SPIS TREŚCI
Część pierwsza
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Część druga
Rozdział 10
...
2 downloads
4 Views
SPIS TREŚCI
Część pierwsza
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Część druga
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Część trzecia
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Część czwarta
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Część piąta
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Podziękowania
Dla Alistaira Peacocka i dla Jenny Hill
Twierdzi się, że od klasycyzmu represja tak
scementowała władzę, wiedzę i seks, że nie
wyzwolimy się tanim kosztem […].
Michel Foucault
(Historia seksualności,
przeł. B. Banasiak, K. Matuszewski)
Boże, uchroń mnie od tych myśli,
co tylko w mózgu goszczą.
W. B. Yeats
(Modliwa na intencję starości,
przeł. S. Barańczak)
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
Pokonuję schody, staję pod drzwiami, ale są zamknięte. Waham się. Teraz, gdy
już tu jestem, nie chcę wejść do środka. Chcę zawrócić, iść do domu. Może
spróbuję później.
Tylko że to moja ostatnia szansa. Wystawa trwa od kilku tygodni, jutro ją
zamykają. Teraz albo nigdy.
Zamykam oczy i oddycham głęboko. Koncentruję się na tym, by napełnić płuca,
wyprostować ramiona, a gdy wypuszczam powietrze, czuję, jak napięcie ulatuje
z mojego ciała. Mówię sobie, że nie ma się czym martwić, przychodzę tu
regularnie – tutaj umawiam się z przyjaciółmi na lunch, staram się oglądać
wystawy na bieżąco, tu uczestniczę w wykładach. Dzisiejsza wizyta niczym się
nie różni. Nie stanie mi się tu żadna krzywda. To nie jest przecież pułapka.
W końcu czuję, że jestem gotowa. Otwieram drzwi i wchodzę.
W środku wygląda tak samo jak zawsze – ściany w kolorze złamanej bieli,
błyszczące drewniane podłogi, z szyn pod sufitem zwisają reflektorki punktowe.
Pomimo wczesnej pory przechadza się tu już trochę ludzi. Przyglądam się chwilę,
jak przystają przed obrazami, niektórzy w większej odległości, by lepiej widzieć,
inni kiwają głowami na szeptane komentarze towarzyszy albo sprawdzają coś na
drukowanej ulotce, którą wzięli na dole. Atmosferę można by określić jako pełną
milczącego szacunku, cichej kontemplacji. Ci ludzie obejrzą fotografie, które
może im się spodobają, a potem stąd wyjdą, wrócą do swojego życia
i najpewniej o nich zapomną.
Z początku pozwalam sobie tylko zerknąć na ściany. Kilkanaście dużych zdjęć
wisi w sporej odległości od siebie, a pomiędzy nimi widnieje kilka mniejszych.
Mówię sobie, że mogłabym pospacerować, poudawać, że jestem zainteresowana
wszystkimi, ale tak naprawdę przyszłam tu dzisiaj zobaczyć tylko jedno z nich.
Znajduję je dopiero po chwili. Na ścianie w głębi galerii, nie dokładnie na
środku. Wisi oczywiście obok kilku innych fotografii – młodej dziewczyny
w podartej sukience, zbliżenia twarzy kobiety o oczach mocno podkreślonych
ołówkiem, palącej papierosa. Nawet z daleka wygląda imponująco. Jest barwne,
ale zrobiono je w naturalnym świetle, dominują w nim niebieskości i szarości,
powiększono je do naprawdę okazałego rozmiaru. Ta wystawa nosi nazwę
Przeimprezowane i chociaż porządnie oglądam to zdjęcie dopiero w chwili, gdy
jestem ze dwa metry od niego, rozumiem, dlaczego umieszczono je w tak
eksponowanym miejscu.
Nie oglądałam go od ponad dziesięciu lat. We właściwym znaczeniu tego
słowa. Widziałam je, oczywiście – bo chociaż wtedy ta fotografia nie należała do
mocno eksploatowanych, pojawiła się w kilku magazynach i nawet w jednej
książce – ale przez cały ten czas nie przyglądałam mu się. Nie przypatrywałam mu
się z bliska.
Podchodzę do niego z boku, najpierw sprawdzam plakietkę. „Julia Plummer” –
czytam. „Marcus w lustrze, 1997, odbitka cibachrome”. I nic więcej, żadnego
biogramu. To dobrze. Patrzę na nie bez skrępowania.
Przedstawia mężczyznę. Mniej więcej dwudziestoletniego, sądząc z wyglądu.
Jest nagi, na zdjęciu widoczny od pasa w górę, patrzy na swoje odbicie w lustrze.
Ostry jest wizerunek przed nim, natomiast on sam, jego twarz nie. Oczy ma
przymrużone, a usta rozchylone, jakby miał coś powiedzieć. Albo ziewnąć. Na
zdjęciu można dostrzec melancholię, ale nie widać, że do chwili jego zrobienia
mężczyzna – Marcus – się śmiał. Całe popołudnie spędził w łóżku ze swoją
dziewczyną, w której był zakochany równie mocno jak ona w nim. Czytali sobie –
Pożegnanie z Berlinem Isherwooda albo może Wielkiego Gatsby’ego, którego
ona czytała, a on nie – i jedli lody z pudełka. Serdeczni, szczęśliwi, bezpieczni.
W ich sypialni po drugiej stronie korytarza radio grało rhythm’n’bluesa. Na
zdjęciu mężczyzna ma usta rozchylone, ponieważ jego dziewczyna, kobieta
wykonująca zdjęcie, nuciła sobie, a on zamierzał się przyłączyć.
Pierwotnie zdjęcie wyglądało inaczej. Dziewczyna znajdowała się w kadrze,
odbita w lustrze tuż nad ramieniem mężczyzny, z aparatem przy oku. Naga,
nieostra. Portret pary z czasów, gdy zdjęcia zrobione w lustrze należały jeszcze
do rzadkości.
Podobała mi się tamta wersja. Wręcz wolałam ją. Ale w pewnym momencie –
nie pamiętam dokładnie kiedy, ale na pewno przed pierwszym wystawieniem
fotografii – zmieniłam zdanie. Uznałam, że lepiej będzie wyglądać beze mnie.
Usunęłam siebie ze zdjęcia.
Teraz tego żałuję. To było nieuczciwe z mojej strony, po raz pierwszy użyłam
sztuki, by kłamać, i chcę powiedzieć Marcusowi, że żałuję, że przepraszam. Za
wszystko. Za to, że pojechałam za nim do Berlina i że zostawiłam go samego na
tym zdjęciu, i że nie byłam osobą, za którą mnie uważał.
Po tylu latach ciągle żałuję.
Dopiero po długim czasie odwracam się od fotografii. Nie robię już takich
portretów. Teraz fotografuję rodziny, kolegów Connora, jak siedzą z rodzicami
i młodszym rodzeństwem. Podłapuję te zlecenia przed wejściem do szkoły.
Pieniądze na drobne wydatki. Nie ma w tym nic złego: wkładam w to wysiłek,
mam reputację, jestem dobra. Ludzie chcą mnie zapraszać na urodziny swoich
dzieci, bym robiła zdjęcia gości, które później zostaną przesłane mailem na
pamiątkę; robiłam nawet zdjęcia na przyjęciu dla dzieci zorganizowanym w celu
zebrania funduszy na szpital, w którym pracuje Hugh. Podoba mi się ta praca, ale
wymaga umiejętności technicznych; to nie to samo, co robienie portretów takich
jak ten – nie jest to sztuka, z braku lepszego słowa, a czasami tęsknię za
tworzeniem sztuki. Zastanawiam się, czy ciągle bym mogła, czy mam jeszcze oko,
instynkt, który mówi, kiedy dokładnie zwolnić migawkę. Kiedy jest ten
decydujący moment. Już dawno nie próbowałam.
Hugh uważa, że powinnam do tego wrócić. Connor jest już starszy, ma swój
świat. Ze względu na trudne pierwsze lata jego życia zawsze oboje bardzo się na
nim skupialiśmy, ale teraz on potrzebuje nas mniej niż kiedyś. Mam teraz więcej
czasu dla siebie.
Zerkam pobieżnie na inne zdjęcia na ścianach. Może wkrótce do tego wrócę.
Mogłabym się skupić trochę bardziej na swojej karierze, a i tak wciąż się
zajmować Connorem. To wykonalne.
Idę na dół poczekać na Adrienne. Pierwotnie chciała przyjść ze mną, byśmy
razem obejrzały wystawę, ale powiedziałam, że nie, że chcę zobaczyć zdjęcie
sama, w pojedynkę. Nie oponowała.
– Spotkam się z tobą w kawiarni – zdecydowała. – Może coś przekąsimy.
Przyszła przed czasem, siedzi przy stoliku pod oknem z kieliszkiem białego
wina. Gdy podchodzę, wstaje, i ściskamy się. Jeszcze nie mam szansy usiąść,
a ona już mówi.
– Jak było?
Przysuwam się do stolika.
– Szczerze mówiąc, trochę dziwnie. – Adrienne zdążyła dla mnie zamówić
butelkę wody gazowanej, więc nalewam wody do szklanki. – Już nie mam
poczucia, że to moje zdjęcie. – Kiwa głową. Wie, jak się denerwowałam przed
przyjściem tutaj. – Mają tu parę interesujących prac. Pójdziesz je potem obejrzeć?
Podnosi kieliszek.
– Może.
Wiem, że nie pójdzie, ale nie czuję się urażona. Moje zdjęcie już zna, a inne jej
nie obchodzą.
– Na zdrowie – mówi. Pijemy. – Nie wzięłaś ze sobą Connora?
Kręcę głową.
– To by było zdecydowanie zbyt pokręcone. – Śmieję się. – Zresztą jest zajęty.
– Wyszedł z kolegami?
– Nie. Hugh zabrał go na basen. Pojechali do Ironmonger Row.
Uśmiecha się. Connor jest jej chrześniakiem, a mojego męża zna niemal równie
długo jak ja.
– Basen?
– To nowość. Pomysł Hugh. Zdał sobie sprawę, że za rok kończy
pięćdziesiątkę, i to go przeraża. Próbuje zadbać o siebie. – Milknę na chwilę. –
Miałaś wiadomości od Kate?
Spuszczam wzrok na swoją wodę. Nie chciałam zadawać tego pytania, jeszcze
nie teraz, ale już po ptakach, zadałam je. Nie wiem w sumie, jaką odpowiedź bym
wolała. Tak czy nie.
Upija łyk wina.
– Od jakiegoś czasu nie miałam. A ty?
– Ja miałam jakieś trzy tygodnie temu.
– I…?
Wzruszam ramionami.
– Jak zwykle.
– W środku nocy?
– Taaa – wzdycham. Przypominam sobie ostatni telefon siostry. Druga w nocy,
u niej w Paryżu nawet później. Sprawiała wrażenie zamroczonej. Pewnie była
pijana. Chce z powrotem Connora. Nie rozumie, dlaczego nie chcę go oddać. To
nie w porządku i tak swoją drogą, nie tylko ona tak uważa, że Hugh i ja jesteśmy
samolubni i okropni.
– Powtarzała tylko to samo, co zawsze. Może musisz z nią pogadać. W sensie,
że znowu. Kiedy nie będzie…
– Zła? – uśmiecham się. – Wiesz równie dobrze jak ja, jaki będzie skutek,
a zresztą nie mogę jej złapać. Nie odbiera komórki, a jak dzwonię na stacjonarny,
trafiam ciągle na jej współlokatorkę, która nic nie wie. Nie, ona już zdecydowała.
Nagle, po tylu latach, najbardziej na świecie chce się zajmować Connorem.
I uważa, że my z Hugh powstrzymujemy ją ze swoich samolubnych powodów.
W ogóle się nie zastanawia, jak Connor się czuje, czego on chce. Na pewno
o niego nie pytała. Jak zawsze, liczy się tylko ona.
Milknę. Adrienne zna resztę; nie muszę kontynuować. Zna powody, dla których
wzięliśmy synka mojej siostry, wie, że przez wszystkie te lata Kate była
zadowolona z tej sytuacji. Ani ona, ani my nie wiemy natomiast, co się zmieniło.
– Pogadasz z nią? – pytam.
Wzdycha głęboko, zamyka oczy. Przez chwilę myślę, że powie mi, że muszę to
załatwić sama, nie mogę do niej lecieć za każdym razem, gdy pokłócę się
z siostrą; tak właśnie mniej więcej zawsze mówił do mnie ojciec. Ale ona tak nie
reaguje. Tylko się uśmiecha.
– Spróbuję.
Zamawiamy lunch i gawędzimy o wspólnych znajomych – ona mnie pyta, czy
widziałam ostatnio Fatimę, czy wiem, że Ali ma nową pracę, zastanawia się, czy
wybieram się w weekend na imprezę do Dee – po czym oznajmia, że musi iść, ma
spotkanie. Obiecuję, że skontaktuję się z nią w sobotę.
W drodze do wyjścia nie mogę się oprzeć pokusie i zachodzę do sklepiku.
Chcieli wykorzystać zdjęcia Marcusa na okładce broszury, ale nie
odpowiedziałam na ich mail, więc widnieje na niej zdjęcie androgynicznego
kolesia z lizakiem w ustach. Nie odpowiedziałam też na prośbę o wywiad,
chociaż to nie powstrzymało jednego z magazynów – „Time Out” bodajże – przed
opublikowaniem wzmianki o mnie. Napisali, że stronię od mediów, a moje
zdjęcie należy do głównych atrakcji wystawy, „intymny portret”, „wzruszający
i delikatny” jednocześnie. Bzdura, chciałam odpowiedzieć, ale nie
odpowiedziałam. Ja im pokażę stronienie od mediów.
Jeszcze raz spoglądam na kolesia z lizakiem. Przypomina mi się Frosty.
Wertuję katalog, a potem przeglądam pocztówki na stojaku. Normalnie kilka bym
kupiła, ale dzisiaj biorę tylko jedną, Marcusa w lustrze. Przez chwilę chcę
powiedzieć kasjerce, że to moje, że sama je zrobiłam i że, chociaż przez lata
intensywnie go unikałam, ciągle się cieszę, że wybrano je na wystawę i że mam
szansę znowu je fizycznie mieć.
Ale nie mówię. Nic nie mówię, poza cichym „Dziękuję”, po czym wsadzam
pocztówkę do torebki i wychodzę z galerii. Pomimo lutowego chłodu większość
drogi do domu pokonuję na piechotę – przez Covent Garden i Holborn, dalej
Theobald Road w kierunku Gray’s Inn Road – i z początku nie jestem w stanie
oderwać myśli od Marcusa i naszego pobytu w Berlinie przed laty. Ale na
Roseberry Avenue już porzucam przeszłość i wracam myślami do tego, co się
dzieje tu i teraz. Myślę o mojej siostrze i mimo wszystko mam nadzieję, że
Adrienne przemówi jej do rozsądku. A przecież w głębi duszy wiem, że nie zdoła.
Będę musiała sama z nią porozmawiać. Będę stanowcza, ale miła. Przypomnę jej,
że ją kocham i że chcę jej szczęścia, ale powiem też jej, że Connor ma już prawie
czternaście lat, że Hugh i ja ciężko pracowaliśmy, by zapewnić mu stabilne życie
i że dla jego dobra trzeba oszczędzić mu dramatów. Najlepiej byłoby zostawić
wszystko tak, jak jest, i do tego przede wszystkim muszę ją przekonać. Po raz
pierwszy dopuszczam myśl, że Hugh i ja powinniśmy zasięgnąć porady prawnej.
Skręcam w naszą ulicę. Radiowóz stoi kilka domów od nas, ale to nasze drzwi
wejściowe są otwarte. Ruszam biegiem; w głowie mam całkowitą pustkę, wiem
tylko, że natychmiast muszę zobaczyć syna. Zatrzymuję się dopiero w środku,
w kuchni. Mój mąż rozmawia z policjantką w mundurze. Widzę, że ręcznik
i kąpielówki Connora suszą się na grzejniku. Hugh i funkcjonariuszka odwracają
się do mnie. Ona ma na twarzy wyraz doskonałej, wyuczonej neutralności, on zaś
wygląda tak jak w chwilach, gdy przekazuje złe wiadomości. Czuję ucisk
w klatce piersiowej, słyszę, że krzyczę, jakby we śnie „Gdzie Connor?!”.
I jeszcze: „Hugh! Gdzie nasz syn?!”. Ale on nie odpowiada. Poza nim nie widzę
w tym pomieszczeniu nic. On ma szeroko otwarte oczy. Widzę, że stało się coś
strasznego, coś niewyobrażalnego. „Powiedz mi!” – chcę krzyknąć, ale nie
wydaję już żadnego dźwięku. Nie mogę się ruszyć, moje wargi nie artykułują
słów. Usta się otwierają, po czym zamykają. Przełykam ślinę. Jestem pod wodą,
nie mogę oddychać. Patrzę, jak Hugh podchodzi do mnie, próbuję go odtrącić, gdy
bierze mnie za ramię, i wreszcie odzyskuję głos.
– Powiedz mi! – krzyczę, i powtarzam to raz za razem, aż po chwili on otwiera
usta i coś mówi.
– Nie chodzi o Connora – słyszę, ale nie mam czasu nacieszyć się poczuciem
ulgi, nie mam czasu się nim zachłysnąć, bo docierają do mnie następne jego
słowa. – Przykro mi, kochanie. Chodzi o Kate.
Rozdział 2
Siedzę przy stole kuchennym. Nie wiem, jak się tu znalazłam. Jesteśmy sami;
policjantka wyszła, wykonała swoje zadanie. W pomieszczeniu jest zimno. Hugh
trzyma mnie za rękę.
– Kiedy? – pytam.
– Wczoraj w nocy.
Przede mną stoi kubek słodzonej herbaty, patrzę, jak para się unosi. Nie ma ze
mną nic wspólnego. Nie rozumiem, co tu robi. Myślę tylko o mojej siostrzyczce
leżącej w paryskim zaułku, w deszczu, przemokniętej, samotnej.
– Wczoraj w nocy?
– Tak powiedzieli.
Głos ma łagodny. Wie, że zapamiętam tylko ułamek tego, co mówi.
– Co ona tam robiła?
– Nie wiadomo. Szła skrótem?
– Skrótem?
Próbuję to zobaczyć. Kate idzie do domu. Pewnie pijana. Chce sobie
oszczędzić kilka minut drogi.
– Co się stało?
– Ich zdaniem najpewniej dopiero co wyszła z baru. Została napadnięta.
Pamiętam. Napad rabunkowy, tak powiedziała policjantka, chociaż nie wiedzą,
czy czegoś z jej rzeczy brakuje. W tym momencie przestała patrzeć mi w oczy.
Spuściła wzrok, mówić też zaczęła ciszej i raczej do Hugh. Ale ja również ją
słyszałam.
– Wygląda na to, że nie została zgwałcona.
Na tę myśl coś się we mnie zapadło. Złożyłam się do środka; zmniejszyłam się,
zrobiłam się maleńka. Mam jedenaście lat, Kate cztery, i muszę jej powiedzieć, że
nasza mama tym razem nie wróci ze szpitala. Zdaniem naszego ojca jestem na tyle
duża, że mogę wziąć na siebie tę rozmowę, on nie da rady, nie dziś, to moje
zadanie. Kate płacze, chociaż nie jestem pewna, czy zrozumiała, co
powiedziałam, a ja ją tulę. „Wszystko będzie dobrze” – mówię, chociaż po części
zdaję już sobie sprawę, co się stanie. Nasz ojciec nie da rady, jego przyjaciele
nie pomogą. Jesteśmy zdane na siebie. Nie mogę jednak tego powiedzieć, muszę
być silna ze względu na Kate. Dla mojej siostry. „Jesteśmy razem” – mówię.
„Obiecuję. Zajmę się tobą. Zawsze będę się o ciebie troszczyć”.
Ale się nie troszczyłam, prawda? Uciekłam do Berlina. Zabrałam jej syna.
Zostawiłam ją, a ona umarła.
– Co się stało? – pytam znowu.
Hugh jest cierpliwy.
– Nie wiadomo, kochanie. Zrobią jednak wszystko co w ich mocy, żeby się
dowiedzieć.
Początkowo myślałam, że dla Connora lepiej będzie, jeśli nie weźmie udziału
w pogrzebie. Jest za młody, to dla niego za trudne. Hugh się ze mną nie zgodził.
Przypomniał, że ojciec nie pozwolił mnie i Kate pójść na pogrzeb matki i że do
końca życia miałam do niego o to żal.
Musiałam przyznać mu rację, a ostatecznie tę kwestię rozstrzygnęła terapeutka.
– Nie można go chronić za wszelką cenę – powiedziała. – Musi się zmierzyć
z bólem i żałobą. – Zawahała się.
Siedzieliśmy w jej gabinecie, my dwoje i ona. Ręce trzymała na biurku przed
sobą, splecione. Patrzyłam na ślady na jej dłoniach, drobne otarcia.
Zastanawiałam się, czy jest ogrodniczką. Wyobraziłam ją sobie, jak klęczy
z sekatorem przy rabatach, jak ścina róże. Życie, do którego może wrócić po
pracy. W przeciwieństwie do nas.
– Julio?
Podniosłam wzrok. Coś mi umknęło.
– Czy on chce jechać?
Spytaliśmy go po powrocie do domu. Zastanawiał się chwilę, po czym
powiedział, że tak, chciałby pojechać.
Kupiliśmy mu garnitur, czarny krawat, nową koszulę, wygląda w nich na
o wiele starszego. Wchodzimy w trójkę do krematorium, on pomiędzy nami.
– Dobrze się czujesz? – pytam, gdy już siedzimy.
Kiwa głową, ale milczy. To miejsce wydaje się nasączone bólem, ale
większość ludzi nie wydaje żadnego dźwięku. Siedzą wstrząśnięci. Śmierć Kate
była gwałtowna, bezduszna, niepojęta. Ludzie zamknęli się w sobie, w odruchu
obronnym.
Ale ja nie płaczę, nie płacze też Connor ani Hugh. Na trumnę patrzy tylko Hugh.
Obejmuję syna ramieniem.
– Wszystko w porządku – mówię.
Rozdział 3
Hugh je śniadanie. Musli. Patrzę, jak nalewa mleka do kawy, jak wsypuje pół
łyżeczki cukru.
– Jesteś pewna, że nie za wcześnie?
Ale ja dlatego właśnie chcę jechać. Ponieważ minęły dwa miesiące, a ja
zdaniem mojego męża wciąż tkwię w fazie wyparcia. Muszę coś zrobić, żeby
śmierć mojej siostry do mnie dotarła.
– Chcę tam jechać. Chcę się spotkać z Anną. Chcę z nią porozmawiać.
W tej samej chwili, gdy to mówię, uświadamiam sobie, ile to dla mnie znaczy.
Anna i ja utrzymujemy dobre stosunki. Ona sprawia wrażenie ciepłej, zabawnej.
Wyrozumiałej. Nie osądza, jak mi się zdaje. I to Anna była bliżej Kate niż
ktokolwiek z nas – bliżej niż ja, bliżej niż Hugh czy Adrienne – więc to Anna
może mi pomóc, w sposób, w jaki pozostali przyjaciele nie mogą.
I niewykluczone, że ja też zdołam jej pomóc.
– Myślę, że dobrze mi to zrobi.
– Ale co chcesz osiągnąć?
Milczę. Może po trosze chcę zyskać pewność, że Anna nie myśli źle o mnie
i Hugh, z powodu tego, że zabraliśmy Connora.
– Nie wiem. Po prostu czuję, że chcę to zrobić.
Hugh nic nie mówi. Myślę sobie, że minęło dziewięć tygodni. Dziewięć
tygodni, a ja jeszcze nie płakałam. Tak naprawdę. Znowu myślę o pocztówce,
którą wciąż noszę w torebce, tam gdzie wsadziłam ją w dniu śmierci Kate.
Marcus w lustrze.
– Kate nie żyje. Muszę się z tym zmierzyć. – Czymkolwiek jest „to”.
Hugh dopija kawę.
– Nie jestem przekonany, ale… – I dodaje już łagodniej: – Jeśli jesteś pewna,
to powinnaś pojechać…
Z pociągu wysiadam zdenerwowana. Anna czeka na mnie na końcu peronu. Ma na
sobie bladożółtą sukienkę i stoi w świetle słońca, które wpada łukiem z wysokich
okien. Poprzednio wydawała mi się starsza. Na pogrz...