszcze bardziej z niechęci do ludzi. Pensje za ich usługi ochroniarskie pozwalały zachowywać tę równowagę.
Wskoczyłam po schodach na portyk i weszłam do środka, gdzie zostałam powitana przez grupę wampirów, którym Frank oznajmiał swoje zasady.
– Witamy w dżungli – rozległ się za mną głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Juliet, jedną z pozostałych strażniczek Cadogan, obserwującą wampiry z żałosną miną. Była szczupła i rudowłosa i miała w sobie coś z elfa.
– Co się dzieje? – zapytałam.
– Kolejne zasady – powiedziała, wskazując na ścianę. – Trzy nowe
dodatki do ściany wstydu. Frank postanowił, że wampiry nie mogą zbierać się w grupach większych niż dziesięć osób, jeśli nie jest to oficjalnie usankcjonowane zebranie.
– Pewnie żeby nie wzniecić rewolty przeciwko Prezydium – 16
zastanawiałam się.
– Na to wygląda. Najwyraźniej „wolność zgromadzeń” nie jest ulubionym prawem Prezydium.
– Jak kolonialne – mruknęłam. – Co dalej?
Wyraz jej twarzy stał się pusty. – Wyznacza racje krwi.
Byłam tak zaszokowana tym pomysłem, że otrząśnięcie się zajęło mi dłuższą chwilę. – Jesteśmy wampirami. Potrzebujemy krwi, żeby przeżyć.
Spojrzała pogardliwie na udekorowaną kartkami ścianę.
– Wiem o tym. Ale Frank w swojej nieskończonej mądrości doszedł do wniosku, że Ethan rozpuścił nas zbyt łatwo dostępną torebkowaną krwią. Ucina dostawy z Blood4You.
Chociaż zazwyczaj piliśmy krew z torebki, Cadogan był jednym z niewielu Domów w Stanach – i jedynym w Chicago – który pozwalał swoim wampirom pić krew od ludzi i innych wampirów. Pozostałe Domy zaniechały tej praktyki, by lepiej zasymilować się z ludźmi. Ja brałam krew tylko od jednej osoby – Ethana – ale potrafiłam docenić, że ta opcja jest dostępna.
– Przynajmniej mamy lepiej niż w Domu Grey – powiedziałam. – Przynajmniej mamy inne źródła.
– Już nie – odparła Juliet. – Zakazał również picia.
Ten pomysł był równie niedorzeczny – jednak z innego powodu. – Ethan utworzył tę zasadę – zaprotestowałam. – A Malik ją zatwierdził. Frank nie ma władzy…
Juliet uciszyła mnie wzruszeniem ramion. – Twierdzi, że to część jego osądu. Test na stwierdzenie tego, jak radzimy sobie z naszym głodem.
– Ustawia to tak, żebyśmy zawiedli – powiedziałam cicho, patrząc na
grupę wampirów, teraz nerwowo szepczących. – Nie ma możliwości, żeby 17
udało nam się uzyskać jego pozytywną opinię dwa miesiące po utracie naszego Mistrza, z protestantami przy bramie i bez ześwirowania z braku krwi. – Spojrzałam z powrotem na nią. – Wykorzysta to jako powód, by przejąć Dom albo go zamknąć.
– Bardzo możliwe. Znasz już termin swojej rozmowy?
Co mało zaskakujące, Frank postanowił, że każdy wampir odbędzie z nim prywatną rozmowę. Z tego co słyszałam, rozmowy polegały na „usprawiedliwieniu swojego istnienia”. Byłam jednym z niewielu wampirów, z którymi jeszcze nie rozmawiał. Nie, żebym miała coś przeciwko, ale każdy kolejny dzień bez rozmowy budził we mnie coraz więcej podejrzeń.
– Wciąż nic – powiedziałam jej.
– Może to oznaka szacunku albo coś. Uszanowania pamięci Ethana przez niewypytywanie cię póki co.
– Wątpię, by nasz związek miał wpłynąć na ocenę Domu przez
Prezydium. Może to strategia – wstrzymuje się, żebym niecierpliwiła się i bała tej rozmowy. – Uniosłam kolację. – Na pocieszenie mam jedzonko.
– No właśnie, dobrze, że je przyniosłaś.
– Dlaczego?
– Trzecia zasada: Frank zakazał w kuchniach dań gotowych.
– Czym to uzasadnił?
– Twierdzi, że jest niezdrowe, zbyt przetwarzane i drogie. Teraz mamy jabłka, kapustę i muesli.
Ponieważ jestem wampirzycą ze zdrowym apetytem, to prawie bolało najbardziej ze wszystkiego, co zrobił Frank.
Juliet spojrzała na swój zegarek. – Cóż, powinnam wracać. Idziesz zjeść na górę?
– Luc i Malik chcieli porozmawiać, a ja obiecałam, że przyniosę żarcie. A ty co będziesz robić?
Wskazała na schody, które prowadziły do podziemia, gdzie mieściły się
18
Pokoje Operacyjne. – Właśnie skończyłam zmianę na monitorach. – Miała na myśli kodowane telewizory, które nagrywały materiał filmowy z terenów Domu.
– Coś wartego uwagi?
Przewróciła oczami. – Ludzie nas nie cierpią, bla bla bla, chcą, byśmy poszli prosto do piekła albo może do Wisconsin, bo jest bliżej, bla bla bla.
– Czyli po staremu?
– Dokładne. Jeśli Celina myślała, że ujawnienie wampirów zapoczątkuje szczęśliwą, wampirzą bajkę, to grubo się myliła.
– Celina myliła się w wielu kwestiach – powiedziałam.
– To prawda – powiedziała łagodnie, a ja zauważyłam w jej oczach cień współczucia. Ale współczucie było tak samo ciężkie do zniesienia jak żal, więc zmieniłam temat.
– Jakieś ślady McKetricka? – zapytałam. McKetrick, pierwsze imię nieznane, był typem wojskowego, który postanowił, że wampiry są nowym wrogiem republiki. Miał czarną zębatkę, broń bojową i ogromną chęć, by pozbyć się nas z miasta. Jednego wieczoru prawił kazania mi i Ethanowi oraz obiecał, że jeszcze go zobaczymy. Od tamtej pory było kilka zgłoszeń, a ja dowiedziałam się od Catchera kilku szczegółów o jego wojskowym pochodzeniu – kilku wątpliwych metodach działania i problemach z hierarchią służbową – ale jeśli miał mistrzowski plan na pozbycie się wampirów, to jeszcze go nie ujawnił.
Nie wiedziałam czy to mnie uspokajało, czy wręcz przeciwnie.
– Zero. – Przechyliła głowę na bok. – Co robiłaś w terenie?
– Eee, ćwiczyłam. – Zaczęłam się trochę jąkać w swoich wyjaśnieniach, bo jeszcze nie wyznałam strażniczkom, że pracowałam z Jonahem. Nasz wspólnie spędzony czas wziął się przez Czerwoną Straż, a ten sekret nie był mój, więc unikałam tego tematu. 19
Kolejne kłamstwo wplecione w już i tak zawiłą sieć.
– Zawsze dobrze jest być w formie – powiedziała Juliet i puściła mi oczko.
To oczko sugerowało, że wcale nie byłam taka sprytna.
– Cóż, to była długa noc – powiedziała. – Idę na górę.
– Juliet – zawołałam, zanim odeszła zbyt daleko. – Skakałaś kiedyś?
– Czy skakałam? – zapytała, ściągając brwi. – Że niby w powietrze?
– Z budynku.
– Owszem. – W jej oczach pojawiło się zrozumienie. – Uważaj tylko, by nie iść za daleko i nie spadać za szybko.
Dobrze powiedziane.
***
Frank przejął biuro Malika – biuro, które kiedyś należało do Ethana. Malik przebywał zaledwie dwa tygodnie w tym pokoju, zanim Frank pojawił się i oświadczył, że potrzebuje miejsca, by ocenić Dom.
Malik, wysoki, ciemnoskóry i zielonooki, był rozważny. Do swoich bitew podchodził ostrożnie, więc ustąpił i wrócił do swojego dawnego biura na końcu korytarza.
Nie był za duży; pomieszczenie było prawie wypełnione samym biurkiem Malika, poza tym były tam półki z książkami i osobistymi pamiątkami. Ale mały rozmiar nie powstrzymywał nas przed regularnym spotykaniem się tam. Połączeni wspólnym żalem, w wolnym czasie woleliśmy być ściśnięci w tym biurze, niż gdziekolwiek indziej.
Dzisiaj Malik i Luc siedzieli po obu stronach rozłożonych szachów na biurku Malika, a Lindsey siedziała po turecku na podłodze parę metrów dalej z jakimś czasopismem w rękach.
Żona Malika, Aaliyah, drobna, śliczna i pokorna, często do nas 20
dołączała, ale dzisiaj jej nie było. Aaliyah była pisarką, która większość czasu spędzała w ich apartamencie, niż poza nim. Całkowicie rozumiałam chęć zaszycia się i unikania tej wampirzej szopki.
Luc, obecnie Drugi Domu i były kapitan straży Cadogan, był niefrasobliwym blondynem ze zmierzwionymi włosami. Urodził się i wychował na dzikim zachodzie, a ja podejrzewałam, że został wampirem mając lufę przy skroni. Luc szalał za Lindsey, moją psiapsiółą z Domu i strażniczką, która najwyraźniej wymknęła się dzisiaj z Pokoju Operacyjnego.
Ich związek przez długi czas przeżywał wzloty i upadki, choć więcej było raczej tych ostatnich. Bała się, że związek doprowadzi do zerwania, a zerwanie zniszczy ich przyjaźń. Pomimo jej wewnętrznej fobii przed zobowiązaniem, łaknąc pociechy po śmierci Ethana, wreszcie zgodziła się dać Lucowi szansę.
Pierwszy tydzień po jego śmieci spędziłam zaszyta w swoim pokoju z Mallory przy swoim boku. Kiedy wreszcie z niego wyszłam, a Mal wróciła do domu, Lindsey pojawiła się w moich drzwiach cała rozgorączkowana. W swoim żalu udała się do Luca, a pocieszenie zmieniło się w uczucie, uścisk wsparcia w namiętny pocałunek, który wywrócił jej skarpetki na lewą stronę (tak przynajmniej powiedziała). Ten pocałunek nie ukoił jej obaw, ale
odepchnęła swoje lęki na tyle, by dać mu szansę.
Luc, oczywiście, czuł się całkowicie zrehabilitowany.
– Wartowniczko – powiedział Luc, zawieszając palce nad jednym z czarnych skoczków, najwyraźniej rozważając swoje ruchy. – Czuję hamburgery, lepiej żebyś przyniosła dla każdego.
Podjąwszy decyzję, przestawił skoczka, stawiając go z łoskotem na jego nowej pozycji, po czym uniósł ręce w geście triumfu. – Piękny ruch! – powiedział, poruszając brwiami. – No i co ty na to?
– Z pewnością coś wymyślę – odparł Malik, skupiając wzrok na szachownicy, skanując ją od lewej do prawej, szacując swoje szanse i 21
ewentualne ruchy. Szachy stały się cotygodniowym rytuałem, sposobem Malika i Luca, a tak przynajmniej zgadywałam, na uzyskanie choć minimalnej kontroli nad ich życiem, podczas gdy wysłannik Prezydium siedział kilka metrów dalej, decydując o ich losie.
Położyłam torby z jedzeniem na biurku, wyciągnęłam hamburgera dla
siebie i Lindsey i usiadłam obok niej na podłodze.
– No więc – powiedziałam, odpakowując papier z hamburgera. – Mamy racje krwi.
Luc i Malik warknęli jednocześnie.
– Ten koleś to idiota – powiedział Luc, biorąc spory kęs swojego trzywarstwowego hamburgera.
– Niestety – powiedział Malik, przesuwając swoim pionkiem i siadając wygodniej na krześle – jest idiotą z pełną władzą Prezydium.
– Co oznacza, że musimy poczekać, aż poważnie z czymś nawali, zanim będziemy mogli wkroczyć do akcji – powiedział Luc, pochylając się z powrotem nad szachownicą. – Z całym szacunkiem, ale ten koleś to kretyn.
– Nie mam oficjalnego stanowiska co do jego kretynizmu – powiedział Malik, wyciągając z torby frytki, które polał ogromną ilością ketchupu. Doceniałam to, że Malika, w przeciwieństwie do Ethana, nie trzeba było uczyć w kwestii najlepszej chicagowskiej kuchni. Znał różnicę między hot–dogiem, a hamburgerem, miał swoją ulubioną pizzę i był znany z wypraw z Aaliyah późną nocą do przydrożnego baru poza Milwaukee, by dostać „najlepszy twaróg” z Wisconsin. Punkt dla nich.
– Ale pozwolimy mu powiesić się na jego własnym sznurze – dodał Malik. – Aw międzyczasie będziemy monitorować wampiry i zainterweniujemy, kiedy przyjdzie odpowiednia pora.
Jego ton wskazywał na prawdziwego wampirzego Mistrza. Malik przez ostatnie kilka tygodni coraz lepiej nim władał. Zrozumiałam aluzję, odpuściłam i wgryzłam się w swojego hamburgera, podczas gdy Luc frytką 22
celował w różne pionki, nad którymi debatował.
– Strasznie rozważny, nie? – szepnęłam do Lindsey.
Uśmiechnęła się trochę zbyt znacząco.
– Nie masz pojęcia jaki potrafi być rozważny. Jaki… dokładny. – Nachyliła się w moją stronę, przygryzając kawałek bekonu ze swojego hamburgera. – Czy ja rozpływałam się kiedykolwiek nad wspaniałością wampira z owłosioną klatą ubranego wyłącznie w kowbojskie buty?
Zacisnęłam mocno oczy, ale było już za późno, by zablokować obraz Luca ubranego wyłącznie w eleganckie, czerwone buty. – Mówisz o moim byłym szefie – wyszeptałam. – A ja próbuję jeść.
– Wyobrażasz sobie go nago?
– Niestety.
Poklepała mnie po ramieniu. – I pomyśleć, że wahałam się z nim spotykać. A właśnie. Skórzane ochraniacze2. I tyle w temacie.
– Zdecydowanie. – Lindsey stawała się moją nową wewnątrz–domową Mallory, raczącą mnie ciągłymi szczegółami. Echhh.
– W tej kwestii pozostawię cię twojej wyobraźni. Ale na żal polecam terapię u wampira z owłosioną klatą. Czyni cuda.
– Naprawdę bardzo się cieszę, że to słyszę. Ale jeśli się nie zamkniesz, to
wydłubię ci oczy wykałaczką. – Rzuciłam w jej stronę kilka serwetek. – Zamknij się i jedz.
Czasami trzeba się było trochę porządzić.
23
ROZDIAŁ II
SŁODKO–GORZKIE SNY
Stałam na wysokiej równinie w swoich nowoczesnych czarnych skórach – moje długie włosy trzepotały na chłodnym wietrze, kłębiąc mgłę, która zawinęła się przy moich stopach.
Ubrania może i były nowoczesne, ale sceneria starożytna. Krajobraz wydawał się ponury i opustoszały, a w powietrzu czuć było siarkę i wilgoć.
Kroki wcześniej wyczułam, niż usłyszałam, ziemia dudniła leciutko pod moimi stopami.
I wtedy się pojawił.
Jak wojownik powracający z bitwy, Ethan wyłonił się z mgły w stroju całkowicie niepasującym do Chicago dwudziestego pierwszego wieku. Skórzane buty do kolan, grubo ciosane spodnie i długa skórzana tunika wiązana w pasie. Na samym środku piersi miał rdzawo–czerwoną ranę. Jego włosy były długie, falujące i jasnozłote, a oczy jaskrawo zielone.
Podeszłam do niego, strach otaczał moje serce, ściskając moje płuca jak imadło, aż nie byłam w stanie oddychać. Cieszyłam się, widząc go żywym – ale wiedziałam, że jest omenem śmierci.
Kiedy do niego dotarłam, położył dłonie na moich rękach, pochylił się i przycisnął usta do mojego czoła. Tak prosty gest, a jednocześnie tak intymny. Drogie mi uczucie, przez które moja pierś bolała z sentymentu. Zamknęłam oczy i chłonęłam tę chwilę, a burza uderzała o płaskowyż, ponownie zatrząsając ziemią.
Nagle Ethan uniósł głowę i rozejrzał się ostrożnie. Kiedy znowu spojrzał 24
na mnie, zaczął mówić, słowa wypływały jak śpiewna litania, która brzmiała, jakby pochodziła z dalekiego miejsca i czasu.
Potrząsnęłam głową. – Nie rozumiem cię.
Jego rysy stężały, na jego czole pojawiła się zmarszczka, słowa wypływały szybciej, żeby zrozumieć o co mu chodziło. Jednak prędkość w niczym nie pomagała.
– Ethan, nie wiem co mówisz. Mógłbyś mówić po angielsku?
Obejrzał się przez ramię z paniką w oczach, potem chwycił mnie za ramię i wskazał za siebie. W naszą stronę zmierzała ogromna burza, wiatr zwiększał się, a temperatura spadała.
– Widzę burzę – powiedziałam mu, przekrzykując zwiększający się wiatr. – Ale nie potrafię jej zatrzymać.
Ethan krzyknął coś, ale słowa zagubiły się w wyjącym wietrze. Zaczął iść w stronę chmury burzowej, ciągnąc mnie za rękę w próbie zaciągnięcia mnie razem z nim.
Ale oparłam się, wyrywając rękę. – To zła droga. Nie możemy iść wprost na burzę!
Upierał się, ale ja też. Jeśli nie znaleźlibyśmy jakiegoś schronu, to na pewno zostalibyśmy zmieceni z płaskowyżu do morza, więc zaczęłam uciekać od ściany chmur… i od niego. Ale nie potrafiłam oprzeć się pokusie ostatniego spojrzenia za siebie. Stał nieruchomo w miejscu, jego włosy rozwiewała wichura.
Zanim zdążyłam do niego dotrzeć, dopadła nas burza, wiatr ściął mnie z nóg, a ciśnienie wyssało powietrze z moich płuc. Deszcz nadszedł, kiedy upadłam na kolana, padając z ukosa i zmieniając wszystko w szarość, wiatr wył mi w uszach. Ethan zniknął w tym ataku, pozostawiając za sobą jedynie echo swojego głosu.
25
Obudziłam się, cała spocona, zadyszana, słysząc w uszach jego głos.
Odsunęłam wilgotne włosy z czoła, czując jak z oczu płyną mi łzy i potarłam twarz dłońmi, próbując zwolnić szaleńcze bicie mego serca.
Mój pierwszy sen o Ethanie był cudowny; kąpaliśmy się w słońcu – tabu dla wampirów. Rozkoszowałam się ostatnim wspomnieniem o nim.
Ale to był szósty koszmar w ciągu dwóch miesięcy, odkąd odszedł. Każdy był głośniejszy i bardziej żywy niż poprzedni, a budzenie się było jak ucieczka z tunelu paniki, moja pierś zaciskała się w supeł. W każdym koszmarze byliśmy wepchnięci w jakiś kryzys, ale końcówka była zawsze taka sama – zawsze był ode mnie zabierany. Za każdym razem budziłam się z jego głosem w uszach, krzyczącym w panice moje imię.
Opuściłam czoło na kolana, żal uderzał w moje serce jak kocioł. Obezwładniała mnie bezradność względem straty. Nie tylko straty Ethana, ale i frustracji – i wyczerpania – z powodu ciągłych wizyt ducha, który nie pozwalał mi żyć. Łzy leciały, a ja im na to pozwalałam, żałując, że pieczenie soli nie mogło zmazać bólu.
Tęskniłam za jego głosem. Jego widokiem. Jego zapachem.
I zapewne to właśnie dlatego utknęłam w błędnym kole, które kazało mi dalej śnić o Ethanie – patrzeć jak cały czas umiera. Mój żal stał się dołkiem, z którego nie potrafiłam wyskoczyć.
Kiedy moje serce zwolniło, usiadłam i otarłam łzy rękawkiem koszulki. Wzięłam telefon z szafki i wybrałam numer jedynej osoby, która mogła mnie uspokoić.
– Ja pierdolę – powiedziała Mallory ponad donośnym basem męskiego głosu. – Mam przerwę od nauki – Catcher jest goły, a z głośników leci Barry White. Masz pojęcie jak rzadko mam takie przerwy?
Mallory była poniewczasie zidentyfikowaną, trenującą czarodziejką. Niedawno skończyła szkolenie ze słodkim chłopaczkiem imieniem Simon i od tygodni szykowała się na swoje "egzaminy końcowe". Simon w czasie tych 26
pięciu minut, kiedy byłam z nim w tym samym pomieszczeniu wydawał się w porządku, ale Catcher zdecydowanie nie był jego fanem. Może to miało coś wspólnego z tym, że Simon był członkiem Unii Zjednoczonych Czarodziei i Czarnoksiężników (eufemistycznie nazywaną Układem), organizacji, która wykopała Catchera ze swoich szeregów.
Jej głos był cierpki, a ja wiedziałam, że w tym tygodniu była super zestresowana, ale potrzebowałam jej, więc zebrałam się.
– Miałam kolejny sen.
Nastała chwila ciszy, po czym wrzasnęła: – Pięć minut, Catch.
Usłyszałam burknięcie, a potem nastała cisza.
– Który to już? – zapytała.
– Szósty. W tym tygodniu miałam dwa.
– Co pamiętasz?
Mal wypytywała mnie za każdym razem, kiedy miałam sen – jej chorobliwa ciekawość i miłość do okultyzmu łączyły się w przesłuchanie. Czułam się w obowiązku opowiedzieć jej wszystkie szczegóły.
– Głównie zakończenie, tak jak zawsze. Ethan był ubrany jak starodawny wojownik. Nadchodziła burza, a on próbował mnie ostrzec, ale chyba mówił po szwedzku.
– Po szwedzku? Dlaczego na litość boską miałby mówić po szwedzku? A skąd w ogóle wiesz jak brzmi szwedzki?
– Pochodził ze Szwecji. Mam na myśli pierwotnie. No i nie mam pojęcia. Pewnie z Neta. Do rzeczy. Chciał, żebym zbliżyła się w stronę burzy. Ja starałam się od niej uciec.
– Brzmi rozsądnie. A potem?
– Uderzyła burza. Straciłam go z oczu i obudziłam się, kiedy zawołał mnie po imieniu.
– Cóż, symbolika jest oczywista – powiedziała. – Jesteś z Ethanem, a 27
potem zostajecie rozdzieleni przez jakąś katastrofę. Prawdziwy życiowy scenariusz.
Mruknęłam coś w zgodzie i podciągnęłam nogi do siebie. – To prawda. Chyba.
– Oczywiście, że prawda. Z drugiej strony, sny to nigdy nie są tylko sny. Zawsze coś się za nimi kryje. Wędrówki umysłu. Ucieczki duszy. Mówiłam to
wcześniej i powiem to teraz – ty i Ethan mieliście pewną więź, Mer. Nie do końca zdrową więź, ale nie mniej więź.
– Czyli co, goszczę w swoich snach ducha?
Zaśmiała się bez humoru. – Uważasz, że Martwy Sullivan odkrył sposób na pośmiertne nawiedzanie cię? Pewnie odbywa różne spotkania w zaświatach. Ocenia wydajność. Wydaje nakazy.
– To właśnie uwielbiał robić.
Mal milczała przez chwilę. – Posłuchaj – powiedziała. – Może myślimy o tym w zły sposób. Mówimy o tym, co to oznacza i jak często się dzieje. Ale zadzwoniłaś do mnie w tej sprawie już ze sześć razy. Może powinnyśmy zacząć myśleć o tym jak je powstrzymać.
Z jej tonu ciężko mi było domyślić się, czy okazywała niepokój moim stanem psychicznym – czy irytację, którą się z nią dzieliłam. Odpuściłam jej tą jej minę, bo była zestresowana, ale obiecałam sobie porządne przesłuchanie, kiedy to się skończy.
A jeśli chodziło o jej plan, to nie byłam nim szczególnie podekscytowana.
Może to brzmiało żałośnie, ale przynajmniej w moich snach Ethan był żywy. Był prawdziwy. Nie miałam żadnych jego zdjęć i tylko kilka wspomnień. Nawet te wspomnienia z jawy były niewyraźne – każde zdawało przytępiać rysy jego twarzy. Jakby był niewyraźną gwiazdą na horyzoncie – kiedy chcesz się na niej skupić, ona staje się tylko jeszcze mniej wyraźna. 28
Ale w moich snach… on zawsze tam był, zawsze wyraźny.
– Chyba nie ma powodów, żeby to robić.
– Są, jeśli sny stają się dla ciebie substytutem życia.
To bolało, ale rozumiałam o co jej chodziło. – Tak nie będzie. To nie są takie sny. Po prostu, dzięki nim czuję się bliżej niego. A kosztem tego są oczywiście spocone noce pełne przerażenia.
– Jeśli znowu do tego dojdzie, to będziesz musiała pogadać z Catcherem, a nie ze mną. Zaczynają się egzaminy.
– Teraz? – zapytałam ją. – Myślałam, że masz jeszcze tydzień.
Simon chciał dodać "element zaskoczenia" – powiedziała Mallory i aż usłyszałam w jej głosie cudzysłów. – Testy mają przebiegać etapowo. Ma postawić mnie w paru sytuacjach, a ja mam sobie poradzić. Wrócę do domu, zrobię coś w swoim laboratorium, a potem wracam na ulice na rundę drugą. Zada mi pytania o Okręgi, a ja mam wykorzystać Okręgi do rozwiązania problemu. Chwila na oddech i z powrotem. To będzie coś naprawdę wielkiego.
Okręgi były czterema rozłamami magii, które czarodzieje wizualizowali przez tworzenie kół w czterech kwadrantach. Dla czarodziei było to najwyraźniej tak ważne, że Catcher miał na brzuchu wytatuowane cztery Okręgi.
– No to skoro nie będziesz na każde moje zawołanie – powiedziałam, próbując polepszyć atmosferę – to myślisz, że Catcher założy w międzyczasie niebieską perukę?
Uprzednio blond włosy Mallory miały teraz odcień jasnego błękitu. Były proste i sięgały kilka centymetrów za jej ramiona.
– Pewnie nie. Ale zawsze możesz zagrozić, że odetniesz mu kabel. W ten właśnie sposób mam pomalowane szafki w kuchni.
– A jak tam Pan Ckliwy?
– Zdecydowanie o wiele bardziej szczęśliwy, nie wiedząc, że tak go nazywasz. 29
Co by nie było, to Catcher był uzależniony. Jeśli w jakimś zrobionym na potrzeby telewizji filmie występowała laska, która kiedyś była poniewierana przez los i teraz robiła coś dla siebie, to on w to wchodził. Trochę dziwne jak na szorstkiego, muskularnego czarodzieja z zamiłowaniem do fechtunku i sarkazmu, ale Mallory to tolerowała i chyba tylko to się tak naprawdę liczyło.
– Jak cię widzą, tak cię piszą. Chcesz zrobić sobie przerwę na obiad? Może sushi?
– Teraz w moim rozkładzie dnia nie ma czasu na przerwy. Muszę się skupić na wielu rzeczach. Ale ty możesz pomyśleć o niepodjadaniu ciasteczek przed snem.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz.
– Kłamczucha – zarzuciła, ale zostałam uratowana przed dalszym
kłamaniem. Mój pager Domu Cadogan – podstawowe narzędzie strażnika – zaczął bzyczeć na mojej szafce nocnej. Pochyliłam się i chwyciłam go. POKÓJ OPERACYJNY, przeczytałam. NATYCHMIAST.
Niestety, ostatnio "NATYCHMIAST" w Domu Cadogan znaczyło jedno: "Czas na kolejne spotkanie." Z naciskiem na kolejne spotkanie. Kelley, nasz nowy kapitan straży, była wielką fanką.
– Mal – powiedziałam, schodząc z łóżka – muszę lecieć. Czas na wejście w rolę Wartowniczki. Powodzenia i szczęścia z egzaminami.
Mallory prychnęła głośno. – Szczęście ma tu najmniejsze znaczenie. Ale słodkich snów.
Rozłączyłam się, niezbyt zadowolona z naszej rozmowy, ale w pełni świadoma, że muszę wziąć się w garść. Dałam ciała ze wspieraniem Mallory, kiedy ta odkryła, że jest czarodziejką, głównie dlatego, że byłam wtedy po kolana w przeżywaniu bycia nowostworzonym wampirem. Musiałam być wsparciem, nawet jeśli nie byłam najlepszym materiałem ku temu. Pora nie była najlepsza na zjechanie ją za jej sarkazm. Odpuszczała mi, kiedy tego potrzebowałam; przyszedł czas na oddanie przysługi. 30
Poza tym obie musiałyśmy prowadzić swoje bitwy.
***
Luc poważnie traktował swoją pracę, ale miał również doskonałe poczucie humoru. W Pokoju Operacyjnym wprowadził koleżeński, żartobliwy nastrój, a także upodobanie do dżinsu, przeklinania i suszonych plastrów wołowiny. Luc był świetnym strategiem i wspaniałym facetem. Było mi z tym dobrze.
Kelley, jego zastępczyni, była mądra, bystra i zdolna… ale nie była Lucem – w kowbojskich butach lub bez.
Kiedy zgodziła się objąć tę funkcję, ścięła swoje jedwabiste, ciemne włosy na krótkiego boba. Jej fryzura stała się formalna, tak samo jak straż Domu Cadogan. Nasz harmonogram stał się bardziej napięty, nasze spotkania bardziej oficjalne. Ustanowiła codziennie treningi i na koniec zmiany
wymagała od wszystkich pełnych raportów. W Pokoju Operacyjnym dosłownie wszystko stało się elektroniczne, a te kilka kartek papieru, które zostały, były poukładane kolorami, oznaczone, ułożone w kolejności alfabetycznej i posegregowane. Mieliśmy karty kontroli pracownika i etykietki z imionami, te ostatnie kazano nam nosić w czasie naszych nocnych patroli po terenach Domu "dla lepszego public relations."
– Żeby zapewnić Domowi większe bezpieczeństwo – mówiła Kelley – trzeba zwiększyć poziom zaufania w sąsiedztwie. Jeśli będą wiedzieć kim jesteśmy, to mniej będą się skłaniać ku przemocy.
Nie chodziło o to, że się z tym nie zgadzałam, no ale etykietki z imionami?
A choć uważałam ten pomysł za kiepski, to nie odezwałam się na ten temat ani słowem. Kiedy Ethan był Mistrzem, zanim potrzebowali mnie z powrotem w straży, przez większość czasu wykonywałam z nim specjalne 31
zadania. Teraz, kiedy odszedł, Kelley była moją szefową i moim głównym punktem styczności z Domem.
Była moją szefową, więc z moich ust nie usłyszała żadnych zażaleń co do identyfikatorów. Poza tym, teraz najważniejsza była solidarność, nieważne czy z tymi etykietkami, czy bez. Ostatnio mieliśmy wystarczająco zmian.
Po wzięciu prysznica i przebraniu się w uniform Cadogan – czarny, dopasowany garnitur – pojawiłam się w Pokoju Operacyjnym. Lindsey i Juliet siedziały przy dwóch komputerach, a Kelley stała przy stole konferencyjnym z komórką w dłoni i wzrokiem utkwionym w wyświetlaczu.
– Co jest? – zapytałam.
Kelley bez słowa obróciła komórkę i pchnęła ją w moją stronę. Na wyświetlaczu było zdjęcie – a przynajmniej przypuszczałam, że to zdjęcie, bo wyświetlacz był czarny i nie można było nic rozróżnić.
– Nie kapuję.
– To Jezioro Michigan.
Ściągnęłam brwi, usiłując zrozumieć, co przeoczyłam. Jezioro Michigan stanowiło wschodnią granicę miasta. Ponieważ przytomni byliśmy tylko nocą, kiedy się budziliśmy, jezioro zawsze było czarne. Więc nie rozumiałam o co chodzi.
– Wybacz – powiedziałam przepraszającym tonem – ale dalej nie kapuję.
Kelley wzięła z powrotem telefon, nacisnęła kilka przycisków i oddała mi. Tym razem na wyświetlaczu było zdjęcie czarnej jak atrament wody.
– To woda z Jeziora Michigan – wyjaśniła, zanim zdążyłam zapytać. – W Internecie aż huczy. Jakieś dwie godziny temu, Jezioro Michigan stało się całkowicie czarne.
– I to nie wszystko – odezwała się Lindsey i obróciła się na swoim krześle w naszą stronę. – To samo dzieje się z rzeką Chicago, a przynajmniej w obrębie miasta. Oba zbiorniki stały się czarne, a woda przestała się w nich ruszać.
Próbowałam zrozumieć co mi mówiły. Rozumiałam dosłowne znaczenie 32
ich słów, ale to nie miało żadnego sensu. – Jak woda mogła się przestać ruszać?
– Nie jesteśmy pewni – powiedziała Kelley – ale podejrzewamy, że to może mieć jakiś związek. – Włączyła trzecie zdjęcie. Była na nim drobna, ale biuściasta kobieta z długimi, rudymi włosami w skąpej, zielonej sukience. Stała
na moście nad rzeką z wyciągniętymi ramionami i zamkniętymi oczami.
Widziałam wcześniej taką dziewczynę – a nawet wiele. Wyglądała jak jedna z nimf, które władały drogami wodnymi Chicago. Poznałam je kiedyś, gdy mój dziadek, mediator istot paranormalnych miasta, pomagał im rozwiązać spór.
– Rzeczna nimfa – stwierdziłam, przyglądając się bliżej. – Ale co ona zrobiła wodzie?
– Nie jesteśmy do końca pewni – powiedziała Kelley. – Ta fotka krąży po Internecie tak samo jak ta z wodą. Zgodnie ze szczegółami zdjęcia, jezioro stało się czarne kilka minut po tym, jak to zrobiła – cokolwiek "to" było.
Skrzywiłam się. – To raczej nie jest zbieg okoliczności.
– Nie, nie jest – zgodziła się Kelley. – Szczególnie, że burmistrz jest przekonana, że jesteśmy źródłem zła.
Były Burmistrz Seth Tate wyrobił sobie markę – a przynajmniej przed tym, jak został oskarżony – przez zajęcie się sytuacją istot paranormalnych w Chicago i wspieraniem nas w integracji z ludzką populacją. Otworzył biuro mojego dziadka, a kiedy wampiry się ujawniły, ustanowił Chicago granicą
relacji istot paranormalnych w całych Stanach.
Burmistrz Kowalczyk nie była Burmistrzem Tate i z pewnością nie interesowało jej bycie naszą przyjaciółką. Chicago może i było patronatem, ale pod kierownictwem Kowalczyk, ten patronat nie obejmował wampirów, czy zmiennych. Dla paranormalnych nie było żadnego "specjalnego traktowania".
– Jakbyśmy już i tak nie byli wystarczająco popularni – mruknęłam. 33
Kiedy ona i Lindsey wymieniły spojrzenia, wiedziałam, że mam kłopoty. – Co?
– Powiem tak – powiedziała Kelley. – Wiem, że obszary wodne to nie jest do końca nasz problem, szczególnie jeśli są w to zaangażowane nimfy. Wątpię, by jakikolwiek wampir sprawił tu jakieś kłopoty i zapewne ludzie rzecznika praw obywatelskich będą nad tym pracować, prawda?
– Jest taka możliwość.
– Ale to my jesteśmy rzecznikami istot paranormalnych – powiedziała Kelley. – Społeczeństwo wie jedynie o nas i o zmiennych, a Gabe trzyma ich w
niewiedzy. Jeśli ludzie zaczną świrować…
– To będą winić nas – dokończyłam za nią. W geście nagłej nerwowości zaczęłam ciągnąć za klapę swojej marynarki. – Co mam robić?
– Skontaktuj się ze swoim dziadkiem. Dowiedz się, co wie, a potem jedź do centrum. Miej wszystko na oku i rób wszystko, co możesz, by pomóc rzecznikowi, najlepiej bez politycznego zaangażowania i publicznych scen.
– A co z wami? Z Domem? Jeśli będę w terenie, to będziecie mieć jeszcze mniej ludzi.
Pokręciła głową. – Nie będzie żadnego Domu, jeśli pani burmistrz znajdzie powód, by nas ukrzyżować. – Po chwili jej mina złagodniała. – Nie pomyślałam, żeby spytać. – Poradzisz sobie? Nie byłaś tyle poza Domem odkąd… no wiesz.
Od Ethana.
Ostatnim razem, kiedy opuściłam Dom na prawdziwą misję, zginęły dwa wampiry, a tylko jeden na to zasłużył. Przyznam, że bałam się. Rana wciąż była otwarta, strach, że nawalę i ktoś zginie, wciąż mnie paraliżował. Nie pomagało to, że już napaskudziłam sobie w aktach śledząc Celinę i wkurwiając przy tym Prezydium w Greenwich.
Luc się z tym spierał, przypominając mi, że Ethan nie został przebity kołkiem dlatego, że ja byłam nieostrożna, ale dlatego, że rzucił się przed 34
odurzoną narkotykiem wampirzycę – a kołek był przeznaczony dla mnie. Niestety, to przypomnienie nie sprawiło, że poczucie winy zmalało, lub, że chciałam spróbować jeszcze raz.
Kelley była cierpliwa, pozwalała mi pracować w Domu, zamiast być Wartowniczką poza nim. Ten układ pasował do planu Malika, polegającym na pilnowaniu nas przez jakiś czas. Ostatnio dużo się działo, włącznie z wizytą syndyka.
Z drugiej strony… spojrzałam na prawie pusty Pokój Operacyjny. Oprócz mnie, w kołczanie Kelley, Juliet i Lindsey były jedynymi pozostałymi strzałami. Ktoś musiał wkroczyć, a ja byłam jedyną możliwą kandydatką.
– Poradzę sobie – powiedziałam. – Pokażę dziadkowi zdjęcie, jeśli jeszcze go nie widział.
Na twarzy Kelley pojawiła się wyraźna ulga, ale nie trwała ona długo.
– Nie chcę cię tam wysyłać samej i wiem, że jesteś przyzwyczajona do pracy z Eth – z partnerem. Niestety, nie mamy teraz nikogo wolnego. Będziesz musiała zająć się tym sama.
Spodziewałam się tego i miałam już gotową strategię.
– Właściwie, poznałam Jonaha, kapitana straży domu Grey w noc fiaska baru Temple. – Mówiąc krótko, znarkotyzowane wampiry Domu Cadogan wywołały burdę, która ściągnęła uwagę całego miasta. Jonah pojawił się, by sprawdzić co się dzieje i wtedy się poznaliśmy. – Skoro nie mamy nikogo, a to nie jest konkretny problem Cadogan, to może użyczyć strażnika. – Oczywiście, że użyczy – siebie.
– Och – powiedziała Kelley. – Dobry pomysł. Nie brałam tego pod uwagę, ale zdecydowanie jest dobry.
Uśmiechnęłam się uprzejmie, ale uchwyciłam zaciekawione spojrzenie Lindsey. Z pewnością będzie miała później kilka pytań odnośnie Jonaha.
– Zrób to – powiedziała Kelley. – Idź nad jezioro i dowiedz się, co się tam, do cholery, dzieje – i co będziemy musieli z tym zrobić. 35
Obiecałam, że to zrobię. Powściągliwość mimo wszystko, po to byli Wartownicy.
***
Z myślami zaprzątniętymi misją, wróciłam do mojego pokoju na piętrze i przebrałam się w skórzane spodnie i kurtkę, pod spód założyłam szary podkoszulek, a potem wsunęłam na stopy buty i przypięłam pager. Miałam już na sobie złotą odznakę Domu – oficjalną kartę członkostwa większości amerykańskich, wampirzych Domów.
Wyjęłam z pochwy katanę, oficjalną broń wampirów Prezydium w Greenwich i sprawdziłam jej krawędź. Była ostra i wciąż nieskazitelnie czysta po ostatnim czyszczeniu papierem ryżowym.
Otworzyłam górną szufladę komody, gdzie na poskładanych koszulkach,
zbyt cienkich na jesień w Chicago, leżał dwusieczny sztylet. Nie było to jakoś specjalnie wybitnie miejsce na broń, ale było intymne i pasowało do okoliczności. Wartownik Domu tradycyjnie otrzymywał sztylet od swojego Mistrza; większość amerykańskich Domów przez jakiś czas nie miała Wartowników, więc Ethan mianując mnie – i ofiarowując mi sztylet – ponowił tę tradycję.
Ostrze błyszczało jak chrom; rękojeść była perłowa i jedwabiście gładka w dotyku. A na jej końcu był złoty dysk, prawie idealnie pasujący do mojej odznaki Cadogan i z wygrawerowaną moją pozycją.
Wzięłam go i przesunęłam kciukiem po grzbietach pozostawionych po wygrawerowanych literach. Była to jedna z fizycznych pamiątek, jakie miałam po Ethanie, razem z odznaką i podpisanym kijem baseballowym Cubsów, który dał mi zamiast tego, który zgubiłam. Dziwne – być w Domu, otoczoną wampirami, które stworzył i wystrojem, jaki wybrał, mieć tak żywe sny i wspomnienia o nim, być na progu związku, kiedy został zabity – ale mieć tak 36
niewiele wspomnień o wspólnych chwilach.
Może i byłam nieśmiertelna, moje życie było teoretycznie wieczne, ale
nie miałam kontroli nad mijającym czasem bardziej, niż jakikolwiek śmiertelnik. Podejrzewałam, że moje wspomnienia zaczną w końcu blaknąć, więc chłonęłam namacalne przypomnienia tego, kim był.
Kelley dała mi czas na opłakiwanie, ale przyszła pora, by wrócić do pracy. Przycisnęłam usta do grawerunku, po czym wsunęłam sztylet w kaburę buta. Ściągnęłam włosy w wysoki kucyk i chwyciłam komórkę, wybierając numer Jonaha.
– Jezioro Michigan? – powiedział na wstępie.
– Dokładnie. Co ty na to na zabawę w pomagiera Wartowniczki?
Jonah prychnął z sarkazmem. – Jestem starszym i mądrzejszym wampirem. To ty będziesz pomagierem.
– Lepiej obchodzę się z kataną.
– Musisz to udowodnić. A ja mam więcej stopni naukowych.
Miał rację; w tym mnie pobijał. Zmiana w wampirzycę przerwała moje studia; Jonah skończył cztery kierunki, nawet mając kły. Byłam na tyle kobietą, że mogłam przyznać, że trochę mu tego zazdroszczę.
– Dobra – powiedziałam, przewracając oczami. – Nikt nie jest pomagierem. Równe prawa i tak dalej. Gdzie się spotkamy?
– Mam przyjaciela z łódką, ale jest teraz w suchym doku. Navy Pier3 za pół godziny. Ach, jeszcze jedno.
– Tak?
– Jeśli brama będzie zamknięta, to pamiętaj, że jesteś wystarczająco silna, by ją sobie otworzyć.
Doskonale. Mogłam teraz dodać do życiorysu umiejętność włamywania się.
3 Molo w Chicago o długości trochę ponad kilometra. 37
***
Z bronią w bucie i w dłoni, zeszłam po schodach na parter – coraz bliżej mojego zimnego samochodu.
Byłam w holu z kluczykami w dłoni, kiedy Luc i Lindsey zeszli na dół, trzymając się za ręce. Oboje wyglądali na bardzo zakochanych. Ich kwitnący związek wcale nie sprawiał, że mój własny żal stawał się znośniejszy, ale jeśli miałam już być optymistką, to z odejścia Ethana wynikło przynajmniej coś dobrego.
– Wartowniczko – powiedział Luc. – Wychodzisz sprawdzić co się dzieje z tą wodą?
– Tak.
– Pierwszy raz od jakiegoś czasu wychodzisz w teren.
– Pierwszy. Ostatnio miałam misje związane bezpośrednio z Domem.
– Zdenerwowana?
Przez kilka sekund zastanawiałam się nad odpowiedzią. – Nie tyle zdenerwowana, co skrępowana. Wiem, że Ethan nie zawsze był łatwy w pożyciu. Był ostrym nauczycielem i były takie dni, że czułam się jak kawałek gliny, z którego usiłuje wyrzeźbić coś innego.
– Jakby każda wyprawa była lekcją.
– Tak, coś w tym stylu – powiedziałam, kiwając głową. – Ale myślę, że mnie odkrywał. Poznawał mnie i uświadamiał sobie, że nawet bez poprawek mogę być przydatna Domowi. – Uśmiechnęłam się lekko na przekór sobie. – Był imperialistą, przekonanym o własnej słuszności dupkiem. Ale był moim dupkiem, wiesz? A dzisiaj nie będę z nim. To zdecydowanie jest dla mnie dziwne.
Luc bez ostrzeżenia zagarnął mnie w niedźwiedzim uścisku.
– Poradzisz sobie, Wartowniczko. 38
Wstrzymałam oddech i klepałam go po plecach, dopóki mnie nie uwolnił.
– Dziękuję, Luc, doceniam to.
– Masz wsparcie? – zapytała Lindsey.
– Jonah – kapitan straży Grey – zgodził się mi towarzyszyć. Mamy spotkać się na mieście. No i oczywiście mogę zadzwonić do dziadka.
Luc położył dłoń na ramieniu Lindsey. – Wiesz, że zawsze tu dla ciebie jesteśmy.
– Wiem. Jesteście moimi dwoma ulubionymi wampirami.
– Ty ledwie tolerujesz większość wampirów – powiedziała z mrugnięciem Lindsey. – Więc nie wiem, czy to coś mówi.
Wysunęłam w jej stronę język, ale wskazałam na drzwi. – Chcesz mnie odprowadzić?
– Jasne. I tak szłam na spacer po terenach. – Pochyliła się i pocałowała Luca w policzek. – Spotkamy się po mojej zmianie.
– Liczę na to, Blondi – powiedział. Klepnął ją w pośladek, a mi zasalutował. – Bon chance4, Wartowniczko.
Lindsey chwyciła mnie za dłoń i praktycznie zaciągnęła do drzwi. Jednak udało jej się poczekać z przesłuchaniem, aż znalazłyśmy się na chodniku na zewnątrz.
– Znowu zadajesz się z Jonahem?
– Znowu? – zastanawiałam się na głos, nie chcąc odpowiedzieć, dopóki nie wiedziałam ile ona wiedziała.
– Skarbie, trochę wiary we mnie. Żyję już bardzo długo i jestem jednym z najlepszych strażników, jakich ma ten Dom.
– Kiepska próba – zironizowałam, ale uderzyła mnie w ramię.
– Skup się. Na pewno był jakiś powód, dla którego wczoraj w nocy trochę promieniałaś.
39
– Wcale nie promieniałam. – Promieniałam? I skąd wiedziała, że
widywałam się z Jonahem? Kiedy stałam się tematem rozmów Domu?
– Promieniałaś. – Położyła dłoń na moim przedramieniu. – I w porządku. Dobrze, że masz przyjaciela albo kochanka, albo…?
W jej głosie była nadzieja; postanowiłam nie brać tego za komplement.
– Jest przyjacielem. Kolegą. Wyłącznie kolegą.
– A czy on o tym wie? – Na moje uniesione brwi pokręciła tylko głową. – Merit, z tego co słyszałam, ten facet spędza z tobą czas. Nazwij to pracą, czy jakikolwiek chcesz, ale faceci nie inwestują swojego czasu, jeśli nie są zainteresowani.
– Zaufaj mi – powiedziałam. – To tylko praca. – Nawet jeśli Jonah był choć trochę zainteresowany, to wciąż to on rekrutował mnie do Czerwonej Straży. Moje bezpieczeństwo było dla niego ważne.
– I tak zostanie?
Odwróciłam wzrok, zażenowana tym pytaniem. Ethan odszedł dopiero dwa miesiące temu. Wiedziałam, że Lindsey chce, bym wróciła do życia, ale myśl o spotykaniu się z kimś, wydawała się pospieszana, jakbym nie okazywała szacunku pamięci Ethana.
– Nie jesteś gotowa o tym mówić, prawda?
– W jaką odpowiedź uwierzysz?
Lindsey westchnęła i oplotła mnie wokół ramion. – Wiesz, co by nam się przydało? Musimy cię trochę zahartować. Wyostrzyć cię. Odkryjesz, że bycie wampirem bez serca jest o wiele łatwiejsze, kiedy zniknie urok.
– Super – powiedziałam bez entuzjazmu, wykręcając palce. – Nie mogę się doczekać.
– I tak powinno być. Dostaniesz kartę członkowską i dożywotnią prenumeratę Miesi ę cznika Wampira Bez Serca.
– A dostanę też darmową reklamówkę na zakupy? 40
– I toster. – Wskazała na tył Domu. – Idę się trochę rozejrzeć. Powodzenia.
Gdyby to tylko była kwestia szczęścia. 41
ROZDIAŁ III
ŚMIERĆ W WODZIE
Niektóre widoki miasta były spektakularne. Rejs rzeką o zachodzie słońca. Muzeum Przyrodnicze w deszczowy dzień. Wrigley Field o każdej porze. Były nawet budki z żywnością molekularną (nie, dzięki) albo hot– dogami (tak, poproszę!)
Inne były mniej bajeczne. Zimy w Chicago miały urok śpiocha o siódmej rano. Politycy byli wybuchowym bałaganem. I chyba największa ironia: pomimo transportu publicznego, pomimo korków, pomimo fiaska, którym było parkowanie na ulicach, większość posiadała samochody. Nawet zwykły
parking pod domem wymagał zezwolenia. Ponieważ parkowanie było zazwyczaj katastrofą, byłam przygotowana, by napisać do Jonaha i powiedzieć mu, że spotkam się z nim w Navy Pier za godzinę – z czego dwadzieścia minut zajmie mi dojazd, a czterdzieści znalezienie miejsca parkingowego.
Na szczęście choć Chicago było ruchliwym miastem o praktycznie każdej porze dnia, to w godzinach aktywności wampirów było trochę luźniejsze. Sklepy i biura w Loop zamykały się już na noc, więc znalazłam miejsce na ulicy i wyskoczyłam z auta z dłonią na katanie, by powstrzymać ją od bujania się przy moim boku.
Unikałam Lake Shore Drive, myśląc że będzie pełne gapiów. Wskutek tego nie przyjrzałam się wodzie, dopóki nie dotarłam do Navy Pier. Moje pierwsze spojrzenie może i było opóźnione, ale to nie zmniejszyło szoku. Jasne, jezioro nocą zawsze było czarne. Czasami tak czarne, że wydawało się, że linia 42
horyzontu jest krawędzią świata, a Chicago ostatnim przystankiem przed nicością. Ale można było czasem zauważyć białą falę lub odbicie księżyca na wodzie i wiedziało się, że wkrótce wstanie słońce i jezioro znów się pojawi.
Ale tym razem ta czerń była inna. Nie było żadnego ruchu, życia, ani odbicia. Nie było żadnych fal, a księżyc odbijał się w czarnej powierzchni, jakby był namalowaną dziurą w ziemi.
I nie tylko wyglądało dziwnie – ono by ł o dziwne.
Wampiry jako tako nie były magicznymi istotami. Byliśmy wynikiem mutacji genetycznej, która czyniła nas silniejszymi od ludzi, ale z kilkoma słabościami – włącznie z osikowymi kołkami i promieniami słońca. Jednak potrafiliśmy wyczuć magię wokół nas, zazwyczaj jako łagodne, pieprzne bzyczenie w powietrzu.
Dzisiaj nie tylko czuć było brak magii – jezioro zdawało się być jakimś magicznym odkurzaczem, wsysającym w swoją paszczę wszelką magię. Czułam jak przepływa obok mnie, jak marznący zimowy wiatr. Doznanie było niewygodne, czułam pod skórą irytujący wiatr, co było o tyle dziwne, że żadnego wiatru nie było.
– Kto mógłby zmienić jezioro Michigan w jakiś magiczny zasysacz? – zastanawiałam się cicho.
– To jest dopiero pytanie.
Podskoczyłam na te słowa i obejrzałam się za siebie. Jonah miał na sobie
dżinsy i szarą koszulkę z długim rękawem i napisem PÓŁNOCNE LICEUM. Taka szkoła nie istniała, była przykrywką używaną przez Czerwoną Straż, by zasygnalizować swoje członkostwo, w razie gdyby coś się działo.
To, że ją dzisiaj założył nie wróżyło chyba za dobrze.
– Też to czujesz? – zapytałam.
– Teraz tak. W Domu nie. Nie podoba mi się to – dodał, patrząc na jezioro. – Ale przejdźmy się molem. Chcę dostać się bliżej wody.
Przytaknęłam i poszłam za nim, uświadamiając sobie, że w stronę 43
jeziora szła chmara ludzi. Niestety, stłoczeni mieszkańcy Chicago idący tłumnie przez ciemność wyglądali bardziej jak zombie. Zadrżałam mimowolnie i poszłam za Jonahem.
***
Miał rację co do mola. Trzymetrowa brama była zamknięta. Po poczekaniu, by uniknąć przechodzących strażników, z minimalnym wysiłkiem przeskoczył przez ogrodzenie. Spojrzał na mnie i przywołał mnie ręką.
Przeskakiwałam wcześniej przez ogrodzenie, ale nie byłam jakoś podekscytowana, żeby zrobić to ponownie przed taką publicznością. Lekko zdenerwowana wypuściłam oddech, cofnęłam się o kilka metrów i skoczyłam. Uniosłam się na parę metrów i wdrapałam się na górę. Ale kiedy przerzucałam nogi na drugą stronę, zahaczyłam kieszeniami kurtki o druty ogrodzenia. Wymachując rękami i nogami upadłam na tyłek, godząc przy tym zadek i swoje ego.
– No i tyle z eleganckiego przeskakiwania – Jonah roześmiał się, podając mi dłoń. Burknęłam coś pod nosem, ale przyjęłam jego dłoń i pozwoliłam mu się podnieść.
Wstałam i otrzepałam siedzenie. – Potrafię wspinać się po ogrodzeniach. Robiłam to już wcześniej.
– Więc w czym problem?
Widownia, pomyślałam, ale zatrzymałam to dla siebie. – Pewnie to nerwy.
Jonah kiwnął głową. – By w pełni wykorzystać swoje umiejętności, musisz odrzucić swoje ludzkie uprzedzenia i zaufać swojemu ciału.
Zanim mogłam rzucić coś opryskliwego, Jonah złapał mnie za rękę i zaciągnął za róg budynku tuż przed tym jak przeszedł strażnik, jego 44
krótkofalówka bzyczała od rozmów o jeziorze.
Kiedy nas minął, Jonah wyjrzał za róg. – Poszedł, możemy iść.
Poszliśmy na molo po drugiej stronie. Było opuszczone, kasa biletowa, restauracje i budki z jedzeniem były zamknięte na noc, statki wycieczkowe stały na zimę w doku. Okrążaliśmy budynki, by zachować ciszę i przebiegliśmy długość mola — prawie półtora kilometra — do końca.
Na końcu mola była otwarta przestrzeń, więc sprawdziliśmy czy gdzieś są strażnicy i przebiegliśmy obok flag, które były powbijane w beton. Uklęknęłam i spojrzałam na wodę. Tak jak widzieliśmy wcześniej, jezioro było czarne jak smoła i absolutnie nieruchome. Woda wyglądała jak czarna tafla lodu, całkowicie zamarznięta i płaska. Nie miała zapachu i była absolutnie cicha. Nie było żadnej oznaki życia ani żadnego jego dźwięku. Żadnych uderzających fal. Żadnych odgłosów mew. Jezioro było niesamowicie nieruchome i niesamowicie ciche.
Było też niesamowicie antymagiczne. Siła wciągania była tu silniejsza, tak samo jak wrażenie, że magia była przyciągana w stronę jeziora.
Mieszkańcy Chicago zawsze mieli z jeziorem związek na zasadzie miłości i nienawiści. Gromadziliśmy się nad nim w lecie i lamentowaliśmy nad lodowatym wiatrem, który rozchodził się od niego w zimie. Ale teraz reakcje
ludzi będą zupełnie inne. Wcześniej ludzie bali się istot paranormalnych z powodu tego, kim były. Teraz będą się bać tego, co możemy zrobić.
To nie był pierwszy raz kiedy marzyłam, by Ethan tu był, chociażby po to, by zrobić burzę mózgów. Zapewne już zagłębiałby się w strategię i wymyślenie sposobu na uniknięcie możliwości, że ludzie obwinią wampiry za to co się dzieje.
Obejrzałam się za siebie na Jonaha. – To nie będzie nic dobrego.
– Też tak myślę. I jestem w kropce. Cztery stopnie naukowe – dodał ze 45
złośliwym uśmiechem – i wciąż w kropce.
Jak można się było spodziewać, przewróciłam oczami. – Dobra, zajmijmy się tym, co mamy. Może znajdziemy jakąś wskazówkę co do źródła.
Pierwszym krokiem w tym zadaniu było zejście na dół i sprawdzenie jaka w dotyku jest woda. Obejrzałam się i zauważyłam drabinkę, która
prowadziła w dół jeziora, a potem przeszukałam molo w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym dźgnąć wodę. W końcu nie zamierzałam wsadzać stopy w magiczną czarną dziurę.
Po kilku sekundach bezowocnych poszukiwaniach, Jonah podał mi coś, co wyglądało jak wypalony zimny ogień.
– Turyści – powiedział beznamiętnie, kiedy spojrzałam na niego z ciekawością.
– Pewnie tak – zgodziłam się. – Ale będzie w sam raz. – Odpięłam swoją katanę i podałam mu ją, a potem zeszłam po drabince. Kiedy byłam wystarczająco blisko wody, upuściłam na nią zimny ogień.
Woda była tak mętna, że po części spodziewałam się, że patyczek odbije się od powierzchni. Zamiast tego, nie było żadnego oporu. Kiedy uniosłam zimny ogień z wody, nie było na niej żadnych zmarszczek, kilka atramentowych kropel opadło jedynie bez żadnego efektu do wody.
– Widzisz to? – zapytałam, spoglądając na molo.
– Tak, choć wciąż nie mam pojęcia co to jest. – Wyciągnął dłoń. – Właź. Denerwuję się tu na górze.
Kiwając głową, ofiarowałam jezioru zimny ogień i wspięłam się na górę. Jonah oddał mi katanę, którą sobie przypasałam i staliśmy tam przez chwilę w milczeniu, przyglądając się wodzie.
– Zróbmy burzę mózgów – powiedziałam – mamy jezioro i najwyraźniej rzekę, które stały się czarne, absorbują magię i nie słuchają się dłużej praw fizyki. I to jest tylko to, co możemy zaobserwować. Pod powierzchnią może być 46
coś więcej.
– Pytanie brzmi teraz „dlaczego” i „jak.”
– Widziałeś zdjęcie rzecznej nimfy na moście? Wyglądała jakby rzucała jakieś zaklęcie.
– Widziałem – powiedział – ale to nie może być robota nimf. Nawet jeśli ze sobą walczą, to kochają wodę. Nie zrobiłyby niczego, co mogłoby zniszczyć jezioro lub rzekę.
– Nie celowo – zasugerowałam. – Ale z tego, co wiemy, są sposoby, by kontrolować paranormalnych. – W końcu Tate stworzył V, narkotyk, który
czynił wampiry bardziej agresywnymi i spragnionymi krwi niż zazwyczaj. Użył go, by kontrolować Celinę. Może nie był jedynym w mieście z kontrolą nad istotami paranormalnymi.
– To prawda – powiedział Jonah. – Ale jeśli chciałoby się kontrolować populację, to dlaczego akurat nimfy? Zarządzają zasobami wodnymi jeziora i rzeki. To nie jest jakaś wielka magia. A nawet jeśli są kontrolowane, to po co zabijać jezioro? Jaki w tym cel?
– Może celem było osłabienie miasta – zasugerowałam. – Część wody, z której korzysta miasto, pochodzi z jeziora, więc może ktoś chciał kontrolować zasoby wody?
– Albo odwodnić nas na śmierć?
– Albo wywołać zamieszki.
Zamilkliśmy na chwilę.
– Mamy więc dwie teorie – powiedział. – To ma coś wspólnego z nimfami, co wyjaśniłoby zdjęcie albo to chodzi o jezioro. Niestety żadna z tych teorii nic nam nie mówi.
– Ale daje nam przynajmniej punkt, od którego możemy zacząć. –
Wyciągnęłam telefon. Spotkałam już wcześniej nimfy i znałam dwie osoby, które miały z nimi kontakt. Mój dziadek i Jeff Christopher, pracownik mojego dziadka. Chłopak miał kontakty. 47
Odebrał Jeff. – Mów, Merit.
– Jesteśmy nad jeziorem. Widziałeś je już?
– Tak. Jesteśmy w porcie DuSable. Chcieliśmy zobaczyć je na własne oczy. A teraz, kiedy tu jesteśmy… – Zamilkł. – Szalone, co nie?
– Bardzo. Jakieś teorie?
– Gadaliśmy o tym, ale to całkowicie niespotykany przypadek. Nawet Catcher jest zszokowany, a Catchera nie da się łatwo zszokować. – Słyszałam w jego głosie cień niepokoju, jak u dziecka, które po raz pierwszy zobaczyło, że jego rodzice są bezradni. Nie zazdrościłam mu tego uczucia.
– Jeff, po Necie krąży zdjęcie nimfy stojącej nad rzeką i wygląda na to, że
rzuca zaklęcie czy coś w tym stylu. Czy to możliwe, że są zamieszane – albo, że ktoś chciałby myśleć, że są w to zamieszane?
– Nimfy nie rzucają zaklęć, więc musiała robić coś innego.
– To może została wrobiona?
– Albo jakiś turysta zrobił nieodpowiednie zdjęcie w nieodpowiednim czasie.
– Jest taka możliwość – powiedziałam. – Ale tak czy siak przydałoby się porozmawiać z nimfami i poznać ich punkt widzenia. Jesteśmy na Navy Pier. Możemy się gdzieś spotkać?
Nastała cisza, zapewne w czasie której omawiał to z Catcherem albo moim dziadkiem.
– Zobaczymy się przed wejściem na molo – powiedział. – Za dziesięć minut.
To była wystarczająca ilość czasu, byśmy wrócili z Jonahem na początek mola… i przy okazji nie zostali złapani przez strażnika.
– Będziemy tam – obiecałam mu.
***
48
Wróciliśmy cicho na miejsce spotkania. Nie widać było strażników, którzy zapewne opuścili swój posterunek, by spojrzeć na jezioro. Kłopoty zaczęły się jak tylko Jonah przeskoczył przez bramę. Byłam kilka metrów za nim, szykując się mentalnie do ponownego skoku. Ku mojemu zaskoczeniu udało mi się to zrobić z gracją i byłam w drodze na dół, kiedy zaczęły się krzyki. Hałas był na tyle głośny, by zakłócić moją koncentrację. Straciłam poczucie równowagi i dotknęłam ziemi, niezgrabnie się potykając. Jakoś udało mi się stanąć pewnie na nogach i po chwili rozglądałam się w poszukiwaniu źródła krzyków.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Hałas roznosił się echem od budynków na molo i Lake Pointe Tower, wieży w kształcie koniczyny, która znajdowała się
między Navy Pier, a resztą Streeterville.
Jonah pierwszy się zorientował, wskazując na kawałek zielonej przestrzeni przed molem. Kilkoro ludzi — może z tuzin — wrzeszczało i krzyczało w ciszę nocnego powietrza. Sądząc po mrowieniu w powietrzu — mrowieniu, które pochodziło z ssania za naszymi plecami — przepychanka była magiczna.
Podbiegliśmy i prawie wpadłam na Jonaha, kiedy się zatrzymał, robiąc wielkie oczy. Ledwie udało mu się wydukać swoją wypowiedź. – Widziałem zdjęcia, ale nigdy na żywo. One są — wow. Tyle ich tu jest. I są takie — z tymi sukienkami i włosami…
Jonah miał rację. Było ich wiele, a sukienki i włosy zdecydowanie sprawiały, że ciężko ich było nie zauważyć. Były drobne i krągłe, wszystkie z długimi włosami, wszystkie w krótkich sukienkach. Każda sukienka miała inny kolor, zgodnie z odcinkiem Chicago River, za który były odpowiedzialne.
Jedna z nimf — rudowłosa ze zdjęcia, które pokazała mi Kelley — była otoczona przez dziesięć lub dwanaście pozostałych. W tamtej chwili jedynie rzucały przekleństwami, ale wyglądały na gotowe do użycia pięści. 49
Widziałam wcześniej walki rzecznych nimf i nie chciałam tego oglądać jeszcze raz. Drapały pazurami i ciągnęły za włosy. Wolałam stare, dobre kopnięcie w twarz.
– To są nimfy rzeczne – powiedziałam Jonahowi i trąciłam go łokciem. – Chodź.
W ciągu paru sekund dotarliśmy do okręgu nimf, ale one nie zwracały na nas uwagi. Były zbyt zajęte bojkotowaniem rudowłosej nimfy. A choć może były urocze i drobne, kobiece i wymanikiurowane, to miały całkiem niewyparzone usteczka. Nawet Jonah się skrzywił, kiedy blond nimfa w niewybredny sposób porównała matkę rudowłosej do psiej suki.
– To zupełnie niekobiece – wymamrotał.
– Witaj w świecie nimf – powiedziałam i podeszłam bliżej, tak jak to kiedyś zrobił Jeff. – Panie, może mogłybyśmy trochę ochłonąć?
Czy to zbyt wściekłe, by zauważyć moją sugestię, czy zbyt obojętne, by się przejmować, zignorowały mnie całkowicie. W czasie próby przerwania obelgi fizyczną groźbą, szpilki brunetki wbiły się w trawę. Potknęła się i zaczęła upadać do przodu, ale reszta nimf wzięła ten ruch za zagrożenie. Z piskliwymi krzykami delfina i dźwiękami rozrywanych ubrań, rzuciły się
wszystkie w wir walki.
Niestety stałam za blisko nich i zostałam w niego wciągnięta.
Zakryłam głowę ręką i wepchnęłam się do środka okręgu, próbując dotrzeć do rudowłosej i ją z tego wyciągnąć. Musiałam unikać latających szponów i skrzywiłam się, czując jak wbijają się we mnie małe, wystające łokcie. Weszłam w ich walkę, więc znokautowanie ich nie byłoby ruchem politycznie poprawnym. Ale nie zamierzałam też stracić oka przez bójkę nimf.
Zdążyłam tylko złapać za sukienkę rudowłosej, kiedy dostałam szpilką w skroń. Przeklęłam głośno, opadłam na kolana pośrodku walki, a w mojej głowie wybuchnął ból. Ostrożnie dotknęłam bolącego miejsca i odsunęłam dłoń pokrytą krwią. 50
Niestety, nie ja jedna krwawiłam. Nimfy atakowały się swoimi wypielęgnowanymi paznokciami i drogimi butami, a każdy atak powodował napływ krwi — cierpkiej, cynamonowej i pełnej magii. Poczułam, jak wysuwają mi się kły i podejrzewałam, że moje oczy — zazwyczaj niebieskie — nabrały srebrnego koloru od pragnienia krwi.
Debatowałam, czy wyczołgać się do bezpiecznego miejsca, czy wstać i spróbować jeszcze raz je rozdzielić, kiedy rozległ się przenikliwy gwizd.
Walka zatrzymała się. Nimfy puściły się nawzajem i odwróciły w stronę hałasu.
Jeff Christopher pojawił się jak James Bond, dumny, chłodny i pewny siebie. Miał uwagę każdej z nich.
Nie wiedziałam tylko, czy to dlatego, że był zmiennym, czy dlatego, że był Jeffem, ale już po raz drugi widziałam, jak gra na nimfach jak na Stradivariusie i ten drugi raz nie był ani odrobinę mniej imponujący. Jeff przez wiele czasu grał młodego, chudego i opętanego komputerami pomagiera Catchera, ale nie można nie było zauważyć mężczyzny, jakim się stawał.
Jeff wyciągnął dłoń i pomógł mi się podnieść, krzywiąc się na moje zapewne spore rozcięcie. – Nic ci nie jest? – zapytał.
– Poradzę sobie – zapewniłam go, ocierając krew z głowy. – Zmówiły się przeciwko rudowłosej. Chciałam ją wyciągnąć i na tym koniec. Ja odpadam. Ty się tym zajmij.
– A ty zajmij się sobą – powiedział, jego głos o oktawę niższy niż zazwyczaj, gdy grał macho rozjemcę. – Biorę to na siebie.
Całkowicie zadowolona, mogąc to na niego zrzucić, odsunęłam się z drogi i stałam nieruchomo, w czasie gdy Jonah przyciskał mi bawełnianą chusteczkę do czoła. Jednak wzrok trzymałam skupiony na Jeffie i nimfach, bo nie zamierzałam przegapić jak je czaruje.
Nie ja jedna byłam tym zainteresowana. Zbliżali się do nas Catcher i mój 51
dziadek.
Dziadek był ubrany w typowo dziadkowy sposób — bawełniane spodnie i gładką koszulę pod kurtką z gumką przy rękawach i w pasie. Jego twarz skrzywiła się z niepokojem, kiedy mnie zobaczył, ale zbagatelizowałam to.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Teraz, kiedy pojawił się wielki bojownik, to tak. – Wskazałam na Jeffa, który skrzyżował ręce na piersi i po kolei patrzył z góry na każdą z nimf. Wszystkie były rozczochrane i rozgoryczone — jakby były zażenowane, że
widział jak walczą i, że nie wyglądały najlepiej. Kilka z nich przeczesało palcami włosy i wyprostowały sukienki, najwyraźniej nieświadome, że Jeff był zajęty przez Fallon, zmienną z charakterkiem i niezłymi umiejętnościami.
– Ile razy mam ci mówić, żebyś się za bardzo nie zbliżała?
Spojrzałam na Catchera, który patrzył na mnie z typową mieszanką rozbawienia i irytacji i pokazałam mu język. – Próbowałam pomóc. Zmówiły się na jedną z dziewczyn. A ja dostałam w głowę.
– Obcasem – dodał Jonah. – Dostała w głowę obcasem.
Uśmiechnęłam się z wymuszeniem. – Och, a to jest Jonah – powiedziałam dziadkowi. – Kapitan straży Domu Grey. Jako że jest nas mało, zgłosił się do pomocy. Jonah, mój dziadek i rzecznik praw obywatelskich, Chuck Merit i Catcher Bell. – Znali się, ale w razie czego dokonałam formalnej prezentacji.
Jonah i Catcher wymienili te swoje męskie „Miło mi cię poznać, ale zamierzam zaznaczyć twoją obecność pojedynczym kiwnięciem głowy, bo tak robią prawdziwi faceci.”
Dziadek spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
– Merit, znam Jonaha, oczywiście.
– Oczywiście? – zapytałam, patrząc na nich.
Dziadek i Jonah wymienili spojrzenia, które sugerowały, że Jonah nie był 52
do końca szczery na temat swojej przeszłości — albo zapomniał o czymś znacznym.
Serce zatrzepotało mi na możliwość, która przyszła mi do głowy. Wskazałam na Jonaha. – Ty jesteś wampirzym źródłem! Sekretnym, wampirzym pracownikiem dziadka!
– Nie przypominam sobie, bym był sekretnym, wampirzym pracownikiem – powiedział wolno Jonah – a chyba bym coś takiego pamiętał. Z pewnością widziałbym przynajmniej swoje zeznanie podatkowe. – Spojrzał na mojego dziadka. – Prowadzisz nabór?
– W tej chwili nie – odparł. – A choć to interesujące podejrzenie, to mylne. Nie pamiętasz go?
Ściągnęłam brwi. – Czy pamiętam? Skąd?
Ale zanim zagadka została rozwiązana, w społeczności nimf wynikły pewne wydarzenia.
– Co na litość boską – wycedził Jeff – skłoniło was do walki na środku Navy Pier? Przecież to miejsce publiczne! Miasto ledwo się teraz trzyma, a wy zachowujecie się jak dzieci. Myślicie, że to w czymś pomoże?
Nimfy wyglądały na zawstydzone. Rozejrzałam się, zastanawiając się, co na ten temat myślą ludzie. Jonah i ja słyszeliśmy krzyki kilka metrów dalej i biorąc pod uwagę stan rzeki, nie byliśmy tu jedyni.
Jeff spojrzał na nie, jak generał niezadowolony ze swojego oddziału. – Dobrze – powiedział. – Mówcie, o co chodzi.
– Alanna nas przeklęła – krzyknęła nimfa imieniem Melaina, którą poznałam podczas ostatniej bójki nimf. Wskazała na rudowłosą. – Widziałeś jej zdjęcie? Zostałyśmy przeklęte!
– Więc to była magia? – zapytałam na głos. – Czy Alanna rzuciła jakiś urok? – Choć nie byłam podekscytowana tym, że rzeczne nimfy bawiły się w
53
abrakadabra z miastem, to przynajmniej mieliśmy odpowiedź. Lubiłam odpowiedzi.
Alanna skoczyła do przodu, jej zielona sukienka ledwie mieściła jej walory. – Niczego takiego nie zrobiłam!
Jeff spojrzał na mnie. – Melaina mówiła o przeklęciu w sensie metaforycznym.
Jonah pochylił się ku mnie. – Mówiłem ci – wyszeptał.
Uniosłam dłoń i wskazałam na Alannę. – Co zrobiłaś rzece?
Alanna zamknęła oczy, z których spływały teraz łzy.
– Otulałam ją. Czułam jak się zmienia, jak umiera. Potrzebowała mnie.
Jakby zasmucone tym przypomnieniem, nimfy zaczęły śpiewać niskim, smutnym głosem, zawodząc nad magicznie chorą wodą.
Pomimo opłakiwania, nie były gotowe wybaczyć Alannie. – Przez nią wyszłyśmy na te złe – powiedziała brunetka. – Przez nią to wygląda tak, jakbyśmy uprawiały złą magię. A teraz miasto wini nas za to, co się stało.
– Kto zrobił zdjęcie? – zapytałam Alanny.
Ta wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Niedaleko byli ludzcy chłopcy. – Uśmiechnęła się lekko. – Powiedzieli, że jestem ładna.
I mieli zdj ę cie, by to udowodni ć, pomyślałam.
– Teraz boli – krzyknęła nimfa w czerwonej sukience i z perfekcyjnym, czerwonym manicure.
– Boli? – zapytał Jeff.
– Czujemy, jak magia nas opuszcza – powiedziała, pocierając ramiona jakby było jej zimno. – Coś zabiera magię i przez to czujemy się… puste. 54
Teraz, gdy o tym wspomniała, nimfy faktycznie wyglądały na trochę bardziej zmęczone niż zazwyczaj. W parku było ciemno, ale widziałam cienie pod ich oczami i wymizerowane twarze.
– Możesz coś z tym zrobić? – zapytałam Catchera. Pokręcił głową.
– Tu działa magia. Nie potrafię jej kontrolować. Mogę pracować z wszechświatem – dodał, na moje zdezorientowane spojrzenie. – To nie jest wszechświat. To magia — magia kogoś innego — i jest poza moimi możliwościami.
– Rozpoznajesz tę magię? – zapytałam, chwytając się tratwy. – Jest w tym jakiś znak rozpoznawczy? Może zaklęcie, jakie wcześniej widziałeś albo znajome brzęczenie? Cokolwiek?
– Nie znam tego. Widziałem czasami zaklęcia pożyczające. To po prostu sposób na „pożyczenie” czyjejś magii. Ale w tym zaklęciu, ssanie pochodzi od tego, kto rzucił zaklęcie. A tu to jezioro ją wsysa. A jezioro nie może rzucić samo zaklęcia.
Oboje spojrzeliśmy w milczeniu na jezioro.
– Czuję, jak moc mnie opuszcza gdy tu stoję – dodał cicho. – Spadła pewnie gdzieś do osiemdziesięciu procent. Ale cholera, nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
– A jeśli tego nie naprawimy? – zapytałam go.
Jego spojrzenie nie natchnęło mnie nadzieją. – Podejrzewam, że to możliwe – powiedział cicho – że magia nimf zniknie całkowicie i przez to stracą swoją łączność z wodą. Przypuszczam, że im dalej się znajdę, tym będę silniejszy, ale one nie mogą przebywać długo z dala od wody.
Catcher mówił cicho, ale nimfy musiały go usłyszeć. Było więcej płaczu, a to mówiło: Cokolwiek stało się wodzie, te dziewczyny nie są za to odpowiedzialne.
– To wszystkie nimfy? – zapytałam Catchera, który szybko je zliczył i 55
kiwnął głową.
– Są wszystkie.
– Żadna z tych dziewczyn nie zaklęła jeziora – powiedziałam. – Nie przy takim smutku. Myślę, że możemy wykluczyć nimfy.
– Zgadzam się. Niestety to stawia nas w martwym punkcie – powiedział Jonah.
– Może nie – zasugerowałam. – Panie, to jasne, że to nie wy skrzywdziłyście rzekę i jezioro.
Śpiew zatrzymał się, zastąpiony łagodnym, zadowolonym nuceniem.
– Ale coś jest nie tak. Ktoś zmienił jezioro w magiczny odkurzacz. Może zaszkodzić jezioru. Może zaszkodzić miastu. Może zaszkodzić wam. Jeśli rzeczne nimfy nie są w to zamieszane, to może wiecie kto?
Jak jeden mąż, nimfy spojrzały na mnie, ich oczy zwęziły się złośliwie.
– Lorelei – powiedziała pewnie blond nimfa. – Syrena. 56
ROZ DZIAŁ IV
CHICAGO DAJE, CHICAGO ZABIERA
Wychodziło na to, że każdy zbiornik wodny miał swojego własnego opiekuna. Były źródlane nimfy, fontannowe nimfy, oceaniczne nimfy i wodospadowe nimfy. I syreny, nie nimfy, kontrolowały Wielkie Jeziora.
W Chicago nimfy rzeczne miały kontrolę nad rzeką i jej granicami. Lorelei, syrena jeziora Michigan, kontrolowała przypływy i prąd jeziora. Była jedyną mieszkanką normalnie opuszczonej, zalesionej, ponad siedmiuset hektarowej wyspy na środku jeziora.
Co najważniejsze, nimfy jej nienawidziły. Uraczyły nas piskliwym, dwudziestominutowym wykładem na temat jej wad. Ja zredukowałam listę do jej największych przewinień. 1. Lorelei zawarła pakt z diabłem (który mieszkał z nią na wyspie); 2. Lorelei rozprowadzała czarną magię; włącznie z klątwami i
przekleństwami tworzonymi na zamówienie; 3. Lorelei jadła dzieci (ludzkie i nieludzkie); 4. Lorelei była ubierającą się na czarno, antyspołeczną gotką–świruską (czyli dziewczyną, jakiej nienawidziłaby banda słodkich, ślicznych, biuściastych nimf).
Miałam wyraźny mentalny obraz Lorelei — wspomożony przeczytaniem zbyt wielu bajek i horrorów będąc nastolatką — jako garbatej staruchy ubranej w obdarty czarny materiał, stojącej nad jeziorem w pozycji podobnej do tej, jaką przyjęła Alanna. Wyciągnięte ręce, pobrużdżony nos wygięty nad okrutnie wykrzywionymi ustami, oferująca zaklęcie mające zabić jezioro z jakiegoś powodu, którego jeszcze nie znamy. 57
Ale zakiełkowanie tego obrazu w mojej głowie wydawało się uspokoić ślicznotki, które teraz tuliły się, poprawiały swoje haleczki i ocierały łzy w wielkiej nimfowej paradzie przytulania.
Szczerze mówiąc, ciężko było utrzymać uwagę chłopców. Drobne
chrząknięcie okazało się przydatne.
– Możemy złożyć jej wizytę – zasugerował Jonah.
Mówiąc szczerze, ten pomysł niezbyt przypadł mi do gustu. Niestety, ten problem był większy niż mój dyskomfort. Nimfy stawały się słabsze i Bóg jeden wiedział, jak radzili sobie inni paranormalni.
– To raczej dobry pomysł – powiedział mój dziadek – jeśli jest nawet mała szansa. A nie pamiętam, by były tam jakieś środki komunikacji, więc nie możemy zwyczajnie do niej zadzwonić. – Spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
Westchnęłam. – Dlaczego ja?
– Bo jesteś dziewczyną – powiedział Catcher.
Znalezienie odpowiedzi zajęło mi dobrą chwilę. – Słucham?
– Ona jest syreną – powiedział Catcher. – Wabienie żeglarzy w objęcia śmierci? Śpiewanie pieśni na tyle pięknych, że doprowadzały ich do płaczu? Więzienie ich w wiecznej ekstazie?
Oczy Jonaha zrobiły się wielkie jak spodki, co sprawiło, że ja przewróciłam swoimi. – I to, że ja złożę jej wizytę jest złym pomysłem, bo…?
– Bo nie wrócisz – powiedział sucho Catcher. – Użyje swojej magii, by cię uwieść, urzec i utkwisz w syreniej otchłani na resztę swoich nieśmiertelnych dni.
– Jakoś nie czuję się od tego odwiedziony.
– Poczujesz się odwiedziony, kiedy zapomnisz, żeby jeść i pić, bo nie 58
będziesz mógł znieść, że nie będziesz w jej obecności. Umieranie z głodu to nie jest najlepszy pomysł na odejście.
– Okej – powiedział z grymasem Jonah. – To lepszy argument.
– I dlatego wysyłamy Cycki McGee.
Wolno obróciłam twarz w stronę Catchera.
– Ile ty masz lat, co? Dwanaście?
– Chodzi o to, że mężczyźni nie składają wizyt syrenie celowo. Ona nie będzie miała wyboru; musi ich uwieść, a to z pewnością nie pomoże nam rozwiązać magicznych problemów.
– No to chyba ustalone – zgodziłam się. – Moje cycki i ja pójdziemy. Ale jakoś nie cieszę się na myśl, żeby wsiąść na łódkę w tej wodzie. Macie jakieś pomysły transportu?
– Ja się tym zajmę – powiedział mój dziadek. – Zadzwonię w parę miejsc i zobaczę, czy znajdę chętnego pilota helikoptera, który poleci na odizolowaną wyspę nad napiętnowanym magią jeziorem. Oczywiście, będzie wiele papierkowej roboty, więc jakąkolwiek akcję będziemy mogli zrobić dopiero jutro.
– A w międzyczasie? – zapytałam, patrząc na zebranych. – Co zrobimy z jeziorem?
To pytanie na nowo rozpaliło nimfy. Kiedy Jeff klęknął, by poklepać najbliższą nimfę po plecach, ta odwróciła się, objęła go ramionami i z wielkim dramatyzmem zaczęła szlochać.
– Gratulacje, pani wrażliwa.
– To normalne pytanie – powiedziałam. – Wciąż mamy tu kryzys — a skoro nie możemy podróżować nocą, minie cały dzień, zanim porozmawiamy o tym z syreną.
– Pierwszym krokiem będzie zabrać nimfy w głąb lądu – powiedział Jeff nad ramieniem obejmującej go nimfy. – Z dala od wody i tego, co się tu dzieje. W międzyczasie to może zebrać im więcej siły. 59
Więcej płaczu.
– Wiem, kochana – powiedział, klepiąc po bratersku jej plecy. – Ale musimy wyleczyć jezioro, prawda?
Kiwnęła głową, pociągając nosem, ale zachowała swój imadłowy uścisk na Jeffie.
– Zajmę się przeniesieniem – powiedział Catcher. – Może faerie kilka przenocują.
– Breckenridge mają duży dom w Naperville, ale umieszczenie
zmiennych i nimf razem to nie jest dobry pomysł. – Jakby na znak, patrzyłam jak dłoń nimfy wędruje na tyłek Jeffa i go ściska. Pisnął i uprzejmie odsunął jej rękę, ale ona uśmiechnęła bez ani krztyny przeprosin. Nie byłam pewna, czy wiedziała, że Jeff ma dziewczynę, czy po prostu ją to nie obchodziło.
– To chyba znaczyło „nie” – burknął Catcher.
– Co zrobimy z ludźmi? – zapytał Jonah, patrząc jak coraz więcej ludzi zbliża się do jeziora, by na nie popatrzeć. – Dostaną szału.
Nie mogłam ich winić. To wydarzenie było bardzo niepokojące i uderzyło w coś bliskiego naszym sercom. Chicago leżało przy samym jeziorze, a rzeka biegła przez serce miasta. Były razem złączone, a ludzie z pewnością zobaczą to jako naruszenie tej więzi ze strony paranormalnych. Wręcz nie mogłam się doczekać protestów.
– Przedłożę to u Burmistrz Kowalczyk – powiedział mój dziadek – choć Bóg jeden wie, jak my to wyjaśnimy.
– Skup się na tym, że to nie apokalipsa – zasugerowałam, choć dalej czułam strach. – I spróbuj zadbać, żeby nie obwinili automatycznie wampirów. Już i tak mamy wiele na głowie.
Poklepał mnie po plecach.
– Zajmiemy się tym, zbierzemy trochę informacji. A wy, dzieciaki, idźcie do domu. Zadzwonię, kiedy załatwię transport.
Przytaknęłam, choć nie cierpiałam bezczynności. Siedzenie i czekanie aż 60
coś się stanie nie należało do moich ulubionych zajęć. By mieć co robić, zrobiłam sobie mentalną notkę, by sprawdzić bibliotekę; jeśli miałam znaleźć jakieś informacje o naszej samotniczej syrenie, to tylko w bibliotece.
Pożegnałam się z Jeffem (wciąż splątanym z nimfą), ale na chwilę odciągnęłam Catchera na bok. – Jak tam nauka?
Catcher przewrócił oczami. – Powiedziała mi tylko, że jej poziom stresu historycznie przekroczył „Prezentację Meisner–Moxner”, czymkolwiek ona jest.
Skrzywiłam się. Meisner–Moxner było
przedsiębiorstwem produkującym przedmioty domowego użytku, którego Mallory była kierowniczka reklamy, spędziła całe dwa tygodnie szykując ogromną kampanię, tylko po to, by trzy dni przed prezentacją szef powiedział jej, że „po prostu tego nie czuje.”
Następne siedemdziesiąt dwie godziny oznaczały ogromnych rozmiarów otumanienie spowodowane brakiem snu i kofeiną. Mal przykuła się do biurka, ciągnąc na coli, napojach energetycznych i kreatywnej euforii, którą potem opisała jako „epicką”. Kiedy wszystko zostało powiedziane i zrobione, agencja zdobyła kontakt, a ona przespała całe dwa dni.
Kampania Meisner–Moxner przeszła do reklamowej historii jako jeden z najbardziej udanych produktów wchodzących na rynek. Niestety, młody Moxner wydał nowo zdobyte pieniądze firmy na panienki i kokainę, i wkrótce potem Meisner–Moxner Home Brands, Inc. zbankrutowało. Kiedy Mallory się o tym dowiedziała, przespała kolejne dwa dni.
Więc jeśli przygotowanie do egzaminu były choć trochę bliskie Meisner– Moxner, to współczułam Mallory… i Catcherowi.
– Niech cię Bóg błogosławi. Ale przynajmniej to Simon najbardziej odczuwa jej stres. W sensie, skoro widuje się z nią w czasie testów.
Catcher zrobił obojętną minę. 61
– Z pewnością często się z nią widuje.
Jego zmrużone oczy były oznakami zazdrosnego chłopaka. Ale jak to było możliwe? To był Catcher. Sześciopak–boskie–ciało–i–znakomity– dzierżyciel–magii Catcher. Ten, który nie przyjmował skarg od nikogo. Może błędnie go odczytałam. Może po prostu nie lubił Simona. Miałam wcześniej takie wrażenie, ale ciekawość zabiła kota, nie wampira, więc drążyłam dalej.
– Zła krew między tobą, a Simonem?
– Nie ufam mu.
Kiedy nic więcej nie powiedział, prawie zapytałam, czy nie ufa Simonowi z Mallory, ale się powstrzymałam. Catcher był stuprocentowym samcem i sugerowanie, że jest zazdrosny nie wyjdzie na dobre.
Zamiast tego poklepałam go po plecach. – Kiedy to się skończy, postawię drinka tobie i twojej świeżo upieczonej czarodziejce.
Catcher burknął coś, czego nie zrozumiałam, ale podejrzewałam, że było to coś związanego z jego nienawiścią do Układu. Został ekskomunikowany i patrzenie jak Mallory tak bardzo stara się o członkostwo musiało być dla niego trudne. Co Chicago daje, Chicago zabiera.
Pożegnaliśmy się z Catcherem, po czym Jonah i ja skierowaliśmy się do swoich samochodów.
– Wiem, że żałujesz, że nie będziesz mógł jutro polecieć do syreny – powiedziałam.
– Jestem w depresji – przyznał. – Myślisz, że jej spódniczka będzie krótsza niż nimf, czy dłuższa?
Przewróciłam oczami, ale nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Był zabawny. Ale nie zamierzałam podnosić mu i tak sporego ego.
– Skoro już na dzisiaj skończyliśmy, to może skoczymy na gryza?
Zapewne miał na myśli czysto platoniczne pytanie, ale i tak wywołało ono we mnie panikę. Z drugiej strony, obiad dałby mi możliwość przepytania 62
Jonaha na temat jego relacji z moim dziadkiem. Dowiedziawszy się, że mój ojciec próbował przekupić Ethana, żeby uczynił mnie wampirem, czyniło zrozumiałym fakt, że byłam podejrzliwa co do relacji wampirów z członkami mojej rodziny.
– Powiesz mi, jak poznałeś mojego dziadka?
– Może. Co powiesz na coś pikantnego?
– Nuklearnie pikantnego czy pikantnego z salsy z supermarketu?
– Co tylko wolisz. Świat otwiera się przed tobą.
– Powinnam chyba się nie zgodzić. Sprzedałeś mnie.
– Jak to?
– Powiedziałeś im, że zostałam uderzona szpilką. – Uderzenie podróbką Jimmiego Choo nie było moim najlepszym momentem jako Wartowniczki Cadogan. Nie widziałam potrzeby, by rozpowszechniać te wieści.
Udał szok.
– Merit, chciałaś, żebym skłamał twojemu dziadkowi?
– To zależy od tego, jak długo go znasz.
Niestety nie złapał haczyka. – Quid pro quo5. Najpierw obiad, potem szczegóły.
Westchnęłam, wiedząc, że zostałam pokonana. – Dobra. Ale chcę prawdy.
– Och, dostaniesz prawdę, Merit. Dostaniesz prawdę.
Jakoś nie czułam się po tym ani trochę lepiej.
***
Tajska knajpka mieściła się w małym rzędzie sklepów, z pralnią chemiczną po jednej stronie i pizzą na wynos po drugiej.
Kiedy weszliśmy, zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach. Z małego radio
63
stojącego na szklanym kontuarze obok złotego Buddy, starodawnej kasy i plastikowego pojemniczka z cukierkami miętowymi, sączyło się „El Paso” Marty'ego Robbinsa.
Wnętrze restauracji nie było zbyt wyszukane. Ściany były pomalowanymi betonowymi blokami i wisiały na nich różne plakaty z filmów klasy B lat siedemdziesiątych. Były pomieszane z ręcznie pisanymi ostrzeżeniami przed parkowaniem w miejscach należących do pralni albo próbą płacenia czymkolwiek oprócz gotówki. W tej knajpce nie znali chyba jeszcze plastiku.
– Tu jest najlepsze tajskie jedzenie w Chicago? – zastanawiałam się na głos.
– Zaufaj mi – powiedział Jonah i skinął głową drobnej, ciemnowłosej kelnerce, która uśmiechnęła się uprzejmie i przytaknęła, kiedy wskazał na pusty stolik.
Zajęliśmy miejsca, a ja przestudiowałam ręcznie napisane menu. Było kilka nieudolnych tłumaczeń, ale większość słów nie była po angielsku, co chyba było raczej czymś dobrym w tajskiej restauracji. – Często tu przychodzisz?
– Częściej niż powinienem przyznać – powiedział. – Nie krytykuję jedzenia Domu Grey, ale Scott lubi proste jedzenie. Wszystkie posiłki mają beżowy kolor.
Wyobraziłam sobie talerz chleba, tłuczonych ziemniaków, pieczonych ziemniaków, farszu i ciasta biszkoptowego. – Przecież nie ma w tym nic złego.
– Okazyjnie, nie. Ale wampir ze smakiem na życie potrzebuje więcej urozmaicenia.
– A ty jesteś wampirem ze smakiem na życie?
Wzruszył skromnie ramionami. – Świat ma wiele do zaoferowania. Jest wiele do odkrycia. Lubię to 64
wykorzystywać.
– Więc nieśmiertelność jest na rękę, tak?
– Można tak powiedzieć?
Podeszła do nas kelnerka z długimi ciemnymi włosami i w białych tenisówkach. – Gotowi?
Jonah spojrzał na mnie i, kiedy przytaknęłam, podał swoje zamówienie. – Pad tai z krewetkami.
– Jak bardzo pikantne?
– Dziewiątka – powiedział i oddał swoje menu. Kelnerka spojrzała na mnie, a potem na niego.
Domyśliłam się, że dziewiątka jest ze skali od jednego do dziesięciu. Lubiłam pikantne jedzenie, ale nie zamierzałam zamawiać dziewiątki w restauracji, w której jeszcze nigdy nie byłam. Bóg jeden wie, jak gorąca mogła być dziewiątka.
– Dla mnie to samo. Może siódemka? – Zażądałam. Kelnerka spojrzała na mnie tępo.
– Była tu pani wcześniej?
Spojrzałam na nią i na Jonaha. – Um, nie.
Kręcąc głową, zabrała ode mnie menu. – Siódemka nie. Dwójka.
To oświadczywszy, odwróciła się i zniknęła na zapleczu.
– Dwójka? Nie wiem jak mam nie poczuć się obrażona.
Roześmiał się nisko. – To dlatego, że jeszcze nie jadłaś dwójki.
Miałam trochę wątpliwości, ale póki co nie miałam żadnego dowodu. A mówiąc o brakującym dowodzie…
– Dobra, czas na quid pro quo. Skąd znasz mojego dziadka? Wiem, że 65
znałeś się z Charlotte. Mówiłeś mi to wcześniej. Czy to się jakoś łączy? – Charlotte jest moją starszą siostrą. Mam również brata, Roberta, który podążał śladem ojca.
– Tak i znam Charlotte – powiedział Jonah. – Ciebie też znałem.
Kompletnie nie rozumiałam. – Skąd mnie znałeś?
– Zabrałem Charlotte na bal maturalny.
Zamarłam. – Że co?
– Zabrałem Charlotte na bal na zakończenie nauki.
Zamknęłam oczy, próbując sobie przypomnieć. Wróciłam do domu na przerwę wiosenną i byłam świadkiem załamania Charlotte, kiedy pokłóciła się ze swoim ówczesnym chłopakiem i obecnym mężem, Majorem Corkburger (tak, poważnie). Na bal poszła wtedy z chłopakiem imieniem Joe.
Wtedy zaświeciła się lampka.
– O mój Boże! – krzyknęłam, celując w niego. – Ty jesteś Joe! Nawet cię nie rozpoznałam.
Joe był bardzo krótką fazą buntu. Po balu widziałam go tylko kilka razy. Miesiąc później Charlotte i Major wrócili do siebie, a Joe zniknął.
– Miałeś trwałą – przypomniałam mu. – I zabrałeś ją na bal w jednej z tych bluz zrobionych z polaru.
– Przyjechałem wtedy prosto z Kansas City. – Powiedział to jakby Kansas City było odległym krajem z całkowicie inną kulturą. – Tempo było tam trochę inne, nawet dla wampirów. Trochę wolniejsze.
– A Charlotte przedstawiła cię mojemu dziadkowi?
Nawet w ciemności widziałam, jak Jonah się rumieni. – Tak. Chyba, żeby wkurzyć Majora. Kończyłem właśnie jeden z kierunków. A ta cudowna dziewczyna podeszła do mnie pewnego dnia w kampusie i mnie zaprosiła. – Wzruszył ramionami. – No przecież nie 66
zamierzałem odmówić. A kiedy poznaliśmy się z Noahem, ty nie miałaś pojęcia kim byłem.
To wyjaśniało dlaczego Jonah tak się zachowywał tej pierwszej nocy przy jeziorze, kiedy się poznaliśmy. – To dlatego byłeś zirytowany – powiedziałam. – Nie dlatego, że myślałeś, że jestem jak Charlotte, ale dlatego, że myślałeś, że cię zapomniałam.
– Ty mnie zapomniałaś i nie jesteś tak niepodobna do Charlotte jak ci się wydaje.
Zaczynałam już protestować, myśląc, że chciał drażnić mnie w kwestii wieczorków towarzyskich, luksusowych marek, czy zim w Palm Beach, czym w ogóle nie byłam zainteresowana. Ale zamiast podejrzewać, dałam mu przywilej wątpliwości i zadałam pytanie. – Dlaczego jestem jak Charlotte?
Uśmiechnął się. – Bo jesteś lojalna. Bo obie cenicie swoje rodziny, nawet jeśli inaczej je definiujecie. Jej dzieciaki i Major są jej rodziną. Twój Dom jest twoją.
Nie zawsze tak było, ale nie mogłam się z nim nie zgodzić. – Rozumiem.
Kilka minut później nasza kelnerka wróciła z dwoma dymiącymi talerzami makaronu.
– Dziewiątka – powiedziała, stawiając talerz przed Jonahem. – I dwójka – powiedziała, stawiając identyczny talerz przede mną.
Zdjęłam serwetkę ze sztućców i spojrzałam z niecierpliwością na Jonaha. – Gotowy?
– A ty? – zapytał rozbawiony.
– Poradzę sobie – zapewniłam go, wbijając widelec w makaron i fasolkę. Mój pierwszy gryz był duży… i natychmiast go pożałowałam.
„Dwójka” była najwyraźniej eufemizmem „Płonącego Piekła”. Do oczu napłynęły mi łzy, w gardle i na języku wybuchł ogień. Mogłabym przysiąc, że z 67
uszu strzelały mi płomienie.
– O Boże. O Boże. O Boże. Parzy – wydusiłam, zanim złapałam szklankę z wodą i jednym łykiem opróżniłam połowę. – To jest dwójka? – zapytałam
zachrypniętym głosem. – To jest chore.
– A ty chciałaś siódemkę – powiedział nonszalancko Jonah, jedząc swój makaron, jakby był polany co najwyżej sosem sojowym.
– Jak ty możesz to jeść?
– Jestem przyzwyczajony.
Wzięłam do ust kolejną porcję i przeżułam szybko, ledwie zauważając smak, głównie próbując przełknąć, zanim poczuję pikantny smak.
Kelnerka podeszła znowu z dzbankiem wody w dłoni. Napełniła szklankę Jonaha i spojrzała na mnie. – Dwójka?
– I tak za ostra – przyznałam, osuszając kolejne pół szklanki. – Co w tym jest? Tajska papryka?
Wzruszając, kelnerka uzupełniła moją szklankę. – Kucharka uprawia je w swoim ogródku. Bardzo ostre.
– Bardzo, bardzo ostre – przyznałam. – Są tacy, co zamawiają dziesiątkę?
– Wieloletni klienci – powiedziała. – Albo przez wyzwanie.
Powiedziawszy to, odeszła z pustym dzbankiem.
Spojrzałam na Jonaha ze łzami w oczach. – Dzięki, że nie wyzwałeś mnie, żebym spróbowała dziesiątki.
– To byłoby niewłaściwe – powiedział Jonah, wpychając sobie makaron do ust. Na jego czole pojawiła się cienka warstewka potu, a po chwili zaczął pociągać nosem.
– Myślałam, że to cię nie rusza? – zapytałam z zadowolonym uśmiechem.
Otarł czoło grzbietem dłoni i wyszczerzył się do mnie. – Nie powiedziałem, że to nie jest ostre. Powiedziałem tylko, że jestem 68
przyzwyczajony. Nieśmiertelność raczej nie jest warta kłopotu, jeśli nie ma żadnego wyzwania.
Nie byłam tego do końca pewna, ale miałam wrażenie, że nie mówił o
jedzeniu. Wzięłam kolejny kęs i skupiłam się na piekącym smaku.
– Opowiedz mi o Ethanie.
Spojrzałam na niego zaskoczona. – Słucham?
Wzruszył nonszalancko i przełknął kolejny kęs makaronu. – Mówiłaś, że nie byliście razem. Może to i prawda, ale mam wrażenie, że to nie wszystko.
Obserwowałam go przez chwilę, uśmiechając się, kiedy przeżuwał, decydując co mu powiedzieć. Moje chwile z Ethanem były burzowe. Więcej przystanków niż startów, a te przystanki były traumatyczne. Ethan odszedł zanim ten związek miał szansę rozkwitnąć, ale to wcale nie oznaczało, że ból był mniejszy — ani łatwiejszy do wyjaśnienia.
– Mieliśmy wspólne momenty – powiedziałam. – Nie byliśmy do końca parą — choć pewnie byśmy byli, gdyby nie… – Nie byłam w stanie dokończyć.
– Gdyby Celina nie zrobiła tego, co zrobiła – zakończył delikatnie Jonah.
Przytaknęłam.
– Wiele dla ciebie znaczył.
Znowu przytaknęłam. – Tak.
– Dziękuję, że mi powiedziałaś – powiedział.
Zakończył ten temat, ale miałam wrażenie, że pytał o coś więcej. A jego subtelność wcale nie sprawiła, że reszta obiadu przebiegła w mniej niezręcznej atmosferze. Podtrzymywałam rozmowę, dopóki nie zapłaciliśmy i nie wróciliśmy do swoich aut. Wtedy chyba zebrał się, by przejść do sedna.
– Czułaś coś do Ethana – powiedział. – Byliście ze sobą blisko i to wpłynęło na twoje postrzeganie Czerwonej Straży. Ale wiesz teraz, że 69
Prezydium nie zawsze stoi po stronie prawa i sprawiedliwości. Dom Grey wie, kto myli się w sprawie Celiny i śmierci Ethana. Prezydium powinno wspierać to, co robisz w Chicago i zamiast zaoferować pomoc, kiedy wypłynęła sprawa V, zignorowali to i obwinili ciebie. Czerwona Straż nie kłóci się z Domami, a z Prezydium.
– Złożyłam przysięgę.
– Praca z nami, by zadbać, żeby Prezydium nie zniszczyło twojego Domu wesprze tę przysięgę.
Rozważałam w ciszy tę rozmowę. Miał rację; Prezydium nie było już przyjacielem Domu Cadogan. Z drugiej strony, czy dołączenie do Czerwonej Straży nie będzie policzkiem dla Malika? Zgoda na pracę za jego plecami, nawet jeśli dla „większego dobra.”
– Dlaczego?
Zmarszczył brwi. – Co, dlaczego?
– Dlaczego chcesz, żebym dołączyła do CS? O co chodzi? Wiemy już, że Prezydium skupia się tylko na sobie, a nie na prawdziwej pracy. Zostawili nam ciężki orzech do zgryzienia, a po fakcie i tak nas winią, więc o co chodzi? Członkostwo nic nie zmieni, poza tym, że ryzykujemy przybiciem do ściany, jeśli się dowiedzą.
– My?
Obejrzałam się na niego i nie byłam podekscytowana jego zadowolonym
uśmiechem.
– Powiedziałaś „my”.
– To tylko taki zwrot. Wiesz, co mam na myśli. – Próbowałam mówić nonszalancko, ale miał rację. Jonah i ja pracowaliśmy razem — pracujemy razem — by zapewnić Domom bezpieczeństwo. Czy byłam już ukrytym członkiem?
– Nie, Merit, nie wiem – odparł. – Wiem, że właśnie wyznałaś, że 70
uważasz, że wykonujesz już pracę CS. – Stanął przede mną i spojrzał na mnie. – Chcesz wiedzieć, dlaczego powinnaś dołączyć? Bo po raz pierwszy w swoim życiu będziesz miała partnera. Będziesz miała kogoś przy swoim boku, na każde swoje zawołanie, gotowego służyć i wspierać cię w każdym zadaniu.
Mylił się. Kiedy Ethan żył, miałam partnera.
– Przecież i tak już z tobą pracuję – wytknęłam mu.
– Masz mnie, bo nie masz nikogo lepszego. Gdyby Ethan wciąż tu był
albo w twoim Domu byłby dodatkowy strażnik, to pracowałabyś z nim.
Nie mogłam się z nim nie zgodzić.
– Ale jest jeszcze coś – powiedział. – Po raz pierwszy w swoim życiu dostaniesz możliwość wyboru. Do Domu Cadogan zostałaś wciągnięta nieprzytomna. Wartowniczką zostałaś, nie mając tak naprawdę nic do powiedzenia.
Pochylił głowę, jego wargi prawie musnęły moje ucho. Ten ruch był intymny, ale nie seksualny. Jonah nie próbował przebić się przez moją barierę — demonstrował to, jak staliśmy się już sobie bliscy. – Będziesz miała wybór.
Miał rację. Wtedy nie miałam wyboru, ale teraz on mi go dawał. Musiałam przyznać, że to silny argument.
On chyba też to wiedział, bo nie mówiąc już ani słowa więcej, wyprostował się i odszedł.
– To wszystko?
Obejrzał się. – To wszystko. Ten ruch, Merit, jest tylko twój.
Kiedy wsiadł do samochodu i odjechał, wypuściłam oddech. Być w CS czy nie być w CS, oto jest pytanie.
***
71
Ponieważ jezioro wciąż było czarne i nieruchome, nie ekscytowałam się raportem, jaki musiałam zdać Kelley w Domu. Ale przynajmniej mieliśmy plan, a jeśli ktoś w Chicago mógł załatwić helikopter, to był nim mój dziadek.
Kiedy zaparkowałam przed Domem, protestujący byli głośniejsi i liczniejsi, ich transparenty obiecywały jeszcze większe piekło i potępienie niż zazwyczaj. „Apokalipsa” i „Armagedon” widniały na ręcznie malowanych plakatach, tak jak się obawialiśmy. I mówiąc szczerze, nie mogłam ich winić. Nawet ja nie wiedziałam dlaczego jezioro stało się czarne i zaczęło chłonąć
magię, więc można powiedzieć, że koniec świata był na liście możliwości. Na końcu listy, ale nie mniej wciąż na liście.
Protestujący nie byli jedyną siłą. Od jakiegoś czasu staliśmy się tematem zdjęć głodnych paparazzi; hordy fotografów zbierały się zazwyczaj na rogu niedaleko Domu. Jednak dzisiaj wzdłuż ulicy stały wozy transmisyjne, a reporterzy czekali na wampirze błazenady. Wszystko, co niedobrego działo się w mieście i było choć trochę z natury paranormalne, prowadziło ich prosto pod nasze drzwi. Był to spór o wyobcowanie reszty paranormalnych, nawet jeśli tylko po to, byśmy my mieli trochę więcej spokoju.
Reporterzy, znani mi przez historię Mścicielki z Kucykiem i patrole na terenach Cadogan, zawołali, bym się zatrzymała.
Nie chciałam wspierać ich wysiłków w sensacyjnych reportażach, ale pomyślałam, że ich teorie mogą się stać jeszcze gorsze, jeśli ich zignoruję. Podeszłam więc do kilku dziennikarzy.
– Ciężka noc, nie?
Kilku się roześmiało, reszta zaczęła wykrzykiwać pytania.
– Czy wampiry zatruły jezioro?
– Czy to początek końca miasta Chicago?
– Czy to pierwsza plaga?
Musiałam się wysilać, żeby zachować neutralną twarz i nie przewrócić oczami. Ułatwiało mi to, że nie miałam pojęcia. 72
– Miałam nadzieję, że wy mi powiecie! – odparłam, uśmiechając się lekko. – Sami chcemy się tego dowiedzieć.
– Czyli to nie jest wynik działania wampirów? Magicznego zaklęcia?
– Wampiry nie rzucają zaklęć. – Sprawdziłam przepustkę dla mediów mężczyzny przede mną. – Może to ten oto Matthew zmienił wodę na czarną.
Tłum roześmiał się, ale pytania dalej nadchodziły. – Wierzcie mi – powiedziałam, unosząc ręce – chcemy, by jezioro wróciło do normalności tak szybko, jak wy tego chcecie i staramy się dowiedzieć tak, jak wszyscy w Chicago. Problem polega na tym, że my tego nie zrobiliśmy, więc na początku musimy się dowiedzieć kto.
– Merit, czy to początek Apokalipsy? – zapytał jeden z dziennikarzy z tyłu.
– Mam nadzieję, że nie. Ale jeśli mam zginąć, to tylko w Chicago z hot– dogiem w dłoni. Mam rację?
Jasne, to było pochlebcze i jestem pewna, że kilku pismaków to złapało. Ale co niby miałam zrobić? Jeśli nie odwrócę uwagi od wampirów, w szybkim czasie może stać się bardzo niedobrze. Machnęłam ręką i wróciłam do Domu w asyście rzucanych za mną pytań, dzieląc współczujące wywrócenie oczami z faerie przy bramie, kiedy ich mijałam.
Poczułam ukłucie, kiedy zaczęłam się zastanawiać, co powiedziałby im Ethan, mistrz strategii PR, jeśli takowy w ogóle istnieje. Nie byłam nim, ale miałam nadzieję, że zrobiłam wystarczająco, by uspokoić wszystko choć jeszcze na chwilę dłużej.
***
Od razu skierowałam się do Pokoju Operacyjnego; Kelley i Juliet były tam jedynymi strażnikami. Obie uniosły wzrok, kiedy weszłam, ale miny im zrzedły, kiedy zobaczyły moją twarz. 73
– Nie miałaś szczęścia? – zapytała Kelley.
– Nie za wiele – powiedziałam, siadając przy stole konferencyjnym obok Kelley. – Rzeczne nimfy opłakują i wszystko wskazuje na to, że nie mają nic wspólnego z wodą. Wskazały swoimi małymi, wypielęgnowanymi paluszkami na Lorelei, syrenę jeziora. Żyje na wyspie pośrodku jeziora. Biuro rzecznika załatwia transport, ale dopiero na jutro. Mam nadzieję, że to dobry ślad.
Kelley zmarszczyła brwi i przytaknęła. Tak jak wszyscy menadżerowie, pewnie chciała, żeby kryzys został zażegnany i by mogła przenieść się do kolejnego problemu — czy to radzenia sobie z małą liczbą strażników, czy syndykiem w Domu.
– Jeśli to najlepsze, co możemy zrobić, to tak jest – powiedziała Kelley. – To nie usuwa nacisku z Domu, ale też nie zgodziłabym się na wysłanie cię na
środek jeziora kilka godzin przed wchodem słońca.
Powiedziałam Kelley o planach mojego dziadka i mojej rozmowie z paparazzi na zewnątrz.
Kelley wyglądała na zmęczoną i zastanawiałam się, czy była zmęczona tą całą sytuacją, czy to ograniczenie przez Franka krwi dawało o sobie znać. Tajskie jedzenie zaspokoiło jeden apetyt, ale czułam już jak w moim umyśle pojawia się głód krwi. Zrobiłam sobie notkę, by sprawdzić w kuchni na górze, czy jest jakaś torba Blood4You. – Robimy co możemy – powiedziała Kelley. – To wszystko, co możemy zrobić. Pracujmy nad problemem i módlmy się, by wydostać się z tego bagna, zanim uderzy następny kryzys. – W każdej chwili – powiedziała zza komputera Juliet. Kelley westchnęła. – A mówiąc o niemiłych sprawach, powiedziano mi, że jesteś następna na liście rozmów z Frankiem. – Super – powiedziałam bez entuzjazmu. – Nie mogę się doczekać. – Mogłabym przypisać cię na resztę wieczoru do siedzenia w bibliotece i 74
szukania sił i słabości syreny. Mimo wszystko zaniedbałabym obowiązki,
gdybym wysłała cię na wyspę bez przygotowania. A jeśli będziesz w bibliotece, to Frank może cię nie znajdzie… Uśmiechnęłam się. – Sprytne. Doceniam to. – Chcę tylko korzystać ze swoich narzędzi. A teraz ty jesteś moim narzędziem. Musisz zbadać ten problem i trzymać ludzi z dala od nas. Przesłuchiwanie cię przez popychadło Prezydium ci w tym nie pomoże. – Wstała, podeszła do swojego biurka i usiadła za komputerem. – Dowiedz się wszystkiego, co możesz i przekaż mi potem czego się dowiedziałaś. Zasalutowałam jej i poszłam z powrotem na górę.
75
ROZDZIAŁ V
PAPIEROWE WIEŻE
Biblioteka znajdowała się na pierwszym piętrze Domu, niedaleko mojego
pokoju. Miała dwa poziomy — na pierwszym znajdowała się większość książek, a drugi stanowił balkon z balustradą z kutego żelaza. Tomów było mnóstwo, wszystkie ułożone w nienagannych rzędach, a dodatkowo były tam stoliki i biurka do czytania. Był to mój dom z dala od domu.
Weszłam do środka i zatrzymałam się na chwilę, by odetchnąć zapachem papieru i kurzu — perfum wiedzy. Biblioteka, z tego, co widziałam, była pusta, ale słyszałam gdzieś między rzędami rytmiczny pisk szafki na kółkach. Szłam za tym dźwiękiem, dopóki nie spotkałam ciemnowłosego wampira z mechaniczną precyzją odkładającego książki na półki. Znałam go tylko jako „bibliotekarza”. Był skarbnicą informacji i miał zamiłowanie do zostawiania książek przed moimi drzwiami.
Odchrząknęłam, by zyskać jego uwagę. Uniósł wzrok, zmrużył oczy, zapewne gotowy zrobić mi wykład o robieniu hałasu w bibliotece. (Lista zasad wisząca na drzwiach ostrzegała, że, oprócz innych rzeczy, pastylki na kaszel są wymagane dla czytelników z chrypką. Bibliotekarz nie chciał żadnego słuchowego przerywania w swoim królestwie).
Ale kiedy uświadomił sobie, że to ja, uniósł dłoń i zajrzał na sam dół swojej szafki. Wstał z rękami pełnymi książek, które podał mnie.
– Dla ciebie – powiedział. Spojrzałam na tytuły; było tam, niestety, więcej książek o wampirzej polityce. Dostałam już od niego wiele książek o
wampirzej polityce, co wydawało się wierzchołkiem góry lodowej liczby 76
książek napisanych o wampirzej polityce. Byliśmy masą polityczną i najwyraźniej lubiliśmy rozmyślać nad tą konkretną obsesją.
Ale on mógł mi pomóc z moim obecnym problemem, więc nie zaglądałam darowanemu koniowi w zęby.
– Dziękuję – powiedziałam i wzięłam od niego książki. – Mam pytanie — co możesz mi powiedzieć o syrenie jeziora?
Bibliotekarz prychnął lekceważąco i zostawił swoją jeżdżącą szafkę, by zniknąć w alejce.
Wetknęłam książki w puste miejsce na półce i poszłam za nim do schodów prowadzących na balkon.
Weszłam za nim na górę, schodki były tak wąskie i strome, że jego kolana wbijały mi się prawie w nos. Kiedy dotarliśmy na górę, podał mi książkę.
Na szczęście ta pozycja nie była o polityce. Była to księga o sztuce, katalog obrazów pięknych rudowłosych dziewcząt blisko strumieni i zbiorników wodnych.
– To są nimfy i syreny – wyjaśnił bibliotekarz, przekręcając strony. – Nimfy rezydują w rzekach. Syreny w jeziorach. Są istotami rządzącymi w tych okolicach. Są uosobieniem istoty wody. Silnie z nią złączone.
– A rzeczne trolle wymuszają to dla nimf?
– Bardzo dobrze, Wartowniczko – powiedział i nagle ściągnął brwi. – Nikt nie narzuca swojej woli syrenom. I one, i nimfy trzymają się w swoich grupach — poza ich dziwnym związkiem ze zmiennymi.
– Beczka prochu – zasugerowałam.
– Z pewnością rodzaj jakiejś chemicznej reakcji. W każdym wypadku, podczas gdy nimfy i zmienni mają więź, nimfy i syreny absolutnie jej nie mają. Nazwij to kwestią konkurencji. Nimfy wierzą, że rzeki są lepsze od jezior; woda cały czas płynie, zwiększają handel, et cetera. Syreny wierzą, że jeziora są lepsze od rzek. Mają większą objętość. Są lepsze dla celów rekreacyjnych; 77
zapewniają więcej wędkowania.
– Sam spór jeziora kontra rzeki wydaje się niewielkim problemem. Nimfy zachowują się jakby nienawidziły Lorelei.
– Nie jest to niewielki problem, kiedy jesteś istotą paranormalną przywiązaną do wody. Liczy się natura tej wody.
– A jeśli woda obecnie wysysa magię miasta?
– No to masz problem, który jeszcze bardziej grozi destabilizacją relacji paranormalnych w tym mieście.
Nic nowego. – Jutro mam odwiedzić Lorelei. Czego powinnam się spodziewać?
Bibliotekarz zamknął książkę i odłożył ją na półkę, po czym odszedł kilka metrów dalej i wysunął szeroką, płaską szufladę, na której leżały duże arkusze papieru. Zaczął je przeglądać i po chwili mnie przywołał. Wybrał mapę Wielkich Jezior, ale w przeciwieństwie do normalnych map, były zaznaczone tylko akweny.
– Mówi się, że wyspa jest lesista – powiedział, wskazując na zielony
punkt pośrodku Jeziora Michigan – ale dom będzie musiał mieć jakąś cechę wody. Basen, wodospad, et cetera. Dla syreny woda nie jest po prostu ważna — jest konieczna.
– Akwaria? – zastanawiałam się. Wyobraziłam sobie akwarium o rozmiarze ściany, wypełnione tropikalnymi rybami o kolorach tęczy albo oczko wodne za domem.
Bibliotekarz pokręcił głową. – Nigdy akwarium. Wodne duchy wierzą, że zwierzęta powinny pozostać w swoim środowisku naturalnym.
– Co z mocnymi stronami? Słabościami?
– Wszystkie związane z wodą. Zarówno nimfy, jak i syreny muszą pozostawać względnie blisko wody, czy to geograficznie, czy chronologicznie.
– Czyli mogą wytrzymać jakiś czas nie dotykając wody lub mogą oddalić 78
się trochę od wody, ale nie na długo.
Kiwnął głową. – Dokładnie. Jeśli chodzi o moce, to regulują wodę, co oznacza, że ją czują. Rozumieją jej zdrowie, jej problemy.
– Więc, jeśli rzeka jest zanieczyszczona, to działa na nimfy i na syreny?
– Tak jest. Podejrzewam, że choroba wody wpływa na nie dotkliwie.
Przytaknęłam. – Są bardzo nieszczęśliwe. Stają się także słabsze, a bliskość wody jeszcze to chyba pogarsza.
– To złe wieści.
Zgodziłam się, ale nie miałam na to rozwiązania. – Coś jeszcze?
– Syreny mają także typową moc kobiety wody. – Sugestywnie uniósł brwi.
– Uwodzą i łapią mężczyzn? Tak, w tej kwestii jestem chyba bezpieczna. I dlatego lecę tam sama.
Obojętnie kiwając głową, wsunął szufladę z mapami i wskazał na półkę
z książkami o sztuce. – Weź kilka i przejrzyj je. Zwróć uwagę na cechy charakterystyczne kobiet na obrazach. Ich wyrazy twarzy. Ich ubiór. Czy noszą broń.
– Ale to są książki o sztuce. Są wiarygodne?
Bibliotekarz prychnął. – Wszyscy artyści mają modelki, Merit. Jeśli jesteś wodnym duchem, to komu byś się ujawniła, jeśli nie artyście, który uczyni cię nieśmiertelną? Pamiętaj tylko o jednym.
– Czyli?
– Jeśli doprowadzenie wody do normalności zajmie ci zbyt długo, to może nie udać ci się ich ściągnąć.
Zero nacisku. 79
***
Następne kilka godzin spędziłam nad tym, co zrobiłby każdy dorosły — chowałam się w bibliotece, żeby nie natknąć się na syndyka. Nie chodziło tylko o to, że nie chciałam bawić się z Frankiem w usprawiedliwiam–swoje–istnienie — nie chciałam bawić się w usprawiedliwiam–swoje–istnienie z mężczyzną, który miał skatalogować niepowodzenia Ethana.
Tego progu, nie chciałam przekraczać — mostu między moim życiem z Ethanem, a moim życiem bez niego. Nie tylko emocjonalnie, ale dlatego, że Ethan wprowadził mnie do swojego Domu i nauczył mnie być Wartowniczką.
Frank, z drugiej strony, był intruzem. Kiedy go poznałam, nie byłam już dłużej w stanie zaprzeczać jak bardzo zmieniły się różne kwestie w Domu. Nie byłam gotowa tego przyznać.
Nie byłam również gotowa mówić o nocy, kiedy zginęli Ethan i Celina. Uważałam, że to niemożliwe, by Frank, reprezentant Prezydium, nie wspomniał o mojej roli w śmierci dwóch wampirzych Mistrzów. Czekałam na dzień, kiedy Prezydium obwini mnie za ich śmierć, choć to Tate kontrolował Celinę, a Celina zabiła Ethana. Nie czekałam z utęsknieniem na przesłuchanie w sprawie tych wydarzeń.
Więc siedziałam sobie przy biurku w idealnej kryjówce, szafka na kółkach stała przy regałach na końcu alejki — prawie kompletnie poza widokiem.
Przeglądałam książkę z obrazami Waterhouse'a6 i spisywałam cechy postaci, kiedy usłyszałam szybkie stuk–stuk butów na plastikowej podeszwie, zmierzających w moją stronę.
Uniosłam wzrok.
Helen, łączniczka Domu dla nowych wampirów i drużynowa Domu,
6 John William Waterhouse – Przedstawiciel neoklasycyzmu i prerafaelita. Znany szczególnie z portretów kobiecych postaci mitycznych i literackich. 80
pojawiła się w zasięgu wzroku. Była tyranką, ubraną dzisiaj w kanciasty, szary garnitur w parze z praktycznymi szpilkami i klasycznymi kolczykami w kształcie X, które musiały kosztować fortunę. Ponieważ patrzyła na mnie z góry, podejrzewałam, że przyszła tu z misją.
– Tak? – zasugerowałam.
– Pan Cabot jest gotowy, by z tobą rozmawiać. Dołącz, proszę, do niego w gabinecie. – Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i wyszła.
Uch. Złapana.
Helen była typem osoby albo zimnej albo gorącej i nie ostrzegała, o jakiej będzie temperaturze danego dnia. Mogła jednego dnia rozpływać się nad nową parą butów, a następnego traktować cię jak obcego i ledwie uznawać twoją obecność. Była dziwna, ale jako, że niezbyt często miałam z nią do czynienia, to niezbyt się tym przejmowałam.
Frank, z drugiej strony, najwyraźniej wykorzystał ją jako dziewczynkę na posyłki.
Oparłam czoło o stolik, zbierając się na spotkanie, które na pewno nie będzie należało do moich ulubionych. Po chwili zamknęłam książkę, wstałam i wsunęłam krzesło pod stolik. Skinęłam bibliotekarzowi głową, kiedy obok niego przechodziłam i zeszłam na parter do skromnych progów Franka.
Dlaczego robiłam te wszystkie rzeczy? Bo czasami, szczególnie u wampirów, dramat był nieunikniony. A w tych czasach, dziewczyna musiała stawić temu czoła.
***
Z jakiegoś powodu, moją ulubioną zabawą w dzieciństwie była zabawa w szkołę. Tyle, że nie udawałam, że uczę klasę albo sama jestem uczennicą. Udawałam sekretarkę szkolną. I ŚWIETNIE naklejałam naklejki na udawanych pracach domowych. Spisywałam nazwiska uczniów i listę obecności 81
w starodawnym dzienniku. Układałam papiery w ładne kupki, włącznie ze skasowanymi biletami i papierami firmowymi z podróży biznesowych mojego ojca.
Nie wiem, dlaczego, ale uwielbiam papiery i długopisy, markery i pieczątki. Jako dorosła, to przełożyło się na upodobanie do fantazyjnych długopisów i notesów ze śliskimi kartkami. Ale nieważne, jak ogromna była moja miłość do papieru, to nie mogła równać się z miłością Franka.
Wypełnił biuro Ethana stertami papierów. Drzewa rozpłakałyby się na ten widok. Cała ta ilość kazała mi się zastanowić, czy Frank uważał, że te tomy są źródłem jakiejś sekretnej mocy — jakby jego umiejętność gromadzenia papierów (i układania ich w wysokie kolumny) była kluczem do królestwa Cadogan.
Stałam w progu, gapiąc się na ten biały las, kiedy Frank machnął do mnie zza stołu konferencyjnego, który zajmował tylną połowę biura.
Nie był nieatrakcyjny, ale jego rysy były arystokratycznie ściągnięte, jakby urodzenie się w bogatej rodzinie je wyostrzyło. Jego brązowe włosy były krótkie i dokładnie przystrzyżone. Miał na sobie spodnie khaki i białą koszulę. Prawy nadgarstek otaczał drogi, złoty zegarek. Podejrzewałam, że gdybym zajrzała pod stół, zobaczyłabym brązowe mokasyny z frędzlami na górze.
– Wejdź – powiedział Frank. – Usiądź.
Zrobiłam jak powiedział, zajmując krzesło naprzeciw niego. Nie marnował czasu.
– Opuściłaś dzisiejszego wieczoru Dom pod rozkazem Kapitana Straży, by zbadać – zatrzymał się, by spojrzeć na kartkę papieru na stoliku – sprawę jeziora Michigan, które stało się czarne?
– Tak – powiedziałam. – Z obawy, że ludzie automatycznie obwinią o to istoty paranormalne zamieszkujące miasto.
Wydał jakiś dźwięk, który sugerował, że tę myśl uważał za absurdalną. – Rozumiem, że Darius rozkazał ci wcześniej nie mieszać się w sprawy 82
miasta.
– To nie jest tylko sprawa miasta, jeśli wampiry są o to obwiniane – zauważyłam. – A ten nakaz został wydany zanim straciliśmy kolejnego strażnika. Jest nas teraz mało, a ja jestem najlepsza w kolejce, żeby pomóc.
Znowu wydał ten dźwięk. – Merit, jak wiesz, zostałem wysłany przez Prezydium w Greenwich, żeby zbadać stabilność i świętość Domu, pod względem ilości finansów i personelu. W tym celu, przeprowadzam rozmowę z każdym członkiem Domu, by lepiej zrozumieć ich role. – Zaczął szperać w kilku papierach, a po chwili wyciągnął dokument, do którego przyczepione było moje zdjęcie.
Przez chwilę go czytał, po czym odłożył go na stół i złączył palce na blacie.
– Jesteś tu Wartowniczką – powiedział. W jego głosie słychać było dezaprobatę.
– Tak.
– I stałaś się wampirem w kwietniu tego roku.
– Tak. – Nie widziałam powodu, by się rozwodzić.
– Mmm – powiedział. – I zostałaś Wartowniczką na swojej Ceremonii Ślubowania, po byciu wampirem przez zasadniczo tydzień?
– Mniej więcej.
– Byłaś kiedyś w służbach obronnych zanim stałaś się Wartowniczką?
Zadawał pytania, na które bez wątpienia znał odpowiedzi. Nie chodziło o to, że nie wiedział, co zrobiłam wcześniej, by stać się Wartowniczką; on zbierał dowody na złe zarządzanie Ethana. Niestety nie potrafiłam znaleźć innego wyjścia z tej gierki.
– Nie byłam – odparłam. – Byłam studentką pracującą nad uzyskaniem doktoratu z literatury angielskiej.
Ściągnął brwi, udając mętlik. – Ale służysz jako Wartowniczka — wojownik Domu. Obrońca. Ethan z 83
pewnością obsadziłby to stanowisko kimś wytrenowanym i gotowym na przyjęcie wyzwania? – Frank przechylił głowę, jego brwi wciąż były ściągnięte, ale w oczach miał błysk w stylu „Mam cię!”
I teraz przyszła pora, by się rozwodzić… i ukrócić jego farsę.
– Jestem pewna, że widziałeś moją teczkę. Jestem pewna, że wiesz, że mam bardzo wysoki wskaźnik fizyczny, wysoki strategiczny i wysoki
psychologiczny, ponieważ potrafię oprzeć się czarom. Byłam silna w dniu, w którym stałam się wampirem i od tego dnia stawałam się jeszcze silniejsza. Byłam trenowana z kataną, mam polityczne i finansowe koneksje w mieście i jestem na tyle silna, że pokonałam Ethana na treningu. Jestem wykształcona i poważnie biorę przysięgi, jakie złożyłam temu Domowi. Co jeszcze miałabym umieć?
– Nie jesteś piechurem. Nie jesteś trenowana w walce.
– Jestem Wartowniczką Domu, której powierzono ochronę Domu i jednostki. Nie jestem kapitanem straży i tworzenie strategii militarnej to nie moje zadanie. Walczę jedynie w ostateczności, kiedy zawodzą wszystkie inne możliwości. Zauważyłam, że ci, którzy są zbyt chętni, by rzucić się w bój, zazwyczaj mają ku temu ukryte motywy.
Frank oparł się plecami o krzesło Ethana, marszcząc czoło i rozważając swój następny ruch. – Twierdzisz, że burmistrz Tate nie zrobił nic, by pomóc temu Domowi.
– Burmistrz Tate chciał wykorzystać wampiry do swoich własnych celów. Stworzył imperium nielegalnych narkotyków i to w swoim biurze. Nie mogłam zrobić nic, by to powstrzymać. Ale odkryłam to i zakończyłam. I dzięki moim działaniom, narkotyki nie są już rozprowadzane ani wykorzystywane do kontrolowania wampirów.
– Twój wkład doprowadził do śmierci dwóch wampirzych Mistrzów.
Rozważałam możliwości swojej odpowiedzi — zaatakowanie; okazanie dowodu swojej niewinności, że zrobiłam wszystko, co mogłam; poskarżenie się 84
o brak wsparcia Prezydium, kiedy w Chicago zrobiło się źle. Ale odrzuciłam wszystkie te opcje.
Wiedziałam, co się tam wydarzyło i miałam silne wrażenie, że Prezydium również to wie. Może i wspierali Celinę i mieli nadzieję na cichą asymilację w Chicago, ale nie byli głupi. Nie zamierzałam bawić się w ich gierki i nie zamierzałam dawać im osikowego kołka, którym mogliby mnie przebić.
– Jestem pewna, że zostałeś doskonale powiadomiony o tym, co się wydarzyło w domu burmistrza – powiedziałam uprzejmie. – Mam ci dostarczyć jakąś konkretną informację?
Frank wpatrywał się we mnie przez długą chwilę. Nie, nie wpatrywał — przyglądał się. Rozważał, oceniał, szacował, kim byłam i do czego byłam
zdolna.
Nie był tylko księgowym Domów. Był księgowym wampirów.
– Merit, będę szczery.
Musiałam ugryźć się w język, żeby powstrzymać się przed komentarzem.
– Prezydium w Greenwich istnieje, by zadbać, aby żaden wampir ani Dom nie zachwiał równowagą przeciwko reszcie. Dom Cadogan jednakże stwarza problemy. Ty masz już przewinienie w swojej teczce, co oznacza, że wiesz dobrze, co Prezydium sądzi o chaosie, jaki wywołał ten Dom.
„Zyskałam” to przewinienie, bo włączyłam się do walki wywołanej przez narkotyki, przez którą Dom Cadogan znalazł się na świeczniku. To, że tam byłam, było zbiegiem okoliczności, ale Prezydium szukało kogoś, kogo mogłoby obwinić. I czy to nie chodziło właśnie o to?
– Zdaję sobie sprawę, że Prezydium nie jest zadowolone z tego, że wampiry nie są już w ukryciu – powiedziałam. – Ale to były działania Celiny. Ani Ethan, ani Dom Cadogan nie mieli z tym nic wspólnego. Jeśli chcesz kogoś winić, to złóż wizytę Domowi Navarre. 85
– Ach, ale z Celiną już sobie nie porozmawiam, prawda?
Moja pierś zacisnęła się i musiałam przełknąć jad. – Jako, że przebiłam ją po tym jak zabiła mojego Mistrza, to nie. Nie porozmawiasz z nią.
– To jest oczywiście twoja wersja wydarzeń.
Stanęły mi włoski na karku. – Moja wersja wydarzeń? Tak właśnie było.
Frank zaczął się wiercić. – Otrzymaliśmy inne informacje.
– Od kogo? W pokoju była nas tylko piątka osób, a dwie z nich nie żyją.
Spojrzał na mnie przez chwilę, na tyle długo, bym zrozumiała.
– Rozmawialiście z Tatem.
– Tak. A on opowiedział nam interesującą opowieść, jak to wpadłaś do jego biura i zagroziłaś jemu oraz jego współpracowniczce. Zgodnie ze słowami Tate'a, wszystko to, co się wydarzyło, jest twoją sprawką, a odpowiedzialność za ich śmierć leży po twojej stronie.
Użyczyłam gest od Ethana i wygięłam ironicznie brew. – Przerwałam Tate'owi w ukrywaniu uciekiniera i kontrolowaniu Celiny za pomocą narkotyków i magii. Celina usiłowała mnie zabić. – Następna część była trudna do powiedzenia i jeszcze trudniejsza do przyznania. – Ethan skoczył przede mną i uratował mnie przed kołkiem, ale Celina się nie zatrzymała i zabiłam ją w samoobronie.
– To brzmi dla mnie strasznie dogodnie. Pewnie nie chcesz się wspiąć na wyższe stanowisko w Domu?
Przez chwilę zbierałam się w sobie, a potem spojrzałam na Franka. – Nie interesuje mnie bycie Mistrzem Domu Cadogan.
– Tate sugerował co innego. Prawdę mówiąc, powiedział, że masz plan obalenia reszty hierarchii Domu.
Krew mi się zagotowała. Seth Tate i ja definitywnie będziemy musieli 86
odbyć małą pogawędkę. – Tate skłamał, a ja do Malika żywię ogromny szacunek. To Tate ma skryte zamiary. I z całym szacunkiem, śmierć Ethana nastąpiła dwa miesiące temu. Gdybyś miał jakieś uzasadnione wątpliwości co do wydarzeń tamtej nocy, to Prezydium już dawno by mnie przebiło albo wyrzuciło.
Spojrzenie Franka stwardniało, w jego oczach pojawił się wstręt. Zmusiłam go do odsłonięcia kart. Był reprezentantem Prezydium, ale może miał jeszcze mniej dowodów przeciwko mnie, Ethanowi i Domowi, niż myślałam.
– Prezydium zrobi to, co uzna za słuszne.
Jak nigdy wcześniej, poczułam nagłe zrozumienie dla Jonaha, Noah i wszystkich pozostałych w Czerwonej Straży. To przeciwko czemuś takiemu walczyli — przekonaniu Prezydium, że jest nieomylne i temu, że nie było nad nim żadnej innej kontroli.
– Z pewnością – powiedziałam mu.
Frank zacisnął na chwilę szczękę, po czym wrócił do przeglądania papierów. Zebrał je i złożył, po czym odsunął na kolejną papierową wieżę.
– Prezydium jest bardzo zaniepokojone działaniami, jakie mają miejsce w tym Domu. Pod moją władzą, będzie działał tak, jak miał działać — jako jeden z dwunastu Domów. Nie będzie robił z siebie widowiska. Czy to jasne?
– Jak słońce.
– To nie ostatnia nasza rozmowa – zapewnił mnie i odprawił ręką.
Uznałam to za znak, by wyjść; wstałam, odsunęłam krzesło i ruszyłam do drzwi.
– Merit.
Tak jak wiele razy wcześniej, obejrzałam się z progu gabinetu, który kiedyś należał do Ethana. Ale pokój, ze swoimi papierowymi wieżami i intruzem ignorantem, był teraz inny.
– Tak czy siak – powiedział Frank – prawda wyjdzie na jaw. 87
– Mam nadzieję – powiedziałam mu. – Naprawdę.
***
Świt był już w drodze, ale słońce jeszcze nie wzeszło. Znalazłam książki, które zostawiłam w bibliotece przed moimi drzwiami, więc wniosłam je do swojego pokoju. Palił mnie głód, pad thai niezbyt mnie pożywiło, więc poszłam do kuchni, wziąć coś, na co pozwalał Frank.
Z ciekawości sprawdziłam lodówkę, która była zazwyczaj pełna krwi. Tym razem na górnej półce były tylko trzy smętnie wyglądające torby Blood4You. Fakt, że Frank zrobił to tylko po to, by pozbawić wampiry krwi — sprawiając, że były świadome jak bardzo mają mu być wdzięczne — napełnił mnie wściekłością. To było stanowczo sadystyczne.
Przeżuwając wargi, zastanawiałam się nad wypiciem jednej z toreb. Mój głód jeszcze nie był krytyczny, ale zaczynał chwytać mnie za pierś. Miałam również stanąć jutro przed syreną jeziora i Bóg jeden wiedział, co to mogło oznaczać. Potrzebowałam krwi, ale nie chciałam zabierać jej komuś innemu.
Z drugiej strony głodna krwi Wartowniczka nikomu w niczym nie pomoże.
Chwyciłam torbę z lodówki i postanowiłam zaspokoić także swój drugi głód. Otworzyłam pierwszą lepszą szafkę i skrzywiłam się na widok, jaki zastałam. Tak jak mówiła Lindsey, potrawy były bezmięsne, pełne organicznych pyszności i bez grama nasyconych kwasów tłuszczowych.
– Dołujące, nie?
Obejrzałam się za siebie. Margot, szefowa kuchni Domu, stała w drzwiach z ponurą miną. Miała na sobie biały fartuch i gumowe chodaki, jej gładki bob ciemnych włosów błyszczał, wycieniowana grzywka opadała tuż nad jej kocimi, bursztynowymi oczami. Jej oczy wydawały się jednak trochę załzawione, a pod nimi widziałam czarne obwódki.
Czy to był efekt racjonowania krwi? 88
– Dołujące – zgodziłam się.
Margot wepchnęła mały wózek do kuchni, jego górna i dolna półka
wypełnione były zdrowymi przekąskami i wyborem warzyw, które smakowały dobrze tylko wtedy, gdy były zanurzone w koperkowym sosie.
Wiedziałam, że nie byłam przykładem zdrowego odżywiania się. Ale całe życie dbałam o wagę. Teraz, dzięki wampirzemu metabolizmowi, nie mogłam zyskać ani grama. Uważałam to za wyzwanie.
– Lubię piec – powiedziała, otwierając szafkę i zapełniając półki – i lubię moje owoce i warzywa, ale to nie oznacza, że nie lubię od czasu do czasu węglowodanów.
– Jestem pewna, że on uważa, że robi dobrze.
Margot zatrzymała się z dłonią na torebce naturalnie suszonych owoców, które pewnie smakowały jak styropian i spojrzała na mnie. – Naprawdę w to wierzysz?
– Niestety, tak. Uważam, że naprawdę wierzy, że robi to, co dobre dla Prezydium.
Ściszyła głos. – Więc może to z Prezydium powinniśmy się kłócić.
Wydałam z siebie dźwięk zgody.
Margot zapełniła szafkę i otworzyła drzwi lodówki. – Nie ma za wiele krwi – powiedziała, patrząc z grymasem na torby, które zostały.
– Racjonowanie.
– Masz rację. Zredukował dostawę Blood4You o czterdzieści procent.
– Chyba ma nadzieję, że ktoś oszaleje – przewidziałam cicho. – Że ktoś zaatakuje człowieka albo zdziczeje z głodu przed kamerami.
– Żeby mógł udowodnić Prezydium ile uchybień ma Dom. Przekonać ich, by oddał mu go na dobre.
Przytaknęłam. Margot i ja wymieniłyśmy zmartwione spojrzenie, zanim 89
nagle się rozpromieniła.
– Chyba mam dla ciebie coś, co cię rozweseli – powiedziała, klękając i szukając czegoś na dolnej półce wózka. Kiedy wstała, trzymała w rękach
błyszczące pudełko.
– Mallocakes! – szepnęłam, moje oczy zabłysły pewnie jak rzymskie ognie. Nie byłabym zaskoczona, gdyby kły wysunęły mi się z podekscytowania. Mallocakes były moimi ulubionymi przekąskami, czekoladowymi batonikami z piankowym nadzieniem i ślazowym kremem.
– Przeszmuglowane – powiedziała, po czym zerwała etykietę z pudełka i wyciągnęła Mallocake'a. Podała mi go z ogromnym szacunkiem. – Przemycam tylko jeden w pudełku naraz – powiedziała cicho, ukrywając pudełko na dolnej półce. – Ale wszyscy potrzebujemy czegoś, by przetrwać dzień. A jeśli trzeba to szmuglować, to niech tak będzie. Jak coś, to wiesz gdzie mnie szukać.
I tak to si ę zacz ęł o, pomyślałam, pierwsza fala rewolucji przeciwko opresji, walka kukurydzianym syropem i czekolad ą.
– Doceniam to – powiedziałam. – A twój sekret jest u mnie bezpieczny.
Margot wycofała swój wózek na korytarz. Ja udałam się do swojego pokoju i natychmiast wypiłam krew. Przez chwilę wpatrywałam się w Mallocake w swojej dłoni, ale ostatecznie schowałam go do szuflady. Bez wątpienia przyjdzie taka chwila, że będę go bardziej potrzebować.
Chicago — szczególnie z wampirami — chyba właśnie tak funkcjonowało. 90
ROZDZIAŁ VI
ŻADEN MĘŻCZYZNA (ANI KOBIETA) NIE JEST WYSPĄ
Wiadomość od dziadka przyszła gdzieś w połowie dnia, kiedy byłam pogrążona we śnie, który na szczęście był pozbawiony koszmarów. Chwyciłam telefon jak tylko zaszło słońce i przeczytałam wiadomość: HELIPORT STREETERVILLE. 21.00 CST.7
Tak jak się spodziewałam, mojemu dziadkowi udało się znaleźć helikopter, upodobał też sobie używanie dwudziestoczterogodzinnego zegara8.
W czasie późnej jesieni, słońce zachodziło wcześniej i krócej świeciło. To dawało nam trochę więcej czasu na jawie i znaczyło, że przed wyprawą na
wyspę miałam czas, by się ubrać i zająć się drugorzędną sprawą. Pierwsza rzecz na liście — rozmowa z ludźmi, którzy mogli mi ją umożliwić.
Wybrałam numer Rzecznika Praw Obywatelskich. Jeff odebrał po pierwszym dzwonku.
– Cześć, Jeff. Jezioro pewnie nie naprawiło się w jakiś magiczny sposób?
– Niestety, wciąż wygląda dokładnie tak samo i wciąż wciąga magię jak odkurzacz.
– Super. – Jeśli nie będziemy ostrożni i szybcy, to w Chicago nie zostanie żadnej magii.
– Jak tam nimfy?
– Nie za dobrze, ale mogło być gorzej. Przenosiliśmy je, dopóki nie znajdziemy miejsca ze względną równowagą — nie możemy przenieść ich za
91
daleko od jeziora, bo osłabi je odległość. Przeniesiemy je za blisko jeziora, to stają się słabsze od wysysania magii. W końcu umieściliśmy je w kilku apartamentach, którymi zarządza twój ojciec; twój tata wszystko załatwił.
To było bardzo miło ze strony mojego ojca, ale bez wątpienia była to pewnego rodzaju sztuczka — albo żeby mieć przysługę u grupy istot paranormalnych, która była dla niego nowa… albo żeby mieć przysługę u mnie. Wciąż nie wybaczyłam mu próby przekupienia Ethana, żeby uczynił ze mnie wampirzycę; Ethan nie przyjął łapówki, ale to nie zmniejszyło poczucia zdrady.
– Znaleźliście coś?
Jeff ziewnął. – Nie. Jednak cały czas obserwujemy. Naszą najmocniejszą teorią jest jakiś nowy rodzaj zaklęcia.
– Wiemy, że Catcher nie jest w to zaangażowany, a Mallory jest skupiona na swoich egzaminach. Simon jest jedynym pozostałym czarodziejem w mieście. Myślisz, że mógłby mieć z tym coś wspólnego?
– Simon? Nie wiem. Nie wygląda na takiego. Catcher sprawdził jego przeszłość, kiedy zaczął uczyć Mal. Z tego, co słyszałem, miał trudne początki jako dzieciak, polepszyło mu się, kiedy dołączył do Układu. Raczej nie znalazł niczego podejrzanego, ale Catcher nie lubi Simona.
– Zauważyłam – powiedziałam.
– Także krótko mówiąc, utkwiliśmy w martwym punkcie. Może twoja rozmowa z Lorelei coś pomoże. Przygotowałaś się psychicznie na tę wyprawę?
– Byłabym bardziej przygotowana, gdyby to była zwykła wizyta, a nie podróż na odizolowaną wyspę, by rozwiązać magiczny problem, który mogła wywołać.
– A tam, bułka z masłem – powiedział Jeff.
– Zobaczymy. Ale nie dlatego dzwonię. Potrzebuję przysługi.
– Oprócz podwózki helikopterem? 92
– Oprócz. Muszę pogadać z Tatem.
Cisza.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
Słyszałam pytanie, które mi zadawał — jesteś pewna, że odwiedzenie mężczyzny odpowiedzialnego za śmierć twojego ukochanego to dobry pomysł? Ale ja już to przemyślałam.
– Oczywiście, że to nie jest dobry pomysł – odparłam. – Ale porozumiewał się z Prezydium i roznosi plotki o tym, co się wydarzyło tamtej nocy. Nie jest człowiekiem, który marnuje siły, jeśli nie ma w tym jakiegoś celu, a ja chcę wiedzieć, jaki to cel.
– Może to tylko przynęta, żebyś go odwiedziła.
– Pewnie tak. Ale to nie oznacza, że ta wizyta jest mniej konieczna.
– Dobra. Pogadam z Catcherem i Chuckiem. Na pewno są jakieś protokoły.
– Rozumiem. Ale on stwarza problem dla Domu, więc nie mogę
odpuścić. Postaraj się z całych sił.
Pożegnaliśmy się i rozłączyłam się, ale ta rozmowa dostarczyła mi utrzymującej się obawy. Nie szalałam z podekscytowania na myśl o odwiedzeniu Tate'a. Byłam przekonana, że nie jest człowiekiem, a ja dzisiaj miałam się już zobaczyć z jedną nieznaną, magiczną istotą. Dwie to o wiele za dużo.
– Bądź dużą dziewczynką – przypomniałam sobie cicho. – Bądź dużą dziewczynką.
A skoro już bawiłam się w dorosłą, to wybrałam numer Mallory.
Warczała trochę, kiedy ostatnio rozmawiałyśmy, ale moim obowiązkiem najlepszej przyjaciółki było sprawdzenie co u niej. Jako że nie przyznawałam się do swojej wyłudzającej pieniądze rodziny (oprócz pożyczenia nazwiska rodowego, które właściwie lubiłam), Mallory była moją główną rodziną. Obie byłyśmy dla siebie rodziną. A utrata Ethana przypomniała mi, jak bardzo jej 93
potrzebowałam.
Oczywiście nie byłam zaskoczona, kiedy prawie natychmiast odezwała się poczta głosowa.
– Hej, to ja – powiedziałam jej. – Chciałam tylko do ciebie zadzwonić i życzyć ci powodzenia na egzaminach. Skop kilka tyłków, zaimponuj Simonowi i stań się prawdziwą czarodziejką. Czadu, Mallory! Dobra, teraz zachowuję się jak nadpobudliwa nastolatka, którą zdecydowanie nie jestem, więc się rozłączam. Zadzwoń, kiedy będziesz mogła.
Schowałam telefon i w milczeniu życzyłam jej szczęścia. Kilka tygodni temu widziałam ekstremalnie zestresowaną Mallory, wypłakującą stres pracy, którą wykonywała — i fizyczny ból. Najwyraźniej przepuszczanie energii wszechświata przez ciało nie było łatwym zadaniem. Z pewnością nie chciałam w czymś takim uczestniczyć. Radzenie sobie z wampirami już i tak było wystarczające.
Ukończywszy wszystkie obowiązki, wzięłam prysznic i przebrałam się. Nie wiedziałam do końca, co mam założyć, by nie zostać oskarżoną o skażenie wody Chicago, ale doszłam do wniosku, że pełny skórzany zestaw jest trochę zbyt agresywny. Zostawiłam skórzaną kurtkę, ale dobrałam do tego dżinsy i cienką bluzkę z długim rękawem. Odznaka Cadogan i buty były moimi dodatkami, tak samo zresztą jak i sztylet. Domyśliłam się, że wyskoczenie z helikoptera z osiemdziesięciocentymetrowym mieczem nie jest szczególnie dyplomatycznym wejściem.
Kiedy byłam ubrana, poszłam do Pokoju Operacyjnego powiadomić Kelley. Siedziała przy stole konferencyjnym, czytając informacje na tablecie. Lindsey siedziała przy jednej ze stacji komputerowych przy ścianie; Juliet nie było nigdzie widać.
– Co jest, drogie panie?
Kelley spojrzała sponad swojej zabawki. – Dobry wieczór, Merit. Frank cię dopadł? 94
– Niestety tak – powiedziałam, sprawdzając informacje. Zazwyczaj otrzymywaliśmy „codzienne” uaktualnienia na temat gości Domu, wiadomościach i wydarzeniach. A że mieliśmy mało personelu, to bliżej nam było do „tygodniowych” powiadomień, a Kelley wysyłała nam przez pager to, co musiało być natychmiast przekazane.
– Zakwestionował moje oddanie, decyzję Ethana o mianowaniu mnie i inne decyzje, jakie podejmował, kiedy kierował Domem.
– Och – powiedziała ze sztucznym uśmiechem. – To, co zwykle.
– Dokładnie. – Usiadłam przy stole. – Pytał mnie też o noc śmierci Ethana.
Kątem oka zauważyłam, że Lindsey spięła ramiona. Spojrzała na mnie z obawą na twarzy, a ja w podziękowaniu kiwnęłam jej głową.
– Jak się okazało – powiedziałam – Tate przedstawił Prezydium inną wersję wydarzeń.
– Dlaczego, na miłość boską, Prezydium miałoby rozmawiać z Tatem o tamtej nocy? Przecież są taśmy dowodzące o udziale Tate'a w narkotykach. Dlaczego wzięli jego słowo, a nie twoje?
– Bo on nie jest mną. A z jakiegoś powodu mi nie ufają.
– Dupki – mruknęła Lindsey.
– Zgadzam się. Ale słyszeliśmy od Dariusa, Charliego, a teraz i Franka, że Prezydium naprawdę uważa, że tworzymy sobie problemy. Uważają, że jesteśmy kowbojami w amerykańskiej dziczy, co chwila wywołującymi problemy z ludźmi.
– I oczywiście nie składają winy na barki Celiny? – zastanawiała się Kelley.
– Pomyślałam o tym samym. Ciche przyswajanie jest jedyną realną opcją, kiedy nie jest się wyciąganym z krzykiem z szafy.
Kelley westchnęła i postukała swoimi szkarłatnymi paznokciami o blat stołu. 95
– A co my możemy z tym zrobić? Nawet, jeśli Prezydium dostanie informacje prosto w twarz, to i tak je zignoruje.
– Uciekniemy – powiedziała Lindsey.
Wzrok Kelley powędrował do Lindsey. – Nie mów tego głośno – ostrzegła. – Bóg jeden wie jak bezpieczny jest Dom, kiedy on tu jest.
– A czy w ogóle jest jakaś opcja? – zastanawiałam się cicho. Znałam krótszą wersję Kanonu Praw, które obowiązywały wampiry Ameryki Północnej, ale nie pamiętałam niczego o ucieczce. Nie, żeby Prezydium
reklamowało coś takiego.
– Coś takiego zdarzyło się tylko dwa razy w historii Prezydium – powiedziała Kelley – i nigdy przez amerykański Dom.
– Nigdy nie mów nigdy – mruknęła Lindsey.
– Lindsey – ostrzegła znowu Kelley, tym razem bardziej władczym tonem.
Lindsey odwróciła się z powrotem do swojego komputera, unosząc brwi. – No co? Nie boję się mówić tego na głos. Tym Domem rządzi Prezydium i to Prezydium powinno utrzymywać równowagę i chronić Dom. A czy to ma teraz miejsce? Nie. Zamiast tego, krytykują i sprawdzają nasze wampiry, kiedy powinni pracować nad trzymaniem tych szalonych ludzi z dala od nas.
Wskazała na jeden z monitorów i zarówno Kelley jak i ja zbliżyłyśmy się, by móc się lepiej przyjrzeć. Na ekranie pokazany był chodnik znajdujący się przed Domem, gdzie liczba protestujących wydawała się zwiększyć trzykrotnie. Chodzili w te i z powrotem z tablicami, które winiły Dom Cadogan za czarną wodę. Jakbyśmy wywołali ten problem, zamiast próbować go usunąć.
– Winią nas – powiedziałam. – Nie mają żadnego dowodu na nasz
związek z jeziorem; po prostu nie znają nikogo innego, kogo mogliby winić. To jedyny powód ich obecności tutaj. 96
– Och, nie – odparła Kelley. – To nie jedyny powód. – Wróciła do stołu, postukała trochę na swoim tablecie i podała mi go.
Na ekranie było wideo z Burmistrz Kowalczyk, stojącą przed podium i mającą na sobie praktyczną, czerwoną garsonkę. Jej brązowe włosy były natapirowane.
– Konferencja prasowa? – zapytałam.
– Tak – odpowiedziała Kelley, po czym włączyła wideo.
– Wiecie co? – zapytała pani burmistrz, pochylając się ponad podium. – Nie obchodzi mnie to. Nie wybraliście mnie na to stanowisko, bym spędzała czas na w gabinecie, płaszcząc się przed różnymi cudacznymi grupami. A muszę was zapewnić, drodzy mieszkańcy Chicago, że te wampiry są taką cudaczną grupą. Chcą być traktowane inaczej. Chcą, by zasady obowiązujące nas, nie obowiązywały ich.
– Czy to był w ogóle angielski? – zastanawiałam się po cichu. Kontynuowała pomimo swoich umiejętności językowych.
– W tym mieście jest jeszcze ktoś oprócz tego motłochu z kłami — poczciwi, ciężko pracujący ludzie, którzy wiedzą, że nie wszystko kręci się wokół wampirów. To jest jedna z takich spraw. Jezioro jest nasze. Rzeka jest nasza. To nasze obiekty turystyczne i łowiska. Nie pozwolę, by to miasto zostało przejęte. I powiem wam jedno — prawo rejestracyjne jest najlepszym, co może przydarzyć się temu miastu.
– Bla bla bla – mruknęła Lindsey. – Wini wampiry, zamiast zająć się rozwiązaniem problemu.
Kelley wstrzymała wideo. – Burmistrz Kowalczyk ma innych zwolenników – powiedziała. – I bardzo różniący się pogląd na wiele spraw.
Lindsey prychnęła. – Naiwny pogląd.
– Tak czy inaczej – powiedziałam – ten pogląd przedstawia miastu. A 97
ono jej uwierzy i dlatego musimy się tym zająć. – Ale kiedy wbijałam wzrokiem sztylety w obraz naszego nowego politycznego wroga, zobaczyłam coś jeszcze bardziej poruszającego. – Kelley, powiększ obraz.
Na jej twarzy było zdezorientowanie, ale zrobiła to. A za Diane Kowalczyk, w swojej mrocznej chwale, stał McKetrick.
– To McKetrick – powiedziałam, wskazując na niego.
– Jesteś pewna? – zapytała Kelley, nachylając się nad obrazem.
– Absolutnie. Ciężko zapomnieć mężczyzny, który celował w ciebie bronią. A przynajmniej takiego, który kazał swojemu zbirowi celować w twoją twarz.
– Cholera – powiedziała Kelley. – Czyli nasz paramilitarny wróg zaprzyjaźnił się z naszym politycznym wrogiem.
– To może wyjaśniać skąd się wzięły jej najgorsze pomysły – podsunęłam. Mój żołądek przewrócił się na myśl o tym, że McKetrick i jego nienawiść byłyby w Chicago politycznie legalne.
– Trzeba to dodać do jego teczki – powiedziała do Lindsey Kelley. – Jest politycznym sojusznikiem Kowalczyk i ma na tyle władzy, że stoi blisko niej.
– Ta noc staje się coraz lepsza – powiedziałam i spojrzałam na Kelley. – A mówiąc o okropnych pomysłach, zamierzam zobaczyć się z Tatem i porozmawiać z nim trochę o Prezydium i tym, co wydarzyło się w Creeley Creek.
– Istnieje możliwość, że to część jego planu — okłamuje Prezydium, żeby cię tam ściągnąć.
To pokrywało się z obawami Jeffa, a ja doszłam do wniosku, że oboje mają rację. – Liczę na to – powiedziałam. – Ale pomyślałam, że im szybciej się z nim spotkam, tym szybciej dowiem się o co mu chodzi.
– Sam z siebie nie porzuci swojego planu – powiedziała Lindsey.
– O to chodzi – powiedziałam. – A potem, oczywiście, jeśli nie użyje 98
swoich mocy, żeby zmienić mnie w bezmózgiego zombie, zamierzam zobaczyć
się z syreną.
Kelley kiwnęła głową. – Z Bogiem, Wartowniczko.
Nie wiedziałam czy Bóg, jeśli w ogóle istniał, obserwował akurat to, co działo się w Chicago. Ale na wszelki wypadek odmówiłam niewielką modlitwę. Nie zaszkodzi.
***
Kiedy wsiadłam do samochodu, czekała na mnie wiadomość głosowa.
Był to Jeff z instrukcjami. Miałam spotkać się z Catcherem i dziadkiem na komisariacie policji niedaleko jeziora, w przemysłowej części miasta, pełnej zardzewiałych wież i niszczejących fabryk. Nie było to szczególnie przytulne otoczenie na pogawędkę z Tatem, ale bez wątpienia zagrożenie publiczne było mniejsze, niż gdyby spotkanie odbyło się w centrum. Ostrzegłam funkcjonariuszy, którzy ściągnęli go na przesłuchanie, by byli ostrożni. Nie
słyszałam żadnych historii o policjantach, czy strażnikach, którzy zostali podstępem nakłonieni do wykonania jego rozkazów; może to był powód.
Tate z pewnością nie był człowiekiem; sam tyle wyznał. Chociaż częściowo znarkotyzował Celinę Desaulniers, by była mu posłuszna, to do tego zadania użył także swojej własnej mocy. Ale jaka to była moc? I jak wiele jej posiadał?
Mówiąc szczerze, nie mieliśmy zielonego pojęcia. To nie było zbyt pocieszające, no ale co mogliśmy zrobić?
Kiedy wyszłam w chłodną noc, zostałam zaatakowana hałasem protestujących. Na zewnątrz było ich mnóstwo. Trzymali transparenty obiecujące moje wieczne potępienie i wykrzykiwali wszelakie epitety. Co takiego było w ludziach, że takie zachowanie było akceptowalne? 99
Ale ja nie byłam już człowiekiem, więc wygrała wampirza etykieta. Choć na mnie krzyczeli, udało mi się nie pokazać im obscenicznego gestu, gdy szłam do samochodu. Jednak samozadowolenie nie zmniejszyło ani trochę ukłucia bólu.
Pojechałam na południowy wschód, pod adres, jaki podał mi Jeff, który doprowadził mnie do żwirowej drogi, która kończyła się trzymetrowym ogrodzeniem z drutu kolczastego.
Ostrożnie wysiadłam z samochodu i podeszłam do ogrodzenia.
W powietrzu rozległ się ostrzegawczy dźwięk i część ogrodzenia zaczęła się otwierać.
Weszłam do środka, odpychając strach i marząc, by Ethan był przy moim boku.
Ogrodzenie otaczało kilka ceglanych budynków — sześć różnej wielkości budowli postawionych bez żadnego wyraźnego układu. Podejrzewałam, że tworzyły jakiś stary zakład przemysłowy. Jakiekolwiek jednak było ich przeznaczenie, od jakiegoś czasu wyraźnie stały puste.
Wcześniej byłam na komisariacie w Loop. Sprawcy, którzy tam się znajdowali może nie mieli szczęścia, ale budynek był całkiem niezły. Nowy, czysty i działający tak sprawnie, jak powinien działać każdy posterunek.
Jednak to miejsce miało w sobie aurę beznadziejności. Przypominało mi zdjęcie opuszczonego budynku w Rosji, zaprojektowanego i wybudowanego dla różnego rodzaju reżimu, pozostawionego na zniszczenie, kiedy ustrój upadł.
Nie potrafiłam wyobrazić sobie, by Tate — przyzwyczajony do luksusów — był podekscytowany z bycia tutaj.
Odwróciłam się słysząc po swojej lewej trzask kamieni. Catcher i mój dziadek podjechali wózkiem golfowym. Catcher prowadził, choć wyglądał jakby od zeszłej nocy nie spał. Mój dziadek trzymał się mocno pręta nad swoją głową. Chyba nie był pod wrażeniem jazdy Catchera. 100
– Tu trzymacie Tate'a? – zapytałam, wsiadając na tylne siedzenie. Catcher natychmiast wycofał, przez co o mało nie wypadłam. Wtedy i ja chwyciłam się pręta.
– Dopóki nie dowiemy się więcej o tym, kim lub czym jest – powiedział mój dziadek ponad dźwiękiem silnika i chrzęstem żwiru – zachowujemy wszystkie środki bezpieczeństwa.
Lustrowałam wzrokiem mijany krajobraz, od wyrzuconych śmieci i gruzu, do potłuczonych cegieł i zardzewiałych kawałków metalu, które mogły być wcześniej wyposażeniem fabryki. – Nie mogliście znaleźć jakiegoś miejsca bardziej na uboczu niż to?
– Trzecie największe miasto w kraju – powiedział Catcher. – Wzięliśmy, co było.
– Czyli?
– Kawałek ziemi, którą miasto przejęło, kiedy byli dzierżawcy ją zwolnili. To stara fabryka ceramiki – powiedział mój dziadek. – Produkowali i wypalali tu cegły i płytki. – Co tłumaczy mnóstwo potężnych ognioodpornych i odosobnionych budynków – stwierdziłam.
– Dokładnie – odparł dziadek.
Objechaliśmy (dwa razy szybciej, niż to dozwolone) cały teren, aż
dotarliśmy do bardzo nierównego podjazdu przy budynku z rzędem żółtych drzwi, na których wielkimi, czarnymi literami były wypisane numery.
– Tu były piece na drzewo – wyjaśnił dziadek, kiedy wysiedliśmy z wózka.
– Interesujące – powiedziałam. „Straszne” było tym, co przeszło mi przez myśl.
W milczeniu poszłam za nimi wąską ścieżką obok budynku z piecami, zatrzymując się przed małym, ale ładnym ceglanym budynkiem, który stał samotnie pośrodku okręgu stworzonego przez pozostałe budynki. 101
Budynek nie mógł mieć powierzchni większej niż cztery metry kwadratowe. Przy drzwiach i przy każdym rogu stali faerie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do jego celu.
Zniecierpliwienie rosło, a mój żołądek zacisnął się w supeł. Spojrzałam na dziadka. – Jest tam?
– Tak. To było główne biuro fabryki. Jest podzielone na dwa pokoje, a on jest w jednym sam.
Catcherowi zadzwonił telefon, więc wyciągnął go, spojrzał na ekran i uśmiechnął się.
– To chyba niezbyt odpowiednia chwila na seks wiadomości, prawda?
Przewrócił oczami i pokazał mi wyświetlacz swojej komórki. Było na nim zdjęcie kamiennego pomieszczenia, pustego za wyjątkiem łóżka polowego i małej umywalki.
– Cela Tate'a – wyjaśnił. – Nie ma go tam teraz, więc kazałem ją przeszukać.
– Mądrze – powiedział mój dziadek.
– Byłoby, gdyby coś w niej było – odparł Catcher i schował telefon. – Pomieszczenie jest puste. Może nie ma żadnych narzędzi, ale to nie oznacza, że nie ma mocy. Oddaj całą swoją broń. Nie chcielibyśmy, żeby wpadła w niepowołane ręce – wyjaśnił. – A jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to będziemy tuż na zewnątrz.
Zawahałam się, ale uniosłam nogę i wyciągnęłam sztylet z buta. Myśl
o graniu z Tatem w paranormalnego kotka i myszkę bez broni nie napawała mnie ekscytacją, ale rozumiałam Catchera. Jeśli Tate'owi udałoby się dorwać mój sztylet, byłby większym zagrożeniem dla mnie, dla faerie i każdego, kto stanąłby mu na drodze.
Catcher z kiwnięciem głową wziął sztylet, a jego wzrok powędrował po grawerze na jego końcu. 102
– Poradzisz sobie, maleńka? Jesteś pewna, że musisz to robić? – zapytał mój dziadek. W jego głosie był niepokój, ale nie wydawało mi się, by martwił się o mnie. Raczej martwił się o Tate'a. Mimo wszystko, gdyby nie machinacje Tate'a, Ethan dalej by żył.
Przez chwilę poważnie rozważałam jego pytanie. Mówiąc szczerze, nie wiedziałam czy sobie poradzę. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać. Wiedziałam również, że był niebezpieczny. W czasie, gdy udawał polityka z interesem Chicago na sercu, rozprowadzał narkotyki i był manipulatorem. I praktycznie napisał scenariusz wydarzeń, które miały miejsce w jego biurze dwa miesiące temu.
Walczyły we mnie strach i złość. Byłam na tyle mądra, by bać się tego, kim był Tate i co mógł zrobić. Jego motywy były nieznane i z pewnością interesowne i nie miałam wątpliwości, że zabiłby mnie dla zabawy, jeśli byłby w nastroju. Ta myśl jeszcze bardziej ścisnęła mi żołądek.
Ale pod strachem znajdowały się ogromne pokłady furii.
Furii, która brała się z tego, że Ethan został mi odebrany, bo Tate chciał bawić się w jakieś dziecinne gierki. Która brała się z tego, że Ethan odszedł, a Tate był wciąż żywy, nawet jeśli tkwił w więzieniu. Która brała się z tego, że nie byłam w stanie przerwać gry Tate'a, zanim odegrał ostatni akt i że nawet teraz próbował podkopać moją pozycję w Domu.
Ale nie byłam dzieckiem i nie byłam Celiną. Nie zamierzałam zabić go z zemsty ani by pomścić śmierć Ethana, czy dlatego, że byłam wkurzona, bo coś mi zabrał. Co dobrego by to wywołało.
Nie. Tate wywołał wystarczająco problemów i nie zamierzałam dać mu satysfakcji ze zmuszania mnie do agresji. Dzisiaj mieliśmy rozmawiać o Prezydium i przekręcie, jaki obecnie robił. Jak Bóg da, kiedy wejdę przez drzwi i znów spojrzę mu w oczy — po raz pierwszy od nocy śmierci Ethana — będę o tym pamiętać.
– Tak, muszę to zrobić – powiedziałam mojemu dziadkowi. – Tate nie
103
skłamał Prezydium bez powodu, a ja chcę wiedzieć, jaki to powód. Ostatnim razem przybyliśmy za późno. Tym razem nie dam się oszukać. Poradzę sobie – dodałam, krzyżując palce.
Z przepraszającym uśmiechem wyciągnął z kieszeni kamizelki kawałek błękitnego jedwabiu. – To może trochę pomóc – powiedział, jedną ręką trzymając jedwab, a drugą go rozkładając.
Po takim opakowaniu — pieczołowicie złożonym jedwabiu — spodziewałabym się o wiele bardziej wymyślnego świecidełka, niż to, które mi pokazał. Pod warstwą materiału leżał prostokątny, około siedmiocentymetrowy kawałek drewna, którego wykończenie było tak gładkie, że aż świeciło. Połowa drewienka była ciemniejsza niż ta druga, jakby złączono dwa kawałki.
– Co to jest? – zapytałam.
– Nazywamy to „drewnem zmartwienia” – powiedział mój dziadek. – To coś w stylu blokady magii. Nie jesteśmy pewni, jaką magią włada Tate. Ale łącznie z twoją odpornością na czary, to powinno zapewnić ci bezpieczeństwo
przed jego sztuczkami.
– Faerie też je noszą – powiedział Catcher.
Dziadek wyciągnął dłoń, a ja wzięłam drewno zmartwienia. Było cieplejsze niż się spodziewałam i delikatniejsze w dotyku. Drewno zostało pieczołowicie oszlifowane, pozostawiając teksturę na tyle chropowatą, że wciąż było jak drewno, a nie jak plastik. Idealnie pasowało do mojej dłoni, krzywizny ułożyły się tak, że pozostawiły kojące wgłębienie dla mojego kciuka.
W jakiś dziwny sposób było to pocieszające, namacalnie podnoszące na duchu w taki sam sposób jak to jest z koralikami różańca. Wsunęłam drewienko w kieszeń, myśląc, że najlepiej będzie, jeśli Tate jak najdłużej nie będzie świadomy jego obecności.
Mój dziadek kiwnął głową na ten gest, po czym złożył i schował jedwabny materiał. Z dłonią na moich plecach, odeskortował mnie do drzwi, 104
gdzie faerie obrzucili mnie spojrzeniem.
– Będziemy tuż na zewnątrz, jeśli będziesz nas potrzebować –
przypomniał mi dziadek.
– Okej – powiedziałam, wypuszczając oddech. – Jestem gotowa.
Najtrudniejszy pierwszy krok, przypomniałam sobie i weszłam do środka.
***
Jest wielu pięknych ludzi, którzy odnieśli sukces — aktorzy, gwiazdy rocka, modelki. Ale jest równie wielu, którzy trwonią swoje genetyczne dary na narkotyki, przestępstwa, żądze, chciwość i wszelkie pozostałe grzechy śmiertelne.
Tate niestety zaliczał się do tej drugiej kategorii.
Szybko wspinał się po politycznej drabinie, a jego wygląd pomagał mu pozyskać wyborców. Ale nie satysfakcjonowała go błyskawiczna kariera polityka. Wymienił ją na możliwość kontrolowania zamieszkujących miasto
wampirów i skończył w pomarańczowym kombinezonie, który nie był tak twarzowy jak garnitur od Armaniego.
Ale poza tym, Seth Tate wyglądał dobrze.
Siedział przy aluminiowym stoliku, jedną nogę miał założoną na drugą, jeden łokieć opierał o krzesło, a jego wzrok wędrował po pokoju… i po mnie, kiedy do niego weszłam.
Wyglądał trochę szczuplej niż ostatnim razem, kiedy go widziałam, jego kości policzkowe stały się wyraźniejsze. Ale jego włosy wciąż były ciemne i idealnie ułożone, jego oczy wciąż przeszywająco niebieskie, jego ciało wciąż szczupłe i doskonałe. Seth Tate był typem przystojniaka, który potrafił uderzyć i to wstyd, że całe to piękno marnowało się w tej samotnej części miasta.
Poza tą częścią jego, która była zbrodniczym draniem. 105
W powietrzu był również słaby zapach cytryny i cukru, który wydawał się zawsze otaczać Tate'a. Nie był nieprzyjemny — wręcz przeciwnie. To po prostu nie był zapach, jakiego można by się spodziewać po mężczyźnie z tak
zimną krwią jak Tate'a.
Jednakże skwierczenie magii w powietrzu idealnie do niego pasowało. To był dopiero drugi raz, kiedy mogłam wyczuć magię Tate'a; wcześniej świetnie ją ukrywał. Nie cierpiałam jej doświadczać: ciężka, oleista i stara, jak kadzidło w gotyckim kościele.
– Balerina – powiedział Tate.
Tańczyłam, kiedy byłam młodsza, a Tate widział mnie w ubraniu baletnicy. Dlatego nadał mi przezwisko „Balerina.” Oczywiście, jako że był odpowiedzialny za śmierć mojego ukochanego i Mistrza, to niezbyt podobało mi się użycie tego zwrotu.
– Wolę Merit – powiedziałam, siadając naprzeciw niego. Aluminiowe krzesło było zimne, więc skrzyżowałam ręce na piersi, tak samo z ochrony przed zimnem, jak i przed magią w powietrzu.
Kiedy siadałam, stalowe drzwi pomieszczenia zamknęły się z głośnym trzaskiem. Żołądek podskoczył mi z nerwów.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, a Tate wpatrywał się we mnie ze skupieniem.
Napięcie w pomieszczeniu zrobiło się nagle cięższe, a zapach silniejszy, jednocześnie na tyle słodki i kwaśny, że zwilgotniały mi usta. Pomieszczenie wydawało się kołysać do przodu i do tyłu. Nigdy nie czułam takiej magii. To była magia innego kalibru. Może innego wieku. Jak magia, która powstała w innym czasie. W starożytnej erze.
Położyłam jedną dłoń na krześle, by nie spaść, a drugą ścisnęłam drewno zmartwienia. Swój wzrok trzymałam skupiony na Tacie, jak balerina skupiająca się przed uniknięciem zawrotów głowy i ścisnęłam drewno tak mocno, że zaczęłam się bać, że skruszy mi się w palcach. 106
Po kilku sekundach kołysanie zatrzymało się, a pokój znieruchomiał.
Tate rozsiadł się ciężko na krześle i ściągnął brwi. Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, co próbował zrobić. – Czy ty właśnie próbowałeś mnie zaczarować?
– Jak widać, bezskutecznie. Drewno zmartwienia?
Uśmiechnęłam się z fałszywą skromnością i skupiłam się na chłodnej postawie. Nie wiedziałam, czy to drewno, czy mój naturalny opór przed
czarami, ale nie zamierzałam mu o tym mówić. Wysunęłam dłoń z kieszeni. – Dama nigdy nie ujawnia swoich sekretów.
– Hmm – powiedział, wiercąc się na krześle. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na mnie, przechylając głowę. Za każdym razem, kiedy się poruszał, odrobina magii poruszała się razem z nim. Wcześniej ją ukrywał, tym razem w ogóle się tym nie przejmował. A ja nie wiedziałam czy mam się czuć przez to lepiej, czy gorzej.
– Zastanawiałem się, kiedy złożysz mi wizytę.
– Nie wątpię. Ale mówiąc szczerze, nie miałam pojęcia co z tobą zrobić. – Pochyliłam się do przodu i złączyłam dłonie na stole. – Powinnam zacząć od obarczenia cię winą za śmierć Ethana? Czy za zrzucenie winy na mnie i powiedzenie Prezydium w Greenwich, że chcę zostać głową Domu Cadogan? A może za okłamanie mnie w sprawie mojego ojca? Powiedziałeś mi, że zapłacił Ethanowi, by zmienił mnie w wampira.
– Dowiedziałem się tego z dobrego źródła.
Uniosłam ze zdziwieniem brwi.
– To prawda – powiedział – była wtedy pod moim wpływem…
– Celina nie była zbyt wiarygodnym źródłem informacji. Szczególnie, że manipulowałeś ją swoją magią.
Tate przewrócił oczami. – Musimy o tym rozmawiać? A może zapytasz co u mnie? Albo, jakie jest tu życie? Czy jesteśmy aż tak prostaccy, że nie możemy poprowadzić uprzejmej 107
rozmowy?
– Rozprowadzałeś narkotyki, wabiłeś nimi wampiry i doprowadziłeś do śmierci dwóch wampirów. Nie wspominając o tym, że za wszystko obwiniasz mnie. Dlaczego miałabym być dla ciebie uprzejma?
– To był bardzo zły tydzień – powiedział tylko.
Uwaga była okrutna, ale ton szczery. Miałam wrażenie, że nie żartował. Może on sam przechodził swoją magiczną dramę.
– Powiedziałeś Prezydium, że zaaranżowałam śmierć Celiny i Ethana, by przejąć Dom – powiedziałam. – Szukają pretekstu, by mnie wyrzucić, a ty dajesz im amunicję.
– Nie zastanawiałaś się nigdy jaki by był Dom Cadogan, gdybyś to ty nim rządziła? I nie powiedziałem, że zaaranżowałaś ich śmierć – stwierdził rzeczowo Tate. – Powiedziałam, że jesteś za nią odpowiedzialna. I jesteś. Gdyby Celina cię nie nienawidziła, nie rzuciłaby kołkiem. Gdyby Ethan nie próbował cię uratować, wciąż by żył. I jeśli ty nie rzuciłabyś kołkiem, to Celina też by żyła. A zatem to ty jesteś odpowiedzialna za ich śmierć.
Jego głos był tak rzeczowy, że ciężko było powiedzieć, czy wierzy w to, co mówi, czy chce mnie tylko zezłościć. Tak czy siak, zmusiłam się do zachowania spokoju.
– Ta analiza oczywiście ignoruje twoją rolę. Gdyby nie twoje machinacje, nic by się nie wydarzyło.
Uniósł ramię. – Ty masz swoją prawdę, ja mam swoją.
– Prawda jest tylko jedna.
– Trochę to naiwne, nie sądzisz? Merit, dla mnie nie ma nic złego w insynuowaniu tego, że jesteś zamieszana w ich śmierć. A jeśli to stworzy uzasadnioną wątpliwość, która mogłaby pomóc w uwolnieniu mnie, to niech tak będzie. – Tate nachylił się do przodu. – Prawdziwe pytanie brzmi, dlaczego
tu jesteś. Bo nie potrafię sobie wyobrazić, byś przyjechała do tej części miasta 108
w środku nocy tylko po to, żeby się na mnie wyżyć lub ponarzekać, że trochę naskarżyłem.
Miał rację. Przecież nie mogłam go przekonać, żeby zadzwonił do Prezydium w Greenwich i zmienił swoją historię. Może bałam się, że Tate miał rację, że wina za ich śmierć nie spoczywała wyłącznie na jego barkach.
– Twoje myśli słyszę aż stąd – powiedział Tate. – Jeśli ciche mea culpa są najlepszym, co potrafisz, to nie jesteś ani trochę tak interesująca jak myślałem.
– Dwa wampiry są martwe.
– Wiesz, ile istnień rodziło się i umierało odkąd powstał ten świat, Merit? Miliardy, wiele miliardów. A mimo to, uznajesz drogocenność ich życia, tylko dlatego, że akurat ich znałaś. Ale dwa wampiry, które żyły tyle lat, nie żyją, a ty już ich opłakałaś, więc o co chodzi? – Cmoknął językiem. – I kto jest teraz nielogiczny?
Wstałam i odepchnęłam krzesło.
– Masz rację – powiedziałam. – Może opłakiwanie jest egoistyczne. Ale nie zamierzam za to przepraszać.
– Wielkie słowa – powiedział.
Podeszłam do drzwi, ale odwróciłam się jeszcze i spojrzałam na niego, playboya w więziennym pomarańczowym kombinezonie. – Może gdzieś w głębi duszy chciałam, żebyś przyznał co zrobiłeś i, że okłamałeś Prezydium. Może chciałam, żebyś wziął odpowiedzialność za ich śmierć.
– Nie uzyskasz ode mnie rozgrzeszenia.
– Wiem. – I wiedziałam. Wiedziałam, że pomstowanie Tate'a nic nie zmieni i nie złagodzi mojej sekretnej obawy, że jestem powodem śmierci Ethana. Mimo wszystko, gdyby nie ścigali właśnie mnie…
Było wiele prawd o wydarzeniach tamtej nocy, a Tate nie mógł zdjąć z moich ramion ciężaru mojego własnego poczucia winy. Ale wiedziałam — byłam tego tak pewna jak niczego innego — że poszłam do jego gabinetu, żeby 109
powstrzymać dystrybucję narkotyków, by pomóc Domom i pomóc wampirom. Nieważne, co postanowi w końcu Prezydium, ja wiedziałam co wydarzyło się w tamtym pokoju i nie zamierzałam być podejrzaną o przestępstwo, którego nie popełniłam.
Spojrzałam z powrotem na Tate'a i poczułam jak znika odrobina ciężaru na mojej piersi.
Uśmiechnął się promiennie. – No proszę – powiedział nieco głębszym głosem, a jego zimne, niebieskie oczy zabłyszczały z przyjemności. – Teraz wracamy z powrotem do tego, że jesteś interesująca. Przyszłaś, bo się nie boisz. Bo chociaż wierzysz, że polegałaś na Sullivanie, to jesteś odrębną osobą. Zawsze to wiedziałem. Z lepszych lub gorszych powodów, twój ojciec uczynił z ciebie kobietę, jaką teraz jesteś. Może był nieczuły. Ale dzięki temu jesteś teraz samodzielna.
Kiedy wypowiadał te słowa, brzmiąc bardziej jak mentor dzielący się z uczniem swoją mądrością, pomieszczenie znów zgęstniało od magii. To tylko jeszcze bardziej mnie zdezorientowało.
– Czego ode mnie chcesz?
Jego oczy promieniały. – Niczego, Merit, jedynie tego, abyś była tym, kim jesteś.
– Czyli?
– Równym przeciwnikiem. – Widząc moje chłodne spojrzenie, rozsiadł się na krześle z zadowolonym uśmieszkiem. – I chyba spodoba mi się ta konkretna rundka.
Miałam nagłe wrażenie, że mi nie.
– Nie interesują mnie twoje gierki, Tate.
Cmoknął językiem. – Nie widzisz, Merit? Gra już się zaczęła. I teraz jest mój ruch.
***
110
Było coś kojącego w trzeszczącym żwirze pod moimi stopami i chłodnym, jesiennym powietrzu. Powietrze w pokoju było ciężkie, magia Tate'a wytrącająca z równowagi. Wzięłam kilka głębokich wdechów i spróbowałam zwolnić bicie mojego serca.
Catcher i dziadek stali kilka metrów od budynku i podeszli do mnie, kiedy wyszłam.
– Wszystko w porządku? – zapytał mój dziadek.
Zatrzymaliśmy się razem jakieś dziesięć metrów od budynku. Obejrzałam się na niego. Z oddali wyglądał tak nieszkodliwie — jedynie mały, ceglany budyneczek, który kiedyś był biurem. A teraz była w nim istota paranormalna niewiadomego pochodzenia.
– Tak – powiedziałam mu. – Dobrze być znowu na zewnątrz. Tam było dużo magii.
– Podstępnej magii – wyjaśnił Catcher. – Rzadko ją wyczuwasz, chyba, że jest już za późno. Dowiedziałaś się czegoś, co może pomóc?
– Nie. Zgrywał nieskorego, choć wydawał się szczerze wierzyć, że jestem odpowiedzialna za to, co wydarzyło się tamtej nocy.
To chyba zadowoliło ich obu. W ciszy wsiedliśmy do wózka golfowego i wróciliśmy do bramy. Wiatr wzmagał się. Opatuliłam się szczelniej kurtką, nie wiedząc, czy to nadchodząca zima, czy to doświadczenie zmroziło mnie na kość.
***
Tak się złożyło, że byłam już kiedyś na heliporcie, gdzie mój dziadek załatwił mi lot helikopterem na wyspę Lorelei.
Mój ojciec, członek Rady Rozwoju Chicago, walczył dwa lata o stworzenie heliportu w Streeterville, dzielnicy na północ od centrum Chicago, 111
pomimo obaw, że w tej części miasta było zbyt dużo wieżowców, by zapewnić bezpieczeństwo helikopterom. Heliport był tematem numer jeden przez cztery miesiące, które to zajęło radnym zdecydowanie, czy z punktu widzenia
przyszłych wyborów lepiej jest pozwolić na heliport, czy go zawetować. Jak to zazwyczaj bywa, kiedy zaangażowane są pieniądze, RRC wygrała i heliport został zbudowany.
Zaparkowałam na ulicy przed lśniącym, srebrnym budynkiem, przez który można się było dostać do heliportu i weszłam do środka. Ochroniarz spisał moje nazwisko i wysłał mnie do windy.
Drzwi otworzyły się na najwyższym piętrze, ogromnym asfaltowym kole z wielką literą „H” na środku. Pilotka powitała mnie machnięciem ręki — jedynym możliwym sposobem komunikacji, zważywszy na gwałtowny wiatr i hałas silnika helikoptera, którego śmigła już się obracały.
Pokazała mi ręką, żebym wsiadła i założyła słuchawki. Skinęłam głową i podbiegłam do maszyny, pochylając się o wiele bardziej niż powinnam, by uniknąć śmigieł, ale po co kusić los? Kiedy zapięłam pasy i założyłam słuchawki, uniosłyśmy się w powietrze i miasto zniknęło pod nami.
Czterdzieści dwie minuty później dotarłyśmy na wyspę. Nie spodziewałam się, że będzie ją widać zanim osiądziemy, ale światła helikoptera zatańczyły na białych obiektach — kadłubach statków, które rozbiły się o wyspę syreny.
Dzięki Bogu, że nie przypłynęłam łodzią.
Wyspa, oprócz dwóch małych polan, była pokryta drzewami — na jednej stał budynek, zapewne dom Lorelei, a drugi był mniejszym terenem bliżej brzegu. Tam wylądowaliśmy. Pilotka wyłączyła silniki i zdjęła słuchawki.
– Strasznie tu – powiedziała, wyglądając w ciemność. – Za kilka godzin mam kolejny lot. Zdążysz przez tyle czasu?
– Mam nadzieję – odparłam, po czym wysiadłam i odwróciłam się do niej. – Jeśli nie wrócę do chwili, kiedy będziesz musiała wracać, to zadzwoń do 112
mojego dziadka i ściągnij posiłki.
Roześmiała się, jakbym żartowała.
Tylko że ja wcale nie żartowałam.
Ścieżka prowadziła do drzew, a ja nie mogłam przestać myśleć o Dorotce, Czerwonym Kapturku i wszystkich innych postaciach, które bały się takiej ścieżki. Ale pilotka miała swoje zadania, więc musiałam uwinąć się jak najszybciej.
Zrobiłam jeden krok, potem kolejny, aż polana zniknęła za mną i zostałam otoczona lasem. Wszelkie zwierzęta, które jeszcze nie zapadły w sen zimowy szurały w krzakach, a światło księżyca, przedzierające się przez korony drzew, tworzyło na ścieżce różne wzory.
Przypominając sobie, że jestem wampirem — drapieżnikiem z wyostrzonymi zmysłami — spuściłam swoje zmysły ze smyczy. Moja widoczność wyostrzyła się. Czułam wilgotną ziemię i ulotny zapach zwierząt. Gryzący dym i zielonkawy zapach świeżej żywicy dochodziły ze strony budynku, który był według mnie domem Lorelei. Ktoś chyba łupał drewno.
Noc była żywa tym, co ludzie rzadko zobaczyliby lub rozważali, cały świat, który zmieniał się, kiedy byli pogrążeni we śnie. Zastanawiałam się, czy przeraziłoby ich wyobrażenie sobie ile działo się, kiedy byli nieprzytomni.
Szłam mniej niż dziesięć minut. Ścieżka prowadziła lekko pod górę i po chwili wychodziłam już na płaskowyż, który w czasie dnia pewnie zapewniałby wspaniały widok na jezioro. Pomyślałam, że dobrze, że mój ojciec nie wiedział o tym budynku; zrównałby z ziemią dom Lorelei, żeby zrobić miejsce dla luksusowego ośrodka.
Dom emanował poświatą pośrodku polany. Był niski, ze ścianami, które zawierały na przemian szkło i długie drewniane pale. Dom stał na ziemi, jakby
zwyczajnie tam wyrósł, jakby mógł wtopić się z powrotem w ziemię, gdyby odwróciłoby się plecami na wystarczającą ilość czasu. Ścieżka prowadziła do gigantycznych drewnianych drzwi, które zapewne były głównym wejściem. 113
Stanęłam na skraju lasu i przez chwilę rozważałam ironię. Kilka minut temu bałam się wejść do lasu. Teraz bałam się z niego wyjść. Jasne, ponoć byłam odporna na syreni śpiew Lorelei, ale to jakoś nie do końca mnie uspokoiło. Widziałam łodzie przy brzegu. Co się stało z ich kapitanami?
Stojąc w ciszy, po raz pierwszy usłyszałam śpiew. Brzmiał jak niska pieśń żałobna, śpiewana przez kobietę z doskonałym słuchem i zmysłowym głosem.
Syrena.
Zamknęłam oczy i poczekałam chwilę… nic się nie wydarzyło. Nie czułam przymusu odnalezienia jej, czy zamieszkania do końca życia na jej wyspie. Poza lekkimi zawrotami głowy z powodu braku krwi — cholerny Frank — wszystko było w porządku.
Wypuściłam oddech, podeszłam do drzwi i zapukałam.
Jakąś sekundę później drzwi otworzyła tęga kobieta około pięćdziesiątki lub sześćdziesiątki. – Czego?
Ta kobieta, ubrana w koszulkę i rozciągnięte spodnie, trzymająca w dłoni miotełkę do kurzu, z pewnością nie była syreną jeziora. Poza tym, śpiew trwał gdzieś dalej ze środka domu, więc to nie mogła być ona.
– Jestem Merit. Jestem tu, żeby zobaczyć się z Lorelei.
Wydawała się nieporuszona moim zainteresowaniem i wpatrywała się we mnie beznamiętnie.
– Jestem wampirem z Chicago – powiedziałam jej. – Muszę porozmawiać z Lorelei o jeziorze.
Bez słowa trzasnęła mi drzwiami prosto w twarz. Z szoku zamrugałam oczami, po czym zaczęłam przeżuwać wargę i rozważać swoje opcje.
Mogłam wejść do domu siłą, ale zgodnie z etykietą, wampir musiał poczekać na zaproszenie, zanim wejdzie do czyjegoś domu. Nie przysłużę się niczym, jeśli wkurzę ducha jeziora przez złamanie protokołu.
Mogłam również wrócić do helikoptera i powiedzieć pilotce, że ma
114
mnóstwo czasu przed kolejnym zleceniem.
Jako że żadna z powyższych opcji nie rozwiązywała mojego problemu, postanowiłam wybrać opcję numer trzy — pokręcić się trochę i poczekać. Po cichu i na palcach przeszłam mały portyk i zajrzałam przez okno.
Zdążyłam tylko zauważyć drewno i kamień, zanim usłyszałam za sobą głos.
– Ahem.
Podskoczyłam i obróciłam się, napotykając kobietę, która otworzyła mi drzwi. Stała za mną z podejrzliwym spojrzeniem i przeraźliwie dzierżoną miotełką do kurzu.
– Wspaniały dom – powiedziałam jej, wyprostowując się. – Byłam tylko ciekawa projektu wnętrza. Drewna. I mebli. – Odchrząknęłam. – No i w ogóle.
Kobieta przewróciła oczami, po czym podrzuciła swoją miotełkę jak dyrygent prowadzący orkiestrę.
– Upoważniono mnie do powitania cię w domu Lorelei, syreny tego jeziora. Witaj w jej domu.
Jej powitanie było oschłe, ale zawierało to, na czym mi zależało. Weszłam za nią do środka.
Wnętrze domu było tak samo organicznie zaprojektowane jak zewnętrzna część dom. Okno wyglądało na dwupoziomowy salon. Jedna ściana była zrobiona z okrągłego kamienia rzecznego, a woda spływała po kamieniach do wąskiego tunelu, który przebiegał przez środek pomieszczenia, gdzie znikał po drugiej stronie.
Na podłodze obok płynącej wody siedziała krągła kobieta i przelewała ją sobie przez palce. Jej włosy były ciemne i związane w kok. Ubrana była w mieniącą się, szarą koszulkę i dżinsy, była boso. Oczy miała zamknięte i śpiewała nisko i czysto.
Obejrzałam się na kobietę z miotełką, ale ta, wykonawszy zadanie, odeszła. 115
– Czy ty jesteś Lorelei? – zapytałam cicho.
Przestała śpiewać, otworzyła oczy i spojrzała na mnie oczami barwy czekolady. – Skarbie, skoro jesteś na mojej wyspie, to wiesz, że jest tylko jedno miejsce, w którym mogę być. Oczywiście, że jestem Lorelei. – Jej głos miał w sobie nutkę hiszpańskiego akcentu i mnóstwo sarkazmu.
Powstrzymałam uśmiech. – Witaj, Lorelei. Jestem Merit.
– Witaj. Co cię tu sprowadza?
– Muszę zadać ci kilka pytań.
– Na temat?
– Jeziora.
Zmrużyła oczy. – Myślisz, że mam coś wspólnego z wodą?
– Nie wiem – przyznałam, klękając koło płynącej wody, tak, abyśmy były na tym samym poziomie. – Próbuję dowiedzieć się, co się stało, a ty chyba jesteś
odpowiednią osobą, od której mogłabym zacząć. To nie chodzi już tylko o jezioro. Chodzi również o rzekę.
Poderwała głowę do góry. – Rzeka? Również jest martwa?
Ani to pytanie, ani wyraz porażki w jej oczach mnie nie pocieszył.
– Tak – powiedziałam. – Zarówno rzeka, jak i jezioro wysysają moc z Chicago. Nimfy stają się słabsze.
Krzywiąc się jakby z bólu, Lorelei przycisnęła palce do skroni. – Nie one jedyne. Czuję się jakbym skończyła czterodniową zmianę. Słaba. Wyczerpana. Oszołomiona. – Spojrzała na mnie. – Nie wywołałam tego. Miałam nadzieję, że może nimfy będą znały odpowiedź, że może stały się zbyt zaangażowane w jakąś nieznaną magię i, że nie można jej odwrócić.
– Pomyślały dokładnie to samo o tobie. 116
– To żadne zaskoczenie – powiedziała sucho.
– Nie macie najlepszych kontaktów?
Wybuchła krótkim śmiechem. – Dorastałam blisko Paseo Boricua. Urodzona i wychowana w Chicago przez rodziców z Puerto Rico. Nimfy nie są zbyt zróżnicowaną grupą. Uważają mnie za odmieńca. Intruza w ich małym, cudownym świecie magii.
– Jak to?
Spojrzała na mnie z ciekawością. – Naprawdę nie wiesz?
Potrząsnęłam głową, a ona mruknęła coś po hiszpańsku. – Jezioro sczerniało, a mnie zaraz odwiedza wampir – powiedziała, po czym spuściła wzrok. – Bez obrazy.
– W porządku.
Lorelei westchnęła i włożyła dłoń z powrotem do wody. Jej rysy odrobinę się rozluźniły, jakby dotykanie wody ją uspokajało.
– Bycie syreną nie jest jak bycie nimfą – powiedziała. – Są urodzone do swojej roli; ich matki również są nimfami. Moc syreny nie działa w ten sposób.
Wskazała na stół po drugiej stronie pokoju. Leżał na nim czarny, żelazny dysk o około piętnastu centymetrach średnicy. Miał na sobie jakiś napis, ale z tej odległości nie byłam w stanie go przeczytać.
– Piedra de Agua – powiedziała. – Wodny kamień. Magia syreny jest zawarta właśnie w nim.
Ściągnęłam brwi. – Nie rozumiem.
– Posiąść kamień oznacza sta ć się syreną jeziora – powiedziała. – By wywołać jego magię, musisz poprosić kamień, ale on akceptuje tylko wybranych właścicieli. Jest twój, dopóki nie pojawi się następny właściciel.
– Więc postanowiłaś być syreną?
Lorelei odwróciła wzrok, wpatrując się w wodę. 117
– Technicznie rzecz biorąc, miałam wybór przyjęcia kamienia i jego brzemienia, chociaż moje możliwości były ograniczone.
– A te statki przy brzegu?
Spojrzała na mnie z dumą w oczach. – Wybrałam kamień, ale ja robię to trochę inaczej. Jestem syreną jeziora i muszę śpiewać, ale wybrałam najbardziej odizolowane miejsce, jakie znalazłam. Rosa i Ian, mój mąż, pomagają naprowadzać żeglarzy na ląd. Na zniszczone statki nie mogę wiele poradzić. – Uśmiechnęła się lekko. – Ale wszyscy dostają ubezpieczenie.
Nie mogłam kłócić się z taką logiką. – Jak długo musisz służyć jako syrena?
– Lorelei przede mną — wszystkie przyjmujemy takie imię, by podtrzymać legendę — żyła tu przez dziewięćdziesiąt sześć lat. Oczywiście – powiedziała z uśmiechem – miała czterdzieści dwa, kiedy stała się syreną, więc to niezły wynik.
Ponieważ miałam wrażenie, że to może pomóc, opowiedziałam swoją własną historię. – Ja stałam się wampirem bez swojej zgody. Przemieniono mnie, by uratować mi życie, ale nie było to coś, co kiedykolwiek planowałam. Przyszło znienacka.
Nagrodziła mnie swoim zainteresowaniem. – Więc wiesz jak to jest przerabiać całe swoje życie. Weryfikować to, kim byłaś i to, kim musisz się stać.
Pomyślałam o wszystkich tych rzeczach, które zrobiłam i widziałam przez ostatni rok — śmierć, ból, radość. Początki… i końce.
– Tak – zgodziłam się cicho. – Wiem jak to jest. – Ta myśl przypomniała mi o moim celu. – Lorelei, jeśli nie ty to zrobiłaś, to może wiesz kto?
– Jeśli to nie sprawka nimf — jeśli nie wywołały tego wodne duszki — to myślę, że powinnaś rozejrzeć się dalej. 118
– Czyli?
Odwróciła wzrok z poczuciem winy na twarzy.
– Lorelei, ja muszę wiedzieć. Tu nie chodzi tylko o nimfy. Nasze Domy są zagrożone. Ludzie już winią za to wampiry, a jeśli to zajdzie jeszcze dalej, to mogę zagwarantować, że prawo rejestracyjne wejdzie w życie.
– Jest tylko jedna grupa tak związana z naturą jak my – powiedziała wreszcie. – Znajdujemy pociechę i respekt w wodzie. W jej nurcie, w jej mocy, w jej umiejętności oczyszczania i niszczenia. – Zamknęła oczy. – Oni znajdują swoją moc w ziemi. Wielbią ją — jej drzewa i jej dzicz.
Ścisnął mi się żołądek. – Mówisz o zmiennych?
– W Chicago jest Stado, prawda?
– Dlatego, że poprosiliśmy ich, by zostali. Nie zrobiliby tego.
– Myślałaś, że zaatakują twój Dom?
Technicznie rzecz biorąc, Dom zaatakowało kilku mściwych zmiennych, ale rozumiałam jej punkt widzenia. – Oczywiście, że nie.
– Nie możesz przymykać oczu na to, kim są, albo, do czego są zdolni. Wiesz o chemii, jaka jest między nimfami i zmiennymi?
– Ciężko nie zauważyć.
– To z powodu chemii między ziemią, a wodą – powiedziała. – Rodzaj elementarnego związku. Może woda choruje, bo w mieście jest za dużo zmiennych i nimf.
Nie miałam żadnej lepszej teorii, ale zwalenie winy na zmiennych wydawało się zbyt dogodne. Byli grupą, z którą nimfy i syreny miały burzliwe relacje.
Przez drzwi wejściowe wszedł nagle mężczyzna z rękami pełnymi pociętego drewna.
Pomimo chłodu miał na sobie brudne dżinsy, ale od pasa w górę był 119
nagi, jego tors błyszczał od potu. Uśmiechnął się i przeszedł przez salon do innej części domu.
Brudne ciuchy czy nie, był niezaprzeczalnie przystojny. Wysoki i dobrze zbudowany, z krótkimi, falującymi włosami i kilkudniowym zarostem na kwadratowej szczęce. Miał długie, ciemne brwi, głęboko osadzone oczy i wygięte usta nad dołeczkiem w podbródku.
Kiedy zniknął w drzwiach po drugiej stronie, spojrzałam z powrotem na Lorelei. Ta uśmiechała się znacząco.
– To oczywiście jest Ian. Jesteśmy małżeństwem od czterech lat. Znał mnie jeszcze zanim stałam się syreną, więc jest odporny na śpiew. Był na tyle kochany, że przybył za mną tu, do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Staram się z pokorą zaakceptować swój los.
Jak tylko wypowiedziała te słowa, położyła dłonie na czole i pochyliła się, wyraźnie pogrążona w bólu. Kobieta, która otworzyła mi drzwi, wpadła do pokoju, mamrocząc coś po hiszpańsku. Pochyliła się obok Lorelei i objęła ją wokół ramion.
– Już dobrze, nińa9 – powiedziała i wyszeptała jeszcze kilka słów, których nie rozumiałam.
Wstałam, rozumiejąc aluzję. – Dziękuję za twój czas. Nie chcę cię już dłużej niepokoić.
– Merit. – Obejrzałam się. Lorelei uniosła twarz, po jej policzkach spływały łzy. – Jeśli to wkrótce nie zostanie naprawione, to będzie za późno.
Obiecałam jej, że zrobię wszystko, co w mojej mocy… i miałam nadzieję, że uda mi się dotrzymać tej obietnicy.
***
Wyszłam na zewnątrz i wróciłam na ścieżkę. Ian również był na
120
zewnątrz, a powietrze było ciężkie od zapachu świeżej żywicy.
Z siekierą w dłoni, stał przed odwróconym pieńkiem. Na nim stało drugie polano. Uniósł siekierę nad głowę i opuścił. Drewno rozcięło się na dwie połowy. Ian położył kolejne polano na pieńku i uniósł wzrok. Z jego ust unosiła się para.
– Jesteś tu z powodu jeziora? – zapytał, ocierając pot z czoła.
– Tak.
– To nie jest jej wina. Dźwiga brzemię za kogoś innego, a teraz jest chora — albo i jeszcze gorzej — przez to brzemię.
Uniósł ponownie siekierę i rozłupał polano.
– Nie oskarżyłam jej o nic – powiedziałam. – Próbuję się tylko dowiedzieć, co się stało.
Postawił kolejny klocek. – Więc dowiedz się. A jeśli nie, będziemy tu, kiedy świat się skończy.
Nie mając na to żadnej dobrej odpowiedzi, odwróciłam się i wróciłam do helikoptera.
121
ROZDZIAŁ VII
PARADYGMAT ZMIENNYCH
Droga powrotna była przygnębiająca. Wiatr się wzmógł i rzucało nas tak, że palce pilotki były zbielałe od zaciskania na kontrolerach. Przez połowę podróży modliła się pod nosem.
Jestem pewna, że byłam zielona, kiedy dotarłyśmy z powrotem do heliportu. Bez żadnego incydentu doszłam do swojego samochodu, ale przez kilka minut siedziałam za kierownicą, nie potrafiąc się zmusić do odjechania, dopóki nie byłam pewna, że nie zniszczę sobie tapicerki. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowało dwudziestoletnie Volvo, to zapach wymiocin.
W tym czasie sprawdziłam telefon. Przegapiłam telefon od Jonaha,
a Kelley zostawiła wiadomość głosową. Najpierw oddzwoniłam do niej.
Odebrała telefon z głośnym piskiem. – Jesteś niesamowita?
– Jestem… co znowu?
– Tak, ty! Jezioro! Nie wiem jak to zrobiłaś, ale jesteś cudotwórczynią!
Musiałam potrząsnąć głową, żeby nadążyć. – Kelley, dopiero wróciłam do miasta i nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Merit, udało ci się! Jezioro jest znów normalne. Zupełnie znienacka, bum i woda znowu jest czysta, a fale unoszą się jakby nic się nie stało. Nie wiem, co powiedziałaś Lorelei, ale zadziałało. Tylko to się liczy, Merit. Wiesz jak to pomoże Domowi? Protestanci poszli dziś do domu. To może całkowicie zdjąć nam Prezydium z karków.
Z helikoptera wysiadłam jakieś piętnaście, góra dwadzieścia minut temu, a z powietrza jezioro nie wyglądało wtedy ani trochę inaczej. Chociaż 122
doceniałam pochwałę i szansę na uwolnienie Domu, to byłam sceptyczna. Wierzyłam Lorelei i na tej wyspie nie było nic, przez co mogłabym pomyśleć, że miała coś wspólnego z jeziorem, a co dopiero, że mogła powstrzymać to jakąś godzinę po mojej wizycie. Chodziło o coś innego.
– Kel, nie wiem czy to takie proste. Cieszę się, że jezioro wróciło do normalności, ale ja nic nie zrobiłam i ona też raczej nie. Prawdę mówiąc nie wydaje mi się, by Lorelei miała w ogóle coś wspólnego z jeziorem. Jest tak samo słaba jak nimfy.
– Brzytwa Ockhama10, Merit. Najprostsze rozwiązanie jest zazwyczaj tym właściwym. Jezioro się pogorszyło, porozmawiałaś z Lorelei, jezioro jest z powrotem normalne. Może ją wystraszyłaś. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, nie?
Skrzywiłam się. To, że nastąpił ciąg wydarzeń, nie oznacza, że były ze sobą powiązane. Lorelei z pewnością nie uprawiała żadnej magii, kiedy tam byłam. Miałaby czas, by cokolwiek zrobić po moim odejściu?
Nie po raz pierwszy miałam przedstawioną odpowiedź, która była zbyt prosta. Celina wyznała swój wkład w handel V, kiedy stała pośrodku publicznego festiwalu. To przez chwilę wydawało się niewiarygodnym zakończeniem dramatu na tle narkotykowym, a przynajmniej dopóki nie odkryliśmy, że była pod wpływem magii Tate'a.
Nic nie było takie proste. Ale może na tę chwilę Kelley musiała wierzyć, że udało nam się rozwiązać ten problem. Cały Dom zapewne potrzebował w to wierzyć. Może rezygnacja z prawdy była raz na jakiś czas dobrym rozwiązaniem, więc dałam jej to, co chciała usłyszeć.
– Zapewne masz rację – powiedziałam. – Inaczej to byłby ogromny zbieg okoliczności.
– Co nie? Nieważne, idź się zabawić. Weź wolne. Jestem taka
10 Zasada, zgodnie z którą w wyjaśnianiu zjawisk należy dążyć do prostoty, wybierając takie wyjaśnienia, które opierają się na jak najmniejszej liczbie założeń i pojęć. 123
podekscytowana. Doskonała robota, Wartowniczko. Zadbam o to, by Cabot się o tym dowiedział.
Połączenie zakończyło się, ale to wcale nie zmniejszyło mojego niepokoju. Skoro nie mogłam przedyskutować swoich odkryć w Domu Cadogan, to musiałam znaleźć bardziej otwartą publiczność. Problem polegał na tym, że moja najlepsza publiczność — Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich — również mogła nie być zbyt otwarta. Nie byłam
podekscytowana na myśl o przekazaniu Jeffowi, że Lorelei wini Stado w sprawie jeziora i doszłam do wniosku, że takie wyznanie powinno zostać przekazane osobiście. To, że zmienni byli moimi nowymi podejrzanymi, mogło nie zostać dobrze przyjęte.
W drodze do Biura Rzecznika zadzwoniłam do Jonaha. Odebrał po pierwszym sygnale.
– Dobra robota z jeziorem – powiedział.
– Dzięki za ocenę. Ale to nie ja. Co u nimf?
– Słyszałem, że z każdą chwilą są coraz zdrowsze i stają się twoimi wielkimi fankami.
– Szlag.
– Nie takiej reakcji się spodziewałem.
– Niszczę puentę, ale ja nie zrobiłam kompletnie nic w sprawie jeziora. Lorelei i ja tylko rozmawiałyśmy.
– Tylko rozmawiałyście?
– Tak. Ona również z każdą chwilą stawała się słabsza i zaprzeczyła, że ma cokolwiek wspólnego z jeziorem. Ja jej wierzę.
– I pewnie nie będziesz zadowolona z faktu, że jezioro wróciło do normalności?
Nie byłam pewna czy mam się czuć pochwalona, czy oskarżona tym stwierdzeniem. Ale tak czy siak, miał rację. – Zgadza się. Jadę teraz do dziadka. Chcesz dołączyć? 124
– Nie mogę. Jestem w trakcie czegoś. Chcesz spotkać się później i zdać sprawozdanie?
– Może być. Zadzwonię, kiedy skończę.
– Wezmę popcorn – obiecał i rozłączył się.
W drodze do biura mojego dziadka przeżuwałam wargę na tyle mocno, że w końcu poczułam metaliczny smak krwi. Epoka jeziora i ogromnego magicznego wysysania może się skończyła, ale byłam przekonana, że to nie
koniec tej historii. A jeśli miałam rację i poprawa była zbiegiem okoliczności, to w Wietrznym Mieście była jakaś inna magiczna siła. Miałam wrażenie, że wkrótce dowiemy się jaki będzie „następny ruch” Tate'a.
Korka prawie nie było, więc podróż na południe miasta nie trwała długo. Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich znajdowało się w niskim budynku w dzielnicy mieszkalnej. Zaparkowałam na ulicy i podeszłam do drzwi, naciskając dzwonek, by powiadomić Jeffa, Catchera, mojego dziadka albo Marjorie, sekretarkę dziadka, że jestem tutaj.
Marjorie była kompetentną osobą i otworzyła drzwi tak samo jak odbierała telefon — przekazując mnie komuś innemu tak szybko, jak to możliwe.
– Dobry wieczór – powiedziałam jej, kiedy otworzyła dla mnie drzwi, ale jak tylko wypowiedziałam te słowa, zamknęła drzwi i wróciła do swojego biura. Może paranormalna dyplomacja zakopała ją w papierkowej robocie.
Budynek był urządzony w poważnym stylu lat siedemdziesiątych, a Catcher i Jeff dzielili równie brzydkie biurko na końcu korytarza. Małe pomieszczenie wypełniały metalowe biurka zapewne wzięte z nadwyżek miasta, a na ścianach wisiały plakaty rzecznych nimf.
Znalazłam Jeffa i Catchera przy ich biurku, ale byli tak zajęci rozmową,
że nie usłyszeli jak weszłam.
– Ma o wiele ciemniejsze włosy – mówił Jeff, jednocześnie uderzając w jedną z kolorowych klawiatur, jakie leżały na biurku. – Więc jestem 125
przekonany, że nasze dzieci też będą miały ciemniejsze włosy.
– Niekoniecznie – nie zgadzał się Catcher. Składał kartkę w jakieś maleńkie origami, czy coś w tym stylu. – Mogą mieć geny po tobie. A twoje włosy są jaśniejsze. No i jesteś też wyższy od Fallon.
– To prawda – powiedział Jeff.
Czy to się działo naprawdę? Czy tych dwóch magicznych, rozwiązujących problemy, skopujących tyłki facetów rozmawiało o tym, jak będą wyglądać ich dzieci?
Jeff nachylił się i podał Catcherowi torebkę z pistacjami. Catcher uśmiechnął się miło, po czym — bez jednego ironicznego komentarza — upuścił origami i wziął kilka z torebki. Jeff rozłupał skorupkę i wziął orzeszka do ust.
– Myślałeś kiedyś o byciu trenerem baseballa, kiedy ty i Mallory będziecie mieć dzieci? No wiesz, być tatą, który będzie chodził na mecze.
Catcher podrzucił pistację do góry i złapał ją w usta. – Mając nadzieję, że nie spalą jednocześnie całego świata? Jasne, przeszło mi to przez myśl. – Usiadł prosto i spojrzał na Jeffa. – Wyobrażasz sobie małą dziewczynkę z włosami Mallory? Mam na myśli blondyneczkę.
– Będzie łamać wszystkim serca – powiedział Jeff. – Będziesz musiał trzymać jakiś karabin przy drzwiach wejściowych, żeby trzymać z dala zalotników. Albo możesz mieć od tego Mallory.
– Mógłbym – zgodził się Catcher, a potem, uświadomiwszy sobie, że byłam w pokoju, uniósł wzrok i spojrzał na mnie spode łba. – Zrobię to zaraz po tym, jak skopię Merit tyłek za szpiegowanie.
Wyszczerzyłam się i weszłam do środka. – Witajcie, dumni tatusiowie niepoczętych dzieci.
Jeffowi zarumieniły się policzki. – Mogłaś nas ostrzec.
– I przegapić rozmowę o ojcostwie? Za nic w świecie. Urocze. Wy dwaj
126
z dziećmi.
– Czyli syrena cię nie utopiła? – zapytał oschle Catcher.
– Wręcz przeciwnie, była bardzo miła.
– Musiała być – powiedział z uśmiechem Jeff. – W końcu przekonałaś ją, żeby zrobiła, co trzeba. Jezioro jest znowu normalne.
– Dzięki Bogu – powiedział Catcher. – Przyznała się, że spieprzyła jezioro?
– Prawdę mówiąc, nie – powiedziałam, wyciągając dla siebie krzesło. – Sprowadźmy mojego dziadka. On też chciałby to usłyszeć.
***
Nie chciałam robić dramatycznej sceny, ale chciałam, by wszyscy byli w jednym pokoju, kiedy przedstawię fakty na temat jeziora.
Po kilku minutach przyszedł mój dziadek, przytulił mnie i uśmiechnął się. Ale potem jego wzrok się zmienił, spoważniał i przygotował się do przejścia do interesów.
– Lorelei jest syreną jeziora odkąd weszła w posiadanie Piedra de Agua, wodnego kamienia, który w jakiś sposób przekazuje moc temu, kto go posiada. Jest słaba, właściwie wygląda okropnie i wydaje się strasznie cierpieć. Miała nadzieję, że to nimfy są za to odpowiedzialne. Wróciłam do Chicago bez żadnych przygód i dowiedziałam się, że jezioro stało się z powrotem normalne. Magicznie normalne.
W pokoju zapadła cisza.
– To nie ona – stwierdził mój dziadek.
– Chyba, że kłamała i użyła naprawdę szybkiej magii.
Catcher ściągnął brwi i zaczął kołysać się na swoim starym, metalowym krześle, który piszczał w rytm jego ruchów.
– Więc mamy do czynienia z czymś nieznanym. 127
– Miała swoją teorię – zaczęłam i posłałam Jeffowi przepraszający uśmiech. – Uważa, że to kombinacja zmiennych i nimf, którzy mieszkają w mieście. Ich elementarne magie działają razem lub przeciw sobie, a wynikiem tej mocy jest jedno miejsce.
Jeff wyglądał na zaskoczonego. – No, to coś nowego.
– Czy to w ogóle możliwe? – zapytał mój dziadek. – Że duża liczba istot paranormalnych mogłaby stworzyć samorzutną magię?
Jeff zmarszczył czoło i podrapał się po głowie. – Podejrzewam, że teoretycznie możliwe jest, by był jakiś wyciek magii, ale można by się spodziewać wzrostu magii, a nie czegoś, co ją wysysa.
– Chyba, że to jest jak efekt tsunami – zasugerował Catcher. – Czy to możliwe, że tylu zmiennych razem zaczęło wytwarzać tyle magii, że jezioro je wciąga?
Jeff pokręcił głową. – Gdyby to była prawda, zmienialibyśmy prąd oceanu za każdym razem, kiedy spotykalibyśmy się w Aurorze lub gdziekolwiek indziej. – Spojrzał na mnie. – Nie słyszałem nigdy, żeby wytworzył się jakiś magiczny odkurzacz, bo za wielu zmiennych znalazło się w jednym miejscu. To byłby pierwszy taki przypadek.
Jego ton był uprzejmy, ale mina wyraźnie mówiła, że nie wierzył w teorię Lorelei.
– Ja też tego nie kupuję – powiedziałam. – Chociaż jeszcze mniej podoba mi się to, że nie mamy żadnego wyjaśnienia na coś tak potężnego.
– Może i nie mamy wyjaśnienia – powiedział mój dziadek – ale przynajmniej mamy chwilę spokoju. Wiem, że Domowi nie jest lekko. Pozwól nam zająć się resztą śledztwa.
Moja warga uniosła się na ukrytą wzmiankę o Franku. – Nie mogę ustawiać swojej pracy według tego, co mówi Prezydium. I tak 128
będą mnie krytykować, więc muszę zrobić to, co trzeba dla Domu i dla miasta.
A jeśli gorsze stanie się najgorszym…
– Merit – powiedział cicho Jeff – nie chcesz zostać wyrzucona z Domu.
– Owszem, nie chcę – zgodziłam się. – Ale nie zamierzam udawać, że nic się nie dzieje, kiedy coś wyraźnie wisi w powietrzu. Nie mogę pozwolić, by miasto poszło do diabła, bo jakiemuś syndykowi utkwił kijek w tyłku. Wybacz, dziadku – dodałam.
Poklepał mnie po plecach. – Zajmiemy się tym – powiedział. – A ty się nie wychylaj i rób swoje. Wiem, jak ci jest ostatnio ciężko. Jak ciężko musi ci być bez Ethana. Był dobrym mężczyzną — dobrym Mistrzem dla swoich ludzi. Ale ciężkie czasy nie trwają wiecznie, a Malik będzie cię potrzebował, kiedy będzie wolny od syndyka.
Dobra rada; tylko ciężko się będzie do niej dostosować. Ethan nie wytrenował mnie do siedzenia z boku i patrzenia jak inni rozwiązują problem. Nauczył mnie jak tworzyć strategię i prowadzić śledztwo. Nauczył mnie być żołnierzem. A jaki żołnierz wycofywał się, bo ciśnienie stawało się zbyt wysokie? Jasne, słuchanie rozkazów było ważne, ale żołnierz musiał też polegać na własnym rozsądku, prawda?
Do biura zajrzała Marjorie ze zmartwioną miną.
– Chuck – powiedziała – lepiej chyba będzie jak tu przyjdziesz.
Marszcząc brwi, mój dziadek wstał i podszedł do drzwi. Po wymienieniu spojrzeń, Catcher, Jeff i ja poszliśmy za nim. Staliśmy przy drzwiach, a nasze głowy wyglądały zza futryny na różnych wysokościach, więc wyglądaliśmy jak dzieciaki w jakiejś komedii.
Mój dziadek stał w korytarzu, Marjorie obok niego, a ich spojrzenia były skupione na drzwiach wejściowych. Na zewnątrz stał nieokreślony czarny SUV. Był to taki SUV, jaki porusza się ciemną nocą, o którego obecności nie miało się pojęcia, dopóki jego pasażerowie nie wysiądą z bronią… lub czymś 129
gorszym.
– McKetrick? – zastanawiałam się.
– Chciałabym – rzuciła Marjorie. – Przynajmniej zobaczyłabym trochę akcji.
Wszyscy na nią spojrzeliśmy.
– Wybaczcie – powiedziała z mocnym chicagowskim akcentem, praktycznie zmieniając brzmienie słowa. – Zajmowanie się papierami staje się czasami trochę nudne. Ale nie. To nie McKetrick, który, jak rozumiem, jest bardzo złą osobą. Okropną. – Przeżegnała się. – Niech Bóg nas błogosławi. To pani burmistrz.
– Wyłącz alarm – powiedział mój dziadek, a Catcher wszedł do korytarza i wstukał kod.
– Wiedziałeś, że przyjdzie? – zapytałam cicho.
Dziadek pokręcił głową. – To dla mnie zaskoczenie.
Czekaliśmy w zmartwionej ciszy aż przyjdzie. Pani burmistrz pojawiająca się bez zapowiedzi w biurze rzecznika z pewnością nie była niczym dobrym.
Do drzwi eskortowało ją dwóch wielkich ochroniarzy. Kiedy je otworzyli, weszła do środka i rozejrzała się. Miała na sobie garsonkę w kolorze burgunda, włosy zakręcone u dołu w dziwny kok i pogardliwe spojrzenie. Na szyi, nadgarstkach i palcach miała grubą, sztuczną biżuterię.
Po chwili pogardliwego przeglądu biura, spojrzała na mojego dziadka.
– Panie Merit.
– Pani burmistrz – przywitał się.
– Słyszałam, że pan i pana… ludzie… korzystali z zasobów miasta na prywatny lot helikopterem.
Zamrugał z zaskoczenia oczami. – Madame, jeśli ma pani jakieś obawy co do budżetu, to zapraszam do 130
mojego gabinetu.
– Jestem trochę zajęta, panie Merit. Wolałabym odpowiedź już teraz.
Mój dziadek oblizał usta i kontynuował. – Jak to zostało napisane w moim raporcie, potrzebowaliśmy lotu na Bear Island. Wierzymy, że jego mieszkanka mogła być zamieszana w sprawę jeziora.
– I była?
Dobierz ostro ż nie s ł owa, pomyślałam. Nie chcesz da ć jej amunicji i
broni.
– Jak z pewnością pani widziała, jezioro jest z powrotem normalne.
Ściągnęła brwi, co wcale nie dodało jej piękna. Diane Kowalczyk była osobą, która wyglądała ładnie tylko wtedy, kiedy uśmiechała się z politycznym wigorem.
– Panie Merit – powiedziała w końcu – moim zadaniem nie jest marnowanie pieniędzy podatników. Moim zadaniem jest dbanie, by środki tego miasta były mądrze wykorzystywane.
– Za przeproszeniem, pani burmistrz – powiedział dyplomatycznie mój dziadek. – Jeśli pani woli, koszt użycia helikoptera może być podwójnie zabrany z naszego budżetu na ten rok. Jak zawsze mamy nadwyżkę i zwrócimy te pieniądze miastu.
Pani burmistrz uśmiechnęła się blado i wrednie. – To nie będzie konieczne. Widzi pan, panie Merit, od dzisiaj nie macie już żadnego budżetu.
Opadła mi szczęka, tak samo jak Catcherowi, Jeffowi i Marjorie. Korytarz wypełnił się niewygodną magią. Pani burmistrz, która wpatrywała się w nas z wrednym błyskiem triumfu i jej ochroniarze wydawali się jej
nieświadomi.
Mina mojego dziadka pozostała neutralna. – A co to oznacza, pani burmistrz?
– Oznacza to, że urząd rzecznika jest niniejszym zawieszony. Pańscy 131
pracownicy są na urlopie administracyjnym, a pańskie Biuro zostanie zamknięte aż do ponownego rozpatrzenia.
– Nie może pani tak po prostu… – zaczął Jeff, ale mój dziadek uniósł dłoń i po chwili napełnił mnie dumą.
– Trzymałem język za zębami – powiedział. – Wiele razy w wielu sprawach, trzymałem język za zębami. Chodziłem ulicami tego miasta przez długi czas — jeszcze zanim się pani urodziła. Każdy mężczyzna i kobieta, który chodzi po tej ziemi musi znaleźć swoją własną drogę. I widzę, że próbuje pani zrobić to, co według pani jest słuszne. Ale równie dobrze może się pani mylić. Populacja istot paranormalnych tego miasta teraz potrzebuje sojusznika bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz jest pora na promowanie wspólnego zrozumienia, a nie pozostawienie społeczności paranormalnych by
dryfowała w morzu niechęci.
– Ta niechęć jest ich winą i ich ciężarem – odparła. – Sami sobie to zgotowali.
– Burmistrz Tate im to zgotował – poprawił.
Pani burmistrz przewróciła oczami. – To miasto dłużej nie toleruje faworyzowania, nieważne jakby to nazwał.
Demagogia w jej głosie i błysk w jej oku krzyczał Kandydatką na Przyszłego Prezydenta.
– A jeśli ludzie nas zaatakują? – zapytałam. – Jeśli zbiorą kołki i widły albo broń palną i wystąpią przeciwko Domom, to będzie to tolerowane? Będą traktowani bezkarnie.
Spojrzała na mnie, posłańca, który zaprzątnął ją praktycznym pytaniem. – To właśnie rodzaj przesady, która zmienia nasze miasto w krajowe pośmiewisko. To prawdziwy świat, a my mamy ważniejsze problemy, niż to, czy wampiry zasługują na specjalne traktowanie.
– Pójdziemy z tym do rady miasta – powiedział Jeff. – Porozmawiamy z naszym radnym.
132
– Tam powiedzą wam to samo, co ja. Przyszedł czas na uszeregowanie priorytetów, panie Merit. Tak właśnie zaczynam ten proces. Ma pan dwadzieścia cztery godziny na zwolnienie gabinetu — i może pan polecić swój plan wyborczy na stworzenie papierów rejestracyjnych. Dobrej nocy.
Z tymi słowami odwróciła się na pięcie i wyszła na zewnątrz w otoczeniu swoich strażników.
– Nie używam często tego słowa – powiedziała Marjorie – ale ta kobieta to zimna suka.
Mój dziadek nie mógł być gorszy. Wypuścił wiązankę przekleństw, których nigdy jeszcze wcześniej nie słyszałam. Były tam i słowa, których i on nie mógł wcześniej słyszeć.
– Jeśli ona myśli – powiedział w końcu przez zaciśnięte zęby – że zamierzam tak to zostawić, to się grubo myli. Nie zamierzam zniszczyć całego postępu, jakiego dokonaliśmy dla istot paranormalnych w tym mieście dla jej kampanii prezydenckiej.
– Ona nie może tego zrobić – powiedział Jeff. – Nie jednostronnie. To niewłaściwe.
– Ta kobieta nie potrafiłaby odróżnić tego co „właściwe” od dziury w ziemi – powiedział mój dziadek. – Ale niech mnie szlag, jeśli to będzie nasz koniec.
W ciszy staliśmy w piątkę w korytarzu.
– Wiecie co – powiedział wreszcie Catcher – w tym może być i dobra strona.
– Czyli? – zapytał dziadek.
Catcher spojrzał na niego z błyskiem w oku.
– Wszystkie decyzje, jakie podjąłeś przez ostatnie cztery lata, podejmowałeś mając na względzie burmistrza. Mieliśmy zobowiązanie co do tej pozycji, co oznacza, że każdy, kto polegał na tym Biurze, był zobowiązany. Może nie mamy dotacji rządu — ale nie mamy też zakazu rządu – powiedział 133
Catcher. – Zaczynaliśmy od samego dołu. Cztery lata temu nie mieliśmy żadnych kontaktów, żadnych przyjaciół i żadnej legalności. Paranormalni się nas bali. Może zabrała nam fundusz, ale nie zabrała nam czasu.
Mój dziadek lekko się uśmiechnął. – Może pan mieć w tym rację, panie Bell.
Wróciłam do samochodu, zostawiając Jeffa, Catchera, Marjorie i dziadka, by spakowali pudła i rozważyli swoje możliwości. Widząc błysk w oku dziadka, nie miałam wątpliwości, że znajdzie inne rozwiązanie. Ich czwórka — i ich sekretny wampirzy pracownik — będzie miała pewnie nowe biuro jeszcze zanim wstanie słońce. Zastanawiałam się, czy dziadek zrobi im klopsiki, żeby to świętować? Robił fantastyczne klopsy.
Z klopsami w głowie wyjęłam telefon. Zadzwoniłam do Kelley i powiedziałam jej, że mój dziadek zajmie się jeszcze sprawą jeziora. Obiecałam również Jonahowi sprawozdanie. I tak, pozwoliłam mojemu dziadkowi zająć się problemem jeziora, ale nie zamierzałam zignorować sytuacji, szczególnie teraz.
– Skończyłeś swoje zadanie? – zapytałam, kiedy Jonah odebrał telefon.
– Tak. Gdzie jesteś?
– W południowej części. Właśnie wyszłam z biura dziadka. A ty?
– W Domu Grey. Nie chcę się tu spotkać i nie zamierzam się zbliżać do Cadogan. Za dużo protestantów. – Milczał przez chwilę. – Co powiesz na Midway?
Park Midway Plaisance był około półtorakilometrowym pasem zieleni, który biegł od wschodu do zachodu miasta niedaleko kampusu Uniwersytetu Chicago. Został stworzony w 1893 roku dla Światowej Wystawy Kolumbijskiej, dzięki której Chicago zostało nazwane „Białym Miastem.”
– Jasne – powiedziałam. – Będę tam za piętnaście minut.
– To do zobaczenia.
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na siedzenie pasażera, po czym na 134
chwilę się na niego zagapiłam. W takich chwilach normalnie dzwoniłam ze sprawozdaniem do Ethana. Nawet, jeśli nie wiedział czasem, co dokładnie robić, to zawsze miał jakąś sugestię. Miał setki lat doświadczeń jako wampir
i absurdalne zrozumienie polityki i strategii — nawet, jeśli czasem pakował się przez to w kłopoty.
Jestem pewna, że Jonah też będzie miał jakąś cenną radę; inaczej nie zgodziłabym się na spotkanie. Ale Ethan i ja byliśmy zgrani. Mieliśmy swój styl. Nauczyliśmy się jak razem pracować. Ethan i ja mieliśmy intymność zrodzoną ze wspólnych doświadczeń; Jonah i ja nie. Może w jakimś innym, nowym świecie przyjmę ofertę CS i on stanie się moim partnerem. Ale dziś…
Dziś tęskniłam za Ethanem.
Szukając zapomnienia, oderwałam wzrok od telefonu i włączyłam radio. Z głośników sączyło się Snow Patrol, a choć ściszyłam radio, to było na tyle głośno, że muzyka starła z mojego umysłu nieprzyjemne myśli. Zespół śpiewał o odwadze i stawianiu trudnych kroków, nawet, jeśli ktoś boi się je zrobić. Udawałam, że świat rzucał mi wyzwanie, bym była odważna, bym wkroczyła w to nowe życie, jak to już raz zrobiłam. Ostatnim razem — ze studentki do wojowniczki Domu Cadogan. Tym razem — ze stałej towarzyszki Mistrza Domu do…
Do czego?
Piosenka leciała dalej, a ja rozważałam to pytanie. Czym będę bez Ethana? Kim będę bez Ethana?
Najprawdopodobniej przyszła pora, by się tego dowiedzieć.
***
Midway łączył się z Parkiem Waszyngtona od zachodu i Jackson Pack od wschodu. Było związane sztuką, włącznie z pomnikiem Masaryka, posągiem żołnierza na koniu na wschodnim końcu. Koń i żołnierz stali na prostokątnym 135
cokole, do którego prowadziły betonowe schodki. Jonah stał przed cokołem ze skrzyżowanymi rękami i patrzył na niego.
– Dzwoniłeś? – zapytałam go, wchodząc po schodach.
Odwrócił się. – Zastanawiałaś się kiedyś, czy kiedykolwiek będziemy uważani za część
Chicago? – wskazał na posąg. – Na tyle, by kiedyś postawili pomnik jednego z nas? Że będą dumni z tego, co zrobiliśmy?
Usiadłam na jednym ze schodków, a on usiadł obok mnie.
– Miasto przeszło przez wiele etapów od konferencji prasowej Celiny – powiedziałam. – Zaprzeczenie. Nienawiść. Świętowanie.
– A teraz z powrotem nienawiść?
Kiwnęłam głową. – Coś naprawdę dużego będzie musiało się zmienić, zanim będą nas uważać za równych ludziom. A mówiąc o równości – powiedziałam i przekazałam mu relację z wizyty pani burmistrz.
Zrobił wielkie oczy. – Nie mogą zamknąć Biura Rzecznika. Miasto go potrzebuje. Paranormalni go potrzebują. Ufają twojemu dziadkowi. Uważają, że daje im głos. Bez niego ludzie będą wiedzieć tylko o tych, którzy wywołują problemy, o Celinie i Adamie Keene.
– Zgadzam się, ale nie przejmuj się. Kiedy wychodziłam, zastanawiali się już nad planem pomocy. Zrobią wszystko, co trzeba; po prostu podatnicy nie będą za to płacić.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, chłodne powietrze powodowało ciarki na mojej skórze.
– Podejrzewam, że uważasz, że za wodą stoi coś innego – powiedział. – Coś oprócz syreny?
– Tak. Byłam tam z nią, Jonah. I nie używała żadnej magii.
– Więc powinniśmy dalej szukać. 136
– Po cichu – powiedziałam. – Niech mój dziadek robi to oficjalnie. Na mnie jest nałożone za duże ciśnienie, żebym była bardziej aktywna. Frank nie jest zbyt podekscytowany tym, że jestem Wartowniczką. Nie będę zaskoczona, jeśli będzie chciał pozbawić mnie tej pozycji.
– Nie ma do tego władzy.
Posłałam mu oschłe spojrzenie. – Może w Kanonie nie ma reguły, która mówi, że nie ma, ale kto go powstrzyma? Przystawia nam nóż do gardła, a jeśli wybór będzie między mną,
a Domem, to Malik wybierze Dom. Jak mógłby nie wybrać Domu?
Mój żołądek zacisnął się na tę myśl — i nie tylko z możliwości, że mogę już dłużej nie być Wartowniczką, ale dlatego, że sama zrobiłam Ethanowi awanturę za wybieranie między mną, a Domem. Sugerowałam, że to złe, że nawet rozważa wybranie Domu. Może nie dałam mu wystarczającego kredytu zaufania — nie dlatego, że zgodziłabym się z tą decyzją, ale dlatego, że ta decyzja była trudniejsza, niż myślałam.
– Co się dzieje?
Spojrzałam na Jonaha. – Tak tylko sobie myślę.
– O czym?
Odwróciłam wzrok, a on musiał rozpoznać zażenowanie na mojej twarzy.
– Ach – powiedział.
– Ach – odparłam, kiwając głową.
– Mogę ci coś powiedzieć?
– Jasne.
Cokolwiek chciał powiedzieć, zebranie słów zabrało mu kilka chwil. – Wiem, że na początku nie było najlepiej, głównie przez moje przyjęte z góry poglądy na to, kim jesteś.
– I dlatego, że zapomniałam, że udawałeś człowieka, by umawiać się 137
z moją dwudziestodwuletnią siostrą.
– To też – zgodził się szybko. – Ale to nie zmienia oczywistego.
– Czyli?
– Czyli, że jesteś interesująca, Merit, Wartowniczko Domu Cadogan.
– Dzięki – powiedziałam, ale nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.
Jonah położył palec pod moim podbródkiem i odwrócił moją twarz, bym na niego spojrzała. Dotyk jego palca wywołał ostrzegawczy trzask energii tuż
na moim kręgosłupie.
– Co to było, do cholery?
Z zaskoczeniem w oczach odsunął dłoń i spojrzał na nią, po czym spojrzał na mnie. – Dopełniająca magia – wyszeptał. – Słyszałem, że to możliwe, ale nigdy właściwie tego nie widziałem. Wampiry jako tako nie są magiczne. Czujemy magię. Wiemy, że jest wokół nas. Przerywamy jej równowagę, kiedy jesteśmy nieszczęśliwi.
To nie było do końca to, czego się nauczyłam. – Myślałam, że magia wycieka z nas, kiedy jesteśmy nieszczęśliwi.
Jonah pokręcił głową. – Magia nie pochodzi od nas. Jest wokó ł nas. Silne emocje — strach, złość, żądza — zmienia sposób, w jaki na nią oddziałujemy, wywołuje dreszcze. Nie tworzymy magii. Zmieniamy jej bieg.
– Rozumiem – powiedziałam.
– Ale to – zaczął, unosząc moją dłoń i przesuwając palcem po jej wnętrzu, wywołując przy tym dreszcze magii w moim ciele. – To jest niespodziewane. Teoria głosi, że niektóre wampiry oddziałują na magię
zupełnie inaczej — jakby na tej samej częstotliwości. Wygląda na to, że tak jest z nami.
Magiczna nowość czy nie, to brzmiało jak komplikacja, której nie potrzebowałam. A mimo to każdy ruch jego palców wywoływał dreszcze na 138
moich plecach i uciszał tę część mojego mózgu, która powinna myśleć lepiej.
– Dobra – powiedział nagle, podnosząc się na nogi. – Wracajmy do pracy.
Nagła zmiana toku rozmowy znowu mnie zaskoczyła.
Musiał zauważyć szok na mojej twarzy, bo uśmiechnął się. – Miasto jest większe od tej magicznej ciekawostki. Większe od trzech Domów czy dwóch wampirów. Nie zamierzam pocić się nad małymi sprawami.
Przeszyła mnie ulga. – Teraz jestem „małą sprawą?”
Wyszczerzył się. – Właśnie zyskałaś nową ksywkę. Myślę o „Króciutkiej.”
– Mam metr siedemdziesiąt bez szpilek.
– To nie opis. To ksywka. Przyzwyczajaj się do tego, Króciutka.
Staliśmy tam przez chwilę, czekając aż zniknie napięcie. Kiedy tak się stało, uśmiechnęliśmy się do siebie. – Nie nazywaj mnie Króciutką – powiedziałam mu.
– Okej, Króciutka.
– Bez jaj. To niepoważne.
– Jak chcesz, Króciutka. Na tym poprzestańmy.
– W porządku.
Ksywką będę martwić się rano.
139
ROZDZIAŁ VIII
PANNA SŁONECZKO
Śniłam w ciemnościach. Stałam na dachu Centrum Johna Hancocka11, wiatr dął wokół mnie. Żółty księżyc wisiał nisko na niebie, balansując na krawędzi horyzontu, jakby był zbyt ciężki, żeby unieść się wyżej.
Ethan stał obok mnie w swoim czarnym Armanim, jego złote włosy były związane na karku, a zielone oczy błyszczały. – Spójrz – powiedział. – Znika.
Podążyłam za linią jego wyciągniętej dłoni i spojrzałam na niebo. Księżyc był teraz wyżej — mały i biały pośrodku nieba — a jego połowa stała się ciemna.
– Zaćmienie księżyca – powiedziałam, patrząc, jak na powierzchni księżyca pojawia się cień Ziemi. – Co to oznacza?
– Mrok – odparł Ethan. – Chaos. Zagładę. – Spojrzał na mnie i ścisnął
moją dłoń tak mocno, aż zabolało. – Świat się zmienia. Nie wiem jak. Nie wiem dlaczego. Jestem wciąż… rozciągnięty. Musisz znaleźć przyczynę.
Posłałam mu uśmiech. – To nic takiego. To tylko zaćmienie. Zdarza się cały czas. – Ale kiedy spojrzałam z powrotem na niebo, księżyc nie znikał dłużej za cieniem. Koło zmieniło się, krawędzie stały się kształtami, które przypominały bardziej macki, niż gładkie krzywizny ziemi. Falowały wokół księżyca jak wygłodniały potwór, zamierzający go pochłonąć.
Moja pierś zacisnęła się z paniki i ścisnęłam dłoń Ethana tak mocno, jak on ściskał moją.
11 Wieżowiec liczący 100 pięter 140
– Czy to koniec świata? – zapytałam go, nie mogąc oderwać wzroku od tańczących cieni.
To, że nie odpowiedział, w niczym mnie nie pocieszyło.
Razem, ze złączonymi palcami, obserwowaliśmy jak księżyc znika za
cieniem potwora. W tym samym czasie zaczął wiać zimny wiatr, a temperatura namacalnie spadła.
– Musisz to powstrzymać – powiedział w ciszy.
– Nie wiem jak.
– Więc musisz odnaleźć kogoś, kto wie.
Spojrzałam na niego, na jego trzepoczące na wietrze włosy. Z każdym mocniejszym podmuchem patrzyłam, jak znika za cieniem potwora, aż nie zostało z niego kompletnie nic.
Nie było żadnego dźwięku oprócz wycia wiatru w moich uszach i jego krzyku.
– Merit!
Otworzyłam gwałtownie oczy. Byłam w łóżku, ciepła, pod kołdrą w moim chłodnym pokoju.
Zakryłam się poduszką i krzyknęłam w nią, a frustracja szarpała mi nerwy tak mocno, że byłam gotowa warczeć. Te sny zawsze mnie dobijały.
Zawsze byłam zwolenniczką zrywania bandaża — radzenia sobie z bólem raz, a dobrze — niż długiego i bolesnego cierpienia. Te sny były torturą setek wspomnień: patrzenia w jego zielone oczy, jego twarz, cały czas wiedząc, że Ethan w moich snach jest marną kopią mężczyzny, którego znałam.
Może potrzebowałam więcej snu. Więcej warzyw. Więcej ćwiczeń. Może potrzebowałam więcej Mallory i mniej wampirów, więcej Parku Wicker, a mniej Hyde Parku.
Potrzebowałam zmiany. Odrzuciłam kołdrę i wyskoczyłam z łóżka. Założyłam na siebie bluzkę z długim rękawem i spodnie do jogi. Związałam włosy i zeszłam na dół na sesję ćwiczeń tak długich i brutalnych, jak tylko 141
można. Być może ćwiczenia wycisną ze mnie żal.
***
Wampiry mają długą historię sztuk walki, w których mieszają się miecze, postawy obronne i ataki ofensywne. Ćwiczyliśmy to wszystko w sali pojedynkowej Domu, ogromnym pomieszczeniu w piwnicy, które było przygotowane do walki.
Zdjęłam japonki i weszłam na matę. Pomieszczenie było duże i ciche, i dziwnie było stać w nim samotnie. Straciłam Ethana jako partnera do ćwiczeń, a nie trenowałam z Catcherem odkąd Ethan przejął to zadanie wcześniej tego roku. Czasami ćwiczyłam ze strażnikami Domu, ale było nas tak mało, że okazji do długich sesji treningowych było niewiele.
Postanowiłam szybko, że nie idę dziś do pracy. W jednym kącie pokoju stał sprzęt audio, więc podeszłam do niego i zaczęłam przerzucać kanały aż znalazłam wściekłą, alternatywną piosenkę (dzięki uprzejmości Rage Against the Machine), po czym zrobiłam głośniej. Potem wróciłam na środek maty, zakręciłam ramionami, zamknęłam oczy i wzięłam się do roboty.
Kata były technikami naszych sztuk walki, krótkimi kombinacjami ciosów, ataków, kopnięć i tym podobnych. Złączone razem dawały niezły pokaz naszych umiejętności. Z muzyką tętniącą za moimi plecami, używałam pchnięć, obrotów i skoków, by pozbyć się poczucia żalu.
Ćwiczenia były złożone. Były takie dni, kiedy było łatwiej niż w pozostałe. Były takie dni, że wydawało się, że jest się lekkim jak powietrze; a były takie, że miało się wrażenie, że jest się ciężkim jak ołów. Dzisiaj byłam gdzieś mniej więcej pośrodku. Miałam swobodę ruchów, ale pod skórą czułam palący mnie głód.
Odepchnęłam go. Wartowniczka, która nie była w formie, nikomu nie była potrzebna. Biorąc pod uwagę kłopoty, w jakie się często pakowałam, 142
musiałam dbać, by moje mięśnie były wyćwiczone, a umiejętności dostrojone.
Po jakichś dwudziestu minutach drzwi się otworzyły i do środka wszedł Luc. Odsunęłam z twarzy spocone kosmyki.
– Słyszałem muzykę w korytarzu – powiedział. – Ćwiczysz trochę?
Kiedy przytaknęłam, Luc podszedł do krawędzi maty i spojrzał na tatami. – Są noce, kiedy jest go bardziej brak.
Smutek w jego głosie wywołał natychmiastowe łzy w moich oczach.
Odwróciłam wzrok, by powstrzymać je od spadnięcia, ale zgodziłam się z jego stwierdzeniem.
– Są noce, kiedy świat wydaje się całkowicie pokręcony, bo jego nie ma – powiedziałam.
Luc skrzyżował ręce na piersi i rozejrzał się dookoła, spoglądając na przedmioty wiszące na ścianach. Skinął w stronę tarczy, na której widniały rysunki żołędzi.
– Należała do Ethana, kiedy był w Szwecji.
Ponad czterysta lat temu, Ethan był szwedzkim żołnierzem, zmienionym w wampira w czasie krwawej bitwy.
– Herb rodzinny?
Luc przytaknął. – Tak mi się wydaje. Był świetnym żołnierzem, a przynajmniej dopóki nie dorwał go żniwiarz. Dwa życia zamiast dziewięciu. – Zaśmiał się smutno, po czym spojrzał na ziemię, jakby był zawstydzony, że zażartował. – Cóż, zostawię cię teraz.
– Wszyscy za nim tęsknimy – zapewniłam go.
Spojrzał na mnie ponownie. – Wiem, Wartowniczko. – Odwrócił się i odszedł, a ja stałam na środku tatami z zamkniętymi oczami, pozwalając muzyce przepływać po mnie. To tyle z ucieczki przed żalem. 143
***
Jedną sesję ćwiczeń, jeden gorący prysznic i jeden zbyt mały kartonik soku później postanowiłam udać się do Mallory.
Kiedy byłam już ubrana, pojechałam do małego sklepu z różnościami w handlowej części Hyde Parku i zapakowałam brązową torbę zakupami. Świecą. Kubkiem z wypisaną na nim literą „M.” Mieszanką orzechów i suszonych owoców. Butelką wody i kilkoma tabliczkami czekolady.
Co prawda, czekolada nie była absolutnie konieczna; kiedy się wyprowadzałam, zostawiłam w jej mieszkaniu cała szufladę czekoladowych pyszności. I mało prawdopodobne, że już ją oczyściła. Ale te miały w sobie bekon. Bekon, ludzie.
Mając w torbie wszystkie pyszności na przerwę od nauki, położyłam je wszystkie na ladzie.
Kiedy kasjer zaczął mnie podliczać, postanowiłam przepytać mieszkańców. – Jest pan blisko Domu Cadogan. Wampiry często się tu pojawiają?
Czytnik piszczał za każdym razem, kiedy przesuwał nad nim tabliczką czekolady. – Tak, czasem tak.
– I są takie złe jak wszyscy mówią?
– Wampiry? Nie. Nie są złe. Całkiem miłe. Niektóre laski są niezłe, jeśli wie pani, co mam na myśli. – Uśmiechnął się szeroko.
– Dziękuję – powiedziałam, podając mu gotówkę i biorąc torbę. – Powiem reszcie moich przyjaciółek z Domu Cadogan, że tak pan uważa.
Puściłam mu oko i zostawiłam go z czerwonymi policzkami.
***
144
W domu Mallory pojawiłam się akurat wtedy, kiedy jej nauczyciel, Simon, wychodził przez drzwi wejściowe. Wszedł na chodnik dziarskim krokiem, który dobrze pasował do jego wyglądu chłopaka z sąsiedztwa. Ciemne blond włosy były krótko przystrzyżone, oczy jasnoniebieskie. Nie był bardzo wysoki, ale wyglądał na przyjaznego faceta, który mógłby być przewodniczącym ostatniej klasy.
– Cześć – powiedział, mrużąc lekko oczy. – Merit, prawda? Przyjaciółka Mallory?
– Tak. – Podniosłam torbę. – Przyniosłam jej małe co nieco. Jest w połowie egzaminu?
– Och, nie. Nie dzisiaj. Tylko się uczy. Przyszedłem pomóc jej przy trudnym zagadnieniu.
– Acha. – Mallory myślała, że Simon wysyła dziwne fluidy, a Catcher wyraźnie nie był jego wielbicielem. Ja nie miałam złego wrażenia, ale wydawało mi się dziwne, że jego uwaga była skupiona na egzaminach Mallory, a nie na wodzie. W końcu był oficjalnym reprezentantem Układu w Chicago.
– Co Układ sądzi o sprawie z jeziorem i rzeką? Mają jakieś teorie?
Zamrugał oczami, jakby to pytanie nie miało dla niego sensu. – Jezioro i rzeka? Wróciły już chyba do normalności, prawda?
– Tak, ale to i tak dziwne, nie sądzisz?
Spojrzał nerwowo na swój zegarek. – Wybacz, ale muszę już iść. Mam spotkanie. Miło było cię znowu widzieć. – Ruszył w stronę niemieckiego sportowego samochodu zaparkowanego na ulicy.
Patrzyłam, dopóki samochód nie zniknął za blokiem, zastanawiając się
nad jego zachowaniem, brakiem niepokoju, bo problem został „rozwiązany.” Był czarodziejem, a wszystko wskazywało na to, że to problem magiczny. Nie ciekawiło go, dlaczego to się w ogóle stało?
Może po prostu cieszył się, że wszystko wróciło do normy i był teraz 145
skupiony na egzaminach Mal.
Albo może wiedział co się tak naprawdę stało i trzymał to dla siebie.
Tak czy inaczej, jego reakcja była podejrzana, więc odłożyłam to na później, weszłam na ganek i zapukałam do drzwi. Otworzył je Catcher, w brązowych kapciach na nogach, okularami na nosie i Przewodnikiem TV w dłoni. Może na poważnie brał swoją nagłą emeryturę.
– Ciężka noc?
– Ostatnie czterdzieści osiem godzin spędziłem na przeglądaniu książek w poszukiwaniu wyjaśnienia zagadki. Byłem na każdym forum internetowym, w którym były jakiekolwiek wzmianki o zaklęciach, istotach lub proroctwach mogących mieć coś wspólnego z tą sprawą. I nie mam kompletnie nic. Nie
spałem. Prawie nie jadłem. Mallory jest rozgorączkowana, a Simon dzwoni do mojego domu co każde przeklęte pięć minut. Potrzebuję przerwy, albo szlag mnie trafi.
Nie mogłam nie zauważyć postawy obronnej w jego głosie ani podkrążonych oczu.
Spróbowałam poprawić mu humor i wskazałam na kapcie — ostatnią część garderoby, jaką podejrzewałabym zobaczyć na Catcherze Bellu. – A buty? – zapytałam, szczerząc się.
– Mój dom, moje zasady. A te kapcie są akurat bardzo wygodne – powiedział. – Jeśli wy dwie przed moim wprowadzeniem łaziłyście po domu nago z łukami i strzałami, to nie moja sprawa.
Pomimo sarkazmu, odsunął się na bok, by mnie wpuścić.
– Jak ci się żyje w erze po—rzecznikowej? – zapytałam, kiedy zamknął za mną drzwi.
Uśmiechnął się blado. – Jak już mówiłem, jestem wyczerpany, ale zaskakująco dobrze zorganizowany. Znasz ten pokój na tyłach domu Chucka, którego używa jako magazynu?
146
Znałam. Był to pokój skarbów mojej babci. Uwielbiała sprzedaże garażowe i wiecznie znajdowała coś, czego któreś z nas mogło potrzebować. Drewniana zabawka dla córki Charlotte, Olivii. Zabytkowa podkładka na biurko dla Roberta. Tomik poezji dla mnie. Trzymała je w pudłach lub papierowych torbach i dawała je nam w czasie wizyt jak Święty Mikołaj. Kiedy babcia zmarła, dziadek pozostawił pokój i jego skarby nienaruszone. Przynajmniej tak było wcześniej…
– Cóż – kontynuował Catcher – został zreorganizowany. Teraz mieści się w nim Szkoła Paranormalnej Dyplomacji Chucka Merita.
– Powiedz mi, że tak naprawdę go tak nie nazywacie.
– To tylko tymczasowa nazwa – zapewnił. – Chodzi o to, że wciąż jesteśmy, gdyby nas potrzebowano.
– A tych, którzy będą potrzebować waszej pomocy, zapewne nie będzie obchodziło czy pracujecie w luksusowym biurze, czy w starej sypialni.
– Dokładnie. – Catcher wrócił do swojej pozycji na kanapie — nogi
skrzyżowane na stoliku, Przewodnik TV w jednej dłoni, pilot w drugiej, wzrok skupiony na telewizorze ponad okularami. Na stoliku stała cytrynowo— limonkowa soda i miseczka pomarańczowych żelków. Prawdziwy obraz mężczyzny gotowego na przerwę, nieprzerwaną wędrówkami do kuchni po przekąski.
Rozumiałam, że to miała być wskazówka. – Mallory w domu?
– W piwnicy.
To była niespodzianka. Zejście w dół przypominało jakiś horror. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że poszła tam celowo, a co dopiero, żeby się uczyć.
– Poważnie?
– Uczy się chemii. Potrzebuje ciszy i miejsca, żeby narobić bałaganu. Nie chciałem oddać kuchni.
– Czyli piwnica – powiedziałam i ruszyłam na tyły domu. Drzwi do 147
piwnicy znajdowały się w kuchni, w której znajdowała się też zimna, dietetyczna cola. Wzięłam dwie z lodówki i otworzyłam drzwi do piwnicy.
Natychmiast uderzył mnie zapach octu i poczułam jak wilgotnieją mi oczy.
– Mal? – zawołałam. Schody do piwnicy były ciemne, ale trochę światła dochodziło zza rogu głównej części piwnicy. – Wszystko w porządku?
Usłyszałam huk czegoś, co brzmiało jak garnki — a potem wyśpiewywany na całe gardło tekst jakiejś hip—hopowej piosenki.
Nigdy nie byłam wielbicielką piwnic. Zanim moi rodzice przeprowadzili się do swojego nowoczesnego bloku w Oak Park, mieszkaliśmy w gotyckim domu w Elgin w Illinois. Dom miał ponad sto lat i wyglądał jak z horroru. Był piękny, ale dręczący. Luksusowy, ale samotny.
Dom miał piwnicę, w której moja matka miała piec garncarski, który kupiła, kiedy ceramika stała się jej tymczasową obsesją. Piec był zawsze nienagannie czysty, ale był to jedyny czysty przedmiot w piwnicy; reszta była ciemna, zimna, wilgotna i pełna pajęczyn.
– Tak jak ta – mruknęłam, docierając wreszcie do betonowej podłogi i zaglądając za róg.
Z sufitu zwisała jedna, rozgrzana do białości żarówka. Nie było żadnej oznaki źródła zapachu octu, ale tu był on zdecydowanie mocniejszy. Mallory siedziała przy ogromnym stole stworzonym z kozłów do piłowania drewna i sklejek. Książki i miski z niewiadomą zawartością leżały ułożone na wysokości około pół metra, tak samo jak doniczkowe kwiaty. Niektóre wyglądały jak zwykłe domowe; inne miały dziwaczne liście z czerwonymi koniuszkami albo ich liście były tak grube, że wyglądały jakby zaraz miały wybuchnąć od nadmiaru wody.
Niebieskie włosy Mallory — ukazujące teraz blond odrosty — były związane w kucyk, a w uszach miała czarne słuchawki. Pod oczami miała cienie, a jej policzki wyglądały na trochę bardziej zapadnięte niż zazwyczaj. 148
Egzaminy musiały dawać się jej we znaki.
Śpiewała z prędkością karabinu i czytała opasłą księgę, która leżała otwarta na stole. Cały czas była nieświadoma mojej obecności, a ja w tym czasie przedzierałam się przez labirynt tekturowych pudeł, nieużywanych mebli i torebek rozmrażacza, które leżały na podłodze… Podskoczyła, kiedy położyłam na stole puszkę coli.
– Jezu Chryste, Merit! – krzyknęła, zdejmując słuchawki. – Co ty tu robisz? Prawie cię zaatakowałam.
– Wybacz. Byłaś zajęta obcowaniem z Kanyem. Co to za zapach?
Mallory wskazała na kilka drewnianych półek wciśniętych w kąt naprzeciwko stołu. Miały jakieś dwa i pół metra wysokości, a każda z nich była zapełniona konfiturami i warzywami w słoiku. Rozpoznałam korniszony, jabłka i koncentrat pomidorowy. Reszta słoików była zagadką. Ale nie zapach octu — w rządku z korniszonami było jedno puste miejsce.
– Zgubiłaś słoik?
– Wysadziłam w powietrze słoik korniszonów cioci Rose – powiedziała Mallory, patrząc na książkę. Odziedziczyła ten dom razem z inwentarzem, kiedy kilka lat temu zmarła jej ciocia. Skoro słoiki stały nieużywane w tym samym miejscu, to Mal najwyraźniej nie była fanką domowych przetworów swojej ciotki.
– Nawet nie wiedziałam, że to tu jest.
– Nie przynosiłam słoików na górę – powiedziała. – Nie smakują za dobrze. Kiedyś znalazłam jabłka z czosnkiem.
Skrzywiłam się. – Fuj.
– Bardzo fuj. Od tamtej pory nie otworzyłam żadnego słoika. Aż do zeszłej nocy. I to nie było celowe.
– Zabawne, korniszony, a nie pachnie koperkiem.
– Bo nie ma w nich koperku – powiedziała Mallory. – Sam ocet. Ciocia 149
Rose nie miała chyba zbyt rozwiniętego smaku. Szkoda, że chociaż nie dodała do nich trochę czosnku. I nawet by ci nie przeszkadzały, bo nie jesteś tego typu wampirem.
Miała rację, że czosnek nie odstraszał wampirów; z drugiej strony myśl o piwnicy zalanej octem i czosnkiem też nie napawała mnie wielkim zachwytem.
– To prawda. – Położyłam torbę na czystej części stołu. – A mówiąc o przekąskach. To dla ciebie.
Bez słowa zamknęła książkę i zajrzała do torby. Wyciągnęła z niej opakowanie orzeszków i owoców, i rozerwała je zębami. Po wysypaniu kilku na dłoń, wyciągnęła ją do mnie, a ja pogrzebałam trochę, dopóki nie znalazłam kilku całych nerkowców.
– Dzięki – powiedziałam, rozkoszując się trzaskiem, kiedy zgniotłam je między zębami. – Jak egzaminy?
– Skomplikowane. Wiele matmy. Różnią się od egzaminów Catchera – powiedziała z odrobiną zadziorności. – Przez wiele lat był poza Układem. Jest w tyle, jeśli chodzi o procedury egzaminowania czarodziejów.
Domyśliłam się, że ona i Catcher wymienili kilka słów na temat egzaminów. – Rozumiem – powiedziałam neutralnie.
W pomieszczeniu rozległ się nagle niski krzyk. Usłyszałam szuranie na podłodze i prawie wskoczyłam na stół, wyobrażając sobie, że to pająk wielkości piłki futbolowej.
Ale spod stołu wyszedł mały, czarny kot w różowej obroży ze strasów. Usiadł na zadzie obok Mallory i spojrzał na mnie swoimi żółto—zielonymi ślepiami.
– Twój towarzysz12? – zapytałam, a Mallory kiwnęła głową. Zgodnie z sugestią Simona, zaadoptowała czarnego kota, by pomógł jej wykonywać jej
3 Familiar – duch pod postacią zwierzęcia towarzyszący czarownicy 150
obowiązki.
– Tak, to jest Wayne Newton.
– Nazwałaś swojego towarzysza „Wayne Newton13”?
– Mają taką samą fryzurę – powiedziała sucho. Poruszyłam ręką. I faktycznie, kotek miał między uszami tapir czarnych włosów.
– Wydaje się o wiele spokojniejszy, niż ostatnim razem, kiedy o nim wspominałaś – powiedziałam. Wyciągnęłam dłoń, by podrapać Wayne'a Newtona między uszami. Otarł się o moją dłoń, ale zakołysał się trochę jakby był pijany.
Spojrzałam na Mallory.
– Co mu jest?
Spojrzała w dół, a potem zmarszczyła brwi. – Jej, nie jemu. I to sprawka sfermentowanego soku z korniszonów. Nie zdążyłam na czas, a ona już go lizała.
– On, który jest nią. Biedne maleństwo.
– Wiem. I to kolejny atak na ciocię Rose. Nie wiem nawet, czy w ogóle lubiła korniszony.
Najwyraźniej tak samo znudzona mną, jak i Mal, kotka odeszła. Ale idąc, bujała się na wszystkie strony.
– Czujesz się lepiej z tym, co robisz? – Mallory wcześniej martwiła się, że Simon przedstawiał jej czarną magię. Chociaż zaklęcie uniemożliwiało jej przekazanie wszystkich szczegółów, to wyraźnie miała swoje etyczne skrupuły. Zachęcałam ją do rozmowy z Catcherem. Wiem, że rozmawiali, ale może rozmowa nie poszła za dobrze.
Postukała palcem o czerwoną, skórzaną okładkę książki, którą czytała. Tekst był wypisany złotymi literami. Mówiąc szczerze, wyglądała dokładnie jak książka, którą powinien czytać czarownik.
– Świat jest taki, jaki jest – powiedziała. – To, że coś mnie krępuje, nie
151
oznacza, że jest złe, wiesz? Czasami trzeba tylko trochę chęci, by coś zrozumieć. Wcześniej odrobinę przesadzałam.
Czekałam na dalsze wyjaśnienia, ale nie doczekałam się. Mówiąc szczerze, ta odpowiedź mnie nie poruszyła. Pogodzenie się z czymś nieprzyjemnym to jedno. Ale uznanie, że coś ostatecznie nie jest takie nieprzyjemne, to już coś innego.
– Odrobinę przesadziłaś? – Jej dłonie — spękane i obtarte — były efektem ubocznym magii, którą praktykowała. Dla mnie to nie wyglądało jak przesada; raczej jak przyczyna i skutek.
– To nic – powiedziała, kładąc dłoń na stole tak mocno, że aż zadrżał. Podskoczyłam lekko na ten dźwięk, ale jeśli próbowała mnie uciszyć, to jej się udało. – Potrzebowałam kota do kierowania magią. Ale potrzebuję jeszcze trzech, by to wszystko skończyć. Jak dla jednej osoby to za dużo do zrobienia, za dużo do nauczenia.
To nie była Mallory — nie z tym nastawieniem. Odpowiedzialność składałam na karb Simona; ostatnio widywała się z nim częściej, niż z kimkolwiek innym. Ale teraz byłyśmy tylko my dwie, a ja nie zamierzałam zaprzepaścić naszej przyjaźni z powodu jakiegoś tymczasowego stresu.
– Okej – powiedziałam. – Wiesz, że jeśli chcesz pogadać, to możesz zawsze do mnie dzwonić. W dzień i w nocy.
– Odbierzesz telefon w dzień? – warknęła.
Nie, jeśli nie przestaniesz się tak zachowywać, pomyślałam, ale zatrzymałam to dla siebie. Ona by ł a przy mnie, kiedy jej potrzebowałam, przypomniałam sobie w myślach i powtarzałam to aż moja złość nie zniknęła.
– Dzwoń ze wszystkim – powiedziałam jej.
Mruknęła coś i przerzuciła stronę książki. – Powinnam wracać do pracy. Dzięki za żarcie.
Zmarszczyłam brwi, bez sukcesu walcząc z wrażeniem, że zostałam odprawiona. – Nie ma sprawy. Dbaj o siebie, dobrze? 152
– Nic mi nie jest. A nawet, jeśli zachoruję, to mogę się wyleczyć.
Kiedy było już jasne, że straciłam jej uwagę, zostawiłam ją z książkami, roślinami, torebką i sekretną modlitwą, by przetrwała tę burzę.
Nie podobało mi się podejrzenie, że coś przede mną ukrywa, ale rozumiałam jej skupienie. Na studiach miałam mnóstwo egzaminów, a przygotowanie się do nich zajmowało wiele czasu i skupienia. Musiałam pamiętać postaci, fabuły, szczegóły, tak samo jak metafory, porównania i tym podobne. Trzeba było całkowicie zagłębić się w książkę, żeby być z nią na tyle zaznajomioną, by odpowiedzieć na pytania na egzaminie. Podejrzewałam, biorąc pod uwagę jej dzisiejsze zachowanie, że egzaminy z magii były podobne pod tym względem.
W drodze powrotnej, zatrzymałam się na chwilę w kuchni i otworzyłam szufladę, która zawierała moją kolekcję czekolady. Poczułam odrobinę smutku, że spora jej ilość — jeśli nie wszystkie — dalej tam były. Chciałam wiedzieć, że Mallory wciąż podkrada czekoladę po powrocie z baru czy siłowni albo używa czekolady z wysoką zawartością kakao do zrobienia swoich słynnych truflowych ciasteczek. Zamiast tego szuflada była zamrożona w czasie, odrobina mnie, jej i Catchera jeszcze nie przyzwyczaiła się do nowego życia.
Cóż, jeśli oni nie zamierzali tego zjeść, to ja to zrobię. Pogrzebałam trochę w poszukiwaniu prawdziwych smakołyków — znanych ciasteczek czekoladowych, zamawianych specjalnie z piekarni w Nowym Jorku, ulubionej mini czekoladki i tabliczki pełnej moich ulubionych płatków — i włożyłam je do kieszeni swojej kurtki. Biorąc pod uwagę to, że Frank zabronił wszystkiego, co dobre, będę ich potrzebować.
Mając pełne kieszenie zamknęłam szufladę i udałam się w stronę drzwi wejściowych. Catcher wciąż siedział na kanapie, patrząc na jakiś kolejny tasiemiec.
– Co cię tak przyciąga? – zapytałam, patrząc na montaż kobiety zmieniającej wygląd dziewcząt, zapewne po jakimś śmiesznie strasznym 153
zerwaniu.
– Normalność – odparł. – Historie są melodramatyczne, ale problemy kiczowate. Wszystko jest o miłości, chorobach, pieniądzach, złych sąsiadach i przerażających byłych chłopakach.
– Nie ma niczego o magii, irytujących wampirach i okropnych politykach?
– Dokładnie.
Kiwnęłam ze zrozumieniem głową. – Wzięłam kilka rzeczy z szuflady z czekoladą. Ale raczej nie będziecie za nimi tęsknić. Ej, a zauważyłeś coś dziwnego u Mallory? Wydaje się, no nie wiem, naprawdę skupiona. I to wcale nie w ten dobry sposób.
– Nic jej nie jest – było wszystkim, co powiedział. Czekałam na więcej, ale nie dostałam nic, oprócz ciężkiego napięcia i odrobiny magii. Może i werbalnie się ze mną nie zgadzał, ale w języku jego ciała nie było nic, co mówiłoby, że nie przeszkadza mu jej zachowanie.
– Jesteś pewny? Rozmawiałeś z Mallory o Simonie? O tym, co każe jej robić? Mam wrażenie, że robi rzeczy, z którymi nie do końca się zgadza.
– To nie jest twój problem.
W jego głosie była ostrość, której nie spodziewałam się usłyszeć. Catcher może i był szorstki, ale zazwyczaj był również bardzo cierpliwy.
– To prawda – powiedziałam. – Ale znam Mallory. I wiem, kiedy czegoś
unika.
– Myślisz, że ja jej nie znam?
– Oczywiście, że ją znasz. Ja po prostu znam ją na inny sposób.
Bardzo wolno posłał mi ostre spojrzenie. – To, co się dzieje między nami w tym domu nie jest twoją sprawą, prawda?
Zamrugałam oczami, ale postanowiłam uwierzyć mu na słowo. Mimo wszystko, właśnie stracił pracę, a jego dziewczyna była chodzącym kłąbkiem 154
stresu.
– Dobra – powiedziałam z dłonią na klamce. – Okej. Dobrej nocy.
– Merit.
Obejrzałam się.
– Zanim pójdziesz… – zaczął, po czym oblizał usta i odwrócił wzrok. Nie często widziałam go skrępowanego wyrażeniem jakiejś opinii i to mnie trochę zdenerwowało. – Słyszałem, że ostatnio spędzasz czas z Jonahem. Nie powiem, żeby mnie to cieszyło.
Jak to mogło się tak szybko roznieść? Czułam się jakbym znowu była w szkole średniej. – Pracujemy razem – powiedziałam. – Jest moim wsparciem.
– Czy to wszystko?
Posłałam mu takie samo powątpiewające spojrzenie, jakie on posłał mi. – Czy to wszystko?
– Wiem, że to nie zawsze było oczywiste, ale ja i Ethan byliśmy blisko.
– Mogłabym powiedzieć to samo.
– I szanujesz jego pamięć?
Pytanie było tak brutalne jakbym dostała policzek i tak samo zaskakujące jak ostre. – To nie jest twoja sprawa, ale tak, szanuję. I mimo wszystko mam prawo żyć własnym życiem, nawet, jeśli jego tu nie ma.
Moje serce waliło z adrenaliny, irytacji i… zranienia. To był Catcher, najlepszy przyjaciel mojego chłopaka. Był praktycznie jak szwagier i oskarżał mnie o nieszanowanie pamięci Ethana?
– To było podłe – dodałam, czując rosnącą irytację.
Cisza.
– Był wrzodem na dupie – powiedział Catcher. – Ale przyzwyczaiłem się do niego.
Ból odrobinę zelżał. 155
– Wiem.
Minęła kolejna minuta, zanim ponownie się odezwał. – Mówiłem ci kiedyś, jak ja i Sullivan się poznaliśmy?
Pokręciłam głową.
– Układ był przekonany, że w Chicago powinni być czarodzieje. Ale wiedziałem — wszyscy wiedzieliśmy — że pojawią się problemy. Zawsze
uważałem, że Układ nie chciał po prostu brudzić sobie rąk. Teraz myślę, że się bali. W każdym razie miałem wizję i opowiedziałem im o niej. Powiedziałem im, że potrzebujemy tu czarodziei. Że to konieczność.
– Nie uwierzyli ci?
– Albo zaprzeczali sami sobie. A kiedy i tak przeprowadziłem się do Chicago, uznali to za naruszenie hierarchii i wyrzucili mnie. Zostawili mnie bez protektora i oskarżyli mnie o arogancję, o próbę uzurpowania władzy sojuszu. W akcie grzeczności skontaktowałem się z Domami i powiedziałem im, że przybywam. Nie chciałem, by mój przyjazd wywołał poruszenie. Scott ze mną nie rozmawiał; nie chciał być zamieszany w problemy z Układem. Celina zaproponowała mi spotkanie, ale był to w dużej mierze akt egocentryzmu.
– Jakoś mnie to nie dziwi.
– Skontaktowałem się z Ethanem, poinformowałem go. Zaprosił mnie do siebie. Rozmawialiśmy o Chicago, o Układzie, o Domach. Rozmawialiśmy wiele godzin. A na koniec rozmowy zaproponował, bym zatrzymał się w Domu Cadogan, dopóki nie osiedlę się w Chicago.
Catcher milczał przez chwilę, może pozwalał, bym to przetrawiła. Tyle, że wcale mnie to nie zaskakiwało. Ethan był strategiem i był także lojalny.
Wynagrodził Catchera za zachowanie etykiety i miał na tyle przyzwoitości, by zaproponować mu później miejsce.
– To było wiele lat temu – powiedział wreszcie. – Wiele lat przed tym, jak zostałaś wampirem. Wiele lat przed tym, jak poznałaś Mallory. Wiele lat 156
przed tym, jak przeprowadziłaś się do Chicago. Wiele lat przed tym, jak miasto zwróciło się przeciwko sobie.
– I wiele lat przed tym, jak straciliśmy Ethana. Ale straciliśmy go.
– Wiem – powiedział Catcher. – Wiem, że odszedł i wiem, że wasz związek był wyboisty aż do samego końca. Ale w głębi duszy był dobrym człowiekiem.
– Wiem o tym.
Catcher przytaknął i znów zapadła cisza.
Ale zanim zdążyłam się odezwać, zadzwonił mój telefon. Wyciągnęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Jonah.
– Halo?
– Byłaś ostatnio na zewnątrz?
– Nie, dlaczego?
– To idź i zobacz.
– Czy to żart? – zapytałam go. – Robię coś teraz.
– To coś poważnego. Idź i zobacz. Sprawdź niebo i księżyc.
– Oddzwonię – powiedziałam mu. Schowałam telefon i spojrzałam na Catchera. – Przepraszam na moment – powiedziałam, otwierając drzwi i wyglądając na zewnątrz.
Zamarłam. – O mój Boże – wymamrotałam i usłyszałam jak podchodzi do mnie Catcher.
Niebo było rubinowo czerwone. Nie w kolorze zachodzącego czy wschodzącego słońca, ale czerwone. Ciemnoczerwone, jak wiśniowa cola lub wytarty mahoń. Błyszczący krwistoczerwony księżyc wisiał nisko na niebie, a
jaskrawe białe błyskawice przecinały go z alarmującą częstością.
Mallory miała kiedyś wizję o czerwonym księżycu, coś o upadku „królów Białego Miasta.” Kiedyś Chicago było nazywane „Białym Miastem.” Miała na myśli księżyc? A jeśli tak, to kim byli „królowie”, którzy mieli upaść? 157
Mój żołądek zacisnął się w ostrzeżeniu. Śnił mi się księżyc, ale to musiał być zbieg okoliczności. Bo jeśli nie, to reszta snu też nim nie była…
Potrząsnęłam głową. To było napędzane żalem, próżne myślenie i strata czasu, która tylko jeszcze wszystko pogorszy.
– Jezu Chryste – wymamrotał Catcher, stając obok mnie. – Co się stało, na Boga?
– Powiem ci, co się stało – powiedziałam, wyciągając telefon, by oddzwonić do Jonaha. – Nasz drugi kryzys w tym tygodniu.
Martwe jezioro. Czerwone niebo.
Przynajmniej był tylko jeden kryzys naraz.
158
ROZDZIAŁ IX
BAJKA14
Tyle, że nie było tylko jednego kryzysu naraz. Dotarłam do Jonaha w drodze powrotnej do Domu — rzeka i jezioro z powrotem były czarne i z powrotem wysysały magię z miasta. Co oznaczało nie tylko, że problem nie został rozwiązany, ale i powiększał się. Poczułam prawdziwe ukłucie strachu. Nie miałam pojęcia, gdzie to wszystko zmierzało.
Kiedy spotkał się ze mną w Cadogan, dołączyliśmy do dziesiątek pozostałych wampirów, które stały na trawniku za Domem, wpatrując się w niebo. I nie byliśmy jedynymi. Między Wicker Park, a Hyde Parkiem rzadko zdarzyło mi się minąć dom, przed którym nie stali ludzie, celując palcami
w niebo nad otwartymi z szoku ustami.
Błyskawice przecinały niebo, a grzmoty zagłuszały dźwięki miasta. Nie było widać chmury burzowej, a ja już słyszałam milczące oskarżenia mieszkańców Chicago. Takie rzeczy nie dzia ł y si ę przed wampirami.
Tym, czego oczywiście nie brali pod uwagę, było to, że wampiry i inne istoty paranormalne są w Chicago co najmniej tak samo długo jak ludzie i to nie ma z nami nic wspólnego. Niestety, nie miałam pojęcia jak im to udowodnić.
Napisałam do Malika, że sprowadzam na ziemię Cadogan wampira z Domu Grey, a kiedy dołączyliśmy do niego i Luca na tylnym podwórzu, zaoferował Jonahowi uścisk dłoni.
– Pewnie nie ma księżycowych nimf, które mogą być za to odpowiedzialne? – zapytałam. – Albo może wietrzne wiedźmy? Atmosferyczne
5 Gra słów. Z ang. fairy tale – opowieść wróżki, u nas tłumaczone jako bajka. 159
gobliny?
– Nie słyszałem o nich – powiedział Malik.
– Ani ja – powiedział Jonah. – Ale wyraźnie nie możemy zaprzeczyć, że dzieje się coś dużego.
– Pytanie teraz, co z tym zrobić – powiedział Luc. – Szczególnie mając ograniczone działania.
Zdążył tylko skończyć zdanie, a niebo przecięła błyskawica. Po chwili patrzyliśmy jak wybuch plazmy uderza w wiatrowskaz na dachu Domu, towarzysząc najgłośniejszemu hukowi, jaki kiedykolwiek słyszałam.
Światła w Domu zamigotały i zgasły, a po chwili wróciły w intensywnym pomarańczowym odcieniu — światła awaryjne, które widziałam
wcześniej w czasie próbnych alarmów. Mieliśmy kilka generatorów w piwnicy do podtrzymania świateł awaryjnych, systemu bezpieczeństwa i lodówki z krwią.
Cisza, jaka potem nastąpiła, była wypełniona krzykami ludzi i dźwiękami syren jadących drogą.
Obok mnie, Malik westchnął. – Nie potrzebujemy tego. Ani tej szopki, ani zagrożenia.
Kiedy kolejna błyskawica uderzyła w podwórze, Malik spojrzał nieufnie na trawnik. Ktoś przedzierał się przez tłum wampirów. Po chwili przez ostatnią grupkę przedarł się Frank. Z podejrzliwością zlustrował wzrokiem niebo, po czym spojrzał na Malika z wyraźną pogardą. Jego myśli były łatwe do odgadnięcia: Przekl ę te wampiry z Chicago. Nie potrafi ą poradzi ć sobie ze swoimi problemami.
– Co to jest? – zapytał władczo, kiedy zbliżył się do nas. Nie kłopotałam się z przedstawieniem go Jonahowi. Nie wydawał się typem zainteresowanym innymi, a nie było sensu wciągać Jonaha w nasze problemy.
– To nie robota wampirów – zapewnił go Malik. – Więcej informacji nie mamy. 160
– To nie pomoże reputacji Domów – powiedział Frank.
– Nie – zgodził się Malik. – Dlatego będziemy badać tę sprawę, żeby zmniejszyć szkody.
Można wręcz było dostrzec trybiki kręcące się w głowie Franka. Ale przynajmniej się kręciły. To była zazwyczaj chwila, kiedy wysłannik Prezydium winił nas za wszystko, co się działo, niezależnie od naszego udziału i kazał nam przysiąc, że nie opuścimy Domu, żeby to naprawić.
Nie było jak wygrać.
Ale Frank wydawał się chyba zastanawiać nad problemem i naszymi opcjami. Może potrafił samodzielnie myśleć, zamiast winić za wszystko Cadogan.
– Jest grupa, z którą możecie się skontaktować – powiedział Frank.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego oczekująco.
– Władcy nieba.
Malik natychmiast pokręcił głową. – Nie.
– Kto to władcy nieba? – wyszeptałam.
– Faerie – odszepnął Jonah. – Wróżowie najemnicy.
– Jest powód, dla którego nazywa się ich najemnikami – powiedział Malik. – Nasze relacje z nimi są, w najlepszym wypadku, napięte i jest tak dobrze tylko dlatego, że są porządnie opłacani za swoje starania.
– Tak czy siak, to wyraźnie sprawa w ich zakresie. Nie ma lepszej grupy, którą można zapytać. Nie ma innej grupy, którą można zapytać. Sugeruję, byście kogoś oddelegowali. Teraz.
Mówiąc szczerze, pomyślałam, że to głupi pomysł. Rozmawialiśmy już z dwoma reprezentantami istot paranormalnych — nimfami i syreną — i żadna nie miała nic wspólnego z problemami miasta. Czy odwiedzenie grupy, która już i tak nas nie cierpiała da coś więcej, oprócz zwiększenia ich gniewu?
Malikowi, jak zawsze dyplomacie, udało się skinąć z szacunkiem 161
Frankowi, zanim spojrzał na nas. – Wkraczajcie ostrożnie w świat faerie. Są innym rodzajem istot paranormalnych. Inne oczekiwania, inne formalności. Ale swoje wiedzą. On ma rację; trzeba spróbować. Znajdźcie królową. Złóżcie jej wizytę i odkryjcie, kto to robi.
– I każcie im przestać – powiedział Frank. – Wszystko inne jest niedopuszczalne.
Malik spojrzał na Luca. – Zabierz wszystkich do Domu. Na zewnątrz nie jest bezpiecznie.
Jonah i ja wymieniliśmy spojrzenia i zaczęliśmy iść z powrotem do Domu. W moim brzuchu zaczęło narastać niecierpliwe oczekiwanie, ale to ostatnie słowa Malika wywołały we mnie panikę.
– I niech Bóg nam wszystkim pomoże.
***
Światła awaryjne nie zapewniały luźnego nastroju, ale dostarczały wystarczająco oświetlenia, bym mogła wejść na górę, by zabrać sztylet i katanę.
Jonah towarzyszył mi w drodze do mojego pokoju, co mnie zaskoczyło. Nie oczekiwałam, że za mną pójdzie i z pewnością go nie zapraszałam. Ale do czasu, kiedy uświadomiłam sobie, że szedł za mną schodami, powiedzenie mu, żeby został na dole, byłoby już zbyt niezręczne.
Stał w progu moich drzwi, kiedy wysyłałam wiadomość Catcherowi. Nie byłam wtedy zbyt zachwycona Catcherem, ale chciałam, by jakiś nie—wampir wiedział, że idę na terytorium faerie. Jego odpowiedź była prawie natychmiastowa: KOPIESZ SOBIE GRÓB.
Słodkie.
Wyjęłam sztylet i wsunęłam go w cholewę buta, a ze stelaża na ścianie 162
zdjęłam katanę. Stelaż był prezentem od Luca; pewnej deszczowej soboty założył jeden dla Lindsey, a ona doszła do wniosku, że jest na tyle świetny, że
mi też się taki przyda. Nie mogłam się nie zgodzić — był to świetny sposób na pokazanie katany. Nawet będąc w pochwie, była piękną bronią, gładką i błyszczącą, ostrze jednak było równie śmiertelne.
– Wasze pokoje nie są tak luksusowe jak nasze – powiedział Jonah.
– Wy macie więcej pokoi, ale mniej wampirów – zauważyłam, zapinając pas. Odsunął się na bok, a ja zamknęłam za nami drzwi.
Zeszliśmy na dół, ale zatrzymał mnie, zanim wyszliśmy na zewnątrz. – Nie wiem, gdzie mieszka królowa – to sekret, którego faerie strzegą swoim życiem. Żeby uzyskać tę informację, będziemy musieli zaoferować im coś w zamian.
I tyle z trzymania się razem istot paranormalnych w Chicago. – Czego będą chcieli?
– Cennych odznak albo kamieni. – Uśmiechnął się. – Ich standardem wciąż jest złoto. Pewnie nie masz go gdzieś na zbyciu?
– Złota? Nie. Nie mam. Zostawiłam wszystkie sztabki w pokoju.
– Mądrala – powiedział, ale uśmiechał się, gdy to mówił.
Kiedy rozważałam nasze opcje, nieświadomie dotknęłam odznaki Cadogan na swojej szyi… i wpadłam na pewien pomysł.
– Chodź za mną – powiedziałam mu i poszłam głównym korytarzem Domu, gdzie mieściły się biura administracyjne. Wampiry wracały teraz do Domu, a my znaleźliśmy Helen w jej biurze. W jej różowym jak ze świata Barbie biurze.
Siedziała za biurkiem w oświetlonym świecami pomieszczeniu, ubrana w różowy dres. Robiła notatki starodawnym piórem. Uniosła wzrok, kiedy weszliśmy i wetknęła pióro do małego słoiczka z czarnym atramentem.
– Tak, Wartowniczko?
– Nie masz pewnie na podorędziu zapasowych odznak Cadogan? 163
W jej oczach pojawił się niepokój; nie powiem, że się tego nie spodziewałam. Już straciliśmy jedną odznakę Cadogan; została skradziona i wykorzystana przez byłego wampira Cadogan do wrobienia Domu w serię morderstw. Dlatego teraz niechętnie je rozdawała.
– Prezydium i Malik kazali nam odwiedzić faerie – wyjaśniłam. – Żeby ustalić jak i gdzie to zrobić, musimy porozmawiać z wróżami przy bramie.
Kiwnęła głową. – I będą chcieli zapłaty za informację. – Wstała, podeszła do szafy na dokumenty i przekręciła zamek górnej szuflady. Ale zanim ją wysunęła, spojrzała podejrzliwie na Jonaha.
– Jest kapitanem straży Domu Grey – poinformowałam ją. – Kazano mu pomóc nam w tej sprawie. No wiesz, współpraca między domami i tak dalej.
Przytaknęła i wyciągnęła dwie odznaki Cadogan, które podała mi. – Zrób wszystko co możesz – powiedziała z drżeniem w głosie. – Nie wiadomo jak reagować ani co zrobić… Nie wiem, co się dzieje.
– Chyba nikt nie wie – powiedziałam i zapewniłam ją, że zrobimy co w naszej mocy. Ale to wcale nie sprawiło, że byłam mniej nerwowa przez ciężar, jaki został złożony na naszych barkach. Jednak nie pozwoliłam, by to mnie powstrzymało. Cadogan miał mało strażników i ledwie ich wystarczało, by pilnować go na zewnątrz. Kto inny miał to zrobić?
Z odznakami w dłoni wróciliśmy do drzwi wejściowych i stanęliśmy na chwilę na małej, kamiennej werandzie, przyglądając się wróżom przy bramie… i starając się skupić na zadaniu, a nie na chaosie wokół nas.
– Podejrzewam, że wiesz więcej o faerie niż ja – powiedziałam Jonahowi. – Zajmiesz się tym?
Przytaknął. – Zrobię to. Jednak nie poznałem nigdy Claudii.
– Claudii? – zapytałam.
Uśmiechnął się. 164
– Królowej faerie. Tej, za którą zginą, by ją chronić.
– Oczywiście – mruknęłam, po czym podałam mu złoto i poszłam za nim.
Dwóch wróżów stało przy bramie, ich surowe rysy podkreślały długie, ciemne, proste włosy, ściągnięte lekko przy skroniach. Byli wysocy i szczupli, i obaj byli ubrani na czarno, a kiedy uświadomili sobie, że się do nich zbliżamy, wymienili między sobą niezbyt pochlebne spojrzenie.
Jonah przeszedł od razu do sedna. – Potrzebujemy informacji i mamy skarb do zaoferowania.
Zainteresowanie w ich oczach nie pozostawiało żadnych wątpliwości; można by to śmiało nazwać „żądzą”. Mieli na twarzach te same wyrazy tęsknoty, jakie miałby notoryczny hazardzista, któremu zaoferowano miejsce przy szczęśliwym stoliku.
– Jaki skarb? – zapytał jeden z wróżów.
– Złoto – powiedział im Jonah. Zachrzęścił odznakami w swojej kieszeni, a ich głowy drgnęły na ten dźwięk.
– Jakie informacje? – zapytał wróż.
– Musimy porozmawiać z królową.
Cisza.
– A jeśli królowa nie chce rozmawiać z wami?
Jonah wolno uniósł wzrok na czerwone niebo.
– Niebo płonie – powiedział. – Jesteście władcami nieba; to wasza sfera.
Jeśli wy to zrobiliście... – zaczął Jonah, ale powstrzymała go groźba w oczach jednego z faerie. To nie pozostawiało wątpliwości, że nie będą bronić swojego honoru.
Ale Jonah był niewzruszony. – Jeśli wy to zrobiliście – powtórzył Jonah – to wasza królowa musiała mieć powód. Żeby uspokoić ludzi, musimy ich o tym powiadomić. A jeśli wasza królowa nie jest w to zamieszana, to bez wątpienia będzie 165
zaniepokojona. Szukamy informacji. To wszystko.
Faerie wymienili spojrzenia. – Pokaż złoto – powiedział ten rozmowniejszy.
Wolno, jakby budując napięcie, Jonah wysunął odznaki z kieszeni. Dyndały ze swoich łańcuchów i kręciły się wolno, aż wróżowie zrobili wielkie oczy.
– Znajdziecie ją w wieży fortuny – powiedział wróż, wyciągając dłoń. Jonah zadyndał nad nią odznakami.
– Więcej – powiedział Jonah. – To duże miasto.
– To jedyna iglica pozostała po tym, co kiedyś było silne. – Znowu sięgnął po odznaki, ale Jonah zabrał mu je z zasięgu ręki.
– W Loop jest wiele drapaczy chmur – powiedział. – Wysoka wieża może być wszędzie. To niewystarczająca informacja za taką ilość złota.
Faerie stawali się coraz bardziej spięci; czułam w powietrzu wzrost magii.
– Jest woda – powiedział. – Ziemia i niebo.
– To i tak może być gdziekolwiek w mieście. To dla nas nic nie znaczy. – Powiedział twardo Jonah po odczekaniu chwili.
Dotknęłam ręki Jonaha. – Już dobrze. Chyba wiem, gdzie to jest.
– Jesteś pewna?
Spojrzałam na faerie. – Czy był to dom ludzkiego króla miasta?
Kiedy wróż przytaknął, zabrałam odznaki Jonahowi i położyłam je na dłoni wróża. – Dziękuję za informacje – powiedziałam mu i odciągnęłam Jonaha. – Idziemy.
Nie słysząc od Jonaha sprzeciwu, wróciliśmy do naszych samochodów i udaliśmy się w drogę. 166
***
Pojechaliśmy oddzielnie i zaparkowaliśmy na krawężniku. Wysiedliśmy, podejrzliwie spoglądając na błyskawice, które tworzyły nad parkiem stroboskopowe światła.
W Chicago było wiele rezydencji, które kiedyś były domem dla znanych
rodzin. W czasie złotego wieku miasta, przedsiębiorcy budowali domy przy Lake Shore Drive w dzielnicy Gold Coast (nieprzypadkowo nowy dom dla Domu Navarre), dając wspaniały widok na jezioro i dostęp do reszty zamożnej socjety miasta.
Kilka z tych rezydencji wciąż stało; kilka zostało zburzonych. Jedna z najsławniejszych — Rezydencja Potter, zbudowana przez przodków byłego burmistrza miasta — została zburzona, kiedy burmistrz przeprowadził się do Creeley Creek.
Cóż, zburzona w większości.
Rodzina Potter oddała miastu teren, który został zmieniony na Potter Park. Jedynym, co pozostało z rezydencji — czteropiętrowa, kamienna wieżyczka — stała pośrodku parku jak włócznia.
– To jest to? – zapytał Jonah.
Opowiedziałam mu tę historię. – Wieża została zbudowana przez bogatą rodzinę i to wszystko, co pozostało z domu. Sięga nieba, jest otoczona zielenią i znajduje się jakieś dwieście metrów od jeziora.
– Nieźle, Nancy Drew15.
– Staram się. Bardziej interesuje mnie jak zarządcy parku mogą nie wiedzieć, że w ich wieży mieszka królowa faerie?
– Pewnie magia. Choć jestem zaskoczony, że pozwalają swojej królowej
6 Kultowa bohaterka opowiadań detektywistycznych, stworzona w 1930r. 167
mieszkać w domu zbudowanym ludzkimi dłońmi.
– Słyszałam, że nie cierpią ludzi.
– I to z dobrego powodu – powiedział Jonah. – Znasz mit o odmieńcu?
Znałam. Była to znana historia z literatury średniowiecznej i ostrzegała o wróżkach kradnących co jakiś czas zdrowe, ludzkie dzieci, zastępując je chorymi dziećmi faerie. W ten oto sposób, zgodnie z historią, każde dziecko narodzone z niespotykanymi cechami, miało być dzieckiem faerie, zamienionym przy urodzeniu. Ludzie nazywali chore dzieci odmieńcami i zostawiali je w lesie, żeby odzyskać swoje ludzkie dzieci.
– Znam – powiedziałam.
Jonah kiwnął głową. – Rzecz w tym, że to nie mit. Te historie są prawdziwe – opowieści faerie w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu16. Tylko bohaterzy są odwróceni. To dzieci wróżek były porywane przez ludzi, a nie na odwrót. Czasami ich dzieci były zamieniane z chorymi ludzkimi dziećmi; czasami były zabierane przez rodziców desperacko pragnących dziecka.
– A skoro wróżki były, w najlepszym razie, mitem albo jeśli już to potworami, to nikt nie brał pod uwagę czegoś takiego jak porwanie.
Jonah przytaknął. – Masz rację. Nierówne traktowanie istot paranormalnych jest bardzo starym problemem. W innym przypadku pewnie nie byliby zadowoleni, że tu jesteśmy. Trzymaj miecz w dłoni, a palec cały czas na stali. Stal i żelazo rozwiązują ten sam problem — trzymają faerie z dala.
– Myślałam, że mieliśmy poprosić ich o pomoc.
– Mamy dowiedzieć się, czy oni za tym stoją. A z perspektywy Franka chodzi pewnie o to, żebyśmy wkurzyli faerie i wywołali wojnę.
– Jak wojna z faerie ma mu pomóc?
– Chicago jest jedynym miastem w Ameryce z trzema wampirzymi
168
Domami. Nawet Nowy Jork i L.A. nie mogą tego o sobie powiedzieć. Jesteśmy centrum wampirzej władzy w Stanach i Cabot o tym wie. Dom Cabot jest mały. Elitarny i siłą rzeczy mały. Jeśli zmniejszy znaczenie Chicago…
– To proporcjonalnie zwiększy władzę Domu Cabot – zakończyłam. Wiedziałam, że dałam tej gnidzie za duży kredyt zaufania.
– Dokładnie. Powiedziałbym, że to część planu, mającego na celu zagarnąć Dom Cabot dla siebie. Victor Garcia jest obecnym Mistrzem. Jest dobrym i solidnym przywódcą. Był prawą ręką Corneliusa Cabota, co niesamowicie irytowało Franklina. Franklin był tylko kuzynem z bardzo odległej gałęzi drzewa genealogicznego, ale uważał, że ma prawo do Domu. Że przysługuje mu z urodzenia.
– A Cornelius odmówił?
– Słyszałem, że staruszek uważał, że Franklin jest zbyt zainteresowany ludzkimi przymiotami, by efektywnie zarządzać Domem. Zbyt zainteresowany prestiżem, szybkimi samochodami i ludzkimi dziewczynami, co niezbyt podobało się Domowi ze wschodniego wybrzeża.
– Niech zgadnę – powiedziałam. – Prezydium odkryło, że jest ambitny i skłonny zrobić wszystko, nawet przeciwko innemu Domowi, więc uczynili go syndykiem Domu Cadogan. Wymyślił sobie, że przyjedzie tu, namiesza z chicagowskimi Domami i zdobędzie wsparcie Prezydium, co uplasuje go na samym szczycie.
– Tak to właśnie dla mnie wygląda.
Wypuściłam oddech. Tyle szopki, a tak mało zainteresowania Domem Cadogan. Jakikolwiek był wcześniej cel Prezydium i Domowego systemu, teraz były narzędziami w narcystycznych i manipulacyjnych rękach. Może Jonah miał rację co do Czerwonej Straży.
– Nie wezmą tego za groźbę, jeśli przyjdziemy z bronią w ręku?
– Tylko jeśli będziemy mieli szczęście – powiedział. – Chodźmy.
Pobiegliśmy w stronę wieży w towarzystwie trzaskających wokół nas 169
błyskawic. Budowla była wąska i niszczejąca. Otwarte wejście prowadziło do starych, spiralnych schodów, które nie były w o wiele lepszym stanie, niż zewnętrzna fasada. Stanęłam na pierwszym schodku i zatrzymałam się, by się upewnić, że schody się pod nami nie zawalą.
– Na samą górę?
– Tak. Podejrzewam, że wolą mieszkać nad ludźmi.
Zaczął wchodzić po schodkach. Chwyciłam poręcz i zaczęłam wspinać się za nim. Po kilku męczących minutach, dotarliśmy do szczytu schodów.
Do sali wieży prowadziły drzwi. Były one duże, zbudowane z długich, poziomych desek. Ze ścianą łączyły je dwa ogromne, okrągłe, filigranowe zawiasy.
– Wspaniałe drzwi – powiedziałam.
– Są znani ze swojej miłości do piękna – odparł i spojrzał na mnie. – Jesteś gotowa?
– Mam wrażenie, że coś pójdzie źle. Jeśli wyjdziemy stąd ze wszystkimi kończynami i bez osikowych kołków w niedogodnych miejscach, to będziemy mogli uznać to za zwycięstwo.
– Uda się. – Po pokrzepiającym wdechu uniósł dłoń i zastukał do drzwi.
Po chwili otworzyły się z metalicznym dźwiękiem. W drzwiach stanął mężczyzna w czerni — wróż o tym samym ubiorze i budowie jak ci, którzy strzegli Domu. Zadał pytanie w szybkim, gardłowym języku, którego nie rozumiałam, ale pomyślałam, że to może gaelicki.
– Przybywamy z zapytaniem czy królowa zgodzi się z nami zobaczyć – powiedział Jonah.
Wróż spojrzał na nas krzywo. – Krwiopijcy – powiedział w wyraźnej obrazie.
– Tym jesteśmy – powiedział Jonah. – I nie próbujemy tego ukrywać. Jesteśmy tu jako wysłannicy wampirów.
Warga faerie uniosła się na wzmiankę o wampirach. 170
– Poczekajcie – powiedział i zamknął przed nami drzwi.
– Jakbyśmy mogli zrobić coś innego – mruknął Jonah.
– Nie głosujesz dzisiaj za wtargnięciem siłą do enklawy wróżek?
– Nie mam tego w swoim rozkładzie dnia – powiedział. – Nie to, że byś sobie z nimi nie poradziła.
– Oczywiście – przyznałam. Zanim zdążyliśmy kontynuować swoją rozmowę, drzwi otworzyły się ponownie, a wróż spojrzał na nas swoimi czarnymi oczami.
Nie minęła sekunda, a jego katana była na moim gardle, podczas gdy drugi strażnik — tym razem kobieta — stanęła za Jonahem z kataną wycelowaną w jego plecy.
– Jesteście zaproszeni do jej domostwa – powiedział wróż. – A odrzucenie oferty byłoby bardzo nieuprzejme.
171
ROZDZIAŁ X
HERBATKA U SZALONEGO KAPELUSZNIKA17
Unieśliśmy ręce w górę.
– Nie możemy odrzucić tak wspaniałego zaproszenia – powiedział sucho Jonah.
Wróż opuścił swój miecz na tyle nisko, by pozwolić nam przejść, podczas gdy wróżka za nami dźgała nas w plecy jak bydło, dopóki nie przeszliśmy przez drzwi. Gdy znaleźliśmy się już w wieży, zamknęli i zabarykadowali drzwi, po czym stanęli obok nas z katanami w gotowości.
Nie wiedziałam, co powinnam spodziewać się zobaczyć w domostwie królowej wróżek na szczycie wieży. Starych, ponurych mebli pokrytych grubą warstwą kurzu i pajęczyny? Zbitego lustra? Kołowrotka?
Okrągłe pomieszczenie było większe, niż powinno, biorąc pod uwagę średnicę wieży, ale było czyste i udekorowane zwykłymi, drewnianymi
meblami. Na środku stało łóżko z baldachimem; jego okrągłe, wąskie kolumny były udrapowane kwitnącą winoroślą, która roznosiła w powietrzu zapach gardenii i róż. Niedaleko stał gigantyczny, wyblakły od słońca stół. Na ścianach wisiały chabrowe, jedwabne zasłony, ale nigdzie nie widać było żadnego okna.
Wydawało mi się, że z sufitu zwisał delikatny żyrandol; przy bliższych oględzinach okazało się, że to chmura monarchów.18 W żyrandolu nie było żarówek, ale świecił on złotym, eterycznym blaskiem.
A katany nie były jedyną bronią. Gdy nagle usłyszałam rozbrzmiewający dźwięk kołysanki granej na starym, dziecinnym instrumencie, napięcie
172
w pomieszczeniu zmieniło się. Cienki materiał otaczający łóżko został zsunięty… i wyszła ona.
Królowa Faerie była blada i zmysłowa, z falistymi rudawoblond włosami, które opadały jej poza ramiona. Miała przydymione niebieskie oczy i była boso,
a ubrana była w zwiewną, białą suknię, która żadnej jej krzywizny nie pozostawiała wyobraźni. Jej czoło wieńczyła korona z liści wawrzynu, a między jej piersiami spoczywał zdobiony złoty medalion.
Podeszła do nas z wyprostowanymi ramionami i iście królewską posturą. Miałam ochotę przyklęknąć, ale nie wiedziałam jakie są zasady etykiety. Czy dla wroga faerie, krwiopijcy, właściwym było pokłonienie się ich królowej?
Zatrzymała się kilka metrów przed nami, a ja znów poczułam zawroty głowy. Pokonałam je i skupiłam się na jej twarzy.
Obejrzała nas i po chwili uniosła dłoń. Na ten znak strażnicy unieśli broń.
– Kim jesteście? – zapytała z lekkim irlandzkim akcentem.
– Jonah – powiedział – z Domu Grey. I Merit z Domu Cadogan.
Złączyła przed sobą swoje dłonie. – Minęło wiele lat odkąd pozwoliłam krwiopijcom przekroczyć nasz próg. Może zagadki nie są tak trudne jak kiedyś. Magia nie tak ukryta. Strażnicy nie tak ostrożni. – Jej oczy pociemniały złowieszczo, a ja doszłam do wniosku, że nie chcę wchodzić Claudii w drogę.
– Musimy z tobą porozmawiać, pani – powiedział Jonah. – A ci, którzy podali nam zagadkę waszego położenia, zostali za to hojnie wynagrodzeni.
Przez chwilę w jej oczach widziałam tę samą chciwość, to samo pragnienie złota, co w oczach strażników.
– Dobrze – powiedziała. – Jesteście tu, żeby przedyskutować kontrakty? Wydaje się, że wampiry i faerie tylko o tym mogą dzisiaj rozmawiać.
– Nie – powiedział. – Jesteśmy tu, żeby porozmawiać o wydarzeniach, jakie mają miejsce w mieście. 173
– Ach, tak – powiedziała z zastanowieniem. Podeszła do stołu, po czym obejrzała się przez ramię na mnie i na Jonaha.
Przyjemnie było na nią patrzeć, jak na postać z ilustracji w książce z bajkami; ukryta królowa wróżek, równie eteryczna jak przyziemna, patrząca na śmiertelnika z niewinnym zaproszeniem do jej lasu.
Znałam kobiety, które wykorzystywały swoją seksualność do osiągania korzyści. Celina na przykład, była typem kobiety, która kusiła mężczyzn swoją jawną zmysłowością, by wykonywali jej polecenia. Ale Claudia robiła to
inaczej. Zmysłowość nie była narzędziem, była faktem. Nie miała powodu, żeby próbowa ć cię zwabić. Ty b ę dziesz zwabiony. A jeśli tak się stanie, to niech Bóg ci pomoże. Nie wyobrażałam sobie, by poddanie się nieodpartemu urokowi Królowej Faerie, przypadkowe czy nie, było czymś bezpiecznym.
Spojrzałam na Jonaha, zastanawiając się czy czuł przyciąganie. W jego oczach było szczere docenienie jej piękna, ale kiedy spojrzał na mnie, widziałam, że trybiki w jego głowie wciąż się przekręcają. Kiwnął mi głową.
– Mam w zanadrzu nie tylko uwodzenie, moje dziecko – powiedziała besztającym tonem i zajęła miejsce na jednym z wysokich, podniszczonych krzeseł przy stole. – Będziemy rozmawiać o wielu kwestiach. Ale najpierw usiądźcie. Napijecie się ze mną herbatki.
Przeżyłam chwilę paniki. Czy legenda nie mówiła, że trzeba unikać jedzenia i picia, jakie daje ci wróżka?
– Pani – powiedział ostrożnie Jonah. – Musimy…
– Milcze ć – rozkazała; to pojedyncze słowo miało w sobie tyle mocy, że uniosły mi się włoski na karku. – Będziemy rozmawiać w odpowiednim czasie. Jeśli prosicie o łaskę, musicie dać łaskę. Usiądźcie przy moim stole, krwiopijcy. Usiądźcie, napijcie się i wymieńcie uprzejmości. Wiele księżyców zaszło odkąd dzieliłam się swoją gościnnością z waszym rodzajem.
Nie byłam podekscytowana tą zwłoką, ale wątpiłam, by dwoje niemiło wyglądających najemników przy drzwiach pozwoliło na zniewagę. 174
– Będziemy zaszczyceni, mogąc do ciebie dołączyć – powiedziałam jej i w powietrzu rozniósł się dźwięk jej śmiechu.
– Odezwała się – powiedziała Claudia. – Cieszę się, że nie jesteś tylko jego strażniczką i opiekunką, moje dziecko.
– Zgadza się – odparłam.
Kiedy podeszliśmy do stołu i zajęliśmy miejsca, na jego środku pojawił się srebrny półmisek jedzenia — chrupiące bochenki chleba, kiście winogron, karafki z winem. Półmisek stał na rozrzuconych płatkach róż w najbledszych odcieniach różu i żółci.
Zlustrowałam to wszystko podejrzliwie i nie tylko dlatego, że chciała jeść podwieczorek kiedy nad nami płonęło niebo.
Claudia nalała sobie wina do srebrnej czarki, po czym zrobiła to samo dla nas. – Pijcie do ostatniej kropli – powiedziała – w mojej gościnności nie ma żadnych uroków. Gdybym miała stałą chęć na wasze towarzystwo, zapewniłabym je sobie bez takich sztuczek.
Uniosła na mnie swoje przydymione oczy i otworzyła drzwi mocy jaką w sobie miała. Było jej wiele i nie była ona miła. Claudia może emanowała elficką zmysłowością, ale magia pod tą powłoką była zimna, mroczna, pierwotna i chciwa. Stanięcie jej na drodze nie byłoby dobrym ruchem.
– Jesteś rozsądna – powiedziała. Zarumieniłam się na to wtargnięcie w moje myśli, ale zachowałam spokój. Jednak wkurzyłam się, że potrafi czytać w myślach. O tej sztuczce nikt mnie nie uprzedził — i z pewnością nie było to wspomniane w Kanonie. W jeziorze Michigan była syrena, Tate miał jakąś starożytną moc, a faerie potrafiły czytać w myślach. Może odezwał się we mnie świr na punkcie literatury angielskiej, ale przypomniał mi się cytat z Hamleta: „Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom.”
Jonah wyciągnął doń i wziął z półmiska małą śliwkę. Ja wybrałam winogrona prawie tak duże jak śliwka; mniejszy owoc, mniejszy wpływ uroku. 175
I musiałam to przyznać — to było najlepsze winogrono, jakie w życiu jadłam. Słodkie tak, jak słodkie powinno być winogrono z nutką wiosny, słońca i opalonej skóry. Jeśli to był urok, to ja się na to pisałam.
Claudia spojrzała na mnie i na Jonaha. – Jesteście kochankami.
– Jesteśmy przyjaciółmi – powiedział Jonah, wiercąc się trochę na krześle.
– Ale ty pragniesz czegoś więcej – odparowała.
Nastała niezręczna sytuacja, podczas której Jonah i ja unikaliśmy kontaktu wzrokowego.
Claudia wzięła długi łyk wina i spojrzała na mnie. – Wahasz się, bo straciłaś swojego króla.
Kątem oka zauważyłam smutną minę Jonaha. Winogrono stanęło mi w gardle. – Mistrza mojego Domu – poprawiłam. – Został zabity.
– Znałam prawdziwego mistrza twojego Domu. Petera z Cadogan. Zasłużył się mojemu rodzajowi i został nagrodzony w nasz sposób. Dostał klejnot o wielkiej sławie i fortunie. Spoczął w oku smoka.
Widziałam tę nagrodę w pokoju Ethana. Było to emaliowane jajo wokół którego skulony był śpiący smok. Smocze oko było wielkim, błyszczącym rubinem. Ethan trzymał ten skarb w szklanej gablocie.
– Smocze jajo przeszło na Ethana po śmierci Petera. Bardzo je cenił. – Wspomnienie ścisnęło mnie za żołądek i musiałam się zmuszać, by dalej mówić, by powstrzymywać łzy. – Ale powiedziano mi, że jajo było prezentem, jaki Peter Cadogan dostał od rosyjskiej rodziny królewskiej.
Claudia uśmiechnęła się lekko. – Świat wróżek nie jest ograniczony ludzkimi liniami. Jesteśmy rodziną królewską niezależnie od tego gdzie i kim jesteśmy, Car, Caryca. Swego czasu znałam wielu. 176
– To musi być fascynujące – powiedział Jonah, ale Claudia była nieporuszona.
– Mało obchodzi nas polityka, sojusznicy i zmiana straży. Nie służą za honor, lojalność, czy życie. – Odwróciła wzrok, wpatrując się obojętnie przed siebie.
W tym czasie jedzenie zniknęło ze stołu, pozostawiając za sobą jedynie płatki róż. Przesunęłam palcem po jednym z nich; nie wiedziałam jak z jedzeniem, ale płatki zdecydowanie były prawdziwe.
– Życie ludzi jest ulotne – powiedziała. – Łączycie się z nimi i możecie oczekiwać tego samego w waszym wypadku.
– Dlatego tu jesteśmy – przypomniał jej Jonah. – Podejrzewam, że wiesz o niebie? – Zauważyłam, że mówił lekkim tonem, nie wspominając, że de facto, to mój mistrz wysłał nas, by oskarżyć Claudię o te zmiany.
– Niebo nie jest waszą sprawą.
– Jest, skoro niebo płonie, a ludzie wierzą, że wampiry są za to odpowiedzialne. A teraz woda po raz drugi stała się czarna.
Uniosła swoją delikatną brew. – Problemy ludzi nie mają nic wspólnego z niebem. Ani nie są w nim odbite.
Jonah i ja wymieniliśmy spojrzenie. Czy była nieświadoma? Nie wyglądała na zewnątrz? Choć gdy teraz się nad tym zastanowiłam, ani raz nie usłyszałam w wieży trzasku błyskawicy. To było dziwne.
Rzuciłam wzrokiem na strażników i sprawdziłam ich wyrazy twarzy. Odrobina poczucia winy i może trochę złośliwości. Może odwodzili ją od wyjrzenia na zewnątrz. Chronili przed tym, co działo się na zewnątrz, jak Roszpunkę w jej wieży.
– Moja pani – powiedział Jonah – z całym szacunkiem, zechciej wyjrzeć na zewnątrz i sama zobaczyć. Niebo nie jest normalne, a my nie wiemy dlaczego. 177
W jej oczach było niezdecydowanie — tylko przez sekundę, ale było. Debata czy uznać rację wampirów i wyjść na głupca, czy odmówić prośbie Jonaha i zaryzykować odkrycie tej samej informacji później.
– To nie takie proste – powiedziała. – Nie mogę wyjrzeć na zewnątrz. Reguły waszego świata nie mają tu mocy, nie względem mnie.
– Jakie reguły? – zastanawiałam się.
Posłała mi pogardliwe spojrzenie. – Jestem pradawna, moje dziecko. Żyję dłużej, niż możesz sobie wyobrazić. Ale nie jesteśmy nieśmiertelną rasą. Przeżyłam w mojej wieży, bo tu jestem chroniona.
Jak portret Doriana Graya19, pomyślałam. To wyjaśniało dlaczego nie wiedziała o niebie.
– Niemniej jednak – powiedziała – mam towarzyszy, którzy doradzają mi w sprawach, których powinnam być świadoma. – Posłała strażnikom wrogie spojrzenie, po czym podeszła do stołu.
Podniosła szklaną kulę wielkości grejpfruta i uniosła ją na wysokość piersi. Zamknęła oczy i zaczęła mruczeć pod nosem jakieś słowa. Nie słyszałam wcześniej tego języka, ale pokój wypełnił się starą magią, magią ze starożytnych ksiąg i zwojów.
Wolno rozluźniła dłonie, a kula uniosła się przed nią w powietrze, kręcąc się wolno na niewidzialnej orbicie. Otworzyła oczy i patrzyła na obroty kuli. Cokolwiek tam zobaczyła, wyraźnie jej się nie spodobało.
Zrobiła wielkie oczy i wydała z siebie potworny okrzyk. Zaklęcie przerwało się, kula upadła na ziemię i rozbiła się w miliony kawałków.
– Niebo krwawi! – powiedziała i obróciła się do strażników. Skulili się pod jej morderczym spojrzeniem.
– Widziałam – powiedziała – widziałam krwawiące niebo, czarną wodę.
19 Dorian Gray – bohater powieści Oscara Wilde’a, który po zobaczeniu swojego porteru wymawia życzenie, by nawet za cenę swej duszy stać się na zawsze tak pięknym i młodym 178
Miasto ocieka elementarną magią, a wy mi nie powiedzieliście?
Strażnicy spojrzeli na siebie – Pani – powiedział jeden. – Dopiero się dowiedzieliśmy i nie chcieliśmy cię niepokoić.
– Nie chcieliście mnie niepokoi ć? Jesteśmy władcami nieba. Panami słońca i księżyca. Nie pomyśleliście, że powinnam zostać zawiadomiona?
Żołądek zacisnął mi się w supeł i nie tylko z powodu rosnącej magii. To
była nasza trzecia próba połączenia paranormalnych punktów i wciąż nam nie wychodziło. Nie tylko faerie nie wywołały zmiany nieba; ich królowa nie miała o tym pojęcia.
– Pani – zaczął drugi strażnik, ale Claudia uniosła dłoń. Zamknęła oczy, a na jej twarzy pojawił się ból.
– Próbuje je odczarować? – wyszeptałam z rosnącą nadzieją.
Jonah pokręcił głową. – Nie sądzę.
Po chwili otworzyła oczy.
– Były czasy, kiedy faerie mogły spokojnie przemierzać świat – powiedziała Claudia. – Zanim magia została zakazana. Kiedy świat był zielony. Świat nie jest dłużej zielony, a ja jestem przywiązana do tej wieży. Minęły lata, a wróże ledwo pamiętają zielony świat. Zostały wciągnięte w ludzkie problemy tak jak wy. Wierzą, że wiedzą jak przeżyć. Czy można mnie nie winić? Czas mija tu wolno, a ja zapomniałam o łąkach i polach.
Bez ceregieli podeszła do strażników, zwiewny materiał szeleścił przy każdym jej kroku. Dotarła do pierwszego strażnika, mężczyzny, chwyciła jego katanę w dłoń i zanim zdążyłam nawet chwycić swoją broń, zamachała nią
w powietrzu.
Na policzku strażnika pojawiła się długa, czerwona linia.
– Zawiod ł e ś mnie – powiedziała szorstko.
Doleciał do mnie zapach krwi wróża i oczy wywróciły mi się z pokusy. 179
Choć smakowała mi krew z torebki i od innych wampirów, to głód jaki wywoływała, nie mógł się równać z zapachem — z drugiego końca pomieszczenia — kilku kropli krwi faerie.
Wysunęły mi się kły. Walczyłam, by zachować kontrolę nad swoim głodem, by uniknąć skosztowania krwawiącego wróża. Dzięki restrykcjom Franka przez ostatnie kilka dni prawie nie piłam krwi i mój głód wracał do życia.
Zacisnęłam palce na rękojeści swojej katany, aż paznokcie zaczęły wbijać mi się w dłoń, pewna, że jeśli stracę kontrolę, stracimy zaufanie wróży… i zapewne życie.
– Przeciwstawiłeś się swojej królowej – powiedziała mu Claudia – i będziesz nosić po tym bliznę.
Upuściła na ziemię miecz, który odbił się i zachrzęścił, z naostrzonej krawędzi skapywała szkarłatna kropla.
Claudia podeszła do strażniczki, zabrała jej miecz i powtórzyła akt, powietrze teraz ociekało krwią i magią.
Zadrżałam ze zniecierpliwienia. – Jonah.
– Merit – wycedził. – Powstrzymaj się. – Ale jego głos był szorstki i kiedy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że jego oczy również są srebrne.
Czy nikt nie wiedział o tej reakcji? Czy nikt nie pomyślał, by ostrzec nas, że jeśli najemnicy krwawią — kiedy przemoc jest w ich imieniu — my będziemy mieć kłopoty?
Drugi miecz uderzył o ziemię i oboje strażnicy krwawili, ich królowa przed nimi, narzędzie jej gniewu leżało na ziemi.
– Ty też będziesz nosić bliznę – powiedziała. – Za to, że zapomniałaś, że to ja i tylko ja jestem twoją królową, że to mi służysz. Nie będziesz podejmować decyzji za mnie!
Jej głos osiągnął szczytowe natężenie. Strażnicy opadli na ziemię, gdy 180
moc w sali wzrosła.
Walczyłam z pragnieniem, by się rzucić, głód krwi był zbyt silny.
Zrobiłam krok. Gdy zrobiłam ten pierwszy, drugi, trzeci i czwarty były już łatwiejsze, a ja byłam już blisko faerie, których zapach był taki wspaniały…
– Merit, nie! – Jonah krzyknął moje imię, ale ja przemierzyłam salę tak szybko, że wróż nie miał czasu, by zareagować, a tylko by walczyć ze mną, kiedy szykowałam się do ugryzienia.
Będąc blisko jego gardła, obnażyłam kły i przygotowałam się do ugryzienia. I nie była to obraza ani groźba, czy ryzykowanie jego życia. To było pochlebstwo. Komplement dla krwi, która krążyła w jego żyłach, płynne złoto… ale Claudia na to nie pozwoliła.
– Krwiopijco! – krzyknęła i bez ostrzeżenia zostałam wyrzucona w powietrze i przeleciałam przez pokój. Uderzyłam plecami w kamienną ścianę z siłą tak dużą, że z płuc uciekło mi powietrze — a z ciała głód krwi.
Kręciło mi się w głowie, bolało mnie ciało, klatka piersiowa ciążyła od próby oddychania. Położyłam dłoń na podłodze i zdążyłam tylko unieść głowę, by zobaczyć jak zmierza w moją stronę.
– Śmiesz szukać krwi wróżek w moim domu? W mojej wieży?
Claudia była tak wściekła, że pociemniały jej oczy. Szła w moją stronę z takim gniewem, że nie miałam wątpliwości, co ze mną zrobi, kiedy mnie dopadnie.
Ale potem została zasłonięta. Jonah stanął między nami z wyciągniętą kataną.
– Dotknij jej, a przebiję cię i nie będę zważał na konsekwencje.
Gdybym w tamtej chwili nie leżała na ziemi, można by powalić mnie piórkiem.
– Wyzywasz mnie, krwiopijco?
– Wyzwę każdego, kto będzie chciał ją skrzywdzić. Poinformowaliśmy cię o rzeczach, o których nikt inny by cię nie poinformował, a ty się nami 181
zabawiłaś. A poza tym ona jest krwiopijcą, a to oznacza, że jest z tej samej rasy co ja. Zrobiłabyś to samo — zrobiłaś to samo — by chronić swoich.
Kręciło mi się w głowie od prawdy, jaka była w tych słowach.
– Zaatakowała mojego strażnika – upierała się Claudia.
– Bo zwabiłaś ją krwią i przemocą. Jesteśmy równi. Widzisz to jako władczyni nieba.
Cisza, a potem kiwnięcie głowy. – Daruję wam życie, bo mówicie prawdę. Powiedzmy, że nie było tej sprzeczki.
Jonah wyciągnął do mnie dłoń i kiedy ją przyjęłam, podciągnął mnie na nogi. Bolała mnie każda kość i każdy mięsień, a pokój kręcił się, choć nie wiedziałam czy to był efekt pragnienia krwi, ataku, czy magii, która wciąż wisiała w powietrzu.
Zbadał moją twarz w poszukiwaniu ran. – Wszystko dobrze?
– Tak.
– Uważajcie, krwiopijcy – powiedziała Claudia. – To nie był urok. Niebo nie zmieniło się, bo ktoś tak sobie życzył. Bo ktoś zaczarował je z zemsty lub miłości. Jeśli spojrzycie na niebo, zobaczycie symptom, a nie skutek.
– W takim razie, co wywołało ten symptom? – zapytał Jonah.
– To byłoby dobre pytanie do tych, którzy to zrobili, czyż nie?
Tak jak to zauważyłam przy strażnikach, Jonah był uprzejmy, ale niezbyt cierpliwy, więc sama zabrałam głos. – Wiesz może kto za tym stoi? Ludzie stają się niespokojni, a burmistrz chce ukarać nas za grzechy, których nie popełniliśmy.
– Karanie krwiopijców to nie moja sprawa.
– Nie tylko wampiry są w to wciągnięte – upierał się Jonah. – Jezioro wysysa magię także od innych. Od nimf. Od czarodziei. To niebezpieczne i jest problemem dla wszystkich. 182
– Jestem Królową Faerie, krwiopijco, a nie porzuconym dzieckiem, które szuka krwi innych, by przeżyć. Władam niebem. Mam pod sobą legiony wróżek i walkirie do pomocy. Nie waż się mówić mi co jest, a co nie jest niebezpieczne.
Westchnęła i wróciła do stołu, za którym usiadła. – Niebo nie zaczęło płonąć przeze mnie ani przez mój rodzaj. W wietrze jest magia. Stara magia. Starożytna magia. I nie będziemy stać z boku w czasie gdy ta magia niszczy świat.
Moje serce zaczęło znowu bić; takim tropem mogłam się zająć.
– Czyli? – zapytał Jonah.
Claudia uśmiechnęła się ponuro. – Czyli sami zniszczymy łąki i pola, zanim pozwolimy na ich powolną destrukcję.
– Nie możecie zniszczyć miasta tylko dlatego, że nie podoba wam się kierunek, w jakim zmierza.
– Jeśli zniszczymy miasto, to tylko dlatego, że destrukcja będzie
nieunikniona, a my będziemy szukać nad tym gniciem litościwego piekła. Odejdźcie teraz – powiedziała wstając zza stołu i podchodząc do swojego łoża. – Zmęczyliście mnie.
Strażnicy ruszyli w naszą stronę ze złośliwością w oczach. Obraziłam ich królową i przyszedł czas, by za to zapłacić. Ale zanim zdążyliśmy się ruszyć, Claudia odezwała się raz jeszcze.
– Wampiry.
Obróciliśmy się.
– Miasto jest zachwiane – powiedziała. – Woda i niebo to ukazują. Jeśli to wy macie je uratować, to musicie to zrobić. Znajdźcie chorobę i przywróćcie równowagę. – Jej oczy stały się znów zimne i ciemne. – Jeśli nie, wtedy my to zrobimy. I twierdzę, że nie spodoba się wam nasz lek.
Nie miałam wątpliwości, że miała rację. 183
ROZDZIAŁ XI
DROGI JOHNIE
Zeszliśmy na dół. Bolała mnie głowa, ale ból ciała zniknął prawie całkowicie. Czasami dobrze było być szybko leczącym się wampirem, pomimo gniewu wróżek.
Krwistoczerwone niebo było teraz upstrzone chmurami burzowymi, a błyskawice wciąż uderzały wielkimi, błyszczącymi łukami. Nie chcąc być ich celem, postanowiliśmy zdać sprawozdanie w moim samochodzie.
Szliśmy przez wilgotną trawę i chłodne powietrze do mojego Volvo. Nie odzywaliśmy się, atmosfera między nami zmieniła się przez to, co zrobił i przez moje mieszane uczucia na ten temat. Zdecydowanie dobrze było żyć, ale miałam złe wspomnienia z poświęceniami. Ethan przyjął na siebie kołek przeznaczony dla mnie, bo żywił do mnie pewne uczucia; czy Jonah zrobił to samo?
Postanowiłam skupić się na swoich niebezpiecznych działaniach, a nie tych heroicznych jego.
– Tak bardzo przepraszam – powiedziałam mu, kiedy wsiedliśmy do
środka. – Frank ogranicza krew. Ale nawet bez tego, głód był przemożny. Nigdy nie czułam niczego tak silnego. – Nawet mój Pierwszy Głód, w czasie którego rzuciłam się na Ethana, nie był taki zły. Strażnik był o wiele bliższy oznaczenia kłami.
– Syndyk odciął wam dostawy krwi? Chce wywołać bunt?
– Albo doprowadzić nas do szaleństwa i zaatakowania pierwszych paranormalnych w zasięgu wzroku.
– Misja wykonana – powiedział Jonah. 184
– Jeśli wampiry zawsze reagowały tak na krew faerie, to nie ma się co dziwić, że wróże nie lubią nas ani trochę bardziej niż ludzi.
– To prawda – zgodził się. – I to wyjaśnia, dlaczego zachowują dystans i dlaczego musimy płacić im tyle za ochronę Domów. Taka moc jest niebezpieczna. Niestety to w niczym nie pomaga nam w najważniejszym problemie.
– Dowiedzenia się, co się tak naprawdę dzieje?
– No właśnie. Claudia wspomniała kilka razy, że uważa, że nie chodzi o samą wodę i niebo, ale że są to symptomy o wiele większego problemu.
Kiwnęłam głową. – I chyba ma trochę racji. Oskarżyła strażnika, że nie powiedział jej o magii żywiołu. Co jeśli mówiła dosłownie?
– Co masz na myśli?
– Jak dotąd widzieliśmy wpływ na wodę i niebo. Wodę i powietrze – powtórzyłam i patrzyłam jak na jego twarzy pojawia się zrozumienie.
– Woda. Powietrze. Ziemia. Ogień – powiedział. – Cztery żywioły.
– Dokładnie. Jak dotąd widzieliśmy dwa. Jeśli miała rację, że to są symptomy…
– To ktoś zajmuje się magią z wpływem na żywioły – dokończył Jonah.
Nie wiedziałam do końca, co to oznacza ani kto mógł to zrobić, ale przeczucie podpowiedziało mi, że byliśmy na dobrym tropie. A po tygodniu, jaki mieliśmy, przyjęłabym każde, nawet najmniejsze zwycięstwo.
– Mówiła też o starożytnej magii – powiedział Jonah. – Starej magii.
Jakieś teorie?
– Właściwie tak. Co wiesz o Tacie?
– Seth Tate? – Wzruszył ramionami. – Wiem, że uważa się, iż posiada magię — że czułaś ją wcześniej — ale nikt nie wie jaka to magia. Dlaczego?
– Bo kiedy u niego byłam, wyczułam coś starego. Inny rodzaj magii. Bliższy temu, co czułam od Claudii, niż tego, co widziałam u wampirów. 185
– Dobra, ale to już trzeci raz, kiedy podejrzewamy grupę paranormalnych, myśląc, że mogli wywołać ten problem. Myliliśmy się za każdym razem.
– Wiem. Nasza średnia jest do chrzanu. Ale jak powiedziała, patrzyliśmy na symptomy, nie na przyczynę. Poza tym, musimy czegoś spróbować. Jeśli nie złączymy tego z magią paranormalnych, to co innego nam zostaje?
– Promieniowanie? Nowy rodzaj broni? Globalne ocieplenie? Lub jeśli żaden z paranormalnych nie robi tego celowo, jakaś niezamierzona magia?
Pomyślałam o przepowiedni Lorelei, że zbyt wielu zmiennych w mieście to właśnie robi — przypadkowo narusza równowagę świata. Z drugiej strony winiła zmiennych, kiedy woda była jedynym problemem. Teraz mieliśmy wodę i powietrze.
– Jeśli Claudia ma rację – powiedział – i chodzi o jakąś większą nierównowagę w mieście, to może kluczem nie jest kto. Tylko co. Jaka magia jest na tyle potężna, by namieszać w wodzie i powietrzu? Czarodziejów?
– Mogę poręczyć za Catchera i Mallory. On jest wyczerpany pracą nad tym problemem, a ona jest zajęta swoimi egzaminami. Poza tym samo zapytanie o to by ich wściekło.
– Myślałem właściwie o jedynym czarodzieju należącym do Układu w tym mieście.
– Mówisz o Simonie? – zapytałam. – Prawdę mówiąc, kiedy zapytałam go o wodę, wydawał się zaprzeczać całej tej sytuacji. Trochę to podejrzane, ale zaprzeczał. To mogłaby być przykrywka dla jakiejś sekretnej magii, nad którą pracuje, ale nie odniosłam takiego wrażenia. A jeśli jest się jedynym zatwierdzonym czarodziejem w mieście, to już jest się wielką szychą. Po co to ryzykować? Jaki w tym zysk? Nagroda?
– Możliwe, ale nie mamy nic innego. Możemy przynajmniej posadzić go i zadać mu kilka pytań. Zobaczyć jakie informacje on albo Układ może nam przekazać. 186
– Masz rację. Zobaczę, czy Catcher nam to załatwi.
Błyskawica trzasnęła niedaleko, wstrząsając samochodem. Oboje wyjrzeliśmy przez okno na niebo i wirujące na nim chmury.
– Jeśli to jest symptom – powiedziałam – efekt uboczny, to może znajdziemy centrum tego wszystkiego?
Spojrzał na mnie. – Co masz na myśli?
– Wpływ na rzekę zatrzymał się przy granicach miasta, tak? Więc niebo nie jest raczej czerwone wsz ę dzie. A jeśli są granice, to może jest i centrum. Źródło.
– Jak wielkie zasysające tornado w centrum Loop?
– Mam nadzieję, że nie, ale coś w tym jest. Jeśli nie możemy znaleźć nikogo, kto jest za to odpowiedzialny, to może znajdziemy jego położenie. Możemy przejechać się po kilku okolicach i zobaczyć czy gdzieś jest skupisko, a pójdzie nam szybciej jeśli się rozdzielimy. Jeśli coś znajdziemy, możemy się tam zebrać.
– Całkiem mądry plan – powiedział Jonah, ale nie zrobił żadnego ruchu, żeby wysiąść z samochodu. Czekał, żebym powiedziała coś o tym, co miało miejsce w wieży? Bym mu podziękowała… albo złajała?
Przeklęłam w duchu i przypomniałam sobie, że najważniejsze było to, co zrobił – a nie dlaczego to zrobił. – I dzięki, że mnie obroniłeś.
– Nie ma za co – powiedział. – To część bycia czyimś partnerem.
– Nie jesteśmy jeszcze partnerami – przypomniałam mu, myśląc o Czerwonej Straży.
– Nie? – Spojrzał na mnie i było jasne, że nie myślał o CS, ale o czymś o wiele bardziej fundamentalnym. Jego oczy zmieniły się, a potem jego ręka znalazła się za moją głową, a on pochylał się w moją stronę, przyciągając mnie do siebie i zanim zdążyłam go powstrzymać, jego natarczywe wargi były na
187
moich.
Jonah całował mnie z intymnością kochanka i pewnością kandydata na tron, wyzywając mnie do wydostania się z pudełka, które wokół siebie stworzyłam.
I na chwilę mu na to pozwoliłam.
Tak dobrze było znów być chcianą, potrzebną i pożądaną przez kogoś innego. Nie minęło wiele czasu od odejścia Ethana, ale Ethan i ja, jeśli już, nie byliśmy razem długo.
A pocałunek… był wspaniały. Jonah nie był nowicjuszem i wykorzystywał każdą część swojego ciała na swoją korzyść, jego palce na mojej szczęce, jego język drażniący mój, jego ciało zbliżające się coraz bardziej i bardziej w sugestii tego, co mógł mi dać: ciepło, pociechę dotyku, inny rodzaj intymności.
Ale poczułam w brzuchu ukłucie winy. Nie byłam gotowa.
Odsunęłam się i odwróciłam, zakrywając usta dłonią. To był tylko pocałunek, nie zainicjowany przeze mnie i z pewnością nie był naruszeniem żadnej obietnicy, jaką złożyłam. Ale moje wargi były opuchnięte, skóra zarumieniona, a w podbrzuszu uformowała się gorąca kula. Jakkolwiek niespodziewane to było i jakkolwiek dawno odszedł Ethan, moja reakcja była jak zdrada jego pamięci.
– Nie jesteś gotowa – powiedział cicho.
– Nie. Przepraszam — ale nie.
Jego następne słowa zaskoczyły mnie prawie tak samo jak pocałunek. – Nie, to ja przepraszam – powiedział. – Nie powinienem był naciskać. Po prostu — nie spodziewałem się tego. Nie spodziewałem się odnaleźć więzi.
Spojrzałam na niego, moje serce przyspieszyło na widok pożądania w jego oczach i nagły atak paniki ścisnął moją pierś. – Pochlebia mi to, naprawdę, ale…
Uniósł dłoń i uśmiechnął się delikatnie. 188
– Nie musisz przepraszać. Skorzystałem z szansy, a pora jest nieodpowiednia. – Odchrząknął i kiwnął głową. – Zapomnijmy o tym chwilowym upokorzeniu i wracajmy do pracy.
– Jesteś pewny?
– Tak – powiedział ze skinięciem i wyciągnął swój telefon, błyszczący, złoty model, by zameldować się Scottowi Grey. Zrobiłam to samo i wysłałam wiadomość do Kelley, przekazując jej, że nie odkryliśmy niczego, co mogłoby pomóc i, że Claudia najwyraźniej nie wiedziała o niebie.
Jej wiadomość mnie zmroziła: – PROTESTUJĄCY ZWIĘKSZYLI SIĘ PODWÓJNIE PRZEZ NIEBO. WSZYSTKIE WAMPIRY W POGOTOWIU. DODATKOWI WRÓŻOWIE PRZY BRAMACH. ZWOŁANA GWARDIA NARODOWA. LUDZIE WIERZĄ W NADCHODZĄCĄ APOKALIPSĘ.
Wymamrotałam przekleństwo.
– Co? – zapytał cicho Jonah, ale uniosłam dłoń, odpisując jednocześnie Kelley.
– MAM WRÓCIĆ DO DOMU? – zapytałam ją. – CZY DALEJ SIĘ ROZGLĄDAĆ?
– PORADZIMY SOBIE – odpowiedziała. – ROZEJRZYJ SIĘ.
Zdecydowanie mogłam dalej się rozglądać. To „szukanie” ukazywało się jako problem. Wysłałam wiadomość, schowałam telefon i przekazałam Jonahowi wieści.
– Ludzie uważają, że koniec jest bliski – powiedziałam mu. – Protestujący pod Cadogan znowu się podwoili.
W jego oczach błysnął niepokój. – Mamy wrócić?
– Kelley powiedziała, że daje sobie radę i chce, żebyśmy dalej szukali. Jak myślisz, mógłbyś zadzwonić do Scotta, żeby wysłał kilku strażników?
Odpowiedział natychmiast, wysyłając wiadomość ze swojego telefonu. 189
– Gotowe – powiedział po chwili, chowając z powrotem komórkę. – Scott jest rozważny. Dom Grey jest cichy, a on skontaktuje się z Kelley i
zaproponuje wsparcie.
Dom Cadogan nie miał żadnych sojuszników w pozostałych Domach Chicago; może uda nam się zrobić sojusznika z Domu Grey, nawet jeśli okoliczności nie były idealne.
– Wrócę do Loop. Poszukam tam czegoś, co mogłoby wyglądać na skupisko i będę się trzymać blisko wody, w razie gdyby była jakaś łączność między wodą, a niebem, o którym nie wiemy. Może ty przejedziesz się tutaj? Podjedź na koniec Gold Coast i Jackson Park. Zadzwoń, jeśli coś znajdziesz.
Kiwnął głową. – Jasne – powiedział i wysiadł z mojego samochodu. Czułam się niezręcznie, zostawiając go po tym pocałunku, ale co miałam niby zrobić?
W końcu tylko tyle dziewczyna mogła osiągnąć w ciągu jednej nocy.
***
Jak tylko byłam w drodze do Loop, włączyłam ogrzewanie na maksimum. Choć w wieży czułam się lekko klaustrofobicznie, to w zwiększaniu ciepła w zimną noc było coś dziwnie uspokajającego. W czasie studiów były zimne noce — noce, kiedy Mallory siedziała do późna w pracy albo była na randce z jakimś słodziakiem z firmy prawniczej albo sektora finansowego — kiedy robiłam sobie przerwę od nauki i wsiadałam do swojego auta, jeżdżąc po mieście. Wiedziałam, na których drogach jest mniejszy korek i względnie mało świateł, i wykorzystywałam te jazdy, by odpłynąć, zapomnieć o sobie i o wszystkim, oprócz o drodze przede mną.
Czasami brałam ze sobą audiobooka, dwunasty albo trzynasty odcinek jakieś długiej serii kryminałów lub akcji, których nie potrafiłam przestać kupować, nawet jeśli te książki były ciągłymi kopiami poprzednich. 190
Zwiększałam głośność tak jak ogrzewanie i jeździłam po Chicago — czasami do Indiany, czasami do Wisconsin, czasami do jakiejś wioski w Illinois — by mieć trochę czasu tylko dla siebie.
To, oczywiście, nie był jeden z takich momentów. Nie miałam czasu na jazdę dla przyjemności, a podróż nie byłaby odprężająca. Miasto wciąż było pełne ludzi skulonych na chodnikach i gankach, wpatrujących się z wahaniem
w niebo, robiących zdjęcia telefonami i aparatami.
Nie było mowy, by „Kryzys w Chicago!” nie był tematem nr jeden w każdych wiadomościach w całym kraju, szczególnie jeśli była w to zaangażowana Gwardia Narodowa. Będą szukać jakiegoś powodu dla stanu wody i nieba, a ja nie miałam im absolutnie nic do zaoferowania. Żałowałam, że nie miałam odpowiedzi, jakich szukali.
Przejechałam przez rzekę, nad jej błyszczącą, atramentową czernią w stronę Loop. Budynki były tu bardziej ściśnięte, ale niebo wydawało się tak samo czerwone jak nad Potter Park, uderzenia błyskawic tak samo częste. Ni mniej, ni więcej.
– Cholera – mruknęłam pod nosem. Był to prawdopodobnie jeden z takich momentów, kiedy ktoś inny oprócz meteorologów, czy łowców burz żałował braku wielkiego ssącego tornado, jak to powiedział Jonah, w terenie zaludnionym. Ale to dałoby mi odpowiedź. A tych było ostatnio bardzo mało.
Zamiast tego… były pytania. Pytania o mnie. Pytania o czarodziei. Pytania o Dom i jego mieszkańców. Pytania o miasto i to czy ufają nam, że żyjemy własnym życiem bez wiecznych zapewnień, że nie chcemy ich skrzywdzić.
Po tym co dzisiaj widziałam — królową faerie grożącą tym, którzy dla
niej służyli, bo nie przekazali jej wystarczająco szybko informacji — może mieli rację. Może nie powinno nam się ufać.
Boże, zaczynałam wpadać w depresję.
Nie mając lepszej opcji, zatrzymałam się na parkingu i wyłączyłam 191
silnik. Miasto było względnie ciche, ale noc wciąż miała w sobie ciche bzyczenie. W Chicago był prąd. Nawet jeśli nie byliśmy miastem, które nigdy nie śpi, to z pewnością byliśmy miastem, które nigdy nie odpoczywa.
Dochodząc do wniosku, że katana może za bardzo ściągać błyskawice, odpięłam ją i zostawiłam w samochodzie. Ludzie już i tak się nas bali; nie było sensu denerwować ich, kiedy mieliśmy inne problemy do rozwiązania.
Byłam niedaleko State Street, więc poszłam tam na piechotę, trzymając się blisko budynków, szukając jednocześnie czegoś, co odbiegało od normy. Ulice były względnie puste, poza bywalcami barów i ludźmi szukającymi na niebie meteorów, kosmitów albo jakiegoś innego wyjaśnienia dla jego koloru.
Poszłam wzdłuż State do rzeki, zauważając dziwne mrowienie jej coraz
bardziej potężnego magicznego wciągania i weszłam na most, zatrzymując się pośrodku, by spojrzeć na wodę. Rzeka rozciągała się przede mną i pode mną — zastygnięta, czarna arteria śródmieścia. Niebo dalej było czerwone, ciężkie chmury również zabarwione były czerwienią przez… coś. Efekt uboczny jakiejś klątwy, jakiegoś starożytnego uroku, może przekleństwa?
Niestety nie miałam pojęcia. Jeśli było jakieś skupisko, to ja go nie znalazłam. Nic nie wydawało się tu dziwne. Nie było żadnych czarodziei rzucających zaklęcie na niebo. Żadnych ziejących ogniem smoków. Tate, z tego co wiedziałam, nie uciekł do Loop, by porazić nas swoją dziwną magią.
Chociaż żadne z tych wyjaśnień nie byłoby zbyt mile widziane, to przynajmniej byłoby wyjaśnieniem. Jakąś odpowiedzią.
Wróciłam do samochodu, zatrzymując się przy przystanku autobusowym i siadając na pustej ławce. Miasto było poddane klęskom żywiołowym bez wyraźnej przyczyny i najwyraźniej były one tylko symptomami większego problemu. Jak miałam to wyjaśnić? Wampiry wyczuwały magię, ale tylko jeśli były naprawdę blisko. To było daleko poza moimi kompetencjami. Potrzebowałam wróżbity — wiedźm, które chodziły z gałęziami w kształcie widelca i szukały ukrytych źródeł — tyle, że ja 192
potrzebowałam takiej od magii.
Usiadłam prosto i wyciągnęłam telefon. A skoro był najbliższy wodnej wiedźmie, to zadzwoniłam do Catchera.
– Wciąż żyjesz.
– Póki co, tak. I możesz dodać kolejny fakt do swojej bazy danych — krew faerie doprowadza wampiry do szaleństwa.
Usłyszałam skrzypnięcie jego krzesła. – Piłaś krew faerie?
– Nie. Claudia, Królowa Faerie, zirytowała się na swoich strażników. Nie powiedzieli jej jeszcze o niebie.
Gwizdnął cicho. – Jako, że niebo jest wciąż czerwone, to mniemam, że wróżowie nie są za to odpowiedzialne.
– Nie. To już trzeci strike.20 Istoty wodne nie zmieniły wody, istoty powietrza nie zmieniły nieba. Claudia sądzi, że widzimy efekty większego magicznego problemu z magią żywiołów.
Usłyszałam przez telefon westchnięcie. – Magia żywiołów – powiedział. – Powinienem był dodać dwa do dwóch. Mogłem o tym pomyśleć.
Moje serce przyspieszyło — czyżbyśmy gdzieś zmierzali? Miał odpowiedź? – Czy to coś ci rozjaśnia?
– Daje magiczny kontekst. Pokazuje wzór.
– Czy jest grupa, rasa, osoba, która używa tego wzoru?
– Konkretnie nie. Ale udowadnia, że jest w to zamieszana magia.
Przewróciłam oczami. Czy nie domyśleliśmy się już, że jest z tym związana magia? Pomimo sugestii Jonaha, raczej nieprawdopodobne było, że ludzie nacisnęli przycisk, który zmienił niebo na czerwone i wysłał na ziemię
193
błyskawice.
Jakby zirytowana tą myślą, błyskawica uderzyła nagle w samochód trzy bloki dalej. Wtuliłam się bardziej w przystanek, żałując, że nie byłam w swoim samochodzie. Nie znosi ł am błyskawic.
– Pewnie nie wiesz, czym może być Tate? Claudia wspominała o starej magii, a ja ją od niego wyczułam.
– Stara magia by mnie nie zaskoczyła – powiedział Catcher – choć nie ma magicznej klasyfikacji. To, że jego magia wydaje się „stara”, nie pokazuje czym jest albo kim może być.
Oczywiście, że nie. To byłoby zbyt proste. – Więc musimy zająć się tą opcją i dowiedzieć się. Możesz załatwić mi jeszcze jedno spotkanie z nim?
Catcher gwizdnął. – Nasze biuro zostało oficjalnie rozwiązanie i nie jesteśmy na liście zatwierdzonych gości sekretnego miejsca pobytu naszego byłego burmistrza. Może uda nam się pociągnąć za kilka sznurków, ale to wymaga czasu.
– Zrób co możesz. Ja na razie mam ślepe uliczki. – Choć była jedna grupa, której mogłam się przyjrzeć. – Wiem, że to pytanie zaboli, ale i tak potrzebuję odpowiedzi. Co z Układem? – przegryzłam wargę, czekając na zjadliwą odpowiedź. Ale nie to otrzymałam. Catcher zmienił ton.
– Myślałem nad tym – powiedział, a ja słyszałam w jego głosie wyczerpanie. – Ale nie potrafię znaleźć żadnej możliwości, by byli w to zamieszani. Nie widzę po prostu, co by z tego mieli. Może i są naiwni, ale nie są źli.
– A co z Simonem?
– Nie wiem jak Simon spędza swoje dni, Merit, poza monopolizowaniem prawie całego czasu Mallory i każdego grama jej energii psychicznej. Wydaje się numerem jeden jego uwagi. Poza tym jest teraz królem miasta. Po co robić problemy? 194
– Pomyślałam to samo.
– Trzymaj swoich ludzi z dala od radaru Simona. Może wydaje się
poczciwy, ale dalej jest w pełni wytrenowanym członkiem Układu i interwencja wampirów tylko go rozwścieczy. Pozwól mi się tym zająć.
– Poczekam – ostrzegłam – ale Frank jest nerwowy, a wiesz jaki nacisk kładzie na Malika. Ludzie głupieją, a Gwardia Narodowa jest w drodze do Domu Cadogan. Ktokolwiek jest w to zamieszany, potrzebujemy dowodu i to szybko.
– Poradzę sobie z tym. A gdzie w ogóle jesteś?
Postanowiłam nie mówić mu, że siedzę skulona na przystanku autobusowym na State Street, bo nie miałam lepszych pomysłów. – Bawię się w Wartowniczkę – powiedziałam mu. – Zadzwoń jak będziesz coś miał.
Catcher burknął w zgodzie i połączenie zostało zakończone. Schowałam komórkę i rozejrzałam się. Z ulicy słychać było hałasy. Parada ludzi ubrana na biało szła w moją stronę. Trzymali białe plakaty ogłaszające apokalipsę i rekomendujące Biblię dla natychmiastowego nawrócenia. Ostrzeżenia były wypisane krwistoczerwoną farbą, na końcach liter powstawały zacieki. Malowali te plakaty w pośpiechu, chcąc zmienić coś zanim będzie za późno.
– Zanim wampiry zniszczą świat – mruknęłam cicho.
Ludzie mogli mieć rację co do końca świata; ja nie byłam w to wtajemniczona. Ale byłam przekonana, że będą mieli dla mnie coś więcej niż słowa, jeśli mnie tu złapią, więc schowałam się w róg i patrzyłam jak przechodzą; grecki chór ostrzegał przed nadchodzącą tragedią.
Kilka minut później zniknęli z zasięgu wzroku i ulica znów była cicha. Wstałam i wyprostowałam nogi, ale gdy już szykowałam się, by opuścić przystanek, niebo przeszyła błyskawica i zaczął padać spory deszcz.
– Oczywiście, że będzie padać – mruknęłam.
Stałam pod przystankiem przez kilka chwil, czekając na przerwę w tej 195
ulewie i pragnąc, po raz kolejny, by Ethan był tutaj ze mną. On wiedziałby co robić, miałby jakiś plan.
Wiedziałam, że to brzemię muszę dźwignąć sama, miałam jedynie nadzieję, że byłam wystarczająco silna, by je unieść i mądra, by rozwiązać tę zagadkę.
Tak szybko jak się zaczął, deszcz zwolnił i przestał padać. Kiedy wyszłam
na ulicę, doleciał do mnie zapach wody, miasta i siarki, ale było też coś jeszcze; zapach cytryny i cukru, ten sam zapach, jaki wychwyciłam wokół Tate'a.
Claudia uważała, że magia była stara, a teraz deszcz pachniał jak Tate? To nie mógł być przypadek.
Zbliżał się świt, ale wiedziałam już, gdzie mam się udać jutro. Miałam nadzieję, że nazwisko mojego dziadka wciąż jeszcze coś znaczyło i, że będę mogła zobaczyć się znowu z Tatem.
Wciąż bojąc się błyskawic, pobiegłam szybko do mojego auta, moja skóra mrowiła od ozonu. Udało mi się tylko wsadzić kluczyk do zamka, kiedy do mojego policzka została przystawiona lufa.
– Witaj, Merit – powiedział uprzejmie McKetrick. – Dawno się nie widzieliśmy. 196
ROZDZIAŁ XII
SZCZĘŚCIE TO RORZGRZANA BROŃ
Spojrzałam na ciemną, zimną stal, teraz wycelowaną w moją pierś. Broń była dłuższa i masywniejsza niż broń krótka, bliższa kształtem obrzynowi z pojedynczą, szeroką lufą.
Uniosłam wzrok. McKetrick uśmiechnął się z zadowoleniem. Był przystojnym mężczyzną, z krótkimi ciemnymi włosami, wysokimi kośćmi policzkowymi i nie najgorszym ciałem. Jego oczy były szerokie i egzotyczne, ale jego wargi były okrutnie wykrzywione — a na górnej wardze miał nową bliznę, której nie było tam, kiedy widziałam go po raz ostatni.
– Ręce do góry, proszę – powiedział uprzejmie.
Po raz drugi tej nocy uniosłam dłonie w górę. Ironia, że zostawiłam swój miecz w samochodzie, żeby nie przestraszyć ludzi, prawda? A teraz on celował we mnie z broni.
– McKetrick – powiedziałam na powitanie. – Mógłbyś zabrać ten pistolet?
– Kiedy tak skutecznie ściąga twoją uwagę? Nie sądzę. A w razie gdyby
przyszło ci na myśl zrobić jakiś numer, to używamy nowego rodzaju kul. Czegoś mniej żelaznego i stalowego, a czegoś bardziej drewnianego. Połączenie szoku z uderzenia z chemiczną reakcją na osinę. Bardzo skuteczne.
Przeszył mnie dreszcz. Jeśli udało mu się zmienić drewno osikowe — jedyną rzecz, która, jeśli przeszyje się serce wampira, zmieni go w pył — w naboje, a on wiedział, że to „skuteczne”, to ile wampirów zginęło w fazie testów?
– Stąd ta blizna? – zastanawiałam się na głos. 197
Wykrzywił górną wargę. – To nie twoja sprawa.
– Moja, jeśli celujesz we mnie z pistoletu – powiedziałam i zastanowiłam się nad swoimi możliwościami. Wytrącenie mu broni z ręki dobrze wycelowanym kopnięciem mogłoby się udać, ale on był byłym wojskowym i na pewno umiał się bić. Poza tym „mogłoby” niosło za sobą duże ryzyko — że przyjmę w serce odłamek osiki i skończę jako popiół. Była też spora szansa, że miał sługusów czekających gdzieś z boku z podobną bronią.
Ostatnio było zbyt wiele śmierci, więc szybko postanowiłam, że zgrywanie męczennicy nie jest opcją. Zamiast tego postawiłam na zebranie jak największej ilości informacji.
– Jestem zaskoczona, że się dzisiaj wyłoniłeś – powiedziałam mu. – Nie powinieneś ostrzegać innych przed apokalipsą? Albo może umówić się z panią burmistrz? Widzieliśmy cię na konferencji prasowej.
– Ona jest kobietą, która ma plan dla tego miasta.
– Jest kretynką, którą łatwo można manipulować.
Uśmiechnął się. – Ty to powiedziałaś, nie ja. Chociaż okazała się bardzo chłonna na moje stanowisko co do wampirów.
– Właśnie widziałam. Prawo rejestracyjne to też pewnie twoja sprawka?
– Nie jestem fanatykiem – powiedział.
– Naprawdę? Pilnowanie naszych działań wydaje się w twoim guście.
– To tylko myślenie na krótką metę, Merit. Jeśli pozwoli się
paranormalnym odmieńcom się rejestrować, uzna się wtedy ich obecność. – Pokręcił głową jak pastor na kazaniu. – Nie, dziękuję. To krok w złym kierunku.
Nie paliłam się, żeby dowiedzieć się co McKetrick uważał za „dobry kierunek”, ale ofiarował mi luksus swojego milczenia.
– Jest tylko jedno rozwiązanie dla tego miasta — czystka. Pozbycie się 198
wampirów. To rozwiąże problem apokalipsy. Żeby oczyścić miasto, potrzebujemy katalizatora. Jeśli pozbędziemy się wampira, który jest znany
miastu, będziemy mogli posunąć się do przodu.
Przeszył mnie dreszcz. McKetrick nie chciał jedynie wykopać wampiry z miasta.
On chciał je zgładzić, zaczynając ode mnie.
Z bronią wycelowaną w siebie, nie miałam za wiele opcji. Nie mogłam wyciągnąć komórki, a zawołanie ludzi w zasięgu słuchu tylko ustawiłoby ich na linii ognia. Z moją zwiększoną wampirzą siłą mogłabym pokonać McKetricka w walce wręcz, ale on rzadko podróżował sam. Zazwyczaj pojawiał się z bandą równie krzepkich facetów w jednolitej czerni i choć jeszcze ich nie widziałam, to nie wyobrażałam sobie, że na mnie nie czekają.
Postawiłam więc na jeden z moich najlepszych talentów — upór.
– A co ci da zabicie mnie? Wkurzysz tylko wampiry i podburzysz ludzi, którzy nie chcą morderstw w swoim mieście.
McKetrick wyglądał na zranionego tym oskarżeniem. – To strasznie naiwne. Jasne, może było w Chicago kilka osób, które nie uświadamiają sobie zakresu problemu wampirów. Ludzie potrzebują czegoś, wokół czego mogli by się skupić, Merit. Ty jesteś tym punktem skupienia.
– Masz na myśli ten popiół, którym się stanę? Wiesz, że tylko tyle po mnie zostanie, prawda? Kupka popiołu, tu, na tym chodniku. – Wskazałam na beton pod nami. – Nie będziesz stał nad ciałem upadłego wampira. Uwierz mi – już to widziałam.
Wysłałam ciche przeprosiny ku pamięci Ethana za moją nieczułość, ale widząc drgnięcie szczęki McKetricka, kontynuowałam. – To będzie wyglądać bardziej jakbyś opróżnił odkurzacz, a nie przebił wampira kołkiem, a to chyba nie zrobi ci medialnego szumu. Nie jesteś nawet na linii frontu.
– Co to ma znaczyć? 199
– To znaczy, że teraz przed Domem Cadogan stoi mnóstwo osób i protestuje przeciwko naszej obecności, a w drodze jest Gwardia Narodowa. Dlaczego nie jesteś z nimi? Nie poznajesz ich? Nie rekrutujesz podobnych ci dusz? Och – powiedziałam, kiwając głową. – Rozumiem. Nie lubisz ludzi tak samo jak wampirów. Lubisz tylko zgrywać bohatera. Albo to, co według ciebie jest bohaterem. Osobiście uważam, że ludobójstwo nie jest zbyt heroiczne.
Uderzył mnie w policzek na tyle mocno, że zadzwoniło mi w głowie i natychmiast posmakowałam krwi.
– Nie pozwolę – powiedział groźnie, stając jeszcze bliżej mnie – pierwszej lepszej dziwce z kłami odwieść mnie od mojej misji.
Gniew — wzmocniony ostrym głodem — zaczął rozprzestrzeniać się po moich kończynach w ciepłym pędzie, który pozbawił mnie chłodu z kości.
– Twojej misji? Twoja misja to morderstwo, McKetrick, koniec kropka. Nie zapomnijmy o tym. A podejrzewam, że to, co wiesz o mnie — lub o wampirach — zmieściłoby się ledwie na główce szpilki.
– Spójrz na niebo – powiedział, wbijając lufę w moją pierś. – Myślisz, że to nie ma z wami nic wspólnego?
– Tak się składa, że nie – powiedziałam, ale oszczędziłam mu szczegółów na temat pozostałych grup, które mogły być w to zamieszane. Nie było sensu i ich umieszczać na radarze McKetricka.
– Jak to może nie mieć z wami nic wspólnego? Kto inny mógłby być za to odpowiedzialny?
– Globalne ocieplenie? – zasugerowałam. – Segregowałeś dziś śmieci?
To zaskutkowało kolejnym policzkiem.
– Jesteś sadystą – wycedziłam.
– Nie – powiedział cierpliwie. – Jestem realistą. Ty doprowadzasz mnie do agresji. Przez ciebie toczę wojnę, której nie powinienem toczyć.
– Zrzucanie winy na ofiarę nie jest już w modzie – powiedziałam mu. Przygotowałam się na uderzenie, ale nic nie nadeszło. Zamiast tego 200
przykucnął, marszcząc brwi.
– Nic nie rozumiesz.
– Rozumiem. Jesteś egoistą i myślisz, że wiesz więcej, niż każdy inny w Chicago. Ale tak naprawdę jesteś ignoranckim tchórzem, McKetrick. Walczysz, by zabrać nam prawa, a to my próbujemy rozwiązać ten problem. Twoje ego cię zaślepiło. Prawdę mówiąc, współczuję ci.
To, najwyraźniej, był kres jego cierpliwości. Wstał, wetknął dwa palce
w usta i gwizdnął. W naszą stronę zaczęło biec dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Jeden celował we mnie bronią, a drugi szarpnął mnie na ziemię i ściągnął mi ręce za plecami.
Przeklęłam go — głośno — i stanęłam mu na stopie, ale lufa broni McKetricka przy mojej brodzie powstrzymała mnie od dalszej agresji.
– Weźcie ją do samochodu – powiedział McKetrick. – Zabierzemy ją do obiektu.
Zobaczenie „obiektu” z pewnością pomogłoby mi lepiej poznać działania McKetricka, ale raczej mało prawdopodobne, bym wyszła z tej wizyty żywa. Wejście do samochodu oznaczało śmierć, więc walczyłam z całych sił. Rzucałam się w uścisku mięśniaka, a kiedy on starał się mnie utrzymać, zmieniłam ciężar ciała i wykopałam McKetrickowi broń z ręki. Ta wyleciała mu z dłoni, a on natychmiast się za nią rzucił.
W tym chaosie uścisk mięśniaka się rozluźnił i szybkim kopnięciem w jego klejnoty i uderzeniem z półobrotu posłałam go na ziemię.
– To jeden z moich ulubionych ruchów – powiedziałam mu, myśląc o rozmowie z Ethanem. Szkoda, że walczyłam teraz sama.
– Brać ją – powiedział McKetrick, podnosząc pistolet kilka metrów dalej
i idąc szybko w moją stronę z wyciągniętą bronią.
Odwróciłam się, by uciec i wbiegłam prosto na mięśniaka numer dwa. Spojrzałam na niego, uśmiechnęłam się lekko i jego też kopnęłam. Zablokował mnie, ale nie był to pierwszy mężczyzna, który zablokował moje uderzenia. 201
Schyliłam się i uderzyłam go pięścią w goleń. Kiedy podskoczył z bólu, poderwałam się i zaserwowałam mu idealne kopnięcie, które powaliło go na ziemię.
To oznaczało dwóch mięśniaków leżących na ziemi z idealnie wycelowanym kopniakiem, ale nie miałam czasu cieszyć się zwycięstwem, bo uderzenie w nerkę znowu powaliło mnie na ziemię.
Obejrzałam się za siebie.
McKetrick stał tam z wyciągniętą bronią i ręką trzęsącą się w wyraźnej furii.
– Mam cię już dosyć – powiedział, palec na spuście drżał mu niekontrolowanie.
Po pobiciu przez Celinę pewnego deszczowego dnia, obiecałam coś sobie. Więc wstałam i spojrzałam na niego, zmuszając się do spokojnej postawy — i powstrzymania swoich nóg przed drżeniem.
– Jeśli masz mnie przebić – powiedziałam mu – to zrobisz to, patrząc mi w oczy. – Przygotowałam się na szok: na ostre ukłucie drzazg, jeśli w jakiś sposób nie trafi w moje serce albo na całkowite zatracenie się, jeśli trafi. Byłam na tyle odważna, by przyznać, że każda opcja była możliwa.
Wycelował broń w moją pierś, tuż nad sercem.
Spróbowałam ostatniej sztuczki. – Doceniam to, wiesz.
Patrzyłam jak walczy z chęcią, ale i tak zadał pytanie. – Co doceniasz?
– To, co robisz. – Zrobiłam minimalny krok do przodu, wpychając lufę jeszcze bardziej w swoje ciało. – Że uczynisz ze mnie męczennicę. To znaczy rozumiem, że będziesz musiał wymyślić jakąś bajeczkę o tym, jak próbowałam cię skrzywdzić, a ty uratowałeś przede mną miasto Chicago. – Obniżyłam odrobinę głos. – Ale paranormalni będą wiedzieć, McKetrick. Wampiry. Zmienni. Są jak ja. I nie uwierzą ci.
202
Stanęłam na palcach i spojrzałam mu w oczy. – Znajd ą cię.
McKetrick zamrugał oczami.
– Ty suko – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie pozwolę ci zniszczyć miasta. – Broń zadrżała lekko. Skorzystałam z okazji i wypchnęłam mu broń z ręki. Ta poleciała w powietrze i upadła na beton.
Rzucił się po nią.
Potrafiłam coś przyznać, kiedy można było coś przyznać: McKetrick był ode mnie większy i szerszy. Ale ja byłam szybsza.
Dostałam się tam przed nim, zadrapałam palcami o asfalt, by upewnić się, że pistolet leży bezpiecznie w mojej dłoni i kiedy on już do mnie dotarł, ja wycelowałam ją w niego.
Zrobił wielkie oczy.
– Niszczysz to miasto.
– Tak, tak, już to mówiłeś. Chciałabym jednak nadmienić, że wampiry nie grożą mieszkańcom ani nie celują im spluwą w twarz.
Warknął, rzucił kilka przekleństw i podniósł się na kolana. – Czujesz się potężna? Ze mną na kolanach jak jakiś pochlebczy człowiek?
– Nie. A wiesz dlaczego? – uderzyłam go pistoletem po skroni, przez co padł nieprzytomny na ziemię. – Bo nie jestem tobą.
Zamknęłam na chwilę oczy — tylko na chwilę, by odetchnąć — a potem otworzyłam je na dźwięk piszczących opon.
Obejrzałam się. Mięśniacy zniknęli, a ulicą mknął czarny SUV.
– I tyle z lojalności – mruknęłam, po czym spojrzałam na McKetricka i okolicę. Przystanek był kilka metrów dalej, ale wschodnie niebo zaczynało się rozjaśniać. Nie miałam za wiele czasu, więc potrzebowałam wsparcia.
W otoczeniu wciąż świecących się lamp, zaciągnęłam McKetricka na przystanek i oparłam go o ławkę, po czym wyciągnęłam komórkę. 203
Catcher odebrał z pytaniem. – Czego chcesz, Merit?
Oni wszyscy byli tak w tym tygodniu zirytowani, a mi już kończyła się cierpliwość do klanu Bell/Carmichael. Mimo to, miałam zadanie do wykonania.
Podałam mu swoje położenie. – Jeśli przyjedziesz tu wystarczająco szybko, to znajdziesz na przystanku autobusowym nieprzytomnego McKetricka.
– McKetricka? – zapytał, jego głos był teraz o wiele mniej warczący. – Co się stało?
– On i jego dwóch byczków zaskoczyło mnie w Loop. Stara śpiewka o nienawiści do wampirów i pozbyciu się ich z Chicago. Ale z czymś naprawdę paskudnym. Ma, a przynajmniej twierdzi, że ma, kule z osikowego drewna. Udało mi się dorwać jedną z jego broni, ale nie jego mięśniaków, którzy uciekli. Wspomniał także, że ma jakąś kwaterę. Mam nadzieję, że przekaże ci kilka szczegółów.
– To by bardzo pomogło. Zainteresowana wniesieniem oskarżeń o napad z pobiciem?
– Tylko jeśli to będzie konieczne, żeby był zamknięty.
– Nie powinno być – powiedział Catcher. – Jeśli pamiętasz, nie jesteśmy już dłużej członkami rady miasta. To tylko zwyczajna rozmowa z kumplami. Zabawne, że Konstytucja nie jest już przeszkodą.
Może nie, ale to nie oznaczało, że mój dziadek nie mógł mieć problemów przez porwanie. – Okej. Ale nie wiem jak długo będzie jeszcze nieprzytomny, a skoro miasto zacznie się wkrótce budzić, to może będziesz chciał przekazać wieści Detektywowi Jacobs. Nie chciałbyś, by jakiś przechodzący funkcjonariusz znalazł go przed tobą.
Jacobs znał mojego dziadka i przesłuchiwał mnie po tym jak dawka V, 204
narkotyku rozprowadzanego przez Tate'a dla wampirów, zmieniła Dom Cadogan w bandę agresywnych kiboli. Jacobs był ostrożny i zorientowany w
szczegółach, a także szczerze stał po stronie prawdy i sprawiedliwości. Nie było już wiele takich ludzi jak on, więc uznawałam go za sojusznika.
– Przekażę to Chuckowi, zobaczę co on na to. Wiem, że chce być w dobrej komitywie z policją, ale coś musi być powiedziane w związku z tą nową wolnością jaką nam dała pani burmistrz.
Usłyszałam dźwięk szurania. – Już idziemy – dodał. – Powinniśmy być za dwadzieścia minut.
– Już prawie świta, więc wracam do Domu. A mówiąc o nowej wolności, udało się już coś w sprawie drugiego spotkania z Tatem?
– Pracuję nad tym. Korzystam z kapitału politycznego, jaki mamy, ale biurokraci są chciwi. Przez Kowalczyk są podenerwowani. Dam ci znać jutro.
– Będę wdzięczna. Hej — póki mam cię jeszcze na telefonie, wyczułeś kiedyś wokół Tate'a jakiś dziwny zapach?
– Mam zasadę niewąchania polityków i więźniów.
– Mówię poważnie. Jak tylko wokół niego jestem, czuję cytryny i cukier. A chwilę temu, po deszczu, wyczułam to znowu — jakby od deszczu unosiła się jakaś podobna magia. Jakby był jakoś w to zamieszany.
– Mamy tu niewielki deszcz, ale nic nie czuję. Nie wiązałbym za wiele z zapachami. Poza tym, Tate jest zamknięty. Co mógłby niby zrobić?
Niby tak. Wiedziałam, że coś w tym jest, ale odpuściłam. – Trzymaj się i bądź delikatny dla naszego żołnierza.
– I tak na to nie zasługuje – powiedział Catcher i rozłączył się.
Horyzont nabierał żółtego koloru, więc schowałam telefon i zostawiłam McKetricka na przystanku, wyglądającego jak imprezowicz, który trochę za dobrze się bawił.
Szczęściarz. 205
ROZDZIAŁ XIII
NAJLEPSZĄ CZĘŚCIĄ BUDZENIA… JEST WITAMINA A W TWOJEJ FILIŻANCE21
W drodze zadzwoniłam do Kelley, by powiedzieć jej o McKetricku i do Domu dotarłam trochę zbyt blisko świtu. Przebiegłam drogę z samochodu do Domu, ledwie uświadamiając sobie w moim wyczerpaniu, że protestujący się uciszyli, bez wątpienia dzięki dwóm tuzinom zakamuflowanych członków Gwardii Narodowej, którzy stali w równych odstępach wokół ogrodzenia. Natychmiast weszłam na górę, by paść na łóżko, ale zatrzymałam się na pierwszym piętrze i spojrzałam na drugie piętro nad sobą. Zanim włączyło mi się myślenie, wspinałam się już sennie na drugie piętro, po czym na palcach przeszłam korytarzem, który prowadził do pokoi mieszkalnych… i apartamentu Ethana. Stałam przed podwójnymi drzwiami do jego mieszkania przez krótką chwilę, po czym oparłam dłoń i czoło o chłodne drewno. Boże, tęskniłam za nim. Pocałunek Jonaha może był przez krótką chwilę zapomnienia wspaniały, ale otrzeźwienie po nim było o wiele gorsze, zakopując mnie w myślach o Ethanie. Drzwi otworzyły się bez żadnego ostrzeżenia. Stanęłam prosto z walącym mocno sercem. Nie byłam w jego pokojach od nocy jego zabicia. Kilka jego rzeczy osobistych zostało powkładane do pudeł, ale poza tym pokoje stały zamknięte. Frank wybrał inne kwatery, a Malik i jego żona pozostali w swoich. Ja unikałam całkowicie apartamentu Ethana, myśląc, że lepiej będzie raptownie się od tego oderwać, niż stać się zjawą, nawiedzającą
21 Oryginalnie jest to slogan reklamowy kawy Folgers – The best part of waking up is Folgers in your cup!
206
jego pokoje, by żyć wspomnieniami. Ale dzisiaj, po błyskawicach, królowych wróżek, pocałunkach i broniach, potrzebowałam innego zapomnienia. Otworzyłam drzwi szerzej i weszłam do środka.
***
Przez chwilę stałam jedynie w drzwiach z zamkniętymi oczami, upajając się znajomym zapachem. Jego ostra, czysta woda kolońska ustępowała zapachowi środka czyszczącego i kurzu, ale wciąż się unosiła, słaba i świeża jak szepty duchów. Otworzyłam oczy, zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się po pokoju. Był ładnie urządzony, z drogimi europejskimi meblami, bardziej jak hotelowy apartament, niż pokoje Mistrza wampirów. Przeszłam przez salon do drugiej pary podwójnych drzwi. Te prowadziły do sypialni Ethana. Ze słońcem stojącym teraz nad horyzontem, weszłam do
środka i znów uchwyciłam jego zapach. Zanim się obejrzałam, moje buty i kurtka leżały na podłodze, a ja wchodziłam na jego łóżko ze łzami spływającymi z oczu od znajomego dotyku pościeli i jego zapachu, który je wypełniał. Pomyślałam o tych kilku razach, kiedy się kochaliśmy, niepewności i radości, a także przekornym uśmiechu, jaki mi dawał, kiedy był zadowolony z czegoś, co zrobiłam — albo z czegoś, co on zrobił mi. Jego oczy były tak olśniewająco zielone, jego usta idealne, jego ciało tak wspaniale wyrzeźbione jak marmurowy posąg. Otoczona jego zapachem, uśmiechnęłam się i zatonęłam we wspomnieniach. Tu, w jego łóżku, w jego zaciemnionych pokojach, zasnęłam.
***
207
Byliśmy w kasynie, otoczeni kakofonią elektronicznych ćwierkań i błyskających świateł, popychani przez paradę uśmiechających się kelnerek
z tacami drinków w niskich szklankach. Siedziałam przed automatem do gier, której tarcza poruszała się szybko, od czasu do czasu zwalniając, by pokazać wynik. Słupek. Kropla deszczu. Płomyczek. Ethan stał obok mnie ze złotą monetą między kciukiem, a palcem wskazującym. Kręciła się wolno wokół swojej osi, światło łapało każdy obrót jak złote światło stroboskopowe. – Dwie strony monety – powiedział. Orzeł i reszka. Zło i dobro. – Uniósł na mnie wzrok. – Wszyscy mamy wybory, prawda? – Wybory? – Między odwagą, a tchórzostwem – podsunął. – Ambicją, a zadowoleniem. – Chyba tak. – Jakiego wyboru ty dokonasz, Merit? Wiedziałam, że chodziło mu o coś ważnego, ale nie wiedziałam o co. – A jaki mam mieć wybór? Prztyknięciem kciuka wyrzucił monetę w powietrze. Sufit wydawał się unosić, gdy moneta leciała w górę, więc gdyby grawitacja nie zadziałała swoją osobliwą magią, moneta mogłaby unosić się bez końca, nigdy nie dotykając sufitu. Obracała się ciągle, orzeł, reszka i znowu orzeł, z każdym obrotem łapiąc światło. – Znika – powiedział Ethan. Patrzyłam jak moneta staje się coraz mniejsza, unosząc się ku nieskończoności. – Nie znika – powiedziałam mu. – Wciąż tu jest. Wciąż się obraca.
– Nie moneta. Ja. Cień strachu w jego głosie przyciągnął moje oczy z powrotem do niego. 208
Wpatrywał się teraz w swoje dłonie, uniesione grzbietem do dołu. Rzuciwszy monetę do góry, Ethan zaczynał znikać, końce jego palców zmieniały się w popiół, który opadał na dywan pod naszymi stopami. – Co się z tobą dzieje? – Nie mogłam zrobić nic, oprócz patrzenia jak jego palce znikają z każdą chwilą coraz bardziej. Zamiast krzyczeć z przerażenia czy spróbować to zatrzymać, patrzyłam jak mój kochanek zaczyna zamieniać się w nicość. – Ja dokonałem wyboru. Wybrałem ciebie. Potrząsnęłam z przerażeniem głową. – Jak mam to zatrzymać? – Chyba nie możesz. To naturalne, czyż nie? Że wszyscy zamieniamy się w proch. W pył. I znowu zostajemy zamknięci. – Jego uwaga została nagle przez coś przyciągnięta. Uniósł wzrok na coś po drugiej stronie pokoju, jego oczy stały się szerokie. – Ethan? Jego oczy wróciły do mnie. – To zbyt niebezpieczne. Nie pozwól im tego zrobić, Merit. – Czego?
– Wykorzystają to. Wydaje mi się, że teraz próbują. – Spojrzał na swoje dłonie, teraz w połowie zmienione w popiół. – Chyba to tam zmierzam. – Ethan? Nie rozumiem. – Jestem tylko popiołem – powiedział. Spojrzał na mnie znowu i poczułam jak rośnie we mnie panika na widok strachu — najprawdziwszego strachu — w jego oczach. – Ethan… Jego rozpad bez ostrzeżenia przyspieszył i zaczął kompletnie znikać, jego ostatnim ruchem było wykrzyczenie mojego imienia. – Merit! Obudziłam się zlana zimnym potem i zakopana w pościel Ethana, lęk 209
zebrał się nisko we mnie. Kilka chwil zajęło mi rozbudzenie się i przypomnienie sobie, że to był tylko sen, że ten horror nie był prawdziwy, ale że on i tak odszedł. Koszmary nachodziły mnie teraz częściej, co bez wątpienia było wynikiem stresu, jakiego doświadczałam. Nie rozwiązałam jeszcze problemu i potencjalnie były jeszcze dwa zagrożenia ze strony żywiołów — możliwe, że największe zagrożenia. Ziemia i ogień. Musiałam coś wymyślić, zanim całe miasto spłonie.
***
Kiedy moje serce zwolniło, wyplątałam się z pościeli i podeszłam do okna sypialni. Automatyczne rolety, które zakrywały je w czasie dnia były już uniesione, ukazując wspaniale ciemne niebo i kilka gwiazd. Zamknęłam z ulgą oczy. Niebo wróciło do normalności, co znaczyło prawdopodobnie, że jezioro i rzeka również. Jeśli Claudia i Catcher mieli rację — że to była magia żywiołów i podążała za jakimś wzorem — to wytchnienie było tylko tymczasowe. Widzieliśmy już wodę i powietrze. Ziemia i ogień nie mogły być daleko w tyle. Ale nawet tymczasowe wytchnienie da nam trochę czasu na ochłonięcie. Wróciłam do swojego pokoju. Mając w planach Tate'a i wiadomość od Catchera potwierdzającą nasze drugie spotkanie, wzięłam prysznic i ubrałam się w swoje skóry. Nie próbowałam dzisiaj zaimponować Tate'owi swoją przedsiębiorczością; tu chodziło o rozwiązanie problemów paranormalnych. Oczywiście kawałek drewna zmartwienia znalazł się z powrotem w mojej kieszeni. Za to Jonah nie zadzwonił. To trochę mnie ruszyło. Miałam nadzieję, że nie zamierzał mnie unikać, bo mu odmówiłam. Byliśmy prowizorycznym zespołem, ale za to dobrym zespołem. I choć zaczynałam odkrywać, że potrafię
210
poradzić sobie z rolą Wartowniczki sama, to o wiele bardziej wolałam robić to z partnerem. Myśląc o tych nieszczęsnych miłosnych aferach, zadzwoniłam do Mallory. Odebrała po pięciu dzwonkach, a nawet wtedy nie była zadowolona. – Jestem teraz trochę zajęta. – To następnym razem nie odbieraj – zażartowałam, ale to i tak trochę bolało. – Wybacz – powiedziała i chyba mówiła poważnie. – Po prostu — każdy kolejny egzamin jest jeszcze gorszy, wiesz? A w dodatku jestem okropnie zmęczona i u kresu sił. Chciałabym, żeby to wszystko się już skończyło. Nie obchodzi mnie już nawet czy zdam. Aby się skończyło. Słyszałam wyczerpanie w jej głosie i prędkość wypowiadanych słów. Nie byłabym zaskoczona, gdybym się dowiedziała, że opijała się napojami energetyzującymi. – Właśnie słyszę – powiedziałam. – Mam ważną sprawę do załatwienia, ale chciałabyś później wyskoczyć na chwilkę wytchnienia? – Za kilka minut zaczyna się mój następny egzamin. – Kicha. – No właśnie. A jakby tego było mało, Catcher jest wielkim wrzodem na dupie. Wątpię, by miał jakiekolwiek pojęcie przez jaki stres teraz przechodzę.
Jej głos był cierpki i zastanawiałam się, czy ktokolwiek z nas wiedział, przez jaki stres przechodziła. W przeciwieństwie do Simona, który wydawał się go nakręcać. A skoro miałam ją już na telefonie… – Słuchaj, wiem, że się spieszysz, ale jest coś, co mogłabyś mi powiedzieć na temat tego, co się dzieje z jeziorem i niebem? Rozumiem, że magia jest związana z czterema żywiołami — wodą, ziemią, ogniem i powietrzem. Uczyłaś się o tym? Jej odpowiedź była szybka i wściekła. 211
– Jezu, Merit. Ile razy będziesz się zastanawiać czy problemy miasta są sprawką czarodziejów? Z narkotykami też tak zrobiłaś. – Zastanawiam się nad wieloma rzeczami – powiedziałam, przypominając sobie o stresie, w jakim żyła. – To moje zadanie, by zastanawiać się nad możliwościami i dociekać prawdy. – Ach, więc my jesteśmy możliwością? Nie miałam pojęcia dlaczego się kłóciłyśmy. Na pewno jej o nic nie oskarżałam. Atakowała mnie, bo myślała to samo, czy dlatego, że była zestresowana? – Przecież nie wychodzę robić psikusów – powiedziała, zanim zdążyłam odpowiedzieć. – Albo szukać jakichś skrawków magii. Ja mam egzaminy,
Merit. Od kiedy koszmarem miasta były skrawki magii? Ten komentarz był irytujący, ale pozostałam spokojna. – Przecież wiem. O nic cię nie oskarżam. Ale tam działa magia, której nie rozumiem. Pomyślałam, że może ty będziesz coś wiedziała. – Wiesz co ja wiem, Merit? Wiem o sigilach22 i klątwach, algorytmach magii i aurach. O tym wiem. – Wiesz co? – powiedziałam, zmuszając się do zachowania spokoju. – Rozłączę się, żebyś mogła wrócić do nauki. Okej? – Może to dobra myśl. I może powinnaś wstrzymać się z telefonami i oskarżeniami, dopóki nie skończę egzaminów. Połączenie zostało zakończone, zostawiając mnie całkowicie zamurowaną. Lindsey wybrała ten moment, by zajrzeć do mojego pokoju. – Śniadanie? Uniosłam telefon. – Mallory się właśnie ze mną rozłączyła! Lindsey zmarszczyła brwi, weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
22 symbol stworzony dla specyficznego celu magicznego 212
– Co zrobiłaś?
– Nic. To znaczy zapytałam ją czy wie coś o jeziorze i niebie, ale nic poza tym. Lindsey gwizdnęła. – No nieźle. – To było uzasadnione pytanie. A ona jest jedną z jedynie trzech osób w tym mieście, które mogą wiedzieć. – To prawda. Nie będę się wtrącać do tej kłótni. Dobrze, że choć raz to nie ja mam problemy ze związkiem. Ten komentarz sugerował, że dalej nadejdą szczegóły, których nie chciałam słyszeć, ale brzmiał również jak krzyk o pomoc. – Co zrobiłaś? Nie marnowała czasu. – Mówiąc krótko: związki są trudne, nie gram fair i jestem najbardziej niechlujną osobą, jaką on zna. Skrzywiłam się — i zgodziłam z nim na temat pierwszej i ostatniej kwestii. Jej pokój był kopalnią różnych przedmiotów i to nie przedmiotów poukładanych w identyczne wiklinowe koszyki, jakie stawia się na półkach. – Nie grasz fair? Opadły jej ramiona. – Możliwe, że zrobiłam aluzję do zerwania, kiedy się kłóciliśmy? – Aj. – No właśnie. Po prostu nigdy nie robiłam tego na serio, wiesz? Nie miałam tak poważnego związku. Czasami czuję, że cały ten strach dusi się gdzieś i musi znaleźć ujście. Przekonuję siebie, że to nie będzie trwać.
– On cię kocha. – Wiem. Ale kiedyś może przestać. I kiedyś może odejść i co wtedy ze mną będzie? Jestem laską, która okręciła się wokół faceta i nie potrafi się wyplątać. Opadła na łóżko. 213
– Jestem zmęczona, przepracowana, niedożywiona przez przymus, zestresowana i mam chłopaka — ch ł opaka, Merit — z jego własnymi problemami, a jedynym czego chcę, to obeżreć się lodami. A spójrzmy prawdzie w oczy — jedynym problemem, jaki to rozwiąże, będzie „hej, mam za luźne spodnie!”. A nie mam obecnie takiego problemu. Wstała i poklepała się po brzuchu. Swoim maleńkim, prawie kościstym brzuchu. – Naprawdę? – zapytałam głosem suchym jak wiór. – Chodzi o to, że nigdy nie byłam taką dziewczyną. Byłam Lindsey, strażnikiem Domu Cadogan i gorącą laską. Byłam na okładce Chicago Voice Weekly, na miłość boską. Wiedzia ł am, że wyglądam dobrze. A teraz martwię się jak wyglądają moje włosy? I czy te dżinsy wyglądają zajebiście dobrze. – Wyglądają. – Powinny. Kosztowały dwieście dolców. – Za d ż insy? – Unoszą tyłek. – By to udowodnić, odwróciła się i przyjęła pozę godną
gołego plakatu. Ale ja nie byłam pod wrażeniem. – To d ż insy. Są stworzone z takiego samego unoszącego tyłek dżinsu jak reszta dżinsów na świecie. – Gdyby to była Puma, to nie skarżyłabyś się na cenę. Miała rację. – Kontynuuj – powiedziałam wielkodusznie. – Chodzi o to, że nie martwiłam się o takie rzeczy. Przejmowałam się, ale nie martwiłam. Nie martwiłam się, co jakiś chłopak o mnie pomyśli, bo nie zależało mi, co o mnie pomyśli, rozumiesz? A teraz… – Pokręciła głową jakby była sobą zniesmaczona. – A teraz myślisz o innych, a nie o sobie? Jej zwężone oczy były ostatnim, co widziałam, zanim poduszka uderzyła 214
mnie w twarz. – Ała – powiedziałam instynktownie, kładąc dłoń na swoim policzku. – Nawet jeśli na to zasłużyłam, to i tak a ł a. – Rozumiesz, o co mi chodzi? – Mniej więcej. Ale może to nie jest nic złego. W końcu to nic takiego, że jesteś trochę znerwicowana. Lubisz Luca i chcesz, żeby on też cię lubił. Chcesz mieć pewność.
– Chyba tak. – Więc skup się na Lucu, a nie na sobie. On pewnie robi to samo. Zastanawia się, czy buty błyszczą mu wystarczająco, czy co tam martwi wampira—kowboja. – Ochraniacze. Skoro już o tym mówimy, to oni ciągle martwią się o swoje skórzane ochraniacze. Zacisnęłam palce u samej góry nosa. – Wiesz, przeprowadziłam się od Mallory właśnie, żeby uniknąć takich rozmów. – Nie, wyprowadziłaś się od Mallory, żeby uniknąć patrzenia na Catchera w bokserkach. Co, prawdę mówiąc, jest głupie. Ten chłopak to niezłe ciacho. – Częściej widziałam go nago, niż w bokserkach. I ładny czy nie, czasami chciałabym usiąść ze swoją chińszczyzną bez jego gołego tyłka łażącego po mojej kuchni. Lindsey zarechotała. – Więc to naprawdę jest kwestia higieny. – Naprawdę. Milczałyśmy przez chwilę. – Jest tego warty? – zapytałam wreszcie. – Co masz na myśli? Przypomniałam sobie noc, kiedy poszłam do Ethana, nareszcie pewna, że chciał zaakceptować mnie taką, jaka byłam i że ja mogłam zrobić to samo dla 215
niego. Nie było wtedy żadnych wątpliwości, żadnego strachu. Jedynie akceptacja ryzyka, które podejmowałam i pewność, że był tego warty. Że my byliśmy tego warci. Potrzeba było czasu, bym tam do tego doszła i, by Ethan był gotowy na związek. Może gdybyśmy doszli do tego wcześniej, mielibyśmy więcej czasu razem — ale nie było sensu teraz tego żałować. Odszedł, poza moimi snami, a te stawały się zbyt traumatyczne, by chcieć wracać do wspomnień. – Myślę – powiedziałam wreszcie – że docierasz do miejsca, w którym jesteś skłonna skorzystać z szansy. W którym wiesz, że na dłuższą metę możesz zostać zraniona, ale postanawiasz, że jest warto. – A jeśli nigdy tam nie dotrę? – No to bądź z nim szczera. Ale nie pozwól, by strach podejmował decyzję za ciebie. Zdecyduj na podstawie tego, kim on jest i kim jesteś ty, kiedy z nim jesteś. Na tym, kim on pomaga ci być. Przytaknęła, z jej oka spłynęła łza. Miałam nagłe wrażenie, że decyzja przyjdzie łatwiej — i szybciej — niż jej się wydawało. – Poradzisz sobie – oświadczyłam i przytuliłam ją. – On kocha ciebie, ty kochasz jego i pewnego dnia, jeśli będziemy mieć szczęście, wszystko wróci tu do normalności. Założyła nogę na nogę. – Jak wtedy będzie? – Ty mi powiedz. Przypuszczam, że tak jak zanim Celina ujawniła
istnienie Domów. – Ach, tak. Cudowne dni...Boże, te dni były strasznie nudne, jak teraz o tym pomyślę. – Tak źle i tak niedobrze. – Trawa jest zieleńsza – zgodziła się i posłała mi spojrzenie. – To skoro zajęłyśmy się już problemami mojego związku, to jesteś teraz gotowa pogadać o Jonahu? 216
W tamtej chwili chciałam zdusić rozmowę w zarodku. – Nie ma o czym gadać. – Posłuchaj – powiedziała łagodniejszym tonem. – Nie mówię, że teraz jest pora, byś znalazła sobie partnera na zawsze. Ale może przyszedł czas, byś rozważyła kogoś innego. Przyjaciela. Kochanka. Przyjaciela z korzyściami. – Żartobliwie uderzyła mnie w ramię. – Jonah jest jak — Jezu, Merit. Jest szaleńczo piękny, inteligentny, ma zaufanie całego Domu i docenia cię. – Nie jest Ethanem. – To niesprawiedliwe. Nie było Ethana przed nim i nie będzie Ethana po nim. Ale Ethan odszedł. Nie mówię, żebyś zapomniała, że istniał. Mówię tylko, że wieczność to bardzo długo. I może mogłabyś rozważyć to, że są inni, którzy mogą stać się częścią twojego życia, jeśli im pozwolisz. Siedziałyśmy przez chwilę w ciszy.
– Pocałował mnie. Lindsey pisnęła jak delfin. – Wiedziałam, że to zrobi. Jak było? – Pocałunek? Super. To, że tego potem żałowałam? Już mniej przyjemne. – O matko – powiedziała. – Co zrobiłaś? – Tak jakby go odrzuciłam? – Pomyślałam, że ubranie tego w formę pytania sprawi, że to zabrzmi trochę mniej paskudnie. Co zaskakujące, wcale tak nie było. – Źle, Wartowniczko. Bardzo źle. Rozmawiacie ze sobą? – Chyba nie, ale to się zmieni. Musi, bo to jedyny partner, jakiego teraz mam. – To prawda. Czasy są ciężkie, strażnicy i partnerzy są na wagę złota, a ludzie to jęczące małe bachory. Przecież jesteśmy tu tak samo długo jak oni. Chcesz się założyć, że wskaźnik morderstw u ludzi jest o wiele większy niż u wampirów? To nie my wywołujemy problemy w mieście. Wstała i przesunęła dłońmi po swoim ciele, robiąc głęboki wydech. 217
– Jestem spokojna. Jestem spokojna. Jestem też głodna. Gotowa na śniadanie? Pokręciłam głową. – Nie mam czasu. Idę z wizytą do burmistrza.
Gwizdnęła. – Znowu? Szykujesz się na randkę? – Myślę, że może mieć informacje na temat tego, co się dzieje w mieście. – Powiedziałam jej o swojej cytrynowej i cukrowej teorii. W przeciwieństwie do Catchera, uważała, że ten pomysł ma sens. Ale to nie powstrzymało jej od jej celu. – Burmistrz czy nie, nawet wampiry muszą jeść. – Postukała się palcem po głowie. – Empatia, pamiętasz? Czuję jaka jesteś głodna. A jeśli zamierzasz dowiedzieć się, co się tu, do cholery, dzieje, to musisz być na to gotowa. Nie możesz odłożyć jedzenia, bo jesteś zmęczona. Przez to będziesz jeszcze bardziej zmęczona. Wiedziałam, że miała rację, ale chciałam tę sprawę skończyć wcześniej niż później. Z drugiej strony nie miałam tendencji do przemęczania się, aż stawałam się od tego dosłownie chora i znajdywałam się w łóżku z wirusem, który zwalał mnie z nóg. Tydzień bez snu, odkładanie jedzenia i stres to potrafią. Nie wiedziałam, czy wampiry mogą się przeziębić, ale testowanie tej teorii nie byłoby chyba z mojej strony odpowiedzialne.
***
Zeszłyśmy na dół i stanęłyśmy w kolejce do kafejki. Niestety, Juliet i Margot miały rację co do żywieniowych wyborów Franka: jaja z wolnego chowu, bekon z indyka; organiczna sałatka owocowa i kleik zbożowy, który wyglądał, jakby mógł być serwowany w sierocińcu. 218
– Ugh – powiedziałam, ale nałożyłam sobie jajka, owoce i wzięłam kartonik krwi. Zabrałyśmy jedzenie do stolika, gdzie szybko dołączyły do nas Margot i Katherine, kolejna Nowicjuszka z doskonałym poczuciem humoru i wspaniałym śpiewnym głosem. – Nieźle pokręcony tydzień. Co tam słychać? – zapytała Margot, grzebiąc w swojej misce owoców. – Próbuję się czegoś dowiedzieć. Ale chyba nie mam żadnego postępu. – To wszystko, co możesz zrobić – powiedziała Margot, celując we mnie widelcem. – Poza tym, na razie wszystko wróciło do normy. Może tak zostanie. Nie założyłabym się o to, ale kiwnęłam głową. Margot posłała mi przebiegłe spojrzenie. – Słyszałam, że pracujesz z Jonahem — kapitanem straży Domu Grey. Chcesz się podzielić jakimiś szczególikami? Poczułam gorąco na policzkach.
– Chyba nie – powiedziałam, mając nadzieję, że Lindsey nie wygada się o pocałunku. Byłam dumna; przeżuwała swoją mufinkę z wyraźną powolnością i milczała. – Tylko razem pracujemy. – A co masz dzisiaj w planach? – zapytała Katherine. – Spotkanie z burmistrzem. Cóż, z byłym burmistrzem. – Myślisz, że on zmienił niebo i rzekę? – zastanawiała się Margot. – Wszystkie informacje zmierzają w tę stronę. – Rozmawiałaś ostatnio z Cabotem? – zapytała Lindsey. Pokręciłam głową, mój żołądek zaburczał ze współczuciem na dźwięk tego nazwiska. – Odkąd wysłał nas na rozmowę z faerie, to nie. – Pomyślał pewnie, że wyprawa do faerie będzie łatwiejszym sposobem, by się ciebie pozbyć – burknęła Katherine. – Nie byłabym zaskoczona – zgodziłam się. – Co teraz zrobił? – Teraz przerzucił się na nasze umiejętności. Strategia, umiejętności 219
fizyczne i psychiczne. Mówi, że musi ocenić nasze umiejętności, by upewnić się, że zostaliśmy odpowiednio sklasyfikowani. – Szacuje, czy jesteśmy zagrożeniem, czy nie – mruknęłam. – I to pewnie moja wina. Kiedy się poznaliśmy, powiedziałam mu, że mam wysokie umiejętności fizyczne. Pewnie nie spodobało mu się przypomnienie, że tu, w Domu Cadogan, jesteśmy kompetentni.
– Jest trudny – zgodziła się Margot. – A my chcemy uciec od niego na kilka godzin. – Wycelowała we mnie nożem. – Co dzisiaj robisz? Myślimy o maratonie Martwego Z ł a i Armii Ciemno ś ci. Zamrugałam. – Filmy z Brucem Campbellem? Przy stoliku zapadła cisza. – Okaż trochę szacunku, Merit – powiedziała Lindsey. – Byłaś kiedyś zawładnięta przez demona Candarian? Spojrzałam na nie wszystkie, próbując wywęszyć czy żartowały, czy weszłam w jakiś kult Bruce'a Campbella. – Przez ostatnie kilka godzin nie. – No tak, to nie jest zabawne, nie? Z tymi szalonymi oczami i niekontrolowanymi kończynami. – Zadrżała, a ja szczerze nie potrafiłam powiedzieć czy była poważna. – Żartujesz, prawda? – zapytałam cicho. – Myślałam, że żartujesz, ale w Chicago dzieją się różne dziwne rzeczy, a ja nie przeczytałam jeszcze całego Kanonu, więc może pominęłam rozdział o demonie Candarian? Udało jej się zachować kamienną twarz przez piętnaście sekund, po których nie potrafiła powstrzymać prychnięcia. – O mój Boże, absolutnie. Ale poważnie, kocham te filmy. Wchodzisz? Wyciągnęłam ją i uszczypnęłam ją kilka razy w rękę, w czasie gdy reszta stolika rechotała. – Dam ci znać – powiedziałam. 220
– Mam nadzieję. Och – krzyknęła – właśnie poczułam bardzo silną irytację Cabota. – Poklepała się znowu w czoło, co najwyraźniej oznaczało „Mam empatyczne moce i wiem jak ich użyć”. – W razie gdyby szukał ujścia swoich obsesji – powiedziała – to zabierz stąd swoje śniadanie. Słyszałam, że wczoraj doprowadził trzy Nowicjuszki do płaczu. Nie musiała mi tego powtarzać. Kiwnęłam głową, wzięłam swój kartonik i wstałam. – Jeśli zwoła zgromadzenie i ogłosi, że opuszcza Chicago, to zajmijcie mi miejsce. – Dowiesz się o tym jako pierwsza – powiedziała Lindsey. 221
ROZDZIAŁ IV
PRZYWILEJE BURMISTRZA
Kiedy już się ubrałam, zjadłam i przypasałam sobie katanę, wróciłam do przedniej części Domu. Byłam w drodze do biura Malika — pomyślałam, że zdam mu bezpośredni raport — kiedy usłyszałam krzyki. Nie podobała mi się myśl o krzykach w pobliżu mojego Mistrza, więc dla lepszej równowagi chwyciłam swoją katanę i pobiegłam korytarzem. Znalazłam Luca i Malika w jego gabinecie. Drzwi były otwarte, a oni stali pośrodku pokoju ze skrzyżowanymi rękami. Ich miny były puste podczas słuchania wiadomości z bardzo drogiego zestawu stereo. Obaj obejrzeli się i kiwnęli mi głową. – I ten mężczyzna – powiedziała kobieta w radio, którą, według moich podejrzeń, była pani burmistrz – mój znajomy, został zaczepiony przez wampiry na ulicy. A potem był przesłuchiwany przez policję, jakby to była jego wina. Do czego to teraz dochodzi w tym mieście, by na ulicach działy się takie błazenady? McKetrick. Zamknęłam z żalem oczy. Nie tylko dlatego, że został uwolniony — nici z planu — ale dlatego, że przysłużyłam się jemu. Jasne, moja wina polegała wyłącznie na tym, że szłam ulicą i broniłam się, ale on miał koneksje i jego wersja wydarzeń tworzyła o wiele bardziej interesujący nagłówek. Kowalczyk mówiła dalej. – Jednakże niezmiernie mi miło oznajmić, że do końca tego wieczora, rejestracja paranormalnych będzie prawem. Do końca nocy władze wyśledzą położenie każdego paranormalnego w mieście, którzy nie będą już dłużej mogli
222
rzucać się na mieszkańców na ulicach. Malik wyłączył z grymasem radio. – Ta kobieta to prawdziwa zmora – wycedził Luc. – Za kogo ona się uważa i jak głupia jest, że wierzy McKetrickowi? – Wypuścił oddech i złączył dłonie na głowie. – Jest faszystką z chrapką na fotel prezydenta i nie zamierza się zatrzymać. – Nie, dopóki ma szansę na rozgłos – zgodził się Malik i spojrzał na mnie. – Kelley powiedziała mi, co się tak naprawdę stało i że ściągnęłaś Catchera, by się nim zajął. Mam nadzieję, że zdobył chociaż kilka cennych informacji zanim go uwolnił? – Zamierzam spotkać się z Tatem. Catcher powinien tam być i wtedy zapytam go o szczegóły. – Myślisz, że Tate macza w tym palce? – zapytał Luc. – Myślę, że może przynajmniej wiedzieć co się dzieje. – Powiedziałam o starej magii, o której wspomniała Claudia i o zapachu cukru i cytryny, którego Catcher nie uważał za istotny. Ale to raczej nie speszyło Malika. – Nie bez powodu jesteś Wartowniczką tego Domu, Merit. Ufał ci. Ja ci ufam. Luc ci ufa. Masz dobre instynkty. Podążaj za nimi tam, gdzie zaprowadzą, a my wesprzemy cię niezależnie od wyniku.
Może i przejął władzę nad domem w nie najlepszych okolicznościach, ale nie było wątpliwości, że jest Mistrzem.
***
Drugie podejście do wizyty u Tate'a było prawie takie samo jak pierwsze, poza częścią o ostrożnym okrążeniu facetów z wielkimi pukawkami, którzy stali przed Domem. Pojechałam w stronę jeziora i spotkałam się z Catcherem przed bramą 223
fabryki. Wyglądał na wyczerpanego, a ja nie byłam przekonana czy to akurat problemy miasta lub jego czarodziei były odpowiedzialne za jego przekrwione oczy. – Słyszałam, że McKetrick wrócił do gry. – Słuchałem audycji – burknął. – Nie mieliśmy bezpiecznego obiektu do przesłuchania. Zadzwoniliśmy po Jacobsa, który go zabrał. Przepytywał go całą noc i pozwolił nam tam być. – Pomyślałam, że to wyjaśnia wyczerpanie. – A
przynajmniej dopóki nie zadzwoniła pani burmistrz i Jacobs nie był zmuszony go wypuścić. Podejrzewam, że pobiegł prosto do jej biura i wymyślili tę historyjkę. – Wyciągnęliście coś z niego? – Niewiele — ale chyba nie miał wiele do ukrycia. McKetrick wyraźnie wygłasza swoje zdanie o wampirach. Ludobójstwo to ostre słowo, ale po nim można się wszystkiego spodziewać. – Miejmy nadzieję, że Kowalczyk jest na tyle mądra, że tego nie kupi. Pewnie nie podał współrzędnych swojej kwatery? – Nie. Ale mamy odciski jego palców i odrobinę DNA. Jeśli zacznie stwarzać problemy, będziemy coś mieli. – Dobre i to – stwierdziłam, ale zastanawiałam się czy te dane były warte ryzyka. McKetrick będzie wkurzony, a ten epizod tylko jeszcze bardziej zwiąże jego i Kowalczyk. Uratowała go, a to nie będzie coś o czym któreś z nich zapomni. Zatrzymał się przed budynkiem, a ja uświadomiłam sobie, że chronili go umundurowani policjanci, a nie wróżowie. – To zły pomysł – powiedziałam cicho, spoglądając na funkcjonariuszy, którzy wyglądali jak nowicjusze tuż po szkoleniu — i bez wątpienia nie potrafili się bronić przed magią, którą władał Tate. – To dzięki nim możemy tu teraz być – powiedział Catcher. – Chuck służył z dziadkiem jednego z nich i zadzwonił z prośbą o przysługę. 224
Mundurowi są lojalni względem siebie. – Może – powiedziałam. – Ale te dzieciaki to dla Tate'a pryszcz. Był w stanie manipulować Celiną, a ona była uparta i odporna jak mało kto. – Nie ma innego wyboru – powiedział. – Chuck musiał walczyć, żeby trzymać Tate'a odseparowanego od reszty więźniów. Prawdę mówiąc nie wiem czy to lepiej, czy gorzej, że Tate nie jest już burmistrzem. Zaczął z buta — otworzył biuro Rzecznika. Naprawdę popierał Chucka. – Dopóki nie zaczął produkować narkotyków i kontrolować wampirów? – Dokładnie – zgodził się Catcher. – Nie mówię, że to były dobre uczynki. Uważam jedynie, że są anomaliami w większym planie Tate'a. Nie zaprzeczyłam, że zmiana była dziwna, ale pomyślałam, że odkrywała prawdziwe kolory, których Tate nie był już w stanie dłużej ukrywać. „Plan” był chyba kluczowym słowem. Wysiadłam z wózka, oddałam swoje bronie i spojrzałam na Catchera. – Ty zostajesz tutaj? On zdążył wyciągnąć już książkę i przewrócić kartki. – Będę tutaj. Przeglądam annały Układu. Biorąc pod uwagę jego wyraźne wyczerpanie i niestrudzone wysiłki, udało mi się nie zażartować na temat „annałów” organizacji, której akronim to UZCC. – To brzmi rozsądnie. – Zobaczymy – burknął w odpowiedzi, ale już przeglądał strony.
Ruszyłam w stronę drzwi. Dzieciak w mundurze zasalutował mi i otworzył drzwi. Drugi mundurowy stał tuż przy stalowych drzwiach prowadzących do biura. – Madame. Proszę być ostrożną – powiedział, a kiedy zapewniłam go, że będę, otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Te natychmiast się za mną zamknęły. Podskoczyłam lekko, co nie było do końca brawurową fasadą, jaką 225
zamierzałam przyjąć na to spotkanie. – Nie gryzę, Balerina – powiedział wolno Tate. Znowu siedział przy aluminiowym stoliku w swoim pomarańczowym kombinezonie. Skoro wyraźnie nie zamierzał używać mojego imienia, nie zaprzątałam sobie głowy poprawieniem go. Doszłam również do wniosku, że bawienie się w gierki z kłamcą jest bezsensowne, więc usiadłam naprzeciw niego i przeszłam od razu do sedna. – Czy to ty manipulujesz teraz miastem? Przechylił lekko głowę na bok i spojrzał na mnie z nieprzeniknioną miną. – Nie wiem o czym mówisz. Jego ton był obojętny. Nie wiedziałam, czy ironizował, czy naprawdę był zaskoczony tym pytaniem. Postanowiłam, że nie było sensu nie wyłożyć swoich kart na stół — nie,
kiedy stawką było miasto. – Jezioro stało się martwe. Niebo zrobiło się czerwone. Rozumiem, że chodzi tu o magię żywiołów, symptomy ukazują się, bo miasto jest niezbilansowane. Widzieliśmy jak dotąd wodę i powietrze. Ogień i ziemia mogą być następne. – I? Zatrzymałam się, wybierając ton głosu, którym wypowiem swoją teorię. Postawiłam na Ethanowy „Jestem Cwańszy Od Ciebie”. – To właśnie najdziwniejsze, Tate. Kiedy tylko znajduję się w twojej obecności, czuję cytrynę i cukier — jakby piekły się ciasteczka. Jego mina pozostała obojętna, ale jego źrenice zwęziły się nieznacznie. Na coś trafiłam. – Wczoraj, kiedy niebo było czerwone, padał deszcz. A ja wyczułam to samo. – Złączyłam dłonie na stoliku i nachyliłam się. – Wiem, że to robisz. I powiesz mi jak to zatrzymać, albo załatwimy to inaczej. Tu i teraz. Okej, może trochę przesadziłam z tym ostatnim i nie dlatego, że nie 226
miałam broni i nie wiedziałam tak naprawdę co robić. Ale Tate to zignorował. – Jeśli to ja stoję za tymi wydarzeniami, to jak niby miałem je zaaranżować z moich skromnych progów? – Do tego jeszcze właśnie nie doszłam.
Prychnął lekceważąco. – Nie doszłaś do niczego. Równie dobrze możesz się mylić, a to wróży źle miastu tak samo jak wszystko inne. W mojej naturze nie leży tworzenie takiej magii. – Czym jesteś? – zapytałam go. – Jeśli ta magia nie jest moja, to jakie to ma znaczenie? – Jak to może nie mieć znaczenia? Tate zmarszczył brwi i zaczął się wiercić. – Ludzie mają irytującą chęć nadawania innym jakiejś kategorii. Przyporządkowania im jakiegoś rodzaju i nadania temu rodzajowi nazwy, więc zgodnie z definicją „oni” są inni. „Oni” nie są tym, kim „my” jesteśmy. Szczerze mówiąc uważam te próby za wyczerpujące. Jestem czym jestem, tak jak ty jesteś kim jesteś. Wyznanie od Tate'a — o jego magicznej tożsamości i odpowiedzialności za wodę i niebo — byłoby miłe. Ale wiedziałam kiedy naciskać, a kiedy słuchać. I nawet jeśli nie zamierzał nic wyznać, to wydawał się szczerze wierzyć, że wie co się dzieje. To zdecydowanie było warte mojego czasu. – Jeśli nie masz z tym nic wspólnego, to powiedz mi kto to zrobił. Wyjaśnij mi co się dzieje. Na jego ustach pojawił się powolny uśmiech. – Interesujące. Prosisz mnie o informację. Może nawet o przysługę. – To nie przysługa, jeśli pomagam uratować miasto, które ty przysięgałeś chronić. – Przysięgi są przereklamowane. Ty też przysięgałaś, prawda? Chronić
swój Dom? 227
– To prawda – warknęłam. Nie powiedział wprost, że złamałam przysięgę — przypuszczalnie nie będąc w stanie ochronić Ethana — ale aluzja była jasna. – Hmm – powiedział niezobowiązująco. – A jeśli dam ci tę informację, to co dostanę? Jaką zapłatę? Jaką łaskę? – Dobro publiczne? Roześmiał się gromko. – Niezwykle mnie rozbawiasz, Balerina. Naprawdę. I choć lubię Chicago, na świecie jest wiele miast. Uratowanie tego konkretnego nie jest wystarczającą motywacją za informację, o której mówisz. Nie byłam zaskoczona, że chciał zapłaty za informacje. Ale nie zamierzałam niczego oferować bez odrobiny negocjacji. – Nic ci nie jestem winna – powiedziałam mu. – Jeśli już, to ty mi. Jesteś odpowiedzialny za śmierć mojego Mistrza. – I śmierć twojego wroga – powiedział. Nachylił się nad stolikiem, położył dłonie płasko na blacie i spojrzał na mnie, jakbym była obiektem jego psychologicznego eksperymentu. Czym pewnie byłam. – Przeszkadza ci to, że zabiłaś? Że ktoś zginął z twojej ręki? Nie chwyć przynęty, przypomniałam sobie.
– Przeszkadza ci, że byłeś prawdziwym powodem jej śmierci? – Nie zagłębiajmy się w filozoficzną dyskusję o przyczynowości. – Więc zgódźmy się, że jesteś mi coś winny i możesz powiedzieć mi co wiesz. – Interesująca taktyka, ale nie. Mało zaskakujące, że jego wątpliwa etyka nie kazała mu pomóc mi z jego własnej woli. – Czego chcesz? – A co masz? Zastanowiłam się nad tym pytaniem. Nie miałam za wiele. Mój sztylet i 228
miecz były z Catcherem. Nie miałam wiele cennych rzeczy, poza rodzinnymi perłami w swoim pokoju i podpisanym kijem, który dał mi Ethan, a nie zamierzałam ich oddać. Kiedy rozważałam to pytanie, nieświadomie dotykałam odznaki Cadogan, wiszącej na mojej szyi. Oczy Tate'a zrobiły się okrągłe na ten widok. – To byłaby interesująca cena. Instynktownie zacisnęłam wokół niej palce. Jego wyraz twarzy był ostrożny, ale wyraźnie szczery. Nie znałam jego motywacji, ale w przeciwieństwie do faerie, wątpiłam, by interesowało go złoto. Czy odznaka miała jakieś magiczne właściwości? Nigdy o to nie pytałam. Tak czy siak, była
dla mnie drogocenna. – Na pewno jej nie dostaniesz. – Więc nie mamy o czym rozmawiać. Przypomniałam sobie pierwszy raz, kiedy zawarłam umowę z istotą paranormalną. – A co jeśli będę ci winna przysługę? Jakąś łaskę? – Ta oferta zadziałała z Morganem Greerem, Mistrzem Domu Navarre, ale Tate nie był tym podekscytowany. – Jesteś wampirem. Możesz nie dotrzymać swojej części umowy. – To nieprawda – powiedziałam, ale biorąc pod uwagę to, czego Tate mógłby zażądać, w duchu przyznałam, że była możliwość, że mi się nie uda. Tate usiadł prosto. – Na tym koniec. Możesz sama rozwiązać ten problem. Może jeden z twoich przyjaciół by ci pomógł? Są czarodziejami, tak? Powinni umieć ci wszystko wyjaśnić. Powinni, ale nie wiedzą, pomyślałam. Dotknęłam znowu odznaki, przesuwając palcami po wygrawerowanych literach. Miałam ją odkąd zostałam przydzielona Domowi — awansowałam z rangi wampira inicjującego do Nowicjuszki i otrzymałam pozycję 229
Wartowniczki.
Ethan zapiął mi tę odznakę wokół szyi. Od jego śmierci bardzo rzadko ją zdejmowałam. Ale problemy stojące przed Chicago i jego paranormalnymi były większe niż ja, Ethan czy mały kawałek złota, więc ustąpiłam. Bez słowa — choć wyczuwałam zadowolony uśmieszek Tate'a — odpięłam zapięcie i pozwoliłam odznace spaść na moją dłoń. Tate wyciągnął po nią rękę, ale pokręciłam głową. – Najpierw informacje – powiedziałam. – Później nagroda. – Nie miałem pojęcia, że jesteś taka… zacięta. – Uczyłam się od najlepszych – powiedziałam słodko. – Śmiało. Tate rozważał przez chwilę układ, po czym wreszcie kiwnął głową. – Dobra. Umowa przypieczętowana. Ale jak sobie wyobrażasz, nie często miewam tutaj gości. Mam ci wiele do przekazania. Poza tym, jesteś żałośnie niedouczona o świecie paranormalnych. Nie potrafiłam powstrzymać westchnięcia. Długa lekcja historii od Tate'a nie była na wysokiej pozycji mojej listy rzeczy do zrobienia. („Uratowanie miasta” było numerem jeden na tej liście.) Z drugiej strony miał zapewne rację. Byłam niedouczona. Może i planował długą opowieść, ale nie marnował czasu, by usiąść wygodnie i przekazać mi swoją wiedzę. – Magia nie powstała w wigilię stworzenia wampirów – zaczął. – Istniała w tej sferze i wielu innych od wielu mileniów. Dobro i zło żyło w relacji trochę bardziej, powiedzmy, symbiotycznej, niż teraz. Byli partnerami, żadne lepsze od drugiego, egzystowały w pokoju. Była pewna sprawiedliwość na świecie. Magia była zjednoczona — czarna i biała. Dobro i zło. Nie istniała żadna
różnica. Magia po prostu była. Nie było wojny czy pokoju. Moralności czy amoralności. A potem pewnego pamiętnego dnia, ludzie postanowili, że zło nie jest jedynie drugą stroną monety — jest niewłaściwe. Złe. Nie jest tylko drugą połową dobra, ale jego przeciwieństwem. Jego apoteozą. 230
Tate narysował palcem na blacie kwadrat. – Zło uznano za truciznę. Zostało oddzielone od dobra. Mallory mówiła mi kiedyś, że czarna magia jest jak druga czterokwadratowa siatka, która leży nad czterema Okręgami. Wyglądało na to, że jej wyjaśnienie było wierne. – Jak magia została oddzielona? – zapytałam. – Spokojnie – powiedział. – Było wiele powtórzeń. Bogowie zostali rozdzieleni na dwie połowy; jedni moralni, drudzy niemoralni. Anioły były prawdziwe i upadłe. Niektórzy powiedzą, że najważniejsze było to, że zło zostało złożone w naczyniu, które mogło je pomieścić. Zostało podzielone tylko na tych niewielu, którzy chcieliby je posiadać. – Czym było to naczynie? – Nazywa się je Maleficium. – Więc co to ma wspólnego z miastem? Powiedziano mi, że widzimy rezultat w jeziorze i niebie, bo cztery żywioły — ziemia, powietrze, ogień i woda — są zachwiane.
– Tak jak wspomniałem, to typowy ludzki instynkt — tworzyć kategorie, by wszystko wyjaśnić i obwinić nieznane za zamęt w kategoriach. Ale kategorie nie wyjaśniają żadnej sprawy, a jedynie ją opisują. Słyszałaś mit o czterech Okręgach? – Czterech podziałach magii? Tak, ale nigdy nie słyszałam, by określano je jako mit. Tate przewrócił oczami. – To dlatego, że czarodzieje nie są ze sobą szczerzy. Każde skategoryzowanie magii — przez Okręgi, żywioły, znaki astrologiczne, nieważne — jest tylko sposobem na ułożenie wszechświata dla celu ich praktyk. Każda sekta tworzy swój własny podział i rozprowadza po nich magiczne atrybuty. Ale podziały nie mają żadnego znaczenia. To wyjaśnienie było zaskakująco rozczarowujące — że filozofia magii, 231
którą tyle miesięcy temu dzielił się ze mną Catcher nie była do końca prawdziwa, albo przynajmniej była jedną z wielu półprawd. – Chodzi o to, Merit, że magiczne systemy nie są niepoprawne, ale że są po prostu nieważne. – A co jest? – Różnica między światłem, a ciemnością. – Położył dłoń płasko na stole. – Wyobraź sobie, że ta dłoń jest całym światem magii. – Rozszerzył palce. –
Nazwij każdy palec Okręgiem, żywiołem, czym chcesz. Nazwa nie ma znaczenia. Chodzi o to, że nieważne jak opiszesz kategorie, kategorie są tylko częścią jednego systemu. – Rozumiem – powiedziałam z kiwnięciem. – A teraz wyobraź sobie, że ten system jest rozerwany na dwoje przez tych, którzy postanowili, że dobro i zło są dla siebie anatemą. – Prawą dłoń położył kilka centymetrów nad lewą, która już leżała na stoliku. – Każda dłoń jest teraz połową magii na świecie. Świat dalej funkcjonuje tak jak wiemy, tylko wtedy, kiedy te dwie warstwy są w równowadze. Moje myśli przestały krążyć chaotycznie. – To dlatego jezioro przestało się poruszać, a niebo stało się czerwone — bo prawa natury są przekrzywione. – Nie powiedziałbym „przekrzywione”. Powiedziałbym „przechodzące reorganizację”. – Czyli nimfy, syrena i wróżki naprawdę nie mają z tym nic wspólnego? – Co najwyżej odgrywają niewielką rolę. Westchnęłam. – Dlaczego nastąpiło naruszenie równowagi? – Bo biała i czarna magia zostały ze sobą zmieszane. Bo podział między nimi został naruszony. Jest wiele różnych powodów zastosowania czarnej magii. Morderstwo. Związanie kogoś do służby. Stworzenie towarzysza. Przepowiednie, dla tych, którzy nie mają daru. Przywoływanie demonów. 232
Komunikowanie się z istotami z innych światów. – Więc kto to robi? I jak mam to naprawić? – Jak ty masz to naprawić? – Wybuchnął śmiechem. – Nie naprawisz tego. To nie śruba, która wymaga dokręcenia. Tak po prostu jest. Niektórzy mogą powiedzieć, że to powrót do oryginalnego świata. Pierwszego Świata. Tego, Który Istniał i Powinien Istnieć Ponownie. W jego oczach był błysk, który sugerował, że nie mógł doczekać się tego dnia. Było jasne, że według niego świat był gotowy na zmianę. – A nie będzie to powrót do wojny? – zastanawiałam się. – Do Armagedonu? Cmoknął językiem. – To bardzo naiwny punkt myślenia. Dobro i zło istniały razem wieki przed ludźmi czy wampirami. Nie mieszaj się w to, czego nie rozumiesz. Zignorowałam to. – Maleficium. Gdzie je znajdę? Usiadł prosto i zarzucił rękę na oparcie krzesła. – No, no, Balerina. Nie mogę wyznać ci wszystkich swoich sekretów, prawda? – Używasz Maleficium do tworzenia własnej magii? Do zaprowadzenia nowego porządku na świecie? Uśmiechnął się do mnie z pół–zamkniętymi oczami. – Zrobiłbym coś takiego?
– Tak. I skłamałbyś w tej sprawie. Przechylił głowę na bok z wyraźnym zainteresowaniem. – Po wszystkim, co ci przekazałem, oskarżasz mnie o nieszczerość? – Kłamałeś przez całe swoje życie. Że zależało ci na dobru miasta. Że próbowałeś pomóc wampirom. Że jesteś człowiekiem. – No cóż. Amoralność była łatwiejsza zanim intencje zła zostały do niej przypisane. 233
Przewróciłam oczami. – Jeśli nie masz z tym nic wspólnego, to dlaczego faerie uważają, że jest w to zamieszana stara magia? I dlaczego miasto pachnie po deszczu cukrem i cytryną? – To, że nie stworzyłem magii, nie oznacza, że nie mogę się nią cieszyć. Maleficium to stara magia. Ponowne połączenie dobra i zła zostawia ślad na świecie natury — wodzie i niebie. Zostawia także swój ślad na wietrze. W ukrytej magii powietrza. Nie można mnie winić, że chciałem jej skosztować, prawda? – Jak można spróbować czegoś, co jest w powietrzu z drugiego końca miasta? – Na świecie jest więcej niż widzisz lub w co wierzysz, Horacy. – Jestem świadoma – powiedziałam sucho.
– Chodzi o to, że magia nie potrzebuje dróg. – Jeśli ty nie masz Maleficium, to kto je ma? – Układ jest w jego posiadaniu. A dokładnie jego strażnicy. Poczułam skurcze żołądka. Musiałam wrócić do Catchera i oskarżyć czarodziei o machinacje z Maleficium. Tak — może to Mallory zniekształcała świat w czasie swoich piętnastu minut przerwy każdego dnia. Cóż, nieważne czy podobała mi się jego odpowiedź, czy nie, nie mogłam zarzucić mu niedotrzymania słowa. Położyłam odznakę na stoliku i pchnęłam ją w stronę Tate'a. Nie oglądając się, wstałam i podeszłam do drzwi. – Dziękuję za nagrodę – powiedział Tate. – I wpadnij czasem. Nie pogniewałabym się, gdybym nie musiała więcej go widywać. Ale wątpiłam, że będę miała tyle szczęścia. 234
ROZDZIAŁ XV
CZARNY PTAK
Catcher czekał na mnie w wózku golfowym tuż przed drzwiami.
Wsiadłam i ruszyliśmy w stronę bramy. – Co się stało z twoją odznaką? – Wymieniłam ją na kilka magicznych ziaren fasoli – powiedziałam zrzędliwie. Gwizdnął nisko. – Niech to lepiej będą dobre ziarna. – Okaże się. Tate zgodził się, że problemy z niebem i wodą są spowodowane brakiem magicznej równowagi — ogólnie mówiąc, ktoś zbyt dosłownie miesza dobro i zło. Nie uważa, że zmiana byłaby złym pomysłem. Wspomniał o Maleficium. Wiesz coś o nim? Jest jakaś możliwość, że mógł znaleźć się w jego posiadaniu? Catcher zmarszczył czoło, ale pokręcił głową. – Układ ma Maleficium. Znajduje się w Nebrasce w podziemnym bunkrze dziesięć metrów pod ziemią uprawną i tylko Układ ma do niego dostęp. – Przepraszam – wtrąciłam. – Bunkier? – Porzucony rakietowy bunkier. Nebraska znajduje się w centrum kraju, więc jest pełna uzbrojenia obronnego z czasów Zimnej Wojny. Jest na tyle daleko od wybrzeży, że można trzymać tam wszystko, co ważne. – Skoro tak mówisz. Czy to bezpieczne? – Mogę powiedzieć wiele rzeczy o Układzie — i wierz mi, mam w głowie wiele wyrażeń — ale nie pozwoliliby, aby Maleficium opuściło bunkier. Tate po prostu lubi patrzeć jak się wiercisz. Ten facet to kompletny sadysta. 235
– Skuteczny – powiedziałam. – Wiercę się. Jeśli nie ma Maleficium, to może działa przez kogoś innego. Ma innych gości? – Jesteś jedyną, którą wpuszczają. No i tyle z tej teorii. – No dobra, zobaczmy co mamy: twierdzi, że nie jest w to zamieszany, a ja raczej mu wierzę. A kiedy ostatnio rozmawialiśmy, ty też wierzyłeś. – Zebrałam się do wypowiedzenia kolejnych słów. – Jeśli to nie Tate, a chodzi tu o Maleficium, a jeśli Układ ma Maleficium… – pozwoliłam mu wypełnić lukę. – To ani ja, ani Mallory. – Wiem. Ale została nam tylko jedna osoba. Simon jako jedyny w Chicago jest oficjalnie związany z Układem. Czy to nie sprawia, że jako jedyny w Chicago ma dostęp do Maleficium? Catcher nie odpowiedział. – Jaka jest historia między tobą, a Simonem? – zapytałam. Catcher zatrzymał wózek przed bramą w kłębie kurzu. – Problem – powiedział – nie jest natury historycznej. – Nie czas teraz na osobiste wendetty. – To nie jest żadna cholerna osobista wendetta! – krzyknął Catcher, uderzając pięścią o plastikową deskę rozdzielczą wózka. – Chciałem ją przed tym chronić. Nie chciałem, żeby musiała radzić sobie z Układem, z polityką Układu, ze sługusami Układu. Ona dostaje szału, oboje jesteśmy wyczerpani, a on jest w tym razem z nią każdego dnia. Bóg jeden wie co nawkłada jej do głowy.
– Mallory nigdy by cię nie zdradziła – powiedziałam cicho. – Nie zdradziła naszego związku? Nie, nie zrobiłaby tego – powiedział. – Ale jest wiele sposobów, by się od kogoś odwrócić, Merit. Co byś zrobiła, gdyby komuś, kogo kochasz, zrobiono pranie mózgu? – Pranie mózgu? Chyba trochę przesadzasz, nie sądzisz? – Uważasz ją za taką samą osobę jak wcześniej? 236
Odkąd poznała Simona, to nie, co umocniło moją teorię o zaangażowaniu Simona. – Tak czy siak, Simon jest tu fundamentem. Jeśli nie chcesz z nim porozmawiać, to umów spotkanie ze mną. – Simon nie spotka się z członkiem Domu. Układ na to nie pozwala. Żeby wyjść z taką prośbą, potrzebne są oficjalne procedury, a i tak na to nie przystaną. – Już wcześniej z nim rozmawiałam. – Mimochodem. Mówisz o zmuszeniu go do wyspowiadania się wampirom z jego działań. To co innego. Moja cierpliwość z czarodziejami — włącznie z Catcherem — zaczynała się kończyć. Wysiadłam z wózka i obejrzałam się na niego. – Jeśli ja nie mogę się z nim spotkać, to ty to zrób. Catcher zacisnął szczękę. Postukał palcami o kierownicę, najwyraźniej
gotowy do mojego odejścia. Przynajmniej mogłam zrobić wyświadczyć przysługę.
***
W czasie kolejnej przerwy w działaniach — bo z pewnością nie zamierzałam przesłuchiwać Simona bez Catchera jako wsparcia — zadzwoniłam do Kelley i zdałam jej raport. Powiedziałam jej o Maleficium i naszej nowej teorii o ponownym połączeniu dobra i zła jako powodzie problemów miasta. Zadzwoniłam również do Lindsey, która potwierdziła, że maraton filmów Bruce'a Campbella właśnie trwa. Nie miałam szczególnie za wiele czasu na film, ale byłam zestresowana, zmęczona i potrzebowałam prawdziwego jedzenia. Jeśli film będzie leciał w trakcie posiłku, to niech tak będzie. Z obiadem w głowie, zatrzymałam się w meksykańskiej knajpce i zamówiłam 237
tyle, ile mogłam zmieścić w pojedynczej torbie, co stwarzało mniejsze
prawdopodobieństwo gniewu Franka, gdyby złapał mnie na szmuglowaniu fast–foodu do Domu. Wróciłam i zatrzymałam się na parkingu, po czym wróciłam do Domu, przechodząc obok żywo rozmawiających protestantów oraz stoickich kobiet i mężczyzn w mundurach. Kiedy weszłam, w Domu panowała cisza, tylko kilka wampirów kręciło się przy drzwiach wejściowych. Pod rządami Malika w Domu panowała pewna powaga, a ja nie wiedziałam czy to dlatego, że Dom odzwierciedlał jego poważną osobowość, czy z powodu ciągłego opłakiwania, a może dlatego, że wciąż byliśmy pod okupacją Prezydium. Pewnie wszystko naraz. Bez odznaki, ale z kontrabandą, pospieszyłam na drugie piętro do pokoju Lindsey. Nie pukałam, a ostrożnie otworzyłam drzwi — na każdej wolnej przestrzeni zazwyczaj leżały lub siedziały wampiry i jeśli nie było się ostrożnym, można było niechcący uderzyć kogoś w głowę. Zaciemniony pokój był, jak zazwyczaj, hałaśliwy od maleńkiego telewizora Lindsey i pełny wampirów. Lindsey, Margot i Katherine leżały na łóżku, a inne wampiry, które znałam tylko z widzenia, zajmowały podłogę, było ich razem może z piętnaścioro? Było to z pewnością złamanie zasady Franka o nie zbieraniu się w grupach większych od dziesięciu osób. Niech żyje rewolucja! Przeszłam obok Nowicjuszy, rozdając zawinięte w papier tacosy jak kulinarny Święty Mikołaj i w końcu usadowiłam się w małym pustym kącie pokoju. Wampirzyca obok mnie uśmiechnęła się i podała mi jedną ze swoich poduszek, którą przyjęłam z wyszeptanym „dzięki”.
Jeden kiczowaty horror później doszłam do dwóch wniosków. Jeden: Kocham swoich przyjaciół. Dwa: Wciąż nic nie wymyśliłam.
238
***
Sprzątnęłyśmy właśnie pokój z opakowań po taco, kiedy jednocześnie odezwały się pagery mój i Lindsey. Wyciągnęłam swój i sprawdziłam ekran. SALA TRENINGOWA przeczytałam, a zaraz potem UBRAĆ SIĘ NA TRENING. Spojrzałam na Lindsey. – O co chodzi? – Pewnie Frankfurter chce nas nauczyć kilku życiowych lekcji. – Szkoda, że Frankfurter nie pyta nas o radę – powiedziałam. – I całkowicie popieram użycie „Frankfurtera”. – Wiedziałam – powiedziała, idąc do swojej łazienki, zapewne by
przebrać się w spodnie do jogi. – Mógłby się wiele nauczyć od modnych wampirzyc z wielkiego miasta. – Czyżbyś właśnie obsadziła swój własny sitcom? – Można tak powiedzieć. Kilka dowcipnych dialogów, odpowiednia akcja i Emmy mam w kieszeni. Wiesz, w razie gdyby nie wyszło z wampirzą strażniczką. Zgodziłam się i ruszyłam do drzwi, by także się przebrać. – Frank wciąż tu jest – powiedziałam. – Jest spora szansa, że może nie wyjść nam obu. To, że nie zaprzeczyła, powiedziało wiele.
***
Kiedy przebrałam się w czarny sportowy stanik i spodnie do jogi, spotkałam się z Lindsey, Juliet i Kelley w Sali Pojedynkowej. Stanęłyśmy boso przy krawędzi mat, czekając na sygnał do ataku — czy co tam Frank miał w zanadrzu. Stał na środku sali — na środku mat — wciąż 239
w garniturze i drogich butach. Lindsey cmoknęła po cichu językiem. – Luc nie będzie zadowolony, że Frankfurter nosi buty na jego matach tatami. – Nie – odszepnęłam. – Nie przyjmie tego za dobrze, ale i tak nie może nic z tym zrobić. Malik i Luc stali razem po drugiej stronie sali, z ich kąta sączyła się zirytowana magia. Balkon, który otaczał salę był wypełniony wampirami, ich miny wyrażały zaciekawienie i zaniepokojenie. Wyraźnie nie ufali Frankowi bardziej niż my. Kiedy balkon był pełny, Frank głośno odchrząknął i zmierzył każdego wzrokiem, aż wszyscy zajęli miejsca. Potem skupił wzrok na naszej czwórce. – Postanowiłem, że poddam was testowi. W sali zapadła cisza, a przynajmniej dopóki nie zaczęły się szepty. Ciche komentarze Nowicjuszy pasowały do moich: To nie była pora na poddawanie strażników Domu testowi. A nawet jeśli go nie przejdziemy, to kto nas zastąpi? To nosiło wyraźne znamiona ukazania nas jako niekompetentnych — albo pokazania mnie w gorszym świetle, niż byłam według Franka. Pierwszy na głos odezwał się Luc. – Chcesz poddać je testowi? To śmieszne. Muszą być na zewnątrz i chronić Dom, a nie mierzyć się z biurokratycznym nonsensem. – Na szczęście – powiedział Frank – nie prosiłem ani nie żądałem twojej opinii. Prezydium już wielokrotnie próbowało wpoić temu Domowi, że ten
Dom i jego działania są waszym najważniejszym — i jedynym — problemem. Komplikacje spowodowane ludzką egzystencją nie. – Jak zapewne ty i Prezydium jesteście świadomi – wycedził Luc – miasto się rozpada, kawałek po kawałku, a wy uważacie, że nie mamy się tym martwić? Nie sądzisz, że powinniśmy być teraz na ulicach i coś z tym zrobić? – Luc – powiedział Malik, kładąc dłoń na ramieniu Luca. – Nie teraz. 240
Jego słowa sugerowały, by Luc okazał Frankowi szacunek, ale jego własne emocje były jasne. Widać to było w jego zmarszczonym czole, napięciu w jego posturze i wibrującej magii wokół niego. Konflikt przed jakim stał Malik był oczywisty — stanąć za swoimi strażniczkami i zastępcą albo podporządkować się konsulowi odpowiedzialnemu za istnienie twojego Domu i ochronę twoich wampirów. Czasami trzeba było przegrać bitwę, by wygrać wojnę. – Panie Cabot – powiedział w napiętej ciszy Malik. – Proszę kontynuować.
Frank kiwnął pompatycznie głową, ale reszta wampirów posłuchała się Malika i natychmiast ucichła. – Jak już mówiłem, będziecie poddane testowi i oceniane pod względem fizycznej sprawności i wytrzymałości. Jeśli odmówicie, zostaniecie pozbawione swojej pozycji w Domu. Jeśli przegracie, zostaniecie pozbawione swojej pozycji w Domu. W sali zapadła martwa cisza, wszyscy byliśmy zszokowani. Uniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie. – Masz bardzo wysoki wskaźnik fizyczności. Zobaczmy czy ta klasyfikacja mówi prawdę. – Frank spojrzał na swój zegarek. – Zaczniesz... – To nie może być prawda— powiedziała Kelley, ale została uciszona miażdżącym spojrzeniem. – Zaczniesz – powiedział znowu Frank – teraz.
***
Testowanie siły i wytrzymałości wampira było złożone, szczególnie jeśli wampiry były strażnikami jednego z najstarszych wampirzych Domów. Byliśmy oczywiście silni, szybcy i giętcy. Szkolono nas do walki, z i bez mieczy i biegaliśmy po sporo kilometrów. Robiliśmy tysiące przysiadów, pompek i
podciągnięć. Nasza czwórka mogłaby zapewne ćwiczyć do nieskończoności. 241
Ale Franka nie interesowała nieskończoność. Franka interesowało to, co byłyśmy w stanie zrobić na ograniczonej do połowy racji krwi, według jakiegoś reżimu stworzonego zapewne w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Nasza siła była mierzona przez rzucanie ogromnych żelaznych kul po terenach Cadogan. Pomimo jednej zbitej szyby — a naprawdę było ciężko celować — udało nam się przerzucić je przez jego prowizoryczne słupki. Nasza giętkość i szybkość zostały sprawdzone za pomocą skakanek, powtórzenia musiały być wykonane bardzo szybko. Czołgałyśmy się na brzuchach po tylnym podwórzu, przerzucałyśmy ogromne koła od tirów, które zaciągnął tu specjalnie na to zadanie i biegałyśmy aż nasze nogi ważyły tonę. Kazał nam wejść do basenu, zamarzającego w listopadowym zimnie i przepływać jego długości aż nasza skóra stała się mlecznobiała, a zęby szczękały od zimna. Wyszłyśmy z basenu z przemoczonymi ciuchami i włosami, parą unoszącą się z naszych ciał i rosnącą w naszych sercach nienawiścią do Franka. W czasie gdy my robiłyśmy jego ćwiczenia, Frank nosił ze sobą podkładkę i robił notatki, z pogardliwym wyrazem twarzy, jakbyśmy nie dorównywały
żadnym jego wewnętrznym kryteriom, które ustanowił. To nie było żadnym zaskoczeniem. Nie mógł szczerze uważać, że to dobra pora na poddawanie testom pozostałych trzech i pół strażników Domu Cadogan. Dom był bezpieczny tylko dlatego, że płaciliśmy poddanym Claudii za ochronę, a stratą czasu była próba udowodnienia kwestii, której nigdy nie zamierzał zaakceptować. Albo zdamy, albo nie zdamy… jak na razie nie zdawałyśmy. Ale chociaż ćwiczenia były wyczerpujące, to dalej były ćwiczeniami. Bolesnymi, to prawda. Męczącymi, jak najbardziej. Ale jak w przypadku normalnych ćwiczeń, osiągało się punkt, gdzie wpadało się w rytm. Byłyśmy 242
wampirzycami i to silnymi, a to coś znaczyło. Byłyśmy silne, szybkie i giętkie, bez względu na krytykę Franka. I nie my jedne tak myślałyśmy. Plotka o teście rozprzestrzeniła się po całym Domu. Wolno, acz pewnie, wampiry Cadogan zaczęły zbierać się na podwórzu. Stworzyły wokół nas ochronny okręg, okazjonalnie podając nam torebki z krwią i butelki wody jak maratońscy wolontariusze. Czołgałyśmy się po trawie drugi raz, kiedy z tłumu wystąpiły Margot i Katherine. – Mamy coś dla was – powiedziała Margot, szukając wzrokiem Franka. Lindsey, z włosami wciąż mokrymi od basenu i twarzą umorusaną
brudem i potem, uniosła wzrok znad ziemi. – Dostał telefon od Dariusa – powiedziała – więc jeśli to przeciw jakiejkolwiek z jego zasad, to dawaj. – To nic złego – powiedziała Katherine, a półokrąg wampirów otoczył ją, by patrzeć na nas, jak czołgałyśmy się po ziemi. – Pomyślałyśmy, że przyda wam się odrobina nocnej muzyki. Katherine zaśpiewała nutę, by sprawdzić swoją tonację, która była idealna jak dobrze dostrojone pianino. Puściła oko i bez żadnych dodatkowych ceregieli, ona i reszta jej chórku zaczęła śpiewać „Black Bird” Beatlesów. Reszta wampirów zacichła, każdy słuchał jej czystego i silnego głosu. Tygodnie znęcania się Franka odcisnęły na Domu swoje piętno. Kiedy Ethan był Mistrzem, Dom Cadogan był więcej niż strukturą, był prawdziwym domem. Miałam nadzieję, że dzięki Malikowi będzie tak samo, ale Frank wyraził jasno, że jego celem jest złamanie Domu Cadogan, kamień po kamieniu, wampir po wampirze. Ale kiedy leżałam tak na zimnej, zroszonej trawie, czułam się bliżej tych wampirów, niż kiedykolwiek indziej. Łzy zaczęły spływać po mojej twarzy, a nie ja jedna byłam poruszona. Na twarzy Lindsey były ślady łez, a Kelley zagryzała wargę, by je powstrzymać. 243 Kiedy chórek dotarł do mostku, reszta z setki wampirów dołączyła do nich, ich głosy przeciwko idiotyzmowi. Ich głosy śpiewały za Domem, za nami i za wszystkim tym, co próbował stworzyć Ethan. Za rodziną, którą chciał nas uczynić.
Magia unosiła się i opadała, zasypując mnie gęsią skórką, a ja wysłałam ciche „dziękuję” do góry. Frank może był dupkiem, ale udało mu się złączyć nas nawet po tym, jak rozdzieliła nas śmierć Ethana. Chór kończył właśnie piosenkę, kiedy wrócił Frank. Wampiry rozpierzchły się nerwowo, kiedy wsunął ręce do kieszeni i podszedł do nas z wyraźną pogardą. – Nie wiem czy koncerty są zgodne z zasadami. To jest test, a nie osiedlowa impreza. Malik, który również stał w tłumie, z dłońmi splecionymi za plecami, zwrócił się do niego. – Może to nie jest zgodne z twoimi zasadami – powiedział – ale nie jest też niezgodne. A to, jak nam przypomniałeś, jest najważniejsze. Zasady. Frank wpatrywał się przez chwilę w Malika… ale nie zaoponował. Może w końcu nauczył się, kiedy trzeba się wycofać.
***
Niestety, znowu się myliłam. Sprawdziwszy naszą zwinność, siłę i wytrzymałość, Frank postanowił przetestować je jeszcze raz. Zaprowadził nas do odległego rogu terenów Domu, gdzie wbite w ziemię
były cztery drewniane pale szerokości słupów telefonicznych. Miały koło metra dwudziestu wysokości i jakieś dwadzieścia pięć centymetrów średnicy. – Juliet, Kelley, Lindsey, Merit – powiedział, wskazując na każdy z pali. – Stańcie na swoim słupku. Wszystkie spojrzałyśmy na niego, zapewne myśląc to samo: Słucham, 244
mam stanąć na słupku? – To nie była prośba – powiedział tonem dowódcy tak nieodpowiedniego, że musiał zastraszać swoich ludzi do słuchania jego rozkazów. Spojrzałyśmy na siebie, ale bez żadnej lepszej możliwości — poza utratą naszej pozycji w Domu — posłuchałyśmy. Wskoczyłam na słupek i wyciągnęłam ręce, by zachować równowagę. Na drżących kolanach i wyprostowanych rękach, wstałam wolno i spojrzałam na Franka. – Ta próba sprawdzi waszą wytrzymałość, siłę i równowagę. – Co dokładnie mamy robić? – zapytała Juliet. – Stać tu – powiedział Frank – aż nie będziecie w stanie stać dłużej. – Wkrótce wzejdzie słońce – powiedziała Lindsey. – A wy będziecie tu stać, aż nie będziecie w stanie stać dłużej – powtórzył Frank. Spojrzałam na Malika. Kiwnął głową, potwierdzając naszą walkę i
obiecując interwencję w razie konieczności. Zamknęłam oczy, oczekując zbliżającego się dramatu i marząc, by mieć na to siłę. Stałyśmy więc, trzy godziny do świtu, na słupkach w centrum Hyde Parku i czekałyśmy na wschód słońca.
***
Stałyśmy na naszych miejscach przez prawie trzy godziny — wampiry wykorzystywane jak pionki w politycznej grze, która nie miała z nami nic wspólnego. To było niesprawiedliwe, fakt, ale nie po raz pierwszy ktoś był wykorzystywany i manipulowany dla czyjegoś politycznego celu. Czy nie był to mechanizm praktycznie każdego dyktatora i demagoga w historii? Wykorzystać innych, by uzyskać jakiś przypuszczalnie ważny polityczny cel? Trzy godziny temu byłyśmy cztery. Teraz zostały nas dwie. Kelley 245
zachwiała się i spadła ze swojego słupka, kiedy ciemność zaczęła ustępować i ogarnęło ją wyczerpanie. Lindsey, zmęczona i odwodniona, dostała skurczu i upadła na ziemię. Test, jakikolwiek on nie był, zawęził się do mnie i Juliet.
Stałyśmy w milczeniu, ona ze swoją elficką posturą i delikatnymi rysami. Ja ze szczęśliwą równowagą byłej baleriny, ale mimo to zesztywniała i obolała. Juliet założyła buty przed bieganiem, ale ja byłam wciąż bosa i ledwie czułam swoje stopy, skurcze dawno ustąpiły zdrętwieniu. Każdy pozostały mięsień był obolały z wysiłku zachowania równowagi w tym punkcie i wiedziałam, że będę cierpieć z bólu, kiedy to zadanie się skończy. Wschodnie niebo zaczynało nabierać pomarańczowej barwy. Wampiry, które zostały z nami na dworze, chowały się w cieniu, by ochronić się przed wschodzącym słońcem. My nie miałyśmy takiej możliwości. Frank przechadzał się z pretensjonalnie delikatnym kubkiem w ręku. Wychodził co chwila z Domu, by sprawdzić czy nie spadłyśmy ze słupka, albo czy nie robiłyśmy sobie przerw. Nie miałam szacunku dla egzaminatora, który
nie czuwał nad testem, a który był okrutny dla Domu. Malik, z drugiej strony, stał przed nami, z plecami na wschód i rękami skrzyżowanymi na piersi. Był wyraźnie zmęczony, oczy miał spuchnięte z wyczerpania, ale został z nami. Uważał na nas. To było jak obietnica od ojca dla dzieci, że nawet jeśli nie mógł razem z nami stanąć przed próbą, to lojalnie wspierał nas, kiedy przez nią przechodziłyśmy. Ten mężczyzna był prawdziwym Mistrzem wampirów. Spojrzał podejrzliwie na Franka, kiedy ten przeszedł przez podwórze. – Słońce wschodzi – powiedział Malik. – Jeśli w tym teście jest jakiś cel, to powinieneś go do teraz osiągnąć. – Oczywiście, że jest w tym cel – odpowiedział Frank. – To test wytrzymałości. Wytrzymałość to nie tylko stanie na słupku; to nie jest nic 246
skomplikowanego. Wytrzymałość to stanie na słupku na słońcu. Juliet i ja wymieniłyśmy nerwowe spojrzenie. – Ale to nas zabije – powiedziała. Praktycznie byłyśmy chronione przez drzewa na tyłach podwórza, ale wraz ze wschodem słońca, jego promienie będą przemieszczać się, zbliżając się do naszego punktu… a Juliet była bliżej tych promieni, niż ja. – To absurdalne – powiedziałam i usłyszałam histerię w swoim głosie. – Ona jest bliżej niż ja. Słońce spali ją, zanim dotrze do mnie.
– Widocznie miałaś szczęście – powiedział Frank. – Wybrała sobie pozycję, w której teraz jest. Nie można za to nikogo winić. Ale to była nieprawda. Frank pokierował nas na poszczególne słupki. – Nie mogę uwierzyć, że Prezydium godzi się na takie coś – powiedział Malik. – Na zrobienie tego wampirom, które przysięgały na Dom, które przysięgały go chronić. Frank przechylił głowę na Malika. – Nie uważasz, że zmierzenie się ze słońcem jest ważną umiejętnością dla wampira? Nie uważasz, że to sytuacja, która może im się przytrafić? – Jeśli Bóg zdecyduje – powiedział ze zmrużonymi oczami Malik – to powinny znaleźć się w takiej sytuacji z ręki wroga, a nie organizacji, która istnieje, by je chronić. I właśnie to idealnie podsumowało to, czym było Prezydium. Wiele lat temu może zakładali ochronę wampirów, organizację Domów i zaprowadzenie porządku, ale po tym, co widziałam od Dariusa Westa i tego potwora, teraz interesowały je tylko kwestie polityczne. Może przyszła pora na rozważenie dołączenia do Czerwonej Straży. Może teraz, kiedy Ethan odszedł, a Malik był pod naciskiem, przyszła pora, by zrobić krok do ochrony wszystkich wampirów, a nie tylko tych z Domu. Wraz z coraz wyżej wschodzącym słońcem, kwestia dołączenia do CS nabierała większej mocy. 247
Promień słońca wydłużył się, pogłębił, sięgając słupka Juliet. Patrzyłam przerażona jak czubki jej tenisówek zaczynają błyszczeć na jasnoczerwono. – Juliet? Wszystko dobrze? Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy, ale zacisnęła szczękę i pozostała na swojej pozycji w stoickim milczeniu. Musiała przeżywać niewyobrażalny ból, a mimo to stała, odmawiając ugięcia się. Jej głód również wydawał się odcisnąć piętno; jej oczy stały się srebrne, a kły wysunęły się, przez ból, głód i wyczerpanie obudził się drapieżnik. Spojrzałam na Franka, który pił ze swojego kubka, całkowicie nieporuszony jej agonią. – Musisz to przerwać. Nie widzisz, że ją boli? On jedynie uniósł swoją arogancką brew. – Dobra. Jeśli ty czegoś nie zrobisz, to ja to zrobię. Wycofuję się z testu. – Zrobiłam ruch, by zeskoczyć ze słupka, ale powstrzymały mnie jego słowa. – Pozostań na swojej pozycji, Merit. Pozostań na swojej pozycji na tym słupku albo twoja pozycja Wartowniczki zostanie natychmiast zawieszona. To samo tyczy się Juliet. Jeśli nie potraficie uszanować wagi ogólnego dobra nad pojedynczym wampirem, to żadna z was nie zasługuje na tę pozycję. Z miejsca Juliet dotarł szloch, a ja spojrzałam na Franka z otwartymi ustami. – Nie możesz mnie odwołać. Ethan ustanowił mnie Wartowniczką. Tylko Malik może to zrobić. – Och, ależ mogę – powiedział Frank. – Moim obowiązkiem jest
zaprowadzenie porządku w tym Domu. Wampir, który dobrowolnie wycofuje się z próby — który odmawia wzięcia się w garść dla swoich braci i sióstr — nie jest wampirem, dla którego najważniejsze jest dobro Domu. Spojrzałam na Juliet, która trzęsła się z bólu, z dłońmi wokół pasa i łkała. – Juliet, zejdź stamtąd! – N–n–nie mogę – wyjąkała. – Nie mogę nie być strażnikiem. To wszystko, 248 co wiem. Dom to całe moje życie. Nie zostanie jej go wiele, jeśli nie zareaguję. Kara była niesprawiedliwa, ale jeszcze bardziej niesprawiedliwe było, by Juliet miała podwójnie cierpieć — z powodu palącego słońca i utraty swojej pozycji w Domu. Tak jak długo mogłam — nawet jeśli tylko na kilka następnych minut — to moim obowiązkiem było chronić Dom i jego wampiry. Jeśli mogłabym bez problemu odrzucić jej życie, to i tak nie powinnam być Wartowniczką. Wybór był prosty, ale to nie znaczyło, że reperkusje będą łatwe do zniesienia. Ethan mianował mnie Wartowniczką. Ethan kazał złożyć mi Ślubowanie i rzucił mnie na głęboką wodę. I choć może wtedy nie byłam gotowa tego zaakceptować, to była to teraz moja pozycja. Moja do posiadania. Moja do chronienia. I tak samo jak z moją odznaką Cadogan, moja do zrzeczenia. Odnalazłam w tłumie twarz Malika i kiedy kiwnął mi głową, uniosłam ręce w powietrze. – Wycofuję się – powiedziałam. – Wycofuję. Juliet wygrała. Zabierzcie ją stamtąd!
Luc pospieszył do Juliet. Wziął ją na ręce i zaniósł do Domu w asyście tłumu wampirów, szukających cienia. Słońce wschodziło, a mnie opuszczały siły. Trzęsłam się z wyczerpania, ale udało mi się zeskoczyć bez upadnięcia w najbliższy promień — prosto na Franka, który stał przede mną z zadowoloną miną. – Są prostsze sposoby, bym zrezygnowała – powiedziałam mu i rozkoszowałam się widokiem startego uśmiechu z jego twarzy. To on zadbał, bym była na najbezpieczniejszym słupku, bym musiała się wycofać, żeby uratować kogoś innego przed spaleniem. To chyba komplement, że uważał, że się poświęcę… i że uważał mnie na tyle niebezpieczną, że wolał, bym opuściła Dom bez tytułu Wartowniczki, niż by zostawić mnie z tą pozycją. – Nie wiem o czym mówisz. 249
– Wątpię – powiedziałam – ale to sprawa między tobą, a twoim sumieniem. – Pospieszyłam do Malika, który stał teraz w drzwiach Domu, dbając, by każdy wszedł bezpiecznie do środka. Frank wszedł ostatni i to wtedy, kiedy słońce zalało podwórze światłem. Na szczęście, rolety i żaluzje były już spuszczone. Stałam przez chwilę z zamkniętymi oczami w chłodnej, cichej kuchni, rozkoszując się ciemnością. Kiedy otworzyłam oczy, Malik był jedynym wampirem w zasięgu wzroku.
– Przepraszam – powiedziałam mu. – To może nie był najlepszy ruch dla Domu — wycofanie się z mojej pozycji — ale nie mogłam tak po prostu stać i pozwolić jej cierpieć. – To był jedyny słuszny wybór – zapewnił. – Przez to, kiedy Cabot tu jest… Nie musiał dokańczać. Nie mogłam być Wartowniczką tak długo jak Frank — i Prezydium — miało kontrolę nad Domem. Boże, jak to wszystko się pozmieniało. W ciągu kilku krótkich miesięcy Ethan stracił życie i na jego miejsce wszedł nowy Mistrz. I został natychmiast zastąpiony. Zamknięto biuro rzecznika. Zostałam pozbawiona pozycji Wartowniczki. Ale tak jak nie było wyboru te miesiące temu, kiedy Ethan mianował mnie na tą pozycję, tak teraz nie było wyboru jak tylko zaakceptować zmianę z największą możliwą klasą. Nawet jeśli działałam samotnie, to mogłam działać z brawurą. Wartowniczka sercem i umysłem, nawet jeśli nie oficjalnie. Kiwnęłam głową. – Rozumiem. – Ethan byłby dzisiaj z ciebie dumny, Merit. Ja jestem dzisiaj z ciebie dumny, tak samo jak pozostałe wampiry tego Domu. Zagrałaś w grę Cabota w jedyny godny szacunku sposób jaki był możliwy, nawet jeśli wynik był z góry 250
określony. – Wynik jest jednak taki sam. Dom został bez Wartowniczki. Malik uśmiechnął się przebiegle. – Pozbawił cię jedynie obecnej pozycji. Nie możesz być Wartowniczką, a przynajmniej na razie. Ale nie pozbawił cię twojej pozycji strażnika. Chociaż wyczerpanie zaczęło mi ciążyć, udało mi się uśmiechnąć. – Sprytnie, Sir. – Mam swoje momenty. Doczłapałam do swojego pokoju, prawie zemdlona słońcem w chłodną pościel i ciemność, która tam na mnie czekała. Nie byłam zbyt wyczerpana, by się rozpłakać, kiedy moja głowa trafiła na poduszkę; teraz, kiedy udało mi się skończyć te testy, gniew, frustracja i żal wzięły górę. Żal, bo w przeciągu nocy straciłam moje łączności z Ethanem i Domem: więź, którą dzieliliśmy, kiedy mianował mnie Wartowniczką i odznakę, którą nosiłam jako symbol mojej przysięgi. Wciąż byłam jednak strażnikiem Domu i nie można było zaprzeczać wadze tej roli. Ale czułam jakby wyrwano mi kolejny kawałek Ethana. I to bolało bardziej, niż wszystko inne.
251
ROZDZIAŁ XVI
PODZIELONY DOM
Obudziłam się z na szczęście spokojnego snu w tym samym ponurym nastoju, w jakim byłam, kiedy padłam nieprzytomna kilka godzin temu. Rozważałam udanie choroby i chowanie się cały dzień pod kołdrą, ale to nie rozwiązałoby ani moich problemów, ani problemów miasta.
Kiedy brałam prysznic, rozważyłam także telefon do Mallory. Nie miałam wątpliwości, że była zestresowana egzaminami, ale nie wiedziałam czy pozwolenie jej na pustelnicze życie w czasie nauki było najlepszym pomysłem. Z drugiej strony powiedziała mi, żeby jej nie przeszkadzać, dopóki nie skończy egzaminów.
To wciąż bolało.
Jasne, to nie pierwsze nasze nieporozumienie. Spotykała się kiedyś z chłopakiem, którego uważałam za okropnego, a ona dawała moim rodzicom większy kredyt zaufania niż ja. Rozdzieliłyśmy się, kiedy stałam się wampirem
i nie przyzwyczaiłam się z gracją do swojego nowego życia. Jej szkolenie w Schaumburgu nie polepszyło naszych stosunków.
Ale zawsze udawało nam się przez wszystko przejść. Mogłam mieć tylko nadzieję, że tym razem nie będzie inaczej, że nawet pomimo magii i egzaminów, uda nam się znowu odnaleźć.
Po kilkuminutowym przerzucaniu telefonu z ręki do ręki, postanowiłam nie dzwonić. Jeśli naprawdę potrzebowała przestrzeni, to ja jej ją dam. Bóg jeden wie, że ona zrobiła to samo dla mnie.
Ale chociaż ona mogła mnie unikać, to Catcher już nie. Wybrałam jego numer i złapałam go w samochodzie. 252
– Jestem w drodze do domu twojego dziadka – powiedział.
– Wciąż prowadzicie nieoficjalne biuro?
– Jeśli nie usłyszymy ze strony miasta nic innego, co wydaje się bardzo nieprawdopodobne, to „nieoficjalne” będzie naszym stałym określeniem.
Niestety – dodał, kiedy w tle zadźwięczał klakson – korek do domu twojego dziadka jest większy, niż do biura. Dotarcie tam zajmuje mi dwa razy więcej drogi.
– A nie ma gdzieś tam w okolicy przystanku?
– Wolę swoje auto – powiedział beznamiętnie. – Co się dzisiaj dzieje w Cadogan?
– Cóż, przez niefortunny splot wydarzeń, nie jestem już dłużej Wartowniczką. – Opowiedziałam mu o teście Franka i mojej wymuszonej przegranej.
– Nieźle – powiedział. – Darius West wychodzi na świetnego stratega.
– Nie posunęłabym się w swojej ocenie tak daleko, ale coś w tym jest. Miałeś okazję porozmawiać z Simonem?
– Tak. Jest tak samo tym wszystkim zdumiony jak my. Mówi, że nie słyszał nic o Maleficium, a z Nebraski nie nadeszły żadne niepokojące wieści. Przez ostrożność, Układ założył komitet, który ma wszystkiego pilnować i jest właśnie w drodze. Uważa również, że Tate blefuje i dodał kilka kłamliwych szczegółów do twojej teorii o cukrze i cytrynie. Mówi, że nowa „sędziowska magia” rozpoznaje ślady magicznej obecności jak odór.
Ton Catchera krzyczał „sarkazmem”, ale był też w nim cień „zazdrości”. Catcher nie był członkiem Układu już jakiś czas, więc zrozumiałe, że nie miał dostępu do najnowszych informacji i technik. Wyraźnie miał nierozwiązane problemy z Układem. Może pod irytacją, że Mallory uczyła się magii od Simona, leżało trochę magicznej zazdrości.
– Kiedy Mal skończy egzaminy?
– Za kilka dni, ale harmonogram jest niedomknięty. Simon najwyraźniej 253
chce trzymać ją na warcie. Słuchaj, właśnie parkuję na podjeździe. Zadzwonię jak będę miał jakieś wieści.
– Byłabym wdzięczna – powiedziałam, a on rozłączył się. Nie miałam wątpliwości, że jeszcze do mnie zadzwoni. Jeśli nauczyłam się czegoś w czasie tych miesięcy bycia wampirem, to tego, że dramaturgia to niewyczerpane źródło.
***
Znowu znalazłam przed swoimi drzwiami stertę książek z biblioteki, wszystkie nawiązywały do niewyjaśnionych historycznych zdarzeń. Bibliotekarz zdawał się uważać, że zniknięcie Amelii Earhart23 i Trójkąt Bermudzki miały związek z problemami naszego nieba i wody. Siedziałam na podłodze po pas w magicznych teoriach konspiracyjnych, kiedy zadzwonił mój telefon.
W sam ą por ę, pomyślałam i wyciągnęłam komórkę. Kiedy zobaczyłam na ekranie numer Jonaha, otworzyłam klapkę.
– Cześć – powiedziałam ostrożnie, niepewna jego nastroju, bo nie rozmawialiśmy od pocałunku — i podenerwowana, że dzwonił ogłosić kolejny kryzys. Naprawdę przydałaby mi się przerwa.
– Co robisz? – zapytał.
– Czytam. A ty?
– Jestem U Bensona. Zaciągnij tu swój tyłek i postaw mi drinka.
U Bensona było barem Domu Grey, zlokalizowanym po drugiej stronie Wrigley Field.
– Nie postawię ci drinka.
– A ja dobrze pamiętam, że mi go wisisz. Szczególnie po tym jak
23 Amelia Earhart w latach trzydziestych jako pierwsza kobieta pilot miała odbyć lot dookoła świata, po czterdziestu dniach wylądowała w Nowej Gwinei, gdzie ślad po niej zaginął. Do dzisiaj zagadka jej zaginięcia jest nierozwiązana. 254
odrzuciłaś mnie, kiedy ja obnażyłem przed tobą serce.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu i doceniałam, że przełamał lody. – Moja wersja jest trochę inna.
– No to się mylisz.
– Chyba masz halucynacje – powiedziałam, ale spojrzałam na książki i postanowiłam, że na dziś mam już dość szalonych teorii. Potrzebowałam zmiany scenerii, nawet jeśli ta zmiana miałaby się zacząć od postawienia kolejki na przeprosiny mojemu partnerowi.
– Będę za pięć minut – powiedziałam mu, po czym zamknęłam telefon i schowałam go do kieszeni. Chwyciłam kurtkę, poinformowałam Kelley i wyszłam.
***
U Bensona mieściło się w wąskim budynku naprzeciw tyłów Wrigley Field. Siedzenia na stadionie umieszczone były na dachu, więc fani Cubsów, którzy nie mieli biletów, mogli oglądać akcję. Wąski bar był zapchany tyloma stolikami, ile tylko można było zmieścić. To w końcu było rdzenne terytorium Cubsów, a ci, którzy nie mieścili się na Wrigley, dalej chcieli być tak blisko
akcji jak to możliwe. Bar był zapełniony w dzień meczów, ale było coś w ściskaniu się w barze z bliskimi przyjaciółmi (i nieznajomymi), by dopingować Cubsów. U Bensona miało nawet drink sygnowany logiem Cubsów, złożony z warstw niebieskiego i czerwonego alkoholu. Smakował jak syrop na kaszel, ale piliśmy go dla koloru — nie dla smaku.
U Bensona było pełne pamiątek związanych z Cubsami, a choć sezon Cubsów od jakiegoś czasu się skończył, bar i tak był pełny. Gdzie lepiej spędzić koniec świata, niż z najbliższymi przyjaciółmi i ulubionym napitkiem? Ponieważ ludzie nie wiedzieli, że w barze zbierały się wampiry z Domu Grey czy generalnie wampiry, klientela była mieszanką ludzi, wampirów i zapewne 255
kilku paranormalnych, o których istnieniu nawet nie wiedziałam.
Brnęłam przez ciała, dopóki nie zobaczyłam Jonaha stojącego w tylnym kącie. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem, dżinsy i kilkudniowy zarost. Skłamałabym, gdybym zaprzeczyła, że jest przystojny, a kiedy uniósł wzrok i zauważył mnie, potrafiłam wyobrazić sobie, że w innym miejscu i czasie idę do niego z zupełnie innego powodu.
– Hej – powiedział, kiedy do niego dotarłam. – Nie zostałaś złapana
przez malkontentów. Brawo.
W jego oku był irytująco atrakcyjny błysk, ale ponieważ miał dobre podejście do tamtego pocałunku, pozwoliłam mu go zatrzymać. – Ha ha – powiedziałam. – I tak. Nie zostałam złapana przez malkontentów.
Jonah wskazał na mężczyznę obok niego, który był odrobinę niższy od Jonaha i miał szopę platynowych blond włosów. – Merit, Jack – powiedział. – Jack jest strażnikiem Domu. Od lat jesteśmy przyjaciółmi. Jack, Merit.
Jack, którego jasnoniebieskie oczy były podkreślone kohlem, spojrzał na mnie od góry do dołu. – Jesteś… dokładnie tym, czego się spodziewałem – powiedział głosem, w którym był cień Południowca.
Uśmiechnęłam się niepewnie. – Dziękuję?
– To absolutnie komplement. Jesteś urocza, a ja uwielbiam kucyki.
W Jacku było coś całkowicie rozbrajającego. Jego uśmiech był ogromny i sprawiał wrażenie osoby, która nie mówi czegoś, czego nie ma na myśli, przez
co jego komplement był konstruktywny.
Ale nie wiedziałam jak mam się odnieść do tego, że wiedział jak wyglądam. Czyżby Jonah rozmawiał z nim o mnie?
– Dziękuję – powiedziałam. – Mam nadzieję, że w niczym nie 256
przeszkadzam?
– Rozmawialiśmy o podwójnych mieczach – powiedział Jonah i sięgnął do swojej tylnej kieszeni po portfel. – Chcesz się czegoś napić?
– Na razie nie, dzięki. Co to podwójne miecze?
– Wykorzystywanie dwóch katan naraz – wyjaśnił Jack. – Uważam to za cyrkową technikę. Kompletnie niepraktyczną i wykorzystywaną tylko dla pokazu i zastraszenia.
– A ja uważam, że nasz przyjaciel Jack gówno wie – dodał Jonah – a podwójne katany są następnym wielkim trendem w sztukach walki.
– Ale z ciebie uparciuch – powiedział Jack, przewracając oczami. – Kiedy brałeś ostatnio udział w walce i miałeś pod ręką dwa miecze?
– Miałbym, gdyby były standardowym wyposażeniem.
– I o tym mówię – powiedział Jack, puszczając mi oczko. Posłałam mu uśmiech.
– Posłuchaj – powiedział Jonah – mówię o możliwości. A na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
– Włącznie z podwójnymi mieczami?
– Włącznie z podwójnymi mieczami, moja przyjaciółko od jednej katany.
Jack prychnął powątpiewająco, ale stuknął swoją butelką piwa o butelkę Jonaha. – Podejrzewam, że jeśli zawodzi reszta, można darować sobie podwójne i potrójne miecze i przejść od razu do poczwórnych.
– Hooah – krzyknęli razem i znowu stuknęli się butelkami.
Faceci byli dla mnie kompletną zagadką. Przez chwilę gapiłam się na nich w osłupieniu.
– Wiesz o Czterech Ostrzach, prawda? – zapytał Jonah.
Pokręciłam głową.
– Mam ci zrobić wykład o byciu totalnym tumanem?
– Wolałabym nie. Nauczaj mnie, ale tylko jeśli umiesz zrobić to jak 257
prawdziwy wykładowca.
Jack wyszczerzył się. – Wiedziałem, że cię polubię. Wiedziałem.
– Dawno, dawno temu – zaczął Jonah – za siedmioma górami i siedmioma lasami, żył Samuraj. Wierzył, że jego przeznaczeniem było podróżowanie po świecie i pomaganie tym, którzy go potrzebują. Jako Samuraj, podróżował z czterema mieczami u boku, każdy reprezentował jeden z czterech żywiołów — powietrze, ogień, ziemię i wodę.
Ostatnio często się to pojawiało.
– Samuraj wędrował po świecie, by nauczać innych sztuki władania ostrzem i wreszcie znalazł się w Europie.
– To był ten Samuraj, który nauczył wampiry jak walczyć katanami – powiedziałam, wyprzedzając jego opowieść.
– Owszem – powiedział Jonah. – Ale czy wiedziałaś, że Scott był wampirem, który poznał tego Samuraja i przedstawił tę sztukę pozostałym? I że te same cztery miecze wiszą teraz w Domu Grey?
Spojrzałam na nich obu. – Czy to prawda?
Jack dotknął mojej ręki. – Ta historia jest prawdziwa, ale nie wierz mu, kiedy zacznie opowiadać jak uratował wszystkie sieroty z Kansas City, kiedy nawiedziła je Godzilla.
– To była mała wioska i górski lew – poprawił Jonah. Jeśli mówił prawdę, to pomyślałam, że to już było wystarczająco dramatyczne.
Jack machnął ręką i sprawdził godzinę na swoim zegarku. – Muszę lecieć. Jeśli świat się kończy, to chcę być wtedy w ramionach ukochanego. A przynajmniej Paula – dodał z burknięciem.
– Koniec świata rozwiązałby problem Paula – powiedział Jonah. – Tak samo jak zerwanie z nim.
Jack mruknął powątpiewająco. 258
– Obiecał mi już, że będzie ścigał mnie do samego piekła, jeśli do tego dojdzie. A zerwanie doprowadziłoby do tego samego.
– Albo rybki, albo akwarium, Jack.
– Zamorduję cię – powiedział z uśmiechem Jack, celując palcem w twarz Jonaha. Ale po chwili zrzedła mu mina. – Do zobaczenia jutro, druhu. Kwartalny raport będzie na twoim biurku.
– Będę wdzięczny – powiedział Jonah.
Jack wyciągnął ramiona i uściskał mnie. – Cudownie było cię poznać, Merit. Dbaj o naszego kapitana – wyszeptał, zostawiając mnie z rumieńcem.
– Kłopoty w związku? – zastanawiałam się, mając nadzieję, że Jonah nie słyszał tego komentarza, zajęty patrzeniem jak Jack znika w tłumie.
– Niekończąca się szopka – powiedział Jonah. – Ja, jak pewnie zauważyłaś, nie jestem jej fanem. Jack ma o wiele większą tolerancję. Tolerancja Paula, niestety, jest jeszcze większa.
– Jack wydaje się twardym facetem, pomimo tej szopki.
– Jack jest wcieleniem lojalności – powiedział Jonah. – Doceniam lojalność.
– To wspaniała cecha charakteru.
– Mam wrażenie, że nie widziałaś jej ostatnio za wiele.
To spostrzeżenie było strzałem w dziesiątkę — w dodatku trochę strasznym. – Nie jestem już Wartowniczką.
Zamarł. – Że co?
Powiedziałam mu o Franku, o próbach, o wszystkim, co wydarzyło się
zeszłej nocy.
– Jestem teraz strażnikiem – przyznałam i zmarszczyłam brwi. – Cóż, mam działać jak strażnik. Z tego co wiem, nie dostałam oficjalnego przydziału. 259
W każdym razie będę szczera – to jak degradacja.
– Rozumiem. – A potem jego uśmiech nabrał za dużo samozadowolenia jak na mój gust. – Czy jako kapitan straży, nie jestem teraz twoim przełożonym?
– Na pewno nie – powiedziałam, celując palcem w jego pierś. – Dziękuję bardzo, nie potrzebuję kolejnych szefów.
– Tylko sprawdzam. W każdym razie przykro mi, że Cadogan musi przez to przechodzić. Jeśli nie wy, to padłoby na nas albo Navarre. Prezydium po prostu… zresztą znasz moją teorię na ten temat.
Otworzyłam usta, a potem je zamknęłam, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć i jak wyrzucić z siebie to, co chciałam wyrzucić. Postanowiłam gładko zmienić temat.
– Możemy o czymś porozmawiać?
– Chodzi o moją żywiołowość?
– Chodzi o Czerwoną Straż.
Jego brwi uniosły się w zainteresowaniu. – Wiesz jak przyciągnąć uwagę faceta.
Spojrzałam w bok, a potem znowu na niego. – Myślę, że czas zrobić kilka kroków w stronę chronienia Domu. Prezydium naraża moich kolegów i przyjaciół na niebezpieczeństwo. Nie może tak być, a jeśli mogę coś zrobić, by pomóc, to zrobię to. Chciałabym więc dołączyć do Czerwonej Straży.
Jonah milczał przez chwilę. – To jedyny powód, dla którego powinnaś się zgodzić. Jeśli zgodzisz się z innego powodu, powiem nie.
Spojrzałam na niego. – Naprawdę?
– Czerwona Straż to dwudziestoletnie zobowiązanie, w dodatku poważne. Nie chcemy, by ktokolwiek dołączał do nas, bo chce zemsty. Nie
260
chcemy, by dołączano do nas, bo ktoś nienawidzi władz. Chcemy obrońców. Strażników. Osób, które rozpoznają niesprawiedliwość w systemie i chcą z nią skończyć.
– To dobre powody.
– Tak. A teraz wiem, że twoje są podobne. Muszę zadzwonić i wprawić maszynę w ruch, ale póki co, jesteś przyjęta. – Uśmiechnął się do mnie, ale tym razem w jego oczach było coś poważniejszego. Nie flirt. Nie przyjaźń. Partnerstwo.
– Będziemy pracować razem – powiedział. – To bliska relacja i musi opierać się na zaufaniu. Ufasz mi?
Patrzyłam się na niego przez chwilę, nie chcąc dawać mu odpowiedzi bez chociaż chwilowego zastanowienia. Rozważałam to, co o nim wiem i momenty, kiedy mnie wspierał. Podczas rozróby na Streeterville, kiedy uratowaliśmy młodego człowieka. U Claudii, kiedy stanął przede mną, by uchronić mnie przed obrażeniami.
Może miał swoje wady, ale można było na niego liczyć.
– Ufam ci – powiedziałam.
Kiwnął głową i wyciągnął rękę. – W takim razie to dla mnie zaszczyt powitać cię w Czerwonej Straży, Merit.
– To wszystko? – Nie żebym wyobrażała sobie szarfę i paradę, ale to wydawało się warte przynajmniej ceremonii albo pasowania albo czegoś.
– Zorganizujemy bardziej formalną ceremonię kiedy poradzę się Noaha. Trzeba trochę czasu, by to zaplanować. W międzyczasie… – Pomachał palcami, czekając na uścisk dłoni.
Złożywszy obietnicę, ścisnęłam mu dłoń.
Dokonawszy tego, odrzuciłam swoją lojalność względem Prezydium. Frank może zamierzał zmniejszyć mój wpływ na Dom. A tak naprawdę udało mu się zbliżyć mnie do moich współnowicjuszy i sprawić, bym jeszcze bardziej 261
o nich walczyła.
– Jak miło.
Oboje obejrzeliśmy się w miejsce, gdzie stał wysoki, ciemnowłosy wampir ze skrzyżowanymi rękami, ledwie ukrywając złośliwość.
– Witaj, Morganie – powiedziałam, myśląc, że Paul doceniłby pewnie jego dramatyzm.
***
Morgan Greer, Mistrz Domu Navarre, był bezsprzecznie przystojny — urokliwy w mroczny, uwodzicielski sposób. Jego poczucie humoru przeważało jego zawadiacki wygląd, ale w mojej opinii jego niedojrzałość negowała obie te cechy. Ogólnie miał wszystko, czego powinien życzyć sobie każdy Mistrz — zdrowie, wygląd, pieniądze i władze. Ale postawą przypominał nadąsanego, zgorzkniałego nastolatka.
Dzisiaj miał na sobie zapinaną na guziki koszulę wypuszczoną na dżinsy oraz buty. Ciemne, faliste włosy sięgały mu do ramion i wyglądał jakby nie
golił się od kilku tygodni. Policzki miał zapadnięte w stylu supermodela, co dodawało mu jeszcze ostrości.
Nie rozmawiałam z nim od śmierci Ethana i Celiny; nie wiedziałam również co na ten temat myśli, ale podejrzewałam, że w najlepszym wypadku jego emocje były mieszane. A dzisiaj był w pozycji, w jakiej jeszcze nigdy go nie widziałam — miał randkę.
Dziewczyna obok niego była wysoka i szczupła, z długimi, ciemnymi włosami i egzotyczną twarzą. Dopasowała ciemne leginsy i za duży top (bez wątpienia z jakiegoś luksusowego butiku) do dwunastocentymetrowych szpilek i wiszących kolczyków. Wyglądała jak modelka z rozkładówki, a ja poczułam ukłucie zazdrości, zanim przypomniałam sobie, że mnie to nie obchodzi.
Jego wzrok zatrzymał się na mnie, potem na Jonahu, lądując ostatecznie 262
na mnie z wyraźnym obrzydzeniem. – Nie tracisz czasu, co?
Jonah musiał poczuć szybki błysk magii, jaki wyrzuciłam w powietrze, bo położył dłoń na mojej ręce. Poklepałam go delikatnie.
– Pracujemy – powiedziałam, próbując zachować spokój i nie wdać się w bójkę z rozchwianym emocjonalnie wampirem.
– Oczywiście. Co to za okazja?
W jego głosie było tyle złośliwości, że nie wiedziałam czy próbuje mnie dręczyć, czy naprawdę nie miał pojęcia co się dzieje w Chicago.
– Z pewnością zauważyłeś, że jezioro stało się czarne? A niebo czerwone?
– To nie ma nic wspólnego z nami.
Ach, więc to była jego taktyka — umyślna ignorancja. Znał fakty, ale zgrywał zwierzątko Prezydium i udawał, że to nie ma nic wspólnego z wampirami.
– To, że wampiry nie wywołały tych problemów, nie oznacza, że nie powinniśmy ich naprawić.
– A niby po co? Dlaczego mamy nie skupiać się na swoich własnych Domach?
Dziewczyna, najwyraźniej dumna z jego odpowiedzi, uniosła z pewnością siebie brew.
– Bo jeśli miasto padnie – powiedział Jonah – to Domy padną razem z nim.
– Chicago nie padnie – powiedział Morgan.
Jonah wystąpił kilka kroków do przodu. – Bo inne Domy wzięły sprawy w swoje ręce. – Sugestia w jego głosie była jasna — Navarre nie zrobiło swojej części.
Morgan zarumienił się. – Nie macie pojęcia co mój Dom robi albo nie robi dla tego miasta. 263
– O to właśnie mi chodzi – powiedział Jonah. – Nie mamy pojęcia, choć teraz właściwie nie widzimy nic.
– Pamiętaj o swoim miejscu, wampirze – wycedził Morgan. To było takie samo ostrzeżenie, jakie Ethan dał Morganowi, kiedy ten zaczął pyskować. W
przeciwieństwie do Ethana, Morganowi to kompletnie nie pasowało.
– Z całym szacunkiem, panie Greer, moje posłuszeństwo należy do Scotta i Domu Grey. Jeśli ma pan problem z moim posłuszeństwem, proszę udać się do niego.
Morgan wyraźnie gotował się ze złości, wysyłając w powietrze fale zirytowanej magii. Ale pod tą irytacją było coś innego? Cień strachu? To wołało o zbadanie, ale później. Jeden kryzys naraz.
Najwyraźniej skończywszy spotkanie, Morgan odwrócił się na pięcie i odszedł. Jego dziewczyna została i niezbyt pochlebnie oszacowała mnie wzrokiem.
– W razie gdyby były jakieś wątpliwości – powiedziała – trzymaj ręce z dala od niego.
– Od Morgana?
Kiwnęła mi majestatycznie głową.
– Spokojnie, Morgan nie jest nawet na moim radarze. Ale powodzenia. – Będziesz go potrzebować, pomyślałam, kiedy dostanie pierwszego ataku zazdrości albo zacznie dąsać się o byle co.
Nie uważałam Morgana za złego faceta, ale on po prostu lubił dramatyzować.
Jego dziewczyna mruknęła coś niezrozumiałego. Będąc większą osobą, jedynie się do niej uśmiechnęłam. Ale fantazja wciąż odtwarzała się w mojej głowie — gdzie kładę ją na ziemię jedynie przez dotknięcie palcem newralgicznego splotu nerwów i trzymam aż nie przeprosi.
Może Ethan miał rację. Może bycie wampirem w końcu pozbawi mnie człowieczeństwa. 264
Po kilku sekundach wściekłych spojrzeń odwróciła się i zniknęła w tłumie. Jonah i ja staliśmy przez chwilę patrząc za nią. Tym razem, zamiast czekać na jego uderzenie, zaatakowałam pierwsza.
– Umawialiśmy się tylko kilka tygodni.
Uśmiechnął się lekko. – Wiem o umowie – powiedział. – Noah i Scott byli w tłumie.
Zapomniałam o tym, Noah i Scott byli obecni, kiedy wściekły Morgan pojawił się w domu Cadogan, ponieważ wampir Cadogan groził Celinie.
Odpuściłam, a chociaż Morgan potrafił być niesamowicie czarujący, to był zbyt niedojrzały na kandydata.
– Co tam u Noaha? – zapytałam. Noah był strażnikiem, ale nie rozmawiałam z nim odkąd Jonah stał się moim głównym kontaktem. De facto, był również przywódcą chicagowskich wampirów samotników, tych, którzy nie byli związani z żadnym konkretnym Domem.
– Zajęty. Samotnicy zawsze stają się nerwowi, kiedy Domy mają kłopoty. Obawiają się odwetu Prezydium albo internowania.
– Powód numer cztery żeby dołączyć do CS – mruknęłam.
Jonah posłał mi rozbawione spojrzenie. – A jakie są pozostałe trzy?
– Pomaganie Domom, posiadanie solidnego partnera i te koszulki z napisem „Midnight High School”. Dostanę jedną?
– Oczywiście. Musisz tylko znaleźć jakieś sekretnie miejsce do trzymania
jej.
Tego nie wzięłam pod uwagę — że będzie sprzęt, materiały i dokumenty Czerwonej Straży, które będę musiała trzymać bezpiecznie nawet w swoim pokoju. Będę musiała nad tym pomyśleć.
Jonah potarł dłonie. – To co teraz powiesz na drinka?
– Tak, poproszę – zgodziłam, ale zanim zdążyłam coś zamówić, 265
poczułam bardzo złe wibracje. Budynek zadrżał nieznacznie. Tylko przez chwilę, ale mogłabym przysiąc, że coś poczułam.
– Czułeś?
– Coś?
Zamarłam i po chwili zastanawiałam się, czy sobie tego nie wyobraziłam. Kiedy stałam tam i czekałam, przez przypadek spojrzałam na szklankę wody na stoliku obok nas. Dudnienie było głębokie i niskie, tworząc
na powierzchni wody zmarszczki.
– Jonah…
– Widziałem to – powiedział i przerwał. – Może to jakiś potężny dinozaur.
– Albo jakaś potężna magia – dokończyłam. – Chyba musimy wyjść na zewnątrz.
Widziałam na jego twarzy, że nie chciał wierzyć, że coś mogło się stać, ale miał obowiązek, więc był skłonny spojrzeć. – Chodźmy.
Przecisnęliśmy się między ciałami i stolikami — ludzie i wampiry najwyraźniej były nieświadome — i wyszliśmy na chłodne listopadowe powietrze...
I nie zobaczyliśmy nic.
Imprezowicze szli ulicą. Korek był niewielki, ale było kilka samochodów.
– Wiem, że coś poczułam – powiedziałam, rozglądając się.
Zrobiłam kolejny krok do przodu i zamknęłam oczy, opuszczając kilka barier ochronnych, jakich używałam, by powstrzymać masę informacji, jaka napływała do mózgu wampira. Przez chwilę nie było nic… Typowe zapachy i dźwięki jesiennej nocy w Chicago. Powietrze pachniało ludźmi, jedzeniem i tłuszczem. Kurzem ze stadionu. Dymem ulicznego korka.
Z zamkniętymi oczami i przechyloną do tyłu głową, znowu poczułam dudnienie, ziemia wibrowała nisko pode mną. 266
– Merit! – krzyknął Jonah. W samą porę otworzyłam oczy, by zostać odciągniętą, kiedy objął mnie w pasie i pociągnął.
Asfalt pękł, a sześciometrowa góra ziemi wyrosła tuż przed nami na środku ulicy.
267
ROZDZIAŁ XVII
ZIEMIA SIĘ RUSZA
– Co to jest, do cholery? – zapytał, kiedy na naszych oczach pośrodku Wrigleyville wyrosła nowa góra. Asfalt dookoła pękał i zapadał się, zatrzymując korek i zrzucając samochody na pobocza. Wybuchnął chaos, wszędzie słychać było alarmy samochodowe i klaksony, ludzie wybiegali z baru, krzycząc na widok gwałtownie uniesionej ziemi.
Staliśmy oboje na chodniku, zbyt zaszokowani, by się ruszyć, Jonah wciąż obejmował mnie ramieniem. Zaryzykowałam spojrzenie w niebo i zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam.
Znowu było jaskrawoczerwone, błyskawice rozjaśniały od środka chmury. I mogłam się założyć, że jeziora i rzeki z powrotem były czarne i zasysały magię.
– To ziemia – powiedziałam, mając bardzo złe przeczucie. – Rozmawiałam z Tatem. Problem pojawia się, kiedy ktoś miesza dobrą i złą magię, w trakcie czego zachwiana zostaje równowaga żywiołów.
– Zostawimy na razie fakt, że znowu poszłaś spotkać się z Tatem sama – powiedział twardo Jonah. – Teraz mamy większy problem — ktokolwiek albo cokolwiek jest odpowiedzialne za te problemy, znowu je wywołuje.
Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, znowu zaczęło się dudnienie.
– Jonah – ostrzegłam, a on puścił mnie, skanując ulicę w poszukiwaniu następnej erupcji.
– Czuję – zgodził się i po chwili patrzyliśmy przerażeni jak kolejna góra przebija się przez chodnik przed agencją handlu nieruchomościami budynek 268
dalej. Zanim zdążyliśmy zareagować, pojawiła się trzecia, kilka bloków wzdłuż drogi.
– Ciągle pojawiają się nowe.
– I zmierzają w stronę Domu Grey – powiedział z przerażeniem, wyciągając telefon. Wybrał jakiś numer, ale po chwili przeklął. – Nie odbiera.
– Idź – powiedziałam mu. – Wracaj do swojego Domu. Zabierz ze sobą swoje wampiry, jeśli potrzebujesz pomocy.
Kiedy spojrzał na mnie, po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach strach.
– Pogrzebią nas z tym, Merit. Pogrzebią nas.
Ciężar w moim żołądku zgodził się z tym, ale nie to potrzebował teraz usłyszeć.
– Rozwiązuj problem – powiedziałam mu. – Rozwiązuj problem, jaki przed sobą masz, bo to jedyne co możesz zrobić. Nie przejmuj się następnym, dopóki ten nie zostanie rozwiązany. – Ścisnęłam jego rękę. – Będzie jeszcze gorzej. Uważaj to za nieuniknione i wiedz, że będę tu, by pomóc, kiedy przyjdzie na to pora.
Na chwilę zamknął oczy z wyraźną ulgą na twarzy. Może od dawna potrzebował partnera. Może Jonah również potrzebował kogoś, komu mógłby zaufać.
– Będę w Domu i wrócę tu jak tylko będę pewny, że wszystko jest pod kontrolą.
Kiwnęłam głową, a on wbiegł z powrotem do Bensona po wsparcie. Patrzyłam na zniszczenia przede mną, niepewna co robić.
– O mój Boże! – krzyknął ktoś z tłumu.
Odwróciłam głowę w kierunku krzyków. Trzecia erupcja na ulicy wydarzyła się tuż pod sedanem, a kobieta, która w nim była — na moje oko przed trzydziestką — wyskoczyła z samochodu i była uwięziona na górze asfaltu i ziemi. Ta góra miała jakieś dwanaście metrów — i wysokość 269
trzypiętrowego budynku.
W czasie ułamka sekundy poślizgnęła się i zawisła na skraju wspornikowego asfaltu, mając pod sobą jedynie pojazdy i ulicę.
Zaczęłam biec.
– Już biegnę! – krzyknęłam do niej, a tłum ludzi zebrał się pod spodem z rękami na ustach, wskazując na niebo. – Niech pani wytrzyma.
W asyście grzmotów i błyskawic wspięłam się w starym stylu — dłoń
nad dłonią. A wspinaczka nie była łatwa. Wzniesienie było pokryte bryłami pękniętego asfaltu, pokrywającego luźną ziemię i gruz, tak więc cała góra była śliska. Wdrapywanie się bez cofania się o trochę było niemożliwe, a ja co chwilę traciłam punkt oparcia dla nogi.
Kobieta krzyknęła znowu, wyraźnie przerażona, więc z brudnymi paznokciami i zsuwającymi się butami trzymałam wzrok na gruzie przede mną i w ślimaczym tempie wdrapałam się, docierając wreszcie do płaskowyżu asfaltu.
Zarzuciłam nogi na bok i kiedy byłam pewna, że jestem stabilna, podczołgałam się na kolanach w stronę kobiety. Widziałam jej palce — brudne od krwawiących paznokci — na krawędzi asfaltu.
– Jestem tu – powiedziałam. – Jestem. – Podczołgałam się na brzuchu do krawędzi i wyjrzałam w dół. Byłyśmy dwanaście metrów nad ziemią. Zakładając, że pamiętałam jak bezpiecznie skakać, upadek nic by mi nie zrobił. Ale przy takiej wysokości ona nie miałaby tyle szczęścia.
Znalazłam jej nadgarstek i chwyciłam.
Załkała i rozluźniła swój uścisk tej ręki na asfalcie, co ułatwiłoby mi wciągnięcie jej, ale dało mi ciężar całej jej wagi. Nie chodziło o to, że była ciężka — była bardzo drobną dziewczyną — ale obie wisiałyśmy na kawałku
asfaltu, połączone jedynie palcami wokół spoconej, brudnej skóry.
– Nie puszczaj – powiedziałam jej.
Twarz zarumieniła jej się z wysiłku, ale udało jej się kiwnąć głową. 270
Miałam siłę, by ją podciągnąć, ale jej skóra była wilgotna od potu i wyślizgiwały mi się palce. Nie działało.
– Jak masz na imię?
– Miss–Missy – wydukała. – Missy.
– Missy, musisz coś dla mnie zrobić, dobrze? – Chwyciłam ją drugą ręką za nadgarstek. Jej ręka wyślizgnęła się o kolejny centymetr, a niebo przeszyła błyskawica.
Krzyknęła, a ja zobaczyłam w jej oczach czyste przerażenie. – O Boże. O Boże. O Boże.
– Missy, posłuchaj mnie. Missy. Missy! – Powtarzałam jej imię, dopóki
znowu na mnie nie spojrzała. – Pomogę ci, ale ty też musisz mi pomóc, dobrze? Musisz podać mi swoją drugą rękę.
Jej wzrok powędrował do jej zakrwawionych paznokci, które ledwo trzymały krawędź asfaltu. – Nie mogę.
– Możesz – zapewniłam ją. – Oczywiście, że możesz. A ja jestem wystarczająco silna, by chwycić je i podciągnąć, ale potrzebuję twojej pomocy, dobrze?
Zsunęła się o kolejny centymetr, a kiedy tłum pod nami krzyknął, ja walczyłam z własną rosnącą paniką.
– Na trzy – powiedziałam jej. – Chcę, żebyś podała mi swoją lewą rękę. Potrafisz to zrobić. Wiem, że potrafisz. Dobrze?
Potrząsnęła głową. – Nie jestem wystarczająco silna. Nie jestem wystarczająco silna.
Nie jestem pewna czy puściła, czy ześlizgnęła się, ale chwyciłam jej rękę dokładnie w tym samym momencie, kiedy jej palce straciły kontakt z płytą. Z oboma nadgarstkami w dłoni, zaparłam się i pociągnęłam ją na płaskowyż.
Natychmiast objęła mnie ramionami. – O Boże, dziękuję. Dziękuję. 271
– Nie ma za co – powiedziałam, pomagając jej usiąść. Przytuliła mnie i wybuchła płaczem, a ja pozwoliłam jej płakać, dopóki nie uspokoiła się na tyle, by mnie puścić.
– Byłaś wspaniała – powiedziałam jej.
– Wciąż muszę zejść na dół – pociągnęła nosem. – Wyszłam tylko po mleko. Do sklepu. Tylko po mleko. To sprawka wampirów, prawda? To ich wina?
Zamarłam, ale odepchnęłam wybuch złości i chęć spierania się z nią. To nie był ani czas, ani miejsce.
Obejrzałam się dookoła. Strażacy z drabinami już biegli w stronę naszej góry. Spojrzeli na mnie i pokazali, że zaraz będą na górze.
Spojrzałam na resztę Wrigleyville, które wyglądało jak po kataklizmie —
wydmy gruzu i asfaltu, samochody rozsiane po ulicy, krwawiący ludzie, wszędzie pył i dym.
Spojrzałam na Missy. – W drodze jest już dwóch strażaków – powiedziałam, wskazując na nich. – Poradzisz sobie, dopóki tu nie dotrą? Muszę wracać. Możliwe, że są inni, którzy potrzebują pomocy.
– Oczywiście. Boże, dziękuję, dziękuję.
– Nie ma za co. – Wstałam ostrożnie, ale obejrzałam się na nią. – Jestem wampirem – powiedziałam jej. – Nie wywołaliśmy tego, ale próbujemy to zatrzymać. – Uśmiechnęłam się życzliwie. – W porządku.
Jej twarz stała się jeszcze trochę bledsza, ale przytaknęła. – W porządku, jasne. Dziękuję.
– Nie ma za co. – Z ostatnim uśmiechem, zrobiłam pierwszy naprawdę, naprawdę okropny krok, który zmienił się w o–mój–Boże–fantastyczny skok na ziemię.
Znowu znalazłam się na dole na kuckach, z jedną ręką na ziemi i uniosłam wzrok prosto na Morgana. Stał w tłumie, jego wdzianko wciąż było 272
idealnie czyste. Najwyraźniej nie kiwnął palcem, by pomóc.
Z żalem pokręciłam głową, mając nadzieję, że był zawstydzony swoją biernością. A jeśli nie był, jeśli był jakiś głębszy, lepszy powód jego bezczynności niż niechęć zabrudzenia swoich drogich ubrań, to zamierzałam też to zbadać. Zamierzałam dowiedzieć się co, do cholery, dzieje się w Domu Navarre. Jednak był to problem na inny dzień.
Wstałam i rozejrzałam się. Morgan może nie był chętny do działań, ale Ethan nauczył mnie czegoś zupełnie innego. Nawet jeśli miałabym działać sama, to nie zamierzałam stać i pozwalać innym wykonywać za mnie moje obowiązki.
Obeszłam wzgórze gruzu i wróciłam do pracy.
***
Ziemia przestała dudnić, ale na Wrigleyville było wiele przewróconych lub porzuconych samochodów i mnóstwo ton ziemi. Zniszczenia architektoniczne nie były duże, ale drogi i chodniki przy czterech blokach Wrigleyville były kompletnie zniszczone. Ale nie tylko tam; w innych częściach miasta również były zniszczenia.
Na szczęście nie doszły mnie słuchy o ofiarach śmiertelnych, ale zniszczone samochody, drogi i budynki i tak będą dla nas wystarczająco złe. Byłam brudna, zmarznięta, a im zakres destrukcji — tak samo jak perspektywa poważnych konsekwencji dla wampirów — robił się wyraźniejszy, ja stawałam się coraz bardziej znużona.
To nie była nasza wina. Nie było żadnego dowodu, że wampiry miały jakikolwiek udział w tym, co działo się na Wrigleyville. Ale nie byłam w stanie tego zatrzymać i waga tej świadomości ciążyła mi na ramionach i żołądku. Prowadziłam śledztwo, przepytywałam, stawiałam hipotezy, teorie… i miałam puste ręce. Tate wiedział za wiele, bym odrzuciła jego udział, nawet jeśli nie 273
miałam pojęcia jaki miałby on być. A chociaż uważałam, że Simon jest kluczem do Maleficium, to nie mogłam zbliżyć się do niego wystarczająco, by
się czegoś dowiedzieć.
To będzie się musiało zmienić.
Potrzebowałam odrobinę czasu i przestrzeni z dala od tego chaosu, więc odeszłam kilka bloków dalej, aż dźwięki i zapachy nowej, wilgotnej ziemi zaczęły znikać.
Dotarłam do barykad, które policja ustawiła na obrzeżach terenu zagrożonego i przeklinałam fakt, że mój dziadek nie mógł dłużej pokazywać się na takich wydarzeniach oficjalnie, kiedy nagle się zatrzymałam.
Kilka metrów od barykady, na chodniku pod lampą stał mój ojciec w koszuli zapinanej pod szyję i kurtce przeciwdeszczowej z napisem NIERUCHOMOŚCI MERIT. Nadzorował dwóch mężczyzn, którzy wyładowywali zgrzewki butelkowanej wody na chodnik, z którego kobieta, którą rozpoznałam jako prowadzącą biuro mojego ojca, podawała je dalej.
Podeszłam do ich i poczekałam aż pracownicy zostawili mojego ojca
samego. – Co ty tu robisz?
– Służba publiczna – powiedział. – Biuro jest tu niedaleko, a my mieliśmy akurat samochód gotowy na konferencję w Naperville. Postanowiliśmy, że tu będzie bardziej potrzebny, więc jesteśmy.
Powód może był słuszny, ale wciąż kwestionowałam jego motywy. Nie potrafiłam się powstrzymać; mój ojciec wyciągał ze mnie co najgorsze. Zawsze byłam obca tam, gdzie w grę wchodziła moja rodzina, a sprawy z Ethanem w niczym nie pomogły. Mój ojciec myślał, że robi mi przysługę — dając mi nieśmiertelność, o którą nie prosiłam — ale to nie zmniejszało jego winy.
Pokazał coś za mną, a ja się obejrzałam. Zakurzeni i podrapani mężczyźni i kobiety stali lub siedzieli na krawężniku i pili wodę.
– Niezła myśl – powiedziałam. – Ale nie można używać mostów, które 274
zostały dawno temu spalone.
Przeciął nożykiem zgrzewkę wody i podał mi jedną.
– To właśnie różnica między nami: ja nie wierzę, że mosty są spalone. Każda chwila to nowa możliwość.
Przyjęłam butelkę i pozwoliłam, by to było jedyne podziękowanie. Przeszłam przez ulicę i usiadłam na krawężniku, cała obolała od pracy.
Wzięłam łyk, kiedy obok mnie usiadł Jonah. Był tak samo brudny jak ja; na dżinsach i koszulce miał ślady błota i brudu.
– W Domu Grey wszystko dobrze? – zapytałam.
– Tak. Zniszczenia nie dotarły aż tak daleko. – Spojrzał na ulicę i zmrużył oczy, kiedy zobaczył dostawczy samochód. – Czyżby twój ojciec stał się nagle dobroczyńcą?
– Nie bez ukrytego motywu. Jakaś sugestia?
Jonah wziął ode mnie butelkę wody i napił się. – Co jest?
– Jak będziesz zajęty pilnowaniem moich pleców, nie bądź zaskoczony, jeśli pojawią się tu członkowie mojej rodziny, by mnie przebić.
– Po to są partnerzy – zapewnił. – Po to i aby wyciągnąć cię z Dodge'a,
kiedy zacznie się robić gorąco. – Wskazał na kilkoro ludzi po drugiej stronie ulicy, którzy zaczynali patrzeć na nas krzywo. Może rozpoznali w nas wampiry, może nie. Tak czy siak, nie byli zadowoleni ze zniszczeń w swojej dzielnicy i wyglądało na to, że szukali kogoś, kogo mogliby obwinić.
– Pójdziemy do Domu Grey – powiedział z ręką na moim łokciu, by pomóc mi wstać. – Zbierzemy się tam, wymyślimy jakiś plan i jakoś to rozwiążemy.
– Myślisz, że będzie tak łatwo?
– Ani trochę – powiedział. – Ale zasada numer jeden Czerwonej Straży brzmi: Wymyślić plan.
Pomyślałam, że plan jest lepszy niż nic. 275
***
Wampiry Scotta Greya na zmianę pomagały zmniejszać uszkodzenia, a on sam zorganizował punkty z jedzeniem i pomocą lekarską w otwartym atrium Domu dla każdego wampira w okolicy, który potrzebował przerwy. Dał mi również ciche miejsce, bym mogła zadzwonić do Catchera.
– Jak tam na północy? – zapytał.
– Źle – przyznałam i opowiedziałam mu co się stało. – Wygląda na to, że Claudia miała rację i patrzymy na magię żywiołów. Woda. Powietrze…
– A teraz ziemia – dokończył Catcher.
– Tak. Nie widziałam teraz żadnej oznaki, że Tate był zamieszany, ale jego teoria o braku magicznej równowagi staje się coraz bardziej prawdopodobna. A jeśli ma rację, to oznacza, że ktoś ma Maleficium. Chcę porozmawiać z Simonem.
– Twój pomysł na obejście wredności Układu?
– Przypomnienie im, że może nastąpić koniec świata? Powiedz im, że chodzi o Maleficium. Niech mój dziadek do nich zadzwoni albo powiedz im, że
były burmistrz — który jest albo nie jest jakąś starożytną magiczną istotą — próbuje albo nie próbuje zwiastować nową erę zła. Powiedz im co chcesz. Ale niech zrozumieją.
Mruknął coś o kobietach i hormonach, ale kiedy się rozłączył, miałam wrażenie, że do niego dotarłam.
Jonah stanął w drzwiach. – Dowiedziałaś się czegoś?
– Ta przeklęta biurokracja daje mi się w tym tygodniu nieźle w kość. Catcher ma problemy z umówieniem mnie na spotkanie z Simonem.
– Możemy jeszcze spróbować z Tatem.
Nie chciałam tego robić, ale kończyły mi się opcje. 276
Przez kilka minut zdawałam raport Kelley i Malikowi, a jak tylko skończyłam, dostałam wiadomość: SIMON. GODZINA. FIRMA JENKINS SUPPLY.
– Firma Jenkins Supply? – zapytał Jonah, kiedy pokazałam mu wiadomość. – Co to jest?
– Nie mam pojęcia – odparłam, chowając telefon. – Dowiedzmy się.
***
Okazało się, że firma Jenkins Supply była sklepem z artykułami żelaznymi niedaleko Hyde Parku. Zanim weszliśmy do środka, stanęliśmy na chwilę na zewnątrz i przyjrzeliśmy się budynkowi. Był to mały rodzinny sklepik ze staromodnym szyldem nad drzwiami, którego napis składał się z czerwonych, pochyłych liter. Na parkingu nie było wiele aut, ale światła były w środku zapalone, więc weszliśmy do środka.
Jak w większości takich sklepów, pachniało tam gumą, farbą i drewnem. Starszy mężczyzna z siwymi włosami i kwadratowymi okularami sprzątał niedaleko kasy i kiwnął nam głową, kiedy weszliśmy.
Uśmiechnęliśmy się i przeszliśmy obok niego w stronę alejki ze sprzętem na zimną pogodę — szpadlami, roztapiaczami lodu, rękawicami i dmuchawami do śniegu. Słowem, wszystkim, co potrzebne na zimę w Chicago.
Nie od razu zobaczyliśmy Simona, ale w sklepie unosił się ślad magii. Skinęłam na Jonaha i podążyliśmy za nim jak detektywi.
Znaleźliśmy Simona i Mallory w alejce z małymi narzędziami — młotkami, śrubokrętami i tego typu rzeczami. Wkładali różne przedmioty do koszyka.
Jonah i ja wymieniliśmy spojrzenia, po czym weszliśmy w alejkę.
Simon spojrzał na nas, kiedy do niego podeszliśmy. Miał na sobie koszulkę polo i dżinsy, i wyglądał całkowicie niewinnie. Ale na jego twarzy był 277
wyraźny niepokój. Czy był to niepokój spowodowany tym co się działo — czy tym, że został złapany?
Mallory również wyglądała o wiele gorzej; egzaminy wyraźnie odcisnęły swoje piętno. Wyglądała na zmęczoną, a jej koszulka i obcisłe dżinsy wydawały
się na niej zwisać. Ja zawsze przybierałam na wadze w czasie egzaminów — za dużo pizz późną nocą i przerw na lody. Uśmiechnęła się do mnie lekko, a potem skrzyżowała ręce, chowając dłonie. Prawie nie patrzyła mi w oczy.
Mój brzuch zaciskał się od nerwów. Może Simon wiedział coś o Maleficium — a ona nie mogła nam tego powiedzieć.
– Jak źle tam jest? – zapytał Simon.
– Bardzo źle – powiedziałam. – Sprzątanie zajmie trochę czasu.
– Nie było ofiar śmiertelnych, prawda?
– Nie – powiedział Jonah. – Niewielkie obrażenia i spore zniszczenia. Co tu robicie?
– Zbieramy zapasy – powiedział i wskazał na Mallory. – Egzaminy są na zaliczenie, a Układ nie pozwoli, by zostały odłożone. Jeśli zrobimy sobie przerwę, to ona nie zda. Ale pomyśleliśmy, że możemy wykorzystać ostatni egzamin do pomocy w sprzątaniu. Niejako przeniesiemy góry.
Zaciekawiona zajrzałam do koszyka Mallory. Świeczki, sól i kilka grubych ołówków. Nic niebezpiecznego, przynajmniej z tego, co mogłam powiedzieć i wszystko wyglądało jak przedmioty wiedźmy. Przedmioty, których
można było używać do rzucenia zaklęcia znalezionego w Internecie.
– Uważamy, że to magia żywiołów – powiedział Jonah. – Woda, powietrze, a teraz ziemia. Wiesz co może być tego przyczyną?
– Trochę się rozglądałem – powiedział Simon. – I wiem, że Catcher też. Nie znalazłem jednak nic, co mogłoby to wywoływać.
– A co z Układem?
Simon i Mallory wymienili spojrzenia, a potem Simon rozejrzał się zmartwiony jakby spodziewał się, że ktoś wpadnie po niego przez drzwi. 278
– Układ zajął twarde stanowisko – powiedział Simon, nachylając się konspiracyjnie, a w jego oczach był wyraźny strach. – Uważają, że jest w to zaangażowana stara magia — magia, która istniała jeszcze zanim powstał Układ. To nie ich działka i nie chcą mieć z tym nic wspólnego.
Super. Wyparcie się na pewno mi teraz pomoże. Mimo to naciskałam dalej, pieprzyć Układ.
– A co z Maleficium?
– Nie mów tego głośno – wyszeptał Simon. – To niebezpieczne. Układ wściekłby się, gdyby usłyszał to słowo.
– Dobra – powiedziałam. – Nazywaj to jak chcesz. Czy to możliwe, że ktoś mógłby użyć tego do uprawiania jakiejś magii? Że to mogłoby się dziać w Chicago?
– Jest pod kluczem – zapewnił mnie. – To niemożliwe.
Jonah zmarszczył brwi. – Więc jak wyjaśnisz to, co się dzieje?
– To nie czarodziej – powiedział wolno Simon – więc to musi być Tate.
Nie zaprzeczyłam, że kończyły nam się możliwości. Nie byłam tylko przekonana, czy Simon nie był zamieszany. Jeśli nauczyłam się czegoś przez te ostatnie kilka miesięcy, to tego, że rzadko coś było tak proste jak się zdawało. Simon za szybko odpowiadał, zbyt pewny faktów. Świat paranormalny rzadko był tak czarny lub biały.
Ale jeśli mówił prawdę i nie rozpoznał jeszcze tej reguły, to nie było dla niego nadziei. Uśmiechnęłam się więc do niego i przeniosłam wzrok na
Mallory. Wreszcie spojrzała mi w oczy, wyzywająco, jakby chciała, bym ją o coś oskarżyła. Może wciąż była zła o tamtą rozmowę telefoniczną, o to, że przerwałam jej naukę, by oskarżyć czarodziei o udział w ostatnich wydarzeniach.
Jej wzrok przeniósł się gdzieś za mnie, a ja obejrzałam się.
Catcher szedł alejką, stanowczym krokiem i z pewną miną. Łypnął na 279
mnie i Simona, a ja nie wiedziałam czy był wkurzony, czy chodziło tylko o jakąś szczególną opiekuńczość.
– Co ty tu robisz? – zapytała wyraźnie zaskoczona Mallory.
– Pomyślałem, że podwiozę cię do domu – powiedział Catcher. – Skończyłaś na dziś, prawda? – spojrzał znacząco na Simona, pokazując wyraźnie, gdzie leżały jego podejrzenia.
– Skończyliśmy – powiedział Simon. – Mal, zobaczymy się jutro wieczorem.
– Jasne – powiedziała z nieco wymuszonym uśmiechem. Ale to nie powstrzymało agresywnego warknięcia Catchera. Wziął jej koszyk z zakupami i położył drugą rękę na jej plecach, prowadząc ją z dala od Simona w stronę kasy.
– Stres chyba udziela się im obojgu – powiedział Simon.
– To chyba prawda – zgodziłam się.
– Cóż, muszę przygotować kilka rzeczy na jutro dla Mallory. Skontaktujcie się, jeśli będzie coś, w czym będziemy mogli pomóc.
– Oczywiście – powiedział Jonah i patrzyliśmy jak Simon odchodzi.
– Czy jest aż tak naiwny? – zapytałam.
– Nie jestem pewny. Czyżby Catcher właśnie zagrał zazdrosnego chłopaka?
– Walczy teraz z paroma emocjonalnymi demonami.
Przez chwilę staliśmy w ciszy.
– Jeśli to Tate – powiedział Jonah – będziemy musieli przesłuchać go
sami.
W tamtym momencie zaburczało mi w brzuchu. – Mogę coś zjeść zanim uratujemy świat?
– Zdecydowanie – powiedział. – Możesz postawić. – Ruszył w stronę drzwi.
Poszłam za nim. 280
– Dlaczego ja?
Otworzył drzwi sklepu, by mnie przepuścić. – Bo jesteś moim nowym partnerem. Taka tradycja.
– Stwórzmy nową tradycję – zasugerowałam, wychodząc na zewnątrz. – Płaci facet.
– Porozmawiamy w samochodzie.
Z Armagedonem w głowach darowaliśmy sobie jedzenie i rozmowę. Ale
postanowiłam, że kiedy przyjdzie czas, zmuszę go do tego, by to on postawił.
Jonah odwiózł mnie do domu; moje auto wciąż było w Wrigleyville, ale to będzie musiało trochę poczekać. Zapewne wciąż panował tam chaos, a ja nie miałam czasu na użeranie się z policją i korkiem.
Znalazłam Kelley, Juliet i Lindsey przy stole konferencyjnym Pokoju Operacyjnego, ich oczy były wpatrzone w wielki ekran. W wiadomościach pokazywano zniszczenia na Wrigleyville, napis na górnej części winił za to nas. Nie było to wielkim zaskoczeniem, ale i tak bolało. Byliśmy tam pierwsi; to my ratowaliśmy ludzi. Mimo tego, prawo rejestracyjne przeszło i teraz mieliśmy wrogów na swoim własnym podwórku.
Kelley wyłączyła obraz i odwróciła się do mnie. Wciąż byłam brudna i pewnie nie wyglądałam najlepiej. – Czego dowiedziałaś się od Simona?
– Układ uważa, że to wina Tate'a. Zgodnie z naszą ostatnią rozmową, Tate uważa, że to ma związek z Maleficium. Simon jest przekonany, że Maleficium jest bezpieczne, a Mallory nie może przerwać egzaminów, bo Układ nie robi wyjątków. – Usiadłam obok Lindsey. – Innymi słowy, wielkie nic.
– Nie – powiedziała Lindsey, kładąc dłoń na moim ręku. – Ty tylko
uważasz, że nic nie masz. Informacje są na wyciągnięcie ręki. Nie widzisz lasu, a drzewa.
– Spójrzmy więc na las – powiedziałam. Catcher już kiedyś użył tablicy 281
do rozpracowania sprawy techniaw — wampirzych orgii krwi — które odbywały się w mieście. Mieliśmy komputery, więc wzięłam rysik i odpaliłam tableta, który leżał na stole konferencyjnym.
– Okej – powiedziałam, zaczynając rysować na ekranie oś czasu i to, co dotąd wiedzieliśmy. – Na razie widzieliśmy trzy z czterech żywiołów. Woda. Ziemia. Powietrze.
– To oznacza, że najprawdopodobniej następny będzie ogień – powiedziała Lindsey, więc dodałam „ogień” i otoczyłam go kółkiem.
– Tate mówi, że to się dzieje, bo równowaga między dobrem i złem się zmieniła — nie są już w równowadze i to wpływa na porządek naturalnego świata.
– Bo ktoś używa Maleficium? – zapytała Kelley.
– Taka jest teoria Tate'a. – Nabazgrałam więcej. – Dobro i zło zostały podzielone. Zło znalazło się w Maleficium. Dobro pozostało poza Maleficium.
– Czy Tate mógłby użyć Maleficium? – zapytała Juliet.
– Nie wiem, czy byłby w stanie, zważywszy na jego otoczenie. Jest dobrze zamknięty. A jego pokój był pusty. Catcher pokazał mi zdjęcie.
– Cóż – powiedziała Lindsey – możemy w jakiś inny sposób związać go z magią? Mamy jakiś inny dowód? Dzieje się jeszcze coś dziwnego?
– Miałam okropne sny – powiedziałam sarkastycznie.
Ale potem zaczęłam się nad tym zastanawiać…
– Merit? – zapytała po chwili ciszy Lindsey.
Moje serce zaczęło szybko bić. Spojrzałam na nią. – Miałam sny o Ethanie. Zaczęły się kilka tygodni temu. Ale tylko w tym tygodniu miałam ich już kilka.
– Nie ma nic złego w tym, że masz sny o Ethanie – powiedziała Juliet. – Wiesz, zważywszy na to, co się stało.
Pokręciłam głową.
– To nie są takie sny. To duże sny. – Wtedy zrozumiałam. – I zawsze są w 282
nim jakieś żywioły. Była burza, zaćmienie, a potem zmienił się w popiół.
– Woda, niebo, ziemia – powiedziała Juliet, lekko blednąc. – Śni ci się to, co dzieje się w mieście.
Wróciłam myślami do tych snów i szybko narysowałam je na osi czasu. Kiedy skończyłam, spojrzałyśmy na ekran.
– Śniłaś o tym jeszcze zanim się wydarzyło – powiedziała cicho Lindsey. – Ale co to oznacza? Że masz jakieś zdolności parapsychiczne? Przecież to możliwe. Ja sama mam pewne umiejętności.
Zmarszczyłam brwi. To było jakieś wyjaśnienie, ale nie przemawiało do mnie.
Juliet z ostrożnością zadała pytanie.
– Czy magia — ktokolwiek ją uprawia i cokolwiek próbuje osiągnąć — mogłaby jakoś na ciebie wpływać? Przez sny?
Cisza.
– Nie chcę być okrutna – powiedziała Lindsey – ale Ethan nie żyje. Kołek, popiół. Widziałaś jak przyjmuje kołek i widziałaś jak składano jego prochy w krypcie Domu.
Miała rację, więc kiwnęłam. – Wiem.
– Czekajcie – powiedziała Kelley. – Nie wyprzedzajmy się. Uważamy więc, że Maleficium jest związane z żywiołami. Czym ono jest dokładnie?
– Tate mówił, że to naczynie, w którym mieści się zło – powiedziałam. – To wszystko, co wiem.
Zmarszczyła brwi. – I mówimy o czym — o urnie? Wazie? Widziałaś je może gdzieś? Może w Creeley Creek, kiedy tam byłaś?
Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie rzeczy w biurze Tate'a, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Ale znałam kogoś, kto mógł wiedzieć. Pochyliłam się nad telefonem na 283
stole i wybrałam numer bibliotekarza.
Odpowiedział swoim tytułem. – Bibliotekarz.
– Tu Merit. Mam pytanie do ciebie. Co wiesz o Maleficium?
Jego cisza była szokująco poważna, a potem jego głos był zaskakująco surowy. – Skąd wiesz o Maleficium?
Spojrzałam na Kelley, a kiedy wzruszyła ramionami, kontynuowałam. – Od burmistrza Tate'a. Wiem, że to naczynie, w którym mieści się zło, bla bla bla. Wiesz coś więcej? Czy jest duże? Małe? Pudło? Urna?
– Nic z tych rzeczy – powiedział. – Maleficium to księga. Księga zaklęć, której jesteśmy obecnymi strażnikami.
Moje dłonie trzęsły się na stole od nagłego wybuchu adrenaliny. – Jak to, my?
– My, jako Dom Cadogan. Zostało przekazane Ethanowi do ochrony.
– Ale czarodzieje sądzą, że Układ je ma. Catcher wspomniał coś o Nebrasce. Jak mogą nie wiedzieć, że znajduje się w Domu Cadogan?
Prychnął z pogardą. – Gdybyś miała księgę, która zawiera całe zło świata i wyjaśnia jak jej użyć, powiedziałabyś czarodziejom, gdzie jest trzymana? Pozwoliłabyś Układowi — tym, którzy próbowali jej użyć — być jej strażnikami? Pomogli wybrać strażników, ale są ostatnimi, którzy powinni ją mieć.
Słusznie. Podsumowując, Układ nie miał Maleficium. Było bezpieczne w Domu Cadogan.
A przynajmniej powinno być.
Ale jeśli magia, która narusza granicę między dobrem, a złem była uprawiana w mieście, by zjednoczyć dobro i zło, to może wcale nie było takie bezpieczne…
– A jako jego strażnicy – zaczęłam cicho – gdzie trzymamy Maleficium?
284
– Nie powinienem ci tego mówić. Ale biorąc pod uwagę to, co się dzieje… – Urwał i przez chwilę myślałam, że tego nie wyzna. Ale potem wypowiedział słowa, które zmieniły wszystko.
– Maleficium znajduje się w krypcie Domu.
***
Mając te wiadomości, Kelley zwołała Malika i Luca do Pokoju Operacyjnego. Frank, niestety, postanowił również się pojawić. Kiedy wszyscy się zebraliśmy, Lindsey zamknęła drzwi.
– Kelley? – zapytał Malik. – Co się dzieje?
Spojrzała na mnie. – Merit opowie – powiedziała i oddała mi głos. Na jej kiwnięcie, zaczęłam mówić.
– Wiemy, że Dom Cadogan jest obecnym strażnikiem Maleficium, księgi, która zawiera zło.
W pokoju zapadła cisza.
Frank zaczął wrzeszczeć coś o magii i sekretach, ale ja trzymałam wzrok utkwiony w Maliku — i widziałam chwilę, w której postanowił powiedzieć nam prawdę.
– Jesteśmy strażnikami – zgodził się Malik, unosząc dłoń, by uciszyć
Franka. – Zawsze przechodzi z jednego strażnika na drugiego w tajemnicy. Ostatnio miał go Dom McDonald. Teraz mamy go my.
– I znajduje się w krypcie? – zapytałam.
Po chwili Malik przytaknął.
– Wydaje mi się, że musimy sprawdzić kryptę.
– Bo? – zapytał Malik.
– Rozumiem, że wydarzenia, których jesteśmy świadkami ukazują brak równowagi między dobrem a złem – wyjaśniłam. – Dobro i zło były kiedyś 285
jednością. Świat jaki teraz znamy istnieje teraz tylko dlatego, że dobro i zło zostały rozdzielone. Świat trzyma się swoich reguł o ile pozostaje w równowadze, jako przeciwieństwa o równej sile.
– A kiedy brak tej równowagi – powiedział Luc – naturalny świat fiksuje. Ziemia. Powietrze. Woda.
– Dokładnie – powiedziałam z kiwnięciem. – Maleficium opowiada o podziale między dobrem, a złem i opisuje, że aby je złączyć, trzeba naruszyć granicę między dobrem i złem. Połączyć białą i czarną magię.
– Więc myślisz, że skoro naturalny świat jest rozdarty, to ktoś musi używać Maleficium – powiedział Luc. – To interesująca teoria, Merit, ale w Domu nie było nikogo odkąd Tate wydał dekret zabraniający ludziom wstępu. A żadne z nas nie byłoby w stanie użyć jej inaczej niż jako bardzo efektywnego przycisku do papieru.
Przez chwilę myślałam, że ma rację, ale nagle mój żołądek skurczył się ze strachu. Uświadomiłam sobie, że Luc się mylił — i to bardzo.
– Merit? – zapytał. – Wszystko w porządku?
Rozejrzałam się dookoła, w głowie kręciło mi się od okropnych możliwości. – W Domu był ktoś inny.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
– Merit? – zapytał Malik.
Ciężko mi było to z siebie wydusić.
– Tydzień po śmierci Ethana była tu Mallory. Uzyskała zgodę, by zostać ze mną w moim pokoju.
Znowu cisza.
– Merit – powiedział Luc – Mallory nie zabrałaby niczego z Domu.
Nie?
Pomyślałam o naszych rozmowach z ostatniego tygodnia, o rzeczach, które widziałam i sprawach, o których dyskutowałyśmy. O jej spierzchniętych, 286
trzęsących się rękach. O tym, że nie była w stanie spojrzeć mi w oczy. Jej irytacji i akceptacji czarnej magii.
Czyżbym była taka głupia? Taka naiwna?
Otworzyłam usta, by się odezwać, ale zatrzymałam się i rozważyłam konsekwencje tego, co zamierzałam powiedzieć. Jeśli miałam rację, moja relacja z Mallory już nigdy nie będzie taka sama.
Ale jeśli miałam rację, moja relacja z Mallory nie była taka sama od dwóch miesięcy.
– Myślę, że magia ją zmieniła. Myślę, że to, co robi dla tych egzaminów — albo cokolwiek robi na szkoleniu — ją zmieniło. – Przekazałam swój dowód, a potem przeszłam do najgorszej części.
– Kiedy byłam u niej parę dni temu, przeglądała księgę.
– Czarodziej z księgą? – zapytał sucho Frank. – Zaskakujące.
Tym razem Malik nie ukrył przewrócenia oczami. – Jak wyglądała ta książka?
– Była duża. – Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie siebie w piwnicy Mallory obok jej stolika. – Czerwona skóra – powiedziałam – ze złotym symbolem na okładce.
Jakbym potwierdziła jego najgorszą obawę, Malik potarł dłonią skronie, a potem wyciągnął spod swojej koszuli kanciasty klucz na metalowym łańcuszku.
– Modlę się, byś się myliła – powiedział. – Ale nie przeżyjemy na modlitwach. Przeżyjemy, mierząc się z naszymi problemami. Sprawdźmy
kryptę.
– To niespotykane – powiedział Frank – i wysoce niestosowne. Tam mieszczą się prochy Mistrza wampirów. Nie otworzysz krypty Domu.
Malik zgasił go spojrzeniem. – Jesteś reprezentantem Prezydium i gościem tego Domu. Ale nie jesteś Mistrzem i z pewnością nie Mistrzem tego domu. Możesz pisać protokoły, jeśli 287
chcesz i możesz testować wampiry wedle życzenia Prezydium. Ale nie będziesz, pod żadnym wyjątkiem, niczego mi nakazywał. Nie jesteś moim Mistrzem, Cabot i proponuję, byś o tym pamiętał.
Powiedziawszy to, Malik odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi.
Jak na znak, reszta podążyła za nim.
Zejście piwnicznym przejściem do krypty nosiło znamiona pogrzebowej procesji. Była możliwość, że świętość Domu została naruszona i to przez kobietę, którą uważałam za najlepszą przyjaciółką — i która przez wiele lat była moją przybraną siostrą.
Malik wsunął klucz do krypty i przekręcił go o czterdzieści pięć stopni. Zamek ustąpił z głośnym kliknięciem. Uniósł dłoń do drzwi, ale zatrzymał się na chwilę, zanim chwycił klamkę. Po sekundzie jego palce znalazły się na zasuwce i drzwi były otwarte.
Malik stanął przed kryptą, blokując widok, a potem odsunął się na bok i spojrzał na mnie.
Z bijącym dziko sercem, zajrzałam do środka.
Nadzieja i strach wybuchły jednocześnie.
Zniknęło nie tylko Maleficium.
Krypta była pusta.
288
ROZDZIAŁ XVIII
KTÓRA WIEDŹMA JEST KTÓRA?
Dziesięć cichych minut później znaleźliśmy się z powrotem w Pokoju Operacyjnym. Wszyscy oprócz Franka, który poszedł na górę, wykonać telefon, zapewne do Prezydium.
Maleficium zniknęło.
Zniknęły też prochy. Nie — zniknęły prochy Ethana.
– Jak mogła to zrobić? – zapytał cicho Luc. – Nie tylko zabrać Maleficium, ale i skraść prochy? Tak się nie robi. To niewłaściwe. To świętokradztwo.
– Zgadza się – powiedział cicho Malik. – Jednakże nieważne jak potworny jest ten akt, nie możemy oskarżać jej o to bez faktów. Nie mamy żadnego dowodu, że to zrobiła. Co ważniejsze, dlaczego? Dlaczego tak młody czarodziej miałby zrobić coś takiego?
– Nie powiem wam dlaczego to zrobiła – powiedziała Lindsey, odwracając się od swojego komputera z nienaturalnie bladą twarzą. – Ale mogę potwierdzić, że to zrobiła.
Podeszliśmy do jej komputera, obok którego Lindsey ułożyła dwie sterty kaset z nagraniem ochrony. – Nie nadzorujemy czynnie kamery w podziemiach, bo znajduje się zaraz obok Pokoju Operacyjnego – powiedziała – ale nagrywamy film. Aktywuje się na ruch, więc znalezienie tego, czego szukamy nie zajęło wiele.
Nagranie było czarno białe i ziarniste, ale nie było żadnej wątpliwości, że Mallory Delancey Carmichael, reklamowiec czarodziej, zabiera z krypty Maleficium.
– Jak udało jej się otworzyć kryptę? – zapytałam cicho. 289
– Magia – odparła Lindsey. – Przewinęłam tę część. Przyprawia mnie o dreszcze.
– Ma tylko książkę – powiedział Malik, ale Lindsey pokręciła jedynie głową.
– Nie, ma książkę tylko za tym razem. Prochy zabrała cztery dni później.
Za każdym razem tak samo — używając tej samej magii.
– Skąd ta przerwa? – zastanawiał się Malik. – Po co ryzyko? Dlaczego nie zabrała obu jednocześnie?
W ciszy zbierałam swoje doświadczenia z Mallory i Tatem z ostatnich kilku dni — to, czego dowiedziałam się od Tate'a o magii i to, co widziałam u Mallory.
Produkt końcowy nie wyglądał za dobrze.
– Bo nie wiedziała jeszcze wtedy, że potrzebuje prochów – powiedziałam cicho i spojrzałam na Malika. – O Maleficium dowiedziała się pracując z Simonem. Używała wcześniej czarnej magii. Może użycie jej ją zaciekawiło.
– To wyjaśnia tylko księgę – powiedział Luc.
Ale pokręciłam głową. – Kiedy byłam u Tate'a, wymienił listę zaklęć, które mogą wymagać zmieszania magii, którą widzieliśmy w tym tygodniu. Jednym z nich – powiedziałam – jest stworzenie towarzysza.
– Towarzysza? – zapytał Luc.
– Coś w stylu magicznego pomocnika – powiedziałam. – Pomaga czarodziejowi kierować magią, którą się posługują. Towarzysz daje mu więcej pojemności, jak dodatkowy magiczny dysk twardy.
– To przerażająca korzyść – powiedział Luc. – Ale jestem zdezorientowany — myślisz, że Tate tworzy towarzysza?
– Nie Tate – powiedziałam zdenerwowana. – Uważam, że to Mallory. Używała wcześniej czarnej magii i stworzyła towarzysza. Kota. Ale coś tu jest nie tak. Miała wymówkę, ale teraz… nie wiem. I wspomniała, że chciałaby, 290
żeby było jej więcej do udźwignięcia magii.
W pokoju zapadła cisza, wszyscy rozważali co powiedziałam.
– Czarownica jest w tym tygodniu poddawana testom – kontynuowałam. – Czarownica, która wie jak stworzyć towarzysza, a przynajmniej na małą skalę, która ukradła księgę czarów, mogącą pomóc jej bardziej, niż tylko w pobawieniu się czarną magią. Prochy Ethana zniknęły, a teraz miasto rozpada się, bo dobra i czarna magia są ze sobą mieszane.
– To trochę naciągany pomysł – powiedziała Kelley. – Przywrócenie do życia wampira, by stworzyć z niego towarzysza.
– Niestety – powiedział Malik – nie jest to tak do końca naciągane. – Spojrzał na mnie. – Wiesz dlaczego w Chicago nie ma czarowników, Merit?
Pokręciłam głową.
– To przeżytek od czasów, kiedy relacje między wampirami, a czarodziejami były bardziej napięte niż dziś. Jeśli sprawy nabrały takiego obrotu jak sugerujesz, to nie byłby pierwszy raz, kiedy czarodzieje próbują dokonać czegoś takiego.
W pomieszczeniu zapadła cisza, wszystkie oczy zwróciły się na Malika.
– Stworzenie towarzysza wymaga nałożenia magii na coś — albo kogoś — kogo czarodziej pragnie uczynić towarzyszem. Zdolność uprawiania takiej magii jest rzadka, a zdolności towarzysza zależą od ich mocy.
– Więc wampir może utrzymać więcej magii niż kot – podpowiedziałam.
Malik przytaknął. – A Mistrz wampirów może utrzymać jej jeszcze więcej niż zielony nowicjusz. Ostatnim razem, kiedy czarownik próbował zmienić wampira w
towarzysza, została porwana wampirzyca z Domu Navarre. Została odkryta później w legowisku czarowników, obłąkana i wyniszczona.
Zadrżałam mimowolnie.
– Czarodziej ma kontrolę nad towarzyszem – powiedział Malik. – Staje się on w efekcie służącym zwierzęciem. Bez umysłu i bez wolnej woli. 291
Nawet jeśli część mnie była podekscytowana na myśl o powrocie Ethana, nadzieja umarła, kiedy pomyślałam, że Mallory próbuje zmienić go w bezmózgiego zombie. Nagle o wiele mniej współczułam jej z powodu stresu — a o wiele bardziej współczułam jej kotu.
– Czarownica została zidentyfikowana i przekazana Domowi Navarre. Po tym wydarzeniu wampiry zabroniły Układowi pracować w Chicago.
To wyjaśniało dlaczego Układ nie chciał, by Catcher był w Chicago i dlaczego wykopali go, kiedy się uparł. Mówiło to także wiele o Ethanie — że był skłonny przyjąć Catchera, pomimo tego, co kiedyś zrobili czarodzieje.
– Skoro czarodzieje już wcześniej tego próbowali – zapytał Luc – to
dlaczego nie widzieliśmy takich samych efektów? Klęsk żywiołowych?
– Widzieliśmy – powiedział Malik. – Widzieliśmy Wielki Pożar.
Wielki Pożar w 1871 roku zniszczył ogromną część miasta.
– Układ upierał się, że to zbieg okoliczności – powiedział Malik – ale widząc to, co działo się w tym tygodniu, można się spierać z ich ówczesnym zaprzeczeniem.
– Ale mówisz o zmienieniu żyjącego wampira w towarzysza. Ethan nie żyje – powiedział cicho Luc. – Zostały po nim tylko prochy. Jak może jej się to udać?
– Gdyby był człowiekiem, zapewne nie byłaby w stanie tego zrobić – powiedział Malik. – Ale wampiry różnią się od ludzi. Genetycznie. Fizjologicznie. Nici, które wiążą duszę są inne — to dlatego ciało zmienia się w popiół.
– To się dzieje naprawdę – powiedział Luc po chwili ciszy i przeżegnał się. Był to dziwny gest jak na wampira, ale w jego minie widać było szczerość.
Malik wstał i odsunął swoje krzesło. – Zawiadomię Układ o podejrzeniu próby stworzenia towarzysza przez
czarownicę i wykorzystaniu do tego prochów Mistrza wampirów. Zawiadomię ich także, że może używać do tego Maleficium i że jej próby mogą całkowicie 292
zniszczyć porządek naturalnego świata. O to mniej więcej chodzi?
Z poczuciem winy ciążącym mi na ramionach, przytaknęłam.
Spojrzał na mnie. – Wiem, że jest praktycznie twoją rodziną. Ale to przestępstwo, którego Prezydium nie pozostawi bez kary.
Kiwnęłam głową i miałam nadzieję, że nie będę narzędziem jej zniszczenia.
***
Czekałam w zaciemnionej kafejce na telefon. Nie byłam w stanie dodzwonić się do Jonaha ani Catchera i zostawiłam dla nich obu gorączkowe wiadomości.
A teraz… czekałam.
Oczywiście musiałam ją powstrzymać. Musiałam powstrzymać ją od dokończenia magicznego rytuału, który próbowała odprawić. Musiałam zapewnić bezpieczeństwo miastu i nie miałam wątpliwości, że życie jako bezmózgi towarzysz na usługach Mallory, to nie jest życie jakiego chciałby Ethan. Był zbyt niezależny, by być pod czyjąś kontrolą, a co dopiero kobiety tak skupionej na osiągnięciu magicznego końca, że była skłonna zniszczyć Chicago.
Jak Catcher mógł tego nie zauważyć? Jak mógł nie widzieć co robiła, czym się stawała? Dlaczego nie powstrzymał jej, zanim to zaszło tak daleko… zanim to ja byłam zmuszona to naprawić?
Położyłam łokcie na stole, czoło oparłam o dłonie i przeklinałam swoje szczęście. To była sytuacja patowa i to ja miałam pociągnąć za spust.
Zadzwonił telefon, a ja spojrzałam na wyświetlacz.
To nie był ani Jonah, ani Catcher.
To była Mallory. 293
Drżącymi rękoma otworzyłam telefon. – Halo?
– Jestem za Domem. Zobaczymy się na zewnątrz. Sam na sam.
Zamknęłam telefon, ale jeszcze wcześniej napisałam do Jonaha i dałam mu znać, co robię. Schowałam telefon do kieszeni, po czym podeszłam do ogrodzenia, znalazłam puste miejsce wśród krzaków i wspięłam się na siatkę. Tym razem moje lądowanie było o wiele lepsze, nawet jeśli miałaby zobaczyć je tylko jedna w połowie szalona i wkurzona czarownica.
Stała przed autem Catchera, hipsterowym sedanem. Błękit jej włosów wydawał się zaniknąć jeszcze bardziej odkąd ostatni raz ją widziałam; teraz były prawie całkowicie blond. Oczy miała przekrwione, a dłonie spierzchnięte i drżące. Wyglądała jak nałogowiec na głodzie.
I może tak było.
Choć rósł mój gniew, musiałam przypomnieć sobie, że była tą samą osobą, niebieskie włosy czy blond, czarna magia czy dobra.
Mallory odepchnęła się od auta i podeszła, niosąc ze sobą oleisty powiew magii. Stałam niewzruszenie. Spodziewałam się, że poczuję w tamtej chwili strach lub żal, ale ani jedno, ani drugie nie było na mojej liście. Jeśli już, to byłam wściekła, że naruszyła mój Dom, ukradła bezcenne rzeczy i postanowiła użyć ich do własnych narcystycznych celów.
– Coś ty zrobiła?
– Oskarżasz mnie o coś, wampirze?
– Ufałam ci. Prosiłam cię, żebyś została ze mną, kiedy umarł, bo cię potrzebowałam. A ty dwa razy pogwałciłaś to zaufanie.
– Nie wiem o czym mówisz.
– Pieprzysz. Ukradłaś coś od nas, Mallory. Ode mnie. Gdzie jest Maleficium i gdzie są jego prochy?
– Nie ma.
Zadrżały mi kolana i musiałam je zablokować, żeby trzymać się prosto. 294
– Były ci potrzebne, żeby zrobić z niego towarzysza?
Odwróciła wzrok, ale widziałam w jej oczach poczucie winy. I wtedy wiedziałam już, że to się dzieje naprawdę i że zrobiła to, w pełni wiedząc w co się pakuje.
– Czarna magia nie jest tym, czym nam się wydawało – powiedziała.
– W tej chwili nie ma żadnego wytłumaczenia na to, co zrobiłaś.
– To niesprawiedliwe! – krzyknęła. – Myślisz, że to właściwe, że jest cała gałąź magii, której nie powinnam używać? Do której nie powinnam mieć dostępu? Wiesz, jakie to uczucie? Złe, Merit! Źle jest władać magią, która jest tylko w połowie właściwa. To tylko połowa. Dobro i zło powinny być razem. I jeśli mam zrobić to w ten sposób, to na Boga, to właśnie zrobię. Nie mogę tak żyć.
– Ale możesz bawić się życiem, jak każdy inny czarownik w historii. Przyszłaś do mojego Domu, ukradłaś księgę zła, a potem ukradłaś prochy
mojego Mistrza, by zmienić go w swojego sługę!
– Ale to sprowadziłoby go do ciebie.
Znieruchomiałam, zagryzając wargę, by powstrzymać łzy. – Nie chcę go z powrotem. Nie tak. To nie będzie on. I nie, jeśli miałabym przez to cię stracić, Mallory. Jesteś moją siostrą w każdy sposób, jaki się liczy.
Prychnęła. – Wymieniłaś mnie na niego i dobrze o tym wiesz.
– Nie bardziej jak ty wymieniłaś mnie na Catchera. – Złagodziłam głos. – Żadna z nas nikogo nie wymieniła. Dorosłyśmy i zaczęłyśmy kochać innych. Ale nie chcę go, nie tak. I on też by tego nie chciał. – Wpatrywałam się w nią przez chwilę, zastanawiając się czy to był powód, dla którego zrobiła to, co zrobiła. Chociaż bardzo ją kochałam, nie byłam taka pewna.
– Nie zrobiłaś tego dla mnie – powiedziałam.
– Pieprzysz – rzuciła, ale w tym słowie brakowało mocy. Ethan był pionkiem w tej grze, wymówką dla jej maczania w czarnej magii. Może Simon 295
był na tyle głupi i naiwny, że naprawdę nie wiedział co robiła. Może nie wiedział, że zatruł swoją pupilkę czarną magią, a ona, jak ćpun potrzebujący działki, zrobiłaby wszystko, by dostać trochę więcej, bez względu na konsekwencje.
– Zrobiłaś to dla siebie. – Przypomniałam sobie co mówiła o czarnej magii, o tym, że inni jej nie rozumieją. – Posmakowałaś czarnej magii i spodobała ci się. Może nie z początku, ale w końcu ją polubiłaś. Ethan mógł być przydatny, ale jest tylko wymówką. Twoją wymówką na zniszczenie miasta.
– Co ty o tym wiesz? O siłach we mnie? Znam teksty źródłowe. Magia została rozdzielona — dobro od zła — jakby rozdzielono bliźnięta. – Pociągnęła za swoją koszulkę. – Czuję je, Merit, one muszą do siebie wrócić.
Zamknęła oczy i uniosła ręce, a magia zaczęła otaczać nas ogromnym okręgiem. Czułam jak kręci się przy moich plecach jak wirówka, przyciągając mnie w jej stronę.
– Mallory, przestań. Niszczysz Chicago.
– To tylko tymczasowe – powiedziała.
Patrząc na nią, uprawiającą magię, która była oleista, niewygodna i z ł a, wiedziałam, że skutki na pewno nie będą tymczasowe.
– To wszystko naprawi – powiedziała.
– To wszystko zniszczy – poprawiłam.
Ale kiedy magia zaczęła otaczać nas coraz ciaśniej i ciaśniej — wirująca siła wypierała powietrze z moich płuc — ona pokręciła głową.
– Jestem zmęczona martwieniem się tym, czego chcą inni. Ty. Catcher. Simon. Nie byłam odpowiedzialna za rozdzielenie dobra i zła. Ale będę odpowiedzialna za zamknięcie koła. Przestań być tak cholernie krótkowzroczna.
Spróbowałam ostatniej możliwości. – Mallory. Śniłam o Ethanie. Krzywdziłaś go. A jeśli dokończysz to 296 Translate_Team Chloe Neill – Do Ostatniej Kropli zaklęcie, jeśli podpalisz miasto, to ja i reszta wampirów z Domu za to zapłacimy.
Uśmiechnęła się trochę smutno.
– Skarbie, do tej pory mnie już dawno nie będzie.
Uniosła ręce, a magia zacisnęła się w węzeł. Wzrok mi się rozmazał, a potem zapadł całkowity mrok.
Po raz drugi w tym roku, moja najlepsza na świecie przyjaciółka mnie znokautowała.
***
Usiadłam w samą porę, by zobaczyć jak biegnie do mnie Jonah. Potarłam tył swojej głowy, obolała od upadku, ale czując ulgę, że byłam nieprzytomna na tyle krótko, by tu dotarł.
To oznaczało, że wciąż miałam szansę.
Przykucnął obok mnie z paniką w oczach. – Co się stało?
– Przyznała się. Ukradła Maleficium i prochy Ethana, by przywrócić go jako towarzysza. Uważa, że tego chcę — ale głównie ma obsesję na punkcie czarnej magii. Jest od niej uzależniona i uważa, że dokończenie zaklęcia pomoże jej przywrócić równowagę pomiędzy dobrem i złem.
Pomógł mi podnieść się na nogi.
– Znokautowała mnie zaklęciem. – Spojrzałam na niego. – Ubzdurała sobie, że to zrobi. Musimy ją znaleźć i powstrzymać. Jeśli dokończy to zaklęcie…
Nie dokończyłam; powiedzenie tego na głos nie sprawi, że dokonanie wyboru będzie łatwiejsze.
– Wiesz może gdzie zniknęła?
Zastanowiłam się, ale nie mogłam nic wymyślić. Jedynymi miejscami, 297
które znałam i w których ostatnio przebywała, były jej dom w Wicker Park i sklep żelazny. Ćwiczyła gdzieś w Schaumburgu i sali Catchera w River North, ale żadne z tych miejsc nie wydawało się prawdopodobnym punktem do
uprawiania wielkiej magii.
Ale jeśli nie mogłam znaleźć Mallory, to może mogłabym znaleźć księgę…
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do bibliotekarza.
– Maleficium zniknęło – powiedziałam mu bez żadnych wstępów. – Mallory Carmichael ukradła je z krypty, kiedy przebywała ze mną w Domu. Pewnie nie znasz sposobu, by wyśledzić księgę?
Mallory nie byłaby zadowolona z wiązanki słów, które wybuchły po drugiej stronie — ani z niepochlebnych komentarzy na temat etyki czarodziejów. Ale kiedy wyrzucił już z siebie wszystko, od razu przeszedł do rzeczy.
– Nie strzeże się Maleficium bez planu awaryjnego – powiedział, a ja usłyszałam szelest po drugiej stronie.
Odetchnęłam z ulgą. – Masz jakieś zaklęcie śledzące czy coś?
– Można tak powiedzieć. W grzbiecie zamontowałem nadajnik GPS. Oczywiście nie wspomniałem o tym Układowi, ukrzyżowaliby mnie
za zniszczenie księgi, ale to nie ma teraz znaczenia. Właśnie dlatego to zrobiłem. Poczekaj, sprawdzę lokalizację.
Kiedy on sprawdzał, ja spojrzałam na niebo. Północny granat zaczynał nabierać maleńkich odcieni czerwieni. Nie miałam wątpliwości, że woda pociemniała, a góry poruszały się gdzieś w mieście.
Już zaczęła.
– Mam – powiedział. – Jest niedaleko i się nie rusza.
– To wielkie miasto. „Niedaleko” w niczym mi nie pomoże. 298
– Chwila, zawężam. – Zatrzymał się. – Midway24! – krzyknął wreszcie. – Jest w Midway.
Podziękowałam mu, rozłączyłam się i wskazałam kierunek. – Jest w Midway. Idę tam. Znajdź Luca, Malika i Catchera — powiedz im co się dzieje.
– Nie chcę, żebyś szła tam sama.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się z żalem. – Sześćdziesiąta siódma zasada Czerwonej Straży — ufaj swojemu partnerowi.
– To jest akurat druga zasada.
– Jeszcze lepiej – odparłam z udawanym uśmiechem.
Jonah zacisnął szczękę, ale nie naciskał. – Więc znajdź ją i zatrzymaj. Za wszelką cenę.
Tego właśnie się bałam.
***
Przebiegłam cztery bloki, po czym zatrzymałam się z opadniętą szczęką.
Cały park Midway stał w ogniu. Nie pomarańczowymi i złotymi płomieniami zwyczajnego ognia, ale płomieniami przejrzystego błękitu, które sięgały nieba spiczastymi kłębami. Chociaż nie miały pomarańczowego koloru, wywierały taki sam efekt jak zwykły ogień: drzewa na skraju Midway zaczynały trzaskać i strzelać iskrami.
Niebo nade mną nabrało szkarłatnego koloru wściekle pulsującej czerwieni, krwawej jak otwarta rana, niepodobnej do niczego, co dotąd widziałam. Co chwila uderzały błyskawice, podnosząc włoski na moich rękach.
Pod sobą czułam głuche dudnienie. Bez wątpienia gdzieś piętrzyły się
24 Park mieszczący się w południowej części Chicago 299
góry. Kiedy Mallory uprawiała swoją magię, każdy z żywiołów wydostawał się spod kontroli.
Ulicą pędziły wozy strażackie. Zaparkowały na skraju Midway i natychmiast zaczęto gasić ogień; na niewiele to się zdało. Płomienie
rozprzestrzeniały się jak tornado, prądy gorąca przetaczały się przez park, z każdą chwilą coraz mocniejsze.
Znalazłam Mallory przed pomnikiem Masaryka, ze stosem książek i materiałów u jej stóp. Największy przedmiot — Maleficium — był otwarty i błyszczał, tekst zawijał się na stronie. Jej blond włosy trzepotały w gorącym wietrze tworzonym przez ogień.
Wydawała się nieświadoma zagrożenia jakie stwarzała, więc nie miałam wątpliwości, że zniszczy miasto, jeśli będzie mogła. Nie wiedziałam jedynie co mam robić. Może mogłabym zbliżyć się na tyle, by ją znokautować albo przynajmniej przerwać zaklęcie, choć wątpiłam, że pozwoli mi podejść na tyle blisko. Ale musiałam próbować, dopóki nie przybędą posiłki.
Nie zamierzałam wejść między nią, a ogień, więc obiegłam pomnik dookoła i podeszłam do niej od tyłu. Kiedy byłam na tyle blisko, by zobaczyć jej odpryskujący matowy niebieski lakier na paznokciach, zawołałam ją po imieniu.
Obejrzała się z wyraźnym niepokojem, mamrocząc jakieś słowa. – Jestem trochę zajęta, Merit.
– Mallory, musisz przestać! – krzyknęłam ponad rykiem płomieni. Ziemia pod moimi stopami drżała, a ja potknęłam się i poleciałam do przodu. –
Nie widzisz, co robisz z miastem?
Drzewo trzasnęło, pękło i padło na ziemię, a pożoga ruszyła w jego stronę, natychmiast je pochłaniając. Nie minie wiele czasu nim linia drzew zostanie całkowicie spalona i ogień dostanie się na ulice.
– Zabijesz nas wszystkich!
– Nie, kiedy skończę zaklęcie – zawołała. – Zobaczysz. Świat będzie o 300
wiele lepszy, kiedy dobro i zło znów się połączą. Świat będzie jedno ś ci ą.
Ręce drżały jej, kiedy wkładała je do słojów z proszkami i sypała je na otwarte strony Maleficium. Przeszukałam wzrokiem pozostałości jej magii, ale nie widziałam nigdzie urny, w której znajdowały się prochy Ethana.
Zniknęły, być może wykorzystane w jakiejś wcześniejszej części zaklęcia. A kiedy zatrzymamy zaklęcie — je ś li będziemy mogli je zatrzymać — nie będę miała nawet jego prochów.
– Mallory, proszę, przestań.
Nie zatrzymała się, ale za to w ziemię wmurował mnie inny głos.
– Wiedziałem, że to wampiry za tym stoją!
Obejrzałam się. McKetrick szedł w naszą stronę z wielkim pistoletem wycelowanym prosto we mnie. – Dlaczego nie odsuniesz się od tej dziewczyny, Merit?
– Ta dziewczyna próbuje zniszczyć miasto – ostrzegłam go, ale on przewrócił oczami. Mallory była zaślepiona swoim uzależnieniem od czarnej magii. McKetrick był zaślepiony swoją ignorancją i niewzruszoną pewnością, że to wampiry są odpowiedzialne za wszystkie szkody w Chicago.
– Dla mnie wygląda na to, że próbuje to zatrzymać – powiedział.
– Nie mógłbyś bardziej się mylić – powiedziałam mu. – Jesteś ignoranckim idiotą.
– Dzięki mnie przeszło prawo rejestracyjne.
– Bo skłamałeś i nie wspomniałeś, że zaatakowałeś mnie w miejscu publicznym. Walczysz z czymś, co ci nie szkodzi i jesteś całkowicie ślepy na prawdziwe zagrożenie.
Błyskawica uderzyła w jedno z drzew po drugiej stronie parku, rozdzielając je na dwie połowy i wysyłając je prosto w czeluści płomieni.
Mallory wciąż wymrukiwała słowa zaklęcia, a ogień z każdą chwilą stawał się coraz większy.
Tak, mógł użyć broni. I tak, odłamek osiny mógłby mnie zabić. Ale 301
byłam zmęczona McKetrickiem i nie miałam teraz czasu na jego błazenady.
– Pomagasz jej w tym – powiedziałam, nie przejmując się, że wydawałam czarowników. Byli absolutnie na mojej czarnej liście.
– Łżesz – powiedział. I z ręką drżącą od furii, pociągnął za spust.
Broń wystrzeliła samoczynnie, wysyłając w powietrze drewno i metal. Zrobiłam natychmiastowy unik lecz mimo to poczułam odłamek w plecach.
Ale wciąż żyłam.
Uniosłam wzrok. McKetrick również żył, ale nie miał tyle szczęścia. Jego twarz była umazana plamkami krwi od odłamków pocisku, a jego prawa dłoń była zmasakrowana do krwi i kości. Leżał na plecach, mrugając na szkarłatne niebo i przyciskając rękę do piersi.
To pewnie nie świadczyło o mnie za dobrze, że nie byłam w stanie zdobyć się na współczucie, ale McKetrick i tak pewnie obwiniłby nas za swoje rany.
Błyskawica uderzyła w pobliską latarnię, przyciągając moją uwagę z powrotem do rozgrywającego się magicznego dramatu. Płomienie były teraz wyższe od drzew, ich kłęby unosiły się w stronę czerwonego nieba, które zakrywał teraz niebieski dym.
– Mallory! – zawołałam, zbliżając się znów do cokołu. – Przestań.
Uniosła ręce w powietrze, a ja znów poczułam zbierającą się magię.
– Dlaczego mam przestać? Żebyś mogła chełpić się jak to złapałaś popieprzoną czarownicę? Nie, dzięki.
– Tu nie chodzi ani o ciebie, ani o mnie! – krzyknęłam ponad trzaskaniem ognia i świszczącym wiatrem. – Chodzi o Chicago. Chodzi o twoją nową obsesję na punkcie czarnej magii.
– Nie masz pojęcia, Merit. Żyjesz sobie w swoim uporządkowanym, wampirzym domku. Jesteś nieświadoma świata wokół ciebie — tej energii i magii. Ale to nie moja wina.
Catcher wyszedł z chmury dymu po drugiej stronie cokołu. 302
– Mallory! Przestań!
– Nie! – krzyknęła. – Nie przeszkodzisz mi!
– Wybacz – powiedział – ale nie pozwolę ci tego zrobić.
– Jeśli teraz mnie zatrzymasz, to zabijesz Ethana. – Wskazała na mnie. – Powiedz jej to, Catcher. Powiedz jej, że powstrzymasz mnie przed sprowadzeniem go.
Ale on podchodził coraz bliżej niej. – Jeśli go sprowadzisz, będzie zombie, Mallory i dobrze o tym wiesz. Wiem, dlaczego to robisz. Wiem, jakie to wspaniałe uczucie i zarazem jakie złe. Ale możesz nauczyć się to kontrolować, przysięgam, potrafisz to zrobić.
– Nie chcę tego kontrolować – powiedziała. – Chcę tym w ł ada ć. Wszystkim. Chcę czuć się lepiej.
Ale Catcher nalegał. – Simon był okropnym nauczycielem i przepraszam, że tego nie zauważyłem. Przepraszam, że nie widziałem jak niebezpieczna jest jego głupota. Nie wiedziałem, że przez to przechodziłaś. Myślałem po prostu, że się ode mnie odsuwasz. Myślałem, że mi cię zabiera. To moja wina, Mallory. – Po jego twarzy spływały łzy. – Moja wina.
– Nic nie wiesz – wycedziła i podniosła Maleficium. – Nikt nie rozumie jakie to ważne.
– To nie jest ważne – powiedział spokojnie Catcher. – Po prostu się tym zachłysnęłaś. Potęgą. Potencjałem. Ale to fałsz, Mallory. To wrażenie, które czujesz w piersi? – Uderzył się pięścią w serce. – To fałsz. Czynienie zła nie uczyni ze świata lepszego miejsca. Nie sprawi, że to wrażenie zniknie. Ono będzie stawało się silniejsze, a ty odrzucisz wszystkich, których kochasz.
Uniósł drugą rękę, a ja czułam pulsowanie magii, kiedy szykował się, by czymś w nią rzucić.
– Nie zatrzymasz tego – powiedziała perfidnie. – Nie wpłyniesz na moją
magię. 303
– Nie, nie mogę – powiedział z rezygnacją. – Ale mogę wpłynąć na ciebie. – Magia zaczęła błyszczeć i wirować na jego dłoni.
Uświadamiając sobie co się dzieje, znowu zmieniła taktykę. – Ale to zrobi mi krzywdę – powiedziała głosem dziecka, a nie dwudziestoośmioletniej kobiety. – Proszę nie rób tego.
– Jeśli mówisz prawdę, to módl się, by bolało tylko przez chwilę – powiedział. Wypchnął rękę do przodu; błysk światła wielkości diamentu poleciał w jej kierunku, tworząc gigantyczną niebieską kulę.
Jakby na zwolnionym tempie, przeleciała tuż obok mnie. Ale Mallory wypuściła księgę i odbiła kulę. Z wielką eksplozją uderzyła w pomnik i urwała rycerzowi spory kawałek ramienia.
– Nienawidzę cię! – krzyknęła do niego, a choć nie miałam wątpliwości, że mówiła to przez magię i zmęczenie, to ból na twarzy Catchera był wyraźny.
– Przejdzie ci – powiedział i rzucił w nią kolejną kulą. Ta trafiła, uderzając Mallory prosto w klatkę piersiową. Odleciała do tyłu i upadła na ziemię.
Cała magia, którą stworzyła, cała ta energia, którą zebrała, została nagle uwolniona. Z mrożącym pędem zimna, kula Catchera wybuchła, rozszerzyła się i zmieniła w niebieską płaszczyznę światła, która przeszła przez park z rykiem Boeinga 747, rozwiewając przy tym płomienie.
Rozwiewając przy tym zaklęcie.
Rozwiewając przy tym nadzieję.
Przez chwilę panowała cisza. Dym unosił się ze zwęglonej trawy i drzew parku, a pozostałości magii błyszczały nad ziemią jak miniaturowe błyskawice. Mgła uniosła się, a czerwień nieba zniknęła, przez chmurę dymu przebiło się kilka gwiazd. Skraj parku wciąż błyszczał rozżarzonymi węgielkami, ale strażacy będą teraz mogli nad tym zapanować.
Mgła zniknęła.
Mallory była nieprzytomna, a jej przepowiednia się sprawdziła. Została 304
pokonana przez Catchera, Białe Miasto już nie było zagrożone.
A Ethan odszedł na dobre.
Potrząsnęłam głową, by powstrzymać łzy, nie chcąc poddawać się żalowi. Stworzyłaby potwora i nie było sensu opłakiwać czegoś, co nigdy nie powinno istnieć. Wolałam już mieć wspomnienia i żal, niż wypaczenie tego, kim był. Będę musiała wrócić do życia, które zaakceptowałam.
– Dasz radę – wyszeptałam, a łzy spływały mi po policzkach. Wstałam i spojrzałam na Catchera i Mallory. Zbierał błyszczące pasma wokół jej nieprzytomnego ciała, jak gdyby wiążąc ją, kiedy się obudzi. Pewnie jakieś magiczne liny. Nie wiedziałam co zrobi z nią teraz Układ, ale to raczej nie będzie miłe.
Poczułam nacisk na łokciu i obejrzałam się. Za mną stał Jonah, przyglądając się mojej twarzy. – Znowu krwawisz.
– Nic mi nie jest. To tylko mały odłamek. Broń McKetricka eksplodowała — jest tam.
Jonah przytaknął. – Zadbam, by policja go znalazła. Wszystko w porządku? To znaczy, poza
krwawieniem. – Tak myślę – zaczęłam, ale przerwał mi trzask szczególnie głośnej energii. Zrobiłam lekki unik, kiedy błysnęła przez park, po czym wyczerpała się, wysyłając w powietrze kolce magii.
– Merit – powiedział cicho Jonah. – Spójrz.
Uniosłam wzrok.
Ciemna postać szła w naszą stronę przez niebieską mgłę, otaczającą park. Poczułam jak stają mi włoski na karku.
– Cofnijcie się – powiedział Catcher, zbliżając się do nas. – To coś to chodzące zło. Zaklęcie zostało przerwane, co oznacza, że to pozostałość magii.
Ale ja wyciągnęłam rękę. 305
– Czekaj – powiedziałam, idąc w stronę postaci.
Szłam jak na autopilocie. Bez żadnego wyjaśnienia, każdy atom w moim ciele był zaprogramowany na to, by iść na spotkanie temu, co wyłaniało się
z gęstych kłębów opadającego popiołu. Ten ruch mógł być śmiertelny, ale mnie to nie obchodziło. Szłam dalej. A kiedy mgła opadła, spojrzały na mnie błyszczące, zielone oczy.
Łzy stanęły mi w oczach.
Z nagle drżącymi kolanami, pobiegłam w jego stronę. 306
ROZDZIAŁ XIX
JAK FENIKS Z POPIOŁÓW
Miał na sobie te same ubrania, co w dniu, kiedy został przebity kołkiem — spodnie w kant, odznakę Domu, białą koszulę na guziki, na której tuż nad sercem było rozcięcie. Szerokimi oczami chłonął mój widok.
Dotarłam do niego i przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, oboje baliśmy się, być może tego, co może nadejść — i tego, co nadeszło.
– Widziałem kołek – powiedział Ethan. – Widziałem jak Celina rzuca kołkiem i czułem jak mnie trafia.
– Zabiła cię – powiedziałam. – Mallory… Uprawiała magię, by przywrócić cię jako towarzysza. Catcher przerwał zaklęcie. Myślał, że stworzy potwora, ale ty — ty nie wydajesz się być potworem.
– Nie czuję się jak potwór – powiedział łagodnie. – Śniłem o tobie. Często. Była burza. I zaćmienie.
– Rozpuściłeś się w piasek – dodałam, a jego oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. – Miałam te same sny.
Wciąż marszcząc brwi, uniósł dłoń do mojej twarzy, jakby nie był pewny czy jestem prawdziwa. – Czy to sen?
– Nie sądzę.
Uśmiechnął się lekko, a moje serce podskoczyło na ten widok. Tak dawno nie widziałam jego drażniącego uśmieszku. Nie potrafiłam powstrzymać nowej fali łez i szlochu, który wyrwał się z mojej piersi.
Był tu. Żył. I co najważniejsze, wydawał się być sobą, a nie jakimś bezmózgim sługą, jakimś stworzonym z czarnej magii towarzyszem Mallory. 307
Nie wiedziałam co zrobiłam, by zasłużyć na taką szansę, a wdzięczność — i szok — były prawie obezwładniające.
– Nie wiem co powiedzieć – powiedziałam mu.
– Więc nic nie mów – odparł, obejmując mnie. – Nie ruszaj się.
Chłodny wiatr przeszedł przez park Midway, a ja zamknęłam oczy, tylko na chwilę, próbując skorzystać z jego rady, próbując zwolnić obezwładniające bicie mojego serca. Kiedy tam stałam, mogłam przysiąc, że znów czułam w powietrzu zapach cukru i cytryny.
Ale potem Ethan zadrżał. Spojrzałam na niego, a jego oczy były zaszklone, skóra nagle pobladła.
– Merit – powiedział, ściskając gwałtownie moje ręce, jego nogi zadrżały z próby utrzymania się prosto. Objęłam go ręką w pasie.
– Ethan? Wszystko w porządku?
Zanim zdążył odpowiedzieć, upadł.
***
Luc i Kelley przyjechali do parku, by oszacować szkody, ale ich radość na widok Ethana została stłumiona strachem — naszym strachem — o jego stan. Jak tylko upewniliśmy się, że zajęto się Mallory, Maleficium zostało oddane w bezpieczne miejsce, a Jonah miał kontrolę nad McKetrickiem, skupiliśmy się na zabraniu Ethana z powrotem do Cadogan.
Podróż była surrealistyczna — eskortowaliśmy mojego wskrzeszonego wampirzego kochanka i Mistrza z powrotem do jego Domu. Luc zaprowadził nas przez bramę w ogrodzeniu, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Przeszliśmy szybko na tyły Domu i schodami do apartamentu Ethana.
Luc położył go na łóżku i odsunął się, podczas gdy Kelley, najwyraźniej wyuczona medycznego fachu w poprzednim życiu, zaczęła go oglądać.
Może widząc strach i wyczerpanie na mojej twarzy, Luc podszedł do 308
mnie. – W porządku?
Uniosłam ramiona. – Nie wiem. Co z nim będzie?
– Cholera, Merit. Nie wiem nawet czym on jest i dlaczego tu jest. Co tam się stało?
Powiedziałam mu, co widziałam zanim przyjechał. – Czy Ethan jest jej towarzyszem? Będzie mogła go kontrolować?
– Nie wiem – odparł cicho Luc. – Jeśli Catcher przerwał zaklęcie, to nie wiem dlaczego w ogóle tu jest.
– Miałam o nim sny — prorocze sny o nim i o magii żywiołów — odkąd zabrała prochy. Może wracał od tamtej pory kawałek po kawałeczku.
– Więc magia Catchera dokończyła wskrzeszenie, ale powstrzymała go od bycia bezmózgą skorupą? Jest taka możliwość, ale to nie moja działka. Cholera, wątpię, by nawet Catcher wiedział coś na ten temat.
Niewiedza, ryzyko, że Ethan mógłby być na zawołanie dziewczyny tak uzależnionej od czarnej magii, że była skłonna odrzucić przyjaciół — i swoje miasto — załamały mnie. Strach i panika wypłynęły na powierzchnię, a ja odwróciłam wzrok, czując łzy spływające mi po twarzy.
Podeszłam do najbliższego krzesła i usiadłam, po czym zakryłam twarz dłońmi, łkając od emocjonalnej kolejki górskiej w postaci Mallory i Ethana — i od możliwości, że straciłam już Mallory… i że będę musiała od nowa przeżywać utratę Ethana.
Nie wiem jak długo już płakałam, kiedy usłyszałam szmer, cichy, ale pewny, z drugiego końca pokoju. Wolno odsłoniłam oczy. Ethan siedział oparty o ramę łóżka. Wyglądał na wyraźnie słabego, miał ledwie otwarte oczy. I tak jak w moich snach, wypowiedział moje imię. Ale to nie był sen.
Otarłam łzy i podbiegłam do jego łóżka tuż obok Kelley. – Jak się czujesz? 309
– Dobrze. Zmęczony. – Przełknął. – Chyba potrzebuję krwi.
Spojrzałam na Kelley. – Czy to efekt… tego czegoś?
– Możliwe. Luc, mógłbyś sprawdzić kuchnię na pierwszym piętrze i wziąć trochę krwi?
Luc natychmiast wyszedł z apartamentów Ethana, ale wrócił po chwili z pustymi rękami, mrucząc parę słów na temat Franka. Lodówka na pierwszym piętrze była najwyraźniej pusta. Tak samo jak lodówki na parterze i drugim piętrze.
– Mówiąc krótko, nie mamy w tej chwili krwi.
Ethan podniósł się nieznacznie. – Słucham? W Domu nie ma krwi? Jak Malik mógł na to pozwolić?
– Chyba trzeba trochę ubarwić historię. Tak się teraz akurat składa, że picie od wampirów jest przeciwko zasadom Domu Cadogan, ale jestem przekonany, że tym razem zrobimy wyjątek. – Uniósł brwi. – Chociaż będziesz chyba musiał zwrócić się do nowicjuszki o pożywienie.
Teraz moje policzki zapłonęły czerwienią, ale sugestia intymności — możliwości, że mój Mistrz będzie potrzebował ode mnie krwi — wydawała się nie peszyć Ethana.
Luc i Kelley w milczeniu wyszli, zamykając za sobą drzwi.
Nagle pełna niepokoju i podekscytowana jak dziewczyna na pierwszej randce, usiadłam na skraju łóżka. To było takie dziwne. Odszedł. A teraz wrócił. Tak bardzo cieszyłam się, że go widzę, że myślałam, że wybuchnę, ale to i tak było surrealistyczne.
– Zdenerwowana, Wartowniczko?
Przytaknęłam.
Ethan przechylił głowę, rozrzucając swoje złote włosy na poduszkę. – Nie bądź. To dla wampira najbardziej naturalna rzecz. – Chwycił moją dłoń i spojrzał na mój nadgarstek, po czym potarł kciukiem puls, który bił tuż 310
pod skórą. Poczułam rozchodzące się po mnie ciepło, ale nie tylko pożądania.
Przenikał wzrokiem mój nadgarstek, jakby patrzył na krew i życie, które pod nim przepływały, jego szmaragdowe oczy błyszczały srebrem z głodu krwi.
Nigdy wcześniej nie dawałam nikomu krwi. Brałam ją od Ethana, ale to było coś więcej. Czy osiem miesięcy temu mogłabym sobie wyobrazić, że to będzie moje pierwsze doświadczenie. Że będę siedziała tutaj, z Ethanem, w jego apartamencie, gotowa zaoferować mój swój nadgarstek?
Przycisnął wargi do mojego pulsu, a ja zamknęłam oczy, moje ciało szumiało z zainteresowaniem drapieżnika, moje własne kły wysunęły się. – Ethan.
Wydał z siebie cichy dźwięk męskiej satysfakcji, a ja zadrżałam, kiedy znowu pocałował mój nadgarstek.
– Nie ruszaj się – powiedział z ustami przy mojej skórze. – Nie ruszaj się.
***
To była noc łez. Z powodu utraty przyjaciółki, oby tylko tymczasowo, na rzecz magicznego uzależnienia. Z powodu mojego ponownego złączenia z Ethanem. Ale jakiekolwiek to były emocje, bladły w porównaniu ze spotkaniem Ethana i Malika.
Kiedy Ethan został nakarmiony, a ja powiadomiłam Luca, Malik przyszedł na górę z oczami wielkimi jak spodki. Spojrzał na mnie i coraz silniej wyglądającego Ethana — wciąż leżącego na łóżku — próbując zrozumieć czy to jakiś trik, czy czary. Wyduszenie z siebie jakiegokolwiek słowa zajęło mu kilka minut.
Znali się ponad stulecie. Było jasne, że to spotkanie będzie istotne.
A kiedy się skończyło, jakby nic się nie wydarzyło, szybko przeszli do polityki.
– Prezydium wysłało syndyka – powiedział Malik. 311
– Nie marnowali czasu – mruknął Ethan. – Kogo wybrali.
– Franklina Cabota.
– Z Domu Cabot? Dobry Boże. – Ethan skrzywił się. – Ten gość to zwykły robak. Victor zrobiłby lepiej, gdyby sam przyjął na siebie kołek. Jak źle było?
Malik spojrzał na mnie, jakby upewniał się, zanim obciąży Ethana zbyt wieloma złymi wieściami. Ale ja znałam Ethana na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie chciał być traktowany jak dziecko. Skinęłam Malikowi głową.
– Dam ci krótką listę – powiedział. – Wprowadził w Domu racje krwi. Unieważnił prawo o piciu w Domu. Ograniczył prawo do zbierania się w grupy. Unieważnił status Merit jako Wartowniczki i wysłał ją do Claudii. Poddał strażników testowi na wytrzymałość na słońcu.
Ethan zrobił wielkie oczy z niedowierzania. – Nie wiem co powiedzieć.
– Jest niekompetentny – powiedział Malik. – Z szacunku do Domu i Prezydium, dałem mu pokój, by prowadził swoje rozeznanie. Ale zaszedł za daleko. – Malik odchrząknął. – Kilka godzin temu słyszałem go jak przez telefon mówił Dariusowi, że wampiry Cadogan były w komitywie z czarownikami, by zniszczyć miasto. Zamierzałem zająć się tym problemem przed Midway, ale teraz, kiedy wróciłeś…
Ethan w ciszy rozważał te słowa. Z napiętymi ramionami czekałam na jego odpowiedź, oczekując wybuchu albo ostrożnie modulowanej furii.
– Walić ich – powiedział wreszcie Ethan.
Po chwili absolutnego szoku, cieszyłam się swoim drugim wielkim uśmiechem tej nocy. Uśmiech Malika nie był o wiele mniejszy.
– Przepraszam – powiedziałam – czy ty właśnie powiedziałeś „walić ich”?
Ethan uśmiechnął się ponuro. – Można powiedzieć, że to nowy świt. Nie daję Prezydium wielkiego kredytu zaufania, ale są wystarczająco mądrzy, by rozpoznać niekompetencję. 312
– Spojrzał na Malika. – A jeśli nie, to znaczy, że mijają się z celem swojego istnienia.
Nie użył słowa „rewolucja”, ale gdzieś się czaiło się — możliwość, że Dom Cadogan mógłby istnieć bez Prezydium.
Może moje członkostwo w Czerwonej Straży nie wkurzy go tak bardzo jak myślałam.
Nie, żebym zamierzała mu powiedzieć.
– Trochę się zmieniło – powiedział ostrożnie Malik.
– Dostałem trzecie życie – powiedział Ethan. – A w tym mogę być na zawołanie czarownicy uzależnionej od czarnej magii. Prezydium może różnie zareagować.
– I przejąć kontrolę nad Domem? – zastanawiał się Malik.
– Prezydium nigdy nie pozwoli mi znowu objąć władzy nad Domem dopóki nie upewnią się, że Mallory mnie nie kontroluje. A choć rozumiem, że Dom nie przepada teraz za bardzo za Prezydium, to nie mogę się z tym nie zgodzić. To zbyt ryzykowne. Dom powinien pozostać pod twoją pieczą, dopóki nie będziesz pewny, że działam całkowicie z własnej woli.
Zapiszczał mój pager. W sali bankietowej było spotkanie. Mistrz(owie) Domu ewidentnie go nie zwołali, bo obaj byli tutaj. Rozbudziła się we mnie ciekawość — a ponieważ przenieśli się na rozmowy o historycznych zastosowaniach wampirycznej dziedziczności — uprzejmie przeprosiłam i udałam się do sali bankietowej na pierwszym piętrze.
Jedne z drzwi były uchylone, więc weszłam do środka za tłumem wampirów i usiadłam obok Lindsey i Kelley, które znalazłam na tyłach sali.
Frank stał na podwyższeniu przed salą, rozpływając się nad złem Domu Cadogan i braku powściągliwości jego wampirów. – Dom Cadogan jest na złej drodze – powiedział. – Za bardzo interesuje się ludzkimi sprawami. Próbuje rozwiązywać problemy poza jego zakresem i upoważnieniem. Tak nie może być, a ja nie mogę w dobrej wierze 313
zarekomendować Prezydium kontynuowania tego statusu quo.
Zatrzymał się, jakby chciał stworzyć dramatyczny efekt, podczas gdy wampiry rozglądały się nerwowo, a w sali unosiła się napięta magia. Wszyscy kręcili się nerwowo, czekając na werdykt Franka.
– W tym Domu jest zbyt wiele wątpliwości. Wątpliwości na temat jego pozycji pod parasolem Prezydium w Greenwich. Wątpliwości na temat jego lojalności. Składaliście śluby waszemu Domowi. Niestety, te śluby zostały sublimowane przez Mistrzów tego Domu. Przypomnicie sobie, że istniejecie dzięki naszej uprzejmości i przyrzekniecie swoje oddanie Prezydium
w Greenwich.
W sali zapadła cisza, magia wytwarzała iskry, które mogłyby rozświetlić całe pomieszczenie.
– On chyba nie mówi na poważnie – wyszeptała Lindsey, z przerażeniem wpatrując się w podwyższenie.
– Uważam, że najodpowiedniej będzie, jeśli to kapitan naszej straży, której zadaniem jest ochrona Domu od wszystkich wrogów, martwych czy żywych, jako pierwsza złoży przysięgę.
Fala odwracających się głów rozdzieliła się, tworząc przestrzeń, która stawiała Kelley tuż przed wzrokiem Franka. Zaprosił ją do siebie gestem ręki.
– Kelley, kapitanie Domu, podejdź i złóż swoją przysięgę wierności.
Spojrzała na mnie z wątpliwością w oczach, wyraźnie niepewna co robić. Współczułam jej. Jeśli odmówi, bez wątpienia jej się dostanie. Jasne, Malik i Ethan byli w budynku, ale dwa piętra wyżej, a ona była otoczona wampirami, które przez honor będą związane do posłuchania tego, co mówi Frank.
Z drugiej strony — składać przysięgę Prezydium? Czy ten facet oszalał?
Nie było odpowiedniej opcji, żadnego dobrego wyboru, pomyślałam, poza stworzeniem jeszcze większej ilości dramatu. Więc ścisnęłam jej dłoń i posłałam jej to samo pełne pewności skinięcie, które ona dała mi na teście. 314
Przez chwilę zbierała się w sobie, po czym przeszła wolno przez utworzoną przez wampiry drogę. Niektóre patrzyły na nią z wyraźnym współczuciem, niektóre jakby oczekiwały więcej od swojego kapitana, niż poddania się dyktaturom Prezydium.
Dotarła do podium, co było sygnałem Franka, by znowu zacząć swoje wywody.
– Kelley, kapitanie tego Domu – powiedział znowu. – Przyrzeknij swoje posłuszeństwo Prezydium w Greenwich.
– Przyrzekałam posłuszeństwo Domowi Cadogan – powiedziała wyraźnie. – Jestem już związana.
Poczułam od tłumu falę ulgi, ale pulsowanie magii z przodu sali, gdzie
było podium, było o wiele mniej przyjazne.
– Więc cofnij swoje przyrzeczenie dla Domu Cadogan.
– Nie zrobię tego – powiedziała Kelley. – Nie złożyłam go ot, tak sobie i nie cofnę go, żebyś mógł złożyć Prezydium lepszy raport.
Żyłka na jego szyi zapulsowała wściekle. – Przysięgniesz swoje posłuszeństwo Prezydium – wycedził – albo będziesz tego żałować całą wieczność.
Drzwi otworzyły się z hukiem. – Jeszcze zobaczymy.
Wszystkie głowy odwróciły się w stronę drzwi. Malik stał tam, z furią w oczach, obejmując Ethana w pasie i pomagając mu wejść. Wśród tłumu zapadła całkowita cisza, lecz już po chwili sala wybuchła radosnymi dźwiękami i łzami. Wampiry ruszyły w stronę drzwi, a Malik dał im chwilę na powitanie swojego poległego bohatera.
Skorzystałam z okazji, by spojrzeć na Franka i rozkoszować się szokiem na jego twarzy. Ta mina, po tym, przez co przeszedł przez niego Dom, była prawie tego warta.
A potem Malik przywołał wampiry do porządku. 315
– Cisza – powiedział, a w sali momentalnie zrobiło się cicho. – Dla pańskiej informacji, panie Cabot, wampiry tego Domu składają przysięgę Domowi i jego wampirom, a nie Prezydium.
Frank ogarnął się i posłał powątpiewające spojrzenie. – A jakim prawem mnie wyzywasz?
Malik posłał mu równie władcze spojrzenie. – Prawem nałożonym na Dom Cadogan i jego Mistrza przez Prezydium w Greenwich.
Frank spojrzał na Malika, a potem na Ethana. – Mistrza, który wydaje się nie być w kondycji.
Ethan odchrząknął. – Malik Washington jest Mistrzem tego Domu. Został po mojej śmierci należycie wprowadzony na ten urząd przez Prezydium. Pozostanie na tej pozycji, dopóki nie zostanę na nią ponownie powołany.
Innymi słowy, Malik był Mistrzem Domu, a Ethan nie będzie podważał jego pozycji.
Tłum zawrzał.
– Wampiry tego Domu – powiedział Malik – włącznie z kapitanem straży, cały czas udowadniają swoją wartość. Dzisiaj widzieliśmy ich natychmiastową chęć walki by ochronić Dom, bez względu na zagrożenie. Są odważne i honorowe. A pan w odpowiedzi oskarża je o nielojalność i żąda nowych przyrzeczeń? Wątpię, by Prezydium żądało takich działań. Niniejszym ma pan opuścić ten Dom, panie Cabot.
– Nie masz władzy, by mnie wyprosić.
Malik uniósł brew w bardzo Ethanowy sposób. – Mam władzę, by usunąć wszystko, co jest destrukcyjne dla tego Domu, a Ethan się ze mną zgadza. Nikt nie zaprzeczy, że nie zalicza się pan do tej kategorii. Ma pan dziesięć minut na zabranie swoich rzeczy.
– Napiszę o tobie w raporcie. 316
– Proszę bardzo – powiedział Malik. – Może pan napisać, że nasz Dom jest świetnie prowadzony, że jest domem dla odważnych i prawdziwych wampirów. Och — może pan im także oznajmić, że Merit została przywrócona na pozycję Wartowniczki.
Uśmiechnął się odrobinę złośliwie, a ja musiałam powstrzymywać swój własny szeroki uśmiech.
– Proszę to przekazać Prezydium, panie Cabot. A jeśli będzie pan miał chęć, niech im pan powie, żeby się odpieprzyli.
***
Kiedy Frank opuścił Dom, reszta wampirów otoczyła Ethana radosnym świętowaniem. Jakby podładowany ich uczuciem, był w stanie stać o własnych siłach.
Kiedy wampiry się uciszyły, Malik położył dłoń na jego ramieniu. – Ten Dom jest twój, z krwi i kości i jesteś w nim mile widziany zawsze i w każdej godzinie.
Ethan kiedyś powiedział mi coś podobnego, zapewniając mnie, że jestem członkiem jego Domu, „z krwi i kości”. Może to była jedna z tych fraz, których używały wampiry, część wspólnego słownictwa, pamięci osób związanych potrzebą asymilacji.
– Kiedy przyjdzie pora – powiedział Malik – oddam pałeczkę tobie. W międzyczasie miasto bez wątpienia będzie miało pytania. Jestem pewny, że burmistrz niedługo zastuka do naszych drzwi.
– To możliwe – powiedział Ethan, po czym chwycił moją dłoń i wyszczerzył się do Malika. – Ale jeśli nie masz nic przeciwko, to zamierzam wykorzystać ostatnie chwile wieczoru.
Poczułam ciepło na policzkach, ale byłam w dobrym towarzystwie; nawet Luc się zarumienił. 317
Z zapewnieniem Malika, że apartamenty Ethana były dla jego użytku, wróciliśmy ręka w rękę do jego pokoju.
Ledwie zamknęliśmy drzwi, kiedy jego usta były na moich, głodne i natarczywe. Namiętność wybuchła i otoczyła nas z siłą starożytnych zaklęć.
Nie walczyłam z nim. Całowałam go ze wszystkim, co miałam, pochłaniałam go każdym narzędziem w swoim arsenale i poruszałam się w nim i wokół niego, zniewolona miłością.
Po chwili odsunął się, ciężko oddychając; otworzył oczy i objął moje policzki dłońmi. – Nie zapomniałem na czym stanęliśmy, Wartowniczko i nie zamierzam zapomnieć.
– Długo cię nie było.
– Tylko dla ciebie. Dla mnie to był tylko mglisty sen i ciemność… i od czasu do czasu twój głos. Trzymałaś mnie przy ziemi, a ja wołałem twoje imię, by zrobić to samo dla ciebie.
Jestem pewna, że zbladłam trochę na to wyznanie. Emocje wywołane jego powrotem wciąż były nowe, świeże, nieprzetestowane. Cieszyłam się, że wrócił, ale to było takie niespodziewane, że bałam się temu zaufać.
Uniósł moją brodę i zmusił mnie, bym spojrzała mu w oczy. – Jest coś jeszcze?
– Nie. Ale przez dwa miesiące nie było też ciebie.
Milczeliśmy przez chwilę, w czasie gdy on patrzył mi w oczy. – Był taki czas – powiedział wreszcie – kiedy uznałbym twoją powściągliwość i dał ci czas oraz miejsce na podjęcie własnej decyzji.
Przechylił moją twarz i przesunął palce na mój kark, wywołując dreszcz na plecach. Potem opuścił wargi do mojego ucha.
– To nie jest taki czas, Merit.
A potem jego usta były na moich i znowu odebrał mi dech. Całował mnie jak opętany, jakby nie myślał o niczym więcej, tylko o moim smaku. 318
Jak mężczyzna przywrócony do życia.
– Dostałem trzecią szansę w życiu, nawet jeśli okoliczności są niepokojące. Jesteś moja i oboje o tym wiemy.
Pocałował mnie znowu, a kiedy ja zaczęłam wierzyć, że naprawdę wrócił, poczułam względem niego zaborczość, jakiej nie czułam jeszcze nigdy do niczego, pewna i świadoma, że był mój i niezależnie od okoliczności, zamierzałam to tak zatrzymać.
Po kolejnej długiej chwili zakończył pocałunek i mocno mnie objął.
Kiedy wstało słońce, leżeliśmy złączeni, dwa ciała przyciśnięte do siebie dla ciepła, miłości, wdzięczni za cuda, które zapewne nie powinny się w ogóle wydarzyć.
To była najlepiej przespana noc, jaką kiedykolwiek miałam. 319
EPILOG
Obudziliśmy się ze złączonymi ciałami, a telefon obok łóżka Ethana głośno dzwonił. Przetoczyłam się nad jego nagim ciałem i odebrałam.
– Tak? – zapytałam.
Głos Catchera był zrozpaczony. – Obudziła się. Obezwładniła strażników i uciekła.
Usiadłam i potrząsnęłam nogą Ethana, by go obudzić. – Zwolnij. Jak to obezwładniła Układ?
Ethan usiadł prosto z niepokojem w oczach i nogami zakopanymi w pościel. Odsunął włosy z twarzy.
– Zdjęli osłony, by sprawdzić co z nią. Udało jej się przekonać ich, że czuje się lepiej, że wie, że zrobiła źle. Jak tylko odeszli, znokautowała strażnika. A potem jeszcze dwóch. Zadzwonili kilka minut temu.
– Wiesz gdzie poszła?
– Tymczasowy strażnik wyjechał rano, by zawieść Maleficium do Nebraski. W bunkrze Układu są pokoje nieprzepuszczalne dla magii. Plan polega na tym, by trzymać je tam, dopóki nie pojawi się stały strażnik.
– Układ ma chronić księgę zła? To okropny pomysł.
– Układ daje tylko przestrzeń. Tymczasowy strażnik zajmuje się nią, dopóki nie pójdzie do nowego domu.
– Tam się uda. Będzie chciała dokończyć swoje zadanie – powiedziałam cicho. – Złączyć dobro i zło. Uważa, że to konieczne, że to pomoże światu.
– Nie pozwolą mi się nią zająć – powiedział Catcher. – Układ nie chce, bym był zaangażowany. A jeśli naprawdę używa czarnej magii, to obawiają się pozwolić czarownikom się w to wmieszać. 320
Mówiąc szczerze, zgadzałam się z tym.
– Rozważałem zamknięcie jej – wyznał.
– Nie ucieknie od tego – powiedziałam. – Jeśli uzależniła się od czarnej magii, to musi sobie z tym poradzić, a nie udawać, że nie istnieje.
– Zawiodłem ją. Powinienem był wiedzieć. Myślałem… myślałem, że
Simon próbuje obrócić ją przeciwko mnie z powodu Układu. Myślałem, że to dlatego zachowuje się tak dziwnie. Byłem ślepy. Zaślepiony własnym strachem.
– Dowiedziałeś się wtedy, kiedy reszta – powiedziałam. – I to ty uratowałeś ją i resztę miasta. Nigdy o tym nie zapominaj.
Milczał przez chwilę. – Pamiętasz kiedy powiedziałem ci, że masz coś mojego — coś, co musisz chronić?
W moich oczach natychmiast pojawiły się łzy. – Pamiętam.
– Przyszła pora – powiedział. – Musisz tego chronić.
– Tak zrobię. Znajdę ją, Catcher i oddam ci ją całą i zdrową. – Rozłączyłam się i spojrzałam na Ethana z obawą w sercu.
– No to kiedy wyjeżdżamy? – zapytał, zakładając mi pasemko włosów za ucho.
***
Godzinę później spotkaliśmy się w holu Domu, każde z nas miało torbę na ramię i miecz w pochwie. Helen dała mi nową odznakę Cadogan, a ktoś uprzejmy odstawił mój samochód z Wrigeyville. To nie wpłynęło na Ethana, który nalegał, byśmy pojechali znaleźć Mallory jego Mercedesem z rozkładanym dachem. A kimże ja byłam, by się spierać?
Ethan związał sobie włosy na karku i założył koszulkę z napisem ZOSTAWCIE NASZĄ NAZWĘ — w hołdzie stadionu Wrigley Field — którą 321
kiedyś pozwolił mi nosić.
– Gotowa? – zapytał.
Przytaknęłam.
Wampiry zaczęły zbierać się w holu, pozbawionym teraz zasad Franka, z Malikiem na przedzie. Podszedł do Ethana i do mnie, po czym wyciągnął
rękę. Potrząsnął dłonią Ethana, a potem moją.
Luc, Lindsey i Juliet stanęli za Malikiem, a wzrok Ethana zatrzymał się na każdym z nich, a potem wrócił do Malika. – Jest was wystarczająco, by chronić Dom.
Malik przytaknął. – Kelley organizuje właśnie tymczasową pomoc. A w międzyczasie jesteśmy tu, jeśli nas potrzebujecie. I kiedy wrócicie.
– Dziękuję – powiedział Ethan i po następnej rundzie uścisków i łez, po Bóg wie jeden który raz, wyszliśmy razem z Domu Cadogan z mapą i planem.
Niestety, ledwie przeszłam metr, kiedy zatrzymałam się w miejscu.
Przy bramie stał Jonah z rękami w kieszeniach i z obojętną miną, choć jego poważne oczy zatrzymały się na mnie i Ethanie. Moje serce podskoczyło, niepewność budowała się i zastanawiałam się dlaczego tu jest… i co powie.
Spotkaliśmy się z nim przy bramie, wzrok Ethana wędrował to na mnie, to na Jonaha.
– W imieniu Domu Grey – powiedział Jonah – witamy z powrotem w Chicago. – Spojrzał na nas. – Zamierzacie znaleźć Mallory.
– Tak – odparłam i przez chwilę staliśmy w krępującej ciszy. Czas zobaczyć jak daleko sięgało zaufanie. – Ethan, możesz zostawić nas na chwilę samych?
– Oczywiście – powiedział, ale zanim poszedł do Mercedesa, uniósł moją dłoń do swoich ust i wycisnął na niej pocałunek.
– Chyba odzyskałaś swojego partnera – powiedział Jonah.
– Zgodziłam się dołączyć do Czerwonej Straży – przypomniałam mu 322
cicho. – I nie traktuję tego lekko.
Jonah patrzył na mnie długo, a ja widziałam zastanowienie w jego oczach: Czy teraz, kiedy Ethan wrócił, byłam z nim w związku?
Musiał znaleźć wartość w mojej szczerości, bo wreszcie kiwnął głową. A potem przemówił. – Wyskakujemy i wskakujemy w nasze życie. Dwa razy skrzyżowaliśmy ścieżki — dla ciebie zarówno jako człowiek i wampir. Związki są budowane na
mniejszych podstawach.
Przewróciłam oczami. – A Ethan ukróciłby cię za taką sugestię.
Uśmiechnął się. – Ethan doceniłby faceta, który wie, czego chce — tak długo, jak się nie miesza. A ja nie planuję tego robić. Ty i ja jesteśmy partnerami. Wiem gdzie leży linia, Merit i szanuję to. Nie zamierzam rozwalić wam związku.
Pożegnałam się z nim i podeszłam do Ethana, który pakował nasze torby do samochodu. Oczekiwałam podejrzliwości i jadu w jego nastroju i tonie głosu. Nie spodziewałam się uśmiechu na jego twarzy.
– Twój partner, kiedy mnie nie było? – zapytał.
Przytaknęłam, wciąż niepewna swoich kroków.
– Możesz się rozluźnić – powiedział z przebiegłym uśmiechem, po czym pociągnął mnie za brodę. – Ufam ci. – A potem rzucił coś w powietrze. Instynktownie złapałam to i spojrzałam na swoją otwartą dłoń — a potem na niego.
Uśmiechnął się przebiegle.
– Omaha to długa droga. Możesz prowadzić pierwsza. – Na potwierdzenie swoich słów otworzył drzwi pasażera i wsiadł.
Facet chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Chyba wszystkie podróże zaczynają się od pojedynczego kroku albo Mercedesa z rozkładanym dachem za osiemdziesiąt tysięcy dolarów. Z pomocą z góry będzie jechał wystarczająco szybko, a my znajdziemy Mallory na czas.