Prolog Starożytnie pakty krwi Podczas jednej z najbardziej surowych i mroźnych nocy na wrzosowisku, wiatr smagał rozżarzone węgielki z ogromnego ogniska, wysyłając je obracające się w powietrze, aż zniknęły w ciemności. Grupa złożona w większości z mężczyzn zebrała się wokół ognia. Za nimi, ich własne sfory stały w gotowości, ręce zaciśnięte na mieczach, w razie czego przygotowani do bitwy. Rodolfo i Eiselman wpatrywali się w siebie nawzajem w migotliwym świetle ogniska. Eiselman przerwał kłopotliwą ciszę. - Zdecydowałeś już o posagu? Rodolfo skinął głową. - Pakt krwi. Dasz nam pierwszą samiczkę urodzoną z samca Alfy z twego rodu. Kiedy osiągnie odpowiedni wiek, rzecz jasna. Eiselman zbladł. Jego oczy szukały twarzy Ysimeli. Stała za Rodolfem, szczelnie wciśnięta między dwóch z jej braci. Rodolfo zmienił pozycję, zasłaniając Eiselmanowi jej widok. - Jesteś Betą. Wiem to. Nie obchodzi mnie, który Alfa jest jej ojcem, ale oddasz pierwszą dziewczynkę samca Alfy z twojego rodu, będącą tego wnuczką czy takim czymś. - Mogę porozmawiać z Ysimel? - Już się zgodziła. Jest tylko jeden powód, dla którego składam ci tę propozycję. Wydął wargę w szyderczym uśmiechu. Moja siostra poślubia Betę. Nigdy nie sądziłem, że tego doczekam. To, że twoje gardło wciąż jest nienaruszone, zawdzięczasz jej miłości i błaganiom o łaskę za twoje bezsensowne ukrywanie się. Splunął na brud na stopach Eiselmana. Eiselman zachował kamienną twarz. - Co jeśli nie mamy żadnej w naszej rodzinie? - Twój ród jest związany paktem. W ten, czy inny sposób, musisz jedną zdobyć, czyż nie? Poza tym, odbijemy to sobie w krwi. Nie obchodzi mnie, czy zajmie to jedno czy sto pokoleń. Splunął ponownie. Szczerze mówiąc, nie sądzę, by twój ród był potrafił spłodzić samca Alfę. Uśmiechnął się szyderczo. Może krew którejś z moich sióstr Alfa zadziała. Albo jakiś samiec Alfa wżeni się w nas. Eiselman gardził Rodolfem i wolał raczej zabić go i zabrać stamtąd Ysimel siłą. Była skłonna być z nim, nawet mimo tego, że jej bracia pogardzali nim, ale to mogłoby przynieść kolejną, niepotrzebną wojnę. Bóg jeden wiedział, jak wiele było przelanej krwi na przestrzeni wieków. - W porządku. Rodolfo uśmiechnął się, ale jego mina była pozbawiona humoru. - Przyprowadźcie ją. Dwójka braci pchnęli swoją siostrę bliżej ognia. Rodolfo wytarł swój bród i złapał siostrę za rękę. - Masz ostatnią szansę, żeby się wycofać. Powiedział. Będziesz tak samo zobowiązana przysięgą. - Wiem. Odpowiedziała cicho. - Jesteś pewna że chcesz… tego? Betę? Praktycznie wypluł to słowo. Kiwnęła głową, jej oczy ani na chwilę nie opuściły Eiselmana. - Kocham go. Jest moim Jedynym. Naciął najpierw jej dłoń, potem swoją. Spojrzał na Eiselmana. - A więc? Eiselman wziął nóż i naciął swoją dłoń.
- Wy dwoje pierwsi. Powiedział Rodolfo. Eiselman wziął jej dłoń, splatając jej palce ze swoimi i spojrzał w jej zielone oczy. - Przysięgam na Boginię. Przyrzekł, nie pragnąc niczego więcej, niż zabrać Ysimel do swojego obozu i kochać się z nią całą noc. - Teraz ja. Rodolfo wyciągnął swoją dłoń. Eiselman chwycił drugą dłoń zmiennego, starając się nie skrzywić z bólu, kiedy Rodolfo mocno ścisnął jego. - Przysięgaj, Beto. Warknął Rodolfo. Pierwsza samiczka urodzona z samca Alfy z twojego rodu zostanie złożona naszemu klanowi, kiedy dojrzeje do odpowiedniego wieku. Zobowiązuje to twój ród poprzez krew i małżeństwo i wszystkich ich spadkobierców do zachowania przysięgi, niezależnie od tego, jak długo to zabierze. Ten pakt będzie żywy dopóki nie zostanie spełniony, związując nas i naszych spadkobierców, chyba że któryś z naszych rodów kompletnie nie wymrze. Zaśmiał się. Nie zdziwiłbym się, gdyby twoja linia wygasła pierwsza. W zamian za to, możesz wziąć moją siostrę na partnerkę. Wyszczerzył zęby. A może powinienem powiedzieć, ona bierze ciebie? - Przysięgam. Rodolfo wypuścił Eiselmana, potem szybko wytarł dłoń z brudu z jego peleryny. - Jesteście wszyscy świadkami. Ogłosił zebranemu tłumowi Rodolfo. Pakt krwi, zaprzysiężony tej nocy. Uśmiechnął się szyderczo w stronę siostry. Oznacz swojego partnera, dziwko Alfa. Rzuciła się na Eiselmana, całując go, nie przejmując się tłumem wokół nich. Zagarnął ją w swoje ramiona i zaniósł z dala od ognia, w kierunku swojego namiotu. W środku, rzucił ją na stertę futer, zrzucając swoją pelerynę podłogę i ukląkł nad nią. Chwyciła go i przekręciła na plecy, odsuwając na bok jego kilt, kiedy klękała nad nim. - Wreszcie jesteś mój. Warknęła. Jego sztywny członek prawie boleśnie pulsował, tylko na sam dźwięk jej głosu. Nie było nic delikatnego ani czułego w jej ruchach, gdy nabijała się na niego, przerywając swoją błonę dziewiczą i wydając pierwotny krzyk z jej gardła. Jego dłonie znalazły jej talię, próbując zwolnić jej ruchy, ale ona była pogrążona w swoim szale parowania. Poddał się i leżał, czekając, czując jak narasta jego spełnienie. Zaskoczyło go, gdy przestała i podniosła go do pozycji siedzącej, szarpiąc za kołnierz jego tuniki i obnażając ramię. Jej biodra kołysały się na nim szybciej, mocniej, nieustępliwie. To nie było to, co robił jego klan, ale nie przejmował się, był Betą i wiedział, że musi oznakować go po swojemu. Nie zważał na to. Owinął ramiona wokół jej miękkiego ciała i przechylił głowę na bok, wystawiając dla niej swoje gardło i szyję. Gorące wargi przycisnęły się do jego ciała, jej język trącił i smakował. Wytyczyła szlak wzdłuż jego szyi do ramienia. Podczas, gdy jego orgazm zbliżał się nieubłaganie, z jej gardła wydarł się ryk, ujeżdżając go biodrami. Potem jej zęby naparły na jego ramię. „Partner. Mój partner.” Słyszał jej myśli tak czysto, jakby mówiła głośno. Na zewnątrz namiotu rozległy się odpowiadające skowyty krewnych, kiedy też ją usłyszeli. „Poddaj się.” Nakazała mu mentalnie. - Tak! Wydyszał. Kiedy wgryzła się, oznaczając go, krzyknął z bólu i przyjemności, spełnienie przeszło przez niego. Poczuł jej pierwotny ryk kiedy jej własny orgazm ją dopadł, jej gładkie mięśnie wydoiły z niego kolejny, niespodziewany strzał. Chwilę później, kiedy padli na futra, czule lizała jego ramię. Kiedy zadrżała w jego ramionach, wyciągnął dłoń i poszukał swojej peleryny, okrył ich nią i trzymał ją mocno, kiedy opływali razem w sen.
Rankiem, Rodolfo i jego sfora zniknęli. Eiselman troskliwie owinął się wokół swojej partnerki, delikatnie przegryzając jej ramię, próbując ją obudzić. Wreszcie się zbudziła i odwróciła w jego ramionach, uśmiechając się. - Dzień dobry mężu. Trącił jej nosek. - Dzień dobry żono. Przewrócił się na nią, tym razem kontrolując przebieg zdarzeń. Kiedy jego penis zesztywniał, zagłębił się w niej i trzymał ją, rozkoszując się uczuciem jej gorącego ciała wokół niego. Opuścił głowę na jej piersi i wessał sutek do ust. Wydała z siebie zadowolony syk, kiedy torturował tę część drogiego mu ciała, zamieniając ją w twardy szczyt, potem powtórzył tę czynność z drugim sutkiem. Owinęła nogi wokół jego talii. - Mówiłeś, że w naszym domu czeka na mnie łóżko? Zaśmiał się. - Tak. Myślę, że je zniszczymy. Mały smutek przemknął przez jego twarz. Co cię martwi? Jej uśmiech wyglądał na wymuszony. - Nic. Już nic, odkąd jestem z tobą. Eiselman pogłaskał jej policzek. - Przykro mi z powodu twojej rodziny. Pokręciła głową. - To nie ma znaczenia. Jeśli nie chcą mnie z powodu mojego męża, to ich strata, nie nasza. Przyciągnęła go mocno do siebie i ucałowała jego usta. A teraz kochaj się ze mną, mężu. Oznacz mnie jako swoją.
Ysimel odwróciła się, zaskoczona, kiedy otworzyły się drzwi. Jej ręka troskliwie powędrowała na jej wydatny brzuszek. Najpierw, promienie słoneczne wlały się przez drzwi, mężczyzna trzymał swoją twarz w cieniu, dopóki nie zrobił kroku naprzód. - Theadin. Warknęła. Czego chcesz? Wzruszył ramionami. - Rodolfo mnie wysłał. Zamknął drzwi i wszedł dalej do pomieszczenia, rozglądając się wokół z oczywistą pogardą. Siostro, rozczarowujesz mnie. - Pokonałeś taki szmat drogi, tylko po to, żeby mi to powiedzieć? Możesz wyjść. - Nie, przybyłem, żeby powiedzieć ci… Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegło dwóch jej synów. - Matko, widzieliśmy… Starszy, Danford, przerwa na widok gościa. Złapał swojego małego braciszka i przyciągnął blisko. - Danford, Garson, to jest wasz wujek Theadin. - Cześć. Powtórzyli chłopcy, wciąż wybałuszając oczy. Spojrzenie Theadina zwęziło się, potem uśmiechnął się, odwracając do niej. - Cóż, niezależnie od wszystkiego siostro, ten – wskazał palcem jej brzuch, jest bezpieczny. Najwyraźniej następne pokolenie będzie musiało wypełnić pakt krwi. - Wynoś się! Usiadł na stole. - Och, zanim powiem, co mam powiedzieć? Nie sądzę. Spojrzał na nią. Jesteś wdową ze szczekiem w drodze i dwoma gębami do wykarmienia. Ci dwaj są Betami. Nie mam powodu, żeby podejrzewać, że ten okaże się jakiś inny, samiec czy samica. Potrząsnął głową. Możesz zostać zażądana jako żona przywódcy sfory i przypisana Becie. Jesteś taka rozczarowująca.
Zaczął skubać paznokcie. Rodolfo kazał mi zaprosić cię. Jako siostra, możesz ponownie wstąpić do sfory. - Bądź szczery. Chce, żebym wróciła, żeby mógł mieć oko na swój pakt. -Oczywiście. Spodziewałaś się czego innego? Przyjrzał się jej. Może sparować cię z nowym towarzyszem. Powiedział, że będzie skłonny uwolnić cię od paktu, jeśli weźmiesz sobie wybranego przez niego partnera. Wiesz, dobrze tak jak ja, że potrzebujesz jakiegoś. Jego twarz przybrała mroczny wyraz. Chyba że jesteś skłonna zmarnować sobie życie z powodu szczeniaka Bety? - Powiedz mu, że może sobie skoczyć z klifów Dover i pozwolić morzu się zabrać. Theadin wzruszył ramionami. - Nie spodziewałem się niczego więcej o tobie. Wstał i przecisnął się koło dwóch chłopców. Stając w drzwiach, odwrócił się. Twój pakt krwi wciąż jest ważny, siostro. Pamiętaj o tym. Ty i twoi potomkowie będziecie za to odpowiedzialni. Kiedy wyszedł, chłopcy podbiegli do boków matki i stanęli przy niej, gdy zaczęła płakać. Wieści prędko rozeszły się wśród sfory. Jej słodki Eiselman leżał w grobie mniej niż pełen obieg księżyca a jej bracia szakale już chcieli przebierać kości. Powinna być całe wieki ze swoim partnerem i chociaż mieć go zabitego podczas polowania… Przytuliła synów do siebie. Byli za mali, żeby zrozumieć. Będzie musiała im to wyjaśnić. I to raczej wcześniej, niż później. Już czuła jak jej dusza powoli umierała, bez partnera przy swoim boku. - Nie lubię go, Matko. Powiedział Danford. Miał dwanaście lat i nie był jeszcze całkowicie mężczyzną. Starał się zastąpić ojca jako pan domu we wszystkim, w czym mógł. - Ja też. Powtórzył Garson. Był dopiero dziesięcioletnim chłopcem, ale już mogła zobaczyć drzemiącą w nim siłę. Pocałowała ich i wytarła twarz. Modliła się, żeby szczenię w niej było samcem lub samicą Beta, nie samcem Alfa. Nie mogłaby żyć spełniając wstydliwy obowiązek oddana jej bratu dziewczynki. To straszne zadania spadnie na jej synów, lub ich dziedziców. Wiedziała, że Rodolfo zaaranżował odpowiednią partię dla nienarodzonej dziewczynki z innego klanu, jeśli i kiedy ten dzień nadejdzie. Ysimel zadrżała. - Przygotujmy obiad, chłopcy. Zapomnijcie o nim. To nie jest nikt ważny.
Danford usiadł na ławie i pomasował sobie czoło. Modlił się, żeby ten dzień nie nadszedł. Dzięki Bogini Matce minęło dużo czasu. Jego syn i córka usiedli przed nim. Jak na ironię, córka Alfa, syn Beta. - Kathleen, wyjaśniałem ci lata temu, na czym polegał pakt krwi. Rozumiesz, co to znaczy, na co prosisz mnie, żebym się zgodził, prawda? Kiwnęła głową. - Tak, Ojcze. Rozumiem. - Marston, ty również miej świadomość, że jeśli umrę przed tobą, jesteś odpowiedzialny za podtrzymanie paktu, jeśli ona tego nie zrobi? Za wyegzekwowanie tego w jej lub twojej linii, w zależności która będzie pierwsza. Poinstruujcie swoich następców i upewnijcie się, że przysięgną. Skinął. - Tak, Ojcze. Danford obrócił się i spojrzał na żonę. Pozostawała cicho, w pełni ludzka kobieta woląca trzymać się z dala od spraw sfory. Wiedziała o pakcie, oczywiście, ponieważ musiał jej to wyjaśnić, zanim ją oznaczył.
Był w pełni świadomy młodego mężczyzny czekającego na zewnątrz jego domu, pewnie nerwowo przemierzającego podwórze. Były dwie możliwości, zezwolić na związek, albo zabić mężczyznę. To drugie mogło oznaczać zabicie jego córki w trakcie, ponieważ zapewne walczyłaby o bezpieczeństwo jej miłości, co do tego nie miał wątpliwości. Danford nie był pewien, czy miał siłę, by ją obezwładnić. Była silną, zaciekłą Alfą, która jak dotąd odmówiła dwóm Alfom, którzy twierdzili, że są jej Jedynymi. Słyszał plotki o zakładzie wśród jego kuzynów, że żaden mężczyzna nie mógł jej oswoić, ani rościć do niej praw. - Zawołaj go do środka. Danford nakazał cicho. Jego żona poszła go przyprowadzić. Oswald Pardie nie był najprzystojniejszym z mężczyzn. Mimo to miał silne plecy, i z tego co mu było wiadomo, honorowe serce. Według jej córki był jej Jedynym. Pardie nie zareagował w ten sam sposób, ale kochał ją wystarczająco, by pozwolić jej zgłaszać do siebie pretensje bez walki. Alfa i Alfa. Danford spojrzał na Oswalda, gdy ten siadał. - Czy moja córka opowiedziała ci o pakcie krwi jaki mamy wobec Rodolfo Abernathy’ego? Młody mężczyzna potwierdził, kiwając głową. - Tak, proszę pana. - Jesteś gotowy przysięgnąć? Wziąć własny pakt krwi wobec tej rodziny by to utrzymać? Złączył swoje palce z palcami Kathleen. - Tak proszę pana. Jestem. - Jesteś samcem Alfa. Jeśli będziesz miał córkę, albo samiec Alfa w twoim rodzie będzie miał córkę, będzie musiała zostać oddana kiedy osiągnie wiek dojrzałości, jeśli jest pierwszą urodzoną, by spełnić pakt. Musi być tego świadoma od najmłodszych lat, nie można wydać zgody na sparowanie z kimkolwiek innym, nie może być sparowana, ani oznaczona przez innego, zanim nie zostanie oddana. Kiwnął głową. - Tak, proszę pana. Danford zrobił się zły. - Jesteś skłonny do możliwego ofiarowania ukochanego dziecka? Wzrok Oswalda ani na chwilę się nie zawahał. - Pan był, proszę pana. Kiedy poślubiał pan swoją małżonkę. Po długiej, napiętej chwili starszy mężczyzna się zaśmiał. - To prawda. Westchnął. Żono, podaj mi mój sztylet. Przyniosła nóż i położyła go na stole przed swoim mężem. Podniósł go, naciął swoją dłoń, potem swojej córki. Podał nóż Oswaldowi. - Zrób to. Naciął swoją dłoń i sięgnął po rękę Kathleen, stykając ich ciała razem. - Przysięgam na Boginię, że dochowam paktu. Danford sięgnął ponad stołem. Oswald chwycił jego dłoń. - Przysięgasz dochować naszego rodzinnego paktu krwi wobec klanu Rodolfo Abernathy’ego? Zapytał Danford. Oswald skinął. - Przysięgam na Boginię, że dochowam paktu. Danford uwolnił jego dłoń i wziął ręcznik, który oferowała mu żona. Przetarł krew. - Teraz, dam temu związkowi moje błogosławieństwo. Kathleen uśmiechnęła się szeroko i pocałowała Oswalda. - Jednakże, powiedział przerywając młodym, posłuchajcie mnie dobrze. Niezależnie od tego, jak bardzo cię kocham, jeśli pierwsza będziesz miała dziewczynkę, do ostatniego tchu będę
zmuszony dochować paktu. Tak jak twój brat, jeśli dobrowolnie się nie poddasz. Zdaję sobie sprawę, że minęły trzy wieki, ale to nie sprawia, że pakt jest mniej wiążący. - Tak, Ojcze. Powiedziała Kathleen. Rozumiemy. Westchnął i odprawił ich. - Idźcie. Świętujcie w domku gościnnym. Para wybiegła z kuchni, trzaskając chwilę później frontowymi drzwiami. Danford spojrzał na żonę, potem na syna. - Módlmy się, żeby były same małe samce.
Kathleen i Oswald trzymali swoje trzecie dziecko, ich małego chłopca Liama i z niepokojem czekali na Jasnowidza ich klanu, aby ten wydał dekret. Ich starsi synowie byli Betami, co rodzice przyjęli z wielką ulgą. Dorośli i żyli już na swój rachunek. Pierwotny pakt liczył już sobie cztery wieki. Żaden z synów nie znalazł jeszcze swojej partnerki i dopóki nie spłodzili syna Alfy, kolejne pokolenie mogło nie martwić się paktem. Nie spodziewali się tego dziecka, sądzili, że byli ostrożni. Siedemdziesiąt lat po ślubie i trzydzieści lat, odkąd urodziła ostatnie szczenię, w końcu zaczęli to lekceważyć. A teraz… Jasnowidz uśmiechnął się w ich kierunku. - Gratulacje! Jesteście ogromnymi szczęściarzami. Wreszcie macie syna Alfę, który zatroszczy się o ród. Kathleen kołysała swojego synka, łkając w ramionach męża, gdy ten ją trzymał. Później, będąc w powozie, wyszeptała. - Musimy wyjechać. Szybko. Marston nie może się dowiedzieć. Przytaknął ponuro. - Musimy. Spakujemy się i złapiemy rano pociąg. Złapał za wodze, zmuszając konie do jazdy. Na nieszczęście, Marston czekał na nich w ich domu, siedząc pod wiązem na podwórzu. - Tu jesteście. Powiedział z uśmiechem. Co ogłosił Jasnowidz? Kathleen przepchnęła się do przodu przez swojego brata i weszła do domu. Morston odwrócił się do Oswalda, jego fałszywa radość zniknęła. - Przysięgałeś. Warknął. Przysięgałeś na pakt. Dochowam go, jeśli ty tego nie zrobisz. - Spieprzaj mi stąd, Beto. Marston złapał go za ramię. - Abernathy wciąż zauważają, że dług potrzebuje spłaty. To nie siedzi gdzieś z tyłu ich umysłów. Musisz zapłacić. Oswald wyswobodził się z jego uścisku. - Gdybyś bardziej był mężczyzną, mógłbyś sam wypełnić pakt. Przyjrzał się swojemu szwagrowi od stóp do głów. Ale to dla ciebie niemożliwe spłodzić dziecko, prawda? No chyba, że jeden z twoich męskich dziwek wysra jedno z tyłka… Marston drgnął. Oswald pogardliwie skrzywił usta, obnażając zęby. - Tego się spodziewałem. Warcząc rzucił się na drugiego mężczyznę. Kathleen pojawiła się chwilę później, już bez dziecka, krzyczała na nich, żeby przestali. Chwyciła wiadro z haczyka na werandzie, napełniła go wodą z końskiego koryta i wylała na mężczyzn. To zaskoczyło ich wystarczająco, żeby mogła stanąć między nimi i odsunąć męża. - Przestańcie obydwaj! Spojrzała na brata. Wynoś się stąd! Dotrzymam paktu, ale do niego wciąż długa droga, prawda? Nie weźmiesz mojego Liama, będziesz mógł zabrać jego córkę, jeśli kiedykolwiek będzie ją miał. Więc wynoś się, zanim sama rozerwę ci gardło! Wracaj do swoich kumpli Abernathy i krzyżyk na drogę. Marston wstał i otarł krew z ust. - Nie myśl, że o tym zapomnę, siostro. Warknął.
Skrzywiła z pogardą usta. - Już nie jesteś moim bratem. Może łączy nas ta sama krew, ale dla mnie jesteś martwy. Marston wiedział, że nie mógł wyzwać swojej siostry Alfa do walki, szczególnie z jej mężem stojącym obok. Odwrócił się i wspiął się na swojego konia i pogalopował wzdłuż drogi. Kathleen sprawdziła, czy Oswald nie ma ran. - Mniemam, że ucieczka nie jest już dobrym pomysłem. Przytulił ją, głaszcząc jej włosy. - Nie, moja miłości. Już nie.
Rozdział 1 Dzień dzisiejszy: Arcadia, Floryda Aindreas Lyall podniósł wzrok znad swojego śniadania. - Zawieziesz ją do miasta. Powiedział do swojego młodszego brata, Caileana. Zabierz ją, gdziekolwiek potrzebuje. Uśmiechnął się i mrugnął do Elain. I chce. W tydzień po tym, jak wrócili z Virginii, Elain odpuściła Ainowi. Nie kazała już mu mówić ze starym szkockim akcentem. Chyba, że była naprawdę w nastroju, żeby tego posłuchać. - Ale to ja chcę ją zabrać na zakupy. Zaskomlał średni brat, Brodey. Dlaczego nie mogę jej zabrać na zakupy? Powiedziałeś, że będę mógł ją zabrać na zakupy kiedy będę chciał. - Ona potrzebuje ubrań roboczych. Cierpliwie wyjaśnił Cail nalewając sobie kawę. Jeśli zabierzesz ją na zakupy, przywieziesz ją do domu wyglądającą jak kowbojska striptizerka. Elain Pardie zachichotała, ale trzymała się z dala od dyskusji pomiędzy trojaczkami – którzy, jak się składało, byli jednocześnie jej partnerami. Brodey rzucił Cailowi gniewne spojrzenie. - i to jest problem… dlaczego? Podeszła i pocałowała Brodey’ego. - Kochanie, oni mają rację. Spojrzała w jego seksowne, zielone oczy. Możesz zabrać mnie na zakupy kiedy indziej w tygodniu, jeśli chcesz, dobrze? Wyglądał, jakby miał się zaraz nadąsać. Przyciągnął ją w swoje ramiona i rzucił spojrzenie Ainowi. - Dobra. Ain wywrócił swoimi szarymi oczami, ale uśmiechnął się do Elain. - Nie masz nic przeciwko, że Cail zabierze cię dzisiaj, zamiast Brodey’ego? Ciaśniej owinęła się ramionami Brodey’ego. - Nie mam. Zadrżała, gdy Brodey całował jej kark. Mogła skończyć z nim w łóżku, jeśli nie przestanie tego robić. Poczuła niski pomruk w gardle Brodey’ego wyrażający jego niezadowolenie. Delikatnie klepnęła jego rękę. - Przestań. Zachowuj się. Możesz rozpieścić mnie innego dnia. Jego niski warkot prawie natychmiast zamienił się w rozbawiony śmiech. Trojaczki Alfa udowodniły jej bez cienia wątpliwości, że mieli na myśli każde słowo, które wypowiedzieli, kiedy przysięgali ją kochać, otaczać opieką i rozpieszczać. Wszyscy trzej byli bardzo przystojni, z wyglądu prawie identyczni, z kruczoczarnymi włosami nieprzyprószonymi siwizną. Wyglądali na trzydzieści, nie na dwieście trzydzieści osiem lat. Smukłe, silne mięśnie i ciała, za które można było umrzeć. Najstarszy z trojaczków, Pierwszy Alfa Aindreas miał przenikliwe, szare oczy i pracę polegającą na dyktowaniu własnych warunków. Szybko uczył się łagodzić swoje surowe nakazy, co prawda mało dyskretnie. Beta
Alfa Brodey, z jego seksownymi zielonymi oczami i figlarnym usposobieniem, zawsze sprawiał, że Elain była zajęta. Szczególnie, jeśli robiła ten błąd i pochylała się przed nim. Słodkie brązowe oczy Gammy Alfy Caileana pomagały Elain rozpoznawać jego emocje. Był jej troskliwym mężczyzną, do którego Ain zwracał się, kiedy potrzebował porady. Tylko piętnaście minut dzieliło Aina od Caila. Podczas, gdy mogła legalnie poślubić tylko jednego ze zmiennokształtnych – Aina, ponieważ był najstarszy i był Głównym Alfą – była partnerką dla wszystkich trzech. Ich Jedyną. I jaką szczęśliwą Jedyną była, pomimo ich niepewnych początków. Boże, raptem miesiąc temu. Ain spojrzał gniewnie na Brodey’ego. Usłyszał warkot brata. - Chcesz iść z tym na dwór? Czy dasz już za wygraną? Elain mocniej chwyciła ramiona Brodey’ego, odmawiając puszczenia go. - Chłopcy, nie zamierzacie tego robić tego ranka, prawda? Przechyliła głowę do tyłu, patrząc na Brodey’ego. Proszę? Wydęła odrobinę wargę w dobrej mierze. Brodey zaśmiał się ponownie i mocno ją przytulił. - Oh, Boże, nie. Już ze mną dobrze. Spojrzał na Aina. Przepraszam. Ain kiwnął głową i wrócił do śniadania. - Dziękuję ci. Elain westchnęła z ulgą. To było niezwykle dla zmiennokształtnych braci Alfa by rozwiązywać spory pomiędzy sobą bez użycia pięści. Rozumiała tę ich część, ale nie przepadała za nią. Mężczyźni zapewnili ją, że nie musi pracować, jeśli nie chce. Na początku zbuntowała się przeciwko pomysłowi rzucenia jej ciężko zdobytej pracy w stacji telewizyjnej. Ciężko pracowała, żeby zostać reporterką. Potem, tydzień temu, prawie stracili Aina, po tym jak uświadomił sobie, jak nędznie się wobec niej zachował. Elain wyjechała do Spokane, spędzić trochę czasu z matką. Ain zmienił się, uciekł i próbował się zabić, wpadając pod samochód, by przerwać więź łączącą go z Elain, aby ta mogła być szczęśliwa z jego braćmi. Na całe szczęście, jego plan nie wypalił. Skończył zraniony w okręgowym schronisku Animal Control. Kiedy huragan ruszył na Arcadię, Ain i inne zwierzęta zostały przeniesione do schroniska w Virginii. Tam wreszcie odnalazła go Elain i uratowała, zanim został uśpiony. W efekcie, Ain i Elain zmienili swoje poglądy. Elain niechętnie zauważyła, że mężczyźni mieli rację, że bycie reporterką telewizyjną nie było w gruncie rzeczy najlepszą profesją, jeśli chciało się ukryć powiązanie ze zmiennokształtnymi trojaczkami. Poza tym czuła się okropnie, kiedy nie była z nimi. Kiedy Elain ściągnęła przepraszający, zmienny tyłek Aina ze schroniska w Roanoke, zawarła z Ainem układ, w którym dawała im sześć miesięcy robienia wszystkiego po ich myśli. A pod koniec tych sześciu miesięcy, jeśli wciąż będzie chciała wrócić do pracy, najlepiej jakiejś dyskretnej pracy, będzie mogła to zrobić. W międzyczasie, mogła dostać świra. Poprosiła mężczyzn, żeby nauczyli ją prac na ranczu. Jak na ironię, Ain wahał się zrobić to na początku, martwiąc się tym, że mogła się zranić. Kiedy Brodey i Cail wzięli ją na bok, ustąpiła. Odtąd jeździli na zakupy. - Kiedy wyjeżdżamy? Brodey kontynuował muskanie jej karku. Jak dotąd, jeszcze się nie ubrała, wciąż była w szlafroku i potrzebowała prysznica. Cail napił się kawy.
- Prawdopodobnie po tym, jak Brodey skończy się z tobą zabawiać. Powiedział z małym uśmieszkiem. Ain i Cail zdążyli już wziąć prysznic i się ubrać. Brodey pierwszy wstał z ich wspólnego łóżka, żeby zjeść śniadanie. Teraz Elain uświadomiła sobie, że pewnie cały czas to planował. Brodey mruczał w jej kark, ale tym razem rozpoznała dźwięk jego „Proszę, pieprz mnie”, warkotu. Brodey był jej figlarnym – aczkolwiek wiecznie napalonym – szczeniaczkiem. Poczuła jego sztywnego kutasa napierającego na jej tyłek, kiedy przywarł do niej biodrami. - Proszę? Wyszeptał. Ain zaśmiał się. - To zależy od ciebie, dziecinko. Mogę kazać mu iść do pracy. Brodey miękko skomlał w jej szyję, wywołując u niej kolejny uśmiech. - Nie, nie rób tego. Powiedziała. Odwróciła się i owinęła ramiona wokół szyi Brodey’ego. W porządku, ty wyrośnięty dzieciaku. Wezmę prysznic z…. Krzyknęła, kiedy przewiesił ją sobie przez ramię i pobiegł do głównej sypialni. Cail i Ain zaczęli się śmiać. - Przyprowadź ją do głównej stodoły, kiedy z nią skończysz, zawołał za nim Cail. I niech to nie zabierze całego dnia, psiakrew! Brodey z hukiem zamknął za nimi drzwi i rzucił ją na łóżko. - Następnym razem małe ostrzeżenie. Utyskiwała. Skoczył na nią, całując ją i uciszając wszelkie protesty. Kogo chciała oszukać? Uwielbiała ich pożądających jej w ten sposób. Nigdy nie czuła się tak seksowna, odkąd związała się z braćmi. Brodey wytyczał drogę na południe, w dół jej szyi, jego wargi i język drażniły i smakowały, wywołując rozkoszne pulsowanie głęboko w jej rdzeniu. Rozłożył jej szlafrok i wytyczał pocałunkami szlak między jej piersiami. - Wiesz, że nie mogę się przy tobie powstrzymać. Zawsze pachniesz tak cholernie dobrze. Nie potrafię oderwać od ciebie rąk. Wsunęła palce w jego włosy. Były trochę dłuższe niż u jego braci. - Jak dla ciebie pachnę? - Czysto, skarbie. Jak góry wiosną. - Czyli, że pachnę jak płyn do zmiękczania tkanin? Zamarł, potem roześmiał się i podniósł głowę. - Nigdy nie chciałem pieprzyć butelki zmiękczacza do tkanin, dziecinko. - Mam nadzieję. Trącił jej lewą pierś, jego gorące, wilgotne usta drażniły jej sutek, zamieniając go w twardy szczyt. Delikatnie go przygryzł, na tyle, by wysłać wstrząsy prosto do jej płci, sprawiając, że zaczęła dyszeć i kręcić biodrami. Jedno z jego kolan było idealnie wpasowane między jej nogami, ona w odpowiedzi zaczęła wierzgać biodrami. - Mmm! Podniósł głowę. Moja dziewczynka. Pchnął mocno swoją nogą, przenosząc usta na drugą pierś i powtarzając słodką torturę. Elain zamknęła oczy i zakołysała biodrami. Skłamałaby, jeśli powiedziałaby, że tego nie lubiła, posiadania trzech facetów na każde jej zawołanie i skinienie na resztę jej ekstremalnie przedłużonego życia, dzięki byciu ich partnerką. - Myślałam, że chcesz wziąć prysznic? Spytała, wciąż kołysząc biodrami. - Weźmiemy. Ewentualnie. Przesunął usta w dół jej ciała. Zawyła w proteście, kiedy przesunął swoją nogę, żeby pocałować jej brzuszek. Zachichotał i podniósł głowę. - Coś nie tak?
Elain rzuciła mu wściekłe spojrzenie. - Wiesz cholernie dobrze, co. - Nie martw się. Zajmę się tobą. Wiedziała, że się zajmie. Podążył dalej na południe, łapiąc w zęby paski jej majtek i szarpiąc je w dół. Zachichotała. - Nie rozedrzyj ich, jak zrobiłeś z ostatnią parą. Zbankrutuję. Poruszył brwiami, uwalniając jej bieliznę, potem wsunął palce pod gumkę, by zsunął je z jej bioder. - Może to jest mój plan. Pomyślałaś o tym? - Będę chyba potrzebować pasa cnoty. Rzucił zbędny skrawek materiału na ziemię. - Zmieniłbym się i przegryzł tą cholerną rzecz. Nic nie potrafi utrzymać mnie z dala od ciebie. Przeniósł usta na jej wzgórek i wolno lizał jej szparkę językiem. Elain zamknęła oczy i ponownie wsunęła palce w jego czarne włosy, by potem mocno zacisnąć je w pięść. Zawsze był wobec niej słodki i czuły, jeśli nie żwawy. Dla kontrastu, uwielbiał, gdy go poniewierała. Im brutalniej, tym lepiej. Zawarczał nisko, wyrażając swoją przyjemność. W zamian, wolno pieprzył ją swoim utalentowanym językiem, wchodząc naprawdę głęboko, potem cofając się, by okrążyć jej guziczek. Powtarzał ten układ przez kilka minut, smakując i drażniąc ją, dopóki nie dyszała z potrzeby. Podniósł głowę. - Powiedz mi, czego pragniesz, wyszeptał. - Nie drażnij mnie! Pocałował jej łechtaczkę, trącając ją językiem i dmuchając gorącym powietrzem na jej ciało. - Czy ja cię kiedykolwiek drażniłem, dziecinko? Jedno oko otworzyło się i spojrzało na niego wściekle. Zaśmiał się. - Okay. Opuścił ponownie na nią swoje usta, tym razem pracując również swoim językiem na jej łechtaczce, liżąc ją. Kiedy wiedział, że jest już na krawędzi, złapał jej wrażliwy guziczek ustami i delikatnie possał. Krzyczała, kiedy dochodziła, szarpiąc go za włosy i zaciskając uda wokół jego głowy, nie pozwalając mu przestać, aż nie skończyła dochodzić. Gdy wreszcie Elain padła zmęczona na łóżko i jej uchwyt na nim zelżał, oparł brodę na jej brzuszku i spojrzał na nią. - Wszystko dobrze? - Oh, tak. Baaardzo dobrze. Usiadł i wyswobodził się ze swoich bokserek, ukazując swojego sztywnego członka. Może to było banalne i oklepane, ale kochała widok ich kutasów. Wszyscy trzej byli wspaniale wyposażeni. Nie monstrualni, ale posiadający idealną długość i obwód, by wypełnić ją perfekcyjnie. Ukląkł między jej nogami i podniósł jej stopy na swoje ramiona. Ucałował najpierw jedną kostkę, potem drugą. - W nastroju na dziką jazdę? Uśmiechnęła się. - Wskakuj, kowboju. - Yee haw! Wsunął w nią swojego kutasa, nachylając się wystarczająco, by przycisnąć jej uda do jego ciała. - Zamierzam posuwać cię mocno i głęboko, dziecino. Chwyciła jego ręce i przytrzymała się ich. Nie zajęło jej długo, by rozgryźć techniki Brodey’ego. Mocno i szybko, albo delikatnie i figlująco. Nic pomiędzy, ponieważ on nie był
skomplikowanym mężczyzną. Tego ranka był w nastroju na ostry i szybki seks. Patrzyła mu w oczy, gdy pieprzył ją swoim kutasem tak głęboko, jak tylko mógł. Wiedza, że jest jedyną kobietą na świecie, z którą będzie się kochał przez resztę ich życia, spowodowało u niej gwałtowne bicie serca. Wyciągnęła rękę i zacisnęła ponownie pięść wokół jego włosów, przyciągając go jeszcze bliżej. - Pieprz mnie mocno, skarbie. Daj mi tego słodkiego fiuta. Zamknął oczy, stękając, jego pchnięcia stały się nawet jeszcze szybsze niż wcześniej. Possała wargami jego ucho i ugryzła mocno. Dochodząc, wydał z siebie okrzyk bólu i przyjemności. Potem opadł na nią, oddychając ciężko i dysząc. Elain uwolniła swoje nogi i owinęła je wokół jego talii, trzymając go uwięzionego w niej. Wciąż też trzymała w uścisku jego włosy. - Druga runda, skarbie? Wymruczała. Polizała z boku jego szyję, zniżając się do ramienia, gdzie swawolnie go przygryzała. Wewnątrz niej, poczuła jak jego kutas drgnął. Najszybciej z braci robił się znowu gotowy, jej nieustannie napalony piesek. - Nie drażnij mnie, wymamrotał, wciąż jeszcze odrobinę pijany swoim wybuchem. Zakręciła wokół niego biodrami. - Nie drażnię. Pocałowała jego ramię, zanim ponownie je przygryzła. Jęknął głęboko, prawie jakby warczał, ale jego fiut natychmiast zesztywniał wewnątrz niej. - Kurwa, wyszeptał, jego biodra zaczęły wolno się poruszać. Co ty mi robisz… Jezu, maleńka! - Pokaż mi. Trzymał twarz wciśniętą w jej szyję, kiedy ruszał biodrami, nie spiesząc się, zaspokajając siebie. - Jak myślisz, dasz mi jeszcze jeden? Wymamrotał. - Nie, zabaw się sam. - Mmm… Nie spieszył się, gdy torował sobie drogę do kolejnego uwolnienia. Elain kochała uczucie każdego z nich wewnątrz niej, szczególnie kiedy byli wszyscy razem i jeden z mężczyzn trzymał ją, lub dotykał. Ta myśl wzbudziła w niej jej własną potrzebę. - Chyba zmieniłam zdanie, wyszeptała mu do ucha. Zatrzymał się. - Z czym? - Chcę jeszcze jeden. Przekręcił się na plecy, nie tracąc z nią kontaktu. - Usiądź, kochanie. Zrobiła to, zdejmując szlafrok z ramion i rzucając go na łóżko. Używał swojego kciuka, by drażnić jej perełkę. - Spójrz na mnie. Elain otworzyła oczy i natrafiła na seksowne, zielone spojrzenie Brodey’ego. - Dojdź dla mnie. Pod tym kątem, jego kutas uderzał w inne rejony jej ciała. Bryknęła biodrami, czując go wbijającego się w nią raz po raz. Pogłaskała go dłońmi po jego twardej klacie, delikatnie drapała paznokciami po ciemnych włoskach na jego torsie. Sięgnął wolną ręką i pociągnął za jeden sutek, delikatnie szczypiąc go między swoimi palcami, na przemian z drugim. Każde szarpnięcie na jej piersiach wysyłało pulsujący ogień do jej płci, pchając ją bliżej krawędzi.
Kiedy użył dwóch palców, by skręcić jej łechtaczkę, eksplodowała, jej mięśnie ściskające i wyciskające jego fiuta. Nie marnował ani chwili, złapał ją za biodra i pchnął mocno. - Kurwa, tak! Wyjęczał. Opadła na niego, wyczerpana, ich ciała zroszone potem. Kołysał ją w ramionach, pociągając palcami po jej kręgosłupie. - Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo cię kocham, wymamrotał. Ucałowała jego podbródek. - Tak, myślę, że mam. Elain odpływała w sen, kiedy przekręcił ich na bok. - Nienawidzę ci przeszkadzać, kochanie, ale musimy wstać. Ain i Cail czekają. Delikatnie poruszyła biodrami. - Jeszcze pięć minut, wymamrotała. Jesteś mi to winien. Zachichotał. - Okay. Jak się wydawało, trzydzieści sekund później, delikatnie nią potrząsnął. - Kochanie, naprawdę musimy wstać. - Obiecałeś mi pięć minut. - Um, tak, coś takiego. Minęła godzina. Zaczęła protestować, potem usiadła zaskoczona. Spojrzała na zegarek. - O kurwa! Elain wyskoczyła z łóżka i zamknęła się pod prysznicem. Miałeś mi dać pięć minut! Usłyszała, jak wstał i podążył za nią do łazienki. - Było ci wygodnie. Ja też usnąłem. Ogrzewając się ciepłą wodą z prysznica, odwróciła się i uderzyła go w ramię, kiedy sięgał po elektryczną golarkę. - Musisz im to wyjaśnić. Nie zamierzam wpadać za ciebie w kłopoty z Ainem. Przyciągnął ją blisko do siebie i pocałował. Niezawodnie, uczucie jego ust przy jej roztapiało ją szybciej niż lody w mikrofalówce. - Uspokój się, jest dobrze. Nie zwrócą uwagi. Uwolnił ją i kiedy się odwróciła, pacnął ją w tyłek. Zaraz tam będę.
Mężczyźni posiadali hodowlę bydła Triple L, o powierzchni trzech tysięcy akrów, w Arcadii, na Florydzie. Nie zajmowali się hodowlą dla produkcji mlecznej lub mięsnej. Specjalnie hodowali wygrywające nagrody, wysokiej jakości rasy bydła, które rozwozili po kraju. Cail zrobił wielkie przedstawienie przewracając oczami i wskazując ręką na zegarek, kiedy trzydzieści minut później Brodey i Elain weszli do głównej stodoły. Zanim Elain w ogóle weszła do ciężarówki, wskazała Brodey’ego palcem i wysłała myśl Cailowi. „To wszystko jego wina!” Chociaż mogła „rozmawiać” mentalnie z całą trójką, wydawało jej się, że najsilniejsze połączenie ma właśnie z Cailem. Cail uśmiechnął się i potrząsnął zabawnie głową. „Oczywiście, że jego.” Ain wszedł do stodoły, by przywitać ich, jedna jego brew podjechała do góry. - Ahem. Brodey się zaczerwienił. - Przepraszam. Usnąłem. - Uh huh. I tylko dlatego, pójdziesz sprawdzić dzisiaj ciężarne krowy.
Brodey zrobił obrzydzoną minę. - Świeeeetnie. Elain zachichotała. - Upewnij się, że umyłeś ręce, zanim przyjdziesz na lunch. - Ha ha ha. Brodey pocałował ją ostatni raz. Oh cóż. To było tego warte. Cail załadował ją do ciężarówki i wyjechali północną bramą do Arcadii. Ranczo w hrabstwie DeSoto było dla trzech zmiennokształtnych mężczyzn położone idealnie, by mieli tyle prywatności, ile tylko chcieli. Również z powodu odległej lokalizacji było wykorzystywane przez innych miejscowych zmiennych do oprawiania Ceremonii i innych „oficjalnych” spraw zmiennych. Elain uwielbiała Arcadię. Było to małe, stare miasteczko na Florydzie, na tyle oddalone od wybrzeża, by nie było tu zbyt wielkich tłumów – chyba, że akurat było rodeo – ale jednocześnie na tyle duże, by zapewnić wszelkie wygody. Cail zajechał do ogromnego gospodarstwa zaopatrującego w zapasy. Elain sprawiła sobie parę dżinsów i tenisówki, ale chłopcy chcieli by miała botki i wszelkie inne rzeczy potrzebne do pracy na ranczu. Dwie godziny i jedną przypaloną kartę kredytową później, Cail niósł do ciężarówki kilka ogromnych toreb wypełnionych po brzegi jej nową wyprawką. Elain już chciała za nim podążyć, zauważyła przyczepę towarową przypiętą ciężarówki zaparkowanej na działce. W środku stały dwa konie, łaciaty i Appaloosa. Elain przeszła obok przyczepy, gdzie łaciaty miał wystawiał swój nos. - Są wspaniałe. Ruch po drugiej stronie ulicy przyciągnął jej wzrok. Zerknęła wokół. Przed restauracją zauważyła starszego mężczyznę stojącego tam, uważnie przyglądającego się w jej kierunku. Nie wyglądała jak tutejsza, ubrana nie w dżinsy i roboczą koszulę, a w dopasowane wełniane spodnie i wyjściową kurtkę. Nikt tamtejszy nie ubierał się tak w sierpniu na Florydzie. Cail zauważył, że Elain nie było za nim i podążył za nią do przyczepy. Stając obok niej, zerknęła na niego i odwróciła się z powrotem w stronę ulicy. Mężczyzna zniknął. Powstrzymała z trudem próbującą ją ogarnąć gęsią skórkę. Cail wyciągnął rękę. Koń zarżał i trącił go nosem. - Myślałam, że konie nie przepadają za wilkołakami? Zażartowała. - Zmiennych. A ten film był czystą głupotą. - I tak uwielbiam Jamesa Spadera. Cail prychnął. - Pozer. Elain uśmiechnęła się. - To słodkie. Jesteś zazdrosny. Spodziewałam się tego po Ainie i Brodey'm. Pogłaskała konia ostatni raz, głaszcząc jego aksamitny pysk. Nauczysz mnie jazdy konnej? - Zrobiłbym to, gdybyśmy mieli konie. - Co znaczy, jeśli? Zauważyła, że nie wiedziała za wiele na temat rancza, ale przypuszczała, że mają gdzieś schowane konie. Wzruszył ramionami. - Kiedyś. Lata temu. Nie sprowadzaliśmy więcej, po prostu kupiliśmy terenówki i nimi jeździliśmy. Nie mamy nierównych terenów, takich jakie są w górach. Konie nie są niezbędne. Oh. Poczuła ukłucie rozczarowania oglądając się raz jeszcze na konie. Cail otworzył drzwi ciężarówki i przytrzymał je dla niej, kiedy się wdrapywała. - Chciałabyś, żeby Tatuś kupił ci kucyka, dziewczynko? Uśmiechnął się figlarnie. Lubiła tę jego stronę. Zazwyczaj zachowywał się cicho i skrycie. - Jesteś okropny. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Naprawdę? Kupisz mi konia?
Pochylił się, by ją pocałować. - Dziecino, wykupię połowę reproduktorów Thoroughbred z Ocala, jeśli cię to uszczęśliwi.
Wrócili na ranczo, gdzie Ain i Brodey czekali na nich z lunchem. - Udały się zakupy? Zapytał Ain. Zrobiła unik przed próbą objęcia jej talii przed ramieniem Brodey'ego. Gdyby trzymał na niej swoje ręce zbyt długo, skończyliby w łóżku. - Cail powiedział, że mamy wszystko, czego na razie potrzebuję. Podeszła, pozwalając mężczyznom otoczyć ją i spojrzała na Brodey'ego. - Umyłeś rączki? Podniósł je wysoko. - Widzisz, Mamo? Czyściutkie. Pacnęła go w ramię, kiedy zaczął się szczerzyć. - I tylko dlatego, mądralo, możesz jechać ze mną jutro do Venice po resztę moich rzeczy. Zajmie jej trochę czasu przenoszenie tych rzeczy z jej domu. Nie chciała go sprzedawać, w przypadku gdyby jej mama zdecydowała się przeprowadzić z powrotem na Florydę. Ain już spłacił hipotekę z ich znaczących funduszy. Jej mama mogła mieszkać tam, jeśli by chciała. Elain miała nadzieję, że jej mama będzie wolała tam zostać, kiedy przyjedzie na ślub. Blisko, ale nie za blisko. - Mam szansę na chwilę samotności z moją Księżniczką? Jestem na każde twoje zawołanie. Brodey zapewnił ją z poważnym, melodramatycznym ukłonem. - Przynajmniej jesteś w czymś dobry. Zadrwił Cail. Elain spojrzała na niego gniewnie. - Dlaczego zawsze się go czepiacie? - Już dobrze, skarbie. Zapewnił ja Brodey. Przyzwyczaiłem się do tego. Jest po prostu zazdrosny, bo to on jest dzieckiem. Cail go zignorował. - Wszyscy mamy swoje miejsce, wyjaśnił. Ja jestem ten mądry, Ain jest Głównym Alfą. - No, a co ze mną? Zaprotestował Brodey. - Zakręcony. Z figlarnym uśmieszkiem zażartował Ain. - Zamierzałem powiedzieć Shemp [*według amerykańskiego słownika slangu, niefajna i niepopularna osoba w grupie], powiedział Cail, ale okay. To też może być. Elain przewróciła oczami i przytuliła Brodey'ego. - Nie martw się, ja cię kocham. Otoczył ją ramionami i łypnął na braci. - Jestem bardzo silny, zawsze tak mówiliście. Ile razy uratowałem wam tyłki? Cail i Ain wymienili spojrzenia i zaśmiali się ponownie. Ain potrząsnął głową. - Taaa, a ile razy my musieliśmy ratować twój tyłek? Brodey pogłaskał jej szyję. - Chcesz wrócić ze mną do stodoły i zacząć się wszystkiego uczyć? - Daj mi zmienić ciuchy. Rzuciła na niego okiem, nieznacznie się krzywiąc. Nie będę musiała macać ciężarnych krów, prawda? Zaśmiał się. - Nie, laleczko. Nie każę ci robić czegoś tak obrzydliwego. - Dobrze. Klepnął ją delikatnie w tyłek, kiedy koło niego przechodziła. Po lunchu, Cail poszedł do biura. Ain podążył za nim, chwilę później. - Musimy przygotować też dla niej potrzebne papiery, powiedział Cailowi. Cail kiwnął głową i wskazał stertę papierów.
- Właśnie nad tym pracuję. Przygotowuję formularze dla Katherine. Ich wieloletni pełnomocniczka była również zmienną, kuzynką, więc rozumiała delikatność sytuacji. Elain miała poślubić legalnie tylko Aina, nawet jeśli wszyscy trzej mieli nosić obrączki. Ain wyciągnął rękę po jeden z formularzy, akt urodzenia Elain i zatrzymał się dotykając rogu kartki. - Myślisz, że powinniśmy znaleźć dla niej jej prawdziwą rodzinę? Cail odchylił się, marszcząc brwi. - Dlaczego? Ain wzruszył ramionami, ale nie wyciągnął kartki ze sterty. - Tak się tylko zastanawiam. Rodzona matka Elain, wiedząc, że jest umierająca, oddała ją pod opiekę swojej najlepszej przyjaciółce, Carli. Elain była wtedy małym dzieckiem. Ojciec Elain ulotnił się, gdy tylko dowiedział się, że jej mama była w ciąży i miała urodzić dziewczynkę. - Ty się nie 'tak tylko zastanawiasz' nad czymś takim. Cail odwrócił się, kiedy weszła Elain i pocałowała Aina, potem jego. - Chłopcy, chcecie, żebym zrobiła dzisiaj obiad? Spytała. Ain uśmiechnął się i przyciągnął ją po następny pocałunek, podczas gdy Brodey patrzył z wejścia. - Nie, zabierzemy cię gdzieś wieczorem. Gdzie tylko będziesz chciała. Jak tylko Brodey i Elain udali się do stodoły, Cail wrócił do tematu. - Nie tylko 'tak się zastanawiasz'. O co chodzi? - Prawdopodobnie o nic. Cail skrzyżował ramiona. - Bracie, nie ukrywaj niczego. Możesz być Głównym Alfą, ale nie masz prawa trzymać mnie z dala od tego gówna. - Rozmawiałem z Jocko dzień po tym, jak wróciliśmy z Virginii. - Masz na myśli dzień po tym, kiedy wpadła w szał i sprowokowała nas, byśmy ją gonili. Ain łypnął na niego. - I? Zachęcał brata Cail. - Byłem ciekawy. Brązowe oczy Caila ściemniały. - Ain. Warknął. Mów, co masz do powiedzenia. - Zastanawiałem się, czy to może być coś więcej. Jej przeszłość. Nie ma możliwości, żeby była ze zmiennej rodziny i nie wiedziała o tym. Telepatia, to, że zachowała się jak Alfa tej nocy, uciekając i prowokując nas, byśmy ją gonili, to wszystko to zbieg okoliczności albo wynik bycia partnerką trzech Alf. To na pewno to. Cail rozejrzał się wokół i podniósł jej akt urodzenia. Zaczął go czytać. - No cóż, jest adoptowana. Wszystko jest możliwe. Ain odchylił się na swoim krześle. - No właśnie. Żadna zmienna rodzina nie pozwoliłaby, żeby zmienne lub nawet pół-zmienne dziecko zostało oddane komuś do adopcji. Jocko mówi, że był jeden zmienny o nazwisku Liam Pardie, który mieszkał kiedyś w Tampa. Podobno był wplątany w konszachty z mafią, czy czymś i zniknął ponad dwadzieścia pięć lat temu. Koleś był jednym z Abernathych. Jeśli Elain jest adoptowana, to tylko zbieg okoliczności, bo Pardie to jej adopcyjne nazwisko... co? - Mówiłeś, że jak ten koleś się nazywa? Ain sięgnął po kartkę i wyciągnął ją z dłoni brata. Ojciec – Liam Pardie. Nazwisko jej matki, Maureen Alexander, wydawało się znajome.
- Kurwa. Ryknął Ain wpatrując się w papier. Okay, to zbieg okoliczności, twierdził uparcie, pomimo węzła zaciskającego się w jego żołądku. Liam to pospolite imię. Poza tym, Elain dorastała w Spokane, prawda? Cail ponownie potrząsnął głową. - Nie. Jej adopcyjna mama stamtąd pochodzi. Elain urodziła się i dorastała w Tampa. Ain spojrzał na kartkę. Miejsce urodzenia – Szpital Rejonowy w Tampa. Mężczyźni przez chwilę siedzieli w ciszy. To musiał być zbieg okoliczności. Dziwaczny, uderzający-dwa-razy-w-to-samo-miejsce, kompletnie-absurdalnie-niemożliwy zbieg okoliczności. Musiał nim być. - Ain, powiedział cicho Cail. Co to oznacza? Ain stanowczo pokręcił głową. - To oznacza wielkie bagno. Spojrzał na brata. To również oznacza, że nie powiesz absolutnie nic ani Elain ani Brodey'emu. - Że co, kurwa? Nakazujesz mi trzymać gębę na kłódkę? - Dopóki nie dowiem się ostatecznie, co to wszystko znaczy. Spojrzał ponownie na kawałek papieru. Jeśli – a to jest bardzo duże jeśli – ona należy do Abernathych... - O kurwa! Cail zaczerpnął głośno powietrza. Ci kolesie to kompletne dupki! Chore, szalone sukinsyny. - Dokładnie. Nie chcę robić problemu, jeśli nie trzeba. Dlatego, jak na razie, chcę zatrzymać to między nami. Położył kartkę na biurku Caila. Później, na szczęście, możemy zmienić jej nazwisko na Lyall. Nigdy w przeszłości nic do nas nie mieli. Zdecydowanie, nie chcę teraz przyciągać ich uwagi. Ain wyszedł z pokoju, kręciło mu się w głowie. Abernathy wymierali, wielu zmiennych urodzonych w ich klanie nie było Alfami. Jeśli odważyłeś się wżenić w ich klan lub ożenić z kimś spoza bez ich aprobaty, nawet w dzisiejszych czasach, to było jak wywołanie wojny. Zaczął wybierać numer Jocko, ale rozłączył się. Jocko na pewno trzymałby gębę na kłódkę, ale jeśli zacząłby rozpytywać, by zdobyć dla Aina informacje, mógł ściągnąć na ich klan zainteresowanie, którego ani nie chcieli ani nie potrzebowali. Ain wyjrzał przez okno. Posiadali ranczo już od ponad pięćdziesięciu lat. Może czas już sprzedać wszystko i przeprowadzić się z powrotem do Maine, do zgromadzonego tam klanu, gdzie byliby bezpieczni. Gdzie klan mógłby chronić Elain, gdyby Abernathy zaczęliby ich nachodzić, bo nie było żadnej kurewskiej możliwości, by kiedykolwiek pozwolił komuś zranić lub zabrać ich partnerkę.
Rozdział 2 Brodey i Elain pojechali następnego ranka do Venice. Musiała umknąć jego macankom pod prysznicem, ale poradziła sobie z tym, by skupił się na zadaniu. Zatrzymali się, by kupić pudła i taśmę. Poranek spędzili na pakowaniu jej książek i innych rzeczy, które chciała zabrać na ranczo. Nie pozwolił jej nic dźwigać, taszcząc wszystko do ciężarówki. Do lunchu, Elain prawie całkowicie wypełniła ciężarówkę Brodey'ego pudłami z ciuchami i książkami. Wciąż było wiele rzeczy, które chciała zabrać, ale mogli poczekać. - Chodźmy na lunch, zanim wrócimy do domu, dziecinko. Co ty na to? - Okay. - Applebee? Wyszczerzyła zęby. - Historia się powtarza? Poruszył brwiami.
- Może. Elain nic nie mogła poradzić na uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, podczas krótkiej jazdy do knajpy. Raptem kilka dni po pierwszym spotkaniu, Cail i Brodey pojawili się w stacji telewizyjnej, by zabrać ją na lunch. Później, na parkingu, mężczyźni delektowali się swoim małym deserem, z Elain, jako smakołykiem. Jej majtki wciąż robiły się mokre na to wspomnienie. Hostessa posadziła ich przy stoliku. Elain zastanawiała się nad zamówieniem, kiedy znad menu złapała figlarny błysk w oczach Brodey'ego. - To czego chcę, nie ma w menu, wyszeptał. Elain zaczerwieniła się, ale zalotnie się uśmiechnęła. - Znowu czytasz mi w myślach, prawda? Zaśmiał się, po czym odłożył kartę. - Nie. Nie muszę czytać ci w myślach, żeby wiedzieć, że wspominałaś tamto popołudnie. Sięgnął ponad stolikiem i wziął jej dłoń. A teraz jesteś nasza, na zawsze. Zaczynała odpowiadać, gdy podeszła kelnerka. - Cześć, jestem Kimberlie, i będę waszą... Brodey! Puścił dłoń Elain, szok pojawił mu się na twarzy. - Um, cześć, Kimmie. Długo się nie widzieliśmy. Usiadł z powrotem w loży. Elain wreszcie cofnęła dłoń. Co u ciebie? Kelnerka uśmiechnęła się i usiadła w loży koło Brodey'ego, nie zaszczycając Elain spojrzeniem. - Dobrze. Wszystko u mnie dobrze. O wiele lepiej teraz, kiedy na ciebie wpadłam. Brodey wreszcie przypomniał sobie o swojej partnerce siedzącej po drugiej stronie stolika. - Um, Kimberlie, to jest Elain. Elain najeżyła się na jego brak dalszego przedstawienia, aż nie uświadomiła sobie, że skoro dziewczyna zna Brodey'ego na tyle dobrze, że odróżnia go od braci, musiałby on powiedzieć prawdę nie-zmiennym. - Miło cię poznać, wymamrotała Elain. Kimberlie przyjrzała się Elain od stóp do głów i potem zwróciła swoją uwagę na Brodey'ego. - Mi też. Hej, słuchaj. Cieszę się, że na ciebie wpadłam. Robisz coś w ten weekend, kochanie? Rzuciła mu kuszące spojrzenie, które Elain chciała jak najszybciej zetrzeć z jej twarzy. Moi bracia powiedzieli, że wciąż jesteś singlem. Z niepokojem spojrzał na Elain i zwrócił się do kelnerki. - Um, taa, znaczy, nie – chciałem powiedzieć, tak, mamy plany. Przepraszam. - Co z następnym weekendem? - Um, naprawdę, żaden nie będzie dla mnie dobry. Może innym razem. Elain walczyła z falą kipiącej furii przetaczającej się przez nią. Powstrzymała próbujące się wydostać wycie. Walczyła także z chęcią wykrzywienia ust w warknięciu. „Co się do cholery ze mną dzieje?” Elain próbowała znaleźć przyczynę i racjonalność przejęła władzę. - Wezmę mrożoną herbatę, zażądała przez zaciśnięte zęby. Kimberlie kiwnęła głową, ale nawet się nie odwróciła. - Jasne. Już niosę. A ty co weźmiesz, przystojniaku? I kiedy możemy spotkać się razem? Elain obiema dłońmi złapała krawędź siedzenia loży i zwolniła uścisk, kiedy zauważyła, że jej palce przebiły winyl. Widocznie zwiększona siła była jednym z jej nowych talentów.
- Um, wiesz Kimmie, to naprawdę nie jest odpowiednia pora. Jąkał się Brodey, przelotnie patrząc w kierunku Elain. Przepraszam. Nic osobistego. Kimmie westchnęła. - Oh, okay. Sięgnęła i złapała go za nos. Chcesz to, co zawsze? Kiwnął głową. „Staraj się zachować pozory... staraj się zachować pozory.” Elain wiedziała, że „oficjalnie” wychodząc za mąż za Aina, wyglądałoby dziwacznie dla zwykłych ludzi, gdyby bracia traktowali ją jak żonę lub narzeczoną. Dotąd poznała już kilku zmiennych i wśród nich wyjawienie prawdy nie było jakąś wielką sprawą. To był pierwszy raz, kiedy Elain znalazła się w takiej sytuacji. Kiedy Kimberlie wyskoczyła z loży i oddaliła się, Elain wzięła kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić swoje nerwy. Brodey wyglądał na bardziej niż zdenerwowanego – wyglądał wręcz, jakby był chory. - Wszystko dobrze, dziecino? Zapytał. Kiwnęła głową. - Taaa. Pochylił się. - Hej. Przepraszam za to. Nie miałem pojęcia, że tu pracuje, nie wiedziałem nawet, że jest znowu w mieście. Zaskoczyła mnie. Możemy wyjść, jeśli chcesz. Poważnie. Podeszła do tego wspaniałomyślnie i dojrzale. - Nie. Jest okay. Rozumiem. Musimy zachowywać się normalnie wobec ludzi, którzy nie znają prawdy. Brodey uśmiechnął się, najwyraźniej uspokojony jej opanowaniem. - Taaa. Kimberlie wróciła z ich napojami. - Chcecie już zamówić? Złożyli zamówienie. Elain zdecydowała się być nowatorska. - Więc jak długo już znasz Brodey'ego? Elain poczuła przez stolik jak Brodey drgnął. Dziewczyna, która wyglądała na ledwie dojrzałą by serwować alkohol, uśmiechnęła się szeroko. - Oh, co? Czterdzieści lat? Moi rodzice przeprowadzili się do Arcadii niedługo po nich. Znamy się od zawsze. Tydzień temu wróciłam do miasta. Zniknęłam na kilka lat. Jej palec podążał po ramieniu Brodey'ego. Po tym, jak ten koleś złamał mi parę lat temu serce. Twarz Brodey'ego oblał głęboki, szkarłatny rumieniec. Emocje Elain z powrotem znalazły się na krawędzi. Jakoś zdołała utrzymać spokojny głos. -Oh? - Taaa. Kimberlie westchnęła. Twoi głupi bracia i ich gówniane zasady. Pacnęła Brodey'ego w ramię. Zamierzałam za ciebie wyjść, Brodey Lyallu. Słyszałam, że Ain zacieśnił węzeł. Zamierzam go nakłonić, by pozwolił ci mnie poślubić. Tym razem nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Mrugnęła do Elain. Uganiałam się na nim przez lata. Ten tutaj jest zbyt dobry w łóżku, żeby pozwolić mu odejść. Nikt mu nigdy nie dorównał. Przeczesała mu włosy, zanim odwróciła się i odeszła. To przypieczętowało wszystko. Brodey wyglądał, jakby chciał wpełznąć pod stolik i umrzeć. Elain wpatrywała się w niego długo zanim cicho przemówiła. - Ona jest zmienną? Gorączkowo potrząsnął głową. - Nie jedną z nas. Jest z rodziny zmiennych, ale z kompletnie innego rodu. Ich Alfy nie mają swoich Jedynych, jak nasi. Oni są zmiennymi kotami.
Kolejne długie, głębokie wdechy. Naprawdę chciała urządzić Brodey'emu awanturę w przetłoczonej restauracji, na temat tego, dlaczego do cholery nie powiedział tej kobiecie prawdy o kim była? I na temat takich rzeczy, jak zmienne koty? Elain studiowała wystrój restauracji. Wyjrzała przez okno na samochody przemierzające drogę U.S. 41. Wpatrywała się w innych klientów, w leżącą na stoliku kartę deserów i wreszcie spojrzała na Brodey'ego. - Potrzebuję kluczyków od ciężarówki. Muszę wziąć torebkę. - Przyniosę ci ją, zaoferował się pośpiesznie. - Nie, ja przyniosę. Spokojny ton Elain musiał zastraszyć Brodey'ego, bo natychmiast podał jej kluczyki. Kimberlie pojawiła się z ich jedzeniem i oczywiście nie mogła postawić go na stoliku i zostawić ich kurwa samych. Usiadła na chwilę obok Brodey'ego, by z nim porozmawiać. - No to kiedy się znów zobaczymy, przystojniaku? Umieram, by się z tobą spotkać, wiesz. Zaczerwienił się i wyglądał na zdesperowanego. - Wiesz...um, to nie jest odpowiednia pora. Elain wymusiła uśmiech. - Wracam za minutę. Zostawiam was, żebyście sobie porozmawiali. Podeszła do ciężarówki, która nie była widoczna z ich stolika i usiadła w niej. Kiedy telefon Elain zadzwonił pięć minut później, była już kilka mil od restauracji, przemierzając Arcadię. Odrzuciła połączenie i przerzuciła je na pocztę głosową, nie patrząc nawet kto dzwonił. „Sukinsyn!” To była najmilsze, co mogła o nim pomyśleć. Rozważając to, jak wściekła była, ostatnim miejscem, w którym potrzebowała być, było duszące towarzystwo Brodey'ego. Mógł sobie wrócić do domu od Kimmie. Wyłączyła telefon. Kiedy godzinę później weszła przez frontowe drzwi domu, cofnęła się na ganek i otworzyła tylną klapę. Ain i Cail wyszli do niej. Ain wyglądał... Cóż, na wkurzonego Głównego Alfę. - Gdzieś ty była? Venice. Z Brodey'm. W moim domu po moje rzeczy, wiecie o tym. Potem zabrał mnie na lunch. Złapała za pudło, żeby je zabrać, ale Cail wziął je od niej i odstawił z powrotem. - Co się stało, kochanie? Zapytał Cail. Dlaczego zostawiłaś Brodey'ego? Rzucił Ainowi ostrzegawcze spojrzenie. Wymusiła kolejny uśmiech. - Oh, zostawiłam go z jakąś pieprzoną kelnerką, z którą się spotykał, Kimberlie. Pamiętacie ją, prawda? W rzeczywistości, jest prawdziwą pierdoloną gorącą laską – dosłownie – i Brodey nie pofatygował się nawet powiedzieć jej, że jesteście moimi partnerami! I wiecie co? Jest zdeterminowana, żeby go poślubić. Stało się. Powiedzenie tego kosztowało ją ostatnie resztki samokontroli. Usiadła na klapie i zaczęła szlochać. Ain zignorował jej przekleństwa, obaj podeszli bliżej i przytulili ją. - Kochanie, powiedział miękko Cail. Brodey jest ćwokiem. Jak myślisz, dlaczego go tak nazywamy? On nie zawsze trybi wystarczająco szybko. Prawdę mówiąc, rzadko szybko trybi i dlatego ma skłonności do wpadania w tarapaty. - Rozumiem, zawodziła. Mogłabym to zrozumieć, gdyby była człowiekiem! Nie miałabym z tym problemu, bo wiem, że musimy być ostrożni. Ale potem on powiedział mi, że ona nawet
nie jest kurwa normalna, że jest zmienną i wiem, kim wszyscy jesteście. Kiedy zdecydowanie oświadczyła, że zamierza wyjść za niego, on nawet nie powiedział jej, kim jestem! Argh! Ain głośno westchnął i przyciągnął do siebie Elain, opierając podbródek o czubek jej głowy i gładził jej plecy. - Ty z nią zostaniesz. Powiedział Cailowi. A ja pojadę po Brodey'ego. Opuścił swój głos, prawie warcząc. Muszę odbyć z nim małą pogawędkę w drodze do domu. - Skop mu ten jego pierdolony tyłek! Załkała. Jezu, wróciły szalone wahania nastrojów. Myślała, że zniknęły po tej nocy, kiedy ona i Ain wrócili z Virginii. Nie, teraz czuła się tak, jakby chciała skręcić Brodey'emu kark, wiedząc, że nie powinna taka być. Przynajmniej nie tak gwałtownie wściekła. Cail zaśmiał się. - Cholera, dziewczyno. Musisz być naprawdę na niego wkurwiona. Ain pocałował ją i wypuścił wprost w objęcia Caila. - Niedługo wracam. Delikatnie złapał jej podbródek, zmuszając ją, by na niego spojrzała. - Uważaj. Na. Słowa. Ain nie lubił, gdy przeklinała. Już chciała coś odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Nie było warto. Była zła na jednego brata. - Przepraszam. Pocałował ją ponownie. - Wiem, że jesteś smutna, maleńka. Już dobrze. Jego głos ponownie stwardniał. Zajmę się Brodey'm. On jest przyczyną, przez którą się tak czujesz.
Ain znalazł Brodey'ego siedzącego na ławce przed restauracją. Brodey unikał wkurzonego spojrzenia Aina, kiedy wdrapywał się na miejsce pasażera. Ain wyjechał sprzed restauracji i zaparkował na parkingu przed centrum handlowym. Po kilku minutach ciszy, Ain warknął na niego. - Więc? - Więc co? - Zechcesz wyjaśnić, co się do cholery stało? Brodey spąsowiał i zaczął wyjaśniać. Kiedy skończył, Ain potrząsnął głową i przeklął. - Coś ty, do cholery myślał? Zapytał. Dlaczego od razu nie powiedziałeś Kimberlie o co chodzi i kim była Elain? Wzruszył ramionami. - Ja... po prostu nie mogłem. Nie mogłem jej tego zrobić. Nie tak. Ain wyjrzał przez okno i dał sobie chwilę, by się odpowiednio nastroić. - Przepraszam. Wiem, że to było gówniane, że kazaliśmy ci z nią zerwać, ale wiesz tak dobrze jak ja, że z nią to by nigdy nie wypaliło. Cail i ja nawet jej nie lubimy. Brodey przytaknął, łamiąc sobie paznokcie. Ain spróbował ponownie. - Ona jest zmiennym kotem. Gdybym nie kazał ci z nią zerwać, spędziłaby lata blokując nasze próby znalezienia kogoś innego. Oni nie mają swoich Jedynych, nie rozumieją tego pojęcia. Wiesz to. Brodey ponownie kiwnął głową. Ain zaklął. - Jezu, Brod, mamy teraz Elain! Kochasz ją! Jesteś jedynym, który ją wytropił, na miłość boską! - Wiem, powiedział cicho.
Ain zamknął oczy. - Wiem, że kochałeś Kimberlie. Przykro mi. Ale kurwa, nie jesteś jedynym, który musiał opuścić kogoś, kogo kochał, bo nie była naszą Jedyną, i cholernie dobrze o tym wiesz. Brodey skinął. - Wiem. Wyjrzał przez szybę pasażera, odmawiając już rozmowy. Ain odpalił ciężarówkę i skierował się do domu. Niedaleko Nocatee, Brodey spojrzał na niego. - Jak bardzo jest zła? Spytał cicho. - Bardzo. Prosiła mnie, żebym skopał ci tyłek, jeśli coś ci to mówi. Musisz się z nią pogodzić. Nie zamierzam być pośrodku tego. - Cholera. Wziął głęboki wdech. Wyjaśnię jej to. - Nie, nie wyjaśnisz. Nie w ten sposób. Brodey uderzył, wpijając pięść w deskę rozdzielczą. - To czego ty, do cholery, ode mnie chcesz? Powiedziałeś mi, że mam się z nią pogodzić, ale nie mogę jej powiedzieć pieprzonej prawdy? Nie mogę jej oszukać, wiesz o tym! Ain nacisnął na hamulce i zjechał z drogi. - Ta, zobaczmy, jak przebiegnie rozmowa. 'Hej, Elain, sorry za to co się stało, ale ona jest laską, w której szaleńczo się bujałem raptem kilka lat temu, zanim poznaliśmy ciebie, bo ona była moją Jedyną. Jedynym powodem, dla którego żyję z tobą, a nie z nią jest to, że Cail i Ain jej nie trawili.' Upewnij się, żeby mi powiedzieć jak ci poszło, bo nie chcę być nigdzie blisko twojego tyłka, kiedy ona wybuchnie. Jestem cholernie pewny, że nie chcę, żeby jej serce zostało złamane w ten sposób. Brodey zaklął i ponownie walnął w deskę. - Kurwa! - Właśnie. Nachylił się blisko. Naprawdę chcesz być tym, który powie jej, że nie była dla któregoś z nas pierwszym wyborem? Liczy się tylko to, że ona jest naszą Jedyną, teraz i na zawsze. Przeszłość ni ma już znaczenia? Czy nie tak? Brodey odchylił się i zamknął oczy. - Tak. - Błagam, nie doprowadzaj mnie do tego, żebym ci to nakazał. Ona wie, że były inne kobiety w naszej przeszłości. Do diabła, nawet zanim się urodziła. Nie ma powodu, żeby rzucać jej to w twarz. Jest jedyną kobietą, która teraz się liczy. Jest nasza. Cała nasza. Ostatnia i jedyna kobieta, którą kiedykolwiek będziemy kochać. W domu, Elain dokładała starań, żeby ignorować Brodey'ego. Któregoś razu, kiedy próbował złapać jej ramię, próbując skupić na sobie jej uwagę, brutalnie się wyszarpnęła. Ain przysiągłby, że słyszał w jej gardle warkot. Ain natychmiast wkroczył, blokując drogę Brodey'emu, który chciał podążyć za nią do sypialni, kiedy trzasnęła drzwiami. - Nie, wyszeptał Ain. Pozwól jej. - Jak mam ją przeprosić, kiedy nie zostaje na tyle długo, żebym mógł spróbować! - Powinieneś o tym pomyśleć, zanim zraniłeś jej uczucia. Zostaw ją teraz samą. Daj jej trochę czasu do ochłonięcia. Tej nocy spała na sofie w gabinecie Caila, podczas gdy on pracował na komputerze. Po konsultacji z Ainem, dwaj mężczyźni zdecydowali, że najlepiej będzie pozwolić jej tam spać i przykryli ją cienkim kocem. Brodey chciał zanieść ją do łóżka. - Zostaw ją, Brod. Ostrzegł go Cail. Kiedy ochłonie, to z tobą pogada. Potrzebuje czasu, żeby przetrawić całe to gówno. Brodey wyszedł tylnymi drzwiami. Kiedy Cail poszedł zobaczyć co z nim i odkrył, że Brodey przemienił się i wybiegł w noc. Cail wniósł ciuchy brata do środka i spojrzał na Aina.
- Miejmy nadzieję, że nie zdecyduje się na wpadnięcie pod samochód, tak jak ktoś kogo znam. - Pieprz się, powiedział Ain, jego ton ocieplił się. Pojąłem swoją lekcję. Nadszedł czas, by on pojął swoją. Ain wraz z Cailem przygotowali się do snu. Brodey wróci po tym, jak ochłonie. Cail rozebrał się i wsunął się pod przykrycie. - Tylko mi się wydawało, czy ona naprawdę wcześniej warknęła na Brodey'ego? Ain wyciągnął się na plecach i splótł palce za głową - Nie zdawało ci się. Milczenie Caila powiedziało Ainowi, że brat pogrążył się w myślach. - Wiele rzeczy wskazuje na to, że jest z linii zmiennych. Powiedział ostatecznie Cail. - Wiem. Kolejna długa cisza. Cail przekręcił się na bok, twarzą do Aina. - Zachowała się dokładnie jak Mary tamtej nocy, kiedy sprowokowała nas do gonienia jej. Ich kuzynka Mary była zmienną Alfą, która stoczyła piekielnie dobrą walkę podczas jej Ceremonii. Pomimo tego, jej partner zwyciężył i była już od kilku dekad szczęśliwie sparowana z tym facetem. W noc, kiedy Elain i Ain wrócili z Virginii, Elain przypadkowo uwolniła instynkty Alfy Aina każące mu ją sobie podporządkować, dodatkowo włączyła do pogoni Brodey'ego i Caila. Później, przyznała, że jakiś instynkt wziął w niej górę i wiedziała, że jej potrzeba została tylko chwilowo zaspokojona. - Wiem, powiedział Ain. Cail wpatrywał się w twarz brata. - Myślisz o tym, o czym ja myślę? - Chyba. - Musimy dostać się do Maine, zabrać ją do Lacey. Jasnowidzem ich Klanu była siwa staruszka, mająca, wedle pogłosek, więcej niż dziewięćset lat. Kiedy zmienni w ich klanie doczekiwali się szczeniąt, zabierali je do Jasnowidza, aby mogła powiedzieć, czy były one Alfami, czy nie, lub czy w ogóle były zmiennymi. Mogła również stwierdzić, czy w Elain była ukryta zmienna krew, lub czy jej dziwne zachowanie było spowodowane sparowaniem z trzema Alfami. Ain przekręcił się na swój bok, z dala od Caila. - Zrobimy to po ślubie. Przejdźmy najpierw przez to szaleństwo. - Może i masz rację. Może powinniśmy odnaleźć jej prawdziwą rodzinę. - Myślę, że wolałbym wpierw usłyszeć, co Lacey ma do powiedzenia.
Rozdział 3 Następnego poranka Elain wciąż była wściekła na Brodey'ego za to całe „Ups, przepraszam, kochanie, że nie przedstawiłem cię mojej byłej jako moją żonę” wydarzenie. Gorzej, jej głęboka chęć bycia gonioną umieściła się z tyłu jego brzydkiej głowy. Część niej chciała dać Brodey'emu wycisk za to co zrobił i sprowokować go, by ją gonił. Część nie chciała dawać mu satysfakcji z powodu nagrody czekającej na niego na końcu polowania, Część chciała odnaleźć go i zranić go w nie-tak-bardzo-zabawny sposób. Sądziła, że Aina będzie łatwiej wciągnąć w pogoń, ale biorąc pod uwagę to jak nieszczęśliwy był po tym pierwszym razie, kiedy stracił kontrolę nad swoimi instynktami, była przeciwna robieniu mi tego. Nie chciała go ranić, ani przysparzać mu poczucia winy. Ale swędzenie wewnątrz niej rosło przez cały dzień. Pragnienie ucieczki i bycia gonioną.
Cail siedział przy swoim biurku, pracując nad księgowością rancza. Kiedy weszła, odwrócił się od biurka i posadził ją sobie na kolanie. - Skąd ta zmartwiona mina? Przytuliła się do niego. - Znowu to czuję. Nie musiała wyjaśniać. Przyciągnął ją bliżej, głaszcząc jej ramię. - Chcesz, żebym cię gonił. - Proszę? Westchnął. - Potrzebujemy pozostałych. - Wciąż jestem zła na Broda. Zaśmiał się. - Co ma zrobić, żeby wrócić do twych łask? -Nie wiem. Nie powiem ci, bo mu wypaplasz. Pocałował ją. - Wystarczająco sprawiedliwie. Ale nie zrobię tego bez pozostałych, żeby upewnić się, że się nie zranisz. Rzucił okiem na zegarek. Niedługo wrócą. Zrobimy to przed kolacją, dobrze? Bliżej zmierzchu. - Dobra. Żołądek zacisnął się z podekscytowania. Ze zniecierpliwienia. Z potrzeby. Spojrzał na nią przeciągle. - Robię to tylko dlatego, że mnie o to prosisz, powiedział miękko. Nie lubię zbytnio cię gonić. Nie lubię ryzykować z twoim bezpieczeństwem. Z cholerną pewnością nie lubię podporządkowywać cię sobie w ten sposób. - Mówiłeś, że mnie nie zranisz. - Nie specjalnie. Co jeśli upadniesz, czy coś? Ucałowała go z całych sił. - Kocham cię za to, że to robisz. Musnął jej policzek w delikatnej pieszczocie. - Też cię kocham. A teraz pozwól mi to skończyć, bo mam przeczucie, że jeśli będzie tak jak tamtej nocy, to wymęczysz mnie na śmierć. Podeszła do kilku swoich pudeł wypełnionych książkami i zaczęła je sortować. Mężczyźni kupili jej nową biblioteczkę stojącą teraz w ogromnym gabinecie Caila. Kiedy zaczęła wypakowywać i układać książki na pustych półkach, dwie stare księgi leżące na odległym rogu innej szafki przyciągnęły jej wzrok. Długie zasłony prawie je zasłaniały. Sądząc po okładce, wyglądały na bardzo stare. Kiedy je otworzyła, zobaczyła, że pełne były ręcznie napisanych notatek, wierszy i historii z wielu dekad. Jedna w szczególności przyciągnęła jej uwagę. Samotne serce wypełnione zimnym wiatrem Tak mroźnym, jak zimowa noc na wrzosowisku. Szukając miłości dla światła, Walcząc, rzadko odczuwa się ciepło... [* oczywiście w oryginale wszystko pięknie się rymuje, ja niestety nie jestem dobra w tłumaczeniu wierszy :)]
- To jest piękne, Cail. - Hmm? Co? Podniosła dziennik kładąc go otwartego na swym kolanie. - To. To jest absolutnie piękne. - Oh, do diabła. Nie widziałem ich od lat. Gdzie leżały?
- Wysoko na półce, za zasłonami. Położyła księgę na ziemi, wstała i podeszła do niego, kiedy przeleciała ją wzrokiem. Powinieneś je opublikować. - Ja? Delikatnie szturchnęła go w ramię. - Tak, ty. Są wspaniałe. Wciąż piszesz? Zauważyła, że miał zdziwioną minę. Co? Odchylił się na krześle. - Skarbie, ja nie napisałem tego. One są Brodey'ego. *** Ainowi niezbyt podobała się idea gonionej Elain, ale zgodził się z Cailem, że było to niezbędne, by nie dopuścić do utraty przez nią kontroli. Brodey był nadąsany i zasmucony, że nie pozwoliła mu się gonić. Ledwie z nim rozmawiała. Ain postanowił nie wchodzić między nich, wiedząc, że Brodey musi samodzielnie znaleźć sposób, by nie mieć u niej już przechlapane. Elain przebrała się w szorty i tenisówki. Trochę to było dziwne, siedzieć na tylnym patio pośród pogłębiającego się mroku i rozciągać się, jak do maratonu w jej szkolnych czasach. Cały czas, gdzieś w głębi niej coś tęskniło do bycia wolną, do biegu. Do bycia gonioną. Do polowania. Mężczyźni zebrali się na patio. Cail również przebrał się w szorty i tenisówki, ale został bez koszulki. Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Szczerze mówiąc, żaden nie wyglądał na przesadnie zadowolonego. - Jesteś tego pewna? Spytał ją Ain. Kiwnęła głową. - Pozostań na terenie posiadłości. Trzymaj się z dala od zewnętrznych linii ogrodzenia. Tu jest więcej niż wystarczająco lasu. Spojrzał na Caila. Okay. Twoja kolej. Wstał. - Jak chcesz to zrobić? Teraz, kiedy już naprawdę to robili, nie miała pomysłu, jak odtworzyć nastrój i napięcie tamtej nocy, które uruchamiały jej odzew... lub ich. - Nie czuję tego, skarbie. - Ja to zrobię! Zaoferował się Brodey z pełnym nadziei uśmiechem. Spojrzała na niego, pełna gniewu. - Pieprz się! Wciąż jestem na ciebie wkurwiona, dupku. Nawet mimo tego, że odrobina jej wcześniejszego gniewu rozproszyła się po przeczytaniu dziennika, nie była gotowa całować się z nim i pogodzić się. Jeszcze. Jego uśmiech zbladł. - Ej no, dziecinko. Przeprosiłem przecież! -Możesz mu nakazać, żeby się zamknął? Warknęła na Aina. Uśmiechnął się. - Nie, ale mogę nakazać tobie, żebyś się z nim pogodziła. - Nie zrobisz tego! - Nie, nie zrobię. Ale to nie byłoby wcale fair, gdybym nakazał mu zamknąć jadaczkę, dopóki nie zdecydujesz się mu przebaczyć. Spojrzał wilkiem na Brodey'ego. - Powinnam mieć jakąś przewagę, czy coś? Spytała Caila. - Chyba tak. To znaczy, nie wiem. - Okay. Odeszła w kierunku drzew na tyłach posiadłości, ale zanim zdążyła minąć choćby podwórko, zatrzymała się i wróciła, zmarkotniała. - Co jest? Spytał Ain. - Nie czuję już tego.
Ain wywrócił oczami. - Myślałem, że powiedziałaś, że tego chcesz. - Ja chcę tego! To jest problem. Potrzeba jest tutaj, ja po prostu nie wiem, jak sprawić, żebym poczuła się jak tamtej nocy. Teraz czuję, że równie dobrze moglibyśmy uprawiać jogging. Cail wziął głęboki wdech. - Nie ma znaczenia, powiedział miękko. I tak potrafię cię wyprzedzić. Jestem o wiele szybszy od ciebie. Prawie nie usłyszała jego komentarza. - Że co? - Powiedziałem, że potrafię cię wyprzedzić. - Co przez to rozumiesz? - Ty, wolniejsza. Ja, szybszy. Zaczęła się irytować, potem wypuściła powietrze, uświadamiając sobie, co próbował osiągnąć. - Przepraszam, to nie działa. - Cholera. Spojrzał na Aina. Nie mogę się jakoś na to nastawić. Nie chcę z nią walczyć. - Ja to zrobię! Zaoferował się znowu, jak zawsze pomocny, Brodey. - Zamknij się, Brodey! Krzyknęła cała trójka. Brodey usiadł przybity na jednym z krzeseł ogrodowych. Cail chodził tam i z powrotem cały czas myśląc. Nikt nie śmiał mu przerywać. Po chwili, zzuł swoje tenisówki i zdjął szorty. Kompletnie nagi odwrócił się do Elain. - Spróbujmy tego. Powiedział cicho. Zaśmiała się srogo. - Bez obrazy skarbie, ale to się dzieje po pościgu. Spojrzał na nią. - Zamierzam odliczać. Powiedział tym samym miękkim, równym tonem. Potem zamierzam się przemienić. Jeśli złapię cię będąc wciąż zmienionym, może przelecę cię w ten sposób. Jako zmienny. - Chyba żartujesz! Zaprotestowała. - Jeden. Elain poczuła alarm rozchodzący się po kręgosłupie. - Cail! Chłopcy, obiecaliście mi, że nigdy nie zmusicie mnie o tego... - Dwa. - Ain! Oh, weź powiedz mu, że nie może tego zrobić! - Trzy. Ain wpatrywał się w brata, zanim odwrócił się do Elain. - Lepiej uciekaj, dziewczynko. Biorąc drżący wdech przepełniony obawą, wystartowała, jej serce biegło zanim jej stopy osiągnęły pełną prędkość. Zanim wbiegła do lasu, uderzyło ją to, że nie wiedziała do ilu Cail będzie odliczał zanim się zmieni. Przyspieszyła.
Ain odwrócił się do Caila, oglądając przebiegającą przez teren posiadłości i znikającą w lesie Elain. - Tak naprawdę nie zrobiłbyś jej tego, prawda? Zauważyłem, że powiedziałeś 'może'. Uśmiechnął się. - Kurde, nie. Musiałem tak powiedzieć, bo nie możemy jej skłamać. Ale to ją przestraszyło, nie? Ain zaczął się śmiać.
- Taa. To było mądre. Ty i te twoje pieprzone luki. Naprawdę będziesz ją gonił zmieniony? Za chwilę. Chciała pobiegać. Rozciągnął ręce i ramiona, kręcąc i napinając szyję w serii trzasków z kręgosłupa. Brodey wyglądał na załamanego. - A co ja mam robić? Ain wskazał na dom. - Do środka, przygotuj kolację. Jak będziesz gotował, to może wymyślisz sposób, jak ją udobruchać, ty matole. - I kto to mówi, Pan Oh-Zamierzam-Rzucić-Się-Pod-Samochód-Podczas-Gdy-NadciągaBurza. Ain wycelował. Brodey wstał i głośno tupiąc wszedł do domu i trzasnął za sobą drzwiami. Ain pomasował dłońmi twarz. - Kopnę się w tyłek za sposób, w jaki tej nocy to wszystko wymyka się spod kontroli. Potrząsnął głową. Nigdy nie śniłem, że ona może pochodzić ze zmiennej rodziny. Do momentu, gdy to wszystko się nie zaczęło, wiesz tak dobrze jak ja, że nie było sposobu by przekonać się, czy jest zmienną, czy nie, bo jest naszą partnerką. To uczucie opanowuje nas wszystkich. Jesteśmy teraz na nią zbyt nastrojeni. Cail rozprostował się. - Wiem. Pomyślałem to samo. Skąd mamy wiedzieć? Przekręcił się, rozluźniając mięśnie. Lacey będzie mogła to stwierdzić z całą pewnością. Jest najlepszym Jasnowidzem, jaki kiedykolwiek był. Wskazał na zegarek Aina. Jak długo to już trwa? Ain spojrzał na swój zegarek. Zdjął swoje dżinsy, ale był boso. - Może ze dwie minuty. Chcesz, żebym pobiegł i doglądał wszystkiego? Wciąż nie dopuszczał do siebie myśli, że mogła być bardziej zmienna niż myślał. Obawiał się spuścił ją na długo z zasięgu jego wzroku, jeśli jej hormony, lub może równie dobrze instynkty wymkną się spod kontroli. - Nie. Pozwolę jej myśleć, że naprawdę zamierzam to zrobić. Nie ważne, w jakim ja jestem nastroju, ważny jest jej. Muszę przyznać, że złapanie jej będzie zabawne. Wyszczerzył się. Zaraz wracamy. - Jeśli będziesz miał szczęście. Cail przemienił się w swoją wilczą postać. Potem odrzucił głowę do tyłu i wydał z siebie długie, głośnie wycie. Zmieniony, wyglądał jak ogromna krzyżówka wilka i psa z łagodnymi, brązowymi oczami. Ain zaczął się śmiać. - Popisz się. Język Caila zwisał mu pyska, kiedy wolno przemierzał podwórze, lekkim krokiem kierując się między drzewa.
Pierwszy zastrzyk adrenaliny zaczął ustępować, a rozum Elain zaczął starać się zrozumieć, dlaczego Cail chciał złamać obietnicę i zmusić ją do czegoś, czego nie chciała. Chłopcy obiecali jej, że nigdy nie zmuszą jej do uprawiania seksu w ich wilczej formie i nie zmuszą do seksu analnego. Co do tego analnego seksu, to skłonna była jeszcze ponegocjować, bo pomimo okoliczności ich Ceremonii Parowania, kiedy była tak napalona, że ledwie widziała przed siebie i wszyscy trzej bracia wzięli ją naraz tuż przed Radą, nie miała nic przeciwko kieliszkowi wina i odtworzeniu tej sceny. Wtedy usłyszała wycie Caila.
Z piskiem trwogi, przyspieszyła, po omacku przemierzając mroczny las, starając się zostać na ścieżce. Pułapki pozostawione wcześniej przez huragan trochę ją zwalniały. Biegnąc, poczuła, że instynktownie się opanowuje. Jej strach powoli malał, zamieniony przez zniecierpliwienie, pragnienie i pożądanie. I tak ją wypieprzy. Mężczyzna albo wilk. Była zawstydzona odkrywając, że być może wcale nie będzie wszczynać wielkiego zamieszania, jeśli w końcu zdecyduje się przelecieć ją będąc wciąż zmienionym. „Boże święty, co się ze mną dzieje?” Ale była jego partnerką. Nie był psem, ani wilkiem. Wciąż był Cailem, nieważne jak wyglądał, mężczyzna, czy bestia. Elain biegła. Wysłała swój umysł, by go znaleźć, wyczuć jego myśli. „Zamierzam pieprzyć cię mocno i długo, dziecino. Biegnij, wprowadź mnie naprawdę w ten nastrój.” Pobudziło ją to do szybszego biegu. Wybiegła z lasu na jedno z pastwisk. Jakieś dziewięćdziesiąt metrów dalej rósł kolejny gęsty las. Pobiegła w tamtą stronę przecinając otwartą przestrzeń i wtedy usłyszała za sobą kolejne wycie Caila, bliżej niż wcześniej. Elain zwalczyła pokusę obejrzenia się za siebie, wiedząc, że w każdym horrorze, jaki kiedykolwiek oglądała dzieje się to i bohaterka potyka się, upada i zostaje złapana przez złego gościa. Tyle tylko że Cail nie był żadnym złym zombie, mordującym siekierą sukinsynem z maską hokejową, piłą łańcuchową i zaburzeniami osobowości. On był jej słodkim Cailem. Wciąż będąc kilka metrów od drzew, skierowała się na ścieżkę i nie mogła nic na to poradzić, ale rzuciła szybkie spojrzenie za siebie, kiedy usłyszała kolejne wycie, jeszcze bliżej niż wcześniej. Wtedy oddech eksplodował w płucach, a świat boleśnie zamienił się w czerń.
Cail wypadł z lasu akurat wtedy, kiedy Elain obejrzała się za siebie i z impetem wpadła na drzewo cyprysowe rosnące na skraju lasu. Zmienił się w pół-kroku, jego serce waliło mocno ze strachu, kiedy padła na ziemię. - Kurwa! Podbiegł do jej boku i uklęknął nad nią, ostrożnie sprawdzając puls i oddech, następnie uderzył ją w policzek, kiedy jęknęła. - Kochanie, skarbie! Obudź się. Wszystko dobrze? - Ohhhhh... - Elain. Otwórz oczy, dziecinko. No dalej, obudź się. Wreszcie się otworzyły i rozejrzała się wokół, zakłopotana Z ulgą pomógł jej usiąść. - Podłe, stare drzewo wyskoczyło znikąd i rzuciło się na ciebie. Zaczęła dotykać swego czoła, gdzie przy skroni zaczął już rosnąć guz. - Sukinsynu, to bolało. - Wyobrażam sobie. Próbowała wstać, ale jej nie pozwolił. Nie, dlaczego tu nie posiedzisz i nie pozwolisz mi pobiec do domu po ciężarówkę? Nie wydaje mi się, byś powinna wstać i chodzić. - Poradzę sobie. Pomógł jej się podnieść, ale jej nie wypuścił. Nie dała się mu ponieść. Całe szczęście już było prawie całkowicie ciemno, nikt nie mógł zobaczyć, że Cail był kompletnie nagi. Puścił ją od lasu do najbliższych śladów ciężarówki i podążyli za nimi do domu. Ain, siedzący na patio, wstał, kiedy podchodzili. Gdy zauważył, że coś jest nie tak, szybko podbiegł im pomóc. - Co się stało?
Elain była zażenowana, obolała jak diabli i co gorsze, wciąż czuła pełzające w niej pragnienie, próbujące nad nią zapanować. - Jestem głupią kretynką, to się stało. - Obejrzała się za siebie i wbiegła na drzewo. Wyjaśnił Cail zabierając swoje ubranie z werandy. Brodey wystawił głowę z kuchni. - Szybko poszło. - Zamknij się. Warknął Ain w drodze do sypialni. Przygotuj lód i przynieś go do sypialni. TERAZ. Brodey pospieszył wykonać zadanie. Poradzę sobie. Nalegała. Potrafię chodzić. Ostrożnie położył ją na łóżku i włączył lampkę nocną, żeby móc sprawdzić jej głowę. - Może powinienem zadzwonić po karetkę... - Nie! Ain, dobrze się czuję. - Leż nieruchomo, warknął. Zamarła, ale zastosowała się. - Powiedziałeś, że nie będziesz mi nakazywał w nie-zmiennych sprawach. Obadał jej skroń. Miała wyraźnego guza, siny ślad i niewielkie zadrapanie, ale z tego co wyglądało, to nie było to nic poważnego. - Przepraszam, powiedział, pomagając jej usiąść. Nie leżałabyś nieruchomo, żebym mógł na to spojrzeć. Nie mogła się na niego wściekać. Zaskoczyło ją, że był nieustępliwym gościem, a mimo to mogła pozwolić mu scałować jej gniew, kiedy słodki Brodey miał u niej przechlapane. Wpadł Brodey, niosąc w ręku lód. - Co się stało? Czy z nią wszystko dobrze? Ain wziął od niego lód i delikatnie przyłożył do jej czoła. - Skarbie, czy mogłabyś na chwilę leżeć spokojnie? Uśmiechnęła się. - Trudno było? Pozwoliła mu ostrożnie położyć ją na łóżku. - Co się stało? Spytał ponownie Brodey. - Wpadła na drzewo. Wyjaśnił Cail, podchodząc do drzwi i wypychając brata do tyłu. Wszystko z nią dobrze? Spytał Aina. - Ignorujesz mnie? Spytał ją Brodey. - Tak! Krzyknęli wszyscy troje. Odwrócił się i wypadł jak burza z sypialni, trzaskając przy tym drzwiami. Ain wstał, chcąc za nim pójść, ale złapała go za rękę. - Nie, proszę? Posiedź po prostu ze mną. Jego wkurzona mina złagodniała, gdy ostrożnie usiadł obok niej. Cail wyciągnął się po jej drugiej stronie. - Tak bardzo cię przepraszam, kochanie. - To nie była twoja wina, zapewniła go. Spojrzała na Aina. To nie była jego wina, okay? Wiedziałam, że lepiej nie patrzeć za siebie, kiedy biegnę, ale i tak to zrobiłam. Skrzywiła się, układając lód na czole. Chciałam zobaczyć, jak daleko ode mnie był. - Więc wracamy do punktu wyjścia, huh? Spytał Ain. - Taaa. Podniosła jedną nogę i poruszyła stopą. Czy ktoś może mi z tym pomóc? Cail zdjął jej buty i pomasował jej stopy. Ain pochylił się i ją pocałował. - Pójdę zobaczę, jak Ćwok radzi sobie z kolacją.
Cail pocałował jej usta i podążył za bratem, cicho zamykając za sobą drzwi. Wciągnął Aina do swojego biura i zamknął drzwi. - Okay, wyszeptał, zmienny nie wpadłby w pieprzone drzewo. Myślę, że zrobiliśmy z tego zbyt duże zamieszanie. Ain próbował się nie zaśmiać, wyczerpany i przepełniony niepokojem bulgoczącym pod powierzchnią. Pomyślał to samo. Tak bardzo, jak nienawidził jej cierpiącej z bólu, zmienni instynktownie widzieli, co mają pod nogami, byli zręczni i nie mieli skłonności do wpadania twarzą w ogromne, martwe obiekty. - Wiem. Dajmy temu ochłonąć. Będzie dobrze. Cail kiwnął głową. Ain podążył za nim do kuchni, gdzie Brodey kończył przygotowanie kolacji. Ain od razu wyciągnął talerz i zabrał go, razem ze szklanką mrożonej herbaty do ich sypialni, zanim Brodey mógłby to zrobić. - Proszę bardzo, skarbie. Ostrożnie usiadła i położyła lód na szafce nocnej. - Czuję się jak idiotka. - Nie jesteś idiotką. Przestań. - Zamierzasz jeść? - Za chwilę. Jedząc, wpatrywała się w jego twarz. - Co? - Zamierzasz wkrótce pogodzić się z Brodey'em, czy mam kazać mu spać w pokoju gościnnym? Elain skupiła się na jedzeniu. - Nie, nie rób tego. Powiedziała. W końcu to zrobię. Pochylił się i pocałował ją w czoło. - On czuje się strasznie. - Dobrze. Ain uśmiechnął się. - Moja dziewczynka. Spojrzała na swoją kolację. Brodey był uzdolnionym kucharzem, być może nawet lepszym, niż jego bracia, chociaż na śniadanie rzadko jadł co innego niż płatki zbożowe. - Mogę cię o coś spytać? - Oczywiście. - Dlaczego ty i Cail traktujecie Brodey'ego jak idiotę? Ain odchylił się, zszokowany. - Nie robimy tego. - Tak, robicie. Czepiacie się go i robicie żarty . Zmarszczył czoło. - O co chodzi? - Znalazłam w gabinecie jego stare dzienniki i przeczytałam je. Jest bardzo dobrym pisarzem. Utalentowanym. - Nigdy nie powiedzieliśmy, że nie jest. Naprawdę myślisz, że Cail i ja niewystarczająco go doceniamy? Kiwnęła głową. - Nie żyłaś z nim dwieście trzydzieści osiem lat, tak jak my. Skarbie, pomyśl o tym, co działo się tamtego dnia. Jak dopadł cię na Highland Games i pojechał z tobą do domu po tym, jak się zmienił. Kompletnie bez zastanowienia. Ciągle najpierw robi, potem myśli. Nie trybi za szybko, jeśli trzeba. Będę pierwszym, który przyzna, że ma artystyczne talenty. I w walce z całą pewnością chciałbym mieć go u swego boku. Ale jest ćwokiem. Nawet ty nie możesz
zaprzeczyć, że momentami jest tępy jak baran. Pochylił się, by ją pocałować. Zjedz i odpocznij. Przyjdę niedługo. Kiedy wyszedł, zastanowiła się nad ty, co jej powiedział. Tak, Brodey nie był może najbystrzejszy, ale był również tym, który sprowadził ją do domu, kiedy poleciała do Spokane. Działał bardzo instynktownie, mieszanka intensywności Aina i metodycznego umysłu Caila. Skończyła jeść, położyła talerz na stoliku nocnym i odpłynęła w sen.
Rozdział 4 Ain nie ustąpił i Elain musiał obejrzeć doktor. Następnego poranka, Brodey już wychodził, kiedy wstała. Przysięgała, że porozmawia z nim tej nocy i wszystko uspokoi. Wciąż była na niego wkurzona za to, co zrobił, ale jeszcze bardziej nie lubiła się tak czuć. Cail zawiózł ją do Arcadii, do przychodni otwartej w niedziele. Tam, lekarz potwierdził zapewnienia Elain, że wszystko było z nią dobrze, nie ma żadnych poważnych uszkodzeń i głównie ucierpiała jej duma. - Jesteś już szczęśliwy? Spytała Caila, kiedy otwierał dla niej drzwi. - Jestem. Mieli zrobić małe zapasy, a potem zabrał ją do lokalnej restauracji na lunch. Na początku czuła się trochę zdenerwowana. Złapał jej dłoń, kiedy wchodzili do środka i znaleźli stolik - Czy to rozsądne? Spytała. - Wszystko dobrze. Jesteśmy tu stałymi klientami. Kelnerka przyjęła ich zamówienie i przyniosła im napoje. Cail uśmiechnął się i pochylił nad stolikiem. - Zamknij oczy. Powiedział miękko. I pozwól swojemu umysłowi płynąć. Co czujesz? - Huh? - Po prostu zrób to. Elain zamknęła oczy i spróbowała. Słyszała innych klientów, brzęk naczyń, delikatne dźwięki srebrnych sztućców. Brzęk lodu w szklankach. I... Gwałtownie otworzyła oczy. - Co to jest? Delikatne, szepczące myśli, których nie mogła wyłapać. Zabawnie zmrużył oczy. - Jest tutaj pięciu innych zmiennych. Do czasu, aż skończymy jeść, chciałbym, żebyś zidentyfikowała ich wszystkich. Odchylił się i sączył swoją herbatę. Próbowała nie rozglądać się zbyt ostentacyjnie. Kiedy kelnerka wróciła po paru minutach z ich jedzeniem, jakaś myśl dopadła do Elain i prawie powiedziała głośno. „Ona jest zmienną?” Spytała mentalnie Caila. Kiwnął głową i sięgnął po ketchup. Kiedy kelnerka odeszła, nachylił się blisko. - Jeden odpadł, zostało czterech. Powinnaś sobie poradzić, będąc tak silną, jak teraz. Skupianie się nie było jej mocną stroną. Przed nią była jeszcze długa droga, by zapanować nad nowymi umiejętnościami. Elain starała się jeść i skupić w tym samym zasie. Kelnerka miała inne bicie serca, a także prawie niewidzialną aurę inności. Elain mogła usłyszeć ją w inny sposób kiedy poruszała się po sali. Wtedy, kiedy kelnerka pochyliła się, by porozmawiać z innym klientem, Elain skupiła się na znalezieniu drugiego zmiennego. - Mężczyzna, z którym teraz rozmawia. Wyszeptała. Pokiwał.
- Bardzo dobrze. Jest też inny rodzaj zapachu, którego nauczysz się kojarzyć ze zmiennymi. Cóż, zmiennego wilka z naszego klanu w każdym razie. Inne klany mają inne zapachy. Czasem to najszybszy sposób, by zidentyfikować któregoś stojącego blisko, ale w miejscu takim jak te to będzie dla ciebie trudne, dodatkowo jesteś w tym nowa. - A co ze mną? - Co z tobą? - Jestem waszą partnerką. Czy inni zmienni wiedzą? Cail uśmiechnął się. - Wierz mi, nie mogą tego przegapić. Wziął kolejny łyk herbaty. Szczególnie mężczyźni. Mrugnął okiem. Równie dobrze mogłabyś mieć wielki, migający neon nad głową mówiący 'odpieprzyć się, frajerzy'.” Zaśmiała się. - Bardzo terytorialni? Jego niski, miękki warkot wysłał fale pożądania w głąb niej. - Jeśli chodzi o ciebie, absolutnie. Elain próbowała odsunąć swoją uwagę spomiędzy jej nóg i skupiła się na swoim zadaniu. Kiedy chrupała swoje jedzenie, w ciągu paru minut znalazła pozostałych trzech zmiennych. Cail uśmiechnął się szeroko. - Dobra robota, skarbie. Ain zesra się w gacie. To fantastyczne! [* i teraz nie wiem, czy chodzi o Elain, czy o Aina :D]
Elain poczuła rumieniec dumy. - Więc co mam zrobić, jak spotkam jakiegoś zmiennego na ulicy? - Traktuj ich, tak jak każdego innego. Ale musisz wiedzieć, jak ich identyfikować. - Dlaczego? Cień zatroskania pojawił się na jego twarzy i naciskała na odpowiedź. Dlaczego, Cail? Wzruszył ramionami. - Powinnaś zawsze wiedzieć, kto jest kto, to wszystko. Pospiesz się i skończ, to wrócimy do domu. Wiedziała, że było coś jeszcze. Wiedziała też, że jeśli nie wytoczy ciężkich dział, nie będzie zbyt skłonny, żeby jej powiedzieć. Musiała trochę przeczekać. - A co z innymi rodzajami zmiennych? Jak Kimberlie. Musiała się przemóc, żeby wypowiedzieć imię tej kobiety. Wzrok Caila skupił się na widoku zza okna. - Nie martw się tym teraz, kochanie. Kolejne pytanie, na które najwyraźniej nie chciał odpowiedzieć. - Jak wiele jest rodzajów zmiennych? - Ogrom. Wilki i psowate są najpospolitsze. Kotowate. Smoki. Wiele rodzajów. - Łaaa! Obniżyła głos, kiedy kilkoro klientów spojrzało w jej kierunku. Smoki? Wysyczała. Uśmiechnął się. - Musimy naprawdę z tobą usiąść i nauczyć cię wszystkiego. Staramy nie zasypywać cię ogromem wiedzy. Albo dostawać się na swoją listę. Mrugnął do niej okiem. Brzęknął dzwonek przy drzwiach, kiedy do środka wszedł kolejny klient i zajął miejsce. Kiedy Cail zażądał rachunku, Elain doznała uczucia, że jest obserwowana. Cail uregulował należność i wstał od stolika wyciągając do niej dłoń. Kiedy stanęła u jego boku, rozejrzała się dookoła. Starszy mężczyzna siedział przy stoliku w oddalonym kącie sali. Ubrany był w świeżo wyprasowaną koszulę i sweter. Wydawał się skądś znajomy, ale Elain nie miała czasu by się nad tym zastanowić, bo Cail wyprowadził ją z lokalu do ciężarówki. Zabrało jej kilka mil uświadomienie sobie, że wyglądał jak mężczyzna, którego widziała na zewnątrz farmy, na której robiła z Cailem zakupy, ale Arcadia była małym miastem.
Gdyby tylko mogła strząsnąć te robaki, które poczuła pod jego gniewnym wzrokiem, który aż się w nią wwiercał. - Dlaczego tak bardzo się obawiacie innych zmiennych? Obserwowała subtelnie zmienioną mowę ciała Caila, kiedy prowadził. Jego ramiona się napięły. - Naprawdę się nie obawiamy. - Nie możesz mi skłamać. - Nie kłamię. - Więc przestań szukać luk i grać w te gierki. Odwrócił się do niej na następnych światłach. - Nie gram w żadne gierki. W naszym rodzaju, jak zdążysz się nauczyć, opłaca się wiedzieć kto jest kim i gdzie są, jeśli są gdzieś blisko ciebie lub twojej watahy. - Lub blisko twojej partnerki? Poruszył brwiami. - W szczególności. Wiesz, mogę być bardzo terytorialny, jeśli trzeba. - Nie jesteś tak zasadniczy jak Ain czy Brodey. - Jestem Alfą Gamma. To nie leży w mojej naturze. Jego oczy pociemniały. Jeśli ktoś będzie próbował cię zranić albo będzie próbował dowalać się do ciebie, nie ma wątpliwości, że wezmę sprawy w swoje ręce tak brutalnie, jak moi bracia. Zmieniły się i światła i przy okazji nastrój Caila. Uśmiechnął się do niej, kiedy puszczał hamulec. - Masz trzech facetów do ochrony i zapewnienia bezpieczeństwa. Nie wspominając o całej sforze ochraniającej i doglądającej cię. Jeszcze nie poznałaś reszty klanu. - Nie wiem, czy to sprawi, że poczuję się bezpieczniejsza. Splótł jej palce ze swoimi. - Wiesz, że nie będziemy cię powstrzymywać. Już o tym rozmawialiśmy. - Nie potrzebuję niańki ani ochroniarza. Już wystarczająco się poddałam, zgadzając się na tę półroczną zostań-w-domu próbę. - Wiem. Jesteśmy bardziej wdzięczni, niż możesz sobie wyobrazić, wierz mi. Możesz nam zaufać. - Przypuszczam, że muszę, prawda? Milczała przez resztę drogi, jej umysł skupił się z powrotem na nieznajomym z restauracji. Nie miała wątpliwości, że jeśli wspomniałaby o nim, jej mężczyzn doprowadziło by to na skraj, że ktoś ją zdenerwował. Czasem cisza była złotem.
Następnego popołudnia, Ain był na pastwisku, pracując przy pompie, kiedy zadzwonił jego telefon. Jocko. - No chłopcze, co tam słychać na Florydzie? Nawet sto lat mieszkania w Stanach nie rozrzedziło szkockiego akcentu Jocko. Ain utrzymał powściągliwy ton. - Wszystko dobrze. Prawdopodobnie wpadniemy tam do was późnym latem albo wczesną jesienią po ślubie. Chcielibyśmy uzyskać dla nas uznanie całego klanu. - Więc świetne wieści. Jocko zamilkł. - Co się dzieje? - Nie chcę cię martwić. - Każda rozmowa zaczynana w ten sposób już mnie martwi. Gadaj.
- To zapewne tragiczny zbieg okoliczności. Jednakże, biorąc pod uwagę, to o czym rozmawialiśmy wcześniej, pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. Pamiętasz jak wspominałem o braciach Liama Pardie? Ciężka, zimna kula przetoczyła się przez kręgosłup Aina. - Tak? - Zmienne Bety, obaj z partnerkami. Przykra sprawa, i znowu, to prawdopodobnie zwykły zbieg okoliczności. - Jocko, proszę. - Cóż, partnerka Asolo Pardiego została zamordowana dwa dni temu. Mieszkali w Montanie. Ain zamknął oczy. - Zamordowana? Jocko odchrząknął. - Taaa. Jego głoś zmiękł. Gdybym nie wiedział więcej, synu, powiedziałbym, że to było zeznanie, ale to musi być zbieg okoliczności. - Dlaczego? - Została ścięta. Nie mają jak dotąd żadnych śladów zabójców. To był sposób zmiennych z Abernathy na pozbywanie się donosicieli – albo wysyłanie ostrzeżenia. - Jak wielu wie jeszcze o Elain? - Spoza naszego klanu? Nikt, kogo znam. Wiem tylko dlatego, że Mark zadzwonił do mnie po waszej Ceremonii, od kiedy jest przywódcą sojuszu sfory na tamtym terenie. Nie powiedziałem nikomu innemu żadnych szczegółów o naszej wcześniejszej prywatnej rozmowie, jeśli o to pytasz. - O to właśnie pytam. - Rozmawiałem czysto hipotetycznie z paroma osobami i spytałem o braci Pardie. Ludzie, z którymi rozmawiałem nie mają możliwości dotrzeć do ciebie ani do twojej nowej partnerki. - Dzięki, Jocko. Ain zakończył rozmowę, schował telefon do kieszeni i wziął głęboki wdech. Miał dwie opcje. Pierwsza, uwierzyć, że jemu i jego braciom udało się nie tylko znaleźć kobietę, która była zmienną Alfą, ale była też z Abernathy i nie miała pojęcia o swoim pochodzeniu. Druga, uwierzyć, że to wszystko było ogromnym zbiegiem okoliczności. Oddzwonił do Jocko. - Hej, jeszcze jedna rzecz. - Jasne, synu. Co tam? - Kojarzysz nazwisko Maureen Alexander? - Aye. Jest waszą odległą kuzynką przez waszą matkę. Ain potrafił wyobrazić sobie Jocko drapiącego się po brodzie, kiedy przeszukiwał swoją bogatą wiedzę na temat genealogii klanu. Babka ze strony ojca twojej matki i prababka Maureen ze strony matki były siostrami.[* tylko tyle? Spodziewałam się, że to będzie bardziej pogmatwane :D] Jestem całkowicie pewny. Ain nie chciał pytać, ale i tak usłyszał jak wypowiada te słowa. - Gdzie jest dzisiaj? - Oh, nie mam pojęcia. Była Alfą, to pewne. Z tego co słyszałem, nie miała partnera. Zerwała ze wszystkimi kontakt jakieś trzydzieści lat temu. Ostatnie co pamiętam, to że ktoś mówił, że była w Stanie Waszyngton albo Oregon albo coś takiego. A dlaczego pytasz? - Bez powodu. Ain musiał mocno przełknąć, by pozbyć się guli w jego gardle. Zauważyłem któregoś dnia jej nazwisko w starych papierach Mamy i nie mogłem sobie przypomnieć kim była. Dzięki. Rozłączył się i spojrzał na telefon. Cail pracował w swoim gabinecie. Ain zaskoczył go, pojawiając się u niego. Elain pojechała do Arcadii po zakupy, a Brodey miał jakieś sprawy do załatwienia. - Masz akt zgonu jej mamy? - Huh?
- Rodzonej matki Elain. Masz kopię jej aktu zgonu? - Okay, cofnij się. Musisz mi wszystko powiedzieć. Ain przemierzał gabinet i przeczesał dłońmi swoje czarne włosy. - Nie każ mi, żebym nakazał ci zatrzymać to dla siebie. - Nie ma problemu. A teraz mów. Powtórzył swoją rozmowę z Jocko, potem swoje podejrzenia. Cail wyglądał na ogłuszonego. - O rzesz kurwa. - Racja. Muszę wiedzieć, jak umarła. Czy Elain mówiła, że zachorowała i umarła? Jeśli naprawdę była tą samą kobietą, zmienną Alfą, to jak to możliwe? Jak to możliwe, że samiec Alfa mógłby kiedykolwiek zostawić swoją partnerkę? Szczególnie, że nosiła jego młode? Muszę obalić to połączenie. Cail nie patrzył we wściekłe oczy Aina. Bawił się swoim długopisem i w końcu położył go na biurku. - Zmienne samice mogą zachorować i umrzeć. Wiesz to przecież. Każdy zmienny może. Co prawda to rzadkie, ale się zdarza. Mama umarła. A jeśli facet został zamordowany przez gang albo umarł... Nie dokończył. - Mama została zabita w wypadku razem z Tatą. Przekonywał Ain. To zupełnie inna kwestia. - Przypuśćmy, że to się stało. Rodzona matka Elain miała po prostu dziecko. Z jakiegoś powodu jej partner ją zostawił. Im dłużej jej partner jest z dala, tym gorzej ona się czuje, w szczególności po porodzie. Jeśli jego dla niej tam nie ma... Cail potrząsnął głową. To się zazwyczaj nie zdarza, oczywiście, ale słyszałem o tym raz od Lacey, kiedy byliśmy młodsi. Opowiadała historie wokół ogniska podczas Zgromadzenia i były tam głównie dziewczynki. Ostrzegała je przed trzymaniem swoich partnerów przed i po porodzie, bo kobieta może dostać 'choroby-serca'. - Choroby-serca? - Taa. Tak to nazwała. Wzruszył ramionami i spojrzał na Aina. Byłem zbyt zajęty próbując którąś przelecieć tamtej nocy, by zwracać zbytnio uwagę. Ostrzegała dziewczyny, żeby trzymały blisko swoich partnerów, jeśli są w ciąży. Jedna ze zmiennych samic z Klanu Abernathy, Ysimel, zmarła w ten sposób. Jej partner został zabity na łowach, kiedy była przy nadziei, a dziecko nie miało nawet dwóch lat, kiedy Ysimel ostatecznie zmarła. - To idiotyzm. Stare opowieści żon. Cail prychnął. - Taaa, zmiennokształtnych. Ain przewrócił oczami i ciężko usiadł. - Nigdy się nie zmieniła. Nie miała o niczym pojęcia, dopóki jej nie poznaliśmy. Żadnego śladu. Musi być inne wytłumaczenie. - Zamieniam się w słuch. Mężczyźni zamilkli. - Teoria, w której mama Elain też musiałaby być zmienna. Oznajmił wreszcie Ain. Cail pokiwał. Ain odrzucił do tyłu głowę i uszczypnął grzbiet swojego nosa. - Kurwa. Nie pomagasz mi, obalając to. - Jest, co jest Ain. Dwa plus dwa nie daje pięciu, nie ważne jak bardzo próbujesz zmienić matematykę. Przez minutę siedzieli w ciszy. - Dobra. Z pewnością nie powiemy nic Brodey'emu, bo on nie potrafi trzymać gęby na kłódkę. Jeśli mu nakażę, to tylko sprawi, że się na mnie wkurwi i poczuje się źle, że ma przed Elain sekret. Będziemy po prostu obserwować i czekać, co się zdarzy. Założę się, że w ciągu kilku tygodni znajdziemy jakieś niewinne wytłumaczenie. Cail zgodził się, ale obserwował swoje dłonie.
- Nie brzmisz na zbyt przekonanego. Ain wstał. - Nie jestem. Zatrzymał się w drzwiach. Pardie zniknął w tym samym czasie, kiedy zginęli Mama i Tata. - Co? Co ty do kurwy mówisz? Ain odwrócił się i jeszcze bardziej obniżył głos. - Wiesz cholernie dobrze, że przyczyną ich śmierci nie był żaden pieprzony 'wypadek'. Powiedzieli nam, że muszą porozmawiać z nami o czymś bardzo ważnym, że natychmiast potrzebują naszej pomocy i następnego dnia zginęli? Wiesz, co zrobili, czym byli. Zapewne czymś ryzykowali. - Kurwa! Cail wyglądał na zszokowanego. Myślisz, że Pardie ich zabił? - Nie wiem, już co mam myśleć! Ain schował twarz w dłoniach. Nie wiem nic więcej. Co było tak kurewsko ważne, że musieli się z nami zobaczyć, a nie powiedzieć przez telefon? -Nigdy wcześniej nie wciągali nas do swojej pracy. - Z cholernie dobrego powodu. Ain wiedział tylko, że jego rodzice przynależeli do innych klanów, mając na oku kilka czarnych owiec, jak Abernathych. Od czasu do czasu przyprowadzali gości na ranczo, na dzień lub dwa. Gości, którymi zazwyczaj były kobiety, które wyglądały strasznie i rzadko podczas swoich krótkich pobytów mówiły więcej niż dwa słowa. Rodzice Aina byli częścią złożonej podziemnej siatki, pomagającej ludziom i zmiennym potrzebującym zniknąć gdzieś skądś – lub od kogoś – od kogo uciekali. Temat ten nigdy nie był poruszany między rodzicami i ich dziećmi, ale Ain jako członek Rady doskonale wiedział kim byli i co robili. Im mniej osób znało szczegóły, tym lepiej dla wszystkich zamieszanych. Być może te sekrety były powodem śmierci jego rodziców.
Rozdział 5 Później, tego popołudnia, Elain szykowała obiad, kiedy we frontowych drzwiach pojawił się Brodey i zatrzymał w wejściu do kuchni. - Dziecinko, mogę ci coś pokazać? - Co? Nie odwróciła się. Planowała pogadać z nim wieczorem, po kolacji na osobności, po tym jak poradzi sobie z pokonaniem z najgorszą wciąż utrzymującą się złością. - Proszę? Ze zrezygnowanym westchnieniem odłożyła ścierkę do naczyń i podążyła za nim do drzwi wejściowych. - Zamknij oczy, - Brodey. - Proszę? Wyglądał tak smutno i był tak pełny nadziei, że w końcu to zrobiła. Otworzył drzwi, potem ustał za nią, zasłaniając jej oczy dla większej pewności. Delikatnie poprowadził ją na podwórko i uświadomiła sobie, że coś słyszy. Pochylił się niżej i wyszeptał jej do ucha. - Okay. Wiem, że zraniłem twoje uczucia i wiem, że miałaś całkowitą rację złoszcząc się na mnie. Błagam, dziecinko. Kocham cię. To mnie zabija. Może to pomoże, byś nie była na mnie taka zła. Odsłonił jej oczy. Przyczepa na konie była przyczepiona do tyłu ciężarówki Brodey'ego W środku stały dwa konie, gniada i palomino.
Oczy Elain wypełniły się łzami, kiedy odwróciła się i rzuciła Brodey'emu na szyję. - Dziękuję! Schował twarz w jej włosach. - Nie próbuję cię przekupić. No cóż, dobra, próbuję. Wiem, że muszę jeszcze cholernie wiele zrobić. Przechylił jej twarz do swojej. Przepraszam, skarbie. Jestem pieprzonym kretynem, i bardzo przepraszam. Błagam, powiedz, że chociaż zastanawiasz się nad wybaczeniem mi. Elain zaszlochała, patrząc na niego. Kochała go zbyt mocno, by się na niego złościć. - Wybaczam ci, ale następnym razem musisz wymyślić lepszą wymówkę. Zaśmiał się, przytulając ją mocno i podnosząc wysoko, by się z nią zakręcić. - Kochanie, wykrzyczę z dachu świata, że jesteś moją dziewczyną, jeśli to będzie znaczyło, że mi wybaczysz.
Brodey przeniósł konie do zagrody blisko domu. Po kolacji, pozostali dwaj mężczyźni zostali w domu, a Brodey pokazał Elain podstawy. Mina, gniada, była sześcioletnią klaczą. Palomino, Coot, dziesięcioletnim wałachem. Nauczyła się jak oporządzać, osiodłać i zakładać uzdę koniowi. Potem pomógł jej wskoczyć na gniadą i z jedną dłonią na lejcach, prowadził ją przez parę minut wokół zagrody, dopóki nie poczuła się pewnie jeżdżąc sama. Przepiękny uśmiech Elain spowodował przyjemny ból w sercu Brodey'ego. Po tym, jak sprał Aina za bycie dupkiem i spowodowanie, że uciekła do Spokane, zanim uderzyła burza, to w zasadzie zrobił to samo, zranił ją. Nigdy więcej. Ostrożnie podprowadziła konia do niego. - Kiedy będziemy mogli naprawdę pojeździć? - Została godzina do zmroku. Możemy zrobić sobie wolną przejażdżkę wokół domu, ale nie chcę odjeżdżać za daleko. Otworzył bramę i wyprowadził gniadą, potem wskoczył na siodło wałacha. Tylko spacer. Nie chcę na razie próbować niczego szybszego. Zamarł. Muszę dać ci kask. Mark mówił, że Mina jest grzeczną dziewczynką, ale każdy koń może się wystraszyć i cię zrzucić. - Nauczysz mnie jak pracować z bydłem? - W końcu tak. Ale nie dopóki nie będziesz siedziała pewnie w siodle. Jest wytresowana do tego, ale możesz skończył z tyłkiem na ziemi a Ain z Cailem będą ciągnąć zapałki o to, który będzie miał przyjemność ukatrupienia mnie. - Nie, jestem pewna, że Ain wykorzysta nakaz Pierwszego Alfy, by Cail mu pozwolił. Spędzili pół godziny na przejażdżce wzdłuż linii ogrodzenia wokół domu w powolnym, spokojnym tempie. Kiedy wrócili do stodoły, Brodey spędził trochę czasu ucząc ją, jak opiekować się końmi. Kiedy skończyli i odprowadzili konie do zagrody, Elain owinęła ramiona wokół Brodey'ego i przytuliła policzek do jego twardej klaty. - Dziękuję! Zamknął oczy i schował twarz w jej włosach. - Zostało mi wybaczone? - Uh huh! Spojrzała na niego. Mam nadzieję, że Cail nie jest zasmucony, że kupiłeś je dla mnie. Brodey się uśmiechnął. - A jak myślisz, czyj to był pomysł? Pocałował ją. Poza tym, i tak to ja bym je kupił. Poza jazdą, to gówno wie o koniach. Ma wiedzę, ale nie ma tego we krwi. Trącił ją nosem. Zajmuję się kierowaniem inwentarzem i hodowlą. Zaśmiała się. - Zaszufladkowany. Klepnął ją figlarnie w tyłek.
- Uważaj, dziewczynko. Ale mimo to się uśmiechnął. Jego naturalny pikantny zapach, nieco przypominający jej cynamon i gałkę muszkatołową, wymieszał się z zapachem konia i mydłem o czyszczenia skóry. Zaciągnęła się głęboko, kochając to. - Przepraszam, że zostawiłam cię w restauracji. - Nie, nie przepraszaj. Zasłużyłem na to. Zamierzał powiedzieć coś jeszcze, kiedy poczuła wibracje jego telefonu w kieszeni jego spodni. Odsunęła się, żeby mógł odebrać, ale przyciągnął ją bliżej. - Nie, niech się włączy poczta. - Nie bądź głupi. Sięgnęła do jego kieszeni, zanim zdołał ją zatrzymać. Na wyświetlaczu pokazało się 'Kimmie”. Elain poczuła falę wściekłości, zamienione w wyrzuty sumienia z powodu jej zazdrości, po tym jak pracował tak ciężko na jej wybaczenie. Chciała odłożyć telefon z powrotem do jego kieszeni, ale zabrał go jej i spojrzał na wyświetlacz. Jego twarz stwardniała i nacisnął czerwoną słuchawkę, wysyłając rozmówcę na pocztę głosową. - Dziecino... - Shhh. Stanęła na palcach i pocałowała go, przytulając do niego swoje ciało. W odpowiedzi poczuła przy swoim brzuchu twarde, rosnące wybrzuszenie. Kocham cię. Ty kochasz mnie. I ufam ci. Do diabła, właśnie spędził ostatnie parę godzin na pogodzeniu się, po kilku dniach przygnębienia ich obojga. Schował telefon do kieszeni i zagarnął ją w swe ramiona. Jego głos był przepełniony potrzebą i emocjami. - Na zawsze, dziecinko. Przysięgam. - Może moglibyśmy nadrobić ten stracony czas? Jego zielone oczy ściemniały a uśmiech wykwitł mu na ustach. - Mała jazda na oklep? Wsunęła palce w jego włosy. - Zanieś mnie, skarbie. Zaśmiał się i zaniósł ją do domu. - Jesteś za duża, dziewczyno. Ain i Cail widocznie wyczuli, że Elain potrzebuje trochę czasu sam na sam z Brodey'm. Myślała, że od razu na nią wskoczy, ale zaskoczył ją, chcąc najpierw wziąć prysznic. Będąc z nią sam, przyciągnął ją do siebie i delikatnie namydlił jej ciało. Elain zamknęła oczy i cieszyła się każdą sekundą jego czułego dotyku. Jego palce prześlizgiwały się po jej ciele, głaszcząc i drażniąc. Po tym, jak spłukała mydło, przycisnął ją do ściany i uklęknął przed nią. - Zamierzam wszystko nadrobić, skarbie. Obiecuję. Zacisnęła palce na jego włosach. - Już to zrobiłeś. Nachylił się. Zamknęła oczy, kiedy jego gorący język ślizgnął się po jej łechtaczce. Elain zastanawiała się kiedy zgarnie ją w ramiona i zaniesie do łóżka, ale tego nie zrobił. Zamiast tego, delikatnie rozszerzył bardziej jej nogi a jego język pchnął głęboko w nią. Zręczny język Brodey'ego pieprzył ją delikatnie, ślizgając się do środka i na zewnątrz, krążąc po jej spuchniętej szparce, drażniąc i badając. Ścisnęła jego włosy również drugą ręką, trzymając się go dla równowagi, kiedy poczuła jak zbliża się jej szczyt. Tęskniła za posiadaniem Brodey'ego w ich łóżku. Do diabła, od kilku dni tęskniła za nimi wszystkimi kochającymi się z nią. Wyczuł jej rosnącą potrzebę. Dwa grube palce zastąpiły jego język. Wolno wsunął je głęboko w jej wnętrze, liżąc jednocześnie jej perełkę językiem. Kiedy jej namiętność przejęła
nad nią kontrolę a jej ciało rozstroiło się, Elain nie kłopotała się nawet z powstrzymywaniem swoich krzyków, kiedy wywołał jej orgazm i trzymał wciąż dochodzącą nieustępliwie liżąc ją swoim językiem. Kiedy jej drżące nogi osłabły, złapał ją w ramiona. Jej głowa opadła mu na klatkę piersiową. - Dobrze ci było, dziecinko? Z trudem kiwnęła głową. Oczywiście, że było dobrze. Było kurewsko zajebiście i on cholernie dobrze o tym wiedział. Ucałował jej czoło, zanim wyłączył prysznic i wyniósł ją spod niego, stawiając na podłodze łazienki. Tam porządnie ją wysuszył, całując jednocześnie każdy najmniejszy cal jej skóry. Elain wiedziała, że jest twardy i w poważnej potrzebie, ale kiedy próbowała owinąć palce wokół jego sztywnego fiuta, odsunął od niej swoje biodra. - Nie, teraz jest twój czas, dziecino. Nie mój. Zagarnął ją w ramiona i ostrożnie położył na łóżku. - Przekręć się, skarbie. - Co? - Po prostu to zrób. Odwróciła się, opierając głowę na rękach. Jeśli chciał zrobić coś innego i szybkiego, powinien lepiej szybko przyprowadzić tu swój tyłek, albo zaraz mu tam uśnie. Chwilę później poczuła, jak ugina się łóżko, kiedy klęknął nad nią, siadając okrakiem na jej nogach. Rozlał jej na plecach coś zimnego i mokrego. - Olejek. Wyjaśnił, odpowiadając na jej nieme pytanie. Pracował swoimi utalentowanymi dłońmi na jej ramionach i barkach, wywołując u niej pełne zadowolenia jęki, kiedy ugniatał jej spięte mięśnie. Kiedy przesuwał się w dół jej ciała, spodziewała się, że może zacznie ją obmacywać, ale nie. Jego dłonie stanowczo objęły krzywizny jej pośladków, masując jej delikatne mięśnie, potem przesunęły się na tył jej ud. - Ohhhhh, Brod. To jest taaaaakie dobre. Zachichotał. - To miało być dla ciebie dobre. Elain nie chciała usnąć, ale obawiała się, że szybko odpływała w tym kierunku. - Nie chcesz zrobić czegoś jeszcze? - Jeśli tylko będziesz w nastroju po tym, jak skończę. Nie chcę byś jutro czuła się obolała po naszej jeździe. - My nie... oh. Miałeś na myśli konie. Zaśmiał się ponownie. - Tak, dziecinko. Konie. Usłyszała, jak otwierają się drzwi sypialni. - Wszystko dobrze? Spytał Ain. - Taaa, ale mam nadzieję, że wy, chłopcy, nie spodziewaliście się dzisiaj aerobiku. Brodey zaczął się śmiać. Wszedł Cail. - Okay, przynajmniej wy dwoje się pogodziliście. Elain wydała z siebie kolejny zadowolony jęk, kiedy Brodey znalazł i ugniatał spięty mięsień na jej udzie. Usłyszała włączający się prysznic i skądś wiedziała, że odpływa. Obudziło ją ugięcie się materaca gdzieś z boku. Była tyłem przytulona do Brodey'ego, jego ręką owinięta była wokół jej talii. Ain wślizgnął się do łóżka tuż obok niej. Pocałował ją.
- Dobranoc, śpiochu. Do świtu następnego poranka nie była już świadoma niczego więcej. W tym czasie przekręciła się, wtulając się w Aina. Kiedy otworzyła oczy, zauważyła, że wpatruje się w zaspaną twarz Caila. Elain uniosła głowę i zobaczyła, że Brodey zniknął. Cail otworzył oczy. - Co się stało? - Gdzie on poszedł? - Do stodoły. Powiedział Ain z tyłu. Zaoferował się, że wyjdzie i oporządzi wszystko beze mnie. Zaczął muskać ustami jej kark. Myślę, że wciąż czuje się trochę winny. To sprawiło, że poczuła się trochę źle. - Przecież powiedziałam, że mu wybaczam. - Nie tym. Sprostował Cail, psotny uśmiech pojawił się na jego przepysznych ustach. Ułożył cię wczoraj do snu, zanim zdążyliśmy się z tobą zabawić. Na dobrą sprawę, rozgrzanym, sztywnym przedmiotem wciskającym się w jej tyłeczek był kutas Aina. Wpasowała się w niego biodrami, drażniąc go. Owinął ciasno rękę wokół niej i pchnął biodrami w jej tyłek. - Drażnij mnie w ten sposób, dziecino, a zostaniesz porządnie przerżnięta. - Obiecujesz? Cail zaczął się śmiać. - Oooh, teraz to już jest całkiem rozbudzona. Ain przekręcił ją na plecy. - Też tak sądzę. Pocałował ją mocno, odbierając jej oddech. Cail podniósł się i wziął w usta jeden z jej sutków, drażniąc go i gryząc, aż nie stał się twardy jak kamyczek między jego wargami. Jego dłoń przesunęła się od jej brzuszka do drugiej piersi, gdzie jego palce dokonywały takiego samego wyczynu z tym zaniedbanym obszarem jej ciała. Każdy ruch, każde wspaniałe ssanie i gryzienie wysyłało pełne napięcia drgania od jej rdzenia wprost między jej nogi. Jej mężczyźni wiedzieli jak sprawić, by momentalnie stała się mokra. Cail podniósł głowę. - Chcesz jeszcze, dziecino? Nie mogła mówić. Ain nie chciał zrezygnować z jej ust, jego język omiatał jej, biorąc go w posiadanie, cudownie rozdzielając jej uwagę między dwóch mężczyzn. Elain wymamrotała coś, co miała nadzieję, że Cail zrozumie jako do diabła, tak! Brązowooki brat wolno wycałowywał drogę w dół jej ciała, jego wargi i język badały, drażniły i smakowały. Kiedy ukląkł między jej nogami, tchnął gorącym powietrzem wprost na jej wrażliwą łechtaczkę, wywołując u niej kolejny jęk. Ain podniósł głowę i spojrzał w jej oczy. Zrozumiała wyrażenie „zatonąć w czyichś oczach”, bo tak zawsze się czuła, kiedy patrzyła w szare spojrzenie Aina. Zatonąć w najlepszy możliwy sposób. Robić wszystko tak, jak on chciał? W tym momencie, każda inna możliwość wydawała się niedorzeczna. Zrobiłaby wszystko dla niego. Wszystko. Dla Brodey'ego i Caila zresztą też. - Kocham cię, wyszeptała. Uśmiechnął się, co złagodziło jego spojrzenie jeszcze bardziej. - Masz w ogóle pojęcie jak bardzo cię kochamy? Jak bardzo ja cię kocham? Elain miała nagły przebłysk, przeczucie, marzenie, czy jakkolwiek chcesz to nazwać, o niej będącej w ciąży i rozpieszczanej przez jej trzech mężczyzn. Część jej chciała, żeby to stało się prawdą, pragnąc desperacko, prawie nawet bardziej niż oddechu, by być ich partnerką w każdy możliwy sposób. Każda intymna część jej ciała zaczęła pulsować w
głębokiej, wręcz bolącej potrzebie. Uczucie to, tak szybko jak się pojawiło, tak szybko zniknęło. Mieli jeszcze mnóstwo czasu na dzieci, cały czas świata. Chciała coś jeszcze powiedzieć, kiedy Cail opuścił usta na jej ciało i zaatakował językiem jej perełkę. Zmiażdżona przez przytłaczające ją uczucie, zamknęła oczy, wyginając plecy w łuk, próbując przycisnąć swoją szparkę jeszcze bliżej jego ust. - To jest to, skarbie,zachęcał Ain. Daj nam to. Była świadoma wymykającym się jej myślom. Wszystkim, czym się przejmowała, był gorący, mokry język Caila, kreślący wzory na jej skórze. Kiedy już prawie myślała, że eksploduje, odsunął się, zmuszając ją do zwolnienia. Elain wiła się w ich ramionach. - Błagam... błagam. - O co błagasz, dziecino? Drażnił ją Ain. Powiedz nam, czego pragniesz. Jedna z jego dłoni zawędrowała na jej piersi, delikatnie szczypiąc najpierw jeden sutek, potem drugi, w naprzemiennym, doprowadzającym do szału rytmie, niewystarczającym jednak by pchnąć ją na szczyt. - Błagam, sprawcie, żebym doszła! Gdzieś na dole zachichotał Cail. Zwiększył swoje wysiłki, aż nie zassał jej guziczka między wargi i nie wywołał jej orgazmu. Ain trzymał ją, kiedy cała drżała w jego ramionach, jej orgazm rozchodził się od jednego końca jej ciała, do drugiego i zdawał się być wieczny. Kiedy już sądziła, że skończyła, Cail zmienił coś i kolejna fala zaatakowała ją, pozostawiając ją całkowicie bezsilną. Kiedy już nie mogła wytrzymać więcej, potrząsnęła głową. - Dobrze... już dobrze. Cail usiadł, a Ain zaczął ją całować. - Czyżby się poddała? Zapytał Aina. Zaśmiał się. - Na to wygląda. Cail przesunął się, kiedy Ain wstał i zmienił pozycję, - Przekręć się, dziecinko. Zrobiła to, nie przejmując się kompletnie tym, co jej robili, wciąż pławiąc się w kulminacyjnej rozkoszy. Podciągnął ją na kolana, a potem jego kutas napierał na jej wejście. Elain pchnęła do tyłu, nabijając się na niego. - Tego właśnie chcesz? Wydyszała. Zaśmiał się, chwytając ją jednocześnie za biodra. - Tak, i dobrze o tym wiesz. Spojrzała na uśmiechniętą twarz Caila i skinęła na niego palcem, by się zbliżył. - Co? Uśmiechnęła się szeroko. - No chyba, że masz coś lepszego do roboty. Wdrapał się przed nią. Elain przymknęła oczy i zeszła w dół jego ciała, dogłębnie rozkoszując się uczuciem ich fiutów biorących ją w posiadania z obydwu stron. Cail zaciągnął się w długim, głębokim oddechu. - Jezu, kochanie, to jest świetne. Zagarnął jej włosy i delikatnie je przytrzymywał. Dlaczego w ogóle sprzeciwiała się zostaniu w domu z tymi trzema byczkami? Praca? Jaka praca? Jaka praca była lepsza niż spędzanie czasu na byciu zaspokajaną przez trzech napalonych, bogatych facetów, którzy kompletnie się dla niej poświęcali? Palce Caila w jej włosach zacisnęły się w pięść, kiedy jego biodra utrzymywały tempo. Każde natarcie Aina pchało ją wprost na kutasa Caila. Uwielbiała smak swoich
mężczyzn. Kiedy jej język lizał sztywny trzon Caila, badając i drażniąc, zauważyła, że rósł bardziej – nawet szybciej, niż sądziła – i została nagrodzona słonym smakiem kropelek jego spermy. Ruchy Aina przyspieszyły i przybrały na sile, dłonie rozstawił na jej biodrach. Tak szybko jak tamta wizja błysnęła w jej umyśle, pojawiła się inna. Ona z całą trójką jej mężczyzn, tym razem powtarzający ich Ceremonię oznakowania, tu w ich łóżku, w pełni zaangażowana. Ain w jej tyłku, Cail ślizgający się głęboko w jej cipce, jej usta owinięte wokół fiuta Brodey'ego. Na tę myśl, jej świat wybuchnął ze stłumionym krzykiem, kiedy niespodziewanie uderzył w nią orgazm. Nie tak potężny, jak pierwszy, ale wystarczający, by zassała fiuta Caila głęboko do wnętrza jej gardła, liżąc jego mosznę. - O kurwa! Wystękał, nie mogąc się odsunąć, kiedy przełykała każdą kropelkę, którą z siebie wypompował. Ten widok wywołał spełnienie Aina i pchnął w nią ostatni raz, z trudem łapiąc oddech. Kiedy chwilę później padli na łóżko, to Cail pierwszy odzyskał oddech. - Jezu, skarbie, wszystko dobrze? Potwierdziła, wtulając swe ciało w Aina. Nie chciało jej się nawet otworzyć oczu. - To było wspaniałe! Cail przysunął się bliżej. Ain przytulił ją do siebie i zaczął mówić. - Nie zraniliśmy... - Dobrze się czuję, zapewniła go. Uwierz mi, to było... Westchnęła. To było po prostu wspaniałe. - Chcesz iść pod prysznic, czy wolisz zostać na chwilę w łóżku? Właściwie, mówiąc szczerze, chciała porządnie wypieprzyć Brodey'ego. Potrzebowała tego. - Chodźmy pod prysznic. Dwadzieścia minut później skończyli i musiała unikać ich figlarnych zalotów, kiedy się ubierała. Wyszli, zanim to zrobiła, biorąc jedną z roboczych ciężarówek, by zrobić obchód po stodołach. Elain wiedziała, że Brodey będzie chciał coś przekąsić i że musi go złapać, zanim weźmie inną ciężarówkę. W połowie drogi do stodoły zatrzymała się. Teraz był dobry równie dobry moment, jak inny, by poćwiczyć. Wysyłając swój umysł, szukała Brodey'ego i wyczuła go na północno-zachodnim pastwisku. Tam znalazła go dwadzieścia minut później gdzie pracował, naprawiając płot. Zauważyła, jak jego nos się zmarszczył, sprawdzając powietrze, kiedy się zbliżała. - Prysznic, hmm? Powiedział. Przybrał zabawny, znaczący uśmiech. Elain podała mu lunch w papierowej torbie. - Wolałbyś, żebym jak się pokazała? Owinął wokół niej ramiona. Nie mogła przegapić jego twardego wybrzuszenia. - Naga i pachnąca jakbym właśnie cię przeleciał. - Uciekłeś za wcześnie. Byłabym szczęśliwa wyświadczając ci tę przysługę. W kącikach jego oczu pokazały się zabawne zmarszczki. - Pojawiłabyś się tu nago? - Może nie naga, ale za to dobrze przelecona. Śmiejąc się, podniósł ją wysoko i zakręcił się dookoła. - Już dobrze, mała dziewczynko? Wsunęła palce w jego zaniedbane włosy. Nieznaczny włochaty wygląd pasował mu tak, jak nie pasowałby pozostałym braciom. - Oh, tak. Już dobrze. Rozejrzała się wokół i sprawdziła, czy są całkowicie sami. Kiedy postawił ją na nogi, padła przed nim na kolana. Naprawdę dobrze.
Pomógł jej rozpiąć jego dżinsy. Brak bielizny pod spodem wywołał jej własny uszczęśliwiony jęk, kiedy wessała do ust jego twardniejącego fiuta. Uczucie jego dłoni na jej głowie tylko wznieciło jej własną potrzebę. Gorliwie, nie kłopocząc się patrzeniem na zęby, pracowała ustami i językiem na jego jedwabistej skórze. Brodey zacisnął mocno powieki, niski, pełen satysfakcji jęk przetoczył się przez jego ciało, kiedy połączyła lekko bolące ugryzienie z ogromem przyjemności. Parę minut później pchnął biodrami, mocniej, w żądaniu. - Dochodzę, skarbie, zawył. Wbiła palce w jego tyłek tak mocno, jak tylko mogła przez jego dżinsy i wzięła go jeszcze głębiej. Chciała tego, łaknęła tego. Potrzebowała tego. Jej partner Jej. Nie martwiąc się powstrzymywaniem własnego jęku, zacisnęła delikatnie zęby wokół jego trzonu, wywołując jego wybuch. Wbijając palce w jej głowę, zaczął brutalnie pieprzyć jej usta, nieme krzyki przyjemności roztapiały ją w środku jak wrząca lawa. Kiedy tylko skończył, uwolnił ją i padł na kolana. Zagarniając ją w ramiona, przekręcił się z nią na trawę, głaszcząc przez koszulkę jej plecy. Słuchała bicia jego serca, które mocno waliło, ostatecznie zwalniając. Ostrzegali ją, że pragnienie bycia z nimi, będzie czasem jak fizyczna potrzeba. Jeśli to nie była fizyczna potrzeba, to już nie wiedziała, co nią było. - Wszystko dobrze? Spytał. Nie mogła nie zauważyć jego zaniepokojonego tonu. Elain zachichotała. - Ze mną wszystko dobrze. A ty? Nie zraniłam cię, prawda? - Nie w ten zły sposób. Przekręcił ją na plecy, by spojrzeć jej w oczy. Chcesz, żebym coś dla ciebie zrobił? Pocałowała go. - Mogę zaczekać do wieczora. Co prawda zamierzała pozwolić wziąć się tu Brodey'emu, ale coś w zaspokojeniu go w taki sposób tymczasowo ugasiło jej erotyczne pragnienie. Poza tym wiedziała, że jeśli chce, to zawsze może go złapać go po południu.
Rozdział 6 Życie na ranczu toczyło się już normalnie. Parę dni później, w czwartkowy wieczór, pojechali do Arcadii na obiad i zakupy. Elain jechała na siedzeniu pasażera obok Aina, a Brodey i Cail siedzieli z tyłu. Ain chciał już ją o coś zapytać, gdy zadzwonił jej telefon. Ain zamarł, gdy jęknęła. - Co jest? - To moja mama. - Powiedz jej, że ją pozdrawiam. Zażartował Brodey. Pojechał za Elain do Spokane i przedstawił się jako Ain, żeby jej mama nie nabrała podejrzeń. Elain rzuciła ostrzegawcze spojrzenie i odebrała telefon. - Cześć Mamo. - Jak moja córeczka? - U mnie wszystko w porządku. - Czy ten mężczyzna dobrze cię traktuje? Zachowuje się odpowiednio? Złapała spojrzenie Aina i mrugnęła okiem.
- Wszystko się wyprostowało, Mamo. Już jest dobrze. - Więc mimo wszystko rzuciłaś pracę? Wiedziała, że mieli wyczulone słuchy i słyszeli całą rozmowę, mimo tego, że nie przełączyła rozmowy na tryb głośnomówiący. - Postanowiłam już się tam nie pojawić. Po tym, jak uderzył huragan, uświadomiłam sobie, że w życiu jest parę ważniejszych rzeczy, niż praca. Ain sięgnął, splatając razem ich palce i delikatnie je ścisnął. Carla wydała z siebie matczyne westchnienie rozczarowania. - Kochałaś tę pracę. - Tak, wiem, ale Aina kocham jeszcze bardziej, Mamo. Wciąż musiała pamiętać, by mówić w liczbie pojedynczej, kiedy mówiła o jej mężczyznach i tylko wspominać Aina, nie Caila, czy Brodey'ego. Cieszę się tym. Dałam sobie pół roku. Jeśli będę chciała wrócić do pracy, to wrócę. Wątpliwość sączyła się w głosie jej matki. - On nie ma nic przeciwko? - Sam to zasugerował. Szczerze? Rozkoszuję się byciem utrzymanką. Brodey zaczął chichotać na tylnym siedzeniu. Cail szturchnął go ramieniem, żeby go uciszyć. Po paru minutach udało jej się ułagodzić matkę. Ain spojrzał na nią, - Tęsknisz za nią, prawda? - Duh. Zauważyła, że podniósł brew. Cóż, musisz przyznać, że to było naprawdę głupie pytanie, Panie Główny. Ścisnął jej dłoń, uśmiechając się. - Masz rację. Kiedy przylatuje? Elain była tym trochę zdenerwowana. - Tydzień przed ślubem. Wie, że mieszkam na ranczu, ale sądzę, że planuje zostać z nami. Nie podoba jej się pomysł bycia w Venice beze mnie. Data ślubu przypadała za sześć tygodni od tej soboty. Brodey prychnął na tylnym siedzeniu. - Nadchodzi koniec z zabawianiem się w basenie nago. - Nadchodzi koniec z zabawianiem się nago gdziekolwiek, skarbie, odrzuciła. Nie wspominając o tym, że wy dwaj musicie przenieść się do oddzielnych sypialni. - Nie możesz trzymać naszych psów z dala od głównej sypialni. Powiedział Cail z udawanym przerażeniem. To złamie im serca, jeśli nie będą mogły spać przy tobie! Zaczęła się śmiać. Próby skradania się nie tylko trojaczków, ale zmiennokształtnych trojaczków wystawi na próbę jej cierpliwość na czas wizyty jej mamy. Początkowo, Elain chciała ogromnego, formalnego ślubu. Prawie że zaginiony Ain pomógł jej odrobinę zreorganizować jej priorytety. Nie możność publicznego zadeklarowania swojej miłości i poślubienia wszystkich trzech skutecznie ostudziło jej entuzjazm. Przed ślubem mogła na osobności wsunąć Brodey'emu i Cailowi obrączki na prawe dłonie. A później, kiedy wszyscy wrócą z miesiąca miodowego, a jej mama wyjedzie, Elain będzie mogła przenieść je na ich prawowite miejsce na ich lewych dłoniach. Miejscowi zmienni zaproszeni na ślub znali prawdę, że nie tylko Ain był tym, kogo kocha Elain. Dla zachowania pozorów i ich własnego spokoju i bezpieczeństwa, powinni być cicho i utrzymywać złudzenie. Jedli obiad w steakhouse'ie, do którego chłopcy kiedyś już ją przyprowadzili. Siedzieli w rogu sali z Elain siedzącą pomiędzy Brodey'm a Ainem. Od razu poczuła się odrobinę skrępowana, sądząc, że każda para oczu na sali jest w nią wpatrzona. Ain pochylił się nisko i podrapał ją za uchem. - Nikt nie patrzy, skarbie. Przecież nie pierdolimy cię na środku sali.
Brała właśnie łyk mrożonej herbaty i musiała się postarać, żeby nie oblać stolika, kiedy zaczęła się śmiać. Brodey klepnął ją w plecy, kiedy zaczęła się dławić i kasłać. - Wszystko dobrze? Kiwnęła głową i poradziła sobie z przełknięciem herbaty. - Taa, żyję. Szturchnęła Aina. To było podłe. Jego szare oczy zabłyszczały. - Nie, to nie było podłe. Złapał jej podbródek i przemówił do niej mentalnie. „Podłym byłoby opisywanie w każdym najdrobniejszym szczególe, jak mocno chciałbym cię teraz pieprzyć i opowiedzenie ci każdej najmniejszej rzeczy, jaką planuję zrobić ci później w nocy.” Elain uświadomiła sobie, że przestała oddychać i głęboko wciągnęła powietrze. - Tak, wyszeptała. To byłoby podłe. Cail z rozbawieniem im się przyglądał. - Przestań ją torturować, Ain. Ain pocałował ją w czoło. - Później. Wyszeptał. To był porządny obiad. Zjadła strasznie dużo, ale pocieszyła się tym, że po chodzeniu po sklepie spożywczym i dodatkowych działaniach, przez które będzie później zajęta razem ze swoimi chłopcami, szybko spali zbędne kalorie. Szturchnęła Aina. - Puść mnie, muszę iść do toalety. Wyślizgnął się, żeby mogła wyjść z boksu. Ogromna restauracja była podzielona na kilka pomieszczeń tak, że przypominała prawie labirynt. Spytała wreszcie kogoś o wskazanie toalet i udała się w prawidłowym kierunku. Usytuowane były na końcu korytarza za obrotowymi drzwiami. Zaczęła iść w kierunku toalety, kiedy bardziej wyczuła, niż usłyszała mężczyznę, wchodzącego za nią do korytarza. Ciało Elain instynktownie napięło się w sposób, którego nie rozumiała. Zmuszając się, by nie biec, trzymała kroki nawet, kiedy opuszczała korytarz. Mężczyzna wszedł. „Głupia! Naprawdę chcesz zostać osaczona w łazience?” Pomyślała. Stare fotografie i inne pamiątki ozdabiały ściany. Stanęła przed jednym ze zdjęć i wpatrywała się w nie, jakby była nim zainteresowana. Kątem oka patrzyła na mężczyznę, sądząc z wyglądu, niezbyt starszego od niej. Wysoki, barczysty z ciemnobrązowymi oczami wydawał się jej znajomy. Elain przegrała walkę i spojrzała na jego twarz, kiedy się do niej zbliżył. Jego zielone oczy ją przyszpiliły, w innym odcieniu, niż Brodey'ego, ale równie intensywne. Jej serce przyspieszyło. Jego twarz rozciągnęła się w przyjaznym uśmiechu, nagle ją uspokajając. - Interesujące zdjęcie, prawda? Kiwnęła głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć pod naporem jego spojrzenia. „Dlaczego do cholery, on tak znajomo wygląda?” Wskazał na jednego z mężczyzn na fotografii przedstawiającej grupę hodowców bydła stojących przed starym budynkiem, zrobione w 1940 roku. - On był jednym z tych, od których Ain kupił posiadłość. Jej oczy się rozszerzyły. - Znasz Aina? Ta wiedza trochę ją odprężyła, mimo to serce mocno waliło jej w piersi. Próbowała przypomnieć sobie, czego nauczył ją Cail, ale zauważyła, że jej puls i umysł
pędziły zbyt szybko, by mogła się skoncentrować. Ale mglista woń znajomego zapachu uspokoiła ją. Kiwnął głową. - Znam jego i jego braci. Jego oczy przesunęły się w górę i w dół jej ciała, ale nie w sposób seksualny, bardziej jakby ją sobie przypominał. Zauważyła, że mówił z jakimś dziwnym akcentem, mimo że nie mówił wystarczająco tyle, by mogła go rozpoznać. - Jestem Elain. „Dlaczego do diabła to powiedziałam?” Nie mogła się nadziwić temu, jak się przy nim czuła. Zdenerwowana, ale w bezpieczny sposób. Pokiwał głową. - Wiem. Kolejny uśmiech, ale jednak ten wyglądał trochę smutno. Wyglądasz zupełnie jak matka. Już chciała zapytać go, skąd do diabła mógł to wiedzieć, kiedy z kuchni dobiegł ich dźwięk łoskotu i przekleństw, gdy ktoś upuścił coś, co brzmiało jak sterta talerzy. Elain instynktownie odwróciła się w kierunku drzwi do kuchni i źródła hałasu. Kiedy odwróciła się z powrotem, mężczyzny już nie było. Powstrzymując drżenie wpadła do łazienki. Nie mogła czekać, by powiedzieć swoim mężczyznom o tym dziwnym spotkaniu. Kiedy podeszła do stolika, uderzyła ją kolejna myśl. Co właściwie miała im powiedzieć? Przeszła przez prawie całą restaurację i nie zauważyła nigdzie tego mężczyzny. Jak miałaby wyglądać ich rozmowa? „Hej, chłopcy, ten tajemniczy nieznajomy właśnie się ze mną przywitał, powiedział, że wie, kim jesteście i że wyglądam jak moja mama.” Tak jakby Ain i pozostali mieliby wyskoczyć i otoczyć ją ochroną. To nie było przyprawiające o gęsią skórkę uczucie, jak wtedy, gdy zobaczyła w mieście tego starszego mężczyznę. Ain wstał, by mogła usiąść na swoim miejscu. - Co się stało, skarbie? Spytał Cail. Potrząsnęła głową. - Chyba za dużo zjadłam. Wszyscy trzej wyglądali na trochę podejrzliwych, ale nie naciskali. Zostawiając to zdarzenie za sobą, zatrzymali się po zakupy w Publix. Ain pchał wózek, kiedy spoglądała na swoją listę, a Brodey i Cail chodzili w poszukiwaniu rzeczy, które chciała. Pochylała się właśnie nad lodówką z mięsem, w poszukiwaniu mięsa na pieczeń, kiedy mrowiące uczucie w dole kręgosłupa przyciągnęło jej uwagę. Podniosła wzrok. W pokrytej lustrami ścianie lodówki wyłapała odbicie starszego mężczyzny stojącego na końcu jednej z alejek. Zdawał się na nią patrzeć. Elain wzięła głęboki wdech. To zdecydowanie był mężczyzna z restauracji tamtego dnia i spod farmy. Mroczna, przyprawiająca o gęsią skórkę intensywność jego wzroku całkowicie ją zaniepokoiła. Nie sprawiał takiego podnoszącego na duchu wrażenia, jak nieznajomy w steakhousie. Podszedł do niej Ain. - W czasie gdy ty wybierasz to mięso, zdążyłbym ubić i zarżnąć krowę, skarbie. Zaczął się drażnić. Już chciała powiedzieć mu o tym facecie, kiedy obróciła się naokoło. Zniknął. Ain zamarł. - Co się dzieje? Coś nie tak? Rzuciła spojrzenie na cały sklep, nie widząc do nigdzie,
- Nie, nic. Potrząsnęła głową, wybierając dwa opakowania i wrzuciła je do wózka. Nic. Jestem po prostu zmęczona. Znajdźmy Brodey'ego i Caila i chodźmy do kasy. Mamy już wszystko. Miała oko na odrażającego, starego typa, ale nie zobaczyła go ponownie, kiedy stali przy kasie i opuszczali sklep.
Rozdział 7 Następnego poranka, Elain siedziała przy kuchennym stole i robiła listę ślubnych zadań, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. W połowie piątkowego ranka, jej chłopcy byli na drugim końcu posiadłości, doglądając spraw rancza. Młody mężczyzna stojący na ganku wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat. Miał ciemnobrązowe włosy i lodowato niebieskie oczy z niezłym ciałem ubranym w dżinsy, roboczą koszulę i robocze buty. Przypominając sobie spotkania ostatniej nocy, instynktownie mentalnie i dosłownie pociągnęła nosem. Zmienny. Uśmiechał się nerwowo. - Cześć. Jest Aindreas? Elain nie mogła jeszcze stwierdzić, że jest ekspertem w tym całym zmiennokształtnym gównie, ale z bezpieczeństwem bycia na własnym boisku, przypomniała sobie lekcje Caila, Wysłała swój umysł, pozwalając prowadzić się swoim instynktom. Mężczyzna był poddenerwowany, zatroskany i może trochę wkurzony, ale nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego. - Pracuje. Jestem Elain. Kiwnął głową. - Micaiah Donovan. Wszyscy wołają na mnie Micah. Imię brzmiało znajomo. Wtedy przypomniała sobie, że był jednym z kuzynów Lyall'ów i właściwie był zaproszony na wesele. - Wchodź. Wpuściła go do kuchni i zaoferowała szklankę mrożonej herbaty. - Dzięki. Usiadł przy stole, spoglądając na jej ślubne magazyny i listy i zaczerwienił się. Elain postawiła przed nim szklankę herbaty i sięgnęła po telefon. Nie mogła już dłużej tego wytrzymać. Czuła się, jakby miała wyskoczyć ze skóry tylko dlatego, że był tak nerwowy. - Co się dzieje, Micah? Zarumienił się ponownie i spuścił wzrok. - Ja... Ja mam... Oh kurde. Zamknął oczy. Kiedy odezwał się ponownie, jego głos był niski. Mam problem. Duży problem. Ogromny problem. Usiadła naprzeciwko niego. Sięgając, dotknęła jego dłoni, czując się smutno z jego powodu. - Chcesz o tym porozmawiać? Wyczuła od niego falę desperackiego smutku. Podniósł wzrok, jego oczy były pełne łez. Potrząsnął głową. - Nie wiem, jak mam o tym mówić. To... to naprawdę, naprawdę złe. Rozmawianie z nim w ten sposób było instynktowne. - Zacznij od początku. Wziął głęboki wdech. - Mieszkam w Tampa. Prowadzę tam biznes, tak? Zamknął oczy, mocno je zaciskając. Wydaje mi się, że znalazłem moją drugą połowę.
- To wspaniale! Stanowczo pokręcił głową, jego głos był zaciśnięty. - Nie. Nie, jest. To kurewsko okropnie. - Dlaczego? Czy... Elain westchnęła. Czy ona jest należy do kogoś? Kodeks Przodków ich Klanu mówił, że nawet jeśli zmienny znalazł swoją Jedyną, a ta Jedyna była poślubiona komu innego, to nie mieli szans. Fakt, który doprowadził wcześniej do zamętu, gdy Ain spotkał Elain i zauważył u niej pierścionek zaręczynowy i obrączkę jej babci. Brodey i Cail musieli trochę powęszyć za plecami Aina, by dowiedzieć się, że nosiła je, by mieć spokój. Potrząsnął ponownie głową i zaśmiał się gorzko. - Nie, to nie byłby problem. To byłby ostatni z moich problemów. Teraz to ona była zdezorientowana. - Micah, o co chodzi? Wziął kolejny głęboki wdech. - W zeszłym tygodniu zatrudniliśmy nowego brygadzistę. Poznałem go dopiero dwa dni temu. I to on jest moją drugą połową. Wpatrywała się w niego. - Oh. Więc... jesteś gejem. Potrząsnął głową. - Nie. Nie jestem gejem. I to jest problem. Mam całkowitą pewność, że on też nie jest. - Ale... Dotarły konsekwencje. Jesteś heteroseksualny i inny heteroseksualny facet jest twoim Jedynym? Zmienne Alfy w ich klanie musiały znaleźć swoje partnerki, tak jak została znaleziona Elain. Alfy, które jak tylko spotkały swoje Jedyne, cierpiały w instynktownej, nienasyconej potrzebie ich posiadania, dopóki się nie sparowali i oznakowali na całe życie. Kiedy zmienna Alfa spotkała swoją Jedyną, nie mogli pokochać już nikogo innego. Nawet jeśli ta Jedyna należała do kogoś innego. Kiwnął głową. - To właśnie olbrzymi, pieprzony problem. Usiadła z powrotem, ogłuszona. Kontynuował. Teraz, kiedy wreszcie komuś się przyznał, słowa same wypływały. - Znaczy się, cholera, nie jestem gejem! Nigdy nie myślałem o byciu gejem. To było tak, że poznałem go i chciałem się tam na niego rzucić. Spotykałem się z pewną dziewczyną, miłą dziewczyną. Wiedziałem, że nie jest moją Jedyną, ale dobrze nam było w łóżku, tak? Więc natychmiast wsiadłem do auta i pojechałem do jej domu i zazwyczaj na sam jej widok miałem wzwód jakiego sobie nawet nie wyobrażasz. Nie mogłem się nawet zmusić, by ją pocałować. Położył głowę na dłoniach opartych o stół. - Nie mogę wyrzucić tego faceta z mojej głowy. Wróciłem, żeby z nim pogadać, dogadać się na temat stanowiska i... Kurwa! Podniósł głowę. Łzy spływały z jego oczu. - Próbowałem też być swobodny, prawda? Powiedział, że ostatniej nocy wyszedł gdzieś z dziewczyną, a ja chciałem znaleźć ją rozedrzeć ją na strzępy! To znaczy... Nie jestem gejem! Elain próbowała jakoś zwalczyć nieodpartą chęć zaśmiania się. Ukryła ją głęboko w środku. Ten biedny facet z pewnością był zrozpaczony. Ale był też całkiem zabawny. - Zobaczmy, czy Ain odbierze telefon. Próbowała się dodzwonić, ale zgłaszała się poczta głosowa. Tak samo jak u Caila i Brodey'ego. Podejrzewała, że byli na północno-wschodnim skraju posiadłości, ale nie była pewna. W końcu wziął łyk herbaty. - Jestem skończony. Co ja do cholery mam zrobić? - Chodź, poszukamy ich. Złapała kluczyki od furgonetki i wyprowadziła go z domu.
Elain prowadziła, a Micah wślizgnął się na swoje siedzenie i ponuro wyglądał przez okno. Wysłała swój umysł, próbując znaleźć chłopców. Znała drogę do głównych stodół i tam się udała. W połowie drogi wyczuła ich i skręciła w inną trasę. Dwadzieścia minut później, zauważyła ich roboczą ciężarówkę. Ain odwrócił się, kiedy nadjechała. Zastanawiała się gdzie byli Cail i Brodey, dopóki nie zauważyła ich biegających w zmienionej formie, starających się przenieść bydło z jednego pastwiska na drugie. - Co się dzieje? Spytał Ain, kiedy podszedł i pocałował ją, owijając ramię wokół jej talii. Jego przeszywające szare oczy spoczęły na Micahu. Coś nie tak? Potrząsnął kuzynowi dłoń. Micah wciąż wyglądał na nieszczęśliwego. - Mam problem. Podeszli do kolejnej ciężarówki. Elain usiadła z tyłu. Zauważyła na pace ubrania Brodey'ego i Caila. - No, wyduś to z siebie wreszcie. Powiedział Ain. Dwa czarne wilki skończyły przeganiać bydło. Jeden – wyczuła instynktownie, że to był Brodey – zmienił się na tyle długo, by zamknąć za sobą bramę, potem zmienił się znowu w wilka i przybiegł, żeby do nich dołączyć. Cail nadbiegł pierwszy. - Cześć, Micah. Pochylił się i pocałował Elain. Co jest? Sięgnął w głąb paki po swoje ciuchy i zaczął się ubierać. Nadbiegł Brodey i prawie przerzucił Elain, kiedy zmienił się w półkroku i zagarnął ją w ramiona, całując. - Dziecinko! Co tam? Odwrócił się i klepnął Micaha w ramię. Siema, brachu. Zielone oczy Brodey'ego spoczęły na jego kuzynie. Elain podejrzewała, że poczuł ukłucie zazdrości, że Micah był tak blisko niej. Elain podała Brodey'emu jego ubrania. - Micah miał właśnie opowiedzieć nam o swoim problemie. Powiedział Ain. Biedny Micah. Zaczerwienił się, spuścił wzrok i opowiedział swoją historię. Elain miała nadzieję, że bracia będą mieli jakąś radę dla swojego kuzyna. Kiedy Micah skończył swoją historię, pozostali mężczyźni wybuchnęli śmiechem. Elain poczuła się zła za Micaha. Zeskoczyła z paki i stanęła koło niego. - Wy dupki, to nie jest śmieszne! Ain rzucił jej zagniewane spojrzenie. - Co ci mówiłem o twoim słownictwie, dziecinko? - Nic mnie to nie obchodzi! On ma problem, przychodzi do was po pomoc, a wy trzej zachowujecie się jak świnie! Nie wspomniała, że sama musiała walczyć ze śmiechem. Brodey potrząsnął głową, wciąż się śmiejąc. - Koleś! Masz naprawdę przerąbane. Musiałeś naprawdę podpaść Bogini, że odwaliła ci coś takiego! Cail przynajmniej próbował przestać się śmiać. Zdradził go rozbawiony uśmieszek. - A to nowość. Nigdy się o czymś takim nie słyszało. Ain wciąż rzucający piorunami w stronę Elain za jej przeklinanie wrócił do rozmowy z kuzynem - Tak jest, jak znajdujesz swoją drugą połowę, Micah. Wiesz o tym. - Ale ja nie jestem gejem! Ain wzruszył ramionami. - Nie wiem, co chciałabyś, żebym ci powiedział. - Jest w tym jakaś luka? Jesteś w Radzie. Nie możesz znaleźć jakiegoś sposobu, żeby to obejść, zerwać połączenie? - Nie ma sposobu, żeby zerwać połączenie. Kiedy wolny zmienny znajduje swoją drugą połowę, tak się dzieje. To nie tak, że my trzej musimy się zgodzić. Miałem na myśli, możesz
walczyć z przyciąganiem, opierać mu się, przeprowadzić albo coś takiego, ale nie ma sposobu, żeby przerwać połączenie, kiedy już spotkałeś swoją połowę. Chyba, że się zabijesz. Albo tego gościa. Ale to może obrócić się przeciwko tobie, bo już poczułeś z nim połączenie. Micah wyglądał na przerażonego. - Nie! Ja... Nie! Nigdy bym tego nie zrobił! Ja... Ja... Spuścił wzrok. Kurwa! Krzyknął. - Kochasz go. Powiedziała Elain. Micah skinął głową. - Nie. Jestem. Gejem! Brodey prychnął. - Teraz już chyba jesteś, brachu. Elain złapała go za ramię. To było jak używanie klepki na muchy na sekwoi. - Przestań! To nie jest zabawne! Brodey spojrzał na nią gniewnie, zmuszając do przestania. Ain warknął. - Uspokój się dziecinko, teraz. Elain spojrzała na niego spod oka. Pieprzone rozkazy Głównego Alfy. Cail przeczesał palcami włosy. - Rada zbiera się tu w niedzielę. Pełnia księżyca. Możesz go tu przyprowadzić na Ceremonię oznaczania. Ogromne ranczo było często używane przez lokalnych zmiennych, którzy potrzebowali prywatności. - Nie. Jestem. Gejem! Zaprotestował ponownie Micah. - Brachu. Powiedział Brodey. To. Nie. Ma. Znaczenie. Jeśli on jest twoim Jedynym, to wszystko. Lepsze to, niż żyć bez nikogo. - Kurwa! Micah kopnął kamień i odszedł od nich kawałek. Spojrzał w niebo i zawył wściekły. KURWA!
Elain zamierzała odwieść Micaha do domu, ale Ain zabrał jej kluczyli i rzucił swoje Brodey'emu. - Ja go zabiorę. Ty pojedziesz z nimi. Sądząc po jego głosie, podejrzewała, że spuści jej lanie za wykłócanie się z nim przed kimś innym. To by było tego warte. Gdyby mogła powstrzymać swój śmiech, trzej bracia, mający ponad dwieście trzydzieści lat w porównaniu do jej dwudziestu siedmiu, powinni być w stanie ukryć to na kilka minut. Wślizgnęła się do drugiej ciężarówki i usiadła między Brodey'm i Cailem. Podążyli za Ainem i Micahem do domu. Cail poklepał ją po udzie. - Skarbie, wiesz, że nie możesz tego robić. Wiedziała, że miał na myśli jej wybuch. - Nie obchodzi mnie to. Byliście podli. - Nie oszukasz mnie. Też chciałaś się roześmiać, prawda? Westchnęła. - Tak, ale ja się powstrzymałam. Brodey zarzucił rękę na jej ramiona. - Kotku, to jest uosobienie dziwaczności, nawet dla zmiennych, ale jesteśmy daleko od najdziwniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek z nami zobaczysz, uwierz mi. Nie możesz tak rozmawiać z Ainem w obecności innego zmiennego. Co innego, gdy jesteśmy z tobą sami. Dzięki Bogu, Micah jest chyba zbyt nieszczęśliwy, by uświadomić sobie, co zrobiłaś albo Ain zamachnie się i da ci za to klapsa. - Nie dbam o to.
Cail odszukał jej dłoń i złączył jej palce ze swoimi. - Będziesz pierwszy raz uderzona publicznie za stawianie się mu w obecności innego zmiennego. - Nie zrobi tego! - Zrobi, nie ma wątpliwości. Jest Głównym Alfą. To nie znaczy, że nie możesz się z nim nie zgadzać, ale to jak prezentujesz siebie przed innymi odbija się na nim. I na nas. Nie jest dobrze, jeśli wydaje się, że nie potrafimy zapanować nad naszą partnerką. - Co, policja stojąca na straży etykiety zmiennych wyśle wam naganę? Brodey prychnął. - To nie tak. Zerknął na nią. Skarbie, nie jesteśmy tu jedynym klanem. Mówiliśmy ci już o tym. Odwrócił się w kierunku drogi, zaciskając szczękę. Są klany, które nie zawahają się zaatakować, kiedy uświadomią sobie, że jest ktoś słaby, kogo mogą wyeliminować. Alfę. Albo, tak jak w naszym przypadku, trojaczki Alfa. Cail zaczął go rugać. - Brodey! Wzruszył ramionami. - Musi się tego nauczyć prędzej, czy później. - Takie coś nie dzieje się już od dekad. Powinieneś poczekać, aż Ain jej o tym opowie. - Wiesz dobrze jak ja, że już są pomruki. Zatrzymał ciężarówkę. Przed nimi, Ain i Micah kontynuowali drogę do domu. Dziecinko, nie chcieliśmy cię przestraszyć. Minęło dopiero parę tygodni i wiem, że jest jest niezłe gówno, które trzeba zacząć. Bóg jeden wie, że już nałożyliśmy na ciebie tonę tych pierdół. Spojrzał ponad nią na Caila. - Nie mówię, że mamy się czymś martwić. Zawsze staramy się nie zwracać na siebie uwagi, na siebie i na klan, nie sikać pod czyimś nosem, jeśli rozumiesz, o czym mówię. Nasz klan nie lubi problemów. Nie chcemy rządzić światem. Ale są naprawdę przewrażliwieni zmienni, którzy nie zgadzają się z naszą filozofią żyj-i-pozwól-żyć. Pogłaskał jej podbródek. - Nie możesz chodzić, nawet w bezpiecznym towarzystwie Micaha, i doprowadzać Aina do ostateczności. Ani żadnego z nas. Nie sądź, że jeśli jesteś jednym z nas i pyskujesz przy jakimś innym zmiennym, szczególnie spoza naszego klanu, to poprawimy cię tak, jak Ain. Jesteśmy zobowiązani nakazami Głównego Alfy. Prawdopodobnie zmusi mnie do poprawienia cię za tą małą sprzeczkę, za zachowanie się względem mnie, tak jak to zrobiłaś. - Cofnij się. Wciąż była przy innych wiadomościach. Mówisz, że zanosi się na jakąś popapraną sekretną wojnę zmiennokształtnych? - Nie wojnę. Powiedział Cail. Coś jak potyczka. - Dla mnie brzmi to beznadziejnie. Powiedziała. To dlatego zaczęliście uczyć mnie innych rzeczy? Jak powiedzieć, kto jest kim? Cail opuścił wzrok i dał sobie chwilę na odpowiedź. - Nie jesteśmy do końca pewni, czy wypadek naszych rodziców naprawdę był tylko wypadkiem. - Co? Ain powiedział jej, że zginęli jakieś dwadzieścia pięć lat temu w wypadku samochodowym. Brodey odwrócił się ponownie. Był piękny dzień, dobra droga. Nie było powodu, żeby się rozbili. Nasz ojciec był dobrym kierowcą. Zatrzymał się, zanim kontynuował. Dzień wcześniej powiedział nam, że musi z nami o czymś porozmawiać, poprosić nas o pomoc. Nie chciał powiedzieć nic przez telefon. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że nie żyją. Byli w drodze do nas. Mieszkali w Tampa. - Skąd wiecie, że to nie był wypadek? Cail spojrzał przez okno pasażera.
- Na samochodzie było zadrapanie, którego nie mogli nigdy wytłumaczyć. Nie było go tydzień wcześniej, kiedy się z nimi widzieliśmy. Nasz ojciec miał bzika na punkcie czegoś takiego, natychmiast by to naprawił. Elain rozważyła tę sugestię. - Sądzicie, że ktoś w nich wjechał? Bracia kiwnęli głowami. - Przypadkowo lub specjalnie. Powiedział Brodey. Florida Highway Patrol nie potrafił tego udowodnić, określili, że to był wypadek i zamknęli sprawę. Pamiętaj, skarbie, że nie mieli wtedy ekspertyz CSI i takiego sprzętu jak dzisiaj. - Ale dlaczego ktoś miałby umyślnie ich zranić? Może to był po prostu pijany kierowca albo ktoś bez uprawnień albo coś i uciekali. - Ponieważ ich czaszki były zgniecione. FHP powiedziało, że stało się to w wyniku wypadku. Nie było możliwości, by to się stało. Ze sposobu w jaki to się stało, powinni wyjść cało z tego zdarzenia. Brodey zamilkł. Elain starała się przetrawić tę informację. Ale... nie ma dowodów, że to stało się celowo? Nie. Powiedział Cail. Tylko nasze trzy instynkty mówią nam, że ktoś w nich wjechał i natychmiast rozwalił im głowy zanim zdążyli uciec z wraku.
Rozdział 8 W niedzielę, przez cały dzień Elain bolał trochę brzuch. Była zobowiązana nakazem Aina by iść zgodnie z planem, ale to nie ukoiło jej poczucia winy. - Nie lubię tego tak samo, jak ty. Wyjaśniał cicho Ain tego poranka, kiedy zostali sami, po tym jak Brodey i Cail poszli zająć się swoimi obowiązkami na ranczu. Dlatego byłem taki stanowczy, nie chciałem cię zmuszać, kiedy cię odnaleźliśmy. -Zasadniczo, zamierza zgwałcić go tej nocy. Myśl i fakt, że była zmuszona tam iść, napawał ją wstrętem. - Nie. Ain próbował jakoś ułożyć swoje myśli. To nie to samo. Powiedział ostatecznie. Tak, na początku ten facet z pewnością będzie niechętny. Kiedy tylko Ceremonia się zacznie i poczuje więź w taki sam sposób jak Micah, to się podda. - Będzie z nim walczył. Ain ponuro pokiwał. - Prawdopodobnie. Na początku. - Więc to gwałt. - Czy my cię zgwałciliśmy? Spytał cicho. - Nie, ale jestem cholernie pewna, że nie chciałby tego zrobić przed tymi popapranymi kundlami. Wciąż miała urazę za to jak przebiegła jej Ceremonia. - Chętnie się poddałaś, prawda? To znaczy, tak, było dla ciebie inaczej, bo już poczułaś więź, sparowałaś się z nami i wiedziałaś kim jesteśmy. Jeśli Micah nie poradzi sobie z dostaniem się do jego spodni, będzie musiał go fizycznie obezwładnić. Prychnęła ze wstrętem. - A wy, chłopcy, pomożecie mu w tym, tak? Ain pokręcił głową. - Nie. To zabronione. Zmienny musi być w stanie kontrolować swojego partnera. Nakazuje tego Kodeks Przodków. Jeśli zmienny nie potrafi zgłaszać pretensji do swojego partnera, to znaczy, że na siebie nie zasługują. - To jest gwałt. Ain przekręcił się na plecy i wpatrywał się w sufit.
- Micah go nie skrzywdzi. Kocha go. Zginie, żeby go ochronić. - Co, jeśli się myli? Co jeśli goni za tym biednym mężczyzną, a on nie jest jego Jedynym? - Nigdy nie mylimy się co do naszych Jedynych. To się nigdy nie zdarzyło. To uczucie pochodzi ze środka twojej duszy, niepodobne do żadnego innego. Czujemy cię cali. Mieliśmy wcześniej fałszywe alarmy, gdzie jeden z nas sądził, że jakaś dziewczyna była Jedyną. Kiedy cię poznaliśmy, to było inne niż cokolwiek, co poczuliśmy wcześniej. - O tym właśnie mówię! Co, jeśli to fałszywy alarm? - Z nami było inaczej, dziecinko. Potrzebowaliśmy Jedynej dla nas wszystkich, tej samej Jedynej. Fałszywe alarmy były kiedy kobiety były odpowiednie tylko dla jednego z nas. Jeden zmienny, bez bliźnięcia, natychmiast to wie. Nie ma innego takiego uczucia. Zamarła. - Więc tak naprawdę nie byłam dla żadnego z was pierwszym wyborem? Zaklął i przekręcił się z powrotem. - Byłaś naszym jedynym wyborem. Tylko jedna odpowiednia dla nas wszystkich. Idealna Jedyna dla nas. Elain pomyślała o Kimberlie. - W ilu kobietach się kochałeś przede mną? Nie chciał odpowiadać. - Nie rozmawiajmy teraz o tym. Proszę? Odwrócił się na plecy i zaczął wpatrywać w sufit. To nie był nakaz. Tak bardzo jak źle się czuła, nie chciała poczuć się jeszcze gorzej. Ale nie zapomni. Będzie żądać wyjaśnień później. - Ten człowiek będzie przerażony, kiedy to się stanie. - Tak, z pewnością. Zgodził się cicho Ain. Niestety, nie ma sposobu, żeby to obejść. Jeśli to jakaś pociecha, to nie potrwa to długo. Kiedy Micah oznaczy go, zwiąże to ich i... - I co potem? Nawet potem będzie szczęśliwy? 'Oh, przepraszam, wiem, że jesteś hetero, ale pozwól mi przelecieć twój tyłek, zrobić z ciebie mojego partnera i potem pójdziemy zabawić się w dom niezależnie jak ty się z tym czujesz.' Ain odwrócił się ponownie, by spojrzeć na nią, jego mina była pochmurna. - To właśnie czujesz? Spytał cicho. Czujesz się tak z nami? - Nie! Ja... Miał ją. Kocham cię. Powiedziała. Kocham was trzech. Nie ustępował, w tym samym, cichym i poważnym tonie. - Czujesz się tak, jakbyśmy cię zmusili? Jesteś z nami nieszczęśliwa? Nie, nie była nieszczęśliwa. Kochała wszystkich trzech i uważała się na najszczęśliwszą cholerną kobietę na tej planecie. Trzech rosłych facetów, którzy świata poza nią nie widzieli, którzy nie byli o siebie zazdrośni i nigdy, przenigdy nie zamieniłaby ich na nikogo innego. - Nie, nie jestem z wami nieszczęśliwa. Pocałował jej dłoń i zrównał się z nią wzrokiem Oho, spojrzenie nakazującego Alfy. - Nie będziesz się mieszać tej nocy. Chcę, żebyś zobaczyła Ceremonię tylko po to, żebyś zrozumiała. Musisz zobaczyć, że gdy to się kończy, wszystko jest w porządku. To tylko parę minut, uwierz mi, obaj będą szczęśliwi. - Dlaczego Micah nie odejdzie od tego gościa? Nie pozwoli mu mieć swojego życia? - Nie jest wystarczająco silny, by to zrobić. My też nie byliśmy. Ty też nie.
Micah i Jim przyjechali koło czwartej. Usprawiedliwieniem Micaha było to, że Ain i jego bracia chcą wybudować nową stodołę i chcą poprosić o jego wkład. Micah uczynił Jima nadzorcą projektu, chcąc by obejrzał posiadłość i żeby zostali na noc po barbecue.
Elain uśmiechnęła się nerwowo, kiedy potrząsnęła ręką Jima powstrzymywała chęć, by pomyśleć 'owca idąca na rzeź' ciągle i ciągle. Był może jakieś dziesięć centymetrów wyższy od metra osiemdziesięciu Micaha, z łagodnymi brązowymi oczami, krótkimi ciemnoblond włosami i opalenizną pracownika fizycznego. Część jej chciała by Micah był w stanie obezwładnić tego faceta. Część jej chciała, by nie był. Elain skupiła się na przygotowaniu kolacji. Normalnie, chłopcy, dzielili z nią obowiązki w kuchni, Dzisiaj, nalegali, żeby została sama, bo to ją zajmowało i trzymało jej myśli z dala od tego, co się stanie, gdy Rada zbierze się o północy. Zjedli około siódmej. Nie umknęło uwadze Elain, że Micah upewniał się, że Jim miał zawsze w dłoni świeże piwo, nawet jeśli nie skończył poprzedniego. Zauważyła również jak Micah na niego patrzył. Nerwowo. Z miłością. Nie było wątpliwości, że twarz Micaha wypełniała się pragnieniem i namiętnością. Nie poczuła się przez to ani odrobinę lepiej. Parę minut po jedenastej trzydzieści zebrali się na tylnej werandzie. Jim miał od piwa rumieńce na policzkach. Elain zauważyła, że jej chłopcy zachowywali się stosunkowo cicho. Brodey i Cail pozwolili Ainowi prowadzić większość rozmowy z Micahem i Jimem. Pod pretekstem zademonstrowania im pokazu psów, Brodey i Cail wstali cicho i udali się do stodoły. Wiedziała, że tam się zmienią. Ain skinął na nią. Wziął jej dłoń i powoli podążyli za Micahem i Jimem do stodoły. Jim był ożywiony, pogodny, piwo przejęło nad jego organizmem pełną kontrolę. Kiedy Jim potknął się na ścieżce, Micah natychmiast sięgnął, by go złapać. Serce Elain zaczęło walić, kiedy zobaczyła, jak czule i opiekuńczo Micah się wobec niego zachowuje. Jim wydawał się zatopiony przez chwilę w błękitnym spojrzeniu Micaha. - Dzięki, brachu. - Taaa. Ain delikatnie ścisnął jej dłoń i wysłał jej myśl. „Widzisz? Już się zaczyna. Będzie dobrze.” Kiwnęła głową, ale nie odpowiedziała Przeszli przez stodołę do zagrody, gdzie przenieśli stado owiec używanych do pokazów zaganiania. Brodey na tę noc przeniósł konie do głównej stodoły. Brodey i Cail, już zmienieni i w pełni gotowi, stali na zewnątrz bramy. Brodey spojrzał na nią i mrugnął okiem. To i tak nie uspokoiło jej umysłu ani brzucha. Ain prowadził pokaz. Jim wydawał się urzeczony, kiedy pochylił się nad ogrodzeniem i oglądał psy pracujące z owcami pod komendami Aina. Micah wolno zbliżał się do niego, rozmawiając z nim. Zbyt zdenerwowana, by do nich dołączyć, Elain stała w drzwiach stodoły, opierając się o nie. Za dziesięć dwunasta, Elain wyczuła dziwne mentalne szepty w lasach niedaleko domu. Rada. Będzie tam co najmniej ośmiu członków, nie licząc braci. Zadrżała, pomimo ciepłej nocy. Ain najwyraźniej też ich wyczuł. Zakończył pokaz i zawołał Brodey'ego i Caila, aby opuścili zagrodę. Wszyscy wrócili do stodoły, gdzie Micah usiadł na snopku sian. Jim, wciąż nieświadomy, usiadł na innym i kontynuowali rozmowę na temat pokazu.
Elain pochyliła się nad ścianą, w cieniu, próbując uciszyć swoje serce. Zimny nos trącił jej dłoń. Spojrzała w dół prosto w brązowe oczy. Cail. „Już dobrze, skarbie.” Powiedział jej mentalnie. Kiwnęła głową. Ain przeprosił na moment, wyjaśniając, że musi sprawdzić wodę w kojcach owiec. Cofnął się i podszedł stając obok niej. Micah kontynuował rozmawianie z Jimem. Najwyraźniej teraz zdenerwowany. Zdjął buty i pomasował swoje stopy, jakby go swędziały. Zauważyła, że nie miał skarpetek. Ain stanął za nią i owinął ramiona wokół niej, kiedy przywarł wargami do czubka jej głowy. „Już dobrze.” Nie odpowiedziała. Wyczuła jak pozostali członkowie Rady weszli do stodoły i cicho zajęli swoje miejsca. Micah wiedząc, że czas mu się skończył, wstał. - Musimy pogadać. Zdjął z siebie koszulkę. Jim był bardziej niż pijany. Spojrzał do góry i próbował skupić się na Micahu. - Co? Micah wyjął coś z kieszeni dżinsów i rzucił na ziemię, Elain zauważyła, że to było małe opakowanie wazeliny. Potem opuścił dżinsy i wyszedł z nich. Nie miał nic pod spodem. Elain zauważyła również, że bycie dobrze wyposażonym było chyba cechą zmiennych, bo nawet jeśli jego penis był kilka centymetrów krótszy niż jej chłopców, to i tak był nieźle obdarzony przez naturę. Teraz Jim wyczuł kłopot. Kiedy usiłował wstać, Micah sięgnął, kładąc dłoń na jego torsie. - Zostań tam. Proszę. Głos mu się zmienił, był niski w tembrze i tonacji. Alfa. Nawet Elain to rozpoznała. Jim zamarł. Micah cofnął się o krok i zmienił się. W wilczej formie był złotobrązowy z czarnymi plamami na pysku i grzbiecie. Zmienił się z powrotem. Jimowi opadła szczęka. - Muszę powiedzieć ci coś, w co nie uwierzysz. - Kurwa! - Proszę, wysłuchaj mnie. To jest dla mnie wystarczająco trudne by zacząć... - Że co, kurwa? Jim próbował ponownie wstać, ale był zbyt zszokowany i pijany. Micah wyciągnął dłoń i pchnął go z powrotem na snopek. - Jestem zmiennokształtnym. I jestem ci winien jutro wyjaśnienie i ogromne przeprosiny. Wierz mi, to nie jest dla mnie łatwiejsze, niż dla ciebie. - O czym ty w ogóle mówisz? Micah podniósł się, stojąc prosto. Postura Alfy. - Muszę cię podporządkować. - Co? Elain spojrzała na Radę. Siedzieli, w ciszy oglądając wydarzenia. Jak widać, Jim jeszcze ich nie zauważył. - Ja... Micah zaklął. Jesteś moim partnerem. Wyglądało na to, że to przerwało otumanienie Jima spowodowane alkoholem. - Ej! Nie jestem gejem, koleś! Szukał jakiejś drogi z tyłu.
- Ani ja. Jak widać, Bogini ma naprawdę wypaczone poczucie humoru. Jesteś moim Jedynym, moim partnerem. - Pieprzyć to! Jim potknął się o własne nogi. Micah go złapał. Odwrócił Jima twarzą do siebie i pocałował go. Szarpanie Jima osłabiło się na chwilę. Ain musnął policzek Elain. „Próbuje złapać z nim jak najwięcej kontaktu, zanim go oznaczy i się z nim sparuje. By przestał trochę walczyć.” Elain chciała podejść do Jima, pomóc mu, krzyknąć do niego, ale nie mogła. Nie z nakazem Aina trzymającym ją stanowczo i cicho. Brodey i Cail zmienili się ponownie, otaczając Aina i Elain. Próbując ją trochę pocieszyć, sięgnęli, by dotknąć jej dłoni. Wtedy Jim zaczął ponownie walczyć, szamocząc się, próbując odepchnąć od siebie Micaha. Przez chwilę Elain myślała, że Jim ucieknie, ale Micah złapał go i przyszpilił do ziemi, owijając dłoń wokół jego gardła. - Poddaj się! Warknął Micah. Jim jakby trochę przestał walczyć. Wystarczająco długo, by Micah mógł rozpiąć jego dżinsy i opuścić je wzdłuż jego nóg. To spowodowało, że Jim wyrywał się ponownie. Zaczął się szamotać, krzyczeć, błagać. Micah złapał go ponownie za gardło i pochylił się, całując go. Jim był w uścisku ramion Micaha. Kiedy Micah go pocałował, jego szamotanina osłabła i ustała. I, jak zauważyła, jego fiut zaczął rosnąć. Micah odsunął się, ale nie wziął dłoni z gardła Jima. - Poddaj się! Rozkazał ochryple. - Proszę, nie rób tego! Błagał Jim. Micah pochylił się ponownie, całując go długo i mocno. Elain zauważyła, że wstrzymuje oddech. Po paru minutach było jasne, że Jim odpowiada na pocałunki Micaha. Zamiast próbować go odepchnąć, starał się przyciągnąć go bliżej. Micah przekręcił go na brzuch. Jim natychmiast próbował wstać, ale Micah zmienił się i złapał go pyskiem za kark i warknął. Elain chciała wymiotować, chciała oderwać wzrok od rozgrywającej się sceny, ale nie mogła. Wiedziała, co znaczyło to warknięcie. „Poddaj się.” Pozostali zmienni zawyli z odpowiedzi. W tym momencie Jim zesztywniał, najwidoczniej uświadamiając sobie, że nie byli sami. Zaszlochał, ale nie zaprzestał walki. Micah delikatnie pchnął głowę Jima do dołu, wystawiając do góry jego bezbronny tyłek. Zawył ponownie. Pozostali zmienni byli uradowani. Rościł prawa do swojego partnera. Jim próbował wstać, ale Micah przytrzymał go ponownie za kark, zmuszając go do pozostania na miejscu. Tym razem nie puścił go, dopóki łkający mężczyzna wreszcie nie przestał walczyć. Micah szybko zmienił się z powrotem i sięgnął tubkę wazeliny leżącą na ziemi. Szybciej, niż zdążyła zauważyć, całkowicie zerwał z Jima buty i dżinsy. Jim próbował walczyć, ale Micah przyszpilił go do ziemi. Rozległ się dźwięk rozrywanego materiału. Micah ściągnął z Jima resztki koszulki i odrzucił z dala od nich.
Ain zacieśnił swój uścisk wokół Elain. „Już prawie koniec.” Chciała krzyczeć, szlochać, ale mogła tylko stać w bezruchu na swoim miejscu. Jim próbował odsunąć się od Micaha. Zmienny owinął jedną rękę wokół pasa przerażonego mężczyzny i przyciągnął go z powrotem, następnie sięgnął wokół niego drugą. Ich plecy odwrócone były w stronę Elain i Lyallów. Jak tylko Jim przestał krzyczeć i błagać, uświadomiła sobie, co musiał robić Micah. Trzymał drugiego mężczyznę na fiuta. Micah wyszeptał coś do Jima, jednak nie mogła usłyszeć co. Jim wciąż wył, ale coś się zmieniło – przestał się wyrywać. Micah zatrzymał to co robił, posmarował się wazeliną i trącił do przodu. Jim zaczął ponownie walczyć. Krzyczał, szarpiąc się i błagając. - Nie...proszę...nie...nie rób tego... Micah zatrzymał się, sięgnął wokół nie i szarpania Jima ponownie osłabły. Trzymał Jima ręką owiniętą wokół jego pasa, szepcząc do niego niskim głosem, którego nie mogła zrozumieć. W przeciągu paru minut patrzyła jak biodra Jima szarpnęły się w kierunku Micaha, a on sam zaczął jęczeć. Z całą pewnością nie brzmiał, jakby był w bólu. Micah pochylił się ponownie i coś wyszeptał. Po długiej chwili Jim kiwnął głową. Micah podciągnął Jima na kolana, opierając go o swoją klatkę piersiową, kiedy tamten krzyknął. Wolna dłoń Micaha złapała gardło Jima. - Poddaj się. Jim przytaknął. Elain usłyszała jak Micah mówi „wybacz mi”, zanim wślizgnął się we wnętrze tego drugiego. Potem Micah trącił nosem prawe ramię Jima i mocno je ugryzł. Zmienni członkowie Rady byli zadowoleni. Jim krzyknął ponownie, ale tym razem dźwięk ten brzmiał wyraźnie inaczej. - O Boże! TAK! Micah puścił gardło Jima i sięgnął dłonią w dół, przypuszczalnie kładąc ją na członku drugiego mężczyzny. Teraz krzyki Jima były absolutnie bardziej namiętne. - Kurwa, tak! O Boże, nie przestawaj! Patrzyła, jak prężą się mięśnie na plecach Micaha, kiedy poruszał fiutem swojego partnera. Kiedy tylko Jim zaczął szczytować, Micah pchnął go na ziemię, złapał go za biodra i parę razy głęboko w niego pchnął. Potem runął na niego wyczerpany, obaj mężczyźni głośno dyszeli. Zmienni wyrazili swoje zadowolenie i wyszli. „Zrobione.” Ain łagodnie wyprowadził Elain tylnymi drzwiami, podążając za Cailem i Brodey'em. Bracia zabrali ubrania z miejsca, gdzie je ukryli i szybko się ubrali. Elain zaczęła płakać. Ain przyciągnął ją do siebie i pozwolił jej się wypłakać na ramieniu. Pozostali dwaj bracia podeszli bliżej, również próbując ją pocieszyć. Z wnętrza stodoły usłyszeli nierówny głos Jima. - Tak! O kurwa tak! Ain zaczął się podśmiewać. - Będą zajęci przez chwilę. - To jest okropne! Załkała Elain. - Pamiętasz, jak czułaś się, kiedy ci dwaj palanci zabawili się z tobą na parkingu, po waszym pierwszym wspólnym lunchu? Kiwnęła głową.
- Cóż, nawet jeśli są już oficjalnie sparowani, a Jim jest teraz oznaczony, wciąż przez jakiś czas będzie się tak czuł. Jestem skłonny założyć się, że przez całą noc będą się parzyć jak króliki. Brodey zachichotał. - Cieszę się, że umieściliśmy ich w pokoju gościnnym na samym końcu domu. Ain zaprowadził ją z powrotem do domu. Właśnie wchodzili do kuchni, kiedy otworzyły się frontowe drzwi i za chwilę trzasnęły. Micah, wciąż nagi, z dzikim wyrazem w oczach wpadł do kuchni. - Macie więcej wazeliny? Brodey zaczął się śmiać. - Brachu, w waszej sypialni jest cała wielka butla. Elain zauważyła że Jim stał, wciąż nagi, w salonie. Wyglądał na trochę... no cóż ogłuszonego na początek. Szczęśliwego, sądząc po zdezorientowanym uśmiechu na jego twarzy. I napalonego, sądząc ze sposobu w jaki stał jego penis. Micah podbiegł do niego. Jim złapał jego dłoń i praktycznie zaciągnął go w dół holu. Chwilę później drzwi pokoju gościnnego zamknęły się z trzaskiem. Mężczyźni zaczęli się śmiać. Elain nie wiedziała, co jest takie zabawne. - Jak możecie się śmiać po obejrzeniu czegoś takiego? Krzyknęła. Cail przyciągnął ją w ramiona. - Dziecinko. Powiedział delikatnie. Co właściwie widziałaś? Pociągnęła nosem. - To jest okropne! Nie ważne, jak to się skończyło, to jest okropne! - Tak to się dzieje. Zmienny zawsze pozna swoją drugą połowę. Jim jest Jedynym Micaha. Jestem przekonany, że jak tylko wyrzucą to ze swoich organizmów i w pełni ubrani odbędą spójną rozmowę, to Jim powie ci, że wszystko z nim w porządku. - On go zgwałcił! - To nie to samo. Upierał się Brodey. Uwolniła się z ich objęć, wybiegła do ich sypialni i trzasnęła za sobą drzwiami. Elain spodziewała się, że Ain opieprzu ją za ten napad złości. Dwadzieścia minut później, wciąż siedziała sama w ich sypialni. Zbliżała się pierwsza. Elain wiedziała, że nie da radu usnąć. Przebrała się w kostium kąpielowy i cicho wyszła na tylną werandę przez szklane przesuwane drzwi sypialni. Jacuzzi z gorącą wodą było gotowe i weszła do niego, starając się wymazać z pamięci dźwięki daremnych błagań Jima. Tak, ona dobrowolnie się poddała, aczkolwiek trochę nerwowo. Była tak cholernie napalona, że nie myślała, że ma jakiś wybór i mogła zrobić wszystko by tamto uczucie odeszło. Nie to, że to był zły wybór, czy coś. Ale biedny Jim... Elain zauważyła, że musiała się zdrzemnąć, kiedy usłyszała jak za szczęśliwymi, roześmianymi męskimi głosami otwierają i zamykają się tylne drzwi. Jim i Micah. Dwa pluśnięcia, kiedy wskoczyli do basenu. Opuściła się niżej w jacuzzi i przesunęła by spojrzeć ponad krawędzią. Z powodu ogromnego siewnika, nie mogli jej zobaczyć, ale ona mogła widzieć ich. Skończyli w najgłębszej części basenu. Jim podpłynął do Micaha i obdarzył go pełnym pasji pocałunkiem. Jej serce przyspieszyło. Poczuła delikatne wyrzuty sumienia, że ich obserwuje, ale jeśliby wyszła i wróciła do sypialni, to by ją zobaczyli. Jeśli wyszłaby i poszła do salonu, musiałaby stanąć twarzą w twarz ze swoimi chłopcami.
- Jak długo to będzie trwać? Spytał ochrypłym głosem Jim. - Co? To, że jesteś taki napalony? - Taa. Czuję się jakbym mógł pieprzyć cię całą noc i spędzić cały jutrzejszy dzień z twoim fiutem w moim tyłku. Elain miała nadzieję, że nie westchnęła za głośno. - Zaczniemy uspokajać się w ciągu kilku dni. Powiedział Micah, owijając wokół swojego mężczyzny ramiona. Jakieś pozory normalności. - Nie jestem gejem. Micah się zaśmiał. - Ani ja. Ale jesteśmy w sobie zadurzeni, czy nam się to podoba, czy nie. Jim pocałował go jeszcze raz. - Mi się podoba. - Mi też. Podpłynęli w kierunku płytszego końca basenu. Jim podniósł się, pochylił ponad krawędzią basenu i zakręcił na Micaha biodrami. - Po namyśle sądzę, że chyba chciałbym mieć twojego fiuta w tyłku już teraz. - I to mi się podoba. Micah złapał leżącą niedaleko basenu tubkę wazeliny. Kiedy wsunął swojego sztywnego penisa do wnętrza Jima, obaj jęknęli. Elain była mgliście świadoma, jak jeden z jej chłopców wychodzi przez salon i dołącza do niej w jacuzzi. Cail. Owinął wokół niej ramiona. - Widzisz? Wyszeptał. Nie mogę w to uwierzyć. Delikatnie zaczął muskać jej kark ustami i drażnić palcami jej sutki. - Nie musisz w to wierzyć. Oni to czują, możesz to zobaczyć na sobie. Znaleźli w końcu swoje szczęście. W basenie, Micah owinął się wokół Jima, jego biodra wolno wsuwały jego kutasa do wnętrza jego kochanka. - Pieprz mnie. Błagał Jim. Micah pogłaskał plecy mężczyzny. - Przez resztę naszego życia, mały. Cail pociągnął ją na swoje kolana. Zauważyła, że był nagi, kiedy jego sztywna erekcja wbiła się w jej tyłek. Odwróciła się, by usiąść na nim okrakiem i zamknęła oczy, kiedy przyciągnął ją jeszcze bliżej. „Czy naprawdę z nim w porządku?” Pomyślała do niego. „Tak.” Cail zsunął z niej ramiączka kostiumu kąpielowego. „Ain już powiedział Micahowi, że jeśli chcą, to mogą tu zostać na parę dni lub tygodni, by się dotrzeć.” Elain starała się być głucha na gorące stęknięcia i jęki dochodzące z basenu. Cail zsunął do dołu jej kostium zamknął usta na jednym z jej sutków, drugi drażniąc palcami. Owinęła wokół niego ramiona, wsuwając palce w jego włosy. Jego druga ręka powędrowała między jej nogi, znalazła jej perełkę przez materiał kostiumu i zaczęła ją masować. Nie potrafiła oprzeć się swoim chłopcom. Nie chciała. Może Jim też nie potrafił oprzeć się Micahowi. Pocałowała Caila. Potem wyplątała się ze swojego kostiumu i rzuciła go gdzieś poza jacuzzi. Jego sztywny fiut ocierał się o jej szparkę, kiedy kołysała przy nim biodrami. Jego ręce przesunęły się na jej biodra. Podniósł ją, nabijając ją na swój trzon. Wzięła do środka całą jego długość wydając przy tym pełne zadowolenia westchnienie.
Czując się bezpiecznie w jego ramionach, wolno poruszała się w tym samym rytmie, co on, zamknęła oczy, delektując się uczuciem jego wewnątrz niej. Pomimo prawie identycznych ciał, trojaczki miały inne sposoby uprawiania miłości, zgodne z ich osobowościami. W basenie, krzyki Jima stawały się głośniejsze i coraz bardziej natarczywe. - O Chryste, tak! Pieprz mnie mocniej! Cail prychnął, rozbawiony. „Dzięki Bogu, że nie mamy sąsiadów.” „Ciężko mi pogodzić to, co widziałam wcześniej i to, co się dzieje teraz.” „Już dobrze, dziecino. To jest między nimi. Jeśli oni sobie z tym poradzą, to ty też powinnaś.” Wsunął dłoń między ich ciała, znalazł jej łechtaczkę i pogłaskał ją. Ściszyła swoje jęki jego ustami. Zaprzestał pchnięć, koncentrując się na niej, starając się doprowadzić ją na szczyt. „Dojdź dla mnie, ukochana. Jesteś teraz przez parę minut cała moja. Daj mi to.” Uwielbiała bycie z nimi trzema naraz, ale czasami również cieszyła się chwilami sam na sam z jednym z nich. Elain zakwiliła, kiedy jego utalentowane, natarczywe palce doprowadzały ją coraz bliżej do szczytowania. - Boże, masz cudowny tyłek! Jęknął Micah. Elain prychnęła. „Teraz to się załamałam.” „Cóż, ja tam sądzę, że to TY masz cudowny tyłek.” Odpowiedział jej w myślach Cail. „Nawet jeśli musisz go dzielić z Ainem i Brodey'em?” Uspokoił swoje ruchy i posadził ją. „To nie tak. Nie wiem, jak to wyjaśnić. To nie tak, że cię dzielimy między sobą. To tak, jakbyśmy my wszyscy mieli być razem z tobą. Kochasz któregoś z nas bardziej od innych?” Pokręciła stanowczo głową. To była prawda, nie mogłaby nigdy wynosić jednego z jej chłopców ponad pozostałych. Byli jedynymi w swoim rodzaju osobami pomimo ich wyglądu. - Nie drażnij mnie – pierdol mnie! Krzyknął Jim z basenu, kiedy Micah zaczął się śmiać. Cail i Elain spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się. Opuściła głowę na ramię Caila. „Nie cierpię tego mówić, ale dopóki oni nie wejdą do środka nie będę mogła się skupić.” „Ja też. Posiedźmy tu przez chwilę i miejmy nadzieję, że wkrótce sobie stąd pójdą.” Mężczyźni wygłupiali się w basenie przez kolejne dwadzieścia minut, zanim Jim nie uciekł przed Micahem do środka, śmiejąc się obaj. Elain zrelaksowała się w objęciach Caila. - Wszystko dobrze? Wyszeptał. Miała zamknięte oczy, rozdarta między zamętem w jej głowie a wybornym uczuciem zanurzonego w jej wnętrzu twardego kutasa Caila. - Tak sądzę. - Chcesz iść do łóżka? Część jej chciała powiedzieć tak, ale wiedziała, że sen długo nie nadejdzie. - Skończmy to, co zaczęliśmy. Cail odchylił się, wyciągając swe ciało w ciepłej wodzie i przyciągając ją do siebie. Z dłońmi na jej talii, rozpoczął powolne, koliste ruchy swoich bioder. Każde uderzenie ślizgało się po jej perełce, rozpalając jej pożądanie. Zawładnął jej wargami, jego język naciskał na wejście. Elain poddała się wszystkim doznaniom. Każde powolne, długie i słodkie pchnięcie trzonu Caila dotykało miejsc wewnątrz i na zewnątrz niej, których jego bracia nie sięgali w ten sam sposób. Każdy z nich miał swoje mocne strony, inne sposoby wywoływania przyjemności i żaru w jej ciele. Z gorącą wodą pieszczącą jej ciało i zwiększającą każe erotyczne zetknięcie z
jego skórą, Elain poczuła jak spełnienie narasta wewnątrz niej, głębokie i gorące, szybko rozprzestrzeniające się po niej, dopóki nie opanowało ją ostateczne pchnięcie. Trzymał ją blisko przy sobie, kiedy tłumiła swoje krzyki na jego ramieniu. - Właśnie tak. Szeptał. Daj mi to. Zakołysała biodrami, przedłużając doznanie dopóki nie padła wyczerpana w jego ramiona. Odwrócił ich i objął się w pasie jej nogami. - Mógłbym spędzić całą noc na kochaniu się z tobą. Warknął. Zaryła paznokciami jego plecy, wywołując u niego kolejne warknięcie. Pocałował ją, kiedy wbił palce w jej tyłek i mocno pchnął. Zazwyczaj widziała agresywną stronę jego osobowości tylko wtedy, kiedy się kochali, ukryty wilk Alfa czaił się po jego normalną spokojną osobowością. Drżąc z przyjemności, poddała się i pozwoliła mu zawładnąć swoim ciałem. - Pieprz mnie, kochanie. Wyszeptała. To był impuls. Z miękkim okrzykiem, zagłębił się głęboko i trzymał mocno gdy pompował w nią gorące nasienie. Elain zadrżała na wyobrażenie skupione na wizji trzymania jego dziecka. Ich dziecka. Dziecko jej partnera. Będzie dobrym tatą, wszyscy oni będą. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. [* Taaa, ale jak to działa? Jeden będzie ojcem, a reszta co? Wujkami?]
Odpychając tę myśl, pozwoliła mu ułożyć ją w wodzie, kiedy złapał wreszcie oddech. - O czym myślisz, dziecino? Spytał ją. Uśmiechnęła się. - Naprawdę chcesz wiedzieć? - Tak. Gorąco oblało jej policzki, kiedy spotkała jego wzrok. - O naszym dziecku. Cail zamrugał, potem jego oczy się rozszerzyły. -Co? - Nie w tej chwili. Ponownie przytuliła głowę do jego torsu. Za parę lat. Schował twarz w jej włosach. - Naprawdę? Chcesz dzieci? - Tak. I znowu, instynktowne pragnienie zrobienia tego teraz wypłynęło na powierzchnię. Odepchnęła je. Za parę lat. Tak jak powiedział Ain, chcę mieć trochę czasu, żeby najpierw się z wami zabawić, skoro czas nie jest już problemem. Odwrócił ją w swoich ramionach, rozkładając dłonie na jej brzuszku, jego wargi muskały jej ramię. - Tak pięknie byś wyglądała w ciąży. Splotła jego palce ze swoimi. - Taak, gruba, wymiotująca, spuchnięta i chodząca jak kaczka. Zaśmiał się. - Pięknie. Nie obchodzi mnie, co mówisz. Nie będę mógł trzymać rąk z dala od ciebie. - Jak to się dzieje? Prychnął, rozbawiony. - Pytasz mnie, jak się robi dzieci? Dźgnęła go delikatnie łokciem. - Duh. Miałam na myśli, czy musisz czekać do końca? Główny Alfa pierwszy i tak dalej? Wzruszył ramionami. - Szczerze? Nigdy tak naprawdę o tym nie rozmawialiśmy. Przycisnął wargi do niezwykle czułego punktu za jej uchem, który zawsze ją roztapiał. Na początek byliśmy bardziej
zainteresowani odnalezieniem ciebie. Ciężko mieć dzieci bez partnerki. Ucałował ponownie jej szyję. Jako Główny Alfa, prawdopodobnie powinien być pierwszy. Nie będę się sprzeczać, jeśli to tak powinno być. - To nie jest za bardzo fair, że on dostaje wszystko pierwszy. Zaśmiał się. - Tak, ale jeśli coś się spieprzy, cała wina spada na niego. Korzyści z bycia Głównym Alfą idą w parze z obowiązkami, nie zapominaj o tym. Nie zazdroszczę mu. Brodey też nie. Parę minut później zauważyła, że znowu odpływa w sen. Ułożywszy ją dobrze w swoich ramionach, Cail wstał i zaniósł ją do ich sypialni. Wysuszyli się i wsunęli do łóżka. Kilka minut później dołączyli do nich Ain i Brodey. - Wszystko dobrze, kochanie? Spytał ją Ain. Właśnie ponownie zasypiała. - Taaa. Jestem tylko zmęczona. Brodey, a następnie Ain pocałowali ją zanim wczołgali się na łóżko. Nie ruszyła się z miejsca, gdzie była wtulona w Caila, jego ręka owinięta wokół jej talii. Ain splótł jej palce ze swoimi, kiedy przytulił się blisko i zanim na dobre usnęła, jeszcze raz pomyślała o byciu mamą.
Rozdział 9 Następnego ranka, Ain i Brodey wyszli, by wcześniej niż normalnie zacząć pracę, zostawiając Caila z Elain. Wciąż spał, więc zerwała się z łóżka, wsunęła na siebie szorty i Tshirt i poszła do kuchni zrobić śniadanie. Dom brzmiał cicho. Prawie za cicho. Odwróciła się do małego telewizora stojącego w kuchni i oglądała poranne wiadomości, włączając ekspres do kawy i przygotowując śniadanie. Ze zmiennymi nosami w domu, do czasu gdy bekon się zrobi, powinna mieć prawie cały stół. Na końcu korytarza, drzwi od pokoju gościnnego cicho otworzyły się i zamknęły. Serce Elain zabiło gwałtownie, gdy udała, że tego nie słyszy. Usłyszała kroki, potem wyczuła mężczyznę stojącego w drzwiach. Wysyłając swój umysł odgadła, że to był Jim. Stał tam przez chwilę, najwyraźniej skrępowany. Elain podskoczyła, kiedy przemówił, pomimo iż wiedziała, że tam był. - Dzień dobry. Przykleiła na twarz uśmiech i odwróciła się do niego. - Dzień dobry. Jak ci się spało? Wyglądał na trochę zdezorientowanego. Z trochę wykrzywionego uśmiechu na jego twarzy wywnioskowała, że raczej wszystko było z nim w porządku. - Um... Zaśmiał się, czerwieniąc się odrobinę. Cóż, ta odrobina snu, którą miałem była przyjemna. - Chcesz kawy? Przytaknął z ulgą, mogąc odpowiedzieć na tak proste pytanie. - Usiądź. Zaraz ci podam. Nalała mu kubek kawy i poszła po mleko i cukier. Co mogła powiedzieć. „Przepraszam, że oglądałam to, jak byłeś pieprzony?” Zamknęła buzię na kłódkę. Elain rzucała mu ukradkowe spojrzenia, kiedy gotowała. Od czasu do czasu spoglądał na telewizję i bawił się swoim kubkiem. Kiedy przemówił, przestraszył ją ponownie. - Czy mogę ci zadać pytanie? Odwróciła się od kuchenki. - Jasne. - Czy...um... pozostali. Twój narzeczony i jego bracia. Czy oni są...
Wreszcie dodała. - Zmiennokształtnymi? Tak. - Aha. Wziął długi łyk kawy. Ty też? - Nie. Ja... Cóż, był teraz członkiem rodziny. Jestem ich partnerką. To przyciągnęło jej uwagę. - Ich? Jej kolej na zaczerwienienie się. - Tak, to taki rodzinny sekret. To długa historia i ja sama jeszcze wszystkiego nie wiem. Jestem w tym prawie tak samo nowa, jak ty. Oni są trojaczkami Alfa, więc jestem... ich. - Och. Postawiła przed nim talerz z jedzeniem. - Naprawdę wszystko w porządku? Kiwnął głową. - Tak. Nie rozumiem tego. Dłubał w jedzeniu, potem odłożył swój widelec i spojrzał na nią. Nie jestem gejem. Uśmiechnęła się. - To właśnie powiedział mi Micah tamtego dnia, kiedy się pojawił. Nie mogła już dłużej wytrzymać. Co do ostatniej nocy... Potrząsnął głową. - Wszystko w porządku. Zaczerwienił się mocniej. Pogadał ze mną o tym. Wziął parę kęsów jajek. Wszystko w porządku, naprawdę. - Przepraszam. - Przecież nic nie zrobiłaś. - I dlatego przepraszam. Nie miała pojęcia, jak bardzo mógł się jeszcze zaczerwienić, kiedy wreszcie na nią spojrzał. - Jak mogę być w nim tak zakochany? Pokręcił głową z niedowierzaniem i obniżył głos. To jest jak... Znaczy się... Zaklął. To jakbym nie pamiętam, jakie to uczucie kochać kogokolwiek innego. - Nie potrafię tego wyjaśnić. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Czuję to samo w stosunku do Aina, Brodey'ego i Caila. Złapał ponownie za widelec. - Nie jestem gejem! Ale to jest tak, jakby wszystko co mogę zrobić, to nie wrócić z powrotem do łóżka i przelecieć go! Uświadomił sobie, co właśnie powiedział i obniżył wzrok. Oj, przepraszam.[* ciekawostka językowa: w oryginale 'TMI' (too much information) mówione wtedy, gdy ktoś powie coś osobistego o swoim życiu, co może zawstydzić rozmówcę]
Zaśmiała się i sięgnęła, by dotknąć jego dłoni. Może to nie przypadek, że Ain kazał zostać Cailowi w domu. Był najlepszy w rozmowach z nowymi partnerami. - Myślę, że ty i ja płyniemy na tej samej łódce. No cóż, w pewnym sensie. Zagarnął kolejną porcję jajek. - Naprawdę dobre, dziękuję. Klepnęła jego dłoń i poszła zrobić jeszcze. Kiedy otworzyły się drzwi ich sypialni, wiedziała, bez rozglądania się, że Cail zmierza do kuchni. Owinął rękę wokół jej talii i ucałował jej kark. - Dzień dobry, piękna. Wyszeptał jej do ucha. Wystarczył tylko jego dotyk, by ukoić jej nerwy. - Dzień dobry. Nalał sobie filiżankę kawy i usiadł przy stole. - Dzień dobry, Jim. Jak ci się spało?
Zarumienił się ponownie. Elain nie cierpiała tego, że nie potrafi powstrzymać swoich nerwów prychając ze śmiechu. Cail się uśmiechnął. - Ej, tylko spytałem, dobra? Tak, ty i Micah jesteście w niecodziennej sytuacji. Nasza czwórka też. Odpowiemy na tyle, na ile będziemy mogli. Jim potaknął i wsunął do ust kawałek bekonu. Kiedy parę minut później pojawił się Micah, Elain jadła przy stole śniadanie. Widok jego miny, kiedy wszedł do kuchni i spojrzał na Jima sprawił, że chciała zaciągnąć Caila z powrotem do łóżka. Nieograniczona miłość, pełen pożądania wzrok. Podszedł dookoła stołu i przytulił Jima. Wyglądał, jakby chciał go pocałować, ale się odsunął. - Tu jesteś. Jim wydawał się rozdarty między zażenowaniem a pożądaniem. - Um, śniadanie? - Może być. Odezwała się Elain. - Zostawiłam ci na kuchence talerz. - Dzięki, Elain. Uciążliwa cisza zaczęła grać Elain na nerwach. Micah nie chciał patrzeć Elain w oczy, zapewne w pełni świadomy, jak była wstrząśnięta. Po kilku minutach, Jim spojrzał na nią, potem na Micaha, i z powrotem. - Wszystko w porządku, Elain. Zapewnił ją. Wszystko ze mną dobrze. To podziałało. Rzuciła Micahowi wściekłe spojrzenie. - Nie mogłeś mu czegoś wcześniej powiedzieć? Musiałeś to tak zrobić? - Uspokój się, dziecinko. Warknął Cail. Nie zwracała uwagi. Mógł dać jej nawet klapsa, jeśli chciał. - Nie, nie uspokoję się! Nakaz Aina obowiązywał tylko zeszłej nocy. Spojrzała gniewnie na Micaha. - Nie musiałeś tego robić w ten sposób. - Owszem, musiał. Powiedział cicho Jim, a ona umilkła zszokowana. Wciąż był zarumieniony. Uciekłbym szybko i daleko. Odzyskała głos. - On cię zgwałcił! Jim potrząsnął głową - Poddałem się. Mogłem przecież walczyć. Ale... zaklął ponownie. Alarm TMI. Po tym jak to się zaczęło, jedynym powodem, dla którego walczyłem, było to, że nie chciałem tego przyznać. - Przyznać czego? Spojrzał na Micaha. - Że naprawdę polubiłem go od pierwszej chwili, gdy go poznałem. Elain sprawdziła – nie miała rozdziawionej szczęki. Cail wciąż rzucał jej przez stół wściekłe spojrzenia. Spodziewała się, że otrzyma od niego pierwszego klapsa, ale to była mała cena do zapłacenia. Jim kontynuował. - Taa, dobra, wiem, że to głupie zaprzeczać temu teraz, prawda? Lubiłem go. Nigdy wcześniej nie lubiłem w ten sposób żadnego faceta. Potem poznałem go któregoś dnia i pomyślałem, co do diabła się ze mną dzieje, tak? Wziął łyk kawy i spojrzał na Micaha. Kocham go. To jest dobre, nawet jeśli na początku trochę mnie to oszołomiło. Sięgnął i splótł palce Micaha ze swoimi. - Przeprosił za to, w jaki sposób to się stało, ale ma rację. Musiał to zrobić albo bym uciekł.
Zapanowała niespokojna cisza. Kiedy Jim i Micah skończyli jeść, coraz bardziej rozgrzane spojrzenia obydwu mężczyzn powiedziały Elain, jak zamierzają spędzić dzień. Kiedy wstali, by zanieść talerze do zlewu, Elain ich zatrzymała. - Zostawcie to. Idźcie się zabawić. Obaj się zaczerwienili, ale czmychnęli szybko do tego, co teraz było ich sypialnią. Cail wstał i obszedł stół. Jednym płynnym ruchem chwycił ją za talię. - Daj mi jeden powód, żebym nie spuścił ci za to lania. Warknął. - Proszę bardzo. Zlej mnie. Wpatrywali się w siebie przez chwilę, potem Cail zaczął się śmiać. - Pewnego dnia naprawdę wpadniesz w kłopoty. Pocałował jej usta i uwolnił ją ze swojego uścisku. Kiedy odwróciła się, by zebrać ze stołu talerze, pacnął ją mocno w tyłek. Krzyknęła i odwróciła się. - Hej, powiedziałaś, żebym cię zlał. Powiedział. - Mądry dupek. Jego wzrok pociemniał. - Nie możesz robić tak przy innych zmiennych, jak przy Micahu, kuzyn, czy nie. Już chciała zaprotestować dopóki nie pomyślała o tym, co powiedzieli jej chłopcy na temat ich rodziców. Zdecydowała, że może lepiej powinna to sobie darować. Przyciągnął ją do siebie i pocałował, jego dłoń masowała jej tyłeczek. - Przepraszam. - A tak poza tym, to kiedy zaczniecie mnie uczyć tego głupiego Kodeksu Przodków? Puścił ją i dopił swoją kawę. - Cóż, teraz skoro Micah ma Jima, równie dobrze możemy uczyć was oboje w tym samym czasie. On też musi się nauczyć.
Rozdział 10 Kiedy wszystkie zmienne hormony wyleciały z domu, Elain poczuła jak jej własna rozpełzająca potrzeba staje się kolejny raz krzyczącym głodem. Trzy dni po Ceremonii Micaha i Jima, wiedziała, że musi pogadać ze swoimi chłopcami. Zważywszy na to jak skończyło się ostatnie polowanie, była niezbyt chętna by zgłosić się do nich ze swoją prośbą. Dopiero, gdy wiedziała, że już dłużej nie wytrzyma, porozmawiała po kolacji ze swoimi mężczyznami, gdy odpoczywali w ogrodzie. Ain zamknął oczy i uszczypnął grzbiet swojego nosa, gestem w którym od razu rozpoznała jego „dlaczego-ja?”[* bez skojarzeń :D] minę. - Dziecinko, nie jestem pewien, czy to aby na pewno dobry pomysł. - Ja to zrobię! Zgłosił się ochoczo Brodey. Elain owinęła ramię wokół pasa Brodey'ego. - Pozwólmy mu spróbować. Obiecuję, że tym razem nie wpadnę na drzewo. Cail i Ain wymienili spojrzenia, co nie umknęło uwagi Elain. - Co? Cail zmusił się do uśmiechu. - Nic dziecinko. Wszystko dobrze. Spojrzał na Brodey'ego. Dbaj o nią. [* a podobno NIE MOGĄ jej oszukać.]
Brodey owinął ramiona wokół Elain. - Spokojna twoja rozczochrana, brachu. Trącił nosem jej szyję, sprawiając, że miała miękkie nogi. Zamierzam ostro cię pieprzyć, maleńka. Zaczęła się przy nim wić, zastanawiając się, po jaką cholerę chciała, żeby ją gonił, zanim będą mogli się kochać. Potem potrzeba polowania ponownie w niej zapulsowała.
- To na koniec, Brod. Po tym, jak mnie złapiesz. Jego wargi przesunęły się w dół jej szyi. - Sądzę, że polubię pieprzenie cię w zmienionej formie. Jej żołądek zadrżał, oburzenie i potrzeba toczyły bitwę z potrzebą zyskania przewagi. - Nie będziesz pieprzył mnie zmieniony. Kogo chciała oszukać? Wiedziała cholernie dobrze, że jeśli ją złapie, najprawdopodobniej pozwoli mu przelecieć się nawet, jeśli będzie zmieniony. - Będę, jeśli cię złapię. Część niej chciała błagać ją, by pieprzył ją już teraz. Pozostali dwaj przypatrywali się im z kpiarskim zadowoleniem. - Brod. Przerwał Ain. Powinieneś pozwolić jej założyć jakieś ciuchy do biegania. - Może zmuszę ją do biegania nagusio. Zachichotała. - Nagusie bieganie, hmmm? Dlaczego nie mówisz „nago”? - Bo ciężko pracowałem, by brzmieć jak południowiec. A nagusio brzmi lepiej. Więc jest nagusio. Delikatnie przegryzł jej ramię, wysyłając impulsy elektryczne wprost do jej pulsującej z potrzeby płci. Wszystko co wiem, to że nie mogę czekać by przelecieć cię mocno i szybko, dziecino. Pocałował ją ostatni raz i cofnął się, po tym jak klepnął ją w tyłek. Jego oczy pociemniały, gdy zaczął rozpinać koszulę. - Idź się przebrać, zanim sprawię, że będziesz biegać NAGO. Przełknęła głośno. Jego głos nabrał twardego tonu, tonu Alfy. Wiedziała, że nie miał problemu z wejściem w rolę myśliwego. Ze wszystkich trzech braci, Brodey czuł się najbardziej komfortowo ze swoją wilczą naturą, najbardziej zdolny do kontrolowania siebie i zamienienia tego w zabawę. - Zaraz wracam. Powiedziała, zanim popędziła do domu. Brodey uśmiechnął się, kiedy skończył rozpinać swoją koszulę i rzucił ją na jedno z krzeseł ogrodowych. - To będzie zabawa. Usiadł i zaczął zdejmować buty. Ain wymienił kolejne spojrzenie z Cailem - Brod, posłuchaj. Chciałbym, żebyś uważał. - Brachu, myślałem, że już przez to przeszliśmy. Odezwał się Cail. - To nie to on ma na myśli. Zmieszanie wypełniło twarz Brodey'ego. - Możecie mi powiedzieć, co w takim razie macie na myśli? Ain usiadł naprzeciw niego. Obniżył głos. - Pamiętasz, jak się zachowała tej nocy, kiedy ją goniłem. Jeśli ona zrobi to znowu, proszę postaraj się być ostrożnym i nie pozwól swojemu Alfie przejąć całkowicie kontroli. Wiem, że dla niej lepiej byłoby, gdybyś to zrobił, ale ciężko będzie mi i Cailowi kontrolować was oboje. Brodey usiadł i spojrzał na swoich braci. - Czego wy dwaj mi nie mówicie? Odpowiedział Cail. - Jeszcze nie wiemy. Nie wiemy wystarczająco, by odpowiedzieć na to pytanie. - Że co, kurwa! - Brod, proszę. Błagał Ain. On ma rację, nie wiemy. Kiedy będziemy wiedzieć, powiemy ci więcej. Spojrzał w kierunku domu, wyczuwając, że Elain niedługo wróci. Proszę. Brodey prychnął. - Jasne. Gderał, zrzucając drugiego buta. Uważacie, dupki, że i tak jestem tępy. - Wcale, że nie. Zapewnił go Cail. Proszę, zaufaj nam.
Teraz już bosy, Brodey wstał i zdjął swoje dżinsy. - Nieważne. Po prostu nie wchodzić mi kurwa dzisiaj w drogę, dobra? Rzucił ze złością spodnie na krzesło i przecisnął się obok braci. Ain chciał już coś powiedzieć, kiedy Elain wyszła z domu. - Jestem gotowa. Brodey uśmiechnął się do niej. - Mogłaś sobie darować wszystko, oprócz tenisówek, dziecinko. - Musisz najpierw mnie złapać, mądralo. Fiut Brodey'ego zaczął sztywnieć, jego oczy się zwęziły. - Nie ma żadnych wątpliwości, że cię złapię. Pytanie brzmi, jak bardzo będę musiał się po to namęczyć? Elain zrobiła krok do przodu, jej oczy utkwione w Brodey'em. Ain i Cail odsunęli się, dając im wolną przestrzeń. - Będziesz musiał naprawdę mocno się natrudzić, kotku. Jeśli myślisz, że zamierzam się przewrócić i rozłożyć dla ciebie, to pomyśl jeszcze raz. Zważywszy na to, że była ekspertem w kilku sztukach walki, Brodey będzie miał naprawdę przechlapane. Stanął na wprost niej, jego zielone oczy były mroczne i niebezpieczne z jego Alfą walczącym o wolność. Jego głos był niski, prawie jak warkot. - Zamierzam cię gonić, maleńka. Złapię cię. I kiedy to zrobię, zamierzam pierdolić cię do utraty tchu. Serce Elain podskoczyło w gwałtowny, przyjemny sposób. Cholernie dobrze wiedziała, że miał na myśli każde swoje słowo. - Tylko szczekasz, a wcale nie gryziesz, piesku. Zaśmiał się, ale kiedy jego wargi odsunęły się od zębów, wyglądało to prawie jak warkot. - Zamierzam cię złapać i zamierzam cię pierdolić. Przyciągnął ją blisko do swojego torsu, jego twardy kutas wbijał się w jej biodro, kiedy opuścił wargi do jej ucha. Zamierzam upewnić się, że jesteś grzeczna i mokra, a potem zamierzam wypierdolić tą twoją słodką szparkę. Potem, gdy będę już wiedział, że umrzesz by dojść, wyjdę z ciebie i może przelecę ten twój ładny, ciasny tyłeczek Zaczęła dyszeć, małe ukłucie strachu próbowało walczyć z jej pożądaniem. - Co? Przegryzł płatek jej ucha. - Ain był jedynym cholernym szczęściarzem, który miał cię w ten sposób. Teraz ja chcę cię tak pieprzyć. Jego dłonie przesunęły się wzdłuż jej bioder, wokół jej tyłka i wbiły się w niego, kiedy zaczął przy niej zgrzytać. Z przyjemnością schowam mojego fiuta w tym słodkim, ciasnym tyłku, o którym tyle śniłem, wyszeptał schrypniętym głosem, a potem zamierzam się zmienić i pokazać ci, co naprawdę znaczy być partnerką wilka Alfa. Część niej chciała się wyrwać i uciec. Część chciała roztopić się w jego ramionach i pozwolić mu zrobić to tu i teraz. Brodey jeszcze nie skończył. - Wiesz co się dzieje kiedy pieprzą wilki, dziecino? - Nie. Pisnęła. Pchnął ponownie biodrami. - Nigdy nie mogłem pieprzyć, kiedy byłem wilkiem. Po tym, jak cię złapię, kiedy już wsadzę kutasa w twój słodki tyłek, zamierzam cię pokryć. Poczujesz, jak mój fiut puchnie i napręża się w tobie, a ty będziesz musiała leżeć i pozwolić mi cię posuwać, dopóki nie dojdę i cię nie puszczę. Przegryzł ją ponownie. A kiedy będę ci to robić, zamierzam sam cię oznakować. Jedna z jego dłoni powędrowała w górę jej pleców i jego palce trąciły obecne tam znamię
znajdujące się pod jej koszulką. Mój znak. Każdy będzie wiedział, że jesteś nie tylko naszą partnerką, ale że jesteś też moją małą, słodką suką. Była mgliście świadoma obserwujących ją Caila i Aina, ale czuła się, jakby jej świat zaczynał i kończył się na ramionach Brodey'ego i jego głębokim, piżmowym zapachu. Potem jego słowa dotarły do niej i odepchnęła go na krok. - Twoją co? Wyszczerzył się i zmniejszył odległość między nimi, łapiąc ją za nadgarstki. - Moją małą, słodką suką. Polizał jej gardło, delikatnie przegryzając je zębami. I nie ma żadnej cholernej rzeczy którą mogłabyś z tym zrobić. Będziesz kochać każdą sekundę tego i błagać mnie o więcej. Elain znów prawie roztopiła się w jego ramionach, kiedy oburzenie przejęło nad nią kontrolę i wzięła ogromny haust powietrza. - W życiu nie pozwolę ci pieprzyć mnie w zmienionej formie! I nie jestem niczyją pieprzoną suką! Oczy mu zabłysły, jego wilk był już prawie na powierzchni. - Więc lepiej biegnij szybciej niż w całym swoim przeklętym życiu, dziewczynko. Ten duży zły wilk złapie cię, zanim dostaniesz się do głównej stodoły i dowiesz się, co znaczy robić to na pieska w dosłowny tego słowa znaczeniu. - Główna stodoła? Uwolnił jej nadgarstki i polizał jej usta. - Trzydzieści sekund, dziecinko. Masz przewagę, zanim się zmienię. Dobiegniesz do ogrodzenia przy głównej stodole zanim cię złapię, wtedy dam ci kolejną przewagę i będę gonił cię na dwóch nogach. Jeśli wilk cię złapie, to wilk będzie cię posuwał. Elain nie traciła cennego czasu spierając się z nim. Rzuciła się przez podwórko w gwałtownym biegu.
Brodey patrzył jak biegnie, walcząc z pragnieniem, by zmienić się i rzucić się za nią w pogoń już teraz. Cail i Ain ostrożnie podeszli, nie chcąc go przestraszyć. - Wszystko w porządku, Brod? Spytał Cail. Oczy Brodey'ego zwęziły się, gdy patrzył jak znika między drzewami. - Będzie, kiedy tylko przelecę moją partnerkę. - Nie możesz wziąć jej zmieniony. Powiedział Ain. Możesz użyć tego jako groźby, by pomóc jej w polowaniu, ale nie możesz jej tego zrobić. Ani nie możesz pieprzyć ją w tyłek, jeśli nie będzie chciała. Skrzywił wargi. - Nie mów mi co mogę, a czego nie mogę robić z moją partnerką! Ain chciał już rzucić mu wyzwanie, kiedy podszedł Cail, stając plecami do Brodey'ego. - Ain, on już prawie wszedł w Alfę. Nie rób tego. Nie zrani jej, wiesz o tym. - Obiecaliśmy jej! - Taaa, powiedział Cail. I zasadniczo ja użyłem względem niej tej samej groźby. - Nie byłeś w Alfie. - Nie zrani jej. Upierał się Cail. Ain łypnął na Brodey'ego, ale się cofnął. Potem jego własne wargi się skrzywiły, kiedy wyciągnął palec w kierunku Brodey'ego. - Zranisz ją, sprawisz, że zapłacze, to skopię twój pieprzony tyłek w sposób, którego nigdy nie zapomnisz. Postawa Brodey'ego zmieniła się, zesztywniał.
- Wchodzisz między mnie a moją partnerkę i rozerwę ci gardło, brat czy nie. Główny Alfa, czy nie. Jego oczy pociemniały w prawie kompletnie czarne, kiedy jego Alfa walczył o wolność. Cail spojrzał przez ramię na Brodey'ego. - Zmieniaj swój tyłek i idź za nią. Brodey zawył w odpowiedzi. - Daję jej dwie minuty przewagi. Powiedziałem jej, że zmienię się, a nie zacznę ją gonić, za trzydzieści sekund. Wiesz, że nie potrafi mnie wyprzedzić, kiedy jestem zmieniony. Cail odetchnął z cichym westchnieniem ulgi. - Widzisz, Ain? Ułożył to, żeby było jej dobrze. Ain wciąż łypał spod oka, ale jego ciało trochę się zrelaksowało. - Nienawidzę tego pieprzonego gówna! Nienawidzę jej tego robić! Brodey odsunął się i okrążył, wyciągając ramiona i szyję. - Ona tego potrzebuję. Ja jestem skłonny dać jej cokolwiek potrzebuje, by być szczęśliwą. Jeśli ona tego potrzebuję, dam jej to, nawet jeśli wy dwaj tego nie chcecie. Zanim jego bracia mogli mu odpowiedzieć, Brodey zmienił się. Odrzucił do tyłu głowę i wydał z siebie długie, głośne wycie. Jednakże nie pobiegł za nią od razu. Okrążył basen kilka razy i wydał z siebie kilka skowytów, zanim spojrzał na Caila. Cail rzucił okiem na zegarek. - Trzy minuty. Brodey uradował się i przeskoczyć przez tylne podwórze z nosem utkwionym przy ziemi. Ain walczył, by powstrzymać okropne uczucie w żołądku. - Nie lubię tego. Co, jeśli coś się stanie? Co jeśli naprawdę jest zmienną i to wyjdzie? - Szczerze? Brodey jest najlepszą osobą, która się nią zajmie, jeśli to się zdarzy. - Nigdy nie sądziłem, że usłyszę jak to mówisz.
Elain biegła, jej oddech stawał się nierówny, łapiąc gwałtowne wdechy tak kompletnie dla niej nietypowe. Długie dystanse były jej specjalnością, a oto była tam, prawie walcząc o oddech. Wiedziała, jak dostać się do głównej stodoły, ale nie mogła pobić w tym Brodey'ego, jeśli się zmienił, nawet jeśli dał jej przewagę. Był zbyt diabelnie szybki. Usłyszała gdzieś za sobą jego skowyt. To sprawiło, że przyspieszyła, próbując utrzymać pod kontrolą ciało i myśli. Nie było żadnego piekielnego sposobu, by go pokonała, jeśli pozwoli przerażeniu przejąć kontrolę. Próbując uspokoić umysł, skupiła się na oddychaniu, na biciu jej serca, i wreszcie na uspokajającej mgiełce endorfin obmywającej jej ciało. Lub... co to było? To nie było żadne uczucie, którego doświadczyłaby wcześniej, biegając. Drzewa nagle wydały się bardziej jaśniejsze, jak błyskawicznie stworzona w nocy wizja. Jej słuch się polepszył, wyostrzając każdy dźwięk wokół niej. Zapachy były teraz bardziej intensywne, od słodkich drzew cyprysowych do cierpkiego ostrego zapachu sosen, bogatej ziemi i małych zwierząt, rzucających się przed nią do ucieczki. To było coś innego. Jej stopy zdawały się lżejsze, niż kiedykolwiek, każdy krok pewny i bez żadnego potknięcia. Stały, kojący rytm wkrótce się rozwinął. Jej umysł uniósł się gdzieś, słuchając myśli Brodey'ego gdzieś za nią. „Partnerka. Moja partnerka. Biegnij, dziewczynko, bo zamierzam złapać moją partnerkę.”
Gdzieś wewnątrz niej, kolejne doznanie podeszło w górę, nie do zatrzymania, wywołując z jej ust jej własny skowyt. Świadomość ją opuściła, ostatnią rzeczą, z której zdawała sobie sprawę było zdjęcie koszulki przez głowę i rzucenie jej na szlak którym biegła.
Brodey zatrzymał się, zauważając materiał. „Co do kurwy?” Zaciągnął się, od razu rozpoznając go jako koszulkę, którą nosiła Elain. Zmienił się, podniósł ją i obejrzał. Nie wyglądała na zerwaną, czy zniszczoną, po prostu jakby ją zdjęła. Wysłał swój umysł, próbując ją znaleźć, ale nie chcąc, by wyczuła, że wymknął się z trybu Alfy w zaskoczeniu z tego odkrycia. Wciąż biegła, ale... Zamarł i sprawdził nosem powietrze. „Co do kurwy?” Zastanawiając się przez chwilę, rzucił koszulkę, zmienił się i rzucił się ponownie w pogoń za nią, tym razem chcąc ją dogonić. Nie, żeby ją pieprzyć, ale żeby dowiedzieć się, o co do cholery chodziło. Dowiedzieć się dlaczego nagle wyczuł zapach wilczej samicy.
Umysł Elain dryfował, kiedy jej ciało przejęło kontrolę. Jej kroki nie sprawiały wrażenia prawidłowych, dwie stopy nie nadawały się do biegania, jedynie dobry, solidny układ przednich i tylnych nóg pozwoliłby jej wyciągnąć mięśnie. Zatrzymała się, zrzuciła tenisówki, szorty i majtki i pobiegła z powrotem z wywieszonym z ust językiem.
„Okay, to jest po prostu kurewsko dziwne.” Brodey zmienił się ponownie i zbadał stertę ubrań. Nie sądził, że Elain zrobiła to, żeby go rozproszyć, chociaż i tak się rozproszył. Również nie sądził, by zrobiła to, aby go spowolnić. I kim do kurwy nędzy była wilcza samica na terenie ich posiadłości? Puścił się z powrotem w pogoń, zmieniając się w półkroku.
„Uciekać..muszę uciekać...muszę uciekać...” Elain czuła myśli bombardujące jej umysł tak mocno jak łomotało jej serce. Wyciągnęła nogi, biegnąc, pragnąc by mogła być na wszystkich czterech kończynach zamiast w pozycji wyprostowanej kiedy świat nagle stał się bardzo jaskrawy a ona wydawała się stracić prawie metr wzrostu. Mogłaby mieć co do tego wątpliwości, poza tym, że wyłapała zapach szopa pracza i obróciła się by za nim podążyć.
Brodey zamarł i zaczął nasłuchiwać. W oddali usłyszał coś, co z pewnością brzmiało jak wycie i coś bardzo dużego przebijało się przez zarośla. Przeszył go strach. Elain była gdzieś tam, a jeśli obcy wilk włóczył się po terenie ich własności, Elain mogła być w niebezpieczeństwie.
Całkowicie zgubił to kiedy opuściła ścieżkę. Nagle uświadomił sobie, że jej zapach zniknął i musiał cofnąć się, by ją znaleźć. „Co do kurwy?” Na nieszczęście, jej zapach został pokryty zapachem obcego wilka. Jego serce biło gwałtownie, zwiększył swoją prędkość i rzucił się między zarośla. Kurwa! Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli coś jej się stanie!
Elain goniła szopa aż do drzewa, po którym zwierzątko wspięło się aby być poza jej zasięgiem, zanim spoglądało w dół i przyglądało się jej z gałęzi. Elain warczała i drapała drzwi, a potem uświadomiła sobie, że nie była tam dla tego zwierzątka. Właśnie wtedy wyczuła zapach myśli i jej głowa poderwała się do góry. „Brodey!” „Polowanie!” Wzięła nogi za pas i pobiegła prze zarośla w kierunku głównej stodoły.
Brodey zatrzymał się przed drzewa i spojrzał w górę na przerażonego szopa. Nie było wątpliwości, że wilk był tam, tak jak Elain. Obniżył nos do ziemi, znalazł trop i puścił się za nim. Ain i Cail nie zabiją go, jeśli wilk skrzywdzi Elain, on sam z poczucia winy będzie chciał się zabić. Biegł między zaroślami, próbując zmniejszyć dystans, zastanawiając się w jaki pieprzony sposób Elain była w stanie biec tak szybko między drzewami i nie będąc na ścieżce. Wtedy wypadł na otwartą przestrzeń pastwiska i przyspieszył. Od głównej stodoły było jakieś sto osiemdziesiąt metrów, ale musiał dostać się tam inną drogą, przez las. Kiedy Brodey pojawił się przy ogrodzeniu wokół głównej stodoły, był zszokowany widząc Elain przykucniętą, nagą i brudną, warczącą na niego. Natychmiast zmienił się z powrotem w człowieka i wyciągnął dłoń. - Kochanie, wszystko dobrze? Zawarczała, jednocześnie strasząc tym Brodey'ego i wywołując jego Alfę. Walcząc o odzyskanie kontroli, Brodey pilnował, by jego głos był niski i uspokajający. Nie było teraz ani śladu żadnego innego wilka, tamten zapach zniknął. - Elain, dziecinko, porozmawiaj ze mną. Jej górna warga się skrzywiła. Obniżyła się do pozycji, która jak wiedział, znaczyła, że szykowała się do ataku. Do ataku na niego. Nienawidził być wobec niej stanowczy, ale pozwolił swojemu Alfie przejąć kontrolę, by spróbować ją powstrzymać. - Elain! Odpuść! Zaryczał. Nie poruszyła się, kontynuując warczenie brzmiące gdzieś głęboko w jej gardle. Jego fiut zesztywniał. To nie było takie, jak w noc pierwszej pogoni, to było coś kompletnie innego. I, na Boga, chciał wypieprzyć z niej te warknięcia. - Partnerko, poddaj mi się. Teraz. Usłyszał jej myśli bardziej niż zrozumiał jej warczący głos. „Pieprz. Się.” To jest to. Zmniejszył odległość między nimi, kiedy rzuciła się na niego, będąc poza kontrolą, machając pięściami i chcąc go podrapać dłońmi. Wymanewrował ją w kierunku drzew, unikając jej brutalnego ataku i nie dając jej żadnej drogi ucieczki. Ale ucieczka była chyba ostatnią rzeczą, o której myślała. Próbował przebić się przez jej zamglone myśli i porozmawiać z nią tym sposobem. Otrzymał w odpowiedzi nic więcej, niż niespójne warknięcia.
- Okay, dobra. Chcesz, żebym się zabawił z tobą dużego, złego Alfę, dziewczynko? No to się zabawimy. Opuścił głowę i pchnął ją mocno na drzewo. Uderzenie wywołało u niej stęknięcie i poraziło ją. Złapał jej ręce i obrócił ją, upadł na nią i przyszpilił ją do ziemi twarzą do dołu. - Poddaj się! Zawył. W odpowiedzi tylko warknęła. Brodey unieruchomił jej nogi swoimi. - Poddaj się, partnerko! Nie było teraz na świecie żadnego sposobu, by mógł powstrzymać teraz swego Alfę. Przez bardzo krótkie momenty nienawidził siebie. Teraz rozumiał cierpienie Aina tamtej nocy, gdy brał ją, tak jak on to robił w tej chwili. Elain zaczęła drapać ziemią, walcząc, wciąż na niego warcząc. Brodey owinął ramię wokół jej talii i pociągnął ją na kolana. Drugą ręką złapał jej włosy i odchylił jej głowę do tyłu. - Poddaj się! - Nie! Mając nadzieję, że nie znienawidzi go następnego ranka, ugryzł ją w ramię, tuż nad istniejącym już znakiem, wbijając zęby mocno i głęboko w jej ciało. Natychmiast chęć walki z niej wyparowała i wydała z siebie maleńki, miauczący dźwięk zanim zaczęła wbijać biodra w jego miednicę. Spróbował jeszcze raz, mentalnie. „Poddaj się!” - Tak! Wydyszała. Pchnął w nią swojego fiuta. Tym razem krzyczała z pożądania i przyjemności, kiedy pieprzył ją mocno i szybko. Lizał jej ciało, przesuwając ustami od jej ramienia do karku, gdzie zaczął ją całować. Wypuścił jej włosy i opuścił dłoń, wsuwając ją między jej nogi, gdzie znalazł jej guziczek. Zadrżała w jego ramionach. - O Jezu, tak! Kontrolował swojego Alfę tylko na tyle by się nie zmienić i nie posuwać jej jako wilk, mimo że naprawdę tego chciał. - Dojdź dla mnie, partnerko. Dojdź dla mnie... teraz! Krzyknęła głośno, kiedy jej mięśnie doiły jego fiuta. Jej orgazm przetoczył się przez nią, a kiedy jej ciało straciło jakąkolwiek kontrolę nad mięśniami, pchnął ją na ziemię i posuwał ją, każde pchnięcie chowało jego kutasa głęboko w niej, aż w końcu wybuchnął z krzykiem na ustach. Wycieńczony i zaspokojony fizycznie, ciasno owinął wokół niej ramiona i z opadającym fiutem wciąż schowanym w jej wnętrzu, przekręcił się na bok. Wtuliła się w niego mocno i oboje wyczerpani usnęli.
- Ahem. Brodey otworzył oczy. Stał nad nim Cail. Poprawka, nad nimi. Elain była wciąż ciasno w niego wciśnięta. Sądząc po pozycji księżyca, musiał być wczesny poranek, blisko świtu. - Um. Hej. Cail przewrócił oczami. - Ain dostaje powoli świra. Rzucił czymś w Brodey'ego, co okazało się ubraniem Elain. Dziękuj swojemu pieprzonemu aniołowi stróżowi, że to ja za tobą poszedłem, a nie on. - Gdzie on jest?
- Czeka w ciężarówce. Usiadł obok Elain. Brodey zdusił instynktowną chęć warknięcia na swojego brata. Nie było teraz czasu ani miejsca na Alfę. Cail sięgnął i pogłaskał policzek Elain. - Skarbie, hej, Śpiąca Królewno. Czas wstawać. Wymamrotała coś i przekręciła się w ramionach Brodey'ego, przyciskając twarz do jego torsu. Cail spojrzał Brodey'emu w oczy. W tym momencie Brodey wiedział, że było coś, czego bracia mu nie powiedzieli, ale spodziewał się, że wkrótce się dowie, gdy opowie im o zachowaniu Elain podczas polowania. Brodey delikatnie nią potrząsnął. - Dziewczynko, musimy wstać i wrócić do domu. - Uh uh. Brodey wyplątał się i wstał, przyciągając ją do pozycji siedzącej. Ani na chwilę nie otworzyła oczu. - Uh huh. No chodź, będziesz mogła pospać w domu. Wszyscy pośpimy. Cail westchnął i wziął Elain na ręce. Elain ani na moment nie otworzyła oczu. Owinęła ręce wokół szyi Caila i pozwoliła mu się nieść. Brodey wstał, zgarnął ubrania Elain i podążył za bratem. Ain pochylał się nad bokiem ciężarówki i wyglądał na mniej niż szczęśliwego. Otworzył przed Cailem drzwi pasażera, by ten mógł wsunąć się tam razem z Elain i nie trudził się z powiedzeniem czegokolwiek Brodey'emu. - Wszystko z nią dobrze? Zraniła się? Spytał Caila. - Wszystko w porządku. Jest po prostu bardzo zmęczoną, śpiącą dziewczynką. Brodey patrzył, jak Ain głaszcze jej czoło i przyciska wargi do jej skroni. - Zawieźmy ją do domu. Rzucił Brodey'emu wściekłe spojrzenie zanim obszedł ciężarówkę i usiadł za kierownicą. Brodey wsunął się na tylne siedzenie unikał wściekłego wzroku Aina w tylnym lusterku. Nikt się nie odzywał. Ain jechał bardzo wolno, nie chcąc by się obudziła. Brodey sięgnął ponad siedzeniem i położył dłoń na jej ręce. Cail nie kazał mu jej odsunąć. Przed domem, Cail podał ją Brodey'emu. - Jezu, wy dwoje jesteście cali ubabrani. Co wyście robili, błotne zapasy? Brodey był niejasno świadomy, że wyglądał, jakby taplał się w błocie. Elain była cała brudna i miała liście i igły we włosach. - Coś w tym stylu. Pójdę ją umyć. Ain otworzył dla nich drzwi wejściowe. Zaczął iść za Brodey'm do łazienki, kiedy Cail złapał go za rękę i potrząsnął głową. Kiedy Ain usłyszał, jak chwilę później uruchamia się prysznic, odwrócił się do Caila. - Daj mi powód, żebym cię nie uchylił. - Pozwól mu się nią zająć. Oboje tego potrzebują. Mogę się założyć, że on czuje się tak samo jak ty po pierwszym pościgu. Pozwól mu spędzić z nią ten czas. Ain zamknął oczy i przeklął. - Okay. Masz rację. Ruszył w kierunku kuchni. Jest już prawie czwarta, nie idę spać. Możemy równie dobrze iść do pracy. Cail podążył za nim do kuchni i zaczął parzyć kawę. - Musimy mu powiedzieć. - Nie chcę, żeby wiedział. Jeszcze nie ma nic, co można by wiedzieć. Zauważył spojrzenie Caila. Co? Czego mi nie mówisz? Cail wyjrzał przez okno na pogrążone w mroku podwórze.
- Coś dziwnego tam się stało i nie wiem co. Ty i ja musimy usiąść i pogadać z Brodey'em najszybciej jak się da. - Jak to, stało się coś dziwnego? Co masz na myśli? - Myślę, że się przemieniła.
Brodey próbował utrzymać Elain i włączyć w tym samym czasie prysznic. Wreszcie uświadomił sobie, że to niemożliwe i postawił ją na stopach. Wymamrotała coś i trzymała ręce owinięte wokół jego szyi. Przytrzymując ją jedną ręką, użył drugiej, by włączyć prysznic i sprawdzić wodę. Ani na chwilę nie otworzyła oczu, kiedy mył ją ostrożnie, rozczesując jej włosy palcami i usuwając z nich liście i igły. Potem delikatnie oczyścił ją namydloną myjką. Kiedy zaczęła cicho chrapać, uświadomił sobie, że znowu zasnęła. Ucałował jej czoło i starannie umył jej głowę. Kilka minut później spłukał ją i owinął w ogromny puchaty ręcznik. Zaniósł ją do ich łóżka, nie kłopocząc się wyłączeniem prysznica. Powróciwszy pod wodę, skończył szorować swoje ciało, zanim wsunął się do niej do łóżka i natychmiast zapadł w głęboki sen. Kiedy obudził się trochę przed dziesiątą rano, Elain wciąż spała i owijała się wokół jego torsu. Jej rozwichrzone włosy nadawały jej miły, rozczochrany wygląd. Bez wyczerpania, adrenaliny i Alfy wchodzącym mu w drogę, miał wreszcie czas, by przypomnieć sobie w myślach polowanie. Jej reakcję. Brodey bawił się jej włosami i patrzył w jej śpiącą twarz. Owinął kilka kosmyków wokół palców i próbował rozważyć konsekwencje jej zachowania. Wiedział też, że natychmiast musi pogadać z Ainem i Cailem. „Taaa, Ain nigdy nie będzie chciał pozwolić jej ponownie uciekać.” Zamknął oczy i wdychał jej zapach. Jego Jedyna. Ich Jedyna. Jak idealna była dla nich wszystkich. Brodey nigdy nie zazdrościł Ainowi jego statusu Pierwszego Alfy, mimo że to on czuł się najbardziej komfortowo ze swoim wewnętrznym Alfą. Ain nigdy nawet nie próbował temu zaprzeczyć. Ain nie zrozumiałby jej potrzeby tak jak Brodey. Poczuł to w niej ostatniej nocy, wilczycę wewnątrz niej, nie ważne, jak niemożliwe to było. Potrzebowała więcej niż pościgu, polowania. Potrzebowała, by jej partner udowodnił jej, że jest w stanie ją wziąć i zająć się nią. Chwilkę później, przeciągnęła się i otworzyła oczy. - Hej. Pogłaskał jej policzek. - Hej, maleńka. Jak się czujesz? Zaczerwieniła się. - Dobrze. - A to dlaczego? Pogłaskał palcami jej twarz. Dlaczego jesteś skrępowana? - Nie pamiętam za wiele z ostatniej nocy. - W porządku. Wydawałaś się zadowolona. Wszystko się już unormowało? Przytaknęła i przekręciła się na niego. - Nie umiem tego wyjaśnić. To było tak, jakby coś próbowało się ze mnie wydostać. Wiem, ze to głupio brzmi. Cokolwiek zrobiliśmy, tamtego uczucia już nie ma. - To dobrze. Klepnął ją w tyłek. Chcesz, żebym ci zrobił drugie śniadanie? - Może pomogę ci coś ugotować? Nie mam zbytnio ochoty na Cheeriosy. - Zgoda. Myślał, że przekręci się z niego, aby mógł wstać, ale tego nie zrobiła. - Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi, że byłeś pisarzem?
Teraz była jego kolej by się zaczerwienić. - Co masz na myśli? Jej palce lekko przesuwały się po jego szczęce. - Znalazłam dwa dzienniki w gabinecie Caila, kiedy rozpakowywałam moje książki. Dlaczego nie zrobiłeś czegoś z tym, co napisałeś? Wzruszył ramionami. - Stare dzieje. Powinienem je wyrzucić. - Ani mi się waż! Sposób w jaki podniósł głowę prawie przypomniał jej jego w zmienionej formie. - O co chodzi? - To po prostu coś, czego nigdy nie spodziewałam się w tobie zobaczyć, to wszystko. Sposób, w jaki jego twarz się zachmurzyła, sprawił, że pożałowała swojego doboru słów. - Tak, wiem. Jeden z moich błyskotliwych momentów. Złapała jego podbródek i zmusiła go, by na nią spojrzał. - Przestań. Chcesz, żebym była szczęśliwa? Poświęć więcej czasu takim rzeczom, jak pisanie. Pocałowała go. Chciałabym, żebyś mi trochę przeczytał. Przyglądał jej się długo. - Nie bajerujesz mnie? - Oczywiście, że nie. Dlaczego w ogóle myślisz, że mogłabym? Przekręcił ich na bok i podparł się na łokciu. - Pisałem takie rzeczy lata temu. Co za różnica? - Bo to jest część ciebie, tego, kim jesteś. Uwielbiała przesuwać palcami po włosach na jego torsie. Dlaczego przestałeś pisać? Wyczuła, że nie chciał odpowiedzieć. Nie chciała odpuścić, czekając na jego reakcję. Brodey wziął głęboki wdech i ponownie go wypuścił. - Przez lata weszliśmy w ogromne gówno, dziecinko. Mnóstwo pracy. Tak, teraz się zainstalowaliśmy i nie musimy się nigdy więcej obawiać, ale czasem były rzeczy, które były ważniejsze niż zabawa w bazgranie czegoś w notatniku. To nie była prawda, ale wiedziała, że nie mógł jej skłamać. Ani jego bracia, to była część ich zobowiązania. Więc to było tyle prawdy, ile był w stanie się z nią podzielić. Postanowiła nie naciskać na niego bardziej. Wzięli długi prysznic, używając całej ciepłej wody. Potem, nie mając na sobie nic więcej oprócz koszulki Brodey'ego, Elain pomogła mu zrobić drugie śniadanie i wrócili do łóżka, aby zjeść. Idąc za potrzebą, Brodey poszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi, zostawiając swój telefon na szafce nocnej. Kiedy zadzwonił, Elain odebrała, nie patrząc nawet na to, kto dzwonił. Kobieta po drugiej stronie się zawahała. - Jest Brodey? Elain usiadła, wrząc ze złości. Kimberlie. Przybrała najbardziej uprzejmy głos. - Jest w łazience, właśnie wstaliśmy. Zechcesz chwilę poczekać? Po drugiej stronie zapanowała cisza. - Um, nie. W porządku. Kimberlie się rozłączyła. Elain uśmiechnęła się, skasowała historię połączeń i odłożyła telefon na szafkę nocną. Kiedy Brodey wrócił parę minut później, położył się na łóżku i przytulił do niej. - Kto dzwonił? - Zły numer. Powiedziała. Jakby nie było, to była prawda.
Ain wrócił wraz z Cailem na lunch. Elain chciała udać się na przejażdżkę, więc przebrała się i zostawiła swoich chłopców siedzących przy kuchennym stole. Kiedy wyszła i mężczyźni byli pewni, że jest poza zasięgiem słuchu, Ain rzucił Brodey'emu poważne spojrzenie. - Co się stało zeszłej nocy? Cail patrzył na brata. Brodey zaczął się wiercić, wahając się odpowiedzieć. Cail miał miękki głos. - Brod, proszę. Spojrzał na braci. - Nie możecie jej powstrzymać przed bieganiem. Ona musi to robić. To jest część niej. Ona będzie tego potrzebować, a ty nakażesz jej tego nie robić, a to jej nie pomoże. Ain potrząsnął głową. - Nie zrobię tego. Powiedział. Obiecuję. Brodey spojrzał ponownie na swoje dłonie. - Myślę, że mogła się zmienić. Nie umknęło jego uwagi, że bracia wymienili spojrzenia. Co? - Powiedz mu. Powiedział Cailowi Ain. - Powiedzieć mi co? Cail podzielił się z nim informacjami, jakie mieli, ich przypuszczeniami i pozostałymi informacjami od Jocko. Powiedział im również, co podejrzewał na podstawie wydarzeń ostatniej nocy. Brodey wolno kiwnął głową. - To ma sens. - To nie ma sensu! Zaprotestował Ain. - Chcesz inną odpowiedź? To ją znajdź. Brodey wstał i przemierzał kuchnię. Nie złożyłem tego tak naprawdę wczoraj. Nie widziałem jej pod postacią wilka ani razu, okay? Wyczułem jednego. Fakt, że jej zapach i zapach wilka się nałożyły ma sens. Ain wyciągnął telefon. - Muszę pogadać z Jocko. Brodey pochylił się nad blatem, ręce skrzyżowane, nasłuchiwał. Kiedy połączenie się nawiązało, ani Brodey'emu ani Cailowi nie umknął mroczny wyraz twarzy Aina. - Jocko, tu Ain. Muszę z tobą o czymś pogadać. - Cóż, chłopcze, dobrze się składa. Też muszę z tobą pogadać. Ciało Aina zesztywniało. - O czym? - O kolejnych dwóch morderstwach. W czasie, gdy Ain rozmawiał, na jego twarzy odmalowało się niedowierzające odrętwienie. Micah wszedł do kuchni. Zaczął iść w kierunku lodówki, potem spojrzał na kuzynów. - Coś nie tak? Cail chciał już powiedzieć, że nic, ale Ain potrząsnął głową. - Powinieneś tego wysłuchać. Micah przyciągnął krzesło i usiadł. Ain bawił się telefonem. - Ktoś morduje partnerki zmiennych. Bratowe Liama Pardie zostały zamordowane. Zamknął oczy. I partnerka jednego z naszych kuzynów. - Ale dlaczego? Spytał Micah. Tym razem, Ain opowiedział całą historię. Powiedział Micahowi o Elain i ich podejrzeniach.
- Nalegam, byście wy dwaj zostali tu na jakiś czas. Ktoś powinien pojechać z tobą po ubrania i inne rzeczy, ale nie sądzę, by Jim powinien zostać sam na ranczu. Micah kiwnął głową. - Tak, rozumiem. Wziął głęboki wdech. Abernathy, tak? Jezu, te świry po prostu nie odejdą, prawda? Ain położył telefon na stole. - Jeśli Elain jest Abernathy i jeśli jest zmienną, musimy poważnie zastanowić się nad przeniesieniem z powrotem do Maine. To obejmuje także ciebie, Micah. Micah zgodził się. - Tak. Schował twarz w dłoniach. Ale bagno. A co z innymi tutaj? - Jesteś tutaj naszym najbliższym krewnym. Każdy inny w tej okolicy jest albo dalekim krewnym, albo pochodzi z innego, zaprzyjaźnionego Klanu. Jeśli Abernathy przyjdą za nami, będą chcieli Elain. Jeśli opuścimy miasto, to odwróci to uwagę od miejscowych zmiennych. - Dlaczego zabijają spowinowaconych członków rodziny Liama Pardie? Wtrącił Cail. To nie ma sensu. - Nie wiem. Stwierdził Ain. Odezwał się Brodey. - Nie możemy jej teraz powiedzieć. Stwierdził cicho. Bracia spojrzeli na niego zszokowani. -Co masz na myśli, mówiąc, że nie możemy jej powiedzieć? Zażądał Ain. - Nie możemy. Nie, teraz gdy jest ślub i ta cała reszta. Jej mama przyjeżdża. Ona najwyraźniej nie wie, że może się zmienić. W tym tempie będzie, miejmy nadzieję, przez parę tygodni zajęta. Kiedy już pojedziemy po ślubie do Maine, pogadamy z nią i popracujemy. Będziemy mieć dla bezpieczeństwa klan dookoła. Ain spojrzał na Caila, chcąc poznać jego opinię. Cail potrząsnął głową. - On ma rację. - O Jezu, no dobra. W porządku. Ain podrapał grzbiet swojego nosa i pragnął, by to wszystko było tylko złym snem. Nie chciał by jego partnerka – kobieta, której szukali przez setki lat – była w niebezpieczeństwie. Dobra. Po ślubie przeprowadzamy się do Maine.
Rozdział 11 Następnego poranka Elain pojechała z Cailem i Brodey'em na północno-wschodnim pastwisku. Brodey był zmieniony, kiedy ona i Cail jeździli konno. Nauczyła się dobrze jeździć w siodle i ostatecznie przekonała chłopców, by pozwolili jej jeździć bez tego nieporęcznego ochronnego kasku, który kupił dla niej Brodey. Wciąż nie pozwalali jej pracować przy stadach. Kazali jej oglądać i trzymać się z daleka, obiecując, że już niedługo będzie mogła do nich dołączyć. Usiadła z boku, oglądając pracujących mężczyzn, kiedy telefon Brodey'ego zadzwonił w jej tylnej kieszeni. Wyciągnęła go i spojrzała na wyświetlacz. Kimmie. Okropna zazdrość pojawiła się ponownie w jej brzuchu. „Czy ta suka nie potrafi zrozumieć aluzji i zostawić go w spokoju?” Cail wysłał Brodey'ego za grupką bydła i podjechał do niej. - Co się dzieje? Schowała telefon z powrotem do kieszeni. - Nic. Pochylił się nad siodłem i uniósł brew. - Elain. Głęboki, rozkazujący głos Alfy. Nie używał go za często w stosunku do niej.
Westchnęła i podała mu telefon Brodey'ego. Czoło Caila zmarszczyło się, kiedy patrzył na wyświetlacz. Zamknął oczy i zanim mógł zablokować myśl, ona to usłyszała. - On... ją kochał? Cail spojrzał przez ramię na Brodey'ego, by upewnić się, że był poza zasięgiem jego głosu. - Ona jest przeszłością. Nie jest ważną kwestią. On cię kocha, wszyscy cię kochamy. Wiesz o tym. Dobrze wiesz, że to ty jesteś w centrum naszego wszechświata, nie ona. Ona jest przeszłością. Elain poczuła coś więcej niż zazdrość. Poczuła wyrzuty sumienia. Telefon zawibrował ponownie sygnalizując pocztę głosową. Cail nie chciał za bardzo jej go oddać, ale położył go na jej wyciągniętej dłoni. Elain odsłuchała wiadomość. - Cześć, Brod, tu Kimmie. Słuchaj, skarbie, proszę oddzwoń do mnie, dobrze? Naprawdę chcę z tobą porozmawiać. Może jest jeszcze sposób, by się między nami ułożyło. Elain usłyszała dławiący dźwięk, co rozpoznała jako płacz tamtej kobiety. Kocham cię. Nigdy nie przestałam cię kochać. Wiem, że po tym, co przeszliśmy czujesz to samo. Proszę? Elain zamknęła oczy, kiedy kasowała wiadomość. Cail wpatrywał się w jej twarz. - Skarbie... - Nie. Proszę, nie. Elain wiedziała, że Cail słyszał wiadomość. Czasami, super wyczulony słuch zmiennych był jednak wadą. Schowała telefon do kieszeni i odwróciła Minę w kierunku domu. Potrzebuję trochę samotności, dobrze? Cail nie podążył za nią. Przez parę minut oporządzała klacz i skierowała ją do zagrody, zanim weszła do domu. Nie wątpiła w miłość Broda do niej. Była, mimo wszystko, tylko człowiekiem. Zżerało ją poczucie winy, że Brodey kochał tę kobietę, a ona jego, a te głupie zmienne gówno ich rozdzieliło. To nie było w porządku. Nie to, że Elain kiedykolwiek zrezygnowałaby z któregokolwiek ze swoich chłopców, ale potrafiła współczuć. Elain zadzwoniła szybko, by potwierdzić, że kobieta tam jest, wzięła prysznic i zostawiła chłopcom notatkę, że będzie później i poszła do samochodu. Godzinę później była już w Venice. Hostessa w restauracji posadziła ją w sekcji Kimberlie. Kiedy kobieta zauważyła Elain, zawahała się, zanim do niej podeszła. - Cześć. - Proszę, Kimmie. Usiądź. Chciałabym z tobą porozmawiać. Kobieta usiadła. Elain pochyliła się blisko, utrzymując swój głos miękkim, walcząc ze skradającą się do niego surowością. - Wiem, czym jesteś, znam prawdę o tobie i twojej rodzinie. Że jesteście zmiennymi. Wiem również czym są Brodey, Cail i Ain. Jest coś, czego nie powiedział ci, gdy byliśmy tu ostatnio, ponieważ zaskoczył go twój widok. Kimberlie patrzyła z rezerwą, ale nie odpowiedziała. Elain parła dalej. - Powiedzieli ci o tym, że potrzebują swojej Jedynej? - Wszystko, co wiem, to że Ain miał jakieś gówniane zasady. - To nie była wina Aina. Kiedy Kimberlie zmarszczyła czoło, Elain podejrzewała, że odkryła prawdę i zażąda natychmiastowego wyjaśnienia. Kiedy to zrobiła, Kimberlie spojrzała w dół na stolik, jej ramiona opadły. Elain zaryzykowała i dotknęła jej dłoni. Nie rozumiała, dlaczego, ale instynktownie czuła, że robi dobrze. Emocjonalny ból Kimberlie wydawał się przechodzić przez palce Elain. - Przykro mi. Tak po prostu jest w ich Klanie.
Kimberlie wzięła głęboki oddech. - Powiedział mi, że jego bracia kazali mu ze mną zerwać, bo oni muszą się sparować w ich Klanie. Elain nie spodziewała się prawie przytłaczającej fali sympatii, którą teraz poczuła. - On cię kochał. Kimberlie kiwnęła głową i wytarła oczy. -Moi bracia nie chcieli, bym zadawała się z wilkami. Pociągnęła nosem. Mówili, że oni są kompletnie inni. To nie mogło się udać. Stary kot i bzdurny pies. Chciałam im udowodnić, że się mylą. Spojrzała na Elain. On jest świetnym facetem. - Wiem. Kelnerka głęboko odetchnęła. - Jest szczęśliwy? Elain potwierdziła. - Tak sądzę. Mówi, że tak. Elain poczuła to, bicie serca tamtej kobiety, jak fizyczny ból w jej własnej klatce piersiowej. Kimberlie szczerze czuła, że wciąż ma szansę z Brodey'em. Wiem, że kocham go całym sercem. Prędzej umrę, niż pozwolę, by któremukolwiek z nich coś się stało. Kimberlie wyślizgnęła się z boksu i wytarła oczy grzbietem dłoni. - Przynieść ci coś do picia? Najwyraźniej rozmowa się zakończyła. - Poproszę mrożoną herbatę. Kimberlie odeszła. Kiedy zniknęła, Elain położyła na stoliku dwie dwudziestki i wyszła. Nie to, że to pomogłoby złamanemu sercu tej dziewczyny, ale sprawiło, że Elain poczuła się trochę mniej winna. Ale tylko trochę.
Kiedy wróciła, Brodey czekał na nią wejściowym ganku. Wyczuła, że pozostałych dwóch nie było w domu. Elain usiadła koło niego na schodku. - Dlaczego po prostu nie powiedziałeś mi, kim ona była? Spytała cicho. Wzruszył ramionami i objął ręką jej ramiona. - Byłem w szoku widząc ją tamtego dnia. Nie chciałem być dupkiem i powiedzieć 'Hej, Kimmie, co słychać? Przepraszam, że złamałem ci serce. A tak poza tym, poznaj moją żonę.' Ucałował czubek jej głowy. Przepraszam, dziecinko. Nie miałem na myśli zranienia twoich uczuć. Nie wiedziałem, co powiedzieć ani zrobić. Potem Ain zrobił słuszną uwagę, że prawdopodobnie poczujesz się źle, wiedząc kim naprawdę była. Nie chciałem jeszcze tego na ciebie zwalać. Przytuliła się do niego bliżej. - Naprawdę jesteś ze mną szczęśliwy? Wciągnął ją na swoje kolana i zmusił ją, by na niego spojrzała. - Dziecino, zginąłbym dla ciebie. Gdybym cię stracił, umarłbym. W moim sercu jesteś tylko ty. Pamiętam, że byłem w niej zakochany, ale od kiedy cię poznałem, nie pamiętam jak to jest czuć, że byłem w niej zakochany. Zawładnęłaś całym moim sercem. Jesteś w nim tylko ty. - Ile jeszcze kobiet w nim było? Wzruszył ramionami. - Była dla mnie najpoważniejsza. - Ain i Cail? Potrząsnął głową.
- Sama ich spytaj. Ja nie mogę przeprowadzić z tobą tej rozmowy... Czasami lepiej zostawić za sobą przeszłość, dziecino. To jest dowód. Pocałował ją, długo i słodko, jego język delikatnie ślizgał się między jej wargami. Jedyną osobą którą kochamy, jesteś ty. Z radością pozwolilibyśmy przeszłości zostać za nami. - To dlatego naprawdę przestałeś pisać? - Musimy o tym teraz rozmawiać? Przez parę minut leżała cicho w jego ramionach, - Przepraszam. Trącił jej nos. - Za co? - Że tak naskoczyłam na ciebie. Chciałam, żebyś ze mną porozmawiał, powiedział coś zamiast trzymać to w środku. - Już dobrze. Nie ma znaczenia. Ona już dla mnie nie ma znaczenia. Od kiedy mam ciebie, jesteś jedyną w moim sercu. Wszystko, co mnie obchodzi, to żebyś zrozumiała, jak całkowicie cię kocham. Owinęła ramiona wokół jego szyi i wsunęła palce w jego włosy. - Rozumiem. Schowała twarz w jego ramieniu. Chciałabym, żebyśmy mogli wszyscy pobrać się legalnie. - To nie ma znaczenia. - Często to mówisz. - Bo to prawda. Pojedziemy pod koniec lata do Maine, na zgromadzenie Klanu. Coś jak spotkanie rodzinne. Możemy tam odbyć ceremonię dla nas wszystkich. Może być? Przytuliła się bliżej. - Tak. Podniósł ją i zaniósł do domu, kładąc się z nią na sofie. - Już dobrze, dziecinko? - Tak, już dobrze. - Spędziłaś sporo czasu, uciekając od nas, zauważyłaś to? Uśmiechnęła się. - Ale za każdym razem zawracam bliżej domu. Zaśmiał się, chowając twarz w jej włosach. - Jezu, dziecino, nie masz pojęcia co z nami robisz, prawda? Jego dłoń pogładziła jej brzuch pod koszulką i objęła jej pierś. Będę cię gonił całą wieczność. Cail i An weszli przez frontowe drzwi. Zbliżała się pora kolacji, a żołądek Elain zaburczał, kiedy uświadomiła sobie, że nie jadła nic od śniadania. Ain zaczął rozpinać koszulę, by pójść pod prysznic. - Wszystko już dobrze, dzieciaki? Pocałowaliśmy się i pogodziliśmy ponownie? Zaczął się drażnić. Brodey zacisnął trochę swój uchwyt na jej ciele. - Moja. Przycisnął wargi do jej szyi. Ain zamarł w połowie drogi i wygiął brwi w łuk. - Przepraszam? Elain złapała za podbródek Brodey'ego i zmusiła go, by na nią spojrzał. - Musisz się podzielić. Zaczął warczeć, ale wtedy złapała go mocno przez dżinsy za krocze. Warczenie Brodey'ego zamieniło się nagle w skomlenie. - Poddaję się! Ustąpiła trochę ale poczuła jak jego twarde wybrzuszenie zapulsowało pod jej dłonią. Ain i Cail zaczęli się śmiać.
- Wiesz, Brod. Powiedział Ain. Sądzę, że tym razem ci ustąpię. Myślę, że nasza partnerka ma sprawy w swojej ręce. Cail zachichotał i poszedł do kuchni po coś do picia. Brodey łypnął na nich, ale kiedy jego oczy spoczęły na Elain, od razu zmiękły. - Kocham cię, dziecinko. Wyszeptał. - Wiem. A teraz się zachowuj. Później możemy się zabawić. Muszę coś zjeść. Puścił ją w zamian za ostatniego buziaka. - Dziś jest noc trzech psów, no nie? Zażartował. Uśmiechnęła się szeroko. - Jeśli wy chłopcy będziecie się dobrze zachowywać i nie zezłościcie mnie, to tak. Micah i Jim dołączyli do nich podczas kolacji i wrócili do swojego pokoju. Po kolacji, Elain i jej chłopcy padli na łóżko. Ain położył się na plecach i wciągnął ją na siebie. - Gotowa na zabawę, dziecinko? Jego palce głaskały jej szparkę, zanim delikatnie nacisnęły na jej wejście. Oczywiście była mokra. Jej wcześniejsza przystawka z Brodey'em tylko zaostrzyła jej apetyt. Opuściła się na jego fiuta, wydając z siebie pełne satysfakcji stęknięcie, kiedy ułożyła swoje biodra przy jego. Cail ukląkł za nią. Zamarła, kiedy poczuła jak rozciera wazelinę między jej pośladkami. -Nie. Zapewnił ją, przewidując jej protest. Obiecuję, po prostu poczekaj, Polubisz to. Nie mogła się odprężyć. Tak bardzo jak chciała spróbować z nimi ponownie seksu analnego, nie mogła całkowicie sobie tego wmówić. Dotrzymując swoich słów, Cail przesuwał swoim sztywnym fiutem wzdłuż rowku jej tyłeczka i pchał bez żadnego próbowania spenetrowania jej prawie-dziewiczej dziurki. - Widzisz? Elain odprężyła się. To pod żadnym względem nic jej nie robiło, dobrego ani złego, ale jeśli on to polubi, ona będzie zwierzyną. Pchnął ją na Aina i gładził jej plecy palcami wolno pchając między jej pośladkami. Dobra, to zdecydowanie nie było złe. Sposób, w jaki leżała na Ainie pozwalał jej ocierać się o niego swoją łechtaczką. Brodey pochylił się i pocałował ją. - Chcesz zrobić jeszcze coś innego? Przytaknęła i polizała wargi. Nie tracił czasu na zmianę pozycji, więc mogła sięgnąć ustami po jego członka. Ain bawił się jej sutkami, zamieniając je twarde kamyczki. - Jesteś bardzo zajętą dziewczyną, prawda? Jęknęła, gubiąc się w odczuciach. Część niej zastanawiała się, czy to czyni z niej zdzirę, że tak bardzo cieszyła się, biorąc naraz tych trzech mężczyzn. Niespodziewanie zauważyła, że nic ją to nie obchodzi. Nic nie było lepsze, niż życie z jej chłopcami. Tak naprawdę, uderzyło ją to, że pierwszy raz w swoim życiu czuła, że była dokładnie tam, gdzie powinna być. „Okay, mózgu, zamknij się” Gorliwie pochłaniała Brodey'ego kiedy mężczyźni gładzili i tulili jej ciało. Wszystko zmieszało się w jedną wielką przyjemność, jej ciało instynktownie odpowiadało na wszystko, co robili. Pogłaskała jądra Brodey'ego, potem delikatnie ścisnęła. To było więcej, niż mógł znieść i krzycząc, pchnął swoim fiutem w jej usta. Elain nie wypuściła go, dopóki nie była usatysfakcjonowana tym, że wydoiła z niego każdą kropkę. Osiadł na łóżku i okrył ramieniem jej plecy. - Dojdź dla nas, dziecino. Zażądał.
Ze ściśniętymi oczami, skupiła się na przepysznym tarciu ciała Aina o jej guziczek. Blisko... tak blisko. Cail pochylił się do przodu i pocałował tył jej ramienia, ponad jej znakiem. Bez ostrzeżenia ugryzł ją mocno. Elain krzyknęła, bardziej z przyjemności niż z bólu, kiedy jej orgazm brutalnie ją rozdzierał. - To właśnie chciałem usłyszeć. Warknął Ain zanim wbił się w nią biodrami. Dodał swoje szczytowanie do jej. Cail odczekał chwilę, potem ściągnął ją z Aina, sadzając na kolana i wsunął swojego fiuta do jej gotowej płci. - Moja kolej, dziecinko. Ain głaskał jej ręce i ramiona, kiedy łapała oddech, mięśnie drżały, niezdolne do niczego innego niż klęczenia i pozwalania Cailowi na zabawienie się. Mieszanka ich piżmowych aromatów, seksu i potu wypełniła powietrze, dźwięki nierównego oddechu Caila i uderzeń ciała o ciało były jedynymi dźwiękami. - Chcesz tego, dziecinko? Spytał Cail, drażniąc. Jej głowa wciąż pochylona nad klatką piersiową Aina, tylko pokiwała. Brodey delikatnie złapał ją za włosy i odchylił jej głowę. Jego zielone oczy wwiercały się w jej. - Powiedz nam. Chcemy cię usłyszeć. Przygwożdżona przez spojrzenie Brodey'ego, wyszeptała błagająco. - Chcę tego. Chcę, żebyś mnie posuwał, Cail. - Zamierzam ci to dać, kochanie. Elain wiedziała, że był blisko, a po chwili zawył z przyjemności, gdy dochodził. Łapiąc oddech, zamiast ją puścić, zdjął ją z Aina i przetoczył ich oboje na bok. Brodey pocałował ją ponownie i odsunął jej włosy z czoła. - Wszystko w porządku? Uśmiechnęła się i kiwnęła głową, nie chcąc niczego więcej, oprócz snu. Powinna chcieć prysznica, ale z drugiej strony, myśl spłukaniu z jej ciała zapachu jej partnerów wydawała się najgorszą rzeczą na świecie. Ain zawładnął jej dłonią i ucałował jej palce. - Idź spać, maleńka, Wyglądasz na wykończoną. To podziałało, szybko zapadła w głęboki i pozbawiony marzeń sen.
Rozdział 12 Dwa tygodnie po Ceremonii Micaha i Jima, Elain przez cały dzień czuła się zaniepokojona. Późnym popołudniem przelotny deszcz uniemożliwił jej codzienną przejażdżkę, ale to nie było to. To nie było też pragnienie kolejnego polowania. Nie wiedziała, co to było, oprócz tego, że było to rozpełzające się uczucie, którego nie lubiła. Myślała coraz więcej i więcej o dwóch nieznajomych. Pan Odrażający, jak o nim myślała, na szczęście już się nie pojawił. Jednakże chciałaby trafił jeszcze raz na obcego ze steackhouse'u. Kiedy przypomniała sobie jego twarz i głos, rozbrzmiał w niej uścisk melancholii. Zastanawiał się również nad serią dziwnych snów. Kilka o Panu Odrażającym i mężczyźnie ze steackhouse'u, kilka o jej słodkiej przyszłości z jej chłopcami... i ich młodymi. Micah i Jim poszli do łózka zaraz po kolacji. Elain wiedziała, że nie zobaczą ich do rana, aż nie przybiegną po bitą śmietanę, syrop czekoladowy, wazelinę albo coś takiego. Brodey i Cail poszli doglądać rodzącej krowy, a Ain był pod prysznicem.
Uśmiechnęła się do siebie, wkładając do zamrażarki mięso na jutrzejszą kolację. Okay, chłopcy mieli rację na temat tego, co działo się między Micahem i Jimem. To wciąż nie czyniło z aktu oznakowania i parowania niczego mniej niż brutalnego i zatrważającego dla świadka, ale przyznanie się Jima uspokoiło jej umysł. No i oglądanie zachowania dwóch mężczyzn, którzy nie potrafili trzymać rąk z dala od swoich spodni było nawet słodkie. „Szczenięca miłość” pomyślała. Elain zdusiła nagły atak śmiechu. Myła właśnie ręce w kuchennym zlewie, kiedy spojrzała przez okno. W gęstniejącym mroku zauważyła światła na ich prywatnej drodze dojazdowej. „Kogo, do cholery niesie?” Nie rozpoznała czerwonej Toyoty sedan. Kiedy kierowca wysiadł, Elain poczuła ochotę jednocześnie zaśmiać się z radości i krzyczeć z irytacji. - Mamo! Wybiegła wejściowymi drzwiami i pobiegła wzdłuż schodków by przywitać ją w mocnym uścisku. Co ty tutaj robisz? Spodziewaliśmy się ciebie za parę tygodni! - Wiem. Chciałam zrobić ci niespodziankę. Pochyliła się nisko. I sprawdzić tego faceta. Upewnić się, że masz pełne wsparcie w przypadku, gdybyś chciała zmienić zdanie i wyjechać. Elain wywróciła oczami. - Mamo, przysięgam, jestem szczęśliwa. Elain pomogła jej wyciągnąć bagaże z auta. Jej mama weszła pierwsza przed nią przez drzwi frontowe akurat wtedy, gdy Ain wychodził z sypialni, ubrany w parę spodni, jego włosy były wciąż wilgotne po prysznicu. Zamarł. - No witaj, Ain. Powiedziała Carla. Miło cię znowu widzieć. Chyba obciąłeś włosy. Wzrok Aina spoczął na Elain, potem znów na Carli. - Um, witam panią. Carla odłożyła swoją torbę podręczną. - Nie musisz być taki formalny, synu. Możesz mówić mi Mamo, jeśli chcesz. Za Carlą, Elain wysyłała Ainowi „o cholera, przepraszam, błagam, ciągnij to” miny. - Um, dobrze, Mamo. Dzięki. Wow, co za niespodzianka widzieć cię ponownie. Pozwól, że ci pomogę. Zaczął przechodzić przez salon, by wziąć bagaże od Elain. Carla wpatrywała się w Aina. Elain, będąca za nią, zaczęła się krzywić. - Coś jest z tobą nie tak, synu. „Pomóż mi, dziecinko.” Mentalnie prosił Ain. „Po prostu to ciągnij.” - To stary ja. Zapewnił Ain. Brodey wybrał ten moment, by wejść. Elain mentalnie go ostrzegła. „Zachowuj się, jakbyś jej nigdy nie poznał!” Zawahał się w drzwiach. - Um, dzień dobry. Elain przejęła pałeczkę. - Mamo, to jest brat Aina, Brodey. Brodey, to jest moja mama Carla. - Miło mi poznać. Zapewnił Brodey, nie podchodząc za blisko. Carla zamarła. - Jak dużo tu was jest? - Mamo, mówiłam ci, że on ma dwóch braci. - Nigdy nie mówiłaś, że jest bliźniakiem. - Um, chodźmy, pokażę ci twój pokój. Elain zawyła w myślach, kiedy z końca korytarza usłyszeli omdlewający jęk dochodzący z pokoju Jima i Micaha. Nie mogła położyć swojej mamy na końcu korytarza, obok nich, nie pozwolili by jej spać przez całą noc. Jej mama była
bardzo tolerancyjna, ale dwóch mężczyzn zachowujących się ciągle głośno i sprośnie mogła nie przetrzymać. - Tędy, Mamo. Brodey zmył się do głównej sypialni i zamknął za sobą drzwi. „Cykor.” Pomyślała Elain. Ain podążył za Elain do pierwszego pokoju gościnnego, najbardziej zbliżonego do ich sypialni. „Musimy porozmawiać, dziecinko.” Powiedział do niej mentalnie. „Wiem! Po prostu... daj mi się chwilę zastanowić.” Głośno zaś powiedziała: - Mamo, zaraz wracam. - Nie, muszę z tobą porozmawiać. Ain, mógłbyś nas na chwilę zostawić? Spojrzał od Elain do jej mamy i z powrotem. - Jasne. Wyszedł. Carla zamknęła drzwi sypialni. -Co się, do cholery, z tobą dzieje moja panno? Wysyczała. Nie mogę w to uwierzyć! Romansujesz ze swoim szwagrem? Elain zawyła. Powinna wiedzieć, że zbytnio wierzyła, że nie zauważy. - Mamo, posłuchaj... - Nie, to ty posłuchaj. Mężczyzna, który przyjechał po ciebie do Spokane miał zielone oczy, nie szare, jak Ain. Zabawne, jak on miał na imię, Brodey? On ma zielone oczy. A Ain ma krótsze włosy, niż Brodey. Nie sądź, że uciekniesz. - Mamo, proszę. Poczekaj chwilę. Carla obniżyła swój głos jeszcze bardziej. - Lepiej cię wychowałam! Czy Ain ma w ogóle pojęcie, co wy dwoje robicie? Jak brat mógł zrobić coś takiego bratu? Pukanie w drzwi przyciągnęło ich uwagę. - Proszę! Powiedziała z wdzięcznością Elain. W drzwiach stanął Ain. - Proszę pani, myślę, że powinniśmy porozmawiać. Carla spojrzała gniewnie na Elain. - Wierzę, że masz rację. Puściła córkę tyłem i podążyła za Ainem do salonu. Elain usiadła na sofie, jak Brodey a Ain zajął pozycję za nią, Ain bezpośrednio za Elain. Jej mama usiadła na jednym z wolnych krzeseł po drugiej stronie stolika do kawy. - Normalnie, nie mieszam się w sprawy mojej córki. Ona będzie pierwszą, która ci powie, że trzymam się z dala od jej życia miłosnego. Podniosła się do swojego pełnego metra sześćdziesiąt i spojrzała na Aina. Przykro mi, że to mówię, ale sądzę twój brat i Elain sypiają ze sobą. Kiwnął głową. - Tak, wiem. Przyznajemy się do tego. Carla wyglądała na ogłuszoną. - Ty wiesz? Położył dłonie na ramionach Elain, delikatnie je masując próbując zmniejszyć jej stres. - Mamy... niecodzienną sytuację. Moi bracia i ja kochamy ją. Wszyscy jesteśmy w niej zakochani, a ona kocha nas. Elain zamknęła oczy i ścisnęła jego dłonie. Kochała go za to, że to robi i modliła się, by jej mama odzywała się do niej po tych rewelacjach. Zaczął kontynuować. - Wiem, że to nie jest normalne. Wiem, że większość ludzi uważa to za niewłaściwe. Mimo to, obiecuję, że moi bracia i ja przez resztę naszego życia uczynimy wszystko, by była szczęśliwa. Ma nie jednego, a trzech mężczyzn poświęcających się dla niej i kochających ją.
Carli opadła szczęka. - Trzech? Wszystkich trzech? Co do cholery zrobiliście z moją biedną córką, że ją w to wciągnęliście? W jakie gierki z nią gracie? Jak ona zamierza mieć was trzech w swoim życiu? Cail w tym momencie wszedł, przerywając w połowię rozprawę Carli. Zamarł, patrząc od Ain do Brodey'ego i Elain. - Um, dzień dobry. Carla wyglądała na zdjętą grozą. Zatoczyła się delikatnie. - Oh, nie. - Mamo, proszę, pozwól mi wytłumaczyć... - Trojaczki. Mówili mi o trojaczkach. Wy... wy jesteście tymi, o których mówił Liam, prawda? O mój Boże! Obróciła się w kierunku Elain. Oznaczyli cię? Oh, Boże, proszę powiedz, że cię oznaczyli! Elain nie mogła mówić. Mężczyźni wyglądali na ogłuszonych i wszyscy odwrócili się twarzą do Carli. - Że co? Spytali jednocześnie. Łzy spływały po twarzy Carli. -Nigdy nie wierzyła, nigdy nie myślałam... Płakała przez chwilę, zanim odzyskała głos. - Miała rację. O mój Boże, ona miała rację. Ain pierwszy odzyskał głos. - Kto miał rację? Łzy swobodnie płynęły po twarzy Carli. - Maureen. Matka Elain. Powiedziała mi, pokazała mi, ale ja nie wierzyłam. Spojrzała na Ain. Rodzice Elain byli zmiennokształtnymi. Zmiennokształtnymi Alfami. Carla potrząsnęła głową, spoglądając na trzech mężczyzn, potem z powrotem na swoją córkę. Myślałam, ze straciła rozum. Nie wierzyłam jej. Myślałam, że mnie zahipnotyzowali albo czymś odurzyli kiedy pokazywali mi co mogli. Potem on musiał odejść i kiedy ona zachorowała, prosiła mnie, bym zajęła się Elain i dała mi ją. Powiedzieli mi, czego mam wypatrywać, kogo znaleźć, jeśli zacznie okazywać jakieś znaki zmieniania się. Ale Elain nigdy tego nie zrobiła, nigdy! Ain uwolnił ramiona Elain i podszedł bliżej do Carli, starając się utrzymać swój głos niskim i uspokajającym. - O czym ty mówisz? Carla złapała swoją torebkę ze stolika. Drżącymi dłońmi wyjęła z niej zniszczoną, pożółkłą kopertę. Na wierzchu, nieznanym dla Elain charakterem pisma było napisane jej imię. Drżąc, podała córce kopertę. - Maureen zostawiła to dla ciebie. Miałam dać ci to po ślubie. Twarz Carli była pokryta łzami. - Jest pewien pakt krwi. Jeśli Liam miałby córkę, musiałby ją oddać, by wypełnić zamierzenie paktu. Odszedł, próbując odciągnąć ich od Maureen i dziecka. Jego klan nigdy nie dowiedział się, że był sparowany z Maureen. Spojrzała na Aina. Maureen oddała mi Elain, by trzymać ją z dala od rodziny Abernathy.
KONIEC Zastanawiacie w tym momencie, czy jest jakaś kolejna część? Ja też.:) Dlatego jeśli ktoś wie coś na ten temat, bardzo proszę o info;) W tym
miejscu pragnę też przeprosić za wszelkie błędy. Tekst wrzucam „na gorąco”, więc zapewne jest ich cała masa. A na razie dziękuję wszystkim za wsparcie, a w szczególności dla Niki:* i zapraszam na moje kolejne tłumaczenia, które pojawią się już wkrótce. Jeśli macie jakieś życzenia, znaleźliście jakiś fajnie zapowiadający się paranormal-romance i chcielibyście, żeby został przetłumaczony, to piszcie na e-mail
[email protected] lub na stronie mojego chomika www.chomikuj.pl/lilah02. Buziaki:)